Professional Documents
Culture Documents
OKO WIATA
Tom 1
Dla Harriet
Serca mego serca
wiata mego ycia
Na zawsze
PROLOG
GRA SMOKA
Paac dra jeszcze co jaki czas na wspomnienie dudnicej ziemi i jcza,
jakby przeczc temu, co ju si stao. Tumany kurzu, wci unoszce si w
powietrzu, poyskiway w smugach soca przesczajcych si przez szczeliny w murach. lady ognia szpeciy ciany, podogi i sufity, a rozlege czarne plamy
naznaczyy nabrzmiae pcherzami farby zoce, jasnych niegdy freskw. Sadza
pokrywaa rozpadajce si fryzy ludzi i zwierzt, ktre zdaway si oywa, zanim
szalestwo ucicho. Wszdzie leeli martwi - mczyni, kobiety i dzieci - podczas
daremnej
ucieczki
powaleni
piorunami,
ktre
rozbyskiway
we
wszystkich
- Kiedy zwano mnie Elan Morin Tedronai, teraz jednak... - Zdrajca Nadziei wyszepta Lews Therin. Pami zawirowaa, ale on odwrci gow, nie chcc stawi
jej czoa.
- A wic jednak co pamitasz. Tak, Zdrajca Nadziei. Nazwali mnie tak ludzie,
podobnie jak ciebie nazwali Smokiem, ale w odrnieniu od ciebie, ja przyjem swe
imi. Nadali mi je po to, aby mi urga, ale zmusz ich, by na dwik mego imienia
klkali i wielbili je. A co ty zrobisz ze swym imieniem? Od dzi bd ci zwali Zabjc
Rodu. I c z tym poczniesz?
Lews Therin potoczy niezadowolonym spojrzeniem po zrujnowanej sali.
- Ilyena powinna tu by, eby zaofiarowa ci gocinne przywitanie - mrukn w
roztargnieniu, po czym podnis gos. - Ilyeno, gdzie jeste?
Lews Therin ostronie uoy Ilyen, delikatnie gadzi palcami jej wosy. Gdy
wstawa, zy przepeniay mu oczy, ale jego gos by niczym lodowate elazo.
- Za to wszystko, co uczynie, nie moe by przebaczenia, Zdrajco, ale za
mier Ilyeny zniszcz ci tak, e nie naprawi tego nawet twj wadca. Gotuj si na...
- Ty gupcze, przypomnij sobie! Przypomnij sobie swj daremny atak na
Wielkiego Wadc Ciemnoci! Przypomnij sobie jego przeciwuderzenie! Przypomnij
sobie! W tej chwili Stu Towarzyszy rozdziera wiat na strzpy i codziennie przystpuje do nich kolejnych stu ludzi. Czyja to do zabia Ilyen Zotowos, Zabjco
Rodu? Nie moja. Nie moja. Czyja to do zdawia wszelki ywot, w ktrym pyna
choby kropla twej krwi, wszystkich ktrzy ci kochali, wszystkich ktrych ty kochae? Nie moja, Zabjco Rodu. Przypomnij sobie i poznaj cen oporu wobec
Shai'tana!
Nage strumienie potu wyobiy lady w kurzu i brudzie pokrywajcym twarz
Lewsa Therina. Przypomnia sobie, wspomnieniem zamglonym niczym sen o nie,
lecz wiedzia, e to wszystko prawda.
Jego wycie odbio si od murw - skowyt czowieka, ktry odkry, e sam
potpi sw dusz. Chwyci si za gow, jakby chcia oderwa oczy od widoku tego,
co uczyni. Gdzie nie spojrza, wszdzie jego wzrok napotyka zmarych, porozrywanych, poamanych, do poowy pochonitych przez kamienie. Wszdzie widzia
pozbawione ycia twarze, ktre zna, twarze ktre kocha. Starzy sucy, przyjaciele
z dziecistwa i wierni towarzysze dugich lat walki. I jego dzieci. Jego synowie i crki
porozrzucani jak poamane lalki - na zawsze ucicha zabawa. Wszyscy pomordowani
z jego rki. Twarze dzieci oskaray go, lepe oczy pytay daremnie, a zy nie byy
adn odpowiedzi. miech Zdrajcy chosta go, zagusza jki. Nie mg znie tych
twarzy, tego blu. Nie mg tu zosta ani chwili duej: Desperacko sign do
Prawdziwego rda, do splugawionego Saidina i rozpocz Przeniesienie.
Otaczajca go kraina bya jednostajna i pusta. Nie opodal pyna rzeka,
prosta i szeroka, ale czu, e w promieniu stu mil nie ma adnych ludzi. By samotny,
tak samotny jak czowiek, ktry jeszcze yje, ale nie moe uciec przed wspomnieniami. Tamte oczy cigay go po bezkresnych jaskiniach myli. Nie mg si przed
nimi schowa. Przed oczyma swych dzieci. Przed oczyma Ilyeny. Kiedy zwrci twarz
ku niebu, na policzkach byszczay mu zy.
- Przebacz mi, wiatoci!
Nie wierzy, e przebaczenie moe mu by dane. Nie za to, co uczyni. Ale i
tak krzycza w stron nieba, baga, nie spodziewajc si, e otrzyma to, o co baga.
- wiatoci, przebacz mi!
Nadal dotyka Saidina, mskiej poowy mocy, ktra kierowaa wiatem, ktra
obracaa Koo Czasu. Czu oleist plam, zanieczyszczajc jego powierzchni,
plam kontrataku Cienia, plam, ktra oznaczaa zgub wiata. Wierzy bowiem
niegdy w swej dumie, e ludzie potrafi dorwna Stwrcy, e potrafi naprawi to,
co Stwrca wykona, a oni zniszczyli. Tak nakazywaa mu wierzy duma.
Czerpa coraz gbiej z Prawdziwego rda, coraz to gbiej, jak czowiek
umierajcy z pragnienia. Szybko nabra wicej Jedynej Mocy, szybciej nili by w
stanie przenie, nie bdc wspomagany. Czu jak pali go skra. Napity, wyta
si, by zaczerpn jeszcze wicej, prbowa wyczerpa wszystko.
- wiatoci, przebacz mi! Ilyeno!
Powietrze stao si ogniem, ogie ciekym wiatem. Piorun, ktry uderzy z
niebios, osmaliby i olepi kade oko, prbujce na niego spojrze. Nadszed z nieba
i przepaliwszy na wskro Lewsa Therina dowierci si do wntrznoci ziemi. Od jego
dotknicia paroway kamienie. Raona ziemia trzsa si i draa jak ywe stworzenia
w agonii. Byszczca prga czya j z niebem tylko przez czas jednego uderzenia
serca, lecz kiedy ju znikna, ziemia wci jeszcze falowaa niczym wzburzone
morze.
Pana witu chroni nas przed Ciemnoci, a jego wielki miecz sprawiedliwoci niechaj
nas broni. Daj Smokowi wdrowa znw na wichrach czasu."
(z: Charal Drianaan te Calamon, Cykl Smoka. Autor nieznany, Czwarty Wiek)
ROZDZIA 1
PUSTA DROGA
Koo Czasu obraca si, a Wieki nadchodz i mijaj pozostawiajc
wspomnienia, ktre staj si legend. Legenda staje si mitem, a nawet mit jest ju
dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, ktry go zrodzi. W jednym z
Wiekw, zwanym przez niektrych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, ktry dopiero
nadejdzie, Wiekiem dawno ju minionym, w Grach Mgy podnis si wiatr. Wiatr ten
nie by prawdziwym pocztkiem. Nie istniej ani pocztki, ani zakoczenia w
obrotach Koa Czasu. Niemniej by to jaki pocztek.
Zrodzony pod wiecznie zachmurzonymi szczytami, ktre naday grom ich
nazw, wiatr ten wia na wschd, poprzez Piaskowe Wzgrza, niegdy - przed
Pkniciem wiata stanowice wybrzea wielkiego oceanu. Przedar si do Dwch
Rzek, do gstego lasu, zwanego Lasem Zachodnim, i uderzy w dwch ludzi idcych
przy konnym wozie po usianym kamieniami trakcie, zwanym Drog Kamienioomu.
Pomimo e wiosna powinna bya nadej dobry miesic wczeniej, wiatr nis z sob
lodowaty chd, jakby wypowiadajc sw tsknot za niegiem. Rand al'Thor czu,
jak gwatowne podmuchy na przemian to przylepiaj mu paszcz do plecw, opltujc
jego nogi wenian materi ziemistego koloru, to rozdymaj go z tyu. aowa, e
paszcz nie jest grubszy, albo e nie woy przynajmniej dodatkowej koszuli. Przez
cay czas zmaga si z okryciem, ktre wci zaczepiao o koczan koyszcy si u
jego biodra. Jednak przytrzymywanie jedn rk nie zdawao si na wiele, a w
drugiej nis gotowy do wystrzelenia uk, ze strza nasadzon na ciciw.
Kiedy szczeglnie silny podmuch wyrwa mu poy paszcza z doni, spojrza
przelotnie na Tama, idcego u drugiego boku zmierzwionej, brzowej klaczy. Byo
mu troch gupio, e rozprasza lk, jak may chopiec popatrujcy stale na swoich rodzicw, ale by to jeden z tych dni, gdy wszystko zdaje si potgowa niepewno. W
chwilach przerwy, midzy gwatownymi porywami wichury, wycie wiatru zamierao i
wwczas, w ciszy ciko zalegajcej ziemi, gono rozbrzmiewao mikkie
skrzypienie osi.
W lesie nie pieway ptaki, wiewirki nie skakay po gaziach. Rand nawet
specjalnie si ich nie spodziewa, nie tej wiosny.
Tylko te drzewa, ktre jesieni nie zrzuciy lici lub igie, miay na sobie co
zielonego. Spltane krzewy zeszorocznych jeyn rozpostary brzow sie na ysych
gazach u ich stp. Rzadkie poszycie lene tworzyy gwnie kolczaste chwasty,
pokrzywy i bielu, pozostawiajcy obrzydliwy zapach na butach nierozwanego
wdrowca. W miejscach gdzie gste kpy drzew rzucay gboki cie, ziemi nadal
zalegay biae achy niegu. W koronach drzew wiecio wprawdzie soce, ale jego
blask skrzy si mtnie, przemieszany z cieniem. Promienie nie niosy ze sob ani
ycia, ani ciepa. By to niefortunny poranek, stworzony dla nieprzyjemnych myli.
Rand machinalnie dotkn nacicia na strzale, w kadej chwili gotw
przycign j do policzka jednym gadkim ruchem, tak jak uczy go Tam. Zima
wystarczajco daa si we znaki na farmach, gorszej nie pamitali nawet najstarsi
ludzie, ale w grach, z pewnoci, bya jeszcze ostrzejsza, co mona byo osdzi po
ilociach wilkw, ktre zagnaa do Dwu Rzek. Wilki napaday na owczarnie i rozbijay
ciany obr, by dopa byda i koni. Owce przycigay te niedwiedzie, a przecie
niedwiedzia nie widywano tu ju od lat. Pozostawanie poza domem po zmierzchu
nie byo bezpieczne. Ludzie stawali si upem drapienikw rwnie czsto jak owce, i
to niekoniecznie po zachodzie soca.
Tam stawia miarowe kroki przy drugim boku Beli, podpierajc si wczni i
ignorujc wiatr, na ktrym jego brzowy' paszcz opota jak sztandar. Od czasu do
czasu dotyka lekko boku klaczy, przypominajc jej, e trzeba i naprzd. Ze sw
obszern
klatk
piersiow
szerok
twarz
stanowi
podpor
chwiejnej
rzeczywistoci tego poranka, trwajc w niej jak kamie porodku bezadnego snu.
Jego ogorzae od soca policzki mogy by pomarszczone, a jego wosy mie
jedynie odrobin czerni pord siwizny, ale mia w sobie t stao, ktra nie pozwala
poddawa si powodziom. Teraz beznamitnie maszerowa drog. Mog sobie by i
wilki, i niedwiedzie zdawaa si mwi jego posta - winien wystrzega si ich
czowiek, ktry hoduje owce, ale niech lepiej nie prbuj powstrzyma Tama al'Thora
na jego drodze do Pola Emonda.
Z poczuciem winy Rand powrci do obserwacji swojej strony drogi, trzewo
Tama przypomniaa mu o wasnych obowizkach. By o gow wyszy od swojego
ojca, wyszy nili ktokolwiek w okolicy. Sylwetk rwnie niewiele go przypomina,
wyjwszy moe szerokie barki. Szare oczy i rudawy odcie wosw odziedziczy po
matce, tak przynajmniej twierdzi Tam. Bya cudzoziemk i Rand nie pamita jej zbyt
dobrze, z wyjtkiem moe rozemianej twarzy. Niemniej jednak, kadego roku
podczas wita Bel Tine kad kwiaty na jej grobie, a pniej odwiedza go w
niedziele, przez ca wiosn i lato.
si
jednym
powiedzia
byy
nastroje
Dwu
Rzekach.
Ludzie,
zmuszeni
patrze,
jak wci na nowo grad niszczy im plony albo wilk porywaj jagnita, nie poddawali
si atwo, niewane, jak wiele razy si to zdarzao. Wikszo z tych, ktrzy
zrezygnowali dawno ju odesza.
Tam nie mia zamiaru stawa przed domem Wita Congara, ten jednak wyszed
na ulic tak, e musieli albo zatrzyma si, albo pozwoli Beli go przejecha.
Congarowie, a take Coplinowie - te dwie rodziny byy tak mocno wymieszane, e
nikt naprawd nie wiedzia, gdzie koczy si jedna, a zaczyna druga - byli znani od
Wzgrza Czat do Deven Ride, a by moe nawet a po Taren Ferry, ze swego
narzekania i zdolnoci przysparzania kopotw.
- Chciabym odstawi to do Brana al'Vere, Wit - powiedzia Tam, wskazujc
ruchem gowy beczki na wozie.
Kocisty mczyzna, z kwanym grymasem na twarzy, jednak nie ustpowa.
Lea rozcignity na frontowych schodach; a nie na dachu jak inni, chocia jego
strzecha wygldaa tak, jakby dramatycznie domagaa si uwagi pana Buie. Wydawa
si czowiekiem, ktry nigdy nie by w stanie podj, czy skoczy tego, co raz
rozpocz. Wikszo Coplinw i Congarw bya wanie taka, wyjwszy tych, ktrzy
byli jeszcze gorsi.
Pod drugiej stronie mostw, ustawiono ju stosy na ognie Bel Tine. Trzy
pieczoowicie zbudowane sterty pni, prawie tak wysokie jak domy, znajdoway si,
oczywicie, z boku na oczyszczonej ziemi. Na ce miay odbywa si te elementy
wita, dla ktrych nie przewidziano miejsca wok ognia.
W pobliu rda kilka starszych kobiet piewao mikko, strojc Wiosenny
Sup. Umieszczony ju w specjalnie wykopanym dole, pozbawiony gazi, prosty,
wysmuky pie jody wznosi si na wysoko dziesiciu stp. Nie opodal, dziewczta
zbyt mode, by nosi zwizane wosy, siedziay w maej grupie, ze skrzyowanymi
nogami i patrzc zazdronie, okazyjnie powtarzay urywki pieni piewanej przez
kobiety.
Tam cmokn na Bel, jakby chcia j zmusi do szybszego kroku, Rand
natomiast w wystudiowany sposb stara si nie dostrzega tego, co robiy kobiety.
Rankiem, gdy mczyni odnajduj sup, oczekuje si od nich zaskoczenia, w
poudnie niezamne kobiety tacz wok niego, oplatajc go dugimi, kolorowymi
wstkami, podczas gdy nieonaci mczyni piewaj. Nikt nie wiedzia, jakie byo
pochodzenie i przyczyna powstania tego zwyczaju - jeszcze jedna z rzeczy istniejcych na sposb, w ktry istniay zawsze - lecz byo to usprawiedliwienie piewu i
taca, a nikt w Dwu Rzekach specjalnego wytumaczenia dla tych rzeczy nie
potrzebowa.
Cay dzie Bel Tine pochon piewy, tace i witowanie, przewidziano te
wycigi biegaczy i zawody niemale we wszystkich konkurencjach. Nagrody zbior
nie tylko ucznicy, lecz take najzrczniej strzelajcy z procy i najlepiej wadajcy
pak: Bd konkursy rozwizywania zagadek oraz ukadanek, przeciganie liny,
podnoszenie i miotanie ciarami, nagrody dla najwspanialszego piewaka, skrzypka
i tancerza, dla tego, ktry najszybciej ostrzye owc, a nawet dla najlepszych graczy
w kule czy strzaki.
wito Bel Tine przypadao na dzie, w ktrym wiosna przychodzi naprawd i
na dobre, gdy rodz si pierwsze jagnita i wschodz pierwsze plony. Pomimo
chodu w powietrzu nikt jednak nie wpad na pomys, by je odoy. Wszystkim
naleao si troch piewu i taca. A jeli mona byo wierzy pogoskom,
ukoronowaniem wita mia by wielki, wielki pokaz fajerwerkw na ce oczywicie, jeli na czas zdy dotrze do wioski pierwszy tegoroczny h a n d l a r z.
Wywoywao to zrozumiae poruszenie, ostatni taki pokaz odby si przed dziesiciu
laty, a rozmawiano o nim jeszcze do dzisiaj.
nawet mwi o swoich sprawach, mimo e wtrcaj si one do naszych, kiedy tylko
chc, a wic prawie przez cay czas, lub co koo tego...
- Cenn - wtrci si Tam - czy s na to jakie dowody?
- S dowody, al'Thor. Gdy spyta Wiedzc, kiedy skoczy si zima, to
odwraca si i odchodzi. By moe nie chce przekaza nam tego, co powiedzia jej
wiatr. By moe usyszaa, e zima nie skoczy si nigdy. By moe zima bdzie
trwaa dopty, dopki Koo si nie obrci i Wiek nie dobiegnie kresu. Oto s moje
dowody.
- A by moe owce zaczn lata - odci si Tam. Bran unis rce.
- Niech mnie wiato chroni przed gupcami. Zasiadasz przecie w Radzie
Wioski, czemu wic rozpowszechniasz to, czego naopowiada Coplin. A teraz
posuchaj. Mamy wystarczajco duo kopotw bez...
Rand poczu silne szarpnicie za rkaw. ciszony gos, przeznaczony tylko
dla jego uszu, odwrci uwag od rozmowy starszych.
- Chod, Rand, dopki si kc. Zanim nie zapdz ci do roboty.
Rand spojrza w d i umiechn si. Mat Cauthon przykucn za wozem w
taki sposb, e Tam, Bran i Cenn nie mogli go zobaczy, chude ciao wygi jak szyj
bociana.
Brzowe oczy jak zwykle iskrzyy si psot.
- Dav i ja zapalimy wielkiego starego borsuka, jest bardzo zy, e
wycignlimy go z nory. Chcemy go wypuci na ce i przestraszy dziewczyny.
Umiech Randa sta si szerszy. Pomys nie wydawa mu si ju tak zabawny,
jak rok lub dwa lata temu, Mat jednak zdawa si nigdy nie dorasta. Rzuci szybkie
spojrzenie na ojca - mczyni zbliywszy gowy mwili jeden przez drugiego - potem
zniy gos:
- Obiecaem rozadowa jabecznik. Myl jednak, e spotkamy si pniej.
Mat wywrci oczy ku grze.
- Wynosi beczki! Niech sczezn, wolabym raczej gra w kamienie ze swoj
niak. Dobrze, wiem o ciekawszych rzeczach ni borsuk. Mamy obcych w Dwu
Rzekach. Zeszego wieczoru...
Rand na moment wstrzyma oddech.
- Mczyzna na koniu? - zapyta z przejciem. - Czowiek w czarnym
paszczu, na czarnym koniu? A jego paszcz nie porusza si na wietrze?
Umiech zgas na twarzy Mata, jego gos zmieni si w zachrypy szept.
- Czarny! Jego paszcz jest taki sam jak paszcze wszystkich bardw. Wicej
at ni paszcza i wicej kolorw, ni mona sobie wyobrazi.
Rand rozemia si gono, miechem czystej ulgi. Grony jedziec w czerni
jako bard by pomysem miesznym, ale... W zamyleniu przyoy do do ust.
- Widzisz, Tam - rzek oberysta. - Tak mao byo miechu w wiosce, odkd
nadesza zima. Teraz wywouje go nawet paszcz barda. Samo to warte jest kosztw
sprowadzenia go z Baerlon.
- Mw, co chcesz - odezwa si nagle Cenn. - Ja nadal twierdz, e to gupie
marnotrawienie pienidzy. I te fajerwerki, na ktre si tak uparlicie.
- A wic bd fajerwerki - rzek Mat.
- Powinny ju by tutaj miesic temu - cign dalej Mat - wraz z pierwszym
tegorocznym handlarzem, ale on jeszcze si nie pojawi, prawda? Jeeli nie
przyjedzie do jutra, to co potem z nimi zrobimy? Mamy zorganizowa nastpne wito, tylko po to, aby je zuy? Oczywicie, o ile w ogle je przywiezie.
- Cenn - westchn Tam. - Masz w sobie tyle wiary, co czowiek z Taren Ferry.
- Wic gdzie on jest? Powiedz mi, al'Thor.
- Dlaczego nam nie powiedziae? - dopytywa si skrzywdzonym gosem Mat.
- Caa wie miaaby rwnie, duo radoci z czekania, co z barda, w kadym razie
prawie tyle.
Zobaczysz, jak przejm si wszyscy sam pogosk o fajerwerkach.
- Zobacz - odpar Bran, obdarzajc strzecharza dugim spojrzeniem. - I jeeli
dowiem si, jak te wieci zaczy si rozchodzi... Jeeli zauwa, na przykad, e
kto skary si na koszt niektrych rzeczy, w miejscach gdzie mog go sysze inni
ludzie, podczas gdy te rzeczy maj by trzymane w sekrecie... Cenn przekn lin.
- Moje koci s za stare na ten wiatr. Jeeli nie macie nic przeciwko temu,
sprawdz, czy pani alVere nie da mi troch korzennego wina, by wygna zib.
Burmistrzu. AI'Thor.
Nim jeszcze skoczy, ju szed w kierunku gospody. Kiedy zamkny si za
nim drzwi, Bran westchn.
- Czasami myl, e Nynaeve ma racj... C, w tej chwili to nieistotne. Modzi
przyjaciele, pomylcie przez chwil. Wszyscy s podnieceni fajerwerkami, ale jest to
tylko pogoska. Pomylcie, jakby si czuli, po caym tym czekaniu, gdyby handlarz nie
zdy na czas. A przy takiej pogodzie zupenie nie wiadomo, kiedy przybdzie. Bd
pidziesit razy bardziej zainteresowani bardem.
ROZDZIA 2
OBCY
Podczas gdy Rand i Mat przenosili pierwsze baryki przez gwn sal
gospody, pan al'Vere zdy ju napeni dwa kufle najlepszym brzowym trunkiem
ale wasnej roboty, utoczonym z beczuek zawieszonych na cianie. Na ich szczycie
przysiad, otuliwszy apy ogonem, Pazur, ty kocur karczmarza. Tam przystan
przed wielkim kominkiem zbudowanym z rzecznego kamienia. W rku trzyma dug
fajk wypenion tytoniem, ktry oberysta przechowywa w eleganckiej puszce na
gadkim gzymsie kominka. Sigajce do ramienia nadproe kominka zajmowao
poow ciany duego, kwadratowego pomieszczenia. Trzaskajcy w palenisku
ogie skutecznie przegania panujcy na dworze chd.
W dniu tak penym rnych zaj, jakim jest wigilia wita, Rand spodziewa
si zasta w sali najwyej Brana oraz swego ojca, no, moe ewentualnie jeszcze
kota, jednak na krzesach z wysokimi oparciami, otoczeni chmur niebieskiego dymu,
siedzieli przy piwie czterej czonkowie Rady Wioski. By z nimi Cenn. Tym razem nikt
nie gra w kamienie, a wszystkie ksiki Brana stay rwnym rzdem na pce
naprzeciw kominka. Nawet nie rozmawiano. Mczyni w milczeniu wpatrywali si w
trzymane kufle i niecierpliwie ssali fajki, czekajc, a Tam i Bran docz do nich.
W te dni zmartwienia byy powszechnym udziaem czonkw Rad Wiosek, tak
w Polu Emonda, jak i we Wzgrzu Czat, czy w Deven Ride. A nawet w Taren Ferry,
chocia tak naprawd kt mgby wiedzie, co waciwie ludzie z Taren Ferry
myleli o jakichkolwiek sprawach?
Oprcz dwu mczyzn - kowala Harala Luhhana i mynarza Jona Thana aden z siedzcych przy kominku nie zaszczyci spojrzeniem wchodzcych
chopcw. Potnie uminione ramiona kowala byy tak grube, jak uda wikszoci
mczyzn, wci mia na sobie dugi skrzany fartuch, jakby przybieg na spotkanie
wprost z kuni. Obrzuci chopcw przecigym spojrzeniem penym dezaprobaty,
potem w wystudiowany sposb odwrci si na krzele, powracajc do swej fajki z
dugim ustnikiem.
Rand, zaciekawiony, zwolni kroku, chwil pniej jednak z trudem
powstrzyma okrzyk. To Mat kopn go w kostk. Przyjaciel kilkakrotnie kiwn gow
w kierunku tylnych drzwi sali, a nastpnie szybko ruszy w ich kierunku. Nieznacznie
powczc nogami, Rand wolno poszed za nim.
- Naprawd jest bard, Mat? To nie jest tak, jak z tymi psami upiorami,
nieprawda? Albo z abami?
Rand przystan na moment, aby zgasi lamp, a potem pospieszy za nimi.
W sali, siedzce przy kominku grono powikszyo si o Rowana Hurna i
Samela Crawe, tak e caa Rada Wioski bya w komplecie. Mwi teraz Bran al'Vere jego normalnie gromki gos by tak ciszony, e poza cisy krg krzese wydostawao
si tylko guche mamrotanie. Burmistrz podkrela swoje sowa, uderzajc grubym
palcem wskazujcym w grzbiet drugiej doni i wpatrujc si w kadego z mczyzn
po kolei. Tamci kiwali gowami, zgadzajc si z kadym jego sowem, moe tylko
Cenn robi to z pewnym ociganiem.
Widok grupy mczyzn, skupionych tak ciasno, e niemale napierajcych na
siebie, posiada wymow bardziej jednoznaczn, ni gdyby powiesili sobie nad
gowami znak zakazujcy wstpu. O czymkolwiek mwili, byo to przeznaczone
wycznie dla Rady Wioski, przynajmniej na jaki czas. Z pewnoci nie podobaoby
im si, gdyby Rand prbowa sucha. Ocigajc si, powdrowa do wyjcia. Jest
przecie jeszcze bard. No i ci obcy.
Beli i wozu ju nie byo, zaj si nimi jeden ze stajennych oberysty, Hu albo
moe Tad. Przed wejciem, spogldajc na siebie, stali Mat i Ewin, ich paszcze
opotay na wietrze.
- Mwi ci po raz ostatni - warkn Mat. - Nie oszukuj ci. Naprawd
przyjecha bard. A teraz id ju sobie. Rand, mgby powiedzie tej kapucianej
gowie, e mwi prawd, i eby zostawi mnie w spokoju?
Rand cign poy paszcza i ruszy naprzd, by wesprze Mata, lecz nagle
poczu delikatne mrowienie w karku i niewypowiedziane sowa zamary mu na ustach.
By obserwowany, Uczucie, ktre go opanowao, nie byo tak przykre, jak podczas
spotkania z zamaskowanym jedcem, lecz mimo to wcale nie byo nazbyt
przyjemne, zwaszcza e wci mia w pamici tamto zdarzenie.
Szybki rzut oka na k ukaza mu tylko to, co ju widzia przedtem - bawice
si dzieci, ludzi przygotowujcych wito. Nikt nie patrzy w jego kierunku. Wiosenny
Sup sta na uboczu, gotowy do ceremonii. Krztanina i dziecice okrzyki wypeniay
boczne uliczki. Wszystko byo tak, jak by powinno. Wyjwszy to, e kto go
obserwowa.
Nagle co skonio go do odwrcenia si i uniesienia wzroku. Na krawdzi
krytego dachwk dachu karczmy siedzia wielki kruk, chwiejc si lekko w
przyjecha take bard. I dzisiaj jest Noc Zimowa. Czy przyjdziesz do mego domu?
Matka upieka ciastka z jabkami.
- Bd musiaa si zastanowi - odpowiedziaa, kadc Ewinowi do na
ramieniu. W jej oczach bysno rozbawienie, lecz wyraz twarzy nie uleg zmianie. Nie wiem, czy jestem w stanie konkurowa z bardem, Ewin. Natomiast wszyscy musicie mwi do mnie Moiraine. Spojrzaa wyczekujco na Randa i Mata.
- Ja nazywam si Matrim Cauthon, La... eh, Moiraine odrzek Mat. Wykona
sztywny, niezgrabny ukon i obla si rumiecem.
Rand zastanawia si, czy te powinien co takiego zrobi, tak jak o tym
sysza w opowieciach, lecz gdy zobaczy efekt usiowa Mata, poprzesta na
zwykym wypowiedzeniu swego imienia. Tym razem udao mu si nie zajkn.
Moiraine patrzya na przemian to na niego, to na Mata. Rand pomyla, e jej
umiech, samymi kcikami ust, przypomina sposb, w jaki umiechaa si Egwene,
kiedy co ukrywaa.
- Mog mie od czasu do czasu kilka drobnych spraw do zaatwienia powiedziaa. - Moe zechcecie mi towarzyszy? - Zamiaa si, widzc, jak niemal
podskoczyli z radoci. A po chwili dodaa: - Bardzo prosz.
Rand zaskoczony poczu, jak wsuwa mu monet w do i zaciska j potem
obiema rkoma.
- Nie ma potrzeby - zacz, lecz uciszya go gestem, dajc monet Ewinowi, a
potem ujmujc do Mata w ten sam sposb, w jaki zrobia z Randem.
- Oczywicie, e jest - powiedziaa. - Nie mog od was wymaga pracy za
darmo. Potraktujcie to jako symbol naszej umowy. Bdzie wam przypomina, e
zgodzilicie si przyj do mnie, kiedy tylko poprosz.
- Ja nigdy nie zapomn - Ewin wcign powietrze. - Porozmawiamy pniej powiedziaa - i wtedy wszystko mi o sobie opowiecie.
- Lady... to znaczy, Moiraine? - zapyta niepewnie Rand, gdy ju odchodzia.
Zatrzymaa si i spojrzaa przez rami. Musia przekn lin, zanim mg
cign dalej.
- Po co przybya do Pola Emonda?
Wyraz jej twarzy si nie zmieni, mimo to, sam nie wiedzc dlaczego,
poaowa, e zapyta. I na dodatek jeszcze brn dalej: - Nie chciaem by
niegrzeczny. Przepraszam. Po prostu do Dwu Rzek nie przyjeda nikt oprcz
kupcw i handlarzy, a nawet oni pojawiaj si tylko wtedy, gdy warstwa niegu jest
zawarto pozostajc niewidzialn dla Ewina i pytajco unis brew. Mat pokiwa
potakujco gow i przez chwil zdumieni wpatrywali si w siebie.
- Jak prac ona moe mie dla nas? - w kocu zapyta Rand.
- Nie mam pojcia - zdecydowanie odpar Mat - i nie interesuje mnie to. Co
wicej, nie wydam tych pienidzy. Nawet wtedy, gdy przyjedzie handlarz.
Mwic to, schowa monet do kieszeni kaftana.
Kiwajc gow, Rand powoli zrobi to samo. Nie wiedzia dlaczego, ale w jaki
sposb Mat mia racj. Tej monety nie wolno wydawa. Pochodzia przecie od niej.
Nie by w stanie sobie wyobrazi, do czego jeszcze nadaje si srebro, lecz...
- Mylicie, e ja swoj te powinienem zatrzyma - grymas niezdecydowania
odmalowa si na twarzy Ewina.
- Tylko wtedy, jeeli rzeczywicie chcesz - poradzi mu Mat.
- Myl, e tobie j daa po to, aby wyda - doda Rand.
Ewin spojrza na monet, potem potrzsn gow i wsun srebrny grosz do
kieszeni.
- Te j zatrzymam - powiedzia aonie.
- Wci jeszcze pozostaje bard - powiedzia Rand i twarz chopca rozjania
si.
- Jeeli kiedykolwiek si obudzi - doda Mat.
- Rand, czy bard tu jest? - zapyta Ewin.
- Sam zobaczysz - zamia si Rand w odpowiedzi.
Jasne byo, e Ewin nie uwierzy, dopki nie zobaczy barda. - Wczeniej czy
pniej musi zej na d.
Na Mocie Wozw rozbrzmieway jakie okrzyki, a kiedy Rand spojrza w
tamt stron, jego miech sta si naprawd szczery. Gsty tum mieszkacw
wioski, od posiwiaych starcw do malcw ledwie potraficych chodzi, otacza
wysoki wz cigniony przez semk koni. Najrniejsze toboki i pakunki zwieszay
si z jego pciennego dachu jak winne grona. Handlarz w kocu przyby. Obcy,
bard, fajerwerki i handlarz! Zapowiadao si najwspanialsze Bel Tine ze wszystkich,
jakie dotd byy.
ROZDZIA 3
HANDLARZ
Rondle trzaskay i pobrzkiway, gdy wz handlarza turkota na solidnych
belkach mostu. Otoczony wci chmar mieszkacw wioski i przybyych na wito
farmerw, handlarz zatrzyma wreszcie konie przed gospod. Ze wszystkich stron
nieustannie nadchodzili nowi ludzie, powikszajc tum zgromadzony wok wielkiego
wozu, o koach rozmiarem przekraczajcych wzrost dorosego mczyzny. Wszyscy,
zadzierajc gowy, wpatrywali si w siedzcego na kole handlarza.
Padan Fain by bladym, ponurym czowiekiem o szczupych ramionach i
wielkim haczykowatym nosie. Zawsze rozemiany, jak gdyby zna jaki art, ktrego
poza nim nie zna nikt. Wraz ze swoim wozem pojawia si w Polu Emonda kadej
wiosny, odkd tylko Rand pamita.
W momencie, w ktrym z brzkiem uprzy zaprzg stan, drzwi gospody
otworzyy si, ukazujc ca Rad Wioski z panem al'Vere i Tamem na czele.
Kroczyli powoli, pomidzy ludmi; ktrzy wyraali pene podniecenia proby o igy,
koronki, ksiki i dziesitki innych rzeczy. Tum niechtnie rozstpowa si, aby ich
przepuci, by natychmiast po ich przejciu znowu si cieni. Gwar nie przycicha
nawet na chwil. Przede wszystkim domagano si informacji.
W oczach mieszkacw wioski igy, herbata oraz inne tego typu towary
stanowiy tylko poow adunku znajdujcego si na wozie. Rwnie wanym towarem
byo sowo z daleka, wieci ze wiata lecego poza krain Dwu Rzek. Niektrzy
handlarze po prostu mwili wszystko, co wiedzieli, wyrzucajc to z siebie jednym
strumieniem, jak stos mieci, o ktre nie warto si troszczy. Inni chcieli, aby
wszystko z nich wyciga, mwili niechtnie, jakby z aski. Fain jednak mwi duo,
przdc opowie, jakby sam by bardem. Pozostawanie w centrum uwagi sprawiao
mu przyjemno, skupiwszy na sobie dziesitki oczu, stpa dumnie jak may kogut.
Randowi przyszo na myl, e handlarz moe by niezbyt zadowolony, gdy dowie si
o obecnoci w Polu Emonda prawdziwego barda.
Handlarz powica czonkom Rady Wioski oraz jej mieszkacom mniej wicej
tyle samo uwagi, ile kosztowao go zawizanie lejcw, to znaczy po prostu wcale si
nimi nie przejmowa. Kiwa gow, lecz te skinienia nie byy skierowane do nikogo w
szczeglnoci. Umiecha si milczco i macha leniwie rk do osb, z ktrymi si
przyjani, cho gest ten wyraa w tym przypadku uczucie czowieka o dosy
Twarz Randa poczerwieniaa, aowa, e nie jest wzrostu Ewina i nie moe
si schowa. Jego przyjaciele rwnie poruszyli si niespokojnie. Dopiero rok temu
Fain po raz pierwszy zwrci na nich uwag, traktujc ich jak dorosych mczyzn.
Zazwyczaj nie powica czasu nikomu zbyt modemu, po to by zachci do kupna
towarw znajdujcych si, w wozie. Rand obawia si, e znw moe zosta
relegowany przez handlarza do grupy dzieci.
Z gonym pomrukiem dezaprobaty Fain szarpn poy swego grubego
paszcza.
- Nie, bynajmniej nie pniej - zadeklamowa, na powrt przybierajc dumn
poz - bd mwi teraz. Mwic, wykonywa szerokie gesty, jakby rozrzuca sowa
nad tumem.
- Mylicie, e macie kopoty w Dwu Rzekach, czy nie jest tak? C, cay wiat
obecnie pogra si w nieszczciu, od pnocy po poudnie, od zachodu na wschd,
od Wielkiego Ugoru a po Morze Sztormw, od Oceanu Aryth do Pustkowi Aiel. A
nawet dalej. Mwicie, e zima bya srosza ni kiedykolwiek przedtem, e krew
gstniaa w yach i pkay koci? Zima bya mrona i sroga wszdzie. Na Ziemiach
Granicznych wasz zim nazwano by wiosn. Ale wiosna nie przysza, powiadacie?
Wilki pozagryzay wasze owce? Wilki atakoway ludzi? Nie tak si rzeczy miay? C,
powiem wam. Wiosna opnia si wszdzie. Wszdzie grasuj wilki, spragnione czego, w czym mogyby zatopi swe ky, czy bdzie to owca, krowa, czy czowiek. Lecz
byy tej zimy rzeczy gorsze ni wilki: S tacy, ktrzy chcieliby mie tak niewielkie
kopoty, jakie wy macie - przerwa i popatrzy wyczekujco.
- Co moe by gorszego od wilkw, zabijajcych owce i ludzi? - domaga si
odpowiedzi Cenn Buie.
Wok rozlegy si aprobujce szmery.
- Ludzie, zabijajcy ludzi! - Zowieszcze tony, pobrzmiewajce w odpowiedzi
handlarza, wywoay w tumie wzmagajcy si szmer zaskoczonych pomrukw. Myl, e to jest wojna: Wojna opanowaa Ghealdan, wojna i szalestwo. niegi
Lasu Dhallin s czzrwone od ludzkiej krwi. Powietrze pene jest krukw i ich wrzasku.
Armie maszeruj do Ghealdan. Narody, arystokracja i wszyscy wielcy wysyaj
swych onierzy w bj.
- Wojna - usta pana al'Vere z trudem sformuoway niecodzienne sowo. Nikt w
Dwu Rzekach nie mia nigdy nic wsplnego z wojn. - Po co oni tocz wojn?
Nie
wyobraam
sobie
bard
mgby
zaproponowa
bardziej
interesujcego - zacz podniecony Mat. - Ciekawe; czy uda nam si zobaczy tego
faszywego Smoka?
Perrin potrzsn kdzierzaw gow.
- Ja nie mam na to ochoty. Moe gdzie indziej, ale nie w Dwu Rzekach. Nie,
o ile oznacza to wojn.
- Ani wtedy, gdyby miao oznacza to obecno Aes Sedai - doda Rand. Przypomnijcie sobie, kto spowodowa Pknicie. Smok je rozpocz, ale to w
rzeczywistoci Aes Sedai przeamay wiat.
- Syszaem kiedy opowie - powiedzia wolno Mat. Od stranika kupca
weny. Mwi, e Smok odrodzi si wtedy, gdy ludzko bdzie tego najbardziej
potrzebowa i uratuje nas wszystkich.
- C, by gupcem, jeeli w to wierzy. - Gos Perrina brzmia twardo. - A ty
bye gupcem, poniewa go suchae.
Perrin by czowiekiem niezwykle spokojnym, trudno byo go wyprowadzi z
rwnowagi. Czasami jednak szczeglnie dzikie pomysy Mata wywoyway u niego
irytacj, jej lad dawa si teraz odnale w tonie gosu.
- Przypuszczam, e jemu si wydaje, i yjemy obecnie w nowym Wieku
Legend.
- Nie powiedziaem, e wierz w t opowie - broni si Mat. - Syszaem j
tylko. Nynaeve syszaa j rwnie i miaem wraenie, e ma ochot obu nas,
stranika i mnie, obedrze ze skry. Powiedzia, ten stranik, jeszcze, e wielu
wierzy, tylko boj si powiedzie, boj si Aes Sedai i Synw wiatoci. A gdy
Nynaeve nas przyapaa, nie chcia powiedzie ju nic wicej. Poskarya si kupcowi
i ten oznajmi, e wyrzuci stranika z pracy.
- I dobrze zrobi - powiedzia Perrin. - Smok ma nas uratowa? Brzmi to jak
rozmowa z Coplinem.
- W jakiej potrzebie musielibymy si znajdowa, eby pragn pomocy od
Smoka? - zaduma si Rand. - To tak, jakby prosi o pomoc samego Czarnego.
- On czego takiego nie powiedzia - Matowi zrobio si nieprzyjemnie. - Nie
mwi te nic o nowym Wieku Legend. Powiedzia tylko, e wiat zostanie rozdarty
przez przyjcie Smoka.
- I to nas na pewno uratuje - sucho doda Perrin nastpne Pknicie.
- Niech sczezn - wymrucza Mat. - Przekazuj wam tylko to, co powiedzia
stranik.
Perin potrzsn gow.
- Ja chciabym jedynie, aby ten faszywy Smok i Aes Sedai zostay tam, gdzie
s. Tylko w ten sposb mona uratowa Dwie Rzeki.
- Mylisz, e one rzeczywicie nale do Sprzymierzecw Ciemnoci? - Mat
zmarszczy brwi w namyle.
- Kto? - zapyta Rand.
- Aes Sedai.
Rand spojrza na Perrina, ktry wzruszy ramionami.
- Opowieci - zacz powoli, lecz Mat przerwa mu natychmiast.
- Nie we wszystkich opowieciach nazywano je sugami Czarnego, Rand.
- Mat, w imi wiatoci - odrzek Rand - spowodoway Pknicie. Czego
jeszcze ci trzeba?
- Pewnie masz racj - westchn Mat, lecz po chwili umiech znowu pojawi si
na jego twarzy. - Stary Bili Congar mwi, e oni nie istniej. Aes Sedai.
Sprzymierzecy Ciemnoci. Uwaa, e historie o nich to bajki. Mwi, e nie wierzy
nawet w samego Czarnego.
Perrin sapn.
- Coplin przekazuje sowa Congara. Czego jeszcze mona si po tym
spodziewa.
- Stary Bili wezwa Czarnego penym imieniem. Zao si, e tego nie wiecie.
- wiatoci - z piersi Randa wydaro si westchnienie.
Umiech Mata sta si szerszy.
- To byo zeszej wiosny, tu przed tym, zanim na jego pole, tylko na jego,
spada plaga gsienic. Tu przed tym, zanim wszyscy w jego domu zapadli na t
gorczk. Syszaem, jak to mwi. A kiedy wci twierdzi, e nie wierzy, prosiem,
aby zrobi to jeszcze raz, a wtedy rzuci we mnie czym cikim.
- Jeste wystarczajco gupi, eby to zrobi, nieprawda Matrimie Cauthon?
Nynaeve al'Meara podesza do nich, jej przewieszony przez rami czarny
warkocz niemale najey si gniewem. Rand poderwa si na nogi. Wiedzca bya
szczupa i duo nisza od nich, ledwie sigaa Matowi do ramienia, teraz jednak wydawaa si nad nimi growa, niewane byo, e jest moda i pikna.
- Podejrzewaam wtedy Bila Congara o co takiego, mylaam jednak, e
masz wystarczajco duo rozsdku, aby si z niego nie wymiewa. Jeste ju
wystarczajco stary, Matrimie Cauthon, aby si oeni, a wyglda na to, e
powiniene dalej trzyma si matczynej spdnicy. Nastpn rzecz, jakiej
sprbujesz, bdzie wezwanie imienia Czarnego.
- Nie, Wiedzca - protestowa Mat, ktrego wygld mwi, e najchtniej
zapadby si pod ziemi. .- To by stary Bili... to znaczy pan Congar, nie ja! Psiakrew,
ja...
- Uwaaj na to, co mwisz, Matrim!
Rand wyprostowa si troch, nie zwracaa teraz na niego uwagi. Perrin
wydawa si rwnie zmieszany. Pniej kady z nich bdzie narzeka, e da si
zbeszta dziewczynie niewiele starszej od siebie, w tej chwili jednak rnica wieku
midzy nimi zdawaa si wiksza. Wielu tak potem postpowao, niektrzy nawet
sarkali w obecnoci Nynaeve. Nie naleao to do rzeczy zbyt bezpiecznych,
zwaszcza wtedy, gdy bya wcieka. Laska, ktr nosia, bya grubsza na jednym
kocu, na drugim za wyposaona bya w porczny uchwyt. Kadego, kto prbowa
si z niej namiewa, potrafia bez wahania uderzy jak Cepem, po gowie, po
nogach, po rkach - nie baczc na jego wiek czy pozycj.
Wiedzca do tego stopnia skupia na sobie jego uwag, e nie zauway, i
nie jest sama. Kiedy zrozumia swoj pomyk, rzeczywicie nabra ochoty, aby si
oddali, niezalenie od tego, co Nynaeve miaaby powiedzie lub zrobi pniej.
Kilka krokw za Wiedzc staa Egwene, uwanie przypatrujc si caej
scenie. Wzrostem rwna Nynaeve, jak ona ubrana w ciemne kolory, moga by w tej
chwili odbiciem jej nastroju. Rce splota na piersiach, zacinite usta wyraay
dezaprobat. Kaptur szarego paszcza ocienia jej twarz, w ciemnych oczach nie byo
ladu rozbawienia.
"Powinno by tak - pomyla Rand i by dwuletnia rnica wieku dawaa mi
przewag."
Ale nie byo na to sposobu. Przewanie nie mia adnych problemw,
rozmawiajc z ktrkolwiek z wiejskich dziewczyn, zupenie inaczej ni Perrin, lecz
kiedykolwiek Egwene wpatrzya si w niego gboko, z oczyma rozwartymi tak szeroko, jakby powicaa mu ca swoj uwag, po prostu nie by w stanie skleci
najprostszego zdania. By moe bdzie mg odej, gdy Nynaeve skoczy. Lecz
wiedzia, e tak si nie stanie, mimo i nie rozumia dlaczego.
- Jeeli wreszcie przestaniesz wyglda jak owca wpatrujca si w ksiyc,
Rand al'Thor - powiedziaa Nynaeve to moe wreszcie mi wytumaczysz, dlaczego
rozmawiasz o rzeczach, o ktrych nawet takie trzy byczki jak wy powinny wiedzie,
e naley je przemilcza.
Rand zadra i spuci wzrok. Kiedy Nynaeve zacza mwi, na jego twarz
wypez niepewny umiech. Gos Wiedzcej by cierpki, lecz ona rwnie zaczynaa
si umiecha, dopki nie rozemia si Mat. Umiech wtedy zamar na jej twarzy, a
spojrzenie, jakim obdarzya Mata, spowodowao, e z jego garda wydoby si tylko
dziwny skrzek.
- No wic, Rand? - spytaa.
Ktem oka dostrzeg, e Egwene wci si mieje. "Co jej si wydaje takie
mieszne?" - pomyla.
- To naturalne, e mwilimy o takich sprawach, Wiedzca - powiedzia
szybko. - Handlarz, Padan Fain... to jest... pan Fain, przywiz wiadomoci o
pojawieniu si faszywego Smoka w Ghealdan, o wojnie i o Aes Sedai. Rada uznaa
te wieci za wystarczajco wane, aby je z nim przedyskutowa. O czym mielibymy
mwi w takiej sytuacji?
Nynaeve potrzsna gow.
- A wic to dlatego wz handlarza stoi pusty! Syszaam, jak ludzie spieszyli go
powita, ale nie mogam zostawi pani Ayellin, dopki nie spada jej gorczka. A
czonkowie Rady dyskutuj z nim o tym, co si wydarzyo w Ghealdan. Znam ich;
zadaj same niewaciwe pytania i ani jednego dobrego. Trzeba bdzie uciec si do
pomocy Koa Kobiet, aby dowiedzie si czego wanego.
Otulia szczelnie paszczem ramiona i znikna we wntrzu gospody.
- Nigdy?
- Wiedzce prawie nigdy nie wychodz za m. Jestem uczennic Nynaeve,
wiesz przecie. Mwi, e mam talent, e jestem w stanie nauczy sic sucha wiatru.
A zgodnie z tym, co mi powiedziaa, nie wszystkie Wiedzce to potrafi, nawet jeli
utrzymuj, e jest inaczej.
- Wiedzca - a zagwizda. Nie dostrzeg jednak gronego bysku w jej oku. Nynaeve bdzie Wiedzc w wiosce przez co najmniej najblisze pidziesit lat.
Masz zamiar spdzi reszt swego ycia jako jej uczennica?
- S inne wioski - odpowiedziaa gwatownie. - Nynaeve mwi, e ludzie z
wiosek na pnoc od Taren zawsze wybieraj sobie obc na Wiedzc. To ma
powodowa, e nie bdzie wyrnia nikogo spord mieszkacw.
Jego rozbawienie znikno rwnie szybko, jak si pojawio.
- Poza Dwoma Rzekami? Nigdy ci ju nie zobacz.
- A nie podobaoby ci si to? Nigdy nie dae w aden sposb do zrozumienia,
e mam dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.
Nikt nie opuszcza Dwu Rzek - cign dalej. - Moe tylko ludzie z Taren Ferry,
ale oni i tak s w jaki sposb obcy. Trudno ich uwaa w ogle za ludzi std.
Egwene gniewnie westchna.
- C, by moe ja te jestem obca. Moe chciaabym zobaczy, ktre z tych
miejsc, o ktrych syszaam w opowieciach. Czy pomylae kiedy o tym?
- Oczywicie, e tak. Ja te mam przecie marzenia, ale nigdy nie myl ich z
rzeczywistoci.
- A ja tak? - powiedziaa gniewnie, gwatownie odwracajc gow.
- Nie to miaem na myli. Mwiem o sobie. Egwene?
Owina szczelnie paszcz, jakby stawiajc cian midzy nimi, potem
przesza sztywno kilka krokw. W zmartwieniu potar czoo. Jak to wyjani? Nie
pierwszy raz wyczytaa z jego sw znaczenia, ktrych jego zdaniem wcale w nich nie
byo. W jej obecnym nastroju kada niezrczno z jego strony pogorszyaby spraw,
a by cakowicie pewny, e wszystko co by Zrobi, byoby niezrczne.
Mat i Perrin wrcili. Egwene zignorowaa ich. Wahajc si, patrzyli na ni
przez moment, potem podeszli bliej do Randa.
- Moiraine rwnie daa Perrinowi monet - powiedzia Mat. - Tak sam jak
nam.
Przerwa na chwil i doda:
- On widzia jedca.
- Gdzie? - dopytywa si Rand. - Kiedy? Czy widzia go kto jeszcze? Czy
powiedziae komu?
Perin podnis szerokie rce w uspokajajcym gecie.
- Po kolei. Widziaem go na skraju wioski, jak obserwowa kuni, wczoraj
wieczorem. Tak, na jego widok przeszyy mnie dreszcze. Powiedziaem panu
Luhhanowi, ale kiedy wyszed sprawdzi, nikogo ju nie byo. Stwierdzi, e musiaem
widzie cienie. Lecz potem, gdy dooylimy do ognia i wykuwalimy narzdzia, cay
czas trzyma pod rk swj najwikszy mot. Nigdy przedtem tak nie postpowa.
- Tak wic musia ci uwierzy - powiedzia Rand, ale Perrin wzruszy
ramionami.
- Nie wiem. Zapytaem, po co ten motek, jeli widziaem tylko cienie, a on
powiedzia co o wilkach na tyle miaych, by wtargn do wioski. Moe myla, e
wanie je widziaem, ale powinien wiedzie, e potrafi odrni wilka od jedca na
koniu, nawet w ciemnociach. Widziaem, co widziaem i nikt nie spowoduje, ebym
zmieni zdanie.
- Ja ci wierz - powiedzia Rand. - Pamitaj, e rwnie go widziaem.
Perrin wyda pene zadowolenia mruknicie, jak gdyby nie by tego pewien.
- O czym wy rozmawiacie? - nagle zapytaa Egwene. Rand poaowa, e nie
mwi ciszej. Na pewno by tak zrobi, gdyby wiedzia, e ona sucha. Mat i Perrin,
miejc si jak gupcy, przechodzili samych siebie, opowiadajc jej o jedcu w
czarnym paszczu, ale Rand zachowa milczenie. By pewien, e wie, co powie, kiedy
skocz.
- Nynaeve ma racj - powiedziaa w przestrze, gdy dwaj chopcy wreszcie
zamilkli. - Nie dorolicie jeszcze na tyle, by samodzielnie odej od spdnicy matki.
Ludzie jed na koniach, to jest oczywiste. To nie robi z nich potworw
wystpujcych w opowieciach bardw.
Rand pokiwa gow, to byo to, czego si spodziewa. Potem odwrcia si do
niego.
- A ty rozpowszechniasz te opowieci. Czasami jeste zupenie pozbawiony
rozsdku, Randzie al'Thor. Zima bya wystarczajco przeraajca, nie musisz teraz
chodzi wszdzie i straszy dzieci.
Rand skrzywi si kwano.
ROZDZIA 4
BARD
Drzwi gospody zatrzasny si za mczyzn, a on potrzsn tylko grzyw
siwych wosw i wpatrzy si w nie z furi. Mona by go byo nazwa wysokim, gdyby
si tak nie garbi. Wiekowi, ktry naleaoby mu przypisa, przeczy wawy sposb
poruszania. Paszcz wydawa si mas at, we wszystkich moliwych kolorach i
ksztatach. Teraz opota wraz z kadym podmuchem wiatru. Wbrew temu co
sugerowa pan al'Vere, at nie naszyto wycznie dla ozdoby, dziki nim paszcz by
grubszy, lepiej chroni przed zimnem.
- Bard - wyszeptaa w podnieceniu Egwene. Biaowosy mczyzna okrci si
dookoa, paszcz zamigota. Osobliwy ubir wyposaony by w dugie, workowate
rkawy i wielkie kieszenie. Grube wsy, nienobiae, tak jak wosy, zakrcay si
wok ust. Twarz bya pomarszczona jak kora drzewa rosncego na pustkowiu, gdzie
szalej wichry. Rk, w ktrej trzyma ozdobnie rzebion fajk o dugim ustniku,
wykona rozkazujcy gest w stron Randa i jego przyjaci. Z fajki wydobywaa si
smuka dymu. Niebieskie oczy patrzyy przenikliwie spod krzaczastych, siwych brwi.
Randowi oczy mczyzny' wyday si rwnie zadziwiajce, jak reszta jego
postaci. Wszyscy w Dwu Rzekach mieli ciemne oczy, podobnie kupcy, ich stra i w
ogle wszyscy, ktrych dotd w yciu widzia. Congarowie i Coplinowie miali si z
jego szarych oczu, a do dnia kiedy rozbi nos Ewalowi Coplinowi. Wiedzca miaa
do niego potem o to pretensje. Teraz Rand zastanawia si, czy moe istnie
miejsce, gdzie nikt nie ma ciemnych oczu.
"Moe Lan rwnie pochodzi stamtd?" - pomyla.
- Co to jest za miejsce? - zapyta bard niskim gosem, ktry w jaki sposb
wydawa si silniejszy nili gos zwykych ludzi. Suchajc go, nawet na otwartym
powietrzu miao si wraenie, jakby wypenia pomieszczenie i rezonowa o ciany. Te kmiotki we wsi na wzgrzu powiedziay mi, e dotr tutaj przed zmierzchem,
zapominajc doda, e stanie si tak, jeli wyrusz przed poudniem. Kiedy wreszcie
przyjechaem, przemarznity do szpiku koci i marzc o ciepym ku, karczmarz
ptraktowa mnie tak, jakby wasza Rada Wioski nie zaprosia mnie, bym gra na
wicie, jakbym po prostu by wdrownym winiopasem. Nie powiedzia mi nawet, e
jest burmistrzem.
- Padan Fain jest zawsze prdki do roznoszenia zych wieci, im gorsze, tym
szybciej je roznosi. Bardziej podobny jest do kruka ni do czowieka.
- Pan Fain czsto przyjeda do Pola Emonda, panie bardzie - powiedziaa
Egwene, przez jej rozbawienie przebia si ostatecznie iskierka dezaprobaty. - Jest
czowiekiem pelnym radoci i zawsze przywozi wicej dobrych wiadomoci ni zych.
Bard patrzy na ni przez moment, potem umiechn si szeroko.
- Jeste taka pikna. Powinna nosi re we wosach. Niestety nie potrafi
wyczarowywa r z powietrza, nie w tym roku, lecz co by powiedziaa na to, aby mi
jutro asystowa podczas wystpu? Trzyma mj flet i inne instrumenty. Zawsze
wybieram najadniejsz dziewczyn.
Perin zdawi miech, a Mat, ktry powstrzymywa go jur od dawna, nie
wytrzyma i gono parskn. Rand zamruga zaskoczony. Egwene popatrzya na
niego, ale on nawet si nie umiechn. Wreszcie wyprostowaa si i powiedziaa
gosem niemale nazbyt spokojnym:
- Dzikuj, panie bardzie. Z przyjemnoci bd panu asystowaa.
- Thom Mernlin - powiedzia bard. Wytrzeszczyli na jego oczy. - Nazywam si
Thom Merrilin, a nie Pan Bard. Odrzuci wielokolorowy paszcz na ramiona i nagle
jego gos znowu rozbrzmia, jakby odbijajc si echem po cianach wielkiej sali.
- Ongi nadworny poeta, dzisiaj w miejsce tego podniesiony do zaiste
imponujcej rangi Pana Barda, ale na imi mam zwyczajnie Thom Merrilin, a bard to
po prostu najzwyklejszy tytu, ktrym si szczyc.
I wykona tak wykwintny ukon, wymachujc przy tym po paszcza, e Mat a
klasn, a Egwene zamruczaa z podziwu.
- Panie... a... panie Merrilin - zapyta Mat, nadal nie pewny jak wybra form
zwracania si do barda. - Co si dzieje w Ghealdan? Czy wie pan co o tym
faszywym Smoku? Albo o Aes Sedai?
- Czy ja wygldam jak handlarz, chopcze? - odburkn bard, wystukujc fajk
wewntrzn stron doni. Potem schowa j w rkawie albo w kieszeni paszcza,
Rand jednak nie dostrzeg ani gdzie, ani jak to si stao. - Jestem bardem, a nie
plotkarzem. I mam tak zasad, aby nigdy niczego nie wiedzie o Aes Sedai. Tak
jest o wiele bezpieczniej.
- Ale przecie wojna... - zacz gorczkowo Mat, lecz bard natychmiast wszed
mu w sowo:
wielkich i maych, dumnych i unionych. Oblenie Filarw Nieba. Jak Dobra ona
Karil Wyleczya Swego Ma z Chrapania. Krl Darith i Zagada Domu...
Nagle strumie sw przesta pyn, rce barda zatrzymay si. Thom po
prostu zdj kule z powietrza, a sowa zamary mu na ustach. Moiraine, nie
zauwaona przez Randa, doczya do tumu suchaczy. Towarzyszy jej Lan, cho
trzeba byo si uwanie wpatrze, eby go zobaczy. Przez chwil, stojc zupenie
nieruchomo, bard patrzy na ni z ukosa. Potem jego rce wykonay nieznaczny gest
i kule znikny w szerokim rkawie. Potem skoni si jej, szerokim gestem odchylajc
po paszcza.
- Pani wybaczy, ale pani chyba nie jest std?
- Lady! - zasycza gwatownie Ewin. - Lady Moiraine.
Thom zamruga, po czym ukoni si ponownie, tym razem jeszcze gbiej ni
poprzednio.
- Jeszcze raz prosz o wybaczenie... Lady. Nie chciaem ci obrazi.
Moiraine wykonaa nieznaczny gest, jakby si przed czym opdzaa.
- Nic mi nie uczynie Mistrzu Poezji. A na imi mam po prostu Moiraine.
Rzeczywicie jestem tu obca, podobnie jak ty podruj, daleko i samotnie. wiat
moe by niebezpiecznym miejscem dla obcych.
- Lady Moiraine zbiera opowieci - wtrci Ewin. Opowieci o rzeczach, ktre
wydarzyy si w Dwu Rzekach. Chocia ja nie wyobraam sobie, c mogo si tutaj
zdarzy, aby sta si tematem opowieci.
- Wierz, e moje opowieci spodobaj ci si rwnie... Moiraine.
Thom spoglda na ni z wyran rezerw. Wida byo, e nie jest zadowolony
ze spotkania. Nagle Rand sprbowa wyobrazi sobie, jakie rozrywki moe znale
taka kobieta, jak ona w miastach w rodzaju Baerlon lub Caemlyn. Nie przyszo mu do
gowy nic lepszego, ni wystp barda.
- To ju jest sprawa smaku, Mistrzu Poezji - odpowiedziaa. - Pewne opowieci
lubi, innych nie.
Thom ponownie ukoni si najgbiej jak potrafi, jego korpus znalaz si w linii
poziomej.
- Tusz, e adna z moich opowieci nie napeni ci niesmakiem. Wszyscy na
pewno bd zadowoleni i szczliwi. Jeeli zechcesz przyj, uczynisz mi wielki
honor. Jestem tylko prostym bardem, nikim wicej.
- Pan Fain nie wiedzia wiele wicej nad to, co zdy ju powiedzie.
Pozostae rzeczy nie maj dla nas wikszego znaczenia. Bitwy przegrywa si i
wygrywa. Miasta padaj i s odbijane. Wszystko to jednak, wiatoci dziki, dzieje
si w Ghealdan. Wojna nie rozszerza si, przynajmniej na tyle, na ile wiedzia Fain.
- Mnie interesuj bitwy - powiedzia Mat.
- Co o nich mwi? - dopytywa si Perrin.
- Ale mnie nie interesuj, Matrim - odpowiedzia Tam. - Niemniej jestem
pewien, e z chci opowie wam o nich pniej. Tym, co mnie interesuje, jest fakt, e
nie musimy tutaj niczego si obawia, przynajmniej na tyle, na ile jestemy w stanie
to stwierdzi. Nie widzimy powodu, dla ktrego Aes Sedai miayby dotrze do Dwu
Rzek, skoro kieruj si na poudnie. A jeli chodzi o drog powrotn, przypuszczam,
e nie bd miay ochoty przeprawia si przez Las Cieni i Bia rzek.
Chopcy zamiali si. Istniay trzy powody, dla ktrych nikt przyjeda do Dwu
Rzek inn drog ni z pnocy, przez Taren Ferry. Na pnocy Gry Mgy, a na
wschodzie bagna Mire skutecznie blokoway drog. Na wschodzie pyna Biaa
Rzeka, zawdziczajca swoj nazw licznym skaom i kamieniom, ktre ubijay jej
szybki nurt na pian. Poza rzek rozciga si Las Cieni. Jedynie kilku ludzi z Dwu
Rzek przeprawio si przez Bia Rzek, jeszcze mniej wrcio. Powszechnie
uwaano, e Las Cieni rozciga si setki mil na poudnie, e nie ma w nim adnej
drogi ani wsi, za to peen jest wilkw i niedwiedzi.
- Tak, e dla nas to ju koniec - powiedzia Mat. W jego gosie brzmiao
rozczarowanie.
- Nie cakiem - zauway Tam. - Pojutrze wylemy ludzi do Deven Ride, do
Wzgrza Czat i do Taren Ferry, aby zorganizowa strae pilnujce okolicy.
Rozstawimy jedcw wzdu Biaej Rzeki i Rzeki Taren, a pomidzy nimi patrole.
Powinno by to zrobione ju dzisiaj, lecz tylko burmistrz mnie popar. Reszta nawet
nie chciaa prbowa prosi kogo o spdzenie Bel Tine poza wiosk.
- Mwi pan, e nie ma powodw do obaw - powiedzia Perrin.
Tam potrzsn gow i rzek:
- Mwiem, e nie powinno by, a nie, e nie ma. Widywaem ludzi, ktrzy
ginli dlatego, i sdzili, e to co nie powinno si zdarzy, si nie zdarzy. Ponadto
walka wznieca ruch wrd ludzi. Wikszo oczywicie poszukuje schronienia, ale s
te tacy, ktrzy pragn wycign dla siebie jakie korzyci z zamieszania. Tym
pierwszym powinnimy poda pomocn do, lecz pozostaych musimy odesa tam,
skd przychodz.
Nagle Mat odezwa si:
- Czy my moemy te wzi w tym udzia? W kadym razie ja bardzo bym
chcia. Wie pan, e potrafi jedzi na koniu rwnie dobrze, jak ktokolwiek we wsi.
- Pragniesz kilku tygodni zimna, nudy i niedosypiania? zamia si Tam. Przypuszczalnie do tego si to wszystko sprowadzi. Przynajmniej mam tak
nadziej. Lepiej bdzie schodzi z drogi nawet uchodcom. Jeeli jednak jeste
zdecydowany, musisz pomwi z panem alVere. Rand! Czas wraca na farm.
Rand zamruga zaskoczony i rzek:
- Mylaem, e zostaniemy na Zimow Noc?
- Trzeba dopatrzy kilku rzeczy na farmie i chciabym, aby by ze mn.
- Jeeli nawet, to moemy zosta przecie jeszcze kilka godzin. Poza tym ja
te chciabym wzi udzia w patrolowaniu. - Wyruszamy od razu - powiedzia ojciec
tonem nie dopuszczajcym sprzeciwu. Potem doda troch agodniej: - Jutro
bdziemy z powrotem i wystarczy ci czasu, aby porozmawia z panem al'Vere. A
take wzi udzia w wicie. Teraz masz pi minut, potem spotykamy si w stajni.
- A ty masz zamiar patrolowa razem ze mn i Randem? zapyta Mat Perrina,
gdy Tam si oddali. - Zao si, e nic takiego dotd nie zdarzyo si w Dwu
Rzekach. Jeeli zostaniemy skierowani do Taren, moemy nawet zobaczy onierzy
i kto wie co jeszcze. Nawet druciarzy.
- Myl, e tak zrobi - powiedzia wolno Perrin - to znaczy, jeeli pan Luhhan
nie bdzie mnie potrzebowa.
- Wojna toczy sie w Ghealdan - powiedzia gwatownie Rand. Potem z
wysikiem obniy gos. - Wojna jest w Ghealdan, a Aes Sedai s, jedna wiato wie
gdzie, ale w kadym razie na pewno nie tutaj. Natomiast czowiek w czarnym paszczu jest gdzie w okolicy, chyba, e ju o nim zapomnielicie.
Tamci wymienili pene niepokoju spojrzenia.
- Przepraszam, Rand - wymamrotal Mat - ale szansa na co oprcz
codziennego dojenia krw nie pojawia si czsto. Wyprostowa si pod ich
zaskoczonymi spojrzeniami.
- Tak, musz je doi, i to codziennie.
- Czarny jedziec - przypomnia im Rand. - Co bdzie, jeli kogo zrani?
Moe
to
uciekinier
wojennej
zawieruchy
powiedzia
Perrin
powtpiewajcym gosem.
- Kimkolwiek jest - doda Mat - patrole go znajd. - Moe - odpowiedzia Rand.
- Ale wyglda na to, e potrafi znika wtedy, kiedy chce. Byoby lepiej, gdyby wiedzieli; e maj go szuka.
- Powiemy panu al'Vere, kiedy zgosimy si na patrol zaproponowa Mat. - On
powie o tym Radzie, a oni powiadomi stranikw.
- Rada! - w gosie Perrina brzmiao niedowierzanie. Bdziemy mieli szczcie,
jeeli burmistrz nas nie wymieje. Pan Luhhan i ojciec Randa ju myl, e
dopatrujemy si niesamowitych rzeczy w kadym cieniu. Rand westchn:
- Jeeli mamy zamiar powiedzie, to moemy to zrobi teraz. Dzisiaj nie bd
mia si goniej ni jutro.
- Moe - Perrin spojrza z ukosa na Mata - powinnimy poszuka kogo, kto
jeszcze go widzia. Popytamy dzisiaj wieczorem w wiosce.
Wyraz niezadowolenia na twarzy Mata pogbi si. Wszyscy rozumieli, ze
Perrin ma na myli znalezienie wiadkw bardziej wiarygodnych ni Mat.
- Jutro nie bd mia si goniej ni dzi - doda Perrin, widzc wahanie
Randa. - Lepiej byoby gdybymy mieli jeszcze kogo ze sob, kiedy do niego
pjdziemy. Najlepiej, eby to byo p wioski.
Rand powoli pokiwa gow. Ju sysza miech pana al'Vere. Wicej
wiadkw na pewno nie zaszkodzi. Jeeli oni trzej widzieli tego czowieka, inni
powinni widzie go rwnie. Musieli go widzie.
- Wobec tego jutro. Wy sprbujecie znale kogo si da dzisiaj wieczorem, a
jutro pjdziemy do burmistrza. Potem... Patrzyli na niego w ciszy, nikt nie odway si
zada pytania, co bdzie, kiedy nie znajd nikogo, kto widzia czowieka' w czarnym
paszczu. To pytanie byo wyranie widoczne w ich oczach, a Rand nie potrafi na nie
odpowiedzie. Westchn ciko i powiedzia:
- Lepiej ju pjd. Ojciec pomyli, e co mi si stao.
egnany przez nich poszed w kierunku stajni, gdzie wz o wysokich koach
sta oparty na podprkach.
Stajnia bya dugim wskim budynkiem, przykrytym wysok strzech.
Wycielone som boksy zajmoway obie ciany mrocznego wntrza. Jedyne wiato
wpadao przez dwoje otwartych drzwi, znajdujcych si na kocach budynku. Konie z
zaprzgu handlarza chrupay siano w omiu boksach, a masywne dhuranv
karczmarza, ktre wypoycza ludziom z wioski, gdy chcieli si uda dalej ni byo to
moliwe dla ich koni, zajmoway dalszych sze. Poza tym tylko w trzech boksach
stay konie. Rand pomyla, ze bez trudu jest w stanie przypisa kadego konia wacicielowi. Wysoki, czarny ogier o szerokiej piersi, ktry gwatownie podrywa gow,
musi by wasnoci Lana. Lnica biaa klacz o wygitej szyi, przestpujca z nogi
na nog z gracj ; taczcej dziewczyny, moga nalee tylko do Moiraine. A ten
trzeci obcy ko, dugonogi waach o paskich bokach i zakurzonej brzowej sierci
idealnie pasowa do Thoma Merrilina.
Tam sta w drugim kocu stajni i trzymajc Bel za uzd, mwi co cicho do
Tada i Hu. Zanim Rand zdy wej do stajni, jego ojciec skin gow stajennym i
wyprowadzi Bel na zewntrz, po drodze zabierajc rwnie Randa.
Nie pado ani jedno sowo, podczas gdy zaprzgali kudat klacz. Tam zdawa
si by gboko pogrony w mylach, tote Rand rwnie trzyma jzyk za zbami.
Nie zastanawia si, w jaki sposb zdoaj przekona ojca i burmistrza o istnieniu
czowieka w czarnym paszczu. Jutro bdzie na to do czasu, kiedy Mat i Perrin
znajd innych, ktrzy go widzieli. Jeeli im si uda.
Kiedy wz ruszy, Rand wzi uk i, prawie biegnc, niezgrabnie przypasa
koczan. Gdy dotarli do ostatniego szeregu domw, wycign strza, nasadzi na
ciciw i lekko nacign. Dookoa nie byo nic, oprcz pozbawionych lici drzew,
lecz w miniach ramion czu napicie. Czarny jedziec moe na nich napa, zanim
ktrykolwiek si zorientuje. Moe nie wystarczy czasu na nacignicie uku.
Zdawa sobie spraw, e dugo nie bdzie w stanie utrzyma napitej ciciwy.
Sam zrobi ten uk i prcz Tama niewielu ludzi w okolicy potrafioby nacign go do
koca. Rozejrza si dookoa, aby znale co, na czym mgby skupi uwag i
przesta wreszcie myle o czarnym jedcu. Nie byo to atwe, gdy szli tak, otoczeni
przez las, a ich paszcze opotay na wietrze.
W kocu jednak postanowi si odezwa:
- Ojcze, nie rozumiem dlaczego Rada przepytywaa Padana Faina na
osobnoci. - Z wysikiem oderwa wzrok od lasu i spojrza ponad grzbietem Beli. Wydaje mi si, e decyzj, do ktrej doszlicie, mona byo podj na miejscu.
Burmistrz tylko miertelnie przestraszy wszystkich, mwic o Aes Sedai, faszywym
Smoku i ich obecnoci w Dwu Rzekach.
skomplikowane,
ni
Kamienioomu.
- Czy kto oprcz Perrina widzia tego dziwnego jedca? - zapyta Tam.
- Mat te, ale... - Rand zamruga i spojrza na ojca. Wierzysz mi? Musz
wrci. Musz im powiedzie.
Krzyk Tama zatrzyma go, gdy ju si odwraca, aby biec do wioski.
- Spokojnie chopcze, spokojnie. Mylisz, e czekaem tak dugo bez powodu?
Rand niechtnie zaj swoje miejsce przy wozie, ktry skrzypic i trzeszczc
posuwa si za cierpliw Bel.
- Co spowodowao, e zmienie zdanie? Dlaczego mam im nie mwi?
- Wkrtce si dowiedz. Przynajmniej Perrin. Co do Mata, to nie jestem
pewien. Trzeba roznie wiadomoci po farmach, lecz gdy dowie si o tym Mat, to w
cigu godziny nie bdzie w Polu Emonda nikogo powyej lat szesnastu, kto nie
bdzie wiedzia, e w okolicy czai si obcy i to taki, ktrego na pewno nikt nie
zaprosiby na wito. Zima bya wystarczajco cika, eby teraz jeszcze straszy
modzie.
- wito? - powiedzia Rand. - Gdyby go widzia, nie yczyby sobie jego
obecnoci w promieniu najbliszych dziesiciu mil. Najpewniej nawet stu.
- By moe - odrzek uspokajajco Tam. - To moe by po prostu kto, kto
ucieka przed kopotami w Ghealdan albo bardziej prawdopodobne, zodziej, ktry
myli, e tutaj bdzie mu atwiej ni w Baerlon lub Taren Ferry. Gdyby nawet, to i tak
nikt w okolicy nie ma wystarczajco duo, aby mona mu byo cokolwiek ukra.
Jeeli za jest to kto, kto ucieka przed wojn... c, nie jest to adne
usprawiedliwienie dla straszenia ludzi. Kiedy wreszcie rozstawimy strae, to albo go
znajd, albo przeposz std.
- Mam nadziej, e go przepdz. Ale dlaczego teraz mi wierzysz, a nie
uwierzye rano?
- Musz ufa swoim oczom chopcze, a ja niczego nie widziaem. - Tam
potrzsn siwiejc czupryn. - Wyglda na to, e tylko modzi ludzie widzieli tego
czowieka, Kiedy Haral Luhhan wspomnia, jak Perrin przestraszy si cienia, wtedy
wszystko wyszo na jaw. Widzia go najstarszy syn Jona Thana, a take chopak
Samela Crawe'a, Bandry. C, kiedy czterech z was mwi, e widziao co, a
wszyscy to solidni chopcy, wtedy mylimy, e co w tym jest, niezalenie od tego
czy widzielimy co sami, czy nie. Oczywicie, wszyscy prcz Cenna. Niemniej,
dlatego wanie wracamy do domu. Pod nasz nieobecno ten obcy mgby narobi
jakich szkd. Gdyby nie wito, jutro nie pojechabym do wioski. Ale przecie nie
jakby
caa
wie
bya
z nimi. To, e inni wiedzieli i wierzyli, stanowio istotn rnic. Czarny jedziec nie
mg zrobi nic takiego, z czym nie poradziliby sobie ludzie z Pola Emonda.
ROZDZIA 5
ZIMOWA NOC
Zanim wz dojecha do farmy, soce zdyo ju pokona poow drogi
midzy zenitem a horyzontem. Ich dom nie by duy, wielkoci nawet nie zbliony
do obszernych domostw farmerw ze wschodu, rozbudowywanych przez lata tak, by
zdolne byy pomieci liczne rodziny. W Dwu Rzekach czsto bywao, i pod jednym
dachem zamieszkiway trzy, a nawet cztery pokolenia, cznie ze wszystkimi
ciotkami, wujami, kuzynami i siostrzecami. Tam i Rand, samotni, we dwch tylko
prowadzcy gospodark, uwaani byli w Westwood za przypadek do osobliwy.
Dom, wysoki zaledwie na jedno pitro, zbudowany by na planie zgrabnego
prostokta, pozbawionego dodatkowych skrzyde czy przybudwek. Na stromym
poddaszu, krytym strzech, mieciy si dwa dodatkowe pokoje sypialne oraz
spiarnia. Chocia nie pomalowali jeszcze zewntrznych cian, z ktrych podczas
zimowych burz zeszo cae wapno, wida byo, e silna, drewniana konstrukcja domu
jest utrzymywana w naleytym stanie, strzecha starannie naprawiana, a okiennice
szczelne i rwno zawieszone.
Dom, stodoa i kamienna owczarnia wyznaczay wierzchoki trjkta
tworzcego podwrko, na ktrym obecnie kilka odwanych kurczt grzebao w
zmarznitej ziemi. Obok owczarni znajdowaa si, otwarta teraz na ocie,
strzyarnia owiec oraz kamienne koryto na wod. Pola dzielce farm od lasu przesania czciowo wysoki szczyt solidnie zbudowanej suszarni. Niewielu farmerw w
Dwu Rzekach potrafioby zwiza koniec z kocem, gdyby wdrowni kupcy nie
kupowali od nich weny i tytoniu.
Gdy Rand zajrza do kamiennej owczarni, napotka tylko spojrzenie
ogromnego
barana,
rozoystorogiego
przewodnika
stada,
pozostae
owce
nowe.
Zastanawiajc
si, co teraz robi, wci trzyma uk i koczan na podordziu. Jeeli ten czarny
jedziec rzeczywicie miaby si pojawi, to przecie nie bdzie z nim walczy
motyk.
Najpierw trzeba byo zaprowadzi do stajni Bel. Gdy ju zdj z niej uprz i
wprowadzi do zagrody, w ktrej trzymali take krow, cign swj paszcz i wytar
jej boki wiechciem somy, a potem wyczesa zgrzebem. Wspi si po drabinie na
stryszek i zrzuci na d wizk siana. Dorzuci cay kube owsa, mimo e w korycie
zostao jeszcze troch z poprzedniego dnia, a nie wiadomo byo, czy starczy go do
koca zimy. Krowa, ktr wydoili o pierwszym brzasku, daa zaledwie wier normalnej porcji mleka; wraz z przeduajc si zim jej wymiona niemale zupenie
wyschy.
Wiedzia, e paszy dla owiec wystarczy ju tylko na dwa dni. Zwierzta
powinny zosta wyprowadzone na pastwisko, niestety aden skrawek terenu, nawet
przy maksimum dobrej woli, nie mg zosta okrelony tym mianem. Dola im jednak
przynajmniej wody. Potem trzeba byo zebra jajka, o ile kury w ogle cokolwiek
zniosy. Znalaz tylko trzy, reszt pewnie ptaki zoyy w jakich dziwnych miejscach,
ostatnimi czasy postpoway tak coraz czciej i coraz sprytniej.
Szed wanie z motyk do warzywnika, gdy wyszed z domu Tam, usiad na
awce i wzi si za naprawianie uprzy. Widzc, e postawi obok wczni, Rand
przesta mie do siebie pretensje z powodu uku lecego w zasigu rki, na
paszczu.
Ponad powierzchni zmarznitej ziemi wybio si kilka pojedynczych
chwastw, ale oprcz nich w ogrodzie roso niewiele wicej. Skarowaciaa kapusta,
jakie liche pdy fasoli albo groszku, buraki nawet nie day znaku ycia. Naturalnie
cakowicie
jednostajnym
rytmie uderze, sterta powoli rosa. Zdziwiony a za. mruga, gdy dotyk doni Tama
wytrci go z hipnotyzujcej monotonii.
Zapada ju zmierzch, szybko gstniejcy wraz z nadchodzc noc. Nad
czubkami drzew pojawi si ksiyc w peni, poyskujcy blado, wybrzuszony wyglda tak, jakby zaraz mia na nich spa.
- Chod, chopcze. Czas si my i pomyle o kolacji, Ju naniosem wody na
gorc kpiel.
- Chtnie spotkam si ze wszystkim, co gorce - powiedzia Rand, chwytajc
kaftan i zarzucajc go sobie na ramiona. Koszul mia mokr od potu, a wiatr, na
ktry zupenie nie zwraca uwagi podczas intensywnego wymachiwania toporem,
obecnie zdawa si przenika go lodowatym tchnieniem. Tumi ziewanie i dygoczc
zbiera reszt rzeczy.
- Marz o nie. Mgbym przespa cae wito.
- A zaoysz si ze mn, e nie mgby? - Tam umiechn si i Rand nie
mia innego wyjcia, tylko odwzajemni umiech. Musiaby nie spa chyba cay
tydzie, eby nie wsta podczas Bel Tine. Nikt nie by w stanie opuci tego wita.
Tam rozrzutnie owietli dom mnstwem wiec, a na wielkim, kamiennym
kominku pon ju z trzaskiem ogie. W gwnej izbie zapanowa ciepy, radosny
nastrj. Oprcz kominka w pokoju znajdowa si dbowy st, tak dugi, e mg przy
nim zasi co najmniej tuzin osb, ale od mierci matki Randa mao kto go uywa
Pod cianami stao kilka komd i szafek, w wikszoci, cakiem udatnie, wykonanych
wasnorcznie przez Tama, a wok stou ustawione byy krzesa z wysokimi
oparciami. Tu przy kominku stao jeszcze jedno, wycieane, na ktrym ojciec lubi
zasiada z ksik. Natomiast Rand, czytajc, lubi si wycign na dywaniku
lecym przed samym paleniskiem. Pka na ksiki, wiszca obok drzwi, nie bya
tak duga jak pka w obery "Winna Jagoda", ale wszak nieatwo dostawao si
ksiki. Rzadko ktry domokrca mia przy sobie cho kilka, za chtnych do ich
kupienia byo zawsze wielu.
Mimo pewnego nieadu - stojak na fajki Tama i Podre Jain Farstrider na
stole, na wycieanym krzele jeszcze jedna oprawiona w drewno ksika, na awie
uprz przyszykowana do naprawy, a na innym krzele stos koszul do cerowania pokj by prawie tak idealnie wysprztany, jak dom, w ktrych mieszkaj kobiety.
Nawet jeli nie odznacza si nieskaziteln czystoci i porzdkiem, to obecne w nim
ycie sprawiao, e by ciepy i przytulny niczym ogie poncy na kominku. Tutaj
zapominao si o chodzie panujcym na zewntrz. Nie byo adnego faszywego
Smoka. adnych wojen, ani Aes Sedai. adnych ludzi w czarnych paszczach. A
teraz dodatkowo cae wntrze wypenia smakowity aromat misa, dobywajcy si z
garnka zawieszonego nad paleniskiem. Rand poczu, e umiera z godu.
Ojciec zamiesza w garnku drewnian yk z dugim trzonkiem i sprbowa
potrawy.
- Jeszcze chwila.
Na szafce obok drzwi staa miska z dzbanem. Rand umy twarz i donie. Mia
wielk ochot na gorc kpiel, ktra zmyaby pot i wypdzia dokuczliwy chd z
ciaa,
ale
musia
na
ni
Rand nie pamita, by kiedykolwiek zamykali drzwi na zamek Nikt tego nie
robi w Dwu Rzekach, bo po prostu nie byo po co. Przynajmniej dotychczas.
W jego sypialni na grze rozlego si szuranie, jakby jaki przedmiot wleczono
po pododze. Rand zdziwi si. Ojciec raczej nie mg wpa na pomys
przemeblowywania teraz pokoju, wic najprawdopodobniej wyciga spod ka star
skrzyni, Rand nie pamita, by kiedykolwiek przedtem to robi.
Nala wody do czajnika, zawiesi go na haku nad paleniskiem, a potem
poukada na stole wasnorcznie wyrzebione miseczki i yki. Frontowe okiennice
nie zostay jeszcze zamknite, wic od czasu do czasu wyglda na zewntrz, nie
widzia jednak nic prcz cieni rzucanych przez ksiyc. Starannie odpdzi od siebie
podejrzenie, e mogyby atwo ukrywa czarnego jedca.
Wrci Tam i Rand zapatrzy si na niego w zdziwieniu. Ojciec przypasa
miecz. Czarn pochw i dugi jelec ozdabiay wygrawerowane w brzie wizerunki
czapli. Podobne miecze Rand widzia tylko u kupieckich stranikw. I naturalnie u
Lana Nigdy nie przyszo mu do gowy, e ojciec rwnie moe posiada prawdziw
bro, rnic si od miecza tamtego jedynie ornamentem.
- Skd go wzie? - zapyta Ran. - Kupie u jakiego domokrcy? Ile
kosztowa?
Tam powoli wycign miecz z pochwy, klinga zamigotaa odbitym blaskiem
ognia. Ta bro cakowicie rnia si od prostych, tpych ostrzy, ktre Rand widzia w
rkach
stranikw.
Nie zdobiona ani klejnotami, ani zotem, posiadaa jednak jak wspaniao. W stali
jednostronnego ostrza, nieznacznie zakrzywionego, bya wytrawiona jeszcze jedna
czapla. Z obu stron rkojeci wystawao co na ksztat splecionych warkoczy. Miecz
wydawa si nieomal kruchy w porwnaniu z tymi w ktre uzbrojeni byli stranicy.
Tamte, obosieczne i grube, wyglday jakby z atwoci mona byo nimi rba
drewno.
- Kupiem go dawno temu - powiedzia Tam - daleko std. I bardzo te
przepaciem, co najmniej dwa razy tyle, ile wynosi rzeczywista warto. Twoja matka
nie pochwalaa tego nabytku, ale ona zawsze miaa wicej rozsdku ni ja Nalegaa,
bym si go pozby, i nieraz mylaem, e ma racj. e powinienem go zwyczajnie
komu podarowa.
Blask ognia pega po ostrzu tak, e miecz wydawa si pon. Rand obruszy
si. Czsto marzy o posiadaniu miecza.
trzymanym w doni.
- To jaki ssiad - powiedzia niepewnym gosem. Pan Dautry chce pewnie
poyczy...
Ale z farmy Dautry'ego, ich najbliszego ssiada, nawet za dnia jechao si do
nich ca godzin, zreszt Oren Dautry, wiecznie co od nich bezwstydnie
poyczajcy, niechtnie opu. szcza swj dom po zapadniciu zmroku.
Tam spokojnie postawi miski z dymicym gulaszem, a potem powoli odszed
od stou, ujmujc obiema rkoma rkoje miecza.
- Nie sdz... - urwa w chwili, gdy drzwi otworzyy si z impetem, a szcztki
elaznego zamka posypay si po pododze.
zapanowaa taka cisza, e Rand dra za kadym razem, gdy sysza szmer gazi
poruszanych przez wiatr. Szed coraz szybciej, z kadym krokiem coraz bardziej
skulony. Ledwie odway si oddycha, z obawy e kto moe usysze jego gone
dyszenie.
Nagle czyja do zakrya mu usta, nadgarstek otoczy elazny ucisk. Jak
oszalay usiowa schwyci napastnika woln doni.
- Tylko nie zam mi karku, chopcze - usysza chrapliwy szept Tama.
Zalaa go fala ulgi, poczu, jak wiotczej napite minie. Gdy ojciec puci
uchwyt, osun si na ziemi i dysza ciko jak po kilkumilowym biegu. Tam pooy
si obok niego i wspar na okciu.
- Normalnie nawet bym nie prbowa, bardzo przecie wyrose podczas
ostatnich kilku lat - powiedzia mikko Tam. Jego wzrok wdrowa gdzie
bezustannie, wci przepatrujc mrok. - Ale nie mogem pozwoli, eby krzykn.
Niektre trolloki sysz tak dobrze jak psy, moe nawet lepiej.
- Ale trolloki to przecie tylko... - Rand urwa.
Ta noc to nie adna bajka. Te stwory naprawd mogy by trollokami. Moe
nawet towarzyszy im sam Czarny.
- Jeste pewien? - wyszepta - e to... trolloki?
- Nie mam adnych wtpliwoci. Nie rozumiem tylko, co je sprowadzio do
Dwu Rzek... ja sam zetknem si z nimi dzi po raz pierwszy, ale znam ludzi, ktrzy
widzieli je na wasne oczy i dlatego wiem troch na ten temat. Ta wiedza moe nas
uratowa, wic posuchaj mnie uwanie. Trollok widzi w ciemnoci lepiej ni czowiek,
ale bardzo jasne wiato go olepia, przynajmniej na jaki czas. Chyba wanie dziki
temu ucieklimy tak licznemu stadu. Niektre potrafi tropi ludzi po zapachu lub
dwikach, ale podobno s leniwe. Jeeli dostatecznie dugo bdziemy im si
wymyka, to prawdopodobnie zrezygnuj z pogoni.
Po tych sowach Rand poczu si odrobin lepiej.
- Banie mwi, e one nienawidz ludzi i su Czarnemu.
- Jeeli Pasterz Nocy rzeczywicie ma jakie stada, chopcze, s to wanie
stada trollokw. Stwory te, jak mi mwiono, zabijaj dla samej przyjemnoci
zabijania. Ale na tym moja wiedza si koczy, syszaem jeszcze, e mona im ufa
tylko wtedy, gdy si ciebie boj i to te nie cakowicie.
Rand zadra. Ciekawe, kim jest ten kto, kto potrafi przerazi trolloka.
- Czy mylisz, e one jeszcze na nas poluj?
- Moe tak, moe nie. Raczej nie s zbyt sprytne. Bez trudu je zwiodem, gdy
dobiegem do lasu. Szukaj nas teraz po grach. - Tam obmaca prawy bok, a potem
przyoy do do twarzy. - Ale lepiej ich nie Lekceway.
- Jeste ranny.
- Mw ciszej. To tylko zadrapanie, a zreszt, nic z tym na razie nie mona
zrobi. Za to wyranie si ocieplio. Westchn ciko i pooy si na wznak. - Moe
noc poza domem nie bdzie taka straszna.
Jednake w gbi umysu Randa koataa si tskna myl o zimowym kaftanie i
kubraku. Drzewa daway wprawdzie jak ochron przed wiatrem, on jednak wdziera
si midzy nie, niczym lodowaty n tnc wszystko swym powiewem. Z wahaniem
dotkn twarzy Tama i skrzywi si.
- Masz gorczk. Musz ci zawie do Nynaeve. - Za chwil, chopcze.
- Nie mamy czasu do stracenia. W tych ciemnociach to bdzie duga droga.
Zerwa si na nogi i usiowa podwign ojca, ale syszc zduszony jk,
dobywajcy si zza zacinitych zbw, czym prdzej uoy go z powrotem.
- Pozwl mi chwil odpocz. Jestem zmczony.
Rand waln si pici w udo. W domu, gdzie s koce, ogie, woda i kora
brzozowa, mgby spokojnie poczeka do nadejcia witu, osioda Bel i odwie
Tama do wsi. Tu natomiast nie byo ognia, wozu, kocy, ani konia. Wszystko znajdowao si w ich domu. Nie mg tam zanie ojca, ale moe co z tych rzeczy uda
si przynie tutaj. O ile trolloki opuciy ju farm. Przecie prdzej czy pniej bd
musiay odej.
Spojrza na stylisko, ktre wci ciska w doni i odrzuci je na bok. Zamiast
niego uj miecz Tama. W bladym wietle ksiyca jego ostrze zalnio przymionym
blaskiem. Dziwnie si czu z dug rkojeci w doni, niezwyke byy i ciar, i
pochwa. Zrobi kilka szerokich zamachw w powietrzu i westchn. atwo jest ci
pustk, ale gdy bdzie musia zaatakowa trolloka, na pewno ucieknie albo zamrze
sparaliowany strachem, a trollok zamachnie si na niego swoim dziwacznym
mieczem i...
"Przesta! To nie prowadzi do nikd!"
Gdy zacz wstawa, Tam schwyci go za rami.
- Dokd idziesz?
- Potrzebujemy wozu - wyjani spokojnie. - I koty. Zaszokowaa go atwo, z
jak oderwa do ojca od swego rkawa.
Skulony ruszy przed siebie, ale zamar nagle w p kroku. Nie sycha
adnego dwiku! O tej porze owce ju ukadaj si do snu, ale zawsze znajdzie si
wrd nich par takich, ktre nie pi, szeleszcz w somie i pobekuj od czasu do
czasu. Z trudem wypatrzy ciemne pagrki lecych owiec. Jeden znajdowa si o
krok od niego.
Starajc si robi jak najmniej haasu, podnosi si powoli; przytulony do
ciany, a wreszcie mg wycign rk i dotkn ciemnego ksztatu. Jego palce
napotkay skrcon sier, a potem wilgo, owca nawet nie drgna. Ze cinitym
gardem, w popiechu wypad z owczarni. Przewracajc si omal nie wypuci miecza
z rk. "Zabijaj dla przyjemnoci."
Jak oszalay usiowa zetrze krew z palcw.
Uporczywie wmawia sobie, e nic si nie zmienio. Trolloki dokonay rzezi i
odeszy. Uparcie obstajc przy tej myli czoga si przez podwrko i rozglda
bacznie na wszystkie strony. Gdy pasko przywar do ziemi, uwiadomi sobie, i
nigdy nie przyszo mu do gowy, e moe kiedy zazdroci ddownicom.
Dotar do domu, przycisn si do ciany, tu pod wybitym oknem, i
nasuchiwa. Najgoniejszym dwikiem by monotonny omot krwi w uszach.
Wyprostowa si powoli i zajrza do rodka.
W popioach paleniska lea przewrcony do gry dnem garnek z gulaszem.
Cay pokj zamiecay kawaki poupanego na drzazgi drewna, trolloki poamay
wszystkie meble. Nawet st zosta przewrcony na bok, zamiast ng mia ju tylko
sterczce kikuty. Powycigay i roztrzaskay wszystkie szuflady, pootwieray szafki i
komody. W wielu z nich drzwiczki wisiay tylko na jednym zawiasie. Zawarto leaa
porozrzucana i pokryta biaym proszkiem, mk i sol, sdzc po rozerwanych
torbach cinitych obok kominka. Wrd szcztkw mebli leay bezadnie cztery
skrcone ciaa. Trolloki.
Rand rozpozna jednego z nich po baranich rogach, cho pozostae niewiele
si od niego rniy - ich gowy stanowiy obrzydliwy melan ludzkich rysw,
zwierzcych pyskw, rogw, pir i futra. Obraz uzupeniay spotworniae donie,
bardzo podobne do ludzkich. Dwa trolloki miay na nogach wysokie buty, pozostae
jedynie goe kopyta. Rand wpatrywa si w trolloki tak dugo, e a zapieky go oczy.
aden si nie rusza. Na pewno byy martwe. A poza tym, czeka na niego Tam.
Wbieg do rodka domu i zatrzyma si, gdy w nozdrza uderzy go potworny,
dawicy straszliwie smrd, przypominajcy zapach nawozu ze stajni nie sprztanej
od wielu miesicy. Cae ciany byy pokryte jakimi ohydnymi plamami. Starajc si
oddycha przez usta, Rand zacz popiesznie grzeba w mietnisku zalegajcym
podogi. W jednym z kredensw znajdowa si kiedy bukak.
Usyszawszy za sob jakie drapanie, poczu ciarki na plecach: Odwrci si
tak gwatownie, e omale nie upad na szcztki rozbitego stou. Utrzyma jako
rwnowag i powstrzymujc szczkanie zbw, zacisn szczki do blu.
Jeden z trollokw oy i wanie wstawa z podogi. Nad wilczym pyskiem
jarzyy si zapadnite oczy: paskie, pozbawione wyrazu, a jednak cakiem ludzkie.
Stwr mia owosione, spiczaste uszy, ktrymi bezustannie strzyg. Przestpi przez
ciao jednego z martwych towarzyszy, tupic kozimi kopytami. Tak jak pozostali,
ubrany by w czarn kolczug, wetknit w skrzane spodnie, a u boku mia
przypasany sierpowaty miecz.
Zaszwargota co gardowo, a potem wybekota:
- Inni odej. Narg zosta. Narg mdry.
Trudno byo zrozumie znieksztacone sowa padajce z ust niestosownych
dla ludzkiej mowy. Chocia wyranie stara si uspokoi Randa, chopiec nie potrafi
pomin wzrokiem dugich, pokych i ostrych zbw, ktre poyskiway przy kadym sowie.
- Narg wie, niektrzy zaraz wrci. Narg czeka. Ty nie potrzebowa miecz.
Ty schowa miecz.
Dopki trollok tego nie powiedzia, Rand nie zdawa sobie sprawy, i cay czas
wymachuje trzymanym oburcz mieczem, ostrze kierujc prosto w stwora. Siga
trollokowi zaledwie do piersi, nawet pan Luhhan wygldaby przy nim jak karze.
- Narg nie zrobi krzywdy. - Trollok gestykulujc zrobi krok do przodu. Schowa miecz.
Ciemne wosy porastajce jego rce byy gste jak futro.
- Nie zbliaj si - wykrzykn Rand, aujc, e nie potrafi przemawia bardziej
stanowczym tonem. - Dlaczego to zrobilicie? Dlaczego?
- Vlja daeg roghda!
Grymas szybko przeszed w umiech demonstrujcy wszystkie zby.
- Schowa miecz. Narg nie zrobi krzywdy. Myrddraal chcie rozmawia.
Szpetn twarz przeszy nagle bysk emocji. Wyranie by to strach.
- Inni wrci, ty rozmawia z Myrddraal.
Zrobi nastpny krok, kadc do na rkojeci miecza.
- Schowa miecz.
Rand
zwily
wargi
jzykiem.
Myrddraal!
Dzisiejszego
wieczora
znieruchomiao.
Podrapany,
posiniaczony,
na
uduszony
przez
szprych w jego koach zostaa wyamana, po jednym z dyszli pozosta tylko krtki
kikut.
Ogarna go rozpacz, ktr do tej pory jako w sobie tumi. Nie wiedzia, czy
zdoa donie ojca na wasnych barkach do odlegej wsi, a zreszt trudno byo
przewidzie, czy Tam przetrzyma tak drog. Bl mg go zabi o wiele szybciej ni
gorczka. Niemniej jednak zawsze zostawaa jaka szansa. Nie mia tu ju czego
szuka, zrobi wszystko, co mg. Kiedy si odwrci, by odej, zauway wyamany
dyszel, lecy na zasanej sianem pododze.
Popiesznie odoy lamp, miecz i zacz mocowa si z wozem. Nie
zwaajc na trzask pkajcych szprych, usiowa postawi go na koach, potem
podoy pod niego rami i przerzuci na drug burt. Zyska dziki temu dostp do
nienaruszonego dyszla. Chwyci miecz i uderzy nim w stare, jesionowe drewno.
Zdziwi si przyjemnie, gdy pod wpywem jego ciosw poleciay w bok wiry, a po
krtkiej chwili cay dyszel odpad. Efekt by taki jakby uy mocnego topora.
Gdy skoczy, obejrza ze zdziwieniem ostrze miecza. Nawet najlepiej
zaostrzony topr dawno by si stpi przy rbaniu stwardniaego ze staroci drewna,
a tymczasem miecz byszcza tak samo jak przedtem. Przecign kciukiem wzdu
ostrza i zaraz musia go woy do ust - cio jak brzytwa.
Ale nie mia czasu na jaowe zdziwienia. Zgasi lamp jeszcze poaru
brakowao na domiar tego wszystkiego - podnis dyszle i podbieg do stosu
wyniesionych z domu rzeczy.
Wszystko razem tworzyo niezgorszy balast: niezbyt ciki, ale niezmiernie
trudny do niesienia. Kiedy brn chwiejnie przez zaorane pole, dyszle nieprzerwanie
wysuway mu si z rk, w lesie zrobio si jeszcze gorzej, poniewa zahaczay o
drzewa, omal go przy tym nie zwalajc z ng. Mg je co prawda wlec za sob, ale w
ten sposb zostawiaby wyrany lad, postanowi wic nie robi tego tak dugo,
dopki si da.
Ojciec lea dokadnie w tym samym miejscu, w ktrym go zostawi. Na
pierwszy rzut oka wyglda na pogronego we nie, tak przynajmniej Rand mia
nadziej. Zdjty nagym lkiem upuci swoje ciary i przyoy do do twarzy
Tama. Ranny nadal oddycha, jednak gorczka jeszcze wzrosa.
Ojciec obudzi si, czujc dotyk jego doni, by jednak ledwie przytomny.
- Czy to ty, chopcze? - wydysza. - Martwiem si o ciebie. niem o dawnych
czasach. Same koszmary.
ROZDZIA 6
ZACHODNI LAS
W bladym wietle ksiyca Rand nie najlepiej widzia, co robi, ale na pierwszy
rzut oka rana ojca wydawaa si by tylko pytkim naciciem na ebrach, nie
duszym od doni. Potrzsn gow z niedowierzaniem. Ju gorsze skaleczenia
widywa u Tama, a wwczas ten przerywa prac tylko na chwil, aby si obmy.
Popiesznie zbada jego ciao, szukajc jakiej innej rany, ktra rzeczywicie moga
powodowa tak wysok gorczk, ale nic wicej nie znalaz.
Okazao si jednak, e nacicie jest grone, skra na jego obrzeach bya
bardzo gorca, o wiele gortsza ni reszta ciaa. Rand a zacisn szczki, kiedy to
stwierdzi, domyli si bowiem, e kto, kogo opanuje taka gorczka, jest stracony, a
nawet jeli j przeyje, pozostanie z niego strzp czowieka. Nasczy gaganek
wod i przyoy Tamowi do czoa.
Jak najdelikatniej stara si obmy i zabandaowa ran, ale guchy pomruk,
nieustannie wydobywajcy si z ust ojca, co jaki czas przeryway ciche pojkiwania.
Ponad ich gowami nagie gazie koysay si gronie na wietrze. Kiedy trolloki wrc
na farm i nikogo tam nie znajd, na pewno odejd. Wmawia to sobie uparcie, ale
widok bezsensownych spustosze, jaki zasta w gospodarstwie, nie dawa mocnych
podstaw do takiej wiary. Przekonanie, e te bestie zrezygnuj z zamiaru zabijania
wszystkiego, co im wejdzie w drog, mogo okaza si zgubne. Nie mg sobie
pozwoli na tak naiwno.
"Trolloki. Trolloki, o wiatoci! Stwory z opowieci bardw, nagle wyaniajce
si z mroku, by staranowa drzwi naszego domu. I Pomor. O wiatoci, zawie
nade mn, Pomor!"
Nagle uwiadomi sobie, e w znieruchomiaych doniach trzyma koce
bandaa, ktre przecie powinien zawiza.
"Sparaliowany jak krlik na widok cienia jastrzbia", po,nyla z gorycz.
Rozzoszczony na samego siebie, potrzsn gow i dokoczy opatrywania
piersi Tama. Chocia wiedzia, jak postpowa i nawet niele sobie z tym radzi, nie
przestawa si jednak ba. Kiedy trolloki powrc, z ca pewnoci zaczn penetrowa las rosncy wok farmy, szukajc ladw ludzi, ktrzy im uciekli. Znajd ciao
zabitego i domyl si, e zbiegowie s gdzie w pobliu. Kto wie, co Pomor
wwczas zrobi, albo co moe zrobi? Na domiar wszystkiego w mylach rozbrzmie-
spodziewany, twardy grunt, nogi trafiay w pustk. Czasami palce stp zahaczay si,
wbijajc w ziemi, podczas gdy nogi szy dalej do przodu i wtedy si potyka.
Mamrotanie Tama przechodzio w przecigy jk, gdy ktry z dyszli uderza zbyt
gwatownie o korze lub kamie.
Nkany uczuciem staej niepewnoci, bolenie wyta wzrok i such, jak
jeszcze nigdy w yciu. Wystarczyo, e ga otara si o ga, albo e co
zaszelecio w sosnowych igach, a natychmiast przystawa i nadstawia uszu,
tumic oddech z obawy, e albo przegapi jaki ostrzegawczy dwik, albo
przeciwnie, e usyszy co przeraajcego. Rusza dalej dopiero wtedy, gdy si
upewni, e otacza go tylko wist wiatru.
Od bezustannej walki z wiatrem, ktry targa jego paszczem i kaftanem,
zaczyna ju odczuwa potworne zmczenie w rkach i nogach. Ciar noszy, tak
lekkich na pocztku, zdawa si teraz przygniata go do ziemi. Potyka si ju nie
tylko o zwyke przeszkody. Rozpaczliwe staranie, by nie upa, wyczerpywao go
rwnie mocno, jak wleczenie za sob noszy. Przecie tego dnia wsta bardzo
wczenie i pomijajc nawet wypraw do Pola Emonda, mia za sob zwyky dzie
pracy. Kadego normalnego wieczora siedziaby teraz przed kominkiem i czyta do
snu jak ksik z biblioteki Tama. Dokuczliwy zib przenika ciao do koci,
odek przypomina, e nic nie jad od czasu, kiedy pani al'Vere poczstowaa go
miodowymi, ciasteczkami.
By zy na siebie, e nie zabra z farmy jakiego jedzenia. Nic by si nie stao,
gdyby zosta tam kilka minut duej. Tych kilka minut, wystarczajcych do znalezienia
odrobiny chleba i sera. Trolloki nie pojawiyby si tak szybko. Albo choby tylko
odrobin chleba. Ale przecie, kiedy dotr ju do obery, pani alVere na pewno si
uprze, eby postawi przed nim gorc straw. Bdzie to prawdopodobnie talerz z
parujcym gulaszem z jagnicia. I do tego chleb pieczony przez ni. I mnstwo
gorcej herbaty.
- Przetoczyli si po Dragonwall jak powd - odezwa si nagle Tam
dononym, penym nienawici gosem - i zalali kraj krwi. Ilu umaro za grzechy
Lamana?
Rand omal si nie przewrci ze zdziwienia. Zupenie wykoczony, postawi
nosze na ziemi i obejrza piekc bruzd, jak wyry mu na ramionach pas z koca.
Zdj go z siebie, uklk obok Tama. Szuka po omacku bukaka i jednoczenie
spoglda midzy drzewa, daremnie usiujc obserwowa obydwie strony drogi na
odlego przynajmniej dwudziestu krokw. Nie byo nic prcz cieni. Naprawd nic
prcz cieni,
- Nie grozi nam aden potop trollokw, ojcze. W kadym razie nie teraz.
Wkrtce dotrzemy bezpiecznie do Pola Emonda. Napij si wody.
Tam odepchn bukak, wydawao si, jakby jego rka odzyskaa dawn si.
Chwyci Randa za konierz i przycign do siebie tak blisko, e chopiec poczu na
policzku bijcy Z jego ciaa ar.
- Nazywali ich barbarzycami - mwi dalej Tam natarczywym tonem. - Ci
gupcy twierdzili, e mona ich wymiata jak mieci. Ile trzeba byo przegra bitew, ile
miast spali, eby pojli, jaka jest prawda? Zanim cae narody sprzymierzyy si
przeciwko nim? - Zwolni ucisk, a w jego gosie rozbrzmiewa teraz smutek. - Cae
pole bitwy pod Marath byo usane trupami, czowiek nie sysza nic oprcz krakania
wron i brzczenia much. Pozbawione szczytw wiee Cairhien pony porodku
nocy niczym pochodnie. Przez ca drog do Byszczcych Murw nie przestawali
pali i wyrzyna wszystkich, dopki ich nie zatrzymano. Ca drog do...
Rand przycisn do do ust ojca. Nie myli si, dwik rozleg si ponownie rytmiczny omot, pochodzcy z niewiadomego kierunku, skd spord drzew, ktry
na przemian to zamiera, to narasta, przebijajc si przez porywy wiatru.
Zdenerwowany obrci powoli gow, starajc si zlokalizowa rdo dwiku.
Ktem oka dostrzeg jaki ruch i natychmiast przywar do ciaa Tama. W zacinitej
doni poczu nagle rkoje miecza, ca uwag skoncentrowa na drodze tak, jakby
tylko ona na caym wiecie istniaa.
Migotliwe cienie nadcigajce ze wschodu powoli sploty si w posta jedca
na koniu, za nim dreptay wysokie, zwaliste sylwetki, usiujce dotrzyma kroku
zwierzciu. W trzymanych przez nie wczniach i toporach odbijao si blade wiato
ksiyca. Rand nawet przez moment nie udzi si myl, e mog to by wieniacy
przybywajcy im z pomoc, poj od razu, kto kryje si za gstw cieni. Czu to przez
skr, niczym piach skrobicy mu koci, zanim jeszcze zbliyli si na tak odlego,
by mg dostrzec w wietle ksiyca peleryn z kapturem okrywajc jedca,
zupenie nieruchom pomimo szarpicego wiatru. W mroku wszystkie ciemne
ksztaty zleway si, a kopyta wydaway taki sam odgos, jakiego spodziewa si
mona po zwykych koniach, Rand jednak nie pomyliby tego zwierzcia z adnym
innym.
pot z czoa. Powd, dla ktrego pojawiy si trolloki, nagle przesta zajmowa jego
myli. Gdy ju bdzie po wszystkim, ta wiedza i tak do niczego nie bdzie potrzebna.
Wsta dygoczc i popiesznie zbada Tama. Ojciec nadal co mamrota, tak
cicho, e Rand nie rozrnia sw. Usiowa go napoi, ale wywoa jedynie suchy
kaszel. Do garda dostaa si tylko niewielka struka wody, reszta spyna po
brodzie. Po chwili zacz znw co mrucze, monotonnie, jakby nawet na moment
nie przestawa.
Rand zwily mu jeszcze czoo, uoy bukak na noszach i ponownie stan
pomidzy dyszlami.
Ruszy z miejsca ochoczo, rzeko jakby mia za sob dobrze przespan noc,
ale nowy napyw si nie starczy na dugo. Z pocztku zmczenie przykry strach, ale
prdko, cho strach pozosta, jego zdolno motywujca rozwiaa si. Niebawem
znw zacz si potyka, powrci dokuczliwy gd i bl nieludzko zmczonych
mini. Skoncentrowa si na uwanym stawianiu stp, jedna przed drug, cigle
naprzd, nie liczyo si ju nic innego.
Wyobraa sobie Pole Emonda, otwarte okiennice i domy owietlone na
Zimow Noc, ludzi mijajcych si w drodze na spotkania z przyjacimi i
wykrzykujcych do siebie pozdrowienia, dwiki skrzypiec wypeniajce ulice
melodiami Zabawy Jaema czy Skrzyde czapli. Haral Luhhan jak zwykle wypije o
jedn brandy za duo i zacznie piewa Wiatr, co hula w zbou, gosem
przypominajcym abi rechot, a jego ona bdzie go ucisza. Cenn Buie bdzie
chcia pokaza, e taczy rwnie dobrze jak zawsze, a Mat wymyli co, aby mu w
tym przeszkodzi i wszyscy bd wiedzieli, kto jest winien, ale nikomu nie uda si
niczego udowodni. Niemale si umiechn, kiedy pomyla o tym wszystkim.
Po jakim czasie Tam odezwa si ponownie:
- Avendesora. Powiadaj, e nie wydaje nasion, ale przywieli do Cairhien
jedno mae drzewko. Krlewski cudowny dar dla wadcy.
Cho w jego gosie pobrzmiewa gniewny ton, mwi tak cicho, e Rand ledwie
zrozumia cokolwiek. Kady, kto byby w stanie go usysze, bez trudu usyszaby
take szuranie noszy po ziemi. Szed dalej, suchajc tylko jednym uchem.
- Oni nigdy nie yj w pokoju. Nigdy. Ale przywieli drzewko, by zawiadczy o
czym przeciwnym. Roso sto lat. Sto lat pokoju z tymi, ktrzy nigdy nie zawieraj
pokoju. Dlaczego je ci? Dlaczego? Nagrod za Avendesor bya krew. Krew bya
nagrod za dum Lamana.
- Jeste moim ojcem - powiedzia gono, wycigajc do, by dotkn Tama a ja jestem...
Gorczka wzrosa. Bardzo.
Z rozpacz dwign si na nogi. Ojciec znowu co wymamrota, ale Rand nie
chcia ju go duej sucha. Wlk za sob zaimprowizowane nosze i stara si
myle wycznie o nastpnym oowianym kroku wiodcym ku bezpieczestwu Pola
Emonda. Nie potrafi jednak zaguszy echa rozlegajcego si w jego mylach.
"To mj ojciec. To byo tylko majaczenie w gorczce. To jest mj ojciec. To
tylko majaczenie w gorczce. wiatoci; kim jestem?"
ROZDZIA 7
WYJCIE Z LASU
Rozbyso ju pierwsze szare wiato brzasku, ale Rand wci jeszcze
przedziera si przez las. Z pocztku nie zauway, e noc ma ju si ku kocowi,
dopiero po chwili ze zdziwieniem zapatrzy si na ustpujcy mrok. Niezalenie od
tego co mwiy oczy, ledwie wierzy, e mozolna wdrwka do Pola Emonda zabraa
mu tyle czasu. Pewnie, e co innego jecha Drog Kamienioomu za dnia, a co
innego wdrowa noc przez las. Z drugiej jednak strony wydawao mu si, e od
tego ranka, kiedy zobaczy czarnego jedca mino ju wiele dni, a od wieczoru, gdy
razem z Tamem zasiedli do kolacji, dzieliy go co najmniej tygodnie. Przesta
reagowa na wrzynajcy si w plecy pas z koca, by tak odrtwiay, i waciwie nic
ju nie czu. Oddycha z niewysowionym trudem, pieko go gardo i puca, skrcony z
godu odek bezustannie wywoywa fale mdoci.
Ojciec umilk jaki czas wczeniej. Rand nie by pewien, od jak dawna nie
syszy jego mamrotania, nie odway si jednak przystan i zbada go. Jeli si
teraz zatrzyma, nie bdzie w stanie ruszy dalej. W kadym razie niezalenie od tego
co dziao si z Tamem i tak nie mg dla niego ju nic wicej zrobi. Jedyn szans
dawao dotarcie do wsi. Prbowa przypieszy kroku, ale zdrewniae ze zmczenia
nogi poruszay si wolno i niechtnie, jakby brodzc w gstej smole. Zimno i wiatr nie
miay ju najmniejszego znaczenia.
Po jakim czasie poczu zapach dymu. Musieli by ju pewnie blisko wsi. Na
jego twarz wypez blady umiech, ktry jednak zaraz przeszed w grymas. Dym
zalega ciko w powietrzu, zbyt ciko. Byo tak zimno, e ogie z pewnoci pon
na kadym palenisku we wsi, ale ten dym by zbyt gsty. Oczyma wyobrani
zobaczy na drodze trollokw, nadcigajcych ze wschodu, wracajcych wanie z
Pola Emonda. Wyty wzrok, usiujc wypatrzy pierwsze domy, gotw woa o
pomoc do pierwszej napotkanej osoby, nawet gdyby by to Cenn Buie czy ktry z
Coplinw. Gos jaki szepta w tyle gowy, e wci jednak moe na kogo liczy, e
znajdzie si kto, kto przyjdzie im z pomoc.
Nagle midzy nagimi gaziami dostrzeg dom, tylko dziki temu by w stanie
i dalej. Z nadziej przeradzajc si w dojmujc rozpacz skierowa kroki do wsi.
Na placach, gdzie dawniej stay domy, zalegay teraz jedynie sterty
zwglonego drewna, a z nich, niczym brudne palce, wystaway okopcone ceglane
krzywo zapite guziki z tyu sukni i czyste donie. By ciekaw, czemu Egwene ma
czyste rce, skoro jej twarz umazana jest smugami sadzy.
Pan Luhhan wydawa si doskonale wiedzie o wszystkim, co Rand przeszed.
Kowal pooy topr na dyszlach, unis ty noszy i pchn je lekko, nakazujc
Randowi i za Egwene. Chopiec ruszy chwiejnym krokiem, jakby pogrony we
nie. Przez chwil zastanawia si, skd pan Luhhan wie, e to byy trolloki, ale ta
myl zaraz gdzie si ulotnia. Skoro Tam je rozpozna, to czemu Haral Luhhan nie
miaby umie tego samego.
- Wszystkie opowieci okazay si prawdziwe - wybekota.
- Na to wychodzi, chopcze - odpar kowal. - Na to wychodzi.
Rand sucha go tylko jednym uchem, skupiony na smukej sylwetce Egwene.
Tak, wzi si ju w gar, nieomal mia pretensje, e dziewczyna nie spieszy si, a
przecie w rzeczywistoci zwolnia kroku, by obcieni, mogli za ni nady.
prowadzia ich przez k, w stron domu Caldera. Okap jego strzechy by zwglony,
pobielone ciany poznaczyy plamy sadzy. Po ssiadujcych z nim domach
pozostay jedynie fundamenty, stosy popiow i spalonego drewna. Jedna z chat
naleaa kiedy do Berina Thane, brata mynarza, druga do Abella Cauthona, ojca
Mata. Nie zostay z nich nawet kominy.
- Poczekajcie tutaj - powiedziaa Egwene.
Popatrzya na nich, jakby czekajc na odpowied. Poniewa stali tylko, nie
mwic nic, wymruczaa bezgonie jakie sowo i wbiega do rodka.
- Mat - powiedzia Rand. - czy on...?
- yje - odpar kowal. Postawi na ziemi swj koniec noszy i powoli si
wyprostowa. - Widziaem go jak chwil temu. To cud, e wszyscy yjemy. Po
sposobie, w jaki potraktowali mj dom i kuni, mgby sdzi, e trzymaem tam
zoto i klejnoty. Alsbet roztrzaskaa jedn czaszk patelni. Spojrzaa dzi rano na
zgliszcza naszego domu, tylko raz, a teraz z najwikszym motkiem, jaki moga
wykopa z ruin kuni, poluje po wsi, na wypadek, gdyby jaki trollok gdzie si jeszcze ukrywa. Jeeli ktrego znajdzie, to naprawd mu wspczuj.
Skin gow w stron domu Caldera.
- Pani Calder oraz kilku innych przyjli do siebie rannych i bezdomnych. Kiedy
Wiedzca opatrzy Tama, poszukamy dla niego jakiego ka: Moe znajdzie si co
w obery. Burmistrz ju co zaofiarowa, ale Nynaeve powiedziaa, e dla rannych
lepiej bdzie, jeli nie bd przebywa razem.
Obja go mocniej, gdy usyszaa drenie w jego gosie. - Egwene! Dziewczyna poruszya si lekko, syszc dobiegajcy z domu gos Nynaeve. Egwene, jeste mi potrzebna! Umyj jeszcze raz rce!
Wyswobodzia si z obj Randa.
- Ona potrzebuje mojej pomocy, Rand.
- Egwene!
Zdawao mu si, e usysza jej szloch, kiedy uciekaa od niego i wbiegaa do
rodka. Potem znikna, a on sta samotnie obok noszy. Przez chwil patrzy na
Tama, nie czujc nic prcz zwykej bezradnoci. Nagle jego twarz stwardniaa.
- Burmistrz bdzie wiedzia, co zrobi - powiedzia, chwytajc ponownie
dyszle. - Burmistrz bdzie wiedzia. - Bran alVere zawsze wiedzia, co trzeba zrobi.
- Zdecydowany na wszystko ruszy w stron obery "Winna Jagoda". Miny go
znowu dhurrany, cignce za sob wielki ksztat owinity w brudny koc. Z koca
wystaway i wleky si po kurzu rce poronite szorstkim wosem, a z drugiej strony
wida byo kozi rg. Dwie Rzeki nie byy miejscem, w ktrym legendy mogy si sta
tak straszliwie rzeczywiste. Jeeli trolloki maj jakie swoje miejsce, to jest to wiat
zewntrzny, krainy w ktrych yj Aes Sedai, faszywe Smoki i wiato tylko wie,
jakie jeszcze inne istoty z opowieci bardw. wiat Dwu Rzek i Pola Emonda na
pewno nie by miejscem dla nich waciwym.
Kiedy przechodzi przez k, bdzcy wrd ruin swych domostw ludzie
woali co do niego, pytali, czy mog pomc. Do Randa jednak te dwiki dochodziy
jakby z oddali, nawet jeli kto, kto do niego mwi, towarzyszy mu jaki czas. Nie
zastanawiajc si nawet nad swoimi sowami, odpowiada, e nie potrzebuje pomocy,
bo wszystko ju zostao zaatwione. Ledwie zauwaa, e odchodz od niego
zafrasowani i obiecuj, e przyl Nynaeve. Wszystkie myli skupi teraz na jednym
tylko celu. Bran al'Vere potrafi co zrobi, aby pomc Tamowi. Rand nawet nie
prbowa si zastanowi, co to moe by. Ale Burmistrz co zrobi, na pewno co
wymyli.
Obera nieomal cakowicie unikna zniszcze, jakim ulega poowa wsi. Ogie
pozostawi na jej cianach tylko nieliczne lady, a czerwone dachwki jak zawsze
poyskiway w socu. Tylko z fury handlarza pozostay jedynie poczerniae elazne
obrcze od k, wsparte o zwglone resztki caego pojazdu, przycupnite teraz na
ziemi. Wielkie paki, na ktrych opite byo ptno, powyginay si dziwacznie, kady
pod innym ktem.
- To boczna ga caej rodziny. Ale prawie si nie rni midzy sob. Ten
gupiec Darl Coplin przez poow nocy domaga si, bym przegoni pani Moiraine i
pana Lana z karczmy, a nawet ze wsi, jak gdyby w ogle istniaa tu jaka wie.
Rand ledwie przysuchiwa si ich rozmowie, ale pod wpywem tego ostatniego
zdania przemwi.
- Co takiego zrobio tych dwoje?
- Ona przywoaa z czystego nocnego nieba kulisty grom wyjani pan alVere.
- Sprawia, e pomkn prosto na trollokw. Widziae potrzaskane drzewa. Trollokw
spotka podobny los.
- Moiraine? - spyta z niedowierzaniem Rand, a burmistrz skin gow.
- Pani Moiraine. A pan Lan by jak trba powietrzna ze swoim mieczem. Z
mieczem? Cae ciao tego czowieka jest broni i to pojawiajc si w dziesiciu
miejscach na raz, tak si przynajmniej zdawao. Niech sczezn, ale dalej bym nie
wierzy, gdybym tego nie widzia na wasne oczy... - Potar doni sw ys czaszk. My tu si przygotowujemy do wizyt Zimowej Nocy, rce pene prezentw i ciasteczek
miodowych, w gowach szumi wino, a tu nagle psy zaczynaj warcze, z obery
wypada tych dwoje i krzycz co o trollokach. Mylaem, e za duo wypili. Skd tutaj
trolloki? A potem, zanim ktokolwiek si zorientowa co si dzieje, ci... te stwory ju
byy wrd nas na ulicach, kroili ludzi mieczami, podpalali domy i wyli tak, e
czowiekowi zastygaa krew w yach.
Wyda z siebie dwik wyraajcy najwysze obrzydzenie. - Bylimy jak te
kury w kurniku, do ktrego wpad lis; dopki pan Lan nie doda nam ducha.
- Nie trzeba si tak obwinia - powiedzia Thom. Robilicie, co mona. Nie
kady zabity trollok jest dzieem tamtych dwojga.
- Mhm...ano tak. - Pan al'Vere pokiwa gow. - I tak trudno da temu
wszystkiemu wiar. Aes Sedai w Polu Emonda. A pan Lan jest Stranikiem.
- Aes Sedai? - wyszepta Rand. - To nieprawda. Rozmawiaem z ni. Ona nie
jest... ona nie...
- Mylae, e one s jako oznakowane? - spyta bur. mistrz z krzywym
umiechem.
Napis
"Aes
Sedai"
niebezpieczestwo"?
Uderzy si nagle w czoo.
na
plecach
moe
jeszcze
"Uwaga,
- Aes Sedai. Jestem ju stary i gupi, trac rozum. Masz jedn szans, Rand,
o ile zechcesz z niej skorzysta. Nie mog ci kaza tego zrobi i nie wiem, czy na
twoim miejscu starczyoby mi odwagi.
- Szansa? - spyta Rand. - Sprbuj wszystkiego, jeli to si na co zda.
- Aes Sedai potrafi uzdrawia. Niech sczezn, ale chyba syszae, chopcze,
te opowieci. One lecz tych, ktrym nie pomagaj lekarstwa. Bardzie, powiniene to
wiedzie lepiej ni ja. W opowieciach bardw peno jest Aes Sedai. Czemu e nic
nie mwi, tylko pozwalae, ebym tak gupia?
- Jestem tu obcy - powiedzia Thom, patrzc tsknie na swoj wygas fajk a Goodman Coplin nie jest jedynym, ktry nie chce mie nic wsplnego z Aes Sedai.
Lepiej, e ten pomys wyszed od ciebie.
- Aes Sedai - wyszepta Rand, usiujc dopasowa do zasyszanych opowieci
kobiet, ktra umiechaa si do niego.
Powiadano, e pomoc Aes Sedai bywa gorsza ni adna, podobna do trucizny
dodanej do ciasta, a ich podarunki zawsze maj w sobie haczyk, niczym przynta na
ryby. Nagle moneta w kieszeni, moneta, ktr daa mu Moiraine, wydaa si mu
rozarzonym wglem. Nie potrafi jednak wycign jej z paszcza i wyrzuci za
okno.
- Nikt nie chce, aby przestawa z Aes Sedai, chopcze - tumaczy burmistrz. Jednake jest to chyba jedyna szansa i chocia to trudne, musisz podj decyzj. Ja
tego nie mog zrobi za ciebie, ale ze strony pani Moiraine... czy raczej Moiraine
Sedai nie spotkao mnie nic prcz samego dobra. Czasami - tu spojrza znaczco na
Tama - trzeba korzysta z szansy, nawet jeli jest niewielka.
- A poza tym, w niektrych opowieciach jest sporo przesady - doda Thom
niechtnie, tak jakby wywlekano z niego sowa. - W niektrych. A zreszt, czy masz
jaki wybr, chopcze?
- adnego - westchn Rand.
Ojciec nie poruszy ani jednym miniem, mia zapadnite policzki, jakby
chorowa ju od co najmniej tygodnia.
- Pjd... pjd jej poszuka.
- Szukaj jej po tamtej stronie rzeki - poradzi mu bard tam, gdzie... pozbywaj
si martwych trollokw. Ale uwaaj na siebie. Aes Sedai robi to, co robi, wedug
wasnego widzimisi i nie zawsze wiadomo, do czego zmierzaj.
sadzy na nosie, ale wci bya taka sama. A przecie musi by w niej co, co j
wyrnia jako Aes Sedai. Z drugiej jednak strony, jeeli wygld zewntrzny miaby
odzwierciedla wntrze czowieka i jeli opowieci bardw mwiy prawd, to ona
powinna przypomina bardziej trolloka ni przystojn kobiet, ktrej dostojestwo nie
zaznao uszczerbku przez to, e siedziaa teraz na ziemi. I na dodatek moga pomc
Tamowi. Niezalenie od ceny, jak Rand miaby zapaci, tylko to si liczyo.
Zrobi gboki wdech.
- Pani Moiraine... chciaem powiedzie, Moiraine Sedai. Obydwoje odwrcili
si, by spojrze na niego i Rand a skamienia, widzc jej oczy. Nie by to ten
spokojny, peen wesooci wzrok, ktry zapamita z ki. Miaa zmczon twarz, ale
jej czarne oczy przypominay oczy jastrzbia. Aes Sedai. Niszczycielki wiata,
traktujce go jak teatr lalek, w ktrym pocigniciami za sznurki mona zmusza
trony i narody do taca w takich ukadach, jakie znay tylko kobiety z Tar Valon.
- Odrobin wiata w ciemnoci - mrukna Aes Sedai. Podniosa gos. - Jak
tam z twoimi snami, Randzie al'Thor?
Zagapi si na ni.
- Z moimi snami?
- Taka noc jak ta musi sprowadza na czowieka ze sny, Randzie. Jeeli ni
ci si koszmary, to powiniene mi o nich opowiedzie. Czasami -umiem im zaradzi.
- Nie mam zych... Chodzi o mojego ojca. Jest ranny. To zwyke zadrapanie,
ale trawi go gorczka. Wiedzca mu nie chce pomc, twierdzi, e nie da rady. Ale
powiadaj...
Przerwa i z trudem przekn lin, gdy podniosa brew. "wiatoci, czy jest
jaka opowie, w ktrej ona nie jest czarnym charakterem?"
Spojrza na Stranika, ale Lan wydawa si by bardziej zainteresowany
martwym trollokiem ni sowami Randa. Unikajc jej wzroku, zacz mwi dalej.
- Ja... tego... powiadaj, e Aes Sedai potrafi uzdrawia. Jeeli moesz mu
pomc... jeeli moesz co dla niego zrobi... niezalenie od ceny... to znaczy... Wzi gboki oddech i popiesznie dokoczy. - Zapac kad cen, na jak mnie
bdzie sta, jeli mu pomoesz. Kad.
- Kad cen - zadumaa si Moiraine, mwic jakby do siebie. - Jeli w ogle
porozmawiamy o zapacie, Randzie, to pniej. Nie mog skada adnych obietnic.
Wasza Wiedzca zna si na rzeczy. Zrobi, co mog, ale zatrzymywanie Koa nie
ley w mojej mocy.
tempo do ich kroku i prbowa nie myle, jaka bdzie ta cena, o ktrej maj
porozmawia pniej.
ROZDZIA 8
BEZPIECZNE MIEJSCE
Rand ju od samego progu szuka wzrokiem ojca swojego ojca, niezalenie od
tego, co ktokolwiek mg mwi. Tam nawet nie drgn, mia nadal zamknite oczy,
ciko apa oddech, gucho i chrapliwie. Siwowosy bard przerwa rozmow z
burmistrzem, ktry znowu doglda Tama, pochylony nad jego kiem, i zerkn
nerwowo na Moiraine. Aes Sedai zignorowaa go. Prawd powiedziawszy,
ignorowaa teraz wszystkich z wyjtkiem Tama, na ktrego patrzya z nateniem,
marszczc czoo.
Thom wsadzi do ust nie zapalon fajk, ale zaraz j wyj i obejrza.
- Nawet nie mona spokojnie zapali - mrukn. Lepiej sprawdz, czy jaki
farmer nie kradnie mi paszcza, by mc ogrza wasn krow. I przynajmniej sobie
zapal.
Popiesznie wyszed z pokoju.
Lan odprowadzi go wzrokiem, a jego kanciasta twarz bya rwnie pozbawiona
wyrazu co skaa.
- Ten czowiek mi si nie podoba. Jest w nim co, czemu nie ufam. Nigdzie go
wczoraj nie byo.
- By na miejscu - zapewni go Bran, obserwujc niespokojnie Moiraine. - Z
ca pewnoci. Jego paszcz nie zdy jeszcze wyschn przed kominkiem.
Randa zupenie nie obchodzio, czy bard ukrywa si tej nocy w stajni.
- Co z ojcem? - spyta bagalnym tonem Moiraine.
Bran otworzy usta, ale zanim co powiedzia, przeszkodzia mu Moiraine:
- Zostaw mnie z nim sam, panie al'Vere. Nie pomoesz mi, a tylko bdziesz
przeszkadza.
Bran waha si minut, rozdarty midzy niechci do suchania rozkazw we
wasnej obery, a okazaniem nieposuszestwa wobec Aes Sedai. Na koniec
wyprostowa si i poklepa Randa po ramieniu.
- Chod ze mn, chopcze. Pozwlmy Moiraine Sedai zrobi... no... Jest
mnstwo rzeczy, w ktrych mi moesz pomc tam na dole. Zanim si zorientujesz,
Tam bdzie woa o fajk i kufel piwa.
- Czy mog tu zosta? - spyta Rand Moiraine, chocia ona zdawaa si nie
zauwaa nikogo prcz Tama.
wielkich nadziei. Nawet dziki angrealowi, niewiele wicej mog zrobi, ni bym
moga wczoraj bez niego. Plama jest dua i miaa czas zakrzepn.
- Moesz mu pomc - zapewnia j gorliwie Rand. Wiem, e moesz.
Moiraine umiechna si, ledwie poruszajc wargami.
- Zobaczymy.
Potem odwrcia si do Tama. Jedn do pooya mu na czole, a drug
cisna figurk z koci soniowej. Zamkna oczy, a na jej twarzy pojawi si wyraz
gbokiego skupienia. Zdawao si, e przestaa oddycha.
- Ten jedziec, o ktrym mwie - odezwa si cicho Lan - ten, ktry ci
przestraszy, to by bez wtpienia Myrddraal.
- Myrddraal! - wykrzykn Rand. - Przecie Pomory maj dwadziecia stp
wzrostu i...
Urwa na widok ponurego umiechu Stranika.
- Czasami, pasterzu, ludzie w swych opowieciach wyolbrzymiaj pewne
rzeczy. Wierz mi, w przypadku Pczowieka wystarczaj goe fakty. Pczowiek,
Zaczajony, Pomor, Czowiek Cie, rnych nazw si uywa w zalenoci od kraju, w
ktrym si mieszka, ale one wszystkie oznaczaj zego Myrddraala. Pomory s
pomiotem trollokw, u ktrych na powrt ujawniaj si pierwotne cechy ludzkie,
wykorzystane przez Wadcw Strachu do stworzenia trollokw. Jeli ludzkie cechy s
silniejsze, powoduje to skaz, ktra odmienia trolloki. Pludzie dysponuj pewnego
rodzaju moc, ktr bior od samego Czarnego. Tylko najsabsze Aes Sedai nie
potrafi pokona Pomora w pojedynku, ale ulego im wielu dobrych, prawych ludzi.
Od czasu wojen, ktre zakoczyy Wiek Legend, kiedy Przeklci zostali uwizieni, oni
s mzgami wydajcymi rozkazy taranom trollokw. W czasach Wojen z Trollokami,
Pludzie z rozkazu Wadcw Strachu dowodzili trollokami w bitwach.
- Przerazi mnie - powiedzia gucho Rand. - Spojrza tylko na mnie i...
Zadra.
- Nie musisz si tego wstydzi, pasterzu. Mnie te przeraaj. Widziaem, jak
waleczni wojownicy zamierali na widok Pczowieka, niczym ptak przed wem. Na
Ziemiach
Granicznych
Prawd
powiedziawszy
tu
zniy
gos
wydaway
si rwnie
zdezorientowane, jak my. Wtpi, czy spodzieway si tu zasta Aes Sedai albo
Stranika.
- Pewnie nie - powiedzia Rand, krzywic si w umiechu.
Skoro Moiraine w tej kwestii powiedziaa prawd, to prawdopodobnie nie
kamaa rwnie w pozostaych. Przez chwil zastanawia si, czy nie zapyta
burmistrza o rad, ale pan al'Vere najwyraniej nie wiedzia wicej o Aes Sedai ni
reszta mieszkacw wsi. A poza tym nie mia ochoty mwi nawet jemu o tym, co si
tu naprawd dzieje, w myl wyjanie Moiraine. Nie wiedzia nawet, czy woli, by go
wymiano, czy te, by mu nie uwierzono. Potar kciukiem rkoje miecza Tama.
Ojciec jedzi po wiecie, na pewno wie wicej o Aes Sedai ni burmistrz. Ale jeli
czego nie mwi swemu ojcu. Nie moe tylko zasn, dopki Tam si nie obudzi. Nie
moe tylko...
ROZDZIA 9
NAKAZY KOA
Rand bieg, omotao mu serce, wpatrywa si z przeraeniem w otaczajce go
nagie wzgrza. Nie byo to zwyke miejsce, do ktrego wiosna zawitaa z
opnieniem, wiosny nie byo tu nigdy i nigdy przyj nie miaa. Z zamarznitej ziemi,
ktra chrzcia pod jego stopami, nic nie wyrastao, jedynie jakie niskie porosty.
Przedziera si midzy ogromnymi gazami, dwukrotnie wyszymi od niego. Pokryte
byy pyem, jakby nigdy nie obmywa ich deszcz. Soce wygldao jak nabrzmiaa,
krwistoczerwona kula, bardziej pomieniste ni w najgortszy dzie lata i tak
jaskrawe, e zdawao si przepala mu oczy. Stao nieruchomo na tle oowianego
kota nieba, na ktrym, po obu stronach nad horyzontem, gotoway si gwatownie
czarne i srebrzyste chmury. Jednak mimo skbionych chmur, krainy tej nie omiata
nawet najlejszy podmuch wiatru, i mimo pospnego soca powietrze buchao
mrozem jak w samym rodku zimy.
Podczas biegu Rand przez cay czas oglda si za siebie, ale nie widzia
swych przeladowcw, jedynie wymare wzgrza i czarne gry o poszarpanych
krawdziach, nad ktrymi unosiy si wysokie piropusze ciemnego dymu,
mieszajcego si z wirujcymi chmurami. Chocia nie widzia tych, ktrzy go gonili
sysza jednak ich gardowe gosy wykrzykujce swj zachwyt pogoni, wycie
wyraajce rado oczekiwania na krew. Trolloki. Byy coraz bliej, a jego siy
wyczerpay si.
Z rozpaczliwym popiechem wdrapa si na szczyt ostrej Drani i tam pad z
jkiem na kolana. Pod nim rozcigaa si gadka, kamienna ciana: zbocze liczce
jakie tysic stp wysokoci, wyrastajce ze rodka przepastnego kanionu. Dno kanionu pokrywaa parujca mga, ktrej gsta, szara ma przetaczaa si gniewnymi
falami i rozbijaa o zbocze, wolniej jednak ni fale jakiegokolwiek oceanu. W pewnej
chwili strzpy mgy rozjarzyy si na krtko czerwieni, jakby pod nimi rozbysy nagle
wielkie ogniska, a zaraz potem zgasy. W otchani zahucza piorun, byskawica z
trzaskiem rozdara szaro sigajc w niektrych miejscach do samego nieba.
Nie tylko widok kanionu wysysa z niego wszystkie siy i wypenia powsta
pustk poczuciem beznadziejnoci. Porodku rozszalaych oparw wznosi si
szczyt, wyszy od wszystkich szczytw jakie widzia w Grach Mgy, szczyt tak
czarny jak utrata wszelkiej nadziei. To ta iglica z wyblakego kamienia, ten sztylet
kaleczcy niebo stanowi rdo jego samotnoci. Rand nigdy go przedtem nie
widzia, a jednak poznawa. Wspomnienie zamigotao jak rt, kiedy prbowa je
pochwyci. Wspomnienie. Wiedzia, e naley do tego wanie miejsca.
Dotykay go jakie niewidzialne palce, cigny za rce i nogi, usioway
zawlec do tej gry. Ciao napryo si, gotowe do posuszestwa. Rce i nogi
zesztywniay, jakby myla, e jest w stanie zary si palcami w kamie. Serce
owijay upiorne struny, cignc go i wzywajc na spiczasty wierzchoek. Przywar do
ziemi, po twarzy spyway mu zy. Czu, e caa wola ucieka z niego, niczym woda z
dziurawego wiadra. Jeszcze chwila, a pjdzie tam, gdzie go wzywaj. Musi by
posuszny i zrobi to, co mu si kae. Lecz nagle odkry w sobie inne uczucie: gniew.
Pchaj go, cign, a przecie nie jest owc, ktr mona zapdzi do zagrody.
Gniew zasupa si w cisy wze, wic uczepi si go jak tratwy podczas powodzi.
"Musisz mi suy" - wyszepta jaki gos w jego znieruchomiaym umyle.
Znajomy gos. Gdyby si w niego lepiej wsucha, na pewno by go pozna.
"Musisz mi suy!"
Potrzsn gow, jakby chcia si go pozby.
"Musisz mi suy!"
Rand pogrozi pici czarnej grze.
- Niech wiato ci pochonie, Shai'tanie!
Nagle otaczajcy go zapach mierci zgstnia, a nad nim zamajaczya jaka
posta odziana w paszcz koloru zaschej krwi, posta z twarz... Nie chcia widzie
twarzy, ktra si nad nim pochylaa. Nie chcia myle o tej twarzy. Myl o niej bolaa,
zamieniaa umys w ar. Zobaczy zbliajc si ku niemu do. Nie dbajc o to, e
moe spa z krawdzi, rzuci si caym ciaem w ty. Musia ucieka. Jak najdalej.
Spada, mcc ramionami w powietrzu, pragn krzycze, ale do krzyku zabrako mu
oddechu. Oddechu brakowao mu do wszystkiego.
Nagle ju nie by w tej wymarej krainie, ju nie spada. Rozgniata swymi
butami zbrzowia po zimie traw, ktra przypominaa kwiaty. Omal si nie
rozemia, gdy zobaczy bezlistne krzewy i drzewa, porastajce z rzadka otaczajcy
go lekko pofadowany teren. W oddali wznosia si samotna gra o przeamanym i
rozwidlonym wierzchoku, ale nie wywoywaa w nim strachu czy rozpaczy. To bya
zwyka gra, cho dziwne, e staa tak samotnie, nie otoczona adnymi innymi
szczytami.
bliej
dostrzeg
niebotyczne
wiee,
niektre
poczone
pikno, ktre miao zapiera dech w piersiach miertelnikw. Nie byo tam budynku
czy pomnika, na ktry nie musia si zapatrze wytrzeszczonymi oczyma. Ulice
ttniy muzyk, setk rnych melodii, ale wszystkie one mieszay si z odgosem
krokw tumu w jedno wspaniae, pene radoci harmonijne brzmienie. W powietrzu
wiroway zapachy sodkich perfum i ostrych przypraw, smakowitego jedzenia i
niezwykych kwiatw, tak jakby zebray si tu wszystkie najwspanialsze wonie wiata.
Ulica, ktr szed, szeroka, wybrukowana gadkim szarym kamieniem,
zaprowadzia go prosto do rodka miasta. Na samym jej kocu staa wiea, szersza i
wysza ni wszystkie inne, tak biaa, jak wieo spady nieg. W tej wiey mg
znale bezpieczestwo i upragnion wiedz. Ale nigdy nawet nie ni, e zobaczy
takie miasto. Przecie to chyba nie bdzie miao znaczenia, jeli odrobin opni swe
dojcie do wiey? Skrci w jak wsz uliczk, po ktrej, wrd straganw z
dziwnymi owocami, przechadzali si kuglarze.
W oddali zobaczy nienobia wiea. T sam wie.
"Jeszcze chwil" - pomyla i skrci za nastpnym rogiem.
Przy kocu tej ulicy rwnie staa biaa wiea. Uparcie skrci za rg, i jeszcze
za nastpny, i za kadym razem jego wzrok pada na alabastrow wie. Poderwa
si do biegu, pragnc przed ni uciec... i zatrzyma si z polizgiem. Przed nim staa
biaa wiea. Ba si obejrze przez rami, w obawie, e wtedy j rwnie zobaczy.
Otaczajce go twarze byy nadal przyjazne, ale wyraay teraz poczucie
straconej nadziei, nadziei, ktr on zaprzepaci. Nadal zachcali go gestami, wrcz
bagali, by szed naprzd. W stron wiey. W ich wzroku poyskiwao rozpaczliwe pragnienie ratunku, pragnienie, ktre on tylko mg speni,
"Znakomicie" - pomyla. W kocu chcia i wanie do wiey.
Ju kiedy zrobi pierwszy krok, rozczarowanie znikno z otaczajcych go
twarzy, umiechajcych si teraz szeroko. Szli razem z nim, a mae dzieci
zasypyway jego drog patkami kwiatw. Zmieszany obejrza si przez rami
zastanawiajc si, po co te kwiaty, ale za nim szli tylko machajcy do niego ludzie.
"Chyba s przeznaczone dla mnie" - pomyla i zdziwi si, dlaczego to nagle
przestao wydawa si takie niezwyke. Ale zdziwienie trwao tylko krtk chwil,
wszystko odbywao si tak, jak powinno.
Jaki czowiek zacz piewa, potem po kolei doczali do niego inni, a
wszystkie gosy rozbrzmiay monumentalnym hymnem. Nie rozumia sw pieni, ale
kilkanacie przeplatajcych si z sob tonw wyraao rado i ulg bliskiego zba-
wienia. Wrd suncego tumu plsali muzycy, wspomagajc hymn fletami, harfami i
bbnami. Nagle wszystkie dotychczas syszane melodie zlay si w jedn,
pozbawion nawet jednej faszywej nuty. Taczyy wok niego dziewczta, oplatay
mu na ramionach i szyi girlandy ze sodko pachncego kwiecia. Umiechay si do
niego, coraz bardziej zachwycone kadym jego krokiem. Nie potrafi nie
odwzajemnia umiechu. W nogach poczu ch do taca i w chwili, w ktrej o tym
pomyla, ju taczy i to tak zgrabnie, jakby umia to robi od dziecka. Zamia si
odrzuciwszy gow do tyu, jego stopy wydaway si lejsze ni kiedykolwiek, a
taczy z... Nie pamita tego imienia, ale to nie wydawao si istotne.
To twoje przeznaczenie, zaszeptao mu co w gowie, a szept by wtkiem
peanu.
Tum, unoszcy go niczym fala gazk, wla si na ogromny plac porodku
miasta i po raz pierwszy zobaczy, e biaa wiea wyrasta ze rodka wielkiego
paacu, wyrzebionego raczej; nili pobudowanego, w jasnym marmurze. Jego
ukone ciany, nabrzmiae kopuy i cienkie iglice sigay nieba. Zobaczywszy to
wszystko, a jkn z podziwu. Z placu prowadziy do budowli szerokie schody z
jasnego kamienia i u ich stp ludzie zatrzymali si, lecz ich pie rozbrzmiaa jeszcze
goniej, a gosy zdaway si go unosi.
Nie zatrzyma si, cho przesta taczy. Wspi si na schody bez wahania.
Do tego miejsca nalea.
Drzwi na szczycie schodw zdobia limacznica, wyrzebiona tak misternie i
delikatnie, e nie potrafi sobie wyobrazi, jak cienkie musiao by duto, ktre j
wykonao.
Gdy
drzwi
otworzyy
Drc doni otar zimny pot z twarzy i zastanowi si, czy nazwanie
Czarnego po imieniu podczas snu mogo cign jego uwag w taki sam sposb,
jak przywoanie go na gos.
Za oknem panowa mrok, ksiyc ju wzeszed na dobre, okrgy i tusty, a
nad Grami Mgy iskrzyy si wieczorne gwiazdy. Przespa cay dzie. Potar obolay
bok, najwyraniej cay czas spa z rkojeci miecza na ebrach. To wszystko wina
pustego odka i wydarze ostatniej nocy - nic dziwnego, e niy mu si koszmary.
Zaburczao mu w brzuchu, wic stan na zesztywniaych nogach i podszed
do stou, na ktrym pani alVere zostawia tac. Zdj bia ciereczk. Mimo e spa
tak dugo, bulion i chrupicy chleb byy nadal ciepe. Pani alVere miaa czujne oko i
po prostu zamienia tace. Jak ju raz postanowia, e Rand zje ciepy posiek, to nie
ustpi, dopki ten nie znajdzie si w jego odku.
Przekn z trudem odrobin bulionu, dopiero wtedy mg wepchn do ust
dwa kawaki chleba z serem i misem. Wrci do ka, pochaniajc due ksy.
Pani al'Vere najwyraniej dogldaa rwnie Tama. Rozebraa go i nasuna
mu koc pod brod, a jego ubranie, czyste, leao porzdnie zoone na stoliku obok
ka. Rand dotkn jego czoa i Tam otworzy oczy.
- Tu jeste, chopcze. Marin mwia, e tu jeste, ale nawet nie daem rady
podnie gowy, aby ci zobaczy. Powiedziaa, e nie trzeba ci budzi, bo taki
jeste zmczony. Nawet Bran nie jest w stanie jej niczego wytumaczy, gdy sobie
co postanowi.
Tam mwi sabym gosem, ale jego spojrzenie byo czyste i stanowcze.
"Aes Sedai miaa racj - pomyla Rand - kiedy wypocznie, bdzie zdrw jak
zawsze."
- Czy mog da ci co do zjedzenia? Pani alVere zostawia tu tac.
- Ju mnie nakarmia... jeli tak to mona okreli. Nie pozwolia mi zje nic
wicej prcz bulionu. Jak mona unikn zych snw, jeli w odku nie ma si nic
prcz...
Tam wyplta do spod koca i dotkn miecza, ktry Rand nosi zawieszony u
pasa.
- A zatem to nie by sen. Kiedy Marin powiedziaa mi, e jestem chory,
pomylaem, e to... Ale tobie nic si nie stao. Tylko to jest wane. Co z farm?
Rand odetchn gboko.
- Ach tak? Moe uda mi si przekona Marin. - Jednake w gosie Tama nie
pobrzmiewaa prawdziwa nadzieja, Spojrza uwanie na Randa. - Uchylie si od
odpowiedzi, co oznacza, e musisz wyjecha wkrtce. Jutro? Dzisiaj?
- Dzisiaj - powiedzia cicho Rand, a Tam smutno pokiwa gow.
- C, jeli tak ma by, to lepiej tego nie opnia. Ale jeszcze si okae, jak
to bdzie z tymi tygodniami w ku.
Poprawi swj koc, z irytacj raczej ni z si.
- Moe i tak do was docz za kilka dni. Zobaczymy, czy Marin uda si
zatrzyma mnie w ku, jeli zechc wsta. Rozlego si stukanie do drzwi i do
pokoju zajrza Lan. - Poegnaj si szybko, pasterzu, i chod. Mog by kopoty.
- Kopoty? - zapyta Rand, a Stranik ofukn go tylko niecierpliwie.
- Nie gadaj, tylko si piesz!
Rand popiesznie schwyci swj paszcz. Zacz odpina pas z mieczem, ale
ojciec przeszkodzi mu w tym.
- We go sobie. Bdziesz go prawdopodobnie potrzebowa znacznie bardziej
ni ja, cho moe z woli wiatoci aden z nas go nie bdzie potrzebowa. Uwaaj
na siebie, chopcze. Bdziesz pamita?
Ignorujc stae powarkiwania Lana, Rand pochyli si, aby uciska ojca.
- Wrc. Przyrzekam ci to.
- Jasne, e wrcisz.
Tam umiechn si. Odwzajemni sabo ucisk i poklepa Randa po plecach.
- Jestem o tym przekonany. A kiedy wrcisz, bdziesz musia si zaj dwa
razy wiksz liczb owiec. A teraz id, bo inaczej ten czowiek co sobie zrobi.
Rand prbowa zwleka, usiujc ubra w sowa pytanie, ktrego nie chcia
zadawa, ale Lan wszed do pokoju, chwyci go za rami i wycign na korytarz.
Stranik mia na sobie szarozielon tunik, skadajc si metalowych usek. Jego
gos a zgrzyta z rozdranienia.
- Musimy si pieszy. Czy ty nie rozumiesz sowa "kopot"?
Na korytarzu czeka Mat, ubrany w kaftan i paszcz. Mia przy sobie uk, a do
pasa przymocowany koczan. Koysa si niespokojnie na pitach i stale rzuca w
kierunku schodw spojrzenia wyraajce zarwno zniecierpliwienie, jak i strach.
- Tak si nie dzieje w opowieciach, mam racj, Rand? powiedzia ochrypym
gosem.
Jego
przemwienie
nie
wywoao
adnej
reakcji
wrd
pozostaych
oskrobanie, dopki ona nie pooya na tobie doni. Teraz wydaje si, e t ran
zadano ci przed miesicem i pewnie zostanie ci po niej tylko maa blizna. A ty,
Cenn...
Strzecharz zacz wtapia si w tum, ale pod wpywem wzroku Brana
zatrzyma si, do cna ju zakopotany.
- Szokuje mnie widok wszystkich tych ludzi gromadzcych si tutaj, ale twj
przede wszystkim, Cenn. Gdyby nie ona, twoje rami nadal by wisiao bezuytecznie
u boku, pene oparzelin i zadrapa. Czy ty nie czujesz adnej wdzicznoci, adnego
wstydu?
Cenn unis praw rk, a potem ze zoci odwrci od niej wzrok.
- Nie mog zaprzecza temu, co zrobia - wymrucza z wyranym wstydem. Pomoga mnie i innym - cign przepraszajcym tonem - ale to przecie Aes Sedai,
Branie, Jeli trolloki nie przyszy tu z jej powodu, to z jakiego innego Nie chcemy Aes
Sedai w Dwu Rzekach. Niech one trzymaj swoje kopoty z dala od nas.
Kilku mczyzn, ukrytych bezpiecznie w tumie, podnioso krzyk:
- Nie chcemy Aes Sedai i ich kopotw! Odesa j! Przegoni! Jeli nie z jej
powodu nas zaatakowano, to z jakiego? W oczach Brana pojawi si gniew, ale
zanim zdy co powiedzie, Moiraine nagle uniosa do gry sw rzebion lask i
zakrcia j obiema rkami. Rand jkn gono tak samo jak reszta wieniakw, na
kadym koca laski zabysn bowiem syczcy biay pomie, pomimo obrotw
wystajcy nieruchomo jak ostrze wczni. Cofnli si nawet Bran i Haral. Po chwili
wyprostowaa rce przed sob, tak e laska zawisa rwnolegle do ziemi, ale biae
pomienie nadal z niej tryskay, janiejsze ni pochodnie. Ludzie rozstpowali si na
bok i przykadali donie do oczu, obolaych od jasnoci.
- Czy to tak si zmienia krew Aemona? - Gos Aes Sedai nie brzmia
dononie, ale zagusza wszystkie inne dwiki. - May ludek, bekoczcy co o swym
prawie do chowania si przed wszystkim jak krliki? Zapomnielicie, kim jestecie,
zapomnielicie, czym jestecie, ale ywiam nadziej, e co w was jeszcze zostao,
jakie wspomnienie krwi i koci. Jakie strzpy zbroi na nadchodzc, dug noc.
Nikt si nie odezwa. Obydwaj Coplinowie wygldali tak, jakby ju nigdy nie
chcieli otwiera ust.
W kocu przemwi Bran:
- Zapomnielimy, kim jestemy? Jestemy tymi, co zawsze. Uczciwymi
farmerami, pasterzami i rzemielnikami. Ludmi z Dwu Rzek.
Pochodnie migotay na mronym nocnym wietrze, ale nikt nawet nie drgn, by
otuli si szczelniej paszczem.
- Aemon przeszed na drugi brzeg Tarendrelle - wyjania Moiraine - niszczc
za sob mosty. I rozesa po caym kraju wie, e wszyscy maj ucieka, zna
bowiem moce, za spraw ktrych hordy trollokw mogy przeprawi si przez rzek.
Gdy trolloki rozpoczy ju swoj przepraw, wojownicy Manetheren walczyli nadal,
chcc swym yciem kupi te bezcenne godziny, podczas ktrych ludzie mogliby
uciec. Sama Eldrene organizowaa ucieczk swego ludu do najgbszych lasw i
grskich ustroni.
- Niektrzy jednak nie uciekali. Najpierw strumykiem, potem rzek, a w kocu
ca powodzi ludzie uchodzili, ale nie po to, by szuka schronienia, lecz po to, by
przycza si do armi bronicej ich ziemi. Pasterze z ukami, farmerzy z widami i
drwale z toporami. Szy te z nimi kobiety, ktre zarzucay na rami wszelk bro,
jak potrafiy sobie wyszuka i maszeroway u boku swych mczyzn. Nikt nie
planowa tej wyprawy, z ktrej nie mieli powrci. Ale to by ich kraj. Nalea do ich
ojcw i mia nalee do ich dzieci, wic szli okupi go wasnym yciem. Ani jedna
pid ziemi nie zostaa poddana, dopki nie przesika krwi, ale w kocu armia
Manetheren zostaa przepdzona, a tutaj, do tego miejsca, ktre wy nazywacie
Polem Emonda. I tutaj otoczyy j hordy trollokw.
W jej chodnym gosie zabrzmia teraz szloch.
- Martwe trolloki i ciaa ludzkich odszczepiecw pitrzyy si na stosach, ale
nastpni pokonywali te ogromne kostnice falami mierci, ktra nie miaa koca. Mg
by tylko jeden kres tego wszystkiego. Kiedy zapada noc, nie byo ju wrd ywych
ani jednego mczyzny i ani jednej kobiety, ktrzy jeszcze tego ranka stanli pod
sztandarem Czerwonego Ora. Miecz, ktrego nie mona byo zama, zosta
potrzaskany.
- W Grach Mgy, samotna w opustoszaym Manetheren, Eldrene poczua, e
Aemon umiera i jej serce umaro wraz z nim. A w miejscu, gdzie przedtem yo jej
serce, zostao jedynie pragnienie zemsty, zemsty za utracon mio, zemsty za
mier jej ludu i jej kraju. Wiedziona smutkiem signa do rda Prawdy i cisna
Jedyn Moc w armi trollokw. I oto Wadcy Strachu umarli tam, gdzie si wanie
znajdowali, czy to na tajnych radach, czy to na odprawach swych onierzy.
Wydawszy ostatnie tchnienie Wadcy Strachu i generaowie hord Czarnego stawali w
pomieniach. Ogie trawi ich ciaa, a ich zwycisk armi poera paniczny strach.
ROZDZIA 10
POEGNANIE
Pojedyncza latarnia, wiszca na gwodziu wbitym w ciank stajni, rzucaa
mtne wiato. Wikszo przegrd dla koni bya pogrona w gbokim cieniu. Gdy
Rand wszed do rodka, drepczc po pitach Mata i Stranika, z siana zgromadzonego tu przy drzwiach stajni wyskoczy Perrin, opatulony w gruby paszcz.
Lan przystan na chwil, by zapyta:
- Czy sprawdzie wszystko, tak jak ci kazaem, kowalu?
- Sprawdziem - odpar Perrin. - Nikogo tu nie ma oprcz nas. Czemu kto
miaby si tu ukrywa?
- Rozwaga i dugie ycie zawsze id z sob w parze, kowalu.
Stranik szybkim spojrzeniem omit pociemnia stajni i gbszy mrok
zalegajcy stryszek z sianem, a potem potrzsn gow.
- Mamy mao czasu - mrukn, gwnie do siebie. Kazaa si pieszy.
Jakby na poparcie tych sw podszed prdko do owietlonej czci stajni, w
ktrej stao pi okieznanych i osiodanych koni. Byy wrd nich dwa czarne ogiery i
biaa klacz, ktr Rand widzia ju wczeniej. Pozostae dwa, cho nie tak due i
wysmuke, zostay wyranie wybrane spord najlepszych wierzchowcw w okolicy.
Popiesznie lecz starannie Lan zacz bada poprgi i odchodzce od nich paski, a
take rzemyki podtrzymujce sioda, bukaki i zrolowane koce.
Rand umiechn si niepewnie do swoich przyjaci, starajc si sprawia
wraenie, e bardzo chce ju ruszy w drog,
Mat dopiero teraz zauway jego miecz i wskaza go palcem.
- Zostae stranikiem? - Zamia si, a potem zamilk, rzuciwszy ukradkowe
spojrzenie w stron Lana. Stranik wyranie nic nie zauway.
- Albo stranikiem jakiego kupca - mwi dalej z umiechem, ktry zdawa si
by tylko troch wymuszony. Unis swj uk.
- Bro uczciwych ludzi ju mu nie wystarcza.
Rand
pomyla,
mgby
wycign
pokaza
swj
miecz,
ale
powstrzymywaa go przed tym obecno Lana. Stranik nawet nie patrzy w jego
kierunku, ale na pewno wiedzia o wszystkim, co si dziao wok niego. Powiedzia
wic tylko z przesadn obojtnoci:
- No, nie wiem - kwanym tonem zauway Perrin. Trolloki, Stranik, Aes
Sedai. Czego jeszcze chcesz?
- Aes Sedai - wyszepta Mat takim gosem, jakby nagle ogarn go chd.
- Czy ty jej ufasz, Rand? - spyta Perrin. - Czego mog chcie od nas trolloki?
Wszyscy jak jeden m spojrzeli na Stranika. Lan wydawa si cakowicie
zaabsorbowany poprgiem sioda biaej klaczy, ale jakby na komend cofnli si do
wrt stajni, aby by dalej od niego. Tam, zbici w gromadk, mwili ciszonymi
gosami.
Rand pokrci gow.
- Nie wiem, co powiedzie, ale ona rzeczywicie nie mylia si twierdzc, e
tylko nasze farmy zostay zaatakowane.
Tu, we wsi, zaatakoway najpierw dom pana Luhhana i kuni, Pytaem o to
burmistrza. Naprawd atwo uwierzy, e istotnie chodzio im o nas.
Nagle zauway, e obydwaj wpatruj si w niego z napiciem.
- Wypytywae burmistrza? - spyta Mat z niedowierzaniem. - Rozkazaa
nikomu o niczym nie mwi.
- Nie powiedziaem mu, dlaczego pytam - zaprotestowa Rand. - A wy zupenie
z nikim nie rozmawialicie? Nikogo nie powiadomilicie, e wyjedacie?
Perrin obojtnie wzruszy ramionami.
- Moiraine Sedai zabronia o tym mwi.
- Zostawilimy listy do naszych rodzin - wyjani Mat. Znajd je rankiem. Rand,
moja matka uwaa, e Tar Valon jest pooone tu obok Shayol Ghul.
Zamia si, by udowodni, e on sam nie podziela jej mniemania, ale nie
brzmiao to zbyt przekonujco.
- Pewnie prbowaaby mnie zamkn w piwnicy, gdyby wiedziaa, e mam tam
zamiar jecha.
- Pan Luhhan jest uparty jak kamie - doda Perrin a z pani Luhhan jest
jeszcze gorzej. Gdybycie j widzieli, jak grzebaa w tym, co zostao z ich domu i
mwia, e yczy tym trollokom, aby nie wracay, bo jak wpadn w jej rce...
- Niech sczezn, Rand - powiedzia Mat - wiem, e to Aes Sedai i tak dalej, ale
trolloki naprawd tu byy. Zabronia mwi komukolwiek. Jeeli nawet Aes Sedai nie
wie, co zrobi z czym takim, to kto to moe wiedzie?
- Nie wiem.
Rand potar czoo. Bolaa go gowa, wci nie potrafi zapomnie swego snu.
poza
tym,
jaki
to
bard
nie
chciaby
stawi
czoa
niewielkim
teraz
zauway,
wszyscy
pozostali
siedz
na
swych
Na tyach obery byo ciemno i cicho, podwrzec stajni wypeniay ctki cieni
rzucanych przez ksiyc. Mikki stukot kopyt szybko zamiera, wchaniany przez
mrok. W ciemnoci, otulony paszczem Stranik, rwnie wyglda jak cie. Tylko
dlatego, e musia prowadzi cay szereg, pozostali jedcy nie mogli zbi si wok
niego w gromad. Wydostanie si niepostrzeenie ze wsi nie bdzie atwym
zadaniem, stwierdzi Rand, gdy ju si zbliali do bram. Przynajmniej nie naley da
si zauway mieszkacom. Wiele okien we wsi promieniowao bladotym
wiatem i chocia dawao ono na tle nocy saby poblask, byo wida poruszajce si
sylwetki ludzi czekajcych na to, co noc miaa ze sob przynie. Tym razem nikt nie
chcia da si zaskoczy.
Kiedy mijali gbokie cienie spowijajce ober, tu przy wyjedzie z
dziedzica, Lan zatrzyma si nagle, stanowczym ruchem rki nakazujc milczenie.
Na Mocie Wozw sycha byo stukot butw, tu i wdzie wiato ksiyca
odbijao si od metalu. Odgos krokw zadudni na mocie, zachrzci w wirze i da
si sysze w pobliu obery. Natychmiast w ich okrytej cieniem gromadzie
zapanowaa gucha cisza. Rand podejrzewa, e jego przyjaciele, podobnie jak on
sam, s zbyt przeraeni, by wyda cho najcichszy dwik.
Kroki zatrzymay si przed ober, w szaroci rozcigajcej si tu poza
obszarem owietlanym przez mtne wiato dobiegajce z jej wntrza. Rand pozna,
kim s ci ludzie, dopiero wtedy gdy na ich czoo wysun si Jon Thane, trzymajcy
na silnym ramieniu wczni, ubrany w stary kaftan naszywany stalowymi kkami.
Reszt oddziau stanowio parunastu mieszkacw wsi i okolicznych farm, niektrzy
ubrani w hemy i czci zbroi, ktre od pokole leay pokryte kurzem na ich
strychach, wszyscy uzbrojeni - we wcznie, topory lub zardzewiae halabardy.
Mynarz zajrza do okna oglnej sali, a potem odwrci si i rzuci lakonicznie:
- Najlepiej tdy.
Pozostali uformowali si za nim w dwa nierwne szeregi i cay oddzia
pomaszerowa w rodek nocy, idc jakby do rytmu nadawanego przez trzy rne
bbny.
- Wystarcz dwm trollokom Dha'vol na niadanie - mrukn Lan, kiedy odgos
butw zamar w oddali - ale w kocu maj oczy i uszy.
Zawrci swego czarnego rumaka i rozkaza:
- Ruszamy!
ROZDZIA 11
ROZDZIA 12
Pokad zatrzeszcza pod koskimi kopytami i butami ludzi, a cay kadub promu ugi
si pod ciarem.
Hightower mrucza co pod nosem, warkliwie nakazujc uspokoi konie i
stan na samym rodku, aby nie przeszkadza holujcym. Ponagla krzykiem swych
pomocnikw, ktrzy przygotowywali prom do przeprawy, ale oni suchali go z wyran niechci. Zreszt on sam nie by zbyt stanowczy, czsto urywa krzyk w
poowie, aby podnie wysoko pochodni i z nateniem wypatrywa czego we
mgle. W kocu zupenie zamilk, przeszed na przd promu i stamtd obserwowa
rzek. Ani drgn, dopki jeden z pomocnikw nie zapa go za rami, podskoczy
wwczas jak oparzony i spojrza na nieprzytomnie.
- Co? Aha. Mwisz, e gotowe? W sam por. No dobra, czowieku, na co
jeszcze czekasz? - Zamacha ramionami, nie zwaajc na trzyman pochodni i
wierzgajce konie. Odbijamy! Odsun si! Do roboty!
Mczyzna odszed ociaym krokiem, a Hightower znowu zacz wyta
wzrok we mgle, woln praw doni gadzi niespokojnie przd swego okrycia.
Odcumowany prom ruszy z szarpniciem, da si pochwyci silnemu nurtowi,
po czym znowu drgn, gdy zahamoway go silne liny holownicze. Pomocnicy, po
trzech z kadej burty, schwycili liny i jli z mozoem i z nimi w ty, stkajc z wysiku, gdy wychylali si ponad szar wod.
Pomost znikn, a midzy migoczce pochodnie na pokadzie wpezy pasma
mgy. Prd rzeki agodnie zakoysa bark, oprcz bezustannego dreptania
pomocnikw cigncych liny, nie byo innych oznak ycia. Nikt si nie odzywa.
Wieniacy usiowali trzyma si rodka promu. Syszeli, e Taren jest o wiele szersza
ni strumienie, do ktrych byli przyzwyczajeni, a w wyobrani mga jeszcze bardziej
rozcigaa jej koryto.
Po jakiej chwili Rand podszed do Lana. Rzeki, ktrych nie mona przej w
brd, przepyn ani nawet ogarn wzrokiem, wywouj due zdenerwowanie u
kogo, kto nigdy nie widzia czego szerszego i gbszego ni staw w Wodnym Lesie.
- Czy oni naprawd mogliby chcie nas obrabowa? zapyta cicho. Zachowywa si, jakby si ba, e to my go obrabujemy.
Stranik przypatrzy si uwanie przewonikowi i jego pomocnikom, aden z
nich jednak nie podsuchiwa. Potem spokojnym tonem odpowiedzia:
- Mga by ich krya... c, w ukryciu ludzie czsto postpuj z obcymi zupenie
inaczej, niby si zachowali w obecnoci innych. A temu, ktry jest najbardziej skory
trap. Mat i Perrin obwiecili gono, e Taren nie jest ani w poowie tak szeroka, jak
syszeli. Lan sprowadzi swego ogiera na ld, za nim po trapie przesza Moiraine i
pozostali. Kiedy Rand, jako ostatni, wyprowadzi z promu Oboka, pan Hightower
zawoa gniewnie:
- Hej, wy tam! A gdzie moje zoto?
- Bdzie ci wypacone.
Gos Moiraine dochodzi gdzie mgy. Buty Randa zaomotay, gdy
przechodzi z trapu na pomost.
- I po srebrnej marce dla kadego z twych ludzi - dodaa Aes Sedai - za to, e
tak szybko si uwinli.
Przewonik zawaha si, podajc twarz do przodu, jakby wyczuwa
niebezpieczestwo, ale wzmianka o srebrze podniecia jego pomocnikw. Cz z
nich zatrzymaa si, aby schwyci pochodnie, ale wszyscy zdyli zbiec z trapu,
zanim Hightower otworzy usta. Przewonik, krzywic si ponuro, zszed w lad za
swoj zaog.
Kopyta Oboka zaomotay gucho, gdy Rand przeprowadza go przez pomost.
Szara mga bya tu rwnie gsta, jak na rzece. U stp pomostu, owietlony
pochodniami przewonika i jego kompanw, Stranik rozdawa monety. Wszyscy
pozostali, z wyjtkiem Moiraine, zbici w gromadk oczekiwali z niepokojem koca tej
operacji. Aes Sedai patrzya na rzek, cho Rand zasania jej widok. Otuli szczelnie
przemoczonym paszczem swe dygoczce ciao. Zrozumia, e teraz ju wyjecha z
Dwu Rzek na dobre i zdao mu si, i dzieli go od rodzinnej okolicy odlego wiksza
ni szeroko rzeki.
- Koniec - powiedzia Lan, wrczajc ostatni monet Hightowerowi. - Tak jak
byo umwione.
Nie schowa jeszcze swej sakiewki, przewonik wpatrywa si w ni chciwym
okiem.
Pomost zadra i gono zaskrzypia. Hightower podskoczy w miejscu i
odwrci gow w stron spowitego we mg promu. Wida byo mtne i zamazane
wiata dwch pochodni pozostawionych na pokadzie. Deski w podecie zastkay,
po czym da si sysze trzask pkajcego drewna, a bliniacze uny pochyliy si i
zaczy obraca. Egwene wydaa z siebie niezrozumiay okrzyk, a Thom cisn
przeklestwo.
niebo, nadal pociemniae, cho ostre krawdzie ksiyca wskazyway, e wit jest ju
niedaleko.
W niewielkiej odlegoci od miejsca, w ktrym mga si urywaa, sta Stranik
rozprawiajcy o czym z Aes Sedai. Pozostali toczyli si nie opodal w gromadzie,
mimo ciemnoci bez trudu mona byo wyczu ich zdenerwowanie. Wszystkie oczy
wpatryway si w Lana i Moiraine, wszyscy prcz Egwene niezdecydowanie dreptali
w miejscu, jakby bojc si zgubi tamtych dwoje i jednoczenie nie chcc podej do
nich zbyt blisko. Rand podbieg do Egwene, ktra umiechna si do niego.
Wydawao mu si, e blask w jej oczach jest zbyt jasny, by mg by zwykym
odbiciem ksiyca.
- Cignie si wzdu rzeki tak rwno, jak wyrysowana pirem - stwierdzia
Moiraine z satysfakcj w gosie. - W caym Tar Valon nie ma nawet dziesiciu takich,
ktre potrafi to zrobi samodzielnie i to na dodatek z grzbietu galopujcego konia.
- Nie chc si skary, Moiraine Sedai - powiedzia Thom z dziwnym, jak na
niego, brakiem miaoci - ale czy nie byoby lepiej, gdyby nas krya jeszcze jaki
czas? Powiedzmy do Baerlon? Jeeli draghkar przeleci na t stron rzeki, to stracimy
ca przewag.
- Draghkary nie s takie sprytne, panie Merrilin - skwitowaa to oschle Aes
Sedai. - S przeraajce i miertelnie niebezpieczne, maj te znakomity wzrok, ale
za to niewiele inteligencji. Ten powie Myrddraalowi, e ta strona rzeki jest czysta, bo
caa rzeka jest zasnuta mg na odlegoci wielu mil. Myrddraal bdzie wiedzia, e to
mnie kosztowao dodatkowy wysiek i zaoy, e uciekamy w d rzeki, co z kolei
opni jego pogo. Bdzie musia rozdzieli swoje oddziay. Mga utrzyma si tak
dugo, e nie bdzie wiedzia, czy nie pokonujemy odzi przynajmniej czci drogi.
Mogam rozcign t mg a do Baerlon, ale wtedy draghkar przeszuka rzek w
cigu kilku godzin i Myrddraal bdzie wiedzia dokadnie, ktrdy podamy.
Thom westchn gono i pokrci gow.
- Przepraszam, Aes Sedai. Mam nadziej, e ci nie obraziem.
- Ach, Moi... ach, Aes Sedai. - Mat urwa, by przekn lin. - Prom... mhm...
czy ty... to znaczy... nie rozumiem, jak...
Gos mu zamar i nastpia cisza tak gboka, e wasny oddech wydawa si
Randowi najgoniejszym dwikiem. Moiraine przemwia wreszcie, wypeniajc
guch cisz swym dobitnym gosem.
sob spiskoway i waniy, ale jedno byo z ca pewnoci jasne. Czerwone Ajah za
swj gwny obowizek uwaay zapobieganie kolejnemu Pkniciu wiata i cigali
kadego mczyzn, ktry chociaby zamarzy o wadaniu Jedyn Moc. Mat i Perrin
mieli takie miny, jakby nagle zapragnli wrci do domw i swoich ek.
- ... ale niektre kobiety rwnie umieraj. Trudno zdobywa wiedz bez
przewodnika. Te, ktrych nie udaje nam si znale, czsto staj si... c, w tej
czci wiata mog si stawa Wiedzcymi w rodzinnych wsiach. - Aes Sedai z namysem dobieraa kolejno sw. - Dawna krew jest silna w Polu Emonda, a dawna
krew piewa. Wiedziaam, kim jeste, od pierwszego wejrzenia. adna Aes Sedai nie
moe stan w obecnoci kobiety, ktra potrafi czerpa z Prawdziwego rda, albo
ktra jest bliska przemiany, i nie poczu tego.
Woya do do sakiewki przy pasku i wycigna may niebieski kamyk na
zotym acuchu, ktry wczeniej nosia we wosach.
- Ty jeste bardzo bliska przemiany, twego pierwszego dotknicia. Bdzie
lepiej, jeli ci przez to przeprowadz. W ten sposb unikniesz... nieprzyjemnych
skutkw, z jakimi zmagaj si te, ktre robi to na wasn rk.
Oczy Egwene rozszerzyy si, kiedy patrzya na klejnot i kilkakrotnie zwilya
wargi.
- Czy... czy w tym jest zawarta Moc?
- Oczywicie, e nie - achna si Moiraine. - Rzeczy nie posiadaj Mocy,
dziecko. Nawet angreal jest tylko narzdziem. To tylko pikny niebieski kamyk. Ale
potrafi wieci. We go.
Rce Egwene zadray, kiedy Moiraine pooya kamyk na czubkach jej
palcw. Zacza si wzdraga, ale Aes Sedai zapaa jedn doni jej obydwie rce, a
drug delikatnie dotkna jej skroni.
- Spjrz na kamie - powiedziaa agodnie Aes Sedai. Tak jest lepiej, ni
majstrowa przy tym samodzielnie. Oczy swj umys z wszystkiego, z wyjtkiem
kamienia. Oczy swj umys i rozpy si. Istnieje tylko ten kamie i pustka. Ja to
rozpoczn. Rozpy si i pozwl mi siebie prowadzi. Nie myl o niczym. Rozpy
si.
Rand wbi palce w kolana, tak zaciska szczki, e a go zabolay.
"Nie moe si jej uda. Nie moe."
W kamieniu rozkwito wiato, tylko jeden niebieski bysk, ktry zaraz znik.
Cho nie by janiejszy od wietlika, Rand odskoczy, jakby zosta olepiony. Egwene
ROZDZIA 13
WYBR
Zanim poszli spa, Moiraine klkaa przy wszystkich po kolei i kada im rce
na gowach. Lan burkn, e nie powinna marnowa swych si dla niego, bo to
niepotrzebne, ale nawet nie prbowa jej powstrzyma. Egwene caa si palia do
tego dowiadczenia, Mat i Perrin wyranie si go bali, ale bali si te odmwi
wzicia w nim udziau. Thom wyrywa si z rk Aes Sedai, ale skarcia go
spojrzeniem za t dziecinnad i bard przeszed przez operacj z pochmurn min.
Umiechna si do niego z politowaniem. Kiedy ju odja donie od jego gowy,
mars na czole Thoma pogbi si, ale rzeczywicie wyglda na wypocztego.
Wszyscy tak wygldali.
Rand schowa si w niszy pod cian, gdzie mia nadziej pozosta nie
zauwaony. Oczy same mu si zamykay, gdy tylko si opar o plecionk z gazi, ale
zmusza si, by patrze. Przycisn do ust pi, aby stumi ziewanie. Odrobina snu,
godzinka lub dwie, i bdzie jak nowo narodzony. Moiraine jednak nie zapomniaa o
nim.
Drgn, gdy poczu chodny dotyk jej palcw na swoim czole i powiedzia:
- Ja nie...
Wytrzeszczy oczy ze zdziwienia. Zmczenie wycieko z niego, niczym woda
spywajca po zboczu, po blu i otarciach pozostao jedynie mgliste wspomnienie,
ktre zreszt rwnie znikno. Wpatrywa si w ni z otwartymi ustami. Moiraine
umiechna si tylko i cofna rce.
- Ju po wszystkim - powiedziaa.
Kiedy wyprostowaa si i wydaa znuone westchnienie, przypomniao mu si,
e sobie samej pomc nie moe. W istocie, wypia tylko troch herbaty, ale nie
chciaa je chleba, ani sera, cho Lan prbowa j namwi. Zwina si obok ognia
i natychmiast zasna.
Wszyscy pozostali, z wyjtkiem Lana, uoyli si w takich miejscach, w ktrych
mogli si swobodnie wycign i natychmiast rwnie zapadli w sen. Rand nie
rozumia, jak to si mogo sta, bo sam czu si jak po caej nocy spdzonej w wygodnym ku. Jednak gdy tylko opar si o cian, osun si w objcia snu. Kiedy
Lan obudzi go jak godzin pniej, mia wraenie, e spa trzy dni.
parowania
atakowania,
pokaza
-- Baerlon brzmi niele - achn si Mat - ale ja ogldaem star map pana
al'Vere. Jeeli skrcimy na poudnie, gdy ju dotrzemy do Caemlyn, droga nas
zawiedzie do Illian i jeszcze dalej.
- A co jest takiego w tym Illian? - spyta ziewajc Perrin. - W Illian przede
wszystkim - odpar Mat - nie ma adnych Aes Se...
Zapada cisza, Rand ockn si raptownie. Moiraine musiaa im si
przysuchiwa od duszej chwili. Bya z ni Egwene, ale uwag przycigaa gwnie
Aes Sedai, stojca na skraju uny bijcej od ogniska. Mat lea nadal na plecach,
rozdziawiwszy usta i wpatrywa si w ni. Oczy Moiraine odbijay wiato niczym
ciemne, wypolerowane kamienie. Rand zacz si nagle zastanawia, od jak dawna
tam staa.
- Chopcy tylko... - zacz Thom, ale Moiraine mu przerwaa.
- Kilka dni wytchnienia, a wy ju si chcecie podda. - Jej opanowany,
beznamitny gos mocno kontrastowa ze spojrzeniem. - Kilka spokojnych dni, a ju
zapominacie
wydarzeniach
Zimowej Nocy.
- Nie zapomnielimy - zaprotestowa Perrin. - To tylko...
Nadal nie podnoszc gosu, Aes Sedai zlekcewaya go tak samo jak barda.
- Tak si wanie czujecie? Ju chcecie ucieka do Illian i zapomnie o
trollokach, Pludziach i draghkarach?
Ogarna ich spojrzeniem. Kamienny bysk jej oczu kontrastujcy ze zwykym
tonem gosu sprawia, e Rand czu si bardzo nieswojo, ale nie daa im szansy
powiedzie cokolwiek.
- ciga was sam Czarny, wszystkich trzech albo tylko jednego i jeli pozwol
wam odej, dokd tylko zechcecie, wwczas was dopadnie. Sprzeciwiam si
wszystkiemu, czego pragnie Czarny, wic suchajcie mnie i wierzcie mym sowom.
Zanim pozwol wam wpa w rce Czarnego, zniszcz was osobicie.
Rand da si przekona wanie tej rzeczowoci. Aes Sedai gotowa bya zrobi
dokadnie to, co mwia, gdyby uwaaa, e to konieczne. Trudno mu byo zasn tej
nocy, tak samo zreszt jak i pozostaym. Nawet bard zacz chrapa dopiero po
zagaszeniu aru ogniska. Po raz pierwszy Moiraine nie przysza im z pomoc.
Nocne rozmowy Egwene i Aes Sedai draniy Randa. Kiedy znikay w
ciemnoci, szukajc ustronnego miejsca, zastanawia si, o czym mwi i co robi.
Co Aes Sedai robia z Egwene?
- Dla ciebie lepiej jeli si boisz, ale mam nadziej, e nie pozbdziesz si
swego przekonania. Niewiele kobiet w dzisiejszych czasach ma wystarczajce
zdolnoci, aby sta si nowicjuszkami, a jeszcze mniej ma na to ochot. - Gos
Moiraine brzmia tak, jakby snua te rozwaania dla samej siebie. - A z pewnoci
nigdy nie byo dwch takich w jednej wsi. Dawna krew jest cigle silna w Dwu
Rzekach.
Ukryty w cieniach Rand poruszy si, pod jego stop trzasna gazka.
Zastyg momentalnie i zlany potem wstrzyma oddech, ale adna z kobiet nie
obejrzaa si za siebie.
- Dwie? - krzykna Egwene. - Kto jeszcze? Kari? Kari Thane? Lara Ayellan?
Rozdraniona
Moiraine
cmokna
jzykiem,
potem
odpowiedziaa
uroczycie:
- Musisz zapomnie, e to powiedziaam. Obawiam si, e jej cieka biegnie
inaczej. Zastanw si raczej nad swoj sytuacj. Nie wybraa atwej drogi.
- Nie zawrc z niej - zapewnia Egwene.
- Niech tak bdzie. Ale nadal chcesz utwierdzenia, a ja nie mog ci go da, nie
w taki sposb, jak ty chcesz.
- Nie rozumiem.
- Ty chcesz uwaa, e Aes Sedai s dobre i czyste, e to ci li mczyni z
opowieci spowodowali Pknicie wiata, a nie kobiety. C, rzeczywicie
mczyni s za to odpowiedzialni, ale oni nie byli gorsi od reszty ludzi. Nie
postradali zmysw, nie byli z gruntu li. Aes Sedai, ktre poznasz w Tar Valon, s
rwnie ludmi, nie rni si niczym od innych kobiet, z wyjtkiem pewnych darw.
S i odwane, i tchrzliwe, silne i sabe, agodne i okrutne, uczuciowe i zimne. Przemiana w Aes Sedai nie zmieni twojej natury.
Egwene odetchna gboko.
- Ja chyba baam si wanie tego, e Moc moe mnie zmieni. Tego i
trollokw. I Pomora. L.. Moiraine Sedai, w imi wiatoci, dlaczego trolloki napady
na Pole Emonda?
Aes Sedai obrcia gow i spojrzaa prosto w stron kryjwki Randa. Oddech
uwiz mu w gardle, jej wzrok by teraz tak samo twardy, jak wtedy, gdy im grozia.
Mia wraenie, e potrafi nim przenikn bujne gazie skrzanego drzewa.
"wiatoci, co ona zrobi, jeli wykryje, e je podsuchiwaem?"
trzema kamykami pod czujnym spojrzeniem Thoma Merrilina. Bard uczy ich tego
kadego wieczora, w lekcjach uczestniczy rwnie Lan.
Lan skoczy opowiada co Moiraine, ktra odwrcia si, aby ogarn
wzrokiem pozostaych. Rand prbowa zachowywa si normalnie i nie sztywnie
pod jej spojrzeniem, cho mia wraenie, e na nim spoczywao ono duej ni na
innych, podejrzewa bowiem, e Aes Sedai wiedziaa, kto j podsuchiwa tamtej
nocy.
- Hej, Rand! - zawoa Mat. - Umiem ju onglowa czterema!
Rand machn rk w odpowiedzi, nie ogldajc si za siebie.
- Mwiem ci, e dojd do czterech jeszcze przed tob. Patrz !
Wspili si na niskie wzgrze i stamtd, w odlegoci mili, wrd nagich drzew
oraz wyduajcych si wieczornych cieni zobaczyli Baerlon. Rand westchn gono,
prbujc si umiecha i patrze jednoczenie.
Miasto byo otoczone murem z bali, wysokoci prawie dwudziestu stp i
drewnianymi wieami obserwacyjnymi. Kryte dachwk dachy zabudowa miejskich
poyskiway w zachodzcym socu, a z kominw unosi si dym. Kominw byo cae
setki, za to nie wida byo adnych strzech. Na wschd i zachd od miasta biegy
szerokie drogi, a po kadej, w stron palisady, toczyo si co najmniej kilkanacie fur
i dwa razy tyle cignionych przez woy wozw. Wok miasta rozsiane byy farmy,
najgciej na pnocy, a najrzadziej na poudniu, gdzie rs gsty las.
"Jest wiksze ni Pole Emonda, Wzgrze Czat i Deven Ride razem wzite! pomyla Rand. - Nawet gdyby doda Taren Ferry."
- Wic tak wyglda miasto - powiedzia z podziwem Mat, wsparszy si na
karku swego konia, aby lepiej widzie. Perrin krci gow.
- Jak to moe by, e tylu ludzi mieszka w jednym miejscu? Egwene patrzya
tylko, nic nie mwic.
Thom Merrilin spojrza na Mata, potem przewrci oczami i wyd usta.
- adne mi miasto! - parskn.
- A ty, Rand? - zapytaa Moiraine. - Co masz do powiedzenia o Baerlon?
- Myl, e to daleko od domu .- powiedzia powoli, syszc ostry miech
Mata.
- Bdziecie musieli pojecha jeszcze dalej - powiedziaa Moiraine. - Znacznie
dalej. Ale nie ma innego wyjcia, chyba e chcecie ucieka i kry si przez reszt
ycia. A byoby to krtkie ycie. Musicie o tym pamita nawet wtedy, gdy ta podr
stanie si trudna. Nie macie innego wyboru.
Rand zamieni spojrzenia z Matem i Perrinem. Sdzc po ich minach, myleli
o tym samym, co on. Jak moga mwi o jakiej moliwoci wyboru po tym
wszystkim, co im powiedziaa wczeniej? "Aes Sedai wybiera za nas."
Aes Sedai mwia dalej, jakby j nie do jasno zrozumieli.
- Tutaj znowu zaczyna si niebezpieczestwo. Uwaajcie na to, co powiecie w
tych murach, a przede wszystkim nie wspominajcie nic o trollokach, Pludziach i im
podobnych. O samym Czarnym nawet nie wolno wam myle. Niektrzy ludzie w
Baerlon kochaj Aes Sedai jeszcze mniej ni w Polu Emonda, mona tu spotka
Sprzymierzecw Ciemnoci.
Egwene ze zgrozy zaparo dech, a Perrin mrukn co niesyszalnie. Twarz
Mata poblada, ale Moiraine cigna dalej spokojnie:
- Musimy przyciga jak najmniej uwagi.
Lan zmieni swj poyskujcy, szarozielony paszcz na ciemnobrzowy,
bardziej zwyczajny, cho rwnie znakomicie skrojony i uszyty.
- Bdziemy tu wystpowa pod innymi imionami - kontynuowaa Moiraine. Mnie bdziecie nazywa Alys, a Lana panem Andra. Dobrze to sobie zapamitajcie.
Wjedmy do tych murw, zanim zapie nas noc. Bramy Baerlon s zamknite od
zmierzchu do witu.
Lan prowadzi drog w d wzgrza i przez las w kierunku muru z bali. Minli
kilka oddalonych od siebie farm, nie zauwaeni przez ich mieszkacw zajtych
codziennymi obowizkami i stanli przed cik, drewnian bram zamknit na
szerok sztab z czarnego elaza. Wrota byy zawarte, mimo i soce jeszcze nie
zaszo.
Lan podjecha bliej do palisady i pocign za postrzpion lin wiszc obok
bramy. Po drugiej stronie zadwicza dzwonek, a zza krawdzi, wyszego od nich o
dobre trzy pidzi muru, wyonia si jaka pomarszczona twarz, przesonita wymit
czapk z sukna.
- Co tam znowu? O tej porze dnia ju nie otwieram bramy. Za pno;
powiadam. Jedcie do bramy Waterbridge, jeli chcecie...
Klacz Moiraine wesza w zasig wzroku czowieka przemawiajcego do nich z
gry. Nagle jego zmarszczki pogbiy si od szczerbatego umiechu, wyranie
waha si, co teraz powiedzie.
"Proroctwa Smoka."
- Nikt nie opowiada takich... historii w Dwu Rzekach. W kadym razie nie w
Polu Emonda. Gdyby kto to sprbowa zrobi, Wiedzca obdaraby go ywcem ze
skry.
- Domylam si, e mogaby co takiego zrobi - powiedzia oschle Thom.
Spojrza na Moiraine idc w przedzie obok Lana, upewni si, e go nie syszy i
mwi dalej. - za jest najwikszym portem nad Morzem Burz, a Kamie zy to
nazwa strzegcej go fortecy. Mwi si, e Kamie by pierwsz twierdz zbudowan
po Pkniciu wiata i przez cay ten czas nigdy si nie rozpad w gruzy, cho
niejedna armia usiowaa do tego doprowadzi. Zgodnie z jednym z Proroctw Kamie
zy nie rozpadnie si, dopki nie dojdzie do niego Lud Smoka. Inne z kolei twierdzi,
e Kamie nigdy si nie rozpadnie, dopki Smok nie schwyci sw doni Miecza
Ktrego Nie Mona Dotkn.
Thom wykrzywi twarz.
- Upadek Kamienia bdzie jednym z gwnych dowodw na to, e Smok
narodzi si na nowo. Oby Kamie sta, pki ja nie zamieni si w proch.
- Miecz, ktrego nie mona dotkn?
- Tak si to nazywa. Nie wiem nawet, czy to naprawd jest miecz. Ale
cokolwiek by to byo, spoczywa w Sercu Kamienia, gwnej cytadeli fortecy. Nikt
prcz Wielkich Wadcw Kamienia nie moe tam wchodzi, a oni nigdy nie mwi. co
jest w rodku. A w kadym razie nie bardom.
Rand zmarszczy brew.
- Kamie nie upadnie, dopki Smok nie zawadnie mieczem, ale jak mgby
tego dokona? Czyby Smok mia by Wielkim Wadc Kamienia?
- Nie ma na to wikszej szansy - wyjani mu z powan min bard. - W zie
nienawidzi si wszystkiego, co jest Zwizane z Moc, jeszcze bardziej ni w Amador,
a Amador to twierdza Synw wiatoci.
- No to jak moe si speni Proroctwo? - spyta Rand. - Sam bym wola, aby
Smok nigdy si nie narodzi na nowo, ale nie widz sensu w przepowiedni, ktra nie
moe si speni. Wydaje si, e to opowie, ktra zmusi ludzi, by myleli, e Smok
nigdy si powtrnie nie narodzi. Czy nie jest tak?
- Zadajesz mnstwo pyta, chopcze - powiedzia Thom. - Proroctwo, ktre
spenia si bez trudu, nie byoby wiele warte, prawda?
Nagle jego gos zagodnia.
ROZDZIA 14
"JELE I LEW"
Tak jak to zapowiaday dwiki rozlegajce si na dziedzicu karczmy, w jej
wntrzu panowa ogromny haas. Podrnicy z Pola Emonda weszli za panem
Fitchem bocznymi drzwiami i od razu zmieszali si z przemieszczajcym v obie
strony sznurem mczyzn i kobiet ubranych w dugie fartuchy, nioscych w grze
tace z jedzeniem i piciem. Posugacze rzucali na odczepne jakie krtkie
przeprosiny, ale aden ani na chwil nie zwolni kroku. Jeden z nich przyj
popieszne rozkazy pana Fitcha i natychmiast gdzie pobieg.
- Obawiam si, e obera jest przepeniona po same krokwie - powiedzia
oberysta. - We wszystkich oberach w miecie jest tak samo. Wraz z zim
mielimy... c, odkd si ocieplio na tyle, e ludzie mogli zej z gr, jestemy
zupenie zalani, tak, to waciwe sowo, zalani przez ludzi z kopal i hut, a wszyscy
opowiadaj jakie straszne historie. O wilkach i jeszcze gorsze. Takie rzeczy, ktre
ludzie opowiadaj, kiedy przez ca zim s odcici od wiata. Mamy tylu goci, e
ju chyba nikogo nie przyjmiemy. Ale wy si nie bjcie. Moe tu troch toczno, ale
zrobi co mog dla pani i pana Andra. I, oczywicie, dla waszych przyjaci.
Przyjrza si z ciekawoci Randowi i pozostaym, wyjwszy Thoma, ich
ubrania zdradzay, e s wieniakami, a z kolei Thom w swym paszczu barda
rwnie wydawa si dziwnym towarzyszem podry pani Alys i pana Andra.
- Zrobi, co bd mg, na pewno dobrze tu wypoczniecie.
Rand wpatrywa si w otaczajcy ich rejwach i prbowa nie da si podepta,
cho posugaczom jako udawao si nie wpada na niego. Myla o panu alVere i
jego onie, ktrzy potrafili sami da sobie rad z obsug w obery "Winna Jagoda",
czasem tylko proszc o niewielk pomoc swe crki.
Mat i Perrin z zainteresowaniem wodzili wzrokiem po sali, z ktrej dochodziy
ich fale miechu, pieww i jowialnych okrzykw powitalnych, rozbrzmiewajcych za
kadym razem, gdy otwieray si drzwi wejciowe. Stranik mrukn, e sprbuje si
czego wywiedzie i z ponurym wyrazem twarzy znikn za wahadowymi drzwiami,
wchonity przez fal rozbawienia.
Rand pragn pj za nim, ale jeszcze bardziej tskni za kpiel. Chtnie by
pogada i pomia si z tamtymi ludmi, rozumia jednak, e bardziej doceni jego
obecno, gdy bdzie czysty. Mat i Perrin najwyraniej podzielali te odczucia, ten
pierwszy nawet drapa si ukradkiem.
- Panie Fitch - powiedziaa Moiraine. - Wiem, e w Baerlon s Synowie
wiata. Czy moemy spodziewa si kopotw?
- Ale prosz si nie martwi, pani Alys. Oni tylko znowu dokazuj po
swojemu, twierdz, e w miecie jest jaka Aes Sedai.
Moiraine uniosa brew, a oberysta rozoy tuste ramiona. - Nie martwcie si,
ju kiedy tak byo. W Baerlon nie ma adnej Aes Sedai i gubernator o tym wie. Biae
Paszcze uwaaj, e kiedy poka jak kobiet, ktra ich zdaniem jest Aes Sedai,
to ludzie ich wpuszcz do miasta. C, myl, e niektrzy tak by zrobili. Niektrzy
tak. Ale wikszo wie, o co chodzi Biaym Paszczom i popiera gubernatora. Nikt nie
chce krzywdy jakiej nieszkodliwej staruszki, by Synowie mieli wymwk do
narobienia wrzawy.
- Mio mi to sysze - stwierdzia sucho Moiraine. Pooya do na ramieniu
oberysty. - Czy Min jeszcze tu jest? Bo jeli tak, to chciaabym z ni rozmawia.
Rand nie usysza odpowiedzi pana Fitcha, zaguszonej wejciem sucych,
ktrzy zaraz zaprowadzili ich do ani. Moiraine i Egwene znikny za umiechajc
si usunie, obadowan rcznikami, zaywn kobiet. Bard, Rand i pozostali dwaj
chopcy poszli za szczupym, ciemnowosym posugaczem imieniem Ara.
Rand prbowa wypyta Ar o Baerlon, ale ten, z wyjtkiem stwierdzenia, e
Rand mwi z zabawnym akcentem, ledwie mu raczy odpowiada. Potem, na widok
ani, wszystkie myli o rozmowie wywietrzay mu z gowy. Na wyoonej pytkami
pododze sta krg wysokich, miedzianych wanien, pomidzy ktrymi, w samym
rodku pomieszczenia, znajdowa si otwr ciekowy. Na stokach obok kadej
wanny leay porzdnie zoone grube rczniki i due kostki tego myda, a na
dugim palenisku pod jedn ze cian stay wielkie elazne koty z wod. Przy
przeciwlegej cianie znajdowa si kominek, ponce w nim bierwiona dodaway
ciepa.
- Prawie tak dobrze, jak w obery "Winna Jagoda" zauway lojalnie, cho
nieco rozmijajc si z prawd, Perrin. Thom wybuchn miechem, a Mat zakpi:
- I moe jeszcze przywielimy ze sob jakiego Coplina, tylko e o tym nie
wiemy.
Rand zrzuci z siebie paszcz i reszt rzeczy, a Ara w tym czasie napenia
wod cztery miedziane wanny. Kiedy ich ubrania leay ju na stokach, posugacz
postawi jeszcze przy kadym wiadro gorcej wody i warzchwie. Zrobiwszy to,
usiad przy drzwiach, opar si o cian i skrzyowa rce na piersiach, najwyraniej
zamierzajc pogry si we wasnych mylach.
Gdy namydlali si i spukiwali caotygodniowy brud warzchwiami penymi
wrztku, rozmowa zupenie si nie kleia. Potem powoli, pomrukujc z zachwytu,
zanurzali si w wannach. Ciepe powietrze w ani stao si mgliste i gorce. Przez
duszy czas nie byo sycha innych odgosw prcz przecigych westchnie ulgi,
ktre wydawali, kiedy ich napite minie rozluniay si, a z koci uchodzio zimno,
o ktrym przyzwyczaili si myle, jako o czym niezmiennym.
- Czy potrzebujecie czego jeszcze? - spyta nagle Ara,
ktry nie mia adnego prawa mwi cokolwiek o akcencie innych ludzi, bo
obydwaj z panem Fitchem mwili tak, jakby w ustach mieli peno kaszy. - Moe
wiee rczniki, albo dola gorcej wody?
- Nic ju nie trzeba - dwicznie odpowiedzia Thom, Zamkn oczy i leniwie
machn rk. - Id si zabawi. Pniej osobicie dopatrz, aby dosta sowit
zapat za swoje usugi.
Zanurzy si gbiej w wannie, a woda zakrya go po same oczy i nos.
Wzrok Ary powdrowa w stron stokw, na ktrych leay ich ubrania i
pozostay dobytek. Chwil patrzy na uk, znacznie duej na miecz Randa i topr
Perrina.
- Czy na wsi te s jakie kopoty? - zapyta nagle. W Rzekach, czy jak wy tam
zwiecie swoj okolic?
- W Dwu Rzekach - powiedzia Mat, wymawiajc wyranie kade sowo z
osobna. - Pochodzimy z Dwu Rzek. A te kopoty, dlaczego...
- Co to znaczy te? - przerwa mu Rand. - Czy tutaj s jakie kopoty?
Rozkoszujcy si kpiel Perrin mrukn: - Ale mi dobrze!
Thom unis si odrobin i otworzy oczy.
- Tutaj? - achn si Ara. - Kopoty? Grnicy, ktrzy bij si nad ranem, nie
sprawiaj adnych kopotw. Albo... Urwa i przyglda im si przez chwil.
- Kopoty maj w Ghealdan - powiedzia wreszcie. Nie, pewnie nie. Nic si nie
dzieje w pasterskich wioskach, co? Nikt ich nie napada. Chciaem powiedzie, e tam
jest jeszcze spokj. Ale i tak to bya dziwna zima. Dziwne rzeczy si dziay w grach.
Syszaem, e ktrego dnia w Saldaei pojawiy si trolloki. Ale to na Ziemiach
Granicznych, prawda?
Skoczy mwi, ale usta mia nadal otwarte, zamkn je po chwili, wyranie
zdziwiony, e powiedzia tak duo.
Na dwik sowa trolloki Rand poczu napicie i prbowa to ukry, wykrcajc
swoj myjk nad gow. Odpry si, gdy Ara nadal mwi, nie wszyscy jednak
trzymali usta na kdk.
- Trolloki? - zarechota Mat. Rand prysn w niego wod, ale ten otar j tylko z
twarzy. - Nie wiesz nawet, ile ja ci potrafi opowiedzie o trollokach.
Thom odezwa si po raz pierwszy, odkd wszed do wanny. - A moe jednak
nie? Ju mam dosy suchania wasnych opowieci z twoich ust.
- Thom jest bardem - wyjani Perrin i Ara spojrza na niego spode ba.
- Widziaem twj paszcz. Bdziesz tu dawa przedstawienia?
- Czekajcie chwil - zaprotestowa Mat. - Twierdzicie, e ja niby powtarzam
opowieci Thoma? Czy wy wszyscy...?
- Po prostu nie opowiadasz ich tak dobrze jak
Thom przerwa mu popiesznie Rand, a Perrin popieszy z pomoc:
- Stale co zmieniasz, aby brzmiay lepiej, ale zupenie ci to nie wychodzi.
- A poza tym wszystko ci si myli - doda Rand. Lepiej zostaw to Thomowi.
Wszyscy mwili tak szybko, e Ara a rozdziawi usta. Mat te zagapi si na
nich, jakby myla, e powariowali. Rand zastanawia si, czy nie skoczy na niego,
aby wreszcie zamilkn.
Nagle drzwi otworzyy si z trzaskiem i wszed Lan z przewieszonym przez
rami brzowym paszczem. Wnis ze sob powiew chodnego powietrza, od
ktrego para wodna przerzedzia si na chwil.
- No wanie - powiedzia Stranik zacierajc donie ju nie mogem si tego
doczeka.
Ara podnis wiadro, ale Lan odprawi go gestem doni.
- Dzikuj, sam sobie poradz. Rzuciwszy paszcz na jeden ze stokw,
wypchn posugacza z pomieszczenia, nie zwaajc na jego protesty i zamkn za
nim drzwi. Posta przy nich przez chwil, nasuchujc z przekrzywion gow, a gdy
odwrci si wreszcie w ich stron, jego gos brzmia twardo, a stalowy wzrok zdawa
si godzi prosto w Mata.
- Wrciem w sam por, chopcze z farmy. Czy ty nigdy nie suchasz tego, co
si do ciebie mwi?
polega,
zreszt
uwaaem,
eby
nie
ujawnia
zbyt
duego
zainteresowania.
- To prawda - powiedziaa Moiraine, - niewiele dobrego.
Westchna gboko i z powrotem zaja si jedzeniem. - A jaka jest nasza
sytuacja?
- Tutaj ju jest lepiej. adnych dziwnych wydarze, adnych obcych, ktrzy
mogliby by Myrddraalem, a ju na pewno nie byo tu trollokw. A Biae Paszcze
uwijaj si wok gubernatora Adana, poniewa chc mu narobi trudnoci za odmow wsppracy. Nawet nas nie zauwa, chyba e bdziemy gono krzycze.
- To dobrze - powiedziaa Moiraine. - To zgadza si z tym, co powiedziaa
pokojwka w ani. Plotki naprawd czasem si przydaj. - Zwrcia si teraz do
reszty towarzystwa, mwic:
- A teraz posuchajcie, czeka nas duga podr, ale ostatni tydzie te nie
nalea do atwych, wic proponuj, ebymy zostali tu przez dzisiejsz i jutrzejsz
noc. Wyjedziemy pojutrze, wczesnym rankiem.
Wszyscy modzi wyszczerzyli zby w umiechu, byli w miecie po raz
pierwszy. Moiraine umiechna si rwnie, ale zapytaa:
- A co na to pan Andra?
Lan wpatrywa si niewzruszenie w rozemiane twarze. - Moe tak by, o ile
zapamitaj to, co im przykazaem. Thom skrzywi si pod wsem.
- Ci wieniacy, puszczeni luzem w takim... miecie. Skrzywi si znowu i
pokrci gow.
Z powodu toku w obery znalazy si dla nich tylko trzy wolne pokoje, jeden
dla Egwene i Moiraine, a pozostae dwa dla mczyzn. Rand dzieli swj z Lanem i
Thomem, a by to pokj na czwartym pitrze, tu pod zwisajcym okapem. Zapada
ju noc i dziki wiatu padajcemu z okien obery, przez okienko doskonale byo
wida podwrzec przed stajni. W maej izdebce mieli dla siebie niewiele miejsca,
cho wszystkie trzy lka byy bardzo wskie. I twarde, jak stwierdzi Rand rzuciwszy
si na jedno z nich. Zdecydowanie nie by to najlepszy z pokoi.
Thom zatrzyma si w nim tylko na chwil, aby wyj z futeraw flet i harf, i
wyszed, ju po drodze wiczc teatralne pozy. Lan poszed z nim.
To dziwne, pomyla Rand, przewracajc si na niewygodnym ku. Jeszcze
tydzie temu niczym kamie szybko sturlaby si z tych schodw, aby tylko mc
posucha barda, choby dla samej wrzawy, jaka mu towarzyszya. Ale ju od tygodnia sucha co wieczr opowieci Thoma i na pewno tak samo bdzie jutro i
pojutrze. Poza tym gorca kpiel rozlunia skurcze w jego miniach, cho myla,
e bd go drczy ju zawsze, a pierwszy od tygodnia gorcy posiek napeni go
uczuciem sennoci. Prawie zasypiajc, zastanawia si, czy Lan rzeczywicie zna
faszywego Smoka, Logaina. Mimo i z dou dobiegy go stumione okrzyki ludzi
witajcych Thoma, zasn niemale natychmiast.
niezmienny.
Monotoni
przeryway
tylko
pary
zwykych
drzwi,
Raz jeszcze, na krtk chwil jego usta i oczy stay si otworami piekielnego
ognia, rozcigajcego po nieskoczono. Nie zmieni si natomiast jego gos. On
sam zdawa si zupenie nie zauwaa zachodzcych w nim przemian.
Rand znowu si poderwa, ale udao mu si stumi okrzyk. "To na pewno
sen."
Znowu wycofa si w stron drzwi, nie odrywajc wzroku od czowieka przy
kominku i nacisn klamk. Ani drgna, drzwi byy zamknite na klucz.
- Zdaje si, e jeste spragniony - powiedzia mczyzna. - Napij si.
Na stole sta byszczcy zotem puchar, ozdobiony rubinami i ametystami. Sta
tu ju wczeniej. Rand usiowa powstrzyma dygotanie. To by tylko sen. Mia
wraenie, e usta ma pene piachu.
- Troch - odpar i podnis puchar.
Mczyzna pochyli si w jego stron, wspierajc na oparciu krzesa i
przypatrywa z napiciem. Zapach korzennego wina
uwiadomi Randowi, jak bardzo jest spragniony, jakby nie pi nic od wielu dni.
"Czy rzeczywicie?"
Unis ju puchar do ust, ale zatrzyma si. Spomidzy palcw mczyzny
unosiy si smugi dymu. W patrzcych ostro oczach migotay pomienie.
Rand obliza wargi i odstawi wino na st nie kosztujc go. - Nie jestem tak
spragniony, jak mi si wydawao. Mczyzna wyprostowa si gwatownym ruchem;
na jego twarzy nie zagoci aden grymas. Jego rozczarowanie nie mogo jednak by
bardziej widoczne, ni gdyby zakl. Rand zastanawia si, co byo w tym winie. Ale
to naturalnie byo gupie pytanie. To wszystko jest snem.
"No wic dlaczego si jeszcze nie skoczyo?" - Czego chcesz? - zapyta. Kim jeste?
Z oczu i ust mczyzny znowu -wybuchy pomienie, Rand mia wraenie, e
syszy wrcz ich ryk.
- Niektrzy zw mnie Ba'alzamon.
Rand znowu dopad do drzwi i szarpa jak oszalay klamk. Wszystkie myli o
snach znikny. Sam Czarny. Klamka nie ustpowaa, ale on j nadal naciska.
- Czy to na pewno ty? - zapyta nagle Ba'alzamon. Nie moesz tego wiecznie
przede mn ukrywa. Nie moesz si przede mn ukry ani na najwyszej grze, ani
w najgbszej jaskini. Znajd kady twj wos.
mnie, ale Drugie Przymierze, Przymierze Dziesiciu Narodw, zostao rozbite i nigdy
nie zawizano go na nowo. Kto zatem zosta, aby mi si oprze? Szepnem sowo
do ucha Artura Hawkwinga i jak cay kraj dugi i szeroki wszystkie Aes Sedai wyginy. Szepnem znowu i Wysoki Krl wysa swe wojska za ocean Aryth, za Morze
wiata i przypiecztowa dwa losy. Los marzenia o jednym kraju i jednym narodzie, a
take jego przyszy los. Byem przy jego ou mierci, kiedy doradcy powiedzieli, e
tylko Aes Sedai mog mu uratowa ycie. Przemwiem do niego i skaza swych
doradcw na stos. Przemwiem raz jeszcze i ostatnimi sowami Wysokiego Krla by
krzyk, e trzeba zniszczy Tar Valon.
- Skoro tacy ludzie nie mog mi si oprze, to jak ty masz szans, ty, ktry
przypominasz ropuch, przycupnit obok kauy w lesie. Musisz mi suy, bo
inaczej bdziesz a do mierci taczy na sznurkach Aes Sedai. A wtedy ju na
pewno bdziesz mj. Martwi nale do mnie!
- Nie - wymamrota Rand - to sen. To musi by sen.
- Czy mylisz, e we nie jeste bezpieczny? Patrz! - rozkaza Ba'alzamon i
gowa Randa wbrew woli, obrcia si zgodnie z ruchem jego doni.
Kielich znikn ze stou, na jego miejscu przycupn teraz duy szczur.
Olepiony wiatem mruga i wcha ostronie powietrze. Ba'alzamon zakrzywi palec
i szczur z piskiem wygi grzbiet w uk, wierzgn przednimi apami w powietrzu i
chwiejnie stan na tylnych. Palec zakrzywi si jeszcze bardziej i szczur przewrci
si na grzbiet, jak oszalay przebiera apkami w powietrzu, piszcza przenikliwie, a
jego grzbiet wygina si coraz mocniej. W kocu co w nim chrupno gono, niczym
trzask gazki, zwierz zadrao gwatownie i znieruchomiao, przeamane niemale
na p.
Rand omal si nie udawi.
- We nie wszystko si moe wydarzy - wymamrota. Nie patrzc na to, co
robi, uderzy pici w drzwi. Zabolaa go rka, ale nie obudzi si.
- No to id do Aes Sedai! Id do Biaej Wiey i powiedz im! Opowiedz przy
Tronie Amyrlin o tym... nie. Mczyzna zamia si. Rand poczu ciepo pomieni na
twarzy.
- To jest sposb, aby od nich uciec. Wwczas ci nie wykorzystaj. Nie, nie
wtedy, gdy bd wiedziay, e ja wiem. Ale czy pozwol ci y, rozpowszechnia
prawd o ich czynach? Czy jeste a takim gupcem, aby uwierzy, e to zrobi?
Popioy wielu takich jak ty zalegaj stoki Smoczej Gry.
ROZDZIA 15
OBCY I PRZYJACIELE
Promienie soneczne zlewajce si na ko Randa obudziy go. wreszcie z
gbokiego, cho niespokojnego snu. Nakry gow poduszk, ale wiato wci go
razio, zreszt nie chcia ju duej spa. Po tym pierwszym nie opady go jeszcze
inne, mimo i nie zapamita ich, mia ju dosy drczcych wizji.
Z westchnieniem odrzuci poduszk na bok, przecign si i usiad. Na powrt
poczu bl we wszystkich miniach, cho przedtem sdzi, e kpiel go wypdzia.
Bolaa go rwnie gowa. Nic dziwnego, po takim nie kady by mia migren.
Wspomnienie pozostaych koszmarw rozwiao si, natrtna pami wci
podsuwaa obrazy spotkania z Shai'tanem.
Pozostae ka byy puste. wiato ukonie wlewao si przez okno, soce
stao ju wysoko na horyzoncie. O tej porze na farmie, ju dawno byby po niadaniu,
krztajc si przy codziennych obowizkach. Wygramoli si z ka, mruczc co do
siebie ze zoci. Trzeba byo zwiedzi miasto, a oni go nawet nie obudzili. Chocia
tyle, e kto dopilnowa, by znalaza si dla niego woda w dzbanie, nawet jeszcze
ciepa.
Umy si i ubra popiesznie, wahajc chwil, czy przypasa miecz Tama. Lan
i Thom zostawili swoje sakwy i koce w pokoju, ale broni Stranika nigdzie nie byo
wida. W Polu Emonda Lan zawsze nosi j przy sobie, nawet jeli nie mia po temu
adnych widocznych powodw. Rand pomyla, e nie zaszkodzi naladowa
tamtego i, wmawiajc sobie, e nie powoduj nim dawne marzenia o paradowaniu po
ulicach prawdziwego miasta z mieczem, przypasa go sobie, a paszcz przerzuci
przez rami.
Przeskakujc po dwa stopnie, zbieg do kuchni. Uzna, e stanowi ona z
pewnoci najzupeniej odpowiednie miejsce, w ktrym mona naprdce co
przegry. Na pobyt w Baerlon przeznaczyli wszak tylko jeden dzie, a czas ucieka.
"Krew i popioy, naprawd mogli mnie obudzi."
W kuchni zasta pana Fitch, ktry wanie kci si z zaywn kobiet o
rkach ubielonych mk po okcie. Najwyraniej bya to kucharka i waciwie to ona
kcia si z oberyst i wygraaa mu palcem przed samym nosem. Pokojwki, pomywaczki, bufetowi i chopcy pomagajcy przy ronie uwijali si przy swoich
obowizkach, starannie unikajc szalejcej obok nich burzy.
- ...mj Cirri to dobry kot - dowodzia ostrym tonem kucharka - i nie chc
sysze na jego temat nic zego, zrozumielicie? Moim zdaniem, wam si nie podoba,
e on wykonuje sw prac a za dobrze.
- Miaem skargi - wtrci si w ten potok sw pan Fitch. - Skargi, paniusiu.
Poowa goci...
- Nie bd tego sucha. Nie bd i ju. Jeli oni chc si skary na mojego
kota, to niech sami sobie gotuj. Moja biedna, stara kocina, kto bdzie tu za ciebie
pracowa, ty i ja, dwa biedactwa, odejdziemy std tam, gdzie nas lepiej doceni, a
wtedy zobaczycie.
Rozwizaa fartuch i zacza go zdejmowa przez gow.
- Nie! - wrzasn Fitch i skoczy, aby j powstrzyma. Oboje zaczli krci si
w kko - kucharka usiowaa zdj fartuch, a on prbowa jej w tym przeszkodzi.
- Nie, Saro - wydysza. - Nie trzeba. Powiadam, nie trzeba! Co ja bym bez
ciebie zrobi? Cirri to wietny kot. Znakomity kot. To najlepszy kot w caym Baerlon.
Jeli kto jeszcze si poskary, to rozka mu, by podzikowa kotu za jego prac.
Tak wanie, podzikowa. Nie wolno ci odej. Saro? Saro!
Kucharka przestaa biega w kko, udao si jej wyrwa fartuch z rk
oberysty.
- No ju dobrze. Dobrze.
ciskaa fartuch, ale jeszcze go nie zawizaa.
- Ale jeli chcecie, aby co dzisiaj byo na obiad, to lepiej si std wyniecie,
ebym co moga uszykowa. Chyba, e sami zabierzecie si za gotowanie?
Udaa, e wrcza mu fartuch. Pan Fitch cofn si, rozkadajc szeroko rce.
Otworzy usta, a potem zatrzyma si i rozejrza po swym otoczeniu, jakby widzia je
po raz pierwszy. Pozostae kobiety nadal ignoroway kuchark i oberyst, a Rand
zacz intensywnie przeszukiwa kieszenie paszcza. Z wyjtkiem monety, ktr
dosta od Moiraine, znalaz tylko par miedziakw i gar mieci: n, kamyk do
ostrzenia, dwie zapasowe ciciwy do uku oraz kawaek sznurka, z rodzaju tych,
ktre zawsze mog si do czego przyda.
- Jestem pewien, Saro - zaryzykowa Fitch - e wszystko pjdzie po twojej
myli.
Powiedziawszy to jeszcze raz spojrza podejrzliwie na posugaczki, a potem
wyszed z najwikszym dostojestwem, na jakie go byo w tej sytuacji sta.
ludzi stoczonych w jednym miejscu. A to bya tylko jedna ulica. Pan Fitch i kucharka
twierdzili, e miasto jest przepenione. Czyby tak miao by wszdzie?
Powoli wycofa si w gb bramy. To nieadnie tak odej i zostawi chorego
Perrina. A moe Thom skoczy ju swoje przedstawienie? Moe bard te zechce si
przej? Rand musia z kim porozmawia. Lepiej, jak jeszcze chwil zaczeka w
obery. Westchn z ulg, gdy za plecami cich gwar ulicy.
Nie mia jednake wikszej ochoty wraca do obery z takim blem gowy.
Usiad na pustej beczce, w nadziei, e chodne powietrze umierzy t dolegliwo.
Mutch co jaki czas stawa w drzwiach stajni, Rand nawet z tej odlegoci
widzia jego chmurne spojrzenia. Czyby ten czowiek nie lubi ludzi ze wsi? A moe
byo mu gupio, e pan Fitch powita ich wszystkich tak serdecznie, po tym jak on
usiowa przepdzi ich z dziedzica?
"A moe jest Sprzymierzecem Ciemnoci" - pomyla Rand, i prbowa si
zamia, lecz to wcale nie bya zabawna myl.
Potar doni rkoje miecza Tama. Nic ju nie wydawao si zabawne w tym
wiecie.
- Pasterz z mieczem oznakowanym wizerunkiem czapli , usysza cichy gos
jakiej kobiety. - Chyba odtd bd musiaa wierzy we wszystko. Co ci tak trapi,
wiejski chopcze?
Zaskoczony Rand zerwa si na nogi. To dziewczyna z przy. strzyonymi
krtko wosami, z ktr rozmawiaa z Moiraine na korytarzu. Nadal bya ubrana w
mski paszcz i spodnie. Stwierdzi, e musi by odrobin tylko starsza od niego, zauway dziwne napicie w ciemnych oczach, wikszych nawet od oczu Egwene.
- Masz na imi Rand, prawda? - cigna. - Ja nazywam si Min.
- Nie mam adnych zmartwie - odpar.
Nie wiedzia, co Moiraine moga jej powiedzie, ale pamita przykazanie
Lana, aby nie ciga na siebie uwagi.
- Niby dlaczego miabym si czym martwi? Dwie Rzeki to spokojne miejsce,
a my jestemy spokojnymi ludmi. Nie ma tam miejsca na kopoty, chyba e z
owcami, albo w czasie niw.
- Spokojne? - powtrzya Min z bladym umiechem. - Syszaam, co gadaj o
was, ludziach z Dwu Rzek. Ci, ktrzy byli w waszej okolicy, opowiadali dowcipy o
drewnianogowych pasterzach.
- Drewnianogowych? - obruszy si Rand. - Co to za dowcipy?
- Ci, co was poznali - cigna jakby nigdy nic twierdz, e wasze wiecznie
umiechnite twarze i uprzejmo przypominaj mikkie maso. Ale tak jest tylko na
powierzchni. Powiadaj, e pod spodem jestecie tak twardzi, jak korzenie starego
dbu. Pogrzeb jeszcze gbiej, mwi, a dokopiesz si do kamienia. Ale w tobie i w
twoich przyjacioach ten kamie nie ley ukryty gboko, tak jakby burza rozwiaa cae
poszycie. Moiraine nic mi nie powiedziaa, ale ja umiem patrze.
Korzenie starego dbu? Kamie? Takie rzeczy mwi kupcy albo ich ludzie.
Nagle dotaro do niego znaczenie ostatniego zdania.
Obejrza si szybko dookoa, dziedziniec by pusty, a najblisze okna
pozamykane.
- Nie znam nikogo o takim imieniu, moesz je powtrzy?
- Pani Alys, jeli wolisz - powiedziaa Min z wyrazem rozbawienia, na widok
ktrego zarumieni si. - Nie ma tu nikogo, kto by nas mg sysze.
- Dlaczego uwaasz, e pani Alys ma jakie inne imi?
- Bo mi je wyznaa - powiedziaa Min tak spokojnie, e znowu si zaczerwieni.
- Chyba nie miaa wyboru. Od razu zauwayam, e jest... inna. To byo wtedy, gdy
si tu zatrzymaa po drodze do wsi. Wiedziaa o mnie. Nieraz ju rozmawiaam z
takimi... jak ona.
- Widziaa? - spyta Rand.
- C, nie pobiegniesz chyba zaraz do Synw wiatoci. Nie, zwaywszy na
towarzystwo, w jakim podrujesz. Biaym Paszczom nie podobao by si to, co
robi, tak samo zreszt jak i jej.
- Nie rozumiem.
- Ona twierdzi, e ja widz fragmenty Wzoru. - Min rozemiaa si i
potrzsna gow. - Moim zdaniem to przesada. Ja po prostu widz rne rzeczy,
gdy spojrz na ludzi, czasami znam ich myli. Spojrz na mczyzn i kobiet, ktrzy
si wcale nie znaj i wiem, e wezm lub. Tak si to odbywa. Chciaa, ebym
popatrzya na was. Na wszystkich.
Rand zadra.
- I co zobaczya?
- Kiedy jestecie razem? Wok was wiruj tysice iskier i wielki cie,
ciemniejszy od zmierzchu. Jest tak wyrany, e a si zastanawiam, dlaczego nikt
inny go nie widzi. Iskierki usiuj wypeni ten cie, a on prbuje je pokn.
Wzruszya ramionami.
elazo rozpalone do biaoci, ty, lecy na marach i trzy kobiety obok ciebie, czarna
skaa mokra od krwi...
- Wystarczy - przerwa jej niespokojnie. - Nie musisz wymienia wszystkiego.
- Przede wszystkim jednak widz wok ciebie byskawic, ktra rwnoczenie
uderza w ciebie i bije z twego ciaa. Nie mam pojcia, co to oznacza, ale wiem jedno.
Ty i ja spotkamy si jeszcze kiedy.
Zadumaa si, jakby sama nie wiedziaa, co o tym wszystkim sdzi.
- Dlaczego miaoby tak nie by? - zapyta. - Bd tdy wraca do domu.
- Na tej podstawie myl tak samo.
Jej umiech powrci nagle, krzywy i tajemniczy. Poklepaa go po policzku.
- Ale gdybym miaa ci opowiedzie wszystko, co widz, to wosy by ci si tak
samo skrciy, jak twemu barczystemu przyjacielowi.
Jak oparzony cofn si przed dotykiem doni.
- Co ty teraz mwisz? Czy widziaa moe szczury? Albo co zwizanego ze
snami?
- Szczury! Nie, nie widziaam adnych szczurw. A jeli chodzi o sny, to
pamitaj, e ty o nich mwie, nie ja. Zastanawia si, czy ta dziewczyna nie jest
przypadkiem szalona, e si tak gupio umiecha.
- Musz ju i - powiedzia, obchodzc j szerokim ukiem. - Jestem...
umwiony z przyjacimi.
- No to id. Ale i tak mi nie uciekniesz.
Niby nie ucieka, ale kady jego kolejny krok by coraz to szybszy.
- Biegnij, jeli chcesz - zawoaa za nim. - Nie moesz przede mn uciec.
Gnany jej miechem przebieg pdem dziedziniec i wypad na ulic pomidzy
ludzk cib. Jej ostatnie sowa zbyt przypominay to, co powiedzia Ba'alzamon.
Wpada na ludzi, naraajc si na ostre spojrzenia i ostre sowa, ale nie zwolni
biegu, dopki kilka ulic nie dzielio go od obery.
Po jakim czasie zacz znowu zwraca uwag na otoczenie. Mia wraenie,
e miejsce gowy zajmuje mu prny balon, wszystkiemu jednak przypatrywa si z
zadowoleniem. Baerlon wydawao mu si miejscem zupenie niezwykym, prawie
takim jak miasta z opowieci Thoma. Wdrowa szerokimi, w wikszoci wyoonymi
kamieniem ulicami i wskimi, krtymi zaukami, wybierajc je przypadkowo, albo
podajc w lad za tumem. W nocy pada deszcz i nie brukowane ulice pokrywao
boto, ale to nie bya dla niego nowo. adna z ulic w Pole Emonda nie bya
brukowana.
Nie widzia adnych paacw i tylko kilka budowli przewyszao domy jego
rodzinnej okolicy, wszystkie jednak krya dachwka, ktr widzia dotd jedynie na
dachu obery "Winna Jagoda". Przypuszcza, e jeden czy dwa paace zobaczy dopiero w Caemlyn. Doliczy si natomiast dziewiciu obery, z ktrych adna nie bya
mniejsza od "Winnej Jagody", a wikszo rwnie okazaa jak "Jele i Lew". Na
kadej ulicy mija sklepy, w ich odsonitych oknach wystawowych stay stoy
zastawiane towarami wszelkiego rodzaju, poczwszy od materiaw i ksiek, a
skoczywszy na garnkach i butach. Wygldao to tak, jakby jednoczenie stu
handlarzy rozoyo zawarto swych fur. Gapi si na to wszystko tak dugo, e
niejednokrotnie musia ucieka przed podejrzliwymi spojrzeniami wacicieli. Na
pocztku nawet nie rozumia, czego od niego chc i troch si rozeli, ale potem
przypomnia sobie, e jest tu obcy. A zreszt i tak nie mg nic kupi. Wzdycha, gdy
widzia, ile miedziakw wymieniano za tuzin bezbarwnych jabek albo kilka
wyschnitych rzep, jakimi w Dwu Rzekach karmiono wycznie konie. Ludzie jednak
najwyraniej chtnie pacili.
Zgodnie z jego szacunkami byo tu zdecydowanie za duo ludzi. Z pocztku
czu si przytoczony sam ich liczb. Niektrzy nosili rzeczy tak dobrze skrojone,
jakich nigdy nie widywa w Dwu Rzekach, prawie tak pikne jak ubrania Moiraine,
wielu z nich miao na sobie dugie, podbite futrem paszcze, ktre powieway im wok
ydek. Grnicy, o ktrych wszyscy mwili w obery, mieli zgarbione sylwetki typowe
dla pracujcych pod ziemi. Jednake wbrew jego przewidywaniom wikszo
przechodniw wcale nie rnia si od ludzi, w otoczeniu ktrych wyrasta, ani
ubraniem, ani rysami twarzy. Co wicej, niektrzy mieli w swym zewntrznym
wygldzie co tak bliskiego, e prawie mg ich bra za czonkw rodzin znanych mu
z Pola Emonda. Bezzbny, siwowosy mczyzna, o uszach jak ucha dzbana, ktry
siedzia na awce przed jak ober i zaglda osowiaym wzrokiem do pustego
kufla, z atwoci mg by bliskim kuzynem Bili'ego Congara. Obdarzony wydatn
szczk krawiec, szyjcy co przed swoim warsztatem, mg by bratem Jona
Thane'a, mia nawet tak sam ysin na czubku gowy. Gdy Rand po raz kolejny
skrci za ktrym rogiem, potrci go czowiek - istny Samel Crawe, jego lustrzane
odbicie.
mj wz i wszystkie towary. Nie mieli adnego powodu, aby to robi, prawda? Nie
mogem si dosta do koni. To moje konie, a ten tusty oberysta zamkn je w stajni.
Musiaem szybko ucieka, aby mi nie podernli garda, i co mi z tego przyszo?
Zostaem tylko z tym, co miaem wtedy na sobie. No i czy to jest sprawiedliwe?
Pytam, jest czy nie?
- Konie s bezpieczne w stajni pana al'Vere. Moe je pan zabra w kadej
chwili. Jeli pjdzie pan ze mn do obery, to jestem pewien, e Moiraine pomoe
panu wrci do Dwu Rzek.
- Aaaaah! Ona jest... ona jest Aes Sedai, prawda?
Na twarzy Faina pojawio si czujne spojrzenie.
- Moe, jednak... - Urwa, obliza nerwowo wargi. Jak dugo bdziecie w tym,
jak mwie? Jak to si nazywa? "Jele i Lew"?
- Wyjedamy jutro - powiedzia Rand. - Ale co to ma wsplnego z...?
- Nie wiesz, jak to jest - zaka Fain. - Ty masz peny brzuch i wysypiasz si w
mikkim ku. A ja ledwie zmruyem oko od tamtej nocy. Zupenie zdarem buty, bo
tyle biegaem, a jeli chodzi o jedzenie...
Skrzywi si.
- Nie zbliybym si do Aes Sedai ani na mil - warkn - nawet na dziesi
mil, ale nie mam wyboru, prawda? Jak sobie pomyl, e ona na mnie spojrzy, e w
ogle bdzie wiedziaa, gdzie ja jestem...
Sign rk, jakby chcia zapa Randa za paszcz, ale zawaha si, machn
doni i cofn si o krok.
- Obiecaj, e nic nie powiesz. Ja si jej boj. Nie ma potrzeby jej mwi, e w
ogle yj. Musisz mi to obieca. Musisz!
- Obiecuj - uspokoi go Rand. - Ale nie ma powodu ba si jej. Prosz i ze
mn. Przynajmniej zje pan co gorcego.
- Moe. Moe. - Fain w zamyleniu pociera podbrdek. - Jutro, powiadasz? O
tej porze... Nie zapomnisz, co obiecae? Nie pozwolisz jej...?
- Nie dam pana skrzywdzi - powiedzia Rand, zastanawiajc si, czy jest w
stanie powstrzyma Aes Sedai przed czymkolwiek.
- Ona mi nic nie zrobi - odgraa si Fain. - Nie zrobi. Nie dopuszcz do tego.
Nagle przemkn obok Randa jak strzaa i zmiesza si z tumem.
- Panie Fain! - zawoa Rand. - Niech pan poczeka! Wybieg w por z alei, aby
dojrze sylwetk w postrzpionym paszczu, znikajc za nastpnym rogiem. Nie
Jego towarzysze zbliyli si do niego, stanli po obu stronach. Ich twarze byy
zimne i pozbawione wyrazu. Pomimo plam bota na paszczach nie byo w nich ju
nic zabawnego.
Rand czu mrowienie w caym ciele, ciepo przeradzao si w gorczk. Czu
si wspaniale, mia ochot si mia. Jaki cichy gos podszeptywa mu, e dzieje si
co zego, ale myla tylko o rozsadzajcej go energii. Umiechnity koysa si na
pitach i czeka na rozwj wydarze.
Twarz dowdcy pociemniaa. Jeden z jego towarzyszy wycign miecz na cal
z pochwy i przemwi drcym z gniewu gosem.
- Kiedy Synowie wiatoci zadaj pytania, ty szarooka dynio, to albo bdzie
odpowied, albo...
Urwa, gdy mczyzna o wskiej twarzy pooy mu do na ramieniu.
Bornhald gwatownym ruchem gowy spojrza w gb ulicy.
Nadchodzia Stra Miejska, kilkunastoosobowa grupa mczyzn w okrgych
stalowych hemach i kaftanach nabijanych wiekami. Nieli w rkach drgi, w taki
sposb, jakby demonstrowali, e potrafi si z nimi znakomicie obchodzi. Zatrzymali
si w odlegoci jakich dziesiciu krokw i teraz obserwowali milczc ca scen.
- To miasto jest stracone dla wiatoci - warkn ten, ktry wycign miecz,
po czym podnis gos, aby krzykn w stron stranikw:
- Baerlon kryje si w cieniu Czarnego!
Na gest Bornhalda schowa miecz z powrotem.
Ten odwrci si ponownie w stron Randa. W jego oczach pono wiato
zrozumienia.
- Sprzymierzecy Ciemnoci nie uciekn przed nami, chopaczku, nawet w
miecie, ktre kryje si w Cieniu. Jeszcze si spotkamy, bd tego pewien!
Obrci si na picie i pomaszerowa przed siebie, a jego towarzysze ruszyli w
lad za nim, jakby Rand przesta nagle istnie. Przynajmniej na chwil. Kiedy dotarli
do zatoczonej czci ulicy, otworzya si przed nimi ta sama, jakby przypadkowa,
przestrze. Stranicy wahali si, popatrzyli na Randa, a potem oparli drgi na
ramionach i poszli za trjk w biaych paszczach. Musieli przepycha si przez tum i
krzycze:
- Droga dla Stray!
Mao kto chtnie im ustpowa.
Rand nadal koysa si na pitach i czeka. Mrowienie byo tak silne, e prawie
dra, mia wraenie, e cay ponie.
Mat wyszed ze sklepu i przyjrza mu si.
- Ty nie jeste chory - powiedzia. - Ty jeste szalony!
Rand odetchn gboko i nagle poczu si jak przekuty balon, jakby z niego
uszo cae powietrze. Zachwia si, gdy zrozumia, co wanie zrobi. Zwily wargi
jzykiem i napotka wzrok Mata.
- Lepiej wracajmy do obery - powiedzia niepewnie.
- Tak - stwierdzi Mat - chyba tak bdzie najlepiej.
Ulica zacza si znowu zapenia,
ROZDZIA 16
WIEDZCA
Na czele szed Perrin. Rand by tak pochonity obmylaniem tego, co powie
Nynaeve, e nie zauway Min, ktra schwycia go za rk i odcigna na bok.
Pozostali zdyli uj jeszcze kilka krokw korytarzem, zanim to zauwayli.
Przystanli wic rwnie, niecierpliwie przestpujc z nogi na nog, bo jednoczenie
pragnli i dalej i nie mieli na to chci.
- Nie mamy czasu, chopcze - ofukn go Thom.
Min obdarzya barda ostrym spojrzeniem.
- Id sobie czym poonglowa - warkna, odcigajc Randa jeszcze dalej od
pozostaych.
- Naprawd nie mam czasu - tumaczy jej Rand. A na pewno nie na t gupi
gadanin o ucieczce i tak dalej.
Prbowa uwolni rk, ale nie puszczaa.
- Ja te nie mam czasu na twoje gupstwa. Sta wreszcie spokojnie!
Omiota pozostaych szybkim spojrzeniem, po czym przysuna si i zniya
gos.
- Jaki czas temu przyjechaa tu kobieta, nisza ode mnie, moda, ma ciemne
oczy i ciemne wosy splecione w warkocz sigajcy do pasa. Ona te jest czci
tego, co otacza was wszystkich.
Przez chwil Rand wpatrywa si w ni bez sowa.
"Nynaeve? Jakim cudem moe by w to wmieszana? wiato, a jak ja mog
by w to wmieszany?"
- To niemoliwe.
- Znasz j? - szepna Min.
- Tak, ale ona nie ma zwizku z ... czymkolwiek, co ty...
- Iskierki, Rand. Wchodzc tu spotkaa pani Alys i wida byo dwie samotne
iskierki. Wczoraj nie widziaam adnych iskier, jeli nie byo was razem, przynajmniej
trojga lub czworga, a dzisiaj wiec znacznie wyraniej i gwatowniej.
Spojrzaa na czekajcych cierpliwie przyjaci Randa i zadraa, nim odwrcia
si na powrt w jego stron.
- To prawie cud, e obera nie stana jeszcze w ogniu. Grozi ci jeszcze
wiksze niebezpieczestwo ni wczoraj. Od czasu jej przyjazdu.
- Tropia nasze lady? - spyta Lan, a Rand po raz pierwszy widzia u niego
szczere zdumienie. - Pewnie staj si nieuwany.
- Zostawialicie bardzo mao ladw, ale ja potrafi tropi nie gorzej, ni
wszyscy mczyni w Dwu Rzekach, z wyjtkiem moe Tama al'Thora. - Zawahaa
si, po czym dodaa: - Mj ojciec, zanim umar, czsto mnie bra na polowania i uczy
tego, czego uczyby swych synw, gdyby ich mia.
Spojrzaa wyzywajco na Lana, ale on jedynie skin gow z uznaniem.
- Twj nauczyciel by znakomity, skoro udao ci si odnale lady, ktre ja
staraem si zatrze. Nawet na Ziemiach Granicznych niewielu jest takich, ktrzy
potrafi to zrobi.
Nagle Nynaeve skrya sw twarz za pucharkiem. Rand wytrzeszczy oczy, gdy
dostrzeg, e si zaczerwienia. Nynaeve nigdy nie okazywaa ani ladu
zawstydzenia. Gniew owszem, czsto rozdranienie, ale nigdy zmieszanie. W tej
chwili z ca pewnoci miaa na twarzy rumiece i pijc wino prbowaa je ukry.
- Moe teraz - przemwia cicho Moiraine - zechcesz odpowiedzie na kilka
moich pyta. Ja odpowiadaam na twoje wystarczajco chtnie.
- Posugujc si przy tym caym workiem opowieci bardw - odparowaa
Nynaeve. - Dla mnie faktem jest, e czworo modych ludzi zostao uprowadzonych
przez Aes Sedai i wiato tylko wie, z jakiego powodu.
- Powiedziano ci to, co tutaj jest tajemnic - skarci j Lan. - Musisz nauczy
si poskramia swj jzyk.
- A to niby dlaczego? - odcia si Nynaeve. - Niby dlaczego miaabym
pomaga wam si ukry? Przyjechaam tu, by zabra Egwene i chopcw z
powrotem do Pola Emonda, a nie eby wam pomc w ich ukrywaniu.
W to wszystko wtrci si ponurym gosem Thom.
- Jeli chcesz, by znowu ujrzeli sw wiosk, i ty sama rwnie, to lepiej bd
ostroniejsza. S w Baerlon tacy, ktrzy zabiliby j - wskaza gow Moiraine - za to,
kim jest. I jego tak samo.
Wskaza Lana, po czym gwatownie podszed do stou, aby oprze na nim
pici. Growa nad Nynaeve, jego dugie wsy, i gste brwi naday mu nagle
gronego wygldu.
Otworzya szeroko oczy i uchylia si jakby w strachu, po czym zastyga w
buntowniczej pozie. Thom zdawa si nic nie zauwaa, mwi nadal zowieszczo
cichym tonem.
- Gdy usysz cho jedn plotk, nawet jeli powiedziana zostanie szeptem,
zaroj si w tej obery jak drapiene mrwki. Tak silna jest ich nienawi i
pragnienie, by zabi lub pojma takich, jak ci dwoje. A co z dziewczyn? Z
chopcami? Z tob? Jeste z nimi wszystkimi zwizana, przynajmniej w mniemaniu
Biaych Paszczy. Nie spodobaby ci si ich sposb zadawania pyta, szczeglnie
jeli dziaoby si to w Biaej Wiey. ledczy Biaych Paszczy zakadaj, e czowiek
jest winny, jeszcze zanim go o co zapytaj, za tak win w ich mniemaniu naley
si tylko jedna kara. Wymuszaj zeznania gorcym elazem i szczypcami. Lepiej
bdzie, jak sobie zapamitasz, e niektre tajemnice s zbyt grone, aby je gono
wypowiada, nawet przed kim, kogo niby znasz.
Wyprostowa si i doda jeszcze:
- Zdaje si, e czsto mwi to ludziom za pno.
- Dobrze powiedziane, bardzie - pochwali go Lan. W oczach Stranika
pojawio si znowu to wnikliwe spojrzenie. - Twoja troska a mnie samego zdziwia.
Thom wzruszy ramionami.
- Wszyscy wiedz, e ja te przybyem tu z wami. Nie umiecha mi si myl o
ledczym, ktry za pomoc gorcego elaza mgby mi kaza odpokutowa za
grzechy, a pniej i w wiato.
- To jest kolejny powd - wtrcia ostrym tonem Nynaeve - dla ktrego oni
musz wrci ze mn do domu. Jutro rano albo jeszcze dzisiaj. Im szybciej was
poegnamy, tym lepiej.
- Nie moemy tego zrobi - powiedzia Rand.
Ucieszy si, e przyjaciele te zabrali gos. Dziki temu Nynaeve nie moga
skupi wzroku na nikim z osobna. On jednak odezwa si jako pierwszy, wic
pozostali umilkli, wpatrzeni w niego. Nawet Moiraine opara si w krzele i obserwowaa go zza splecionych palcw. Zmusi si, by spojrze Wiedzcej w oczy. ,
- Jeli wrcimy do Pola Emonda, to trolloki te tam wrc: One... poluj na
nas. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Moe wanie w Tar Valon znajdziemy
wytumaczenie. Moe dowiemy si, jak temu zaradzi. To jedyny sposb.
Nynaeve rozoya gwatownie rce.
- Mwisz zupenie jak Tam. Kaza si zanie na spotkanie mieszkacw Pola
Emonda i usiowa tam wszystkich przekonywa. Prbowa ju to zrobi nawet z
Rad Wioski. wiato tylko wie, jak tej waszej... pani Alys - woya w wy, mwienie
tego imienia tak doz pogardy, na jak j byo sta - udao si mu to wmwi, bo
Pod koniec mwi wolniej, a jego gos cich tak, e przeszed w szept. Zarwno
Wiedzca jak i Aes Sedai wpatryway si w niego, takie same spojrzenia napotkaby,
gdyby pojawi si na spotkanie Koa Kobiet albo wszed tam, gdzie go nie proszono.
Opad na krzeso, nagle zapragn znale si zupenie gdzie indziej.
- Nynaeve - powiedziaa Moiraine - musisz uwierzy, e ze mn oni s
bezpieczniejsi ni w Dwu Rzekach.
- Bezpieczniejsi! - Wiedzca pokiwaa lekcewaco gow. - To ty ich
sprowadzia do miejsca, w ktrym s Biae Paszcze. Te same Biae Paszcze, ktre,
jeli bard mwi prawd, mog ich skrzywdzi z twojego powodu. Powiedz mi, Aes
Sedai, jak niby mog by bezpieczniejsi?
- Jest wiele niebezpieczestw, przed ktrymi obroni ich nie mog - zgodzia
si Moiraine - tak samo, jak ty ich nie uchronisz przed piorunem w drodze powrotnej
do domu. Ale oni nie musz si obawia ani piorunw, ani Biaych Paszczy. Musz
si ba Czarnego i jego sug, a przed tym mog ich obroni. Jak kadej Aes Sedai,
tak ochron zapewnia mi dotykanie Prawdziwego rda, dotykanie Saidina.
Nynaeve zacisna usta. Moiraine gniewnie zacisna swoje; ale mwia nadal,
z trudem zachowujc cierpliwo.
- Nawet ci biedni mczyni, ktrzy przez krtki czas wadaj Moc, potrafi
tyle, cho czasami dotykanie Saidina chroni, a czasami skaza czyni ich bardziej
podatnymi na rany, Ale ja i kada Aes Sedai potrafimy rozciga tarcz ochronn na
tych, ktrzy s z nami. aden Pomor nic im nie zrobi, jeli s tak blisko mnie, jak ci
teraz. aden trollok nie zbliy si do nas na wier mili bez wiedzy Lana, ktry
wyczuje jego zo, Czy moesz im ofiarowa cho poow tego, gdy wrc z tob do
Pola Emonda?
- Manipulujesz kukiekami - powiedziaa Nynaeve. Mamy takie porzekado w
Dwu Rzekach: Czy niedwied zwycia wilka, czy wilk niedwiedzia, krlik zawsze
traci. Walcz sobie gdzie indziej i zostaw ludzi z Pola Emonda w spokoju.
- Egwene - powiedziaa Moiraine po chwili namysu wyprowad std
wszystkich, chc zasta na chwil sama z Nynaeve.
Jej twarz zobojtniaa, natomiast Nynaeve zgarbia si nad stoem, jakby
gotujc do walki wrcz.
Egwene zerwaa si na nogi, jej pragnienie by by wyrnion, wyranie
kcio si z chci uniknicia starcia z Wiedzc w kwestii rozplecionych wosw.
Jednake wystarczyo tylko jedno jej spojrzenie, a wszyscy wstali. Mat i Perrin po-
To
brzmi
jak
dobra
rada
powiedziaa
Egwene,
wyranie
nie
zainteresowana.
Rand zatopi si we wasnych mylach. Jakim cudem Nynaeve moga by
wpltana w to wszystko? Jak ktokolwiek z nich mg by zwizany z trollokami,
Pomorami i Ba'alzamonem, pojawiajcym si w snach? To byo czyste szalestwo.
Zastanawia si, czy Min powiedziaa Moiraine o Nynaeve.
"O czym one tam rozmawiaj?"
Gdy drzwi wreszcie otworzyy si, nie potrafi okreli, jak dugo tak sta na
korytarzu. Na zewntrz wysza Nynaeve i drgna na widok Lana. Gdy Stranik
mrukn co, dumnie potrzsna gow. Minli si w drzwiach.
Ruszya w stron Randa, ktry dopiero teraz spostrzeg, e pozostali gdzie
si po cichu wymknli. Nie mia ochoty samotnie stawia czoo Wiedzcej, ale kiedy
ju napotka wzrok Nynaeve, nie mg uciec.
"Szczeglnie przenikliwy wzrok" - pomyla ze zdziwieniem. - "O czym one
rozmawiay?"
Twarz Randa staa si nagle tak napita jak skra na bbnie. Zamia si
ochryple.
- Ona stale wymyla jakie dziwne rzeczy. Chyba j zapewnia, e wszyscy
urodzilimy si w Polu Emonda.
- Oczywicie - odpara.
Zawahaa si tylko na czas jednego uderzenia serca, zanim przemwia, tak
e gdyby jej nie obserwowa, nawet by tego nie zauway.
Zastanawia si, co powiedzie, ale mia wraenie, e jego jzyk jest z gumy.
"Ona wie."
Bya w kocu Wiedzc, a Wiedzca powinna zna prawd o wszystkich.
"Jeeli ona wie, to znaczy, e tamto nie byo zwykym bredzeniem w gorczce.
Och, wiatoci, dopom mi, mj ojciec!"
- Czy ty si dobrze czujesz? - spytaa Nynaeve.
- On mi powiedzia... powiedzia, e ja... nie jestem jego synem. Kiedy
majaczy w gorczce. Powiedzia, e mnie znalaz. Mylaem, e to tylko...
Poczu w gardle pieczenie i umilk. - Och, Rand!
Zatrzymaa si i uja jego twarz w donie. Musiaa stan na palcach, aby to
zrobi.
- W gorczce ludzie mwi rne rzeczy. Zupenie pokrtne. Rzeczy
nieprawdziwe lub nierealne. Posuchaj mnie. Tam al'Thor uciek ze wsi w
poszukiwaniu przygd, kiedy byk w twoim wieku. Pamitam, wrci do Pola Emonda
ju jako dojrzay mczyzna z rudowos, cudzoziemsk on i dzieckiem w
powijakach. Pamitam Kari al'Thor tulc to dziecko do siebie z tak sam mioci i
zachwytem, jakimi kada matka obdarza swoje dziecko. To bye ty, Rand. A teraz
uspokj si i przesta ple gupstwa.
- Oczywicie - powiedzia.
"Nie urodziem si w Dwu Rzekach."
- Oczywicie. Moe Tam tylko co bredzi w gorczce, a moe znalaz jakie
dziecko po bitwie. Dlaczego jej o tym nie powiedziaa?
- To nie s sprawy dla obcych.
- Czy jeszcze kto nie urodzi si w Dwu Rzekach? Zadawszy to pytanie,
potrzsn gow.
- Nie, nie odpowiadaj. To te nie jest moja sprawa.
Ale dobrze byoby wiedzie, czy Moiraine przypadkiem nie interesuje si nim
bardziej ni pozostaymi.
"Czy na pewno dobrze?"
- Tak, to nie jest twoja sprawa - zgodzia si Nynaeve. - To zreszt moe nie
by wcale istotne. Moe ona na lepo szuka jakiego powodu, jakiegokolwiek
powodu, dla ktrego te stwory was cigaj. Was wszystkich.
Rand zdoby si na umiech.
- Zatem uwierzya w to wszystko. Nynaeve potrzsna gow.
- Odkd j poznae, nauczye si przekrca sowa.
- Co masz zamiar zrobi? - zapyta.
Przygldaa mu si badawczo, bezustannie napotyka jej wzrok.
- Dzisiaj chciaabym wzi kpiel. A co do reszty, to zobaczymy, nieprawda?
ROZDZIA 17
OBSERWATORZY I MYLIWI
Po odejciu Nynaeve, Rand poszed do gwnej sali obery. Chcia usysze
miech innych ludzi, zapomnie o sowach Nynaeve i kopotach, jakich jeszcze moga
przysporzy.
W izbie panowa niesamowity tok, ale nikt si nie mia. Zajte byy wszystkie
krzesa i awy, ludzie stali nawet pod cianami. Trwao wanie przedstawienie
Thoma, ktry sta na stole pod przeciwleg cian, a sw imponujc gestykulacj
wydawa si wypenia ca sal. Byo to znowu Wielkie Polowanie na Rg, ale nikt
oczywicie nie narzeka. O kadym z Myliwych byo tyle do opowiadania i kady z
nich mia tyle do powiedzenia, e nie byo dwch takich samych epizodw, a
przedstawienie caej tej dugiej opowieci zabraoby tydzie albo i wicej. Jedynym
dwikiem, ktry wspzawodniczy z gosem i harf barda, by trzask ognia w
paleniskach.
- ...Myliwi dojechali do omiu ktw wiata, do omiu filarw niebios, kdy
wiej wichry czasu, a los jednako chwyta za wosy i potnych i maluczkich.
Najpotniejszym z Myliwych jest teraz Rogosh z Talmour, Rogosh Sokole Oko,
ktrego imi wysawiane jest na dworze Wysokiego Krla i budzi strach na zboczach
Shayol Ghul...
Wszyscy bez wyjtku Myliwi zawsze byli sawnymi bohaterami. Rand
wypatrzy swoich dwch kolegw i przecisn si w stron awy, na ktrej Perrin zrobi
dla niego miejsce. Kuchenne zapachy unoszce si w powietrzu przypomniay mu,
e jest godny, ale nawet ci ludzie, przed ktrymi stao jedzenie, nie zwracali na nie
uwagi. Kobiety, ktre powinny byy obsugiwa goci, stay jak zaczarowane, ciskay
tylko swe fartuchy, zapatrzone nieprzytomnie w barda i nikomu to nie zdawao si
przeszkadza. Suchanie byo o wiele ciekawsze od jedzenia, niezalenie od tego
jakie by byo smakowite.
- ...od dnia narodzin Czarny naznaczy Blaes jako swoj wasn, ale nie
miejcie jej; Blaes z Matuchin, za Sprzymierzeca Ciemnoci! Wyrosa silna jak
jesion, gitka jak gazka wierzby, pikna jak ra. Zotowosa Blaes. Gotowa umrze
bez sowa. Ale suchajcie uwanie! Oto z wie miasta niesie si echo wielkich,
mosinych trb. Heroldzi Blaes ogaszaj przybycie bohatera na jej dwr. Grzmi
bbny i piewaj cymbay! Oto przybywa Rogosh Sokole Oko, aby zoy hod...
Targ Rogosha Sokole Oko dobieg koca, ale Thom przerwa tylko na chwil,
aby zwily gardo kuflem piwa i rozpocz Obron Liana. Po tej opowieci nastpiy
Upadek Aleth-Loriela, Miecz Gaidala Caina i Ostatnia jazda Buada z Albhain. W
miar, jak upywa wieczr, przerwy staway si coraz dusze, a kiedy Thom zamieni
sw harf na flet, wszyscy wiedzieli, e to ju koniec opowieci. Do stojcego wci
na stole barda przyczyo si dwch mczyzn z bbnem i cymbaami.
Trzech modych ludzi z Pola Emonda zaczo klaska w donie, gdy usyszeli
pierwsze nuty Wiatru, ktry koysze wierzb, nie byli w tym jednak osamotnieni.
Pie ta bya lubiana nie tylko w Dwu Rzekach, ale najwyraniej rwnie w Baerlon.
Tu i tam niektrzy podchwytywali sowa, nie faszujc nawet zbytnio, nie trzeba wic
byo ich ucisza.
Druga pie nie bya ju tak smutna. Mona by nawet powiedzie, e Tylko
jedno wiadro wody zabrzmiao tym razem jeszcze weselej ni zazwyczaj,
prawdopodobnie zgodnie z zamysem barda. Ludzie popiesznie wynieli stoy, aby
zrobi miejsce do taca i zaczli przytupywa tak, e ciany si zatrzsy od rytmu i
wirowania. Po pierwszej melodii tancerze odeszli na bok, ich miejsca zajli kolejni
chtni do zabawy,
Thom zagra pierwsze takty Dzikich gsi w locie, po czym przerwa, by ludzie
mogli poczy si w krg.
- Chyba te sprbuj - powiedzia Rand i wsta.
Perrin zerwa si z miejsca zaraz po nim. Mat rwnie chcia do nich doczy,
ale okazao si, e musi pilnowa paszczy, miecza Randa i topora Perrina.
Rand uderzy plecami o drewno, w cian lub drzwi, ale nie by w stanie si
obejrze. Odkd nogi zesztywniay mu, nie mg wykona najmniejszego ruchu.
Dra i obserwowa Myrddraala, ktry przysuwa si coraz bliej.
- Mw, chopcze, albo...
Z gry dobieg stukot szybkich krokw, kto schodzi po schodach. Myrddraal
odskoczy okrcajc si, fady jego paszcza ani drgny. Przez chwil przekrzywia
gow, jakby pomimo braku oczu potrafi wzrokiem przewierci na wylot drewnian
cian. W miertelnie bladej doni bysno ostrze miecza czarne jak paszcz. wiato
na korytarzu pociemniao. Tupot krokw by coraz goniejszy, Pomor odwrci si
byskawicznie w stron Randa, tak pynnie, jakby nie posiada koci. Czarne ostrze
roso, wskie wargi rozchyli ohydny grymas.
Trzsc si Rand zrozumia, e zaraz umrze. Ostrze nocy runo na jego
gow.:. i zatrzymao si.
- Jeste wasnoci Wielkiego Wadcy Ciemnoci. Chrapliwe skrzypienie tego
gosu brzmiao jak skrobanie paznokciem po dachwce.
- Naleysz do niego.
Wykonawszy gwatowny obrt, Pomor pomkn w gb korytarza, zastawiajc
Randa samego. Cienie na przeciwlegym kracu pomkny mu naprzeciw i wchony
go, w tym momencie znikn.
Z ostatniego stopnia zeskoczy z haasem Lan, w doni trzyma obnaony
miecz.
Rand usiowa doby gosu.
- Pomor - wyszepta. - To by...
Nagle przypomnia sobie, e ma miecz. Zapomnia o nim, gdy sta twarz w
twarz z Myrddraalem. Niezrcznie wyszarpn ostrze ze znakiem czapli, nie
zwaajc, e ju jest za pno.
- Uciek tdy!
Lan skin w zamyleniu gow, wydawa si nasuchiwa czego innego.
- Tak. On tak odchodzi, zamiera. Nie ma teraz czasu, aby go ciga.
Wyjedamy, pasterzu.
Znowu na schodach zatupotay czyje kroki, Mat, Perrin i Thom, wszyscy
objuczeni kocami i sakwami. Mat zwija po drodze swj koc, w czym mocno
przeszkadza mu wsadzony pod pach uk.
- Wyjedamy? - spyta Rand.
Rano
bdziecie
tu
mieli
pewnoci
kopoty.
Moe
ze
mieczy,
zote
soca
wyhaftowane
na
lewej
piersi
wyranie
rannych. Kade inne rozwizanie bdzie dla nich tylko zagroeniem. Zrozum, e to
wszystko nie jest takie proste. Lan.
Stranik zawrci konia i ruszyli dalej.
Rand oglda si kilkakrotnie za siebie. Po jakim czasie widzia ju tylko un
wrd chmur, a potem nawet ona znikna w mroku. Mia nadziej, e Min nic si nie
stao.
Gdy Stranik zboczy wreszcie z ubitego traktu i zsiad z konia, wok nich
panoway ciemnoci cho oko wykol. Zdaniem Randa do witu brakowao zaledwie
paru godzin. Sptali konie, nie zdejmujc z nich siode i urzdzili obozowisko pod
goym niebem.
- Godzina - uprzedzi ich Stranik, gdy wszyscy zaczli otula si w koce. On
mia czuwa, gdy bd spali.
- Jedna godzina i zaraz ruszamy. Nikt wicej si nie odezwa.
Po paru minutach Mat przemwi do Randa ledwie syszalnym szeptem.
- Zastanawiam si, co Dav zrobi z tym borsukiem. Rand milczco pokrci
gow, a Mat zawaha si, a wreszcie powiedzia:
- Wiesz, Rand, mylaem, e ju jestemy bezpieczni. Nic si nie dziao, odkd
przeprawilimy si przez Taren, a poza tym znalelimy si w miecie, otoczeni
murami. Mylaem, e nic ju si nam nie stanie. A potem ten sen. I Pomor. Czy
kiedykolwiek bdziemy bezpieczni?
- Nigdy, dopki nie dotrzemy do Tar Valon - powiedzia Rand. - Tak ona
twierdzi.
- A tam? - spyta cicho Perrin i wszyscy trzej popatrzyli na ciemny ksztat
lecej Aes Sedai.
Lan wtopi si w mrok, praktycznie mg teraz by wszdzie. Rand ziewn
nagle. Pozostali wiercili si niespokojnie na ziemi.
- Chyba lepiej przespa si troch - zasugerowa. I tak na razie nie znajdziemy
adnej odpowiedzi.
- Myl, e jednak powinna bya co zrobi - wyszepta Perrin.
Nikt mu nie odpowiedzia.
Rand przewrci si na bok, bo uwiera go korze, sprbowa pooy si na
wznak, poczu kamie, wic przekrci si na brzuch, ale znowu przeszkadza mu
korze. Obozowisko nie zostao najlepiej ulokowane, nie przypominao tamtych
miejsc, ktre wybiera dla nich Stranik po drodze z Taren. Zasypiajc zastanawia
ROZDZIA 18
DROGA DO CAEMLYN
Droga do Caemlyn niewiele rnia si od Drogi Pnocnej, przebiegajcej
przez Dwie Rzeki. Bya oczywicie znacznie szersza i bardziej zniszczona, ale nadal
wyznacza j ubity trakt, po obu stronach poronity drzewami, ktre z pewnoci nie
byyby czym niezwykym w Dwu Rzekach, szczeglnie, e ich igy pozostaway
zielone nawet zim.
Sama okolica natomiast bya inna, okoo poudnia napotkali ju pierwsze niskie
wzgrza, ktre miay im towarzyszy przez nastpne dwa dni - droga niejednokrotnie
je przecinaa jeeli byy zbyt szerokie, aby je okry i nie tak due, aby wykopanie w
nich tunelu stanowio nadmierny wysiek. Na podstawie zmieniajcego si codziennie
kta, pod ktrym paday promienie soneczne, atwo byo stwierdzi, e droga powoli
skrcaa na poudniowy wschd. Rand, tak jak pozostali chopcy z Pola Emonda,
zawsze marzy o posiadaniu starej mapy pana al'Vere. Teraz przypomnia sobie, e
ta droga obiega jakie wzgrza Absher, a potem dociera do Biaego Mostu.
Co jaki czas, na znak dany przez Lana, zsiadali z koni na szczycie jakiego
wzgrza, skd roztacza si dobry widok na drog i otaczajcy ich krajobraz. Stranik
rozglda si uwanie dookoa, a pozostali rozprostowywali nogi, albo siadali pod
jakim drzewem, aby si posili.
- Dotd zawsze lubiam ten ser - powiedziaa Egwene trzeciego dnia po
opuszczeniu Baerlon. Oparta plecami o pie drzewa, krzywia si nad obiadem, ktry
by taki sam jak niadanie i kolacja. - Najmniejszej szansy na herbat. Pyszn,
gorc herbat.
Otulia si szczelniej paszczem i przesuwaa bezskutecznie wok drzewa,
szukajc osony przed przenikliwym wiatrem.
- Herbata z paskolicia i korze delija - wyjania Moiraine Nynaeve - s
najlepsze na zmczenie. Oczyszczaj myli i tumi bl zmczonych mini.
- Niewtpliwie pomagaj - mrukna Aes Sedai, obdarzajc Nynaeve kosym
spojrzeniem.
Nynaeve zacisna usta, ale cigna dalej tym samym tonem.
- A skoro trzeba jecha bez snu...
- Prowad ich, Moiraine Sedai - powiedzia wreszcie Lan. - Powrc, jak tylko
bd mg. Bdziesz wiedziaa, jeli mi si nie powiedzie.
Pooywszy do na siodle Mandarba, wskoczy na grzbiet czarnego rumaka i
pogalopowa w d wzgrza. Kierowa si na zachd. Gos rogw zabrzmia
ponownie.
- Niech wiato bdzie z tob, ostatni Wadco Siedmiu Wie - szepna
ledwie syszalnie Moiraine.
Wziwszy gboki oddech, zawrcia sw klacz na wschd.
- Musimy jecha - powiedziaa i ruszya wolnym, rwnym kusem.
Pozostali, zwart grup, jechali tu za ni.
Ran obrci si raz, aby spojrze na Lana, ale Stranik ju znikn pord
niskich wzgrz i bezlistnych drzew. Ostatni Wadca Siedmiu Wie, tak go nazwaa.
Zastanawia si, co to oznacza. Wydawao mu si, e nikt inny tego nie usysza, ale
Thom u koce wsw i marszczy w zamyleniu twarz. Bard najwyraniej wiedzia
wiele rzeczy.
Rozlegy si rogi, po chwili doczyy do nich nastpne. Rand poruszy si
niespokojnie w siodle. By pewien, e syszy je ju znacznie bliej. Osiem mil. Moe
siedem. Mat i Egwene ogldali si przez rami, a Perrin skuli si, jakby w obawie, e
co go zaatakuje od tyu. Nynaeve podjechaa do Moiraine, aby z ni porozmawia.
- Czy nie moemy jecha szybciej? - spytaa. - Te rogi s coraz bliej.
Aes Sedai potrzsna gow.
- A dlaczego chc, abymy wiedzieli, e tu s? Bo pogalopowalibymy do
przodu nie zastanawiajc si, co nas tam moe czeka.
Utrzymywali stae tempo. Dwiki rogw rozlegay si w staych odstpach
czasu, za kadym razem coraz bliej. Rand ju mia przesta liczy, ile bliej, ale
myl o tym powracaa za kadym razem, gdy sysza mosiny dwik. Pi mil, pomyla z niepokojem, kiedy nagle zza wzgrza wypad galopujcy Lan. Zrwna si z
Moiraine, cigajc wodze swego wierzchowca.
- Co najmniej trzy tarany trollokw, kadym dowodzi Pczowiek. Moe nawet
pi.
- Jeeli bye tak blisko nich - zaniepokoia si Egwene - to mogli ci
zobaczy. Pewnie ju nam depcz po pitach.
- Nie widzieli go - rzeka sposzona Nynaeve i wszyscy skierowali na ni
wzrok. - Przypomnijcie sobie, e ja jechaam po jego ladach.
siwka do jazdy naprzd, wyrbywa drog w murze wochatych cia, jak kosiarz wrd
anw trawy.
Biaa klacz to rzucaa si do przodu, to uskakiwaa, posuszna rozkazom
delikatnych doni Aes Sedai, ciskajcych jej wodze. Moiraine wywijaa sw lask z
rwn zacitoci, jak mona byo dostrzec na twarzy Lana. Trolloki ogarn
pomie, ktry po chwili wybuch z rykiem, aby pozostawi po sobie na ziemi
okaleczone, znieruchomiae ksztaty. Nynaeve i Egwene uparcie trzymay si Aes
Sedai, obydwie obnayy zby, ich twarze wyraay nieomal tak sam zajado, z
jak walczyy trolloki. W doniach trzymay noe, ktrych krtkie ostrza mogy si
przecie w bliskim starciu okaza zupenie nieprzydatne. Rand prbowa skierowa w
ich stron Oboka, ale siwek zbuntowa si. Rc i wierzgajc ponosi, pomimo
cignitych z caej siy wodzy.
Wok trzech kobiet tworzya si pusta przestrze, w miar jak trolloki
usioway uciec przed lask Moiraine. Doganiaa je po kolei. Stwory wyy z gniewu i
furii, padajc upem pomieni. Ponad hukiem ognia i wyciem growa szczk mieczy
Lana i Myrddraala, powietrze wok nich co jaki czas przeszyway niebieskie byski.
Gow Randa uchwycia przyczepiona do erdzi ptla. Niezgrabnym ruchem
przerba drg na p, potem ci przez kozi twarz, trzymajcego go trolloka. Zaraz
potem poczu, e leci na ziemi, cigany przez wbity w rami hak. Owadnity panik, omal nie wypuci miecza. Musia przytrzyma si ku, aby nie spa z sioda.
Obok nadal wierzga i ra. Rand, desperacko trzymajc si wodzy i sioda, czu, jak
cigniony przez hak, cal po calu, zsuwa si z grzbietu konia. Obok odwrci si,
Rand na moment dojrza Perrina, ktry wychylony niebezpiecznie z sioda usiowa
wyrwa topr z rk trzech trollokw. Trzymali ju go za jedno rami i obydwie nogi.
Obok skoczy do przodu, Rand widzia teraz jedynie trolloki.
Ktry ze stworw doskoczy do jego nogi i schwyci j, wyrywajc ze
strzemiona. Dyszc ciko Rand wychyli si z sioda, aby go odkopn, ale hak
cign go natychmiast w ty i przed upadkiem uratowa go jedynie silny uchwyt wodzy. W tym samym momencie hak przesta cign, a trollok puci jego nog i
wrzasn. Krzyk podnis si rwnie wrd wszystkich trollokw, brzmiao to tak,
jakby wszystkie psy na wiecie poszalay i wyy teraz jednoczenie.
Bestie paday, wiy si na ziemi, wydzieray wosy i drapay twarze. Gryzy
ziemi, chwytay rozpaczliwie powietrze. I wyy nieprzerwanie.
Ostry ton jego gosu kci si z delikatnoci, z jak posadzi Aes Sedai na
grzbiecie klaczy.
- Ten ogie nie bdzie przecie pon wiecznie. pieszcie! Liczy si kada
minuta.
Mur ognia hucza, jakby mia pon bez koca, ale Rand nie sprzeciwia si.
Pogalopowali na pnoc tak szybko, jak tylko potrafili zmusi konie. Rogi zabrzmiay
w oddali jakby z rozczarowaniem, jakby ju wiedziay, co zaszo. Potem ucichy.
Lan i Moiraine wkrtce doczyli do reszty grupy, chocia Lan musia trzyma
wodze Aldieb, bowiem Aes Sedai saniaa si i przytrzymywaa obiema rkami ku.
- Zaraz poczuj si lepiej - powiedziaa, widzc pene troski spojrzenia.
Jednake, oprcz zmczenia, w jej gosie syszao si pewno siebie.
- Praca z Ziemi i Ogniem troch mnie wyczerpuje, ale to drobiazg.
Po chwili obydwoje znaleli si znw na czele galopujcej grupy. Rand
pomyla, e Moiraine nie wytrzyma tak szybkiego tempa. Nynaeve podjechaa do
Aes Sedai i zatrzymaa j gestem rki. Przez jaki czas, gdy pokonywali wzgrza,
obydwie kobiety szeptay co do siebie, po czym Wiedzca signa do swego
paszcza i wrczya Moiraine ma paczuszk. Aes Sedai rozwina j i pokna
zawarto. Nynaeve powiedziaa co jeszcze, po czym powrcia do pozostaych,
lekcewac ich pytajce spojrzenia. Randowi wydao si, e pomimo okolicznoci jej
twarz wyraaa satysfakcj.
Waciwie to nie obchodzio go, do czego zmierza Wiedzca. Pociera stale
rkoje swojego miecza, a gdy zda sobie z tego spraw, popatrzy na ni ze
zdziwieniem.
"Wic tak wyglda bitwa."
Niewiele ju z niej pamita, przy czym adnego momentu dokadnie.
Wszystko w jego mylach zlao si w jedn mas wochatych twarzy i strachu.
Strachu i upau. Bitwa zostaa stoczona w takim upale, jakby to byo popoudnie w
samym rodku lata. Nie potrafi sobie tego wytumaczy. Lodowaty wiatr prbowa
teraz zamrozi paciorki potu na jego twarzy i ciele.
Obejrza si na swoich przyjaci: Mat ociera pot z twarzy rbkiem paszcza.
Perrin natomiast, wpatrzony w oddali w co, co mu si wyranie nie podobao,
zdawa si nie zauwaa kropel byszczcych na jego czole.
Wzgrza byy coraz nisze, cay teren zamienia si powoli w rwnin,
niemniej Lan, zamiast pdzi dalej, zatrzyma si. Nynaeve ruszya jakby z zamiarem
ROZDZIA 19
OCZEKIWANIE CIENIA
Rozkruszone kamienie brukowe chrzciy pod kopytami koni, kiedy wjedali
w lad za Lanem do miasta. Rand zdoa zauway, e wszystko jest pogrone w
ruinie i, jak susznie stwierdzi Perrin, wymare. Ponad nim fruway jedynie gobie, a
ze szczelin w murach i chodnikach wyrastay usche chwasty. W wikszoci
budynkw sufity zapady si, z murw na ulice pospaday odamki cegie i kamieni.
Ponad tym wszystkim sterczay wiee o ostrych, nierwnych iglicach, przypominajce
poamane patyki. Rnej wielkoci zway gruzu, na zboczach ktrych rosy karowate
drzewa, mogy stanowi pozostaoci po paacach albo nawet caych dzielnicach.
Ale i tak to co zostao, zapierao Randowi dech w piersiach. Najwikszy dom z
Baerlon mg skry si w cieniu prawie kadej budowli Shadar Logoth. Wszdzie, jak
okiem sign, stay paace z jasnego marmuru zwieczone ogromnymi kopuami.
Wszystkie zreszt domy miay takie kopuy, niektre nawet cztery lub pi, kada o
innym ksztacie. Wiee, ktre zdaway si siga nieba, pomimo dzielcych ich
odlegoci, byy midzy sob poczone napowietrznymi przejciami otoczonymi
szeregami kolumn. Na kadym skrzyowaniu ulic staa mosina fontanna,
alabastrowa iglica lub jaki pomnik. Cho fontanny wyschy, wikszo iglic si
poprzewracaa, a wiele pomnikw lego w gruzach, nadal byo co podziwia.
"A ja mylaem, e Baerlon to miasto! Niech sczezn, Thom pewnie mia si
w kuak. Tak samo jak Moiraine i Lan."
Rand by tak pochonity wgapianiem si we wszystko, e nie zauway, gdy
Lan zatrzyma si nagle przed biaym, kamiennym budynkiem, dwa razy wyszym od
"Jelenia i Lwa". Nie mona byo stwierdzi, do czego suy ten dom za czasw
wietnoci miasta, ale rwnie dobrze moga to by karczma. Z grnych piter
pozostaa jedynie pusta skorupa - przez wy_ bite otwory okienne, z ktrych znikno
wszelkie szko i drewno, wida byo popoudniowe niebo - ale parter wydawa si
nienaruszony.
Moiraine, nadal przytrzymujc si ku, obejrzaa uwanie budynek, zanim
skina gow.
- Ten nam wystarczy.
Lan zeskoczy z sioda i cign Moiraine z grzbietu klaczy.
- Jedyn rzecz, jakiej teraz pragn, jest sen - powiedzia, gdy ju przesta
ziewa.
- Spa moesz zawsze - stwierdzi Mat. - Popatrz, gdzie jestemy. W
zrujnowanym miecie. Tu musz by skarby.
- Skarby? - Perrinowi od ziewania a trzasno co w szczce. - Tu nie ma
adnych skarbw. Tu nie ma nic prcz kurzu.
Rand osoni oczy przed socem, ktre wygldao teraz jak czerwona pika
spoczywajca na dachach domw.
- Robi si pno, Mat. Zaraz zapadnie zmrok.
- Tu mog by skarby - upiera si Mat. - A zreszt chciabym si jeszcze
wspi na ktr z tych wie. Popatrzcie na tamt, najwyraniej nie jest zrujnowana.
Zao si, e z niej rozciga si widok na kilkanacie mil. Co wy na to?
- Te wiee s niebezpieczne - odezwa si jaki mski gos z tyu za nimi.
Rand poderwa si na nogi i obrci, ciskajc rkoje miecza, pozostali
zareagowali z rwn szybkoci.
W cieniach pod kolumnami, na szczycie schodw, sta jaki mczyzna. Zrobi
p kroku do przodu, podnis do, aby osoni oczy i cofn si znowu.
- Wybaczcie - powiedzia z prostot. - Od dawna przebywaem w tych
ciemnociach. Moje oczy nie nawyky jeszcze do wiata.
- Kim pan jest?
Rand pomyla, e mczyzna nie pochodzi chyba z Baerlon, bo tak dziwnie
brzmia jego akcent, trudno byo nawet zrozumie niektre ze sw.
- Co pan tu robi? Mylelimy, e w miecie nie ma nikogo.
- Nazywam si Mordeth.
Urwa, jakby spodziewajc si, e bd znali jego imi. Kiedy aden z nich nie
pokaza tego po sobie, wymrucza co bezgonie, a potem cign dalej.
- Mgbym wam zada to samo pytanie. W Aridhol od dawna nikogo nie byo.
Od bardzo, bardzo dawna. Nigdy bym nie pomyla, e napotkam trzech modych
ludzi wdrujcych po jego ulicach.
- Jedziemy do Caemlyn - wyjani Rand. - Zatrzymalimy si tu na noc.
- Caemlyn - powtrzy wolno Mordeth, obracajc t nazw na jzyku, po czym
pokrci gow. - Na noc, powiadacie? To moe przyczycie si do mnie.
- Nadal pan nie powiedzia, co pan tu robi - zauway Perrin.
- C, jestem poszukiwaczem skarbw, oczywicie.
przyjaci
tak
krzycza.
geod
przeciwlegej
ciany
patrzy
na
niego
wytrzeszczonymi oczami Perrin, skulony ciska swj topr, jakby mia wanie
zamiar rba drewno. Zza stosu skarbw wyziera Mat, dzierc porwany skd
sztylet.
Wszyscy podskoczyli, gdy w najgbszych cieniach co si poruszyo. Mordeth
przyciska kolana do piersi i kuli si w najdalszym kcie.
- Oszukuje nas - wydysza Mat. - To bya jaka sztuczka.
Mordeth zawy z gow odchylon do tyu, a z drcych cian posypa si kurz.
- Wszyscy jestecie martwi! - krzykn. - Wszyscy martwi!
I z tymi sowami zerwa si, dajc susa przez ca komnat. Rand rozdziawi
usta i omal nie wypuci miecza. Mordeth, szybujc w powietrzu, wyciga si i chud
jak smuga dymu. Cienki jak palec wybi szczelin w cianie i wnikn do niej. Po jego
znikniciu w komnacie rozbrzmiewa jeszcze ostatni okrzyk, ucich dopiero po chwili.
- Wszyscy jestecie martwi!
- Wynomy si std - powiedzia sabym gosem Perrin, chwytajc mocniej
swj topr i rozgldajc si dookoa.
Nie zauway nawet, e depcze zote ozdoby i klejnoty.
- A co ze skarbem? - zaprotestowa Mat. - Nie moemy go tak zostawi.
- Ja nic z tego nie chc - owiadczy Perrin, nadal obracajc si we wszystkie
strony.
Podnis gos i krzykn w stron murw.
- To twj skarb, syszysz`? Niczego nie zabieramy!
Rand wpatrywa si gniewnie w Mata.
- Chcesz, eby on nas ciga? Bdziesz napycha sobie kieszenie i spokojnie
czeka, a on tu wrci z ca band jemu podobnych?
Mat tylko gestykulowa w stron zota i kamieni. Zanim co jednak zdy
powiedzie, Rand i Perrin schwycili go za ramiona. Wywlekali z komnaty. Mat
wyrywa si, co tam jeszcze krzyczc o skarbie.
Zanim zdyli uj dziesi krokw, mtne wiato zaczo przygasa,
pochodnie dopalay si. Mat przesta krzycze. Przypieszyli kroku. Zamrugaa
pierwsza pochodnia na korytarzu, potem nastpna. Zanim dotarli do krtych
schodw, nie musieli ju go cign. Zaczli biec, a ciemno zamykaa si za nimi.
bieg przez puste ulice, cigany przez Mordetha, ktry krzycza, e chce go tylko
schwyci za rk. By tam te jaki starzec, ktry ich obserwowa i cay czas zanosi
si oszalaym miechem.
Uporzdkowa koce i pooy si na nich, wpatrujc si w sufit. Bardzo chcia
spa, nawet gdyby mia ni tak jak przed chwil, ale nie potrafi zamkn oczu.
Nagle z ciemnoci bezszelestnie wyoni si Stranik. Moiraine przebudzia si
i usiada, jakby zadzwoni dzwonek. Lan otworzy do, na podog upady z brzkiem
trzy mae przedmioty. Trzy zakrwawione odznaki w ksztacie rogatych czaszek.
- W miecie s trolloki - powiedzia Lan. - Bd tu za nieca godzin. Co
gorsza, s wrd nich Dha'vol.
Zacz budzi pozostaych.
Moiraine zacza sprawnie skada swe koce.
- Ilu? Czy wiedz, e tu jestemy?
Brzmiao to tak, jakby nie czua adnego zdenerwowania.
- Chyba nie - odpar Lan. - Jest ich ponad stu, tak przeraonych, e gotowi s
zabija wszystko, co si rusza, cznie z sob nawzajem. Pludzie s zmuszeni
kierowa nimi, po czterech na jedn gar, ale nawet oni zdaje si chc jedynie
przej jak najszybciej przez miasto. Nie chc wyranie szuka niczego po drodze i
s tak nieuwani, e gdyby nie szli prosto na nas, powiedziabym, e nie mamy si
czym martwi...
Zawiesi gos.
- Co jeszcze?
- Tylko to - wolno powiedzia Lan. - Myrddraale wpdziy trollokw do miasta.
A co zmusio do tego Myrddraali?
Wszyscy suchali w milczeniu. Nagle Thom zakl ledwie syszalnie, a Egwene
wypowiedziaa to pytanie:
- Czarny?
- Nie ple bzdur, dziewczyno - ofukna j Nynaeve. - Stwrca uwizi
Czarnego w Shayol Ghul:
- Przynajmniej na razie - zgodzia si Moiraine. Nie, Ojca Kamstw tu nie ma,
ale tak czy inaczej musimy std ucieka.
Nynaeve patrzya na ni zmruonymi oczyma.
- Zostawi zabezpieczenia i przej przez Shadar Logoth pod oson nocy?
ROZDZIA 20
PY NA WIETRZE
Gdy opuszczali bia budowl, siedzc ju na grzbietach plsajcych nerwowo
koni, zerwa si lodowaty wicher, ktry jcza wrd dachw, miota ich paszczami
jak sztandarami i napdza rzadkie chmury na wski skrawek ksiyca. Lan cichym
gosem nakaza wszystkim trzyma si blisko i ruszy w d ulicy. Konie wierzgay i
cigay cugle, pragnc by ju jak najdalej od nieprzyjemnego miejsca.
Rand obserwowa czujnie mijane budynki, majaczce teraz niewyranie na tle
nocy, ich puste okna przypominay wykute oczodoy. Cienie zdaway si porusza.
Gdzieniegdzie sycha byo jakie szczki - to gruz osypywa si na wietrze.
"Przynajmniej te oczy znikny."
Poczucie ulgi byo jednak chwilowe.
"Dlaczego znikny?"
Thom i modzi zbili si w gromad, jadc tak blisko siebie, e dotykali si
nawzajem. Egwene zgarbia si, jakby prbowaa zmusi Bel do szybowania nad
ulic. Rand zapragn nagle nie oddycha. Kady dwik mg przycign uwag
wroga.
Nagle zauway przestrze, ktra rozdzielia ich od Stranika i Aes Sedai.
Obydwoje stanowili teraz niewyrane ksztaty jadce dobre trzydzieci krokw przed
nimi.
- Zostajemy w tyle - mrukn i zmusi Oboka do szybszego kroku.
Przez ulic przeleciao rzadkie pasmo srebrzysto-szarej mgy.
- Zatrzyma si! - wydaa zduszony okrzyk Moiraine, tonem ostrym i
alarmujcym, ale tak cichym, by nie rozszed si za daleko.
Niepewny co robi, Rand przyhamowa. Na ulicy zalegaa teraz dua chmura
mgy. Gstniaa powoli, jak gdyby tryskaa z budynkw po obu stronach ulicy. Bya
ju gruboci ludzkiego ramienia. Obok zara i usiowa si cofn, gdy Egwene,
Thom i pozostali wpadli wprost na niego. Ich konie rwnie potrzsay bami, za nic
nie chciay podej do mgy.
Lan i Moiraine wolno zbliyli si do mgy, ktra osigna ju grubo
ludzkiego uda, i zatrzymali si w odpowiedniej odlegoci po jej drugiej stronie. Aes
Sedai przyjrzaa si mgielnemu konarowi, ktry ich rozdzieli. Rand wzdrygn si,
czujc nage ukucie strachu midzy opatkami. Mgle towarzyszyo blade wiato,
rosnce wraz z ni, ale i tak ciemniejsze od blasku ksiyca. Konie nerwowo dreptay
w miejscu, nawet Aldieb i Mandarb.
- Co to jest? - spytaa Nynaeve.
- Zo Shadar Logoth - odpara Moiraine. - Mashadar. Nie widzi, nie myli,
porusza si po miecie rwnie bezcelowo, jak ddownice w ziemi. Jeeli was
dotknie, umrzecie.
Wszyscy pozwolili swym koniom cofn si odrobin. Cho Rand daby wiele,
aby uwolni si od Aes Sedai, teraz jednak, w porwnaniu z tym co ich otaczao,
przywodzia na myl swojsko rodzinnego domu.
- Jak wic mamy si z wami poczy? - spytaa Egwene. - Czy moecie to
zabi... oczyci drog?
Moiraine zamiaa si sarkastycznie.
- Mashadar jest ogromny, tak ogromny jak sam Shadar Logoth. Caa Biaa
Wiea nie potrafiaby go zabi. Gdybym go uszkodzia Jedyn Moc na tyle, abycie
mogli si przedosta, przycignoby to Pludzi niczym zadcie w trby. A Mashadar
popieszyby naprawi wszelkie uszkodzenia i pewnie zapaby was w swe sida.
Rand i Egwene spojrzeli na siebie, dziewczyna powtrzya swoje pytanie.
Moiraine westchna, zanim odpowiedziaa.
- Nie podoba mi si to, ale trzeba zrobi to, co naley. Nie wszdzie jest ta
mga. Na innych ulicach bdzie pusto. Widzicie tamt gwiazd?
Odwrcia si, by wskaza czerwon gwiazd, wiszc nisko nad wschodnim
horyzontem.
- Trzymajcie si tej gwiazdy, a ona was doprowadzi do rzeki. Cokolwiek by si
dziao, przez cay czas starajcie si dotrze do rzeki. Jedcie najszybciej jak
moecie, ale postarajcie si nie robi haasu. Pamitajcie, e tu nadal s trolloki i
czterech Pludzi.
- Ale jak was znajdziemy? - zapytaa Egwene, gosem penym protestu.
- Ja was znajd - powiedziaa Moiraine. - Bdcie pewni, e was znajd. A
teraz ruszajcie. To co jest zupenie bezmylne, ale wyczuwa pokarm.
Istotnie, z wikszej masy zaczy si wyodrbnia srebrnoszare wici. Unosiy
si i dray, jak macki sturamiennicy na dnie stawu w Wodnym I:esie.
Gdy Rand oderwa wzrok od mtnej mgy, Stranik i Aes Sedai ju zniknli.
Zwily jzykiem wargi i spojrza na swych towarzyszy. Byli rwnie zdenerwowani jak
on, co gorsza wszyscy zdawali si czeka, a kto wykona za nich pierwszy ruch.
Otaczay ich noc i ruiny. Gdzie tu byy Pomory i trolloki, by moe za nastpnym
rogiem. Macki mgy zbliay si coraz hardziej i przestay ju dre. Wybray ofiar.
Rand nagle rozpaczliwie zatskni za Moiraine.
Wszyscy wci tylko wytrzeszczali oczy, nie wiedzc, w ktr stron ruszy.
Rand pogoni Oboka i siwek ruszy pstpa, szarpa wodze - chcia porusza si
szybciej. Tak jakby pierwszy ruch uczyni Randa dowdc, wszyscy ruszyli w lad za
nim.
Od czasu zniknicia Moiraine nikt ju ich nie chroni, na wypadek gdyby na
przykad pojawi si Mordeth. Tak samo byo w przypadku trollokw. I... Rand
usiowa przesta myle. Bdzie jecha w kierunku tej czerwonej gwiazdy i myla
tylko o niej.
Trzykrotnie musieli zawraca z ulic zatarasowanych stosami kamieni i cegie,
ktrych konie nie mogy sforsowa. Rand sysza urywane oddechy pozostaych,
ciszone panicznym strachem. Zacisn zby, aby nie dysze gono.
"Powiniene wmwi im przynajmniej, e si nie boisz. Dobrze si
sprawujesz, ty barania gowo! Wyprowadzisz std wszystkich bez szwanku."
Okryli kolejny rg. Mur mgy oblewa wyrwy w chodniku wiatem tak
jasnym, jak promienie ksiyca w peni. Nikt nie czeka, a strumienie gruboci
koskich tuowi pognaj ku nim. Zawrcili i pogalopowali w odwrotn stron ciasn
gromad, nie zwaajc na oskot kopyt.
Nie opodal, na ulicy przed nimi pojawiy si dwa trolloki.
Przez chwil ludzie i trolloki tylko patrzyli na siebie, jedni bardziej zdumieni od
drugich. Potem doczya nastpna para trollokw, potem nastpna i jeszcze jedna,
wpadajc na tych pierwszych i kbic si w szoku na widok ludzi. Jednake
sparaliowao ich tylko na chwil. Gardowe okrzyki odbiy si echem od cian
domw i trolloki pognay do przodu, ludzie umknli jak sposzone ptaki.
Siwek Randa puci si galopem ju po trzech krokach.
- Tdy! - krzykn Rand, ale usysza to samo z piciu garde.
Gdy obejrza si popiesznie przez rami, zobaczy, e jego towarzysze
znikaj w rozmaitych kierunkach, trolloki ruszyy w pogo za wszystkimi.
Jego ladem, wymachujc chwytakami, biegy trzy trolloki: cierpa mu skra,
gdy spostrzeg, e dotrzymuj kroku Obokowi. Opuci si nisko na kark konia i
popdza go ostro, syszc za plecami gardowe okrzyki.
Zanim pokonali sto pidzi, porodku miasta rozbrzmia lament rogu trollokw.
Odpowiedzia mu nastpny, tym razem z jakiego miejsca poza murami.
Rand zadygota, ale utrzymywa powolne tempo, obserwujc najciemniejsze
miejsca i unikajc ich, kiedy tylko mg. Gdy cho raz tylko szarpn wodzami, jakby
chcia pogalopowa, Mat robi to samo. Nie usyszeli wicej dwiku rogu i w ciszy
dotarli do otworu w obronitym winorol murze, niegdy bya to brama. Pozostay
jedynie wiee, odznaczajce si uamanymi wierzchokami na tle czarnego nieba.
Przy bramie Mat zawaha si, lecz Rand powiedzia cicho:
- Czy w miecie jest bezpieczniej ni tu?
Nie zwolni konia i po chwili Mat opuci w lad za nim Shadar Logoth, usiujc
rozglda si na wszystkie strony jednoczenie.
"Uda nam si. wiatoci, musi nam si uda!"
Mury znikny za nimi, pochonite przez noc i las. Nasuchujc kadego
dwiku, Rand kierowa si wprost na czerwon gwiazd.
Nagle z tyu przygalopowa Thom, ktry zwolni tytko po to, by krzykn:
- Jecha dalej, gupcy!
Chwil pniej okrzyki i trzaski w krzakach zdradziy, e trolloki s na jego
tropie.
Rand uderzy konia pitami i Obok pomkn w lad za waachem barda.
"Co si stanie, jeli dotrzemy do rzeki, a tam nie bdzie Moiraine? wiatoci,
co si stao z Egwene?"
Poczu wielk ulg, gdy ju wyjechali poza bramy. W lesie byy wprawdzie
trolloki i Pomory, ale o tym stara si nie myle. Nagie gazie nie przesaniay im
czerwonej gwiazdy, a poza tym nic ju im nie grozio ze strony Mordetha, ktrego
Perrin obawia si bardziej ni trollokw.
Wkrtce dotr do rzeki, spotkaj si z Moiraine, a ona ju zadba, by trolloki ich
nie dopady. Wierzy w to, poniewa potrzebowa wiary. Sycha byo ocieranie si
gazi na wietrze, szelest uschych lici i igie na drzewach. W mroku rozleg si
okrzyk nocnego jastrzbia, oboje podjechali bliej siebie, jakby chcieli si ogrza.
Czuli si bardzo samotni.
Nagle gdzie w tyle rozleg si odgos rogu trollokw, krtkie, paczliwe akordy
nakazyway cigajcym popiech. Po chwili na ich szlaku rozlego si nieludzkie
wycie, popdzane dwikiem rogu. Wycie stao si jeszcze bardziej przenikliwe, gdy
stwory wyczuy ludzki zapach.
Perrin pogania konia i krzycza:
- No dalej!
Egwene pdzia w lad za nim, oboje kuli wierzchowce pitami, nie zwaajc
na biczujce ich gazie.
Kiedy tak pdzili wrd drzew, kierujc si instynktem i mtnym wiatem, Bela
nagle zostaa w tyle. Perrin obejrza si: Egwene poganiaa klacz i szarpaa cugle, ale
to nie wystarczao. Sdzc po odgosach, trolloki byy coraz bliej. Zwolni, aby nie
zostawi jej w tyle.
- Popiesz si! - zawoa.
Ju widzia ogromne, ciemne ksztaty trollokw przedzierajcych si midzy
drzewami, stwory wyy i warczay, a krew styga w yach. ciska rkoje topora
tak mocno, e bolay donie.
- Popiesz si, Egwene! Popiesz si!
Nagle jego ko zara i potkn si, a Perrin zlecia na ziemi. Rozoy rce,
aby si czego schwyci, ale wpad gow w lodowat wod. Okazao si, e
dojecha do samego skraju urwistego brzegu Arinelle.
Szok wywoany zetkniciem z lodowat rzek odebra mu oddech. Mimo woli
napi si porzdnie wody, zanim wypyn na powierzchni. Wydao mu si, e syszy
jeszcze jeden plusk i pomyla, e pewnie Egwene wpada do wody tu za nim. Brn
przez wod, dyszc i plujc. Nie byo atwo utrzyma si na powierzchni, jego
ubranie ju cakiem przesiko. Szuka wzrokiem Egwene, ale dostrzeg tylko odbicia
ksiycowych promieni od czarnej powierzchni wody, marszczcej si na wietrze.
- Egwene? Egwene!
Tu przed jego oczami bysna wcznia, woda zalaa mu twarz. Po chwili
zasypa go cay grad wczni, a od brzegu day si sysze gardowe wrzaski
wyranie spierajcych si o co trollokw. Wcznie przestay lecie w jego stron,
na razie jednak postanowi wicej si nie odzywa.
Prd spycha go w d rzeki, ale basowe wrzaski i warczenia, rozlegajce si
na brzegu, wci mu towarzyszyy. Gdy zdj paszcz i pozwoli mu odpyn wraz z
prdem rzeki, uzyska wiksz swobod ruchw. Pyn wytrwale w stron przeciwlegego brzegu. Mia nadziej, e tam nie bdzie trollokw.
Pyn tak, jak po stawie w Wodnym Lesie, machajc ramionami i kopic
nogami, wysuwajc gow ponad wod. Wcale nie byo atwo, poniewa nawet sam
kaftan i buty zdaway si way tyle samo, ile ciao. Ciy mu rwnie topr, cigle
groc zachwianiem rwnowagi, o ile nie wrcz wcigniciem pod wod. Perrin
zastanawia si, czy jego te nie ofiarowa rzece. To byoby proste, o wiele
atwiejsze, ni pozbycie si, na przykad, butw. Ale za kadym razem, gdy o tym
myla, wyobraa sobie, e gdy wypeznie na brzeg, napotka tam trolloki. Topr na
niewiele zda si przeciwko kilkunastu trollokom - czy moe nawet przeciwko jednemu
- ale i tak jest lepszy od goych doni.
Po jakim czasie nie by ju nawet pewien, czy da rad go unie, nawet
gdyby na brzegu byy trolloki. Mia wraenie, e jego rce i nogi odlano z oowiu,
porusza nimi z wielkim wysikiem i nie zawsze by w stanie unie gow ponad powierzchni. Krztusi si wod, ktra wdzieraa si do nosa.
"Cay dzie w kuni jest niczym w porwnaniu z tym" pomyla ostatkiem si i
w tym momencie jego stopa uderzya w co.
Dopiero gdy wierzgn po raz drugi, zrozumia, e dotyka dna. Dopyn na
pycizn. Udao mu si dosta na drugi brzeg.
Wsta, wcigajc gboko powietrze. Na uginajcych si nogach, wzniecajc
bryzgi, przedziera si gwatownie przez wod. Gdy dobrn do brzegu, wycign
topr zza pasa. Zadygota w podmuchach zimnego wiatru. Nie widzia ani trollokw,
ani Egwene. Na brzegu roso tylko kilka drzew, rzek owietlaa wstga
ksiycowego wiata.
Rand wyswobodzi wreszcie swj koc, sakwy i dogoni barda. Przerzuci swj
dobytek przez burt, wskoczy na pokad. Zdy tylko zauway jakiego mczyzn
zwinitego w kbek na pokadzie, ktry powoli siada, jakby wanie si przebudzi.
Wyldowa na jego plecach. Mczyzna jkn gono, a Rand potkn si.
Zakrzywiony chwytak trafi w burt, dokadnie w tym miejscu, przez ktre wanie
przeskoczy. Na caej odzi podnis si krzyk, po pokadzie zadudni tupot stp
biegncych marynarzy.
Wochate rce chwyciy krawd burty, w miejscu gdzie przed chwil wbi si
chwytak, w chwil po nich ukazaa si kozioroga gowa. Nim upada na pokad, Rand
zdy jeszcze wycign miecz i ci. Trollok z wrzaskiem run w d. Pokad zaroi
si ludmi, ktrzy krzyczeli i odcinali toporami liny. d zachybotaa si i zakoysaa,
jakby chciaa odpyn. Na dziobie trzech mczyzn walczyo z trollokiem. Kto
zamierza si wczni, celujc w mrok. Inny napina raz za razem ciciw uku.
Mczyzna, na ktrego Rand wpad, wygramoli si spod niego i podnis rce do
gry.
- Oszczd mnie! - krzykn. - Bierz, co tylko chcesz, zabierz d, zabierz
wszystko, tylko mnie oszczd.
Nagle co uderzyo Randa w plecy, przygniatajc go do pokadu. Miecz
wypad z wycignitej doni. Szeroko otwierajc usta, usiowa bezskutecznie zapa
oddech i pochwyci miecz. Jego minie reagoway niesamowicie wolno, wi si tylko
jak limak. Czowiek, ktry chcia, aby go oszczdzono, rzuci tylko jedno przeraone
spojrzenie na miecz i znikn w mroku.
Rand z najwyszym trudem obejrza si przez rami i zrozumia, e jego
szczcie pryso. Na brzegu burty balansowa trollok, wilczy pysk, wpatrywa si w
niego, w apie dziery uamany kawaek chwytaka, ktrym go wczeniej niemale pozbawi przytomnoci. Rand prbowa dosign miecza, ruszy si, ucieka, ale jego
koczyny, nieposuszne rozkazom woli, giy si i rozchodziy w rnych kierunkach.
Targay nimi drgawki. Mia wraenie, e jego piersi oplataj elazne wstgi, przed
oczyma taczyy gwiazdy. Jak oszalay rozglda si za sposobem ucieczki. Czas
zwolni bieg. Gdy trollok podnis ostro zakoczony drg, chcc go nim przeszy na
wylot, Rand odnis wraenie, e stwr porusza si jak we nie. Obserwowa zamach
grubego ramienia, czu niemale uamany hak przeszywajcy jego krgosup, czu ju
rozdzierajcy go bl. Pomyla, e zaraz wybuchn mu puca.
"Umieram! wiatoci, dopom mi, zaraz...!"
- Nie, kapitanie, nie. To jego wina. - Gelb wskaza Randa. - Staem na stray,
tak jak by powinno, kiedy on si tu zakrad i uderzy mnie pak.
Dotkn siniaka na czole, skrzywi si i spojrza na Rauda.
- Walczyem z nim, ale potem pojawiy si trolloki. On jest z nimi
sprzymierzony,
kapitanie.
To
Sprzymierzeniec
Ciemnoci.
Sprzymierzony
trollokami.
- Sprzymierzony z moj babci! - rykn kapitan Domon. - Czy ju ci nie
ostrzegaem ostatnim razem, Gelb? Wysiadasz w Biaym Mocie! A teraz wyno si,
bo ka ci Wysadzi ju teraz.
Gelb umkn z krgu wiata, a Domon zaciska i otwiera donie, patrzc nie
widzcym wzrokiem.
- Te trolloki stale mnie cigaj. Dlaczego mnie nie zostawi w spokoju.
Dlaczego?
Rand spojrza ponad burt i zdziwi si, nie zobaczywszy ju brzegu. Dwch
ludzi obsugiwao dugie wioso sterujce, ktre wystawao z rufy, prcz tego na
burtach pracowao teraz sze wiose, nadajc odzi wygld wodnego owada.
- Kapitanie - powiedzia Rand - tam s moi przyjaciele. Jeli pan zawrci i
zabierze ich ze sob, z pewnoci pana nagrodz.
Kapitan obrci okrg twarz w stron Randa, a kiedy w krg wiata weszli
Thom oraz Mat, ich rwnie obdarzy tym samym pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
- Kapitanie - zacz Thom kaniajc si - pozwl, e...
- Pjdziecie ze mn - przerwa kapitan Domon. Chc zobaczy, co si
przywloko na mj pokad. Chodcie. Fortuno, zejd mi z oczu. I niech kto si zajmie
tym przekItym bomem!
Kiedy czonkowie zaogi popiesznie podeszli do bomu, ruszy w stron rufy.
Rand i jego dwaj towarzysze poszli za nim.
Kapitan zajmowa na rufie schludn kabin, do ktrej schodzio si po krtkiej
drabince. Miao si wraenie, e wszystko jest tam na odpowiednim miejscu, cznie
z paszczami i kaftanami wiszcymi na kokach za drzwiami. Kabina rozcigaa si na
ca szeroko statku, w jedn cian wbudowano szerok koj, w drug masywny
st. Stao tam jedno tylko krzeso z wysokim oparciem i szerokimi porczami.
Kapitan usiad na nim, nakazujc pozostaym zaj miejsca na rozmaitych skrzyniach
i awach, ktre stanowiy reszt umeblowania. Mat chcia ju rozsi si na koi, ale
przeszkodzio mu gone chrzknicie.
bohaterstwem, gwnie Thoma, uciekali przed trollokami, cho ostatniej nocy zostali
rozdzieleni i w rezultacie Thom oraz jego dwaj towarzysze byli zmuszeni szuka
schronienia w ostatnim miejscu, jakie im zostao, czyli na gocinnej odzi kapitana
Domona.
Kiedy bard skoczy opowiada, Rand uwiadomi sobie, e od duszego
czasu sucha go z rozdziawionymi ustami, teraz zamkn je ze szczkiem. Mat
natomiast wpatrywa si w Thoma wybauszonymi oczyma.
Kapitan Domon zabbni palcami po porczy krzesa.
- Mao kto uwierzyby w tak opowie. No ale rzeczywicie widziaem trolloki,
czy nie?
- To wszystko szczera prawda - powiedzia bezczelnie Thom. - Sam przez to
wszystko przeszedem.
- A czy macie przypadkiem przy sobie jakie skarby?
Thom rozoy rce zrezygnowanym gestem.
- Niestety, wszystko co udao si zabra, zostao przy naszych koniach, ktre
ucieky wraz z pojawieniem si trollokw. Wszystko, co mi zostao to flet, harfa, kilka
miedziakw i te par achw na grzbiecie. Ale wierz mi, kapitanie, nie chciaby
uszczkn ani odrobiny tego skarbu. Zosta bowiem skaony przez Czarnego. Lepiej
pozostawi go ruinom i trollokom.
- A wic nie macie pienidzy, aby zapaci za przewz. Nie przewizbym
nawet wasnego brata, gdyby nie mia czym zapaci, szczeglnie gdyby sprowadzi
wraz z sob trolloki, a do tego jeszcze poniszczy takielunek. Czemu nie miabym
Wam kaza popyn tam, skd przyjechalicie?
- Chyba nie wysadzilibycie nas na brzeg, skoro tam s trolloki? - powiedzia
Mat.
- Kto tu mwi o brzegu? - odpar sucho Domon.
Przyglda im si przez chwil, po czym rozprostowa palce na blacie stou.
- Bayle Domon to rozsdny czowiek. Nie wyrzucibym was za burt, gdyby nie
byo innego wyjcia. A widz, e jeden z twych uczniw ma miecz. Potrzebuj
dobrego miecza i jako e uczciwy ze mnie czowiek, mog was za niego przewie
a do Biaego Mostu.
Thom rozdziawi usta, a Rand zaprotestowa gwatownym:
- Nie!
Nie po to dosta ten miecz od Tama, aby nim handlowa. Przejecha doni po
rkojeci, wyczuwajc mosin czapl, Dopki mia przy sobie to ostrze, dopty
mia wraenie, e razem z nim jest Tam.
Domon pokrci gow.
- C, nie to nie. Ale Bayle Domon nie przewiezie nikogo za darmo, nawet
wasnej matki.
Rand z niechci oprni kieszenie. Niewiele w nich znalaz, kilka miedziakw
i srebrn monet, ktr dosta od Moiraine. Poda wszystko kapitanowi. Po chwili Mat
westchn i zrobi to samo. Thom rzuci wcieke spojrzenie, ale poniewa chwil
pniej ju si umiecha, Rand nie by pewien, czy rzeczywicie tak byo.
Kapitan Domon zgrabnie wyowi dwie srebrne monety z doni chopcw i z
mosinej skrzyni stojcej za jego krzesem wycign ma wag oraz pobrzkujc
sakiewk. Po skrupulatnym zwaeniu monet wrzuci je do sakiewki i wrczy
kademu z nich troch mniejszych monet, srebrnych oraz miedzianych. Gwnie
jednak miedzianych.
- Tylko do Biaego Mostu - powiedzia, odnotowujc starannie przypyw
gotwki w oprawionej skr ksidze.
- To drogo jak za przejazd do Biaego Mostu - burkn Thom.
- Oraz zniszczenia mojej odzi - wyjani spokojnie kapitan.
Schowa wag i sakiewk z powrotem do skrzyni i zamkn j z wyranym
zadowoleniem.
- Oraz za sprowadzenie na mnie trollokw, przez co musz pyn po nocy
rzek, w ktrej jest peno mielizn.
- A co z tamtymi? - zapyta Rand. - Czy ich te zabierzecie? Ju pewnie dotarli
do rzeki, albo niebawem to zrobi, i zobacz latarni na waszym maszcie.
Kapitan Domon unis brwi w zdziwieniu.
- Tobie si chyba wydaje, e my stoimy w miejscu, mody czowieku. Pokalecz
mnie Fortuno, odpynlimy ju jakie trzy albo cztery mile od tego miejsca, w ktrym
wsiedlicie na pokad. Pod wpywem trollokw moi ludzie niele machaj wiosami,
znaj trolloki o wiele lepiej, ni by chcieli, a jeszcze pomaga im w tym prd rzeki. Ale
to i tak nie robi rnicy. Nie przybij dzisiejszej nocy do brzegu, choby staa na nim
moja babcia. Moe nawet nie zrobi tego, dopki nie dopyniemy do Biaego Mostu.
Na dzisiaj mam trollokw powyej uszu, nic na to nie poradz.
Thom przysuchiwa mu si z zainteresowaniem.
ROZDZIA 21
POSUCHAJ WIATRU
Promienie soca wschodzcego nad Arinelle dotary do kotliny nie opodal
brzegu rzeki, gdzie siedziaa Nynaeve oparta plecami o pie modego dbu i
oddychaa gboko przez sen. Jej ko rwnie spa, zwiesiwszy eb i rozoywszy
nogi. Kiedy soce pado na jego powieki, zwierz otworzyo oczy i podnioso eb,
szarpic wodze, ktre Nynaeve owina sobie wok nadgarstka. Wiedzca
przebudzia si gwatownie.
Przez chwil wytrzeszczaa oczy, zastanawiajc si, gdzie jest, a potem
potoczya dookoa oszalaym wzrokiem, kiedy wrcia jej pami. Zobaczya jednak
tylko drzewa, swojego konia i dywan z suchych lici zalegajcy dno kotliny. Tam,
gdzie utrzymywa si najgbszy cie, zeszoroczne grzyby tworzyy krgi na
powalonej kodzie.
- Niech ci wiato strzee, kobieto - mrukna, rozluniajc si - skoro cho
jednej nocy nie potrafisz czuwa.
Odwizaa wodze, wstaa i rozmasowaa sobie przegub doni:
- Moga si obudzi w garnku trollokw.
Gdy wspinaa si do krawdzi kotliny, usche licie szeleciy pod jej stopami.
Wyjrzaa na zewntrz. Od rzeki dzielia j rzadka kpa jesionw. Popkane pnie i
nagie gazie sprawiay wraenie zupenie martwych. Za nimi wida byo rozlege,
toczce si niebieskozielone wody. Pustka. Zupena pustka. Na drugim brzegu roso
kilka drzew wiecznie zielonych, wierzby i choinki, ale byo ich prawdopodobnie
jeszcze mniej ni tutaj. Jeli jest tu gdzie Moiraine albo ktre z modych, to niele
si ukryli. Z pewnoci nawet nie prbowali przeprawi si na drugi brzeg w takim
miejscu. Mogli zreszt by zupenie gdzie indziej, oddaleni o dziesi mil w gr lub
w d rzeki.
"O ile w ogle przeyli ostatni noc."
Za na siebie za takie myli, zsuna si z powrotem na dno kotliny. Nawet
przeycia Zimowej Nocy, ani bitwa przed Shadar Logoth, nie przygotoway jej na co
takiego, jak ten Mashadar. Bya za na ca t szalecz galopad, gorczkowe zastanawianie si, kto jeszcze przey, oczekiwanie, e stanie zaraz twarz w twarz z
Pomorem albo trollokiem. Syszaa dobiegajce z oddali wycia i krzyki trollokw oraz
przenikliwe dwiki ich rogw, ktre przeszyway j gbszym dreszczem ni
a gdy wreszcie odwaya si wyjrze zza pnia jesionu, na maej polance nieopodal
rzeki zobaczya Stranika zsiadajcego wanie z czarnego wierzchowca. Na kodzie
obok niewielkiego ogniska siedziaa Aes Sedai, woda w czajniku postawionym na
ogniu zaczynaa wrze: Wrd rzadkich chwastw pasa si biaa klacz Moiraine. Nynaeve nie ruszya si z miejsca.
- Wszyscy zniknli - ponurym gosem obwieci Stranik. - Mniej wicej dwie
godziny przed witem czterech Pludzi wyruszyo na poudnie, nie zostawiajc za
sob wyranych ladw, natomiast trolloki znikny. Nie ma nawet cia, a trolloki na
og nie zabieraj ze sob swych ofiar. Chyba e s godne.
Moiraine wrzucia gar czego do gotujcej wody i odstawia czajnik z ognia.
- Mona jeszcze mie nadziej, e zawrciy do Shadar Logoth i day mu si
pochon, ale to ju by byo a za dobrze.
Nynaeve poczua upojny aromat herbaty. wiatoci, nie pozwl aby mi
zaburczao w brzuchu.
- Nie ma adnych wyranych ladw ani chopcw, ani reszty. To co wida,
jest tak przemieszane, e trudno cokolwiek wyczyta.
Nynaeve umiechna si, poraka Stranika usprawiedliwiaa j odrobin.
- Ale jedna rzecz jest istotna, Moiraine - mwi dalej Lan, marszczc czoo.
Gestem doni odmwi herbaty i zacz kry niespokojnie wok ognia w swym
mienicym si paszczu, doni obejmowa rkoje miecza. - Obecno trollokw w
Dwu Rzekach moga mnie nie zdziwi, nawet jeli byo ich stu. Ale tutaj? Wczoraj
musiao polowa na nas z tysic.
- Mielimy duo szczcia, e wszystkie nie zabray si za przeszukiwanie
Shadar Logoth. Myrddraale pewnie nie wierzyy, e moglibymy si tam ukry, bay
si jednak powrci do Shayol Ghul bez sprawdzenia wszystkich moliwoci. Czarny
nigdy nie by wyrozumiaym panem.
- Nie zmieniaj tematu, wiesz, o czym mwi. Jeeli te tysice miay by
wysane do Dwu Rzek, to czemu tam nie dotary? Jest tylko jedna odpowied.
Zostay wysane dopiero wtedy, gdy przeprawilimy si przez Taren, kiedy ju byo
wiadomo, e jeden Myrddraal i setka trollokw nie wystarcz. Jak do tego doszo?
Jak im si udao? Skoro tak szybko i niepostrzeenie mona wysa tysic trollokw
tak daleko na poudnie od Ugoru, nie wspominajc ju o tym, e zebrano ich w taki
sam sposb, to pewnie mona wyprawi ich dziesi tysicy do samego serca
Saldei, Arafel albo Shienar. Cae Ziemie Graniczne mog zosta opanowane w
przecigu roku.
- Cay wiat zostanie opanowany w pi lat, jeli nie znajdziemy tych chopcw
- powiedziaa Moiraine. - To pytanie take mnie martwi, ale nie znam odpowiedzi.
Drogi s zamknite i od Czasw Szalestwa nie byo Aes Sedai tak potnej, by
moga podrowa. Niechaj wiato nie dopuci, by tak byo, teraz lub
kiedykolwiek, ale o ile ktry z Przekltych si nie uwolni, nadal nie istnieje nikt, kto
potrafiby tego dokona. W kadym razie nie sdz, e wszyscy Przeklci razem
byliby w stanie przenie tysic trollokw. Zajmijmy si jednak problemami, ktre
musimy rozwiza tu i teraz, wszystko inne moe zaczeka.
- Chopcy.
Nie byo to pytanie.
- Nie prnowaam podczas twej nieobecnoci. Jeden jest za rzek, yje. Jeli
chodzi o innych, to by niewyrany lad w dole rzeki, ale zanik, kiedy go znalazam.
Wi zostaa przerwana wiele godzin temu, zanim zaczam poszukiwania.
Nynaeve przycupnita za drzewem zmarszczya czoo w zdziwieniu.
Lan zatrzyma si.
- Mylisz, e Pludzie, ktrzy kierowali si na poudnie, dopadli ich?
- By moe.
Moiraine nalaa sobie herbaty i cigna dalej:
- Ale nie dopuszczam moliwoci, e mogli zgin. Nie mog. Nie omielam
si. Ty wiesz, jakie to jest wane. Musz mie tych modych ludzi. Spodziewam si,
e Shayol Ghul bdzie na nich polowa. Akceptuj sprzeciw Biaej Wiey, a nawet
Tronu Amyrlin. Zawsze s takie Aes Sedai, ktre zgodz si na jedno tylko
rozwizanie. Ale...
Nagle odstawia filiank, skrzywia si i wyprostowaa.
- Kto za bardzo strzee si wilka - powiedziaa pgosem - tego mysz ugryzie
w ydk.
Spojrzaa prosto w stron drzewa, za ktrym ukrywaa si Nynaeve.
- Pani al'Meara, moecie stamtd wyj, jeli chcecie.
Nynaeve zerwaa si na nogi i popiesznie otrzepaa usche licie, ktre
przylgny do jej sukni. Lan odwrci twarz w stron drzewa w tym samym momencie,
w ktrym Moiraine skierowaa tam wzrok. Zanim wymwia nazwisko Nynaeve, zdy ju wyj miecz, zaraz jednak go schowa, gwatowniej nili byo trzeba. Jego
Zwilya jzykiem nagle wysche wargi. Obydwoje patrzyli na ni. Aes Sedai z
sympati, cho bardzo uwanie. Stranik mia twarz rwnie nieodgadnion jak
kamie. Nynaeve potrzsna gow.
- Nie! To niemoliwe! Wiedziaabym o tym. Chcecie mnie oszuka, a to wam
si nie uda.
- Oczywicie, e nic o tym nie wiesz - powiedziaa lagodnie Moiraine. - Na
jakiej podstawie mogaby to podejrzewa? Cae ycie syszaa o suchaniu wiatru.
W kadym razie prdzej by obwiecia caemu Polu Emonda, e jeste
Sprzymierzecem Ciemnoci, ni przyznaa si, nawet przed sob, w najgbszych
zakamarkach swego umysu, e masz cokolwiek wsplnego z Jedyn Moc albo tymi
strasznymi Aes Sedai.
Na twarzy Moiraine przelotnie pojawi si bysk rozbawienia.
- Ale mog ci powiedzie, jak to si wszystko zaczo.
- Nie mam zamiaru wysuchiwa duej twoich kamstw - owiadczya, ale Aes
Sedai nie przestaa mwi:
- By moe stao si to osiem lub dziesi lat temu. Zdarzaj si rnice
wiekowe, ale zawsze dzieje si to w modoci. Byo co, czego pragna bardziej ni
czegokolwiek na wiecie, co, czego potrzebowaa. I dostaa to. Opada nagle
ga. po ktrej moga wydosta si ze stawu, zamiast uton. Mg te wyzdrowie
przyjaciel albo ulubiony zwierzak, cho wszyscy uwaali, e umrze.
- Nie czua wtedy nic wyjtkowego, ale tydzie lub dziesi dni pniej
zareagowaa po raz pierwszy na dotknicie prawdziwego rda. By moe nagle
dostaa gorczki i dreszczy, i musiaa pooy si do ka, ale te objawy znikny
po kilku godzinach. adna z tych ewentualnych reakcji nie trwa duej ni kilka
godzin. Ble gowy, odrtwienie i wyczerpanie mieszaj si ze sob i ulegajca im
osoba postpuje tak, jak dyktuje jej przypadek albo beztroska. Potyka si, przy
kadym ruchu czuje zawroty gowy, nie potrafi wymwi zdania, by nie popltay si
jej sowa. Bywaj jeszcze inne objawy. Pamitasz je?
Nynaeve siada ciko na ziemi, nogi odmwiy jej posuszestwa. Pamitaa,
ale przekornie pokrcia gow. To mg by zbieg okolicznoci. A zreszt Moiraine
moga zada znacznie wicej pyta w Polu Emonda. Ta Aes Sedai zadaa cae
mnstwo pyta. Tak na pewno byo. Lan poda jej do, ale nawet tego nie
zauwaya.
tak pi lat. Na kade cztery kobiety, ktre maj takie wrodzone zdolnoci, jak ty i
Egwene, trzy umieraj, jeli ich nie znajdziemy i nie wyszkolimy. Nie jest to taka
straszna mier, jakiej ulegaj mczyni, ale nie jest te pikna, o ile mier mona
nazwa pikn. Konwulsje. Krzyk. Trwa to wiele dni, a kiedy ju si zacznie, nie
mog tego zahamowa nawet wszystkie Aes Sedai z Tar Valon.
- Kamiesz. Zadawaa w Polu Emonda pytania. Dowie. dziaa si o gorczce
Egwene, o mojej gorczce i dreszczach, Ca reszt zmylia.
- Wiesz, e tak nie jest - powiedziaa agodnie Moiraine. Nynaeve skina
gow z niechci, wiksz nili odczuwaa kiedykolwiek w yciu. By to ostatni
wysiek zaprzeczenia temu, co byo oczywiste i nie by zbyt przekonywujcy, tak
jakby w istocie wszystko nie byo a tak nieprzyjemne. Pierwsza uczennica pani
Barran umara wanie w sposb opisany przez Aes Sedai, kiedy Nynaeve jeszcze
si bawia lalkami i to samo przydarzyo si modej kobiecie w Deven Ride zaledwie
kilka lat temu. Ona te bya uczennic Wiedzcej, te potrafia sucha wiatru.
- Moim zdaniem dysponujesz wielkim potencjaem cigna Moiraine. - Po
wyszkoleniu moesz si sta jeszcze potniejsza od Egwene, a sdz, e ona jestjedn z najpotniejszych Aes Sedai, jakie yy w cigu ostatnich stuleci.
Nynaeve odsuna si od Aes Sedai, jakby to bya mija. - Nie! Nie mam nic
wsplnego z...
"Z czym? Ja?"
Skulia si, a jej gos przepenio wahanie.
- Bardzo ci prosz, aby nikomu o tym nie mwia. Dobrze?
Sowa nieomal wizy jej w gardle. Wolaaby chyba zobaczy teraz trolloki, ni
prosi o cokolwiek t kobiet. Jednak gdy Moiraine skinieniem gowy wyrazia zgod,
wrcia jej odrobina zwykej hardoci.
- Ale nadal nie rozumiem, czego chcecie od Randa, Mata i Perrina.
- Czarny chce ich dopa - odpara Moiraine. - A jeli Czarny czego chce, to
ja si temu sprzeciwiam. Czy moe by prostszy albo lepszy powd?
Dopia swoj herbat, obserwujc Nynaeve znad brzegu filianki.
- Lan, musimy rusza. Chyba na poudnie. Obawiam si, e Wiedzca nie
zechce nam towarzyszy.
Nynaeve zacisna usta syszc, jak Aes Sedai wypowiada sowo "Wiedzca".
Zabrzmiao tak, jakby ona odwracaa si od wanych spraw na rzecz czego mao
istotnego.
"Ona nie chce mnie zabra. Prbuje mnie odstraszy, ebym wrcia do domu
i pozostawia jej chopcw oraz Egwene."
- Ale oczywicie, e pojad z wami. Nie moecie mnie przed tym
powstrzyma.
- Nikt ci nie prbuje powstrzyma - powiedzia Lan, ktry wanie wrci do
nich.
Wyla zawarto czajnika do ogniska i rozgrzeba popioy patykiem.
- Cz Wzoru? - spyta Moiraine.
- By moe - odpara z zadum w gosie. - Powinnam bya porozmawia z Min.
- Zrozum, Nynaeve, cieszymy si, e jedziesz z nami.
Lan wypowiedzia jej imi z wahaniem, jakby chcia do niego doda "Sedai".
Nynaeve zjeya si, uwaajc to za drwin, nie spodoba jej si nadto
sposb, w jaki rozmawiali o rnych sprawach w jej obecnoci - o rzeczach, o
ktrych nie miaa pojcia nie raczc jej nic wyjani. Nie powinna jednak da im satysfakcji, zadajc pytania.
Stranik rozpocz przygotowania do odjazdu, jego oszczdne ruchy byy tak
pewne i szybkie, e wszystko trwao tylko chwil, sakwy, koce i pozostay dobytek
zostay przywizane do siode Mandarba i Aldieba.
- Przyprowadz twojego konia - powiedzia do Nynaeve, skoczywszy wiza
ostatni rzemie.
Ruszy w gr rzeki, a ona pozwolia sobie na zjadliwy umieszek. Sdzc po
tym, jak si do tego zabiera, mia zamiar znale konia bez jej pomocy. Przekona si
jednak, e nie zostawia po sobie prawie adnych ladw. To bdzie przyjemno,
kiedy wrci z pustymi rkami.
- Dlaczego na poudnie? - spytaa Moiraine. - Syszaam, jak mwia, e jeden
z chopcw jest na drugim brzegu. Skd to wiesz?
- Kademu z chopcw daam monet. To stworzyo midzy nami swoist
wi. Dopki yj i maj te monety przy sobie, bd potrafia ich odnale.
Oczy Nynaeve zwrciy si w kierunku, w ktrym poszed Stranik, a Moiraine
potrzsna gow.
- Nie w taki sposb. Dziki temu wiem tylko, czy yj i mog ich znale,
gdyby nas oddzielono. Roztropne w naszej sytuacji, nie uwaasz?
- Nie podoba mi si, e cokolwiek czy ci z ludmi z Pola Emonda twierdzia uparcie Nynaeve. - Ale jeli to ma nam pomc w ich odnalezieniu...
Moiraine ani razu nie stracia panowania nad sob, kiedy wykadaa te
potworne rozwizania; Nynaeve miaa ochot krzykn. Tumic zy odwrcia twarz,
aby Aes Sedai nie zauwaya, e pacze.
"wiatoci, Wiedzca powinna opiekowa si wszystkimi ludmi ze swej
wioski. Dlaczego musz dokonywa takiego wyboru?"
- Oto Lan - powiedziaa Moiraine, zarzucajc paszcz na ramiona.
Kiedy Stranik wyprowadzi jej konia zza drzew, dla Nynaeve by to ju tylko
agodny cios. Niemniej jednak zacisna wargi, gdy poda jej wodze. Gdyby zamiast
tego nieznonego, kamiennego spokoju zobaczya cho lad zainteresowania na
Jego twarzy, jej nastrj polepszyby si odrobin. W jego oczach rozbyso wyrane
zdumienie, kiedy zobaczy jej twarz, wic odwrcia si, aby obetrze zy.
"Jak on mie naigrawa si z moich ez?"
- Zbierasz si do drogi, Wiedzca? - spytaa chodno Moiraine.
Ostatni raz popatrzya uwanie w gb lasu, zastanawiaj si, czy jest tam
gdzie Egwene, zanim ze smutkiem dosiada konia... Lan i Moiraine ju to zrobili.
Ruszyli na poudnie, Sztywno wyprostowana pojechaa za nimi, nie ogldajc si za
siebie, nie spuszczaa natomiast wzroku z Moiraine. Aes Sedai jest pewna swej mocy
i planw, mylaa, ale jeli nie znajd Egwene i wszystkich trzech chopcw, ywych i
caych, caa moc ju nie wystarczy, aby j ochroni. Nawet caa Moc.
"Umiem j wykorzysta, kobieto! Sama mi to powiedziaa. Potrafi jej uy
przeciwko tobie!"
ROZDZIA 22
WYBRANA CIEKA
Ukryty w maej kpie drzew, nakryty cedrowymi gaziami narwanymi w
ciemnoci, Perrin spa dugo jeszcze po wschodzie soca. Jednake pomimo
miertelnego wyczerpania poczu w kocu igy cedru kujce go przez nasike wod
ubranie. Wci pogrony we nie o Polu Emonda i pracy w kuni pana Luhhana,
otworzy oczy, nie bardzo wiedzc, gdzie teraz si znajduje. Lea pod sodko
pachncymi gaziami oplatajcymi mu twarz i czu przesczajce si przez nie
promienie soca.
Kiedy usiad zdziwiony, wikszo gazi opada z niego, ale cz zwisaa
dalej z ramion i karku, przez co sam wyglda troch jak drzewo. Wizja Pola Emonda
zblaka, gdy wrciy mu najwiesze wspomnienia, tak ywe, e przez chwil ostatnia
noc wydawaa mu si znacznie bardziej realna ni cae obecne otoczenie.
Dyszc i miotajc si, wycign topr ze stosu gazi. cisn go oburcz i
wstrzymujc oddech, rozejrza si ostronie dookoa. Nie zauway adnego ruchu.
Poranne powietrze byo chodne i nieruchome. Jeeli na wschodnim brzegu Arinelle
byy jakie trolloki, to nie poruszay si, przynajmniej nie w pobliu. Wziwszy gboki
oddech dla uspokojenia nerww, opuci topr i czeka, a serce przestanie bi jak
oszalae.
Maa kpa iglastych drzew bya pierwszym schronieniem, jakie znalaz w nocy.
Jednake gdy stan wyprostowany, okazaa si zbyt rzadka, aby ochroni przed
poszukujcym go wzrokiem. Wyplta gazki z ramion i wosw, zsun z siebie
reszt kujcego okrycia i wypez na czworakach na skraj zagajnika. Lea tam
chwil, obserwujc brzeg i wci wydubujc ostre igy z ciaa.
Przenikliwy wiatr wiejcy noc, zmieni si teraz w spokojn bryz, ktra
ledwie mcia powierzchni, toczcej leniwie swe wody, rzeki. Bya z ca pewnoci
zbyt szeroka i gboka, aby Pomory mogy si przez ni przeprawi. Na jej drugim
brzegu, gdziekolwiek nie spojrza, widzia lit cian drzew. Z ca pewnoci tam
rwnie nie dostrzeg adnego ruchu.
Perrin nie umia okreli, jak si czuje w obecnej sytuacji. Bez Pomorw i
trollokw mg sobie znakomicie poradzi, nawet na drugim brzegu rzeki, ale caa
lista innych zmartwie znikaby dopiero wraz z obecnoci Aes Sedai, Stranika albo
jeszcze lepiej, ktrego z przyjaci.
"Gdyby yczenia miay skrzyda, owce potrafiby fruwa." Tak zwyk mawia
pan Luhhan.
Jego ko znikn bez ladu, odkd przelecieli przez urwisko - mia nadziej, e
zwierzciu udao si bezpiecznie wydosta z wody - ale Perrin i tak wola chodzi
pieszo, ni jedzi konno, a jego buty byy solidne i dobrze podzelowane. Nie mia nic
do jedzenia, ale przecie mia jeszcze sw proc i wnyki, wic pewnie uda mu si
upolowa jakiego krlika. Przybory do rozpalenia ognia straci wraz z sakwami, ale
przy odrobinie wysiku rozpali go za pomoc drewna cedrowego, hubki i krzesiwa.
Zadygota, gdy bryza owiaa kryjwk. Jego paszcz spyn wraz z rzek, a
kaftan i reszta ubrania jeszcze nie wyschy. W nocy by zbyt zmczony, by czu
zimno i wilgo, teraz jednak doskwiera mu kady powiew chodu. Z tego samego
powodu postanowi nie rozwiesza ubrania na gazi, by wyscho. Ten dzie nie by
moe mrony, ale te nie mona go byo nazwa ciepym.
Problemem jest czas, pomyla z westchnieniem. Wysuszenie ubrania potrwa
chwil. Upolowanie krlika i rozpalenie ognia, aby go nad nim upiec, te potrwa
chwil. Burczao mu w brzuchu, ale postara si zapomnie o jedzeniu. Ten czas
naley wykorzysta na najbardziej pilne przedsiwzicia. Nie mona robi
jednoczenie wielu rzeczy, tylko jedn i to t najwaniejsz. Tak zawsze postpowa.
Jego wzrok pobieg w d wartkiego nurtu Arinelle. By lepszym pywakiem ni
Egwene. Jeeli udao si jej przepyn... Nie, nie ma adnego jeeli. Miejsce, w
ktrym dopyna na drugi brzeg, musi by gdzie w dole rzeki. Zabbni palcami po
ziemi, rozwaajc wszystko i przemyliwujc.
Podjwszy decyzj, nie marnowa czasu. Szybko schwyci topr i ruszy w d
rzeki.
Inaczej ni na zachodnim brzegu Arinelle, las by tu rzadki. Kpy drzew
porastay z rzadka tereny, ktre wiosna zmienia w ki. Niektre naleao nawet
nazwa zagajnikami, oprcz drzew iglastych, mona byo dostrzec nagie jesiony,
olchy i gumowce. Ndzna to bya osona, ale zawsze.
Skulony przemyka od jednej kpy drzew do drugiej, przypadajc do ziemi,
gdy chcia zbada wzrokiem obydwa brzegi rzeki. Stranik twierdzi, e rzeka bdzie
stanowia przeszkod dla Pomorw i trollokw, ale czy na pewno mia racj? Jeeli
go zauwa, to niewykluczone, e pokonaj sw niech do gbokiej wody.
Uwanie wic obserwowa zza drzew okolic i pochylony bieg szybko od jednej
kryjwki do drugiej.
Pokona w ten sposb kilka mil, gdy nagle, w poowie drogi do niele
wygldajcej kpy wierzb, mrukn i stan jak wryty, z wzrokiem wbitym w ziemi.
Brzowa mierzwa zeszorocznej trawy bya upstrzona atami nagiej ziemi, porodku
jednej z nich zauway wyrany odcisk kopyta. Na jego twarzy powoli wykwita
umiech. Niektre trolloki miay kopyta, ale wtpi, czy ktrekolwiek byy podkute, a
szczeglnie podkowami z podwjn poprzeczk, tak jak wzmacnia swe wyroby
pan Luhhan.
Zapominajc o oczach, ktre mogy go obserwowa z drugiego brzegu, zacz
popiesznie szuka nastpnych ladw. Na wygniecionym dywanie z martwej trawy
odciski podkw nie byy zbyt wyrane, wyapywa je jednak swym ostrym wzrokiem.
Skpy lad powid go od rzeki do gstej kpy, penej drzew skrzanych i cedrw,
ktre tworzyy mur osaniajcy przed wiatrem i oczyma obserwatorw. Porodku tego
wszystkiego wznosiy si rozoyste gazie samotnego pietrasznika.
Nie przestajc si umiecha, przedar si midzy splecionymi gaziami, nie
dbajc o to, e robi sporo haasu. Nagle wszed na ma polank i przystan. Obok
maego ogniska kulia si Egwene ze spochmurnia twarz. Wsparta o bok Beli,
ciskaa w doni gruby kij, niczym pak.
- Chyba powinienem by zawoa - powiedzia zmieszany.
Odrzucia swj kij i podbiega do niego z wycignitymi ramionami.
- Ju mylaam, e utone. Jeszcze jeste mokry. Chod, usid przy ogniu i
ogrzej si. Stracie swojego konia, prawda?
Pozwoli si doprowadzi do ognia i rozpostar nad nim donie, wdziczny za
ciepo. Egwene wycigna ze swojej sakwy przy siodle pakunek owinity w
natuszczany papier i daa mu troch chleba i sera. Zawinitko byo opakowane tak
szczelnie, e nawet po zanurzeniu w wodzie, jedzenie byo nadal suche.
"Ty si o ni martwie, a ona poradzia sobie lepiej."
- Bela przewioza mnie przez rzek - powiedziaa Egwene, poklepujc
wyndznia klacz. - Uciekaa przed trollokami i przyholowaa mnie tu za sob.
Urwaa.
- Nikogo poza tym nie widziaam, Perrin.
Usysza w jej gosie pytanie. Z alem obserwowa, jak Egwene chowa
pakunek i zanim co powiedzia, zliza z palcw ostatnie okruchy jedzenia.
- Od ostatniej nocy nie spotkaem nikogo prcz ciebie. Nie widziaem te
Pomorw ani trollokw.
- Randowi nie mogo si nic sta - powiedziaa Egwene i popiesznie dodaa: Nikomu nie mogo si nic sta. Na pewno teraz nas szukaj. Mog nas znale w
kadej chwili. Moiraine to w kocu Aes Sedai.
- Stale o tym pamitam - powiedzia Perrin. - Niech sczezn, ale wolabym
zapomnie.
- Nie narzekae, kiedy uchronia nas przed trollokami stwierdzia ozibym
tonem Egwene.
- Wolabym po prostu radzi sobie bez niej. - Wzruszy niespokojnie ramionami
pod jej uporczywym spojrzeniem. Ale to chyba niemoliwe. Zastanawiaem si
wanie...
Uniosa brwi, ale ludzie zawsze si dziwili, kiedy mwi, e ma jaki pomys.
Nawet gdy jego pomysy byy rwnie dobre, oni zawsze pamitali, z jakim wysikiem
do nich dochodzi.
- Moemy poczeka a Lan i Moiraine nas znajd - dorzuci po chwili.
- Oczywicie - wtrcia Egwene. - Moiraine Sedai powiedziaa, e bdzie nas
szuka, jeli si rozdzielimy.
Pozwoli jej dokoczy, po czym cign dalej.
- Albo przedtem nas znajd trolloki. A Moiraine moga zgin. Mogo si tak
sta z wszystkimi. Nie, Egwene, przykro mi, ale tak moe by. Mam nadziej, e
nikomu nic si nie stao. Mam nadziej, e podejd za chwil do tego ogniska. Ale
nadzieja przypomina kawaek sznurka. Kiedy toniesz, nie wystarczy, aby si
wyratowa.
Egwene zamkna usta i wpatrywaa si w niego. Wreszcie powiedziaa:
- Chcesz pj w d rzeki, do Biaego Mostu? Jeli Moiraine Sedai nas tu nie
znajdzie, tam bdzie na nas czekaa.
- Wydaje mi si - powiedzia wolno - e powinnimy i do Biaego Mostu. Ale
Pomory te o tym wiedz. Tam bd nas szukali i tym razem Aes Sedai oraz
Stranik nas nie ochroni.
- Masz chyba zamiar zaproponowa, abymy gdzie uciekli, tak jak chcia
Mat? Ukry si tam, gdzie Pomory i trolloki nas nie znajd? I Moiraine Sedai
rwnie?
- Nie myl, e si nad tym nie zastanawiaem - odpar cicho. - Ale za kadym
razem, kiedy mylimy, e ju jestemy wolni, Pomory i trolloki nas znajduj. Nie
wiem, czy jest gdziekolwiek takie miejsce, w ktrym moglibymy si ukry. Nie
podoba mi si to, ale potrzebujemy Moiraine.
- To ju nic nie rozumiem, Perrin. Dokd pjdziemy?
Zamruga ze zdziwienia. Ona czekaa na jego odpowied. Czekaa a on jej
powie, co ma robi. Nigdy nie przyszo mu do gowy, e si zgodzi, by ni pokierowa.
Egwene nigdy nie lubia postpowa zgodnie z cudzymi wskazwkami i nigdy nie
pozwalaa, aby kto jej co nakazywa. Moe tylko suchaa czasami Wiedzcej, ale
nawet jej potrafia si sprzeciwi, Otrzepa brud ze swojego ubrania i chrzkn.
- Tu jestemy teraz, a tu jest Biay Most. - Dwukrotnie zaznaczy punkt na
ziemi. - A, zatem Caemlyn powinno by gdzie tutaj. - Zrobi z boku trzeci znak.
Urwa, wpatrujc si w trzy kropki na ziemi. Cay plan opiera si na tym, co
zapamita ze starej mapy ojca Egwene. Pan al'Vere twierdzi, e nie jest zbyt
dokadna, a poza tym nigdy tyle nad ni nie lcza, co Rand i Mat. Ale Egwene nic
nie powiedziaa. Kiedy podnis wzrok, nadal wpatrywaa si w niego z rkoma
splecionymi na kolanach.
- Caemlyn?
Wydawaa si zaskoczona.
- Caemlyn.
Wykreli lini czc dwie kropki.
- Dotrzemy tam prost drog i na dodatek oddalimy si od rzeki. Nikt nie
bdzie si tego spodziewa. Zaczekamy na nich w Caemlyn.
Otrzepa rce z ziemi i czeka. Uwaa, e to dobry plan, ale spodziewa si
teraz jej sprzeciwu. Spodziewa si, e Egwene go zaatakuje - zawsze zncaa si
nad nim z jakiego powodu - ale to traktowa normalnie.
Ku jego zdziwieniu skina gow.
- Tam musz by jakie wsie. Bdziemy mogli pyta o drog.
- Martwi mnie jedno - powiedzia Perrin - co zrobimy, jeli Aes Sedai nas tam
nie znajdzie. wiatoci, kto kiedykolwiek by pomyla, e bd si czym takim
przejmowa? Co zrobimy, jeli ona nie dotrze do Caemlyn? Moe myli, e nie
yjemy? Moe zabierze Randa i Mata prosto do Tar Valon?
- Moiraine Sedai powiedziaa, e potrafi zawsze dowiedzie si, gdzie
jestemy - zaprzeczya mu stanowczo Egwene. Jeli nie znajdzie nas tutaj, to bdzie
szukaa w Caemlyn.
Perrin przytakn powoli.
- Moe masz racj, ale jeli ona nie pojawi si w Caemlyn w cigu kilku dni, to
pojedziemy a do Tar Valon i przedstawimy ca spraw przed Tronem Amyrlin.
Zrobi gboki wdech.
"Dwa tygodnie temu nawet nie widziae adnej Aes Sedai, a teraz gadasz o
Tronie Amyrlin. wiatoci!"
- Lan twierdzi, e do Caemlyn wiedzie dobra droga.
Spojrza na zawinitko z jedzeniem, lece obok Egwene i chrzkn z
zakopotaniem.
- Czy mgbym dosta jeszcze troch chleba i sera?
- To, co mamy, bdzie musiao starczy na dugo owiadczya. - Chyba e ty
potrafisz lepiej zastawia sida ni ja. Przynajmniej poradziam sobie z rozpaleniem
ognia.
Rozemiaa si serdecznie, jakby powiedziaa dowcip i schowaa pakunek do
sakwy.
Najwyraniej istniay jakie granice podporzdkowania si, jakie bya skonna
zaakceptowa. Perrinowi zaburczao w brzuchu.
- W takim razie - powiedzia wstajc - moemy zaraz rusza.
- Ale ty jeste jeszcze mokry - zaprotestowaa.
- Wyschn po drodze - powiedzia stanowczo i zacz zasypywa ognisko
ziemi. Jeli mia by przywdc, to czas zacz przewodzi.
Zrywa si wiatr od rzeki.
ROZDZIA 23
WILCZY BRAT
Perrin wiedzia od samego pocztku, e wyprawa do Caemlyn bdzie co
najmniej trudna, ju choby z powodu uporu Egwene, ktra chciaa, aby na zmian
jechali na koniu. Nie wiedz, jak to daleko, twierdzia, ale na pewno za daleko, aby
ona tylko miaa jecha konno. Przy tych sowach jej szczki obrysoway twardy
kontur, wbite w niego, szeroko otwarte oczy nawet nie mrugny.
- Jestem za ciki, aby dosiada Beli - powiedzia. Przywykem do
maszerowania piechot i wol to od jazdy konnej.
- A ja to niby nie przywykam do chodzenia piechot? - spytaa ostro Egwene.
- To nie dlatego, e...
- Niby tylko ja mam si poobciera od sioda, czy tak? A kiedy ju przejdziesz
tyle, e bd ci odpada nogi, sdzisz, e ja si tob zajm.
- Niech ju tak bdzie - wykrztusi, gdy najwyraniej gotowa bya kci si
bez koca. - Ale ty pojedziesz jako pierwsza.
Jej twarz przybraa jeszcze bardziej uparty wyraz, postanowi jednak nie
dopuci, by jeszcze co powiedziaa.
- Jeli sama nie wsidziesz na siodo, to ja ci na nie wsadz.
Spojrzaa na niego zaskoczona, a na jej ustach pojawi si lekki umiech.
- W takim razie...
Brzmiao to tak, jakby zaraz miaa si rozemia w gos, ale posusznie
dosiada klaczy.
Pomrukiwa co do siebie, gdy opuszczali brzeg rzeki. Przywdcy w
opowieciach nigdy nie musieli si boryka z takimi rzeczami.
Egwene stale upieraa si, e ma si z ni zamieni i cho prbowa tego
unikn, zmuszaa go, by dosiad konia. Od pracy w kuni nie jest si szczupym, a
Bela nie bya dua w porwnaniu z innymi rumakami. Za kadym razem, gdy wkada
stop w strzemi, kosmata klacz patrzya na niego wzrokiem penym odrazy. Byy to
moe drobiazgi, ale irytoway. Po ilu takich razach wzdryga si, gdy Egwene
obwieszczaa:
- Twoja kolej, Perrin.
W opowieciach przywdcy raczej rzadko si wzdragali i nigdy ich nie
zastraszano. Perrin pomyla, e nie mieli jednak nigdy do czynienia z Egwene.
siebie. Nigdy do koca nie poradzi sobie z pustk, o ktrej rozmawiali Rand i
Stranik.
Promienie soca paday ukonie midzy drzewami, las stanowi mas
nakrapianych cieni. Owia ich odlegy zapach dymu przemieszany z aromatem
pieczonego misa.
"To chyba rzeczywicie krlik" - pomyla i zaburczao mu w brzuchu.
To moe by rwnie dobrze co innego, upomina samego siebie. Spojrza na
Egwene, obserwowaa go. Bycie przywdc wymuszao pewne obowizki.
- Poczekaj tutaj - powiedzia cicho.
Zmarszczya brwi i ju otwieraa usta, by co powiedzie, ale przerwa jej
sowami:
- I milcz! Jeszcze nie wiemy, kto to jest.
Skina gow z niechci. Perrin zada sobie pytanie, dlaczego jego sowa nie
odnosz takiego skutku, kiedy usiuje j zmusi do jazdy. Zaczerpn oddechu i
ruszy w stron, skd dochodzi dym.
Nie bywa tak czsto w lasach otaczajcych Pole Emonda, jak Rand i Mat, ale
te zdarzao mu si bra udzia w polowaniach na krliki. Pez teraz od drzewa do
drzewa, amic tylko drobne gazki. Chwil potem wyjrza zza pnia wysokiego dbu,
ktrego rozlege i wijce si konary byy tak wygite, e wrastay w ziemi. Pod nim
pono ognisko, obok niego lea szczupy, opalony mczyzna.
Nie by co prawda trollokiem, ale za to bez wtpienia najdziwniejszym
czowiekiem, jakiego Perrin kiedykolwiek widzia. Cae jego ubranie, cznie z
wysokimi butami i czapk z paskim denkiem, byo uszyte ze zwierzcych skr,
jeszcze pokrytych futrem. Paszcz stanowi wariack mieszanin krliczych i
wiewirczych skrek, materiau na spodnie dostarczyy prawdopodobnie dugowose,
brzowe i biae, kozy. Siwiejce brzowe wosy, ktre sigay mu do pasa, mia
zwizane na plecach wstk, a gsta broda krya ca pier. U pasa mia
zawieszony n, wygldajcy prawie jak miecz, a pod drzewem stay w zasigu rki
uk i koczan. Mczyzna plea z zamknitymi oczami, najwyraniej pogrony we
nie, jednak Perrin nie porusza si w swej kryjwce. Ponad ogniskiem byo
zawieszone sze patykw, a na kadym skwiercza krlik. Byy ju upieczone na
brzowo, i co jaki czas ociekay sokiem, ktry skapywa z sykiem w pomienie.
Zapach sprawi, e Perrinowi lina napyna do ust.
- Wilki nie daj si oswoi, dziewczyno, nawet nie tak, jak ludzie. To moi
przyjaciele. Dotrzymujemy sobie towarzystwa, razem polujemy, rozmawiamy na swj
sposb. Tak jak zwykli to robi przyjaciele. Czy nie mam racji, atka?
Wilczyca, ktrej futro mienio si kilkoma odcieniami jasnej i ciemnej szaroci,
odwrcia eb i spojrzaa na niego.
- Rozmawiasz z nimi? - dziwi si Perrin.
- To nie jest dokadnie rozmowa - powoli odpowiedzia Elyas. - Sowa tu nic nie
znacz i nie s te specjalnie wane. Ona nie ma na imi atka. Jej prawdziwe imi
oznacza co, co okrela sposb, w jaki cienie graj na lenej sadzawce podczas
zimowego witu, gdy bryza mci jej powierzchni, a take posmak lodu, gdy jzyk.
dotknie wody i zapowied nocnych opadw niegu. Ale to te nie jest dokadnie to.
Tego nie da si wypowiedzie sowami. To bardziej przypomina uczucie. Tak wanie
rozmawiaj wilki. Pozostae to ar, Skoczek i Wiatr.
ar mia star blizn na opatce, co mogo wyjania pochodzenie jego
imienia, ale u pozostaych nie dawao si dostrzec adnych cech tumaczcych,
dlaczego tak si wabiy.
Pomimo caej gburowatoci tego czowieka Perrin pomyla, e Elyasa cieszy
okazja do rozmowy z ludmi. A przynajmniej wydawa si robi to z ochot. Perrin
obserwowa zby wilkw poyskujce w wietle ogniska i pomyla, e chyba naley
podtrzyma rozmow.
- Jak... jak si nauczye rozmawia z wilkami, Elyas?
- One to odkryy - odpar Elyas - nie ja. To nie ja zaczem. Wydaje mi si, e
zawsze tak si dzieje. To wilki ci znajduj, nie ty je. Niektrzy ludzie uwaali, e
zostaem dotknity przez Czarnego, bo gdzie nie poszedem, tam pojawiay si wilki.
Zdaje si, e sam tak czasami mylaem. Wikszo porzdnych ludzi zacza mnie
unika, a ci, ktrzy mnie szukali, z takich czy innych powodw, nie byli tymi, ktrych
chciaem pozna. Potem zauwayem, e czasami wilki wydaj si wiedzie, co ja
myl, reagowa na to, co si dzieje w mojej gowie. To by prawdziwy pocztek. Ja
je ciekawiem. Wilki zazwyczaj wyczuwaj charakter czowieka. Cieszyy si, gdy
mnie znalazy. Powiadaj, e mino duo czasu, odkd poloway razem z ludmi, a
kiedy sysz od nich o dugim czasie, to czuj co, jakby zimny wiatr wyjcy od
samego Pierwszego Dnia.
- Nigdy nie syszaam, by ludzie polowali razem z wilkami - powiedziaa
Egwene.
Jej gos nie by zbyt spokojny, ale fakt, e wilki tylko le obok nich, wyranie
dodawa jej odwagi.
Jeli nawet Elyas j usysza, to nie da tego pozna po sobie.
- Wilki maj inn pami ni ludzie - cign.
Jego dziwne oczy zapatrzyy si gdzie daleko, tak jakby da si ponie
wasnym wspomnieniom.
- Kady wilk pamita histori wszystkich wilkw, albo przynajmniej jej zarys.
Jak ju mwiem, trudno to opowiedzie sowami. Pamitaj, jak uganiay si za
zdobycz u boku ludzi, ale byo to tak dawno temu, e wspomnienie bardziej przypomina cie cienia, nili pami.
- To bardzo interesujce - powiedziaa Egwene, a Elyas spojrza na ni
przenikliwie. - Naprawd tak myl. Zwilya wargi jzykiem.
- Czy... tego... czy mgby nas nauczy rozmawiania z nimi?
Elyas znowu parskn.
- Tego nie mona nauczy. Jedni to potrafi, a inni nie. One twierdz, e on
potrafi.
Wskaza Perrina.
Perrin spojrza na palec Elyasa, jakby to by n. On jest naprawd
szalecem. Wilki znowu wpatryway si w niego. Poruszy si niespokojnie.
- Mwilicie, e wybieracie si do Caemlyn - powiedzia Elyas - ale to nadal
nie wyjania, dlaczego znalelicie si tutaj, oddaleni o wiele dni od jakichkolwiek
ludzkich domostw.
Zarzuci swj paszcz z kawakw futra, pooy si na boku, wsparty na
jednym okciu i czeka.
Perrin spojrza na Egwene. Wczeniej wymylili historyjk, ktr bd
opowiadali ludziom, aby nie narobi sobie kopotw. Nikt nie mia si dowiedzie,
skd oni pochodz, ani dokd naprawd wdruj. Kto wiedzia, jakie bezmylne
sowo mogo dotrze do uszu Pomora? Pracowali nad t histori kadego dnia,
wsplnie j sklecajc i wygadzajc niecisoci. Postanowili rwnie, e bdzie j
opowiada Egwene. Ona bya znacznie sprawniejsza w mowie, a poza tym
twierdzia, i po twarzy Perrina od razu wida, e kamie.
Egwene zacza z miejsca gadko opowiada. Pochodz z pnocy, z Saldei, z
farm lecych na obrzeach malekiej wsi. adne z nich nie wyjedao dotychczas z
domu dalej ni dwadziecia mil: Syszeli jednak opowieci bardw oraz kupcw i
chcieli zobaczy troch wiata. Caemlyn i Illian. Morze Sztormw i moe nawet
bajeczne wyspy Ludu Morza. Perrin przysuchiwa si temu z satysfakcj. Nawet
Thom Merrilin nie mgby wymyli lepszej opowieci na podstawie tak skpych
wiadomoci, jakie oni posiadali o wiecie lecym poza granicami Dwu Rzek, ani
lepiej pasujcej do ich potrzeb.
- Z Saldaei, tak? - powiedzia Elyas, gdy skoczya mwi.
Perrin skin gow.
- Zgadza si. Mielimy zamiar najpierw zwiedzi Maradon. Na pewno
chciabym zobaczy Krla. Ale nasi ojcowie bd nas szuka przede wszystkim w
stolicy.
Taka bya jego rola w tym wszystkim, aby byo jasne, e nigdy nie byli w
Maradonie. Dziki temu, nikt nie bdzie si spodziewa, e wiedz cokolwiek o tym
miecie, na wypadek gdyby napotkali kogo, kto naprawd tam by. Od Pola Emonda
i wydarze Zimowej Nocy dzielia ich przepa. Nikt, kto usyszy tak opowie, nie
bdzie mia adnych powodw, aby co pomyle o Tar Valon albo Aes Sedai.
- Nieza opowie. - Elyas pokiwa gow. - Tak, nieza opowie. Par
szczegw si nie zgadza, no i przede wszystkim atka twierdzi, e to kupa
kamstw. Co do ostatniego sowa.
- Kamstwa! - krzykna Egwene. - Po co mielibymy kama?
Cztery wilki nie poruszyy si, ale wyranie nie leay ju spokojnie dookoa
ogniska, lecz przyczaiy si i swymi tymi oczami wpatryway si w nich dwoje,
renice miay zupenie nieruchome.
Perrin nic nie powiedzia, ale wycign do do zawieszonego u pasa topora.
Cztery wilki wstay jednoczenie i jego rka zastyga. Nie wyday z siebie ani jednego
dwiku, ale ich gsta sier na karku zjeya si. Mrok roznis warkotliwe wycie
jednego z wilkw siedzcych wrd drzew. Odpowiedziao mu najpierw pi innych,
potem dziesi, dwadziecia, a caa ciemno rozbrzmiaa tym dwikiem.
Jednake nage wszystkie si uspokoiy. Po twarzy Perrina cieka zimny pot.
- Jeli uwaacie...
Egwene urwaa, by przekn lin. Pomimo chodu w powietrzu, jej twarz
rwnie bya spocona.
- Jeli mylicie, e my kamiemy, to pewnie wolelibycie, abymy rozbili gdzie
wasny obz, z dala od waszego.
- Normalnie tak bym wola, dziewczyno. Ale w tej chwili chciabym posucha o
trollokach i Pludziach.
Perrin prbowa przybra obojtny wyraz twarzy, mia nadziej, e jemu udaje
si to lepiej ni Egwene. Elyas cign dalej towarzyskim tonem.
- atka twierdzi, e wyczua Pludzi i trolloki w waszych mylach, kiedy
opowiadalicie t gupi histori. Wszystkie wilki to wyczuy. Jestecie w jaki sposb
powizani z trollokami i Bezokimi. Wilki nienawidz trollokw i Pludzi bardziej ni
dzikiego ognia, bardziej ni czegokolwiek, wic i ja te.
- ar pragnie was wykoczy. To trollok mu zrobi t ran, kiedy by
szczeniakiem. Twierdzi, e niewiele maj rozrywek, a wy macie na sobie wicej
tuszczu ni te jelenie, ktre widywa w cigu ostatnich miesicy i w zwizku z tym
powinnimy z wami skoczy. Ale ar zawsze si niecierpliwi. Wic moe jednak
opowiecie mi o wszystkim? Mam nadziej, e nie jestecie Sprzymierzecami
Ciemnoci. Nie lubi zabija ludzi po tym, jak ju ich nakarmiem. Pamitajcie tylko,
e wyczuj kade kamstwo, a nawet atka jest rwnie zdenerwowana jak ar.
Oczy Elyasa, rwnie te jak oczy wilkw, nie mrugay tak samo jak one.
"To s oczy wilka" - pomyla Perrin.
Zorientowa si, e Egwene patrzy na niego i czeka, a zdecyduje, co maj
zrobi.
"wiatoci, znowu musz by przywdc."
Na samym pocztku postanowili, e nie bd ryzykowali opowiadaniem
prawdziwej historii komukolwiek, ale nie widzia adnej szansy na ucieczk std,
nawet gdyby udao mu Si wczeniej wycign topr...
atka warkna gucho w gbi garda, a pozostae trzy wilki siedzce wok
ogniska podjy ten dwik, a zaraz po nich wilki zaczajone w ciemnoci. Grony
warkot wypeni znowu noc.
- W porzdku - powiedzia szybko Perrin. - W porzdku!
Wycie ustao raptownie. Egwene rozprostowaa donie i przytakna.
- Wszystko zaczo si na par dni przed Zimow Noc - zacz Perrin - kiedy
nasz przyjaciel, Mat, zobaczy czowieka w czarnym paszczu...
Lecy cay czas na boku Elyas ani razu nie zmieni wyrazu twarzy, lecz co w
nachyleniu jego gowy mwio, e nadstawia uszu. Cztery wilki usiady, gdy Perrin
cign dalej. Mia wraenie, e one take suchaj. Historia bya duga i opowiedzia
j prawie w caoci. Nie wspomnia tylko o nie, ktry on i pozostali dwaj mieli w
Baerlon. Czeka, czy wilki zrobi jaki znak, wiadczcy, e przyapay go na tym, ale
one tylko obserwoway. atka wydawaa si by usposobiona przyjanie, ar by
chyba zy. Perrin ochryp, zanim skoczy opowiada.
- ...wic jeli ona nie znajdzie nas w Caemlyn, pojedziemy do Tar Vaon. Nie
mamy innego wyboru, jak tylko szuka pomocy u innych Aes Sedai.
- Trolloki i Pludzie tak daleko na poudniu - zaduma si Elyas. - Teraz trzeba
si nad czym zastanowi. Pogrzeba gdzie za sob i nawet nie patrzc, cisn w
stron Perrina skrzany bukak. Wydawa si by bardzo zamylony. Czeka, a
Perrin si napije i zakorkuje bukak, potem znowu si odezwa.
- Nie trzymam z Aes Sedai. Czerwone Ajah, czyli te, co poluj na ludzi, ktrzy
si babrz w Jedynej Mocy, chciay mnie kiedy oswoi. Powiedziaem im prosto w
twarz, e s Czarnymi Ajah, e su Czarnemu i to im si wcale nie podobao. Nie
mogy mnie jednak zapa, kiedy ju wpadem do lasu, ale prboway to zrobi. Tak,
naprawd tak byo. Z tego powodu wtpi, czy jaka Aes Sedai byaby dla mnie
przyjazna po tym wszystkim. Czerwone Ajah straciy kilku Stranikw. To za rzecz
zabija Stranikw. Nie lubi tego.
- Te rozmowy z wilkami - zapyta niespokojnie Perrin. - Czy... czy to ma co
wsplnego z Moc?
- Jasne, e nie - warkn Elyas. - To by na mnie nie podziaao, kochaneczku,
ale wkurzyem si, e prboway. To stara sprawa, chopcze. Starsza ni Aes Sedai.
Starsza ni ktokolwiek, kto uywa Jedynej Mocy. Stara jak ludzko. Stara jak wilki.
Aes Sedai te si to nie podoba. Powrt starych spraw. Ja nie jestem jedyny. S
jeszcze inne rzeczy, inni ludzie. Aes Sedai denerwuj si tym, marudz co o
osabianiu staroytnych barier. Twierdz, e wszystko si rozpada. Boj si, e
Czarny si uwolni dziki temu. Niektre tak na mnie patrzyy, e mona byo
pomyle, e mnie si za to wini. Nie tylko Czerwone Ajah, ale take inne. Tron
Amyrlin... Aaaah! Ja trzymam si od nich z daleka, tak samo jak od przyjaci Aes
Sedai. Wy te tak powinnicie zrobi, jeeli jestecie mdrzy.
- Niczego bardziej nie pragn, jak uwolni si od Aes Sedai - powiedzia
Perrin.
Egwene obdarzya go oskarycielskim spojrzeniem. Mia nadziej, e zaraz
nie wybuchnie i nie owiadczy, e te chce by Aes Sedai. Jednake tylko zacisna
usta, wic Perrin mwi dalej.
- My jednak nie mamy wyboru. cigaj nas trolloki, Pomory i draghkary. Sami
Sprzymierzecy Ciemnoci. Nie moemy si ukry i nie moemy samotnie z nimi
walczy. No bo kto nam pomoe? Kto jest rwnie silny jak Aes Sedai?
Elyas milcza jaki czas, popatrujc na wilki, a najczciej na atk albo ara.
Perrin porusza si niespokojnie i stara si tego nie widzie, mia wraenie, e
nieomal dyszy, o czym Elyas i wilki rozmawiaj. Nawet jeli to nie miao nic wsplnego z Moc, nie chcia bra w tym udziau.
"To na pewno jaki wariacki dowcip. Ja nie potrafi rozmawia z wilkami."
Jeden z wilkw - chyba Skoczek - spojrza na niego i umiechn si. Perrin
zdziwi si, skd zna jego imi.
- Moecie zosta ze mn - powiedzia wreszcie Elyas. - Z nami.
Egwene gwatownie uniosa brwi, a Perrinowi opada szczka.
- No bo gdzie molecie by bezpieczniejsi? zapyta Elyas. - Trolloki korzystaj
z kadej okazji, aby zabi wilka, ale nadkadaj cae mile, aby unikn spotkania ze
stadem. Nie musicie te si obawia Aes Sedai. One niezbyt czsto zagldaj do
lasu.
- Nie wiem.
Perrin unika patrzenia na otaczajce go wilki. Czu na sobie wzrok atki.
- Przede wszystkim tu nie chodzi tylko o trolloki. Elyas zanis si lodowatym
miechem.
- Widziaem, jak stado dopado Bezokiego. Wygina ich wtedy poowa, ale
one nigdy si nie poddaj, gdy wyczuj jego zapach. Trollok czy Myrddraal, dla
wilkw to jedno i to samo. A one chc mie ciebie, chopcze. One syszay o istnieniu
innych ludzi, ktrzy potrafi rozmawia z wilkami, ale ty jeste pierwszym, ktrego
spotkay, oprcz mnie. Zaakceptuj take twoj przyjacik, wrd nich bdziecie
bezpieczniejsi ni w jakimkolwiek miecie. W miastach s Sprzymierzecy Ciemnoci.
- Suchaj - powiedzia niespokojnie Perrin - woabym, eby tak nie mwi. Ja
nie potrafi tego robi... tego, o czym ty mwisz.
- Jak sobie yczysz, chopcze. Udawaj gupiego, jeli ci si tak podoba. Nie
chcesz by bezpieczny?
- Ja nie oszukuj siebie. Nie mam adnych powodw ku temu. My tylko
chcemy...
ROZDZIA 24
w mroku, ale odlego bya na tyle maa, by nie byo wtpliwoci, e jego paszcz
pokrywa czerwie wieej krwi, a oczy pon jak dwa wgle.
Prbowa ogarn wzrokiem cay labirynt, by obliczy, ile pocze
Ba'alzamon musi pokona, lecz po chwili da za wygran. Odlegoci zwodziy kolejna nauczka. To, co wydawao si dalekie, mogo si nagle pojawi za
nastpnym rogiem. To, co zdawao si bliskie, mogo si okaza niedosine. Mg
tylko i do przodu. I i nie myle. Wiedzia, e niebezpiecznie jest myle.
Kiedy jednak odwrci si od dalekiej sylwetki Ba'lzamona, nie wiedzie
czemu pomyla o Macie. Czy Mat jest gdzie w tym labiryncie?
"Czy s moe dwa labirynty, dwch Ba'alzamonw?"
Jego umys odrzuci t myl, zbyt potworn, by j roztrzsa.
"Czy to bdzie tak, jak w Baerlon? To dlaczego on nie moe mnie znale?"
Odetchn odrobin. Niewielka pociecha.
"Pociecha? Krew i popioy, gdzie tu jaka pociecha?"
Nie pamita tych star dokadnie, mia ju ich za sob dwa albo trzy, a
przecie ucieka od bardzo, bardzo dawna - od jak dawna? - i Ba'alzamon wci nie
mg go dopa. Czy teraz bdzie tak, jak w Baerlon, czy to tylko senny koszmar,
taki sam jaki potrafi si przyni innym ludziom'?
Przez chwil - tak dugo, ile trwa jeden oddech - wiedzia, dlaczego
niebezpiecznie jest myle i ktre myli s niebezpieczne. Tak jak przedtem,
wystarczao, e pozwoli sobie uwaa to, co go otacza, za sen, a wtedy powietrze
zaczynao poyskiwa i zamazywao pole widzenia. Zmieniao si w galaret,
chwytao go. Tylko przez chwil.
Czu, e skra go szczypie od palcego aru, w gardle zascho mu ju dawno
temu, gdzie na szlakach ciernistego labiryntu. Ile odtd mino czasu? Jego pot
wyparowywa, zanim zdy ciec, pieky oczy. Nad gow - nie tak wysoko wrzay
wcieke, stalowe chmury przetykane czarnymi pasmami, ale w labiryncie nie czu
byo najlejszego podmuchu wiatru. Na krtki moment odnis wraenie, e co si
zmienio, ale i t myl wypdzio gorco. Jest ju tutaj od bardzo dawna. Wiedzia, e
niebezpiecznie jest myle.
Zarys chodnika tworzyy gadkie kamienie, blade i okrge, czciowo spalone
na py, ktrego tumany unosiy si przy kadym, najlejszym nawet ruchu. Rand czu,
jak wierci go w nosie, ba si, e kichnie, zdradzajc tym swoj obecno. Jednak
kiedy prbowa oddycha przez usta, py zatka mu gardo tak, e omal si nie
udawi.
To byo niebezpieczne miejsce - to te wiedzia. Zobaczy przed sob trzy
otwory w wysokim murze z cierni, a dalej drog, skrcajc gdzie, nie wiadomo
dokd. W kadej chwili, zza jednego z tych rogw mg si wyoni Ba'alzamon.
Rand spotka si ju z nim dwa albo trzy razy, ale niewiele zapamita, prcz tego,
jak doszo do spotka oraz to, e jakim cudem udao mu si uciec... Niebezpiecznie
jest zbyt wiele myle.
Dyszc z gorca, zatrzyma si i zbada cian labiryntu. Gsto splecione
cierniste krzewy, brzowe i wygldajce na martwe. Wystaway z nich okrutne czarne
kolce, niczym haki dugoci cala. Zbyt wysokie, aby spojrze ponad nimi, zbyt gste,
aby przejrze je na wylot. Ostronie dotkn ciany i z blu zabrako mu tchu w
piersiach. Mimo e by bardzo ostrony, jeden cier wbi si w palec i oparzy go jak
rozpalona iga. Zachwia si do tyu, zahaczajc pitami o kamienie, strzsn z doni
gste krople krwi. Rana zacza si zamyka, ale w caej doni czu pulsowanie.
Nagle zapomnia o blu. Gdy traci rwnowag, podway jeden z gadkich
kamieni i wyrwa go z suchej ziemi. Zobaczy wpatrujce si w niego puste oczodoy.
Czaszka. Ludzka czaszka. Obejrza ca ciek wyoon identycznymi gadkimi i
bladymi kamieniami. Popiesznie podnis stop, ale nie potrafi i, nie nastpujc
na ktry z kamieni. Niejasno przysza mu do gowy dziwna myl, e to wszystko nie
jest moe takie, na jakie wyglda, ale odegna j bezlitonie. Tutaj mylenie
oznaczao niebezpieczestwo.
Usiowa wzi si w gar. Pozostawanie w jednym miejscu byo rwnie
niebezpieczne. To bya jedna z tych rzeczy, ktre wiedzia nie wiadomo skd, ale
ktrych by pewien. Palec przestawa ju krwawi, a pulsowanie nieomal ustao.
Woy palec do ust i ruszy w d cieki, w stron, w ktr akurat spojrza. Tutaj
kada droga bya tak samo dobra jak pozostae.
Przypomnia sobie, jak kiedy usysza, e najlepszy sposb na wydostanie si
z labiryntu polega na skrcaniu zawsze w jednym kierunku. Przy pierwszym
napotkanym otworze w murze z cierni skrci w prawo, po czym przy nastpnym
znowu w prawo. I wtedy stan twarz w twarz z Ba'alzamonem.
Na twarzy Ba'alzamona bysn przelotnie wyraz zdumienia, a zakrwawiony
paszcz przesta falowa. W jego oczach jarzyy si pomienie, ale w labiryncie
panowa taki skwar, e Rand ledwie je czu.
- Wydaje ci si, e jeszcze dugo mnie bdziesz tak unika, chopcze? Jak
dugo moesz ucieka przed swym przeznaczeniem? Naleysz do mnie!
Rand zatoczy si do tyu, a jego do powdrowaa odruchowo do pasa, jakby
w poszukiwaniu miecza.
- wiatoci, pom mi - wyszepta. - wiatoci, pom mi.
Nie mg sobie przypomnie, co to oznacza.
- wiato ci nie pomoe, chopcze, a Oko wiata nie bdzie ci suy. Jeste
moim psem i jeli nie podporzdkujesz si mym rozkazom, udusz ci w splotach
Wielkiego Wa!
Ba'alzamon wycign do i Rand nagle domyli si, jaki jest sposb
ucieczki. Mgliste, ledwie sformuowane wspomnienie krzykliwie ostrzegao przed
niebezpieczestwem, ale nic nie rwnao si z niebezpieczestwem dotyku samego
Czarnego.
- Sen! - krzykn Rand. - To sen!
Oczy Ba'alzamona rozszerzyy si ze zdziwienia i gniewu, potem powietrze
zalnio i jego twarz zacza si zamazywa, a wreszcie znikna. Rand obejrza si
i zobaczy tysice odbi wasnej twarzy. Dziesi tysicy. Na grze i na dole
panowaa czer, ale on sam otoczony by lustrami, ustawionymi pod najrniejszym
ktem. Gdzie nie sign wzrokiem, wszdzie byy te lustra i wszystkie pokazyway
jego skulon, chwiejc si posta z wytrzeszczonymi, przeraonymi oczyma.
W lustrach zamigotaa czerwona plama. Obrci si, prbujc pochwyci j
wzrokiem, ale w kadym lustrze znikaa za jego odbiciem. Po chwili pojawia si
znowu, ale ju nie jako zamazana plama. Przez lustra kroczy teraz Ba'alzamon,
dziesi tysicy Ba'alzamonw, szukajcych, wchodzcych i wychodzcych z
lustrzanych tafli.
Rand nagle spostrzeg odbicie wasnej twarzy, bladej i drcej z przenikliwego
zimna. Tu za ni pojawio si oblicze wpatrzonego we Ba' alzamona - nie widzia
go, lecz twardo si w niego wpatrywa. Pomienie w tych oczach cigay go w kadym
lustrze, ogarniay, pochaniay i poeray. Rand chcia krzykn, ale mia cinite
gardo. W tych niezliczonych lustrach bya ju tylko jedna twarz. Jego wasna. Twarz
Ba'alzamona. Jedna twarz.
odnieli rany, dotykali swych opatrunkw i narzekania cichy... po czym upywa jaki
dzie i znowu ktry z marynarzy dochodzi do wniosku, e z pewnoci uciekli ju
trollokom i rytua si powtarza
Rand zauway, e odkd eglarze zaczli tak szepta i marszczy czoa,
Thom Merrilin trzyma si od nich z dala, cho normalnie zwyk ich klepa po plecach,
opowiada dowcipy i artowa z nich w taki sposb, e wywoywa umiech na
twarzach nawet najwikszych ponurakw. Przysuchiwa si bacznie tym sekretnym
rozmowom, udajc jednoczenie, e jest zaabsorbowany wycznie sw fajk z
dugim cybuchem albo strojeniem harfy. Rand nie pojmowa, o co mu chodzi. Zaoga
zdawaa si wini nie tych trzech, ktrzy wpadli na pokad cigani przez trollokw,
lecz Florana Gelba.
Pierwszego czy drugiego dnia niejednokrotnie widywao si kocist sylwetk
Gelba, ktry dopada kadego, kogo tylko mg, i opowiada mu wasn wersj
wydarze tej nocy, podczas ktrej Rand i pozostali dwaj dostali si na statek. Gelb to
si odgraa, to skary jkliwym gosem, wykrzywiajc wargi, gdy wskazywa Thoma,
Mata, a szczeglnie Randa, starajc si zwali na nich ca win.
- To s obcy - dowodzi szeptem, nie spuszczajc wzroku z kapitana. - Co my
o nich wiemy? Wiemy tylko, e razem z nimi pojawiy si trolloki. Oni s z nimi w
zmowie.
- Na Fortun, Gelb, do tych bredni - warkn mczyzna z wosami
zwizanymi w kitk i ma niebiesk gwiazd wytatuowan na policzku.
Mwic to nawet nie spojrza na Gelba, tylko spokojnie zwija lin,
przytrzymujc j bosymi stopami.
- Nazwaby nawet swoj matk Sprzymierzecem Ciemnoci, gdyby to ci
dao okazj do prnowania. Daj mi wreszcie spokj!
Splun Gelbowi pod nogi i na powrt zabra si do zwijania liny.
Caa zaoga pamitaa dobrze, e Gelb nie peni warty naleycie i odpowied
mczyzny z kitk mona byo okreli jako wyjtkowo uprzejm. Nikt nawet nie
chcia z nim pracowa. Gelb zosta skazany na samotne wykonywanie najbrudniejszych prac, takich jak szorowanie tustych garnkw albo wpezanie na brzuchu do
zzy, gdzie musia szuka przeciekw wrd nagromadzonego tam przez lata
szlamu. Wkrtce przesta z kimkolwiek rozmawia. Chodzi zgarbiony i obnosi si ze
swym penym urazy milczeniem - im wicej ludzi na niego patrzao, tym ta uraza bya
gbsza, cho w zamian nie zyskiwa nic prcz pomrukw zniecierpliwienia. Jednake
gdy tylko wzrokiem obejmowa Randa, Mata czy Thoma, w jego dugonosej twarzy
pojawiaa si dza mordu.
Gdy Rand napomkn Matowi, e prdzej czy pniej Gelb przysporzy im
kopotw, ten rozejrza si po odzi i powiedzia:
- Czy moemy ufa ktremukolwiek z nich?
Rzekszy to powdrowa poszuka sobie jakiego miejsca, gdzie mg by
sam, o ile mona byo by samotnym na odzi, mierzcej zaledwie trzydzieci krokw
od zakrzywionego dziobu do rufowego wiosa steru. Rand zauway, e od tamtej
nocy w Shadar Logoth Mat spdza zbyt wiele czasu w odosobnieniu, pogrony w
zadumie.
- Jak ju przyjdzie co do czego, to ze strony Gelba kopotw nie naley si
spodziewa, chopcze - powiedzia Thom. -. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nikt z
zaogi go nie poprze, a on nie ma w sobie tyle odwagi, by zrobi cokolwiek w pojedynk. Ale co z pozostaymi...? Domon zdaje si uwaa, e trolloki cigaj wanie
jego, natomiast reszta jest chyba przekonana, e niebezpieczestwo ju za nami.
Niewykluczone, e stwierdz zwyczajnie, e to wszystko im si znudzio, Wida, e
s rozdranieni.
Wygadzi po pstrokatego paszcza; a Rand mia wraenie, e szuka swych
ukrytych noy, tego gorszego kompletu.
- Jeeli si zbuntuj, to nie zostawi przy yciu swych pasaerw, jako
wiadkw, chopcze. Tak daleko od Caemlyn Nakazy Krlowej mog nie mie zbyt
wielkiej mocy, ale burmistrz byle wioski na pewno co z tym zrobi.
Od tego momentu Rand rwnie dba o to, by go nie zauwaano, kiedy
przebywa w pobliu czonkw zaogi.
Thom stara si jak mg, by odwie zaog od myli o buncie. Kadego
ranka i wieczora opowiada im rne historie z wszelkimi moliwymi upikszeniami, a
tymczasem gra melodie, jakich tylko sobie yczyli. Aby uwiarygodni twierdzenie, e
Rand i Mat ucz si jego rzemiosa, przerabia z nimi codziennie lekcje, ktre rwnie
stanowiy rozrywk dla zaogi. Nie pozwala im co prawda dotyka harfy, za nauka
gry na flecie wywoywaa zbolae miny i miech ze strony czonkw zaogi, mimo e
zatykali sobie uszy.
Nauczy chopcw niektrych atwiejszych opowieci, kilku prostych sztuk
akrobatycznych oraz, naturalnie, onglerki. Mat skary si, e Thom da od nich
zbyt wiele, ale bard tylko wydyma wsy i piorunowa go wzrokiem.
- Nie umiem udawa, e ci ucz, chopcze. Albo czego ucz, albo nie. Ale
do gadania! Nawet prostak ze wsi potrafi stan na gowie. No dalej!
Ci czonkowie zaogi, ktrzy akurat nie pracowali, otaczali ich ciasnym
krgiem. Niektrzy prbowali nawet korzysta z lekcji Thoma, miejc si z wasnej
niezdarnoci. Gelb stawa samotnie z boku i obserwowa wszystko z wyrazem
ponurej nienawici.
Wiksz cz dnia Rand spdza przy nadburciu, opiera si o balustrad i
obserwowa brzeg. Nie spodziewa si, e nagle zobaczy Egwene albo kogo z
pozostaych na brzegu rzeki, jednake d pyna tak wolno, e czasami mia wt
nadziej. Konno mogli przecie dogoni ich bez specjalnego trudu. O ile jeszcze yj.
Leniwe wody rzeki toczyy si bez adnych oznak ycia, a "Spray" bya jak
dotd jedyn pync po nich odzi. Nie znaczyo to jednak, e nie byo czego
oglda albo podziwia. Pierwszego dnia Arinelle wpyna midzy dwa urwiste
cyple, ktre z obu stron cigny si przez poow mili. Na caej ich dugoci stay
kamienne rzeby wysokoci stu stp, przedstawiajce mczyzn i kobiety w
koronach, z czego naleao wnosi, e to jacy krlowie i krlowe. adna z rzeb w
tej paradzie nie bya jednakowa i dugie lata dzieliy wykonanie pierwszej od ostatniej.
Wiatr i deszcz sprawiy, e figury znajdujce si na pnocnym kracu szeregu byy
ju zupenie gadkie i pozbawione szczegw, lecz nastpne staway si coraz
bardziej zrnicowane, w miar jak pynli na poudnie. Rzeka bezustannie oblewaa
stopy rzeb, przez co cz z nich rozmya si ju doszcztnie, a pozostae zamieniy
w wypolerowane kikuty.
"Od jak dawna one tu stoj - zamyli si Rand. - Od jak dawna rzeka
podmywa te kamienie?"
Czonkowie zaogi musieli ju wielokrotnie oglda te staroytne rzeby,
poniewa nikt z nich nawet na nie nie spojrza.
Innym razem, kiedy wschodnie nabrzee ponownie przeksztacio si w
rwnin poronit traw, z rzadka przetykan krzewami, w oddali promienie
soneczne odbiy si od czego.
- Co to moe by? - Rand zastanowi si na gos. - Wyglda jak metal.
Przechodzcy wanie obok kapitan Domon zatrzyma si i spojrza
zmruonymi oczyma w tamt stron.
- To jest metal - potwierdzi.
- Absolutnie nikomu - nalega Mat. - Ani Domonowi, ani Thomowi, ani nikomu.
Tylko my dwaj zostalimy z Dwch Rzek, Rand. Nie moemy nikomu ufa.
- Oni yj, Mat. Egwene i Perrin. Wiem, e yj.
Mat wyglda na zawstydzonego.
- Ale zachowam twj sekret. Zostanie midzy nami. Przynajmniej teraz nie
musimy si martwi o pienidze. Moemy go sprzeda za tyle pienidzy, e
dojedziemy do Tar Valon jak krlowie.
- Pewnie - powiedzia Mat po chwili namysu. - O ile bdziemy musieli. Tylko
nie mw o tym nikomu, dopki na to nie pozwol.
- Ju powiedziaem, e tego nie zrobi. Suchaj, czy miae tu na odzi jakie
sny? Takie jak w Baerlon? Po raz pierwszy mam okazj zapyta o to bez wiadkw.
Mat odwrci gow, patrzc na niego z ukosa.
- Moe.
- Co niby ma znaczy to moe? Miae albo nie miae.
- No dobrze, ju dobrze, miaem. Ale nie chc o tym rozmawia. Nie chc
nawet o tym myle. To si na nic nie zda.
Zanim ktrykolwiek z nich zdy co powiedzie, pojawi si Thom z
paszczem przewieszonym przez rami. Wiatr rozwiewa jego siwe wosy, a dugie
wsy zdaway si jey.
- Udao mi si przekona kapitana, e nie postradae rozumu - obwieci - i e
to wszystko byo czci twych nauk.
Schwyci lin forsztaga i potrzsn nim.
- Ta twoja durna sztuczka z zsuwaniem si po linie okazaa si pomocna, ale i
tak masz szczcie, e nie zamae sobie karku.
Wzrok Randa powdrowa od forsztaga a po sam wierzchoek masztu i w tym
momencie opada mu szczka. Zelizgn si z czego takiego. I siedzia na
czubku...
Nagle zobaczy tam samego siebie z rozpostartymi rkami i ramionami. Usiad
ciko na pokadzie i omal nie przewrci si na plecy. Thom przypatrywa mu si z
uwag.
- Nie mylaem, e masz tak dobr gow do wysokoci, chopcze.
Moglibymy zrobi przedstawienie w Illian, Ebou Dar albo w Tear. Ludzie w wielkich
miastach na poudniu lubi linoskoczkw.
- Przecie jedziemy do...
ROZDZIA 25
LUD WDROWCW
Bela spokojnym krokiem pokonywaa owietlon promieniami bladego soca
drog, zupenie jakby trzy wilki, drepczce za ni w niewielkiej odlegoci, byy
zwykymi wioskowymi psami. Jednake sposb, w jaki od czasu do czasu spogldaa
w ich stron byskajc biakami, wskazywa, e czuje co wrcz przeciwnego.
Egwene, jadca na grzbiecie klaczy, przeywaa rwnie przykre chwile. Nie
przestawaa obserwowa wilkw ktem oka i co jaki czas obracaa si w siodle, by
obejrze si za siebie. Perrin by pewien, e wypatruje reszty stada. Kiedy jednak to
zasugerowa, zaprzeczya ze zoci, twierdzc, e wcale si nie boi ani
podajcych za nimi trzech wilkw, ani reszty stada oraz jego zamiarw.
Zaprzeczya, a jednak stale wodzia dokoa czujnym wzrokiem i nerwowo oblizywaa
wargi.
Cae stado byo bardzo daleko, mg jej to powiedzie.
"No i co z tego, gdyby mi nawet uwierzya? Zwaszcza gdyby mi uwierzya?"
Nie mia zamiaru wyciga wszystkich asw z rkawa dopty, dopki nie
bdzie musia. Nie chcia si zastanawia nad tym, skd wie. Ubrany w futro
mczyzna szed przed nimi, stawiajc dugie kroki. Sam czasami przypomina wilka,
a gdy pojawiay si atka, Skoczek i Wiatr, nawet bez ogldania si wiedzia, e s
blisko.
Tamtego pierwszego poranka wstali o wicie. Elyas znowu piek krlika i
przypatrywa im si obojtnie znad swej gstej brody. Wszystkie wilki, z wyjtkiem
atki, Skoczka i Wiatru, gdzie si pochoway. Pomimo bladego wiata brzasku pod
wielkim dbem wci utrzymywa si gboki cie, a otaczajce ich nagie drzewa
sterczay dookoa jak palce odarte do goych koci.
- S niedaleko - odpar Elyas, kiedy Egwene spytaa, gdzie si podziaa reszta
stada. - Wystarczajco blisko, by przyj z pomoc w razie potrzeby i dostatecznie
daleko, by unikn ludzkich kopotw, w jakie moemy si wpakowa. Wystarczy, e
przynajmniej dwoje ludzi przebywa razem, a prdzej czy pniej rodz si kopoty.
Wilki pojawi si obok nas, w razie gdybymy ich potrzebowali.
Perrin, ktry wanie wbi zby w kawaek pieczonego krlika, poczu
askotanie gdzie w gbi umysu. Jaki kierunek, ledwie wyczuwalny.
"Oczywicie! One s wanie..."
Gorcy sok wypeniajcy usta straci nagle wszelki smak. Nadgryz jedn z
bulw, ktre Elyas upiek w arze ogniska smakoway troch jak rzepa - ale jego
apetyt znikn.
Kiedy wyruszyli w drog, Egwene upara si, e obydwoje bd jechali na
zmian. Perrin ju nawet nie prbowa si spiera.
- Pierwsza kolejka jest twoja - powiedzia.
Skina gow.
- Potem ty, Elyas.
- Wystarcz mi wasne nogi - powiedzia Elyas.
Spojrza na Bel, ktra przewrcia oczami, jakby bya jednym z wilkw.
- A poza tym, ona chyba nie chce, bym jej dosiada.
- Bzdura - stanowczym gosem odpara Egwene. Nie ma po co tak si przy
tym upiera. To sensowne, jeli kady bdzie od czasu do czasu jecha. Sam
powiedziae, e czeka nas duga droga.
- Powiedziaem nie, dziewczyno.
Zrobia gboki wdech, a Perrin zacz si zastanawia, czy uda jej si
sterroryzowa Elyasa tak samo jak jego, gdy nagle spostrzeg, e Egwene stoi z
otwartymi ustami, nie mwic ani sowa. Elyas patrzy na ni, po prostu patrzy,
tymi oczyma wilka. Dziewczyna cofna si przed wychudym mczyzn, oblizaa
wargi i znowu si cofna. Zanim Elyas zdy si odwrci, podesza do Beli i
wdrapaa si na jej grzbiet. Gdy ruszyli na poudnie, Perrin uzna, e jego umiech
rwnie ma w sobie co e szczerzcej si wilczej paszczy.
Podrowali w taki sposb przez trzy dni, kierujc si na poudniowy wschd,
na zmian idc i jadc, a zatrzymywali si dopiero wtedy, gdy zmierzch zaczyna ju
gstnie. Elyas zdawa si pogardza popiechem ludzi z miasta, ale nie zwyk
marnowa czasu, kiedy ju trzeba byo rusza w drog.
Rzadko kiedy widywali trzy towarzyszce im wilki. Kadej nocy podchodziy na
jaki czas do ogniska, a czasami pokazyway si na krtko za dnia, pojawiajc si
blisko w najmniej spodziewanym momencie i znikajc w taki sam sposb. Jednake
Perrin wyczuwa ich obecno i wiedzia, gdzie s. Wiedzia, kiedy przeprowadzaj
zwiady na drodze przed nimi i kiedy obserwuj pokonan ju przez nich drog.
Wiedzia, e opuciy tereny, na ktrych zazwyczaj poluj, i e atka odesaa stado,
by na ni zaczekao. Czasami myl o trzech wilkach blaka w jego umyle, ale na
dugo przedtem, zanim pojawiay si ponownie, wiedzia, e niebawem wrc. W
okrelony sposb bycia, wic postpujcie tak samo jak ja. I nie zdradzajcie swoich
tajemnic. Nie ma powodu, by opowiada o wszystkim wiatu.
Gdy Elyas wprowadzi ich midzy drzewa, psy wloky si tu obok, merdajc
ogonami. Perrin poczu, e wilki zwalniaj i wiedzia, e nie przyjd do tego miejsca.
Nie bay si psw - pogardzay psami, ktre wyrzeky si wolnoci, by mc spa przy
ogniu - unikay ludzi.
Elyas szed pewnym krokiem, jakby zna drog, a gdy doszli prawie do
samego rodka zagajnika, zobaczyli wozy Druciarzy, rozproszone wrd dbw i
jesionw.
Jak kady z Pola Emonda, Perrin wiele sysza o Druciarzach, chocia nigdy
adnego nie widzia, ich obz okaza si dokadnie taki, jak si spodziewa. Mieszkali
w wozach wysokich, drewnianych skrzyniach, polakierowanych i pomalowanych na
jaskrawe kolory: czerwienie, bkity, cie i zielenie, a take inne barwy, ktrych
nazw nawet nie zna. Wdrowcy krztali si wok rnych zaj, ktre ku jego
rozczarowaniu okazay si bardzo zwyczajne: gotowanie, szycie, opieka nad dziemi,
naprawianie uprzy, jednake ich ubiory byy jeszcze bardziej jaskrawe ni wozy - i
najwyraniej dobierane na chybi trafi, czasami paszcz i bryczesy albo suknia i szal,
dopasowane kolorami w taki sposb, e a bolay oczy. Przypominali motyle krce
wrd dzikich kwiatw.
Czterech czy piciu mczyzn, znajdujcych si w rnych miejscach
obozowiska, grao na skrzypcach i fletach, a kilku ludzi taczyo w takt muzyki,
przypominajc tczowe kolibry. Pomidzy ogniskami goniy si dzieci; bawiy si z
psami. Byy to rwnie mastify, dokadnie takie same, jak te, ktre na nich napady,
jednak dzieci cigny je za uszy i ogony, wspinay si na ich grzbiety, a ogromne
psiska przyjmoway to wszystko ze spokojem. Trjka stworze, towarzyszcych
Elyasowi, z wywieszonymi jzorami wpatrywaa si w brodatego mczyzn, jakby to
by ich najlepszy przyjaciel. Perrin potrzsn gow. Byy przecie tak wielkie, e
mogy dosign jego garda, prawie nie odrywajc przednich ap od ziemi.
Muzyka nagle przestaa gra i wtedy zauway, e Druciarze patrz na niego i
jego towarzyszy. Nawet dzieci i psy przystany w miejscu i przypatryway im si
czujnie, jakby zaraz miay si rzuci do ucieczki.
Przez chwil nie sycha byo adnego dwiku, po czym zbliy si do nich
niski, siwowosy starzec i pokoni uroczycie Elyasowi. By ubrany w czerwony kaftan
wicej w tym samym wieku co Perrin, a porusza si w taki sposb, jakby przy
nastpnym kroku mia zacz taczy.
- C, Aramie... - Ila umiechna si dobrotliwie czyby postanowi zje dla
odmiany kolacj z dziadkami? Jej umiech przelizgn si po Egwene, kiedy
przyklkaa, by zamiesza w garnku wiszcym nad ogniskiem.
- Ciekawe dlaczego?
Aram z gracj przykucn - z domi wspartymi na kolanach - po przeciwlegej
stronie ogniska, dokadnie naprzeciwko Egwene.
- Mam na imi Aram - powiedzia do niej niskim; porozumiewawczym gosem.
Od tego momentu wydawa si nie dostrzega nikogo oprcz niej.
- Czekaem na pierwsz r wiosny, a znalazem j przy ognisku mego
dziadka.
Perrin czeka na jakie wzgardliwe parsknicie Egwene, jednak ona
wpatrywaa si tylko w Arama. Spojrza ponownie na modego Druciarza. Musia
przyzna, e Aramowi natura nie poskpia urody, po jakiej chwili zorientowa si,
kogo mu przypomina. Wila al'Seena, za ktrym wodziy wzrokiem i o ktrym szeptem
rozprawiay wszystkie dziewczta, gdy tylko przyjeda z Deven Ride do Pola
Emonda. Wil adorowa kad dziewczyn, jaka pojawia si w zasigu jego wzroku i
udawao mu si przekona kad, e wobec wszystkich pozostaych jest tylko
uprzejmy.
- Te wasze psy - powiedzia gono Perrin, a Egwene a podskoczya w
miejscu - s takie wielkie, e przypominaj niedwiedzie. Dziwi si, e pozwalacie
dzieciom bawi si z nimi.
Umiech na ustach Arama znik, lecz gdy spojrza na Perrina, pojawi si
znowu, jeszcze pewniejszy.
- Nie zrobi ci nic zego. Popisuj si, aby odstrasza niebezpieczestwo i
ostrzega nas, ale s wytrenowane zgodnie z Drog Licia.
- Droga Licia? - spytaa Egwene. - Co to takiego?
Aram wskaza rk drzewa, nie odrywajc od niej wzroku.
- Li yje w wyznaczonym mu czasie i nie walczy z wiatrem, ktry go unosi.
Li nie czyni szkody i ostatecznie spada, by ywi nastpne licie. Tak by powinno
z wszystkimi mczyznami. I kobietami.
Egwene spojrzaa mu w oczy, a na jej policzkach wykwit blady rumieniec.
- Ale co to oznacza? - spyta Perrin.
- Bdziesz ich uczy swoich sposobw: zabij, bo inaczej zginiesz? Czy chcesz
ich skaza na los, jakiego sam si dopraszasz, na samotn mier, po ktrej kruki i
twoi... twoi przyjaciele bd walczy o trupa?
- Zachowaj spokj, Ila - powiedzia agodnie Raen, jakby sysza ju to
wszystko setki razy. - On zosta przyjty do naszego ogniska, ono moja.
Ila poddaa si, jednak Perrin zauway, e nie wygosia adnych przeprosin.
Spojrzaa tylko na Elyasa, ze smutkiem potrzsna gow, a potem otrzepaa donie i
zacza wyjmowa gliniane miseczki oraz yki z czerwonej szafki przymocowanej do
ciany wozu.
Raen zwrci si znowu do Elyasa.
- Mj stary przyjacielu, ile razy mam ci powtarza, e nam nie wolno nikogo
nawraca. Kiedy ludzie z wioski pytaj o nasze ycie, to zaspokajamy ich ciekawo.
Pytaj najczciej modzi, to prawda, a czasami jeden z nich zabiera si z nami,
kiedy wyruszamy w drog, ale czyni to wycznie z wasnej woli.
- Sprbuj to powiedzie jakiej onie farmera, ktra wanie odkrya, e jej syn
albo crka uciekli do was, Druciarzy odpar kwanym tonem Elyas. - Dlatego wanie
w wikszych miastach nie pozwalaj wam rozbija obozu w okolicy. Ludzie ze wsi
trzymaj z wami, bo naprawiacie im rne rzeczy, ale w miastach tego nie potrzebuj
i nie lubi, jak namawiacie modzie, by z wami uciekaa.
- Nie wiem, na co pozwalaj w miastach.
Cierpliwo Raena wydawaa si nie mie koca. Najwyraniej nie mia w
ogle zamiaru si zezoci.
- W kadym razie nie sdz, by udao nam si odnale nasz pie w jakim
miecie.
- Nie chc ci obrazi, Poszukujcy - powiedzia powoli Perrin - ale... C, ja
sam nie pragn przemocy. Od wielu lat raczej z nikim si nie biem, najwyej
podczas turniejw witecznych. Gdyby jednak kto mnie uderzy, to bym mu odda.
Gdybym tego nie zrobi, to byoby to tak, jakbym go zachca, eby mnie bi, kiedy
tylko zapragnie. Niektrzy ludzie uwaaj, e mog wykorzystywa innych i jeli im
si nie pokae, e nie mog, to bd tak bez koca zncali si nad wszystkimi
sabszymi od siebie.
- Niektrzy ludzie - rzek Aram z przytaczajcym smutkiem w gosie - nie
potrafi nigdy opanowa swoich najprostszych instynktw.
- Niektrzy ludzie potrafi bez adnych kopotw przej teren Pustkowia powiedzia Elyas. - Bardowie. Handlarze, jeli s uczciwi. Lud Tuatha'an bezustannie
przekracza Pustkowie. Przed Drzewem i Wojn o Aiel robili to take kupcy z
Cairhien.
- Ludzie z Aiel nas unikaj - powiedzia ze smutkiem Raen - cho wielu
prbowao nawiza z nimi rozmow. Obserwuj nas z oddali, nie podchodz blisko
ani nie pozwalaj nam si zbliy. Czasami martwi si, e to oni mog zna pie,
jakkolwiek sdz, e to mao prawdopodobne. Nikt nie piewa w Aiel. Czy to nie
dziwne? Kiedy chopiec z Aiel staje si mczyzn, nie piewa ju niczego prcz
melodii wojennych lub pieni pogrzebowych dla zabitych. Syszaem, jak piewaj
umarym, a byli to tylko ci, ktrzy zostali zamordowani. To pie, ktra kamienie
zmusza do paczu.
Suchajca go Ila przytakna znad swojej robtki.
Perrin przemyla wszystko byskawicznie. Dotychczas uwaa, e Druciarze
cay czas si boj, zwaywszy na to ich gadanie o uciekaniu, jednake nikt, kto si
boi, nawet by nie pomyla o przejciu przez Pustkowie Aiel. Z tego co sysza, nikt
przy zdrowych zmysach nie prbowaby przechodzi przez Pustkowie.
- Jeli to ma by opowie o jakiej pieni... - zacz Elyas, ale Raen
potrzsn gow.
- Nie, mj stary przyjacielu, nie o pieni. Nie jestem pewien, czy w ogle wiem,
o czym ona jest.
Zwrci uwag na Perrina.
- Modzi Aielowie czsto podruj do Wielkiego Ugoru. Jedni id tam
samotnie, z jakiego powodu uwaajc, e s powoani do zabicia Czarnego.
Wikszo jednak udaje si tam w maych grupach. eby polowa na trollokw.
Raen smutno pokrci gow, a kiedy znowu zacz mwi, w jego gosie
pobrzmiewao przygnbienie.
- Dwa lata temu grupa Wdrowcw, przekraczajca Pustkowie w odlegoci
jakich stu mil na poudnie od Ugoru, spotkaa jedn z takich grup.
- Mode kobiety - wtrcia Ila, rwnie zbolaym tonem jak jej m. - Jeszcze
prawie dziewczta.
Perrin wyda odgos zdumienia, a Elyas umiechn si krzywo.
- Dziewczta z Aiel nie musz doglda domu i gotowa, kiedy nie chc,
chopcze. Natomiast te, ktre pragn zosta wojowniczkami, przyczaj si do
jednego z ugrupowa bojowych, Far Dareis Mai, co znaczy Panny Wczni i walcz u
boku mczyzn.
Perrin pokrci gow. Elyas rozemia si, widzc wyraz jego twarzy.
Raen podj przerwan opowie, a w jego gosie mieszay si niesmak i
zakopotanie.
- Te mode kobiety byy martwe, z wyjtkiem jednej, a i ta umieraa. Podpeza
do wozw. Oczywicie wiedziaa, e s Tuatha'anami. Cho jej odraza bya wiksza
od blu, miaa wiadomo tak dla niej wan, e koniecznie chciaa j przekaza
komukolwiek przed mierci. Mczyni poszli sprawdzi, czy nie mog jako pomc
pozostaym... wiody do nich lady jej krwi... jednake wszystkie byy martwe, a obok
leaa trzykrotnie wiksza liczba zabitych trollokw.
Elyas wyprostowa si, fajka omal nie wypada mu z ust.
- Sto mil w gbi Pustkowia? Niemoliwe? Djevik K'Shar, tak wanie trolloki
nazywaj Pustkowie. Umierajca Ziemia. Nie zapuciyby si sto mil w gb
Pustkowia, nawet gdyby wszyscy Myrddraale z Ugoru prbowali je tam zapdzi.
- Bardzo duo wiesz o trollokach, Elyasie - zauway Perrin.
- Mw dalej - powiedzia gburowatym tonem Elyas do Raena.
- Sdzc po trofeach, ktre miaa przy sobie tamta kobieta z Aiel, wszystkie
wanie wracay z Ugoru. Trolloki szy w lad za nimi, jednake z pozostaoci po
bitwie wida byo, e bardzo niewiele z nich przeyo, mimo i wybiy ca grup. Jeli
za chodzi o dziewczyn, to nie pozwolia nikomu si dotkn, nawet opatrzy ran.
Schwycia jednak Poszukujcego z tamtej grupy za rbek kaftana i oto, co
powiedziaa, dokadnie sowo w sowo: "Ten Ktry Zabija Li chce olepi Oko
wiata, Straceni. Chce zabi Wielkiego Wa. Ostrzecie Lud, Straceni. Nadchodzi
Ten Ktry Odbiera Wzrok. Powiedz im, e maj si przygotowa na Tego, Ktry
Przychodzi o wicie. Powiedz im...". I w tym momencie umara. Ten Ktry Zabija Li
i Ten Ktry Odbiera Wzrok - doda Raen na rzecz Perrina - to imiona, ktre lud Aiel
nada Czarnemu, ale poza tym nic nie rozumiem z tego wszystkiego. Jednake ona
musiaa to uwaa za wyjtkowo wane, skoro zbliya si do ludzi, ktrymi
najwyraniej pogardzaa, chcc przekaza te sowa tu przed wydaniem ostatniego
tchnienia. Ale komu? My sami jestemy Ludem, ale raczej nie sdz, by mylaa o
nas. Ludowi Aiel? Nie pozwoliliby nam ich powtrzy, nawet gdybymy prbowali.
Westchn ciko.
ROZDZIA 26
BIAY MOST
Ostatnia, niepewna nuta ledwie rozpoznawalnego "Wiatru, ktry koysze
wierzb" zamara litociwie i Mat odj od ust ozdobiony zotem i srebrem flet Thoma.
Rand odj rce od uszu. Jaki marynarz zwijajcy w pobliu lin wyda z siebie
gone westchnienie ulgi. Przez chwil sycha byo tylko plusk wody obijajcej si o
kadub, rytmiczne trzaskanie wiose i co jaki czas skrzypienie takielunku, targanego
przez wiatr. Wiatr przesta d w dzib "Spray" i bezuyteczne agle zostay zwinite.
- Zdaje si, e powinienem ci podzikowa - mrukn wreszcie Thom - za
przekonanie mnie, ile jest prawdy w pewnym starym powiedzeniu: choby nie wiem
jak j uczy, winia nigdy nie zagra na flecie.
Marynarz wybuchn miechem, a Mat podnis flet, jakby chcia nim w niego
rzuci. Thom zrcznie wyrwa instrument z rki Mata i schowa go do skrzanego
futerau.
- Mylaem, e wszyscy pasterze zabijaj czas spdzany przy wypasie stada,
grajc na dudach albo flecie. To mi dowiodo, e nie naley ufa temu, czego si nie
wie z pierwszej rki.
- Rand jest pasterzem - burkn Mat. - To on gra na dudach, nie ja.
- No c, rzeczywicie wykazuje odrobin zdolnoci. Chyba powinnimy
popracowa nad onglerk, chopcze. Przynajmniej do tego masz troch talentu.
- Thom - powiedzia Rand - nie rozumiem, dlaczego tak si starasz.
Zerkn na marynarza i zniy gos.
- Przecie wcale nie prbujemy zosta bardami. Dziki temu moemy si tylko
zakamuflowa, dopki nie znajdziemy Moiraine i pozostaych.
Thom
skuba
koniec
wsw
wydawa
si
przyglda
gadkiej,
rozwizujc
zwizujc
jakie
sznury.
Niektrzy
wycigali
wielkie
nieprzemakalne worki, wypchane tak iloci weny, e omal nie pkay, a inni z kolei
szykowali acuchy kotwiczne, grube jak przegub doni Randa. Pomimo caego
popiechu, poruszali si z wpraw ludzi, ktrzy robili to ju tysice razy, natomiast
kapitan Domon tupa gono w deski pokadu, wykrzykujc rozkazy i przeklinajc
tych, ktrzy nie pracowali dostatecznie szybko, aby go zadowoli.
Uwaga Randa bya zwrcona na wszystko, co leao przed nimi, wszystko, co
wanie wyaniao si zza agodnego zakrtu Arinelle. Sysza o tym w pieniach,
opowieciach i wspomnieniach handlarzy, ale teraz widzia legend naprawd.
Biay Most gi si wysokim ukiem nad szeroko rozlanymi wodami, by co
najmniej dwa razy wyszy od masztu "Spray", od koca do koca poyskiwa mleczn
biel w blasku soca, tak przycigajc wiato, e a wydawa si pon.
pod nosem jakie przeklestwo i zbieg pod pokad, do kajut. Domon posa za nim
dwch ludzi, by dopatrzyli, czy nie robi tam jakiej szkody, po czym odprawi go
mrukniciem. Kiedy kapitan zwrci si w stron kupcw, ponownie zaczli si
umiecha i kania, jakby nic im nie przerwao.
Na haso dane przez Thoma, Mat i Rand zaczli zbiera swoje rzeczy. Nie
byo tego zbyt wiele, prcz ubra noszonych na grzbiecie. Rand mia swoj derk i
sakwy sioda, a take miecz ojca. Trzyma miecz w rku przez chwil, tsknota napara na niego z tak moc, e a poczu szczypanie w oczach. Zastanawia si, czy
jeszcze kiedykolwiek zobaczy Tama. Albo dom. Dom?
"Spdzisz reszt ycia uciekajc, uciekajc i bojc si wasnych snw."
Poczu, e przebiega go dreszcz, westchn i wsun miecz za pas opinajcy
jego kaftan.
Na pokadzie pojawi si ponownie Gelb w towarzystwie swych bliniaczych
cieni. Patrzy prosto przed siebie, jednake Rand nadal czu bijce od niego fale
nienawici. Dumnie wyprostowany, z pociemnia twarz, zszed na sztywnych
nogach po trapie i wepchn si brutalnie w rzadki tum ludzi stojcych na przystani.
Po chwili znikn za powozami kupcw.
Na przystani staa niewielka grupa ludzi. Prosto odziani robotnicy, rybacy
naprawiajcy sieci i kilku ludzi z miasteczka, ktrzy wyszli powita pierwsz d
przypywajc tego roku z Saldaei. adna z dziewczt nie bya Egwene i nikt nie
przypomina cho troch Moiraine, Lana albo kogokolwiek, kogo Rand mia nadziej
zobaczy.
- Moe nie przyszli na przysta - powiedzia.
- Moe - odpar krtko Thom.
Pieczoowicie umocowa swoje skrzynki na plecach.
- Obydwaj strzecie si Gelba. Bdzie si stara narobi kopotw, jeli tylko
bdzie
mia
tak
moliwo.
Musimy
przejecha
przez
Biay
Most
tak
rzek: - Dwa razy tyle, jeli zechcesz odwraca uwag moich ludzi od tego, jak
bardzo ich wykorzystuj. Przemyl to. Wypywam jutro wraz z pierwszym brzaskiem.
Odwrci si na picie i podszed z powrotem do kupcw, rozkadajc szeroko
rce, gestem przepraszajc, e kaza im tak dugo czeka.
Thom nadal si waha, ale Rand ponagli go do zejcia z trapu, nie dajc mu
szansy na adn dyskusj. Bard posusznie poszed za nim. Przez tum ludzi
przeszed szmer, kiedy zobaczyli naszywany atkami paszcz Thoma, a niektrzy
nawet zaczli co woa, chcc si dowiedzie, jakiego rodzaju wystpy proponuje.
"A mielimy przej nie zauwaeni" - pomyla Rand z przeraeniem.
Zanim soce zajdzie, w caym Biaym Mocie bdzie gono o tym, e do
miasteczka przyby bard. Pogoni jednak Thoma, ktry pogrony w ponurym
milczeniu nawet nie prbowa zwolni, by pyszni si uwag, jak na siebie ciga.
Stangreci powozw z zainteresowaniem spogldali na Thoma ze swych
wysokich siedze, ale najwyraniej godno zajmowanego przez nich stanowiska
zabraniaa im krzycze. Nie majc adnego pomysu, dokd si teraz uda, Rand
ruszy ulic, ktra biega wzdu rzeki pod mostem.
- Musimy znale Moiraine i pozostaych - powiedzia. - I to szybko. Szkoda,
e nie przyszo nam do gowy, eby Thom zmieni paszcz.
Thom nagle si otrzsn i stan jak wryty.
- Jaki karczmarz bdzie nam mg powiedzie, czy oni tu s albo czy ju tdy
przejedali. Prawdziwy karczmarz. Tacy ludzie znaj wszystkie wieci i plotki. Jeli
ich tu nie ma...
Spojrza w przd i w ty, na Randa i Mata.
- Musimy porozmawia.
Ruszy w stron miasta, odchodzc od rzeki, tak szybko, e paszcz zawirowa
wok jego ydek. Rand i Mat musieli przyspieszy kroku, eby go dogoni.
Szeroki, mlecznobiay uk, ktry nada miastu jego nazw, przytacza Biay
Most tak samo z bliska, jak z daleka, lecz w chwili, w ktrej Rand znalaz si wrd
ulic, stwierdzi, e miasteczko jest rwnie due jak Baerlon, cho nie tak toczne. Po
ulicach jedzio kilka fur, cignitych przez konie, woy, osy albo ludzi, ale nie byo
wrd nich adnych powozw. Najprawdopodobniej tylko kupcy je posiadali i teraz
wszystkie byy zgromadzone przy przystani.
Na ulicach cigny si szeregi sklepw najrozmaitszego rodzaju, wielu
rzemielnikw pracowao przed swoimi warsztatami, pod szyldami hutajcymi si na
wietrze. Minli czowieka naprawiajcego garnki i krawca wystawiajcego zwj tkaniny ku wiatu, by klient mg j lepiej obejrze. Siedzcy w drzwiach warsztatu
szewc stuka motkiem w obcas wysokiego buta. Domokrcy krzykiem zachwalali
swoje usugi w dziedzinie ostrzenia noy i noyc albo usiowali zainteresowa
przechodniw swoimi skromnymi tacami owocw czy warzyw, aden jednak nie
ciga na siebie wikszego zainteresowania: Sklepy, w ktrych sprzedawano
jedzenie, dysponoway rwnie aosnymi wystawami towarw jak te, ktre Rand
zapamita z Baerlon. Nawet rybacy wystawiali na sprzeda ndzne stosy maych
ryb, jako e wszystkie odzie byy akurat na rzece. Czasy nie byy jeszcze takie
cikie, jednake kady wiedzia, co si stanie, jeli pogoda wkrtce si nie zmieni, a
te twarze, ktrych nie wykrzywiao zmartwienie, wydaway si wpatrywa w co
niewidzialnego, co nieprzyjemnego.
W samym rodku miasta, tam gdzie zaczyna si most, znajdowa si wielki
plac, wybrukowany kamieniami, startymi przez cae pokolenia. Plac otaczay
karczmy, sklepy i wysokie domy z czerwonej cegy, na froncie ktrych wisiay tablice
z tymi samymi nazwami, ktre Rand zauway na drzwiach powozw. Do jednej z
takich karczm, najwyraniej wybranej na chybi trafi, zajrza Thom. Szyld na
drzwiach, koyszcy si na wietrze, pokazywa z jednej strony wdrowca z tobokiem
na plecach, a z drugiej tego samego czowieka z gow uoon na poduszce i
obwieszcza, e jest to "Przysta Podrnika".
We wsplnej izbie byo pusto, z wyjtkiem tustego karczmarza nalewajcego
piwo z beczki, i dwch mczyzn, ubranych w proste rzeczy robotnikw, ktrzy
siedzieli przy stole na tyach sali i ponurym wzrokiem wpatrywali si w swoje kufle.
Tylko karczmarz podnis wzrok, kiedy weszli do rodka. Ca sal dzielia od frontu
do samego tyu cianka sigajca na wysoko ramienia i po obu jej stronach
znajdoway si stoy i kominki, w ktrych pon ogie. Rand zacz jaowo docieka,
czy wszyscy karczmarze s grubi i ysiejcy.
wawo rozcierajc donie, Thom wygosi uwag o wieczornym chodzie i
zamwi grzane wino korzenne, po czym doda cicho:
- Czy jest tu jakie miejsce, w ktrym mgbym bez przeszkd porozmawia z
przyjacimi?
Karczmarz wskaza skinieniem gowy nisk ciank.
- Po drugiej stronie bdzie najlepiej, chyba e chcecie wynaj pokj. Na ten
czas, kiedy przyjd tu eglarze znad rzeki. Zdaje si, e poowa wszystkich zag ma
Logain potrafi robi rne "rzeczy", a sposb, w jaki Barcim przewrci oczami
i przesun jzykiem po wargach, wyjania, co ma na myli. Ostatni raz widzia
faszywego Smoka przed dwoma laty, kiedy przemierza okolice na czele parady, ale
by to tylko jaki prosty czowiek, ktry myla, e zostanie krlem. Tamtym razem nie
trzeba byo wzywa Aes Sedai. onierze przykuli go acuchami do wozu, ponuro
wygldajcego czowieka, ktry pojkiwa na deskach i zakrywa gow rkoma, gdy
ludzie obrzucali go kamieniami, albo poszturchiwali kijami. Bardzo si przykadali, a
onierze nie robili nic, aby to ukrci, dopki nie grozio, e zostanie zabity. Pozwolili
ludziom zobaczy, e nie by nikim szczeglnym. Nie potrafi robi adnych "rzeczy".
Ale w przypadku tego Logaina byoby na co popatrze. To co, o czym Bartim
mgby opowiada wnukom. Gdyby tylko mg si wyrwa z karczmy.
Rand
nie
musia
udawa
zainteresowania,
jakim
wysucha
tego
- Szukamy kilku przyjaci, ktrzy mieli tutaj przyjecha. Z zachodu. Czy byo
tu wielu przybyszw w cigu ostatnich dwch tygodni?
- Kilku - wolno odpar Bartim. - Zawsze kto tu przyjeda, i ze wschodu, i z
zachodu.
Popatrzy kolejno na kadego z nich, nagle stajc si czujny: - Jak oni
wygldali, ci wasi przyjaciele?
Rand otworzy usta, ale Thom, nagle powracajc do nich duchem, obdarzy go
ostrym spojrzeniem, ktre nakazywao
zamilkn. Z rozdranionym westchnieniem zwrci si do karczmarza.
- Dwaj mczyni i trzy kobiety - powiedzia z niechci. - Mog by razem
albo nie.
Zwile w kilku sowach opisa kade z nich, wystarczajco dokadnie jednak,
by mogli by rozpoznani przez tego, kto ich ostatnio widzia. Lecz nie zdradzi, kim
s.
Banim przejecha doni po gowie, mierzwic swe rzadkie wosy, po czym
wsta powoli.
- Zapomnij o wystpach w tym miejscu, bardzie. Prawd mwic byby rad,
gdybycie dopili swoje wino i wyjechali. Wyjechali z Biaego Mostu, jeli macie do
rozumu.
- Czy kto jeszcze o nich pyta?
Thom upi yk wina, jakby odpowied na to bya najmniej wan rzecz na
caym wiecie i unis brew.
- Kto by to mg by?
Banim znowu podrapa si po gowie i przestpi z nogi na nog; jakby zaraz
mia odej, po czym przytakn samemu sobie. - Bdzie z tydzie temu, chyba tak
mog powiedzie, jak
do Mostu przyszed jaki podejrzany jegomo. Szalony, tak wszyscy myleli.
Cay czas mwi do siebie, ani na chwil nie przestawa si rusza, nawet gdy sta w
miejscu. Wypytywa o tych samych ludzi... niektrych z nich. Pyta, jakby to byo
wane, a potem tak si zachowywa, jakby nie dba o odpowied. Raz mwi, e musi
na nich poczeka, a innym razem, e musi jecha dalej, e mu spieszno. W jednej
chwili skamla i baga, a w drugiej wydawa rozkazy jak jaki krl. Ludzie ledwie nie
zoili mu skry, szalony czy nie szalony. Stra omal nie zabraa go do aresztu dla
jego wasnego bezpieczestwa. Ruszy do Caemlyn tego samego dnia, cay czas
mwic do siebie i paczc. Szalony, jak powiedziaem.
Rand popatrzy pytajco na Thoma i Mata, a oni pokrcili przeczco gowami.
Nawet jeli ten podejrzany jegomo ich szuka, to nie by to kto, kogo rozpoznali.
- Jeste pewien, e szuka tych samych ludzi? - spyta Rand.
- Niektrych. Tego wojownika i kobiety ubranej w jedwabie. Jednak nie o nich
mu tak bardzo chodzio. Szuka trzech chopcw ze wsi.
Jego wzrok przelizgn si po twarzach Randa i Mata tak szybko, e Rand
nie by pewien, czy na pewno zauway to spojrzenie, czy je sobie tylko wyobrazi.
- Szuka ich z wielk desperacj. Ale to by szaleniec, jak ju mwiem.
Rand zadra i zastanowi si, kim mg by w szalony czowiek i dlaczego
ich szuka.
"Sprzymierzeniec Ciemnoci? Czy Ba'alzamon wykorzystaby szaleca?"
- Ten by szalony, za ten drugi...
Banim niepewnie poruszy oczami i przejecha jzykiem po wargach, jakby
mia zbyt mao liny, aby je zwily.
- Nastpnego dnia... nastpnego dnia po raz pierwszy pojawi si ten drugi.
Umilk. - Ten drugi? - ponagli go w kocu Rand.
Banim rozejrza si dookoa, cho w ich czci sali nie byo nadal nikogo.
Stan nawet na palcach i spojrza ponad barierk. Kiedy si wreszcie odezwa,
mwi szybko i pospiesznie.
- Jest cay ubrany na czarno. Kaptur paszcza trzyma nasunity na gow,
wic nie da si zobaczy jego twarzy, ale czuje si, e patrzy na ciebie, czuje si to
tak, jakby po krgosupie wdrowaa ci bryka lodu. On... rozmawia ze mn.
Drgn i zanim znowu przemwi, zagryz doln warg. - Jego gos przypomina
szuranie wa pezncego po uschych liciach. Czuem, jak odek zamienia mi si
w bry lodu. Za kadym razem, kiedy tu wraca, zadaje te same pytania. Te same
pytania, co tamten szaleniec. Nikt nigdy nie widzia, skd przychodzi. Pojawia si
nagle, noc albo dniem, paraliujc ci na miejscu, w ktrym stoisz. Ludzie zaczli
oglda si za siebie. A co najgorsze, stranicy przy bramach mwi, e nigdy nie
przeszed przez adn z nich, ani nie wszed, ani nie wyszed.
Rund usilnie stara si zachowa obojtny wyraz twarzy, zaciska szczki tak
mocno, e a go rozbolay zby. Mat spoglda spode ba, a Thom wbi wzrok w
wino. W dzielcym ich powietrzu zawiso sowo, ktrego aden z nich nie chcia
wypowiedzie. Myrddraal.
- Pewnie bym zapamita, gdybym kiedykolwiek spotka kogo takiego powiedzia po chwili Thom.
Banim z wciekoci pokiwa gow.
- Niech sczezn, na pewno by zapamita. Na prawd wiatoci! Na pewno
by zapamita. On... szuka tych samych ludzi, co szaleniec, tylko mwi, e jest
wrd nich dziewczyna. I - zerkn z ukosa na Thoma - i siwowosy bard.
Thom unis gwatownie brwi z niekamanym, zdaniem Runda, zdziwieniem.
- Siwowosy bard? No c, nie jestem bodaje jedynym bardem, ktry jest ju
w swoich latach. Zapewniam ci, e nie znam tego czowieka i e on nie ma powodu,
aby mnie szuka.
- Moe tak by - odpar ponuro Bartim. - Nie mwi o tym zbyt wiele, ale
odniosem wraenie, e byby wielce niezadowolny, gdyby kto stara si pomc tym
ludziom albo ukrywa ich przed nim. W kadym razie powiedziaem wam to, co jemu.
Nie widziaem nikogo z nich, ani te o nich nie syszaem i taka jest prawda. adnego
z nich - zakoczy dobitnie.
Pooy nagle z trzaskiem pienidze Thoma na st.
- Dokoczcie to swoje wino i idcie ju. Zgoda? Zgoda? I podrepta od stou
najszybciej jak potrafi, ogldajc si przez rami.
- Pomor - ledwie syszalnie wyszepta Mat, kiedy karczmarz ju znikn. Trzeba si byo domyli, e bd nas tu szuka.
- I on tu wrci - powiedzia Thom, pochylajc si nad stoem i zniajc gos. Powiadam, e trzeba przekra si z powrotem do odzi i skorzysta z propozycji
kapitana Domona. Bd na nas polowali przy drodze do Caemlyn, a tymczasem my
udamy si do Illian, tysic mil od miejsca, w ktrym Myrddraal nas si spodziewa.
- Nie - odpar stanowczo Rand. - Poczekamy w Biaym Mocie na Moiraine i
pozostaych albo pojedziemy do Caemlyn. Albo jedno, albo drugie, Thom. Tak
przecie postanowilimy.
- To szalestwo, chopcze. Wszystko si zmienio. Posuchaj mnie. Niewane,
co mwi ten karczmarz, wystarczy, e Myrddraal spojrzy tylko na niego, a wszystko
opowie, cznie z tym, co pilimy i ile kurzu mielimy na butach.
Rand zadra, przypominajc sobie bezokie spojrzenie Pomora.
Amyrlin? Czy w ogle potrafisz odrni jedn Ajah od drugiej? Niech mnie wiato
spali, chopcze, ale jeli uwaasz, e sam dojedziesz do Tar Valon, to ka mi odej.
- Odejd - warkn Mat, wsuwajc rk pod paszcz. Oszoomiony Rand poj,
e chwyci sztylet z Shadar Logoth i moe nawet jest gotw go uy.
Zza drugiej strony przepierzenia dzielcego izb rozleg si ochrypy miech,
gono przemwi czyj pogardliwy gos.
- Trolloki? Za paszcz barda, czowieku! Upie si Trolloki! Bajki z Ziem
Granicznych!
Sowa ociekay gniewem niczym garniec zimn wod. Nawet Mat obrci si w
stron ciany, wytrzeszczajc oczy.
Rand wsta, by spojrze ponad ciank, po czym pochyli si z mdlcym
uczuciem w odku. Po drugiej stronie ciany siedzia Floran Gelb, przy stole na
tyach sali w towarzystwie tych dwch ludzi, ktrzy ju tam byli wczeniej. miali si z
niego, ale jednoczenie suchali. Barom wyciera st, nie patrzc na Gelba i dwch
mczyzn, jednake sam te sucha, bez koca szorujc cierk jedn plam i
pochylajc si w ich stron tak mocno, e wydawao si, e zaraz si przewrci.
- Gelb - wyszepta Rand i opad z powrotem na krzeso, a pozostali steli.
Thom szybko obieg wzrokiem ich cz izby.
Po tamtej stronie ciany zadwicza gos drugiego mczyzny.
- Nie, nie, trolloki naprawd kiedy yy. Ale wszystkie zostay wybite podczas
Wojen z Trollokami.
- Bajki z Ziem Granicznych! - powtrzy pierwszy mczyzna.
- To prawda, powiadam wam - gono zaprotestowa Gelb. - Byem w Ziemiach
Granicznych. Widywaem wczeniej trolloki i to byy trolloki, czego jestem pewien tak,
jak tego, e tu siedz. Ci trzej twierdzili, e trolloki ich cigaj, ale ja wiem lepiej.
Dlatego wanie nie mogem zosta na "Spray". Ju od jakiego czasu miaem
podejrzenia wzgldem Bayle'a Domona, ale ci trzej s Sprzymierzecami Ciemnoci,
na pewno. Powiadam wam...
Dalszy cig tego, co Gelb mia do powiedzenia, zaguszyy miech i
grubiaskie arty.
Kiedy, zastanawia si Rand, karczmarz usyszy opis "tych trzech"? O ile ju
nie usysza. Jeli ju nie zerwa si w stron tych trzech obcych, z ktrymi dopiero co
si spotka. Droga do jedynego wyjcia ze wsplnej izby wioda tu obok stou Gelba.
- Moe z t odzi to nie jest taki zy pomys - mrukn Mat, ale Thom
potrzsn gow.
- Ju nie.
Bard mwi spokojnie i szybko. Wycign skrzan sakiewk, ktr da mu
kapitan Domon i pospiesznie podzieli pienidze na trzy stosy.
- Za godzin o caej tej historii bdzie gono w caym miecie, choby nawet
nikt nie mia w ni uwierzy, a Pczowiek moe j usysze w kadej chwili. Domon
nie wypynie do jutra rano. W najlepszym wypadku trolloki bd go cigay przez
poow drogi do Illian. C, on zdaje si tego jakby spodziewa, ale to nam wcale w
niczym nie pomoe. Nie moemy zrobi nic innego, jak tylko ucieka. I to jak
najszybciej.
Mat szybko schowa do kieszeni pienidze, ktre Thom przesun w jego
stron. Rand podnosi swj stosik nieco wolniej. Monety, ktr ofiarowaa mu
Moiraine, wrd nich nie byo. Domon da im rwnowarto w srebrze, jednak Rand,
z powodu, ktrego nie potrafi odgadn, aowa; e nie ma monety Moiraine.
Schowa pienidze do kieszeni i spojrza pytajco na barda.
- Na wypadek, gdyby nas rozdzielono - wyjani Thom. - Tak si
prawdopodobnie nie stanie, ale jeli tak bdzie... c, obydwaj dacie sobie rad
sami. Dobrzy z was chopcy. Tylko trzymajcie si z dala od Aes Sedai, jeli wam
ycie mie.
- Mylaem, e zostajesz z nami - powiedzia Rand. - Zostaj, chopcze,
zostaj. Ale oni s ju blisko i wiato tylko wie, co si stanie. C, niewane, Nie
wiadomo, czy w ogle co si stanie.
Thom umilk, patrzc na Mata.
- Mam nadziej, e ju ci nie przeszkadza, e zostaj z wami - stwierdzi
ozible.
Mat wzruszy ramionami. Popatrzy na kadego z nich i znowu wzruszy
ramionami.
- Jestem po prostu zdenerwowany. Jako nie potrafi sobie z tym poradzi. Za
kadym razem, kiedy si zatrzymujemy, eby odsapn, pojawiaj si oni i poluj na
nas. Cay czas mam uczucie, e kto wlepia wzrok w ty mojej gowy. Co teraz
zrobimy?
Po drugiej stronie cianki rozleg si miech, zaguszajcy gos Gelba, ktry
stara si przekona obydwu mczyzn, e powiedzia prawd. Ile jeszcze mamy
czasu, zastanawia si Rand. Prdzej czy pniej Bartim bdzie musia skojarzy
ludzi, o ktrych opowiedzia Gelb, z ich trjk.
Thom odsun krzeso i wsta, ale nie wyprostowa si. Nikt; kto patrzaby
zwyczajnie w stron cianki, nie mg go zobaczy. Gestem doni nakaza im i za
sob, szepczc:
- Zachowujcie si jak najciszej.
Okna po drugiej stronie kominka wychodziy na jak alej. Thom przyjrza si
uwanie jednemu z nich, zanim unis je na tak wysoko, by mogli si pod nim
przecisn. Okno prawie nie wydao adnego dwiku, siedzcy w odlegoci trzech
stp po drugiej stronie niskiej cianki mczyni, spierajcy si i miejcy haaliwie,
nie mogli nic usysze.
Gdy ju si znaleli w alei, Mat chcia pomaszerowa prosto przed siebie,
jednak Thom schwyci go za rami.
- Nie tak szybko - powiedzia. - Jeszcze nie wiemy, co robi.
Bard zasun za sob okno na tyle, na ile mg to zrobi, znajdujc si na
zewntrz, odwrci si i rozejrza po alei. Rand powid wzrokiem w lad za jego
oczyma. Z wyjtkiem kilku beczek na deszczwk, stojcych pod murem karczmy i
nastpnym budynkiem, w ktrym mieci si warsztat krawiecki, na pokrytej
wyschym botem i piachem alei byo pusto.
- Czemu to robisz? - spyta Mat, podniesionym znowu tonem. - Byby
bezpieczniejszy, gdyby nas zostawi. Czemu zostae z nami?
Thom wpatrywa si w niego przez chwil.
- Miaem bratanka, Owyna - powiedzia znuonym gosem, strzsajc swj
paszcz z ramion.
Nie przestajc mwi, rzuci go na stos razem z derk, ostronie kadc na
nim swoje futeray z instrumentami.
- Jedyny syn mojego brata, mj jedyny krewny. Wda si w kopoty z Aes
Sedai, a ja byem zbyt zajty... innymi sprawami. Nie wiem, co mogem zrobi, ale
kiedy wreszcie si za to zabraem, byo za pno. Owyn umar kilka lat pniej.
Mona powiedzie, e to Aes Sedai go zabiy.
Wyprostowa si, nie patrzc na nich. Mwi nadal beznamitnym tonem,
jednak kiedy Rand odwrci gow, dostrzeg zy w jego oczach.
- Jeli uda mi si uwolni was od Tar Valon, to moe przestan myle o
Owynie. Poczekajcie tutaj.
Mczyzna podszed bliej i w miar, jak si zblia, Rand czu coraz silniejszy
cisk w gardle. Mczyzna zatrzyma si nagle i odrzuci kaptur. Kolana omal nie
ugiy si pod Randem. To by Thom.
- C, skoro mnie nie poznajecie - bard umiechn si szeroko - to znaczy,
e w takim przebraniu uda mi si przej przez bramy.
Thom przepchn si midzy nimi i zacz przekada rzeczy ze swojego
aciatego paszcza do nowego, tak szybko, e Rand ledwie je odrnia. Widzia
teraz, e nowy paszcz jest ciemnobrzowy. Gboko, urywanie wcign powietrze
do puc, ale nadal mia uczucie, e jego gardo zacisno si niczym pi. Brzowy,
nie czarny. Mat nadal trzyma rk pod paszczem, jakby zamierza uy ukrytego
sztyletu.
Thom zerkn na nich przelotnie, po czym obdarzy ich ostrzejszym
spojrzeniem.
- To nie pora, eby tak si ba.
Zacz zrcznie tworzy toboek ze swojego starego paszcza i instrumentw,
w taki sposb, e atki zostay schowane w rodku.
- Bdziemy std wychodzili kolejno, w takiej odlegoci; eby nie straci si z
oczu. Dziki temu nikt nas nie powinien zapamita. Czy nie mgby si przygarbi?
- doda w stron Randa. - Ten twj wzrost jest jak sztandar.
Zarzuci sobie toboek na plecy, wsta i nasun kaptur na gow. Zupenie nie
przypomina siwowosego barda. By po prostu zwykym wdrowcem, czowiekiem
zbyt biednym, by mc sobie pozwoli na konia, a tym bardziej na powz.
- Chodmy. Ju zmarnowalimy za duo czasu.
Rand zgodzi si skwapliwie, ale mimo tego, wci ba si wyj z alei na plac.
Nikt spord rzadkich grup ludzi, rozproszonych na placu, nie obdarzy ich niczym
wicej ni tylko przelotnym spojrzeniem - wikszo w ogle na nich nie patrzya - on
jednak skuli ramiona, czekajc na okrzyk ostrzegajcy przed Sprzymierzecem
Ciemnoci, ktry zmieni tych zwykych mieszczan w dny krwi motoch. Obieg
wzrokiem otwart przestrze, ludzi krztajcych si wok swych codziennych spraw,
a kiedy wreszcie dostrzeg Myrddraala, zdy ju pokona poow placu.
Nawet nie zdy si domyli, skd przyszed Pomor, ktry kroczy teraz w
ich stron miertelnie wolno, niczym drapienik wpatrzony w swoj ofiar. Ludzie
pospiesznie rozstpowali si przed odzian w czer sylwetk, starajc si na ni nie
Nikt nie bdzie w stanie powiedzie, w ktr stron uciekli, myla podczas
biegu oszoomiony Rand.
"Thom. Och, wiatoci, ratuj mnie. Thom.
Biegncy za nim Mat zatoczy si, odzyska rwnowag, pdzili potem dalej
tak dugo, a w kocu wyprzedzili ostatnich ludzi, a potem stracili z oczu i miasteczko
i Biay Most.
W kocu Rand run na kolana w py, gwatownie wcigajc wielkie hausty
powietrza do rozpalonego garda. Na drodze za nimi, a do miejsca, w ktrym droga
gina z zasigu wzroku wrd nagich drzew, byo zupenie pusto. Mat szarpn go
za rami.
- No dalej, dalej - wydysza.
Z jego twarzy spywa pot zmieszany z kurzem, przyjaciel wyglda tak, jakby
zaraz mia si przewrci.
- Nie moemy si zatrzymywa.
- Thom.- powiedzia Rand.
Obj silniej toboek zrobiony z paszcza Thoma, czu w rodku twarde bryy
futeraw z instrumentami.
- Thom.
- On nie yje. Widziae. Syszae. Na wiato, Rand, on nie yje!
- Twoim zdaniem Egwene, Moiraine i pozostali te nie yj. Jeeli nie yj, to
czemu Myrddraal nadal ich ciga? Wyjanisz mi to?
Mat osun si na kolana obok niego.
- W porzdku. Moe oni yj. Ale Thom,.. Widziae! Krew i popioy, Rand, to
samo moe sta si z nami.
Rand powoli skin gow. Droga za nimi wci bya pusta. Troch si
spodziewa - a przynajmniej mia tak nadziej - e zobaczy Thoma, jak kroczy drog
i wydyma wsy, chcc im powiedzie, jakim s utrapieniem. "Bogosawiestwo Krlowej" w Caemlyn. Podnis si z trudem z ziemi i zarzuci sobie na plecy toboek
Thoma razem z derk. Mat przypatrywa mu si zmruonymi, czujnymi oczyma.
- Chodmy - powiedzia Rand i ruszy drog wiodc do Caemlyn. Sysza, jak
Mat co mruczy, po chwili jednak go dogoni.
Wlekli si pylist drog, ze zwieszonymi gowami, nie mwic ani sowa. Wiatr
wznieca tumany kurzu, jednak droga za nimi pozostawaa cay czas pusta.