You are on page 1of 415

Robert Jordan

OKO WIATA
Tom 1

(Przeoya Katarzyna Karowska)

Dla Harriet
Serca mego serca
wiata mego ycia
Na zawsze

PROLOG

GRA SMOKA
Paac dra jeszcze co jaki czas na wspomnienie dudnicej ziemi i jcza,
jakby przeczc temu, co ju si stao. Tumany kurzu, wci unoszce si w
powietrzu, poyskiway w smugach soca przesczajcych si przez szczeliny w murach. lady ognia szpeciy ciany, podogi i sufity, a rozlege czarne plamy
naznaczyy nabrzmiae pcherzami farby zoce, jasnych niegdy freskw. Sadza
pokrywaa rozpadajce si fryzy ludzi i zwierzt, ktre zdaway si oywa, zanim
szalestwo ucicho. Wszdzie leeli martwi - mczyni, kobiety i dzieci - podczas
daremnej

ucieczki

powaleni

piorunami,

ktre

rozbyskiway

we

wszystkich

korytarzach, pochwyceni przez osaczajcy ich ogie, zatopieni przez kamienie,


kamienie paacu, ktre pyny jak ywe i cigay ich dopty, dopki znowu nie
nastaa cisza.
Dziwaczny kontrast stanowiy kolorowe gobeliny i obrazy - same dziea
mistrzw - wiszce jak przedtem, troch tylko przekrzywione w miejscach, gdzie
wybrzuszyy si ciany. Finezyjnie rzebione meble, inkrustowane koci soniow i
zotem, byy nienaruszone, tylko leay poprzewracane tam, gdzie wstrzsy
pofadoway podogi. Pomieszanie umysu trafio w sam rdze, pomijajc wszystko,
co nieistotne.
Lews Therin Telamon wdrowa po paacu, zwinnie utrzymujc rwnowag na
rozkoysanej ziemi.
- Ilyeno! Gdzie jeste, moja ukochana?
Skraj jego jasnoszarego paszcza znaczy szlak we krwi,
kiedy przestpowa przez ciao kobiety. W piknie jej zotych wosw zastygo
przeraenie ostatnich chwil, wci otwarte oczy skrzepy niedowierzaniem.
- Gdzie jeste, moja ono? Gdzie podziali si wszyscy?
Jego wzrok pochwyci wasne odbicie w przekrzywionym zwierciadle,
wiszcym na spczniaym marmurze, spocz na krlewskich szatach niegdy szaropurpurowo-zotych: teraz ich cienka materia, przywieziona przez kupcw zza Morza
wiata, bya podarta i brudna, powalana tym samym pyem, ktry pokrywa jego
skr i wosy. Przez chwil przesuwa palcami po symbolu naszytym na paszczu:
koo w poowie biae, a w poowie czarne, przedzielone krt lini. Ten symbol kiedy
co oznacza. Teraz, wyhaftowany wzr nie budzi adnych skojarze. Potem ze

zdumieniem przyjrza si swemu odbiciu. Wysoki mczyzna wkraczajcy wanie w


wiek redni. Kiedy bez wtpienia bardzo przystojny. Obecnie kolor wosw z brzu
przechodzi ju w biel, twarz pooray bruzdy napi i zmartwie, ciemnym oczom
dane byo widzie zbyt wiele. Lews Therin zamia si cicho, potem odchyli gow do
tyu. Echo jego miechu rozbiego si po pozbawionych ycia komnatach.
- Ilyeno, moja kochana! Chod do mnie, moja ono. Musisz to zobaczy.
Z tyu, poza nim, powietrze zafalowao, zalnio i skrzepo w posta
mczyzny, ktry rozejrza si i skrzywi lekko, z niesmakiem. Niszy ni Lews
Therin, cay ubrany w czer, z wyjtkiem nienobiaej koronki przy szyi i srebrnych
oku na zwinitych cholewach dugich do ud butw. Stpa ostronie, przytrzymujc
kaprynie swj paszcz, aby unikn ocierania si o zmarych. Podoga draa od
rezonansw trzsienia, ale on zwraca uwag tylko na mczyzn wpatrujcego si
ze miechem w lustro.
- Panie Poranka - powiedzia. - Przybywam po ciebie: miech urwa si nagle i
Lews Therin odwrci si powoli. Na jego twarzy nie byo wida zaskoczenia.
- Prosz, oto go. Czy posiadasz gos, przybyszu? Wkrtce
nadejdzie pora piewu, zapraszamy wszystkich do wzicia udziau. Moja
kochana Ilyeno, mamy gocia. Ilyeno, gdzie jeste?
Oczy czarno ubranego mczyzny rozszerzyy si, omit spojrzeniem ciao
zotowosej kobiety, potem znowu wbi wzrok w Lewsa Therina.
- Niech ci porwie Shai'tan, czyby skaenie zawadno tob a tak dalece?
- Tamto imi. Shai... - Lews Therin zadra i unis rk, jakby si przed czym
broni. - Nie wolno ci wymawia tego imienia. Jest niebezpieczne.
- A wic przynajmniej tyle pamitasz. Niebezpieczne dla ciebie, gupcze, nie
dla mnie. Co jeszcze pamitasz? Przypomnij sobie ty, wiatoci-olepiony idioto!
Nie pozwol, aby wszystko si dokonao dla ciebie, spowitego w niewiadomo jak
dziecko. Przypomnij sobie!
Przez chwil Lews Therin wpatrywa si w sw podniesion rk,
zafascynowany wzorami, jakie utworzy na niej brud. Potem wytar do w jeszcze
brudniejszy paszcz i znowu zainteresowa si mczyzn.
- Kim jeste? Czego chcesz?
Czowiek ubrany w czer wyprostowa si wyniole.

- Kiedy zwano mnie Elan Morin Tedronai, teraz jednak... - Zdrajca Nadziei wyszepta Lews Therin. Pami zawirowaa, ale on odwrci gow, nie chcc stawi
jej czoa.
- A wic jednak co pamitasz. Tak, Zdrajca Nadziei. Nazwali mnie tak ludzie,
podobnie jak ciebie nazwali Smokiem, ale w odrnieniu od ciebie, ja przyjem swe
imi. Nadali mi je po to, aby mi urga, ale zmusz ich, by na dwik mego imienia
klkali i wielbili je. A co ty zrobisz ze swym imieniem? Od dzi bd ci zwali Zabjc
Rodu. I c z tym poczniesz?
Lews Therin potoczy niezadowolonym spojrzeniem po zrujnowanej sali.
- Ilyena powinna tu by, eby zaofiarowa ci gocinne przywitanie - mrukn w
roztargnieniu, po czym podnis gos. - Ilyeno, gdzie jeste?
Lews Therin ostronie uoy Ilyen, delikatnie gadzi palcami jej wosy. Gdy
wstawa, zy przepeniay mu oczy, ale jego gos by niczym lodowate elazo.
- Za to wszystko, co uczynie, nie moe by przebaczenia, Zdrajco, ale za
mier Ilyeny zniszcz ci tak, e nie naprawi tego nawet twj wadca. Gotuj si na...
- Ty gupcze, przypomnij sobie! Przypomnij sobie swj daremny atak na
Wielkiego Wadc Ciemnoci! Przypomnij sobie jego przeciwuderzenie! Przypomnij
sobie! W tej chwili Stu Towarzyszy rozdziera wiat na strzpy i codziennie przystpuje do nich kolejnych stu ludzi. Czyja to do zabia Ilyen Zotowos, Zabjco
Rodu? Nie moja. Nie moja. Czyja to do zdawia wszelki ywot, w ktrym pyna
choby kropla twej krwi, wszystkich ktrzy ci kochali, wszystkich ktrych ty kochae? Nie moja, Zabjco Rodu. Przypomnij sobie i poznaj cen oporu wobec
Shai'tana!
Nage strumienie potu wyobiy lady w kurzu i brudzie pokrywajcym twarz
Lewsa Therina. Przypomnia sobie, wspomnieniem zamglonym niczym sen o nie,
lecz wiedzia, e to wszystko prawda.
Jego wycie odbio si od murw - skowyt czowieka, ktry odkry, e sam
potpi sw dusz. Chwyci si za gow, jakby chcia oderwa oczy od widoku tego,
co uczyni. Gdzie nie spojrza, wszdzie jego wzrok napotyka zmarych, porozrywanych, poamanych, do poowy pochonitych przez kamienie. Wszdzie widzia
pozbawione ycia twarze, ktre zna, twarze ktre kocha. Starzy sucy, przyjaciele
z dziecistwa i wierni towarzysze dugich lat walki. I jego dzieci. Jego synowie i crki
porozrzucani jak poamane lalki - na zawsze ucicha zabawa. Wszyscy pomordowani
z jego rki. Twarze dzieci oskaray go, lepe oczy pytay daremnie, a zy nie byy

adn odpowiedzi. miech Zdrajcy chosta go, zagusza jki. Nie mg znie tych
twarzy, tego blu. Nie mg tu zosta ani chwili duej: Desperacko sign do
Prawdziwego rda, do splugawionego Saidina i rozpocz Przeniesienie.
Otaczajca go kraina bya jednostajna i pusta. Nie opodal pyna rzeka,
prosta i szeroka, ale czu, e w promieniu stu mil nie ma adnych ludzi. By samotny,
tak samotny jak czowiek, ktry jeszcze yje, ale nie moe uciec przed wspomnieniami. Tamte oczy cigay go po bezkresnych jaskiniach myli. Nie mg si przed
nimi schowa. Przed oczyma swych dzieci. Przed oczyma Ilyeny. Kiedy zwrci twarz
ku niebu, na policzkach byszczay mu zy.
- Przebacz mi, wiatoci!
Nie wierzy, e przebaczenie moe mu by dane. Nie za to, co uczyni. Ale i
tak krzycza w stron nieba, baga, nie spodziewajc si, e otrzyma to, o co baga.
- wiatoci, przebacz mi!
Nadal dotyka Saidina, mskiej poowy mocy, ktra kierowaa wiatem, ktra
obracaa Koo Czasu. Czu oleist plam, zanieczyszczajc jego powierzchni,
plam kontrataku Cienia, plam, ktra oznaczaa zgub wiata. Wierzy bowiem
niegdy w swej dumie, e ludzie potrafi dorwna Stwrcy, e potrafi naprawi to,
co Stwrca wykona, a oni zniszczyli. Tak nakazywaa mu wierzy duma.
Czerpa coraz gbiej z Prawdziwego rda, coraz to gbiej, jak czowiek
umierajcy z pragnienia. Szybko nabra wicej Jedynej Mocy, szybciej nili by w
stanie przenie, nie bdc wspomagany. Czu jak pali go skra. Napity, wyta
si, by zaczerpn jeszcze wicej, prbowa wyczerpa wszystko.
- wiatoci, przebacz mi! Ilyeno!
Powietrze stao si ogniem, ogie ciekym wiatem. Piorun, ktry uderzy z
niebios, osmaliby i olepi kade oko, prbujce na niego spojrze. Nadszed z nieba
i przepaliwszy na wskro Lewsa Therina dowierci si do wntrznoci ziemi. Od jego
dotknicia paroway kamienie. Raona ziemia trzsa si i draa jak ywe stworzenia
w agonii. Byszczca prga czya j z niebem tylko przez czas jednego uderzenia
serca, lecz kiedy ju znikna, ziemia wci jeszcze falowaa niczym wzburzone
morze.

Fontanna stopionych ska tryskaa w powietrze na wysoko piciuset stp,


wzbijajc si ryczc mas, wyrzucajc rozpylone pomienie coraz bardziej w gr,
coraz to wyej. Z pnocy i z poudnia, ze wschodu i zachodu nadcigao wycie

wiatru, ktry ama drzewa jak gazki, wrzeszcza przeraliwie i d, jakby


podsadzajc rosnc gr wci bliej ku niebu. Jeszcze bliej nieba.
Wiatr ucich wreszcie, ziemia uspokoia si, wydajc tylko drce pomruki. Po
Lewsie Therinie Telamonie nie pozosta aden lad. Tam, gdzie sta, bya teraz gra
wznoszca si na wiele mil ku niebu, pynna lawa wci tryskaa z jej citego
wierzchoka. Szeroka i prosta dotd rzeka wygia si w uk wok gry i rozwidlajc
si utworzya porodku nurtu dug wysp. Cie gry siga prawie do samej wyspy,
rozpociera si czerni po caej krainie, jak zowieszcza do proroctwa. Przez jaki
czas sycha byo tylko monotonne, protestujce dudnienie ziemi.
Na wyspie powietrze lnio i zlewao si. Mczyzna ubrany w czer patrzy na
ognist gr, wznoszc si nad rwnin. Jego twarz wykrzywia grymas wciekoci
i odrazy.
- Nie uciekniesz tak atwo, Smoku. To, co jest midzy nami, nie dokonao si
jeszcze. I nie dokona si, a po kres czasu. Odszed potem, a wyspa i gra zostay
same. Czekay.

I Cie pad na ziemi, i wiat zosta rozszczepiony, kamie od kamienia.


Oceany wylay i gry zostay pochonite, a narody rozproszone po omiu kracach
wiata. Ksiyc by jak krew. a soce jak popi. Morza wrzay, a ywi zazdrocili
umarym. Wszystko zostao rozproszone, wszystko prcz pamici zostao stracone,
pamici nade wszystko o tym, ktry sprowadzi Cie i pknicie wiata. A jego
nazywali Smok.
(z: Aleth nin Taerin alta Camora, Pknicie wiata. Autor nieznany, Czwarty
Wiek)

I stao si w owych dniach, jak zdarzao si przedtem i zdarzy si znowu, e


Ciemno ciko zalega nad ziemi i przygniota ludzkie serca, i znikna ziele, a
nadzieja umara. I wzywali ludzie Stwrc, mwic: "O wiatoci Niebios, o
wiatoci wiata, pozwl Obiecanemu urodzi si w grach, jak oznajmiaj
proroctwa, jak byo to w wiekach przeszych i bdzie w nadchodzcych. Daj, Ksiciu
Poranka, zapiewa ziemi, by zazielenia si, a doliny wyday jagnita. Niech rami

Pana witu chroni nas przed Ciemnoci, a jego wielki miecz sprawiedliwoci niechaj
nas broni. Daj Smokowi wdrowa znw na wichrach czasu."
(z: Charal Drianaan te Calamon, Cykl Smoka. Autor nieznany, Czwarty Wiek)

ROZDZIA 1

PUSTA DROGA
Koo Czasu obraca si, a Wieki nadchodz i mijaj pozostawiajc
wspomnienia, ktre staj si legend. Legenda staje si mitem, a nawet mit jest ju
dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, ktry go zrodzi. W jednym z
Wiekw, zwanym przez niektrych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, ktry dopiero
nadejdzie, Wiekiem dawno ju minionym, w Grach Mgy podnis si wiatr. Wiatr ten
nie by prawdziwym pocztkiem. Nie istniej ani pocztki, ani zakoczenia w
obrotach Koa Czasu. Niemniej by to jaki pocztek.
Zrodzony pod wiecznie zachmurzonymi szczytami, ktre naday grom ich
nazw, wiatr ten wia na wschd, poprzez Piaskowe Wzgrza, niegdy - przed
Pkniciem wiata stanowice wybrzea wielkiego oceanu. Przedar si do Dwch
Rzek, do gstego lasu, zwanego Lasem Zachodnim, i uderzy w dwch ludzi idcych
przy konnym wozie po usianym kamieniami trakcie, zwanym Drog Kamienioomu.
Pomimo e wiosna powinna bya nadej dobry miesic wczeniej, wiatr nis z sob
lodowaty chd, jakby wypowiadajc sw tsknot za niegiem. Rand al'Thor czu,
jak gwatowne podmuchy na przemian to przylepiaj mu paszcz do plecw, opltujc
jego nogi wenian materi ziemistego koloru, to rozdymaj go z tyu. aowa, e
paszcz nie jest grubszy, albo e nie woy przynajmniej dodatkowej koszuli. Przez
cay czas zmaga si z okryciem, ktre wci zaczepiao o koczan koyszcy si u
jego biodra. Jednak przytrzymywanie jedn rk nie zdawao si na wiele, a w
drugiej nis gotowy do wystrzelenia uk, ze strza nasadzon na ciciw.
Kiedy szczeglnie silny podmuch wyrwa mu poy paszcza z doni, spojrza
przelotnie na Tama, idcego u drugiego boku zmierzwionej, brzowej klaczy. Byo
mu troch gupio, e rozprasza lk, jak may chopiec popatrujcy stale na swoich rodzicw, ale by to jeden z tych dni, gdy wszystko zdaje si potgowa niepewno. W
chwilach przerwy, midzy gwatownymi porywami wichury, wycie wiatru zamierao i
wwczas, w ciszy ciko zalegajcej ziemi, gono rozbrzmiewao mikkie
skrzypienie osi.
W lesie nie pieway ptaki, wiewirki nie skakay po gaziach. Rand nawet
specjalnie si ich nie spodziewa, nie tej wiosny.
Tylko te drzewa, ktre jesieni nie zrzuciy lici lub igie, miay na sobie co
zielonego. Spltane krzewy zeszorocznych jeyn rozpostary brzow sie na ysych

gazach u ich stp. Rzadkie poszycie lene tworzyy gwnie kolczaste chwasty,
pokrzywy i bielu, pozostawiajcy obrzydliwy zapach na butach nierozwanego
wdrowca. W miejscach gdzie gste kpy drzew rzucay gboki cie, ziemi nadal
zalegay biae achy niegu. W koronach drzew wiecio wprawdzie soce, ale jego
blask skrzy si mtnie, przemieszany z cieniem. Promienie nie niosy ze sob ani
ycia, ani ciepa. By to niefortunny poranek, stworzony dla nieprzyjemnych myli.
Rand machinalnie dotkn nacicia na strzale, w kadej chwili gotw
przycign j do policzka jednym gadkim ruchem, tak jak uczy go Tam. Zima
wystarczajco daa si we znaki na farmach, gorszej nie pamitali nawet najstarsi
ludzie, ale w grach, z pewnoci, bya jeszcze ostrzejsza, co mona byo osdzi po
ilociach wilkw, ktre zagnaa do Dwu Rzek. Wilki napaday na owczarnie i rozbijay
ciany obr, by dopa byda i koni. Owce przycigay te niedwiedzie, a przecie
niedwiedzia nie widywano tu ju od lat. Pozostawanie poza domem po zmierzchu
nie byo bezpieczne. Ludzie stawali si upem drapienikw rwnie czsto jak owce, i
to niekoniecznie po zachodzie soca.
Tam stawia miarowe kroki przy drugim boku Beli, podpierajc si wczni i
ignorujc wiatr, na ktrym jego brzowy' paszcz opota jak sztandar. Od czasu do
czasu dotyka lekko boku klaczy, przypominajc jej, e trzeba i naprzd. Ze sw
obszern

klatk

piersiow

szerok

twarz

stanowi

podpor

chwiejnej

rzeczywistoci tego poranka, trwajc w niej jak kamie porodku bezadnego snu.
Jego ogorzae od soca policzki mogy by pomarszczone, a jego wosy mie
jedynie odrobin czerni pord siwizny, ale mia w sobie t stao, ktra nie pozwala
poddawa si powodziom. Teraz beznamitnie maszerowa drog. Mog sobie by i
wilki, i niedwiedzie zdawaa si mwi jego posta - winien wystrzega si ich
czowiek, ktry hoduje owce, ale niech lepiej nie prbuj powstrzyma Tama al'Thora
na jego drodze do Pola Emonda.
Z poczuciem winy Rand powrci do obserwacji swojej strony drogi, trzewo
Tama przypomniaa mu o wasnych obowizkach. By o gow wyszy od swojego
ojca, wyszy nili ktokolwiek w okolicy. Sylwetk rwnie niewiele go przypomina,
wyjwszy moe szerokie barki. Szare oczy i rudawy odcie wosw odziedziczy po
matce, tak przynajmniej twierdzi Tam. Bya cudzoziemk i Rand nie pamita jej zbyt
dobrze, z wyjtkiem moe rozemianej twarzy. Niemniej jednak, kadego roku
podczas wita Bel Tine kad kwiaty na jej grobie, a pniej odwiedza go w
niedziele, przez ca wiosn i lato.

Na chwiejnym wozie spoczyway dwie mae baryki jabkowej brandy i osiem


wikszych beczek jabkowego wina, odrobin tylko wzmocnionego caozimowym
dojrzewaniem. Kadej wiosny, na Bel Tine, Tam dostarcza taki adunek do obery
"Winna Jagoda". Rwnie w tym roku owiadczy, e aby mu w tym przeszkodzi,
trzeba czego wicej ni grasujcego stada wilkw oraz zimnego wichru. Pomimo
takich zapewnie nie pokazali si jeszcze w wiosce. Nawet Tam unika dalszych wypraw w takie dni. Da jednak sowo, e dostarczy trunki, nawet gdyby miao si to
sta tu w przeddzie wita. Raz dane sowo byo dla niego nieodwoalne. Rand z
kolei zwyczajnie cieszy si, e wreszcie opuci farm, cieszy si z tego prawie tak
samo, jak z nadejcia Bel Tine.
Wpatrywa si w swoj stron drogi i powoli narastao w nim przekonanie, e
jest obserwowany. Prbowa pozby si jako tego uczucia. Nic przecie nie
poruszao si wrd drzew, wszystkie odgosy, jakie docieray do jego uszu, byy
dzieem wiatru. Nieprzyjemne wraenie wci jednak uporczywie trwao, co wicej,
potgowao si nawet. Wosy na przedramionach zjeyy mu si, mrowienie rozeszo
po skrze, jakby co swdziao od wewntrz.
Przesun z irytacj uk, aby rozetrze ramiona. Nie powinien tak atwo ulega
wszystkim przelotnym fantazjom. Po tej stronie drogi las by pusty, a Tam
powiedziaby przecie, gdyby co dziao si po jego stronie. Spojrza przez rami... i
zmruy oczy. Nie dalej jak w odlegoci dwudziestu pidzi poda za nimi drog
otulony paszczem czowiek na koniu. Ko oraz jedziec byli identyczni - czarni,
pospni, matowi.
Tylko nawyk, wyksztacony przez dugie wdrwki przy wozie, powstrzyma
odruchowe pragnienie cofnicia si. Paszcz jedca zakrywa go a po cholewy
dugich butw, kaptur mia nacignity tak mocno, e nic nie byo spod niego wida.
Rand niejasno zdawa sobie spraw, i jest w nim co dziwnego, zafascynowao go
ocienione rozcicie kaptura: Dostrzega jedynie niewyrany obrys twarzy, ale mia
wraenie, e spoglda prosto w oczy jedca. I nie potrafi odwrci wzroku. Poczu
mdoci w odku. Cie tylko mona byo dostrzec pod kapturem, lecz poczu
wrogo tak siln, jak gdyby patrzy wprost w wyszczerzon twarz ziejc
nienawici do wszystkiego co yje. Nienawici przede wszystkim do niego, Randa,
do niego przed wszystkim innym. Nagle zahaczy obcasem o kamie i potkn si,
odrywajc wzrok od ciemnego jedca. uk upad na drog i tylko wysunita rka,

chwytajc uprz Beli uchronia go przed upadkiem na plecy. Z przestraszonym


parskniciem klacz stana, odrzucajc eb to tyu.
Tam zmarszczy brwi i spojrza ponad jej grzbietem.
- Wszystko w porzdku, chopcze?
- Jedziec - wydysza Rand, prostujc si. - Obcy, jedzie za nami.
- Gdzie?
Starszy mczyzna unis szerokie ostrze swej wczni i obejrza si czujnie.
- Tam, w dole...
Gdy Rand odwrci si, sowa zamary mu na ustach. Droga za nimi bya
pusta. Nie dowierzajc, przypatrywa si drzewom po obu stronach traktu. Mimo i
nagie gazie nie daway moliwoci schronienia, nigdzie nie byo nawet ladu konia
ani jedca. Napotka pytajcy wzrok ojca.
- On tam by. Czowiek w czarnym paszczu, na czarnym koniu.
- Nie wtpi w twe sowa, chopcze, ale wobec tego, gdzie si teraz podzia?
- Nie wiem. By tam.
Szybko podnis upuszczony uk, popiesznie sprawdzajc nacig. Nasadzi
strza i napi go do poowy, potem powoli zwolni ciciw. Nie mia w co celowa.
- By, przed chwil.
Tam potrzsn siw gow.
- Jeeli tak mwisz, chopcze. Chodmy wic. Ko zostawia lady podkw,
nawet na takim podou. - Ruszy w stron tyu wozu, jego paszcz powiewa na
wietrze. - Jeeli je znajdziemy, bdziemy wiedzieli z pewnoci, e tam by, jeeli
nie... c, s takie dni, kiedy widuje si rne rzeczy.
Wtedy Rand uwiadomi sobie, co jeszcze dziwacznego byo w jedcu,
pomijajc w ogle fakt jego istnienia. Wiatr, ktry z tak si uderza w niego i w
Tama, ledwie tylko porusza fady czarnego paszcza. Nagle zascho mu w ustach.
Rzeczywicie, musia wszystko sobie wyobrazi. Ojciec ma racj, jest to poranek,
ktry potrafi wzburzy ludzk wyobrani. Ale sam nie wierzy w swoje wyjanienia.
Jak jednak mg wytumaczy Tamowi, e czowiek nagle rozpyn si w powietrzu,
nadto jeszcze odziany by w paszcz, ktrego nie dotyka wiatr?
Z grymasem strachu obejrza drzewa rosnce wok. Wyglday inaczej ni
zwykle. Niemale od czasu, gdy ju umia chodzi, przemierza samotnie las. Stawy i
strumienie Lasu Rzeki, rozcigajcego si na wschd od Pola Emonda, byy
miejscem, gdzie uczy si pywa. Wyprawia si na Piaskowe Wzgrza - ktre wielu

z Dwu Rzek uwaao za przynoszce nieszczcie - a raz nawet, wraz z najbliszymi


przyjacimi, Matem Cauthonem i Perrinem Aybara, zawdrowa do samych podny
Gr Mgy. Duo dalej wic, nili ludzie z Pola Emonda kiedykolwiek si wyprawiali.
Dla nich podr do najbliszej wioski, w gr do Wzgrza Czat, czy w d do Deven
Ride, stanowia ju wielkie wydarzenie. Nigdzie jednak nie napotka miejsca, ktre
napawaoby go takim niepokojem. A przecie dzisiaj Las Zachodni nie by taki, jakim
go zna. Czowiek, potraficy znika tak nagle, jest w stanie rwnie nagle si pojawi,
by moe tu za nimi.
- Nie ojcze, nie ma potrzeby.
Gdy Tam zatrzyma si zaskoczony, Rand zacign kaptur paszcza,
ukrywajc zmieszanie.
- Przypuszczalnie masz racj. Nie ma sensu szuka czego, czego tu nie ma.
Nie teraz, gdy musimy si spieszy, aby dotrze do wioski i schroni przed wiatrem.
- Mgbym zapali fajk - powiedzia Tam wolno i wypi kufel piwa w cieple...
Znienacka szeroko si umiechn.
- No i spodziewam si, e ty jeste spragniony widoku Egwene.
Rand zdoby si na saby umiech. Wrd wszystkich rzeczy, o ktrych
mgby pragn myle teraz, crka burmistrza zajmowaa ostatnie miejsce. Nie
chcia wicej zamieszania. Przez ostatni rok, ilekro byli razem, powodowaa w nim
narastajc konfuzj. Co gorsza, nie wydawaa si by nawet tego wiadoma. Nie, z
pewnoci nie chcia dodawa Egwene do swych obecnych zmartwie.
Mia nadziej, e ojciec nie zauway jego niepokoju, ale Tam nagle odezwa
si:
- Pamitaj o pomieniu, chopcze, i o pustce.
Tam nauczy go kiedy dziwnej rzeczy.
"Skoncentruj si na pojedynczym pomieniu i przelej w niego wszystkie swoje
namitnoci, strach, nienawi, gniew, a twj umys oprni si. Zlej si z pustk,
stacie

si

jednym

powiedzia

wwczas - wtedy bdziesz w stanie zrobi wszystko.


Nikt inny w Polu Emonda nie mwi takich rzeczy. Nie mniej jednak Tam, ze
sw teori pomienia i pustki, bez trudu wygrywa doroczne zawody ucznicze
podczas Bel Tine. Rand uwaa, e on sam ma szans w tym roku, jeli oczywicie
bdzie potrafi wytrwa w pustce. To, e Tam przywoa ja teraz, oznaczao, i zdawa
sobie spraw z jego niepokoju, dalej jednak nie porusza ju tego tematu.

Tam cmokn, Bela ruszya, podjli sw wdrwk. Starszy mczyzna


kroczy prosto, jak gdyby nic niepomylnego si nie zdarzyo i zdarzy nie mogo.
Rand aowa, e nie potrafi go naladowa. Prbowa uformowa pustk w umyle,
ale pami wci wracaa ku obrazom jedca w czarnym paszczu.
Pragn wierzy, e Tam mia racj, e jedziec by wycznie urojeniem, lecz
zbyt dobrze pamita t nienawi. Tam by kto. I ten kto oznacza nieszczcie.
Nie przestawa oglda si za siebie, do czasu a otoczyy ich wysokie, szpiczaste,
kryte strzech dachy Pola Emonda.
Wie leaa blisko Zachodniego Lasu, w miejscu, gdzie rozrzedza si tak, e
ostatnie drzewa stay pomidzy solidnie zbudowanymi domami. Teren opada
agodnie w kierunku wschodnim. A do Lasu Rzeki, po jego gmatwanin strumieni i
staww, cigny si aty drzewa, farmy, ogrodzone pola i pastwiska: Ziemia na
zachodzie bya rwnie yzna, a pastwiska bujne przez wikszo sezonw, pomimo
to w Zachodnim Lesie istniao jedynie kilka farm. I adna z nich nie rozpocieraa si
do Piaskowych Wzgrz, nie mwic ju o wznoszcych si ponad szczytami drzew
Grach Mgy, odlegych, lecz wyranie widocznych z Pola Emonda: Niektrzy mwili,
e grunt jest tu zbyt skalisty, jakby wszdzie w Dwu Rzekach nie byo ska, inni
mwili, e to pechowa ziemia. Kilku mruczao, e nie ma sensu zblia si bardziej
do gr, nili jest to konieczne. Jakiekolwiek jednak byyby rzeczywiste powody, tylko
najtwardsi ludzie uprawiali ziemi na obszarze Zachodniego Lasu.
Kiedy tylko minli pierwszy szereg domw, mae dzieci i psy obskoczyy wz
radosnym mrowiem. Bela stpaa spokojnie, ignorujc wrzeszczcych wyrostkw
miotajcych si pod jej nosem, gonicych si, toczcych kka. Przez ostatnie miesice we wsi niewiele sycha byo dziecicego miechu i zabawy. Nawet gdy
pogoda poprawia si wystarczajco, by mogy wychodzi na zewntrz, strach przed
wilkami zatrzymywa je w domach. Teraz wszystko wygldao tak, jakby zbliajce
si Bel Tine na powrt nauczyo je radoci.
Rwnie mocno wito absorbowao uwag dorosych. Szerokie zasony w
oknach byy odsunite i prawie w kadym z nich staa kobieta przepasana fartuchem,
z dugimi warkoczami zawinitymi w chust. Trzepay pociele albo przewieszay
materace przez parapety. Niezalenie od tego czy pojawiy si licie na drzewach;
czy nie, adna gospodyni nie pozwoliaby sobie nie skoczy wiosennych porzdkw
przed nadejciem Bel Tine. Wzdu drogi zwisay rozcignite na linach pledy, a
dzieci, ktre nie byy do sprytne i szybkie, by uciec na ulic, za pomoc

wiklinowych trzepaczek wyadowyway swoj frustracj na dywanach. Na kadym


dachu mczyni sprawdzali, czy zimowe zniszczenia s tak due, by istniaa konieczno wezwania starego Cenna Buie, strzecharza.
Kilka razy Tam przystawa, wdajc si to z jednym, to z drugim w krtk
rozmow. Poniewa on i Rand nie opuszczali farmy od wielu tygodni, a w ostatnim
czasie jedynie kilku ludzi z Zachodniego Lasu odwiedzio wiosk, kady chcia w ten
sposb odrobi zalegoci. Tam mwi o zniszczeniach spowodowanych przez
zimowe burze, jedna gorsza od drugiej, o nowo narodzonych jagnitach, o
brzowych, jaowych polach, gdzie miay wykiekowa plony i zazieleni si
pastwiska, o krukach zbierajcych si tam, gdzie przedtem przylatyway piewajce
ptaki. Ponura rozmowa pord przygotowa do Bel Tine i wiele potrzsania gowami.
Wszdzie dominoway podobne nastroje.
W wikszoci mczyni wzruszali ramionami i mwili:
- C, przeyjemy, z woli wiatoci.
Niektrzy umiechali si i dodawali:
- A nawet i bez niej, te przeyjemy.
Takie

byy

nastroje

Dwu

Rzekach.

Ludzie,

zmuszeni

patrze,

jak wci na nowo grad niszczy im plony albo wilk porywaj jagnita, nie poddawali
si atwo, niewane, jak wiele razy si to zdarzao. Wikszo z tych, ktrzy
zrezygnowali dawno ju odesza.
Tam nie mia zamiaru stawa przed domem Wita Congara, ten jednak wyszed
na ulic tak, e musieli albo zatrzyma si, albo pozwoli Beli go przejecha.
Congarowie, a take Coplinowie - te dwie rodziny byy tak mocno wymieszane, e
nikt naprawd nie wiedzia, gdzie koczy si jedna, a zaczyna druga - byli znani od
Wzgrza Czat do Deven Ride, a by moe nawet a po Taren Ferry, ze swego
narzekania i zdolnoci przysparzania kopotw.
- Chciabym odstawi to do Brana al'Vere, Wit - powiedzia Tam, wskazujc
ruchem gowy beczki na wozie.
Kocisty mczyzna, z kwanym grymasem na twarzy, jednak nie ustpowa.
Lea rozcignity na frontowych schodach; a nie na dachu jak inni, chocia jego
strzecha wygldaa tak, jakby dramatycznie domagaa si uwagi pana Buie. Wydawa
si czowiekiem, ktry nigdy nie by w stanie podj, czy skoczy tego, co raz
rozpocz. Wikszo Coplinw i Congarw bya wanie taka, wyjwszy tych, ktrzy
byli jeszcze gorsi.

- Co mamy zrobi z Nynaeve, al'Thor? - dopytywa si Congar. - Nie moemy


mie takiej Wiedzcej w Polu Emonda. Tam westchn ciko:
- To nie nasza sprawa, Wit. Sprawami Wiedzcej powinny zajmowa si
kobiety.
- C, lepiej zrbmy co, al'Thor. Powiedziaa, e zima bdzie agodna i e
bdziemy mieli dobre zbiory. Teraz, gdy spytasz j, co niesie wiatr, patrzy na ciebie
spode ba, odwraca si i odchodzi.
- Jeeli pytae j w taki sposb, w jaki zwyke to czyni, Wit - odpar
cierpliwie Tam - to miae szczcie, e nie zbia ci swoj lask. Teraz, jeli
pozwolisz, t brandy...
- Nynaeve al'Meara jest po prostu za moda, aby by Wiedzc, al'Thor. Jeeli
Koo Kobiet nic z tym nie zrobi, to zajmie si tym Rada Wioski.
- Dlaczego interesujesz si Wiedzc, Wicie Congar? rozleg si kobiecy gos.
Wit cofn si, gdy z domu wysza jego ona. Daise Congar bya dwukrotnie
szersza od niego. Kobieta o ostrej twarzy pozbawiona nawet uncji tuszczu. Utkwia
wzrok w mu, opierajc pici na biodrach.
- Bdziesz prbowa wtrca si w sprawy Koa Kobiet, a zobaczymy, jak
bdzie ci smakowa wasne gotowanie. I to do tego nie w mojej kuchni. Albo pranie
wasnych rzeczy i samodzielne cielenie ka. Bynajmniej nie pod moim dachem.
- Ale, Daise - zajcza Wit. - Ja tylko...
- Pozwol sobie przeprosi, Daise - wtrci si Tam. Wit. Niech wiato
opromienia was oboje.
Poprowadzi Bel obok rozcignitego na ziemi chudzielca. Daise obecnie
skoncentrowaa uwag na mu, ale przecie cay czas zdawaa sobie spraw, z kim
Wit rozmawia.
Z powodu takiego gadania nie przyjmowali te zaprosze, aby zatrzymali si i
zjedli lub wypili co ciepego. Na widok Tama, kobiety z wioski zaczynay
zachowywa si jak psy osaczajce krlika. Nie byo wrd nich takiej, ktra nie znaaby doskonaej ony dla wdowca z dobr farm, nawet jeeli ta znajdowaa si w
Zachodnim Lesie.
Rand szed obok rwnie szybko jak Tam, moe nawet szybciej. Nie znosi tego
uczucia przyparcia do muru, ktre opanowywao go, gdy Tama nie byo w pobliu, a
on nie mia moliwoci ucieczki przed natrctwem. Wtoczony na taboret przy
kuchennym ogniu jada pasztety, sodkie ciasta czy placki z misem. I zawsze oczy

gospodyni mierzyy go i wayy starannie; jakby centymetrem albo kupieck wag,


kiedy mwia mu, e to, co je, nie jest nawet w przyblieniu tak dobre, jak kuchnia jej
owdowiaej siostry lub starszej kuzynki. Tam nie staje si przecie modszy, mwiy.
To dobrze, e tak kocha on - dobrze to wry nastpnej kobiecie w jego yciu lecz opakuje j przecie ju zbyt dugo. Tam potrzebuje dobrej kobiety. Jest
banaem, mwiy, lub czym do niego bardzo zblionym, e mczyzna po prostu nie
daje sobie rady bez kobiety, ktra dba o niego i odsuwa wszelkie kopoty. Najgorsze
ze wszystkich byy te, ktre rozwanie przeryway w tym miejscu, aby z wypracowan obojtnoci zapyta, ile waciwie Tam ma obecnie lat.
Jak u wikszoci ludzi z Dwu Rzek charakter Randa wyposaony by w siln
domieszk uporu. Obcy mwili nawet, e to wanie upr jest, gwn cech
tamtejszych ludzi, e mogliby dawa lekcje muom i uczy kamienie. Wikszo kobiet przez cay czas bya nawet mia i uprzejma, on nienawidzi jakiegokolwiek
przymusu, one za sprawiay, e czu si jakby go kuto szpilkami. Dlatego szed
szybko, pragnc, by Tam popdzi konia.
Wkrtce ulica wyprowadzia ich na k, rozlegy obszar porodku wioski.
Pokryty zazwyczaj grub warstw darni, tej wiosny ukazywa tylko kilka wieych
skrawkw, pomidzy tawym brzem rolinnoci zeszorocznej i czerni nagiej ziemi. Koysao si na niej stadko gsi. Paciorkowatymi oczyma baday grunt, nie
znajdujc jednak nic do wydziobania. Nieco dalej kto spta mleczn krow, aby
obgryza mizerne dba.
W zachodnim kocu ki, z niskiej kamiennej odkrywki wytryskiwaa Winna
Jagoda, pyna strumieniem, ktry nigdy nie zanika, na tyle silnym, by przewrci
czowieka i na tyle sodkim, by po kilkakro obroni sw nazw. Na wiosn gwatownie rozszerzajca si rzeka, wtulona w poronite wierzbami brzegi, biega bystro
na wschd, przez ca drog a do myna pana Thane, a potem dalej, do miejsca
gdzie rozdzielaa si na tuziny strumieni w bagiennych gbinach Lasu Rzeki. Dwa
niskie, wyposaone w balustrady mosty przecinay may jasny strumie na ce, a
szerszy od nich Most Wozw, wystarczajco mocny, by utrzyma furmanki,
przekracza go w miejscu, w ktrym Droga Pnocna opadajca z Taren Ferry i
Wzgrza Czat, stawaa si Star Drog prowadzc do Deven Ride. Obcym czasami
wydawao si mieszne, e droga nosi inn nazw w kierunku pnocnym, a inn w
poudniowym, lecz w ten sposb byo zawsze, tak dalece jak ktokolwiek w Polu
Emonda siga pamici. Dla ludzi z Dwu Rzek by to wystarczajco dobry powd.

Pod drugiej stronie mostw, ustawiono ju stosy na ognie Bel Tine. Trzy
pieczoowicie zbudowane sterty pni, prawie tak wysokie jak domy, znajdoway si,
oczywicie, z boku na oczyszczonej ziemi. Na ce miay odbywa si te elementy
wita, dla ktrych nie przewidziano miejsca wok ognia.
W pobliu rda kilka starszych kobiet piewao mikko, strojc Wiosenny
Sup. Umieszczony ju w specjalnie wykopanym dole, pozbawiony gazi, prosty,
wysmuky pie jody wznosi si na wysoko dziesiciu stp. Nie opodal, dziewczta
zbyt mode, by nosi zwizane wosy, siedziay w maej grupie, ze skrzyowanymi
nogami i patrzc zazdronie, okazyjnie powtarzay urywki pieni piewanej przez
kobiety.
Tam cmokn na Bel, jakby chcia j zmusi do szybszego kroku, Rand
natomiast w wystudiowany sposb stara si nie dostrzega tego, co robiy kobiety.
Rankiem, gdy mczyni odnajduj sup, oczekuje si od nich zaskoczenia, w
poudnie niezamne kobiety tacz wok niego, oplatajc go dugimi, kolorowymi
wstkami, podczas gdy nieonaci mczyni piewaj. Nikt nie wiedzia, jakie byo
pochodzenie i przyczyna powstania tego zwyczaju - jeszcze jedna z rzeczy istniejcych na sposb, w ktry istniay zawsze - lecz byo to usprawiedliwienie piewu i
taca, a nikt w Dwu Rzekach specjalnego wytumaczenia dla tych rzeczy nie
potrzebowa.
Cay dzie Bel Tine pochon piewy, tace i witowanie, przewidziano te
wycigi biegaczy i zawody niemale we wszystkich konkurencjach. Nagrody zbior
nie tylko ucznicy, lecz take najzrczniej strzelajcy z procy i najlepiej wadajcy
pak: Bd konkursy rozwizywania zagadek oraz ukadanek, przeciganie liny,
podnoszenie i miotanie ciarami, nagrody dla najwspanialszego piewaka, skrzypka
i tancerza, dla tego, ktry najszybciej ostrzye owc, a nawet dla najlepszych graczy
w kule czy strzaki.
wito Bel Tine przypadao na dzie, w ktrym wiosna przychodzi naprawd i
na dobre, gdy rodz si pierwsze jagnita i wschodz pierwsze plony. Pomimo
chodu w powietrzu nikt jednak nie wpad na pomys, by je odoy. Wszystkim
naleao si troch piewu i taca. A jeli mona byo wierzy pogoskom,
ukoronowaniem wita mia by wielki, wielki pokaz fajerwerkw na ce oczywicie, jeli na czas zdy dotrze do wioski pierwszy tegoroczny h a n d l a r z.
Wywoywao to zrozumiae poruszenie, ostatni taki pokaz odby si przed dziesiciu
laty, a rozmawiano o nim jeszcze do dzisiaj.

Karczma "Winna Jagoda" staa na wschodnim kracu ki, tu za Mostem


Wozw. Parter zbudowany by z kamieni rzecznych, natomiast materia fundamentw
stanowi kamie duo starszy, przywieziony z gr, jak powiadali niektrzy. Wymyte
a do bieli pierwsze pitro - na ktrym od dwudziestu lat mieszka wraz z on i
crkami Brandwelyn al'Vere, karczmarz i jednoczenie burmistrz Pola Emonda wystajcym balkonem otaczao cay budynek. Dach z czerwonej dachwki, jedyny
taki w caej wiosce, poyskiwa w bladym socu. Dymiy cztery spord tuzina
wysokich kominw.
Za poudniowym kracem gospody, z dala od strumienia, rozcigay si
pozostaoci szerszych kamiennych fundamentw, ongi stanowicych jej cz - tak
przynajmniej powiadano. Porodku rs ogromny db, z pniem o obwodzie trzydziestu krokw, z rozpostartymi gaziami gruboci czowieka: Latem ich licie
ocieniay stoy i awy, ktre Bran al'Vere rozstawia pod drzewem, aby ludzie mogli
si uraczy winem i zakosztowa chodnego powiewu, podczas gdy rozmawiali lub
grali w kamienie.
- Jestemy na miejscu, chopcze.
Tam sign do uprzy Beli, lecz ona zatrzymaa si przed gospod, zanim
jeszcze jego rka dotkna skry.
- Zna drog lepiej ni ja - zamia si cicho.
Nim zamaro ostatnie skrzypnicie osi, przed ober pojawi si Bran al'Vere.
Jak zawsze wydawa si stpa nazbyt lekko jak na czowieka jego tuszy, dwukrotnie
przewyszajcej czyjkolwiek w wiosce. Pod rzadk grzywk siwych wosw okrg
twarz przecina umiech. Nie baczc na zib, oberysta by w samej koszuli, wok
pasa owin nieskazitelnie biay fartuch. Srebrny medalion w ksztacie ukadu
zrwnowaonych szalek wisia na jego szyi.
Ten medalion, wraz z penym kompletem instrumentw sucych do waenia
monet otrzymywanych od kupcw przybywajcych z Baerlon po wen i tyto,
stanowi symbol urzdu burmistrza. Bran nosi go wtedy, gdy zaatwia interesy, a
take podczas wit i lubw. Naoy go dzisiaj zapewne dlatego, i bya to Noc
Zimowa, noc poprzedzajca Bel Tine, w czasie ktrej wszyscy odwiedzaj si
nawzajem, wymieniajc drobne podarunki, jedzc i popijajc troch w kadym domu.
"Po takiej zimie - myla Rand - przypuszczalnie uwaa Zimow Noc za
wystarczajcy powd i nie chce czeka do jutra."

- Tam - krzykn burmistrz, pieszc ku nim. - Nieche mnie wiato


owieca, dobrze ci w kocu widzie. I ciebie te Rand. Jak si masz mj chopcze?
- Dobrze, panie al'Vere - odpar Rand. - A pan?
Bran jednak nie odpowiedzia, ca sw uwag zwracajc na Tama.
- Ju prawie zaczynaem myle, e tego roku nie dowieziesz nam brandy.
Nigdy dotd nie czekaem tak dugo.
- Nie miaem ochoty opuszcza farmy w taki czas, Bran odpowiedzia Tam. Te wilki. Ta pogoda.
Bran westchn ciko.
- Bybym szczliwy, gdyby kto mia ochot mwi o czym innym ni o
pogodzie. Wszyscy si na ni skar, a ludzie, ktrzy powinni sami wiedzie lepiej,
oczekuj ode mnie, e j poprawi. Ostatnie dwadziecia minut spdziem
wyjaniajc pani al'Donel, e nic nie mog zrobi w sprawie bocianw. Chocia to,
czego ona si po mnie spodziewa...
Pokrci gow.
- Zy znak - obwieci skrzypicy gos - aden bocian nie zaoy gniazda przed
Bel Tine.
Cenn Buie, powykrzywiany i ciemny niczym stary korze, kroczy w kierunku
Tama i Brana, podpierajc si lask prawie tak wysok, jak on sam i rwnie skat.
Spojrzeniem okrgego oka usiowa obj obu mczyzn jednoczenie.
- Bdzie jeszcze gorzej, zapamitacie moje sowa.
- C to, zostae wieszczem interpretujcym znaki? - sucho spyta Tam. Czy te suchasz wiatru jak Wiedzca? Plotek jest z pewnoci wystarczajco duo.
Niektre powstaj niedaleko std.
- Kpijcie sobie, jeli chcecie - zamrucza Cenn - ale jeeli nie bdzie
wystarczajco ciepo, aby zboa wkrtce wy- kiekoway, niejedna piwnica oprni
si, zanim nadejd zbiory Nastpnej zimy jedynymi mieszkacami Dwu Rzek bd
wilki i kruki. O ile w ogle bdzie nastpna zima. By moe bdzie wci jedna i ta
sama.
- A to, co miaoby znaczy? - rzek ostro Bran.
Cenn rzuci mu smutne spojrzenie.
- Nie mam nic dobrego do powiedzenia o Nynaeve al'Meara. Wiecie o tym. Z
jednej strony jest zbyt moda, by... Niewane. Koo Kobiet nie pozwala Radzie Wioski

nawet mwi o swoich sprawach, mimo e wtrcaj si one do naszych, kiedy tylko
chc, a wic prawie przez cay czas, lub co koo tego...
- Cenn - wtrci si Tam - czy s na to jakie dowody?
- S dowody, al'Thor. Gdy spyta Wiedzc, kiedy skoczy si zima, to
odwraca si i odchodzi. By moe nie chce przekaza nam tego, co powiedzia jej
wiatr. By moe usyszaa, e zima nie skoczy si nigdy. By moe zima bdzie
trwaa dopty, dopki Koo si nie obrci i Wiek nie dobiegnie kresu. Oto s moje
dowody.
- A by moe owce zaczn lata - odci si Tam. Bran unis rce.
- Niech mnie wiato chroni przed gupcami. Zasiadasz przecie w Radzie
Wioski, czemu wic rozpowszechniasz to, czego naopowiada Coplin. A teraz
posuchaj. Mamy wystarczajco duo kopotw bez...
Rand poczu silne szarpnicie za rkaw. ciszony gos, przeznaczony tylko
dla jego uszu, odwrci uwag od rozmowy starszych.
- Chod, Rand, dopki si kc. Zanim nie zapdz ci do roboty.
Rand spojrza w d i umiechn si. Mat Cauthon przykucn za wozem w
taki sposb, e Tam, Bran i Cenn nie mogli go zobaczy, chude ciao wygi jak szyj
bociana.
Brzowe oczy jak zwykle iskrzyy si psot.
- Dav i ja zapalimy wielkiego starego borsuka, jest bardzo zy, e
wycignlimy go z nory. Chcemy go wypuci na ce i przestraszy dziewczyny.
Umiech Randa sta si szerszy. Pomys nie wydawa mu si ju tak zabawny,
jak rok lub dwa lata temu, Mat jednak zdawa si nigdy nie dorasta. Rzuci szybkie
spojrzenie na ojca - mczyni zbliywszy gowy mwili jeden przez drugiego - potem
zniy gos:
- Obiecaem rozadowa jabecznik. Myl jednak, e spotkamy si pniej.
Mat wywrci oczy ku grze.
- Wynosi beczki! Niech sczezn, wolabym raczej gra w kamienie ze swoj
niak. Dobrze, wiem o ciekawszych rzeczach ni borsuk. Mamy obcych w Dwu
Rzekach. Zeszego wieczoru...
Rand na moment wstrzyma oddech.
- Mczyzna na koniu? - zapyta z przejciem. - Czowiek w czarnym
paszczu, na czarnym koniu? A jego paszcz nie porusza si na wietrze?
Umiech zgas na twarzy Mata, jego gos zmieni si w zachrypy szept.

- Te go widziae? Mylaem, e tylko ja. Nie miej si; Rand, jestem


miertelnie przeraony.
- Nie miej si. Mnie te wystraszy. Mgbym przysic, e on mnie
nienawidzi, e pragnie mnie zabi.
Rand zadra. Do dzisiejszego dnia nie wyobraa sobie, e kto mgby
chcie go zabi, naprawd chcie go zabi. Takie rzeczy nie zdarzay si w Dwu
Rzekach. Bjki na pici, pojedynki zapanicze, ale nie zabijanie.
- Nie wiem nic o nienawici, Rand, ale przerazi mnie wystarczajco. Nic nie
robi, tylko siedzia na koniu i patrzy na mnie, byo to tu za wsi, nigdy w yciu nie
byem tak przestraszony. Przestaem patrze tylko na chwil, nie byo to atwe, sam
pomyl, a kiedy spojrzaem znowu, on znikn. Przeklestwo. To si stao trzy dni
temu, a ja wci nie mog przesta o tym myle. Cigle ogldam si za siebie.
Mat usiowa si rozemia, ale dwik, jaki z siebie wy doby, bardziej
przypomina krakanie.
- mieszne, jak przeraenie moe zawadn czowiekiem. Myli si o
dziwnych rzeczach. Teraz pomylaem, w tej chwili, wyobra sobie, e mg to by
sam Czarny.
Znowu prbowa si rozemia, lecz tym razem w ogle nie wydoby z siebie
gosu.
Rand gboko wcign powietrze. Zwyczajnie dla przypomnienia oraz by
moe te z innych powodw, wyrecytowa:
- Czarny oraz wszyscy Zapomnieni, uwizieni s w Shayol Ghul pod Wielkim
Zaklciem, rzuconym przez Stwrc w momencie Stworzenia, uwizieni po kres
czasu. Do Stwrcy chroni wiat, a wiato opromienia nas wszystkich.
Wcign powietrze i kontynuowa:
- A nawet jeli by si uwolni, c miaby robi Pasterz Nocy w Dwu Rzekach,
obserwujc farmerw?
- Nie mam pojcia. Ale wiem na pewno, e ten jedziec jest... zem. Nie miej
si. Przysigam. Moe to by Smok.
- Jeste peen radosnych myli, nieprawda? mrukn Rand. - Mwisz
gorsze rzeczy ni Cenn.
- Matka zawsze mwia, e Zapomnieni przyjd mnie porwa, jeeli si nie
poprawi. Jeli kiedykolwiek widziaem kogo, kto mg wyglda jak Ishmael, czy
Aginor, to by wanie on.

- Kada matka straszy dzieci Zapomnianymi - powiedzia sucho Rand - lecz


wikszo z nich z tego wyrasta. Dlaczego nie miaby to by Pomor; jeli ju przy tym
jestemy?
Mat popatrzy na niego.
- Nie byem tak przeraony od... Nie, nigdy nie byem tak przeraony, nie
chciaem si tylko do tego przyzna.
- Ja rwnie. Ojciec myla, e przestraszyem si cieni drzew.
Mat pospnie pokiwa gow, po czym przechyli si przez koo.
- Mj te tak myli. Powiedziaem tylko Davowi i Elamowi Dowtry. Od tego
czasu wypatruj jak jastrzbie, ale niczego nie widzieli. Teraz Elam myli, e
usiowaem go nabra. Dav uwaa, e jedziec jest z dou, z Taren Ferry, e jest zodziejem owiec albo kurczakw. Zodziej kurczakw!
Zamilk obraony.
- Tak czy siak, to wszystko pewnie gupstwa - stwierdzi ostatecznie Rand. Moe to rzeczywicie tylko zodziej owiec.
Usiowa sobie to wyobrazi, ale byo to rwnie skuteczne, jak wyobraanie
sobie wilka zajmujcego kocie miejsce przed mysi dziur.
- Tak, nie podoba mi si sposb, w jaki na mnie patrzy. Tobie rwnie,
sdzc ze sposobu w jaki mi to opowiedziae. Powinnimy o tym komu
opowiedzie.
- Zrobilimy to ju, Mat, i nikt nam nie uwierzy. Moesz sobie wyobrazi
przekonywanie pana al'Vere, ktry go nigdy nie widzia? Wysaby nas do Nynaeve,
eby sprawdzia, czy nie jestemy chorzy.
- Teraz jest nas dwch. Nikt nie uwierzy, e obaj to sobie wymylilimy.
Rand podrapa si po gowie, zastanawiajc si, co powiedzie. Mat by kim
w rodzaju wioskowego bazna. Niewielu ludzi unikno jego kawaw. Jego imi
pojawiao si zawsze tam, gdzie pranie spado ze sznura w boto, lub gdy rozluniony
poprg zrzuca kogo na drog. Mata nie musiao by w pobliu. Jego poparcie
mogo wic by gorsze ni adne. .
Po chwili Rand powiedzia:
- Twj ojciec mgby pomyle, e namwie mnie do tego, a mj...
Popatrzy ponad wozem, tam gdzie mczyni rozmawiali i stwierdzi, e
ojciec patrzy na niego. Burmistrz wci poucza Cenna, ktry przyjmowa poajanki w
ponurym milczeniu.

- Dzie dobry, Matrim - przywita go serdecznie Tam, stawiajc beczuk


brandy na burcie wozu. - Widz, e przyszede pomc Randowi rozadowa
jabecznik, dobry chopcze.
Przy pierwszych sowach Mat zerwa si na nogi i natychmiast zacz si
wycofywa.
- Dzie dobry panu, panie al'Thor. I panu, panie al'Vere. Panie Buie. Niech
wiato was opromienia. Tato wanie wysa mnie, abym...
- Pomg, oczywicie - powiedzia Tam. - I nie ma rwnie wtpliwoci,
poniewa jeste chopcem, ktry wykonuje swoje zadania od razu. Sdzi, e dawno
ju to zaatwie. Dobrze wic, im szybciej wniesiecie jabecznik do piwnicy pana
al'Vere, tym szybciej zobaczycie barda.
- Bard! - wykrzykn Mat, ktry zamiera bez ruchu kadorazowo, gdy Bran go
zagadn. - Kiedy on tu bdzie?
Odkd Rand pamita, jedynie dwch bardw przybyo do Dwu Rzek. Za
pierwszym razem by jeszcze tak may, e oglda go siedzc na ramionach Tama.
Mie tu jednego teraz, podczas Bel Tine, z harf, fletem, opowieciami i wszystkim...
Pole Emonda bdzie mwi o tym wicie jeszcze przez dziesi lat, nawet gdyby
nie byo adnych fajerwerkw.
- Gupstwa - zamrucza Cenn, ale ucich, gdy Bran spojrza na niego z caym
majestatem urzdu burmistrza. Tam opar si o wz, uywajc beczuki brandy jako
podprki dla ramienia.
- Tak, bard, ju jest tutaj. Zgodnie z tym, co mwi pan al'Vere, wanie
znajduje si w pokoju w obery.
- Przyjecha tu w rodku nocy. - Karczmarz potrzsn gow z dezaprobat. Dobija si do drzwi, a nie obudzi caej rodziny. Gdyby nie wito, kazabym mu
zaprowadzi konia do stajni i spa tam razem z nim, bard czy nie bard. Wyobracie
sobie, przyjeda tak po nocy.
Rand spojrza na niego ze zdumieniem. Nikt nocami nie podrowa poza
wiosk, nie teraz, i z pewnoci nie sam. Strzecharz zamrucza znowu, zbyt cicho
tym razem, by Rand zrozumia wicej ni jedno czy dwa sowa: "szaleniec" oraz
"nienaturalne".
- Nie nosi czarnego paszcza, prawda? - spyta nagle Mat.
Brzuch Brana trzs si ze miechu, kiedy mwi:

- Czarny! Jego paszcz jest taki sam jak paszcze wszystkich bardw. Wicej
at ni paszcza i wicej kolorw, ni mona sobie wyobrazi.
Rand rozemia si gono, miechem czystej ulgi. Grony jedziec w czerni
jako bard by pomysem miesznym, ale... W zamyleniu przyoy do do ust.
- Widzisz, Tam - rzek oberysta. - Tak mao byo miechu w wiosce, odkd
nadesza zima. Teraz wywouje go nawet paszcz barda. Samo to warte jest kosztw
sprowadzenia go z Baerlon.
- Mw, co chcesz - odezwa si nagle Cenn. - Ja nadal twierdz, e to gupie
marnotrawienie pienidzy. I te fajerwerki, na ktre si tak uparlicie.
- A wic bd fajerwerki - rzek Mat.
- Powinny ju by tutaj miesic temu - cign dalej Mat - wraz z pierwszym
tegorocznym handlarzem, ale on jeszcze si nie pojawi, prawda? Jeeli nie
przyjedzie do jutra, to co potem z nimi zrobimy? Mamy zorganizowa nastpne wito, tylko po to, aby je zuy? Oczywicie, o ile w ogle je przywiezie.
- Cenn - westchn Tam. - Masz w sobie tyle wiary, co czowiek z Taren Ferry.
- Wic gdzie on jest? Powiedz mi, al'Thor.
- Dlaczego nam nie powiedziae? - dopytywa si skrzywdzonym gosem Mat.
- Caa wie miaaby rwnie, duo radoci z czekania, co z barda, w kadym razie
prawie tyle.
Zobaczysz, jak przejm si wszyscy sam pogosk o fajerwerkach.
- Zobacz - odpar Bran, obdarzajc strzecharza dugim spojrzeniem. - I jeeli
dowiem si, jak te wieci zaczy si rozchodzi... Jeeli zauwa, na przykad, e
kto skary si na koszt niektrych rzeczy, w miejscach gdzie mog go sysze inni
ludzie, podczas gdy te rzeczy maj by trzymane w sekrecie... Cenn przekn lin.
- Moje koci s za stare na ten wiatr. Jeeli nie macie nic przeciwko temu,
sprawdz, czy pani alVere nie da mi troch korzennego wina, by wygna zib.
Burmistrzu. AI'Thor.
Nim jeszcze skoczy, ju szed w kierunku gospody. Kiedy zamkny si za
nim drzwi, Bran westchn.
- Czasami myl, e Nynaeve ma racj... C, w tej chwili to nieistotne. Modzi
przyjaciele, pomylcie przez chwil. Wszyscy s podnieceni fajerwerkami, ale jest to
tylko pogoska. Pomylcie, jakby si czuli, po caym tym czekaniu, gdyby handlarz nie
zdy na czas. A przy takiej pogodzie zupenie nie wiadomo, kiedy przybdzie. Bd
pidziesit razy bardziej zainteresowani bardem.

- I czuliby si pidziesit razy gorzej, gdyby nie przyjecha - powiedzia wolno


Rand. - Nawet Bel Tine nie podbudowaoby ich po tym wszystkim.
- Masz gow na karku, kiedy decydujesz si jej uywa - rzek Bran. Zaprowadzi go pewnego dnia do Rady Wioski, Tam. Zapamitaj moje sowa. W
obecnej chwili na pewno nie zrobiby wicej zego ni kto, kogo mgbym wymieni.
- adna z tych rzeczy nie wyaduje wozu - powiedzia energicznie Tam,
podajc pierwsz beczuk brandy burmistrzowi. - Mam ochot na ciepo ogniska,
fajk i kufel twego znakomitego piwa. - Zarzuci drug beczuk na rami.
- Jestem pewien, e Rand bdzie ci wdziczny za pomoc; Matrim.
Pamitajcie, im szybciej wino znajdzie si w piwnicy... Gdy Tam i Bran zniknli w
gospodzie, Rand popatrzy na przyjaciela.
- Nie musisz nosi. Dav nie utrzyma dugo tego borsuka. - Dlaczego nie? spyta zrezygnowanym gosem Mat.
Jak twj tato powiedzia, im szybciej bdzie w piwnicy... Podtrzymujc
beczuk jabecznika oburcz, popieszy ku obery.
- Moe Egwene jest gdzie w pobliu. Widok ciebie, wpatrujcego si w ni
jak oguszony w, bdzie rwnie dobry jak borsuk.
Rand przerwa na chwil pakowanie uku i koczanu. Rzeczywicie, udao mu
si wyrzuci j ze swego umysu. Samo w sobie byo to dziwne. Ale ona i tak,
prawdopodobnie, znajdowaa si gdzie w okolicy karczmy. Raczej nie mia szansy
unikn tego spotkania. Oczywicie, upyny ju tygodnie, odkd widzia j po raz
ostatni.
- No i co? - zawoa Mat. - Nie powiedziaem, e zrobi to sam. Nie jeste
jeszcze w Radzie Wioski.
Rand podnis beczk i ruszy za nim. By moe w ogle jej tu nie bdzie.
Dziwne, ale ta moliwo nie sprawia, eby poczu si lepiej.

ROZDZIA 2

OBCY
Podczas gdy Rand i Mat przenosili pierwsze baryki przez gwn sal
gospody, pan al'Vere zdy ju napeni dwa kufle najlepszym brzowym trunkiem
ale wasnej roboty, utoczonym z beczuek zawieszonych na cianie. Na ich szczycie
przysiad, otuliwszy apy ogonem, Pazur, ty kocur karczmarza. Tam przystan
przed wielkim kominkiem zbudowanym z rzecznego kamienia. W rku trzyma dug
fajk wypenion tytoniem, ktry oberysta przechowywa w eleganckiej puszce na
gadkim gzymsie kominka. Sigajce do ramienia nadproe kominka zajmowao
poow ciany duego, kwadratowego pomieszczenia. Trzaskajcy w palenisku
ogie skutecznie przegania panujcy na dworze chd.
W dniu tak penym rnych zaj, jakim jest wigilia wita, Rand spodziewa
si zasta w sali najwyej Brana oraz swego ojca, no, moe ewentualnie jeszcze
kota, jednak na krzesach z wysokimi oparciami, otoczeni chmur niebieskiego dymu,
siedzieli przy piwie czterej czonkowie Rady Wioski. By z nimi Cenn. Tym razem nikt
nie gra w kamienie, a wszystkie ksiki Brana stay rwnym rzdem na pce
naprzeciw kominka. Nawet nie rozmawiano. Mczyni w milczeniu wpatrywali si w
trzymane kufle i niecierpliwie ssali fajki, czekajc, a Tam i Bran docz do nich.
W te dni zmartwienia byy powszechnym udziaem czonkw Rad Wiosek, tak
w Polu Emonda, jak i we Wzgrzu Czat, czy w Deven Ride. A nawet w Taren Ferry,
chocia tak naprawd kt mgby wiedzie, co waciwie ludzie z Taren Ferry
myleli o jakichkolwiek sprawach?
Oprcz dwu mczyzn - kowala Harala Luhhana i mynarza Jona Thana aden z siedzcych przy kominku nie zaszczyci spojrzeniem wchodzcych
chopcw. Potnie uminione ramiona kowala byy tak grube, jak uda wikszoci
mczyzn, wci mia na sobie dugi skrzany fartuch, jakby przybieg na spotkanie
wprost z kuni. Obrzuci chopcw przecigym spojrzeniem penym dezaprobaty,
potem w wystudiowany sposb odwrci si na krzele, powracajc do swej fajki z
dugim ustnikiem.
Rand, zaciekawiony, zwolni kroku, chwil pniej jednak z trudem
powstrzyma okrzyk. To Mat kopn go w kostk. Przyjaciel kilkakrotnie kiwn gow
w kierunku tylnych drzwi sali, a nastpnie szybko ruszy w ich kierunku. Nieznacznie
powczc nogami, Rand wolno poszed za nim.

- O co chodzi tym razem? - domaga si wyjanie, gdy tylko znaleli si w


korytarzu wiodcym do kuchni. Omal nie zamae mi...
- To stary Luhhan - powiedzia Mat, spogldajc ponad ramieniem Randa w
kierunku sali. - Pewnie podejrzewa, e to ja...
Przerwa raptownie, gdy w drzwiach kuchni, wiodc za sob zapach wieego
chleba, pojawia si pani al'Vere.
Na tacy niosa pikle, ser i wieo wypieczony bochenek chleba, jeden z tych,
ktrym susznie zawdziczaa swoj saw w okolicach Pola Emonda. Ten widok
przypomnia Randowi, e waciwie od czasu, gdy zjad kromk pieczywa przed opuszczeniem farmy, nic jeszcze dzisiaj nie mia w ustach. Zaczo mu enujco burcze
w brzuchu.
Pani alVere, smuka kobieta, z grubym warkoczem siwiejcych wosw
przerzuconym przez rami, obja ich obu macierzyskim umiechem.
- Jest tego wicej w kuchni, gdybycie byli godni, a przyznam si, e nie
spotkaam jeszcze chopcw w waszym wieku, ktrzy by nie mieli ochoty na jedzenie.
Chopcw w jakimkolwiek wieku, jeeli ju o to chodzi. Moe jednak bdziecie woleli
miodowe ciastka? Upiekam je dzi rano...
Bya jedn z niewielu zamnych kobiet w okolicy, ktre nie prboway
odgrywa wobec Tama roli swatki. Jej macierzyski stosunek do Randa nigdy nie
przekroczy granicy ciepych umiechw i podsuwanych przeksek, w ten sam sposb zreszt traktowaa wszystkich mieszkajcych w okolicy modziecw. Od czasu
do czasu patrzya na niego w taki sposb, jakby chciaa zrobi co wicej, zawsze
jednak poprzestawaa na samych spojrzeniach i za to Rand by jej gboko
wdziczny.
Nie czekajc na odpowied, wesza do sali, a w chwil pniej panujc w niej
cisz wypeniy odgosy odsuwania krzese, wydawane przez wstajcych mczyzn i
gone okrzyki zachwytu, wywoane zapachem chleba. Pani alVere bya bez
wtpienia najlepsz kuchark w Polu Emonda, w promieniu wielu mil nie znalazoby
si mczyzny, ktry nie miaby ochoty skwapliwie skorzysta z okazji, aby zasi
przy jej stole.
- Miodowe ciastka - powiedzia Mat, oblizujc wargi.
- Potem - stanowczo odrzek Rand. - W przeciwnym razie nigdy tego nie
skoczymy.

Dwie lampy, jedna umieszczona tu za kuchennymi drzwiami, druga za


dokadnie nad piwnicznymi schodami, zatapiay kamienne mury pomieszczenia w
kauy wiata. Tylko w najbardziej odlegych ktach czaia si odrobina mroku.
Wzdu cian i w poprzek podogi, na drewnianych stojakach stay baryki z brandy i
jabecznikiem oraz wiksze beczuki pene piwa i wina. Niektre z nich miay
wprawione kurki. Na wielu beczkach z winem, wykonane rk oberysty napisy
oznaczay rok zakupu, imi handlarza, ktry je dostarczy oraz miejsce produkcji.
Brandy i piwo natomiast pochodziy od rodzimych farmerw z Dwu Rzek albo te
stanowiy wyrb samego Brana. Handlarze, a nawet kupcy czasami przywozili ze
sob brandy; ale nigdy jednak nie byy one tak dobre, jak produkt rodzimy, a ponadto
kosztoway duo, tote nikt nie prbowa ich wicej ni raz.
- Teraz - rzek Rand, gdy kadli baryki na stojakach powiedz mi, co takiego
zrobie, e musisz unika, pana Luhhana?
Mat wzruszy ramionami.
Naprawd nic. Powiedziaem tylko Adanowi al'Caar i jego smarkatym
przyjacioom, Ewinowi Finngarowi oraz Dagowi Coplinowi, e kilku farmerw widziao
w lesie zionce ogniem upiory psw. Poknli to bez zmruenia oka.
- I za to pan Luhhan jest na ciebie wcieky? - zapyta z niedowierzaniem
Rand.
- Nie tylko - Mat przerwa i potrzsn gow. - Widzisz, wysmarowaem mk
dwa jego psy tak, e byy zupenie biae. Potem spuciem je w pobliu chaty Daga.
Skd miaem wiedzie, e pobiegn prosto do domu? To naprawd nie bya moja
wina. Gdyby pani Luhhan nie zostawia drzwi otwartych, nigdy by nie weszy do
rodka. I wcale nie chciaem zasypywa caego jej domu mk. Parskn miechem.
- Syszaem poniej, e wszystkich troje, to znaczy psy i starego Luhhana,
wygonia miot na zewntrz.
Rand zmarszczy czoo, lecz nie mg powstrzyma si od miechu.
- Na twoim miejscu bardziej obawiabym si Alsbeta Luhhana ni kowala. Jest
niemale tak samo silny jak on, za to o wiele bardziej porywczy. Zreszt mniejsza o
to. Jeeli przejdziesz szybko, moe ci nie zauway.
Wyraz twarzy Mata wyranie wskazywa, e nie uwaa uwagi Randa za
mieszn.
Kiedy jednak wrcili do sali, okazao si, e Mat nie musi si spieszy.
Mczyni siedzieli w szstk przed kominkiem, ich krzesa byy zsunite razem.

Odwrcony plecami do ognia Tam mwi co przyciszonym gosem, a pozostali


suchali z takim nateniem uwagi, e przypuszczalnie nie zauwayliby, gdyby kto
przegna przez gospod stado owiec. Rand chcia podej bliej, by usysze, o czym
rozmawiaj, lecz Mat szarpn go za rkaw i obdarzy umczonym spojrzeniem.
Westchn wic tylko i poszed do wozu.
Kiedy na powrt znaleli si w korytarzu, na szczycie schodw staa taca, a
powietrze wypenia sodki aromat miodowego ciasta. Obok parujcego dzbana
grzanego cydru stay dwa kufle. Pomimo tego, i sam si napomina, aby poczeka z
jedzeniem, a skocz prac, Rand zorientowa si nagle, e dwa ostatnie kursy
pomidzy wozem a piwnic pokonuje usiujc niezdarnie onglowa baryk i
gorcym kawakiem ciasta.
Ustawi ostatni baryk na stojaku. Mat rwnie uwolni si od swojego
ciaru, otar okruchy z ust i powiedzia:
- Teraz do bar...
Czyje kroki zastukay na schodach. pieszcy si Ewin Finngar niemal
wpadby do piwnicy. Jego okrg twarz rozjaniao niecierpliwe pragnienie
zakomunikowania najnowszych wieci.
- Obcy s w wiosce. - Przerwa na chwil, by zapa oddech i obrzuci Mata
gniewnym spojrzeniem. - Nie widziaem adnych psw upiorw, ale syszaem, e
kto wysmarowa mk psy pana Luhhana. Syszaem take, e pani Luhhan wie,
kogo za to wini.
Rnica wieku pomidzy Matem i Randem a Ewinem, ktry mia tylko
czternacie lat, zazwyczaj a nadto wystarczaa, by zlekceway to, co mia do
powiedzenia. Teraz jednak przyjaciele wymienili tylko zaskoczone spojrzenia, a po
chwili zaczli mwi obaj naraz.
- W wiosce? - zapyta Rand. - Nie w lesie? A Mat natychmiast doda:
- Mia czarny paszcz? A widziae jego twarz?
Ewin niepewnie popatrywa na ich twarze, dopiero kiedy Mat gronie postpi
krok w jego kierunku, szybko zacz mwi:
- Oczywicie, e widziaem jego twarz. A jego paszcz jest zielony. A moe
szary. Zmienia si. Jego kolor zlewa si z otoczeniem. Czasami, jeli si nie porusza,
w ogle nie mona go spostrzec. A jej paszcz jest bkitny, taki jak niebo i dziesi
razy bardziej strojny ni wszystkie witeczne ubiory, jakie dotd widziaem. A ona
sama jest dziesi razy adniejsza ni wszyscy ludzie, ktrych w swoim yciu

spotkaem. Na pewno jest szlachetnie urodzon dam, tak jak w opowieciach.


Musi by.
- Ona? - zapyta Rand. - O kim ty mwisz?
Spojrza na Mata, ktry chwyci si rkoma za gow, mocno zaciskajc
powieki.
- To s ci ludzie, o ktrych miaem ci powiedzie wymamrota Mat - zanim
zapdzie mnie do...
Przerwa, otworzy oczy i ostro spojrza na Ewina.
- Przyjechali zeszego wieczora - podj po chwili i zatrzymali si w gospodzie.
Widziaem, jak przyjechali. Widziaem ich konie, Rand. Nigdy przedtem nie widziaem
koni tak wysokich, o tak lnicej sierci. Wyglday, jakby mogy biec bez koca.
Myl, e on dla niej pracuje.
- Suy - wtrci si Ewin. - W opowieciach nazywaj to sub.
Mat mwi dalej, jakby nic nie sysza.
- W kadym razie podporzdkowuje si jej, robi wszystko, co ona kae. Tylko,
e nie wyglda jak sucy. Raczej jak onierz. Nosi miecz tak, jakby to bya cz
jego ciaa, jak rka czy stopa. Stra kupcw wygldaaby przy nim jak kundle. No i
ona, Rand. Nawet w snach nigdy nie wyobraaem sobie nikogo takiego jak ona. Ona
jest jak... jak...
Przerwa i obdarzy Ewina kwanym spojrzeniem.
- ... jak szlachetnie urodzona dama - skoczy z westchnieniem.
- Ale kim oni s? - zapyta Rand.
Oprcz kupcw, przyjedajcych raz do roku po tyto i wen, oraz
handlarzy, obcy nigdy, lub prawie nigdy nie pojawiali si w Dwu Rzekach. Moe
bywali w Taren Ferry, ale na pewno nie docierali tak daleko na poudnie. Wikszo
kupcw i handlarzy przyjedaa tu stale od lat, tote nie byli tak naprawd obcy. Ot,
po prostu, ludzie z zewntrz. Dobre pi lat upyno od czasu, gdy kto naprawd
obcy pojawi si w Polu Emonda. Czowiek ten ucieka przed jakimi kopotami, ktre
mia w Baerlon, a ktrych charakteru nikt w wiosce nie rozumia. Zreszt i tak nie
zabawi dugo.
- Czego oni chc?
- Czego chc? - wykrzykn Mat. - Nie dbam o to, czego chc. Obcy, Rand i to
obcy o jakich nigdy nie nie. Pomyl o tym!

Rand otworzy usta, chcc co powiedzie, ale po chwili zrezygnowa.


Wspomnienie jedca w czarnym paszczu powodowao, e czu si jak kot w okolicy
penej psw. Troje obcych w wiosce, w tym samym czasie - to wygldao na zupenie
nieprawdopodobny zbieg okolicznoci. Troje, oczywicie pod warunkiem, e
zmiennokolorowy paszcz jednego z nich nigdy nie przybiera barwy czarnej.
- Ona nosi imi Moiraine - powiedzia Ewin, korzystajc z chwili ciszy. Syszaem, jak on je wypowiedzia. Mwi do niej Moiraine. Lady Moiraine. Wiedzca
moe jej nie lubi, ale ja si z ni nie zgadzam.
- Dlaczego sdzisz, e Nynaeve jej nie lubi? - zapyta Rand.
- Dzisiejszego poranka pytaa Wiedzc o drog - odpar Ewin - i nazwaa j
"dzieckiem".
Rand i Mat cicho gwizdnli przez zby, a Ewin a zajkn si, tak
niecierpliwie pragn wszystko wyjani.
- Lady Moiraine nie wiedziaa, z kim rozmawia. Zrozumiawszy, pniej bardzo
przepraszaa. Naprawd. Potem zadaa jej kilka pyta o rne zioa, o to, kto jest kim
w Polu Emonda, a wszystko z szacunkiem takim, jaki okazuj kobiety w wiosce, z
wikszym nawet ni niektre z nich. Przez cay czas zadawaa pytania, o to, ile kto
ma lat i jak dugo mieszka tutaj i ... ojej, nie pamitam o co jeszcze. W kadym razie
Nynaeve odpowiadaa, majc taki wyraz twarzy, jakby si najada zielonych jagd.
Pniej, gdy Lady Moiraine odchodzia, patrzya za ni takim wzrokiem, jak... c, nie
byo to przyjacielskie, moecie mi wierzy.
- To wszystko? - zapyta Rand. - Znacie usposobienie Nynaeve. Kiedy w
zeszym roku Cenn Buie nazwa j dzieckiem, uderzya go lask w gow, mimo e
jest czonkiem Rady Wioski, a ponadto mgby by jej dziadkiem. atwo denerwuje j
byle co, ale nigdy dugo nie chowa urazy.
- W tym przypadku, dla mnie to jednak trwa zbyt dugo wymamrota Ewin.
- Nie dbam o to, kogo Nynaeve bije - zamia si Mat dopki to nie jestem ja:
Zapowiada si najwspanialsze Bel Tine ze wszystkich, jakie dotd byy. Bard,
dama... kt mgby chcie wicej? Komu potrzebne s fajerwerki?
- Bard? - zapyta Ewin podnieconym gosem.
- Chod, Rand - Mat ruszy, zupenie ignorujc pytanie. - Tu ju skoczylimy.
Musisz zobaczy tego czowieka. Wbieg po schodach na gr. Ewin gramoli si za
nim, woajc:

- Naprawd jest bard, Mat? To nie jest tak, jak z tymi psami upiorami,
nieprawda? Albo z abami?
Rand przystan na moment, aby zgasi lamp, a potem pospieszy za nimi.
W sali, siedzce przy kominku grono powikszyo si o Rowana Hurna i
Samela Crawe, tak e caa Rada Wioski bya w komplecie. Mwi teraz Bran al'Vere jego normalnie gromki gos by tak ciszony, e poza cisy krg krzese wydostawao
si tylko guche mamrotanie. Burmistrz podkrela swoje sowa, uderzajc grubym
palcem wskazujcym w grzbiet drugiej doni i wpatrujc si w kadego z mczyzn
po kolei. Tamci kiwali gowami, zgadzajc si z kadym jego sowem, moe tylko
Cenn robi to z pewnym ociganiem.
Widok grupy mczyzn, skupionych tak ciasno, e niemale napierajcych na
siebie, posiada wymow bardziej jednoznaczn, ni gdyby powiesili sobie nad
gowami znak zakazujcy wstpu. O czymkolwiek mwili, byo to przeznaczone
wycznie dla Rady Wioski, przynajmniej na jaki czas. Z pewnoci nie podobaoby
im si, gdyby Rand prbowa sucha. Ocigajc si, powdrowa do wyjcia. Jest
przecie jeszcze bard. No i ci obcy.
Beli i wozu ju nie byo, zaj si nimi jeden ze stajennych oberysty, Hu albo
moe Tad. Przed wejciem, spogldajc na siebie, stali Mat i Ewin, ich paszcze
opotay na wietrze.
- Mwi ci po raz ostatni - warkn Mat. - Nie oszukuj ci. Naprawd
przyjecha bard. A teraz id ju sobie. Rand, mgby powiedzie tej kapucianej
gowie, e mwi prawd, i eby zostawi mnie w spokoju?
Rand cign poy paszcza i ruszy naprzd, by wesprze Mata, lecz nagle
poczu delikatne mrowienie w karku i niewypowiedziane sowa zamary mu na ustach.
By obserwowany, Uczucie, ktre go opanowao, nie byo tak przykre, jak podczas
spotkania z zamaskowanym jedcem, lecz mimo to wcale nie byo nazbyt
przyjemne, zwaszcza e wci mia w pamici tamto zdarzenie.
Szybki rzut oka na k ukaza mu tylko to, co ju widzia przedtem - bawice
si dzieci, ludzi przygotowujcych wito. Nikt nie patrzy w jego kierunku. Wiosenny
Sup sta na uboczu, gotowy do ceremonii. Krztanina i dziecice okrzyki wypeniay
boczne uliczki. Wszystko byo tak, jak by powinno. Wyjwszy to, e kto go
obserwowa.
Nagle co skonio go do odwrcenia si i uniesienia wzroku. Na krawdzi
krytego dachwk dachu karczmy siedzia wielki kruk, chwiejc si lekko w

podmuchach porywistego wiatru wiejcego od gr. Gow trzyma przekrzywion w


bok, a jedno paciorkowate oko byo wpatrzone...
"We mnie" - pomyla Rand.
Przekn lin, nagle zawrza w nim gniew. - Parszywy padlinoerca zamrucza.
- Mczy mnie ju to wgapianie si - warkn Mat, a Rand zda sobie spraw,
e przyjaciel stoi tu za nim i z dezaprobat patrzy na ptaka.
Ich oczy spotkay si i jak jeden m signli po kamienie. Celnie rzucone
odamki ska przeciy powietrze... ale kruk si odsun, pociski trafiy w pustk. Ptak
raz tylko machn skrzydami i ponownie przekrzywi gow, kierujc na nich nieruchome spojrzenie, zupenie spokojny, jakby nic przed chwil nie zaszo.
Rand osupiay wpatrywa si w niego.
- Czy widziae kiedykolwiek, eby kruk si tak zachowywa? - zapyta cicho.
Mat potrzsn gow, nie spuszczajc wzroku z kruka. - Nigdy. aden ptak
si tak nie zachowuje.
- Nikczemny ptak - usyszeli za sob kobiecy gos, melodyjny pomimo
dwiczcego w nim tonu niesmaku - ktremu nie naley ufa nawet w najlepszych
czasach.
Z przenikliwym krzykiem kruk poderwa si do lotu. Uczyni to tak gwatownie,
e a zgubi dwie czarne lotki, ktre powoli spady na ziemi.
Mat i Rand odwrcili si zaskoczeni i obserwowali; jak ptak odlatuje ponad
k w kierunku toncych w chmurach Gr Mgy, wysoko ponad Zachodnim Lasem,
jak wreszcie maleje do rozmiarw kropki i znika na zachodzie.
Rand popatrzy na kobiet. Ona rwnie obserwowaa odlot kruka, lecz w tym
samym momencie odwrcia si i ich spojrzenia si spotkay. Z pewnoci bya to
Lady Moiraine, albowiem bya dokadnie taka, jak j opisywali Mat oraz Ewin. Taka, a
nawet jeszcze wspanialsza. Mg tylko patrze w osupieniu.
Kiedy usysza, e nazwaa Nynaeve dzieckiem, wyobraa sobie, e musi by
stara - ale nie bya. Ostatecznie nie by wstanie w ogle okreli jej wieku.
Pocztkowo myla nawet, e jest tak moda, jak Nynaeve, ale im duej patrzy, tym
wydawaa mu si starsza. W jej ogromnych, ciemnych oczach krya si dojrzao,
jaka nikomu nie jest dana w modoci: Przez chwil wydawao mu si, e te oczy s
jak gbokie studnie, e si w nich topi. Zrozumia te, dlaczego Mat i Ewin okrelili j
jako dam z opowieci barda. W jej postawie bya szlachetno, a otaczajca j

atmosfera wadzy spowodowaa, e Rand poczu si nagle niezgrabny i niezrczny.


Bya niska, sigaa mu zaledwie do klatki piersiowej, ale w prezencji miaa co
takiego, co kazao wierzy, e taki wzrost jest wanie najbardziej waciwy, tote
Rand poczu si nagle zupenie, nieodpowiednio duy.
Bya cakowicie inna ni wszyscy ludzie, ktrych dotd spotka. Szeroki kaptur
jej paszcza ocienia twarz i mikkie ciemne loki. Nigdy jeszcze nie widzia dorosej
kobiety z nie zaplecionymi wosami. W Dwu Rzekach kada dziewczyna z niecierpliwoci oczekiwaa chwili, gdy Koo Kobiet jej wioski orzeknie, e jest ju
wystarczajco dorosa, aby nosi warkocz. Ubir Lady Moiraine by rwnie dziwny.
Paszcz z bkitnego aksamitu obrzeony by grubym srebrnym haftem w ksztacie
lici, kwiatw i pnczy. Ciemniejsza od paszcza, kremowo nakrapiana niebieska
suknia, leciutko poyskiwaa. Naszyjnik z cikich zotych ogniw wisia na piersiach.
Duo delikatniejszy acuszek spina jej wosy, rozbyskujc na czole niebieskim
kamieniem. Szeroka zota plecionka opinaa tali, a na rodkowym palcu lewej rki
nosia zoty piercie w ksztacie wa poerajcego wasny ogon. Rand oczywicie
nigdy nie widzia jeszcze takiego piercienia, lecz rozpozna Wielkiego Wa, symbol
wiecznoci, starszy nawet ni Koo Czasu.
"Bardziej zdobne nili jakikolwiek ubir witeczny" powiedzia przedtem Ewin
i mia racj. Nigdy nikt nie ubiera si tak w Dwu Rzekach. Nigdy.
- Dzie dobry pani... eh, Lady Moiraine - zajkn si Rand, czujc
jednoczenie, jak si rumieni.
Umiechna si, a Rand poczu, e bardzo chciaby co dla niej zrobi, co,
co usprawiedliwioby dalsz jego obecno przy niej. Zdawa sobie spraw, e ten
umiech jest przeznaczony dla wszystkich, niemniej czu si tak, jakby skierowany
by wycznie do niego. Byo naprawd, jakby w urzeczywistnionej opowieci barda.
Na twarzy Mata zastyg gupawy umiech.
- Znacie moje imi - powiedziaa uradowana.
Jak gdyby nie rozumiaa, e jej obecno w wiosce, choby nie wiadomo jak
krtka, miaa dostarczy tematu do rozmw przynajmniej na rok.
- Ale musicie mwi do mnie Moiraine, a nie lady. A jak wy si nazywacie?
Ewin wyrwa si, zanim ktry z przyjaci by w stanie cokolwiek wykrztusi.
- Nazywam si Ewin Finngar, pani. Ja im powiedziaem, jak masz na imi i
std wiedz. Syszaem, jak wypowiada je Lan, ale wcale nie podsuchiwaem.
Dotychczas nikt taki jak ty, pani, nigdy nie pojawi si w Polu Emonda. Na Bel Tine

przyjecha take bard. I dzisiaj jest Noc Zimowa. Czy przyjdziesz do mego domu?
Matka upieka ciastka z jabkami.
- Bd musiaa si zastanowi - odpowiedziaa, kadc Ewinowi do na
ramieniu. W jej oczach bysno rozbawienie, lecz wyraz twarzy nie uleg zmianie. Nie wiem, czy jestem w stanie konkurowa z bardem, Ewin. Natomiast wszyscy musicie mwi do mnie Moiraine. Spojrzaa wyczekujco na Randa i Mata.
- Ja nazywam si Matrim Cauthon, La... eh, Moiraine odrzek Mat. Wykona
sztywny, niezgrabny ukon i obla si rumiecem.
Rand zastanawia si, czy te powinien co takiego zrobi, tak jak o tym
sysza w opowieciach, lecz gdy zobaczy efekt usiowa Mata, poprzesta na
zwykym wypowiedzeniu swego imienia. Tym razem udao mu si nie zajkn.
Moiraine patrzya na przemian to na niego, to na Mata. Rand pomyla, e jej
umiech, samymi kcikami ust, przypomina sposb, w jaki umiechaa si Egwene,
kiedy co ukrywaa.
- Mog mie od czasu do czasu kilka drobnych spraw do zaatwienia powiedziaa. - Moe zechcecie mi towarzyszy? - Zamiaa si, widzc, jak niemal
podskoczyli z radoci. A po chwili dodaa: - Bardzo prosz.
Rand zaskoczony poczu, jak wsuwa mu monet w do i zaciska j potem
obiema rkoma.
- Nie ma potrzeby - zacz, lecz uciszya go gestem, dajc monet Ewinowi, a
potem ujmujc do Mata w ten sam sposb, w jaki zrobia z Randem.
- Oczywicie, e jest - powiedziaa. - Nie mog od was wymaga pracy za
darmo. Potraktujcie to jako symbol naszej umowy. Bdzie wam przypomina, e
zgodzilicie si przyj do mnie, kiedy tylko poprosz.
- Ja nigdy nie zapomn - Ewin wcign powietrze. - Porozmawiamy pniej powiedziaa - i wtedy wszystko mi o sobie opowiecie.
- Lady... to znaczy, Moiraine? - zapyta niepewnie Rand, gdy ju odchodzia.
Zatrzymaa si i spojrzaa przez rami. Musia przekn lin, zanim mg
cign dalej.
- Po co przybya do Pola Emonda?
Wyraz jej twarzy si nie zmieni, mimo to, sam nie wiedzc dlaczego,
poaowa, e zapyta. I na dodatek jeszcze brn dalej: - Nie chciaem by
niegrzeczny. Przepraszam. Po prostu do Dwu Rzek nie przyjeda nikt oprcz
kupcw i handlarzy, a nawet oni pojawiaj si tylko wtedy, gdy warstwa niegu jest

wystarczajco cienka, aby mc przedosta si z Baerlon. Poza nimi przecie nikt tu


nie przyjeda. Stranicy kupcw mwi czasami, e jest to ostatnie miejsce na
kocu wiata i przypuszczam, e dla ludzi z zewntrz musi to tak wyglda.
Chciaem tylko wiedzie.
Umiech powoli zamiera na jej twarzy, jak gdyby co sobie przypomniaa.
Przez moment mia wraenie, e zupenie go nie dostrzega.
- Studiuj histori - powiedziaa wreszcie - zbieram stare opowieci. Miejsce,
nazywane przez was Dwie Rzeki, zawsze mnie interesowao. Badam opowieci o
tym, co zdarzyo si dawno temu, tutaj albo w innych miejscach.
- Opowieci? - zapyta Rand.
C takiego zdarzyo si w Dwu Rzekach, co mogoby zainteresowa kogo
takiego... to znaczy, c w ogle mogoby si tutaj wydarzy?
- A jak miayby si inaczej nazywa Dwie Rzeki? doda Mat. - W ten sposb
wanie si zawsze nazyway.
- Wraz z kadym obrotem Koa Czasu powiedziaa na poy do siebie
Moiraine, ze wzrokiem skierowanym gdzie w przestrze - miejsca zmieniaj nazwy.
Ludzie nosz rne imiona, maj rne twarze. Twarz jest inna, ale zawsze jest to
ten sam czowiek. Jednak nikt nie zna Wielkiego Wzoru, wedug ktrego obraca si
Koo, ba... nie znamy nawet Wzoru Wieku. Moemy tylko patrze, studiowa i mie
nadziej.
Rand spoglda na ni niezdolny wypowiedzie sowa, nawet zapyta o
znaczenie tego, co mwia. Nie by zreszt pewien, czy cokolwiek z tego, co
powiedziaa, byo przeznaczone dla nich. Spostrzeg, e jego towarzysze stoj
kompletnie oniemiali. Ewin ze zdziwienia otworzy usta.
Moiraine znw zwrcia na nich swe spojrzenie i wszyscy trzej drgnli, jakby
si budzc.
- Porozmawiamy pniej - powiedziaa.
Nikt jej nie odpowiedzia.
- Pniej.
Posza w kierunku Mostu Wozw, lekko jakby sunc nad ziemi. Poy jej
paszcza powieway z obu stron jak skrzyda.
Wysoki mczyzna, ktrego Rand nie dostrzeg dotd, ode rwa si od frontu
gospody i ruszy za ni, trzymajc do na dugiej rkojeci miecza. Jego ubir by
koloru ciemnoszarej zieleni, takiej ktra z atwoci roztopi si wrd lici, czy cieni;

opoczcy na wietrze paszcz poyskiwa szaroci, zieleni i brzem. Czasami ten


paszcz zdawa si znika, zlewajc si z tem. Dugie, posiwiae na skroniach wosy
spinaa wska skrzana opaska. Jego twarz bya jak wykuta z kamienia, lecz nie
dostrzegoby si na niej zmarszczek, tylko siwizna na skroniach moga sugerowa
wiek. Kiedy szed, nieodparcie przypomina Randowi wilka.
Przechodzc obok trzech chopcw, obrzuci ich szybkim spojrzeniem. Jego
oczy, chodne i bkitne, byy jak zimowy poranek. Wygldao to tak, jakby szacowa
ich w myli, ale jego twarz w najmniejszy nawet sposb nie zdradzaa, jaki jest
rezultat osdu. Przyspieszy kroku, doganiajc Moiraine, potem zwolni i lekko
pochylony szed przy niej, mwic co. Rand wypuci powietrze. Nie zdawa sobie
sprawy, e cay czas wstrzymywa oddech.
- To by Lan - powiedzia ochryple Ewin, jakby on rwnie mia kopoty z
oddychaniem. Tak przynajmniej mia min. - Zao si, e jest Stranikiem.
- Nie bd gupi - rozemia si Mat, ale by to saby miech. - Stranicy
istniej tylko w opowieciach. A prcz tego Stranicy maj zote miecze i zbroje
wysadzane klejnotami. Cae swoje ycie spdzaj na pnocy, na Wielkim Ugorze,
walczc ze zem, trollokami i innymi takimi rzeczami.
- To moe by Stranik - upiera si Ewin.
- Widziae jakie zoto lub klejnoty? - drwi Mat. Czy s jakie trolloki w Dwu
Rzekach? Owce, to s. Zastanawiam si, co mogo si tu wydarzy, by
zainteresowao kogo takiego jak ona?
- Co mogo - powoli odpowiedzia Rand. - Powiadaj, e gospoda stoi tu od
tysica lat, moe nawet duej. - Tysice lat pasania owiec - odparowa Mat.
- Srebrny grosz - wykrzykn Ewin. - Daa mi cay srebrny grosz. Pomylcie, co
za to kupi, kiedy wreszcie przybdzie handlarz.
Rand otworzy do i spojrza na trzyman monet. Zaskoczony, omal jej nie
upuci. Nie rozpozna wprawdzie grubego, srebrnego krka oraz wybitej na nim
postaci kobiety, trzymajcej wyprostowan rk pojedynczy pomie, lecz zdarzao
mu si czasami przypatrywa, gdy Bran al'Vere szacowa monety zwoone przez
kupcw z rnych stron wiata, tote mia pewne pojcie o jej wartoci. Za tak ilo
srebra mg kupi w Dwu Rzekach dobrego konia i jeszcze wzi reszt.
Popatrzy na Mata i zobaczy na jego twarzy taki sam wyraz oszoomienia, jaki
musia malowa si na jego wasnej. Odwrci do tak, aby przyjaciel mg widzie

zawarto pozostajc niewidzialn dla Ewina i pytajco unis brew. Mat pokiwa
potakujco gow i przez chwil zdumieni wpatrywali si w siebie.
- Jak prac ona moe mie dla nas? - w kocu zapyta Rand.
- Nie mam pojcia - zdecydowanie odpar Mat - i nie interesuje mnie to. Co
wicej, nie wydam tych pienidzy. Nawet wtedy, gdy przyjedzie handlarz.
Mwic to, schowa monet do kieszeni kaftana.
Kiwajc gow, Rand powoli zrobi to samo. Nie wiedzia dlaczego, ale w jaki
sposb Mat mia racj. Tej monety nie wolno wydawa. Pochodzia przecie od niej.
Nie by w stanie sobie wyobrazi, do czego jeszcze nadaje si srebro, lecz...
- Mylicie, e ja swoj te powinienem zatrzyma - grymas niezdecydowania
odmalowa si na twarzy Ewina.
- Tylko wtedy, jeeli rzeczywicie chcesz - poradzi mu Mat.
- Myl, e tobie j daa po to, aby wyda - doda Rand.
Ewin spojrza na monet, potem potrzsn gow i wsun srebrny grosz do
kieszeni.
- Te j zatrzymam - powiedzia aonie.
- Wci jeszcze pozostaje bard - powiedzia Rand i twarz chopca rozjania
si.
- Jeeli kiedykolwiek si obudzi - doda Mat.
- Rand, czy bard tu jest? - zapyta Ewin.
- Sam zobaczysz - zamia si Rand w odpowiedzi.
Jasne byo, e Ewin nie uwierzy, dopki nie zobaczy barda. - Wczeniej czy
pniej musi zej na d.
Na Mocie Wozw rozbrzmieway jakie okrzyki, a kiedy Rand spojrza w
tamt stron, jego miech sta si naprawd szczery. Gsty tum mieszkacw
wioski, od posiwiaych starcw do malcw ledwie potraficych chodzi, otacza
wysoki wz cigniony przez semk koni. Najrniejsze toboki i pakunki zwieszay
si z jego pciennego dachu jak winne grona. Handlarz w kocu przyby. Obcy,
bard, fajerwerki i handlarz! Zapowiadao si najwspanialsze Bel Tine ze wszystkich,
jakie dotd byy.

ROZDZIA 3

HANDLARZ
Rondle trzaskay i pobrzkiway, gdy wz handlarza turkota na solidnych
belkach mostu. Otoczony wci chmar mieszkacw wioski i przybyych na wito
farmerw, handlarz zatrzyma wreszcie konie przed gospod. Ze wszystkich stron
nieustannie nadchodzili nowi ludzie, powikszajc tum zgromadzony wok wielkiego
wozu, o koach rozmiarem przekraczajcych wzrost dorosego mczyzny. Wszyscy,
zadzierajc gowy, wpatrywali si w siedzcego na kole handlarza.
Padan Fain by bladym, ponurym czowiekiem o szczupych ramionach i
wielkim haczykowatym nosie. Zawsze rozemiany, jak gdyby zna jaki art, ktrego
poza nim nie zna nikt. Wraz ze swoim wozem pojawia si w Polu Emonda kadej
wiosny, odkd tylko Rand pamita.
W momencie, w ktrym z brzkiem uprzy zaprzg stan, drzwi gospody
otworzyy si, ukazujc ca Rad Wioski z panem al'Vere i Tamem na czele.
Kroczyli powoli, pomidzy ludmi; ktrzy wyraali pene podniecenia proby o igy,
koronki, ksiki i dziesitki innych rzeczy. Tum niechtnie rozstpowa si, aby ich
przepuci, by natychmiast po ich przejciu znowu si cieni. Gwar nie przycicha
nawet na chwil. Przede wszystkim domagano si informacji.
W oczach mieszkacw wioski igy, herbata oraz inne tego typu towary
stanowiy tylko poow adunku znajdujcego si na wozie. Rwnie wanym towarem
byo sowo z daleka, wieci ze wiata lecego poza krain Dwu Rzek. Niektrzy
handlarze po prostu mwili wszystko, co wiedzieli, wyrzucajc to z siebie jednym
strumieniem, jak stos mieci, o ktre nie warto si troszczy. Inni chcieli, aby
wszystko z nich wyciga, mwili niechtnie, jakby z aski. Fain jednak mwi duo,
przdc opowie, jakby sam by bardem. Pozostawanie w centrum uwagi sprawiao
mu przyjemno, skupiwszy na sobie dziesitki oczu, stpa dumnie jak may kogut.
Randowi przyszo na myl, e handlarz moe by niezbyt zadowolony, gdy dowie si
o obecnoci w Polu Emonda prawdziwego barda.
Handlarz powica czonkom Rady Wioski oraz jej mieszkacom mniej wicej
tyle samo uwagi, ile kosztowao go zawizanie lejcw, to znaczy po prostu wcale si
nimi nie przejmowa. Kiwa gow, lecz te skinienia nie byy skierowane do nikogo w
szczeglnoci. Umiecha si milczco i macha leniwie rk do osb, z ktrymi si
przyjani, cho gest ten wyraa w tym przypadku uczucie czowieka o dosy

chodnej naturze, sprowadzajce si do wzajemnego poklepywania po plecach, bez


nawizywania adnych cilejszych wizi.
Coraz silniej odzyway si gosy domagajce si informacji, lecz Fain,
zajmujc si jakimi drobnostkami przy kole, czeka, tum osignie zadowalajce go
rozmiary. Czonkowie Rady Wioski stali w milczeniu. Za wszelk cen starali si
zachowa swoj godno i tylko gstniejce nad ich gowami chmury tytoniowego
dymu wskazyway, ile ich to musi kosztowa.
Rand i Mat przepychali si przez tum, starajc si dotrze da: wozu najbliej
jak byo mona. Rand skapitulowaby ju w poowie drogi, Mat jednak przelizgiwa
si w jaki sposb ndzy ludmi, cignc go za sob, a nie stanli bezporednio za
Rad Wioski.
- Obawiaem si, e przez cae wito pozostaniesz na farmie. - To Perrin
Aybara krzycza do Randa przez zgiek. P gowy niszy od niego, kdzierzawy
ucze kowala by tak mocno zbudowany, e wyglda prawie jak ptora czowieka;
gruboci barkw i ramion mg rywalizowa z samym panem Luhhanem. Z
atwoci przedarby si przez tum, ale nie potrafi zachowywa si w ten sposb.
Zamiast tego porusza si ostronie, przepraszajc grzecznie ludzi, ktrzy i tak
niewiele poza handlarzem byli w stanie dostrzec. W ten sposb, uwaajc, by nikogo
nie potrci, dotar wreszcie do miejsca, w ktrym stali Rand i Mat.
- Wyobracie sobie - powiedzia, kiedy stan obok - Bel Tine i handlarz,
razem. Zao si, e na pewno przywiz fajerwerki.
- Nie wie nawet wierci o tym, co si dzieje - zamia si Mat.
Perrin spojrza na niego podejrzliwie, potem przenis pytajcy wzrok na
Randa.
- To prawda - wykrzykn Rand, a potem wskaza na rosncy tum, w ktrym
wszyscy przekrzykiwali si nawzajem. Pniej, wszystko ci wyjani pniej. Pniej,
powiedziaem!
W tej samej chwili Padan Fain stan na kole, a tum uspokoi si
natychmiast. Sowa Randa eksplodoway w nagle zapadej ciszy, zaskakujc
handlarza w dramatycznej pozie, z jednym ramieniem wysunitym do przodu i do
poowy otwartymi ustami. Wszystkie oczy zwrciy si na Randa. May, kocisty
mczyzna na wozie, spodziewajc si, e wszyscy z zapartym tchem wyczekuj
jego pierwszych sw, obdarzy go ostrym, badawczym spojrzeniem.

Twarz Randa poczerwieniaa, aowa, e nie jest wzrostu Ewina i nie moe
si schowa. Jego przyjaciele rwnie poruszyli si niespokojnie. Dopiero rok temu
Fain po raz pierwszy zwrci na nich uwag, traktujc ich jak dorosych mczyzn.
Zazwyczaj nie powica czasu nikomu zbyt modemu, po to by zachci do kupna
towarw znajdujcych si, w wozie. Rand obawia si, e znw moe zosta
relegowany przez handlarza do grupy dzieci.
Z gonym pomrukiem dezaprobaty Fain szarpn poy swego grubego
paszcza.
- Nie, bynajmniej nie pniej - zadeklamowa, na powrt przybierajc dumn
poz - bd mwi teraz. Mwic, wykonywa szerokie gesty, jakby rozrzuca sowa
nad tumem.
- Mylicie, e macie kopoty w Dwu Rzekach, czy nie jest tak? C, cay wiat
obecnie pogra si w nieszczciu, od pnocy po poudnie, od zachodu na wschd,
od Wielkiego Ugoru a po Morze Sztormw, od Oceanu Aryth do Pustkowi Aiel. A
nawet dalej. Mwicie, e zima bya srosza ni kiedykolwiek przedtem, e krew
gstniaa w yach i pkay koci? Zima bya mrona i sroga wszdzie. Na Ziemiach
Granicznych wasz zim nazwano by wiosn. Ale wiosna nie przysza, powiadacie?
Wilki pozagryzay wasze owce? Wilki atakoway ludzi? Nie tak si rzeczy miay? C,
powiem wam. Wiosna opnia si wszdzie. Wszdzie grasuj wilki, spragnione czego, w czym mogyby zatopi swe ky, czy bdzie to owca, krowa, czy czowiek. Lecz
byy tej zimy rzeczy gorsze ni wilki: S tacy, ktrzy chcieliby mie tak niewielkie
kopoty, jakie wy macie - przerwa i popatrzy wyczekujco.
- Co moe by gorszego od wilkw, zabijajcych owce i ludzi? - domaga si
odpowiedzi Cenn Buie.
Wok rozlegy si aprobujce szmery.
- Ludzie, zabijajcy ludzi! - Zowieszcze tony, pobrzmiewajce w odpowiedzi
handlarza, wywoay w tumie wzmagajcy si szmer zaskoczonych pomrukw. Myl, e to jest wojna: Wojna opanowaa Ghealdan, wojna i szalestwo. niegi
Lasu Dhallin s czzrwone od ludzkiej krwi. Powietrze pene jest krukw i ich wrzasku.
Armie maszeruj do Ghealdan. Narody, arystokracja i wszyscy wielcy wysyaj
swych onierzy w bj.
- Wojna - usta pana al'Vere z trudem sformuoway niecodzienne sowo. Nikt w
Dwu Rzekach nie mia nigdy nic wsplnego z wojn. - Po co oni tocz wojn?

Grymas wypez na twarz Faina i Rand mia wraenie, e kpi on z izolacji


wieniakw, wymiewa ich ignorancj. Handlarz pochyli si do przodu, jakby chcia
powierzy burmistrzowi sekret, ale jego szept by tak gony, e syszeli go wszyscy.
- Podniesiono na powrt sztandar Smoka. I ludzie gromadz si, by z nim
walczy. Albo go wesprze.
Tum westchn, a Rand zatrzs si mimowolnie.
- Smok - zajcza kto. - Sam Czarny jest w Ghealdan!
- Nie sam Czarny - zamrucza Haral Luhhan. - Smok nie jest Czarnym. A ten i
tak jest faszywym Smokiem.
- Posuchajmy, co pan Fain ma do powiedzenia - burmistrz bezskutecznie
prbowa uciszy tum.
Wszyscy wrzeszczeli przekrzykujc sie nawzajem.
- Rwnie le, gdyby to by sam Czarny!
- Smok sprowadzi pknicie wiata, czy nie?
- Rozpocz je. Wywoa Czas Szalestwa!
- Wspomnijcie proroctwa. Kiedy odrodzi si Smok, najgorsze koszmary bd
si wydawa sodkimi snami!
- To jest po prostu kolejny faszywy Smok. Nie moe by inaczej!
- Co za rnica? Wspomnij ostatniego faszywego Smoka. Rwnie rozpocz
wojn. Tysice umaro, zgadza si, Fain? Oblega Illian.
- Nadchodz ze czasy. Od dwudziestu lat nikt nie obwoywa si Smokiem
Odrodzonym, a teraz w cigu ostatnich piciu lat a trzech. Ze czasy. Spjrzcie na
pogod.
Rand spojrza na przyjaci. Twarz Mata pona z podniecenia, natomiast
oblicze Perrina wykrzywia grymas zmartwienia. Rand pamita wszystkie zasyszane
opowieci, opowieci o ludziach, ktrzy mienili si by Smokiem Odrodzonym, lecz
wkrtce okazywali si faszywymi Smokami, bowiem umierali lub znikali, nie
wypeniwszy adnego z proroctw, a to co po sobie zostawiali, byo wystarczajco ze.
Cae narody rozszarpyway si w bitwach, a miasta i wsie pony jak pochodnie.
Ciaa zacielay ziemi jak jesienne licie, na drogach uciekinierzy toczyli si niczym
owce w zagrodzie. Tak opowiadali kupcy i handlarze, a nikt w Dwu Rzekach nie mia
powodu, aby im nie wierzy. Niektrzy mwili, e gdy odrodzi si Smok, nastpi
koniec wiata.

- Dosy! - krzycza burmistrz. - Cisza! Przestacie wreszcie tuc t pian


waszej wyobrani. Pozwlmy panu Fain opowiedzie o tym faszywym Smoku.
Ludzie zaczli powoli si uspokaja. Wszyscy, z wyjtkiem Cenna Buie.
- Czy rzeczywicie jest to faszywy Smok? - zapyta z przeksem strzecharz.
Pan alVere zamruga zaskoczony, potem warkn:
- Nie zachowuj si jak stary gupiec, Cenn!
Ale pytanie na nowo wzburzyo tum.
- To nie moe by Smok Odrodzony! wiatoci, tylko nie to!
- Buie, ty stary gupcze! Ty chcesz, eby tak byo, nieprawda?
- Nastpnym razem wezwij imi samego Czarnego! Ciebie chyba Smok
nawiedzi, Cennie Buie! Chcesz sprowadzi na nas wszystkich nieszczcie!
Cenn wyzywajco rozglda si wkoo, usiujc rzuca grone spojrzenia.
- Nie syszaem, aby Fain mwi, e jest to faszywy Smok. A wy? Zacznijcie
wreszcie uywa swych oczu! Gdzie s plony, ktre powinny ju siga nam do
kolan lub wyej nawet? Dlaczego wci jeszcze trwa zima, mimo i ju od miesica
powinna by wiosna?
Wokoo rozlegy si gosy domagajce si, by trzyma jzyk za zbami.
- Nie bd cicho! Mnie te nie podoba si to, co mwi, ale nie mam zamiaru
chowa gowy w piasek i czeka, a ludzie z Taren Ferry przyjd, eby podern mi
gardo. Dobrze, nie mam zamiaru dostarcza Fainowi przyjemnoci, nie tym razem.
Mw jasno handlarzu. Co syszae, no? Czy ten czowiek jest faszywym Smokiem?
Jeeli nawet Fain czu si nieswj na skutek wieci, ktre przywozi, albo
przez zamieszanie, ktre wywoa, to niczego nie da po sobie pozna.
- Jeli o to chodzi, to kt moe wiedzie, zanim wszystko si nie skoczy?
Przerwa, przybierajc jedn ze swoich min i powid oczyma po tumie, jakby
dostarczao mu duo zabawy przewidywanie ich reakcji.
- Wiem tyle - powiedzia z wystudiowan obojtnoci - e panuje nad Jedyn
Moc. Inni przed nim tego nie potrafili. A on tak. Ziemia otwiera si pod stopami jego
wrogw, a jego krzyk powoduje, e dr grube mury. Umie sprowadza byskawice,
ktre uderzaj tam, gdzie im kae. Tyle syszaem od ludzi godnych zaufania.
Zapada gucha cisza. Rand ponownie spojrza na przyjaci. Perrin wyglda,
jakby patrzy na rzeczy, ktre wcale mu si nie podobaj, lecz Mat wci wydawa si
podniecony.

Wyraz twarzy Tama by tylko odrobin mniej spokojny ni zazwyczaj.


Przesun si do przodu, chcc przemwi, ale Ewin Finngar odezwa si pierwszy.
- Oszaleje i umrze! W opowieciach, mczyni przenoszcy Moc zawsze
musz oszale, zmarnie i umrze. Tylko kobiety mog jej dotyka. Czy on tego nie
wie? - a przykucn, gdy dosign go szturchaniec pana Buie.
- Wystarczy ju chopcze - Cenn potrzsn skat pici przed twarz
Ewina. - Oka naleyty szacunek i zostaw t spraw starszym. Zabieraj si std!
- Spokojnie, Cenn - warkn Tam. - Chopak jest po prostu ciekawy. Nie ma
powodu, eby go tak traktowa.
- Zachowuj si stosownie do swego wieku - doda Bran. - I pamitaj, e jeste
czonkiem Rady Wioski.
Pomarszczona twarz Cenna stawaa si coraz ciemniejsza, by w kocu
przybra barw purpury.
- Wiecie, o jakich kobietach on mwi. Przesta si na mnie boczy, Luhhan i
ty te, Crawe. To jest przyzwoita wioska i mieszkaj tu porzdni ludzie. Ju jest i tak
wystarczajco le bez Faina, opowiadajcego tutaj o faszywym Smoku wadajcym
Moc, i bez tego modego gupca wcigajcego w to Aes Sedai. O niektrych
rzeczach po prostu nie wolno mwi i nie bior za nic odpowiedzialnoci, jeeli
pozwolicie temu szalonemu bardowi opowiada jego niestworzone historie. To nie
jest suszne ani przyzwoite.
- Nigdy nie syszaem o rzeczach, o ktrych nie wolno by byo mwi - zacz
Tam, lecz Fain wszed mu w sowo.
- Aes Sedai ju s zamieszane w t spraw mwi handlarz. - Ich oddzia
wyjecha z Tar Valon na poudnie. Poniewa panuje nad Moc, tylko one s w stanie
go pokona, ewentualnie zaj si nim, kiedy ju zostanie pokonany. O ile
rzeczywicie zostanie pokonany.
Kto w tumie jkn gono, a nawet Tam i Bran wymienili niespokojne
spojrzenia. Ludzie stoczyli si bardziej, niektrzy cilej owinli paszcze, mimo i
wiatr wanie osab.
- Oczywicie, e moe by pokonany - wykrzykn kto.
- Zawsze w kocu pokonuj wszystkich faszywych Smokw:
- Musi zosta pokonany, czy nie?
- A co, jeeli jest inaczej?

Tam w kocu mg powiedzie co do ucha Brana. Ten sucha cierpliwie,


kiwajc od czasu do czasu gow i ignorujc otczajcy zgiek. Kiedy wreszcie wrzawa
ucicha, sam podnis gos.
- Suchajcie wszyscy. Bdcie cicho i suchajcie! Krzyki cichy, zmieniajc si
w guchy pomruk. - To, co usyszelimy, wykracza poza zwyke wieci ze wiata.
Musimy najpierw wszystko przedyskutowa na posiedzeniu Rady Wioski: Panie Fain,
czy doczy pan do nas w gospodzie? Mamy kilka pyta.
- Garniec dobrze zaprawionego korzeniami, grzanego wina nie byby czym
najgorszym w obecnej sytuacji - odpowiedzia handlarz i zamia si. Zeskoczy z
wozu, otrzepa rce z kurzu i poprawi paszcz. - Zajmijcie si moimi komi, prosz.
- Ja te chc usysze, co on ma do powiedzenia - zaprotestowao kilka
gosw.
- Nie moecie go zabra! ona kazaa mi kupi szpilki! Wit Congar stropi si
troch pod spojrzeniami, jakimi go obrzucono, dalej jednak hardo patrzy na
handlarza.
- Te mamy prawo zadawa pytania - krzykn kto z tyu. - Ja...
- Cisza - krzykn burmistrz, powodujc, e ludzie si troch uspokoili. - Kiedy
Rada dowie si wszystkiego, bdziecie mogli sami zada swoje pytania. A take
kupi swoje garnki i szpilki. Hu! Tad! Odprowadcie konie pana Faina do stajni.
Tam i Bran szli po obu stronach handlarza, reszta Rady podaa za nimi. W
ten sposb weszli do gospody, bezwzgldnie zamykajc przed nosem drzwi tym,
ktrzy chcieli wlizgn si do rodka. Dobijajcy si do drzwi usyszeli tylko krzyk
burmistrza.
- Idcie do domw.
Ludzie krcili si wok gospody, rozmylajc nad tym, co powiedzia
handalarz, co to waciwie oznacza, jakie pytania zada mu Rada i dlaczego im nie
pozwolono sucha oraz zadawa pyta na wasn rk. Niektrzy podgldali przez
frontowe okna gospody, inni nawet usiowali si czego dowiedzie od Hu i Tada,
chocia doprawdy nie wiadomo co oni mieliby wiedzie. Dwaj flegmatyczni stajenni
chrzkali tytko w odpowiedzi i metodycznie rozpinali uprz. Potem po kolei odprowadzili konie do stajni i nie pokazali si ju wicej.
Rand nie zwraca uwagi na tum. Usiad na skraju starego fundamentu, owin
si dokadnie paszczem i zapatrzy na drzwi gospody. Ghealdan. Tar Valon. Same
nazwy byy dziwne i ekscytujce. Oznaczay miejsca, ktre pojawiay si tylko w

przekazach handlarzy i w opowieciach kupieckich stranikw. Aes Sedai, wojny,


faszywe smoki - stawali si materi opowieci, jakie syszao si pniej przy
poncym ogniu, gdy wieca rzucaa osobliwe cienie na ciany a wiatr wy w
okiennicach. W sumie, sdzi raczej, e woli mie do czynienia ze nieycami i
wilkami. Jednak wiat musi by inny ni w Dwu Rzekach, taki jaki yje w opowieci
barda. Przygoda. Cae ycie jak jedna duga przygoda.
Powoli tum wieniakw si rozprasza, rozchodzili si mruczc i potrzsajc
gowami. Wit Congar zatrzyma si i patrzy na opuszczony wz tak, jakby spodziewa
si znale wewntrz jakiego innego, ukrytego handlarza. W kocu zostao tylko
kilku modziecw. Mat i Perin powoli zbliyli si do miejsca, w ktrym siedzia Rand.
-

Nie

wyobraam

sobie

bard

mgby

zaproponowa

bardziej

interesujcego - zacz podniecony Mat. - Ciekawe; czy uda nam si zobaczy tego
faszywego Smoka?
Perrin potrzsn kdzierzaw gow.
- Ja nie mam na to ochoty. Moe gdzie indziej, ale nie w Dwu Rzekach. Nie,
o ile oznacza to wojn.
- Ani wtedy, gdyby miao oznacza to obecno Aes Sedai - doda Rand. Przypomnijcie sobie, kto spowodowa Pknicie. Smok je rozpocz, ale to w
rzeczywistoci Aes Sedai przeamay wiat.
- Syszaem kiedy opowie - powiedzia wolno Mat. Od stranika kupca
weny. Mwi, e Smok odrodzi si wtedy, gdy ludzko bdzie tego najbardziej
potrzebowa i uratuje nas wszystkich.
- C, by gupcem, jeeli w to wierzy. - Gos Perrina brzmia twardo. - A ty
bye gupcem, poniewa go suchae.
Perrin by czowiekiem niezwykle spokojnym, trudno byo go wyprowadzi z
rwnowagi. Czasami jednak szczeglnie dzikie pomysy Mata wywoyway u niego
irytacj, jej lad dawa si teraz odnale w tonie gosu.
- Przypuszczam, e jemu si wydaje, i yjemy obecnie w nowym Wieku
Legend.
- Nie powiedziaem, e wierz w t opowie - broni si Mat. - Syszaem j
tylko. Nynaeve syszaa j rwnie i miaem wraenie, e ma ochot obu nas,
stranika i mnie, obedrze ze skry. Powiedzia, ten stranik, jeszcze, e wielu
wierzy, tylko boj si powiedzie, boj si Aes Sedai i Synw wiatoci. A gdy

Nynaeve nas przyapaa, nie chcia powiedzie ju nic wicej. Poskarya si kupcowi
i ten oznajmi, e wyrzuci stranika z pracy.
- I dobrze zrobi - powiedzia Perrin. - Smok ma nas uratowa? Brzmi to jak
rozmowa z Coplinem.
- W jakiej potrzebie musielibymy si znajdowa, eby pragn pomocy od
Smoka? - zaduma si Rand. - To tak, jakby prosi o pomoc samego Czarnego.
- On czego takiego nie powiedzia - Matowi zrobio si nieprzyjemnie. - Nie
mwi te nic o nowym Wieku Legend. Powiedzia tylko, e wiat zostanie rozdarty
przez przyjcie Smoka.
- I to nas na pewno uratuje - sucho doda Perrin nastpne Pknicie.
- Niech sczezn - wymrucza Mat. - Przekazuj wam tylko to, co powiedzia
stranik.
Perin potrzsn gow.
- Ja chciabym jedynie, aby ten faszywy Smok i Aes Sedai zostay tam, gdzie
s. Tylko w ten sposb mona uratowa Dwie Rzeki.
- Mylisz, e one rzeczywicie nale do Sprzymierzecw Ciemnoci? - Mat
zmarszczy brwi w namyle.
- Kto? - zapyta Rand.
- Aes Sedai.
Rand spojrza na Perrina, ktry wzruszy ramionami.
- Opowieci - zacz powoli, lecz Mat przerwa mu natychmiast.
- Nie we wszystkich opowieciach nazywano je sugami Czarnego, Rand.
- Mat, w imi wiatoci - odrzek Rand - spowodoway Pknicie. Czego
jeszcze ci trzeba?
- Pewnie masz racj - westchn Mat, lecz po chwili umiech znowu pojawi si
na jego twarzy. - Stary Bili Congar mwi, e oni nie istniej. Aes Sedai.
Sprzymierzecy Ciemnoci. Uwaa, e historie o nich to bajki. Mwi, e nie wierzy
nawet w samego Czarnego.
Perrin sapn.
- Coplin przekazuje sowa Congara. Czego jeszcze mona si po tym
spodziewa.
- Stary Bili wezwa Czarnego penym imieniem. Zao si, e tego nie wiecie.
- wiatoci - z piersi Randa wydaro si westchnienie.
Umiech Mata sta si szerszy.

- To byo zeszej wiosny, tu przed tym, zanim na jego pole, tylko na jego,
spada plaga gsienic. Tu przed tym, zanim wszyscy w jego domu zapadli na t
gorczk. Syszaem, jak to mwi. A kiedy wci twierdzi, e nie wierzy, prosiem,
aby zrobi to jeszcze raz, a wtedy rzuci we mnie czym cikim.
- Jeste wystarczajco gupi, eby to zrobi, nieprawda Matrimie Cauthon?
Nynaeve al'Meara podesza do nich, jej przewieszony przez rami czarny
warkocz niemale najey si gniewem. Rand poderwa si na nogi. Wiedzca bya
szczupa i duo nisza od nich, ledwie sigaa Matowi do ramienia, teraz jednak wydawaa si nad nimi growa, niewane byo, e jest moda i pikna.
- Podejrzewaam wtedy Bila Congara o co takiego, mylaam jednak, e
masz wystarczajco duo rozsdku, aby si z niego nie wymiewa. Jeste ju
wystarczajco stary, Matrimie Cauthon, aby si oeni, a wyglda na to, e
powiniene dalej trzyma si matczynej spdnicy. Nastpn rzecz, jakiej
sprbujesz, bdzie wezwanie imienia Czarnego.
- Nie, Wiedzca - protestowa Mat, ktrego wygld mwi, e najchtniej
zapadby si pod ziemi. .- To by stary Bili... to znaczy pan Congar, nie ja! Psiakrew,
ja...
- Uwaaj na to, co mwisz, Matrim!
Rand wyprostowa si troch, nie zwracaa teraz na niego uwagi. Perrin
wydawa si rwnie zmieszany. Pniej kady z nich bdzie narzeka, e da si
zbeszta dziewczynie niewiele starszej od siebie, w tej chwili jednak rnica wieku
midzy nimi zdawaa si wiksza. Wielu tak potem postpowao, niektrzy nawet
sarkali w obecnoci Nynaeve. Nie naleao to do rzeczy zbyt bezpiecznych,
zwaszcza wtedy, gdy bya wcieka. Laska, ktr nosia, bya grubsza na jednym
kocu, na drugim za wyposaona bya w porczny uchwyt. Kadego, kto prbowa
si z niej namiewa, potrafia bez wahania uderzy jak Cepem, po gowie, po
nogach, po rkach - nie baczc na jego wiek czy pozycj.
Wiedzca do tego stopnia skupia na sobie jego uwag, e nie zauway, i
nie jest sama. Kiedy zrozumia swoj pomyk, rzeczywicie nabra ochoty, aby si
oddali, niezalenie od tego, co Nynaeve miaaby powiedzie lub zrobi pniej.
Kilka krokw za Wiedzc staa Egwene, uwanie przypatrujc si caej
scenie. Wzrostem rwna Nynaeve, jak ona ubrana w ciemne kolory, moga by w tej
chwili odbiciem jej nastroju. Rce splota na piersiach, zacinite usta wyraay

dezaprobat. Kaptur szarego paszcza ocienia jej twarz, w ciemnych oczach nie byo
ladu rozbawienia.
"Powinno by tak - pomyla Rand i by dwuletnia rnica wieku dawaa mi
przewag."
Ale nie byo na to sposobu. Przewanie nie mia adnych problemw,
rozmawiajc z ktrkolwiek z wiejskich dziewczyn, zupenie inaczej ni Perrin, lecz
kiedykolwiek Egwene wpatrzya si w niego gboko, z oczyma rozwartymi tak szeroko, jakby powicaa mu ca swoj uwag, po prostu nie by w stanie skleci
najprostszego zdania. By moe bdzie mg odej, gdy Nynaeve skoczy. Lecz
wiedzia, e tak si nie stanie, mimo i nie rozumia dlaczego.
- Jeeli wreszcie przestaniesz wyglda jak owca wpatrujca si w ksiyc,
Rand al'Thor - powiedziaa Nynaeve to moe wreszcie mi wytumaczysz, dlaczego
rozmawiasz o rzeczach, o ktrych nawet takie trzy byczki jak wy powinny wiedzie,
e naley je przemilcza.
Rand zadra i spuci wzrok. Kiedy Nynaeve zacza mwi, na jego twarz
wypez niepewny umiech. Gos Wiedzcej by cierpki, lecz ona rwnie zaczynaa
si umiecha, dopki nie rozemia si Mat. Umiech wtedy zamar na jej twarzy, a
spojrzenie, jakim obdarzya Mata, spowodowao, e z jego garda wydoby si tylko
dziwny skrzek.
- No wic, Rand? - spytaa.
Ktem oka dostrzeg, e Egwene wci si mieje. "Co jej si wydaje takie
mieszne?" - pomyla.
- To naturalne, e mwilimy o takich sprawach, Wiedzca - powiedzia
szybko. - Handlarz, Padan Fain... to jest... pan Fain, przywiz wiadomoci o
pojawieniu si faszywego Smoka w Ghealdan, o wojnie i o Aes Sedai. Rada uznaa
te wieci za wystarczajco wane, aby je z nim przedyskutowa. O czym mielibymy
mwi w takiej sytuacji?
Nynaeve potrzsna gow.
- A wic to dlatego wz handlarza stoi pusty! Syszaam, jak ludzie spieszyli go
powita, ale nie mogam zostawi pani Ayellin, dopki nie spada jej gorczka. A
czonkowie Rady dyskutuj z nim o tym, co si wydarzyo w Ghealdan. Znam ich;
zadaj same niewaciwe pytania i ani jednego dobrego. Trzeba bdzie uciec si do
pomocy Koa Kobiet, aby dowiedzie si czego wanego.
Otulia szczelnie paszczem ramiona i znikna we wntrzu gospody.

Egwene nie posza za ni. Gdy drzwi gospody zamkny si za Nynaeve,


podesza do Randa, stajc naprzeciw niego. Grymas znikn z jej twarzy, ale
spojrzenie szeroko otwartych oczu sprawio, e poczu si nieswojo. Spojrza na
przyjaci, jakby oczekiwa od nich pomocy, oni jednak oddalili si, z szerokimi
umiechami na twarzach.
- Nie powiniene dawa si wciga Matowi w takie gupstwa - powiedziaa,
rwnie powanie jak przedtem Wiedzca; potem nagle zachichtaa. - Nie widziaam
ci takim od czasu, gdy Cenn Buie zapa Mata i ciebie na swoich jaboniach, gdy
mielicie po dziesi lat.
Niezdarnie przestpi z nogi na nog i spojrza w kierunku przyjaci. Stali tak
blisko. Mat mwi co, gestykulujc w podnieceniu.
- Zataczysz ze mn jutro?
To wcale nie byo to, co chcia powiedzie. Chcia oczywicie z ni zataczy,
lecz jednoczenie niczego tak nie pragn, jak uniknicia tego nieprzyjemnego stanu
w jaki popada, gdy by blisko niej. Stanu, w ktrym si wanie znajdowa.
Kciki ust Egwene uniosy si w lekkim umiechu.
- Po poudniu - powiedziaa. - Rano bd zajta.
Nagle dobieg ich okrzyk Perrina.
- Bard!
Egwene odwrcia si, ale Rand pooy jej rk na ramieniu.
- Zajta? Czym?
Pomimo chodu odrzucia kaptur paszcza. Kiedy j ostatnio widzia, jej wosy
spyway ciemnymi falami, przewizane tylko przepask, powstrzymujc je przed
zsuwaniem si na twarz; teraz starannie zapleciony dugi warkocz zwisa
przerzucony przez rami.
Patrzy na warkocz, jakby to bya mija. Potem rzuci ukradkowe spojrzenie na
Wiosenny Sup, stojcy samotnie porodku ki, gotowy do jutrzejszej ceremonii.
Rankiem niezamne kobiety bd wok niego taczy. Westchn ciko. Jako
nigdy nie przyszo mu do gowy, e w tym samym czasie osign wiek stosowny do
maestwa.
- Tylko dlatego, e kto jest wystarczajco dorosy na to, by wyj za m wymamrota - nie znaczy jeszcze, e musi to robi. Nie od razu.
- Oczywicie, e nie. Nie musi robi tego nigdy, jeli ju o to chodzi.
Rand zamruga.

- Nigdy?
- Wiedzce prawie nigdy nie wychodz za m. Jestem uczennic Nynaeve,
wiesz przecie. Mwi, e mam talent, e jestem w stanie nauczy sic sucha wiatru.
A zgodnie z tym, co mi powiedziaa, nie wszystkie Wiedzce to potrafi, nawet jeli
utrzymuj, e jest inaczej.
- Wiedzca - a zagwizda. Nie dostrzeg jednak gronego bysku w jej oku. Nynaeve bdzie Wiedzc w wiosce przez co najmniej najblisze pidziesit lat.
Masz zamiar spdzi reszt swego ycia jako jej uczennica?
- S inne wioski - odpowiedziaa gwatownie. - Nynaeve mwi, e ludzie z
wiosek na pnoc od Taren zawsze wybieraj sobie obc na Wiedzc. To ma
powodowa, e nie bdzie wyrnia nikogo spord mieszkacw.
Jego rozbawienie znikno rwnie szybko, jak si pojawio.
- Poza Dwoma Rzekami? Nigdy ci ju nie zobacz.
- A nie podobaoby ci si to? Nigdy nie dae w aden sposb do zrozumienia,
e mam dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.
Nikt nie opuszcza Dwu Rzek - cign dalej. - Moe tylko ludzie z Taren Ferry,
ale oni i tak s w jaki sposb obcy. Trudno ich uwaa w ogle za ludzi std.
Egwene gniewnie westchna.
- C, by moe ja te jestem obca. Moe chciaabym zobaczy, ktre z tych
miejsc, o ktrych syszaam w opowieciach. Czy pomylae kiedy o tym?
- Oczywicie, e tak. Ja te mam przecie marzenia, ale nigdy nie myl ich z
rzeczywistoci.
- A ja tak? - powiedziaa gniewnie, gwatownie odwracajc gow.
- Nie to miaem na myli. Mwiem o sobie. Egwene?
Owina szczelnie paszcz, jakby stawiajc cian midzy nimi, potem
przesza sztywno kilka krokw. W zmartwieniu potar czoo. Jak to wyjani? Nie
pierwszy raz wyczytaa z jego sw znaczenia, ktrych jego zdaniem wcale w nich nie
byo. W jej obecnym nastroju kada niezrczno z jego strony pogorszyaby spraw,
a by cakowicie pewny, e wszystko co by Zrobi, byoby niezrczne.
Mat i Perrin wrcili. Egwene zignorowaa ich. Wahajc si, patrzyli na ni
przez moment, potem podeszli bliej do Randa.
- Moiraine rwnie daa Perrinowi monet - powiedzia Mat. - Tak sam jak
nam.
Przerwa na chwil i doda:

- On widzia jedca.
- Gdzie? - dopytywa si Rand. - Kiedy? Czy widzia go kto jeszcze? Czy
powiedziae komu?
Perin podnis szerokie rce w uspokajajcym gecie.
- Po kolei. Widziaem go na skraju wioski, jak obserwowa kuni, wczoraj
wieczorem. Tak, na jego widok przeszyy mnie dreszcze. Powiedziaem panu
Luhhanowi, ale kiedy wyszed sprawdzi, nikogo ju nie byo. Stwierdzi, e musiaem
widzie cienie. Lecz potem, gdy dooylimy do ognia i wykuwalimy narzdzia, cay
czas trzyma pod rk swj najwikszy mot. Nigdy przedtem tak nie postpowa.
- Tak wic musia ci uwierzy - powiedzia Rand, ale Perrin wzruszy
ramionami.
- Nie wiem. Zapytaem, po co ten motek, jeli widziaem tylko cienie, a on
powiedzia co o wilkach na tyle miaych, by wtargn do wioski. Moe myla, e
wanie je widziaem, ale powinien wiedzie, e potrafi odrni wilka od jedca na
koniu, nawet w ciemnociach. Widziaem, co widziaem i nikt nie spowoduje, ebym
zmieni zdanie.
- Ja ci wierz - powiedzia Rand. - Pamitaj, e rwnie go widziaem.
Perrin wyda pene zadowolenia mruknicie, jak gdyby nie by tego pewien.
- O czym wy rozmawiacie? - nagle zapytaa Egwene. Rand poaowa, e nie
mwi ciszej. Na pewno by tak zrobi, gdyby wiedzia, e ona sucha. Mat i Perrin,
miejc si jak gupcy, przechodzili samych siebie, opowiadajc jej o jedcu w
czarnym paszczu, ale Rand zachowa milczenie. By pewien, e wie, co powie, kiedy
skocz.
- Nynaeve ma racj - powiedziaa w przestrze, gdy dwaj chopcy wreszcie
zamilkli. - Nie dorolicie jeszcze na tyle, by samodzielnie odej od spdnicy matki.
Ludzie jed na koniach, to jest oczywiste. To nie robi z nich potworw
wystpujcych w opowieciach bardw.
Rand pokiwa gow, to byo to, czego si spodziewa. Potem odwrcia si do
niego.
- A ty rozpowszechniasz te opowieci. Czasami jeste zupenie pozbawiony
rozsdku, Randzie al'Thor. Zima bya wystarczajco przeraajca, nie musisz teraz
chodzi wszdzie i straszy dzieci.
Rand skrzywi si kwano.

- Niczego nie rozpowszechniam, Egwene. Ale widziaem, co widziaem i


pewien jestem, e nie by to aden farmer poszukujcy zaginionej krowy.
Egwene wcigna powietrze i otworzya usta, ale cokolwiek miaa powiedzie,
nie powiedziaa ju tego nigdy, drzwi gospody otworzyy si bowiem gwatownie i
wypad z nich siwowosy mczyzna, spieszc, jakby go co gonio.

ROZDZIA 4

BARD
Drzwi gospody zatrzasny si za mczyzn, a on potrzsn tylko grzyw
siwych wosw i wpatrzy si w nie z furi. Mona by go byo nazwa wysokim, gdyby
si tak nie garbi. Wiekowi, ktry naleaoby mu przypisa, przeczy wawy sposb
poruszania. Paszcz wydawa si mas at, we wszystkich moliwych kolorach i
ksztatach. Teraz opota wraz z kadym podmuchem wiatru. Wbrew temu co
sugerowa pan al'Vere, at nie naszyto wycznie dla ozdoby, dziki nim paszcz by
grubszy, lepiej chroni przed zimnem.
- Bard - wyszeptaa w podnieceniu Egwene. Biaowosy mczyzna okrci si
dookoa, paszcz zamigota. Osobliwy ubir wyposaony by w dugie, workowate
rkawy i wielkie kieszenie. Grube wsy, nienobiae, tak jak wosy, zakrcay si
wok ust. Twarz bya pomarszczona jak kora drzewa rosncego na pustkowiu, gdzie
szalej wichry. Rk, w ktrej trzyma ozdobnie rzebion fajk o dugim ustniku,
wykona rozkazujcy gest w stron Randa i jego przyjaci. Z fajki wydobywaa si
smuka dymu. Niebieskie oczy patrzyy przenikliwie spod krzaczastych, siwych brwi.
Randowi oczy mczyzny' wyday si rwnie zadziwiajce, jak reszta jego
postaci. Wszyscy w Dwu Rzekach mieli ciemne oczy, podobnie kupcy, ich stra i w
ogle wszyscy, ktrych dotd w yciu widzia. Congarowie i Coplinowie miali si z
jego szarych oczu, a do dnia kiedy rozbi nos Ewalowi Coplinowi. Wiedzca miaa
do niego potem o to pretensje. Teraz Rand zastanawia si, czy moe istnie
miejsce, gdzie nikt nie ma ciemnych oczu.
"Moe Lan rwnie pochodzi stamtd?" - pomyla.
- Co to jest za miejsce? - zapyta bard niskim gosem, ktry w jaki sposb
wydawa si silniejszy nili gos zwykych ludzi. Suchajc go, nawet na otwartym
powietrzu miao si wraenie, jakby wypenia pomieszczenie i rezonowa o ciany. Te kmiotki we wsi na wzgrzu powiedziay mi, e dotr tutaj przed zmierzchem,
zapominajc doda, e stanie si tak, jeli wyrusz przed poudniem. Kiedy wreszcie
przyjechaem, przemarznity do szpiku koci i marzc o ciepym ku, karczmarz
ptraktowa mnie tak, jakby wasza Rada Wioski nie zaprosia mnie, bym gra na
wicie, jakbym po prostu by wdrownym winiopasem. Nie powiedzia mi nawet, e
jest burmistrzem.

Przerwa na moment, by zaczerpn oddechu, obj ich gniewnym


spojrzeniem i natychmiast podj znowu:
- A kiedy zszedem na d, aby zapali fajk i wypi kufel piwa, kady z tych
mczyzn, siedzcych we wsplnej sali, patrzy na mnie, jakbym by jego najmniej
lubianym szwagrem, usiujcym poyczy od niego pienidze. Jeden dziadek natychmiast zacz mi wyznacza, jakie pieni mog piewa, a jakich nie, potem jaka
mdka zacza krzycze na mnie, abym si wynosi i pogrozia mi wielk pak, kiedy
poruszaem si nie do szybko. Kto kiedy sysza, aby tak traktowa barda?
Twarz Egwene moga stanowi studium sprzecznych namitnoci, wpatrywaa
si wytrzeszczonymi z rozbawienia oczami barda, jednak rado na jej obliczu mcia
ch obrony Nynaeve.
- Prosimy o wybaczenie, panie bardzie - powiedzia Rand. Zdawa sobie
spraw, e si niezbyt mdrze umiecha. To bya nasza Wiedzca, a ...
- To pikne dziewcztko? - wykrzykn bard. - Wasza Wiedzca? Czy w tym
wieku nie powinna raczej flirtowa Z chopcami, ni przepowiada pogod i leczy
choroby?
Rand niespokojnie przestpi z nogi na nog. Mia nadziej, e Nynaeve nie
pozna opinii barda na swj temat. Przynajmniej nie przed wystpem. Perrin, syszc
sowa barda, drgn lekko, a Mat bezgonie zagwizda, jakby obaj podzielali obawy
Randa.
- Ci ludzie stanowi Rad Wioski - cign dalej Rand. -Jestem pewien, e nie
chcieli by niegrzeczni. Po prostu dowiedzielimy si ostatnio o wojnie w Ghealdan i
o czowieku, ktry mieni si by Odrodzonym Smokiem. O faszywym Smoku. O Aes
Sedai dcych tu z Tar Valon. Rada obraduje nad ewentualnym zagroeniem.
- To wszystko stare wieci, nawet w Baerlon s ju nieaktualne - powiedzia
pogardliwie bard - a to jest miejsce, w ktrym zawsze dowiaduj si wszystkiego na
samym kocu.
Przerwa na chwil, rozejrza si dookoa i doda sucho:
- No, moe jako drudzy od koca.
Potem jego wzrok pad na stojcy samotnie przed gospod wz.
- Tak, myl e wiem, czyja to sprawka.
Gos wci brzmia gboko, ale obecny w nim pogos gdzie znikn, jego
miejsce zaja pogarda.

- Padan Fain jest zawsze prdki do roznoszenia zych wieci, im gorsze, tym
szybciej je roznosi. Bardziej podobny jest do kruka ni do czowieka.
- Pan Fain czsto przyjeda do Pola Emonda, panie bardzie - powiedziaa
Egwene, przez jej rozbawienie przebia si ostatecznie iskierka dezaprobaty. - Jest
czowiekiem pelnym radoci i zawsze przywozi wicej dobrych wiadomoci ni zych.
Bard patrzy na ni przez moment, potem umiechn si szeroko.
- Jeste taka pikna. Powinna nosi re we wosach. Niestety nie potrafi
wyczarowywa r z powietrza, nie w tym roku, lecz co by powiedziaa na to, aby mi
jutro asystowa podczas wystpu? Trzyma mj flet i inne instrumenty. Zawsze
wybieram najadniejsz dziewczyn.
Perin zdawi miech, a Mat, ktry powstrzymywa go jur od dawna, nie
wytrzyma i gono parskn. Rand zamruga zaskoczony. Egwene popatrzya na
niego, ale on nawet si nie umiechn. Wreszcie wyprostowaa si i powiedziaa
gosem niemale nazbyt spokojnym:
- Dzikuj, panie bardzie. Z przyjemnoci bd panu asystowaa.
- Thom Mernlin - powiedzia bard. Wytrzeszczyli na jego oczy. - Nazywam si
Thom Merrilin, a nie Pan Bard. Odrzuci wielokolorowy paszcz na ramiona i nagle
jego gos znowu rozbrzmia, jakby odbijajc si echem po cianach wielkiej sali.
- Ongi nadworny poeta, dzisiaj w miejsce tego podniesiony do zaiste
imponujcej rangi Pana Barda, ale na imi mam zwyczajnie Thom Merrilin, a bard to
po prostu najzwyklejszy tytu, ktrym si szczyc.
I wykona tak wykwintny ukon, wymachujc przy tym po paszcza, e Mat a
klasn, a Egwene zamruczaa z podziwu.
- Panie... a... panie Merrilin - zapyta Mat, nadal nie pewny jak wybra form
zwracania si do barda. - Co si dzieje w Ghealdan? Czy wie pan co o tym
faszywym Smoku? Albo o Aes Sedai?
- Czy ja wygldam jak handlarz, chopcze? - odburkn bard, wystukujc fajk
wewntrzn stron doni. Potem schowa j w rkawie albo w kieszeni paszcza,
Rand jednak nie dostrzeg ani gdzie, ani jak to si stao. - Jestem bardem, a nie
plotkarzem. I mam tak zasad, aby nigdy niczego nie wiedzie o Aes Sedai. Tak
jest o wiele bezpieczniej.
- Ale przecie wojna... - zacz gorczkowo Mat, lecz bard natychmiast wszed
mu w sowo:

- Na wojnie, chopcze, gupcy zabijaj innych gupcw z gupich powodw. To


jest wszystko, co naley wiedzie o wojnie. Ja jestem tutaj, aby uprawia sztuk.
Nagle wskaza palcem Randa.
- Ty chopcze. Jeste wysoki. Mimo i jeszcze nie osigne peni wzrostu,
przypuszczam, e w caym okrgu nie ma nikogo tak duego jak ty. Niewielu ma
rwnie oczy twojego koloru. Zao si. Jeste szeroki w ramionach jak byk i wysoki
Jak jeden z ludzi Aiel. Jak masz na imi chopcze?
Rand wahajc si powiedzia swoje imi, niepewny czy bard nie artuje sobie
z niego, ale ten tymczasem ju zainteresowa si Perrinem.
- Jeste prawie tak zbudowany jak Ogir. Prawie. Jak ci zw?
- Nie jestem, musiabym chyba stan na gowie - za. mia si Perrin. Obawiam si, e Rand i ja jestemy tylko zwyczajnymi ludmi, a nie wymylonymi
postaciami z paskich opowieci, panie Merrilin. Nazywam si Perrin Aybara.
Thom Merrilin szarpn wsa.
- C, dobrze. Wymylone postacie z moich opowieci. Wymylone
powiadasz... Wy chopcy naogldalicie si wic duo wiata pewnie?
Rand nie odzywa si, pewien e bard artuje sobie z nich, ale Perrin
postanowi mwi:
- Wszyscy bylimy a we Wzgrzu Czat i w Deven Ride. Niewielu
mieszkacw naszej wioski dotaro a tak daleko.
Perrin nie chcia si chwali, rzadko to czyni. Po prostu mwi prawd.
- Widzielimy take Mire - doda Mat, ale w jego gosie najwyraniej
rozbrzmiewaa duma. - To bagna w najdalszym kocu Lasu Rzeki. Nikt tam w ogle
nie chodzi, s pene niebezpieczestw. Tylko my tam dotarlimy. Nikt te nie chodzi
w Gry Mgy, a mymy tam rwnie kiedy byli. To znaczy u ich podna.
- A tak daleko? - wymrucza bard, wci mierzwic wsy.
Rand zrozumia, e skrywa umiech. Zobaczy, jak Perrin marszczy brwi.
- Zapuszczanie si w te gry prowadzi do nieszczcia powiedzia Mat, jakby
usprawiedliwiajc si, e nie poszli dalej. - Kady to wie.
- To wszystko gupoty, Matrimie Cauthon - Egwene ucia gniewnie. - Nynaeve
mwi...
Przerwaa raptownie, rumieniec wypez na jej policzki. Spojrzenie, jakim
obdarzya Thoma Merrilina nie byo ju tak przyjazne jak przedtem.
- To jest nie w porzdku... to nie jest...

Jej twarz poczerwieniaa jeszcze bardziej i umilka. Mat zamruga, jakby


wreszcie zaczo dociera do niego, co si dzieje.
- Masz racj dziecko - powiedzia ze skruch bard. - Unienie przepraszam.
Jestem tutaj po to, eby was zabawi. Mj jzyk zawsze wpdza mnie w kopoty.
- By moe nie podrowalimy tyle, ile pan powiedzia Perrin bezbarwnym
tonem - ale dlaczego wzrost Randa miaby by wany?
- O to wanie chodzi. Pniej pozwol tobie i twojemu wysokiemu
przyjacielowi, Randowi... tak? sprbowa podnie mnie. Zarczam, e wam si nie
uda. Ani tobie, ani jemu, ani nikomu innemu. I co ty na to?
Perin zamia si.
- Myl, e mog ci podnie ju teraz.
Lecz kiedy postpi naprzd, Thom Merrilin powstrzyma go .gestem.
- Pniej, chopcze, pniej. Kiedy zbierze si wicej ludzi. Artycie potrzebna
jest publiczno.
- Od momentu gdy bard opuci ober, ludzie powoli gromadzili si na ce.
Modzi mczyni, dziewczta, wreszcie zupenie mae dzieci, ktre szeroko
otwartymi oczami i w zupenym milczeniu patrzyy zza plecw starszych widzw.
Wszyscy wygldali tak, jakby oczekiwali na cud. Siwowosy mczyzna rozejrza si sprawia w tym momencie wraenie, e liczy widzw - po czym lekko skin gow i
westchn.
- Myl, e najlepiej bdzie, jak dam ma prbk. Tak wic idcie zawoa
pozostaych. May przedsmak tego, co zobaczycie jutro podczas wita.
Cofn si o krok i nagle wyskoczy w gr. Wykona salto, ldujc pewnie na
starych fundamentach. W jego rkach nagle zataczyy trzy kolorowe kule czerwona, biaa i czarna.
Widzowie westchnli. Czciowo ze zdziwienia, czciowa z zachwytu. Nawet
Rand zapomnia o swej irytacji. Umiechn si do Egwene, a ona odpowiedziaa
umiechem. Potem oboje odwrcili si i skoncentrowali na przedstawieniu.
- Chcecie opowieci? - zadeklamowa Thom Merrilin, - Znam opowieci i
ofiaruj je wam. Sprawi, e oyj prze waszymi oczyma.
Do wirujcych kul doczya niebieska, potem zielona i w kocu ta.
- Legendy o wielkich wojnach i wielkich bohaterach, dla mczyzn i chopcw.
Dla kobiet i dziewczt cay Cykl Aptarigine. Opowieci o Arturze Paendragu
Tanreallu, Arturze Hawkingu, Arturze Wielkim Krlu, ktry kiedy panowa nad

ziemiami rozcigajcymi si od Pustkowi Aiel po Ocean Aryth, a nawet dalej.


Cudowne opowieci o niezwykych ludziach i dziwnych krainach, o Zielonym
Czowieku, o Stranikach i trollokach, o Ogirze i Aiel. Tysic Opowieci z Anla, Mdry
Doradca. Jaem. Zabjca Gigantw. Jak Susa Poskromi Jain Farstrider. Mara i
Trzech Gupich Krlw.
- Opowiedz nam o Lennie - powiedziaa Egwene. Jak polecia na ksiyc w
brzuchu ognistego ptaka. O jego crce, ktra spaceruje wrd gwiazd.
Rand spojrza ktem oka, ale zapatrzona w barda, nie zwrcia na niego
uwagi. Nigdy nie lubia opowieci o przygodach i dalekich podrach. Przepadaa za
historiami humorystycznymi, opowiadajcymi o kobietach, ktrym udao si
przechytrzy najsprytniejszych ludzi. By pewien, e poprosia o t opowie, aby
wzmocni decyzj tkwic w jej sercu. I tak przekona si, e wiat nie jest miejscem
dla ludzi z Dwu Rzek. Opowieci o przygodach, nawet marzenia o nich to jedna
sprawa, czym zupenie innym jest branie w nich osobicie udziau.
- A wic stare opowieci - Thom Merrilin onglowa , teraz szecioma kulami,
trzema kad rk. - Opowieci z Wieku poprzedzajcego Wiek Legend, jak gosz
niektrzy. By moe nawet jeszcze starsze. Ale ja, wierzcie mi, znam wszystkie
historie, z Wiekw, ktre byy i z tych, ktre dopiero bd. O Wiekach, gdy ludzie
rzdzili niebem i gwiazdami oraz o tych, gdy wdrowali po ziemi jak stada zwierzt. O
Wiekach cudw i Wiekach przeraenia. O Wiekach koczcych si ogniem pyncym
z niebios i o Wiekach, ktrych przeznaczeniem byy nieg i ld, pokrywajce morza i
ziemie. Znam wszystkie historie i opowiem je wam. Opowieci o Mosku Gigancie i
jego Ognistej Wczni, przed ktr nic si na caym wiecie nie mogo ukry, oraz o
jego wojnach z Alsbet, Krlow Wszystkiego. Opowieci o Materese Uzdrowicielce,
Matce Cudownego Ind.
Kule znowu zataczyy w doniach barda, tym razem w dwch przecinajcych
si krgach. Jego gos brzmia jak pie, mwic odwraca si powoli, jakby
sprawdzajc efekt swoich sw.
- Opowiem wam o kocu Wieku Legend, o Smoku i jego prbie uwolnienia
Czarnego i wypuszczenia go na wiat ludzi. Opowiem o Czasie Szalestwa, gdy Aes
Sedai rozszarpay wiat, o Wojnach z Trollokami, gdy ludzie walczyli z trollokami o
wadz nad wiatem, o Wojnie Stu Lat, gdy ludzie walczyli z ludmi i tworzyy si
dzisiejsze narody. Opowiem o przygodach mczyzn i kobiet, bogatych i biednych,

wielkich i maych, dumnych i unionych. Oblenie Filarw Nieba. Jak Dobra ona
Karil Wyleczya Swego Ma z Chrapania. Krl Darith i Zagada Domu...
Nagle strumie sw przesta pyn, rce barda zatrzymay si. Thom po
prostu zdj kule z powietrza, a sowa zamary mu na ustach. Moiraine, nie
zauwaona przez Randa, doczya do tumu suchaczy. Towarzyszy jej Lan, cho
trzeba byo si uwanie wpatrze, eby go zobaczy. Przez chwil, stojc zupenie
nieruchomo, bard patrzy na ni z ukosa. Potem jego rce wykonay nieznaczny gest
i kule znikny w szerokim rkawie. Potem skoni si jej, szerokim gestem odchylajc
po paszcza.
- Pani wybaczy, ale pani chyba nie jest std?
- Lady! - zasycza gwatownie Ewin. - Lady Moiraine.
Thom zamruga, po czym ukoni si ponownie, tym razem jeszcze gbiej ni
poprzednio.
- Jeszcze raz prosz o wybaczenie... Lady. Nie chciaem ci obrazi.
Moiraine wykonaa nieznaczny gest, jakby si przed czym opdzaa.
- Nic mi nie uczynie Mistrzu Poezji. A na imi mam po prostu Moiraine.
Rzeczywicie jestem tu obca, podobnie jak ty podruj, daleko i samotnie. wiat
moe by niebezpiecznym miejscem dla obcych.
- Lady Moiraine zbiera opowieci - wtrci Ewin. Opowieci o rzeczach, ktre
wydarzyy si w Dwu Rzekach. Chocia ja nie wyobraam sobie, c mogo si tutaj
zdarzy, aby sta si tematem opowieci.
- Wierz, e moje opowieci spodobaj ci si rwnie... Moiraine.
Thom spoglda na ni z wyran rezerw. Wida byo, e nie jest zadowolony
ze spotkania. Nagle Rand sprbowa wyobrazi sobie, jakie rozrywki moe znale
taka kobieta, jak ona w miastach w rodzaju Baerlon lub Caemlyn. Nie przyszo mu do
gowy nic lepszego, ni wystp barda.
- To ju jest sprawa smaku, Mistrzu Poezji - odpowiedziaa. - Pewne opowieci
lubi, innych nie.
Thom ponownie ukoni si najgbiej jak potrafi, jego korpus znalaz si w linii
poziomej.
- Tusz, e adna z moich opowieci nie napeni ci niesmakiem. Wszyscy na
pewno bd zadowoleni i szczliwi. Jeeli zechcesz przyj, uczynisz mi wielki
honor. Jestem tylko prostym bardem, nikim wicej.

Moiraine odpowiedziaa na jego ukon wdzicznym skinieniem gowy. Przez t


chwil jeszcze bardziej wygldaa tak, jak widzia j Ewin, jak dama askawie
przyjmujc hod od jednego ze swych poddanych. Potem odwrcia si, a Lan poszed za ni, jak wilk za pyncym abdziem. Thom patrzy za nimi marszczc brwi i
szarpic wsa.
"W ogle nie jest zadowolony" - pomyla Rand.
- Bdziesz jeszcze onglowa? - dopytywa si Ewin.
- Poknij ogie - krzykn Mat. - Chciabym zobaczy, jak poykasz ogie.
- Harfa... - krzykn kto z tumu. - Zagraj na harfie. - Kto inny domaga si
fletu.
W tym momencie drzwi. gospody otworzyy si i wyszli z niej czonkowie Rady
Wioski, towarzyszya im Nynaeve. Rand zauway, e nie byo z nimi Padana Faina handlarz najprawdopodobniej wola pozosta w cieple, przy swoim korzennym winie.
Mruczc co o "mocnej brandy" Thom Merrilin szybko zeskoczy z kamieni.
Nie zwracajc uwagi na krzyki tych, ktrzy pryszli na niego popatrze, prbowa
przepchn si przez drzwi gospody, jeszcze zanim czonkowie Rady Wioski zdyli
j opuci.
- Czy on sdzi, e jest bardem, czy krlem? - zapyta Cenn Buie
podranionym tonem. - Strata dobrych pienidzy, jeeli o mnie chodzi.
Bran al'Vere popatrzy za bardem i pokiwa gow.
- Ten czowiek moe przysporzy wicej kopotw, ni jest wart.
Zajta otulaniem si w paszcz, Nynaeve gono prychna. - Martw si o
barda, jeli chcesz, Brandwelynie alVere. Ostatecznie on znajduje si w Polu
Emonda, czego nie mona powiedzie o tym faszywym Smoku. Dopki jednak w
ogle chce ci si jeszcze przejmowa, pamitaj o tym, e s w wiosce tacy, ktrymi
rzeczywicie powiniene si martwi.
- Jeeli pozwolisz, Wiedzca - powiedzia sztywno Bran - racz zostawi mnie
samemu wybr przedmiotw moich zmartwie. Pani Moiraine i pan Lan s gomi w
mojej gospodzie i, jak uwaam, bardzo przyzwoitymi, godnymi szacunku ludmi.
adne z nich nie nazwao mnie gupcem przed ca Rad. adne z nich nie zarzucao
czonkom Rady braku wszystkich klepek w gowie.
- Sdz, e moja ocena bya i tak o poow za wysoka odparowaa Nynaeve.
Odesza, nie ogldajc si nawet, a Bran sta osupiay, nie potrafic znale
odpowiedniej riposty.

Egwene popatrzya na Randa, jakby chciaa co powiedzie, ale zmienia


zamiar i posza za Wiedzc. Rand wiedzia, e musi by jaki sposb
powstrzymania jej przed opuszczeniem Dwu Rzek, lecz jedyna rzecz jaka mu w tej
chwili przychodzia do gowy, wymagaa od niego powzicia decyzji, do ktrej nie czu
si przygotowany. Nawet gdyby ona chciaa. Ale z tego, co dotd mwia, wcale tak
nie wynikao. Zamieszanie myli sprawio, i poczu si jeszcze gorzej.
- Ta moda kobieta potrzebuje ma - wymrucza Cenn Buie, lekko koyszc
si na nogach.
Jego twarz bya purpurowa i czerwieniaa coraz bardziej.
- Zupenie stracia wszelki szacunek. Jestemy Rad Wioski, a nie chopcami,
ktrzy si za ni uganiaj i ...
Burmistrz westchn ciko przez nos i znienacka zaatakowa starego
strzecharza.
- Bd cicho Cenn! Przesta zachowywa si jak Aiel w czarnej masce!
Chudy mczyzna a zamar ze zdziwienia. Burmistrz nigdy nie dawa ponie
si emocjom. Tymczasem Bran szala.
- Niech sczezn, ale mamy waniejsze rzeczy do roboty, ni zajmowa si
tymi gupstwami. Czy moe masz zamiar , przyzna suszno Nynaeve? i
Mwic to, odwrci sie gwatownie, wszed do gospody i zatrzasn za sob
drzwi. ! Czonkowie Rady popatrzyli na Cenna, potem rozeszli si, kady w swoim
kierunku. Wszyscy prcz Harala Luhhana, ktry' pozosta na miejscu i uspokajajco
mwi co do skamieniaego strzecharza. Kowal by jedynym czowiekiem, ktry
potrafi i cokolwiek wytumaczy Cennowi.
Rand poszed na spotkanie ojca, jego przyjaciele podyli za nim.
- Nigdy nie widziaem pana al'Vere w takim stanie.
To bya pierwsza rzecz, jak powiedzia. Mat rzuci mu spojrzenie pene
niesmaku.
- Burmistrz i Wiedzca rzadko zgadzaj si ze sob powiedzia Tam - a dzisiaj
zgadzali sie jeszcze mniej. To wszystko. Tak samo jest w kadej wiosce.
- A co z tym faszywym Smokiem? - zapyta Mat.
Perrin wspar jego pytanie jakim niewyranym pomrukiem:
- Co z Aes Sedai?
Tam powoli potrzsn gow.

- Pan Fain nie wiedzia wiele wicej nad to, co zdy ju powiedzie.
Pozostae rzeczy nie maj dla nas wikszego znaczenia. Bitwy przegrywa si i
wygrywa. Miasta padaj i s odbijane. Wszystko to jednak, wiatoci dziki, dzieje
si w Ghealdan. Wojna nie rozszerza si, przynajmniej na tyle, na ile wiedzia Fain.
- Mnie interesuj bitwy - powiedzia Mat.
- Co o nich mwi? - dopytywa si Perrin.
- Ale mnie nie interesuj, Matrim - odpowiedzia Tam. - Niemniej jestem
pewien, e z chci opowie wam o nich pniej. Tym, co mnie interesuje, jest fakt, e
nie musimy tutaj niczego si obawia, przynajmniej na tyle, na ile jestemy w stanie
to stwierdzi. Nie widzimy powodu, dla ktrego Aes Sedai miayby dotrze do Dwu
Rzek, skoro kieruj si na poudnie. A jeli chodzi o drog powrotn, przypuszczam,
e nie bd miay ochoty przeprawia si przez Las Cieni i Bia rzek.
Chopcy zamiali si. Istniay trzy powody, dla ktrych nikt przyjeda do Dwu
Rzek inn drog ni z pnocy, przez Taren Ferry. Na pnocy Gry Mgy, a na
wschodzie bagna Mire skutecznie blokoway drog. Na wschodzie pyna Biaa
Rzeka, zawdziczajca swoj nazw licznym skaom i kamieniom, ktre ubijay jej
szybki nurt na pian. Poza rzek rozciga si Las Cieni. Jedynie kilku ludzi z Dwu
Rzek przeprawio si przez Bia Rzek, jeszcze mniej wrcio. Powszechnie
uwaano, e Las Cieni rozciga si setki mil na poudnie, e nie ma w nim adnej
drogi ani wsi, za to peen jest wilkw i niedwiedzi.
- Tak, e dla nas to ju koniec - powiedzia Mat. W jego gosie brzmiao
rozczarowanie.
- Nie cakiem - zauway Tam. - Pojutrze wylemy ludzi do Deven Ride, do
Wzgrza Czat i do Taren Ferry, aby zorganizowa strae pilnujce okolicy.
Rozstawimy jedcw wzdu Biaej Rzeki i Rzeki Taren, a pomidzy nimi patrole.
Powinno by to zrobione ju dzisiaj, lecz tylko burmistrz mnie popar. Reszta nawet
nie chciaa prbowa prosi kogo o spdzenie Bel Tine poza wiosk.
- Mwi pan, e nie ma powodw do obaw - powiedzia Perrin.
Tam potrzsn gow i rzek:
- Mwiem, e nie powinno by, a nie, e nie ma. Widywaem ludzi, ktrzy
ginli dlatego, i sdzili, e to co nie powinno si zdarzy, si nie zdarzy. Ponadto
walka wznieca ruch wrd ludzi. Wikszo oczywicie poszukuje schronienia, ale s
te tacy, ktrzy pragn wycign dla siebie jakie korzyci z zamieszania. Tym

pierwszym powinnimy poda pomocn do, lecz pozostaych musimy odesa tam,
skd przychodz.
Nagle Mat odezwa si:
- Czy my moemy te wzi w tym udzia? W kadym razie ja bardzo bym
chcia. Wie pan, e potrafi jedzi na koniu rwnie dobrze, jak ktokolwiek we wsi.
- Pragniesz kilku tygodni zimna, nudy i niedosypiania? zamia si Tam. Przypuszczalnie do tego si to wszystko sprowadzi. Przynajmniej mam tak
nadziej. Lepiej bdzie schodzi z drogi nawet uchodcom. Jeeli jednak jeste
zdecydowany, musisz pomwi z panem alVere. Rand! Czas wraca na farm.
Rand zamruga zaskoczony i rzek:
- Mylaem, e zostaniemy na Zimow Noc?
- Trzeba dopatrzy kilku rzeczy na farmie i chciabym, aby by ze mn.
- Jeeli nawet, to moemy zosta przecie jeszcze kilka godzin. Poza tym ja
te chciabym wzi udzia w patrolowaniu. - Wyruszamy od razu - powiedzia ojciec
tonem nie dopuszczajcym sprzeciwu. Potem doda troch agodniej: - Jutro
bdziemy z powrotem i wystarczy ci czasu, aby porozmawia z panem al'Vere. A
take wzi udzia w wicie. Teraz masz pi minut, potem spotykamy si w stajni.
- A ty masz zamiar patrolowa razem ze mn i Randem? zapyta Mat Perrina,
gdy Tam si oddali. - Zao si, e nic takiego dotd nie zdarzyo si w Dwu
Rzekach. Jeeli zostaniemy skierowani do Taren, moemy nawet zobaczy onierzy
i kto wie co jeszcze. Nawet druciarzy.
- Myl, e tak zrobi - powiedzia wolno Perrin - to znaczy, jeeli pan Luhhan
nie bdzie mnie potrzebowa.
- Wojna toczy sie w Ghealdan - powiedzia gwatownie Rand. Potem z
wysikiem obniy gos. - Wojna jest w Ghealdan, a Aes Sedai s, jedna wiato wie
gdzie, ale w kadym razie na pewno nie tutaj. Natomiast czowiek w czarnym paszczu jest gdzie w okolicy, chyba, e ju o nim zapomnielicie.
Tamci wymienili pene niepokoju spojrzenia.
- Przepraszam, Rand - wymamrotal Mat - ale szansa na co oprcz
codziennego dojenia krw nie pojawia si czsto. Wyprostowa si pod ich
zaskoczonymi spojrzeniami.
- Tak, musz je doi, i to codziennie.
- Czarny jedziec - przypomnia im Rand. - Co bdzie, jeli kogo zrani?

Moe

to

uciekinier

wojennej

zawieruchy

powiedzia

Perrin

powtpiewajcym gosem.
- Kimkolwiek jest - doda Mat - patrole go znajd. - Moe - odpowiedzia Rand.
- Ale wyglda na to, e potrafi znika wtedy, kiedy chce. Byoby lepiej, gdyby wiedzieli; e maj go szuka.
- Powiemy panu al'Vere, kiedy zgosimy si na patrol zaproponowa Mat. - On
powie o tym Radzie, a oni powiadomi stranikw.
- Rada! - w gosie Perrina brzmiao niedowierzanie. Bdziemy mieli szczcie,
jeeli burmistrz nas nie wymieje. Pan Luhhan i ojciec Randa ju myl, e
dopatrujemy si niesamowitych rzeczy w kadym cieniu. Rand westchn:
- Jeeli mamy zamiar powiedzie, to moemy to zrobi teraz. Dzisiaj nie bd
mia si goniej ni jutro.
- Moe - Perrin spojrza z ukosa na Mata - powinnimy poszuka kogo, kto
jeszcze go widzia. Popytamy dzisiaj wieczorem w wiosce.
Wyraz niezadowolenia na twarzy Mata pogbi si. Wszyscy rozumieli, ze
Perrin ma na myli znalezienie wiadkw bardziej wiarygodnych ni Mat.
- Jutro nie bd mia si goniej ni dzi - doda Perrin, widzc wahanie
Randa. - Lepiej byoby gdybymy mieli jeszcze kogo ze sob, kiedy do niego
pjdziemy. Najlepiej, eby to byo p wioski.
Rand powoli pokiwa gow. Ju sysza miech pana al'Vere. Wicej
wiadkw na pewno nie zaszkodzi. Jeeli oni trzej widzieli tego czowieka, inni
powinni widzie go rwnie. Musieli go widzie.
- Wobec tego jutro. Wy sprbujecie znale kogo si da dzisiaj wieczorem, a
jutro pjdziemy do burmistrza. Potem... Patrzyli na niego w ciszy, nikt nie odway si
zada pytania, co bdzie, kiedy nie znajd nikogo, kto widzia czowieka' w czarnym
paszczu. To pytanie byo wyranie widoczne w ich oczach, a Rand nie potrafi na nie
odpowiedzie. Westchn ciko i powiedzia:
- Lepiej ju pjd. Ojciec pomyli, e co mi si stao.
egnany przez nich poszed w kierunku stajni, gdzie wz o wysokich koach
sta oparty na podprkach.
Stajnia bya dugim wskim budynkiem, przykrytym wysok strzech.
Wycielone som boksy zajmoway obie ciany mrocznego wntrza. Jedyne wiato
wpadao przez dwoje otwartych drzwi, znajdujcych si na kocach budynku. Konie z
zaprzgu handlarza chrupay siano w omiu boksach, a masywne dhuranv

karczmarza, ktre wypoycza ludziom z wioski, gdy chcieli si uda dalej ni byo to
moliwe dla ich koni, zajmoway dalszych sze. Poza tym tylko w trzech boksach
stay konie. Rand pomyla, ze bez trudu jest w stanie przypisa kadego konia wacicielowi. Wysoki, czarny ogier o szerokiej piersi, ktry gwatownie podrywa gow,
musi by wasnoci Lana. Lnica biaa klacz o wygitej szyi, przestpujca z nogi
na nog z gracj ; taczcej dziewczyny, moga nalee tylko do Moiraine. A ten
trzeci obcy ko, dugonogi waach o paskich bokach i zakurzonej brzowej sierci
idealnie pasowa do Thoma Merrilina.
Tam sta w drugim kocu stajni i trzymajc Bel za uzd, mwi co cicho do
Tada i Hu. Zanim Rand zdy wej do stajni, jego ojciec skin gow stajennym i
wyprowadzi Bel na zewntrz, po drodze zabierajc rwnie Randa.
Nie pado ani jedno sowo, podczas gdy zaprzgali kudat klacz. Tam zdawa
si by gboko pogrony w mylach, tote Rand rwnie trzyma jzyk za zbami.
Nie zastanawia si, w jaki sposb zdoaj przekona ojca i burmistrza o istnieniu
czowieka w czarnym paszczu. Jutro bdzie na to do czasu, kiedy Mat i Perrin
znajd innych, ktrzy go widzieli. Jeeli im si uda.
Kiedy wz ruszy, Rand wzi uk i, prawie biegnc, niezgrabnie przypasa
koczan. Gdy dotarli do ostatniego szeregu domw, wycign strza, nasadzi na
ciciw i lekko nacign. Dookoa nie byo nic, oprcz pozbawionych lici drzew,
lecz w miniach ramion czu napicie. Czarny jedziec moe na nich napa, zanim
ktrykolwiek si zorientuje. Moe nie wystarczy czasu na nacignicie uku.
Zdawa sobie spraw, e dugo nie bdzie w stanie utrzyma napitej ciciwy.
Sam zrobi ten uk i prcz Tama niewielu ludzi w okolicy potrafioby nacign go do
koca. Rozejrza si dookoa, aby znale co, na czym mgby skupi uwag i
przesta wreszcie myle o czarnym jedcu. Nie byo to atwe, gdy szli tak, otoczeni
przez las, a ich paszcze opotay na wietrze.
W kocu jednak postanowi si odezwa:
- Ojcze, nie rozumiem dlaczego Rada przepytywaa Padana Faina na
osobnoci. - Z wysikiem oderwa wzrok od lasu i spojrza ponad grzbietem Beli. Wydaje mi si, e decyzj, do ktrej doszlicie, mona byo podj na miejscu.
Burmistrz tylko miertelnie przestraszy wszystkich, mwic o Aes Sedai, faszywym
Smoku i ich obecnoci w Dwu Rzekach.

- Ludzie s mieszni, Rand. Wikszo z nich. We choby Harala Luhhana.


Jest silnym mczyzn i bardzo odwanym, ale nie moe patrze na zabijanie
zwierzt. Robi si wtedy blady jak ptno.
- A co to ma do rzeczy? Wszyscy wiedz, e pan Luhhan nie moe znie
widoku krwi, a nikt oprcz Coplinw i Congarw nie wyciga std adnych wnioskw.
- O to wanie chodzi, chopcze. Ludzie nie zawsze zachowuj si, czy myl
w sposb, w jaki mgby zakada, e powinni. Tamci ludzie... niech nieyca zmieni
ich plony w boto, niech wiatr zerwie wszystkie dachy w okolicy, niech wilki pozabijaj
wszelki ywy inwentarz, a oni zakasz rkawy i zaczn od samego pocztku. Bd
narzeka, ale nie zmarnuj ani chwili czasu. Lecz wystarczy, e wymienisz przy nich
nazw Aes Sedai lub powiesz, e w Ghealdan jest faszywy Smok, a ju zaczn
myle, e Ghealdan nie ley wcale tak daleko od przeciwlegej strony Lasu Cieni, i
e prosta droga z Tar Valon prowadzi niezbyt daleko std. Jak gdyby Aes Sedai nie
wybray drogi poprzez Caemlyn i Lugard, zamiast jecha na przeaj Jutro rano caa
wie byaby przekonana, e wojna wkrtce ma spa na nas. Po caych tygodniach
dopiero plotki by ucichy. Mielibymy naprawd pikne Bel Tine. Dlatego wanie
Brand podsun im ten pomys, zanim sami na niego wpadli.
- Zobaczyli, ze Rada rozwaya ten problem i teraz posuchaj tego, co
postanowilimy. Wybrali nas do Rady Wioski, dlatego e wierz, i potrafimy osdzi
wszystko w sposb, ktry bdzie najlepiej odpowiada kademu. Wierz w nasze
sdy. Nawet w opinie Cenna, co jak sdz jest dostatecznym dowodem
wiarygodnoci caej reszty. W kadym razie usysz, . e nie ma si czego obawia i
uwierz nam. I to nie dlatego, e sami ostatecznie nie s w stanie doj do
identycznych wnioskw lub do nich nie dojd, lecz po prostu dlatego, e niechc, aby
nie udao si wito, a poza tym kt ma ochot spdzi cae tygodnie martwic si o
co, co si najprawdopodobniej nie zdarzy. A jeeli jednak, mimo wszelkiego
prawdopodobiestwa... c, patrole ostrzeg nas wystarczajco wczenie, abymy
mogli zrobi wszystko, co bdziemy mogli. Ja jednak naprawd myl, e do niczego
nie dojdzie.
Rand wyd policzki. Bycie czonkiem Rady Wioski byo najwyraniej duo
bardziej

skomplikowane,

ni

mu si wydawao. Wz turkota po Drodze

Kamienioomu.
- Czy kto oprcz Perrina widzia tego dziwnego jedca? - zapyta Tam.

- Mat te, ale... - Rand zamruga i spojrza na ojca. Wierzysz mi? Musz
wrci. Musz im powiedzie.
Krzyk Tama zatrzyma go, gdy ju si odwraca, aby biec do wioski.
- Spokojnie chopcze, spokojnie. Mylisz, e czekaem tak dugo bez powodu?
Rand niechtnie zaj swoje miejsce przy wozie, ktry skrzypic i trzeszczc
posuwa si za cierpliw Bel.
- Co spowodowao, e zmienie zdanie? Dlaczego mam im nie mwi?
- Wkrtce si dowiedz. Przynajmniej Perrin. Co do Mata, to nie jestem
pewien. Trzeba roznie wiadomoci po farmach, lecz gdy dowie si o tym Mat, to w
cigu godziny nie bdzie w Polu Emonda nikogo powyej lat szesnastu, kto nie
bdzie wiedzia, e w okolicy czai si obcy i to taki, ktrego na pewno nikt nie
zaprosiby na wito. Zima bya wystarczajco cika, eby teraz jeszcze straszy
modzie.
- wito? - powiedzia Rand. - Gdyby go widzia, nie yczyby sobie jego
obecnoci w promieniu najbliszych dziesiciu mil. Najpewniej nawet stu.
- By moe - odrzek uspokajajco Tam. - To moe by po prostu kto, kto
ucieka przed kopotami w Ghealdan albo bardziej prawdopodobne, zodziej, ktry
myli, e tutaj bdzie mu atwiej ni w Baerlon lub Taren Ferry. Gdyby nawet, to i tak
nikt w okolicy nie ma wystarczajco duo, aby mona mu byo cokolwiek ukra.
Jeeli za jest to kto, kto ucieka przed wojn... c, nie jest to adne
usprawiedliwienie dla straszenia ludzi. Kiedy wreszcie rozstawimy strae, to albo go
znajd, albo przeposz std.
- Mam nadziej, e go przepdz. Ale dlaczego teraz mi wierzysz, a nie
uwierzye rano?
- Musz ufa swoim oczom chopcze, a ja niczego nie widziaem. - Tam
potrzsn siwiejc czupryn. - Wyglda na to, e tylko modzi ludzie widzieli tego
czowieka, Kiedy Haral Luhhan wspomnia, jak Perrin przestraszy si cienia, wtedy
wszystko wyszo na jaw. Widzia go najstarszy syn Jona Thana, a take chopak
Samela Crawe'a, Bandry. C, kiedy czterech z was mwi, e widziao co, a
wszyscy to solidni chopcy, wtedy mylimy, e co w tym jest, niezalenie od tego
czy widzielimy co sami, czy nie. Oczywicie, wszyscy prcz Cenna. Niemniej,
dlatego wanie wracamy do domu. Pod nasz nieobecno ten obcy mgby narobi
jakich szkd. Gdyby nie wito, jutro nie pojechabym do wioski. Ale przecie nie

moemy zosta winiami we wasnym domu tylko dlatego, e kto czai si w


okolicy.
- Nic nie wiem o Banie czy Lemie - powiedzia Rand. - Ale chcemy i jutro do
burmistrza, boimy sie tylko, e nam nie uwierzy.
- Siwe wosy nie znacz, e rozmiky nam mzgi - powiedzia Tam sucho. Tak wic patrz uwanie. Moe mnie te uda si go zobaczy, jeli znowu si pokae.
Rand zrobi, jak mu kazano. Z zaskoczeniem stwierdzi, e jego krok sta si
lejszy. Znikno gdzie napicie gniotce ramiona. By wci przestraszony, ale ju
nie tak jak poprzednio. Podobnie jak rankiem, byli sami na drodze, czu si jednak
tak,

jakby

caa

wie

bya

z nimi. To, e inni wiedzieli i wierzyli, stanowio istotn rnic. Czarny jedziec nie
mg zrobi nic takiego, z czym nie poradziliby sobie ludzie z Pola Emonda.

ROZDZIA 5

ZIMOWA NOC
Zanim wz dojecha do farmy, soce zdyo ju pokona poow drogi
midzy zenitem a horyzontem. Ich dom nie by duy, wielkoci nawet nie zbliony
do obszernych domostw farmerw ze wschodu, rozbudowywanych przez lata tak, by
zdolne byy pomieci liczne rodziny. W Dwu Rzekach czsto bywao, i pod jednym
dachem zamieszkiway trzy, a nawet cztery pokolenia, cznie ze wszystkimi
ciotkami, wujami, kuzynami i siostrzecami. Tam i Rand, samotni, we dwch tylko
prowadzcy gospodark, uwaani byli w Westwood za przypadek do osobliwy.
Dom, wysoki zaledwie na jedno pitro, zbudowany by na planie zgrabnego
prostokta, pozbawionego dodatkowych skrzyde czy przybudwek. Na stromym
poddaszu, krytym strzech, mieciy si dwa dodatkowe pokoje sypialne oraz
spiarnia. Chocia nie pomalowali jeszcze zewntrznych cian, z ktrych podczas
zimowych burz zeszo cae wapno, wida byo, e silna, drewniana konstrukcja domu
jest utrzymywana w naleytym stanie, strzecha starannie naprawiana, a okiennice
szczelne i rwno zawieszone.
Dom, stodoa i kamienna owczarnia wyznaczay wierzchoki trjkta
tworzcego podwrko, na ktrym obecnie kilka odwanych kurczt grzebao w
zmarznitej ziemi. Obok owczarni znajdowaa si, otwarta teraz na ocie,
strzyarnia owiec oraz kamienne koryto na wod. Pola dzielce farm od lasu przesania czciowo wysoki szczyt solidnie zbudowanej suszarni. Niewielu farmerw w
Dwu Rzekach potrafioby zwiza koniec z kocem, gdyby wdrowni kupcy nie
kupowali od nich weny i tytoniu.
Gdy Rand zajrza do kamiennej owczarni, napotka tylko spojrzenie
ogromnego

barana,

rozoystorogiego

przewodnika

stada,

pozostae

owce

niewzruszenie wylegiway si na somie, albo nurzay swe czarne pyski w korycie z


pasz. Urosy im gste, poskrcane futra, ale wci byo za zimno, by je strzyc.
- Moim zdaniem czowiek w czarnym paszczu nie dotar tutaj - zawoa Rand
do ojca, ktry z wczni w rku obchodzi powoli dom, przygldajc si uwanie
ladom na ziemi. - Owce nie byyby takie spokojne, gdyby si gdzie tu krci.
Tam skin gow, ale nie zatrzyma si. Obszed dom, potem stodo i
owczarni, ani na moment nie przestajc patrze uwanie pod nogi. Sprawdzi nawet
wdzarni i suszarni. Zaczerpn z wiadra wieo nabranej wody, powcha j i

ostronie posmakowa czubkiem jzyka. Po chwili wybuchn miechem i jednym


haustem wypi wszystko do koca.
- Chyba masz racj - odezwa si wreszcie do Randa. Przez tych ludzi i konie,
ktrych nie wida, ani nie sycha, zrobiem si strasznie podejrzliwy.
Napi si jeszcze i ruszy w stron domu, z wiadrem w jednej doni i wczni w
drugiej.
- Na kolacj ugotuj gulasz. Ale najpierw musimy nad- i goni robot.
Rand skrzywi si, aujc Zimowej Nocy w Polu Emonda. Ale Tam mia racj.
Praca na farmie nigdy nie ustaje, koczy si jedn rzecz i zaraz trzeba zaczyna
dwie

nowe.

Zastanawiajc

si, co teraz robi, wci trzyma uk i koczan na podordziu. Jeeli ten czarny
jedziec rzeczywicie miaby si pojawi, to przecie nie bdzie z nim walczy
motyk.
Najpierw trzeba byo zaprowadzi do stajni Bel. Gdy ju zdj z niej uprz i
wprowadzi do zagrody, w ktrej trzymali take krow, cign swj paszcz i wytar
jej boki wiechciem somy, a potem wyczesa zgrzebem. Wspi si po drabinie na
stryszek i zrzuci na d wizk siana. Dorzuci cay kube owsa, mimo e w korycie
zostao jeszcze troch z poprzedniego dnia, a nie wiadomo byo, czy starczy go do
koca zimy. Krowa, ktr wydoili o pierwszym brzasku, daa zaledwie wier normalnej porcji mleka; wraz z przeduajc si zim jej wymiona niemale zupenie
wyschy.
Wiedzia, e paszy dla owiec wystarczy ju tylko na dwa dni. Zwierzta
powinny zosta wyprowadzone na pastwisko, niestety aden skrawek terenu, nawet
przy maksimum dobrej woli, nie mg zosta okrelony tym mianem. Dola im jednak
przynajmniej wody. Potem trzeba byo zebra jajka, o ile kury w ogle cokolwiek
zniosy. Znalaz tylko trzy, reszt pewnie ptaki zoyy w jakich dziwnych miejscach,
ostatnimi czasy postpoway tak coraz czciej i coraz sprytniej.
Szed wanie z motyk do warzywnika, gdy wyszed z domu Tam, usiad na
awce i wzi si za naprawianie uprzy. Widzc, e postawi obok wczni, Rand
przesta mie do siebie pretensje z powodu uku lecego w zasigu rki, na
paszczu.
Ponad powierzchni zmarznitej ziemi wybio si kilka pojedynczych
chwastw, ale oprcz nich w ogrodzie roso niewiele wicej. Skarowaciaa kapusta,
jakie liche pdy fasoli albo groszku, buraki nawet nie day znaku ycia. Naturalnie

nie zasiali jeszcze wszystkiego, tylko cz warzyw, w nadziei, e.chody wreszcie


ustpi i zd co posadzi, zanim piwnica opustoszeje do cna. Kopanie nie
sprawiao Randowi trudnoci - w minionych latach a nadto czsto para si tym
zajciem - pracujc, zastanawia si nad tym, co zrobi, jeeli nie zbior adnych
plonw w tym roku. Niezbyt przyjemna myl. A tu jeszcze trzeba byo porba
drewno.
Rand niemale zatskni do czasw, kiedy nie rbao si drewna, nie byo bo
wiem co rba. Ale narzekaniem nie ogrzeje si domu, wic pooy uk i koczan w
pobliu kloca, chwyci topr i zabra si do pracy. Sosna dajca ywe, gorce pomienie, poncy dugo i wolno db. Wkrtce by tak zgrzany, e musia zdj kaftan. Gdy
sterta porbanych szczap urosa ju wystarczajco, przenis j pod dom i uoy
obok zgromadzonych tam wczeniej stosw. Wikszo sigaa do samego okapu.
Zazwyczaj o tej porze roku sgi drewna byy niewielkie, ta zima dyktowaa
jednak wasne prawa. Zamach toporem i na stos, zamach i na stos: Rand pogry
si

cakowicie

jednostajnym

rytmie uderze, sterta powoli rosa. Zdziwiony a za. mruga, gdy dotyk doni Tama
wytrci go z hipnotyzujcej monotonii.
Zapada ju zmierzch, szybko gstniejcy wraz z nadchodzc noc. Nad
czubkami drzew pojawi si ksiyc w peni, poyskujcy blado, wybrzuszony wyglda tak, jakby zaraz mia na nich spa.
- Chod, chopcze. Czas si my i pomyle o kolacji, Ju naniosem wody na
gorc kpiel.
- Chtnie spotkam si ze wszystkim, co gorce - powiedzia Rand, chwytajc
kaftan i zarzucajc go sobie na ramiona. Koszul mia mokr od potu, a wiatr, na
ktry zupenie nie zwraca uwagi podczas intensywnego wymachiwania toporem,
obecnie zdawa si przenika go lodowatym tchnieniem. Tumi ziewanie i dygoczc
zbiera reszt rzeczy.
- Marz o nie. Mgbym przespa cae wito.
- A zaoysz si ze mn, e nie mgby? - Tam umiechn si i Rand nie
mia innego wyjcia, tylko odwzajemni umiech. Musiaby nie spa chyba cay
tydzie, eby nie wsta podczas Bel Tine. Nikt nie by w stanie opuci tego wita.
Tam rozrzutnie owietli dom mnstwem wiec, a na wielkim, kamiennym
kominku pon ju z trzaskiem ogie. W gwnej izbie zapanowa ciepy, radosny
nastrj. Oprcz kominka w pokoju znajdowa si dbowy st, tak dugi, e mg przy

nim zasi co najmniej tuzin osb, ale od mierci matki Randa mao kto go uywa
Pod cianami stao kilka komd i szafek, w wikszoci, cakiem udatnie, wykonanych
wasnorcznie przez Tama, a wok stou ustawione byy krzesa z wysokimi
oparciami. Tu przy kominku stao jeszcze jedno, wycieane, na ktrym ojciec lubi
zasiada z ksik. Natomiast Rand, czytajc, lubi si wycign na dywaniku
lecym przed samym paleniskiem. Pka na ksiki, wiszca obok drzwi, nie bya
tak duga jak pka w obery "Winna Jagoda", ale wszak nieatwo dostawao si
ksiki. Rzadko ktry domokrca mia przy sobie cho kilka, za chtnych do ich
kupienia byo zawsze wielu.
Mimo pewnego nieadu - stojak na fajki Tama i Podre Jain Farstrider na
stole, na wycieanym krzele jeszcze jedna oprawiona w drewno ksika, na awie
uprz przyszykowana do naprawy, a na innym krzele stos koszul do cerowania pokj by prawie tak idealnie wysprztany, jak dom, w ktrych mieszkaj kobiety.
Nawet jeli nie odznacza si nieskaziteln czystoci i porzdkiem, to obecne w nim
ycie sprawiao, e by ciepy i przytulny niczym ogie poncy na kominku. Tutaj
zapominao si o chodzie panujcym na zewntrz. Nie byo adnego faszywego
Smoka. adnych wojen, ani Aes Sedai. adnych ludzi w czarnych paszczach. A
teraz dodatkowo cae wntrze wypenia smakowity aromat misa, dobywajcy si z
garnka zawieszonego nad paleniskiem. Rand poczu, e umiera z godu.
Ojciec zamiesza w garnku drewnian yk z dugim trzonkiem i sprbowa
potrawy.
- Jeszcze chwila.
Na szafce obok drzwi staa miska z dzbanem. Rand umy twarz i donie. Mia
wielk ochot na gorc kpiel, ktra zmyaby pot i wypdzia dokuczliwy chd z
ciaa,

ale

musia

na

ni

poczeka, do czasu a nadejdzie pora, by w pokoju na tyach domu zagrza wielki


kocio z wod.
Tam poszpera w jednej z komd i wycign z niej dugi klucz. Przekrci go w
wielkim elaznym zamku.
- Lepiej zachowa ostrono. Moe si wygupiam albo to ta' pogoda tak na
mnie wpywa, ale...
Westchn i podrzuci klucz w doni.
- Sprawdz tylne drzwi - powiedzia i znikn w gbi domu.

Rand nie pamita, by kiedykolwiek zamykali drzwi na zamek Nikt tego nie
robi w Dwu Rzekach, bo po prostu nie byo po co. Przynajmniej dotychczas.
W jego sypialni na grze rozlego si szuranie, jakby jaki przedmiot wleczono
po pododze. Rand zdziwi si. Ojciec raczej nie mg wpa na pomys
przemeblowywania teraz pokoju, wic najprawdopodobniej wyciga spod ka star
skrzyni, Rand nie pamita, by kiedykolwiek przedtem to robi.
Nala wody do czajnika, zawiesi go na haku nad paleniskiem, a potem
poukada na stole wasnorcznie wyrzebione miseczki i yki. Frontowe okiennice
nie zostay jeszcze zamknite, wic od czasu do czasu wyglda na zewntrz, nie
widzia jednak nic prcz cieni rzucanych przez ksiyc. Starannie odpdzi od siebie
podejrzenie, e mogyby atwo ukrywa czarnego jedca.
Wrci Tam i Rand zapatrzy si na niego w zdziwieniu. Ojciec przypasa
miecz. Czarn pochw i dugi jelec ozdabiay wygrawerowane w brzie wizerunki
czapli. Podobne miecze Rand widzia tylko u kupieckich stranikw. I naturalnie u
Lana Nigdy nie przyszo mu do gowy, e ojciec rwnie moe posiada prawdziw
bro, rnic si od miecza tamtego jedynie ornamentem.
- Skd go wzie? - zapyta Ran. - Kupie u jakiego domokrcy? Ile
kosztowa?
Tam powoli wycign miecz z pochwy, klinga zamigotaa odbitym blaskiem
ognia. Ta bro cakowicie rnia si od prostych, tpych ostrzy, ktre Rand widzia w
rkach

stranikw.

Nie zdobiona ani klejnotami, ani zotem, posiadaa jednak jak wspaniao. W stali
jednostronnego ostrza, nieznacznie zakrzywionego, bya wytrawiona jeszcze jedna
czapla. Z obu stron rkojeci wystawao co na ksztat splecionych warkoczy. Miecz
wydawa si nieomal kruchy w porwnaniu z tymi w ktre uzbrojeni byli stranicy.
Tamte, obosieczne i grube, wyglday jakby z atwoci mona byo nimi rba
drewno.
- Kupiem go dawno temu - powiedzia Tam - daleko std. I bardzo te
przepaciem, co najmniej dwa razy tyle, ile wynosi rzeczywista warto. Twoja matka
nie pochwalaa tego nabytku, ale ona zawsze miaa wicej rozsdku ni ja Nalegaa,
bym si go pozby, i nieraz mylaem, e ma racj. e powinienem go zwyczajnie
komu podarowa.
Blask ognia pega po ostrzu tak, e miecz wydawa si pon. Rand obruszy
si. Czsto marzy o posiadaniu miecza.

- Da go komu? Jak mona zrezygnowa z posiadania takiego miecza?


Tam parskn miechem.
- Hodowcy owiec raczej nie jest przydatny, prawda? Nie mona nim ani ora,
ani kosi.
Przypatrywa si mieczowi przez dusz chwil, zupenie jakby si
zastanawia, do czego go wykorzysta. Wreszcie westchn gboko.
- Ale jeli to wszystko nie jest wycznie wymysem mojej fantazji, jeli
szczcie rzeczywicie odwrcio si od nas, wwczas za kilka dni by moe
bdziemy si cieszy, e go trzymaem na dnie starej skrzyni.
Schowa miecz z powrotem do pochwy i krzywic si, wytar do o koszul.
- Gulasz jest ju pewnie gotw. Nao go na talerze, a ty tymczasem zrb
herbat.
Rand skin gow i sign po puszk z herbat, ale wci zeraa go
ciekawo. W jakim celu Tam kupi ten miecz? Do gowy nie przychodzia mu adna
odpowied. I dokd musia pojecha, aby go zdoby? Jak daleko? Nikt nigdy nie
wyjeda z Dwu Rzek, no najwyej kilku ludzi. Zawsze niejasno podejrzewa, e
ojciec gdzie kiedy podrowa - ostatecznie oeni si z kobiet nie pochodzc z
tych stro - ale taki miecz...? Gdy wreszcie zasiedli do kolacji, w gowie roio mu si
mrowie pyta.
Woda wrzaa tak gwatownie, e musia owin uchwyt czajnika szmatk, by
mc go zdj z haka. Natychmiast poczu, jak ogarnia go bogie ciepo. Wyprostowa
si i w tym momencie usysza szczk zamka, spowodowany gwatownym
omotaniem

do drzwi. Natychmiast zapomnia o mieczu i gorcym czajniku

trzymanym w doni.
- To jaki ssiad - powiedzia niepewnym gosem. Pan Dautry chce pewnie
poyczy...
Ale z farmy Dautry'ego, ich najbliszego ssiada, nawet za dnia jechao si do
nich ca godzin, zreszt Oren Dautry, wiecznie co od nich bezwstydnie
poyczajcy, niechtnie opu. szcza swj dom po zapadniciu zmroku.
Tam spokojnie postawi miski z dymicym gulaszem, a potem powoli odszed
od stou, ujmujc obiema rkoma rkoje miecza.
- Nie sdz... - urwa w chwili, gdy drzwi otworzyy si z impetem, a szcztki
elaznego zamka posypay si po pododze.

W przedsionku pojawi si czowiek rolejszy ni wszyscy ktrych Rand


kiedykolwiek spotka, odziany w czarn kolczug sigajc a do kolan, z kolcami
przy nadgarstkach, okciach i ramionach. W jednej doni trzyma ciki, sierpowaty
miecz, drug przyoy do oczu, jakby chcc je osoni przed wiatem.
Rand poczu co na ksztat ulgi. Niezalenie ad wszystkiego, nie by to czarny
jedziec. Ale w tym samym niemal momencie zauway zwinite baranie rogi,
sigajce a po sufit i owosiony pysk w miejscu ust i nosa. Ogarn wszystko w
czasie, ktry normalnie wystarcza do zaczerpnicia gbokiego oddechu i niewiele
mylc z okrzykiem przeraenia cisn gorcym czajnikiem w eb potwora.
Oblan wrztkiem bestia zawya gosem, w ktrym pobrzmiewa zarwno bl
zranionego czowieka, jak i zwierzca wcieko. W tej samej chwili, gdy Rand rzuci
czajnikiem bysno ostrze miecza Tama. Ryk przeszed w raptowne rzenie,
ogromny ksztat zatoczy si w ty, lecz nim upad na ziemi, ju nastpny stwr
wdziera si do rodka. Zanim ojciec ponownie zada cios, Rand dostrzeg nastpn,
identyczn, jakby kalek gow zwieczon spiczastymi rogami, a potem drzwi
zablokoway jeszcze dwa potwory. Wtedy usysza, jak ojciec do niego krzyczy.
- Uciekaj, chopcze! Ukryj si w lesie!
Stwory usioway sforsowa przedsionek, lecz drog zagradzay im targane
drgawkami ciaa towarzyszy. Ojciec podoy rami pod masywny st, z gonym
sapniciem przewrci go na kbowisko cia.
- Nie damy im rady! Wyjd tyem! Uciekaj! Uciekaj! Ja biegn za tob!
Rand odwrci si, by pobiec, ale natychmiast poczu wstyd, e tak skawpliwie
usucha rozkazu. Chcia zosta i pomc ojcu, chocia nie bardzo wyobraa sobie, w
jaki sposb miaby to zrobi. Strach chwyta go ju za gardo, a nogi poruszay si
jakby niezalenie od woli. Poruszajc si szybciej ni kiedykolwiek w yciu, wybieg z
pokoju i dopad do tylnych drzwi. ciga go omot i krzyki.
Ju chwyta sztab blokujc drzwi, gdy jego wzrok pad na zamknity, po raz
pierwszy tej nocy, elazny zamek. Zostawi sztab, doskoczy do bocznego okna,
otworzy je i rozsun okiennice. Na zewntrz panowa ju cakowity mrok. Ctkowane cienie podwrka zdaway si kbi w wietle peni ksiyca, po ktrym pdziy
stada chmur.
To s tylko cienie - uspokaja sam siebie.
Usysza omotanie do tylnych drzwi, jakby kto albo co prbowao je
wyway. Zascho mu w ustach. Nagle drzwi z oskotem wyleciay z zawiasw, i to

wystarczyo, niczym zajc da susa z parapetu okna i przywar do ciany domu. Z


wntrza dobiega trzask rozupywanego drewna. Przyczajony przy cianie, bojaliwie
zerkn do wntrza domu, wystawiajc jedno oko tu ponad doln krawd okna.
Przez wyrwane z zawiasw drzwi do pokoju wkraday si ciemne sylwetki, wydajc z
siebie gbokie, gardowe gosy. Rand niczego nie rozumia - dziwny, zgrzytliwy
jzyk, nie przystosowany do ludzkiego garda. Ksiyc wieci mtnym blaskiem w
ostrzach toporw, wczni i buzdyganw. Sycha byo szuranie wysokich butw oraz
rytmiczny omot, przypominajcy stukot kopyt.
Najgoniej, jak mu pozwala gboki, urywany oddech, wykrzykn przez
zupenie wysche gardo:
- Wchodz od tyu! - Sowa zabrzmiay skrzekliwie; ale przecie chwil
wczeniej sdzi, e w ogle nie wydobdzie z siebie gosu. - Jestem na zewntrz!
Uciekaj, ojcze!
Przy ostatnim sowie ruszy pdem przed siebie.
W pokoju na tyach domu rozwrzeszczay si chrapliwe gosy, wymawiajce
obce, dziwne sowa. Wrd dononego, ostrego brzku tuczonego szka, na ziemi,
tu za nim, zwalio si co cikiego. Domyli si, e ktry ze stworw rozbi szyb,
zamiast przeciska si przez wski otwr, ale nie od. wrci si, by sprawdzi, czy
rzeczywicie tak byo. Jak lis t uciekajcy przed sfor psw pomkn do najbliszej
grupy cieni, udajc, e biegnie w stron lasu. Po chwili jednak pad na brzuch i
poczoga si w kierunku gstszego mroku, spowijajcego zagrod. Gdy nagle co
upado mu na ramiona, nie by pewien, czy ma walczy, czy ucieka, ale byo to po
prostu na nowe stylisko do motyki, wyciosane przed paroma dniami przez Tama.
"Idiota!" - pomyla o sobie.
Przez chwil lea spokojnie, usiujc uspokoi oddech. Wreszcie przepez na
ty zagrody, wlokc stylisko ze sob. Nie stanowio szczeglnie gronej broni, ale
lepsze to ni nic. Ostronie wyjrza zza rogu.
Nigdzie nie widzia stwora, ktry wyskoczy za nim przez okno. Mg by
wszdzie, moe nawet w tej chwili skrada si wprost na niego.
Z owczarni dobiegao go pobekiwanie przeraonych owiec, ktre tuky si o
ciany, jakby szukay drogi ucieczki. W owietlonych oknach z przodu domu
przemykay si ciemne ksztaty. stal uderzaa o stal. Nagle wrd gradu okruchw
szka i odpryskw drewna z okna wyskoczy Tam. Wyldowa na rwnych nogach,

ale zamiast ucieka, pobieg na ty domu, lekcewac bestie, ktre ju przechodziy w


lad za nim przez wybite okiennice i drzwi.
Rand przypatrywa si tej scenie z niedowierzaniem. Dlaczego ojciec nie
ucieka? A potem nagle przypomnia sobie, e Tam po raz ostatni usysza jego gos
dochodzcy wanie stamtd.
- Ojcze! - zawoa. - Jestem tutaj!
Tam zawrci w p kroku, nie pobieg jednak w stron Rand, lecz zacz
okra go szerokim ukiem.
- Biegnij, chopcze! - krzykn, wymachujc mieczem, jakby broni si przed
atakiem. - Ukryj si!
Powietrze a dygotao od chrapliwych okrzykw i przenikliwego wycia
ogromnych bestii, nacierajcych na niego od tyu.
Rand podczoga si ku cieniom oblegajcym zagrod, ktre mogy uczyni go
niewidocznym dla oczu obserwujcych z okien domu. By bezpieczny, przynajmniej
na chwil, w odrnieniu od Tama, ktry prbowa odcign od niego uwag
potworw. Schwyci mocniej stylisko i w tym momencie zacisn zby, by nie
wybuchn gonym miechem. Stylisko motyki. Istniaa spora rnica midzy walk
z tymi stworzeniami przy pomocy motyki, a walk na kije z Perrinem. Nie mg
jednak pozwoli, by Tam samotnie stawia czoa napastnikom.
- Jeeli bd si porusza tak, jakbym podchodzi krlika - szepn do siebie to ani mnie nie usysz, ani nie zobacz.
Z trudem przekn lin, syszc echo upiornego wycia przeszywajce
ciemnoci.
"Jeszcze gorzej ni stado wygodniaych wilkw" - pomyla.
Wyczoga si spod zagrody najciszej jak potrafi i poszed w stron lasu.
Kurczowo ciska stylisko, a do blu palcw.
Otoczenie drzew uspokoio go na chwil. Tu mg znale schronienie przed
wzrokiem przedziwnych stworw, ktre zaatakoway farm. Jednak gdy dalej
wchodzi w las, ruchome nocne cienie natchny go groz. Czu si tak, jakby wraz z
nimi leny mrok zmienia si i przemieszcza. Majaczce w grze drzewa budziy lk,
konary wiy si ku niemu, jakby chciay , go schwyta w swe macki. Tylko czy to w
ogle s drzewa i konary? Sysza nieomal warkotliwy, przytumiony chichot,
dobywajcy si z ich garde - coraz gbiej wchodzi w puapk zaczajonego
drapiecy. Wycie przeladowcw Tama ustao wprawdzie, ale w jego miejsce

zapanowaa taka cisza, e Rand dra za kadym razem, gdy sysza szmer gazi
poruszanych przez wiatr. Szed coraz szybciej, z kadym krokiem coraz bardziej
skulony. Ledwie odway si oddycha, z obawy e kto moe usysze jego gone
dyszenie.
Nagle czyja do zakrya mu usta, nadgarstek otoczy elazny ucisk. Jak
oszalay usiowa schwyci napastnika woln doni.
- Tylko nie zam mi karku, chopcze - usysza chrapliwy szept Tama.
Zalaa go fala ulgi, poczu, jak wiotczej napite minie. Gdy ojciec puci
uchwyt, osun si na ziemi i dysza ciko jak po kilkumilowym biegu. Tam pooy
si obok niego i wspar na okciu.
- Normalnie nawet bym nie prbowa, bardzo przecie wyrose podczas
ostatnich kilku lat - powiedzia mikko Tam. Jego wzrok wdrowa gdzie
bezustannie, wci przepatrujc mrok. - Ale nie mogem pozwoli, eby krzykn.
Niektre trolloki sysz tak dobrze jak psy, moe nawet lepiej.
- Ale trolloki to przecie tylko... - Rand urwa.
Ta noc to nie adna bajka. Te stwory naprawd mogy by trollokami. Moe
nawet towarzyszy im sam Czarny.
- Jeste pewien? - wyszepta - e to... trolloki?
- Nie mam adnych wtpliwoci. Nie rozumiem tylko, co je sprowadzio do
Dwu Rzek... ja sam zetknem si z nimi dzi po raz pierwszy, ale znam ludzi, ktrzy
widzieli je na wasne oczy i dlatego wiem troch na ten temat. Ta wiedza moe nas
uratowa, wic posuchaj mnie uwanie. Trollok widzi w ciemnoci lepiej ni czowiek,
ale bardzo jasne wiato go olepia, przynajmniej na jaki czas. Chyba wanie dziki
temu ucieklimy tak licznemu stadu. Niektre potrafi tropi ludzi po zapachu lub
dwikach, ale podobno s leniwe. Jeeli dostatecznie dugo bdziemy im si
wymyka, to prawdopodobnie zrezygnuj z pogoni.
Po tych sowach Rand poczu si odrobin lepiej.
- Banie mwi, e one nienawidz ludzi i su Czarnemu.
- Jeeli Pasterz Nocy rzeczywicie ma jakie stada, chopcze, s to wanie
stada trollokw. Stwory te, jak mi mwiono, zabijaj dla samej przyjemnoci
zabijania. Ale na tym moja wiedza si koczy, syszaem jeszcze, e mona im ufa
tylko wtedy, gdy si ciebie boj i to te nie cakowicie.
Rand zadra. Ciekawe, kim jest ten kto, kto potrafi przerazi trolloka.
- Czy mylisz, e one jeszcze na nas poluj?

- Moe tak, moe nie. Raczej nie s zbyt sprytne. Bez trudu je zwiodem, gdy
dobiegem do lasu. Szukaj nas teraz po grach. - Tam obmaca prawy bok, a potem
przyoy do do twarzy. - Ale lepiej ich nie Lekceway.
- Jeste ranny.
- Mw ciszej. To tylko zadrapanie, a zreszt, nic z tym na razie nie mona
zrobi. Za to wyranie si ocieplio. Westchn ciko i pooy si na wznak. - Moe
noc poza domem nie bdzie taka straszna.
Jednake w gbi umysu Randa koataa si tskna myl o zimowym kaftanie i
kubraku. Drzewa daway wprawdzie jak ochron przed wiatrem, on jednak wdziera
si midzy nie, niczym lodowaty n tnc wszystko swym powiewem. Z wahaniem
dotkn twarzy Tama i skrzywi si.
- Masz gorczk. Musz ci zawie do Nynaeve. - Za chwil, chopcze.
- Nie mamy czasu do stracenia. W tych ciemnociach to bdzie duga droga.
Zerwa si na nogi i usiowa podwign ojca, ale syszc zduszony jk,
dobywajcy si zza zacinitych zbw, czym prdzej uoy go z powrotem.
- Pozwl mi chwil odpocz. Jestem zmczony.
Rand waln si pici w udo. W domu, gdzie s koce, ogie, woda i kora
brzozowa, mgby spokojnie poczeka do nadejcia witu, osioda Bel i odwie
Tama do wsi. Tu natomiast nie byo ognia, wozu, kocy, ani konia. Wszystko znajdowao si w ich domu. Nie mg tam zanie ojca, ale moe co z tych rzeczy uda
si przynie tutaj. O ile trolloki opuciy ju farm. Przecie prdzej czy pniej bd
musiay odej.
Spojrza na stylisko, ktre wci ciska w doni i odrzuci je na bok. Zamiast
niego uj miecz Tama. W bladym wietle ksiyca jego ostrze zalnio przymionym
blaskiem. Dziwnie si czu z dug rkojeci w doni, niezwyke byy i ciar, i
pochwa. Zrobi kilka szerokich zamachw w powietrzu i westchn. atwo jest ci
pustk, ale gdy bdzie musia zaatakowa trolloka, na pewno ucieknie albo zamrze
sparaliowany strachem, a trollok zamachnie si na niego swoim dziwacznym
mieczem i...
"Przesta! To nie prowadzi do nikd!"
Gdy zacz wstawa, Tam schwyci go za rami.
- Dokd idziesz?
- Potrzebujemy wozu - wyjani spokojnie. - I koty. Zaszokowaa go atwo, z
jak oderwa do ojca od swego rkawa.

- Odpoczywaj, ja zaraz wrc.


- Bd ostrony - wydysza Tam.
W sabym wietle ksiyca nie widzia twarzy ojca, ale czu na sobie jego
wzrok.
- Postaram si.
"Bd tak ostrony, jak mysz penetrujca gniazdo jastrzbia" - pomyla.
Wsun si w mrok bezszelestnie, jakby by tylko zwykym cieniem.
Przypomnia sobie czasy, gdy bawi si w tym lesie w podchody razem z innymi
chopcami - trzeba byo si podkra jak. najciszej do drugiego uczestnika zabawy i
pooy mu do na ramieniu. Teraz jednak te sytuacje jako nie wydaway mu si
podobne.
Pez powoli od drzewa do drzewa i usiowa opracowa jaki plan, ale nim
dotar do skraju lasu, uoy ich i odrzuci co najmniej dziesi. Wszystko zaleao od
tego, czy trolloki s jeszcze na farmie. Jeli ju ich nie ma, wejdzie po prostu do
domu i wemie to, co mu potrzebne. A jeli tam jeszcze s... W takim przypadku nic
nie wyjdzie z jego przedsiwzicia i wrci do lasu z pustymi rkami. Bya to niezbyt
radosna perspektywa, ale przecie nie pomoe w aden sposb Tamowi, jeli da si
zabi.
Podnis gow i zerkn ostronie w stron zabudowa farmy. Na tle powiaty
ksiyca zagroda i owczarnia wyglday jak Zwyke cienie. Jednake z frontowych
okien i drzwi domu wylewao si jasne wiato.
"Czy to tylko wiece, ktre zapali ojciec, czy tam nadal czaj si trolloki?"
Zerwa si na nogi, przestraszony nagym, piskliwym krzykiem kozodoja i
roztrzsiony przywar do drzewa. Stanie w miejscu nie doprowadzi do nikd. Pooy
si i zacz niezdarnie pezn, miecz trzyma wycignity przed siebie. Przez ca
drog do owczarni szorowa brod po ziemi.
Przycupn pod kamiennym murem i nasuchiwa - aden dwik nie zakca
ciszy nocnej. Wyprostowa si ostronie, by wyjrze zza rogu. Nie dostrzeg adnego
ruchu na podwrku farmy, nie widzia te cieni przemykajcych w owietlonych
oknach domu.
"Najpierw Bela i wz, a potem koce i inne rzeczy."
To wiato zadecydowao za niego. W zagrodzie byo ciemno. Tylko na
wasnej skrze mg si przekona, czy co si czai w rodku. Stamtd przynajmniej
bdzie mg zobaczy, jaka jest sytuacja w domu.

Skulony ruszy przed siebie, ale zamar nagle w p kroku. Nie sycha
adnego dwiku! O tej porze owce ju ukadaj si do snu, ale zawsze znajdzie si
wrd nich par takich, ktre nie pi, szeleszcz w somie i pobekuj od czasu do
czasu. Z trudem wypatrzy ciemne pagrki lecych owiec. Jeden znajdowa si o
krok od niego.
Starajc si robi jak najmniej haasu, podnosi si powoli; przytulony do
ciany, a wreszcie mg wycign rk i dotkn ciemnego ksztatu. Jego palce
napotkay skrcon sier, a potem wilgo, owca nawet nie drgna. Ze cinitym
gardem, w popiechu wypad z owczarni. Przewracajc si omal nie wypuci miecza
z rk. "Zabijaj dla przyjemnoci."
Jak oszalay usiowa zetrze krew z palcw.
Uporczywie wmawia sobie, e nic si nie zmienio. Trolloki dokonay rzezi i
odeszy. Uparcie obstajc przy tej myli czoga si przez podwrko i rozglda
bacznie na wszystkie strony. Gdy pasko przywar do ziemi, uwiadomi sobie, i
nigdy nie przyszo mu do gowy, e moe kiedy zazdroci ddownicom.
Dotar do domu, przycisn si do ciany, tu pod wybitym oknem, i
nasuchiwa. Najgoniejszym dwikiem by monotonny omot krwi w uszach.
Wyprostowa si powoli i zajrza do rodka.
W popioach paleniska lea przewrcony do gry dnem garnek z gulaszem.
Cay pokj zamiecay kawaki poupanego na drzazgi drewna, trolloki poamay
wszystkie meble. Nawet st zosta przewrcony na bok, zamiast ng mia ju tylko
sterczce kikuty. Powycigay i roztrzaskay wszystkie szuflady, pootwieray szafki i
komody. W wielu z nich drzwiczki wisiay tylko na jednym zawiasie. Zawarto leaa
porozrzucana i pokryta biaym proszkiem, mk i sol, sdzc po rozerwanych
torbach cinitych obok kominka. Wrd szcztkw mebli leay bezadnie cztery
skrcone ciaa. Trolloki.
Rand rozpozna jednego z nich po baranich rogach, cho pozostae niewiele
si od niego rniy - ich gowy stanowiy obrzydliwy melan ludzkich rysw,
zwierzcych pyskw, rogw, pir i futra. Obraz uzupeniay spotworniae donie,
bardzo podobne do ludzkich. Dwa trolloki miay na nogach wysokie buty, pozostae
jedynie goe kopyta. Rand wpatrywa si w trolloki tak dugo, e a zapieky go oczy.
aden si nie rusza. Na pewno byy martwe. A poza tym, czeka na niego Tam.
Wbieg do rodka domu i zatrzyma si, gdy w nozdrza uderzy go potworny,
dawicy straszliwie smrd, przypominajcy zapach nawozu ze stajni nie sprztanej

od wielu miesicy. Cae ciany byy pokryte jakimi ohydnymi plamami. Starajc si
oddycha przez usta, Rand zacz popiesznie grzeba w mietnisku zalegajcym
podogi. W jednym z kredensw znajdowa si kiedy bukak.
Usyszawszy za sob jakie drapanie, poczu ciarki na plecach: Odwrci si
tak gwatownie, e omale nie upad na szcztki rozbitego stou. Utrzyma jako
rwnowag i powstrzymujc szczkanie zbw, zacisn szczki do blu.
Jeden z trollokw oy i wanie wstawa z podogi. Nad wilczym pyskiem
jarzyy si zapadnite oczy: paskie, pozbawione wyrazu, a jednak cakiem ludzkie.
Stwr mia owosione, spiczaste uszy, ktrymi bezustannie strzyg. Przestpi przez
ciao jednego z martwych towarzyszy, tupic kozimi kopytami. Tak jak pozostali,
ubrany by w czarn kolczug, wetknit w skrzane spodnie, a u boku mia
przypasany sierpowaty miecz.
Zaszwargota co gardowo, a potem wybekota:
- Inni odej. Narg zosta. Narg mdry.
Trudno byo zrozumie znieksztacone sowa padajce z ust niestosownych
dla ludzkiej mowy. Chocia wyranie stara si uspokoi Randa, chopiec nie potrafi
pomin wzrokiem dugich, pokych i ostrych zbw, ktre poyskiway przy kadym sowie.
- Narg wie, niektrzy zaraz wrci. Narg czeka. Ty nie potrzebowa miecz.
Ty schowa miecz.
Dopki trollok tego nie powiedzia, Rand nie zdawa sobie sprawy, i cay czas
wymachuje trzymanym oburcz mieczem, ostrze kierujc prosto w stwora. Siga
trollokowi zaledwie do piersi, nawet pan Luhhan wygldaby przy nim jak karze.
- Narg nie zrobi krzywdy. - Trollok gestykulujc zrobi krok do przodu. Schowa miecz.
Ciemne wosy porastajce jego rce byy gste jak futro.
- Nie zbliaj si - wykrzykn Rand, aujc, e nie potrafi przemawia bardziej
stanowczym tonem. - Dlaczego to zrobilicie? Dlaczego?
- Vlja daeg roghda!
Grymas szybko przeszed w umiech demonstrujcy wszystkie zby.
- Schowa miecz. Narg nie zrobi krzywdy. Myrddraal chcie rozmawia.
Szpetn twarz przeszy nagle bysk emocji. Wyranie by to strach.
- Inni wrci, ty rozmawia z Myrddraal.
Zrobi nastpny krok, kadc do na rkojeci miecza.

- Schowa miecz.
Rand

zwily

wargi

jzykiem.

Myrddraal!

Dzisiejszego

wieczora

najstraszniejsze opowieci staj si rzeczywistoci. Jeli istotnie mia tu przyby


Pomor, to spotkanie z jednym trollokiem wydawao si bahostk. Trzeba ucieka, bo
kiedy ten stwr wycignie swoj bro, nie bdzie mia adnej szansy. Zmusi wargi
do niepewnego umiechu.
- W porzdku. - Odruchowo raz jeszcze zacisn do na rkojeci miecza, a
potem opuci rce do bokw. - Bd rozmawia.
Wilczy umiech zmieni si na powrt w grymas i trollok niespodziewanie
zaatakowa. Rand nigdy nie sdzi, e to wielkie stworzenie potrafi si porusza z
tak szybkoci. Desperackim ruchem prbowa jeszcze unie miecz, ale
monstrualne cielsko wpado wprost na niego i przygnioto do ciany. Runli razem na
podog, wstrzs spowodowa, e cae powietrze ucieko mu z puc. Jak oszalay
usiowa si wylizgn spod miadcego go ciaru, wymkn sigajcym po
niego grubym doniom i kapicym szczkom.
I nagle poczu, jak ciaem trolloka wstrzsaj spazmatyczne drgawki. W chwil
pniej

znieruchomiao.

Podrapany,

posiniaczony,

na

uduszony

przez

przygniatajc go gr misa, lea przez chwil nieruchomo, ledwie dowierzajc


wasnemu szczciu. Oprzytomnia jednak szybko i zacz wypeza spod martwego
ciaa. Nie byo to atwe. Zobaczy zakrwawione ostrze sterczce z samego rodka
grzbietu jego przeladowcy, jednak zdy w por wycign miecz. Krew powalaa
mu cae donie i ciemn plam rozlaa si na przodzie koszuli: Kotowao mu si w
odku, z trudem powstrzymywa wymioty. Dygota w spazmie potwornego strachu;
przepeniaa go jednak ulga, wiadomo tego, e wci jeszcze yje.
Trollok twierdzi, e stwory maj zamiar tu wrci. Na farm wrc inne
trolloki, a z nimi Myrddraal, Pomor. Powiadano, e Pomory maj dwadziecia stp
wzrostu, gorejce oczy i zamiast koni dosiadaj cieni. Kiedy taki demon chcia uciec,
wjeda po prostu w cian i aden mur nie by mu przeszkod. Przychodzi, spenia
swoje zadanie i natychmiast znika.
Rand sapic z wysiku przekrci ciao trolloka, by mc Wycign swj miecz
i omal nie uciek, gdy spojrza w otwarte oczy. Dopiero po chwili uzmysowi sobie, e
pokrywa je szklista powoka mierci.
Otar donie w szmat, ktra jeszcze tego rana suya Tanowi za koszul,
wyswobodzi miecz. Otar go i z niechci odrzuci szmat na podog.

"Nie ma czasu na dbanie o porzdek" - pomyla i zacisn zby, aby si nie


rozemia.
Dom nawet po gruntownym sprztaniu nie nadawa si ju do zamieszkania.
Potworny smrd najprawdopodobniej przenikn wszystko do goych desek. Nie byo
jednak czasu na rozmylanie o takich sprawach.
"Nie ma czasu na dbanie o porzdek. Moe nie ma ju czasu na nic."
By przekonany, e zapomnia zabra cae mnstwo niezbdnych rzeczy, ale
przecie Tam czeka na niego, a trolloki mogy wrci w kadej chwili. Pozbiera wic
tylko to, co w popiechu przychodzio mu do gowy. Koce z sypialni na grze, czyste
szmatki do obandaowania ran Tama. Paszcze i kaftany. Bukak, ktry zawsze
zabiera ze sob, gdy wyprowadza owce na pastwisko. Czyst koszul. Nie wiedzia,
kiedy bdzie mia czas si przebra, ale pragn przy najbliszej okazji pozby si
zakrwawionego ubrania. Mae torebki z kora wierzby i inne lekarstwa utony niestety
pod zwaami czego, co wygldem przypominao boto. Do grzebania w nim nie
potrafi si zmusi.
Obok kominka stao wiadro z wod przyniesion jeszcze przez ojca, jakim
cudem nikt nie przewrci go, ani nie zanieczyci zawartoci. Napeni bukak, reszt
wody obmy rce. Rozejrza si po raz ostatni, sprawdzajc, czy czego jednak nie
zapomnia. Wrd mieci znalaz swj uk, przeamany na p w najgrubszym
miejscu. Drgn nerwowo, gdy bro rozleciaa mu si w rkach na kawaki. Te
przedmioty, ktre dotychczas zgromadzi, bd jako musiay im wystarczy. Popiesznie wynis wszystko przed dom.
Na koniec wygrzeba jeszcze z rumowiska na pododze potrzaskan lamp,
nadal pen oliwy. Odpali j od wiecy, potem przymkn okiennice - czciowo po
to, by osoni dom przed wiatrem, ale przede wszystkim, by nie przycigay uwagi - i
popiesznie wyszed na zewntrz, trzymajc w jednej doni lamp, a w drugiej miecz.
Nie by pewien, co go czeka w za. grodzie, widok zastany w owczarni odebra mu
waciwie wszelk nadziej. Potrzebowa jednak wozu, by zawie Tama do Pola
Emonda, a wz musiaa przecie cign Bela. W takiej sytuacji nadzieja bya
koniecznoci.
Wrota zagrody byy otwarte na ocie. Jedno ze skrzyde, poruszane przez
wiatr, koysao si na jednym tylko zawiasie. Na pierwszy rzut oka we wntrzu
budynku wszystko byo bez zmian. Po chwili jego wzrok pad na puste przegrody i
powyrywane barierki. Ko i krowa znikny. Wz lea przewrcony na bok, poowa

szprych w jego koach zostaa wyamana, po jednym z dyszli pozosta tylko krtki
kikut.
Ogarna go rozpacz, ktr do tej pory jako w sobie tumi. Nie wiedzia, czy
zdoa donie ojca na wasnych barkach do odlegej wsi, a zreszt trudno byo
przewidzie, czy Tam przetrzyma tak drog. Bl mg go zabi o wiele szybciej ni
gorczka. Niemniej jednak zawsze zostawaa jaka szansa. Nie mia tu ju czego
szuka, zrobi wszystko, co mg. Kiedy si odwrci, by odej, zauway wyamany
dyszel, lecy na zasanej sianem pododze.
Popiesznie odoy lamp, miecz i zacz mocowa si z wozem. Nie
zwaajc na trzask pkajcych szprych, usiowa postawi go na koach, potem
podoy pod niego rami i przerzuci na drug burt. Zyska dziki temu dostp do
nienaruszonego dyszla. Chwyci miecz i uderzy nim w stare, jesionowe drewno.
Zdziwi si przyjemnie, gdy pod wpywem jego ciosw poleciay w bok wiry, a po
krtkiej chwili cay dyszel odpad. Efekt by taki jakby uy mocnego topora.
Gdy skoczy, obejrza ze zdziwieniem ostrze miecza. Nawet najlepiej
zaostrzony topr dawno by si stpi przy rbaniu stwardniaego ze staroci drewna,
a tymczasem miecz byszcza tak samo jak przedtem. Przecign kciukiem wzdu
ostrza i zaraz musia go woy do ust - cio jak brzytwa.
Ale nie mia czasu na jaowe zdziwienia. Zgasi lamp jeszcze poaru
brakowao na domiar tego wszystkiego - podnis dyszle i podbieg do stosu
wyniesionych z domu rzeczy.
Wszystko razem tworzyo niezgorszy balast: niezbyt ciki, ale niezmiernie
trudny do niesienia. Kiedy brn chwiejnie przez zaorane pole, dyszle nieprzerwanie
wysuway mu si z rk, w lesie zrobio si jeszcze gorzej, poniewa zahaczay o
drzewa, omal go przy tym nie zwalajc z ng. Mg je co prawda wlec za sob, ale w
ten sposb zostawiaby wyrany lad, postanowi wic nie robi tego tak dugo,
dopki si da.
Ojciec lea dokadnie w tym samym miejscu, w ktrym go zostawi. Na
pierwszy rzut oka wyglda na pogronego we nie, tak przynajmniej Rand mia
nadziej. Zdjty nagym lkiem upuci swoje ciary i przyoy do do twarzy
Tama. Ranny nadal oddycha, jednak gorczka jeszcze wzrosa.
Ojciec obudzi si, czujc dotyk jego doni, by jednak ledwie przytomny.
- Czy to ty, chopcze? - wydysza. - Martwiem si o ciebie. niem o dawnych
czasach. Same koszmary.

Mruczc cicho co jeszcze, ponownie zapad w sen.


- Nie martw si - szepn Rand. Okry Tama paszczem i kaftanem, by go
osoni przed wiatrem. - Zawioz ci do Nynaeve najszybciej, jak bd potrafi.
Przemawia tak jeszcze chwil, pragnc uspokoi nie tylko ojca, ale i samego
siebie, a tymczasem zdj zakrwawion koszul. Tak bardzo chcia si jej pozby, e
ledwie zwrci uwag na przenikliwe zimno. Szybko woy wiee ubranie. Po
wyrzuceniu koszuli poczu si tak, jakby dopiero co wzi kpiel.
- Zaraz dotrzemy do wsi i Wiedzca ju wszystko zaatwi. Zobaczysz.
Wszystko bdzie dobrze.
Ta myl mu przywiecaa, kiedy zakada kaftan i pochyla nad ranami ojca. W
wiosce bd ju bezpieczni i Nynaeve uleczy Tama. Trzeba tylko tam dotrze.

ROZDZIA 6

ZACHODNI LAS
W bladym wietle ksiyca Rand nie najlepiej widzia, co robi, ale na pierwszy
rzut oka rana ojca wydawaa si by tylko pytkim naciciem na ebrach, nie
duszym od doni. Potrzsn gow z niedowierzaniem. Ju gorsze skaleczenia
widywa u Tama, a wwczas ten przerywa prac tylko na chwil, aby si obmy.
Popiesznie zbada jego ciao, szukajc jakiej innej rany, ktra rzeczywicie moga
powodowa tak wysok gorczk, ale nic wicej nie znalaz.
Okazao si jednak, e nacicie jest grone, skra na jego obrzeach bya
bardzo gorca, o wiele gortsza ni reszta ciaa. Rand a zacisn szczki, kiedy to
stwierdzi, domyli si bowiem, e kto, kogo opanuje taka gorczka, jest stracony, a
nawet jeli j przeyje, pozostanie z niego strzp czowieka. Nasczy gaganek
wod i przyoy Tamowi do czoa.
Jak najdelikatniej stara si obmy i zabandaowa ran, ale guchy pomruk,
nieustannie wydobywajcy si z ust ojca, co jaki czas przeryway ciche pojkiwania.
Ponad ich gowami nagie gazie koysay si gronie na wietrze. Kiedy trolloki wrc
na farm i nikogo tam nie znajd, na pewno odejd. Wmawia to sobie uparcie, ale
widok bezsensownych spustosze, jaki zasta w gospodarstwie, nie dawa mocnych
podstaw do takiej wiary. Przekonanie, e te bestie zrezygnuj z zamiaru zabijania
wszystkiego, co im wejdzie w drog, mogo okaza si zgubne. Nie mg sobie
pozwoli na tak naiwno.
"Trolloki. Trolloki, o wiatoci! Stwory z opowieci bardw, nagle wyaniajce
si z mroku, by staranowa drzwi naszego domu. I Pomor. O wiatoci, zawie
nade mn, Pomor!"
Nagle uwiadomi sobie, e w znieruchomiaych doniach trzyma koce
bandaa, ktre przecie powinien zawiza.
"Sparaliowany jak krlik na widok cienia jastrzbia", po,nyla z gorycz.
Rozzoszczony na samego siebie, potrzsn gow i dokoczy opatrywania
piersi Tama. Chocia wiedzia, jak postpowa i nawet niele sobie z tym radzi, nie
przestawa si jednak ba. Kiedy trolloki powrc, z ca pewnoci zaczn penetrowa las rosncy wok farmy, szukajc ladw ludzi, ktrzy im uciekli. Znajd ciao
zabitego i domyl si, e zbiegowie s gdzie w pobliu. Kto wie, co Pomor
wwczas zrobi, albo co moe zrobi? Na domiar wszystkiego w mylach rozbrzmie-

wao mu ostrzeenie ojca - tak wyranie, jakby je dopiero co usysza - przed


nadzwyczajnym suchem trollokw. Omal nie zakry ust Tamowi, by uciszy jego jki i
mamrotania.
"Niektre tropi po zapachu. Jak temu przeciwdziaa? Nijak."
Szkoda czasu na zamartwianie si problemami, z ktrymi nic nie mona
zrobi.
- Musisz by cicho - szepn Tamowi do ucha. Trolloki tu wrc.
Z ust ojca wyrwa si wanie przyciszony, ochrypy gos.
- Jeste wci pikna, Kari. Pikna jak moda dziewczyna.
Rand skrzywi si. Jego matka umara pitnacie lat temu. Jeeli Tam uwaa,
e ona yje, to znaczy, e ma wiksz gorczk ni si pocztkowo wydawao. Jak
mu przeszkodzi w mwieniu, teraz, gdy ich ycie moe zalee od bezwzgldnego
zachowania ciszy.
- Matka prosi, by umilk - wyszepta Rand. Urwa, by chrzkn, czujc nagy
cisk w gardle. Miaa delikatne donie, tyle tylko pamita. - Kari prosi, by by cicho.
Masz, pij.
Tam chciwie pi wod z bukaka, ale po paru ykach odwrci gow w bok i
znowu zacz mamrota, zbyt cicho, by Rand cokolwiek rozumia. Mia nadziej, e
nie sysz tego rwnie polujce na nich trolloki.
Popiesznie zabra si za realizacj kolejnej, naglcej czynnoci. Owin
dyszle trzema kocami, tworzc w ten sposb prowizoryczne nosze. Poniesie je tylko
za jeden koniec, drugi bdzie si wlec po ziemi, ale to musi wystarczy. Z czwartego
koca wyci dugi pas i przywiza jego koce do dyszli.
Najdelikatniej jak potrafi, uoy Tama na noszach, krzywic si przy kadym
jego jku. Ojciec zawsze wydawa si taki niezniszczalny. Nic go nie mogo zrani ani
powstrzyma, Jego obecny stan odbiera Randowi resztki odwagi, jakie do tej pory
udao mu si zachowa. Musia jednak jako to wszystko wytrzyma. To nie ulegao
kwestii, tylko dlatego jeszcze co robi. Nie mia innego wyjcia.
Gdy Tam lea ju wreszcie na noszach, Rand zawaha si, a potem odpi mu
pas. Dziwnie si poczu, opinajc go wok bioder. Pas, pochwa i miecz wayy w
sumie zaledwie kilka funtw, ale po schowaniu miecza, zdawao mu si, e do ziemi
cignie go jakie ogromne brzemi.
Zbeszta samego siebie. Nie bya to ani pora, ani miejsce na jakie gupie
fantazjowania. To tylko wielki n. Ile to razy marzy o posiadaniu miecza i

przeywaniu rnych przygd? Skoro mg t broni zabi jednego trolloka, to na


pewno z jej pomoc pokona rwnie pozostae. Z drugiej strony wiedzia jednak a
za dobrze, e to, co si stao na farmie, zawdzicza zwykemu szczciu. W jego
przygodach z marze nigdy nie byo miejsca na szczkanie zbami czy bieganie po
nocy dla ratowania ycia sobie i ojcu stojcemu u wrt mierci.
Popiesznie okry Tama ostatnim kocem i uoy u jego boku bukak oraz
pozostae rzeczy. Odetchn gboko, uklk midzy dyszlami i przeoy wycity z
koca pas przez gow, oplatajc nim ramiona i pachy. Kiedy schwyci dyszle i stan
wyprostowany, gwny ciar spocz na jego ramionach. Na razie nie odczuwa tego
zbyt dotkliwie. Ruszy w stron Pola Emonda, starajc si i rwnym krokiem.
Nosze suny za nim.
Ju wczeniej postanowi, e przedrze si przez las do tak zwanej Drogi
Kamienioomu, i po niej dotrze do wsi. Co prawda naraa tym ojca i siebie na
wiksze ryzyko, na pewno jednak nie pomoe Tamowi, jeeli zgubi si pord
ciemnych lasw.
Mrok by tak gsty, e nawet nie zauway, gdy dotarli do Drogi Kamienioomu.
Serce podeszo mu do garda, gdy zda sobie z tego spraw. Popiesznie obrci
nosze i zacign je Z powrotem do lasu, a potem przystan na chwil, by zapa
oddech i uspokoi omoczce serce. Wci ciko sapic, skrci na wschd, w
kierunku Pola Emonda.
Przedzieranie si midzy drzewami byo niezwykle trudne, a noc z pewnoci
nie stwarzaa dodatkowego uatwienia, niemniej wyjcie na otwart drog byoby
czystym szalestwem. Musia dotrze do wsi, nie spotykajc przy okazji trollokw.
Wola ich nie widzie nawet z daleka, o ile w ogle mg wyrazi takie yczenie.
Istniaa moliwo, e trolloki cigle ich cigaj i prdzej czy pniej domyl si, e
obydwaj z ojcem wyruszyli w kierunku wsi. Tylko tam bowiem mogli si uda, a
najbardziej prawdopodobn tras bya Droga Kamienioomu. Kiedy si nad tym
zastanowi, doszed do wniosku, e i tak idzie o wiele za blisko drogi. Noc i cienie pod
drzewami wydaway si nie zapewnia adnej ochrony przed czyim ewentualnym,
bystrym wzrokiem.
Promienie ksiyca przesczajce si midzy nagimi gaziami rozleway
mtne wiato, bezustannie mamice oczy. Kady krok grozi potkniciem o
niewidoczne korzenie, stare jeyny czepiay si ng i wiele razy omal nie upad, bo
widzia co, co wygldao jak wykrot albo pagrek, a tymczasem zamiast na

spodziewany, twardy grunt, nogi trafiay w pustk. Czasami palce stp zahaczay si,
wbijajc w ziemi, podczas gdy nogi szy dalej do przodu i wtedy si potyka.
Mamrotanie Tama przechodzio w przecigy jk, gdy ktry z dyszli uderza zbyt
gwatownie o korze lub kamie.
Nkany uczuciem staej niepewnoci, bolenie wyta wzrok i such, jak
jeszcze nigdy w yciu. Wystarczyo, e ga otara si o ga, albo e co
zaszelecio w sosnowych igach, a natychmiast przystawa i nadstawia uszu,
tumic oddech z obawy, e albo przegapi jaki ostrzegawczy dwik, albo
przeciwnie, e usyszy co przeraajcego. Rusza dalej dopiero wtedy, gdy si
upewni, e otacza go tylko wist wiatru.
Od bezustannej walki z wiatrem, ktry targa jego paszczem i kaftanem,
zaczyna ju odczuwa potworne zmczenie w rkach i nogach. Ciar noszy, tak
lekkich na pocztku, zdawa si teraz przygniata go do ziemi. Potyka si ju nie
tylko o zwyke przeszkody. Rozpaczliwe staranie, by nie upa, wyczerpywao go
rwnie mocno, jak wleczenie za sob noszy. Przecie tego dnia wsta bardzo
wczenie i pomijajc nawet wypraw do Pola Emonda, mia za sob zwyky dzie
pracy. Kadego normalnego wieczora siedziaby teraz przed kominkiem i czyta do
snu jak ksik z biblioteki Tama. Dokuczliwy zib przenika ciao do koci,
odek przypomina, e nic nie jad od czasu, kiedy pani al'Vere poczstowaa go
miodowymi, ciasteczkami.
By zy na siebie, e nie zabra z farmy jakiego jedzenia. Nic by si nie stao,
gdyby zosta tam kilka minut duej. Tych kilka minut, wystarczajcych do znalezienia
odrobiny chleba i sera. Trolloki nie pojawiyby si tak szybko. Albo choby tylko
odrobin chleba. Ale przecie, kiedy dotr ju do obery, pani alVere na pewno si
uprze, eby postawi przed nim gorc straw. Bdzie to prawdopodobnie talerz z
parujcym gulaszem z jagnicia. I do tego chleb pieczony przez ni. I mnstwo
gorcej herbaty.
- Przetoczyli si po Dragonwall jak powd - odezwa si nagle Tam
dononym, penym nienawici gosem - i zalali kraj krwi. Ilu umaro za grzechy
Lamana?
Rand omal si nie przewrci ze zdziwienia. Zupenie wykoczony, postawi
nosze na ziemi i obejrza piekc bruzd, jak wyry mu na ramionach pas z koca.
Zdj go z siebie, uklk obok Tama. Szuka po omacku bukaka i jednoczenie
spoglda midzy drzewa, daremnie usiujc obserwowa obydwie strony drogi na

odlego przynajmniej dwudziestu krokw. Nie byo nic prcz cieni. Naprawd nic
prcz cieni,
- Nie grozi nam aden potop trollokw, ojcze. W kadym razie nie teraz.
Wkrtce dotrzemy bezpiecznie do Pola Emonda. Napij si wody.
Tam odepchn bukak, wydawao si, jakby jego rka odzyskaa dawn si.
Chwyci Randa za konierz i przycign do siebie tak blisko, e chopiec poczu na
policzku bijcy Z jego ciaa ar.
- Nazywali ich barbarzycami - mwi dalej Tam natarczywym tonem. - Ci
gupcy twierdzili, e mona ich wymiata jak mieci. Ile trzeba byo przegra bitew, ile
miast spali, eby pojli, jaka jest prawda? Zanim cae narody sprzymierzyy si
przeciwko nim? - Zwolni ucisk, a w jego gosie rozbrzmiewa teraz smutek. - Cae
pole bitwy pod Marath byo usane trupami, czowiek nie sysza nic oprcz krakania
wron i brzczenia much. Pozbawione szczytw wiee Cairhien pony porodku
nocy niczym pochodnie. Przez ca drog do Byszczcych Murw nie przestawali
pali i wyrzyna wszystkich, dopki ich nie zatrzymano. Ca drog do...
Rand przycisn do do ust ojca. Nie myli si, dwik rozleg si ponownie rytmiczny omot, pochodzcy z niewiadomego kierunku, skd spord drzew, ktry
na przemian to zamiera, to narasta, przebijajc si przez porywy wiatru.
Zdenerwowany obrci powoli gow, starajc si zlokalizowa rdo dwiku.
Ktem oka dostrzeg jaki ruch i natychmiast przywar do ciaa Tama. W zacinitej
doni poczu nagle rkoje miecza, ca uwag skoncentrowa na drodze tak, jakby
tylko ona na caym wiecie istniaa.
Migotliwe cienie nadcigajce ze wschodu powoli sploty si w posta jedca
na koniu, za nim dreptay wysokie, zwaliste sylwetki, usiujce dotrzyma kroku
zwierzciu. W trzymanych przez nie wczniach i toporach odbijao si blade wiato
ksiyca. Rand nawet przez moment nie udzi si myl, e mog to by wieniacy
przybywajcy im z pomoc, poj od razu, kto kryje si za gstw cieni. Czu to przez
skr, niczym piach skrobicy mu koci, zanim jeszcze zbliyli si na tak odlego,
by mg dostrzec w wietle ksiyca peleryn z kapturem okrywajc jedca,
zupenie nieruchom pomimo szarpicego wiatru. W mroku wszystkie ciemne
ksztaty zleway si, a kopyta wydaway taki sam odgos, jakiego spodziewa si
mona po zwykych koniach, Rand jednak nie pomyliby tego zwierzcia z adnym
innym.

W lad za ciemnym jedcem poday koszmarne stwory obdarzone rogami,


pyskami i dziobami - podwjny szereg trollokw. Wysokie buty i podkowy wybijay
rytm tak rwny, jakby kierowaa nimi jedna wola. Kiedy maszerowali obok niego,
Rand doliczy si dwudziestu. Jaki miaek rzuciby wyzwanie tylu trollokom. Jaki
odwany stawiby czoa cho jednemu?
Kolumna maszerujcych wawo stworze znikna ju na zachodzie, omot ich
krokw ucich, ale Rand wci trwa na swoim miejscu, nie ruszajc ani jednym
miniem, nieledwie nie odwaajc si oddycha. Co nakazywao mu zdoby pewno, pewno absolutn, e istotnie odeszli - dopiero wwczas bdzie mg zmieni
pozycj. Wreszcie odetchn gboko i zacz si powoli prostowa.
Tym razem ko pojawi si zupenie bezgonie. Ciemny jedziec powraca w
niesamowitej ciszy, cie jego wierzchowca przystawa co kilka krokw w miar
powolnego pokonywania drogi. Wiatr d i jcza w wyszych partiach drzew, ale
paszcz jedca nadal zwisa, nieruchomy jak mier. Za kadym razem, gdy ko si
zatrzymywa, zakapturzona gowa obracaa si w obie strony, najwyraniej
wypatrujc czego w lesie. W pewnym momencie ciemny ksztat przystan
dokadnie naprzeciwko Randa, a ocienione rozcicie kaptura zwrcio si w kierunku
miejsca, w ktrym si ukryli.
Rand odruchowo zacisn do na rkojeci miecza. Podobnie jak rano, poczu
na sobie wzrok i znw przelk si tej samej nienawici, pomimo e nie potrafi zapa
spojrzenia, ktre j nioso. Zakapturzony czowiek nienawidzi wszystkich i
wszystkiego, wszystkiego, co yo. Pomimo zimnego wiatru po twarzy Randa
spyny paciorki potu.
Po chwili ko ruszy dalej, wci tym samym rytmem robi kilka
bezdwicznych krokw i przystawa, a w kocu Rand widzia ju tylko ciemn
plam w oddali, ledwie wyrniajc si na tle nocy. Patrzy i patrzy, a w kocu
straci pewno, e widzi cokolwiek innego prcz przypadkowej pltaniny cieni, mimo
to nawet na sekund nie spuszcza z nich oka. Ba si, e jeli zaprzestanie
obserwacji, zobaczy czarnego jedca dopiero wtedy, gdy jego cichy ko stanie tu
obok.
Nagle ciemny ksztat zawrci i min go w bezszelestnym galopie. Wpatrzony
wprost przed siebie jedziec mkn przez noc na zachd, w stron Gr Mgy. W
stron ich farmy. Rond zachwia si, z trudem zapa oddech i otar rkawem zimny

pot z czoa. Powd, dla ktrego pojawiy si trolloki, nagle przesta zajmowa jego
myli. Gdy ju bdzie po wszystkim, ta wiedza i tak do niczego nie bdzie potrzebna.
Wsta dygoczc i popiesznie zbada Tama. Ojciec nadal co mamrota, tak
cicho, e Rand nie rozrnia sw. Usiowa go napoi, ale wywoa jedynie suchy
kaszel. Do garda dostaa si tylko niewielka struka wody, reszta spyna po
brodzie. Po chwili zacz znw co mrucze, monotonnie, jakby nawet na moment
nie przestawa.
Rand zwily mu jeszcze czoo, uoy bukak na noszach i ponownie stan
pomidzy dyszlami.
Ruszy z miejsca ochoczo, rzeko jakby mia za sob dobrze przespan noc,
ale nowy napyw si nie starczy na dugo. Z pocztku zmczenie przykry strach, ale
prdko, cho strach pozosta, jego zdolno motywujca rozwiaa si. Niebawem
znw zacz si potyka, powrci dokuczliwy gd i bl nieludzko zmczonych
mini. Skoncentrowa si na uwanym stawianiu stp, jedna przed drug, cigle
naprzd, nie liczyo si ju nic innego.
Wyobraa sobie Pole Emonda, otwarte okiennice i domy owietlone na
Zimow Noc, ludzi mijajcych si w drodze na spotkania z przyjacimi i
wykrzykujcych do siebie pozdrowienia, dwiki skrzypiec wypeniajce ulice
melodiami Zabawy Jaema czy Skrzyde czapli. Haral Luhhan jak zwykle wypije o
jedn brandy za duo i zacznie piewa Wiatr, co hula w zbou, gosem
przypominajcym abi rechot, a jego ona bdzie go ucisza. Cenn Buie bdzie
chcia pokaza, e taczy rwnie dobrze jak zawsze, a Mat wymyli co, aby mu w
tym przeszkodzi i wszyscy bd wiedzieli, kto jest winien, ale nikomu nie uda si
niczego udowodni. Niemale si umiechn, kiedy pomyla o tym wszystkim.
Po jakim czasie Tam odezwa si ponownie:
- Avendesora. Powiadaj, e nie wydaje nasion, ale przywieli do Cairhien
jedno mae drzewko. Krlewski cudowny dar dla wadcy.
Cho w jego gosie pobrzmiewa gniewny ton, mwi tak cicho, e Rand ledwie
zrozumia cokolwiek. Kady, kto byby w stanie go usysze, bez trudu usyszaby
take szuranie noszy po ziemi. Szed dalej, suchajc tylko jednym uchem.
- Oni nigdy nie yj w pokoju. Nigdy. Ale przywieli drzewko, by zawiadczy o
czym przeciwnym. Roso sto lat. Sto lat pokoju z tymi, ktrzy nigdy nie zawieraj
pokoju. Dlaczego je ci? Dlaczego? Nagrod za Avendesor bya krew. Krew bya
nagrod za dum Lamana.

Gos ojca przycich, znowu przechodzc w niezrozumiae mamrotanie.


Rand, do cna wyczerpany, zastanawia si, jakie to majaki ni si teraz
Tamowi. Avendesora. Powiadano, e Drzewo ycia posiada wszelkie cudowne
waciwoci, ale nikt nigdy nie wspomnia o jakim drzewku i jakich "onych". Jest
przecie tylko jedno Drzewo ycia, a ono naley do Zielonego Czowieka.
Jeszcze tego ranka byoby mu gupio, gdyby przyapa si na myleniu o
Zielonym Czowieku i Drzewie ycia. To przecie tylko wymysy bardw.
"Czy na pewno? Jeszcze tego ranka trolloki te yy wycznie w opowieciach
bardw."
Moe wszystko to, co opowiadaj bardowie i czego si sucha wieczorami przy
kominku, jest rwnie realne jak wieci, ktre przywo handlarze i kupcy. Nastpnym
razem moe spotka Zielonego Czowieka, giganta Ogira albo dzikiego, przyobleczonego w czer czowieka Aiel.
Znowu wychwyci w mamrotaniu Tama sowa wypowiadane wystarczajco
gono, by zrozumie je dokadnie. Ojciec przerywa od czasu do czasu dla
zaczerpnicia oddechu, a potem kontynuowa, cignc majaczc opowie.
- ...podczas bitew jest zawsze gorco, nawet jeli tocz si na niegu.
Gorczka potu. Gorczka krwi. Tylko mier jest zimna. Zbocze gry... jedyne
miejsce, ktre nie cuchnie mierci. Trzeba byo ucieka od tego zapachu... od tego
widoku... sycha byo pacz dziecka. Czasami kobiety walczyy rami w rami z
mczyznami, ale dlaczego jej na to pozwolono, nie rozumiem... rodzia tam w
samotnoci, a potem umara od ran... nakrya dziecko peleryn, ale zdmuchn j
wiatr... dziecko zsiniao z zimna. Dziwne, e tam nie umaro... tak pakao. Pakao na
niegu. Nie mogem go tak zostawi... nie mielimy dzieci... zawsze wiedziaem, e
chciaa mie dzieci. Wiedziaem, e je pokochasz, Kari. Tak, kochana. Rand to
dobre imi. Dobre imi.
Rand straci nagle resztk si. Potkn si i upad na kolana. Tam jkn, gdy
poczu wstrzs, ale Rand nawet nie czu, jak chomto z koca wpio mu si jeszcze
boleniej w ramiona. Gdyby teraz znienacka wypad na niego jaki trollok, najpewniej
po prostu stanby nieruchomo i tylko si gapi. Spojrza przez rami na Tama, ale
ten znw podj swe bezsowne mamrotanie.
"Majaki" - pomyla tpo.
Gorczce zawsze towarzysz majaki, a ta noc nawet bez gorczki stanowia
cig koszmarw.

- Jeste moim ojcem - powiedzia gono, wycigajc do, by dotkn Tama a ja jestem...
Gorczka wzrosa. Bardzo.
Z rozpacz dwign si na nogi. Ojciec znowu co wymamrota, ale Rand nie
chcia ju go duej sucha. Wlk za sob zaimprowizowane nosze i stara si
myle wycznie o nastpnym oowianym kroku wiodcym ku bezpieczestwu Pola
Emonda. Nie potrafi jednak zaguszy echa rozlegajcego si w jego mylach.
"To mj ojciec. To byo tylko majaczenie w gorczce. To jest mj ojciec. To
tylko majaczenie w gorczce. wiatoci; kim jestem?"

ROZDZIA 7

WYJCIE Z LASU
Rozbyso ju pierwsze szare wiato brzasku, ale Rand wci jeszcze
przedziera si przez las. Z pocztku nie zauway, e noc ma ju si ku kocowi,
dopiero po chwili ze zdziwieniem zapatrzy si na ustpujcy mrok. Niezalenie od
tego co mwiy oczy, ledwie wierzy, e mozolna wdrwka do Pola Emonda zabraa
mu tyle czasu. Pewnie, e co innego jecha Drog Kamienioomu za dnia, a co
innego wdrowa noc przez las. Z drugiej jednak strony wydawao mu si, e od
tego ranka, kiedy zobaczy czarnego jedca mino ju wiele dni, a od wieczoru, gdy
razem z Tamem zasiedli do kolacji, dzieliy go co najmniej tygodnie. Przesta
reagowa na wrzynajcy si w plecy pas z koca, by tak odrtwiay, i waciwie nic
ju nie czu. Oddycha z niewysowionym trudem, pieko go gardo i puca, skrcony z
godu odek bezustannie wywoywa fale mdoci.
Ojciec umilk jaki czas wczeniej. Rand nie by pewien, od jak dawna nie
syszy jego mamrotania, nie odway si jednak przystan i zbada go. Jeli si
teraz zatrzyma, nie bdzie w stanie ruszy dalej. W kadym razie niezalenie od tego
co dziao si z Tamem i tak nie mg dla niego ju nic wicej zrobi. Jedyn szans
dawao dotarcie do wsi. Prbowa przypieszy kroku, ale zdrewniae ze zmczenia
nogi poruszay si wolno i niechtnie, jakby brodzc w gstej smole. Zimno i wiatr nie
miay ju najmniejszego znaczenia.
Po jakim czasie poczu zapach dymu. Musieli by ju pewnie blisko wsi. Na
jego twarz wypez blady umiech, ktry jednak zaraz przeszed w grymas. Dym
zalega ciko w powietrzu, zbyt ciko. Byo tak zimno, e ogie z pewnoci pon
na kadym palenisku we wsi, ale ten dym by zbyt gsty. Oczyma wyobrani
zobaczy na drodze trollokw, nadcigajcych ze wschodu, wracajcych wanie z
Pola Emonda. Wyty wzrok, usiujc wypatrzy pierwsze domy, gotw woa o
pomoc do pierwszej napotkanej osoby, nawet gdyby by to Cenn Buie czy ktry z
Coplinw. Gos jaki szepta w tyle gowy, e wci jednak moe na kogo liczy, e
znajdzie si kto, kto przyjdzie im z pomoc.
Nagle midzy nagimi gaziami dostrzeg dom, tylko dziki temu by w stanie
i dalej. Z nadziej przeradzajc si w dojmujc rozpacz skierowa kroki do wsi.
Na placach, gdzie dawniej stay domy, zalegay teraz jedynie sterty
zwglonego drewna, a z nich, niczym brudne palce, wystaway okopcone ceglane

kominy. Nad ruinami unosiy si wskie smuki dymu. W popioach grzebali


wieniacy o ponurych twarzach, niektrzy mieli jeszcze na sobie nocne koszule. To
wycigali ze zgliszczy garnek do gotowania, to po prostu dziabali kijami wrd
odpadw. Na ulicach pitrzyy si resztki dobytku uratowane z pomieni: wysokie
lustra, wypolerowane kredensy i komody, krzesa i stoy zawalone pociel, przyborami kuchennymi, skromnymi tobokami z ubraniem i przedmiotami osobistego
uytku.
Zdawao si, e zniszczenia dotkny wie w zupenie przypadkowy sposb. W
jednym rzdzie zachowao si a pi nietknitych domw, podczas gdy w innym sta
zaledwie jeden.
Po drugiej stronie rzeki Winnej Jagody zaryczay trzy ogromne petardy
wystrzelone przez grupk mczyzn. Gste kolumny czarnego dymu, upstrzone
beztroskimi iskierkami, pognay wraz z wiatrem na pnoc. Jeden z rasowych koni
pana al'Vere wlk co w stron poncego Mostu Wozw. Rand nie zdoa dostrzec,
co to byo.
Nie wyszed jeszcze na dobre z lasu, a ju bieg mu naprzeciw Haral Luhhan.
Twarz mia poczernia od sadzy, w grubych doniach ciska topr drwala. Nocna
koszula, zasmarowana popioem, zwisaa mu do kostek, przez rozdarcie na piersi
przewitywaa wcieka czerwie oparzeliny. Luhhan uklk na jednym kolanie obok
noszy. Ojciec Randa mia zamknite oczy, oddycha wolno i ciko.
- Trolloki? - spyta zachrypym od dymu gosem. - Tu te. Tu te. C,
moglimy mie wicej szczcia, o ile ktokolwiek ma do niego prawo, albo na nie
zasuy. Tamowi potrzebna jest Wiedzca. Ale gdzie, na wiato, ona moe by?
Egwene!
Egwene z penym narczem przecierade, podartych na bandae, wyranie
zapatrzona na co w oddali, biega pdem w ich stron. Ciemne krgi pod jej oczami
zdaway si by jeszcze wiksze ni zazwyczaj. Zauwaya nagle Randa i przystana, z trudem apic oddech.
- Och nie, Rand. To chyba nie twj ojciec? Czy on...? Chod, zaprowadz ci
do Nynaeve.
Rand by zbyt zmczony i ogupiay, by cokolwiek powiedzie. Przez ca noc
Pole Emonda wydawao mu si przystani, w ktrej on i jego ojciec znajd
schronienie. Teraz by w stanie tylko bezmylnie wpatrywa si w jej okopcon sukni. Dostrzega dziwne szczegy, tak jakby one byy wanie w tej chwili wane:

krzywo zapite guziki z tyu sukni i czyste donie. By ciekaw, czemu Egwene ma
czyste rce, skoro jej twarz umazana jest smugami sadzy.
Pan Luhhan wydawa si doskonale wiedzie o wszystkim, co Rand przeszed.
Kowal pooy topr na dyszlach, unis ty noszy i pchn je lekko, nakazujc
Randowi i za Egwene. Chopiec ruszy chwiejnym krokiem, jakby pogrony we
nie. Przez chwil zastanawia si, skd pan Luhhan wie, e to byy trolloki, ale ta
myl zaraz gdzie si ulotnia. Skoro Tam je rozpozna, to czemu Haral Luhhan nie
miaby umie tego samego.
- Wszystkie opowieci okazay si prawdziwe - wybekota.
- Na to wychodzi, chopcze - odpar kowal. - Na to wychodzi.
Rand sucha go tylko jednym uchem, skupiony na smukej sylwetce Egwene.
Tak, wzi si ju w gar, nieomal mia pretensje, e dziewczyna nie spieszy si, a
przecie w rzeczywistoci zwolnia kroku, by obcieni, mogli za ni nady.
prowadzia ich przez k, w stron domu Caldera. Okap jego strzechy by zwglony,
pobielone ciany poznaczyy plamy sadzy. Po ssiadujcych z nim domach
pozostay jedynie fundamenty, stosy popiow i spalonego drewna. Jedna z chat
naleaa kiedy do Berina Thane, brata mynarza, druga do Abella Cauthona, ojca
Mata. Nie zostay z nich nawet kominy.
- Poczekajcie tutaj - powiedziaa Egwene.
Popatrzya na nich, jakby czekajc na odpowied. Poniewa stali tylko, nie
mwic nic, wymruczaa bezgonie jakie sowo i wbiega do rodka.
- Mat - powiedzia Rand. - czy on...?
- yje - odpar kowal. Postawi na ziemi swj koniec noszy i powoli si
wyprostowa. - Widziaem go jak chwil temu. To cud, e wszyscy yjemy. Po
sposobie, w jaki potraktowali mj dom i kuni, mgby sdzi, e trzymaem tam
zoto i klejnoty. Alsbet roztrzaskaa jedn czaszk patelni. Spojrzaa dzi rano na
zgliszcza naszego domu, tylko raz, a teraz z najwikszym motkiem, jaki moga
wykopa z ruin kuni, poluje po wsi, na wypadek, gdyby jaki trollok gdzie si jeszcze ukrywa. Jeeli ktrego znajdzie, to naprawd mu wspczuj.
Skin gow w stron domu Caldera.
- Pani Calder oraz kilku innych przyjli do siebie rannych i bezdomnych. Kiedy
Wiedzca opatrzy Tama, poszukamy dla niego jakiego ka: Moe znajdzie si co
w obery. Burmistrz ju co zaofiarowa, ale Nynaeve powiedziaa, e dla rannych
lepiej bdzie, jeli nie bd przebywa razem.

Rand osun si na kolana. Ledwie ywy, zrzuci z siebie prowizoryczn


uprz i poprawi koce okrywajce ojca. Tam nie poruszy si i nie odezwa, kiedy
Rand szturcha go swymi Zdrewniaymi domi. Na szczcie wci oddycha.
"Mj ojciec. To byo tylko majaczenie w gorczce."
- A jeli one wrc? - spyta apatycznym gosem.
- Koo obraca si tak, jak chce - powiedzia niezbyt przekonujcym gosem pan
Luhhan. - Jeeli powrc... C, na razie odeszy. Trzeba wic pozbiera wszystko, a
to co zostao zniszczone, naprawi.
Westchn, a jego twarz zagodniaa. Podrapa si po plecach. Rand dopiero
teraz zauway, e ten zwalisty mczyzna jest rwnie zmczony, jak on sam, o ile
nie bardziej. Kowal rozejrza si dookoa i pokrci gow.
- Co mi si zdaje, e dzisiaj ju nie nacieszymy si Bel Tine. Ale jak zwykle,
zapewne jako sobie poradzimy. Gwatownym ruchem podnis topr, rysy jego
twarzy stay. - Czeka mnie jeszcze praca. Nie martw si, chopcze. Wiedzca
dobrze si nim zaopiekuje, a wiato nami wszystkimi. A nawet jeli Ona nie
zechce tego zrobi, to c, sami o siebie zadbamy. Pamitaj, jestemy ludmi z Dwu
Rzek.
Kowal zacz si oddala, a Rand, nadal klczc, popatrzy na wie, popatrzy
jakby po raz pierwszy.
"Pan Luhhan ma racj" - pomyla i poczu si zdziwiony tym, e widok
waciwie wcale go nie zaskoczy.
Ludzie nadal bezradnie przekopywali ruiny swoich domw, niemniej jednak ju
w cigu tego krtkiego czasu, od kiedy Rand przyby do wsi, coraz czciej
zdobywali si na bardziej sensowne dziaania. Czu nieomal ich narastajc
determinacj. Co go jednak zastanawiao. Widzieli trollokw, ale czy widzieli
rwnie czarnego jedca? Czy poczuli jego nienawi?
Zerwa si na nogi, gdy z domu Caldera wyszy Nynaeve i Egwene. Waciwie
to tylko prbowa to zrobi, gdy natychmiast zatoczy si, omal nie padajc twarz
prosto w py.
Wiedzca uklka przy noszach, nie obdarzywszy Randa nawet jednym
spojrzeniem. Jej twarz i suknia bya jeszcze brudniejsza ni u Egwene, identyczne
ciemne krgi podkray jej oczy, biel rk bya rwnie jasna. Dotkna twarzy Tama i
kciukami podniosa mu powieki. Zmarszczya czoo, odsuna koce i odwina banda
skrywajcy ran. Zanim Rand zdy spojrze, nasuna gruby opatrunek z

powrotem. Westchna i delikatnie nasuna koc oraz paszcz a po brod Tama,


jakby opatulaa pice dziecko.
- Nie mog nic z tym zrobi - powiedziaa. Musiaa pooy rce na kolanach,
aby si wyprostowa. - Przykro mi, Rand.
Kiedy zawrcia w stron domu, sta przez chwil nic nie rozumiejc, a potem
pobieg za ni, chwyci za ramiona, obrci ku sobie i spojrza prosto w oczy.
- On umiera! - krzykn.
- Wiem - odpara spokojnie.
Ugiy si pod nim kolana na tak lapidarn odpowied.
- Musisz co zrobi. Musisz. Jeste Wiedzc.
Udrka wykrzywia jej twarz, ale tylko na chwil, bo zaraz potem w oczach
znowu pojawia si pustka, stanowczy gos by jak zwykle pozbawiony uczu.
- Tak, to prawda. Wiem, co mog zrobi za pomoc moich lekarstw i wiem,
kiedy jest za pno. Czy sdzisz, e nie zrobiabym wszystkiego, co bym moga? Ale
nie mog. Nie mog, Rand. I s jeszcze inni, ktrzy mnie potrzebuj. Ludzie, ktrym
mog pomc.
- Przywiozem go do ciebie tak szybko, jak si dao wymamrota.
Wioska bya zrujnowana, ale liczy na pomoc Nynaeve. Ona zawioda i teraz
czu w sobie tylko pustk.
- Wiem, e tak byo - powiedziaa agodnie. Dotkna doni jego policzka. - To
nie twoja wina. Mao kto potrafiby tyle zdziaa. Przykro mi Rand, ale musz si
zaj innymi. Obawiam si, e to dopiero pocztek naszych kopotw.
Patrzy za ni bezmylnie, dopki nie wesza do domu i nie zamkna za sob
drzwi. Potrafi myle tylko o tym, e go zawioda.
Nagle zosta popchnity lekko do tyu przez Egwene, ktra wpada na niego i
obja ramieniem. Normalnie taki silny ucisk wywoaby w nim jak reakcj, teraz
patrzy tylko w milczeniu na drzwi, za ktrymi pogrzebane zostay wszystkie jego nadzieje.
- Tak mi przykro, Rand - powiedziaa, wtulajc si w jego pier. - O wiatoci,
dlaczego nie mog nic zrobi?
Zupenie odrtwiay obj j.
- Wiem. Ale ja... musz co zrobi, Egwene. Nie wiem co, ale nie mog
pozwoli...

Obja go mocniej, gdy usyszaa drenie w jego gosie. - Egwene! Dziewczyna poruszya si lekko, syszc dobiegajcy z domu gos Nynaeve. Egwene, jeste mi potrzebna! Umyj jeszcze raz rce!
Wyswobodzia si z obj Randa.
- Ona potrzebuje mojej pomocy, Rand.
- Egwene!
Zdawao mu si, e usysza jej szloch, kiedy uciekaa od niego i wbiegaa do
rodka. Potem znikna, a on sta samotnie obok noszy. Przez chwil patrzy na
Tama, nie czujc nic prcz zwykej bezradnoci. Nagle jego twarz stwardniaa.
- Burmistrz bdzie wiedzia, co zrobi - powiedzia, chwytajc ponownie
dyszle. - Burmistrz bdzie wiedzia. - Bran alVere zawsze wiedzia, co trzeba zrobi.
- Zdecydowany na wszystko ruszy w stron obery "Winna Jagoda". Miny go
znowu dhurrany, cignce za sob wielki ksztat owinity w brudny koc. Z koca
wystaway i wleky si po kurzu rce poronite szorstkim wosem, a z drugiej strony
wida byo kozi rg. Dwie Rzeki nie byy miejscem, w ktrym legendy mogy si sta
tak straszliwie rzeczywiste. Jeeli trolloki maj jakie swoje miejsce, to jest to wiat
zewntrzny, krainy w ktrych yj Aes Sedai, faszywe Smoki i wiato tylko wie,
jakie jeszcze inne istoty z opowieci bardw. wiat Dwu Rzek i Pola Emonda na
pewno nie by miejscem dla nich waciwym.
Kiedy przechodzi przez k, bdzcy wrd ruin swych domostw ludzie
woali co do niego, pytali, czy mog pomc. Do Randa jednak te dwiki dochodziy
jakby z oddali, nawet jeli kto, kto do niego mwi, towarzyszy mu jaki czas. Nie
zastanawiajc si nawet nad swoimi sowami, odpowiada, e nie potrzebuje pomocy,
bo wszystko ju zostao zaatwione. Ledwie zauwaa, e odchodz od niego
zafrasowani i obiecuj, e przyl Nynaeve. Wszystkie myli skupi teraz na jednym
tylko celu. Bran al'Vere potrafi co zrobi, aby pomc Tamowi. Rand nawet nie
prbowa si zastanowi, co to moe by. Ale Burmistrz co zrobi, na pewno co
wymyli.
Obera nieomal cakowicie unikna zniszcze, jakim ulega poowa wsi. Ogie
pozostawi na jej cianach tylko nieliczne lady, a czerwone dachwki jak zawsze
poyskiway w socu. Tylko z fury handlarza pozostay jedynie poczerniae elazne
obrcze od k, wsparte o zwglone resztki caego pojazdu, przycupnite teraz na
ziemi. Wielkie paki, na ktrych opite byo ptno, powyginay si dziwacznie, kady
pod innym ktem.

Thom Merrilin siedzia ze skrzyowanymi nogami na starym kamiennym


fundamencie, starannie przycinajc noyczkami upalone brzegi swego paszcza. Na
widok Randa przerwa prac i nie pytajc nawet, czy potrzebuje pomocy, zeskoczy z
kamienia i schwyci ty noszy.
- Do rodka? Pewnie, pewnie. Nie martw si, chopcze. Wasza Wiedzca
zajmie si nim. Od zeszej nocy obserwuj j przy pracy i widz jej zrczne
dotknicia i du wpraw w leczeniu. Mogo by o wiele gorzej. Kilku ludzi umaro
zeszej nocy. Na szczcie niewielu, ale to i tak za duo moim zdaniem. Znikn
natomiast stary Fain i to jest najgorsze. Trolloki potrafi pore kadego. Powiniene
dzikowa wiatoci, e twj ojciec jeszcze yje i Wiedzca bdzie go moga
uzdrowi.
- To jest mj ojciec! - wykrztusi z siebie Rand, gosem zmienionym tak, e
brzmia jak bzykanie muchy. Nie mg ju duej znosi wspczucia ani kolejnych
prb podnoszenia go na duchu. Nie w tej chwili. Dopki Bran al'Vere nie powie mu,
jak pomc Tamowi.
Stwierdzi nagle, e na drzwiach karczmy jest co nabazgrane upalonym
patykiem - jaka zakrzywiona linia. Tyle si dotd wydarzyo, e prawie wcale go nie
zdziwi rysunek smoczego ka na drzwiach "Winnej Jagody". Zupenie go nie interesowa powd, dla ktrego kto mgby oskara karczmarza albo jego rodzin o
czynienie za, albo chcie na nich sprowadzi zy urok, ale ta noc przekonaa go o
jednej rzeczy. Wszystko jest moliwe. Absolutnie wszystko.
Ponaglany przez barda unis zasuw i wszed do rodka. W izbie dla goci
nie byo nikogo prcz Brana alVere. Panowa tam chd, poniewa nikt nie znalaz
czasu na rozpalenie ognia. Burmistrz siedzia przy jednym ze stow, macza piro w
kaamarzu i marszczy w skupieniu twarz, jego siwa gowa pochylaa si nad
arkuszem pergaminu. Mia na sobie nocn koszul, wepchnit niedbale w spodnie i
odstajc na wydatnym brzuchu. W zamyleniu drapa ydk jednej nogi palcami
drugiej. Mia brudne stopy, jakby czsto wychodzi na zewntrz, i to boso, nie
zwaajc na zib.
- O co chodzi? - spyta, nie podnoszc gowy. - Tylko mw szybko. Mam
mnstwo rzeczy do zrobienia w tej chwili, a jeszcze wicej powinienem by zrobi
godzin temu. Mam wic niewiele czasu i cierpliwoci. No wic jak? Wydu wreszcie
z siebie!
- Panie alVere? - powiedzia Rand. - Chodzi o mojego ojca.

Burmistrz gwatownym ruchem podnis gow.


- Rand? Tam! - Rzuci piro i zerwa si na nogi, przewracajc przy tym
krzeso. - Moe jednak wiato nie opucia nas wszystkich. Ju si baem, e
obydwaj nie yjecie. Bela dotara do wsi w godzin po odejciu trollokw, spieniona i
zadyszana, jakby galopowaa ca drog z farmy, wic mylaem... Zreszt nie ma
czasu, by o tym gada. Zaniesiemy go na gr.
Chwyci ty noszy, potrcajc stojcego w przejciu barda.
- Przyprowad tu Wiedzc, Mistrzu Merrilin. Powiedz jej, e ma si
pospieszy albo bdzie mia e mn do czynienia! Le spokojnie, Tam. Wkrtce
pooymy ci w dobrym, wygodnym ku. Id, bardzie, biegnij!
Thom Merrilin znikn za drzwiami, zanim Rand zdoa co powiedzie.
- Nynaeve nic nie zdziaa. Powiedziaa, e nie moe mu ju pomc.
Mylaem... miaem nadziej, e pan co wymyli.
Mistrz al'Vere przyjrza si Tamowi uwaniej, a potem potrzsn gow.
- Zobaczymy, chopcze. Zobaczymy. - Ale w jego gosie nie sycha ju byo
tej pewnoci siebie. - Zaniemy go do ka. Przynajmniej bdzie mu si lepiej leao.
Rand da si popchn w kierunku schodw, znajdujcych si na tyach sali. Z
caej siy stara si utrzyma w sobie przekonanie, e ojciec jako z tego wyjdzie, ale
jego wiara saba z kad chwil, a ju zupenie dobio go nage zwtpienie w gosie
burmistrza.
Na pitrze karczmy, od frontu, znajdowao si kilka schludnych, wygodnie
urzdzonych pokoi, ktrych okna wychodziy na k. Korzystali z nich gwnie
handlarze albo ludzie przybywajcy z Wzgrza Czat i Deven Ride. Kupcw, ktrzy
gocili tu przez cay rok, czsto dziwi widok tak przyjemnych pomieszcze. Trzy z
nich byy obecnie zajte, burmistrz zaprowadzi Randa do jednego z pustych.
Popiesznie zdj z szerokiego ka narzut i koce, po czym wsplnie
przenieli Tama na gruby materac i wypchane pierzem poduszki. Podczas tej
operacji ojciec oddycha chrapliwie, nie wydawa z siebie adnych innych odgosw,
nawet nie jcza. Burmistrz nie pozwoli Randowi traci czasu na zamartwianie si,
tylko kaza rozpali ogie w kominku. Gdy chopiec wykonywa niezbdne czynnoci,
on sam rozsun zasony w oknie, wpuszczajc do rodka poranne wiato, a potem
zacz delikatnie obmywa twarz Tama. Zanim bard zdy powrci, pokj wypeni
si ju ciepem poncego w palenisku ognia.

- Ona nie przyjdzie - obwieci Thom Merrilin zaraz po wejciu. Spojrza na


Randa, cigajc mocno swe krzaczaste, siwe brwi. - Nie powiedziae mi, e ju go
widziaa. Omal nie urwaa mi gowy.
- Mylaem... nie wiem... e moe burmistrz co zrobi, e moe j zmusi... Rand zacisn nerwowo pici, odwrci si od kominka, by spojrze na Brana. Panie al'Vere, co ja mam robi?
Otyy mczyzna potrzsn bezsilnie gow. Przykada wieo zwilony
gaganek do czoa Tama, unikajc wzroku Randa.
- Nie mog patrze spokojnie, jak on umiera, panie al'Vere. Musz co zrobi.
Bard przestpi z nogi na nog, jakby chcia co powiedzie. Rand spojrza na
niego z nadziej.
- Czy ma pan jaki pomys? Jestem gotw na wszystko.
- Zastanawiaem si tylko - powiedzia Thom, postukujc kciukiem w swoj
dug fajk - czy burmistrz wie, kto wyrysowa smoczy kie na jego drzwiach.
Zajrza do miski, potem zerkn na Tama i z westchnieniem woy nie
zapalon fajk do ust.
- Kto wyranie nie lubi albo jego, albo jego goci.
Rand spojrza na niego z niesmakiem i odwrci si, by popatrze na ogie.
Jego myli taczyy jak pomienie i podobnie jak one, uporczywie trzymay si
jednego miejsca. Nie mg si podda. Nie mg tak sta i patrze, jak Tam umiera.
"Mj ojciec" - pomyla zapalczywie. - "Mj ojciec."
Kiedy opadnie gorczka, ta sprawa jako si wyjani. Ale najpierw trzeba si
upora z gorczk. Tylko jak?
Bran alVere zacisn usta, spojrza na plecy Randa, a wzrok, jakim po chwili
obdarzy barda, przyprawiby o konfuzj nawet niedwiedzia. Thom jednak sprawia
wraenie jakby czeka na co jeszcze, min mia tak, jak gdyby nic si nie stao.
- To dzieo ktrego Congara albo Coplina - odezwa si wreszcie burmistrz cho tylko wiato wie to na pewno. Liczny to rd, a tam gdzie mona, albo nawet
nie mona, powiedzie o kim czego zego, to oni to zawsze mwi. Przecie
zmusili Cenna Buie, eby zacz si do nich asi.
- To ci, ktrzy tu przyjechali o wicie? - spyta bard. - Nie dotaro do nich
zupenie, e tu byy trolloki i chcieli koniecznie wiedzie, kiedy zacznie si wito.
Zupenie jakby nie widzieli, e p wioski zamienio si w popi.
Mistrz alVere skin ponuro gow.

- To boczna ga caej rodziny. Ale prawie si nie rni midzy sob. Ten
gupiec Darl Coplin przez poow nocy domaga si, bym przegoni pani Moiraine i
pana Lana z karczmy, a nawet ze wsi, jak gdyby w ogle istniaa tu jaka wie.
Rand ledwie przysuchiwa si ich rozmowie, ale pod wpywem tego ostatniego
zdania przemwi.
- Co takiego zrobio tych dwoje?
- Ona przywoaa z czystego nocnego nieba kulisty grom wyjani pan alVere.
- Sprawia, e pomkn prosto na trollokw. Widziae potrzaskane drzewa. Trollokw
spotka podobny los.
- Moiraine? - spyta z niedowierzaniem Rand, a burmistrz skin gow.
- Pani Moiraine. A pan Lan by jak trba powietrzna ze swoim mieczem. Z
mieczem? Cae ciao tego czowieka jest broni i to pojawiajc si w dziesiciu
miejscach na raz, tak si przynajmniej zdawao. Niech sczezn, ale dalej bym nie
wierzy, gdybym tego nie widzia na wasne oczy... - Potar doni sw ys czaszk. My tu si przygotowujemy do wizyt Zimowej Nocy, rce pene prezentw i ciasteczek
miodowych, w gowach szumi wino, a tu nagle psy zaczynaj warcze, z obery
wypada tych dwoje i krzycz co o trollokach. Mylaem, e za duo wypili. Skd tutaj
trolloki? A potem, zanim ktokolwiek si zorientowa co si dzieje, ci... te stwory ju
byy wrd nas na ulicach, kroili ludzi mieczami, podpalali domy i wyli tak, e
czowiekowi zastygaa krew w yach.
Wyda z siebie dwik wyraajcy najwysze obrzydzenie. - Bylimy jak te
kury w kurniku, do ktrego wpad lis; dopki pan Lan nie doda nam ducha.
- Nie trzeba si tak obwinia - powiedzia Thom. Robilicie, co mona. Nie
kady zabity trollok jest dzieem tamtych dwojga.
- Mhm...ano tak. - Pan al'Vere pokiwa gow. - I tak trudno da temu
wszystkiemu wiar. Aes Sedai w Polu Emonda. A pan Lan jest Stranikiem.
- Aes Sedai? - wyszepta Rand. - To nieprawda. Rozmawiaem z ni. Ona nie
jest... ona nie...
- Mylae, e one s jako oznakowane? - spyta bur. mistrz z krzywym
umiechem.

Napis

"Aes

Sedai"

niebezpieczestwo"?
Uderzy si nagle w czoo.

na

plecach

moe

jeszcze

"Uwaga,

- Aes Sedai. Jestem ju stary i gupi, trac rozum. Masz jedn szans, Rand,
o ile zechcesz z niej skorzysta. Nie mog ci kaza tego zrobi i nie wiem, czy na
twoim miejscu starczyoby mi odwagi.
- Szansa? - spyta Rand. - Sprbuj wszystkiego, jeli to si na co zda.
- Aes Sedai potrafi uzdrawia. Niech sczezn, ale chyba syszae, chopcze,
te opowieci. One lecz tych, ktrym nie pomagaj lekarstwa. Bardzie, powiniene to
wiedzie lepiej ni ja. W opowieciach bardw peno jest Aes Sedai. Czemu e nic
nie mwi, tylko pozwalae, ebym tak gupia?
- Jestem tu obcy - powiedzia Thom, patrzc tsknie na swoj wygas fajk a Goodman Coplin nie jest jedynym, ktry nie chce mie nic wsplnego z Aes Sedai.
Lepiej, e ten pomys wyszed od ciebie.
- Aes Sedai - wyszepta Rand, usiujc dopasowa do zasyszanych opowieci
kobiet, ktra umiechaa si do niego.
Powiadano, e pomoc Aes Sedai bywa gorsza ni adna, podobna do trucizny
dodanej do ciasta, a ich podarunki zawsze maj w sobie haczyk, niczym przynta na
ryby. Nagle moneta w kieszeni, moneta, ktr daa mu Moiraine, wydaa si mu
rozarzonym wglem. Nie potrafi jednak wycign jej z paszcza i wyrzuci za
okno.
- Nikt nie chce, aby przestawa z Aes Sedai, chopcze - tumaczy burmistrz. Jednake jest to chyba jedyna szansa i chocia to trudne, musisz podj decyzj. Ja
tego nie mog zrobi za ciebie, ale ze strony pani Moiraine... czy raczej Moiraine
Sedai nie spotkao mnie nic prcz samego dobra. Czasami - tu spojrza znaczco na
Tama - trzeba korzysta z szansy, nawet jeli jest niewielka.
- A poza tym, w niektrych opowieciach jest sporo przesady - doda Thom
niechtnie, tak jakby wywlekano z niego sowa. - W niektrych. A zreszt, czy masz
jaki wybr, chopcze?
- adnego - westchn Rand.
Ojciec nie poruszy ani jednym miniem, mia zapadnite policzki, jakby
chorowa ju od co najmniej tygodnia.
- Pjd... pjd jej poszuka.
- Szukaj jej po tamtej stronie rzeki - poradzi mu bard tam, gdzie... pozbywaj
si martwych trollokw. Ale uwaaj na siebie. Aes Sedai robi to, co robi, wedug
wasnego widzimisi i nie zawsze wiadomo, do czego zmierzaj.

To ostatnie, wykrzyczane ju zdanie odprowadzio Randa do drzwi. Podczas


biegu musia przytrzymywa rkoje miecza, aby nie plta mu si midzy nogami,
ale nie mia czasu wyj broni z pochwy. Z omotem zbieg ze schodw i wypad z
karczmy, cakowicie zapominajc o zmczeniu. Nadzieja na uratowanie Tama, nawet
niewielka, wystarczaa, by pokona skutki nie przespanej nocy, przynajmniej na jaki
czas. Nie chcia si zastanawia nad tym, e wszystko zaley od Aes Sedai, ani te
jak mu przyjdzie zapaci za to cen. A jeli chodzi o spotkanie z Aes Sedai...
Oddycha gboko, usiujc jeszcze przypieszy kroku.
W duej odlegoci od domw pooonych na pnocnym kracu wsi, po
graniczcej z Zachodnim Lasem stronie drogi do Wzgrza Czat, pony ogniska.
Wiatr roznosi czarne kolumny dymu, ale i tak powietrze wypenia mdlcy, sodkawy
odr, przypominajcy swd pieczeni pozostawionej zbyt dugo na ronie. Randowi
zebrao si na wymioty, gdy zrozumia, co jest rdem tego zapachu. Nieze
przeciwiestwo ognisk Bel Tine. Ludzie pracujcy przy ogniu mieli obwizane nosy i
usta, ale grymas na ich twarzach nie pozwala wtpi, e ocet zwilajcy opaski nie
wystarcza. Nawet jeli zabija zapach, wiedzieli i tak, skd on pochodzi i co waciwie
tutaj pal.
Dwch ludzi uwalniao zwoki trolloka przywizane do uprzy wielkich koni.
Lan pochyli si nad ciaem i odrzuci koc, aby odsoni barki i koli pysk. Gdy Rand
podszed do niego, odpina wanie od ramienia kolczugi trolloka metalow odznak emaliowany krwistoczerwon barw trjzb.
- To Ko'ba1 - obwieci. Podrzuci odznak na doni i mrukn co do siebie
bezgonie. - Naliczylimy dotd ju siedem band.
Moiraine, siedzca nieopodal na skrzyowanych nogach, pokrcia gow.
Przed ni leaa laska, rzebiona na caej dugoci we wzory lici winoroli i kwiatw.
Moiraine miaa na sobie zmit od dugiego noszenia sukni.
- Siedem band. Siedem! Nie byo czego takiego od czasu Wojen z
Trollokami. Ze wieci pitrz si na zych wieciach. Boj si, Lan. Mylaam, e
przeszlimy ju pewn granic, ale mamy chyba jeszcze dalej do niej ni
kiedykolwiek.
Rand wpatrywa si w ni, niezdolny cokolwiek wykrztusi. Aes Sedai.
Usiowa sobie wmwi, e jej wygld si wcale nie zmieni, odkd wie, na kogo... na
co waciwie patrzy i ku jego zdziwieniu tak si te stao. Nie wygldaa ju co
prawda na tak czyst, nie z tymi sterczcymi na wszystkie strony wosami i smug

sadzy na nosie, ale wci bya taka sama. A przecie musi by w niej co, co j
wyrnia jako Aes Sedai. Z drugiej jednak strony, jeeli wygld zewntrzny miaby
odzwierciedla wntrze czowieka i jeli opowieci bardw mwiy prawd, to ona
powinna przypomina bardziej trolloka ni przystojn kobiet, ktrej dostojestwo nie
zaznao uszczerbku przez to, e siedziaa teraz na ziemi. I na dodatek moga pomc
Tamowi. Niezalenie od ceny, jak Rand miaby zapaci, tylko to si liczyo.
Zrobi gboki wdech.
- Pani Moiraine... chciaem powiedzie, Moiraine Sedai. Obydwoje odwrcili
si, by spojrze na niego i Rand a skamienia, widzc jej oczy. Nie by to ten
spokojny, peen wesooci wzrok, ktry zapamita z ki. Miaa zmczon twarz, ale
jej czarne oczy przypominay oczy jastrzbia. Aes Sedai. Niszczycielki wiata,
traktujce go jak teatr lalek, w ktrym pocigniciami za sznurki mona zmusza
trony i narody do taca w takich ukadach, jakie znay tylko kobiety z Tar Valon.
- Odrobin wiata w ciemnoci - mrukna Aes Sedai. Podniosa gos. - Jak
tam z twoimi snami, Randzie al'Thor?
Zagapi si na ni.
- Z moimi snami?
- Taka noc jak ta musi sprowadza na czowieka ze sny, Randzie. Jeeli ni
ci si koszmary, to powiniene mi o nich opowiedzie. Czasami -umiem im zaradzi.
- Nie mam zych... Chodzi o mojego ojca. Jest ranny. To zwyke zadrapanie,
ale trawi go gorczka. Wiedzca mu nie chce pomc, twierdzi, e nie da rady. Ale
powiadaj...
Przerwa i z trudem przekn lin, gdy podniosa brew. "wiatoci, czy jest
jaka opowie, w ktrej ona nie jest czarnym charakterem?"
Spojrza na Stranika, ale Lan wydawa si by bardziej zainteresowany
martwym trollokiem ni sowami Randa. Unikajc jej wzroku, zacz mwi dalej.
- Ja... tego... powiadaj, e Aes Sedai potrafi uzdrawia. Jeeli moesz mu
pomc... jeeli moesz co dla niego zrobi... niezalenie od ceny... to znaczy... Wzi gboki oddech i popiesznie dokoczy. - Zapac kad cen, na jak mnie
bdzie sta, jeli mu pomoesz. Kad.
- Kad cen - zadumaa si Moiraine, mwic jakby do siebie. - Jeli w ogle
porozmawiamy o zapacie, Randzie, to pniej. Nie mog skada adnych obietnic.
Wasza Wiedzca zna si na rzeczy. Zrobi, co mog, ale zatrzymywanie Koa nie
ley w mojej mocy.

- Prdzej czy pniej mier przychodzi do kadego zauway ponuro Stranik


- o ile nie suy si samemu Czarnemu, a chyba tylko gupcy chc paci tak cen.
Moiraine zaklskaa jzykiem.
- Nie bd takim pesymist, Lanie. Mamy jaki powd do radoci. May, ale
zawsze powd.
Wspara si na lasce i wstaa.
- Zaprowad mnie do swego ojca, Randzie. Pomog mu na tyle, na ile jestem
w stanie. Zbyt wielu tutaj odrzucio moj pomoc. Oni te suchali opowieci bardw dodaa cierpkim tonem.
- Ojciec ley w karczmie - powiedzia Rand. - Trzeba i tdy. I dzikuj.
Naprawd dzikuj!
Poszli za nim, ale Rand, niemale biegnc, byskawicznie pozostawi ich w
tyle. Zwolni, czekajc niecierpliwie, a go dogoni, ale zaraz znw pomkn do
przodu i znw musia czeka.
- Bagam, popieszcie si - poprosi.
Owadnity pragnieniem zdobycia pomocy dla Tama, nawet nie zauwaa, e
bezczelnie pogania Aes Sedai.
- Gorczka zupenie go spala.
Lan spojrza na niego.
- Nie widzisz, e ona jest zmczona? Praca, ktr wykonywaa poprzedniej
nocy, przypominaa bieganie po wsi z workiem kamieni na plecach. Nie wiem, czy
jeste tego wart, pasterzu, niezalenie od tego, jakie jest jej zdanie o tobie.
Rand zamruga i ugryz si w jzyk.
- Spokojnie, przyjacielu - powiedziaa Moiraine.
Nie zwalniajc kroku podesza do Stranika i poklepaa go po ramieniu.
Pochyli si nad ni opiekuczo, jakby chcia sam sw bliskoci obdarowa j si.
- Ty mylisz tylko o opiece nade mn. Dlaczego on nie miaby troszczy si o
swego ojca?
Lan spojrza na ni chmurnym wzrokiem, ale nic nie powiedzia.
- Id tak szybko, jak mog, Rand, zapewniam ci. Rand nie wiedzia, w co ma
wierzy: czy w arliwe spojrzenie, czy w spokj w jej wadczym gosie, ktremu
raczej nie mona byo przypisa delikatnoci. A moe trzeba zaufa i jednemu i
drugiemu. Aes Sedai. Ju postawi wszystko na jedn kart. Dostosowa swoje

tempo do ich kroku i prbowa nie myle, jaka bdzie ta cena, o ktrej maj
porozmawia pniej.

ROZDZIA 8

BEZPIECZNE MIEJSCE
Rand ju od samego progu szuka wzrokiem ojca swojego ojca, niezalenie od
tego, co ktokolwiek mg mwi. Tam nawet nie drgn, mia nadal zamknite oczy,
ciko apa oddech, gucho i chrapliwie. Siwowosy bard przerwa rozmow z
burmistrzem, ktry znowu doglda Tama, pochylony nad jego kiem, i zerkn
nerwowo na Moiraine. Aes Sedai zignorowaa go. Prawd powiedziawszy,
ignorowaa teraz wszystkich z wyjtkiem Tama, na ktrego patrzya z nateniem,
marszczc czoo.
Thom wsadzi do ust nie zapalon fajk, ale zaraz j wyj i obejrza.
- Nawet nie mona spokojnie zapali - mrukn. Lepiej sprawdz, czy jaki
farmer nie kradnie mi paszcza, by mc ogrza wasn krow. I przynajmniej sobie
zapal.
Popiesznie wyszed z pokoju.
Lan odprowadzi go wzrokiem, a jego kanciasta twarz bya rwnie pozbawiona
wyrazu co skaa.
- Ten czowiek mi si nie podoba. Jest w nim co, czemu nie ufam. Nigdzie go
wczoraj nie byo.
- By na miejscu - zapewni go Bran, obserwujc niespokojnie Moiraine. - Z
ca pewnoci. Jego paszcz nie zdy jeszcze wyschn przed kominkiem.
Randa zupenie nie obchodzio, czy bard ukrywa si tej nocy w stajni.
- Co z ojcem? - spyta bagalnym tonem Moiraine.
Bran otworzy usta, ale zanim co powiedzia, przeszkodzia mu Moiraine:
- Zostaw mnie z nim sam, panie al'Vere. Nie pomoesz mi, a tylko bdziesz
przeszkadza.
Bran waha si minut, rozdarty midzy niechci do suchania rozkazw we
wasnej obery, a okazaniem nieposuszestwa wobec Aes Sedai. Na koniec
wyprostowa si i poklepa Randa po ramieniu.
- Chod ze mn, chopcze. Pozwlmy Moiraine Sedai zrobi... no... Jest
mnstwo rzeczy, w ktrych mi moesz pomc tam na dole. Zanim si zorientujesz,
Tam bdzie woa o fajk i kufel piwa.
- Czy mog tu zosta? - spyta Rand Moiraine, chocia ona zdawaa si nie
zauwaa nikogo prcz Tama.

Bran zacisn do na jego ramieniu, ale Rand to zlekceway.


- Mog? Nie bd ci przeszkadza. Nawet nie bdziesz wiedziaa, e tu
jestem. On jest moim ojcem - doda z arliwoci, ktra go zadziwia. Nawet
burmistrz wytrzeszczy oczy ze zdziwienia. Rand mia nadziej, e inni zo to na
karb jego zmczenia albo napicia powodowanego bliskoci Aes Sedai.
- Tak, tak - odpara niecierpliwie Moiraine. Cisna paszcz i lask na jedyne
krzeso w pokoju, a potem podwina rkawy, obnaajc rce do okci. Ani razu nie
spucia oka z Tama, nawet kiedy mwia do nich.
- Usid tam, ty te, Lan.
Nieokrelonym gestem wskazaa dug aw stojc pod cian. Jej wzrok
wdrowa wolno od stp Tama do jego gowy, ale Rand mia dojmujce wraenie, e
w jaki sposb ona widzi go na wylot.
- Moecie rozmawia, jeli chcecie - mwia dalej nieobecnym gosem - tylko
cicho. Ale pan niech odejdzie, panie alVere. To pokj chorego, a nie sala
zgromadze. Nie trzeba mi przeszkadza.
Burmistrz mrukn co, cho oczywicie nie tak gono, by zwrci tym jej
uwag, cisn raz jeszcze rami Randa, a potem posusznie, acz niechtnie
zamkn za sob drzwi.
Mruczc co do siebie bezgonie, Aes Sedai uklka przy ku i uoya lekko
donie na piersi Tam. Zamkna oczy i przez duszy czas nie ruszaa si, ani nie
wydawaa adnych dwikw.
W opowieciach, cudom czynionym przez Aes Sedai zawsze towarzyszyy
byski, uderzenia piorunw i inne znaki zwiastujce powstawanie potnych dzie i
dziaanie wielkich mocy. Moc. Jedyna Moc, czerpana z Prawdziwego rda, ktre
napdzao Koo Czasu. Rand raczej nie mia ochoty myle o Mocy zaprzgnitej w
celu uzdrowienia ojca, czy o sobie samym, znajdujcym si w miejscu, gdzie miaa
by uyta. Strach go ogarnia ju na sam myl, e wszystko to ma si odby w obrbie jego wsi. Na razie wydawao mu si, e Moiraine wanie zasna. Musiaa
jednak co robi, bo Tam zacz oddycha jakby z wiksz atwoci. Rand
obserwowa tych dwoje z takim skupieniem, e a podskoczy, gdy usysza cichy
gos Lana.
- Masz wspaniay miecz. Czy na jego ostrzu jest moe wygrawerowana
czapla?

Rand wpatrywa si przez chwil w Stranika, nie bardzo rozumiejc, o czym


on mwi. W powodzi wydarze cakowicie zapomnia o mieczu ojca, nawet nie czu
ju jego ciaru.
- Tak, jest na nim czapla. Co robi teraz Moiraine?
- Nigdy bym nie pomyla, e w takim miejscu znajdzie si miecz ze znakiem
czapli - powiedzia Lan.
- Naley do mojego ojca.
Spojrza na rkoje broni Lana, wystajc spod jego paszcza, obydwa
miecze wyglday nieomal tak samo, tyle e na ostrzu Stranika nie byo emblematu
czapli. Ponownie powdrowa wzrokiem w stron ka. Ojciec wyranie oddycha
swobodniej i przesta rzzi. Tego Rand by pewien.
- Kupi go dawno temu.
- To dziwne, e pasterz kupi sobie taki miecz.
Rand spojrza z ukosa na Lana. Takie pytania ze strony obcego to zwyke
wcibstwo. A ze strony Stranika... Ale i tak czu, e powinien co powiedzie.
- O ile wiem, nigdy nie mia z niego poytku. Powiedzia, e nie by mu
potrzebny. W kadym razie do ostatniej nocy, Wczeniej nawet nie wiedziaem, e go
ma.
- A zatem nazwa go bezuytecznym, prawda? Ale nie zawsze musia tak
uwaa.
Lan jednym palcem dotkn przelotnie miecza przymocowanego do pasa
Randa.
- S takie miejsca, w ktrych czapla jest symbolem mistrzowskiego wadania
mieczem. To ostrze musiao przeby dziwn drog, skoro zawitao w kocu do
pasterza w Dwu Rzekach.
Rand zignorowa zawarte w tym stwierdzeniu pytanie. Moiraine nadal si nie
ruszaa. Czy ta Aes Sedai cokolwiek robi? Zadra i potar ramiona, niepewien, czy w
ogle chce wiedzie, co ona robi. Aes Sedai.
Nagle w jego mylach pojawio si pytanie, ktrego nie chcia wypowiada, ale
na ktre musia zna odpowied.
- Burmistrz... - chrzkn i nabra oddechu. - Burmistrz powiedzia, e ze wsi
zostao jeszcze cokolwiek tylko dziki tobie i niej.
Zmusi si, by spojrze na Stranika.

- Gdyby usysza o czowieku w lesie... czowieku, ktry budzi strach samym


swoim spojrzeniem... czy potraktowaby to jako przestrog? Ko tego czowieka nie
wydaje adnych dwikw, a wiatr nie porusza jego peleryn. Czy wiedziaby, co si
wydarzy? Czy ty i Moiraine Sedai moglibycie wszystkiemu zapobiec, gdybycie o
nim wiedzieli?
- Nic bym nie zdziaaa bez pomocy moich sistr - odpara Moiraine,
zaskakujc Randa.
Nadal klczaa przy ku, ale oderwaa donie od ciaa Tama i zwrcia si
czciowo w ich stron. Ani razu nie podniosa gosu, jej oczy zdaway si
przyszpila Randa do ciany.
- Gdybym wiedziaa, kiedy opuszczaam Tar Valon, e napotkam tu trolloki i
Myrddraala, sprowadziabym ich tu kilka, a moe kilkanacie, chobym miaa je
przywlec za karki. Jeli chodzi o mnie sam, to byoby troch inaczej, gdybym wiedziaa o tym miesic wczeniej. Moe zreszt to te by niczego nie zmienio. Za duo
pracy dla jednej osoby, nawet jeli ta osoba potrafi wezwa Jedyn Moc. Przecie
zeszej nocy byo W tej okolicy co najmniej sto trollokw. Cay taran.
- Ale i tak lepiej byoby wiedzie o wszystkim wczeniej - powiedzia ostrym
tonem Lan, jego gniew skierowany by przeciwko Randowi. - Kiedy i gdzie go
dokadnie zobaczye?
- Teraz to ju nie ma znaczenia - zauwaya Moiraine. - Nie sdz, by ten
chopiec musia si czu za wszystko winny, bo tak nie jest. Mnie trzeba wini w
rwnym stopniu. Ten przeklty kruk wczoraj i sposb, w jaki si zachowywa,
powinien by mnie ostrzec. I ciebie te, mj stary przyjacielu.
Zacmokaa gniewnie jzykiem.
- Byam tak pewna siebie, e a bezczelna, przekonana, e dotyk Czarnego
nie siga teraz tak daleko i tak silnie. Nie miaam co do tego adnych wtpliwoci.
Rand zamruga.
- Kruk? Nie rozumiem.
- Zalicza si do padlinoercw. - Lan wykrzywi usta z obrzydzeniem. - Sudzy
Czarnego czsto znajduj szpiegw wrd stworze, ktre ywi si umarymi. S to
gwnie kruki i wrony. W miastach szczury.
Rand zadra. Kruki i wrony szpiegami Czarnego? Wszdzie dookoa lataj
teraz te ptaki. Dotyk samego Czarnego, jak powiedziaa Moiraine. Czarny jest
wszdzie, Rand by o tym przekonany, ale jeli czowiek stara si poda ciek

wiatoci, y sprawiedliwie i nie przyzywa Czarnego, wwczas nie mogo mu si


nic sta. W to wierzyli wszyscy, bo tak wiedz kady otrzymywa wraz z mlekiem
matki. Ale Moiraine zdawaa si twierdzi...
Jego spojrzenie pado na Tama i przesta myle o innych sprawach. Twarz
ojca bya wyranie mniej rozpalona, a oddech wydawa si prawie normalny. Rand
ju mia si zerwa ma nogi, gdyby Lan go nie powstrzyma.
- Udao ci si, Moiraine.
Moiraine pokrcia gow i westchna.
- Jeszcze nie. Ale mam nadziej, e mi si uda. Bro trollokw jest wykuwana
w kuniach zbudowanych w dolinie Thakan'dar, na zboczach samego Shayol Ghul.
Dlatego metal przekuty w tym miejscu nosi na sobie jego nalot, plam za, Te
skaone ostrza zadaj rany, ktre nie leczone odpowiednio nie chc si zagoi albo
powoduj mierteln gorczk i inne dziwne choroby, na ktre lekarstwa nie maj
wpywu. Umierzyam bl, ale ciao twego ojca nadal ma na sobie ten lad, plam.
Jeli j tak zostawi, rozronie si na powrt i pore go.
- Nie moesz go opuci.
Rand powiedzia to w poowie bagalnie, a w poowie rozkazujco. By
zaszokowany, kiedy uwiadomi sobie, jakim tonem rozmawia z Aes Sedai, ale ona
zdawaa si tego nie zauwaa.
- Nie opuszcz go - zgodzia si po prostu. - Jestem bardzo zmczona, Rand i
od ostatniej nocy nie miaam okazji odpocz. Normalnie nie miaoby to znaczenia,
ale w przypadku takiej rany... To - wyja ze swego mieszka may zwj biaego
jedwabiu - jest angreal.
Zauwaya wyraz jego twarzy.
- Wiesz zatem, co to jest angreal. To dobrze. Odruchowo odsun si od niej i
od przedmiotu, ktry trzymaa w rku. Sysza o angrealu, relikcie Wieku Legend,
ktrego Aes Sedai uyway do czynienia swych najwikszych cudw. Zdziwi si, gdy
odwina z jedwabiu nie dusz od jej doni, gadk figurk z koci soniowej,
pociemnia ze staroci na gboki brz. Figurka przedstawiaa posta kobiety w
rozwianej szacie, z dugimi wosami spadajcymi na ramiona.
- Straciymy ju umiejtno wytwarzania angrealu powiedziaa. - Tyle wiedzy
zostao zapomniane, by moe bezpowrotnie. Angreali zostao ju tak niewiele, e
zasiadajca na Tronie Amyrlin ledwie pozwolia mi tego zabra. Dobrze si stao dla
Pola Emonda i twego ojca, e w kocu udzielia mi zgody. Ale nie moesz ywi zbyt

wielkich nadziei. Nawet dziki angrealowi, niewiele wicej mog zrobi, ni bym
moga wczoraj bez niego. Plama jest dua i miaa czas zakrzepn.
- Moesz mu pomc - zapewnia j gorliwie Rand. Wiem, e moesz.
Moiraine umiechna si, ledwie poruszajc wargami.
- Zobaczymy.
Potem odwrcia si do Tama. Jedn do pooya mu na czole, a drug
cisna figurk z koci soniowej. Zamkna oczy, a na jej twarzy pojawi si wyraz
gbokiego skupienia. Zdawao si, e przestaa oddycha.
- Ten jedziec, o ktrym mwie - odezwa si cicho Lan - ten, ktry ci
przestraszy, to by bez wtpienia Myrddraal.
- Myrddraal! - wykrzykn Rand. - Przecie Pomory maj dwadziecia stp
wzrostu i...
Urwa na widok ponurego umiechu Stranika.
- Czasami, pasterzu, ludzie w swych opowieciach wyolbrzymiaj pewne
rzeczy. Wierz mi, w przypadku Pczowieka wystarczaj goe fakty. Pczowiek,
Zaczajony, Pomor, Czowiek Cie, rnych nazw si uywa w zalenoci od kraju, w
ktrym si mieszka, ale one wszystkie oznaczaj zego Myrddraala. Pomory s
pomiotem trollokw, u ktrych na powrt ujawniaj si pierwotne cechy ludzkie,
wykorzystane przez Wadcw Strachu do stworzenia trollokw. Jeli ludzkie cechy s
silniejsze, powoduje to skaz, ktra odmienia trolloki. Pludzie dysponuj pewnego
rodzaju moc, ktr bior od samego Czarnego. Tylko najsabsze Aes Sedai nie
potrafi pokona Pomora w pojedynku, ale ulego im wielu dobrych, prawych ludzi.
Od czasu wojen, ktre zakoczyy Wiek Legend, kiedy Przeklci zostali uwizieni, oni
s mzgami wydajcymi rozkazy taranom trollokw. W czasach Wojen z Trollokami,
Pludzie z rozkazu Wadcw Strachu dowodzili trollokami w bitwach.
- Przerazi mnie - powiedzia gucho Rand. - Spojrza tylko na mnie i...
Zadra.
- Nie musisz si tego wstydzi, pasterzu. Mnie te przeraaj. Widziaem, jak
waleczni wojownicy zamierali na widok Pczowieka, niczym ptak przed wem. Na
Ziemiach

Granicznych

Wielkiego Ugoru znaj takie powiedzenie: Spojrzenie Bezokiego oznacza strach.


- Bezoki? - spyta Rand, a Lan przytakn:
- Myrddraae widz jak sokoy, w nocy i za dnia, ale nie maj oczu. Niewiele
znam rzeczy bardziej niebezpiecznych ni spotkanie Myrddraala. Razem z Moiraine

Sedai prbowalimy zabi go zeszej nocy i za kadym razem bez powodzenia.


Pludziom sprzyja szczcie Czarnego.
Rand przekn lin.
- Jeden trollok powiedzia, e Myrddraal chce ze mn rozmawia. Nie
rozumiem, co to oznacza.
Lan podnis gwatownie gow, a jego oczy zamieniy si w bkitne kamienie.
- Rozmawiae z trollokiem?
- Niezupenie - wyjka Rand. Wzrok Stranika wizi go niczym puapka. - To
on do mnie mwi. Obieca, e mi nic nie zrobi, e Myrddraal chce tylko ze mn
rozmawia, a potem usiowa mnie zabi.
Zwily wargi i potar doni skr, ktr bya pokryta rkoje jego miecza.
Krtkimi, urywanymi zdaniami opowiedzia, jak wrci na farm.
- Wic go zabiem - dokoczy. - To by naprawd przypadek. Skoczy na
mnie, a ja akurat trzymaem miecz w rku.
Twarz Lana lekko zagodniaa, oczywicie o ile skaa moe zagodnie.
- Nawet wtedy, jest o czym mwi, pasterzu. Do ostatniej nocy niewielu byo
ludzi yjcych na poudnie od Ziem Granicznych, ktrzy mogli powiedzie, e widzieli
trolloka, a jeszcze mniej takich, ktrzy zabili cho jednego.
- A jeszcze mniej zabio trolloka samodzielnie, bez niczyjej pomocy - dodaa
zmczonym gosem Moiraine. - Skoczyam, Rand. Lan, pom mi si podnie.
Stranik doskoczy do niej, ale Rand szybciej dopad do ka. Skra Tama
bya chodna w dotyku, a twarz miaa blady i niezdrowy odcie, jakby dawno nie
widziaa soca. Ojciec jeszcze nie otwiera oczu, oddycha jednak miarowym oddechem normalnego snu.
- Czy ju teraz bdzie zdrw? - spyta niespokojnie Rand.
- Tak, tylko musi odpocz - powiedziaa Moiraine. Kilka tygodni w ku i
bdzie zdrowy jak zwykle.
Sza chwiejnym krokiem, mimo e wspierao j rami Lana. Stranik zgarn z
krzesa jej paszcz i lask, by miaa na czym usi. Usadowia si z westchnieniem.
Starannie owina z powrotem angreal i schowaa do sakiewki.
Ramiona Randa zatrzsy si, zagryz wargi, by powstrzyma si od miechu,
przetar doni zazawione oczy.
- Dzikuj.

- W Wieku Legend - kontynuowaa Moiraine - niektre Aes Sedai potrafiy


rozpali na nowo ycie i zdrowie, nawet jeli tlia si go tylko maleka iskierka. Ale te
czasy ju miny, by moe bezpowrotnie. Tyle zostao zapomniane, nie tylko
wytwarzanie angrealu. Nawet nie odwaamy si marzy o tym, co mona zrobi, o ile
w ogle przychodzi nam cokolwiek jeszcze na myl. Jest nas teraz o, wiele mniej.
Niektre talenty ju cakiem zaniky, a te, ktre pozostay, wydaj si sabsze. Teraz
potrzeba do nich woli i siy fizycznej, bo inaczej nawet te najsilniejsze z nas nie zrobi
nic na drodze Uzdrawiania. Cae szczcie, e twj ojciec jest silny, zarwno ciaem,
jak i duchem. Na razie zuy wiele swej tyzny w walce o ycie, moe jednak j
jeszcze zregenerowa. To potrwa jaki czas, ale nie ma w nim ju skazy.
- Nigdy nie zdoam ci si odwdziczy - zapewni j Rand, nie odrywajc
wzroku od ojca - ale zrobi dla ciebie, co tylko bd mg. Absolutnie wszystko.
Przypomnia sobie rozmow o zapacie i swoj obietnic; z ktrej teraz, gdy
klcza obok Tama, jeszcze bardziej pragn si wywiza. Wci jednak nie byo mu
atwo spojrze w oczy Moiraine.
- Wszystko. O ile to nie przyniesie szkody wsi albo moim przyjacioom.
Moiraine zbya go machniciem rki.
- Jeli uwaasz, e to konieczne. Ale tak czy inaczej, chciaabym z tob
porozmawia. Niewtpliwie wyjedziesz std w tym samym czasie, co my, i wtedy
odbdziemy dusz rozmow.
- Wyjad? - wykrzykn, zrywajc si na nogi. - Czy naprawd jest tu tak le?
Zdawao mi si, e wszyscy s gotowi odbudowa wiosk. Jestemy mocno
przywizani do Dwu Rzek. Nikt std nigdy nie wyjeda.
- Rand...
- I gdzie mielibymy pojecha? Padan Fain mwi, e gdzie indziej pogoda jest
rwnie za. On jest... on by... handlarzem. Trolloki...
Rand przekn lin, aujc, e dowiedzia si od Thoma Merrilina, co jadaj
trolloki.
- Uwaam, e najlepiej bdzie, jak zostaniemy na wasnej ziemi, w Dwu
Rzekach, i wszystko odbudujemy. Obsialimy ju pola i niedugo na pewno ociepli si
na tyle, bymy mogli strzyc owce. Nie wiem, kto zacz to gadanie o wyjedzie...
Zao si, e ktry z Coplinw... ale ten kto by...
- Pasterzu - przerwa mu Lan - zamiast sucha, gadasz.

Chopiec zamruga. Uwiadomi sobie, e trajkocze tak od duszego czasu, i


e przerwa Moiraine, kiedy prbowaa mu co powiedzie. Kiedy Aes Sedai
prbowaa mu co powiedzie. Nie wiedzia, jak si teraz zachowa, jak przeprasza,
ale gdy si nad tym namyla, Moiraine umiechna si.
- Wiem, co czujesz, Rand - powiedziaa, a on odnis nieprzyjemne wraenie,
e ona naprawd wie wszystko.
- Nie myl ju o tym.
Zacisna usta i potrzsna gow.
- Teraz widz, e le si do tego zabraam. Chyba powinnam bya najpierw
odpocz. To ty masz wyjecha, Rand. Ty musisz wyjecha, aby uratowa wie.
- Ja?
Chrzkn i jeszcze raz zapyta:
- Ja?
Tym razem zabrzmiao to nieco lepiej.
- Czemu miabym wyjeda? Nic z tego nie rozumiem. Nie chc nigdzie
jedzi.
Moiraine spojrzaa na Lana, Stranik opuci skrzyowane dotd na piersiach
rce. Popatrzy na Randa spod skrzanej przybicy i Rand znowu mia uczucie, e
way si go na niewidzialnych szalach.
- Czy wiesz - powiedzia nagle Lan - e niektre domy nie zostay
zaatakowane?
- Poowa wsi zamienia si w popi - zaprotestowa, ale Stranik zlekceway
t uwag.
- Niektre domy byy podpalane tylko po to, by stworzy zamieszanie. Trolloki
pniej omijay je i tak samo ich mieszkacw, o ile ci nie znaleli si na drodze
bezporedniego ataku. Wikszo ludzi, ktrzy mieszkaj na najbardziej oddalonych
farmach, nawet z daleka nie widziaa nawet wosa trolloka. Wikszo w ogle nie
wiedziaa, e co si stao, dopki nie zobaczyli, w jakim stanie jest wie.
- Mwiono mi rzeczywicie co takiego o Darlu Coplinie - powiedzia wolno
Rand. - Pewnie wieci nie zdyy si roznie I.
- Zostay zaatakowane dwie farmy - mwi dalej Lan. Wasza i jeszcze jedna.
Wszyscy mieszkacy tej drugiej przyjechali ju do wsi na Bel Tine. Wielu ludzi si
uratowao, poniewa Myrddraal nie zna obyczajw panujcych w Dwu Rzekach. Nie

zdawa sobie sprawy, e wito i Zimowa Noc praktycznie uniemoliwi mu


wykonanie zadania.
Rand spojrza na Moiraine rozpart na krzele. Nic nie powiedziaa,
przypatrywaa mu si tylko z palcem przyoonym do ust. - Nasza farma i czyja
jeszcze? - zapyta w kocu.
- Farma Aybarw - odpar Lan. - Natomiast tu, w Polu Emonda uderzyli
najpierw na kuni, dom kowala i dom pana Cauthona.
Randowi nagle zascho w ustach.
- To niedorzeczne - udao mu si wreszcie wykrztusi, a potem podskoczy na
widok prostujcej si Moiraine.
- Niezupenie, Rand - powiedziaa. - Celowe. Trolloki nie przybyy do Pola
Emonda przypadkiem i nie robiy tego wszystkiego dla samej przyjemnoci zabijania i
podpalania, cho w tym si lubuj. Wiedziay o co, czy raczej o kogo, im chodzi.
Trolloki przybyy tu, by zabi albo pojma pewnego modego czowieka, w pewnym
okrelonym wieku, ktry mieszka w pobliu Pola Emonda.
- Czy on jest w moim wieku? - Randowi zaama si gos, ale nie dba o to. wiatoci! Mat! Co z Perrinem?
- yj i maj si dobrze - zapewnia go Moiraine - troch si tylko ubrudzili
sadz.
- A Ban Crawe i Lem Thane?
- Nic im nawet nie grozio - powiedzia Lan. - Przynajmniej nie bardziej ni
wszystkim innym.
- Ale oni te widzieli Pomora na koniu i te s moimi rwienikami.
- Dom pana Crawe nawet nie zosta zniszczony - wyjania Moiraine - a
mynarz i jego rodzina przespali p nocy, zanim obudzi ich haas. Ban jest starszy
od ciebie o dziesi miesicy, a Lem o osiem modszy.
Umiechna si krzywo na widok jego zdziwienia.
- Powiedziaam ci, e zadawaam pytania. Powiedziaam te, e chodzio o
modych ludzi w pewnym okrelonym wieku. Ty i dwaj twoi przyjaciele urodzilicie si
w odstpie tygodni. To was trzech poszukiwa Myrddraal i nikogo innego.
Rand poruszy si niespokojnie, pragnc, by ona zacza wreszcie patrze na
niego inaczej, nie tak, jakby przewiercaa wzrokiem jego mzg i czytaa wszystko z
jego zakamarkw.
- Czego mog od nas chcie? Jestemy tylko farmerami, pasterzami.

- Na to pytanie nie znajdziesz odpowiedzi w Dwu Rzekach - powiedziaa cicho


Moiraine - ale ta odpowied jest wana. Obecno trollokw w miejscu, w ktrym nie
widziano ich od prawie dwch tysicy lat, mwi sama za siebie.
Duo syszaem o napadach trollokw - upiera si Rand. - Po prostu nam si
dotd udawao. Stranicy walcz z nimi cay czas.
Lan parskn.
- Chopcze, walka z trollokami w okolicach Wielkiego Ugoru jest czym
zwyczajnym, ale nie tutaj, prawie szeset lig na poudnie. A ten napad ostatniej
nocy by rwnie gwatowny, jak atak, ktrego spodziewabym si w Shienar albo na
ktrej z Ziem Pogranicza.
- W ktrym z was - powiedziaa Moiraine - albo we wszystkich trzech jest co,
czego Czarny si boi.
- To... to jest niemoliwe. - Rand podszed chwiejnie do okna i wyjrza na
wiosk, na ludzi krztajcych si wrd ruin. - Nie obchodzi mnie, dlaczego tak si
stao, bo to po prostu niemoliwe.
Nagle zauway na ce co, co na moment odwrcio jego uwag. Przyjrza
si uwaniej i zrozumia, e to upalony kikut Wiosennego Supa. Nie ma co, wietne
Bel Tine, z udziaem handlarza, barda i obcych. Zadra i potrzsn gwatownie
gow.
- Nie. Nie, ja jestem zwykym pasterzem. Czarny nie moe si interesowa
wanie mn.
- Sprowadzenie tu tak wielkiej liczby trollokw - tumaczy ponurym tonem Lan
- z tak daleka, nie wywoujc przy tym larum od Ziem Pogranicza do Caemlyn i w
jeszcze dalszych krainach, musiao kosztowa duo wysiku. Szkoda, e nie wiem,
jak tego dokonali. Czy naprawd wierzysz, e tyle si trudzili, by spali tylko kilka
domw?
- Oni tu wrc - dodaa Moiraine.
Rand ju otwiera usta, aby sprzecza si z Lanem, ale usyszane sowa
sprawiy, e zrezygnowa. Obrci si w jej stron. - Wrc? Czy nie moecie ich
powstrzyma? Udao si
wam zeszej nocy, a przecie wtedy zostalicie zaskoczeni: A teraz ju wiecie,
e oni tu s.
- By moe - odpara Moiraine - mogabym posa do Tar Valon po kilka moich
sistr, moe udaoby im si pokona t odlego, zanim okazayby si potrzebne.

Myrddraal wie, e tu jestem i prawdopodobnie nie bdzie atakowa, w kadym razie


nie otwarcie, bo brakuje mu si, innych Myrddraali i troi. lokw. Przy dostatecznej
liczbie Aes Sedai i Stranikw mona pokona trollokw, cho nie umiem okreli, ile
by si przy tym odbyo bitew.
W gowie Randa zataczya wizja caego Pola Emonda lecego w popioach.
Spalone wszystkie farmy. I Wiea Stranicza, Deven Ride i Taren Ferry. Wszystko w
popioach i krwi,
- Nie - powiedzia i poczu w sobie drgnienie, jakby nagle straci oparcie. Dlatego wanie musz wyjecha, prawda? Trolloki nie wrc, gdy mnie tu nie
bdzie.
Resztki uporu kazay mu doda:
- O ile rzeczywicie chodzi im o mnie.
Moiraine uniosa brwi, jakby dziwic si, e jeszcze nie da si przekona, a
Lan owiadczy:
- Czy chcesz ryzykowa losem caej wsi, aby to sprawdzi, pasterzu? Caymi
Dwoma Rzekami?
Nieustpliwo Randa znikna.
- Nie - powiedzia i znowu poczu w sobie pustk. Perrin i Mat te musz
odej, prawda?
Wyjecha z Dwu Rzek. Opuci dom i ojca. Przynajmniej Tamowi si
poprawio. Przynajmniej bdzie mg mu powiedzie, e wtedy, na drodze
Kamienioomu, niczego nie zmyla.
- Moglibymy chyba pojecha do Baerlon czy nawet do Caemlyn. Syszaem,
e w Caemlyn mieszka wicej ludzi ni w caych Dwu Rzekach. Tam bylibymy
bezpieczni. - Prbowa si rozemia, ale zabrzmiao to sztucznie. - Czsto
marzyem o zobaczeniu Caemlyn, ale nigdy nie mylaem, e dojdzie do tego w taki
sposb.
Nastpio dugie milczenie, po czym odezwa si Lan:
- Nie liczybym na to, e w Caemlyn jest bezpiecznie. Jeeli Myrddraal tak
bardzo chce ci dopa, to znajdzie na to sposb. Mury s kiepsk przeszkod dla
Pczowieka. A ty byby gupcem, gdyby nie wierzy, e oni chc ci naprawd
zapa.
Rand myla, e jego nastrj nie moe si ju pogorszy, ale w tej chwili
poczu si beznadziejnie.

- Jest takie jedno bezpieczne miejsce - powiedziaa agodnie Moiraine, a Rand


nadstawi uszu. - W Tar Valon Znajdziesz si w otoczeniu Aes Sedai i Stranikw.
Siy Czarnego bay si atakowa Byszczce Mury nawet podczas Wojen z
Trollokami. Sprbowali raz i bya to wielka poraka od samego pocztku do koca. A
poza tym w Tar Valon przechowywana jest caa wiedza, jak my, Aes Sedai
gromadziymy od Czasw Szalestwa. Pewna jej cz pochodzi a z Wieku
Legend. Chyba tylko w Tar Valon dowiesz si, do czego jeste potrzebny
Myrddraalowi, dlaczego Ojciec Kamstw ci szuka. To ci mog obieca.
O podry do samego Tar Valon, miejsca, w ktrym yj Aes Sedai, nieomal
nie dawao si pomyle. Moiraine rzeczywicie uzdrowia Tama - przynajmniej na
razie na to wygldao - ale jeszcze pozostaway opowieci. Ju przebywanie w
jednym pokoju z tak Aes Sedai byo do nieprzyjemne, a co dopiero w miecie, w
ktrym jest ich mnstwo... A ona jeszcze nie podaa swej ceny. One zawsze daj
zapaty, wiedzia to z opowieci.
- Jak dugo mj ojciec bdzie spa? - spyta wreszcie Rand. - Musz... musz
mu powiedzie. Nie powinien si obudzi i stwierdzi, e po prostu zniknem.
Zdawao mu si, e Lan wyda z siebie westchnienie ulgi. Spojrza z
ciekawoci na Stranika, ale jego oblicze byo rwnie kamienne jak zawsze.
- Raczej si nie obudzi przed naszym wyjazdem - powiedziaa Moiraine. Chc bymy wyjechali zaraz po zapadniciu zmroku. Nawet jeden dzie zwoki moe
si okaza fatalny w skutkach. Najlepiej bdzie, jeli zostawisz mu list.
- Mamy jecha noc? - spyta Rand powtpiewajco, a Lan skin gow.
- Pczowiek szybko si zorientuje, e nas tu nie ma. Nie naley mu bardziej
uatwia sprawy, pominwszy okolicznoci, ktrych nie moemy unikn.
Rand zaj si kocami okrywajcymi ojca. Droga do Tar Valon bya bardzo
daleka.
- W takim razie... w takim razie, moe pjd poszuka Mata i Perrina.
- Ja si tym zajm.
Moiraine zerwaa si wawo z krzesa i z odzyskanym nagle wigorem
narzucia na siebie paszcz. cisna rami Randa, a on ca si woli powstrzyma
si, by nie odskoczy. Nie robia tego mocno, ale by to elazny ucisk, tak mocny,
jak uchwyt, jakim si przytrzymuje wa za pomoc rozwidlonego kija.

- Najlepiej bdzie, jeeli zachowamy to wszystko dla siebie. Rozumiesz? Ci


sami, ktrzy wyrysowali smoczy kie na drzwiach, mogliby nam przeszkodzi, gdyby
si dowiedzieli. - Rozumiem.
Odetchn z ulg, gdy cofna do.
- Ka pani alVere przynie ci co do zjedzenia - mwia dalej, jakby nie
zauwaajc jego reakcji. - A potem musisz si przespa. Ta nocna podr bdzie
wyczerpujca, nawet jeli przedtem wypoczniesz.
Drzwi zamkny si za nimi i Rand stan obok Tama. Patrzy na ojca, ale nie
widzia nic. Dopiero teraz uwiadomi sobie, e Pole Emonda jest jego czci takim
samym stopniu, w jakim on naley do niego. Zrozumia to teraz, ho wiedzia, e ju
czuje tsknot. Ju by daleko od wsi. Szuka go Pasterz Nocy. To wydawao si
niemoliwe - jest tylko zwykym pasterzem - ale trolloki pojawiy si tu naprawd, a
Lan nie myli si co do jednej rzeczy. Nie ma prawa ryzykowa losem caej wsi, jeeli
Moiraine przypadkiem ma racj. Nawet nie mg tego nikomu opowiedzie Coplinowie na pewno narobiliby mnstwo kopotw z tego powodu. Musia zaufa
Aes Sedai.
Do pokoju wszed burmistrz wraz z on.
- Nie bud go jeszcze - powiedziaa pani al'Vere.
Wniosa tac nakryt ciereczk, z ktrej roznosi si smakowity, przyjemny
zapach, i ustawia j na komodzie pod cian, a potem stanowczym ruchem
odcigna Randa od ka.
- Pani Moiraine powiedziaa mi, czego mu trzeba - tumaczya dobrotliwie - i
wcale nie wspominaa nic o tym, e masz upa na niego ze zmczenia. Przyniosam
ci co na zb, nie pozwl, by wszystko wystygo.
- Wolabym, eby nie mwia do niej w ten sposb powiedzia zrzdliwie
Bran. - Waciwa forma to Moiraine Sedai, moga j bardzo zdenerwowa.
Pani al'Vere poklepaa go po policzku.
- Pozwl, e ja si tym bd martwi. Odbyymy ze sob dug rozmow. I
nie mw tak gono. Jeeli obudzisz Tama, bdziesz musia si tumaczy przede
mn i Moiraine Sedai.
Tytu Moiraine wypowiedziaa z takim naciskiem, e zapalczywo Brana
wypada gupio:
- Zejdcie mi obydwaj z drogi.

Czule umiechnwszy si do ma, odwrcia si do ka. Pan alVere


obdarzy Randa zatroskanym spojrzeniem.
- Jest wrd nas Aes Sedai. Jedna poowa kobiet we wsi zachowuje si tak,
jakby Aes Sedai zasiadaa w Krgu Kobiet, a druga, jakby to by trollok. adna jednak
chyba nie pamita, e trzeba si obchodzi ostronie z Aes Sedai. Mczyni patrz
na ni z ukosa, ale przynajmniej nie robi niczego, co mogoby j sprowokowa.
"Ostronie" - pomyla Rand. - "Jeszcze nie jest za pno na zachowanie
ostronoci."
- Panie alVere - powiedzia powoli - czy pan wie, ile farm zaatakowano?
- Syszaem tylko o dwch, wliczajc w to wasz. Burmistrz umilk, marszczc
brwi, a potem wzruszy ramionami. - To nie wydaje si wiele w porwnaniu z tym, co
dziao si tutaj. Powinienem si cieszy, ale... C, prawdopodobnie zanim zakoczy
si dzie, usyszymy o jakich nastpnych.
Rand westchn. Nie musia pyta, ktre farmy.
- A tutaj we wsi, czy one... to znaczy, czy wiadomo, o co chodzio trollokom?
- Chodzio? Chopcze! Nie wiem, czy im o co chodzio, chyba e o zabicie
nas wszystkich. Byo dokadnie tak, jak mwiem. Psy szczekay, Moiraine Sedai i
Lan biegali po ulicach, a potem kto krzykn, e dom pana Luhhana i kunia si
pal. Zapali si te dom Abella Cauthona, co byo dziwne, bo stoi prawie w samym
rodku wsi. W kadym razie zaraz potem byo wrd nas peno trollokw. Nie, nie
sdz, e im o cokolwiek chodzio.
Wybuchn urywanym miechem i umilk, by spojrze z trosk na on, ktra
nie spuszczaa wzroku z Tama.
-

Prawd

powiedziawszy

tu

zniy

gos

wydaway

si rwnie

zdezorientowane, jak my. Wtpi, czy spodzieway si tu zasta Aes Sedai albo
Stranika.
- Pewnie nie - powiedzia Rand, krzywic si w umiechu.
Skoro Moiraine w tej kwestii powiedziaa prawd, to prawdopodobnie nie
kamaa rwnie w pozostaych. Przez chwil zastanawia si, czy nie zapyta
burmistrza o rad, ale pan al'Vere najwyraniej nie wiedzia wicej o Aes Sedai ni
reszta mieszkacw wsi. A poza tym nie mia ochoty mwi nawet jemu o tym, co si
tu naprawd dzieje, w myl wyjanie Moiraine. Nie wiedzia nawet, czy woli, by go
wymiano, czy te, by mu nie uwierzono. Potar kciukiem rkoje miecza Tama.
Ojciec jedzi po wiecie, na pewno wie wicej o Aes Sedai ni burmistrz. Ale jeli

Tam naprawd wyjeda z Dwu Rzek, to moe to, co powiedzia w Zachodnim


Lesie... Podrapa si po gowie, aby przepdzi te myli.
- Powiniene si przespa, chopcze - zauway burmistrz.
- O tak, to prawda - przytakna pani al'Vere. - Zupenie lecisz z ng.
Rand zamruga zdziwiony. Nawet nie zauway, kiedy odesza od ka ojca.
Rzeczywicie potrzebowa snu, ju sama myl o nim wywoaa ziewanie.
- Moesz si pooy w pokoju obok - powiedzia burmistrz. - Ju rozpaliem
ogie.
Rand spojrza na ojca. Tam by nadal pogrony we nie, na ten widok zacz
znowu ziewa.
Wolabym zosta tutaj, jeli to wam nie przeszkadza. Moe si przecie
obudzi.
Sprawy chorych byy domen pani al'Vere i burmistrz jej Zostawi to pod
rozwag. Wahaa si krtko, a potem skina gow.
- Ale pozwl mu si obudzi samemu. Jeli zakcisz jego sen...
Prbowa powiedzie, e zrobi wszystko, co mu si kae, ale jego sowa
przerwao kolejne ziewnicie. Pokrcia gow z umiechem.
- Nawet si nie zorientujesz, kiedy zaniesz. Jeli ju koniecznie musisz tu
zosta, to po si przy kominku. A przedtem napij si jeszcze bulionu.
- Zrobi to - obieca Rand. Zgodziby si na wszystko, eby tylko mc zosta w
pokoju. - I nie bd go budzi. - No, mam nadziej - powiedziaa pani al'Vere stanowczym, cho przyjaznym tonem. - Przynios ci poduszk i jakie koce.
Gdy drzwi zamkn si wreszcie za nimi, Rand przystawi sobie krzeso do
ka i usiad tak, by mc patrze na Tama. Pani alVere miaa racj, gdy mwia, e
powinien si przespa - szczki mu trzaskay od tumionego ziewania - ale nie mg
jeszcze zasn. Ojciec moe si obudzi w kadym momencie, moe odzyska
wiadomo tylko na krtk chwil. Musi poczeka na ten moment.
Krzywi si i wierci na krzele, bezmylnie drapic rkojeci miecza po
ebrach. Nadal mia zamiar nie powtarza nikomu tego, co powiedziaa Moiraine, ale
to w kocu by jego ojciec.
"To jest..." - Niewiadomie zacisn z caej siy zby. "Mj ojciec. Mojemu ojcu
mog powiedzie wszystko." Powierci si jeszcze troch na krzele i pooy gow
na oparciu. Tam jest jego ojcem i nikt mu nie bdzie rozkazywa; co ma mwi, a

czego nie mwi swemu ojcu. Nie moe tylko zasn, dopki Tam si nie obudzi. Nie
moe tylko...

ROZDZIA 9

NAKAZY KOA
Rand bieg, omotao mu serce, wpatrywa si z przeraeniem w otaczajce go
nagie wzgrza. Nie byo to zwyke miejsce, do ktrego wiosna zawitaa z
opnieniem, wiosny nie byo tu nigdy i nigdy przyj nie miaa. Z zamarznitej ziemi,
ktra chrzcia pod jego stopami, nic nie wyrastao, jedynie jakie niskie porosty.
Przedziera si midzy ogromnymi gazami, dwukrotnie wyszymi od niego. Pokryte
byy pyem, jakby nigdy nie obmywa ich deszcz. Soce wygldao jak nabrzmiaa,
krwistoczerwona kula, bardziej pomieniste ni w najgortszy dzie lata i tak
jaskrawe, e zdawao si przepala mu oczy. Stao nieruchomo na tle oowianego
kota nieba, na ktrym, po obu stronach nad horyzontem, gotoway si gwatownie
czarne i srebrzyste chmury. Jednak mimo skbionych chmur, krainy tej nie omiata
nawet najlejszy podmuch wiatru, i mimo pospnego soca powietrze buchao
mrozem jak w samym rodku zimy.
Podczas biegu Rand przez cay czas oglda si za siebie, ale nie widzia
swych przeladowcw, jedynie wymare wzgrza i czarne gry o poszarpanych
krawdziach, nad ktrymi unosiy si wysokie piropusze ciemnego dymu,
mieszajcego si z wirujcymi chmurami. Chocia nie widzia tych, ktrzy go gonili
sysza jednak ich gardowe gosy wykrzykujce swj zachwyt pogoni, wycie
wyraajce rado oczekiwania na krew. Trolloki. Byy coraz bliej, a jego siy
wyczerpay si.
Z rozpaczliwym popiechem wdrapa si na szczyt ostrej Drani i tam pad z
jkiem na kolana. Pod nim rozcigaa si gadka, kamienna ciana: zbocze liczce
jakie tysic stp wysokoci, wyrastajce ze rodka przepastnego kanionu. Dno kanionu pokrywaa parujca mga, ktrej gsta, szara ma przetaczaa si gniewnymi
falami i rozbijaa o zbocze, wolniej jednak ni fale jakiegokolwiek oceanu. W pewnej
chwili strzpy mgy rozjarzyy si na krtko czerwieni, jakby pod nimi rozbysy nagle
wielkie ogniska, a zaraz potem zgasy. W otchani zahucza piorun, byskawica z
trzaskiem rozdara szaro sigajc w niektrych miejscach do samego nieba.
Nie tylko widok kanionu wysysa z niego wszystkie siy i wypenia powsta
pustk poczuciem beznadziejnoci. Porodku rozszalaych oparw wznosi si
szczyt, wyszy od wszystkich szczytw jakie widzia w Grach Mgy, szczyt tak
czarny jak utrata wszelkiej nadziei. To ta iglica z wyblakego kamienia, ten sztylet

kaleczcy niebo stanowi rdo jego samotnoci. Rand nigdy go przedtem nie
widzia, a jednak poznawa. Wspomnienie zamigotao jak rt, kiedy prbowa je
pochwyci. Wspomnienie. Wiedzia, e naley do tego wanie miejsca.
Dotykay go jakie niewidzialne palce, cigny za rce i nogi, usioway
zawlec do tej gry. Ciao napryo si, gotowe do posuszestwa. Rce i nogi
zesztywniay, jakby myla, e jest w stanie zary si palcami w kamie. Serce
owijay upiorne struny, cignc go i wzywajc na spiczasty wierzchoek. Przywar do
ziemi, po twarzy spyway mu zy. Czu, e caa wola ucieka z niego, niczym woda z
dziurawego wiadra. Jeszcze chwila, a pjdzie tam, gdzie go wzywaj. Musi by
posuszny i zrobi to, co mu si kae. Lecz nagle odkry w sobie inne uczucie: gniew.
Pchaj go, cign, a przecie nie jest owc, ktr mona zapdzi do zagrody.
Gniew zasupa si w cisy wze, wic uczepi si go jak tratwy podczas powodzi.
"Musisz mi suy" - wyszepta jaki gos w jego znieruchomiaym umyle.
Znajomy gos. Gdyby si w niego lepiej wsucha, na pewno by go pozna.
"Musisz mi suy!"
Potrzsn gow, jakby chcia si go pozby.
"Musisz mi suy!"
Rand pogrozi pici czarnej grze.
- Niech wiato ci pochonie, Shai'tanie!
Nagle otaczajcy go zapach mierci zgstnia, a nad nim zamajaczya jaka
posta odziana w paszcz koloru zaschej krwi, posta z twarz... Nie chcia widzie
twarzy, ktra si nad nim pochylaa. Nie chcia myle o tej twarzy. Myl o niej bolaa,
zamieniaa umys w ar. Zobaczy zbliajc si ku niemu do. Nie dbajc o to, e
moe spa z krawdzi, rzuci si caym ciaem w ty. Musia ucieka. Jak najdalej.
Spada, mcc ramionami w powietrzu, pragn krzycze, ale do krzyku zabrako mu
oddechu. Oddechu brakowao mu do wszystkiego.
Nagle ju nie by w tej wymarej krainie, ju nie spada. Rozgniata swymi
butami zbrzowia po zimie traw, ktra przypominaa kwiaty. Omal si nie
rozemia, gdy zobaczy bezlistne krzewy i drzewa, porastajce z rzadka otaczajcy
go lekko pofadowany teren. W oddali wznosia si samotna gra o przeamanym i
rozwidlonym wierzchoku, ale nie wywoywaa w nim strachu czy rozpaczy. To bya
zwyka gra, cho dziwne, e staa tak samotnie, nie otoczona adnymi innymi
szczytami.

Obok gry pyna rzeka, a na wyspie porodku jej koryta znajdowao si


miasto, podobne do miast opisywanych przez bardw w ich opowieciach, miasto
otoczone wysokimi murami, poyskujcymi biel i srebrem w ciepym socu. Z mieszanym uczuciem ulgi i radoci ruszy w stron tych murw, aknc bezpieczestwa i
spokoju, ktre z jakich powodw spodziewa si za nimi znale.
Podszed

bliej

dostrzeg

niebotyczne

wiee,

niektre

poczone

przedziwnymi pomostami, wijcymi si nad otwart przestrzeni. Obydwa brzegi


rzeki czyy z miastem wysokie, ukowate mosty. Nawet z oddali widzia koronkow
struktur przse, pozornie tak delikatn, e mg j zmie wartki nurt pyncej pod
nimi wody. Za tymi mostami czekao na bezpieczestwo. Azyl.
Nagle poczu mrz ogarniajcy jego krgosup, skra staa Si lodowata i
lepka, powietrze cuchnce i wilgotne. Ruszy, nie ogldajc si za siebie, bieg,
uciekajc przed przeladowc, ktrego mrone palce ocieray si o jego plecy i
cigny Za paszcz. Ucieka przed poerajc wiato postaci, ktrej twarz... Nie
pamita tej twarzy, tylko miertelny strach. Nie chcia pamita tej twarzy. Bieg, a
grunt przemyka pod stopami, falujce wzgrza i paska rwnina... a zapragn wy
niczym oszalay pies. Miasto cofao si przed nim. Im szybciej bieg, tym dalej
odpyway i byszczce mury, i skryte za nimi bezpieczestwo. Wszystko stawao si
coraz to mniejsze, a w kocu na horyzoncie zostaa tylko jasna plamka. Zimna do
przeladowcy schwycia go za konierz. Wiedzia, e oszaleje, jeli poczuje dotyk tych
zimnych palcw. Albo bdzie z nim jeszcze gorzej. O wiele gorzej. Kiedy ju to
zrozumia, potkn si i upad...
- Nieeee! - wrzasn... i zakrztusi si, gdy upadek na kamienie brukowe
odebra mu na moment oddech. Jakim cudem pozbiera si jednak i zorientowa, e
stoi u wejcia na jeden z tych cudownych mostw. Mijali go umiechnici ludzie.
Ubrani w niezliczon rozmaito barw, jawili mu si jak kwiecista ka. Niektrzy co
mwili do niego, ale nie rozumia, cho brzmienie sw nie byo zupenie obce. Mieli
przyjazne twarze i gestami zachcali, by przeszed przez ten most o skomplikowanej
strukturze, w stron byszczcych, przetykanych srebrem murw i wie. W stron,
oczekujcego go tam bezpieczestwa.
Przeszed razem z tumem przez most i wszed do miasta przez masywne
wrota, osadzone w wysokim, jasnym murze. Dalej znajdowaa si kraina cudw,
wrd ktrych najpoledniejsza budowla wydawaa si paacem. Miasto wygldao
tak; jakby jego budowniczym nakazano wzi kamienie, cegy i dachwki i stworzy

pikno, ktre miao zapiera dech w piersiach miertelnikw. Nie byo tam budynku
czy pomnika, na ktry nie musia si zapatrze wytrzeszczonymi oczyma. Ulice
ttniy muzyk, setk rnych melodii, ale wszystkie one mieszay si z odgosem
krokw tumu w jedno wspaniae, pene radoci harmonijne brzmienie. W powietrzu
wiroway zapachy sodkich perfum i ostrych przypraw, smakowitego jedzenia i
niezwykych kwiatw, tak jakby zebray si tu wszystkie najwspanialsze wonie wiata.
Ulica, ktr szed, szeroka, wybrukowana gadkim szarym kamieniem,
zaprowadzia go prosto do rodka miasta. Na samym jej kocu staa wiea, szersza i
wysza ni wszystkie inne, tak biaa, jak wieo spady nieg. W tej wiey mg
znale bezpieczestwo i upragnion wiedz. Ale nigdy nawet nie ni, e zobaczy
takie miasto. Przecie to chyba nie bdzie miao znaczenia, jeli odrobin opni swe
dojcie do wiey? Skrci w jak wsz uliczk, po ktrej, wrd straganw z
dziwnymi owocami, przechadzali si kuglarze.
W oddali zobaczy nienobia wiea. T sam wie.
"Jeszcze chwil" - pomyla i skrci za nastpnym rogiem.
Przy kocu tej ulicy rwnie staa biaa wiea. Uparcie skrci za rg, i jeszcze
za nastpny, i za kadym razem jego wzrok pada na alabastrow wie. Poderwa
si do biegu, pragnc przed ni uciec... i zatrzyma si z polizgiem. Przed nim staa
biaa wiea. Ba si obejrze przez rami, w obawie, e wtedy j rwnie zobaczy.
Otaczajce go twarze byy nadal przyjazne, ale wyraay teraz poczucie
straconej nadziei, nadziei, ktr on zaprzepaci. Nadal zachcali go gestami, wrcz
bagali, by szed naprzd. W stron wiey. W ich wzroku poyskiwao rozpaczliwe pragnienie ratunku, pragnienie, ktre on tylko mg speni,
"Znakomicie" - pomyla. W kocu chcia i wanie do wiey.
Ju kiedy zrobi pierwszy krok, rozczarowanie znikno z otaczajcych go
twarzy, umiechajcych si teraz szeroko. Szli razem z nim, a mae dzieci
zasypyway jego drog patkami kwiatw. Zmieszany obejrza si przez rami
zastanawiajc si, po co te kwiaty, ale za nim szli tylko machajcy do niego ludzie.
"Chyba s przeznaczone dla mnie" - pomyla i zdziwi si, dlaczego to nagle
przestao wydawa si takie niezwyke. Ale zdziwienie trwao tylko krtk chwil,
wszystko odbywao si tak, jak powinno.
Jaki czowiek zacz piewa, potem po kolei doczali do niego inni, a
wszystkie gosy rozbrzmiay monumentalnym hymnem. Nie rozumia sw pieni, ale
kilkanacie przeplatajcych si z sob tonw wyraao rado i ulg bliskiego zba-

wienia. Wrd suncego tumu plsali muzycy, wspomagajc hymn fletami, harfami i
bbnami. Nagle wszystkie dotychczas syszane melodie zlay si w jedn,
pozbawion nawet jednej faszywej nuty. Taczyy wok niego dziewczta, oplatay
mu na ramionach i szyi girlandy ze sodko pachncego kwiecia. Umiechay si do
niego, coraz bardziej zachwycone kadym jego krokiem. Nie potrafi nie
odwzajemnia umiechu. W nogach poczu ch do taca i w chwili, w ktrej o tym
pomyla, ju taczy i to tak zgrabnie, jakby umia to robi od dziecka. Zamia si
odrzuciwszy gow do tyu, jego stopy wydaway si lejsze ni kiedykolwiek, a
taczy z... Nie pamita tego imienia, ale to nie wydawao si istotne.
To twoje przeznaczenie, zaszeptao mu co w gowie, a szept by wtkiem
peanu.
Tum, unoszcy go niczym fala gazk, wla si na ogromny plac porodku
miasta i po raz pierwszy zobaczy, e biaa wiea wyrasta ze rodka wielkiego
paacu, wyrzebionego raczej; nili pobudowanego, w jasnym marmurze. Jego
ukone ciany, nabrzmiae kopuy i cienkie iglice sigay nieba. Zobaczywszy to
wszystko, a jkn z podziwu. Z placu prowadziy do budowli szerokie schody z
jasnego kamienia i u ich stp ludzie zatrzymali si, lecz ich pie rozbrzmiaa jeszcze
goniej, a gosy zdaway si go unosi.
Nie zatrzyma si, cho przesta taczy. Wspi si na schody bez wahania.
Do tego miejsca nalea.
Drzwi na szczycie schodw zdobia limacznica, wyrzebiona tak misternie i
delikatnie, e nie potrafi sobie wyobrazi, jak cienkie musiao by duto, ktre j
wykonao.

Gdy

drzwi

otworzyy

si przed nim na ocie, wszed do rodka. Zamkny si z trzaskiem, ktrego echo


zabrzmiao jak huk pioruna.
- Czekalimy na ciebie - wysycza Myrddraal.

Rand poderwa si rozdygotany. Z trudem apa oddech i przez chwil toczy


dookoa oszoomionym wzrokiem. Ojciec nadal spa. Na kominku dopalay si kody
drewna, przywalone spor iloci wgla usypanego wok elaznych prtw paleniska. Kiedy spa, kto przyszed i dorzuci do ognia. Na jego stopach lea koc, ktry
musia zsun si z kolan w momencie gwatownego przebudzenia. Znikny rwnie
nosze, a paszcze, jego i ojca, wisiay na haczykach wbitych w drzwi.

Drc doni otar zimny pot z twarzy i zastanowi si, czy nazwanie
Czarnego po imieniu podczas snu mogo cign jego uwag w taki sam sposb,
jak przywoanie go na gos.
Za oknem panowa mrok, ksiyc ju wzeszed na dobre, okrgy i tusty, a
nad Grami Mgy iskrzyy si wieczorne gwiazdy. Przespa cay dzie. Potar obolay
bok, najwyraniej cay czas spa z rkojeci miecza na ebrach. To wszystko wina
pustego odka i wydarze ostatniej nocy - nic dziwnego, e niy mu si koszmary.
Zaburczao mu w brzuchu, wic stan na zesztywniaych nogach i podszed
do stou, na ktrym pani alVere zostawia tac. Zdj bia ciereczk. Mimo e spa
tak dugo, bulion i chrupicy chleb byy nadal ciepe. Pani alVere miaa czujne oko i
po prostu zamienia tace. Jak ju raz postanowia, e Rand zje ciepy posiek, to nie
ustpi, dopki ten nie znajdzie si w jego odku.
Przekn z trudem odrobin bulionu, dopiero wtedy mg wepchn do ust
dwa kawaki chleba z serem i misem. Wrci do ka, pochaniajc due ksy.
Pani al'Vere najwyraniej dogldaa rwnie Tama. Rozebraa go i nasuna
mu koc pod brod, a jego ubranie, czyste, leao porzdnie zoone na stoliku obok
ka. Rand dotkn jego czoa i Tam otworzy oczy.
- Tu jeste, chopcze. Marin mwia, e tu jeste, ale nawet nie daem rady
podnie gowy, aby ci zobaczy. Powiedziaa, e nie trzeba ci budzi, bo taki
jeste zmczony. Nawet Bran nie jest w stanie jej niczego wytumaczy, gdy sobie
co postanowi.
Tam mwi sabym gosem, ale jego spojrzenie byo czyste i stanowcze.
"Aes Sedai miaa racj - pomyla Rand - kiedy wypocznie, bdzie zdrw jak
zawsze."
- Czy mog da ci co do zjedzenia? Pani alVere zostawia tu tac.
- Ju mnie nakarmia... jeli tak to mona okreli. Nie pozwolia mi zje nic
wicej prcz bulionu. Jak mona unikn zych snw, jeli w odku nie ma si nic
prcz...
Tam wyplta do spod koca i dotkn miecza, ktry Rand nosi zawieszony u
pasa.
- A zatem to nie by sen. Kiedy Marin powiedziaa mi, e jestem chory,
pomylaem, e to... Ale tobie nic si nie stao. Tylko to jest wane. Co z farm?
Rand odetchn gboko.

- Trolloki pozabijay owce, chyba zabray krow, a dom wymaga gruntownych


porzdkw. - Zdoby si na saby umiech. - Mielimy wicej szczcia ni inni.
Spalili p wsi.
Opowiedzia Tamowi o wszystkich wydarzeniach albo przynajmniej o
wikszoci. Ojciec sucha uwanie i zadawa tak podchwytliwe pytania, e w kocu
musia mu opowiedzie o tym, jak wrci do domu z lasu i jak zabi trolloka. Musia mu
te powiedzie, e zdaniem Nynaeve mia umrze i dlatego zaja si nim Aes Sedai,
a nie Wiedzca. Tam wytrzeszczy oczy na wie, e w Polu Emonda przebywa
jaka Aes Sedai. Ale Rand nie widzia potrzeby wdawania si w szczegy ich
ucieczki z farmy, opowiadania o swoim lku albo o spotkaniu Myrddraala na drodze.
A ju na pewno nie mg wspomnie o koszmarach, jakie mu si przyniy, gdy
czuwa przy ku, ani te o majakach owadnitego gorczk Tama. Jeszcze nie
przyszed na to czas. Musia jednak mu przekaza sowa Moiraine, tego nie dao si
unikn.
- Oto opowie, ktra przyniosaby chwa bardowi mrukn na koniec Tam. Czego trolloki mog od was chcie? Albo Czarny? Czy wiato nas wesprze?
- Mylisz, e kamaa? Pan al'Vere potwierdzi, e tylko dwie farmy zostay
zaatakowane, to samo mwi o domach pana Luhhana i pana Cauthona.
Tam nie odzywa si przez chwil, po czym powiedzia: - Powtrz mi, czego
si od niej dowiedziae. Tylko dokadnie jej sowami.
Z tym Rand mia trudnoci. Kto kiedykolwiek pamita dokadnie czyje sowa?
Zagryz warg, podrapa si po gowie i kawaek po kawaku odtwarza wszystko,
najlepiej jak potrafi.
- Nic wicej nie pamitam - zakoczy. - Nie jestem pewien, czy czego nie
powiedziaa troch inaczej, ale w kadym razie mniej wicej tak to brzmiao.
- Ale to wystarczy, bo musi, nieprawda? Widzisz, chopcze, Aes Sedai
potrafi zwodzi. Nie kami otwarcie, ale ich prawda nie zawsze jest tym, czym si
wydaje. Musisz si jej strzec.
- Syszaem opowieci o Aes Sedai - odparowa Rand. Nie jestem dzieckiem.
- To prawda, nie jeste. - Tam westchn ciko, a potem zatrzs si ze
zoci. - Powinienem jecha z tob. wiat poza Dwoma Rzekami w niczym nie
przypomina Pola Emonda.
Bya to okazja, by wypyta Tama o jego podre i modo, ale Rand z niej nie
skorzysta. Zamiast tego zapyta:

- Tylko tyle? Mylaem, e bdziesz si stara wybi mi to wszystko z gowy.


Mylaem, e znajdziesz sto powodw, dla ktrych miabym tego nie robi.
Poj nagle, e mia nadziej, i Tam znajdzie dla niego sto takich powodw i
to dobrych.
- Moe nie sto - owiadczy Tam - ale par rzeczywicie przyszo mi na myl.
Tyle, e one si nie licz. Jeeli trolloki naprawd ci szukaj, wwczas w Tar Valon
bdziesz bezpieczniejszy ni kiedykolwiek tutaj. Tylko pamitaj: bd czujny. Aes
Sedai czsto robi rne rzeczy dla wasnych celw, a s to cele, ktre mog si
mija z twoimi.
- Bard te mwi co takiego - powiedzia wolno Rand.
- Bo on wie, co mwi. Suchaj uwanie, myl duo i strze Swego jzyka. To
dobra rada dla wyjedajcego z Dwu Rzek, szczeglnie jeli ma przebywa w
towarzystwie Aes Sedai i Stranika. Jeeli powiesz co Lanowi, to tak, jakby to powiedzia Moiraine. Jeli on jest Stranikiem, to jest z ni zwizany tak moc, jaka
kae socu wschodzi kadego ranka i nie ma przed ni adnych sekretw.
Rand niewiele wiedzia o zwizkach czcych Aes Sedai ze Stranikami,
cho odgryway one niema rol w kadej opowieci o Stranikach. Moe wizao
si to jako z Moc, jak obdarzeni byli Stranicy, albo moe stanowio rodzaj jakiej
umowy. Zgodnie z opowieciami Stranicy posiadali najrozmaitsze przywileje.
Zdrowieli szybciej ni zwykli ludzie i duej mogli obywa si bez jedzenia, wody lub
snu. Przypuszczalnie potrafili wyczuwa z bliszej odlegoci trolloki oraz inne stwory
Czarnego, co wyjaniao fakt, e Lan i Moiraine starali si ostrzec wie przed
atakiem. Nie wiadomo byo, jakie std korzyci czerpay Aes Sedai, ale Rand nie
sdzi, by w ogle nie istniay.
- Bd ostrony - obieca Rand. - Chciabym tylko wiedzie, dlaczego to si
wszystko dzieje? Nie widz w tym adnego sensu. Dlaczego ja? Dlaczego myj
- Ja te chciabym to wiedzie, chopcze. Krew i popioy, zupenie nic nie
wiem. - Ojciec westchn ciko. - C, chyba nie czas rozpocz z powodu gupstw,
jakie si zrobio. Kiedy masz jecha? Za jaki dzie lub dwa wstan na nogi i
moemy si zastanowi nad zaoeniem nowego stada. Oren Dautry ma kilka
piknych sztuk, ktrymi moe zechce si podzieli, skoro i tak brakuje pastwisk. Jon
Thane te moe Pomc.
Moiraine... Aes Sedai powiedziaa, e musisz lee przez kilka tygodni. - Tam
otworzy usta, ale Rand mwi dalej. - Rozmawiaa o tym z pani alVere.

- Ach tak? Moe uda mi si przekona Marin. - Jednake w gosie Tama nie
pobrzmiewaa prawdziwa nadzieja, Spojrza uwanie na Randa. - Uchylie si od
odpowiedzi, co oznacza, e musisz wyjecha wkrtce. Jutro? Dzisiaj?
- Dzisiaj - powiedzia cicho Rand, a Tam smutno pokiwa gow.
- C, jeli tak ma by, to lepiej tego nie opnia. Ale jeszcze si okae, jak
to bdzie z tymi tygodniami w ku.
Poprawi swj koc, z irytacj raczej ni z si.
- Moe i tak do was docz za kilka dni. Zobaczymy, czy Marin uda si
zatrzyma mnie w ku, jeli zechc wsta. Rozlego si stukanie do drzwi i do
pokoju zajrza Lan. - Poegnaj si szybko, pasterzu, i chod. Mog by kopoty.
- Kopoty? - zapyta Rand, a Stranik ofukn go tylko niecierpliwie.
- Nie gadaj, tylko si piesz!
Rand popiesznie schwyci swj paszcz. Zacz odpina pas z mieczem, ale
ojciec przeszkodzi mu w tym.
- We go sobie. Bdziesz go prawdopodobnie potrzebowa znacznie bardziej
ni ja, cho moe z woli wiatoci aden z nas go nie bdzie potrzebowa. Uwaaj
na siebie, chopcze. Bdziesz pamita?
Ignorujc stae powarkiwania Lana, Rand pochyli si, aby uciska ojca.
- Wrc. Przyrzekam ci to.
- Jasne, e wrcisz.
Tam umiechn si. Odwzajemni sabo ucisk i poklepa Randa po plecach.
- Jestem o tym przekonany. A kiedy wrcisz, bdziesz musia si zaj dwa
razy wiksz liczb owiec. A teraz id, bo inaczej ten czowiek co sobie zrobi.
Rand prbowa zwleka, usiujc ubra w sowa pytanie, ktrego nie chcia
zadawa, ale Lan wszed do pokoju, chwyci go za rami i wycign na korytarz.
Stranik mia na sobie szarozielon tunik, skadajc si metalowych usek. Jego
gos a zgrzyta z rozdranienia.
- Musimy si pieszy. Czy ty nie rozumiesz sowa "kopot"?
Na korytarzu czeka Mat, ubrany w kaftan i paszcz. Mia przy sobie uk, a do
pasa przymocowany koczan. Koysa si niespokojnie na pitach i stale rzuca w
kierunku schodw spojrzenia wyraajce zarwno zniecierpliwienie, jak i strach.
- Tak si nie dzieje w opowieciach, mam racj, Rand? powiedzia ochrypym
gosem.

- Jakie to kopoty? - dopytywa si Rand, ale Stranik miast odpowiedzie,


wyprzedzi go czym prdzej i zbieg ze schodw.
Mat rwnie rzuci si do biegu, gestem nakazujc Randowi, by ruszy za nimi.
Nakadajc w drodze paszcz, dopad ich na dole. Oglna sala bya ledwie
owietlona, wypalia si poowa wiec, a reszta dopalaa si z trzaskiem. Oprcz ich
trzech nikogo tam nie byo. Mat stan przy jednym z frontowych okien i wyglda
przez nie ostronie, jakby nie chcia, aby go zauwaono. Lan wyjrza na dziedziniec
przed karczm, spogldajc przez szczelin w drzwiach.
Rand podszed do nich zastanawiajc si, czego oni tak wypatruj. Stranik
mrukn, e ma uwaa, ale otworzy drzwi nieco szerzej, by Rand rwnie mg
wyjrze.
Z pocztku nie by pewien, co dokadnie widzi. Koo kaduba spalonej furmanki
kramarza zgromadzi si tum mieszkacw wsi. Byo ich z trzydziestu, niektrzy
rozwietlali mrok za pomoc pochodni. Przed nimi staa Moiraine, odwrcona
plecami do karczmy, wsparta z wyzywajc swobod na lasce. Z tumu wystpi
naprzd Hari Coplin wraz ze swym bratem, Dartem i Bilim Congarem. By tam
rwnie Cenn Buie, na jego twarzy malowao si zakopotanie. Rand zdziwi si, gdy
zobaczy, e Hari wygraa Moiraine pici.
- Opu Pole Emonda! - krzykn farmer, krzywic twarz.
To samo powtrzyo kilka osb z tumu, ale z wyranym wahaniem i adna z
nich nie odwaya si wystpi naprzd. Moe chcieli przeciwstawi si Aes Sedai,
ale tylko w otoczeniu tumu, w ktrym nie mona byo ich rozpozna. W kadym razie
nie Aes Sedai, ktra miaa wszelkie powody, aby si broni.
- To ty sprowadzia te potwory! - rykn Darl. Zamacha pochodni nad jej
gow, i day si sysze okrzyki: "Ty je sprowadzia!" i "To twoja wina!", w ktrych
prym wodzi jego kuzyn Bili.
Hari szturchn okciem Cenna Buie, stary strzecharz cign wargi i spojrza
na niego z ukosa.
- Te stwory... trolloki pojawiy si dopiero po twoim przyjedzie - bkn Cenn
tak cicho, e ledwie syszalnie. Uparcie obraca gow na wszystkie strony, jakby
wola by gdzie indziej i teraz szuka drogi wyjcia. - Jeste Aes Sedai. Nie chcemy
takich jak ty w Dwu Rzekach. Aes Sedai wlok za sob kopoty. Jeli tu zostaniesz,
bdziemy mie ich jeszcze wicej.

Jego

przemwienie

nie

wywoao

adnej

reakcji

wrd

pozostaych

wieniakw. Rozwcieczony Hari obdarzy ich gniewnym spojrzeniem. Nagle wyrwa


z rk Darla pochodni i potrzsn ni w stron Moiraine.
- Wyno si! - krzykn. - Albo wykurzymy ci std przy pomocy ognia!
Zapado guche milczenie, sycha byo tylko szuranie ng wycofujcych si
mczyzn. Ludzie z Dwu Rzek potrafili si broni, jeli ich zaatakowano, ale przemoc
i wygraanie innym nie leay w ich naturze. Czasem tylko zdobywali si na potrzsanie komu pici przed nosem. Cenn Buie, Bili Congar i Coplinowie stali
osamotnieni, przy czym Bili mia tak min, jakby te chcia si wycofa.
Pozbawiony poparcia, Hari wybekota co niezrozumiale, szybko jednak
odzyska panowanie nad gosem.
- Wyno si! - krzykn znowu.
Darl i Bili, ten drugi zupenie ju cicho, powtrzyli jego sowa. Hari rozejrza si
po twarzach innych. Wikszo stojcych w tumie unikaa jego wzroku.
Nagle z cieni wyonili si Bran al'Vere i Haral Luhhan, nie podeszli jednak ani
do tumu, ani do Aes Sedai. Burmistrz trzyma w doni wielki, drewniany mot, ktry
suy mu do ,ubijania szpuntw w beczki.
- Czy kto tu mwi o podpalaniu mojej karczmy? Spyta spokojnie.
Obydwaj Coplinowie cofnli si o krok, Cenn Buie wymkn si chykiem,
natomiast Bili Congar wtopi si w tum. - To nie tak - zapewni go szybko Darl. Niczego
takiego nie mwilimy, Branie... burmistrzu. Bran skin gow.
- To moe grozilicie, e zrobicie co mym gociom? - To Aes Sedai - zacz
gniewnie Hari, ale przerwa mu Haral Luhhan.
Kowal wyprostowa si tylko, napi swe potne ramiona i zacisn ogromne
pici z tak si, e wszyscy usyszeli trzask w kykciach. Hari patrzy na krpego
mczyzn w taki sposb, jakby jedn z tych pici potrznito mu pod samym
nosem.
- Przepraszam, Hari. Nie chciaem ci przerywa. Co takiego mwie?
Hari, ktry kuli si teraz, jakby pragn skurczy si i znikn, wydawa si
jednak nie mie ju nic do dodania.
- Dziwi si wam, ludzie - zagrzmia Bran. - AI'Car, twj chopiec zama
wczoraj nog, ale widziaem go, jak normalnie dzisiaj chodzi i to wanie dziki niej.
Edwardzie Candwin, leae z rozpatanym grzbietem, jak ryba czekajca na

oskrobanie, dopki ona nie pooya na tobie doni. Teraz wydaje si, e t ran
zadano ci przed miesicem i pewnie zostanie ci po niej tylko maa blizna. A ty,
Cenn...
Strzecharz zacz wtapia si w tum, ale pod wpywem wzroku Brana
zatrzyma si, do cna ju zakopotany.
- Szokuje mnie widok wszystkich tych ludzi gromadzcych si tutaj, ale twj
przede wszystkim, Cenn. Gdyby nie ona, twoje rami nadal by wisiao bezuytecznie
u boku, pene oparzelin i zadrapa. Czy ty nie czujesz adnej wdzicznoci, adnego
wstydu?
Cenn unis praw rk, a potem ze zoci odwrci od niej wzrok.
- Nie mog zaprzecza temu, co zrobia - wymrucza z wyranym wstydem. Pomoga mnie i innym - cign przepraszajcym tonem - ale to przecie Aes Sedai,
Branie, Jeli trolloki nie przyszy tu z jej powodu, to z jakiego innego Nie chcemy Aes
Sedai w Dwu Rzekach. Niech one trzymaj swoje kopoty z dala od nas.
Kilku mczyzn, ukrytych bezpiecznie w tumie, podnioso krzyk:
- Nie chcemy Aes Sedai i ich kopotw! Odesa j! Przegoni! Jeli nie z jej
powodu nas zaatakowano, to z jakiego? W oczach Brana pojawi si gniew, ale
zanim zdy co powiedzie, Moiraine nagle uniosa do gry sw rzebion lask i
zakrcia j obiema rkami. Rand jkn gono tak samo jak reszta wieniakw, na
kadym koca laski zabysn bowiem syczcy biay pomie, pomimo obrotw
wystajcy nieruchomo jak ostrze wczni. Cofnli si nawet Bran i Haral. Po chwili
wyprostowaa rce przed sob, tak e laska zawisa rwnolegle do ziemi, ale biae
pomienie nadal z niej tryskay, janiejsze ni pochodnie. Ludzie rozstpowali si na
bok i przykadali donie do oczu, obolaych od jasnoci.
- Czy to tak si zmienia krew Aemona? - Gos Aes Sedai nie brzmia
dononie, ale zagusza wszystkie inne dwiki. - May ludek, bekoczcy co o swym
prawie do chowania si przed wszystkim jak krliki? Zapomnielicie, kim jestecie,
zapomnielicie, czym jestecie, ale ywiam nadziej, e co w was jeszcze zostao,
jakie wspomnienie krwi i koci. Jakie strzpy zbroi na nadchodzc, dug noc.
Nikt si nie odezwa. Obydwaj Coplinowie wygldali tak, jakby ju nigdy nie
chcieli otwiera ust.
W kocu przemwi Bran:
- Zapomnielimy, kim jestemy? Jestemy tymi, co zawsze. Uczciwymi
farmerami, pasterzami i rzemielnikami. Ludmi z Dwu Rzek.

- Na poudnie std - powiedziaa Moiraine - pynie


rzeka, ktr wy nazywacie Bia, ale na wschodzie yj ludzie, ktrzy
nazywaj j wci jej waciwym imieniem. Manetherendrelle. W Dawnej Mowie
oznacza to Wody Grskiego Domu. Roziskrzone wody, ktre niegdy pyny przez
kraj peen odwagi i pikna. Dwa tysice lat temu Manetherendrelle opywaa mury
miasta wybudowanego na grze, ktre byo tak pikne, e nawet kamieniarze Ogirw
przybywali tam, aby si w nie wpatrywa z podziwem. Peno byo w tej okolicy farm i
wsi, rwnie tam, gdzie ronie teraz Las Cieni, jak go nazywacie, a take i dalej za
nim. Ale wszyscy ci ludzie uwaali siebie za mieszkacw Grskiego Domu, za lud
Manetheren.
- Panowa nad nimi krl Aemon al Caar al Thorin, Aemon syn Caara syna
Thorina, a ich krlow bya Eldrene ay Ellan ay Carlan. Aemon by czowiekiem tak
nieustraszonym, e najwikszym dla kogo komplementem, nawet ze strony wroga,
byo usysze, e ma serce Aemona. Eldrene za bya podobno tak pikna, e kwiaty
kwity, aby przywoa umiech na jej oblicze. Odwaga, pikno, mdro i mio,
ktrej nawet mier nie moga rozczy. Paczcie, jeli macie serca, po ich utracie,
nawet po utracie ich pamici. Paczcie po utracie ich krwi.
Zamilka, lecz nikt si nie odzywa. Rand podobnie jak inni uleg czarowi, ktry
na nich rzucia. Kiedy przemwia ponownie, zatopi si w jej sowach, podobnie jak
reszta suchaczy.
- Przez blisko dwa stulecia, wszdzie, jak cay wiat dugi i szeroki, szalay
Wojny z Trollokami i tam gdzie toczyy si bitwy, na przednich liniach frontu, zawsze
powiewa sztandar Manetheren z wizerunkiem Czerwonego Ora. Ludzie z Manetheren byli cierniem w stopie samego Czarnego, kolcem w jego doni. piewajcie na
chwa Manetheren, ktre nigdy nie klkao przed Cieniem. piewajcie na chwa
Manetheren o mieczu, ktrego nigdy nie zamano.
- Razu pewnego ludzie z Manetheren przebywali daleko od domu, na Polu
Bekkar, zwanym Polem Krwi, kiedy dowiedzieli si, e armia trollokw ruszya na ich
ojczyzn. Zbyt daleko, by zrobi co wicej ni tylko czeka na wie o mierci ich
kraju, albowiem siy Czarnego postanowiy go zniszczy.
Zabi potny db przez podcicie jego korzeni. Byli za daleko, by mogli
uczyni co wicej ni tylko pogry si w aobie. Byli jednak mieszkacami
Grskiego Domu.

- Bez wahania, nie mylc o odlegoci, jak musz przeby, wymaszerowali z


pola zwyciskiej dla nich bitwy, wci okryci pyem, potem i krwi. Maszerowali dzie
i noc, widzieli bowiem potwornoci, jakie zostawiaa za sob armia trollokw i nikt z
nich nie mg zasn, dopki takie niebezpieczestwo wisiao nad Manetheren. Parli
naprzd, jakby mieli skrzyda u stp, maszerowali szybciej, ni ich przyjaciele mogli
sobie tego yczy, a wrogowie obawia. W kadym innym czasie sam taki marsz
mg by natchnieniem do pieni. I kiedy armie Czarnego sfruway na ziemie
Manetheren, ludzie z Grskiego Domu ju przed nim stali, tyem do Tarendrelle.
Jaki wieniak cicho zawiwatowa, ale Moiraine mwia dalej, jakby tego nie
syszaa.
- Horda, z jak zetknli si ludzie Manetheren, bya tak wielka, e na jej widok
mogo podupa najmniejsze serce. Cae niebo pociemniao od krukw, ziemia za
poczerniaa od trollokw i ich ludzkich sojusznikw. Dziesitki dziesitek tysicy
trollokw i Sprzymierzecw Ciemnoci, a wszystkimi dowodzili Wadcy Strachu.
Noc ich ogniska przewyszay sw liczb gwiazdy, a o brzasku nad ich gowami
zaopota sztandar Ba'alzemona. Ba'alzemona, Serca Ciemnoci. Takie jest staroytne imi Ojca Kamstw. Czarny nie mg si uwolni ze swego wizienia w Shayol
Ghul, gdyby tak si bowiem stao, nawet wszystkie siy ludzkoci, zebrane pospou,
nie dayby mu rady si oprze, ale i tak bya to wielka potga. Wadcy Strachu i zo,
ktre wykonao ten niszczcy wiato sztandar, wydaway si wystarcza i
przepeniay chodem dusze ludzi, ktrzy na niego spojrzeli.
- Manethereczycy wiedzieli jednak, co musz zrobi. Ich ojczyzna zostaa
pobudowana na rzece. Musieli uchroni Grski Dom przed t hord i jej moc.
Aemon rozesa posacw. Obiecano im pomoc, jeeli utrzymaj si trzy dni nad
brzegami Tarendrelle. Utrzymaj przez trzy dni przeciwko masom, ktre powinny
byy ich pokona w przecigu godziny. Ale jakim cudem, bronic si rozpaczliwie
przed krwawymi atakami, wytrzymali jedn godzin, potem drug i jeszcze trzeci.
Walczyli przez trzy dni i cho ich kraj przypomina ju podwrzec rzeni, nie pozwolili,
by wroga horda przekroczya Tarendrlle. Trzeciej nocy jednak nie nadesza ani
pomoc, ani nawet posacy, wic walczyli dalej samotnie. Przez sze dni. Przez
dziewi. A dziesitego dnia Aemon pozna ju gorzki smak zdrady. adna pomoc
nie miaa nadej, a oni nie mogli ju duej utrzyma przej na rzece.
- I co zrobili? - wyrwao si Hariemu.

Pochodnie migotay na mronym nocnym wietrze, ale nikt nawet nie drgn, by
otuli si szczelniej paszczem.
- Aemon przeszed na drugi brzeg Tarendrelle - wyjania Moiraine - niszczc
za sob mosty. I rozesa po caym kraju wie, e wszyscy maj ucieka, zna
bowiem moce, za spraw ktrych hordy trollokw mogy przeprawi si przez rzek.
Gdy trolloki rozpoczy ju swoj przepraw, wojownicy Manetheren walczyli nadal,
chcc swym yciem kupi te bezcenne godziny, podczas ktrych ludzie mogliby
uciec. Sama Eldrene organizowaa ucieczk swego ludu do najgbszych lasw i
grskich ustroni.
- Niektrzy jednak nie uciekali. Najpierw strumykiem, potem rzek, a w kocu
ca powodzi ludzie uchodzili, ale nie po to, by szuka schronienia, lecz po to, by
przycza si do armi bronicej ich ziemi. Pasterze z ukami, farmerzy z widami i
drwale z toporami. Szy te z nimi kobiety, ktre zarzucay na rami wszelk bro,
jak potrafiy sobie wyszuka i maszeroway u boku swych mczyzn. Nikt nie
planowa tej wyprawy, z ktrej nie mieli powrci. Ale to by ich kraj. Nalea do ich
ojcw i mia nalee do ich dzieci, wic szli okupi go wasnym yciem. Ani jedna
pid ziemi nie zostaa poddana, dopki nie przesika krwi, ale w kocu armia
Manetheren zostaa przepdzona, a tutaj, do tego miejsca, ktre wy nazywacie
Polem Emonda. I tutaj otoczyy j hordy trollokw.
W jej chodnym gosie zabrzmia teraz szloch.
- Martwe trolloki i ciaa ludzkich odszczepiecw pitrzyy si na stosach, ale
nastpni pokonywali te ogromne kostnice falami mierci, ktra nie miaa koca. Mg
by tylko jeden kres tego wszystkiego. Kiedy zapada noc, nie byo ju wrd ywych
ani jednego mczyzny i ani jednej kobiety, ktrzy jeszcze tego ranka stanli pod
sztandarem Czerwonego Ora. Miecz, ktrego nie mona byo zama, zosta
potrzaskany.
- W Grach Mgy, samotna w opustoszaym Manetheren, Eldrene poczua, e
Aemon umiera i jej serce umaro wraz z nim. A w miejscu, gdzie przedtem yo jej
serce, zostao jedynie pragnienie zemsty, zemsty za utracon mio, zemsty za
mier jej ludu i jej kraju. Wiedziona smutkiem signa do rda Prawdy i cisna
Jedyn Moc w armi trollokw. I oto Wadcy Strachu umarli tam, gdzie si wanie
znajdowali, czy to na tajnych radach, czy to na odprawach swych onierzy.
Wydawszy ostatnie tchnienie Wadcy Strachu i generaowie hord Czarnego stawali w
pomieniach. Ogie trawi ich ciaa, a ich zwycisk armi poera paniczny strach.

- Jli teraz biega niczym bestie w poncym lesie, mylc wycznie o


ucieczce. Uciekali na pnoc i poudnie. Tysice utono podczas przeprawy przez
Tarendrelle, kiedy zabrako im pomocy Wadcw Strachu, a gdy ju byli w
Manetherendrelle, niszczyli mosty ze strachu przed tym, co mogo poda za nimi.
Zabijali i palili wszystkich napotkanych ludzi, ale nadal kierowali si pragnieniem
ucieczki. A wreszcie nie pozosta ani jeden z nich na ziemiach Manetheren.
Rozproszyli si jak kurz zmieciony przez trb powietrzn. Ostateczna zemsta nadchodzia powoli, wraz z tym, jak dopadali ich inni ludzie i inne wojska na innych
ziemiach. Nikt nie zosta ywy spord tych, ktrzy dokonali mordu na Polu Aemona.
- Ale Manetheren zapacio zbyt wysok cen. Eldrene wzia na siebie wicej
Jedynej Mocy ni jakikolwiek miertelnik mg samodzielnie udwign. Umara tak,
jak umarli generaowie wroga, a ogie, ktry j pochon, pochon puste
Manetheren, nawet jego kamienie, a do ywej grskiej skay. Lud jednak zdoa si
uratowa.
- Nic nie zostao z ich farm, wiosek czy wielkiego miasta. Kto mgby
powiedzie, e zupenie nic dla nich nie zostao i dlatego powinni uciec do innych
krajw, gdzie bd mogli zacz wszystko od nowa. Ale nikt z nich tego nie zrobi.
Okupili swj kraj tak wielk cen krwi i nadziei, e teraz byli do przywizani wizami
silniejszymi ni stal. W latach pniejszych niszczyy ich jeszcze kolejne wojny, a
wreszcie zapomniano o tym zaktku wiata, a oni zapomnieli o wojnach i sztuce
wojennej. Manetheren nigdy si nie odrodzio. Podniebne iglice i pluskajce fontanny
stay si marzeniem, ktre szybko zanikao w umysach jego ludu. Jednake i oni, ich
dzieci, a potem dzieci ich dzieci nie day ju sobie odebra wasnej ziemi. Bronili jej,
cho przez dugie stulecia pami, dlaczego tak by musi, blaka. Bronili jej a do
dzisiaj, czyli do waszych czasw. Opakujcie Manetheren, Opakujcie to, co zostao
stracone na zawsze.
Ogniki w lasce Moiraine zamrugay i zgasy, Aes Sedai opucia j z takim
trudem, jakby waya sto funtw. Przez chwil sycha byo tylko jk wiatru. Potem
Paet al'Caar przepchn si obok Coplinw.
- Nie znaem tej opowieci - powiedzia farmer o wydatnej szczce. - Nie
jestem cierniem w stopie Czarnego, co do tego, nie mam adnych zudze. Ale mj
Wil chodzi dziki tobie i przez to wstyd mi, e si tu znalazem. Nie wiem, czy
moesz mi wybaczy, ale niezalenie od tego, ja std ochodz. I moim zdaniem
moesz zosta w Polu Emonda tak dugo, jak zechcesz.

Skoni szybko gow, nieledwie si kaniajc i przepcha si z powrotem przez


tum. Inni zaczli co pomrukiwa, wida byo skruch i zawstydzenie na ich
twarzach, a potem rwnie zaczli si wymyka jeden po drugim. Coplinowie, z
kwanymi minami, popatrzyli gniewnie na otaczajcych ich ludzi i zniknli w mroku,
nie wypowiedziawszy ani sowa. Bili Congar zapodzia si gdzie jeszcze wczeniej
ni jego kuzyni.
Lan odcign Randa od drzwi i zamkn je. - Chodmy, chopcze.
Stranik ruszy w stron tylnego wyjcia obery. - Chodcie ze mn obydwaj.
Szybko!
Rand zawaha si, wymieniajc zdziwione spojrzenia z Matem. W trakcie
opowieci Moiraine, nawet dhurrany pana al'Vere nie daby go rady stamtd
odcign, ale teraz co innego przykuwao go do tego miejsca. To by prawdziwy
pocztek, wyjazd z karczmy i pjcie w mrok w lad za Stranikiem", Otrzsn si i
prbowa umocni swoje postanowienie. Musia odej, bo nie mia innego wyboru,
ale mia zamiar powrci do Pola Emonda, niezalenie od tego jak daleka i duga
czekaa go wyprawa.
- Na co czekasz? - zapyta go Stranik, ktry ju sta w drzwiach.
Mat poderwa si i popiesznie doczy do niego. Usiujc przekona samego
siebie, e to pocztek wielkiej przygody, Rand min wraz z nimi ciemn kuchni i
wyszed na pac przed stajniami.

ROZDZIA 10

POEGNANIE
Pojedyncza latarnia, wiszca na gwodziu wbitym w ciank stajni, rzucaa
mtne wiato. Wikszo przegrd dla koni bya pogrona w gbokim cieniu. Gdy
Rand wszed do rodka, drepczc po pitach Mata i Stranika, z siana zgromadzonego tu przy drzwiach stajni wyskoczy Perrin, opatulony w gruby paszcz.
Lan przystan na chwil, by zapyta:
- Czy sprawdzie wszystko, tak jak ci kazaem, kowalu?
- Sprawdziem - odpar Perrin. - Nikogo tu nie ma oprcz nas. Czemu kto
miaby si tu ukrywa?
- Rozwaga i dugie ycie zawsze id z sob w parze, kowalu.
Stranik szybkim spojrzeniem omit pociemnia stajni i gbszy mrok
zalegajcy stryszek z sianem, a potem potrzsn gow.
- Mamy mao czasu - mrukn, gwnie do siebie. Kazaa si pieszy.
Jakby na poparcie tych sw podszed prdko do owietlonej czci stajni, w
ktrej stao pi okieznanych i osiodanych koni. Byy wrd nich dwa czarne ogiery i
biaa klacz, ktr Rand widzia ju wczeniej. Pozostae dwa, cho nie tak due i
wysmuke, zostay wyranie wybrane spord najlepszych wierzchowcw w okolicy.
Popiesznie lecz starannie Lan zacz bada poprgi i odchodzce od nich paski, a
take rzemyki podtrzymujce sioda, bukaki i zrolowane koce.
Rand umiechn si niepewnie do swoich przyjaci, starajc si sprawia
wraenie, e bardzo chce ju ruszy w drog,
Mat dopiero teraz zauway jego miecz i wskaza go palcem.
- Zostae stranikiem? - Zamia si, a potem zamilk, rzuciwszy ukradkowe
spojrzenie w stron Lana. Stranik wyranie nic nie zauway.
- Albo stranikiem jakiego kupca - mwi dalej z umiechem, ktry zdawa si
by tylko troch wymuszony. Unis swj uk.
- Bro uczciwych ludzi ju mu nie wystarcza.
Rand

pomyla,

mgby

wycign

pokaza

swj

miecz,

ale

powstrzymywaa go przed tym obecno Lana. Stranik nawet nie patrzy w jego
kierunku, ale na pewno wiedzia o wszystkim, co si dziao wok niego. Powiedzia
wic tylko z przesadn obojtnoci:

- Moe si przyda - jakby noszenie przy sobie miecza byo rzecz


najzupeniej normaln.
Perrin poruszy si, prbujc co ukry pod paszczem. Rand dostrzeg na
brzuchu czeladnika kowalskiego szeroki skrzany pas, a przy nim ptl, za ktr
zatknita bya rkoje topora.
- Co ty tam masz? - zapyta.
- Prawdziwy stranik kupiecki - przygadywa mu Mat. Potargany modzieniec
obdarzy Mata ponurym spojrzeniem, w ktrym kryo si stwierdzenie, e ju do ma
tych artw, potem westchn ciko i rozchyli paszcz, aby pokaza topr. Nie byo
to zwyke drwalowskie narzdzie. Szerokie ostrze miao ksztat pksiyc, a z
drugiej strony rkojeci przechodzio w ostry szpikulec. W Dwu Rzekach takie narzdzie byo czym rwnie niezwykym, jak miecz Randa. Jednake do Perrina
wspieraa si na nim z wyran zayoci.
- Pan Luhhan zrobi go na zamwienie stranika kupca weny jakie dwa lata
temu. Kiedy przyszo co do czego, ten czowiek nie chcia zapaci tyle, ile byo
umwione, a pan Luhhan nie chcia wzi mniej. No wic mi da ten topr. Tu
chrzkn i obdarzy Randa tym samym gniewnym spojrzeniem co Mata.
- Kiedy zauway, e wicz si we wadaniu nim. Powiedzia, e mog go
sobie wzi, skoro i tak jemu si na nic nie przyda.
- wiczenia - parskn Mat, ale pojednawczo machn rk, kiedy Perrin unis
gow. - Niech tak bdzie. Przynajmniej jeden z nas wie, jak si obchodzi z
prawdziw broni.
- Twj uk to te prawdziwa bro - powiedzia nagle Lan. Przyglda im si z
powag, wsparty ramieniem o siodo swego czarnego wierzchowca. - Tak samo jak
proce, z ktrymi was widziaem. Nie ma znaczenia, e dotd uywalicie ich tylko do
polowa na krliki albo odganiania ptakw. Wszystko moe by broni, o ile
mczyzna lub kobieta, ktrzy jej uywaj, maj w sobie wystarczajco duo odwagi.
Mamy na karku trolloki i jeli chcecie dotrze do Tar Valon ywi, lepiej abycie to
jasno zrozumieli, zanim wyruszymy z Dwu Rzek, zanim opucimy Pole Emonda.
Jego twarz i gos, zimne jak mier i twarde jak grubo ciosany nagrobek,
zgasiy ich umiechy i sparalioway jzyki. Perrin skrzywi si i okry paszczem swj
topr. Mat wbi wzrok w podog i grzeba stop w pokrywajcym j sianie. Stranik
mrukn i nadal co sprawdza. Milczenie przeduao si.
- Niczego takiego nie byo w opowieciach bardw powiedzia wreszcie Mat.

- No, nie wiem - kwanym tonem zauway Perrin. Trolloki, Stranik, Aes
Sedai. Czego jeszcze chcesz?
- Aes Sedai - wyszepta Mat takim gosem, jakby nagle ogarn go chd.
- Czy ty jej ufasz, Rand? - spyta Perrin. - Czego mog chcie od nas trolloki?
Wszyscy jak jeden m spojrzeli na Stranika. Lan wydawa si cakowicie
zaabsorbowany poprgiem sioda biaej klaczy, ale jakby na komend cofnli si do
wrt stajni, aby by dalej od niego. Tam, zbici w gromadk, mwili ciszonymi
gosami.
Rand pokrci gow.
- Nie wiem, co powiedzie, ale ona rzeczywicie nie mylia si twierdzc, e
tylko nasze farmy zostay zaatakowane.
Tu, we wsi, zaatakoway najpierw dom pana Luhhana i kuni, Pytaem o to
burmistrza. Naprawd atwo uwierzy, e istotnie chodzio im o nas.
Nagle zauway, e obydwaj wpatruj si w niego z napiciem.
- Wypytywae burmistrza? - spyta Mat z niedowierzaniem. - Rozkazaa
nikomu o niczym nie mwi.
- Nie powiedziaem mu, dlaczego pytam - zaprotestowa Rand. - A wy zupenie
z nikim nie rozmawialicie? Nikogo nie powiadomilicie, e wyjedacie?
Perrin obojtnie wzruszy ramionami.
- Moiraine Sedai zabronia o tym mwi.
- Zostawilimy listy do naszych rodzin - wyjani Mat. Znajd je rankiem. Rand,
moja matka uwaa, e Tar Valon jest pooone tu obok Shayol Ghul.
Zamia si, by udowodni, e on sam nie podziela jej mniemania, ale nie
brzmiao to zbyt przekonujco.
- Pewnie prbowaaby mnie zamkn w piwnicy, gdyby wiedziaa, e mam tam
zamiar jecha.
- Pan Luhhan jest uparty jak kamie - doda Perrin a z pani Luhhan jest
jeszcze gorzej. Gdybycie j widzieli, jak grzebaa w tym, co zostao z ich domu i
mwia, e yczy tym trollokom, aby nie wracay, bo jak wpadn w jej rce...
- Niech sczezn, Rand - powiedzia Mat - wiem, e to Aes Sedai i tak dalej, ale
trolloki naprawd tu byy. Zabronia mwi komukolwiek. Jeeli nawet Aes Sedai nie
wie, co zrobi z czym takim, to kto to moe wiedzie?
- Nie wiem.
Rand potar czoo. Bolaa go gowa, wci nie potrafi zapomnie swego snu.

- Mj ojciec jej wierzy. A przynajmniej zgodzi si, e powinnimy jecha.


Nagle w drzwiach stana Moiraine.
- Rozmawiae z ojcem o naszej wyprawie?
Bya od stp do gw opatulona w ciemnoszar peleryn spdnic miaa
upit do jazdy na oklep, a zdobi j teraz je' dynie piercie w ksztacie wa.
Rand dostrzeg lask; pomimo tamtych pomieni nie byo na niej ladu
zwglenia czy chocia sadzy.
- Nie mgbym wyjecha bez jego wiedzy. Przypatrywaa mu si chwil z
zacinitymi ustami, zanim odwrcia si do innych.
- A czy wy rwnie stwierdzilicie, e list nie wystarczy?
Mat i Perrin zaczli mwi jeden przez drugiego, zapewniajc j, e tylko
zostawili listy, tak jak im nakazaa. Skina gow i gestem rki nakazaa im
zamilkn, patrzc gniewnie na Randa.
- To co si stao, jest ju wplecione we Wzr. Lan?
- Konie s gotowe - powiedzia Stranik - i mamy dostateczn ilo zapasw,
aby dotrze do Baerlon bez zatrzymywania si. Moemy wyjecha w kadej chwili,
najlepiej zaraz.
- Musicie zabra mnie z sob.
Do stajni wlizgna si Egwene, w ramionach trzymaa owinite szalem
zawinitko. Rand omal si nie przewrci na jej widok.
Lan wysun miecz do poowy, lecz kiedy zobaczy, kto przyszed, schowa
ostrze z powrotem, a jego wzrok nagle zobojtnia. Perrin i Mat zaczli bekotliwie
przekonywa Moiraine, e nie mwili Egwene o wyjedzie. Aes Sedai zignorowaa
ich, patrzya zwyczajnie na Egwene, w zamyleniu dotykajc palcem ust.
Egwene nasuna kaptur ciemnobrzowej peleryny na gow, ale nie moga
ukry wyzywajcego spojrzenia.
- Mam tu wszystko, co mi potrzebne, cznie z jedzeniem. Nie uda wam si
odjecha beze mnie. Prawdopodobnie nigdy nie bd miaa szansy zobaczy wiata
poza granicami Dwu Rzek.
- To nie jest wyprawa na piknik w Waterfood, Egwene ofukn j Mat. Cofn
si o krok, kiedy spojrzaa na niego Spod nachmurzonych brwi.
- Dzikuj ci Mat za to wyjanienie. Czy mylicie, e wy trzej jestecie
jedynymi, ktrzy chc zobaczy, jak jest gdzie indziej? Marzyam o tym rwnie dugo
jak wy i nie mam zamiaru zmarnowa szansy.

- Skd si dowiedziaa, e wyjedamy? - dopytywa si Rand. - Zreszt i tak


nie moesz jecha z nami. Nie jedziemy dla zabawy. Nas cigaj trolloki.
Zaczerwieni si i znieruchomia z oburzenia, gdy obdarzya go wyrozumiaym
spojrzeniem.
- Najpierw - wyjaniaa mu cierpliwie - zauwayam skradajcego si Mata,
ktry bardzo si stara, aby go nie zauwaono. Potem zauwayam Perrina, ktry
usiowa ukry ten absurdalnie wielki topr pod swoim paszczem. Wiedziaam, e
Lan kupi konia i nagle zaczam si zastanawia, po co mu drugi. A skoro kupi
jednego, to mg jeszcze kupowa inne. Gdy to poczyam z widokiem Mata i
Perrina przekradajcych si jak cielta, ktre udaj lisy... c, nie mogo by innego
wyjanienia. Nie wiem, czy dziwi mnie twj widok tutaj, Rand, po tym, co
opowiadae o swoich marzeniach. Skoro jest w to zamieszany Mat i Perrin, to chyba
powinnam si bya domyli, e ty si te doczysz do tej wyprawy.
- Ja musz jecha, Egwene - powiedzia Rand. Wszyscy musimy, bo inaczej
trolloki wrc.
- Trolloki! - Egwene zamiaa si z niedowierzaniem. - Rand, to mdre i
chwalebne, jeli postanowie. zobaczy troch wiata, ale oszczd mi tych bzdur.
- To prawda - zawoali Perrin i Mat jednoczenie trolloki...
- Dosy - powiedziaa cicho Moiraine, urywajc im sowa ostro jak noem. Czy jeszcze kto to wszystko zauway?
Mwia spokojnym gosem, ale Egwene przekna lin i zastanowia si
chwil nad odpowiedzi.
- Po ostatniej nocy wszyscy myl tylko o odbudowie wsi i o tym, co zrobi,
jeli co takiego znowu si przydarzy. Nie widz niczego, chyba e im to podetka
pod nos. A ja nikomu nie opowiedziaam o moich podejrzeniach. Nikomu.
- Bardzo dobrze - stwierdzia po chwili Moiraine. Moesz jecha z nami.
Po twarzy Lana przemkn wyraz zdziwienia, ktry natychmiast niemal znikn,
pozostawiajc zwyky spokj. Zaprotestowa jednak gniewnie:
- Nie, Moiraine!
- To ju cz Wzoru, Lan.
- To niedorzeczne! - odparowa. - Nie mamy powodu, by bra j z nami, i ona
te nie ma powodu, by z nami jecha.
- Jest jeden powd - powiedziaa spokojnie Moiraine. - Cz Wzoru, Lan.
Twarz Stranika nie wyraaa niczego, ale powoli skin gow.

- Ale Egwene - wtrci si Rand - bd nas ciga trolloki. Nie bdziemy


bezpieczni, dopki nie dotrzemy do Tar Valon.
- Nie prbuj mnie odstraszy - powiedziaa. - Jad z wami.
Rand zna ten ton gosu. Nie sysza go od czasw, kiedy twierdzia, e tylko
dzieci wspinaj si na najwysze drzewa, ale dobrze go sobie zapamita.
- Jeli mylisz, e uciekanie przed trollokami jest zabawne - zacz, ale
przerwaa mu Moiraine:
- Szkoda czasu. Do rana musimy przeby tyle drogi, ile si da. Jeeli j
zostawimy, Rand, to zanim ujedziemy mil, ona postawi na nogi wie, a to z
pewnoci ostrzee Myrddraala.
- Nie zrobiabym czego takiego - zaprotestowaa Egwene.
- Moe jecha na koniu barda - powiedzia Stranik. Zostawi mu pienidze,
by mg sobie kupi drugiego.
- To nie bdzie moliwe.
Od strony stryszku na siano rozbrzmia dwiczny gos Thoma Merrilina. Tym
razem Lan wycign cay miecz z pochwy i nie schowa go, wpatrujc si w barda.
Thom cisn w d zwinity koc, a potem zsun z plecw futeray z fletem i
harf, a z ramion pkate sakwy podrne.
- Ta wie ju mnie nie potrzebuje, a poza tym nigdy nie dawaem przedstawie
w Tar Valon. I chocia zazwyczaj podruj samotnie, po ostatniej nocy nie bdzie
mi przeszkadzao czyje towarzystwo.
Stranik popatrzy surowo na Perrina, ktry poruszy si z zaenowaniem.
- Nie pomylaem, by zajrze na strych - wymamrota.
Gdy dugonogi bard schodzi po drabinie ze stryszku, Lan zapyta
beznamitnym, uprzejmym gosem:
- Czy to te cz Wzoru, Moiraine Sedai?
- Wszystko jest czci Wzoru, mj stary przyjacielu odpara agodnie
Moiraine. - Nie moemy przebiera i wybrzydza. Bdziemy natomiast obserwowa.
Thom postawi nog na pododze stajni i zszed z drabiny, otrzsajc siano ze
swego pstrokatego paszcza.
- Tak po prawdzie - powiedzia bardziej normalnym tonem - to moglibycie
rzec, e uparem si, by podrowa w towarzystwie. Spdziem wiele godzin nad
wieloma kuflami piwa dumajc o tym, jak dokonam swego ywota i w adnej z mych
myli nie byo miejsca na garnek trollokw.

Spojrza krzywo na miecz Stranika.


- To niepotrzebne. Nie jestem serem, ktry trzeba poci na plastry.
- Panie Merrilin - powiedziaa Moiraine - musimy szybko wyjecha i prawie na
pewno grozi nam wielkie niebezpieczestwo. Trolloki s nadal w okolicy, wic
bdziemy jecha noc. Czy jest pan pewien, e chce podrowa z nami?
Thom przypatrywa si caej ich gromadce z zagadkowym umiechem.
- Jeli to nie jest zbyt niebezpieczne dla dziewczyny, to nie bdzie te i dla
mnie.

poza

tym,

jaki

to

bard

nie

chciaby

stawi

czoa

niewielkim

niebezpieczestwom, aby mc da przedstawienia w Tar Valon?


Moiraine pokiwaa gow, a Lan schowa miecz do pochwy. Rand zacz si
nagle zastanawia, co by si stao, gdyby Thom zmieni zamiar, albo Moiraine nie
skina gow. Bard sioda swego konia, jakby podobne myli ani razu nie przyszy
mu do gowy, ale Rand zauway, e kilkakrotnie spoglda ukradkiem na miecz
Lana.
- A co z koniem dla Egwene? - spytaa Moiraine.
- Konie domokrcy s rwnie ze jak dhurrany - odpar szorstko Stranik. Silne, ale powolne, nadaj si tylko do pracy na polu.
- Bela - przypomnia sobie Rand aujc, e si w ogle odezwa, gdy
pochwyci spojrzenie Lana. Wiedzia jednak, e nie odwiedzie Egwene od jej
zamiaru, wic nie pozostawao nic innego, jak jej pomc. - Bela nie jest moe tak
szybka jak pozostae konie, ale za to silna. Czasami na niej jedziem. Jest w stanie
wytrzyma tak jazd.
Lan zajrza do przegrody Beli, mruczc co do siebie. - Moe bdzie lepsza
ni inne - powiedzia wreszcie chyba i tak nie mamy innego wyboru.
- No to bdzie musiaa wystarczy - stwierdzia Moiraine. - Rand, znajd siodo
dla Beli. Tylko si popiesz! Ju za dugo zwlekamy!
Rand popiesznie wyszuka siodo i koc, po czym wyprowadzi Bel. Kiedy j
sioda, klacz obejrzaa si na niego z sennym zdziwieniem. Dotychczas jedzi na
niej na oklep i nie bya przyzwyczajona do sioda. Zaciga rzemienie poprgw,
uspokajajc j swym gosem i w kocu zaakceptowaa to dziwactwo, kilkakrotnie
tylko potrzsnwszy grzyw.
Odebra od Egwene toboek i przymocowa go z tyu sioda. Dziewczyna
dosiada klaczy i podcigna spdnic, nieodpowiedni do konnej jazdy. Wida byo
a do kolan jej weniane poczochy. Miaa te buty z mikkiej skry, takie same jakie

nosiy wszystkie wieniaczki. Zupenie nie nadaway si do jazdy nawet do Wzgrza


Czat, a jeszcze mniej do Tar Valon.
- Uwaam, e nie powinna jecha - powiedzia. - Ja nic nie zmyliem, gdy
mwiem o trollokach. Ale obiecuj, e zadbam o ciebie.
- Moe to raczej ja bd dbaa o ciebie - odpara beztroskim tonem. Widzc
jego rozdranienie, umiechna si i pochylia, aby pogadzi go po wosach. Wiem, e bdziesz o mnie dba, Rand. Oboje bdziemy opiekowa si sob
nawzajem. Ale teraz lepiej dosid swojego konia.
Dopiero

teraz

zauway,

wszyscy

pozostali

siedz

na

swych

wierzchowcach i czekaj ju tylko na niego. Jedynym koniem bez jedca by Obok,


wysoki, siwy ogier z czarn grzyw i ogonem, ktry nalea, albo moe ju nie
nalea, do Jona Thane'a. Dosiad go nie bez trudnoci, poniewa siwek podrzuca
gow i wierzgn niespokojnie, gdy Rand woy stop w strzemi, a jego miecz
zaplta si midzy koskie nogi. Nie przypadkiem jego przyjaciele nie wybrali
Oboka. Pan Thane czsto ciga si z komi kupcw na swym rczym siwku i na ile
Rand si orientowa, ani razu nie przegra. Wiedzia jednak a za dobrze, e
przejadka na Oboku nigdy nie naleaa do spokojnych. Lan musia da mynarzowi
ogromne pienidze, skoro zgodzi si go sprzeda. Kiedy ju usadowi si w siodle,
ko zacz wierzga jeszcze mocniej, jakby pragn ruszy galopem. Rand schwyci
mocno wodze i prbowa sobie wmwi, e nie bdzie mia adnych kopotw. By
moe, jeli przekona sam siebie, to siwek rwnie da si przekona.
W mroku zahukaa sowa i wieniacy a podskoczyli, zanim uwiadomili sobie,
co to by za dwik. Zamiali si nerwowo i wymienili zawstydzone spojrzenia.
- Nastpnym razem schowamy si pewnie za drzewem na widok polnej myszy
- powiedziaa Egwene, chichoczc niespokojnie.
Lan potrzsn gow.
- Lepiej si chowajcie przed wilkami.
- Wilki! - krzykn Perrin, a Stranik spiorunowa go wzrokiem.
- Wilki nie lubi trollokw, kowalu, a trolloki nie lubi wilkw, a take psw.
Syszc wycie wilkw, bd pewien, e w okolicy nie czaj si trolloki.
Poprowadzi powoli swego czarnego konia w sam rodek ksiycowej nocy.
Moiraine ruszya za nim bez chwili wahania, a Egwene twardo trzymaa si jej
boku. W nastpnej kolejnoci jechali Mat i Perrin, a za nimi, na samym kocu, Rand
oraz bard.

Na tyach obery byo ciemno i cicho, podwrzec stajni wypeniay ctki cieni
rzucanych przez ksiyc. Mikki stukot kopyt szybko zamiera, wchaniany przez
mrok. W ciemnoci, otulony paszczem Stranik, rwnie wyglda jak cie. Tylko
dlatego, e musia prowadzi cay szereg, pozostali jedcy nie mogli zbi si wok
niego w gromad. Wydostanie si niepostrzeenie ze wsi nie bdzie atwym
zadaniem, stwierdzi Rand, gdy ju si zbliali do bram. Przynajmniej nie naley da
si zauway mieszkacom. Wiele okien we wsi promieniowao bladotym
wiatem i chocia dawao ono na tle nocy saby poblask, byo wida poruszajce si
sylwetki ludzi czekajcych na to, co noc miaa ze sob przynie. Tym razem nikt nie
chcia da si zaskoczy.
Kiedy mijali gbokie cienie spowijajce ober, tu przy wyjedzie z
dziedzica, Lan zatrzyma si nagle, stanowczym ruchem rki nakazujc milczenie.
Na Mocie Wozw sycha byo stukot butw, tu i wdzie wiato ksiyca
odbijao si od metalu. Odgos krokw zadudni na mocie, zachrzci w wirze i da
si sysze w pobliu obery. Natychmiast w ich okrytej cieniem gromadzie
zapanowaa gucha cisza. Rand podejrzewa, e jego przyjaciele, podobnie jak on
sam, s zbyt przeraeni, by wyda cho najcichszy dwik.
Kroki zatrzymay si przed ober, w szaroci rozcigajcej si tu poza
obszarem owietlanym przez mtne wiato dobiegajce z jej wntrza. Rand pozna,
kim s ci ludzie, dopiero wtedy gdy na ich czoo wysun si Jon Thane, trzymajcy
na silnym ramieniu wczni, ubrany w stary kaftan naszywany stalowymi kkami.
Reszt oddziau stanowio parunastu mieszkacw wsi i okolicznych farm, niektrzy
ubrani w hemy i czci zbroi, ktre od pokole leay pokryte kurzem na ich
strychach, wszyscy uzbrojeni - we wcznie, topory lub zardzewiae halabardy.
Mynarz zajrza do okna oglnej sali, a potem odwrci si i rzuci lakonicznie:
- Najlepiej tdy.
Pozostali uformowali si za nim w dwa nierwne szeregi i cay oddzia
pomaszerowa w rodek nocy, idc jakby do rytmu nadawanego przez trzy rne
bbny.
- Wystarcz dwm trollokom Dha'vol na niadanie - mrukn Lan, kiedy odgos
butw zamar w oddali - ale w kocu maj oczy i uszy.
Zawrci swego czarnego rumaka i rozkaza:
- Ruszamy!

Stranik powoli i prawie bezgonie przeprowadzi ich z powrotem przez


dziedziniec, potem midzy wierzbami nad brzegiem rzeki, w kocu wkroczyli do
Winnej Jagody, ktrej chodne; szybkie wody, wirujce srebrzycie wok koskich
ng, byy tak gbokie, e jedcy musieli chcc nie chcc zamoczy w nich stopy.
Na drugim brzegu rozwinli si w szereg, zgodnie z celnymi wskazwkami
Stranika, uwaajc, by jecha w naleytej odlegoci od domw. Cho nikt z nich nic
nie sysza i nie widzia, Lan zatrzymywa si od czasu do czasu, nakazujc im
wszystkim milczenie. Jednake za kadym razem, gdy tak si dziao, zaraz potem
mija ich kolejny oddzia zoony z wieniakw i farmerw. Posuwali si powoli w
kierunku pnocnego skraju wsi.
Rand wytajc wzrok w ciemnoci, spoglda na wysokie dachy domostw,
pragn zachowa w pamici ich obraz.
"Ale ze mnie udany poszukiwacz przygd" - pomyla.
Jeszcze nie wyjecha ze wsi, a ju tskni za domem. Nie mg jednak
przesta patrze.
Minli ostatnie zabudowania na obrzeach wsi i wjechali midzy pola
pooone wzdu Drogi Pnocnej, prowadzcej do Taren Ferry. Rand pomyla, e z
ca pewnoci adne niebo nie jest rwnie pikne noc, jak niebo nad Dwoma Rzekami. Czysta czer wydawaa si bezdenna, a miriady gwiazd byszczay niczym
iskry wiata rozsiewanego przez kryszta. Ksiyc, ktremu jedynie skrawka
brakowao do peni, wydawa si tak bliski, e nieomal wystarczyo wycign rk,
aby go dotkn.
Po srebrnej kuli ksiyca przelecia powoli jaki czarny ksztat. Rand zatrzyma
siwka, odruchowo cignwszy wodze. To by nietoperz, usiowa sobie wmwi, ale
wiedzia, e to nieprawda. Nietoperze widuje si czsto wieczorem, kiedy o
zmierzchu uganiaj si za muchami i malekimi ksaczami, Skrzyda tego stworzenia
miay moe taki sam ksztat, ale ich ruchy byy powolne i potne, jak zamachy
drapienego ptaka. Istota polowaa. Mona to byo bez adnej wtpliwoci stwierdzi
po sposobie, w jaki wykonywaa dugie uki, to w przd, to w ty. Rand poczu si
jeszcze gorzej, gdy uzmysowi sobie rozmiary stworzenia. Nietoperz, ktry wydawa
si duy w porwnaniu z ksiycem, musiaby by dugi na wycignite rami. Rand
prbowa oceni, jak daleko stworzenie moe si znajdowa i jakie jest naprawd
due. Musiao mie ciao wielkoci czowieka, a skrzyda... Znowu przeleciao po
tarczy ksiyca i nagle poszybowao w d, pochonite przez ciemno.

Nawet nie zauway, e Lan zawrci w jego stron, zorientowa si dopiero,


kiedy Stranik zapa go za rami.
- Czemu tak stoisz i w co si tak wgapiasz, chopcze? Nie moemy si
zatrzymywa.
Inni czekali z tyu.
Spodziewajc si czciowo usysze, e strach przed trollokami odebra mu
rozum, Rand opowiedzia mu, co zobaczy. Bardzo pragn, by Lan stwierdzi, e to
by nietoperz albo e jego oczy spatay mu figla.
Lan wyplu z siebie sowo, ktre zabrzmiao tak, jakby zostawiao po sobie
przykry smak w ustach.
- Draghkar.
Egwene i pozostali dwaj chopcy rozejrzeli si nerwowo po niebie, natomiast
bard jkn tylko cicho.
- Tak - powiedziaa Moiraine. - Niestety nie moemy liczy, e byo to co
innego. A jeli Myrddraal ma draghkara pod swoim dowdztwem, to wkrtce bdzie
wiedzia, gdzie jestemy, o ile ju tego nie wie. Musimy jecha szybciej ni dotd.
Moe jeszcze uda nam si dotrze do Taren Ferry przed Myrddraalem, bo on i
trolloki nie przeprawi si tak szybko przez rzek.
- Draghkar? - powtrzya Egwene. - A co to takiego?
Odpowiedzia jej, nagle ochrypym gosem, Thom Merrilin.
- Podczas wojny, ktra zakoczya Wiek Legend, stworzono co jeszcze
gorszego od trollokw i Pludzi.
Kiedy si odezwa, Moiraine gwatownym ruchem zwrcia ku niemu gow.
Nawet ciemno nie potracia skry jej przenikliwego spojrzenia.
Zanim ktokolwiek zdy spyta barda o dalsze wyjanienia, Lan poda im
dalsze rozkazy.
- Teraz skrcimy w stron Drogi Pnocnej. Jeeli chcecie uj z yciem,
trzymajcie si mnie, zachowujcie tempo i nie rozjedajcie si.
Zawrci konia, a wszyscy bez sowa pogalopowali za nim.

ROZDZIA 11

DROGA DO TAREN FERRY


Po ubitej nawierzchni Drogi Pnocnej koniom biego si lej, ich grzywy i
ogony powieway w wietle ksiyca, a podkowy dwiczay staym rytmem. Otulony
w czarn peleryn Lan jecha na czele; on i czarny wierzchowiec zupenie
niewidoczni w chodnym mroku. Biaa klacz Moiraine, znakomicie dotrzymujca kroku
ogierowi Stranika, przypominaa jasny punkt pomykajcy przez ciemno. Reszta
jedcw jechaa za nimi zwartym szeregiem, jakby byli przywizani do niewidzialnej
liny cignionej przez Stranika.
Rand galopowa na samym kocu, wyprzedza go Thom Merrilin, a przed nimi
jechaa reszta grupy. Bard ani razu nie odwrci gowy, zainteresowany kierunkiem, w
ktrym podali, a nie miejscem, z ktrego uciekli. Gdyby za ich plecami pojawiy si
trolloki, Pomor na swym cichym koniu albo tamta latajca bestia, draghkar,
wszczcie alarmu zaleao wycznie od Randa:
Jecha uczepiony grzywy i wodzy Oboka, co kilka minut musia wyciga
szyj, by obejrze si za siebie. Draghkar... Thom powiedzia, e jest czym jeszcze
gorszym od trollokw i Pomorw. Niebo jednak byo puste, a jego wzrok badajcy
grunt pod koskimi kopytami napotyka jedynie mrok i cienie. Cienie, w ktrych
skrywa si moga caa armia. Siwek, ktremu wreszcie pozwolono galopowa
swobodnie, mkn przez noc niczym duch, bez trudu dotrzymujc tempa
nadawanego przez ogiera Lana. A zreszt, gdyby mg, pdziby jeszcze szybciej,
gnany pragnieniem dogonienia czarnego konia. Rand musia cay czas silnie ciga
jego wodze, aby do tego nie dopuci. Obok nie dawa si okiezna, jakby
uwaajc, e bierze udzia w wycigu, prbowa wyrwa si spod wadzy jedca.
Rand przywiera do sioda i wodzy, naprajc wszystkie minie. arliwie pragn,
by wierzchowiec nie wyczu jego niepewnoci. Gdyby tak si stao, straciby jedyn
ostoj, jaka mu pozostaa, nawet jeli bya ona tak niepewna. Prawie lec na karku
Oboka, nie spuszcza wzroku z Beli i jej jedca. Kiedy twierdzi, e kudata klacz
dotrzyma kroku pozostaym koniom, nie bra pod uwag, e zostanie zmuszona do
takiego biegu, cho i tak by zdziwiony, e jednak daje sobie rad. Lan nie chcia, by
Egwene jechaa razem z nimi. Czy zwolni specjalnie dla niej, jeli Bela osabnie? A
moe bdzie si stara zostawi j na drodze? Z jakiego powodu Aes Sedai i

Stranik uwaali Randa i jego kolegw za wanych, ale mimo sw Moiraine o


Wzorze, nie przypuszcza, e tak samo bd traktowali Egwene.
Jeeli Bela padnie, to on te nie pojedzie dalej, cokolwiek Moiraine i Lan by o
tym nie mwili. Zostanie tam, gdzie s trolloki i Pomor. Tam gdzie kry draghkar.
Wkadajc w to cae swe serce i rozpacz, bezgonie nakazywa Beli pdzi tak
szybko jak wiatr, prbujc doda jej si.
"Biegnij!"
Dosta gsiej skrki i mia wraenie, e jego koci s przemarznite do
samego szpiku, gotowe zaraz popka.
"wiato, pom jej, niech biegnie!"
I Bela biega.
Mknli coraz to dalej i dalej na pnoc, przez mrok, czas upywa jednostajnym
rytmem. Miejscami rozbyskiway obok nich wiata farm, aby zaraz znikn, jakby
byy jedynie tworami imaginacji. Ostre ujadanie psw byskawicznie cicho w oddali
za nimi albo urywao si gwatownie, jakby psy rozumiay. e trwa tu ucieczka przed
pocigiem. Pdzili przez ciemno, kierujc si jedynie wodnistobladym wiatem
ksiyca, przez ciemno, z ktrej drzewa wyaniay si nagle, aby zaraz znikn.
Dookoa wida byo tylko mrok, a miarowy stukot kopyt zakcay jedynie pojedyncze
okrzyki nocnych ptakw, samotne, wrce aob.
W pewnej chwili Lan nagle zwolni, a potem nakaza przystan reszcie. Rand
nie wiedzia, jak dugo trwa ta jazda, ale od ciskania koskiego grzbietu czu ju
lekki bl w nogach. Przed nimi roziskrzyy si wiata, jakby w jednym miejscu wrd
drzew skupia si wielka chmara wietlikw.
Rand wpatrywa si w te wiateka z konsternacj, a po chwili a jkn ze
zdumienia. Te wietliki to byy okna, okna domw pobudowanych na zboczach i
szczycie jakiego wzgrza. Dotarli do Wzgrza Czat. Ledwie wierzy, e przebyli ju
tak dug drog, prawdopodobnie pokonujc j szybciej ni ktokolwiek przed nimi.
Idc za przykadem Lana, Rand i Thom Merrilin zsiedli z koni. Obok sta spokojnie,
ze zwieszonym bem, a jego boki faloway. Kark siwka pokrywaa piana, prawie
niedostrzegalna na tle jego umaszczenia. Rand pomyla, e Obok nie da rady dalej
biec tej nocy.
- Ciesz si, e mam ju wszystkie te wsie za sob obwieci Thom - i
uwaam, e kilkugodzinny odpoczynek nie byby teraz od rzeczy. Chyba
osignlimy ju tak przewag, e moemy sobie na to pozwoli?

Rand rozprostowywa koci, koyszc biodrami.


- Jeeli mamy si zatrzyma na reszt nocy w Wzgrzu Czat, to moemy
jeszcze podjecha do tej gry.
Zabkany powiew wiatru przynis im fragment melodii piewanej we wsi i
zapach potraw, od ktrego poczu napyw liny w ustach. We Wzgrzu Czat nadal
witowano Bel Tine, ktrego nie przerway im adne trolloki. Spojrza na Egwene.
Dziewczyna opieraa si o grzbiet Beli, saniajc si ze zmczenia. Pozostali rwnie
zsiadali z koni, wzdychajc i rozprostowujc obolae minie. Jedynie Stranik i Aes
Sedai nie pokazywali oznak zmczenia.
- Chtnie bym sobie popiewa - wtrci Mat skonanym gosem - i pojad
gorcego placka z baranin w "Biaym Niedwiedziu".
Urwa, po czym doda:
- Nigdy nie zajechaem dalej ni do Wzgrza Czat. Ale "Biay Niedwied"
nawet si nie rwna "Winnej Jagodzie". - W "Biaym Niedwiedziu" jest cakiem
niele - powiedzia Perrin. - Te bym zjad placka i napi si herbaty dla rozgrzania
koci.
- Nie moemy si zatrzyma, dopki nie przekroczymy Taren - rzuci ostro
Lan. - Bdziemy odpoczywa tylko kilka minut.
- A co z komi - zaprotestowa Rand. - Zajedzimy je na mier, jeli
bdziemy tak pdzi. Moiraine Sedai, ty z pewnoci...
Ktem oka dostrzeg, e robia co wrd koni, ale ledwie zwrci na to uwag.
Teraz przesza obok, ocierajc si prawie o niego, aby pooy donie na karku
Oboka. Rand umilk, a ko nagle odrzuci eb, cicho zara i omal nie wyszarpn
wodzy z jego rk. Po chwili tanecznie uskoczy w bok, najwyraniej tak peen wigoru,
jakby spdzi cay tydzie w stajni. Moiraine bez sowa podesza do Beli.
- Nie wiedziaem, e ona potrafi robi takie rzeczy powiedzia cicho Rand do
Lana, czujc jak si czerwieni.
- Ze wszystkich ludzi nie kto inny jak wanie ty powiniene si tego
spodziewa - odpar Stranik. - Widziae, co zrobia z twoim ojcem. Ona wygna cae
zmczenie. Najpierw z koni, a potem z was.
-- Z nas. A z ciebie nie?
- Mnie to niepotrzebne, pasterzu, przynajmniej na razie. Jej rwnie nie. Ale
ona nie moe pomc samej sobie tak, jak innym. Tylko jedna osoba spord nas

zmczy si t jazd. Naley ywi nadziej, e nie zmczy si za bardzo, zanim


dojedziemy do Tar Valon.
- Za bardzo zmczy... czym? - spyta Rand.
- Nie mylie si co do Beli, Rand - powiedziaa stojca obok klaczy Moiraine. Ma silne serce i tyle uporu, co wy wszyscy z Dwu Rzek. Chocia to wydaje si
dziwne, ale jest chyba najmniej zmczona ze wszystkich koni.
Nagle ciemno przeszy wrzask, przypominajcy krzyk czowieka zabijanego
ostrzem, i na ca ich gromad sfruny ogromne skrzyda, spowijajc ich w jeszcze
gbszy mrok. Konie, rc w panice, jy dziko wierzga. Czujc podmuch wiatru
wytworzonego przez skrzyda draghkara, Rand odnis wraenie, e dotyka szlamu,
jakby babra si w lepkim mroku nocnego koszmaru. Nawet nie zdy poczu
strachu, bo Obok stan dba, rc i miotajc si rozpaczliwie - jakby usiowa
strzsn z siebie co, co si w niego wczepio. Rand zawis na wodzach, po czym
city z ng, wleczony by po ziemi, a Obok nadal ra przenikliwie, jakby w jego
pciny wgryzay si zby wilkw.
Jakim cudem Randowi udao si nie wypuci wodzy i stan na nogach.
Dalej bieg, skaczc i potykajc si, usiujc nie upa znowu. Dysza rozpaczliwie,
ale nie przestawa trzyma wodzy. Rzuci si jak oszalay do cugli, jako je schwyci i
wierzgajcy Obok unis go w powietrze. Rand wisia na nim bezradnie, bez adnej
nadziei, czekajc, a ko si uspokoi.
Upadek by tak silny, e poczu, jak zgrzytaj mu zby, ale siwek nagle
znieruchomia. Mia rozdte chrapy i toczy wciekle oczami, a jego zesztywniae nogi
dray. Rand rwnie cay si trzs, ale nadal trzyma cugle.
"Takie uderzenie musiao te wstrzsn koniem" - pomyla.
Zrobi kilka gbokich wdechw i dopiero wtedy mg si rozejrze, aby
zobaczy, co si stao z pozostaymi.
Ca grup ogarn chaos. cigali wodze przy szarpicych si bach, z
niewielkim powodzeniem starajc si uspokoi wierzgajce konie, ktre kbiy si
teraz w jednej masie. Tylko dwie osoby wyranie nie miay adnych kopotw ze
swoimi wierzchowcami. Moiraine siedziaa wyprostowana w siodle, a jej biaa klacz
odstpowaa delikatnie od caego zamieszania, Jakby nie stao si nic niezwykego.
Stojcy na ziemi Lan bada wzrokiem niebo, w jednej rce trzymajc miecz, a w
drugiej wodze, jego wysmuky, czarny rumak sta spokojnie obok.

Z Wzgrza Czat nie dochodziy ich ju odgosy zabawy - mieszkacy wsi


musieli rwnie usysze tamten krzyk. Rand wiedzia, e bd nasuchiwali przez
jaki czas i moe szukali jego przyczyny, potem jednak powrc do uciech. Wkrtce
zapomn o caym incydencie, topic jego wspomnienie w piosence, jedzeniu, tacu i
miechu. By moe, gdy usysz wieci o wydarzeniach w Polu Emonda, niektrzy
przypomn go sobie i zastanowi si. Zreszt, jak byo do przewidzenia, ju odezway si skrzypce, zaraz potem doczy do nich flet. Wie powracaa do obchodw
wita.
- Na ko! - rozkaza krtko Lan. Schowa miecz do pochwy i dosiad rumaka. Draghkar nie pokazaby si tutaj, gdyby ju zdy donie Myrddraalowi, gdzie
jestemy.
Z bardzo wysoka dobieg ich jeszcze jeden przenikliwy krzyk, znacznie
cichszy, ale nie mniej grony. Muzyka we Wzgrzu Czat urwaa si raz jeszcze.
- Teraz nas ledzi i zapamituje nasz tras dla Pczowieka. Bdzie cay
czas kry w pobliu.
Konie, cho nadal przeyway swj strach, zupenie ju wypoczte cofay si,
plsajc przed usiujcymi je dosi jedcami. W siodle jako pierwszy usiad
ciskajcy przeklestwa Thom Merrilin, ale innym rwnie w kocu udao si tego
dokona. Wszystkim prcz jednego.
- Popiesz si Rand! - krzykna Egwene.
Draghkar wyda z siebie jeszcze jeden ostry wrzask i Bela przebiega kawaek,
zanim dziewczyna zdya cign cugle.
- Popiesz si!
Rand wzdrygn si i zorientowa, e zamiast dosi Oboka, sta tylko i
wpatrywa si w niebo, prno starajc si znale rdo tych zowieszczych
wrzaskw. Zupenie niewiadomy tego, co robi, wycign miecz Tama, jakby chcia
walczy ze skrzydlat besti.
By zadowolony, e noc kryje rumieniec na jego twarzy. Poniewa jedn doni
musia przytrzymywa wodze, niezgrabnym ruchem schowa miecz, cay czas
nerwowo ogldajc si na pozostaych. Moiraine, Lan i Egwene patrzyli na niego,
cho nie by pewien, ile widz w blasku ksiyca. Reszta bya zbyt zaabsorbowana
zdobyciem panowania nad komi, by zwraca na niego jakkolwiek uwag. Pooy
do na ku i jednym skokiem usiad w siodle, jakby przez cae ycie nie robi nic

innego. Jeeli ktre z przyjaci widziao, e wycign miecz, to na pewno usyszy o


tym pniej. Wtedy bdzie pora, aby si przejmowa.
W momencie gdy siedzia ju na koniu, wszyscy znw poderwali wierzchowce
do galopu, wybierajc drog, ktra omijaa kopuowate wzgrze. We wsi
rozszczekay si psy, ich obecno nie zostaa do koca niezauwaona.
"A moe psy wywszyy trolloki" - pomyla Rand.
Wkrtce szczekanie oraz wiata wsi pozostay za nimi w tyle i zamary.
Galopowali nazbyt blisko i konie bezustannie wchodziy sobie w drog. Lan
nakaza im ponownie rozwin szereg, ale adne nie chciao by osamotnione tej
nocy. Z gry dobieg ich znowu krzyk. Stranik da za wygran i pozwoli im jecha
obok siebie.
Rand znalaz si tu za Moiraine i Lanem, siwek usiowa wbi si midzy
czarnego konia Stranika i nienobia klacz Aes Sedai. Z boku mia Egwene i
barda, jego koledzy jechali tu za nimi. Obok, gnany okrzykami draghkara, pdzi tak
szybko, e Rand, mimo swych stara, nie potrafi zwolni jego biegu, chocia siwek i
tak nie daby rady przegoni pierwszych dwch koni.
Mrok bezustannie przeszyway wyzywajce wrzaski draghkara.
Przysadzista Bela biega z wycignitym do przodu bem, rozwianym w pdzie
ogonem i grzyw, cay czas dotrzymujc kroku wikszym koniom. Aes Sedai musiaa
zrobi co wicej, ni zwyke uzupenienie jej si.
W wietle ksiyca widzia rozemian w bogim uniesieniu twarz Egwene.
Warkocz dziewczyny powiewa jak koska grzywa, a blask w jej oczach z pewnoci
nie by tylko odbiciem ksiycowych promieni. Rand otworzy usta w zdziwieniu, dopki poknita mucha nie wywoaa gwatownego ataku kaszlu.
Lan musia zada jakie pytanie, poniewa Moiraine nagle odpowiedziaa mu,
przekrzykujc szum wiatru i stukot kopyt,
- Nie mog! A ju na pewno nie z grzbietu galopujcego konia. Bardzo trudno
je zabi, nawet jeli s dobrze widoczne. Musimy pdzi naprzd i nie traci nadziei.
Wpadli w kb mgy, rzadkiej i nie sigajcej wyej ni do koskich kolan.
Obok pokona j dwoma skokami i Rand zamruga, zastanawiajc si, czy
przypadkiem jej sobie nie wyobrazi - noc bya zbyt chodna, by moga powsta mga.
Po chwili otarli si o kolejny tuman szarzyzny, wikszy ni tamten pierwszy,
narastajcy powoli, jakby tryskajcy spod ziemi. Krcy nad nimi draghkar wrzasn
znowu gniewnie. Mga na krtk chwil otulia jedcw, po czym znikna, pojawia

si ponownie i za chwil ju jej nie byo. Pozostawia jednak lodowat wilgo na


twarzy i doniach Randa. Po jakim czasie wyonia si przed nimi raz jeszcze, tym
razem w postaci wysokiej, bladoszarej ciany i opatulia ich od stp do gw. Bya tak
gsta, e tumia odgos kopyt i ledwie przepuszczaa wrzaski dobiegajce ich z
nieba. Rand ledwie wyrnia sylwetki jadcych z jego obu stron, Egwene i Thoma
Merrilina. Lan nie zwolni tempa.
- Moemy jecha tylko do jednego miejsca - zawoa, a jego gos zabrzmia
gucho i jakby znikd.
- Myrddraale s przebiege - odpara Moiraine. - Wykorzystam t ich
przebiego przeciwko nim.
Dalej galopowali ju w milczeniu.
Ciemnoszara mga przesaniaa zarwno niebo, jak i ziemi. Jedcy,
przemienieni teraz w cienie, wydawali si pyn wrd nocnych chmur. Byo tak,
jakby ich konie nie miay ng.
Rand wierci si niespokojnie w siodle, wzdragajc przed lodowatym zimnem
mgy. Ale chocia wiedzia, e Moiraine potrafia robi rne rzeczy, a nawet sam by
tego wiadkiem znowu zadziwio go, e mga pozostawia wilgotny osad. Zauway
rwnie, e bezsensownie wstrzymuje oddech i zwymyla samego siebie od
skoczonych osw. Nie dojedzie do Taren Ferry, jeli nie bdzie oddycha.
Wykorzystaa Jedyn Moc, aby uzdrowi Tama i najwyraniej to jej si udao. Musia
jednak si zmusza do wchaniania i wydychania tego powietrza, ktre byo cikie i
zimne, ale tak czy inaczej nie rnio Si niczym od powietrza kadej innej zimowej
nocy. Powtarza to sobie cay czas, nie by jednak pewien, czy do koca wierzy.
Stranik nakaza im teraz trzyma si blisko siebie, aby wrd wilgotnej,
mronej szaroci kady widzia sylwetk drugiego. Nie zwolni jednak morderczego
pdu. Obydwoje, Lan i Moiraine, zdawali si pokonywa t mg z tak atwoci,
jakby doskonale widzieli, co jest przed nimi. Reszta moga im tylko zaufa i jecha w
lad. I nie traci nadziei.
Scigajce ich przenikliwe krzyki powoli zamieray, a wreszcie ucichy, ale nie
stanowio to zbyt wielkiej pociechy. Las, farmy, ksiyc i drog jednakowo skrywaa
mga. Nadal szczekay psy, gucho i daleko w szarych oparach, ale oprcz nich i
monotonnego dudnienia koskich kopyt nie sycha byo adnych innych dwikw.
Nic nie zmieniao si w spopielaym od mgy otoczeniu. Przemijanie czasu oznacza
narastajcy w udach i plecach bl.

Rand by pewien, e jad ju od wielu godzin. ciska wodze tak mocno, a w


kocu nabra przekonania, e nigdy nie rozprostuje doni, nie wiedzia te, czy
kiedykolwiek bdzie w stanie normalnie chodzi. Obejrza si za siebie tylko raz.
cigay go cienie otulone we mg, ale nawet nie potrafi okreli ich liczby, ani te
tego, czy to na pewno s jego koledzy. Wydawao mu si, e chd i wilgo
przesiky jego paszcz, kaftan i koszul, docierajc a do koci. Jedynie pd
powietrza owiewajcy twarz oraz napinajce si minie konia stanowiy dowd, e
w ogle si jeszcze porusza. Na pewno mino ju wiele godzin.
- Zwolnijcie - zawoa nagle Lan. - cignijcie wodze.
Rand zosta tak zaskoczony tym rozkazem, e pozwoli Obokowi wepchn
si pomidzy Lana oraz Moiraine i gna jeszcze przed siebie kilkanacie krokw, nim
wreszcie udao si go zatrzyma.
Z obu stron, we mgle, majaczyy jakie domy, dziwice sw wysokoci
nienawyke oko Randa. Nigdy dotd nie widzia tego miejsca, ale wiele razy sysza
jego opisy. Budynki zawdziczay swoj wysoko potnym fundamentom z
czerwonego kamienia, ktre byy konieczne wiosn, gdy z Gr Mgy spywa
topniejcy nieg i powodowa, e Taren wystpowaa ze swoich brzegw. Dotarli do
Taren Ferry.
Zbliy si do niego Lan na swym czarnym koniu.
- Nie bd taki szybki, pasterzu.
Bez sowa wyjanienia, zupenie zmieszany Rand wrci na swoje miejsce i
razem z reszt grupy wjecha do wsi. Znowu si zaczerwieni, w tym momencie mga
okazaa si zbawienna.
Na ich widok zacz ujada jaki samotny pies, niewidzialny z powodu mgy,
zaraz zreszt uciek. Tu i wdzie zapalay si wiata w oknach jakich rannych
ptaszkw. Oprcz szczekania psa i guchych odgosw kopyt aden dwik nie
zakca ostatniej godziny nocy.
Rand spotka ju kiedy paru ludzi z Taren Ferry, teraz prbowa sobie
przypomnie swoj skp wiedz na ich temat. Rzadko zapuszczali si do wsi, ktre
ich zdaniem byy "gorsze" i marszczyli w nich nosy, jakby czuli jaki nieprzyjemny zapach. Ci, ktrych pozna, nosili dziwaczne imiona takie jak Hilltop i Stoneboat, a
wszyscy co do jednego czonkowie Ludu Taren cieszyli si reputacj szalbierzy i
oszustw. Mawiano, e jeli si poda rk komu z Taren Ferry, to trzeba potem
przeliczy sobie palce.

Lan i Moiraine zatrzymali si przed jakim wysokim, pociemniaym domem,


ktry nie rni si od pozostaych zabudowa wsi. Mga niczym dym wirowaa wok
sylwetki Stranika, kiedy zeskakiwa z sioda i szed po schodach do frontowych
drzwi, znajdujcych si na wysokoci ich gw. Stan przed nimi i zaomota pici.
- Mylaem, e mielimy si zachowywa cicho - mrukn Mat.
Lan nie przestawa wali do drzwi. W oknie ssiedniego domu pojawio si
wiato, kto krzykn co gniewnie, ale Stranik nie przestawa haasowa. Drzwi
otworzyy si nagle z rozmachem i stan w nich mczyzna ubrany w nocn koszul
sigajc mu do nagich kostek. Trzyma w jednej doni lampk oliwn, ktra
owietlaa jego wsk twarz obdarzon spiczastym nosem. Wyglda, jakby ju mia
wyrazi swoje oburzenie, ale jego usta pozostay niemo otwarte, a tylko wytrzeszczone oczy wbi w mg.
- O co chodzi? - zapyta w kocu. - O co chodzi?
Gdy w korytarzu zakbiy si pasma mgy, popiesznie cofn si przed nimi.
- Panie Hightower - powiedzia Lan. - Jest pan potrzebny. Chcemy si
przeprawi przez rzek promem. Czowiek o ostrych rysach twarzy unis wyej
lamp i przy glda si im podejrzliwie. Po chwili odpowiedzia zrzdliwym tonem:
- Prom kursuje tylko za dnia. W adnym przypadku noc. I nie w takiej mgle.
Wrcie tutaj, gdy wzejdzie soce, a mga opadnie.
Zacz si wycofywa, ale Lan schwyci go za nadgarstek. Przewonik
otworzy usta z wyranym oburzeniem, ale wtedy w wietle lampy bysny zote
monety, ktre Stranik przeliczajc, wrzuca do jego doni. Hightower oblizywa wargi,
syszc ich brzk, a jego gowa nachylaa si coraz to bliej do doni, jakby nie wierzy
wasnym oczom.
- I dostanie pan jeszcze raz tyle - powiedzia Lan kiedy bdziemy ju
bezpieczni na drugim brzegu. Ale musimy odpyn zaraz.
- Zaraz? - Przestpujc z nogi na nog przewonik zagryza doln warg i
przewierca swym chytrym spojrzeniem mglisty mrok, po chwili skin usunie gow.
- Jak zaraz to zaraz. Tylko pucie mj nadgarstek, panie. Musz obudzi
pomocnikw. Chyba nie mylicie, e sam cign swj prom, prawda?
- Bd czeka przy promie, ale bardzo krtko - odpar spokojnie Lan i puci
przewonika.
Hightower skin gow na zgod, wrzuci gar monet do swojej sakiewki i
popiesznie zamkn za sob drzwi.

ROZDZIA 12

PRZEPRAWA PRZEZ TAREN


Lan zszed ze schodw, nakaza wszystkim zsi z koni i poprowadzi je w
lad za nim przez mg. Znowu musieli uwierzy, e Stranik wie, dokd idzie. Mga
wirowaa Randowi wok kolan tak, e nie widzia ani swoich stp, ani w ogle
niczego w odlegoci jarda. Nie bya co prawda tak gsta jak za miastem, ale ledwie
wyrnia na jej tle sylwetki swych towarzyszy.
W dalszym cigu nie pojawi si w mroku aden czowiek oprcz nich. Coraz
wicej wiate zapalao si w oknach, ale we mgle pobyskiway jedynie mtn un.
Ledwie widoczne zarysy pojedynczych domw zdaway si dryfowa w morzu chmur,
albo wyrastay nagle z oparw, podczas gdy ssiadujce z nimi zabudowania
pozostaway ukryte, jakby byy oddalone o wiele mil.
Rand szed zupenie zesztywniay od dugiej jazdy i zastanawia si, czy nie
ma jakiego sposobu, by reszt drogi do Tar Valon przej pieszo. Naturalnie nie
dlatego, e w danej chwili marsz wydawa mu si znacznie lepszy od koskiego
grzbietu, ale jego stopy byy chyba jedyn nie obola czci ciaa. A poza tym by
przyzwyczajony do chodzenia pieszo.
Tylko raz kto odezwa si na tyle gono, by Rand mg go usysze
wyranie.
- Musisz si tym zaj - odpowiedziaa Moiraine na jakie niesyszalne pytanie
Lana. - Bdzie pamita za duo i nie ma na to rady. Jeeli wejd do jego umysu...
Owadnity zym humorem Rand wygadzi swj doszcztnie przemoczony
paszcz i zbliy si do reszty. Mat i Perrin mruczeli co do siebie gderliwie, co jaki
czas tumic gniewny okrzyk, gdy ktry z nich potyka si o jak nie zauwaon
przeszkod. Thom Merrilin rwnie zrzdzi: Randa dobiegy sowa typu "gorca
strawa", "ogie" i "grzane wino", ale ani Stranik, ani Aes Sedai nie zwracali na to
adnej uwagi. Egwene maszerowaa przed siebie bez sowa, wyprostowana i z podniesion gow, ale rwnie nie przyzwyczajona do konnej jazdy, jak pozostali,
zataczaa si tak samo, jak oni.
"No i ma swoj przygod" myla pospnie Rand, ale wtpi, czy Egwene w
ogle zauwaa takie drobiazgi jak mga, wilgo czy chd.
Przyszo mu na myl, e widocznie istnieje rnica w postrzeganiu wiata,
zalena od tego, czy si chce bra udzia w przygodach, czy te jest si do tego

zmuszonym. W opowieciach bardw takie galopowanie w zimnej mgle, z


draghkarem, i wiato wie z czym jeszcze na karku, brzmiaoby podniecajco.
Egwene czuje moe taki dreszcz podniecenia, on za jedynie zimno, chd i
zadowolenie, e znowu znalaz si wrd zabudowa, nawet mimo tego, e naleay
do Taren Ferry.
Nagle zderzy si z czym duym i ciepym: by to ogier Lana. Stranik i
Moiraine zatrzymali si, za nimi stali pozostali, poklepujc swe wierzchowce, aby
uspokoi nie tylko je, ale i siebie samych. Mga bya tu rzadsza, dziki czemu widzieli
si odrobin wyraniej ni dotychczas, poza tym jednak ich otoczenie w dalszym
cigu pozostawao prawie zupenie skryte: Nogi nadal okrywa zalegajcy nisko opar,
podobny do szarej wody. Domw wci nie byo wida, jakby je co pokno.
Rand ostronie podprowadzi Oboka do wskiego przejcia i ze zdziwieniem
usysza zgrzytanie wasnych butw po drewnianych deszczukach. Pomost promu.
Wycofa si lkliwie, cignc za sob siwka. Sysza kiedy, e podest prowadzcy
do promu na rzece Taren jest jak most, ktry nie prowadzi donikd prcz promu.
Sama rzeka miaa by szeroka i gboka, pena zdradzieckich wirw, ktre wcigay
najsilniejszych pywakw. Przypuszcza, e bya jeszcze rozleglejsza ni Winna
Jagoda. A jeli doda do tego wszystkiego mg... Z ulg poczu znw pod stopami
ziemi.
Nagle usysza ostre, ostrzegawcze psyknicie Lana. Stranik pokazywa mu
jakie gesty, a potem dopad Perrina i odchyli poy paszcza zwalistego modzieca,
eksponujc jego wielki topr. Posusznie, cho nic nie rozumiejc, Rand rozchyli
swj paszcz, ukazujc miecz. Gdy Lan popiesznie wrci do swego konia, we mgle
pojawiy si rozkoysane wiateka, da si sysze stumiony odgos krokw.
W lad za Hightowerem szo szeciu zgrzebnie ubranych mczyzn o
kamiennych twarzach. Nieli ze sob pochodnie, ktre zupenie przepalay
otaczajc ich chmur mgy. Kiedy si zatrzymali, caa grupa z Pola Emonda bya
teraz jasno owietlona, cho otacza j szary mur, zbyt gsty, zdawao si, aby
przenikny go wiata. Przewonik przypatrywa si im wszystkim z pochylon
gow, marszczc nos niczym asica wszca puapk. Lan dosiad konia pozornie
normalnie, ale jedn do opar wyzywajcym gestem na dugiej rkojeci miecza.
Swym zachowaniem przypomina metalow spryn, ktra cinita czeka by,
zaraz odskoczy.

Rand popiesznie przybra podobn poz jak Stranik, kadc rwnie do na


swym mieczu, cho nie uwaa, e uda mu si wyglda rwnie gronie.
"Pewnie by si miali, gdybym cho sprbowa."
Perrin wycign swj topr zza skrzanej ptli i stan w rozkroku. Mat
chwyci uk, cho wtpliwe byo, w jakim stanie moga by jego ciciwa, namoknita w
wyniku dugiego przebywania we mgle. Thom miao wystpi do przodu, podnis do
gry do i obrci j wolno. Nagle zatrzepota palcami i pomidzy nimi wyoni si
sztylet. Zapa silnie rkoje i z ostentacyjn nonszalancj j sobie czyci
paznokcie.
Zachwycona Moiraine zamiaa si gardowo, a Egwene zaklaskaa w donie,
jakby bya widzem witecznego przedstawienia, zaraz jednak umilka i spojrzaa
zawstydzonym wzrokiem, cigajc rozcignite w umiechu usta.
Hightower natomiast nie wydawa si wcale rozbawiony. Wpatrywa si w
Thoma, a potem chrzkn gono.
- Mwiono, e za przepraw mamy dosta jeszcze wicej zota. - Obdarzy ich
znowu ponurym, chytrym spojrzeniem. To, co ju od was dostaem, ley teraz w
bezpiecznym
miejscu, rozumiecie? Tam, gdzie moglibycie si do niego dobra, ju nic nie
ma.
- Reszta zota - powiedzia Lan - trafi do waszych rk, gdy ju bdziemy na
drugim brzegu. - Potrzsn lekko, zwisajc mu u pasa sakiewk, aby Hightower
usysza brzk monet.
Oczy przewonika stay si na chwil rozbiegane, ale w kocu skin gow.
- Niech wic tak bdzie - mrukn i podszed do pomostu, a za nim jego
szeciu pomocnikw.
Idc wypalali mg, ktrej szare wici splatay si za ich plecami, aby szybko
wypeni pozostawion przez nich przestrze. Rand wraz z pozostaymi ruszy
popiesznie w stron promu.
Sam prom mia ksztat barki o wysokich burtach, od ktrych odchodziy
ruchome trapy. Po obu jego bokach biegy grube jak pi liny, przymocowane do
masywnych pachokw na pomocie i gince gdzie w mroku po drugiej stronie rzeki.
Pomocnicy przewonika wetknli swoje pochodnie w elazne zaczepy w bokach
promu, poczekali a wszyscy wprowadz na pokad konie, po czym podnieli trap.

Pokad zatrzeszcza pod koskimi kopytami i butami ludzi, a cay kadub promu ugi
si pod ciarem.
Hightower mrucza co pod nosem, warkliwie nakazujc uspokoi konie i
stan na samym rodku, aby nie przeszkadza holujcym. Ponagla krzykiem swych
pomocnikw, ktrzy przygotowywali prom do przeprawy, ale oni suchali go z wyran niechci. Zreszt on sam nie by zbyt stanowczy, czsto urywa krzyk w
poowie, aby podnie wysoko pochodni i z nateniem wypatrywa czego we
mgle. W kocu zupenie zamilk, przeszed na przd promu i stamtd obserwowa
rzek. Ani drgn, dopki jeden z pomocnikw nie zapa go za rami, podskoczy
wwczas jak oparzony i spojrza na nieprzytomnie.
- Co? Aha. Mwisz, e gotowe? W sam por. No dobra, czowieku, na co
jeszcze czekasz? - Zamacha ramionami, nie zwaajc na trzyman pochodni i
wierzgajce konie. Odbijamy! Odsun si! Do roboty!
Mczyzna odszed ociaym krokiem, a Hightower znowu zacz wyta
wzrok we mgle, woln praw doni gadzi niespokojnie przd swego okrycia.
Odcumowany prom ruszy z szarpniciem, da si pochwyci silnemu nurtowi,
po czym znowu drgn, gdy zahamoway go silne liny holownicze. Pomocnicy, po
trzech z kadej burty, schwycili liny i jli z mozoem i z nimi w ty, stkajc z wysiku, gdy wychylali si ponad szar wod.
Pomost znikn, a midzy migoczce pochodnie na pokadzie wpezy pasma
mgy. Prd rzeki agodnie zakoysa bark, oprcz bezustannego dreptania
pomocnikw cigncych liny, nie byo innych oznak ycia. Nikt si nie odzywa.
Wieniacy usiowali trzyma si rodka promu. Syszeli, e Taren jest o wiele szersza
ni strumienie, do ktrych byli przyzwyczajeni, a w wyobrani mga jeszcze bardziej
rozcigaa jej koryto.
Po jakiej chwili Rand podszed do Lana. Rzeki, ktrych nie mona przej w
brd, przepyn ani nawet ogarn wzrokiem, wywouj due zdenerwowanie u
kogo, kto nigdy nie widzia czego szerszego i gbszego ni staw w Wodnym Lesie.
- Czy oni naprawd mogliby chcie nas obrabowa? zapyta cicho. Zachowywa si, jakby si ba, e to my go obrabujemy.
Stranik przypatrzy si uwanie przewonikowi i jego pomocnikom, aden z
nich jednak nie podsuchiwa. Potem spokojnym tonem odpowiedzia:
- Mga by ich krya... c, w ukryciu ludzie czsto postpuj z obcymi zupenie
inaczej, niby si zachowali w obecnoci innych. A temu, ktry jest najbardziej skory

do uczynienia za obcemu, najszybciej przychodzi do gowy, e moe si sta


odwrotnie. Ten czowiek... uwaam, e sprzedaby trollokom wasn matk na gulasz,
gdyby zapata bya odpowiednio dua. Troch si dziwi, e pytasz. Syszaem, co
ludzie z Pola Emonda mwi o mieszkacach Taren Ferry.
- Tak, ale... No bo wszyscy mwi, e oni... Ale nigdy nie sdziem, e
mogliby...
Rand stwierdzi, e najlepiej powinien pozby si przekonania, i wie
cokolwiek o ludziach spoza jego wasnej wioski. - Ale przecie on moe powiedzie
Pomorowi, e przeprawialimy si tym promem - doda na koniec - i w ten sposb
cign na nas trolloki.
Lan zamia si ochryple.
- Obrabowanie obcego to jedno, a zawieranie paktu z Pczowiekiem to
drugie. Czy uwaasz, e przy takiej mgle odwayby si przewie trolloki,
niezalenie od tego, ile zota by mu daway? Albo e rozmawiaby z Myrddraalem,
gdyby mia jakie inne wyjcie? Od samej takiej myli uciekaby przez miesic.
Uwaam, e nie mamy co si przejmowa za bardzo Sprzymierzecami Ciemnoci w
Taren Ferry. Nie tutaj. Nic nam nie grozi... przynajmniej przez jaki czas. W kadym
razie nie ze strony tej bandy. Ale bd czujny.
Hightower przesta wpatrywa si we mg. Podnis wysoko pochodni i
zwrci sw chytr twarz w stron Lana i Randa, jakby po raz pierwszy wyranie ich
zobaczy. Deski pokadu trzeszczay pod stopami holujcych, z rzadka zastukao
kopyto. Przewonik skrzywi si nagle, gdy zauway, e wiedz, i im si
przypatruje. Obrci si szybko i znowu wbi wzrok w przeciwlegy brzeg, wypatrujc
czego we mgle.
- Nie mw ju o tym - powiedzia Lan tak cicho, e Rand ledwie go zrozumia. Nie trzeba mwi o trollokach, Sprzymierzecach Ciemnoci czy Ojcu Kamstw, gdy
suchaj ci obce uszy. Takie gadanie przynosi wicej za ni smoczy kie
wyrysowany na drzwiach.
Rand nie mia ochoty dalej wypytywa. Owadn nim nastrj jeszcze
czarniejszy ni dotychczas. Sprzymierzecy Ciemnoci! Jakby nie do byo
Pomorw i trollokw. Trolloka przynajmniej mona byo odrni na pierwszy rzut
oka.
Nagle z mgy wyoniy si przed nimi ciemne pale. Prom uderzy z omotem o
brzeg i zaraz potem pomocnicy popieszyli, by zacumowa liny i opuci z hukiem

trap. Mat i Perrin obwiecili gono, e Taren nie jest ani w poowie tak szeroka, jak
syszeli. Lan sprowadzi swego ogiera na ld, za nim po trapie przesza Moiraine i
pozostali. Kiedy Rand, jako ostatni, wyprowadzi z promu Oboka, pan Hightower
zawoa gniewnie:
- Hej, wy tam! A gdzie moje zoto?
- Bdzie ci wypacone.
Gos Moiraine dochodzi gdzie mgy. Buty Randa zaomotay, gdy
przechodzi z trapu na pomost.
- I po srebrnej marce dla kadego z twych ludzi - dodaa Aes Sedai - za to, e
tak szybko si uwinli.
Przewonik zawaha si, podajc twarz do przodu, jakby wyczuwa
niebezpieczestwo, ale wzmianka o srebrze podniecia jego pomocnikw. Cz z
nich zatrzymaa si, aby schwyci pochodnie, ale wszyscy zdyli zbiec z trapu,
zanim Hightower otworzy usta. Przewonik, krzywic si ponuro, zszed w lad za
swoj zaog.
Kopyta Oboka zaomotay gucho, gdy Rand przeprowadza go przez pomost.
Szara mga bya tu rwnie gsta, jak na rzece. U stp pomostu, owietlony
pochodniami przewonika i jego kompanw, Stranik rozdawa monety. Wszyscy
pozostali, z wyjtkiem Moiraine, zbici w gromadk oczekiwali z niepokojem koca tej
operacji. Aes Sedai patrzya na rzek, cho Rand zasania jej widok. Otuli szczelnie
przemoczonym paszczem swe dygoczce ciao. Zrozumia, e teraz ju wyjecha z
Dwu Rzek na dobre i zdao mu si, i dzieli go od rodzinnej okolicy odlego wiksza
ni szeroko rzeki.
- Koniec - powiedzia Lan, wrczajc ostatni monet Hightowerowi. - Tak jak
byo umwione.
Nie schowa jeszcze swej sakiewki, przewonik wpatrywa si w ni chciwym
okiem.
Pomost zadra i gono zaskrzypia. Hightower podskoczy w miejscu i
odwrci gow w stron spowitego we mg promu. Wida byo mtne i zamazane
wiata dwch pochodni pozostawionych na pokadzie. Deski w podecie zastkay,
po czym da si sysze trzask pkajcego drewna, a bliniacze uny pochyliy si i
zaczy obraca. Egwene wydaa z siebie niezrozumiay okrzyk, a Thom cisn
przeklestwo.

- Urwa si! - krzykn Hightower. Schwyci ramiona dwch pomocnikw i


pchn ich w stron koca pomostu. Prom si urwa, gupcy! apcie go! apcie go!
Poganiani przez przewonika mczyni przebiegli z rozpdu kilka krokw, po
czym zatrzymali si. Blade wiata na promie obracay si bardzo szybko, a po chwili
przyspieszyy jeszcze. Zalegajca nad nimi mga wirowaa, tworzc ksztat spirali.
Pomost zadra, powietrze wypeni trzask i omot rozpadajcego si promu.
- Trba powietrzna! - wykrzykn jeden z pomocnikw przeraonym gosem.
- Nie ma adnych trb powietrznych nad Taren. - Gos Hightowera brzmia
teraz gucho. - Nigdy tu nie byo trby powietrznej...
- Niefortunny wypadek.
Gos Moiraine tumia mga, jej sylwetka wygldaa jak zwyky cie na tle rzeki.
- Rzeczywicie niefortunny - zgodzi si beznamitnie Lan. - Chyba przez jaki
czas nie bdziecie mogli przewozi nikogo przez rzek. Niedobrze, e stracilicie
prom, kiedycie nam usugiwali.
Sign znowu do naszykowanej sakiewki.
- To powinno wynagrodzi panu strat.
Hightower wpatrywa si przez chwil w zoto poyskujce w wietle pochodni
na doni Lana, a potem zgarbi si i omit wzrokiem pozostaych pasaerw. Ledwo
widoczni w tej mgle mieszkacy Pola Emonda stali w milczeniu. Wydawszy przeraony, nieartykuowany okrzyk przewonik wyrwa Lanowi monety, obrci si
byskawicznie i pobieg przed siebie. Jego pomocnicy uciekli tu za nim, wiato ich
pochodni szybko zniko.
- Nic nas tu wicej nie trzyma - powiedziaa Aes Sedai, jakby nic niezwykego
si nie wydarzyo.
Prowadzc za uzd bia klacz, ruszya brzegiem rzeki.
Rand sta i wpatrywa si w niewidzialn rzek. To mg by przypadek.
"Tamten czowiek twierdzi, e tu nie ma adnych trb powietrznych, ale
przecie..."
Uwiadomi sobie nagle, e wszyscy ju dawno poszli. Popiesznie wdrapa
si na agodne zbocze brzegu.
Gdy uszed trzy kroki, zawiesista mga znikna jak noem uci. Rand
znieruchomia i obejrza za siebie. Po jednej stronie niewidzialnej linii biegncej
wzdu nabrzea zalegaa gsta szaro, po drugiej za byszczao wyrane nocne

niebo, nadal pociemniae, cho ostre krawdzie ksiyca wskazyway, e wit jest ju
niedaleko.
W niewielkiej odlegoci od miejsca, w ktrym mga si urywaa, sta Stranik
rozprawiajcy o czym z Aes Sedai. Pozostali toczyli si nie opodal w gromadzie,
mimo ciemnoci bez trudu mona byo wyczu ich zdenerwowanie. Wszystkie oczy
wpatryway si w Lana i Moiraine, wszyscy prcz Egwene niezdecydowanie dreptali
w miejscu, jakby bojc si zgubi tamtych dwoje i jednoczenie nie chcc podej do
nich zbyt blisko. Rand podbieg do Egwene, ktra umiechna si do niego.
Wydawao mu si, e blask w jej oczach jest zbyt jasny, by mg by zwykym
odbiciem ksiyca.
- Cignie si wzdu rzeki tak rwno, jak wyrysowana pirem - stwierdzia
Moiraine z satysfakcj w gosie. - W caym Tar Valon nie ma nawet dziesiciu takich,
ktre potrafi to zrobi samodzielnie i to na dodatek z grzbietu galopujcego konia.
- Nie chc si skary, Moiraine Sedai - powiedzia Thom z dziwnym, jak na
niego, brakiem miaoci - ale czy nie byoby lepiej, gdyby nas krya jeszcze jaki
czas? Powiedzmy do Baerlon? Jeeli draghkar przeleci na t stron rzeki, to stracimy
ca przewag.
- Draghkary nie s takie sprytne, panie Merrilin - skwitowaa to oschle Aes
Sedai. - S przeraajce i miertelnie niebezpieczne, maj te znakomity wzrok, ale
za to niewiele inteligencji. Ten powie Myrddraalowi, e ta strona rzeki jest czysta, bo
caa rzeka jest zasnuta mg na odlegoci wielu mil. Myrddraal bdzie wiedzia, e to
mnie kosztowao dodatkowy wysiek i zaoy, e uciekamy w d rzeki, co z kolei
opni jego pogo. Bdzie musia rozdzieli swoje oddziay. Mga utrzyma si tak
dugo, e nie bdzie wiedzia, czy nie pokonujemy odzi przynajmniej czci drogi.
Mogam rozcign t mg a do Baerlon, ale wtedy draghkar przeszuka rzek w
cigu kilku godzin i Myrddraal bdzie wiedzia dokadnie, ktrdy podamy.
Thom westchn gono i pokrci gow.
- Przepraszam, Aes Sedai. Mam nadziej, e ci nie obraziem.
- Ach, Moi... ach, Aes Sedai. - Mat urwa, by przekn lin. - Prom... mhm...
czy ty... to znaczy... nie rozumiem, jak...
Gos mu zamar i nastpia cisza tak gboka, e wasny oddech wydawa si
Randowi najgoniejszym dwikiem. Moiraine przemwia wreszcie, wypeniajc
guch cisz swym dobitnym gosem.

- Domagacie si wyjanie, ale gdybym wam tumaczya wszystko, co robi,


nie miaabym czasu na cokolwiek innego. W wietle ksiyca Aes Sedai wydawaa
si jakby wysza, prawie growaa nad nimi.
- Przyjmijcie do wiadomoci, e mam zamiar dowie was bezpiecznie do Tar
Valon. Tylko to musicie wiedzie.
- A jeli bdziemy tak tu dalej stali - wtrci Lan - to draghkar nie bdzie musia
przeszukiwa brzegw rzeki. O ile dobrze pamitam...
Poprowadzi swego konia w gr brzegu.
Rand odetchn gboko, jakby ruch Stranika odblokowa co w jego piersi.
Sysza, e inni, nawet Thom, robi to samo i przypomnia sobie stare porzekado:
Lepiej naplu wilkowi w oczy, ni sprzeciwi si Aes Sedai. W kadym razie napicie
opado, a Moiraine ju nie dominowaa nad wszystkimi, wszak Randowi ledwie
sigaa do piersi.
- To pewnie nie moemy teraz odpocz - powiedzia Perrin z nadziej w
gosie i ziewn.
Egwene, oparta o bok Beli, westchna ze zmczenia.
By to pierwszy odgos, cho troch przypominajcy skarg, jaki Rand usysza
z jej strony.
"Moe ju zrozumiaa, e to wcale nie jest taka wspaniaa przygoda."
Potem jednak zawstydzi si, przypomniawszy sobie, e w odrnieniu od
niego, dziewczyna nie przespaa caego dnia.
- Naprawd potrzebujemy odpoczynku, Moiraine Sedai - powiedzia. - W
kocu jechalimy ca noc.
- No, to proponuj obejrze, co Lan dla nas szykuje odpara Moiraine. Chodcie.
Poprowadzia ich w gr zbocza, do rosncego tam lasu. Dziki nagim
gaziom cienie byy tam jeszcze gstsze. Przeszedszy dobre sto pidzi od Taren,
dotarli do czarnego kopca wznoszcego si obok polany. Dawno temu powd
podmya i powywracaa du grup drzew, zbijajc je w jedn wielk, zwart mas
pni. Moiraine zatrzymaa si i nagle tu nad ziemi zabysno wiato, dobywajce
si spod sterty drewna.
Spod kopca wypez i zaraz stan na nogi Lan trzymjcy w doni pochodni.
- adnych nieproszonych goci - zapewni. - Drewo, ktre tu zostawiem, jest
suche, wic rozpaliem mae ognisko. Odpoczniemy w cieple.

- Wiedzielicie, e si tu zatrzymamy? - spytaa zaskoczona Egwene.


- To nieze miejsce na postj - odpar Lan. - Lubi by przygotowany na
wszelki wypadek.
Moiraine wzia od niego latarni.
- Czy moesz zaj si komi? Kiedy skoczysz, zrobi, co bd moga z
naszym zmczeniem. A teraz chciaabym porozmawia z Egwene. Egwene?
Rand obserwowa obydwie kobiety, ktre pochyliy si i znikny pod wielk
stert pni. By w niej niewielki otwr, na tyle duy, by mona byo wpezn do
rodka. wiato pochodni znikno.
Lan zabra zapasy jedzenia i troch owsa, ale powstrzyma ich od
rozsiodywania koni. Wycign natomiast postronki.
- Powinny wypoczywa bez siode, ale gdybymy musieli szybko wyruszy, nie
bdzie czasu na ich ponowne siodanie. - Zdaje si, e nie potrzebuj odpoczynku powiedzia Perrin, ktry prbowa cign torb z jedzeniem ponad pyskiem swego
konia.
Zwierz potrzsno kilkakrotnie gow, zanim pozwolio nasun sobie z
powrotem rzemienie. Rand mia podobne kopoty z Obokiem, zanim udao mu si
cign z niego pcienny worek.
- Niestety potrzebuj - powiedzia Lan. Skoczy pta swego konia i
wyprostowa si.
- Jasne, e potrafi dalej tak pdzi, nawet jeszcze szybciej, gdyby im
pozwoli, a do chwili, w ktrej padn martwe z wyczerpania, nawet tego nie czujc.
To, co robia z nimi Moiraine byo konieczne, ale wolabym, eby nie musiaa tego
robi.
Poklepa swego ogiera po karku i ko agodnie zakoysa bem, jakby
odpowiadajc na dotyk Stranika.
- Przez kilka nastpnych dni musimy im pozwoli jecha wolniej, dopki
zupenie nie odzyskaj si. Wolniej, ni bym sobie yczy. Ale przy odrobinie
szczcia to powinno wystarczy.
- Czy to...? - Mat gono przekn lin. - Czy to sumo chce zrobi z naszym
zmczeniem?
Rand poklepa Oboku po karku i zapatrzy si w co nie widzcym wzrokiem.
Mimo tego co Moiraine zrobia dla Tama, nie mia ochoty, eby wykorzystywaa Moc
w jego przypadku: Swiatoci, przecie ona przyznaa si do zatopienia promu.

- Mniej wicej co takiego. - Lan zamia si ochryple. - Ale wy nie musicie si


przejmowa, e zabiegacie si na mier. No chyba, e sytuacja stanie si o wiele
gorsza ni teraz. Pomylcie o tym raczej jak o dodatkowej, przespanej nocy.
Nagle od strony osonitej przez mg rzeki odezwao si echo przenikliwego
wrzasku draghkara. Nawet konie zastygy z przeraenia. Po chwili powtrzyo si,
znacznie bliej, i jeszcze raz, przewiercajc si przez czaszk Randa niczym iga. Po
chwili okrzyki zaczy zamiera, a ucichy zupenie.
- Udao si - odetchn Lan. - Szuka nas na rzece.
Wzruszy ramionami i nagle jego gos na powrt przybra ton zwykej
rzeczowoci.
- Wejdmy do rodka. Chtnie napij si gorcej herbaty, co bym te
przegryz.
Rand jako pierwszy wpez na czworakach przez otwr w pltaninie gazi, za
ktrym cign si krtki tunel. Przeszedszy go, zatrzyma si, nadal skulony. Widzia
przed sob przestrze ograniczon nierwnymi cianami, drewnian jaskini
wystarczajco du, aby pomieci ich wszystkich. Dach, utworzony z pni i gazi by
tak niski, e mogy pod nim stan jedynie kobiety. Dym, dobywajcy si z paleniska
utworzonego z kamieni rzecznych, unosi si w gr. Cig powietrza wystarcza, by
caa przestrze bya niezadymiona, lecz dach by spleciony tak gsto, e nie
przedostawa si tamtdy najmniejszy nawet poblask pomieni. Moiraine i Egwene
zdjy peleryny i teraz siedziay ze skrzyowanymi nogami po przeciwnych stronach
ogniska.
- Jedyna Moc - mwia wanie Moiraine - pochodzi z Prawdziwego rda, siy
napdowej Stworzenia, siy, ktr spodzi Stwrca, aby obrci Koo Czasu.
Zoya donie i wycigna je przed sob, po czym znowu rozdzielia.
- Saidin, mska poowa Prawdziwego rda, i Saidar, jego eska cz,
pracuj wbrew sobie i jednoczenie razem, aby dostarcza tej siy. Saidin jest
zanieczyszczony dotykiem Czarnego, niczym woda, po ktrej powierzchni pywa
cienka warstwa zjeczaej oliwy. Woda jest nadal czysta, ale nie mona jej dotkn
nie brudzc si. Bezpiecznie mona uywa tylko Saidary.
Egwene siedziaa plecami do Randa. Nie widzia jej twarzy, pochylaa si do
przodu, suchajc z uwag.
Mat pchn Randa od tyu i mrukn co, wic wszed gbiej do jaskini.
Moiraine i Egwene zignoroway jego obecno. Mczyni weszli wic tumnie do

rodka, pocigali z siebie przemoczone okrycia i rozsiedli si wok ognia, aby


ogrza przemarznite donie. Lan, ktry pojawi si ostatni, zdj z haka w cianie
bukaki z wod i skrzane sakwy, znalaz gdzie czajnik i zabra si do przygotowania
herbaty. Nie zwraca uwagi na to, co mwi kobiety, ale przyjaciele Randa wnet
zaczli si na nie gapi, gdy tylko przestali ogrzewa sobie donie. Thom udawa, e
interesuje si wycznie nabijaniem bogato rzebionej fajki, zdradzi si jednak
sposobem, w jaki nachyla si ku kobietom. Natomiast Moiraine i Egwene
zachowyway si tak, jakby byy same.
- Nie - odpowiedziaa Moiraine na jakie pytanie, ktre Rand przeoczy. Prawdziwe rdo jest niewyczerpalne, bardziej jeszcze ni rzeka, ktra musi
napdza myskie koo. rdo jest rzek, Aes Sedai koem.
- I naprawd uwaasz, e mogabym si tego nauczy? spytaa Egwene. Jej
oywiona twarz byszczaa pragnieniem. Rand nigdy nie widzia jej tak piknej, ani
tak obcej. - Czy ja mog naprawd zosta Aes Sedai?
Rand a podskoczy, uderzajc gow o niski sufit zbudowany z bali. Thom
Merrilin schwyci go za rami i cign w d. - Nie bd gupcem - zgani go bard.
Popatrzy na obie kobiety, adna nie zdawaa si tego zauway, i obdarzy
Randa wspczujcym spojrzeniem.
- To ju za tob, chopcze.
- Dziecko - powiedziaa agodnie Moiraine. - Tylko nieliczne potrafi si
nauczy dotykania Prawdziwego rda i uywania Jedynej Mocy. Niektre potrafi
robi to lepiej, inne gorzej. Ty naleysz do najmniejszej grupy tych, ktre w ogle nie
musz si uczy. Sama pojmiesz, jak dotyka rda, czy tego chcesz, czy nie
chcesz. Jednake bez nauk, jakie otrzymasz w Tar Valon, nigdy nie dowiesz si, jak
z niego w peni korzysta, moesz te nie przey samego kontaktu. Mczyni,
ktrzy si rodz ze zdolnoci do dotykania Saidina, umieraj oczywicie, jeli
Czerwona Ajah ich nie znajdzie i nie uspokoi...
Thom burkn co z gbi garda, a Rand poruszy si niespokojnie.
Mczyni, o jakich mwia Aes Sedai, naleeli do wyjtkw - przez cae swoje ycie
sysza tylko o takich trzech, i dziki wiatoci nie pochodzili z Dwu Rzek - ale zo,
jakie czynili, zanim Aes Sedai zdyy ich znale, byo zawsze tak ogromne, e
wie o nich krya jak wieci o wojnie, trzsieniu ziemi albo zrujnowanych
miastach. Nigdy do koca nie poj, co takiego waciwie robiy Ajah. Miay rzekomo
stanowi spoecznoci tworzce si wrd Aes Sedai, ktre bodaje strasznie midzy

sob spiskoway i waniy, ale jedno byo z ca pewnoci jasne. Czerwone Ajah za
swj gwny obowizek uwaay zapobieganie kolejnemu Pkniciu wiata i cigali
kadego mczyzn, ktry chociaby zamarzy o wadaniu Jedyn Moc. Mat i Perrin
mieli takie miny, jakby nagle zapragnli wrci do domw i swoich ek.
- ... ale niektre kobiety rwnie umieraj. Trudno zdobywa wiedz bez
przewodnika. Te, ktrych nie udaje nam si znale, czsto staj si... c, w tej
czci wiata mog si stawa Wiedzcymi w rodzinnych wsiach. - Aes Sedai z namysem dobieraa kolejno sw. - Dawna krew jest silna w Polu Emonda, a dawna
krew piewa. Wiedziaam, kim jeste, od pierwszego wejrzenia. adna Aes Sedai nie
moe stan w obecnoci kobiety, ktra potrafi czerpa z Prawdziwego rda, albo
ktra jest bliska przemiany, i nie poczu tego.
Woya do do sakiewki przy pasku i wycigna may niebieski kamyk na
zotym acuchu, ktry wczeniej nosia we wosach.
- Ty jeste bardzo bliska przemiany, twego pierwszego dotknicia. Bdzie
lepiej, jeli ci przez to przeprowadz. W ten sposb unikniesz... nieprzyjemnych
skutkw, z jakimi zmagaj si te, ktre robi to na wasn rk.
Oczy Egwene rozszerzyy si, kiedy patrzya na klejnot i kilkakrotnie zwilya
wargi.
- Czy... czy w tym jest zawarta Moc?
- Oczywicie, e nie - achna si Moiraine. - Rzeczy nie posiadaj Mocy,
dziecko. Nawet angreal jest tylko narzdziem. To tylko pikny niebieski kamyk. Ale
potrafi wieci. We go.
Rce Egwene zadray, kiedy Moiraine pooya kamyk na czubkach jej
palcw. Zacza si wzdraga, ale Aes Sedai zapaa jedn doni jej obydwie rce, a
drug delikatnie dotkna jej skroni.
- Spjrz na kamie - powiedziaa agodnie Aes Sedai. Tak jest lepiej, ni
majstrowa przy tym samodzielnie. Oczy swj umys z wszystkiego, z wyjtkiem
kamienia. Oczy swj umys i rozpy si. Istnieje tylko ten kamie i pustka. Ja to
rozpoczn. Rozpy si i pozwl mi siebie prowadzi. Nie myl o niczym. Rozpy
si.
Rand wbi palce w kolana, tak zaciska szczki, e a go zabolay.
"Nie moe si jej uda. Nie moe."
W kamieniu rozkwito wiato, tylko jeden niebieski bysk, ktry zaraz znik.
Cho nie by janiejszy od wietlika, Rand odskoczy, jakby zosta olepiony. Egwene

i Moiraine wpatryway si w kamyk z twarzami pozbawionymi wszelkiego wyrazu.


Nastpi kolejny bysk, potem jeszcze jeden, a w kocu lazurowe wiato zaczo
pulsowa niczym bicie serca.
"To dzieo Aes Sedai" - wmawia sobie rozpaczliwie. "To robi Moiraine, nie
Egwene."
Jeden ostatni blady bysk i kamie na powrt sta si zwyk szklan kulk.
Rand wstrzyma oddech.
Egwene przez chwil jeszcze nie odrywaa wzroku od maego kamyka, a
potem spojrzaa na Moiraine.
- Ja... chyba czuam... co, ale... Moe si mylisz. Przykro mi, e
zmarnowaam twj czas.
- Nic nie zmarnowaa, dziecko. - Na ustach Moiraine zakwit umiech
zadowolenia. - To ostatnie wiato byo wycznie twoim dzieem.
- Naprawd? - krzykna Egwene, a potem na powrt spochmurniaa. - Ale
prawie go nie byo wida.
- Teraz si zachowujesz jak gupiutka wieniaczka. Wikszo tych, ktre
przybywaj do Tar Valon, musi si uczy wiele miesicy, zanim dokonaj tego, co ty
przed chwil. Moesz daleko zaj. Moe nawet zasidziesz ktrego dnia na Tronie
Amyrlin, jeli bdziesz si duo uczy i ciko pracowa.
- Chcesz powiedzie...? - Egwene obja ramionami Aes Sedai krzyczc z
uniesienia, - Och jake ci dzikuj. Rand, syszae? Bd Aes Sedai!

ROZDZIA 13

WYBR
Zanim poszli spa, Moiraine klkaa przy wszystkich po kolei i kada im rce
na gowach. Lan burkn, e nie powinna marnowa swych si dla niego, bo to
niepotrzebne, ale nawet nie prbowa jej powstrzyma. Egwene caa si palia do
tego dowiadczenia, Mat i Perrin wyranie si go bali, ale bali si te odmwi
wzicia w nim udziau. Thom wyrywa si z rk Aes Sedai, ale skarcia go
spojrzeniem za t dziecinnad i bard przeszed przez operacj z pochmurn min.
Umiechna si do niego z politowaniem. Kiedy ju odja donie od jego gowy,
mars na czole Thoma pogbi si, ale rzeczywicie wyglda na wypocztego.
Wszyscy tak wygldali.
Rand schowa si w niszy pod cian, gdzie mia nadziej pozosta nie
zauwaony. Oczy same mu si zamykay, gdy tylko si opar o plecionk z gazi, ale
zmusza si, by patrze. Przycisn do ust pi, aby stumi ziewanie. Odrobina snu,
godzinka lub dwie, i bdzie jak nowo narodzony. Moiraine jednak nie zapomniaa o
nim.
Drgn, gdy poczu chodny dotyk jej palcw na swoim czole i powiedzia:
- Ja nie...
Wytrzeszczy oczy ze zdziwienia. Zmczenie wycieko z niego, niczym woda
spywajca po zboczu, po blu i otarciach pozostao jedynie mgliste wspomnienie,
ktre zreszt rwnie znikno. Wpatrywa si w ni z otwartymi ustami. Moiraine
umiechna si tylko i cofna rce.
- Ju po wszystkim - powiedziaa.
Kiedy wyprostowaa si i wydaa znuone westchnienie, przypomniao mu si,
e sobie samej pomc nie moe. W istocie, wypia tylko troch herbaty, ale nie
chciaa je chleba, ani sera, cho Lan prbowa j namwi. Zwina si obok ognia
i natychmiast zasna.
Wszyscy pozostali, z wyjtkiem Lana, uoyli si w takich miejscach, w ktrych
mogli si swobodnie wycign i natychmiast rwnie zapadli w sen. Rand nie
rozumia, jak to si mogo sta, bo sam czu si jak po caej nocy spdzonej w wygodnym ku. Jednak gdy tylko opar si o cian, osun si w objcia snu. Kiedy
Lan obudzi go jak godzin pniej, mia wraenie, e spa trzy dni.

Stranik pobudzi wszystkich z wyjtkiem Moiraine i stanowczo ucisza


wszelkie odgosy, ktre mogy j zbudzi. Pozwoli im zreszt zosta tylko chwil w
zacisznej jaskini z drzew. Zanim soce zdyo przewdrowa dwa dusze odcinki
nad horyzontem, wszystkie lady tego, e ktokolwiek si tu zatrzymywa, zostay
uprztnite, a oni siedzieli ju na koniach i jechali na pnoc w stron Baerlon. Aes
Sedai miaa ciemne obwdki pod oczami, ale siedziaa w siodle prosto i pewnie.
Gsta mga w postaci szarej ciany nadal wisiaa nad rzek. Przesaniajc
widok na Dwie Rzeki, opieraa si wszelkim wysikom bladego soca, ktre chciao j
przepali na wylot. Dopki zamglony brzeg nie znikn zupenie z pola widzenia,
Rand oglda si stale przez rami, majc nadziej, e dojrzy po raz ostatni choby i
Taren Ferry.
- Nigdy nie mylaem, e odjad tak daleko od domu powiedzia, gdy drzewa
skryy wreszcie mg i rzek. - Pamitacie czasy, gdy droga do Wzgrza Czat
wydawaa nam si taka duga?
"To znaczy dwa dni temu, a wydaje si, e miny ju cae wieki."
- Wrcimy za miesic lub dwa - stwierdzi nienaturalnie swobodnym tonem
Perrin. - Pomylcie, ile bdzie do opowiadania.
- Nawet trolloki nie mog nas ciga ca wieczno - pociesza si Mat. Niech sczezn, nie mog.
Wyprostowa si z cikim westchnieniem i znowu skuli w swym siodle, jakby
nie uwierzy w adne ze sw, ktre pado przed chwil.
- Mczyni! - parskna Egwene. - Macie t przygod, o ktrej zawszecie
trajkotali i co? Ju rozmawiacie o domu.
Podniosa dumnie gow, ale teraz, kiedy ju zupenie nie byo wida Dwu
Rzek, Rand posysza drenie w jej gosie.
Ani Moiraine, ani Lan, nie starali si doda im otuchy, nie pado z ich strony
ani jedno sowo, zapewniajce, e oczywicie wrc do domu. Rand stara si nie
myle, co z tego mogo wynika. Pomimo odpoczynku mia wystarczajco duo wtpliwoci, aby doprasza si nastpnych. Skuliwszy si w siodle, zacz ni na jawie
o tym, e razem z Tamem wypasaj owce na bujnej trawie pastwiska, e towarzysz
im poranne, rozpiewane skowronki. I o wycieczce do Pola Emonda i Bel Tine takim,
jakie zawsze bywao. Taczy na ce, nie zwaajc, e moe myli kroki. Udao mu
si na duszy czas pogry we wspomnieniach.

Podr do Baerlon zabraa im prawie tydzie. Lan mrucza co o opieszaej


jedzie, ale to on narzuca tempo i zmusza reszt do dotrzymywania kroku. Sam nie
oszczdza ani siebie, ani swego ogiera, Mandarba. Jak wyjani, w Dawnej Mowie
oznaczao to "Ostrze". Stranik pokonywa dwa razy tak odlego jak pozostali, to
galopujc z wyprzedzeniem w swym rozwianym, na wietrze mienicym si paszczu,
aby dokona zwiadu, to zostajc w tyle, by sprawdzi szlak za nimi. Gdy jednak kto
z pozostaych prbowa nieco przypieszy kroku, sysza ostre sowa, e ma dba o
swego konia, bo ciekawe, jak da sobie rad pieszo w razie pojawienia si trollokw.
Nawet Moiraine nie dyskutowaa z nim i nie usiowaa go dogoni na swej biaej
klaczy. Klacz zwaa si Aldieb, co w Dawnej Mowie oznaczao "Zachodni Wiatr", czyli
ten, ktry sprowadza wiosenne deszcze.
Podczas zwiadw Stranik ani razu nie wykry oznak pogoni, ani zasadzki.
Mwi jedynie Moiraine, co zobaczy i to tak cicho, e nie mona byo go podsucha,
a Aes Sedai informowaa pozostaych tylko o tym, co jej zdaniem powinni byli
wiedzie. Na pocztku Rand wielokrotnie oglda si za siebie i nie on jeden by tak
ostrony. Perrin czsto dotyka swego topora, Mat mia przygotowan strza. Ale w
okolicy nie byo ani ladu trollokw, ni czarnych jedcw, po niebie nie fruway
draghkary. Rand powoli dochodzi do przekonania, e chyba udao im si uciec.
Nawet w najgstszych partiach lasu rolinno nie bya zbyt bujna. Wiatr
wiejcy na pnoc od Taren by rwnie silny jak w Dwu Rzekach. Gdzieniegdzie szary
i nagi las urozmaicay kpy sosen, wierkw, drzew skrzanych, oskrw albo wawrzynw. Jednake nawet na najstarszych okazach nie byo wida ladu lici. Jedynie
na ubitych przez zimowe niegi zbrzowiaych kach z rzadka wybijay si mode
pdy, byy to jednak gwnie parzce pokrzywy, kujce osty i cuchnce zielsko. W
niektrych miejscach na nagiej ziemi lasu jeszcze lea nieg, tworzc szare achy i
zaspy pod niskimi gaziami drzew iglastych. Wszyscy jechali szczelnie opatuleni w
swoje okrycia, rzadkie promienie soneczne nie daway bowiem adnego ciepa, a
nocny chd przeszywa ich na wylot. Nie latay tu adne ptaki, nawet kruki, jak w
Dwu Rzekach.
Powolna jazda bez adnego odpoczynku. Pnocna Droga Rand nadal tak j
nazywa, cho jak podejrzewa, od Taren moga ju zmieni nazw - nadal biega na
pnoc, ale na yczenie Lana czsto z niej zbaczali. Caymi milami okrali wsie,
farmy, wszelkie lady ludzkiej cywilizacji, cho byo ich przecie bardzo niewiele.
Przez cay pierwszy dzie Rand nie widzia przy drodze adnych oznak ludzkiej

obecnoci w tych lasach. Mia wraenie, e nawet kiedy doszed do podna Gr


Mgy, nie by tak daleko od wszelkich osiedli, jak tamtego dnia.
Widok pierwszej farmy - potnego drewnianego domu i wysokiej zagrody dla
byda, krytych spadzistymi strzechami - by dla niego zaskoczeniem.
- Nasza wie wyglda podobnie - stwierdzi Perrin, Wytajc wzrok w stron
odlegych zabudowa, ledwie widocznych wrd drzew. Na dziedzicu farmy
poruszali si jacy ludzie, nie zauwaajc jak dotd podrnikw.
- Na pewno inaczej - sprzeciwi si Mat. - Tylko jestemy za daleko, aby to
zobaczy.
- Mwi ci, e jest taka sama - upiera si Perrin.
- Na pewno nie. W kocu jestemy na pnoc od Taren.
- Uciszcie si obydwaj - warkn na nich Lan. - Nie chcemy, by nas
zauwaono, zrozumiane? Tdy.
Skrci midzy drzewami na zachd, aby okry farm.
Ogldajc si za siebie, Rand pomyla, e Perrin mia racj. Farma wygldaa
tak samo, jak farmy w Polu Emonda. Wida byo maego chopca nabierajcego
wod ze studni i starszego, ktry wyprowadza owc za ogrodzenie pastwiska. Staa
tam nawet szopa na tyto. Ale Mat rwnie si nie myli.
"Jestemy na pnoc od Taren. Tu musi by inaczej."
Zawsze zatrzymywali si jeszcze przed zapadniciem zmroku, aby znale
jakie suche miejsce, osonite przed wiatrem, ktry ani na chwil nie przestawa
wia, a tylko czasem zmienia kierunek. Rozpalali w ukryciu mae ognisko i gdy
herbata bya gotowa, natychmiast gasili pomienie, pozostawiajc jedynie ar.
Podczas pierwszego takiego odpoczynku, tu przed zachodem soca, Lan
zacz uczy chopcw, jak si posugiwa broni, ktr ze sob wieli. Na pocztku
pokaza im, jak strzela z uku. Kiedy Matowi udao si z odlegoci stu krokw trzy
razy pod rzd trafi strza w zgrubienie wielkoci ludzkiej gowy na pknitym pniu
drzewa skrzanego, kaza pozostaym zrobi to samo. Perrin powtrzy wyczyn Mata,
a Rand, wezwawszy na pomoc pomie i pustk, skoncentrowa si tak mocno, e uk
sta si jakby czci niego - albo odwrotnie, on czci uku - i wbi swoje trzy
strzay nieomal w jedno miejsce. Mat poklepa go z uznaniem po ramieniu.
- Gdybycie wszyscy mieli uki - rzuci oschle Stranik, kiedy zaczli
promienie samozadowoleniem - a trolloki podeszy tak blisko, e nie moglibycie ich
uy...

Umiech na ich twarzach zamar raptownie.


- Pozwlcie, e sprbuj nauczy was, co wtedy zrobi. Pokaza Perrinowi, jak
uywa topora. Zamierzanie si takim ostrzem na kogo lub co, co rwnie
posiadao bro, nie przypominao wcale rbania drewna czy wymachiwania nim dla
zrobienia wraenia. Wyznaczywszy czeladnikowi kowalskiemu seri wicze
blokowania,

parowania

atakowania,

pokaza

Randowi, jak posugiwa si mieczem. Nie chodzio o dzikie wymachiwania i cicia, o


jakich myla Rand, lecz o gadkie ruchy, przechodzce jeden w drugi, jak w tacu.
- Samo poruszanie ostrzem nie wystarcza - powiedzia Lan - cho niektrzy
tak uwaaj. Bardzo wana, by moe najwaniejsza, jest przy tym myl. Oczy
swj umys, pasterzu. Pozbd si wzelkiej nienawici, czy strachu. Spal te uczucia.
A wy dwaj te posuchajcie. Przyda si to wam take we wadaniu toporem, ukiem,
wczni, maczug czy nawet goymi domi.
Rand wpatrywa si w niego.
- Pomie i pustka - powiedzia ze zdziwieniem. O to ci wanie chodzi,
prawda? Mj ojciec mnie tego uczy.
Stranik obdarzy go zupenie nieczytelnym spojrzeniem.
- Trzymaj swj miecz tak, jak ci pokazaem, pasterzu.
W cigu godziny nie mog zrobi z brudnonogiego wieniaka szermierza, ale
moe ci uchroni przed rozpataniem sobie nogi.
Rand westchn i wycelowa przed sob trzymany oburcz miecz. Moiraine
obserwowaa go z obojtn twarz, ale nastpnego wieczoru kazaa Lanowi
kontynuowa lekcje.
Wieczorny posiek by zawsze taki sam jak obiad i niadanie: chleb, ser i
suszone miso, tyle e wieczorem popijali go herbat, a nie zwyk wod. Po kolacji
Thom stara si ich zabawi. Lan nie pozwala bardowi gra na harfie lub flecie bo jak wyjania Stranik - lepiej byo nie wywoywa poruszenia w okolicy, ale bard
onglowa i opowiada legendy "Mar i Trzech Gupich Krli", albo ktr z setek
opowieci o Anli Mdrym Doradcy, czy te co penego bohaterskich wyczynw, jak
"Wielkie Polowanie na Rg", wszystkie jednak Zawsze koczyy si radosnym
powrotem do domu.
Mimo e wszdzie dookoa panowa spokj, e wrd drzew nie pojawiay si
trolloki a na niebie draghkary, Randowi zdawao si, i cay czas sami utrzymuj
napicie, a szczeglnie wtedy, gdy grozio im obsunicie si w zapomnienie.

Stao si to tego ranka, gdy Egwene przebudzia si i zacza rozplata swj


warkocz. Rand zwija wanie koc i obserwowa j ktem oka. Kadej nocy, po
zgaszeniu ogniska, wszyscy kadli si pod kocami z wyjtkiem Egwene i Aes Sedai.
Obydwie kobiety zawsze odchodziy gdzie na bok i rozmawiay ze sob godzin lub
dwie, a wracay, gdy ju wszyscy spali. Egwene rozczesywaa wosy - policzy, e
pocigna po nich grzebieniem sto razy - podczas gdy on sioda Oboka i troczy
torby oraz koc do jego grzbietu. Po chwili schowaa grzebie, rozpucia luno wosy
na ramionach i nacigna na gow kaptur.
- Co ty robisz? - zapyta zaskoczony.
Spojrzaa na niego z ukosa i nie odpowiedziaa. Uwiadomi sobie, e odzywa
si do niej po raz pierwszy od dwch dni, od tamtej nocy w jaskini na brzegu Taren,
ale mimo to mwi dalej.
- Cae ycie czekaa, eby mc zaplata wosy w warkocz, a teraz
rezygnujesz z tego? Dlaczego? Bo ona swoich nie zaplata?
- Aes Sedai nie zaplataj wosw - odpowiedziaa zwile. - Chyba, e tego
sobie ycz.
- Nie jeste Aes Sedai. Jeste Egwene alVere z Pola Emonda, a kobiety z
Krgu niele by si umiay, gdyby ci teraz zobaczyy.
- Niech ci nie obchodz sprawy Krgu Kobiet, Randzie al'Thor. A ja bd Aes
Sedai. Jak tylko dojad do Tar Valon.
Parskn.
- Jak tylko dotrzesz do Tar Valon. Po co? Wyjanij mi to, na wiato. Nie
jeste Sprzymierzecem Ciemnoci.
- Ty sdzisz, e Moiraine Sedai jest Sprzymierzecem Ciemnoci?
Naprawd? - Obesza go i stana naprzeciwko z zacinitymi piciami, jakby
chciaa go uderzy. - Po tym, jak uratowaa nasz wie? Po tym, jak uratowaa twego
ojca?
- Nie wiem, kim ona jest, ale kimkolwiek by bya, nie ma to nic wsplnego z
pozostaymi Aes Sedai. W legendach... - Wydorolej wreszcie, Rand! Zapomnij o
bajkach i otwrz, oczy.
- Moje oczy wdziay, jak zatapiaa prom! Moe temu zaprzeczysz? Jak ju
sobie co wbijesz do gowy, to si tego nie pozbdziesz, nawet jak ci kto powie, e
prbujesz stan na wodzie. Gdyby nie bya tak olepion wiatoci idiotk, to
by zobaczya...!

- Ja jestem idiotk? To pozwl, e ci co powiem, Randzie al'Thor! To ty


jeste najdurniejszym, najbardziej...
- Czy chcecie obudzi wszystkich w promieniu dziesiciu mil? - zapyta
Stranik.
Stojc tak z otwartymi ustami i starajc si znale jakie obraliwe sowo,
Rand uwiadomi sobie, e krzycza. Oboje zreszt krzyczeli.
Egwene zaczerwienia si a po szyj i odwrcia si na picie, mruknwszy
tylko:
- Mczyni! - co wydawao si przeznaczone rwnie dla uszu Stranika.
Rand ukradkiem rozejrza si po caym obozowisku. Wszyscy patrzyli na
niego, nie tylko Stranik. Mat i Perrin mieli poblade twarze, Thom by tak napity,
jakby si gotowa do walki. Na twarzy Aes Sedai nie byo wida adnego wyrazu, ale
oczami zdawaa si przewierca mu gow. Desperacko usiowa sobie przypomnie,
co takiego powiedzia na temat Aes Sedai i Sprzymierzecw Ciemnoci.
- Czas rusza - powiedziaa Moiraine.
Podesza do swej klaczy, a Rand dra, jakby go wanie wypuszczono z
puapki. Zastanawia si, czy tak przypadkiem nie byo. Dwie noce pniej, przy
poncym sabo ognisku, Mat zlizywa wanie okruchy sera z palcw i powiedzia:
- Wiecie co, wydaje mi si, e ich zgubilimy na dobre.
Lana przy nich nie byo, po raz ostatni tego wieczora sprawdza okolic.
Moiraine i Egwene odeszy na bok, aby odby kolejn rozmow. Thom drzema nad
swoj fajk, wic chopcy mieli cae ognisko dla siebie.
Perrin, bezmylnie grzebic kijem w arze, zauway:
- Skoro ich zgubilimy, to czemu Lan cigle chodzi na zwiady?
Prawie zasypiajc Rand obrci si plecami do ognia.
- Zgubilimy ich w Taren Ferry. - Mat uoy si na plecach z palcami
rozcapierzonymi nad gow i wpatrywa si w rozgwiedone niebo. - O ile w ogle
chodzio im o nas.
- Mylisz, e draghkar nas ciga, bo mu si spodobalimy? - zapyta Perrin.
- Powiadam, e trzeba si przesta przejmowa trollokami i im podobnymi upiera si Mat, jakby Perrin nic nie powiedzia - a zacz myle o zwiedzaniu
wiata. Tu, gdzie jestemy, rodz si opowieci. Jak mylisz, jak wyglda prawdziwe
miasto?
- Jedziemy do Baerlon - wtrci sennie Rand.

-- Baerlon brzmi niele - achn si Mat - ale ja ogldaem star map pana
al'Vere. Jeeli skrcimy na poudnie, gdy ju dotrzemy do Caemlyn, droga nas
zawiedzie do Illian i jeszcze dalej.
- A co jest takiego w tym Illian? - spyta ziewajc Perrin. - W Illian przede
wszystkim - odpar Mat - nie ma adnych Aes Se...
Zapada cisza, Rand ockn si raptownie. Moiraine musiaa im si
przysuchiwa od duszej chwili. Bya z ni Egwene, ale uwag przycigaa gwnie
Aes Sedai, stojca na skraju uny bijcej od ogniska. Mat lea nadal na plecach,
rozdziawiwszy usta i wpatrywa si w ni. Oczy Moiraine odbijay wiato niczym
ciemne, wypolerowane kamienie. Rand zacz si nagle zastanawia, od jak dawna
tam staa.
- Chopcy tylko... - zacz Thom, ale Moiraine mu przerwaa.
- Kilka dni wytchnienia, a wy ju si chcecie podda. - Jej opanowany,
beznamitny gos mocno kontrastowa ze spojrzeniem. - Kilka spokojnych dni, a ju
zapominacie

wydarzeniach

Zimowej Nocy.
- Nie zapomnielimy - zaprotestowa Perrin. - To tylko...
Nadal nie podnoszc gosu, Aes Sedai zlekcewaya go tak samo jak barda.
- Tak si wanie czujecie? Ju chcecie ucieka do Illian i zapomnie o
trollokach, Pludziach i draghkarach?
Ogarna ich spojrzeniem. Kamienny bysk jej oczu kontrastujcy ze zwykym
tonem gosu sprawia, e Rand czu si bardzo nieswojo, ale nie daa im szansy
powiedzie cokolwiek.
- ciga was sam Czarny, wszystkich trzech albo tylko jednego i jeli pozwol
wam odej, dokd tylko zechcecie, wwczas was dopadnie. Sprzeciwiam si
wszystkiemu, czego pragnie Czarny, wic suchajcie mnie i wierzcie mym sowom.
Zanim pozwol wam wpa w rce Czarnego, zniszcz was osobicie.
Rand da si przekona wanie tej rzeczowoci. Aes Sedai gotowa bya zrobi
dokadnie to, co mwia, gdyby uwaaa, e to konieczne. Trudno mu byo zasn tej
nocy, tak samo zreszt jak i pozostaym. Nawet bard zacz chrapa dopiero po
zagaszeniu aru ogniska. Po raz pierwszy Moiraine nie przysza im z pomoc.
Nocne rozmowy Egwene i Aes Sedai draniy Randa. Kiedy znikay w
ciemnoci, szukajc ustronnego miejsca, zastanawia si, o czym mwi i co robi.
Co Aes Sedai robia z Egwene?

Ktrej nocy poczeka, a wszyscy mczyni uoyli si do snu, a chrapanie


Thoma rozbrzmiao tak gono, e przypominao piowanie dbowego pniaka. Wsta
wtedy ostronie i owin si kocem. Korzystajc z umiejtnoci, jakich naby podczas
polowa na krliki, przekrad si wrd cieni rzucanych przez ksiyc i przykucn
pod potnym drzewem skrzanym, poronitym twardymi, szerokimi limi. By
wystarczajco blisko, by sysze Moiraine i Egwene, ktre siedziay na powalonym
pniu przy maej lampce.
- Pytaj - mwia Moiraine - i jeli bd ci moga teraz odpowiedzie, zrobi to.
Zrozum, nie jeste jeszcze gotowa do wielu rzeczy, ktrych nauczy si nie moesz,
dopki nie poznasz innych rzeczy, ktre z kolei wymagaj nauczenia si przed nimi
jeszcze innych. Ale pytaj o co chcesz.
- Pi Mocy - powiedziaa powoli Egwene. - Ziemia, Wiatr, Ogie, Woda i
Duch. To chyba nie jest sprawiedliwe, e ludzie najsprawniej wadaj Ziemi i
Ogniem. Dlaczego przypady im w udziale najpotniejsze z Mocy?
Moiraine rozemiaa si.
- Tak wanie mylisz, dziecko? Czy istnieje skaa tak silna, e wiatr i woda nie
mog jej zniszczy, ogie tak silny, e woda nie moe go ugasi, czy wiatr
zdmuchn?
Egwene milczaa przez jaki czas i dubaa palcem w lenym poszyciu.
- To... byli ci, ktrzy... ktrzy prbowali uwolni Czarnego i Przekltych,
prawda? Mska odmiana Aes Sedai? Zrobia gboki wdech i zacza mwi
szybciej. - Kobiety nie s takie. To mczyni postradali rozum i rozbili wiat.
- Ty si boisz - stwierdzia ponuro Moiraine. - Gdyby nie wyjedaa z Pola
Emonda, po jakim czasie zostaaby Wiedzc. Taki by plan Nynaeve, prawda?
Albo zasiadaaby w Krgu Kobiet i kierowaaby wszystkimi sprawami Pola Emonda, mimo e czonkom Rady Wioski wydawaoby si, e oni to robi. Ale zrobia co
niewiarygodnego. Wyjechaa z Pola Emonda, opucia Dwie Rzeki w poszukiwaniu
przygd. Chciaa to zrobi i jednoczenie si boisz. I uparcie si nie zgadzasz, aby
twj strach wyprowadzi ci w pole. W przeciwnym razie nie pytaaby mnie, jak
zosta Aes Sedai. A w kadym razie nie wyrzekaby si tak atwo obyczajw i
konwencji.
- Nie - zaprotestowaa Egwene. - Ja si nie boj. Naprawd chc zosta Aes
Sedai.

- Dla ciebie lepiej jeli si boisz, ale mam nadziej, e nie pozbdziesz si
swego przekonania. Niewiele kobiet w dzisiejszych czasach ma wystarczajce
zdolnoci, aby sta si nowicjuszkami, a jeszcze mniej ma na to ochot. - Gos
Moiraine brzmia tak, jakby snua te rozwaania dla samej siebie. - A z pewnoci
nigdy nie byo dwch takich w jednej wsi. Dawna krew jest cigle silna w Dwu
Rzekach.
Ukryty w cieniach Rand poruszy si, pod jego stop trzasna gazka.
Zastyg momentalnie i zlany potem wstrzyma oddech, ale adna z kobiet nie
obejrzaa si za siebie.
- Dwie? - krzykna Egwene. - Kto jeszcze? Kari? Kari Thane? Lara Ayellan?
Rozdraniona

Moiraine

cmokna

jzykiem,

potem

odpowiedziaa

uroczycie:
- Musisz zapomnie, e to powiedziaam. Obawiam si, e jej cieka biegnie
inaczej. Zastanw si raczej nad swoj sytuacj. Nie wybraa atwej drogi.
- Nie zawrc z niej - zapewnia Egwene.
- Niech tak bdzie. Ale nadal chcesz utwierdzenia, a ja nie mog ci go da, nie
w taki sposb, jak ty chcesz.
- Nie rozumiem.
- Ty chcesz uwaa, e Aes Sedai s dobre i czyste, e to ci li mczyni z
opowieci spowodowali Pknicie wiata, a nie kobiety. C, rzeczywicie
mczyni s za to odpowiedzialni, ale oni nie byli gorsi od reszty ludzi. Nie
postradali zmysw, nie byli z gruntu li. Aes Sedai, ktre poznasz w Tar Valon, s
rwnie ludmi, nie rni si niczym od innych kobiet, z wyjtkiem pewnych darw.
S i odwane, i tchrzliwe, silne i sabe, agodne i okrutne, uczuciowe i zimne. Przemiana w Aes Sedai nie zmieni twojej natury.
Egwene odetchna gboko.
- Ja chyba baam si wanie tego, e Moc moe mnie zmieni. Tego i
trollokw. I Pomora. L.. Moiraine Sedai, w imi wiatoci, dlaczego trolloki napady
na Pole Emonda?
Aes Sedai obrcia gow i spojrzaa prosto w stron kryjwki Randa. Oddech
uwiz mu w gardle, jej wzrok by teraz tak samo twardy, jak wtedy, gdy im grozia.
Mia wraenie, e potrafi nim przenikn bujne gazie skrzanego drzewa.
"wiatoci, co ona zrobi, jeli wykryje, e je podsuchiwaem?"

Prbowa stopi si z najgbszymi cieniami. Nie spuszczajc wzroku z kobiet,


zaczepi nog o jak ga i omal nie przewrci si w uschy krzak, zdradzajc sw
obecno trzaskiem amanych gazek. Dyszc, stan na czworakach, cudem chyba
nie robic wicej haasu. Ba si, e zdradzi go moe nawet ciki omot serca.
"Idiota! Podsuchiwa Aes Sedai!"
Udao mu si jako wlizgn midzy pozostaych picych. W trakcie gdy si
ukada pod kocem, Lan si poruszy, ale tylko po to, by si przewrci na bok i
westchn co przez sen. Rand odetchn przecigle i bezgonie.
Chwil pniej z mroku wyonia si Moiraine. Przystana, aby si przyjrze
sylwetkom picych. Otaczaa j aureola promieni ksiyca. Rand zamkn oczy i
oddycha miarowo, cay czas nasuchujc, czy nie podchodzi do niego. Tak si
jednak nie stao, a kiedy otworzy oczy, Aes Sedai znikna.
Sen, ktry go wreszcie zmorzy, by nierwny i peen wywoujcych pot
koszmarw, w ktrych wszyscy mczyni z Pola Emonda twierdzili, e s
Odrodzonymi Smokami, a wszystkie kobiety nosiy we wosach niebieskie kamyki, tak
jak Moiraine. Nigdy potem nie prbowa ju podsuchiwa Moiraine i Egwene.
Powolna podr trwaa ju szsty dzie. Nie dajce ciepa soce przesuwao
si leniwie w kierunku wierzchokw drzew, a garstka rzadkich chmur, zawieszonych
wysoko na niebie, pyna na pnoc. Przez chwil wiatr wia mocniej i Rand narzuci
na ramiona peleryn, co do siebie mruczc. Zastanawia si; czy kiedykolwiek
dojad do Baerlon. Odlego, ktr przebyli od rzeki, ju bya znacznie wiksza ni
midzy Taren Ferry a Bia Rzek, ale pytany o to Lan cay czas powtarza, e to
krtka podr, ledwie zasugujca na miano podry. Rand czu si zupenie
zdezorientowany.
Z lasu przed nimi wyoni si Lan, wraca wanie z jednego ze swoich
wypadw. cign wodze, podjecha do Moiraine i, pochyliwszy gow, co jej cicho
tumaczy. Rand skrzywi si, ale nie zadawa adnych pyta. Lan po prostu udawa,
e nie syszy kierowanych do niego pyta. Spord wszystkich jedynie Egwene
wydawaa si zauway powrt Lana, ale ona rwnie przywyka do tego rytuau i
trzymaa si z dala od niego. Pod wpywem Aes Sedai Egwene zacza si tak
zachowywa, jakby dowodzia pozostaymi mieszkacami Pola Emonda, nie miaa
jednak nic do powiedzenia, gdy Stranik skada swoje raporty. Pogreni w
milczeniu, ktre ogarniao ich coraz czciej, oddalali si coraz bardziej od Dwu
Rzek. Mat odda swj uk Perrinowi i korzystajc z powolnego chodu koni, onglowa

trzema kamykami pod czujnym spojrzeniem Thoma Merrilina. Bard uczy ich tego
kadego wieczora, w lekcjach uczestniczy rwnie Lan.
Lan skoczy opowiada co Moiraine, ktra odwrcia si, aby ogarn
wzrokiem pozostaych. Rand prbowa zachowywa si normalnie i nie sztywnie
pod jej spojrzeniem, cho mia wraenie, e na nim spoczywao ono duej ni na
innych, podejrzewa bowiem, e Aes Sedai wiedziaa, kto j podsuchiwa tamtej
nocy.
- Hej, Rand! - zawoa Mat. - Umiem ju onglowa czterema!
Rand machn rk w odpowiedzi, nie ogldajc si za siebie.
- Mwiem ci, e dojd do czterech jeszcze przed tob. Patrz !
Wspili si na niskie wzgrze i stamtd, w odlegoci mili, wrd nagich drzew
oraz wyduajcych si wieczornych cieni zobaczyli Baerlon. Rand westchn gono,
prbujc si umiecha i patrze jednoczenie.
Miasto byo otoczone murem z bali, wysokoci prawie dwudziestu stp i
drewnianymi wieami obserwacyjnymi. Kryte dachwk dachy zabudowa miejskich
poyskiway w zachodzcym socu, a z kominw unosi si dym. Kominw byo cae
setki, za to nie wida byo adnych strzech. Na wschd i zachd od miasta biegy
szerokie drogi, a po kadej, w stron palisady, toczyo si co najmniej kilkanacie fur
i dwa razy tyle cignionych przez woy wozw. Wok miasta rozsiane byy farmy,
najgciej na pnocy, a najrzadziej na poudniu, gdzie rs gsty las.
"Jest wiksze ni Pole Emonda, Wzgrze Czat i Deven Ride razem wzite! pomyla Rand. - Nawet gdyby doda Taren Ferry."
- Wic tak wyglda miasto - powiedzia z podziwem Mat, wsparszy si na
karku swego konia, aby lepiej widzie. Perrin krci gow.
- Jak to moe by, e tylu ludzi mieszka w jednym miejscu? Egwene patrzya
tylko, nic nie mwic.
Thom Merrilin spojrza na Mata, potem przewrci oczami i wyd usta.
- adne mi miasto! - parskn.
- A ty, Rand? - zapytaa Moiraine. - Co masz do powiedzenia o Baerlon?
- Myl, e to daleko od domu .- powiedzia powoli, syszc ostry miech
Mata.
- Bdziecie musieli pojecha jeszcze dalej - powiedziaa Moiraine. - Znacznie
dalej. Ale nie ma innego wyjcia, chyba e chcecie ucieka i kry si przez reszt

ycia. A byoby to krtkie ycie. Musicie o tym pamita nawet wtedy, gdy ta podr
stanie si trudna. Nie macie innego wyboru.
Rand zamieni spojrzenia z Matem i Perrinem. Sdzc po ich minach, myleli
o tym samym, co on. Jak moga mwi o jakiej moliwoci wyboru po tym
wszystkim, co im powiedziaa wczeniej? "Aes Sedai wybiera za nas."
Aes Sedai mwia dalej, jakby j nie do jasno zrozumieli.
- Tutaj znowu zaczyna si niebezpieczestwo. Uwaajcie na to, co powiecie w
tych murach, a przede wszystkim nie wspominajcie nic o trollokach, Pludziach i im
podobnych. O samym Czarnym nawet nie wolno wam myle. Niektrzy ludzie w
Baerlon kochaj Aes Sedai jeszcze mniej ni w Polu Emonda, mona tu spotka
Sprzymierzecw Ciemnoci.
Egwene ze zgrozy zaparo dech, a Perrin mrukn co niesyszalnie. Twarz
Mata poblada, ale Moiraine cigna dalej spokojnie:
- Musimy przyciga jak najmniej uwagi.
Lan zmieni swj poyskujcy, szarozielony paszcz na ciemnobrzowy,
bardziej zwyczajny, cho rwnie znakomicie skrojony i uszyty.
- Bdziemy tu wystpowa pod innymi imionami - kontynuowaa Moiraine. Mnie bdziecie nazywa Alys, a Lana panem Andra. Dobrze to sobie zapamitajcie.
Wjedmy do tych murw, zanim zapie nas noc. Bramy Baerlon s zamknite od
zmierzchu do witu.
Lan prowadzi drog w d wzgrza i przez las w kierunku muru z bali. Minli
kilka oddalonych od siebie farm, nie zauwaeni przez ich mieszkacw zajtych
codziennymi obowizkami i stanli przed cik, drewnian bram zamknit na
szerok sztab z czarnego elaza. Wrota byy zawarte, mimo i soce jeszcze nie
zaszo.
Lan podjecha bliej do palisady i pocign za postrzpion lin wiszc obok
bramy. Po drugiej stronie zadwicza dzwonek, a zza krawdzi, wyszego od nich o
dobre trzy pidzi muru, wyonia si jaka pomarszczona twarz, przesonita wymit
czapk z sukna.
- Co tam znowu? O tej porze dnia ju nie otwieram bramy. Za pno;
powiadam. Jedcie do bramy Waterbridge, jeli chcecie...
Klacz Moiraine wesza w zasig wzroku czowieka przemawiajcego do nich z
gry. Nagle jego zmarszczki pogbiy si od szczerbatego umiechu, wyranie
waha si, co teraz powiedzie.

- Nie wiedziaem, e to pani. Czekajcie, ju schodz. Czekajcie chwilk. Id,


ju id.
Gowa znikna, ale Rand nadal sysza stumione okrzyki, nakazujce im
poczeka tam, gdzie stoj, bo on ju idzie. Prawa strona starej bramy zacza si
powoli otwiera ze zgrzytem i znieruchomiaa, gdy powstay otwr by ju
wystarczajco duy, aby mona byo przeprowadzi przeze konia. Dozorca bramy
wystawi gow na zewntrz, bysn swymi dziurawym' ustami w umiechu i zaraz
zszed im z drogi. Moiraine wjechaa tu za Lanem, za ni Egwene.
Obok potruchta w lad za Bel i Rand znalaz si na wskiej uliczce
zabudowanej wysokimi, drewnianymi ogrodzeniami i wysokimi, pozbawionymi okien
spichrzami. Ich szerokie oddrzwia byy szczelnie pozamykane. Moiraine oraz Lan ju
stali na ziemi i rozmawiali ze starym dozorc, wic Rand rwnie zsiad z konia.
Niski mczyzna, ubrany w mocno poatany paszcz i kaftan, mitosi w
doniach czapk i pochyla gow, gdy mwi. Przyjrza si pozostaym czonkom
gromady, ktrzy wanie zsiadali z koni, i potrzsn gow.
- Ludzie z zapadej wsi. - Znw wyszczerzy si w umiechu. - Czemu to, pani
Alys, zbieracie za sob ludzi z sianem we wosach?
Po chwili jego wzrok ogarn rwnie Thoma Merrilina.
- A wy nie jestecie pasterzem. Pamitam, jak was wpuszczaem kilka dni
temu. Nie lubili waszych sztuczek na wsi, prawda bardzie?
- Mam nadziej, e zapomnicie, ecie nas tu wpucili, panie Avin - powiedzia
Lan, wciskajc mu do rki monet. - I tak samo, nas wypucicie.
- To niepotrzebne, panie Andra. Niepotrzebne. Ju ecie mi dali duo,
jakecie wtedy wyjedali. Bardzo duo. Niemniej jednak moneta znikna tak
zrcznie, jakby Avin sam by kuglarzem.
- Nie powiedziaem wtedy nikomu, to i teraz nie powiem. A ju na pewno nie
Biaym Paszczom - dokoczy i zachmurzy si. Zacisn usta, chcc splun, ale
pohamowa si, gdy spojrza na Moiraine.
Rand zamruga oczami, ale nie odzywa si. Pozostali rwnie, cho Matowi
przychodzio to z trudem.
"Synowie wiatoci" zdziwi si Rand.
To, co o Synach opowiadali domokrcy, kupcy i ich stranicy, zawierao
wszelkie odcienie uczu, od podziwu do nienawici, ale wszyscy zgodnie twierdzili,

e Synowie nienawidzili Aes Sedai rwnie silnie jak Sprzymierzecw Ciemnoci.


Zastanowi si, czy oznacza to nowe kopoty.
- Czy Synowie s teraz w Baerlon?
- Na pewno s. - Dozorca pokiwa gow. - O ile pa, mitam, przyjechali tego
samego dnia, co wycie wyjechali. Nikt ich tu nie lubi. Ale wikszo tego nie
pokazuje.
- Czy wiadomo, dlaczego tu s? - spytaa Moiraine z napiciem w gosie.
- Dlaczego s tutaj? - Avin by tak zdumiony, e zapomnia pochyli gow. Pewnie, e wiadomo, ale zapomniaem. Bylicie na wsi i pewnikiem syszelicie tylko
pobekiwanie owiec. Mwi, e tu przyjechali przez to, co si stao w Ghealdan.
Smok, no wiecie, ten co tak na siebie mwi. Mwi, e on budzi zo, ja te w to
wierz, i oni chc go zabi, tylko e on jest w Ghealdan, a nie tutaj. To tylko
wymwka, aby si miesza do cudzych spraw, tak sobie umyliem. Ju na wielu
drzwiach pojawiy si smocze ky.
Tym razem rzeczywicie splun.
- Wic ju sprawili duo kopotu, czy tak? - spyta Lan.
Avin potrzsn energicznie gow i rzek.
- Nie, eby nie chcieli, tylko e gubernator nie ufa im ju, tak samo jak ja. Nie
wpuszcza ich do miasta wicej, jak po dziesiciu naraz, i to ich ju tak nie zoci. Jak
syszaem, reszta ma obz gdzie na pnocy. Ale farmerzy si na nich ogldaj. Ci,
ktrym si tu udaje wej, skradaj si w tych swoich biaych paszczach, wtykajc
nos do spraw uczciwych ludzi. Ka chodzi w wiatoci i to jest rozkaz. Nieraz ju
omal nie doszo do bjki z furmanami, grnikami i hutnikami, a nawet stranikami, ale
Gubernator nie chce tu adnych wojen, i dlatego tak jest. Jeli oni poluj na zo, to
pytam, czemu nie s w Saldaei? Tam s jakie kopoty, jak syszaem. Albo w
Ghealdan? Powiadaj, e tam si toczy wielka bitwa:
Moiraine cicho wcigna powietrze.
- Syszaam, e Aes Sedai cign do Ghealdan.
- A jake, pewnie, e jad. - Avin znowu zacz kiwa gow. - One pojechay
do Ghealdan i od tego si zacza bitwa. Ludzie mwi, e te Aes Sedai zginy.
Moe nawet wszystkie. Ja wiem, e niektrzy ludzie nie lubi Aes Sedai, ale pytam,
kto inny moe powstrzyma faszywego Smoka? Co? I ci przeklci durnie, ktrzy
myl, e mog by mskimi Aes Sedai, czy jako tak. A co z nimi? Pewnie, s tacy,
co mwi, znaczy Si nie Biae Paszcze, nie ja, ale inni, e moe ten czowiek jest

rzeczywicie Odrodzonym Smokiem. Jak syszaem, potrafi co nieco robi. Uywa


Jedynej Mocy. Id za nim cae tysice.
- Nie gadajcie tak gupio - achn si Lan, a Avin poczu si wyranie
uraony.
- Ja tylko powtarzam, co syszaem, nie? Tylko to, com sysza, panie Andra.
Powiadaj, niektrzy, e prowadzi swoj armi na wschd i poudnie, w kierunku zy.
Jego gos nabrzmia znaczeniem.
- Powiadaj, e on ich nazywa Ludem Smoka.
- Nazwy niewiele znacz - powiedziaa spokojnie Moiraine.
Jeeli cokolwiek, co usyszaa, zaniepokoio j, to nie daa tego po sobie
pozna.
- Gdybycie zechcieli, moglibycie nazwa swego mua Ludem Smoka.
- Oj, chyba nie - Avin zachichota. - Na pewno nie, jak te Biae Paszcze si tu
krc. Ale te nie myl, e kto by dobrze patrzy na takie imi. Wiem, o co pani si
rozchodzi, ale... nie, pani, nie mojego mua.
- Bez wtpienia roztropna decyzja - powiedziaa Moiraine. - Musimy ju
rusza.
- I nie martwcie si, pani - powiedzia Avin gboko skaniajc gow. - Nikogo
em nie widzia.
Pomkn do bramy i parokrotnie szarpic jej skrzydami zamkn j.
- Nikogo i niczego nie widziaem.
Brama zamkna si z guchym omotem, a Avin cign krat, pocigajc za
lin.
- Prawd powiedziawszy, ta brama nie bya otwierana od wielu dni.
- Niech wiato ci owieca, Avin - powiedziaa Moiraine.
Zaraz potem ruszyli w lad za ni. Gdy Rand obejrza si za siebie, Avin sta
nadal pod bram. Polerowa monet brzegiem paszcza i chichota.
Podali wyludnionymi ulicami, tak wskimi, e mogy si na nich zmieci
obok siebie tylko dwie fury. Otaczay je skady, a z rzadka wysokie, drewniane
ogrodzenia. Rand jaki czas jecha obok barda.
- Thom, o co tu chodzi z z i Ludem Smoka? za to miasto nad Morzem
Burz, prawda?
- Krg Karaethon - wyjani zwile Thom.
Rand zamruga oczami.

"Proroctwa Smoka."
- Nikt nie opowiada takich... historii w Dwu Rzekach. W kadym razie nie w
Polu Emonda. Gdyby kto to sprbowa zrobi, Wiedzca obdaraby go ywcem ze
skry.
- Domylam si, e mogaby co takiego zrobi - powiedzia oschle Thom.
Spojrza na Moiraine idc w przedzie obok Lana, upewni si, e go nie syszy i
mwi dalej. - za jest najwikszym portem nad Morzem Burz, a Kamie zy to
nazwa strzegcej go fortecy. Mwi si, e Kamie by pierwsz twierdz zbudowan
po Pkniciu wiata i przez cay ten czas nigdy si nie rozpad w gruzy, cho
niejedna armia usiowaa do tego doprowadzi. Zgodnie z jednym z Proroctw Kamie
zy nie rozpadnie si, dopki nie dojdzie do niego Lud Smoka. Inne z kolei twierdzi,
e Kamie nigdy si nie rozpadnie, dopki Smok nie schwyci sw doni Miecza
Ktrego Nie Mona Dotkn.
Thom wykrzywi twarz.
- Upadek Kamienia bdzie jednym z gwnych dowodw na to, e Smok
narodzi si na nowo. Oby Kamie sta, pki ja nie zamieni si w proch.
- Miecz, ktrego nie mona dotkn?
- Tak si to nazywa. Nie wiem nawet, czy to naprawd jest miecz. Ale
cokolwiek by to byo, spoczywa w Sercu Kamienia, gwnej cytadeli fortecy. Nikt
prcz Wielkich Wadcw Kamienia nie moe tam wchodzi, a oni nigdy nie mwi. co
jest w rodku. A w kadym razie nie bardom.
Rand zmarszczy brew.
- Kamie nie upadnie, dopki Smok nie zawadnie mieczem, ale jak mgby
tego dokona? Czyby Smok mia by Wielkim Wadc Kamienia?
- Nie ma na to wikszej szansy - wyjani mu z powan min bard. - W zie
nienawidzi si wszystkiego, co jest Zwizane z Moc, jeszcze bardziej ni w Amador,
a Amador to twierdza Synw wiatoci.
- No to jak moe si speni Proroctwo? - spyta Rand. - Sam bym wola, aby
Smok nigdy si nie narodzi na nowo, ale nie widz sensu w przepowiedni, ktra nie
moe si speni. Wydaje si, e to opowie, ktra zmusi ludzi, by myleli, e Smok
nigdy si powtrnie nie narodzi. Czy nie jest tak?
- Zadajesz mnstwo pyta, chopcze - powiedzia Thom. - Proroctwo, ktre
spenia si bez trudu, nie byoby wiele warte, prawda?
Nagle jego gos zagodnia.

- Ale co tam, dojechalimy, gdziekolwiek bymy byli.


Lan zatrzyma si przy drewnianym ogrodzeniu, ktre nie rnio si niczym od
tych, jakie mijali po drodze i wepchn ostrze swego sztyletu midzy dwie deski.
Nagle wyda pomruk satysfakcji, pocign i cay kawa ogrodzenia odsun si jak
brama. Zreszt, jak si zaraz okazao, istotnie bya to brama, cho taka, ktra
otwieraa si tylko z jednej strony. Tak przynajmniej naleao sdzi, gdy Lan odsun
sztyletem metalow zasuw.
Moiraine natychmiast wesza przez ni, prowadzc za sob klacz. Lan nakaza
innym pj w jej lady, sam wszed ostatni i zamkn za sob bram.
Pot kry podwrzec obery. Rand usysza krztanin i szczk naczy w
kuchni, najbardziej jednak zadziwia go wielko budynku: zajmowa dwa razy tyle
powierzchni, co obera "Winna Jagoda" i mia cztery pitra wicej. Poniewa zapada
ju zmierzch, co najmniej poowa okien bya owietlona. Nie mg Si nadziwi, e do
jednego miasta przybywa a tyle ludzi z zewntrz.
Gdy tylko pojawili si na dziedzicu, w ogromnych, ukowatych wrotach stajni
stano trzech mczyzn w brudnych fartuchach. Jeden z nich, ylasty, jedyny, ktry
nie trzyma wide w rkach, wyszed do nich, machajc ramionami.
- Ej, wy tam! Tdy nie wolno wchodzi! Musicie wej od frontu!
Do Lana powdrowaa znw do sakiewki, ale w tym samym momencie z
obery wybieg jeszcze jeden czowiek, sw tusz mocno przypominajcy pana
al'Vere. Nad uszami sterczay mu kpy wosw, a nienobiay fartuch obwieszcza
wyranie, e jest to waciciel obery.
- Wszystko w porzdku, Mutch - powiedzia. - Wszystko w porzdku.
Spodziewaem si tych goci. Zajmij si zaraz ich komi. I to dobrze.
Mutch pospnie potar czoo, a potem skin w stron swych towarzyszy. Rand
oraz pozostali popiesznie zdjli sakwy i koce z grzbietw koni. Oberysta zwrci si
tymczasem do Moiraine. Zoy gboki ukon i przemwi do niej z szerokim umiechem.
- Witajcie, pani Alys. Witajcie. Ciesz si, e was widz, pani i pana Andra.
Naprawd bardzo si ciesz. Tsknilimy do przewietnych rozmw z wami. To
szczera prawda. Musz powiedzie, e bardzo si martwiem, ecie pojechali na
wie. To znaczy, chciaem rzec, e pogoda zupenie powariowaa, tej nocy wilki wyy
pod samym murem.
Nagle klepn si domi po okrgym brzuchu i potrzsn gow.

- Ja tu tak gadam, zamiast zabra was do rodka. Chodcie, chodcie. Na


pewno jestecie spragnieni ciepej strawy i wygodnego posania. A tutaj s one
najlepsze w caym Baerlon.
- Moemy te wzi gorc kpiel, prawda, panie Fitch? spytaa Moiraine.
Egwene wspara jej sowa arliwym - "O, tak!"
- Kpiel? - powiedzia oberysta. - A jake, najlepsza i najgortsza w caym
Baerlon. Chodcie. Witajcie w "Jeleniu i Lwie". Witajcie w Baerlon.

ROZDZIA 14

"JELE I LEW"
Tak jak to zapowiaday dwiki rozlegajce si na dziedzicu karczmy, w jej
wntrzu panowa ogromny haas. Podrnicy z Pola Emonda weszli za panem
Fitchem bocznymi drzwiami i od razu zmieszali si z przemieszczajcym v obie
strony sznurem mczyzn i kobiet ubranych w dugie fartuchy, nioscych w grze
tace z jedzeniem i piciem. Posugacze rzucali na odczepne jakie krtkie
przeprosiny, ale aden ani na chwil nie zwolni kroku. Jeden z nich przyj
popieszne rozkazy pana Fitcha i natychmiast gdzie pobieg.
- Obawiam si, e obera jest przepeniona po same krokwie - powiedzia
oberysta. - We wszystkich oberach w miecie jest tak samo. Wraz z zim
mielimy... c, odkd si ocieplio na tyle, e ludzie mogli zej z gr, jestemy
zupenie zalani, tak, to waciwe sowo, zalani przez ludzi z kopal i hut, a wszyscy
opowiadaj jakie straszne historie. O wilkach i jeszcze gorsze. Takie rzeczy, ktre
ludzie opowiadaj, kiedy przez ca zim s odcici od wiata. Mamy tylu goci, e
ju chyba nikogo nie przyjmiemy. Ale wy si nie bjcie. Moe tu troch toczno, ale
zrobi co mog dla pani i pana Andra. I, oczywicie, dla waszych przyjaci.
Przyjrza si z ciekawoci Randowi i pozostaym, wyjwszy Thoma, ich
ubrania zdradzay, e s wieniakami, a z kolei Thom w swym paszczu barda
rwnie wydawa si dziwnym towarzyszem podry pani Alys i pana Andra.
- Zrobi, co bd mg, na pewno dobrze tu wypoczniecie.
Rand wpatrywa si w otaczajcy ich rejwach i prbowa nie da si podepta,
cho posugaczom jako udawao si nie wpada na niego. Myla o panu alVere i
jego onie, ktrzy potrafili sami da sobie rad z obsug w obery "Winna Jagoda",
czasem tylko proszc o niewielk pomoc swe crki.
Mat i Perrin z zainteresowaniem wodzili wzrokiem po sali, z ktrej dochodziy
ich fale miechu, pieww i jowialnych okrzykw powitalnych, rozbrzmiewajcych za
kadym razem, gdy otwieray si drzwi wejciowe. Stranik mrukn, e sprbuje si
czego wywiedzie i z ponurym wyrazem twarzy znikn za wahadowymi drzwiami,
wchonity przez fal rozbawienia.
Rand pragn pj za nim, ale jeszcze bardziej tskni za kpiel. Chtnie by
pogada i pomia si z tamtymi ludmi, rozumia jednak, e bardziej doceni jego

obecno, gdy bdzie czysty. Mat i Perrin najwyraniej podzielali te odczucia, ten
pierwszy nawet drapa si ukradkiem.
- Panie Fitch - powiedziaa Moiraine. - Wiem, e w Baerlon s Synowie
wiata. Czy moemy spodziewa si kopotw?
- Ale prosz si nie martwi, pani Alys. Oni tylko znowu dokazuj po
swojemu, twierdz, e w miecie jest jaka Aes Sedai.
Moiraine uniosa brew, a oberysta rozoy tuste ramiona. - Nie martwcie si,
ju kiedy tak byo. W Baerlon nie ma adnej Aes Sedai i gubernator o tym wie. Biae
Paszcze uwaaj, e kiedy poka jak kobiet, ktra ich zdaniem jest Aes Sedai,
to ludzie ich wpuszcz do miasta. C, myl, e niektrzy tak by zrobili. Niektrzy
tak. Ale wikszo wie, o co chodzi Biaym Paszczom i popiera gubernatora. Nikt nie
chce krzywdy jakiej nieszkodliwej staruszki, by Synowie mieli wymwk do
narobienia wrzawy.
- Mio mi to sysze - stwierdzia sucho Moiraine. Pooya do na ramieniu
oberysty. - Czy Min jeszcze tu jest? Bo jeli tak, to chciaabym z ni rozmawia.
Rand nie usysza odpowiedzi pana Fitcha, zaguszonej wejciem sucych,
ktrzy zaraz zaprowadzili ich do ani. Moiraine i Egwene znikny za umiechajc
si usunie, obadowan rcznikami, zaywn kobiet. Bard, Rand i pozostali dwaj
chopcy poszli za szczupym, ciemnowosym posugaczem imieniem Ara.
Rand prbowa wypyta Ar o Baerlon, ale ten, z wyjtkiem stwierdzenia, e
Rand mwi z zabawnym akcentem, ledwie mu raczy odpowiada. Potem, na widok
ani, wszystkie myli o rozmowie wywietrzay mu z gowy. Na wyoonej pytkami
pododze sta krg wysokich, miedzianych wanien, pomidzy ktrymi, w samym
rodku pomieszczenia, znajdowa si otwr ciekowy. Na stokach obok kadej
wanny leay porzdnie zoone grube rczniki i due kostki tego myda, a na
dugim palenisku pod jedn ze cian stay wielkie elazne koty z wod. Przy
przeciwlegej cianie znajdowa si kominek, ponce w nim bierwiona dodaway
ciepa.
- Prawie tak dobrze, jak w obery "Winna Jagoda" zauway lojalnie, cho
nieco rozmijajc si z prawd, Perrin. Thom wybuchn miechem, a Mat zakpi:
- I moe jeszcze przywielimy ze sob jakiego Coplina, tylko e o tym nie
wiemy.
Rand zrzuci z siebie paszcz i reszt rzeczy, a Ara w tym czasie napenia
wod cztery miedziane wanny. Kiedy ich ubrania leay ju na stokach, posugacz

postawi jeszcze przy kadym wiadro gorcej wody i warzchwie. Zrobiwszy to,
usiad przy drzwiach, opar si o cian i skrzyowa rce na piersiach, najwyraniej
zamierzajc pogry si we wasnych mylach.
Gdy namydlali si i spukiwali caotygodniowy brud warzchwiami penymi
wrztku, rozmowa zupenie si nie kleia. Potem powoli, pomrukujc z zachwytu,
zanurzali si w wannach. Ciepe powietrze w ani stao si mgliste i gorce. Przez
duszy czas nie byo sycha innych odgosw prcz przecigych westchnie ulgi,
ktre wydawali, kiedy ich napite minie rozluniay si, a z koci uchodzio zimno,
o ktrym przyzwyczaili si myle, jako o czym niezmiennym.
- Czy potrzebujecie czego jeszcze? - spyta nagle Ara,
ktry nie mia adnego prawa mwi cokolwiek o akcencie innych ludzi, bo
obydwaj z panem Fitchem mwili tak, jakby w ustach mieli peno kaszy. - Moe
wiee rczniki, albo dola gorcej wody?
- Nic ju nie trzeba - dwicznie odpowiedzia Thom, Zamkn oczy i leniwie
machn rk. - Id si zabawi. Pniej osobicie dopatrz, aby dosta sowit
zapat za swoje usugi.
Zanurzy si gbiej w wannie, a woda zakrya go po same oczy i nos.
Wzrok Ary powdrowa w stron stokw, na ktrych leay ich ubrania i
pozostay dobytek. Chwil patrzy na uk, znacznie duej na miecz Randa i topr
Perrina.
- Czy na wsi te s jakie kopoty? - zapyta nagle. W Rzekach, czy jak wy tam
zwiecie swoj okolic?
- W Dwu Rzekach - powiedzia Mat, wymawiajc wyranie kade sowo z
osobna. - Pochodzimy z Dwu Rzek. A te kopoty, dlaczego...
- Co to znaczy te? - przerwa mu Rand. - Czy tutaj s jakie kopoty?
Rozkoszujcy si kpiel Perrin mrukn: - Ale mi dobrze!
Thom unis si odrobin i otworzy oczy.
- Tutaj? - achn si Ara. - Kopoty? Grnicy, ktrzy bij si nad ranem, nie
sprawiaj adnych kopotw. Albo... Urwa i przyglda im si przez chwil.
- Kopoty maj w Ghealdan - powiedzia wreszcie. Nie, pewnie nie. Nic si nie
dzieje w pasterskich wioskach, co? Nikt ich nie napada. Chciaem powiedzie, e tam
jest jeszcze spokj. Ale i tak to bya dziwna zima. Dziwne rzeczy si dziay w grach.
Syszaem, e ktrego dnia w Saldaei pojawiy si trolloki. Ale to na Ziemiach
Granicznych, prawda?

Skoczy mwi, ale usta mia nadal otwarte, zamkn je po chwili, wyranie
zdziwiony, e powiedzia tak duo.
Na dwik sowa trolloki Rand poczu napicie i prbowa to ukry, wykrcajc
swoj myjk nad gow. Odpry si, gdy Ara nadal mwi, nie wszyscy jednak
trzymali usta na kdk.
- Trolloki? - zarechota Mat. Rand prysn w niego wod, ale ten otar j tylko z
twarzy. - Nie wiesz nawet, ile ja ci potrafi opowiedzie o trollokach.
Thom odezwa si po raz pierwszy, odkd wszed do wanny. - A moe jednak
nie? Ju mam dosy suchania wasnych opowieci z twoich ust.
- Thom jest bardem - wyjani Perrin i Ara spojrza na niego spode ba.
- Widziaem twj paszcz. Bdziesz tu dawa przedstawienia?
- Czekajcie chwil - zaprotestowa Mat. - Twierdzicie, e ja niby powtarzam
opowieci Thoma? Czy wy wszyscy...?
- Po prostu nie opowiadasz ich tak dobrze jak
Thom przerwa mu popiesznie Rand, a Perrin popieszy z pomoc:
- Stale co zmieniasz, aby brzmiay lepiej, ale zupenie ci to nie wychodzi.
- A poza tym wszystko ci si myli - doda Rand. Lepiej zostaw to Thomowi.
Wszyscy mwili tak szybko, e Ara a rozdziawi usta. Mat te zagapi si na
nich, jakby myla, e powariowali. Rand zastanawia si, czy nie skoczy na niego,
aby wreszcie zamilkn.
Nagle drzwi otworzyy si z trzaskiem i wszed Lan z przewieszonym przez
rami brzowym paszczem. Wnis ze sob powiew chodnego powietrza, od
ktrego para wodna przerzedzia si na chwil.
- No wanie - powiedzia Stranik zacierajc donie ju nie mogem si tego
doczeka.
Ara podnis wiadro, ale Lan odprawi go gestem doni.
- Dzikuj, sam sobie poradz. Rzuciwszy paszcz na jeden ze stokw,
wypchn posugacza z pomieszczenia, nie zwaajc na jego protesty i zamkn za
nim drzwi. Posta przy nich przez chwil, nasuchujc z przekrzywion gow, a gdy
odwrci si wreszcie w ich stron, jego gos brzmia twardo, a stalowy wzrok zdawa
si godzi prosto w Mata.
- Wrciem w sam por, chopcze z farmy. Czy ty nigdy nie suchasz tego, co
si do ciebie mwi?

- Nic nie zrobiem - wykrca si Mat. - Chciaem mu tylko opowiedzie o


trollokach, a nie o...
Urwa i spuci wzrok.
- Nie wolno ci opowiada o trollokach - skarci go Lan. - Nie wolno ci nawet o
nich myle.
Mruczc co jeszcze ze zoci, zacz napenia sobie wann. - Na krew i
popioy, lepiej zapamitaj sobie, e Czarny ma oczy i uszy tam, gdzie si tego
najmniej spodziewasz. A jeli Synowie wiata dowiedz si, e trolloki was cigaj,
bd si a pali, aby was dosta w swoje rce. Dla nich to oznacza to samo, co
nazwa was Sprzymierzecem Ciemnoci. Moe nie jeste do tego przyzwyczajony,
ale dopki nie dojedziemy do celu, staraj si nie decydowa za siebie, chyba, e pani
Alys albo ja powiemy, e masz postpowa inaczej.
Mat drgn, usyszawszy przybrane imi Moiraine.
- Jest co, o czym ten czowiek nie chcia nam powiedzie - rzek Rand. - Co,
czego si ba, ale nie chcia nic wyjani.
- Prawdopodobnie chodzio mu o Synw - stwierdzi Lan, dolewajc sobie
wody. - Wikszo ludzi uwaa, e oni sprowadzaj kopoty. Niektrzy jednak maj
odmienne zdanie, a on nie zna was na tyle, aby ryzykowa. Moglibycie donie na
niego Biaym Paszczom.
Rand pokrci gow, to miasto zdawao si by jeszcze gorsze od Taren
Ferry.
- Powiedzia jednak, e w... Saldaei, tak si chyba to nazywao, s trolloki odezwa si Perrin.
Lan cisn z haasem puste wiadro na podog.
- A wy bdziecie o tym stale gada, czy tak? Na Ziemiach Granicznych
zawsze s trolloki, kowalu. Zapamitaj wic sobie askawie, e nie chcemy ciga
na siebie uwagi bardziej ni polne myszy. Zapamitaj to sobie. Moiraine chce,
abycie
wszyscy dojechali do Tar Valon ywi i ja jej bd w tym pomaga, na ile si da,
ale jeli z waszej winy stanie si jej jaka krzywda...
Dokoczyli kpieli, a potem ubierali si, w cakowitym milczeniu.
Kiedy wyszli z ani, napotkali Moiraine stojc w kocu korytarza obok
szczupej dziewczyny, odrobin od niej wyszej. To znaczy, Rand podejrzewa, e to
jest dziewczyna, cho miaa przycite krtko wosy, a ubrana bya w msk koszul i

spodnie. Moiraine powiedziaa co, dziewczyna obdarzya mczyzn przenikliwym


spojrzeniem, potem poegnaa j skinieniem gowy i popiesznie odesza.
- C, znakomicie - powiedziaa Moiraine, kiedy si do niej zbliyli - jestem
pewna, e kpiel pobudzia wasz apetyt. Pan Fitch wyznaczy dla nas oddzieln sal
jadaln.
Prowadzia ich za sob i mwia dalej bez zwizku, o ich pokojach, toku w
miecie, o tym, e oberysta prosi, by Thom zabawi jego goci jakimi pieniami i
opowieciami. O dziewczynie nie wspomniaa ani sowem, jakby jej tam wcale nie
byo.
W sali jadalnej sta wypolerowany dbowy st, otoczony kilkunastoma
krzesami, na pododze lea dywan. Gdy weszli do rodka, zastali tam Egwene, ktra
wanie koczya ogrzewa donie nad ogniem trzaskajcym w kominku. Jej rozpuszczone na ramionach wosy byszczay po umyciu. Rand mia mnstwo czasu na
przemylenie rnych spraw podczas dugiego milczenia w ani. Nasuchawszy si
przestrg Lana, e nie maj nikomu ufa, doszed do wniosku, e s bardzo samotni,
wskazywa na to choby fakt, i Ara ba si im zaufa. Wydawao si, e nie mog ju
polega na nikim, prcz siebie samych, a wci nie by pewien, czy powinien
powierza swj los w rce Moiraine czy Lana. Mg wierzy tylko swym przyjacioom.
Ale Egwene bya wci t sam Egwene. Moiraine twierdzia, e caa ta sprawa z
dotykaniem Prawdziwego rda przydarzyaby si jej i tak. Dziewczyna nie miaa
nad tym adnej kontroli, a to oznaczao, e bya niewinna. Tak wic bya wci t
sam Egwene.
Otworzy usta, aby j za wszystko przeprosi, ale Egwene zesztywniaa i
odwrcia si od niego, zanim zdy co wykrztusi. Spochmurniay wpatrywa si w
jej plecy i w kocu nic nie powiedzia.
"Niech tak bdzie. Jeli ona chce, eby tak byo, to ja ju nic nie mog zrobi."
W tym samym momencie do sali wtargn z haasem pan Fitch, ktremu
towarzyszyy cztery kobiety w biaych fartuchach, jedna niosa pmisek z czterema
upieczonymi kurcztami, pozostae srebra, porcelan i przykryte miseczki. Natychmiast rozstawiy wszystko na stole, a oberysta skoni si przed Moiraine.
- Prosz przyj moje ubolewania, pani Alys, e musielicie czeka tak dugo,
ale przy toku w karczmie, a dziw bierze, e ktokolwiek zostaje obsuony. Obawiam
si rwnie, e jedzenie moe nie by takie, jak powinno. Tylko kurczta, odrobina
rzepy, groszku i sera. Nie, tak zupenie nie powinno by. Najmocniej przepraszam.

- Prawdziwa uczta - umiechna si Moiraine. - W takich trudnych czasach to


doprawdy uczta, panie Fitch. Oberysta skoni si ponownie. Jego ukony wypaday
komicznie z powodu sterczcych we wszystkie strony, wiecznie rozczochranych
wosw, ale umiecha si tak mio, e kady, kto si teraz rozemia, mia si wraz
z nim, a nie z niego.
- Wielkie dziki, pani Alys, wielkie dziki. Wyprostowa si, zmarszczy brew i
wytar rbkiem fartucha jaki wyimaginowany pyek ze stou.
- Rok temu na pewno nie podabym wam czego takiego. Nie ma mowy. To
wszystko przez t zim. Tak, tak. Moje piwnice ju pustoszej, a na rynku nic nie ma.
Ale czy mona wini farmerw? Przecie nie wiadomo, kiedy znw zbior plony.
Zupenie nie wiadomo. A wilki napeniaj sobie brzuchy jagnicin i woowin, ktre
powinny trafia na ludzkie stoy, i...
Nagle uwiadomi sobie, e przez jego gadanie gocie nie mog zasi do
stou.
- Alem si zapdzi, zupenie jak wicher. Mari, Cinda, pozwlcie tym dobrym
ludziom zje w spokoju.
Gestem przegna kobiety z pokoju i na koniec raz jeszcze skoni si Moiraine.
- Mam nadziej, e posiek bdzie wam smakowa, pani Alys. Jeli bdziecie
jeszcze czego potrzebowali, to tylko powiedzcie, a ja ju wszystko zaatwi. Tylko
powiedzcie. To przyjemno obsugiwa pani i pana Andra. Prawdziwa przyjemno.
Raz jeszcze zoy gboki ukon i zamkn za sob drzwi. Przez cay ten czas
Lan opiera si o cian, jakby na poy pic. Tu po wyjciu oberysty zerwa si i
dwoma dugimi krokami podszed do drzwi. Przycisn ucho do desek, sucha z
napiciem, liczc powoli do trzydziestu, po czym otworzy drzwi i wytkn gow na
korytarz.
- Nie ma nikogo - powiedzia wreszcie, zamykajc za sob drzwi. - Moemy
swobodnie rozmawia.
- Wiem, e nie kazae ufa nikomu - odezwaa si Egwene - ale jeli
podejrzewacie nawet oberyst, to kto jeszcze pozostaje?
- Nie podejrzewam go bardziej, ni kogokolwiek innego - odpar Lan. - Ale nie
ufam nikomu napotkanemu po drodze do Tar Valon, a tam podejrzewam jedynie
poow mieszkacw.

Rand zacz si mia, mylc, e Stranik zaartowa, ale zaraz zauway


zupeny brak rozbawienia na jego twarzy. Podejrzewa nawet ludzi z Tar Valon.
Gdzie zatem jest bezpiecznie?
- Przesadza - uspokoia ich Moiraine. - Pan Fitch to dobry, uczciwy i godny
zaufania czowiek. Ale niestety ma zwyczaj duo gada, a przez to, choby si nie
wiem jak stara, moe co zdradzi jakim zym uszom. Ja sama nigdy jeszcze nie
byam w takiej obery, w ktrej pokojwki nie podsuchuj pod drzwiami i nie
spdzaj wikszoci czasu na plotkach zamiast na cieleniu ek. Moe usidmy,
zanim wszystko nam wystygnie.
Zajli miejsca przy stole, przy czym Moiraine usiada na jego szczycie, a Lan
naprzeciwko niej i przez jaki czas wszyscy byli zbyt zajci nakadaniem sobie na
talerze, eby cokolwiek mwi. Moe rzeczywicie nie bya to uczta, ale po caym
tygodniu jedzenia wycznie plackw i suszonego misa, tak w posiek si
wydawa.
Po jakim czasie odezwaa si Moiraine:
- Czego si dowiedziae we wsplnej sali?
Wszystkie noe i widelce zastygy w powietrzu, a oczy zwrciy si w stron
Stranika.
- Niewiele dobrego - odpar Stranik. - Avin mia racj, usyszaem tu to samo,
co on mwi. Pod Ghaeldan bya bitwa i zwyciy Logain. Kry tu jeszcze
kilkanacie innych historii, ale co do tej wszyscy si zgadzaj.
Logain? To pewnie by faszywy Smok. Rand po raz pierwszy usysza imi
tego czowieka, a Lan mwi o nim takim tonem, jakby go zna.
- A Aes Sedai? - spytaa cicho Moiraine.
- Nic nie wiem - rzek Lan i potrzsn gow. - Jedni twierdz, e wszystkie
zostay zabite, a drudzy, e adna nie zgina. - Skrzywi si z niesmakiem. - S
nawet tacy, co mwi, e przeszy na stron Logaina. Na niczyich sowach nie
mona

polega,

zreszt

uwaaem,

eby

nie

ujawnia

zbyt

duego

zainteresowania.
- To prawda - powiedziaa Moiraine, - niewiele dobrego.
Westchna gboko i z powrotem zaja si jedzeniem. - A jaka jest nasza
sytuacja?
- Tutaj ju jest lepiej. adnych dziwnych wydarze, adnych obcych, ktrzy
mogliby by Myrddraalem, a ju na pewno nie byo tu trollokw. A Biae Paszcze

uwijaj si wok gubernatora Adana, poniewa chc mu narobi trudnoci za odmow wsppracy. Nawet nas nie zauwa, chyba e bdziemy gono krzycze.
- To dobrze - powiedziaa Moiraine. - To zgadza si z tym, co powiedziaa
pokojwka w ani. Plotki naprawd czasem si przydaj. - Zwrcia si teraz do
reszty towarzystwa, mwic:
- A teraz posuchajcie, czeka nas duga podr, ale ostatni tydzie te nie
nalea do atwych, wic proponuj, ebymy zostali tu przez dzisiejsz i jutrzejsz
noc. Wyjedziemy pojutrze, wczesnym rankiem.
Wszyscy modzi wyszczerzyli zby w umiechu, byli w miecie po raz
pierwszy. Moiraine umiechna si rwnie, ale zapytaa:
- A co na to pan Andra?
Lan wpatrywa si niewzruszenie w rozemiane twarze. - Moe tak by, o ile
zapamitaj to, co im przykazaem. Thom skrzywi si pod wsem.
- Ci wieniacy, puszczeni luzem w takim... miecie. Skrzywi si znowu i
pokrci gow.
Z powodu toku w obery znalazy si dla nich tylko trzy wolne pokoje, jeden
dla Egwene i Moiraine, a pozostae dwa dla mczyzn. Rand dzieli swj z Lanem i
Thomem, a by to pokj na czwartym pitrze, tu pod zwisajcym okapem. Zapada
ju noc i dziki wiatu padajcemu z okien obery, przez okienko doskonale byo
wida podwrzec przed stajni. W maej izdebce mieli dla siebie niewiele miejsca,
cho wszystkie trzy lka byy bardzo wskie. I twarde, jak stwierdzi Rand rzuciwszy
si na jedno z nich. Zdecydowanie nie by to najlepszy z pokoi.
Thom zatrzyma si w nim tylko na chwil, aby wyj z futeraw flet i harf, i
wyszed, ju po drodze wiczc teatralne pozy. Lan poszed z nim.
To dziwne, pomyla Rand, przewracajc si na niewygodnym ku. Jeszcze
tydzie temu niczym kamie szybko sturlaby si z tych schodw, aby tylko mc
posucha barda, choby dla samej wrzawy, jaka mu towarzyszya. Ale ju od tygodnia sucha co wieczr opowieci Thoma i na pewno tak samo bdzie jutro i
pojutrze. Poza tym gorca kpiel rozlunia skurcze w jego miniach, cho myla,
e bd go drczy ju zawsze, a pierwszy od tygodnia gorcy posiek napeni go
uczuciem sennoci. Prawie zasypiajc, zastanawia si, czy Lan rzeczywicie zna
faszywego Smoka, Logaina. Mimo i z dou dobiegy go stumione okrzyki ludzi
witajcych Thoma, zasn niemale natychmiast.

W penym cieni kamiennym korytarzu panowa pmrok, prcz Randa nikogo


w nim nie byo. Nie potrafi okreli, skd dochodzi mtne wiato. Na szarych
murach nie zawieszono adnych wiec, ani lamp, niczego, co mogoby stanowi
rdo bladej uny. Wydawao si, e po prostu jest. Powietrze byo nieruchome i
stche, a gdzie z oddali dobiegao rytmiczne, guche kapanie wody. Mg by
wszdzie, tylko nie w obery. Marszczc si ze zdziwienia, potar czoo. Obera?
Bolaa go gowa, trudno byo skupi myli. Czy co go wizao z t... ober? W
kadym razie nie bya to adna obera.
Zwily wargi jzykiem i zapragn si czego napi. By potwornie spragniony,
wyschnity jak py. Dlatego gdy posysza odgos kapicej wody, postanowi co
zrobi. Nie mia przed sob adnego celu prcz zaspokojenia pragnienia, ruszy wic
tam, skd dobiega monotonny plusk.
Korytarz cign si bardzo dugo, nie krzyujc z adnym innym, jego wystrj
pozostawa

niezmienny.

Monotoni

przeryway

tylko

pary

zwykych

drzwi,

osadzonych naprzeciwko siebie w rwnych odstpach. Wszystkie z obacego


drewna, zupenie wyschego pomimo wilgotnego powietrza. Cienie cofay si przed
Randem, ani razu nie zmieniajc swych ksztatw, kapanie wody cay czas sycha
byo z takiej samej odlegoci. Po duszej chwili postanowi nacisn klamk u ktrych z drzwi. Otworzyy si bez trudu, mg wej do ponurej, kamiennej komnaty.
W jednej ze cian wykuty by sklepiony seri ukw otwr, wychodzcy na
balkon z szarego kamienia, a za nim rozciga si widok nieba, jakiego Rand nigdy
dotd nie widzia. Pyny po nim wartko, jakby napdzane przez burzowe wiatry,
czarno-, szaro-, czerwono- i pomaraczowo-prgowane chmury, bezustannie
zlewajce si ze sob. Nikt nigdy nie mg widzie takiego nieba, po prostu nie
mogo istnie.
Przesta wyglda z balkonu, ale widok komnaty nie przedstawia si lepiej.
Dziwaczne uki i kty, kolumny, ktre zdaway si wyrasta z samej podogi, jakby ten
pokj sam si zupenie przypadkowo wytopi ze skay. Jak u kowala w kuni hucza
ogie na palenisku, ale nie dawa ciepa. Kominek by zbudowany z dziwnych
owalnych kamieni, kiedy patrzy na nie wprost, wydaway si normalnymi kamieniami,
nie wiedzie czemu mokrymi pomimo ognia, ale gdy spoglda na nie ktem oka,
przypominay twarze, twarze mczyzn i kobiet wijcych si w miertelnym blu i
krzyczcych co bezgonie. Krzesa z wysokimi oparciami i wypolerowany st

porodku pomieszczenia byy zwyczajne, ale to tylko podkrelao niesamowito


caego otoczenia. Na cianie wisiao lustro, znowu zupenie niezwyke. Kiedy w nie
spojrza, zobaczy jedynie zamazan plam, w miejscu gdzie powinien znale swoje
odbicie, natomiast caa reszta pokoju odbijaa si tak, jak powinna.
Przed kominkiem sta jaki czowiek, Rand z pocztku go nie zauway. Gdyby
nie wiedzia, e to niemoliwe, powiedziaby, e czowieka nie byo dopty, dopki na
niego nie spojrza. Mczyzna by ubrany w ciemne, znakomicie skrojone ubranie,
wyranie wkracza wanie w wiek dojrzay. Rand przypuszcza, e kobiety uwaayby
go za przystojnego.
- Znowu spotykamy si twarz w twarz - powiedzia mczyzna, w tej samej
chwili jego oczy i usta przeksztaciy si w wejcia do bezdennych jaski penych
ognia.
Rand z krzykiem rzuci si do ucieczki, tak gwatownie, e potkn si na
korytarzu i wpad na przeciwlege drzwi, otwierajc je wasnym ciaem. Aby nie
upa, przytrzyma si klamki i oto znowu rozglda si wytrzeszczonymi oczyma po
kamiennej komnacie, z kominkiem, z widokiem z balkonu na takie samo niesamowite
niebo...
- Nie uciekniesz przede mn tak atwo - powiedzia mczyzna.
Rand obrci si byskawicznie, wypad z pokoju, tym razem starajc si nie
potkn, aby nie straci tempa. Ale nie byo ju wyjcia na korytarz. Zastyg w pobliu
stou z byszczcym blatem i patrzy na czowieka stojcego obok kominka. To i tak
byo lepsze ni widok kamieni w kominku, czy nieba.
- To sen - powiedzia i wyprostowa si. Za sob usysza szczk zamykanych
drzwi. - To jaki koszmar. Zamkn oczy, z caych si pragnc si obudzi. Kiedy by
dzieckiem, Wiedzca mu powiedziaa, e tak naley zrobi, gdy ni si
koszmar.
"Jaka Wiedzca?"
eby cho myli przestay mu tak umyka. Gdyby tylko gowa przestaa go
bole, mgby pomyle rozsdnie. Otworzy ponownie oczy. Jak przedtem by w tym
samym
pokoju z balkonem i niebem. A przy kominku sta ten sam mczyzna.
- Sen, czy nie sen - przemwi mczyzna - jakie to ma znaczenie?

Raz jeszcze, na krtk chwil jego usta i oczy stay si otworami piekielnego
ognia, rozcigajcego po nieskoczono. Nie zmieni si natomiast jego gos. On
sam zdawa si zupenie nie zauwaa zachodzcych w nim przemian.
Rand znowu si poderwa, ale udao mu si stumi okrzyk. "To na pewno
sen."
Znowu wycofa si w stron drzwi, nie odrywajc wzroku od czowieka przy
kominku i nacisn klamk. Ani drgna, drzwi byy zamknite na klucz.
- Zdaje si, e jeste spragniony - powiedzia mczyzna. - Napij si.
Na stole sta byszczcy zotem puchar, ozdobiony rubinami i ametystami. Sta
tu ju wczeniej. Rand usiowa powstrzyma dygotanie. To by tylko sen. Mia
wraenie, e usta ma pene piachu.
- Troch - odpar i podnis puchar.
Mczyzna pochyli si w jego stron, wspierajc na oparciu krzesa i
przypatrywa z napiciem. Zapach korzennego wina
uwiadomi Randowi, jak bardzo jest spragniony, jakby nie pi nic od wielu dni.
"Czy rzeczywicie?"
Unis ju puchar do ust, ale zatrzyma si. Spomidzy palcw mczyzny
unosiy si smugi dymu. W patrzcych ostro oczach migotay pomienie.
Rand obliza wargi i odstawi wino na st nie kosztujc go. - Nie jestem tak
spragniony, jak mi si wydawao. Mczyzna wyprostowa si gwatownym ruchem;
na jego twarzy nie zagoci aden grymas. Jego rozczarowanie nie mogo jednak by
bardziej widoczne, ni gdyby zakl. Rand zastanawia si, co byo w tym winie. Ale
to naturalnie byo gupie pytanie. To wszystko jest snem.
"No wic dlaczego si jeszcze nie skoczyo?" - Czego chcesz? - zapyta. Kim jeste?
Z oczu i ust mczyzny znowu -wybuchy pomienie, Rand mia wraenie, e
syszy wrcz ich ryk.
- Niektrzy zw mnie Ba'alzamon.
Rand znowu dopad do drzwi i szarpa jak oszalay klamk. Wszystkie myli o
snach znikny. Sam Czarny. Klamka nie ustpowaa, ale on j nadal naciska.
- Czy to na pewno ty? - zapyta nagle Ba'alzamon. Nie moesz tego wiecznie
przede mn ukrywa. Nie moesz si przede mn ukry ani na najwyszej grze, ani
w najgbszej jaskini. Znajd kady twj wos.

Rand obrci si do niego twarz, do czowieka, ktry twierdzi, e jest


Ba'alzamonem. Z trudem przekn lin. Koszmar: Ostatni raz schyli si, by
szarpn klamk, a potem wyprostowa si.
- Oczekujesz chway? - spyta Ba'alzamon. - Wadzy? Czy oni ci obiecali, e
Oko wiata bdzie ci suy? Jaka to chwaa czy moc naley si lalce? Sznurki, ktre
poruszaj tob, istniay od stuleci. Twj ojciec zosta wybrany przez Bia Wie,
zwizany jak ogier i wprowadzony na swj urzd. Twoja matka nie bya niczym innym
w planach jak klacz rozpodow. A plany te prowadz do twojej mierci.

Rand zacisn pici.


- Mj ojciec jest przyzwoitym czowiekiem, a matka bya dobr kobiet. Nie
wa si tak o nich mwi!
Pomienie zamiay si.
- Wic jednak jest w tobie troch ducha. Moe to jednak ty nim jeste.
Niewiele ci to przysporzy dobrego. Tron Amyrlin bdzie ci wykorzystywa do czasu,
a pore doszcztnie, tak jak Daviana, Yuiriana Stonebow, Guiare Amalasana i
Raolina Darksbane. Tak jak wykorzystuj teraz Logaina. Wykorzystaj, dopki nic z
ciebie nie zostanie.
- Nie rozumiem...
Rand pokrci gow. Tamta chwila jasnego mylenia, zrodzonego z gniewu,
mina. Gdy usiowa ponownie odwoa si do niego, nie mg sobie przypomnie,
jak tego wczeniej dokona. Teraz myli wiroway. Uczepi si jednej z nich niczym
tratwy podczas powodzi. Wydusi z siebie jakie sowa, w miar gdy mwi, jego gos
stawa si silniejszy.
- Jeste... uwiziony... w Shayol Ghul. Ty i wszyscy Przeklci... uwizieni
przez Stwrc a po kres czasu.
- Kres czasu? - zadrwi Ba'alzamon. - yjesz jak uk pod ska i mylisz, e
twoja szczelina jest caym wszechwiatem. mier czasu da mi tak moc, o jakiej ty
nigdy nie mgby marzy, robaku.
- Jeste uwiziony...
- Gupcze, nigdy mnie nie uwiziono!
Ognie w oczach rozjarzyy si tak wciekle, e Rand musia si cofn i
osoni rkoma twarz. Pot ciekajcy z jego palcw wysycha od gorca.
- Staem za ramieniem Lewsa Therina, Zabjcy Rodu, kiedy popenia czyn, od
ktrego pochodzi jego imi. To ja mu kazaem zabi wasn on, dzieci i ca jego
rodzin, a take wszystkich, ktrzy go kochali, wszystkich, ktrych sam kocha. To ja
daem mu chwil przytomnoci umysu, aby wiedzia, co uczyni. Czy syszae
kiedykolwiek czowieka zakrzykujcego sw dusz na mier, robaku? Wtedy mg
mnie zaatakowa. Nie mg ze mn wygra, ale mg sprbowa. Zamiast tego
wezwa t swoj drogocenn Jedyn Moc przeciwko sobie samemu, a ziemia
otworzya si i zrodzia Smocz Gr, by staa si jego grobem.
- Tysic lat pniej kazaem trollokom napa na poudniowe ziemie i przez
trzy stulecia niszczyy wiat. Ci lepi gupcy w Tar Valon twierdzili, e w kocu pobito

mnie, ale Drugie Przymierze, Przymierze Dziesiciu Narodw, zostao rozbite i nigdy
nie zawizano go na nowo. Kto zatem zosta, aby mi si oprze? Szepnem sowo
do ucha Artura Hawkwinga i jak cay kraj dugi i szeroki wszystkie Aes Sedai wyginy. Szepnem znowu i Wysoki Krl wysa swe wojska za ocean Aryth, za Morze
wiata i przypiecztowa dwa losy. Los marzenia o jednym kraju i jednym narodzie, a
take jego przyszy los. Byem przy jego ou mierci, kiedy doradcy powiedzieli, e
tylko Aes Sedai mog mu uratowa ycie. Przemwiem do niego i skaza swych
doradcw na stos. Przemwiem raz jeszcze i ostatnimi sowami Wysokiego Krla by
krzyk, e trzeba zniszczy Tar Valon.
- Skoro tacy ludzie nie mog mi si oprze, to jak ty masz szans, ty, ktry
przypominasz ropuch, przycupnit obok kauy w lesie. Musisz mi suy, bo
inaczej bdziesz a do mierci taczy na sznurkach Aes Sedai. A wtedy ju na
pewno bdziesz mj. Martwi nale do mnie!
- Nie - wymamrota Rand - to sen. To musi by sen.
- Czy mylisz, e we nie jeste bezpieczny? Patrz! - rozkaza Ba'alzamon i
gowa Randa wbrew woli, obrcia si zgodnie z ruchem jego doni.
Kielich znikn ze stou, na jego miejscu przycupn teraz duy szczur.
Olepiony wiatem mruga i wcha ostronie powietrze. Ba'alzamon zakrzywi palec
i szczur z piskiem wygi grzbiet w uk, wierzgn przednimi apami w powietrzu i
chwiejnie stan na tylnych. Palec zakrzywi si jeszcze bardziej i szczur przewrci
si na grzbiet, jak oszalay przebiera apkami w powietrzu, piszcza przenikliwie, a
jego grzbiet wygina si coraz mocniej. W kocu co w nim chrupno gono, niczym
trzask gazki, zwierz zadrao gwatownie i znieruchomiao, przeamane niemale
na p.
Rand omal si nie udawi.
- We nie wszystko si moe wydarzy - wymamrota. Nie patrzc na to, co
robi, uderzy pici w drzwi. Zabolaa go rka, ale nie obudzi si.
- No to id do Aes Sedai! Id do Biaej Wiey i powiedz im! Opowiedz przy
Tronie Amyrlin o tym... nie. Mczyzna zamia si. Rand poczu ciepo pomieni na
twarzy.
- To jest sposb, aby od nich uciec. Wwczas ci nie wykorzystaj. Nie, nie
wtedy, gdy bd wiedziay, e ja wiem. Ale czy pozwol ci y, rozpowszechnia
prawd o ich czynach? Czy jeste a takim gupcem, aby uwierzy, e to zrobi?
Popioy wielu takich jak ty zalegaj stoki Smoczej Gry.

- To jest sen - powiedzia Rand dyszc ciko. - To sen i zaraz si obudz.


- Na pewno?
Ktem oka dostrzeg, e palec mczyzny porusza si, celujc prosto w niego.
- Czy na pewno si obudzisz?
Palec zgi si i Rand wrzasn, gdy jego ciao wygio si w uk, a kady
misie kurczy si coraz mocniej.
- Czy kiedykolwiek si jeszcze obudzisz?

Rand lea w ciemnoci, targany drgawkami, zaciskajc donie na brzegach


koca. Przez pojedyncze okno do pokoju wpadao blade wiato ksiyca. Na
pozostaych kach spoczyway cienie dwch postaci. Jedn z nich by Thom
Merrilin sycha byo chrapanie przypominajce darcie ptna. Wrd popiow na
palenisku jarzyo si jeszcze kilka wgli.
A wic to jednak by sen, taki sam jak tamten koszmar w obery "Winna
Jagoda", w dzie Bel Tine. Wszystko, co kiedykolwiek usysza lub zrobi, zlao si ze
starymi opowieciami i bzdurami, ktre nie wiadomo skd zna. Nacign
Wyej koc, cho to nie chd wywoywa dreszcze. Bolaa go gowa. Moe
Moiraine bdzie umiaa co zrobi, aby ju wicej nie mia takich snw.
"Powiedziaa, e potrafi zaradzi czemu takiemu." achn si i przewrci na
bok. Czy te sny s naprawd takie straszne, eby a woa na pomoc Aes Sedai? A
z drugiej strony, czy mg zrobi co jeszcze gorszego, ni robi teraz? Wyjecha z
Dwu Rzek u boku Aes Sedai. Ale naturalnie nie mia innego wyjcia. Czy teraz mg
jej zaufa? Zawierzy Aes Sedai? Myl o tym wydawaa mu si rwnie straszna jak
sny. Skuli si pod kocem i tak, jak go uczy Tam usiowa odnale spokj w pustce,
sen jednak dugo nie nadchodzi.

ROZDZIA 15

OBCY I PRZYJACIELE
Promienie soneczne zlewajce si na ko Randa obudziy go. wreszcie z
gbokiego, cho niespokojnego snu. Nakry gow poduszk, ale wiato wci go
razio, zreszt nie chcia ju duej spa. Po tym pierwszym nie opady go jeszcze
inne, mimo i nie zapamita ich, mia ju dosy drczcych wizji.
Z westchnieniem odrzuci poduszk na bok, przecign si i usiad. Na powrt
poczu bl we wszystkich miniach, cho przedtem sdzi, e kpiel go wypdzia.
Bolaa go rwnie gowa. Nic dziwnego, po takim nie kady by mia migren.
Wspomnienie pozostaych koszmarw rozwiao si, natrtna pami wci
podsuwaa obrazy spotkania z Shai'tanem.
Pozostae ka byy puste. wiato ukonie wlewao si przez okno, soce
stao ju wysoko na horyzoncie. O tej porze na farmie, ju dawno byby po niadaniu,
krztajc si przy codziennych obowizkach. Wygramoli si z ka, mruczc co do
siebie ze zoci. Trzeba byo zwiedzi miasto, a oni go nawet nie obudzili. Chocia
tyle, e kto dopilnowa, by znalaza si dla niego woda w dzbanie, nawet jeszcze
ciepa.
Umy si i ubra popiesznie, wahajc chwil, czy przypasa miecz Tama. Lan
i Thom zostawili swoje sakwy i koce w pokoju, ale broni Stranika nigdzie nie byo
wida. W Polu Emonda Lan zawsze nosi j przy sobie, nawet jeli nie mia po temu
adnych widocznych powodw. Rand pomyla, e nie zaszkodzi naladowa
tamtego i, wmawiajc sobie, e nie powoduj nim dawne marzenia o paradowaniu po
ulicach prawdziwego miasta z mieczem, przypasa go sobie, a paszcz przerzuci
przez rami.
Przeskakujc po dwa stopnie, zbieg do kuchni. Uzna, e stanowi ona z
pewnoci najzupeniej odpowiednie miejsce, w ktrym mona naprdce co
przegry. Na pobyt w Baerlon przeznaczyli wszak tylko jeden dzie, a czas ucieka.
"Krew i popioy, naprawd mogli mnie obudzi."
W kuchni zasta pana Fitch, ktry wanie kci si z zaywn kobiet o
rkach ubielonych mk po okcie. Najwyraniej bya to kucharka i waciwie to ona
kcia si z oberyst i wygraaa mu palcem przed samym nosem. Pokojwki, pomywaczki, bufetowi i chopcy pomagajcy przy ronie uwijali si przy swoich
obowizkach, starannie unikajc szalejcej obok nich burzy.

- ...mj Cirri to dobry kot - dowodzia ostrym tonem kucharka - i nie chc
sysze na jego temat nic zego, zrozumielicie? Moim zdaniem, wam si nie podoba,
e on wykonuje sw prac a za dobrze.
- Miaem skargi - wtrci si w ten potok sw pan Fitch. - Skargi, paniusiu.
Poowa goci...
- Nie bd tego sucha. Nie bd i ju. Jeli oni chc si skary na mojego
kota, to niech sami sobie gotuj. Moja biedna, stara kocina, kto bdzie tu za ciebie
pracowa, ty i ja, dwa biedactwa, odejdziemy std tam, gdzie nas lepiej doceni, a
wtedy zobaczycie.
Rozwizaa fartuch i zacza go zdejmowa przez gow.
- Nie! - wrzasn Fitch i skoczy, aby j powstrzyma. Oboje zaczli krci si
w kko - kucharka usiowaa zdj fartuch, a on prbowa jej w tym przeszkodzi.
- Nie, Saro - wydysza. - Nie trzeba. Powiadam, nie trzeba! Co ja bym bez
ciebie zrobi? Cirri to wietny kot. Znakomity kot. To najlepszy kot w caym Baerlon.
Jeli kto jeszcze si poskary, to rozka mu, by podzikowa kotu za jego prac.
Tak wanie, podzikowa. Nie wolno ci odej. Saro? Saro!
Kucharka przestaa biega w kko, udao si jej wyrwa fartuch z rk
oberysty.
- No ju dobrze. Dobrze.
ciskaa fartuch, ale jeszcze go nie zawizaa.
- Ale jeli chcecie, aby co dzisiaj byo na obiad, to lepiej si std wyniecie,
ebym co moga uszykowa. Chyba, e sami zabierzecie si za gotowanie?
Udaa, e wrcza mu fartuch. Pan Fitch cofn si, rozkadajc szeroko rce.
Otworzy usta, a potem zatrzyma si i rozejrza po swym otoczeniu, jakby widzia je
po raz pierwszy. Pozostae kobiety nadal ignoroway kuchark i oberyst, a Rand
zacz intensywnie przeszukiwa kieszenie paszcza. Z wyjtkiem monety, ktr
dosta od Moiraine, znalaz tylko par miedziakw i gar mieci: n, kamyk do
ostrzenia, dwie zapasowe ciciwy do uku oraz kawaek sznurka, z rodzaju tych,
ktre zawsze mog si do czego przyda.
- Jestem pewien, Saro - zaryzykowa Fitch - e wszystko pjdzie po twojej
myli.
Powiedziawszy to jeszcze raz spojrza podejrzliwie na posugaczki, a potem
wyszed z najwikszym dostojestwem, na jakie go byo w tej sytuacji sta.

Sara czekaa, a wyjdzie, po czym szybko zawizaa tasiemki przy fartuchu,


potem jej wzrok pad na Randa.
- Pewnie chcesz co zje, co? No wejd tutaj. - Umiechna si do niego
przelotnie. - Przecie ja nie gryz, wbrew temu co moge widzie przed chwil. Ciel,
przynie temu chopcu chleba, sera i mleka. To wszystko, co mam teraz pod rk.
Sid sobie gdzie, chopcze. Twoi przyjaciele ju wszyscy wyszli, z wyjtkiem
jednego, ktry chyba nie czuje si dobrze. Ty pewnie te chciaby pj do miasta.
Jedna ze sucych przyniosa tac, Rand usiad przy stole. Jad i sucha
kucharki, ktra wrcia do zagniatania ciasta na chleb, nie przerywajc potoku
wymowy:
- Nie zwaaj na to, co widziae. Pan Fitch to dobry czowiek, tyle e ulegy.
Ludzie si skar, on si denerwuje, a czy s powody do skarg? Czy lepiej
znajdywa ywe szczury zamiast martwych? Chocia ja nie wierz, e to Cirri
zostawi swoje upy. l to kilka sztuk od razu? Cirri nie wpuciby ich do obery, na
pewno nie. To porzdny lokal, a nie jaka spelunka. A jeszcze... wszystkie miay
poamane grzbiety.
Pokrcia gow ze zdziwieniem.
Zamiast smaku chleba i sera Rand poczu w ustach popi.
- Miay poamane grzbiety?
Kucharka machna umczon doni.
- Lepiej myle o weselszych rzeczach, takie jest moje zdanie. W oglnej sali
wystpuje wanie bard. Ale ty przecie z nim przyjechae, prawda? Naleysz do
grupy pani Alys? Tak mylaam. Sama chyba nie bd miaa okazji, eby popatrze
na tego barda, bo obera jest pena, sama hoota z kopal.
Uderzya w ciasto ze szczeglnie gonym omotem.
- Normalnie takich tu nie wpuszczamy, peno ich w caym miecie. Ale i tak s
lepsi od niektrych. Nie widziaam adnego barda od zeszej zimy i...
Rand jad mechanicznie, nie czujc adnego smaku i nie suchajc kucharki.
Martwe szczury, wszystkie z poamanymi grzbietami. Popiesznie skoczy
niadanie, wyjka jakie podzikowania i wypad z kuchni. Musia z kim
porozmawia.
Oglna sala w "Jeleniu i Lwie", poza swym przeznaczeniem, miaa niewiele
wsplnego z sal w obery "Winna Jagoda". Bya dwa razy szersza i trzy razy
dusza, jej ciany ozdabiay malunki przedstawiajce bogato ozdobione budowle

otoczone wysokimi drzewami i kolorowymi kwiatami. Zamiast jednego ogromnego


kominka, pod kad cian znajdowao si palenisko, stow byo kilkanacie, prawie
kade krzeso, awa czy stoek zostay ju zajte.
Wszyscy gocie z fajkami w zbach i kuflami w doniach siedzieli pochyleni do
przodu, zafascynowani przedstawieniem. porodku sali na stole sta Thom, a na
krzele obok lea cinity niedbale jego wielobarwny paszcz. Nawet pan Fitch znieruchomia z zamykanym, srebrnym kuflem w jednej doni i szmatk do polerowania w
drugiej.
- ...cwa, srebrne podkowy i dumne, wygite w uk karki - recytowa Thom,
wyranie naladujc nie tylko sam jazd na koniu, lecz przynaleno do caej
procesji jedcw. - Trzepocz jedwabiste grzywy rozkoysanych bw. Tysice
rozwianych sztandarw biczuje tcze na bezkresnym niebie. W powietrzu dry
dwik mosinych trb, a bbny omocz niczym grom. Sycha fale wiwatw
tysicy widzw, ich okrzyk przetacza si po dachach i wieach Illian, by pa i rozbi
si, nie docierajc do uszu tysicy jedcw, ktrych oczy i serca rozwietla wita
misja. Oto zaczyna si Wielkie Polowanie na Rg, poszukiwanie Rogu Valere, ktry
wezwie z grobw bohaterw Wiekw, aby walczyli o wiato...
Podczas wieczorw, ktre spdzali przy ogniskach, bard nazywa to prost
recytacj. Twierdzi, e opowieci mona wygasza trzema stylami: wzniosym,
prostym i potocznym, ten ostatni okrela sposb, w jaki mona byo opowiedzie
ssiadowi o swoich zbiorach. Thom opowiada im swoje opowieci uywajc recytacji
potocznej, nie tai jednak przy tym pogardy.
Rand zamkn drzwi, nie wchodzc do rodka. Opar si o cian. Thom nic
mu nie bdzie umia poradzi. Moiraine co ona by zrobia, gdyby wiedziaa?
Zauway nagle, e mijajcy go ludzie przypatruj mu si dziwnie i poj, e
musia mwi na gos. Poprawi paszcz i wyprostowa si. Musi z kim porozmawia.
Kucharka powiedziaa, e kto z ich grupy pozosta w obery. Z trudem si
powstrzyma, aby nie pobiec.
Kiedy zastuka do drzwi pokoju zajmowanego przez pozostaych dwch
chopcw, a nastpnie wsun do niego gow, zobaczy Perrina, ktry jeszcze nie
wsta. Lec, odwrci gow, spojrza na Randa, a potem znw zamkn oczy. W
kcie sta uk i koczan Mata.
- Syszaem, e si le czujesz - powiedzia Rand. Wszed do rodka i usiad
na wolnym ku. - Chciaem tylko porozmawia. Ja...

Zrozumia, e nie wie nawet, jak zacz, wic zacz si podnosi.


- Jeeli jeste chory, to moe powiniene spa. Mog sobie pj.
- Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zasn - westchn Perrin. - Miaem zy
sen, jeli chcesz wiedzie, potem nie mogem ju zasn. Mat ci to opowie lepiej.
mia si rano, kiedy mu wyjaniem, dlaczego nie mog z nim wyj, ale jemu te
ni si koszmar. Przez p nocy suchaem, jak si przewraca na ku i co
mamrocze.
Zakry oczy swym potnym ramieniem.
- wiatoci, ale ja jestem zmczony. Moe jeli tu jeszcze pole jak
godzin, to nabior ochoty do wstania. Mat nigdy mi nie daruje, jeli z powodu zego
snu nie zwiedz Baerlon.
Rand powoli usiad z powrotem na ku. Obliza wargi, a potem zapyta
szybko:
- Czy on zabi szczura?
Perrin opuci rami i zagapi si na niego.
- Ty te? - przemwi dopiero po chwili.
Kiedy Rand skin gow, doda:
- Wolabym teraz wrci do domu. On mi powiedzia... on mi powiedzia... I co
teraz zrobimy? Czy mwie o tym Moiraine?
- Nie. Jeszcze nie. Moe jej wcale nie powiem. Nie wiem. A ty?
- Powiedzia... Krew i popioy, Rand, ja nie wiem. - Perrin gwatownym ruchem
wspar si na okciu. - Czy mylisz, e Mat mia taki sam sen? mia si, ale z
wyranym przymusem i mia dziwn min, kiedy powiedziaem, e ten sen nie
pozwoli mi ju zasn.
- Moe nio mu si to samo - stwierdzi Rand. Poczu, nie pozbawion
poczucia winy ulg, i nie jest osamotniony.
- Chciaem spyta Thoma o rad. On jest byway w wiecie. Nie... nie sdzisz
chyba, e powinnimy opowiedzie o wszystkim Moiraine, prawda?
Perrin opad z powrotem na poduszk.
- Syszae te historie o Aes Sedai. Mylisz, e moemy zaufa Thomowi? Nie
wiem, czy moemy zaufa komukolwiek. Rand, jeli wyjdziemy z tego ywi, jeli
kiedykolwiek wrcimy do domu i jeli usyszysz, e mwi co o wyjedzie z Pola
Emonda, choby tylko do Wzgrza Czat, to mnie kopnij, Rozumiemy si?

- Tak nie mona mwi - zaprotestowa Rand, Zmusi si do moliwie jak


najszczerszego umiechu. - Jasne, e wrcimy do domu. No chod, wstawaj.
Jestemy w miecie i mamy cay dzie, aby je obejrze. Gdzie s twoje rzeczy?
- Id sam. Ja jeszcze pole. Perrin znowu zakry oczy rkoma.
- Id. Dogoni ci za jak godzin.
- Szkoda - powiedzia Rand i wsta. - Zastanw si, co tracisz.
Zatrzyma si jeszcze raz przy drzwiach.
- Baerlon. Ile to razy obiecywalimy sobie, e ktrego dnia zobaczymy
Baerlon?
Perrin lea wci z zakrytymi oczyma i nic nie mwi. Odczekawszy chwil,
Rand wyszed z pokoju, zamykajc za sob drzwi.
Opar si o cian w korytarzu, umiech zamar mu na twarzy. Gowa bolaa
go coraz mocniej. Zupenie nie czu entuzjazmu na myl o zwiedzaniu Baerlon.
adna rzecz nie bya w stanie wzbudzi w nim entuzjazmu.
Pokojwka, przechodzca obok z narczem przecierade, przyjrzaa mu si z
trosk. Zanim zdya co powiedzie, ruszy przed siebie, nakadajc po drodze
paszcz. Thom bdzie wystpowa jeszcze wiele godzin. Wic moe sprbuje co
jednak zobaczy. Moe znajdzie Mata i dowie si, czy on te ni o Ba'alzamonie.
Masowa sobie skronie i, wolnym tym razem krokiem, schodzi na d.
Schody prowadziy do kuchni, wic wybra tylne wyjcie. W przelocie ukoni
si Sarze, ale widzc, e ma ochot dalej z nim rozmawia, przyspieszy kroku. Na
dziedzicu nie zobaczy nikogo prcz Mutcha stojcego na progu stajni i jednego ze
stajennych, ktry nis jaki worek. Rand ukoni si rwnie Mutchowi, ten jednak
obdarzy go tylko zaczepnym spojrzeniem i cofn si do rodka. Mia nadziej, e
miasto bardziej przypomina Sar ni Mutcha. Zdecydowany zwiedzi Baerlon, ruszy
przed siebie.
Przystan w otwartej bramie i wyjrza na zewntrz. Ludzie toczyli si na
ulicach niczym owce w zagrodzie. Opatuleni po uszy w paszcze i kaftany, w
ponaciganych na gowy kapeluszach przemykali obok siebie szybko, jakby popycha
ich wiejcy ponad dachami wiatr. Trcali si okciami, bez sowa przeprosin.
"Wszystko i wszyscy s tu obcy - pomyla. - Nikt tu nikogo nie zna."
W nosie wierciy go obce zapachy, jedna wielka mieszanina ostrych,
kwanych i sodkich woni. Nawet podczas Bel Tine nie widzia poowy z takiej masy

ludzi stoczonych w jednym miejscu. A to bya tylko jedna ulica. Pan Fitch i kucharka
twierdzili, e miasto jest przepenione. Czyby tak miao by wszdzie?
Powoli wycofa si w gb bramy. To nieadnie tak odej i zostawi chorego
Perrina. A moe Thom skoczy ju swoje przedstawienie? Moe bard te zechce si
przej? Rand musia z kim porozmawia. Lepiej, jak jeszcze chwil zaczeka w
obery. Westchn z ulg, gdy za plecami cich gwar ulicy.
Nie mia jednake wikszej ochoty wraca do obery z takim blem gowy.
Usiad na pustej beczce, w nadziei, e chodne powietrze umierzy t dolegliwo.
Mutch co jaki czas stawa w drzwiach stajni, Rand nawet z tej odlegoci
widzia jego chmurne spojrzenia. Czyby ten czowiek nie lubi ludzi ze wsi? A moe
byo mu gupio, e pan Fitch powita ich wszystkich tak serdecznie, po tym jak on
usiowa przepdzi ich z dziedzica?
"A moe jest Sprzymierzecem Ciemnoci" - pomyla Rand, i prbowa si
zamia, lecz to wcale nie bya zabawna myl.
Potar doni rkoje miecza Tama. Nic ju nie wydawao si zabawne w tym
wiecie.
- Pasterz z mieczem oznakowanym wizerunkiem czapli , usysza cichy gos
jakiej kobiety. - Chyba odtd bd musiaa wierzy we wszystko. Co ci tak trapi,
wiejski chopcze?
Zaskoczony Rand zerwa si na nogi. To dziewczyna z przy. strzyonymi
krtko wosami, z ktr rozmawiaa z Moiraine na korytarzu. Nadal bya ubrana w
mski paszcz i spodnie. Stwierdzi, e musi by odrobin tylko starsza od niego, zauway dziwne napicie w ciemnych oczach, wikszych nawet od oczu Egwene.
- Masz na imi Rand, prawda? - cigna. - Ja nazywam si Min.
- Nie mam adnych zmartwie - odpar.
Nie wiedzia, co Moiraine moga jej powiedzie, ale pamita przykazanie
Lana, aby nie ciga na siebie uwagi.
- Niby dlaczego miabym si czym martwi? Dwie Rzeki to spokojne miejsce,
a my jestemy spokojnymi ludmi. Nie ma tam miejsca na kopoty, chyba e z
owcami, albo w czasie niw.
- Spokojne? - powtrzya Min z bladym umiechem. - Syszaam, co gadaj o
was, ludziach z Dwu Rzek. Ci, ktrzy byli w waszej okolicy, opowiadali dowcipy o
drewnianogowych pasterzach.
- Drewnianogowych? - obruszy si Rand. - Co to za dowcipy?

- Ci, co was poznali - cigna jakby nigdy nic twierdz, e wasze wiecznie
umiechnite twarze i uprzejmo przypominaj mikkie maso. Ale tak jest tylko na
powierzchni. Powiadaj, e pod spodem jestecie tak twardzi, jak korzenie starego
dbu. Pogrzeb jeszcze gbiej, mwi, a dokopiesz si do kamienia. Ale w tobie i w
twoich przyjacioach ten kamie nie ley ukryty gboko, tak jakby burza rozwiaa cae
poszycie. Moiraine nic mi nie powiedziaa, ale ja umiem patrze.
Korzenie starego dbu? Kamie? Takie rzeczy mwi kupcy albo ich ludzie.
Nagle dotaro do niego znaczenie ostatniego zdania.
Obejrza si szybko dookoa, dziedziniec by pusty, a najblisze okna
pozamykane.
- Nie znam nikogo o takim imieniu, moesz je powtrzy?
- Pani Alys, jeli wolisz - powiedziaa Min z wyrazem rozbawienia, na widok
ktrego zarumieni si. - Nie ma tu nikogo, kto by nas mg sysze.
- Dlaczego uwaasz, e pani Alys ma jakie inne imi?
- Bo mi je wyznaa - powiedziaa Min tak spokojnie, e znowu si zaczerwieni.
- Chyba nie miaa wyboru. Od razu zauwayam, e jest... inna. To byo wtedy, gdy
si tu zatrzymaa po drodze do wsi. Wiedziaa o mnie. Nieraz ju rozmawiaam z
takimi... jak ona.
- Widziaa? - spyta Rand.
- C, nie pobiegniesz chyba zaraz do Synw wiatoci. Nie, zwaywszy na
towarzystwo, w jakim podrujesz. Biaym Paszczom nie podobao by si to, co
robi, tak samo zreszt jak i jej.
- Nie rozumiem.
- Ona twierdzi, e ja widz fragmenty Wzoru. - Min rozemiaa si i
potrzsna gow. - Moim zdaniem to przesada. Ja po prostu widz rne rzeczy,
gdy spojrz na ludzi, czasami znam ich myli. Spojrz na mczyzn i kobiet, ktrzy
si wcale nie znaj i wiem, e wezm lub. Tak si to odbywa. Chciaa, ebym
popatrzya na was. Na wszystkich.
Rand zadra.
- I co zobaczya?
- Kiedy jestecie razem? Wok was wiruj tysice iskier i wielki cie,
ciemniejszy od zmierzchu. Jest tak wyrany, e a si zastanawiam, dlaczego nikt
inny go nie widzi. Iskierki usiuj wypeni ten cie, a on prbuje je pokn.
Wzruszya ramionami.

- Jestecie ze sob zwizani czym niebezpiecznym, nic wicej nie wiem.


- My wszyscy? - zapyta Rand. - I Egwene te? Ale jej nie cigay... to jest,
chciaem powiedzie...
Min zdawaa si nie zauway przejzyczenia.
- Ta dziewczyna? Te naley do tego. Bard tak samo. wszyscy. A ty jeste w
niej zakochany.
Rand wytrzeszczy oczy.
- To umiem powiedzie nawet bez pomocy wizji. Ona te ci kocha, ale nie
jest przeznaczona tobie, ani ty jej. Nie tak, jak bycie chcieli.
- Co to niby ma oznacza?
- Kiedy patrz na ni, widz to samo, co wtedy, gdy patrz na... pani Alys.
Widz te inne rzeczy, ktrych nie rozumiem, ale o tej akurat wiem, co oznacza. A
ona si tego nie zapiera.
- To wszystko gupoty - powiedzia zdenerwowany Rand. Bl gowy
przechodzi w odrtwienie, jakby gow mia wypchan wen. Pragn uciec od tej
dziewczyny i jej wizji. Tylko e...
- Co widzisz, kiedy patrzysz na... pozostaych?
- Najrniejsze rzeczy - powiedziaa Min umiechajc si, jakby si domylaa,
o co pyta. - Stra... och... pan Andra ma w gowie siedem zrujnowanych wie,
dziecko w kolebce trzymajce miecz i...
Pokrcia gow.
- Ludzie tacy jak on, rozumiesz..., zawsze maj cae mnstwo obrazw w
gowie. Najsilniejszy obraz otaczajcy barda przedstawia czowieka, ale to nie jest
ten, ktry ongluje ogniem, i jak Bia Wie, co zupenie nie ma sensu w jego
przypadku. U tego duego chopca z krconymi wosami widz wilka, zaman
koron i kwitnce drzewa. U tego drugiego, czerwonego ora, oko na szali, sztylet z
rubinem, rg i czyj rozemian twarz. S jeszcze inne rzeczy, ale ju chyba
rozumiesz, o czym mwi. Sama nie mog tego wszystkiego poczy.
Odczekaa chwil, nadal si umiechajc, a w kocu chrzkn i zapyta:
- A co ze mn?
Teraz otwarcie wybuchna miechem.
- To samo, co z reszt. Miecz, ktry nie jest mieczem, zota korona z
laurowych lici, laska ebracza, ty, wylewajcy wod na piasek, zakrwawiona do i

elazo rozpalone do biaoci, ty, lecy na marach i trzy kobiety obok ciebie, czarna
skaa mokra od krwi...
- Wystarczy - przerwa jej niespokojnie. - Nie musisz wymienia wszystkiego.
- Przede wszystkim jednak widz wok ciebie byskawic, ktra rwnoczenie
uderza w ciebie i bije z twego ciaa. Nie mam pojcia, co to oznacza, ale wiem jedno.
Ty i ja spotkamy si jeszcze kiedy.
Zadumaa si, jakby sama nie wiedziaa, co o tym wszystkim sdzi.
- Dlaczego miaoby tak nie by? - zapyta. - Bd tdy wraca do domu.
- Na tej podstawie myl tak samo.
Jej umiech powrci nagle, krzywy i tajemniczy. Poklepaa go po policzku.
- Ale gdybym miaa ci opowiedzie wszystko, co widz, to wosy by ci si tak
samo skrciy, jak twemu barczystemu przyjacielowi.
Jak oparzony cofn si przed dotykiem doni.
- Co ty teraz mwisz? Czy widziaa moe szczury? Albo co zwizanego ze
snami?
- Szczury! Nie, nie widziaam adnych szczurw. A jeli chodzi o sny, to
pamitaj, e ty o nich mwie, nie ja. Zastanawia si, czy ta dziewczyna nie jest
przypadkiem szalona, e si tak gupio umiecha.
- Musz ju i - powiedzia, obchodzc j szerokim ukiem. - Jestem...
umwiony z przyjacimi.
- No to id. Ale i tak mi nie uciekniesz.
Niby nie ucieka, ale kady jego kolejny krok by coraz to szybszy.
- Biegnij, jeli chcesz - zawoaa za nim. - Nie moesz przede mn uciec.
Gnany jej miechem przebieg pdem dziedziniec i wypad na ulic pomidzy
ludzk cib. Jej ostatnie sowa zbyt przypominay to, co powiedzia Ba'alzamon.
Wpada na ludzi, naraajc si na ostre spojrzenia i ostre sowa, ale nie zwolni
biegu, dopki kilka ulic nie dzielio go od obery.
Po jakim czasie zacz znowu zwraca uwag na otoczenie. Mia wraenie,
e miejsce gowy zajmuje mu prny balon, wszystkiemu jednak przypatrywa si z
zadowoleniem. Baerlon wydawao mu si miejscem zupenie niezwykym, prawie
takim jak miasta z opowieci Thoma. Wdrowa szerokimi, w wikszoci wyoonymi
kamieniem ulicami i wskimi, krtymi zaukami, wybierajc je przypadkowo, albo
podajc w lad za tumem. W nocy pada deszcz i nie brukowane ulice pokrywao

boto, ale to nie bya dla niego nowo. adna z ulic w Pole Emonda nie bya
brukowana.
Nie widzia adnych paacw i tylko kilka budowli przewyszao domy jego
rodzinnej okolicy, wszystkie jednak krya dachwka, ktr widzia dotd jedynie na
dachu obery "Winna Jagoda". Przypuszcza, e jeden czy dwa paace zobaczy dopiero w Caemlyn. Doliczy si natomiast dziewiciu obery, z ktrych adna nie bya
mniejsza od "Winnej Jagody", a wikszo rwnie okazaa jak "Jele i Lew". Na
kadej ulicy mija sklepy, w ich odsonitych oknach wystawowych stay stoy
zastawiane towarami wszelkiego rodzaju, poczwszy od materiaw i ksiek, a
skoczywszy na garnkach i butach. Wygldao to tak, jakby jednoczenie stu
handlarzy rozoyo zawarto swych fur. Gapi si na to wszystko tak dugo, e
niejednokrotnie musia ucieka przed podejrzliwymi spojrzeniami wacicieli. Na
pocztku nawet nie rozumia, czego od niego chc i troch si rozeli, ale potem
przypomnia sobie, e jest tu obcy. A zreszt i tak nie mg nic kupi. Wzdycha, gdy
widzia, ile miedziakw wymieniano za tuzin bezbarwnych jabek albo kilka
wyschnitych rzep, jakimi w Dwu Rzekach karmiono wycznie konie. Ludzie jednak
najwyraniej chtnie pacili.
Zgodnie z jego szacunkami byo tu zdecydowanie za duo ludzi. Z pocztku
czu si przytoczony sam ich liczb. Niektrzy nosili rzeczy tak dobrze skrojone,
jakich nigdy nie widywa w Dwu Rzekach, prawie tak pikne jak ubrania Moiraine,
wielu z nich miao na sobie dugie, podbite futrem paszcze, ktre powieway im wok
ydek. Grnicy, o ktrych wszyscy mwili w obery, mieli zgarbione sylwetki typowe
dla pracujcych pod ziemi. Jednake wbrew jego przewidywaniom wikszo
przechodniw wcale nie rnia si od ludzi, w otoczeniu ktrych wyrasta, ani
ubraniem, ani rysami twarzy. Co wicej, niektrzy mieli w swym zewntrznym
wygldzie co tak bliskiego, e prawie mg ich bra za czonkw rodzin znanych mu
z Pola Emonda. Bezzbny, siwowosy mczyzna, o uszach jak ucha dzbana, ktry
siedzia na awce przed jak ober i zaglda osowiaym wzrokiem do pustego
kufla, z atwoci mg by bliskim kuzynem Bili'ego Congara. Obdarzony wydatn
szczk krawiec, szyjcy co przed swoim warsztatem, mg by bratem Jona
Thane'a, mia nawet tak sam ysin na czubku gowy. Gdy Rand po raz kolejny
skrci za ktrym rogiem, potrci go czowiek - istny Samel Crawe, jego lustrzane
odbicie.

Nie wierzc wasnym oczom wgapi si w kocistego, maego czowieczka,


obdarzonego dugimi rkoma i wydatnym nosem. Przepycha si przez tum, jego
ubranie przypominao stos achmanw. Mczyzna mia podkrone oczy i wyblak
twarz, jakby nie jad lub nie spa od wielu dni, ale Rand mgby przysic... Nagle
obdartus zauway go i zastyg w p kroku, nie zwaajc na ludzi, ktrzy wpadali
wprost na niego. Z umysu Randa znikny wszelkie wtpliwoci.
- Panie Fain! - krzykn. - Wszyscy mylelimy, e... Przechodzie w mgnieniu
oka zerwa si do ucieczki, ale Rand ruszy za nim w pogo, wykrzykujc przeprosiny
w stron ludzi, na ktrych wpada. Zdoa dostrzec, e Fain skrca w jak alej, wic
bieg dalej w tym kierunku. Przebiegszy kilka krokw, przechodzie przystan jak
wryty, drog zagrodzi mu bowiem wysoki pot. Na widok zatrzymujcego si przed
nim Randa, Fain kulc zacz go okra, wyranie chcc znowu uciec. Gestami
brudnych rk dawa mu znaki, aby si do niego nie zblia. Jego poprzecierany,
wyblaky paszcz by rozdarty w wielu miejscach, jakby noszono go znacznie duej
ni naleao.
- Panie Fain? - spyta z wahaniem Rand. - O co chodzi? To ja, Rand al'Thor z
Pola Emonda. Wszyscy mylelimy, e trolloki pana porway.
Fain zamacha gwatownie rkami i nadal skulony przebieg nieporadnie kilka
krokw w stron otwartego koca alei. Nie prbowa min Randa, czy nawet si do
niego zbliy.
- Nie podchod! - wyrzzi.
Bezustannie krci gow, jakby usiowa dostrzec na ulicy wszystko z
wyjtkiem Randa.
- Nic nawet nie mw - tu obrci gow i rzuci ukradkiem podejrzliwe
spojrzenie w stron Randa, a jego gos przeszed w chrapliwy szept - o nich. W
miecie s Biae Paszcze.
- Nie maj powodu, aby si nami interesowa - powiedzia Rand. - Niech pan
wraca ze mn do "Jelenia i Lwa". Jestem tam z przyjacimi. Zna pan wikszo z
nich. Uciesz si, jak pana zobacz. Wszyscy mylelimy, e pan zgin.
- Zginem? - Handlarz oburzy si. - Nie Padan Fain. Padan Fain wie, gdzie
podskoczy, a gdzie zeskoczy.
Przygadzi swoje achmany, jakby to byo ubranie witeczne.
- Zawsze tak byo i zawsze tak bdzie. Jeszcze dugo poyj. Duej ni... Nagle jego twarz si skurczya, a donie obapiy kurczowo przd paszcza. - Spalili

mj wz i wszystkie towary. Nie mieli adnego powodu, aby to robi, prawda? Nie
mogem si dosta do koni. To moje konie, a ten tusty oberysta zamkn je w stajni.
Musiaem szybko ucieka, aby mi nie podernli garda, i co mi z tego przyszo?
Zostaem tylko z tym, co miaem wtedy na sobie. No i czy to jest sprawiedliwe?
Pytam, jest czy nie?
- Konie s bezpieczne w stajni pana al'Vere. Moe je pan zabra w kadej
chwili. Jeli pjdzie pan ze mn do obery, to jestem pewien, e Moiraine pomoe
panu wrci do Dwu Rzek.
- Aaaaah! Ona jest... ona jest Aes Sedai, prawda?
Na twarzy Faina pojawio si czujne spojrzenie.
- Moe, jednak... - Urwa, obliza nerwowo wargi. Jak dugo bdziecie w tym,
jak mwie? Jak to si nazywa? "Jele i Lew"?
- Wyjedamy jutro - powiedzia Rand. - Ale co to ma wsplnego z...?
- Nie wiesz, jak to jest - zaka Fain. - Ty masz peny brzuch i wysypiasz si w
mikkim ku. A ja ledwie zmruyem oko od tamtej nocy. Zupenie zdarem buty, bo
tyle biegaem, a jeli chodzi o jedzenie...
Skrzywi si.
- Nie zbliybym si do Aes Sedai ani na mil - warkn - nawet na dziesi
mil, ale nie mam wyboru, prawda? Jak sobie pomyl, e ona na mnie spojrzy, e w
ogle bdzie wiedziaa, gdzie ja jestem...
Sign rk, jakby chcia zapa Randa za paszcz, ale zawaha si, machn
doni i cofn si o krok.
- Obiecaj, e nic nie powiesz. Ja si jej boj. Nie ma potrzeby jej mwi, e w
ogle yj. Musisz mi to obieca. Musisz!
- Obiecuj - uspokoi go Rand. - Ale nie ma powodu ba si jej. Prosz i ze
mn. Przynajmniej zje pan co gorcego.
- Moe. Moe. - Fain w zamyleniu pociera podbrdek. - Jutro, powiadasz? O
tej porze... Nie zapomnisz, co obiecae? Nie pozwolisz jej...?
- Nie dam pana skrzywdzi - powiedzia Rand, zastanawiajc si, czy jest w
stanie powstrzyma Aes Sedai przed czymkolwiek.
- Ona mi nic nie zrobi - odgraa si Fain. - Nie zrobi. Nie dopuszcz do tego.
Nagle przemkn obok Randa jak strzaa i zmiesza si z tumem.
- Panie Fain! - zawoa Rand. - Niech pan poczeka! Wybieg w por z alei, aby
dojrze sylwetk w postrzpionym paszczu, znikajc za nastpnym rogiem. Nie

przestajc woa, pobieg w tamtym kierunku. Zdy jeszcze zobaczy plecy


jakiego przechodnia, ale to go nie uchronio przed zderzeniem, razem upadli w
boto.
- Mgby uwaa, jak idziesz? - dobieg go stumiony pomruk.
Rand podnosi si ze zdziwieniem.
- Mat?
Mat rzuci nieszczliwe spojrzenie i zacz zdrapywa boto ze swego
paszcza.
- Ty si chyba naprawd zamieniasz w czowieka z miasta, Cay ranek pisz, a
potem wpadasz na ludzi.
Podnis si z ziemi, spojrza na swoje ubocone donie, mrukn co i otar je
o paszcz.
- Suchaj, nigdy nie zgadniesz kogo wanie widziaem.
- Padana Faina - powiedzia Rand.
- Skd wiedziae?
- Rozmawiaem z nim, ale potem uciek ode mnie.
- A wic tro... - Mat urwa, aby czujnie rozejrze si dookoa, ale tum mija ich
obojtnie. Rand ucieszy si, e przyjaciel nauczy si cho troch uwaa. - Wic
jednak go nie dopady. Zastanawiam si wic, dlaczego tak bez sowa opuci Pole
Emonda? Pewnie jak zacz biec, to nie mg si zatrzyma, dopki nie dotar a
tutaj. Ale czemu dalej ucieka? Rand krci gow.
- Wiem tylko, e boi si M... to jest pani Alys. - Nieatwo byo si cay czas
pilnowa. - Nie chce, eby wiedziaa, e on tu jest. Kaza mi obieca, e jej nic nie
powiem.
- C, ja te nie zdradz tej tajemnicy - powiedzia Mat. - Sam bym wola, eby
nie wiedziaa, gdzie ja jestem.
- Mat? - Przechodnie nadal nie zwracali na nich uwagi, ale Rand zniy na
wszelki wypadek gos i przysun si do niego bliej. - Mat, czy tobie tej nocy ni si
jaki koszmar? O czowieku, ktry zabi szczura?
Mat zapatrzy si na niego szeroko rozwartymi oczami.
- Wic ty te? - spyta wreszcie. - Perrinowi te si chyba to nio. Wybadaem
go rankiem, ale... Na pewno tak. Krew i popioy! Teraz kto nas zmusza, ebymy
nili o takich rzeczach! Rand, wolabym, aby nikt nie wiedzia, gdzie jestem.

- W obery znaleli dzi mnstwo martwych szczurw. - Gdy to mwi, nie ba


si ju tak, jak przedtem. Waciwie nic ju nie czu. - Miay poprzetrcane grzbiety.
W uszach dwicza mu wasny gos. Jeli jest chory, to bdzie musia i do
Moiraine. Nawet si nie przej na myl, e moe by leczony Jedyn Moc i to go
zdziwio.
Mat odetchn gboko, zdj paszcz i rozejrza si zastanawiajc, w ktr
stron mog pj.
- Co si z nami dzieje, Rand? Co to jest?
- Nie wiem. Chc poprosi Thoma o rad. Czy powiedzie o tym... komu
innemu.
- Nie! Tylko nie jej. Moe jemu tak, ale nie jej.
Rand zdziwi si, syszc jego zawzito.
- Wic mu uwierzye?
Nie musia mwi, o kogo mu chodzi, grymas na twarzy Mata potwierdzi, e
przyjaciel go zrozumia.
- Nie - powiedzia wolno Mat. - To wszystko jest ryzykowne. Jeeli jej
powiemy, a on kama, to moe nic si nie stanie. Moe. Ale moe on sam w naszych
snach wystarcza... nie wiem... - Urwa, by przekn lin. - Jeli jej nie powiemy, to
moe nam si znowu co przyni. Szczury, nie szczury, sny s lepsze od...
Pamitasz, co stao si z promem? Ja twierdz, e powinnimy trzyma jzyk za
zbami.
- Zgoda.
Rand przypomnia sobie prom i groby Moiraine, ale wszystko to wydawao
mu si bardzo odlege.
- Niech tak bdzie.
- Perrin nic nie powie, prawda? - utwierdza si Mat, przestpujc z nogi na
nog. - Musimy do niego wrci. Jeli on jej co powie, to ona si domyli reszty.
Mog si o to zaoy. Chodmy.
wawo zmiesza si z tumem. Rand sta bez ruchu, odprowadzajc go
wzrokiem, dopki Mat nie zawrci i nie schwyci go. Poczuwszy dotyk, zamruga,
potem poszed posusznie za nim.
- Co z tob? - spyta Mat. - Masz zamiar znowu spa?
- Chyba si zazibiem - wyjani Rand. Gow mia Prawie tak cik i tak
pust jak bben.

- Moe dostaniesz rosou, kiedy wrcimy do obery - powiedzia Mat.


Nie przestawa mwi, podczas gdy przedzierali si przez zatoczone ulice, a
Rand usiowa sucha i nawet co jaki czas wtrca sowa i odpowiada, przychodzio
mu to jednak z trudem. Nie by zmczony i nie chcia spa. Odnosi wraenie, e cay
czas pynie. Przyapa si w pewnej chwili, e opowiada Matowi o Min.
- Sztylet z rubinem, co? - powiedzia Mat. - To mi si podoba. Ale nie
rozumiem tego oka. Jeste pewien, e ona nie zmylaa? Mnie si wydaje, e skoro
ona jest jasnowidzem, to powinna wiedzie, co to wszystko oznacza.
- Nie powiedziaa, e jest jasnowidzem - poprawi go Rand. - Ja wierz, e ona
widzi rne rzeczy. Pamitasz, jak wyszlimy z ani, to widzielimy j rozmawiajc
z Moiraine. I ona wie, kim jest Moiraine.
Mat skrzywi si.
- Mylaem, e mamy nie wypowiada tego imienia.
- To prawda - Rand ze wstydem przyzna mu racj.
Potar czoo obydwiema domi. Trudno mu si byo skupi na czymkolwiek.
- Ty chyba jeste naprawd chory - stwierdzi Mat, nadal si krzywic. Nagle
szarpn Randa za rkaw, aby si zatrzyma. - Popatrz na tamtych.
W stron Randa i Mata nadchodzio ulic trzech mczyzn w napiernikach i
stokowatych hemach wypolerowanych do srebrnego poysku. Ich nienobiae
paszcze z wyhaftowanym na lewej piersi zocistym socem byy tak dugie, e
zamiatali nimi boto i kaue. Donie spoczyway na rkojeciach mieczy, patrzyli na
chopcw jak na co, co wanie wypezo spod przegniej kody. Nikt jednak nie
oglda si za nimi. Nikt nawet nie zdawa si ich zauwaa. Nie musieli przedziera
si przez tum, bo ludzie, jakby przypadkiem ustpowali im z drogi, pozostawiajc
pust przestrze.
- Sdzisz, e to Synowie wiatoci? - spyta gono Mat.
Jaki przechodzie spojrza na niego ostro i przypieszy kroku.
Rand skin gow. Synowie wiatoci. Biae Paszcze. Ci, ktrzy nienawidzili
Aes Sedai. Ci, ktrzy nakazywali innym, jak maj y i przysparzali kopotw tym,
ktrzy okazywali si nieposuszni. O ile spalone farmy i jeszcze gorsze rzeczy mona
byo nazwa tak agodnym sowem jak kopot.
"Powinienem si ba - pomyla. - Albo zaciekawi."
W kadym razie co poczu. Ale tylko przypatrywa im si obojtnie.

- Mnie nie wydaj si tacy groni - stwierdzi Mat. Strasznie s w sobie


zadufani, prawda?
- Oni si nie licz - powiedzia Rand. - Chodmy, musimy porozmawia z
Perrinem.
- Jak Eward Congar. On te zawsze zadziera nosa.
Nagle Mat umiechn si szeroko i mrugn okiem.
- Pamitasz, jak spad z Mostu Wozw i musia wrci do domu cay mokry?
Spuci z tonu na cay miesic.
- Co to ma wsplnego z Perrinem? - Widzisz tam?
Mat wskaza wz wsparty na dyszlach w alei, w kierunku ktrej podali
Synowie. Lea na nim stos beczek podparty pojedynczym kokiem.
- Popatrz tylko.
miejc si, pomkn w stron sklepu z noami, znajdujcego si po lewej
stronie ulicy.
Rand patrzy za nim, wiedzc, e powinien co przedsiwzi. Taki wyraz
oczu Mata zawsze zapowiada, e co zmaluje. Ale, o dziwo, czeka z
niecierpliwoci na to, co Mat mia zamiar zrobi. Co mu podpowiadao, e to
pragnienie jest niewaciwe, wrcz niebezpieczne, ale mimo to umiecha si radonie.
Po chwili Mat wychyli si z okna poddasza nad sklepem. W doni trzyma
wycelowan proc. Wzrok Randa powdrowa z powrotem do wozu. Prawie
natychmiast da si sysze ostry trzask i koek podtrzymujcy beczki pk w tym
samym momencie, w ktrym Synowie wkroczyli w alej. Ludzie uskoczyli z drogi, gdy
beczki sturlay si po dyszlach na ulic, rozbryzgujc na wszystkie strony boto i
kaue. Synowie uskakiwali nie wolniej ni pozostali przechodnie, w ich penych
wyszoci spojrzeniach odmalowa si wyraz zaskoczenia. Kilku przechodniw
przewrcio si, tamci trzej jednak poruszali si zrcznie, bez trudu wymijajc beczki.
Nie mogli jednak uchroni si przed bryzgami bota padajcymi na ich biae paszcze.
Z alei wybieg popiesznie brodaty mczyzna w dugim fartuchu, wymachiwa
rkoma i krzycza co ze zoci, ale gdy tytko dostrzeg trzech rycerzy,
bezskutecznie usiujcych oczyci si z bota, znikn jeszcze szybciej, ni si
pojawi. Rand spojrza na dach sklepu, Mata ju tam nie byo. Dla chopca z Dwu
Rzek by to z pewnoci atwy strza, ale trudno byo sobie wymarzy lepszy efekt.
Nie mg powstrzyma miechu, widzia wszystko jakby za mg, ale i tak czu

rozbawienie. Kiedy znw spojrza na ulic, Synowie wiatoci wpatrywali si prosto


w niego.
- Zdaje si, e co ci tu mieszy?
Ten, ktry to powiedzia, wystpi naprzd. Jego wzrok by peen kamiennej
arogancji, za ni jednak czai si bysk. Jakby wiedzia co, czego nikt inny nie
wiedzia.
Randowi miech uwiz w gardle. Na ulicy pozostay tylko dzieci, boto, beczki
i on. Ludzie, ktrzy ich dotychczas tumnie otaczali, znaleli natychmiast jakie pilne
sprawy do zaatwienia.
- Czy strach przed wiatoci zwiza ci jzyk?
Gniew sprawi, e rysy twarzy Biaego Paszcza wyday si jeszcze ostrzejsze.
Natrtnie przypatrywa si rkojeci miecza wystajcej Randowi spod paszcza.
- A moe to ty jeste za to wszystko odpowiedzialny? W odrnieniu od
innych, jego wyhaftowane na paszczu soce miao doszyty wze.
Rand poruszy si, chcc zakry miecz, ale niechccy rozchyli paszcz
jeszcze bardziej. Gdzie w gowie huczao mu zdziwienie wobec wasnych poczyna,
ale to bya odlega myl.
- Wypadki zdarzaj si nawet Synom wiatoci - powiedzia.
Czowiek o wskiej twarzy unis brew.
- Taki jeste zadziorny, chopaczku?
Nie by o wiele starszy od Randa.
- Znak czapli, lordzie Bornhald - ostrzeg go jeden z pozostaych.
Mczyzna ponownie spojrza na rkoje miecza Randa - mosina czapla
bya znakomicie widoczna, na moment wytrzeszczy oczy. Potem przenis wzrok na
twarz Randa i lekcewaco pocign nosem.
- Jest za mody. Nie jeste std, prawda? - powiedzia zimnym tonem. - Skd
pochodzisz?
- Wanie przybyem do Baerlon.
Poczu dreszcz przebiegajcy po ramionach i nogach. Potem fal gorca.
- Pewnie nie znacie adnej dobrej obery?
- Wykrcasz si od odpowiedzi na moje pytania - zdenerwowa si Bornhald. Co ty skrywasz, e nie chcesz odpowiada?

Jego towarzysze zbliyli si do niego, stanli po obu stronach. Ich twarze byy
zimne i pozbawione wyrazu. Pomimo plam bota na paszczach nie byo w nich ju
nic zabawnego.
Rand czu mrowienie w caym ciele, ciepo przeradzao si w gorczk. Czu
si wspaniale, mia ochot si mia. Jaki cichy gos podszeptywa mu, e dzieje si
co zego, ale myla tylko o rozsadzajcej go energii. Umiechnity koysa si na
pitach i czeka na rozwj wydarze.
Twarz dowdcy pociemniaa. Jeden z jego towarzyszy wycign miecz na cal
z pochwy i przemwi drcym z gniewu gosem.
- Kiedy Synowie wiatoci zadaj pytania, ty szarooka dynio, to albo bdzie
odpowied, albo...
Urwa, gdy mczyzna o wskiej twarzy pooy mu do na ramieniu.
Bornhald gwatownym ruchem gowy spojrza w gb ulicy.
Nadchodzia Stra Miejska, kilkunastoosobowa grupa mczyzn w okrgych
stalowych hemach i kaftanach nabijanych wiekami. Nieli w rkach drgi, w taki
sposb, jakby demonstrowali, e potrafi si z nimi znakomicie obchodzi. Zatrzymali
si w odlegoci jakich dziesiciu krokw i teraz obserwowali milczc ca scen.
- To miasto jest stracone dla wiatoci - warkn ten, ktry wycign miecz,
po czym podnis gos, aby krzykn w stron stranikw:
- Baerlon kryje si w cieniu Czarnego!
Na gest Bornhalda schowa miecz z powrotem.
Ten odwrci si ponownie w stron Randa. W jego oczach pono wiato
zrozumienia.
- Sprzymierzecy Ciemnoci nie uciekn przed nami, chopaczku, nawet w
miecie, ktre kryje si w Cieniu. Jeszcze si spotkamy, bd tego pewien!
Obrci si na picie i pomaszerowa przed siebie, a jego towarzysze ruszyli w
lad za nim, jakby Rand przesta nagle istnie. Przynajmniej na chwil. Kiedy dotarli
do zatoczonej czci ulicy, otworzya si przed nimi ta sama, jakby przypadkowa,
przestrze. Stranicy wahali si, popatrzyli na Randa, a potem oparli drgi na
ramionach i poszli za trjk w biaych paszczach. Musieli przepycha si przez tum i
krzycze:
- Droga dla Stray!
Mao kto chtnie im ustpowa.

Rand nadal koysa si na pitach i czeka. Mrowienie byo tak silne, e prawie
dra, mia wraenie, e cay ponie.
Mat wyszed ze sklepu i przyjrza mu si.
- Ty nie jeste chory - powiedzia. - Ty jeste szalony!
Rand odetchn gboko i nagle poczu si jak przekuty balon, jakby z niego
uszo cae powietrze. Zachwia si, gdy zrozumia, co wanie zrobi. Zwily wargi
jzykiem i napotka wzrok Mata.
- Lepiej wracajmy do obery - powiedzia niepewnie.
- Tak - stwierdzi Mat - chyba tak bdzie najlepiej.
Ulica zacza si znowu zapenia,

niejeden czowiek przy stawa,

przypatrywa si obydwu chopcom i co mrucza do innego przechodnia. Rand by


pewien, e ta historia si rozejdzie. Jaki szaleniec prbowa wszcz bjk z trzema
Synami wiatoci. Byo o czym opowiada.
"Moe to te sny doprowadzaj mnie do szalestwa."
Kilkakrotnie gubili drog w labiryncie ulic, ale po jakim czasie wpadli na
Thoma Merrilina, ktry wlk za sob ca procesj. Bard twierdzi, e wyszed
rozprostowa koci i zaczerpn wieego powietrza, ale gdy tylko kto zacz uwaniej przyglda si jego kolorowemu paszczowi, obwieszcza dononie:
- Zatrzymaem si w "Jeleniu i Lwie"! Tylko jeden wieczr!
Mat zacz nieskadnie opowiada Thomowi o ich nie i o zmartwieniu, czy
powiedzie o nim Moiraine, czy nie, ale Rand wszed mu w sowo, poniewa ich
wspomnienia nieco si rniy. "Albo nie wszyscy nilimy dokadnie to samo" pomyla.
Zasadnicza tre ich snw bya jednak taka sama.
Thom przysuchiwa im si uwanie. Kiedy Rand wspomnia imi Ba'alzamona,
bard zapa kadego z nich za rami, zmuszajc, by przestali mwi, unis si na
palcach ponad tum i popiesznie zagna do jakiej alejki, w ktrej nie byo nic prcz
krat i tego wychudego psa, chronicego si tu przed zimnem.
Thom obserwowa, czy kto z tumu nie zatrzymuje si, aby ich podsuchiwa,
zanim znw zwrci uwag na Randa i Mata. Jego niebieskie oczy przewiercay ich
na wskro, co jaki czas niespokojnie zerka w kierunku wylotu alei.
- Nigdy nie wymawiajcie tego imienia tam, gdzie mog was sysze obcy. Mwi spokojnym, ale stanowczym gosem. - Nawet tam, gdzie prawie nikt nie sucha.

To bardzo niebezpieczne imi, nawet jeli ulicami nie przechadzaj si synowie


wiatoci.
Mat prychn.
- Ju ty miaby co o nich do powiedzenia - wycedzi, patrzc krzywo na
Randa.
Thom zignorowa go.
- Gdyby tylko jeden z was mia ten sen... - rzek i zacz wciekle mitosi
wsa. - Opowiedzcie mi wszystko, co pamitacie. Kady szczeg.
Sucha, nie przestajc rzuca czujnych spojrze w stron ulicy.
- ...wymieni ludzi, ktrzy wedug niego zostali wykorzystani - powiedzia
wreszcie Rand. Uwaa, e to ju koniec opowieci. - Guaire Amalasan. Raolin
Darksbane.
- Davian - wtrci Mat - I Yurian Stonebow.
- I Logain - skoczy Rand.
- Niebezpieczne imiona - mrukn Thom. Jego oczy zdaway si ich
przewierca z jeszcze wiksz moc ni przedtem. - Tak, czy siak, prawie tak
niebezpieczne, jak to pierwsze. Wszyscy ju nie yj, z wyjtkiem Logaina. Niektrzy
ju od dawna. Raolin Darksbane prawie dwa tysice lat temu. Ale rwnie
niebezpiecznie jest o nim mwi. Najlepiej nie wymieniajcie tych imion gono nawet
wtedy, gdy bdziecie sami. Wikszo ludzi nie syszaa o nich, ale jeli posyszy je
nie ten, co trzeba...
- Ale kim oni byli?
- Ludmi - wymamrota Thom. - Ludmi, ktrzy strzaskali filary nieba i
wstrzsnli podstawami ziemi.
Pokrci. gow.
- To nie ma znaczenia. Zapomnijcie o nich. S ju tylko prochem.
- Czy oni,.. zostali wykorzystani, tak jak on powiedzia? - spyta Mat. - I potem
zabici?
- Mona by powiedzie, e zabia ich Biaa Wiea. Na pewno tak. - Thom
zacisn na moment usta, a potem znowu pokrci gow. - Ale wykorzystani...? Nie,
tak bym tego nie nazwa. wiato wie, e Tron Amyrlin zawizuje wiele spiskw, ale
tak bym tego nie nazwa.
Mat zadra.

- Powiedzia tyle rnych rzeczy. Zupene szalestwa. Ta historia o Lewsie


Therinie Zabjcy Rodu i Arturze Hawkwingu I o Oku wiata. Co to jest, na wiato?
- To legenda - wyjania cierpliwie bard. - Moe. Tak sawna, jak legenda o
Rogu Valere, przynajmniej na Ziemiach Granicznych. Tam modzi ludzie poluj na
Oko wiata, tak jak modzi w Illian poluj na Rg. Moe to tylko legenda.
- Co mamy robi, Thom? - zapyta Rand. - Czy mamy hej powiedzie? Nie
chc ju takich snw. Moe ona mogaby co zrobi.
- To, co by zrobia, mogoby si nam nie spodoba - warkn Mat.
Thom przypatrywa si im i gadzi kykciem swoje wsy.
- Ja twierdz, e powinnicie zachowa spokj - powiedzia wreszcie. Nikomu nic nie mwcie, przynajmniej na razie. Zawsze moecie zmieni zamiar, ale
gdy ju o tym powiecie, to bdzie po wszystkim i zwiecie si z ni jeszcze mocniej.
Nagle wyprostowa si tak, e jego garb nieomal znikn.
- Tamten chopiec! Mwicie, e te mia taki sen? Czy ma w sobie tyle
rozsdku, eby trzyma jzyk za zbami?
- Tak mi si wydaje - powiedzia Rand w tym samym momencie, gdy Mat
stwierdzi:
- Szlimy wanie do obery, aby go ostrzec.
- Niechaj wiato sprawi, abymy nie przyszli, za pno!
Thom ruszy bezzwocznie do przodu, paszcz owin si wok jego ydek, a
atki zatrzepotay na wietrze. Obejrza si przez rami, bez zatrzymywania si.
- No co tam? Nogi wam wzrosy w ziemi?
Rand i Mat popieszyli za nim, ale nie czeka, a go dogoni. Nie zatrzymywa
si nawet, gdy kto patrzy na jego paszcz albo pozdrawia barda. Pdzi przez rojne
ulice, jakby byy puste. Rand i Mat musieli nieomal biec, aby dotrzyma mu kroku.
Dotarli do "Jelenia i Lwa" w znacznie krtszym czasie, ni Rand si spodziewa.
W wejciu natychmiast wpadli na Perrina, ktry wanie stamtd wybiega,
narzucajc po drodze paszcz. Omal si nie przewrci, gdy usiowa ich omin.
- Szedem wanie was szuka - wysapa, gdy ju odzyska rwnowag.
Rand schwyci go za rami.
- Czy mwie komukolwiek o nie? - Powiedz, e nie - zada Mat.
- To bardzo wane - dorzuci Thom.
Perrin patrzy na nich zupenie zdezorientowany.

- Nie, nie mwiem. Wstaem z ka dopiero godzin temu. - Zgarbi si. - A


mnie rozbolaa gowa, tak si staraem o tym nie myle, a jeszcze bardziej nie
mwi: Dlaczego mu powiedzielicie? - Skin w stron barda.
- Musielimy z kim porozmawia, bo inaczej bymy poszaleli - burkn Rand.
- Wszystko ci pniej wyjani - doda Thom, patrzc znaczco na ludzi
wchodzcych i wychodzcych z obery. - W porzdku - wolno odpowiedzia Perrin,
nadal wygldajc na zdezorientowanego. Nagle uderzy si w czoo. - Omal nie
zapomniaem, dlaczego was szukam. Przyjechaa Nynaeve.
- Krew i popioy! - zakl Mat. - Jak ona si tu dostaa? Moiraine... Prom...
Perrin prychn.
- Czy mylisz, e taki drobiazg jak prom mg j zatrzyma? Wygrzebaa spod
ziemi Hightowera. Nie wiem, jak on przepyn rzek, ale Wiedzca twierdzi, e
ukrywa si we wasnej sypialni i nie chcia nawet si zblia do wody. W kadym
razie omamia go tak, e znalaz d, ktra pomiecia j i konia, a potem przewiz
na drugi brzeg. Osobicie. Daa mu tylko odrobin czasu, by znalaz drugiego
czowieka do wiose.
- Na wiato! - wydysza Mat.
- Co ona tu robi? - dopytywa si Rand.
Mat i Perrin spojrzeli na niego spode ba.
- Przyjechaa nas zabra - powiedzia Perrin. - Teraz rozmawia z ... pani Alys
i atmosfera jest tak chodna, e zaraz pewnie zacznie pada nieg.
- Czy nie moglibymy gdzie sobie na razie pj`' spyta Mat. - Mj tata
zawsze powtarza, e tylko idiota pcha rk do gniazda szerszeni bez powodu.
Rand wszed mu w sowo.
- Ona nie moe nas zmusi do powrotu. Zimowa Noc powinna jej bya
wystarczy, aby to zrozumie. Jeli nie, to my jej wytumaczymy.
Mat unosi brwi przy kadym sowie, a kiedy Rand skoczy, zagwizda cicho.
- Czy kiedykolwiek prbowae zmusi Nynaeve, eby zrozumiaa co, czego
nie chciaa zrozumie? Bo ja tak. Powiadam, poczekajmy na zewntrz dopki si nie
ciemni i potem si jako przelizgniemy.
- Na podstawie moich obserwacji tej modej kobiety powiedzia Thom - nie
sdz, by co j powstrzymao przed postawieniem na swoim. Jeli si jej nie da
tego zrobi od razu, to dotd bdzie si upieraa, a zwrci na nas uwag, czego
wcale nie chcemy.

Tym ich cign na ziemi. Wymienili spojrzenia, odetchnli gboko i


wmaszerowali do rodka, jakby idc na spotkanie trollokw.

ROZDZIA 16

WIEDZCA
Na czele szed Perrin. Rand by tak pochonity obmylaniem tego, co powie
Nynaeve, e nie zauway Min, ktra schwycia go za rk i odcigna na bok.
Pozostali zdyli uj jeszcze kilka krokw korytarzem, zanim to zauwayli.
Przystanli wic rwnie, niecierpliwie przestpujc z nogi na nog, bo jednoczenie
pragnli i dalej i nie mieli na to chci.
- Nie mamy czasu, chopcze - ofukn go Thom.
Min obdarzya barda ostrym spojrzeniem.
- Id sobie czym poonglowa - warkna, odcigajc Randa jeszcze dalej od
pozostaych.
- Naprawd nie mam czasu - tumaczy jej Rand. A na pewno nie na t gupi
gadanin o ucieczce i tak dalej.
Prbowa uwolni rk, ale nie puszczaa.
- Ja te nie mam czasu na twoje gupstwa. Sta wreszcie spokojnie!
Omiota pozostaych szybkim spojrzeniem, po czym przysuna si i zniya
gos.
- Jaki czas temu przyjechaa tu kobieta, nisza ode mnie, moda, ma ciemne
oczy i ciemne wosy splecione w warkocz sigajcy do pasa. Ona te jest czci
tego, co otacza was wszystkich.
Przez chwil Rand wpatrywa si w ni bez sowa.
"Nynaeve? Jakim cudem moe by w to wmieszana? wiato, a jak ja mog
by w to wmieszany?"
- To niemoliwe.
- Znasz j? - szepna Min.
- Tak, ale ona nie ma zwizku z ... czymkolwiek, co ty...
- Iskierki, Rand. Wchodzc tu spotkaa pani Alys i wida byo dwie samotne
iskierki. Wczoraj nie widziaam adnych iskier, jeli nie byo was razem, przynajmniej
trojga lub czworga, a dzisiaj wiec znacznie wyraniej i gwatowniej.
Spojrzaa na czekajcych cierpliwie przyjaci Randa i zadraa, nim odwrcia
si na powrt w jego stron.
- To prawie cud, e obera nie stana jeszcze w ogniu. Grozi ci jeszcze
wiksze niebezpieczestwo ni wczoraj. Od czasu jej przyjazdu.

Rand obejrza si na przyjaci. Thom zmarszczy swe krzaczaste brwi i


wyranie mia zamiar go jako ponagli.
- Ona nie zrobi nam adnej krzywdy - zapewni Min. Ale teraz ju musz i.
Tym razem udao mu si wyzwoli rk. Ignorujc jej protesty, doczy do
pozostaych i ruszyli znowu przed siebie. Rand obejrza si raz: Min wygraaa mu
pici i tupaa nogami.
- Co ona ci powiedziaa? - spyta Mat.
- e Nynaeve te naley do tego wszystkiego - powiedzia niewiele mylc
Rand i dostrzeg, jak Mat otworzy usta ze zdziwienia. Po chwili na twarzy przyjaciela
powoli ukazao si zrozumienie.
- Do czego naley? - spyta cicho Thom. - Czy ta dziewczyna co wie?
Rand zastanawia si, co odpowiedzie, ale Mat odezwa si za niego.
- Oczywicie, e ona do tego naley - powiedzia ponuro. - Jest czci tego
samego pecha, ktry nas gnbi od Zimowej Nocy. Moe przyjazd Nynaeve nie jest
dla ciebie czym wanym, ale niedugo zobaczymy tu Biae Paszcze.
- Ona bya wiadkiem przyjazdu Nynaeve - doda Rand. - Widziaa, jak
rozmawiaa z pani Alys i mylaa, e ona ma co z nami wsplnego.
Thom spojrza na niego z ukosa i parsknwszy, zmierzwi sobie wsy, ale
pozostali wydawali si akceptowa wyjanienia Randa. Nie podobao mu si, e musi
co ukrywa przed przyjacimi, niemniej tajemnica Min moga by tak samo niebezpieczna dla niej, jak ich tajemnice dla nich.
Perrin zatrzyma si nagle przed jakimi drzwiami. Jego oniemielenie
wydawao si doprawdy niezwyke u czowieka takiej postury. Zrobi gboki wdech,
spojrza na swych towarzyszy, znowu zrobi wdech, powoli otworzy drzwi i wszed do
rodka. Pozostali wchodzili za nim gsiego. Rand, jako ostatni, z najwysz
niechci zamkn drzwi.
By to ten sam pokj, w ktrym poprzedniego wieczora jedli wieczerz. W
kominku pon ogie, a na stole staa taca z poyskujcym srebrnym dzbanem i
filiankami. Moiraine i Nynaeve siedziay przy przeciwlegych kracach stou, nie
spuszczajc z siebie wzroku, pozostae krzesa byy wolne. Rce Moiraine opieray
si na stole, rwnie nieruchome jak jej twarz. Nynaeve przerzucia warkocz przez
rami i ciskaa w doni jego koniec. Bezustannie szarpaa go, tak samo jak wtedy,
gdy upieraa si przy czym podczas posiedze Rady Wioski.
"Perrin mia racj."

Pomimo ognia na kominku, wydawao si, e obydwie kobiety emanuj


mrozem.
Lan, oparty o komod, wpatrywa si w palenisko i rozciera zgrabiae donie.
Podpierajca plecami cian Egwene nasuna na gow kaptur paszcza. Thom, Mat
i Perrin zatrzymali si niezdecydowanie na progu.
Wzdrygnwszy si niespokojnie, Rand podszed do stou.
"Czasami trzeba schwyci wilka za uszy" - przypomnia sobie stare
porzekado. Ale pamita rwnie inne. - "Kiedy ju zapiesz wilka za uszy, rwnie
trudno go puci, jak przytrzyma."
Pod wpywem wzroku Moiraine i Nynaeve poczu, e oblewa go gorco, ale
mimo to usiad w rwnej odlegoci midzy obydwiema.
Przez chwil w pokoju panowaa cisza jak makiem zasia, po czym Egwene,
Perrin, a na kocu Mat, ruszyli niechtnie w stron stou i zajli miejsca. Wszyscy
starali si usi gdzie porodku, w pobliu Randa. Egwene nacigna jeszcze
mocniej kaptur, tak e kry teraz poow jej twarzy. Unikali nawzajem swoich
spojrze.
- Znakomicie - parskn Thom ze swego stanowiska przy drzwiach przynajmniej to ju mamy za sob.
- Poniewa wszyscy ju si zeszli - powiedzia Lan, odchodzc od kominka i
napeniajc srebrne pucharki winem moe wreszcie to przyjmiesz.
Poda pucharek Nynaeve, ktra spojrzaa na niego podejrzliwie.
- Nie masz si czego obawia - tumaczy cierpliwie. Widziaa, e to wino
przynis oberysta i adne z nas nie miao okazji, aby co do niego doda. Jest
absolutnie nieszkodliwe.
Wiedzca gniewnie zacisna usta przy sowie "obawia", ale przyja
pucharek i burkna:
- Dzikuj.
- Chciabym wiedzie, jak nas tu znalaza - powiedzia Lan.
- Ja te. - Wyranie spita Moiraine pochylia si do przodu. - Moe teraz
zechcesz co powiedzie, skoro Egwene i chopcy zostali ju przyprowadzeni?
Nynaeve upia yk wina, potem zwrcia si do Aes Sedai.
- Moglicie pojecha tylko do Baerlon. Na wszelki wypadek jednak trzymaam
si waszych ladw. Z pewnoci musielicie kluczy i jak podejrzewaam,
unikalicie spotka Z uczciwymi ludmi.

- Tropia nasze lady? - spyta Lan, a Rand po raz pierwszy widzia u niego
szczere zdumienie. - Pewnie staj si nieuwany.
- Zostawialicie bardzo mao ladw, ale ja potrafi tropi nie gorzej, ni
wszyscy mczyni w Dwu Rzekach, z wyjtkiem moe Tama al'Thora. - Zawahaa
si, po czym dodaa: - Mj ojciec, zanim umar, czsto mnie bra na polowania i uczy
tego, czego uczyby swych synw, gdyby ich mia.
Spojrzaa wyzywajco na Lana, ale on jedynie skin gow z uznaniem.
- Twj nauczyciel by znakomity, skoro udao ci si odnale lady, ktre ja
staraem si zatrze. Nawet na Ziemiach Granicznych niewielu jest takich, ktrzy
potrafi to zrobi.
Nagle Nynaeve skrya sw twarz za pucharkiem. Rand wytrzeszczy oczy, gdy
dostrzeg, e si zaczerwienia. Nynaeve nigdy nie okazywaa ani ladu
zawstydzenia. Gniew owszem, czsto rozdranienie, ale nigdy zmieszanie. W tej
chwili z ca pewnoci miaa na twarzy rumiece i pijc wino prbowaa je ukry.
- Moe teraz - przemwia cicho Moiraine - zechcesz odpowiedzie na kilka
moich pyta. Ja odpowiadaam na twoje wystarczajco chtnie.
- Posugujc si przy tym caym workiem opowieci bardw - odparowaa
Nynaeve. - Dla mnie faktem jest, e czworo modych ludzi zostao uprowadzonych
przez Aes Sedai i wiato tylko wie, z jakiego powodu.
- Powiedziano ci to, co tutaj jest tajemnic - skarci j Lan. - Musisz nauczy
si poskramia swj jzyk.
- A to niby dlaczego? - odcia si Nynaeve. - Niby dlaczego miaabym
pomaga wam si ukry? Przyjechaam tu, by zabra Egwene i chopcw z
powrotem do Pola Emonda, a nie eby wam pomc w ich ukrywaniu.
W to wszystko wtrci si ponurym gosem Thom.
- Jeli chcesz, by znowu ujrzeli sw wiosk, i ty sama rwnie, to lepiej bd
ostroniejsza. S w Baerlon tacy, ktrzy zabiliby j - wskaza gow Moiraine - za to,
kim jest. I jego tak samo.
Wskaza Lana, po czym gwatownie podszed do stou, aby oprze na nim
pici. Growa nad Nynaeve, jego dugie wsy, i gste brwi naday mu nagle
gronego wygldu.
Otworzya szeroko oczy i uchylia si jakby w strachu, po czym zastyga w
buntowniczej pozie. Thom zdawa si nic nie zauwaa, mwi nadal zowieszczo
cichym tonem.

- Gdy usysz cho jedn plotk, nawet jeli powiedziana zostanie szeptem,
zaroj si w tej obery jak drapiene mrwki. Tak silna jest ich nienawi i
pragnienie, by zabi lub pojma takich, jak ci dwoje. A co z dziewczyn? Z
chopcami? Z tob? Jeste z nimi wszystkimi zwizana, przynajmniej w mniemaniu
Biaych Paszczy. Nie spodobaby ci si ich sposb zadawania pyta, szczeglnie
jeli dziaoby si to w Biaej Wiey. ledczy Biaych Paszczy zakadaj, e czowiek
jest winny, jeszcze zanim go o co zapytaj, za tak win w ich mniemaniu naley
si tylko jedna kara. Wymuszaj zeznania gorcym elazem i szczypcami. Lepiej
bdzie, jak sobie zapamitasz, e niektre tajemnice s zbyt grone, aby je gono
wypowiada, nawet przed kim, kogo niby znasz.
Wyprostowa si i doda jeszcze:
- Zdaje si, e czsto mwi to ludziom za pno.
- Dobrze powiedziane, bardzie - pochwali go Lan. W oczach Stranika
pojawio si znowu to wnikliwe spojrzenie. - Twoja troska a mnie samego zdziwia.
Thom wzruszy ramionami.
- Wszyscy wiedz, e ja te przybyem tu z wami. Nie umiecha mi si myl o
ledczym, ktry za pomoc gorcego elaza mgby mi kaza odpokutowa za
grzechy, a pniej i w wiato.
- To jest kolejny powd - wtrcia ostrym tonem Nynaeve - dla ktrego oni
musz wrci ze mn do domu. Jutro rano albo jeszcze dzisiaj. Im szybciej was
poegnamy, tym lepiej.
- Nie moemy tego zrobi - powiedzia Rand.
Ucieszy si, e przyjaciele te zabrali gos. Dziki temu Nynaeve nie moga
skupi wzroku na nikim z osobna. On jednak odezwa si jako pierwszy, wic
pozostali umilkli, wpatrzeni w niego. Nawet Moiraine opara si w krzele i obserwowaa go zza splecionych palcw. Zmusi si, by spojrze Wiedzcej w oczy. ,
- Jeli wrcimy do Pola Emonda, to trolloki te tam wrc: One... poluj na
nas. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Moe wanie w Tar Valon znajdziemy
wytumaczenie. Moe dowiemy si, jak temu zaradzi. To jedyny sposb.
Nynaeve rozoya gwatownie rce.
- Mwisz zupenie jak Tam. Kaza si zanie na spotkanie mieszkacw Pola
Emonda i usiowa tam wszystkich przekonywa. Prbowa ju to zrobi nawet z
Rad Wioski. wiato tylko wie, jak tej waszej... pani Alys - woya w wy, mwienie
tego imienia tak doz pogardy, na jak j byo sta - udao si mu to wmwi, bo

zazwyczaj ma w sobie wicej rozsdku ni inni mczyni. Na szczcie jednak,


mimo e w Radzie na og zasiadaj sami gupcy, w tym przypadku nie byli a tak
gupi, tak zreszt jak i reszta wsi. Wszyscy zgodzili si, e trzeba was odszuka.
Potem jeszcze Tam chcia koniecznie osobicie was szuka, chocia nie moe nawet
stan o wasnych siach. Gupota musiaa zarazi ca wasz rodzin.
Mat chrzkn i wymamrota:
- A co z moim tat? Co on powiedzia?
- Boi si, e wrd obcych bdziesz uprawia swoje figle i oberwiesz po
gowie. Zdaje si, e ba si tego jeszcze bardziej ni tej tutaj... pani Alys. Ale i tak
nie okaza si wikszym orem ni ty.
Mat robi wraenie, jakby nie wiedzia, jak przyj jej sowa, albo jak i czy w
ogle odpowiedzie.
- Spodziewam si - zacz z wahaniem Perrin - chciaem powiedzie, e pan
Luhhan te nie by pewnie zadowolony, e wyjechaem.
- A mylae, e bdzie inaczej? - Nynaeve pokrcia gow z odraz i
spojrzaa na Egwene. - Moe nie powinnam si dziwi objawami zidiocenia ze strony
was trzech, ale po innych spodziewaam si wicej rozsdku.
Egwene siedziaa tak, e zasania j Perrin.
- Zostawiam list - powiedziaa cicho. Nacigna znowu kaptur paszcza, jakby
bojc si pokaza, e ma rozpuszczone wosy. - Wszystko wyjaniam.
Twarz Nynaeve pociemniaa.
Rand westchn. Wiedzca moga za chwil popuci cugli swojego jzyka i
wygldao na to, e odbdzie si to w jeszcze gorszy sposb ni zazwyczaj. Jeeli
zapaa gniewem i uprze si, e niezalenie od tego, co inni maj do powiedzenia, zabiera ich do Pola Emonda, to prawie niemoliwoci bdzie j powstrzyma.
Otworzy usta.
- List! - wybuchna Nynaeve w tym samym momencie, w ktrym Moiraine
rzeka:
- Musimy jeszcze ze sob porozmawia, Nynaeve. Gdyby Rand potrafi si
powstrzyma, to by to zrobi, ale sowa wylay si z niego, jakby zamiast ust otworzy
zapor na rzece.
- Masz racj, ale nie zmienisz tym niczego. Nie moemy wrci, musimy
jecha dalej.

Pod koniec mwi wolniej, a jego gos cich tak, e przeszed w szept. Zarwno
Wiedzca jak i Aes Sedai wpatryway si w niego, takie same spojrzenia napotkaby,
gdyby pojawi si na spotkanie Koa Kobiet albo wszed tam, gdzie go nie proszono.
Opad na krzeso, nagle zapragn znale si zupenie gdzie indziej.
- Nynaeve - powiedziaa Moiraine - musisz uwierzy, e ze mn oni s
bezpieczniejsi ni w Dwu Rzekach.
- Bezpieczniejsi! - Wiedzca pokiwaa lekcewaco gow. - To ty ich
sprowadzia do miejsca, w ktrym s Biae Paszcze. Te same Biae Paszcze, ktre,
jeli bard mwi prawd, mog ich skrzywdzi z twojego powodu. Powiedz mi, Aes
Sedai, jak niby mog by bezpieczniejsi?
- Jest wiele niebezpieczestw, przed ktrymi obroni ich nie mog - zgodzia
si Moiraine - tak samo, jak ty ich nie uchronisz przed piorunem w drodze powrotnej
do domu. Ale oni nie musz si obawia ani piorunw, ani Biaych Paszczy. Musz
si ba Czarnego i jego sug, a przed tym mog ich obroni. Jak kadej Aes Sedai,
tak ochron zapewnia mi dotykanie Prawdziwego rda, dotykanie Saidina.
Nynaeve zacisna usta. Moiraine gniewnie zacisna swoje; ale mwia nadal,
z trudem zachowujc cierpliwo.
- Nawet ci biedni mczyni, ktrzy przez krtki czas wadaj Moc, potrafi
tyle, cho czasami dotykanie Saidina chroni, a czasami skaza czyni ich bardziej
podatnymi na rany, Ale ja i kada Aes Sedai potrafimy rozciga tarcz ochronn na
tych, ktrzy s z nami. aden Pomor nic im nie zrobi, jeli s tak blisko mnie, jak ci
teraz. aden trollok nie zbliy si do nas na wier mili bez wiedzy Lana, ktry
wyczuje jego zo, Czy moesz im ofiarowa cho poow tego, gdy wrc z tob do
Pola Emonda?
- Manipulujesz kukiekami - powiedziaa Nynaeve. Mamy takie porzekado w
Dwu Rzekach: Czy niedwied zwycia wilka, czy wilk niedwiedzia, krlik zawsze
traci. Walcz sobie gdzie indziej i zostaw ludzi z Pola Emonda w spokoju.
- Egwene - powiedziaa Moiraine po chwili namysu wyprowad std
wszystkich, chc zasta na chwil sama z Nynaeve.
Jej twarz zobojtniaa, natomiast Nynaeve zgarbia si nad stoem, jakby
gotujc do walki wrcz.
Egwene zerwaa si na nogi, jej pragnienie by by wyrnion, wyranie
kcio si z chci uniknicia starcia z Wiedzc w kwestii rozplecionych wosw.
Jednake wystarczyo tylko jedno jej spojrzenie, a wszyscy wstali. Mat i Perrin po-

piesznie odsunli krzesa, pomrukujc co uprzejmie i jednoczenie starajc si


uciec natychmiast. Nawet Lan ruszy do wyjcia na znak Moiraine i pocign za sob
Thoma.
Rand te poszed. Stranik zamkn za nimi drzwi. Pozostali, pod wpywem
jego wzroku, rozeszli si na miejsca, z ktrych nie mieli najmniejszej szansy niczego
podsucha. Kiedy oddalili si na zadowalajc go odlego, Lan opar si o cian.
Sta tak nieruchomo, i nawet bez zmiennokolorowego paszcza trudno go byo
zauway. Trzeba by byo chyba wpa wprost na niego.
Bard mrukn, e ma ciekawsze rzeczy do roboty i opuci ieh, na odchodnym
rzucajc przez rami w stron chopcw:
- Pamitajcie, co powiedziaem.
Nikt poza nim nie mia zamiaru odchodzi.
- O czym on mwi? - spytaa z roztargnieniem Egwene.
nie spuszczajc wzroku z drzwi, za ktrymi znajdoway si Moiraine i
Nynaeve. Wci byo wida, e nie wie, czy ukrywa rozpuszczone wosy, czy zdj
kaptur.
- Udzieli nam pewnej rady - powiedzia Mat.
Perrin skarci go wzrokiem.
- Powiedzia, e mamy nic nie mwi, dopki nie bdziemy pewni, co mwi.
-

To

brzmi

jak

dobra

rada

powiedziaa

Egwene,

wyranie

nie

zainteresowana.
Rand zatopi si we wasnych mylach. Jakim cudem Nynaeve moga by
wpltana w to wszystko? Jak ktokolwiek z nich mg by zwizany z trollokami,
Pomorami i Ba'alzamonem, pojawiajcym si w snach? To byo czyste szalestwo.
Zastanawia si, czy Min powiedziaa Moiraine o Nynaeve.
"O czym one tam rozmawiaj?"
Gdy drzwi wreszcie otworzyy si, nie potrafi okreli, jak dugo tak sta na
korytarzu. Na zewntrz wysza Nynaeve i drgna na widok Lana. Gdy Stranik
mrukn co, dumnie potrzsna gow. Minli si w drzwiach.
Ruszya w stron Randa, ktry dopiero teraz spostrzeg, e pozostali gdzie
si po cichu wymknli. Nie mia ochoty samotnie stawia czoo Wiedzcej, ale kiedy
ju napotka wzrok Nynaeve, nie mg uciec.
"Szczeglnie przenikliwy wzrok" - pomyla ze zdziwieniem. - "O czym one
rozmawiay?"

Wyprostowa si, gdy ju do niego podesza.


Przyjrzaa si mieczowi 'Tama.
- Ju chyba do ciebie pasuje, cho wolaabym, eby tak nie byo.
Wydorolae, Rand.
- W cigu jednego tygodnia? - rozemia si z wyranym przymusem, a ona
pokrcia gow, jakby jej nie zrozumia.
- Czy ona ci przekonaa? - zapyta. - To naprawd jedyne wyjcie... - urwa,
mylc o iskierkach, o ktrych mwia Min.
- Czy jedziesz z nami?
Nynaeve otworzya szeroko oczy.
- Jecha z wami! A to niby po co? Z Deven Ride przyjechaa Mavra Mallen,
aby wszystkiego doglda, dopki ja nie wrc, ale na pewno chciaaby jak
najszybciej by u siebie. Cigle mam nadziej, e odzyskacie rozsdek i wrcicie ze
mn.
- Nie moemy.
Wydao mu si, e widzi jaki ruch w potwartych drzwiach, ale korytarz by
pusty.
- Ty mi to powiedziae i ona te. - Nynaeve skrzywia si. - Jeli ona nie bya
w to wszystko zamieszana... nie naley ufa Aes Sedai, Randzie.
- Chyba jednak ju nam wierzysz - powiedzia wolno. - Co si stao na
zebraniu wsi?
Nynaeve spojrzaa na tamte drzwi, zanim odpowiedziaa, nie byo w nich teraz
adnego ruchu.
- To bya jedna wielka awantura, ale ona nie powinna myle, e nie dajemy
sobie rady z naszymi kopotami. A ja wiem jedno: jak dugo bdziecie z ni, grozi
wam niebezpieczestwo.
- Czy co si stao? - nalega. - Dlaczego chcesz, bymy wracali, skoro wiesz,
e by moe mamy racj? I dlaczego wanie ty? Dlaczego burmistrz przysa tu
ciebie?
- Jeste ju dorosy. - Umiechna si, a on poruszy si niespokojnie na
widok jej chwilowego rozbawienia. - Pamitam czasy, kiedy nie pytae mnie,
dlaczego ja gdzie id, albo co robi, cokolwiek by to byo. Jeszcze tydzie temu.
Chrzkn i uparcie obstawa przy swoim.
- To wszystko nie ma sensu. Dlaczego. tak naprawd, jeste tutaj?

Zerkna w stron nadal otwartych drzwi i uja go pod rami:


- Moe si przejdziemy.
Pozwoli si prowadzi, a kiedy odeszli wystarczajco daleko od tamtych
drzwi, odezwaa si ponownie.
- Tak, jak ju mwiam, spotkanie zakoczyo si awantur. Wszyscy si
zgadzali, e trzeba kogo po was wysa, ale wie podzielia si na dwie grupy. Jedni
chcieli was ratowa, cho Zaarcie si kcili, jak tego dokona, zwaywszy, e
przebywacie w... jej towarzystwie.
By zadowolony, e Nynaeve panuje nad tym, co mwi. - Wic pozostali
uwierzyli Tamowi? - spyta.
- Niezupenie, bo uwaali, e nie powinnicie przebywa wrd obcych,
szczeglnie nie w towarzystwie takich, jak ona. W kadym razie, wszyscy mczyni
chcieli si znale w tej grupie. Tam, Bran al'Vere, z insygniami swego urzdu na
szyi, i Haral Luhhan, zanim Alsbet nie przytrzymaa go. Nawet Cenn Buie. wiatoci,
chro mnie przed mczyznami, ktrzy myl tylko wosami na piersiach. Chocia
nie wiem, czy s gdziekolwiek jacy inni.
Westchna gboko i spojrzaa na niego z wyrzutem.
- W kadym razie zrozumiaam, e podjcie decyzji zabierze im co najmniej
jeszcze jeden dzie i jakim sposobem wiedziaam, e nie moemy czeka tak dugo.
Zwoaam wic Krg Kobiet i wyjaniam, co trzeba zrobi. Nie mog powiedzie,
eby im si to spodobao, ale zrozumiay konieczno. I jestem tu wanie dlatego, e
mczyni z Pola Emonda to uparte osy. Prawdopodobnie nadal si spieraj, kogo
wysa, cho zostawiam im wiadomo, e ja si wszystkim zajm.
Opowie Nynaeve wyjaniaa jej obecno w Baerlon, ale nie poczu si
uspokojony. Wiedzca nadal bya zdecydowana zabra ich ze sob.
- Co ona ci powiedziaa? - zapyta.
Moiraine z pewnoci przytoczya kady argument, ale jeli ktry przeoczya,
to on to zrobi za ni.
- Mniej wicej to samo - odpara Nynaeve. - Wypytywaa mnie te o was,
chopcw. Chciaa sprawdzi, czy dowie si czego, co by wyjaniao, dlaczego tak
przycigacie uwag... tak powiedziaa.
Umilka i obserwowaa go ktem oka.
- Staraa si to ukry, ale przede wszystkim chciaa wiedzie, czy ktry z was
urodzi si poza Dwoma Rzekami.

Twarz Randa staa si nagle tak napita jak skra na bbnie. Zamia si
ochryple.
- Ona stale wymyla jakie dziwne rzeczy. Chyba j zapewnia, e wszyscy
urodzilimy si w Polu Emonda.
- Oczywicie - odpara.
Zawahaa si tylko na czas jednego uderzenia serca, zanim przemwia, tak
e gdyby jej nie obserwowa, nawet by tego nie zauway.
Zastanawia si, co powiedzie, ale mia wraenie, e jego jzyk jest z gumy.
"Ona wie."
Bya w kocu Wiedzc, a Wiedzca powinna zna prawd o wszystkich.
"Jeeli ona wie, to znaczy, e tamto nie byo zwykym bredzeniem w gorczce.
Och, wiatoci, dopom mi, mj ojciec!"
- Czy ty si dobrze czujesz? - spytaa Nynaeve.
- On mi powiedzia... powiedzia, e ja... nie jestem jego synem. Kiedy
majaczy w gorczce. Powiedzia, e mnie znalaz. Mylaem, e to tylko...
Poczu w gardle pieczenie i umilk. - Och, Rand!
Zatrzymaa si i uja jego twarz w donie. Musiaa stan na palcach, aby to
zrobi.
- W gorczce ludzie mwi rne rzeczy. Zupenie pokrtne. Rzeczy
nieprawdziwe lub nierealne. Posuchaj mnie. Tam al'Thor uciek ze wsi w
poszukiwaniu przygd, kiedy byk w twoim wieku. Pamitam, wrci do Pola Emonda
ju jako dojrzay mczyzna z rudowos, cudzoziemsk on i dzieckiem w
powijakach. Pamitam Kari al'Thor tulc to dziecko do siebie z tak sam mioci i
zachwytem, jakimi kada matka obdarza swoje dziecko. To bye ty, Rand. A teraz
uspokj si i przesta ple gupstwa.
- Oczywicie - powiedzia.
"Nie urodziem si w Dwu Rzekach."
- Oczywicie. Moe Tam tylko co bredzi w gorczce, a moe znalaz jakie
dziecko po bitwie. Dlaczego jej o tym nie powiedziaa?
- To nie s sprawy dla obcych.
- Czy jeszcze kto nie urodzi si w Dwu Rzekach? Zadawszy to pytanie,
potrzsn gow.
- Nie, nie odpowiadaj. To te nie jest moja sprawa.

Ale dobrze byoby wiedzie, czy Moiraine przypadkiem nie interesuje si nim
bardziej ni pozostaymi.
"Czy na pewno dobrze?"
- Tak, to nie jest twoja sprawa - zgodzia si Nynaeve. - To zreszt moe nie
by wcale istotne. Moe ona na lepo szuka jakiego powodu, jakiegokolwiek
powodu, dla ktrego te stwory was cigaj. Was wszystkich.
Rand zdoby si na umiech.
- Zatem uwierzya w to wszystko. Nynaeve potrzsna gow.
- Odkd j poznae, nauczye si przekrca sowa.
- Co masz zamiar zrobi? - zapyta.
Przygldaa mu si badawczo, bezustannie napotyka jej wzrok.
- Dzisiaj chciaabym wzi kpiel. A co do reszty, to zobaczymy, nieprawda?

ROZDZIA 17

OBSERWATORZY I MYLIWI
Po odejciu Nynaeve, Rand poszed do gwnej sali obery. Chcia usysze
miech innych ludzi, zapomnie o sowach Nynaeve i kopotach, jakich jeszcze moga
przysporzy.
W izbie panowa niesamowity tok, ale nikt si nie mia. Zajte byy wszystkie
krzesa i awy, ludzie stali nawet pod cianami. Trwao wanie przedstawienie
Thoma, ktry sta na stole pod przeciwleg cian, a sw imponujc gestykulacj
wydawa si wypenia ca sal. Byo to znowu Wielkie Polowanie na Rg, ale nikt
oczywicie nie narzeka. O kadym z Myliwych byo tyle do opowiadania i kady z
nich mia tyle do powiedzenia, e nie byo dwch takich samych epizodw, a
przedstawienie caej tej dugiej opowieci zabraoby tydzie albo i wicej. Jedynym
dwikiem, ktry wspzawodniczy z gosem i harf barda, by trzask ognia w
paleniskach.
- ...Myliwi dojechali do omiu ktw wiata, do omiu filarw niebios, kdy
wiej wichry czasu, a los jednako chwyta za wosy i potnych i maluczkich.
Najpotniejszym z Myliwych jest teraz Rogosh z Talmour, Rogosh Sokole Oko,
ktrego imi wysawiane jest na dworze Wysokiego Krla i budzi strach na zboczach
Shayol Ghul...
Wszyscy bez wyjtku Myliwi zawsze byli sawnymi bohaterami. Rand
wypatrzy swoich dwch kolegw i przecisn si w stron awy, na ktrej Perrin zrobi
dla niego miejsce. Kuchenne zapachy unoszce si w powietrzu przypomniay mu,
e jest godny, ale nawet ci ludzie, przed ktrymi stao jedzenie, nie zwracali na nie
uwagi. Kobiety, ktre powinny byy obsugiwa goci, stay jak zaczarowane, ciskay
tylko swe fartuchy, zapatrzone nieprzytomnie w barda i nikomu to nie zdawao si
przeszkadza. Suchanie byo o wiele ciekawsze od jedzenia, niezalenie od tego
jakie by byo smakowite.
- ...od dnia narodzin Czarny naznaczy Blaes jako swoj wasn, ale nie
miejcie jej; Blaes z Matuchin, za Sprzymierzeca Ciemnoci! Wyrosa silna jak
jesion, gitka jak gazka wierzby, pikna jak ra. Zotowosa Blaes. Gotowa umrze
bez sowa. Ale suchajcie uwanie! Oto z wie miasta niesie si echo wielkich,
mosinych trb. Heroldzi Blaes ogaszaj przybycie bohatera na jej dwr. Grzmi
bbny i piewaj cymbay! Oto przybywa Rogosh Sokole Oko, aby zoy hod...

Targ Rogosha Sokole Oko dobieg koca, ale Thom przerwa tylko na chwil,
aby zwily gardo kuflem piwa i rozpocz Obron Liana. Po tej opowieci nastpiy
Upadek Aleth-Loriela, Miecz Gaidala Caina i Ostatnia jazda Buada z Albhain. W
miar, jak upywa wieczr, przerwy staway si coraz dusze, a kiedy Thom zamieni
sw harf na flet, wszyscy wiedzieli, e to ju koniec opowieci. Do stojcego wci
na stole barda przyczyo si dwch mczyzn z bbnem i cymbaami.
Trzech modych ludzi z Pola Emonda zaczo klaska w donie, gdy usyszeli
pierwsze nuty Wiatru, ktry koysze wierzb, nie byli w tym jednak osamotnieni.
Pie ta bya lubiana nie tylko w Dwu Rzekach, ale najwyraniej rwnie w Baerlon.
Tu i tam niektrzy podchwytywali sowa, nie faszujc nawet zbytnio, nie trzeba wic
byo ich ucisza.

Moja mio znikna, uniesiona


przez wiatr, ktry koysze wierzb
I jczy kraj, owiany przez wiatr,
ktry koysze wierzb.
Lecz ja j zachowam w mylach swych,
w najdroszych mych wspomnieniach,
dusz uzbroj jej si,
ogrzej serca struny i zagram znw
t sam mioci melodi
cho zimny wiatr koysze wierzb.

Druga pie nie bya ju tak smutna. Mona by nawet powiedzie, e Tylko
jedno wiadro wody zabrzmiao tym razem jeszcze weselej ni zazwyczaj,
prawdopodobnie zgodnie z zamysem barda. Ludzie popiesznie wynieli stoy, aby
zrobi miejsce do taca i zaczli przytupywa tak, e ciany si zatrzsy od rytmu i
wirowania. Po pierwszej melodii tancerze odeszli na bok, ich miejsca zajli kolejni
chtni do zabawy,
Thom zagra pierwsze takty Dzikich gsi w locie, po czym przerwa, by ludzie
mogli poczy si w krg.
- Chyba te sprbuj - powiedzia Rand i wsta.
Perrin zerwa si z miejsca zaraz po nim. Mat rwnie chcia do nich doczy,
ale okazao si, e musi pilnowa paszczy, miecza Randa i topora Perrina.

- Pamitajcie, e ja te mam ochot na jeden taniec zawoa za nimi Mat.


Tancerze uformowali dwa dugie szeregi, w jednym mczyni, a w drugim
kobiety. Rozpocz bben, potem odezway si cymbay i wszyscy tancerze ugili
rwnoczenie kolana. Dziewczyna naprzeciwko Randa, ktrej dugie ciemne warkocze przypominay mu dom, umiechna si do niego niemiao, a potem cakiem
odwanie mrugna. Do melodii przyczy si flet Thoma i Rand ruszy na spotkanie
ciemnowosej dziewczyny, ktra odrzucia gow w ty i miaa si, gdy obchodzi j
dookoa i oddawa mczynie taczcemu obok.
Gdy taczy z kolejn partnerk, jedn z pokojwek ubran w trzepoczcy
fartuszek, Rand zauway, e wszyscy w izbie si miej. Nie mia si tylko czowiek
siedzcy przy kominku, ca jego twarz, od skroni po szczk, przecinaa blizna,
wykrzywiajca nosa i wyginajca kcik ust. Mczyzna napotka jego wzrok, Rand
odwrci si zmieszany, widzc grymas na jego twarzy. Moe ten czowiek nie mg
si umiecha z powodu blizny.
Zapa kolejn partnerk i puci j w wir, potem przeszed do nastpnej.
Taczy jeszcze z trzema kobietami w takt coraz to szybszej muzyki, aby wreszcie w
ostatnim pochodzie, podczas ktrego szeregi zupenie si przemieszay, by powrci
do tej pierwszej, ciemnowosej dziewczyny. Dziewczyna nie przestawaa si mia i
znowu mrugna do niego.
Mczyzna z blizn patrzy na niego spode ba. Rand pomyli krok i poczu, e
si rumieni. Nie chcia zawstydza tego czowieka, naprawd nie chcia si w niego
wgapia. Odwrci si do nastpnej partnerki i zapomnia o nim. A nastpn kobiet,
jaka znalaza si w jego ramionach, okazaa si Nynaeve.
Natychmiast pomyli krok i potkn o wasne nogi, omal jej nie depczc.
Wiedzca taczya z gracj, nadrabiaa tym jego niezrczno i przez cay czas si
umiechaa.
- Mylaam, e jeste lepszym tancerzem - zamiaa si, kiedy zmienili
partnerw.
Ledwie zdy si opanowa, a ju taczy z kim innym, tym razem spotka
Moiraine. Jeeli niezgrabnie taczy z Wiedzc, to byo to niczym w porwnaniu z
tym, co odczuwa w obecnoci Aes Sedai. Moiraine gadko suna po pododze,
wirujc fadami sukni, natomiast on dwukrotnie omal si nie przewrci. Umiechna
si do niego wspczujco, co byo jeszcze gorsze ni ewentualna pomoc. Z ulg
przeszed do nastpnej partnerki, mimo i bya to Egwene.

Dopiero teraz odzyska rwnowag. W kocu taczy z ni od wielu lat. Nadal


miaa rozpuszczone wosy, ale zwizaa je z tyu czerwon wstk.
"Pewnie nie moe zdecydowa, czy zadowoli Moiraine, czy Nynaeve" pomyla z przeksem.
Rozchylia usta, jakby chciaa co powiedzie, ale nie zrobia tego, a on nie
chcia by pierwszym, ktry si odezwie. Nie po tym, jak uniemoliwia mu
wczeniejsze prby w pokoju jadalnym. Wpatrywali si w siebie do ponuro i
rozczyli bez sowa:
Kiedy taniec wreszcie si skoczy, chtnie usiad z powrotem na awce. Mat
popiesznie wczy si w nastpny, Perrin za osun na awk obok Randa.
- Widziae j? - zacz natychmiast go pyta. - Widziae?
- Ktr? - spyta Rand. - Wiedzc czy pani Alys? Taczyem z obydwiema.
- Z Aes... z pani Alys te? - krzykn Perrin. - Ja taczyem z Nynaeve.
Nawet nie wiedziaem, e ona to potrafi. U nas nigdy tego nie robia.
- Ciekawe, co by powiedzia Krg Kobiet na widok taczcej Wiedzcej? zaduma si Rand. - Moe ich si boi.
Po jakim czasie muzyka, oklaski i piewy stay si zbyt gone, aby mona
byo rozmawia. Kiedy tancerze okrali izb, Rand i Perrin klaskali wraz z innymi.
Rand zauway, e mczyzna z blizn nadal wpatruje si w niego. Mia prawo by
draliwy z powodu takiej blizny, ale chopiec zupenie nie wiedzia, co moe teraz
zrobi, aby jeszcze nie pogorszy sprawy. Skupi si na muzyce i unika patrzenia w
jego stron.
Tace i piewy przecigny si do pnej nocy. Posugaczki przypomniay
sobie wreszcie o swych obowizkach, Rand z radoci wchon odrobin gorcego
gulaszu i chleba. Wszyscy jedli tam, gdzie akurat siedzieli lub stali. Rand zataczy
jeszcze trzykrotnie, a gdy trafia na Nynaeve czy Moiraine, jego kroki byy ju
znacznie pewniejsze. Tym razem pochwaliy go za dobry taniec, co spowodowao, e
zacz si dla odmiany jka. Taczy rwnie z Egwene. Patrzya na niego
ciemnymi oczami, przez cay czas wyranie miaa ochot co powiedzie, ale nie
wymwia ani sowa. On rwnie milcza, z pewnoci jednak nie patrzy na ni
spode ba, o czym zapewni go Mat, gdy usiad znowu na awie.
Mniej wicej o pnocy Moiraine wysza z izby. Egwene, rzuciwszy jedno
sposzone spojrzenie w stron Nynaeve, popieszya za ni. Wiedzca obserwowaa
je obydwie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem zataczya raz jeszcze,

zanim rwnie wysza. Odnosio si wraenie, e zdobya punkt przeciwko Aes


Sedai.
Wkrtce Thom schowa swj flet do futerau i wda si w dobroduszn
sprzeczk z tymi, ktrzy chcieli, by zosta duej. Lan przyszed zabra Randa i
pozostaych.
- Musimy wczenie wyruszy - powiedzia Stranik, przysuwajc si, aby go
usyszeli w tym haasie - i potrzebujemy jak najduszego odpoczynku.
- Jeden czowiek cay czas si we mnie wgapia - powiedzia Mat. - Ten z
blizn na twarzy. Czy nie sdzisz, e to moe by... jeden z przyjaci, przed ktrymi
nas ostrzegae?
- Z tak? - spyta Rand, pocigajc palcem lini od swego nosa do kcika ust.
- Na mnie te si patrzy.
Rozejrza si po izbie. Ludzie wychodzili tumnie, a ci, ktrzy jeszcze zostali,
toczyli si wok Thoma.
- Ju go tu nie ma.
- Widziaem tego czowieka - powiedzia Lan. - Zdaniem pana Fitcha to szpieg
Biaych Paszczy. Nie mamy co si nim przejmowa.
Moe i tak byo, ale Rand widzia, e co niepokoi Stranika.
Zerkn na Mata, ktrego znieruchomiaa twarz wskazywaa jak zawsze, e
co ukrywa.
"Szpieg Biaych Paszczy. Czyby Bornhald zawzi si na nas tak bardzo?"
- Jak wczenie wyjedamy? - zapyta.
Moe uda im si znikn, nim co si wydarzy.
- O pierwszym brzasku - odpar Stranik.
Kiedy wyszli z gwnej sali, Mat podpiewywa sobie fragmenty piosenek, a
Perrin co jaki czas zatrzymywa si, aby przewiczy kroki, ktrych dopiero co si
nauczy. Dogoni ich wkrtce Thom, by w wyjtkowo dobrym nastroju. Twarz Lana
natomiast nie wyraaa niczego, kiedy milczc szed w stron schodw.
- Gdzie pi Nynaeve? - spyta Mat. - Pan Fitch twierdzi, e dostalimy ostatnie
wolne pokoje.
- Ma ko - odpar sucho Thom - w pokoju pani Alys i Egwene.
Perrin gwizdn przez zby, a Mat mrukn:
- Krew i popioy! Nie chciabym by w skrze Egwene za cae zoto Caemlyn!

Rand nie po raz pierwszy zapragn, by Mat zastanawia si duej. Poczu, e


uwieraj go buty.
- Mam ochot napi si mleka - powiedzia. Moe to mu pomoe zasn.
"Moe tej nocy nie bd mia snw."
Lan spojrza na niego surowo.
- Co tu si dzieje zego. Nie wcz si nie wiadomo gdzie. I pamitaj,
wyjedamy niezalenie od tego, czy si obudzisz, by samodzielnie usi w siodle,
czy te bdzie ci trzeba do niego przywiza.
Stranik wszed na schody, za nim pozostali. Ich rozbawienie nieco przygaso.
Rand zosta sam na korytarzu. Spdziwszy tyle czasu wrd ludzi, poczu si teraz
naprawd samotnie.
Popieszy do kuchni, gdzie jeszcze pracowaa pomywaczka. Nalaa mu do
kubka mleka z wielkiej kamiennej stgwi.
Gdy wyszed z kuchni, pijc po drodze mleko, z drugiego koca korytarza
ruszya na jego spotkanie odziana na czarno posta. Dopadszy go uniosa blade
palce, by odrzuci ciemny kaptur, ktry osania jej twarz. Pomimo ruchu paszcz
wisia na niej nieruchomo, a twarz... Biaa jak ciasto, przypominajca limaka pod
ska, twarz pozbawiona oczu. Od smolicie czarnych wosw a po podpuchnite
policzki bya gadka niczym skorupa jajka. Rand zakrztusi si i wyla mleko.
- Jeste jednym z nich, chopcze - powiedzia Pomor chrapliwym szeptem
przypominajcym skrobanie koci.
Rand upuci kubek i cofn si. Chcia biec, ale zmusi stopy jedynie do
stawiania pojedynczych, wolnych krokw. Nie mg si wyrwa spod wadzy tej
pozbawionej oczu twarzy, nie mg oderwa od niej wzroku, czu kotowanie w
odku. Chcia woa o pomoc, wrcz wrzeszcze, ale jego gardo zdawao si
wykute z kamienia. Kady urywany oddech sprawia bl.
Pomor sun bez popiechu w jego stron. Porusza si z falist, mierteln
gracj, jak mija, podobiestwo podkrelay czarne, zachodzce na siebie pytki zbroi
na piersi. Wskie, bezkrwiste wargi rozchyli okrutny umiech, przedziwnie wygldajcy na tle gadkiej, biaej skry. Przy jego gosie, ton Wypowiedzi Bornhalda
wydawa si serdeczny i peen ciepa.
- Gdzie s pozostali? Wiem, e tu s. Mw chopcze, a puszcz ci ywego.

Rand uderzy plecami o drewno, w cian lub drzwi, ale nie by w stanie si
obejrze. Odkd nogi zesztywniay mu, nie mg wykona najmniejszego ruchu.
Dra i obserwowa Myrddraala, ktry przysuwa si coraz bliej.
- Mw, chopcze, albo...
Z gry dobieg stukot szybkich krokw, kto schodzi po schodach. Myrddraal
odskoczy okrcajc si, fady jego paszcza ani drgny. Przez chwil przekrzywia
gow, jakby pomimo braku oczu potrafi wzrokiem przewierci na wylot drewnian
cian. W miertelnie bladej doni bysno ostrze miecza czarne jak paszcz. wiato
na korytarzu pociemniao. Tupot krokw by coraz goniejszy, Pomor odwrci si
byskawicznie w stron Randa, tak pynnie, jakby nie posiada koci. Czarne ostrze
roso, wskie wargi rozchyli ohydny grymas.
Trzsc si Rand zrozumia, e zaraz umrze. Ostrze nocy runo na jego
gow.:. i zatrzymao si.
- Jeste wasnoci Wielkiego Wadcy Ciemnoci. Chrapliwe skrzypienie tego
gosu brzmiao jak skrobanie paznokciem po dachwce.
- Naleysz do niego.
Wykonawszy gwatowny obrt, Pomor pomkn w gb korytarza, zastawiajc
Randa samego. Cienie na przeciwlegym kracu pomkny mu naprzeciw i wchony
go, w tym momencie znikn.
Z ostatniego stopnia zeskoczy z haasem Lan, w doni trzyma obnaony
miecz.
Rand usiowa doby gosu.
- Pomor - wyszepta. - To by...
Nagle przypomnia sobie, e ma miecz. Zapomnia o nim, gdy sta twarz w
twarz z Myrddraalem. Niezrcznie wyszarpn ostrze ze znakiem czapli, nie
zwaajc, e ju jest za pno.
- Uciek tdy!
Lan skin w zamyleniu gow, wydawa si nasuchiwa czego innego.
- Tak. On tak odchodzi, zamiera. Nie ma teraz czasu, aby go ciga.
Wyjedamy, pasterzu.
Znowu na schodach zatupotay czyje kroki, Mat, Perrin i Thom, wszyscy
objuczeni kocami i sakwami. Mat zwija po drodze swj koc, w czym mocno
przeszkadza mu wsadzony pod pach uk.
- Wyjedamy? - spyta Rand.

Schowa miecz i odebra swoje rzeczy z rk Thoma.


- Teraz? Po nocy?
- Chcesz czeka na powrt Pczowieka, pasterzu? powiedzia niecierpliwie
Stranik. - A moe na cay oddzia? Ju teraz wie, gdzie jestemy.
- Pojad dalej z wami - owiadczy Thom Stranikowi - jeli wam nie
przeszkadzam. Zbyt wielu ludzi pamita, e przyjechalimy razem. Obawiam si, e
jutro lepiej bdzie unikn sawy waszego przyjaciela.
- Moesz jecha z nami albo prosto do Shayol Ghul, bardzie.
Pochwa Lana a zaszczkaa od siy, z jak wsun w ni miecz.
Min ich pdem stajenny, ktry wypad z tylnych drzwi obery, potem wyonia
si z nich Moiraine z panem Fitchem, za nimi Egwene, tulca swj toboek. A potem
Nynaeve. Wydawao si, e Egwene jest tak przestraszona, e zaraz si rozpacze,
twarz Wiedzcej skrzepa w mask chodnego gniewu.
- Musi pan potraktowa powanie to, co mwi - tumaczya Moiraine
oberycie.

Rano

bdziecie

tu

mieli

pewnoci

kopoty.

Moe

ze

Sprzymierzecami Ciemnoci, moe z czym jeszcze gorszym. Kiedy do tego


dojdzie, prdko wyjanijcie, e nas ju nie ma. Nie stawiajcie oporu. Powiadomcie
tylko ich, ktokolwiek to bdzie, e wyjechalimy w nocy i wtedy powinni was
pozostawi w spokoju. To nas wanie cigaj.
- Nie martwcie si o nic - odpar jowialnym tonem pan
puch. - Ani troch. Jeli kto przyjdzie do mojej obery, aby narobi jakich
kopotw gociom... to, c, ja i moi chopcy rozprawimy si z nim. I to krtko. A oni
nie usysz ani sweczka o tym, dokd albo kiedycie odjechali, ani w ogle, e tu
bylicie. Nie zwykem gada takich rzeczy. Nie powiem nic, ecie tu kiedykolwiek
byli. Ani sowa!
- Ale...
- Pani Alys, doprawdy musz dogldn waszych koni, jeli chcecie wyjecha
w jak najlepszym porzdku.
Wyrwa si z ucisku jej doni i potruchta w stron stajni.
Moiraine westchna z irytacj.
- Strasznie uparty czowiek. Nie chce mnie sucha.
- Mylisz, e trolloki mog nas tu szuka? - spyta Mat.
- Trolloki! - achna si Moiraine. - Jasne e nie! Trzeba si ba czego
innego, przede wszystkim sposobu, w jaki nas tu odnaleziono.

Ignorujc przeraenie Mata mwia dalej:


- Pomor nie uwierzy, e zostalimy, po tym jak ju si wydao, e nas znalaz,
ale pan Fitch traktuje Sprzymierzecw Ciemnoci zbyt lekko. Myli, e to jakie
ohydne stwory ukrywajce si w cieniach, ale tak naprawd to mona ich spotka w
sklepach i na ulicach kadego miasta, zasiadaj nawet w najwyszych wadzach.
Myrddraal moe ich przysa, aby si czego dowiedzieli o naszych planach.
Odwrcia si na picie i ruszya z miejsca, Lan szed zaraz za ni.
Kiedy wdrowali przez podwrzec, Randowi przypado towarzystwo Nynaeve.
Te miaa przy sobie swoje koce i sakwy.
- Wic jednak jedziesz z nami - powiedzia.
Min miaa racj.
- Czy tam na dole co zaszo? - spytaa cichym gosem. - Ona powiedziaa, e
to by...
Przystana nagle i spojrzaa na niego.
- To by Pomor - odpar. Spokj, z jakim to powiedzia, zadziwi nawet jego
samego. - By tam ze mn na korytarzu, dopki nie pojawi si Lan.
Gdy wyszli z obery, Nynaeve otulia si paszczem.
- Moe co rzeczywicie chce was dopa. Ale ja przy_ jechaam, eby
odwie wszystkich bezpiecznie do Pola Emonda i nie opuszcz was, dopki mi si
to nie uda. Nie pozostawi was samych z kim takim, jak ona.
W stajniach, gdzie siodano ich konie, zapaliy si wiata.
- Mutch! - krzykn oberysta, stajc w drzwiach stajni obok Moiraine. - Rusz
tyek!
Odwrci si z powrotem do niej, stara si j uspokaja, zamiast dokadnie
sucha tego, co mwia. Nieprzerwanie okazywa jej przy tym szacunek, swoje
rozkazy wykrzykiwane w stron stajennych bezustannie przeplata ukonami.
Stajenni wyprowadzili konie, pomrukujc co o popiechu i pnej porze.
Rand przytrzyma toboek Egwene i poda go jej, gdy ju siedziaa na grzbiecie Beli.
Spojrzaa na niego wielkimi, penymi strachu oczami.
"Przynajmniej ju nie wyobraa sobie, e to wszystko jest przygod."
Zaraz jak o tym pomyla, zawstydzi si. Tak samo, jak jemu i pozostaym,
grozio jej niebezpieczestwo. Nawet gdyby wracaa samotnie do Pola Emonda
byaby bezpieczniejsza.
- Egwene, ja...

Sowa uwizy mu w gardle. Bya tak zawzita, e odwrcia si tylko tyem do


niego, nawet nie mwic, e jedzie z nimi a do Tar Valon. Co ta Min widziaa? e
ona do tego naley. wiato, do czego?
- Egwene - powiedzia. - Przepraszam ci. Ju nie jestem tak pewien siebie.
Pochylia si, aby go mocno schwyci za rk. W wietle padajcym ze stajni
widzia wyranie jej twarz. Nie wygldaa na tak przeraon, jak przedtem.
Kiedy wszyscy siedzieli na koniach, pan Fitch upar si, e odprowadzi ich do
bram, stajenny mia owietla drog. Brzuchaty oberysta cay czas kania si
zapewniajc, e dochowa ich tajemnicy i zaprasza, by znowu go odwiedzili. Mutch
natomiast egna ich z rwnie kwanym spojrzeniem, jakim ich powita.
Rand pomyla, e ten czowiek na pewno nie bdzie rozprawia si krtko z
kimkolwiek, lecz powie pierwszej osobie, ktra go o to zapyta, dokd pojechali i
wszystko, co sobie o nich pomyla. Przejechawszy kawaek ulicy, obejrza si:
odprowadzaa ich wzrokiem jedna posta z uniesion do gry lamp. Rand nie
musia zobaczy twarzy, by wiedzie, e to Mutch.
O tej porze ulice Baerlon byy opustoszae, tylko gdzieniegdzie zza szczelnie
zamknitych okiennic paday blade byski wiata. Wrd pdzcych z wiatrem chmur
to rozbyskiwa, to blad ksiyc w ostatniej kwadrze. Co jaki czas po pustych
alejach cigao ich szczekanie psa, ale oprcz stukotu kopyt i wistu wiatru wrd
dachw, adne inne dwiki nie zakcay nocnej ciszy. Jedcy zachowywali
gbokie milczenie, opatuleni w paszcze, zatopieni we wasnych mylach. Na czele
szeregu jecha Stranik, tu za nim Moiraine i Egwene. Nynaeve trzymaa si blisko
dziewczyny, a pozostali tworzyli w tyle ciasno zbit gromadk. Wszystkie konie rano
jechay stpa, zgodnie z tempem nadawanym im przez Lana.
Rand bacznie obserwowa mijane ulice, zauway, e przyjaciele robi to
samo. Ruchome cienie rzucane przez ksiyc przypominay mu tamte cienie w kocu
korytarza, ktre wchony Pomora. Gdy w oddali rozleg si jaki haas, jakby turlanie beczki albo szczekanie psa, wszyscy nerwowo podnieli gowy. Powoli, w miar
jak posuwali si przez miasto, gromadzili si coraz cianiej wok czarnego ogiera
Lana i biaej klaczy Moiraine.
Przy Bramie Caemlyn Lan zsiad z konia i zaomota pici do drzwi maego,
kamiennego budynku stykajcego si z murem. Po chwili wyoni si z niego
zmczony dozorca, sennie przecierajc twarz. Na dwik sw Lana jego senno
znikna, dokadnie obejrza wszystkich, ktrzy towarzyszyli Stranikowi.

- Chcecie wyjecha? - krzykn. - Teraz? Po nocy? Chyba jestecie szaleni!


- Przecie nie ma adnego rozkazu gubernatora, ktry by tego zabrania powiedziaa Moiraine.
Zsiada z konia, ale nie podchodzia do owietlonych drzwi.
- Pewnie, e nie. - Stranik zmarszczy brwi, starajc si rozpozna jej twarz. Ale bramy pozostaj zamknite od zmierzchu do witu. Do miasta mona wjecha
tylko za dnia, taki jest rozkaz. A poza tym na zewntrz s wilki. W zeszym tygodniu
zagryzy kilkanacie krw. Czowieka dopadn z rwn atwoci.
- Nikt nie moe wjecha, ale nie ma tu mowy o wyjedaniu - stwierdzia
Moiraine, jakby wszystko ju zostao przesdzone. - Rozumiecie? Nie damy od
was, abycie okazali si nieposuszni wzgldem gubernatora.
Lan wcisn co do rki dozorcy.
- To za fatyg - mrukn.
- No myl - wycedzi dozorca.
Obejrza zawarto swej doni, zoto bysno, zanim zdy je wsun do
kieszeni.
- Chyba rzeczywicie nic w tym rozkazie nie byo o wyjedaniu. Poczekajcie
chwil.
Cofn si do rodka.
- Arin! Dar! Chodcie mi pomc otworzy bram! Tu paru ludzi chce wyjecha.
No ju, bez gadania.
Z domku wyszo dwch zaspanych dozorcw, stanli jak wryci na widok
omioosobowej grupy. Ponaglani przez szefa poczapali w stron wielkiego koa, przy
pomocy ktrego podnieli wielk krat, nastpnie z wysikiem otworzyli ca bram
na ocie. Korba i koo zapadkowe zaszczkay gono, ale dobrze naoliwione
zawiasy bramy obrciy si bezgonie. Zanim jednak dozorcy otworzyli w niej choby
szczelin, z mroku przemwi do nich zimny gos.
- Co to ma znaczy? Czy nie ma rozkazu, e bramy maj by zamknite a do
wschodu soca?
Spod cienia skrywajcego domek dozorcw wyonio si piciu ubranych w
biae paszcze mczyzn. Na gowy mieli nasunite kaptury, donie wsparli na
rkojeciach

mieczy,

zote

soca

wyhaftowane

na

lewej

piersi

wyranie

obwieszczay, kim byli. Mat wyszepta co niezrozumiale. Dozorcy przestali krci


korb i wymienili niespokojne spojrzenia.

- To nie jest wasza sprawa - powiedzia zaczepnym tonem pierwszy dozorca.


Pi biaych kapturw obrcio si w jego stron, wic skoczy nieco ulegej.
- Synowie nie maj tu wadzy. Gubernator...
- Synowie wiatoci - upomnia go agodnie ten, ktry odezwa si jako
pierwszy - dzier wadz tylko tam, gdzie ludzie podaj ku wiatoci. Tam
natomiast, gdzie panuje Cie Czarnego, tego prawa im si odmawia, czy tak?
Obrci si w stron Lana i uwanie przyjrza Stranikowi.
Ten nie poruszy si nawet, by zupenie opanowany. Niewielu ludzi potrafio
patrze na Synw tak lekcewaco. Takim kamiennym spojrzeniem Lan mg rwnie
dobrze obdarza pucybuta. W gosie dowdcy oddziau Biaych Paszczy zabrzmiaa
nuta podejrzliwoci.
- A c to za ludzie, ktrzy opuszczaj miejskie mury w nocy i to w takich
czasach? Przecie zakradaj si tu wilki, widziano nad miastem fruwajcy pomiot
Czarnego.
Przypatrywa si opasce z plecionych rzemieni na czole Lana. - Jestecie z
pnocy, zgadza si?
Rand zgarbi si w siodle. Draghkar. To musia by on, chyba, e ten czowiek
wanie powiedzia o czym, co wcale nie byo dzieem Czarnego. Po pojawieniu si
Pomora w "Jeleniu i Lwie" mona si byo tego spodziewa. Na razie jednak przesta
si nad tym zastanawia. Zdao mu si natomiast, e rozpoznaje gos dowdcy.
- Jestemy podrnikami - spokojnie wyjani Lan. Nie powinnimy was
interesowa.
- Synowie wiatoci powinni interesowa si wszystkim.
Lan lekko potrzsn gow.
- Czy naprawd chcecie kolejnych sporw z gubernatorem? Ograniczy ju
liczebno waszych szeregw w miecie, kaza nawet was przegna. Ciekawe, co
zrobi, jeli si dowie, e nkacie uczciwych obywateli u jego bram?
Odwrci si teraz w stron dozorcw.
- Czemu nic nie robicie? Otwiera!
Zawahali si, ale schwycili korb. Nie zakrcili ni jednak poniewa znowu
przemwi Biay Paszcz.
- Gubernator nie wie, co si dzieje za jego plecami. Nie widzi, ani nie czuje
za. Ale widz je Synowie wiatoci. Dozorcy spogldali po sobie, otwierali i zaciskali
donie, jakby aujc, e nie maj przy sobie wczni.

- Synowie wiatoci wyczuwaj zo.


Biay Paszcz omit wzrokiem jedcw.
- Wyczuwamy je i wyrywamy z korzeniami. Gdziekolwiek by si znajdowao.
Rand prbowa si jeszcze bardziej skuli, ale swym ruchem zwrci uwag
mczyzny.
- A kogo my tu widzimy! Czyby kogo, kto nie chce, by go zauwaono? Co
to...? Aha!
Mczyzna odrzuci kaptur z gowy i Rand zobaczy twarz, ktr spodziewa
si zobaczy. Bornhald pokiwa gow z wyran satysfakcj.
- No, panie dozorco, uratowaem was przed wielkim nieszczciem. To
Sprzymierzecy Ciemnoci, ktrym wanie zamierzalicie pomc w ucieczce przed
wiatoci. Powinnicie odpowiada dyscyplinarnie przed gubernatorem, moe
oddamy was ledczym, aby wykryli, jakie intencje kieroway wami tej nocy.
Urwa, obserwujc przeraenie dozorcy, ktre jednak w aden sposb nie
wywierao na nim wraenia.
- Nie mielibycie na to ochoty, co? Zamiast ciebie, zabior tych otrw do
naszego obozu, aby mona ich byo wybada w obliczu wiatoci, zgoda?
- Zabierzesz mnie do waszego obozu, Biay Paszczu?
Gos Moiraine dobieg ich nagle ze wszystkich stron jednoczenie. Przedtem,
na widok zbliajcych si do ich grupy Synw, skrya si w cieniu.
- Wy bdziecie mnie przesuchiwa?
Kiedy zrobia krok do przodu, spowi j mrok, dziki czemu wydawaa si
wysza.
- Odwaycie si zagrodzi mi drog?
Jeszcze jeden krok i Rand gono wcign powietrze. Bya naprawd wysza,
jej gowa znajdowaa si na poziomie jego oczu, mimo i siedzia na grzbiecie konia.
Cienie przywary do jej twarzy niczym chmury burzowe.
- Aes Sedai! - wrzasn Bornhald, a z pochew wysuno si pi mieczy. - Gi!
Pozostali czterej zawahali si, lecz tamten uderzy.
Rand a krzykn, gdy laska Moiraine urosa, by odparowa cios, na pozr
takie delikatne rzebione drewno nie mogo przeciwstawi si twardej stali. Miecz
uderzy i trysna fontanna iskier, w ich syku ciao Bornhalda poleciao pomidzy jego
towarzyszy. Wszyscy runli na ziemi. Miecz Bornhalda dymi, klinga wygia si pod
ktem prostym, w miejscu gdzie omal nie zostaa przepoowiona.

- Omielasz si mnie atakowa!


Gos Moiraine hucza teraz jak wiatr. Cie, ktry do niej przywar, udrapowa
si wok ciaa na ksztat peleryny z kapturem, sama sigaa ju wysokoci
miejskiego muru. Spogldaa w d jak olbrzym patrzcy na robactwo.
- Ruszamy! - krzykn Lan.
Z szybkoci byskawicy chwyci wodze klaczy Moiraine i wskoczy na siodo
wasnego konia.
- Teraz! - rozkaza.
Ramionami otar si niemal o skrzyda bram, kiedy jego ogier rzuci si w
wski otwr niczym cinity kamie.
Przez chwil Rand tkwi w miejscu jak sparaliowany. Gowa i ramiona
Moiraine wystaway ju ponad murem. Zgromadzeni przed wartowni dozorcy i
Synowie skulili si ze strachu. Twarz Aes Sedai gina w mroku, lecz jej oczy, wielkie
jak ksiyc w peni, byszczay irytacj i gniewem. Rand przekn lin, uderzy
pitami boki swego wierzchowca i pogalopowa za pozostaymi.
Pidziesit krokw za murem, gdzie Stranik zebra ich wszystkich wok
siebie, Rand obejrza si. Ciemny ksztat Moiraine growa wysoko ponad
umocnieniami, jej gowa i ramiona giny gdzie w gbokich ciemnociach nocnego
nieba, otoczone srebrn powiat niewidocznego ksiyca. Kiedy tak z otwartymi
ustami wgapia si w ten widok, Aes Sedai prze. stpia przez mur. Kto w
szaleczym popiechu zamkn bramy od wewntrz. Gdy tylko znalaza si poza
murami, natychmiast wrcia do swych normalnych rozmiarw.
- Nie zamyka bram! - dobieg ich czyj niepewny okrzyk.
Rand pomyla, e to pewnie gos Bornhalda. - Musimy ich ciga i pojma!
Dozorcy jednak nie zwolnili tempa. Bramy zatrzasny si z hukiem i chwil
pniej krata zjechaa na swoje miejsce.
"Moe pozostali Synowie nie maj a takiej ochoty stawia czoa Aes Sedai,
jak Bornhald."
Moiraine podbiega do swej klaczy i pogadzia jej chrapy, potem wetkna
lask pod rzemyk poprgu. Tym razem Rand bez sprawdzania wiedzia, e na lasce
nie ma ani jednej rysy.
- Bya wysza ni jaki olbrzym - powiedziaa bez tchu Egwene, obracajc si
na grzbiecie Beli.
Nikt inny si nie odezwa, ale Mat i Perrin starali si nie zblia do Aes Sedai.

- Czyby? - spytaa roztargnionym gosem Moiraine, sadowic si z powrotem


w siodle.
- Sama widziaam - zaprotestowaa Egwene.
- Twj umys pata ci figle najgbsz noc, oko widzi to, co nie istnieje.
- To nie pora na arty - zacza gniewnie Nynaeve, lecz Moiraine przerwaa
jej.
- Rzeczywicie nie pora to na arty - rzeka. - By moe utracilimy przewag,
ktr zyskalimy w "Jeleniu i Lwie". Obejrzaa si w stron bramy i pokrcia gow.
- Gdybym tylko wiedziaa, czy draghkar rzeczywicie si tu pojawi. Prychnwszy pogardliwie dodaa: - I eby tylko Myrddraal by naprawd lepy. Ale
wwczas musiaabym da niemoliwego. Zreszt niewane. Wiedz, ktrdy musielimy ucieka, ale przy odrobinie szczcia moe uda nam si wymkn. Lan!
Stranik ruszy Drog Caemlyn prowadzc na wschd, a reszta, jak zwykle,
jechaa tu za nim. Towarzyszy im rytmiczny stukot kopyt po ubitym trakcie.
Starali si utrzyma miarowe tempo i tak szybko, by konie wytrzymay
wielogodzinny kus bez pomocy magii Aes Sedai. Jednake nie upyna jeszcze
godzina jazdy, gdy Mat co krzykn, wskazujc za siebie.
- Patrzcie tam!
Wszyscy cignli wodze i obejrzeli si.
Nocne niebo nad Baerlonem rozwietlay pomienie, jakby kto rozpali
ognisko wielkoci duego domu. Poszycie chmur zabarwio si na czerwono, iskry
ulatyway wraz z wiatrem w gr.
- Ostrzegaam go - powiedziaa Moiraine - ale nie chcia potraktowa tego
powanie.
Jej klacz zacza wierzga, jakby podkrelajc strapienie Aes Sedai.
- Nie chcia potraktowa tego powanie.
- To obera? - spyta Perrin. - Czy to "Jele i Lew"? Skd wiesz?
- Nie widzisz zbiegu okolicznoci? - ofukn go Thom. - To przecie nie jest ani
dom gubernatora, ani jaki magazyn, czyj piec wreszcie albo kopa siana twojej
babci.
- Moe wiato nam przywieca dzisiejszej nocy powiedzia Lan, a Egwene
okrya go i spojrzaa gniewnie. - Jak moesz tak mwi? Pali si obera biednego
pana
Fucha! Jacy ludzie mog przy tym zgin!

- Jeli zaatakowali ober - powiedziaa Moiraine to moe nasza ucieczka z


miasta i mj... pokaz pozostay nie zauwaone.
- Chyba, e Myrddraal chce, bymy tak myleli - doda Lan.
Moiraine skina gow.
- Moe. W kadym razie musimy jecha dalej. Niewiele odpoczniemy
dzisiejszej nocy.
- Mwisz to tak lekko, Moiraine - krzykna Nynaeve.
- A co z tymi ludmi w obery? Na pewno s ranni, a oberysta straci z
twojego powodu cay dobytek! Za ca t swoj gadanin o ciece w wiatoci
jestecie gotowi jecha przed siebie, nawet o tym nie pomylawszy. To z twojej winy
znalaz si w biedzie!
- Z winy tych trzech chopcw - rzuci ze zoci Lan. Ogie, ranni, jazda:
wszystkiemu winni s ci trzej. Sam fakt, e trzeba za to zapaci, jest dowodem, e
paci warto. Czarny chce ich dopa, a nie mona mu pozwoli, by mia cokolwiek,
czego tak mocno pragnie. Chyba e chcesz, by Pomor ich pojma?
- Uspokj si, Lan - wtrcia Moiraine. - Uspokj si! Nynaeve, uwaasz, e
mogabym pomc panu Fitchowi i ludziom z jego obery? C, niestety masz racj.
Nynaeve zacza co mwi, lecz Moiraine zbya j machniciem rki i
kontynuowaa:
- Mogabym zawrci i udzieli im pomocy, niezbyt wielkiej, oczywicie. A to
cignoby uwag na tych, ktrym dotychczas pomagaam, za co raczej nie mogliby
mi podzikowa, szczeglnie e w miecie s Synowie wiatoci. I wwczas
zostaby tylko Lan, aby was wszystkich chroni. Jest w tym znakomity, ale sam nie
daby rady stawi czoa Myrddraalowi i trollokom. Naturalnie, wszyscy moemy
wrci, cho wtpi, czy dostalibymy si do Baerlon nie zauwaeni. A wwczas ci,
ktrzy podoyli ten ogie, mieliby nas na widoku, nie wspominajc ju Biaych
Paszczy. Ktre by wybraa wyjcie, Nynaeve, gdyby bya na moim miejscu?
- Co bym na pewno zrobia - mrukna niechtnie Nynaeve.
- I najprawdopodobniej pozwolia Czarnemu zwyciy odpara Moiraine. Przypomnij sobie, czego, czy raczej kogo, on chce. Prowadzimy wojn, tak samo jak
tamci w Ghealdan, mimo e tam walcz tysice, a nas jest tylko omioro. Przel
panu Fitchowi wystarczajc ilo zota, aby mg odbudowa "Jelenia i Lwa". Bdzie
to zoto, ktrego lad nie doprowadzi nikogo do Tar Valon. Przel te pomoc dla

rannych. Kade inne rozwizanie bdzie dla nich tylko zagroeniem. Zrozum, e to
wszystko nie jest takie proste. Lan.
Stranik zawrci konia i ruszyli dalej.
Rand oglda si kilkakrotnie za siebie. Po jakim czasie widzia ju tylko un
wrd chmur, a potem nawet ona znikna w mroku. Mia nadziej, e Min nic si nie
stao.
Gdy Stranik zboczy wreszcie z ubitego traktu i zsiad z konia, wok nich
panoway ciemnoci cho oko wykol. Zdaniem Randa do witu brakowao zaledwie
paru godzin. Sptali konie, nie zdejmujc z nich siode i urzdzili obozowisko pod
goym niebem.
- Godzina - uprzedzi ich Stranik, gdy wszyscy zaczli otula si w koce. On
mia czuwa, gdy bd spali.
- Jedna godzina i zaraz ruszamy. Nikt wicej si nie odezwa.
Po paru minutach Mat przemwi do Randa ledwie syszalnym szeptem.
- Zastanawiam si, co Dav zrobi z tym borsukiem. Rand milczco pokrci
gow, a Mat zawaha si, a wreszcie powiedzia:
- Wiesz, Rand, mylaem, e ju jestemy bezpieczni. Nic si nie dziao, odkd
przeprawilimy si przez Taren, a poza tym znalelimy si w miecie, otoczeni
murami. Mylaem, e nic ju si nam nie stanie. A potem ten sen. I Pomor. Czy
kiedykolwiek bdziemy bezpieczni?
- Nigdy, dopki nie dotrzemy do Tar Valon - powiedzia Rand. - Tak ona
twierdzi.
- A tam? - spyta cicho Perrin i wszyscy trzej popatrzyli na ciemny ksztat
lecej Aes Sedai.
Lan wtopi si w mrok, praktycznie mg teraz by wszdzie. Rand ziewn
nagle. Pozostali wiercili si niespokojnie na ziemi.
- Chyba lepiej przespa si troch - zasugerowa. I tak na razie nie znajdziemy
adnej odpowiedzi.
- Myl, e jednak powinna bya co zrobi - wyszepta Perrin.
Nikt mu nie odpowiedzia.
Rand przewrci si na bok, bo uwiera go korze, sprbowa pooy si na
wznak, poczu kamie, wic przekrci si na brzuch, ale znowu przeszkadza mu
korze. Obozowisko nie zostao najlepiej ulokowane, nie przypominao tamtych
miejsc, ktre wybiera dla nich Stranik po drodze z Taren. Zasypiajc zastanawia

si, czy korzenie wbijajce si w ebra sprawi, e znowu przyni mu si tamten


sen, ale po chwili obudzi go dotyk rki Lana. Mia obolae ebra, czu jednak ulg, e
nawet jeli co mu si nio, to nic nie pamita.
Wrd resztek mroku przed witem, zwinli koce i przywizali je do siode. Lan
nakaza im znowu jecha na wschd. Tu po wzejciu soca zjedli w drodze
niadanie skadajce si z chleba, sera i wody. Mrugali przekrwionymi z niewyspania
oczami i owijali paszczami, chronic si przed wiatrem. Wszyscy, z wyjtkiem Lana.
Jad, ale nie mia ani przekrwionych oczu, ani si nie kuli. Przebra si znowu w swj
mienicy paszcz, ktry trzepota migoczc szarociami i zieleniami, dba tylko o to,
by rami wadajce mieczem pozostawao swobodne. Jego twarz bya nadal
pozbawiona wszelkiego wyrazu, ale wzrok bdzi gdzie bezustannie, jakby w kadej
chwili spodziewa si zasadzki.

ROZDZIA 18

DROGA DO CAEMLYN
Droga do Caemlyn niewiele rnia si od Drogi Pnocnej, przebiegajcej
przez Dwie Rzeki. Bya oczywicie znacznie szersza i bardziej zniszczona, ale nadal
wyznacza j ubity trakt, po obu stronach poronity drzewami, ktre z pewnoci nie
byyby czym niezwykym w Dwu Rzekach, szczeglnie, e ich igy pozostaway
zielone nawet zim.
Sama okolica natomiast bya inna, okoo poudnia napotkali ju pierwsze niskie
wzgrza, ktre miay im towarzyszy przez nastpne dwa dni - droga niejednokrotnie
je przecinaa jeeli byy zbyt szerokie, aby je okry i nie tak due, aby wykopanie w
nich tunelu stanowio nadmierny wysiek. Na podstawie zmieniajcego si codziennie
kta, pod ktrym paday promienie soneczne, atwo byo stwierdzi, e droga powoli
skrcaa na poudniowy wschd. Rand, tak jak pozostali chopcy z Pola Emonda,
zawsze marzy o posiadaniu starej mapy pana al'Vere. Teraz przypomnia sobie, e
ta droga obiega jakie wzgrza Absher, a potem dociera do Biaego Mostu.
Co jaki czas, na znak dany przez Lana, zsiadali z koni na szczycie jakiego
wzgrza, skd roztacza si dobry widok na drog i otaczajcy ich krajobraz. Stranik
rozglda si uwanie dookoa, a pozostali rozprostowywali nogi, albo siadali pod
jakim drzewem, aby si posili.
- Dotd zawsze lubiam ten ser - powiedziaa Egwene trzeciego dnia po
opuszczeniu Baerlon. Oparta plecami o pie drzewa, krzywia si nad obiadem, ktry
by taki sam jak niadanie i kolacja. - Najmniejszej szansy na herbat. Pyszn,
gorc herbat.
Otulia si szczelniej paszczem i przesuwaa bezskutecznie wok drzewa,
szukajc osony przed przenikliwym wiatrem.
- Herbata z paskolicia i korze delija - wyjania Moiraine Nynaeve - s
najlepsze na zmczenie. Oczyszczaj myli i tumi bl zmczonych mini.
- Niewtpliwie pomagaj - mrukna Aes Sedai, obdarzajc Nynaeve kosym
spojrzeniem.
Nynaeve zacisna usta, ale cigna dalej tym samym tonem.
- A skoro trzeba jecha bez snu...

- adnej herbaty! - powiedzia ostro Lan do Egwene. - adnego ogniska!


Jeszcze ich nie wida, ale jeden lub dwa Pomory i trolloki s gdzie za nami i wiedz,
e podamy t drog. Nie naley im wskazywa miejsca naszego pobytu.
- Ja o nic nie prosiam - odburkna Egwene. - Tylko narzekaam.
- Jeeli oni wiedz, e jedziemy t drog - spyta Perrin - to dlaczego nie
pojedziemy na przeaj do Biaego Mostu?
- Nawet Lan nie potrafi jecha tak szybko na przeaj, jak po drodze - wyjania
Moiraine, wchodzc w sowo Nynaeve - a ju szczeglnie nie przez wzgrza Absher.
Wiedzca westchna z rozdranieniem. Rand zastanawia si, do czego ona
zmierza, ignorowaa Aes Sedai przez cay pierwszy dzie, a ostatnie dwa usiowaa z
ni rozmawia o zioach. Moiraine oddalia si od Nynaeve i mwia dalej:
- Czy uwaacie, e zbaczajc z drogi umknlibycie im? Przecie i tak
musielibymy w kocu wrci na trakt. Mogo by si wtedy tak zdarzy, e
wyprzedziliby nas, zamiast i po naszych ladach.
Twarz Randa wyraaa wtpliwoci, a Mat wymrucza co o "dugim
objedzie".
- Czy widzielicie dzi jakkolwiek farm - spyta Lan. - Albo cho dym z
komina? Nie widzielicie, bo midzy Baerlon i Biaym Mostem s tylko pustkowia. W
Biaym Mocie musimy si przeprawi przez Arinelle. Tam jest jedyny most
przecinajcy Arinelle, na poudnie od Maradon, ktre ley W Saldei.
Thom prychn i dmuchn przez wsy.
- A jeli maj ju kogo albo co przygotowane w Biaym Mocie?
Z zachodu dobieg ich przenikliwy lament rogu. Lan natychmiast rozejrza si
dookoa, a Rand poczu, jak przenika go dreszcz. Potrafi jednak zdoby si na
spokj, aby oceni, e w dwik dobiega ich z odlegoci co najmniej dziesiciu mil.
- Nie mona si przed tym uchroni, bardzie - powiedzia Stranik. - Musimy
zaufa wiatoci i szczciu. Na razie wiemy z ca pewnoci, e trolloki s tu za
nami. Moiraine otrzepaa rce.
- Czas rusza - powiedziaa i dosiada biaej klaczy. Pozostali rwnie ruszyli
do koni, poganiani nastpnym rykiem rogu. Tym razem odpowiedziay mu inne, a ich
brzmienie dolatywao z zachodu, niczym pogrzebowa pie. Rand i pozostali chwycili
wodze, gotowi natychmiast ruszy do galopu. Wszyscy z wyjtkiem Lana i Moiraine.
Stranik i Aes Sedai wymienili przecige spojrzenia.

- Prowad ich, Moiraine Sedai - powiedzia wreszcie Lan. - Powrc, jak tylko
bd mg. Bdziesz wiedziaa, jeli mi si nie powiedzie.
Pooywszy do na siodle Mandarba, wskoczy na grzbiet czarnego rumaka i
pogalopowa w d wzgrza. Kierowa si na zachd. Gos rogw zabrzmia
ponownie.
- Niech wiato bdzie z tob, ostatni Wadco Siedmiu Wie - szepna
ledwie syszalnie Moiraine.
Wziwszy gboki oddech, zawrcia sw klacz na wschd.
- Musimy jecha - powiedziaa i ruszya wolnym, rwnym kusem.
Pozostali, zwart grup, jechali tu za ni.
Ran obrci si raz, aby spojrze na Lana, ale Stranik ju znikn pord
niskich wzgrz i bezlistnych drzew. Ostatni Wadca Siedmiu Wie, tak go nazwaa.
Zastanawia si, co to oznacza. Wydawao mu si, e nikt inny tego nie usysza, ale
Thom u koce wsw i marszczy w zamyleniu twarz. Bard najwyraniej wiedzia
wiele rzeczy.
Rozlegy si rogi, po chwili doczyy do nich nastpne. Rand poruszy si
niespokojnie w siodle. By pewien, e syszy je ju znacznie bliej. Osiem mil. Moe
siedem. Mat i Egwene ogldali si przez rami, a Perrin skuli si, jakby w obawie, e
co go zaatakuje od tyu. Nynaeve podjechaa do Moiraine, aby z ni porozmawia.
- Czy nie moemy jecha szybciej? - spytaa. - Te rogi s coraz bliej.
Aes Sedai potrzsna gow.
- A dlaczego chc, abymy wiedzieli, e tu s? Bo pogalopowalibymy do
przodu nie zastanawiajc si, co nas tam moe czeka.
Utrzymywali stae tempo. Dwiki rogw rozlegay si w staych odstpach
czasu, za kadym razem coraz bliej. Rand ju mia przesta liczy, ile bliej, ale
myl o tym powracaa za kadym razem, gdy sysza mosiny dwik. Pi mil, pomyla z niepokojem, kiedy nagle zza wzgrza wypad galopujcy Lan. Zrwna si z
Moiraine, cigajc wodze swego wierzchowca.
- Co najmniej trzy tarany trollokw, kadym dowodzi Pczowiek. Moe nawet
pi.
- Jeeli bye tak blisko nich - zaniepokoia si Egwene - to mogli ci
zobaczy. Pewnie ju nam depcz po pitach.
- Nie widzieli go - rzeka sposzona Nynaeve i wszyscy skierowali na ni
wzrok. - Przypomnijcie sobie, e ja jechaam po jego ladach.

- Cisza - zarzdzia Moiraine. - Lan twierdzi, e za nami jest okoo piciuset


trollokw.
Wszyscy umilkli zaskoczeni, potem znowu odezwa si Lan. - Okraj nas.
Bd przed nami za nieca godzin.
- Skoro byo ich tak wiele, to czemu ich nie wykorzystali w Polu Emonda? mrukna Moiraine, na poy do siebie. A jeli nie, to skd si tu wziy teraz?
- Rozpraszaj si, aby zajecha nam drog - cign Lan - przy czym
wszystkie oddziay wysay ju zwiadowcw.
- Dokd chc nas zapdzi? - zadumaa si Moiraine. Jakby w odpowiedzi na
jej pytanie z zachodu dobieg ich przecigy jk rogu, ktremu odpowiedziay inne,
tym razem wszystkie byy przed nimi. Moiraine zatrzymaa Aldieb, reszta posza jej
ladem. Thom oraz wszyscy pozostali rozgldali si przeraeni dookoa. Rogi
rozlegay si teraz jednoczenie z tyu i z przodu. Rand pomyla, e sycha w nich
nut triumfu.
- Co teraz zrobimy? - zapytaa gniewnym tonem Nynaeve. - W ktr stron
pojedziemy?
- Zostaa nam tylko pnoc albo poudnie - powiedziaa Moiraine, bardziej
mylc na gos ni odpowiadajc Nynaeve. - Na poudniu rozcigaj si wzgrza
Absher, nagie i martwe, oraz rzeka Taren, przez ktr nie ma jak si przeprawi.
Jadc na pnoc, moemy dotrze do Arinelle przed zapadniciem zmroku, tam
moe napotkamy d jakich handlarzy. O ile w Mradon rozkuli ld.
- Jest jedno miejsce, do ktrego trolloki nie pojad powiedzia Lan, lecz
Moiraine wykonaa gwatowny ruch gow.
- Nie! - zawoaa.
Ruszya w stron Stranika, ktry pochyli ku niej gow, aby pozostali nie
syszeli, o czym mwi. Znowu zagrzmiay rogi i sposzony ko Randa zacz
wierzga.
- Prbuj nas nastraszy - warkn Thom, usiujc uspokoi swego
wierzchowca.
W jego gosie brzmia gniew, a jednoczenie jakby przekonanie, e trolloki ju
zwyciyy.
- Prbuj nas nastraszy, abymy popadli w panik i rzucili si do ucieczki.
Wtedy nas dopadn.

Egwene nerwowo obracaa gow po kadym gosie rogu, patrzc najpierw


przed siebie, potem za siebie, jakby wypatrywaa pierwszych trollokw. Rand mia
ochot robi to samo, ale stara si jednak opanowa. Podjecha bliej do niej.
- Jedziemy na pnoc - zarzdzia Moiraine.
Rogi zawyy przenikliwie, kiedy zboczyli z drogi i wjechali midzy okoliczne
wzgrza.
Na niskich wzniesieniach droga cay czas podnosia si i opadaa, teren ani
razu nie by paski. Biega po martwym poszyciu, pod nagimi gaziami drzew. Konie
wspinay si mozolnie na jedno zbocze, aby zaraz zej z nastpnego.
Gazie chostay Randa po twarzy i piersiach. Usche pncza i winorole
czepiay si rk, czasami oplatay nogi i strzemiona. Lament rogw rozbrzmiewa
coraz goniej i czciej.
Mimo i Lan ostro par do przodu, wcale nie posuwali si szybciej.
Pokonywanie zboczy oznaczao kadorazowo spory wysiek. A rogi byy coraz bliej.
"Dwie mile - pomyla. - Moe nawet mniej."
Po jakim czasie Lan zacz bada wzrokiem kolejne odcinki drogi, a na jego
twarzy po raz pierwszy zagoci niepokj. Raz nawet Stranik stan w strzemionach,
aby obejrze si za siebie. Rand widzia jedynie drzewa. Lan usadowi si z powrotem w siodle i odruchowo odrzuci paszcz, uwalniajc miecz, po czym podj na
nowo ostron obserwacj lasu.
Rand spojrza pytajco na Mata, ale ten tylko zrobi grymas w kierunku
Stranika i wzruszy ramionami.
- Tu gdzie s trolloki - rzek nagle Lan.
Pokonali kolejne wzgrze.
- To prawdopodobnie cz zwiadu, idca na czele wikszych si. Jeeli si na
nich natkniemy, macie za wszelk cen trzyma si mnie i robi to samo, co ja. Nie
moemy zbacza z drogi.
- Krew i popioy! - zakl Thom.
Nynaeve podjechaa bliej do Egwene.
Jedyn kryjwk mogli znale wrd rzadkich zagajnikw iglastych drzew.
Rand stara si patrze we wszystkich kierunkach jednoczenie, w jego wyobrani
szare pnie drzew, postrzegane ktem oka, zamieniay si w zaczajone trolloki. Rogi
byo ju sycha coraz bliej. Tu za plecami, tego by pewien. Tu za nimi i wci
bliej.

Wjechali na kolejne wzgrze.


Z przeciwnej strony wspinay si trolloki, niosc w apach tyki zakoczone
wielkimi zwojami lin albo dugimi hakami. Byo ich bardzo wiele. Szereg gin poza
zasigiem wzroku, porodku, dokadnie naprzeciwko Lana, jecha Pomor.
Myrddraal zawaha si przez chwil, kiedy na szczycie wzniesienia dostrzeg
ludzi, ale zaraz potem wycign miecz z czarnym ostrzem - na jego widok Rand
poczu mdoci i wykona zamach nad gow. Szereg trollokw ruszy naprzd.
Lan trzyma miecz w rku, jeszcze zanim Myrddraal zdy si poruszy.
- Trzymajcie si mnie! - krzykn.
Mandarb pogalopowa w d zbocza, w stron trollokw.
- Za Siedem Wie! - zawoa.
Rand poczu cisk w gardle, ale pogna swego siwka do przodu, wszyscy
pozostali ruszyli w lad za Stranikiem. Ze zdziwieniem odkry, e ciska w rku
miecz Tama. Porwany okrzykiem Lana, zdoby si na wasny:
- Manetheren! Manetheren!
- Manetheren! Manetheren! - podj jego zawoanie Perrin.
Mat natomiast krzycza:
- Carai an Caldazar! Carai an Ellisande! Al Ellisande!
Pomor wpatrywa si w szarujcych jedcw. Czarne ostrze zastygo nad
jego gow, a otwr w kapturze rozchyli si.
Lan dopad Myrddraala, pozostali rzucili si na trolloki. Miecz Stranika uderzy
w czarn stal wykut w kuniach Thakan'daru, rozleg si donony szczk
przypominajcy brzmienie dzwonu. Jego echo przetoczyo si po caej kotlinie, a
blask niebieskiego wiata wypeni powietrze niczym byskawica.
P-czowiecze bestie o zwierzcych pyskach zakotoway si wok ludzi,
wywijajc swymi chwytakami i arkanami. Omijay jedynie Lana i Myrddraala, ktrzy
walczyli w pustym krgu, ich czarne konie krokiem odpowiaday na krok, a miecze
paroway cios za ciosem. Powietrze wypeni bysk i huk.
Obok wywraca oczami, ra przenikliwie i wierzga kopytami na widok
warczcych, szczerzcych ostre zby paszczy. Cikie ciaa toczyy si przy nim
zwart mas, ale Rand bezlitonie bi go pitami, nie pozwalajc na ucieczk.
Rwnoczenie wymachiwa mieczem i z ow odrobin wprawy, ktr zawdzicza
Lanowi, ci, jakby rbic drewno. Egwene! Desperacko zacz jej szuka, zmuszajc

siwka do jazdy naprzd, wyrbywa drog w murze wochatych cia, jak kosiarz wrd
anw trawy.
Biaa klacz to rzucaa si do przodu, to uskakiwaa, posuszna rozkazom
delikatnych doni Aes Sedai, ciskajcych jej wodze. Moiraine wywijaa sw lask z
rwn zacitoci, jak mona byo dostrzec na twarzy Lana. Trolloki ogarn
pomie, ktry po chwili wybuch z rykiem, aby pozostawi po sobie na ziemi
okaleczone, znieruchomiae ksztaty. Nynaeve i Egwene uparcie trzymay si Aes
Sedai, obydwie obnayy zby, ich twarze wyraay nieomal tak sam zajado, z
jak walczyy trolloki. W doniach trzymay noe, ktrych krtkie ostrza mogy si
przecie w bliskim starciu okaza zupenie nieprzydatne. Rand prbowa skierowa w
ich stron Oboka, ale siwek zbuntowa si. Rc i wierzgajc ponosi, pomimo
cignitych z caej siy wodzy.
Wok trzech kobiet tworzya si pusta przestrze, w miar jak trolloki
usioway uciec przed lask Moiraine. Doganiaa je po kolei. Stwory wyy z gniewu i
furii, padajc upem pomieni. Ponad hukiem ognia i wyciem growa szczk mieczy
Lana i Myrddraala, powietrze wok nich co jaki czas przeszyway niebieskie byski.
Gow Randa uchwycia przyczepiona do erdzi ptla. Niezgrabnym ruchem
przerba drg na p, potem ci przez kozi twarz, trzymajcego go trolloka. Zaraz
potem poczu, e leci na ziemi, cigany przez wbity w rami hak. Owadnity panik, omal nie wypuci miecza. Musia przytrzyma si ku, aby nie spa z sioda.
Obok nadal wierzga i ra. Rand, desperacko trzymajc si wodzy i sioda, czu, jak
cigniony przez hak, cal po calu, zsuwa si z grzbietu konia. Obok odwrci si,
Rand na moment dojrza Perrina, ktry wychylony niebezpiecznie z sioda usiowa
wyrwa topr z rk trzech trollokw. Trzymali ju go za jedno rami i obydwie nogi.
Obok skoczy do przodu, Rand widzia teraz jedynie trolloki.
Ktry ze stworw doskoczy do jego nogi i schwyci j, wyrywajc ze
strzemiona. Dyszc ciko Rand wychyli si z sioda, aby go odkopn, ale hak
cign go natychmiast w ty i przed upadkiem uratowa go jedynie silny uchwyt wodzy. W tym samym momencie hak przesta cign, a trollok puci jego nog i
wrzasn. Krzyk podnis si rwnie wrd wszystkich trollokw, brzmiao to tak,
jakby wszystkie psy na wiecie poszalay i wyy teraz jednoczenie.
Bestie paday, wiy si na ziemi, wydzieray wosy i drapay twarze. Gryzy
ziemi, chwytay rozpaczliwie powietrze. I wyy nieprzerwanie.

Wtedy Rand zobaczy Myrddraala. Nadal siedzia wyprostowany na grzbiecie


swego wciekle wierzgajcego ogiera, nadal wymachiwa czarnym mieczem... ale ju
nie mia gowy.
- Umrze dopiero po zapadniciu zmroku.
Thom musia to wykrzycze, aby zaguszy niesabncy wrzask.
- Ale te nie do koca. Przynajmniej tak syszaem doda ciko dyszc.
- Jazda! - krzykn gniewnie Lan. Pocign za sob Moiraine i pozostae dwie
kobiety, dojechali do poowy zbocza nastpnego wzniesienia.
- To jeszcze nie wszyscy!
Rzeczywicie, znowu usyszeli rogi, goniejsze od skrzeku pobitych trollokw.
Ich dwik dobiega ze wschodu, zachodu i poudnia.
O dziwo, jedynie Mata spotka upadek z konia. Rand ruszy w jego stron, ale
Mat strzsn ptl, podnis uk i wdrapa si o wasnych siach na siodo, rozcierajc
sobie szyj.
Rogi ujaday jak ogary, gdy wyczuj jelenia. Piercie obawy zamyka si. Lan
przypieszy galop i konie wspinay si teraz na wzgrza jeszcze bystrzej ni
dotychczas, a potem niemale rzucay w d zbocza. Jednak dwiki rogw zbliay
si coraz bardziej, a zaczli ju sysze w przerwach midzy nimi gardowe okrzyki
cigajcych. Gdy w pewnym momencie osignli szczyt kolejnego wzgrza, na
pobliskim wierzchoku znowu pojawiy si trolloki. Cae wzniesienie a poczerniao,
wida byo wykrzywione pyski, sycha wycie. Dowodzili nimi trzej Myrddraale.
Obydwie grupy dzielia odlego zaledwie stu pidzi.
Serce Randa skurczyo si jak zesche winogrono. Trzej Myrddraale!
W jednej chwili Pludzie unieli czarne miecze, trolloki zakotoway si na
zboczu, wydajc niskie okrzyki triumfu. W biegu wymachiway erdziami.
Moiraine zsiada z grzbietu Aldieb. Spokojnym ruchem signa do swej
sakiewki, z zawinitka bysna ko soniowa. Angreal. Z figurk w jednej doni i
lask w drugiej, Aes Sedai stana przodem do nacierajcych na nich trollokw i
Pomorw, podniosa wysoko lask i wbia j z caej siy w ziemi.
Rozlego si dudnienie przypominajce uderzenie drewnianego mota w
elazny kocio. Guchy brzk cich stopniowo, a kocu zamar. Przez moment
panowaa cisza. Caa okolica jakby zastyga, nie byo sycha nawet szumu wiatru.
Ucichy take okrzyki trollokw, biegy coraz wolniej, a w kocu stany. Wszyscy
zamarli na chwil trwajc tyle, co jedno uderzenie serca. Wtedy powoli zacz znw

powraca tamten guchy brzk, przemieniajcy si w przytumiony oskot, ktry


narasta, a nagle ziemia jkna gono.
Grunt pod kopytami Oboka zacz si trz. O takich wanie dzieach Aes
Sedai mwiy opowieci. Rand nagle zapragn znale si co najmniej sto mil std.
Drenie przeszo w gwatowne wstrzsy, ktre poruszyy wszystkimi drzewami
rosncymi dookoa. Siwek Randa potkn si i omal nie upad. Nawet Mandarb i
pozbawiona jedca Aldieb zachwiay si jak pijane, pozostali musieli przytrzymywa
si wodzy, grzyw lub czegokolwiek, aby nie pospada z koskich grzbietw.
Aes Sedai staa w tym samym miejscu co przedtem, z angrealem w doni,
obok swej wbitej w ziemi laski. Ani ona, ani jej bro nie poruszyy si nawet
odrobin, cho wszystkim wok targay wstrzsy. Nagle ziemia zmarszczya si i
wytrysna spod laski, po czym potoczya w stron trollokw, niczym mnoce si
fale na stawie. Przewracajc wielkie krzewy i wzbijajc uschnite licie w powietrze,
fale ziemi rosy i pary w kierunku trollokw. Drzewa rosnce w kotlinie pkay niczym
wierzbowe witki w doniach maych chopcw. Trolloki na przeciwlegym wzgrzu
paday jak podcite i spaday turlajc si wprost w rozwcieczon ziemi.
Myrddraale jednak, nie baczc, e ziemia wok nich stawaa dba, ruszyli
szeregiem do przodu, ich czarne konie ani razu nie zgubiy kroku, stawiajc kopyta
zgodnym rytmem. Trolloki spaday ze zbocza pod nogi czarnych rumakw, wyjc i
drapic falujc ziemi, ale Myrddraale powoli jechali do przodu.
Moiraine uniosa lask i ziemia znieruchomiaa, lecz jej dzieo nie dobiego
jeszcze koca. Wycelowaa rdk w stron kotliny pomidzy wzgrzami i wtedy
wytrysna tam fontanna ognia, wysokoci dwudziestu stp. Rozoya ramiona i
ogie pomkn wszdzie tam, gdzie siga jej wzrok, tworzc cian, ktra oddzielia
ludzi od trollokw. Zapanowa ar tak nieznony, e Rand musia osoni rkoma
twarz. Czarne wierzchowce Myrddraali, cho obdarzone nie wiadomo jak niezwykymi mocami, zaray na widok pomieni, stany dba i jy si zmaga ze
swymi jedcami, ktrzy biciem usiowali je zmusi do pokonania poncej
przeszkody.
- Krew i popioy - powiedzia sabym gosem Mat.
Rand tylko pokiwa gow w odrtwieniu.
Nagle Moiraine zachwiaa si i byaby upada, gdyby Lan nie zeskoczy z
konia, aby j podtrzyma.
- Jedcie dalej! - nakaza pozostaym.

Ostry ton jego gosu kci si z delikatnoci, z jak posadzi Aes Sedai na
grzbiecie klaczy.
- Ten ogie nie bdzie przecie pon wiecznie. pieszcie! Liczy si kada
minuta.
Mur ognia hucza, jakby mia pon bez koca, ale Rand nie sprzeciwia si.
Pogalopowali na pnoc tak szybko, jak tylko potrafili zmusi konie. Rogi zabrzmiay
w oddali jakby z rozczarowaniem, jakby ju wiedziay, co zaszo. Potem ucichy.
Lan i Moiraine wkrtce doczyli do reszty grupy, chocia Lan musia trzyma
wodze Aldieb, bowiem Aes Sedai saniaa si i przytrzymywaa obiema rkami ku.
- Zaraz poczuj si lepiej - powiedziaa, widzc pene troski spojrzenia.
Jednake, oprcz zmczenia, w jej gosie syszao si pewno siebie.
- Praca z Ziemi i Ogniem troch mnie wyczerpuje, ale to drobiazg.
Po chwili obydwoje znaleli si znw na czele galopujcej grupy. Rand
pomyla, e Moiraine nie wytrzyma tak szybkiego tempa. Nynaeve podjechaa do
Aes Sedai i zatrzymaa j gestem rki. Przez jaki czas, gdy pokonywali wzgrza,
obydwie kobiety szeptay co do siebie, po czym Wiedzca signa do swego
paszcza i wrczya Moiraine ma paczuszk. Aes Sedai rozwina j i pokna
zawarto. Nynaeve powiedziaa co jeszcze, po czym powrcia do pozostaych,
lekcewac ich pytajce spojrzenia. Randowi wydao si, e pomimo okolicznoci jej
twarz wyraaa satysfakcj.
Waciwie to nie obchodzio go, do czego zmierza Wiedzca. Pociera stale
rkoje swojego miecza, a gdy zda sobie z tego spraw, popatrzy na ni ze
zdziwieniem.
"Wic tak wyglda bitwa."
Niewiele ju z niej pamita, przy czym adnego momentu dokadnie.
Wszystko w jego mylach zlao si w jedn mas wochatych twarzy i strachu.
Strachu i upau. Bitwa zostaa stoczona w takim upale, jakby to byo popoudnie w
samym rodku lata. Nie potrafi sobie tego wytumaczy. Lodowaty wiatr prbowa
teraz zamrozi paciorki potu na jego twarzy i ciele.
Obejrza si na swoich przyjaci: Mat ociera pot z twarzy rbkiem paszcza.
Perrin natomiast, wpatrzony w oddali w co, co mu si wyranie nie podobao,
zdawa si nie zauwaa kropel byszczcych na jego czole.
Wzgrza byy coraz nisze, cay teren zamienia si powoli w rwnin,
niemniej Lan, zamiast pdzi dalej, zatrzyma si. Nynaeve ruszya jakby z zamiarem

przyczenia si do Moiraine, ale wzrok Stranika powstrzyma j. Razem z Aes


Sedai oddalili si nieco od reszty, pochylili ku sobie gowy, z ruchw Moiraine byo
jasne, e si sprzeczaj. Nynaeve i Thom przypatrywali si obojgu, Wiedzca z
wyran trosk, bard za mrucza co do siebie i co jaki czas oglda przez rami.
Pozostali unikali patrzenia na nich. Kto wie, jaki moe by efekt ktni Aes Sedai ze
Stranikiem?
Po kilku minutach Egwene odezwaa si cicho do Randa, rzucajc
niespokojne spojrzenia na wci sprzeczajc si par.
- Te sowa, ktre krzyczae w stron trollokw... - urwaa, jakby nie wiedzc,
co jeszcze powiedzie.
- Bo co? - spyta Rand.
Byo mu troch gupio, okrzyki wojenne pasoway znakomicie do Stranikw,
ludzie z Dwu Rzek nigdy tak si nie zachowywali, cokolwiek Moiraine mwia na ten
temat, ale jeli Egwene miaa si z niego teraz mia...
- Mat musia opowiedzie t histori z dziesi razy.
- I to le - wtrci Thom, a Mat wyda pomruk protestu.
- Jakby tego nie opowiada - powiedzia Rand - wszyscy j i tak syszelimy
wiele razy. A poza tym musielimy co krzykn. No bo w takiej chwili, wanie tak
naley postpi. Syszaa Lana.
- Mielimy przecie takie prawo - doda roztropnie. Perrin. - Moiraine twierdzi,
e wszyscy jestemy potomkami ludu Manetheren. Oni walczyli z Czarnym i my te
walczymy z Czarnym. To nam daje do tego prawo.
Egwene prychna pogardliwie, jakby chcc pokaza, co ona o tym myli.
- Nie o tym mwiam. A co ty krzyczae, Mat?
Mat nerwowo wzruszy ramionami.
- Nie pamitam. - Patrzy na nich zaczepnie. - No naprawd. Wszystko
pamitam jak za mg. Nie wiem, co to byo, skd mi si wzio, ani co oznaczao.
Zamia si lekcewaco.
- Nie sdz, e to miao oznacza cokolwiek.
- A ja myl, e jednak tak - powiedziaa powoli Egwene. - Kiedy krzykne,
pomylaam, wanie wtedy, e ci rozumiem. Ale to mino.
Westchna i potrzsna gow.
- Moe masz racj. Czowiek wyobraa sobie dziwne rzeczy w takich chwilach,
nieprawda?

- Carai an Caldazar - powiedziaa Moiraine. Wszyscy odwrcili si gwatownie,


by na ni spojrze. - Carai an Ellisande. A1 Ellisande. Za honor Czerwonego Ora. Za
honor Ry Soca.
Ra Soca. Staroytny okrzyk wojenny Manethereczykw i okrzyk wojenny
ich ostatniego krla. R Soca nazywano Eldrene.
Moiraine rozbroia Egwene i Mata swym umiechem, chocia jej wzrok duej
zatrzyma si na nim, ni na niej.
- Krew linii Arada jest nadal silna w Dwu Rzekach. Stara Krew wci piewa.
Mat i Egwene spojrzeli na siebie, skupiajc jednoczenie wzrok pozostaych.
Oczy Egwene byy rozszerzone, a jej usta bezustannie prboway si umiechn,
chocia je zagryzaa, nie wiedzc, jak przyj te sowa o starej krwi. Mat natomiast
wiedzia, co dao si zauway z chmurnego wyrazu jego twarzy.
Randowi wydawao si, e zna myli Mata, sam myla podobnie. Jeeli Mat
jest potomkiem dawnych wadcw Manetheren, to moe trolloki chc tak naprawd
dopa tylko jego, a nie wszystkich trzech. Po chwili zawstydzi si tej myli, Policzki
mu porowiay i gdy dostrzeg poczucie winy malujce si na twarzy Perrina,
domyli si, e jemu przyszo do gowy to samo.
- Nie umiem stwierdzi, czy ju kiedy co takiego syszaem - powiedzia po
chwili Thom.
Otrzsn si z otpienia i nagle przemwi obcesowo.
- Innym razem mgbym nawet uoy o tym jak opowie, ale w tym
momencie... Czy zatrzymamy si tutaj na reszt dnia, Aes Sedai?
- Nie - odpara Moiraine i chwycia wodze.
Z poudnia rozleg si odgos rogu trollokw, jakby na potwierdzenie jej
odpowiedzi. Ze wschodu i zachodu rozlegy si nastpne. Konie zaray i zadreptay
nerwowo.
- Przeszli przez ogie - powiedzia spokojnie Lan, a zwracajc si do Moiraine
doda:
- Nie masz jeszcze siy do przeprowadzenia swoich planw. Musisz najpierw
odpocz. Ani Myrddraal, ani trollok nie pjd tam.
Moiraine podniosa rk, jakby chciaa go odprawi, po czym westchna i
opucia j.
- No dobrze - powiedziaa z irytacj. - Pewnie masz racj, ale wolaabym inne
rozwizanie.

Wyja sw lask z uchwytu przy siodle.


- Zbierzcie si wszyscy wok mnie. Najbliej jak moecie. Jeszcze bliej.
Rand podjecha na Oboku do klaczy Aes Sedai. Stosujc si do uporczywych
ponagle Moiraine, otaczali j zwartym koem dopty, dopki wszystkie konie nie
zetkny si kbami albo zadami. Dopiero wtedy Aes Sedai bya zadowolona. Potem, nic nie mwic, stana w strzemionach i zrobia krg swoj lask ponad ich
gowami.
Rand dygota i czu mrowienie za kadym razem, gdy laska przechodzia
ponad nim. Mg poda za jej ruchem, nie widzc jej, tylko obserwujc drenie
przechodzce po kolei przez wszystkich ludzi w krgu. Nie zdziwi si widzc, e na
Lana zupenie to nie dziaao.
Nagle Moiraine gwatownym ruchem wycelowaa lask w stron zachodu. W
powietrzu zawiroway usche licie, a gazie zakoysay si, jakby wir powietrzny
przebieg po wskazanej przez ni linii. Kiedy niewidzialny wir powietrza znikn, z
westchnieniem opada z powrotem na siodo.
- To dla trollokw - wyjania. - Ta linia bdzie zawieraa jakby nasze zapachy i
nasze lady. Myrddraal po jakim czasie si zorientuje, ale wtedy...
- Wtedy - dopowiedzia Lan - my zdymy ju si zgubi.
- Twoja laska ma wielk si - powiedziaa Egwene, naraajc si na
prychnicie Nynaeve.
Moiraine cmokna wargami.
- Powiedziaam ci, dziecko, e rzeczy nie zawieraj w sobie mocy. Jedyna
Moc pochodzi z Prawdziwego rda i tylko ywy umys moe ni wada. Nawet
angreal stanowi jedynie pomoc w koncentracji.
Znuonym ruchem wsuna lask z powrotem do uchwytu przy siodle.
- Lan?
- Jedcie za mn - powiedzia Stranik - i zachowajcie milczenie. Wszystko
pjdzie na marne, jeli trolloki nas usysz.
Poprowadzi ich znowu na pnoc, cho nie z t sam zawrotn prdkoci jak
przedtem, ale tak szybko, jak podrowali Drog Caemlyn. Teren stawa si nadal
coraz bardziej paski, cho las nie rzednia.
Nie jechali ju prostym szlakiem, poniewa Lan wybiera tras, ktra omijaa
twardy grunt i wystpy skalne, nie zmusza ich te do przedzierania si przez gste

krzaki. Co jaki czas udawa si na ty szeregu i uwanie czego nasuchiwa. Kady,


kto odway si choby zakasa, naraa si na niemiy pomruk z jego strony.
Nynaeve jechaa obok Aes Sedai, a na jej twarzy niepokj walczy z niechci.
Byo w tym spojrzeniu co jeszcze, jakby Wiedzca dostrzega przed sob cel.
Moiraine zgarbia ramiona i przytrzymywaa si oburcz wodzy oraz sioda, saniajc
si przy kadym kroku Aldieb. Byo oczywiste, e utworzenie faszywego szlaku, co
mogo si wydawa niczym w porwnaniu z trzsieniem ziemi czy cian ognia,
zabrao jej resztki si.
Rand aowa prawie, e nie syszy ju rogw, dziki nim mg przynajmniej
oceni odlego, jaka dzielia ich od trollokw i Pomorw.
Stale oglda si za siebie i dlatego te nie on pierwszy dostrzeg rozcigajcy
si przed nimi widok. Po chwili jednak wlepi we zdumiony wzrok. Wielka,
nieregularna masa, w wielu miejscach rwnie wysoka, jak wyrastajce z niej drzewa i
jeszcze wysze iglice. Wszystko porastay bezlistne winorole oraz jakie inne
pncza. Czy to jest klif? Po pnczach atwo si wspina, ale konie nigdy przez to nie
przejd.
Gdy podjechali bliej, zauway wie. Bya to z ca pewnoci wiea, a nie
jaka skalna formacja zakoczona dziwaczn, spiczast kopu.
- To miasto! - krzykn.
Po chwili zauway rwnie miejskie mury, iglice okazay si wieami
straniczymi. Otworzy usta ze zdziwienia. To miasto musiao by dziesi razy
wiksze od Baerlon. Pidziesit razy wiksze.
Mat przytakn.
- To miasto - zgodzi si. - Ale skd si wzio miasto pord lasw?
- I na dodatek wyludnione - doda Perrin. Kiedy spojrzeli na niego, wskaza
mury. - Jaki czowiek by dopuci, aby winorol tak wszystko obrosa? Wiecie, e
pncza potrafi rozsadza ciany. Patrzcie, jakie to wszystko zrujnowane.
Rand musia na nowo przemyle to, co zobaczy. Byo tak, jak mwi Perrin.
Prawie pod kadym niszym fragmentem muru znajdoway si poronite chwastami
pagrki: gruz. Nie byo dwu wie jednakowej wysokoci.
- Ciekawe, co to byo za miasto - zadumaa si Egwene - i co si z nim stao.
Na mapie ojca nie ma tu adnego miasta.

- Nazywao si Aridhol - wyjania Moiraine. - W czasach Wojen z Trollokami


naleao do sojusznikw Manetheren. Wpatrywaa si w potne mury, jakby
niepomna obecnoci innych, nawet Nynaeve, ktra podpieraa j ramieniem.
- Pniej Aridhol zostao pokonane i to miejsce otrzymao inn nazw.
- Jak? - spyta Mat, ale nie otrzyma odpowiedzi.
- Tutaj - odezwa si Lan.
Zatrzyma Mandarba przed resztkami bramy, wystarczajco szerokiej, by mg
przez ni przemaszerowa rzd pidziesiciu ludzi. Po samych bramach nie zostao
zreszt nic oprcz przeamanych i poronitych dzikim winem stranic.
- Wjedziemy tdy.
W oddali zabrzmiay rogi trollokw. Lan spojrza w kierunku, z ktrego dobieg
dwik, potem na soce znajdujce si ju w poowie drogi do wierzchokw drzew
rosncych na zachodzie.
- Ju si zorientowali, e to faszywy szlak. Chodcie, musimy przed
zmierzchem znale jak kryjwk.
- Jak nazwano potem to miasto? - dopytywa si Mat.
Moiraine udzielia mu odpowiedzi dopiero, gdy ju wjedali do miasta.
- Shadar Logoth - powiedziaa.

ROZDZIA 19

OCZEKIWANIE CIENIA
Rozkruszone kamienie brukowe chrzciy pod kopytami koni, kiedy wjedali
w lad za Lanem do miasta. Rand zdoa zauway, e wszystko jest pogrone w
ruinie i, jak susznie stwierdzi Perrin, wymare. Ponad nim fruway jedynie gobie, a
ze szczelin w murach i chodnikach wyrastay usche chwasty. W wikszoci
budynkw sufity zapady si, z murw na ulice pospaday odamki cegie i kamieni.
Ponad tym wszystkim sterczay wiee o ostrych, nierwnych iglicach, przypominajce
poamane patyki. Rnej wielkoci zway gruzu, na zboczach ktrych rosy karowate
drzewa, mogy stanowi pozostaoci po paacach albo nawet caych dzielnicach.
Ale i tak to co zostao, zapierao Randowi dech w piersiach. Najwikszy dom z
Baerlon mg skry si w cieniu prawie kadej budowli Shadar Logoth. Wszdzie, jak
okiem sign, stay paace z jasnego marmuru zwieczone ogromnymi kopuami.
Wszystkie zreszt domy miay takie kopuy, niektre nawet cztery lub pi, kada o
innym ksztacie. Wiee, ktre zdaway si siga nieba, pomimo dzielcych ich
odlegoci, byy midzy sob poczone napowietrznymi przejciami otoczonymi
szeregami kolumn. Na kadym skrzyowaniu ulic staa mosina fontanna,
alabastrowa iglica lub jaki pomnik. Cho fontanny wyschy, wikszo iglic si
poprzewracaa, a wiele pomnikw lego w gruzach, nadal byo co podziwia.
"A ja mylaem, e Baerlon to miasto! Niech sczezn, Thom pewnie mia si
w kuak. Tak samo jak Moiraine i Lan."
Rand by tak pochonity wgapianiem si we wszystko, e nie zauway, gdy
Lan zatrzyma si nagle przed biaym, kamiennym budynkiem, dwa razy wyszym od
"Jelenia i Lwa". Nie mona byo stwierdzi, do czego suy ten dom za czasw
wietnoci miasta, ale rwnie dobrze moga to by karczma. Z grnych piter
pozostaa jedynie pusta skorupa - przez wy_ bite otwory okienne, z ktrych znikno
wszelkie szko i drewno, wida byo popoudniowe niebo - ale parter wydawa si
nienaruszony.
Moiraine, nadal przytrzymujc si ku, obejrzaa uwanie budynek, zanim
skina gow.
- Ten nam wystarczy.
Lan zeskoczy z sioda i cign Moiraine z grzbietu klaczy.

- Wprowadcie konie do rodka - zarzdzi. - Znajdcie jaki pokj na tyach


domu, ktry si nada na stajni. No rusza si, farmerzy. Nie jestecie na ce.
Wzi Aes Sedai na rce i znikn z ni we wntrzu domu.
Nynaeve zsiada z konia i pobiega za nimi, ciskajc torb, w ktrej trzymaa
zioa i maci. Egwene posza w lad za ni. Pozostawiy chopcom swe konie.
- Wprowadcie konie do rodka - burkn Thom i wyd policzki.
Cay zesztywniay powoli zsiad z wierzchowca, wygi plecy, przecigle
westchn, po czym uj wodze Aldieb.
- No, co jest? - zapyta unoszc brwi w stron Randa i jego kolegw.
Popiesznie stanli na ziemi i poprowadzili pozostae konie. Pozostay po
drzwiach otwr by tak duy, e daoby si przez niego przeprowadzi nawet dwa
konie rwnoczenie.
Za drzwiami znajdowaa si ogromna komnata, szeroka jak cay budynek,
podog pokryway brudne pytki, na cianach wisiao kilka podartych gobelinw,
wypowiaych do matowego brzu. Wyglday, jakby mogy si rozpa pod
dotkniciem. Poza tym pomieszczenie byo puste. Lan zrobi w najbliszym rogu
posanie dla Moiraine, kadc tam ich paszcze. Nynaeve, mruczc co o kurzu,
uklka przy Aes Sedai i zacza grzeba w swej torbie, ktr usunie podsuna jej
Egwene.
- To prawda, e mog jej nie lubi - mwia wanie Nynaeve do Stranika, gdy
Rand wszed z Bel i Obokiem do rodka - ale pomagam kademu, kto potrzebuje
pomocy, niezalenie od tego czy go lubi, czy nie.
- Ja ci o nic nie oskaram, Wiedzca. Powiedziaem tylko, e masz uwaa z
tymi swoimi zioami.
Spojrzaa na niego ktem oka.
- Faktem jest, e ona potrzebuje moich zi, ty zreszt take. Jej gos z
pocztku cierpki, w miar mwienia stawa si wrcz opryskliwy.
- Faktem jest, e nawet posiadajc Jedyn Moc, ona na razie nie moe ju
zrobi nic wicej. Jest faktem wreszcie, e nie moe jej pomc twj miecz, Wadco
Siedmiu Wie, natomiast moje zioa tak.
Moiraine pooya do na ramieniu Lana.
- Uspokj si, Lan. Ona nie ma zamiaru zrobi mi nic zego. Ona po prostu nie
wie.
Stranik skrzywi si ironicznie.

Nynaeve przestaa grzeba w torbie i spojrzaa na niego, marszczc czoo, ale


odezwaa si do Moiraine.
- Nie wiem mnstwa rzeczy. O ktr w tej chwili chodzi?
- Po pierwsze - odpara Moiraine - tak naprawd to potrzebuj wycznie
odpoczynku. Po drugie, zgadzam si z tob. Twoje umiejtnoci i wiedza przydadz
si bardziej, ni mylaam. Czy masz moe co, co pomoe mi przespa si godzin
i nie chodzi potem jak pijana?
- Saba herbata z wyczyca, ylistka i...
Rand nie usysza ju ostatniego sowa, gdy wszed za Thomem do
nastpnego pokoju, ktry by rwnie wielki i jeszcze bardziej pusty. Pokrywaa go
gruba wartwa kurzu, ktrej do czasu ich przybycia nikt nigdy nie naruszy. Na
pododze nie byo nawet ladw ptakw, ani zwierzt.
Rand rozsioda Bel i Oboka, Thom - Aldieba i waacha, a Perrin swojego
wierzchowca i Mandarba. Nie robi nic tylko Mat, ktry upuci wodze na podog. W
pokoju, oprcz drzwi ktrymi weszli, byy jeszcze dwa wyjcia.
- Aleja - obwieci Mat, wycofujc gow z pierwszych drzwi.
Pozostali trzej rwnie mogli tyle zobaczy, nie ruszajc si z miejsca. Mat
przeszed powoli przez czarny prostokt drugich drzwi, znajdujcych si w tylnej
cianie, i cofn si o wiele szybciej, energicznie otrzepujc pajczyny z wosw.
- Nic tam nie ma - powiedzia i znowu wyjrza na alej.
- Czy ty si wreszcie zajmiesz koniem? - spyta Perrin.
Zakoczy ju oporzdza swojego wierzchowca i teraz zdejmowa siodo z
grzbietu Mandarba. O dziwo, pomiennooki rumak nie sprawia mu adnych kopotw,
chocia bacznie Perrina obserwowa.
- Nikt nie ma zamiaru robi tego za ciebie.
Mat spojrza na alej po raz ostatni i wzdychajc smutno, podszed do swego
konia.
Gdy Rand kad siodo Beli na pododze, zauway, e Mat spospnia. Robi
wszystko bezmylnie, a jego wzrok zdawa si ton w czym odlegym o tysice mil.
- Czy dobrze si czujesz, Mat? - spyta. Mat rozsioda konia i nagle
znieruchomia. - Mat? Mat!
Mat wzdrygn si i omal nie upuci sioda.
- Co? Ach. Nie, tylko tak si zamyliem.

- Zamylie si? - zagrzmia Perrin, ktry zamienia wdzido Mandarba na


postronek. - Ty spae.
Mat spojrza na niego spode ba.
- Mylaem o wszystkim, co tutaj zaszo. O tych sowach, ktre...
Wszyscy razem spojrzeli na niego, wic niespokojnie przestpi z nogi na
nog.
- No, syszelicie, co powiedziaa Moiraine. Jest tak, jakby martwi przemawiali
przez moje usta. Nie podoba mi si to.
Spochmurnia jeszcze bardziej, gdy Perrin zachichota.
- Okrzyk wojenny Aemona, tak powiedziaa, zgadza si'? Moe ty jeste
wcieleniem Aemona, ktry powrci. Tyle mwie o nudzie w Polu Emonda, e bycie
krlem i odrodzonym bohaterem powinno ci si podoba.
- Nie mw tak!
Thom zrobi gboki wdech, wszyscy spojrzeli teraz na niego.
- To niebezpieczne i gupie gadanie. Martwi mog zmartwychwstawa albo
wchodzi w ciaa yjcych i nie naley o tym mwi tak beztrosko.
Dla uspokojenia znowu zaczerpn oddech, zanim powiedzia co jeszcze.
- Moiraine mwia o dawnej krwi, a krew to nie martwy czowiek. Syszaem, e
czasem co takiego si zdarza. Syszaem, cho do koca w to nie wierzyem... To
wasze korzenie, chopcze. Linia, ktra biegnie od ciebie przez twojego ojca do
twojego dziadka i cofa si do samego Manetheren i moe jeszcze dalej. Teraz ju
wiesz, jak stara jest twoja rodzina. Powiniene przywykn do tej myli i cieszy si
ni. Wikszo ludzi nie wie nic ponad to, kim by ich ojciec.
"Niektrzy z nas nawet tego nie mog by pewni - pomyla z gorycz Rand. Moe Wiedzca miaa racj. wiatoci, spraw, eby tak byo."
Mat skin gow, wysuchawszy barda.
- Chyba masz racj. Ale czy mylisz, e to ma co wsplnego z tym, co si
stao z nami? Chodzi mi o trolloki i tak dalej. To znaczy... ach, i tak nie wiem, o co mi
chodzi.
- Myl, e powiniene o tym zapomnie i skupi si nad tym, jak wszystko
przey.
Thom wycign fajk z dugim cybuchem. - A ja chyba sobie zapal.
Machnwszy fajk w ich kierunku, znikn w pokoju frontowym.
- Wszyscy w tym tkwimy, nie tylko jeden z nas - powiedzia Rand Matowi.

Mat zatrzs si i zamia urywanie.


- Racja. No to skoro rozmawiamy o byciu razem i skoro ju uporalimy si z
komi, to moe by tak zwiedzi troch miasto? Prawdziwe miasto, w ktrym nie ma
tumw trcajcych czowieka okciami i kuksajcych pod ebra. Nikt tu nie bdzie
zadziera przed nami nosa. Zostaa jeszcze co najmniej godzina do zmierzchu.
- A nie zapomniae o trollokach? - spyta Perrin.
Mat lekcewaco potrzsn gow.
- Lan powiedzia, e one tu nie wejd, pamitasz? Trzeba sucha, co mwi
inni ludzie.
- Pamitam - powiedzia Perrin - i zawsze sucham. To miasto... Aridhol?...
byo sprzymierzecem Manetheren. Widzisz? Sucham.
- Aridhol byo pewnie najwikszym miastem w czasach Wojen z Trollokami powiedzia Rand - bo trolloki nadal si go boj. Nie bay si przyj do Dwu Rzek, a
Moiraine powiedziaa, e Manetheren, jak ona to uja... byo cierniem w stopie
Czarnego.
Perrin podnis rce.
- Nie wspominaj Pasterza Nocy. Dobrze?
- Co ty nie powiesz? - zamia si Mat. - Chodmy. - Powinnimy zapyta
Moiraine o zgod - powiedzia Perrin. Mat podnis rce.
- Zapyta Moiraine? Mylisz, e ona zechce spuci nas z oczu? A co z
Nynaeve? Krew i popioy, Perrin, a moe by tak zapyta pani Luhhan, jeli ju tak ci
zaley.
Perrin z niechci skin gow, a Mat umiechn si szeroko do Randa.
- A co ty o tym mylisz? Prawdziwe miasto? Z paacami! - Zamia si chytrze.
- I adne Biae Paszcze nie bd nas obserwowa.
Rand spojrza na niego zym okiem, ale waha si tylko chwil. Te paace byy
jak z opowieci barda.
- Zgoda.
Skradajc si, aby nie usyszano ich w komnacie od frontu, wyszli boczn
alejk, okryli budynek i trafili na ulic po jego drugiej stronie. Szli teraz szybko.
Kiedy osignli nastpn przecznic, Mat nagle puci si w jaki oszalay taniec.
- Wolno. - Rozemia si. - Wolno!

Powoli przestawa podskakiwa i kry tylko wkoo, wpatrujc si we


wszystko i wci si miejc. Cienie pnego popoudnia wyduay si i zaamyway,
a zachodzce soce owietlao miasto zotym blaskiem.
- Czy kiedykolwiek nio wam si, e zobaczycie takie miejsce?
Perrin rwnie si rozemia, ale Rand wzruszy tylko ramionami. To byo nic,
w porwnaniu z miastem z jego pierwszego snu, ale jednak...
- Jeli mamy zamiar zobaczy cokolwiek - powiedzia - to lepiej si
popieszmy. Zostao ju niewiele czasu do zmierzchu.
Mat chcia chyba obejrze wszystko, z entuzjazmem cign za sob Randa i
Perrina. Wspinali si na zakurzone fontanny, z basenami tak duymi, e
pomieciyby wszystkich mieszkacw Pola Emonda, zwiedzali przypadkowo
wybrane budowle, ale zawsze wiksze od poprzednio widzianych. Przeznaczenia
jednych budowli domylali si, lecz innych nie zawsze. Paac by na pewno paacem,
ale do czego mg suy ogromny budynek, ktry skada si z jednej biaej kopuy
wielkiej jak gra i tylko jednego pomieszczenia? Albo czemu suy otoczony murem
plac, tak wielki, e mg pomieci cae Pole Emonda, wypeniony rzdami
kamiennych awek?
Mat denerwowa si, e znajduj jedynie kurz, gruz albo na cianach
bezbarwne szmaty, ktre rozaziy si pod palcami. W pewnym miejscu znaleli kilka
drewnianych krzese opartych o cian, ale kiedy Perrin prbowa podnie jedno z
nich; rozpado si na kawaki.
Paace wraz z ich ogromnymi pustymi komnatami, ktre mogy pomieci ca
ober "Winna Jagoda" z okadem, skoniy Randa do rozmyla o ludziach, ktrzy je
kiedy zamieszkiwali. Doliczy si, e pod okrg kopu mogli stan wszyscy
mieszkacy Dwu Rzek, a jeli chodzi o tamto miejsce z kamiennymi awkami...
Wyobraa sobie ludzi stojcych pord cieni i patrzcych z dezaprobat na trzech
intruzw, ktrzy zakcali im spokj.
W kocu wspaniaoci miasta zmczy si nawet Mat, ktry przypomnia
sobie, e poprzedniej nocy spa tylko godzin. O tym samym pomyleli rwnie
pozostali. Ziewajc, usiedli na stopniach wysokiej budowli obramowanej rzdem
wysokich kamiennych kolumn i zaczli si sprzecza, co robi dalej.
- Wracamy - zarzdzi Rand. - Trzeba si troch przespa.
Przyoy do do ust.

- Jedyn rzecz, jakiej teraz pragn, jest sen - powiedzia, gdy ju przesta
ziewa.
- Spa moesz zawsze - stwierdzi Mat. - Popatrz, gdzie jestemy. W
zrujnowanym miecie. Tu musz by skarby.
- Skarby? - Perrinowi od ziewania a trzasno co w szczce. - Tu nie ma
adnych skarbw. Tu nie ma nic prcz kurzu.
Rand osoni oczy przed socem, ktre wygldao teraz jak czerwona pika
spoczywajca na dachach domw.
- Robi si pno, Mat. Zaraz zapadnie zmrok.
- Tu mog by skarby - upiera si Mat. - A zreszt chciabym si jeszcze
wspi na ktr z tych wie. Popatrzcie na tamt, najwyraniej nie jest zrujnowana.
Zao si, e z niej rozciga si widok na kilkanacie mil. Co wy na to?
- Te wiee s niebezpieczne - odezwa si jaki mski gos z tyu za nimi.
Rand poderwa si na nogi i obrci, ciskajc rkoje miecza, pozostali
zareagowali z rwn szybkoci.
W cieniach pod kolumnami, na szczycie schodw, sta jaki mczyzna. Zrobi
p kroku do przodu, podnis do, aby osoni oczy i cofn si znowu.
- Wybaczcie - powiedzia z prostot. - Od dawna przebywaem w tych
ciemnociach. Moje oczy nie nawyky jeszcze do wiata.
- Kim pan jest?
Rand pomyla, e mczyzna nie pochodzi chyba z Baerlon, bo tak dziwnie
brzmia jego akcent, trudno byo nawet zrozumie niektre ze sw.
- Co pan tu robi? Mylelimy, e w miecie nie ma nikogo.
- Nazywam si Mordeth.
Urwa, jakby spodziewajc si, e bd znali jego imi. Kiedy aden z nich nie
pokaza tego po sobie, wymrucza co bezgonie, a potem cign dalej.
- Mgbym wam zada to samo pytanie. W Aridhol od dawna nikogo nie byo.
Od bardzo, bardzo dawna. Nigdy bym nie pomyla, e napotkam trzech modych
ludzi wdrujcych po jego ulicach.
- Jedziemy do Caemlyn - wyjani Rand. - Zatrzymalimy si tu na noc.
- Caemlyn - powtrzy wolno Mordeth, obracajc t nazw na jzyku, po czym
pokrci gow. - Na noc, powiadacie? To moe przyczycie si do mnie.
- Nadal pan nie powiedzia, co pan tu robi - zauway Perrin.
- C, jestem poszukiwaczem skarbw, oczywicie.

- I znalaz pan co? - zapyta podniecony Mat.


Randowi wydao si, e Mordeth si umiecha, ale nie by tego pewien, bo
zasaniay go cienie.
- Tak - odpar mczyzna. - Wicej ni si spodziewaem. Znacznie wicej.
Wicej, ni mog unie. Nigdy nie przypuszczaem, e spotkam tu trzech silnych i
zdrowych modziecw. Jeli pomoecie mi zanie to do koni, to bdziecie mogli si
podzieli reszt tego, co zostanie. Wemiecie teraz tylko tyle, ile zdoacie unie.
Cokolwiek tu pozostawi, zniknie, zabrane przez innego poszukiwacza skarbw,
zanim powrc.
- A nie mwiem wam, e w takim miejscu musz by skarby? - wykrzykn
Mat.
Biegiem wpad na schody.
- Pomoemy panu to zanie. Prosz nas tylko zaprowadzi.
Razem z Mordethem weszli gbiej w cienie pod kolumnami. Rand wbi wzrok
w Perrina.
- Nie moemy go tak zostawi.
Perrin spojrza na zachodzce soce i skin gow. Ostronie weszli na
schody, kowal wysun odrobin swj topr z ptli u pasa, a Rand schwyci rkoje
miecza. Mat i Mordeth czekali na nich pod kolumnami. Mordeth mia skrzyowane na
piersiach rce, a Mat zaglda niecierpliwie do wntrza.
- Chodcie - powiedzia Mordeth. - Poka wam skarb. Wsun si do rodka
budynku, a zaraz za nim Mat. Reszcie nie pozostawao nic innego, jak rwnie pj.
W wewntrznym holu panowa mrok, ale Mordeth niezwocznie skrci w bok i
wszed na wskie schody skrcajce w d ku jeszcze gbszym ciemnociom, a w
kocu, w kompletnej czerni, musieli znajdowa drog po omacku. Rand przesuwa
jedn doni po cianie, niepewny, czy jego stopa natrafi na kolejny stopie. Nawet
Mat czu si teraz dziwnie, co byo sycha w jego gosie, gdy powiedzia:
- Tu jest okropnie ciemno.
- Tak, tak - zgodzi si Mordeth.
Mczyzna zdawa si nie mie adnych trudnoci z poruszaniem si w
ciemnociach.
- Na dole s wiata. Chodcie.
Rzeczywicie, krte schody nagle spotkay si z korytarzem sabo
owietlonym przez nieliczne dymice pochodnie, osadzone w elaznych uchwytach

w murach. Dziki ich migoczcym pomieniom Rand mg po raz pierwszy lepiej


przyjrze si Mordethowi, ktry nie zatrzymujc si par do przodu i gestem doni
nakazywa i za nim.
Byo w nim co dziwnego, lecz Rand nie by w stanie okreli, co. Mordeth by
ugrzecznionym, nieco tgawym mczyzn, a jego opadajce powieki sprawiay
wraenie, e wypatruje czego z ukrycia. Niski i zupenie ysy, w marszu jednak wydawa si jakby wyszy od nich. Rand nigdy dotd nie widzia takich ubra, jakie
tamten mia na sobie. Obcise czarne bryczesy i buty z mikkiej czerwonej skry z
wywinitymi cholewami. Duga, czerwona kamizelka gsto haftowana zotem i
nienobiaa koszula z szerokimi rkawami, koce jej mankietw zwisay prawie do
kolan. Z pewnoci nie byo to ubranie, w ktrym mona byo poszukiwa skarbw w
zrujnowanym miecie. Ale rwnie nie by to jedyny powd dziwnego wraenia, jakie
sprawia.
Korytarz nagle zakoczy si wyoon pytkami komnat i tam Rand
zapomnia o wygldzie Mordetha. Krzykn z zachwytu, podobnie jak jego koledzy.
wiato padajce z kilku pochodni dymicych w sufit i przydajce kademu z nich
wicej ni jeden cie, odbijao si po tysickro od drogocennych kamieni i zota,
spitrzonych na posadzce w postaci kopcw monet i biuterii, pozacanych
pucharw, talerzy i pmiskw, inkrustowanych klejnotami mieczy i sztyletw.
Wszystko to leao niedbale zwalone w stosy.
Mat z okrzykiem wybieg do przodu i uklk przed jednym ze stosw.
- Sakwy - wydysza, grzebic w zocie. - Bd nam potrzebne sakwy, aby to
wszystko zabra.
- Wszystkiego zabra nie moemy - zauway Rand. Rozglda si dookoa z
poczuciem bezradnoci, cae zoto, jakie przywozili kupcy w cigu roku do Pola
Emonda, nie rwnao si nawet cho tysicznej czci zawartoci jednego takiego
kopca.
- Nie teraz. Jest ju prawie ciemno.
Perrin wycign skd topr i bezmylnie przebiera w oplatajcych go
zotych acuchach. Na wypolerowanym czarnym trzonku zalniy klejnoty, podwjne
ostrze pokryway delikatne zote ryty.
- W takim razie jutro - powiedzia, podnoszc z umiechem topr. - Moiraine i
Lan zrozumiej nas, kiedy im to pokaemy.
- Nie jestecie sami? - spyta Mordeth.

Wpuci ich przodem do komnaty ze skarbem, ale teraz podszed bliej.


- Kto jeszcze jest z wami?
Mat, z rk zanurzon gboko w bogactwie, odpowiedzia mechanicznie.
- Moiraine, Lan, Nynaeve, Egewne i Thom, ktry jest bardem. Jedziemy do
Tar Valon.
Rand wstrzyma oddech. Po chwili milczenia Mordetha, co kazao mu
spojrze na niego. Twarz mczyzny wykrzywiay wcieko i strach. Otwarte usta
ukazyway wyszczerzone zby.
- Tar Valon! - Potrzsn w ich stron pici. - Tar Valon! Mwilicie, e
jedziecie do Caemlyn! Okamalicie mnie!
- Jeeli jeszcze pan chce - powiedzia do niego Perrin - przyjdziemy tu jutro i
pomoemy.
Ostronie odoy topr na stos inkrustowanych klejnotami kielichw i biuterii.
- Jeli pan chce...
- Nie. To znaczy... - Dyszc ciko, Mordeth krci gow, jakby nie mg si
zdecydowa. - Bierzcie, co chcecie. Tylko nie... tylko nie...
Nagle Rand zrozumia, co go tak niepokoio w tym czowieku. Nieliczne
pochodnie w korytarzu nadaway kademu krg cienia, tak samo jak wiato w
komnacie ze skarbem. Tylko... By tak zaszokowany, e wypowiedzia to na gos.
- Pan nie ma cienia.
Puchar, ktry wanie trzyma Mat, polecia z trzaskiem na podog.
Mordeth skin gow i po raz pierwszy otworzy do koca opadajce powieki.
Jego gadka twarz nagle wydaa si ostra i drapiena.
- A wic - wyprostowa si, stajc si jakby wyszy - zdecydowao si.
Nagle wszelkie pozory znikny. Niczym balon Mordeth zacz rosn i
pcznie, a gow dotkn sufitu, a ramionami ciany, wypeniajc ogromn cz
komnaty i odcinajc im drog ucieczki. Jego policzki zapady si, a zby obnayy w
drapienym umiechu, wycign ku nim donie tak wielkie, e mg nimi obapi
ludzk gow.
Rand z krzykiem odskoczy w ty. Zaplta si w jaki zoty acuch i upad na
podog. Upadek spowodowa, e zabrako mu tchu w pucach. Oddychajc z
trudem, niezdarnie usiowa Schwyci miecz, cakowicie zapltany w fadach
paszcza. Komnat wypeniay wrzaski jego przyjaci oraz szczk zotych pmiskw
i kielichw. Nagle uszy Randa przeszy okrzyk miertelnego blu.

Prawie kajc ze strachu odzyska wreszcie zdolno oddychania i


jednoczenie wycign miecz z pochwy. Wsta ostronie, zastanawiajc si, ktry z
jego

przyjaci

tak

krzycza.

geod

przeciwlegej

ciany

patrzy

na

niego

wytrzeszczonymi oczami Perrin, skulony ciska swj topr, jakby mia wanie
zamiar rba drewno. Zza stosu skarbw wyziera Mat, dzierc porwany skd
sztylet.
Wszyscy podskoczyli, gdy w najgbszych cieniach co si poruszyo. Mordeth
przyciska kolana do piersi i kuli si w najdalszym kcie.
- Oszukuje nas - wydysza Mat. - To bya jaka sztuczka.
Mordeth zawy z gow odchylon do tyu, a z drcych cian posypa si kurz.
- Wszyscy jestecie martwi! - krzykn. - Wszyscy martwi!
I z tymi sowami zerwa si, dajc susa przez ca komnat. Rand rozdziawi
usta i omal nie wypuci miecza. Mordeth, szybujc w powietrzu, wyciga si i chud
jak smuga dymu. Cienki jak palec wybi szczelin w cianie i wnikn do niej. Po jego
znikniciu w komnacie rozbrzmiewa jeszcze ostatni okrzyk, ucich dopiero po chwili.
- Wszyscy jestecie martwi!
- Wynomy si std - powiedzia sabym gosem Perrin, chwytajc mocniej
swj topr i rozgldajc si dookoa.
Nie zauway nawet, e depcze zote ozdoby i klejnoty.
- A co ze skarbem? - zaprotestowa Mat. - Nie moemy go tak zostawi.
- Ja nic z tego nie chc - owiadczy Perrin, nadal obracajc si we wszystkie
strony.
Podnis gos i krzykn w stron murw.
- To twj skarb, syszysz`? Niczego nie zabieramy!
Rand wpatrywa si gniewnie w Mata.
- Chcesz, eby on nas ciga? Bdziesz napycha sobie kieszenie i spokojnie
czeka, a on tu wrci z ca band jemu podobnych?
Mat tylko gestykulowa w stron zota i kamieni. Zanim co jednak zdy
powiedzie, Rand i Perrin schwycili go za ramiona. Wywlekali z komnaty. Mat
wyrywa si, co tam jeszcze krzyczc o skarbie.
Zanim zdyli uj dziesi krokw, mtne wiato zaczo przygasa,
pochodnie dopalay si. Mat przesta krzycze. Przypieszyli kroku. Zamrugaa
pierwsza pochodnia na korytarzu, potem nastpna. Zanim dotarli do krtych
schodw, nie musieli ju go cign. Zaczli biec, a ciemno zamykaa si za nimi.

Wahali si tylko chwil, gdy dotarli do czerni panujcej na schodach, a potem


pomknli do gry, krzyczc co si w pucach. Krzyczeli, by odstraszy wszystko, co
mogo tam na nich czeka, krzyczeli, by przypomnie sobie, e wci jeszcze yj.
Wpadli do grnego holu. lizgajc si i przewracajc na zakurzony marmur, z
trudem znajdowali drog midzy kolumnami, aby wreszcie stoczy si ze schodw i
wyldowa na ulicy.
Rand wyplta si pierwszy z kbowiska cia i podnisszy z chodnika miecz
Tama rozejrza si niespokojnie dookoa. Ju tylko poowa tarczy sonecznej bya
widoczna ponad dachami. Cienie wyduay si jak donie, czerniejc w ostatnich
promieniach wiata, niemale zapeniajc ulic. Zadygota. Cienie wyglday jak
olbrzymiejcy Mordeth.
- Przynajmniej udao nam si wydosta. - Mat pozbiera si i otrzepa,
niepewnie naladujc swj zwyky sposb bycia. - A ja przynajmnij...
- Na pewno? - spyta Perrin.
Rand zrozumia, e tym razem to nie jest dzieo jego wyobrani. Wosy zjeyy
mu si na gowie, co ich obserwowao z ciemnoci pod kolumnami. Odwrci si, by
spojrze na domy po przeciwlegej stronie ulicy. Tam te wyczuwa wpatrzone w nich
oczy. cisn mocniej swj miecz, cho nie za bardzo wiedzia, czy na cokolwiek mu
si przyda. Obserwujce ich oczy zdaway si by wszdzie. Pozostali rwnie
rozgldali si czujnie, wiedzia, e podzielaj jego odczucia.
- Trzymajmy si rodka ulicy - zachrypia.
Napotka ich wzrok, wygldali na rwnie przeraonych. Z trudem przekn
lin.
- Chodmy szybko rodkiem ulicy, starajc si nie zblia do cieni.
- Idmy jak najszybciej - zgodzi si Mat. Obserwujcy wyranie im
towarzyszyli, albo byo ich bardzo wielu, te oczy wyzieray z kadego budynku. Rand
z caej siy wyta wzrok, ale nie dostrzega adnego ruchu, tylko cay czas czu
obecno oczu, spragnionych i godnych. Nie wiedzia, co moe by gorsze. Tysice
oczu, czy tylko kilka idcych w lad za nimi.
W miejscach, gdzie jeszcze docierao soce, zwalniali odrobin, zerkajc
ukradkiem w stron ciemnoci, ktra zawsze zdawaa si rozpociera przed nimi.
aden z nich nie mia ochoty wej w cie, aden nie by pewien, czy co tam na nich
nie czyha. Tam, gdzie cienie rozcigay si w poprzek ulicy, zagradzajc im drog,

wyczuwali nieomal obecno obserwujcych. Przez takie ciemne miejsca biegli z


krzykiem. Randowi zdawao si, e syszy suchy, skrzypicy miech.
Wraz z zapadniciem ciemnoci w zasigu ich wzroku pojawi si wreszcie
biay budynek, z ktrego, jak im si zdawao; wyszli wiele dni temu. I nagle
obserwujce ich oczy zrezygnoway. Znikny byskawicznie, pomidzy jednym
krokiem a drugim. Rand i jego koledzy bez sowa przypieszyli kroku, potem rzucili
si do biegu i zatrzymali dopiero, gdy sforsowali drzwi i padli za nimi, ciko dyszc.
Na rodku posadzki pono niewielkie ognisko, a dobywajcy si z niego dym
znika w otworze na suficie. Randowi nieprzyjemnie przypomniao to jaskini
Mordetha. Wszyscy, z wyjtkiem Lana, siedzieli wok ogniska, a ich reakcje okazay
si mocno zrnicowane. Egwene, ogrzewajca sobie donie nad ogniskiem, zerwaa
si, gdy wpadli do pokoju i chwycia za gardo. Gdy zobaczya ich, westchna z ulg,
i oczywicie nie moga ju zmiady ich spojrzeniem, jak uprzednio planowaa.
Thom mrukn tylko co do siebie, ale Rand posysza sowo "gupcy", zanim bard
powrci do grzebania patykiem w ognisku.
- Durne barany! - wybuchna Wiedzca.
Bya zupenie zjeona, jej oczy byszczay, a policzki pony z gniewu.
- Czemu na wiato tak biegacie? Co was napado? Czy zupenie nie macie
rozumu? Lan poszed was szuka, a wy bdziecie mieli wicej szczcia ni
zasugujecie, jeli po swoim powrocie nie wbije wam rozumu do gowy.
Twarz Aes Sedai nie zdradzaa adnego podniecenia, ale na ich widok
przestaa ciska zbielaymi domi fad sukni. rodek, ktry daa jej Nynaeve
musia pomc, wstaa bowiem ju z posania.
- Nie powinnicie byli tego robi - powiedziaa gosem tak czystym i jasnym,
jak woda w stawach Wodnego Lasu. Pniej o tym porozmawiamy. Co si musiao
sta, bo 'inaczej nie wpadlibycie tu jak burza. Chc o tym posucha.
- Mwia, e tu jest bezpiecznie - poskary si Mat, wstajc z podogi. Powiedziaa, e Aridhol byo sojusznikiem Manetheren, e trolloki nie wejd do tego
miasta i...
Moiraine ruszya do przodu tak gwatownie, e Mat umilk z otwartymi ustami,
a Rand i Perrin, ktrzy wanie wstawali, zamarli w pozycji klczcej.
- Trolloki? Widzielicie trolloki w tych murach?
Rand przekn lin.

- To nie byy trolloki - powiedzia i wszyscy trzej zaczli z podnieceniem


opowiada jednoczenie.
Kady z nich zacz od innego miejsca. Mat opowiedzia o znalezieniu skarbu
tak, jakby go znalaz sam, natomiast Perrin zacz si tumaczy, dlaczego wyszli, nie
powiadamiaj~~ o tym nikogo. Rand przeskoczy do najwaniejszego jego zdaniem
momentu, czyli do spotkania obcego pod kolumnami. Wszyscy trzej byli jednak tak
zdenerwowani, e nikt nie poj, w jakim porzdku wszystko to si dziao.
Przypominali sobie co i natychmiast starali si o tym opowiedzie, nie zwaajc na
to, co byo przedtem lub potem, albo do kogo to mwi. Obserwatorzy. Wszyscy trzej
trajkotali o obserwatorach.
Mimo i caa ich historia prawie nie dawaa si zrozumie, to jednak
pozostaym udzieli si strach. Egwene zacza niespokojnie zerka w stron pustych
okien wychodzcych na ulic. Na zewntrz blaky ostatnie wiata zmierzchu, ognisko
wydawao si mae i blade. Thom wyj z ust fajk, przysuchiwa si wszystkiemu z
pochylon gow i marsem na czole. Oczy Moiraine wyraay niepokj, cho nie
przesadny. A...
Nagle Aes Sedai sykna i silnie schwycia Randa za okie.
- Mordeth! Jeste pewien, e tak si nazywa? Wszyscy si zastanwcie.
Mordeth?
Chrem wymamrotali: "Tak", zaskoczeni napiciem Aes Sedai.
- Czy on was dotyka? - zapytaa. - Czy poda wam cokolwiek, albo czy co z
nim zrobilicie? Musz to wiedzie.
- Nie - odpar Rand. - aden z nas nic takiego nie zrobi.
Perrin popar go skinieniem gowy i doda:
- On nas tylko prbowa zabi. Czy to nie wystarczy? Napcznia tak, e
wypeni sob poow komnaty, krzycza, e wszyscy jestemy martwi i znikn.
Gestykulowa, jakby chcc to zademonstrowa.
- Jak dym.
Egwene pisna.
Mat skrzywi si z rozdranieniem.
- Mwia, e tu nam si nic nie stanie! Twierdzia, e trolloki tu nie wejd.
C wic mielimy myle?

- Najwyraniej w ogle nie mylelicie - powiedziaa lodowatym tonem


Moiraine, na powrt opanowana. - Kady, kto cho odrobin myli, strzee si
miejsca, do ktrego trolloki boj si wej.
- To sprawka Mata - wtrcia Nynaeve z penym prze. konaniem. - On zawsze
namawia do zego i wtedy wszyscy w jego otoczeniu trac t odrobin rozsdku, z
jak si urodzili.
Moiraine przytakna, ale nie spuszczaa wzroku z Randa i jego dwch
kolegw.
- Pod koniec Wojen z Trollokami obozowaa w tych ruinach armia, trolloki,
Sprzymierzecy Ciemnoci, Myrddraale, Wadcy Strachu, w sumie byy ich tysice.
Poniewa nie wracali, przysano zwiadowcw, ktrzy znaleli porzucon bro,
fragmenty zbroi i bryzgi krwi dookoa. A na cianach w jzyku trollokw
nagryzmolone byo wezwanie do Czarnego, aby przyszed im z pomoc w ich
ostatniej godzinie. Ludzie, ktrzy tu przyszli pniej, nie znaleli ani ladw krwi ani
tych napisw. Zostay zatarte. Pludzie i trolloki pamitaj wszystko do dzi i to ich
trzyma z dala od tego miejsca.
- I wy wybralicie to miasto na nasz kryjwk? - spyta Rand, nie dowierzajc
wasnym uszom. - Przecie bezpieczniej byoby ucieka przed trollokami.
- Gdybycie tu nie wpadli w takim pdzie - powiedziaa cierpliwie Moiraine wiedzielibycie, e naoyam pas ochronny na ten dom. Myrddraale nawet by nie
wiedziay o tych umocnieniach, bo oni si zatrzymuj przed innym rodzajem za, ale
to, co zamieszkuje Shadar Logoth nigdy tego nie przekroczy, ani nawet tu nie
podejdzie. Rankiem bezpiecznie std odjedziemy, te stworzenia nie wytrzymuj
wiata sonecznego. Bd si ukryway gboko w ziemi.
- Shadar Logoth? - spytaa lkliwie Egwene. - Mylaam, e nazywaa to
miasto Aridhol.
- Kiedy nazywao si Aridhol - odpara Moiraine naleao do jednego z
Dziesiciu Narodw zamieszkujcych ziemie Drugiego Przymierza, ziemie, ktre
opieray si Czarnemu od pierwszych dni po Pkniciu wiata. W czasach, gdy
Thorin al Toren al Ban by krlem Manetheren, krlem Aridhol by Balwen Mayel,
Balwen elazna Do. W okresie najwikszej rozpaczy podczas Wojen z Trollokami,
kiedy wydawaosi, e Ojciec Kamstw musi zwyciy, na dwr Balwena przyby
mczyzna zwcy si Mordeth.
- Ten sam czowiek? - krzykn Rand.

- Nie moe by! - doda Mat.


Moiraine uciszya ich jednym spojrzeniem. W pokoju nie sycha byo nic prcz
gosu Aes Sedai.
- Mordeth sta si na dugi czas zausznikiem krlewskim i wkrtce odpowiada
jedynie przed Krlem. Pewnego razu wyszepta trujce kamstwa do ucha Balwena i
Aridhol zaczo si zmienia, zbezczelniao, zhardziao. Powiadano, e niektrzy
ludzie woleli spotyka trolloki zamiast mieszkacw Aridholu. Zwycistwo wiatoci
jest wszystkim. Taki by okrzyk wojenny, jakiego nauczy ich Mordeth, i ludzie
stamtd wykrzykiwali go, gdy swymi uczynkami wyrzekali si wiatoci.
- Historia ta jest zbyt duga i zbyt ponura, by j opowiedzie w caoci, nawet
w Tar Valon znana jest tylko we fragmentach. Jak syn Thorina, Caar, przyby w celu
odbicia Aridholu dla Drugiego Przymierza, a Balwen siedzia na swym tronie jako
wyscha skorupa z szalestwem w oczach, mia si do Mordetha i wydawa rozkaz
zabicia Caara i ambasadorw jako Sprzymierzecw Ciemnoci. Jak Ksicia Caara
zaczto nazywa Caarem Jednorkim. Jak uciek z lochw Aridholu a do Ziem
Granicznych z nieludzkimi skrytobjcami Mordetha na karku. Jak tam spotka Rhe,
ktra go nie znaa, wic j polubi i wprzd ni do Wzoru, co doprowadzio do jego
mierci na jej rkach i jej mierci zadanej wasn rk na jego grobie i o upadku
Aleth-loriela. Jak armie Manetheren przybyy pomci Caara i zastay pustk zamiast
bram Aridholu, a za murami adnej ludzkiej istoty, jeno co gorszego od mierci.
Wrogiem Aridholu by sam Aridhol. Podejrzliwo i nienawi zrodzia co, co si
ywio tym, co oni tam stworzyli, co zamknitego w skalnym podou, na ktrym
spoczywa miasto. Mashadar wci czeka i goduje. Ludzie przestali rozmawia o
Aridhol. Nazwali je Shadar Logoth, Miejsce, w Ktrym Czeka Cie, albo jeszcze
prociej: Oczekiwanie Cienia.
- Sam Mordeth nie zosta poarty przez Mashadara, ale wpad w jego sida i
rwnie czeka od stuleci w tych murach. Inni te go widzieli. Niektrzy dowiadczyli
jego wpywu, przyj mujc dary, ktre odbieraj rozum i kalaj ducha. Skaza ronie i
maleje, dopki nie zapanuje nad reszt i nie zabije. Kiedy mu si uda przekona
kogo, by towarzyszy mu za te mury, ktre s granicami wadzy Mashadar, to bdzie
mg pore dusz takiej osoby. Mordeth odejdzie std wwczas w ciele takiego
czowieka, aby znw szerzy swe zo po wiecie.
- Skarb - wymamrota Perrin, kiedy przestaa mwi.
- Chcia, abymy pomogli mu go zanie do koni.

Jego twarz przybraa dziki wyraz.


- Zao si, e musiay czeka gdzie poza miastem.
Rand zadygota.
- Ale teraz ju nam nic nie grozi, prawda? - upewnia si Mat. - Niczego nam
nie da i nie dotyka nas. Jestemy bezpieczni dziki twemu pasowi ochronnemu.
- Naprawd nic nam nie grozi - uspokoia go Moiraine. - Ani on, ani aden z
mieszkacw tego miasta nie przekrocz linii ochronnej. A poza tym musz si kry
przed wiatem sonecznym, wic moemy std bezpiecznie wyjecha za dnia. A
teraz postarajcie si zasn. Pas ochronny bdzie nas strzeg, dopki nie powrci
Lan.
- Wyszed ju dawno temu.
Nynaeve z niepokojem wyjrzaa na zewntrz. Zapad ju cakowity mrok.
- Lanowi nic si nie stanie - zapewnia j Moiraine i mwic to, rozkadaa swe
koce obok ogniska. - Jeszcze w kolebce lubowa walczy z Czarnym, a w jego
dziecinnych doniach umieszczono wwczas miecz. A poza tym, wiedziaabym, w
ktrym momencie umrze oraz w jaki sposb, tak samo jak on bdzie wiedzia o mojej
mierci. Odpocznij, Nynaeve. Wszystko bdzie dobrze.
Jednak przerwaa przygotowania do snu i zapatrzya si w stron ulicy, jakby
ona rwnie chciaa wiedzie, co zatrzymao Stranika.
Rand odnosi wraenie, e jego rce i nogi s zrobione z oowiu, a oczy same
si zamykaj, sen jednak nie chcia jako nadej, a kiedy ju do tego doszo, ni,
mruczc co i rozkopujc koce. Obudzi si nagle i rozglda przez chwil dookoa,
zanim sobie przypomnia, gdzie jest.
Ksiyc ju wzeszed, ostatni cienki patek przed now kwadr, noc poeraa
jego blade wiato. Wszyscy pozostali leeli pogreni w niespokojnym nie. Egwene
i obydwaj chopcy krcili si i pomrukiwali co do siebie. Chrapanie Thoma, tym
razem ciche, co jaki czas przeryway bekotliwe sowa. Nadal nie byo ani ladu
Lana.
Nagle zdao mu si, e zabezpieczenia nie s adn ochron. Wszystko
mogo si kry w tym mroku. Powtarzajc sobie, e jest idiot, doda drewna do
dopalajcych si wgli. Pomie by zbyt may, aby da wicej ciepa, zrobio si za to
janiej.
Nie mia pojcia, co go mogo obudzi z nieprzyjemnego snu. By w nim na
powrt maym chopcem, nioscym miecz Tama i z koysk przywizan do plecw

bieg przez puste ulice, cigany przez Mordetha, ktry krzycza, e chce go tylko
schwyci za rk. By tam te jaki starzec, ktry ich obserwowa i cay czas zanosi
si oszalaym miechem.
Uporzdkowa koce i pooy si na nich, wpatrujc si w sufit. Bardzo chcia
spa, nawet gdyby mia ni tak jak przed chwil, ale nie potrafi zamkn oczu.
Nagle z ciemnoci bezszelestnie wyoni si Stranik. Moiraine przebudzia si
i usiada, jakby zadzwoni dzwonek. Lan otworzy do, na podog upady z brzkiem
trzy mae przedmioty. Trzy zakrwawione odznaki w ksztacie rogatych czaszek.
- W miecie s trolloki - powiedzia Lan. - Bd tu za nieca godzin. Co
gorsza, s wrd nich Dha'vol.
Zacz budzi pozostaych.
Moiraine zacza sprawnie skada swe koce.
- Ilu? Czy wiedz, e tu jestemy?
Brzmiao to tak, jakby nie czua adnego zdenerwowania.
- Chyba nie - odpar Lan. - Jest ich ponad stu, tak przeraonych, e gotowi s
zabija wszystko, co si rusza, cznie z sob nawzajem. Pludzie s zmuszeni
kierowa nimi, po czterech na jedn gar, ale nawet oni zdaje si chc jedynie
przej jak najszybciej przez miasto. Nie chc wyranie szuka niczego po drodze i
s tak nieuwani, e gdyby nie szli prosto na nas, powiedziabym, e nie mamy si
czym martwi...
Zawiesi gos.
- Co jeszcze?
- Tylko to - wolno powiedzia Lan. - Myrddraale wpdziy trollokw do miasta.
A co zmusio do tego Myrddraali?
Wszyscy suchali w milczeniu. Nagle Thom zakl ledwie syszalnie, a Egwene
wypowiedziaa to pytanie:
- Czarny?
- Nie ple bzdur, dziewczyno - ofukna j Nynaeve. - Stwrca uwizi
Czarnego w Shayol Ghul:
- Przynajmniej na razie - zgodzia si Moiraine. Nie, Ojca Kamstw tu nie ma,
ale tak czy inaczej musimy std ucieka.
Nynaeve patrzya na ni zmruonymi oczyma.
- Zostawi zabezpieczenia i przej przez Shadar Logoth pod oson nocy?

- Albo zosta tutaj i stawi czoo trollokom - powiedziaa Moiraine. - Odparcie


ich wymagaoby uycia Jedynej Mocy, ktra zniszczyaby zabezpieczenia i
przycigna wszystkie stwory, przed ktrymi nas chroni. Poza tym wzniecenie
ognia na ktrej z tych wie zaalarmowaoby wszystkich Pludzi w promieniu
dwudziestu mil. Wolaabym teraz std nie wyjeda, ale to my jestemy zajcami, a
ogary dyktuj warunki gonitwy.
- A jeli bdzie ich wicej poza tymi murami? - spyta Mat. - Co wtedy
zrobimy?
- Wykorzystamy mj pierwotny plan - powiedziaa Mairaine.
Lan spojrza na ni. Podniosa do i dodaa:
- Przedtem byam zbyt zmczona, aby go zrealizowa. Teraz dziki Wiedzcej
ju wypoczam. Udamy si w kierunku rzeki. Tam, od tyu chroniona przez wod,
utworz mniejszy pas ochronny, ktry zatrzyma trollokw i Pludzi, a my w tym
czasie zbudujemy tratwy i przeprawimy si na drugi brzeg. Moe nawet uda nam si
przywoa jak d handlow pync z Saldei.
Twarze ludzi z Pola Emonda byy pozbawione wyrazu. Lan zauway to.
- Trolloki i Myrddraale czuj wstrt do gbokiej wody. Trolloki si jej boj,
aden z nich nie potrafi pywa. Pczowiek nie zanurzy si gbiej ni do pasa,
szczeglnie jeli ta woda pynie. Trolloki nie robi tego, nawet gdy nie maj innego
wyjcia.
- Wic jak ju si przeprawimy, bdziemy bezpieczni powiedzia Rand, a
Stranik przytakn.
- Zmuszenie trollokw do zbudowania tratw bdzie dla Myrddraali zadaniem
rwnie cikim, jak zapdzenie ich do Shadar Logoth. Jeli jednak si upr, poowa
stworw ucieknie, a reszta prawdopodobnie utonie.
- Chodcie do koni - powiedziaa Moiraine. - Jeszcze nie przeprawilimy si
przez rzek.

ROZDZIA 20

PY NA WIETRZE
Gdy opuszczali bia budowl, siedzc ju na grzbietach plsajcych nerwowo
koni, zerwa si lodowaty wicher, ktry jcza wrd dachw, miota ich paszczami
jak sztandarami i napdza rzadkie chmury na wski skrawek ksiyca. Lan cichym
gosem nakaza wszystkim trzyma si blisko i ruszy w d ulicy. Konie wierzgay i
cigay cugle, pragnc by ju jak najdalej od nieprzyjemnego miejsca.
Rand obserwowa czujnie mijane budynki, majaczce teraz niewyranie na tle
nocy, ich puste okna przypominay wykute oczodoy. Cienie zdaway si porusza.
Gdzieniegdzie sycha byo jakie szczki - to gruz osypywa si na wietrze.
"Przynajmniej te oczy znikny."
Poczucie ulgi byo jednak chwilowe.
"Dlaczego znikny?"
Thom i modzi zbili si w gromad, jadc tak blisko siebie, e dotykali si
nawzajem. Egwene zgarbia si, jakby prbowaa zmusi Bel do szybowania nad
ulic. Rand zapragn nagle nie oddycha. Kady dwik mg przycign uwag
wroga.
Nagle zauway przestrze, ktra rozdzielia ich od Stranika i Aes Sedai.
Obydwoje stanowili teraz niewyrane ksztaty jadce dobre trzydzieci krokw przed
nimi.
- Zostajemy w tyle - mrukn i zmusi Oboka do szybszego kroku.
Przez ulic przeleciao rzadkie pasmo srebrzysto-szarej mgy.
- Zatrzyma si! - wydaa zduszony okrzyk Moiraine, tonem ostrym i
alarmujcym, ale tak cichym, by nie rozszed si za daleko.
Niepewny co robi, Rand przyhamowa. Na ulicy zalegaa teraz dua chmura
mgy. Gstniaa powoli, jak gdyby tryskaa z budynkw po obu stronach ulicy. Bya
ju gruboci ludzkiego ramienia. Obok zara i usiowa si cofn, gdy Egwene,
Thom i pozostali wpadli wprost na niego. Ich konie rwnie potrzsay bami, za nic
nie chciay podej do mgy.
Lan i Moiraine wolno zbliyli si do mgy, ktra osigna ju grubo
ludzkiego uda, i zatrzymali si w odpowiedniej odlegoci po jej drugiej stronie. Aes
Sedai przyjrzaa si mgielnemu konarowi, ktry ich rozdzieli. Rand wzdrygn si,
czujc nage ukucie strachu midzy opatkami. Mgle towarzyszyo blade wiato,

rosnce wraz z ni, ale i tak ciemniejsze od blasku ksiyca. Konie nerwowo dreptay
w miejscu, nawet Aldieb i Mandarb.
- Co to jest? - spytaa Nynaeve.
- Zo Shadar Logoth - odpara Moiraine. - Mashadar. Nie widzi, nie myli,
porusza si po miecie rwnie bezcelowo, jak ddownice w ziemi. Jeeli was
dotknie, umrzecie.
Wszyscy pozwolili swym koniom cofn si odrobin. Cho Rand daby wiele,
aby uwolni si od Aes Sedai, teraz jednak, w porwnaniu z tym co ich otaczao,
przywodzia na myl swojsko rodzinnego domu.
- Jak wic mamy si z wami poczy? - spytaa Egwene. - Czy moecie to
zabi... oczyci drog?
Moiraine zamiaa si sarkastycznie.
- Mashadar jest ogromny, tak ogromny jak sam Shadar Logoth. Caa Biaa
Wiea nie potrafiaby go zabi. Gdybym go uszkodzia Jedyn Moc na tyle, abycie
mogli si przedosta, przycignoby to Pludzi niczym zadcie w trby. A Mashadar
popieszyby naprawi wszelkie uszkodzenia i pewnie zapaby was w swe sida.
Rand i Egwene spojrzeli na siebie, dziewczyna powtrzya swoje pytanie.
Moiraine westchna, zanim odpowiedziaa.
- Nie podoba mi si to, ale trzeba zrobi to, co naley. Nie wszdzie jest ta
mga. Na innych ulicach bdzie pusto. Widzicie tamt gwiazd?
Odwrcia si, by wskaza czerwon gwiazd, wiszc nisko nad wschodnim
horyzontem.
- Trzymajcie si tej gwiazdy, a ona was doprowadzi do rzeki. Cokolwiek by si
dziao, przez cay czas starajcie si dotrze do rzeki. Jedcie najszybciej jak
moecie, ale postarajcie si nie robi haasu. Pamitajcie, e tu nadal s trolloki i
czterech Pludzi.
- Ale jak was znajdziemy? - zapytaa Egwene, gosem penym protestu.
- Ja was znajd - powiedziaa Moiraine. - Bdcie pewni, e was znajd. A
teraz ruszajcie. To co jest zupenie bezmylne, ale wyczuwa pokarm.
Istotnie, z wikszej masy zaczy si wyodrbnia srebrnoszare wici. Unosiy
si i dray, jak macki sturamiennicy na dnie stawu w Wodnym I:esie.
Gdy Rand oderwa wzrok od mtnej mgy, Stranik i Aes Sedai ju zniknli.
Zwily jzykiem wargi i spojrza na swych towarzyszy. Byli rwnie zdenerwowani jak
on, co gorsza wszyscy zdawali si czeka, a kto wykona za nich pierwszy ruch.

Otaczay ich noc i ruiny. Gdzie tu byy Pomory i trolloki, by moe za nastpnym
rogiem. Macki mgy zbliay si coraz hardziej i przestay ju dre. Wybray ofiar.
Rand nagle rozpaczliwie zatskni za Moiraine.
Wszyscy wci tylko wytrzeszczali oczy, nie wiedzc, w ktr stron ruszy.
Rand pogoni Oboka i siwek ruszy pstpa, szarpa wodze - chcia porusza si
szybciej. Tak jakby pierwszy ruch uczyni Randa dowdc, wszyscy ruszyli w lad za
nim.
Od czasu zniknicia Moiraine nikt ju ich nie chroni, na wypadek gdyby na
przykad pojawi si Mordeth. Tak samo byo w przypadku trollokw. I... Rand
usiowa przesta myle. Bdzie jecha w kierunku tej czerwonej gwiazdy i myla
tylko o niej.
Trzykrotnie musieli zawraca z ulic zatarasowanych stosami kamieni i cegie,
ktrych konie nie mogy sforsowa. Rand sysza urywane oddechy pozostaych,
ciszone panicznym strachem. Zacisn zby, aby nie dysze gono.
"Powiniene wmwi im przynajmniej, e si nie boisz. Dobrze si
sprawujesz, ty barania gowo! Wyprowadzisz std wszystkich bez szwanku."
Okryli kolejny rg. Mur mgy oblewa wyrwy w chodniku wiatem tak
jasnym, jak promienie ksiyca w peni. Nikt nie czeka, a strumienie gruboci
koskich tuowi pognaj ku nim. Zawrcili i pogalopowali w odwrotn stron ciasn
gromad, nie zwaajc na oskot kopyt.
Nie opodal, na ulicy przed nimi pojawiy si dwa trolloki.
Przez chwil ludzie i trolloki tylko patrzyli na siebie, jedni bardziej zdumieni od
drugich. Potem doczya nastpna para trollokw, potem nastpna i jeszcze jedna,
wpadajc na tych pierwszych i kbic si w szoku na widok ludzi. Jednake
sparaliowao ich tylko na chwil. Gardowe okrzyki odbiy si echem od cian
domw i trolloki pognay do przodu, ludzie umknli jak sposzone ptaki.
Siwek Randa puci si galopem ju po trzech krokach.
- Tdy! - krzykn Rand, ale usysza to samo z piciu garde.
Gdy obejrza si popiesznie przez rami, zobaczy, e jego towarzysze
znikaj w rozmaitych kierunkach, trolloki ruszyy w pogo za wszystkimi.
Jego ladem, wymachujc chwytakami, biegy trzy trolloki: cierpa mu skra,
gdy spostrzeg, e dotrzymuj kroku Obokowi. Opuci si nisko na kark konia i
popdza go ostro, syszc za plecami gardowe okrzyki.

Ulica zwaa si, a zrujnowane szczyty domw pochylay niebezpiecznie.


Powoli puste okna zacza wypenia srebrna una, wytrysna z nich gsta mga.
Mashadar.
Rand odway si obejrze za siebie. Trolloki biegy za nim w odlegoci
mniejszej ni pidziesit krokw, dziki wiatu bijcemu z mgy widziay go bez
trudu. Za nimi pojawi si Pomor i zdawao si, e cigajc Randa, jednoczenie
uciekay przed Pczowiekiem. Przed nim drce szare pasma wyaniay si z okien i
wypeniay powietrze. Obok podrzuci eb i zara, ale gdy Rand uderzy go
bezlitonie pitami, ko rzuci si jak oszalay do przodu.
Pasma mgy tay. Rand przegalopowa midzy nimi, przywar do grzbietu
Oboka i stara si nic nie widzie. Dalej droga bya czysta.
"Jeeli ktre mnie dotknie... wiatoci!"
Pogna mocniej Oboka i ko wskoczy w upragniony cie. una Mashadara
zacza bledn. Obejrza si z grzbietu galopujcego wierzchowca.
Poow ulicy blokoway drce, szare pasma Mashadara. Trolloki oganiay si
przed nimi, lecz Pomor trzaska batem ponad ich gowami, wydajc przy tym odgos
podobny do uderzenia gromu i wzniecajc w powietrze skry. Skulone trolloki
pomkny w lad za Randem. Pczowiek zawaha si i spod czarnego kaptura
zmierzy uwanie ramiona Mashadara, zanim rwnie pogna do przodu.
Gstniejce wici mgy na moment zawisy niepewnie, po czym uderzyy jak
mije. Kadego trolloka schwyciy co najmniej dwie, oblewajc go szarym wiatem, z
pyskw stworw wydar si wrzask, lecz mga wpywaa prosto do ich garde i tumia
wycie. Pomora oploty cztery, grube jak nogi, wstgi. Pczowiek oraz jego ko
skrcili si jakby w tacu, czarny kaptur opad, obnaajc blad, pozbawion oczu
twarz. Wrzasn przenikliwie.
Okrzyk ten nie rni si pozornie niczym od odgosw wydawanych przez
trolloki, lecz zadrgaa w nim jaka nieomal oguszajca, widrujca nuta, jakby
jednoczenie odezway si wszystkie szerszenie na wiecie, wtaczajc w uszy
Randa cay strach, jaki kiedykolwiek istnia. Obok zadra konwulsyjnie, na niego te
tak to podziaao i pobieg szybciej ni kiedykolwiek. Rand ledwie trzyma si jego
grzbietu i dysza, a jego gardo byo suche jak piasek. Po jakim czasie uwiadomi
sobie, e nie syszy ju zduszonego wrzasku umierajcego Pomora i nagle stukot
kopyt wyda mu si goniejszy od krzyku. Z caej siy cign wodze Oboka i

zatrzyma si przy czciowo zrujnowanym murze, tu przy zbiegu dwch ulic. W


ciemnociach majaczyy ksztaty jakiego pomnika.
Skulony w siodle nasuchiwa, ale nic nie sysza prcz pulsowania krwi w
uszach. Po twarzy spyway mu krople potu, zadygota, gdy wiatr targn poami jego
paszcza.
Wreszcie wyprostowa si. W bezchmurnych miejscach niebo byo usiane
gwiazdami, ale atwo byo odnale czerwon iskr we wschodniej czci nieba.
"Czy ktokolwiek przey, aby j zobaczy?"
Czy pozostali s wolni, czy te wpadli w rce trollokw?
"Egwene, niech mnie wiato olepi, czemu nie pojechaa za mn?"
Jeeli yj i s wolni, to bd jecha w stron gwiazdy. Jeeli za nie... Ruiny
byy bezkresne, mg je przeszukiwa przez wiele dni i nie znale nikogo, o ile
udaoby mu si nie wpa w rce trollokw, Pomorw, Mordetha i Mashadara. Niechtnie skierowa si w stron rzeki.
Schwyci wodze. Na ulicy krzyujcej si z t, ktr wanie jecha, kamie
uderzy gono o kamie. Zastyg, przesta nawet oddycha. Sta ukryty w cieniach, o
krok od rogu ulicy. Gorczkowo zastanawia si, czy nie zawrci. Co si kryo za
jego plecami? Co mogo narobi haasu i zdradzi si tym? Nie pamita i ba si
oderwa wzrok od rogu budynku.
Nagle ciemno w tym miejscu wybrzuszya si i wysuna cie, dug i cienki.
Chwytak! Ledwie ta myl zabysa w jego gowie, a ju pogania pitami Oboka,
wyrywajc miecz z pochwy. Szary towarzyszy bezsowny okrzyk. Wymachiwa z
caej siy broni i zatrzyma go dopiero rozpaczliwy krzyk. Mat z jkiem potoczy si
do tyu, omal nie spad z konia, gubic uk.
Rand wzi gboki wdech i opuci miecz. Jego rka draa:
- Czy widziae jeszcze kogo? - wykrztusi.
Mat z trudem przekn lin, zanim usiad poprawnie w siodle.
- Ja... ja... tylko trolloki.
Przyoy do do garda i obliza wargi.
- Tylko trolloki. A ty?
Rand potrzsn gow.
- Pewnie prbuj dosta si do rzeki. Lepiej zrbmy to samo.
Mat przytakn milczco, nadal obmacujc szyj. Razem ruszyli w kierunku
czerwonej gwiazdy.

Zanim pokonali sto pidzi, porodku miasta rozbrzmia lament rogu trollokw.
Odpowiedzia mu nastpny, tym razem z jakiego miejsca poza murami.
Rand zadygota, ale utrzymywa powolne tempo, obserwujc najciemniejsze
miejsca i unikajc ich, kiedy tylko mg. Gdy cho raz tylko szarpn wodzami, jakby
chcia pogalopowa, Mat robi to samo. Nie usyszeli wicej dwiku rogu i w ciszy
dotarli do otworu w obronitym winorol murze, niegdy bya to brama. Pozostay
jedynie wiee, odznaczajce si uamanymi wierzchokami na tle czarnego nieba.
Przy bramie Mat zawaha si, lecz Rand powiedzia cicho:
- Czy w miecie jest bezpieczniej ni tu?
Nie zwolni konia i po chwili Mat opuci w lad za nim Shadar Logoth, usiujc
rozglda si na wszystkie strony jednoczenie.
"Uda nam si. wiatoci, musi nam si uda!"
Mury znikny za nimi, pochonite przez noc i las. Nasuchujc kadego
dwiku, Rand kierowa si wprost na czerwon gwiazd.
Nagle z tyu przygalopowa Thom, ktry zwolni tytko po to, by krzykn:
- Jecha dalej, gupcy!
Chwil pniej okrzyki i trzaski w krzakach zdradziy, e trolloki s na jego
tropie.
Rand uderzy konia pitami i Obok pomkn w lad za waachem barda.
"Co si stanie, jeli dotrzemy do rzeki, a tam nie bdzie Moiraine? wiatoci,
co si stao z Egwene?"

Perrin siedzia na koniu, ukryty w cieniach, i z niewielkiej odlegoci


obserwowa otwart bram. W roztargnieniu przesuwa kciukiem po ostrzu topora.
Wydawao si, e bez adnych przeszkd moe tdy wyjecha z miasta, ale siedzia
tak i przyglda si bramie przez pi minut. Wiatr rozwiewa jego zmierzwione wosy
i prbowa zerwa z niego okrycie, ale Perrin opatuli si tylko szczelniej, nawet nie
zauwaajc, co robi.
Wiedzia, i Mat oraz prawie wszyscy pozostali mieszkacy Pola Emonda
uwaali, e myli powoli. Czciowo to mniemanie zawdzicza swemu wzrostowi i
ospaoci ruchw - stale si ba, e moe co przypadkiem zama, albo zrobi
komu krzywd, bo by znacznie wikszy od swych rwienikw ale zawsze lubi
wszystko przemyle dokadnie. Mat przez swoje byskawiczne, szalecze pomysy,

co jaki czas pakowa si w tarapaty, Rand czsto go w tym naladowa, czasami


pakowali si w nie obydwaj.
Poczu cisk w gardle.
"wiatoci, nawet myle mi nie wolno o kopotach."
Prbowa ponownie uporzdkowa swoje myli. Jedynym ratunkiem byo
staranne zastanowienie si nad sytuacj.
Przed bram znajdowa si kiedy skwer z ogromn fontann porodku.
Pozostay jeszcze resztki fontanny, w wielkim, okrgym basenie stao jeszcze kilka
poamanych figur, dookoa rozcigaa si otwarta przestrze. Aby dotrze do bramy,
bdzie musia przejecha prawie sto pidzi. Jedynie noc bdzie go wwczas chroni
przed czyim czujnym wzrokiem. Niezbyt mu si to umiechao. A nadto dobrze
pamita niewidzialnych obserwatorw.
Pomyla o dwikach rogu, ktre rozbrzmiay nieco wczeniej w miecie. Ju
mia zawrci, sdzc, e kto z ich grupy mg zosta porwany, ale uwiadomi
sobie, e sam i tak nikomu nie pomoe.
"Lan powiedzia, e trollokw jest sto, a Pomorw czterech. Moraine kazaa
dotrze do rzeki."
Ponownie zacz obmyla przejazd przez bram. Gboki namys nie pomg
wiele, jednak wreszcie podj decyzj. Wyjecha z gbokiego cienia w pmrok.
W tym momencie po drugiej stronie placu pojawi si ko. Perrin zatrzyma si
i wymaca swj topr, bynajmniej nie przynioso mu to uspokojenia. Jeeli ten ciemny
ksztat to Pomor...
- Rand? - dobieg go cichy, niepewny gos.
Odetchn z ulg.
- Egwene, to ja, Perrin - zawoa rwnie cicho w odpowiedzi.
We wszechogarniajcym milczeniu i tak zabrzmiao to zbyt gono.
Oboje podjechali do fontanny.
- Czy jest tu jeszcze kto z naszych? - zapytali jednoczenie i obydwoje
odpowiedzieli sobie potrzniciem gowy.
- Nic im si nie stanie, prawda? - wyszeptaa Egwene, klepic Bel po karku.
- Moiraine Sedai i Lan bd ich szuka - odpar Perrin. - Bd szuka nas
wszystkich, gdy ju dotrzemy do rzeki.
Mia nadziej, e tak si stanie.

Poczu wielk ulg, gdy ju wyjechali poza bramy. W lesie byy wprawdzie
trolloki i Pomory, ale o tym stara si nie myle. Nagie gazie nie przesaniay im
czerwonej gwiazdy, a poza tym nic ju im nie grozio ze strony Mordetha, ktrego
Perrin obawia si bardziej ni trollokw.
Wkrtce dotr do rzeki, spotkaj si z Moiraine, a ona ju zadba, by trolloki ich
nie dopady. Wierzy w to, poniewa potrzebowa wiary. Sycha byo ocieranie si
gazi na wietrze, szelest uschych lici i igie na drzewach. W mroku rozleg si
okrzyk nocnego jastrzbia, oboje podjechali bliej siebie, jakby chcieli si ogrza.
Czuli si bardzo samotni.
Nagle gdzie w tyle rozleg si odgos rogu trollokw, krtkie, paczliwe akordy
nakazyway cigajcym popiech. Po chwili na ich szlaku rozlego si nieludzkie
wycie, popdzane dwikiem rogu. Wycie stao si jeszcze bardziej przenikliwe, gdy
stwory wyczuy ludzki zapach.
Perrin pogania konia i krzycza:
- No dalej!
Egwene pdzia w lad za nim, oboje kuli wierzchowce pitami, nie zwaajc
na biczujce ich gazie.
Kiedy tak pdzili wrd drzew, kierujc si instynktem i mtnym wiatem, Bela
nagle zostaa w tyle. Perrin obejrza si: Egwene poganiaa klacz i szarpaa cugle, ale
to nie wystarczao. Sdzc po odgosach, trolloki byy coraz bliej. Zwolni, aby nie
zostawi jej w tyle.
- Popiesz si! - zawoa.
Ju widzia ogromne, ciemne ksztaty trollokw przedzierajcych si midzy
drzewami, stwory wyy i warczay, a krew styga w yach. ciska rkoje topora
tak mocno, e bolay donie.
- Popiesz si, Egwene! Popiesz si!
Nagle jego ko zara i potkn si, a Perrin zlecia na ziemi. Rozoy rce,
aby si czego schwyci, ale wpad gow w lodowat wod. Okazao si, e
dojecha do samego skraju urwistego brzegu Arinelle.
Szok wywoany zetkniciem z lodowat rzek odebra mu oddech. Mimo woli
napi si porzdnie wody, zanim wypyn na powierzchni. Wydao mu si, e syszy
jeszcze jeden plusk i pomyla, e pewnie Egwene wpada do wody tu za nim. Brn
przez wod, dyszc i plujc. Nie byo atwo utrzyma si na powierzchni, jego

ubranie ju cakiem przesiko. Szuka wzrokiem Egwene, ale dostrzeg tylko odbicia
ksiycowych promieni od czarnej powierzchni wody, marszczcej si na wietrze.
- Egwene? Egwene!
Tu przed jego oczami bysna wcznia, woda zalaa mu twarz. Po chwili
zasypa go cay grad wczni, a od brzegu day si sysze gardowe wrzaski
wyranie spierajcych si o co trollokw. Wcznie przestay lecie w jego stron,
na razie jednak postanowi wicej si nie odzywa.
Prd spycha go w d rzeki, ale basowe wrzaski i warczenia, rozlegajce si
na brzegu, wci mu towarzyszyy. Gdy zdj paszcz i pozwoli mu odpyn wraz z
prdem rzeki, uzyska wiksz swobod ruchw. Pyn wytrwale w stron przeciwlegego brzegu. Mia nadziej, e tam nie bdzie trollokw.
Pyn tak, jak po stawie w Wodnym Lesie, machajc ramionami i kopic
nogami, wysuwajc gow ponad wod. Wcale nie byo atwo, poniewa nawet sam
kaftan i buty zdaway si way tyle samo, ile ciao. Ciy mu rwnie topr, cigle
groc zachwianiem rwnowagi, o ile nie wrcz wcigniciem pod wod. Perrin
zastanawia si, czy jego te nie ofiarowa rzece. To byoby proste, o wiele
atwiejsze, ni pozbycie si, na przykad, butw. Ale za kadym razem, gdy o tym
myla, wyobraa sobie, e gdy wypeznie na brzeg, napotka tam trolloki. Topr na
niewiele zda si przeciwko kilkunastu trollokom - czy moe nawet przeciwko jednemu
- ale i tak jest lepszy od goych doni.
Po jakim czasie nie by ju nawet pewien, czy da rad go unie, nawet
gdyby na brzegu byy trolloki. Mia wraenie, e jego rce i nogi odlano z oowiu,
porusza nimi z wielkim wysikiem i nie zawsze by w stanie unie gow ponad powierzchni. Krztusi si wod, ktra wdzieraa si do nosa.
"Cay dzie w kuni jest niczym w porwnaniu z tym" pomyla ostatkiem si i
w tym momencie jego stopa uderzya w co.
Dopiero gdy wierzgn po raz drugi, zrozumia, e dotyka dna. Dopyn na
pycizn. Udao mu si dosta na drugi brzeg.
Wsta, wcigajc gboko powietrze. Na uginajcych si nogach, wzniecajc
bryzgi, przedziera si gwatownie przez wod. Gdy dobrn do brzegu, wycign
topr zza pasa. Zadygota w podmuchach zimnego wiatru. Nie widzia ani trollokw,
ani Egwene. Na brzegu roso tylko kilka drzew, rzek owietlaa wstga
ksiycowego wiata.

Kiedy odzyska oddech, zacz wywoywa imiona towarzyszy. Odpowiedziay


mu niewyrane okrzyki z drugiej strony rzeki, nawet z daleka rozpozna gosy
trollokw. aden z przyjaci nie odezwa si jednak.
Wiatr d z caej siy, unoszc ze sob gosy trollokw. Perrin dosta dreszczy.
Nie byo a tak zimno, by mia zamarzn w przemoczonym ubraniu, niemniej nie
mg pozby si wraenia, e to mu wanie grozi. Wiatr ci do koci lodowatym
ostrzem. Obejmowa si ramionami, ale by to tylko gest, ktry bynajmniej nie
powstrzymywa drenia. Samotny wspi si na brzeg, szukajc osony przed
wiatrem.

Rand poklepa Oboka po karku i wyszepta uspokajajce sowa. Ko


podrzuca bem i wierzga. Trolloki pozostay gdzie z tyu - tak si przynajmniej
zdawao - ale Obok wyczuwa je wraliwymi nozdrzami. Mat trzyma uk w pogotowiu,
wypatrujc wszelkich zasadzek, jakie moga im gotowa noc, natomiast Rand i Thom
szukali czerwonej gwiazdy, ktra miaa im posuy za przewodnika. Dopki jechali
prosto, nietrudno byo mie j stale na oku, mimo gazi przesaniajcych widok.
Potem jednak pojawiy si nastpne trolloki i musieli zboczy z drogi, uciekajc przed
dwiema bandami wyjcymi z tyu za nim. Trolloki rwnie szybkie jak konie biegy za
nimi przez jaki czas, a wreszcie zaniechay pogoni. Ich wycie zostao daleko w tyle.
Niestety, tyle razy skrcali i kluczyli, e stracili z oczu gwiazd.
- Ja twierdz, e ona jest tam - upiera si Mat, wskazujc na prawo. - Pod
koniec jechalimy na pnoc, a to oznacza, e wschd jest tam.
- Widz j - powiedzia nagle Thom.
Wskaza, przez pltanin gazi po ich lewej stronie, prosto na czerwon
gwiazd. Mat wymamrota co niezrozumiale.
Ktem oka Rand zauway ruch, zza drzewa wyskoczy bezszelestnie trollok,
zamachn si chwytakiem. Rand wbi pity w bok konia i zwierz pognao do przodu
w tym samym momencie, gdy z cieni wyskoczyy jeszcze dwa stwory. Ptla otara mu
si o szyj, poczu jak przeszywa go dreszcz.
Matowi udao si z galopujcego konia trafi strza w oko jednej z bestii.
Rand zorientowa si, e mkn w stron rzeki; ale wtpi, czy im si uda. Trolloki
biegy tu z tyu, tak blisko, e nieomal byy w stanie schwyci konie za ogon.
Jeszcze chwila i arkany cign ich z siode.

Przywar do karku Oboka, chcc choby minimalnie zwikszy odlego


pomidzy wasn szyj i ptlami. Mat niemale zagrzeba si w koskiej grzywie. Nie
wiadomo byo, gdzie znikn Thom. Czyby bard, wykorzystujc fakt, e wszystkie
trzy trolloki pognay za chopcami, sprbowa ucieczki na wasn rk?
Nagle z mroku, tu za trollokami, wyoni si waach Thoma. Starczyo im tylko
tyle czasu, aby si obejrze, a ju rka barda wykonaa zamach. Stal bysna w
wietle ksiyca. Trollok straci rwnowag, potoczy do przodu i znieruchomia, w
tym samym niemale momencie drugi zwali si z krzykiem na kolana, oboma rkami
prbujc jakby chwyci si za grzbiet. Trzeci warkn, ukazujc paszcz pen
ostrych zbw, ale widzc porak towarzyszy zdecydowa si na ucieczk w stron
lasu. Do Thoma wykonaa znowu ten sam ruch, trollok zaskrzecza i pogna jeszcze
szybciej, jego wrzask powoli zacicha.
Rand i Mat zatrzymali si, by spojrze na barda.
- Moje najlepsze noe - burkn Thom, ale nie kwapi si, by zsi z konia i je
odzyska.
- Ten jeden sprowadzi innych. Mam nadziej, e jest ju blisko do rzeki. Mam
nadziej... .
Zamiast powiedzie, na co ma jeszcze nadziej, potrzsn tylko gow i
zmusi konia do galopu. Rand i Mat pognali za nim.
Wkrtce dotarli do niskiego brzegu, gdzie drzewa rosy a nad samym skrajem
czarnej jak noc wody. Jej owietlon przez ksiyc powierzchni marszczy wiatr.
Rand nie by w stanie dostrzec drugiego brzegu. Nie podoba mu si pomys przeprawy tratw, ale jeszcze gorszym wyjciem wydawao mu si pozostanie na brzegu
penym trollokw.
"Popyn, jeli bd musia."
Gdzie w oddali przelotnie rozleg si ostry i naglcy odgos rogu, usyszeli go
po raz pierwszy, odkd opucili ruiny. Rand zaniepokoi si, czy przypadkiem nie
oznacza on, e inni zostali schwytani.
- Nie ma sensu zostawa tu na noc - powiedzia Thom. Wybierzcie kierunek.
W gr albo w d rzeki.
- Ale Moiraine moe by wszdzie - zaprotestowa Mat. - Dokd bymy nie
pojechali, zawsze bdziemy si oddala.
- Trudno.

Thom cmokn na swego waacha i ruszy w d rzeki, trzymajc si blisko


brzegu.
- Nie mamy innego wyjcia.
Rand spojrza na Mata, ten wzruszy ramionami. Pojechali w lad za bardem.
Przez jaki czas nic si nie zmieniao. Brzeg by w niektrych miejscach
wyszy, w innych niszy, drzewa czasami rosy gciej, czasem przerzedzay si,
tworzc niewielkie polany, wiatr wszdzie wia taki sam - zimny i grony. Nigdzie nie
byo trollokw. T zmian Rand przywita z zadowoleniem.
Nagle zobaczy przed sob wiato - pojedynczy punkt. Kiedy podjechali bliej,
zauway, e wisi ono nad rzek, jakby zawieszone na drzewie. Thom przypieszy
kroku i zacz co nuci pod nosem.
W

kocu zorientowali si,

skd pochodzi wiato, to bya latarnia

przymocowana do masztu duej odzi handlowej, zacumowanej na noc obok maej


przecinki wrd drzew. d, dugoci dobrych osiemdziesiciu stp, chybotaa si
nieznacznie wraz z prdem, nacigajc liny, ktrymi przywizano j do drzew.
Takielunek brzcza i trzeszcza na wietrze. Blask latarni miesza si ze wiatem
ksiyca, nigdzie nie byo wida nawet ywej duszy.
- To chyba - powiedzia Thom zsiadajc z konia lepsze od tratwy Aes Sedai,
prawda?
Sta wsparszy donie o boki i nawet w ciemnoci wida byo, jak bardzo jest
zadowolony z siebie.
- Wyglda na to, e statku tego nie zbudowano do przewoenia koni, ale jeli
wytumaczymy kapitanowi, w jakim jest niebezpieczestwie, by moe zachowa si
rozsdnie. Pozwlcie tylko, e ja bd z nim rozmawia. Na wszelki wypadek
zdejmijcie swoje koce i sioda.
Rand zsiad z konia i zacz zdejmowa swj dobytek z jego grzbietu.
- Nie chcesz chyba sam odjecha?
Thom nie mia szansy odpowiedzie, jakie s jego zamiary, bowiem na polan
wtargny dwa trolloki, wyjc i wymachuj chwytakami. Tu za nimi biegy nastpne
cztery. Dobiegajce z oddali krzyki wskazyway na obecno caej sfory.
- Do odzi! - krzykn Thom. - Szybko! Zostawcie to wszystko! Biegnijcie!
Pobieg natychmiast w stron odzi, poy jego paszcza opotay, a zawieszone
na plecach instrumenty obijay si o siebie.
- Ej, wy tam, na odzi! - krzykn. - Obudcie si, durnie! Trolloki!

Rand wyswobodzi wreszcie swj koc, sakwy i dogoni barda. Przerzuci swj
dobytek przez burt, wskoczy na pokad. Zdy tylko zauway jakiego mczyzn
zwinitego w kbek na pokadzie, ktry powoli siada, jakby wanie si przebudzi.
Wyldowa na jego plecach. Mczyzna jkn gono, a Rand potkn si.
Zakrzywiony chwytak trafi w burt, dokadnie w tym miejscu, przez ktre wanie
przeskoczy. Na caej odzi podnis si krzyk, po pokadzie zadudni tupot stp
biegncych marynarzy.
Wochate rce chwyciy krawd burty, w miejscu gdzie przed chwil wbi si
chwytak, w chwil po nich ukazaa si kozioroga gowa. Nim upada na pokad, Rand
zdy jeszcze wycign miecz i ci. Trollok z wrzaskiem run w d. Pokad zaroi
si ludmi, ktrzy krzyczeli i odcinali toporami liny. d zachybotaa si i zakoysaa,
jakby chciaa odpyn. Na dziobie trzech mczyzn walczyo z trollokiem. Kto
zamierza si wczni, celujc w mrok. Inny napina raz za razem ciciw uku.
Mczyzna, na ktrego Rand wpad, wygramoli si spod niego i podnis rce do
gry.
- Oszczd mnie! - krzykn. - Bierz, co tylko chcesz, zabierz d, zabierz
wszystko, tylko mnie oszczd.
Nagle co uderzyo Randa w plecy, przygniatajc go do pokadu. Miecz
wypad z wycignitej doni. Szeroko otwierajc usta, usiowa bezskutecznie zapa
oddech i pochwyci miecz. Jego minie reagoway niesamowicie wolno, wi si tylko
jak limak. Czowiek, ktry chcia, aby go oszczdzono, rzuci tylko jedno przeraone
spojrzenie na miecz i znikn w mroku.
Rand z najwyszym trudem obejrza si przez rami i zrozumia, e jego
szczcie pryso. Na brzegu burty balansowa trollok, wilczy pysk, wpatrywa si w
niego, w apie dziery uamany kawaek chwytaka, ktrym go wczeniej niemale pozbawi przytomnoci. Rand prbowa dosign miecza, ruszy si, ucieka, ale jego
koczyny, nieposuszne rozkazom woli, giy si i rozchodziy w rnych kierunkach.
Targay nimi drgawki. Mia wraenie, e jego piersi oplataj elazne wstgi, przed
oczyma taczyy gwiazdy. Jak oszalay rozglda si za sposobem ucieczki. Czas
zwolni bieg. Gdy trollok podnis ostro zakoczony drg, chcc go nim przeszy na
wylot, Rand odnis wraenie, e stwr porusza si jak we nie. Obserwowa zamach
grubego ramienia, czu niemale uamany hak przeszywajcy jego krgosup, czu ju
rozdzierajcy go bl. Pomyla, e zaraz wybuchn mu puca.
"Umieram! wiatoci, dopom mi, zaraz...!"

Rami trolloka ruszyo do przodu i Rand zdoa krzykn:


- Nie!
Nagle d zakoysaa si, z pltaniny cieni wysun si z oskotem belka
bomu, ktry wrd chrzstu amanych koci zmiady trollokowi pier. Stwr wylecia
za burt.
Przez chwil Rand lea nieruchomo i wpatrywa si w rozkoysany bom.
"To ju zupenie wyczerpao mj zapas szczcia - pomyla. - Po tym
wszystkim ju nic mnie takiego nie spotka." Drc cay, wsta i podnis miecz. Tym
razem trzyma go oburcz, tak jak nauczy si od Lana, ale nie byo ju nikogo,
przeciwko komu mg go uy. Przestrze dzielca d od brzegu powikszaa si
szybko, okrzyki trollokw cichy pord nocy.
Wsun miecz do pochwy, osun si pod burt, a wtedy na pokad wkroczy
mczyzna ubrany w dugi paszcz do kolan i zacz mu si przyglda. Dugie wosy
spaday na potne ramiona, a okrg twarz okalaa broda wygolona nad grn
warg. Okrg, wcale jednak nie agodn. Bom ponownie si zakoysa, a brodacz
powici mu odrobin uwagi, ujmujc drzewce w szerok do.
- Gelb! - zawy. - Fortuno! Gdzie ty jest, Gelb?
Mwi tak szybko, e jego sowa zleway si ze sob. Raud ledwie go
rozumia.
- Nie schowasz si przede mn na moim wasnym statku! Sprowadzi mi tu
Floram Gelba!
Pojawi si jaki marynarz z lamp, a za nim dwch nastpnych, ktrzy
wepchnli do krgu wiata czowieka o wskiej twarzy. Rand rozpozna w nim tego,
ktry chcia mu podarowa d. Mczyzna toczy rozbieganym wzrokiem, starannie
omijajc zwalist posta. To pewnie kapitan, pomyla Rand. Na czole Gelba
nabrzmiewa siniak - efekt spotkania z butem Rauda.
- Czy ty przypadkiem nie miae chroni bomu, Gelb? spyta kapitan z
zadziwiajcym spokojem, ale rwnie szybko jak przedtem.
Gelb wyglda na szczerze zaskoczonego.
- Przecie uwaaem. Mocno go przywizaem. Przyznaj, e czasem jestem
w tym czy tamtym zbyt powolny, kapitanie Domom ale tego dopatrzyem.
- Wic jeste powolny, tak? Ale nie za wolny do spania. pisz, kiedy
powiniene sta na warcie. Przez ciebie moglimy zosta wymordowani w pie.

- Nie, kapitanie, nie. To jego wina. - Gelb wskaza Randa. - Staem na stray,
tak jak by powinno, kiedy on si tu zakrad i uderzy mnie pak.
Dotkn siniaka na czole, skrzywi si i spojrza na Rauda.
- Walczyem z nim, ale potem pojawiy si trolloki. On jest z nimi
sprzymierzony,

kapitanie.

To

Sprzymierzeniec

Ciemnoci.

Sprzymierzony

trollokami.
- Sprzymierzony z moj babci! - rykn kapitan Domon. - Czy ju ci nie
ostrzegaem ostatnim razem, Gelb? Wysiadasz w Biaym Mocie! A teraz wyno si,
bo ka ci Wysadzi ju teraz.
Gelb umkn z krgu wiata, a Domon zaciska i otwiera donie, patrzc nie
widzcym wzrokiem.
- Te trolloki stale mnie cigaj. Dlaczego mnie nie zostawi w spokoju.
Dlaczego?
Rand spojrza ponad burt i zdziwi si, nie zobaczywszy ju brzegu. Dwch
ludzi obsugiwao dugie wioso sterujce, ktre wystawao z rufy, prcz tego na
burtach pracowao teraz sze wiose, nadajc odzi wygld wodnego owada.
- Kapitanie - powiedzia Rand - tam s moi przyjaciele. Jeli pan zawrci i
zabierze ich ze sob, z pewnoci pana nagrodz.
Kapitan obrci okrg twarz w stron Randa, a kiedy w krg wiata weszli
Thom oraz Mat, ich rwnie obdarzy tym samym pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
- Kapitanie - zacz Thom kaniajc si - pozwl, e...
- Pjdziecie ze mn - przerwa kapitan Domon. Chc zobaczy, co si
przywloko na mj pokad. Chodcie. Fortuno, zejd mi z oczu. I niech kto si zajmie
tym przekItym bomem!
Kiedy czonkowie zaogi popiesznie podeszli do bomu, ruszy w stron rufy.
Rand i jego dwaj towarzysze poszli za nim.
Kapitan zajmowa na rufie schludn kabin, do ktrej schodzio si po krtkiej
drabince. Miao si wraenie, e wszystko jest tam na odpowiednim miejscu, cznie
z paszczami i kaftanami wiszcymi na kokach za drzwiami. Kabina rozcigaa si na
ca szeroko statku, w jedn cian wbudowano szerok koj, w drug masywny
st. Stao tam jedno tylko krzeso z wysokim oparciem i szerokimi porczami.
Kapitan usiad na nim, nakazujc pozostaym zaj miejsca na rozmaitych skrzyniach
i awach, ktre stanowiy reszt umeblowania. Mat chcia ju rozsi si na koi, ale
przeszkodzio mu gone chrzknicie.

- No dobrze - powiedzia kapitan, kiedy ju wszyscy zajli miejsca. - Nazywam


si Bayle Domon, jestem kapitanem "Spraya", znaczy si tej odzi. A teraz chc
wiedzie, kito wy jestecie i dlaczego nie powinienem was wyrzuci za burt przez te
kopoty, ktrych mi narobilicie.
Rand w dalszym cigu mia trudnoci z rozumieniem szybkiej mowy Domona.
Kiedy dotaro do niego znaczenie ostatniego zdania, zamruga oczami ze zdziwienia.
"Wyrzuci nas za burt?
- Nie chcielimy ciga na pana kopotw - popiesznie powiedzia Mat. Podrujemy do Caemlyn, a stamtd...
- Tam, gdzie nas wiatry ponios - gadko przerwa mu Thom. - Tak podruj
bardowie, niczym py na wietrze. Jestem bardem, rozumiecie, zw si Thom Merrilin.
Poruszy swym paszczem tak, e zamigotay pstrokate atki, jakby mona byo
ich od razu nie dostrzec.
- Tych dwch prostakw ze wsi chce zosta moimi uczniami, cho jeszcze nie
jestem pewien, czy ich wezm.
Rand spojrza na Mata, ktry wyszczerzy zby w umiechu.
- Wszystko to znakomite, czowieku - powiedzia spokojnie kapitan Domon ale nie wyjania nic, a nawet jeszcze mniej. Okalecz mnie, Fortuno, ale to miejsce
nie ley przy adnej drodze do Caemlyn, o niczym takim nie syszaem.
- Bo to byo tak - powiedzia Thom i zacz gadko opowiada ich histori.
Zgodnie z wasnymi sowami, Thom mia zosta uwiziony przez nieg w
grniczym miasteczku pooonym pord Gr Mgy, za Baerlon. Tam usysza
legendy o skarbach z czasw wojen z trollokami w zapomnianych ruinach miasta,
zwanego Aridhol. Tak si zoyo, e wczeniej pozna pooenie Aridholu z mapy,
ktr wiele lat temu podarowa mu umierajcy przyjaciel w Illian, ktremu on kiedy
uratowa ycie. Gdy w czowiek wydawa ostatnie tchnienie, powiedzia, e ta mapa
uczyni Thoma bogatym, w co Thom nigdy nie uwierzy, dopki nie usysza tych
legend. Kiedy niegi stopniay, ruszy w drog wraz z kilkoma towarzyszami, a take
tymi dwoma uczniami, i po niezwykle trudnej wyprawie, znaleli istotnie to
zrujnowane miasto. Okazao si jednak, e w skarb by wasnoci jednego z
Wadcw Strachu i trolloki miay go zabra z powrotem do Shayol Ghul. Thom snu
swoj opowie w taki sposb, jakby wszystkie niebezpieczestwa, jakim stawiali
czoo - trolloki, Myrddraale, draghkary, Mordeth, Mashadar - zagraay przede
wszystkim jemu, za on radzi sobie z nimi z niezwyk zrcznoci. Z wielkim

bohaterstwem, gwnie Thoma, uciekali przed trollokami, cho ostatniej nocy zostali
rozdzieleni i w rezultacie Thom oraz jego dwaj towarzysze byli zmuszeni szuka
schronienia w ostatnim miejscu, jakie im zostao, czyli na gocinnej odzi kapitana
Domona.
Kiedy bard skoczy opowiada, Rand uwiadomi sobie, e od duszego
czasu sucha go z rozdziawionymi ustami, teraz zamkn je ze szczkiem. Mat
natomiast wpatrywa si w Thoma wybauszonymi oczyma.
Kapitan Domon zabbni palcami po porczy krzesa.
- Mao kto uwierzyby w tak opowie. No ale rzeczywicie widziaem trolloki,
czy nie?
- To wszystko szczera prawda - powiedzia bezczelnie Thom. - Sam przez to
wszystko przeszedem.
- A czy macie przypadkiem przy sobie jakie skarby?
Thom rozoy rce zrezygnowanym gestem.
- Niestety, wszystko co udao si zabra, zostao przy naszych koniach, ktre
ucieky wraz z pojawieniem si trollokw. Wszystko, co mi zostao to flet, harfa, kilka
miedziakw i te par achw na grzbiecie. Ale wierz mi, kapitanie, nie chciaby
uszczkn ani odrobiny tego skarbu. Zosta bowiem skaony przez Czarnego. Lepiej
pozostawi go ruinom i trollokom.
- A wic nie macie pienidzy, aby zapaci za przewz. Nie przewizbym
nawet wasnego brata, gdyby nie mia czym zapaci, szczeglnie gdyby sprowadzi
wraz z sob trolloki, a do tego jeszcze poniszczy takielunek. Czemu nie miabym
Wam kaza popyn tam, skd przyjechalicie?
- Chyba nie wysadzilibycie nas na brzeg, skoro tam s trolloki? - powiedzia
Mat.
- Kto tu mwi o brzegu? - odpar sucho Domon.
Przyglda im si przez chwil, po czym rozprostowa palce na blacie stou.
- Bayle Domon to rozsdny czowiek. Nie wyrzucibym was za burt, gdyby nie
byo innego wyjcia. A widz, e jeden z twych uczniw ma miecz. Potrzebuj
dobrego miecza i jako e uczciwy ze mnie czowiek, mog was za niego przewie
a do Biaego Mostu.
Thom rozdziawi usta, a Rand zaprotestowa gwatownym:
- Nie!

Nie po to dosta ten miecz od Tama, aby nim handlowa. Przejecha doni po
rkojeci, wyczuwajc mosin czapl, Dopki mia przy sobie to ostrze, dopty
mia wraenie, e razem z nim jest Tam.
Domon pokrci gow.
- C, nie to nie. Ale Bayle Domon nie przewiezie nikogo za darmo, nawet
wasnej matki.
Rand z niechci oprni kieszenie. Niewiele w nich znalaz, kilka miedziakw
i srebrn monet, ktr dosta od Moiraine. Poda wszystko kapitanowi. Po chwili Mat
westchn i zrobi to samo. Thom rzuci wcieke spojrzenie, ale poniewa chwil
pniej ju si umiecha, Rand nie by pewien, czy rzeczywicie tak byo.
Kapitan Domon zgrabnie wyowi dwie srebrne monety z doni chopcw i z
mosinej skrzyni stojcej za jego krzesem wycign ma wag oraz pobrzkujc
sakiewk. Po skrupulatnym zwaeniu monet wrzuci je do sakiewki i wrczy
kademu z nich troch mniejszych monet, srebrnych oraz miedzianych. Gwnie
jednak miedzianych.
- Tylko do Biaego Mostu - powiedzia, odnotowujc starannie przypyw
gotwki w oprawionej skr ksidze.
- To drogo jak za przejazd do Biaego Mostu - burkn Thom.
- Oraz zniszczenia mojej odzi - wyjani spokojnie kapitan.
Schowa wag i sakiewk z powrotem do skrzyni i zamkn j z wyranym
zadowoleniem.
- Oraz za sprowadzenie na mnie trollokw, przez co musz pyn po nocy
rzek, w ktrej jest peno mielizn.
- A co z tamtymi? - zapyta Rand. - Czy ich te zabierzecie? Ju pewnie dotarli
do rzeki, albo niebawem to zrobi, i zobacz latarni na waszym maszcie.
Kapitan Domon unis brwi w zdziwieniu.
- Tobie si chyba wydaje, e my stoimy w miejscu, mody czowieku. Pokalecz
mnie Fortuno, odpynlimy ju jakie trzy albo cztery mile od tego miejsca, w ktrym
wsiedlicie na pokad. Pod wpywem trollokw moi ludzie niele machaj wiosami,
znaj trolloki o wiele lepiej, ni by chcieli, a jeszcze pomaga im w tym prd rzeki. Ale
to i tak nie robi rnicy. Nie przybij dzisiejszej nocy do brzegu, choby staa na nim
moja babcia. Moe nawet nie zrobi tego, dopki nie dopyniemy do Biaego Mostu.
Na dzisiaj mam trollokw powyej uszu, nic na to nie poradz.
Thom przysuchiwa mu si z zainteresowaniem.

- Czy ju przedtem napotykalicie trolloki? Moe niedawno?


Domon zawaha si, popatrujc na Thoma z ukosa, ale kiedy si odezwa, w
jego gosie zabrzmiao nieomal obrzydzenie.
- Przeczekaem zim w Saldaei, czowieku. Nie z wasnego wyboru, ale rzeka
wczenie zamarza, a ld roztopi si zbyt pno. Powiadaj, e z najwyszych wie
Maradonu wida Ugr, ale mnie to nie obchodzi. Byem ju tam wczeniej, zawsze
gadano o napadach trollokw na farmy i tym podobne. Tej zimy jednak co noc
pony jakie farmy. Czasami nawet cae wsie. Podchodziy do samych murw
miasta. I nie do tego, ludzie powiadali, e to Czarny mci i e nadchodz Dni
Sdu.
Zadygota i podrapa si po gowie, jakby zaswdziaa go czaszka od tych
myli.
- Nie mog si doczeka, kiedy wrc tam, gdzie ludzie uwaaj, e trolloki
wystpuj tylko w bajkach, takich, ktre moim zdaniem s kamstwami podrnikw.
Rand przesta sucha. Zapatrzy si na przeciwleg cian. Rozmyla o
Egwene i pozostaych. Nieomal wydawao mu si niesprawiedliwe, e on jest
bezpieczny na "Sprayu", a tamci gdzie bdz po nocy. Kabina kapitana przestaa
si wydawa tak wygodna jak przedtem.
Zdziwi si, gdy Thom nakaza mu wsta. Bard popchn jego i Mata w stron
drabinki, przepraszajc jednoczenie Domona za zachowanie tych prostakw ze wsi.
Rand wszed na gr bez sowa.
Kiedy ju byli na pokadzie, Thom rozejrza si szybko dookoa, aby si
upewni, czy nikt ich nie podsuchuje, a potem warkn:
- Mogem zaatwi nam przejazd za kilka pieni i opowieci, gdybycie tak
szybko nie wycignli tego srebra.
- Nie jestem taki pewien - odpar Mat. - Moim zdaniem mwi cakiem
powanie o wyrzuceniu nas za burt.
Rand powoli podszed do burty i opar si o ni, aby spojrze na spowit w
mroku rzek. Nie widzia nawet brzegu wszdzie panowaa ciemno. Po chwili
poczu do Thoma na swoim ramieniu, ale nie poruszy si.
- Nie moesz nic zrobi, chopcze. A poza tym, pewnie ju s pod ochron
Moiraine i Lana. Czy moe im by lepiej, skoro pilnuje ich tych dwoje?
- Prbowaem j przekona, aby nie jechaa - powiedzia Rand.
- Zrobie, co moge, chopcze. Nikt nie mgby zrobi wicej.

- Obiecaem jej, e si ni bd opiekowa. Powinienem by si bardziej


stara.
W trzasku wiose i szumie wiatru gwidcego w takielunku daa si sysze
aobna nuta.
- Powinienem by si bardziej stara - wyszepta.

ROZDZIA 21

POSUCHAJ WIATRU
Promienie soca wschodzcego nad Arinelle dotary do kotliny nie opodal
brzegu rzeki, gdzie siedziaa Nynaeve oparta plecami o pie modego dbu i
oddychaa gboko przez sen. Jej ko rwnie spa, zwiesiwszy eb i rozoywszy
nogi. Kiedy soce pado na jego powieki, zwierz otworzyo oczy i podnioso eb,
szarpic wodze, ktre Nynaeve owina sobie wok nadgarstka. Wiedzca
przebudzia si gwatownie.
Przez chwil wytrzeszczaa oczy, zastanawiajc si, gdzie jest, a potem
potoczya dookoa oszalaym wzrokiem, kiedy wrcia jej pami. Zobaczya jednak
tylko drzewa, swojego konia i dywan z suchych lici zalegajcy dno kotliny. Tam,
gdzie utrzymywa si najgbszy cie, zeszoroczne grzyby tworzyy krgi na
powalonej kodzie.
- Niech ci wiato strzee, kobieto - mrukna, rozluniajc si - skoro cho
jednej nocy nie potrafisz czuwa.
Odwizaa wodze, wstaa i rozmasowaa sobie przegub doni:
- Moga si obudzi w garnku trollokw.
Gdy wspinaa si do krawdzi kotliny, usche licie szeleciy pod jej stopami.
Wyjrzaa na zewntrz. Od rzeki dzielia j rzadka kpa jesionw. Popkane pnie i
nagie gazie sprawiay wraenie zupenie martwych. Za nimi wida byo rozlege,
toczce si niebieskozielone wody. Pustka. Zupena pustka. Na drugim brzegu roso
kilka drzew wiecznie zielonych, wierzby i choinki, ale byo ich prawdopodobnie
jeszcze mniej ni tutaj. Jeli jest tu gdzie Moiraine albo ktre z modych, to niele
si ukryli. Z pewnoci nawet nie prbowali przeprawi si na drugi brzeg w takim
miejscu. Mogli zreszt by zupenie gdzie indziej, oddaleni o dziesi mil w gr lub
w d rzeki.
"O ile w ogle przeyli ostatni noc."
Za na siebie za takie myli, zsuna si z powrotem na dno kotliny. Nawet
przeycia Zimowej Nocy, ani bitwa przed Shadar Logoth, nie przygotoway jej na co
takiego, jak ten Mashadar. Bya za na ca t szalecz galopad, gorczkowe zastanawianie si, kto jeszcze przey, oczekiwanie, e stanie zaraz twarz w twarz z
Pomorem albo trollokiem. Syszaa dobiegajce z oddali wycia i krzyki trollokw oraz
przenikliwe dwiki ich rogw, ktre przeszyway j gbszym dreszczem ni

jakikolwiek wiatr. Jednake prcz tego pierwszego spotkania w ruinach widziaa


trolloki tylko raz, a wtedy nie jej si nie stao. Tu przed ni, jakby spod ziemi,
wyroso dziesi potworw, ktre wyy, krzyczay i potrzsay chwytakami. Kiedy
jednak zawrcia konia, umilky i uniosy pyski, wcigajc powietrze nozdrzami. Zbyt
zaskoczona, by ucieka, patrzya, jak odwracaj si od niej i znikaj w mroku. I to
wanie przerazio j najbardziej.
- Znaj zapach tych, ktrych chc zapa - powiedziaa do swojego konia - a to
nie jestem ja. Aes Sedai ma chyba racj, niech j Pasterz Nocy pochonie.
Podjwszy decyzj, ruszya w d rzeki, prowadzc za sob konia. Sza wolno,
czujnie obserwujc otaczajcy j las. To, e trolloki nie tkny jej ostatniej nocy, nie
oznaczao wcale, e j puszcz, jeli znowu si na nie natknie. Rwnie uwanie jak
las, badaa grunt, bo jeli inni dotarli tutaj noc, to powinna wypatrzy ich lady,
niedostrzegalne z koskiego grzbietu. Moe nawet znajdzie ich jeszcze na tym
brzegu. Jeli nie, to dotrze t drog do Biaego Mostu, stamtd do Caemlyn i potem,
jeli zajdzie taka potrzeba, pojedzie a do Tar Valon.
Taka perspektywa nieomal j przeraaa. Przedtem nie wyjedaa z Pola
Emonda dalej ni chopcy. Taren Ferry wydao jej si obce, na Baerlon patrzyaby z
podziwem, gdyby tak usilnie nie chciaa odszuka Egwene i pozostaych. Niemniej
jednak, nie pozwalaa, by to wpyno na zmian jej decyzji. prdzej czy pniej
znajdzie Egwene i chopcw. Albo wymusi na Aes Sedai wyjanienie tego, co mogo
si z nimi sta. Przysiga sobie, e nie moe sta si inaczej.
W niektrych miejscach znajdywaa mnstwo ladw, ale mimo najwikszych
stara, nie bya w stanie okreli, czy ci, ktry je zrobili, byli szukajcymi, cigajcymi
czy ciganymi. W niektrych rozpoznawaa odbicia podeszew butw, mogy nalee
zarwno do ludzi, jak i do trollokw. Widziaa te lady kopyt, jakby kozw lub
wow, to byy z pewnoci lady trollokw. Ale ani razu nie znalaza ladu z ca
pewnoci zrobionego przez ktrego z tych, ktrych szukaa.
Pokonaa ju jakie cztery mile, gdy wiatr przywia zapach dymu. Wahaa si
tylko chwil, po czym przywizaa konia do wierku, rosncego w sporej odlegoci
od rzeki, wrd gstego zagajnika, gdzie zwierz byo znakomicie ukryte. Dym mg
oznacza obecno trollokw, ale eby to sprawdzi, musiaa si o tym przekona
naocznie. Staraa si nie myle, na co trollokom mogo by potrzebne ognisko.
Skulona przemykaa od drzewa do drzewa, przeklinajc w duchu spdnice,
ktre bezustannie musiaa przytrzymywa. Zwolnia kroku, gdy usyszaa ttent kopyt,

a gdy wreszcie odwaya si wyjrze zza pnia jesionu, na maej polance nieopodal
rzeki zobaczya Stranika zsiadajcego wanie z czarnego wierzchowca. Na kodzie
obok niewielkiego ogniska siedziaa Aes Sedai, woda w czajniku postawionym na
ogniu zaczynaa wrze: Wrd rzadkich chwastw pasa si biaa klacz Moiraine. Nynaeve nie ruszya si z miejsca.
- Wszyscy zniknli - ponurym gosem obwieci Stranik. - Mniej wicej dwie
godziny przed witem czterech Pludzi wyruszyo na poudnie, nie zostawiajc za
sob wyranych ladw, natomiast trolloki znikny. Nie ma nawet cia, a trolloki na
og nie zabieraj ze sob swych ofiar. Chyba e s godne.
Moiraine wrzucia gar czego do gotujcej wody i odstawia czajnik z ognia.
- Mona jeszcze mie nadziej, e zawrciy do Shadar Logoth i day mu si
pochon, ale to ju by byo a za dobrze.
Nynaeve poczua upojny aromat herbaty. wiatoci, nie pozwl aby mi
zaburczao w brzuchu.
- Nie ma adnych wyranych ladw ani chopcw, ani reszty. To co wida,
jest tak przemieszane, e trudno cokolwiek wyczyta.
Nynaeve umiechna si, poraka Stranika usprawiedliwiaa j odrobin.
- Ale jedna rzecz jest istotna, Moiraine - mwi dalej Lan, marszczc czoo.
Gestem doni odmwi herbaty i zacz kry niespokojnie wok ognia w swym
mienicym si paszczu, doni obejmowa rkoje miecza. - Obecno trollokw w
Dwu Rzekach moga mnie nie zdziwi, nawet jeli byo ich stu. Ale tutaj? Wczoraj
musiao polowa na nas z tysic.
- Mielimy duo szczcia, e wszystkie nie zabray si za przeszukiwanie
Shadar Logoth. Myrddraale pewnie nie wierzyy, e moglibymy si tam ukry, bay
si jednak powrci do Shayol Ghul bez sprawdzenia wszystkich moliwoci. Czarny
nigdy nie by wyrozumiaym panem.
- Nie zmieniaj tematu, wiesz, o czym mwi. Jeeli te tysice miay by
wysane do Dwu Rzek, to czemu tam nie dotary? Jest tylko jedna odpowied.
Zostay wysane dopiero wtedy, gdy przeprawilimy si przez Taren, kiedy ju byo
wiadomo, e jeden Myrddraal i setka trollokw nie wystarcz. Jak do tego doszo?
Jak im si udao? Skoro tak szybko i niepostrzeenie mona wysa tysic trollokw
tak daleko na poudnie od Ugoru, nie wspominajc ju o tym, e zebrano ich w taki
sam sposb, to pewnie mona wyprawi ich dziesi tysicy do samego serca

Saldei, Arafel albo Shienar. Cae Ziemie Graniczne mog zosta opanowane w
przecigu roku.
- Cay wiat zostanie opanowany w pi lat, jeli nie znajdziemy tych chopcw
- powiedziaa Moiraine. - To pytanie take mnie martwi, ale nie znam odpowiedzi.
Drogi s zamknite i od Czasw Szalestwa nie byo Aes Sedai tak potnej, by
moga podrowa. Niechaj wiato nie dopuci, by tak byo, teraz lub
kiedykolwiek, ale o ile ktry z Przekltych si nie uwolni, nadal nie istnieje nikt, kto
potrafiby tego dokona. W kadym razie nie sdz, e wszyscy Przeklci razem
byliby w stanie przenie tysic trollokw. Zajmijmy si jednak problemami, ktre
musimy rozwiza tu i teraz, wszystko inne moe zaczeka.
- Chopcy.
Nie byo to pytanie.
- Nie prnowaam podczas twej nieobecnoci. Jeden jest za rzek, yje. Jeli
chodzi o innych, to by niewyrany lad w dole rzeki, ale zanik, kiedy go znalazam.
Wi zostaa przerwana wiele godzin temu, zanim zaczam poszukiwania.
Nynaeve przycupnita za drzewem zmarszczya czoo w zdziwieniu.
Lan zatrzyma si.
- Mylisz, e Pludzie, ktrzy kierowali si na poudnie, dopadli ich?
- By moe.
Moiraine nalaa sobie herbaty i cigna dalej:
- Ale nie dopuszczam moliwoci, e mogli zgin. Nie mog. Nie omielam
si. Ty wiesz, jakie to jest wane. Musz mie tych modych ludzi. Spodziewam si,
e Shayol Ghul bdzie na nich polowa. Akceptuj sprzeciw Biaej Wiey, a nawet
Tronu Amyrlin. Zawsze s takie Aes Sedai, ktre zgodz si na jedno tylko
rozwizanie. Ale...
Nagle odstawia filiank, skrzywia si i wyprostowaa.
- Kto za bardzo strzee si wilka - powiedziaa pgosem - tego mysz ugryzie
w ydk.
Spojrzaa prosto w stron drzewa, za ktrym ukrywaa si Nynaeve.
- Pani al'Meara, moecie stamtd wyj, jeli chcecie.
Nynaeve zerwaa si na nogi i popiesznie otrzepaa usche licie, ktre
przylgny do jej sukni. Lan odwrci twarz w stron drzewa w tym samym momencie,
w ktrym Moiraine skierowaa tam wzrok. Zanim wymwia nazwisko Nynaeve, zdy ju wyj miecz, zaraz jednak go schowa, gwatowniej nili byo trzeba. Jego

twarz pozostaa rwnie beznamitna jak zawsze, ale Nynaeve pomylaa, e w


ukadzie jego ust wida smutek. Poczua pewn satysfakcj, sam Stranik nie
wiedzia, e ukrywaa si za drzewem.
Zadowolenie trwao jednak tylko chwil. Utkwia wzrok w Moiraine i
zdecydowanym krokiem ruszya w jej stron, Miaa zamiar zachowa lodowaty
spokj, ale jej gos dra gniewem:
- W co wycie wmieszali Egwene i chopcw? Do jakich to brudnych spiskw
Aes Sedai chcecie ich wykorzysta?
Aes Sedai podniosa filiank i spokojnie wypia yk herbaty. Jednak gdy
Nynaeve podesza bliej, Stranik wysun rami, aby jej zagrodzi drog. Prbowaa
odsun t przeszkod i zdziwia si, gdy rami Stranika, silne jak konar dbu, ani
drgno. Ona sama nie bya saba, ale jego minie wydaway si zrobione z elaza.
- Herbaty? - zaproponowaa Moiraine.
- Nie, nie chc adnej herbaty. Nie napiabym si twojej herbaty, nawet
gdybym miaa umrze z pragnienia. Nie wykorzystasz nikogo z Pola Emonda do
swoich brudnych planw.
- Masz niewiele powodw, by tak mwi, Nynaeve.
Moiraine zdawaa si by bardziej zainteresowana gorcym pynem ni t
rozmow.
- Sama te mogaby jako tako wada Jedyn Moc.
Nynaeve jeszcze raz pchna rami Lana, ktre znowu nawet nie drgno,
postanowia je wic zignorowa.
- A moe na dodatek jestem trollokiem?
Umiech Moiraine by tak domylny, e Nynaeve miaa ochot j uderzy.
- Czy sdzisz, e nie jestem niczego wiadoma, kiedy mam do czynienia z
kobiet, ktra potrafi dotyka i przenosi moc Prawdziwego rda? Ty wyczua ten
potencja w Egwene. Skd, twoim zdaniem, wiedziaam, e stoisz za tym drzewem?
Gdybym nie bya zaprztnita czym innym, zauwayabym od razu, e si tu
skradasz. Z ca pewnoci nie jeste trollokiem, bo nie wyczuwam w tobie za
Czarnego. C wic takiego wyczuam, Nynaeve al'Meara, Wiedzca z Pola Emonda, niewiadomie wadajca Jedyn Moc?
Nynaeve nie podoba si sposb, w jaki Lan na ni patrzy, cho nic si nie
zmienio w jego twarzy, wyraz oczu mwi, e jest zaskoczony i co obmyla.

Egwene jest wyjtkowa, Nynaeve zawsze to wiedziaa. Byaby z niej znakomita


Wiedzca.
"One wsppracuj ze sob - pomylaa - prbuj mnie pozbawi wpywu."
- Nie mam zamiaru duej tego sucha. Ty...
- Musisz tego wysucha - powiedziaa stanowczo Moiraine. - Miaam pewne
podejrzenia wzgldem Pola Emonda, zanim ci spotkaam. Ludzie mi opowiadali,
jaka zmartwiona bya ich Wiedzca, gdy nie przewidziaa srogiej zimy i pnej
wiosny. Opowiedzieli mi, jak znakomicie przepowiada pogod i zbiory. Opowiedzieli
mi, jak wspaniale leczy, e czasami uzdrawia rany, ktre miast okaleczy na dobre,
pozostawiaj tylko lad w postaci niewielkiej blizny. Jedyne ze sowa, jakie syszaam
na twj temat, pochodziy od tych, ktrzy uwaali ci za zbyt mod na branie na
siebie takiej odpowiedzialnoci, a to tylko umocnio moje podejrzenia. Tyle
umiejtnoci u tak modej kobiety?
- Pani Barran bya dobr nauczycielk.
Prbowaa spojrze na Lana, ale jego wzrok wci j niepokoi, wic patrzya
ponad gow Aes Sedai na rzek.
"Jak mieszkacy wsi omielili si plotkowa przed obc!"
- Kto twierdzi, e jestem za moda? - zapytaa ostrym tonem.
Moiraine umiechna si, nie dajc zbi si z tropu.
- W odrnieniu od wikszoci kobiet, ktre twierdz, e potrafi sucha
wiatru, ty czasami naprawd potrafisz to robi, Cho oczywicie nie ma to nic
wsplnego z wiatrem. To Powietrze i Woda. To nie jest co, czego trzeba ci uczy,
z tym si urodzia, tak samo jak Egwene. Ale ty nauczya si tym wada, a ona
dopiero musi tego dokona. Dwie minuty po pierwszym zetkniciu si z tob,
wiedziaam. Czy pamitasz, jak zapytaam, czy to ty jeste Wiedzc? Dlaczego to
zrobiam, jak sdzisz? Bya taka sama jak inne pikne mode kobiety,
przygotowujce si do wita. Szukajc modej Wiedzcej, spodziewaam si mimo
wszystko ujrze kogo troch starszego.
Nynaeve znakomicie pamitaa to spotkanie, kobiet, znacznie bardziej
opanowan od innych w Krgu Kobiet, ubran w najpikniejsz sukni, jak
kiedykolwiek widziaa i przemawiajc do niej jak do dziecka. Pamitaa, jak Moiraine
nagle zamrugaa, jakby czym zdziwiona i ni std, ni zowd, zapytaa...

Zwilya jzykiem nagle wysche wargi. Obydwoje patrzyli na ni. Aes Sedai z
sympati, cho bardzo uwanie. Stranik mia twarz rwnie nieodgadnion jak
kamie. Nynaeve potrzsna gow.
- Nie! To niemoliwe! Wiedziaabym o tym. Chcecie mnie oszuka, a to wam
si nie uda.
- Oczywicie, e nic o tym nie wiesz - powiedziaa lagodnie Moiraine. - Na
jakiej podstawie mogaby to podejrzewa? Cae ycie syszaa o suchaniu wiatru.
W kadym razie prdzej by obwiecia caemu Polu Emonda, e jeste
Sprzymierzecem Ciemnoci, ni przyznaa si, nawet przed sob, w najgbszych
zakamarkach swego umysu, e masz cokolwiek wsplnego z Jedyn Moc albo tymi
strasznymi Aes Sedai.
Na twarzy Moiraine przelotnie pojawi si bysk rozbawienia.
- Ale mog ci powiedzie, jak to si wszystko zaczo.
- Nie mam zamiaru wysuchiwa duej twoich kamstw - owiadczya, ale Aes
Sedai nie przestaa mwi:
- By moe stao si to osiem lub dziesi lat temu. Zdarzaj si rnice
wiekowe, ale zawsze dzieje si to w modoci. Byo co, czego pragna bardziej ni
czegokolwiek na wiecie, co, czego potrzebowaa. I dostaa to. Opada nagle
ga. po ktrej moga wydosta si ze stawu, zamiast uton. Mg te wyzdrowie
przyjaciel albo ulubiony zwierzak, cho wszyscy uwaali, e umrze.
- Nie czua wtedy nic wyjtkowego, ale tydzie lub dziesi dni pniej
zareagowaa po raz pierwszy na dotknicie prawdziwego rda. By moe nagle
dostaa gorczki i dreszczy, i musiaa pooy si do ka, ale te objawy znikny
po kilku godzinach. adna z tych ewentualnych reakcji nie trwa duej ni kilka
godzin. Ble gowy, odrtwienie i wyczerpanie mieszaj si ze sob i ulegajca im
osoba postpuje tak, jak dyktuje jej przypadek albo beztroska. Potyka si, przy
kadym ruchu czuje zawroty gowy, nie potrafi wymwi zdania, by nie popltay si
jej sowa. Bywaj jeszcze inne objawy. Pamitasz je?
Nynaeve siada ciko na ziemi, nogi odmwiy jej posuszestwa. Pamitaa,
ale przekornie pokrcia gow. To mg by zbieg okolicznoci. A zreszt Moiraine
moga zada znacznie wicej pyta w Polu Emonda. Ta Aes Sedai zadaa cae
mnstwo pyta. Tak na pewno byo. Lan poda jej do, ale nawet tego nie
zauwaya.

- Pjd jeszcze dalej - powiedziaa Moiraine, gdy Nynaeve w dalszym cigu


milczaa. - Pewnego razu wykorzystaa Moc, aby uzdrowi Perrina albo Egwene.
Wizy umacniaj si. Wyczuwasz obecno kogo, kogo uzdrowia. W Baerlon
przysza prosto do "Jelenia i Lwa", chocia ta obera wcale nie znajduje si w
pobliu ktrejkolwiek z bram, przez ktre moga wej do miasta. Kiedy dotara do
obery, byli w niej tylko Perrin i Egwene. Perrin czy Egwene? Moe obydwoje?
- Egwene - wymamrotaa Nynaeve.
Zawsze uwaaa za normalne, e potrafi powiedzie, kto do niej si zblia,
nawet jeli go nie widziaa, dopiero teraz zorientowaa si, e za kadym razem
dotyczyo to osb, ktre uzdrowia w cudowny nieomal sposb. Zawsze wiedziaa,
kiedy dane lekarstwo na pewno okae si skuteczne, zawsze czua pewno, kiedy
twierdzia, e plony nadzwyczaj si udadz, albo e pora deszczw opni si lub
nastpi wczeniej. Uwaaa jednak, e tak by po prostu powinno. Nie wszystkie
Wiedzce potrafiy sucha wiatru, ale najlepszym to si udawao: Tak zawsze
twierdzia pani Barran, mwic jednoczenie, e Nynaeve bdzie jedn z tych
najlepszych.
- Zachorowaa na dung.
Nynaeve nie podnosia gowy i przemawiaa z wzrokiem wbitym w ziemi.
- Byam nadal uczennic pani Barran, ona kazaa mi zaj si Egwene. Byam
modziutka i nie miaam pojcia, nad czym potrafi zapanowa Wiedzca. Okropnie
byo obserwowa przebieg tej choroby. Dziecko byo cae zlane potem, jczao i
miao drgawki, wydawao mi si, e popkaj jej koci. Pani Barran powiedziaa, e
gorczka przejdzie za jeden lub dwa dni, ale ja uwaaam, e stara si mnie
oszczdzi. Mylaam, e Egwene umrze. Czasami pilnowaam jej, gdy jeszcze bya
raczkujcym niemowlakiem, kiedy jej matka bya zajta, i zaczam paka, bo
miaam teraz patrze na jej mier. Gdy Pani Barran wrcia godzin pniej,
gorczka opada. Bya zdziwiona, ale wicej uwagi powicia mnie ni Egwene.
Potem wydawao mi si, e jej zdaniem daam co dziecku i tylko boj si przyzna.
Zawsze uwaaam, e pani Barran usiuje mnie pocieszy, przekona, e nie
zrobiam krzywdy Egwene. Tydzie pniej upadam na podog w jej salonie,
trzsam si i jednoczenie ponam z gorczki. Pooya mnie do ka, ale do
kolacji wszystko mino.
Skoczywszy mwi, ukrya twarz w doniach.

"Aes Sedai wybraa dobry przykad - pomylaa. A niech j wiato spali!


Uywa Mocy jak Aes Sedai. Obrzydliwa Aes Sedai, Sprzymierzeniec Ciemnoci!"
- Miaa duo szczcia - powiedziaa Moiraine, a Nynaeve wyprostowaa si.
Lan odsun si, jakby to, o czym rozmawiay, nie interesowao go. Zajty
czym u sioda Mandarba, nawet nie patrzy w ich stron.
- Szczcia!
- Udao ci si zapanowa nad Moc, mimo i dotykaa Prawdziwego rda
niewiadomie. W innym przypadku Moc by ci zabia. Tak wedle wszelkiego
prawdopodobiestwa moe si sta z Egwene, jeli nie dopucisz, by pojechaa do
Tar Valon.
- Skoro ja nauczyam si j kontrolowa...
Nynaeve z trudem przekna lin. Zabrzmiao to jak przyznanie si, e potrafi
robi to, o czym mwia Aes Sedai.
- Skoro ja nauczyam si j kontrolowa, to i jej si uda. Ona nie musi jecha
do Tar Valon i miesza si do waszych intryg.
Moiraine powoli pokrcia gow.
- Aes Sedai szukaj dziewczt, ktre spontanicznie potrafi dotyka
Prawdziwego rda, tak samo jak szukamy mczyzn, ktrzy to potrafi. Nie wynika
to z pragnienia powikszania naszych szeregw, a przynajmniej nie tylko tym si
kierujemy, ani te nie ze strachu, e te kobiety le wykorzystaj Moc. Zwyka kontrola
nad Moc, jak mog osign, jeli wiato im przywieca, rzadko przyczynia si
do powstania wikszych szkd, gwnie dlatego, e prawdziwe dotykanie rda jest
dla nich nieosigalne bez nauczyciela i przydarza si zupenie przypadkowo. I
naturalnie nie ulegaj temu szalestwu, ktre powoduje, e mczyni czyni zo
albo postpuj bezrozumnie. Pragniemy ratowa im ycie. ycie tych, ktrym nigdy
nie udaje si osign adnej kontroli.
- Taka gorczka i dreszcze, jakie ja miaam, nie mogy mnie zabi - upieraa
si Nynaeve. - To trwao tylko trzy czy cztery godziny. Przydarzyy mi si rwnie
inne rzeczy i te trudno byoby od tego umrze. A zreszt to wszystko ustao po kilku
miesicach. I co na to powiesz?
- To byy tylko zwyke reakcje - powiedziaa cierpliwie Moiraine. - Za kadym
razem taka reakcja zblia do rzeczywistego dotknicia rda, a w kocu prawie e
zbiegaj si ze sob. Potem wystpuj ju reakcje wycznie nie zauwaalne, ale to
jest tak, jak z tykaniem zegara. Rok. Dwa lata. Znam jedn kobiet, ktra przeya

tak pi lat. Na kade cztery kobiety, ktre maj takie wrodzone zdolnoci, jak ty i
Egwene, trzy umieraj, jeli ich nie znajdziemy i nie wyszkolimy. Nie jest to taka
straszna mier, jakiej ulegaj mczyni, ale nie jest te pikna, o ile mier mona
nazwa pikn. Konwulsje. Krzyk. Trwa to wiele dni, a kiedy ju si zacznie, nie
mog tego zahamowa nawet wszystkie Aes Sedai z Tar Valon.
- Kamiesz. Zadawaa w Polu Emonda pytania. Dowie. dziaa si o gorczce
Egwene, o mojej gorczce i dreszczach, Ca reszt zmylia.
- Wiesz, e tak nie jest - powiedziaa agodnie Moiraine. Nynaeve skina
gow z niechci, wiksz nili odczuwaa kiedykolwiek w yciu. By to ostatni
wysiek zaprzeczenia temu, co byo oczywiste i nie by zbyt przekonywujcy, tak
jakby w istocie wszystko nie byo a tak nieprzyjemne. Pierwsza uczennica pani
Barran umara wanie w sposb opisany przez Aes Sedai, kiedy Nynaeve jeszcze
si bawia lalkami i to samo przydarzyo si modej kobiecie w Deven Ride zaledwie
kilka lat temu. Ona te bya uczennic Wiedzcej, te potrafia sucha wiatru.
- Moim zdaniem dysponujesz wielkim potencjaem cigna Moiraine. - Po
wyszkoleniu moesz si sta jeszcze potniejsza od Egwene, a sdz, e ona jestjedn z najpotniejszych Aes Sedai, jakie yy w cigu ostatnich stuleci.
Nynaeve odsuna si od Aes Sedai, jakby to bya mija. - Nie! Nie mam nic
wsplnego z...
"Z czym? Ja?"
Skulia si, a jej gos przepenio wahanie.
- Bardzo ci prosz, aby nikomu o tym nie mwia. Dobrze?
Sowa nieomal wizy jej w gardle. Wolaaby chyba zobaczy teraz trolloki, ni
prosi o cokolwiek t kobiet. Jednak gdy Moiraine skinieniem gowy wyrazia zgod,
wrcia jej odrobina zwykej hardoci.
- Ale nadal nie rozumiem, czego chcecie od Randa, Mata i Perrina.
- Czarny chce ich dopa - odpara Moiraine. - A jeli Czarny czego chce, to
ja si temu sprzeciwiam. Czy moe by prostszy albo lepszy powd?
Dopia swoj herbat, obserwujc Nynaeve znad brzegu filianki.
- Lan, musimy rusza. Chyba na poudnie. Obawiam si, e Wiedzca nie
zechce nam towarzyszy.
Nynaeve zacisna usta syszc, jak Aes Sedai wypowiada sowo "Wiedzca".
Zabrzmiao tak, jakby ona odwracaa si od wanych spraw na rzecz czego mao
istotnego.

"Ona nie chce mnie zabra. Prbuje mnie odstraszy, ebym wrcia do domu
i pozostawia jej chopcw oraz Egwene."
- Ale oczywicie, e pojad z wami. Nie moecie mnie przed tym
powstrzyma.
- Nikt ci nie prbuje powstrzyma - powiedzia Lan, ktry wanie wrci do
nich.
Wyla zawarto czajnika do ogniska i rozgrzeba popioy patykiem.
- Cz Wzoru? - spyta Moiraine.
- By moe - odpara z zadum w gosie. - Powinnam bya porozmawia z Min.
- Zrozum, Nynaeve, cieszymy si, e jedziesz z nami.
Lan wypowiedzia jej imi z wahaniem, jakby chcia do niego doda "Sedai".
Nynaeve zjeya si, uwaajc to za drwin, nie spodoba jej si nadto
sposb, w jaki rozmawiali o rnych sprawach w jej obecnoci - o rzeczach, o
ktrych nie miaa pojcia nie raczc jej nic wyjani. Nie powinna jednak da im satysfakcji, zadajc pytania.
Stranik rozpocz przygotowania do odjazdu, jego oszczdne ruchy byy tak
pewne i szybkie, e wszystko trwao tylko chwil, sakwy, koce i pozostay dobytek
zostay przywizane do siode Mandarba i Aldieba.
- Przyprowadz twojego konia - powiedzia do Nynaeve, skoczywszy wiza
ostatni rzemie.
Ruszy w gr rzeki, a ona pozwolia sobie na zjadliwy umieszek. Sdzc po
tym, jak si do tego zabiera, mia zamiar znale konia bez jej pomocy. Przekona si
jednak, e nie zostawia po sobie prawie adnych ladw. To bdzie przyjemno,
kiedy wrci z pustymi rkami.
- Dlaczego na poudnie? - spytaa Moiraine. - Syszaam, jak mwia, e jeden
z chopcw jest na drugim brzegu. Skd to wiesz?
- Kademu z chopcw daam monet. To stworzyo midzy nami swoist
wi. Dopki yj i maj te monety przy sobie, bd potrafia ich odnale.
Oczy Nynaeve zwrciy si w kierunku, w ktrym poszed Stranik, a Moiraine
potrzsna gow.
- Nie w taki sposb. Dziki temu wiem tylko, czy yj i mog ich znale,
gdyby nas oddzielono. Roztropne w naszej sytuacji, nie uwaasz?
- Nie podoba mi si, e cokolwiek czy ci z ludmi z Pola Emonda twierdzia uparcie Nynaeve. - Ale jeli to ma nam pomc w ich odnalezieniu...

- Na pewno pomoe. Gdybym moga, sprowadziabym najpierw tego chopca,


ktry jest na drugim brzegu.
Przez chwil w gosie Aes Sedai brzmiao przygnbienie.
- Dzieli nas odlego zaledwie kilku mil. Ale nie mog sobie pozwoli na strat
czasu. Powinien bezpiecznie dosta si do Biaego Mostu, skoro ju nie goni go
trolloki. Ci dwaj, ktrzy kieruj si w d rzeki, mog mnie bardziej potrzebowa.
Stracili swoje monety i Myrddraale albo s na ich tropie, albo bd starali si
przeszkodzi nam wszystkim w dotarciu do Biaego Mostu. - Westchna. - Najpierw
musz si zaj tym, co najwaniejsze.
- Myrddraale mogli ich zabi - powiedziaa Nynaeve.
Moiraine potrzsna lekko gow, zaprzeczajc tej sugestii, jakby bya zbyt
trywialna, aby j w ogle rozpatrywa. Nynaeve zacisna usta.
- No a gdzie jest Egwene? Nawet o niej nie wspomniaa.
- Nie wiem - przyznaa Moiraine - ale mam nadziej, e nic si jej nie stao.
- Nie wiesz? Masz nadziej? Twierdzia, e zabierasz j do Tar Valon, aby
uratowa jej ycie, a tymczasem ona ju moe nie yje!
- Mogabym jej teraz szuka i przez to da wicej czasu Myrddraalom, zanim
przyjd z pomoc tym dwm chopcom, ktrzy podaj na poudnie. To ich chce
dopa Czarny, nie Egwene. Nie bd si interesowali dziewczyn dopty, dopki
nie zrealizuj gwnego celu polowania.
Nynaeve przypomniaa sobie wasne spotkanie z trollokami, ale nie chciaa
dostrzec sensu w tym, co mwia Moiraine.
- Wic jedyne, co moesz mi ofiarowa, to przekonanie, e ona yje, jeli
miaa szczcie. yje, prawdopodobnie jest sama, moe nawet ranna, o wiele dni
oddalona od najbliszej wsi, od moliwoci uzyskania jakiej pomocy. I ty masz
zamiar j tak zostawi.
- Rwnie dobrze moe by z tym chopcem za rzek. Albo razem z
pozostaymi dwoma wanie poda do Biaego Mostu. W kadym razie trolloki jej nie
zagraaj, a ona jest silna, inteligentna i zdolna samodzielnie znale drog do
Biaego Mostu, jeli zajdzie taka potrzeba. Czy wolisz obstawa przy moliwoci, e
to ona potrzebuje pomocy, czy te chcesz pomc tym, ktrzy tego naprawd
potrzebuj? Czy chcesz, ebym jej szukaa i pozwolia chopcom pa upem
Myrddraali, ktrzy z pewnoci ich cigaj? Tak samo jak pragn bezpieczestwa
Egwene, Nynaeve, walcz z Czarnym i to wyznacza moj drog.

Moiraine ani razu nie stracia panowania nad sob, kiedy wykadaa te
potworne rozwizania; Nynaeve miaa ochot krzykn. Tumic zy odwrcia twarz,
aby Aes Sedai nie zauwaya, e pacze.
"wiatoci, Wiedzca powinna opiekowa si wszystkimi ludmi ze swej
wioski. Dlaczego musz dokonywa takiego wyboru?"
- Oto Lan - powiedziaa Moiraine, zarzucajc paszcz na ramiona.
Kiedy Stranik wyprowadzi jej konia zza drzew, dla Nynaeve by to ju tylko
agodny cios. Niemniej jednak zacisna wargi, gdy poda jej wodze. Gdyby zamiast
tego nieznonego, kamiennego spokoju zobaczya cho lad zainteresowania na
Jego twarzy, jej nastrj polepszyby si odrobin. W jego oczach rozbyso wyrane
zdumienie, kiedy zobaczy jej twarz, wic odwrcia si, aby obetrze zy.
"Jak on mie naigrawa si z moich ez?"
- Zbierasz si do drogi, Wiedzca? - spytaa chodno Moiraine.
Ostatni raz popatrzya uwanie w gb lasu, zastanawiaj si, czy jest tam
gdzie Egwene, zanim ze smutkiem dosiada konia... Lan i Moiraine ju to zrobili.
Ruszyli na poudnie, Sztywno wyprostowana pojechaa za nimi, nie ogldajc si za
siebie, nie spuszczaa natomiast wzroku z Moiraine. Aes Sedai jest pewna swej mocy
i planw, mylaa, ale jeli nie znajd Egwene i wszystkich trzech chopcw, ywych i
caych, caa moc ju nie wystarczy, aby j ochroni. Nawet caa Moc.
"Umiem j wykorzysta, kobieto! Sama mi to powiedziaa. Potrafi jej uy
przeciwko tobie!"

ROZDZIA 22

WYBRANA CIEKA
Ukryty w maej kpie drzew, nakryty cedrowymi gaziami narwanymi w
ciemnoci, Perrin spa dugo jeszcze po wschodzie soca. Jednake pomimo
miertelnego wyczerpania poczu w kocu igy cedru kujce go przez nasike wod
ubranie. Wci pogrony we nie o Polu Emonda i pracy w kuni pana Luhhana,
otworzy oczy, nie bardzo wiedzc, gdzie teraz si znajduje. Lea pod sodko
pachncymi gaziami oplatajcymi mu twarz i czu przesczajce si przez nie
promienie soca.
Kiedy usiad zdziwiony, wikszo gazi opada z niego, ale cz zwisaa
dalej z ramion i karku, przez co sam wyglda troch jak drzewo. Wizja Pola Emonda
zblaka, gdy wrciy mu najwiesze wspomnienia, tak ywe, e przez chwil ostatnia
noc wydawaa mu si znacznie bardziej realna ni cae obecne otoczenie.
Dyszc i miotajc si, wycign topr ze stosu gazi. cisn go oburcz i
wstrzymujc oddech, rozejrza si ostronie dookoa. Nie zauway adnego ruchu.
Poranne powietrze byo chodne i nieruchome. Jeeli na wschodnim brzegu Arinelle
byy jakie trolloki, to nie poruszay si, przynajmniej nie w pobliu. Wziwszy gboki
oddech dla uspokojenia nerww, opuci topr i czeka, a serce przestanie bi jak
oszalae.
Maa kpa iglastych drzew bya pierwszym schronieniem, jakie znalaz w nocy.
Jednake gdy stan wyprostowany, okazaa si zbyt rzadka, aby ochroni przed
poszukujcym go wzrokiem. Wyplta gazki z ramion i wosw, zsun z siebie
reszt kujcego okrycia i wypez na czworakach na skraj zagajnika. Lea tam
chwil, obserwujc brzeg i wci wydubujc ostre igy z ciaa.
Przenikliwy wiatr wiejcy noc, zmieni si teraz w spokojn bryz, ktra
ledwie mcia powierzchni, toczcej leniwie swe wody, rzeki. Bya z ca pewnoci
zbyt szeroka i gboka, aby Pomory mogy si przez ni przeprawi. Na jej drugim
brzegu, gdziekolwiek nie spojrza, widzia lit cian drzew. Z ca pewnoci tam
rwnie nie dostrzeg adnego ruchu.
Perrin nie umia okreli, jak si czuje w obecnej sytuacji. Bez Pomorw i
trollokw mg sobie znakomicie poradzi, nawet na drugim brzegu rzeki, ale caa
lista innych zmartwie znikaby dopiero wraz z obecnoci Aes Sedai, Stranika albo
jeszcze lepiej, ktrego z przyjaci.

"Gdyby yczenia miay skrzyda, owce potrafiby fruwa." Tak zwyk mawia
pan Luhhan.
Jego ko znikn bez ladu, odkd przelecieli przez urwisko - mia nadziej, e
zwierzciu udao si bezpiecznie wydosta z wody - ale Perrin i tak wola chodzi
pieszo, ni jedzi konno, a jego buty byy solidne i dobrze podzelowane. Nie mia nic
do jedzenia, ale przecie mia jeszcze sw proc i wnyki, wic pewnie uda mu si
upolowa jakiego krlika. Przybory do rozpalenia ognia straci wraz z sakwami, ale
przy odrobinie wysiku rozpali go za pomoc drewna cedrowego, hubki i krzesiwa.
Zadygota, gdy bryza owiaa kryjwk. Jego paszcz spyn wraz z rzek, a
kaftan i reszta ubrania jeszcze nie wyschy. W nocy by zbyt zmczony, by czu
zimno i wilgo, teraz jednak doskwiera mu kady powiew chodu. Z tego samego
powodu postanowi nie rozwiesza ubrania na gazi, by wyscho. Ten dzie nie by
moe mrony, ale te nie mona go byo nazwa ciepym.
Problemem jest czas, pomyla z westchnieniem. Wysuszenie ubrania potrwa
chwil. Upolowanie krlika i rozpalenie ognia, aby go nad nim upiec, te potrwa
chwil. Burczao mu w brzuchu, ale postara si zapomnie o jedzeniu. Ten czas
naley wykorzysta na najbardziej pilne przedsiwzicia. Nie mona robi
jednoczenie wielu rzeczy, tylko jedn i to t najwaniejsz. Tak zawsze postpowa.
Jego wzrok pobieg w d wartkiego nurtu Arinelle. By lepszym pywakiem ni
Egwene. Jeeli udao si jej przepyn... Nie, nie ma adnego jeeli. Miejsce, w
ktrym dopyna na drugi brzeg, musi by gdzie w dole rzeki. Zabbni palcami po
ziemi, rozwaajc wszystko i przemyliwujc.
Podjwszy decyzj, nie marnowa czasu. Szybko schwyci topr i ruszy w d
rzeki.
Inaczej ni na zachodnim brzegu Arinelle, las by tu rzadki. Kpy drzew
porastay z rzadka tereny, ktre wiosna zmienia w ki. Niektre naleao nawet
nazwa zagajnikami, oprcz drzew iglastych, mona byo dostrzec nagie jesiony,
olchy i gumowce. Ndzna to bya osona, ale zawsze.
Skulony przemyka od jednej kpy drzew do drugiej, przypadajc do ziemi,
gdy chcia zbada wzrokiem obydwa brzegi rzeki. Stranik twierdzi, e rzeka bdzie
stanowia przeszkod dla Pomorw i trollokw, ale czy na pewno mia racj? Jeeli
go zauwa, to niewykluczone, e pokonaj sw niech do gbokiej wody.
Uwanie wic obserwowa zza drzew okolic i pochylony bieg szybko od jednej
kryjwki do drugiej.

Pokona w ten sposb kilka mil, gdy nagle, w poowie drogi do niele
wygldajcej kpy wierzb, mrukn i stan jak wryty, z wzrokiem wbitym w ziemi.
Brzowa mierzwa zeszorocznej trawy bya upstrzona atami nagiej ziemi, porodku
jednej z nich zauway wyrany odcisk kopyta. Na jego twarzy powoli wykwita
umiech. Niektre trolloki miay kopyta, ale wtpi, czy ktrekolwiek byy podkute, a
szczeglnie podkowami z podwjn poprzeczk, tak jak wzmacnia swe wyroby
pan Luhhan.
Zapominajc o oczach, ktre mogy go obserwowa z drugiego brzegu, zacz
popiesznie szuka nastpnych ladw. Na wygniecionym dywanie z martwej trawy
odciski podkw nie byy zbyt wyrane, wyapywa je jednak swym ostrym wzrokiem.
Skpy lad powid go od rzeki do gstej kpy, penej drzew skrzanych i cedrw,
ktre tworzyy mur osaniajcy przed wiatrem i oczyma obserwatorw. Porodku tego
wszystkiego wznosiy si rozoyste gazie samotnego pietrasznika.
Nie przestajc si umiecha, przedar si midzy splecionymi gaziami, nie
dbajc o to, e robi sporo haasu. Nagle wszed na ma polank i przystan. Obok
maego ogniska kulia si Egwene ze spochmurnia twarz. Wsparta o bok Beli,
ciskaa w doni gruby kij, niczym pak.
- Chyba powinienem by zawoa - powiedzia zmieszany.
Odrzucia swj kij i podbiega do niego z wycignitymi ramionami.
- Ju mylaam, e utone. Jeszcze jeste mokry. Chod, usid przy ogniu i
ogrzej si. Stracie swojego konia, prawda?
Pozwoli si doprowadzi do ognia i rozpostar nad nim donie, wdziczny za
ciepo. Egwene wycigna ze swojej sakwy przy siodle pakunek owinity w
natuszczany papier i daa mu troch chleba i sera. Zawinitko byo opakowane tak
szczelnie, e nawet po zanurzeniu w wodzie, jedzenie byo nadal suche.
"Ty si o ni martwie, a ona poradzia sobie lepiej."
- Bela przewioza mnie przez rzek - powiedziaa Egwene, poklepujc
wyndznia klacz. - Uciekaa przed trollokami i przyholowaa mnie tu za sob.
Urwaa.
- Nikogo poza tym nie widziaam, Perrin.
Usysza w jej gosie pytanie. Z alem obserwowa, jak Egwene chowa
pakunek i zanim co powiedzia, zliza z palcw ostatnie okruchy jedzenia.
- Od ostatniej nocy nie spotkaem nikogo prcz ciebie. Nie widziaem te
Pomorw ani trollokw.

- Randowi nie mogo si nic sta - powiedziaa Egwene i popiesznie dodaa: Nikomu nie mogo si nic sta. Na pewno teraz nas szukaj. Mog nas znale w
kadej chwili. Moiraine to w kocu Aes Sedai.
- Stale o tym pamitam - powiedzia Perrin. - Niech sczezn, ale wolabym
zapomnie.
- Nie narzekae, kiedy uchronia nas przed trollokami stwierdzia ozibym
tonem Egwene.
- Wolabym po prostu radzi sobie bez niej. - Wzruszy niespokojnie ramionami
pod jej uporczywym spojrzeniem. Ale to chyba niemoliwe. Zastanawiaem si
wanie...
Uniosa brwi, ale ludzie zawsze si dziwili, kiedy mwi, e ma jaki pomys.
Nawet gdy jego pomysy byy rwnie dobre, oni zawsze pamitali, z jakim wysikiem
do nich dochodzi.
- Moemy poczeka a Lan i Moiraine nas znajd - dorzuci po chwili.
- Oczywicie - wtrcia Egwene. - Moiraine Sedai powiedziaa, e bdzie nas
szuka, jeli si rozdzielimy.
Pozwoli jej dokoczy, po czym cign dalej.
- Albo przedtem nas znajd trolloki. A Moiraine moga zgin. Mogo si tak
sta z wszystkimi. Nie, Egwene, przykro mi, ale tak moe by. Mam nadziej, e
nikomu nic si nie stao. Mam nadziej, e podejd za chwil do tego ogniska. Ale
nadzieja przypomina kawaek sznurka. Kiedy toniesz, nie wystarczy, aby si
wyratowa.
Egwene zamkna usta i wpatrywaa si w niego. Wreszcie powiedziaa:
- Chcesz pj w d rzeki, do Biaego Mostu? Jeli Moiraine Sedai nas tu nie
znajdzie, tam bdzie na nas czekaa.
- Wydaje mi si - powiedzia wolno - e powinnimy i do Biaego Mostu. Ale
Pomory te o tym wiedz. Tam bd nas szukali i tym razem Aes Sedai oraz
Stranik nas nie ochroni.
- Masz chyba zamiar zaproponowa, abymy gdzie uciekli, tak jak chcia
Mat? Ukry si tam, gdzie Pomory i trolloki nas nie znajd? I Moiraine Sedai
rwnie?
- Nie myl, e si nad tym nie zastanawiaem - odpar cicho. - Ale za kadym
razem, kiedy mylimy, e ju jestemy wolni, Pomory i trolloki nas znajduj. Nie

wiem, czy jest gdziekolwiek takie miejsce, w ktrym moglibymy si ukry. Nie
podoba mi si to, ale potrzebujemy Moiraine.
- To ju nic nie rozumiem, Perrin. Dokd pjdziemy?
Zamruga ze zdziwienia. Ona czekaa na jego odpowied. Czekaa a on jej
powie, co ma robi. Nigdy nie przyszo mu do gowy, e si zgodzi, by ni pokierowa.
Egwene nigdy nie lubia postpowa zgodnie z cudzymi wskazwkami i nigdy nie
pozwalaa, aby kto jej co nakazywa. Moe tylko suchaa czasami Wiedzcej, ale
nawet jej potrafia si sprzeciwi, Otrzepa brud ze swojego ubrania i chrzkn.
- Tu jestemy teraz, a tu jest Biay Most. - Dwukrotnie zaznaczy punkt na
ziemi. - A, zatem Caemlyn powinno by gdzie tutaj. - Zrobi z boku trzeci znak.
Urwa, wpatrujc si w trzy kropki na ziemi. Cay plan opiera si na tym, co
zapamita ze starej mapy ojca Egwene. Pan al'Vere twierdzi, e nie jest zbyt
dokadna, a poza tym nigdy tyle nad ni nie lcza, co Rand i Mat. Ale Egwene nic
nie powiedziaa. Kiedy podnis wzrok, nadal wpatrywaa si w niego z rkoma
splecionymi na kolanach.
- Caemlyn?
Wydawaa si zaskoczona.
- Caemlyn.
Wykreli lini czc dwie kropki.
- Dotrzemy tam prost drog i na dodatek oddalimy si od rzeki. Nikt nie
bdzie si tego spodziewa. Zaczekamy na nich w Caemlyn.
Otrzepa rce z ziemi i czeka. Uwaa, e to dobry plan, ale spodziewa si
teraz jej sprzeciwu. Spodziewa si, e Egwene go zaatakuje - zawsze zncaa si
nad nim z jakiego powodu - ale to traktowa normalnie.
Ku jego zdziwieniu skina gow.
- Tam musz by jakie wsie. Bdziemy mogli pyta o drog.
- Martwi mnie jedno - powiedzia Perrin - co zrobimy, jeli Aes Sedai nas tam
nie znajdzie. wiatoci, kto kiedykolwiek by pomyla, e bd si czym takim
przejmowa? Co zrobimy, jeli ona nie dotrze do Caemlyn? Moe myli, e nie
yjemy? Moe zabierze Randa i Mata prosto do Tar Valon?
- Moiraine Sedai powiedziaa, e potrafi zawsze dowiedzie si, gdzie
jestemy - zaprzeczya mu stanowczo Egwene. Jeli nie znajdzie nas tutaj, to bdzie
szukaa w Caemlyn.
Perrin przytakn powoli.

- Moe masz racj, ale jeli ona nie pojawi si w Caemlyn w cigu kilku dni, to
pojedziemy a do Tar Valon i przedstawimy ca spraw przed Tronem Amyrlin.
Zrobi gboki wdech.
"Dwa tygodnie temu nawet nie widziae adnej Aes Sedai, a teraz gadasz o
Tronie Amyrlin. wiatoci!"
- Lan twierdzi, e do Caemlyn wiedzie dobra droga.
Spojrza na zawinitko z jedzeniem, lece obok Egwene i chrzkn z
zakopotaniem.
- Czy mgbym dosta jeszcze troch chleba i sera?
- To, co mamy, bdzie musiao starczy na dugo owiadczya. - Chyba e ty
potrafisz lepiej zastawia sida ni ja. Przynajmniej poradziam sobie z rozpaleniem
ognia.
Rozemiaa si serdecznie, jakby powiedziaa dowcip i schowaa pakunek do
sakwy.
Najwyraniej istniay jakie granice podporzdkowania si, jakie bya skonna
zaakceptowa. Perrinowi zaburczao w brzuchu.
- W takim razie - powiedzia wstajc - moemy zaraz rusza.
- Ale ty jeste jeszcze mokry - zaprotestowaa.
- Wyschn po drodze - powiedzia stanowczo i zacz zasypywa ognisko
ziemi. Jeli mia by przywdc, to czas zacz przewodzi.
Zrywa si wiatr od rzeki.

ROZDZIA 23

WILCZY BRAT
Perrin wiedzia od samego pocztku, e wyprawa do Caemlyn bdzie co
najmniej trudna, ju choby z powodu uporu Egwene, ktra chciaa, aby na zmian
jechali na koniu. Nie wiedz, jak to daleko, twierdzia, ale na pewno za daleko, aby
ona tylko miaa jecha konno. Przy tych sowach jej szczki obrysoway twardy
kontur, wbite w niego, szeroko otwarte oczy nawet nie mrugny.
- Jestem za ciki, aby dosiada Beli - powiedzia. Przywykem do
maszerowania piechot i wol to od jazdy konnej.
- A ja to niby nie przywykam do chodzenia piechot? - spytaa ostro Egwene.
- To nie dlatego, e...
- Niby tylko ja mam si poobciera od sioda, czy tak? A kiedy ju przejdziesz
tyle, e bd ci odpada nogi, sdzisz, e ja si tob zajm.
- Niech ju tak bdzie - wykrztusi, gdy najwyraniej gotowa bya kci si
bez koca. - Ale ty pojedziesz jako pierwsza.
Jej twarz przybraa jeszcze bardziej uparty wyraz, postanowi jednak nie
dopuci, by jeszcze co powiedziaa.
- Jeli sama nie wsidziesz na siodo, to ja ci na nie wsadz.
Spojrzaa na niego zaskoczona, a na jej ustach pojawi si lekki umiech.
- W takim razie...
Brzmiao to tak, jakby zaraz miaa si rozemia w gos, ale posusznie
dosiada klaczy.
Pomrukiwa co do siebie, gdy opuszczali brzeg rzeki. Przywdcy w
opowieciach nigdy nie musieli si boryka z takimi rzeczami.
Egwene stale upieraa si, e ma si z ni zamieni i cho prbowa tego
unikn, zmuszaa go, by dosiad konia. Od pracy w kuni nie jest si szczupym, a
Bela nie bya dua w porwnaniu z innymi rumakami. Za kadym razem, gdy wkada
stop w strzemi, kosmata klacz patrzya na niego wzrokiem penym odrazy. Byy to
moe drobiazgi, ale irytoway. Po ilu takich razach wzdryga si, gdy Egwene
obwieszczaa:
- Twoja kolej, Perrin.
W opowieciach przywdcy raczej rzadko si wzdragali i nigdy ich nie
zastraszano. Perrin pomyla, e nie mieli jednak nigdy do czynienia z Egwene.

Zostaa im tylko odrobina chleba i sera, zjedli to wszystko pod koniec


pierwszego dnia. Perrin ustawi sida tam, gdzie mogy biega krliki, a Egwene
zaja si rozpaleniem ognia. Kiedy skoczy swoje zadanie, postanowi wyprbowa
ptl, zanim zajdzie soce. Nie widzieli ani ladu adnych ywych istot, ale... Ku
swemu zdziwieniu prawie natychmiast natrafi na kocistego krlika. By tak
zdziwiony, gdy zwierz wyprysno spod krzaka prosto pod jego nogi, e prawie
pozwoli mu uciec, dopad go jednak po czterdziestu krokach, gdy usiowao wbiec
midzy drzewa.
Kiedy wrci do obozowiska z krlikiem, Egwene poamaa ju szczapy na
ognisko, ale teraz z zamknitymi oczami siedziaa obok stosu.
- Co ty robisz? Samym yczeniem nie rozpalisz ognia. Egwene zerwaa si na
dwik jego sw i odwrcia. Spojrzaa na niego, trzymajc do przycinit do
garda.
- Przestraszye mnie.
- Miaem szczcie - oznajmi, unoszc krlika w gr. We hubk i krzesiwo.
Przynajmniej dzisiaj sobie dobrze podjemy.
- Nie mam hubki - powiedziaa powoli. - Miaam j w kieszeni i zgubiam w
rzece.
- No to jak...?
- Tam nad rzek to byo atwe, Perrin. Tak, jak mi to pokazaa Moiraine Sedai.
Wycignam po prostu rk i... Zrobia gest, jakby co chwytaa, a potem opucia
do z westchnieniem.
- Ju nie potrafi tego znale.
Perrin obliza niespokojnie wargi.
- ...Mocy?
Przytakna, a on zagapi si na ni.
- Czy ty zwariowaa? Ty uywasz... Jedynej Mocy? Nie moesz si czym
takim zabawia.
- To byo takie atwe, Perrin. Potrafi to robi. Potrafi przenosi Moc.
Wzi gboki wdech.
- Zrobi to przy pomocy dwu kawakw drewna, Egwene. Obiecaj, e wicej
nie bdziesz uywaa... tej rzeczy.
- Nie mog.
Westchn, gdy zobaczy sposb, w jaki zacisna szczki.

- Czy ty by si pozby swego topora, Perrinie Aybara? Potrafiby y z rk


przywizan do plecw? Bo ja nie!
- Zrobi, jak mwiem - powiedzia znuony. - A przynajmniej nie prbuj tego
robi dzisiejszej nocy, dobrze?
Przytakna niechtnie i nawet wtedy, gdy krlik ju si piek nad ogniskiem,
dawaa do zrozumienia, e moga zrobi to lepiej. Miaa wyranie zamiar prbowa
podczas kolejnych nocy, mimo e na razie udao jej si wytworzy jedynie smuk
dymu, ktra natychmiast znikna. Jej wzrok zabrania mu wymwi cho sowo, wic
roztropnie zamkn usta.
By to ich jedyny gorcy posiek, potem jedli twarde, dzikie bulwy oraz mode
pdy rolin. Wiosna w dalszym cigu nie nadchodzia, wic nawet tego nie mieli w
nadmiarze, a zreszt niezbyt im smakowao to poywienie. adne z nich nie narzekao, ale nie byo ani jednego posiku, eby ktre nie westchno ze smutkiem i
oboje wiedzieli, e tskni za kawakiem sera albo choby zapachem chleba. Kiedy,
ktrego popoudnia, w cienistej czci lasu znaleli grzyby - krlewskie korony wyday im si wielk uczt. Zbierali je, miejc si i wymieniajc wspomnieniami z
Pola Emonda, ktre zaczynay si od sw:
- A pamitasz, jak...
Ale grzybw nie byo wiele i krtko te si miali. Bya to niewielka pociecha.
To, ktre szo pieszo, zawsze trzymao w pogotowiu ptl, aby jej zaraz uy, na
widok krlika lub wiewirki, koczyo si jednak na tym, e z przygnbieniem rzucali
kamieniami. W sidach, zastawionych starannie wieczorami, rankiem nie znajdowali
nic. Ani razu nie odwayli si spdzi caego dnia w jednym miejscu, aby poczeka,
a co si w nie zapie. adne nie wiedziao, jak daleko jest do Caemtyn i uwaali, e
dopiero gdy tam dotr, bd bezpieczni. Perrin zacz si zastanawia, czy jego
odek nie skurczy si tak, e w brzuchu powstanie dziura.
Wedug jego oblicze posuwali si w niezym tempie, ale cho oddalali si
coraz bardziej od Arinelle, nie napotkali adnych wsi, ani chocia pojedynczych farm,
w ktrych mogliby zapyta o drog. Zacz mie wtpliwoci, czy jego plan jest na
pewno suszny. Egwene wydawaa si nadal o tym przekonana, ale Perrin by
pewien, e prdzej, czy pniej owiadczy, i lepiej byo zaryzykowa spotkanie z
trollokami, ni tak si bka przez reszt ycia. Wprawdzie ani razu nie powiedziaa
czego takiego, on wci jednak tego si spodziewa.

Trzeciego dnia wdrwki dotarli do gsto zalesionych wzgrz, rwnie


znkanych zim jak wszystko inne, nastpnego dnia teren ponownie sta si paski, w
lasach pojawiy si przecinki, czasami szerokoci mili. W ukrytych kotlinach nadal lea nieg, poranne powietrze byo mrone, a wiatr zawsze zimny. Nigdzie nie widzieli
adnych drg, zaoranych pl, dymu z komina w oddali, ani adnych ladw ludzkich
osiedli przynajmniej takich, w ktrych wci mieszkali ludzie.
Pewnego razu przechodzili obok wzgrza otoczonego resztkami wysokiego,
kamiennego wau obronnego. Las dawno go ju pochon, wszystko poprzerastay
drzewa, kamienne bloki oploty usche pncza. Innym razem natknli si na kamienn wie z uamanym szczytem, ca zbrzowia od starego mchu, wspart o
ogromny db, ktrego korzenie powoli j przewracay. Nie znaleli jednak adnego
miejsca, ktre by pamitao ludzi. Wspomnienie Shadar Logoth odstraszao ich od
wszelkich ruin. Popiesznie je omijali, aby znw znale si w miejscu, ktrego
najwyraniej nigdy nie tkna ludzka stopa.
Perrina podczas snu nawiedzay straszne koszmary. Pojawia si w nich
Ba'alzamon, ktry ciga go po jakich labiryntach, nigdy jednak Perrin nie spotka si
z nim twarz w twarz tak blisko, by to zapamita. Ju same trudy wyprawy mogy
by powodem tych zych snw. Egwene uskaraa si, e ni o Shadar Logoth,
szczeglnie nastpnego dnia po tym, jak znaleli zrujnowany fort i porzucon wie.
Perrin natomiast nie opowiada jej o swej tajemnicy, nawet wtedy, gdy budzi si w
mroku cay spocony i rozdygotany. Jej zaleao na tym, by dotarli bezpiecznie do
Caemlyn, nie musiaa dzieli z nim zmartwie, na ktre adne z nich nie mogo
poradzi.
Szed obok Beli, zastanawiajc si, czy tego wieczora znajd cokolwiek do
jedzenia i wtedy jako pierwszy poczu zapach. Klacz rozda chrapy i obrcia eb.
Schwyci jej wdzido, zanim zdya zare.
- To dym - powiedziaa z oywieniem Egwene.
Pochylia si do przodu, zrobia gboki wdech.
- To ognisko. Kto sobie co piecze. Krlika.
- Moe - stwierdzi ostronie Perrin, a jej ochoczy umiech zblad.
Zamieni ptl na zowieszczy pksiyc topora. Otwiera i zamyka donie na
potnym trzonku. To bya bro, ale ani jego sekretne nauki na tyach kuni, ani
nauki Lana nie przygotoway go tak naprawd do jej uywania. Nawet bitwa przed
Shadar Logoth zbyt mglicie ya w jego pamici, eby czu si cho odrobin pewny

siebie. Nigdy do koca nie poradzi sobie z pustk, o ktrej rozmawiali Rand i
Stranik.
Promienie soca paday ukonie midzy drzewami, las stanowi mas
nakrapianych cieni. Owia ich odlegy zapach dymu przemieszany z aromatem
pieczonego misa.
"To chyba rzeczywicie krlik" - pomyla i zaburczao mu w brzuchu.
To moe by rwnie dobrze co innego, upomina samego siebie. Spojrza na
Egwene, obserwowaa go. Bycie przywdc wymuszao pewne obowizki.
- Poczekaj tutaj - powiedzia cicho.
Zmarszczya brwi i ju otwieraa usta, by co powiedzie, ale przerwa jej
sowami:
- I milcz! Jeszcze nie wiemy, kto to jest.
Skina gow z niechci. Perrin zada sobie pytanie, dlaczego jego sowa nie
odnosz takiego skutku, kiedy usiuje j zmusi do jazdy. Zaczerpn oddechu i
ruszy w stron, skd dochodzi dym.
Nie bywa tak czsto w lasach otaczajcych Pole Emonda, jak Rand i Mat, ale
te zdarzao mu si bra udzia w polowaniach na krliki. Pez teraz od drzewa do
drzewa, amic tylko drobne gazki. Chwil potem wyjrza zza pnia wysokiego dbu,
ktrego rozlege i wijce si konary byy tak wygite, e wrastay w ziemi. Pod nim
pono ognisko, obok niego lea szczupy, opalony mczyzna.
Nie by co prawda trollokiem, ale za to bez wtpienia najdziwniejszym
czowiekiem, jakiego Perrin kiedykolwiek widzia. Cae jego ubranie, cznie z
wysokimi butami i czapk z paskim denkiem, byo uszyte ze zwierzcych skr,
jeszcze pokrytych futrem. Paszcz stanowi wariack mieszanin krliczych i
wiewirczych skrek, materiau na spodnie dostarczyy prawdopodobnie dugowose,
brzowe i biae, kozy. Siwiejce brzowe wosy, ktre sigay mu do pasa, mia
zwizane na plecach wstk, a gsta broda krya ca pier. U pasa mia
zawieszony n, wygldajcy prawie jak miecz, a pod drzewem stay w zasigu rki
uk i koczan. Mczyzna plea z zamknitymi oczami, najwyraniej pogrony we
nie, jednak Perrin nie porusza si w swej kryjwce. Ponad ogniskiem byo
zawieszone sze patykw, a na kadym skwiercza krlik. Byy ju upieczone na
brzowo, i co jaki czas ociekay sokiem, ktry skapywa z sykiem w pomienie.
Zapach sprawi, e Perrinowi lina napyna do ust.

- Zalinie si? - Mczyzna otworzy jedno oko i spojrza w stron kryjwki


Perrina. - Moesz tu podej ze swoj przyjacik i naje si. Nie widziaem,
ebycie zbyt duo jedli podczas ostatnich dwch dni.
Perrin zawaha si, po czym wsta powoli, nadal mocno ciskajc topr.
- Obserwowae mnie od dwch dni?
Mczyzna zamia si gardowo.
- Tak, ciebie i t pikn dziewczyn. Przegania ci jak koguta, co? Przede
wszystkim jednak to was syszaem. ko jest jedynym z was, ktry nie tupie
wystarczajco gono, eby go syszano w promieniu piciu mil. Masz zamiar j tu
przywoa, czy chcesz sam zje krlika?
Perrin najey si, wiedzia, e nie robi a tyle haasu. Nie mona byo z ptl
polowa na krliki wrd drzew Wodnego Lasu, jeli si robio haas. Ale zapach
krlika przypomnia mu, e Egwene te jest godna, nie mwic ju o tym, e
niepokoia si, czy przypadkiem nie natrafili na ognisko trollokw.
Przypasa z powrotem swj topr i zawoa:
- Egwene! Wszystko w porzdku! To krlik!
Poda mczynie do i doda nieco ciszej:
- Nazywam si Perrin. Perrin Aybara.
Mczyzna przyjrza si jego doni, zanim j uj niezgrabnie, jakby
nieprzyzwyczajony do tego obyczaju.
- Ja si nazywam Elyas - powiedzia podnoszc wzrok. - Elyas Machera.
Perrinowi zaparo dech i omal nie wypuci doni Elyasa. Oczy mczyzny byy
te, niczym jasne, wypolerowane zoto. Jakie wspomnienie pojawio si w
zakamarku umysu Perrina, po czym znikno. Myla teraz tylko o tym, e wszystkie
trolloki, jakie dotd widzia, miay czarne oczy.
Pojawia si Egwene, lkliwie prowadzc za sob Bel przywizaa wodze
klaczy do konaru dbu i odpowiedziaa uprzejmie, gdy Perrin przedstawi j Elyasowi,
ale jej wzrok bezustannie wdrowa w stron krlikw. Zdawaa si nie zauwaa
oczu mczyzny. Kiedy Elyas gestem doni zaprosi ich do jedzenia, usuchaa go
skwapliwie. Perrin waha si tylko chwil duej, zanim do niej doczy.
Elyas czeka cierpliwie, a skocz je. Perrin by tak godny, e rozdziera
kawaki bardzo gorcego misa i musia je przerzuca z rki do rki, aby mc potem
woy do ust. Nawet Egwene nie bya tak schludna jak zazwyczaj, tusty sok spywa
jej po brodzie. Kiedy wreszcie zaczli je wolniej, dzie ju zacz przechodzi w

zmierzch, a wok ognia zamykaa si bezksiycowa ciemno. Wtedy dopiero


Elyas si odezwa.
- Co wy tutaj robicie? W promieniu pidziesiciu mil nie ma adnych domw.
- Wdrujemy do Caemlyn - wyjania Egwene. - Moe mgby...
Chodno uniosa brwi, gdy Elyas odrzuci gow w ty i rykn miechem. Perrin
wlepi w niego oczy, krlicze udko zamaro w poowie drogi do ust.
- Caemlyn? - wyrzzi Elyas, gdy ju mg mwi. - Drog, ktr podacie od
dwch dni, bdziecie musieli przewdrowa co najmniej dwiecie mil na pnoc do
Caemlyn.
- Mielimy zamiar pyta o drog - powiedziaa zaczepnie Egwene. - Po prostu
jeszcze nie napotkalimy adnych wsi albo farm.
- I nie spotkacie - powiedzia chichoczc Elyas. - T drog moecie zaj
nawet do Grzbietu wiata, nie napotykajc adnego czowieka. Oczywicie, gdyby
wam si udao wspi na Grzbiet, bo w niektrych miejscach mona tego dokona,
znalelibycie ludzi na Pustkowiach Aiel, ale tam nie byoby wam najprzyjemniej.
Gotowalibycie si za dnia, a zamarzali na ko w nocy i cay czas umierali z
pragnienia. Trzeba by Czowiekiem Aiel, by znale wod na Pustkowiu, zreszt oni
tam nie lubi obcych.
Znowu porwa go jeszcze bardziej obkaczy wybuch miechu, tym razem a
si poturla po ziemi.
- Wcale ich nie lubi - wykrztusi w kocu.
Perrin poruszy si niespokojnie.
"Czy to wieczerza z szalecem?"
Egwene zmarszczya czoo, ale czekaa, a wesoo Elyasa nieco osabnie,
po czym powiedziaa:
- Moe wic ty nam pokaesz drog. Zdaje si, e o wiele lepiej znasz
pooenie rnych miejsc ni my.
Elyas przesta si mia. Podnis gow i poprawi czapk, ktra przekrzywia
si troch, gdy tarza si ze miechu, i spojrza na ni spod nastroszonych brwi.
- Niezbyt lubi ludzi - powiedzia beznamitnym gosem. - Miasta s pene
ludzi. Raczej nie zbliam si do wsi albo farm. Wieniacy i farmerzy nie lubi moich
przyjaci. Wcale bym wam nie pomg, gdybycie nie bdzili tak bezradnie i
niewinnie jak nowo narodzone szczenita.

- Ale chyba moesz nam powiedzie, ktrdy mamy pj - nalegaa. - Jeli


nas skierujesz do najbliszej wsi, nawet oddalonej o pidziesit mil, to tam ju z
pewnoci nam powiedz, gdzie ley Caemlyn.
- Zamilcz - powiedzia Elyas - Nadchodz moi przyjaciele.
Bela nagle zaraa ze strachu i zacza si szarpa, jakby' chciaa zerwa
wodze. Perrin ju wstawa, gdy z ciemniejcego lasu wyszy bezgonie jakie ledwie
widoczne stwory i natychmiast otoczyy ich krgiem. Bela stawaa dba, wierzgajc i
rc.
- Uspokjcie klacz - powiedzia Elyas. - One nic jej nie zrobi. Wam te nic,
jeli zachowacie spokj.
wiato ogniska owietlio cztery wilki. Miay zmierzwion sier i sigay
czowiekowi do pasa, swoimi szczkami mogy zgruchota ludzk nog. Jak gdyby
nigdy nic podeszy do ognia i pooyy si wrd ludzi. wiato odbio si w oczach
reszty stada, ukrytej wrd rosncych dookoa drzew.
"te oczy" - pomyla Perrin.
Takie same, jak oczy Elyasa. Wanie to prbowa sobie przypomnie.
Uwanie obserwujc wilki, sign po topr.
- Nie rb tego - powiedzia Elyas. - Jeli pomyl, e chcesz im co zrobi,
przestan zachowywa si przyjanie. Perrin zauway, e cztery wilki przypatruj si
mu. Mia wraenie, e wpatruj si w niego wszystkie, rwnie te ukryte wrd
drzew. Poczu nagle gsi skrk. Ostronie zdj donie z topora. Wyobrazi sobie,
e wyczuwa, jak napicie wilkw zelao. Usiad powoli na ziemi, jego rce tak si
trzsy, e musia je woy midzy kolana. Egwene z kolei tak zesztywniaa, e omal
si nie przewrcia. Jeden z wilkw, prawie cay czarny z janiejsz szar atk na
pysku, lea tak blisko, e prawie jej dotyka.
Bela przestaa re i wierzga. Zamiast tego draa i przestpowaa z nogi na
nog, chciaa mie wszystkie wilki na widoku i rya co jaki czas kopytem ziemi, aby
im pokaza, e drogo sprzeda swe ycie. Wilki zdaway si j ignorowa, jak zreszt
wszystkich pozostaych. Czekay z wywalonymi jzorami, demonstrujc zupen
obojtno.
- No, tak ju lepiej - powiedzia Elyas.
- Czy one s oswojone? - spytaa sabym, cho penym nadziei gosem
Egwene. - To twoje zwierzta?
Elyas parskn.

- Wilki nie daj si oswoi, dziewczyno, nawet nie tak, jak ludzie. To moi
przyjaciele. Dotrzymujemy sobie towarzystwa, razem polujemy, rozmawiamy na swj
sposb. Tak jak zwykli to robi przyjaciele. Czy nie mam racji, atka?
Wilczyca, ktrej futro mienio si kilkoma odcieniami jasnej i ciemnej szaroci,
odwrcia eb i spojrzaa na niego.
- Rozmawiasz z nimi? - dziwi si Perrin.
- To nie jest dokadnie rozmowa - powoli odpowiedzia Elyas. - Sowa tu nic nie
znacz i nie s te specjalnie wane. Ona nie ma na imi atka. Jej prawdziwe imi
oznacza co, co okrela sposb, w jaki cienie graj na lenej sadzawce podczas
zimowego witu, gdy bryza mci jej powierzchni, a take posmak lodu, gdy jzyk.
dotknie wody i zapowied nocnych opadw niegu. Ale to te nie jest dokadnie to.
Tego nie da si wypowiedzie sowami. To bardziej przypomina uczucie. Tak wanie
rozmawiaj wilki. Pozostae to ar, Skoczek i Wiatr.
ar mia star blizn na opatce, co mogo wyjania pochodzenie jego
imienia, ale u pozostaych nie dawao si dostrzec adnych cech tumaczcych,
dlaczego tak si wabiy.
Pomimo caej gburowatoci tego czowieka Perrin pomyla, e Elyasa cieszy
okazja do rozmowy z ludmi. A przynajmniej wydawa si robi to z ochot. Perrin
obserwowa zby wilkw poyskujce w wietle ogniska i pomyla, e chyba naley
podtrzyma rozmow.
- Jak... jak si nauczye rozmawia z wilkami, Elyas?
- One to odkryy - odpar Elyas - nie ja. To nie ja zaczem. Wydaje mi si, e
zawsze tak si dzieje. To wilki ci znajduj, nie ty je. Niektrzy ludzie uwaali, e
zostaem dotknity przez Czarnego, bo gdzie nie poszedem, tam pojawiay si wilki.
Zdaje si, e sam tak czasami mylaem. Wikszo porzdnych ludzi zacza mnie
unika, a ci, ktrzy mnie szukali, z takich czy innych powodw, nie byli tymi, ktrych
chciaem pozna. Potem zauwayem, e czasami wilki wydaj si wiedzie, co ja
myl, reagowa na to, co si dzieje w mojej gowie. To by prawdziwy pocztek. Ja
je ciekawiem. Wilki zazwyczaj wyczuwaj charakter czowieka. Cieszyy si, gdy
mnie znalazy. Powiadaj, e mino duo czasu, odkd poloway razem z ludmi, a
kiedy sysz od nich o dugim czasie, to czuj co, jakby zimny wiatr wyjcy od
samego Pierwszego Dnia.
- Nigdy nie syszaam, by ludzie polowali razem z wilkami - powiedziaa
Egwene.

Jej gos nie by zbyt spokojny, ale fakt, e wilki tylko le obok nich, wyranie
dodawa jej odwagi.
Jeli nawet Elyas j usysza, to nie da tego pozna po sobie.
- Wilki maj inn pami ni ludzie - cign.
Jego dziwne oczy zapatrzyy si gdzie daleko, tak jakby da si ponie
wasnym wspomnieniom.
- Kady wilk pamita histori wszystkich wilkw, albo przynajmniej jej zarys.
Jak ju mwiem, trudno to opowiedzie sowami. Pamitaj, jak uganiay si za
zdobycz u boku ludzi, ale byo to tak dawno temu, e wspomnienie bardziej przypomina cie cienia, nili pami.
- To bardzo interesujce - powiedziaa Egwene, a Elyas spojrza na ni
przenikliwie. - Naprawd tak myl. Zwilya wargi jzykiem.
- Czy... tego... czy mgby nas nauczy rozmawiania z nimi?
Elyas znowu parskn.
- Tego nie mona nauczy. Jedni to potrafi, a inni nie. One twierdz, e on
potrafi.
Wskaza Perrina.
Perrin spojrza na palec Elyasa, jakby to by n. On jest naprawd
szalecem. Wilki znowu wpatryway si w niego. Poruszy si niespokojnie.
- Mwilicie, e wybieracie si do Caemlyn - powiedzia Elyas - ale to nadal
nie wyjania, dlaczego znalelicie si tutaj, oddaleni o wiele dni od jakichkolwiek
ludzkich domostw.
Zarzuci swj paszcz z kawakw futra, pooy si na boku, wsparty na
jednym okciu i czeka.
Perrin spojrza na Egwene. Wczeniej wymylili historyjk, ktr bd
opowiadali ludziom, aby nie narobi sobie kopotw. Nikt nie mia si dowiedzie,
skd oni pochodz, ani dokd naprawd wdruj. Kto wiedzia, jakie bezmylne
sowo mogo dotrze do uszu Pomora? Pracowali nad t histori kadego dnia,
wsplnie j sklecajc i wygadzajc niecisoci. Postanowili rwnie, e bdzie j
opowiada Egwene. Ona bya znacznie sprawniejsza w mowie, a poza tym
twierdzia, i po twarzy Perrina od razu wida, e kamie.
Egwene zacza z miejsca gadko opowiada. Pochodz z pnocy, z Saldei, z
farm lecych na obrzeach malekiej wsi. adne z nich nie wyjedao dotychczas z
domu dalej ni dwadziecia mil: Syszeli jednak opowieci bardw oraz kupcw i

chcieli zobaczy troch wiata. Caemlyn i Illian. Morze Sztormw i moe nawet
bajeczne wyspy Ludu Morza. Perrin przysuchiwa si temu z satysfakcj. Nawet
Thom Merrilin nie mgby wymyli lepszej opowieci na podstawie tak skpych
wiadomoci, jakie oni posiadali o wiecie lecym poza granicami Dwu Rzek, ani
lepiej pasujcej do ich potrzeb.
- Z Saldaei, tak? - powiedzia Elyas, gdy skoczya mwi.
Perrin skin gow.
- Zgadza si. Mielimy zamiar najpierw zwiedzi Maradon. Na pewno
chciabym zobaczy Krla. Ale nasi ojcowie bd nas szuka przede wszystkim w
stolicy.
Taka bya jego rola w tym wszystkim, aby byo jasne, e nigdy nie byli w
Maradonie. Dziki temu, nikt nie bdzie si spodziewa, e wiedz cokolwiek o tym
miecie, na wypadek gdyby napotkali kogo, kto naprawd tam by. Od Pola Emonda
i wydarze Zimowej Nocy dzielia ich przepa. Nikt, kto usyszy tak opowie, nie
bdzie mia adnych powodw, aby co pomyle o Tar Valon albo Aes Sedai.
- Nieza opowie. - Elyas pokiwa gow. - Tak, nieza opowie. Par
szczegw si nie zgadza, no i przede wszystkim atka twierdzi, e to kupa
kamstw. Co do ostatniego sowa.
- Kamstwa! - krzykna Egwene. - Po co mielibymy kama?
Cztery wilki nie poruszyy si, ale wyranie nie leay ju spokojnie dookoa
ogniska, lecz przyczaiy si i swymi tymi oczami wpatryway si w nich dwoje,
renice miay zupenie nieruchome.
Perrin nic nie powiedzia, ale wycign do do zawieszonego u pasa topora.
Cztery wilki wstay jednoczenie i jego rka zastyga. Nie wyday z siebie ani jednego
dwiku, ale ich gsta sier na karku zjeya si. Mrok roznis warkotliwe wycie
jednego z wilkw siedzcych wrd drzew. Odpowiedziao mu najpierw pi innych,
potem dziesi, dwadziecia, a caa ciemno rozbrzmiaa tym dwikiem.
Jednake nage wszystkie si uspokoiy. Po twarzy Perrina cieka zimny pot.
- Jeli uwaacie...
Egwene urwaa, by przekn lin. Pomimo chodu w powietrzu, jej twarz
rwnie bya spocona.
- Jeli mylicie, e my kamiemy, to pewnie wolelibycie, abymy rozbili gdzie
wasny obz, z dala od waszego.

- Normalnie tak bym wola, dziewczyno. Ale w tej chwili chciabym posucha o
trollokach i Pludziach.
Perrin prbowa przybra obojtny wyraz twarzy, mia nadziej, e jemu udaje
si to lepiej ni Egwene. Elyas cign dalej towarzyskim tonem.
- atka twierdzi, e wyczua Pludzi i trolloki w waszych mylach, kiedy
opowiadalicie t gupi histori. Wszystkie wilki to wyczuy. Jestecie w jaki sposb
powizani z trollokami i Bezokimi. Wilki nienawidz trollokw i Pludzi bardziej ni
dzikiego ognia, bardziej ni czegokolwiek, wic i ja te.
- ar pragnie was wykoczy. To trollok mu zrobi t ran, kiedy by
szczeniakiem. Twierdzi, e niewiele maj rozrywek, a wy macie na sobie wicej
tuszczu ni te jelenie, ktre widywa w cigu ostatnich miesicy i w zwizku z tym
powinnimy z wami skoczy. Ale ar zawsze si niecierpliwi. Wic moe jednak
opowiecie mi o wszystkim? Mam nadziej, e nie jestecie Sprzymierzecami
Ciemnoci. Nie lubi zabija ludzi po tym, jak ju ich nakarmiem. Pamitajcie tylko,
e wyczuj kade kamstwo, a nawet atka jest rwnie zdenerwowana jak ar.
Oczy Elyasa, rwnie te jak oczy wilkw, nie mrugay tak samo jak one.
"To s oczy wilka" - pomyla Perrin.
Zorientowa si, e Egwene patrzy na niego i czeka, a zdecyduje, co maj
zrobi.
"wiatoci, znowu musz by przywdc."
Na samym pocztku postanowili, e nie bd ryzykowali opowiadaniem
prawdziwej historii komukolwiek, ale nie widzia adnej szansy na ucieczk std,
nawet gdyby udao mu Si wczeniej wycign topr...
atka warkna gucho w gbi garda, a pozostae trzy wilki siedzce wok
ogniska podjy ten dwik, a zaraz po nich wilki zaczajone w ciemnoci. Grony
warkot wypeni znowu noc.
- W porzdku - powiedzia szybko Perrin. - W porzdku!
Wycie ustao raptownie. Egwene rozprostowaa donie i przytakna.
- Wszystko zaczo si na par dni przed Zimow Noc - zacz Perrin - kiedy
nasz przyjaciel, Mat, zobaczy czowieka w czarnym paszczu...
Lecy cay czas na boku Elyas ani razu nie zmieni wyrazu twarzy, lecz co w
nachyleniu jego gowy mwio, e nadstawia uszu. Cztery wilki usiady, gdy Perrin
cign dalej. Mia wraenie, e one take suchaj. Historia bya duga i opowiedzia
j prawie w caoci. Nie wspomnia tylko o nie, ktry on i pozostali dwaj mieli w

Baerlon. Czeka, czy wilki zrobi jaki znak, wiadczcy, e przyapay go na tym, ale
one tylko obserwoway. atka wydawaa si by usposobiona przyjanie, ar by
chyba zy. Perrin ochryp, zanim skoczy opowiada.
- ...wic jeli ona nie znajdzie nas w Caemlyn, pojedziemy do Tar Vaon. Nie
mamy innego wyboru, jak tylko szuka pomocy u innych Aes Sedai.
- Trolloki i Pludzie tak daleko na poudniu - zaduma si Elyas. - Teraz trzeba
si nad czym zastanowi. Pogrzeba gdzie za sob i nawet nie patrzc, cisn w
stron Perrina skrzany bukak. Wydawa si by bardzo zamylony. Czeka, a
Perrin si napije i zakorkuje bukak, potem znowu si odezwa.
- Nie trzymam z Aes Sedai. Czerwone Ajah, czyli te, co poluj na ludzi, ktrzy
si babrz w Jedynej Mocy, chciay mnie kiedy oswoi. Powiedziaem im prosto w
twarz, e s Czarnymi Ajah, e su Czarnemu i to im si wcale nie podobao. Nie
mogy mnie jednak zapa, kiedy ju wpadem do lasu, ale prboway to zrobi. Tak,
naprawd tak byo. Z tego powodu wtpi, czy jaka Aes Sedai byaby dla mnie
przyjazna po tym wszystkim. Czerwone Ajah straciy kilku Stranikw. To za rzecz
zabija Stranikw. Nie lubi tego.
- Te rozmowy z wilkami - zapyta niespokojnie Perrin. - Czy... czy to ma co
wsplnego z Moc?
- Jasne, e nie - warkn Elyas. - To by na mnie nie podziaao, kochaneczku,
ale wkurzyem si, e prboway. To stara sprawa, chopcze. Starsza ni Aes Sedai.
Starsza ni ktokolwiek, kto uywa Jedynej Mocy. Stara jak ludzko. Stara jak wilki.
Aes Sedai te si to nie podoba. Powrt starych spraw. Ja nie jestem jedyny. S
jeszcze inne rzeczy, inni ludzie. Aes Sedai denerwuj si tym, marudz co o
osabianiu staroytnych barier. Twierdz, e wszystko si rozpada. Boj si, e
Czarny si uwolni dziki temu. Niektre tak na mnie patrzyy, e mona byo
pomyle, e mnie si za to wini. Nie tylko Czerwone Ajah, ale take inne. Tron
Amyrlin... Aaaah! Ja trzymam si od nich z daleka, tak samo jak od przyjaci Aes
Sedai. Wy te tak powinnicie zrobi, jeeli jestecie mdrzy.
- Niczego bardziej nie pragn, jak uwolni si od Aes Sedai - powiedzia
Perrin.
Egwene obdarzya go oskarycielskim spojrzeniem. Mia nadziej, e zaraz
nie wybuchnie i nie owiadczy, e te chce by Aes Sedai. Jednake tylko zacisna
usta, wic Perrin mwi dalej.

- My jednak nie mamy wyboru. cigaj nas trolloki, Pomory i draghkary. Sami
Sprzymierzecy Ciemnoci. Nie moemy si ukry i nie moemy samotnie z nimi
walczy. No bo kto nam pomoe? Kto jest rwnie silny jak Aes Sedai?
Elyas milcza jaki czas, popatrujc na wilki, a najczciej na atk albo ara.
Perrin porusza si niespokojnie i stara si tego nie widzie, mia wraenie, e
nieomal dyszy, o czym Elyas i wilki rozmawiaj. Nawet jeli to nie miao nic wsplnego z Moc, nie chcia bra w tym udziau.
"To na pewno jaki wariacki dowcip. Ja nie potrafi rozmawia z wilkami."
Jeden z wilkw - chyba Skoczek - spojrza na niego i umiechn si. Perrin
zdziwi si, skd zna jego imi.
- Moecie zosta ze mn - powiedzia wreszcie Elyas. - Z nami.
Egwene gwatownie uniosa brwi, a Perrinowi opada szczka.
- No bo gdzie molecie by bezpieczniejsi? zapyta Elyas. - Trolloki korzystaj
z kadej okazji, aby zabi wilka, ale nadkadaj cae mile, aby unikn spotkania ze
stadem. Nie musicie te si obawia Aes Sedai. One niezbyt czsto zagldaj do
lasu.
- Nie wiem.
Perrin unika patrzenia na otaczajce go wilki. Czu na sobie wzrok atki.
- Przede wszystkim tu nie chodzi tylko o trolloki. Elyas zanis si lodowatym
miechem.
- Widziaem, jak stado dopado Bezokiego. Wygina ich wtedy poowa, ale
one nigdy si nie poddaj, gdy wyczuj jego zapach. Trollok czy Myrddraal, dla
wilkw to jedno i to samo. A one chc mie ciebie, chopcze. One syszay o istnieniu
innych ludzi, ktrzy potrafi rozmawia z wilkami, ale ty jeste pierwszym, ktrego
spotkay, oprcz mnie. Zaakceptuj take twoj przyjacik, wrd nich bdziecie
bezpieczniejsi ni w jakimkolwiek miecie. W miastach s Sprzymierzecy Ciemnoci.
- Suchaj - powiedzia niespokojnie Perrin - woabym, eby tak nie mwi. Ja
nie potrafi tego robi... tego, o czym ty mwisz.
- Jak sobie yczysz, chopcze. Udawaj gupiego, jeli ci si tak podoba. Nie
chcesz by bezpieczny?
- Ja nie oszukuj siebie. Nie mam adnych powodw ku temu. My tylko
chcemy...

- Jedziemy do Caemlyn - powiedziaa stanowczym tonem Egwene. - A potem


do Tar Valon.
Perrin napotka jej gniewny wzrok. Wiedzia, e ona go sucha wtedy tylko, gdy
tego chce, ale przynajmniej mogaby mu pozwoli odpowiada za siebie.
- A co ty o tym mylisz, Perrin? - zapyta i sam sobie odpowiedzia: - Ja?
Poczekaj, niech pomyl. Tak. Tak, chyba pojedziemy dalej.
Umiechn si teraz do niej agodnie i rzek:
- C, Egwene, to oznacza, e chyba si nie rozstaniemy. Dobrze jest
wszystko wsplnie obgada, zanim si podejmie decyzj, nieprawda?
Zaczerwienia si, ale nie zagodniaa.
Elyas mrukn co.
- atka twierdzi, e to twoja decyzja. Mwi, e dziewczyna tkwi mocno w
ludzkim wiecie, ale ty - skin na Perrina - stoisz porodku drogi. W takich
okolicznociach, uwaam, e najlepiej bdzie, jak razem z wami powdrujemy na
poudnie. W innym przypadku pewnie zagodzicie si na mier, zagubicie, albo...
ar wsta nagle i Elyas odwrci gow, aby spojrze na wielkiego wilka. Po
chwili atka rwnie wstaa. Zbliya si do Elyasa tak, e widziaa rwnie wzrok
ara. Wszyscy zastygli na chwil, po czym ar odwrci si gwatownie i znikn w
mroku. atka otrzsna si, po czym zaja z powrotem swe miejsce, jakby nic si
nie stao.
Elyas napotka pytajcy wzrok Perrina.
- atka przewodzi stadu - wyjani. - Niektre samce mogyby j pokona,
gdyby jej rzuciy wyzwanie, ale ona jest od nich sprytniejsza i one to wiedz.
Niejednokrotnie ratowaa wszystkich. ar jednak uwaa, e stado marnuje czas z
wami. Tak bardzo nienawidzi trollokw, e ju chce rusza i zabija je, jeli
rzeczywicie s na poudniu.
- To cakiem zrozumiae - powiedziaa Egwene z wyran ulg. - Naprawd
moemy sami znale drog... jeli naturalnie podasz nam jakie wskazwki.
Elyas machn rk.
- Powiedziaem chyba, e to atka przewodzi stadu? Rankiem wyrusz razem
z wami na poudnie i one te z nami pjd. Egwene miaa tak min, jakby to bya
jedna z najgorszych wieci, jakie kiedykolwiek usyszaa.
Perrin siedzia pogrony w milczeniu. Czu, jak ar odchodzi. Poparzony
samiec nie by zreszt jedynym, ktry to zrobi, w lad za nim pobiego susami

jeszcze kilkanacie innych modych samcw. Perrin usilnie stara si wierzy, e to


Elyas manipuluje jego wyobrani, ale bezskutecznie. W chwili gdy odchodzce wilki
znikay z jego umysu, poczu myl, o ktrej wiedzia, e pochodzi od ara, poczu
rwnie ostro i wyranie, jakby to bya jego wasna myl. Nienawi. Nienawi i smak
krwi.

ROZDZIA 24

UCIECZKA BRZEGIEM ARINELLE


W oddali sycha byo kapanie wody, monotonny plusk odbija si echem, a
potem echem echa, na zawsze gubic swe rdo. Z szerokich, kamiennych wie o
paskich wierzchokach, wypolerowanych i gadkich, pomalowanych w czerwone i
zote pasy, niczym pdy rolin wyrastay kamienne mosty i balustrady. Spowite w
mroku kolejne poziomy labiryntu rozchodziy si we wszystkich kierunkach,
pozbawione widocznego pocztku lub koca. Kady most prowadzi do wiey, a
kade schody do kolejnej wiey i nastpnych mostw. Gdziekolwiek spojrza,
wbijajc wytony wzrok w ciemno, widzia, e wszdzie jest tak samo, zarwno w
grze, jak i na dole. Nieledwie by zadowolony, e z powodu braku wiata nie
ogarnia wszystkich szczegw. Niektre schody wiody do podestw, ktre musiay
si znajdowa dokadnie nad podestami pooonymi poniej. Nie widzia jednak,
gdzie si zaczynaj. Niezmordowanie szed dalej, szukajc wyjcia na wolno i wiedzia, e to zudzenie. Wszystko byo zudzeniem.
Zna ten mira, zbyt wiele razy da si mu zwie, by go teraz nie rozpozna.
Gdziekolwiek poszed, w gr, w d czy w jakim innym kierunku, zawsze natrafia
tylko na byszczcy kamie. Czu powietrze przesiknite wilgoci wieo spulchnionej ziemi i mdlcym odorem rozkadu. Grobowy zapach przela si tutaj ze swego
czasu. Rand stawa si nie oddycha, lecz ten zapach wci wypenia jego nozdrza.
Przywiera do skry niczym oliwa.
Ktem oka dostrzeg jaki ruch, wic zastyg w miejscu, przyczajony pod
wypolerowanym murem otaczajcym szczyt jednej z wie. Nie byo to adne
schronienie. Obserwujcy mg go widzie z tysica miejsc. Jednake mrok nie
tworzy nigdzie gbszych cieni, w ktrych mgby si ukry. rdem wiata nie byy
lampy, latarnie czy pochodnie - po prostu byo, jakby si wysczao z powietrza.
Wystarczao, by jako tako widzie, wystarczao, by by widzianym. Jednak bezruch
nie osania najlepiej.
Znowu dostrzeg ruch, tym razem wyranie. Z odlegych schodw szed ku
niemu jaki czowiek, nie dbajc o to, e brak balustrad moe spowodowa upadek w
przepa. Paszcz falowa w rytm popiesznych krokw, mczyzna bezustannie
odwraca gow i czego szuka. Z daleka Rand nie widzia nic wicej prcz sylwetki

w mroku, ale odlego bya na tyle maa, by nie byo wtpliwoci, e jego paszcz
pokrywa czerwie wieej krwi, a oczy pon jak dwa wgle.
Prbowa ogarn wzrokiem cay labirynt, by obliczy, ile pocze
Ba'alzamon musi pokona, lecz po chwili da za wygran. Odlegoci zwodziy kolejna nauczka. To, co wydawao si dalekie, mogo si nagle pojawi za
nastpnym rogiem. To, co zdawao si bliskie, mogo si okaza niedosine. Mg
tylko i do przodu. I i nie myle. Wiedzia, e niebezpiecznie jest myle.
Kiedy jednak odwrci si od dalekiej sylwetki Ba'lzamona, nie wiedzie
czemu pomyla o Macie. Czy Mat jest gdzie w tym labiryncie?
"Czy s moe dwa labirynty, dwch Ba'alzamonw?"
Jego umys odrzuci t myl, zbyt potworn, by j roztrzsa.
"Czy to bdzie tak, jak w Baerlon? To dlaczego on nie moe mnie znale?"
Odetchn odrobin. Niewielka pociecha.
"Pociecha? Krew i popioy, gdzie tu jaka pociecha?"
Nie pamita tych star dokadnie, mia ju ich za sob dwa albo trzy, a
przecie ucieka od bardzo, bardzo dawna - od jak dawna? - i Ba'alzamon wci nie
mg go dopa. Czy teraz bdzie tak, jak w Baerlon, czy to tylko senny koszmar,
taki sam jaki potrafi si przyni innym ludziom'?
Przez chwil - tak dugo, ile trwa jeden oddech - wiedzia, dlaczego
niebezpiecznie jest myle i ktre myli s niebezpieczne. Tak jak przedtem,
wystarczao, e pozwoli sobie uwaa to, co go otacza, za sen, a wtedy powietrze
zaczynao poyskiwa i zamazywao pole widzenia. Zmieniao si w galaret,
chwytao go. Tylko przez chwil.
Czu, e skra go szczypie od palcego aru, w gardle zascho mu ju dawno
temu, gdzie na szlakach ciernistego labiryntu. Ile odtd mino czasu? Jego pot
wyparowywa, zanim zdy ciec, pieky oczy. Nad gow - nie tak wysoko wrzay
wcieke, stalowe chmury przetykane czarnymi pasmami, ale w labiryncie nie czu
byo najlejszego podmuchu wiatru. Na krtki moment odnis wraenie, e co si
zmienio, ale i t myl wypdzio gorco. Jest ju tutaj od bardzo dawna. Wiedzia, e
niebezpiecznie jest myle.
Zarys chodnika tworzyy gadkie kamienie, blade i okrge, czciowo spalone
na py, ktrego tumany unosiy si przy kadym, najlejszym nawet ruchu. Rand czu,
jak wierci go w nosie, ba si, e kichnie, zdradzajc tym swoj obecno. Jednak

kiedy prbowa oddycha przez usta, py zatka mu gardo tak, e omal si nie
udawi.
To byo niebezpieczne miejsce - to te wiedzia. Zobaczy przed sob trzy
otwory w wysokim murze z cierni, a dalej drog, skrcajc gdzie, nie wiadomo
dokd. W kadej chwili, zza jednego z tych rogw mg si wyoni Ba'alzamon.
Rand spotka si ju z nim dwa albo trzy razy, ale niewiele zapamita, prcz tego,
jak doszo do spotka oraz to, e jakim cudem udao mu si uciec... Niebezpiecznie
jest zbyt wiele myle.
Dyszc z gorca, zatrzyma si i zbada cian labiryntu. Gsto splecione
cierniste krzewy, brzowe i wygldajce na martwe. Wystaway z nich okrutne czarne
kolce, niczym haki dugoci cala. Zbyt wysokie, aby spojrze ponad nimi, zbyt gste,
aby przejrze je na wylot. Ostronie dotkn ciany i z blu zabrako mu tchu w
piersiach. Mimo e by bardzo ostrony, jeden cier wbi si w palec i oparzy go jak
rozpalona iga. Zachwia si do tyu, zahaczajc pitami o kamienie, strzsn z doni
gste krople krwi. Rana zacza si zamyka, ale w caej doni czu pulsowanie.
Nagle zapomnia o blu. Gdy traci rwnowag, podway jeden z gadkich
kamieni i wyrwa go z suchej ziemi. Zobaczy wpatrujce si w niego puste oczodoy.
Czaszka. Ludzka czaszka. Obejrza ca ciek wyoon identycznymi gadkimi i
bladymi kamieniami. Popiesznie podnis stop, ale nie potrafi i, nie nastpujc
na ktry z kamieni. Niejasno przysza mu do gowy dziwna myl, e to wszystko nie
jest moe takie, na jakie wyglda, ale odegna j bezlitonie. Tutaj mylenie
oznaczao niebezpieczestwo.
Usiowa wzi si w gar. Pozostawanie w jednym miejscu byo rwnie
niebezpieczne. To bya jedna z tych rzeczy, ktre wiedzia nie wiadomo skd, ale
ktrych by pewien. Palec przestawa ju krwawi, a pulsowanie nieomal ustao.
Woy palec do ust i ruszy w d cieki, w stron, w ktr akurat spojrza. Tutaj
kada droga bya tak samo dobra jak pozostae.
Przypomnia sobie, jak kiedy usysza, e najlepszy sposb na wydostanie si
z labiryntu polega na skrcaniu zawsze w jednym kierunku. Przy pierwszym
napotkanym otworze w murze z cierni skrci w prawo, po czym przy nastpnym
znowu w prawo. I wtedy stan twarz w twarz z Ba'alzamonem.
Na twarzy Ba'alzamona bysn przelotnie wyraz zdumienia, a zakrwawiony
paszcz przesta falowa. W jego oczach jarzyy si pomienie, ale w labiryncie
panowa taki skwar, e Rand ledwie je czu.

- Wydaje ci si, e jeszcze dugo mnie bdziesz tak unika, chopcze? Jak
dugo moesz ucieka przed swym przeznaczeniem? Naleysz do mnie!
Rand zatoczy si do tyu, a jego do powdrowaa odruchowo do pasa, jakby
w poszukiwaniu miecza.
- wiatoci, pom mi - wyszepta. - wiatoci, pom mi.
Nie mg sobie przypomnie, co to oznacza.
- wiato ci nie pomoe, chopcze, a Oko wiata nie bdzie ci suy. Jeste
moim psem i jeli nie podporzdkujesz si mym rozkazom, udusz ci w splotach
Wielkiego Wa!
Ba'alzamon wycign do i Rand nagle domyli si, jaki jest sposb
ucieczki. Mgliste, ledwie sformuowane wspomnienie krzykliwie ostrzegao przed
niebezpieczestwem, ale nic nie rwnao si z niebezpieczestwem dotyku samego
Czarnego.
- Sen! - krzykn Rand. - To sen!
Oczy Ba'alzamona rozszerzyy si ze zdziwienia i gniewu, potem powietrze
zalnio i jego twarz zacza si zamazywa, a wreszcie znikna. Rand obejrza si
i zobaczy tysice odbi wasnej twarzy. Dziesi tysicy. Na grze i na dole
panowaa czer, ale on sam otoczony by lustrami, ustawionymi pod najrniejszym
ktem. Gdzie nie sign wzrokiem, wszdzie byy te lustra i wszystkie pokazyway
jego skulon, chwiejc si posta z wytrzeszczonymi, przeraonymi oczyma.
W lustrach zamigotaa czerwona plama. Obrci si, prbujc pochwyci j
wzrokiem, ale w kadym lustrze znikaa za jego odbiciem. Po chwili pojawia si
znowu, ale ju nie jako zamazana plama. Przez lustra kroczy teraz Ba'alzamon,
dziesi tysicy Ba'alzamonw, szukajcych, wchodzcych i wychodzcych z
lustrzanych tafli.
Rand nagle spostrzeg odbicie wasnej twarzy, bladej i drcej z przenikliwego
zimna. Tu za ni pojawio si oblicze wpatrzonego we Ba' alzamona - nie widzia
go, lecz twardo si w niego wpatrywa. Pomienie w tych oczach cigay go w kadym
lustrze, ogarniay, pochaniay i poeray. Rand chcia krzykn, ale mia cinite
gardo. W tych niezliczonych lustrach bya ju tylko jedna twarz. Jego wasna. Twarz
Ba'alzamona. Jedna twarz.

Rand zerwa si i otworzy oczy. Otaczaa go ciemno; odrobin zmcona


bardzo bladym wiatem. Ledwie oddycha, by w stanie porusza jedynie powiekami.
Lea pod szorstkim wenianym kocem z gow wtulon w ramiona. Pod sob czu
gadkie drewniane deski. Deski pokadu. Nocn cisz zakcao jedynie trzeszczenie
takielunku. Zrobi gboki wdech. Jest na pokadzie "Spray" i pynie. Ju po
wszystkim... przynajmniej do nastpnej nocy.
Machinalnie woy palec do ust. Nagle przesta oddycha, gdy poczu smak
krwi. Powoli podnis do do twarzy, chcc j lepiej obejrze w bladym wietle
ksiyca i wtedy zobaczy paciorek krwi ciekajcej z czubka palca. Krew od ukucia
cierniem.

"Spray" suna opieszale w d Arinelle. Zerwa si silny wiatr, ale kierunek, z


ktrego wia, powodowa, e agle byy bezuyteczne. Mimo e kapitan Domon
nakazywa przypieszy, statek wlk si powoli. Wraz z nadejciem zmroku mczyzna ustawiony na dziobie zapali ojow latarni i ostrzeg sternika, e znw
wpynli na gbokie wody. Wcignito wiosa, nurt pcha teraz d pod wiatr. W
Arinelle nie byo adnych podwodnych ska, ktrych naleao si obawia, ale za to
wiele mielizn i pycizn, w ktrych d moga si zary - potem dugo trzeba byoby
czeka na pomoc. Za dnia wiosa pracoway od witu do zmierzchu, lecz wiatr
walczy z nimi, jakby chcia zepchn d z powrotem w gr rzeki.
Nie przybijali do brzegu ani za dnia, ani noc. Bayle Domon kierowa odzi i
jej zaog bez adnej litoci, urgajc przeciwnym wiatrom i przeklinajc powolne
tempo. Traktowa wiolarzy jak prniakw i nie pozostawia na nich suchej nitki za
kad le przecignit lin. Bezustannie te straszy wszystkich, e na pokad
wpadn trolloki i rozpruj im garda. Jednake po jakim czasie szok wywoany
atakiem trollokw zacz bledn, ludzie zaczli przebkiwa o chci spdzenia cho
godziny na brzegu dla rozprostowania ng, skaryli si na ryzyko, jakie towarzyszy
nocnej egludze.
Utyskiwali tak wycznie po kryjomu, obserwujc ktem oka, czy w pobliu nie
ma kapitana Domona, ale on zdawa si sysze kade sowo, jakie pada na jego
odzi. Za kadym razem, gdy podnosiy si gosy niezadowolenia, nic nie mwic,
przynosi dugi, zakrzywiony miecz i budzcy trwog topr, ktre znaleziono na
pokadzie po ataku trollokw. Zawiesza je na godzin na maszcie, a wtedy ci, ktrzy

odnieli rany, dotykali swych opatrunkw i narzekania cichy... po czym upywa jaki
dzie i znowu ktry z marynarzy dochodzi do wniosku, e z pewnoci uciekli ju
trollokom i rytua si powtarza
Rand zauway, e odkd eglarze zaczli tak szepta i marszczy czoa,
Thom Merrilin trzyma si od nich z dala, cho normalnie zwyk ich klepa po plecach,
opowiada dowcipy i artowa z nich w taki sposb, e wywoywa umiech na
twarzach nawet najwikszych ponurakw. Przysuchiwa si bacznie tym sekretnym
rozmowom, udajc jednoczenie, e jest zaabsorbowany wycznie sw fajk z
dugim cybuchem albo strojeniem harfy. Rand nie pojmowa, o co mu chodzi. Zaoga
zdawaa si wini nie tych trzech, ktrzy wpadli na pokad cigani przez trollokw,
lecz Florana Gelba.
Pierwszego czy drugiego dnia niejednokrotnie widywao si kocist sylwetk
Gelba, ktry dopada kadego, kogo tylko mg, i opowiada mu wasn wersj
wydarze tej nocy, podczas ktrej Rand i pozostali dwaj dostali si na statek. Gelb to
si odgraa, to skary jkliwym gosem, wykrzywiajc wargi, gdy wskazywa Thoma,
Mata, a szczeglnie Randa, starajc si zwali na nich ca win.
- To s obcy - dowodzi szeptem, nie spuszczajc wzroku z kapitana. - Co my
o nich wiemy? Wiemy tylko, e razem z nimi pojawiy si trolloki. Oni s z nimi w
zmowie.
- Na Fortun, Gelb, do tych bredni - warkn mczyzna z wosami
zwizanymi w kitk i ma niebiesk gwiazd wytatuowan na policzku.
Mwic to nawet nie spojrza na Gelba, tylko spokojnie zwija lin,
przytrzymujc j bosymi stopami.
- Nazwaby nawet swoj matk Sprzymierzecem Ciemnoci, gdyby to ci
dao okazj do prnowania. Daj mi wreszcie spokj!
Splun Gelbowi pod nogi i na powrt zabra si do zwijania liny.
Caa zaoga pamitaa dobrze, e Gelb nie peni warty naleycie i odpowied
mczyzny z kitk mona byo okreli jako wyjtkowo uprzejm. Nikt nawet nie
chcia z nim pracowa. Gelb zosta skazany na samotne wykonywanie najbrudniejszych prac, takich jak szorowanie tustych garnkw albo wpezanie na brzuchu do
zzy, gdzie musia szuka przeciekw wrd nagromadzonego tam przez lata
szlamu. Wkrtce przesta z kimkolwiek rozmawia. Chodzi zgarbiony i obnosi si ze
swym penym urazy milczeniem - im wicej ludzi na niego patrzao, tym ta uraza bya
gbsza, cho w zamian nie zyskiwa nic prcz pomrukw zniecierpliwienia. Jednake

gdy tylko wzrokiem obejmowa Randa, Mata czy Thoma, w jego dugonosej twarzy
pojawiaa si dza mordu.
Gdy Rand napomkn Matowi, e prdzej czy pniej Gelb przysporzy im
kopotw, ten rozejrza si po odzi i powiedzia:
- Czy moemy ufa ktremukolwiek z nich?
Rzekszy to powdrowa poszuka sobie jakiego miejsca, gdzie mg by
sam, o ile mona byo by samotnym na odzi, mierzcej zaledwie trzydzieci krokw
od zakrzywionego dziobu do rufowego wiosa steru. Rand zauway, e od tamtej
nocy w Shadar Logoth Mat spdza zbyt wiele czasu w odosobnieniu, pogrony w
zadumie.
- Jak ju przyjdzie co do czego, to ze strony Gelba kopotw nie naley si
spodziewa, chopcze - powiedzia Thom. -. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nikt z
zaogi go nie poprze, a on nie ma w sobie tyle odwagi, by zrobi cokolwiek w pojedynk. Ale co z pozostaymi...? Domon zdaje si uwaa, e trolloki cigaj wanie
jego, natomiast reszta jest chyba przekonana, e niebezpieczestwo ju za nami.
Niewykluczone, e stwierdz zwyczajnie, e to wszystko im si znudzio, Wida, e
s rozdranieni.
Wygadzi po pstrokatego paszcza; a Rand mia wraenie, e szuka swych
ukrytych noy, tego gorszego kompletu.
- Jeeli si zbuntuj, to nie zostawi przy yciu swych pasaerw, jako
wiadkw, chopcze. Tak daleko od Caemlyn Nakazy Krlowej mog nie mie zbyt
wielkiej mocy, ale burmistrz byle wioski na pewno co z tym zrobi.
Od tego momentu Rand rwnie dba o to, by go nie zauwaano, kiedy
przebywa w pobliu czonkw zaogi.
Thom stara si jak mg, by odwie zaog od myli o buncie. Kadego
ranka i wieczora opowiada im rne historie z wszelkimi moliwymi upikszeniami, a
tymczasem gra melodie, jakich tylko sobie yczyli. Aby uwiarygodni twierdzenie, e
Rand i Mat ucz si jego rzemiosa, przerabia z nimi codziennie lekcje, ktre rwnie
stanowiy rozrywk dla zaogi. Nie pozwala im co prawda dotyka harfy, za nauka
gry na flecie wywoywaa zbolae miny i miech ze strony czonkw zaogi, mimo e
zatykali sobie uszy.
Nauczy chopcw niektrych atwiejszych opowieci, kilku prostych sztuk
akrobatycznych oraz, naturalnie, onglerki. Mat skary si, e Thom da od nich
zbyt wiele, ale bard tylko wydyma wsy i piorunowa go wzrokiem.

- Nie umiem udawa, e ci ucz, chopcze. Albo czego ucz, albo nie. Ale
do gadania! Nawet prostak ze wsi potrafi stan na gowie. No dalej!
Ci czonkowie zaogi, ktrzy akurat nie pracowali, otaczali ich ciasnym
krgiem. Niektrzy prbowali nawet korzysta z lekcji Thoma, miejc si z wasnej
niezdarnoci. Gelb stawa samotnie z boku i obserwowa wszystko z wyrazem
ponurej nienawici.
Wiksz cz dnia Rand spdza przy nadburciu, opiera si o balustrad i
obserwowa brzeg. Nie spodziewa si, e nagle zobaczy Egwene albo kogo z
pozostaych na brzegu rzeki, jednake d pyna tak wolno, e czasami mia wt
nadziej. Konno mogli przecie dogoni ich bez specjalnego trudu. O ile jeszcze yj.
Leniwe wody rzeki toczyy si bez adnych oznak ycia, a "Spray" bya jak
dotd jedyn pync po nich odzi. Nie znaczyo to jednak, e nie byo czego
oglda albo podziwia. Pierwszego dnia Arinelle wpyna midzy dwa urwiste
cyple, ktre z obu stron cigny si przez poow mili. Na caej ich dugoci stay
kamienne rzeby wysokoci stu stp, przedstawiajce mczyzn i kobiety w
koronach, z czego naleao wnosi, e to jacy krlowie i krlowe. adna z rzeb w
tej paradzie nie bya jednakowa i dugie lata dzieliy wykonanie pierwszej od ostatniej.
Wiatr i deszcz sprawiy, e figury znajdujce si na pnocnym kracu szeregu byy
ju zupenie gadkie i pozbawione szczegw, lecz nastpne staway si coraz
bardziej zrnicowane, w miar jak pynli na poudnie. Rzeka bezustannie oblewaa
stopy rzeb, przez co cz z nich rozmya si ju doszcztnie, a pozostae zamieniy
w wypolerowane kikuty.
"Od jak dawna one tu stoj - zamyli si Rand. - Od jak dawna rzeka
podmywa te kamienie?"
Czonkowie zaogi musieli ju wielokrotnie oglda te staroytne rzeby,
poniewa nikt z nich nawet na nie nie spojrza.
Innym razem, kiedy wschodnie nabrzee ponownie przeksztacio si w
rwnin poronit traw, z rzadka przetykan krzewami, w oddali promienie
soneczne odbiy si od czego.
- Co to moe by? - Rand zastanowi si na gos. - Wyglda jak metal.
Przechodzcy wanie obok kapitan Domon zatrzyma si i spojrza
zmruonymi oczyma w tamt stron.
- To jest metal - potwierdzi.

Nadal wymawia wszystkie sowa jednym cigiem, ale Rand nauczy si go


rozumie.
- To metalowa wiea. Widziaem j z bliska, wic wiem to na pewno.
Handlarze podrujcy po rzece uywaj jej jako drogowskazu. Przy takim tempie,
bdziemy w Biaym Mocie za dziesi dni.
- Metalowa wiea? - spyta Rand, a Mat, ktry siedzia na skrzyowanych
nogach wsparty o beczk, wyrwa si na moment z zadumy, chcc usysze
odpowied.
Kapitan skin gow.
- A jake. Z wygldu i z dotyku byszczca stal, ale bez ladu rdzy. Ma
dwiecie stp wysokoci i jest tak szeroka jak jaki dom, ale w jej gadkich murach
nie ma adnego otworu, przez ktry daoby si wej do rodka.
- Zao si, e ona kryje skarb - powiedzia Mat. Wsta i zapatrzy si w
stron odlegej wiey. - Na pewno j zbudowano po to, by co schowa.
- Moe i tak, chopcze - zagrzmia kapitan. - S jednak na tym wiecie i
dziwniejsze rzeczy. Na Tremalking, jednej Z wysp zamieszkiwanych przez Lud
Morza, ze wzgrza wystaje kamienna do wysokoci pidziesiciu stp, ktra
trzyma krysztaow sfer tak wielk, jak ta d. Pod tym wzgrzem jest na pewno
skarb, o ile w ogle gdziekolwiek jest jaki, ale mieszkacy wyspy nie ycz sobie, by
kto obcy tam kopa, a ich samych nie interesuje nic prcz eglowania i poszukiwania
Coramoora, ich Wybranego.
- Ja tam bym kopa - powiedzia Mat. - Jak daleko jest to... Tremalking?
Byszczc wie zasonia ju kpa drzew, lecz on nie przestawa patrze w
tamtym kierunku.
Kapitan Domon pokrci gow.
- Nie, chopcze, aden skarb nie zastpi ogldania wiata. Dobrze jest znale
gar zota albo klejnoty po jakim umarym krlu, jednak tak naprawd to do
nastpnego horyzontu cign tylko nowe dziwy. W Tanchico, to port na oceanie
Aryth, stoi paac Panarcha, jak powiadaj, zbudowano go jeszcze w Wieku Legend.
Jest tam mur z frezem przedstawiajcym zwierzta, jakich nikt nigdy nie widzia.
- Kade dziecko potrafi narysowa zwierz, jakiego nikt nigdy nie widzia powiedzia Rand, a kapitan zamia si.
- Jasne, chopcze, e potrafi. Ale czy dziecko potrafi wy

myli koci takich zwierzt? W Tanchico wszystkie maj koci, poczone z


sob dokadnie tak, jak u ywych zwierzt. Stoj w takiej czci paacu Panarcha, do
ktrej kady moe wej i je oglda. Pknicie wiata pozostawio po sobie tysice
cudw i od tego czasu powstao wiele mocarstw, niektre rwnie wielkie, jak
krlestwo Artura Hawkinga, i po kadym co zostao. wietlne laski, stalowe koronki,
prakamie. Krysztaowa krata pokrywajca wysp, ktra brzczy, gdy wschodzi
ksiyc. Gra wyobiona na ksztat misy, ze rodka ktrej wznosi si srebrny
szpikulec wysokoci stu pidzi i kady, kto stanie w odlegoci mili od niego, umiera.
Zardzewiae ruiny, skorupy i rne inne rzeczy znalezione na dnie morza, o ktrych
wzmianki nie znajdziesz nawet w najstarszych ksigach. Sam zebraem par takich
przedmiotw dla siebie. Rzeczy, o ktrych nigdy si nawet nie nio, s tam w takiej
iloci, jakiej nie znajdziesz nawet przez dziesi swoich ywotw. To s takie dziwy,
potrafice ci tam przycign.
- W Piaszczystych Wzgrzach kiedy wykopywalimy koci - powiedzia
powoli Rand. - Dziwne koci. Pochodziy z ryby, tak myl, e z ryby, wielkiej jak ta
d. Niektrzy powiadali, e kopanie na tych wzgrzach przynosi pecha.
Kapitan przyglda mu si bacznie.
- Dopiero co wyprawie si w wiat, chopcze, a ju mylisz o domu? wiat
zarzuci na ciebie haczyk i ty go pokniesz. Wyruszysz na poszukiwanie wschodu
soca, poczekasz i zobaczysz.,. a jeli kiedykolwiek wrcisz, twoja wioska ju zawsze bdzie ci si wydawaa za maa.
- Nie! - obruszy si Rand.
Ile czasu ju upyno, odkd po raz ostatni myla o Polu Emonda? O tym, co
dzieje si z Tamem? Pewnie wiele dni, a mia wraenie, e miesice.
- Ktrego dnia wrc do domu, jeli tylko bd mg. Bd hodowa owce,
jak... jak mj ojciec i tak prdko ju stamtd nie odjad. Czy nie mam racji, Mat? Jak
tylko bdziemy mogli, wrcimy do domu i zapomnimy o wszystkim innym.
Mat z wyranym wysikiem oderwa wzrok od znikajcej wiey.
- Co? Ach tak, oczywicie. Pojedziemy do domu, to jasne.
Odwrci si, by odej, a Rand usysza jeszcze, jak mruczy pod nosem:
- Zao si, e on nie chce, by ktokolwiek inny szuka tego skarbu.
Wyranie nie zdawa sobie sprawy, e powiedzia to troch za gono.
Czwartego dnia podry Rand wdrapa si na maszt i usiad na jego szczycie,
zaczepiajc nogi o sztagi. "Spray" suna spokojnie po rzece, lecz szczyt masztu

znajdujcy si na wysokoci pidziesiciu stp koysa si gwatownie, zataczajc


szerokie uki. Rand odrzuci gow w ty i mia si gono do wiatru, ktry wia mu
prosto w twarz.
Wiosa byy wycignite, z tej perspektywy d przypominaa pajka o
dwunastu odnach, pezncego w d Arinelle. Bywa ju na takich wysokociach,
gdy wspina si na drzewa w Dwch Rzekach, ale tym razem gazie nie przesaniay
mu widoku. Wszystko na pokadzie - wiosujcy marynarze, ludzie szorujcy pokad
na klczkach, uwijajcy si przy linach i lukach - wygldao tak dziwnie z tego punktu,
spaszczone i skrcone, e przypatrywa im si ca godzin, nie przestajc si przy
tym zamiewa.
mia si jeszcze za kadym razem, gdy na nich spojrza, ale teraz
obserwowa uciekajce brzegi rzeki. Mimo e koysa si, mia wraenie, e sam
znieruchomia i to brzegi powoli przesuwaj si obok niego, drzewa i wzgrza
maszeruj obok siebie. On by nieruchomy, a cay wiat pez dookoa.
Pod wpywem nagego impulsu wyplta nogi ze sztag i wystawiwszy rce oraz
nogi na boki, zacz balansowa. Wykona tak trzy uki, po czym nagle straci
rwnowag. Zamacha rkoma i nogami, run do przodu i uchwyci si forsztagu.
Dynda nogami po obu stronach masztu, przytrzymujc si tej bezcennej erdzi tylko
rkoma zaczepionymi o sztagi i mia si. Poyka due hausty rzekiego, zimnego
wiatru i mia si z radoci.
- Chopcze! - dobieg go ochrypy gos Thoma. - Chopcze, jeli powzie
zamiar zamania tego swojego gupiego karku, to nie rb tego spadajc na mnie.
Rand spojrza w d. Thom przywar do drabinki tu pod nim i patrzy
gniewnym wzrokiem w gr. Podobnie jak Rand, bard zostawi swj paszcz na dole.
- Thom - powiedzia z zachwytem. - Thom, kiedy tu wszede?
- Kiedy przestae zwraca uwag na krzyczcych do ciebie ludzi. Niech
sczezn, chopcze, wszyscy pomyleli, e zwariowa.
Spojrza w d i ze zdziwieniem zauway, e wszystkie twarze zwrcone s ku
niemu. Jedynie Mat, ktry siedzia ze skrzyowanymi nogami na dziobie, tyem do
masztu, nie patrzy. Nawet ludzie przy wiosach pozwolili, by rytm ich pracy uleg
zakceniu. Nikt im za to nie wymyla. Rand obrci gow, aby spojrze w stron
rufy. Kapitan Domon sta przy sterze, wsparszy swe wielkie jak bochny chleba donie
o poladki i te patrzy. Rand obrci si i umiechn szeroko do Thoma.
- Chcesz, ebym zszed?

Thom pokiwa energicznie gow.


- Bardzo by mnie to ucieszyo.
- W porzdku.
Przesun donie po forsztagu, a potem skoczy przed siebie z masztu.
Usysza, jak Thom mnie w ustach przeklestwo, gdy jego skok si nie powid i
zawis ponownie w powietrzu, uczepiony rkoma forsztagu. Bard spojrza na niego
chmurnie i wycign do, aby go schwyci. Umiechn si znowu do Thoma.
- Ju schodz na d.
Machajc nogami w powietrzu, zaczepi kolanem o grub lin, ktra biega z
masztu do dzioba, po czym oplt j okciem i rozprostowa donie. Powoli, z
narastajc szybkoci, zsuwa si w d. Gdy znalaz si tu nad dziobem,
zeskoczy na pokad przed siedzcym tam Matem, zrobi krok dla zapania rwnowagi
i odwrci si w stron wntrza odzi z wycignitymi szeroko ramionami, w taki sam
sposb, w jaki to robi Thom po wykonaniu sztuczki akrobatycznej.
Czonkowie zaogi zgotowali mu skpe oklaski, ale on patrzy ze zdziwieniem
na Mata i na, dotychczas ukrywany przed wszystkimi przedmiot, ktry trzyma w
rku. Zakrzywiony sztylet z pochw pokryt dziwnymi symbolami. Rkoje mia
oplecion cienkim zotym drutem i ozdobion rubinem tak wielkim jak paznokie
kciuka Randa, poprzeczki tworzyy zote we, obnaajce ky.
Mat przez chwil wsuwa i wysuwa sztylet z pochwy. Powoli podnosi wzrok,
nie przerywajc zabawy, w zamglonych oczach czaia si pustka. Nagle zauway
Randa, wzdrygn si i schowa sztylet w zakamarkach paszcza.
Rand przykucn i wspar donie na kolanach.
- Skd to masz?
Mat nic nie odpowiedzia, tylko rozejrza si szybko dookoa, czy kto jeszcze
na nich nie patrzy. O dziwo byli zupenie sami.
- Nie zabrae tego chyba z Shadar Logoth, prawda?
Mat patrzy na niego.
- To twoja wina. Twoja i Perrina. Wy obydwaj odcignlicie mnie od skarbu, a
ja wtedy trzymaem ju go w rce. Mordeth mi go nie da. Sam go wziem, wic
ostrzeenia Moiraine, abymy nie przyjmowali podarunkw, nie licz si. Nie mw o
tym nikomu, Rand. Mog chcie mi to ukra.
- Nikomu nie powiem - obieca Rand. - Kapitan Domon jest chyba uczciwy, ale
nie rczybym za nikogo z pozostaych, a szczeglnie za Gelba.

- Absolutnie nikomu - nalega Mat. - Ani Domonowi, ani Thomowi, ani nikomu.
Tylko my dwaj zostalimy z Dwch Rzek, Rand. Nie moemy nikomu ufa.
- Oni yj, Mat. Egwene i Perrin. Wiem, e yj.
Mat wyglda na zawstydzonego.
- Ale zachowam twj sekret. Zostanie midzy nami. Przynajmniej teraz nie
musimy si martwi o pienidze. Moemy go sprzeda za tyle pienidzy, e
dojedziemy do Tar Valon jak krlowie.
- Pewnie - powiedzia Mat po chwili namysu. - O ile bdziemy musieli. Tylko
nie mw o tym nikomu, dopki na to nie pozwol.
- Ju powiedziaem, e tego nie zrobi. Suchaj, czy miae tu na odzi jakie
sny? Takie jak w Baerlon? Po raz pierwszy mam okazj zapyta o to bez wiadkw.
Mat odwrci gow, patrzc na niego z ukosa.
- Moe.
- Co niby ma znaczy to moe? Miae albo nie miae.
- No dobrze, ju dobrze, miaem. Ale nie chc o tym rozmawia. Nie chc
nawet o tym myle. To si na nic nie zda.
Zanim ktrykolwiek z nich zdy co powiedzie, pojawi si Thom z
paszczem przewieszonym przez rami. Wiatr rozwiewa jego siwe wosy, a dugie
wsy zdaway si jey.
- Udao mi si przekona kapitana, e nie postradae rozumu - obwieci - i e
to wszystko byo czci twych nauk.
Schwyci lin forsztaga i potrzsn nim.
- Ta twoja durna sztuczka z zsuwaniem si po linie okazaa si pomocna, ale i
tak masz szczcie, e nie zamae sobie karku.
Wzrok Randa powdrowa od forsztaga a po sam wierzchoek masztu i w tym
momencie opada mu szczka. Zelizgn si z czego takiego. I siedzia na
czubku...
Nagle zobaczy tam samego siebie z rozpostartymi rkami i ramionami. Usiad
ciko na pokadzie i omal nie przewrci si na plecy. Thom przypatrywa mu si z
uwag.
- Nie mylaem, e masz tak dobr gow do wysokoci, chopcze.
Moglibymy zrobi przedstawienie w Illian, Ebou Dar albo w Tear. Ludzie w wielkich
miastach na poudniu lubi linoskoczkw.
- Przecie jedziemy do...

W ostatniej chwili Rand przypomnia sobie, e powinien si rozejrze, czy kto


ich nie podsuchuje. Obserwowao ich kilku czonkw zaogi cznie z Gelbem, ale
nikt nie sysza, co mwi.
- Do Tar Valon - dokoczy. Mat wzruszy ramionami; jakby mu byo wszystko
jedno, dokd jad.
- Na razie - powiedzia Thom, siadajc obok nich ale jutro, kto wie? Rnie to
bywa, gdy si jest bardem.
Wyj z jednego ze swych szerokich rkaww kilka kolorowych pieczek.
- A poniewa ju ci cignem na d, to popracujemy nad onglowaniem
trzema pieczkami.
Wzrok Randa ponownie powdrowa do szczytu masztu. Przeszy go dreszcz.
"Co si ze mn dzieje? wiatoci, odpowiedz."
Musi znale odpowied. Musi si dosta do Tar Valon, zanim oszaleje.

ROZDZIA 25

LUD WDROWCW
Bela spokojnym krokiem pokonywaa owietlon promieniami bladego soca
drog, zupenie jakby trzy wilki, drepczce za ni w niewielkiej odlegoci, byy
zwykymi wioskowymi psami. Jednake sposb, w jaki od czasu do czasu spogldaa
w ich stron byskajc biakami, wskazywa, e czuje co wrcz przeciwnego.
Egwene, jadca na grzbiecie klaczy, przeywaa rwnie przykre chwile. Nie
przestawaa obserwowa wilkw ktem oka i co jaki czas obracaa si w siodle, by
obejrze si za siebie. Perrin by pewien, e wypatruje reszty stada. Kiedy jednak to
zasugerowa, zaprzeczya ze zoci, twierdzc, e wcale si nie boi ani
podajcych za nimi trzech wilkw, ani reszty stada oraz jego zamiarw.
Zaprzeczya, a jednak stale wodzia dokoa czujnym wzrokiem i nerwowo oblizywaa
wargi.
Cae stado byo bardzo daleko, mg jej to powiedzie.
"No i co z tego, gdyby mi nawet uwierzya? Zwaszcza gdyby mi uwierzya?"
Nie mia zamiaru wyciga wszystkich asw z rkawa dopty, dopki nie
bdzie musia. Nie chcia si zastanawia nad tym, skd wie. Ubrany w futro
mczyzna szed przed nimi, stawiajc dugie kroki. Sam czasami przypomina wilka,
a gdy pojawiay si atka, Skoczek i Wiatr, nawet bez ogldania si wiedzia, e s
blisko.
Tamtego pierwszego poranka wstali o wicie. Elyas znowu piek krlika i
przypatrywa im si obojtnie znad swej gstej brody. Wszystkie wilki, z wyjtkiem
atki, Skoczka i Wiatru, gdzie si pochoway. Pomimo bladego wiata brzasku pod
wielkim dbem wci utrzymywa si gboki cie, a otaczajce ich nagie drzewa
sterczay dookoa jak palce odarte do goych koci.
- S niedaleko - odpar Elyas, kiedy Egwene spytaa, gdzie si podziaa reszta
stada. - Wystarczajco blisko, by przyj z pomoc w razie potrzeby i dostatecznie
daleko, by unikn ludzkich kopotw, w jakie moemy si wpakowa. Wystarczy, e
przynajmniej dwoje ludzi przebywa razem, a prdzej czy pniej rodz si kopoty.
Wilki pojawi si obok nas, w razie gdybymy ich potrzebowali.
Perrin, ktry wanie wbi zby w kawaek pieczonego krlika, poczu
askotanie gdzie w gbi umysu. Jaki kierunek, ledwie wyczuwalny.
"Oczywicie! One s wanie..."

Gorcy sok wypeniajcy usta straci nagle wszelki smak. Nadgryz jedn z
bulw, ktre Elyas upiek w arze ogniska smakoway troch jak rzepa - ale jego
apetyt znikn.
Kiedy wyruszyli w drog, Egwene upara si, e obydwoje bd jechali na
zmian. Perrin ju nawet nie prbowa si spiera.
- Pierwsza kolejka jest twoja - powiedzia.
Skina gow.
- Potem ty, Elyas.
- Wystarcz mi wasne nogi - powiedzia Elyas.
Spojrza na Bel, ktra przewrcia oczami, jakby bya jednym z wilkw.
- A poza tym, ona chyba nie chce, bym jej dosiada.
- Bzdura - stanowczym gosem odpara Egwene. Nie ma po co tak si przy
tym upiera. To sensowne, jeli kady bdzie od czasu do czasu jecha. Sam
powiedziae, e czeka nas duga droga.
- Powiedziaem nie, dziewczyno.
Zrobia gboki wdech, a Perrin zacz si zastanawia, czy uda jej si
sterroryzowa Elyasa tak samo jak jego, gdy nagle spostrzeg, e Egwene stoi z
otwartymi ustami, nie mwic ani sowa. Elyas patrzy na ni, po prostu patrzy,
tymi oczyma wilka. Dziewczyna cofna si przed wychudym mczyzn, oblizaa
wargi i znowu si cofna. Zanim Elyas zdy si odwrci, podesza do Beli i
wdrapaa si na jej grzbiet. Gdy ruszyli na poudnie, Perrin uzna, e jego umiech
rwnie ma w sobie co e szczerzcej si wilczej paszczy.
Podrowali w taki sposb przez trzy dni, kierujc si na poudniowy wschd,
na zmian idc i jadc, a zatrzymywali si dopiero wtedy, gdy zmierzch zaczyna ju
gstnie. Elyas zdawa si pogardza popiechem ludzi z miasta, ale nie zwyk
marnowa czasu, kiedy ju trzeba byo rusza w drog.
Rzadko kiedy widywali trzy towarzyszce im wilki. Kadej nocy podchodziy na
jaki czas do ogniska, a czasami pokazyway si na krtko za dnia, pojawiajc si
blisko w najmniej spodziewanym momencie i znikajc w taki sam sposb. Jednake
Perrin wyczuwa ich obecno i wiedzia, gdzie s. Wiedzia, kiedy przeprowadzaj
zwiady na drodze przed nimi i kiedy obserwuj pokonan ju przez nich drog.
Wiedzia, e opuciy tereny, na ktrych zazwyczaj poluj, i e atka odesaa stado,
by na ni zaczekao. Czasami myl o trzech wilkach blaka w jego umyle, ale na
dugo przedtem, zanim pojawiay si ponownie, wiedzia, e niebawem wrc. W

dowolnym momencie mg po prostu wskaza palcem, gdzie s, nawet wtedy, gdy


wychodzili z lasu i wkraczali w rzadkie zagajniki porozdzielane wielkimi pokosami
martwej trawy, w ktrych wilcze cienie przemykay jak duchy. Nie wiedzia, skd to
wie i prbowa sobie wmwi, e to wyobrania pata mu figle, ale daremnie. Wiedzia
tak samo, jak wiedzia Elyas.
Stara si zapomnie o wilkach, ale one i tak wlizgiway si w jego myli.
Odkd spotka Elyasa i wilki, przesta ni o Ba'alzamonie. Jego sny, z tego co
pamita po przebudzeniu, opowiaday o wydarzeniach z poprzedniego dnia i byy
takie same, jakie mgby ni w domu... przed Zimow Noc... przed Baerlon.
Normalne sny - z jednym wyjtkiem. W kadym nie przypomina sobie chwile ze
swojego ycia, jak prostowa si nad miechem kowalskim pana Luhhana, by otrze
pot z twarzy, albo odwraca si od dziewczt z wioski taczcych na ce, albo
podnosi gow znad ksiki czytanej przed kominkiem. Niezalenie od tego czy by
pod dachem, czy na dworze, zawsze towarzyszy mu wilk. Wilk by zawsze zwrcony
do niego tyem, a on zawsze wiedzia - co w snach wydawao si rzecz normaln,
nawet przy stole jadalnym Alsbet Luhhan - e te oczy wilka wypatruj tego, co
moe si zdarzy, strzeg przed tym, co moe si zdarzy. Dopiero po przebudzeniu
te sny wydaway si dziwne.
Wdrowali ju trzy dni. atka, Skoczek i Wiatr przynosiy im krliki i wiewirki,
a Elyas pokazywa roliny, w wikszoci Perrinowi nie znane, ktre nadaway si do
jedzenia. Jednego razu nieomal spod samych kopyt Beli wyprysn krlik i zanim
Perrin zdy naoy kamyk na proc, Elyas zabi go noem z odlegoci dwudziestu
krokw. Innym razem Elyas upolowa z uku tustego baanta, trafiajc go w skrzydo.
Jadali o wiele lepiej ni wtedy, gdy byli zdani wycznie na siebie, jednak Perrin z
przyjemnoci wrciby do tamtych skpych racji, gdyby to si wizao ze zmian
towarzystwa. Nie by pewien, co czuje Egwene, lecz sam z chci chodziby godny,
gdyby mg to robi pod nieobecno wilkw. I tak trwao to trzeciego dnia, a do
popoudnia.
Przed nimi rozcigaa si kpa drzew, wiksza od innych, ktre napotkali na
drodze, mierzca dobre cztery mile szerokoci. Soce wisiao nisko na zachodzie,
rzucajc skone cienie po prawej stronie; zrywa si wiatr. Perrin poczu, e wilki
przestay wszy za nimi i niespiesznie wysforoway si naprzd. Nie wywszyy i nie
wypatrzyy niebezpieczestwa. Egwene korzystaa ze swojej zmiany jazdy na Beli.

Nadszed czas szukania miejsca na nocne obozowisko, a ten zagajnik wydawa si


odpowiednim schronieniem.
Kiedy dojechali bliej drzew, zza osony rolinnoci wypady trzy mastify, psy o
szerokich pyskach, rwnie ogromne jak wilki, nawet cisze. Bysny zby obnaone
w dononym, dudnicym warkocie. Gdy tylko wybiegy na otwart przestrze,
zatrzymay si w miejscu, a od trojga ludzi nie dzielio ich wicej ni trzydzieci stp.
Ich ciemne oczy pony morderczym wiatem.
Bela, wystarczajco podenerwowana obecnoci wilkw, zaraa i byaby
zrzucia Egwene ze swego grzbietu, gdyby Perrin natychmiast nie zamachn si
swoj proc. Nie byo sensu uywa topora, kamie cinity prosto w ebra moe
zmusi najgroniejszego psa do ucieczki.
Elyas machn w jego stron rk, nie odrywajc wzroku od zesztywniaych
stworze.
- Tsst! Nie teraz!
Perrin unis brwi ze zdziwienia, ale posusznie zwolni obroty procy, a w
kocu luno opada u jego boku. Egwene udao si opanowa zdenerwowan klacz i
teraz obydwie nie spuszczay oka z psw.
Mastify zjeyy si i pooyy pasko uszy, warkot dobywajcy si z ich garde
przypomina odgosy trzsienia ziemi. Nagle Elyas podnis rk na wysoko
ramienia i wyda dugi, przenikliwy gwizd, ktry zdawa si nie mie koca i z kad
chwil przechodzi w coraz wyszy ton. Warczenie urwao si nagle. Psy cofny si,
skowyczc i odwracajc by, zupenie jakby chciay odej, co jednak trzymao je w
miejscu. Nie odryway wzroku od palca Elyasa.
Elyas powoli opuszcza rk a ton gwizdu stawa si coraz niszy. Psy
przysiaday jednoczenie, a w kocu pooyy si pasko na ziemi, z jzorami
wywieszonymi z paszcz. Trzy ogony zamerday.
- Widzisz? - powiedzia Elyas, podchodzc do psw.
Mastify zaczy liza go po doniach, a on drapa je po szerokich bach i gadzi
uszy.
- Nie s takie ze, na jakie wygldaj. Chciay nas nastraszy, ale na pewno by
nas nie pogryzy, chyba ebymy wjechali midzy te drzewa. W kadym razie nie ma
si czego bac. Moemy pokona nastpne zarola przed zapadniciem mroku.
Perrin spojrza na Egwene - miaa otwarte usta. Zamkn swoje, gono
szczknwszy zbami.

Elyas przypatrywa si rosncym przed nim drzewom i nie przestawa gaska


psw.
- Tu na pewno s Tuatha'anowie. Lud Wdrowcw.
Gdy popatrzyli na niego, nie rozumiejc, doda:
- Druciarze.
- Druciarze?! - wykrzykn Perrin. - Zawsze. chciaem zobaczy Druciarzy.
Czasami rozbijaj obz po drugiej stronie rzeki, blisko Taren Ferry, ale nie
przychodz do Dwu Rzek, o ile mi wiadomo. Nie wiem, dlaczego.
Egwene pocigna nosem.
- Prawdopodobnie dlatego, e ludzie z Taren Ferry s takimi samymi
zodziejami jak Druciarze. Bez wtpienia ktrego dnia ograbi si nawzajem do
sucha. Panie Elyasie, jeli rzeczywicie s tu gdzie Druciarze, to czy nie
powinnimy opuci tego miejsca? Nie mona dopuci, eby nam ukradli Bel i... no
c, raczej nic wicej nie mamy, ale kady wie, e Druciarze kradn wszystko.
- cznie z niemowltami? - spyta kwanym tonem Elyas. - Porywaj dzieci i
w ogle?
Splun, a Egwene si zaczerwienia. Ludzie opowiadali czasami jakie
historie o dzieciach, cho gwnie celowali w tym Cenn Buie, Coplinowie albo
Congarowie. Pozostae opowieci byy wszystkim znajome.
- Mdli mnie czasem na myl o Druciarzach, ale oni nie kradn wicej ni inni
ludzie. Znacznie mniej ni niektrzy, ktrych znam.
- Niedugo si ciemni, Elyasie - zauway Perrin. Musimy rozbi gdzie tutaj
obz. Moe wic u nich, jeli zgodz si nas przyj?
Pani Luhhan miaa garnek naprawiony przez Druciarza i twierdzia, e jest
lepszy od nowego. Pan Luhhan nie by wprawdzie szczeglnie szczliwy, gdy
sysza z ust ony pochway na temat ich dziea, ale Perrin mia ochot zobaczy, jak
oni to robi. Niemniej jednak w wyrazie twarzy Elyasa doszuka si jakiej niechci,
ktrej nie potrafi poj.
- Czy jest jaki powd, dla ktrego nie powinnimy?
Elyas pokrci gow, ale niech wci byo wida, w ukadzie ramion i
zacinitych ustach.
- Czemu nie. Tylko nie zwracajcie uwagi na to, co oni mwi. Same gupoty.
Wdrowcy zazwyczaj niczym si nie przejmuj,. ale czasami narzucaj pewien

okrelony sposb bycia, wic postpujcie tak samo jak ja. I nie zdradzajcie swoich
tajemnic. Nie ma powodu, by opowiada o wszystkim wiatu.
Gdy Elyas wprowadzi ich midzy drzewa, psy wloky si tu obok, merdajc
ogonami. Perrin poczu, e wilki zwalniaj i wiedzia, e nie przyjd do tego miejsca.
Nie bay si psw - pogardzay psami, ktre wyrzeky si wolnoci, by mc spa przy
ogniu - unikay ludzi.
Elyas szed pewnym krokiem, jakby zna drog, a gdy doszli prawie do
samego rodka zagajnika, zobaczyli wozy Druciarzy, rozproszone wrd dbw i
jesionw.
Jak kady z Pola Emonda, Perrin wiele sysza o Druciarzach, chocia nigdy
adnego nie widzia, ich obz okaza si dokadnie taki, jak si spodziewa. Mieszkali
w wozach wysokich, drewnianych skrzyniach, polakierowanych i pomalowanych na
jaskrawe kolory: czerwienie, bkity, cie i zielenie, a take inne barwy, ktrych
nazw nawet nie zna. Wdrowcy krztali si wok rnych zaj, ktre ku jego
rozczarowaniu okazay si bardzo zwyczajne: gotowanie, szycie, opieka nad dziemi,
naprawianie uprzy, jednake ich ubiory byy jeszcze bardziej jaskrawe ni wozy - i
najwyraniej dobierane na chybi trafi, czasami paszcz i bryczesy albo suknia i szal,
dopasowane kolorami w taki sposb, e a bolay oczy. Przypominali motyle krce
wrd dzikich kwiatw.
Czterech czy piciu mczyzn, znajdujcych si w rnych miejscach
obozowiska, grao na skrzypcach i fletach, a kilku ludzi taczyo w takt muzyki,
przypominajc tczowe kolibry. Pomidzy ogniskami goniy si dzieci; bawiy si z
psami. Byy to rwnie mastify, dokadnie takie same, jak te, ktre na nich napady,
jednak dzieci cigny je za uszy i ogony, wspinay si na ich grzbiety, a ogromne
psiska przyjmoway to wszystko ze spokojem. Trjka stworze, towarzyszcych
Elyasowi, z wywieszonymi jzorami wpatrywaa si w brodatego mczyzn, jakby to
by ich najlepszy przyjaciel. Perrin potrzsn gow. Byy przecie tak wielkie, e
mogy dosign jego garda, prawie nie odrywajc przednich ap od ziemi.
Muzyka nagle przestaa gra i wtedy zauway, e Druciarze patrz na niego i
jego towarzyszy. Nawet dzieci i psy przystany w miejscu i przypatryway im si
czujnie, jakby zaraz miay si rzuci do ucieczki.
Przez chwil nie sycha byo adnego dwiku, po czym zbliy si do nich
niski, siwowosy starzec i pokoni uroczycie Elyasowi. By ubrany w czerwony kaftan

z wysokim konierzem i w workowate, jaskrawozielone spodnie, z nogawkami


wetknitymi w cholewy wysokich butw.
- Witajcie przy naszych ogniskach. Czy znacie pie?
Elyas odkoni si w ten sam sposb, przyciskajc obie rce do piersi.
- Twe powitanie podnosi mnie na duchu, Mahdi, a wasze ogniska ogrzewaj
me ciao, jednake pieni nie znam.
- A wic bdziemy nadal szukali - odpar dobitnym gosem siwowosy
mczyzna. - Jak byo, tak bdzie, musimy tylko pamita, szuka i znale.
Z umiechem zatoczy rk uk w stron ognisk, a w jego gosie pojawi si
beztroski, radosny ton.
- Strawa jest ju prawie gotowa. Bardzo prosz, przyczcie si do nas.
Jakby te sowa stanowiy sygna, znowu zabrzmiaa muzyka, a dzieci na nowo
zaczy si mia i biega z psami. Wszyscy mieszkacy obozu powrcili do
przerwanych zaj, jakby przybysze byli ich znanymi od dawna przyjacimi.
Jednake siwowosy mczyzna waha si. Spojrza na Elyasa.
- A twoi... przyjaciele? Powinni uwaa. Tak bardzo przeraaj te biedne
psiska.
- Bd uwaali, Raenie. - Elyas pokrci gow z ledwie dostrzegaln pogard.
- Powiniene ju to wiedzie.
Siwowosy mczyzna rozoy rce, jakby chcia da do zrozumienia, e nic
nigdy nie jest pewne. Kiedy si odwrci, eby ich zaprowadzi do obozu, Egwene
zsiada z klaczy i podesza do Elyasa.
- Czy wy dwaj jestecie przyjacimi?
Umiechnity Druciarz zabra Bel. Egwene oddaa mu z niechci wodze,
usyszawszy wrogie prychnicie Elyasa.
- Znamy si - odpar zwile mczyzna odziany w futra.
- Czy on ma na imi Mahdi? - spyta Perrin.
Elyas odburkn co ledwie syszalnie.
- Nazywa si Raen. Mahdi to jego tytu. Poszukujcy. Jest przywdc tej
grupy. Moecie go nazywa Poszukujcym, jeli inne imiona wydaj wam si dziwne.
Jemu to nie bdzie przeszkadzao.
- O co chodzio z t pieni? - spytaa Egwene.

- To z jej powodu wdruj - wyjani Elyas - a przynajmniej tak twierdz.


Szukaj pieni. Jej wanie szuka Mahdi. Mwi, e stracili j podczas Pknicia
wiata i jeli j znajd, wwczas na nowo nastanie raj Wieku Legend.
Omit wzrokiem cay teren obozowiska i wycedzi:
- Nawet nie wiedz, jak brzmi ta pie. Twierdz, e kiedy j znajd, to
rozpoznaj. Nie wiedz te, jakim sposobem pie ma sprowadzi na powrt raj, ale
szukaj jej od blisko trzech tysicy lat, od samego Pknicia. Spodziewam si, e
bd jej tak szuka do chwili, gdy Koo przestanie si obraca.
Doszli ju do ogniska Raena, poncego w samym sercu obozu. Wz
Poszukujcego by ty i obrzeony na czerwono, a szprychy wysokich k o
czerwonych obrczach na przemian czerwone i te. Z wozu wyonia si
przysadzista kobieta, rwnie siwowosa jak Raen, o wci jednak gadkich policzkach. Przystana na tylnych schodkach, poprawiajc szal z niebieskimi frdzlami na
ramionach. Miaa t bluzk i czerwon spdnic, obydwie w bardzo jaskrawych
barwach. Widzc t kombinacj, Perrin zamruga gwatownie, a Egwene wydaa z
siebie zduszony okrzyk.
Na widok ludzi idcych tu za Raenem zesza na d, umiechajc si na
powitanie. Ila, ona Raena, o gow przewyszaa swego ma. Perrin wkrtce
zapomnia o barwach jej ubioru. Miaa w sobie macierzysko, ktr przypominaa
mu pani al'Vere i ju od jej pierwszego umiechu czu, e jest tu mile widziany.
Ila powitaa Elyasa jak starego znajomego, jednake z pewnym dystansem,
ktry wydawa si rani Raena. Elyas obdarzy j cierpkim grymasem i skinieniem
gowy. Perrin i Egwene przedstawili si, a ona uciskaa im donie ze znacznie
wikszym ciepem ni to, ktre okazaa Elyasowi. Egwene nawet uciskaa.
- Jaka ty liczna, maleka - powiedziaa z umiechem, ujmujc podbrdek
dziewczyny. - Pewnie przemarza do szpiku koci. Usid blisko ognia, Egwene.
Wszyscy usidcie. Kolacja ju prawie gotowa.
Wok ogniska poukadane byy kody, na ktrych mona byo usi. Elyas
nie zgodzi si nawet na takie ustpstwo wzgldem cywilizowanych obyczajw i
przycupn na ziemi. Na elaznych trjnogach porozstawianych nad ogniskiem wisiay dwa mae kocioki, a na skraju wgli sta piecyk. Ila zakrztna si przy nich.
Gdy Perrin i pozostali zajmowali miejsca, do ogniska podszed szczupy mody
mczyzna, ubrany w pasiasty zielony strj. Uciska Raena i ucaowa Il, natomiast
Elyasa i mieszkacw Pola Emonda obdarzy chodnym spojrzeniem. By mniej

wicej w tym samym wieku co Perrin, a porusza si w taki sposb, jakby przy
nastpnym kroku mia zacz taczy.
- C, Aramie... - Ila umiechna si dobrotliwie czyby postanowi zje dla
odmiany kolacj z dziadkami? Jej umiech przelizgn si po Egwene, kiedy
przyklkaa, by zamiesza w garnku wiszcym nad ogniskiem.
- Ciekawe dlaczego?
Aram z gracj przykucn - z domi wspartymi na kolanach - po przeciwlegej
stronie ogniska, dokadnie naprzeciwko Egwene.
- Mam na imi Aram - powiedzia do niej niskim; porozumiewawczym gosem.
Od tego momentu wydawa si nie dostrzega nikogo oprcz niej.
- Czekaem na pierwsz r wiosny, a znalazem j przy ognisku mego
dziadka.
Perrin czeka na jakie wzgardliwe parsknicie Egwene, jednak ona
wpatrywaa si tylko w Arama. Spojrza ponownie na modego Druciarza. Musia
przyzna, e Aramowi natura nie poskpia urody, po jakiej chwili zorientowa si,
kogo mu przypomina. Wila al'Seena, za ktrym wodziy wzrokiem i o ktrym szeptem
rozprawiay wszystkie dziewczta, gdy tylko przyjeda z Deven Ride do Pola
Emonda. Wil adorowa kad dziewczyn, jaka pojawia si w zasigu jego wzroku i
udawao mu si przekona kad, e wobec wszystkich pozostaych jest tylko
uprzejmy.
- Te wasze psy - powiedzia gono Perrin, a Egwene a podskoczya w
miejscu - s takie wielkie, e przypominaj niedwiedzie. Dziwi si, e pozwalacie
dzieciom bawi si z nimi.
Umiech na ustach Arama znik, lecz gdy spojrza na Perrina, pojawi si
znowu, jeszcze pewniejszy.
- Nie zrobi ci nic zego. Popisuj si, aby odstrasza niebezpieczestwo i
ostrzega nas, ale s wytrenowane zgodnie z Drog Licia.
- Droga Licia? - spytaa Egwene. - Co to takiego?
Aram wskaza rk drzewa, nie odrywajc od niej wzroku.
- Li yje w wyznaczonym mu czasie i nie walczy z wiatrem, ktry go unosi.
Li nie czyni szkody i ostatecznie spada, by ywi nastpne licie. Tak by powinno
z wszystkimi mczyznami. I kobietami.
Egwene spojrzaa mu w oczy, a na jej policzkach wykwit blady rumieniec.
- Ale co to oznacza? - spyta Perrin.

Aram zlustrowa go zirytowanym spojrzeniem, ale zamiast niego odpowiedzia


Raen.
- To oznacza, e aden czowiek nie powinien nigdy czyni krzywdy drugiemu.
Oczy Poszukujcego bysny w stron Elyasa.
- Nie ma wytumaczenia dla przemocy. adnej i nigdy.
- A jeli kto ci atakuje? - dopytywa si Perrin. Jeli kto ci uderzy, chce ci
obrabowa albo zabi?
Raen westchn, westchnieniem penym cierpliwoci, jakby Perrin nie wiedzia
tego, co dla niego byo oczywiste.
- Gdyby jaki czowiek mnie uderzy, to spytabym, dlaczego to zrobi. Gdyby
nadal chcia mnie bi, wwczas uciekbym. Tak samo bym postpi, gdyby chcia
mnie obrabowa albo zabi. Znacznie lepiej pozwoli, by zabra mi to, co chce, nawet
ycie; ni samemu ucieka si do przemocy. I miabym nadziej, e jemu samemu
nie staa si zbyt wielka krzywda.
- Powiedziae przecie, e by go nie zrani - zauway Perrin.
- Nie zranibym, jednake przemoc rani tego, ktry j stosuje, w rwnym
stopniu jak tego, przeciwko komu jest skierowana.
Perrin spojrza na niego z powtpiewaniem.
- Mgby ci drzewo swoim toporem - powiedzia Raen. - Topr oznacza
przemoc wobec drzewa, sam wychodzi bez szwanku. Czy tak na to wanie
patrzysz? Drewno jest mikkie w porwnaniu ze stal, lecz stal si tpi od rbania, a
soki drzewa weraj si w ni i sprawiaj, e rdzewieje. Potny topr zadaje gwat
bezbronnemu drzewu i sam jest przez nie raniony. Tak samo jest z ludmi, cho
krzywda dotyczy ich dusz.
- Ale...
- Dosy - warkn Elyas, przerywajc Perrinowi w p sowa. - Raen,
niedobrze, e starasz si nawraca wioskowych modzikw na te bzdury. To przez
nie przecie nieomal wszdzie cigacie na siebie kopoty, czy nie tak? Nic ci jednak z tego nie przyjdzie, jak bdziesz tak nad nimi pracowa. Zostaw to.
- I zostawi ich tobie? - zapytaa Ila.
Kruszya wanie w palcach zioa i wsypywaa je do kociokw. Mwia
spokojnym gosem, lecz jej donie rozcieray zioa ze wciekoci.

- Bdziesz ich uczy swoich sposobw: zabij, bo inaczej zginiesz? Czy chcesz
ich skaza na los, jakiego sam si dopraszasz, na samotn mier, po ktrej kruki i
twoi... twoi przyjaciele bd walczy o trupa?
- Zachowaj spokj, Ila - powiedzia agodnie Raen, jakby sysza ju to
wszystko setki razy. - On zosta przyjty do naszego ogniska, ono moja.
Ila poddaa si, jednak Perrin zauway, e nie wygosia adnych przeprosin.
Spojrzaa tylko na Elyasa, ze smutkiem potrzsna gow, a potem otrzepaa donie i
zacza wyjmowa gliniane miseczki oraz yki z czerwonej szafki przymocowanej do
ciany wozu.
Raen zwrci si znowu do Elyasa.
- Mj stary przyjacielu, ile razy mam ci powtarza, e nam nie wolno nikogo
nawraca. Kiedy ludzie z wioski pytaj o nasze ycie, to zaspokajamy ich ciekawo.
Pytaj najczciej modzi, to prawda, a czasami jeden z nich zabiera si z nami,
kiedy wyruszamy w drog, ale czyni to wycznie z wasnej woli.
- Sprbuj to powiedzie jakiej onie farmera, ktra wanie odkrya, e jej syn
albo crka uciekli do was, Druciarzy odpar kwanym tonem Elyas. - Dlatego wanie
w wikszych miastach nie pozwalaj wam rozbija obozu w okolicy. Ludzie ze wsi
trzymaj z wami, bo naprawiacie im rne rzeczy, ale w miastach tego nie potrzebuj
i nie lubi, jak namawiacie modzie, by z wami uciekaa.
- Nie wiem, na co pozwalaj w miastach.
Cierpliwo Raena wydawaa si nie mie koca. Najwyraniej nie mia w
ogle zamiaru si zezoci.
- W kadym razie nie sdz, by udao nam si odnale nasz pie w jakim
miecie.
- Nie chc ci obrazi, Poszukujcy - powiedzia powoli Perrin - ale... C, ja
sam nie pragn przemocy. Od wielu lat raczej z nikim si nie biem, najwyej
podczas turniejw witecznych. Gdyby jednak kto mnie uderzy, to bym mu odda.
Gdybym tego nie zrobi, to byoby to tak, jakbym go zachca, eby mnie bi, kiedy
tylko zapragnie. Niektrzy ludzie uwaaj, e mog wykorzystywa innych i jeli im
si nie pokae, e nie mog, to bd tak bez koca zncali si nad wszystkimi
sabszymi od siebie.
- Niektrzy ludzie - rzek Aram z przytaczajcym smutkiem w gosie - nie
potrafi nigdy opanowa swoich najprostszych instynktw.

Mwi to spogldajc wymownie w stron Perrina, wyranie dajc do


zrozumienia, e nie ma na myli wycznie tych zncajcych si nad innymi, o
ktrych mwi Perrin.
- Zao si, e czsto bywasz zmuszony do ucieczki powiedzia Perrin, a
twarz modego Druciarza zwzia si w sposb wyranie nie majcy nic wsplnego z
Drog Licia.
- Moim zdaniem to ciekawe - powiedziaa Egwene, patrzc gronie na Perrina
- spotka kogo, kto nie wierzy, e minie potrafi rozwiza kady problem.
Aramowi powrci dobry nastrj. Wsta i z umiechem poda jej rk.
- Pozwl, e poka ci obz. Wanie odbywaj si tace. - Bardzo chtnie.
Odzwajemnia umiech.
Ila, ktra do tej pory wycigaa bochenki chleba z ognia, wyprostowaa si.
- Ale kolacja ju gotowa, Aramie.
- Zjem z matk - rzuci Aram przez rami, prowadzc Egwene za rk. Obydwoje zjemy u mojej matki.
Bysn triumfalnym umiechem w stron Perrina. Egwene rozemiaa si i
obydwoje pobiegli.
Perrin ju mia biec za nimi, ale powstrzyma si. Nic jej si nie powinno sta,
jeeli zgodnie z zapewnieniami Raena ludzie z obozu postpuj wedle nakazw
Drogi Licia. Spojrzawszy na Raena i Il, odprowadzajcych przygnbionym wzrokiem swego wnuka, powiedzia:
- Przepraszam. Jestem gociem i nie powinienem...
- Nie mw gupstw - uspokoia go Ila. - To ani jego wina, ani twoja. Usid i
jedz.
- Aram jest zagubionym modym mczyzn doda ze smutkiem Raen. - To
dobry chopiec, jednak czasem mi si zdaje, e trudno mu y zgodnie z Drog
Licia. Tak bywa z niektrymi, obawiam si. Prosz. Moje ognisko naley do was.
Usidziecie?
Perrin powoli usiad, nadal czujc si niezrcznie.
- Co si dzieje z kim, kto nie przestrzega nakazw Drogi? - spyta. - Chodzi
mi oczywicie o Druciarzy.
Raen i Ila wymienili zmartwione spojrzenia, a Raen odpar:
- Opuszczaj nas. Straceni id y do wiosek.
Ila popatrzya w kierunku, w ktrym odszed jej wnuk.

- Straceni nie mog zazna szczcia.


Westchna, lecz jej twarz bya na powrt agodna, gdy podawaa im miseczki i
yki.
Perrin wbi wzrok w ziemi, aujc, e w ogle pyta i ju wicej nie
rozmawiali, ani wtedy gdy Ila napeniaa miski gstym gulaszem z warzyw i podawaa
im grube pajdy chrupicego chleba, ani te podczas jedzenia. Gulasz by doskonay i
Perrin zjad trzy miski. Elyas, co zauway z umiechem, zjad cztery.
Po posiku Raen nabi fajk, a Elyas wycign swoj i napeni j zawartoci
nieprzemakalnego mieszka Raena. Zapalili, ubili tyto i ponownie zapalili, a potem
rozsiedli si wygodnie, nadal nic nie mwic. Ila przyniosa sobie jak robtk.
Zachodzce soce jarzyo si czerwieni nad wierzchokami drzew. Obz by ju
przygotowany do nocy, ale gwar jeszcze nie ucich, lecz tylko si zmieni. Muzykw,
ktrzy grali, gdy wkraczali do obozu, zastpili inni i jeszcze wicej ludzi ni przedtem
taczyo w wietle ognisk, ich cienie podskakiway na cianach wozw. Gdzie
rozleg si chr mskich gosw. Perrin zsun si z kody na ziemi i wkrtce poczu,
e zbiera mu si na drzemk.
Po jakim czasie odezwa si Raen:
- Czy odwiedzae jakich Tuatha'anw, Elyasie, od czasu, gdy widziae si z
nami ubiegej wiosny?
Oczy Perrina otworzyy si i zaraz przymkny do poowy.
- Nie - odpar Elyas, nie wycigajc fajki z ust. - Nie lubi, jak otacza mnie zbyt
wielu ludzi.
Raen parskn miechem.
- Szczeglnie tacy ludzie, ktrzy yj w zupenie odmienny sposb ni ty, co?
Nie, mj stary przyjacielu, nie przejmuj si. Ju wiele lat temu porzuciem nadziej,
e wstpisz na Drog. Jednake od czasu, kiedy si po raz ostatni spotkalimy,
syszaem pewn opowie i by moe ona ci zaciekawi, jeli jej jeszcze nie
syszae. Mnie ona bawi i wysuchuj jej wielokrotnie, za kadym razem, gdy
spotykamy innych Wdrowcw.
- Wysucham.
- Wszystko zaczo si dwa lata temu, od grupy Wdrowcw, ktrzy
pokonywali Pustkowie pnocn tras.
Perrin otworzy szeroko oczy.
- Pustkowie? Pustkowie Aiel? Pokonywali Pustkowie Aiel?

- Niektrzy ludzie potrafi bez adnych kopotw przej teren Pustkowia powiedzia Elyas. - Bardowie. Handlarze, jeli s uczciwi. Lud Tuatha'an bezustannie
przekracza Pustkowie. Przed Drzewem i Wojn o Aiel robili to take kupcy z
Cairhien.
- Ludzie z Aiel nas unikaj - powiedzia ze smutkiem Raen - cho wielu
prbowao nawiza z nimi rozmow. Obserwuj nas z oddali, nie podchodz blisko
ani nie pozwalaj nam si zbliy. Czasami martwi si, e to oni mog zna pie,
jakkolwiek sdz, e to mao prawdopodobne. Nikt nie piewa w Aiel. Czy to nie
dziwne? Kiedy chopiec z Aiel staje si mczyzn, nie piewa ju niczego prcz
melodii wojennych lub pieni pogrzebowych dla zabitych. Syszaem, jak piewaj
umarym, a byli to tylko ci, ktrzy zostali zamordowani. To pie, ktra kamienie
zmusza do paczu.
Suchajca go Ila przytakna znad swojej robtki.
Perrin przemyla wszystko byskawicznie. Dotychczas uwaa, e Druciarze
cay czas si boj, zwaywszy na to ich gadanie o uciekaniu, jednake nikt, kto si
boi, nawet by nie pomyla o przejciu przez Pustkowie Aiel. Z tego co sysza, nikt
przy zdrowych zmysach nie prbowaby przechodzi przez Pustkowie.
- Jeli to ma by opowie o jakiej pieni... - zacz Elyas, ale Raen
potrzsn gow.
- Nie, mj stary przyjacielu, nie o pieni. Nie jestem pewien, czy w ogle wiem,
o czym ona jest.
Zwrci uwag na Perrina.
- Modzi Aielowie czsto podruj do Wielkiego Ugoru. Jedni id tam
samotnie, z jakiego powodu uwaajc, e s powoani do zabicia Czarnego.
Wikszo jednak udaje si tam w maych grupach. eby polowa na trollokw.
Raen smutno pokrci gow, a kiedy znowu zacz mwi, w jego gosie
pobrzmiewao przygnbienie.
- Dwa lata temu grupa Wdrowcw, przekraczajca Pustkowie w odlegoci
jakich stu mil na poudnie od Ugoru, spotkaa jedn z takich grup.
- Mode kobiety - wtrcia Ila, rwnie zbolaym tonem jak jej m. - Jeszcze
prawie dziewczta.
Perrin wyda odgos zdumienia, a Elyas umiechn si krzywo.
- Dziewczta z Aiel nie musz doglda domu i gotowa, kiedy nie chc,
chopcze. Natomiast te, ktre pragn zosta wojowniczkami, przyczaj si do

jednego z ugrupowa bojowych, Far Dareis Mai, co znaczy Panny Wczni i walcz u
boku mczyzn.
Perrin pokrci gow. Elyas rozemia si, widzc wyraz jego twarzy.
Raen podj przerwan opowie, a w jego gosie mieszay si niesmak i
zakopotanie.
- Te mode kobiety byy martwe, z wyjtkiem jednej, a i ta umieraa. Podpeza
do wozw. Oczywicie wiedziaa, e s Tuatha'anami. Cho jej odraza bya wiksza
od blu, miaa wiadomo tak dla niej wan, e koniecznie chciaa j przekaza
komukolwiek przed mierci. Mczyni poszli sprawdzi, czy nie mog jako pomc
pozostaym... wiody do nich lady jej krwi... jednake wszystkie byy martwe, a obok
leaa trzykrotnie wiksza liczba zabitych trollokw.
Elyas wyprostowa si, fajka omal nie wypada mu z ust.
- Sto mil w gbi Pustkowia? Niemoliwe? Djevik K'Shar, tak wanie trolloki
nazywaj Pustkowie. Umierajca Ziemia. Nie zapuciyby si sto mil w gb
Pustkowia, nawet gdyby wszyscy Myrddraale z Ugoru prbowali je tam zapdzi.
- Bardzo duo wiesz o trollokach, Elyasie - zauway Perrin.
- Mw dalej - powiedzia gburowatym tonem Elyas do Raena.
- Sdzc po trofeach, ktre miaa przy sobie tamta kobieta z Aiel, wszystkie
wanie wracay z Ugoru. Trolloki szy w lad za nimi, jednake z pozostaoci po
bitwie wida byo, e bardzo niewiele z nich przeyo, mimo i wybiy ca grup. Jeli
za chodzi o dziewczyn, to nie pozwolia nikomu si dotkn, nawet opatrzy ran.
Schwycia jednak Poszukujcego z tamtej grupy za rbek kaftana i oto, co
powiedziaa, dokadnie sowo w sowo: "Ten Ktry Zabija Li chce olepi Oko
wiata, Straceni. Chce zabi Wielkiego Wa. Ostrzecie Lud, Straceni. Nadchodzi
Ten Ktry Odbiera Wzrok. Powiedz im, e maj si przygotowa na Tego, Ktry
Przychodzi o wicie. Powiedz im...". I w tym momencie umara. Ten Ktry Zabija Li
i Ten Ktry Odbiera Wzrok - doda Raen na rzecz Perrina - to imiona, ktre lud Aiel
nada Czarnemu, ale poza tym nic nie rozumiem z tego wszystkiego. Jednake ona
musiaa to uwaa za wyjtkowo wane, skoro zbliya si do ludzi, ktrymi
najwyraniej pogardzaa, chcc przekaza te sowa tu przed wydaniem ostatniego
tchnienia. Ale komu? My sami jestemy Ludem, ale raczej nie sdz, by mylaa o
nas. Ludowi Aiel? Nie pozwoliliby nam ich powtrzy, nawet gdybymy prbowali.
Westchn ciko.

- Nazwala nas Straconymi. Nigdy przedtem nie wiedziaem, e tak bardzo


nami gardz.
Ila odoya robtk na kolana i delikatnie dotkna jego skroni.
- Czego si dowiedziay w Ugorze - zaduma si Elyas. - Jednake nie ma w
tym adnego sensu. Zabije Wielkiego
Wa? Zabije sam czas? I olepi Oko wiata? To znaczy tyle samo, co
powiedzie, e zagodzi ska na mier. Moe ona bredzia, Raen. Ranna,
umierajca, moga straci kontakt z rzeczywistoci. Moe nawet nie wiedziaa, kim
s Tuatha'anowie.
- Wiedziaa, co mwi i do kogo to mwi. To byo co waniejszego ni jej
ycie, a my tego nie rozumiemy. Kiedy zobaczyem, e wchodzisz do naszego
obozu, pomylaem, e moe ty wreszcie znajdziesz na to wszystko odpowied,
skoro bye...
Elyas wykona szybki ruch rk i Raen powiedzia co innego, ni zamierza.
- ... jeste przyjacielem i znasz si na wielu dziwnych rzeczach.
- Nie na takich - odpar Elyas tonem ucinajcym ca rozmow.
Milczenie panujce teraz wok ogniska przeryway jedynie muzyka i miechy
dolatujce z innych czci otulonego w nocny mrok obozowiska.
Spoczywajc z ramionami wspartymi o jedn z kd lecych dookoa ogniska,
Perrin stara si rozwika zagadk przesania kobiety z Aiel, ale nie potrafi si w nim
dopatrzy wicej sensu ni Raen albo Elyas. Oko wiata. Pojawiao si w jego snach
i to nie jeden raz, jednak on nie chcia myle o tych snach. No i jeszcze Elyas.
Bardzo pragn uzyska odpowied na pewne pytanie. Co Raen chcia powiedzie na
temat tego brodatego mczyzny i dlaczego Elyas mu przerwa? Z tym te mu si nie
powiodo. Usiowa sobie wyobrazi, jak wygldaj dziewczta z Aiel - udajce si do
Ugoru, dokd, z tego co sysza, udawali si tylko Stranicy, walczcy z trollokami, i
wtedy usysza piew powracajcej Egwene.
Podnis si niezdarnie i wyszed jej na spotkanie, na skraj uny wiata
padajcej z ogniska. Zatrzymaa si w p kroku, patrzc na niego z przechylon
gow. W ciemnoci nie by w stanie odczyta wyrazu jej twarzy.
- Dugo ci nie byo - powiedzia. - Dobrze si bawia?
- Zjedlimy kolacj z jego matk - odpara. - A potem taczylimy... i mialimy
si. Mam wraenie, e miny wieki, odkd ostatni raz taczyam.

- On mi przypomina Wila al'Seena. Zawsze miaa wystarczajco duo


rozsdku, by nie da si kupi Wilowi.
- Aram jest miym chopcem, jest z nim wesoo - powiedziaa cinitym
gosem. - Dziki niemu si miaam. Perrin westchn.
- Przepraszam. Ciesz si, e si dobrze bawia na tacach.
Nagle zarzucia mu ramiona na szyj i zacza wylewa zy prosto na jego
koszul. Pogadzi j niezdarnie po wosach.
"Rand wiedziaby, co robi" - pomyla.
Rand wiedzia, jak postpowa z dziewcztami. Nie tak, jak on, ktry nigdy nie
wiedzia, co zrobi albo powiedzie.
- Powiedziaem ci, e przepraszam, Egwene. Naprawd si ciesz, e si
dobrze bawia na tacach. Naprawd.
- Powiedz mi, e oni yj - wymamrotaa w jego pier. - Co?
Odsuna si na dugo wycignitej rki, trzymajc donie na jego
ramionach i spojrzaa mu w twarz w ciemnociach.
- Rand i Mat. Pozostali. Powiedz mi, e oni yj.
Wzi gboki oddech i rozejrza si niepewnie dookoa.
- yj - powiedzia w kocu.
- To dobrze. - Otara szybko policzki palcami. - To wanie chciaam usysze.
Dobrej nocy, Perrin. pij dobrze.
Stana na czubkach palcw, pocaowaa go w policzek i odbiega od niego,
zanim zdy co powiedzie.
Odwrci si i odprowadzi j wzrokiem. Ila wstaa, by j przywita i obydwie
kobiety weszy do wozu, cicho o czym rozmawiajc.
"Raud by to zrozumia - pomyla - ale ja nie".
Gdzie w oddali, w mroku, wilki zawyy do pierwszego cienkiego sierpa nowiu
wschodzcego na horyzoncie. Zadra. Jutro bdzie do czasu, by martwi si
wilkami. Myli si. Czekay, by powita go w snach.

ROZDZIA 26

BIAY MOST
Ostatnia, niepewna nuta ledwie rozpoznawalnego "Wiatru, ktry koysze
wierzb" zamara litociwie i Mat odj od ust ozdobiony zotem i srebrem flet Thoma.
Rand odj rce od uszu. Jaki marynarz zwijajcy w pobliu lin wyda z siebie
gone westchnienie ulgi. Przez chwil sycha byo tylko plusk wody obijajcej si o
kadub, rytmiczne trzaskanie wiose i co jaki czas skrzypienie takielunku, targanego
przez wiatr. Wiatr przesta d w dzib "Spray" i bezuyteczne agle zostay zwinite.
- Zdaje si, e powinienem ci podzikowa - mrukn wreszcie Thom - za
przekonanie mnie, ile jest prawdy w pewnym starym powiedzeniu: choby nie wiem
jak j uczy, winia nigdy nie zagra na flecie.
Marynarz wybuchn miechem, a Mat podnis flet, jakby chcia nim w niego
rzuci. Thom zrcznie wyrwa instrument z rki Mata i schowa go do skrzanego
futerau.
- Mylaem, e wszyscy pasterze zabijaj czas spdzany przy wypasie stada,
grajc na dudach albo flecie. To mi dowiodo, e nie naley ufa temu, czego si nie
wie z pierwszej rki.
- Rand jest pasterzem - burkn Mat. - To on gra na dudach, nie ja.
- No c, rzeczywicie wykazuje odrobin zdolnoci. Chyba powinnimy
popracowa nad onglerk, chopcze. Przynajmniej do tego masz troch talentu.
- Thom - powiedzia Rand - nie rozumiem, dlaczego tak si starasz.
Zerkn na marynarza i zniy gos.
- Przecie wcale nie prbujemy zosta bardami. Dziki temu moemy si tylko
zakamuflowa, dopki nie znajdziemy Moiraine i pozostaych.
Thom

skuba

koniec

wsw

wydawa

si

przyglda

gadkiej,

ciemnobrzowej skrze futerau fletu, lecego na jego kolanach.


- A jeli ich nie znajdziemy, chopcze? Nie ma podstaw, by sdzi, e jeszcze
yj.
- Oni yj - stwierdzi stanowczo Rand.
Odwrci si w stron Mata w poszukiwaniu wsparcia, jednake brwi Mata byy
cignite a do nasady nosa, usta stanowiy cienk kresk, a wzrok mia wbity w
pokad.

- No dobra, gadaj - powiedzia mu Rand. - Nie moesz si tak wcieka o to,


e nie umiesz gra na flecie. Ja te tego nie robi najlepiej. Nigdy przedtem nie
chciae gra na flecie.
Mat podnis wzrok, ale nadal si marszczy.
- A jeli oni nie yj? - spyta spokojnie. - Powinnimy przyjmowa fakty do
wiadomoci, racja?
W tym momencie penicy wacht na dziobie zakrzykn:
- Biay Most! Przed nami Biay Most!
Przez dusz chwil, ledwie wierzc, e Mat mg powiedzie co takiego tak
zwyczajnym tonem, Rand patrzy w oczy przyjacielowi. Dookoa nich krztali si
eglarze, gotujcy si do przybicia do brzegu. Mat patrzy na niego chmurnym wzrokiem, z gow wcignit midzy ramiona. Rand tak wiele pragn powiedzie,
jednak nie potrafi uj tego w sowa. Musz wierzy, e pozostali yj. Musz.
"Dlaczego?" - drczy go gos, rozbrzmiewajcy gdzie w jego umyle. - "Wic
to wszystko ma si odby tak, jak w opowieciach Thoma? Bohaterowie znajduj
skarb, pokonuj jakiego rzezimieszka, a potem yj dugo i szczliwie? Niektre z
jego opowieci tak si nie kocz. Czasami nawet bohaterowie gin. Czy jeste
bohaterem, Randzie al'Thor? Czy jeste bohaterem, pasterzu?"
Nagle Mat zaczerwieni si i odwrci wzrok. Uwolniony od swoich myli Rand
zerwa si, by przepchn si przez powstay harmider do porczy. Mat ruszy za nim
wolno, nawet nie starajc si ustpowa eglarzom, ktrzy zachodzili mu drog.
Mczyni biegali po caej odzi, tupoczc bosymi stopami o pokad, cignc
liny,

rozwizujc

zwizujc

jakie

sznury.

Niektrzy

wycigali

wielkie

nieprzemakalne worki, wypchane tak iloci weny, e omal nie pkay, a inni z kolei
szykowali acuchy kotwiczne, grube jak przegub doni Randa. Pomimo caego
popiechu, poruszali si z wpraw ludzi, ktrzy robili to ju tysice razy, natomiast
kapitan Domon tupa gono w deski pokadu, wykrzykujc rozkazy i przeklinajc
tych, ktrzy nie pracowali dostatecznie szybko, aby go zadowoli.
Uwaga Randa bya zwrcona na wszystko, co leao przed nimi, wszystko, co
wanie wyaniao si zza agodnego zakrtu Arinelle. Sysza o tym w pieniach,
opowieciach i wspomnieniach handlarzy, ale teraz widzia legend naprawd.
Biay Most gi si wysokim ukiem nad szeroko rozlanymi wodami, by co
najmniej dwa razy wyszy od masztu "Spray", od koca do koca poyskiwa mleczn
biel w blasku soca, tak przycigajc wiato, e a wydawa si pon.

Pajkowate filary z tego samego budulca pogray si w rwcym nurcie, sprawiajc


wraenie, e s zbyt kruche, by utrzyma wag i wielko mostu. Zdawa si by
wykonany z jednego kawaka, jakby wyrzebia go z kamienia albo odlaa z metalu
rka olbrzyma. Wysoki i rozoysty, przeskakiwa rzek z niedba gracj, dziki
ktrej oko nieomal zapominao o rozmiarach. Przy nim miasteczko, pooone u jego
stp na wschodnim brzegu, wydawao si skarlae, mimo i byo o wiele wiksze od
Pola Emonda, ze swymi domami z kamienia i cegy, rwnie wysokimi jak domostwa
w Taren Ferry i drewnianymi przystaniami, przypominajcymi szczupe palce
wystajce z rzeki. Przestrze Arinelle bya gsto usiana maymi odziami, rybacy
cignli sieci. A nad tym wszystkim growa i byszcza Biay Most.
- Wyglda jak szklany - powiedzia Rand w przestrze.
Kapitan Domon zatrzyma si tu za nimi i wetkn kciuki za swj szeroki pas.
- Nie, chopcze. Cokolwiek to jest, to nie moe by szko. Choby nie wiem jak
ulewne deszcze tu paday, nigdy nie jest liski, nawet najlepsze duto i najsilniejsza
do nie zostawi na nim rysy.
- Pozostao po Wieku Legend - powiedzia Thom. Zawsze uwaaem, e tak
jest.
Kapitan wyda z siebie chodny pomruk.
- Moe. Ale i tak cigle jest uyteczny. Mg go jednak wybudowa kto inny.
Nie musi by dzieem Aes Sedai, niech mnie Fortuna ukarze. Wcale te nie musi by
taki stary. Cignij mocniej, ty durny gupcze!
Pogna po pokadzie.
Rand patrzy z jeszcze wikszym podziwem.
"Z Wieku Legend".
A wic wybudowany przez Aes Sedai. To dlatego kapitan Domon tak si o nim
wyraa, pomimo wszystkiego, co opowiada o cudach i dziwach wiata. Dzieo Aes
Sedai. Co innego o nim sysze, a co innego widzie i dotyka.
"Wiesz o tym, prawda?"
Przez chwil Randowi wydawao si, e po mlecznobiaej konstrukcji przebieg
jaki cie. Odwrci wzrok w stron zbliajcych si dokw, ale most nadal majaczy
w polu jego widzenia.
- Udao nam si, Thom - powiedzia, a potem zmusi si do miechu. - I nie
byo adnego buntu.

Bard tylko co odburkn i wyd wsy, jednake dwch eglarzy, szykujcych


obok acuch kotwiczny, obdarzyo Randa ostrymi spojrzeniami, po czym szybko
pochylili si na powrt nad swoj prac. Przesta si mia i stara si na nich nie
patrze, dopki nie dopynli do Biaego Mostu.
"Spray" wykonaa agodny skrt tu obok pierwszej przystani, wybudowanej z
grubych kd osadzonych na cikich, pokrytych smo palach, a potem cofajce si
wiosa zatrzymay j, wytwarzajc pian na powierzchni wody wok pir. Po
wcigniciu wiose eglarze rzucili acuchy w stron ludzi stojcych na przystani,
ktrzy przymocowali je zamaszystymi ruchami rk, podczas gdy inni czonkowie
zaogi przewiesili worki z wen za burt, aby ochroni kadub przed otarciem o
porcze.
Jeszcze zanim d zawina gadko do nabrzea, na drugim kocu przystani
pojawiy si powozy, wysokie i polakierowane byszczc czerni, a na drzwiach
kadego bya wymalowana jaka nazwa, wielkimi, zotymi albo szkaratnymi literami.
Powozy dojeday na miejsce i od razu do trapu biegli ich pasaerowie - mczyni
o gadkich twarzach, ubrani w dugie aksamitne surduty, paszcze podbite jedwabiem
i sukienne kamasze, a za kadym z nich poda sucy w prostym ubraniu, nioscy
okut elazem kasetk na pienidze.
Podeszli do kapitana Domona z umiechami wymalowanymi na twarzach,
ktre natychmiast zblady, gdy rykn w ich stron:
- Ty!
Wystawi tusty palec, zatrzymujc Floram Gelba, ktry przebiega wzdu
burty odzi. Siniak pozostawiony na jego czole przez but Randa zdy ju znikn,
jednake Gelb jeszcze od czasu do czasu dotyka palcem tego miejsca, jakby chcia
o nim sobie przypomnie.
- Po raz ostatni przesypiae wachty na moim statku! Lub na jakiejkolwiek
innej odzi, ju ja si o to postaram. Wybieraj, co wolisz, przysta albo rzeka, ale
wyno si z mojego statku i to zaraz!
Gelb stuli ramiona, a jego oczy zalniy nienawici do Randa i jego
przyjaci, dla samego Randa przeznaczy szczeglnie jadowite spojrzenie. Rozejrza
si po przystani w poszukiwaniu wsparcia, ale jego wzrok kry niewiele nadziei.
Wszyscy czonkowie zaogi, jeden po drugim, prostowali si znad swoich zaj i
patrzyli na niego chodno. Gelb wid pod tymi spojrzeniami, po chwili jednak znowu
zacz piorunowa wszystkich wzrokiem, dwakro silniej ni poprzednio. Wymamrota

pod nosem jakie przeklestwo i zbieg pod pokad, do kajut. Domon posa za nim
dwch ludzi, by dopatrzyli, czy nie robi tam jakiej szkody, po czym odprawi go
mrukniciem. Kiedy kapitan zwrci si w stron kupcw, ponownie zaczli si
umiecha i kania, jakby nic im nie przerwao.
Na haso dane przez Thoma, Mat i Rand zaczli zbiera swoje rzeczy. Nie
byo tego zbyt wiele, prcz ubra noszonych na grzbiecie. Rand mia swoj derk i
sakwy sioda, a take miecz ojca. Trzyma miecz w rku przez chwil, tsknota napara na niego z tak moc, e a poczu szczypanie w oczach. Zastanawia si, czy
jeszcze kiedykolwiek zobaczy Tama. Albo dom. Dom?
"Spdzisz reszt ycia uciekajc, uciekajc i bojc si wasnych snw."
Poczu, e przebiega go dreszcz, westchn i wsun miecz za pas opinajcy
jego kaftan.
Na pokadzie pojawi si ponownie Gelb w towarzystwie swych bliniaczych
cieni. Patrzy prosto przed siebie, jednake Rand nadal czu bijce od niego fale
nienawici. Dumnie wyprostowany, z pociemnia twarz, zszed na sztywnych
nogach po trapie i wepchn si brutalnie w rzadki tum ludzi stojcych na przystani.
Po chwili znikn za powozami kupcw.
Na przystani staa niewielka grupa ludzi. Prosto odziani robotnicy, rybacy
naprawiajcy sieci i kilku ludzi z miasteczka, ktrzy wyszli powita pierwsz d
przypywajc tego roku z Saldaei. adna z dziewczt nie bya Egwene i nikt nie
przypomina cho troch Moiraine, Lana albo kogokolwiek, kogo Rand mia nadziej
zobaczy.
- Moe nie przyszli na przysta - powiedzia.
- Moe - odpar krtko Thom.
Pieczoowicie umocowa swoje skrzynki na plecach.
- Obydwaj strzecie si Gelba. Bdzie si stara narobi kopotw, jeli tylko
bdzie

mia

tak

moliwo.

Musimy

przejecha

przez

Biay

Most

tak

niepostrzeenie, e ju pi minut po tym, jak znikniemy, nikt nie powinien pamita,


e tu bylimy.
Kiedy szli w stron trapu, poy ich paszczy opotay na wietrze. Mat nis swj
uk przycinity do piersi. Pomimo wszystkich tych dni, ktre spdzili na pokadzie
odzi, nadal przyciga wzrok niektrych marynarzy, bowiem ich wasne uki byy
bardzo krtkie.
Kapitan Domon opuci kupcw i zagrodzi drog Thomowi.

- Opuszczasz mnie ju, bardzie? Czy nie dasz si namwi do dalszej


eglugi? Pyn a do Illian, gdzie ludzie odpowiednio powaaj bardw. Nie
znajdziesz lepszego miejsca na wiecie dla swojej sztuki. Przywioz ci tam w sam
czas na wito Sefan. Zawody, sam zreszt wiesz. Sto zotych marek dla tego, kto
najlepiej opowie Wielkie polowanie na Rg.
- To wysoka nagroda, kapitanie... - odpar Thom, kaniajc si wymylnie i
wywijajc paszczem w taki sposb, e wszystkie atki zatrzepotay. - ... I wspaniae
zawody, ktre susznie cigaj bardw z caego wiata. Jednake - doda oschym
tonem - obawiam si, e nie moglibymy sobie pozwoli na twoje ceny.
- No tak, c, jeli chodzi o to...
Kapitan wycign skrzan sakiewk z kieszeni kaftana i rzuci j Thomowi.
W rodku co zaszczkao, gdy Thom j zapa.
- To zwrot twoich opat i jeszcze co ponadto. Uszkodzenie nie jest takie due,
jak mylaem, a ty zapracowae sobie z nawizk na podr swoimi opowieciami i
harf. By moe mgbym ci zapaci tyle samo, gdyby zosta na moim pokadzie a
do samego Morza Sztormw. I wysadzibym ci na brzeg w Illian. Dobry bard moe
tam zarobi fortun, nawet pomimo silnej konkurencji.
Thom zawaha si, wac sakiewk w doni, lecz w tym momencie odezwa
si Rand.
- Mamy si tu spotka z przyjacimi, kapitanie, i potem razem jedziemy do
Caemlyn. Odwiedzimy Illian innym razem. Thom wykrzywi usta, wyd swe dugie
wsy i schowa sakiewk do kieszeni.
- No chyba, e tu nie ma tych ludzi, z ktrymi mielimy si spotka, kapitanie.
- Ach tak - odpar Domon kwanym tonem. - Przemylcie to. Szkoda, e nie
mog trzyma na pokadzie Gelba, aby ciga na siebie gniew innych, ale zawsze
robi to, co postanowi. Zdaje si, e musz teraz zagodnie, nawet jeli to
oznacza, e bd pyn do Illian trzy razy duej ni trzeba. C, moe te trolloki
cigay was trzech.
Rand zamruga, ale nie odezwa si ani sowem, jednake Mat nie by taki
ostrony.
- A niby czemu nie? - spyta podniesionym tonem. Poloway na ten sam skarb,
co my.
- Moe - mrukn kapitan, wyranie jednak nieprzekonany. Przeczesa grubymi
palcami swoj brod, po czym wskaza kiesze, do ktrej Thom schowa sakiewk i

rzek: - Dwa razy tyle, jeli zechcesz odwraca uwag moich ludzi od tego, jak
bardzo ich wykorzystuj. Przemyl to. Wypywam jutro wraz z pierwszym brzaskiem.
Odwrci si na picie i podszed z powrotem do kupcw, rozkadajc szeroko
rce, gestem przepraszajc, e kaza im tak dugo czeka.
Thom nadal si waha, ale Rand ponagli go do zejcia z trapu, nie dajc mu
szansy na adn dyskusj. Bard posusznie poszed za nim. Przez tum ludzi
przeszed szmer, kiedy zobaczyli naszywany atkami paszcz Thoma, a niektrzy
nawet zaczli co woa, chcc si dowiedzie, jakiego rodzaju wystpy proponuje.
"A mielimy przej nie zauwaeni" - pomyla Rand z przeraeniem.
Zanim soce zajdzie, w caym Biaym Mocie bdzie gono o tym, e do
miasteczka przyby bard. Pogoni jednak Thoma, ktry pogrony w ponurym
milczeniu nawet nie prbowa zwolni, by pyszni si uwag, jak na siebie ciga.
Stangreci powozw z zainteresowaniem spogldali na Thoma ze swych
wysokich siedze, ale najwyraniej godno zajmowanego przez nich stanowiska
zabraniaa im krzycze. Nie majc adnego pomysu, dokd si teraz uda, Rand
ruszy ulic, ktra biega wzdu rzeki pod mostem.
- Musimy znale Moiraine i pozostaych - powiedzia. - I to szybko. Szkoda,
e nie przyszo nam do gowy, eby Thom zmieni paszcz.
Thom nagle si otrzsn i stan jak wryty.
- Jaki karczmarz bdzie nam mg powiedzie, czy oni tu s albo czy ju tdy
przejedali. Prawdziwy karczmarz. Tacy ludzie znaj wszystkie wieci i plotki. Jeli
ich tu nie ma...
Spojrza w przd i w ty, na Randa i Mata.
- Musimy porozmawia.
Ruszy w stron miasta, odchodzc od rzeki, tak szybko, e paszcz zawirowa
wok jego ydek. Rand i Mat musieli przyspieszy kroku, eby go dogoni.
Szeroki, mlecznobiay uk, ktry nada miastu jego nazw, przytacza Biay
Most tak samo z bliska, jak z daleka, lecz w chwili, w ktrej Rand znalaz si wrd
ulic, stwierdzi, e miasteczko jest rwnie due jak Baerlon, cho nie tak toczne. Po
ulicach jedzio kilka fur, cignitych przez konie, woy, osy albo ludzi, ale nie byo
wrd nich adnych powozw. Najprawdopodobniej tylko kupcy je posiadali i teraz
wszystkie byy zgromadzone przy przystani.
Na ulicach cigny si szeregi sklepw najrozmaitszego rodzaju, wielu
rzemielnikw pracowao przed swoimi warsztatami, pod szyldami hutajcymi si na

wietrze. Minli czowieka naprawiajcego garnki i krawca wystawiajcego zwj tkaniny ku wiatu, by klient mg j lepiej obejrze. Siedzcy w drzwiach warsztatu
szewc stuka motkiem w obcas wysokiego buta. Domokrcy krzykiem zachwalali
swoje usugi w dziedzinie ostrzenia noy i noyc albo usiowali zainteresowa
przechodniw swoimi skromnymi tacami owocw czy warzyw, aden jednak nie
ciga na siebie wikszego zainteresowania: Sklepy, w ktrych sprzedawano
jedzenie, dysponoway rwnie aosnymi wystawami towarw jak te, ktre Rand
zapamita z Baerlon. Nawet rybacy wystawiali na sprzeda ndzne stosy maych
ryb, jako e wszystkie odzie byy akurat na rzece. Czasy nie byy jeszcze takie
cikie, jednake kady wiedzia, co si stanie, jeli pogoda wkrtce si nie zmieni, a
te twarze, ktrych nie wykrzywiao zmartwienie, wydaway si wpatrywa w co
niewidzialnego, co nieprzyjemnego.
W samym rodku miasta, tam gdzie zaczyna si most, znajdowa si wielki
plac, wybrukowany kamieniami, startymi przez cae pokolenia. Plac otaczay
karczmy, sklepy i wysokie domy z czerwonej cegy, na froncie ktrych wisiay tablice
z tymi samymi nazwami, ktre Rand zauway na drzwiach powozw. Do jednej z
takich karczm, najwyraniej wybranej na chybi trafi, zajrza Thom. Szyld na
drzwiach, koyszcy si na wietrze, pokazywa z jednej strony wdrowca z tobokiem
na plecach, a z drugiej tego samego czowieka z gow uoon na poduszce i
obwieszcza, e jest to "Przysta Podrnika".
We wsplnej izbie byo pusto, z wyjtkiem tustego karczmarza nalewajcego
piwo z beczki, i dwch mczyzn, ubranych w proste rzeczy robotnikw, ktrzy
siedzieli przy stole na tyach sali i ponurym wzrokiem wpatrywali si w swoje kufle.
Tylko karczmarz podnis wzrok, kiedy weszli do rodka. Ca sal dzielia od frontu
do samego tyu cianka sigajca na wysoko ramienia i po obu jej stronach
znajdoway si stoy i kominki, w ktrych pon ogie. Rand zacz jaowo docieka,
czy wszyscy karczmarze s grubi i ysiejcy.
wawo rozcierajc donie, Thom wygosi uwag o wieczornym chodzie i
zamwi grzane wino korzenne, po czym doda cicho:
- Czy jest tu jakie miejsce, w ktrym mgbym bez przeszkd porozmawia z
przyjacimi?
Karczmarz wskaza skinieniem gowy nisk ciank.
- Po drugiej stronie bdzie najlepiej, chyba e chcecie wynaj pokj. Na ten
czas, kiedy przyjd tu eglarze znad rzeki. Zdaje si, e poowa wszystkich zag ma

na pieku z t drug. Nie chciaem, eby mi zrujnowali karczm, wic przedzieliem


j na p.
Przypatrywa si paszczowi Thoma dusz chwil, potem przekrzywi gow z
chytrym byskiem w oczach.
- Zostaniecie? Od jakiego czasu nie byo tu adnego barda. Ludzie zapac
naprawd godziwie, jeli pozwoli im si zapomnie o codziennych sprawach.
Wzibym od was taniej za jedzenie i pokj.
"Nie zauwaeni" - ponuro pomyla Rand.
- Jeste zbyt hojny- - powiedzia Thom i zgrabnie si ukoni. - By moe
przyjm tw propozycj. Na razie jednak potrzebujemy odrobin prywatnoci.
- Przynios wam wina. Bardowie dostaj tu due pienidze.
Przy stoach po drugiej stronie cianki byo zupenie pusto, lecz Thom wybra
stojcy na samym rodku.
- Dziki temu nikt nas nie bdzie podsuchiwa nie zauwaony - wyjani. Syszelicie, co mwi ten czowiek? Wemie od nas taniej. Pewnie, samym
siedzeniem tutaj podwoj mu obroty. Kady uczciwy karczmarz daje bardowi pokj,
wikt i jeszcze spor zapat.
Nagi blat stou nie by zbyt czysty, a podogi nikt nie zamiata od wielu dni, o ile
nie tygodni. Rand rozejrza si dookoa i skrzywi. Pan al'Vere nie dopuciby do
takiego baaganu w swojej karczmie, nawet jeli z tego powodu musiaby wsta z
oa boleci.
- Przyszlimy tu tylko po to, by zdoby informacje. Pamitacie?
- Dlaczego tutaj? - spyta podniesionym tonem Mat. Mijalimy inne karczmy, w
ktrych byo czyciej.
- Prosto od mostu - powiedzia Thom - biegnie droga do Caemlyn. Kady, kto
przejeda przez Biay Most, przechodzi przez ten plac, chyba e poda brzegiem
rzeki, a my wiemy, e nasi przyjaciele tego nie robi. Jeli nie zostawili adnej
wiadomoci tutaj, to nie zostawili jej nigdzie. Pozwlcie; e ja bd mwi. To trzeba
zrobi ostronie.
W tym wanie momencie pojawi si karczmarz z trzema powyginanymi
cynowymi kuflami w doni. Tusty mczyzna przejecha niedbale cierk po blacie
stou i przyj pienidze od Thoma.
- Jeli zostaniecie, to nie bdziecie musieli paci za trunki. A mamy tu dobre
wino.

Umiech Thoma by ledwie widoczny.


- Przemyl to, karczmarzu. Jakie tu macie wieci? Od jakiego czasu
niczego nie syszelimy.
- Niezwyke wieci, ot co. Niezwyke.
Karczmarz przerzuci sobie cierk przez rami i przystawi krzeso.
Skrzyowa rce na stole, rozpar si -z przecigym westchnieniem, mwic, e to
ulga wreszcie usi. Nazywa si Bartim i dalej szczegowo opowiada o swoich
stopach, 0 odciskach, bolesnych guzach, o tym, ile to czasu spdza na nogach, w
czym je moczy, a wreszcie Thom upomnia si znowu o wieci i wtedy przeszed do
nich, prawie nie robic przerwy w monologu.
Wieci byy rzeczywicie tak niezwyke, jak powiedzia. Logain, faszywy
Smok, zosta pojmany po wielkiej bitwie w pobliu granicy Lugard, kiedy stara si
przemieci swoj armi z Ghealdan do Tear. Proroctwa, rozumiej chyba? Thom
przytakn, a Bartim mwi dalej. Drogi na poudniu s pene ludzi, szczliwcw,
nioscych to, co dali rad unie na grzbiecie. Tysice uciekaj we wszystkich
kierunkach.
- Nikt - Bartim zamia si krzywo - oczywicie nie wspiera Logaina. O nie, nie
atwo bdzie teraz znale takich, ktrzy przyznaj si do tego. Sami uchodcy,
starajcy si znale bezpieczne miejsce na trudne czasy.
W pojmaniu Logaina bray naturalnie udzia Aes Sedai. Mwic to Bartim
splun na podog i potem jeszcze raz, gdy opowiedzia, jak zabieray faszywego
Smoka na pnoc do Tar Valon. Zaznaczy, e jest uczciwym czowiekiem,
szanowanym, i jeli o niego chodzi, to wszystkie Aes Sedai mog sobie wraca do
Ugoru, skd si wziy, i zabra tam z sob Tar Valon. Nie podszedby do adnej Aes
Sedai bliej ni na tysic mil, gdyby mia moliwo wyboru. Sysza, e one
oczywicie zatrzymuj si w kadej wiosce i miecie po drodze na pnoc, eby
pokazywa Logaina. eby pokaza ludziom, i faszywy Smok zosta pojmany i e
wiat jest na powrt bezpieczny. Chtnie by to zobaczy, nawet gdyby to oznaczao
podejcie blisko do Aes Sedai. Czu spor pokus, eby si przejecha do Caemlyn.
- Zabieraj go tam, eby pokaza krlowej Morgase. Karczmarz z szacunkiem
dotkn swego czoa.
- Nigdy nie widziaem krlowej. Czowiek powinien zobaczy swoj krlow,
nie uwaacie?

Logain potrafi robi rne "rzeczy", a sposb, w jaki Barcim przewrci oczami
i przesun jzykiem po wargach, wyjania, co ma na myli. Ostatni raz widzia
faszywego Smoka przed dwoma laty, kiedy przemierza okolice na czele parady, ale
by to tylko jaki prosty czowiek, ktry myla, e zostanie krlem. Tamtym razem nie
trzeba byo wzywa Aes Sedai. onierze przykuli go acuchami do wozu, ponuro
wygldajcego czowieka, ktry pojkiwa na deskach i zakrywa gow rkoma, gdy
ludzie obrzucali go kamieniami, albo poszturchiwali kijami. Bardzo si przykadali, a
onierze nie robili nic, aby to ukrci, dopki nie grozio, e zostanie zabity. Pozwolili
ludziom zobaczy, e nie by nikim szczeglnym. Nie potrafi robi adnych "rzeczy".
Ale w przypadku tego Logaina byoby na co popatrze. To co, o czym Bartim
mgby opowiada wnukom. Gdyby tylko mg si wyrwa z karczmy.
Rand

nie

musia

udawa

zainteresowania,

jakim

wysucha

tego

wszystkiego. Kiedy Padan Fain przywiz do Pola Emonda wieci o faszywym


Smoku, czowieku aktualnie bdcym w posiadaniu Mocy, to byy to najniezwyklejsze
wieci, jakie od wielu lat dotary do Dwu Rzek. Wydarzenia, ktre nastpiy potem,
zepchny tamt opowie w gbsze zakamarki pamici, ale nadal by to temat, o
ktrym ludzie rozprawiaj caymi latami, i o ktrym opowiadaj swoim wnukom.
Banim prawdopodobnie opowie swoim wnukom, e widzia Logaina, niezalenie od
tego, czy tak rzeczywicie byo. Nikomu nawet nie przyjdzie na myl, e to, co si
zdarzyo wieniakom z Dwu Rzek jest warte opowieci, co najwyej moe ludziom z
Dwu Rzek.
- Z tego - powiedzia Thom - wyszaby nieza opowie, opowie, jak si
powtarza przez tysic lat. auj, e mnie tam nie byo.
Powiedzia to takim gosem, jakby to bya szczera prawda i Rand stwierdzi, e
tak pewnie jest.
- Ale mgbym cho postara si zobaczy go. Nie powiedziae, jak drog
oni podaj. Moe s tu jacy podrnicy stamtd? Mogli co sysze.
Banim zby go machniciem brudnej rki.
- Na pnocy wszyscy o tym wiedz. Jak chcecie go zobaczy, to jedcie do
Caemlyn. Tyle tylko wiem, a jeli o czymkolwiek wiadomo w Biaym Mocie, to wiem
o tym ja.
- Nie wtpi - odpar bez zajknicia Thom. - Pewnie wielu obcych tu
przyjeda. Twj szyld przykuwa moje oko od samych stp Biaego Mostu.

- Musisz wiedzie, e przyjedaj nie tylko z zachodu. Dwa dni temu by tu


jeden czowiek, mieszkaniec Illian, z odezw ca ozdobion pieczciami i wstgami.
Odczyta j na samym rodku placu. Mwi, e jedzie z ni a do samych Gr Mgy,
moe nawet do oceanu Aryth, jeli uda mu si pokona przecze. Mwi, e
posacy z t odezw zostali wysani do wszystkich krajw na wiecie.
Karczmarz pokrci gow.
- Gry Mgy. Syszaem, e s okryte mg przez cay okrgy rok, a w niej
kryj si stworzenia, ktre obedr cae twoje ciao do koci, zanim zdysz uciec.
Mat parskn pogardliwie, cigajc tym ostre spojrzenie Bartima.
Thom pochyli si z napiciem do przodu. - O czym mwia ta odezwa?
- No jake, o polowaniu na Rg, oczywicie - wykrzykn Bartim. - A nie
powiedziaem tego? Illiaczycy wzywali wszystkich, ktrzy pragn odda swe ycie
polowaniu, aby zebrali si w Illian. Moecie to sobie wyobrazi? Odda swe ycie
legendzie? Myl, e znaleli jakich gupcw. Gupcw wszdzie peno. Ten
czowiek twierdzi, e zblia si koniec wiata. Ostatnia bitwa z Czarnym.
Zamia si, ale by to pusty dwik, jakby karczmarz stara si przekona
samego siebie, e jest si z czego mia.
- Zdaje si, e ich zdaniem trzeba znale Rg Valere, zanim to si stanie. No
i co o tym mylicie?
Przez chwil w zamyleniu obgryza kykie doni.
- Jasne, e nie wiedziabym, jak si z nimi sprzecza po tej zimie. Zima, ten
cay Logain, a take dwaj inni przed nim. Dlaczego w cigu ostatnich lat ci wszyscy
ludzie twierdzili, e s Smokami? I ta zima. To musi co oznacza. Co wy o tym
mylicie?
Thom zdawa si go nie sucha. agodnym gosem barda zacz recytowa,
jakby tylko dla siebie:
W ostatniej, samotnej bitwie Przeciwko dugiej nocy nastaniu Gra bdzie
stranikiem
A martwy oddany czuwaniu Bo nie jest grb przeszkod Na moje wezwanie.
- O wanie. - Bartim wyszczerzy zby w umiechu, jakby ju widzia tumy
wrczajce mu pienidze podczas suchania Thoma. - O wanie. Wielkie polowanie
na Rg. Powiesz im to, a bd siadali nawet na tych krokwiach. Kady sysza o
odezwie.
Thom nadal wydawa si przebywa tysic mil std, wic Rand powiedzia:

- Szukamy kilku przyjaci, ktrzy mieli tutaj przyjecha. Z zachodu. Czy byo
tu wielu przybyszw w cigu ostatnich dwch tygodni?
- Kilku - wolno odpar Bartim. - Zawsze kto tu przyjeda, i ze wschodu, i z
zachodu.
Popatrzy kolejno na kadego z nich, nagle stajc si czujny: - Jak oni
wygldali, ci wasi przyjaciele?
Rand otworzy usta, ale Thom, nagle powracajc do nich duchem, obdarzy go
ostrym spojrzeniem, ktre nakazywao
zamilkn. Z rozdranionym westchnieniem zwrci si do karczmarza.
- Dwaj mczyni i trzy kobiety - powiedzia z niechci. - Mog by razem
albo nie.
Zwile w kilku sowach opisa kade z nich, wystarczajco dokadnie jednak,
by mogli by rozpoznani przez tego, kto ich ostatnio widzia. Lecz nie zdradzi, kim
s.
Banim przejecha doni po gowie, mierzwic swe rzadkie wosy, po czym
wsta powoli.
- Zapomnij o wystpach w tym miejscu, bardzie. Prawd mwic byby rad,
gdybycie dopili swoje wino i wyjechali. Wyjechali z Biaego Mostu, jeli macie do
rozumu.
- Czy kto jeszcze o nich pyta?
Thom upi yk wina, jakby odpowied na to bya najmniej wan rzecz na
caym wiecie i unis brew.
- Kto by to mg by?
Banim znowu podrapa si po gowie i przestpi z nogi na nog; jakby zaraz
mia odej, po czym przytakn samemu sobie. - Bdzie z tydzie temu, chyba tak
mog powiedzie, jak
do Mostu przyszed jaki podejrzany jegomo. Szalony, tak wszyscy myleli.
Cay czas mwi do siebie, ani na chwil nie przestawa si rusza, nawet gdy sta w
miejscu. Wypytywa o tych samych ludzi... niektrych z nich. Pyta, jakby to byo
wane, a potem tak si zachowywa, jakby nie dba o odpowied. Raz mwi, e musi
na nich poczeka, a innym razem, e musi jecha dalej, e mu spieszno. W jednej
chwili skamla i baga, a w drugiej wydawa rozkazy jak jaki krl. Ludzie ledwie nie
zoili mu skry, szalony czy nie szalony. Stra omal nie zabraa go do aresztu dla

jego wasnego bezpieczestwa. Ruszy do Caemlyn tego samego dnia, cay czas
mwic do siebie i paczc. Szalony, jak powiedziaem.
Rand popatrzy pytajco na Thoma i Mata, a oni pokrcili przeczco gowami.
Nawet jeli ten podejrzany jegomo ich szuka, to nie by to kto, kogo rozpoznali.
- Jeste pewien, e szuka tych samych ludzi? - spyta Rand.
- Niektrych. Tego wojownika i kobiety ubranej w jedwabie. Jednak nie o nich
mu tak bardzo chodzio. Szuka trzech chopcw ze wsi.
Jego wzrok przelizgn si po twarzach Randa i Mata tak szybko, e Rand
nie by pewien, czy na pewno zauway to spojrzenie, czy je sobie tylko wyobrazi.
- Szuka ich z wielk desperacj. Ale to by szaleniec, jak ju mwiem.
Rand zadra i zastanowi si, kim mg by w szalony czowiek i dlaczego
ich szuka.
"Sprzymierzeniec Ciemnoci? Czy Ba'alzamon wykorzystaby szaleca?"
- Ten by szalony, za ten drugi...
Banim niepewnie poruszy oczami i przejecha jzykiem po wargach, jakby
mia zbyt mao liny, aby je zwily.
- Nastpnego dnia... nastpnego dnia po raz pierwszy pojawi si ten drugi.
Umilk. - Ten drugi? - ponagli go w kocu Rand.
Banim rozejrza si dookoa, cho w ich czci sali nie byo nadal nikogo.
Stan nawet na palcach i spojrza ponad barierk. Kiedy si wreszcie odezwa,
mwi szybko i pospiesznie.
- Jest cay ubrany na czarno. Kaptur paszcza trzyma nasunity na gow,
wic nie da si zobaczy jego twarzy, ale czuje si, e patrzy na ciebie, czuje si to
tak, jakby po krgosupie wdrowaa ci bryka lodu. On... rozmawia ze mn.
Drgn i zanim znowu przemwi, zagryz doln warg. - Jego gos przypomina
szuranie wa pezncego po uschych liciach. Czuem, jak odek zamienia mi si
w bry lodu. Za kadym razem, kiedy tu wraca, zadaje te same pytania. Te same
pytania, co tamten szaleniec. Nikt nigdy nie widzia, skd przychodzi. Pojawia si
nagle, noc albo dniem, paraliujc ci na miejscu, w ktrym stoisz. Ludzie zaczli
oglda si za siebie. A co najgorsze, stranicy przy bramach mwi, e nigdy nie
przeszed przez adn z nich, ani nie wszed, ani nie wyszed.
Rund usilnie stara si zachowa obojtny wyraz twarzy, zaciska szczki tak
mocno, e a go rozbolay zby. Mat spoglda spode ba, a Thom wbi wzrok w

wino. W dzielcym ich powietrzu zawiso sowo, ktrego aden z nich nie chcia
wypowiedzie. Myrddraal.
- Pewnie bym zapamita, gdybym kiedykolwiek spotka kogo takiego powiedzia po chwili Thom.
Banim z wciekoci pokiwa gow.
- Niech sczezn, na pewno by zapamita. Na prawd wiatoci! Na pewno
by zapamita. On... szuka tych samych ludzi, co szaleniec, tylko mwi, e jest
wrd nich dziewczyna. I - zerkn z ukosa na Thoma - i siwowosy bard.
Thom unis gwatownie brwi z niekamanym, zdaniem Runda, zdziwieniem.
- Siwowosy bard? No c, nie jestem bodaje jedynym bardem, ktry jest ju
w swoich latach. Zapewniam ci, e nie znam tego czowieka i e on nie ma powodu,
aby mnie szuka.
- Moe tak by - odpar ponuro Bartim. - Nie mwi o tym zbyt wiele, ale
odniosem wraenie, e byby wielce niezadowolny, gdyby kto stara si pomc tym
ludziom albo ukrywa ich przed nim. W kadym razie powiedziaem wam to, co jemu.
Nie widziaem nikogo z nich, ani te o nich nie syszaem i taka jest prawda. adnego
z nich - zakoczy dobitnie.
Pooy nagle z trzaskiem pienidze Thoma na st.
- Dokoczcie to swoje wino i idcie ju. Zgoda? Zgoda? I podrepta od stou
najszybciej jak potrafi, ogldajc si przez rami.
- Pomor - ledwie syszalnie wyszepta Mat, kiedy karczmarz ju znikn. Trzeba si byo domyli, e bd nas tu szuka.
- I on tu wrci - powiedzia Thom, pochylajc si nad stoem i zniajc gos. Powiadam, e trzeba przekra si z powrotem do odzi i skorzysta z propozycji
kapitana Domona. Bd na nas polowali przy drodze do Caemlyn, a tymczasem my
udamy si do Illian, tysic mil od miejsca, w ktrym Myrddraal nas si spodziewa.
- Nie - odpar stanowczo Rand. - Poczekamy w Biaym Mocie na Moiraine i
pozostaych albo pojedziemy do Caemlyn. Albo jedno, albo drugie, Thom. Tak
przecie postanowilimy.
- To szalestwo, chopcze. Wszystko si zmienio. Posuchaj mnie. Niewane,
co mwi ten karczmarz, wystarczy, e Myrddraal spojrzy tylko na niego, a wszystko
opowie, cznie z tym, co pilimy i ile kurzu mielimy na butach.
Rand zadra, przypominajc sobie bezokie spojrzenie Pomora.

- A jeli chodzi o Caemlyn... Mylisz, e Pludzie nie wiedz, e chcesz si


dosta do Tar Valon? Najlepiej popyn teraz odzi na poudnie.
- Nie, Thom. - Rand musia wydusza z siebie sowa, gdy pomyla o tysicu
mil dzielcym ich od miejsca, w ktrym szukaj ich Pomory, wzi jednak gboki
wdech i udao mu si zdoby na bardziej stanowczy ton. - Nie!
- Pomyl, chopcze, Illian! Nie masz wspanialszego miasta na caej ziemi. I
Wielkie Polowanie na Rg! Nie byo Polowania na Rg od blisko czterystu lat. Cay
nowy cykl opowieci czeka, by go uoy. Pomyl tylko. Nigdy o niczym takim nie
nie. Zanim Myrddraal si domyli, dokd pojechae, bdziesz ju stary, siwy i tak
zmczony pilnowaniem swych wnuczt, e nie bdziesz dba o to, czy ci znajdzie.
Na twarzy Randa pojawi si upr.
- Ile razy musz mwi nie? Znajd nas, gdziekolwiek nie pjdziemy. W Illian
te bd czekay Pomory. A jak uciekniemy przed snami? Chc wiedzie, co si ze
mn dzieje, Thom, i dlaczego. Jad do Tar Valon. Z Moiraine, jeli mi si uda, bez
niej, jeli bd musia. Sam, jeli bd musia. Musz wiedzie.
- Ale Illian, chopcze! I bezpieczna droga w dole rzeki, podczas gdy oni bd
ci szukali w innym kierunku. Krew i popioy, sen nie moe ci skrzywdzi.
Rand milcza.
"Czy sen nie moe skrzywdzi? Czy ciernie ze snu kuj do prawdziwej krwi?"
Nieomal aowa, e nie powiedzia Thomowi o tym nie. "Odwaysz si
opowiedzie komukolwiek? Ba'alzamon jest w twoich snach, ale co jest midzy snem
a przebudzeniem? Komu odwaysz si powiedzie, e sam Czarny i dotyka?"
Thom wydawa si rozumie. Jego twarz zagodniaa.
- Nawet te sny, chopcze. To cigle s tytko sny, nieprawda? Na wiato,
Mat, pogadaj z nim. Wiem, e ty przynajmniej nie chcesz jecha do Tar Valon.
Twarz Mata poczerwieniaa, czciowo z zaenowania, czciowo ze zoci.
Unika wzroku Randa, a zamiast tego spojrza spode ba na Thoma.
- Po co te cae ktnie i zamieszanie? Chcesz wraca na d? To wracaj.
Sami si sob zajmiemy.
Wskie ramiona barda zatrzsy si od bezgonego miechu, lecz mwi
gosem zduszonym od gniewu.
- Mylisz, e wiesz tyle o Myrddraalu, e uciekniesz przed nim bez niczyjej
pomocy, czy tak? Jeste gotw pojecha sam do Tar Valon i odda si w rce Tronu

Amyrlin? Czy w ogle potrafisz odrni jedn Ajah od drugiej? Niech mnie wiato
spali, chopcze, ale jeli uwaasz, e sam dojedziesz do Tar Valon, to ka mi odej.
- Odejd - warkn Mat, wsuwajc rk pod paszcz. Oszoomiony Rand poj,
e chwyci sztylet z Shadar Logoth i moe nawet jest gotw go uy.
Zza drugiej strony przepierzenia dzielcego izb rozleg si ochrypy miech,
gono przemwi czyj pogardliwy gos.
- Trolloki? Za paszcz barda, czowieku! Upie si Trolloki! Bajki z Ziem
Granicznych!
Sowa ociekay gniewem niczym garniec zimn wod. Nawet Mat obrci si w
stron ciany, wytrzeszczajc oczy.
Rand wsta, by spojrze ponad ciank, po czym pochyli si z mdlcym
uczuciem w odku. Po drugiej stronie ciany siedzia Floran Gelb, przy stole na
tyach sali w towarzystwie tych dwch ludzi, ktrzy ju tam byli wczeniej. miali si z
niego, ale jednoczenie suchali. Barom wyciera st, nie patrzc na Gelba i dwch
mczyzn, jednake sam te sucha, bez koca szorujc cierk jedn plam i
pochylajc si w ich stron tak mocno, e wydawao si, e zaraz si przewrci.
- Gelb - wyszepta Rand i opad z powrotem na krzeso, a pozostali steli.
Thom szybko obieg wzrokiem ich cz izby.
Po tamtej stronie ciany zadwicza gos drugiego mczyzny.
- Nie, nie, trolloki naprawd kiedy yy. Ale wszystkie zostay wybite podczas
Wojen z Trollokami.
- Bajki z Ziem Granicznych! - powtrzy pierwszy mczyzna.
- To prawda, powiadam wam - gono zaprotestowa Gelb. - Byem w Ziemiach
Granicznych. Widywaem wczeniej trolloki i to byy trolloki, czego jestem pewien tak,
jak tego, e tu siedz. Ci trzej twierdzili, e trolloki ich cigaj, ale ja wiem lepiej.
Dlatego wanie nie mogem zosta na "Spray". Ju od jakiego czasu miaem
podejrzenia wzgldem Bayle'a Domona, ale ci trzej s Sprzymierzecami Ciemnoci,
na pewno. Powiadam wam...
Dalszy cig tego, co Gelb mia do powiedzenia, zaguszyy miech i
grubiaskie arty.
Kiedy, zastanawia si Rand, karczmarz usyszy opis "tych trzech"? O ile ju
nie usysza. Jeli ju nie zerwa si w stron tych trzech obcych, z ktrymi dopiero co
si spotka. Droga do jedynego wyjcia ze wsplnej izby wioda tu obok stou Gelba.

- Moe z t odzi to nie jest taki zy pomys - mrukn Mat, ale Thom
potrzsn gow.
- Ju nie.
Bard mwi spokojnie i szybko. Wycign skrzan sakiewk, ktr da mu
kapitan Domon i pospiesznie podzieli pienidze na trzy stosy.
- Za godzin o caej tej historii bdzie gono w caym miecie, choby nawet
nikt nie mia w ni uwierzy, a Pczowiek moe j usysze w kadej chwili. Domon
nie wypynie do jutra rano. W najlepszym wypadku trolloki bd go cigay przez
poow drogi do Illian. C, on zdaje si tego jakby spodziewa, ale to nam wcale w
niczym nie pomoe. Nie moemy zrobi nic innego, jak tylko ucieka. I to jak
najszybciej.
Mat szybko schowa do kieszeni pienidze, ktre Thom przesun w jego
stron. Rand podnosi swj stosik nieco wolniej. Monety, ktr ofiarowaa mu
Moiraine, wrd nich nie byo. Domon da im rwnowarto w srebrze, jednak Rand,
z powodu, ktrego nie potrafi odgadn, aowa; e nie ma monety Moiraine.
Schowa pienidze do kieszeni i spojrza pytajco na barda.
- Na wypadek, gdyby nas rozdzielono - wyjani Thom. - Tak si
prawdopodobnie nie stanie, ale jeli tak bdzie... c, obydwaj dacie sobie rad
sami. Dobrzy z was chopcy. Tylko trzymajcie si z dala od Aes Sedai, jeli wam
ycie mie.
- Mylaem, e zostajesz z nami - powiedzia Rand. - Zostaj, chopcze,
zostaj. Ale oni s ju blisko i wiato tylko wie, co si stanie. C, niewane, Nie
wiadomo, czy w ogle co si stanie.
Thom umilk, patrzc na Mata.
- Mam nadziej, e ju ci nie przeszkadza, e zostaj z wami - stwierdzi
ozible.
Mat wzruszy ramionami. Popatrzy na kadego z nich i znowu wzruszy
ramionami.
- Jestem po prostu zdenerwowany. Jako nie potrafi sobie z tym poradzi. Za
kadym razem, kiedy si zatrzymujemy, eby odsapn, pojawiaj si oni i poluj na
nas. Cay czas mam uczucie, e kto wlepia wzrok w ty mojej gowy. Co teraz
zrobimy?
Po drugiej stronie cianki rozleg si miech, zaguszajcy gos Gelba, ktry
stara si przekona obydwu mczyzn, e powiedzia prawd. Ile jeszcze mamy

czasu, zastanawia si Rand. Prdzej czy pniej Bartim bdzie musia skojarzy
ludzi, o ktrych opowiedzia Gelb, z ich trjk.
Thom odsun krzeso i wsta, ale nie wyprostowa si. Nikt; kto patrzaby
zwyczajnie w stron cianki, nie mg go zobaczy. Gestem doni nakaza im i za
sob, szepczc:
- Zachowujcie si jak najciszej.
Okna po drugiej stronie kominka wychodziy na jak alej. Thom przyjrza si
uwanie jednemu z nich, zanim unis je na tak wysoko, by mogli si pod nim
przecisn. Okno prawie nie wydao adnego dwiku, siedzcy w odlegoci trzech
stp po drugiej stronie niskiej cianki mczyni, spierajcy si i miejcy haaliwie,
nie mogli nic usysze.
Gdy ju si znaleli w alei, Mat chcia pomaszerowa prosto przed siebie,
jednak Thom schwyci go za rami.
- Nie tak szybko - powiedzia. - Jeszcze nie wiemy, co robi.
Bard zasun za sob okno na tyle, na ile mg to zrobi, znajdujc si na
zewntrz, odwrci si i rozejrza po alei. Rand powid wzrokiem w lad za jego
oczyma. Z wyjtkiem kilku beczek na deszczwk, stojcych pod murem karczmy i
nastpnym budynkiem, w ktrym mieci si warsztat krawiecki, na pokrytej
wyschym botem i piachem alei byo pusto.
- Czemu to robisz? - spyta Mat, podniesionym znowu tonem. - Byby
bezpieczniejszy, gdyby nas zostawi. Czemu zostae z nami?
Thom wpatrywa si w niego przez chwil.
- Miaem bratanka, Owyna - powiedzia znuonym gosem, strzsajc swj
paszcz z ramion.
Nie przestajc mwi, rzuci go na stos razem z derk, ostronie kadc na
nim swoje futeray z instrumentami.
- Jedyny syn mojego brata, mj jedyny krewny. Wda si w kopoty z Aes
Sedai, a ja byem zbyt zajty... innymi sprawami. Nie wiem, co mogem zrobi, ale
kiedy wreszcie si za to zabraem, byo za pno. Owyn umar kilka lat pniej.
Mona powiedzie, e to Aes Sedai go zabiy.
Wyprostowa si, nie patrzc na nich. Mwi nadal beznamitnym tonem,
jednak kiedy Rand odwrci gow, dostrzeg zy w jego oczach.
- Jeli uda mi si uwolni was od Tar Valon, to moe przestan myle o
Owynie. Poczekajcie tutaj.

Nadal unikajc ich wzroku, pospieszy do wyjcia z alei, zwalniajc, kiedy by


ju prawie u celu. Rozejrza si raz szybko dookoa, normalnym krokiem wyszed na
ulic i znikn im z oczu.
Mat unis si, chcc i w jego lady, ale zaraz usiad z powrotem.
- Nie zostawi tych rzeczy - powiedzia, dotykajc skrzanych futeraw. Wierzysz w t opowie?
Rand przykucn obok beczek na deszczwk, uzbrajajc si w cierpliwo.
- Co z tob, Mat? Przecie ty jeste zupenie inny. Od wielu dni nie syszaem
twojego miechu.
- Nie lubi, gdy na mnie poluj jak na jakiego krlika - warkn Mat.
Westchn, a jego gowa wspara si bezwadnie o ceglany mur karczmy.
Nawet w tej pozycji wyglda na spitego. Toczy dookoa niespokojnym wzrokiem.
- Przepraszam. To przez to uciekanie, tych wszystkich obcych i... i w ogle
wszystko. Przez to jestem taki draliwy. Patrz na kogo i zaraz si zastanawiam,
czy nie powie o nas Pomorom, albo nas nie oszuka, obrabuje, albo... Na wiato,
Rand, czy ciebie to wszystko nie denerwuje?
miech Randa zabrzmia jak urywany szczek z gbi garda.
- Za bardzo si boj, eby si denerwowa.
- Jak mylisz, co Aes Sedai zrobiy jego bratankowi?
- Nie wiem - odpar nieswoim gosem Rand.
Zna tylko jeden rodzaj kopotw z Aes Sedai, w jakie mg wda si czowiek.
- Wydaje mi si, e nie to, co nam.
- Nie. Nie to, co nam.
Przez jaki czas siedzieli tylko oparci o mur, nic nie mwic. Rand nie
wiedzia, jak dugo trwa to wszystko. Prawdopodobnie kilka minut, ale mia wraenie,
e czekaj ju ca godzin na powrt Thoma albo na chwil, w ktrej Bartim i Gelb
otworz okno i obwieszcz wszystkim, e oni s Sprzymierzecami Ciemnoci. W
pewnej chwili na kocu alei pojawi si jaki czowiek, wysoki mczyzna, ktry mia
kaptur nasunity na gow, a paszcz tak ciemny jak noc na tle owietlenia ulicy.
Rand zerwa si na nogi, chwytajc rkoje miecza Tama tak mocno, e a
go zabolay kykcie. Zascho mu w ustach i przeykanie liny nie pomagao. Mat unis
si, wsuwajc do pod paszcz.

Mczyzna podszed bliej i w miar, jak si zblia, Rand czu coraz silniejszy
cisk w gardle. Mczyzna zatrzyma si nagle i odrzuci kaptur. Kolana omal nie
ugiy si pod Randem. To by Thom.
- C, skoro mnie nie poznajecie - bard umiechn si szeroko - to znaczy,
e w takim przebraniu uda mi si przej przez bramy.
Thom przepchn si midzy nimi i zacz przekada rzeczy ze swojego
aciatego paszcza do nowego, tak szybko, e Rand ledwie je odrnia. Widzia
teraz, e nowy paszcz jest ciemnobrzowy. Gboko, urywanie wcign powietrze
do puc, ale nadal mia uczucie, e jego gardo zacisno si niczym pi. Brzowy,
nie czarny. Mat nadal trzyma rk pod paszczem, jakby zamierza uy ukrytego
sztyletu.
Thom zerkn na nich przelotnie, po czym obdarzy ich ostrzejszym
spojrzeniem.
- To nie pora, eby tak si ba.
Zacz zrcznie tworzy toboek ze swojego starego paszcza i instrumentw,
w taki sposb, e atki zostay schowane w rodku.
- Bdziemy std wychodzili kolejno, w takiej odlegoci; eby nie straci si z
oczu. Dziki temu nikt nas nie powinien zapamita. Czy nie mgby si przygarbi?
- doda w stron Randa. - Ten twj wzrost jest jak sztandar.
Zarzuci sobie toboek na plecy, wsta i nasun kaptur na gow. Zupenie nie
przypomina siwowosego barda. By po prostu zwykym wdrowcem, czowiekiem
zbyt biednym, by mc sobie pozwoli na konia, a tym bardziej na powz.
- Chodmy. Ju zmarnowalimy za duo czasu.
Rand zgodzi si skwapliwie, ale mimo tego, wci ba si wyj z alei na plac.
Nikt spord rzadkich grup ludzi, rozproszonych na placu, nie obdarzy ich niczym
wicej ni tylko przelotnym spojrzeniem - wikszo w ogle na nich nie patrzya - on
jednak skuli ramiona, czekajc na okrzyk ostrzegajcy przed Sprzymierzecem
Ciemnoci, ktry zmieni tych zwykych mieszczan w dny krwi motoch. Obieg
wzrokiem otwart przestrze, ludzi krztajcych si wok swych codziennych spraw,
a kiedy wreszcie dostrzeg Myrddraala, zdy ju pokona poow placu.
Nawet nie zdy si domyli, skd przyszed Pomor, ktry kroczy teraz w
ich stron miertelnie wolno, niczym drapienik wpatrzony w swoj ofiar. Ludzie
pospiesznie rozstpowali si przed odzian w czer sylwetk, starajc si na ni nie

patrze. Plac wyludnia si w miar, jak stwierdzali, e maj co do zrobienia gdzie


indziej.
Czarny kaptur przyku Randa do miejsca, w ktrym sta. Usiowa przenikn
t prni, ale przypominao to szukanie po omacku w oparach dymu. Ukryty wzrok
Pomora ci go do koci jak n i przemienia jego szpik w bryki lodu.
- Nie patrz na jego twarz - wysycza przez zby Thom. Jego gos trzs si,
skrzypia, brzmia teraz tak, jakby kade sowo musia z siebie wydusza. - Niech ci
wiato spali, nie patrz na jego twarz.
Rand oderwa wzrok - omal nie jkn gono, bo byo to tak, jakby odrywa
sobie pijawk od twarzy - ale mimo tego, e wpatrywa si w kamienie, ktrymi
brukowana bya ulica, nadal wiedzia, i Myrddraal idzie w jego stron, niczym kot,
ktry bawi si z mysz, igrajc z jej ndznymi prbami ucieczki, zanim zacinie na
niej swe szczki. Pomor pokona ju poow odlegoci.
- Bdziemy tak tutaj stali? - wymamrota. - Musimy biec... ucieka.
Nadal jednak nie potrafi zmusi swych stp do ruchu. Mat wycign wreszcie
drc doni swj sztylet z rubinow rkojeci. Jego wargi rozchyliy si w
grymasie strachu, obnaajc zby.
- Mylisz... - Thom urwa, by przekn lin i mwi dalej ochrypym gosem. Mylisz, e uda ci si przed nim uciec, chopcze?
Zacz co mrucze do siebie, jednake jedynym sowem, jakie Rand zdoa
wyrni, byo "Owyn". Nagle warkn:
- Nie trzeba byo miesza si do waszych spraw, chopcy. Nie trzeba byo.
Zrzuci z plecw swj toboek zrobiony z paszcza i wcisn go w rce Randa.
- Zaopiekujcie si tym. Kiedy powiem biegnijcie, to biegnijcie i nie zatrzymujcie
si dopty, dopki nie znajdziecie si w Caemlyn. "Bogosawiestwo Krlowej". To
karczma. Zapamitajcie j na wypadek... Po prostu zapamitajcie.
- Nie rozumiem - powiedzia Rand.
Myrddraal znajdowa si ju nie dalej ni w odlegoci dwudziestu krokw. Mia
wraenie, e zamiast stp ma oowiane odwaniki.
- Po prostu zapamitajcie! - warkn Thom. - "Bogosawiestwo Krlowej".
Teraz. BIEGNIJCIE!
Popchn ich obydwu, kadc im rce na ramionach. Rand potkn si, gdy
ruszajc chwiejnym krokiem, zderzy si z Matem.
- BIEGNIJCIE!

Thom rwnie ruszy z miejsca, wydajc z siebie przecigy, bezsowny


okrzyk. Nie bieg za nimi, lecz w stron Myrddraala. Jego donie zatrzepotay, jakby
wykonywa najlepsz cz swego przedstawienia i w tym momencie bysny
sztylety: Rand zatrzyma si, ale Mat zaraz pocign go za sob.
Pomor by rwnie zaskoczony. Leniwe tempo jego krokw ulego zakceniu.
Jego do signa po rkoje czarnego miecza wiszcego u pasa, lecz dugie nogi
barda szybko pokonay dzielc ich odlego. Thom zdy dopa Myrddraala,
zanim czarne ostrze do poowy zdoao opuci pochw i obydwaj wpadli na siebie.
Ostatni ludzie, ktrzy jeszcze byli na placu, uciekli.
- BIEGNIJCIE!
Powietrze na placu bysno olepiajcym bkitem, a Thom zacz krzycze,
lecz nawet w samym rodku tego krzyku udao mu si wydoby jedno sowo.
- BIEGNIJCIE!
Rand usucha. cigay go okrzyki barda.
Przyciskajc toboek Thoma do piersi, bieg najszybciej jak potrafi. Panika
rozprzestrzeniaa si z placu po caym miecie, a Rand i Mat uciekali, unoszeni przez
fal strachu. Mijani przez chopcw sklepikarze porzucali swoje towary. Okiennice na
frontach sklepw zamykay si z trzaskiem, a w oknach domw pojawiay si
zatrwoone twarze i natychmiast znikay. Ludzie, ktrzy nie byli dostatecznie blisko,
by zobaczy, co si stao, biegli przez ulice jak oszalali, na nic nie zwaajc. Wpadali
jeden na drugiego, a ci, ktrych powalono, z trudem podnosili si na nogi, czasami
dawali si depta. W Biaym Mocie zawrzao jak w rozkopanym mrowisku.
Kiedy razem z Matem biegli ciko w stron bram, Rand przypomnia sobie
nagle, co Thom powiedzia o jego wzrocie. Nie zwalniajc, skuli si najmocniej jak
mg, tak eby to nie rzucao si w oczy. Bramy, zbudowane z grubych pali okutych
sztabami z czarnego elaza, byy otwarte. Dwch stranikw, w stalowych hemach i
kolczugach naoonych na tanie czerwone kaftany z biaymi konierzami, ciskao
halabardy i patrzyo niespokojnie w stron miasta. Jeden z nich spojrza przelotnie na
Mata i Randa, ale nie byli oni jedynymi, ktrzy biegli w stron bram. Razem z nimi
napywa gsty strumie spoconych ludzi, zadyszanych mczyzn cigncych swe
ony, kajcych kobiet, nioscych niemowlta i wlokcych za sob dzieci,
rzemielnikw z pobladymi twarzami, wci ubranych w fartuchy, bezcelowo
ciskajcych narzdzia.

Nikt nie bdzie w stanie powiedzie, w ktr stron uciekli, myla podczas
biegu oszoomiony Rand.
"Thom. Och, wiatoci, ratuj mnie. Thom.
Biegncy za nim Mat zatoczy si, odzyska rwnowag, pdzili potem dalej
tak dugo, a w kocu wyprzedzili ostatnich ludzi, a potem stracili z oczu i miasteczko
i Biay Most.
W kocu Rand run na kolana w py, gwatownie wcigajc wielkie hausty
powietrza do rozpalonego garda. Na drodze za nimi, a do miejsca, w ktrym droga
gina z zasigu wzroku wrd nagich drzew, byo zupenie pusto. Mat szarpn go
za rami.
- No dalej, dalej - wydysza.
Z jego twarzy spywa pot zmieszany z kurzem, przyjaciel wyglda tak, jakby
zaraz mia si przewrci.
- Nie moemy si zatrzymywa.
- Thom.- powiedzia Rand.
Obj silniej toboek zrobiony z paszcza Thoma, czu w rodku twarde bryy
futeraw z instrumentami.
- Thom.
- On nie yje. Widziae. Syszae. Na wiato, Rand, on nie yje!
- Twoim zdaniem Egwene, Moiraine i pozostali te nie yj. Jeeli nie yj, to
czemu Myrddraal nadal ich ciga? Wyjanisz mi to?
Mat osun si na kolana obok niego.
- W porzdku. Moe oni yj. Ale Thom,.. Widziae! Krew i popioy, Rand, to
samo moe sta si z nami.
Rand powoli skin gow. Droga za nimi wci bya pusta. Troch si
spodziewa - a przynajmniej mia tak nadziej - e zobaczy Thoma, jak kroczy drog
i wydyma wsy, chcc im powiedzie, jakim s utrapieniem. "Bogosawiestwo Krlowej" w Caemlyn. Podnis si z trudem z ziemi i zarzuci sobie na plecy toboek
Thoma razem z derk. Mat przypatrywa mu si zmruonymi, czujnymi oczyma.
- Chodmy - powiedzia Rand i ruszy drog wiodc do Caemlyn. Sysza, jak
Mat co mruczy, po chwili jednak go dogoni.
Wlekli si pylist drog, ze zwieszonymi gowami, nie mwic ani sowa. Wiatr
wznieca tumany kurzu, jednak droga za nimi pozostawaa cay czas pusta.

You might also like