You are on page 1of 45

Iwan Wyrypajew

DreamWorks
Sztuka teatralna
(w przekadzie Karoliny Gruszki)

Osoby:
DAVID redaktor naczelny magazynu Nauka i Spoeczestwo. 35 lat.
MERYL - ona Davida, dziennikarka. 34 lata.
TEDDY - wydawca ksiek. 39lat.
FRANK wysokiej klasy biznesmen. 40 lat.
SALLY - ona Franka, redaktor naczelna magazynu dla kobiet. 37 lat.
BETTY kochanka Franka, modelka. 28 lat.
MAXIMILIAN waciciel sieci klubw fitness i szk jogi. Buddysta. 40 lat.
ELIZABETH 30 lat
LAMA JOHN - buddyjski lama, z pochodzenia Amerykanin. 35 lat.
STRANICZKA 35 lat
PRZECHODNIE NA ULICY - rnej pci, wieku i pozycji spoecznej

1. Scena
Mieszkanie Davida.

MERYL. David? Jeste tutaj, David?


DAVID. Tak, Meryl. Sucham ci.
MERYL. Chciaabym z tob porozmawia. To bardzo wane. Mog?
DAVID. Ale, oczywicie, Meryl. Co si stao?
MERYL. Boj si.
DAVID. Czego si boisz?
MERYL. mierci. Twojej mierci, David.
DAVID. Mojej mierci? Hmm Dziwne. Przecie jak na razie jeszcze nie umieram,

Meryl.
MERYL. Ale moesz umrze. Kady z nas moe w kadej chwili umrze. Moesz
zadawi si jedzeniem podczas naszej dzisiejszej kolacji i umrze.
DAVID. Proponujesz, ebym nie jad dzisiaj kolacji?
MERYL. Mwi powanie, David. Boj si. Tak bardzo ci kocham. Nie mog sobie
wyobrazi, e ci nie bdzie, e zostan kiedy bez ciebie. Nie potrafi sobie wyobrazi
wiata bez ciebie. Mojego ycia bez ciebie. Tak mi smutno, David.
DAVID. A skd ci si wzio, e to wanie ja umr pierwszy, Meryl, jestemy przecie
rwienikami?
MERYL. Ciesz si, e potrafisz sobie z tego artowa, David, ale ja nie mam nastroju
do artw. Oczywicie, e chciaabym umrze pierwsza i mam nadziej, e tak si stanie,
ale nie mam cakowitej pewnoci. I boj si. Nie bd w stanie y po twojej mierci, y
bez ciebie.
DAVID. Umrzesz pierwsza, kochanie, uspokj si. Jestem pewien, e bd y duej ni
ty, nie martw si.
MERYL. Po co to wszystko mwisz? Dlaczego rozmawiasz ze mn takim ironicznym
tonem.
DAVID. artuj sobie tylko.
Pauza.

DAVID. Co ci jest, Meryl? Co ci napado?


MERYL. Przestraszyam si, e umrzesz.
DAVID. Jak na razie nie zamierzam.
MERYL. Ale ty przecie nie wiesz, nie kontrolujesz tego.
DAVID. A po co w ogle o tym myle, Meryl?
MERYL. Nie chc myle. Ale nie mog. Myli o twojej mierci same cisn mi si do
gowy i jest mi tak smutno, David. Jest mi tak bardzo, bardzo smutno, David.
DAVID. Wszyscy ludzie umieraj, Meryl, i nie ma w tym niczego niezwykego. Nie ma
w tym niczego dziwnego.
MERYL. Ale mnie od tego nie robi si lej. Nie pomaga mi to, co mwisz. Jestem z tob
taka szczliwa. Jeste caym moim yciem, caym moim sensem. Nie potrafi wyobrazi
sobie wiata bez ciebie.
DAVID. Ja te ci kocham Meryl. Jestem taki szczliwy, e jeste.
MERYL. Tak rzadko zdarza si, eby dwojgu ludziom udao si odnale si na tym
wiecie. eby spotykali si wanie ci, ktrzy s dla siebie stworzeni. I dlaczego to nie
jest na zawsze, David? Dlaczego nie na zawsze?
DAVID. Dlatego, e na tym wiecie nic nie bywa na zawsze, Meryl.
MERYL. Ale dlaczego?
Pauza. Meryl i David siedz przez chwil w milczeniu.

MERYL. Wiem, e mwi od rzeczy. Wybacz mi, David. Co mnie napado. Sama nie
wiem dlaczego tak si stao. Przepraszam, e zawracam ci gow.

DAVID. Co ty mwisz, Meryl. Chod do mnie. Kocham ci.


MERYL. Ja ciebie te.
DAVID. Chod do mnie, Meryl.
Pauza.

DAVID. Chod do mnie, Meryl.


Pauza.

DAVID. Meryl, gdzie jeste?


MERYL. Tutaj, David.
DAVID. Dlaczego do mnie nie podchodzisz?
MERYL. Ju i tak z tob jestem, David.
DAVID. Ale dlaczego nie podchodzisz bliej? Dlaczego nie chcesz, ebym ci przytuli?
Pauza.

DAVID. Meryl?
MERYL. Tak, David.
DAVID. Dlaczego nie podchodzisz, Meryl?
MERYL. Wiesz dlaczego.
DAVID. Dlaczego?
MERYL. Sam wiesz, David.
DAVID. Dlatego e nie yjesz, tak?
MERYL. Tak.
DAVID. Dlatego e rozmawiam z duchem, tak?
MERYL. Ty z nikim nie rozmawiasz, David, po prostu mylisz o tym. To si dzieje w
twojej wyobrani.
DAVID. Ale to wszystko jest takie konkretne. Dosownie jakbym sysza twj gos.
Widz ci. Rozmawiam z tob. Odpowiadasz mi. Ty pierwsza zacza rozmow ze mn.
To wszystko jest takie konkretne, takie rzeczywiste.
MERYL. Wiesz, e to nie jest rzeczywiste, David.
DAVID. Ty naprawd nie yjesz, Meryl, tak?
MERYL. Oczywicie, przecie wiesz.
DAVID. Ale to ty, pierwsza, zacza dzisiaj ze mn rozmawia.
MERYL. Nikt z nikim nie zaczyna rozmawia, David, wszystko to dzieje si w twojej
wyobrani.
DAVID. Chcesz powiedzie, e nikt teraz z nikim nie rozmawia? Chcesz powiedzie, e
siedz teraz w milczeniu. Ja teraz milcz?
MERYL. Tak, David, ty teraz milczysz.
Duga pauza.

DAVID. Meryl, jeste tu jeszcze?


MERYL. Zawsze tu jestem, kiedy tylko o mnie mylisz.
DAVID. Cigle o tobie myl. Od chwili twojej mierci bez przerwy o tobie myl.
MERYL. Wiem. Ale wydaje mi si, e bardzo ci te myli zmczyy. Powiniene przesta

tyle o mnie myle, powiniene ode mnie odpocz. Powiniene wrci do otaczajcego
ci, rzeczywistego wiata.
DAVID. Ale ja nie mog, Meryl. Razem z tob umar cay wiat.
MERYL. Musisz nauczy si y beze mnie, David. Przecie i tak nic ju nie zmienisz,
nie sprowadzisz mnie z powrotem.
DAVID. Dlaczego?
Pauza. Meryl i David siedz przez chwil w milczeniu.

DAVID. Wiem, e mwi od rzeczy, wybacz mi. Ciko przechodz twoje odejcie,
Meryl. Moje ycie stracio jakikolwiek sens. Nic mi nie pomaga. Razem z tob przepado
wszystko. Wszystko. Cay wiat.
MERYL. Musisz y dalej, David. y z pamici o mnie, ale beze mnie.
DAVID. Ale od tego czasu, kiedy ci spotkaem, wtedy dwanacie lat temu, od tamtego
czasu, nie wyobraaem ju sobie wiata bez ciebie. wiat i ty to dla mnie jedno i to
samo. To jedno.
MERYL. yj z pamici o mnie. Ale yj dalej.
DAVID. Dobrze, Meryl. Staram si.
MERYL. Zbyt czsto przebywasz sam i rozmawiasz ze mn na gos. Powiniene
odpry si, pojecha gdzie z przyjacimi. Zadzwo do Teddyego, wpro si do
niego, pojed do jego domu pod miastem. Zapal tam sobie jointa, pogadaj o kobietach, o
buddyzmie, wypij sobie troch i popacz przy nich.
DAVID. Dobrze, Meryl, sprbuj. Zadzwoni do Teddyego.
MERYL. No, to zadzwo teraz, od razu.
DAVID. Teraz? Po co? Mog to zrobi jutro. Teraz jest ju chyba za pno?
MERYL. A po co to odkada? Nie jest jeszcze pno. Ktra godzina? Zobacz, masz
zegarek na rce.
David patrzy na zegarek.

DAVID. W p do pierwszej w nocy. Ju pno.


MERYL. Dla Teddyego? Przesta, wiesz przecie, co on robi o tej porze z pitku na
sobot. Dzwo. No ju, dzwo do niego. Dzwo.
DAVID. No, a jeli on pi?
MERYL. Od kokainy si nie pi, przecie wiesz.
DAVID.A skd ci si wzio, e on teraz wciga kokain? A jeeli on pi?
MERYL. Z pitku na sobot twoi przyjaciele spotykaj si u Teddyego, pal jointy,
wcigaj kokain i rozmawiaj o buddyzmie. Zadzwo do niego, David. Wszyscy tam s,
zobaczysz.
DAVID. No, nie wiem
MERYL. Dzwo.
DAVID. No, dobrze, sprbuj.
David wstaje, podchodzi do telefonu. Nagle rozlega si dzwonek. David zaskoczony patrzy na
telefon, podnosi suchawk.

DAVID. (rozmawia przez telefon) Halo? Tak, Teddy. Cze. Te si ciesz, wanie
miaem zamiar do ciebie dzwoni Jak to tutaj? Gdzie? artujesz, Teddy? To

niemoliwe?! No, oczywicie, wchodcie. Nie, naprawd wszystko w porzdku. Bdzie


mi bardzo mio. Wchodcie szybko. No ju!
David odkada suchawk, patrzy na Meryl.

DAVID. Wyobraasz sobie, jaki zbieg okolicznoci! Sami przyjechali. S ju na dole,


wszyscy. Wanie wchodz na gr.
MERYL. Widzisz, jak to dobrze. Nie bdziesz teraz sam.
DAVID. Ale ja nie chc ich widzie. Nie chc kokainy, nie chc buddyzmu, chc poby
sam.
MERYL. Jeste ju zmczony tym byciem sam. Potrzebujesz troch kokainy, troch
marihuany i troch buddyzmu. A moe nawet kobiety. Rozerwij si, David. Rozerwij si
troch, nie zaszkodzi ci to. No ju, David, ju. Rozlunij si.
DAVID. A ty z nami nie zostaniesz, Meryl?
MERYL. Co ty, David, jak ja mog z wami zosta? Przecie umaram trzy miesice
temu, nie ma mnie ju. Musisz przyzwyczai si do tej myli. Musisz nauczy si y
beze mnie. Porozmawiaj z Teddym o buddyzmie, powinno ci to pomc. egnaj, David.
Kocham ci.
Meryl odchodzi.

2. Scena
David podchodzi do drzwi, otwiera je, do pokoju wchodzi rozbawione towarzystwo: Teddy,
Betty, Sally, Frank, Maximilian, lama John i Elizabeth.

TEDDY. Cze, David. Przyjechalimy bez zaproszenia, ale jestemy pewni, e


cieszysz si na nasz widok.
BETTY. Cze, David. Poznajcie si, to jest Elizabeth. Elizabeth, to jest David.
DAVID. Cze Elizabeth.
ELIZABETH. Cze, David.
MAXIMILIAN. Cze David. Pozwl, e poznam ci z naszym gociem lam
Damgonem Dorde. To jest jego tybetaskie imi. Jest buddyjskim lam, ale to
Amerykanin.
LAMA JOHN. Dzie dobry.
DAVID. Bardzo mi mio. Kochani, bardzo ciesz si, e wpadlicie.
FRANK. Wszyscy mielimy potworn ochot, eby ci zobaczy, David. Moja ona
Sally, przez ostatnie dni tak czsto powtarza, e si za tob stsknia, e zaczem ju by
zazdrosny.
Frank lekko klepie Sally po pupie. Sally gwatownie si odsuwa.

SALLY. Mj m lubi sobie pogada, David, nie suchaj go. Ale naprawd si za tob
stskniam, dawno si nie widzielimy, co?

DAVID. Tak, dawno si nie widzielimy. Dobrze zrobilicie, e postanowilicie wpa.


TEDDY. Co sycha, David?
DAVID. Wszystko ze mn dobrze, Ted. Na pocztku byo mi trudno, ale teraz ju daj
rad.
SALLY. Elizabeth, musz ci troch opowiedzie o Davidzie, przecie ty nic nie wiesz.
DAVID. Nie sdz, ebym by tematem na ciekaw opowie.
SALLY. David jest redaktorem naczelnym magazynu Nauka i Spoeczestwo. Zna si
na nowych odkryciach naukowych.
ELIZABETH. Niestety, zupenie nic nie wiem o odkryciach naukowych.
DAVID. Mj problem jest duo powaniejszy. Duo wiem o odkryciach naukowych, ale
nie chc tego wiedzie. Nie lubi odkry naukowych.
SALLY. Rozumiem ci, David. Ja te nie cierpi odkry naukowych. I o ile wiem mj
m Frank, rwnie, prawda Frank?
FRANK. Powiedzcie mi lepiej tak rzecz, jak to si stao, e zwyczajny Amerykanin
John Friedman, nagle zamieni si w tybetaskiego lam Damgona Dorde? Nie wydaje
wam si to wszystko troch dziwne?
MAXIMILIAN. Nie ma w tym nic dziwnego, Frank. Dzi jeste Amerykaninem, w
nastpnym yciu Rosjaninem, potem Iraczykiem, potem znowu Amerykaninem.
Najprawdopodobniej, w poprzednim yciu, lama Damgon musia by buddyjskim
nauczycielem, w przeciwnym razie, czym mona wytumaczy tak potrzeb zgbiania
buddyzmu u zwyczajnego Amerykanina.
FRANK. Suchaj, Maximilian, a nie wydaje ci si, e ty teraz po prostu jeszcze raz
powtrzye moje pytanie, - czym mona wytumaczy tak potrzeb zwyczajnego
Amerykanina, eby zamieni swoje tradycyjne dinsy na ten czerwony szlafrok? To ja ci
o to pytam. To jest wanie moje pytanie. A od ciebie oczekuj odpowiedzi.
MAXIMILIAN. To karma, Frank.
FRANK. Co?!
MAXIMILIAN. To karma.
FRANK. Karma? Czyja karma?
MAXIMILIAN. Jego karma.
FRANK. Damgona Dorde?
MAXIMILIAN. Damgona Dorde.
FRANK. Odwalio ci, Maks? Cakowicie ci ju porbao, jakiego Damgona Dorde?
Kto tutaj przed tob stoi, czy tutaj stoi Damgon Dorde?
MAXIMILIAN. To jest lama Damgon Dorde.
FRANK. To jest lama Damgon Dorde? Ten tutaj nasz John? On jest lam Damgonem
Dorde? Co ty mwisz? Kto to jest, kto? Przepraszam, powiedz mi jeszcze raz, kto tutaj
przed nami stoi w tym czerwonym ubraniu?
MAXIMILIAN. Sam doskonale widzisz kto. To jest lama Damgon.
FRANK. To jest Damgon? Nasz John to Damgon?!
MAXIMILIAN. A co z nim jest nie tak, Frank?
FRANK. Wszystko. Wszystko z nim nie tak. Absolutnie wszystko. John Damgon to
jest nie tak.
LAMA JOHN. Mw do mnie, po prostu lama John. Wszyscy mnie tak nazywaj. Lama
John i ju.
FRANK. No wanie! No, i teraz wszystko wrcio na swoje miejsca. Dzikuj ci, lamo

Johnie. Bardzo teraz wszystko uprocie w naszej relacji. Dzikuj ci, lamo Johnie.
Teraz, zrozumiaem w kocu, kim ty tak naprawd jeste. Jeste lam Johnem.
LAMA JOHN. Jestem lam Johnem.
FRANK. Kocham ci, lamo Johnie.
LAMA JOHN. Ja te ci kocham, Frank.
FRANK. Bardzo mocno ci kocham, bardziej ni ich wszystkich. Bo masz w sobie
wicej czystoci. Jeste od nich wszystkich mdrzejszy. Kocham ci, lamo Johnie.
LAMA JOHN. Te ci kocham, Frank.
Frank podchodzi do lamy Johna, obejmuj si. Mocne mskie objcia.

TEDDY. Wszyscy strasznie stsknilimy si za tob, David.


DAVID. Ja te, cholernie ciesz si, e was widz, kochani.
TEDDY. David, wiemy e jest ci bardzo le. Postanowilimy poby z tob w tym
nieszczciu. Nie zamykaj przed nami swoich drzwi, wpu nas do siebie.
DAVID. Okay, moje drzwi s dla was otwarte, witajcie, wchodcie. Wchodcie do mnie
pojedynczo, albo wszyscy na raz, jak wam wygodniej.
SALLY. Wygodniej bdzie pojedynczo.
BETTY. Elizabeth idzie pierwsza.
TEDDY. A dlaczego Elizabeth, a nie, dajmy na to , na przykad ja?
BETTY. Dlatego, e Elizabeth jest tutaj po raz pierwszy. Jest naszym gociem. No wic,
Elizabeth, wchodzisz jako pierwsza. David, czy twoje drzwi s otwarte dla Elizabeth?
DAVID. Okay, dlaczego nie. Drzwi do mnie s otwarte dla wszystkich.
SALLY. W takim razie, zaczynamy. David, to jest Elizabeth, nie jest matk, nie ma
faceta, nie jest lesbijk. Wpu j czym prdzej do swojego serca, otwrz jej swoje drzwi.
Dziwna pauza.

SALLY. David?
DAVID. Waciwie, to nie wiem, co mam powiedzie. Powinienem zapyta Meryl.
TEDDY. Co si stao, David?
DAVID. Nic, Teddy, po prostu, wszystko tak szybko si dzieje, nie zdyem jeszcze
przyzwyczai si do tej myli
SALLY. Do jakiej myli, David?
DAVID. Do myli o Elizabeth.
Pauza.

BETTY. Nie musisz traktowa pojawienia si Elizabeth tak powanie. To po prostu


Elizabeth i tyle.
DAVID. Tak, tak, ja wszystko rozumiem. Dla was to jest po prostu Elizabeth, a ja musz
zapyta o to Meryl. Powinienem porozmawia z Meryl. Przepraszam.
TEDDY. Wybacz, David, ale sam doskonale wiesz, e to niemoliwe.
DAVID. Co?
TEDDY. Porozmawia z Meryl.
David siada na krzele, trzymajc si za gow. Teddy pokazuje na migi wszystkim
pozostaym, e czas ju i. Gocie powoli zaczynaj rozchodzi si. Wychodz wszyscy

oprcz Elizabeth.
3. Scena
Elizabeth bierze krzeso i siada naprzeciwko Davida. David podnosi gow, oglda si, widzi,
e wszyscy poza Elizabeth wyszli. David patrzy na Elizabeth. Elizabeth patrzy na Davida.

DAVID. Elizabeth, to jest twoje prawdziwe imi?


ELIZABETH. Tak, to jest moje prawdziwe imi, ale najpierw chc ci powiedzie, e twoi
przyjaciele mi zapacili.
DAVID. Zapacili?
ELIZABETH. Zapacili mi pienidze.
DAVID. Zapacili za co?
ELIZABETH. Za to, ebym dzisiaj do ciebie przysza. Za to, e teraz tutaj z tob jestem.
DAVID. Co, co, co? Przepraszam, nie do koca zrozumiaem, co masz na myli, czy to
znaczy, e jeste prostytutk?
ELIZABETH. Waciwie, to nie. Chocia wyglda to troch na prostytucj. Chodzi o to,
e dzisiaj, to jest mj pierwszy raz w yciu.
DAVID. Co pierwszy raz w yciu?
ELIZABETH. No, spotkanie z mczyzn. Mam trzydzieci lat, ale tak si zoyo, e
jeszcze nigdy nie byam z adnym mczyzn, a tym bardziej za pienidze. Tak wic
dzisiaj, to jest mj pierwszy raz w yciu.
DAVID. Czy ja si nie przesyszaem, Elizabeth? Oni dali ci pienidze za to, eby si ze
mn przespaa? Za to ci zapacili? eby si ze mn przespaa, tak?
ELIZABETH. Zapacili mi za to, ebym z tob bya. A to, czy bdziemy ze sob spa,
czy nie, to ju zaley tylko od ciebie, David.
DAVID. Tak, tak. To zaczyna by interesujce. No, prosz! Jakich ja mam troskliwych
przyjaci, no, no! A jeeli poprosz ci teraz, eby sobie posza, to bdziesz musiaa im
te pienidze zwrci?
ELIZABETH. Nie. Oczywicie, e nie. Zapacili mi tylko za to, ebym do ciebie przysza
i zrobia to, czego bdziesz chcia, w granicach zdrowego rozsdku, oczywicie. Tak
wic, jeeli bdziesz chcia, ebym sobie posza, to sobie pjd i moja praca zostanie
wykonana.
DAVID. Praca?! Ty to nazywasz prac?
ELIZABETH. No, tak, skoro robi to za pienidze, to znaczy, e jest to moja praca, nie
da si tego inaczej nazwa.
David mieje si.

DAVID. Boe, jacy to s jednak gupi ludzie! Co za nieczue istoty, spasione i


otpiae od kokainy i buddyzmu.
David podchodzi do Elizabeth, nachyla si nad ni, kadzie jej rk na ramieniu.

DAVID. Elizabeth, bardzo mi byo mio ciebie pozna, ale jestem zmuszony
poinformowa ci, e twoja praca zostaa wykonana. Powinna ju i. Dzikuj ci za
twj wysiek. Teraz, kiedy ju wykonaa swoj prac, przyszed czas na odpoczynek

moesz sobie odpocz, z poczuciem dobrze wykonanej pracy. Jestem ci wdziczny


za twoj prac, ktr wykonaa. To by po prostu szczyt profesjonalizmu. Szkoda, e
wszystko tak szybko si skoczyo. No, ale nie ma na to rady, naprawd, czas ju na
ciebie, czas, eby wrcia do domu. Do widzenia, Elizabeth.
Elizabeth wstaje i idzie w kierunku drzwi.

DAVID. Jedyne, co mnie przygnbio w twojej pracy, Elizabeth, to atwo z jak, tak
od razu, zdradzia mi swj sekret. Przecie poprosili ci i zapacili ci
prawdopodobnie midzy innymi i za to, ebym pod adnym pozorem nie domyli
si, e ty to twoja praca. Jestem pewien, e wanie za to ci zapacili, ebym
uzna nasz relacj za prawdziw, czy nie mam racji, Elizabeth? Dlaczego tak szybko
wydaa swoich pracodawcw? Czy to jest profesjonalne, z punktu widzenia twojej
pracy, ktr powinna bya wykona? Nie wstyd ci, e bierzesz pienidze i nie robisz
tego, za co ci te pienidze zapacili?
ELIZABETH. Nie musisz si o to martwi, David, zrobiam wszystko, za co mi zapacili.
Dlatego, e pierwsz rzecz, o ktr mnie poprosili, byo to, ebym o wszystkim ci
opowiedziaa, jak tylko zostaniemy sami. Taki by ich warunek, miaam o wszystkim ci
opowiedzie. I zrobiam to.
Pauza. David zdezorientowany patrzy na Elizabeth.

DAVID. Co?
ELIZABETH. Sami chcieli, ebym opowiedziaa ci o naszej umowie.
DAVID. To jest prawda?
ELIZABETH. Ich gwnym wymaganiem w stosunku do mnie byo to, ebym nigdy ci
nie okamywaa. Dostaj pienidze za to, e mwi ci tylko prawd, o wszystkim. O
sobie, o swoim yciu, o tym co czuj.
David na chwil zamyla si, potem uwanie przyglda si Elizabeth. Elizabeth stoi przy
drzwiach i czeka.

DAVID. Niech to szlag trafi, David! Twoi przyjaciele s jednak o wiele sprytniejsi,
ni przypuszczae! Oczywicie, liczyli na to, e takie wyznanie zrobi na tobie
ogromne wraenie, co zreszt si stao, ale i tak nie wygraj tej bitwy. Przejrzaem ich
umysy i ich strategi. Wedug ich chytrego planu, po takim wyznaniu, powinienem
by poprosi ci, eby jeszcze chwil zostaa. Nie jestem jednak taki naiwny, jak im
si wydaje. Jeszcze raz, dzikuj ci za twoj prac Elizabeth, ale niestety, bdziesz
musiaa sobie pj. Ju pno. A poza tym musz tu jeszcze co omwi z pewn
osob. Dobrej nocy, Elizabeth. Do widzenia.
ELIZABETH. Chcesz co omwi ze swoj on Meryl?
David byskawicznie traci panowanie nad sob.

DAVID. A to ju zupenie nie jest twoja sprawa! Wykonaa swoj prac, dostaa

swoje pienidze i teraz moesz sobie i. Do widzenia, Elizabeth, naprawd czas ju


na ciebie.
David podchodzi do drzwi, otwiera je. Elizabeth wychodzi, zatrzymuje si w drzwiach,
odwraca si.

ELIZABETH. Nasze marzenia, to jest nasza praca, ktr, bez wzgldu na wszystko,
powinnimy dobrze wykona.
David zamyka drzwi za Elizabeth. Przez chwil stoi przy drzwiach z twarz ukryt w
doniach. Pniej odwraca si i otwiera drzwi. Za drzwiami stoi Elizabeth. David zaprasza j
gestem do rodka. Elizabeth wchodzi. David zamyka za ni drzwi.

DAVID. Skd znasz to zdanie, Elizabeth?


ELIZABETH. Nasze marzenia, to jest nasza praca, ktr, bez wzgldu na wszystko,
powinnimy dobrze wykona.
DAVID. Skd znasz to zdanie?
ELIZABETH. To zdanie, ktre lubia powtarza twoja ona Meryl. To byo jej yciowe
motto.
DAVID. Skd o tym wiesz? To jest teraz dla mnie bardzo wane, prosz ci, musisz mi
odpowiedzie.
ELIZABETH. Powiedziaa mi o tym twoja ona Meryl, kiedy prosia mnie, ebym do
ciebie przysza.
DAVID. To co teraz robisz, Elizabeth, jest bardzo, bardzo okrutne, i bez zastanowienia
wyrzucibym ci za drzwi, ale chc zrozumie, skd moga dowiedzie si o tym zdaniu,
tylko nie prbuj mi powtarza, e powiedziaa ci o tym moja ona, obydwoje doskonale
wiemy, e moja ona Meryl umara trzy miesice temu.
ELIZABETH. Ale ona powiedziaa mi o tym jeszcze przed swoj mierci. Powiedziaa
mi o tym na miesic przed mierci.
DAVID. A wic, chcesz mi powiedzie, e znaa Meryl, to chcesz mi powiedzie?
ELIZABETH. Dokadnie to, David. Znaam Meryl. Przyprowadzili mnie do niej twoi
przyjaciele, tego dnia kiedy zaproponowali mi t prac. Ta propozycja wysza nie tylko
od twoich przyjaci, ale take od twojej ony Meryl. I w ogle, o ile wiem, to by jej
pomys, eby znale dla ciebie kogo mojego pokroju.
DAVID. Co, co?! Posuchaj mnie! S takie granice, ktrych nie wolno przekracza nawet
za pienidze. Nawet za bardzo due pienidze. A mnie si wydaje, e wanie prbujesz
te granice przekroczy, uprzedzam, e nie jest to dla ciebie bezpieczne.
ELIZABETH. David, najlepiej bdzie jak uspokoisz si, znajdziesz w sobie odwag i
pozwolisz powiedzie sobie jak to wszystko tak naprawd wyglda. Kiedy twoja ona
Meryl dowiedziaa si, e ma raka i e zostao jej zaledwie kilka miesicy ycia, pierwsz
rzecz, o ktrej pomylaa byo to, e bdzie ci bardzo ciko przey jej mier.
Pomylaa o tym, e po jej mierci, wpadniesz prawdopodobnie w depresj i by moe
nie uda ci si z niej wyj. Zacza wic zastanawia si nad tym, jak mogaby ci pomc.
Naradzia si z twoimi przyjacimi z Teddym, z Frankiem i z innymi i dosza do
wniosku, e po jej mierci, potrzebny ci bdzie kto, kto bdzie mg ci pomc i e ten
kto powinien by kobiet, eby nie tylko rozmawia z tob, ale eby pomg ci znowu

sta si mczyzn. A pomc mczynie sta si mczyzn moe tylko kobieta. Tak
wic, twoi przyjaciele, na prob twojej ony, zaczli szuka odpowiedniej kobiety do tej
misji i znaleli mnie. Przyprowadzili mnie do twojej ony, do szpitala, dugo ze sob
rozmawiaymy, potem spotykaymy si jeszcze par razy i w rezultacie Meryl przyja
moj kandydatur na rol kobiety, ktra bdzie miaa do ciebie przyj, i nauczya mnie
pewnych rzeczy, z ktrych miaam skorzysta, eby si do ciebie zbliy, przekazaa mi
midzy innymi to zdanie, ktre przed chwil powiedziaam. Twoi przyjaciele i twoja
ona, David, zrobili to dlatego, e kochaj ci i dlatego, e naprawd chc ci pomc. I ja
te naprawd chc ci pomc.
DAVID. Co?! Ty te chcesz mi pomc?! Ty, oszustka, prbujca dorobi sobie na
ludzkim nieszczciu, ty bdziesz mi tutaj teraz mwi o pomocy?! Ja ci po prostu
zaraz udusz, ty cholerna dziwko!
David rzuca si na Elizabeth, przewraca j na podog, zaczyna dusi Elizabeth, ale nagle do
pokoju wpadaj Teddy i Frank, a za nimi Betty, Sally, Maximilian i lama John. Teddy i Frank
odcigaj Davida na bok. Sally i Betty pomagaj Elizabeth podnie si z podogi, sadzaj j
na krzele. Maximilian przynosi Elizabeth wod, a lama John przynosi wod Davidowi.
Pauza.

4. Scena
Pokj Davida. David siedzi na pododze, obok niego Frank i Teddy, trzy metry dalej na
krzele siedzi Elizabeth, obok niej stoj Sally i Betty. Maximilian i lama John siedz na
kanapie w pozie Buddy z podwinitymi nogami.

TEDDY. Zaraz ci wszystko wytumacz, David.


DAVID. Dzikuj, Teddy, ale wszystko zostao mi ju wytumaczone bez twojej pomocy.
Dzikuj wam, moi drodzy, za wasz pomoc, za wasze wsparcie, naprawd mi
pomoglicie, wycignlicie mnie z rozpaczy. Dziki waszym dobrym sercom i dziki
waszej byskotliwoci wyzwoliem si ze swojego pochmurnego nastroju, jak go
nazywacie. Dzikuj wam jeszcze raz, moi kochani przyjaciele. Dzikuj Teddy, dzikuj
Frank, Hare Kriszna, panie lamo Johnie, tak si tam chyba u was mwi? Wam rwnie
dzikuj, moje drogie. Dzikuj za wszystko. A teraz wynocie si, won! I nie chc was
nigdy wicej widzie w tym domu, nigdy wicej, syszycie? Wynocie si wszyscy, won!
Pauza. Nikt si nie rusza.

DAVID. Chyba jasno si wyraziem, czy mam wezwa policj?


FRANK. Posuchaj, David, to bya przedmiertna wola Meryl. Obiecalimy jej, e
zrobimy to, o co prosia i zrobilimy to. To nie jest nasza wina, zrozum nas.
DAVID. W dupie mam to, co teraz do mnie mwisz, Frank. W dupie mam to, co teraz
mwisz! I ciebie te mam w dupie i wszystkich tutaj. dam ebycie si std w tej
chwili wynieli, w przeciwnym razie naprawd bd zmuszony zadzwoni na policj. W
dupie mam wasze dobre intencje. Nie chc sucha tych wszystkich waszych wyjanie.
Niedobrze mi od was i od wszystkich waszych dobrych uczynkw. I jedyne czego teraz
chc, to zasta sam. Idcie, prosz was, nie rozumiecie, e musz zosta sam?

MAXIMILIAN. Wyglda na to, e chyba naprawd czas ju na nas. Rzeczywicie lepiej


bdzie jak sobie pjdziemy, David. Wybacz, e tak wyszo.
Maximilian wstaje i idzie do wyjcia, pozostali id za nim.

FRANK. Ale pozwolisz nam z Sally jutro do ciebie zajrze? Myl, e warto omwi
to wszystko na spokojnie.
DAVID. Nie, Frank. Nie mamy czego omawia, nie przychodcie jutro, nie wpuszcz
was.
TEDDY. No, dobrze, dobrze. Ale porozmawiasz ze mn chocia chwil przez telefon,
musz ci powiedzie jedn bardzo wan rzecz, Meryl mnie o to prosia.
David gwatownie zrywa si z miejsca i krzyczy.

DAVID. Wyma z pamici to imi, sukinsynu, syszysz? Wyma z pamici i nigdy


wicej nie wspominaj mi o tym, co kiedykolwiek czyo ci ze mn i z moj on.
Nie wa si rozmawia ze mn, ani przez telefon, ani osobicie. Rozumiesz, Teddy?!
I to si tyczy was wszystkich, syszycie? Od tej chwili nic nas ju nie czy. Nie
dzwocie do mnie, nie piszcie, ani nawet nie mylcie o mnie. Od tej chwili nie ma
mnie ju w waszym yciu, egnajcie.
Wszyscy id w stron wyjcia.

SALLY. Do widzenia, David.


BETTY. Do widzenia.
LAMA JOHN. Mio byo ci pozna, Hare Kriszna.
Wszyscy wychodz. David zostaje sam.

5. Scena
Mieszkanie Davida. David siedzi na kanapie. W przeciwlegym kcie pokoju, przy oknie, stoi
Meryl. Patrzy w okno.

MERYL. Mylaam, e ci to pomoe, David.


DAVID. A okazao si, e tylko mi zaszkodzio, Meryl.
MERYL. Dlatego, e zamykasz si na wszystko, co jest nowe, David. Tak jeste
skonstruowany. Chodzisz zawsze do tych samych restauracji, kupujesz ubrania jednej
firmy, cae ycie jedzisz tym samym samochodem i suchasz tej samej muzyki jeszcze z
czasw studenckich.
DAVID. A do tego kocham jedn i t sam kobiet, Meryl. Czy moe to te zalicza si do
kategorii moich uomnoci?
MERYL. David, na tym wiecie nie ma niczego staego, wszystko tu si zmienia.
Zmienia si w kadej sekundzie, tylko nigdy tego nie zauwaamy. Na tym polega
nasz problem. Przyzwyczailimy si uwaa, e wszystko dookoa jest trwae i
budujemy na tym swoje ycie, prbujemy za wszelk cen zatrzyma to, do czego
przyzwyczailimy si i co wydaje nam si wieczne, ale na tym wiecie nie ma nic

wiecznego, David. Absolutnie nic. Z tego powodu cierpimy, std bior si wszystkie
nasze nieszczcia, poniewa wiemy swoje ycie z tym, co wydaje nam si solidne
i trwae, a wszystko nieustannie si zmienia i grunt, na ktrym, jak nam si
wydawao, bardzo twardo stoimy, prdzej czy pniej zaczyna usuwa nam si spod
ng. Odczuwamy dojmujcy bl, kiedy rozsypuj si nasze zamki z piasku, David,
ale czy kiedy budowalimy te zamki, nie wiedzielimy, e s z piasku, i e piasek
prdzej czy pniej rozsypie si na miliony drobnych ziarenek?
DAVID. Ale czy mio nie jest wanie jedyn rzecz, ktra pozostaje na tym
wiecie niezmienna? Czy prawdziwa mio moe rozsypa si na miliony drobnych
ziarenek? Czy mio nie jest peni Meryl? Wedug mnie, mio to jedyna staa
rzecz na tym, rzeczywicie, stworzonym z piasku wiecie.
MERYL. W takim razie dlaczego cierpisz, David?
DAVID. Dlatego, e ci kocham.
MERYL. Ale dlaczego cierpisz, David?
DAVID. Dlatego, e ci ze mn nie ma, Meryl. Moja mio do ciebie jest wieczna, i nic
si z ni nie stao po twojej mierci. Ale ty i twoje ciao rozpada si na miliony
ziarenek, dlatego cierpi. Niemniej jednak moja mio do ciebie pomaga mi y dalej. A
jeeli j te by mi kiedy odebrano, to wtedy rzeczywicie zostabym z niczym i wtedy
rzeczywicie ju nigdy nie odnalazbym sensu w tym niestaym, piaszczystym wiecie.
MERYL. Czyli wszystko jest w porzdku, David?
DAVID. Tak, Meryl, wszystko jest prawie w porzdku. Z wyjtkiem tego, e nie mog
ci obj i przytuli do siebie. Wszystko jest w porzdku, mona to uj i w ten sposb.
MERYL. W takim razie, dlaczego tak rozzocie si na t biedn dziewczyn, skoro
wszystko jest w porzdku, David? Dlaczego o mao co jej nie udusie? I dlaczego
postanowie zerwa kontakty ze swoimi przyjacimi, ktrzy ca noc przesiedzieli z
twojego powodu pod drzwiami twojego domu, ktrzy ci kochaj, martwi si o ciebie i
naprawd troszcz si o ciebie, jak o najbliszego, najdroszego im czowieka?
Pauza.
DAVID. Dlatego, e tak naprawd byem zy na ciebie, Meryl, na ciebie.

MERYL. No widzisz. To wanie chciaam od ciebie usysze, kochanie. Przecie


dobrze wiem, e to dlatego. I ciesz si, e w kocu si do tego przyznae.
DAVID. Nigdy nie miaem przed tob adnych tajemnic, nigdy niczego nie ukrywaem,
nawet w najdrobniejszych sprawach. Zawsze wierzyem, e ty te nigdy niczego przede
mn nie ukrywasz, e jestemy wobec siebie cakowicie szczerzy. A nagle okazao si, e
cay ostatni miesic przed twoj mierci, a pamitasz przecie, jaki to by ciki, nie
tylko dla ciebie ale i dla mnie miesic? Boe, jaki to by dla mnie ciki miesic!
Codziennie ci traci, godzina za godzin, minuta za minut, traci ci. Mylaem, e
tego nie przeyj, to byo najprawdziwsze pieko i nawet sam moment twojej mierci nie
by dla mnie tak ciki, jak ten straszny miesic, kiedy ci traciem. I nagle, dowiaduj
si, e cay ten miesic ya podwjnym yciem, Meryl. e snua jakie tam plany,
spotykaa si z jak obkan kobiet, co tam obmylaa. I wszystko to za moimi
plecami, za moimi plecami, Meryl! Za moimi plecami! Wanie to mnie dotkno, zranio

moje serce, to wanie wyprowadzio mnie z rwnowagi. To przez to, ostatecznie,


straciem kontrol i panowanie nad sob.
MERYL. A wic to jest tylko i wycznie moja wina, David, dlatego powiniene
zadzwoni, a najlepiej pj do swoich przyjaci i przeprosi ich za to, e tak na nich
nakrzyczae. Nie musisz u nich zostawa, eby wciga z nimi kokain i rozmawia
o buddyzmie. Wystarczy, e do nich pjdziesz, przeprosisz ich i wyjdziesz. Ale
musisz to zrobi, David. Naley im si to, dlatego e naprawd troszcz si o ciebie i
martwi si w tej chwili z powodu tego, co si stao, nie mniej, a podejrzewam e o
wiele bardziej ni ty sam. Id do nich, David. Wypij si porzdnie, ogarnij si i id
jutro do Teddyego. Jutro jest sobota, a z soboty na niedziel wszyscy twoi
przyjaciele zawsze spotykaj si u Teddyego, eby zapali sobie po jointcie,
nawciga si kokainy i porozmawia o buddyzmie. Zrb to, David. Powiniene to
zrobi, prosz ci. A ze mn rozmwisz si oddzielnie. Ostatecznie, oni naprawd nie
maj tutaj nic do rzeczy, to jest sprawa midzy nami, midzy tob a mn. Wybacz im,
kochanie i zrb tak, eby oni wybaczyli tobie i samym sobie.
DAVID. Boe, jak ty potrafisz mwi, Meryl. Jeste w stanie przekona kadego i do
wszystkiego. Zawsze miaa na mnie wielki wpyw, Meryl. Nie chc do nich i, ale
ju czuj, e jutro do nich pjd. I to nie dlatego, e masz racj, kochanie, tylko
dlatego, e jak nikt inny masz dar przekonywania.
MERYL. Bardzo ci dzikuj, kochanie, ale przecie sam dobrze wiesz, e to nie ja ciebie
przekonuj, tylko ty sam siebie przekonujesz. Przecie tutaj w tym pokoju nie ma nikogo
poza tob, David.
DAVID. Jak to, Meryl? Czy to nie twj duch ze mn rozmawia?
MERYL. Sam dobrze wiesz, e nie. Nie ma adnych duchw, David. Nie ma adnego
dialogu, s tylko twoje myli, kochanie. Sam siebie przekonujesz, rozmawiasz ze mn
tylko w swojej wyobrani, przecie dobrze o tym wiesz, David.
DAVID. Tak, wiem o tym, Meryl. Wiem, e rozmawiam sam ze sob. Ale musz si
dowiedzie, bez wzgldu na wszystko, musz si od ciebie dowiedzie po co
wymylia t skomplikowan konstrukcj z t biedn dziewczyn, Elizabeth? Chyba nie
tylko po to, eby wycign mnie z depresji, chyba nie tylko po to, eby nie da mi
umrze z tsknoty? Czuj, e stoi za tym co wicej, ni tylko psychoterapia, mam racj?
Dlaczego to zrobia, Meryl, odpowiedz mi?
MERYL. Dlatego, e nasze marzenia, to jest nasza praca, David, ktr bez wzgldu na
wszystko, powinnimy dobrze wykona.
6. Scena
Dom Teddyego. Duy pokj. W duym pokoju stoj kanapy i kilka wygodnych foteli. Na
pododze ley pikny perski dywan. Pod cianami stoj szafy i regay na ksiki. Wszystkie
meble w domu Teddyego utrzymane s w indyjskim stylu kolonialnym. W pokoju znajduj
si: Teddy, Frank, Sally, Betty, Maximilian, i lama John. Wszyscy suchaj lamy Johna, ktry
siedzi na rodku pokoju w duym mikkim fotelu, z podwinitymi nogami w pozycji bardzo
przypominajcej pozycj picego Buddy.

LAMA JOHN. Istota filozofii buddyjskiej polega na tym, e wszystkie zjawiska,


ktre widzimy, zarwno wszystkie przedmioty, jak i nasze myli, a nawet my sami,
wszystko to nic innego jak tylko aspekty naszego umysu. Wszystko to jest wanie
umys. I nawet my sami jestemy umysem. Jestemy umysem, ale sam ten umys
stanowi jedynie odzwierciedlenie energii, wypywajcej z ostatecznej podstawy
wszystkiego. A ostateczna podstawa wszystkiego, ktr nazywamy w buddyzmie
Dharmakaj to nie majca pocztku przestrze tak zwanej pustki. I z tej pustki
powstaj wszystkie zjawiska i wszystkie aspekty jawicego si nam bytu. Wszystkie
zjawiska powstaj z pustki i wszystkie zjawiska s puste. Wszystko jest pustk, a
pustka jest wszystkim. I jak wspaniale powiedzia kiedy jeden z najwikszych
buddyjskich nauczycieli przeszoci, tybetaski mistrz Longczen Rabjam: Taki cud
zasuguje na zachwyt i zdumienie, albowiem cakowita nieobecno czegokolwiek
powstaje w czymkolwiek
Pauza. Wszyscy prbuj rozkoszowa si piknem tego zdania i gbi myli. I tylko Frank
wstaje i podchodzi do stolika, na ktrym stoi alkohol. Frank nalewa sobie do szklanki
whiskey, po czym wyjmuje z pudeka cygaro, bierze specjalny obcinacz, eby obci
kocwk cygara, obcina kocwk cygara. Frank par razy kaszle, bierze specjalne, dugie
zapaki, podpala cygaro, zaciga si i energicznie wypuszcza w gr pierwsze kby dymu.

MAXIMILIAN. Wyglda na to, e za chwil Frank da upust swojemu


sceptycyzmowi.
SALLY. Ciekawe, komu pierwszemu Frank za chwil skopie tyek, Maximilianowi, lamie
Johnowi, czy temu waszemu tybetaskiemu mistrzowi, jak go tam nazywali, lamo
Johnie?
LAMA JOHN. Longczen Rabjam.
SALLY. A moe dostanie si caej trjce?
MAXIMILIAN. Jestem pewien, e dostanie si wanie mnie. Poniewa na terytorium
buddyzmu Frank zawsze preferuje kopanie wanie mojego tyka i zdaje si, e ju
wyciga swj wewntrzny pas, ze swoich wewntrznych spodni, eby przystpi do lania
mojego wewntrznego tyka.
BETTY. Wewntrzny tyek- teraz to wymylie?
MAXIMILIAN. Tak.
BETTY. Wyszo cakiem niele, gratuluj.
FRANK. Pozwl, e przycz si do twoich gratulacji Betty. Mj drogi Maximilianie
wewntrzny tyek to, bezspornie, wielkie poetyckie osignicie.
MAXIMILIAN. O! Widzicie? Frank ju przystpuje do ataku, teraz zacznie si
najwaniejsze.
Frank odchodzi w stron przeciwlegej ciany salonu i siada na wiklinowym krzele. Wypija
ze swojej szklanki duy yk whiskey, zaciga si swoim cygarem i wypuszcza du smug
dymu. Wszyscy czekaj a Frank si odezwie.

FRANK. Posuchaj, Teddy, a jak to si w ogle stao, e zadecydowae, e ta


dziewczyna, Elizabeth, jest wanie t kobiet , ktra mogaby spodoba si naszemu

Davidowi?
Pauza. Nikt nie spodziewa si takiej nagej zmiany tematu.

TEDDY. To nie ja zadecydowaem, tylko Meryl, przecie to ona sama zatwierdzia


kandydatur Elizabeth.
FRANK. Ale to ty j przyprowadzie. A wic musiao ci si wydawa, e taka
dziewczyna, jak Elizabeth to wanie to, co moe by potrzebne naszemu Davidowi?! Ale
skd ci si to wzio, Teddy, c to za takimi motywami si kierowae, tego wanie
dotyczy moje pytanie?
TEDDY. Waciwie to adnymi, Frank. Po prostu spodobaa mi si i tyle. A poza tym
nie ma ma i jest bardzo skromn, wraliw i kulturalna kobiet.
FRANK. No wanie! No i doszlimy do sedna sprawy. Spodobaa ci si, Teddy. I
pomylae sobie, e skoro spodobaa si tobie, to oczywicie, niezawodnie, powinna
spodoba si take naszemu Davidowi. Oto, jak logik kierowae si, przyjacielu.
Niemniej jednak, chc ci zapyta, mj drogi Teddy, skd ci przyszo do gowy, e ty
i David macie jednakowy gust, i e w ogle jestecie do siebie podobni? Przecie,
jeeli popatrze na was z boku, to nie trzeba by wielkim znawc ludzkiej natury,
eby dostrzec, e jestecie zupenie inni. I ycie kadego z was rwnie ukada si
zupenie inaczej. David przez okoo pitnacie lat y w szczliwym zwizku, w
mioci i w zgodzie ze swoj on. A tobie, po tym jak Sally ci rzucia i odesza do
mnie, tobie do tej pory nie udao si znale sobie yciowej partnerki.
SALLY. Frank, natychmiast przesta! Nie suchaj go, Teddy.
TEDDY. Nie ma sprawy, Sally, wszystko jest w porzdku.
FRANK. Wanie w tym rzecz, Sally, wszystko jest w porzdku. I kiedy odchodzia od
niego do mnie, wtedy te wszystko byo w porzdku. Dla niego zawsze wszystko jest w
porzdku. Dla niego jest w porzdku, a dla jego przyjaciela Davida, nie.
TEDDY. Nie rozumiem, do czego zmierzasz, Frank, nie rozumiem? Co chcesz przez to
powiedzie, e to, co si stao to jest moja wina? To jest moja wina, e David tak
zareagowa na pojawienie si Elizabeth, to chcesz powiedzie, Frank?
Frank wstaje podchodzi do Teddyego, zatrzymuje si naprzeciwko niego.
FRANK. Chc powiedzie, e wszystko przez niewaciwy wybr dziewczyny, to chc
powiedzie. Ta dziewczyna nie nadaje si dla Davida, to jasne, jak boy dzie! A wiesz,
dlaczego ona nie nadaje si dla naszego Davida, Teddy? Dlatego, e ona nadaje si dla
ciebie!
Teddy zrywa si z miejsca i staje przed Frankiem.

TEDDY. Ale przecie to Meryl j zatwierdzia, Frank! Zapomniae, e to Meryl j


zatwierdzia, a nie ja, Frank!
FRANK. Dlatego, e Meryl jest kobiet, Teddy, i nawet umierajc, nie przestawaa ni
by! I sama tego nie chcc, wybraa tak kobiet, ktra nigdy nie spodobaaby si jej

mowi. Jej rozum chcia jednego, a serce robio co innego. Kobieta, Teddy, nigdy nie
wybierze dla swojego mczyzny kobiety bardziej wartociowej ni ona sama. To jasne
jak dwa razy dwa! Wic skoczyo si nam tym, e ty wybrae t, ktra spodobaa si
tobie, a Meryl t, ktra nie spodobaa jej. Tak , Teddy. Co si tak na mnie patrzysz? Tak,
Teddy, tak! T ktra jej si nie spodobaa! Oto czego tak naprawd jestemy wiadkami.
TEDDY. Co ty opowiadasz, Frank?
FRANK. Nie znasz si na kobietach, Teddy i podsune Davidowi panienk, ktra jest
jakim obrazem ndzy i rozpaczy, bo tylko taki obraz ndzy i rozpaczy moe nabra si
na takie ciepe kluchy jak ty.
TEDDY. Czyli wedug ciebie Sally to obraz ndzy i rozpaczy? Przecie ona bya
kiedy moj kobiet Frank, sam przed chwil o tym wspomniae.
FRANK. Bya, Teddy. Bya dziesi lat temu. I odesza od ciebie do mnie. Taka to
historia, stary, taka historia.
Frank odwraca si od Teddyego i podchodzi do stolika z alkoholem, nalewa sobie
whiskey i wypija jednym haustem p szklanki.
SALLY. Postpujesz teraz bardzo okrutnie, mj drogi. Wybacz mu, Teddy, zdaje si e
Frank za duo dzisiaj wypi.
TEDDY. Nie ma sprawy, Sally, wszystko jest w porzdku.
FRANK. A powiedz mi, Sally, co mylisz o Betty, jako o kobiecie, czy jest w twoim
gucie, czy nie?
SALLY. Myl, Frank, ze nie powiniene porusza teraz tego tematu.
FRANK. A tam, przesta, wszyscy tutaj wiedz, e Betty jest moj kochank, po co
udawa, e nikt nic nie wie. No wic jak, jest w twoim gucie, czy nie?
SALLY. Jeli w tej chwili nie przestaniesz, wyjd.
MAXIMILIAN. Tak, Frank, przyjacielu, zdaje si, e odszede troch od gwnego
tematu dzisiejszego wieczoru.
FRANK. Tak? A czy w takim razie, nie mgby mi jeszcze raz przypomnie, przyjacielu
Maximilianie, jaki jest gwny temat dzisiejszego wieczoru?
MAXIMILIAN. Rozmawialimy o buddyjskim rozumieniu pustki, o praprzyczynie, z
ktrej wszystko powstaje.
FRANK. Acha! Czyli odszedem od pustki, z ktrej u was tutaj wszystko powstaje?
No i wietnie! Powiem wam, e nawet mnie to bardzo cieszy. Dlatego, e na progu
moich czterdziestu lat, na cae szczcie, bardziej interesuje mnie ycie mojego
przyjaciela, ktry znalaz si w nieszczciu, ni ta wasza pustka, w ktrej sobie tutaj
wszyscy przebywacie, naszprycowani kokain i przebrani w czerwone tybetaskie
szlafroki.
MAXIMILIAN. Lama John nie wciga kokainy, w przeciwiestwie do ciebie, Frank.
LAMA JOHN. Wystroiem si za to w czerwony szlafrok i teraz przysza moja kolej,
eby dosta od Franka swoj porcj batw.
MAXIMILIAN. Lama John w ogle nie ma z t histori z Elizabeth nic wsplnego, wic

nie potrzebnie na niego napadasz, Frank.


FRANK. Ha! Wyglda na to, e dzisiaj, mj drogi przyjacielu, raczej nie doczekasz si,
ebym na kogokolwiek napad. Dzisiaj, jeeli szukasz podobnej rozrywki, powiniene
zwrci si z tym do naszego Teddyego, albo jeszcze lepiej do swojego amerykaskiego
buddy lamy Johna, ktrego z takim zapaem bronisz. Popro go, eby jak najszybciej
wsadzi swj wewntrzny buddyjski czonek dharmy w twoj wewntrzn buddyjsk
pupk i rozgoni tym swoim wewntrznym czonkiem mrok niewiedzy, w twoim
wewntrznym tyku, wybawiajc ci od twojego wewntrznego egoizmu, wewntrznego
gwna i faszu, ktrymi przesikne na wylot, kpic si w tej swojej kokainowobuddyjskiej pustce.
Pauza.

BETTY. Boe, Frank, przecie to jest genialne!


LAMA JOHN. Frank to wspczesny Longczen Rabjam. To jego reinkarnacja.
SALLY. Max, lamo Johnie, Teddy, przepraszam was za mojego ma, on po prostu za
duo wypi, nawciga si kokainy, co zreszt tak krytykuje i postanowi nam pokaza
jakim jest przepenionym sprawiedliwoci i czystoci czowiekiem, postanowi odegra
przed nami rol troskliwego przyjaciela. Wszystko to jednak pod wpywem alkoholu i
narkotykw, oczywicie, poniewa bez whiskey i kokainy, Frank, jak wiemy, dobrym
czowiekiem nie bywa, tak wic nie bierzcie mu tego za ze.
Pauza. Wchodzi David. Wszyscy zaskoczeni patrz na Davida.

7. Scena
DAVID. Cze wszystkim. Przyszedem, eby przeprosi was za wczorajszy wieczr.
Nie byem wczoraj sob, nagadaem wam strasznych gupot, zachowaem si jak
ostatni egoista, jak winia. Wiem, e chcecie mi pomc. Przepraszam, e na was
nakrzyczaem i za wszystko, co wam naopowiadaem. Chc, ebymy nadal byli
przyjacimi. Mj dom stoi przed wami zawsze otworem, i z radoci przyjm
kadego z tu obecnych w swoim domu i w swoim sercu. Bardzo was prosz o
wybaczenie.
Pauza.
SALLY. Jakie to szczcie, e przyszede, David! Tak martwilimy si z powodu tego,
co si stao. Zwaszcza Frank.
MAXIMILIAN. Tak, Frank, wanie przed chwil wdepta nas wszystkich w ziemi.
DAVID. Cze Frank.
FRANK. Ciesz si, e ci widz, David.
Teddy wstaje, podchodzi do Davida, obejmuje go.
TEDDY. Chod, obejm ci, przyjacielu. Tak ci, kocham, David, przepraszam ci za
wszystko, za wszystko, wszystko.
DAVID. Ja te wszystkich was kocham, moi przyjaciele.
Frank zaciga si cygarem, energicznie wypuszcza gst smug dymu.
FRANK. A powiedz mi, mj buddyjski przyjacielu i nauczycielu lamo Johnie, a czy
dobrze zrozumiaem, e wedug buddyjskich nauk my wszyscy, wszystkie ywe

stworzenia, bylimy dla siebie kiedy, w poprzednich yciach, dziemi i matkami, w


zwizku z czym, w kadym czowieku i nawet, wybaczcie, w moim przyjacielu Teddym,
zgodnie z buddyjskimi naukami, powinienem widzie swoj by matk?
LAMA JOHN. Tak, buddyjskie nauki mwi o tym, e wszystkie ywe stworzenia byy
kiedy naszymi matkami i dlatego powinnimy szanowa wszystkie ywe stworzenia,
bez wyjtku, niczym swoje matki. To prawda, tak, mj drogi Franku.
FRANK. Prosz, drogi Davidzie, podelektuj si tym, co kryje si w gowach twoich
ukochanych przyjaci. A przecie wszyscy oni s ju dawno po trzydzieste. A wic,
wedug ciebie, lamo Johnie, w poprzednim yciu, bye moj mamuni, a ja byem twoim
posusznym syneczkiem, ktry od czasu do czasu dostawa jednak po pupce za drobne
wybryki, i dziki tej szczliwej karmicznej wizi znowu si spotykamy, tyle tylko, e w
tym yciu cz nas nie wizy krwi, tylko nasz przyjaciel Teddy i jego namitna mio
do buddyjskiej filozofii, tak?
Lama John radonie si mieje.

MAXIMILIAN. Pozwl, e mu odpowiem, Lamo Johnie. Frank, drogi przyjacielu.


Masz poraajcy talent i umiejtno wywracania wszystkiego do gry nogami.
Nauki buddyjskie mwi jedynie o tym, e przez miliony lat istnienia, ywe
stworzenia pojawiay si na tym wiecie w bardzo rnych wcieleniach, midzy
innymi przychodzilimy tutaj jako kobiety i jako mczyni, bylimy ojcami i
matkami, siostrami i brami, mami i onami. I nauki buddyjskie mwi o tym, e
przez te miliony lat przeistaczania si, kade stworzenie, chocia raz, byo dla nas
albo matk, albo on, albo synem. Wszystkie ywe stworzenia, chocia raz, byy dla
nas matkami. I mwi si o tym po to, eby wyksztaci w czowieku wspczucie i
mio w stosunku do wszystkich yjcych istot, dlatego, e jeeli ty, mj drogi
Franku, bdziesz widzia w swojej konkurencji na rynku nie tylko wrogw, ale przede
wszystkim, istoty, ktre kiedy byy twoimi matkami, to twj stosunek do nich bdzie
zupenie inny.
SALLY. I jego biznes legnie w gruzach.
Wszyscy oprcz Maximiliana miej si.

FRANK. Zuch dziewczyna, Sally. Jak zwykle trafia w punkt.


MAXIMILIAN. Legnie w gruzach, Sally, ale tylko dlatego, e w tej chwili trzyma si
jedynie na takich podporach jak strach, zawi, pycha, poczucie wyszoci i
przebiego. A gdyby jego biznes zbudowany by na mioci, otwartoci, szczeroci i
szacunku w stosunku do drugiego czowieka, takim jak w stosunku do wasnej matki, to
reakcj na to byoby dokadnie takie samo traktowanie ze strony jego konkurencji i
biznes wygldaby wtedy zupenie inaczej, a wtedy i wiat wygldaby zupenie inaczej.
FRANK. Moja mamunia, Max, to najbardziej parszywa suka, ze wszystkich, ktre
kiedykolwiek znaem. I gdybym traktowa ci tak, jak traktuj j, to wtpi, e
popijalibymy sobie teraz razem whiskey i mio gawdzilibymy sobie o tych
wszystkich buddyjskich bzdurach. Jeeli potrafi chocia troch kocha ludzi, to

tylko dziki temu, e przez cae swoje dziecistwo, widzc jakimi ndznymi
kreaturami byli moja matka i mj ojczym, z caych si, staraem si nie by takim jak
oni.
LAMA JOHN. Ale Tybetaczycy i Hindusi, Frank, inaczej odnosz si do swoich
matek. Szanuj swoje matki, jakimi by one nie byy. Dla nich matka jest tym, co daje
im narodziny, co daje im ycie, a to znaczy, e to co boskiego i sakralnego. I std
wanie narodzia si ta przypowie moralna o tym, e we wszystkich yjcych
istotach naley zawsze widzie wasn matk.
FRANK. Dobrze, lamo Johnie, jeeli moj mamusi w poprzednim yciu bye ty, to
jestem gotw ci szanowa. Powiedz tylko, nie mgby teraz, odwoujc si do starej
karmicznej pamici, pocaowa mnie w moj dziecic row pupk w dowd tego, co
nazywamy prawdziw, matczyn mioci?
LAMA JOHN. Ach, Frank. Rozumiesz chyba, e jedyny problem polega na tym, e twj
zgrzybiay tyek dawno ju przesta by dziecic row pupk, o ktrej tutaj mwisz. A
i ty sam, Frank, jeste ju modziecem bynajmniej nie pierwszej wieoci.
FRANK. Cholera, obawiam si, e tutaj masz racj, przyjacielu! I mimo wszystko
kocham ci, lamo Johnie.
LAMA JOHN. Ja te ci kocham, Frank.
Lama John i Frank bior si w objcia.
SALLY. No, mam nadziej, e temat dzisiejszego wieczoru, wreszcie zosta zamknity.
DAVID. A jaki by temat dzisiejszego wieczoru?
SALLY. Pupki, David. Ten wanie temat prbowa cay wieczr zgbia twj przyjaciel
Frank.
TEDDY. No, to teraz moe przejdziemy do grnej czci czowieka, do gowy?
Proponuj oczyci nasze gowy, przyjaciele, z nagromadzonych tam mieci. Co mylicie
o tym, ebymy wszyscy nalali sobie po szklance whiskey i wypili za Davida,
najlepszego czowieka na ziemi.
FRANK. O! Dokadnie, Teddy. Ju zmierzam do stolika, eby wszystkim nala.
MAXIMILIAN. wietny pomys. Moja gowa wrcz wymaga natychmiastowego
oczyszczenia.
BETTY. Tak, ja te bym si napia troch whiskey, chocia yczka.
FRANK. Nie, Betty, ty nie powinna. Umwilimy si, e dajesz sobie spokj z
alkoholem i narkotykami.
BETTY. Tylko yczka.
FRANK. Nie.
SALLY. No wiesz, ale z ciebie surowy tatu, Frank.
FRANK. Nie zaczynaj, Sally.
SALLY. To nie ja zaczynam, Frank.
BETTY. Mimo wszystko, wypij sobie yczka. Tylko jednego, Frank, nie bd
nudziarzem, prosz ci.
TEDDY. Przyjaciele! Niech podejd wszyscy, ktrzy chc si napi.
Wszyscy podchodz do maego stolika z alkoholem, bior szklanki, Frank rozlewa

whiskey.
TEDDY. David, mam nadziej, e wypijesz za swoje zdrowie?
DAVID. Wypij za wasze, i zdaj si, e nawet si dzisiaj troch upij.
FRANK. Sally, pijesz za zdrowie Davida?
SALLY. No pewnie i mgby mi nala troch wicej ni p szklanki.
TEDDY. Lamo Johnie, moe chocia tym razem, wyjtkowo, napijesz si z nami?
LAMA JOHN. Zawsze jestem z wami, ale napij si soku.
FRANK. Lama John, jak zawsze, wierny swoim buddyjskim ideaom, dlatego jego
chopak Maximilian pije i wciga za dwch, dobrze myl, e dla ciebie podwjna porcja
Maxi?
MAXIMILIAN. Chyba, tak jak David, te si dzisiaj troch upij.
TEDDY. Twoje zdrowie, David. Rzeczywicie jeste z nas wszystkich najlepszy.
Naprawd tak uwaam i jestem pewien, e wszyscy pozostali myl dokadnie tak samo.
SALLY. David, jeste najlepszy.
MAXIMILIAN. Jeste najlepszy, David.
FRANK. Twoje zdrowie, David.
BETTY. Zdrowie najlepszego Davida na wiecie.
LAMA JOHN. Hare Kriszna!
Wszyscy pij.
Nagle, drzwi do pokoju otwieraj si i wchodzi Elizabeth. Wszyscy odwracaj si i patrz
na Elizabeth.
8. Scena
Salon w domu Teddyego. Wszyscy ci sami i Elizabeth.
ELIZABETH. Przepraszam, e przyszam bez zaproszenia, ale szukaam Davida, nie
zastaam go w domu i pomylaam, e pewnie jest tutaj. No i okazao si, e miaam
racj. David, musz z tob porozmawia. Nie mgby powici mi kilku minut, nie
zajm ci duo czasu, najwyej pi minut, nie wicej?
DAVID. No, tak w ogle, to niespecjalnie jestem teraz gotowy na powane rozmowy.
ELIZABETH. Obiecuj, e to nie zajmie wicej ni pi minut.
DAVID. No, dobrze, oczywicie, jestem do twoich usug, Elizabeth.
ELIZABETH. Przepraszam, zapomniaam si przywita. Dobry wieczr wszystkim.
FRANK. Dobry wieczr, Elizabeth. Bardzo si wszyscy cieszymy, e wpada, zwaszcza
Teddy, prawda, Teddy?
TEDDY. Dobry wieczr, Elizabeth. wietnie, e postanowia wpa. Pozwl, e
zaproponuj ci whiskey, pijemy za Davida, za najlepszego czowieka na ziemi.
ELIZABETH. Dzikuj, ale do tej pory nie udao mi si przekona swojego organizmu
do alkoholu. Nawet do wina stoowego. A poza tym, naprawd, przyszam tylko po to,
eby porozmawia z Davidem, dlatego pozwolicie, e ukradn go wam, dosownie na
kilka minut?
FRANK. Zanim porozmawiasz z Davidem, powinna wypi za Davida, dlatego e
dzisiaj wszyscy za niego pijemy. No wic jak, moe jednak, yczek whiskey?
ELIZABETH. Napij si wody.
LAMA JOHN. Mog ci zaproponowa sok pomaraczowo-grejpfrutowy, produkt w stu

procentach naturalny.
ELIZABETH. Tak, napij si soku, dzikuj.
Lama John podchodzi do stolika, na ktrym stoj napoje, eby nala Elizabeth sok.
BETTY. Wow! Jak masz pikn sukienk, Elizabeth, gdzie j kupia, czy moe uszyli
ci j specjalnie na zamwienie?
ELIZABETH. Sama szyj. To moja praca. Przyjmuj zamwienia i szyj w domu,
zarabiam tym sobie na ycie.
SALLY. Wszystkie moje przyjaciki pady z wraenia, kiedy przyszam w tym sweterku,
ktry miesic temu zrobia mi Elizabeth. Mylay, e to ciuch z nowej kolekcji Grega
Steilera i byy bardzo zdziwione, kiedy dowiedziay si, e nie, a jeszcze bardziej
zdziwiy si, kiedy powiedziaam im, ile on kosztuje. Musisz stanowczo podnie ceny,
moja droga, przynajmniej dwukrotnie, zaufaj mi.
BETTY. Mwisz o takiej zielonej futrzanej bluzce z krtkimi szerokimi rkawami? To
naprawd dzieo sztuki. Te zamwiabym sobie co w tym stylu.
SALLY. Nie, ta zielona bluzka akurat naprawd jest od Grega Steilera. W sweterku, ktry
zrobia mi Elizabeth jeszcze ani razu tutaj nie byam.
ELIZABETH. Szyj bardzo zwyczajne rzeczy, raczej nie mona ich porwnywa z
rzeczami ze wiata prawdziwej mody, a ju na pewno nie z rzeczami od Grega Steilera.
Lama John podaje Elizabeth sok.

LAMA JOHN. Sok pomaraczowo-grejpfrutowy, prosz bardzo.


ELIZABETH. Dzikuj. Twoje zdrowie, David. Przyczam si do oglnego toastu i pij
za ciebie.
DAVID. Czuj si bardzo wzruszony, Elizabeth. I mog ju i. Proponuj, ebymy
poszli do ogrodu, teraz tam jest przyjemnie chodno i pachnie kwiatami. Nalej sobie
tylko troch whiskey, jeeli nie masz nic przeciwko temu.
FRANK. O! Tego wanie pragnie mj wycieczony organizm, pragnie chodu i
zapachu kwiatw. Pragnie ogrodu. Posuchajcie, a nie lepiej bdzie, jeeli to my
pjdziemy sobie do ogrodu, i zostawimy w tym dusznym pokoju tych, co chc sobie
porozmawia? W kocu nas jest wicej i siedzimy tutaj ju cay wieczr i po prostu
musimy pooddycha troch wieym powietrzem, bo od lamy Johna tak nieznonie
czu jakim olejkiem, e nie mog przebywa z nim w jednym pomieszczeniu ani
minuty duej. Id do ogrodu.
Frank wychodzi z pokoju.
BETTY. Tak! To wietny pomys. Ja te chc i do ogrodu.
SALLY. Tak, ogrd, brzmi kuszco. Ja chyba te nie mam nic przeciwko temu, eby
pooddycha troch wieym powietrzem.
TEDDY. David, Elizabeth, wybaczcie nam, ale wyglda na to, e teraz do ogrodu
idziemy my. A wy potem do nas doczycie, moe tak by?
DAVID. Dobrze, doczymy do was.
ELIZABETH. David doczy do was ju za pi minut.
LAMA JOHN. Elizabeth, jeli bdziesz miaa jeszcze ochot na sok, to stoi tam, na
stoliku.

ELIZABETH. Dzikuj.
MAXIMILIAN. No, jak do ogrodu, to do ogrodu. Przecie Frank zawsze wie najlepiej,
czego nam wszystkim tak naprawd potrzeba.
Wszyscy wychodz z pokoju. David i Elizabeth zostaj sami.

9. Scena
Salon w domu Teddyego. W salonie znajduj si tylko Elizabeth i David.
ELIZABETH. David, wysuchaj, tego co mam ci do powiedzenia. Nie przerywaj i nie
zadawaj pyta, dopki nie skocz. Po prostu wysuchaj, tego co mam ci do
powiedzenia, tylko tyle. To zajmie mniej ni pi minut. Nic nie odpowiadaj, po prostu
suchaj.
David jednym haustem wypija swoj whiskey, pust szklank odstawia na podog, podchodzi do
fotela, na ktrym siedzia lama John, siada w fotelu , patrzy na Elizabeth.

ELIZABETH. We wspczesnym spoeczestwie, David, mczynie wydaje si, e to


jest cakowicie normalny stan - bycie nieszczliwym. Mczyni nie s nawet
wiadomi tego faktu, e rzeczywicie pozwalaj sobie uskara si na ycie.
Wspczesny mczyzna, moe powiedzie, - czuj si zagubiony. Wspczesny
mczyzna pozwala sobie marudzi i narzeka na swoje zdrowie. On naprawd uwaa si
za chorego. Wspczesny mczyzna moe powiedzie, - le si czuj, wspczesny
mczyzna moe powiedzie, - jestem zmczony, straciem sens ycia, jest mi ciko.
Wspczesny mczyzna, rzeczywicie, zacz bardzo czsto powtarza, e jest mu
ciko. Mczyni dzisiaj, David, uwaaj e to jest normalne, e czuj si nieszczliwi
i uskaraj si na ycie. Mczyni, uwaaj dzisiaj, e to jest dopuszczalne, mwi
boj si. Wspczesny mczyzna nie wstydzi si swojego strachu. Mczyni zaczli
uwaa strach za naturalny przejaw ich ycia. Wspczesnym mczyznom wydaje si
cakowicie normalne to, e choruj, bywaj sabi, kapryni i rozproszeni, dlatego e
wspczesny mczyzna jest przekonany, e wanie tak jest skonstruowany, e w ogle
tak wanie skonstruowany jest czowiek. Ale przecie tak naprawd, mczyni
skonstruowani s zupenie inaczej, David. Mczyzna, David, powinien by zawsze
skupiony, zawsze skoncentrowany na tym, co najwaniejsze. Jego umys jest jasny, jego
motywacje maksymalnie precyzyjne. Kady ruch mczyzny jest kontrolowany. On
doskonale wie, czego chce. Mczyzna nie moe przyznawa si do saboci, czy do
tchrzliwoci. Mczyzna nie powinien pozwala sobie na to, eby zawadn nim strach.
Mczyzna nie mwi o swoim zmczeniu i nie opowiada wszystkim dookoa o swojej
niemocy. Dlatego, e mczyzna jest zawsze peen si, a jeeli siy opuszczaj go, to
mczyzna nie marudzi i nie skary si, tylko odbudowuje w sobie si przy pomocy
specjalnych metod, ktre opanowa. Mczyzna jest zawsze stanowczy, David. Umys
mczyzny jest czysty i jasny, poniewa musi bezustannie podejmowa decyzje. I
wszystkie decyzje, ktre podejmuje s czytelne i sprawdzone, poniewa wypywaj z

serca i z intuicji. Dlatego wanie mczyzna jest zawsze skupiony. Mczyzna jest
zawsze gotowy. Mczyzna nie moe by czowiekiem okrutnym, poniewa jest
wiadomy swojej wewntrznej siy. Mczyzna to ten, kto nigdy niczego nie wymaga, ale
zawsze jest wdziczny. Mczyzna bierze to, czego potrzebuje nie przemoc, tylko dziki
sile wewntrznej. Mczyzna odrnia si od przemocy. Mczyzna nie bywa sabym,
poniewa wie, e sia nie zaley od mini, czy od muskuw, tylko od koncentracji i
maksymalnej precyzji. Mczyzna jest zawsze precyzyjny. Mczyzna nie dyskutuje na
temat swojej drogi, tylko idzie drog. Mczyzna nie mwi moje ycie nie ma sensu,
albo wszystko wok jest zmienne i na tym wiecie nie ma niczego staego. Mczyzna
nigdy si nie skary, poniewa nie ma na co si skary. Dla mczyzny sens ycia jest
zawsze jasny, poniewa samo ycie jest tym sensem. Dla mczyzny sensem ycia jest
bycie prawdziwym czowiekiem, a by prawdziwym czowiekiem, to znaczy by
precyzyjnym, skupionym, skoncentrowanym i maksymalnie otwartym. Mczyzna ma
otwarte serce i umys. Mczyzna jest zawsze tam, gdzie powinien by, jest zawsze w
swoim sercu, ale jego serce pozostaje przy tym otwarte, wszystkie drzwi do jego serca
rozpostarte s na ocie. Niemniej jednak, chocia drzwi do jego serca s otwarte, to
jednoczenie samo serce jest zawsze strzeone i nie da si w nie przenikn nikomu, kto
ma nieczyste intencje. Mczyzna zawsze potrafi si obroni i jest gotowy, by ochrania
swoj rodzin, swoje dzieci i swoj on. Serce i dusza mczyzny s otwarte, ale zawsze
strzeone i dziki temu nigdy nic zego nie wedrze si do jego domu. Mczyzna nie
myli, tylko dziaa. Jego myli zawsze poczone s z czynami. Wszystkie jego ruchy s
precyzyjne, wszystkie gesty - kontrolowane. Mczyzna nigdy si nie skary, nie ma na
co si skary, dlatego e wanie w trudnociach tkwi sens jego ycia. Prawdziwy
mczyzna nie bdzie cierpia i nie pozwoli cierpieniu przenikn w swoje serce, dlatego
e cierpienie prowadzi do ualania si nad sob, a ualanie si nad sob rodzi strach, a
ten strach, David, nie pozwala mczynie widzie rzeczy takimi jakie s, strach trzyma
mczyzn w niewoli i wypacza prawdziwy sens jego ycia. Dlatego mczyzna nie
pozwala cierpieniu przej nad sob wadzy. Umys mczyzny zajty jest jego rodzin i
zdobywaniem wiedzy, a nie refleksj i litowaniem si nad sob. Mczyzna nie ma czasu
na to by cierpie i paka, musi by bardzo uwany, eby nie skrci w lep uliczk i nie
utraci swojej drogi. Mczyzna powinien by zawsze uwany, powinien by sam
uwanoci. I powinien by czuy. Nawet szorstki mczyzna powinien umie by
czuym. I najwaniejsze, David, mczyzna powinien umie mocno i gboko kocha.
Mczyzna powinien kocha, David, bo tylko majc w sobie mio mona ochrania,
tylko majc w sobie mio mona pomaga. Nie ma czasu na narzekanie i na zy, David.
Mczyzna nie ma czasu na rozpamitywanie nieszcz i na cierpienie, dlatego e i tak
stoi przed nim mnstwo innych zada. Musi kocha, musi rozwija swj sposb
postrzegania, musi i przed siebie i prowadzi za sob swoj rodzin, albo swj nard,
albo samego siebie Musi broni, musi strzec, musi wiedzie, musi otwiera si na
wiedz i zdobywa wiedz. Musi uczy si, musi by gotowy na to, e moe w kadej
chwili umrze. Mczyzna musi znale poczucie wewntrznej peni i zachowa to

poczucie a do samej mierci, dlatego e tylko w mierci czowieka, ktry dowiadczy


peni, jest sens. A dopki nie osigne tego stanu, nie jeste gotowy by umrze, bo jeli
nie osigne wewntrznej peni, po mierci rozpadniesz si na drobne czci i nikt ju
nie bdzie w stanie ci pozbiera. Mczyzna powinien zapomnie o ospaoci, o
zmczeniu i o chorobach. Powinien wsta, podnie gow, rozpozna w swoim sercu
prawdziw rado, rozpozna w swoim sercu wiato i mio. Powinien twardo stan na
nogach i zrobi pierwszy krok. Mczyzna, David, powinien i. A czy jest cokolwiek
staego na tym wiecie, czy nie, albo jaki jest sens y to s pytania, na ktre
mczyzna dostaje odpowiedzi w postaci yciowego dowiadczenia, a nie w postaci
teorii, koncepcji czy sw. Dlatego, dla prawdziwego mczyzny, odpowied na jego
pytania kryje si w dowiadczeniu, ktre jest jego udziaem, a nie w sowach, ktre
sysz jego uszy. Dowiadczenie to to, co si z tob dzieje, dowiadczenie to to, co
naprawd jest. Mczyzna nie wierzy, mczyzna wie. ycie mczyzny jest
jednoczenie jego pytaniem i i jego odpowiedzi. No i to chyba wszystko. To wanie
chciaam ci powiedzie, David.
Elizabeth wyjmuje z torebki kopert i kadzie j na brzegu kanapy.

ELIZABETH. Tam, w kopercie, na kartce, jest zapisany mj numer telefonu i mj adres.


Jeli bd ci potrzebna, zadzwo, albo przyjd. Sama nie bd ju wicej do ciebie
przychodzia. Dzikuj, e mnie wysuchae, David. Do widzenia.
Elizabeth wychodzi. David siedzi w milczeniu.

10.Scena.
Salon w domu Teddyego. David siedzi w fotelu, tak jak wtedy, kiedy sucha Elizabeth. Do
pokoju wchodzi Sally, jest pijana i widocznie czym wzburzona.

SALLY. David! Twj przyjaciel Frank ostatecznie oszala, przekroczy wszystkie


dopuszczalne normy i granice. Trzeba natychmiast co przedsiwzi. Z Frankiem jest
naprawd le, jest powanie chory. Mam zamiar dziaa bardzo zdecydowanie.
Potrzebuj twojego wsparcia, David.
DAVID. Co si stao, Sally?
SALLY. Wanie przed chwil przyzna si, e ta suczka, jego kochanka Betty, spodziewa
si jego dziecka. Mj m Frank szykuje si do roli wieo upieczonego ojca, David.
Uwaam, e naley dziaa, nie mona przecie tak sobie siedzie z zaoonymi rkami,
trzeba koniecznie co przedsiwzi, trzeba jako pomc Frankowi, trzeba ochroni go
przed nieszczciem, trzeba go ratowa, David. Jestem gotowa podj najbardziej
radykalne kroki, eby zatrzyma to nadcigajce szalestwo.
DAVID. Powinna si uspokoi, Sally. Chcesz troch whiskey?
David podchodzi do Sally, obejmuje j.

SALLY. Nie, i tak jestem ju pijana jak bela.

DAVID. A czy jeste pewna, e to prawda, Sally? Moe Frank wymyli to wszystko,
specjalnie po to, eby ci rozzoci?
SALLY. To wszystko jest prawda, David. Ju tydzie temu zauwayam, e z Frankiem
jest co nie tak. Przez cay tydzie pije i zachowuje si po wisku.
DAVID. Ale przecie Frank zawsze zachowuje si po wisku. Odkd go pamitam,
zawsze by wini, w dobrym tego sowa znaczeniu.
SALLY. Nie, przez cay tydzie zachowuje si zupenie inaczej, David. Zachowuje si
bardzo okrutnie, w stosunku do wszystkich. Frank zawsze by wini, ale nigdy nie by
taki okrutny. A ju tym bardziej nigdy nie by taki okrutny w stosunku do mnie. A teraz,
pozwala sobie na takie rzeczy! Obraa mnie, ponia, wszdzie ciga za sob t gupi
Betty i wszdzie opowiada, e jest jego kochank. Jest z nim bardzo le, David. On
potrzebuje pomocy. Trzeba go ratowa, bo inaczej ostatecznie pogry si w tym
wszystkim i przepadnie. Krtko mwic, uwaam, e wszystko to trzeba natychmiast
przerwa, David. Trzeba temu wszystkiemu pooy kres i to, im szybciej, tym lepiej.
Dlatego postanowiam zabi Franka, David. Postanowiam go otru, podsypa mu do
whiskey miertelnej trucizny. I trzeba to zrobi jak najszybciej, myl, e dzi w nocy.
Nasypi trucizny do wszystkich butelek whiskey w naszym domu i kiedy Frank przyjdzie
do domu, przed snem, obowizkowo, bdzie chcia wypi swj kontrolny yczek, tak to
nazywa kontrolny yczek i wanie na tym kontrolnym yczku zakoczy si cae to
szalestwo. Nie mam wtpliwoci, e to najlepsze wyjcie z zaistniaej sytuacji. Tak
bdzie lepiej i dla mnie i dla was wszystkich i dla Franka.
DAVID. Tak, zwaszcza dla Franka tak, bez wtpienia, bdzie najlepiej! Chod, odwioz
ci do domu, Sally, co? Powinna si dobrze wyspa i doj do siebie. A jutro, wszystko
sobie z Frankiem, na trzewo, wyjanicie. Jedziemy, Sally. A przy okazji, poprosz
waszego kierowc, eby mnie te odwiz potem do mojego mieszkania. Jedziemy, Sally.
Nie musimy si z nimi egna, po prostu pjdziemy sobie i ju, jestem pewien, e nikt si
na nas nawet nie obrazi. Idziemy, Sally.
David bierze Sally za rk i prowadzi do wyjcia. Sally idzie lekko chwiejc si na nogach. Co
chwil zatrzymuje si, zwracajc si do Davida.

SALLY. Mam w domu trucizn. Bardzo siln trucizn. I mam tej trucizny bardzo duo.
Bardzo, bardzo duo. Nasypi jej do wszystkich butelek whiskey i zatrzymam to
nadcigajce szalestwo.
DAVID. A skd ty masz trucizn, Sally?
SALLY. Kada porzdna kobieta ma trucizn, David. Pu moj rk, to boli.
DAVID. Przepraszam.
David puszcza rk Sally. Sally potrzsa rk. Robi gony, energiczny wydech i
chwiejc si idzie do wyjcia.
SALLY. No dobrze, idziemy, David. Co za duo dobrego nagromadzio si na tym
wiecie ostatnimi czasy, za duo dobrego, David. Silna przewaga dobra nad zem,
ogromny przechy w stron dobra. Czas przywrci rwnowag.
DAVID. Musisz si wyspa, Sally, chodmy ju.
SALLY. Czas przywrci rwnowag.
Sally i David wychodz.
11. Scena.

Salon w domu Teddyego. Wchodzi Frank. Skrada si jak zodziej, wamujcy si do mieszkania,
przy czym mocno zatacza si z boku na bok, poniewa jest bardzo pijany. Frank rozglda si na
boki, upewnia si, e w pokoju nikogo nie ma i potem tajemniczo macha rk w stron drzwi
prowadzcych do ogrodu. Stamtd, rwnie skradajc si, jeden za drugim, wychodz: Teddy i
Maximilian, oni take bardzo pijani, za nimi wychodzi trzewy lama John i Betty. Wszyscy
stpaj bardzo ostronie. Frank gestami pokazuje pozostaym, eby zachowywali si jak mona
najciszej.

BETTY. Co my robimy, Frank, po co to wszystko?


Frank przykada palec do ust, pokazujc Betty, eby milczaa.

FRANK. Tss.! Ciszej, moesz cign na siebie uwag, a tego teraz nie potrzebujemy.
BETTY. Czyj uwag, Frank? Przesta si wygupia. Czy mog w tym nie uczestniczy,
nie mam ju siy chodzi na palcach, jestem zmczona?!
FRANK. Tss! Ciszej. Wszyscy maj sucha moich rozkazw. Teddy, sprawdza w
przedpokoju, tylko cicho. Maxi, ty zagldasz pod kanap i szaf i jeszcze cholera wie
gdzie. A lama John, kadzie si na pododze i modli si do swojego boga Buddy, eby
wszystko zakoczyo si pomylnie.
Teddy idzie na czworaka do przedpokoju. Maximilian kadzie si na brzuchu i peznie po
pododze w stron szafy. Betty normalnym krokiem podchodzi do kanapy i siada. Lama John
umiecha si do Franka, ale nie wykonuje jego polecenia, tylko spokojnie siada w fotelu,
podwijajc pod siebie nogi, przyjmujc swoj zwyczajow poz Buddy.

FRANK. Bdcie ostroni. To bardzo przebiega i podstpna osoba. Wszystkich nas


owinie sobie wok palca. Nie wierzcie niczemu, co wam tu naopowiada. Wszystko to s
jej chytre puapki i kamstwa.
Z salonu, ju na nogach, bardzo si chwiejc, wraca Teddy.

TEDDY. W przedpokoju nikogo nie ma, sir. Co prawda nie do koca rozumiem, kogo
szukamy. A gdzie waciwie jest David?
Maximilian wypeza spod kanapy i prbuje wsta, ale nie moe utrzyma rwnowagi i przewraca
si.

MAXIMILIAN. Pod szaf pustka i cisza, Frank.


FRANK. Pustka to twoja dziaka, lamo Johnie, ty jeste u nas specjalist w dziedzinie
pustki.
Maximilian znowu si przewraca. Lama John podchodzi do niego, pomaga mu si podnie,
podprowadza go do kanapy. Maximilian przewraca si na kanap. Lama John wraca na swoje
miejsce.

BETTY. A gdzie jest Sally? Co, pojechaa ju?


FRANK. No wanie! Na tym polega cay problem. Co mi si wydaje, e tak. Sally

pojechaa! A skoro tak, to moemy swobodnie odetchn i wypi sobie jeszcze po


kielichu, jeeli jest w tym jakikolwiek sens?
LAMA JOHN. Wydaje mi si, e nie ma w tym ju adnego sensu, Frank.
BETTY. Ja te tak uwaam, mj drogi. Tobie ju wystarczy.
FRANK. Jeszcze si nie pobralimy, a ona ju rozkazuje, patrzcie j!
BETTY. Ja nie rozkazuj, Frank, po prostu wyraam swoj opini, i tyle.
FRANK. Wal miao. Masz do tego prawo. Jeste matk mojego przyszego dziecka,
ktre w poprzednim yciu z pewnoci byo moim ojcem. Dobrze mwi, lamo Johnie?
LAMA JOHN. Ty wiesz najlepiej, Frank. Jeeli ja jestem gwnym specjalist od pustki,
to ty jeste bezspornie naszym gwnym specjalist od ponownych narodzin.
TEDDY. Faktycznie! Frank jest gwnym specjalist od ponownych narodzin! Nikt z nas
nie ma jeszcze dzieci. Ani David z Meryl. Ani ja. Maximilian, rozumie si samo przez
si, e nie. Krtko mwic, Frank, jeste pierwszym spord nas, ktry zostanie ojcem.
Taka to historia.
BETTY. Dosy ju tego, Frank, powiedz im. Nie mog ju duej sucha tych bredni.
FRANK. Co ty nazywasz bredni, narodziny naszego przyszego maluszka? Nazwaa
bredni mojego syneczka Adolfa. O! Nareszcie wybraem dla niego imi. Bd go
nazywali Adolf. W cze Adolfa Hitlera artuj. Bd go nazywali Dalaj. W cze
Dalajlamy. A co? Wedug mnie rzadkie i dwiczne imi Dalaj? No jak, lamo Johnie,
bdzie ci chyba przyjemnie caowa w pupk maluszka o imieniu Dalaj?
BETTY. No, dosy ju, Frank, jestem ju tym wszystkim zmczona. Nie ma adnego
dziecka. Nie jestem w ciy, on specjalnie to wszystko wymyli, eby rozzoci Sally.
Ale Sally ju pojechaa, wic moemy przerwa ten bezsensowny teatr.
TEDDY. Ale z ciebie winia, Frank! A ja ci uwierzyem, cholera jasna!
LAMA JOHN. Tak, ja te ci uwierzyem. No to pojechae po caoci, Frank!
FRANK. Sam w to uwierzyem, czyli wszyscy dalimy si nabra.
Frank zaczyna histerycznie chichota. Chichocze, jak wariat. Nikt poza nim nie mieje si.
Wszyscy w milczeniu patrz na Franka. W kocu, Frank uspokaja si.

FRANK. A gdzie David?


TEDDY. Tutaj go nie ma, a wic pewnie ju pojecha.
FRANK. Cholera, szkoda. Zreszt na mnie te ju czas.
Frank, chwiejc si, podchodzi do lamy Johna.

FRANK. Chod, obejm ci, moja kochana mamuniu z poprzedniego ycia.


Frank i lama John obejmuj si.

LAMA JOHN. Te ci kocham, Frank.


Frank podchodzi do Maximiliana, ale ten pi, rozwalony na kanapie.
FRANK. pij, drogi przyjacielu, odpoczywaj. ycie to trudna sprawa i wymaga duo si,
zwaszcza twoje, przyjacielu. Kocham ci.
Frank posya Maximilianowi w powietrzu pocaunek.
FRANK. Lamo Johnie, przeka prosz swojemu przyjacielowi wszystkie te sowa, ktre
przed chwil wygosiem.

Frank podchodzi do Teddyego.


FRANK. Do szybkiego, przyjacielu.
TEDDY. Chod, odprowadz ci do domu, Frank.
BETTY. Nie trzeba, wszystko w porzdku, dam sobie z nim rad.
FRANK. Nikt nie bdzie mnie odprowadza, moi przyjaciele. Nawet ty, Betty, dlatego e
pojad do swojego domu. Do tego domu, gdzie jest Sally. Do tego domu gdzie ja i Sally
ylimy razem przez te wszystkie lata. Kierowca Teddyego mnie odwiezie, tak Teddy?
TEDDY. Jasne, Frank. Samochd czeka pod domem.
BETTY. Jak to, zostawisz mnie sam, Frank? Po tym, co tutaj dzisiaj nawyprawiae,
zamierzasz wrci do Sally, po tym wszystkim co jej zrobie, znowu chcesz do niej
wrci?
FRANK. Pki co, jeszcze tam mieszkam, w tym domu, moja droga. Wracam do swoich
rzeczy, do swoich t-shirtw i skarpetek, do swoich porannych kanapek i do swojej
whiskey. Ale jutro do ciebie zadzwoni i znowu co wymylimy.
Frank przytula Betty.
FRANK. Wiesz dla kogo bije to serce, komu bije dzwon - jak mawia staruszek Hem? To
serce bije dla ciebie, Betty.
Frank cauje Betty w czoo i wychodzi.
Betty idzie w stron kanapy i zmczona siada obok picego Maximiliana. Maximilian
gwatownie krzyczy, podskakuje na kanapie, porzdnie napdzajc strachu Betty.
BETTY. Aaaa!!!
MAXIMILIAN. Frank! Frank, gdzie jeste, wszystko z tob w porzdku?
LAMA JOHN. Frank ju pojecha do domu, Maxi. A co si stao?
MAXIMILIAN. Wanie przyni mi si Frank, cakowicie martwy. Przynio mi si, e
Frank zjawi si przede mn cay we krwi, powiedzia, e zarba go Teddy, za to, e
kiedy odbi mu jego on, za to, e odbi mu Sally.
TEDDY. Co za brednia, Maxi, ty w ogle nie powiniene pi, mj drogi.
MAXIMILIAN. Ale najwaniejsze, co mi powiedzia, John, to e odkrya si przed nim
tajemnica naszych przyszych wciele. Powiedzia, John, e za nasz miosn wi,
odrodzimy si w najgorszym z piekie, bo przestalimy rozumie, kim tak naprawd
jestemy, kobietami, czy mczyznami. Nie jestemy ani jednymi ani drugimi, John i za
to, zdaniem martwego Franka, z pewnoci odrodzimy si w piekle.
TEDDY. Panie Boe mj, co za brednia!
BETTY. A wy naprawd jestecie homoseksualistami? A ja mylaam, e Frank mnie
wkrca?
MAXIMILIAN. To byo takie rzeczywiste. Co o tym mylisz, John?
LAMA JOHN. To zy znak, Maxi. To zy znak.
Lama John i Maximilian s nie na arty wystraszeni.
12. Scena.
Pokj Davida. W pokoju David i Meryl.

DAVID. Zawsze chciaem ci o co spyta, Meryl. Zawsze chciaem ci o to spyta, ale z


jakiego powodu nie zapytaem. Nie zdyem zapyta. Dziwne, dlaczego tego nie

zrobiem. Pewnie si baem. Cigle odkadaem to pytanie na pniej. Ale teraz, w kocu,
chc ci zapyta, powiedz, czy na przestrzeni tych wszystkich lat, na przestrzeni tych
pitnastu lat, ktre wsplnie przeylimy, byo co takiego o czym mi nie mwia,
Meryl? Mam na myli to, czy jest midzy nami co, o czym nie wiem? Mam na myli
co, co ma due znaczenie. Co, co przede mn ukrywaa, o czym nie chciaa mi
mwi? Albo co, o czym chciaa mi powiedzie, ale nie moga.
Pauza.

MERYL. A ty, David? Masz co takiego, o czym mi nie powiedziae?


DAVID. Ok. I chocia nie jest to zbyt grzeczne, odpowiada pytaniem na pytanie, mimo
wszystko odpowiem ci. Nie, Meryl. W moim yciu nie wydarzyo si nic takiego, o czym
by nie wiedziaa, a o czym powinna bya wiedzie. Co prawda, nigdy nie opowiadaem
ci o miosnych przygodach Franka, ale to nie by mj sekret, tylko jego, a poza tym w
ogle nie sdz, eby mogo ci to zainteresowa. No i to tyle, Meryl. Odpowiedziaem
na twoje pytanie, teraz twoja kolej.
Pauza.

MERYL. Wybacz mi, David, ale mog zada ci jeszcze jedno pytanie?
DAVID. Jeszcze jedno pytanie?
MERYL. Tak.
DAVID. Trudno jest ci odpowiedzie, Meryl? To znaczy, e masz mi co do powiedzenia.
MERYL. ebym moga odpowiedzie, musz zapyta, David.
DAVID. No, dobrze, Meryl, pytaj. Odpowiem ci.
MERYL. Jak mylisz, David, do czego mczyzna i kobieta s sobie potrzebni, do czego
potrzebna jest mio midzy nimi, albo zapytam ci jeszcze konkretniej, czy istnieje
jaki dodatkowy powd, dla ktrego mczyzna i kobieta s sobie potrzebni, oprcz tego,
eby rodzi dzieci?
DAVID. Tak, Meryl, oczywicie, e jest.
MERYL. Co to za powd, David?
DAVID. To mio.
MERYL. I to wszystko?
DAVID. A wedug ciebie mio, to nie wystarczajcy powd, eby mczyzna i kobieta
byli razem?
MERYL. Mio, David?
DAVID. Tak, Meryl, mio.
MERYL. A co to takiego, David?
DAVID. Co to takiego mio, Meryl?
MERYL. Tak. Co to takiego, mio?
DAVID. Chcesz, ebym wytumaczy ci, czym jest mio?
MERYL. Tak, chc, eby wytumaczy mi, czym jest mio.
DAVID. Chcesz przez to powiedzie, e tego nie wiesz? Chcesz powiedzie, e nie wiesz
co to takiego mio?
MERYL. Nie, David. Chc powiedzie, e zrodzio si we mnie takie podejrzenie, e ty
nie wiesz, co to takiego. Nagle zaczo mi si wydawa, ale moliwe, e nie mam racji,

e wanie ty, David, nie wiesz co to takiego mio. To jest wanie ta rzecz, o ktrej ci
nie powiedziaam. Nie powiedziaam ci, o tym swoim podejrzeniu, na twj temat.
Chocia mog si myli i odpowiesz mi teraz na pytanie i wszystko mi wytumaczysz.
Pauza.

DAVID. Rozumiesz, chyba, e to dla mnie wielki cios, Meryl? Chcesz powiedzie, e
przez te wszystkie lata naszego wsplnego ycia, mylaa, e ci nie kochaem, to
chcesz powiedzie?
MERYL. Odpowiedz mi po prostu na pytanie, David, tylko tyle.
DAVID. Do diaba z tym, Meryl! Wiesz przecie, e kochaem i kocham ci ponad
wszystko na wiecie. Widzisz przecie, jak cierpi, po twojej mierci, jak nie mog
znale sobie miejsca, nie widz sensu w yciu, nie wiem po co i dlaczego mam y bez
ciebie. Czy ty tego nie widzisz, Meryl?! Jak moesz wtpi w moje uczucia do ciebie,
skoro to w ogle jedyne, co mam w tym yciu?!
MERYL. Wanie dlatego, David.
DAVID. Co?
MERYL. Wanie dlatego, David. Wydaje mi si, e mio nie moe uczyni czowieka
nieszczliwym, mio nie moe sprawia, e czowiek zamyka si w sobie. Wszystko,
co si z tob dzieje, David, wszystkie twoje mki i cierpienia po mojej mierci, mwi mi
wanie o tym, e nie udao ci si dowiadczy prawdziwej mioci, kochanie. Jeli
kochaby, David, yby w mioci i byby peen si.
DAVID. Zaczekaj, Meryl, czy ty naprawd tak uwaasz?
MERYL. Tak, ja naprawd tak uwaam, David.
DAVID. No, dobrze, a powiedz mi, czym w takim razie wedug ciebie jest mio?
MERYL. A czy to nie to pytanie zadaam ci par minut temu?
Pauza.

DAVID. Czyli wedug ciebie, nie kocham ci, Meryl, I nigdy nie kochaem?
MERYL. Moe jeszcze czeka ci dowiadczenie tego, czym jest mio, David.
DAVID. Co ty znowu sugerujesz? Czy przypadkiem nie to, e powinienem si tego
dowiedzie od twojej Elizabeth?
MERYL. Ja niczego nie sugeruj, kochanie. Nie mog niczego sugerowa, przecie tak
naprawd mnie nie ma. Nie zapominaj, e rozmawiasz teraz sam ze sob. To w twojej
gowie rodz si te myli, te wszystkie pytania i wtpliwoci. I jeeli kto tutaj co komu
sugeruje, to tylko ty sam David. Musisz upora si sam ze sob, z tym co masz w rodku.
A ja zaakceptuj ci takim, jakim jeste. Dlatego, e kocham ci i wiem, co to takiego
mio i dlatego jestem szczliwa, David.
Rozlega si dzwonek do drzwi.

DAVID. O Boe! Oby to tylko nie bya Elizabeth.


MERYL. Dlaczego? Boisz si jej? To znaczy, e ci si podoba, David?
DAVID. Nie, Meryl, w ogle nie myl o niej, jako o kobiecie, ale rzeczywicie boj si
jej, bo wydaje mi si szalona.
David podchodzi do drzwi.

MERYL. David, caymi dniami rozmawiasz ze swoj zmar on, tak wic to, kto tutaj
z was jest szalony, to jest powane pytanie.
DAVID. Tak, zdaje si, e rzeczywicie nie wszystko jest ze mn w porzdku. Jakie
dziwne myli przychodz mi ostatnio do gowy. Gdyby nie umara, Meryl. Boe, gdyby
ty tylko nie umara, Meryl! Wszystko byoby zupenie inaczej, gdyby nie umara.
David idzie otworzy drzwi.
13.Scena.
Mieszkanie Davida. David jest sam. Dzwoni dzwonek do drzwi. David podchodzi do drzwi i
otwiera je. Za drzwiami stoi Sally. Jest troch pijana i w ogle jest w bardzo zagadkowym
nastroju. Sally wchodzi do pokoju. David zamyka za ni drzwi.

SALLY. Wybacz, David. W domu czuj si bardzo samotna i boj si, mog troch u
ciebie posiedzie, nie zostan dugo?
DAVID. No pewnie, Sally. Chcesz herbaty, albo czego mocniejszego?
SALLY. Nie zajmuj si mn, mj drogi, wszystko przyniosam ze sob.
Sally podchodzi do kanapy, siada, wyjmuje ze swojej torebki oprnion do poowy butelk
whiskey.

DAVID. Co si stao, Sally?


SALLY. Tak, David, stao si.
Sally pociga z butelki duy yk whiskey.

DAVID. Ale, rozumiem, e nic strasznego?


SALLY. No, akurat odwrotnie. Stao si co strasznego, David. A co tam u ciebie, jak
nastrj, jak samopoczucie po wczorajszym, wszystko w porzdku?
DAVID. U mnie w miar. Ale co takiego strasznego przytrafio si tobie, Sally?
SALLY. Mnie na razie jeszcze nic, David, ale za to Frankowi Zdaje si, e jemu
przytrafio si najstraszniejsze, co tylko mogo mu si przytrafi.
DAVID. A co takiego przytrafio si Frankowi, Sally?
SALLY. Och, lepiej nie pytaj, David. Frank wdepn w takie gwno, z ktrego ju nigdy
si nie wygrzebie. Jest z nim po prostu le, David.
DAVID. Moe mog mu jako pomc, co si stao?
SALLY. A jak ty mu pomoesz, David, nie jeste przecie Jezusem Chrystusem, nie
potrafisz wskrzesza zmarych.
DAVID. Jakich zmarych, Sally, o kim ty mwisz?
SALLY. O Franku, David, a o kim jeszcze? Rozmawiamy przecie teraz o Franku, tak
czy nie?
Sally pociga duy yk whiskey.

DAVID. Przesta pi, Sally. Co si dzieje?

SALLY. Jeli wci jeszcze rozmawiamy o Franku, to musz podzieli si z tob pewn
now informacj. Chodzi o to, e twj przyjaciel Frank, nie yje.
DAVID. Co?!
SALLY. Tej nocy, twj przyjaciel Frank, przyszed do domu bardzo pno. I chocia
przyszed do domu bardzo pijany, postanowi mimo wszystko wypi sobie szklaneczk
tej przekltej whiskey. Frank postanowi wypi swj ostatni kontrolny yczek, jak on to
nazywa. Wzi szklank, wyj z barku butelk whiskey, nala sobie t swoj szklaneczk
i wypi. Wypi swj kontrolny yczek. Ale okazao si, David, e kto podsypa do
whiskey miertelnej trucizny. I p godziny po tym, jak Frank wypi swoj szklaneczk,
dosta drgawek, posza mu piana z ust, upad na podog, zacz si wi, jak w na
patelni i zaraz potem umar. Oto co si z nim stao, David. Nic dobrego, jak to si mwi.
Pauza. Sally pociga z butelki duy yk whiskey.

DAVID.O czym ty mwisz, Sally? Czy ty jeste zdrowa psychicznie?


SALLY. Nie. Oczywicie, e nie jestem zdrowa psychicznie, David. Jeli byabym
psychicznie zdrowa, to bym czego takiego nie zrobia, moesz mi wierzy. Zreszt, tego
wanie bdzie si trzyma w sdzie mj adwokat.
DAVID. Sally?!Chcesz powiedzie, e to wszystko jest prawda? Sally?! Otrua Franka?
Frank nie yje? Sally? Odpowiadaj! To nie jest art? Sally?
SALLY. To nie jest art, David. Cholera wie, co to takiego!
DAVID. Poczekaj, poczekaj, Sally! Wytumacz mi, co si stao? Gdzie jest Frank? Na ile
to wszystko, co teraz mwisz, jest na powanie?
SALLY. Nie mam pojcia gdzie jest teraz Frank, lepiej zapyta o to lamy Johna, to on jest
u nas specjalist od kolejnych wciele.
Sally pociga z butelki duy yk whiskey.

DAVID. Co tu si, do cholery dzieje, Sally?! Przesta pi, w tej chwili oddaj mi butelk.
David podchodzi do Sally, zabiera jej butelk.
SALLY. Nie bj si, ta whiskey nie jest zatruta, pij j od rana i wszystko ze mn w
absolutnym porzdku.
DAVID. Co ty bredzisz, Sally?! Czy ty naprawd zwariowaa? Sally, we si w gar.
Naprawd to zrobia? Popatrz mi w oczy i przesta si wygupia. Odpowiadaj,
naprawd to zrobia, Sally?
SALLY. Tak, zdaje si, e to zrobiam, David. To straszne, David! Co ja narobiam?!
Sama nie wiem jak to si stao. Umieram, David. Wydaje mi si, e naprawd trac
rozum. Zrobiam to, David. Zabiam go. Zabiam swojego ma. Zabiam Franka, David.
Pom mi, prosz ci, pom mi, David. Ja umieram, David. Franka ju nie ma,
wszystko przepado.
David podchodzi do Sally, siada obok niej. Sally wtula si w niego jak mae dziecko i pacze.
David siedzi, obejmujc Sally i on take zaczyna paka. Siedz tak we dwjk na kanapie i
pacz. 14.Scena.
Mieszkanie Elizabeth. Maleki pokoik i drzwi prowadzce do kuchni. Pokj przypomina
pracowni krawieck. Wszdzie porozrzucane skrawki tkanin, nitki, wstki, noyczki, itp. Przy
oknie stoi maszyna do szycia firmy Singer. Za maszyn siedzi Elizabeth i pracuje.

Dzwoni dzwonek.
Elizabeth wstaje, wychodzi z pokoju. Wraca razem z Davidem.

ELIZABETH. Przepraszam za baagan, pracuj w domu, dlatego moje mieszkanie jest


jednoczenie moj pracowni. Zdejmij paszcz i po na ku. We krzeso i usid
sobie tutaj, przy stole. Pjd i zrobi nam herbat.
DAVID. Frank umar dzisiaj w nocy. Zdaje si, e si znalicie.
ELIZABETH. Jak to umar? Przecie dopiero co widziaam go, zeszej nocy, by taki
wesoy? Co si stao?
DAVID. Doszo do nieszczliwego wypadku, otru si, ale nie z wasnej woli.
ELIZABETH. Jak to nie z wasnej woli. Zosta otruty?
DAVID. Widzisz, Elizabeth, nie mog ci teraz opowiada wszystkich szczegw.
Sprawa jest bardzo delikatna. Bdzie ledztwo. Bdzie proces. Po prostu na razie nie
mog za duo na ten temat mwi, a poza tym w ogle nie po to tutaj przyszedem.
ELIZABETH. Mj Boe! Frank by takim wesoym czowiekiem. By taki wraliwy i
wydaje mi si, e by bardzo oddanym przyjacielem i bardzo, bardzo ci kocha, David.
Tak mi przykro, e do tego doszo.
DAVID. Mnie te jest bardzo, bardzo al Franka. Bardzo go kochaem.. Ja
Przepraszam
David ukrywa twarz w doniach i pacze. Elizabeth podchodzi do Davida, gaszcze go po gowie.
David podnosi gow, wstaje. Elizabeth i David stoj naprzeciwko siebie. Elizabeth wyciga z
kieszeni chusteczk i wyciera Davidowi zy.

DAVID. Przyszedem, bo musz si czego od ciebie dowiedzie. Chc ci spyta o


Meryl. Spdzaycie ze sob duo czasu przed jej mierci, powiedz mi, czy Meryl
mwia ci, e czego jej brakowao w naszej relacji? Moe co jej si nie podobao?
Moe nie zaspokajaem jej potrzeb, jako mczyzna, albo moe skarya si na to, e nie
powicaem jej wystarczajco duo uwagi? Wszystko to jest teraz dla mnie bardzo
wane, dlatego prosz ci, eby niczego przede mn nie ukrywaa, nawet jeeli bdziesz
musiaa powiedzie mi co bardzo nieprzyjemnego.
ELIZABETH. Meryl bardzo ci kochaa i szanowaa, David. Bya ci bardzo wdziczna
za wszystko, co dla niej zrobie, za to jaki dla niej bye, za to jak ukadaa si wasza
relacja. Mwia o tobie zawsze z gbok mioci i z wdzicznoci.
DAVID. I to wszystko, co masz mi do powiedzenia?
Pauza.

ELIZABETH. A mog zada ci jedno pytanie, David?


DAVID. Pytanie?
ELIZABETH. Tak, jedno pytanie.
DAVID. Lubisz odpowiada pytaniem na pytanie?
ELIZABETH. Tak, ebym moga odpowiedzie, musz zapyta.
DAVID. No dobrze, pytaj.
ELIZABETH. Jak mylisz, David, do czego s sobie potrzebni mczyzna i kobieta, poza
robieniem dzieci? Albo lepiej zapytam ci inaczej, czy jest co jeszcze, co czy

mczyzn i kobiet w jedn cao, poza instynktem zachowawczym i potrzeb


rozmnaania si? Czy jest co jeszcze, co sprawia, e mczyzna i kobieta chc ze sob
by?
DAVID. Skd wiesz?
ELIZABETH. Co wiem, David?
DAVID. Skd wiesz, e mylaem ju o tym dzisiaj rano, czytasz w moich mylach?
ELIZABETH. Nie wiedziaam, e o tym mylae, David, po prostu pytam ci o to, o
czym rozmawiaymy z twoj on Meryl.
DAVID. A jeeli odpowiem ci teraz, e gwnym powodem, dla ktrego mczyzna i
kobieta yj ze sob, jest mio, to zapytasz mnie, czym jest mio, zgadza si?
ELIZABETH. Wyglda na to, e to ty czytasz w moich mylach, David.
DAVID. A wic, Meryl powiedziaa ci, e nie wiem, co to takiego mio, tak?
ELIZABETH. A co to takiego mio, David?
DAVID. Teraz wydaje mi si, e naprawd tego nie wiem.
ELIZABETH. I to bya jedyna rzecz, ktra tak bardzo niepokoia Meryl, za ycia.
Cierpiaa z powodu tego, e nie udao si wam razem dowiadczy na sobie siy
prawdziwej mioci.
DAVID. Czym w takim razie, jest mio?
ELIZABETH. Wydaje mi si, e mio midzy mczyzn i kobiet, to tylko drzwi,
przez ktre mona wej. Ale to, co najwaniejsze, znajduje si za tymi drzwiami.
Widzisz, kiedy mczyzna i kobieta yj ze sob tylko z powodu mioci do siebie
nawzajem, wczeniej czy pniej, tak czy inaczej, przychodzi kryzys i wwczas jedne
pary rozstaj si, a inne wchodz w bardziej formalny etap zwizku, ze wzgldu na
rodzin. Ale mao kto, wykorzystuje mio jako drzwi do zupenie nowej, nieskoczonej
przestrzeni. Najwaniejszy sekret mioci polega, wedug mnie na tym, e ona do niczego
si nie przywizuje, od niczego i od nikogo nie zaley. Mio, jest jak ocean, w ktrym
yj miliony stworze i wszystkie s tak samo zanurzone w wodach tego oceanu. Mio
nie jest przywizana do jednego przedmiotu, ona nie moe by tylko do jednego
czowieka, ona jest i do jednego i do wszystkich, i tutaj i wszdzie, i do kobiety i do
mczyzny i do caego wszechwiata jednoczenie.
DAVID. Nie da si kocha wszechwiata, Elizabeth. Takimi koncepcjami ludzie prbuj
najczciej usprawiedliwi swoj nieodpowiedzialno. atwo jest kocha wszechwiat,
a duo trudniej kocha jednego, konkretnego czowieka.
ELIZABETH. Kiedy kochasz, David, to takie pytania ju si nie pojawiaj. To pytanie
rodzi si tylko w tych, ktrzy nie dowiadczyli jeszcze caej siy i peni mioci. Kiedy
kochasz, David, wiat nie wydaje ci si ju duej czym oddzielnym od ciebie samego,
tylko ty wanie jeste tym wiatem. Prawdziwa mio, to ta, w ktrej nie ma ju
adnych podziaw, nie ma ju adnych przeciwiestw. To ju nie jest tak, e dwie osoby
kochaj si nawzajem, tylko cay wiat, cay wszechwiat przesiknity jest mioci.
Mio nie jest deniem, nie jest pragnieniem, by co posi, mio to przestrze, z
ktrej wszystko si skada. Mio to penia, to brak wymaga. Kiedy kochasz, nie
szukasz ju mioci, kiedy kochasz, nie pragniesz ju, eby to byo jeszcze silniejsze,
dlatego e, kiedy kochasz, stajesz si tym, co kochasz, stajesz si sam mioci. Ten, kto
kocha, ten jest mioci. Kocha, to znaczy by mioci i rozprzestrzenia si na

wszystko wok. Mio to znaczy przesta by czymkolwiek innym ni mio. Mio


to przestrze, w ktr wchodzisz i rozpuszczasz si w niej na zawsze. Mio jest tym, co
ci ze wszystkimi czy. Nie ma rodzajw mioci ani kategorii. Mio jest i w
mczyznach i w kobietach i w otaczajcej nas przyrodzie i w caym wszechwiecie.
Mio to wanie jest wszechwiat. Odkry w sobie mio, to znaczy odkry w sobie
wszechwiat, to znaczy sta si wszechwiatem. Mio to terytorium, na ktrym
wszyscy si znajdujemy, wszyscy jednoczenie i wszyscy razem. Mio to powietrze,
ktrym wszyscy oddychamy, mio to substancja, z ktrej wszyscy si skadamy.
Odkrywajc w sobie mio, odkrywamy te to, e ta sama mio jest we wszystkich
innych. We wszystkich, bez wyjtku, David. A jednak, mao komu udaje si to odczu. A
przecie tak naprawd, mczyzna i kobieta spotykaj si jedynie po to, eby na pocztku
dowiadczy mioci do siebie nawzajem, dowiadczy fascynacji, dowiadczy
podania, ale potem, pojawia si przed nimi szansa, eby pomaga sobie nawzajem,
coraz bardziej i bardziej otwiera si na siebie i na ten stan mioci, zanurzajc si w
niego coraz gbiej i gbiej, poszerzajc jego przestrze na tyle, na ile wystarcza im si i
wwczas ich mio moe przemieni si ze zwyczajnego przywizania w nadzwyczajnie
silne uczucie, ktre rozprzestrzeni si na wszystkich dookoa i zetrze granice ich
malekiego wiata, odkrywajc przed nimi zupenie inn rzeczywisto, zupenie inny,
nowy, poraajcy wiat nieskoczonej i wszechogarniajcej mioci. Mczyzna z
kobiet, spotykaj si nie po to, David, eby zaoy rodzin, tylko zakadaj rodzin po
to, eby pomaga sobie nawzajem odkry w sobie t zadziwiajc, bosk si
wszechwiatowej mioci i harmonii. Rodzina zakadana jest jedynie po to, eby w
jakim momencie przesta by rodzin, i przeistoczy si w kosmos. I moliwe, e moje
przemwienie wyda ci si zbyt patetyczne, ale ja naprawd tak myl, tak to czuj i chc
tak y. I twoja ona, mylaa dokadnie tak samo, te tak to czua, dlatego wanie
zaprzyjaniymy si, takie rozumienie wiata zbliyo nas do siebie, a do tego jeszcze to,
e ani jej ani mnie nie udao si tego jeszcze do tej pory zrealizowa. W moim
przypadku, dlatego e nie spotkaam jeszcze takiego mczyzny, ktry by mi pomg, a
w przypadku Meryl, dlatego e nie zaleao to jedynie od niej, tylko jeszcze od ciebie,
David.
DAVID. A wic to wszystko moja wina?
ELIZABETH. Nie sdz, eby naleao tutaj szuka winnych, David. I Meryl te nie
uwaaa, e problem ley w tobie. Maryl bardzo aowaa, e nie staa si dla ciebie tak
kobiet, ktra odkryaby przed tob t drog. Przecie istot kobiety, jej sensem, jej
przeznaczeniem, jest to, eby da mczynie moliwo, by odkry w sobie, ukryt
gdzie tam gboko odwag, ukryt gdzie tam gboko dobro, ukryt gdzie tam
gboko pewno siebie, ukryt gdzie tam gboko czuo, by odkry w sobie swoje
przeznaczenie. Kady ma przecie swoje przeznaczenie, David. Tylko nie kady wie, na
czym ono polega, dlatego yjemy chaotycznym yciem, liczc na fart, pokadajc
nadzieje w przypadku. A przecie, zna swoje przeznaczenie i poda za nim, to wanie

jest podstawowy sens caego naszego ycia. A kobieta, David, ma taki dar, by rozbudza
w mczynie ukryt w nim samym wiedz. Kobieta jest potrzebna mczynie po to, by
otworzy mu oczy na samego siebie, kobieta jest przecie zwierciadem, w ktrym
mczyzna widzi siebie takim, jakim powinien by, a nie takim, za jakiego przyzwyczai
si siebie uwaa. Dlatego mczyzna i kobieta s sobie potrzebni, eby si uzupeniali i
pomagali sobie i po swojej yciowej drodze. Oczywicie nie jest to droga dla kadego,
David. Bardzo wiele osb idzie po swojej drodze w pojedynk i w kocu osigaj swj
cel. Ale wybr drogi nie zaley od ciebie, David, on jest nam dany od urodzenia.
Niektrym od urodzenia sdzone jest by samemu i taka jest ich droga, a niektrym,
takim jak ty i Meryl, potrzebny jest kto drugi, aby poczy si z nim i pomaga sobie
nawzajem i. No i tak, David.
DAVID. Skd ty to wszystko wiesz, skd?
ELIZABETH. Od mojej mamy. Nauczya mnie tego, i jeszcze wielu innych rzeczy. Nie
yje ju, umara trzy lata temu na raka puc.
DAVID. A kim bya twoja mama?
ELIZABETH. Bya krawcow. I ja te, jak widzisz, zajmuj si tym samym.
DAVID. No, tak. A moja matka, do tej pory prbuje wpoi mi, e ycie jest nam dane
tylko raz, dlatego trzeba zdy jak najwicej sobie z niego wzi dla siebie, nie
ogldajc si na wszystkich pozostaych. y dla siebie, to w ogle credo i gwny
postulat moich rodzicw.
ELIZABETH. Nie kochasz swojej matki, David?
DAVID. Jeli mam by szczery, to nie mam za co jej kocha.
ELIZABETH. Kady czowiek powinien kocha swoj matk, chociaby tylko za to, e
jest jego matk. Nie wolno nie kocha swojej matki. Mczyzna, ktry nie kocha swojej
matki, staje si saby w rodku, traci wi ze swoj si i nawet jeeli z zewntrz wydaje
si silnym fizycznie i wadczym czowiekiem, to jego wi z wewntrzn si jest
przerwana. I taki mczyzna ju nigdy nie osignie harmonii z samym sob. A kobieta,
ktra nie kocha swojej matki, traci wi ze swoj kobiecoci i chocia z zewntrz moe
wydawa si atrakcyjna, to w takiej kobiecie ju nigdy nie przejawi si jej prawdziwe
pikno. Mamy obowizek kocha swoich rodzicw, jakimi by oni nie byli, David, dlatego
e nasi rodzice, to nasza wi z nasz prawdziw natur, a bez tej wizi, zamieniamy si
w pustych i bezmylnych ludzi.
Pauza. David uwanie patrzy na Elizabeth.

DAVID. Dziwne, mwisz takie proste rzeczy i wydaje mi si to teraz takie oczywiste.
Jednak, gdyby powiedziaa to wszystko w towarzystwie Franka i moich przyjaci,
wymialiby ci. I ja bym si do nich przyczy.
ELIZABETH. Ale ja nie powiedziaabym tego wszystkiego w towarzystwie twoich
przyjaci, dlatego, e wszystko to, o czym mwi, dotyczy tylko ciebie i mnie. I jeszcze
twojej ony Meryl. Dlatego e, chc ci powiedzie, David, e Meryl mylaa o wiecie w
bardzo podobny sposb, moe tak tego nie formuowaa, ale kiedy rozmawiaam z ni na
wszystkie te tematy, co chwil wybuchaa radoci, wanie dlatego, e jej take

wszystko to wydawao si bardzo bliskie i znajome.


DAVID. Dziwne, a ja nie rozmawiaem nigdy z Meryl w podobny sposb. W ogle nie
znaem jej z tej strony. Jakie to straszne, e byem taki nieuwany. Jakie to straszne, e
nie dalimy sobie wszystkiego tego, co moglibymy sobie da. Ale teraz nie da si ju
tego naprawi. Teraz jest ju za pno.
ELIZABETH. Wanie o to chodzi, e nie jest za pno, David. Przecie Meryl przysaa
mnie do ciebie wanie dlatego, e chciaa uczyni ci szczliwym. Bardzo chciaa,
ebym o wszystkim ci opowiedziaa, ebym pomoga ci dowiedzie si o sobie tego,
czego jeszcze nie wiesz. Meryl poprosia mnie, ebym zrobia to, czego nie udao si
zrobi jej. Zrobi to dla ciebie, a co najwaniejsze, David, zrobi to dla niej.
DAVID. Dla niej?
ELIZABETH. Tak, David, wanie dla niej. A konkretniej, dla was obojga. Dlatego e nic
si jeszcze nie skoczyo, wrcz odwrotnie, wszystko dopiero si zaczyna, wanie na
tym to wszystko polega, David.
DAVID. A moe to tylko takie marzenia o dobrym yciu, Elizabeth, i nic wicej?
ELIZABETH. Ale przecie pamitasz, David, e marzenia, to nasza praca, ktr bez
wzgldu na wszystko, powinnimy dobrze wykona.
David uwanie patrzy na Elizabeth. Stoj naprzeciwko siebie i patrz sobie w oczy.
15.Scena.
Areszt ledczy. Sala widze. W sali st i dwa krzesa. Na jednym krzele siedzi Betty. Ma
zapakane oczy, w doniach trzyma chusteczk do nosa. Drzwi do sali otwieraj si, wchodzi
straniczka, wprowadza Sally. Betty podnosi gow, patrzy na Sally. Sally podchodzi do stou,
siada na wolnym krzele. Policjantka zamyka drzwi, ale zostaje w rodku, stoi przy drzwiach,
obserwuje Betty i Sally.
BETTY. Cze, Sally, przyszam tylko na...

SALLY. Rozumiem, Betty, tam na wolnoci, zawsze brakuje czasu, a tutaj,


wrcz odwrotnie...
STRANICZKA. Wasz czas widzenia, to tylko dziesi minut, wic radz si
popieszy.
BETTY. Przyszam ci powiedzie, e bardzo auj...
SALLY. Dzikuj, e mnie odwiedzia, Betty. Wszyscy pozostali przyjaciele Franka
odwrcili si ode mnie, poza Davidem, oczywicie, dlatego e David...
BETTY. Powinnam powiedzie ci, co czuj, Sally...
SALLY. Zdaje si, e zrobiam co okropnego, Betty...
BETTY. Ale ja przyszam , eby ci powiedzie, e to wszystko moja wina, Sally...
SALLY. Dopuciam si okropnego czynu, przekroczyam granic, ktrej nie wolno
przekracza, Betty...
BETTY. To wszystko przeze mnie, Sally, to ja doprowadziam ci do tego stanu. To przez
moje rozwize ycie. Na twoich oczach...
SALLY. Straciam kontrol, przestaam by czowiekiem, Betty...
BETTY. Na twoich oczach, prowadzilimy z Frankiem rozpustne ycie, sprawialimy ci
straszny bl i nie wytrzymaa tego, Sally...

SALLY. I nie wytrzamaam, Betty, i zrobiam to...


BETTY. Dlatego e, razem z Frankiem doprowadzilimy ci do takiego stanu, e ycie
stao si to dla ciebie nieznone, Sally...
SALLY. Zaczam odczuwa nieznony bl, i utraciam swoje ludzkie oblicze, Betty,
zamieniam si w najprawdziwsze zwierz...
BETTY. I win za to ponosimy my z Frankiem. Nasze niemoralne zachowanie...
SALLY. To potwornie bolao, patrze jak Frank spada w przepa, i w aden sposb nie
mog mu pomc...
BETTY. Lecielimy w przepa, Sally, i to ja pierwsza zrobiam ten krok, to
ja pierwsza polizgnam si, ja pierwsza straciam rwnowag, ja pierwsza
upadam i pocignam za sob Franka, to wszystko moja wina, Sally, i
przyszam, eby ci to powiedzie...
SALLY. Nie mw tak, Betty. Nie ma sensu bra na siebie tego, co nie jest
twoj win, moja droga. Jeste kobiet i masz prawo do mioci, do tego by
by obdarzan uwag przez mczyzn, ktrego kochasz...
BETTY. Powinnam bya by bardziej uwana, Sally, powinnam bya zorientowa si, e
moja rozwizo sprawia drugiej osobie bl, sprawia bl tobie, Sally...
SALLY. Ty po prostu kochaa mczyzn, Betty, i nie ma w tym Twojej winy, po prostu
zaofiarowaa swoj mio mczynie, ktry potrzebowa mioci, mczynie, ktry
odczuwa silny brak mioci, mczynie, ktry szuka mioci i nie mg jej znale,
dlatego e ja nie potrafiam da mu tego, czego chcia, nie potrafiam da mu tej mioci,
ktrej szuka, nie potrafiam da mu rodziny, nie potrafiam da mu dziecka, o ktrym tak
marzy, a ty to zrobia, kochanie, i on to poczu, zaczo go cign do tego, o czym tak
marzy. To nie twoja wina Betty, zachowaa si jak normalna kobieta. Nosisz w sobie
jego dziecko, Betty. Dziecko Franka, o ktrym tak marzy, a ja...
BETTY. Boe mj, to ja jestem wszystkiemu winna, Sally...
SALLY. Nie, Betty...
BETTY. Tak, Sally
SALLY. Nie, to ja jestem wszystkiemu winna Betty...
BETTY. Nie, to moja wina Sally...
SALLY. Nie
BETTY. Nie
SALLY. Nie
BETTY. Nie
SALLY. Nie
BETTY. Nie
SALLY. Nie
BETTY. Nie...
STRANICZKA. Przepraszam, e wtrcam si do waszej rozmowy, ladies, ale
dlaczego, do cholery, nie przyjdzie wam do gowy, e by moe win za ca t
histori ponosi kto inny?! Ruszcie mzgami, ladies, by moe istnieje kto, kto
naprawd jest temu wszystkiemu winien?
BETTY I SALLY JEDNOCZENIE. Kto?

STRANICZKA. Jak to kto? Wszystkiemu winne s "pieprzone okolicznoci",


oczywicie. Czy nie maj one wadzy nad wszystkim, co si nam przydarza?
Wybaczcie mi moj szczero, ale skoro ju rozmawiamy ze sob tak otwarcie,
to powiem wam wszystko, co myl. Pracuj w tym zakadzie od wielu, wielu
lat, i przez ten czas zdarzyo mi si obserwowa setki historii takich, jak wasza. I
wiecie co wam powiem, moje kochane? Nikt z tych, ktrzy tu trafiali, nikt nie
chcia zrobi tego, co zrobi. Nikt. Wszyscy trafiacie tutaj w wyniku takich albo
innych "pieprzonych okolicznoci" . "Pieprzone okolicznoci", mam nadziej, e
rozumiecie, co mam na myli?
SALLY I BETTY JEDNOCZENIE. Nie.
STRANICZKA. Mwi o " pieprzonych okolicznociach", moje kochane.
Dlatego przestacie si obwinia, zaufajcie mojemu dowiadczeniu, widziaam
setki takich jak wy i wiem, o czym mwi. I gdybycie chciay dowiedzie si
na ten temat czego wicej, nastpnym razem mogabym opowiedzie wam o
tym wszystkim duo, duo interesujcych rzeczy, ale teraz, niestety, czas
przeznaczony na widzenie min, musicie si poegna, ladies. Osadzona Sally
Thomson, prosz wsta i podej do drzwi...
Sally wstaje.
SALLY. egnaj, Betty. Przyjd do mnie jeszcze kiedy, jeeli oczywicie sdzia

nie skae mnie na krzeso elektryczne.


BETTY. Sally, przyszam, eby ci powiedzie...
SALLY. Dzikuj, e przysza mnie wesprze, po rozmowie z tob, naprawd, zrobio
mi si lej.
BETTY. Ale ja nie po to przyszam, Sally...
STRANICZKA. Czas widzenia min. Osadzona Sally Thomson, prosz podej do
drzwi.
BETTY. Frank wszystkich oszuka, Sally. Nie jestem w ciy i nie spodziewam si jego
dziecka. Frank powiedzia to tylko po to, eby ci dokuczy.
SALLY. Co?! Co ty powiedziaa?!
STRANICZKA. Osadzona Sally Thomson, prosz stan twarz do ciany,
rce za gow.
SALLY. No, powtrz, co powiedziaa, ty poda dziwko?
BETTY. Wybacz nam Sally, to my z Frankiem doprowadzilimy ci...
SALLY. Betty! Ach, ty przeklta winio! Betty! Ja ci przecie zaraz zadusz
tutaj wasnymi rkami! Ty ndzna, wstrtna suko!
Sally rzuca si na Betty, a straniczka prbuje j powstrzyma.

STRANICZKA. Osadzona Sally Thomson, prosz natychmiast przesta, w przeciwnym


razie bd zmuszona uy siy. Licz do trzech. Raz...
SALLY. Wyrw ci wszystkie wosy z tej twojej ndznej gowy! Pucie mnie, musz
wysa t pod kurewk tam, gdzie wysaam jej odraajcego kochanka Franka!
STRANICZKA. Dwa
Straniczka przytrzymuje Sally. Betty ze strachu chowa si w kt sali. Sally
bezskutecznie prbuje wyrwa si straniczce.
BETTY. Sally, uspokj si! Musisz si uspokoi, prosz ci!
SALLY. Zaraz ci dorw, ty obmierza kurewko. Zaraz wydubi ci oczy i zmasakruj ci
twarz. Pucie mnie do niej. Ta szmata zniszczya cae moje ycie. Musz j zabi.
Pucie mnie do niej!
STRANICZKA. rzy.
Straniczka uderza Sally kantem doni w szyj. Sally pada na ziemi.
STRANICZKA. No wanie. Zostaam zmuszona do zrobienia czego, czego nie
chciaam. Nie chciaam tego robi, ale okolicznoci zmusiy mnie do uycia siy. ...
Pieprzone okolicznoci zmusiy mnie, do zrobienia tego. To one s wszystkiemu
winne. ... Wszystkiemu i zawsze winne s pieprzone okolicznoci.
Scena. 16
Sala, w ktrej odbywa si stypa po Franku. W sali tum ludzi. Wszyscy ubrani na czarno. W gbi
sali na podwyszeniu stoi portret Franka. Sala udekorowana stosownie do uroczystoci, peno
czarnych tasiemek i innych symboli aoby. Ludzie uczestniczcy w stypie, to klasa wysza.
Wrd nich nasi bohaterowie: Maximilian, lama John, Betty, Teddy, Elizabeth i David. Brakuje
tylko Sally.
Teddy z kieliszkiem w doni wygasza sowo poegnalne. Teddy jest pijany bardziej ni
pozwalaj na to ramy przyzwoitoci, ale trzyma si pewnie na nogach.

TEDDY. Drodzy przyjaciele. Kiedy byem dzisiaj w krematorium i patrzyem na to, jak
mj najbliszy przyjaciel Frank, zamienia si w garstk popiou, staem i mylaem sobie
gdzie jest teraz Frank? Czym jest teraz Frank? Czy ta garstka popiou, to wanie jest
mj najlepszy przyjaciel Frank? Co to takiego - Frank czy to ju tylko imi? Tylko
pami? Gdzie jeste, Frank? Gdzie ty teraz jeste Frank, przyjacielu?
Pauza. Teddy ociera zy.

TEDDY. Nie atwo byo mi przyj do wiadomoci, e mojego najbliszego przyjaciela


ju nie ma. Ale wedug nauk buddyjskich, a wszyscy wiemy, e Frank by
zdeklarowanym buddyst, no wic, wedug nauk buddyjskich, po mierci wiadomo
jeszcze przez czterdzieci dziewi dni przebywa w stanie, ktry nazywa si bardo. To
stan przejciowy pomidzy mierci, a nowymi narodzinami. I wedug nauk buddyjskich,
przez kilka pierwszych dni po mierci, wiadomo znajduje si gdzie w pobliu swoich
bliskich, co oznacza, e wiadomo Franka, jest teraz z nami, Frank jest teraz tutaj, z
nami, syszy te moje sowa, ktre do niego kieruj.
Pauza. Teddy ociera zy.

TEDDY. Zwracam si do ciebie, Frank. Wiem, e mnie teraz syszysz i dlatego chc ci
powiedzie jedn bardzo wan rzecz. Pamitasz, jak wiele lat temu, kiedy zastaem ci
w ku z moj on, Sally, pamitasz, jak powiedziaem ci wtedy nic dobrego z tego
nie wyniknie, Frank? A ty mi wtedy odpowiedziae, daj spokj, Teddy, bd mczyzn,
ostatecznie, wszystko bdzie dobrze. Tak powiedziae, Frank. I chc ci teraz zapyta,
przyjacielu, no i co w tym widzisz dobrego? Odpowiedz mi, co w tym jest dobrego,
Frank? Widzisz, nie moesz mi odpowiedzie, mj drogi, a wiesz dlaczego nie moesz
mi odpowiedzie, przyjacielu? Dlatego, e nie masz ust, do diaba! Przecie ty po prostu
nie masz ust, Frank. Nie masz ust i nie masz swojego ciaa. Nie masz czym
odpowiedzie, stary. Nie masz na czym chodzi, bo nie masz ng, nie masz te rk, nie
masz swojego przekltego jzyka, eby mi si odci. Tak wic nic dobrego z tego nie
wynikno, Frank. Nic dobrego, Frank, tak jak ci uprzedzaem, tego dnia, kiedy odbie
mi moj on, ty parszywa winio, moj on, ktra bdzie siedziaa teraz w wizieniu za
to, e pozbawia ci twojego cholernego ciaa i twojego przekltego jzyka. Tak wic,
sam widzisz, e nic dobrego z tego nie wynikno, Frank. Nic dobrego, przyjacielu!
BETTY. Teddy, przesta, zatrzymaj si, prosz ci.
TEDDY. Ju dawno si zatrzymaem Betty. Stoj przecie. O, prosz, widzicie, stoj tu
sobie na swoich wasnych nogach, wymachuj swoimi wasnymi rkami i strzpi swj
wasny jzyk. I wszystko jest u mnie w porzdku, pomijajc pewne nieprzyjemnoci,
ktre przytrafiy si mojemu najlepszemu przyjacielowi i jego onie, ktra kiedy bya
moj on. Wszystko jest u mnie w porzdku. Wszystko w porzdku. Czego nie da si
powiedzie o Franku. Skoczyem swoje wystpienie. Wybaczcie.
Teddy wychodzi, zapada grobowa cisza. Przez kilka chwil utrzymuje si zowrbna cisza. Po
czym znowu robi si gono, wszyscy obecni zaczynaj z oywieniem komentowa to, co si
wydarzyo.
17. Scena.
Sala, w ktrej odbywa si stypa po Franku. Obecni s wszyscy ci, co w poprzedniej scenie.
Ludzie przechadzaj si z kieliszkami w doniach, rozmawiaj o czym jest gono.
Na proscenium wychodz Maximilian i lama John.

MAXIMILIAN. Posuchaj, John. Dzisiaj znowu ni mi si Frank, ale tym razem nie by
martwy, tylko ywy. Mia nawet na sobie t swoj brzow marynark, ze specjalnie
naszytymi atami na okciach. I znowu zacz ze mn rozmawia na ten sam temat, John.
Tylko tym razem da naszemu zwizkowi swoje bogosawiestwo. Powiedzia, e tak jak
Chrystus zaakceptowa w swoim kociele zwizki jednopciowe, pozwalajc ksiom, w
niektrych krajach, udziela lubu homoseksualistom, tak i Budda sta si teraz
sprzymierzecem jednopciowej mioci. yjcie sobie, jak chcecie powiedzia mi Frank
tylko dzieci nie jedzcie i przyrody nie zanieczyszczajcie.
LAMA JOHN. To dobry znak, Maxi. To bardzo dobry znak.

17.Scena.
Sala, w ktrej odbywa si stypa po Franku. Obecni s wszyscy ci, co w poprzedniej scenie.
Ludzie przechadzaj si z kieliszkami w doniach, rozmawiaj o czym jest gono.
Na proscenium wychodz David i Elizabeth.

ELIZABETH. Jak si czujesz, David?


DAVID. Wiesz, czuj si bardzo dziwnie, Elizabeth. Bardzo, bardzo dziwnie. Z jednej
strony czuj niewiarygodny bl po stracie Franka, nie mog przyzwyczai si do myli,
e ju go nie ma. Bd za nim bardzo tskni. Naprawd go kochaem, i wiem, e on te
mnie kocha i zawsze chcia mi pomaga. I jest teraz we mnie cay ten smutek, ale z
drugiej strony, wstyd mi si do tego przyzna, Elizabeth, ale pierwszy raz w yciu czuj
si naprawd dobrze. Dzisiaj rano obudziem si i nagle bardzo jasno poczuem, e mam
teraz trzydzieci pi lat. e jestem peen si. e mam prac, ktr kocham, e jest we
mnie mio do mojej ony Meryl. Nie ma ze mn Meryl, ale jest za to jakie tak
niewyobraalne, przepikne uczucie do niej, ktrym przesiknita jest kada sekunda
mojego ycia. To takie dziwne, e wczeniej tego nie zauwaaem?! Nawet kiedy Meryl
jeszcze przy mnie bya , nie byo midzy nami takiej bliskoci, jak teraz. Nie wiem, co si
stao, ale chyba po prostu daem jej swobod, pozwoliem jej umrze. I niezalenie od
tego jak smutno by to nie brzmiao, to wanie pozwalajc jej odej, nagle, odzyskaem
j na nowo, tylko tym razem tak naprawd, tym razem odzyskaem j na zawsze.
Pozwoliem jej odej i dziki temu, pozostanie teraz ze mn na zawsze i nie musz ju
za wszelk cen zatrzymywa jej przy sobie i cierpie z powodu tego, e jej nie ma.
Poczuem tak ulg, jakby spad mi z barkw tysiczno tonowy ciar. Tego po prostu nie
da si opisa sowami. Wrciem do ycia. Od dzisiejszego dnia, znowu zaczem y. I
chc ci powiedzie, e to wszystko dziki tobie, Elizabeth.
ELIZABETH. Wszystko to dziki Meryl.
DAVID. Tak, tak, oczywicie. Ale to wanie tobie udao si przedosta do mojego
wntrza i wypuci na wolno moj dusz. Jestem ci bardzo wdziczny, Elizabeth. I
czuj si bardzo szczliwy, e mam teraz tak moliwo, eby z tob przebywa,
przychodzi do ciebie, rozmawia z tob o wanych, najwaniejszych rzeczach na
wiecie.
ELIZABETH. Bardzo jest mi mio, David. Dzikuj ci. Ja te jestem bardzo szczliwa,
e jest ci lepiej. I ciesz si, e moglimy si pozna, ale niestety, jutro wyjedam z tego
miasta.
DAVID. Co?!
ELIZABETH. Zrobiam wszystko, o co poprosia mnie twoja ona, a teraz musz jecha.
Mam swoje ycie, David. Moja praca zostaa zakoczona.
DAVID. Praca? Dlaczego uywasz tego strasznego sowa, Elizabeth? Nie chcesz przecie
powiedzie, e to bya tylko i wycznie praca?
ELIZABETH. To jest moja praca, David. Tylko to praca, w ktr wkadam cae swoje
serce. To to, co odczuwam jako swoje powoanie. Pamitasz, rozmawialimy o tym, e
kady powinien znale w tym yciu swoje przeznaczenie? To jest wanie moje
przeznaczenie. Dlatego bdziemy musieli si dzisiaj poegna, David, ale moliwe, e
jeszcze kiedy si spotkamy i porozmawiamy o czym wanym.
DAVID. Po co mi to powiedziaa, Elizabeth? Teraz caa ta iluzja zostaa rozbita. Po co to

zrobia, Elizabeth?
ELIZABETH. To nie jest iluzja, David. To, o czym rozmawialimy i to, jak to na ciebie
podziaao, to nie jest iluzja. I twoja mio do Meryl, to te nie jest iluzja, David. I to, e
mio daje ci energi, eby y peni ycia, to rzeczywicie tak jest. I to, e
przeznaczeniem kobiety jest dawa mczynie si i pomaga mu odkrywa w sobie
samym swoje przeznaczenie, wszystko to jest wanie rzeczywisto, David. Bardzo si
ciesz, e potrafiam ci pomc i jestem ci wdziczna za to, e ty potrafie pomc mnie,
David, dlatego e przebywajc z tob, te si czego nauczyam, na przykad tego, e bez
mioci do czowieka, nie da si tak naprawd mu pomc. Zrozumiaam, e po to, eby
pomaga, trzeba kocha, David. Kocham ci. Ale nie jestemy dla siebie stworzeni. Nie
nadaj si do zakadania rodziny, David, w tym celu musisz znale sobie kogo innego.
Moja droga jest zupenie inna, dlatego wyjedam, David. Ciesz si, e ci poznaam.
Jeste wspaniaym czowiekiem i zasugujesz na to, eby twoje ycie na tej ziemi byo
wielowymiarowe. Do widzenia.
Elizabeth podchodzi do Davida. Cauje go w policzek, odwraca si i wychodzi. David stoi bez
ruchu. Nastpuje scena taca. Wszyscy obecni na stypie, oprcz Davida, wykonuj wsplny
taniec. To taniec w stylu tych, ktre zawsze wykonywane s pod koniec w musicalach. Wszyscy
wykonuj wsplny taniec i tylko David wolno mija taczcych. Jest pogrony w swoich
mylach. David schodzi ze sceny. Taniec zblia si do logicznego zakoczenia, aktorzy wykonuj
ostatnie figury i oni take schodz ze sceny.

18. Scena.
Mieszkanie Davida. W pokoju znajduj si David i Meryl.

DAVID. Meryl?
MERYL. Tak, David?
DAVID. Jeste tutaj ze mn, Meryl?
MERYL. Zawsze z tob jestem, kiedy tylko o mnie mylisz, przecie wiesz?
DAVID. Opowiedz mi co wesoego. Opowiedz mi jaki dowcip, ebymy mogli si
razem pomia, tak jak to robilimy dawniej, kiedy jeszcze ya, pamitasz?
MERYL. Oczywicie, e pamitam, jak mialimy si, kochanie. Zaraz, daj mi si chwil
zastanowi, moliwe, e Poczekaj chwil, David, musz si skoncentrowa.
Pauza. Meryl zakrywa twarz domi, David siedzi nieruchomo, patrzy przed siebie. Mija
kilka chwil, w kocu, Meryl odsania twarz.
MERYL. Wielka, tusta, brudna, po prostu ogromna, straszna, mierdzca, agresywna,
niewyyta seksualnie mapa wchodzi do sklepu z zabawkami, opiera si o lad i pyta
sprzedawcy, takim obrzydliwym, zachrypnitym gosem, - ej, masz u siebie w sklepie
wielk krawieck ig? Sprzedawca na widok takiej mapy ze strachu o mao co nie
nawali w spodnie i mimo e nie mia igy, to jednak ba si, tak od razu, powiedzie
mapie "nie", i pyta, a po co pani wielka iga, Misses?A mapa mu na to, obrzydliwym,

strasznym gosem, eby wycign drzazg z mojego ogromnego, dugiego, tustego,


wochatego, sprystego, misistego... palca? Ha, ha, ha.
DAVID. O, Boe, Meryl! Przecie to jest dowcip dla dzieci!
MERYL. Sam mi go opowiedziae, kochanie.
DAVID. Tak, faktycznie! To ja opowiedziaem ci ten gupi dowcip i chyba naprawd si
wtedy mialimy.
MERYL. Tak, mialimy si, i nie tylko to, kochanie.
DAVID. Tak? A co jeszcze robilimy, powiesz mi?
David podchodzi do Meryl i obejmuje j w talii.
MERYL. Jeszcze?! No c, wiele rzeczy wtedy robilimy, David.
David przyciga do siebie Meryl.

DAVID. Na przykad?
MERYL. Na przykad, caowalimy si.
DAVID. O tak?
David delikatnie cauje Meryl w usta, krtkim pocaunkiem i patrzy jej w oczy.

MERYL. Tak, zdaje si, e tak, kochanie.


Meryl i David cz si w dugim pocaunku.

KURTYNA

You might also like