You are on page 1of 353

1

To jasne, e mam swoje tajemnice. Jak zreszt moe by


inaczej? Kady ma kilka maych sekretw. To co najzu
peniej normalnego. Jestem przekonana, e nie mam
ich wicej ni inni.
I nie chodzi wcale o jakie wielkie, wstrzsajce
tajemnice. Nic w rodzaju: prezydent planuje zbombar
dowa Japoni i tylko Will Smith jest w stanie ocali
wiat". Chodzi mi po prostu o zwyke, mae sekrety.
Mog poda przykad, prosz bardzo. Oto kilka z tych,
ktre akurat przyszy mi do gowy:
1. Moja torebka od Kate Spade to podrbka.
2. Wprost uwielbiam sodk sherry, ktra jest uwa
ana za chyba najmniej odlotowy alkohol na wie
cie.
3. Nie mam najmniejszego pojcia, od czego pocho
dzi skrt NATO. Ani nawet, co to takiego jest.
4. Wa pidziesit dziewi kilo, a nie pidzie
sit dwa, jak sdzi mj chopak Connor. (Na moj
obron przemawia fakt, e planowaam przej
na diet, kiedy mu o tym mwiam. A zreszt
prawd powiedziawszy, tylko jedna cyferka jest
inna).
5. Nie mog si pozby wraenia, e Connor z wygl
du przypomina troch Kena. Tego od Barbie.
9

6. Czasami, kiedy oddajemy si namitnym igrasz


kom miosnym, ni z tego, ni z owego zachciewa mi
si mia.
7. Straciam dziewictwo z Dannym Nussbaumem
w sypialni dla goci, podczas gdy mama i tata ogl
dali na dole Ben Hura.
8. Ju dawno wypiam wino, ktre tata kaza mi
przechowywa przez dwadziecia lat.
9. Zota rybka Sammy nie jest t sam zot rybk,
ktr mama i tata oddali mi pod opiek, kiedy po
jechali do Egiptu.
10. Kiedy moja koleanka z pracy, Artemis, porzdnie
mnie wkurzy, podlewam jej kwiatek doniczkowy
sokiem pomaraczowym. (Bywa tak prawie co
dziennie).
11. Niedawno miaam dziwaczny lesbijski sen z moj
wsplokatork Lissy w roli gwnej.
12. Stringi uwieraj mnie w tyek.
13. Od zawsze tkwi we mnie gbokie przekonanie, e
nie jestem taka jak wszyscy i e tu za rogiem cze
ka na mnie niesychanie ekscytujce nowe ycie.
14. Nie mam pojcia, o czym nawija ten facet w sza
rym garniturze.
15. A poza tym zdyam ju zapomnie, jak on si na
zywa.
A poznaam go przed zaledwie dziesicioma minutami.
- Wyznajemy zasad logistycznej wsppracy formatywnej - mwi wanie nosowym, monotonnym gosem. Zarwno w brany, jak i poza ni.
- Zdecydowanie! - przytakuj pogodnie, jakbym m
wia: To tak jak wszyscy, no nie?".
Logistyczny. Co to, u licha, waciwie znaczy?
O Boe. A jeli mnie o to spytaj?
Nie bd mieszna, Emmo. Nie spytaj ci przecie
ni z gruchy, ni z pietruchy: Co oznacza sowo logistycz
ny?". Jestem przecie profesjonalistk, ich koleank
po fachu, czy nie? To jasne, e wiem takie rzeczy.
10

A poza tym, jeli ponownie o tym wspomn, gadko


zmieni temat. Albo powiem, e jestem postlogistyczna
czy co w tym rodzaju. Wane jest, eby nie da si zbi
z pantayku. A to akurat potrafi. To moja wielka szan
sa i nie mam zamiaru jej zaprzepaci.
Siedz sobie w siedzibie gwnej spki Glen Oil
w Glasgow i gdy zerkam na swoje odbicie w szybie,
stwierdzam, e wygldam jak piastujca wysokie stano
wisko bizneswoman. Moje wosy s gadkie i proste,
w uszach mam delikatne kolczyki, takie, jakie zalecaj
w artykuach powiconych szukaniu pracy, no i zaoy
am nowy, elegancki kostium z Jigsaw. (To znaczy pra
wie nowy. Kupiam go w sklepie zbierajcym fundusze
na rzecz Fundacji Antyrakowej i przyszyam brakujcy
guzik. Wyglda jak nowy).
Reprezentuj tu dzisiaj spk Panther Corporation,
dla ktrej pracuj. Cel spotkania to sfinalizowanie
umowy promocyjnej z Glen Oil, ktrej przedmiotem
jest nowy napj urawinowy dla sportowcw, panther
prime. Specjalnie po to przyleciaam dzi rano z Londy
nu. (Firma za wszystko zapacia, i w ogle!)
Kiedy si zjawiam, faceci z dziau marketingu Glen Oil
wdali si w dug, pozersk gadk w stylu kto wicej po
drowa". Nawijali o lotniczych punktach rabatowych,
o nocnych lotach do Waszyngtonu i sdz, e cakiem prze
konujco blefowaam. (Mogam tylko zbani si prze
chwak, e leciaam concorde'em do Ottawy, podczas gdy
concorde'y wcale nie lataj na tej trasie). Prawda jest jed
nak taka, e to moja pierwsza w yciu subowa podr.
No dobra. Prawda jest taka, e to moje pierwsze po
wane samodzielne zadanie. Od jedenastu miesicy
pracuj w Panther Corporation jako asystentka w dzia
le marketingu i do tej pory wolno mi byo jedynie wkle
pywa do komputera rne pisemka, organizowa spo
tkania wyszych rang pracownikw, biega po kanapki
i odbiera z pralni rzeczy szefa.
Mona wic powiedzie, e to wielki przeom w mojej
karierze. I mam tak cichutk nadziej, e jeli sobie
11

poradz, moe dostan awans. W ogoszeniu na moje


stanowisko czarno na biaym byo napisane, e istnieje
moliwo awansu po roku pracy", a w poniedziaek
spotykam si z moim przeoonym, Paulem, ktry doko
nuje dorocznej oceny pracownikw. W biuletynie z zasa
dami panujcymi w tej firmie sprawdziam haso do
roczna ocena", a tam napisane jest, e spotkanie to
stanowi doskona sposobno do przedyskutowania
dalszego rozwoju kariery zawodowej".
Rozwj kariery zawodowej! Ju na sam myl ogarnia
mnie znajome uczucie podania. To wanie udowodni
oby tacie, e nie jestem takim kompletnym nieudaczni
kiem. I mamie. I Kerry. Gdybym tak moga pojecha do
domu i rzuci od niechcenia: A tak przy okazji, awan
sowaam na specjalist".
Emma Corrigan, specjalista ds. marketingu.
Emma Corrigan, starszy wiceprezes (marketing).
Oczywicie, zakadajc, e dzisiaj wszystko dobrze
pjdzie. Paul powiedzia, e interes jest praktycznie zaklepany i jedyne, co musz robi, to przytakiwa i cis
ka donie i e nawet ja powinnam sobie z czym takim
poradzi. Jak na razie, idzie mi cakiem niele.
No dobra, moe wic i nie rozumiem jakich dzie
widziesiciu procent z tego, co teraz mwi. Ale prze
cie nie rozumiaam take zbyt wiele na ustnej maturze
z francuskiego, a jednak dostaam czwrk.
- Zmiana marki... analizy... opacalny...
Facet w szarym garniturze wci przynudza. Starajc
si, by wygldao to naturalnie, wycigam do i przysu
wam do siebie pomalutku jego wizytwk, tak by mc j
odczyta.
Doug Hamilton. Jasne. W porzdku, zapamitam to.
Doug. Dok. To proste. Wyobra sobie statek. Razem
z marynarzami. Ktrzy... ktrzy nie s zbyt przystoj
ni... i...
Dobra, dajmy sobie spokj. Najlepiej bdzie, jak to
zapisz.

12

Zapisuj w notatniku: zmiana marki" i Doug Ha


milton", po czym prbuj w sposb moliwie niezau
waalny zmieni pozycj. Boe, te majtki naprawd
koszmarnie mnie pij. W zasadzie to adne stringi
nie s wygodne, ale te s wyjtkowo beznadziejne.
Moliw przyczyn jest to, i s o ponad trzy numery
za mae.
Czego z kolei moliw przyczyn jest to, i to Connor
je dla mnie kupi i powiedzia sprzedawczyni w dziale
z bielizn, e wa pidziesit dwa kilogramy. Na co
ona odpara, e w takim razie nosz z pewnoci roz
miar trzydzieci sze. Trzydzieci sze! (Prawd po
wiedziawszy, uwaam zachowanie tej panienki za na
prawd zoliwe. Jestem pewna, e si domylia, i
nieco zaniyam wag).
No wic jest Wigilia, wymieniamy si prezentami
i odpakowuj t par olniewajcych, bladorowych
majteczek z jedwabiu. W rozmiarze trzydzieci sze.
Istniej dwa warianty.
A. Wyzna prawd: Wiesz, one s dla mnie za mae.
Nosz raczej czterdziestk, no a tak przy okazji to chc,
by wiedzia, e tak naprawd nie wa pidziesiciu
dwch kilo". Albo...
B. Wcisn si w nie.
W gruncie rzeczy nie byo a tak le. Po ich zdjciu na
mojej skrze prawie nie byo wida czerwonych prg.
Jednak oznaczao to, e musiaam jak najszybciej poob
cina metki ze wszystkich moich ciuchw, tak by Con
nor nigdy nie dowiedzia si prawdy.
Nie trzeba chyba mwi, e od tamtego czasu prawie
w ogle nie nosz tych majtek. Jednak raz na jaki czas
widz je w szufladzie, takie pikne i drogie, i myl so
bie: Daj spokj, nie s chyba przecie a tak ciasne"
i jako si w nie wciskam. Wanie co takiego zdarzyo
si dzisiejszego ranka. Uznaam nawet, e chyba musia
am ostatnio schudn, poniewa nie wydaway si bar
dzo niewygodne.

13

Kretynka ze mnie taka, e szkoda gada.


- ... niestety od czasu zmiany marki... gruntowne
przemylenia... odczucie, e musimy wzi pod uwag
alternatywne synergie...
Do tej pory siedziaam jedynie i potakiwaam, my
lc jednoczenie, e cay ten cyrk ze spotkaniem biz
nesowym to w rzeczywistoci piku. Jednak teraz gos
Douga Hamiltona zaczyna dociera do mojej wiado
moci. Co on takiego mwi?
- ... dwa rozbiene produkty... zaczynaj od siebie od
biega...
Co to ma by z tym odbieganiem? O co chodzi z grun
townymi przemyleniami? W mojej gowie rozlega si
dzwonek alarmowy. Moe to nie jest tylko wodolejstwo.
Moe on rzeczywicie stara si co przekaza. Szybko,
sucha.
- Cenimy funkcjonalne i synergetyczne partnerstwo,
bdce w przeszoci udziaem Panther i Glen Oil - m
wi Doug Hamilton. - Jednak zgodzi si pani, e wyra
nie zmierzamy w przeciwnych kierunkach.
W przeciwnych kierunkach?
Czy wanie o tym mwi przez cay czas?
Czuj pene niepokoju ssanie w odku.
On chyba nie...
Czy on prbuje wycofa si z umowy?
- Przepraszam pana, Doug - wtrcam, starajc si, by
zabrzmiao to swobodnie. - Naturalnie, uwanie ledzi
am tok paskich myli. - Posyam w jego kierunku
przyjacielski umiech z gatunku wszyscy jestemy pro
fesjonalistami". - Jednak gdyby pan mg... eee... zre
asumowa sytuacj z myl o nas wszystkich...
I zrb to w sposb jasny, bagam w mylach.
Doug Hamilton i towarzyszcy mu mczyzna wymie
niaj spojrzenia.
- Nieco martwi nas wasze wartoci markowe.
- Jakie wartoci markowe? - powtarzam z panik.
- Wartoci markowe waszego produktu - odpowiada
i posya mi dziwne spojrzenie. - Jak ju tumaczyem,
14

Glen Oil jest obecnie w trakcie procesu zmiany marki


i pragniemy, aby nasz nowy image stanowio przyjazne
paliwo, tak jak to demonstruje nasze nowe logo z onki
lem. Mamy wic wraenie, e napj panther prime, kt
ry kadzie nacisk na sport i wspzawodnictwo, jest po
prostu zbyt agresywny.
- Agresywny? - Wpatruj si w niego z oszoomie
niem. - A l e . . . to przecie napj owocowy.
To wszystko jest pozbawione sensu. Glen Oil to wy
dzielajce opary, dewastujce rodowisko paliwo. Pan
ther prime to niewinny napj o smaku urawin. Jak mo
e by zbyt agresywny?
- A wartoci, za ktrymi opowiada si ten napj? Mczyzna wskazuje broszury marketingowe, lece na
stole. - Energia. Elitaryzm. Msko. Nawet slogan:
Caa naprzd!". Prawd powiedziawszy, wydaje nam si
nieco przestarzay. - Wzrusza ramionami. - Uwaamy po
prostu, e wsplna inicjatywa nie okae si moliwa.
Nie. Nie. To si nie moe dzia naprawd. On w ad
nym wypadku nie moe si wycofa.
Wszyscy w firmie bd uwaa, e to przeze mnie.
Uznaj, e wszystko spieprzyam i e jestem kompletnie
bezuyteczna.
Mocno wali mi serce, policzki pon. Nie mog do te
go dopuci. Ale co mam powiedzie? Niczego sobie nie
przygotowaam. Paul powiedzia, e wszystko jest usta
lone i jedyne, co musz zrobi, to ucisn im donie.
- Oczywicie, przed podjciem ostatecznej decyzji
poddamy to ponownej analizie - owiadcza Doug. Ob
darza mnie zdawkowym umiechem. - I jak ju mwi
em, pragniemy dalej podtrzymywa kontakty z Panther
Corporation, tak wic dzisiejsze spotkanie nie odbyo
si na darmo.
Odsuwa krzeso.
Nie mog pozwoli, by tak to si skoczyo! Musz
sprbowa ich przekona. Musz sprbowa pobi z ni
mi interes.
To znaczy ubi z nimi interes. O to wanie mi chodzio.
15

- Prosz zaczeka! Prosz... prosz chwil zaczeka!


Chciaabym przedstawi kilka uwag.
O czym ja mwi? Nie mam adnych uwag.
Na stole stoi puszka panther prime. Bior j do rki,
prbujc w ten sposb zdoby jak inspiracj. Grajc
na zwlok, wstaj, wychodz na rodek pomieszczenia
i podnosz puszk, tak by wszyscy mogli j zobaczy.
- Panther prime to... napj sportowy.
Urywam. Panuje uprzejma cisza. Moja twarz wprost
ponie.
- On... eee... jest bardzo...
O Boe. Co ja robi?
No, dalej, Emmo. Pomyl. Pomyl, panther prime...
pomyl, panther cola... myl... myl...
Tak! No jasne!
No dobrze, zaczynam od pocztku.
- Od pojawienia si na rynku panther coli pod koniec
lat osiemdziesitych napoje panther s synonimem ener
gii, emocji i perfekcji - mwi gadko. Dziki Bogu. To
sowa ze standardowej broszurki panther coli. Wklepy
waam je do komputera tyle razy, e mogabym tekst re
cytowa przez sen. - Napoje firmy Panther to fenomen
z marketingowego punktu widzenia - kontynuuj. - Mar
ka Panther naley do najbardziej znanych na wiecie,
a klasyczny slogan Caa naprzd!" znalaz si w sowni
kach. Oferujemy teraz Glen Oil niepowtarzaln szans
przyczenia si do tej wysoko cenionej, sawnej w wie
cie marki. - Moja pewno siebie staje si coraz wiksza.
Zaczynam chodzi po pokoju, wymachujc przy tym pusz
k z napojem. - Kupujc napj panther, klient sygnalizu
je, e nie zadowoli si niczym, co nie jest najlepsze. - Zde
cydowanym ruchem uderzam puszk drug doni. Oczekuje tego, co najlepsze, od swojego napoju energe
tycznego, oczekuje tego, co najlepsze, od swojego paliwa,
oczekuje tego, co najlepsze, od siebie samego.
Ja latam! Jestem po prostu fantastyczna! Gdyby tylko
Paul mg mnie teraz widzie, natychmiast by mnie
awansowa!
16

Podchodz do stou i patrz Dougowi Hamiltonowi


prosto w oczy.
- Kiedy konsument otwiera t puszk, dokonuje wy
boru, za pomoc ktrego oznajmia wiatu, kim jest. Pro
sz Glen Oil o dokonanie takiego samego wyboru.
Gdy kocz mwi, zdecydowanym ruchem stawiam
puszk na rodku stou, chwytam metalowe kko na
wieczku i pocigam za nie, umiechajc si przy tym
chodno.
To, co nastpuje potem, przypomina wybuch wulkanu.
Gazowany napj o smaku urawin z sykiem wylatuje
z puszki, lduje na stole, moczy lece na nim doku
menty i farbuje je na czerwono... i, o nie, bagam, nie...
ochlapuje koszul Douga Hamiltona.
- Kurwa! - Wcigam gwatownie powietrze. - To zna
czy naprawd bardzo przepraszam...
- Jezu Chryste - odzywa si z irytacj Doug Hamil
ton. Wstaje i wyjmuje z kieszeni chusteczk. - Czy to zo
stawia plamy?
- Eee... - Bezradnym gestem bior do rki puszk. Nie wiem.
- Przynios cierk - mwi drugi mczyzna i zrywa
si na rwne nogi.
Drzwi za nim zamykaj si i zapada cisza, ktr za
kca jedynie powolne kapanie napoju urawinowego
na podog.
Wpatruj si w Douga Hamiltona, twarz pali mnie
jak ogniem, a w uszach czuj gone pulsowanie krwi.
- P r o s z . . . - jkam i odchrzkuj, poniewa nagle
zrobio mi si sucho w gardle. - Prosz nie mwi o tym
mojemu szefowi.
A jednak wszystko spieprzyam.
Gdy wlok si noga za nog przez lotnisko w Glasgow,
jestem kompletnie przybita. Doug Hamilton pod koniec
by nawet sodki. Stwierdzi, e plama z pewnoci si
spierze, i obieca nie mwi o niczym Paulowi. Ale
w kwestii umowy zdania nie zmieni.
17

Moje pierwsze wane spotkanie. Moja pierwsza wiel


ka szansa, i prosz, co si dzieje. Prawd powiedziaw
szy, korci mnie, by zadzwoni teraz do biura i owiad
czy: To koniec, ju nigdy nie wrc, a tak przy okazji
to ja zepsuam wtedy kopiark".
Ale nie mog zrobi czego takiego. To trzecia karie
ra", ktr robi na przestrzeni ostatnich czterech lat.
Tym razem po prostu musi si uda. Dla mojego poczu
cia wasnej wartoci. A take dlatego, e jestem winna
tacie cztery tysice funtw.
- Co mog pani poda? - pyta barman z australijskim
akcentem, a ja z oszoomieniem podnosz wzrok. Przy
jechaam na lotnisko z godzinnym wyprzedzeniem
i udaam si prosto do baru.
- Eee... - W gowie mam pustk. - Eee... biae wino.
Nie, lepiej wdk z tonikiem. Dziki.
Gdy mczyzna oddala si, ja ponownie przysiadam
na wysokim stoku barowym. Podchodzi stewardesa
uczesana w warkocz francuski i siada dwa stoki dalej.
Umiecha si do mnie. W odpowiedzi take posyam jej
blady umiech.
Nie mam pojcia, jak innym udaje si kierowa was
n karier, naprawd. Wemy na przykad moj najlep
sz przyjacik Lissy. Od zawsze wiedziaa, e chce by
prawnikiem, no i prosz bardzo! Jest adwokatem spe
cjalizujcym si w oszustwach. Ja jednak ukoczyam
studia bez adnego pomysu na ycie. Najpierw znalaz
am prac w agencji nieruchomoci, i to tylko dlatego,
e zawsze lubiam ogldanie domw, a poza tym na tar
gach pracy poznaam kobiet z niesamowitymi, pomalo
wanymi na czerwono paznokciami, ktra wyznaa mi, e
kosi tyle kasy, i w wieku czterdziestu lat bdzie moga
spokojnie przej na emerytur.
Jednak znienawidziam t prac ju w dniu jej rozpo
czcia. Nie cierpiaam pozostaych staystw. Nie cier
piaam wciska kitu w rodzaju uroczy aspekt". I nie
cierpiaam te tego, e kiedy kto mwi, i moe wyda
trzysta tysicy funtw, od nas oczekiwano, e najpierw
18

zasypiemy klienta szczegami domw kosztujcych co


najmniej czterysta tysicy, po czym popatrzymy na nie
go z gry, jakby mwic: Pan ma tylko trzysta tysicy?
Boe, kompletny nieudacznik z pana".
Tak wic po szeciu miesicach oznajmiam wszem
wobec, e zmieniam ciek kariery i e mam zamiar
zosta fotografem. To bya naprawd fantastyczna chwi
la, niczym w filmie czy co w tym stylu. Tata poyczy mi
kas na kurs fotografii i na aparat, a ja miaam zamiar
rozpocz t now, niesamowicie twrcz karier, i to
mia by pocztek mojego nowego ycia...
Tyle e wszystko potoczyo si nie po mojej myli.
No dobrze, macie moe pojcie, ile zarabia asystent
fotografa? Nic. Ani grosza. Wiecie, waciwie nie miaa
bym nic przeciwko temu, ebym otrzymaa cho j e d n
propozycj pracy na stanowisku asystentki.
Wzdycham ciko i przygldam si swojej zaspionej
twarzy w wiszcym za barem lustrze. Tak jak i wszystko
inne, wosy, ktre rano starannie wyprostowaam za po
moc serum, popltay si i zmierzwiy. Jak zwykle.
Przynajmniej nie byam jedyna, ktra niczego nie
osigna. Z omiu osb biorcych udzia w kursie jed
na natychmiast odniosa sukces i teraz trzaska zdjcia
d l a , Vogue'a" i jemu podobnych magazynw, jedna za
ja si fotografi weseln, jedna wdaa si w romans
z prowadzcym zajcia, jedna postanowia powici
si podrowaniu, jedna urodzia dziecko, jedna pracu
je w miesznych Fotkach, a jedna znalaza prac w fir
mie konsultingowej Morgan Stanley.
Pograam si w coraz wikszych dugach, zaczam
wic pracowa dorywczo i ubiega si o posady w miej
scach, gdzie mona byo cokolwiek zarobi. I wreszcie,
jedenacie miesicy temu, rozpoczam prac w Pan
ther Corporation jako asystentka w dziale marketingu.
Barman stawia przede mn wdk z tonikiem i obda
rza mnie lekko zdziwionym spojrzeniem.
- Gowa do gry! - mwi. - Z pewnoci nie jest a tak
le.
19

- Dziki - odpowiadani z wdzicznoci i pocigam


yk. Od razu poprawia mi si nastrj. Wanie po raz
drugi przechylam szklank, kiedy zaczyna dzwoni tele
fon.
Mj odek fika nerwowego kozioka. Jeli dzwoni
z pracy, udam po prostu, e nie sysz.
Ale to nie praca. Na maym ekraniku wywietla si
nasz numer domowy.
- Cze - mwi, wciskajc zielony przycisk.
- Siemka! - rozlega si gos Lissy. - To tylko ja! No
i jak poszo?
Lissy to moja wsplokatorka i jednoczenie najdaw
niejsza przyjacika. Ma ciemne, puszyste wosy, iloraz
inteligencji w granicach szeciuset i jest najsodsz
osob, jak znam.
- To bya jedna wielka katastrofa - odpowiadam a
onie.
- Co si stao? Nie ubia tego interesu?
- Nie tylko nie ubiam interesu, ale na dodatek obla
am dyrektora marketingu Glen Oil napojem urawino
wym.
Widz, e siedzca w pobliu stewardesa stara si
ukry umiech, i czuj, e si rumieni. Super. Teraz
wie ju o tym cay wiat.
- O rety. - Prawie czuj, jak Lissy stara si wymyli
co pozytywnego. - No c, przynajmniej udao ci si
przyku ich uwag - mwi wreszcie. - Szybko ci nie za
pomn.
- Pewnie nie - odpowiadam pospnie. - S dla mnie
jakie wiadomoci?
- Och! Eee... nie. To znaczy dzwoni twj tata, ale... no
wiesz... To nie byo... - Lissy wymijajco zawiesza gos.
- Lissy, czego chcia tata?
Przez chwil w suchawce panuje cisza.
- Wyglda na to, e twoja kuzynka dostaa jak na
grod branow - odzywa si wreszcie przepraszajcym
tonem. - Bd to witowa w sobot razem z urodzina
mi twojej mamy.
20

- To cudownie.
Jeszcze bardziej si przygarbiam. Tylko tego mi trze
ba. Kuzynki Kerry, triumfujco dziercej jakie srebr
ne trofeum dla wacicielki najlepszego biura podry
w Wielkiej Brytanii, och nie, na caym wiecie".
- Dzwoni te Connor, aby si dowiedzie, jak ci po
szo - dodaje szybko Lissy. - By naprawd sodki, po
wiedzia, e nie chce dzwoni do ciebie na komrk, aby
ci przypadkiem nie przeszkodzi w czasie spotkania.
- Naprawd?
Po raz pierwszy dzisiejszego dnia czuj si nieco
podniesiona na duchu.
Connor. Mj chopak. Mj wspaniay, troskliwy cho
pak.
- On jest taki kochany! - rozczula si Lissy. - Powie
dzia, e po poudniu ma jakie wane spotkanie, ale
specjalnie przeoy wieczornego squasha, czy chcesz
wic pj z nim na kolacj?
- Och - mwi i robi mi si jeszcze przyjemniej. C, byoby mio. Dziki, Lissy.
Rozczam si i pocigam kolejny yk wdki. Nastrj
mam ju zdecydowanie lepszy.
Mj chopak.
Jest tak, jak powiedziaa kiedy Julie Andrews. Kie
dy gryzie pies, kiedy dli pszczoa, przypominam so
bie, e mam chopaka - i nagle wszystko nie wydaje si
ju takie gwniane. Czy te jak to tam ona uja.
I nie jakiego pierwszego lepszego chopaka. Mam
wysokiego, przystojnego, zdolnego chopaka, ktrego
Tygodnik Marketingowy" nazwa jedn z najjaniej
szych gwiazd wspczesnych technik bada rynku".
Siedz, powoli scz wdk i pozwalam, by myli
o Connorze wypeniy moj gow i pocieszyy mnie.
Myl sobie o tym, jak jego jasne wosy lni w blasku
soca, i o sposobie, w jaki si zawsze umiecha. I o tym,
jak pewnego dnia wgra do mojego komputera nowe
wersje oprogramowania, mimo e w ogle go o to nie
prosiam, i o tym, jak... jak...
21

Czuj pustk w gowie. To mieszne. Przecie jest ty


le cudownych spraw zwizanych z Connorem. Choby
jego... jego dugie nogi. Tak. I szerokie ramiona. No i to,
jak si mn opiekowa, kiedy dopada mnie grypa. To
znaczy, ilu chopakw robi co takiego? No wanie.
Szczciara ze mnie, prawdziwa szczciara.
Wsuwam telefon z powrotem do torebki, przeczesuj
palcami wosy i rzucam spojrzenie na wiszcy nad ba
rem zegar. Za czterdzieci minut mam lot. Zostao nie
wiele czasu. Po moim ciele niczym jakie mae insekty
zaczynaj peza dreszcze. Jednym duym haustem wy
pijam wdk do dna.
Wszystko bdzie dobrze, powtarzam sobie po raz set
ny. Wszystko bdzie w jak najlepszym porzdku.
Wcale nie jestem przeraona. Ja tylko... Ja tylko...
No dobrze, jestem przeraona.
16. Boj si lata.
Nigdy nikomu nie mwiam, e boj si lata. To si
wydaje takie miczakowate. A poza tym to nie jest tak, e
mam jak fobi i w ogle. To nie znaczy, e nie jestem
w stanie wsi do samolotu. Ja tylko... Mona powie
dzie, e zdecydowanie preferuj przebywanie na ziemi.
Kiedy latanie nie napawao mnie strachem. Jednak
w przecigu ostatnich kilku lat powoli zaczam si co
raz bardziej denerwowa. Wiem, e to kompletnie nie
racjonalne. Wiem, e codziennie lataj tysice ludzi i e
ten rodek transportu jest w gruncie rzeczy bezpiecz
niejszy od leenia w ku. Prawdopodobiestwo, e
przytrafi ci si katastrofa lotnicza, jest mniejsze ni...
ni, powiedzmy, prawdopodobiestwo znalezienia so
bie faceta w Londynie.
Jednak mimo wszystko nie lubi lata.
Moe zamwi jeszcze jedn wdk.
Kiedy zapowiadaj mj lot, jestem ju po dwch kolej
nych drinkach, tote moje samopoczucie jest znacznie
22

lepsze. Lissy ma przecie racj. Przynajmniej wywaram


na nich wraenie, no nie? Przynajmniej mnie zapami
taj. Gdy id energicznym krokiem w kierunku przej
cia, ciskajc w doni rczk teczki, prawie e znowu
czuj si jak emanujca pewnoci siebie bizneswoman.
Kilkoro mijanych po drodze ludzi umiecha si do mnie,
a ja odwdziczam si im szerokim umiechem. Ogarnia
mnie przyjemne uczucie yczliwoci do wiata. Widzicie.
wiat nie jest jednak zy. Wszystko zaley jedynie od na
stawienia. Wszystko si przecie moe zdarzy, prawda?
Nikt nie wie, co na niego czeka tu za rogiem.
Docieram do wejcia do samolotu, a tam karty poka
dowe odbiera ta sama stewardesa z warkoczem francu
skim, ktra wczeniej siedziaa w barze.
- Witam ponownie - mwi z umiechem. - C za
zbieg okolicznoci!
Stewardesa wpatruje si we mnie.
- Witam. Eee...
-Tak...?
Dlaczego wyglda na skrpowan?
- Przepraszam. Ja tylko... Czy wie pani, e... - Wska
zuje z zakopotaniem na przd mojej bluzki.
- Co si stao? - pytam uprzejmie. Opuszczam wzrok
i zastygam.
W jaki niewyjaniony sposb moja jedwabna bluzka
w drodze do samolotu rozpia si. Trzy guziki. Mam te
raz baaardzo gboki dekolt. Wida stanik. Rowy, ko
ronkowy stanik. Ten, ktry w praniu dorobi si maych
bobkw.
Dlatego ci ludzie si do mnie umiechali. Nie dlate
go, e wiat to mie miejsce, ale dlatego, e wystawiam
na widok publiczny rowy stanik w bobki.
- Dziki - bkam i pospiesznie zapinam guziki.
Z upokorzenia ponie mi twarz.
- To nie jest pani dobry dzie, prawda? - pyta ze
wspczuciem stewardesa, wycigajc do po moj
kart pokadow. - Przepraszam, nie mogam nie usy
sze pani rozmowy telefonicznej.
23

- Zgadza si. - Umiecham si blado. - Nie, to nie


jest najlepszy dzie w moim yciu.
Przez chwil kobieta w ciszy oglda moj kart.
- Wie pani co... - mwi cicho. - Ma pani ochot na
podniesienie standardu podry?
- Sucham? - Patrz na ni nierozumiejcym spoj
rzeniem.
- Przyda si pani.
- Naprawd? Ale... czy wolno pani zrobi co takie
go?
- Owszem, jeli tylko s wolne miejsca. Dziaamy we
dug wasnego uznania. A poza tym ten lot jest tak krt
ki. - Posya mi konspiracyjny umiech. - Tylko prosz
nie opowiada o tym wszystkim, okej?
Prowadzi mnie do przedniej czci samolotu i ge
stem wskazuje wielki, szeroki, wygodny fotel. Jeszcze
nigdy dotd nie podniesiono mi standardu podry! A
trudno uwierzy, e ta stewardesa naprawd pozwala
mi tu usi.
- Czy to pierwsza klasa? - szepcz, upajajc si panu
jc tu atmosfer luksusu. Po mojej prawej stronie
mczyzna w eleganckim garniturze stuka w klawiatur
laptopa, a dwie starsze panie w kcie podczaj si
wanie do zestaww suchawkowych.
- Klasa biznes. W tym locie nie ma pierwszej klasy.
Czy wszystko w porzdku? - Pytanie zadaje ju normal
nym gosem.
- Doskonale! Bardzo pani dzikuj.
- Nie ma sprawy. - Jeszcze raz umiecha si i odcho
dzi, a ja wsuwam teczk pod znajdujcy si przede mn
fotel.
Och! Tu jest naprawd ekstra. Wielkie, szerokie fo
tele i podnki, i w ogle. Ten lot bdzie naprawd
wyjtkowo przyjemnym dowiadczeniem, mwi sobie
stanowczo. Sigam po pas i nonszalancko zapinam go,
starajc si ignorowa pene niepokoju podskoki o
dka.
- Napije si pani szampana?
24

To promiennie umiecha si moja przyjacika ste


wardesa.
- Z przyjemnoci - odpowiadam z wdzicznoci. Dziki!
- A pan, sir? Moe szampana?
Mczyzna siedzcy na ssiednim fotelu do tej pory
nie podnis nawet wzroku. Ubrany jest w dinsy i nie
pierwszej nowoci sweter. Wyglda przez okno. Gdy od
wraca si, by odpowiedzie, zauwaam ciemne oczy, kil
kudniowy zarost i zmarszczone brwi.
- Nie, dzikuj. Poprosz brandy. Dziki.
Jego gos ma osche brzmienie i amerykaski akcent.
Chc go grzecznie zapyta, skd pochodzi, jednak on
natychmiast odwraca si i dalej wyglda przez okno.
Co mi jak najbardziej odpowiada, poniewa, prawd
powiedziawszy, ja te nie jestem w zbyt towarzyskim na
stroju.

2
No dobrze, prawda jest taka, e nie podoba mi si to
wszystko.
Wiem, e to klasa biznes, wiem, e otacza mnie luksus
i w ogle. Ale i tak ze strachu ciska mnie w odku.
Gdy startowalimy, z zamknitymi oczami, bardzo po
woli liczyam w mylach, i nawet pomogo. Tyle e
gdzie tak koo trzystu pidziesiciu straciam impet.
Tak wic teraz siedz sobie, scz szampana i czytam
w Cosmo" artyku pt. Trzydzieci rzeczy do zrobienia
przed trzydziestk". Bardzo si staram wyglda na od
pron, zajmujc kierownicze stanowisko bizneswo
man. Ale, Boe, podskakuj na kady, najmniejszy na
wet dwik, a byle drgnicie samolotu sprawia, e
wcigam gwatownie powietrze.
Zachowujc pozory spokoju, sigam po zalaminowane przepisy bezpieczestwa i przebiegam je wzrokiem.
Wyjcia ewakuacyjne. Pozycja podparta. Jeli zajdzie
25

potrzeba skorzystania z kamizelek ratunkowych, prosz


najpierw pomc osobom starszym i dzieciom. O Boe...
Po co ja w ogle to czytam? Co mi da wpatrywanie si
w obrazki przedstawiajce drobnych staruszkw ska
czcych do oceanu, podczas gdy nad nimi eksploduje
samolot? Pospiesznie upycham instrukcje z powrotem
do koperty i pocigam yk szampana.
- Przepraszam pani. - Z boku pojawia si stewarde
sa z rudymi loczkami. - Czy podruje pani subowo?
- Tak - odpowiadam z nutk dumy w gosie i przyga
dzam doni wosy. - Owszem.
Podaje mi broszur zatytuowan Infrastruktura kie
rownicza, na okadce ktrej widnieje zdjcie grupy biz
nesmenw rozprawiajcych o czym z oywieniem
przed tablic z wykresem.
- To s informacje na temat naszych nowych usug
w klasie biznes na lotnisku Gatwick. Zapewniamy kom
pleksow obsug telekonferencyjn i w razie potrzeby
sale konferencyjne. Czy byaby pani zainteresowana?
No dobra. Jestem wan bizneswoman. Jestem osob
piastujc wysokie, kierownicze stanowisko.
- Cakiem moliwe - mwi, przygldajc si nonsza
lancko broszurze. - Tak, mogabym wykorzysta jedno
z tych pomieszcze do... zorganizowania briefingu
z moimi ludmi. Mam du ekip i oczywicie czste
spotkania s potrzebne. Spotkania na tematy powico
ne biznesowi. - Odchrzkuj. - Gwnie... logistyce.
- Czy chciaaby pani, bym ju teraz dokonaa rezer
wacji? - pyta grzecznie stewardesa.
- Nie... dziki - odzywam si po krtkiej chwili mil
czenia. - Moja ekipa przebywa aktualnie... w domach.
Daam wszystkim dzie wolnego.
- Oczywicie. - Na twarzy stewardesy maluje si lek
kie zdziwienie.
- Ale moliwe, e innym razem skorzystam - dodaj
szybko. - A skoro ju pani tu jest, to tak si zastanawia
am, czy ten odgos jest normalny?
- Jaki odgos? - Stewardesa przechyla gow.
26

- Ten dwik. Jakby wycie, ktre dochodzi od strony


skrzyda.
- Niczego nie sysz. - Patrzy na mnie ze zrozumie
niem. - Boi si pani lata?
- Nie! - odpowiadam natychmiast i wydaj z siebie
dwik, ktry w zaoeniu ma by miechem. - Skd, nie
boj si. Ja tylko... zastanawiaam si. Tak po prostu.
- Sprbuj si czego dowiedzie - mwi uprzej
mie. - Prosz bardzo, sir. Informacje na temat naszej in
frastruktury dla kadry kierowniczej na Gatwick.
Amerykanin bierze bez sowa broszur i odkada j,
nawet na ni nie patrzc. Stewardesa przemieszcza si
dalej, lekko si potykajc, gdy samolot podskakuje.
Dlaczego samolot podskakuje?
O Boe. Bez ostrzeenia ogarnia mnie fala strachu.
To szalestwo. Czyste szalestwo! Siedzenie w tym po
tnym, cikim pudle, bez drogi ucieczki, setki kilome
trw nad ziemi...
Sama z tym sobie nie poradz. Odczuwam przemon
potrzeb porozmawiania z kim. Z kim, kto mi doda otu
chy. Z kim zapewniajcym poczucie bezpieczestwa.
Connor.
Kierowana instynktem, wycigam z torby telefon, ale
natychmiast robi na mnie nalot stewardesa.
- Obawiam si, e nie moe pani korzysta z telefonu
na pokadzie samolotu - mwi z promiennym umie
chem. - Czy moe pani go wyczy?
- Och. Eee... przepraszam.
Oczywicie, e nie mog zadzwoni. Powtarzane to
byo jakie pidziesit pi milionw razy. Ptasi m
dek ze mnie. Niewane. Mniejsza z tym. Wszystko
w porzdku. Wsuwam telefon z powrotem do torby
i prbuj skupi uwag na starym odcinku Hotelu Zaci
sze, ktry wanie jest puszczany na wideo.
Moe znowu zaczn liczy. Trzysta czterdzieci dzie
wi. Trzysta pidziesit. Trzysta pidziesit...
Kurwa. Podnosz gwatownie gow. Co to byo za
szarpnicie? Czy kto w nas wanie uderzy?
27

Tylko bez paniki. To byo mae szarpnicie. Jestem


pewna, e wszystko jest w jak najlepszym porzdku.
Pewnie po prostu zderzylimy si z gobiem. Gdzie to
ja byam?
Trzysta pidziesit jeden. Trzysta pidziesit dwa.
Trzysta pidziesit...
No i dupa blada.
W tej chwili si zaczyna.
Wszystko wydaje si rozpada.
Do moich uszu docieraj krzyki, chyba jeszcze zanim
zdaj sobie spraw z tego, co si dzieje.
O Boe. O Boe, o Boe, o Boe, o... O... NIE. NIE. NIE.
Spadamy. O Boe, spadamy.
Runlimy w d. Samolot spada niczym kamie.
Mczyzna siedzcy niedaleko mnie podskoczy i ude
rzy gow o sufit. Krwawi. Ciko oddycham i trzymam
si kurczowo fotela, by nie pj za jego przykadem,
czuj jednak, jakbym bya cignita w gr, jakby kto
mnie szarpa, jakby grawitacja nagle zacza dziaa
w przeciwnym kierunku. Nie ma czasu na mylenie.
Wok fruwaj torby, rozlewaj si napoje, jedna ze ste
wardes przewrcia si, chwyta za fotel...
O Boe. O Boe. No dobrze, nieco si wszystko uspo
kaja. Jest... jest lepiej.
Kurwa. Ja nie... Ja po prostu nie mog... Ja...
Zerkam na Amerykanina. Trzyma si oparcia fotela
tak samo mocno jak ja.
Robi mi si niedobrze. Chyba za chwil zwymiotuj.
O Boe.
W porzdku. Jest ju... jest ju... jakby znowu nor
malnie.
- Panie i panowie - rozbrzmiewa w interkomie gos
i wszyscy podnosz gowy. - Mwi kapitan.
Mocno wali mi serce. Nie jestem w stanie sucha.
Nie jestem w stanie myle.
- Wanie natrafilimy na turbulencje powietrzne
i przez chwil moe nieco trz. Uruchomiem znaki

28

przypominajce o zapiciu pasw i prosz, by wszyscy


wrcili na swoje miejsca tak szybko, jak...
Nastpuje kolejne szarpnicie, a gos kapitana zagu
szaj krzyki, rozbrzmiewajce w caym samolocie.
To jaki koszmar. Koszmarny koszmar.
Wszystkie stewardesy przypinaj si pasami na swo
ich miejscach. Jedna z nich ociera krew z twarzy. Zale
dwie chwil wczeniej beztrosko roznosiy fistaszki
w miodzie.
Co takiego przytrafia si innym ludziom w innych
samolotach. Ludziom na filmach instruktaowych. Ale
nie mnie.
- Prosz o zachowanie spokoju - mwi kapitan. - Gdy
tylko zdobdziemy wicej informacji...
Zachowanie spokoju? Nie jestem w stanie normalnie
oddycha, a co dopiero mwi o zachowaniu spokoju.
Co mamy teraz zrobi? Czy oczekuje si od nas, e b
dziemy tak po prostu siedzieli, podczas gdy samolot
wierzga niczym narowisty ko?
Sysz, jak kto za mn recytuje: Zdrowa Mario, aski pena..." i na nowo ogarnia mnie pozbawiajca
tchu panika. Ludzie si modl. To si dzieje naprawd.
Wszyscy zginiemy.
Wszyscy zginiemy.
- Sucham? - Siedzcy obok Amerykanin patrzy na
mnie. Jego twarz jest blada i pena napicia.
Czy wypowiedziaam te sowa na gos?
- Wszyscy zginiemy. - Wpatruj si w jego twarz.
Moliwe, e to ostatnia osoba, ktr widz w yciu. Sta
ram si zapamita zmarszczki wok jego ciemnych
oczu i silnie zarysowan szczk, ktr pokrywa kilku
dniowy zarost.
Samolot nagle znw zaczyna spada, a ja wydaj
z siebie mimowolny pisk.
- Nie sdz, bymy zginli - mwi mczyzna. Jednak
take mocno trzyma si oparcia. - Mwili, e to tylko
turbulencje...

29

- Oczywicie, e tak mwili! - W moim glosie po


brzmiewaj nutki histerii. - Nie powiedz przecie:
No dobrze, ludziska, to koniec, ju po nas"! - Samolot
znowu zaczyna przeraajco pikowa, a ja w panice
chwytam do nieznajomego. - Nie uda nam si. Wiem.
To koniec. Mam dwadziecia pi lat, na mio bosk.
Nie jestem jeszcze gotowa. Niczego nie osignam.
Nie mam dzieci, nikomu nie uratowaam ycia... - Za
haczam spojrzeniem o artyku w Cosmo". - Nigdy nie
weszam na adn gr, nie zrobiam sobie tatuau, nie
wiem nawet, czy w ogle mam punkt G...
- Sucham? - pyta mczyzna z wyranym zaskocze
niem, jednak nie zwracam na niego uwagi.
- Moja kariera zawodowa to jaki art. Wcale nie
zajmuj kierowniczego stanowiska. - Prawie e ze za
mi w oczach gestem wskazuj na mj kostium. - Nie
mam adnej ekipy! Jestem tylko beznadziejn asy
stentk i wanie miaam pierwsze wane spotkanie,
ktre okazao si kompletn katastrof. Przez p spo
tkania nie miaam najmniejszego pojcia, o czym ci
ludzie mwi, nie wiem, co znaczy sowo logistyczny",
nigdy nie dostan awansu i jestem winna tacie cztery
tysice funtw, i nigdy nie byam naprawd zakocha
na... - Urywam, zaszokowana wasnymi sowami. Przepraszam - bkam i gwatownie wypuszczam po
wietrze. - Nie ma pan ochoty wysuchiwa tego wszyst
kiego.
- Nie przeszkadza mi to - odpowiada grzecznie Ame
rykanin.
Boe. Ja chyba trac rozum.
A poza tym to, co wanie powiedziaam, wcale nie
jest prawd. Poniewa jestem zakochana w Connorze.
Najwyraniej wysoko mci mi w gowie.
Ze zdenerwowaniem odgarniam z twarzy wosy i pr
buj wzi si w gar. Okej, moe zaczn znowu liczy.
Trzysta pidziesit... sze. Trzysta...
O Boe. O Boe. Nie. Bagam. Samolotem znowu
szarpno. Spadamy.
30

- Nigdy nie zrobiam niczego, dziki czemu rodzice


mogli by ze mnie dumni. - Sowa wydostaj si z mo
ich ust, zanim jestem w stanie je powstrzyma. - Nigdy.
- Jestem przekonany, e to nieprawda - zapewnia
uprzejmie mj towarzysz.
- Wanie, e prawda. Moe kiedy byli ze mnie dum
ni. Ale potem zamieszkaa z nami kuzynka Kerry i nagle
zrobio si tak, jakby rodzice ju mnie nie dostrzegali.
Widzieli jedynie j. Kiedy do nas przyjechaa, miaa
czternacie lat, a ja dziesi i mylaam, e bdzie su
per, no wie pan. Jakbym miaa starsz siostr. Jednak
niezupenie tak to si wszystko uoyo...
Nie jestem w stanie przesta nadawa. Po prostu nie
mog.
Za kadym razem, kiedy samolot podskakuje albo za
czyna opada, z moich ust wypywa kolejny potok sw
niczym woda pdzca z si wodospadu.
...wygrywaa w konkursach pywackich i w ogle we
wszystkim, a ja byam... w porwnaniu z ni nikim...
...kurs fotografii i naprawd sdziam, e zmieni on
moje ycie...
...pidziesit dwa kilo, ale planowaam przej na
diet...
...ubiegaam si o kad moliw posad. Byam ju
tak zdesperowana, e zgosiam si do...
...okropna dziewczyna o imieniu Artemis. Pewnego
dnia przywieli nowe biurko, a ona przywaszczya je
sobie, mimo e moje jest naprawd paskudne i mae...
...czasami podlewam jej gupi zielistk sokiem po
maraczowym, eby si odegra...
...sodka dziewczyna, Katie, ktra pracuje w dziale
personalnym. Mamy swj sekretny szyfr. Przychodzi
i mwi: Czy mogaby przyjrze si razem ze mn tym
wyliczeniom, Emmo?", podczas gdy w rzeczywistoci
oznacza to: A moe wyskoczyybymy sobie na kaw do
Starbucks..."
31

...koszmarne prezenty, a ja musz udawa, e mi si


podobaj...
...kawa w pracy jest najobrzydliwszym napojem, jaki
zdarzyo mi si pi, to najprawdziwsza trucizna...
...w CV napisaam, e na maturze z matmy dostaam
pitk, kiedy tak naprawd tylko trjk. Wiem, e to nie
byo uczciwe. Wiem, e nie powinnam bya tego robi,
ale tak bardzo chciaam dosta t prac...
Co mi si stao? Normalnie istnieje co w rodzaju fil
tru, ktry powstrzymuje mnie przed zdradzaniem my
li. Filtru, ktry mnie kontroluje.
Jednak najwyraniej przesta dziaa. Sowa wypy
waj z moich ust rwcym strumieniem, ktrego nie je
stem w stanie zatrzyma.
Czasami sdz, e wierz w Boga, poniewa jake
inaczej bymy si tutaj znaleli? Ale potem myl sobie,
e owszem, ale co w takim razie z tymi wszystkimi woj
nami i w ogle...
...nosz stringi, poniewa nie odznaczaj si pod ciu
chami. Ale s tak cholernie niewygodne...
...w rozmiarze trzydzieci sze, i nie wiedziaam,
co zrobi, wic zawoaam: Och, s po prostu fanta
styczne..."
...pieczone papryczki, moja ukochana potrawa...
...zapisaam si do klubu ksiki, ale za nic nie mog
am przebrn przez Wielkie nadzieje. No wic przeczy
taam streszczenie z okadki i udawaam potem, e czy
taam ksik...
...wsypaam mu cay pokarm dla rybek i naprawd
nie wiem, co si stao...
...wystarczy, e sysz piosenk Carpentersw Close
to You i od razu si rozklejam...
...naprawd chciaabym mie wiksze piersi. To zna
czy nie takie jak dziewczyny z mskich pisemek, nie ta
kie olbrzymie i idiotyczne, ale... wiksze. Aby si do
wiedzie, jak to jest...
32

...idealna randka rozpoczaby si od szampana, kt


ry pojawiby si na stole w jaki magiczny sposb...
...po prostu zaamaam si, w tajemnicy kupiam
wielki karton lodw Haagen-Dazs i wszystko zjadam,
i nigdy nie przyznaam si Lissy do tego, co zrobiam...
Jestem niewiadoma tego, co si dzieje wok. wiat
ograniczy si do mnie, tego obcego mczyzny i do mo
ich ust, wypowiadajcych wszystkie moje najskrytsze
myli i tajemnice.
Nie bardzo zdaj sobie spraw z tego, co mwi.
Wiem jedynie, e lepiej si przez to czuj.
Czy na tym wanie polega dziaanie terapeutyczne?
...nazywa si Danny Nussbaum. Mama i tata oglda
li na dole Ben Hura i pamitam, jak pomylaam sobie
wtedy, e skoro czym takim ekscytuje si cay wiat, to
w takim razie ten wiat oszala...
...le na boku, poniewa wtedy biust wydaje si
wikszy...
...zajmuje si badaniami rynku. Pamitam, e kiedy
pierwszy raz go zobaczyam, pomylaam sobie: Oto
prawdziwy przystojniak". Jest bardzo wysoki, ma jasne
wosy, poniewa w poowie jest Szwedem. No i ma niesa
mowicie niebieskie oczy. No wic umwi si ze mn...
...zawsze przed randk wypijam kieliszek sodkiej
sherry, aby ukoi nerwy...
Jest cudowny. Connor jest naprawd cudowny. Praw
dziwa ze mnie szczciara. Wszyscy mi powtarzaj, jaki
on jest wspaniay. Sodki, dobry, robi karier i wszyscy
mwi, e stanowimy idealn par...
...nie powiedziaabym tego nikomu nawet za milion
lat, ale czasami myl, e jest a za bardzo przystojny.
Troch jak jedna z tych lalek. Jak Ken. Jak Ken z jasny
mi wosami.
No i teraz, kiedy jestem przy Connorze, wyjawiam to,
czego nigdy nikomu nie mwiam. To, z czego nawet nie
33

zdawaam sobie sprawy, nie miaam pojcia, e siedzi


w mojej gowie.
...daam mu na gwiazdk taki liczny zegarek ze sk
rzanym paskiem, on jednak upiera si przy noszeniu tej
pomaraczowej, cyfrowej paskudy, poniewa potrafi
mu powiedzie, jaka jest temperatura w Polsce czy co
rwnie idiotycznego...
...zabiera mnie na te wszystkie koncerty jazzowe,
a ja, chcc by uprzejma, udawaam, e mi si podoba,
wic teraz on jest przekonany, e uwielbiam jazz...
...zna wszystkie filmy Woody'ego Allena na pami
i mwi kad kwesti z wyprzedzeniem, co doprowadza
mnie do szau...
...patrzy wtedy na mnie tak, jakbym mwia w jakim
obcym jzyku...
...peen determinacji, by znale mj punkt G, wic
spdzilimy cay weekend, robic to w rnych pozy
cjach, tak e w kocu byam tak zmordowana, e jedy
ne, na co miaam ochot, to pizza i Przyjaciele...
...i wci pyta: No i jak byo, jak byo?". No wic pozmylaam troch i powiedziaam, e byo nieziemsko
i e miaam uczucie, jakby cae moje ciao otwierao si
niczym kwiat, na co on zapyta, jaki kwiat, wic odpar
am, e begonia...
...nie mona oczekiwa, e namitno bdzie
trwa wiecznie. Ale skd wiadomo, czy namitno
zblada w taki dobry: jestemy-w-staym-zwizku spo
sb czy te raczej w gwniany: ju-si-sobie-nie-podobamy...
...ksi z bajki nie jest wariantem realistycznym.
Jednak jaka cz mnie tskni za oszaamiajcym,
niesamowitym romansem. Pragn arliwego uczucia.
Pragn zosta zwalona z ng. Pragn trzsienia ziemi
albo... sama nie wiem, szalonego romansu... po prostu
czego ekscytujcego. Czasami mam wraenie, e gdzie
tam czeka na mnie nowe, pene wrae ycie i gdybym
tylko...
34

- Przepraszam, prosz pani?


- Co? - Z oszoomieniem podnosz gow. - Co si
stao?
Uczesana w warkocz stewardesa umiecha si do
mnie.
- Wyldowalimy.
Wpatruj si w ni.
- Wyldowalimy?
Nic z tego nie rozumiem. Jak to moliwe, e wyldo
walimy? Rozgldam si - no tak, teraz to czuj, samo
lot stoi w bezruchu. Jestemy na ziemi.
Czuj si jak Dorotka. Jeszcze przed chwil wirowaam
w Oz i stukaam obcasikami, a teraz ocknam si
i wszystko jest z powrotem nieruchome, ciche i normalne.
- Ju nie podskakujemy - mwi jak idiotka.
- Podskakiwanie skoczyo si do dawno temu odzywa si Amerykanin.
- My nie... nie zginiemy?
- Nie zginiemy - potwierdza.
Patrz na niego tak, jakbym widziaa go pierwszy raz
w yciu. I wtedy nagle dociera do mnie, e przez calusiek godzin nawijaam temu zupenie obcemu czo
wiekowi. Bg jeden wie, co ja mu powiedziaam.
Mam ochot jak najszybciej wydosta si z tego samo
lotu.
- Przepraszam - mwi z zakopotaniem. - Powinien
by mnie pan powstrzyma.
- To mogoby si okaza nieco trudne. - Na jego twa
rzy pojawia si blady umiech. - Bya pani niczym
w transie.
- Jest mi tak strasznie gupio! - Prbuj si umiech
n, ale nie jestem mu nawet w stanie spojrze prosto
w oczy. Powiedziaam przecie o moich majtkach.
I o punkcie G.
- Prosz si nie przejmowa. Wszyscy bylimy
w strasznym stresie. To dopiero by lot. - Podnosi swj
plecak i wstaje z fotela, po czym jeszcze raz spoglda na
mnie. - Poradzi sobie pani z dostaniem si do domu?
35

- Tak. Oczywicie. Dziki. Miego pobytu w Londy


nie! - woam za nim, ale nie sdz, by mnie usysza.
Powoli zbieram si do kupy i wychodz z samolotu.
Jestem spocona, mam potargane wosy i pka mi gowa.
Lotnisko wydaje si takie soneczne, nieruchome
i spokojne w porwnaniu z pen napicia atmosfer,
jaka panowaa w samolocie. Ziemia wydaje si taka sta
bilna. Siedz przez chwil na plastikowym krzele, pr
bujc wzi si w gar, jednak gdy wreszcie wstaj, na
dal czuj oszoomienie. Id powoli jak w gstej mgle,
wci nie mogc uwierzy, e tutaj jestem. yj. Na
prawd nie mylaam, e jeszcze kiedy dane mi bdzie
zobaczy ziemi.
- Emma! - Gdy wychodz z hali przylotw, sysz wo
anie, ale nie podnosz gowy. Emma to przecie popu
larne imi.
- Emma! Tutaj!
Podnosz z niedowierzaniem gow. Czy to...
Nie. To nie moe by... to nie...
To Connor.
Wyglda tak przystojnie, e a mzg staje. Ma skandy
nawsk opalenizn, a jego oczy s tak niebieskie jak
nigdy przedtem. Biegnie w moim kierunku. Niczego nie
rozumiem. Co on tutaj robi? Chwyta mnie w ramiona
i mocno przytula.
- Dziki Bogu - mwi schrypnitym gosem. - Dziki
Bogu. Nic ci nie jest?
- Connor, co ty... co ty tutaj robisz?
- Zadzwoniem na lotnisko, by si dowiedzie, o kt
rej godzinie wyldujesz, i powiedziano mi, e ten wa
nie samolot natrafi na okropne turbulencje. Po prostu
musiaem przyjecha. - Wpatruje si we mnie. - Emma,
przygldaem si, jak lduje samolot. Natychmiast wy
sano do niego ambulans. A potem ty si nie pojawiaa.
Mylaem... - Z trudem przeyka lin. - Nie wiem, co
waciwie wtedy mylaem.

36

- Nic mi nie jest. Ja tylko... prbowaam wzi si


w gar. O Boe, Connor, to byo przeraajce. - Mj gos
staje si nagle drcy, co jest doprawdy absurdalne,
poniewa teraz jestem ju najzupeniej bezpieczna. W pewnym momencie mylaam, e wszyscy zginiemy.
- Kiedy nie przechodzia przez barierki... - Connor
urywa i przez kilka sekund przyglda mi si w milcze
niu. - Sdz, e po raz pierwszy zdaem sobie spraw
z tego, jak wielkie jest moje uczucie do ciebie.
- Naprawd? - pytam amicym si gosem.
Wali mi serce. Ledwo si trzymam na nogach.
- Emma, myl, e powinnimy...
Pobra si? Serce podskakuje mi z przeraenia. O mj
Boe. On ma zamiar poprosi mnie o rk, tu, na tym
lotnisku. Co mam odpowiedzie? Nie jestem gotowa na
maestwo. Ale jeli odmwi, on si miertelnie ob
razi i pjdzie sobie. Cholera. No dobra. Powiem tak:
Rety, Connor, potrzebuj troch czasu..."
- ...razem zamieszka - koczy.
Ale ze mnie kretynka. Oczywicie, e nie mia zamia
ru si owiadcza.
- Co o tym mylisz? - Delikatnie gadzi mnie po wo
sach.
- Eee... - Pocieram doni czoo, grajc na zwok.
Nie bardzo jestem w stanie rozsdnie myle. Zamiesz
ka z Connorem. To nawet ma sens. Czy jest jaki po
wd, by tego nie robi? Mam w gowie mtlik. Co trze
pocze w zakamarkach mojej pamici, prbuje mi
przekaza wiadomo...
I wtedy w gowie pojawiaj si kwestie, ktre wypo
wiedziaam w samolocie. Co o tym, e nigdy nie byam
naprawd zakochana. e Connor niezbyt mnie rozumie.
Ale przecie... to byy tylko brednie, prawda? To zna
czy sdziam, e zaraz umr, na mio bosk. Nie by
am wtedy w peni przytomna.
- Connor, a co z tym twoim wanym spotkaniem? - py
tam, nagle sobie o nim przypominajc.

37

- Odwoaem je.
- Odwoae? - Wpatruj si w niego z niedowierza
niem. - Dla mnie?
Teraz czuj si jeszcze bardziej roztrzsiona. Ledwie
si trzymam na nogach. Nie wiem, czy to nastpstwo te
go koszmarnego lotu czy mio.
O Boe, spjrzcie tylko na niego. Jest wysoki i przy
stojny, odwoa wane spotkanie i przyby, by mnie oca
li.
To mio. To z ca pewnoci mio.
- Z najwiksz przyjemnoci z tob zamieszkam,
Connor - szepcz i ku swojemu bezbrzenemu zdumie
niu wybucham paczem.

3
Budz si nastpnego ranka i pierwsze, co do mnie do
ciera, to kujcy powieki, olepiajcy blask soca,
a chwil pniej przesycajcy powietrze aromatyczny
zapach kawy.
- Dzie dobry! - dobiega do mnie z gry gos Connora.
- Dzie dobry - mrucz, nie otwierajc oczu.
- Napijesz si kawy?
- Chtnie.
Odwracam si i chowam obola gow w poduszce,
prbujc skra choby jeszcze kilka minut snu. Zazwy
czaj przychodzi mi to bez trudu. Dzi jednak co nie da
je mi spokoju. Czybym o czym zapomniaa?
Podczas gdy jednym uchem sucham krztaniny Con
nora, a drugim obecnego w tle gosu wczonego telewi
zora, staram si przekopa myli w poszukiwaniu ja
kiej wskazwki. Jest sobotni poranek. Le w ku
Connora. Bylimy razem na kolacji - o Boe, ten kosz
marny lot... On przyjecha na lotnisko i powiedzia...
Mamy razem zamieszka!
Siadam i w tej samej chwili do pokoju wchodzi Con
nor z dwoma kubkami i dzbankiem z kaw. Ma na sobie
38

biay pikowany szlafrok i wyglda absolutnie olniewa


jco. Gdy przechylam si, by go pocaowa, czuj dum.
- Cze - mwi ze miechem. - Uwaaj. - Podaje mi
kaw. - Jak si czujesz?
- W porzdku. - Odgarniam wosy z twarzy. - Jestem
tylko troch przymulona.
- Wcale mnie to nie dziwi. - Connor unosi brwi. - Po
takim dniu jak wczoraj.
- Pewnie - przytakuj i przeykam gorc kaw. - No
wic mamy... mamy razem zamieszka!
- Nadal tego chcesz?
- Oczywicie, e tak! Oczywicie! - Umiecham si
promiennie.
To szczera prawda. Chc.
Mam wraenie, jakbym w cigu jednej nocy staa si
dorosa. Zamieszkam razem z moim chopakiem. Moje
ycie wreszcie si uoy!
- Bd musia poinformowa Andrew o wyprowadz
ce... - Connor wskazuje gestem cian. Po jej drugiej
stronie znajduje si pokj jego wsplokatora.
- A ja Lissy i Jemim.
- No i bdziemy musieli poszuka sobie czego odpo
wiedniego. A ty mi obiecasz, e bdziesz tam zachowy
wa porzdek. - Umiecha si do mnie artobliwie.
- Mnie si podoba tak, jak jest! - udaj oburzenie. To ty masz pidziesit milionw pyt.
- To co innego!
- W jakim sensie, jeli mona wiedzie? - Kad do
na biodrze niczym bohaterka sitcomu, a Connor wybu
cha miechem.
Na chwil zapada cisza, jakbymy oboje stracili im
pet. Pijemy kaw.
- No tak - odzywa si po chwili Connor. - Musz si
zbiera. - W ten weekend ma kurs komputerowy. - Przy
kro mi, e nie odwiedz twoich rodzicw - dodaje.
Mwi to szczerze. Jakby mao byo tego, e jest ideal
nym chopakiem, to jeszcze naprawd lubi odwiedza
moich rodzicw.
39

- Nic nie szkodzi - odpowiadam dobrotliwie. - To nie


takie wane.
- Och, zapomniaem ci o czym powiedzie. - Connor
umiecha si do mnie tajemniczo. - Zgadnij, dokd
mam dla nas bilety?
- Och! - wykrzykuj z podekscytowaniem. - Hmmm...
Ju miaam zamiar powiedzie, e do Parya!
- Na festiwal jazzowy! - Umiecha si promiennie
Connor. - Dennisson Quartet! To ich ostatni koncert
w tym roku. Pamitasz, syszelimy ich w klubie jazzo
wym Ronnie Scott.
Przez chwil nie jestem w stanie wydusi z siebie ani
sowa.
- Och! - odzyskuj wreszcie gos. - Dennisson...
Quartet! Pamitam ich.
Grali na klarnetach. Przez bardzo dugie dwie godzi
ny. Bez ani jednej przerwy.
- Wiedziaem, e si ucieszysz. - Connor czule dotyka
mojego ramienia, a ja obdarzam go bladym umiechem.
- No jasne!
Kiedy chyba w kocu polubi jazz. Waciwie to je
stem tego pewna.
Przygldam si z uczuciem, jak Connor ubiera si, czy
ci zby nici dentystyczn, po czym bierze do rki teczk.
- Zaoya wczoraj prezent ode mnie - mwi z pe
nym zadowolenia umiechem, zauwaywszy lece na
pododze stringi.
- Czsto je nosz - odpowiadam, krzyujc za pleca
mi palce. - S przeliczne!
- ycz ci przyjemnego dnia na onie rodziny. - Con
nor podchodzi do ka i cauje mnie. W jego postawie
daje si wyczu wahanie. - Emma?
-Tak?
Siada na ku i wpatruje si we mnie powanym
wzrokiem. Rety, jego oczy s tak bardzo niebieskie.
- Jest co, co ci chciaem powiedzie. - Przygryza
warg. - Wiesz, e zawsze szczerze rozmawiamy o na
szym zwizku.
40

- No... tak - przyznaj, odczuwajc lekkie zaniepoko


jenie.
- To tylko taki luny pomys. Moliwe, e ci si nie
spodoba. To znaczy... To zaley tylko od ciebie.
Wpatruj si w Connora z konsternacj. Wyglda na
naprawd zakopotanego, a jego twarz oblewa rumie
niec.
O mj Boe. Czyby mia na myli jakie perwersje?
Chce, ebym si przebieraa w rne stroje?
Waciwie to nie miaabym nic przeciwko byciu piel
gniark. Albo Kobiet Kotem z Batmana. To mogoby by
nawet nieze. Kupiabym wysokie, byszczce kozaczki...
- Tak sobie pomylaem, e... moe... moglibymy... Urywa z zakopotaniem.
- Tak? - Zachcajcym gestem kad mu na ramieniu
do.
- Moglibymy... - Ponownie urywa.
-Tak?
Kolejna chwila ciszy. Ledwie jestem w stanie oddy
cha. Czego on moe chcie? No, czego?
- Moglibymy zacz zwraca si do siebie kocha
nie" - mwi pospiesznie i z wyranym zakopotaniem.
- e co? - pytam w osupieniu.
- Ja po prostu... - Connor robi si jeszcze bardziej
czerwony. - Mamy zamiar razem mieszka. Mona to
ju nazwa powanym zwizkiem. A ostatnio zwrci
em uwag na to, e jako nigdy nie uywamy... czu
ych swek.
Wpatruj si w niego z oszoomieniem.
- Naprawd nie uywamy?
- Naprawd.
- Och. - Ratuj si ykiem kawy. Po chwili zastano
wienia jestem zmuszona przyzna, e on ma racj. Nie
uywamy czuych swek. Dlaczego?
- Co wic o tym mylisz?
- Jak najbardziej! - odpowiadam szybko. - To znaczy
sdz, e masz racj. Oczywicie, e powinnimy to ro
bi. - Odchrzkam. - Kochanie!
41

- Dziki, kochanie - mwi Connor z penym uczucia


umiechem, a ja odpowiadam mu tym samym, prbujc
zignorowa rodzcy si w gowie protest.
Nie czuj si z tym dobrze.
Nie czuj si jak kochanie".
Kochanie" to kobieta zamna, z perami i samocho
dem z napdem na cztery koa.
- Emma? - Connor przyglda mi si uwanie. - Co
nie tak?
- Nie jestem pewna! - Prbuj si rozemia, ale nie
bardzo mi to wychodzi. - Nie wiem po prostu, czy czuj
si jak kochanie". Ale... no wiesz. Przywykn.
- Naprawd? C, moemy uywa jakiego innego
okrelenia. A moe moja droga"?
Moja droga? Czy on mwi powanie?
- Nie - odpowiadam prdko. - Myl, e kochanie"
bdzie lepsze.
- A l b o skarbie"... soneczko"... anioku"...
- Moe. Suchaj, nie moglibymy sobie odpuci?
Na twarzy Connora pojawia si rozczarowanie, a ja
czuj si naprawd paskudnie. No dobrze. Mog prze
cie, na mio bosk, nazywa mojego chopaka ko
chaniem". Na tym przecie polega doroso. Musz si
przyzwyczai i tyle.
- Connor, przepraszam - mwi. - Nie mam poj
cia, co si dzi ze mn dzieje. Chyba jeszcze nie do
szam do siebie po tym locie. - Ujmuj jego do. - Ko
chanie.
- Wszystko w porzdku, kochanie. - Rewanuje mi
si umiechem, a jego twarz z powrotem staje si po
godna. Cauje mnie. - Do zobaczenia pniej.
Widzicie. To proste.
O Boe.
Mniejsza z tym. To naprawd nie ma znaczenia. Po
dejrzewam, e wszystkim parom prdzej czy pniej
zdarzaj si takie niezrczne sytuacje. To pewnie co
jak najbardziej normalnego.
42

Jakie p godziny zabiera mi podr z mieszkania


Connora w Maida Vale do Islington, gdzie mieszkam.
Otwieram drzwi i pierwsze, co widz, to siedzc na
sofie Lissy. Wok porozkadane ma rne papierzyska, a ona sama marszczy czoo z wyran koncentra
cj. Ta Lissy tak ciko pracuje. Czasami naprawd
przesadza.
- Nad czym pracujesz? - pytam ze wspczuciem. Czy to ta sprawa o oszustwo?
- Nie, czytam sobie artyku - odpowiada Lissy i uno
si w gr magazyn z byszczc okadk. - Pisz w nim,
e od czasw Kleopatry proporcje pikna pozostay nie
zmienione i e istnieje sposb, dziki ktremu mona
okreli z naukowego punktu widzenia stopie swojej
urody. Trzeba wykona te wszystkie pomiary...
- Ooo - mwi z zainteresowaniem. - No i jaki uzy
skaa wynik?
- Wanie podliczam. - Marszczy czoo i rzuca spoj
rzenie na kartk. - Razem pidziesit trzy... minus
dwadziecia... to bdzie... O mj Boe! - Wpatruje si
z przeraeniem w liczby. - Mam tylko trzydzieci trzy!
- Na ile?
- Sto! Trzydzieci trzy na sto!
- Och, Lissy. To jedno wielkie gwno.
- Wiem - odpowiada powanie. - Jestem brzydka.
Wiedziaam. Wiesz, przez cae ycie w gbi duszy to
czuam, ale...
- Nie! - przerywam jej, powstrzymujc si od mie
chu. - Chodzio mi o to, e ten artyku jest do dupy! Nie
mona okreli urody za pomoc jakich wykresw.
Spjrz tylko na siebie! - Wskazuj gestem na Lissy, kt
ra ma najwiksze szare oczy na wiecie, nieskaziteln
porcelanow cer i jest naprawd liczna, pomimo nie
co zbyt drastycznego ostatnio obcicia wosw. - Czemu
wierzysz? Lustru czy jakiemu gupiemu, bezmylnemu
artykuowi z gazety?
- Gupiemu, bezmylnemu artykuowi z gazety - od
powiada Lissy takim tonem, jakby to byo oczywiste.
43

Wiem, e nie mwi powanie, jednak odkd porzuci


j chopak, Simon, Lissy brakuje pewnoci siebie.
Prawd powiedziawszy, troch si o ni martwi.
- Czy mwicie o odwiecznych proporcjach pikna? pyta moja druga wsplokatorka, Jemima, wchodzc do
pokoju. Towarzyszy temu stukot obcasw. Ubrana jest
w bladorowe dinsy, obcisy biay top i jak zwykle jest
perfekcyjnie opalona i zadbana. Teoretycznie Jemima
pracuje w galerii rzebiarskiej. Ale jedyne, czym bez
przerwy wydaje si zajmowa, to woskowanie, skuba
nie i masowanie rnych czci swego ciaa oraz uma
wianie si z bankierami z City, ktrych dochody zawsze
sprawdza przed wyraeniem zgody na spotkanie.
Dogaduj si z Jemim. Tak jakby. Problem tkwi jed
nak w tym, e ta dziewczyna kade zdanie rozpoczyna
podobnie: Jeli chcesz mie kamie na palcu", Jeli
chcesz mieszka w dzielnicy z kodem pocztowym SW3",
Jeli chcesz cieszy si saw doskonaej organizatorki
proszonych kolacji".
Co nie znaczy, bym miaa co przeciwko cieszeniu si
saw doskonaej organizatorki proszonych kolacji. No
wiecie, chodzi po prostu o to, e obecnie co takiego nie
plasuje si wysoko na licie moich priorytetw.
A poza tym dla Jemimy bycie doskona organizator
k proszonych kolacji oznacza zapraszanie tumu na
dzianych znajomych, dekorowanie calutkiego mieszka
nia rnymi dziwnymi badylami, zamawianie ludzi od
cateringu, ktrzy dostarczaj mnstwo pysznego jedzon
ka i opowiadanie potem wszystkim, e sama je przygoto
waa. Wysya swoje wsplokatorki (mnie i Lissy) do ki
na na wieczorny seans i sprawia wraenie uraonej, gdy
o pnocy odwa si wlizgn chykiem do mieszkania
i przyrzdzi sobie po kubku gorcej czekolady.
- Zrobiam ten quiz - mwi teraz, biorc do rki ro
w torebk od Louisa Vuittona. Dostaa j w prezencie
od taty, kiedy po trzech randkach zerwaa z pewnym ko
lesiem. Niby na otarcie ez. Ten facet mia jednak jacht,
wic pewnie rzeczywicie bya zaamana.
44

- Jaki miaa wynik? - pyta Lissy.


- Osiemdziesit dziewi. - Spryskuje si perfuma
mi, odrzuca do tyu dugie, jasne wosy i umiecha si
do swego odbicia w lustrze. - No wic, Emmo, czy to
prawda, e ty i Connor macie razem zamieszka?
Gapi si na ni z otwartymi ustami.
- Skd wiesz?
- Dowiedziaam si przypadkiem. Rano Andrew za
dzwoni do Rupe'a, by umwi si na krykieta, i powie
dzia mu o tym.
- Zamieszkasz z Connorem? - pyta z niedowie
rzaniem Lissy. - Dlaczego nic mi o tym nie powiedzia
a?
- Miaam zamiar to zrobi, powanie. Super, no nie?
- Ze posunicie, Emmo. - Jemima potrzsa gow. Niedobra taktyka.
- Taktyka? - powtarza Lissy, przewracajc przy tym
oczami. - Taktyka? Jemima, ich czy zwizek, a nie
partyjka szachw.
- Zwizek jest niczym gra w szachy - ripostuje Jemi
ma, malujc jednoczenie rzsy. - Mamusia mwi, e za
wsze trzeba mie przed oczami kolejny ruch. Trzeba
planowa wszystko w sposb strategiczny. Jeli wykona
si jeden bdny ruch, to klapa.
- Brednie! - odparowuje wyzywajco Lissy. - Zwi
zek jest czym zupenie innym. Polega na braterstwie
dusz.
- Braterstwo dusz! - prycha Jemima i wbija we mnie
twarde spojrzenie. - Pamitaj, Emmo, jeli chcesz mie
kamie na palcu, pod adnym pozorem nie gd si na
zamieszkanie z Connorem.
Jej kierowane odruchem warunkowym spojrzenie
mknie ku stojcej na gzymsie kominka fotografii przed
stawiajcej j i ksicia Williama, witajcych si na cha
rytatywnym meczu polo.
- Wci liczysz na wejcie do rodziny krlewskiej? pyta Lissy. - Przypomnij mi, prosz, jeszcze raz, Jemimo, ile on jest od ciebie modszy?
45

- Nie bd gupia! - warczy w odpowiedzi, a na jej


policzkach wykwitaj rumiece. - Czasami jeste
strasznie niedojrzaa, Lissy.
- Ja w kadym razie wcale nie chc kamienia na pal
cu - wtrcam.
Jemima unosi perfekcyjnie wyskubane brwi, jakby
mwia: ty biedna, gupia ignorantko", po czym bierze
do rki torebk.
- Och. - Nagle marszczy brwi. - Czy ktra z was po
yczya sobie mj sweterek od Josepha?
Przez krtk chwil panuje cisza.
- Nie - odpowiadam niewinnie.
- Nawet nie wiem, ktry to jest - mwi Lissy i wzru
sza ramionami.
Unikam wzroku Lissy. Jestem pewna, e par dni te
mu miaam go na sobie.
Niebieskie oczy Jemimy uwanie lustruj mnie i Lis
sy. Przypominaj dwa radary.
- Chodzi o to, e mam bardzo szczupe ramiona - rzu
ca ostrzegawczym tonem - i naprawd nie chciaabym,
eby rkawy si rozcigny. I nie mylcie, e niczego
nie zauwa. Ciao.
Kiedy tylko znika za drzwiami, ja i Lissy spogldamy
na siebie.
- Cholera - mwi Lissy. - Chyba go zostawiam w pra
cy. Wielkie rzeczy, przynios w poniedziaek. - Wzrusza
ramionami i wraca do lektury magazynu.
No dobra. Prawda jest wic taka, e obie czasami po
yczamy sobie ciuchy Jemimy. Bez pytania. Na nasz
obron przemawia fakt, e ma ich tak wiele, e rzadko
kiedy cokolwiek zauwaa. A poza tym wedug Lissy jed
nym z podstawowych praw czowieka jest to, e wsp
lokatorkom wolno poycza swoje ciuchy. Mwi, e to
fragment niepisanej brytyjskiej konstytucji.
- A poza tym - dodaje Lissy - jest mi co winna za to,
e napisaam w jej imieniu list do rady miejskiej w spra
wie tych jej wszystkich mandatw za nieprawidowe
parkowanie. Wiesz, nawet mi za to nie podzikowaa. 46

Podnosi wzrok znad artykuu o Nicole Kidman. - Co pla


nujesz na dzisiaj? Moe obejrzymy jaki film?
- Nie mog - odpowiadam bez entuzjazmu. - Mama
wydaje urodzinowy lunch.
- No tak, oczywicie. - Na jej twarzy pojawia si
wspczucie. - Powodzenia. Mam nadziej, e nie b
dzie tak le.
Lissy jest jedyn osob na wiecie, ktra cho w przy
blieniu wie, jak si czuj, majc w perspektywie wi
zyt w domu rodzinnym. Ale nawet ona nie wie wszyst
kiego.

4
Kiedy jednak zajmuj miejsce w pocigu, obiecuj so
bie solennie, e tym razem bdzie inaczej. Niedawno
ogldaam w telewizji program Cindy Blaine, powico
ny ponownemu zjednoczeniu si dawno niekontaktujcych si crek i matek, i byo to tak bardzo wzruszajce,
e po policzkach zaczy mi pyn zy. Na zakoczenie
Cindy wygosia krtk homili o tym, e to rodzina da
je nam ycie i e powinnimy pielgnowa wizi rodzin
ne. I nagle poczuam si skarcona.
Tak wic oto moje postanowienia na dzisiaj:
Nie bd:
Pozwala rodzinie stresowa si.
Odczuwa zazdroci wobec Kerry ani pozwala, by
Nev mnie drani.
Spoglda na zegarek, zastanawiajc si, kiedy
wreszcie bd si moga zwin.
Bd:
Pogodna, kochajca i majca w pamici, e wszyscy
jestemy witymi i nienaruszalnymi ogniwami w od
wiecznym krgu ycia.
(To te usyszaam z ust Cindy Blaine).
Mama i tata mieszkali kiedy w Twickenham. Tam
wanie spdziam dziecistwo, ale jaki czas temu wy47

prowadzili si z Londynu na wie w Hampshire. Docie


ram do ich domu tu po dwunastej. Mama krzta si
akurat w kuchni razem z moj kuzynk Kerry. Ona i jej
m Nev take si przeprowadzili. Mieszkaj okoo pi
ciu minut jazdy samochodem od rodzicw, wic widuj
si z nimi praktycznie stale.
Czuj znajome ukucie, gdy widz, jak stoj rami
w rami przy kuchence. Wygldaj bardziej na matk
i crk ni na ciotk i siostrzenic. Obie maj krtkie
fryzurki - cho pasemka Kerry s bardziej jaskrawe obie ubrane s w kolorowe bluzeczki, ktre odsaniaj
cakiem sporo opalonego ciaa, no i obie miej si
gono. Widz, e stojca na kuchennym blacie butelka
wina jest w poowie pusta.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - mwi
i ciskam mocno mam.
Gdy zerkam ukradkiem na owinity ozdobnym papie
rem prezent, ktry ley na stole, czuj lekki dreszczyk
zniecierpliwienia. To ode mnie mama dostanie najlep
szy prezent. Ju si nie mog doczeka, by go wrczy!
- Hej - rzuca Kerry i odwraca si do mnie. Ma na so
bie fartuszek, jej niebieskie oczy s mocno umalowane,
a na acuszku wok szyi dynda diamentowy krzyyk,
ktrego jeszcze nie widziaam. Za kadym razem, kiedy
si spotykamy, Kerry ma now biuteri. - Cudownie
ci widzie, Emmo! Niezbyt czsto nas odwiedzasz,
prawda, ciociu Rachel?
- Szczera prawda - odpowiada mama i przytula mnie
mocno.
- Czy mog wzi twj paszcz? - pyta Kerry, gdy
wkadam do lodwki przywiezion butelk szampana. A moe masz ochot czego si napi?
Zawsze tak si do mnie zwraca. Jakbym bya gociem.
Ale do tego. Nie mam zamiaru si stresowa. wi
te i nienaruszalne ogniwa w odwiecznym krgu ycia.
- Nie rb sobie kopotu - odpowiadam, starajc si,
by w moim gosie pobrzmiewaa sympatia. - Sama sobie
nalej. - Otwieram szafk, w ktrej spodziewam si
48

znale szklanki, i ze zdumieniem wpatruj si w pusz


ki z pomidorami.
- S tam - wyjania Kerry z drugiego koca kuchni. Poprzestawiaymy wszystko! Teraz jest znacznie prak
tyczniej.
- No tak. Dziki. - Bior od niej kieliszek z winem
i pocigam yk. - Czy mogabym w czym pomc?
- Nie sdz... - orzeka Kerry, rozgldajc si po kuch
ni z powanym wyrazem twarzy. - Wszystko jest ju wa
ciwie gotowe. No wic powiedziaam do Elaine - zwra
ca si do mamy - Gdzie kupia te buty?" A ona odpara,
e u Marksa i Spencera! Nie mogam w to uwierzy!
- Kim jest Elaine? - pytam, prbujc si wczy do
rozmowy.
- Znajom z klubu golfowego - odpowiada Kerry.
Kiedy mama nie graa w golfa. Jednak kiedy prze
prowadzia si do Hampshire, ona i Kerry zapisay si
do klubu. I teraz na okrgo musz wysuchiwa o tur
niejach golfowych, kolacjach w klubie golfowym i nie
koczcych si przyjciach ze znajomkami z klubu.
Jeden jedyny raz udaam si tam razem z nimi, aby
si osobicie przekona, o co to cae halo. Ale panuj
tam strasznie gupie zasady dotyczce stroju, o ktrych
wczeniej nie wiedziaam, i jaki starszy facet dosta
bez maa zawau, poniewa przyszam w dinsach. Mu
sieli mi szybko znale jak spdnic i par tych klompowatych butw z kolcami. A potem, kiedy ju znalaz
ymy si na polu golfowym, nie byam w stanie trafi
w pik. I nie chodzi o to, e nie potrafiam dobrze ude
rzy, po prostu w sensie dosownym nie byam w stanie
nawiza kontaktu z pik. Tak wic po moich kilku
prbach wszyscy wymienili znaczce spojrzenia, a ja
stwierdziam, e lepiej poczekam w barku dla klubowi
czw.
- Przepraszam, Emmo, mog si obok ciebie przecis
n...? - Kerry siga ponad moim ramieniem po talerz.
- Sorki - mwi i odsuwam si na bok. - Czy napraw
d w niczym nie mog pomc, mamo?
49

- Moesz nakarmi Sammy'ego - odpowiada i podaje


mi puszk z pokarmem dla rybek. Z trosk marszczy
brwi. - Wiesz, troch si martwi o niego.
- Och. - W mojej gowie rozlega si dzwonek alarmo
wy. - A dlaczego?
- Jako tak nie wydaje si sob. - Mama wpatruje si
uwanie w okrge akwarium. - A ty jak mylisz? Czy to
bie wydaje si normalny?
Podam za jej spojrzeniem. Przygldam si Sammy'emu, starajc si jednoczenie, by na mojej twarzy
malowaa si troska.
O Boe. Nawet mi do gowy nie przyszo, e mama co
zauway. Staraam si, jak tylko mogam, by kupi rybk
podobn do Sammy'ego. Jest przecie pomaraczowa,
ma dwie petwy, pywa sobie w kko... Co za rnica?
- Pewnie cierpi na lekk depresj - orzekam wresz
cie. - Przejdzie mu.
Panie Boe, nie dopu do tego, by mama zabraa go
do weterynarza ani nigdzie indziej, modl si w duchu.
Nawet nie sprawdziam, czy kupiona przeze mnie ryb
ka jest waciwej pci. Czy u zotych rybek w ogle ist
nieje podzia na pcie?
- Mogabym zrobi co jeszcze? - pytam, szczodrze
posypujc wod pokarmem dla rybek, prbujc w ten
sposb uniemoliwi mamie obserwacj Sammy'ego.
- Wszystko ju mamy przygotowane - odpowiada
grzecznie Kerry.
- A moe pjdziesz przywita si z tat? - proponuje
mama, odcedzajc groszek. - Lunch bdzie gotowy za
jakie dziesi minut.
Tata i Nev s w salonie. Siedz przed telewizorem
i ogldaj mecz krykieta. Siwiejca broda taty jest przy
cita rwnie starannie jak zawsze. Pije wanie piwo
z metalowego kufla z przykrywk. Pokj by niedawno
odnawiany, lecz na pce nadal stoi kolekcja pucharw
Kerry, zdobytych w zawodach pywackich. Raz w tygo
dniu mama je wszystkie poleruje.
50

S tam te dwie moje kokardy, zdobyte w konkursach


jazdy na rowerze. Podejrzewam, e jedynie przesuwa
po nich miotek do kurzu.
- Cze, tato - witam si i cauj go w policzek.
- Emma! - Z udawanym zdziwieniem przykada do
do czoa. - Udao ci si! Bez korzystania z objazdw!
I odwiedzania historycznych miast!
- Nie dzisiaj! - miej si. - Oto jestem, caa i zdrowa.
Jaki czas temu, krtko po tym, jak rodzice przepro
wadzili si do tego domu, wsiadam w niewaciwy po
cig i dojechaam a do Salisbury, i od tamtej pory tata
przy kadym naszym spotkaniu stroi sobie na ten temat
arty.
- Cze, Nev. - Cmokam go w policzek i staram si nie
zakrztusi aromatem wody po goleniu, ktr spryska
si nader obficie. Ubrany jest w spodnie khaki i biay
golf, a jego nadgarstek otacza gruba zota bransoleta.
Poza tym na palcu ma obrczk z brylantem. Nev zarz
dza rodzinnym przedsibiorstwem. Zaopatruje ono fir
my w caym kraju w sprzt biurowy. Pozna Kerry na
jednej z konwencji dla modych przedsibiorcw. Ich
znajomo rozpocza si od wzajemnego podziwiania
rolexw.
- Cze, Emmo - odpowiada. - Widziaa now bryk?
- Sucham? - Wpatruj si w niego z osupieniem, po
czym przypominam sobie byszczcy samochd, ktry
stoi na podjedzie. - Ach tak! Niezy.
- Mercedes pitka. - Pociga spory yk piwa. - Cena
katalogowa to czterdzieci dwa patyki.
- O rety.
- Nie zapaciem jednak tyle. - Klepie si po nosie. Zgadnij ile.
- Hm... czterdzieci?
- Zgaduj dalej.
- Trzydzieci dziewi?
- Trzydzieci siedem dwiecie pidziesit - oznaj
mia triumfujco Nev. - Plus gratisowy odtwarzacz CD.
No i mog wszystko odliczy sobie od podatku - dodaje.
51

- Jasne. Niele.
Naprawd nie wiem, co jeszcze mogabym powie
dzie, wic przysiadam na oparciu sofy i czstuj si fistaszkiem.
- Oto twj cel, Emmo! - grzmi tata. - Mylisz, e kie
dy do tego dojdziesz?
- Nie wiem... Tato, to mi przypomina, e mam dla
ciebie czek. - Ze skrpowaniem zanurzam do w toreb
ce i wyjmuj czek na trzysta funtw.
- Dobra robota - stwierdza tato. - Odejm to od reszty
dugu. - Gdy wkada czek do kieszeni, w jego oczach migo
cz iskierki. - To si nazywa poznawanie wartoci pieni
dza. To si nazywa nauka stawania na wasnych nogach!
- Cenna wiedza - wtrca Nev, kiwajc przy tym go
w. Pociga yk piwa i szczerzy zby do taty. - Przypo
mnij mi, Emmo, jak karier robisz w tym tygodniu?
Neva poznaam w okresie, gdy dopiero co porzuciam
prac w agencji nieruchomoci z zamiarem zostania fo
tografem. Dwa i p roku temu. I to pytanie o karier
zadaje mi za kadym razem, kiedy si spotykamy. Za
kadym cholernym...
No dobrze, uspokj si. Niech twoje myli bd pe
ne szczcia. Pielgnuj wizi i miuj swoj rodzin.
Neva take.
- Nadal pracuj w marketingu! - odpowiadam wic
pogodnie. - Ju od ponad roku.
- Ach, marketing. Dobrze, dobrze!
Na kilka minut zapada cisza, przerywana jedynie
gosem komentatora meczu. Nagle tata i Nev wydaj
z siebie zgodny jk. Co si dzieje na polu do krykieta.
Chwil pniej znowu jcz.
- No dobra - odzywam si. - C, lepiej sobie...
Kiedy wstaj z sofy, aden z nich nawet nie odwraca
gowy.
Wychodz na korytarz i podnosz z podogi przywie
zione ze sob kartonowe pudeko. Nastpnie pukam do
drzwi prowadzcych do drugiego aneksu mieszkalnego
i ostronie je popycham.
52

- Dziadku...?
Dziadek to tata mamy. Mieszka z nami od czasu prze
bycia operacji serca, to znaczy od dziesiciu lat. W sta
rym domu w Twickenham mia jedynie pokj, jednak
ten dom jest wikszy, tak wic posiada wasne miesz
kanko. Skadaj si na nie dwa pokoje i maleka kuch
nia, ktra zostaa specjalnie dobudowana. Siedzi sobie
wanie w swoim ulubionym skrzanym fotelu, z radia
pynie muzyka klasyczna, a podoga wok fotela zasta
wiona jest jakimi szecioma kartonami, wypenionymi
rnymi przedmiotami.
- Dzie dobry, dziadku - mwi na powitanie.
- Emma! - Podnosi gow i jego twarz rozjania si. Kochana dziewczynka. Wchod, wchod! - Nachylam
si, by go ucaowa, a on ciska mi mocno do. Jego
skra jest sucha i chodna, a wosy jeszcze bielsze ni
wtedy, kiedy widzielimy si poprzednio.
- Mam dla ciebie kolejn porcj batonikw panther mwi, wskazujc pudeko.
Dziadek jest beznadziejnie uzaleniony od batonw
energetyzujcych panther, podobnie jak wszyscy jego
znajomi z krgielni, tak wic za kadym razem, kiedy
wybieram si do domu, wykorzystuj moj kart raba
tow i kupuj mu cay karton.
- Dzikuj ci bardzo, kochana - odpowiada rozpro
mieniony dziadek. - Dobre z ciebie dziecko, Emmo.
- Gdzie to postawi?
Oboje rozgldamy si bezradnie po zagraconym pokoju.
- A moe tam, za telewizorem? - proponuje wreszcie
dziadek. Przechodz przez pokj, stawiam pudeko na
pododze, po czym wracam na miejsce, starajc si po
drodze na nic nie nadepn. - Wiesz, Emmo, przeczyta
em niedawno w gazecie artyku, ktry mnie bardzo za
niepokoi - oznajmia dziadek, a ja przysiadam na jed
nym z wikszych kartonw. - Na temat bezpieczestwa
w Londynie. - Przeszywa mnie widrujcym spojrze
niem. - Ty nie korzystasz wieczorami z transportu pu
blicznego, prawda?
53

- H m m m . . . prawie nigdy - odpowiadam, krzyujc


jednoczenie palce za plecami. - Tylko kiedy jestem na
prawd zmuszona...
- Kochane dziecko, nie wolno ci! - grzmi z moc dzia
dek, a na jego twarzy pojawia si oywienie. - Napisane
tam byo, e nastolatki w kapturach, uzbrojone w noe
sprynowe wcz si po korytarzach metra. Pijani u
le, ktrzy tuk butelki, wyupiaj sobie nawzajem oczy...
- Nie jest a tak le...
- Emmo, nie warto ryzykowa! Bezpieczniej wzi
takswk.
Jestem przekonana, e gdybym spytaa dziadka, ile
wedug niego kosztuje przecitny przejazd takswk
w Londynie, odpowiedziaby, e pi szylingw.
- Dziadku, jestem naprawd ostrona - mwi uspo
kajajcym tonem. - Jed takswkami. - Czasami.
Mniej wicej raz na rok. - Mniejsza z tym. Co to jest to
wszystko? - pytam, chcc zmieni temat, a dziadek
w odpowiedzi wzdycha gono.
- Twoja matka w zeszym tygodniu robia porzdki na
strychu. Wanie przegldam, co jest do wyrzucenia,
a co nie.
- Dobry pomys. - Przygldam si stercie mieci na
pododze. - To jest do wyrzucenia?
- A skd! Wszystko to zatrzymuj. - Obronnym ge
stem kadzie do na stercie.
- Gdzie wic s rzeczy do wyrzucenia?
Cisza. Dziadek unika mojego spojrzenia.
- Dziadku! Musisz wyrzuci chocia ich czci - wy
krzykuj, starajc si nie rozemia. - Niepotrzebne ci
s te wszystkie stare wycinki z gazet. A to co takiego? Moja do daje nura midzy wycinki i wyawia spord
nich stare jo-jo. - Przecie to nadaje si tylko do mieci.
- Jo-jo Jima. - Dziadek bierze je ode mnie, a jego
spojrzenie agodnieje. - Stary dobry Jim.
- Kim by Jim? - pytam z konsternacj. Do tej pory
nigdy nie syszaam ani sowa o jakim Jimie. - Twoim
przyjacielem?
54

- Poznalimy si w wesoym miasteczku. Spdzilimy


razem cae popoudnie. Miaem wtedy dziewi lat. Dziadek obraca w palcach jo-jo.
- Zaprzyjanilicie si?
- Nigdy wicej go nie spotkaem. - Potrzsa nostal
gicznie gow. - Ale nigdy nie zapomniaem tego popo
udnia.
Problem z dziadkiem jest taki, e on nigdy niczego
nie zapomina.
- No dobrze, a te kartki? - Bior do rki plik starych
pocztwek boonarodzeniowych.
- Nigdy nie wyrzucam kartek. - Dziadek obdarza
mnie przecigym spojrzeniem. - Kiedy jest si w moim
wieku, kiedy ludzie, ktrych przez cae ycie si znao
i kochao, zaczynaj odchodzi... pragnie si zachowa
po nich pamitk. Choby niewielk.
- Doskonale ci rozumiem - mwi i czuj si wzru
szona. Otwieram lec na wierzchu kart i wyraz mo
jej twarzy zmienia si. - Dziadku! To kartka od Zakadu
Konserwacji Urzdze Elektrycznych Smith z tysic
dziewiset szedziesitego pitego roku.
- Frank Smith by bardzo dobrym czowiekiem... - za
czyna dziadek.
- Nie! - Stanowczym gestem odkadam kart na
podog. - To idzie do mieci. Niepotrzebna ci te
kartka od... - Otwieram nastpn z brzegu. - Poudnio
wo-Zachodniego Dostawcy Gazu. A na plaster ci dwa
dziecia starych egzemplarzy Puncha"? - Ukadam je
w stosik. - A to co? - Ponownie sigam do kartonu
i wyjmuj kopert ze zdjciami. - Czy naprawd
chcesz je...
Co godzi w moje serce i urywam w p zdania.
Przygldam si fotografii, ktra ukazuje mnie, tat
i mam. Siedzimy razem na awce w parku. Mama ma
na sobie kwiecist sukienk, a tata idiotyczny kapelusz
z duym rondem. Ja siedz na jego kolanach, mam ja
kie dziewi lat i jem sobie lody. Wygldamy na bardzo
szczliwych.
55

W milczeniu ogldam nastpne zdjcie. Mam na go


wie kapelusz taty i wszyscy pokadamy si ze miechu.
Tylko nasza trjka.
Tylko my. Zanim w naszym yciu pojawia si Kerry.
Wci mam w pamici dzie jej przyjazdu. Czerwo
na walizka na korytarzu, nowy gos w kuchni i zapach
obcych perfum w powietrzu. Weszam do domu i oto
ona tam bya, obca osoba pijca herbat. Miaa na
sobie szkolny mundurek, ale mnie wydawaa si doro
sa. Miaa ju wtedy cakiem spory biust, zote kolczy
ki w uszach, a we wosach pasemka. A podczas kolacji
rodzice pozwolili jej wypi kieliszek wina. Mama
wci mi powtarzaa, e musz by dla niej bardzo mi
a, poniewa umara jej matka. Wszyscy musielimy
by bardzo mili dla Kerry. Dlatego wanie dostaa mj
pokj.
Przegldam pozostae zdjcia, prbujc przekn
tkwic w gardle gul. Przypomina mi si tamto miej
sce. Czsto przez nas odwiedzany park, w ktrym stay
hutawki i zjedalnie. Dla Kerry byo tam jednak zbyt
nudno, a ja tak desperacko pragnam by taka jak ona,
e powiedziaam, e mnie take si tam nudzi, i nigdy
ju tam nie poszlimy.
- Puk, puk! - Podnosz gow i dostrzegam stojc
w drzwiach Kerry. W doni trzyma kieliszek wina. Lunch gotowy!
- Dziki - mwi. - Ju idziemy.
- Oj, dziadziu, dziadziu! - Kerry z dezaprobat grozi
palcem i wskazuje na kartony. - Jeszcze si z tym nie
uporae?
- To nie takie proste - sysz wasne sowa, ktre wy
powiadam obronnym tonem. - Z tymi rzeczami wie
si caa masa wspomnie. Nie mona ich tak po prostu
wyrzuci.
- Skoro tak twierdzisz... - Kerry przewraca oczami. Gdyby to zaleao ode mnie, wszystkie te rzeczy wyldo
wayby w koszu ze mieciami.

56

Nie umiem by dla niej mila. Po prostu nie umiem.


Mam ochot rzuci w ni moj porcj tarty z syropem
z melasy.
Od czterdziestu minut siedzimy wok okrgego sto
u, a jedynym gosem, ktry sycha, jest gos Kerry.
- Wszystko jest kwesti wizerunku - peroruje wanie. Kwesti odpowiedniego stroju, odpowiedniego wygldu,
odpowiedniego chodu. Kiedy id ulic, wiadomo, ktr
przekazuj wiatu, brzmi: Jestem kobiet sukcesu".
- Poka nam! - woa z zachwytem mama.
- No c. - Kerry umiecha si z udawan skromno
ci. - To mniej wicej co takiego. - Odsuwa si razem
z krzesem i ociera usta serwetk.
- Powinna to uwanie obserwowa, Emmo - oznaj
mia mama. - Obserwowa i zapamita.
Wszyscy si przygldamy, jak Kerry zaczyna si prze
chadza po pokoju. Jej broda jest uniesiona, biust wy
pchnity do przodu, wzrok utkwiony gdzie w przestrze
ni, a tyek podryguje na boki.
Wyglda niczym skrzyowanie ostrygi i jednego z tych
androidw z Ataku klonw.
- Powinnam, oczywicie, mie buty na obcasie - m
wi bez zatrzymywania si.
- Kiedy Kerry wchodzi na sal konferencyjn, mwi
wam, wszystkie gowy si odwracaj - owiadcza z du
m w gosie Nev. - Ludzie przerywaj to, co wanie ro
bi, i wpatruj si tylko w ni!
I wcale im si nie dziwi.
O Boe. Zaraz zaczn chichota. Nie wolno mi tego
zrobi. Nie wolno.
- Chciaaby sprbowa, Emmo? - pyta Kerry. - Na
ladowa mnie?
- Chyba nie - odpowiadam. - Myl, e chyba... poj
am zasady.
Nagle wydaj z siebie krtkie parsknicie, ktre na
tychmiast maskuj kaszlem.
- Kerry stara ci si pomc, Emmo! - udziela mi re
prymendy mama. - Powinna okaza jej wdziczno!
57

Umiecha si z uczuciem do Kerry, ktra odpowiada


jej podobnym umiechem. I pociga yk wina.
Taaa, akurat. Kerry bez wtpienia pragnie mi po
mc.
Dlatego wanie, kiedy naprawd rozpaczliwie po
szukiwaam pracy i poprosiam j o przyjcie do firmy
na sta, jej odpowied bya odmowna. Napisaam do
niej dugi list, w ktrym uwanie dobieraam sowa
i wyjaniaam, e zdaj sobie spraw z tego, i stawiam
j w niezrcznej sytuacji, ale e naprawd byabym
wdziczna za jakkolwiek szans, choby za kilka dni
w roli goca.
A ona przesaa mi w odpowiedzi standardowy list
odmowny.
Byam tym wszystkim tak niesamowicie zawstydzona,
e nigdy nie puciam na ten temat pary z ust. Zwasz
cza w obecnoci rodzicw.
- Powinna posucha wskazwek Kerry dotyczcych
biznesu, Emmo - mwi surowo tata. - Moe gdyby cho
w czci si do nich stosowaa, nieco lepiej by ci si
wiodo.
- To tylko chd - rechocze Nev. - A nie jakie cudow
ne lekarstwo!
- Nev! - karci go z lekk dezaprobat mama.
- Emma wie, e artuj, prawda, Emmo? - odpowia
da swobodnie Nev i dolewa sobie wina.
- Oczywicie! - mwi, zmuszajc si do radosnego
umiechu.
Poczekaj tylko, a dostan awans.
Poczekaj tylko, poczekaj.
- Emmo! Ziemia do Emmy! - Kerry macha artobli
wie doni przed moj twarz. - Obud si, tumanku!
Pora na prezenty.
- No tak. Okej. Ju id po mj.
Podczas gdy mama rozpakowuje aparat fotograficzny
od taty i portmonetk od dziadka, zaczynam odczuwa
podekscytowanie. Mam nadziej, e mamie spodoba si
mj prezent.
58

- Wyglda moe troch niepozornie - mwi, podajc


jej row kopert. - Kiedy jednak otworzysz, przeko
nasz si, co to takiego...
- Co to moe by? - zastanawia si mama. Wyglda na
szczerze zaintrygowan. Rozdziera kopert, otwiera
ozdobion kwiatami kart i wpatruje si w ni. Och,
Emmo!
- Co to takiego? - pyta tata.
- Cay dzie w kurorcie Spa! - woa z zachwytem ma
ma. - Calutki dzie zabiegw i dopieszczania.
- Doskonay pomys - ocenia dziadek i poklepuje
mnie po doni. - Ty zawsze masz dobre pomysy na pre
zenty, Emmo.
- Dzikuj ci, skarbie. Jeste bardzo troskliwa. - Ma
ma przechyla si nad stoem, by mnie pocaowa. Robi
mi si ciepo w rodku. Pomys ten wpad mi do gowy
ju kilka miesicy temu. To naprawd niezy, caodnio
wy pakiet z darmowymi zabiegami i w ogle.
- Dostaniesz tam lunch z szampanem - mwi z prze
jciem. - I moesz zabra do domu kapcie.
- Cudownie! - zachwyca si mama. - Ju si nie
mog doczeka. Emmo, to naprawd wspaniay pre
zent!
- O rety - odzywa si Kerry i umiecha si z zakopo
taniem. Spoglda na du, kremow kopert, ktr trzy
ma w doniach. - Obawiam si, e mj prezent zosta
tym samym nieco przymiony. Niewane. Postaram si
o co innego.
W mojej gowie rozlega si alarmowy dzwonek. Nie
pokoi mnie ton gosu Kerry. Wiem, e zanosi si na co
niezbyt dla mnie miego. Po prostu czuj to.
- Co masz na myli? - pyta mama.
- To nie ma znaczenia - odpowiada Kerry. - Ja po
prostu... poszukam czego innego. Nie ma si czym
przejmowa. - Zaczyna wkada kopert do swojej
torby.
- Kerry, kochanie! - woa mama. - Przesta! Nie bd
guptaskiem. Co to takiego?
59

- No c - mwi Kerry. - Wyglda na to, e Emma i ja


wpadymy na taki sam pomys. - Ze miechem podaje
mamie kopert. - Moecie uwierzy?
Moje ciao sztywnieje.
Nie.
Nie. To niemoliwe, by zrobia to, o czym myl.
Mama w kompletnej ciszy otwiera kopert.
- O wici pascy! - woa, wyjmujc z niej folder
z wytaczanymi zotymi literami. - Co to takiego? Le
Spa Meridien? - Co jeszcze wypada z koperty prosto
w jej donie. - Bilety do Parya? Kerry!
Zrobia to. Zniszczya mj prezent.
- Dla was obojga - wyjania Kerry, wyranie z siebie
zadowolona. - Dla wujka Briana te.
- Kerry! - woa z zachwytem tata. - Jeste wspaniaa!
- Zapowiada si niele - mwi Kerry z penym samo
zadowolenia umiechem. - Zakwaterowanie w hotelu
piciogwiazdkowym... tamtejsza restauracja ma trzy
gwiazdki Michelina...
- Nie mog w to uwierzy! - cieszy si mama. Z pod
ekscytowaniem przerzuca strony folderu. - Popatrzcie
na ten basen! Zobaczcie, jakie ogrody!
Moja kwiecista karta ley zapomniana gdzie midzy
papierami od prezentw.
Jestem bliska ez. Ona wiedziaa. Ona doskonale
o tym wiedziaa.
- Kerry, ty wiedziaa - wyrzucam z siebie nagle, nie
bdc si w stanie powstrzyma. - Mwiam ci, e mam
dla mamy taki wanie prezent. Mwiam ci o tym! Roz
mawiaymy na ten temat jaki miesic temu. W ogro
dzie!
- Naprawd? - pyta beztrosko Kerry. - Nie przypomi
nam sobie.
- A wanie, e tak! Doskonale pamitasz.
- Emmo! - wtrca surowo mama. - To czysty przypa
dek, prawda, Kerry?
- Oczywicie, e tak! - odpowiada z moc Kerry,
otwierajc przy tym szeroko oczy z udawan niewin60

noci. - Emmo, jeli uraziam ci, mog ci tylko prze


prosi...
- Nie ma za co przeprasza, Kerry, skarbie - wchodzi
jej w sowo mama. - Takie rzeczy si zdarzaj. Obydwa
prezenty s cudowne. Obydwa. - Ponownie spoglda na
moj kart. - Dziewczta, jestecie swoimi najlepszymi
przyjacikami! Nie lubi, gdy si kcicie. Zwaszcza
w dniu moich urodzin.
Mama umiecha si do mnie, a ja staram si odpo
wiedzie umiechem. Jednak w gbi duszy czuj si
tak, jakbym znowu miaa dziesi lat. Kerry zawsze
udawao si mnie wrobi. Czynia to, odkd tylko si
u nas pojawia. Cokolwiek zrobia, wszyscy brali jej
stron. Bya dziewczynk, ktrej umara mama. Wszy
scy musielimy by dla niej mili. Nigdy, ale to nigdy nie
dane mi byo z ni wygra.
Prbujc wzi si w gar, sigam po kieliszek z wi
nem i pocigam spory yk. Ukradkiem zerkam na zega
rek. Jeli wymwi si spniajcymi si pocigami,
mog da nog o czwartej. To jeszcze tylko ptorej go
dziny. I moe poogldamy telewizj czy co w tym ro
dzaju...
- Pensa za twoje myli, Emmo - mwi dziadek, pokle
pujc mnie z umiechem po doni.
Z poczuciem winy podnosz gow.
- Eee... nic takiego - odpowiadam i zmuszam si do
umiechu. - Nie mylaam o niczym konkretnym.

5
Mniejsza z tym. To naprawd nie ma znaczenia, ponie
wa dostan awans. Nev przestanie w kocu szydzi
z mojej kariery, a ja bd w stanie odda tacie reszt
dugu. Na wszystkich zrobi to nieze wraenie, a to b
dzie fantastyczne!
Budz si w poniedziakowy ranek pena wigoru
i z pozytywnym nastawieniem do wiata. Zakadam mj
61

codzienny strj do pracy, czyli dinsy i cakiem adny


top, ten z French Connection.
No c, moe niezupenie z French Connection.
Prawd powiedziawszy, to kupiam go w sklepie Oxfamu. Ale na metce jest napis: French Connection". Jako
e wci spacam tacie dug, nie mam wielkiego wybo
ru, jeli chodzi o sklepy, w ktrych si zaopatruj w ciu
chy. Nowy top z French Connection kosztuje okoo pi
dziesiciu funtw, podczas gdy za ten zapaciam
siedem i p. A jest praktycznie nowy!
Gdy wbiegam po schodach prowadzcych z metra na
ulic, soce piknie wieci, a ja jestem pena optymi
zmu. Wyobramy sobie, e rzeczywicie dostaj awans.
Wyobramy sobie, e wszystkim o tym mwi. Mama py
ta: Jak ci min tydzie?", a ja odpowiadam: No c,
tak waciwie..."
Nie, zrobi tak: poczekam, a pojad do domu rodzi
cw, a wtedy nonszalanckim gestem wrcz im moj no
w firmow wizytwk.
A moe po prostu zajad przed dom samochodem
subowym?! To naprawd ekscytujca myl. To zna
czy nie jestem pewna, czy inni specjalici maj samo
chody, ale kto wie, prawda? Moe taka nowo zosta
nie wprowadzona? Albo powiedz: Emmo, wybrali
my ciebie..."
- Emma!
Odwracam si i widz Katie, koleank z dziau per
sonalnego, wbiegajc po schodach za mn. Lekko dy
szy. Jej krcone rude wosy s w nieadzie, w doni trzy
ma but.
- Co si, do diaska, stao? - pytam, gdy dociera do
szczytu schodw.
- Co za gupi but - odpowiada ze smutkiem w gosie
Katie. - Par dni temu daam go do naprawy i wanie
ponownie odpad mi obcas. - Macha butem. - Zapaci
am za ten obcas sze funtw! Boe, c za beznadziej
ny dzie. Mleczarz zapomnia przynie mi mleko, no
a na dodatek miaam koszmarny wprost weekend...
62

- Sdziam, e spdzasz go z Charliem - mwi zasko


czona. - Co si stao?
Charlie to najnowszy facet Katie. Spotykaj si od
kilku tygodni i miaa jecha z nim za miasto, gdzie
w weekendy wykacza domek.
- B y o okropnie! Gdy tylko przyjechalimy, powie
dzia, e wychodzi, by pogra w golfa.
- Ach. - Szybko prbuj wymyli co pokrzepiajce
go. - No c, przynajmniej czuje si swobodnie w two
im towarzystwie. Zachowuje si normalnie.
- Moe. - Przyglda mi si z powtpiewaniem. - Potem
spyta, czy chciaabym mu pomc w czasie, gdy go nie b
dzie. Odparam, e naturalnie, da mi wic pdzel, trzy
puszki farby i powiedzia, e jeli si szybko uwin, to do
jego powrotu powinno mi si uda pomalowa duy pokj.
- e co???
- Wrci okoo szstej i owiadczy, e mj styl malo
wania jest niechlujny! - Jej gos zaczyna wibrowa. Nie jest niechlujny! To nieprawda! W jednym miejscu
namazao mi si moe troch, ale tylko dlatego, e ta
gupia drabina bya za krtka.
Wpatruj si w ni ze zdumieniem.
- Katie, nie chcesz chyba powiedzie, e rzeczywi
cie pomalowaa ten pokj.
- No c... tak. - Spoglda na mnie tymi swoimi wiel
kimi, niebieskimi oczami. - No wiesz, chciaam by po
mocna. Ale teraz tak si zaczynam zastanawia... Czy on
mnie przypadkiem nie wykorzystuje?
Przez chwil brakuje mi sw.
- Katie, oczywicie, e on ci wykorzystuje - udaje mi
si wreszcie wykrztusi. - Chce mie darmowego mala
rza! Musisz go rzuci. Natychmiast. Od zaraz!
Katie milczy przez kilka sekund, a ja przygldam si
jej z lekkim niepokojem. Jej twarz wyglda na pozba
wion wyrazu, jednak jestem pewna, e pod t mask
skrywa si wiele emocji. To troch tak jak w filmie
Szczki, kiedy rekin znika pod pomarszczon powierzch
ni wody i widz ma wiadomo, e w kadej chwili...
63

- O Boe, masz racj! - wyrzuca nagle z siebie. - Masz


racj. On mnie wykorzystuje! To wszystko moja wina.
Powinnam si bya domyli, kiedy mnie spyta, czy
mam jakie dowiadczenie, jeli chodzi o hydraulik al
bo kadzenie dachw.
- Kiedy ci o to zapyta? - pytam z niedowierzaniem.
- Na pierwszej randce! Sdziam, e on, no wiesz,
stara si podtrzyma rozmow.
- Katie, to nie twoja wina. - ciskam jej rami. Skd miaa wiedzie?
- Co jest ze mn nie tak? - Katie zatrzymuje si na
ulicy. - Dlaczego przycigam samych popapracw?
- To nieprawda!
- A wanie, e tak! Przypomnij sobie tylko facetw,
z ktrymi si spotykaam. - Zaczyna wylicza na pal
cach. - Daniel poyczy ode mnie mas pienidzy i ulot
ni si do Meksyku. Gary rzuci mnie, gdy tylko znalaz
am mu prac. David mnie zdradza. Czy nie widzisz, e
powtarza si pewien wzorzec?
- Ja... no... - jkam bezradnie. - Moe...
- Myl, e powinnam po prostu da sobie spokj. Na jej twarzy pojawia si smutek. - Nigdy nie spotkam
nikogo miego.
- Ale nie - mwi natychmiast. - Nie poddawaj si!
Katie, ja wiem, e twoje ycie cakowicie si zmieni. Po
znasz uroczego, miego, cudownego mczyzn...
- Gdzie? - pyta z rozpacz.
- Nie wiem. - Krzyuj palce za plecami. - Wiem jed
nak, e tak wanie si stanie. Mam co do tego nieza
chwian pewno.
- Powanie? - Katie wpatruje si we mnie szeroko
otwartymi oczami. - Naprawd masz pewno?
- Jak najbardziej! - Przez chwil gorczkowo si za
stanawiam. - Wiesz co, mam pomys. A moe sprbuj i
dzisiaj na lunch w jakie inne miejsce. Zupenie nowe.
Moe tam wanie kogo poznasz.
- Mylisz? - Przyglda mi si uwanie. - No dobrze.
Sprbuj.
64

Wzdycha gono, po czym ruszamy z miejsca.


- Jedyna dobra rzecz zwizana z minionym weeken
dem - dodaje Katie, gdy dochodzimy do rogu - jest taka,
e skoczyam mj nowy top. Jak ci si podoba?
Z dum zdejmuje marynark i wykonuje obrt, a ja
przygldam jej si, nie bardzo wiedzc, co powie
dzie.
Nie znaczy to, e nie lubi robtek szydekowych...
Okej. Prawd jest, e nie lubi robtek szydekowych.
Zwaszcza rowych, wizanych na szyi topw szyde
kowanych lunym splotem. Miejscami przewituje
przez niego stanik.
- J e s t . . . niesamowity - udaje mi si wreszcie wy
krztusi. - Naprawd fantastyczny!
- Super, nie? - Umiecha si do mnie z zadowole
niem. - I tak szybko mi z nim poszo! W nastpnej kolej
noci zrobi spdnic do kompletu.
- To wietnie - mwi sabym gosem. - Jeste taka
zdolna.
- Och, to nic takiego! Po prostu lubi szydekowa
nie. - Umiecha si skromnie i zakada z powrotem ma
rynark. - A co sycha u ciebie? - dodaje, gdy przecho
dzimy przez ulic. - Miaa udany weekend? Zao si,
e tak. Zao si, e Connor by cudowny i romantycz
ny. Zao si, e zabra ci na kolacj czy co w tym ro
dzaju.
- Waciwie to zaproponowa, bymy razem zamiesz
kali - odpowiadam z zakopotaniem.
- Naprawd? - Katie przyglda mi si z tsknym wy
razem twarzy. - Boe, Emmo, tworzycie naprawd ideal
n par. Dajecie mi wiar w to, e co takiego rzeczywi
cie si zdarza. Gdy patrzy si na was, wszystko wydaje
si tak proste.
Nie mog zaprzeczy, e mi przyjemnie. Ja i Connor.
Idealna para. Wzr do naladowania.
- To wcale nie jest a tak proste - mwi i umie
cham si skromnie. - I nam zdarza si kci. Tak jak
wszystkim.
65

- Powanie? - Na twarzy Katie maluje si zdumie


nie. - Nigdy tego nie zauwayam.
- Oczywicie, e si kcimy!
Przez chwil ami sobie gow, prbujc sobie przy
pomnie, kiedy ostatnim razem ja i Connor mielimy
starcie. Oczywicie, e zdarzaj si midzy nami kt
nie. Cae mnstwo. Wszystkim parom si zdarzaj. Mo
na powiedzie, e co takiego jest wrcz zdrowe.
No dalej, to idiotyczne. Musielimy przecie...
Tak. To byo wtedy nad rzek, kiedy ja twierdziam,
e te wielkie biae ptaki to gsi, a Connor si upiera, e
abdzie. No wanie. Jestemy normalni. Wiedziaam.
Docieramy do siedziby Panther i kiedy wchodzimy po
jasnych kamiennych stopniach, z ktrych kady ozdobio
ny jest granitow panter szykujc si do skoku, zaczy
nam odczuwa lekkie zdenerwowanie. Paul bdzie chcia
otrzyma raport na temat przebiegu spotkania z Glen Oil.
Co mam mu powiedzie?
No c, to jasne, e bd zupenie szczera. Nie m
wic jednak caej prawdy...
- Hej, spjrz. - W moje myli wdziera si gos Katie.
Podam za jej spojrzeniem. Przez szklane drzwi wi
da, e w holu panuje dziwne zamieszanie. To nie jest
normalne. Co si dzieje?
Boe, wybuch poar czy co?
Po wsplnym przejciu przez cikie obrotowe drzwi
ze szka Katie i ja patrzymy na siebie z bezgranicznym
zdumieniem. W rodku panuje niezwyka wrzawa. Lu
dzie biegaj tam i z powrotem, kto poleruje mosin
porcz, kto inny czyci sztuczne roliny doniczkowe,
a Cyril, starszy kierownik biura, przegania ludzi w kie
runku wind.
- Niech wszyscy id do siebie! Nie chcemy, bycie
krcili si po recepcji. Kady powinien ju by przy
swoim biurku. - Sprawia wraenie mocno zestresowa
nego. - Nie ma tu nic do ogldania! Prosz wszystkich
o udanie si na swoje miejsca.
66

- Co si dzieje? - pytam stranika Dave'a, ktry jak


zwykle opiera si o cian z kubkiem herbaty w doni.
Pociga yk, gono przeyka, po czym umiecha si do
nas szeroko.
- Przyjeda Jack Harper.
- Co takiego? - Obie gapimy si na niego szeroko
otwartymi oczami.
- Dzisiaj?
- Mwisz powanie?
W wiecie Panther Corporation takie wydarzenie
mona porwna z wizyt papiea. Albo witego Miko
aja. Jack Harper jest jednym z dwch zaoycieli Pan
ther Corporation. To on wymyli panther col. Wiem
to, poniewa jaki milion razy wklepywaam do kompu
tera notki reklamowe na jego temat. By rok 1987, kiedy
modzi i dynamiczni wsplnicy, Jack Harper i Pete Laidler, kupili podupad firm produkujc napoje zoot,
przeksztacili zootacol w panther col, wymylili slogan
Caa naprzd!" i w ten sposb na zawsze zapisali si
w historii marketingu.
Nic dziwnego, e Cyril jest taki zdenerwowany.
- Za jakie pi minut. - Dave zerka na zegarek. Mniej wicej.
- Ale... ale jak to moliwe? - pyta Katie. - To znaczy
tak nagle, ni z tego, ni z owego?
Oczy Dave'a migocz. Z pewnoci przez cay ranek
przekazywa ludziom t informacj i wida, e niele go
to wszystko bawi.
- Wyglda na to, e chce si przyjrze dziaalnoci fi
lii brytyjskiej.
- Sdziam, e on nie bierze ju czynnego udziau
w prowadzeniu interesw - odzywa si Jane z ksigowo
ci, ktra stana za nami i teraz sucha z podniece
niem. - Podobno od mierci Pete'a Laidlera jest pogr
ony w aobie i wiedzie ywot pustelnika. Na swoim
ranczu czy gdzie tam.
- To si wydarzyo trzy lata temu - zauwaa Katie. Moe udao mu ju si z tego otrzsn.
67

- Bardziej prawdopodobne, e chce nas sprzeda mwi zowieszczo Jane.


- Dlaczego miaby to zrobi?
- Kt to wie.
- Moja teoria jest taka - wtrca si Dave, a caa na
sza trjka przekrzywia gowy i nadstawia uszu - e chce
si przekona, czy nasze roliny doniczkowe s do
byszczce. - Kiwa gow w stron Cyrila, a my zaczyna
my chichota.
- Uwaajcie! - warczy wanie Cyril. - Nie poniszcz
cie odyg. - Podnosi wzrok. - A co wy tu jeszcze robicie?
- Ju zmykamy! - odpowiada Katie i ruszamy w kie
runku schodw.
Codziennie korzystam ze schodw, gdy to oznacza,
e nie musz zawraca sobie gowy siowni. Poza tym
tak si szczliwie skada, e dzia marketingu mieci
si na pierwszym pitrze. Dochodzimy do podestu, kie
dy Jane wydaje z siebie pisk.
- Patrzcie! O mj Boe! To on!
Pod budynek z cichym szumem podjeda limuzyna
i zatrzymuje si na wprost szklanych drzwi.
Co jest takiego z niektrymi samochodami? S tak
lnice i wypolerowane, jakby zostay wykonane z zu
penie innego metalu ni normalne auta.
Jak na zawoanie otwieraj si drzwi windy znajdu
jcej si w drugim kocu holu i wychodzi z niej Graham
Hillingdon, prezes, oraz dyrektor zarzdzajcy i jeszcze
szeciu innych mczyzn. Wszyscy wygldaj nienagan
nie w tych swoich ciemnych garniturach.
- Wystarczy! - syczy Cyril na tych biednych ludzi, kt
rzy krztaj si po holu. - Przestacie! Sio mi std!
Caa nasza trjka stoi i po dziecicemu wybausza
oczy, podczas gdy w limuzynie otwieraj si drzwi od
strony pasaera. Chwil pniej wysiada z niej m
czyzna z jasnymi wosami, ubrany w granatowy paszcz.
Jego oczy skrywaj si za okularami przeciwsoneczny
mi, a w doni trzyma pikn teczk, ktra wyglda jak
milion dolarw.
68

Graham Hillingdon i jego wita znajduj si w tej


chwili ju na zewntrz, ustawieni wzdu schodw. Po
kolei ciskaj przybyemu do, po czym wprowadzaj
go do rodka, gdzie czeka Cyril.
- Witamy w brytyjskiej filii Panther Corporation przemawia z przesadn wylewnoci Cyril. - Mam na
dziej, e mia pan przyjemn podr.
- Nie bya za, dziki - odpowiada mczyzna z ame
rykaskim akcentem.
- Jak pan widzi, mamy dzisiaj najzupeniej normalny
dzie pracy...
- Hej, patrzcie - szepcze Katie. - Za drzwiami stoi
Kenny.
Kenny Davey, jeden z projektantw, czai si niepew
nie na schodach. Jest jak zwykle w dinsach i butach do
bejsbolu i wyranie nie wie, czy wej, czy te nie. Ka
dzie do na klamce, po czym cofa si o krok, nastpnie
ponownie przyblia si do drzwi i zdezorientowany za
glda do rodka.
- Wejd, Kenny! - woa Cyril, otwierajc mu drzwi
z niezbyt przyjaznym umiechem. - Jeden z naszych
projektantw, Kenny Davey. Powiniene by tutaj dzie
si minut temu, Kenny. No, ale mniejsza z tym! - Popy
cha oszoomionego Kenny'ego w stron wind, po czym
podnosi gow i z wyran irytacj gromi nas wzrokiem.
- Chodcie - mwi Katie. - Lepiej si zmywajmy. I starajc si nie chichota, wszystkie trzy wbiegamy po
schodach na gr.
Panujca w dziale marketingu atmosfera przypomi
na nieco to, co si dziao przed imprezami w mojej sy
pialni, kiedy byam w szstej klasie. Ludzie poprawiaj
wosy, spryskuj si perfumami, ukadaj papiery
w rwne stosiki i z podekscytowaniem oddaj si plot
kowaniu. Gdy mijam gabinet Neila Gregga, ktry spra
wuje nadzr nad strategi medialn, widz, jak uwa
nie ustawia w szeregu na biurku swoje nagrody za
efektywno, podczas gdy jego asystentka Fiona poleru69

je ramki fotografii, na ktrych Neil ciska donie saw


nych ludzi.
Wieszam wanie na koku paszcz, kiedy kierownik
naszego dziau, Paul, odciga mnie na bok.
- Co si, do kurwy ndzy, wyrabiao w Glen Oil? Dzi
rano dostaem bardzo dziwny e-mail od Douga Hamilto
na. Oblaa go naszym napojem?
Wpatruj si w niego caa w szoku. Doug Hamilton
wypapla wszystko Paulowi? A przecie obieca, e tego
nie zrobi!
- To nie tak - mwi pospiesznie. - Ja tylko prbowa
am zademonstrowa doskonae cechy panther prime
i... troch si wylao.
Paul niezbyt przyjanie unosi brwi.
- No tak. Widz, e zleciem ci zbyt trudne zadanie.
- Wcale nie - odpowiadam szybko. - Wszystko byoby
w porzdku, gdyby... To znaczy jeli dasz mi jeszcze jed
n szans, na pewno lepiej mi pjdzie. Obiecuj.
- Zobaczymy. - Spoglda na zegarek. - Lepiej bierz
si do roboty. Na biurku masz koszmarny bajzel.
- Dobrze. O ktrej godzinie odbdzie si moja do
roczna ocena?
- Emmo, na wypadek, gdyby jeszcze nie syszaa, in
formuj, e dzisiaj skada nam wizyt Jack Harper - od
powiada Paul swoim najbardziej sarkastycznym to
nem. - A l e , oczywicie, jeli uwaasz, e twoja ocena jest
waniejsza ni facet, ktry zaoy ca t firm...
- Ja nie chciaam... ja tylko...
- Id i posprztaj na swoim biurku - przerywa mi
Paul znudzonym gosem. - A jeli oblejesz Harpera pie
przon panther prime, zostaniesz zwolniona.
Gdy zmykam w stron biurka, do pomieszczenia
wchodzi Cyril. Ma wygld czowieka udrczonego.
- Uwaga! - woa i klaszcze w donie. - Prosz wszyst
kich o uwag! To jest nieformalna wizyta, nic wicej.
Pan Harper zjawi si tutaj, by moe zamieni kilka sw
z jedn czy dwiema osobami, przyjrzy si temu, co robi
cie. Chc wic, abycie wszyscy zachowywali si nor70

malnie, ale zgodnie z najwyszymi standardami... Co to


za papiery? - warczy nagle, spogldajc na schludny
stos odbitek korektorskich, lecy w kcie tu obok
biurka Fergusa Grady'ego.
- To jest... szata graficzna do kampanii nowej gumy
panther - odpowiada, jkajc si Fergus, ktry jest bar
dzo niemiay, ale kreatywny. - Nie mieci mi si to
wszystko na biurku.
- No c, nie moe to tak lee! - Cyril podnosi stos
z podogi i wciska go Fergusowi. - Pozbd si tego. Su
chajcie, jeli pan Harper zada komu z was jakie pyta
nie, zachowujcie si uprzejmie i naturalnie. Kiedy si
zjawi, chc, abycie wszyscy zajci byli prac. Tym, co
zwykle robicie podczas normalnego dnia pracy. - Roz
glda si wok nieco nieprzytomnie. - Niektrzy z was
mog rozmawia przez telefon, inni pisa co na kom
puterze... kilkoro z was moe odbywa twrcz burz
mzgw... Pamitajcie, ten dzia jest gwn czci
skadow spki. Panther Corporation synie ze swych
doskonaych strategii marketingowych! - Milknie, a my
wszyscy wpatrujemy si w niego z osupieniem. - No
ju! - Ponownie klaszcze w donie. - Nie stjcie tak.
Ty! - Wskazuje palcem na mnie. - No, dalej!
O Boe. Cae moje biurko pokrywa sterta rnego ro
dzaju przedmiotw. Otwieram szuflad i zgarniam do
niej stos papierzysk, po czym w lekkiej panice zabie
ram si do wkadania dugopisw do kubka. Siedzca
przy ssiednim biurku Artemis maluje sobie usta.
- Poznanie go bdzie naprawd inspirujcym przey
ciem - mwi, podziwiajc swoje odbicie w maym lu
sterku. - Caa masa ludzi uwaa, e ten facet sam zmie
ni form wspczesnego marketingu. - Mierzy mnie
spojrzeniem. - Czy to nowy top, Emmo? Gdzie go kupi
a?
- W... French Connection - odpowiadam po krtkiej
chwili wahania.
- Byam w weekend we French Connection. - Mruy
oczy. - Nie widziaam tego modelu.
71

- Moe ju wszystkie sprzedali. - Odwracam si


i udaj, e porzdkuj grn szuflad.
- Jak mamy si do niego zwraca? - pyta Caroline. Panie Harper czy Jack?
- Pi minut sam na sam w jego towarzystwie. - Nick,
jeden ze specjalistw, mwi z rozgorczkowaniem do
telefonu. - Tylko tego potrzebuj. Piciu minut, by za
znajomi go z pomysem sieci WWW. Jezu, gdyby na to
poszed...
Boe, ta atmosfera podekscytowania jest zaraliwa.
Z nagym przypywem adrenaliny sigam po grzebie
i przecigam po ustach byszczykiem. Nigdy nic nie
wiadomo. Moe w jaki sposb on dostrzee mj poten
cja. Moe wyowi mnie z tumu!
- No dobra, ludzie - mwi Paul, wchodzc do nasze
go biura. - Jest ju na tym pitrze. Idzie do administra
cji...
- Bierzcie si do swojej normalnej pracy! - woa Cy
ril. - Natychmiast!
Kurwa. Co jest moj normaln prac?
Bior do rki suchawk i wystukuj numer swojej
poczty gosowej. Posucham sobie wiadomoci.
Rozgldam si po pomieszczeniu i widz, e pozosta
li zrobili to samo.
Nie moemy wszyscy rozmawia przez telefon. To ta
kie gupie! No dobrze, w takim razie wcz po prostu
komputer i poczekam, a si rozgrzeje.
Gdy obserwuj, jak ekran zmienia kolor, Artemis za
czyna gono mwi do suchawki:
- Uwaam, e esencj tej koncepcji jest witalizm. Oczami strzela bez przerwy w kierunku drzwi. - Rozu
miesz, o co mi chodzi?
- No tak - mwi z kolei Nick. - To znaczy uwaam, e
w wiecie nowoczesnego marketingu powinnimy mie
na uwadze... syntez strategii i dalekosin wizj...
Boe, mj komputer jest dzisiaj taki wolny. Zjawi si
Jack Harper, a ja niczym jaka kretynka wci bd si
wpatrywa w pusty ekran.
72

Ju wiem, co zrobi. Bd osob, ktra idzie po kaw.


C przecie moe by bardziej naturalnego od tej wa
nie czynnoci?
- Chyba pjd po kaw - rzucam w przestrze i wsta
j z krzesa.
- Czy mogaby przynie i dla mnie? - pyta Artemis,
podnoszc na chwil wzrok. - No wic tak, podczas mo
jego kursu MBA...
Automat do kawy znajduje si w pobliu wejcia do
naszego dziau. Stoi sobie w niewielkiej wnce. Gdy
czekam, a do kubka naleje si obrzydliwy pyn, podno
sz wzrok i widz, jak z dziau administracji wychodzi
Graham Hillingdon wraz ze wit. Cholera! Idzie!
No dobra. Zachowa spokj. Po prostu zaczeka, a
napeni si drugi kubek, grzecznie i naturalnie...
No i oto on: jasne wosy, kosztownie wygldajcy gar
nitur i ciemne okulary. Jednak ku memu lekkiemu zdzi
wieniu robi krok w bok, jakby usuwa si komu z drogi.
Tak naprawd to nikt nawet na niego nie patrzy.
Uwaga wszystkich skupiona jest na jakim innym face
cie. Facecie w dinsach i czarnym golfie, ktry wycho
dzi dopiero teraz.
Gdy z zafascynowaniem obserwuj t scen, on si
odwraca. A kiedy dostrzegam jego twarz, czuj si tak,
jakbym dostaa w klatk piersiow bil do krgli.
O mj Boe.
To on.
Te same ciemne oczy. Te same otaczajce je zmarszcz
ki. Zarost znikn, ale to z ca pewnoci on.
To ten mczyzna z samolotu.
Co on tutaj robi?
I dlaczego skupia si na nim uwaga zebranych? Mwi
co teraz, a wszyscy spijaj z jego ust kade sowo.
Ponownie odwraca si, a ja instynktownie uchylam
si poza zasig jego wzroku, starajc si jednoczenie
zachowa spokj. Co on tu robi? On nie moe...
To nie moe by...
To niemoliwe, e on...
73

Na drcych nogach wracam do biurka, starajc si


nie rozla po drodze kawy.
- Hej - mwi do Artemis, a mj gos brzmi nieco
zbyt wysoko. - Wiesz moe, jak wyglda Jack Harper?
- Nie - odpowiada i bierze ode mnie kaw. - Dziki.
- Ciemne wosy - odzywa si kto.
- Ciemne? - Przeykam lin. - Nie jest blondynem?
- Idzie do nas! - syczy kto. - Idzie!
Czujc nag sabo, opadam na krzeso i bior do
ust yk kawy, wyjtkowo nie czujc jej smaku.
- ...kierownik dziau marketingu i promocji, Paul
Fletcher - sysz gos Grahama.
- Mio ci pozna, Paul - rozlega si ten sam oschy
gos z amerykaskim akcentem.
To on. Nie mam ju adnych wtpliwoci.
No dobrze, tylko spokojnie. Moe nie bdzie mnie pa
mita. To by tylko krtki lot. Dla niego z ca pewno
ci jeden z wielu.
- Posuchajcie. - Paul prowadzi go na rodek po
mieszczenia. - Czuj si zaszczycony, mogc wam
przedstawi ojca naszej spki, czowieka, ktry stano
wi inspiracj dla caego pokolenia osb pracujcych
w marketingu, Jacka Harpera!
Rozlegaj si brawa, a Jack Harper z umiechem po
trzsa gow.
- Prosz - mwi. - Nie rbcie zamieszania. Zajmujcie
si tym, co zwykle.
Zaczyna przechadza si po biurze, zatrzymujc si
co chwila, by zamieni z kim kilka sw. Oprowadza go
Paul, ktry dokonuje kolejnych prezentacji, a za nimi
bez sowa poda ten blondyn.
- Idzie do nas! - syczy Artemis i wszyscy w naszej cz
ci biura zamieraj.
Mj puls zaczyna wyprawia szalone harce. Kul si
na krzele, prbujc ukry si za monitorem. Moe mnie
nie rozpozna. Moe nie bdzie pamita. Moe nie...
Kurwa. Patrzy prosto na mnie. W jego oczach dostrze
gam bysk zdziwienia. Unosi brwi.
74

Poznaje mnie.
Bagam, niech si nie zblia, modl si w duchu. Ba
gam, niech si tylko nie zblia.
- A to kto? - pyta Paula.
- To jest Emma Corrigan, jedna z naszych modszych
asystentek.
Rusza w moj stron. Artemis przestaje rozmawia
przez telefon. Wszyscy na nas patrz. Robi mi gorco
z zakopotania.
- Witam - odzywa si yczliwie.
- Witam - wyduszam z siebie. - Panie Harper.
Okej, no wic mnie poznaje. Ale to niekoniecznie
oznacza, e pamita wszystko, co mwiam. Kilka uwag
rzuconych przez siedzc obok osob. Kto by co takie
go pamita? Cakiem moliwe, e w ogle mnie wtedy
nie sucha.
- Czym si zajmujesz?
- Ja... ja jestem asystentk w dziale marketingu i po
magam w tworzeniu inicjatyw zwizanych z promocj mamrocz.
- W zeszym tygodniu Emma bya subowo w Glas
gow - wtrca Paul, posyajc mi faszywy umiech. Do naszych zasad naley zlecanie modszemu persone
lowi odpowiedzialnych zada tak szybko, jak to tylko
moliwe.
- Bardzo mdrze - przyznaje Jack Harper i kiwa go
w. Jego spojrzenie przemyka po moim biurku i zatrzy
muje si z nagym zainteresowaniem na plastikowym
kubku. Podnosi gow i nasze spojrzenia si krzyuj. Jak ci smakuje kawa? - pyta uprzejmie. - Dobra?
Nagle, jakby w mojej gowie odtwarzaa si tama
magnetofonowa, sysz mj gupi gos, paplajcy bez
opamitania.
Kawa w pracy jest najobrzydliwszym napojem, jaki
zdarzyo mi si pi, to najprawdziwsza trucizna...
- Jest wietna! - mwi. - Naprawd... pyszna!
- Ciesz si, e to sysz. - W jego oczach pojawia si
bysk rozbawienia, a ja robi si czerwona jak burak.
75

Pamita. Kurwa. On pamita.


- A to jest Artemis Harrison - mwi Paul. - Jedna
z naszych najzdolniejszych modych specjalistek do
spraw marketingu.
- Artemis - powtarza w zamyleniu Jack Harper. Pod
chodzi do jej stanowiska. - Masz adne, due biurko, Ar
temis. - Umiecha si do niej. - Nowe?
...pewnego dnia przywieli nowe biurko i przywasz
czya je sobie...
Pamita wszystko, prawda? Wszystko.
O Boe. Co ja, u licha, jeszcze powiedziaam?
Siedz w bezruchu, podczas gdy Artemis udziela mu
jakiej pretensjonalnej odpowiedzi. Na mojej twarzy
goci charakteryzujca dobrego pracownika uprzej
mo, jednak moja pami wci przewija si niczym
tama. Prbuj sobie przypomnie, prbuj zebra do
kupy to, co wtedy mwiam. Boe, powiedziaam temu
czowiekowi absolutnie wszystko. Wszystko. Powiedzia
am, jakie nosz majtki i jakie s moje ulubione lody,
i w jakich okolicznociach straciam dziewictwo i...
Czuj, e moja krew nagle lodowacieje.
Przypomina mi si co, czego absolutnie nie powin
nam bya mu mwi.
Co, czego nie powinnam bya mwi nikomu.
...wiem, e nie powinnam bya tego robi, ale tak bar
dzo chciaam dosta t prac...
Powiedziaam mu o faszywej pitce w CV
Wystarczy. Ju nie yj.
Zwolni mnie. Zyskam opini osoby nieuczciwej i nikt
ju mnie nigdy nie zatrudni, i skocz w programie do
kumentalnym zatytuowanym Najgorsze zawody jako
osoba zbierajca krowie ajno i mwica pogodnie: To
wcale nie jest taka za praca, naprawd".
No dobra. Tylko bez paniki. Musi by przecie jakie
wyjcie. Przeprosz. Tak. Powiem, e to bya pomyka,
ktra nastpia wskutek bdnego rozpoznania sytuacji,
e gboko jej auj i e nigdy nie chciaam wprowa
dzi firmy w bd i...
76

Nie. Powiem: Tak naprawd to dostaam jednak


pitk, ha, ha, c za guptas ze mnie, e zapomniaam
o tym!". A potem podrobi wiadectwo maturalne za po
moc zestawu do kaligrafii. Przecie on jest Ameryka
ninem. Niczego nie zauway.
Nie. Z pewnoci si zorientuje. O Boe. O Boe.
W porzdku, moliwe, e nieco przesadzam. Przy
wrmy temu waciwe proporcje. Jack Harper jest
czowiekiem wanym i wpywowym. Popatrzcie tylko na
niego! Ma limuzyny i lokajw, i potn firm, ktra
kadego roku przynosi milionowe dochody. Nie obcho
dzi go, czy jeden z pracownikw otrzyma ndzn pit
k czy te nie. Powanie!
Ze zdenerwowania miej si na gos, a Artemis rzu
ca mi dziwne spojrzenie.
- Bardzo si ciesz, i was wszystkich poznaem - mwi
Jack Harper, rozgldajc si po biurze, w ktrym panuje
kompletna cisza. - Chc przedstawi wam mojego asysten
ta, Svena Petersena. - Wskazuje na faceta z jasnymi wo
sami. - Zostan tu kilka dni, mam wic nadziej, e po
znam lepiej chocia cz z was. Jak zapewne wiecie,
Peter Laidler, ktry do spki ze mn zaoy Panther Cor
poration, by Brytyjczykiem. Z tego powodu, ktry oczywi
cie nie jest jedynym, kraj ten jest dla mnie bardzo wany.
Przez biuro przetacza si peen zrozumienia pomruk.
Jack Harper unosi do, kiwa gow i wychodzi, a w lad
za nim poda Sven i kadra kierownicza. Dopki nie zni
kaj za drzwiami, panuje cisza. A potem podnosi si pe
na podekscytowania wrzawa.
Robi mi si dosownie sabo z ulgi. Dziki Bogu. Dzi
ki Bogu.
Ale ze mnie kretynka. Jak mogam sdzi choby
przez uamek sekundy, e Jack Harper bdzie pamita
moje sowa. Nie mwic ju o tym, e bd go one ob
chodzi! Jak mogam sdzi, e powici swj cenny
czas na co tak mao znaczcego jak to, czy nakamaam
w CV, czy te nie! Kad do na myszce, klikam na no
wy dokument i umiecham si do siebie.
77

- Emmo. - Podnosz gow i dostrzegam stojcego


obok biurka Paula. - Jack Harper chciaby ci widzie mwi szorstko.
- Sucham? - Mj umiech natychmiast znika. Mnie?
- W gabinecie konferencyjnym za pi minut.
- Powiedzia dlaczego?
- Nie.
Paul odchodzi, a ja niewidzcym wzrokiem wpatruj
si w ekran monitora. Jest mi niedobrze.
Miaam racj.
Strac prac.
Strac prac z powodu gupiej uwagi, rzuconej w gu
pim samolocie podczas gupiego lotu.
Dlaczego musiaam zosta posadzona w klasie biz
nes? Dlaczego musiaam otworzy t moj gupi gb?
Jestem po prostu gupi, bezdennie gupi papl.
- Dlaczego Jack Harper chce ci widzie? - pyta Ar
temis. Jest wyranie zniesmaczona i jednoczenie ura
ona.
- Nie wiem - odpowiadam.
- Wezwa jeszcze kogo poza tob?
- Nie wiem! - powtarzam nieprzytomnie.
Aby powstrzyma j przed zadawaniem kolejnych py
ta, zaczynam wpisywa do komputera jakie brednie.
Krci mi si w gowie.
Nie mog straci tej pracy. Nie mog znowu zaczyna
wszystkiego od pocztku.
On nie moe mnie zwolni. Nie moe i ju. To nie
sprawiedliwe. Nie wiedziaam wtedy, kim jest. To oczy
wiste, e gdyby powiedzia, e jest moim pracodawc,
nie wspomniaabym ani sowem o CV Ani... o niczym
innym.
A poza tym to nie jest tak, e sfaszowaam dyplom,
prawda? To nie tak, e jestem sdownie karana czy co
w tym rodzaju. Jestem dobrym pracownikiem. Napraw
d si staram i nie urywam si z pracy zbyt czsto, a po
za tym nadgoniam to, pracujc w nadgodzinach pod78

czas przygotowywania promocji odziey sportowej, no


i to ja zorganizowaam loteri boonarodzeniow...
Stukam w klawiatur z coraz wiksz si, a moja
twarz staje si coraz bardziej czerwona.
- Emmo. - Paul zerka znaczco na zegarek.
- No tak. - Bior gboki oddech i wstaj.
Nie pozwol, by mnie zwolni. Po prostu nie pozwol,
by co takiego si stao.
Przechodz przez biuro i udaj si korytarzem do ga
binetu konferencyjnego, pukam do drzwi i otwieram je.
Jack Harper siedzi w fotelu przy okrgym stole i pi
sze co w notesie. Gdy wchodz, podnosi gow, a malu
jca si na jego twarzy powaga sprawia, e mj odek
fika nerwowego kozioka.
Ale musz si broni. Musz za wszelk cen utrzy
ma t prac.
- Cze - mwi. - Czy moesz zamkn drzwi? - Cze
ka, a to zrobi, po czym podnosi wzrok. - Emmo, musi
my o czym porozmawia.
- Jestem tego wiadoma - odpowiadam, starajc si,
by mj gos by spokojny i opanowany. - Ale, jeli mo
na, chciaabym pierwsza przedstawi moje argumenty.
Przez chwil Jack Harper wyglda na zaskoczonego.
Unosi brwi.
- Jasne. Mw miao.
Podchodz bliej, bior gboki oddech i spogldam
mu prosto w oczy.
- Panie Harper, znam powd, dla ktrego chcia si
pan ze mn widzie. Wiem, e to byo niewaciwe. To
fatalna pomyka, ktrej bardzo auj. Jest mi nie
zmiernie przykro i obiecuj, e co takiego ju nigdy
si nie zdarzy. Jednake na moj obron... - Sysz, e
mj gos staje si ze zdenerwowania coraz wyszy. - Na
moj obron przemawia to, e podczas tamtego lotu
nie miaam pojcia, kim pan jest. I nie uwaam, e po
winnam zosta ukarana za co, co stanowi autentyczn
pomyk.
Przez chwil panuje cisza.
79

- Uwaasz, e chc ci ukara? - odzywa si wreszcie


Jack Harper, marszczc brwi.
Jak moe by tak bezduszny?
- Tak! Musi pan wiedzie, e nigdy przenigdy nie
wspomniaabym ani sowem o moim CV, gdybym wie
dziaa, kim pan jest! To byo jak... puapka na myszy!
Wie pan, gdyby taki dowd pojawi si w sdzie, zosta
by odrzucony przez sdziego. Nie pozwolono by nawet
panu...
- Twoje CV? - Na twarzy Jacka Harpera nagle poja
wia si zrozumienie. - Ach! Ta pitka. - Posya mi prze
nikliwe spojrzenie. - Sfaszowana pitka, powinienem
doda.
Usyszenie tego sowa zamyka mi usta. Czuj, e mo
ja twarz robi si jeszcze bardziej czerwona.
- Wiesz, wielu nazwaoby co takiego oszustwem mwi Jack i odchyla si do tyu.
- Wiem. Wiem, e to nie byo waciwe. Nie powin
nam bya... To jednak nie ma wpywu na wykonywanie
przeze mnie pracy. To w ogle nic nie znaczy.
- Tak sdzisz? - Potrzsa z namysem gow. - No, nie
wiem. Przeskoczenie z trjki na pitk... to nie byle co.
A jeli bdziemy od ciebie wymaga umiejtnoci licze
nia?
- Umiem liczy - odpowiadam z desperacj w go
sie. - Prosz mi zada jakie pytanie. Prosz, niech
mnie pan o co zapyta.
- Dobrze. - Jego usta wyranie drgny. - Osiem razy
dziewi.
Wpatruj si w niego z mocno bijcym sercem,
a w gowie mam nagle pustk. Osiem razy dziewi. Nie
mam pojcia. Kurwa. No dobra, jeden razy dziewi
jest dziewi, dwa razy dziewi jest...
Nie. Ju wiem. Osiem razy dziesi to osiemdziesit.
Tak wic osiem razy dziewi musi by...
- Siedemdziesit dwa! - woam i wzdrygam si, gdy
otrzymuj w odpowiedzi pumiech. - Siedemdziesit
dwa - dodaj spokojniej.
80

- Bardzo dobrze. - Wskazuje uprzejmie na krzeso. Skoczya to, co chciaa mi powiedzie, czy te jest
co jeszcze?
Pocieram z konsternacj czoo.
- Pan... pan nie ma zamiaru mnie zwolni?
- Nie - odpowiada cierpliwie Jack Harper. - Nie mam
zamiaru ci zwolni. Czy moemy teraz porozmawia?
Gdy siadam, w mojej gowie rodzi si straszliwe przy
puszczenie.
- Czy... - odchrzkam. - Czy to w zwizku z moim CV
chcia si pan ze mn widzie?
- Nie - mwi agodnie. - Nie dlatego chciaem si
z tob widzie.
Mam ochot umrze.
Mam ochot umrze, teraz i tutaj.
- No dobrze. - Odgarniam do tyu wosy, starajc si
odzyska rwnowag i wyglda rzeczowo. - No tak.
C... Tak wic... o czym pan... Co...
- Chciabym ci prosi o drobn przysug.
- Oczywicie! - Ogarnia mnie lekki niepokj. - Moe
mnie pan prosi o wszystko! To znaczy... O co chodzi?
- Z rnych wzgldw - zaczyna powoli Jack Harper wolabym, aby nikt nie wiedzia, e w zeszym tygodniu
byem w Szkocji. - Nasze spojrzenia krzyuj si. - Bar
dzo bym wic prosi, by zachowaa to nasze spotkanie
wycznie do swojej wiadomoci.
- Jasne! - odzywam si po chwili milczenia. - Oczywi
cie! Jak najbardziej. Tak wanie zrobi.
- Nie powiedziaa o tym nikomu?
- Nie. Nikomu. Nawet mojemu... To znaczy nikomu.
Nie powiedziaam nikomu.
- wietnie. Bardzo dzikuj, jestem ci naprawd
wdziczny. - Umiecha si i podnosi z fotela. - Mio ci
byo ponownie spotka, Emmo. Jestem pewny, e jesz
cze si zobaczymy.
- To wszystko? - pytam ze zdumieniem.
- To wszystko. Chyba e chciaaby porozmawia
o czym jeszcze.
81

- Nie! - Zrywam si pospiesznie z krzesa, uderzajc


przy tym kostk o nog od stou.
A co ja sobie mylaam? e poprosi mnie o pokiero
wanie swoim nowym, ekscytujcym projektem midzy
narodowym?
Jack Harper otwiera drzwi i przytrzymuje je dla
mnie uprzejmie. Jestem ju jedn nog na korytarzu,
kiedy si zatrzymuj.
- Chwileczk.
- Co si stao?
- A co mam powiedzie, e o czym chcia pan ze mn
porozmawia? - pytam z zakopotaniem. - Wszyscy b
d mnie o to pyta.
- A moe powiesz po prostu, e rozmawialimy o logi
styce? - Unosi brwi i zamyka drzwi.

6
Przez reszt dnia w pracy panuje nieco odwitna at
mosfera. Ja jednak siedz jedynie przy biurku, nie b
dc w stanie uwierzy w to, co si wydarzyo. A kiedy
jad po poudniu do domu, serce wci wali mi niespo
kojnie. Z powodu nieprawdopodobiestwa zaistniaej
sytuacji. I niesprawiedliwoci take.
By nieznajomym. Mia pozosta nieznajomym. Jeli
chodzi o nieznajomych, zasada jest taka, e znikaj
w eterze i nigdy ju si o nich nie syszy. Nie pojawiaj
si w twojej pracy. Nie pytaj ci, ile jest osiem razy
dziewi. Nie okazuj si twoim najgwniejszym megapracodawc.
No c, mog jedynie powiedzie, e to mnie czego na
uczyo. Rodzice zawsze mi powtarzali, abym nie rozma
wiaa z nieznajomymi, i okazuje si, e mieli racj. Ju ni
gdy wicej nie powiem niczego obcej osobie. Nigdy.
Umwiam si na wieczr z Connorem w jego miesz
kaniu i kiedy docieram na miejsce, czuj, e cae moje
ciao odpra si z ulg. Jestem daleko od biura. Dale82

ko od tych niekoczcych si rozmw na temat Jacka


Harpera. A Connor wanie co gotuje. Idealnie, praw
da? W kuchni unosi si cudowny, czosnkowo-zioowy
zapach, a na stole czeka ju na mnie kieliszek wina.
- Cze! - mwi i daj mu causa.
- Cze, kochanie! - odpowiada, spogldajc na mnie
wymownie znad kuchenki.
Psiako. Zupenie zapomniaam o tym, by powie
dzie do niego kochanie". Jak ja mam o tym pamita?
Ju wiem. Zapisz sobie na doni.
- Popatrz. cignem z Internetu. - Z szerokim
umiechem Connor wskazuje na lec na stole teczk.
Otwieram j i moim oczom ukazuje si ziarniste, czar
no-biae zdjcie pokoju z sof i rolin doniczkow.
- Mieszkania! - mwi ze zdumieniem. - Och! Szybki
jeste. Ja jeszcze nawet nie zoyam wypowiedzenia.
- No c, musimy zabra si do szukania - odpowia
da Connor. - Spjrz, to mieszkanie ma balkon. Jest te
takie z kominkiem!
- O rety!
Siadam w najbliszym fotelu i przygldam si nieco
niewyranemu zdjciu, prbujc wyobrazi sobie sie
bie i Connora, mieszkajcych wsplnie w tym wanie
mieszkaniu. Siedzcych obok siebie na tej oto sofie.
Tylko my dwoje, kadego kolejnego wieczoru.
Zastanawia mnie, o czym bdziemy ze sob rozma
wia.
No jak to o czym? Bdziemy rozmawia o... o tym,
o czym zawsze rozmawiamy.
Moe bdziemy gra w monopol. Oczywicie, tylko
wtedy, gdy dopadnie nas nuda.
Przewracam kartk i czuj podekscytowanie.
To mieszkanie ma drewniane podogi i okiennice! Od
zawsze marz mi si drewniane podogi i okiennice.
I spjrzcie tylko na t odjazdow kuchni, na granitowe
blaty...
Och, bdzie naprawd super. Ju si nie mog docze
ka!
83

Pocigam radonie tyk wina i wanie zamierzam si


wygodnie rozsi, kiedy odzywa si Connor:
- Przyjazd Jacka Harpera jest niesamowicie ekscytu
jcy, prawda?
O Boe. Bagam. adnych wicej rozmw na temat te
go cholernego Jacka Harpera.
- Udao ci si go pozna? - dodaje, podchodzc z mi
seczk fistaszkw. - Syszaem, e by w dziale marke
tingu.
- No tak. Poznaam go.
- Po poudniu zajrza do naszego dziau, ale byem
w tym czasie na spotkaniu. - Connor patrzy na mnie
z wyranym podnieceniem. - No wic, jaki on jest?
- On... Nie wiem. Ciemne wosy... Amerykanin... Jak
si udao spotkanie?
Connor ignoruje moj prb zmiany tematu.
- To naprawd ekscytujce, no nie? - Jego twarz pro
mienieje. - J a c k Harper!
- Pewnie tak. - Wzruszam ramionami. - W kadym ra
zie...
- Emmo! Nie jeste poruszona? - Na twarzy Connora
maluje si autentyczne zdumienie. - Mwimy o zaoy
cielu korporacji! Mwimy o czowieku, ktry opracowa
koncepcj panther coli. Ktry przej nieznan mark,
dokona zmian i sprzeda caemu wiatu! Przeksztaci
upadajc firm w potn, odnoszc sukcesy korpo
racj. A teraz wszyscy go poznamy. Czy nie uwaasz te
go za elektryzujce?
- T a k - odpowiadam wreszcie. - To rzeczywicie...
elektryzujce.
- Dla nas wszystkich moe si to okaza yciow
szans. Uczenie si od samego mistrza! Wiesz, on nie
napisa adnej ksiki, nigdy nie dzieli si swymi prze
myleniami z nikim z wyjtkiem Pete'a Laidlera...
Siga do lodwki po puszk panther coli i otwiera j.
Connor jest bez wtpienia najbardziej lojalnym pra
cownikiem na wiecie. Kiedy, gdy bylimy na pikniku
i kupiam pepsi, on bez maa dosta ataku przepukliny.
84

- Wiesz, czego pragnbym nade wszystko? - pyta,


przeykajc napj. - Spotkania z nim sam na sam. - Pa
trzy na mnie byszczcymi oczami. - Sam na sam z Ja
ckiem Harperem! Czy nie pchnoby to fantastycznie
do przodu mojej kariery?
Sam na sam z Jackiem Harperem.
Tak, to rzeczywicie niesamowicie pchno do przo
du moj karier.
- Pewnie tak - przyznaj niechtnie.
- Oczywicie, e tak! Ju sama szansa suchania go.
Suchania tego, co ma do powiedzenia! Przecie ten fa
cet przez trzy lata przebywa z dala od wiata. C za
pomysy musiay mu przyj przez ten czas do gowy?
Z pewnoci ma wiele cennych spostrzee i teorii, nie
tylko na temat marketingu, ale take biznesu... sposobu
pracy... samego ycia.
Peen entuzjazmu gos Connora dziaa niczym sl
wcierana w rany. No wic przyjrzyjmy si, jak spekta
kularnie to wszystko spieprzyam, dobrze? Siedz
w samolocie obok wybitnego Jacka Harpera, geniusza
kreatywnoci i rda wiedzy na temat biznesu i mar
ketingu, nie mwic ju o niezgbionych tajemnicach
ycia.
I co robi? Czy zadaj mu wnikliwe pytania? Czy na
wizuj z nim inteligentn rozmow? Czy staram si
czego od niego nauczy?
Nie. Informuj go natomiast, jak bielizn lubi.
Fantastyczny krok, jeli chodzi o twoj karier, Em
mo. Najlepszy z moliwych.
Nazajutrz Connor ma z samego rana spotkanie, jed
nak przed wyjciem szpera w starych magazynach w po
szukiwaniu artykuu na temat Jacka Harpera.
- Przeczytaj to sobie - mwi, przeykajc ks kanap
ki. - Wiarygodne wiadomoci oglne.
Nie potrzebuj adnych wiadomoci oglnych! Na
kocu jzyka mam jak cit ripost, lecz Connor zd
y ju wyj.
85

Mam wielk ochot w ogle na to nie patrze, jednak


od mieszkania Connora do pracy jest do daleko, a ja
nie mam przy sobie adnej gazety. Tak wic bior t ze
sob i w metrze niechtnie zabieram si do czytania ar
tykuu. Prawd powiedziawszy, to do ciekawa histo
ria. O tym, jak Harper i Pete Laidler byli przyjacimi
i postanowili rozkrci wsplny interes. Jack by tym
kreatywnym, a Pete ekstrawertycznym playboyem.
Wsplnie stali si multimilionerami i byli sobie bliscy
jak bracia. A potem Pete zgin w wypadku samochodo
wym. Jack by tak zdruzgotany jego mierci, e ukry
si przed wiatem i owiadczy, e wszystko rzuca.
No i oczywicie teraz, kiedy czytam o tym, zaczyna mi
si robi gupio. Powinnam bya rozpozna Jacka Har
pera. To znaczy z pewnoci rozpoznaabym Pete'a Laidlera. Po pierwsze dlatego, e wyglda - wyglda - jak
Robert Redford. A po drugie, kiedy zgin, jego zdjcia
pojawiy si we wszystkich gazetach. Pamitam to do
skonale, mimo e wtedy nie miaam jeszcze nic wspl
nego z Panther Corporation. Rozbi si mercedesem
i wszyscy mwili, e to tak samo jak w wypadku ksiny
Diany.
Tak jestem pochonita lektur, e o may wos nie
przegapiam mojego przystanku i musz wykona idio
tyczny skok ku drzwiom, podczas gdy inni z pewnoci
myl: Ty kompletna kretynko, nie wiedziaa, e zaraz
bdzie twj przystanek?" A chwil pniej, gdy zamy
kaj si drzwi, uwiadamiam sobie, e gazeta zostaa
w metrze.
No c, i tak zdyam ju przeczyta prawie cay ar
tyku.
Jest pogodny, soneczny ranek. Kieruj si w stron
baru, gdzie prawie codziennie wpadam przed prac.
Wyrobiam w sobie nawyk kupowania koktajlu mlecz
nego z mango, poniewa jest zdrowy.
I take dlatego, e za barem pracuje sodki facet, kt
ry pochodzi z Nowej Zelandii i ma na imi Aidan.
(Prawd powiedziawszy, nieco si w nim durzyam, za86

nim jeszcze zaczam chodzi z Connorem). Kiedy nie


pracuje w barze, uczszcza na wykady z teorii sportu
i zawsze opowiada mi o niezbdnych mineraach i o tym,
jakie powinno by dzienne spoycie wglowodanw.
- Hej - mwi na mj widok. - Jak tam kick boxing?
- Och. - Na moich policzkach pojawia si lekki ru
mieniec. - wietnie, dziki.
- Prbowaa ju tego nowego uderzenia, o ktrym ci
mwiem?
- Tak! Jest naprawd super!
- Tak wanie mylaem - rzuca, wygldajc przy tym
na zadowolonego. Odwraca si, by przygotowa mi kok
tajl z mango.
No dobrze. Prawda jest taka, e wcale nie uprawiam
kick boxingu. Raz sprbowaam, w naszym miejscowym
centrum rekreacyjnym, i szczerze mwic, byam w szo
ku! Nie miaam pojcia, e okae si taki brutalny. Jed
nak Aidan tak si zachwyca tym sportem i wci powta
rza, jak zmieni on moje ycie, e naprawd nie miaam
serca wyzna, e po pierwszej sesji treningowej daam
sobie spokj. To si wydawao takie miczakowate. No
wic zamiast tego... troch nazmylaam. Przecie to na
prawd nie ma znaczenia. On si nigdy nie dowie praw
dy. Nie spotykam si z nim nigdzie poza tym barem.
- Prosz bardzo, koktajl z mango - mwi Aidan.
- I jeszcze ciastko czekoladowe z orzechami - doda
j. - Dla... koleanki z pracy.
Aidan wrzuca ciastko do torebki.
- Wiesz, ta twoja koleanka musi si powanie zasta
nowi nad swoim poziomem rafinowanego cukru owiadcza i z trosk marszczy brwi. - To ju... chyba
czwarte ciastko w tym tygodniu.
- Wiem - odpowiadam z powag. - Powiem jej. Dzi
ki, Aidan.
- Nie ma sprawy! I pamitaj: raz, dwa i obrt!
- Raz, dwa i obrt - powtarzam radonie. - Bd pa
mita!

87

Gdy zjawiam si w biurze, ze swego gabinetu wyania


si Paul, pstryka na mnie palcami i rzuca haso:
- Doroczna ocena.
odek podchodzi mi do garda i prawie si krztusz
ostatnim kawakiem czekoladowego ciastka. O Boe. To
ju teraz. Nie jestem gotowa.
Ale jestem. No ju. Emanuj pewnoci siebie. Jeste
kobiet w drodze na szczyt.
Nagle przypominam sobie Kerry i jej chd w stylu
jestem kobiet sukcesu". Wiem, e Kerry to wstrtna
krowa, ale jednak ma wasne biuro podry i zarabia
rocznie krocie. Co chyba musi dobrze robi. Moe po
winnam chocia sprbowa. Ostronie wypinam biust,
unosz gow i zaczynam i przez biuro z niewzruszo
nym, acz bystrym wyrazem twarzy.
- Masz ble menstruacyjne czy co? - pyta prosto
z mostu Paul, gdy zjawiam si w drzwiach jego gabi
netu.
- Nie! - odpowiadam zaszokowana.
- No c, wygldasz dziwnie. A teraz siadaj. - Zamy
ka drzwi, siada za biurkiem i otwiera folder zatytuowa
ny Doroczna ocena personelu. - Przepraszam, e wczoraj
nie mogem si z tob spotka. Ale przez ten przyjazd
Jacka Harpera wszystko si popieprzyo.
- Nic si nie stao.
Prbuj si umiechn, ale w ustach mam nag su
cho. Nie mog uwierzy, e a tak bardzo si dener
wuj. To gorsze ni czekanie w szkole na wiadectwo.
- No dobrze. Wic tak... Emma Corrigan. - Spoglda
na tabel i zaczyna zakrela kolejne okienka. - Ogl
nie dobrze sobie radzisz. Oglnie si nie spniasz... ro
zumiesz przydzielane ci zadania... jeste w miar wy
dajna... twoje kontakty ze wsppracownikami s
poprawne... bla bla... bla... Jakie problemy? - pyta,
podnoszc wzrok.
- Nnnie...
- Czy czujesz si rasowo dyskryminowana?
- Nie.
88

- Dobrze. - Zakrela kolejne okienko. - No c, s


dz, e to by byo na tyle. Czy moesz przysa do mnie
Nicka?
Co takiego? Czyby zapomnia?
- A co z moim awansem? - pytam, starajc si, by nie
zabrzmiao to zbyt niecierpliwie.
- Awansem? - Wpatruje si we mnie. - Jakim awan
sem?
- Na specjalist do spraw marketingu.
- O czym ty, u diaba, mwisz?
- Tak byo napisane. W ogoszeniu o prac na moje
stanowisko... - Wycigam z kieszeni dinsw pogniecio
n kartk. Spoczywa tam ju od wczoraj. - Po roku mo
liwo awansu. Napisane czarno na biaym. - Kad
kartk na biurku, a Paul patrzy na ni, marszczc brwi.
- Emmo, co takiego jest aktualne tylko w wypadku
wyjtkowych kandydatw. Ty nie jeste jeszcze gotowa
na awans. Najpierw musisz si wykaza.
- Ale ja robi wszystko tak dobrze, jak tylko potrafi!
Gdybym dostaa szans...
- Dostaa szans. Glen Oil, pamitasz? - Paul unosi
brwi, a ja czuj upokorzenie. - Emmo, kwestia zasadni
cza jest taka, e ty nie jeste jeszcze gotowa na wysze
stanowisko. Zobaczymy, co bdzie za rok.
- Za rok?
- A teraz daj sobie spokj.
Krci mi si w gowie. Musz przyj to spokojnie,
z godnoci. Musz powiedzie co w stylu: Szanuj
twoj decyzj, Paul", ucisn jego do i opuci gabi
net. Tak wanie musz zrobi.
Problem jednak w tym, e nie jestem w stanie wsta
z krzesa.
Mija kilka chwil i Paul przyglda mi si ze zdziwie
niem.
- To wszystko, Emmo.
Nie mog si ruszy. Kiedy std wyjd, wszystko b
dzie stracone.
- Emmo...?
89

- Bagam, daj mi awans - zwracam si do niego z de


speracj w gosie. - Bagam. Musz dosta awans, by
zaimponowa rodzinie. To jedyne, czego pragn! B
d pracowa naprawd ciko, obiecuj, bd przy
chodzi w weekendy i bd... bd nosi eleganckie
kostiumy.
- Sucham? - Paul wpatruje si we mnie tak, jakbym
nagle zmienia si w zot rybk.
- Nie musicie mi paci ani grosza wicej! Bd robi
a wszystko to co do tej pory. Z wasnej kieszeni zapa
c za wydrukowanie nowych wizytwek! Tobie to prze
cie nie zrobi adnej rnicy. Nawet nie bdziesz
wiedzie, e awansowaam!
Milkn, oddychajc ciko.
- Sdz, e przekonasz si jeszcze, e niezupenie
o to chodzi w otrzymaniu awansu, Emmo - owiadcza
sarkastycznie Paul. - Obawiam si, e odpowied jest
odmowna.
- Ale...
- Emmo, dam ci rad. Jeli chcesz i naprzd, mu
sisz sobie stwarza wasne szanse. Musisz sama wyszu
kiwa okazje. A teraz powanie. Czy mogaby, do kur
wy ndzy, opuci wreszcie mj gabinet i zawoa
Nicka?
Gdy wychodz, widz, jak wznosi oczy do nieba i do
pisuje co na moim formularzu.
wietnie. Z ca pewnoci pisze wanie: Niepo
czytalna wariatka, wymagana pomoc medyczna".
Gdy wracam w ponurym nastroju do biurka, Artemis
przeszywa mnie widrujcym spojrzeniem.
- Och, Emmo - mwi. - Wanie dzwonia twoja ku
zynka Kerry.
- Naprawd? - pytam ze zdziwieniem. Kerry nigdy
nie dzwoni do mnie do pracy. Jeli chodzi o ciso, to
w ogle do mnie nie dzwoni. - Zostawia wiadomo?
- Tak. Chciaa wiedzie, czy ju dowiedziaa si cze
go na temat swojego awansu.
90

Okej. Mona to uzna za informacj oficjaln. Niena


widz Kerry.
- Ach tak. - Staram si, by zabrzmiao to tak, jakby Ker
ry pytaa si o co najzupeniej zwyczajnego. - Dziki.
- Dostajesz awans, Emmo? Nic o tym nie wiedzia
am! - Jej gos jest wysoki i przeszywajcy i widz, e
kilkoro ludzi z zainteresowaniem podnosi gowy. - No
wic awansujesz na specjalist?
- Nie - mrucz w odpowiedzi, a twarz mam czerwon
z upokorzenia.
- Och! - Artemis robi faszywie zdezorientowan mi
n. - Dlaczego wic ona...
- Przymknij si, Artemis - odzywa si Caroline.
Posyam jej pene wdzicznoci spojrzenie i osuwam
si na krzeso.
Jeszcze rok. Jeszcze jeden calutki rok bycia bezna
dziejn asystentk, rok, podczas ktrego wszyscy bd
uwaa, e jestem do niczego. Kolejny rok siedzenia
w dugach u taty, przemiewek ze strony Kerry i Neva
i czucia si jak kompletna nieudaczniczka. Wczam
komputer i niechtnie wystukuj na klawiaturze kilka
sw. Nie ma we mnie ani krzty energii.
- Chyba przynios sobie kaw - mwi w prze
strze. - Chce kto rwnie?
- Nie przyniesiesz sobie kawy - owiadcza Artemis,
obdarzajc mnie dziwnym spojrzeniem. - Nie widzia
a?
- Czego?
- Zabrali automat - wyjania Nick. - Kiedy bya
u Paula.
- Zabrali? - spogldam na niego z konsternacj. - Ale
dlaczego?
- Licho wie. - Nick odchodzi w stron gabinetu Pau
la. - Przyjechali i wywieli go.
- Bdziemy mieli nowy! - oznajmia Caroline, prze
chodzc obok mojego biurka z narczem odbitek. - Tak
przynajmniej syszaam na dole. Taki naprawd po
rzdny, z przyzwoit kaw. Zamwi go Jack Harper.
91

Odchodzi, a ja wpatruj si w jej oddalajce si plecy.


Jack Harper zamwi nowy automat do kawy?
- Emmo! - Niecierpliwi si Artemis. - Syszaa?
Chc, eby poszukaa ulotki, ktr dwa lata temu przy
gotowalimy na promocj do Tesco. Przepraszam, ma
mu - mwi do telefonu. - Zleciam tylko co mojej asy
stentce.
Jej asystentce. Boe, cholernie mnie wkurza, kiedy
tak mwi.
Jednak prawd powiedziawszy, jestem zbyt oszoo
miona, by si teraz z tego powodu irytowa.
To nie ma nic wsplnego ze mn, powtarzam sobie
stanowczo w mylach, gdy przekopuj si przez doku
menty na dolnej pce szafy. To mieszne sdzi, e mia
am z tym co wsplnego. Prawdopodobnie i tak zamie
rza zamwi nowy automat. Prawdopodobnie...
Wstaj, trzymajc w rkach plik dokumentw i mao
brakuje, bym upucia je wszystkie na podog.
Oto on.
Stoi tu przede mn.
- Witam ponownie. - Umiecha si i mruy lekko
oczy. - Co sycha?
- Eee... Wszystko w porzdku, dziki. - Przeykam
z trudem lin. - Wanie si dowiedziaam o automa
cie do kawy. Dziki.
- Nie ma sprawy.
- Suchajcie wszyscy! - Za nim pojawia si Paul. Pan Harper ma zamiar dzisiejsze przedpoudnie sp
dzi w naszym dziale.
- Prosz. - Umiecha si Jack Harper. - Mw mi po
imieniu.
- J a k sobie yczysz. No wic Jack posiedzi sobie
u nas. Chce przyjrze si temu, co robicie, przekona
si, w jaki sposb pracuje nasz zesp. Zachowujcie si
normalnie, nie rbcie niczego wyjtkowego. - Wzrok
Paula zatrzymuje si na mnie. Umiecha si przymil
nie. - Cze, Emmo! Co u ciebie sycha? Wszystko
w porzdku?
92

- Tak, dziki, Paul - mrucz w odpowiedzi. - Wszyst


ko w najlepszym porzdku.
- wietnie! Lubimy, kiedy nasz personel jest zadowo
lony. A skoro wszyscy mnie teraz suchacie - pokasuje
z lekkim zaenowaniem - pozwlcie, e przypomn, i
zblia si Korporacyjny Dzie Rodzinny, za tydzie
w sobot. Szansa dla nas wszystkich, by si rozluni,
pozna wzajemnie swe rodziny i dobrze si bawi!
Wszyscy wpatrujemy si w niego w lekkim osupie
niu. A do tej chwili Paul nazywa ten dzie Pieprzo
nym Dniem Rodzinnym i twierdzi, e raczej pozwoli
sobie wyrwa jaja, ni przyprowadzi swoj rodzin.
- Wracajcie teraz do pracy! Jack, pozwl, e przynio
s ci krzeso.
- Po prostu mnie nie zauwaajcie - mwi uprzejmie
Jack Harper, siadajc w kcie. - Zachowujcie si nor
malnie.
Zachowujcie si normalnie. No jasne. Oczywicie.
Oznaczaoby to, e siedz sobie, zdejmuj buty,
sprawdzam e-maile, smaruj donie kremem, jem kilka
smarties, czytam horoskop na stronie iVillage", czytam
horoskop Connora, pisz w notesie ozdobnymi literami:
Emma Corrigan, dyrektor zarzdzajcy, otaczam to gir
land kwiatkw, wysyam e-mail do Connora, czekam
kilka minut na jego ewentualn odpowied, racz si
wod mineraln, po czym wreszcie zbieram si, by po
szuka dla Artemis tej ulotki z Tesco.
Nie sdz.
Gdy zasiadam przy biurku, mj mzg pracuje na naj
wyszych obrotach. Stwarzaj sobie wasne szanse. Sama
wyszukuj okazje. Tak powiedzia Paul.
A czym jest co takiego jak nie szans?
Jack Harper we wasnej osobie siedzi tutaj i przygl
da si mojej pracy. Wspaniay Jack Harper. Szef korpo
racji. Potrafi przecie chyba zrobi na nim wraenie?
W porzdku, moe i nasza znajomo nie zacza si
zbyt fortunnie. Jednak teraz mam oto przed sob szan93

s na zrehabilitowanie si! Gdybym tylko moga mu


pokaza, e jestem naprawd bystra i silnie umotywo
wana...
Gdy siedz i kartkuj segregator z broszurami promo
cyjnymi, jestem wiadoma, e gow trzymam nieco wy
ej ni zazwyczaj, jakbym uczestniczya w zajciach
z prawidowej postawy. A kiedy rozgldam si po biu
rze, zauwaam, e caa reszta najwyraniej take bierze
udzia w tych zajciach. Przed przyjciem Jacka Harpe
ra Artemis wisiaa na telefonie i rozmawiaa ze swoj
mam, teraz jednak wsadzia na nos okulary w rogowej
oprawie i z werw stuka w klawiatur, co jaki czas
przerywajc, by umiechn si do tego, co napisaa
w sposb ale ja jestem genialna". Nick czyta wcze
niej dzia sportowy w Telegraphie", natomiast teraz ze
zmarszczonym czoem studiuje jakie dokumenty
z mnstwem wykresw.
- Emmo? - odzywa si Artemis gosem ociekajcym
faszyw sodycz. - Znalaza t ulotk, o ktr ci pro
siam? Co nie znaczy wcale, e ci poganiam...
- Oczywicie! - wchodz jej w sowo. Odsuwam krze
so, wstaj i podchodz do jej biurka. Staram si, by wy
gldao to najnaturalniej na wiecie. Ale, Boe, czuj
si, jakbym bya w telewizji. Nogi nie chc si zachowy
wa normalnie, do twarzy mam przyklejony umiech
i ogarnia mnie przeraajce przekonanie, e mog na
gle wykrzykn: Majtki!" czy co podobnego.
- Prosz bardzo, Artemis - mwi i ostronie kad
ulotk na jej biurku.
- Wielkie dziki! - odpowiada. Nasze spojrzenia
krzyuj si i w tym momencie uwiadamiam sobie, e
ona take gra. Kadzie do na mojej i posya mi pro
mienny umiech. - Nie wiem, co bymy bez ciebie po
czli, Emmo!
- Jestem do twojej dyspozycji - zapewniam, wczuwajc si w rol. - O kadej porze!
Cholera, myl sobie, gdy wracam do biurka. Powin
nam bya powiedzie co bardziej byskotliwego. Co
94

w stylu: Praca grupowa jest tym, co stanowi o sile tej


firmy".
Dobra, mniejsza z tym. Jeszcze bd miaa okazj wy
wrze na nim wraenie.
Starajc si zachowywa naturalnie, klikam na nowy
dokument i zaczynam stuka w klawiatur tak szybko,
jak tylko jestem w stanie. W dalszym cigu siedz wy
prostowana jak struna. Jeszcze nigdy w naszym biurze
nie byo tak cicho. Wszyscy wklepuj co do kompute
ra, nikt nie rozmawia. Caa ta sytuacja przypomina ja
ki egzamin. Swdzi mnie stopa, ale nie miem si po
drapa.
Jak, u diaba, krci si te programy dokumentalne,
ktre s puszczane na ywo? Jestem totalnie wyczerpa
na, a mino zaledwie pi minut.
- Bardzo tu cicho - odzywa si Jack Harper, a w jego
gosie sycha zdziwienie. - Czy tak jest zawsze?
Wszyscy patrzymy niepewnie na siebie.
- Prosz, nie zwracajcie na mnie uwagi. Rozmawiaj
cie tak jak zwykle. Z pewnoci przecie prowadzicie
biurowe dyskusje. - Umiecha si przyjanie. - Kiedy ja
pracowaem w biurze, poruszalimy kady moliwy te
mat. Polityka, ksiki... Powiedzcie na przykad, co
ostatnio czytalicie?
- Wanie czytam najnowsz biografi Mao Tse-tunga - owiadcza od razu Artemis. - Fascynujca lektura.
- Ja jestem w poowie historii czternastowiecznej
Europy - owiadcza Nick.
- A ja wanie ponownie zabraam si do dzie Prou
sta - mwi Caroline i ze skromn min wzrusza ramio
nami. - W oryginale.
- Ach. - Jack Harper kiwa gow, a z jego twarzy nie
da si niczego wyczyta. - A... ty, Emmo? Co aktualnie
czytasz?
- Tak waciwie... - Przeykam lin, grajc na zwok.
Nie mog powiedzie, e Gryzmoy gwiazd - co one
oznaczaj? Chocia to naprawd nieza ksika. Szybko.
Jaka ksika jest wystarczajco powana?
95

- Czytaa Wielkie nadzieje, prawda, Emmo? - przy


chodzi mi z pomoc Artemis.
- Tak! - odpowiadam z uczuciem ulgi. - Tak, zgadza
si...
I urywam raptownie, gdy napotykam spojrzenie Jacka
Harpera.
Kurwa.
W mojej gowie rozlega si mj wasny gos, paplaj
cy niewinnie w samolocie:
...przeczytaam streszczenie z okadki i udawaam po
tem, e przeczytaam ksik...
- Wielkie nadzieje - mwi w zamyleniu Jack Har
per. - Jak ci si to podobao, Emmo?
Nie mog wprost uwierzy, e mnie o to zapyta.
Przez kilka sekund nie jestem w stanie wydoby z sie
bie gosu.
- No c! - odchrzkuj. - Uwaam, e jest ona... jest
ona naprawd... wyjtkowo...
- To wspaniaa ksika - wtrca arliwie Arte
mis. - Kiedy si, oczywicie, w peni zrozumie jej sym
bolik.
Przymknij si, ty gupia pozerko. O Boe. Co ja mam
teraz powiedzie?
- Uwaam, e w niej naprawd... wspbrzmiao mwi wreszcie.
- Co wspbrzmiao? - pyta Nick.
- Eee... - zacinam si. - Echa.
Zapada pena konsternacji cisza.
- Echa... wspbrzmiay? - upewnia si Artemis.
- Tak - odpowiadam wyzywajco. - Owszem. Mniej
sza z tym, musz wraca do pracy. - Odwracam si i za
czynam gorczkowo stuka w klawiatur.
W porzdku. Nie poszo mi zbyt dobrze w dyskusji li
terackiej, ale to by najprawdziwszy pech. Trzeba my
le pozytywnie. Wci mog to zrobi. Wci mog wy
wrze na nim wraenie...
- Po prostu nie wiem, co jest z ni nie tak! - szczebio
cze wanie dziewczcym gosem Artemis. - Codziennie
96

j podlewam. - Szturcha palcem zielistk i wpatruje si


z nadziej w Jacka Harpera. - Znasz si moe na roli
nach, Jack?
- Niestety nie - odpowiada Jack i z kamienn twarz
spoglda na mnie. - Jak mylisz, Emmo, co moe by
z ni nie tak?
... kiedy jestem wkurzona na Artemis...
- Ja... ja nie mam pojcia - mwi wreszcie i z pon
cymi policzkami kontynuuj pisanie.
Okej. Niewane. To nie ma znaczenia. Moe i zdarzy
o mi si podlewa jedn ma rolink sokiem poma
raczowym. Ale co z tego?
- Czy kto widzia mj kubek z Pucharu wiata? - py
ta Paul, wchodzc do biura ze zmarszczonym czoem. Jako nie mog go nigdzie znale.
...w zeszym tygodniu stukam kubek mojego szefa
i schowaam skorupy do torebki...
Cholera jasna.
W porzdku. No wic stukam take kubek. To nie
ma znaczenia. Spokojnie kontynuuj pisanie.
- Hej, Jack - mwi Nick tonem my, faceci, powinni
my trzyma si razem". - Jeli uwaasz, e nie umiemy
si bawi, popatrz tam! - Kiwa gow w kierunku kart
ki z odbit na ksero pup w stringach, ktra wisi na ta
blicy ogosze od Boego Narodzenia. - Wci nie mo
emy dociec, kto to jest...
...podczas ostatniej Wigilii w firmie troch za duo wy
piam...
Okej, teraz to ju naprawd pragn umrze. Bagam,
niech mnie kto zabije.
- Cze, Emmo! - rozlega si gos Katie. Podnosz
gow i widz, e wchodzi pospiesznie do biura, a jej
twarz jest zarowiona z emocji. Kiedy zauwaa Jacka
Harpera, staje jak wryta. - Och!
- Wszystko w porzdku. Jestem tylko much na cia
nie. - Macha do niej przyjanie rk. - miao. Powiedz,
co miaa zamiar powiedzie.
- Cze, Katie! - wykrztuszam. - Co si stao?
97

Gdy tylko wypowiadam jej imi, Jack Harper czujnie


unosi gow, a na jego twarzy pojawia si skupienie.
Nie podoba mi si ten wyraz jego twarzy.
Co takiego powiedziaam mu na temat Katie? No co?
Przewijam tam z pamici. Co ja mwiam? Co ja...
odek podchodzi mi do garda. O Boe.
...mamy swj sekretny szyfr. Przychodzi i mwi: Czy
mogaby przyjrze si razem ze mn tym wyliczeniom?",
podczas gdy tak naprawd oznacza to: A moe wyskoczy
my na kaw do Starbucks?"...
Zdradziam mu nasz szyfr.
Wpatruj si z desperacj w pen przejcia twarz Ka
tie, prbujc w jaki sposb przekaza jej wiadomo.
Nie mw tego. Nie mw, e chcesz przejrze razem ze
mn wyliczenia.
Ale ona jest zupenie niewiadoma moich rozterek.
- Ja tylko... - Katie chrzka w powany sposb i zer
ka niemiao na Jacka Harpera. - Czy mogybymy
przyjrze si wsplnie pewnym wyliczeniom, Emmo?
Jasny gwint.
Moja twarz ponie. Po skrze przebiegaj mi ciarki.
- Wiesz - odpowiadam sztucznie pogodnym gosem. Nie jestem pewna, czy dzi bdzie to moliwe.
Katie wpatruje si we mnie ze zdumieniem.
- A l e ja musz... jeste mi naprawd potrzebna do
tych wylicze. - Kiwa z powag gow.
- Dzi jestem naprawd bardzo zajta, Katie! - Zmu
szam si do umiechu, starajc si jednoczenie prze
kaza jej, by si zamkna.
- To nie potrwa dugo! Powanie, tylko chwil!
- Naprawd nie sdz...
Katie prawie e przeskakuje z nogi na nog.
- A l e Emmo, to s bardzo... wane wyliczenia. Na
prawd musz... pokaza ci je...
- Emmo. - Na dwik gosu Jacka Harpera podskaku
j, jakby mnie udlia pszczoa. Konfidencjonalnie na
chyla si ku mnie. - Moe rzeczywicie powinna przyj
rze si tym wyliczeniom.
98

Wpatruj si w niego przez kilka sekund, nie bdc


w stanie wydoby z siebie gosu. W uszach sysz dud
nienie pulsujcej krwi.
- No dobrze - odzywam si wreszcie. - W porzdku.
Chodmy.

7
Gdy id razem z Katie ulic, jedna poowa mnie jest
odrtwiaa z przeraenia, natomiast druga ma ochot
wybuchn histerycznym miechem. Wszyscy inni s te
raz w biurze, z caych si starajc si wywrze wraenie
na Jacku Harperze. A ja urywam si swobodnie tu pod
jego nosem na cappuccino.
- Przepraszam, e ci przeszkodziam - mwi pogod
nie Katie, gdy wchodzimy do Starbucks. - Kiedy akurat
jest u was Jack Harper i w ogle. Nie miaam pojcia,
e on bdzie sobie tak po prostu u was siedzia! Ale by
am naprawd subtelna - dodaje uspokajajco. - Nigdy
si nie dowie, o co mi naprawd chodzio.
- Jestem pewna, e masz racj - wyduszam z siebie. Nie zgadnie tego nawet za milion lat.
- Dobrze si czujesz, Emmo? - Katie przyglda mi si
z zaciekawieniem.
- Nic mi nie jest! - odpowiadam z nagym przeby
skiem wesooci. - Wszystko w jak najlepszym porzdku!
No wic... po c to nadzwyczajne spotkanie na szczycie?
- Po prostu musiaam ci o tym powiedzie. Prosimy
dwa razy cappuccino. - Katie umiecha si do mnie
promiennie. Jest wyranie podekscytowana. - Nie
uwierzysz!
- Co si stao?
- Mam randk. Poznaam kogo nowego!
- Nie! - Wpatruj si w ni szeroko otwartymi ocza
mi. - Powanie? Do szybko.
- Tak, to si stao wczoraj, dokadnie tak, jak mwi
a! W czasie przerwy na lunch celowo poszam nieco
99

dalej ni zazwyczaj i znalazam naprawd mie miejsce,


gdzie mona co zje. A tam, w kolejce obok mnie, stal
naprawd wietny facet. I nawiza ze mn rozmow.
A potem siedzielimy przy jednym stoliku i dalej roz
mawialimy... Ju zamierzaam wychodzi, kiedy spy
ta, czy miaabym ochot wybra si z nim kiedy na
drinka. - Odbiera z promiennym umiechem cappucci
no. - J e s t e m y wic umwieni na dzisiejszy wieczr.
- To fantastycznie! - woam z zachwytem. - Mw mi
wic, jaki on jest?
- Po prostu uroczy. Ma na imi Phillip, pikne bysz
czce oczy. Jest naprawd czarujcy i uprzejmy, i ma
wspaniae poczucie humoru...
- Z twojego opisu wydaje si niesamowity!
- Wiem. Mam co do niego naprawd dobre przeczu
cia. - Kiedy siadamy przy stoliku, twarz Katie promie
nieje. - Serio. On wydaje si taki inny. I wiem, Emmo,
e to zabrzmi naprawd gupio... - waha si. - Ale czu
j, e to ty w jaki sposb przyprowadzia go do mnie.
- Ja? - Gapi si na ni.
- To dziki tobie odwayam si swobodnie z nim po
rozmawia.
- Ale ja jedynie powiedziaam...
- Powiedziaa, e na pewno kogo spotkam. Wierzy
a we mnie. I tak wanie si stao! - Jej oczy byszcz.
- Przepraszam - szepcze i ociera je chusteczk. - Je
stem po prostu wstrznita.
- Och, Katie.
- Naprawd uwaam, e moje ycie zmieni si nie do
poznania. Sdz, e teraz wszystko bdzie lepiej. I to
dziki tobie, Emmo!
- Naprawd, Katie - odpowiadam z zakopotaniem. Nie zrobiam niczego wielkiego.
- Nieprawda! - protestuje Katie urywanym gosem. I chciaam ci si jako za to odwdziczy. - Siga do tor
by i wyciga co duego, pomaraczowego i szydeko
wanego. - Tak wic wczoraj wieczorem zrobiam to. Patrzy na mnie wyczekujco. - To chustka na gow.
100

Przez kilka sekund nie jestem w stanie si poruszy.


Szydekowana chustka na gow.
- Katie - udaje mi si wreszcie odzyska gos. Obra
cam chustk w palcach. - Naprawd, nie... nie powin
na bya!
- Ale chciaam! Aby ci podzikowa. - Spoglda na
mnie powanie. - Zwaszcza e zgubia ten pasek, kt
ry ci zrobiam na gwiazdk.
- Och! - mwi i natychmiast czuj si winna. - No
tak. Taka... szkoda. - Przeykam lin. - To by uroczy
pasek. Czuam si naprawd paskudnie, kiedy go zgubi
am.
- Nic si nie martw! - Jej oczy znw staj si bysz
czce. - Zrobi ci take nowy pasek.
- Nie! - odpowiadam szybko. - Nie, Katie, nie rb tego.
- Ale ja chc! - Pochyla si i przytula mnie. - Po to
wanie s przyjaciele!
Mija kolejnych dwadziecia minut, nim koczymy
drug kolejk kawy i wychodzimy ze Starbucks. Gdy
zbliamy si do budynku Panther, zerkam na zegarek
i ze wzdrygniciem przekonuj si, e nie byo nas
w sumie dobre p godziny.
- Czy to nie fantastyczne, e bdziemy mie nowe au
tomaty do kawy? - pyta Katie, gdy pospiesznie wchodzi
my po schodach.
- Och tak. Super.
Gdy pomylaam o kolejnym spotkaniu z Jackiem
Harperem, odek zacz podchodzi mi do garda.
Ostatnio denerwowaam si tak podczas egzaminu z gry
na klarnecie. Egzaminator zapyta mnie wtedy, jak si
nazywam, a ja wybuchnam paczem.
- No c, do zobaczenia pniej - mwi Katie, gdy do
cieramy na pierwsze pitro. - I jeszcze raz dziki, Emmo.
- Nie ma za co - odpowiadam. - Na razie.
Gdy id korytarzem w stron dziau marketingu,
mam wiadomo, e moje nogi nie poruszaj si tak
szybko jak zazwyczaj. Prawd mwic, w miar zblia101

nia si do drzwi id coraz wolniej i wolniej... i wol


niej...
Wymija mnie jedna z pracujcych w ksigowoci se
kretarek. Idzie dziarskim krokiem i obrzuca mnie dziw
nym spojrzeniem.
O Boe. Nie mog tam pj.
Ale mog. Wszystko bdzie dobrze. Po prostu cichut
ko sobie usid i zabior si do pracy. Moe mnie nawet
nie zauway.
No dobra. Im bardziej sprbuj to odwleka, tym b
dzie mi trudniej. Bior gboki oddech, zamykam oczy,
wchodz do naszego biura, po czym otwieram oczy.
Wok biurka Artemis panuje wrzawa, a po Jacku
Harperze nie ma ani ladu.
- A moe on planuje przemyle koncepcj caej fir
my - kto mwi.
- Syszaam plotki o jakim tajemniczym projek
cie...
- Nie moe cakowicie scentralizowa funkcji marke
tingowej - owiadcza Artemis, starajc si przekrzycze
innych.
- Gdzie jest Jack Harper? - pytam, starajc si, by za
brzmiao to niedbale.
- Poszed sobie - odpowiada Nick, a mnie ogarnia
uczucie ulgi. Poszed! Poszed sobie!
- Wrci jeszcze?
- Nie sdz. Emmo, przygotowaa w kocu dla mnie
te listy? Daem ci je ju trzy dni temu...
- Zaraz si tym zajm - odpowiadam i umiecham si
promiennie do Nicka.
Gdy siadam przy biurku, czuj si lekka niczym balo
nik wypeniony helem. Radonie zrzucam buty, sigam
po butelk wody Evian i... nieruchomiej.
Na klawiaturze mojego komputera ley zoona kartka
papieru. Na wierzchu nieznanym mi charakterem napi
sane jest moje imi.
Z konsternacj rozgldam si po biurze. Nikt mi si
nie przyglda w oczekiwaniu, bym przeczytaa. Waci102

wie to chyba nikt nawet nie zauway tej kartki. Wszy


scy s zbyt zajci rozmow, ktrej gwny temat stano
wi Jack Harper.
Powoli rozkadam kartk i przebiegam wzrokiem
wiadomo.
Mam nadziej, e spotkanie okazao si produktywne.
Mnie osobicie wyliczenia zawsze niesamowicie rajcuj.
Jack Harper
Mogo by gorzej. Mogo by napisane: Posprztaj
na biurku".
Do koca dnia jestem zdenerwowana i spita. Za ka
dym razem, gdy kto wchodzi do naszego dziau, reagu
j lekkim atakiem paniki. A kiedy tu za drzwiami kto
gono mwi, e Jack twierdzi, e moe wpadnie jesz
cze do marketingu", powanie rozwaam pomys ukry
cia si w ubikacji do czasu zakoczenia pracy.
Dokadnie o pitej trzydzieci urywam pisanie w p
zdania, wyczam komputer i chwytam paszcz. Nie cze
kam na ponowne zjawienie si Jacka. Szybko zbiegam
po schodach i zaczynam si odpra dopiero wtedy,
gdy jestem bezpieczna po drugiej stronie szklanych
drzwi.
Cho raz metro jest naprawd szybkie i po zaledwie
dwudziestu minutach docieram do domu. Gdy otwie
ram drzwi od mieszkania, sysz dochodzce z pokoju
Lissy dziwne odgosy. Takie jakie szurania i huki. Mo
e przestawia sobie meble.
- Lissy! - woam, wchodzc do kuchni. - Nie uwie
rzysz, co si dzisiaj stao. - Otwieram lodwk, wyjmu
j butelk wody Evian i przykadam j do czoa. Po
chwili otwieram butelk i pocigam kilka ykw, po
czym id z powrotem na korytarz i widz, jak drzwi do
pokoju Lissy wanie si otwieraj. - Lissy! - zaczy
nam. - Co ty, u diaba...
I wtedy milkn w p zdania, jako e z pokoju wycho
dzi nie Lissy, lecz jaki mczyzna.
103

Mczyzna! Wysoki, szczupy facet w modnych czar


nych spodniach i okularach w metalowych opraw
kach.
- Och - mwi z zaskoczeniem. - Cze...
- Emma! - woa Lissy, wychodzc za nim. Jest ubrana
w podkoszulek i jakie szare legginsy, ktrych nigdy
u niej nie widziaam. Pije wod ze szklanki i patrzy na
mnie ze zdziwieniem i jednoczenie z przestrachem. Wczenie wrcia.
- Wiem. Spieszyam si.
- To jest J e a n - P a u l - wyjania Lissy. - J e a n - P a u l , mo
ja wsplokatorka Emma.
- Witaj, J e a n - P a u l - mwi, umiechajc si przyja
nie.
- Mio ci pozna, Emmo - odpowiada J e a n - P a u l
z francuskim akcentem.
Boe, francuski akcent jest naprawd bardzo seksow
ny. To znaczy Francuzi s bardzo seksowni.
- J e a n - P a u l i ja wanie... eee... przegldalimy akta
sprawy - bka Lissy.
- Ach tak - mwi pogodnie. - Super!
Akta sprawy. Taa, dobre sobie. Akurat przegldanie
akt narobioby tyle dudnicego haasu.
Lissy to naprawd wielka niewiadoma!
- Musz ju lecie - rzuca J e a n - P a u l , spogldajc na
Lissy.
- Odprowadz ci. - Jest wyranie wytrcona z rw
nowagi.
Znika razem z nim za drzwiami wyjciowymi i sysz,
jak co do siebie szepcz na schodach.
Racz si kilkoma kolejnymi ykami Evian, po czym
udaj si do salonu i opadam ciko na sof. Cae ciao
mam obolae od siedzenia w pozycji wyprostowanej
i caodniowego napicia. Co takiego naprawd le si
odbija na moim zdrowiu. Jak, u diaba, mam przetrwa
cay tydzie z Jackiem Harperem?
- No i co? - mwi, gdy Lissy wchodzi do pokoju. - Co
si dzieje?
104

- O co ci chodzi? - pyta, a jej wzrok jest wyranie roz


biegany.
- O ciebie i J e a n - Paula! Od jak dawna ty i on...
- My nie... - Lissy urywa i robi si czerwona. - To
nie... Przegldalimy akta sprawy. To wszystko.
- Akurat.
- Naprawd! Tak wanie byo!
- No dobra. - Unosz brwi, dajc za wygran. - Skoro
tak twierdzisz.
Lissy czasami tak wanie si zachowuje, zgrywa nie
mia i speszon. Bd po prostu musiaa pewnego
wieczoru j upi i wszystko mi wtedy wypiewa.
- No wic jak ci min dzie? - pyta, siadajc na pod
odze i sigajc po jaki kolorowy magazyn.
Jak mi min dzie? Nie wiem nawet, od czego za
cz.
- Mj dzie by dosy koszmarny - mwi wreszcie.
- Powanie? - pyta Lissy, podnoszc ze zdumieniem
gow.
- Nie, cofam to, co powiedziaam. To by jeden wielki
koszmar.
- Co si stao? - Caa uwaga Lissy skupia si teraz na
mnie. - Opowiadaj!
- Okej. - Bior gboki oddech i odgarniam do tyu
wosy, zastanawiajc si, od czego zacz. - No dobra,
pamitasz ten mj zeszotygodniowy okropny lot ze
Szkocji?
- Tak! - Twarz Lissy rozjania si. - I Connor wyszed
ci na spotkanie i byo naprawd romantycznie...
- Tak. No c. - Chrzkam. - Wczeniej, podczas lo
tu. Obok mnie siedzia... pewien mczyzna. Samolot
wpad w straszne turbulencje. - Zagryzam warg. Chodzi o to, e naprawd byam przekonana, e wszy
scy zginiemy i e jest on ostatni osob, ktr widz
i... ja...
- O mj Boe! - Lissy zakrywa usta doni. - Nie mw
tylko, e uprawiaa z nim seks.
- Gorzej. Zdradziam mu wszystkie swoje sekrety.
105

Spodziewam si, e Lissy gwatownie wcignie powie


trze lub powie co wspczujcego w rodzaju: O nie!",
ale ona wpatruje si jedynie we mnie w osupieniu.
- Jakie sekrety?
- Swoje. No wiesz...
Lissy ma taki wyraz twarzy, jakbym jej wanie
owiadczya, e jedna z moich ng to proteza.
- Ty masz sekrety?
- Oczywicie, e tak! - odpowiadam. - Kady ma.
- Ja nie! - zastrzega natychmiast Lissy, wygldajc na
uraon. - Nie mam adnych sekretw.
- Ale masz!
- Na przykad jakie?
- Na przykad... na przykad... No dobra. - Zaczynam
wylicza na palcach. - Nigdy nie powiedziaa swojemu
tacie, e to ty wtedy zgubia klucze od garau.
- To byo cae wieki temu! - owiadcza pogardliwie
Lissy.
- Nigdy nie powiedziaa Simonowi, e miaa na
dziej na owiadczyny...
- Nieprawda! - woa Lissy i robi si czerwona. - No
dobrze, moe jednak tak mylaam...
- Uwaasz, e podobasz si temu smutasowi z naprze
ciwka...
- To aden sekret! - odpowiada, przewracajc oczami.
- W porzdku. W takim razie powiem mu o tym, do
brze? - Nachylam si w stron otwartego okna. - Hej,
Mike! - woam. - Wiesz co? Lissy uwaa, e...
- Przesta! - ucisza mnie gorczkowo.
- Widzisz? Masz jednak jakie sekrety. Wszyscy maj.
Nawet papie ma pewnie kilka swoich sekretw.
- Okej - mwi Lissy. - Okej. Ju wszystko rozumiem.
Nie pojmuj jednak, w czym problem. Zdradzia jakie
mu facetowi w samolocie swoje sekrety...
- A teraz on zjawi si u mnie w pracy.
- Co takiego? - Lissy wpatruje si we mnie. - Mwisz
powanie? Kim on jest?

106

- T o . . . - Mam ju wypowiedzie na gos nazwisko


Jacka Harpera, kiedy nagle przypominam sobie o danej
mu obietnicy. - To ten facet, ktry przyjecha nas poob
serwowa - mwi wymijajco.
- Kto z kadry kierowniczej?
- Zgadza si. Mona powiedzie, e z bardzo wysokiej
kadry kierowniczej.
- O rety. - Lissy marszczy brwi i przez chwil inten
sywnie si zastanawia. - No c, czy to jednak ma zna
czenie? To, e wie co na twj temat...
- Lissy, to nie jest co. - Lekko si czerwieni. - On
wie wszystko. Powiedziaam mu, e w CV sfaszowaam
ocen z matury.
- Sfaszowaa ocen z matury? - powtarza jak echo
zaszokowana Lissy. - Mwisz powanie?
- Powiedziaam mu te, e podlewam kwiatek Arte
mis sokiem pomaraczowym, e noszenie stringw
uwaam za niewygodne...
Milkn i widz, e Lissy wpatruje si we mnie ze zdu
mieniem i przeraeniem.
- Emmo - mwi wreszcie. - Czy kiedykolwiek obio ci
si o uszy okrelenie zbyt wiele informacji"?
- Wcale nie chciaam mwi mu tego wszystkiego! broni si. - To mi si po prostu jako wymkno! Wypi
am wczeniej trzy kieliszki wdki, a sdziam, e zaraz
zginiemy. Naprawd, Lissy, na moim miejscu zachowa
aby si tak samo. Wszyscy krzyczeli, ludzie modlili
si, samolot spada...
- Tak wic wypaplaa wszystkie sekrety swojemu
szefowi.
- Ale w samolocie on nie by moim szefem! - woam
z frustracj. - By najzwyklejszym nieznajomym, ktre
go nigdy wicej nie powinnam spotka!
Przez chwil panuje cisza, podczas ktrej Lissy przy
swaja to, co wanie ode mnie usyszaa.
- Wiesz, co podobnego przytrafio si kiedy mojej
kuzynce - mwi wreszcie. - Posza na jak imprez,

107

a tam zjawi si lekarz, ktry dwa miesice wczeniej


odebra jej pord.
- Och. - Krzywi si.
- Mwia, e bya tak zaenowana, e a musiaa
stamtd wyj. Przecie on widzia absolutnie wszyst
ko! Powiedziaa, e nie miao to znaczenia, kiedy znaj
dowaa si na sali porodowej, gdy jednak zobaczya go,
jak tam stoi, trzyma w rku kieliszek wina i rozmawia
o cenach nieruchomoci, to byo zupenie co innego.
- No c, tak wanie jest w moim przypadku - mwi
z rozpacz. - On zna wszystkie moje intymne sekrety.
Rnica jest jednak taka, e ja nie mog wyj jak two
ja kuzynka z przyjcia. Musz tam siedzie i udawa, e
jestem dobrym pracownikiem. A on wie, e wcale tak
nie jest.
- Co zamierzasz wic zrobi?
- Nie mam pojcia! Jedyne chyba, co mog robi, to
stara si go unika.
- Jak dugo ma tu zosta?
- Do koca tygodnia - odpowiadam z rozpacz w go
sie. - Cay dugi tydzie.
Bior do rki pilota, wczam telewizor i przez chwi
l w milczeniu przygldamy si modelkom taczcym
w dinsach Gapa. Reklama koczy si i podnosz
wzrok. Widz, e Lissy dziwnie na mnie patrzy.
- Co si stao?
- Emmo... - Chrzka z zaenowaniem. - Ty nie masz
przede mn adnych sekretw, prawda?
- Przed tob? - pytam z lekkim zakopotaniem.
Przez gow przemyka szybko sekwencja scen. Ten
dziwaczny sen, ktry przyni mi si kiedy, w ktrym
Lissy i ja jestemy lesbijkami. Te kilkakrotne zakupy,
kiedy to kupiam marchewk w supermarkecie, a za
rzekaam si, e jest ekologiczna. Wspomnienie z okre
su, gdy miaymy po pitnacie lat i ona pojechaa do
Francji, a ja poderwaam Mike'a Appletona, w ktrym
ona si strasznie durzya; nigdy jej tego nie powiedzia
am.
108

- Nie! Oczywicie, e nie! - woam i pospiesznie po


cigam yk wody. - A dlaczego pytasz? Czyby ty miaa
sekrety przede mn?
Na policzkach Lissy wykwitaj dwie rowe plamy.
- Nie, oczywicie, e nie! - odpowiada nienatural
nym gosem. - Ja tylko... tylko si zastanawiaam. - Si
ga po program telewizyjny i zaczyna go kartkowa, uni
kajc mojego spojrzenia. - No wiesz, po prostu
chciaam wiedzie.
- No tak. - Wzruszam ramionami. - To tak samo jak ja.
Lissy ma sekret. Zastanawiam si, co...
Oczywicie. Na przykad, czy rzeczywicie przeglda
a z tym facetem akta sprawy. Czy ona uwaa mnie za
kompletn kretynk?

8
Nastpnego ranka przyjedam do pracy z jednym tylko
zamiarem - unikania Jacka Harpera.
To nie powinno by trudne. Panther Corporation to
wielka firma, mieszczca si w wielkim budynku. On
bdzie dzisiaj zajty w innych dziaach. Prawdopodob
nie wemie udzia w wielu naradach. Prawdopodobnie
cay dzie spdzi gdzie w okolicach jedenastego pi
tra.
Mimo to, gdy zbliam si do cikich szklanych drzwi,
zwalniam kroku i zagldam do rodka, by zobaczy, czy
gdzie tam przypadkiem go nie ma.
- Wszystko w porzdku, Emmo? - pyta stranik Dave,
podchodzc i otwierajc przede mn drzwi. - Wygl
dasz na zdezorientowan.
- Nie! Nic mi nie jest, dziki! - miej si lekko, sta
rajc si, by zabrzmiao to swobodnie, jednoczenie
omiatajc spojrzeniem hol.
Nigdzie go nie widz. Okej. Wszystko bdzie dobrze.
Pewnie si jeszcze nie zjawi. Moe w ogle dzisiaj nie
przyjdzie. Pewnym siebie gestem odrzucam do tyu wo109

sy, przechodz dziarsko po marmurowej posadzce i kie


ruj si ku schodom.
- Jack! - Gdy dochodz do pierwszego pitra, nagle
sysz to imi. - Masz woln chwil?
- Jasne.
To jego gos. Co u diaba...
Odwracam si z oszoomieniem i dostrzegam go na
nastpnym podecie. Rozmawia wanie z Grahamem
Hillingdonem. Mj odek fika nerwowego kozioka.
Chwytam si mosinej porczy. Cholera. Jeli tylko
spojrzy w d, to od razu mnie zobaczy.
Dlaczego musi sta akurat tam? Nie ma swojego ga
binetu, do ktrego mgby pj?
W porzdku. Nic si nie stao. Ja po prostu... pjd
inn tras. Bardzo powoli cofam si o kilka stopni, sta
rajc si nie stuka obcasami po marmurowych scho
dach ani nie wykonywa gwatownych ruchw, by przy
padkiem nie zwrci na siebie jego uwagi. Gdy tak
ostronie schodz po schodach, mija mnie Moira z ksi
gowoci i rzuca mi dziwne spojrzenie, ale gucio mnie to
obchodzi. Musz si ulotni.
Gdy tylko znajduj si poza zasigiem jego wzroku,
wyranie si odpram i szybciej ju schodz do holu.
Zamiast ze schodw skorzystam z windy. Nie ma spra
wy. Pewnym siebie krokiem przechodz przez hol i je
stem dokadnie porodku marmurowej pyty, kiedy za
mieram.
- Zgadza si. - To znowu jego gos. I wydaje mi si, e
sysz go coraz wyraniej. A moe to tylko omamy su
chowe?
- ...chyba przyjrz si temu uwaniej...
Odwracam natychmiast gow. Gdzie on teraz jest?
W jakim idzie kierunku?
- ...naprawd sdz, e...
Cholera. Schodzi po schodach. Nie mam si gdzie
schowa!
Nie namylajc si, prawie biegiem pokonuj odleg
o do szklanych drzwi, pcham je i wydostaj si po
110

spiesznie z budynku. Zbiegam po schodach, przebiegam


jakie sto metrw i zatrzymuj si, dyszc ciko.
Nie idzie mi dobrze.
Stoj przez kilka minut na chodniku, prbujc zgad
n, jak dugo on moe pozosta w holu, po czym ostro
nie znw zbliam si do szklanych drzwi. Obmyliam
now taktyk. Udam si do biura w tak niewiarygodnie
szybkim tempie, e nikt mnie nawet nie zauway. Nie
bdzie wic miao znaczenia, czy min po drodze Jacka
Harpera czy te nie. Przejd po prostu bez rozgldania
si na prawo i lewo i... O mj Boe, on tam jest, rozma
wia wanie z Dave'em.
Nie zdajc sobie nawet sprawy z tego, co robi, zbie
gam ponownie ze schodw i pdz na ulic.
To si zaczyna robi absurdalne. Nie mog przez ca
y dzie tkwi na ulicy. Musz i do biura. No dalej,
rusz gow. Musi by jaki sposb. Musi by...
Tak! Przychodzi mi do gowy naprawd fantastyczny
pomys. To si musi uda.
Trzy minuty pniej kolejny raz zbliam si do drzwi
siedziby Panther Corporation, tym razem pochonita
lektur artykuu w Timesie". Nie dostrzegam niczego
wok mnie. I nikt nie jest w stanie dojrze mojej twa
rzy. To naprawd doskonay sposb!
Popycham ramieniem drzwi, przechodz przez mar
murowy hol i wchodz po schodach, w ogle nie rozgl
dajc si na boki. Gdy przechodz korytarzem w kie
runku dziau marketingu, czuj si zupenie bezpiecz
na - chroni mnie kochany Times". Powinnam to robi
czciej. Nikt mnie nie bdzie zaczepia. To naprawd
kojce uczucie, prawie tak, jakbym bya niewidzialna
albo...
- Auu! Przepraszam!
Wpadam na kogo. Cholera. Opuszczam gazet i wi
dz wpatrujcego si we mnie Paula. Pociera czoo.
- Emmo, co ty, do cholery, wyprawiasz?!
- Wanie czytam sobie Timesa" - odpowiadam sa
bym gosem. - Bardzo ci przepraszam.
111

- W porzdku. A tak w ogle to gdzie ty si, u diaba,


podziewaa? Chc, eby podczas zebrania zaja si
herbat i kaw. O dziesitej.
- Jak herbat i kaw? - pytam z konsternacj. Za
zwyczaj podczas zebra nie ma adnego poczstunku.
1 zazwyczaj pojawia si na nich tylko jakie sze
osb.
- Zwyczajn herbat i kaw - odpowiada z nacis
kiem. - I ciasteczkami. Jasne? Och, w zebraniu wemie
udzia take Jack Harper.
- Co takiego? - Wpatruj si w niego ze zdumieniem.
- W zebraniu wemie udzia Jack Harper - powtarza
ze zniecierpliwieniem. - Tak wic pospiesz si.
- Czy naprawd musz tam i? - pytam bez zastano
wienia.
- Sucham? - Paul przyglda mi si ze zmarszczony
mi brwiami.
- Zastanawiaam si tylko, czy... musz i, czy mo
e... - Milkn.
- Emmo, jeli potrafisz poda herbat i kaw drog
telepatyczn - mwi sarkastycznie Paul - moesz zosta
przy swoim biurku. W przeciwnym wypadku bierz a
skawie tyek w troki i marsz do sali konferencyjnej.
Wiesz, jak na kogo, kto tak bardzo pragnie awanso
wa... - Potrzsa gow i odchodzi.
Jak to moliwe, e dzie ju rozpocz si tak fatal
nie, a nie zdyam nawet usi?
Rzucam torb i akiet na biurko i pospiesznie wra
cam na korytarz. Podchodz do wind i wciskam guzik
gra". Chwil pniej jedna z nich brzdka i otwieraj
si drzwi.
Nie. Nie.
To jaki koszmar.
W windzie stoi sobie Jack Harper. Ubrany jest w zno
szone dinsy i brzowy sweter z kaszmiru.
Zanim jestem w stanie zapanowa nad sob, czyni
krok w ty. Jack Harper wsuwa do kieszeni telefon ko112

mrkowy, przechyla gow na bok i posya mi lekko


zdziwione spojrzenie.
- Wchodzisz do windy? - pyta agodnie.
Jestem ugotowana. Co mam odpowiedzie? Nie mog
przecie rzuci: Nie, ja tylko wcisnam przycisk dla
zabawy, ha, ha, ha!".
- Tak - mwi wic i wchodz do windy na sztywnych
nogach. - Wchodz.
Drzwi zamykaj si, a my w milczeniu jedziemy w g
r. ciska mnie w odku.
- P a n i e Harper... - odzywam si z zakopotaniem,
a on podnosi wzrok. - Chciaam przeprosi za moje... za
ten... no... za urwanie si wtedy z biura. To ju si nie
powtrzy.
- Macie teraz kaw, ktra nadaje si do picia - odpo
wiada Jack Harper, unoszc brwi. - Nie powinno ju
wic by potrzeby chodzenia do Starbucks.
- Wiem. Naprawd przepraszam. - Ponie mi twarz. Mog pana zapewni, e ostatni raz zrobiam co takie
go. - Chrzkam. - Jestem w peni oddana Panther Cor
poration i pragn suy tej spce najlepiej, jak tylko
potrafi, dajc z siebie sto procent kadego dnia, teraz
i zawsze.
Ledwie si powstrzymuj, by nie doda na kocu
Amen".
- Ach tak. - Jack spoglda na mnie. Dr mu kciki
ust. - To... wietnie. - Zastanawia si nad czym przez
chwil. - Emmo, umiesz dochowa tajemnicy?
- Tak - odpowiadam z niepokojem. - A o co chodzi?
Jack nachyla si nade mn i szepcze:
- Ja kiedy te czsto si zrywaem.
- Sucham? - Wpatruj si w niego nierozumiejcym
wzrokiem.
- W mojej pierwszej pracy - kontynuuje normalnym
ju gosem. - Miaem tam przyjaciela, z ktrym spdza
em duo czasu. Take mielimy swj szyfr. - Jego oczy
migocz. - Jeden z nas prosi drugiego o przyniesienie
akt Leopolda.
113

- Czym byty akta Leopolda?


- Nie istniay. - Umiecha si szeroko. - To byt tylko
pretekst, by wyrwa si zza biurka.
- Och. No tak!
Nagle czuj si nieco lepiej.
Jack Harper zrywa si kiedy z pracy? A mona by
pomyle, e zajmowao go wycznie bycie elokwentnym, twrczym i dynamicznym geniuszem biznesu.
Winda zatrzymuje si na trzecim pitrze i drzwi
otwieraj si, ale nikt nie wchodzi.
- Twoi koledzy wydali mi si cakiem mili - mwi
Jack, gdy ruszamy w gr. - To bardzo przyjacielski,
pracowity zesp. Zawsze tacy s?
- Jak najbardziej! - odpowiadam bez namysu. - Cie
szy nas wzajemna wsppraca w zintegrowany, zespoo
wy... eee... operacyjny... - Prbuj przywoa z pami
ci jakie jeszcze jedno dugie sowo i wtedy popeniam
bd: patrz w oczy mojego rozmwcy.
On doskonale wie, e to bujdy na resorach, prawda?
O Boe. Jaki ma to sens?
- No dobra. - Opieram si o cian windy. - W rze
czywistoci wcale si tak nie zachowujemy. Paul zazwy
czaj wrzeszczy na mnie sze razy dziennie, a Nick i Ar
temis nie cierpi si nawzajem, no i normalnie nie
siedzimy i nie rozprawiamy o literaturze. Wszyscy uda
walimy.
- Zadziwiacie mnie. - Jego usta dr. - Atmosfera
w dziale administracji take wydawaa si bardzo
sztuczna. Moje podejrzenia nasiliy si, gdy dwoje pra
cownikw zaczo spontanicznie piewa firmow pio
senk Panther Corporation. Nie wiedziaem nawet, e
taka istnieje.
- Ja te nie - mwi ze zdumieniem. - Dobra jest?
- A jak mylisz? - Unosi komicznie brwi, a ja chi
chocz.
To dziwne, ale panujca midzy nami atmosfera nie
jest ju ani troch napita. Prawd mwic, mam wra
enie, e jestemy starymi przyjacimi.
114

- No a ten Korporacyjny Dzie Rodzinny? - pyta. Czekacie na niego z niecierpliwoci?


- Mniej wicej tak jak na wyrwanie zba - odpowia
dam szczerze.
- Rozumiem. - Kiwa gow, wygldajc przy tym na
rozbawionego. - A... - Waha si przez chwil. - Co ludzie
myl o mnie? - Niedbaym gestem przeczesuje doni
wosy. - Nie musisz odpowiada, jeli nie chcesz.
- Wszyscy pana lubi! - Zastanawiam si przez chwi
l. - Chocia... niektrzy uwaaj, e ten pana przyja
ciel moe przyprawia o gsi skrk.
- Kto? Sven? - Jack przyglda mi si przez chwil, po
czym odrzuca gow do tyu i wybucha miechem. - Mo
g ci zapewni, e Sven jest jednym z moich najstar
szych, najbliszych przyjaci i nie przyprawia nikogo
o najsabsz nawet gsi skrk. Waciwie to...
Urywa, gdy winda brzczy i zatrzymuje si. Na nasze
twarze powraca obojtno. Odsuwamy si nieco od
siebie. Drzwi otwieraj si i odek znw podchodzi
mi do garda.
Po drugiej stronie stoi Connor.
Gdy dostrzega Jacka Harpera, jego twarz rozjania
si, jakby nie mg uwierzy we wasne szczcie.
- Cze! - mwi, starajc si, by zabrzmiao to natu
ralnie.
- Cze - odpowiada, a jego oczy byszcz podekscy
towaniem. Wchodzi do windy.
- Witam - mwi uprzejmie Jack. - Ktre pitro?
- Dziewite. - Connor przeyka lin. - Panie Harper,
czy mgbym si szybko przedstawi? - Z przejciem
wyciga do. - Connor Martin z dziau do spraw bada.
Dzisiaj nas pan odwiedza.
- Mio mi ci pozna, Connorze - odpowiada grzecz
nie Jack. - W firmie takiej jak nasza dzia do spraw ba
da jest niesychanie wany.
- Ma pan absolutn racj! - przytakuje Connor. Wy
glda na niezwykle poruszonego. - Tak naprawd to
czekam z niecierpliwoci na moliwo przedyskuto115

wania z panem wynikw najnowszych bada, dotycz


cych odziey sportowej Panther. Niektre z nich s na
prawd fascynujce, zwaszcza te dotyczce preferencji
klientw co do gruboci materiau. Bdzie pan zasko
czony!
- Jestem... jestem pewny, e tak wanie si stanie odpowiada Jack. - Ju si nie mog doczeka.
Connor posya mi umiech.
- Zdy ju pan pozna Emm Corrigan z dziau
marketingu? - pyta.
- Owszem, ju si poznalimy. - Jack rzuca mi wesoe
spojrzenie.
Przez chwil jedziemy w krpujcej ciszy.
To wszystko jest naprawd dziwaczne.
Nie. Nie dziwaczne. Jest w porzdku.
- Jaki mamy czas? - odzywa si Connor. Zerka na ze
garek, a ja z lekkim przeraeniem dostrzegam, e bieg
nie ku niemu take wzrok Jacka.
O Boe.
...daam mu na gwiazdk taki liczny zegarek ze sk
rzanym paskiem, on jednak upiera si przy noszeniu tej
pomaraczowej, cyfrowej paskudy...
- Poczekaj chwil! - mwi Jack, a na jego twarzy po
jawia si zrozumienie. Przyglda si Connorowi, jakby
dopiero teraz go zobaczy. - Poczekaj. Ty jeste Ken.
O nie.
O nie, o nie, o nie, o nie, o nie, o...
- Nie, Connor - odpowiada ten z konsternacj. - Con
nor Martin.
- Przepraszam! - Jack uderza si doni w czoo. Connor. Oczywicie. A wy dwoje - wskazuje na mnie jestecie par?
Connor czuje si wyranie nieswojo.
- Mog pana zapewni, sir, e w pracy nasze relacje
maj charakter wycznie zawodowy. Jeli jednak cho
dzi o kontekst prywatny, Emma i ja jestemy... owszem,
czy nas zwizek osobisty.

116

- To wspaniale! - mwi radonie Jack, a Connor roz


jania si niczym kwiat rozkwitajcy w promieniach
soca.
- Tak naprawd - dodaje dumnie - to Emma i ja wa
nie si zdecydowalimy na wsplne zamieszkanie.
- Naprawd? - Jack posya mi spojrzenie, w ktrym
wyranie wida zdziwienie. - To... to wspaniaa wiado
mo. Kiedy podjlicie t decyzj?
- Zaledwie kilka dni temu - odpowiada Connor. - Na
lotnisku.
- Na lotnisku - powtarza jak echo Jack po krtkiej
chwili milczenia. - Bardzo interesujce.
Nie jestem w stanie spojrze na niego. Wpatruj si
desperacko w podog. Dlaczego ta cholerna winda nie
moe jecha szybciej?
- No c, jestem przekonany, e bdziecie razem bar
dzo szczliwi - mwi do Connora Jack Harper. - Bar
dzo do siebie pasujecie.
- No wanie! - odpowiada natychmiast Connor. - Na
przykad oboje kochamy jazz.
- Naprawd? - pyta yczliwie Jack. - Wiesz, nie przy
chodzi mi do gowy nic przyjemniejszego na tym wie
cie ni wsplna mio do jazzu.
On robi sobie jaja. To si staje naprawd nie do wy
trzymania.
- Powanie? - pyta z przejciem Connor.
- Absolutnie - kiwa gow Jack. - Powiedziabym, e
jazz i... filmy Woody'ego Allena.
- Uwielbiamy filmy Woody'ego Allena! - woa Connor
z penym zdumienia zachwytem. - Prawda, Emmo?
- Tak - odpowiadam nieco schrypnitym gosem. Owszem.
- Connor, powiedz mi jedno - mwi Jack konfiden
cjonalnie. - Czy obecno Emmy nigdy ci tutaj nie roz
prasza? Poniewa mnie rozpraszaaby z ca pewno
ci! - Posya Connorowi yczliwy umiech, jednak on
nie umiecha si.

117

- Ju mwiem, sir - odpowiada nieco sztywno. - Kie


dy jestemy w pracy, zachowujemy si w peni profesjo
nalnie. Nigdy nie przyszoby nam do gowy wykorzysty
wanie czasu firmy dla naszych wasnych... celw. Czerwieni si. - To znaczy w adnym wypadku, ja nie...
ja nie chciaem...
- Mio mi to sysze. - Jack wyglda na rozbawionego.
Boe, dlaczego Connor musi by taki witoszkowaty?
Winda brzczy, a mnie ogarnia ulga. Dziki Bogu,
wreszcie mog uciec.
- Wyglda na to, e wszyscy zmierzamy w to samo
miejsce - mwi z szerokim umiechem Jack Harper. Connor, mgby prowadzi?
Ju nie mog. Po prostu nie mog. Gdy napeniam
plastikowe kubki herbat i kaw dla ludzi z dziau mar
ketingu, na zewntrz wydaj si spokojna, umiecham
si do wszystkich i nawet uprzejmie wtrcam do rozmo
wy kilka sw. Jednak w rodku wszystko mi si gotuje,
a w gowie mam mtlik. Nie chc przyzna tego przed
sam sob, ale ujrzenie Connora oczami Jacka Harpera
bardzo mnie poruszyo.
Kocham Connora - powtarzam sobie raz po raz. Nie
byo prawd to, co na jego temat powiedziaam w sa
molocie. Kocham go. Przesuwam spojrzeniem po jego
twarzy, prbujc si w ten sposb uspokoi. Nie mam
co do tego adnych wtpliwoci. Connor jest bez wt
pienia bardzo przystojny. Wprost tryska zdrowiem. Je
go wosy s byszczce, oczy niebieskie, a kiedy si
umiecha, na jego policzku pojawia si uroczy doeczek.
Jack Harper za wyglda nieco niechlujnie i sprawia
wraenie zmczonego. Ma cienie pod oczami, jego wo
sy s potargane. A w dinsach ma dziur.
Ale mimo to jest w nim jaki magnetyzm. Siedz tu
taj, moja uwaga skupiona jest na wzku z napojami,
a jednak w jaki tajemniczy sposb nie mog oderwa
wzroku od Harpera.
118

To wszystko z powodu samolotu, powtarzam sobie sta


nowczo. Dlatego tylko, e wsplnie znalelimy si w trau
matycznej sytuacji, ot co. Nie istnieje aden inny powd.
- Ludzie, musimy myle w sposb bardziej lateralny - mwi wanie Paul. - Batonik panther po prostu
nie radzi sobie tak dobrze, jak powinien. Connor, to ty
masz najnowsze dane statystyczne?
Connor wstaje, a mnie w jego imieniu ciska si z l
ku odek. Wyczuwam jego zdenerwowanie ze sposo
bu, w jaki bawi si mankietami od koszuli.
- Zgadza si, Paul. - Bierze do rki podkadk do pi
sania z klipsem, ktry przytrzymuje kartki. Chrzka. W naszej ostatniej ankiecie tysicowi nastolatkw za
dalimy pytania zwizane z rnorakimi cechami bato
nika panther. Niestety nie udao si nam uzyska jed
noznacznego wyniku.
Wciska guzik w pilocie. Na ekranie za nim pojawia
si wykres i wszyscy si w niego posusznie wpatrujemy.
- Siedemdziesit cztery procent modziey w wieku
dziesi-czternacie lat uwaao, e konsystencja mog
aby by nieco bardziej cigliwa - mwi arliwie Con
nor. - Jednake szedziesit siedem procent osb od
pitnastu do osiemnastu lat stwierdzio, i konsysten
cja mogaby by bardziej chrupica, podczas gdy dwa
dziecia dwa procent osb uznao, e mogaby by mniej
chrupica...
Zagldam Artemis przez rami i widz, e napisaa
w swoim notatniku: Cigliwy/chrupicy??
Connor ponownie naciska pilota i pojawia si kolej
ny wykres.
- No wic tak, czterdzieci sze procent osb od
dziesiciu do czternastu lat uznao, e smak jest nieco
zbyt cierpki. Jednak trzydzieci trzy procent modych
ludzi od pitnastu do osiemnastu lat stwierdzio, e nie
jest on wystarczajco cierpki, natomiast...
O Boe. Wiem, e to Connor. Kocham go i w ogle. Ale
czy nie moe sprawi, by dane brzmiay nieco bardziej
interesujco?
119

Zerkam w bok, by si przekona, jak odbiera to Jack


Harper. Widzc moje spojrzenie, unosi brwi. Natych
miast rumieni si i czuj si nielojalna.
Jeszcze pomyli sobie, e miaam si z Connora. A to
nieprawda. Nieprawda.
- A dziewidziesit procent dziewczt wolaoby, aby
liczba kalorii zostaa zredukowana - koczy Connor. Jednak taki sam odsetek konsumentw chciaby, aby
czekoladowa polewa bya grubsza. - Bezradnie wzrusza
ramionami.
- Sami nie wiedz, czego, u diaba, chc - odzywa si
kto.
- Przeprowadzilimy sonda wrd szerokiej grupy
reprezentatywnej nastolatkw - mwi Connor - wcza
jc w to ras bia, afro-karaibsk, azjatyck i... eee... zerka na kartk papieru - rycerzy Jedi.
- Ach te nastolatki! - wtrca Artemis, przewracajc
oczami.
- Przypomnij nam krtko, Connor, jaki jest nasz ry
nek targetowy - odzywa si Paul, marszczc czoo.
- Nasz rynek targetowy... - Connor zerka na drug
podkadk - to osoby w wieku od dziesiciu do osiemna
stu lat, uczce si, choby w systemie zaocznym. On/ona
pije cztery razy w tygodniu panther col, trzy razy w ty
godniu je hamburgery, dwa razy w tygodniu chodzi do
kina, czyta gazety i komiksy, ale nie ksiki, zgadza si
ze stwierdzeniem: Waniejsze jest bycie cool ni boga
tym"... - Podnosi wzrok. - Czy mam kontynuowa?
- Czy on/ona je na niadanie tosty? - pyta kto w za
myleniu. - Czy moe patki?
- Nie... nie mam co do tego pewnoci - odpowiada
Connor, kartkujc szybko swj raport. - Moglibymy
przeprowadzi bardziej szczegowe badania...
- Sdz, e otrzymalimy ju oglny obraz - owiad
cza Paul. - Czy kto ma na ten temat jakie przemyle
nia, ktrymi chciaby si z nami podzieli?
Przez cay czas zbieraam si na odwag, by si ode
zwa, i teraz bior gboki oddech.
120

- Wiecie, mj dziadek naprawd lubi batoniki pan


ther! - mwi.
Wszyscy odwracaj si na krzesach, by na mnie spoj
rze, a ja czuj, e purpurowiej.
- A dlaczego nam to mwisz? - pyta Paul, marszczc
brwi.
- Pomylaam tylko, e mogabym... - Przeykam li
n. - Moe mogabym go zapyta, co on sdzi...
- Z caym szacunkiem, Emmo - przerywa mi Connor
z umiechem, ktremu bardzo blisko do protekcjonal
nego. - Twojego dziadka raczej si nie da zaliczy do
naszej targetowej grupy wiekowej!
- Chyba e bardzo modo zacz - artuje Artemis.
Rumieni si jeszcze mocniej. Jest mi naprawd gu
pio. Udaj, e pochania mnie porzdkowanie torebek
z herbat.
Jeli mam by zupenie szczera, jest mi przykro. Dla
czego Connor musia co takiego powiedzie? Wiem, e
chce, bymy w pracy zachowywali si czysto profesjo
nalnie i stosownie. Ale to nie oznacza przecie bycia
wobec siebie zoliwym, prawda? Ja zawsze stanabym
po jego stronie.
- Mj punkt widzenia jest taki - odzywa si Arte
mis. - Skoro batonik panther nie cieszy si powodze
niem, powinnimy z niego zrezygnowa. Ten produkt
wyranie sprawia problemy.
Podnosz z niepokojem gow. Nie mog zaprzesta
produkcji tych batonikw! Co dziadek bdzie zabiera
na swoje turnieje w krgielni?
- Z pewnoci oparta na wysokich kosztach zmiana
grupy targetowej produktu... - zaczyna kto.
- Nie zgadzam si - wchodzi mu w sowo Artemis. Jeli naszym zamiarem jest zmaksymalizowanie kon
ceptu innowacyjnego w sposb funkcjonalny i logistycz
ny, z ca pewnoci musimy si skupi na naszych
umiejtnociach strategicznych...
- Przepraszam - wtrca si Jack Harper, unoszc
do. Po raz pierwszy od pocztku zebrania zabra gos
121

i wszyscy si odwracaj, by na niego spojrze. Panuje


atmosfera wyczekiwania, a zadowolona z siebie Arte
mis rozpromienia si.
- Tak, panie Harper? - pyta.
- Nie mam pojcia, o czym mwisz.
Szok - oto, jakie wraenie zapanowao po tych so
wach, a ja, nie mogc si powstrzyma, wydaj z siebie
krtkie parsknicie.
- Jak wiesz, na jaki czas zniknem z areny biznesu. Umiecha si Jack Harper. - Czy mogaby, prosz, prze
tumaczy na normalny jzyk to, co wanie powiedziaa?
- Och - wydusza z siebie Artemis. Wyglda na skon
sternowan. - No c, mwiam po prostu, e ze strate
gicznego punktu widzenia, pomimo naszej korporacyj
nej wizji... - Urywa, gdy widzi wyraz jego twarzy.
- Sprbuj jeszcze raz - zachca j yczliwie. - Nie
uywajc sowa strategiczny".
- Och - powtarza Artemis i pociera nos. - No, mwi
am jedynie, e... powinnimy... skoncentrowa si na
tym... na tym, co robimy dobrze.
- Aha! - Oczy Jacka Harpera byszcz. - Teraz rozu
miem. Prosz, kontynuuj.
Rzuca mi wesoe spojrzenie, przewraca oczami
i umiecha si szeroko, a ja nic nie mog poradzi na to,
e w odpowiedzi take si umiecham.
Po zakoczeniu zebrania ludzie, nie przerywajc roz
mw, jeden po drugim opuszczaj sal, a ja obchodz
st i zbieram puste kubki.
- Niezwykle si ciesz, e pana poznaem, panie Har
per - sysz peen przejcia gos Connora. - Jeli
chciaby pan kopi mojej prezentacji...
- Wiesz, nie sdz, by to byo konieczne - odpowiada
Jack tym swoim suchym, zagadkowym gosem. - Chyba
mniej wicej zrozumiaem, o co w tym wszystkim cho
dzio.
O Boe. Czy Connor nie zdaje sobie sprawy, e za bar
dzo si stara?
122

Ustawiam kubki w niepewnych piramidach na wz


ku, po czym zaczynam zbiera opakowania po ciastecz
kach.
- Powinienem teraz uda si do studia projektowe
go - mwi Jack Harper. - Nie pamitam jednak, gdzie
si ono mieci.
- Emmo! - woa ostro Paul. - Czy mogaby zaprowa
dzi Jacka do studia projektowego? Reszt moesz po
sprzta pniej.
Zamieram, ciskajc w doni pomaraczowy papierek.
Bagam, tylko nie to.
- Oczywicie - wyduszam z siebie wreszcie. - Z naj
wiksz... przyjemnoci. Prosz tdy.
Z zakopotaniem wyprowadzam Jacka Harpera z sali
konferencyjnej i idziemy obok siebie korytarzem. Pie
cze mnie lekko twarz, gdy widz, jak ludzie staraj si
na nas nie gapi, i jestem wiadoma, e wszyscy, kt
rych mijamy, zaczynaj si zachowywa jak roboty, gdy
tylko zauwaaj Harpera. W ssiednich biurach wszy
scy szturchaj si, podekscytowani, i sysz, jak kto sy
czy: Idzie!".
Czy wszdzie, dokd udaje si Jack Harper, tak wa
nie jest?
- No wic tak - odzywa si po chwili swobodnym to
nem. - Zamierzasz zamieszka z Kenem.
- Z Connorem - poprawiam z naciskiem. - Owszem.
- Nie moesz si doczeka?
- Tak. Jak najbardziej.
Dochodzimy do wind i wciskam guzik. Czuj na sobie
jego zagadkowe spojrzenie.
- Co takiego? - pytam obronnie, odwracajc si, by
na niego spojrze.
- Czy ja co powiedziaem? - Unosi brwi. Gdy widz
wyraz jego twarzy, czuj si dotknita. Co on o tym
w ogle wie?
- Wiem, co pan teraz myli - mwi, unoszc wyzywa
jco podbrdek. - Ale zapewniam, e myli si pan.
- Myl si?
123

- Tak! Niewaciwie pan wszystko pojmuje.


- Niewaciwie pojmuj?
Wyglda tak, jakby mia ochot si rozemia, a cichy
gosik w mojej gowie nakazuje mi przesta. Jednak nie
potrafi. Musz wyjani, jak jest naprawd.
- Prosz posucha. Wiem, e w samolocie poczyni
am pewne... uwagi - zaczynam, zaciskajc donie w pi
ci. - Jednak musi pan pamita, e mwiam niejako
pod przymusem, w warunkach ekstremalnych. Powie
dziaam wic wiele rzeczy, ktrych tak naprawd nie
myl. Bardzo wiele!
Prosz bardzo! To mu da do mylenia.
- Rozumiem - mwi z namysem Jack. - No wic...
wic w rzeczywistoci wcale nie lubisz podwjnych lo
dw czekoladowych Haagen-Dazs.
Wpatruj si w niego z konsternacj.
- Ja... - Jestem zmuszona do kilkakrotnego odchrzk
nicia. - Niektre uwagi byy prawd...
Drzwi windy brzcz i oboje podnosimy szybko gowy.
- Jack! - mwi Cyril, ktry stoi w korytarzu. - Zasta
nawiaem si, gdzie si podziewasz.
- Uciem sobie mi pogawdk z Emm - odpowia
da Jack. - Uprzejmie zaoferowaa, e pokae mi drog.
- Ach. - Cyril lekcewaco mierzy mnie wzrokiem. No c, czekamy na ciebie w studio.
- No wic... W takim razie ja ju pjd - mwi z za
kopotaniem.
- Do zobaczenia - odpowiada z szerokim umiechem
Jack. - Mio si z tob gawdzio, Emmo.

9
Kiedy pnym popoudniem wychodz z pracy, czuj
si wstrznita, i to w sensie dosownym, jak jedna
z tych nienych kul z widoczkiem. Byam cudownie
szczliwa jako zwyka, nudnawa, maa wioska szwaj
carska. Jednak zjawi si Jack Harper i potrzsn
124

mn, i teraz -dokoa wiruj biae patki, a ja ju nie


wiem, co myle.
I okruchy brokatu take. Malekie skrawki skrzcego
si, sekretnego podekscytowania.
Za kadym razem, kiedy napotykam jego spojrzenie
albo sysz jego gos, czuj si tak, jakby w moj pier
trafiaa strzaa.
To jest absurdalne. Absurdalne i tyle.
Connor jest moim chopakiem. Connor jest moj
przyszoci. Kocha mnie, a ja kocham jego i wkrtce
zamieszkamy razem. I bdziemy mie drewniane podo
gi, i okiennice, i granitowe blaty w kuchni. I ju.
I ju.
Gdy wchodz do domu, Lissy klczy w salonie i poma
ga Jemimie wcisn si w najbardziej obcis czarn
sukienk z zamszu, jak kiedykolwiek widziaam.
- No, no! - mwi, odstawiajc torb. - Niesamowita!
- Ju! - sapie Lissy i siada na pitach. - Zapiam za
mek. Moesz oddycha?
Jemima nie porusza ani jednym miniem. Lissy i ja
zerkamy na siebie.
- Jemima! - powtarza z niepokojem Lissy. - Moesz
oddycha?
- Tak jakby - odpowiada wreszcie Jemima. - Poradz
sobie. - Bardzo powoli i zupenie sztywno idzie w kierun
ku krzesa, na ktrym ley jej torebka od Louisa Vuittona.
- Co bdzie, gdy zachce ci si do ubikacji? - pytam,
przygldajc jej si z zaciekawieniem.
- Albo jecha do niego? - dorzuca z chichotem Lissy.
- To dopiero nasza druga randka! Nie mam zamiaru
do niego jecha! - odpowiada z przeraeniem Jemi
ma. - W taki sposb - walczy o oddech - nie zdobdzie
si kamienia na palec.
- No a co bdzie, jeli dacie si ponie podaniu?
- A jeli zacznie ci w takswce obmacywa?
- On nie jest taki - odparowuje Jemima i przewraca
oczami. - Tak si skada, e jest pierwszym asystentem
podsekretarza sekretarza Ministerstwa Finansw.
125

Spojrzenia moje i Lissy krzyuj si i nie jestem


w stanie powstrzyma prychnicia.
- Emmo, nie miej si - strofuje mnie z udawan po
wag Lissy. - Nie ma niczego zego w byciu sekreta
rzem. Zawsze moe przecie awansowa, zdoby dodat
kowe kwalifikacje...
- Ha, ha, ha, bardzo mieszne - mwi z rozdranie
niem Jemima. - Wiecie, pewnego dnia on otrzyma tytu
szlachecki. Nie sdz, bycie si wtedy miay.
- Och, a ja sdz, e tak - stwierdza Lissy. - Tym bar
dziej... - Nagle skupia uwag na Jemimie, ktra wci
stoi obok krzesa, starajc si dosign torebki. - 0 mj
Boe! Nie jeste nawet w stanie wzi torebki, prawda?
- Jestem! - woa Jemima, czynic desperacki wysi
ek, by zgi ciao. - Oczywicie, e jestem. Prosz! Udaje si jej chwyci pasek jednym ze swoich akrylo
wych paznokci. Triumfalnie przerzuca torebk przez
rami. - Widzicie?
- No a jeli zaproponuje ci pjcie na tace? - pyta
przebiegle Lissy. - Co wtedy zrobisz?
Na twarzy Jemimy przez uamek sekundy maluje si
panika, ktra jednak znika rwnie szybko, jak si poja
wia.
- Nie zrobi tego - stwierdza pogardliwie nasza wsp
lokatorka. - Anglicy nigdy nie proponuj tacw.
- Celna uwaga - umiecha si szeroko Lissy. - Bawcie
si dobrze.
Gdy Jemima znika za drzwiami, opadam ciko na so
f i sigam po jaki kolorowy magazyn. Zerkam na Lis
sy, jednak ona wpatruje si przed siebie, wyranie
czym zaabsorbowana.
- Warunkowy! - woa nagle. - Oczywicie! Jak mog
am by taka gupia?
Zaczyna szuka po omacku pod sof, wyciga stert
starych, powycinanych z gazet krzywek i zaczyna je
wertowa.
Powanie. Jakby ju samo bycie doskonaym prawni
kiem nie oznaczao korzystania z duego obszaru pkul
126

mzgowych, Lissy w wolnym czasie rozwizuje krzyw


ki, korespondencyjnie gra w szachy i rozwikuje spe
cjalne amigwki, ktre dostaje z tego palanciarskiego
stowarzyszenia wyjtkowo zmylnych ludzi. (Oczywi
cie, ono tak si nie nazywa. Nazywa si jako tak:
Sposb mylenia - dla ludzi, ktrzy lubi myle". A na
samym dole wspomniane jest od niechcenia, e aby do
niego przystpi, trzeba mie IQ rwne szeset).
Jeli Lissy nie moe odgadn jakiego hasa, nie wy
rzuca krzywki i nie mwi: Gupia krzywka", tak
jak ja bym zrobia. Ona odkada j na bok. A potem, ja
kie trzy miesice pniej, kiedy ogldamy EastEndersw czy co w tym rodzaju, jej nagle przychodzi do go
wy potrzebne sowo. I jest tym uszczliwiona! Tylko
dlatego, e ma rozwizan ca krzywk.
Lissy jest moj najdawniejsz przyjacik i bardzo
j kocham. Jednak czasami naprawd jej nie rozu
miem.
- Co to? - pytam, gdy ona wpisuje odpowied. - Jaka
krzywka z tysic dziewiset dziewidziesitego
trzeciego roku?
- Ha, ha - odpowiada z roztargnieniem. - Co robisz
dzi wieczorem?
- Pomylaam sobie, e spdz spokojny wieczr
w domku - mwi, kartkujc magazyn. - Moe nawet zro
bi porzdek z ciuchami - dodaj, gdy mj wzrok pada
na artyku zatytuowany: Niezbdne naprawy w szafie".
- Co zrobisz?
- Przejrz, czy nie brak gdzie guzikw albo moe s
jakie odprute rbki - odpowiadam, czytajc jednocze
nie artyku. - I szczotk do ubra wyczyszcz wszystkie
swoje marynarki.
- Masz szczotk do ubra?
- W takim razie szczotk do wosw.
- Jak chcesz - wzrusza ramionami. - Bo ja si wa
nie zastanawiaam, czy nie chciaaby gdzie wyj?
- Ooch! - Magazyn zelizguje si na podog. - A do
kd?
127

- Zgadnij, co mam? - Unosi prowokacyjnie brwi, po


czym wsuwa rk do torebki. Bardzo powoli wyjmuje
wielkie, zardzewiae kko, do ktrego przytwierdzony
jest nowiutki klucz Yale.
- Co to? - pytam ze zdziwieniem i wtedy nagle dozna
j olnienia. - Nie!
- Tak! Mam tam wstp!
- O mj Boe! Lissy!
- Wiem! - Umiecha si promiennie. - Bosko, nie?
Klucz, ktry trzyma w rku Lissy, jest najbardziej od
lotowym kluczem na caym wiecie. Otwiera drzwi pry
watnego klubu w Clerkenwell, zarezerwowanego dla
czonkw, klubu, ktry jest absolutnie odjazdowy i w a
den inny sposb nie mona si do niego dosta.
A Lissy si udao!
- Lissy, jeste odlotowa!
- Nie jestem - odpowiada, wyranie zadowolona
z moich sw. - To dziki Jasperowi ode mnie z kance
larii. On zna wszystkich z komitetu.
- No c, to nie ma znaczenia. I tak jestem pod wra
eniem!
Bior od niej klucz i przygldam mu si zafascynowa
na, ale niczego na nim nie ma. adnej nazwy, adresu, lo
go, niczego. Prawd powiedziawszy, wygldem przypo
mina troch klucz do szopy ogrodowej mojego taty. Tyle
e jest, oczywicie, duo, duo fajniejszy, dodaj po
spiesznie w mylach.
- Jak mylisz, kto tam bdzie? - Podnosz gow. Wiesz, e Madonna jest czonkiem. I Jude, i Sadie! I ten
fantastyczny nowy aktor z EastEndersw. Wszyscy jed
nak mwi, e tak naprawd on jest gejem...
- Emmo - wchodzi mi w sowo Lissy. - Wiesz dobrze,
e obecno gwiazd nie jest gwarantowana.
- Wiem! - odpowiadam z lekk uraz w gosie.
No wiecie co? Za kogo ona mnie uwaa? Jestem
chodn i wyrafinowan mieszkank Londynu. Nie pod
niecam si gupimi gwiazdami. Ja tylko o nich wspo
mniaam, to wszystko.
128

- Tak waciwie - dodaj po chwili - to pewnie at


mosfera jest do kitu, kiedy peno tam sawnych ludzi.
Czy jeste w stanie wyobrazi sobie co gorszego ni sie
dzenie przy stoliku, usiowanie prowadzenia normalnej
rozmowy, podczas gdy wszdzie wok krc si gwiaz
dy filmowe i supermodelki i... gwiazdy pop...
Przez chwil panuje cisza, podczas ktrej obie prze
trawiamy moje sowa.
- No tak - rzuca swobodnie Lissy. - W takim razie mo
emy teraz i i przygotowa si.
- Czemu nie? - odpowiadam rwnie swobodnym to
nem.
Nie, eby potrzeba mi byo na to duo czasu. Mam za
miar po prostu wskoczy w par dinsw. I moe szybko
umy wosy, co zreszt i tak planowaam.
I moe jeszcze ekspresowa maseczka na twarz.
Godzin pniej w drzwiach mojego pokoju pojawia
si Lissy. Ubrana jest w dinsy, czarny obcisy gorseto
wy top i buty na obcasie z Bertie's. Tak si skada, e
wiem, i zawsze obcieraj jej stopy.
- No i co mylisz? - pyta wci tym samym swobodnym
tonem. - Tak waciwie to specjalnie si nie wysiliam...
- Tak jak i ja - odpowiadam, dmuchajc na paznok
cie pomalowane drug warstw lakieru. - To przecie
tylko spokojny wieczr w klubie. Nawet si zbytnio nie
przejmuj makijaem. - Podnosz wzrok i przygldam
si Lissy. - Czy ty masz sztuczne rzsy?
- Nie! To znaczy... tak. Ale nie powinna ich w ogle
zauway. Podobno wygldaj zupenie naturalnie. Podchodzi do lustra i z niepokojem trzepocze rzsa
mi. - Czy naprawd wygldaj na sztuczne?
- Nie! - odpowiadam uspokajajco i sigam po p
dzel do ru. Kiedy podnosz wzrok, Lissy wpatruje si
wanie w moje rami.
- Co to jest?
- Co? - pytam niewinnie i dotykam maego diamento
wego serduszka na opatce. - Ach, to. Jest na klej. Tak
129

pomylaam, e przyklej je sobie dla zabawy. - Sigam


po wizany na szyi top bez plecw, zakadam go, po
czym wsuwam stopy w spiczaste zamszowe buty. Kupi
am je w sklepie Sue Ryder jaki rok temu i s ju nie
co zniszczone, ale po ciemku nikt nie zauway.
- Mylisz, e za bardzo si wystroiymy? - pyta Lissy,
podczas gdy ja podchodz do lustra. - A jeli wszyscy
bd w dinsach?
- My te jestemy w dinsach!
- Ale jeli bd w wielkich, grubych swetrach i my
bdziemy wyglda przy nich naprawd gupio?
Lissy od zawsze cierpi na lekk paranoj, jeli chodzi
o to, w co bd ubrani inni. Kiedy si odbywao jej
pierwsze przyjcie boonarodzeniowe w kancelarii
i nie wiedziaa, czy sowo smoking" na zaproszeniu
oznacza dugie suknie czy tylko eleganckie gry, zmusi
a mnie, bym posza z ni i stana za drzwiami z sze
cioma rnymi strojami w reklamwkach, tak by w ra
zie czego moga si szybko przebra. (Oczywicie,
sukienka, ktr zaoya jako pierwsz, okazaa si jak
najbardziej na miejscu. Mwiam jej, e tak wanie b
dzie).
- Nie bd mieli na sobie duych, grubych swetrw zapewniam. - Chodmy.
- Nie moemy! - Lissy spoglda na zegarek. - Za
wczenie.
- Przesta. Moemy przecie wpa tam na drinka
w drodze na inn imprez z udziaem gwiazd.
- No tak - rozjania si Lissy. - Super. Chodmy!
Droga z Islington do Clerkenwell to jakie pitnacie
minut jazdy autobusem. Lissy prowadzi mnie pust uli
c tu obok Smithfield Market, gdzie peno jest magazy
nw i pustych biurowcw. Skrcamy, po chwili ponow
nie, a wreszcie stajemy w maej uliczce.
- No dobrze - mwi Lissy, zatrzymujc si pod latar
ni i sprawdzajc co na niewielkim skrawku papie
ru. - To gdzie tutaj.
130

- Nie ma szyldu?
- Nie. Cay cymes polega na tym, e nikt oprcz
czonkw nie wie, gdzie jest ten klub. Trzeba zapuka
do waciwych drzwi i zapyta o Alexandra.
- Kim jest Alexander?
- Licho wie - wzrusza ramionami Lissy. - To taki ich
sekretny szyfr.
Sekretny szyfr! To wszystko robi si coraz bardziej
odjazdowe. Gdy Lissy zerka na umieszczony na cianie
interkom, ja leniwie rozgldam si wok. Ta ulica jest
kompletnie bez wyrazu. Tak naprawd to wyglda do
ndznie. Jedynie rzdy identycznych drzwi, zasonite
okna i praktycznie adnego znaku ycia. Pomyle tyl
ko, e za ponur fasad skrywa si mietanka towarzy
ska Londynu!
- Cze, jest moe Alexander? - pyta nerwowo Lissy.
Przez chwil nic si nie dzieje, po czym, jakby za po
moc czarw, otwieraj si drzwi.
O mj Boe. To jak w bani o Aladynie czy co w tym ro
dzaju. Zerkajc z niepokojem na siebie, idziemy wzdu
owietlonego korytarza, ktry pulsuje muzyk. Dociera
my do drzwi ze stali nierdzewnej i Lissy wkada do zam
ka klucz. Gdy go przekrca, ja szybko obcigam bluzk
i niedbaym gestem poprawiam wosy.
- Okej - mruczy Lissy. - Nie gap si. Zachowuj si
obojtnie.
- Dobrze - odmrukuj i wchodz za ni do klubu. Gdy
pokazuje dziewczynie przy kontuarze swoj kart
czonkowsk, ja przygldam si obojtnie jej plecom,
a kiedy wchodzimy do duego pomieszczenia z przy
mionym owietleniem, spojrzenie mam utkwione
w beowej wykadzinie. Nie mam zamiaru gapi si na
sawne osoby. Nie mam zamiaru si w nie wpatrywa.
Nie mam zamiaru...
- Uwaaj!
up. Tak byam pochonita wpatrywaniem si
w podog, e wpadam na Lissy.
- Przepraszam - szepcz. - Gdzie usidziemy?
131

Nie miem rozejrze si po pomieszczeniu w poszu


kiwaniu wolnego stolika, bo obawiam si, e gdybym
zobaczya Madonn, mogaby pomyle, e si na ni
gapi.
- Tam - mwi Lissy, wskazujc nienaturalnym ru
chem gowy drewniany stolik.
Jako udaje nam si usi, schowa torebki i wzi
do rki list koktajli, przez cay ten czas patrzc wycz
nie na siebie.
- Widziaa kogo? - pytam szeptem.
- Nie. A ty?
- Ja te. - Otwieram menu i przebiegam wzrokiem
nazwy koktajli. Boe, to naprawd nie jest proste. Za
czynaj mnie bole oczy. Desperacko pragn si rozej
rze. Chc chocia zobaczy to miejsce.
- Lissy - sycz. - Mam zamiar si troch rozejrze.
- Powanie? - Lissy przyglda mi si z niepokojem,
jakbym bya Steve'em McQueenem i wanie owiad
czya, e przeskocz przez drut kolczasty. - No dobrze.
Ale bd ostrona. Zachowuj si dyskretnie.
- Jasne. Wszystko bdzie dobrze!
Okej. Prosz bardzo. Szybkie przebiegnicie wzro
kiem, czego absolutnie nie mona uzna za gapienie
si. Opieram si o krzeso, bior gboki oddech, po
czym pozwalam moim oczom przeczesa pospiesznie
pomieszczenie, starajc si zapamita jak najwicej
szczegw. Nisko wiszce lampki... duo purpurowych
sof i foteli... kilku facetw w podkoszulkach ... trzy
dziewczyny w dinsach i swetrach, Boe, Lissy si wku
rzy... kilka szepczcych do siebie osb... facet z brod
czytajcy Pvate Eye... i to by byo na tyle.
To nie moe by koniec.
Nie moe tak by. Gdzie si podziewa Robbie Wil
liams? Gdzie s Jude i Sadie? Gdzie te wszystkie supermodelki?
- Kogo widziaa? - syczy Lissy, nadal wpatrujc si
w menu.

132

- Nie jestem pewna - szepcz. - Moe ten facet z bro


d to jaki znany aktor?
Lissy niedbale odwraca si na krzele i mierzy go
spojrzeniem.
- Nie sdz - mwi wreszcie, odwracajc si z powro
tem.
- No c, a ten facet w szarym podkoszulku? - pytam,
wskazujc na niego z nadziej. - Czy nie jest przypad
kiem z jakiego boysbandu?
- Hmm... nie. Nie sdz.
Patrzymy na siebie w milczeniu.
- Czy w ogle jest tutaj kto sawny? - pytam wreszcie.
- Sawne osoby nie s gwarantowane! - odpowiada
Lissy obronnym tonem.
- Wiem! Ale mona by pomyle...
- Cze! - przerywa nam jaki gos i obie podnosimy
gowy. Do naszego stolika zbliaj si dwie dziewczyny
w dinsach. Jedna z nich umiecha si do mnie nerwo
wo. - Mam nadziej, e nie gniewa si pani, ale moje
koleanki i ja zastanawiaymy si wanie, czy nie jest
pani t now w Hollyoaks?
Och, na lito bosk.
Mniejsza z tym. Nic mnie to nie obchodzi. Nie przyje
chaymy tutaj, by oglda tandetne gwiazdy, faszeruj
ce si kok i robice popiswk. Znalazymy si tu, by
wypi sobie w spokoju po drinku.
Zamawiamy dwa truskawkowe daiquiri i luksusow
mieszank orzeszkw (cztery i p funta za ma mi
seczk; nawet nie pytajcie, ile kosztoway drinki). Mu
sz przyzna, e czuj si zrelaksowana, kiedy ju
wiem, e nie ma tu nikogo sawnego, na kim trzeba by
zrobi wraenie.
- Jak ci idzie w pracy? - pytam, pocigajc yk drinka.
- Och, w porzdku - odpowiada Lissy, wzruszajc
z roztargnieniem ramionami. - Widziaam si dzi
z Oszustem z Jersey.

133

Oszust z Jersey to klient Lissy, ktry wci jest oskar


any o oszustwa i za kadym razem si odwouje, a po
niewa Lissy jest genialna, zawsze go wypuszczaj.
W jednej chwili donie ma skute kajdankami, w nastp
nej, ubrany w szyty na miar garnitur, zabiera j na
lunch do Ritza.
- Usiowa mi kupi diamentow brosz - mwi Lissy,
przewracajc oczami. - Mia przy sobie katalog Aspreya
i wci powtarza: Ta jest cakiem udana". A ja odpo
wiadaam: Humphrey, jeste w wizieniu! Skup si!". Potrzsa gow, pociga yk drinka i podnosi wzrok. No to powiedz mi... co sycha u twojego faceta?
Natychmiast odgaduj, e ma na myli Jacka, jednak
nie chc si przyzna, e wanie wok niego bdz
moje myli, przybieram wic obojtny wyraz twarzy
i pytam:
- U kogo? Connora?
- Nie, ty palantko! U podniebnego nieznajomego. Te
go, ktry wie o tobie wszystko.
- Ach, u niego. - Czuj, e na policzki zaczyna mi wy
peza rumieniec, i opuszczam wzrok na papierow pod
kadk ozdobion wypukym wzorem.
- Tak, u niego! Udao ci go unika?
- Nie - przyznaj. - Nie chce mi da, cholera, spokoju.
Urywam, gdy kelner stawia na stoliku dwa wiee
truskawkowe daiquiri. Kiedy odchodzi, Lissy obrzuca
mnie uwanym spojrzeniem.
- Emmo, czy podoba ci si ten facet?
- No co ty, oczywicie, e mi si nie podoba - zapew
niam arliwie. - On po prostu... dziaa na mnie rozstrajajco, i tyle. To reakcja najzupeniej naturalna. Ty zacho
wywaaby si identycznie. Nie jest le, musz tylko jako
wytrzyma do pitku. A potem wreszcie si wyniesie.
- A wtedy ty i Connor zamieszkacie razem. - Lissy po
ciga yk koktajlu i pochyla si nad stolikiem. - Wiesz,
sdz, e on ma zamiar poprosi ci o rk!
Czuj lekkie ssanie w odku, co prawdopodobnie
jest wynikiem zbyt szybkiego wypicia koktajlu.
134

- Prawdziwa z ciebie szczciara - wzdycha tsknie


Lissy. - Wiesz, kiedy zawiesi u mnie w pokoju wszyst
kie pki. Sam z siebie, bez proszenia! Ilu facetw zro
bioby co takiego?
- Wiem. On jest po prostu... wspaniay. - Zapada ci
sza, a ja zaczynam drze papierow podkadk na mae
kawaeczki. - Chyba jedyne moje zastrzeenie wobec
niego to takie, e nie jest ju romantyczny.
- Nie moesz oczekiwa, e wasz zwizek bdzie
wiecznie romantyczny - owiadcza Lissy. - Wszystko si
zmienia. To naturalne, e z czasem zwizek staje si
nieco bardziej spokojny.
- Och, doskonale o tym wiem! - odpowiadam. - Obo
je jestemy dojrzaymi, rozsdnymi ludmi i czy nas
stabilny, peen uczucia zwizek. Co, no wiesz, jest do
kadnie tym, czego oczekuj od ycia. Tyle e... - Chrzkam z zakopotaniem. - Nie uprawiamy ju tak czsto
seksu...
- To powszechny problem staych zwizkw - orzeka
ze znawstwem Lissy. - Musicie swj jako urozmaici.
-J a k ?
- Prbowalicie kajdanek?
- Nie! A ty? - Przygldam si Lissy z zaintrygowa
niem.
- Dawno temu - odpowiada i lekcewaco wzrusza
ramionami. - Wcale nie byy takie... eee... A moe spr
bujecie to zrobi w jakim nowym miejscu? Na przy
kad w pracy!
W pracy! To naprawd dobry pomys. Lissy jest taka
mdra.
- Dobrze! - mwi. - Sprbuj!
Sigam do torebki, wyjmuj dugopis i pisz na do
ni: seks w pracy tu obok napisu: pamit. kochanie".
Nagle nabieram entuzjazmu. To naprawd doskonay
pomys. Bzykn si jutro z Connorem w pracy, i to b
dzie nasz najlepszy seks, wrci iskra i znowu bdziemy
szaleczo w sobie zakochani. To proste. I dam tym sa
mym po nosie Jackowi Harperowi.
135

Nie. To nie ma nic wsplnego z Jackiem Harperem.


Nie wiem, dlaczego w ogle o nim pomylaam.
Mj plan nie jest jednak doskonay. Chodzi o to, e
nie tak atwo bzyka si w pracy, jak mona by sdzi.
Do tej pory nie zdawaam sobie sprawy z tego, jak bar
dzo otwarte jest u nas wszystko. I jak duo jest szkla
nych przepierze. I jak wielu ludzi bez przerwy si
wszdzie krci.
Ju jedenasta, a ja jeszcze nie wymyliam, w jakim
miejscu to zrobimy. Chyba wczeniej wyobraaam so
bie seks za ktr z rolin w wielkich donicach czy co
w tym stylu. Ale teraz, kiedy im si przygldam, odkry
wam, e te roliny s wte! I takie jakie pierzaste. Nie
ma moliwoci, bymy mogli si ukry za ktr, nie
mwic ju o jakimkolwiek... ruchu.
Nie moemy te zrobi tego w ubikacji. Damskie s
zawsze pene kobiet, plotkujcych i poprawiajcych
makija, no a mskie... Fuj. Nie ma mowy.
Nie moemy te w biurze Connora, poniewa ciany
s wykonane ze szka i nie ma adnych rolet ani innych
zason. Poza tym bez przerwy wchodz i wychodz lu
dzie, ktrzy potrzebuj czego z jego szafki na doku
menty.
Och, to si zaczyna robi nieznone. Ludzie, ktrzy
maj biurowe romanse, z ca pewnoci uprawiaj seks
w biurze. Czy nie ma tu jakiego specjalnego sekretnego
pokoju do bzykanka, o ktrym nic mi nie wiadomo?
Nie mog wysa do Connora e-maila i poprosi o su
gestie, poniewa niezwykle istotne jest to, by byo to dla
niego zaskoczeniem. Element szoku okae si ogromn
podniet i sprawi, e bdzie naprawd namitnie i ro
mantycznie. No a poza tym istnieje pewne ryzyko, e je
li uprzedz go, on okae si zasadniczy i bdzie si
upiera, bymy stracony w ten sposb dla firmy czas ja
ko odrobili.
Wanie si zastanawiam, czy nie udaoby si nam
wymkn na schodki przeciwpoarowe, kiedy z gabine136

tu Paula wychodzi Nick, mwicy co o marach i zy


skach.
Podnosz gow i czuj ukucie lku. Mam pytanie,
do zadania ktrego zbieram si na odwag od wczoraj
szego zebrania.
- Hej, Nick - odzywam si, gdy przechodzi obok moje
go biurka. - Batoniki panther to twj produkt, prawda?
- Jeli mona je w ogle nazwa produktem - odpo
wiada, przewracajc oczami.
- Maj je zamiar wycofa?
- To bardziej ni prawdopodobne.
- No c, posuchaj - mwi szybko. - Czy mog
uszczkn ociupin budetu przewidzianego na marke
ting i zamieci w pewnym magazynie reklam z kupo
nem rabatowym?
Nick kadzie donie na biodrach i wpatruje si we
mnie.
- Co zrobi?
- Zamieci reklam. Nie bdzie bardzo droga, obie
cuj. Nikt tego nawet nie zauway.
- Gdzie?
- W Miesiczniku Krglarskim" - odpowiadam, lek
ko si przy tym czerwienic. - Czyta go mj dziadek.
- Miesicznik jaki...?
- Prosz! Posuchaj, nie musisz niczego robi. Sama
si wszystkim zajm. To bdzie kropla w morzu, jeli
chodzi o koszty w porwnaniu z tymi wszystkimi rekla
mami, ktre zamawiasz. - Patrz na niego bagalnym
wzrokiem. - Prosz... prosz...
- Och, niech ci bdzie! - odpowiada ze zniecierpli
wieniem. - To i tak nic nie pomoe.
- Dziki! - umiecham si do niego promiennie,
a kiedy si oddala, chwytam za suchawk i wystukuj
numer dziadka.
- Cze, dziadku! - mwi, gdy wcza si automatycz
na sekretarka. - W Miesiczniku Krglarskim" umiesz
czam reklam batonikw panther, w ktrej bdzie ku
pon rabatowy. Powiedz wic o tym wszystkim swoim
137

znajomym! Moecie tanio zrobi zapasy. Do zobaczenia


wkrtce, okej?
- Emmo! - W moim uchu rozbrzmiewa nagle tubalny
gos dziadka. - Jestem! Ja tylko robi przesuchanie.
- Przesuchanie? - powtarzam za nim, starajc si,
by w moim gosie nie sycha byo nadmiernego zdzi
wienia. Dziadek przesuchuje?
- To moje nowe hobby. Nie syszaa o tym? Suchasz
pozostawianych przez znajomych wiadomoci i mie
jesz si z nich. To naprawd przezabawne. Suchaj, Em
mo, miaem wanie do ciebie dzwoni. Wczoraj w wie
czornych wiadomociach widziaem co naprawd
alarmujcego, o bandyckich napadach w centrum Lon
dynu.
Tylko nie to.
- Dziadku...
- Obiecaj mi, e nie bdziesz korzysta ze rodkw
komunikacji miejskiej, Emmo.
- Noo... obiecuj - mwi, krzyujc palce. - Dziad
ku, naprawd musz ju koczy. Ale niedugo znowu
zadzwoni. Kocham ci.
- Ja te ci kocham, moja dziewczynko.
Gdy odkadam suchawk, ogarnia mnie uczucie sa
tysfakcji. Jedna sprawa zaatwiona.
No ale co z Connorem?
- Musz i i wygrzeba to z archiwum - jczy wa
nie Caroline, a ja podrywam gow.
Archiwum. No jasne. No jasne! Nikt nie chodzi do ar
chiwum, chyba e ju naprawd nie ma innego wyjcia.
Znajduje si ono w pomieszczeniach piwnicznych, nie
ma w nim okien, pene jest regaw ze starymi ksika
mi i magazynami, a wizyty tam kocz si w taki sposb,
e czowiek czoga si po pododze, by znale to, czego
szuka.
To miejsce nadaje si idealnie.
- Ja pjd - proponuj, starajc si, by zabrzmiao to
obojtnie. - Jeli chcesz. Co trzeba znale?

138

- Naprawd? - pyta z wdzicznoci Caroline. - Dzi


ki, Emmo. Chodzi o star reklam w jakiej nieistniej
cej ju gazecie. Tu masz nazw...
Podaje mi kartk, a ja bior j, czujc coraz wiksze
podekscytowanie. Gdy odchodzi, z udawan skromno
ci sigam po suchawk i wystukuj numer Connora.
- Cze - mwi niskim, ochrypym gosem. - Spo
tkajmy si w archiwum. Chciaabym ci co pokaza.
- Co takiego?
- Po prostu przyjd - odpowiadam, czujc si niczym
Sharon Stone.
Ha! Biurowe bzykanko - oto nadchodz!
Id korytarzem tak szybko, jak tylko jestem w stanie,
kiedy jednak mijam dzia administracji, nagabuje mnie
Wendy Smith, ktra koniecznie musi wiedzie, czy
chciaabym doczy do druyny netballu. Mija wic
kilka minut, nim udaje mi si dotrze do piwnicy i kie
dy otwieram drzwi do archiwum, Connor ju tam jest
i spoglda znaczco na zegarek.
To mnie nieco irytuje. Zaplanowaam sobie, e to ja
bd czeka na niego. Miaam zamiar usi na stercie
ksiek, ktr pospiesznie bym uoya, z nog zaoon
na nog i uwodzicielsko podcignit spdnic.
No dobra.
- Cze - odzywam si tym samym chrapliwym go
sem.
- Cze - odpowiada Connor, marszczc lekko brwi. Emmo, co si stao? Naprawd jestem dzi zajty.
- Pragnam ci tylko zobaczy. Caego ciebie. - Wy
uzdanym gestem zamykam za sob drzwi i przejedam
palcem po jego klatce piersiowej, niczym w jakiej re
klamie wody po goleniu. - Ostatnio w ogle nie kocha
my si spontanicznie.
- Co takiego? - Connor wpatruje si we mnie ze zdu
mieniem.
- Daj spokj. - Zaczynam w zmysowy sposb odpina
guziki jego koszuli. - Zrbmy to. Tu i teraz.

139

- Czy ty oszalaa? - pyta Connor, odpychajc moje


donie i pospiesznie zapinajc z powrotem guziki. - Em
mo, jestemy w pracy!
- I co z tego? Jestemy modzi, podobno zakocha
ni... - Tym razem dotykam go jeszcze niej, a oczy Con
nora rozszerzaj si.
- Przesta! - syczy. - Natychmiast przesta! Emma,
upia si czy co?
- Ja tylko chc uprawia seks! Czy prosz o zbyt wiele?
- Czy o zbyt wiele jest prosi, bymy zrobili to w
ku jak normalni ludzie?
- Ale my tego nie robimy w ku! To znaczy prawie
nigdy!
Przez chwil panuje wibrujca cisza.
- Emmo - przerywa j wreszcie Connor. - To nie czas
ani miejsce...
- A l e tak! Jak najbardziej! W ten sposb mogaby
wrci iskra! Lissy powiedziaa...
- Rozmawiaa o naszym yciu seksualnym z Lissy? Na twarzy Connora pojawia si zdumienie i przeraenie.
- Oczywicie, e nie - odpowiadam, pospiesznie si
wycofujc. - My tylko rozmawiaymy o... o parach ogl
nie i ona powiedziaa, e zrobienie tego w pracy moe
by... seksowne! Daj spokj, Connor! - Przytulam si do
niego i wsuwam jego do w stanik. - Nie podnieca ci
to? Pomyl tylko, e w tej wanie chwili kto moe i
sobie korytarzem... - Urywam, gdy do moich uszu do
biega jaki dwik.
Wyglda na to, e kto rzeczywicie wanie idzie so
bie korytarzem.
O cholera.
- Sysz kroki! - syczy Connor i gwatownie si ode
mnie odsuwa, jednak jego do pozostaje tam, gdzie by
a, czyli w moim staniku. Wpatruje si w ni z przerae
niem. - Nie mog jej wyj! To ten cholerny zegarek.
Zaczepi o twj sweter! - Szarpie rk. - Psiakrew! Nie
mog wyj rki!
- Pocignij!
140

- Przecie cign! - Rozglda si gorczkowo. - Gdzie


s tu jakie noyczki?
- Nie przetniesz mi swetra. - Posyam mu spojrzenie
bazyliszka.
- A masz jaki inny pomys?
Ponownie szarpie z caej siy, a ja wydaj stumiony
okrzyk.
- Auu! Przesta. Zniszczysz mi sweter!
- Och, zniszcz ci sweter. I to jest twoje najwiksze
zmartwienie, prawda?
- Nie cierpi tego gupiego zegarka! Gdyby tylko no
si ten, ktry dostae ode mnie...
Urywam. Kroki zdecydowanie si zbliaj. S tu-tu.
- Kurwa ma! - Connor toczy wok bdnym wzro
kiem. - P i e p r z o n y . . . pieprzony...
- Uspokj si! Przejdziemy sobie cichutko w kt - sy
cz. - A poza tym ten kto moe wcale tutaj nie wejdzie.
- To by naprawd wietny pomys, Emmo - burczy
z wciekoci, gdy przemieszczamy si niezdarnie
w kt pomieszczenia. - Po prostu wietny.
- Nie zrzucaj winy na mnie! - odparowuj. - Chcia
am tylko, by do naszego ycia wrcia namitno... Zamieram, gdy otwieraj si drzwi.
Nie. Boe, nie.
Krci mi si w gowie.
W drzwiach stoi Jack Harper. W rkach trzyma spory
plik starych magazynw.
Jego spojrzenie niespiesznie przesuwa si po nas, re
jestrujc gniewny wyraz twarzy Connora, jego do
w moim staniku, moj pen udrki twarz.
- Panie Harper - zaczyna si jka Connor. - Jest
nam tak bardzo, bardzo przykro. My... my nie... - chrzka. - Jeli mi wolno wyrazi, jak bardzo jestem zaeno
wany... oboje jestemy...
- Jestem pewny - przerywa mu Jack. Ma kamienn
twarz, trudno z niej cokolwiek wyczyta, a gos tak samo
suchy jak zazwyczaj. - Moe doprowadzilibycie ubra
nia do porzdku przed powrotem do pracy?
141

Zamykaj si za nim drzwi, a my stoimy w bezruchu


niczym figury woskowe.
- Suchaj, czy mgby wreszcie odczepi t cholern
rk od mojego swetra? - odzywam si w kocu, odczu
wajc nagle niesamowit irytacj. Znikno gdzie cae
podanie. Jestem na siebie wprost wcieka. I na Con
nora. I w ogle na wszystkich.

10
Dzisiaj Jack Harper wyjeda.
Dziki Bogu. Dziki Bogu. Poniewa naprawd nie
mogam go ju znie ani chwili duej. Jeli tylko po
staram si trzyma spuszczon gow i unika go do
pitej, a potem szybko dam nog z biura, wszystko b
dzie dobrze. ycie wrci do normalnoci, przestan si
czu tak, jakby mj wewntrzny radar zosta rozregulo
wany przez jak niewidzialn si magnetyczn.
Nie wiem, dlaczego jestem taka poirytowana, bo mi
mo e wczoraj o mao nie umaram ze wstydu, nie jest
wcale le. Po pierwsze, nie zanosi si na to, bymy - ja
czy Connor - zostali zwolnieni za uprawianie seksu
w miejscu pracy, czego na pocztku najbardziej si oba
wiaam. A po drugie, mj doskonay plan rzeczywicie
zadziaa. Gdy tylko wrcilimy do biurek, Connor zacz
wysya mi e-maile z przeprosinami. A wieczorem upra
wialimy seks. Dwa razy. Przy wiecach zapachowych.
Wydaje mi si, e Connor musia gdzie przeczyta,
e dziewczyny lubi, gdy podczas seksu pal si wiecz
ki zapachowe. Moe w Cosmo". I teraz za kadym ra
zem, kiedy je ustawia, rzuca mi spojrzenie w stylu:
Czy nie dbam o twoje potrzeby?", a ja musz wtedy
odpowiedzie: Och! wieczki zapachowe! Cudownie!".
Nie chc, ebycie le mnie teraz zrozumieli. Nie mam
nic przeciwko wieczkom zapachowym, ale one przecie
tak naprawd niczego nie wnosz, no nie? Stoj sobie po
prostu i pal si. W kulminacyjnych momentach przya142

puj si na myleniu: Mam nadziej, e ta wieczka si


nie przewrci", co bywa nieco rozpraszajce.
Mniejsza z tym jednak. Tak czy inaczej uprawialimy
seks.
A dzi wieczorem mamy zamiar wsplnie obejrze
mieszkanie. Nie ma ono drewnianej podogi ani okien
nic, ale za to w azience jest jacuzzi, a to naprawd su
per. Tak wic w moim yciu wszystko zaczyna si znowu
dobrze ukada. Nie wiem, dlaczego jestem taka wku
rzona. Nie wiem, co...
Nie chc zamieszka z Connorem, odzywa si w mojej
gowie cichy gosik, ktry staram si natychmiast uciszy.
Nie. To nie moe by prawd. To w adnym wypadku
nie moe by prawd. Connor jest idealny. Wszyscy tak
mwi.
Ale ja nie chc...
Zamknij si. Jestemy idealn par. Uprawiamy seks
w otoczeniu wieczek zapachowych. I chodzimy na spa
cery nad rzek, a w niedzielne poranki czytamy w pia
mach gazety, pijc kaw. Tak wanie zachowuj si
idealne pary.
Ale...
Przesta!
Przeykam z trudem lin. Connor jest jedyn dobr
czci skadow mojego ycia. Gdybym nie miaa Con
nora, co by mi pozostao?
Na moim biurku rozdzwania si telefon, wyrywajc
mnie tym samym z rozmyla. Podnosz suchawk.
- Halo, Emma? - rozlega si znajomy, suchy gos. Mwi Jack Harper.
Moje serce wykonuje z przeraenia potne salto, tak
e mao nie rozlewam kawy. Nie widziaam si z nim od
tego incydentu w archiwum. I doprawdy nie mam na to
ochoty.
Nie powinnam bya odbiera telefonu.
Waciwie to nie powinnam bya w ogle przychodzi
dzisiaj do pracy.
- Och... - mwi. - Witam!
143

- Czy mogaby przyj na chwilk do mojego gabi


netu?
- Co takiego... ja? - pytam nerwowo.
- Tak, ty.
Odchrzkam.
- Czy powinnam... przynie co ze sob?
- Nie, tylko siebie.
Rozcza si, a ja przez kilka sekund wpatruj si
w milczc suchawk. Wzdu krgosupa przebiega mi
zimny dreszcz. Powinnam bya przewidzie, e ta cisza
bya zbyt pikna, by moga by prawdziwa. Jednak mnie
zwolni. Race... zaniedbanie... niedbae... raenie.
To przecie race zaniedbanie obowizkw - prze
bywa w piwnicy, z rk chopaka w staniku.
No c, i tak nie mog ju nic w zwizku z tym zrobi.
Bior gboki oddech, wstaj i udaj si na jedenaste
pitro. Przed drzwiami jego gabinetu znajduje si biur
ko, ale nie siedzi przy nim adna sekretarka, wic pod
chodz od razu do drzwi i pukam.
- Prosz.
Ostronie otwieram drzwi. Pomieszczenie jest due,
jasne i wyoone drewnem. Jack siedzi przy okrgym
stole, a razem z nim szecioro innych ludzi. Szecioro
ludzi, ktrych nigdy wczeniej nie widziaam. Wszyscy
trzymaj w doniach arkusze papieru i popijaj wod,
a atmosfera jest wyranie napita.
Czy zebrali si po to, by obserwowa, jak jestem zwal
niana? Czy to jakie szkolenie instruktaowe pt. Jak
zwalnia pracownika"?
- Dzie dobry - bkam, starajc si, na ile to moli
we, zachowa spokj. Piecze mnie jednak twarz i wiem,
e wygldam na zdenerwowan.
- Cze - umiecha si Jack. - Emmo... odpr si.
Nie masz si czym denerwowa. Chciaem ci jedynie
o co zapyta.
- Ach tak - mwi ze zdziwieniem.
Teraz to ju jestem kompletnie skoowana. O co,
u diaba, moe chcie mnie zapyta?
144

Jack siga po kartk papieru i unosi j w gr, tak


bym moga dobrze widzie.
- Jak sdzisz, co przedstawia ten obrazek? - pyta.
O, w mord pieprzonego jea.
To jest koszmar. Tak jak wtedy, gdy poszam na roz
mow kwalifikacyjn do Banku Laines i pokazano mi
jakie gryzmoy, a ja powiedziaam, e wedug mnie wy
glda to na gryzmoy.
Wszyscy wpatruj si we mnie wyczekujco. Tak bar
dzo bym chciaa udzieli poprawnej odpowiedzi. Gdy
bym tylko wiedziaa, jak brzmi...
Z szybko bijcym sercem przygldam si obrazkowi.
To ilustracja przedstawiajca dwa kuliste przedmioty.
Takie o lekko nieregularnym ksztacie. Zupenie nie
mam pojcia, co to moe by. Zupenie. Wygldaj jak...
wygldaj jak...
Nagle doznaj olnienia.
- To orzechy! Dwa orzechy woskie!
Jack wybucha miechem, a cz pozostaych osb
wydaje z siebie stumiony chichot, ktry pospiesznie tu
szuje kaszlem.
- No c, sdz, e to potwierdza moje spostrzee
nia - owiadcza Jack.
- To nie s orzechy woskie? - rozgldam si bezrad
nie po twarzach osb siedzcych wok stou.
- To maj by jajniki - odpowiada kwano mczyzna
w okularach.
- Jajniki? - Wpatruj si w kartk papieru. - No tak!
No c, tak. Teraz, kiedy pan powiedzia, zdecydowanie
widz... jajnikowate...
- ...orzechy woskie - uzupenia Jack, ocierajc
oczy.
- J a k ju wyjaniaem, jajniki s jedynie czci
spektrum symboli kobiecoci - mwi obronnie chudy
mczyzna. - Jajniki majce symbolizowa podno,
oko - mdro, drzewo - matk ziemi...
- Chodzi o to, e te symbole mog zosta wykorzysta
ne w wypadku kadego rodzaju produktw - wtrca
145

czarnowosa kobieta, pochylajc si do przodu. - Napo


je zdrowotne, ubrania, perfumy...
- Rynek targetowy dobrze reaguje na abstrakcyjne
symbole - dodaje mczyzna w okularach. - Badania
wykazay...
- Emmo... - Uwaga Jacka ponownie skupia si na
mnie. - Czy kupiaby napj z narysowanymi na nim jaj
nikami?
- Eee... - Chrzkam, wiadoma tego, e jestem pod
czujn obserwacj kilku par oczu. - No c... raczej nie.
Kilkoro ludzi wymienia spojrzenia.
- To niczego nie dowodzi - kto mruczy.
- Jack, pracoway nad tym trzy kreatywne zespoy mwi z powag czarnowosa kobieta. - Nie moemy za
czyna od zera. Po prostu nie moemy.
Jack pije prosto z butelki kilka ykw wody Evian, po
czym powoli ociera usta.
- Wiecie, e slogan Caa naprzd!" narodzi si
w dwie minuty, na serwetce barowej?
- Wiemy - mruczy facet w okularach.
- Nie sprzedajemy napojw z namalowanymi na nich
jajnikami. - Jack wypuszcza powietrze i przeczesuje
doni potargane wosy. Nastpnie odsuwa od stou fo
tel. - No dobrze, zrbmy przerw. Emmo, czy byaby
tak mia i pomoga mi zanie te broszury na d, do ga
binetu Svena?
Boe, zastanawiam si, o co w tym wszystkim chodzi.
Brak mi jednak miaoci, by o to spyta. Jack prowa
dzi mnie przez korytarz w kierunku windy. Wchodzimy
do rodka i on bez sowa wciska przycisk z dziewitk.
Zaczynamy zjeda w d. Nie mijaj dwie sekundy,
gdy wciska guzik bezpieczestwa i zatrzymujemy si
ze zgrzytem. Wtedy wreszcie kieruje spojrzenie na
mnie.
- Czy ty i ja jestemy w tym budynku jedynymi lud
mi przy zdrowych zmysach?
- Sucham...?
146

- Co si stao ze zwykym ludzkim instynktem? - Na


jego twarzy maluje si niedowierzanie. - Nikt ju nie
potrafi odrni pomysu dobrego od koszmarnego. Jaj
niki. - Potrzsa gow. - Pieprzone jajniki!
Nie jestem si w stanie opanowa. Ma tak zdumiony
wyraz twarzy, a sposb, w jaki mwi: jajniki!", nagle
wydaje si czym najzabawniejszym pod socem, tak
e zanim zdaj sobie spraw z tego, co si dzieje, wybu
cham miechem. Przez krtk chwil Jack wyglda na
oszoomionego, ale take zaczyna si mia. Kiedy si
mieje, tak fajnie marszczy mu si nos, jak u maego
dziecka, i dziki temu wszystko wydaje si jeszcze za
bawniejsze.
O Boe. Teraz to dopiero si miej. Wydaj z siebie
krtkie parsknicia, bol mnie ebra i za kadym razem,
kiedy spojrz na Jacka, wydobywa si ze mnie gulgot.
zy pyn mi z oczu, a nie mam przy sobie chusteczki...
Bd musiaa wydmuchn nos w kartk z jajnikami...
- Emmo, dlaczego jeste z tym facetem?
- Sucham? - Podnosz gow, nadal si miejc, do
pki nie uwiadamiam sobie, e Jack spowania.
Przyglda mi si teraz z nieodgadnionym wyrazem
twarzy.
- Dlaczego jeste z tym facetem? - powtarza.
Mj miech urywa si. Odgarniam wosy z zaczerwie
nionej twarzy.
- Co masz na myli? - pytam, grajc na zwok.
- Connor Martin. On nie uczyni ci szczliw. Nie
pozwoli ci si w peni zrealizowa.
Wpatruj si w niego ze zdumieniem.
- Dlaczego tak uwaasz?
- Zdyem nieco pozna Connora. Siedziaem razem
z nim na kilku zebraniach. Przekonaem si, w jaki spo
sb pracuje jego mzg. To miy facet, ale tobie potrzeb
ny jest kto, kto jest nie tylko miy. - Jack obrzuca mnie
dugim, przenikliwym spojrzeniem. - Mam wraenie, e
tak naprawd to wcale nie chcesz z nim zamieszka. Ale
boisz si z tego wykrci.
147

Wzbiera we mnie oburzenie. Jak mia czyta w mo


ich mylach i zrozumie wszystko tak... tak opacznie?
Oczywicie, e chc zamieszka z Connorem.
- Jeli chcesz wiedzie, to grubo si mylisz - mwi
uszczypliwie. - Ju si nie mog doczeka, kiedy razem
zamieszkamy. Tak naprawd... tak naprawd to kiedy
zadzwonie, siedziaam sobie przy biurku i mylaam
o tym, jak bardzo nie mog si doczeka!
Prosz bardzo.
Jack potrzsa gow.
- Potrzebujesz kogo z iskr, kogo, kto bdzie ci
ekscytowa.
- Ju ci mwiam, e tak naprawd nie mylaam te
go, co ci powiedziaam w samolocie. Connor naprawd
mnie ekscytuje! - Rzucam mu wyzywajce spojrzenie. To znaczy... kiedy widziae nas ostatnio, zachowywali
my si do namitnie, nieprawda?
- Ach, to. - Jack wzrusza ramionami. - Doszedem do
wniosku, e to desperacka prba urozmaicenia waszego
ycia miosnego.
Patrz si na niego z wciekoci.
- To nie bya desperacka prba urozmaicenia na
szego ycia miosnego! - prawie e wypluwam z siebie
te sowa. - To by po prostu... spontaniczny akt namit
noci.
- W takim razie przepraszam - mwi mikko Jack. Pomyliem si.
- A poza tym, co ci to obchodzi? - Krzyuj ramiona
na piersiach. - Jakie ma dla ciebie znaczenie, czy je
stem szczliwa, czy te nie?
Zapada pena napicia cisza. Mj oddech jest przy
spieszony. Napotykam spojrzenie jego ciemnych oczu
i szybko odwracam wzrok.
- Sam zadawaem sobie to pytanie - wyznaje Jack.
Wzrusza ramionami. - Moe dlatego, e wsplnie prze
ylimy tamten koszmarny lot. Moe dlatego, e jeste
jedyn osob w caej firmie, ktra w moim towarzy
stwie nie prbowaa niczego udawa.
148

Jak najbardziej udawaabym, mam ochot riposto


wa. Gdybym tylko miaa moliwo!
- Wydaje mi si, e chc ci przez to powiedzie, i...
czuj, e jeste moim przyjacielem - kontynuuje. - A ob
chodzi mnie, co si dzieje z moimi przyjacimi.
- Och. - Pocieram nos.
Wanie mam zamiar powiedzie uprzejmie, e ja je
go take uwaam za przyjaciela, kiedy dodaje:
- A poza tym kady, kto linijka po linijce recytuje
kwestie z filmw Woody'ego Allena, z pewnoci musi
by nieudacznikiem.
Ogarnia mnie fala wciekoci.
- Niczego o tym nie wiesz! - woam. - Wiesz, auj,
e w ogle usiadam obok ciebie w tym gupim samolo
cie! Wymdrzasz si, mwisz to wszystko, eby mnie
zdenerwowa, zachowujesz si, jakby zna mnie lepiej
ni ktokolwiek inny...
- Moe tak wanie jest - przerywa mi, a w jego
oczach pojawiaj si byski.
- Sucham?
- Moe rzeczywicie znam ci lepiej ni ktokolwiek
inny.
Wpatruj si w niego, czujc zapierajc dech w pier
siach mieszanin gniewu i radosnego podniecenia. Na
gle czuj si tak, jakbymy grali w tenisa. Albo taczyli.
- Nie znasz mnie wcale lepiej ni wszyscy! - ripostu
j najbardziej jadowitym tonem," na jaki mnie sta.
- Wiem, e twj zwizek z Connorem Martinem nie
bdzie trwa dugo.
- Wcale nie wiesz.
- Ale tak.
- Ale nie.
-Tak.
Zaczyna si mia.
- Jeli chcesz wiedzie, najpewniej wezm z Conno
rem lub.
- lub z Connorem? - pyta Jack takim tonem, jakby by
to najzabawniejszy dowcip, jaki zdarzyo mu si sysze.
149

- Tak! A dlaczego nie? Jest wysoki i przystojny, miy


i bardzo... bardzo... - Zapltaam si. - A poza tym to
moje prywatne ycie. Jeste moim szefem, poznae
mnie zaledwie przed tygodniem i prawd powiedziaw
szy, to nie twoja sprawa!
miech Jacka cichnie. Ma tak min, jakbym uderzy
a go w policzek. Przez chwil przyglda mi si, nie od
zywajc si ani sowem. Nastpnie cofa si o krok
i zwalnia przycisk windy.
- Masz racj - mwi zupenie innym gosem. - Twoje
prywatne ycie nie jest moj spraw. Przekroczyem
wszelkie dopuszczalne granice i przepraszam ci za to.
Ogarnia mnie konsternacja.
- Ja... ja nie chciaam...
- Nie. Masz racj. - Przez kilka sekund wpatruje si
w podog, po czym podnosi gow. - No wic jutro wy
latuj do Stanw. Pobyt tutaj by bardzo przyjemny
i chciabym ci podzikowa za okazan pomoc. Zoba
czymy si wieczorem na imprezie poegnalnej?
- Jeszcze nie wiem... - bkam.
Atmosfera ulega wyranemu ochodzeniu.
To jest okropne. Straszne. Pragn co powiedzie,
pragn, by byo tak jak wczeniej, prosto i wesoo. Nie
jestem jednak w stanie znale odpowiednich sw.
Docieramy do dziewitego pitra i drzwi otwieraj
si.
- Myl, e dam sobie rad z tymi broszurami - mwi
Jack. - Tak naprawd poprosiem ci o pomoc, ponie
wa miaem ochot na twoje towarzystwo.
Zakopotana, oddaj mu broszury.
- No c, Emmo - dodaje tym samym oficjalnym to
nem. - Na wypadek, gdybymy mieli si pniej nie zo
baczy... mio byo ci pozna. - Nasze spojrzenia krzy
uj si i w jego oczach ponownie pojawia si ciepo. Naprawd tak uwaam.
- Wzajemnie - odpowiadam ze cinitym gardem.
Nie chc, eby odchodzi. Nie chc, eby taki by ko
niec. Mam ochot zaproponowa mu szybkiego drinka.
150

Mam ochot uczepi si jego rki i poprosi, by nie wy


jeda.
Boe, co si ze mn dzieje?
- Przyjemnej podry - udaje mi si wykrztusi, pod
czas gdy ciska moj do.
Potem on odwraca si na picie i oddala korytarzem.
Kilka razy otwieram usta, by za nim zawoa - ale co
bym powiedziaa? Nie mam mu niczego do powiedze
nia. Jutro rano znajdzie si w samolocie, ktry zabierze
go do jego prawdziwego ycia. A ja pozostan tutaj,
w moim yciu.
Przez reszt dnia mam nastrj grobowy. Wszyscy roz
prawiaj o poegnalnym przyjciu Jacka Harpera, ja
jednak wychodz z biura p godziny przed kocem
pracy. Jad prosto do domu i przygotowuj sobie kubek
gorcej czekolady. Siedz na sofie, wpatrujc si przed
siebie, kiedy zjawia si Connor.
Podnosz gow i w tej samej chwili wiem ju, e co
si zmienio. Nie w nim. On nie zmieni si ani troch.
Ale ja tak.
- Cze - wita mnie i cauje delikatnie w czubek go
wy. - Idziemy?
- Idziemy? - powtarzam.
- Obejrze mieszkanie na Edith Road. Bdziemy mu
sieli si pospieszy, jeli chcemy zdy na przyjcie.
Och, moja mama daa nam ju prezent na nowe miesz
kanie. Przysaa go do pracy.
Podaje mi kartonowe pudeko. Wyjmuj z niego szkla
ny dzbanek do herbaty i przygldam mu si obojtnie.
- Mona w nim oddzieli listki od naparu. Mama m
wi, e dziki temu herbata ma znacznie lepszy smak...
- Connor - sysz wasny gos. - Nie jestem w stanie
tego zrobi.
- To cakiem proste. Musisz jedynie unie...
- Nie. - Zamykam oczy, prbujc wykrzesa z siebie
wicej odwagi, po czym je otwieram. - Nie mog zrobi
tego. Nie mog z tob zamieszka.
151

- Co takiego? - Connor wpatruje si we mnie ze zdu


mieniem. - Czy co si stao?
- Tak. Nie. - Przeykam lin. - Od jakiego czasu
miaam wtpliwoci, jeli chodzi o nas. A ostatnio one...
one si potwierdziy. Gdybymy cignli to dalej, byo
by to z mojej strony oszustwo, a to nieuczciwe.
- Co? - Connor pociera twarz. - Emmo, czy ty mi wa
nie mwisz, e chcesz... chcesz...
- Chc, abymy si rozstali - mwi, patrzc na dy
wan.
- Chyba artujesz.
- Wcale nie artuj! - woam z nagym blem. - Nie
artuj, rozumiesz?
- A l e . . . ale to absurd! To zupeny absurd! - Connor
przemierza pokj niczym rozzoszczony lew klatk. Na
gle przygwada mnie spojrzeniem. - To ten lot.
- Sucham? - Podskakuj jak oparzona. - Co masz na
myli?
- Jeste inna od czasu tego lotu ze Szkocji.
- Wcale nie!
- A wanie, e tak! Jeste poirytowana, jeste spi
ta... - Connor przykuca przede mn i ujmuje moje do
nie. - Emmo, bardzo moliwe, e wci cierpisz na
pewien rodzaj traumy. Moe potrzebna ci pomoc psy
chologa?
- Connor, niepotrzebny mi aden psycholog! - Wyry
wam donie. - Ale moe masz racj. Moe ten lot rzeczy
wicie... - Przeykam lin - ...wpyn na mnie. Moe
pozwoli mi spojrze na ycie z innej perspektywy
i uwiadomi sobie kilka spraw. A jedn z tych spraw,
z ktrych zdaam sobie spraw, jest to, e ja i ty nie pa
sujemy do siebie.
Connor powoli osuwa si na dywan, na jego twarzy
maluje si oszoomienie.
- Ale przecie byo tak wietnie! Czsto si ostatnio
kochalimy...
- Wiem.
- Czy jest kto inny?
152

- Nie! - odpowiadam ostro. - Oczywicie, e nie ma


nikogo innego! - Przesuwam palcem w gr i w d po
obiciu sofy.
- Nie mwisz tego z przekonaniem - stwierdza nagle
Connor. - To tylko sprawa tego nastroju, w ktrym je
ste. Naszykuj ci przyjemn, gorc kpiel, zapal kil
ka wieczek zapachowych...
- Connor, prosz ci! - woam. - Nie chc adnych
wicej wieczek! Musisz mnie wysucha. I musisz
mi uwierzy. - Patrz mu prosto w oczy. - Chc roz
stania.
- Nie wierz ci! - odpowiada, potrzsajc gow. Znam ci, Emmo! Ty nie jeste taka. Nie odrzuciaby
czego takiego ot tak. Ty nie...
Urywa ze zdumieniem, gdy bez ostrzeenia ciskam
dzbankiem do herbaty o podog.
Oboje wpatrujemy si w niego.
- Mylaam, e si potucze - wyjaniam po chwili
milczenia. - I to miao podkreli, e owszem, odrzuci
abym co takiego. Gdybym wiedziaa, e nie jest dla
mnie waciwe.
- Chyba pk - mwi Connor, podnoszc dzbanek
z podogi i uwanie mu si przygldajc. - A przynaj
mniej ma rys.
- No widzisz.
- Ale moglibymy go uywa...
- Nie, nie moglibymy.
- Moglibymy sklei go tam klejc.
- Ju nigdy nie dziaaby tak, jak naley. - Zaciskam
donie w pici. - On po prostu... nie dziaaby.
- Rozumiem - mwi po chwili milczenia Connor.
I sdz, e rzeczywicie dotary wreszcie do niego
moje sowa.
- No c... w takim razie pjd ju - mwi. - Zadzwo
ni do tych ludzi od mieszkania i powiem, e my... Urywa i wyciera nos.
- Okej - mwi gosem, ktry w ogle nie jest podob
ny do mojego normalnego gosu. - Czy moglibymy na
153

razie nie rozgasza tego w pracy? - dodaj. - Tylko


przez jaki czas.
- Oczywicie - odpowiada szorstko. - Nikomu nie po
wiem.
Jest ju w poowie drogi do drzwi, kiedy nagle odwra
ca si i siga do kieszeni.
- Emmo, oto bilety na ten festiwal jazzowy - mwi
nieco amicym si gosem. - We je.
- Co takiego? - Przygldam si im z przeraeniem. Nie! Connor, zatrzymaj je! S twoje!
- Ty je we. Wiem, z jak wielk niecierpliwoci cze
kaa na wystp Dennisson Quartet. - Wciska kolorowe
bilety w moj do.
- J a . . . ja... - przeykam lin. - Connor... ja po pro
stu... nie wiem, co powiedzie.
- Zawsze pozostanie nam jazz - rzuca zduszonym go
sem i zamyka za sob drzwi.

11
No i nie mam ani awansu, ani chopaka. Mam za to oczy
zapuchnite od paczu. I wszyscy uwaaj, e oszalaam.
- Oszalaa - owiadcza Jemima mniej wicej raz na
dziesi minut.
Jest sobota rano, a my tradycyjnie paradujemy
w szlafrokach, pijemy kaw i cierpimy z powodu kaca.
Lub, jak w moim wypadku, z powodu zerwania.
- Chyba zdajesz sobie spraw z tego, e Connor by
praktycznie twj? - Jemima marszczy brwi, przyglda
jc si swoim paznokciom u stp, ktre maluje na cu
kierkowy r. - Przewiduj, e przed upywem szeciu
miesicy miaaby kamie na palcu.
- A wczeniej powiedziaa, e zmarnowaam na to
szans, godzc si na wsplne zamieszkanie - przypo
minam chmurnie.
- No c, sdz, e w przypadku Connora wszystko by
si dobrze skoczyo. - Potrzsa gow. - Oszalaa.
154

- Czy ty te mylisz, e oszalaam? - pytam, odwraca


jc si do Lissy, ktra siedzi sobie na bujanym fotelu,
obejmuje ramieniem kolana i zajada grzank z rodzyn
kami. - Tylko szczerze.
- Nnnie - odpowiada niezbyt przekonujco Lissy. Oczywicie, e nie!
- Na pewno?
- Ja tylko... Wydawalicie si tak wspania par.
- Wiem o tym. Wiem, e z zewntrz wszystko wyglda
o wspaniale. - Milkn, szukajc odpowiednich sw, by
im to wyjani. - Prawda jest jednak taka, e nigdy nie
czuam si przy nim sob. Wci miaam wraenie, e
oboje gramy. No wiecie. To si nie wydawao prawdziwe.
- I to wszystko? - przerywa mi Jemima, patrzc na
mnie tak, jakbym opowiadaa niestworzone brednie. Czy to powd, dla ktrego z nim zerwaa?
- Do dobry powd, nie sdzisz? - Lissy stara si by
lojalna.
Jemima przyglda nam si obu ze zdumieniem.
- Oczywicie, e nie! Emma, gdybycie tylko wytrzy
mali i udawali idealn par wystarczajco dugo,
w kocu stalibycie si tak par.
- Ale... ale nie bylibymy szczliwi!
- Bylibycie idealn par - mwi Jemima w taki spo
sb, jakby tumaczya co wyjtkowo mao pojtnemu
dziecku. - To oczywiste, e bylibycie szczliwi. - Ostro
nie wstaje. Jej palce s wci rozczapierzone dziki ka
wakom rowej gbki. Rusza w kierunku drzwi. - A po
za tym, jeli chodzi o zwizki, to wszyscy udaj.
- To nieprawda! A przynajmniej nie powinni tego
robi.
- Oczywicie, e powinni! Caa ta potrzeba wzajem
nej uczciwoci jest stanowczo przereklamowana. - Ob
darza mnie spojrzeniem eksperta. - Cho rodzice s
maestwem od trzydziestu lat, a tata wci nie ma po
jcia, e mama nie jest naturaln blondynk.
Wychodzi z pokoju, a ja i Lissy wymieniamy spojrze
nia.
155

- Mylisz, e ona ma racj? - pytam.


- Nie - odpowiada niepewnie Lissy. - Oczywicie, e
nie! Zwizki powinny by budowane na... na zaufaniu...
i prawdzie... - Urywa i patrzy na mnie z niepokojem. Emmo, nigdy mi nie mwia o swoich odczuciach doty
czcych waszego zwizku.
- Ja... nie mwiam o nich nikomu.
Natychmiast uwiadamiam sobie, e to nie jest praw
da. Ale raczej nie przyznam si swojej najlepszej przy
jacice, e wicej powiedziaam nieznajomemu w sa
molocie ni jej, no nie?
- No c, naprawd chciaabym, eby wicej mi si
zwierzaa - mwi powanie Lissy. - Uczymy sobie
postanowienie. Od teraz bdziemy sobie mwi
wszystko. Zreszt i tak nie powinnymy mie przed
sob tajemnic. Jestemy przecie najlepszymi przyja
cikami!
- Umowa stoi! - odpowiadam i nagle ogarniaj mnie
ciepe uczucia. Impulsywnie nachylam si i przytulam
Lissy.
Ona ma racj. Powinnymy si sobie zwierza. Nie
powinnymy mie przed sob sekretw. Znamy si prze
cie od ponad dwudziestu lat, na mio bosk.
- Skoro wic mwimy sobie wszystko... - Lissy gryzie
ks grzanki z rodzynkami i patrzy na mnie z ukosa. - Czy
twoje zerwanie z Connorem ma co wsplnego z tym fa
cetem? Facetem z samolotu?
Czuj w rodku ukucie, ktre ignoruj, pocigajc
yk kawy.
Czy to miao z nim co wsplnego? Nie. Nie miao.
- Nie - odpowiadam, nie patrzc na ni. - Skd.
Przez chwil wsplnie ogldamy telewizj, w ktrej
wanie pokazuj wywiad z Kylie Minogue.
- Och! - przerywam cisz, nagle sobie o czym przypo
minajc. - Skoro wic zadajemy sobie pytania... to co
tak naprawd robia w swoim pokoju z tym caym Jean- Paulem?
Lissy bierze gboki oddech.
156

- Nie mw mi tylko, e przegldalicie akta sprawy dodaj. - Poniewa czemu takiemu nie towarzyszyyby
takie odgosy.
- Och! - mwi Lissy, wyranie przyparta do muru. Okej. No c... my... - Pociga duy yk kawy, unikajc
mojego spojrzenia. - My... uprawialimy seks.
- Co...? - Patrz si na ni z totalnym osupieniem.
- Tak. Uprawialimy seks. Dlatego nie chciaam ci
powiedzie. Krpowaam si.
- Ty i J e a n - P a u l uprawialicie seks?
- Tak! - Kaszle. - Uprawialimy namitny... spro
ny... zwierzcy seks.
Co mi w tym nie gra.
- Nie wierz ci - owiadczam, obrzucajc j przecig
ym spojrzeniem. - Wcale nie uprawialicie seksu.
Rowe plamy na policzkach Lissy staj si szkaratne.
- A wanie, e tak!
- A wanie, e nie! Lissy, co wy tak naprawd robili
cie?
- Uprawialimy seks - odpowiada ze wzburzeniem
Lissy. - Jest moim nowym chopakiem i... to wanie ro
bilimy! A teraz daj mi ju spokj. - Wyranie wytrco
na z rwnowagi, wstaje, rozrzucajc okruszki chleba,
i wychodzi z pokoju, lekko si po drodze potykajc.
Patrz za ni w kompletnym osupieniu.
Dlaczego kamie? Co ona, u diaba, tam robia?! Co
jest, na mio bosk, bardziej krpujce od seksu? Tak
mnie to intryguje, e prawie udaje mi si rozchmurzy.
Szczerze mwic, nie jest to najprzyjemniejszy week
end w moim yciu. Robi si jeszcze mniej przyjemnie,
kiedy przychodzi poczta i otrzymuj od mamy i taty, wy
san z Le Spa Meridien, kartk, na ktrej napisali, jak
wspaniale spdzaj czas. A jeszcze mniej przyjemnie,
kiedy czytam w Mail" horoskop i dowiaduj si, e
wanie popeniam wielki bd.
Jednak w poniedziaek rano czuj si ju lepiej. Nie
popeniam bdu. Dzisiaj zaczynam nowe ycie. Mam
157

zamiar wybi sobie z gowy mio, romanse i skupi si


na karierze. Moe nawet rozejrz si za now prac.
Gdy wychodz ze stacji metra, coraz bardziej zaczyna
mi si podoba ten pomys. Bd si ubiega o stanowi
sko specjalisty w Coca-Coli albo w innej firmie. I zdob
d je. A Paul nagle uwiadomi sobie, jak wielki pope
ni bd, nie dajc mi awansu. I poprosi mnie, bym
zostaa, ja jednak powiem: Za pno. Ty ju miae
swoj szans". A on bdzie baga: Emmo, czy jest co,
co mgbym zrobi, by zmienia decyzj?" Na co odpo
wiem...
Kiedy docieram do pracy, Paul czoga si po podo
dze, podczas gdy ja siedz nonszalancko przy jego biur
ku (wydaje si take, e mam na sobie nowy kostium
i buty Prady) i mwi: Wiesz, Paul, jedyne, co powinie
ne by robi, to traktowa mnie z odrobin szacun
ku..."
Cholera. Mojemu spojrzeniu wraca ostro i zatrzy
muj si jak wryta, z rk na klamce szklanych drzwi.
W holu widz jasn gow.
Connor. Ogarnia mnie fala paniki. Nie mog wej.
Nie mog tego zrobi. Nie mog...
Wtedy gowa porusza si i okazuje si, e to wcale nie
Connor, ale Andrea z ksigowoci. Otwieram drzwi, czu
jc si jak skoczona kretynka. Boe, jestem bezna
dziejna. Powinnam wzi si w gar, poniewa prdzej
czy pniej wpadn na Connora i bd musiaa jako
z tym sobie poradzi.
Przynajmniej nikt w pracy jeszcze o tym nie wie, my
l, wchodzc po schodach. To koszmarnie by wszystko
utrudniao. Gdyby ludzie podchodzili do mnie i mwili...
- Emmo, przykro mi z powodu ciebie i Connora!
- Co? - Moja gowa podskakuje ze zdumienia. Widz,
e podchodzi do mnie dziewczyna o imieniu Nancy.
- To byo jak grom z jasnego nieba! Ze wszystkich
znanych mi par wydawalicie mi si t, ktra nigdy ze
sob nie zerwie. Ale to tylko potwierdza tez, e nigdy
nic nie jest pewne.
158

Wpatruj si w ni z oszoomieniem.
- Skd... skd o tym wiesz?
- Och, wszyscy wiedz! - odpowiada. - Wiesz, e
w pitek wieczorem byo mae przyjcie z drinkami?
No c, przyszed i Connor, sporo wypi. I poinformowa
o tym wszystkich. Waciwie to wygosi krtkie przem
wienie!
- Co... co zrobi?
- To byo naprawd wzruszajce. Mwi, e Panther
Corporation jest dla niego jak rodzina, i e wie, i wszy
scy bd go wspiera w tym trudnym czasie. I ciebie,
oczywicie, te - dodaje, jakby po namyle. - Chocia to
Connor jest stron pokrzywdzon, jako e to ty zerwa
a. - Nachyla si do mnie konfidencjonalnie. - Musz ci
powiedzie, e wiele dziewczyn uwaa ci za stuknit!
Nie mog w to uwierzy. Connor wygosi mow na te
mat naszego rozstania, obiecawszy wczeniej, e zacho
wa to w sekrecie. A teraz wszyscy s po jego stronie.
- No tak - mwi wreszcie. - C, lepiej ju pjd...
- Naprawd straszna szkoda. - Nancy mierzy mnie
zaciekawionym spojrzeniem. - Wydawalicie si ideal
n par!
- Wiem. - Zmuszam si do umiechu. - Mniejsza
z tym. Na razie.
Podchodz do nowego automatu do kawy i wpatruj
si w przestrze, starajc si to wszystko przetrawi,
kiedy przerywa mi drcy gos.
- Emmo...?
Podnosz wzrok i zamiera mi serce. To Katie. Patrzy
na mnie tak, jakby mi nagle wyrosy dwie dodatkowe
gowy.
- Och, cze! - mwi, starajc si, by zabrzmiao to
radonie.
- Czy to prawda? - szepcze. - Czy to prawda? Nie
uwierz, dopki nie usysz tego z twoich ust.
- Tak - odpowiadam niechtnie. - To prawda. Connor
i ja rozstalimy si.
159

- O Boe. - Oddech Katie robi si coraz szybszy. O mj Boe. To prawda. O mj Boe, o mj Boe. Na
prawd nie rozumiem...
Cholera. Ona hiperwentyluje. Chwytam pust toreb
k po cukrze i przykadam do jej ust.
- Katie, uspokj si! - nakazuj bezradnie. - Wdech...
i wydech...
- Przez cay weekend miaam ataki paniki - udaje si
jej wykrztusi pomidzy oddechami. - Obudziam si
w nocy zlana zimnym potem i pomylaam sobie: jeli to
prawda, nic na tym wiecie nie ma ju sensu. Absolut
nie nic.
- Katie, my tylko rozstalimy si! To wszystko. Ludzie
ze sob zrywaj.
- A l e ty i Connor nie bylicie zwykymi ludmi! Byli
cie par przez due P". Chodzi mi o to, e skoro wam si
nie udao, to po co reszta wiata ma w ogle prbowa?
- Katie, my nie bylimy par przez due P"! - Sta
ram si nie straci cierpliwoci. - Bylimy zwyk par.
I nie udao nam si... Takie rzeczy si zdarzaj.
-Ale...
- I prawd powiedziawszy, wolaabym o tym nie roz
mawia.
- Och. - Spoglda na mnie znad papierowej torebki. Och, Boe, oczywicie. Przepraszam ci, Emmo. Ja
nie... ja tylko... no wiesz, byam w szoku!
- Daj spokj, nie opowiedziaa jeszcze, jak ci si
udao spotkanie z Phillipem - mwi stanowczo. - Po
praw mi nastrj dobrymi wiadomociami.
Oddech Katie powoli si uspokaja. Odsuwam torebk
od jej twarzy.
- Byo naprawd mio - przyznaje. - Mamy zamiar
znowu si spotka!
- No widzisz - mwi pokrzepiajco.
- Jest czarujcy. I uprzejmy. I mamy identyczne po
czucie humoru, i lubimy te same rzeczy. - Na twarzy Ka
tie pojawia si niemiay umiech. - Waciwie on jest
naprawd uroczy!
160

- To cudownie! Widzisz? - ciskam jej rami. - Ty


i Phillip bdziecie pewnie duo lepsz par ni ja
i Connor. Masz ochot na kaw?
- Nie, dziki, musz lecie. Mamy zebranie z Jackiem
Harperem na temat spraw personalnych. Na razie.
- Okej, na razie - odpowiadam z roztargnieniem.
Jakie pi sekund pniej do mojego mzgu dociera
sens jej sw.
- Zaczekaj chwil! - Biegn korytarzem i chwytam j
za rami. - Czy ty powiedziaa Jackiem Harperem"?
-Tak.
- Ale... ale jego ju nie ma. Wyjecha w pitek.
- Nie. Zmieni zdanie.
Przygldam si jej z niedowierzaniem.
- Zmieni zdanie?
-Tak.
- Wic... - Przeykam z trudem lin. - On tutaj jest?
- No jasne, e jest! - odpowiada ze miechem Katie. Na grze.
Nagle nogi odmawiaj mi posuszestwa.
- Dlaczego... - Chrzkam, poniewa gardo nagle zro
bio mi si dziwnie suche. - Dlaczego zmieni zdanie?
- Kto wie? - Katie wzrusza ramionami. - On tu jest
szefem. Moe robi, na co ma ochot, no nie? Wiesz, wy
daje si cakiem przyzwoitym czowiekiem. - Siga do
kieszeni po paczk gumy i czstuje mnie. - Zachowa
si naprawd mio wobec Connora po wygoszeniu
przez niego mowy...
Kolejny szok.
- Jack Harper sysza mow Connora? O tym, e si
rozstalimy?
- Tak! Sta obok niego. - Katie odwija gum. - Powie
dzia co naprawd miego, e potrafi sobie wyobrazi,
co czuje Connor czy co w tym stylu. Czy to nie byo
sodkie?
Musz usi. Musz pomyle. Musz...
- Emmo, dobrze si czujesz? - pyta z niepokojem Ka
tie. - Boe, jestem tak gruboskrna...
161

- Wszystko w porzdku - odpowiadam oszoomiona. Nic mi nie jest. Zobaczymy si pniej.


Gdy id do dziau marketingu, krci mi si w gowie.
To nie tak miao by. Jack Harper mia wrci do
Ameryki. Mia nie wiedzie, e bezporednio po spotka
niu z nim udaam si do domu i rzuciam Connora.
Czuj si upokorzona. Pomyli, e rozstaam si
z Connorem pod wpywem tego, co mi powiedzia w win
dzie, prawda? Pomyli, e stao si tak z jego powodu.
A tak przecie nie byo. Nie byo i kropka.
Przynajmniej nie tak cakowicie...
Moe dlatego wanie...
Nie. To mieszne choby przez chwil myle, e jego
pozostanie tutaj ma co wsplnego ze mn. Naprawd
mieszne.
Gdy zbliam si do mojego biurka, Artemis podnosi
wzrok znad egzemplarza Marketing Week".
- Och, Emmo. Strasznie mi przykro z powodu ciebie
i Connora.
- Dziki - odpowiadam. - Ale jeli nie masz nic prze
ciwko temu, wolaabym nie rozmawia na ten temat.
- W porzdku - mwi Artemis. - Niewane. Chciaam
by tylko uprzejma. - Spoglda na t karteczk sa
moprzylepn na biurku. - Tak przy okazji, mam dla cie
bie wiadomo od Jacka Harpera.
- Co?! - Najeam si. Cholera. Nie chciaam, eby to
zabrzmiao tak gburowato. - To znaczy, o co chodzi? dodaj nieco spokojniej.
- Czy mogaby zanie do jego gabinetu... - Zerka na
karteczk. - ...akta Leopolda. Powiedzia, e bdziesz
wiedziaa, o co chodzi. Ale jeli ich nie znajdziesz, to
nic si nie stanie.
Wpatruj si w ni z mocno bijcym sercem.
Akta Leopolda.
To by tylko pretekst, by wyrwa si zza biurka...
To sekretny szyfr. Chce si ze mn zobaczy.
O mj Boe. O mj Boe.
162

Nigdy dotychczas nie byam tak podekscytowana, za


chwycona i skamieniaa zarazem. Siadam za biurkiem
i przez chwil wpatruj si w pusty ekran komputera.
Nastpnie trzscymi si domi wyjmuj nowy segre
gator. Czekam, a Artemis si odwrci, po czym pisz na
jego grzbiecie Leopold", starajc si, by nie mona by
o rozpozna mojego charakteru pisma.
No i co mam teraz zrobi?
To jasne. Zanie segregator na gr, do jego gabi
netu.
Chyba e... O cholera. Czy ja jestem naprawd, ale to
naprawd gupia? Czy nie istniej przypadkiem praw
dziwe akta Leopolda?
Pospiesznie wchodz do firmowej bazy danych i wpi
suj w wyszukiwark sowo Leopold". Jednak nic si
nie pojawia.
Okej. Nie myliam si wic.
Wanie mam zamiar wsta z krzesa, kiedy nagle do
pada mnie paranoiczna myl. A jeli kto mnie zatrzy
ma po drodze i zapyta, czego dotycz te akta Leopolda?
Albo jeli upuszcz segregator na podog i wszyscy zo
bacz, e jest pusty?
Szybko otwieram w komputerze nowy dokument, wy
mylam ozdobny nagwek i pisz list od pana Ernesta
P. Leopolda do Panther Corporation. Przesyam go do
wydrukowania, podchodz niespiesznie do drukarki
i byskawicznie zabieram list, tak by nikt nie zobaczy,
co jest w nim napisane. Co nie znaczy, by ktokolwiek by
zainteresowany tym, co robi.
- No dobrze - mwi swobodnym tonem, wkadajc
list do papierowej teczki. - No c, w takim razie pjd
z tymi aktami...
Artemis nawet nie podnosi gowy.
Gdy id przez korytarz, ciska mnie w odku. Je
stem zdenerwowana i skrpowana, jakby wszyscy w bu
dynku wiedzieli, co robi. Na pitrze czeka pusta winda,
jednak kieruj si ku schodom, po pierwsze dlatego, by
nie musie po drodze z nikim rozmawia, a po drugie,
163

moje serce bije tak szybko, e mam ochot wykorzysta


nieco tej nerwowej energii.
Dlaczego Jack Harper chce si ze mn widzie? Jeli
powodem jest jego ch powiedzenia mi, e przez cay
czas mia racj co do Connora, to moe... to moe sobie
wsadzi... Nagle w mojej gowie pojawia si wspomnie
nie tej koszmarnej atmosfery w windzie i mj odek
wykonuje dziwne kombinacje akrobatyczne. A jeli on
jest na mnie zy?
Wcale nie musz tam i, przypominam sobie. Pozo
stawi mi wyjcie. Mogabym po prostu zadzwoni do
jego sekretarki i powiedzie: Przykro mi, ale nie zna
lazam akt Leopolda" i taki byby koniec tego wszyst
kiego.
Przez uamek sekundy zatrzymuj si na marmuro
wych schodach, a moje palce zaciskaj si kurczowo na
papierowej teczce. A potem ruszam dalej.
Gdy zbliam si do drzwi gabinetu Jacka, widz, e s
one pilnowane nie przez ktr z sekretarek, lecz przez
Svena.
O Boe. Wiem, e Jack powiedzia, i jest to jego naj
dawniejszy przyjaciel, ale ten facet naprawd przypra
wia mnie o gsi skrk.
- Witam - mwi. - Pan Harper poprosi mnie o przy
niesienie akt Leopolda.
Sven taksuje mnie spojrzeniem i przez chwil mam
wraenie, e czy nas niewidoczna ni porozumienia.
On wie, prawda? Prawdopodobnie rwnie korzysta
z tego szyfru. Podnosi suchawk i po chwili mwi:
- Jack, jest tutaj Emma Corrigan z aktami Leopol
da. - Nastpnie odkada suchawk i zwraca si do
mnie bez umiechu: - Prosz wej.
Wchodz z zaenowaniem do duego, wyoonego
drewnem gabinetu Jacka. Jack siedzi za wielkim, drew
nianym stoem. Kiedy podnosi gow, jego spojrzenie
jest ciepe i przyjacielskie, a ja odrobink si odpr
am.
164

- Cze - mwi.
- Witam - odpowiadam i na chwil zapada cisza. - No
wic... oto akta Leopolda - mwi i podaj mu teczk.
- Akta Leopolda - mieje si. - wietnie. - Nastpnie
otwiera teczk i ze zdziwieniem patrzy na arkusz papie
ru. - Co to jest?
- To... to jest list od pana Leopolda z firmy Leopold
i Spka.
- Napisaa list od pana Leopolda? - W jego gosie
sycha zdumienie i nagle robi mi si okropnie gupio.
- To na wypadek, gdybym upucia teczk i kto by
zobaczy, e jest pusta - bkam. - Pomylaam wic so
bie, e szybko co napisz. To nic wanego. - Prbuj
zabra mu kartk, ale Jack odsuwa si razem z krze
sem, tak e nie mog jej dosign.
- Z biura Ernesta R Leopolda" - czyta na gos z wy
ran przyjemnoci. - Widz, e pragnie zoy zam
wienie na sze tysicy skrzynek panther coli. Niezy
klient z tego Leopolda.
- To na firmow uroczysto - wyjaniam. - Zazwy
czaj pij pepsi, ale ostatnio jeden z ich pracownikw
sprbowa panther coli i tak mu zasmakowaa...
- e po prostu musieli j zamwi - koczy Jack. Pragnbym doda, i zachwycony jestem wszystkimi
produktami Pastwa firmy i e zaczem nosi strj do
joggingu Panther, ktry jest najwygodniejsz odzie
sportow, jak zdarzyo mi si mie na sobie". - Wpa
truje si w list, po czym umiechnity podnosi wzrok.
Ku memu zdziwieniu jego oczy lekko byszcz. - Wiesz,
Pete'owi strasznie by si to spodobao.
- Pete'owi Laidlerowi? - pytam z wahaniem.
- Aha. To wanie on wymyli ca t szopk z Le
opoldem. Zawsze zreszt przychodziy mu do gowy ta
kie pomysy. - Puka palcem w list. - Mog go sobie za
trzyma?
- Oczywicie - odpowiadam z lekkim zdziwieniem.
Skada go i wsuwa do kieszeni. Przez chwil panuje
cisza.
165

- No wic tak - odzywa si wreszcie Jack. Unosi go


w i przyglda mi si z nieodgadnionym wyrazem twa
rzy. - Zerwaa z Connorem.
odek podskakuje mi do garda. Nie wiem, co od
powiedzie.
- No wic... - Unosz wyzywajco podbrdek. - Po
stanowie zosta.
- Tak, c... - Przyglda si z uwag swoim palcom. Pomylaem, e przyjrz si uwaniej niektrym z filii
europejskich. - Podnosi gow. - A ty?
Chce, ebym powiedziaa, i rzuciam Connora z jego
powodu, prawda? Ale nie zrobi tego. Nie ma mowy.
- Ten sam powd - kiwam gow. - Filie europejskie.
Usta Jacka niechtnie rozcigaj si w umiechu.
- Rozumiem. Wszystko w porzdku?
- Nic mi nie jest. Prawd powiedziawszy, to ciesz
si wolnoci, jak daje bycie singlem. - Rozkadam
szeroko ramiona. - No wiesz, mog robi, co chc.
- To wietnie. W takim razie moe to nie jest odpo
wiednia pora na... - Urywa.
- Pora na co? - pytam nazbyt skwapliwie.
- Wiem, e z pewnoci cierpisz - odpowiada ostro
nie. - A l e tak si zastanawiaem... - Mam wraenie, e
milczy przez ca wieczno. Czuj, jak mocno wali mi
serce. - Czy ktrego wieczoru zjadaby ze mn kolacj?
Chce si ze mn umwi. Chce si ze mn umwi.
W pierwszej chwili nie jestem w stanie otworzy ust.
- Tak - mwi wreszcie. - Tak, byoby naprawd
mio.
- wietnie! - Milknie na chwil. - Problem jednak
w tym, e w tej chwili moje ycie jest nieco skompliko
wane. A jeli chodzi o prac... - Rozkada rce. - Chyba
dobrym pomysem byoby zachowanie tego tylko dla
nas.
- Och, w peni si z tob zgadzam - odpowiadam szyb
ko. - Powinnimy zachowa dyskrecj.
- No wic co by powiedziaa... co by powiedziaa
na jutrzejszy wieczr? Pasuje ci?
166

- Jak najbardziej.
- Przyjad po ciebie. Jeli przelesz mi e-mailem
swj adres. sma?
- sma!
Gdy opuszczam gabinet Jacka, Sven przyglda mi si
i unosi brwi, jednak ja nie odzywam si ani sowem.
Wracam do dziau marketingu, z caych si starajc si
zachowa obojtny i spokojny wyraz twarzy. Jednak ca
a a kipi z emocji, a moje zby szczerz si w mimo
wolnym umiechu.
O mj Boe. O mj Boe. Jestem umwiona na kola
cj z Jackiem Harperem. Po prostu... nie mog uwie
rzy...
Och, kogo ja oszukuj? Wiedziaam, e tak si stanie.
Gdy tylko usyszaam, e nie polecia do Ameryki. Wie
dziaam.

12
Nigdy dotd nie widziaam Jemimy tak zbulwerso
wanej.
- On zna twoje wszystkie sekrety? - Patrzy na mnie
tak, jakbym wanie z dum poinformowaa j, e um
wiam si na kolacj z seryjnym morderc. - Jak to,
u diaba, moliwe?!
- Siedziaam obok niego w samolocie i opowiedzia
am mu wszystko o sobie.
Zezuj na swe odbicie w lustrze i wyrywam nastpny
wosek z brwi. Jest sidma, zdyam si ju wykpa,
wysuszyam wosy, a teraz morduj si z makijaem.
- No i umwi si z ni - mwi Lissy, obejmujc ra
mionami kolana. - Czy to nie romantyczne?
- Chyba artujesz, nie? - pyta Jemima i wyglda przy
tym na autentycznie przeraon. - Powiedz, e to art.
- Oczywicie, e nie artuj! O co ci chodzi?
- Umwia si z facetem, ktry wszystko o tobie wie?
- Owszem.
167

- I jeszcze mnie pytasz, o co chodzi. - Jej gos podno


si si z niedowierzaniem. - Czy ty oszalaa?
- Oczywicie, e nie oszalaam!
- Wiedziaam, e on ci si podoba - powtarza Lissy
po raz chyba tysiczny. - Wiedziaam. Od pierwszej
chwili, kiedy zacza o nim opowiada. - Zerka na mo
je odbicie w lustrze. - Wedug mnie prawej brwi powin
na da ju spokj.
- Naprawd? - przygldam si mojej twarzy.
- Emmo, facetom nie opowiada si wszystkiego o so
bie! Trzeba zatrzyma co dla siebie! Mamusia zawsze
mi powtarza, e nigdy nie powinno si pokazywa m
czynie swoich uczu ani zawartoci torebki.
- No c, za pno - odpowiadam nieco wyzywaj
co. - On zdy zobaczy ju wszystko.
- W takim razie to nie ma prawa si uda - owiadcza
Jemima. - On nie bdzie ci szanowa.
- A wanie, e bdzie.
- Emmo - mwi Jemima bez maa ze wspczuciem. Czy nie rozumiesz? Ty ju przegraa.
- Wcale nie przegraam!
Czasami mam wraenie, e Jemima nie patrzy na m
czyzn jak na ludzi, ale jak na pochodzce z kosmosu ro
boty, ktre trzeba pokona z wykorzystaniem wszelkich
dostpnych rodkw.
- Trzeba przyzna, e nie jeste zbyt pomocna - wtr
ca si Lissy. - Daj spokj, Jemimo. Mnstwo razy uma
wiaa si przecie na randki z bogatymi biznesmena
mi. Z pewnoci moesz udzieli Emmie jakiej dobrej
rady!
- W porzdku - wzdycha Jemima i odstawia toreb
k. - To i tak przegrana sprawa, ale zrobi, co si da. Zaczyna odlicza na palcach. - Przede wszystkim trzeba
wyglda na maksymalnie zadban.
- A mylisz, e czemu wyrywam sobie brwi? - pytam
z grymasem.
- wietnie. No dobrze, nastpnie moesz okaza za
interesowanie jego hobby. Co on lubi?
168

- Licho wie. Chyba samochody. Na swoim ranczu ma


kilka weteranw szos.
- wietnie! - Jemima rozjania si. - To dobrze. Uda
waj, e lubisz samochody, zaproponuj wybranie si na
samochodowe show. Po drodze mogaby przejrze so
bie jaki magazyn motoryzacyjny.
- Nie mog - mwi, pocigajc spory yk napoju re
laksacyjnego, przedrandkowej sherry Harvey's Bristol
Cream. - W samolocie powiedziaam mu, e nie cierpi
starych samochodw.
- Co takiego?! - Jemima wyglda tak, jakby miaa
ochot mnie uderzy. - Powiedziaa facetowi, z ktrym
si umawiasz, e nienawidzisz jego hobby?
- Wtedy nie wiedziaam, e on si ze mn umwi odpowiadam obronnie, sigajc po podkad. - A poza
tym to prawda. Nie cierpi starych samochodw. Je
dcy nimi ludzie zawsze wygldaj na zarozumial
cw.
- A co prawda ma z tym wszystkim wsplnego? - Gos
Jemimy nasila si ze wzburzenia. - Emmo, przepra
szam, ale nie jestem w stanie ci pomc. To katastrofa.
Jeste zupenie bezbronna. To tak, jakby sza na wojn
w koszuli nocnej.
- Jemimo, to nie jest wojna - ripostuj, przewracajc
oczami. - Take nie gra w szachy. To po prostu kolacja
z miym facetem!
- Jeste cyniczna, Jemimo - wtrca Lissy. - Ja uwa
am, e to naprawd romantyczne! Czeka ich idealna
randka, poniewa nie bdzie midzy nimi adnego skr
powania. On wie, co Emma lubi. Wie, czym si interesu
je. To oczywiste, e do siebie pasuj.
- No c, ja w kadym razie umywam rce - oznajmia
Jemima i po raz kolejny potrzsa gow. - W co masz za
miar si ubra? - Jej oczy zwaj si. - Gdzie jest twj
strj?
- Maa czarna - odpowiadam niewinnie. - I pantofle
z paseczkami. - Wskazuj drzwi, na ktrych wisi moja
sukienka.
169

Oczy Jemimy jeszcze bardziej si zwaj. Czsto so


bie myl, e byby z niej dobry esesman.
- Nie masz zamiaru poycza niczego mojego?
- Nie! - udaj oburzenie. - Naprawd, Jemimo, mam
przecie wasne ciuchy, wiesz?
- wietnie. W takim razie baw si dobrze.
Lissy i ja czekamy, a stukanie jej obcasw na koryta
rzu umilknie i zamkn si drzwi.
- No dobra! - Zacieram rce, ale Lissy unosi do.
- Zaczekaj.
Przez kilka minut siedzimy w bezruchu. Wreszcie sy
szymy, e drzwi wejciowe bardzo cicho si otwieraj.
- Prbuje nas nakry - szepcze Lissy. - Cze! - mwi
normalnym gosem. - Czy kto tam jest?
- Och, cze - odpowiada Jemima, pojawiajc si
w drzwiach mojego pokoju. - Zapomniaam byszczyka. Jej spojrzenie szybko omiata pomieszczenie.
- Nie sdz, by znalaza go tutaj - rzuca niewinnie
Lissy.
- Nie. No dobrze. - Jej wzrok ponownie wdruje po
dejrzliwie po caym pokoju. - Okej. Miego wieczoru.
Jeszcze raz sycha jej kroki na korytarzu i jeszcze
raz trzaskaj drzwi wejciowe.
- W porzdku! - mwi Lissy. - Chodmy.
Odklejamy z drzwi do pokoju Jemimy tam klejc,
a Lissy zaznacza, w ktrym bya miejscu.
- Zaczekaj! - nakazuje, gdy chc ju pchn drzwi. Na dole jest jeszcze jedna.
- Powinna by szpiegiem - owiadczam, przyglda
jc si, jak ostronie usuwa tam.
- No dobra - mwi, marszczc w skupieniu brwi. Musz by jeszcze jakie dodatkowe puapki.
- Na szafie jest take tama - odpowiadam. - I . . . o mj
Boe! - Wskazuj szklank z wod, w taki sposb ustawio
n na szafie, e wyleje si na nas, gdy otworzymy drzwi.
- Co za krowa! - orzeka Lissy, podczas gdy ja sigam
po szklank. - Wiesz, ktrego wieczoru musiaam bez
170

przerwy odbiera jej telefony i nie okazaa mi nawet


odrobiny wdzicznoci. - Czeka, a odstawi bezpiecz
nie wod, po czym dotyka drzwi. - Gotowa?
- Gotowa.
Lissy bierze gboki oddech, po czym otwiera szaf.
W tym samym momencie przeszywajco zaczyna wy sy
rena.
- Iii-ooo iii-ooo iii-ooo...
- Cholera! - Lissy zatrzaskuje drzwi. - Cholera! Jak
ona to zrobia?
- To wci wyje! - woam z szalestwem w oczach. Wycz to. Wycz!
- Nie wiem jak! Pewnie potrzebny jest specjalny
szyfr!
Obie grzebiemy gorczkowo w szafie, szukajc wy
cznika.
- Nie widz adnego przycisku ani wycznika, ani
niczego innego...
Nagle dwik milknie, a my wpatrujemy si w siebie
przeraone.
- Wiesz co? - mwi po duszej chwili Lissy. - W zasa
dzie wydaje mi si, e mg to by alarm samochodowy
na ulicy.
- Och. - No tak. Tak wanie mogo by.
Wygldajc na nieco zmieszan, Lissy ponownie do
tyka drzwi, lecz tym razem panuje niezmcona cisza.
- No dobra - mwi. - Prosz bardzo.
- Och! - Gdy otwieraj si drzwi, wcigamy zgodnie
powietrze.
Szafa Jemimy to prawdziwa skrzynia skarbw. Worek
z prezentami gwiazdkowymi. Kryj si w niej nowiut
kie, byszczce, olniewajce ubrania, jedno obok dru
giego, wszystkie schludnie poskadane lub wiszce na
zapachowych wieszakach, niczym w jakim ekskluzyw
nym sklepie. Wszystkie buty le w pudekach, na kt
rych naklejone s polaroidowe zdjcia. Wszystkie paski
wisz porzdnie na haczykach. Wszystkie torebki s
rwno poukadane na pce. Mino ju troch czasu,
171

odkd po raz ostatni poyczaam co od Jemimy i mam


nieodparte wraenie, jakby od tamtej pory zmienia si
calutka zawarto szafy.
- Ona potrzebuje codziennie przynajmniej godziny,
by utrzyma tu taki porzdek - odzywam si z cichym
westchnieniem, mylc o baaganie, jaki panuje w mo
jej wasnej szafie.
- Rzeczywicie tak jest - odpowiada Lissy. - Sama wi
dziaam.
Szafa Lissy jest jeszcze gorsza od mojej. Skada si
z krzesa, na ktrym ley ogromny stos ciuchw. Ona
twierdzi, e odkadanie ich na miejsce doprowadza j
do blu gowy i e dopki te rzeczy s czyste, nie ma zna
czenia, gdzie le.
- No to do roboty! - mwi Lissy z szerokim umie
chem i siga po bia, poyskujc sukienk. - Na jaki
wygld madame ma ochot dzisiejszego wieczoru?
Nie decyduj si na bia sukienk. Ale j przymie
rzam. Prawd powiedziawszy, obie przymierzamy spo
ro ciuchw, ktre potem musimy bardzo uwanie odo
y na miejsce. W pewnym momencie za oknem znowu
wcza si alarm i obie podskakujemy z przeraeniem,
po czym natychmiast udajemy, e wcale nas to nie obe
szo.
Ostatecznie decyduj si na niesamowity nowy czer
wony top Jemimy z odkrytymi ramionami, moje was
ne czarne szyfonowe spodnie od DKNY (kosztoway
25 funtw w sklepie z uywanymi rzeczami w Notting
Hill) i nalece do Jemimy srebrne pantofle Prady.
I mimo e wczeniej nie miaam takiego zamiaru,
w ostatniej chwili chwytam jeszcze jej malek toreb
k od Gucciego.
- Wygldasz wstrzsajco! - ocenia Lissy, gdy wyko
nuj przed ni piruet. - Wprost oszaamiajco!
- Nie jest to wszystko za eleganckie?
- Oczywicie, e nie! Przesta, idziesz przecie na ko
lacj z multimilionerem.
172

- Nie mw tak! - woam, czujc, jak ze zdenerwowa


nia zaciska mi si odek. Spogldam na zegarek. Pra
wie sma.
O Boe. Teraz to naprawd zaczynam si denerwo
wa. W gorczce przygotowa prawie udao mi si zapo
mnie, po co w ogle si stroj.
Uspokj si, powtarzam sobie w mylach. To tylko ko
lacja. Tylko i wycznie kolacja. Nic wielkiego. Nic
szczeglnie...
- O kurwa! - Lissy wyglda przez okno w salonie. O kurwa! Przed domem stoi wielka fura!
- Co takiego? Gdzie? - Pospiesznie podchodz do
okna. Serce mao mi nie wyskoczy z piersi. Gdy pod
am za jej spojrzeniem, nie mog zapa tchu.
Przed naszym domem zaparkowana jest ekskluzywna
limuzyna. Naprawd wielka. Srebrna i lnica, na na
szej uliczce zwraca na siebie powszechn uwag. Widz,
jak z domu naprzeciwko wygldaj zaciekawieni ludzie.
I nagle ogarnia mnie przeraenie. Co ja robi? To
jest wiat, o ktrym niczego nie wiem. Kiedy siedzieli
my obok siebie w samolocie, Jack i ja bylimy po pro
stu ludmi na rwnym poziomie. Ale spjrzcie na nas
teraz. Spjrzcie na wiat, w ktrym on yje, i spjrzcie
na wiat, w ktrym yj ja.
- Lissy - mwi sabym gosem. - Ja nie chc jecha.
- Ale oczywicie, e chcesz! - odpowiada, ale widz,
e jest pod takim samym wraeniem jak ja.
Rozlega si dwik domofonu i zgodnie podskakujemy.
Ogarniaj mnie mdoci.
Okej. Okej. Ju id.
- Cze - mwi do interkomu. - Ja... ja ju scho
dz. - Odkadam suchawk i spogldam na Lissy. - No
c. - Gos mi lekko dry. - To lec.
- Emmo. - Lissy ujmuje moje donie. - Zanim pj
dziesz, chc ci co powiedzie. Nie zwracaj uwagi na to,
co mwia Jemima. Po prostu dobrze si baw. - ciska
mnie mocno. - Zadzwo do mnie, jeli bdziesz miaa
moliwo.
173

- Dobrze.
Po raz ostatni przegldam si w lustrze, po czym
otwieram drzwi i schodz na d.
Pcham drzwi wejciowe i oto pojawia si Jack w ma
rynarce i krawacie. Umiecha si do mnie, a cay mj
strach odlatuje niczym motyle. Jemima si myli. Ja nie
jestem przeciwko niemu. Ja jestem z nim.
- Cze - wita mnie, umiechajc si ciepo. - Bardzo
adnie wygldasz.
- Dziki.
Sigam do klamki, ale w tej samej chwili do drzwi
czek podbiega mczyzna w czapce z daszkiem i otwie
ra je przede mn.
- Guptas ze mnie! - mwi nerwowo.
Nie mog uwierzy, e naprawd wsiadam do tego
samochodu. Ja, Emma Corrigan. Czuj si jak ksi
niczka, jak gwiazda filmowa.
Siadam na luksusowym siedzeniu, starajc si nie
myle, jak bardzo ten samochd rni si od tych, kt
rymi miaam okazj jedzi do tej pory.
- Wszystko w porzdku? - pyta Jack.
- Tak! Oczywicie! - Mj gos to nerwowy pisk.
- Emmo, bdziemy si dobrze bawi. Obiecuj. Czy
wypia swoj przedrandkow sodk sherry?
Skd on wie...?
No tak. Powiedziaam mu w samolocie.
- Tak, rzeczywicie - przyznaj.
- Masz moe ochot na wicej? - Otwiera barek i wi
dz na srebrnej tacy butelk Harvey's Bristol Cream.
- Kupie j specjalnie dla mnie? - pytam z niedo
wierzaniem.
- Nie, to po prostu mj ulubiony trunek. - Ma tak
miertelnie powan min, e nie mog si nie roze
mia. - Przycz si do ciebie - dodaje, wrczajc mi
kieliszek. - Nigdy wczeniej tego nie prbowaem. - Na
lewa sobie sherry, pociga yk i krzywi si. - Tobie to
naprawd smakuje? - pyta.
- Pychotka! Smakuje jak Boe Narodzenie!
174

- To smakuje jak... - Potrzsa gow. - Lepiej bdzie,


gdy ci nie powiem, jak to smakuje. Pozostan przy whi
sky, jeli nie masz nic przeciwko temu.
- Niech ci bdzie - odpowiadam, wzruszajc ramio
nami. - Nie wiesz, co tracisz. - Pocigam kolejny yk
i umiecham si do niego z zadowoleniem. Jestem w tej
chwili zupenie odprona.
To bdzie naprawd idealna randka.

13
Przyjedamy do restauracji w Mayfair, w ktrej nigdy
wczeniej nie byam. Tak waciwie to nie jestem pew
na, czy w ogle byam w Mayfair. Jest to tak wytworna
dzielnica, e czeg miaabym tu szuka?
- To takie nieco odosobnione miejsce - wyjania
Jack, gdy przechodzimy przez ozdobiony kolumnami
dziedziniec. - Niewielu ludzi o nim wie.
- Pan Harper, panna Corrigan - mwi mczyzna
w garniturze a la Nehru, pojawiajc si nagle jakby zni
kd. - Prosz tdy.
Och! Znaj moje nazwisko!
Mijamy kilka nastpnych kolumn, po czym wkracza
my do bogato zdobionego pomieszczenia, w ktrym sie
dz ju trzy inne pary. Gdy przechodzimy przez sal, po
prawej stronie mijamy jedn z nich. Kobieta w rednim
wieku, z platynowymi wosami i w zotej marynarce
przyglda mi si uwanie.
- Witaj, Rachel!
- Sucham? - Rozgldam si ze zdumieniem. Czyby
patrzya na mnie?
Wstaje z krzesa i lekko si zataczajc, podchodzi do
mnie i cauje w policzek.
- Co sycha, kochanie? Nie widziaymy si ju od
wiekw!
Zionie od niej alkoholem. A kiedy zerkam na jej to
warzysza, widz, e nie wyglda wcale lepiej.
175

- Pomylia si pani - odpowiadam uprzejmie. - Nie


jestem Rachel.
- Och! - Kobieta przyglda mi si przez chwil, na
stpnie zerka na Jacka i na jej twarzy pojawia si zro
zumienie. - Och! Och, rozumiem. Oczywicie, e nie. Mruga do mnie.
- Nie! - mwi z przeraeniem. - Pani nie rozumie.
Naprawd nie jestem Rachel. Mam na imi Emma.
- Emma. Oczywicie! - Konspiracyjnie kiwa gow. No c, ycz udanej kolacji! Zadzwo do mnie kiedy.
Gdy wraca chwiejnym krokiem do swojego stolika,
Jack obdarza mnie zagadkowym spojrzeniem.
- Czy jest co, o czym chciaaby mi powiedzie?
- Owszem. Ta kobieta jest pijana w sztok. - Gdy napo
tykam jego spojrzenie, nie jestem w stanie zdusi ci
chego chichotu. Kciki jego ust take zreszt dr.
- Moe usidziemy? A moe s w tej sali take inni
twoi dawno nie widziani przyjaciele, z ktrymi miaa
by ochot si przywita?
Rozgldam si uwanie.
- Nie, myl, e nie.
- Skoro tak twierdzisz... Nie krpuj si. Jeste pew
na, e ten starszy dentelmen nie jest twoim dziad
kiem?
- Nie sdz...
- No wic powinna wiedzie, e nie mam nic prze
ciwko pseudonimom - dodaje Jack. - Tak si skada, e
sam czsto uywam imienia Egbert.
Parskam miechem, ktry pospiesznie prbuj zdu
si. To przecie wytworna restauracja. Ludzie ju na
nas patrz.
Prowadz nas do stolika, ktry znajduje si w rogu
sali, w pobliu kominka. Kelner odsuwa dla mnie krze
so i rozkada na moich kolanach serwetk, podczas gdy
drugi nalewa wod, a jeszcze inny proponuje bueczk.
Tak samo skacz koo Jacka. Obsuguje nas szecioro
ludzi! Mam ochot puci do Jacka oko i rozemia si,

176

jednak jego twarz ma obojtny wyraz, jakby caa ta


sytuacja bya dla niego najzupeniej normalna.
Dociera do mnie nagle, e tak wanie jest. O kurcz.
By moe zatrudnia nawet kamerdynera, ktry przygo
towuje mu herbat i pucuje buty.
A jeli nawet naprawd tak jest? Nie mog pozwoli,
by mnie to speszyo.
- No i co? - pytam, gdy opuszcza nas wreszcie grono
kelnerskie. - Czego si napijemy? - Zdy ju mi wpa
w oko drink, ktry sta na stoliku tej kobiety w zocie.
Jest rowy, a kieliszek udekorowano kawaeczkami ar
buza. Wyglda niesychanie apetycznie.
- Ju si tym zajem - odpowiada z umiechem Jack
i w tym samym momencie jeden z kelnerw przynosi bu
telk szampana, otwiera j i zaczyna napenia kielisz
ki. - Pamitam, e powiedziaa w samolocie, e twoja
idealna randka rozpoczaby si od butelki szampana,
pojawiajcej si na stoliku w jakby czarodziejski sposb.
- Och. - Dusz w sobie malekie ukucie rozczarowa
nia. - No... tak! Tak mwiam.
- Na zdrowie - mwi Jack i lekko stukamy si kielisz
kami.
- Na zdrowie. - Pocigam yk. To przepyszny szam
pan. Naprawd. Wytrawny i pyszny.
Zastanawiam si, jak smakuje ten drink z arbuzem.
Musz jednak natychmiast przesta o tym myle.
Szampan jest doskonay. Jack ma racj, to idealny po
cztek randki.
- Po raz pierwszy piam szampana, kiedy miaam
sze lat... - zaczynam.
- U cioci Sue - uzupenia z umiechem Jack. - Zdj
a z siebie wszystkie ciuchy i wrzucia je do stawu.
- No tak. - Straciam wtek. - Mwiam ci o tym,
prawda?
Nie bd wic ponownie zanudza go t anegdot.
Pij szampana i szybko staram si wymyli, co moga
bym powiedzie. Co, o czym Jack jeszcze nie wie.

177

Czy w ogle jest co takiego?


- Zamwiem wyjtkowe danie, ktre mam nadziej,
bdzie ci smakowa - owiadcza Jack z umiechem. Wszystko zamwione wczeniej, specjalnie dla ciebie.
- O rety! - mwi ze zdumieniem. - Naprawd... cu
downie.
Danie specjalnie zamwione dla mnie! Niesamowite.
Tyle e... wybieranie z karty to polowa przyjemnoci
pyncej z jedzenia w restauracjach, czy nie? To wa
ciwie co, co najbardziej lubi.
Niewane. Bdzie idealnie. Jest idealnie.
Zacznijmy w takim razie rozmow.
- Co lubisz robi w wolnym czasie? - pytam, a Jack
w odpowiedzi wzrusza ramionami.
- Wychodzi z domu. Oglda bejsbol. Naprawia sa
mochody...
- Masz kolekcj starych samochodw! No tak. Och. Ja
naprawd... eee...
- Nie cierpisz starych aut. - Umiecha si. - Pami
tam.
Jasny gwint. Miaam nadziej, e moe zapomnia.
- To nie jest tak, e ich nie cierpi - odpowiadam po
spiesznie. - Nie znosz po prostu ludzi, ktrzy... ktrzy...
Cholera. Nieszczeglnie mi to wyszo. Pocigam szyb
ko yk szampana, ale wpada do niewaciwej dziurki i za
czynam kaszle. O Boe, charcz. Z oczu ciekn mi zy.
A caa szstka goci odwrcia si i gapi na mnie.
- Wszystko w porzdku? - pyta z niepokojem Jack. Napij si wody. Lubisz Evian, prawda?
- Tak... tak. Dziki.
Niech to wszyscy diabli. Z ogromn niechci przy
znaj, e Jemima moe i w pewnej kwestii miaa racj.
O wiele prostsze byoby wszystko, gdybym moga po pro
stu powiedzie pogodnie: Och, uwielbiam stare samo
chody!".
Niewane.
Gdy przeykam wod, przede mn materializuje si
talerz z pieczonymi papryczkami.
178

- Ojej! - mwi z zachwytem. - Przepadam za pieczo


nymi papryczkami.
- Pamitaem. - Jack wyglda na zadowolonego z sie
bie. - Powiedziaa w samolocie, e twoje ulubione da
nie to pieczone papryczki.
- Naprawd? - Wpatruj si w niego z lekkim zdzi
wieniem.
O rety. Nie pamitam tego. To znaczy rzeczywicie lu
bi pieczone papryczki, ale nie powiedziaabym prze
cie, e...
- Zadzwoniem wic do restauracji i kazaem im
przygotowa je specjalnie dla ciebie. Ja nie mog je
papryki - dodaje, gdy pojawia si przed nim talerz za
piekanych may. - W przeciwnym wypadku zayczy
bym sobie to samo.
Przygldam si jego talerzowi. O mj Boe. Te mae
wygldaj bardzo pontnie. Wprost uwielbiam zapieka
ne mae.
- Smacznego! - yczy mi radonie Jack.
- Tak! Smacznego.
Wkadam do ust kawaek papryczki. Jest przepyszna.
Bardzo adnie z jego strony, e pamita.
Nie jestem jednak w stanie powstrzyma si od zer
kania na mae. Na ich widok leci mi linka. No i ten
zielony sos! Boe, zao si, e s soczyste i doskonale
przyrzdzone...
- Masz ochot sprbowa? - pyta Jack, podajc za
moim spojrzeniem.
- Nie! - odpowiadam, podskakujc. - Nie, dziki. Te
papryczki s absolutnie... doskonae! - Umiecham si
do niego promiennie i wkadam do ust kolejn porcj.
Nagle Jack klepie si doni w kiesze.
- Telefon - mwi. - Emmo, czy pozwolisz, e odbior?
To moe by co wanego.
- Oczywicie. Nie krpuj si.
Kiedy wychodzi, nie mog si powstrzyma. Przechy
lam si przez st i nadziewam na widelec maa. Zamy179

kam oczy, gryzc go, pozwalajc, by aromat dociera do


kubkw smakowych. Jest po prostu boski. To najlepsze,
co kiedykolwiek jadam. Wanie si zastanawiam, czy
udaoby mi si niezauwaenie podkra jeszcze jedne
go, gdybym reszt nieco rozsuna potem po talerzu,
kiedy czuj ostr wo ginu. Kobieta w zotym akiecie
nachyla si do mojego ucha.
- Mw szybko! - nakazuje. - Co si dzieje?
- My... my jemy kolacj.
- Sama to widz! - odpowiada ze zniecierpliwie
niem. - No, ale co z Jeremym? Czy on wie, co si dzieje?
O Boe.
- Prosz posucha - mwi bezradnie. - Nie jestem
osob, za ktr mnie pani bierze...
- Wanie widz! Nigdy bym nie pomylaa, e zro
bisz co takiego. - Kobieta ciska mi rami. - No c, to
dobrze. Zabaw si troch, tak ci radz! Zdja obrcz
k - dodaje, zerkajc na moj lew do. - Mdra
dziewczynka... On wraca! Lepiej zmykam!
Odchodzi chwiejnym krokiem, podczas gdy Jack sia
da na swoim miejscu. Pochylam si ze miechem. To
mu si spodoba.
- Tylko zgadnij! - mwi. - Mam ma o imieniu Jeremy! Moja przyjacika przed chwil podesza i mi
o tym powiedziaa. Co na ten temat mylisz? Czy Jeremy
take pozwala sobie na flirty?
Zapada cisza i Jack podnosi gow. Na jego twarzy
widnieje napicie.
- Sucham? - pyta.
Nie sysza ani sowa z tego, co wanie powiedziaam.
Nie mog wszystkiego powtrzy. Gupio bym si czu
a. Waciwie to ju czuj si gupio.
- Nic wanego - odpowiadam i zmuszam si do
umiechu.
Znw zapada cisza i rozgldam si w nadziei, e
przyjdzie mi do gowy, co by tu powiedzie.
- Musz si do czego przyzna - mwi, wskazujc
na jego talerz. - Zwdziam ci maa.
180

Czekam na jego udawany szok lub gniew. Lub cokol


wiek.
- W porzdku - odpowiada z roztargnieniem i zaczy
na wkada kolejno pozostae do ust.
Nie rozumiem. Co si stao? Gdzie si podziao prze
komarzanie? Mam wraenie, e siedz przy stoliku z zu
penie innym czowiekiem.
Kiedy skoczylimy danie gwne, skadajce si
z kurczaka z estragonem, saatki z rokietty i frytek,
jestem spita i przygnbiona. Ta randka to katastrofa.
Totalna katastrofa. Ze wszystkich si staraam si
wcign Jacka w rozmow, artowa i by zabawn.
Jednak on odebra jeszcze dwa telefony, a poza tym
przez cay czas siedzia ponury i zdenerwowany
i prawd powiedziawszy, rwnie dobrze mogo mnie tu
w ogle nie by.
Chce mi si paka z rozczarowania. Po prostu nicze
go nie rozumiem. Tak dobrze wszystko szo. Fantastycz
nie si dogadywalimy. Co si stao?
- Pjd si odwiey - mwi, gdy ze stolika znikaj
talerze po gwnym daniu, a Jack w odpowiedzi kiwa
gow.
Toaleta dla pa bardziej przypomina komnat paa
cow ni kibelek. S w niej lustra w zotych ramach,
obite pluszem fotele i kobieta w uniformie, ktra poda
je mi rcznik. Przez chwil nieco si krpuj zadzwoni
do Lissy w jej obecnoci, ale z pewnoci ju niejedno
dane jej byo sysze, prawda?
- Cze - mwi, gdy Lissy odbiera. - To ja.
- Emmo! No i jak idzie?
- Okropnie - odpowiadam smtnie.
- Co masz na myli? - pyta z przeraeniem w gosie. Jak moe by okropnie? Co si stao?
- To wanie najgorsze. - Opadam na jeden z foteli. Zaczo si po prostu fantastycznie. mialimy si i ar
towalimy, a restauracja jest po prostu niesamowita,
a on zamwi dla mnie specjalne danie i byo wszystko
181

to, co lubi... - Przeykam lin. Kiedy sysz wasne


sowa, to rzeczywicie wszystko wydaje si idealne.
- Brzmi to wspaniale - mwi z wyranym zdumie
niem Lissy. - Jak wic moliwe...
- No i wtedy kto zadzwoni do niego na komrk. - Wy
dmuchuj nos. I od tamtej pory praktycznie si nie odzy
wa. Wci znika, by odbiera kolejne telefony, a ja zostaj
sama, a kiedy wraca, rozmowa jest wymuszona i sztywna.
Oczywiste jest, e nie powica mi w ogle uwagi.
- Moe si czym martwi, ale nie chce ci tym obar
cza - odzywa si Lissy po chwili milczenia.
- By moe... - odpowiadam powoli. - Rzeczywicie
wyglda na strapionego.
- Moe stao si co przykrego, ale on nie chce psu
nastroju. Sprbuj po prostu z nim porozmawia. Dziel
z nim zmartwienia!
- Okej. - Nastrj zdecydowanie mi si poprawi. W porzdku, sprbuj. Dziki, Lissy.
Wracam do stolika z bardziej pozytywnym nastawie
niem. Pojawia si kelner, by odsun mi krzeso, a kiedy
siadam, posyam w stron Jacka tak ciepy i peen zro
zumienia umiech, jaki tylko jestem w stanie wykrzesa.
- Jack, czy wszystko w porzdku?
Marszczy brwi.
- Dlaczego pytasz?
- No c, co chwil znikasz. Zastanawiaam si po
prostu, czy jest co... o czym chciaby porozmawia.
- Wszystko w porzdku - odpowiada szorstko. - Dzi
ki. - Jego ton sugeruje, e temat jest zamknity, ja jed
nak nie mam zamiaru atwo si podda.
- Otrzymae ze wieci?
- Nie.
- Czy to... czy chodzi o interesy? - nie poddaj si. Czy... czy to co osobistego...
Jack podnosi gow, a na jego twarzy przez chwil
maluje si gniew.
- Powiedziaem, e nic si nie stao. Daj ju spokj.
182

wietnie. To ustawia ranie na waciwym miejscu,


nieprawda?
- Czy maj pastwo ochot na deser? - Przerywa mi
gos kelnera. Posyam mu wymuszony umiech.
- Raczej nie.
Mam serdecznie dosy dzisiejszego wieczoru. Chc
std wyj i wrci do domu.
- Oczywicie - umiecha si do mnie kelner. - Moe
kawy?
- Ale pani chce deser - rzuca nad moj gow Jack.
Co takiego? Co on wanie powiedzia? Kelner patrzy
na mnie z wahaniem.
- A wanie, e nie chc! - odpowiadam stanowczo.
- Daj spokj, Emmo - mwi Jack. Wrci jego ciepy,
artobliwy ton. - Przy mnie nie musisz udawa. Powie
dziaa w samolocie, e tak wanie zawsze mwisz. M
wisz, e nie chcesz deseru, podczas gdy w rzeczywisto
ci jest na odwrt.
- No c, tym razem naprawd go nie chc.
- Zosta przygotowany specjalnie dla ciebie. - Jack
pochyla si w moj stron. - Lody Haagen-Dazs, beza,
po bokach likier Bailey's...
Nagle czuj, e jestem traktowana protekcjonalnie.
Skd on moe wiedzie, na co naprawd mam ochot?
Moe akurat na owoce? Moe nie mam ochoty na nic?
On nie ma o tym pojcia. adnego.
- Nie jestem godna. - Odsuwam krzeso.
- Emmo, znam ci. Naprawd masz ochot...
- Wcale mnie nie znasz! - woam gniewnie, nim je
stem w stanie pomyle, co robi. - Jack, moe i znasz
kilka oderwanych faktw z mojego ycia, ale to nie
oznacza, e mnie znasz!
- Sucham? - Jack wpatruje si we mnie.
- Gdyby mnie zna - mwi drcym gosem - wie
dziaby, e kiedy id z kim na kolacj, lubi, gdy ten
kto sucha tego, co mam do powiedzenia. Lubi, gdy
traktuje si mnie z odrobin szacunku, nie mwi daj
spokj", gdy staram si podtrzymywa rozmow...
183

Jack przyglda mi si ze zdumieniem.


- Emmo, czy wszystko w porzdku?
- Nie. Nic nie jest w porzdku! Przez cay wieczr
praktycznie mnie ignorowae.
- Chyba nie masz racji.
- Ale tak! Kierowa tob autopilot. Odkd zacz
dzwoni telefon...
- Posuchaj. - Jack pociera policzek. - W tej chwili
w moim yciu dzieje si kilka spraw, s one bardzo
wane...
- wietnie, ale niech si dziej beze mnie.
Gdy wstaj i sigam po torebk, w oczy szczypi mnie
zy. Tak bardzo chciaam, by ten wieczr by idealny.
Tak wiele wizaam z nim nadziei. Nie mog uwierzy,
e tak si wszystko pochrzanio.
- Bardzo dobrze! Wygarnij mu! - woa z drugiego
koca sali kobieta w zocie. - Wiesz, ta dziewczyna ma
uroczego ma! - wykrzykuje w kierunku Jacka. - Nie
potrzebuje ciebie!
- Dzikuj za kolacj - mwi, wpatrujc si nieru
chomym wzrokiem w obrus, gdy jeden z kelnerw poja
wia si z moim paszczem.
- Emmo. - Jack wstaje z krzesa. - Chyba nie mwisz
powanie.
- Jak najpowaniej.
- Daj mi jeszcze jedn szans. Prosz. Zosta i napij
my si kawy. Obiecuj, e bd rozmawia...
- Nie mam ochoty na kaw - owiadczam, gdy kelner
pomaga mi zaoy paszcz.
- W takim razie moe herbata mitowa? Czekoladki!
Zamwiem dla ciebie pudeko trufli Godiva... - Jego
gos ma bagalne brzmienie i przez krtk chwil wa
ham si. Uwielbiam trufle Godiva.
Jednak nie, ju podjam decyzj.
- No i co z tego? - Przeykam lin. - Id. Bardzo pa
nu dzikuj - zwracam si do kelnera. - Skd pan wie
dzia, e chc, by przyniesiono mi paszcz?

184

- Na tym polega nasza praca - odpowiada dyskretnie


kelner.
- Widzisz? - mwi do Jacka. - To oni mnie znaj.
Przez chwil przygldamy si sobie.
- wietnie - rzuca wreszcie Jack i wzrusza z rezygna
cj ramionami. - wietnie. Daniel zawiezie ci do do
mu. Czeka pewnie w samochodzie.
- Nie pojad twoim samochodem! - odpowiadam
z przeraeniem. - Dam sobie rad, dzikuj.
- Emmo, nie bd gupia.
- Do widzenia. I wielkie dziki - rzucam w stron
kelnera. - Bylicie bardzo mili.
Wychodz pospiesznie z restauracji i stwierdzam, e
tymczasem zaczo pada. A ja nie mam parasolki.
No c, jest mi wszystko jedno. Zrywam si std. Id,
lizgajc si nieco na mokrym chodniku. Czuj, e kro
ple deszczu mieszaj si na moich policzkach ze zami.
Nie mam pojcia, gdzie jestem. Nie wiem nawet, gdzie
si znajduje najblisza stacja metra ani gdzie...
Chwileczk. Tam jest przystanek autobusowy. Przy
gldam si numerom i widz, e mam std transport do
Islington.
wietnie. Pojad autobusem. A w domu zrobi sobie
kubek gorcej czekolady. I moe zjem troch lodw,
ogldajc telewizj.
To jeden z tych przystankw w formie wiaty i z may
mi krzesekami. Siadam na jednym z nich, dzikujc
Bogu, e wosy nie zmokn mi jeszcze bardziej. Wpatru
j si beznamitnie w reklam samochodw, zastana
wiajc si, jak smakowa ten deser lodowy i czy beza by
a sztywna i biaa czy te moe fantastycznie cignca
i karmelowa, kiedy na krawniku zatrzymuje si wiel
ki srebrny samochd.
Nie wierz wasnym oczom.
- Prosz - mwi Jack, wysiadajc. - Pozwl, e od
wioz ci do domu.

185

- Nie - odpowiadam, nie odwracajc nawet gowy.


- Nie moesz tutaj zosta i mokn.
- A wanie, e mog. Wiesz, niektrzy z nas yj
w prawdziwym wiecie.
Odwracam si i udaj, e uwanie studiuj plakat na
temat AIDS. W nastpnej chwili pod wiat zjawia si
Jack. Siada na ssiednim krzeseku i przez chwil obo
je milczymy.
- Wiem, e dzi wieczorem byem okropnym towarzy
szem - odzywa si wreszcie. - Przepraszam. Przepra
szam take za to, e nie mog ci nic na ten temat powie
dzie. Ale moje ycie jest... skomplikowane, a niektre
jego aspekty naprawd bardzo delikatne. Czy to rozu
miesz?
Nie, mam ochot odpowiedzie. Nie rozumiem, sko
ro ja opowiedziaam ci o sobie wszystko.
- Chyba tak - odpowiadam i wzruszam ramionami.
Deszcz zaczyna pada intensywniej, walc w dach
i wlewajc si do moich - Jemimy - srebrnych sanda
kw. Boe, mam nadziej, e nie zostan na nich za
cieki.
- Przykro mi, e ten wieczr okaza si dla ciebie roz
czarowaniem - mwi Jack nieco goniej, poniewa
deszcz szumi dononie.
- To nieprawda - zaprzeczam i nagle nastpuje zaa
manie. - Ja tylko... Ja tylko miaam tyle nadziei! Prag
nam pozna ci nieco lepiej i pragnam dobrze si
bawi... mia si razem z tob... i miaam ochot na je
den z tych rowych koktajli, a nie na szampana...
Cholera. Cholerna cholera. Wymkno mi si to zu
penie niechccy.
- A l e . . . ty lubisz szampana! - Jack wyglda na zdu
mionego. - Tak mi powiedziaa. Twoja idealna randka
rozpoczyna si od szampana.
Nie bardzo jestem w stanie spojrze mu w oczy.
- No c. Wtedy nie wiedziaam jeszcze o istnieniu
tych rowych koktajli, no nie?
Jack odrzuca do tyu gow i wybucha miechem.
186

- Celna uwaga. Bardzo celna. A ja nie daem ci wybo


ru, prawda? - Potrzsa z alem gow. - Siedziaa tam
pewnie i mylaa sobie: do diaba z tym kolesiem, czy
on nie widzi, e mam ochot na rowy koktajl?
- Nie! - odpowiadam natychmiast, ale moje policzki
robi si psowe, a Jack patrzy na mnie z tak komiczn
min, e mam ochot go uciska.
- Och, Emmo. Przepraszam. - Potrzsa gow. - Ja te
chciaem ci bliej pozna. Take chciaem si dobrze
bawi. Wyglda na to, e oboje chcielimy tego samego.
I z mojej winy tego nie otrzymalimy.
- To nie twoja wina - bkam z zakopotaniem.
- Nie tak zaplanowaem ten wieczr. - Przyglda mi
si z powag. - Czy dasz mi jeszcze jedn szans?
Na przystanek wjeda z oskotem wielki autobus
pitrowy i oboje podnosimy gowy.
- Musz jecha - mwi, wstajc. - To mj autobus.
- Emmo, nie bd niemdra. Wsiadaj do samochodu.
- Nie. Jad autobusem!
Otwieraj si automatyczne drzwi i wchodz do
rodka. Pokazuj kierowcy bilet miesiczny, a on kiwa
gow.
- Czy ty naprawd chcesz jecha tym czym? - pyta
Jack, wchodzc za mn. Zerka podejrzliwie na pasae
rw. - Czy to jest bezpieczne?
- Mwisz zupenie jak mj dziadek! Oczywicie, e
jest bezpieczne. Ten autobus dojeda do wylotu mojej
ulicy.
- Prosz si pospieszy! - nakazuje Jackowi zniecier
pliwiony kierowca. - Jeli pan nie ma pienidzy, to pro
sz wysi.
- Mam kart American Express - odpowiada Jack,
wkadajc rk do kieszeni.
- Nie mona paci za przejazd kart kredytow mwi, przewracajc oczami. - Czy ty niczego nie wiesz
o yciu? A poza tym - przez chwil przygldam si mo
jemu biletowi - jeli nie masz nic przeciwko temu, wo
laabym teraz zosta sama.
187

- Rozumiem - odpowiada Jack zmienionym gosem. W takim razie lepiej sobie pjd - mwi do kierowcy.
Nastpnie spoglda na mnie. - Nie odpowiedziaa mi.
Czy moemy sprbowa jeszcze raz? Jutro wieczorem.
I tym razem zrobimy to, na co ty masz ochot. Ty podyk
tujesz warunki.
- W porzdku. - Prbuj wzruszy ramionami, kiedy
jednak napotykam jego spojrzenie, przyapuj si na
tym, e take si umiecham.
- Jeszcze raz sma?
- sma. I zostaw samochd - dodaj stanowczo. Zrobimy wszystko po mojemu.
- Super! Nie mog si doczeka. Dobrej nocy, Emmo.
- Dobranoc.
Gdy odwraca si, by wysi, ja wchodz po schod
kach na gr autobusu. Siadam na przednim siedze
niu, gdzie zawsze siadaam, kiedy byam maa, i wpa
truj si w ciemny, deszczowy londyski wieczr. Jeli
bd tak patrze dugo, uliczne latarnie zaczn si roz
mywa niczym wzorki w kalejdoskopie. Niczym banio
wa kraina.
W mojej gowie pojawiaj si po kolei: kobieta w zo
tym akiecie, rowy koktajl, twarz Jacka, gdy owiad
czyam mu, e wychodz, kelner przynoszcy paszcz,
samochd Jacka, zatrzymujcy si na przystanku... Nie
jestem pewna, co o tym wszystkim myl. Jedyne, do
czego jestem w tej chwili zdolna, to siedzie i wyglda
przez okno. Jestem wiadoma otaczajcych mnie znajo
mych, uspokajajcych dwikw. Staromodny zgrzyt
i ryk silnika autobusu. Odgos otwierajcych si i zamy
kajcych drzwi. Przenikliwy dwik dzwonka. Ludzie
wchodzcy po schodkach i schodzcy z nich.
Czuj, jak autobus przechyla si, gdy pokonujemy za
krty. Nie ledz jednak drogi. Kiedy po jakim czasie
dostrzegam znajome widoki, uwiadamiam sobie, e je
stem prawie na miejscu. Bior do rki torebk i ruszam
chwiejnym krokiem ku schodkom.

188

Nagle autobus skrca ostro w lewo, a ja api za uchwyt przy siedzeniu, starajc si zachowa rwnowa
g. Dlaczego skrcamy w lewo? Wygldam przez okno,
mylc, e naprawd mocno si wkurz, jeli si okae,
e bd musiaa i kawa drogi, i nagle ze zdumie
niem mrugam powiekami.
My chyba nie...
To chyba nie jest...
Ale to jednak prawda. Zerkam z osupieniem przez
okno. Jestemy na mojej maej uliczce.
A teraz zatrzymujemy si przed moim domem.
Pospiesznie zbiegam po schodach jak oszalaa i wpa
truj si w kierowc.
- Ellerwood Road 41 - owiadcza z emfaz.
Nie. To si nie moe dzia naprawd.
Oszoomiona rozgldam si po autobusie, a kilku pi
janych nastolatkw odpowiada mi obojtnym spojrze
niem.
- Co si dzieje? - pytam kierowc. - Czy on panu za
paci?
- Pi stwek - odpowiada mczyzna i mruga do
mnie porozumiewawczo. - Kimkolwiek on jest, skarbie,
ja na twoim miejscu bym si go trzyma.
Piset funtw? O mj Boe!
- Dziki - mwi wci oszoomiona. - To znaczy
dziki za podwiezienie.
Majc wraenie, e ni, wysiadam z autobusu i kie
ruj si do drzwi wejciowych. Lissy zdya ju zbiec
na d i otwiera je.
- Czy to autobus? - pyta ze zdumieniem. - Co on tutaj
robi?
Macham rk kierowcy, ktry odpowiada mi tak sa
mo, po czym odjeda z haasem spod domu.
- Nie wierz wasnym oczom! - mwi powoli Lissy,
patrzc, jak autobus znika za rogiem. Odwraca si do
mnie. - Tak wic... wszystko dobrze si skoczyo?
- Tak - odpowiadam. - Tak. Skoczyo si... dobrze.

189

14
No dobra. Nie mw nikomu. Tylko nikomu nie mw.
Nie mw nikomu, e wczoraj wieczorem bya na
randce z Jackiem Harperem.
Co nie znaczy, ebym w ogle planowaa komukol
wiek o tym powiedzie. Jednak kiedy nazajutrz poja
wiam si w pracy, mam bez maa pewno, e wyrwie mi
si to przypadkiem.
Albo kto sam zgadnie. Z pewnoci przecie wszyst
ko mona odczyta z mojej twarzy. Z moich ubra. Ze
sposobu, w jaki id. Czuj si tak, jakby wszystko, co ro
bi, krzyczao: Hej, zgadnijcie, co robiam wczoraj
wieczorem?".
- Hejka - mwi Caroline, gdy nalewam sobie kaw. Co sycha?
- Wszystko w porzdku, dziki! - odpowiadam, pod
skakujc przy tym. - Wieczr spdziam bardzo spokoj
nie. Po prostu... naprawd spokojnie! Z moj wsplo
katork. Obejrzaymy trzy filmy na wideo: Pretty
Woman, Notting Hill i Cztery wesela i pogrzeb. Tylko my
dwie. Nikogo wicej.
- A h a - odpowiada Caroline, wygldajc na nieco
speszon. - wietnie!
O Boe. Pogram si. Wszyscy wiedz, e tak wanie
rozpoznaje si przestpcw. Podaj zbyt wiele szczeg
w i w ten sposb si wkopuj.
Dobra, od tej chwili zero paplania. Bd si trzyma
jednowyrazowych odpowiedzi.
- Cze - mwi Artemis, gdy siadam przy swoim
biurku.
- Cze. - Zmuszam si, by nie doda niczego wicej.
Ani sowa na temat rodzaju pizzy, jak zamwiymy
z Lissy, mimo e przygotowaam sobie ca historyjk,
jak to w pizzerii myleli, e powiedziaam zielona pa
pryka" zamiast pepperoni", ha, ha, ale nieporozumie
nie.
190

Moim dzisiejszym zajciem ma by segregowanie do


kumentw, jednak zamiast tego wycigam kartk papie
ru i robi list ewentualnych miejsc, do ktrych wie
czorem mogabym zabra Jacka.
1. Pub. Nie. Zdecydowanie zbyt nudne.
2. Kino. Nie. Zbyt duo siedzenia i nierozmawiania.
3. Lodowisko. Nie mam pojcia, dlaczego to zapisa
am, skoro nie potrafi jedzi na ywach. Tyle e co
takiego byo w filmie Splash.
4.

Boe, skoczyy mi si pomysy. Ndznie, no nie?


Wpatruj si pustym wzrokiem w kartk papieru, led
wie rejestrujc sens syszanych wok rozmw.
- ...naprawd pracuje nad jakim tajemniczym pro
jektem czy to tylko plotki?
- ...najwyraniej spk w nowym kierunku, jednak
nikt nie wie dokadnie, co on ma...
- ...jest tak w ogle ten Sven? To znaczy, jak peni
funkcj?
- On jest z Jackiem, prawda? - pyta Amy, ktra pracu
je w dziale finansw, ale ktrej podoba si Nick, wic
cigle znajduje preteksty, by zajrze do naszego biura. Jest kochankiem Jacka.
- Co takiego? - Prostuj si nagle i ami przy tym
owek. Na szczcie, wszyscy s tak pochonici plot
kowaniem, e nikt nie zwraca na mnie uwagi.
Jack jest gejem? Jack jest gejem?
Dlatego nie pocaowa mnie na dobranoc. Chce, eby
my byli po prostu przyjacimi. Przedstawi mnie Svenowi, a ja bd musiaa udawa, e jest mi to obojtne,
jakbym o wszystkim przez cay czas wiedziaa...
- Jack Harper jest gejem? - pyta wanie ze zdumie
niem Caroline.
- Uznaam, e jest - odpowiada Amy i wzrusza ramio
nami. - Wyglda na geja, nie sdzicie?
- Nieszczeglnie - krzywi si Caroline. - Jak na geja
jest za mao zadbany.
191

- Nie uwaam, eby wyglda na geja! - mwi, sta


rajc si, by zabrzmiao to niefrasobliwie, tak jakbym
bya rednio zainteresowana tym tematem.
- On nie jest gejem - wtrca si Artemis tonem osoby
dobrze poinformowanej. - Czytaam w starym Newsweeku" artyku o nim i byo tam napisane, e spotyka si
wanie z prezesk Origin Software. A jeszcze wczeniej
umawia si z jak supermodelk.
Ogarnia mnie nage uczucie ulgi.
Wiedziaam, e on nie jest gejem. Oczywicie, e wie
dziaam.
A tak w ogle to, czy ludzie nie maj nic lepszego do
roboty, ni zajmowa si bezmylnymi spekulacjami na
temat osb, ktrych nie znaj?
- Czy Jack spotyka si z kim w tej chwili?
- Kto to wie?
- Jest cakiem seksowny, nie uwaacie? - pyta Caro
line z szelmowskim byskiem w oku. - Nie miaabym nic
przeciwko temu...
- Jasne - wtrca Nick. - Pewnie nie miaaby take
nic przeciwko jego prywatnemu samolotowi.
- Wyglda na to, e nie by w adnym zwizku od
mierci Pete'a Laidlera - mwi rzeczowo Artemis. - Tak
wic wtpi, by miaa wielkie szanse.
- Co za pech, Caroline - rzuca ze miechem Nick.
Czuj si naprawd nieswojo, suchajc tego wszyst
kiego. Moe powinnam opuci biuro i wrci dopiero,
gdy skocz te rozwaania? Ale moliwe, e zwrcia
bym w ten sposb na siebie uwag.
Przez krtk chwil przyapuj si na wyobraaniu
sobie, co by byo, gdybym wstaa teraz i owiadczya:
Wczoraj wieczorem byam na kolacji z Jackiem Harpe
rem". Wszyscy by si wpatrywali we mnie w osupieniu,
moe kto wcignby gwatownie powietrze i...
Och, kogo ja oszukuj? W ogle by mi nie uwierzyli,
no nie? Orzekliby, e cierpi na urojenia.
- Cze, Connor. - W moje myli wdziera si gos Ca
roline.
192

Connor? Podnosz gow z lekkim niepokojem i kon


sternacj. No i prosz, oto on, bez ostrzeenia zbliaj
cy si do mojego biurka ze zbolaym wyrazem twarzy.
Co on tutaj robi? Dowiedzia si o mnie i o Jacku?
Zaczyna mi wali serce i nerwowo odgarniam wosy.
Wczeniej ju kilka razy zauwayam go na terenie bu
dynku, ale to bdzie nasze pierwsze spotkanie twarz
w twarz od czasu zerwania.
- Cze - wita mnie.
- Cze - odpowiadam z zakopotaniem, a potem za
pada cisza.
Nagle dostrzegam, e na moim biurku w widocznym
miejscu ley niedokoczona lista z pomysami na rand
k. Sigam po ni swobodnym ruchem, zgniatam i non
szalancko wrzucam do kosza.
Ucicho plotkowanie na temat Jacka i Svena. Wiem,
e wszyscy w biurze przysuchuj si nam, nawet jeli
udaj, e zajmuj si czym innym. Mam wraenie, e
jestemy bohaterami opery mydlanej.
I doskonale wiem, jaka przypada mi rola. Jestem su
k bez serca, ktra zupenie bez powodu rzucia swego
wspaniaego, przyzwoitego faceta.
O Boe. Prawda jest taka, e rzeczywicie czuj si
winna. Za kadym razem, kiedy widz Connora albo
chocia myl o nim, zaczyna mnie ciska w klatce
piersiowej. Ale czy jego twarz naprawd musi mie wy
raz takiej uraonej godnoci? Min w stylu miertelnie
mnie zrania, ale jestem tak dobrym czowiekiem, e ci
wybaczam"?
Czuj, e moje poczucie winy topnieje, ustpujc
miejsca irytacji.
- Przyszedem tylko dlatego - odzywa si wreszcie
Connor - e wczeniej zadeklarowaem na pimie, i
razem bdziemy prowadzi stoisko z likierem pimm
podczas Korporacyjnego Dnia Rodzinnego. Oczywicie,
kiedy to czyniem, sdziem, e bdziemy... - Urywa, wy
gldajc przy tym na jeszcze bardziej zranionego. - Nie
wane. Ja jednak nie mam nic przeciwko temu. A ty?
193

Nie wypada mi powiedzie, e nie mam ochoty tkwi


obok niego przez p godziny.
- Oczywicie, e nie! - odpowiadam.
- wietnie.
- wietnie.
I znowu niezrczna cisza.
- A tak przy okazji chciaam ci powiedzie, e znalaz
am twoj niebiesk koszul - mwi, wzruszajc lekko
ramionami. - Przynios ci.
- Dziki. U mnie chyba te s jakie twoje rzeczy...
- Hej - przerywa nam Nick, podchodzc do nas
z byszczcymi zoliwie oczami i min mciciela. - Wi
dziaem ci z kim wczoraj wieczorem.
odek podskakuje mi do garda. O kurwa! Kurwa
kurwa... okej... okej... wszystko w porzdku. On nie pa
trzy na mnie. Patrzy na Connora.
Z kim, u diaba, spotka si Connor?
- To bya tylko znajoma - odpowiada sztywno.
- Jeste pewny? - pyta Nick. - Na moje oko wyglda
licie na bardzo zaprzyjanionych.
- Zamknij si, Nick - nakazuje mu Connor ze zbola
min. - Zdecydowanie za wczenie myle o... kolej
nych posuniciach. Prawda, Emmo?
- No... tak. - Przeykam lin. - Oczywicie. Z ca
pewnoci.
0 Boe.
Mniejsza z tym. Nie mam zamiaru przejmowa si
teraz Connorem. Musz myle o wanym spotkaniu.
I dziki Bogu, tu przed kocem pracy wreszcie przy
chodzi mi do gowy doskonay pomys. Waciwie to si
sama sobie dziwi, e nie pomylaam o tym wczeniej!
Jest wprawdzie pewien problem, ale bez trudu uda mi
si go pokona.
Tak jak mylaam, tylko p godziny potrzebuj, by
przekona Lissy, e kiedy powiedziano w regulaminie:
Klucz pod adnym pozorem nie moe by przekazany
jakiejkolwiek osobie trzeciej, niebdcej czonkiem",
194

w rzeczywistoci wcale tak nie mylano. Wreszcie siga


do torebki i podaje mi go. Na jej twarzy maluje si nie
pokj.
- Tylko mi go nie zgub!
- Nie zgubi! Dziki, Liss. - ciskam j. - Odwdzicz
ci si tak samo, kiedy ju bd czonkiem ekskluzywne
go klubu.
- Pamitasz haso, prawda?
- Tak. Alexander.
- Dokd si wybierasz? - pyta Jemima, wchodzc do
mojego pokoju. Jest wystrojona i gotowa do wyjcia. Ob
rzuca mnie krytycznym spojrzeniem. - adny top. Gdzie
go kupia?
- W Oxfamie. To znaczy w Whistles.
Postanowiam, e dzi wieczorem nie bd poycza
ciuchw od Jemimy. Mam zamiar ubra si we wasne,
a jeli nie spodobaj si Jackowi, bdzie to musia ja
ko przey.
- Chciaam o co spyta - mwi Jemima, mruc
oczy. - Nie wchodziycie przypadkiem wczoraj wieczo
rem do mojego pokoju?
- Nie - odpowiada niewinnie Lissy. - Dlaczego py
tasz, czy co si stao?
Jemimy nie byo a do trzeciej w nocy, a kiedy wrci
a, wszystko byo ju tak, jak trzeba. Tama klejca i ca
a reszta. Wykazaymy naprawd wielk ostrono.
- Nie przyznaje niechtnie Jemima. - Wszystko jest
na swoim miejscu. Jednak mam po prostu takie wrae
nie, jakby kto tam by.
- Moe zostawia otwarte okno? - pyta Lissy. - Czyta
am ostatnio, e wysya si do domw mapy, by krady
rne rzeczy.
- Mapy? - Jemima wpatruje si w ni ze zdumieniem.
- Wanie. Mapy tresowane przez zodziei.
Jemima patrzy z konsternacj to na mnie, to na Lissy,
a ja ze wszystkich si staram si zachowa powag.
- Mniejsza z tym - mwi szybko, aby tylko zmieni te
mat. - Jeli chcesz wiedzie, to mylia si co do Jacka.
195

Dzi wieczorem znowu si z nim spotykam. Wczorajsza


randka nie okazaa si bynajmniej katastrof!
Nie ma adnej potrzeby, by informowa j, e porzd
nie si pokcilimy i e wybiegam z restauracji, a on
musia jecha za mn na przystanek. Poniewa wane
jest tylko to, e czeka nas druga randka.
- Nie myliam si - owiadcza Jemima. - Tylko pocze
kaj. Przewiduj klsk.
Gdy wychodzi z pokoju, robi paskudn min za jej
plecami, po czym bior si do malowania rzs.
- Ktra godzina? - pytam, marszczc brwi. Na mojej
powiece niechccy pojawia si czarna plama.
- Za dziesi sma - odpowiada Lissy. - Jak macie za
miar si tam dosta?
- Takswk.
Nagle rozlega si dwik domofonu i obie jak na ko
mend podnosimy gowy.
- Przyszed za wczenie - mwi Lissy. - Troch to
dziwne.
- A moe to nie on? - Pdzimy do salonu. Lissy pierw
szej udaje si dotrze do okna.
- O mj Boe - jczy, wygldajc na ulic. - To Connor.
- Connor? - Wpatruj si w ni z przeraeniem. Connor tutaj?
- Trzyma karton z jakimi rzeczami. Mam go wpuci?
- Nie! Udawajmy, e nie ma nas w domu!
- Za pno - odpowiada Lissy i krzywi si. - Przepra
szam. Zdy ju mnie zobaczy.
Ponownie sycha dwik domofonu. Patrzymy na
siebie bezradnie.
- No dobra - mwi wreszcie. - Schodz na d.
Cholera, cholera, cholera...
Pdz na d i bez tchu otwieram drzwi. A na progu
stoi Connor z tym samym cierpitniczym wyrazem twa
rzy, z jakim obnosi si w pracy.
- Cze. To s rzeczy, o ktrych ci mwiem. Pomyla
em sobie, e moe s ci potrzebne.

196

- Dziki - odpowiadam i bior od niego karton,


w ktrym widz butelk szamponu L'Oreal i jaki swe
ter, ktrego nigdy wczeniej nie widziaam na oczy. Jeszcze nie pozbieraam twoich rzeczy, wic przynios
ci je do pracy, dobrze?
Stawiam karton na schodach i szybko odwracam si,
by Connor nie pomyla przypadkiem, e go zapraszam
na gr.
- No wic, dziki - dodaj. - Mio z twojej strony, e
to przyniose.
- Nie ma sprawy - odpowiada. Wydaje z siebie ci
kie westchnienie. - Emmo... Pomylaem, e mogliby
my wykorzysta to spotkanie jako sposobno do roz
mowy. Moe moglibymy si czego napi albo zje
razem kolacj?
- O rety - mwi pogodnie. - Z przyjemnoci, na
prawd. Ale mwic szczerze, teraz nie jest na to odpo
wiednia pora.
- Wychodzisz gdzie?
- Tak. Z Lissy. - Zerkam dyskretnie na zegarek. Za
sze sma. - Tak wic do zobaczenia wkrtce. No
wiesz, pewnie w pracy...
- Dlaczego jeste taka zdenerwowana? - Connor
przyglda mi si uwanie.
- Nic podobnego! - odpowiadam i opieram si nie
dbale o futryn.
- Co si dzieje? - Connor mruy oczy i zerka ponad
moim ramieniem w gb korytarza. - Co nie tak?
- Connor. - Uspokajajcym gestem kad mu do na
ramieniu. - Nic si nie dzieje. Wydaje ci si.
W tej wanie chwili pojawia si za mn Lissy.
- Emmo, pilny telefon do ciebie - mwi podniesio
nym gosem. - Id na gr i... och, witaj, Connor!
Niestety, Lissy to najgorszy kamca na wiecie.
- Prbujecie si mnie pozby! - Connor patrzy ze
zdumieniem to na mnie, to na Lissy.
- Wcale nie! - odpowiada Lissy, rumienic si.

197

- Chwileczk - mwi nagle Connor, przygldajc si


uwanie mojemu strojowi. - Chwileczk. Czy wybierasz
si na... randk?
Mj mzg pracuje na najwyszych obrotach. Jeli za
przecz, skoczy si to pewnie wielk ktni. Ale jeli
powiem prawd, moe nabzdyczy si i wreszcie sobie
pjdzie.
- Masz racj - odpowiadam wic. - Rzeczywicie
umwiam si.
Przez chwil panuje cisza.
- Nie wierz - owiadcza Connor, potrzsajc gow,
i ku memu zdumieniu siada ciko na murku.
Zerkam na zegarek. Za trzy sma. Cholera!
- Connor...
- Powiedziaa mi, e nie ma nikogo innego! Mwia
tak, Emmo!
- Bo nie byo! Ale... ale teraz jest. 1 zaraz si tutaj zja
wi... Connor, prosz, daj spokj. - Chwytam go za rami
i prbuj podnie, ale way przecie prawie osiem
dziesit kilo. - Prosz, nie sprawiaj, by to wszystko byo
dla nas jeszcze bardziej bolesne.
- Chyba masz racj. - Connor wreszcie wstaje z mur
ku. - Pjd ju.
Przygarbiony idzie do furtki, a ja znw czuj uku
cie winy zmieszane z przemon chci nakazania
mu, by si pospieszy. Ku memu przeraeniu odwraca
si.
- Kto to jest?
- To... to nikt, kogo by zna - mwi, krzyujc za
plecami palce. - Suchaj, niedugo umwimy si na
lunch i wtedy sobie pogadamy. Czy co w tym rodzaju.
Obiecuj.
- No dobrze - odpowiada, wygldajc na jeszcze bar
dziej zranionego ni do tej pory. - wietnie. api, o co
ci chodzi.
Przygldam si, nie majc miaoci oddycha, jak
zamyka za sob furtk i oddala si powolnym krokiem.
Id, id... nie zatrzymuj si...
198

Gdy wreszcie znika za rogiem, na drugim kocu ulicy


pojawia si srebrny samochd Jacka.
- O mj Boe - mwi Lissy, wpatrujc si w niego.
- O nie! - Osuwam si na murek. - Lissy, nie radz ju
sobie z tym wszystkim.
Jestem roztrzsiona. Dobrze zrobiby mi drink. I na
gle uwiadamiam sobie, e zdyam pomalowa tylko
jedno oko.
Srebrny samochd zatrzymuje si przed naszym do
mem i podobnie jak wczoraj wysiada z niego kierowca
w uniformie. Otwiera drzwi od strony pasaera i poja
wia si Jack.
- Cze! - Patrzy na mnie z wyranym zdziwieniem. Spniem si?
- Nie! Ja tylko... tak sobie tutaj siedziaam. No wiesz.
Podziwiaam widok. - Wskazuj rk ulic, na ktrej
mczyzna z duym brzuchem zmienia koo w przycze
pie kempingowej. - Waciwie to nie jestem jeszcze go
towa. Masz ochot wej na chwil na gr?
- J a s n e - odpowiada z umiechem Jack. - Byoby
mio.
- I odelij samochd - dodaj. - Miae si zjawi bez
niego!
- A ty nie miaa siedzie przed domem i mnie przy
apa - odparowuje z szerokim umiechem. - No do
brze, Danielu, na dzisiaj koniec. - Kiwa gow kierow
cy. - Od teraz jestem w rkach tej oto damy.
- To jest Lissy, moja wsplokatorka - mwi, gdy
kierowca wsiada z powrotem do samochodu. - Lissy, to
Jack.
- Cze. - Lissy umiecha si wstydliwie, gdy ciska
j sobie donie.
Kiedy wchodzimy po schodach do mieszkania, nagle
uwiadamiam sobie, jak bardzo s wskie i e ze cian
odazi kremowa farba, a wykadzin czu kapust. Jack
najpewniej mieszka w jakiej olbrzymiej, imponujcej
rezydencji. I pewnie ma marmurow klatk schodow.
No i co z tego? Wszyscy nie mog mie marmurw.
199

Zreszt pewnie jest okropny. Zimny i wszystko na nim


stuka. Na pewno stale kto si na nim lizga, a poza tym
z pewnoci atwo si szczerbi...
- Emmo, jeli chcesz si przygotowa, to ja w tym
czasie poczstuj Jacka czym do picia - proponuje Lis
sy z umiechem, ktry oznacza: On jest miy!".
- Dziki - odpowiadam, rzucajc jej spojrzenie w sty
lu: nieprawda?". Pdz do swojego pokoju i pospiesz
nie bior si do malowania drugiego oka.
Po chwili sysz ciche pukanie do drzwi.
- Prosz! - woam, mylc, e to Lissy. Jednak do
rodka wchodzi Jack, trzymajc w doni kieliszek sod
kiej sherry. - Och, dziki! - mwi z wdzicznoci. Drink dobrze mi zrobi.
- Nie bd wchodzi - sumituje si.
- Nie, w porzdku. Usid sobie.
Wskazuj na ko, ale cae jest zarzucone ciuchami.
A na taborecie przy toaletce ley stos gazet. Do diaska,
powinnam bya wczeniej chocia troch posprzta.
- Postoj - mwi Jack i umiecha si lekko. Pociga
yk czego, co wyglda na whisky, i z wyrazem fascynacji
rozglda si po pokoju. - A wic to jest twj pokj. Twj
wiat.
- Tak. - Rumieni si lekko, odkrcajc byszczyk. Troch tu baaganu...
- Bardzo tu mio. Bardzo domowo. - Widz, e omia
ta spojrzeniem stojce w kcie buty, zwisajcy z lampy
telefon komrkowy, lustro, na ktrym przewieszone s
acuszki i now spdnic na drzwiach szafy. - Funda
cja Antyrakowa? - pyta z zaintrygowaniem, przyglda
jc si metce. - Co to...
- To sklep - odpowiadam obronnie. - Z uywan
odzie.
- Ach. - Kiwa gow ze zrozumieniem. - adna kapa dodaje z umiechem.
- To ma by ironia - wyjaniam pospiesznie. - Iro
niczny manifest.
Boe, jakie to krpujce. Powinnam bya pooy inn.
200

A teraz Jack przyglda si z niedowierzaniem otwar


tej szufladzie toaletki, ktra jest pena kosmetykw.
- Ile ty masz szminek?
- Kilka... - mwi i pospiesznie j zamykam.
Moe zaproszenie Jacka do rodka nie byo jednak
zbyt dobrym pomysem? Bierze do rki moje witaminy
Perfectil i uwanie si im przyglda. Co moe by inte
resujcego w witaminach? A teraz patrzy na szydeko
wany pasek od Katie.
- Co to takiego? W?
- Pasek - odpowiadam, krzywic si. Wkadam wa
nie do ucha kolczyk. - Wiem. Jest szkaradny. Nie znosz
robtek szydekowych.
Gdzie si podzia drugi kolczyk? Gdzie on jest?
Och, okej, ju jest. Co robi Jack?
Odwracam si i widz, e zafascynowany wpatruje si
w mj wykres z wiczeniami, ktry zawiesiam w stycz
niu po tym, jak cae wita spdziam na pochanianiu
czekoladek Quality Street.
- Poniedziaek, 7.00 - czyta na gos. - Energiczny
bieg wok domu. Czterdzieci przysiadw. Przerwa na
lunch: zajcia jogi. Wieczr: kaseta z wiczeniami Pilates. Szedziesit przysiadw". - Pociga yk whisky. Godne podziwu. Robisz to wszystko?
- No c - odzywam si po chwili milczenia. - Niezu
penie udaje mi si wykona kady punkt... To by do
ambitny plan... No wiesz... Mniejsza z tym! - Szybko
spryskuj si perfumami. - Chodmy!
Musz go szybko std wycign, zanim dostrzee na
przykad pudeko z tampaksami i zapyta, co to jest.
O rany! Dlaczego, u licha, tak go wszystko interesuje?

15
Gdy zanurzamy si w ciepym wieczornym powietrzu,
czuj si lekka i szczliwa. Atmosfera jest zupenie in
na ni podczas naszego wczorajszego spotkania. Nie ma
201

oniemielajcych samochodw ani wytwornych restau


racji. Jest znacznie swobodniej. I zabawniej.
- No wic czeka nas wieczr w stylu Emmy - mwi
Jack, gdy idziemy w kierunku gwnej ulicy.
- Owszem! - Unosz rk i zatrzymuj takswk. Po
daj kierowcy nazw ulicy w Clerkenwell, od ktrej od
chodz te wszystkie mae uliczki.
- A wic wolno nam skorzysta z takswki? - pyta a
godnie Jack, gdy wsiadamy. - Nie musimy czeka na au
tobus?
- W drodze wyjtku - odpowiadam z udawan srogoci.
- Jedziemy co zje? Napi si? Potaczy? - prbu
je zgadywa, gdy ruszamy.
- Poczekaj, a dowiesz si! - Umiecham si do niego
promiennie. - Pomylaam, e moglibymy spdzi na
prawd swobodny, spontaniczny wieczr.
- Wczoraj chyba troch przesadziem z tym planowa
niem - odzywa si Jack po chwili milczenia.
- Nie, byo uroczo! - zapewniam go uprzejmie. Moe tylko za duo si starae. Wiesz, czasami lepiej
po prostu popyn z prdem i zobaczy, co si bdzie
dziao.
- Masz racj - umiecha si Jack. - No c, nie mog
si doczeka popynicia z prdem.
Gdy przejedamy przez Upper Street, czuj si na
prawd dumna z siebie. Dzisiejszy wieczr pokazuje, e
jestem prawdziw londynk. Potrafi zabra moich go
ci do miejsc lecych z dala od utartych szlakw. Po
trafi znale miejsca niedostpne dla innych. To zna
czy nie chodzi o to, e mam jakie zastrzeenia do
restauracji Jacka. Jednak duo bardziej odjazdowy b
dzie dzisiejszy wieczr w sekretnym klubie! No i kto
wie, moe zjawi si tam Madonna?!
Do Clerkenwell docieramy po jakich dwudziestu mi
nutach. Upieram si, e to ja zapac za takswk, po
czym wiod Jacka jedn z uliczek.

202

- Bardzo interesujce - orzeka, rozgldajc si. - Do


kd idziemy?
- Poczekaj - odpowiadam enigmatycznie. Podchodz
do drzwi, naciskam guzik domofonu i z miym dreszczy
kiem emocji wyjmuj z kieszeni klucz Lissy.
To zrobi na nim wielkie wraenie. To zrobi na nim tak
wielkie wraenie!
- Sucham? - rozlega si gos.
- Witam - mwi swobodnie. - Chciaabym rozma
wia z Alexandrem.
- Z kim? - pyta gos.
- Z Alexandrem - powtarzam i umiecham si zna
czco. Oczywicie, e musz si upewni.
- Tu nie ma adnego Alexandra.
- Pani nie rozumie. A-lex-an-der - wymawiam wyra
nie.
- Nie ma Alexandra.
Nagle uwiadamiam sobie, e pewnie zadzwoniam
do niewaciwych drzwi. To znaczy pamitam, e to by
y wanie te, ale moe jednak tamte, z tymi matowymi
szybami. Tak. Tamte wygldaj bardziej znajomo.
- Niewielki problem techniczny. - Umiecham si do
Jacka i wciskam dzwonek.
Cisza. Czekam chwil, po czym prbuj jeszcze raz.
I jeszcze. adnej odpowiedzi. No wic... to rwnie nie
te drzwi.
Kurwa ma.
Ale ze mnie kretynka. Dlaczego nie sprawdziam ad
resu? Byam po prostu pewna, e pamitam, gdzie to jest.
- Jakie kopoty? - pyta Jack.
- Nie! - odpowiadam pospiesznie i umiecham si
promiennie. - Prbuj tylko przypomnie sobie, gdzie...
Rozgldam si wok, starajc si nie wpa w pani
k. Ktre to drzwi? Czy bd musiaa dzwoni do kade
go domu na tej ulicy? Odchodz kilka krokw, wysilajc
pami. I wtedy dostrzegam nastpn uliczk, prawie
tak sam jak ta.

203

Ogarnia mnie przeraenie. Czy w ogle jestemy na


waciwej ulicy? Przechodz szybko kilka metrw i przy
gldam si tej drugiej. Wyglda identycznie. Rzdy nija
kich drzwi i pozasanianych okien.
Moje serce zaczyna bi coraz szybciej. Co mam zro
bi? Nie mog naciska kadego dzwonka na kadej
cholernej ulicy w pobliu. A nawet mi w gowie nie za
witao, e co takiego moe si zdarzy. Nie pomyla
am, e...
Ale jestem gupia! Zadzwoni do Lissy! Ona mi po
wie. Wycigam telefon i wystukuj numer domowy, ale
natychmiast wcza si sekretarka.
- Cze, Lissy, to ja - mwi, starajc si, by za
brzmiao to lekko i niefrasobliwie. - Pojawi si male
ki problem, to znaczy nie bardzo pamitam, za ktrymi
konkretnie drzwiami znajduje si klub. Ani waci
wie... na jakiej ulicy. Czy mogaby do mnie zadzwoni?
Dziki!
Podnosz gow i widz, e Jack przyglda mi si
uwanie.
- Wszystko w porzdku?
- To tylko drobna usterka - odpowiadam i miej si
swobodnie. - Gdzie tutaj mieci si sekretny klub, ale
nie mog sobie przypomnie gdzie.
- Nic si nie stao - zapewnia uprzejmie Jack. - To
si zdarza.
Ponownie dzwoni do domu, ale jest zajte. Szybko
wystukuj numer komrki Lissy, ale jest wyczona.
O kurwa ma. Kurwa, kurwa ma. Nie moemy prze
cie sta na ulicy przez cay wieczr.
- Emmo - odzywa si ostronie Jack. - Czy chciaa
by, abym dokona rezerwacji w...
- Nie! - Podskakuj, jakby udlia mnie pszczoa.
Jack nie bdzie niczego rezerwowa. Powiedziaam, e
to ja zorganizuj nasze spotkanie i tak wanie b
dzie. - Nie, dziki. Wszystko w porzdku. - Podejmuj
pospieszn decyzj. - Zmiana planw. Pojedziemy do
Antonio's.
204

- M g b y m zadzwoni po samochd... - zaczyna


Jack.
- Niepotrzebny nam samochd! - Ruszam z determi
nacj w kierunku gwnej ulicy i dziki Bogu, wanie
nadjeda wolna takswka. Zatrzymuj j, otwieram
Jackowi drzwi i mwi do kierowcy: - Dzie dobry, pro
sz do Antonio's na Sanderstead Road w Clapham.
Hura! Zachowaam si dorole, stanowczo i uratowa
am sytuacj.
- Gdzie si znajduje Antonio's? - pyta Jack, gdy tak
swka rusza.
- Nieco na uboczu, w poudniowym Londynie. Ale
tam jest naprawd przyjemnie. Lissy i ja czsto tam by
waymy, gdy jeszcze mieszkaymy w Wandsworth. S
tam due sosnowe stoy, przepyszne jedzenie, sofy
i w ogle. I nigdy nie poganiaj klientw.
- Brzmi super. - Jack umiecha si, a ja odpowiadam
mu umiechem penym dumy.
No dobra, jazda z Clerkenwell do Clapham nie po
winna tak dugo trwa. Powinnimy by na miejscu ju
cae wieki temu. To przecie naprawd niedaleko!
Kiedy mija p godziny, pochylam si i po raz kolejny
pytam kierowc:
- Co si dzieje?
- Korki, kochana. - Wzrusza beztrosko ramionami. Co mona na nie poradzi?
Moesz przecie znale jak sprytn, woln od kor
kw tras, tak jak powinni to robi takswkarze - mam
ochot wrzasn z wciekoci. Jednak mwi grzecz
nie:
- Wic... jak pan myli, kiedy tam dotrzemy?
- Kto wie?
Cofam si, czujc, e mj odek fika pene frustra
cji kozioki.
Powinnimy byli uda si do jakiego lokalu w Cler
kenwell. Albo w Covent Garden. Kretynka ze mnie taka,
e szkoda gada.
205

- Emmo, nie przejmuj si - pociesza mnie Jack. - Je


stem pewny, e kiedy ju dojedziemy, bdzie naprawd
super.
- Mam nadziej - odpowiadam z bladym umiechem.
Nie jestem w stanie prowadzi rozmowy towarzy
skiej. Koncentruj si na tym, by si woli popdzi tak
swkarza. Wygldam przez okno i wiwatuj w duchu za
kadym razem, kiedy kody pocztowe na ulicach okazuj
si coraz blisze miejsca naszego przeznaczenia.
SW3...SW11... SW4!
Nareszcie! Jestemy w Clapham. Ju prawie na miej
scu...
Cholera. I znowu te pieprzone czerwone wiata. Le
dwo mog usiedzie na miejscu. A kierowca zachowuje
si tak, jakby to nie miao adnego znaczenia.
Okej, zielone! Jed! Natychmiast jed!
Ale on rusza w ten swj leniwy sposb, jakbymy mie
li wolny cay dzie... Jedzie powoli... teraz wpuszcza
przed siebie inny samochd! Co on, do cholery, robi?
Uspokj si, Emmo. Oto ta ulica. Wreszcie.
- No wic jestemy! - mwi, starajc si, by mj gos
brzmia beztrosko. Wysiadamy z takswki. - Troch to
trwao.
- Nie ma sprawy - odpowiada Jack. - To miejsce wy
glda super!
Gdy pac takswkarzowi, musz przyzna, e nawet
jestem zadowolona z przyjazdu tutaj. Antonio's wyglda
naprawd oszaamiajco! Znajom zielon fasad
ozdabiaj kolorowe wiateka, do markizy przyczepio
ne s baloniki, a z uchylonych drzwi dobiega muzyka
i miech. Sysz nawet gone piewy.
- Zazwyczaj to miejsce nie ttni a takim yciem! mwi ze miechem i kieruj si ku drzwiom. Widz, e
tu przy wejciu stoi Antonio. - Dzie dobry! - witam
go, otwierajc szerzej drzwi. - Antonio!
- Emma! - odpowiada Antonio, ktry stoi w pobliu
z kieliszkiem wina w doni. Jego twarz jest zarumienio
na, umiech szerszy ni zazwyczaj. - Bellissima! - Cau206

je mnie gono w obydwa policzki, a mnie ogarnia uczu


cie ulgi. Przyjazd tutaj by doskonaym pomysem. Oso
bicie znam kierownictwo. Ju oni dopilnuj, bymy si
dobrze bawili. - To jest Jack - mwi, umiechajc si.
- J a c k ! Wspaniale ci pozna! - Antonio cauje
w obydwa policzki take i Jacka, po czym chichocze.
- Moglibymy dosta stolik dla dwch osb?
- Ach... - Robi smutn min. - Skarbie, zamknite!
- Co takiego? - Wpatruj si w niego, skonsternowa
na. - A l e . . . ale przecie nie jest zamknite. S tutaj lu
dzie! - Rozgldam si po radosnych twarzach.
- To prywatne przyjcie! - Antonio podnosi kieliszek
w kierunku kogo po drugiej stronie sali i woa co po
wosku. - Wesele mojego siostrzeca. Poznaa go?
Guido. Kilka sezonw temu kelnerowa u mnie.
- Nie... nie jestem pewna.
- Na studiach prawniczych pozna doprawdy urocz
dziewczyn. Jest prawnikiem z penymi kwalifikacjami.
Gdyby kiedy potrzebowaa porady...
- Dziki. No c... moje gratulacje.
- Mam nadziej, e przyjcie bdzie udane - yczy
Jack i ciska mi rami. - Nic si nie stao, Emmo, skd
moga o tym wiedzie.
- Kochana, tak mi przykro! - mwi Antonio, widzc
moj min. - Innego wieczoru nakryj wam nasz naj
lepszy stolik. Zadzwo wczeniej i daj zna...
- Tak zrobi - odpowiadam z wymuszonym umie
chem. - Dziki, Antonio.
Nie jestem w stanie spojrze na Jacka. Przywlokam
go a do Clapham, by tak to si skoczyo.
Musz jako uratowa sytuacj. I to szybko.
- Pjdziemy do pubu - postanawiam, kiedy przystaje
my na chodniku. - Nie ma przecie nic zego w posie
dzeniu w pubie i wypiciu drinka, prawda?
- Brzmi to niele - odpowiada agodnie Jack i rusza
za mn.
Id pospiesznie chodnikiem w kierunku szyldu z na
pisem Szkapi eb" i otwieram drzwi. Nigdy wczeniej
207

nie byam w tym pubie, ale z pewnoci jest w nim ca


kiem...
Chyba jednak nie.
To z pewnoci najbardziej ponury pub, jaki w yciu
widziaam. Wytarta wykadzina, zero muzyki i mczy
zna z wystajcym brzuchem, jedyny klient.
Nie mog mie randki z Jackiem w takim miejscu. Po
prostu nie mog.
- No tak! - mwi, z powrotem zatrzaskujc drzwi. Zastanwmy si jeszcze raz. - Szybko przebiegam wzro
kiem ulic, jednak poza lokalem Antonia wszystko jest
pozamykane z wyjtkiem kilku paskudnych barw z je
dzeniem na wynos. - No c... Wemy w takim razie tak
swk i jedmy z powrotem do miasta! - proponuj
z wymuszonym dobrym humorem. - Nie powinno nam
to zaj duo czasu.
Podchodz do krawdzi chodnika i podnosz rk.
W cigu nastpnych trzech minut nie przejeda a
den samochd. Nie tylko takswka. Po prostu ani jeden
samochd.
- Do tu spokojnie - zauwaa wreszcie Jack.
- No c, waciwie to dzielnica mieszkalna. Antonio's
to tutaj wyjtek.
Na zewntrz sprawiam wraenie spokojnej, jednak
zaczyna we mnie narasta panika. Co teraz? Czy powin
nimy uda si pieszo na Clapham High Street? Ale to
kilka cholernych kilometrw std.
Zerkam na zegarek i dostrzegam ze zdumieniem, e
jest ju pitnacie po dziewitej. Ponad godzin straci
limy na gupoty i nie wypilimy nawet jednego drinka.
I to wszystko przeze mnie. Nie potrafi zorganizowa
wieczornego wyjcia - nic mi nie wychodzi.
Czuj, e zaraz wybuchn paczem. Mam ochot
usi na chodniku, schowa twarz w doniach i szlo
cha.
- Co powiesz na pizz? - pyta Jack, a moja gowa pod
skakuj z nag nadziej.
- Czemu pytasz? Czy znasz w pobliu jak pizzeri?
208

- Widz, e niedaleko std sprzedaj pizz. - Wskazu


je gow na jedno z tych obskurnych miejsc z jedzeniem
na wynos. - I widz te awk. - Pokazuje na drug stro
n ulicy, gdzie znajduje si niewielki ogrodzony skwer
z wybrukowanymi ciekami, z drzewami, a take drew
nian awk. - Ty id po pizz. - Umiecha si do mnie. Ja zajm awk.
Nigdy w yciu nie czuam si tak zaenowana. Nigdy.
Jack Harper zaprasza mnie do najwspanialszej, naj
bardziej wytwornej restauracji na wiecie. A ja od
wdziczam mu si parkow awk w Clapham.
- Oto pizza - mwi, przychodzc z dwoma gorcymi
pudekami do miejsca, gdzie siedzi. - Wziam margharit, szynk i pieczarki, i pepperoni.
Trudno mi uwierzy, e to wanie bdzie nasza kola
cja. Chodzi o to, e ta pizza nawet nie wyglda adnie.
To nie jest pizza z gatunku wymienitych, z zapiekany
mi karczochami. To po prostu kawaki gliniastego cia
sta z roztopionym, aczkolwiek nieco ju zastygym se
rem i kilkoma podejrzanymi dodatkami.
- wietnie - odpowiada z umiechem Jack. Odgryza
duy ks, po czym siga do wewntrznej kieszeni mary
narki. - Prosz, to mia by prezent na dobranoc, ale
skoro jestemy tutaj...
Przygldam si ze zdumieniem, jak wyjmuje niewiel
ki shaker do koktajli ze stali nierdzewnej i dwa kubki
od kompletu. Odkrca shaker i ku memu zaskoczeniu
nalewa do kubkw rowawy przezroczysty pyn.
Czy to jest?...
- Nie wierz! - Wpatruj si w niego szeroko otwar
tymi oczami.
- No c, daj spokj. Nie mogem pozwoli, by do
koca ycia zastanawiaa si, jak to smakuje, prawda? Podaje mi kubek i unosi swj. - Twoje zdrowie.
- Z d r w k o . - Pocigam yk koktajlu... O mj Boe,
jest przepyszny. Cierpki i jednoczenie sodki, z lekkim
posmakiem wdki.
209

- Dobry?
- Pyszny! - odpowiadam i pocigam jeszcze jeden yk.
On jest dla mnie taki miy. Udaje, e dobrze si bawi.
Ale co tak naprawd myli? Z pewnoci gardzi mn. My
li na pewno, e jestem niefrasobliw, paskudn krow.
- Emmo, wszystko w porzdku?
- Niezupenie. - Mam nieco ochrypy gos. - Jack,
przepraszam ci. Bardzo przepraszam. Naprawd mia
am wszystko zaplanowane. Mielimy i do takiego
wietnego, superodlotowego klubu, w ktrym bywaj
sawni ludzie, i mielimy naprawd dobrze si bawi...
- Emmo... - Jack odstawia na ziemi kubek i spogl
da na mnie. - Pragnem spdzi ten wieczr z tob.
I tak wanie si dzieje.
- No tak, ale...
- Tak wanie si dzieje - powtarza stanowczo.
Powoli nachyla si ku mnie, a mnie zaczyna wali
serce. O mj Boe. O mj Boe. On mnie zaraz pocauje.
On mnie zaraz...
- Aaa! Aaa! Aaa!
W panice zrywam si z awki. Po mojej nodze biegnie
pajk. Wielki czarny pajk.
- Zrzu go! - woam gorczkowo. - Zrzu go!
Jack szybkim ruchem strca pajka na traw, a ja opa
dam z powrotem na awk. Serce wali mi jak motem.
No i oczywicie nastrj prys. Super. Po prostu super.
Jack prbuje mnie pocaowa, a ja wrzeszcz. Mog so
bie pogratulowa dzisiejszego zachowania.
Dlaczego zachowaam si tak aonie, myl z wciek
oci. Dlaczego zaczam krzycze? Powinnam bya po
prostu zacisn zby!
Oczywicie nie dosownie zacisn zby. Ale powin
nam bya zachowa spokj. Powinnam tak si wczu
w sytuacj, e w ogle nie dostrzegabym pajka.
- Nie boisz si pajkw - mwi do Jacka i miej si
z zakopotaniem. - Myl zreszt, e nie boisz si niczego.
Jack w odpowiedzi umiecha si wymijajco.
- Boisz si czego? - Nie daj za wygran.
210

- Prawdziwi mczyni niczego si nie boj - odpo


wiada artobliwym tonem.
Czuj lekkie niezadowolenie. Jack zdecydowanie nie
naley do ludzi, ktrzy lubi mwi o sobie.
- Skd si wzia ta blizna? - pytam, wskazujc na je
go nadgarstek.
- To duga i nudna historia. - Umiecha si. - Nie
miaaby ochoty jej sucha.
A wanie, e mam ochot, odpowiadam natychmiast
w mylach. Chc j usysze. Ale umiecham si tylko
i popijam kolejny yk koktajlu.
Teraz Jack wpatruje si przed siebie, jakby mnie
w ogle tutaj nie byo.
Czyby zapomnia o caowaniu?
Czy ja powinnam go pocaowa? Nie. Nie.
- Pete uwielbia pajki - odzywa si nagle. - Trzyma
je jako zwierztka domowe. Wielkie, wochate. I we.
- Powanie? - Krzywi si.
- Szaleniec. To by cholernie szalony kole. - Jack
gwatownie wypuszcza powietrze.
- Nadal ci go brakuje... - mwi z wahaniem.
- Tak. Nadal mi go brakuje.
Znowu zapada cisza. Z oddali sysz, jak grupa ludzi
wychodzi z Antonio's, woajc co do siebie po wosku.
- Czy zostawi rodzin? - pytam z zaciekawieniem,
a twarz Jacka natychmiast staje si nieprzenikniona.
- Poniekd - odpowiada.
- Spotykasz si z nimi?
- Okazjonalnie. - Oddycha gboko, po czym odwraca
si i umiecha. - Masz na brodzie sos pomidorowy. Gdy wyciga rk, by go wytrze, nasze spojrzenia spo
tykaj si. Powoli nachyla si ku mnie. O mj Boe. To
jest to, to jest wanie ta chwila. To jest...
- Jack...
Oboje ze zdumieniem zrywamy si na rwne nogi, a ja
upuszczam na ziemi kubek z koktajlem. Odwracam si
i patrz z niedowierzaniem. Przy furtce stoi Sven.
Co, do kurwy ndzy, robi tutaj Sven?!
211

- Doskonae wyczucie czasu - mruczy Jack. - Cze,


Sven.
- Co on tutaj robi?! - Wpatruj si w Jacka. - Skd
wiedzia, gdzie jestemy?
- Zadzwoni do mnie, kiedy posza po pizz. - Jack
wzdycha i pociera czoo. - Nie sdziem, e uda mu si
dotrze tak szybko. Emmo, co mi wyskoczyo. Musz
z nim zamieni kilka sw. Obiecuj, e to nie potrwa
dugo. Okej?
- Okej - odpowiadam i wzruszam lekko ramionami.
Co w kocu mog powiedzie? Jednak w rodku trz
s si z frustracji, ktra graniczy z gniewem. Starajc
si zachowa spokj, sigam po shaker, wlewam do
swojego kubka resztk koktajlu i od niechcenia przesu
wam si na awce, tak by lepiej sysze.
- ...co teraz zrobi...
- ...plan B... z powrotem do Glasgow...
- ...pilnie...
Podnosz gow i nagle moje spojrzenie napotyka
wzrok Svena. Szybko si odwracam, udajc, e przygl
dam si ziemi. Gosy staj si cichsze i nie sysz ju ani
sowa. Nastpnie Jack podchodzi do mnie.
- Emmo... Naprawd strasznie mi przykro, ale musz
jecha.
- Jecha? - Przygldam mu si ze zdumieniem. - Jak
to, teraz?
- Bd musia wyjecha na kilka dni. Przepraszam
ci. - Siada obok mnie na awce. - To naprawd wane.
- Och. No tak.
- Sven zamwi samochd, ktry odwiezie ci do
domu.
wietnie, myl ponuro. Wielkie dziki, Sven.
- To naprawd... mie z jego strony. - Grzebi czub
kiem buta w ziemi.
- Emmo, naprawd musz jecha - mwi Jack, widzc
moj min. - Ale spotkamy si, gdy tylko wrc, dobrze?
Na tym Korporacyjnym Dniu Rodzinnym. I wtedy... na
stpi cig dalszy.
212

- W porzdku. - Prbuj si umiechn. - Byoby


super.
- wietnie si dzisiaj bawiem.
- Ja te - mwi, wpatrujc si w awk. - Na
prawd.
- Jeszcze nieraz bdziemy si dobrze bawi. - Deli
katnie unosi mj podbrdek i patrzy mi w oczy. - Obie
cuj ci to, Emmo.
Nachyla si i tym razem w jego ruchach nie ma ani
odrobiny wahania. Jego usta stykaj si z moimi. S
sodkie i stanowcze. Cauje mnie. Jack Harper cauje
mnie na awce w parku.
Jego usta otwieraj moje, kilkudniowy zarost ociera
si o moj twarz. Obejmuje mnie ramieniem i przyci
ga do siebie, a mnie oddech winie w krtani. Odrucho
wo sigam pod jego marynark i gadz lini mini
pod jego koszul. Mam ochot j z niego zedrze. O Bo
e, tak bardzo tego pragn. Chc wicej.
Nagle on odsuwa si, a ja mam uczucie, e zostaam
wyrwana z cudownego snu.
- Emmo, musz jecha.
Moje usta s nabrzmiae i wilgotne. Wci czuj do
tyk jego skry. Pulsuje cae moje ciao. To nie moe tak
si skoczy. Nie moe.
- Nie odchod - sysz wasne sowa wypowiedziane
schrypnitym gosem. - Daj mi jeszcze p godziny.
Co ja sugeruj? e bzykniemy si pod jakim krza
kiem?
Waciwie to tak. Gdziekolwiek. Jeszcze nigdy w y
ciu tak rozpaczliwie nikogo nie pragnam.
- Nie chc wyjeda. - Jego ciemne oczy staj si
prawie czarne. - Ale musz. - Ujmuje moj do, a ja
ciskam mocno jego rk, starajc si przeduy nasz
kontakt tak dugo, jak to tylko moliwe.
- No wic... Do... do zobaczenia. - Ledwie jestem
w stanie mwi.
- Ju si nie mog doczeka.
- Ja te.
213

- Jack. - Oboje podnosimy gowy i widzimy Svena.


- Id! - woa Jack.
Wstajemy, a ja dyskretnie odwracam wzrok od wy
brzuszenia w jego spodniach.
Mogabym pojecha razem z nim samochodem i...
Nie. Nie. Cofam tam. Wcale tego nie pomylaam.
Kiedy dochodzimy do ulicy, widz, e przy krawni
ku zaparkowane s dwa samochody. Sven stoi przy jed
nym z nich, a drugi jest najwyraniej dla mnie. Jasny
gwint. Czuj si tak, jakbym nagle staa si czonkiem
rodziny krlewskiej czy co w tym rodzaju.
Gdy kierowca otwiera przede mn drzwi, Jack dotyka
przelotnie mojej doni. Mam ochot przytuli si do
niego i jeszcze troch pocaowa, ale jako udaje mi si
zapanowa nad wasnym zachowaniem.
- Cze - mruczy.
- Cze - mrucz w odpowiedzi.
Nastpnie wsiadam do samochodu, drzwi zamykaj
si z kosztownie brzmicym stukniciem i ruszamy.

16
Nastpi cig dalszy. To mogo oznacza...
Albo te...
O Boe. Za kadym razem, kiedy o tym myl, mj o
dek reaguje bolesnym saltem. Nie jestem w stanie
skupi si na pracy. Nie jestem w stanie myle o ni
czym innym.
Korporacyjny Dzie Rodzinny to spotkanie subowe,
powtarzam sobie. Nie randka. Bdzie tam panowa ofi
cjalna atmosfera i z pewnoci jedyne, co moe si zda
rzy, to kilka sw zamienionych z Jackiem w formalnym
stylu, cechujcym kontakty pracodawcy z pracowni
kiem. Moe uciniemy sobie donie. Nic poza tym.
Ale... przecie nie wiadomo, co moe si zdarzy p
niej.
Nastpi cig dalszy.
214

O Boe. O Boe.
W sobot rano wstaj wczenie, robi peeling caego
ciaa, spryskuj si pod pachami antyperspirantem Immac, smaruj si moim najdroszym balsamem do ciaa
i maluj paznokcie u stp.
Tylko i wycznie dlatego, e trzeba o siebie dba.
Bez adnego innego powodu.
Decyduj si na koronkowy stanik marki Gossard",
majteczki do kompletu i szyt ze skosu sukienk, w kt
rej jest mi bardzo adnie. Nastpnie, lekko si rumie
nic, wrzucam do torebki kilka prezerwatyw. Tylko i wy
cznie na wszelki wypadek. Jest to lekcja, ktrej mi
udzielono, kiedy miaam jedenacie lat i naleaam do
zuchw. Na zawsze zapamitaam, e trzeba by przy
gotowanym. No dobrze, moe Brunatna Sowa miaa na
myli raczej zapasowe chusteczki i przybornik do szycia,
niekoniecznie prezerwatywy, jednak zasada to zasada,
nieprawda?
Przegldam si w lustrze, nakadam na usta ostatni
warstw byszczyku i spryskuj si Allure. Okej. Gotowa
na seks.
To znaczy na Jacka.
To znaczy... O Boe. Niewane.
Rodzinny dzie odbywa si w Panther House - wiej
skiej rezydencji w Hertfordshire, nalecej do Panther
Corporation. Organizowane s tam szkolenia, konferen
cje i dni burz mzgw. Nie bywam zapraszana na adne
z tego typu spotka. Nigdy wic wczeniej tutaj nie by
am i kiedy wysiadam z takswki, musz przyzna, e
Panther House robi wraenie. To naprawd adny, duy,
stary budynek z wieloma oknami i kolumnami od fron
tu. Zosta pewnie zbudowany w... w jakim dawnym
okresie.
- Wspaniaa georgiaska architektura - mwi kto,
chrzszczc butami na wirowym podjedzie.
Okres georgiaski. To wanie miaam na myli.
Podam w kierunku, z ktrego dobiega muzyka. Ob
chodz dom i widz, e na olbrzymim trawniku impreza
215

trwa ju w najlepsze. Wszdzie rozmieszczono chor


giewki w jaskrawych kolorach, porozstawiano namioty,
na niewielkiej estradzie gra jaki zesp, a dzieci pisz
cz, bawic si na nadmuchiwanym zamku.
- Emmo! - Podnosz wzrok i widz zbliajcego si
ku mnie Cyrila. Przebrany jest za bazna, a na gowie
ma czerwono-ty spiczasty kapelusz. - Gdzie twj ko
stium?
- Kostium! - Udaj niezwykle zaskoczon. - O rety!
Nie wiedziaam, e mamy si przebra.
To nie jest prawda. Wczoraj koo pitej po poudniu
Cyril rozesa do wszystkich e-mail o wysokim prioryte
cie, nastpujcej treci: PRZYPOMNIENIE: NA KDR
WSZYSTKICH PRACOWNIKW PANTHER CORPORA
TION OBOWIZUJE PRZEBRANIE.
Ale jak mona wykombinowa przebranie na pi mi
nut przed imprez? A nie miaam zamiaru pojawia si
tutaj w jakim koszmarnym, nylonowym szkaradztwie
ze sklepu z kostiumami.
Poza tym co mog mi teraz zrobi?
- Przepraszam - mwi z roztargnieniem, rozgldajc
si w poszukiwaniu Jacka. - Nic si przecie nie stao...
- Oj, ludzie, ludzie! Bya o tym mowa w notatce su
bowej, bya w biuletynie... - Gdy prbuj si oddali,
apie mnie za rami. - No c, bdziesz musiaa si za
dowoli ktrym z zapasowych kostiumw.
- Sucham...? - Przygldam mu si w osupieniu. Jakim zapasowym...?
- Miaem przeczucie, e co takiego moe si zda
rzy - odpowiada Cyril, a w jego gosie pobrzmiewa
triumf. - Na wszelki wypadek poczyniem odpowiednie
kroki.
Dreszcz przebiega mi po plecach. On chyba nie ma na
myli...
Jemu z pewnoci nie chodzi o...
- Mamy wiele kostiumw do wyboru - dodaje zach
cajco.
Nie. Wykluczone. Musz std uciec. Natychmiast.
216

Prbuj si wyrwa, jednak jego do na moim ramie


niu przypomina zacisk. Cignie mnie do namiotu, w kt
rym dwie panie w rednim wieku stoj przy stojaku z...
O mj Boe! Z najbardziej odraajcymi kostiumami
z syntetycznych materiaw w jaskrawych kolorach,
jakie zdarzyo mi si widzie. S gorsze ni w sklepie.
Skd on je wytrzasn?
- Nie - mwi w panice. - Naprawd. Wolaabym zo
sta tak, jak jestem.
- Wszyscy musz mie jaki kostium - odpowiada sta
nowczo Cyril. - Wysaem wam e-mail!
- Ale... ale to naprawd jest kostium! - Szybko poka
zuj moj sukienk. - Zapomniaam ci powiedzie. To...
kostium z letnich przyj ogrodowych z lat dwudzie
stych, autentyczny...
- Emmo, to ma by radosny dzie - warczy Cyril. A czci zabawy jest ogldanie naszych wsppracow
nikw i ich rodzin w zabawnych przebraniach. A tak na
marginesie, gdzie twoja rodzina?
- Och. - Robi pen alu min, ktr wiczyam
przed lustrem przez cay tydzie. - Oni... oni naprawd
nie mogli przyjecha.
Powodem czego moe by to, e nic im o tym nie wspo
mniaam.
- Ale powiedziaa im? - Mierzy mnie podejrzliwym
spojrzeniem. - Przesaa im ulotk?
- Tak! - Krzyuj za plecami palce. - Oczywicie, e
powiedziaam. Naprawd bardzo auj, e nie mogli
przyjecha!
- No c. Bdziesz si w takim razie musiaa bawi
w towarzystwie innych rodzin i kolegw z pracy. Prosz
bardzo. Krlewna nieka. - Wciska mi w rce potwor
n nylonow sukienk z bufiastymi rkawami.
- Nie chc by Krlewn niek... - zaczynam, po
czym szybko milkn, gdy dostrzegam, jak Moira z ksi
gowoci z nieszczliw min wciga na siebie wielki
i wochaty kostium goryla. - No dobra. - Bior sukien
k. - Bd Krlewn niek.
217

Zbiera mi si na pacz. Moja pikna gustowna sukien


ka ley teraz w reklamwce, ktr bd moga odebra
przed wyjciem do domu. A ja mam na sobie strj, dzi
ki ktremu wygldam jak szeciolatka. Szeciolatka
kompletnie pozbawiona wyczucia stylu i kolorw.
Gdy w pospnym nastroju wyaniam si z namiotu,
zesp gra wanie z werw piosenk Oom-pa-pa z mu
sicalu Oliver, a kto wygasza do mikrofonu trzeszczce
i niezrozumiae przemwienie. Rozgldam si, mruc
oczy w socu, starajc si rozpozna, kto si ukrywa za
poszczeglnymi przebraniami. Dostrzegam idcego po
trawie Paula, przebranego za pirata. Wok jego ng
plcze si troje maych dzieci.
- Wujku Paulu! Wujku Paulu! - piszczy jedno z nich. Zrb jeszcze raz t min!
- Ja chc lizaka! - wrzeszczy drugie. - Wujku, chc lizakaaaa!
- Cze, Paul - witam si z nim aonie. - Dobrze si
bawisz?
- Powinno si zastrzeli tego, kto wymyli Dni Ro
dzinne - odpowiada bardzo powanie. - Zjedaj z mo
jej nogi! - warczy na jednego z dzieciakw, na co caa
trjka piszczy z zachwytem.
- Mamusiu, nie musz wydawa ani pensa - mruczy
Artemis, przechodzc obok w przebraniu syreny, w to
warzystwie majestatycznej matrony w ogromnym kape
luszu na gowie.
- Artemis, niepotrzebnie jeste taka draliwa! - od
powiada tubalnym gosem jej matka.
To naprawd dziwaczne. Ludzie w towarzystwie
czonkw rodziny zachowuj si zupenie inaczej ni
zwykle. Dziki Bogu, e mojej tutaj nie ma.
Zastanawiam si, gdzie si podziewa Jack. Moe jest
w rodku. Moe powinnam...
- Emmo!
Podnosz gow i widz, e w moim kierunku idzie
Katie. Ma na sobie dziwaczny kostium marchewki.
218

Trzyma pod rami starszego mczyzn z siwymi wosa


mi, zapewne ojca.
Dziwne, wydawao mi si, e miaa przyj z...
- Emmo, to jest Phillip! - oznajmia radonie. - Phillipie, poznaj moj przyjacik Emm. To wanie dzi
ki niej si poznalimy!
Co takiego?!
Nie. Nie wierz.
To jest ten nowy facet? To wanie jest Phillip? Ale
on ma co najmniej siedemdziesitk na karku!
W kompletnym zamroczeniu ciskam jego do, ktra
jest sucha i pomarszczona jak pergamin, tak jak do
mojego dziadka. Jako udaje mi si wykrztusi kilka
uwag na temat pogody, jednak przez cay ten czas je
stem w stanie szoku.
Nie zrozumcie mnie le. Nie dyskryminuj ludzi star
szych. Nie dyskryminuj nikogo i niczego. Uwaam, e
wszyscy ludzie s rwni, bez wzgldu na to, czy s czar
ni czy biali, czy to mczyni czy kobiety, modzi czy...
Ale to jest staruszek! On jest naprawd stary!
- Czy nie uroczy? - pyta czule Katie, gdy jej towa
rzysz oddala si, by przynie co do picia. - Jest taki
troskliwy. Nic nie stanowi dla niego kopotu. Nigdy
wczeniej nie byam z takim mczyzn jak on!
- Nie mog w to uwierzy! - mwi nieco zduszonym
gosem. - Jaka jest rnica wieku midzy wami?
- Nie wiem - odpowiada ze zdziwieniem Katie. - Ni
gdy go o to nie pytaam. A dlaczego ci to interesuje?
Katie jest promienna i szczliwa i zupenie niewia
doma, o co mi chodzi. Czy w ogle zauwaya, jaki on
jest stary?
- Tak, bez powodu! - Chrzkam. - No wic... przypo
mnij mi, gdzie poznaa Phillipa?
- Wiesz przecie, guptasie! - beszta mnie dobrotli
wie. - To ty zasugerowaa, bym sprbowaa i na lunch
w jakie nowe miejsce, pamitasz? No c, znalazam ta
ki naprawd niezwyky lokal przy jednej z bocznych
ulic. Szczerze go polecam.
219

- Czy to jest... restauracja? Kafejka?


- Niezupenie - odpowiada z namysem. - Nigdy
wczeniej nie byam w tego typu miejscu. Wchodzi si
do rodka, kto daje ci tac, a ty odbierasz lunch i po
tem go zjadasz, siedzc przy stoliku. Kosztuje to tylko
dwa funty! Jest te darmowa rozrywka! Czasami bingo,
a czasami partyjka wista... jeszcze innym razem wspl
ny piew wok pianina. Raz urzdzili naprawd fanta
styczny wieczorek taneczny! Poznaam wielu nowych
ludzi.
Przez kilka sekund wpatruj si w ni bez sowa.
- Katie - odzywam si wreszcie. - Czy to nie jest przy
padkiem dzienny orodek opieki dla osb starszych?
- Och! - Katie wyglda na zaskoczon. - Noo...
- Pomyl tylko. Czy wszyscy, ktrzy tam przychodz,
s... nie najmodsi?
- O rety - mwi powoli i marszczy czoo. - Teraz, kie
dy o tym wspominasz, istotnie widz, e wszyscy s...
dojrzali. Ale wiesz co, Emmo, ty te powinna si tam
wybra. - Jej twarz rozjania si. - Naprawd dobrze
si bawimy!
- Wci tam chodzisz? - Przygldam si jej z nieskry
wanym zdumieniem.
- Codziennie - odpowiada. - Jestem w komitecie or
ganizacyjnym.
- Witam ponownie! - woa pogodnie Phillip, pojawia
jc si z trzema szklankami. Umiecha si promiennie
do Katie i cauje j w policzek, a ona odpowiada mu
rwnie radosnym umiechem. I nagle robi mi si ciepo
na sercu. W porzdku, moe to i troch dziwaczne, ale
oni rzeczywicie tworz sodk par.
- Facet przy stoisku wydawa si do zestresowany,
biedaczek - mwi Phillip, gdy pocigam pierwszy yk
pysznego pimmu, zamykajc oczy i delektujc si jego
smakiem.
Mmm. Z ca pewnoci w letni dzie nie ma nic lep
szego od szklanki zimnego...
Chwileczk. Otwieram oczy. Pimm...
220

Cholera. Obiecaam Connorowi, e bd tam staa ra


zem z nim, no nie? Zerkam na zegarek i uwiadamiam
sobie, e jestem ju dziesi minut spniona. Jasny
gwint. Nic dziwnego, e jest zestresowany.
Pospiesznie przepraszam Phillipa i Katie, po czym
ruszam biegiem do stoiska, ktre znajduje si w kcie
ogrodu. Connor mnie stawia w pojedynk czoo du
giej kolejce amatorw pimmu. Przebra si za krla
Henryka VIII, ma bufiaste rkawy i pumpy, a do twarzy
przyklejon dug rud brod. Musi mu by piekielnie
gorco.
- Przepraszam - bkam, wciskajc si obok niego za
prowizoryczn lad. - Musiaam si przebra w ko
stium. Co mam robi?
- Nalewa pimm - odpowiada szorstko Connor. Szklanka kosztuje funta pidziesit. Sdzisz, e sobie
poradzisz?
- Tak! - potwierdzam z lekk irytacj. - Jasne, e so
bie poradz!
Przez kilka minut uwijamy si jak w ukropie i jeste
my zbyt zajci rozlewaniem pimmu, by rozmawia. Ko
lejka powoli maleje, a wreszcie zostajemy sami.
Connor nawet nie patrzy na mnie, tylko pobrzkuje
szklankami z tak wielk zaciekoci, e obawiam si, i
moe ktr stuc. Dlaczego ma taki zy humor?
- Connor, przepraszam, e si spniam.
- Nic si nie stao - odpowiada sztywno i zaczyna
sieka pczek mity w taki sposb, jakby mia ochot
j zabi. - No wic dobrze si wtedy wieczorem bawi
a?
No, jestemy w domu.
- Tak, dziki - mwi po chwili milczenia.
- Z twoim nowym tajemniczym mczyzn.
- Tak. - Ukradkiem przeczesuj wzrokiem trawnik
peen ludzi w poszukiwaniu Jacka.
- To kto z pracy, no nie? - pyta nagle Connor, a mj
odek fika nerwowego kozioka.
- Dlaczego tak sdzisz? - rzucam lekko.
221

- Dlatego wanie nie chciaa mi powiedzie, kto to


jest.
- To po prostu... Posuchaj, Connor, czy nie moesz
uszanowa mojej prywatnoci?
- Sdz, e mam prawo wiedzie, dla kogo zostaem
porzucony. - Posya mi pene wyrzutu spojrzenie.
- A wanie, e nie masz! - odparowuj, po czym
uwiadamiam sobie, e zabrzmiao to niezbyt mio. - Po
prostu nie sdz, by rozmowa o tym w czymkolwiek nam
pomoga.
- No c, w kadym razie dowiem si tego. - Zaciska
z ponur min zby. - I nie zajmie mi to duo czasu.
- Connor, prosz ci. Naprawd nie uwaam...
- Emmo, nie jestem gupi. - Obrzuca mnie taksuj
cym spojrzeniem. - Znam ci lepiej, ni mylisz.
Ogarnia mnie uczucie niepewnoci. Moe przez cay
ten czas nie doceniaam Connora. Moe on rzeczywicie
mnie zna. O Boe. A co, jeli odgadnie prawd?
Zaczynam kroi cytryn, nieustannie penetrujc
wzrokiem tum ludzi. Gdzie si podziewa ten Jack?
- Ju wiem - odzywa si nagle Connor, a ja podnosz
gow i widz, e wpatruje si we mnie triumfujco. To Paul, prawda?
- Co takiego? - Patrz na niego i mam ochot si ro
zemia. - Nie, to nie Paul! Skd ci to w ogle przyszo
do gowy?
- Wci na niego zerkasz. - Wskazuje na miejsce,
w ktrego pobliu stoi Paul, z markotn min oprnia
jcy butelk piwa. - Dosownie co dwie minuty!
- Nie zerkam na niego - odpowiadam pospiesznie. - Ja
tylko patrz... Po prostu staram si chon atmosfer.
- Dlaczego wic cigle si tu krci?
- To nieprawda! Powanie, Connor, uwierz mi. Nie
spotykam si z Paulem.
- Masz mnie za gupca, no nie? - pyta Connor z nutk
gniewu w gosie.
- Wcale ci nie uwaam za gupca! Ja tylko... Uwa
am, e to kompletnie bez sensu. Nigdy nie uda ci si...
222

- Czy to Nick? - Jego oczy zwaj si. - Midzy tob


a nim od zawsze co iskrzyo.
- Nie! - warcz ze zniecierpliwieniem. - To nie Nick.
No wiecie! Potajemne romanse s trudne i bez inda
gacji byego chopaka. Nie powinnam si bya zgodzi
na to wsplne sprzedawanie pimmu.
- O mj Boe - odzywa si Connor ciszonym go
sem. - Spjrz.
Podnosz gow i mj odek wykonuje dziwn kom
binacj akrobatyczn. W nasz stron zmierza przez
trawnik Jack. Przebrany jest za kowboja, ma skrzane
ochraniacze na spodnie, koszul w kratk i prawdziwy
kowbojski kapelusz.
Wyglda tak niewiarygodnie seksownie, e natych
miast robi mi si sabo.
- Idzie w nasz stron! - syczy Connor. - Prdko!
Sprztnij t skrk od cytryny. Witamy pana - mwi ju
normalnym gosem. - Ma pan moe ochot na szkla
neczk pimmu?
- Dzikuj bardzo, Connorze - odpowiada z umie
chem Jack. Nastpnie przenosi spojrzenie na mnie. Witaj, Emmo. Dobrze si bawisz?
- Dzie dobry - mwi, a mj gos jest wyranie wy
szy ni zazwyczaj. - Tak, jest... uroczo! - Trzscymi si
rkami nalewam szklank pimmu i podaj mu j.
- Emmo! Zapomniaa o micie! - strofuje mnie
Connor.
- Nie przeszkadza mi jej brak - wtrca Jack, a nasze
spojrzenia krzyuj si.
- Zaraz dam panu troch mity - mwi, nie przery
wajc kontaktu wzrokowego.
- Wyglda dobrze i bez niej. - W jego oczach pojawia
si bysk. Pociga spory yk ze szklanki.
To wszystko jest zupenie nierealne. Nie moemy ode
rwa od siebie wzroku. Pewnie dla wszystkich jest jasne
jak soce, co si dzieje, no nie? Z pewnoci Connor
take zdaje sobie z tego spraw. Szybko odwracam wzrok
i udaj, e jestem bardzo zajta rozkruszaniem lodu.
223

- Emmo... - odzywa si swobodnie Jack. - Chciabym


z tob zamieni kilka sw na temat pracy. Chodzi mi
o ten wydruk, o ktry ci prosiem. Akta Leopolda.
- Tak? - Ze zdenerwowania upuszczam na blat kost
k lodu.
- Moglibymy zaatwi to przed moim wyjciem? - Je
go wzrok napotyka moje spojrzenie. - Na grze jest
apartament.
- Oczywicie - odpowiadam z walcym sercem.
- Powiedzmy... o pierwszej?
- O pierwszej.
Oddala si niespiesznie, trzymajc w doni szklank,
a ja stoj i patrz za nim, upuszczajc nastpn kostk
lodu, tym razem na traw.
Apartament. To moe oznacza tylko jedno.
Jack i ja bdziemy uprawia seks.
I nagle ogarnia mnie paniczne zdenerwowanie.
- Ale ja byem gupi! - wykrzykuje Connor, gwatow
nie odkadajc na blat n. - Byem lepy. - Odwraca si
do mnie, a jego oczy pon. - Emmo, wiem ju, kto jest
tym twoim nowym mczyzn.
Czuj, jak od koniuszkw palcw u stp do czubka
gowy ogarnia mnie przeraenie.
- Wcale nie - mwi szybko. - Connor, nie wiesz, kto to
jest. W rzeczywistoci to nikt z pracy. Zmyliam to sobie.
To facet, ktry mieszka w zachodnim Londynie, nie znasz
go, ma na imi... eee... Gary... pracuje jako listonosz.
- Nie kam mi tu w ywe oczy! Doskonale wiem, kto
to jest. - Krzyuje ramiona i obdarza mnie dugim, ba
dawczym spojrzeniem. - To Tristan z projektw, no nie?
Gdy tylko koczy si nasz dyur przy stoisku, daj no
g i siadam sobie pod drzewem, ze szklank pimmu, co
dwie minuty zerkajc na zegarek. Ciko mi uwierzy,
e a tak si denerwuj. Moe Jack zna mnstwo sztu
czek. Moe bdzie ode mnie oczekiwa prawdziwego
wyrafinowania. Moe bdzie oczekiwa jakich niesa
mowitych pozycji, o ktrych nawet nie syszaam.
224

To znaczy... Nie sdz, bym bya kiepska w Jzku.


No wiecie. Oglnie mwic.
Ale o jakim my standardzie mwimy w tym wypadku?
Czuj si tak, jakbym do tej pory brata udzia w maych,
lokalnych konkursach, a teraz nagle znalaza si na
olimpiadzie. Jack Harper to wpywowy multimilioner.
Z pewnoci spotyka si z modelkami i... i gimnastyczkami... kobietami z ogromnymi, sterczcymi piersia
mi... No i te perwersje, wymagajce uycia mini,
o ktrych nawet nie sdz, e je mam.
Jak mam sprosta jego oczekiwaniom? No jak? Zaczy
na mi si zbiera na mdoci. To byt bardzo, bardzo zy
pomys. Nigdy nie bd tak dobra jak prezeska Origin
Software, no nie? Ju widz oczami wyobrani jej dugie
nogi, bielizn za czterysta dolarw i doprowadzone do
perfekcji, opalone ciao... moe nawet pejcz w doni...
moe te jej biseksualna, olniewajca przyjacika mo
delka, czekajca, by doda nieco pikanterii...
Do tego! To si zaczyna robi mieszne. Wszystko
bdzie dobrze. Jestem pewna. To bdzie niczym egza
min w szkole baletowej - kiedy ju si zacznie, zapomi
na si o zdenerwowaniu. Dawna nauczycielka baletu
zawsze nam powtarzaa: Jeli tylko bdziecie stawia
stopy adnie na zewntrz i umiecha si, wszystko
wietnie wam pjdzie".
Co pewnie odnosi si take do obecnej sytuacji.
Zerkam na zegarek i na nowo ogarnia mnie strach.
Jest pierwsza. Co do minuty.
Czas na bzykanko. Wstaj i wykonuj kilka dyskret
nych, rozgrzewajcych wicze. Na wszelki wypadek. Na
stpnie bior gboki oddech i z mocno bijcym sercem
ruszam w kierunku budynku. Docieram wanie do koca
trawnika, kiedy moich uszu dosiga przenikliwy gos.
- Tam jest! Emmo! Heeej!
Gos jest podobny do gosu mamy. Dziwne. Zatrzymu
j si na chwil i odwracam, ale nikogo nie widz. To
musiay by tylko omamy suchowe. Prbuje mnie do
pa podwiadome poczucie winy czy co w tym rodzaju.
225

- Emmo, tutaj!
Chwileczk. Ten gos podobny jest do gosu Kerry.
Przygldam si ze zdumieniem tumowi ludzi, mru
c w socu oczy. Nikogo nie widz. Rozgldam si, ale
na darmo.
I nagle, niczym w kalejdoskopie, pojawiaj si w mo
im polu widzenia. Kerry, Nev, mama i tata. Id w moim
kierunku. Wszyscy w kostiumach. Mama ubrana jest
w japoskie kimono, trzyma w rce kosz piknikowy. Ta
ta jako Robin Hood niesie dwa skadane krzeseka. Nev
ma na sobie strj Supermana i dziery butelk wina. No
a Kerry ubrana jest w kostium Marilyn Monroe, cznie
z peruk w kolorze platyny i butami na wysokim obca
sie. Z wyranym zadowoleniem delektuje si spojrze
niami zebranych.
Co si dzieje?
Co oni tutaj robi?
Nie powiedziaam im o Korporacyjnym Dniu Rodzin
nym. Jestem pewna. Pewna na sto procent.
- Cze, Emmo! - woa Kerry, podchodzc bliej. Podoba ci si mj kostium? - Koysze biodrami i klepie
blond peruk.
- Kim ty masz by, kochanie? - pyta mama, przygl
dajc si z konsternacj mojej nylonowej sukience. Heidi?
- Ja... - Pocieram czoo. - Mamo... Co wy tu robicie?
Ja nigdy... to znaczy zapomniaam wam powiedzie.
- Wiemy - odpowiada Kerry. - Ale powiedziaa mi two
ja przyjacika, Artemis, kiedy do ciebie dzwoniam.
Wpatruj si w ni, nie mogc wydusi z siebie ani
sowa.
Zabij Artemis. Po prostu j zabij.
- O ktrej jest konkurs na najlepszy kostium? - pyta
Kerry, puszczajc oko do dwch nastoletnich chopcw,
ktrzy przygldaj jej si z otwartymi buziami. - Nie
spnilimy si, prawda?
- Nie... nie ma adnego konkursu - odpowiadam, od
zyskujc wreszcie gos.
226

- Naprawd? - Kerry wyglda na uraon.


Nie do wiary. Dlatego wanie zjawia si tutaj, praw
da? Aby wygra jaki gupi konkurs.
- Przejechaa taki kawa drogi tylko dla konkursu
na najlepszy kostium? - Nie mog si powstrzyma
przed zadaniem jej tego pytania.
- Oczywicie, e nie! - Na ustach Kerry szybko poja
wia si jej zwyka pogardliwa mina. - Nev i ja zabiera
my twoich rodzicw do Hanwood Manor. To niedaleko.
Pomylelimy wic, e po drodze tu wpadniemy.
Troch mi ulyo. Dziki Bogu. Chwilk sobie poga
damy, a pniej oni rusz w dalsz drog.
- Przywielimy jedzenie na piknik - wtrca mama. Poszukajmy sobie jakiego przyjemnego miejsca.
- Mylicie, e macie do czasu na piknik? - pytam,
starajc si, by zabrzmiao to swobodnie. - Moecie
przecie utkn w korkach. Moe powinnicie ju si
zbiera, aby na pewno zdy...
- Stolik jest zarezerwowany na sidm! - oznajmia
Kerry i posya mi dziwne spojrzenie. - Moe pod tym
drzewem?
Przygldam si w osupieniu, jak mama rozkada pik
nikowy koc w szkock krat, a tata krzeseka. Nie mog
siedzie i piknikowa sobie z rodzin, podczas gdy Jack
czeka, by uprawia ze mn seks. Musz co zrobi, i to
szybko. Myl, myl.
- Mam kopot - owiadczam w nagym przypywie na
tchnienia. - Mam kopot, bo nie bd moga z wami zo
sta. Wszystkim nam poprzydzielano zadania.
- Nie mw, e nie moesz si urwa na p godzinki mwi niedowierzajco tata.
- Emma jest podpor caej korporacji! - wtrca si
Kerry z sarkastycznym umiechem. - Nie wiesz o tym?
- Emmo! - Do naszego koca zblia si Cyril. - A jed
nak twoja rodzina si zjawia! I to w kostiumach. Fajowo! - Rozdaje promienne umiechy, a jego kapelusz podzwania na wietrze. - Dopilnuj, by wszyscy kupili losy
na nasz loteri...
227

- Och, oczywicie, e tak zrobimy - zapewnia mama. Zastanawialimy si... - Umiecha si do niego. - Czy
Emma nie mogaby zosta zwolniona ze swoich obo
wizkw na czas naszego pikniku?
- Jak najbardziej! - odpowiada Cyril. - Odstaa ju
swoje w stoisku z pimmem, prawda, Emmo? Moesz si
teraz zrelaksowa.
- Cudownie! - owiadcza mama. - Czy to nie wspa
niae, Emmo?
- Oczywicie! - wykrztuszam z przyklejonym do twa
rzy umiechem.
Nie mam wyjcia. Nie uda mi si wykrci. Ze sztywny
mi nogami siadam na kocu i czstuj si kieliszkiem wina.
- Jest tu Connor? - pyta mama, przekadajc na ta
lerz udka kurczaka.
- ! Nie wspominajcie o Connorze! - mwi tata
gosem Basila z Hotelu Zacisze.
- Mylaam, e planujecie zamieszka razem - wtr
ca Kerry, popijajc yk szampana. - Co si stao?
- Daa mu kosza - rzuca wesoo Nev, a Kerry chi
chocze.
Prbuj si umiechn, ale nie bardzo mi to wycho
dzi. Jest dziesi po pierwszej. Jack czeka. Co robi?
Gdy tata podaje mi talerz, dostrzegam przechodzce
go Svna.
- Sven - odzywam si szybko. - Pan Harper pyta
mnie o moj rodzin. Czy przyjechali, czy te nie. Byo
by moliwe, aby mu przekaza, e oni... niespodziewa
nie si zjawili? - Patrz na niego z desperacj, a on ki
wa gow ze zrozumieniem.
- Przeka mu - odpowiada.
No i to by byo na tyle.

17
Czytaam kiedy artyku zatytuowany: Spraw, aby
wszystko szo po twojej myli. Napisane w nim byo, e
228

jeli dzie nie okazuje si zgodny z naszymi planami,


naley przedstawi na wykresie rnice pomidzy cela
mi i rezultatami, co okae si pomocne przy uczeniu si
na wasnych bdach.
Zastanwmy si w takim razie, jak bardzo ten dzie
rni si od oczekiwa, ktre miaam rano.
Cel: Wygldam jak seksowna i wyrafinowana kobieta
w piknej, gustownej sukience.
Rezultat: Wygldam jak Heidi/Munchkin w paskud
nej, nylonowej sukience z bufiastymi rkawami.
Cel: Umawiam si na schadzk z Jackiem.
Rezultat: Umawiam si na schadzk z Jackiem, po
czym si na niej nie zjawiam.
Cel: W romantycznej scenerii uprawiam fantastyczny
seks z Jackiem.
Rezultat: Racz si grillowanymi udkami kurczaka
na kocu piknikowym.
Cel oglny: Euforia.
Rezultat oglny: Cakowite przygnbienie.
Jedyne, co jestem w stanie robi, to wpatrywa si t
pym wzrokiem w talerz, powtarzajc sobie w mylach,
e to nie bdzie trwao wiecznie. Tata i Nev opowie
dzieli ju chyba milion dowcipw na temat niewspominania o Connorze. Kerry pokazaa mi swj nowy szwaj
carski zegarek, ktry kosztowa cztery tysice funtw,
i znowu przechwalaa si, jak wspaniale rozwija si jej
firma. Teraz wanie opowiada, jak w zeszym tygodniu
graa w golfa z samym dyrektorem British Airways, kt
ry prbowa j do siebie zwerbowa.
- Wszyscy staraj si to zrobi - mwi, biorc do ust
spory kawaek udka. - Ale ja im odpowiadam, e gdy
bym rzeczywicie potrzebowaa pracy... - Przerywa. Chcia pan czego?
- Witam. - Z gry dobiega suchy, dobrze mi znany gos.
Bardzo powoli podnosz gow, mruc oczy w blas
ku soca.
To Jack. Stoi na tle niebieskiego nieba w tym swoim
stroju kowboja. Posya mi lekki, prawie niedostrzegal229

ny umiech, a mnie zamiera na chwil serce. Przyszed


po mnie. Powinnam bya wiedzie, e tak zrobi.
- Cze! - odpowiadam z lekkim oszoomieniem. Suchajcie, to jest...
- Mam na imi Jack - wchodzi mi grzecznie w so
wo. - Jestem znajomym Emmy. Emmo... - Patrzy na
mnie, a na jego twarzy maluje si udawana konsterna
cja. - Obawiam si, e jeste potrzebna.
- O rany! - mwi z ulg. - No c, trudno, suba nie
druba.
- Jaka szkoda! - mwi mama. - Czy nie moecie przy
najmniej zosta na szybkiego drinka? Jack, prosimy,
przycz si do nas, poczstuj si udkiem kurczaka albo
kawakiem quiche.
- Musimy lecie - odpowiadam pospiesznie. - Praw
da, Jack?
- Obawiam si, e tak - przytakuje i wyciga rk, by
pomc mi wsta.
- Przepraszam was - mwi.
- Nie gniewamy si! - odpowiada Kerry z umiechem
ociekajcym sarkazmem. - Jestem pewna, e masz do
wykonania co absolutnie niezbdnego, Emmo. Podej
rzewam zreszt, e caa ta impreza rozleciaaby si bez
ciebie!
Jack zatrzymuje si. Bardzo powoli odwraca si.
- Niech no zgadn - mwi uprzejmie. - Ty musisz by
Kerry.
- Tak! - odpowiada ona ze zdumieniem. - Zgadza si.
- I mama... tata... - Przyglda si po kolei twarzom. A ty z pewnoci jeste... Nev?
- Bingo! - woa, rechoczc, Nev.
- wietnie! - mieje si mama. - Widz, e Emma
opowiadaa panu troch o nas.
- Och... to prawda - przyznaje Jack, przygldajc si
siedzcym na kocu osobom z dziwnym wyrazem fascy
nacji na twarzy. - A moe jednak znajdziemy czas na te
go drinka?
Co takiego? Co on powiedzia?
230

- To dobrze - umiecha si mama. - Lubimy pozna


wa przyjaci Emmy!
Przygldam si z absolutnym niedowierzaniem, jak
Jack usadawia si wygodnie na kocu. On mia mnie z te
go wszystkiego wybawi, a nie przycza si. Powoli
opadam na koc obok niego.
- Pracujesz w tej firmie, Jack? - pyta tata, nalewajc
mu kieliszek wina.
- Tak jakby - odpowiada Jack po krtkiej chwili mil
czenia. - Mona powiedzie, e... pracowaem.
- Jeste wic aktualnie wolny? - pyta taktownie mama.
- Chyba mona tak powiedzie. - Jego twarz marszczy
si w lekkim umiechu.
- O rety! - mwi ze wspczuciem mama. - Jaka szko
da, jednak jestem pewna, e wkrtce pojawi si jaka
propozycja.
O Boe. Ona nie ma zielonego pojcia, kim on jest.
Nikt z rodziny nie ma pojcia, kim jest Jack.
Nie jestem pewna, czy podoba mi si to wszystko.
- Jaki czas temu spotkaam na poczcie Danny'ego
Nussbauma, Emmo - szczebiocze mama, z werw kro
jc pomidory. - Pyta o ciebie.
Ktem oka widz, e twarz Jacka wyranie si roz
jania.
- O rany! - mwi i czuj, e policzki mnie piek. Danny Nussbaum! Od caych wiekw nie mylaam
o nim.
- Danny i Emma chodzili ze sob kiedy - wyjania
mama z czuym umiechem. - To by taki miy chopiec.
Prawdziwy ml ksikowy. On i Emma caymi popou
dniami uczyli si w jej pokoju.
Nie jestem w stanie spojrze na Jacka.
- Wie pani... Ben Hur to dobry film - odzywa si prze
cigle Jack. - Bardzo dobry film. - Umiecha si do ma
my. - Nie sdzi pani?
Ja go zabij.
- No... tak! - odpowiada z lekk konsternacj mama. Tak, bardzo lubi Ben Hura. - Kroi dla Jacka spory ka231

wat quiche i dodaje ptasterek pomidora. - No wic,


Jack - mwi yczliwie, podajc mu papierowy talerzyk. Czy finansowo dajesz sobie rad?
- Jako sobie radz - odpowiada grobowo Jack.
Mama przez chwil przyglda mu si, nastpnie si
ga do kosza i wyjmuje jeszcze jedn quiche z Sainsbury's, zapakowan.
- We to - nakazuje, podajc mu. - I kilka pomidorw.
Pomog ci jako przetrwa.
- Och, nie! - protestuje Jack. - Naprawd, nie mg
bym...
- Nie przyjmuj odmowy. Nalegam!
- C, to naprawd mio z pani strony. - Jack posya
jej ciepy umiech.
- Chcesz za darmo rad dotyczc kariery, Jack? - py
ta Kerry, przetykajc kawaek kurczaka.
Moje serce podskakuje nerwowo. Bagam, bagam,
nie ka Jackowi wiczy kroku kobiety sukcesu.
- Wysuchaj uwanie Kerry - wtrca z dum tata. - To
nasza gwiazda! Ma swoj wasn firm.
- Naprawd? - pyta uprzejmie Jack.
- Wasne biuro podry - wyjania Kerry i umiecha
si, wyranie z siebie zadowolona. - Zaczynaam od ze
ra. Teraz zatrudniamy czterdziestu pracownikw,
a nasz obrt to dwa miliony. I wiesz, jaki jest mj se
kret?
- Nie mam pojcia - odpowiada Jack.
Kerry pochyla si i przygwada go wzrokiem.
- Golf.
- Golf - powtarza jak echo Jack.
- Cay ten biznes opiera si na nawizywaniu kontak
tw - tumaczy Kerry. - Kontakty s wszystkim. Mwi
ci, Jack, wikszo najbardziej liczcych si biznesme
nw poznaam na polu golfowym. Z rnych firm. Z tej
rwnie. - Zatacza krg rk. - Znam gwnego faceta
std. Gdybym tylko chciaa, jutro mogabym do niego
zadzwoni.
Wpatruj si w ni, znieruchomiaa z przeraenia.
232

- Naprawd? - pyta Jack ze skupieniem. - Mwisz


powanie?
- Och tak. - Nachyla si konfidencjonalnie. - I mam
na myli tego naprawd gwnego.
- Gwnego faceta - powtarza Jack. - Jestem pod
wraeniem.
- Moe Kerry mogaby si za tob wstawi, Jack! woa mama, wpadajc nagle na genialny pomys. - Zro
biaby to, Kerry, prawda, skarbie?
Wybuchabym histerycznym miechem, gdyby tylko
ta sytuacja nie bya tak przeraliwie koszmarna.
- Bd chyba musia bezzwocznie zabra si do gol
fa - owiadcza Jack. - I do poznawania waciwych lu
dzi. - Patrzy na mnie i unosi brwi. - A ty co o tym my
lisz, Emmo?
Nie jestem w stanie wydoby z siebie gosu. Jeszcze
nigdy nie czuam takiego zakopotania. Pragn znikn
pod kocem i nigdy ju nikomu nie pokazywa si na oczy.
- Panie Harper...? - Przerywa nam gos, a ja oddycham
z ulg. Wszyscy podnosimy gowy i widzimy, jak Cyril na
chyla si niezgrabnie ku Jackowi. - Bardzo przepraszam,
e przeszkadzam - mwi, przygldajc si ze zdziwieniem
mojej rodzinie, jak gdyby stara si poj, dlaczego Jack
urzdza sobie z nami piknik. - Jest tutaj Malcolm St John
i bardzo chciaby zamieni z panem kilka sw.
- Oczywicie. - Jack umiecha si uprzejmie do ma
my. - Prosz wybaczy.
Gdy ostronie stawia kieliszek na talerzu i podnosi
si z koca, caa rodzina wymienia spojrzenia pene kon
sternacji.
- Dajcie mu drug szans! - woa artobliwie tata do
Cyrila.
- Sucham? - pyta Cyril, podchodzc bliej.
- Temu chopakowi - wyjania tata, wskazujc na
Jacka, ktry rozmawia wanie z mczyzn w granato
wym blezerze. - Mylicie o tym, eby go przyj z powro
tem, prawda?
Cyril patrzy dziwnie to na mojego tat, to na mnie.
233

- Wszystko w porzdku, Cyril! - woam lekko. - Tato,


bd ju cicho, dobrze? - mrucz. - On jest wacicie
lem tej firmy.
- Co takiego? - Wszyscy wpatruj si we mnie.
- On jest wacicielem tej firmy - powtarzam z piek
cymi policzkami. - Wic ju... nie rbcie adnych dow
cipw na jego temat.
- Ten pan w przebraniu bazna jest wacicielem fir
my? - pyta mama, przygldajc si ze zdumieniem Cyrilowi.
- Nie! Jack! A przynajmniej naley do niego jej naj
wiksza cz.
Wpatruj si we mnie niczego nierozumiejcym
wzrokiem.
- Jack jest jednym z zaoycieli Panther Corpora
tion! - sycz. - Stara si po prostu by skromny.
- Czy chcesz powiedzie, e ten kole to Jack Har
per? - pyta z niedowierzaniem Nev.
- Tak!
Zapada pena zdumienia cisza. Gdy si odwracam,
widz, e z ust Kerry wypad kawaek udka kurczaka.
- Jack Harper, ten multimilioner? - mwi tata, eby
si upewni.
- Multimilioner? - Mama wyglda na kompletnie
skonsternowan. - I on chce quiche?
- Oczywicie, e nie chce twojej quiche! - odpowiada
cierpko tata. - A po co miaby chcie? Moe sobie kupi
milion cholernych quiche!
Wzrok mamy zaczyna przesuwa si po kocu.
- Szybko! - nakazuje nagle. - Wsypcie chipsy do mi
ski. Jest jeszcze jedna w koszu...
- Dobrze jest tak, jak jest... - protestuj bezradnie.
- Milionerzy nie jedz chipsw z paczki! - syczy. Wsy
puje je do plastikowej miski i pospiesznie zaczyna wy
gadza koc. - Brian! Masz okruchy na brodzie!
- A skd ty, u licha, znasz Jacka Harpera? - pyta Nev.
- Po prostu... go znam. - Rumieni si lekko. - Pracu
jemy razem i w ogle. Jako tak... zaprzyjanilimy si.
234

Ale suchajcie, nie zachowujcie si teraz inaczej - do


daj szybko, gdy Jack podaje wanie rk mczynie
w blezerze, po czym zaczyna i w kierunku naszego ko
ca. - Zachowujcie si tak samo jak wczeniej...
O Boe. Dlaczego w ogle zawracam sobie tym gow?
Gdy zblia si Jack, caa moja rodzina siedzi sztywno
wyprostowana i przyglda mu si w penym napicia
milczeniu.
- Cze! - mwi tak naturalnie, jak to moliwe, po
czym przenosz wzrok na rodzink.
- No wic... Jack! - odzywa si z zaenowaniem ta
ta. - Napij si jeszcze! Czy to wino ci odpowiada? Za
wsze moemy wyskoczy do sklepu po jaki porzdny
rocznik.
- Jest doskonae, dziki - mwi Jack z lekkim zdzi
wieniem.
- Jack, na co jeszcze miaby ochot? - pyta zdener
wowana mama. - Mam tu gdzie wymienite bueczki
z ososiem. Emmo, podaj Jackowi swj talerz! - war
czy. - Przecie nie bdzie je z papierowego.
- Wic... Jack - odzywa si kumplowskim tonem
Nev. - Czym jedzi facet taki jak ty? Nie, nie mw. Unosi do. - Porsche. Mam racj?
Jack patrzy na mnie z zagadkowym wyrazem twarzy,
a ja odpowiadam bagalnym spojrzeniem, starajc si
przekaza mu, e nie miaam wyboru, e jest mi
strasznie, ale to strasznie przykro i e mam ochot
umrze...
- Widz, e zostaem zdemaskowany - mwi z szero
kim umiechem.
- Jack! - wykrzykuje Kerry, ktra zdya ju odzy
ska panowanie nad sob. Posya mu przypochlebny
umiech i wyciga rk. - Ciesz si, e mog ci po
zna.
- Ja te - odpowiada Jack. - Chocia... Czy przed
chwil ju nie poznalimy si?
- Jako profesjonalici - mwi bez zajknienia Ker
ry. - Jak dwoje wacicieli firm. Oto moja wizytwka,
235

jeli kiedykolwiek potrzebowaby pomocy przy wszel


kiego rodzaju podrach, prosz o telefon. Albo gdyby
chcia si spotka na gruncie towarzyskim... By moe
nasza czwrka mogaby razem gdzie wyj! Prawda,
Emmo?
Patrz na ni ze zdumieniem. Od kiedy to Kerry i ja
utrzymujemy kontakty towarzyskie?
- Emma i ja jestemy praktycznie siostrami - dodaje
sodkim gosem, obejmujc mnie ramieniem. - Jestem
pewna, e mwia ci o tym.
- Och, opowiedziaa mi to i owo - odpowiada Jack
z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wkada do ust ka
waek kurczaka i zaczyna go gry.
- Razem dorastaymy, wszystkim si dzieliymy. Kerry ciska mnie, a ja prbuj si umiechn, ale za
pach jej perfum prawie mnie dusi.
- Czy to nie uroczy widok? - pyta z zachwytem ma
ma. - Szkoda, e nie wziam aparatu.
Jack nie odpowiada. Posya jedynie Kerry przecige
spojrzenie.
- Nie mogybymy by sobie blisze! - Umiech Ker
ry staje si jeszcze bardziej przypochlebny. ciska mnie
tak mocno, e jej szpony wbijaj si w moje ciao. Prawda, Ems?
- Tak - odpowiadam wreszcie. - To prawda.
Jack nadal przeuwa kurczaka. Przeyka go, po czym
podnosi gow.
- W takim razie pewnie musiaa to by dla ciebie bar
dzo trudna decyzja, kiedy odrzucia podanie Emmy mwi swobodnym gosem do Kerry. - Skoro jestecie so
bie tak bliskie.
- Odrzuci podanie Emmy? - Kerry wybucha dwicz
nym miechem. - Nie wiem, o czym ty...
- Wtedy, kiedy zgosia si do twojej firmy, by zdoby
dowiadczenie zawodowe, a ty odmwia - wyjania
uprzejmie Jack i bierze do ust kolejny ks kurczaka.
Sztywniej.
To bya tajemnica. To miao pozosta tajemnic.
236

- Co takiego? - pyta tata, na p powanie, na p ze


miechem. - Emma ubiegaa si o prac u Kerry?
- Ja... ja nie wiem, o czym mwicie! - broni si Ker
ry, lekko rowiejc na twarzy.
- Sdz, e dobrze to zrozumiaem - mwi Jack, ujc
kawaek misa. - Zaoferowaa si, e bdzie pracowa
za darmo... ale ty i tak odmwia. - Przez chwil wygl
da na zaskoczonego. - Interesujca decyzja.
Bardzo powoli miny mamy i taty zmieniaj si.
- Ale stao si tak z korzyci dla nas, Panther Corpo
ration - dodaje radonie Jack. - Bardzo si cieszymy, e
Emma nie zrobia kariery w sektorze turystycznym.
Chyba wic musz ci podzikowa, Kerry! Jak biznes
men biznesmenowi. - Umiecha si do niej. - Oddaa
nam wielk przysug.
Policzki Kerry przybray odcie fuksji.
- Kerry, czy to prawda? - pyta ostro mama. - Nie po
moga Emmie, kiedy ci o to poprosia?
- Nie mwia nam o tym, Emmo. - Tata wyglda na
zdezorientowanego i zdumionego.
- Krpowaam si, wystarczy? - odpowiadam, a mj
gos nieco dry.
- To byo troch bezczelne ze strony Emmy, eby pro
si o co takiego - wtrca Nev, nakadajc sobie spor
porcj wieprzowiny zapiekanej w ciecie. - Wykorzysty
wanie rodzinnych koneksji. Tak wanie powiedziaa,
prawda, Kerry?
- Bezczelne? - powtarza z niedowierzaniem mama. Kerry, nie pamitasz, e to wanie my poyczylimy ci
pienidze na rozkrcenie interesu? Bez naszej rodziny
nie miaaby firmy.
- To nie byo tak - bka Kerry, posyajc Nevowi
spojrzenie pene zoci. - Jako tak... nie dogadaymy
si. Najzwyklejsze nieporozumienie! - Poprawia wosy
i obdarza mnie umiechem. - Oczywicie, bd zachwy
cona, mogc ci pomc w sprawach zawodowych, Ems.
Powinna mi bya wczeniej powiedzie! Po prostu za
dzwo do mnie do biura, a ja zrobi, co tylko bd...
237

Przygldam jej si z autentycznym wstrtem. Trudno


mi uwierzy, e prbuje si wykrci. To najbardziej
dwulicowa krowa na caym wiecie.
- Nie nastpio adne nieporozumienie, Kerry wtrcam tak spokojnie, jak tylko jestem w stanie. - Obie
wiemy, jak to byo. Poprosiam ci o pomoc, a ty mi od
mwia. W porzdku, to twoja firma, twoja decyzja,
miaa do niej pene prawo. Ale nie mw, e to si nie
wydarzyo, wydarzyo si, i ju.
- Emmo! - Kerry mieje si lekko, starajc si wzi
mnie za rk. - Ty gupiutka dziewczyno! Nie miaam
pojcia! Gdybym tylko wiedziaa, e to takie wane...
Gdyby tylko wiedziaa, e to takie wane? Jak moga
nie wiedzie, e to wane?
Wyszarpuj do i patrz jej prosto w oczy. Czuj, jak
powraca mj dawny bl i upokorzenie. Wzbieraj we
mnie te uczucia i rozpychaj si niczym gorca woda
w rurze, a wreszcie cinienie staje si nie do zniesienia.
- A wanie, e wiedziaa! - woam. - Doskonale wie
dziaa, co robisz! Wiedziaa, jak bardzo jestem zde
sperowana! Odkd pojawia si w naszej rodzinie, pr
bujesz mnie stamsi. artujesz wci z mojej ndznej
kariery. Chepisz si swoj. Przez cae ycie czuj si
maa i gupia. No c, to ty wygrywasz, Kerry! Ty jeste
gwiazd, a nie ja. Ty stanowisz uosobienie sukcesu,
a ja poraki. Ale przynajmniej nie udawaj, e jeste mo
j najlepsz przyjacik, dobrze? Nie jeste i nigdy nie
bdziesz!
Milkn i przygldam si siedzcym na kocu osobom,
ktre wyranie zatkao. Ciko oddycham. Mam strasz
ne wraenie, e zaraz wybuchn paczem.
Napotykam spojrzenie Jacka. Posya mi krzepicy
umiech. Nastpnie zbieram si na odwag i zerkam na
mam i tat. Oboje wygldaj jak sparaliowani, jakby
nie mieli pojcia, co zrobi.
Prawda jest bowiem taka, e w naszej rodzinie nie
zdarzaj si gone, publiczne wybuchy emocji.
Tak waciwie to sama nie wiem, co zrobi.
238

- No wic w takim razie pjd ju - mwi drcym


gosem. - Zmykamy, Jack. Musimy si zabra do pracy.
Wstaj i na drcych nogach oddalam si od koca, po
tykajc si na trawie. W moich yach nadal buzuje ad
renalina. Jestem tak zdenerwowana, e ledwie zdaj
sobie spraw z tego, co robi.
- To byo fantastyczne, Emmo. - Do mojego ucha
dociera gos Jacka. - Bya doskonaa! Absolutnie... lo
gistyczne oszacowanie - dodaje goniej, gdy mijamy
Cyrila.
- Nigdy do tej pory nie odzywaam si w taki sposb odpowiadam. - Ja nigdy... zarzdzanie operacyjne - do
daj szybko, mijajc kilkoro ludzi z ksigowoci.
- Tak mi si wanie wydawao. - Potrzsa gow. Jezu, ta twoja kuzynka... niezbdna ocena rynku.
- Ona jest kompletn... arkusz kalkulacyjny - mwi
pospiesznie, gdy przechodzimy obok Connora. - Napi
sz to dla pana, panie Harper.
Jako udaje nam si doj do domu i wej po scho
dach. Jack prowadzi mnie wzdu dugiego korytarza,
wyjmuje klucz, otwiera drzwi i ju znajdujemy si w po
koju. Duym, jasnym pokoju z pomalowanymi na kre
mowo cianami. Pokoju z duym, dwuosobowym
kiem. Drzwi zamykaj si i nagle powraca cae moje
wczeniejsze zdenerwowanie. Teraz. Wreszcie to si
dzieje. Jack i ja. Sami. W pokoju z kiem.
Wtedy ktem oka dostrzegam swoje odbicie w poza
canym lustrze i wcigam z przeraeniem powietrze. Zu
penie zapomniaam, e mam na sobie ten idiotyczny
strj Krlewny nieki. Moja twarz jest czerwona i po
kryta plamami, w oczach krc si zy, wosy mam po
targane i wida mi spod sukienki stanik.
A ja sdziam, e wygldam atrakcyjnie.
- Emmo, przepraszam, e j zaatakowaem. - Jack
patrzy na mnie z alem. - To nie byo z mojej strony wa
ciwe. Nie miaem prawa si wtrca. Ale... ta twoja
kuzynka naprawd zalaza mi za skr.
239

- Nie! - przerywam, odwracajc si do niego. - To by


o fantastyczne! Nigdy wczeniej nie powiedziaam
Kerry, co naprawd o niej myl. Nigdy! To byo... to by
o... - Urywam, oddychajc ciko.
Przez chwil panuje cisza. Jack wpatruje si w moj
zarumienion twarz. Ja patrz na niego, moja klatka
piersiowa podnosi si i opada, czuj w uszach pulsowa
nie krwi. Wtedy nagle on pochyla si i mnie cauje.
Jego usta otwieraj moje. Zsuwa mi z ramion ela
styczne rkawy kostiumu Krlewny nieki, po czym
rozpina stanik. Mocuj si z guzikami jego koszuli. Jego
usta dosigaj mojej piersi, a ja zaczynam gono oddy
cha z podniecenia, kiedy pociga mnie za sob na dy
wan ciepy od wpadajcych przez okno promieni so
necznych.
O mj Boe, to wszystko dzieje si tak szybko! ciga
ze mnie majtki. Jego donie s... jego palce s... Dysz
bezsilnie... Jestemy tak szybcy, e ledwie zdaj sobie
spraw z tego, co si dzieje. To zupenie nie przypomi
na seksu z Connorem. To zupenie nie przypomina sek
su z kimkolwiek innym. Jeszcze przed chwil staam
przy drzwiach cakowicie ubrana, a teraz ju... on ju...
- Zaczekaj - udaje mi si wykrztusi. - Zaczekaj,
Jack. Musz ci co powiedzie.
- Co? - Oczy Jacka wyraaj ponaglenie i podniece
nie. - O co chodzi?
- Nie znam adnych sztuczek - szepcz nieco chrypliwie.
- Nie znasz czego? - Odsuwa si nieco i wpatruje si
we mnie.
- Sztuczek! Nie znam adnych sztuczek - mwi
obronnie. - No wiesz, ty pewnie uprawiae seks z ca
mas supermodelek i gimnastyczek, a one znaj rne
zadziwiajce... - Urywam, gdy widz wyraz jego twa
rzy. - Mniejsza z tym - dodaj pospiesznie. - To nie ma
znaczenia. Zapomnij o tym.
- Zaintrygowaa mnie - owiadcza Jack. - Jakie kon
kretnie sztuczki miaa na myli?
240

Dlaczego musiaam otworzy t swoj gupi gb?


Dlaczego?
- Nie miaam adnych! - odpowiadam i purpurowie
j. - Oto wanie chodzi, e nie znam adnych sztuczek.
- Ja te - mwi miertelnie powanie Jack. - Nie
znam ani jednej sztuczki.
Nagle zaczyna mi si chcie mia.
- Taa, akurat.
- To prawda. Ani jednej. - Milczy z pen namysu
min, gaszczc palcem moje rami. - Och, no dobrze.
Moe jedn.
- Jak? - pytam natychmiast.
- No c... - Obdarza mnie przecigym spojrzeniem,
po czym potrzsa gow. - Nie.
- Powiedz! - Teraz ju nie jestem w stanie powstrzy
ma gonego chichotu.
- Poka, nie powiedz - mruczy mi do ucha i przyci
ga mnie do siebie. - Czy kto kiedy nauczy ci tego?

18
Jestem zakochana.
Ja, Emma Corrigan, jestem zakochana.
Po raz pierwszy w yciu totalnie i szaleczo zakocha
na! Ca noc spdziam z Jackiem w nalecej do Pan
ther rezydencji. Obudziam si w jego ramionach. Bzy
kalimy si jakie dziewidziesit pi razy i to byo po
prostu... doskonae. (No i ostatecznie nie wymagao zna
jomoci adnych sztuczek, co byo dla mnie spor ulg).
Ale nie chodzi tylko o seks. Mam na myli wszystko.
To, e kiedy si obudziam, czekaa ju na mnie filian
ka herbaty. e specjalnie dla mnie uruchomi laptopa,
by przejrze wszystkie moje internetowe horoskopy
i pomg mi w wybraniu najlepszego. Zna wszystkie nie
ciekawe i krpujce fakty z mojego ycia, ktre normal
nie staram si ukrywa przed kadym facetem tak du
go, jak to tylko moliwe... i mimo to mnie kocha.
241

No wic waciwie to nie powiedzia, e mnie kocha.


Ale powiedzia co nawet lepszego. Wci z bogoci
odtwarzam ten moment w mojej pamici. Leelimy so
bie rano i wsplnie patrzylimy w sufit, kiedy nagle za
pytaam go:
- Jack, jak to moliwe, e pamitae o Kerry i o tym,
e nie przyja mnie do pracy?
- Sucham?
- Jak to moliwe, e pamitae o Kerry i o tym, e
nie przyja mnie do pracy? - Odwrciam powoli go
w, by na niego spojrze. - I nie tylko to. Wszystko, co
powiedziaam ci wtedy w samolocie. Kady najmniejszy
szczeg, dotyczcy mojej pracy, rodziny, Connora...
Wszystko pamitasz. A ja tego nie chwytam.
- Czego nie chwytasz? - zapyta Jack, marszczc brwi.
- Nie chwytam, dlaczego kogo takiego jak ty mogo
by zainteresowa moje gupie i nudne ycie - wyjani
am z zarowionymi z zakopotania policzkami.
Jack przez chwil patrzy na mnie w milczeniu.
- Emmo, twoje ycie nie jest gupie ani nudne.
- Owszem, jest!
- Wcale nie.
- Oczywicie, e tak! Nigdy nie robi niczego ekscytu
jcego, nigdy nie robi niczego byskotliwego, nie mam
wasnej firmy ani niczego nie wynalazam...
- Chcesz wiedzie, dlaczego pamitam wszystkie
twoje sekrety? - przerwa mi Jack. - Emmo, w chwili,
gdy w samolocie zacza mwi... urzeka mnie.
Przygldaam mu si z niedowierzaniem.
- Urzekam ci? - spytaam, by si upewni, czy do
brze usyszaam. - Ja?
- Urzeka mnie - powtrzy mikko, po czym pocao
wa mnie.
Urzekam go!
Moje ycie urzeko Jacka Harpera! Moje ycie!
Prawda jest taka, e gdybym nie odezwaa si do nie
go wtedy - i gdybym nie wypaplaa tego wszystkiego nic by si nie wydarzyo. Nie odnalelibymy siebie. To
242

byo przeznaczenie. To przeznaczenie kazao mi lecie


tym samolotem. To za spraw przeznaczenia podro
waam w klasie biznes. To ono sprawio, e zdradziam
wszystkie moje tajemnice.
Gdy przyjedam do domu, caa jestem w skowron
kach. Promieniej tak, jakby w moim wntrzu palia si
arwka o niesychanie wysokiej mocy. Ju wiem, co li
czy si w yciu. Jemima nie ma racji. Mczyni i kobie
ty nie s wrogami. Mczyni i kobiety to bratnie dusze.
I jeli byliby wobec siebie szczerzy od samego pocztku,
wtedy wszyscy zdawaliby sobie z tego spraw. Cae to
zachowywanie si tajemniczo i powcigliwie jest do
kitu. Wszyscy powinni od samego pocztku dzieli si
sekretami!
Mam takie natchnienie, e chyba zabior si do pisa
nia ksiki na temat zwizkw. Bdzie nosia tytu Nie
bjcie si szczeroci i wykae, e mczyni i kobiety po
winni by wobec siebie otwarci, dziki czemu bd si
lepiej ze sob komunikowa, lepiej rozumie i nigdy
nie bd musieli niczego udawa. Co takiego moe
mie zastosowanie take w rodzinach. I w polityce! Mo
e gdyby przywdcy wiatowi zdradzili sobie wzajemnie
kilka osobistych sekretw, nie byoby ju wicej wojen?
Sdz, e moje rozumowanie naprawd ma sens.
Wbiegam po schodach jak na skrzydach i otwieram
drzwi do mieszkania.
- Lissy! - woam. - Lissy, zakochaam si!
Nie sysz odpowiedzi i musz przyzna, e jestem
tym nieco zawiedziona. Chciaam z kim porozmawia.
Chciaam podzieli si moj now, fantastyczn teori
na temat ycia i...
Z jej pokoju dobiega jakie szuranie i tupanie. Za
trzymuj si jak sparaliowana w korytarzu. O mj Bo
e. Znowu te tajemnicze odgosy. I jeszcze raz. I znowu.
Co, u diaba...?
1 wtedy przez uchylone drzwi w salonie dostrzegam,
e na pododze obok sofy stoi teczka. Czarna skrzana
teczka. To jego, J e a n - Paula. On tu jest. Wanie w tej
243

chwili! Podchodz nieco bliej i z zaintrygowaniem


wpatruj si w drzwi do pokoju Lissy.
Co oni tam robi?
Nie wierz w t jej historyjk o uprawianiu seksu.
Ale c to moe by innego? Co innego mogoby...
No dobra... Mniejsza z tym. To nie moja sprawa. Sko
ro Lissy nie chce mi powiedzie, to nie chce, i kropka.
Czujc si bardzo dojrzale, id do kuchni i napeniam
wod czajnik, by zrobi sobie kaw. Nastpnie go odsta
wiam. Dlaczego ona nie chce mi powiedzie? Dlaczego
trzyma to przede mn w tajemnicy? Jestemy w kocu
najlepszymi przyjacikami! To przecie ona powie
dziaa, e nie powinnymy mie przed sob adnych se
kretw.
Nie mog wytrzyma. Ciekawo uczepia si mnie
jak rzep psiego ogona. To naprawd nie do zniesienia.
I moe to moja jedyna szansa na dowiedzenie si praw
dy. Ale jak? Nie mog przecie tak po prostu tam wej.
Mog?
Nagle w mojej gowie rodzi si pewna sprytna myl.
Zamy, e nie zobaczyam teczki. Zamy, e najzupe
niej niewinnie weszam do mieszkania, jak zawsze, i tak
si zoyo, e podeszam prosto do drzwi pokoju Lissy
i otworzyam je. Wtedy nikt nie mgby mie do mnie
pretensji, no nie? To byby autentyczny przypadek.
Wychodz z kuchni, przez chwil nasuchuj bacznie,
po czym szybciutko biegn na palcach z powrotem do
drzwi wejciowych.
Zacznijmy od pocztku. Wchodz do mieszkania po
powrocie z pracy.
- Cze, Lissy! - woam z zaenowaniem, jakby nakie
rowana bya na mnie kamera. - O rany! Gdzie ona jest?
Moe... moe... zajrz do jej pokoju!
Id przez korytarz, starajc si, by wszystko byo jak
najbardziej naturalne, podchodz do drzwi i bardzo,
ale to bardzo delikatnie pukam.
Nie sycha odpowiedzi. Tupanie ustao. Patrz na
drewniane drzwi i nagle czuj, e mam pietra.
244

Czy naprawd mam zamiar to zrobi?


Owszem. Po prostu musz si dowiedzie, o co w tym
wszystkim chodzi.
Chwytam za klamk, otwieram drzwi... i wydaj
okrzyk przeraenia.
Widok jest tak zdumiewajcy, e nie jestem w stanie
go poj. Lissy jest naga. Oboje s nadzy. Ona i ten facet
spleceni s ze sob w najdziwniejszej pozycji, jak kie
dykolwiek... kiedykolwiek... Jej nogi znajduj si wyso
ko w powietrzu, a on oplata j swoimi, oboje s purpu
rowi na twarzy i ciko dysz.
- Przepraszam! - jkam. - Boe, przepraszam!
- Emmo, zaczekaj! - Sysz woanie Lissy. Zmykam
chykiem do swojego pokoju, zatrzaskuj drzwi i rzu
cam si na ko.
Serce wali mi jak motem, zaczyna mi si zbiera na
mdoci. Nigdy wczeniej nie przeyam tak wielkiego
szoku. Nie powinnam bya otwiera tych drzwi! Nie po
winnam bya w ogle otwiera tych cholernych drzwi!
Lissy mwia prawd! Oni rzeczywicie uprawiaj
seks! Ale co to za dziwaczny rodzaj seksu? W mord je
a. Nie miaam pojcia. Nie miaam...
Kto kadzie mi do na ramieniu i z mojego garda
znw wydobywa si krzyk.
- Emmo, uspokj si! - mwi Lissy. - To ja! J e a n - P a u l
wyszed.
Nie jestem w stanie podnie gowy, nie jestem w sta
nie spojrze jej w oczy.
- Lissy, przepraszam - wyrzucam z siebie ze wzro
kiem utkwionym w pododze. - Przepraszam! Nie chcia
am tego zrobi. Nie powinnam bya... Twoje ycie sek
sualne jest wycznie twoj spraw.
- Wcale nie uprawialimy seksu, ty palantko!
- A wanie, e tak! Widziaam! Nie mielicie na so
bie ubra.
- Ale mielimy. Emmo, spjrz na mnie!
- Nie! - woam w panice. - Nie chc na ciebie pa
trze!
245

- Spjrz na mnie!
Trwoliwie podnosz gow i powoli omiatam spoj
rzeniem Lissy, ktra stoi tu przede mn.
Och. Och... no tak. Ma na sobie trykot w cielistym ko
lorze.
- No to co w takim razie robilicie, skoro nie upra
wialicie seksu? - pytam bez maa oskarycielsko. I dlaczego jeste tak ubrana?
- Taczylimy - wyjania Lissy, wygldajc przy tym
na zakopotan.
- e co? - Przygldam jej si z bezgranicznym zdu
mieniem.
- Taczylimy, nie rozumiesz? Tym wanie si zaj
mowalimy!
- Taczylicie? Ale... dlaczego?
To zupenie pozbawione sensu. Lissy i ten Francuz
o imieniu J e a n - P a u l taczyli w jej pokoju? Mam wrae
nie, e znalazam si nagle w wyjtkowo dziwacznym
nie.
- Zapisaam si do grupy - wyrzuca z siebie Lissy po
chwili milczenia.
- O mj Boe. Tylko nie do sekty...
- Nie, nie do sekty. To tylko... - Zagryza warg. - To
tylko kilkoro prawnikw, ktrzy si zebrali i utworzyli...
grup taneczn.
Grup taneczn?
Przez chwil nie jestem w stanie wydoby z siebie
gosu. Teraz, kiedy min ju nieco pocztkowy szok,
mam straszne uczucie, e w kadej chwili mog wy
buchn miechem.
- Zapisaa si do grupy... taczcych prawnikw.
- Tak. - Lissy kiwa gow.
W wyobrani widz grup korpulentnych adwokatw,
taczcych w keczku, w tych swoich perukach, i nie
jestem w stanie si powstrzyma. Parskam miechem.
- No widzisz! - woa Lissy. - Dlatego wanie ci nie
powiedziaam. Po prostu wiedziaam, e bdziesz si
mia!
246

- Przepraszam! Naprawd przepraszam! Ja si wcale


nie miej. Uwaam, e to naprawd superpomys! - No
i znowu z mojego garda wydobywa si histeryczny chi
chot. - To tylko... Nie wiem. Jako ju sama idea tacz
cych prawnikw...
- Nie wszyscy z nas s prawnikami - owiadcza
obronnie Lissy. - Jest take kilkoro bankierw, ale
rwnie i sdzia... Emmo, przesta si mia!
- Przepraszam - odpowiadam bezradnie. - Lissy, nie
miej si z ciebie, naprawd. - Bior gboki oddech
i z desperacj prbuj zacisn usta. Ale niezmordowa
na wyobrania podsuwa mi obraz bankierw w spdnicz
kach, jakie nosz baletnice, ciskajcych w doniach
teczki i taczcych Jezioro abdzie. Sdzia podskakuje
wok sceny, a poy jego togi powiewaj frywolnie.
- To nie jest mieszne! - oznajmia Lissy. - Jestemy
tylko grup profesjonalistw o podobnych upodoba
niach, ktrzy pragn wyraa siebie przez taniec. Co
w tym zego?
- Przepraszam - powtarzam po raz kolejny, ocierajc
oczy i starajc si odzyska opanowanie. - Nie ma
w tym nic zego. Uwaam, e to kapitalny pomys. Przy
gotowujecie si moe do jakiego wystpu?
- Za trzy tygodnie. Dlatego wanie mamy dodatkowe
prby.
- Za trzy tygodnie? - Wpatruj si w ni szeroko
otwartymi oczami. Ju si nie miej. - I nie miaa za
miaru mi o tym powiedzie?
- Ja... ja sama nie wiem - odpowiada, szurajc czub
kiem pantofla po pododze. - Wstydziam si.
- Nie wstyd si! - mwi z konsternacj. - Lissy,
strasznie ci przepraszam za to, e si miaam. Uwa
am, e to fantastyczne. Oczywicie, przyjd, by ci po
dziwia. Bd siedziaa w pierwszym rzdzie...
- Tylko nie w pierwszym rzdzie. Zdekoncentrujesz
mnie.
- W takim razie usid gdzie porodku. Albo z tyu.
Gdzie tylko bdziesz chciaa. - Obdarzam j penym cie247

kawoci spojrzeniem. - Lissy, nie sdziam, e umiesz


taczy.
- Och, bo nie umiem - odpowiada natychmiast. - Je
stem do bani. To po prostu zabawa. Chcesz kawy?
Gdy id za Lissy do kuchni, ona odwraca gow i uno
si brwi.
- Wiesz, trzeba przyzna, e masz niezy tupet, by
oskara mnie o uprawianie seksu. Gdzie si podziewaa w nocy?
- Byam z Jackiem - przyznaj si natychmiast
i umiecham si marzycielsko. - Uprawialimy seks.
Przez ca noc.
- Wiedziaam!
- O Boe, Lissy. Zakochaam si w nim po same uszy.
- Zakochaa? - Wcza czajnik. - Emmo, jeste pew
na? Znasz go od jakich piciu minut.
- No i co z tego? To pewne, e jestemy bratnimi du
szami. Nie musz przy nim niczego udawa... ani stara
si by kim, kim nie jestem... no i seks jest niesamowi
ty... Ma w sobie wszystko to, czego mi zawsze brakowa
o w Connorze. Wszystko. I jest mn zainteresowany. No
wiesz, przez cay czas zadaje mi pytania i moje odpo
wiedzi wydaj si go fascynowa. - Rozkadam ramiona
z bogim umiechem i opadam na krzeso. - Wiesz,
Lissy, przez cae ycie miaam przeczucie, e przydarzy
mi si co cudownego. Zawsze... wiedziaam, gdzie
w gbi duszy. A teraz to si stao.
- Gdzie wic jest Jack? - pyta Lissy, wsypujc kaw
do kubkw.
- Wyjeda na krtko. Ma zamiar przeprowadzi ze
swoj ekip profesjonalistw burz mzgw zwizan
z nowym projektem.
- Jakim?
- Nie wiem. Nie mwi. To co naprawd wanego
i najprawdopodobniej nie bdzie mg do mnie dzwo
ni. Ale obieca mi kadego dnia wysya e-maile - do
daj radonie.
248

- Ciasteczko? - pyta Lissy, otwierajc puszk.


- Och... poprosz. Dziki. - Czstuj si penoziarnistym herbatnikiem i w zamyleniu odgryzam kawaek. Wiesz, wymyliam zupenie now teori dotyczc
zwizkw. To takie proste. Wszyscy na wiecie powinni
by wobec siebie szczerzy. Wszyscy powinni dzieli si
swoimi sekretami! Mczyni i kobiety, rodziny, przy
wdcy wiatowi!
- Hmm. - Przez chwil Lissy przyglda mi si w mil
czeniu. - Emmo, czy Jack powiedzia ci, dlaczego tamte
go wieczoru musia w takim popiechu wyjecha?
- Nie - odpowiadam ze zdziwieniem. - Ale to jego
sprawa.
- Czy kiedykolwiek powiedzia ci, czego dotyczyy te
wszystkie telefony podczas waszej pierwszej randki?
- Nie...
- Czy powiedzia ci o sobie cokolwiek poza niezbd
nym minimum?
- Bardzo duo mi opowiada! - rzucam obronnie. Lissy, o co ci chodzi?
- O nic - odpowiada agodnie. - Tak si tylko zastana
wiam... Czy to przypadkiem nie ty jeste osob, ktra
wszystko dzieli?
- Sucham?
- Czy on z tob dzieli si sob? - Nalewa do filia
nek gorc wod. - Czy to tylko ty dzielisz si sob
z nim?
- Obydwoje si dzielimy - odpowiadam, odwracajc
wzrok i bawic si magnesem z drzwi lodwki.
Co jest prawd, powtarzam sobie stanowczo. Jack po
dzieli si ze mn mnstwem wiadomoci! To znaczy po
wiedzia mi...
Powiedzia mi wszystko o...
No c, niewane. Prawdopodobnie nie by po pro
stu w nastroju, by duo opowiada. Czy to przestp
stwo?
- Napij si kawy - mwi Lissy, podajc mi kubek.
- Dziki - odpowiadam nieco uraonym tonem.
249

Lissy wzdycha.
- Emmo, wcale nie prbuj niczego zepsu. On wyda
je si uroczy...
- Bo jest! Naprawd, Lissy, nie wiesz, jaki on jest.
Bardzo romantyczny. Czy wiesz, co powiedzia dzi ra
no? Powiedzia, e w chwili, gdy zaczam wtedy w sa
molocie mwi, urzekam go.
- Naprawd? - Lissy przyglda mi si uwanie. - Tak
wanie powiedzia? To do romantyczne.
- A nie mwiam?! - Umiecham si promiennie. Lissy, on jest chodzcym ideaem!

19
Przez nastpne dwa tygodnie nic nie jest w stanie
zakci mojego szczcia. Nic. Przybywam do pracy
tanecznym krokiem, przez cay dzie siedz przed kom
puterem i umiecham si, a potem pyn do domu. Pe
ne sarkazmu komentarze Paula spywaj po mnie jak
woda po gsi. Nie zwracam nawet uwagi na to, e Arte
mis przedstawia mnie odwiedzajcej nasz dzia grupie,
zajmujcej si reklam, jako swoj osobist sekretark.
Mog sobie mwi, co tylko chc, poniewa nie wiedz,
e kiedy umiecham si do monitora, dzieje si tak dla
tego, e Jack przysa mi kolejny artobliwy e-mail. Nie
maj pojcia, e facet, ktry ich wszystkich zatrudnia,
jest we mnie zakochany. We mnie. Emmie Corrigan.
Pracowniku niszym od nich rang.
- No c, oczywicie, przeprowadziam z Jackiem Har
perem wiele dogbnych dyskusji zwizanych z tym te
matem. - Sysz, jak Artemis nadaje przez telefon. Ja
w tym czasie robi porzdek w szafce z odbitkami korektorskimi. - Aha. I uzna, podobnie jak i ja, e kon
cepcja ta naprawd powinna zosta jeszcze raz prze
mylana.
Bzdury! Nigdy nie przeprowadzaa z Jackiem Harpe
rem adnych dogbnych dyskusji. Kusi mnie, eby na250

tychmiast do niego napisa e-mail i poinformowa go,


jak Artemis naduywa jego nazwiska.
Ale to ju byaby przesada.
A poza tym ona nie jest odosobniona. Wszyscy wymie
niaj Jacka Harpera w swoich rozmowach, na pocztku,
w rodku i na zakoczenie. Tak jakby by ich najlep
szym przyjacielem i podziwia ich pomysy.
Z wyjtkiem mnie. Ja tylko opuszczam gow i w og
le nie wymieniam jego imienia.
Czciowo dlatego, e jeli to zrobi, moje policzki stan
si purpurowe albo na mojej twarzy pojawi si szeroki,
durny umiech czy co w tym rodzaju. Czciowo nato
miast dlatego, e mam okropne uczucie, e kiedy raz za
czn mwi o Jacku, nie bd w stanie przesta. Ale gw
nie z tego powodu, e nikt nigdy nie zwraca si do mnie
z tymi uwagami. C ja mogabym wiedzie o Jacku Harperze? Jestem przecie tylko beznadziejn asystentk.
- Hej! - woa Nick znad suchawki telefonu. - Jack
Harper wystpi w telewizji!
- Co takiego?
Jestem zaszokowana. Jack bdzie w telewizji?
Jak to moliwe, e mi o tym nie powiedzia?
- Czy ekipa telewizyjna przyjeda do biura? - pyta
Artemis, przygadzajc wosy.
- Nie wiem.
- No dobra, ludzie - mwi Paul, wychodzc ze swojego
gabinetu. - Jack Harper udzieli wywiadu programowi
Business Watch", zostanie wyemitowany o dwunastej.
Podczono ju telewizor w tej duej sali konferencyjnej.
Kady, kto chce, moe i i go obejrze. Jedna osoba mu
si jednak zosta, by odbiera telefony. - Jego spojrzenie
zatrzymuje si na mnie. - Emmo, ty moesz zosta.
- Sucham? - pytam w osupieniu.
- Zostaniesz i zajmiesz si telefonami - wyjania
Paul. - W porzdku?
- Nie! To znaczy... ja te chc obejrze wywiad! - m
wi z niepokojem. - Czy nie mgby zosta kto inny?
Artemis...?
251

- Ja nie zostaj! - odpowiada natychmiast Artemis. Naprawd, Emmo, nie bd taka samolubna. Ten wy
wiad nie bdzie dla ciebie ani troch interesujcy.
- A wanie, e bdzie!
- Ale nie. - Przewraca oczami.
- Bdzie - upieram si z desperacj w glosie. - On
jest... on jest take moim przeoonym!
- Tak, no c - mwi Artemis sarkastycznym tonem. Myl, e jest midzy nami maa rnica. Ty praktycz
nie w ogle nie rozmawiaa z Jackiem Harperem.
- Rozmawiaam! - woam, zanim jestem w stanie za
stanowi si nad swoimi sowami. - Rozmawiaam!
Ja... - urywam, a moje policzki robi si czerwone. Ja... raz poszam na zebranie, na ktrym on by...
- I podaa mu filiank herbaty? - Artemis umie
cha si z wyszoci i wymienia spojrzenia z Nickiem.
Patrz na ni z wciekoci, a w uszach pulsuje mi
krew. e te nie przyszo mi do gowy nic naprawd zja
dliwego i byskotliwego, czym mogabym upokorzy Ar
temis.
- Wystarczy, Artemis - mwi Paul. - Emmo, zostajesz,
to postanowione.
Za pi dwunasta biuro jest ju opustoszae. Znajduj
si w nim tylko ja, mucha i szumicy faks. Z przygnbie
niem sigam do szuflady biurka i wyjmuj z niej batoni
ka aero. I jeszcze flake'a na dokadk. Odwijam aero
i wanie go nadgryzam, kiedy dzwoni telefon.
- Okej. - Z drugiego koca linii telefonicznej dobiega
do mnie gos Lissy. - Nastawiam wideo.
- Dziki, Liss - odpowiadam z ustami penymi czeko
lady. - Jeste wspaniaa.
- Nie mog uwierzy, e nie pozwolili ci oglda.
- To naprawd niesprawiedliwe. - Opieram si wy
godniej i racz si kolejnym ksem aero.
- No c, nic straconego, wieczorem obejrzymy sobie
razem. Jemima nastawi wideo take w swoim pokoju,
wic nie ma obawy, e si nie nagra.
252

- Co Jemima o tej porze robi w domu? - pytam ze


zdziwieniem.
- Wzita zwolnienie lekarskie, by mc sobie urzdzi
domowy dzie spa. Och, dzwoni take twj tata - doda
je ostronie.
- Ach tak. - Ogarnia mnie lekki niepokj. - Co powie
dzia?
Nie rozmawiaam z mam ani tat od nieszczsnego
Korporacyjnego Dnia Rodzinnego. Nie mog si przea
ma. To byo zbyt bolesne, a z dowiadczenia wiem, e
i tak wzili stron Kerry.
Kiedy wic tata zadzwoni do mnie do pracy w na
stpny poniedziaek, powiedziaam, e jestem bardzo
zajta i e zadzwoni pniej, czego oczywicie nie zro
biam. Tak samo byo z telefonem do domu.
Wiem, e w kocu bd musiaa z nimi porozma
wia, jednak nie teraz, nie kiedy jestem tak bardzo
szczliwa.
- Widzia zwiastun wywiadu - wyjania Lissy. - Roz
pozna Jacka i zastanawia si, czy ty wiesz. Powie
dzia... - Robi pauz. - Naprawd chcia z tob poroz
mawia o kilku sprawach.
- Och. - Przygldam si kartce w notesie, na ktrej
spiralnym wzorkiem obrysowaam numer telefonu, kt
rego powinnam pilnowa.
- W kadym razie on i twoja mama bd oglda mwi Lissy. - I dziadek te.
wietnie. Po prostu wspaniale. Cay wiat bdzie
oglda w telewizji Jacka Harpera. Cay wiat z wyjt
kiem mnie.
Po odoeniu suchawki wstaj i przynosz sobie ka
w z nowego automatu, ktry rzeczywicie robi bardzo
dobr cafe au lait. Wracam i rozgldam si po cichym
biurze, po czym podchodz do zielistki Artemis i podle
wam j sokiem pomaraczowym. Z odrobin tonera od
kopiarki na dokadk.
Troch podle si po tym czuj. Ta rolina przecie
nic nie zawinia.
253

- Przepraszam - mwi gono i dotykam jednego


z listkw. - Ta twoja wacicielka jest prawdziw krow,
no ale to pewnie sama wiesz.
- Rozmawiasz ze swoim tajemniczym wielbicielem? dobiega do mnie peen sarkazmu gos.
Odwracam si ze zdumieniem i dostrzegam w drzwiach
Connora.
- Co ty tutaj robisz?
- Id wanie oglda ten wywiad w telewizji. Ale
chciaem z tob zamieni par sw. - Podchodzi kilka
krokw i mierzy mnie oskarycielskim spojrzeniem. No wic tak. Okamaa mnie.
0 cholera. Czy Connor si domyli? Czy dostrzeg co
w czasie Korporacyjnego Dnia Rodzinnego?
- Co masz na myli? - pytam nerwowo.
- Wanie uciem sobie pogawdk z Tristanem
z projektw. - Gos Connora nabrzmiewa oburze
niem. - On jest gejem! Wcale si z nim nie spotykasz,
prawda?
On chyba nie mwi powanie. Nie myla chyba po
wanie, e umawiam si z Tristanem, no nie? Przecie
Tristan nie mgby wyglda bardziej na geja, gdyby no
si krtkie szorty w ctki, torebk i chodzi po biurze,
nucc przeboje Barbry Streisand.
- Nie - odpowiadam i jako udaje mi si zachowa
twarz pokerzysty. - Nie spotykam si z Tristanem.
- No tak! - mwi Connor, kiwajc gow w taki spo
sb, jakby wanie zdoby sto punktw i nie bardzo wie
dzia, co z nimi zrobi. - No tak. Nie rozumiem po pros
tu, dlaczego okamywanie mnie uwaasz za konieczne. Unosi podbrdek. Jego mina wyraa uraon godno. To wszystko. Sdziem, e potrafimy by wobec siebie
szczerzy.
- Connor, to wszystko po prostu... po prostu jest skom
plikowane.
- wietnie. Niewane. To twoja okazja, Emmo.
Przez chwil adne z nas si nie odzywa.
- Moje co? - pytam z konsternacj. - Moja okazja?
254

- Ruch - odpowiada z lekk irytacj. - Chciaem po


wiedzie... nastpny ruch naley do ciebie.
- Ach tak. - W dalszym cigu zupenie nie rozumiem,
o co moe mu chodzi. - Okej. Bd o tym pamita.
- To dobrze. - Posya mi jeszcze jedno spojrzenie m
czennika i zaczyna si oddala.
- Zaczekaj! - woam za nim. - Zaczekaj chwil! Con
nor, czy mgby co dla mnie zrobi? - Czekam, dopki
si nie odwrci, po czym robi przymiln min. - Czy
mgby zosta tutaj i odbiera telefony, podczas gdy ja
pobiegn i obejrz wywiad z Jackiem Harperem?
Wiem, e w tej chwili Connor nie jest moim fanem
numer jeden. Ale nie mam praktycznie adnego wy
boru.
- Czy mgbym zrobi co? - Connor wpatruje si we
mnie ze zdumieniem.
- Czy mgby odbiera telefony? Tylko przez p go
dziny. Byabym ci naprawd dozgonnie wdziczna...
- Nie wierz, e w ogle prosisz mnie o co takiego! odpowiada niedowierzajco. - Wiesz doskonale, jak
wany jest dla mnie Jack Harper! Emmo, naprawd nie
wiem, co w ciebie wstpio.
Po jego wyjciu przez dwadziecia minut siedz w biu
rze. Odbieram kilka wiadomoci dla Paula, jedn dla
Nicka i jedn dla Caroline. Uzupeniam kilka listw.
Adresuj kilka kopert. I wtedy nagle doznaj olnienia.
To gupie. To bardziej ni gupie. W dodatku komplet
nie pozbawione sensu. Kocham Jacka. On kocha mnie.
Powinnam tam by i go wspiera. Bior kaw i po
spiesznie przechodz przez korytarz. Sala konferencyj
na pena jest ludzi, ale wciskam si jako midzy dwch
kolesiw, ktrzy nawet nie ogldaj wywiadu, tylko roz
mawiaj o jakim meczu piki nonej.
- Co ty tutaj robisz? - pyta Artemis, gdy pojawiam si
przy jej boku. - Co z telefonami?
- Nie ma taksacji bez reprezentacji - odpowiadam
spokojnie, co by moe w tym przypadku nie jest
255

szczeglnie na miejscu (nie jestem nawet pewna, co to


znaczy), jednak odnosi zamierzony efekt i Artemis za
myka dzib.
Wycigam szyj, by patrze ponad gowami zebra
nych i mj wzrok skupia si na ekranie. Oto on. Siedzi
na krzele w studiu, ubrany w dinsy i biay T-shirt. Za
nim znajduje si jaskrawoniebieskie to i sowa Inspi
racje w wiecie biznesu", a naprzeciwko niego siedzi
dwoje dziennikarzy.
Oto on. Mczyzna, ktrego kocham.
Dociera do mnie, e widz go po raz pierwszy, odkd
ze sob spalimy. Jednak jego twarz jest tak ciepa jak
zawsze, a w wietle studyjnych reflektorw jego ciemne
oczy byszcz.
O Boe, tak bardzo chciaabym go pocaowa.
Gdyby nikogo tutaj nie byo, podeszabym do telewi
zora i pocaowaa ekran. Naprawd tak bym zrobia.
- O co pytali go do tej pory? - szepcz do Artemis.
- Rozmawiali o stylu jego pracy. O jego inspiracjach,
spce z Pete'em Laidlerem i tak dalej.
- ! - syczy kto w naszym kierunku.
- Oczywicie, e byo ciko po mierci Pete'a owiadcza wanie Jack. - Wszystkim nam byo ciko.
Ale ostatnio... - Robi pauz. - Ostatnio moje ycie uleg
o cakowitej odmianie i znowu jestem gotw do pracy.
I znowu sprawia mi to przyjemno.
Przez moje ciao przebiega lekki dreszcz.
Musi mie mnie na myli. Musi. Zmieniam jego y
cie! O mj Boe. To jest nawet jeszcze bardziej roman
tyczne od urzeka mnie".
- Rozszerzylicie ju swoj dziaalno o rynek napo
jw energetyzujcych - mwi dziennikarz. - Teraz, jak
sdz, zamierzacie przypuci atak na rynek kobiecy.
- Co takiego?
W sali konferencyjnej nastpuje poruszenie i ludzie
zaczynaj odwraca gowy.
- Przymierzamy si do rynku kobiecego?
- Od kiedy?
256

- Ja o tym wiedziaam - odzywa si Artemis, wyra


nie z siebie zadowolona. - Jako jedna z nielicznych...
Wpatruj si w ekran, natychmiast przypominajc so
bie ludzi w gabinecie Jacka. Po to wanie byy te jajni
ki. Rany, to ekscytujce. Nowe, miae przedsiwzicie!
- Czy mgby zdradzi nam nieco szczegw? - pyta
dziennikarz. - Czy chodzi o adresowany do kobiet napj?
- Wszystko znajduje si jeszcze w bardzo wczesnym
stadium - wyjania Jack. - Ale mamy w planach ca li
ni produktw. Napoje, ubrania, perfumy. Mamy pot
n wizj twrcz. - Umiecha si do rozmwcy. - Je
stemy tym podekscytowani.
- No wic, jaki jest w tym wypadku rynek docelo
wy? - pyta dziennikarz, sprawdzajc co w swoich no
tatkach. - Kobiety zajmujce si aktywnie sportem?
- Skde znowu - odpowiada Jack. - Naszym celem
jest... dziewczyna z ulicy.
- Dziewczyna z ulicy? - Dziennikarka prostuje si,
wygldajc przy tym na lekko dotknit. - Co to ma
oznacza? Kim jest dziewczyna z ulicy?
- Ma dwadziecia kilka lat - mwi po chwili milcze
nia Jack. - Pracuje w biurze, jedzi do pracy metrem,
wychodzi wieczorami i wraca do domu nocnym autobu
sem... Po prostu zwyczajna, niczym si nie wyrniaj
ca dziewczyna.
- S ich tysice - umiecha si dziennikarz.
- Ale marka Panther zawsze bya utosamiana z m
czyznami - przerywa kobieta ze sceptycznym wyrazem
twarzy. - Ze wspzawodnictwem. Z wartociami typo
wo mskimi. Czy pan naprawd sdzi, e moliwe jest
przestawienie si na rynek kobiecy?
- Przeprowadzilimy badania - odpowiada uprzej
mie Jack. - Jestemy przekonani, e znamy nasz rynek.
- Badania! - powtarza kpico kobieta. - A czy to nie
jest przypadkiem kolejne dziaanie polegajce na tym,
e mczyni mwi kobietom, czego one chc?
- Nie uwaam tak. - Jack jest nadal uprzejmy, jednak
widz, e przez jego twarz przebiega cie irytacji.
257

- Wiele firm bez wikszych sukcesw prbowao pod


bi inny rynek. Skd pan wie, e Panther Corporation
nie doczy do nich?
- Jestem o tym przekonany - owiadcza Jack.
Boe, dlaczego ona zachowuje si w tak agresywny
sposb? - myl z oburzeniem. Oczywicie, e Jack wie,
co robi!
- Zaprasza pan kilka kobiet i zadaje im pytania! Jak
na podstawie czego takiego mona okreli ich potrze
by i preferencje?
- To tylko niewielka cz bada, mog pani zapew
ni - odpowiada uprzejmie Jack.
- Och, prosz da spokj - rzuca kobieta, odchylajc
si i krzyujc ramiona. - Czy firma w rodzaju Panther,
czy mczyzna pokroju pana naprawd potrafi wgry
si w psychik, jak to pan uj, zwykej, niczym niewyrniajcej si dziewczyny?
- Owszem, potrafi! - Spojrzenia Jacka i dziennikar
ki krzyuj si. - Znam t dziewczyn.
- Zna pan j? - Kobieta unosi brwi.
- Wiem, kim jest ta dziewczyna - mwi Jack. - Znam
jej upodobania, wiem, jakie lubi kolory. Wiem, co jada,
co pija. Wiem, czego pragnie od ycia. Nosi ubrania
w rozmiarze czterdzieci, cho wolaaby trzydzieci
osiem. Ona... - Jack rozpociera ramiona, jakby w po
szukiwaniu inspiracji. - Na niadanie je patki cheerios
i moczy batonik flake w cappuccino.
Spogldam ze zdziwieniem na moj do, w ktrej
znajduje si flake. Wanie miaam zamiar umoczy go
w kawie. I... i jadam rano cheerios.
- W dzisiejszych czasach otoczeni jestemy idealny
mi ludmi ze stron kolorowych magazynw - kontynu
uje Jack z oywieniem. - Ale ta dziewczyna jest praw
dziwa. S dni, kiedy jej wosy dobrze si ukadaj, s
dni, kiedy jest inaczej. Nosi stringi, mimo e uwaa je
za niewygodne. Sporzdza grafik z programem wicze,
po czym go ignoruje. Udaje, e czyta gazety powicone

258

biznesowi, podczas gdy tak naprawd ukrywa midzy


nimi czasopisma plotkarskie.
Wpatruj si w osupieniu w ekran telewizora.
Zaraz... zaraz. Chwileczk. To wszystkie wydaje mi
si jakby znajome.
- Tak samo robisz ty, Emmo - mwi Artemis. - Widzia
am u ciebie egzemplarz OK!" w rodku Marketing
Week". - Odwraca si do mnie z kpicym umieszkiem
i jej wzrok pada na flake'a.
- Uwielbia ciuchy, nie jest jednak niewolnic mo
dy - mwi wanie Jack. - Jej najczstszy strj to din
sy...
Artemis przyglda si z niedowierzaniem moim levisom.
- ...i wpity we wosy kwiat...
Z oszoomieniem unosz do i dotykam ry z mate
riau, ktra tkwi w moich wosach.
To niemoliwe...
To niemoliwe, by on mwi o...
- O... mj... Boe - odzywa si powoli Artemis.
- Co si stao? - pyta siedzca obok niej Caroline. Po
da za spojrzeniem Artemis i wyraz jej twarzy zmienia
si. - O mj Boe! Emmo! To ty!
- Wcale nie - zaprzeczam, ale mj gos nie zachowu
je si jak naley.
- To ty!
Kilkoro ludzi zaczyna si poszturchiwa i odwraca
si, by na mnie spojrze.
- Czyta codziennie pitnacie horoskopw i wybiera
ten, ktry najbardziej jej si podoba... - mwi wanie
Jack.
- To ty! To na pewno ty!
- ...czyta streszczenia z okadek powanych ksiek
i udaje, e przeczytaa je cae...
- Wiedziaam, e nie przeczytaa Wielkich nadziei! oznajmia triumfujco Artemis.
- ...uwielbia sodk sherry...

259

- Sodk sherry? - powtarza Nick, odwracajc si


i krzywic. - Chyba artujesz.
- To Emma! - Sysz, jak ludzie mwi midzy sob
w drugiej czci sali. - To Emma Corrigan!
- Emma? - odzywa si Katie, patrzc z niedowierza
niem prosto na mnie. - Ale... ale...
- To nie Emma! - owiadcza nieoczekiwanie Connor.
Stoi w drugim kcie sali, opierajc si o cian. - Nie
bdcie mieszni! Emma nosi rozmiar trzydzieci sze,
a nie czterdzieci!
- Trzydzieci sze? - pyta Artemis i parska miechem.
- Trzydzieci sze! - chichocze Caroline. - A to dobre!
- Nie nosisz rozmiaru trzydzieci sze? - Connor
spoglda na mnie w oszoomieniu. - Mwia...
- Wiem... wiem, e mwiam. - Przeykam z trudem
lin, a twarz piecze mnie, jakbym siedziaa przy ogni
sku. - A l e ja... ja...
- Czy naprawd kupujesz ubrania w sklepach z uy
wanymi ciuchami i udajesz, e s nowe? - pyta Caro
line, zerkajc jednoczenie z zainteresowaniem na ekran
telewizora.
- Nie!-odpowiadam obronnie. - To znaczy... czasami...
- Way szedziesit kilo, ale udaje, e tylko pi
dziesit sze. - Sysz gos Jacka.
e co? e jak?
Moje ciao skrca si z szoku.
- To nieprawda! - woam z oburzeniem w kierunku
ekranu. - Wcale nie wa szedziesiciu kilo! Wa... ja
kie... pidziesit siedem... i p... - Urywam, gdy wszy
scy obecni w sali odwracaj si, by na mnie spojrze.
- ...nie cierpi rzeczy robionych na szydeku...
Sycha, jak kto na drugim kocu sali gwatownie
wciga powietrze.
- Nie cierpisz robtek szydekowych? - Do moich
uszu dobiega peen niedowierzania gos Katie.
- Nie! - Odwracam si z przeraeniem. - To nie tak!
Uwielbiam szydekowane rzeczy! Naprawd!

260

Ale Katie opuszcza sal z wyrazem wciekoci na


twarzy.
- Pacze, kiedy syszy Carpentersw - mwi z ekranu
Jack. - Uwielbia Abb, ale nie znosi jazzu...
O nie. O nie, o nie...
Connor patrzy na mnie tak, jakbym wasnorcznie
wbia mu sztylet w serce.
- Nie znosisz... jazzu?
Jest tak, jak w jednym z tych snw, kiedy wszyscy
ogldaj ci w bielinie, a ty chcesz uciec, ale nie mo
esz. Nie jestem w stanie ruszy si z miejsca. Wpatru
j si jedynie, zmaltretowana, w ekran, podczas gdy
Jack cignie nieubaganie swj wywd.
- Zakada na pierwsz randk bielizn przynoszc
szczcie... poycza markowe buty od swej wsploka
torki i udaje, e s jej wasne... udaje, e chodzi na
kick boxing... jest nieco zagubiona w kwestiach religij
nych... martwi si, e ma za mae piersi...
Zamykam oczy, nie mogc duej tego znie. Moje
piersi. Powiedzia o moich piersiach. W telewizji.
- Kiedy gdzie wychodzi, potrafi gra osob wyrafi
nowan, ale na ku...
Nagle robi mi si sabo ze strachu.
Nie. Nie. Bagam, tylko nie to. Bagam, bagam...
- ...ma narzut z Barbie.
Przez sal przetacza si gony miech, a ja kryj
twarz w doniach. Powiedzie, e jestem zawstydzona to
za mao. Nikt nigdy nie mia si dowiedzie o mojej na
rzucie z Barbie. Nikt.
- Czy ona jest seksowna? - pyta dziennikarz, a mnie
podskakuje serce. Wpatruj si w ekran. Nie jestem
w stanie oddycha, bojc si tego, co za chwil usysz.
Co on powie?
- Bardzo - odpowiada bez wahania Jack, a wszystkie
spojrzenia kieruj si na mnie. - To nowoczesna dziew
czyna, ktra w torebce nosi prezerwatywy.

261

Za kadym razem, kiedy myl, e nie moe by ju


gorzej, myl si.
Oglda to moja mama. Moja mama.
- Ale moliwe, e nie wykorzystaa jeszcze w peni
swego potencjau... by moe pewna jej cz jest sfru
strowana...
Nie jestem w stanie spojrze na Connora. Nie jestem
w stanie spojrze na nikogo.
- Moe ma ochot na eksperymenty... moe miaa...
no nie wiem... lesbijskie fantazje z najlepsz przyja
cik w roli gwnej.
Nie! Nie! Nieruchomiej z przeraenia. W mojej go
wie pojawia si nagle obraz Lissy, ogldajcej ten wy
wiad w domu: ma szeroko otwarte oczy i przykada do
do ust. Od razu bdzie wiedziaa, e chodzi o ni. Ju ni
gdy wicej nie bd moga spojrze jej w oczy.
- To by tylko sen, jasne? - wyduszam z siebie z de
speracj, jako e wszyscy si na mnie gapi. - adna
fantazja. To wielka rnica!
Mam ochot rzuci si na telewizor. Zasoni sob
ekran. Powstrzyma go.
Ale to w niczym by nie pomogo, prawda? Wczo
nych jest milion telewizorw w milionie domw. Ogl
daj to ludzie w caym kraju.
- Wierzy w wielk mio. Wierzy, e jej ycie pewne
go dnia jak za dotkniciem czarodziejskiej rdki sta
nie si cudowne i ekscytujce. Ma nadzieje, obawy
i zmartwienia, jak kady z nas. Czasami odczuwa prze
raenie. - Jack przerywa na chwil, po czym dodaje
mikko: - Czasami czuje si niekochana. Czasami sdzi,
e nigdy nie ujrzy aprobaty w oczach ludzi, ktrzy s dla
niej najwaniejsi.
Gdy przygldam si penej ciepa, powanej twarzy
Jacka, czuj pieczenie w oczach.
- Ale jest odwana i ma dobre serce, i stawia yciu
czoo... - Potrzsa gow i umiecha si do dwjki
dziennikarzy. - Ja... ja przepraszam. Nie wiem, co si

262

stao. Chyba mnie troch ponioso. Czy moglibymy... Jego wypowied zostaje przerwana przez dziennikarza.
Ponioso.
Troch go ponioso.
To tak, jakby powiedzie, e Hitler by troch agre
sywny.
- Panie Harper, bardzo dzikujemy, e zgodzi si
pan z nami porozmawia - mwi dziennikarka. W przyszym tygodniu naszym gociem bdzie chary
zmatyczny krl kaset wideo z programami podnoszcy
mi motywacj, Ernie Powers. Teraz jednak ju dziku
jemy...
Wszyscy wpatruj si w ekran, na ktrym ta kobieta
koczy swoj gadk, po czym rozbrzmiewa motyw mu
zyczny programu. Wtedy kto wycza telewizor.
Przez kilka sekund w sali panuje kompletna cisza.
Wszyscy wpatruj si we mnie, jakby spodziewali si,
e wygosz mow, zatacz na stole albo zrobi co
w tym rodzaju. Na niektrych twarzach maluje si sym
patia i wspczucie, na innych ciekawo, niektre s
triumfujce, a jeszcze inne mwi: Jezu, ciesz si, e
nie jestem tob".
Teraz wiem, jak si czuj zwierzta w zoo.
Ju nigdy nie pjd do zoo.
- Ale... ale ja nie rozumiem. - W drugim kocu sali
odzywa si gos i wszystkie gowy jak na komend od
wracaj si w stron Connora, jakby to by mecz tenisa.
Wpatruje si we mnie, a jego twarz jest zaczerwienio
na. - Skd Jack Harper wie tak duo o tobie?
O Boe. Connor ukoczy uniwersytet w Mancheste
rze z naprawd wietnymi wynikami, i w ogle. Ale cza
sami wolno chwyta.
Gowy zwrciy si w moim kierunku.
- Ja... - Z zakopotania swdzi mnie cae ciao. - Po
niewa my... my...
Nie jestem w stanie powiedzie tego na gos. Po pro
stu nie jestem w stanie.

263

I nie musz. Na twarzy Connora powoli zaczynaj po


jawia si inne kolory.
- Nie! - wykrztusza, patrzc na mnie tak, jakby zoba
czy ducha. I to nie byle ducha. Naprawd wielkiego
ducha, pobrzkujcego acuchami, wydajcego prze
raajce okrzyki. - Nie - powtarza. - Nie wierz.
- Connor... - odzywa si kto i kadzie do na jego
ramieniu, on jednak j strzsa.
- Connor, naprawd mi przykro - mwi bezradnie.
- Ty chyba artujesz! - woa jaki facet z kta sali, kt
ry najwyraniej myli jeszcze wolniej od Connora i kt
remu musiano chyba przeliterowa wszystko sowo po
sowie. Spoglda na mnie. - Od jak dawna to si cignie?
Wyglda na to, e tym pytaniem otworzy luzy. Nagle
wszyscy obecni zaczynaj zarzuca mnie pytaniami.
Przez ten haas nie sysz wasnych myli.
- Czy dlatego przyjecha do Wielkiej Brytanii? Aby
si z tob spotka?
- Masz zamiar za niego wyj?
- Wiesz, nie wygldasz na szedziesit kilo...
- Naprawd masz narzut na ko z Barbie?
- A w tej lesbijskiej fantazji byycie tylko we dwie
czy te...
- Uprawiaa z Jackiem Harperem seks w pracy?
- Czy dlatego wanie rzucia Connora?
Nie jestem w stanie duej tego znie. Musz si wy
dosta. Natychmiast.
Nie patrzc na nikogo, wstaj z krzesa i chwiejnym
krokiem opuszczam sal. Gdy id korytarzem, jestem
zbyt oszoomiona, by myle o czymkolwiek poza tym, e
musz wzi torebk i da nog. Ju.
Wchodz do pustego biura, w ktrym przenikliwie
dzwoni telefony. Mj nawyk jest zbyt gboko zakorze
niony, by je zignorowa.
- Halo? - mwi, podnoszc pierwsz z brzegu su
chawk.
- No wic to tak! - Sysz peen wciekoci gos
Jemimy. - Poycza markowe buty od swej wsploka264

torki i udaje, e s jej wasne". Czyje buty on mg mie


na myli? Lissy?
- Suchaj, Jemima, czy mog... przepraszam... musz
lecie - mwi sabym gosem i odkadam suchawk.
adnych wicej telefonw. Bierz torebk. Uciekaj.
Gdy zamykam torebk trzscymi si domi, kilko
ro ludzi, ktrzy wyszli z sali konferencyjnej chwil
po mnie, bierze si do odbierania pozostaych telefo
nw.
- Emmo, twj dziadek na linii! - woa Artemis, zasa
niajc doni suchawk. - Mwi co o nocnym autobu
sie i o tym, e ju ci nigdy nie zaufa.
- Dzwoni z dziau promocji Harvey's Bristol Cream wtrca Caroline. - Chc wiedzie, pod jakim adresem
mog ci przesa gratisow skrzynk sodkiej sherry.
Skd wzili moje nazwisko? No skd? Czy wszystko
zdyo si ju roznie? Czy dziewczyny w recepcji in
formuj o tym kadego, kto chce?
- Emmo, mam na linii twojego ojca - odzywa si
Nick. - Mwi, e koniecznie musi z tob porozmawia...
- Nie mog - odpowiadam tpo. - Nie mog z nikim
rozmawia. Musz... musz...
Chwytam marynark, prawie biegiem opuszczam
biuro i pdz korytarzem w kierunku schodw. Po dro
dze napotykam ludzi wracajcych do swoich pokoi po
obejrzeniu wywiadu. Wszyscy bacznie mi si przyglda
j, gdy przemykam obok nich niczym byskawica.
- Emmo! - Kiedy zbliam si do schodw, za rami
chwyta mnie kobieta o imieniu Fiona, ktrej prawie nie
znam. Way jakie sto trzydzieci kilo i od lat prowadzi
kampani o wiksze krzesa i szersze przejcia. - Nigdy
si nie wstyd swego ciaa. Raduj si nim! Otrzymaa
je od matki natury! Jeli chcesz przyj w sobot na na
sze warsztaty...
Wyszarpuj z przeraeniem rami i zaczynam ze stu
kotem obcasw zbiega po marmurowych schodach.
Kiedy jednak docieram do pierwszego pitra, kto inny
chwyta mnie za rk.
265

- Hej, czy moesz mi powiedzie, do jakich konkret


nie sklepw z tani odzie chodzisz? - To dziewczyna,
ktrej nawet nie znam. - Uwaam, e zawsze jeste
wietnie ubrana...
- Ja te uwielbiam lalki Barbie! - Na mojej drodze
staje nagle Carol Finch z ksigowoci. - Nie utworzyy
bymy klubu, Emmo?
- Ja... ja naprawd musz ju i.
Odsuwam si i dalej zbiegam po schodach. Ale ludzie
i tak mnie zaczepiaj.
- Dopiero w wieku trzydziestu trzech lat zdaam so
bie spraw, e jestem lesbijk...
- Wielu ludzi jest zdezorientowanych w kwestiach re
ligijnych. Oto broszurka na temat naszej grupy mioni
kw Biblii...
- Dajcie mi spokj! - woam z blem. - Dajcie mi
wszyscy wity spokj!
Ruszam biegiem do wyjcia, a za mn podaj gosy,
odbijajc si echem od marmurowej posadzki. Gdy roz
paczliwie napieram na cikie szklane drzwi, wolnym
krokiem podchodzi do mnie stranik Dave, patrzc na
moje piersi.
- Mnie si wydaj zupenie w porzdku, skarbie - od
zywa si pokrzepiajco.
Udaje mi si wreszcie otworzy drzwi i wybiegam na
ulic, nie rozgldajc si na boki. Wreszcie zatrzymuj
si, osuwam na awk i kryj twarz w doniach.
Moje ciao wci odczuwa skutki szoku.
Nie jestem w stanie zebra myli.
Nigdy, ale to nigdy w yciu nie czuam wikszego upo
korzenia.

20
- Wszystko w porzdku, Emmo?
Od jakich piciu minut siedz na awce, ze wzro
kiem utkwionym w chodniku. Mam kompletny mtlik
266

w gowie. A w moich uszach rozbrzmiewa gos, ponad


codziennymi dwikami ulicy, na ktre skadaj si
kroki przechodzcych ludzi, zgrzyt autobusw i klakso
ny samochodw. To mski gos. Otwieram oczy, mrugam
w sonecznym blasku i wpatruj si z oszoomieniem
w par niebieskich oczu, ktre wydaj mi si znajome.
Wtedy nagle go rozpoznaj. To Aidan z koktajlbaru.
- Czy wszystko w porzdku? - pyta. - Dobrze si czu
jesz?
Przez dobr chwil nie jestem w stanie udzieli od
powiedzi. Wszystkie moje uczucia i emocje zostay po
rozrzucane niczym zawarto upuszczonej tacy z herba
t i nie jestem pewna, co powinnam podnie najpierw.
- Nie - odzywam si wreszcie. - Nic nie jest w po
rzdku. Absolutnie nic.
- Och. - Wyglda na zaniepokojonego. - Czy mgbym
co dla ciebie...
- Czy dobrze by si czu, gdyby wszystkie twoje se
krety zostay wyjawione w telewizji przez kogo, komu
ufae? - pytam drcym gosem. - Czy dobrze by si
czu, gdyby zosta upokorzony na oczach wszystkich
twoich przyjaci, znajomych i rodziny?
Odpowiedzi jest speszona cisza.
- Dobrze by si czu?
- Chyba... nie? - ryzykuje pospieszn odpowied.
- Jak by si czu, gdyby kto wyjawi publicznie, e...
e nosisz damsk bielizn?
Odwraca si z poblad twarz.
- Nie nosz damskiej bielizny!
- Wiem! - Prbuj wyjani mu, o co mi chodzi. Waciwie to nie wiem, czy tego nie robisz, ale zamy
po prostu, e to robisz. Jak by si poczu, gdyby kto po
wiedzia to w telewizji w tak zwanym wywiadzie bizne
sowym?
Aidan przyglda mi si w taki sposb, jakby nagle
udao mu si doda dwa do dwch.
- Chwileczk. Ten wywiad z Jackiem Harperem! Czy
o nim mwisz? Ogldaem go w barze.
267

- No to wietnie! - Wyrzucam w gr rce. - Po pro


stu wietnie! Poniewa wiesz, szkoda by byo, gdyby kto
kolwiek we wszechwiecie to przegapi.
- No wic to o ciebie chodzi? To ty czytasz codziennie
pitnacie horoskopw i kamiesz na temat swojej... Urywa, widzc moj min. - Przepraszam. Przepra
szam. Musiao ci to naprawd bardzo zrani.
- Owszem. Jestem zraniona. I wcieka. I zawstydzona.
I zdezorientowana, dodaj w mylach. Tak bardzo
zdezorientowana, zaszokowana i oszoomiona, e led
wie jestem w stanie utrzyma rwnowag, siedzc na
tej awce. W cigu zaledwie kilku minut mj cay wiat
odwrci si do gry nogami.
Mylaam, e Jack mnie kocha. Mylaam, e on...
Mylaam, e on i ja...
Nagle dopada mnie piekcy bl. Chowam twarz
w doniach.
- Ale skd on tyle o tobie wiedzia? - pyta z waha
niem w gosie Aidan. - Czy ty i on jestecie... razem?
- Poznalimy si w samolocie. - Podnosz gow
i prbuj wzi si w gar. - Przez calutk podr opo
wiadaam mu o sobie. A potem par razy umwilimy
si i mylaam... - Zaczyna mi dre gos. - Naprawd
mylaam, e to moe by... no wiesz. - Czuj, e moje
policzki oblewaj si purpur. - Co powanego. Jed
nak prawda jest taka, e nigdy si mn nie interesowa!
Nie tak naprawd. Chcia tylko dowiedzie si, jaka
jest zwyczajna dziewczyna z ulicy. Dla potrzeb swojego
gupiego rynku targetowego. Dla tej swojej gupiej no
wej linii dla kobiet.
Gdy po raz pierwszy w peni to wszystko sobie uwia
damiam, po policzku spywa mi za, a zaraz po niej na
stpna.
Jack mnie wykorzysta.
Dlatego wanie zaprosi mnie na kolacj. Dlatego
wanie tak go fascynowaam. Dlatego wszystko, co
mwiam, wydawao mu si interesujce. Dlatego go
urzekam.
268

To nie bya mio. To by biznes.


Nagle z mojego garda wydobywa si szloch.
- Przepraszam - wykrztuszam urywanym gosem. Naprawd ci przepraszam. Ja po prostu... To dla mnie
szok.
- Nie przejmuj si - odpowiada ze wspczuciem
Aidan. - To najzupeniej normalna reakcja. - Potrzsa
gow. - Nie wiem wiele na temat wiata wielkich inte
resw, ale wydaje mi si, e ci kolesie nie dostaj si na
szczyt bez zdeptania po drodze kilku osb. Musz by
bezwzgldni, aby odnie sukces. - Urywa i przyglda
si, jak z nieszczeglnie dobrym rezultatem prbuj po
wstrzyma zy. - Chcesz mojej rady, Emmo?
- No...? - Podnosz gow i ocieram oczy.
- Wyaduj si na zajciach z kick boxingu. Wykorzy
staj agresj. Wykorzystaj poczucie krzywdy.
Wpatruj si w niego z niedowierzaniem. Czy on
w ogle nie sucha?
- Aidan, ja nie chodz na kick boxing! - woam prze
nikliwym gosem. - Nie chodz tam, jasne? Nigdy nie
chodziam!
- Naprawd? - Wyglda na skonsternowanego. - Ale
mwia...
- Kamaam!
Przez chwil nic nie mwi.
- No tak - odzywa si wreszcie. - Ale... nic si nie
martw! Moesz zabra si do czego mniej agresywnego.
Moe tai-chi... - Posya mi niepewne spojrzenie. - Masz
ochot na co do picia? Co, co podziaaoby na ciebie
uspokajajco? Mgbym ci zmiksowa mango z bana
nem i kwiatem rumianku i dorzuci troch uspokajaj
cej gaki muszkatoowej.
- Nie, dziki. - Wydmuchuj nos, bior gboki oddech,
po czym sigam po torebk. - Chyba pojad do domu.
- Na pewno?
- Nic mi nie bdzie. - Zmuszam si do umiechu. Wszystko w porzdku.

269

Ale, oczywicie, to take jest kamstwo. Nic nie jest


w porzdku. Gdy siedz w wiozcym mnie w kierunku
domu metrze, jedna po drugiej spywaj mi po twarzy
zy i wielkimi kroplami skapuj na spdnic. Ludzie
przygldaj mi si, ale nic mnie to nie obchodzi. A dla
czego miaoby ich obchodzi? Przeyam ju najgorsze
upokorzenie; kilka gapicych si na mnie osb nie ma
znaczenia.
Jest mi gupio. Tak strasznie gupio.
Oczywicie, e nie bylimy bratnimi duszami. Oczywi
cie, e w rzeczywistoci wcale nie by mn zaintereso
wany. Oczywicie, e nigdy mnie nie kocha.
Na nowo czuj bl i po omacku szukam w torebce
chusteczki.
- Nie martw si, kochanie! - odzywa si siedzca po
mojej lewej stronie starsza pani, ubrana w obszern suk
ni z nadrukowanymi ananasami. - On nie jest tego wart!
Id teraz do domku, umyj twarz, zrb sobie herbatki...
- Skd pani wie, e ona pacze z powodu mczy
zny? - wtrca si agresywnie kobieta w ciemnym spod
nium. - To tak bardzo stereotypowy, antyfeministyczny
punkt widzenia. Ona moe przecie paka z jakiegokol
wiek innego powodu! Z powodu utworu muzycznego,
poezji, godu na wiecie, sytuacji politycznej na rod
kowym Wschodzie. - Patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
- Naprawd pakaam z powodu mczyzny - przy
znaj.
Metro zatrzymuje si, a kobieta w ciemnym spodnium
przewraca oczami i wysiada. Pani w ananasowej sukni
w odpowiedzi rwnie przewraca oczami.
- Gd na wiecie! - mwi pogardliwie, a ja, wbrew
sobie, cicho chichocz. - No wic nie przejmuj si, ko
chana. - Pokrzepiajco klepie mnie po ramieniu, pod
czas gdy ja ocieram oczy. - Zaparz herbatki, zjedz kilka
czekoladowych ciasteczek i utnij sobie pogawdk z ma
m. Masz jeszcze mam, prawda?
- Szczerze mwic, aktualnie ze sob nie rozmawia
my - wyznaj.
270

- No a tata?
Potrzsam bez sowa gow.
- No c... a moe najlepsza przyjacika? Musisz j
przecie mie! - Ananasowa pani posya mi pokrzepia
jcy umiech.
- Owszem, mam przyjacik - wykrztuszam urywa
nym gosem. - Ale wanie si dowiedziaa z oglnokra
jowej telewizji, e mam lesbijskie fantazje dotyczce
akurat jej.
Moja towarzyszka przez kilka chwil wpatruje si we
mnie bez sowa.
- Napij si herbatki - odzywa si wreszcie z wyranie
mniejszym przekonaniem. - I . . . powodzenia, kochana.
Drog od metra do naszej ulicy pokonuj wyjtkowo
powoli. Na rogu zatrzymuj si, wydmuchuj nos i ro
bi kilka gbokich wdechw. Bl w klatce piersiowej
nieznacznie zela, a na jego miejscu pojawio si kosz
marne wprost zdenerwowanie.
Jak mam teraz spojrze Lissy w oczy po tym, co Jack
powiedzia w telewizji? No jak?
Znam Lissy dugo. I przeyam w jej towarzystwie
wiele krpujcych momentw. Ale nic nie byo choby
w przyblieniu podobne do tego, co si stao dzisiaj.
To jest gorsze ni torsje w azience jej rodzicw. Gor
sze ni to, e zobaczya, jak cauj wasne odbicie w lu
strze i jcz seksownym gosem: Ooch, skarbie". To
jest nawet gorsze ni przyapanie mnie na pisaniu kart
ki walentynkowej do naszego nauczyciela matematyki,
pana Blake'a.
Wbrew wszystkiemu mam nadziej, e moe nagle
postanowia wyj z domu na cay dzie czy co w tym
rodzaju. Jednak gdy otwieram drzwi mieszkania, widz
Lissy we wasnej osobie, jak wychodzi wanie z kuch
ni. I kiedy patrzy na mnie, widz po jej minie, e jest
nie na arty wkurzona.
No wic to by byo na tyle. Jack Harper nie tylko
mnie zdradzi. Zniszczy take przyja moj i Lissy. Ju
271

nigdy nie bdzie midzy nami tak samo. To tak jak w fil
mie Kiedy Harry pozna Sally. Na drodze naszej przy
jani stan seks i teraz nie moemy si przyjani, po
niewa chcemy si ze sob przespa.
Nie. Cofam to. Nie chcemy si ze sob przespa. Cho
dzi o to, e my nie chcemy...
Mniejsza z tym. Niewane. I tak nie jest dobrze.
- Och! - mwi Lissy, wpatrujc si w podog. O kurcz! Cze, Emmo!
- Cze! - odpowiadam zduszonym gosem. - Pomy
laam, e lepiej wrc do domu. W biurze byo po pro
stu zbyt... zbyt okropnie...
Urywam i przez chwil panuje nieznona, pena na
picia cisza.
- No wic... pewnie to widziaa - odzywam si
wreszcie.
- Owszem, widziaam - odpowiada Lissy, nadal ze
wzrokiem utkwionym w pododze. - I ja... - Odkasuje. Chciaam ci tylko powiedzie, e... e jeli chcesz, e
bym si wyprowadzia, to tak zrobi.
W moim gardle ronie gula. Wiedziaam. Po dwudzie
stu jeden latach nasza przyja jest skoczona. Wycho
dzi na jaw jeden maleki sekret i oznacza koniec
wszystkiego.
- Skd - mwi, starajc si nie wybuchn pa
czem. - To ja si wyprowadz.
- Nie! - upiera si z wyranym zakopotaniem Lissy. Ja si wyprowadz. To nie twoja wina, Emmo. To ja
ci... zwodziam.
- Coo? - Wpatruj si w ni szeroko otwartymi ocza
mi. - Lissy, nie zwodzia mnie!
- A wanie, e tak. - Min ma zbola. - Czuj si
podle. Nie zdawaam sobie sprawy, e ty... e ywisz ta
kie uczucia.
- Nieprawda!
- Ale teraz widz ju wszystko wyranie! Chodziam
po mieszkaniu na wp rozebrana, nic dziwnego, e by
a sfrustrowana!
272

- Nie byam sfrustrowana - odpowiadam szybko. Lissy, nie jestem lesbijk.


- No to biseksualistk. Albo osob wieloorientacyjn", czy jak tam to nazwiesz.
- Nie jestem take biseksualna! Ani jaka tam wie
lo..."!
- Emmo, prosz ci! - Lissy chwyta moj do. - Nie
wstyd si swojej seksualnoci. I obiecuj, e bd ci
wspiera bez wzgldu na dokonany przez ciebie wybr...
- Lissy, nie jestem biseksualna! - woam. - Nie potrze
buj adnego wsparcia! Jeden, jedyny raz miaam po pro
stu sen, rozumiesz? To nie bya fantazja, tylko dziwaczny
sen, i nie oznacza on, e jestem lesbijk, i nie oznacza, e
mi si podobasz. To w ogle niczego nie oznacza.
- Och. - Cisza. Lissy wyglda na zaskoczon. - Och,
no tak. Mylaam, e to bya... No wiesz. - Odkasuje. e pragna...
- Nie! Mnie si to tylko przynio. Raz w yciu.
-Aha...
Znowu zapada cisza. Lissy przyglda si z nate
niem swoim palcom u ng, a ja wpatruj si w sprzcz
k od zegarka.
- No wic, czy my rzeczywicie... - odzywa si wresz
cie.
O Boe.
- Tak jakby - przyznaj.
- I... dobra chocia byam?
- Co...? - Gapi si na ni.
- W tym twoim nie. - Patrzy mi prosto w oczy, a jej
policzki s jaskraworowe. - Byam dobra?
- Lissy... - mwi udrczonym gosem.
- Byam do dupy, no nie? Byam do dupy! Wiedzia
am.
- Nie bya do dupy! - wykrzykuj. - Bya... bya na
prawd...
Nie mog uwierzy, e naprawd prowadz rozmow
o sprawnoci seksualnej najlepszej przyjaciki, pre
zentowanej w moim lesbijskim nie.
273

- Posuchaj, czy nie moemy po prostu zostawi tego


tematu? Do ju mam tego wszystkiego.
- Och! 0 Boe, tak - mwi Lissy ze skruch, ogarni
ta wyrzutami sumienia. - Przepraszam, Emmo. Musisz
si czu naprawd...
- Totalnie upokorzona i zdradzona? - Prbuj si
umiechn. - Aha, tak mniej wicej si czuj.
- Czy widzia to kto z twojej pracy? - pyta ze wsp
czuciem Lissy.
- Czy widzia to kto? - powtarzam. - Lissy, wszyscy
widzieli. Wszyscy wiedzieli, e chodzi o mnie! I wszyscy
si ze mnie miali, a ja pragnam zwin si w kulk
i umrze...
- 0 Boe - mwi zmartwiona Lissy. - Naprawd?
- To byo po prostu straszne. - Zamykam oczy, gdy
ogarnia mnie nowa fala wstydu. - Nigdy w yciu nie czu
am si bardziej upokorzona. Nigdy nie czuam si bar
dziej... obnaona. Cay wiat wie, e stringi wchodz mi
w tyek, e nie lubi kick boxingu i e nie czytaam
Dickensa. - Gos dry mi coraz bardziej, a po chwili bez
ostrzeenia z mojego garda wydobywa si szloch. O Boe, Lissy. Miaa racj. Czuj si jak kompletna...
idiotka. On mnie po prostu wykorzystywa, od samego
pocztku. Tak naprawd nigdy si mn nie interesowa.
Byam jedynie... narzdziem badania rynku.
- Nie masz pewnoci! - odpowiada z konsternacj.
- Mam! Oczywicie, e tak. Dlatego go urzekam. Dla
tego fascynowao go wszystko, co mwiam. Nie dlate
go, e by we mnie zakochany. Dziao si tak dlatego,
e zda sobie spraw, i ma tu pod bokiem swojego
docelowego klienta. Normaln, zwyczajn dziewczyn
z ulicy, na ktr inaczej nie zwrciby najmniejszej na
wet uwagi! - Z mojego garda wydobywa si kolejne
chlipnicie. - Powiedzia to przecie w telewizji, no
nie? Jestem tylko niczym niewyrniajc si dziew
czyn.
- Wcale nie - odpowiada gwatownie Lissy. - Nie je
ste dziewczyn, ktra niczym si nie wyrnia!
274

- Jestem! Taka wanie jestem. Zwyczajne zero. Ale


byam taka gupia, e uwierzyam w jego zainteresowa
nie. Naprawd mylaam, e Jack mnie kocha. To znaczy
moe niezupenie kocha. - Chyba si rumieni. - Ale...
no wiesz. e czuje do mnie to, co ja do niego.
- Wiem. - Lissy wyglda tak, jakby zaraz sama miaa
si rozpaka. - Wiem, Emmo. - Przysuwa si i przytula
mnie mocno.
Nagle odsuwa si z zakopotaniem.
- Nie czujesz si przez co takiego nieswojo, co? Zna
czy, to nie... podnieca ci ani nic w tym rodzaju...
- Lissy, mwi ci po raz ostatni, e nie jestem lesbij
k! - woam z irytacj.
- Okej! - odpowiada pospiesznie. - Okej. Przepra
szam. - Znowu mnie przytula. - Chod - mwi po chwi
li. - Potrzebujesz porzdnego drinka.
Wychodzimy na maleki, zaronity balkon, ktry
podczas naszej pierwszej wizyty zosta opisany przez
waciciela jako przestronny taras dachowy". Siadamy
w socu i popijamy wdk, ktr w zeszym roku Lissy
przywioza ze strefy wolnocowej. Przy kadym yku
niemiosiernie pali mnie w gardle, lecz po chwili moje
ciao ogarnia mie, uspokajajce ciepeko.
- Powinnam bya wiedzie... - mwi, przygldajc
si kieliszkowi. - Powinnam bya wiedzie, e wany,
wpywowy milioner pokroju Jacka nie zainteresuje si
na serio dziewczyn tak jak ja.
- Nie mog w to uwierzy. - Lissy wzdycha po raz
chyba tysiczny. - Nie mog uwierzy, e on to wszystko
ukartowa. To byo takie romantyczne. Zmiana zdania
co do wyjazdu do Ameryki... i autobus... i przyniesienie
ci tego rowego koktajlu...
- No i o to wanie chodzi. - Znw zbiera mi si na
pacz i energicznie mrugam, by nie dopuci do fontanny
ez. - Dlatego wanie to wszystko jest tak bardzo upoka
rzajce. Dokadnie wiedzia, co mi si moe spodoba.
Powiedziaam mu w samolocie, e bdc z Connorem,
275

nudziam si. Wiedzia, e pragn szczypty szalestwa


i wielkiego uczucia. Karmi mnie wic wszystkim, o czym
wiedzia, e mi si spodoba. A ja uwierzyam. Poniewa
pragnam uwierzy.
- Naprawd mylisz, e wszystko to byo tylko reali
zacj jego planu? - Lissy zagryza warg.
- Oczywicie, e tak - odpowiadam ze zami w oczach. Celowo za mn chodzi, obserwowa, co robi, i pragn
wedrze si do mojego ycia! Przypomnij sobie, jak si
tutaj zjawi i myszkowa po pokoju. Nic dziwnego, e tak
cholernie wszystkim si interesowa. Podejrzewam, e
przez cay ten czas robi sobie notatki, e w kieszeni
mia ukryty dyktafon. A ja po prostu... otworzyam mu
drzwi. - Pocigam kolejny solidny yk alkoholu i lekko
si wzdrygam. - Ju nigdy nie zaufam adnemu mczy
nie. Nigdy.
- Ale on wydawa si bardzo miy! - wzdycha smtnie
Lissy. - Nie mog wprost uwierzy, e okaza si tak cy
niczny.
- Lissy... - Podnosz gow. - Prawda jest taka, e
mczyzna jego pokroju nie dochodzi na szczyt, nie b
dc bezwzgldnym i nie depczc po drodze innych. To
si nie zdarza.
- Powanie? - Patrzy na mnie ze zmarszczonym czo
em. - Moe i masz racj. Boe, jakie to strasznie przy
gnbiajce.
- Czy to Emma? - Do naszych uszu dobiega przenikli
wy gos, a po chwili na balkonie pojawia si Jemima.
Ubrana jest w biay szlafrok, na twarzy ma maseczk,
a jej oczy s zwone wciekoci. - Patrzcie tylko!
Panna Nigdy-nie-poyczam-twoich-ubra. Co masz mi
do powiedzenia na temat moich sandakw Prady?
O Boe. Nie ma ju chyba sensu kama, no nie?
- S spiczaste i niewygodne - mwi, wzruszajc ra
mionami, a Jemima gwatownie wciga powietrze.
- Wiedziaam! Przez cay ten czas wiedziaam. Wy na
prawd poyczacie moje ciuchy. No a mj sweterek od
Josepha? A torebka od Gucciego?
276

- Ktra torebka od Gucciego? - ripostuj bezczelnie.


Przez chwil Jemimie wyranie brakuje sw.
- Wszystkie! - odpowiada wreszcie. - Wiesz, moga
bym ci za to pozwa. Mogabym kaza ci odda to
wszystko do pralni chemicznej! - Wymachuje mi przed
twarz wistkiem papieru, - Mam tu list rzeczy, co do
ktrych ywi uzasadnione podejrzenie, e w cigu
ostatnich trzech miesicy byy noszone nie tylko przeze
mnie...
- Och, przymknij si i skocz z tymi swoimi gupimi
ciuchami - przerywa jej Lissy. - Emma jest zaamana.
Zostaa zdradzona i upokorzona przez mczyzn, o kt
rym mylaa, e j kocha.
- A to mi niespodzianka. Zaraz zemdlej z wraenia odpowiada zgryliwie Jemima. - Wiedziaam, e co ta
kiego si stanie. Mwiam wam zreszt! Nigdy nie opo
wiadaj mczynie wszystkiego o sobie, bo znajdziesz
si w tarapatach. Czy ci nie ostrzegaam?
- Powiedziaa, e nie zaatwi sobie w ten sposb
kamienia na palec! - woa Lissy. - Nie mwia, e on
wystpi w telewizji i zdradzi caemu krajowi jej oso
biste sekrety. Wiesz co, Jemima, mogaby okaza nie
co wspczucia.
- Nie, Lissy, ona ma racj - wtrcam si ze smut
kiem. - Od pocztku miaa racj. Gdybym tylko trzymaa
t moj gupi gb na kdk, nie staoby si to, co si
stao. - Sigam po butelk i ponuro nalewam sobie jesz
cze jeden kieliszek. - Zwizek to bitwa. To gra w szachy.
A co ja zrobiam? Od pocztku rzuciam wszystkie moje
pionki na plansz i owiadczyam: Prosz bardzo!
Bierz je!". - Pocigam yk alkoholu. - Prawda jest taka,
e mczyni i kobiety nie powinni mwi sobie niczego.
Niczego.
- Cakowicie si z tob zgadzam - owiadcza Jemi
ma. - Mojemu przyszemu mowi mam zamiar powie
dzie tak niewiele, jak to tylko moliwe... - Urywa, gdy
trzymana przez ni w doni suchawka telefonu bez
przewodowego odzywa si przenikliwym dzwonkiem. 277

Cze! - mwi, przykadajc j do ucha. - Camilla?


Och... Okej. Prosz chwil zaczeka. - Zasania su
chawk doni i patrzy na mnie szeroko otwartymi
oczami. - To Jack! - mwi bezgonie.
Wpatruj si w ni w stanie totalnego osupienia.
W jaki dziwny sposb prawie udao mi si zapo
mnie, e Jack jest czci realnego wiata. Jedyne, co
mam przed oczami, to t twarz na ekranie telewizora,
umiechajc si, przytakujc i powoli doprowadzaj
c do mojego upokorzenia.
- Powiedz mu, e Emma nie yczy sobie z nim rozma
wia! - syczy Lissy.
- Nie! Powinna z nim porozmawia - odpowiada Je
mima cicho, ale stanowczo. - W przeciwnym wypadku
bdzie myla, e to on wygra.
- Ale przecie...
- Dawaj mi to! - nakazuj i wyszarpuj suchawk
z rki Jemimy. Serce wali mi jak motem. - Cze - m
wi tak oschle, jak tylko jestem w stanie.
- Emmo, to ja - sysz znajomy gos Jacka i zalewa
mnie fala uczucia. Chce mi si paka. Pragn go ude
rzy, zrani...
Jako jednak udaje mi si opanowa.
- Ju nigdy nie chc z tob rozmawia - owiadczam.
Wyczam telefon, oddychajc przy tym ciko.
- Dobra robota! - ocenia Lissy.
Sekund pniej telefon ponownie dzwoni.
- Bagam, Emmo - odzywa si Jack. - Posuchaj mnie
przez chwil. Wiem, e jeste bardzo zdenerwowana.
Ale jeli dasz mi chwil, bym mg wyjani...
- Nie syszae mnie?! - wykrzykuj z ponc twa
rz. - Wykorzystae mnie i upokorzye! Ju nigdy wi
cej nie chc z tob rozmawia ani ci widzie, ani sy
sze, ani... ani...
- Smakowa ci - syczy Jemima, kiwajc gwatownie
gow.
- ...ani ci dotyka. Nigdy. Przenigdy. - Wyczam tele
fon, wchodz do pokoju i wyszarpuj przewd z gniazd278

ka. Nastpnie trzscymi si domi wycigam z torebki


telefon komrkowy i wyczam go w chwili, gdy zaczyna
dzwoni.
Gdy ponownie pojawiam si na balkonie, nadal je
stem roztrzsiona. Nie mog jeszcze uwierzy, e
wszystko skoczyo si w taki sposb. W jednej chwili
mj idealny romans rozpad si na kawaki.
- Wszystko w porzdku? - pyta z niepokojem Lissy.
- Tak. Chyba tak. - Ciko opadam na krzeso. - Je
stem tylko troch zdenerwowana.
- No dobra, Emmo - odzywa si Jemima, przyglda
jc si swym paznokciom. - Nie chc ci popdza, ale
wiesz, co musisz teraz zrobi, prawda?
- Co?
- Musisz si zemci! - Podnosi gow i posya mi
spojrzenie pene determinacji. - Musisz mu zapaci za
to, co zrobi.
- O nie! - Lissy si krzywi. - Zemsta jest niegodna.
Czy nie lepiej po prostu znikn z jego ycia?
- Co dobrego przyjdzie ze zniknicia? - pyta Jemi
ma. - Czy da mu to nauczk? Czy dziki temu bdzie a
owa, e w ogle ci pozna?
- Emma i ja zawsze si zgadzaymy, e w takiej sytua
cji najlepiej zachowa dum - odpowiada zdecydowanie
Lissy. - Porzdne ycie to najlepsza zemsta". George
Herbert.
Jemima przyglda jej si przez kilka sekund pustym
wzrokiem.
- W kadym razie - odzywa si wreszcie, zwracajc
si do mnie - z najwiksz przyjemnoci ci pomog.
Nie chc si chwali, ale zemsta to moja specjalno.
Unikam wzroku Lissy.
- Co masz na myli?
- Porysowa mu samochd, poci jego garnitury,
zaszy ryb w jego zasony i zaczeka, a zacznie si
psu... - Jemima wygasza to tak, jakby recytowaa
wiersz.
279

- Uczyli ci tego w prywatnej szkole dla dziewczt? pyta Lissy, przewracajc oczami.
- W gruncie rzeczy jestem feministk - odparowuje
Jemima. - My, kobiety, musimy stawa w obronie na
szych praw. Wiecie, zanim mamusia wysza za mojego
ojca, spotykaa si z takim jednym naukowcem, ktry
j bezczelnie porzuci. Stao si to na trzy tygodnie
przed lubem, moecie uwierzy? No wic pewnej nocy
wlizgna si do jego laboratorium i powycigaa wtycz
ki z tych jego gupich urzdze. Cae badania zostay
zniszczone! Mamusia zawsze powtarza, e to Emersonowi dao nauczk!
- Emersonowi? - pyta Lissy, przygldajc si jej
z niedowierzaniem. - Emersonowi Daviesowi?
- Zgadza si! Daviesowi!
- Emersonowi Daviesowi, ktry prawie odkry lek na
osp wietrzn?
- No c, nie powinien by zadziera z mamusi,
prawda? - Jemima unosi buntowniczo podbrdek. Od
wraca si do mnie. - Kolejna rada mamusi to olejek
z chili. Doprowadzasz do tego, by uprawia z kolesiem
seks, a potem proponujesz: A moe may masayk?".
I wcierasz olejek w jego... no wiecie gdzie. - Jej oczy
byszcz. - Bdzie go bolao w najczulszym miejscu!
- Powiedziaa ci o tym twoja wasna matka? - pyta
Lissy.
- Tak - odpowiada Jemima. - To byo naprawd sod
kie. W dniu moich osiemnastych urodzin posadzia
mnie i powiedziaa, e musimy uci sobie pogawdk
na temat stosunkw kobiet i mczyzn...
Lissy przyglda si jej z niedowierzaniem.
- Podczas tej pogawdki poinstruowaa ci o wciera
niu olejku z chili w mskie genitalia?
- Tylko wtedy, gdy bd mnie le traktowa - wyjania
z irytacj Jemima. - W czym tkwi twj problem, Lissy?
Mylisz, e to waciwe pozwoli, by facet ci zdepta!
i eby mu to uszo na sucho? Doskonae feministyczne
posunicie!
280

- Wcale tak nie twierdz - owiadcza Lissy. - Ja


po prostu nie zemciabym si za pomoc... olejku
z chili!
- No a co by w takim razie zrobia, mdralo? - pyta
Jemima, opierajc donie na biodrach.
- Co? - mwi Lissy. - Gdybym ju miaa si zniy do
tego, by si mci, czego nigdy bym nie zrobia, ponie
wa osobicie uwaam zemst za duy bd... - Przery
wa, by zaczerpn tchu. - Zrobiabym dokadnie to sa
mo co on. Zdradziabym ktry z jego sekretw.
- Prawd powiedziawszy, niezy pomys - przyznaje
niechtnie Jemima.
- Upokorzyabym go - dodaje Lissy tytuem wyjanie
nia. - Zawstydziabym. Ciekawe, jak by mu si to spodo
bao.
Obie si odwracaj i patrz na mnie wyczekujco.
- Ale ja nie znam adnych jego sekretw - mwi.
- Z ca pewnoci znasz! - twierdzi stanowczo Je
mima.
- Oczywicie!
- Wanie, e nie. - Na nowo czuj upokorzenie. Lissy, od pocztku miaa racj. Nasza szczero bya
jednostronna. Ja podzieliam si z nim wszystkimi swo
imi sekretami, a on nie zdradzi mi adnego. Nie powie
dzia niczego. Nie bylimy bratnimi duszami. Byam y
jc zudzeniami kretynk.
- Emmo, nie bya kretynk - mwi Lissy, nakrywajc
moj do swoj. - Bya jedynie pena ufnoci.
- Pen ufnoci kretynk, na jedno wychodzi.
- Musisz co wiedzie! - nie daje za wygran Jemi
ma. - Na mio bosk, przecie z nim spaa! On musi
mie jak tajemnic. Jaki saby punkt.
- Pit achillesow - wtrca Lissy, a Jemima posya
jej pene zdziwienia spojrzenie.
- To wcale nie musi mie zwizku z jego stopami mwi i odwraca si do mnie, robic min w stylu Lis
sy niczego nie apie". - To moe by cokolwiek. No rusz
mzgownic!
281

Zamykam posusznie oczy i cofam si pamici do


przeszoci. Jednak od tych drinkw troch mi si kr
ci w gowie. Tajemnice... Tajemnice Jacka... Myl...
Szkocja. Nagle przez moj gow przebiega skadna
myl. Otwieram oczy, czujc jednoczenie radosne pod
niecenie. Znam jeden z jego sekretw. Znam!
- No i co? - pyta z zapaem Jemima. - Przypomniaa
co sobie?
- On... - Urywam i czuj si rozdarta.
Zoyam Jackowi obietnic. Daam sowo.
I co z tego? I co, cholera, z tego? Buzuj we mnie
emocje. Dlaczego mam, u diaba, dotrzyma gupiej
obietnicy? Nie wyglda na to, by on zachowa moje se
krety dla siebie, no nie?
- By w Szkocji! - owiadczam z triumfem. - Kiedy
spotkalimy si po raz pierwszy w biurze, poprosi mnie,
ebym zachowaa w tajemnicy to, e by w Szkocji.
- Dlaczego? - pyta Lissy.
- Licho wie.
- Co robi w Szkocji? - wtrca Jemima.
- Licho wie.
Przez chwil adna z nas si nie odzywa.
- Hmm - mwi wreszcie Jemima. - To nie jest najbar
dziej zawstydzajcy sekret na wiecie, prawda? Wielu
ludzi mieszka w Szkocji. Nie masz czego lepszego? Na
przykad... nie nosi moe peruki na klatk piersiow?
- Peruki na klatk piersiow! - Lissy parska gonym
miechem. - Albo tupeciku!
- Oczywicie, e nie nosi peruki. Ani tupeciku - od
powiadam z godnoci. Czy one naprawd myl, e
umawiaabym si z facetem, ktry nosi tupecik?
- No dobra, w takim razie bdziesz musiaa co wy
kombinowa - uznaje Jemima. - Jeszcze przed tym ro
mansem z naukowcem mamusia zostaa le potraktowa
na przez pewnego polityka. Po Izbie Gmin rozpucia
wic plotk, e on bierze apwki od partii komuni
stycznej. Zawsze powtarza, e Dennis dosta w ten spo
sb nauczk!
282

- Dennis Llewellyn? - pyta Lissy.


- Chyba to by on.
- Skompromitowany minister spraw wewntrznych? Lissy wyglda na oszoomion. - Ten, ktry przez cale y
cie walczy o oczyszczenie swego nazwiska i skoczy
w szpitalu dla umysowo chorych?
- No c, nie powinien by zadziera z mamusi, no
nie? - odpowiada Jemima, wysuwajc podbrdek.
W kieszeni jej szlafroka odzywa si dzwonek. - Czas na
kpiel stp!
Gdy znika w gbi mieszkania, Lissy przewraca oczami.
- To wariatka - orzeka. - Porbana wariatka. Emmo,
nie wymylisz niczego na temat Jacka Harpera.
- Oczywicie, e nie wymyl! - odpowiadam z obu
rzeniem. - Za kogo ty mnie uwaasz? Zreszt niewa
ne. - Wpatruj si w kieliszek, a cae podniecenie ulat
nia si ze mnie. - Kogo ja oszukuj? Nigdy nie udaoby
mi si zemci na Jacku. Nigdy bym go nie zrania. On
nie ma adnych sabych punktw. Jest potnym milio
nerem o ogromnej wadzy. - Pocigam smtnie drinka. A ja jestem niczym niewyrniajcym si... beznadziej
nym... zwykym... niczym.

21
Nastpnego ranka budz si przepeniona strachem.
Czuj si jak piciolatka, ktra nie chce i do szkoy.
To znaczy piciolatka z potnym kacem.
- Nie mog i - mwi o smej trzydzieci. - Nie mo
g im spojrze w oczy.
- Ale moesz - odpowiada pokrzepiajcym tonem
Lissy, zapinajc guziki mojej marynarki. - Wszystko
bdzie dobrze. Tylko trzymaj wysoko uniesiony pod
brdek.
- A jeli bd dla mnie okropni?
- Nie bd okropni. To twoi przyjaciele. A poza tym
zdyli ju pewnie o wszystkim zapomnie.
283

- Na pewno nie! Czy nie mog zosta z tob w do


mu? - Chwytam bagalnie jej do. - Bd naprawd
grzeczna, obiecuj.
- Emmo, ju ci tumaczyam - odpowiada cierpliwie
Lissy. - Musz dzi jecha do sdu. - Uwalnia swoj
do. - Ale kiedy wrcisz z pracy, bd ju w domu.
I zjemy sobie co naprawd dobrego na obiad. Okej?
- Okej - odpowiadam cichutko. - Bd lody czekola
dowe?
- No jasne - zapewnia Lissy, otwierajc drzwi na
klatk schodow. - A teraz id ju. Wszystko bdzie do
brze!
Czujc si jak wyrzucony z domu psiak, schodz po
schodach i otwieram drzwi wejciowe. Przechodz aku
rat przez prg, kiedy przy chodniku zatrzymuje si nie
wielki samochd dostawczy. Wysiada z niego mczy
zna w niebieskim uniformie, trzymajcy najwikszy
bukiet kwiatw, jaki w yciu widziaam, przewizany
zielon wstk. Mczyzna mruy oczy i zerka na nu
mer domu.
- Dzie dobry - mwi. - Szukam Emmy Corrigan.
- To ja! - odpowiadam ze zdumieniem.
- Aha! - Umiecha si i wyciga dugopis i podkad
k do pisania. - No c, to pani szczliwy dzie. Gdyby
moga pani podpisa...
Z niedowierzaniem wpatruj si w bukiet. Re, fre
zje, jakie niesamowite wielkie purpurowe kwiaty...
fantastyczne kwiaty z ciemnoczerwonymi jakby pompo
nami... licie ciemnozielone... bladozielone, ktre wy
gldaj jak szparagi...
Okej, moe i nie wiem, jak si one wszystkie nazywa
j. Ale jedno wiem na pewno. Te kwiaty s drogie.
Znam tylko jedn osob, ktra moga je przysa.
- Prosz zaczeka - mwi, nie biorc do rki dugo
pisu. - Chciaabym sprawdzi, od kogo pochodz.
Chwytam karteczk, rozkadam j i przebiegam wzro
kiem tekst, nie czytajc go, a moje spojrzenie pada na
napisane na dole imi.
284

Jack.
Zalewa mnie fala emocji. Po tym wszystkim, co zrobi,
sdzi, e moe mnie zjedna obrzydliwym bukietem
kwiatw?
No dobrze, wielkim, luksusowym bukietem kwiatw.
Ale nie o to chodzi.
- Nie chc ich, dzikuj - owiadczam, unoszc pod
brdek.
- Nie chce ich pani? - Dorczyciel wpatruje si we
mnie z niedowierzaniem.
- Nie. Prosz powiedzie osobie, ktra je przysaa,
e dziki, ale ich nie chc.
- Co si dzieje? - Z boku dobiega zdyszany gos. Od
wracam si i widz Lissy, wpatrujc si w bukiet jak
sroka w gnat. - O mj Boe. To od Jacka?
- Tak. Ale ja ich nie chc. Prosz je zabra z powro
tem.
- Chwileczk! - wykrzykuje Lissy, chwytajc za celo
fan. - Chciaabym je chocia powcha. - Skrywa twarz
w pkach i oddycha gboko. - Och! To niesamowite!
Emmo, wchaa je?
- Nie! - odpowiadam z rozdranieniem. - Nie mam
ochoty ich wcha.
- Nigdy nie widziaam takich fantastycznych kwia
tw. - Spoglda na dorczyciela. - Co si wic z nimi
stanie?
- Bo ja wiem. - Wzrusza ramionami. - Pewnie zosta
n wyrzucone.
- O rety. - Lissy rzuca mi rozalone spojrzenie. - To
mi wyglda na straszne marnotrawstwo...
Zaraz, zaraz. Ona chyba nie...
- Nie mog ich przyj! - woam. - Nie mog! On po
myli sobie, e midzy nami jest wszystko w porzdku.
- Masz racj - przyznaje niechtnie Lissy. - Musisz je
odesa. - Dotyka rowego aksamitnego patka ry. Szkoda...
- Co odesa? - rozlega si za mn ostry gos. - Chyba
artujesz!
285

Och, do jasnej anielki. Teraz na progu pojawia si Je


mima w swoim biaym szlafroku.
- Ani mi si wa je odsya! - woa. - Jutro wieczorem
wydaj przyjcie. Bd si idealnie nadaway. - apie
za przywieszk. - Smythe and Foxe"! Masz pojcie, ile
one musiay kosztowa?
- Nic mnie nie obchodzi ich cena! - wykrzykuj. - S
od Jacka! W adnym wypadku nie mog ich zatrzyma.
- A dlaczeg to?
Ona jest niewiarygodna.
- P o n i e w a . . . poniewa to kwestia zasad. Jeli je
zatrzymam, to tak, jakbym mu powiedziaa: Wyba
czam ci".
- Niekoniecznie - stwierdza Jemima. - Moesz w ten
sposb mwi: Nie wybaczam ci". Albo te: Nie bd
sobie zawraca gowy odsyaniem twoich gupich kwia
tw, oto, jak mao dla mnie znaczysz".
Przez chwil w milczeniu przetrawiamy jej sowa.
Rzecz w tym, e to naprawd fantastyczne kwiaty.
- No wic chce je pani czy nie? - pyta dorczyciel.
- Ja... - O Boe, teraz to ju zupenie zgupiaam.
- Emmo, jeli je odelesz, bdziesz wyglda na sa
b - mwi stanowczo Jemima. - Bdzie to tak, jakby
nie moga znie w domu niczego, co ci o nim przypomi
na. Jeli je zatrzymasz, tym samym powiesz: Nic mnie
nie obchodzisz!". Bdziesz nieugita, silna!
- Dobrze, ju dobrze! - mwi i bior dugopis od do
rczyciela. - Pokwituj odbir. Ale czy mgby pan, pro
sz, przekaza mu, e to wcale nie oznacza, e mu wyba
czam oraz e jest cynicznym, nikczemnym, pozbawionym
serca wyzyskiwaczem i e gdyby Jemima nie wydawaa
przyjcia, ten bukiet powdrowaby prosto do kosza? Gdy kocz skadanie podpisu, jestem czerwona na twa
rzy i ciko oddycham, a kropk stawiam z tak si, e
przebijam dugopisem kartk. - Zapamita pan to
wszystko?
Dorczyciel przyglda mi si ze zdumieniem.
- Skarbie, ja tylko pracuj w kwiaciarni.
286

- Ju wiem! - odzywa si nagle Lissy. Chwyta za pod


kadk z klipsem i pisze pod moim nazwiskiem druko
wanymi literami: MAM CI GDZIE.
- Co to znaczy? - pytam.
- To znaczy: Nigdy ci nie wybacz, draniu... ale za
trzymam sobie kwiaty".
- A rachunki z tob i tak wyrwnam - uzupenia zde
cydowanie Jemima.
Jest jeden z tych zadziwiajco pogodnych, rzekich
porankw, kiedy si czuje, e Londyn to naprawd naj
lepsze miasto na wiecie. Gdy pokonuj tras od stacji
metra do pracy, mj nastrj zaczyna si nieco popra
wia.
Moe Lissy ma racj. Moe wszyscy w pracy zdyli
ju zapomnie o tym incydencie. Bez przesady. To nie
byo przecie nic szczeglnie wanego. Nie byo a tak
interesujce. Z pewnoci pojawi si ju nowy temat
do plotek. Na pewno wszyscy bd rozmawia o... o pi
ce nonej. Albo o polityce lub o czym innym. Po prostu.
Z niewielk doz optymizmu popycham szklane
drzwi i wchodz do rodka, trzymajc wysoko podnie
sion gow.
- ...narzuta z Barbie! - sysz natychmiast czyje so
wa. Facet z ksigowoci rozmawia z kobiet z plakietk
Go", ktra sucha go zachannie.
- ...przez cay czas bzykaa si z Jackiem Harpe
rem? - dobiega z gry pytanie. Podnosz gow i widz
wchodzc po schodach grup dziewczt.
- To Connora tak naprawd mi szkoda - odpowiada
jedna z nich. - Biedny facet...
- ...udawaa, e uwielbia jazz - mwi kto inny, wy
siadajc z windy. - Dlaczego, u licha, to robia?
No wic... nie zapomnieli.
Cay mj kruchy optymizm rozsypuje si w py i przez
krtk chwil zastanawiam si, czy nie wybiec std
i nie spdzi reszty ycia pod kodr.
Ale nie mog tego zrobi.
287

Po pierwsze dlatego, e po mniej wicej tygodniu


pewnie by mi si znudzio.
A po drugie... Musz im stawi czoo. Musz to zrobi.
Zaciskajc pici, powoli wchodz po schodach i id
korytarzem. Kady, kogo mijam, albo otwarcie mi si
przyglda, albo udaje, e nie patrzy w moim kierunku,
podczas gdy w rzeczywistoci jest na odwrt. Moje poja
wienie si przerywa gwatownie przynajmniej pi roz
mw.
Gdy docieram do drzwi dziau marketingu, bior g
boki oddech, po czym wchodz, starajc si wyglda
tak niewzruszenie, jak to moliwe.
- Cze wszystkim - mwi, zdejmujc marynark
i wieszajc j na porczy krzesa.
- Emma! - woa Artemis z penym sarkazmu zachwy
tem. - A niech mnie!
- Dzie dobry, Emmo - mwi Paul, wychodzc ze
swojego gabinetu i posyajc mi badawcze spojrzenie. Wszystko w porzdku?
- Tak, dziki.
- Chcesz moe o czym... porozmawia? - Ku mojemu
zdziwieniu wyglda na to, e mwi jak najbardziej po
wanie.
Dajcie spokj. Co on sobie myli? e pjd do jego
gabinetu i bd mu szlocha na ramieniu, e ten dra
Jack Harper mnie wykorzysta"?
Zrobi to tylko wtedy, gdy moja desperacja signie
zenitu.
- Nie - odpowiadam z piekcymi policzkami. - Dzi
ki, wszystko w porzdku.
- wietnie. - Milknie na chwil, po czym odzywa si
ponownie, tym razem ju nieco bardziej rzeczowym go
sem. - Z a k a d a m , e wczoraj znikna, bo postanowia
pracowa w domu.
- Tak... tak. - Kaszl. - Zgadza si.
- Bez wtpienia wykonaa mnstwo uytecznych za
da.
- O... tak. Mnstwo.
288

- Doskonale. Tak wanie mylaem. W takim razie


w porzdku, bierz si do pracy. No a jeli chodzi o po
zostaych... - Paul omiata biuro ostrzegawczym spojrze
niem. - Pamitajcie, co powiedziaem.
- Oczywicie - odpowiada natychmiast Artemis. Wszyscy pamitamy!
Paul znika w zaciszu swojego gabinetu, a ja wpatruj
si sztywno w komputer, ktry powoli si rozgrzewa.
Wszystko bdzie dobrze, powtarzam sobie w mylach.
Skoncentruj si po prostu na pracy, pogr si w niej...
Nagle dociera do mnie, e kto nuci jak melodi,
i to do gono. To co, co rozpoznaj. To...
To zesp Carpenters.
A teraz kilka innych osb docza do chru.
- Close to yoooou...
- Wszystko w porzdku, Emmo? - pyta Nick, gdy mo
ja gowa podskakuje. - Chcesz moe chusteczk?
- Close to yoooou... - wszyscy piewaj piskliwie, po
czym sycha zduszony chichot.
Nie mam zamiaru reagowa. Nie mam zamiaru da
im tej przyjemnoci.
Tak spokojnie, jak tylko potrafi, uruchamiam pocz
t elektroniczn i ze zdumieniem wcigam powietrze.
Zazwyczaj kadego ranka czeka na mnie okoo dziesi
ciu wiadomoci. Najwyej dziesi. Dzisiaj jest ich
dziewidziesit pi.
Tata: Naprawd chciabym porozmawia...
Carol: Zwerbowaam ju dwoje ludzi do naszego Klu
bu Barbie!
Moira: Wiem, gdzie mona dosta naprawd wygodne
stringi...
Sharon: Od jak dawna to trwa?
Fiona: Re: Warsztaty na temat wiadomoci wasnego
ciaa...
Przewijam w d niekoczc si list i nagle czuj
ostre ukucie w sercu.
Trzy wiadomoci s od Jacka.
Co zrobi?
289

Czy powinnam je przeczyta?


Moja do wisi niepewnie nad myszk. Czy on zasu
guje na to, aby pozwoli mu si wytumaczy?
- Och, Emmo - mwi niewinnie Artemis, podchodzc
do mojego biurka z reklamwk w rce. - Mam swete
rek i zastanawiaam si, czyby go nie chciaa. Nieco za
may dla mnie, ale jest bardzo adny. Powinien by na
ciebie dobry, poniewa... - Urywa i rzuca spojrzenie
Caroline. - Poniewa to rozmiar trzydzieci sze.
I obie wybuchaj histerycznym miechem.
- Dziki, Artemis - odpowiadam. - To naprawd sod
kie z twojej strony.
- Id po kaw - mwi Fergus, wstajc z krzesa. Przynie co komu?
- Dla mnie Harvey's Bristol Cream - oznajmia rado
nie Nick.
- Ha, ha - mrucz pod nosem.
- Och, Emmo, bybym zapomnia - dodaje Nick, pochy
lajc si nad moim biurkiem. - Ta nowa sekretarka w ad
ministracji. Widziaa j? Jest cakiem nieza, no nie?
Mruga do mnie, a ja przez chwil wpatruj si w nie
go, nie rozumiejc, o co mu chodzi.
- Fajna nastroszona fryzura - dodaje. - Fajne ogrod
niczki.
- Zamknij si! - woam z wciekoci, a moja twarz
ponie. - Ja nie jestem... nie jestem... Po prostu si od
pieprz, wszyscy si odpieprzcie!
Donie trzs mi si z gniewu. Szybko usuwam
wszystkie trzy wiadomoci od Jacka. On nie zasuguje
na nic. Nie dam mu adnej szansy.
Wstaj i przechodz przez biuro, ciko przy tym od
dychajc. Udaj si do damskiej toalety, zatrzaskuj za
sob drzwi i opieram rozpalone czoo o lustro. Wype
nia mnie nienawi do Jacka Harpera. Czy on ma w og
le pojcie, przez co teraz przechodz? Czy on ma poj
cie, co mi zrobi?
- Emmo! - Moje myli przerywa okrzyk i wzdrygam
si. Natychmiast czuj ukucie lku.
290

Nie syszaam, jak do toalety wesza Katie. Stoi teraz


tu za mn, trzymajc w doni kosmetyczk. Jej twarz
odbija si w lustrze obok mojej... i nie ma na niej
umiechu. Przypomina mi si Fatalne zauroczenie.
- No wic tak - odzywa si dziwnym gosem. - Nie lu
bisz robtek szydekowych.
O Boe. 0 Boe. Co ja zrobiam? Uwolniam t wciek
stron Katie, o ktrej istnieniu nikt wczeniej nie
wiedzia. Moe przebije mnie teraz szydekiem, myl
dziko.
- Katie - mwi z mocno walcym sercem. - Katie,
bagam, posuchaj mnie. Ja nigdy nie chciaam... Ja ni
gdy nie mwiam...
- Emmo, nawet nie prbuj. - Unosi do. - Nie ma
sensu. Obie znamy prawd.
- On si myli! - odpowiadam szybko. - Co mu si po
mylio! Mnie chodzio o to, e nie lubi niczego szybko
robionego. No wiesz, cay ten popiech i w ogle...
- Wiesz, wczoraj byam tym bardzo zdenerwowana przerywa Katie z upiornym umiechem. - Ale po pracy
pojechaam do domu i zadzwoniam do mamy. Wiesz, co
mi powiedziaa?
- Co? - pytam z niepokojem.
- Powiedziaa... e ona take nie lubi robtek szyde
kowych.
- Sucham? - Odwracam si na picie i wpatruj si
w Katie.
- I babcia te nie. - Policzki ma zarowione i znowu
wyglda jak dawna Katie. - Ani nikt z moich krewnych.
Wszyscy od wielu lat udawali, tak jak ty. Teraz wszystko
rozumiem! - Jej gos staje si piskliwy ze zdenerwowa
nia. - Wiesz, na zesz gwiazdk zrobiam babci narzut
na sof. Powiedziaa mi, e kto to ukrad. Jaki zodziej
ukradby robion na szydeku narzut?
- Katie, nie wiem, co powiedzie...
- Emmo, dlaczego nic nie mwia wczeniej? Przez
cay ten czas obdarowywaam ludzi prezentami, ktre
im si nie podobay.
291

- O Boe, Katie, przepraszam! - odpowiadam, ogar


nita wyrzutami sumienia. - Bardzo ci przepraszam.
Ja po prostu... nie chciaam ci zrani.
- Wiem, e staraa si by mia. Ale teraz czuj si
naprawd gupio.
- No to jestemy dwie - mwi pospnie.
Drzwi otwieraj si i wchodzi Wendy z ksigowoci.
Przyglda si nam, po czym otwiera usta, zamyka je,
a nastpnie znika za drzwiami jednej z kabin.
- Wszystko w porzdku? - pyta Katie ciszonym go
sem.
- Nic mi nie jest - odpowiadam z lekkim wzrusze
niem ramion. - No wiesz...
Taa. Tak wietnie si czuj, e wol si kry w kiblu,
ni stawi czoo moim kolegom z pracy.
- Rozmawiaa z Jackiem? - dodaje po chwili z waha
niem.
- Nie. Wysa mi jakie gupie kwiaty. Z gatunku Nic
si nie stao, no nie?" Pewnie nawet ich sam nie zam
wi, tylko kaza to zrobi Svenowi.
Sycha odgos spuszczanej wody i po chwili z kabiny
wychodzi Wendy.
- ...to jest wanie ten tusz, o ktrym ci mwiam mwi pospiesznie Katie, podajc mi go.
- Dziki - odpowiadam. - Mwisz, e on... pogrubia
i jednoczenie wydua?
Wendy przewraca oczami.
- W porzdku - odzywa si. - Nie sucham! - Myje r
ce, suszy je, po czym rzuca mi podliwe spojrzenie. No wic, Emmo, chodzisz z Jackiem Harperem?
- Nie - odpowiadam szorstko. - Wykorzysta mnie
i zdradzi. Prawd powiedziawszy, byabym szczliwa,
gdybym moga go ju nigdy w yciu nie oglda.
- Jasne! - mwi pogodnie. - Chodzi o to, e zastana
wiaam si, czy gdyby z nim jednak rozmawiaa, nie
mogaby napomkn, e chciaabym zosta przeniesio
na do dziau PR?
- Sucham...? - Wpatruj si w ni ze zdumieniem.
292

- Gdyby moga wspomnie o tym od niechcenia. e po


siadam spore umiejtnoci, jeli chodzi o komunikatyw
no, i e naprawd si nadaj do pracy w PR.
Wspomnie od niechcenia? Co w stylu: Nie chc
ci wicej widzie, Jack, a tak przy okazji, Wendy uwa
a, e nadaje si do PR"?
- Nie jestem pewna - odpowiadam wreszcie. - Nie
sdz, bym moga co zrobi.
- C, uwaam, e to samolubne z twojej strony, Em
mo - orzeka Wendy, wygldajc na uraon. - Prosz ci
tylko o to, by w sprzyjajcym momencie wspomniaa,
e chciaabym si przenie do PR. Tylko wspomniaa.
Czy to naprawd takie trudne?
- Wendy, odpieprz si! - nakazuje jej Katie. - Daj Em
mie spokj.
- Ja tylko pytaam - odpowiada Wendy. - Pewnie my
lisz, e teraz jeste ponad nami, co?
- Nie! - wykrzykuj w osupieniu. - To nie tak... - Ale
Wendy zdya ju wybiec z toalety. - wietnie - mwi
i nieoczekiwanie dry mi gos. - Po prostu wietnie. Te
raz wszyscy mnie znienawidz.
Oddycham ciko i wpatruj si w swoje odbicie
w lustrze. Wci nie mog uwierzy, e wszystko wywr
cio si do gry nogami, tak po prostu. Wszystko, w co
wierzyam, okazao si uud. Mj idealny mczyzna to
cyniczny wyzyskiwacz. Mj wymarzony romans by tylko
mrzonk. Przeyam najszczliwsze dni w caym moim
yciu, a teraz jestem gupi i upokorzon kupk nie
szczcia.
O Boe. Znowu mnie szczypi oczy.
- Dobrze si czujesz, Emmo? - pyta Katie, przyglda
jc mi si z niepokojem. - Prosz, masz tu chusteczk. Szuka czego w torebce. - I krople do oczu.
- Dziki - mwi, przeykajc z trudem lin. Za
krapiam oczy i zmuszam si do gbokich oddechw, do
pki znowu nie staj si w miar spokojna.
- Uwaam, e jeste naprawd dzielna - owiadcza
Katie, przygldajc mi si uwanie. - Tak naprawd to
293

jestem zaskoczona, e dzisiaj przysza. Ja bym si chy


ba za bardzo wstydzia.
- Katie. - Odwracam si do niej. - Wczoraj w telewi
zji wyszy na jaw moje najbardziej osobiste sekrety. Rozpocieram szeroko ramiona. - Co moe by jeszcze
bardziej zawstydzajcego?
- Tutaj jest! - syszymy za plecami dwiczny gos
i do toalety wpada Caroline. - Emmo, przyszli twoi ro
dzice.
Nie. Nie wierz w to. Nie wierz.
Obok mojego biurka stoj rodzice. Tata ma na sobie
szary elegancki garnitur, a mama ubrana jest w biay
akiet i granatow spdnic. Trzymaj bukiet kwiatw.
A cae biuro gapi si na nich, jakby byli rzadkimi oka
zami flory.
Cofam to. Cae biuro gapi si teraz na mnie.
- Cze, mamo - odzywam si gosem, ktry nagle sta
si nieco zachrypnity. - Cze, tato.
Co oni tutaj robi?
- Emmo! - mwi tata, starajc si uywa swojego
normalnego, jowialnego tonu. - Pomylelimy sobie,
e... wpadniemy si z tob zobaczy.
- Jasne - odpowiadam, z oszoomieniem kiwajc go
w. Jakby to byo co najzupeniej zwyczajnego.
- Przywielimy ci may prezent - wtrca radonie
mama. - Kwiatki na biurko. - Kadzie z zakopotaniem
bukiet. - Spjrz tylko na biurko Emmy, Brianie. Ale ele
ganckie! Spjrz na... na komputer!
- Wspaniae! - zgadza si tata, poklepujc lekko me
bel. - Bardzo... naprawd bardzo porzdne biurko.
- A to twoi przyjaciele, tak? - pyta mama, rozsyajc
naokoo umiechy.
- Tak jakby - odpowiadam, marszczc brwi, podczas
gdy Artemis odpowiada mamie ujmujcym umie
chem.
- Tak sobie niedawno mwilimy - cignie mama - e
moesz by z siebie dumna, Emmo, pracujc dla tak
294

wielkiej firmy. Jestem pewna, e wiele dziewczt za


zdroci ci kariery. Zgadzasz si ze mn, Brianie?
- Jak najbardziej! - potwierdza tata. - Bardzo dobrze
si spisaa, Emmo.
Ze zdumienia nie jestem w stanie otworzy ust. Na
potykam spojrzenie taty, ktry umiecha si do mnie
z zakopotaniem. A donie mamy lekko si trzs, gdy
poprawia lece na biurku kwiaty.
S zdenerwowani, uwiadamiam sobie z osupie
niem. Oboje s zdenerwowani.
Staram si jako to wszystko poj, kiedy w drzwiach
swojego gabinetu pojawia si Paul.
- No wic, Emmo - mwi, unoszc brwi. - Widz, e
masz goci?
- Tak... - odpowiadam. - Paul, to s... moi rodzice,
Brian i Rachel...
- Bardzo mi mio - mwi uprzejmie Paul.
- Nie chcemy przeszkadza - oznajmia pospiesznie
mama.
- Ale wcale pastwo nie przeszkadzaj - odpowiada
Paul i obdarza j czarujcym umiechem. - Niestety, sa
la, ktr zazwyczaj wykorzystujemy do wzmacniania
wizi rodzinnych, jest wanie odnawiana.
- Och! - Mama wyranie nie ma pewnoci, czy on m
wi to powanie, czy te nie. - O rety!
- Moe wic, Emmo, chciaaby zabra rodzicw na...
nazwijmy to wczesny lunch?
Spogldam na wiszcy na cianie zegar. Za kwadrans
dziesita.
- Dziki, Paul - mwi z wdzicznoci.
To surrealizm. To niewtpliwie surrealizm.
Jest przedpoudnie. Powinnam siedzie w pracy. A id
sobie ulic, razem z rodzicami, zastanawiajc si, o czym,
u licha, bdziemy rozmawia. Nie pamitam nawet, kiedy
ostatni raz spotkaam si tylko z nimi. Kiedy bylimy tylko
w trjk, bez dziadka, bez Kerry, bez Neva. Mam wraenie,
e cofnlimy si w czasie o jakie pitnacie lat.
295

- Moe wejdziemy tutaj? - pytam, gdy dochodzimy do


woskiej kawiarni.
- wietny pomys! - mwi tata i otwiera drzwi. - Wi
dzielimy wczoraj w telewizji twojego przyjaciela Jacka
Harpera - dodaje mimochodem.
- On nie jest moim przyjacielem - odpowiadam sta
nowczo, a tata i mama wymieniaj znaczce spojrze
nia.
Siadamy przy drewnianym stoliku, a kelner przynosi
kademu z nas menu. Zapada cisza.
O Boe. Teraz to ja zaczynam si denerwowa.
- No wic... - prbuj nawiza rozmow. Tak na
prawd to chciaabym zapyta, co oni tutaj robi. Ale to
mogoby zabrzmie niegrzecznie. - Co... sprowadza was
do Londynu? - pytam wic.
- Pomylelimy, e chtnie ci odwiedzimy - odpo
wiada mama, czytajc menu za pomoc lupy. - Napia
bym si herbaty... albo... Co to jest? Frappelatte?
- Ja chciabym normaln kaw - mwi tata, przygl
dajc ze zmarszczonym czoem menu. - Maj tu co ta
kiego?
- Jeli nie, bdziesz si musia zadowoli cappuccino
i zebra pian yeczk. Albo espresso i poprosi, by do
lali gorcej wody.
Nie wierz. Przejechali prawie trzysta kilometrw.
Czy bdziemy tak siedzie i rozmawia o gorcych na
pojach?
- Och, przypomniaam sobie o czym - mwi mimo
chodem mama. - Kupilimy ci may prezent, Emmo.
Prawda, Brianie?
- Och... - mwi ze zdziwieniem. - Co to takiego?
- Samochd - oznajmia mama i podnosi wzrok na
kelnera, ktry pojawi si obok naszego stolika. - Wi
tam! Ja poprosz cappuccino, mj m yczyby sobie
kaw parzon przez filtr, o ile to moliwe, a crka
chciaaby...
- Samochd? - powtarzam z niedowierzaniem.

296

- Samochd - powtarza za mn woski kelner i mie


rzy mnie podejrzliwym spojrzeniem. - Pani chce kaw?
- Ja... poprosz cappuccino - mwi nieprzytomnie.
- I kilka rodzajw ciastek - dodaje mama. - Grazie!
- Mamo... - Gdy kelner znika, przykadam do do
czoa. - Co masz na myli, mwic, e kupilicie mi sa
mochd?
- Nieduy. Powinna mie auto. To cae podrowa
nie autobusami nie jest bezpieczne. Dziadek ma racj.
- Ale... ale ja nie mog pozwoli sobie na samochd mwi niemdrze. - Nie mog nawet... A co z pienidz
mi, ktre jestem wam winna? Co z...
- Zapomnij o pienidzach - przerywa mi tata. - Zapo
minamy o dugach.
- Co takiego? - Wpatruj si w niego, zdumiona jak
mao kiedy. - Nie mog! Jestem wam jeszcze winna...
- Zapomnij o pienidzach - powtarza tata z nagym
zdenerwowaniem w gosie. - Chc, eby o nich zapo
mniaa, Emmo. Niczego nam nie jeste winna. Absolut
nie niczego.
Naprawd nie jestem w stanie poj tego wszystkie
go. Z konsternacj przenosz spojrzenie z taty na ma
m. Po czym ponownie na tat. I jeszcze raz powoli na
mam.
To naprawd dziwne, ale mam wraenie, jakbymy
patrzyli na siebie po raz pierwszy od wielu lat. Jakby
my patrzyli na siebie i witali si, i w pewnym sensie...
zaczynali od pocztku.
- Zastanawialimy si, co by powiedziaa na wspl
ny wyjazd w czasie przyszorocznych wakacji - mwi
mama. - Z nami.
- Tylko... my? - pytam, patrzc to na mam, to na tat.
- Tylko nasza trjka. Tak sobie pomylelimy. - Mama
posya mi niemiay umiech. - Moe by wesoo! Nie
musisz, oczywicie, zgadza si, jeli masz inne plany.
- Nie! Bardzo chtnie! - odpowiadam szybko. - Na
prawd bym chciaa. Ale... ale co z...

297

Nie mog si jako przeama, by wypowiedzie imi


Kerry.
Na chwil zapada cisza, podczas ktrej mama i tata
wymieniaj spojrzenia.
- Kerry przesya ci, oczywicie, pozdrowienia! - m
wi pogodnie mama, jakby zupenie zmienia temat.
Chrzka. - Wiesz, ona pomylaa, e w przyszym roku
pojedzie do Hongkongu odwiedzi swojego ojca. Nie
widziaa go ju od ponad piciu lat i moe nadszed
waciwy moment, by... by spdzili ze sob troch
czasu.
- Jasne. - Jestem oszoomiona. - Dobry pomys.
Nie mog uwierzy. Wszystko si zmienio. Jest tak,
jakby caa nasza rodzina zostaa wyrzucona w powie
trze i upada w zupenie innej konfiguracji, i nic nie
wyglda ju, jak przedtem.
- Czujemy, Emmo... - zaczyna tata i urywa. - Czuje
my... e by moe nie bylimy... e by moe nie zawsze
zauwaalimy... - Milknie i pociera energicznie nos.
- Cappu-ccino - mwi kelner, stawiajc przede mn
filiank. - Ka-wa filtrowana, cappu-ccino... ciasto ka
wowe... ciasto cytrynowe... ciasto czekola...
- Dzikujemy - przerywa mu mama. - Dzikujemy
panu bardzo. Myl, e teraz ju sobie poradzimy. - Kel
ner znika, a mama przenosi spojrzenie na mnie. - Em
mo, chcemy ci powiedzie, e... jestemy z ciebie bar
dzo dumni.
O Boe. O Boe, chyba si zaraz rozpacz.
- No tak - wykrztuszam z siebie.
- I my... - zaczyna tata. - To znaczy oboje, twoja ma
ma i ja... - Odchrzkuje. - My zawsze... i zawsze bdzie
my... oboje...
Przerywa, ciko oddychajc. Nie miem odezwa
si ani sowem.
- Prbuj ci powiedzie, Emmo - zaczyna ponow
nie. - Jako e jestem pewny, i ty... jestem pewny, e
my wszyscy... to znaczy... - Znowu urywa i ociera ser
wetk mokr od potu twarz. - Kwestia jest taka, e...
298

- Och, powiedz po prostu swojej crce, e j kochasz,


Brianie, cho raz w tym swoim cholernym yciu! - wola
mama.
- J a . . . ja... kocham ci, Emmo! - mwi tata zduszo
nym gosem. - O Jezu. - Pociera oko.
- Ja ciebie te kocham, tato - mwi ze cinitym
gardem. - I ciebie, mamo.
- Widzisz! - woa mama, ocierajc oczy. - Wiedzia
am, e przyjazd tutaj nie jest bdem! - ciska moj
do, a ja ujmuj do taty i przez chwil czy nas swe
go rodzaju grupowy, peen zakopotania ucisk.
- Wiecie... wszyscy jestemy witymi i nienaruszal
nymi ogniwami w odwiecznym krgu ycia - owiad
czam w przypywie uczu.
- Co takiego? - Oboje wpatruj si we mnie ze zdu
mieniem.
- Niewane, mniejsza z tym. - Uwalniam do, poci
gam yk cappuccino i podnosz wzrok.
Zamiera mi serce.
W drzwiach kawiarni stoi Jack Harper.

22
Serce mao mi nie wyskoczy z piersi, gdy tak wpatruj
si w niego przez szklane drzwi. Jack kadzie na nich
do, drzwi brzcz, i nagle jest ju we wntrzu ka
wiarni.
Gdy zblia si do naszego stolika, ogarnia mnie
gniew. To jest mczyzna, o ktrym mylaam, e jestem
w nim zakochana. To jest mczyzna, ktry nikczemnie
mnie wykorzysta. Teraz, kiedy osab ju nieco szok,
wszystkie te uczucia, bl i upokorzenie, gro tym, e
przejm nade mn kontrol i ponownie zamieni
w trzsc si galaret.
Ale nie mam zamiaru na to pozwoli. Bd silna
i pena godnoci.
- Ignorujcie go - mwi do mamy i taty.
299

- Kogo? - pyta tata, odwracajc si na krzele. Och!


- Emmo, chciabym z tob porozmawia - oznajmia
Jack, a na jego twarzy maluje si powaga.
- Ale ja nie chc rozmawia z tob.
- Bardzo przepraszam, e przeszkadzam. - Spoglda
na mam i tat. - Gdybymy mogli pastwa na chwilk
przeprosi...
- Nigdzie nie id! - owiadczam z wciekoci. - Pi
j teraz kaw z rodzicami.
- Prosz. - Siada przy ssiednim stoliku. - Chciabym
ci wszystko wyjani. I przeprosi.
- Na to, co zrobie, nie ma adnego wytumaczenia. Rzucam mamie i tacie dzikie spojrzenie. - Udawajcie,
e jego tu nie ma. Rozmawiajmy dalej.
Cisza. Mama i tata wymieniaj ukradkowe spojrzenia
i widz, e mama prbuje co tacie bezgonie powie
dzie. Przestaje, gdy zauwaa, e na ni patrz, i wypi
ja yk kawy.
- Po prostu... rozmawiajmy! - mwi z desperacj. No wic, mamo...
- Tak? - pyta z nadziej w gosie.
Mam pustk w gowie. Nie jestem w stanie myle
o niczym, oprcz tego, e metr dalej siedzi Jack.
- Jak tam golf? - pytam wreszcie.
- W porzdku, dziki. - Mama posya Jackowi ukrad
kowe spojrzenie.
- Nie patrz na niego! - szepcz dziko. - A ty, tato? dodaj gono. - Jak tam u ciebie z golfem?
- Take... w porzdku - odpowiada tata dziwnie wy
sokim gosem.
- Gdzie pastwo graj? - pyta grzecznie Jack.
- Nie rozmawiamy z tob! - prycham, odwracajc si
z furi na krzele.
Przez chwil panuje cisza.
- O rety! - odzywa si nagle mama teatralnym go
sem. - Spjrzcie tylko, ktra godzina! Musimy pdzi
na... na wystaw rzeby.
300

Co takiego?
- Cudownie si byo z tob spotka, Emmo...
- Nie moecie i! - panikuj.
Ale tata zdy ju wyj portfel i wanie kadzie na
stoliku banknot dwudziestofuntowy, podczas gdy mama
stoi i zakada swj biay akiet.
- Po prostu go wysuchaj - szepcze, nachylajc si, by
mnie pocaowa.
- Pa, Emmo - mwi tata i ciska mi do. Nie mija
trzydzieci sekund, a nie ma po nich ju ladu.
Nie mog uwierzy, e zrobili mi co takiego.
- No wic tak - odzywa si Jack, gdy za moimi rodzi
cami zamykaj si drzwi.
Z determinacj przestawiam krzeso, by nie widzie
Jacka.
- Emmo, prosz.
Z jeszcze wiksz determinacj ponownie przesta
wiam krzeso, tak e siedz teraz twarz do ciany.
Niech sobie nie myli! Tylko e teraz nie mog dosig
n cappuccino.
- Prosz.
Odwracam si i widz, e Jack przystawi swoje
krzeso do mojego. Podaje mi filiank z kaw.
- Zostaw mnie w spokoju! - woam gniewnie, zrywa
jc si na rwne nogi. - Nie mamy o czym rozmawia.
Koniec, kropka.
Chwytam torebk i wybiegam z kawiarni prosto na
ruchliw ulic. Chwil pniej czuj na ramieniu czy
j do.
- Moglibymy przynajmniej porozmawia o tym, co
si stao...
- Porozmawia o czym? - Odwracam si na picie. O tym, jak mnie wykorzystae? Jak mnie zdradzie?
- W porzdku, Emmo. Zdaj sobie spraw z tego, e
wprawiem ci w zakopotanie. Ale... czy to naprawd
taki wielki problem?
- Taki wielki problem? - powtarzam z niedowierza
niem, wpadajc bez maa na kobiet z wzkiem na za301

kupy. - Pojawie si w moim yciu. Upoie mnie tym


niesamowitym romansem... Sprawie, e si w tobie
zako... - Milkn nagle, lekko dyszc. - Powiedziae, e
ci urzekam. Doprowadzie do tego, e... zaleao mi
na tobie... Uwierzyam w kade twoje sowo! - Zaczyna
zdradliwie dre mi gos. - Uwierzyam we wszystko,
Jack. Ale tob przez cay ten czas kieroway ukryte mo
tywy. Wykorzystywae mnie po prostu do tych swoich
gupich bada. Przez cay czas ty mnie po prostu... wy
korzystywae.
Jack wpatruje si we mnie.
- Nie - mwi. - Nie, chwileczk. le to zrozumiaa. Chwyta mnie za rami. - To nie tak byo. Nie zaplano
waem wykorzystania ciebie.
Jak on ma czelno mwi co takiego?!
- Oczywicie, e zaplanowae! - woam, wyszarpujc rami z jego ucisku. Wciskam guzik przy przejciu
dla pieszych. - Oczywicie, e to zrobie! Nie mw, e
to nie o mnie opowiadae w wywiadzie. Nie mw, e to
nie mnie miae na myli. - Na nowo ogarnia mnie pa
lce uczucie wstydu. - Bo zgadza si kady szczeg.
Kady cholerny szczeg!
- W porzdku. - Jack uderza si doni w czoo. W porzdku. Posuchaj. Nie zaprzeczam, e to ciebie
miaem na myli. Nie zaprzeczam, e zawadna mo
imi... Ale to nie znaczy... - Podnosi wzrok. - Jeste
w moich mylach przez cay czas. Cigle o tobie myl.
wiata przy przejciu dla pieszych zaczynaj popi
skiwa, oznajmiajc tym samym, e droga wolna. To sy
gna dla mnie, bym ruszya na drug stron, i dla niego,
by za mn bieg - jednak adne z nas nie rusza si
z miejsca. Ja naprawd chc pobiec, ale nogi odmawia
j mi posuszestwa. Wyranie chc chyba usysze co
wicej.
- Emmo, kiedy Pete i ja zaoylimy Panther Corpo
ration, wiesz, w jaki sposb pracowalimy? - Nasze
spojrzenia krzyuj si. Oczy Jacka pon. - Wiesz, w ja
ki sposb podejmowalimy decyzje?
302

Leciutko wzruszam ramionami. Jest to gest w stylu


powiedz, jak chcesz".
- Za pomoc instynktu. Czy my kupilibymy to? Czy
nam spodobaoby si tamto? Co bymy sdzili na ten te
mat? Takie wanie pytania zadawalimy sobie. Codzien
nie, bez koca. - Waha si. - W cigu ostatnich kilku ty
godni pochaniaa mnie ta nowa linia dla kobiet. I cigle
zadawaem sobie pytania... czy Emmie by si to spodoba
o? Czy Emma by to pia? Czy Emma by to kupia? - Jack
zamyka na chwil oczy, po czym je otwiera. - Tak, wdar
a si do moich myli. Wdara si do mojej pracy. Em
mo, moje ycie prywatne i zawodowe zawsze si ze sob
mieszao. Tak byo i jest. Ale to nie oznacza, e moje y
cie nie jest prawdziwe. - Wyranie si zastanawia. - Nie
oznacza, e to, co nas czyo... co nas czy... jest cho
troch mniej prawdziwe. - Bierze gboki oddech i wcis
ka donie do kieszeni. - Emmo, ja ci wcale nie okama
em. Urzeka mnie, w chwili gdy usiada obok w samo
locie. Od chwili, gdy spojrzaa na mnie i powiedziaa:
Nawet nie wiem, czy w ogle mam punkt G", byem za
fascynowany. Nie z powodu interesw... z powodu cie
bie. Z powodu tego, kim jeste. Z powodu kadego szcze
gu. - Przez jego twarz przebiega cie umiechu. Poczwszy od tego, e kadego ranka wybierasz swj ulu
biony horoskop, do sposobu, w jaki napisaa list od Er
nesta P Leopolda. Do twojego planu wicze na cianie.
Urzek mnie kady szczeg twojego ycia.
Nasze spojrzenia krzyuj si, a mnie ciska co
w gardle i krci mi si w gowie. Przeywam chwil wa
hania.
Ale tylko chwil.
- Wszystko to bardzo piknie - mwi drcym go
sem. - Ale nie zmienia to faktu, e przez ciebie najad
am si strasznego wstydu. Upokorzye mnie! - Odwra
cam si na picie i zaczynam wraca t sam drog,
ktr przyszam.
- Nie miaem zamiaru tak wiele powiedzie - zapew
nia Jack, ruszajc za mn. - W ogle nie miaem zamia303

ru o tobie opowiada. Uwierz mi, Emmo. auj tego


tak samo jak ty. W chwili, kiedy ochonem, poprosi
em ich o wycicie tego fragmentu. Obiecali, e tak zro
bi. Byem... - Potrzsa gow. - Sam nie wiem, pod
puszczono mnie, daem si ponie...
- Dae si ponie? - Na nowo ogarnia mnie wciek
o. - J a c k , zdradzie kady szczeg z mojego ycia!
- Wiem i naprawd bardzo ci przepraszam...
- Opowiedziae caemu wiatu o mojej bielinie...
i moim yciu seksualnym... i narzucie z Barbie, nie
dodae, e to tak dla artu...
- Emmo, przepraszam...
- Powiedziae, ile wa! - Mj gos przemienia si
w pisk. - Ale nie podae prawdziwej wagi!
- Naprawd gorco przepraszam...
- I co z tego, e przepraszasz? - Odwracam si
z wciekoci. - Zrujnowae mi ycie!
- Zrujnowaem ci ycie? - Posya mi dziwne spojrze
nie. - Czy twoje ycie jest zrujnowane? Czy to napraw
d katastrofa, e ludzie znaj prawd o tobie?
- Ja... ja... - Przez chwil plcz si. - Nie wiesz, jak
si teraz czuj - wyrzucam z siebie, czujc, e stoj na
pewniejszym gruncie. - Wszyscy si ze mnie miali. Wszy
scy w pracy si ze mnie nabijali. Artemis si nabijaa...
- Zwolni j - przerywa stanowczo Jack.
Jestem w takim szoku, e parskam urywanym mie
chem, ktry natychmiast przeksztacam w kaszel.
- I Nick si ze mnie nabija...
- Jego te zwolni. - Jack zastanawia si przez chwi
l. - Co powiesz na to: zwolni kadego, kto si z ciebie
nabija.
Tym razem nie jestem w stanie powstrzyma gone
go miechu.
- Nie zostanie ci ani jeden pracownik.
- No i dobrze. To da mi nauczk, oduczy mnie bez
mylnoci.
Przez chwil przygldamy si sobie. Serce bije mi
szybko. Nie wiem, co myle.
304

- Chciaaby pani kupi troch przynoszcego szcz


cie wrzosu? - Kobieta w rowej bluzie nagle pcha mi
pod nos owinit w celofan gazk, a ja z irytacj po
trzsam gow. - Moe wrzos, prosz pana?
- Poprosz cay kosz - odpowiada Jack. - Szczcie
jest mi dzisiaj naprawd potrzebne. - Siga po portfel,
daje kobiecie dwa banknoty pidziesiciofuntowe
i bierze od niej koszyk. Przez cay ten czas nie spuszcza
ze mnie wzroku. - Emmo, chciabym ci to jako wynagro
dzi - mwi, podczas gdy kobieta pospiesznie si odda
la. - Czy moglibymy zje razem lunch? Wypi drinka?
Koktajl mleczny? - Na jego twarzy pojawia si umiech,
ale ja nie reaguj. Mam zbyt duy mtlik w gowie, by si
umiecha. Czuj, e jaka cz mnie zaczyna agod
nie; czuj, e cz mnie zaczyna mu wierzy. Chce mu
wybaczy. Jednak moje myli wci bdz po omacku.
- Nie wiem - mrucz, pocierajc nos.
- Tak dobrze nam szo, dopki wszystkiego nie spie
przyem.
- Naprawd?
- A nie? - Jack waha si przez chwil, przygldajc
mi si. - Sdziem, e tak.
W gowie kotuj mi si myli. S sprawy, o ktrych
musz powiedzie, ktre musz poruszy. Krystalizuje
mi si w kocu pewna myl.
- Jack... co robie w Szkocji? Wtedy, kiedy si pozna
limy.
Wyraz jego twarzy natychmiast si zmienia. Jack nie
patrzy na mnie.
- Emmo, obawiam si, e nie mog ci tego powie
dzie.
- A dlaczego? - pytam, starajc si, by zabrzmiao to
lekko.
- To... bardzo skomplikowane.
- W porzdku. - Zastanawiam si przez chwil. - Do
kd pojechae ze Svenem, kiedy tak bardzo si spieszy
e tamtego wieczoru? Kiedy musielimy skrci spo
tkanie?
305

Jack wzdycha.
- Emmo...
- No a wieczr, kiedy odbierae te wszystkie telefo
ny? O co wtedy chodzio?
Tym razem Jack nawet nie prbuje odpowiada.
- Rozumiem. - Odgarniam wosy, starajc si zacho
wa spokj. - Jack, czy kiedykolwiek przyszo ci na
myl, e przez ten cay wsplnie spdzany czas nie po
wiedziae mi o sobie prawie niczego?
- J e s t e m raczej... skryty - odpowiada. - Czy to na
prawd taki wielki problem?
- Dla mnie tak. Dzieliam si z tob wszystkim. Do
kadnie tak, jak powiedziae. Moimi mylami, zmar
twieniami, wszystkim. A ty nie podzielie si ze mn
niczym.
- To nieprawda... - Czyni krok naprzd, trzymajc
nieporczny kosz. Kilka gazek wrzosu spada na chod
nik.
- Niech ci bdzie, prawie niczym. - Zamykam na
chwil oczy, prbujc uporzdkowa myli. - Jack,
zwizki czce ludzi polegaj na zaufaniu i rwnoci.
Jeeli jedna osoba okazuje zaufanie, druga take po
winna tak postpowa. A ty nie powiedziae mi nawet,
e wystpisz w telewizji.
- To by tylko gupi wywiad, na lito bosk! - Dziew
czyna z szecioma reklamwkami penymi zakupw
strca kolejne gazki wrzosu i rozzoszczony Jack sta
wia kosz na baganiku mijanego przez nas motocykla
kurierskiego. - Emmo, przesadzasz.
- Znasz moje wszystkie sekrety - nie daj za wygra
n. - A l e nie zdradzie mi adnego swojego.
Jack wzdycha gono.
- Z caym szacunkiem, Emmo, sdz, e jest pewna
rnica...
- Sucham? - Wpatruj si w niego z osupieniem. Dlaczego... dlaczego to ma by co innego?
- Musisz zrozumie. S w moim yciu sprawy bardzo
delikatne... skomplikowane... bardzo wane...
306

- A ja?! - Sowa wypadaj z moich ust niczym pociski


rakietowe. - Uwaasz, e moje sekrety s mniej wane
od twoich? Uwaasz, e nie mogo mnie zrani to, e wy
paplae je wszystkie w telewizji? - Trzs si z wciek
oci i rozczarowania. - Pewnie dlatego, e ty jeste ta
ki potny i wpywowy, a ja... No, powtrz, Jack, kim ja
jestem? - Szczypi mnie oczy od powstrzymywanych
ez. - Niczym niewyrniajc si dziewczyn? Zwy
k, niczym niewyrniajc si dziewczyn"?
Jack krzywi si, widz, e trafiam w czuy punkt. Za
myka oczy i przez dusz chwil mam wraenie, e nie
odezwie si ani sowem.
- Nie chciaem uy takich sw - mwi wreszcie, po
cierajc czoo. - Gdy tylko je wypowiedziaem, aowa
em, e nie mog ich cofn. Ja... ja staraem si ukaza
obraz zupenie inny ni to, co mwisz... - Podnosi
wzrok. - Emmo, musisz wiedzie, e nie miaem na
myli...
- Zapytam jeszcze raz! - przerywam mu z mocno bij
cym sercem. - Co robie w Szkocji?
Cisza. Gdy napotykam spojrzenie Jacka, wiem, e mi
nie odpowie. Wie, e to dla mnie wane, a mimo to nie
pinie ani sowa.
- Dobrze. - Nieco dry mi gos. - Bardzo dobrze. Je
stem wyranie nie tak wana jak ty. Jestem jedynie za
bawn dziewczyn, ktra dostarcza ci rozrywki podczas
lotw i pomysw do pracy.
- Emmo...
- Nie oszukujmy si, Jack. To nie jest prawdziwy
zwizek, bo prawdziwy zwizek jest dwustronny. Praw
dziwy zwizek opiera si na rwnoci. I zaufaniu. Przeykam gul w gardle. - Dlaczego wic po prostu nie
pjdziesz sobie i nie zwiesz si z kim na swym pozio
mie, z kim moesz dzieli si tymi swoimi cennymi ta
jemnicami? Jasne jest bowiem, e ze mn ich dzieli
nie moesz.
Odwracam si gwatownie i nie dajc mu szansy do
dania czegokolwiek, odchodz szybko, a po moich po307

liczkach spywaj zy, ktre kapi na porzucone na


chodniku gazki wrzosu.
Do domu docieram dopiero wczesnym wieczorem,
nadal jednak czuj gorycz po dzisiejszym spotkaniu.
Dokucza mi paskudny bl gowy i jestem na skraju pa
czu.
Otwieram drzwi do mieszkania i sysz, e Lissy i Je
mima kc si zawzicie na temat praw zwierzt.
- Norki naprawd lubi, gdy si z nich robi pasz
cze... - peroruje Jemima, gdy otwieram drzwi do salo
nu. Przerywa w p zdania i podnosi wzrok. - Emma!
Wszystko w porzdku?
- Nie. - Opadam ciko na sof i opatulam si sza
lem, ktry mama Lissy podarowaa jej na gwiazdk. Pokciam si na dobre z Jackiem.
- Z Jackiem?
- Widziaa si z nim?
- Przyszed, by... no c, chyba przeprosi.
Lissy i Jemima wymieniaj spojrzenia.
- Co si stao? - pyta Lissy, obejmujc ramionami ko
lana. - Co powiedzia?
Przez kilka sekund milcz, starajc si przypomnie
sobie dokadnie jego sowa. W mojej gowie wszystko to
nieco si pomieszao.
- Powiedzia... e nie mia zamiaru mnie wykorzy
sta - mwi wreszcie. - Powiedzia, e wdaram si
w jego myli. Powiedzia, e zwolni z pracy kadego, kto
si ze mnie nabija. - Wbrew sobie, chichocz cicho.
- Naprawd? - pyta Lissy. - O rety. To nawet romanty... - Kaszle i robi skruszon min. - Sorki.
- Powiedzia, e mu bardzo przykro z powodu tego, co
si stao, i e w telewizji wcale nie chcia tego wszyst
kiego powiedzie, i e nasz romans by... Niewane
zreszt. Duo mwi. Ale potem powiedzia... - Serce mi
wali i czuj oburzenie. - Powiedzia, e jego tajemnice
s waniejsze od moich.
Lissy i Jemima zgodnie wcigaj gono powietrze.
308

- Nie! - mwi Lissy.


- Dra! - ocenia Jemima. - Jakie tajemnice?
- Zapytaam go o Szkocj. I o to wczeniejsze zako
czenie randki. - Napotykam spojrzenie Lissy. - O to
wszystko, o czym wczeniej nie chcia ze mn rozmawia.
- I co on na to? - pyta Lissy.
- Owiadczy, e to jest zbyt delikatne i skompliko
wane". - Czuj kolejne ukucie upokorzenia.
- Delikatne i skomplikowane? - Jemima przyglda
mi si, wyranie zelektryzowana t wiadomoci. - Jack
ma delikatn i skomplikowan tajemnic? Nigdy o tym
nie wspominaa! Emmo, to jest doskonae. Dowiesz
si, o co chodzi, a potem to ujawnisz!
Wpatruj si w ni z mocno walcym sercem. Boe,
ona ma racj. Mogabym to zrobi. Mogabym si ode
gra na Jacku. Mogabym zrani go tak samo mocno, jak
on zrani mnie.
- Ale nie mam pojcia, o co chodzi - mwi wreszcie.
- Moesz si dowiedzie! - owiadcza Jemima. - To
nic trudnego. Wane, e wiesz, i on co ukrywa.
- W tym wszystkim zdecydowanie kryje si jaka ta
jemnica - odzywa si z namysem Lissy. - Odbiera tele
fony, o ktrych nie chce mwi, urywa si tajemniczo
z waszego spotkania...
- Urwa si tajemniczo? - dopytuje si z zapaem Je
mima. - Dokd? Czy co powiedzia? Udao ci si moe
podsucha?
- Nie! - odpowiadam, lekko si rumienic. - Oczywi
cie, e nie. Ja nie... ja nigdy nikogo nie podsuchuj!
Jemima przyglda mi si uwanie.
- Nie ple gupstw. Syszaa co. Jestem pewna. No
dalej, Emmo, co to byo?
Cofam si mylami do tamtego wieczoru. Siedz na
awce, pij rowy koktajl. Wietrzyk chodzi mi twarz,
Jack i Sven rozmawiaj za mn ciszonymi gosami...
- Nie byo tego wiele - mwi niechtnie. - Sysza
am tylko, jak mwi, e trzeba co przerzuci... i co
o planie B... i e co jest pilne...
309

- Przerzuci co? - pyta podejrzliwie Lissy. - rodki


pienine?
- A bo ja wiem? Mwili co o locie do Glasgow.
Na twarzy Jemimy maluje si niedowierzanie.
- Emmo, nie wierz. Przez cay czas wiedziaa
o tym? To musi by co pikantnego. Musi. Gdybymy tyl
ko wiedziay wicej. - Wypuszcza powietrze z puc. Nie miaa ze sob dyktafonu ani niczego takiego?
- Oczywicie, e nie! - odpowiadam ze miechem. To bya randka! Czy ty bierzesz dyktafon na... - Ury
wam, przygldajc si z niedowierzaniem jej minie. Jemimo, powiedz, e tego nie robisz.
- Nie zawsze. - Wzrusza ramionami. - Tylko wtedy,
gdy podejrzewam, e moe si przyda... Mniejsza
z tym. To nie ma zwizku z tematem. Chodzi o to, Emmo,
e posiadasz pewne informacje, a wic masz wadz.
Dowiadujesz si, o co w tym wszystkim chodzi, a potem
to ujawniasz. W ten sposb Jack Harper przekona si,
kto tu rzdzi. Zemcisz si na nim!
Przygldam si jej penej determinacji twarzy i na
chwil ogarnia mnie radosne podniecenie. Odpacia
bym Jackowi. Dostaby nauczk. Zobaczyby, e nie je
stem jak nic nieznaczc dziewczyn. Wtedy dopiero
by zobaczy.
- No wic... - Oblizuj usta. - No wic, jak mam to
zrobi?
- Najpierw sprbujemy same dowiedzie si tyle,
ile si da - owiadcza Jemima. - Nastpnie mam do
stp do rnych... ludzi, ktrzy mog pomc w zdoby
ciu dodatkowych informacji. - Mruga znaczco. - Dys
kretnie.
- Prywatni detektywi? - W gosie Lissy sycha nie
dowierzanie. - Czy mwisz powanie?
- A potem go zdemaskujemy! Mamusia ma wtyczki
we wszystkich gazetach...
Pka mi gowa. Czy ja rzeczywicie chc zrobi co ta
kiego? Czy naprawd myl o zemcie?

310

- Bardzo dobrym miejscem na rozpoczcie akcji s


kosze na mieci - dodaje ze znawstwem Jemima. - Prze
gldajc cudze mieci, mona znale wszystko.
- Kosze na mieci? - mwi z przeraeniem. - Nie b
d przeszukiwa adnych koszy! Nie bd tego robi,
koniec, kropka. To szaleczy pomys.
- Nie moesz si zachowywa jak damulka, Emmo! owiadcza cierpko Jemima, odrzucajc wosy. - Jak ina
czej masz zamiar dowiedzie si, co to za tajemnica?
- A moe wcale nie chc zna tej jego tajemnicy? pytam dumnie. - Moe wcale mnie to nie interesuje?
Jeszcze cianiej otulam si szalem i przygldam si
ze smutkiem stopom.
Tak wic Jack ma jak wielk tajemnic i nie ufa mi
na tyle, by mi j powierzy. W porzdku. Niech j sobie
ma. Nie mam zamiaru si ponia, prbujc si dowie
dzie, o co chodzi. Nie bd myszkowa w koszach na
mieci. Nie obchodzi mnie ta caa tajemnica. On te
mnie nie obchodzi.
- Chc o tym wszystkim zapomnie - owiadczam,
cho jest mi bardzo smutno. - Chc y dalej bez tego
wszystkiego.
- A wanie, e nie! - odparowuje Jemima. - Nie bd
gupia, Emmo. To twoja szansa na zemst. Na pewno go
dorwiemy. - Nigdy wczeniej nie widziaam Jemimy tak
oywionej. Siga do torebki i wyjmuje z niej maleki li
liowy notes od Smythsona oraz piro od Tiffany'ego. - No
dobra, co wiemy? Glasgow... plan B... przerzucenie...
- Panther Corporation nie ma filii w Szkocji, praw
da? - pyta z namysem Lissy.
Odwracam gow i przygldam si jej z niedowierza
niem. Pisze co na kartce i wyglda na rwnie zaabsor
bowan jak wtedy, gdy rozwizuje maniacko te swoje
krzywki. Widz sowa Glasgow", przerzut" i plan B".
A pod spodem wypisaa wszystkie literki z wyrazu Szko
cja" i stara si utworzy z nich nowe sowa.
Na mio bosk.

311

- Lissy, co ty robisz?
- Tak si bawi... - odpowiada i rumieni si. - Moga
bym poszuka czego w Internecie, z czystej ciekawoci.
- Suchajcie obie, dajcie sobie spokj! - nakazuj. Skoro Jack nie chce mi zdradzi swojej tajemnicy... ja
nie chc jej zna.
Nagle czuj si kompletnie wykoczona dzisiejszym
dniem. I taka jaka obolaa. Nie interesuje mnie tajem
nicze ycie Jacka. Nie mam ochoty wicej o nim myle.
Chc wzi dug, gorc kpiel, i do ka i po pro
stu zapomnie, e go w ogle spotkaam.

23
Tyle e oczywicie nie umiem.
Nie umiem zapomnie o Jacku. Nie umiem zapo
mnie o naszej ktni.
Jego twarz pojawia si w mojej wyobrani, kiedy
wcale tego nie chc. Widz, w jaki sposb na mnie pa
trzy, mruc oczy w przedpoudniowym socu. Widz,
jak kupuje ten przynoszcy szczcie wrzos.
Z pkajc gow le w ku i raz po raz przeywam
w mylach dzisiejsze spotkanie. Czuj wci bl i roz
czarowanie.
Powiedziaam mu o sobie wszystko. Wszystko. A on
nie zdradzi mi nawet jednego sekretu...
Mniejsza z tym. Mniejsza z tym.
Nic mnie to nie obchodzi.
Nie mam ju zamiaru rozmyla na jego temat. Moe
robi to, na co ma ochot. Moe zatrzyma dla siebie te
swoje gupie tajemnice.
Krzyyk na drog. Koniec. Ju go nie ma w mojej
gowie.
Znikn na dobre.
Przez chwil przygldam si ciemnawemu sufitowi.
A co on w ogle mia na myli? Czy to naprawd taka
katastrofa, e ludzie znaj prawd o tobie?
312

Moe sobie mwi. Moe sobie mwi, co chce. Pan


Tajemniczy. Pan Delikatny i Skomplikowany.
Powinnam to bya powiedzie. Powinnam mu to bya
powiedzie...
Nie. Przesta o tym myle. Przesta myle o nim.
Skoczone.
Gdy nazajutrz rano wchodz do kuchni, by zrobi so
bie herbat, decyzja jest podjta. Od teraz nie powi
c Jackowi ani jednej myli. Finito. Fin. Koniec.
- Mam trzy teorie. - W drzwiach kuchni pojawia si
zdyszana Lissy. Jest w piamie, a w doni trzyma pod
kadk do pisania.
- Sucham...? - Podnosz na ni niezbyt przytomny
wzrok.
- Wielka tajemnica Jacka. Mam trzy teorie.
- Tylko trzy? - pyta Jemima, pojawiajc si za ni
w biaym szlafroku, ciskajc w doni swj notesik. - Ja
mam osiem!
- Osiem? - Lissy wyglda na nieco uraon.
- Nie mam ochoty wysuchiwa adnych teorii owiadczam. - Suchajcie mnie obie, to jest dla mnie
bardzo bolesne. Czy nie moecie po prostu uszanowa
moich uczu i da sobie spokj?
Przez chwil patrz na mnie ze zdziwieniem, po czym
odwracaj si do siebie.
- Osiem? - powtarza Lissy. - Jak udao ci si wymy
li a tyle?
- To atwizna. Ale jestem pewna, e twoje teorie s
take bardzo dobre - odpowiada uprzejmie Jemima. Moe zaczniesz pierwsza?
- W porzdku - mwi Lissy z lekk irytacj i odkasu
je. - Numer jeden: przenosi ca Panther Corporation
do Szkocji. Polecia tam przeprowadzi rozpoznanie
i nie chcia, by Emma rozgaszaa pogoski. Numer dwa:
jest zamieszany w pewien rodzaj biznesowego oszu
stwa...
- Coo? - Wpatruj si w ni ze zdumieniem. - Dlacze
go tak sdzisz?
313

- Sprawdziam spis ksigowych, ktrzy jako ostatni


przeprowadzali audyt w Panther Corporation. S za
mieszani w kilka duych skandali, co wprawdzie nicze
go nie dowodzi, ale skoro on zachowuje si podejrzanie
i mwi o jakich transferach czy przerzutach... - Robi
mdr min, a ja z niepokojem odwracam wzrok.
Jack byby oszustem? Nie. To niemoliwe. Niemoliwe.
Co wcale nie znaczy, e mnie to cho troch obchodzi.
- Czy wolno mi powiedzie, e obie te teorie wydaj
si mao prawdopodobne? - Jemima unosi brwi.
- No c, w takim razie jaka jest twoja teoria? - pyta
z rozdranieniem Lissy.
- Operacja plastyczna, rzecz jasna! - odpowiada
triumfalnie. - Robi mu lifting i nie chce, by ktokolwiek
si o tym dowiedzia, wic decyduje si na pobyt
w Szkocji. I wiem, co oznacza plan B.
- Co? - pytam podejrzliwie.
- Botoks! - oznajmia z emfaz Jemima. - Dlatego
wanie czmychn z waszej randki. By da sobie wyga
dzi zmarszczki. Doktor znalaz nagle wolny termin, je
go przyjaciel przyjecha, by mu o tym powiedzie...
Z jakiej planety pochodzi Jemima?
- Jack nigdy by sobie nie wstrzykn botoksu! owiadczam. - Ani nie robi liftingu!
- Skd moesz wiedzie! - Posya mi wymowne spoj
rzenie. - Porwnaj ostatnie zdjcie Jacka z jakim sta
rym, a zao si, e zauwaysz rnic...
- No dobrze, panno Marple - wtrca si Lissy, prze
wracajc oczami. - Przedstaw nam wic te swoje pozo
stae siedem teorii.
- Niech no spojrz... - Jemima odwraca kartk w no
tesie. - Okej, ta jest dobra. Jack naley do mafii. - Robi
pauz dla lepszego efektu. - Jego ojciec zosta zastrze
lony i teraz on planuje zamordowa gowy wszystkich
pozostaych rodzin.
- Jemima, to byo w Ojcu chrzestnym - mwi Lissy.
- Och. - Wyglda na nieco zdegustowan. - Tak sobie
pomylaam, e to mi si wydaje jako znajome. - Skre314

la teori numer dwa. - No c, w takim razie posuchaj


cie nastpnej. Ma autystycznego brata...
- Rain Man.
- Och. Cholera. - Krzywi si i przeglda list. - No
wic moe jednak nie to... ani to... - Skrela kolejne po
zycje. - Okej. Ale mam jeszcze jedn. - Unosi gow. On ma inn kobiet.
Wpatruj si w ni ze zdumieniem. Inna kobieta. Co
takiego nigdy by mi nie przyszo na myl.
- Taka wanie jest i moja ostatnia teoria - mwi
przepraszajco Lissy. - Inna kobieta.
- Obie sdzicie, e o to wanie chodzi? - Patrz to na
Jemim, to na Lissy. - Ale... ale dlaczego?
Nagle czuj si naprawd poniona. I gupia. Czy
Jack rzeczywicie przez cay ten czas mnie zwodzi? Czy
okazaam si bardziej naiwna, ni sama sdziam?
- To wyjanienie wydaje si prawdopodobne - orzeka
Jemima i wzrusza ramionami. - Ma potajemny romans
z jak kobiet w Szkocji. Odwiedza j w tajemnicy, kie
dy si poznalicie. Ona wci do niego wydzwania, by
moe pokcili si, a potem ona nieoczekiwanie zjawia
si w Londynie, wic on musia da nog z waszej randki.
Lissy zerka na moj zbola min.
- Moe jednak przenosi firm - mwi pokrzepiaj
co. - Albo jest oszustem.
- No c, nie obchodzi mnie, czym on si zajmuje owiadczam z poncymi policzkami. - To jego sprawa.
Niech sobie robi, co mu si ywnie podoba.
Wyjmuj mleko z lodwki i zamykam j z trzaskiem.
Lekko trzs mi si rce. Delikatne i skomplikowane".
Czy to szyfr oznaczajcy Spotykam si z kim innym"?
No c, w porzdku. Mam to gdzie.
- To take i twoja sprawa! - nie daje za wygran Je
mima. - J e l i masz zamiar si zemci...
Och, na mio bosk.
- Nie chc si mci, jasne? - mwi, odwracajc si,
by spojrze jej prosto w oczy. - To niezdrowe. Ja chc...
zaleczy swoje rany i i do przodu.
315

- A pozwolisz, e ci powiem, jak inaczej nazywa si


zemst? - pyta z tak min, jakby wanie wycigaa
krlika z kapelusza. - Zamknicie!
- Jemimo, zamknicie i zemsta to niezupenie to sa
mo - wtrca Lissy.
- Wedug mnie tak. - Obdarza mnie przekonujcym
spojrzeniem. - Emmo, jeste moj przyjacik i nie
mam zamiaru pozwoli, by jaki dra tak ci traktowa.
On zasuguje na nauczk. Zasuguje na kar!
Patrz na Jemim, czujc jednak pewne skrupuy.
- Jemimo, nie masz zamiaru w zwizku z tym niczego
zrobi, prawda?
- Oczywicie, e mam - odpowiada bez namysu. Nie mam zamiaru siedzie i patrze, jak cierpisz. To si
nazywa kobieca solidarno, Emmo!
O mj Boe. Mam przed oczami obraz Jemimy w ro
wym kostiumie od Gucciego grzebicej w koszach na
mieci Jacka. Albo rysujcej jego samochd pilnikiem
do paznokci.
- Jemimo... nie rb niczego - mwi z niepokojem. Prosz. Nie chc.
- Tak tylko mylisz. Ale pniej mi podzikujesz...
- Wanie, e nie! Musisz mi obieca, e nie zrobisz
niczego gupiego.
Zaciska buntowniczo usta.
- Obiecaj!
- No dobra - mwi wreszcie, przewracajc przy tym
oczami. - Obiecuj.
- Ona krzyuje palce za plecami! - woa Lissy.
- Co? - Patrz na Jemim z niedowierzaniem. - Obie
caj porzdnie! Przysignij na co, co naprawd ko
chasz.
- O Boe - odpowiada chmurnie. - Ju dobrze, wygra
a. Przysigam na moj skrzan torebk Miu Miu, e
niczego nie zrobi. Ale musisz wiedzie, e popeniasz
duy bd.
Wzburzona, opuszcza kuchni, a ja niespokojnie pa
trz w lad za ni.
316

- Ta dziewczyna to psychopatka - mwi Lissy, opada


jc na krzeso. - Dlaczego pozwoliymy jej wprowadzi
si tutaj? - Pociga yk herbaty. - Ju wiem. Poniewa
jej tata zapaci nam za rok z gry... - Zauwaa moj mi
n. - Wszystko w porzdku?
- Sdzisz, e ona naprawd zrobi co Jackowi?
- Oczywicie, e nie - odpowiada uspokajajco Lis
sy. - Ona potrafi tylko duo mwi. Najpewniej wpadnie
niedugo na jedn z tych swoich przyjaciek sodkich
idiotek i zapomni o tym.
- Masz racj. - Wzdrygam si lekko. - Masz racj. Bior do rki kubek i przez chwil przygldam mu si
w milczeniu. - Lissy, czy naprawd sdzisz, e tajemni
c Jacka jest inna kobieta?
Lissy otwiera usta.
- A zreszt niewane, nic mnie to nie obchodzi - do
daj wyzywajco, nie dopuszczajc Lissy do gosu. - Ob
chodzi mnie to tyle co zeszoroczny nieg.
- Jasne - mwi Lissy i umiecha si ze zrozumie
niem.
Gdy zjawiam si w pracy, Artemis rzuca mi znad biur
ka radosne spojrzenie.
- Dzie dobry, Emmo! - Umiecha si znaczco do
Caroline. - Czytaa ostatnio jakie powane ksiki?
Och, ha, ha, ha. Bardzo mieszne. Wszystkim znudzi
o si ju nabijanie si ze mnie, tylko Artemis nadal
uwaa, e to naprawd przezabawne.
- Tak, owszem - odpowiadam pogodnie, zdejmujc a
kiet. - Przeczytaam ostatnio wietn ksik, ktra nosi
tytu Co zrobi, gdy twoja koleanka z pracy jest wstrtn
krow i dubie w nosie, kiedy myli, e nikt nie widzi.
W biurze rozlega si rechot, a Artemis purpurowieje.
- Wcale nie dubi w nosie! - warczy.
- A ja wcale tak nie twierdz - odpowiadam niewin
nie i teatralnym gestem wczam komputer.
- Przygotowana na zebranie, Artemis? - pyta Paul,
wyaniajc si ze swojego gabinetu z teczk i jak ga317

zet w doni. - A tak przy okazji, Nick - dodaje zo


wrbnym tonem. - Zanim pjd, czy byby tak miy
i powiedzia mi, co ci, u diaba, optao, by zamieci
reklam batonikw panther z kuponem rabatowym
w... - zerka na okadk - ...Miesiczniku Krglar
skim"? Zakadam bowiem, e to ty zrobie, jako e to
twj produkt.
Zamiera mi serce, ale podnosz gow. Cholera. Po
dwjna cholera. Nie sdziam, e Paul w ogle si o tym
dowie.
Nick posya mi mordercze spojrzenie, a ja w odpo
wiedzi robi udrczon min.
- No c - zaczyna zadzierzycie. - Zgadza si, Paul.
Batoniki panther to mj produkt. Ale tak si skada...
O Boe. Nie mog pozwoli, by wzi na siebie win.
- Paul - odzywam si drcym gosem, podnoszc
z wahaniem do. - Tak waciwie to...
- Chc ci owiadczy - Paul umiecha si szeroko do
Nicka - e musiae mie jakie cholerne natchnienie!
Wanie otrzymaem wyniki i zwaywszy na aosny na
kad tego pisma... s nadzwyczajne!
Wpatruj si w niego ze zdumieniem. Reklama po
skutkowaa?
- Naprawd? - pyta Nick, wyranie starajc si, by
w jego gosie nie sycha byo wielkiego zdziwienia. To wspaniale!
- Co, u licha, skonio ci do reklamowania batonika
dla nastolatkw w magazynie dla staruszkw?
- No c! - Nick poprawia spinki przy mankietach,
nie patrzc ju na mnie. - Oczywicie, to byo nieco ry
zykowne posunicie. Ale miaem przeczucie, e czas
na... zbadanie nowego rynku... eksperyment z now
grup wiekow...
Chwileczk. Co on opowiada?!
- Eksperyment si powid. - Paul obdarza Nicka
penym aprobaty spojrzeniem. - I jest to bardzo intere
sujce, poniewa pokrywa si z otrzymanymi przez nas
niedawno wynikami bada rynku skandynawskiego. Je318

li chciaby si ze mn spotka pniej, by to przedys


kutowa...
- Jasne! - odpowiada Nick z szerokim umiechem. O ktrej?
Nie! Jak on moe? Ale z niego dra.
- Chwileczk! - Ku wasnemu zdziwieniu zrywam si
z oburzeniem z krzesa. - Chwileczk! To by mj po
mys!
- Sucham? - Paul marszczy brwi.
- Reklama w Miesiczniku Krglarskim" to by mj
pomys. Prawda, Nick? - Patrz mu prosto w oczy.
- Moliwe, e o tym rozmawialimy - odpowiada, uni
kajc mojego spojrzenia. - Ale nie pamitam. Emmo,
musisz nauczy si, e marketing polega na pracy ze
spoowej...
- Nie traktuj mnie jak idiotki! To nie bya adna pra
ca zespoowa. To by tylko i wycznie mj pomys. Za
mieciam t reklam dla dziadka!
Jasny gwint. Wcale nie chciaam tego powiedzie. Te
sowa wymkny mi si niechccy.
- Najpierw twoi rodzice, teraz dziadek. - Paul odwra
ca si, by na mnie spojrze. - Emmo, przypomnij mi, czy
mamy teraz Tydzie Przyprowadzania do Pracy Caej
Rodziny?
- Nie! Ja tylko... - zaczynam, rumienic si pod jego
spojrzeniem. - Mwie, e macie zamiar zaprzesta
produkcji batonikw panther, wic... pomylaam, e
dam jemu oraz jego przyjacioom kupony znikowe, by
mogli zrobi sobie zapasy. Prbowaam ci powiedzie
na tym wanym zebraniu, e mj dziadek uwielbia bato
niki panther! Jego przyjaciele take. Gdyby mnie pyta
o zdanie, to te batoniki powinny by kierowane wanie
do nich, a nie do nastolatkw.
Zapada cisza. Paul wyglda na zdumionego.
- Wiesz co, w Skandynawii doszli do takiego samego
wniosku - oznajmia. - Takie s wanie wyniki tych no
wych bada.
- No wic... sam widzisz.
319

- Ale dlaczego starsze pokolenie tak bardzo lubi na


sze batoniki, Emmo? Wiesz moe? - Wyglda na praw
dziwie zainteresowanego.
- Oczywicie, e wiem.
- To kwestia starzenia si spoeczestwa - wtrca
mdrze Nick. - Zmiany demograficzne w populacji
emerytw wyjaniaj...
- Wcale nie! - przerywam mu ze zniecierpliwie
niem. - Dzieje si tak dlatego... dlatego, e... - O Boe,
dziadek zamorduje mnie za to, co teraz powiem. - Dla
tego, e nie przyklejaj im si do sztucznej szczki.
Przez chwil panuje pena osupienia cisza. Nastp
nie Paul odrzuca gow i wybucha miechem.
- Sztuczna szczka - mwi, ocierajc oczy. - To jest
cholernie genialne, Emmo. Sztuczna szczka!
Wci si mieje, a ja przygldam mu si, czujc, jak
w skroniach pulsuje mi krew. Mam naprawd dziwne
uczucie. Jakby co we mnie wzbierao, jakbym zaraz
miaa...
- Czy mog wic dosta awans?
- Sucham? - Paul podnosi na mnie spojrzenie.
Czy ja naprawd to powiedziaam? Na gos?
- Czy mog dosta awans? - Lekko dry mi gos, ale
nie poddaj si. - Powiedziae, e bd moga awanso
wa, jeli sama stworz sobie szans. Takie byy twoje
sowa. Czy co takiego nie jest tworzeniem wasnych
szans?
Paul przyglda mi si przez chwil. Mruga powieka
mi i milczy.
- Wiesz, Emmo Corrigan - odzywa si wreszcie. - Je
ste jedn z najbardziej... jedn z najbardziej zdumie
wajcych osb, jakie znam.
- Czy to jest odpowied twierdzca? - Nie daj za wy
gran.
W caym biurze panuje cisza. Wszyscy czekaj na to,
co on powie.
- Och, na mio bosk - mwi, wznoszc wzrok. Zgoda! Dostaniesz awans. Czy to ju wszystko?
320

- Nie - sysz wasne sowa, a serce wali mi jeszcze


mocniej. - Jest co jeszcze. Paul, stukam twj kubek
z Pucharu wiata.
- Co takiego? - Wyglda na to, e go zatkao.
- Naprawd, przepraszam. Kupi ci inny. - Rozgl
dam si po milczcych, zdumionych wsppracowni
kach. - I to ja wtedy zepsuam kopiark. Waciwie... to
za kadym razem bya moja wina. A ten tyek... - Pod
chodz do tablicy ogosze i zdzieram odbity na ksero,
odziany w stringi tyek. - To mj tyek i nie chc, by du
ej tu wisia. - Odwracam si na picie. - Artemis, jeli
chodzi o twoj zielistk...
- Tak...? - pyta podejrzliwie.
Przygldam si jej, jak siedzi w tym swoim paszczu
przeciwdeszczowym Burberry i markowych okularach.
Patrz na jej zadowolon min, ktra mwi: Jestem
lepsza od ciebie".
No dobra, nie dajmy si ponie.
- N i e . . . nie mam pojcia, co z ni jest nie tak. Umiecham si do niej. - Miego zebrania.
Do koca dnia jestem w radosnym nastroju. Waci
wie to jestem jednoczenie radosna i zdumiona. Nie
mog uwierzy, e awansuj. Bd teraz specjalist do
spraw marketingu!
Ale nie chodzi tylko o to. Nie bardzo pojmuj, co mi
si stao. Czuj si tak, jakbym bya now osob. No
i co z tego, e stukam kubek Paula? Kogo to obchodzi?
I co z tego, e wszyscy wiedz, ile wa? Kogo to obcho
dzi? egnaj, stara, beznadziejna Emmo, ktra ukrywa
pod biurkiem reklamwki z Oxfamu. Witaj nowa, pew
na siebie Emmo, ktra z dum wiesza je na oparciu
krzesa.
Zadzwoniam do mamy i taty, by im powiedzie
o awansie, i musz przyzna, e naprawd zrobio to na
nich wraenie! Powiedzieli natychmiast, e przyjad do
Londynu i wyskoczymy gdzie razem, by to uczci. A po
tem dugo rozmawiaam z mam na temat Jacka. Powie321

dziaa, e niektrym zwizkom pisany jest wieczny y


wot, podczas gdy inne trwaj zaledwie kilka dni, i e ta
kie po prostu jest ycie. A potem opowiedziaa mi
0 pewnym facecie z Parya, z ktrym przeya niesamo
wit, czterdziestoomiogodzinn przygod. Mwia, e
nigdy nie dowiadczya takiej fizycznej przyjemnoci
1 wiedziaa, e to nie przetrwa, ale dziki temu to
wszystko byo jeszcze bardziej fascynujce.
A potem dodaa, e nie musz wspomina o tym tacie.
O rety. Zaszokowao mnie to wyznanie. Zawsze sdzi
am, e mama i tata... przynajmniej ja nigdy...
No c. Takie jest ycie.
Ona ma racj. Niektre zwizki s krtkotrwae. Jacko
wi i mnie najwyraniej nie bya pisana wsplna przy
szo. I waciwie jestem ju znacznie spokojniejsza.
Chyba ju mi nawet w ogle przeszo. Tylko raz mocniej
zabio mi dzisiaj serce, kiedy mylaam, e widz go na
korytarzu, ale szybko si opanowaam.
Zaczynam nowe ycie. Prawd powiedziawszy, spo
dziewam si, e poznam kogo na wystpie tanecznym
Lissy, ktry odbdzie si wieczorem. Jakiego wysokie
go, szykownego prawnika. Tak. I przyjedzie po mnie do
pracy swoim odlotowym sportowym autem. A ja zbiegn
radonie po schodach, odrzucajc wosy i nie patrzc
nawet na Jacka, ktry bdzie sta w oknie swojego gabi
netu, zerkajc spode ba...
Nie. Nie. Nigdzie w pobliu nie bdzie Jacka. Wyle
czyam si z niego. Musz o tym pamita.
Moe zapisz to sobie na rce.

24
Wystp Lissy odbywa si w Bloomsbury, w amfiteatral
nej sali, ktr wybudowano na niewielkim, wysypanym
wirem dziedzicu. Kiedy si tam zjawiam, wszdzie
tocz si prawnicy w kosztownych garniturach, rozma
wiajcy przez telefony komrkowe.
322

- ...klient nie wyraa zgody na przyjcie warunkw


ugody...
- ...uwag na klauzul numer cztery, jednakowo...
Nikt jeszcze nie siedzi na widowni, udaj si wic za
kulisy, by wrczy Lissy kupiony specjalnie dla niej bu
kiet. (Pocztkowo planowaam rzuci go na kocu na
scen, ale to re i boj si, e mogyby jej podrze raj
stopy).
Gdy przechodz przez obskurny korytarz, z kolumn
pynie muzyka, a obok mnie przepychaj si ludzie
w byszczcych kostiumach. Mczyzna z niebieskimi
pirami we wosach rozciga si, opierajc o cian no
g, i jednoczenie rozmawia z kim z garderoby:
- No wic wtedy owiadczyem temu idiocie oskary
cielowi, e precedens z 1983 roku w sprawie Miller prze
ciwko Davy oznacza... - Nagle urywa. - Cholera. Zapo
mniaem pierwszych krokw. - Z jego twarzy odpywa
krew. - Nie pamitam ani jednego pieprzonego kroku!
Nie artuj! Najpierw robi jte, a potem co? - Patrzy
na mnie, jakby oczekiwa, e udziel mu odpowiedzi.
- Moe... piruet? - strzelam i z zakopotaniem odda
lam si szybko, bez maa tratujc dziewczyn robic
szpagat. Wtedy dostrzegam Lissy. Siedzi na taborecie
w jednej z garderb. Jej twarz zdobi mocny makija, jej
oczy s olbrzymie i poyskliwe. Ona take ma we wo
sach niebieskie pira. - O mj Boe, Lissy! - woam, za
trzymujc si w drzwiach. - Wygldasz niesamowicie!
Masz fantastyczne...
- Nie mog tego zrobi.
- Czego?
- Nie mog tego zrobi! - powtarza z desperacj
w gosie i owija si szczelniej bawenianym szlafro
kiem. - Niczego nie pamitam. Mam kompletn pustk
w gowie!
- Wszyscy tak uwaaj - mwi uspokajajco. - Na
korytarzu jest kole, ktry mwi dokadnie to samo...
- Nie. Ja naprawd niczego nie pamitam. - Lissy pa
trzy na mnie dzikim wzrokiem. - Moje nogi s jak z wa323

ty, mam problemy z oddychaniem... - Bierze do rki p


dzel do ru, przyglda mu si pustym wzrokiem, po
czym odkada na miejsce. - Dlaczego w ogle si na co
takiego zgodziam? Dlaczego?
- Poniewa to dobra zabawa...
- Zabawa? - Jej gos podnosi si z niedowierzaniem. Ty mylisz, e to jest zabawa? 0 Boe. - Nagle wyraz jej
twarzy zmienia si. Lissy zrywa si z taboretu i pdzi do
ssiednich drzwi. Po chwili sysz, jak wymiotuje.
No prosz, a zawsze mylaam, e taniec moe wyj
ludziom tylko na zdrowie.
Pojawia si w drzwiach blada i roztrzsiona. Przygl
dam si jej z niepokojem.
- Liss, dobrze si czujesz?
- Nie mog tego zrobi - jczy. - Nie mog. - Wyglda
tak, jakby wanie podja decyzj. - Jad do domu. Zaczyna zbiera swoje ubrania. - Powiedz im, e si
rozchorowaam, e to nagy wypadek...
- Nie moesz jecha do domu! - woam z przerae
niem i prbuj wyszarpn ubrania z jej rk. - Lissy,
wszystko bdzie dobrze! Zastanw si przez chwil.
Ile razy musiaa stawia si w sdzie i wygasza du
g przemow przed caym tumem ludzi, a jeli po
szoby ci nie tak, niewinny czowiek mg trafi do
wizienia.
Lissy patrzy na mnie takim wzrokiem, jakbym zwa
riowaa.
- Tak, ale to nic trudnego.
- No c... - Desperacko szukam w mylach argu
mentw. - No c, jeli si teraz wycofasz, ju zawsze
bdziesz aowa. Zawsze bdziesz wraca do tego my
lami i aowa, e ucieka.
Cisza. Prawie widz, jak mzg Lissy pracuje pod tymi
wszystkimi pirami i ozdobami.
- Masz racj - mwi wreszcie i rozlunia ucisk, ja
ko e do tej pory kurczowo trzymaa ubrania. - W po
rzdku. Zrobi to. Ale nie chc, eby si przygldaa.
Po prostu... spotkajmy si pniej. Nie, nie rb nawet
324

tego. Trzymaj si z daleka. Najlepiej trzymaj si z da


leka.
- Dobrze - odpowiadam z wahaniem. - Pjd sobie,
skoro naprawd tego chcesz...
- Nie! - Lissy odwraca si na picie. - Nie moesz
i! Zmieniam zdanie. Jeste mi tutaj potrzebna!
- W porzdku - mwi z jeszcze wikszym wahaniem
i dokadnie w tym momencie z gonika na cianie roz
lega si komunikat: Pocztek przedstawienia za pit
nacie minut!". - W takim razie pjd ju. A ty zrb so
bie rozgrzewk.
- Emmo... - Lissy chwyta mnie za rami i przygwada powanym wzrokiem. Trzyma mnie tak mocno, e a
boli. - Emmo, jeli kiedykolwiek powiem, e znowu
chc wzi udzia w czym podobnym, musisz mnie po
wstrzyma. Bez wzgldu na to, jak bardzo si napal.
Obiecaj, e mnie powstrzymasz.
- Obiecuj - odpowiadam pospiesznie. - Obiecuj.
Jasna cholera. Nigdy wczeniej nie widziaam Lissy
w takim stanie. Gdy wychodz na dziedziniec, na kt
rym teraz roi si jeszcze wikszy tum dobrze ubranych
ludzi, mnie rwnie ogarnia zdenerwowanie. Lissy nie
wygldaa nawet na osob zdoln do utrzymania si na
nogach, a co dopiero do taca.
Bagam, niech tylko tego nie sknoci. Bagam.
W mojej wyobrani pojawia si koszmarna wizja: Lis
sy stoi jak przestraszony krlik, nie mogc sobie przy
pomnie krokw tanecznych. A publiczno wpatruje
si w ni paraliujcym wzrokiem. Na sam myl o tym
ciska mnie w odku.
Nie mam zamiaru do czego takiego dopuci. Jeli
co pjdzie nie tak, wywoam zamieszanie. Bd uda
wa, e mam atak serca. Tak. Przewrc si i przez chwi
l wszyscy bd patrzyli wycznie na mnie, ale przed
stawienie nie zostanie przerwane, poniewa jestemy
Brytyjczykami, a kiedy wszyscy odwrc gowy w kierun
ku sceny, Lissy zdy ju sobie przypomnie kroki.
325

A jeli zawioz mnie do szpitala, powiem po prostu:


Miaam silne ble w klatce piersiowej!". Nikt nie b
dzie w stanie udowodni, e tak nie byo.
A nawet gdyby umieli to udowodni za pomoc jakie
go specjalistycznego urzdzenia, wtedy powiem...
-Emmo...
- Tak...? - Rozgldam si z roztargnieniem. I nagle
zamiera mi serce.
Jakie trzy metry dalej stoi Jack. Jak zwykle, ma na
sobie dinsy i sweter, czym zdecydowanie wyrnia si
w tumie rozmiowanych w garniturach prawnikw. Gdy
spojrzenie jego ciemnych oczu krzyuje si z moim, na
nowo przeszywa mnie bl.
Nie reaguj, nakazuj sobie szybko. Zamknicie. No
we ycie.
- Co ty tutaj robisz? - pytam i lekko wzruszam ra
mionami w stylu tak naprawd niezbyt mnie to inte
resuje".
- Znalazem na twoim biurku ulotk informujc
o tym wystpie. - Pokazuje mi kartk, nie spuszczajc
wzroku z mojej twarzy. - Emmo, bardzo chciabym z to
b porozmawia.
Czuj nage ukucie w sercu. Czy on naprawd sdzi,
e moe tak po prostu zjawi si, a ja rzuc wszystko, by
z nim porozmawia? A moe jestem zajta? Moe roz
mowa z nim ju mnie nie interesuje? Nie przyszo mu
to do gowy?
- Nie przyszam tu sama - odpowiadam uprzejmym,
aczkolwiek nieco pogardliwym tonem.
- Naprawd?
- Owszem. No wic... - Wzruszam ramionami i cze
kam, by odszed.
On jednak tego nie robi.
- A z kim? - pyta.
Tego nie przewidziaam. Przez chwil nie bardzo
wiem, jak zareagowa.
- Z nim - mwi wreszcie i wskazuj na wysokiego fa
ceta bez marynarki, ktry stoi w rogu dziedzica pleca326

mi do nas. - Waciwie to lepiej bdzie, jak ju do nie


go pjd.
Z wysoko uniesion gow odwracam si na picie
i ruszam w kierunku tego mczyzny. Rozegram to tak,
e zapytam go o godzin i w jaki sposb sprbuj na
wiza z nim rozmow, dopki Jack wreszcie sobie nie
pjdzie. (Moe te zamiej si radonie, by mu poka
za, jak dobrze si bawi w innym towarzystwie).
Kiedy jestem nie dalej ni metr od tego mczyzny,
ten odwraca si i widz, e rozmawia przez telefon ko
mrkowy.
- Cze! - zaczynam radonie, ale on mnie nawet nie
syszy. Posya mi obojtne spojrzenie, po czym oddala
si w stron tumu, wci rozmawiajc przez telefon.
Zostaj sama w rogu dziedzica.
Kurwa.
Po upywie czasu, ktry wydaje mi si wiecznoci,
odwracam si w sposb jak najbardziej nonszalancki.
Jack wci tam stoi i przyglda mi si.
Patrz na niego z wciekoci, drc ze zdenerwo
wania. Jeli zacznie si mia...
Ale on si nie mieje.
- Emmo... - Rusza w moj stron i po chwili znw
dzieli nas odlego nie wiksza ni metr. Jego twarz jest
powana i szczera. - Twoje sowa utkwiy mi w pamici.
Rzeczywicie, powinienem by okaza ci wiksze zaufa
nie. le zrobiem, nie dopuszczajc ci do swych spraw.
Najpierw ogarnia mnie zdziwienie, nad ktrym szyb
ko jednak bierze gr uraona duma. Teraz chce si ze
mn dzieli sekretami, tak? A moe na to ju za pno?
Moe ju mnie to wcale nie interesuje?
- Twoje sekrety to twoja sprawa, Jack - mwi, obda
rzajc go chodnym umiechem. - One nie maj nic
wsplnego ze mn. A zreszt i tak pewnie bym nic nie
zrozumiaa, zwaywszy na to, e wszystko jest tak bar
dzo skomplikowane, a ja jestem po prostu tumanem...
Odwracam si i zaczynam si od niego oddala,
chrzszczc obcasami na wirze.
327

- Jestem ci winien przynajmniej wyjanienie - doga


nia mnie szorstki gios Jacka.
- Nie jeste mi niczego winien! - Dumnie unosz
podbrdek. - Skoczone, Jack. I rwnie dobrze moemy
oboje... Aua! Puszczaj!
Chwyci moje rami i teraz odwraca mnie, bym stan
a przodem do niego.
- Nie przyszedem tu bez powodu, Emmo - mwi po
wanie. - Zjawiem si, by ci powiedzie, co robiem
w Szkocji.
Jego sowa wprawiaj mnie w osupienie, ktre jed
nak staram si ukry.
- Nie interesuje mnie, co robie w Szkocji! - wy
krztuszam. Uwalniam si z jego ucisku i zaczynam si
przepycha przez gszcz nawijajcych przez komrki
prawnikw.
- Emmo, chc ci to powiedzie. - Idzie za mn. - Na
prawd chc ci powiedzie.
- Ale moe ja nie chc tego usysze?! - odpowiadam
wyzywajco, odwracajc si z chrzstem wiru.
Stoimy twarz w twarz jak w fimowej scenie poje
dynku. Oddycham szybko.
Oczywicie, e to tylko poza.
A on wie, e chc wszystko usysze.
- W takim razie prosz bardzo - odzywam si wresz
cie i z niechci wzruszam ramionami. - Moesz powie
dzie, jeli ju chcesz.
Jack w milczeniu prowadzi mnie w spokojniejsze
miejsce, z dala od tumu. Gdy idziemy, czuj, e mj bo
jowy nastrj zaczyna si ulatnia. Szczerze mwic, to
nawet troch si boj. A w gruncie rzeczy jestem prze
raona.
Czy naprawd chc pozna jego tajemnic?
A jeli jest oszustem, tak jak mwia Lissy? A jeli za
mieszany jest w co podejrzanego i chce, bym si w to
wczya?
A jeli przeszed jak naprawd krpujc opera
cj, a ja nie wytrzymam i zaczn si mia?
328

A jeli rzeczywicie chodzi o inn kobiet i przyszed,


by mi powiedzie, e si eni czy co w tym rodzaju?
Czuj ukucie blu, ktre staram si zignorowa. C,
jeli tak wanie bdzie... W kadym razie zachowam
spokj, jakbym wiedziaa o tym czym od pocztku.
Waciwie to nawet bd udawa, e ja rwnie mam
kogo innego. Tak. Umiechn si kpico i powiem:
Wiesz, Jack, nigdy nie uwaaam, e mamy na siebie
wyczno...".
- No dobrze. - Jack odwraca si, a ja natychmiast po
stanawiam, e jeli dopuci si morderstwa, to na nie
go donios, bez wzgldu na dane wczeniej sowo. - Pro
sz bardzo. - Bierze gboki oddech. - Byem w Szkocji,
by kogo odwiedzi.
Moje serce robi fikoka.
- Kobiet - mwi, nim jestem w stanie si powstrzy
ma.
- Nie, nie kobiet! - Wyraz jego twarzy zmienia si.
Przyglda mi si uwanie. - Czy tak wanie mylaa?
e ci zdradzam?
- Ja... sama ju nie wiedziaam, co myle.
- Emmo, nie mam adnej innej kobiety. Odwiedza
em... - Waha si. - Mona powiedzie, e... rodzin.
Krci mi si w gowie.
Rodzin?
O mj Boe, Jemima miaa racj, zwizaam si
z gangsterem.
Tylko bez paniki. Mog uciec. Mog wzi udzia
w programie ochrony wiadkw. Moim nowym imieniem
moe by Megan.
Nie, Chloe. Chloe de Souza.
- A dokadniej mwic... dziecko.
Dziecko? Krci mi si w gowie. On ma dziecko?
- O imieniu Alice. - Umiecha si niemiao. - Ma
cztery lata.
Ma on i rodzin, i taka jest wanie jego tajemnica.
Wiedziaam, wiedziaam.
- Ty... - Oblizuj suche wargi. - Ty masz dziecko?
329

- Nie mam adnego dziecka. - Jack przez chwil przy


glda si swoim butom, po czym podnosi gow. - Pete
mial dziecko. Crk. Alice jest dzieckiem Pete'a Laidlera.
- Ale... ale... - Wpatruj si w niego z konsternacj. Nie wiedziaam... e Pete Laidler mia dziecko.
- Nikt nie wiedzia. - Patrzy na mnie przecigle. I o to wanie chodzi.
W adnym wypadku nie spodziewaam si czego ta
kiego.
Dziecko. Ukrywane dziecko Pete'a Laidlera.
- Ale... jak to moliwe, e nikt o tym nie wie? - pytam
niemdrze. Oddalilimy si jeszcze bardziej od tumu
i teraz siedzimy na awce pod drzewem. - Nikt go nie
widywa z adn kobiet?
- Pete by wspaniaym facetem - wzdycha Jack. - Jed
nak umiejtno uczuciowego zaangaowania si nie
naleaa do jego mocnych stron. Kiedy Marie, tak ma na
imi mama Alice, przekonaa si, e jest w ciy, ona
i Pete zdyli si ju rozsta. Marie to dumna osoba. Po
stanowia poradzi sobie sama. Pete wspiera j finan
sowo, ale nie interesowa si dzieckiem. Nikomu nie
zdradzi, e zosta ojcem.
- Nawet tobie? - Wpatruj si w niego ze zdumie
niem. - Nie wiedziae, e ma dziecko?
- Dowiedziaem si dopiero po mierci Pete'a. - Jego
twarz pochmurnieje. - Kochaem go, ale co takiego bar
dzo trudno wybaczy. Kilka miesicy po jego mierci po
jawia si Marie z ma. - Jack wypuszcza gwatownie
powietrze. - No c. Moesz sobie wyobrazi, co wtedy
czulimy. Bylimy zaszokowani, cho to naprawd ogld
nie powiedziane. Marie zastrzega, e nie chce, by kto
kolwiek si dowiedzia. Chciaa wychowywa Alice jak
normalne dziecko, a nie jak owoc mioci Pete'a Laidle
ra, nie jak spadkobierczyni potnej fortuny.
Nie mieci mi si to wszystko w gowie. Czterolatka
posiadaczk udziaw Pete'a Laidlera w Panther Cor
poration? Jasna cholera!
330

- Wic ona dziedziczy wszystko? - pytam z wahaniem.


- Nie wszystko, ale duo. Rodzina Pete'a okazaa si
bardzo hojna. I dlatego wanie Marie trzyma Alice
z dala od ludzkich oczu. - Jack rozkada rce. - Wiem,
e nie moemy wiecznie jej ukrywa. Prdzej czy p
niej wszystko wyjdzie na jaw. A kiedy tak si stanie,
prasa oszaleje. Alice znajdzie si na szczycie listy najzamoniejszych... Inne dzieci nie dadz jej spokoju...
nie bdzie ju ya normalnie. Niektre dzieci radz so
bie z tak sytuacj, ale Alice... Ona do nich nie naley.
Ma astm, jest dzieckiem sabowitym.
Podczas gdy Jack mwi, przez moj gow przewijaj
si wspomnienia artykuw w gazetach po mierci Pe
t e ^ Laidlera. W kadej jego zdjcie umieszczone byo
na pierwszej stronie.
- Jestem nadopiekuczy w stosunku do tego dziec
ka. - J a c k umiecha si ze smutkiem. - Zdaj sobie z te
go spraw. Nawet Marie mi to mwi. Ale... ta malutka
jest mi bardzo droga. - Przez chwil patrzy przed sie
bie. - Jest wszystkim, co Pete nam zostawi.
Przygldam mu si, czujc nage wzruszenie.
- Czy wanie tego dotyczyy te wszystkie telefony? pytam. - Czy dlatego musiae wwczas wyjecha?
Jack wzdycha.
- Niedawno obie uczestniczyy w wypadku drogo
wym. Nic powanego, ale... po mierci Pete'a stalimy
si szczeglnie wraliwi. Chcielimy mie pewno, e
zostay otoczone starann opiek.
- No tak. - Krzywi si lekko. - To zrozumiae.
Przez chwil milczymy. Mj umys prbuje dopaso
wa do siebie poszczeglne czci ukadanki.
- Jednego jednak nie rozumiem - owiadczam. - Dla
czego kazae mi zachowa w tajemnicy fakt, e bye
w Szkocji? Nikt by si przecie i tak nie domyli prawdy.
Jack wzdycha.
- Powstaby galimatias, bo wczeniej powiedziaem
niektrym osobom, e lec do Parya, tak na wszelki
wypadek. Bilet kupiem na nie swoje nazwisko. Sdzi331

tern, e nikt si o tym nie dowie. A potem wchodz do


biura... i widz ciebie.
- Zamario ci serce.
- Niezupenie. - Nasze spojrzenia krzyuj si. - Za
stanawiaem si raczej, ktrdy mgbym uciec.
Czuj, e moje policzki zaczynaj si czerwieni
i z zakopotaniem chrzkam.
- No wic... no wic... - mwi, odwracajc wzrok. No wic to dlatego...
- Pragnem zapobiec sytuacji, w ktrej by owiad
czya: On nie by w Paryu, by w Szkocji!", a potem za
czoby si snucie domysw. - Jack potrzsa gow. Nie uwierzyaby, jak absurdalne teorie ludzie potrafi
wymyli, kiedy nie maj nic lepszego do roboty. Sysza
em ju najprzerniejsze. Planuj sprzeda firm...
Jestem gejem... Nale do mafii...
- Powanie? - pytam i przygadzam pasmo wosw. O rany. Ale ci ludzie s gupi!
Nasz awk mija powoli kilka dziewczt, wic przez
chwil zmuszeni jestemy do siedzenia w milczeniu.
- Emmo, przepraszam, e wczeniej ci o tym nie po
wiedziaem - odzywa si stumionym gosem Jack. Wiem, e ci zraniem. Wiem, e wygldao to tak, jak
bym si przed tob zamyka. Ale... nie jest to co,
o czym chtnie si opowiada.
- Oczywicie, e nie moge tego zrobi - odpowia
dam natychmiast. - Zachowaam si niemdrze.
Z zakopotaniem grzebi czubkiem buta w wirze. Je
stem zawstydzona, bo powinnam bya wiedzie, e cho
dzi o co wanego. Kiedy twierdzi, e to skomplikowa
ne i delikatne, mwi najszczersz prawd.
- Wie o tym tylko garstka ludzi. - Jack patrzy na mnie
z powag. - Kilkoro szczeglnie zaufanych ludzi.
W jego spojrzeniu jest co, co sprawia, e zaczyna
mnie ciska w gardle. Patrz na niego i czuj, e znw
purpurowiej.
- Wchodzicie? - odzywa si pogodny gos. Podskaku
jemy i dostrzegamy, e zblia si do nas kobieta w czar332

nych dinsach. - Przedstawienie zaraz si zacznie! - do


daje z promiennym umiechem.
Mam wraenie, e zostaam wyrwana ze snu, czuj si
oszoomiona.
- Musz obejrze wystp Lissy - mwi.
- C, w takim razie poegnam ci. To naprawd
wszystko, co chciaem powiedzie. - Jack powoli podno
si si z awki, po czym odwraca si do mnie. - Ale jest
co jeszcze. - Patrzy na mnie przez dusz chwil. Emmo, zdaj sobie spraw, e tych ostatnich kilka dni
nie byo dla ciebie atwych. Zachowaa si jak uoso
bienie dyskrecji, podczas gdy ja... nie. I za to pragn ci
przeprosi. Jeszcze raz.
- Nic... nic si nie stao - wykrztuszam.
Jack odwraca si, a ja patrz, jak powoli oddala si,
i czuj si kompletnie rozdarta.
Przyjecha tutaj, by mi zdradzi swoj tajemnic.
Swoj wielk, cenn tajemnic.
Nie musia tego robi.
O Boe. O Boe...
- Zaczekaj! - woam, a on natychmiast si odwraca. Czy chciaby... czy chciaby pj tam ze mn? I ogarnia mnie fala radoci, gdy jego twarz rozjania si
w umiechu.
Gdy przechodzimy przez dziedziniec, zbieram si
wreszcie na odwag.
- Jack, ja take co ci musz powiedzie. Na temat...
na temat tego, o czym przed chwil mwie. Wiem,
oskaryam ci o to, e tamtego dnia zrujnowae mi
ycie.
- Pamitam - odpowiada cierpko.
- No c, moliwe, e niezupenie miaam racj. Chrzkam z zakopotaniem. - Waciwie... to nie mia
am racji. - Patrz na niego powanie. - Jack, nie zruj
nowae mi ycia.
- Nie? - pyta. - Mam jeszcze jedn szans?
Wbrew sobie miej si cicho.
333

- Nie!
- Nie? Czy to twoja ostateczna odpowied?
Gdy patrzy na mnie, w jego oczach skrywa si wa
niejsze pytanie, a ja czuj jednoczenie nadziej i lk.
Przez dusz chwil adne z nas nie odzywa si ani so
wem. Serce wali mi jak motem.
Nagle Jack zerka z zainteresowaniem na moj do.
- Wyleczyam si z Jacka - czyta na gos.
Kurwa.
Twarz mi ponie.
Ju nigdy wicej nie napisz niczego na rce. Nigdy.
- To tylko... - Odchrzkam. - To tylko takie gryzmo
y... nic nie znacz...
Przerywa mi przenikliwy dzwonek telefonu. Dziki
Bogu. Ktokolwiek to jest, kocham go. Pospiesznie wyci
gam komrk z torebki i wciskam zielony przycisk.
- Emmo, do koca ycia bdziesz mnie caowa po
pitach! - sysz widrujcy gos Jemimy.
- Sucham?
- Wszystko zaatwiam! - owiadcza triumfujco. Wiem, wiem, jestem wspaniaa i nie wiesz, co by beze
mnie zrobia...
- Co takiego? - Ogarnia mnie niepokj. - Jemimo,
o czym ty mwisz?
- O odegraniu si na Jacku Harperze, ty guptasie!
Jako e ty siedziaa na tyku jak kompletna oferma,
wziam sprawy w swoje rce.
Przez chwil nie jestem w stanie si ruszy.
- Jack... przepraszam na chwil. - Obdarzam go pro
miennym umiechem. - Musz porozmawia.
Na drcych nogach odchodz pospiesznie w kt
dziedzica, tak by Jack nie mg mnie usysze.
- Jemimo, obiecaa, e niczego nie zrobisz! - sycz
do suchawki. - Przysiga na swoj skrzan torebk
Miu Miu, pamitasz?
- Nie mam skrzanej torebki Miu Miu! - woa
z triumfem. - Mam torebk Fendi!
Oszalaa. Po prostu oszalaa.
334

- Co zrobia? - udaje mi si wykrztusi. - Powiedz,


co zrobia.
Serce wali mi ze strachu. Bagam, oby tylko nie pory
sowaa jego samochodu. Bagam.
- Oko za oko, Emmo! Ten facet zdradzi ci, a teraz
my zrobimy to samo z nim. Siedz sobie teraz w towa
rzystwie bardzo miego pana, ktry ma na imi Mick.
Jest dziennikarzem, pisze dla Daily World".
Krew zastyga mi w yach.
-Dziennikarz prasy brukowej? - Udaje mi si
wreszcie wydusi z siebie. - Jemimo, czy ty postrada
a zmysy?!
- Nie bd taka ograniczona i drobnomieszczaska odparowuje Jemima. - Emmo, dziennikarze prasy bru
kowej s naszymi przyjacimi. S niczym prywatni de
tektywi... tyle e za darmo! Mick odwali! ju kiedy dla
mamusi kawa! dobrej roboty. Jest wprost niesamowity,
jeli chodzi o tropienie sekretw. I jest naprawd bar
dzo zainteresowany poznaniem tajemnicy Jacka Harpe
ra. Powiedziaam mu wszystko, co wiemy, ale chciaby
pogada jeszcze z tob.
Chyba zaraz zemdlej. To chyba jaki koszmarny
sen.
- Posuchaj - mwi szybko niskim gosem, jakbym
staraa si nakoni lunatyka do zejcia z dachu. - Nie
chc poznawa tajemnicy Jacka, rozumiesz? Chc
o tym wszystkim zapomnie. Musisz powstrzyma tego
faceta.
- A wanie, e tego nie zrobi! - odpowiada tonem
nadsanej szeciolatki. - Emmo, nie bd aosna! Nie
moesz pozwoli, eby faceci po tobie deptali, a ty nie
reagujesz. Musisz si odegra. Mamusia zawsze powta
rza... - Nagle sycha pisk opon. - up! Maa stuczka.
Zadzwoni pniej.
Telefon milknie.
Jestem odrtwiaa z przeraenia.
Gorczkowo wystukuj jej numer, ale od razu wcza
si poczta gosowa.
335

- Jemimo - mwi natychmiast po sygnale. - Masz


da temu spokj! Musisz... - Urywam nagle, gdy obok
pojawia si Jack, umiechajc si do mnie ciepo.
- Zaczyna si. - Przyglda mi si z ciekawoci. Wszystko w porzdku?
- Tak - odpowiadam- zduszonym gosem i wkadam
telefon do torebki. - Wszystko... w porzdku.

25
Gdy wchodz na widowni, lekko krci mi si w gowie
i jestem bliska paniki.
Co ja zrobiam? Co ja najlepszego zrobiam?
Zdradziam najwaniejsz na wiecie tajemnic
Jacka moralnie wypaczonej, mciwej wariatce w ciu
chach Prdy.
No dobra, tylko zachowaj spokj, nakazuj sobie po
raz chyba milionowy. W gruncie rzeczy ona niczego nie
wie. Ten dziennikarz te najprawdopodobniej nie do
wie si niczego. Jego znajomo faktw jest bardzo
ograniczona.
A jeli czego si dowie? Jeli przypadkiem trafi na
prawd? I Jack odkryje, e to ja wskazaam mu waci
wy kierunek?
Na sam t myl robi mi si niedobrze. Skrca mnie
w odku. Po co ja w ogle wspominaam Jemimie
o Szkocji. No po co?
Nowe postanowienie: Ju nigdy wicej nie zdradz ni
czyjej tajemnicy. Nigdy, nigdy, nigdy. Nawet jeli bdzie
mi si wydawao, e to nic wanego. Nawet jeli bd
wcieka.
Ju nigdy wicej nie odezw si ani sowem, koniec,
kropka. Do tej pory przez mwienie zawsze wpadaam
w tarapaty. Gdybym nie otworzya ust w tym gupim sa
molocie, nie miaabym teraz kopotw.
Stan si niemow. Milczc zagadk. Kiedy ludzie
bd mi zadawa pytania, skin gow albo na kartce
336

papieru napisz enigmatyczn odpowied. Ludzie za


bior j i bd si gowi, szukajc ukrytych zna
cze...
- Czy to Lissy? - pyta Jack, wskazujc jedno z na
zwisk wymienionych w programie, a ja podskakuj
z przeraeniem. Podam za jego spojrzeniem, po czym
bez sowa kiwam gow. Usta mam zacinite.
- Znasz kogo jeszcze?
Wzruszam ramionami, mwic tym samym: Czy ja
wiem?".
- Dugo ju Lissy taczy?
Waham si przez chwil, po czym podnosz w gr
trzy palce.
- Trzy? - Jack przyglda mi si z wyrazem niepewno
ci na twarzy. - Trzy co?
Wykonuj domi ruch, ktry ma oznacza miesi
ce". Jeszcze raz go powtarzam. Na twarzy Jacka maluje
si konsternacja.
- Emmo, co ci si stao?
Sigam do kieszeni po dugopis, ale, niestety, nie ma
go tam.
C, zapomnijmy w takim razie o nieodzywaniu si.
- Okoo trzech miesicy - mwi.
- Aha. - Jack kiwa gow i z powrotem skupia si na
programie. Jego twarz jest spokojna. On niczego nie po
dejrzewa, a mnie z poczucia winy i zdenerwowania o
dek zaciska si w ciasny wze.
Moe powinnam po prostu o wszystkim powiedzie?
Nie. Nie mog. Nie mog. Jak miaabym to zrobi?
A tak przy okazji, Jack, pamitasz t swoj naprawd
wan tajemnic, o dochowanie ktrej mnie poprosi
e? No c, zgadnij, co si stao..."
Polityka powstrzymywania - oto, czego potrzebuj.
Tak jak na tych wojskowych filmach, gdzie pozbywaj
si osoby, ktra zbyt wiele wie. Ale jak mam powstrzy
ma Jemim? Wystrzeliam oszalay ludzki pocisk tak
tyczny bliskiego zasigu, syczcy i zdolny do wyrzdze
nia tak wielkiego spustoszenia, jak to tylko moliwe,
337

a teraz chc go przywoa z powrotem, tyle e odpo


wiedni przycisk nie dziaa.
Musz pomyle racjonalnie. Nie mog ulec panice.
Nic si dzisiaj nie stanie. Bd po prostu co chwil
dzwoni na komrk Jemimy, a kiedy si z ni pocz,
wyjani jednosylabowymi sowami, e musi odwoa
tego faceta, a jeli tego nie zrobi, to poprzetrcam jej
nogi.
Z gonikw zaczynaj dudni niskie, natarczywe
uderzenia bbna, a ja podskakuj z przestrachu. Je
stem tak zdenerwowana, e zdyam zapomnie, po co
tu w ogle jestem. Na widowni zaczyna si robi coraz
ciemniej, publiczno milknie w oczekiwaniu. Uderze
nia bbna staj si coraz goniejsze, jednak na scenie
nic si nie dzieje; pozostaje zaciemniona.
Bben wali jeszcze goniej, a mj niepokj si nasila.
To wszystko wywouje upiorne wraenie. Kiedy zaczn
taczy? Kiedy podnios kurtyn? Kiedy wreszcie...
Ooch! Wszyscy zgodnie wcigaj powietrze, gdy wi
downi rozwietla olepiajce wiato. Sal wypenia
dudnica muzyka, a na scenie pojawia si posta w czar
nym, poyskliwym kostiumie. Obraca si i podskakuje.
Rety, ktokolwiek to jest, robi to naprawd perfekcyjnie.
Mrugam z oszoomieniem w jaskrawym wietle, starajc
si lepiej widzie. Trudno powiedzie, czy to mczy
zna, czy kobieta, czy te...
O mj Boe. To Lissy.
Zdumienie przygwada mnie do krzesa. Nie mog
myle o niczym innym. Patrz na Lissy jak urzeczona.
Nie miaam pojcia, e potrafi tak wspaniale ta
czy. Najmniejszego pojcia! To znaczy, kiedy chodzi
ymy przez jaki czas na lekcje baletu. I stepowania.
Ale my nigdy... ja nigdy... Jak mona zna kogo od po
nad dwudziestu lat i nie wiedzie, e ten kto potrafi
tak taczy?!
Skoczya wanie wykonywa powolny taniec z face
tem w masce, ktrym, jak sdz, jest J e a n - Paul, a teraz
338

podskakuje i wiruje z czym w rodzaju wstgi, a widow


nia jest wyranie zelektryzowana. Lissy wyglda olnie
wajco. Od miesicy nie widziaam jej tak szczliwej.
Jestem z niej niesychanie dumna...
Ku memu przeraeniu, zaczynaj mnie szczypa oczy.
I cieknie mi z nosa. A nie mam chusteczki. To takie kr
pujce. Zaraz zaczn pociga nosem niczym matki pod
czas jaseek. A potem zerw si z krzesa i pobiegn
w kierunku sceny z przenon kamer w doni, woajc:
Hej, kochanie, pomachaj do tatusia!".
W porzdku. Musz wzi si w gar, w przeciwnym
wypadku skoczy si to tak jak wtedy, gdy zabraam mo
j ma chrzeniaczk Amy na Disnejowskiego Tarzana.
Kiedy zapaliy si wiata, ona mocno spaa, a ja sie
dziaam zalana zami i gapia si na mnie chmara czte
rolatkw o kamiennych spojrzeniach. (Na swoj obron
mam to, e film by cakiem romantyczny, a Tarzan do
seksowny).
Czuj, e co dotyka mojej doni. To Jack podaje mi
chusteczk. Gdy bior j, jego palce splataj si na mo
ment z moimi.
Kiedy przedstawienie si koczy, jestem pena entu
zjazmu. Lissy kania si nisko, a ja i Jack klaszczemy
jak oszalali, umiechajc si szeroko.
- Tylko nie mw nikomu, e pakaam - mwi, cho
moje sowa w duej mierze s zaguszane przez aplauz
publicznoci.
- Dobrze - odpowiada Jack i posya mi smutny
umiech. - Obiecuj.
Kurtyna opada po raz ostatni i ludzie zaczynaj pod
nosi si z foteli, zbiera marynarki i torebki. I kiedy
wracamy do normalnoci, moja euforia ulatnia si, a jej
miejsce zajmuje zdenerwowanie. Musz sprbowa
skontaktowa si z Jemim.
Ludzie tocz si na dziedzicu, przechodzc do ja
sno owietlonej sali, ktra znajduje si po jego drugiej
stronie.
339

- Lissy powiedziaa, e spotkamy si na przyjciu mwi do Jacka. - Moe wic... moe wic ju tam pj
dziesz? Ja musz wykona szybki telefon.
- Wszystko w porzdku? - pyta Jack, patrzc na mnie
z niepokojem. - Wydajesz si dziwnie zdenerwowana.
- Nic mi nie jest! - odpowiadam. - To tylko podekscy
towanie! - Posyam mu promienny umiech, po czym
czekam, a oddali si na tyle daleko, by mnie nie sy
sze. Wtedy natychmiast wystukuj numer Jemimy.
I znowu wcza si sekretarka.
Ponownie dzwoni. Znowu sekretarka.
Mam ochot krzycze ze zoci. Gdzie ona jest? Co ro
bi? Jak mog j powstrzyma, skoro nie wiem, gdzie si
podziewa?
Stoj w bezruchu, starajc si nie dopuci do tego,
by owadna mn panika, i kombinujc, co mona jesz
cze zrobi.
Bd musiaa po prostu pj na przyjcie, zachowy
wa si normalnie, prbujc skontaktowa si z ni te
lefonicznie, a jeli mi si nie uda, zaczeka, a si zoba
czymy. Nie pozostao mi nic innego. Wszystko bdzie
dobrze. Wszystko bdzie dobrze.
Przyjcie jest due i haaliwe. Bior w nim udzia
wszyscy tancerze, nadal w swoich scenicznych kostiu
mach, caa publiczno oraz cakiem sporo ludzi, ktrzy
pojawili si dopiero teraz. Kelnerzy roznosz drinki
i panuje naprawd ogromny rozgardiasz. Gdy tam
wchodz, nie widz nikogo znajomego. Czstuj si kie
liszkiem wina i zaczynam przeciska si przez tum, sy
szc po drodze urywki rozmw.
- ...wspaniae kostiumy...
- ...znaleli czas na prby?
- ...sdzia by absolutnie nieprzejednany...
Nagle dostrzegam Lissy. Jest rozpromieniona, ota
cza j grupa przystojnych facetw, wygldajcych na
prawnikw. Jeden z nich otwarcie przyglda si jej
nogom.
340

- Lissy! - woam. Odwraca si, a ja mocno j ci


skam. - Nie miaam pojcia, e potrafisz tak taczy!
Bya niesamowita!
- Och, nie. Nie byam - odpowiada natychmiast i ro
bi typow dla siebie, niezadowolon min. - Wszystko
sknociam...
- Przesta! - przerywam jej. - Lissy, to byo napraw
d fantastyczne. Ty bya fantastyczna.
- Ale daam dupy w...
- Nawet mi si nie wa tak mwi! - wrzeszcz na
ni. - Bya fantastyczna. Powiedz to. No powiedz to
wreszcie, Lissy.
- No c... Okej. - Na jej twarzy pojawia si niecht
ny umiech. - Okej. Byam... fantastyczna! - mieje si
radonie. - Emmo, jeszcze nigdy w yciu tak si nie czu
am! I wiesz co, postanowilimy ju, e w przyszym ro
ku pojedziemy na tournee.
- Ale... - Wpatruj si w ni. - Powiedziaa, e ju ni
gdy, ale to przenigdy nie zechcesz bra udziau w czym
takim, i e jeli tylko o tym wspomnisz, mam ci po
wstrzyma.
- Och, to bya po prostu trema - odpowiada i macha
lekcewaco rk. Nastpnie cisza gos. - Widziaam
Jacka. - Posya mi spojrzenie dne informacji. - Co si
dzieje?
Moje serce zamiera. Czy powinnam powiedzie jej
o Jemimie?
Nie. Nie bd jej zawraca gowy. A poza tym teraz
i tak adna z nas nie moe niczego w zwizku z tym zro
bi.
- Jack przyjecha, by ze mn porozmawia. - Waham
si. - By... by zdradzi mi swoj tajemnic.
- artujesz! - Lissy przykada do do ust. - No i o co
chodzi?
- Nie mog powiedzie.
- Nie moesz powiedzie mnie? - Lissy patrzy z nie
dowierzaniem. - Po tym wszystkim nie masz zamiaru mi
powiedzie?
341

- Lissy, naprawd nie mog. - Robi min pen


udrki. - To jest... skomplikowane.
Boe, mwi tak jak Jack.
- No c, w porzdku - odpowiada nieco nadsana
Lissy. - Przypuszczam, e jako to przeyj. No wic...
czy jestecie znowu razem?
- Nie wiem - mwi, rumienic si. - Moe.
- Lissy! To byo niesamowite! - Pojawiaj si dwie
dziewczyny w kostiumach.
Umiecham si do przyjaciki i odsuwam si na bok.
podczas gdy ona wita si z nimi.
Nie widz Jacka. Czy powinnam znowu sprbowa
zapa Jemim?
Ukradkiem wycigam z torebki telefon, po czym po
spiesznie wkadam go do niej z powrotem, gdy za mo
imi plecami rozlega si gos:
- Emmo!
Odwracam si i a podskakuj ze zdziwienia. Oto stoi
przede mn Connor w garniturze, trzymajcy kieliszek
wina. Jego jasne wosy lni w wietle punktowych re
flektorw. Zauwaam natychmiast, e ma nowy krawat.
Niebieski w due te grochy. Nie podoba mi si.
- Connor! Co ty tu robisz? - pytam ze zdumieniem.
- Lissy przysaa mi zaproszenie - odpowiada nieco
obronnym tonem. - Zawsze bardzo j lubiem. Pomyla
em wic, e przyjd. I ciesz si, e ci spotkaem - do
daje z wyranym skrpowaniem. - Chciabym z tob po
rozmawia, jeli mona.
Odciga mnie w kierunku drzwi. Id za nim i przyzna
j, e ogarnia mnie lekki niepokj. Nie rozmawiaam
z Connorem od czasu tego sawetnego wywiadu Jacka.
Moe dlatego, e za kadym razem, widzc go, ucieka
am, gdzie pieprz ronie.
- Tak? - pytam, odwracajc si do niego. - O czym
chciae porozmawia?
- Emmo... - Connor chrzka, jakby mia zamiar wy
gosi oficjalne przemwienie. - Mam wraenie, e nie
zawsze bya ze mn... zupenie szczera.
342

To mona nazwa niedomwieniem roku.


- Masz racj - przyznaj ze skruch. - O Boe, Con
nor, bardzo, ale to bardzo przepraszam ci za wszystko,
co si stao...
Unosi uspokajajco do.
- To ju nie ma znaczenia. Byo, mino. Ale bybym
ci wdziczny, gdyby teraz bya szczera.
- Oczywicie - odpowiadam, arliwie kiwajc go
w. - Oczywicie.
- Od niedawna... jestem z inn dziewczyn - owiad
cza nieco sztywno.
- Och! - mwi entuzjastycznie. - To wietnie! Con
nor, naprawd si ciesz. Jak ona ma na imi?
- Francesca.
- A gdzie si...
- Chciaem zapyta ci o seks - przerywa mi z wyra
nym zakopotaniem.
- No tak... - Jestem zdumiona, co staram si zama
skowa, pijc yk wina. - Oczywicie!
- Czy bya ze mn uczciwa na tym... polu?
- Co masz przez to na myli? - pytam lekko, grajc na
zwok.
- Czy bya ze mn szczera w ku? - Jego twarz sta
je si czerwona jak skrzynka pocztowa. - Czy te uda
waa?
O nie. Czy on tak wanie sdzi?
- Connor, nigdy, ale to nigdy nie udawaam orgazmu mwi, zniajc gos. - Z rk na sercu. Nigdy.
- No c... w porzdku. - Pociera si z zaenowaniem
po nosie. - Ale czy udawaa cokolwiek innego?
Patrz na niego niepewnie.
- Nie jestem pewna, czy wiem, o co ci...
- Czy byy jakie... - odchrzkuje - jakie szczeglne
techniki, ktre stosowaem, a ty tylko udawaa, e ci
si podobaj?
O Boe. Bagam, nie zadawaj mi akurat tego pytania.
- Wiesz, ja naprawd... nie pamitam! - prbuj si
wykrci. - Tak waciwie to powinnam ju zmyka...
343

- Emmo, odpowiedz mi! - upiera si z nagym


ogniem. - Rozpoczynam nowy zwizek. Uczciwie byoby,
gdybym mg... uczy si na starych bdach.
Przygldam si jego byszczcej twarzy i nagle ogar
nia mnie poczucie winy. On ma racj. Powinnam by
szczera. Powinnam wreszcie by z nim szczera.
- No dobrze - mwi i przysuwam si bliej. - Pami
tasz to, co czsto robie jzykiem? - Jeszcze bardziej
zniam gos. - Takie... ruchy lizgajce? No c, czasa
mi zachciewao mi si... mia. Gdybym wic miaa ci
co poradzi w kwestii tej nowej dziewczyny, nie rb...
Urywam, widzc wyraz jego twarzy.
0 kurwa. On ju to zrobi.
- Francesca powiedziaa... - mwi Connor gosem
twardym jak kamie. - Francesca powiedziaa mi, e to
j podnieca.
- No c, na pewno tak wanie jest! - prbuj si wy
cofa. - Kada kobieta jest inna. Nasze ciaa bardzo si
rni... kada lubi... co innego - plot.
Connor przyglda mi si z wyrazem konsternacji na
twarzy.
- Powiedziaa take, e uwielbia jazz.
- To te na pewno prawda! Mnstwo ludzi go uwiel
bia.
- Powiedziaa, e strasznie podoba jej si to, e
znam na pami wszystkie dialogi z filmw Woody'ego
Allena. - Pociera zarumienion twarz. - Czy ona ka
maa?
- Nie, jestem pewna, e... - urywam bezradnie.
- Emmo... - Wpatruje si we mnie z oszoomieniem. Czy wszystkie kobiety maj tajemnice?
O nie. Czy na zawsze zniszczyam zaufanie Connora
do caego rodu kobiecego?
- Nie! - woam. - Oczywicie, e nie! Naprawd, Con
nor, jestem pewna, e to tylko ja...
Milkn, gdy za drzwiami wiodcymi na korytarz k
tem oka dostrzegam znajom blond fryzur. Moje serce
zamiera.
344

To nic moe by...


To nie jest...
- Connor, musz lecie - rzucam i zaczynam si odda
la w kierunku wyjcia.
- Ona powiedziaa, e nosi rozmiar trzydzieci
osiem! - woa za mn bezradnie Connor. - Co to ozna
cza? W jakim naprawd rozmiarze powinienem jej co
kupowa?
- Czterdziestym! - odkrzykuj przez rami.
No i oto ona. Jemima. Stoi w foyer. Co ta dziewczyna
tutaj robi?
Drzwi otwieraj si ponownie i robi mi si sabo
ze zdenerwowania. Towarzyszy jej jaki facet ubrany
w dinsy, z krtko ostrzyonymi wosami i rozbieganymi
oczami. Przez rami ma przewieszony aparat fotograficz
ny, rozglda si wok z wyranym zainteresowaniem.
Nie. To niemoliwe, eby to zrobia.
- Emmo... - Do moich uszu dobiega doskonale mi
znany gos.
- Jack! - Odwracam si na picie i widz, e umie
cha si do mnie, a jego spojrzenie pene jest czuoci.
- Wszystko w porzdku? - pyta i delikatnie dotyka
mojego nosa.
- Tak! - odpowiadam nieco ostro. - W jak najlepszym!
Musz poradzi sobie z t sytuacj. Musz.
- Jack, czy mgby mi przynie wody? - pytam. - Po
czekam tutaj. Troch krci mi si w gowie.
Jack przyglda mi si z niepokojem.
- Wanie mylaem, e co jest nie tak. Pozwl, bym
odwiz ci do domu. Zadzwoni po samochd.
- Nie. Wszystko... wszystko w porzdku. Chc zosta.
Przynie mi po prostu szklank wody. Prosz - dodaj,
jakby po chwili namysu.
Gdy tylko znika, gnam do foyer co si w nogach.
- Emma! - Jemima patrzy na mnie i umiecha si pro
miennie. - Cudownie! Wanie miaam zamiar ci szu
ka. No wic to jest Mick, ktry chciaby ci zada kilka
pyta. Pomylelimy sobie, e skorzystamy w tym celu
345

z tego maego pomieszczenia. - Rusza w kierunku nie


wielkiego, pustego gabinetu, do ktrego wchodzi si
bezporednio z foyer.
- Nie! - protestuj, chwytajc j za rami. - Jemimo,
id std. Natychmiast!
- Nigdzie nie id! - Jemima wyrywa rami z mojego
ucisku i patrzy w kierunku Micka, ktry wanie zamy
ka za mn drzwi gabinetu. - Mwiam ci, e to nieza
zonica.
- Mick Collins. - Mczyzna wciska mi w do wizy
twk. - Bardzo mi mio ci pozna, Emmo. Nie ma si
czym przejmowa, naprawd. - Obdarza mnie uspokaja
jcym umiechem, jakby chlebem powszednim byy dla
niego kontakty z rozhisteryzowanymi kobietami, kacy
mi mu odej. Co zreszt pewnie jest prawd. - Usid
my sobie spokojnie, mio porozmawiajmy...
uje gum i kiedy do mojego nosa dociera jej mito
wy zapach, mam ochot zwymiotowa.
- Prosz posucha, nastpio nieporozumienie - m
wi, starajc si, by mj gos mia uprzejme brzmie
nie. - Obawiam si, e nie mam nic ciekawego do po
wiedzenia.
- No c, moe w takim razie sprawdmy to, do
brze? - proponuje Mick z przyjacielskim umiechem. Podasz mi tylko fakty...
- Nie! Niczego nie podam. - Odwracam si do Jemi
my. - Powiedziaam ci, e nie chc, by cokolwiek robi
a. Obiecaa!
- Emmo, ale z ciebie miczak. - Patrzy porozumie
wawczo na Micka. - Widzisz teraz, dlaczego zostaam
zmuszona do przejcia inicjatywy? Mwiam ci, co zro
bi jej ten dra Jack Harper. Musi dosta nauczk.
- Zgadzam si z tob - przytakuje Mick i przechyla
gow, tak jakby mnie ocenia. - Bardzo atrakcyjna mwi do Jemimy. - Wiesz, moglibymy pomyle o wy
wiadzie pt. Moje igraszki z potentatem". Mogaby za
robi na tym cakiem niez kas - zwraca si do mnie.
- Nie! - woam z przeraeniem.
346

- Przesta zgrywa cnotk! - warczy Jemima. - Prze


cie chcesz to zrobi. To moe by dla ciebie pocztek
nowej kariery.
- Nie chc adnej nowej kariery!
- A powinna. Czy wiesz, ile zarabia rocznie Monica
Lewinsky?
- Ty jeste chora - mwi z niedowierzaniem. - Je
ste chor, wypaczon...
- Emmo, dziaam w twoim interesie.
- Nieprawda! - woam, a twarz mnie piecze. - Ja...
ja... moliwe, e znowu zejd si z Jackiem!
Na jakie p minuty zapada cisza. Wpatruj si
w Jemim, wstrzymujc oddech. A potem mam wrae
nie, e do akcji wkroczy robot zabjca, emitujc kolej
n wizk mierciononych promieni.
- Tym bardziej powinna to zrobi! - owiadcza Jemi
ma. - Aby trzyma go w szachu. To mu uwiadomi, kto
rzdzi. Zaczynaj, Mick.
- Wywiad z Emm Corrigan. Wtorek, pitnastego lip
ca, godzina dwudziesta pierwsza czterdzieci. - Podno
sz wzrok i zamieram z przeraenia. Mick trzyma dykta
fon, wyciga go w moim kierunku. - Poznaa Jacka
Harpera w samolocie. Czy moesz powiedzie, na jakiej
trasie odbywa si ten lot? - Umiecha si. - Mw natu
ralnie, tak jakby rozmawiaa przez telefon z koleank.
- Przesta! Wynocie si std! Natychmiast!
- Emmo, doronij wreszcie - mwi ze zniecierpliwie
niem Jemima. - Mick dowie si, co to za tajemnica, bez
wzgldu na to, czy mu pomoesz, czy te nie, wic rw
nie dobrze moesz... - Urywa nagle, gdy kto naciska
klamk.
Wydaje mi si, e pokj wiruje wok mnie.
Bagam, niech to nie bdzie... Bagam...
Gdy drzwi powoli otwieraj si, nie miem oddycha.
Nie miem si ruszy.
Nigdy w yciu nie byam tak przeraona.
- Emmo...? - odzywa si Jack, wchodzc do rodka.
Trzyma dwie szklanki z wod. - Wszystko w porzdku?
347

Przyniosem ci i gazowan, i niegazowan, bo nie byem


pewny...
Urywa, patrzc z konsternacj na Jemim i Micka.
Z lekkim zdumieniem dostrzega w mojej doni wizytw
k Micka. Nastpnie jego spojrzenie zatrzymuje si na
wczonym dyktafonie.
- Chyba lepiej bdzie, jak si ulotni - bka Mick, pa
trzc na Jemim. Wsuwa dyktafon do kieszeni, bierze
plecak i wymyka si chykiem.
Przez chwil adne z nas nie odzywa si. W uszach
dudni mi pulsujca krew.
- Kto to by? - pyta wreszcie Jack. - Dziennikarz?
Z jego oczu znikn blask. Wyglda tak, jakby kto
zdepta mu w ogrodzie wszystkie kwiaty.
- J a . . . Jack... - mwi chropawym gosem. - To nie
tak... to nie jest tak...
- Dlaczego... - Pociera czoo, jakby prbowa poj ca
t sytuacj. - Dlaczego rozmawiaa z dziennikarzem?
- A jak mylisz, dlaczego ona rozmawiaa z dzienni
karzem? - wtrca si z dum Jemima.
- Sucham? - Spojrzenie Jacka przesuwa si na ni
z wyran niechci.
- Uwaasz si za grub ryb, za wszechwadnego mi
lionera! Uwaasz, e moesz wykorzystywa ludzi mniej
wanych od siebie. Uwaasz, e moesz zdradza cudze
tajemnice, upokarza kogo i myle, e ci si to upie
cze. A tak nie jest! - Czyni kilka krokw w jego kierun
ku, krzyujc ramiona na piersi i unoszc z satysfakcj
podbrdek. - Emma czekaa na szans zemszczenia si
na tobie i teraz j otrzymaa! Jeli chcesz wiedzie, to
rzeczywicie by dziennikarz, ktry bada twoj spraw.
A kiedy znajdziesz swoj sodk szkock tajemnic wy
drukowan w gazetach, wtedy si przekonasz, jak to
jest zosta zdradzonym! I moe wtedy dopiero zrobi ci
si przykro. Powiedz mu, Emmo! Powiedz mu!
Ja jednak jestem jak sparaliowana.
W chwili, gdy Jemima wypowiedziaa sowo szkoc
k", twarz Jacka zmienia si. Patrzy prosto na mnie,
348

a ja widziaam rosnce w jego oczach zdumienie i nie


dowierzanie.
- Moe sdzisz, e znasz Emm, ale mylisz si - kon
tynuuje Jemima radosna jak dziki kot rozszarpujcy
zdobycz. - Nie docenie jej, Jacku Harper. Nie przewi
dziae, do czego jest zdolna.
Zamknij si, woam w duchu. To nieprawda! Jack, ja
bym nigdy, ja bym nigdy...
Nie jestem w stanie si poruszy. Nie mog nawet
przekn liny. Wpatruj si w niego bezradnie
i wiem doskonale, e na mojej twarzy maluje si po
czucie winy.
Jack otwiera usta, po czym je zamyka. Odwraca si na
picie, otwiera drzwi i wychodzi.
Przez chwil w tym niewielkim pomieszczeniu panu
je cisza.
- I ju! - mwi Jemima, klaszczc z triumfem w do
nie. - To mu dao nauczk!
Tymi sowami doprowadza do tego, e zy czar pry
ska. Nagle jestem zdolna do ruchu. Jestem w stanie
wzi oddech.
- Ty... - Trzs si tak, e ledwie mog mwi. - Ty
gupia... gupia... bezmylna... suko!
Drzwi gwatownie si otwieraj i wpada Lissy. Ma
szeroko otwarte oczy.
- Co, u diaba, si tutaj stao? - pyta. - Przed chwil
widziaam, e Jack wypad std jak burza. By wcieky
jak diabli!
- Ona przyprowadzia tutaj dziennikarza! - odpowia
dam z blem, wskazujc na Jemim. - Cholernego dzien
nikarza z plotkarskiej gazety. Jack nas tutaj zasta i teraz
sdzi... Kto wie, co on teraz sdzi...
- Ty gupia krowo! - Lissy wymierza Jemimie poli
czek. - Co ty w ogle sobie mylaa?
- Aua! Ja tylko pomagaam Emmie zemci si na
wrogu.
- On nie jest moim wrogiem, ty gupia... - Zaraz wy
buchn paczem. - Lissy... co mam teraz zrobi? No co?
349

- Biegnij - odpowiada i patrzy na mnie z zatroska


niem. - Moe go jeszcze zapiesz. Biegnij.
Pdz przez foyer i dziedziniec, brakuje mi tchu, zda
je mi si, e puca zaraz pkn. Kiedy dobiegam do dro
gi, rozgldam si gorczkowo w obie strony. I wtedy go
dostrzegam.
- Jack, zaczekaj!
Idzie chodnikiem z komrk przy uchu, a na dwik
mojego gosu odwraca si. Na jego twarzy maluje si
napicie.
- Dlatego wanie tak bardzo interesowaa ci Szkocja.
- Nie! - odpowiadam z przeraeniem. - Nie! Posu
chaj, Jack, oni nie wiedz. Niczego nie wiedz, przysi
gam. Nie powiedziaam im o... - Urywam. - Jemima wie
tylko, e tam bye. Niczego wicej. Blefowaa. Niczego
jej nie powiedziaam.
Jack nie odpowiada. Posya mi przecige spojrzenie,
nie zwalniajc kroku.
- To Jemima cigna tego faceta, nie ja! - woam
z desperacj, biegnc za nim. - Prbowaam j po
wstrzyma... Jack, przecie mnie znasz! Wiesz, e nigdy
bym ci czego takiego nie zrobia. Owszem, powiedzia
am Jemimie, e bye w Szkocji. Czuam si zdradzona,
wcieka i... wymkno mi si. To by bd. Ale... ale ty
take popenie bd, a ja ci wybaczyam.
Nawet na mnie nie patrzy. Nie daje mi adnej szansy.
Przy krawniku zatrzymuje si jego srebrny samo
chd. Jack apie za klamk od strony pasaera.
Ogarnia mnie panika.
- Jack, nie zrobiam tego - mwi gorczkowo. - Na
prawd. Musisz mi uwierzy. Nie dlatego pytaam ci
o Szkocj! Nie chciaam... sprzeda twojej tajemnicy! Po mojej twarzy spywaj zy. Ocieram je pospiesznie
wierzchem doni. - Wcale zreszt nie chciaam pozna
takiej wanej tajemnicy. Mnie chodzio jedynie o twoje
mae sekrety! Twoje mae gupie sekrety! Chciaam po
prostu ci pozna... tak jak ty znasz mnie.
350

Ale on si nie odwraca. Zamykaj si drzwi i samo


chd rusza. A ja zostaj na chodniku.

26
Przez chwil nie jestem w stanie si poruszy. Stoj
oszoomiona, a letni wiatr wieje mi w twarz. Wpa
truj si w zakrt, za ktrym znikn samochd Ja
cka. Wci mam w uszach jego gos. Wci widz jego
twarz. Patrzy na mnie tak, jakby jednak mnie nie zna.
Czuj dotkliwy bl w caym ciele. Z trudem go wytrzy
muj. Zamykam oczy. Gdybym tak moga cofn czas...
Gdybym wykazaa si wiksz stanowczoci... Gdybym
wyprowadzia Jemim i jej znajomka... Gdybym szyb
ciej si odezwaa, kiedy pojawi si Jack...
Ale tak si nie stao. A teraz jest ju za pno.
Na chodniku pojawia si grupka uczestnikw przyj
cia. miej si i rozmawiaj o takswkach.
- Wszystko w porzdku? - pyta mnie z ciekawoci
jedna z tych osb, a ja podskakuj przestraszona.
- Tak - odpowiadam. - Dziki. - Jeszcze raz patrz
w miejsce, gdzie znikn samochd Jacka, po czym po
woli wracam do budynku.
Lissy i Jemima nadal znajduj si w gabinecie. Jemi
ma kuli si ze strachu, podczas gdy Lissy objeda j na
czym wiat stoi.
- ...samolubna, niedojrzaa maa dziwka! Rzyga mi
si chce na twj widok, wiesz?
Kiedy syszaam, jak kto mwi, e w sdzie Lissy
przypomina rottweilera, i nic mogam tego poj. Ale
teraz, kiedy przygldam si, jak przemierza gabinet tam
i z powrotem, z oczami poncymi wciekoci, sama
zaczynam si ba.
- Emmo, powstrzymaj j! - odzywa si bagalnie Je
mima. - Ka jej przesta na mnie krzycze.
- No wic... co si stao? - Lissy spoglda na mnie,
a na jej twarzy widnieje nadzieja.
351

Bez sowa krc gow.


- Czy on...
- Pojecha. - Przeykam lin. - Nie chc o tym m
wi.
- Och, Emmo. - Zagryza warg.
- Daj spokj - odpowiadam drcym gosem. - Zaraz
si rozpacz. - Opieram si o cian i gboko oddy
cham, prbujc wzi si w gar. - Gdzie jest ten jej
przyjaciel? - pytam wreszcie, wskazujc kciukiem na
Jemim.
- Wyrzucili go - owiadcza z satysfakcj Lissy. - Pr
bowa sfotografowa sdziego Hugh Morrisa w trykocie,
no wic otoczyo go kilku prawnikw i wyekspediowao
na wiee powietrze.
- Jemimo, posuchaj. - Zmuszam si, by spojrze
w jej niebieskie oczy, w ktrych nie ma ani odrobiny
skruchy. - Nie moesz pozwoli, by dowiedzia si cze
go wicej. Nie moesz.
- W porzdku - odpowiada niechtnie. - Ju z nim
rozmawiaam. Lissy mnie zmusia. Da sobie spokj
z tym tematem.
- Skd wiesz?
- Nie zrobi niczego, co mogoby wkurzy mamusi.
czy ich do lukratywna dla niego umowa.
Posyam Lissy spojrzenie, ktre znaczy: Czy moemy
jej zaufa?", a ona wzrusza niepewnie ramionami.
- Jemimo, ostrzegam ci. - Podchodz do drzwi, po
czym odwracam si z surowym wyrazem twarzy. - Jeli
co si dostanie do prasy, cokolwiek, ogosz wszem wo
bec, e chrapiesz.
- Wcale nie chrapi! - odpowiada cierpko.
- Ale tak - potwierdza Lissy. - Kiedy zbyt duo wypi
jesz, chrapiesz gono. I powiemy wszystkim, e paszcz
od Donny Karan kupia w hurtowni z przecenionymi
ciuchami.
Jemima z przeraeniem wciga powietrze.
- To nieprawda! - odpowiada, lecz jej policzki pso
wiej.
352

- Ale prawda. Widziaam reklamwk - wtrcam. No i jeszcze rozgosimy, e jak nikt nie patrzy, wycierasz
nos rkawem.
Jemima przykada do do ust.
- ...i e twoje pery s hodowlane, a nie prawdziwe...
- ...e nigdy sama nie przygotowujesz swoich przy
j...
- ...i e zdjcie, na ktrym witasz si z ksiciem Wil
liamem, jest sfabrykowane...
- ...i powiemy kademu facetowi, z ktrym si b
dziesz umawia, e zaley ci jedynie na kamieniu na pa
lec! - kocz i posyam Lissy spojrzenie pene wdzicz
noci.
- No dobrze! - woa Jemima, prawie ze zami w oczach. - Ju dobrze! Obiecuj, e zapomn o tym. Przy
sigam. Tylko bagam, nie wspominajcie nikomu o tym
sklepie z przecenionymi ciuchami. Bagam. Mog ju
i? - Patrzy proszco na Lissy.
- Owszem - odpowiada pogardliwie Lissy i Jemima
czmycha z gabinetu.
Gdy zamykaj si za ni drzwi, spogldam na Lissy.
- Czy to zdjcie z ksiciem Williamem naprawd jest
lipne? - pytam.
- Tak! Nie mwiam ci? Kiedy robiam co w jej kom
puterze i otworzyam przez pomyk jaki dokument,
zobaczyam to. Ona po prostu dokleia swoj gow do
ciaa jakiej panienki!
Nie jestem w stanie powstrzyma chichotu.
- Ta dziewczyna jest niewiarygodna.
Opadam na krzeso, ogarnita nag saboci. Przez
chwil panuje cisza. W oddali sycha szum rozmw.
Kto przechodzi obok drzwi gabinetu, mwic co o po
wanych problemach w systemie sdownictwa...
- Wysucha ci chocia? - przerywa cisz Lissy.
- Nie. Po prostu odjecha.
- Nie uwaasz, e to troch nie w porzdku? Przecie
on zdradzi wszystkie twoje sekrety. Ty zdradzia tylko
jeden...
353

- N i e rozumiesz. - Wpatruj si w burobrzowy dy


wan. - To, co Jack mi powiedzia, to nie jest takie sobie
co. Dla niego to naprawd niezwykle wane. Przyje
cha a tutaj, by mi o tym powiedzie. By pokaza, e mi
ufa. - Przeykam lin. - A chwil pniej odkry, e
wszystko wygadaam dziennikarzowi.
- Ale przecie niczego nie wygadaa! - przypomina
lojalnie Lissy. - A ten facet to nie bya twoja wina!
- A wanie, e bya! - W oczach zbieraj mi si zy. Gdybym tylko trzymaa buzi na kdk, gdybym ani so
wem nie wspomniaa o tym Jemimie...
- I tak by si na nim odegraa - owiadcza Lissy. Jack pozwaby ci za podrapany samochd. Albo okale
czone genitalia.
miej si cicho przez zy.
Otwieraj si drzwi i ukazuje si w nich facet z pira
mi we wosach, ktrego widziaam wczeniej za kulisami.
- Lissy, tu jeste! Podaj jedzenie. Trzeba przyzna,
e wyglda apetycznie.
- Dziki, Colin. Zaraz przyjd.
On wychodzi, a Lissy odwraca si do mnie.
- Chciaaby co zje?
- Nie jestem godna. Ale ty id - dodaj pospiesz
nie. - Po tym caym przedstawieniu z pewnoci umie
rasz z godu.
- To prawda, jestem godna jak wilk - przyznaje, po
czym patrzy na mnie z niepokojem. - Co bdziesz ro
bi?
- Pojad do domu - odpowiadam i prbuj si
umiechn. - Nie martw si, Lissy, dam sobie rad.
I naprawd planuj jecha do domu. Tyle e kiedy
wychodz na zewntrz, jako nie mog si do tego zmu
si. Napicie ciska mnie jak spirala. Nie jestem w sta
nie wrci na przyjcie i prowadzi rozmw towarzy
skich o niczym, ale nie mog take znie myli
o powrocie do czterech pustych cian swojego pokoju.
Jeszcze nie teraz.
354

Przechodz wic przez wirowany dziedziniec w kie


runku opustoszaej widowni. Drzwi s otwarte, wic
wchodz do rodka. Przechodz przez ciemn sal
i gdzie porodku opadam ze znueniem na obity pur
purowym pluszem fotel.
Gdy wpatruj si w milczc czer sceny, dwie wiel
kie zy spywaj powoli po moich policzkach. Nie mog
uwierzy, e tak popisowo wszystko spieprzyam. Nie
mog uwierzy, e Jack naprawd sdzi, e ja... sdzi,
e mogabym...
Wci mam przed oczami jego twarz. Wci przey
wam na nowo t bezsilno, to desperackie pragnienie
wyjanienia wszystkiego.
Gdybym tak moga powtrnie to rozegra...
Nagle sysz skrzypienie. Powoli otwieraj si drzwi.
Przygldam si niepewnie w pmroku, jak na wi
downi pojawia si jaka posta i zatrzymuje si. Wbrew
rozsdkowi zaczyna mi wali serce z trudn do zniesie
nia nadziej.
To Jack. To musi by Jack. Szuka mnie.
Przez dug, pen udrki chwil panuje cisza. Dla
czego on si nie odzywa?
Czy w ten sposb prbuje mnie ukara? Czy oczekuje
ode mnie, e jeszcze raz go przeprosz? O Boe, przey
wam w tej chwili prawdziwe mczarnie. Powiedz co,
bagam w mylach. Po prostu powiedz co.
- Och, Francesco.
- Connor...
Co? Patrz w tamt stron, tym razem z jeszcze wik
szym nateniem. Ogarnia mnie dojmujce uczucie roz
czarowania. Ale ze mnie kretynk. To nie Jack. To nie
jedna osoba, ale dwie. To Connor i jego nowa dziewczy
na. Obciskuj si.
Opadam z powrotem na fotel, zasaniajc uszy. Ale to
nic nie daje, i tak wszystko sysz.
- Przyjemnie ci, jak tak robi? - sysz mruczenie
Connora.
- Mmm...
355

- Ale czy naprawd jest ci przyjemnie?


- Oczywicie, e tak! Przesta tak cigle pyta!
- Przepraszam - odpowiada Connor i na chwil zapa
da cisza, przerywana jedynie westchnieniami. - A to ci
si podoba?
- Ju ci mwiam, e tak.
- Francesco, bd ze mn szczera, dobrze? - Gos
Connora podnosi si we wzburzeniu. - Jeli nie, w ta
kim razie...
- Connor, o co ci chodzi?
- Po prostu ci nie wierz.
- Nie wierzysz mi? - Najwyraniej jest wcieka. Dlaczego, do wszystkich diabw, mi nie wierzysz?!
Nagle ogarniaj mnie trudne do zniesienia wyrzuty
sumienia. To wszystko przeze mnie. Nie tylko zniszczy
am wasny zwizek, ale teraz niszcz take ten, ktry
czy tych dwoje. Musz sprbowa to naprawi.
Chrzkam.
- Przepraszam...
- Co to, kurwa, byo? - pyta ostrym gosem France
sca. - Czy jest tam kto?
- To ja. Emma. Bya dziewczyna Connora.
Wcza si rzd wiate i widz rudowos dziewczy
n z doni na wczniku, ktra wpatruje si we mnie
wrogo.
- Co ty, do diaba, tu robisz? Szpiegujesz nas?
- Nie! - odpowiadam. - Suchajcie, przepraszam. Nie
chciaam... Nie mogam tego nie sysze... - Przeykam
lin. - Chodzi o to, e Connor wcale si ciebie nie cze
pia. Chce tylko, eby bya z nim szczera. Chce wie
dzie, czego pragniesz. - Przywouj na twarz jak naj
bardziej yczliw i wyrozumia min. - Francesco...
powiedz mu, czego pragniesz.
Francesca patrzy na mnie z niedowierzaniem, po
czym przenosi spojrzenie na Connora.
- Niech ona si odpieprzy. - Wskazuje na mnie.
- Och. Okej. Przepraszam.

356

- I zga wiato, kiedy bdziesz wychodzi - dodaje


Francesca, prowadzc Connora przejciem na ty wi
downi.
Czy oni maj zamiar uprawia seks?
No dobrze, w takim razie naprawd nie mam ochoty
tkwi tutaj.
Pospiesznie chwytam torebk i pdz wzdu rzdw
siedze do wyjcia. Otwieram podwjne, prowadzce
do foyer drzwi, wyczajc po drodze wiato. Nastp
nie zamykam je za sob i podnosz gow.
Zamieram.
Nie wierz. To Jack.
To Jack. Idzie szybko w moim kierunku z determina
cj widoczn na twarzy. Nie mam czasu, by przygotowa
si na to spotkanie.
Serce mao mi nie wyskoczy z piersi. Chc si ode
zwa albo paka, albo... zrobi cokolwiek, ale nie je
stem w stanie.
Podchodzi do mnie, chwyta mnie za ramiona i przygwada przecigym, penym napicia spojrzeniem.
- Boj si ciemnoci.
- Sucham...? - wykrztuszam.
- Boj si ciemnoci. Praktycznie od zawsze. Pod
kiem trzymam na wszelki wypadek kij do bejsbolu.
Wpatruj si w niego z totalnym oszoomieniem.
- Jack...
- Nigdy nie lubiem kawioru. - Rozglda si. - Wsty
dz si... wstydz si mojego akcentu, kiedy mwi po
francusku.
- Jack, co ty...
- Blizna na nadgarstku pozostaa mi po otwieraniu bu
telki piwa. Miaem wtedy czternacie lat. Kiedy byem
may, przyklejaem gum do ucia pod stoem w jadalni
cioci Francine. Po raz pierwszy przespaem si z dziew
czyn, ktra nazywaa si Lisa Greenwood. Stao si w to
w stodole jej wuja, a po wszystkim zapytaem, czy mg
bym zatrzyma sobie jej stanik, by pokaza go kolegom.

357

Parskam urywanym miechem, ale Jack kontynuuje


spokojnie, patrzc mi prosto w oczy:
- Nigdy nie zaoyem adnego krawatu, ktre mama
daje mi na gwiazdk. Zawsze chciaem by kilka centy
metrw wyszy. Nie wiem... nie wiem, co oznacza sowo
wspuzaleniony". Mam powtarzajcy si sen, w kt
rym jestem fruwajcym po niebie Supermanem. Czasa
mi siedz na zebraniach zarzdu, rozgldam si wok
i myl sobie: Kim, u diaba, s ci ludzie?". - Przery
wa, by wzi gboki oddech, przez cay czas wpatrujc
si we mnie. Jego oczy s ciemniejsze ni kiedykolwiek
wczeniej. - W samolocie poznaem dziewczyn. I...
zmienio si cae moje ycie.
Oblewa mnie fala gorca. Mam zacinite gardo, bo
li mnie wszystko. Z caych si prbuj si nie rozpaka,
ale jednak krzywi mi si twarz.
- Jack. - Przeykam z desperacj lin. - Ja nie... Ja
naprawd nie...
- Wiem - przerywa mi i kiwa gow. - Wiem, e tego
nie zrobia.
- Ja bym nigdy...
- Wiem - mwi mikko. - Wiem.
Teraz ju naprawd nie jestem w stanie si powstrzy
ma. Po policzkach zaczynaj mi pyn zy ulgi. On
wie. Wszystko w porzdku.
- No wic... - Ocieram twarz, prbujc wzi si
w gar. - No wic czy to oznacza... czy to znaczy... e
my... - Nie mog si zdoby na wypowiedzenie tych
sw.
Zapada duga, nieznona cisza.
Jeli powie, e nie, nie wiem, co zrobi.
- No c, moliwe, e wolaaby si wstrzyma z po
dejmowaniem decyzji - odzywa si wreszcie Jack i pa
trzy na mnie ze miertelnie powan min. - Poniewa
musz ci jeszcze wiele opowiedzie. A nie wszystko jest
grzeczne i przyjemne.
Wydaj z siebie drcy miech.
- Niczego nie musisz mi mwi.
358

- Ale musz - odpowiada stanowczo. - Uwaam, e


musz. Przejdziemy si? - Wskazuje gestem dziedzi
niec. - Poniewa to moe troch potrwa.
- W porzdku - mwi, a gos nadal mi dry.
Jack wyciga rami, a ja po chwili wahania ujmuj
je.
- No wic... na czym to skoczyem? - pyta, gdy wy
chodzimy na dziedziniec. - Och, ju wiem. Teraz po
wiem ci co, czego naprawd nie moesz nikomu zdra
dzi. - Przysuwa si i znia gos. - Tak naprawd to nie
przepadam za panther col. Wol pepsi.
- Nie! - odpowiadam z przeraeniem.
- Prawd powiedziawszy, czasami przelewam pepsi
do puszki po panther coli...
- Nie! - Parskam miechem.
- Tak. Uprzedzaem ci, e to nie bdzie grzeczne ani
przyjemne...
Powoli przechadzamy si po pustym, ciemnym dzie
dzicu. Jedynym syszalnym dwikiem jest odgos dep
tanego wiru, szum poruszanych wiatrem gazi i suchy
gos Jacka. Opowiadajcy mi absolutnie wszystko.

27
To niesamowite, jak bardzo inn jestem teraz osob.
Tak, jakby co mnie zupenie odmienio. Jestem now
Emm, duo bardziej otwart ni kiedy, znacznie bar
dziej szczer. Przekonaam si bowiem, e jeli nie
mona by szczerym wobec przyjaci i kolegw, i tych,
ktrych si kocha, to nie wiadomo, o co chodzi w tym
caym yciu.
Jedyne sekrety, jakie obecnie mam, s naprawd ma
lutkie i absolutnie niezbdne. A zreszt ile ich jest?
Mogabym je pewnie policzy na palcach jednej rki.
Oto kilka, ktre przychodz mi akurat do gowy:
1. Naprawd nie jestem pewna, co sdzi na temat
nowych pasemek mamy.
359

2. To greckie ciasto, ktre Lissy upieka na moje


urodziny, byo najobrzydliwszym deserem, jaki kiedy
kolwiek zdarzyo mi si je.
3. Poyczyam sobie od Jemimy strj kpielowy Ral
pha Laurena na wakacyjny wyjazd z mam i tat i po
psuam ramiczko.
4. Pewnego razu, kiedy jechaam samochodem jako
pilot, mao nie powiedziaam na gos: A co to za wiel
ka rzeka wok Londynu?". Wtedy uwiadomiam sobie,
e to autostrada M25.
5. W zeszym tygodniu miaam naprawd dziwaczny
sen z Lissy i Svenem w rolach gwnych.
6. W tajemnicy zaczam podlewa zielistk Artemis
odywk dla rolin doniczkowych.
7. Jestem pewna, e Sammy to zupenie nowa zota
rybka. No bo skd inaczej wziaby si ta dodatkowa
petwa?
8. Wiem, e musz przesta rozdawa zupenie ob
cym ludziom moj wizytwk z napisem Emma Corrigan, specjalistka ds. marketingu", ale naprawd nie
mog si powstrzyma.
9. Nie wiem, co to s zaawansowane proceramidy.
(Nie wiem nawet, czym s uwstecznione proceramidy).
10. Wczoraj wieczorem, kiedy Jack mnie zapyta:
O czym mylisz?", odpowiedziaam: Och, o niczym...",
co nie byo prawd. W rzeczywistoci obmylaam imio
na dla naszych przyszych dzieci.
Ale to najzupeniej normalne mie kilka sekretw
przed wasnym chopakiem.
Wszyscy to wiedz.

You might also like