You are on page 1of 218

ZBIGNIEW NIENACKI

PAN SAMOCHODZIK I TEMPLARIUSZE

ROZDZIA PIERWSZY
CZY SKARB TEMPLARIUSZY ZNAJDUJE SIE W POLSCE? TAJEMNICZY
DOKUMENT

TOWARZYSTWO

POSZUKIWACZY

SKARBW

KAPITAN

PETERSEN I JEGO PROPOZYCJA WIELKI MISTRZ ZAKONU TEMPLARIUSZY


UKRYWA SKARBY ZAKONNE HASO JAKUBA DE MOLAY

Pod koniec czerwca, w samo poudnie, gwatownie zaterkota dzwonek przy moich
drzwiach. Niechtnie wstaem od biurka, przy ktrym lczaem nad zawiymi dziejami
zakonu templariuszy, otworzyem drzwi i napotkaem sympatyczne i mie memu sercu
twarze trzech harcerzy: Tella, Wiewirki i Sokolego Oka.
- Panie Tomaszu! Panie Samochodzik! - woali jeden przez drugiego. - Szykuje si
nowa przygoda, prawda?
Ich twarze wyraay ogromne zaaferowanie. Nie zapytali nawet, czy mam czas na
rozmow.Wpakowali si do pokoju, obsiedli fotele.
- I co pan na to? Co pan na to, panie Tomaszu? - pyta Wilhelm Tell, wymachujc
gazet. Zrobiem zdziwion min.
- Jeszcze nie czytaem dzisiejszej prasy..,
- To niech pan czyta! Szykuje si przygoda! Nowa wyprawa po zote runo! - znowu
woali jeden przez drugiego. I wetknli mi do rk przyniesion gazet.
- Ale ja mam bardzo pilne zajce... - broniem si.

Podnieli ogromny wrzask:


- Panie Tomaszu, co si stao?! Nie chce pan szuka przygd? Ju ma pan dosy
odniesionych triumfw? A moe pan si lka nowej przygody? Przecie chyba nie
zrezygnujemy ze skarbw templariuszy?
- Co takiego? - i a zaczerwienem si z wraenia. - Skarby templariuszy? Skd
wiecie o tej sprawie?
- Jak to: skd wiemy? Z gazety, ktr pan trzyma w rku.
Rozoyem pacht gazety. Natychmiast wpad mi w oczy tytu wydrukowany
grub czcionk:
CZY SKARBY TEMPLARIUSZY

ZNAJDUJ SI W POLSCE?
Wyznaj, e zrobio mi si na przemian zimno i gorco. Potem, w miar jak
zapoznawaem si z treci opublikowanego artykuu, narastao we mnie uczucie gniewu.
- Co za dure! Co za bawan! Ach, ebym go tak dosta w swoje rce! - krzyknem,
uderzajc doni w rozoon gazet. - Po co on to opublikowa?
Chopcy byli bardzo zdziwieni.
- Pan sdzi, e to zwyka kaczka dziennikarska? Pan przypuszcza, e nie ma w
Polscc skarbw templariuszy?
Poszedem do kuchni i napiem si wody. Troch ochonem z gniewu.
Powiedziaem:
- Nie wiem, czy s w Polsce skarby zakonu templariuszy. Natomiast zdaj sobie
spraw, e t gazet czyta prawie p miliona ludzi. Z tego p miliona zapewne
przynajmniej kilku lub kilkunastu zapragnie sta si posiadaczami bezcennych skarbw. I
rozpocznie si takie myszkowanie za owymi skarbami, e a zimno mi si robi na sam
myl o tym. Zaczn ku dziury we wszystkich starych zamkach, przeoraj i przekopi kady
metr ziemi. Skarbw oczywicie nie znajd, bo by moe nie ma ich u nas, ale na pewno
utrudni poszukiwania tym, ktrzy t spraw zechc zaj si na serio. Dlatego wanie tak
rozgniewa mnie ten artyku.
- Wic pan powtpiewa o istnieniu tych skarbw W Polsce? - spyta Tell.
- Och; a tak nie myl... - odrzekem wykrtnie. - Wydaje mi si jednak, e jest to
historia niezwykle skomplikowana.
Nagle odezwa si Sokole Oko, ktry przez dusz chwil krci si koo mojego

biurka, ypic swoimi bystrymi oczami na rozoone na biurku ksiki i szpargay.


- Panie Tomaszu - powiedzia z powag - komu pan chce puszcza dym w oczy?
Ludziom, ktrzy pomogli panu odnale zbiory dziedzica Dunina? A co to wszystko znaczy?
- wskaza rk biurko. - Studiuje pan ksiki o templariuszach. Zajmuje si pan nimi od
duszego czasu, bo na stercie szpargaw w prawym rogu biurka widz troch
kilkudniowego kurzu - to mwc przejecha palcem po papierach i z triumfem wskaza
dugi lad. - Jednym sowem: spraw skarbw templariuszy interesuje si pan od duszego
czasu i na pewno wie pan o niej bardzo wiele. Pan szykuje si do nowej wyprawy.
Pozwolimy sobie by odmiennego zdania o autorze artykuu w gazecie. Dziki niemu
dowiedzielimy si o skarbach i o tym, e zamierza pan ich szuka bez swoich dawnych
wsppracownikw.
- To bardzo nieadnie z pana strony - obrazi si Tell.
Bezradnie rozloyem rce:
- Zdemaskowalicie mnie. Tak, to prawda, Od miesica przygotowuj si do nowej
wyprawy, ktrej celem ma by odnalezienie skarbu templariuszy. Nie wtajemniczaem
was, gdy lkaem si, e zechcecie wzi udzia w wyprawie. A ja na to nie mgbym si
zgodzi.
- A dlaczego? Jest oczywiste, e musimy wzi udzia w wyprawie - oburzy si
Wiewirka.
Pokrciem gow.
- Nie, drodzy chopcy. Bardzo was lubi i ceni, wiele zawdziczam waszej
przenikliwoci i pomocy. Ale tym razem wyprawa jest bardzo niebezpieczna i mozolna.
Wtedy, gdy szukalimy zbiorw dziedzica Dunina, znajdowalicie si na obozie
harcerskim i pomagalicie mi, jednoczenie wypoczywajc. Teraz macie wakacje,
pojedziecie take na obz, musicie nabra si do nowego roku szkolnego.
- Panie Samochodzik, bagamy pana, niech pan nam oszczdzi tych moraw jkn Wilhelm Tell.
- Panie Tomaszu - powiedzia Sokole Oko. - Przewidzielimy wszystkie paskie
opory. Oto s pisemne zgody naszych rodzicw. Pozwalaj nam przebywa pod pana
opiek.
I wszyscy trzej wycignli z kieszeni kartki papieru z podpisanymi przez ich
rodzicw zezwoleniami na wzicie udziau w tej wyprawie.

- Rodzice zadzwoni do pana w tej sprawie - zaznaczy Wiewirka.


- Nie, chopcy. To niemoliwe. Nie znacie dokadnie historii zwizanej z tymi
skarbami i nie zdajecie sobie sprawy z trudnoci, jakie oczekuj tego, co zechce
rozwiza zagadk templariuszy. Prawdopodobnie ta wyprawa, niestety, skoczy si
wielkim fiaskiem. Zmarnujecie wakacje.
Nie chciaem patrze na ich zrozpaczone miny i signem po przyniesion
gazet. Tym razem trafia do mej wiadomoci tre kilku ostatnich zda z artykuu, na
ktre przy pobienym czytaniu nie zwrciem uwagi.
- Boe drogi! - zerwaem si z krzesa, - Przecie ja tam ju powinienem
pojecha. Zaraz! Natychmiast! Bo inaczej mnie ubiegn. A mj samochd jest w
remoncie!
Drcymi ze zdenerwowania palcami nakrciem tarcz telefonu.
- Panie Rlka, bagam pana, niech si pan popieszy z przegldem mojego wozu
- paczliwie mwiem do telefonu. - Musz mie swj samochd jeszcze dzi.
Natychmiast! Co?... Dopiero na jutro rano? Wczeniej w aden sposb pan nie zdoa
przygotowa samochodu?
Zrozpaczony odoyem suchawk na wideki.
- Piknie si ta historia zaczyna westchnem. - Od razu na starcie trac
kilkanacie godzin. Przecie nie tylko ja przeczytaem ten artyku. Inni s ju na pewno
w drodze do Mikokuku.
Myli, ktre mnie ogarnyr nie naleay do wesoych. Chopcy take milczeli
ponuro, obraeni moj odmow. Wreszcie odezwa si Sokole Oko:
- Gdyby nie my, by moe, paski start opniby si nie o kilka godzin, ale o
kilka dni. Zapewne przez cay dzie lczaby pan przy swoim biurku i, by moe, w
ogle nie przeczytaby pan dzisiejszej gazety. A my j panu przynielimy i w ten
sposb dowiedzia si pan, e najwysza pora wyruszy na wypraw.
Mia racj. Spojrzaem na nich z wdzicznoci.
- To prawda. Postanowiem, e dzisiaj w ogle nie rusz si z domu i przewertuj
do koca wszystkie materiay o templariuszach. Bardzo wic jestem wam wdziczny i
dzikuj za pomoc. To bardzo przykre, lecz jednak nie mog was zabra ze sob.
W tym momencie na moim biurku odezwa si telefon. Dzwoni doktor W., ojciec
Tella.

- Czy rzeczywicie wybiera si pan na now wypraw? - spyta. - Bo mj syn, jak


tylko przeczyta w gazecie o skarbie templariuszy, od razu doszed do przekonania, e
pan na pewno wemie udzia w poszukiwaniach skarbu. Wymg na mnie, abym mu da
zezwolenie na wzicie udziau w wyprawie. Ba, mao tego, musiaem jeszcze zadzwoni
do rodzicw Wiewirki i Sokolego Oka i ich take nakoni do udzielenia zezwolenia.
Wprawdzie chopcy mieli pojutrze wyjecha na obz harcerski, ale pod pask opiek...
- Waham si, czy ich zabra, poniewa bdzie to bardzo mczca wyprawa przerwaem potok sw doktora.
- Mczca? By moe - zgodzi si doktor. - Ale czy pan wie, e od czasu tej
synnej historii z odnalezieniem zbiorw chopcy, ktrzy nie byli w szkole najlepszymi
uczniami, bardzo si podcignli w nauce? W tym roku otrzymali pitki z historii,
zorganizowali w szkole kko antropologiczne, dyrektor szkoy jest nimi zachwycony.
Dlatego gdy mj syn powiedzia, e pan wybiera si na now wypraw, do krtko si
wahaem. Ostatecznie chopcy s ju duzi i bardzo samodzielni...
- Kiedy wanie ja... - zaczem.
- Ach, rozumiem - powiedzia doktor. - Pan sdzi, e oni bd panu przeszkadza
w poszukiwaniach?
- Przeszkadza? - oburzyem si. - Ale skd! Oni bardzo mi pomogli w
odnalezieniu skarbw dziedzica Dunina. A teraz...
- Tak? - ucieszy si doktor. - W takim razie bardzo bym prosi, aby mi pan
powiedzia, jak naley wyekwipowa naszych chopcw. Maj namiot trzyosobowy,
materace, kuchenk, piwory, plecaki. Co jeszcze powinni zabra? I kiedy planuje pan
wyjazd?
- Jutro rano - jknem. - Jutro o wicie niech zjawi si przed moim domem.
Nie syszaem ju, co powiedzia doktor, bo sowa jego zaguszy straszliwy
wrzask chopcw. Wydawali z siebie gone okrzyki triumfu i radoci, klepali si po
plecach i dawali sobie kuksace, Potem skakali wok mego biurka.. Zakoczyem wic
szybko rozmow telefoniczn.
- Skoro wszyscy s przeciw mnie, musz zmieni swoje postanowienie - rzekem. Jedziemy, moi drodzy. Jutro o wicie wyruszamy szuka skarbu templariuszy.
Zapada cisza. Rozemiane twarze chopcw raptownie spowaniay. To chyba
wiadczyo najlepiej, e nadaj si jako wsptowarzysze wyprawy. Z chwil gdy zapada

decyzja o ich udziale, natychmiast zdali sobie spraw, e stanli oko w oko z niezwyk
przygod, Czekay ich trudy i niebezpieczestwa, ktrych nikt nie potrafi przewidzie.
Naleao by czujnym, powanym, odpowiedzialnym.
- Czy zabra ze sob kusz? - spyta cicho Wilhelm Tell. Skinem gow. Odezwa
si Sokole Oko:
- Artyku w gazecie nie zaskoczy pana, a tylko zirytowa. To znaczy, e pan ju
znacznie wczeniej wiedzia o skarbie. Zapewne wie pan o nim wicej, ni to zostao
napisane w tej gazecie. Jeli mamy by panu pomocni, chcielibymy take usysze co
wicej, ni przeczytalimy w gazecie.
- Co to by za zakon? I skd oni mieli skarby? - dopytywa si Wiewirka.
- To bardzo duga historia - powiedziaem. - Suchanie jej zajoby nam kilka godzin.
A przecie jutro rano musimy wyjecha. Drog bdziemy mieli dalek, a na krace Polski.
Po drodze oppwiem wam o historii skarbu templariuszy. Dzisiaj musz spakowa swoje
rzeczy i odebra samochd z remontu. Wy take powinnicie przygotowa si do wyprawy.
Nie potrzebuj chyba wylicza, co powinni zabra ze sob harcerze wybierajcy si na
niebezpieczn przygod. Na razie wtajemnicz was zaledwie w kilka szczegw.
- Suchamy! Pilnie suchamy! - zawoali chopcy. Zapaliem papierosa i spacerujc po
pokoju, rozpoczem opowiadanie:
- Jak wiecie, jestem autorem kilku ksiek o poszukiwaniach i odnalezieniu rnych
skarbw na terenie Polski. Ktra z tych ksiek zapewne dotara za granic albo, co jest
prawdopodobne, po prostu napisano tam o tych ksikach. Pewnego dnia otrzymaem list z
Parya. Napisa go pan Chabrol, prezes Towarzystwa Poszukiwaczy Skarbw. Siedziba tego
Towarzystwa znajduje si wanie w Paryu...
- Towarzystwo Poszukiwaczy Skarbw? - rozemia si Sokole Oko.
- Nazwa jego brzmi troch niepowanie, ale zarczam wam, e jest to bardzo
powane towarzystwo. Wpisowe kosztuje ponad sto dolarw, a skadka roczna wynosi
kilkadziesit dolarw. W towarzystwie grupuj si ludzie, ktrzy zawodowo trudni si
poszukiwaniem skarbw. Takiego poszukiwacza wyobraamy sobie zazwyczaj jako dziwaka
uzbrojonego w opat i myszkujcego w starych ruinach. Panowie z Towarzystwa s
jednak zupenie inni. Podczas swych ekspedycji zatrudniaj wiele ludzi, stosuj maszyny,
specjalne urzdzenia do wykrywania metali, rnego rodzaju detektory i tak dalej. Pracuj
u nich nurkowie, jeli poszukiwany skarb ley na dnie jeziora lub we wraku zatopionego

statku. Jeden z czonkw Towarzystwa, Duczyk, kapitan Petersen, dorobi si ogromnej


fortuny, wydobywajc zoto z hiszpaskich galeonw zatopionych u przyldka Engano
koo San Domingo. Ot prezes tego Towarzystwa, pan Chabrol, zaproppnowa mi
wstpienie do swej organizacji. Podzikowaem za zaproszenie, gdy nie sta mnie ani na
tak wysokie wpisowe, ani na skadki czonkowskie w dolarach. A poza tym
poszukiwaniem skarbw nie trudni si zawodowo i nie czerpi z tego adnych zyskw.
Robi to dla przeycia ciekawej przygody. Odnalezione przeze mnie skarby trafiaj
zawsze do muzew, ja za co najwyej pisz now ksik.
- Ogldalimy rozwieszone w salach muzeum odnalezione zbiory dziedzica
Dunina. Wygldaj bardzo adnie i na pewno wiele ludzi dowie si dziki nim, jak
wygldao uzbrojenie w rnych krajach w dawnych wiekach - z powag przywiadczy
Tell.
- Zim tego roku - cignem dalej swoje opowiadanie - pan Chabrol zwrci si do
mnie ponownie. Tym razem w licie swym pyta, czy nie zechciabym za odpowiednim
wynagrodzeniem wzi udziau w ekspedycji synnego poszukiwacza skarbw, kapitana
Petersena, ktry w lecie tego roku zamierza szuka na terenie Polski skarbu zakonu
templariuszy. Szczegy tej imprezy, jak rwnie dokadne informacje na temat skarbu,
otrzymabym ju po podpisaniu kontraktu z kapitanem Petersenem, a raczej z
Chabrolem, ktry porozumiewa si ze mn w jego imieniu, gdy Petersen koczy
wanie prace przy penetrowaniu starych galeonw, zatopionych w zatoce Matanzas na
Kubie. Notabene, galeonw tych byo jedenacie, a naleay one do admiraa Rodryga
Farfana i wiozy adunek zota.
- O Boe! - jkn zdumiony Wiewirka.
- Panu

Chabrolowi udzieliem bardzo

jeszcze raz przypominajc,

poszukiwaniem

grzecznej, ale odmownej odpowiedzi,


skarbw

nie

zajmuj

si z chci

zyskw. Zaznaczyem, e gdybym nawet odnalaz skarb templariuszy, przekazabym go


naszym wadzom, a nie do rk Petersena, a wic o jakiejkolwiek wsppracy nie moe by
mowy. Wyraziem take swoje przekonanie, e skarb templariuszy najprawdopodobniej
znajduje si we Francji, gdzie bya niegdy gwna siedziba zakonu. I na tym, zdawao mi
si, sprawa si zakoczya. Wyobracie wic sobie moje ogromne zdumienie, gdy przed
miesicem w jednym z zagranicznych czasopism ukaza si duy artyku

na

temat

skarbu templariuszy. Pisano tam, e na podstawie jakich nowo odkrytych dokumentw

w bibliotece starego zamku w Szkocji mona sdzi, i, tylko cz wielkiego skarbu


zakonnego pozostaa we Francji. Pozosta cz wielki mistrz zakonu
Jakub

do

Molay,

templariuszy,

przekaza w depozyt wielkiemu mistrzowi Krzyakw, Zygfrydowi

von Feuchtwangenowi, k t r y w tym czasie mia swoj siedzib w Wenecji. Wkrtce zreszt
Zygfryd von Feuchtwangen przenis stolic Krzyakw do Malborka, by moe zabierajc z
sob skarb templariuszy,

Prawdopodobne jest, e bezcenny

skarb, a w kadym razie powana

jego cz ukryta zostaa nie we Francji, lecz w ktrym z krzyackich zamkw na terenie Polski.
- A dlaczego wielki mistrz zakonu templariuszy przekaza skarb swego zakonu w
rce Krzyakw? - spyta Sokole Oko.
- To duga historia, zrozumiecie j, gdy dokadnie opowiem wam dzieje zakonu.
Na razie niech wam wystarczy informacja, e Jakub de Molay zdawa sobie spraw z
grocego mu wwczas niebezpieczestwa ze strony krla Francji, Filipa IV, zwanego
Piknym. w krl dy do rozwizania tego zakonu i zawadnicia ich skarbami. Wkrtce
zreszt dopi swego. Zakon templariuszy rozwizano, a de Molaya uwiziono i spalono
na

stosie.

Skarbw

jednak

zakonnych

nie

znaleziono.

Przewidujc

groce

niebezpieczestwo, Jakub de Molay cz skarbw zakonnych ukry, a cz przekaza


innemu zakonowi rycerskiemu, oczywicie w depozyt.
- I po tym artykule zaj s pan spraw skarbu templaruszy - stwerdzi Tell.
- Tak. Zabraem si do studiowania historii zakonu templariuszy oraz historii
zakonu

Najwitszej

Marii

Panny,

czyli

Krzyakw.

Innymi

slowy,

zaczem

przygotowywa si do poszukiwa. A tu masz! Take i w naszej prasie ukaza si artyku o


skarbie, prawdopodobnie opracowany na podstawie tej zagranicznej publikacji. Po prostu
jaki dziennikarz przeczyta tamten artyku i napisa szerok informacj dla naszej gazety.
Czy zdawa sobie spraw, e wydrukowanie jej skieruje do zamkw krzyackich dziesitki
amatorw odnalezienia skarbw? Posuchajcie uwanie kocowych zda jego artykuu.
Chwyciem gazet i przeczytaem gono:

Trudno oczywicie stwierdzi z ca pewnoci, czy rzeczywicie skarb zakonu


templariuszy znajduje si w ktiym z zamkw Krzyackich na ziemiach Polski. Faktem jest
jednak, e autorowi niniejszego artykuu dane byo oglda stary dokument o bardzo
tajemniczej treci. Dokument ten nosi piecz zakonu templariuszy. Jest on w rkach
pewnego nauczyciela wiejskiego, ktry mieszka w powiecie Sejny nad jeziorem Mikokuk.
Nauczyciel w posiada bardzo bogate i ciekawe zbiory rnego rodzaju pamitek i

staroytnoci, ktre odnalaz w czasie swych wakacyjnych wdrwek po Suwalszczynie, po


Warmii i Mazurach. Czy jednak dokument ten pomoe rozwiza zagadk ukrytego
skarbu? Jak do tej pory, jedynym drogowskazem jest zdanie wyryte na zotym krzyu, ktry
wielki mistrz Krzyakw, Zygfryd von Feuchtwangen, darowa Jakabowi de Molay. A
zdanie to brzmi: Tam skarb twj, gdzie serce twoje. Kto zrozumie znaczenie tych sw, ten
odnajdzie bezcenny skarb.
Chopcom rozgorzay oczy.
- A wic istnieje haso do odnalezienia skarbu? Tam skarb twj, gdzie serce twoje.
Panie Tomaszu, czy pan si ju domyla, co znacz te sowa?
Niecierpliwie machnem rk.
- W tej chwili stokro waniejsze jest, aby w dokument, ktry posiada nauczyciel
znad jeziora Mikokuk, nie wpad w niepowoane rce. Rozumiecie? Nie wiem, czy
zdajecie sobie spraw, e by moe kapitan Petersen znajduje si w tej chwili w naszym
kraju i e kto wskaza mu ju ten wanie artyku w gazecie. I Petersen w tej chwili pdzi
samochodem po tajemniczy dokument. Rwnoczenie pdz po niego dziesitki innych
amatorw skarbu. A my? - zapaem si za gow. - A my tu siedzimy i prowadzimy
towarzysk pogawdk. Dopiero jutro rano bdziemy mogli popieszy nad Mikokuk. Czy
teraz ju rozumiecie moj zlo i moj rozpacz?
Milczeli. Teraz oczywicie take i oni pojmowali mj gniew na autora artykuu.
Podzielali chyba take i moje uczucie bezsilnoci.
- Moe ten dokument nie okae si a tak wany? - niemiao powiedzia Wiewirka.
- Miejmy nadziej - westchnem. - A na razie powiedzmy sobie szczerze, e
zostalimy zdystansowani ju na starcie.
Na tym smutnym stwierdzeniu zakoczya si pierwsza moja rozmowa z chopcami.
Po krtkiej chwili trzej harcerze poegnali si i rozeszli do domw, aby poczyni
przygotowania do jutrzejszej podry. Ja take zaczem pakowa swoje rzeczy, a potem
odwiedziem warsztat mechanika. Chciaem upewni si, e mj samochd bdzie jutro
rano gotw do drogi,
Nadszed ranek. Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewirka, ubrani w swe mundury
harcerskie i objuczeni ogromnymi plecakami, zjawili si punktualnie przed moim domem.
Tell ponadto dwiga na ramieniu swoj kusz. Przed domem gotw do drogi sta ju mj

samochd. To z racji posiadania przeze mnie tego dziwacznego pojazdu chopcy przezwali
mnie: pan Samochodzik. Mj wehiku, mimo e daem go do polakierowania na adny
stalowy kolor, pozosta wci pojazdem budzcym drwiny, zdumienie i lito. Nie byo
bowiem sposobu, aby odmieni ksztat karoserii wykonanej przez zapoznanego wynalazc.
W dalszym cigu samochd przypomina obrzydliw larw z wybauszonymi oczami
reflektorw, stanowi oo w rodzaju starego czna na czterech kkach. Tylko
wtajemniczeni wiedzieli, e posiada silnik Ferrari 410 i by jednym z najszybszych
samochodw wiata. Potrafi nie tylko szybko jedzi, ale i pywa po wodzie jak d
motorowa.
Zaadowalimy bagae, zajlimy w wehikule miejsca. Ranek by pikny,
soneczny, zapowiada si dzie bardzo pogodny. Mielimy ostatni dzie czerwca, PIHM
przepowiada pikn pogod na pierwsz dekad lipca. Wyruszylimy wic ze
wiadomoci, e czeka nas wiele piknych dni i wiele ciekawych przygd. Nie
zastanawialimy si, czy uda si nam rzeczywicle odnale skarby templariuszy.
Chodzio przecie tylko o przeycie piknej przygody. Dlatego te zaraz po wyruszeniu w
drog poprawiy nam si humory.
Za miastem, na szosie wiodcej w stron pnocno-wschodniego kraca Polski,
zapiewalimy chrem nasz ulubion piosenk:
Wrd dolin, wrd lasw
I jezior, i kniej
Kto szuka przygody.
Nie znalaz tam jej
I morze przepyn,
Przemierzy wzdu wiat,
Nie znalaz przygody,
Zagubi jej lad.
I marzy: czy dzie to,
Czy wieczr i mrok
Przygod jak druha
Spotyka co krok!
Przygodo, gdzie jeste?
O sobie daj zna!

Przygodo, gdzie jeste?


Przyjd, imi swe zdrad!

ROZDZIA DRUGI
ZAKONNICY Z MIECZAMI NIE DLA NAS, PANIE MISTRZOWIE
TAJNYCH

SZYFRW

TEMPLARIUSZY

FILIP PIKNY

ZABJSTWO

JEGO KNOWANIA

WIELKIEGO

MISTRZA

UPADEK

TAJEMNICZY

JAWINGOWIE

Od Warszawy pojechalimy w kierunku Biaegostoku szerok, betonow autostrad.


Mona byo na niej bezpiecznie rozwin du szybko, a jednoczenie rozmawia o
oczekujcych nas zadaniach, Czuem

si

obowizku

wtajemniczenia

trzech mych

przyjaci w histori zakonu templariuszy i Krzyakw, gdy tam wanie naleao szuka
rozwizania zagadki ukrycia zakonnego skarbu. Wydawao mi si, e dopiero gdy
zrozumiej wydarzenia poprzedzajce ukrycie skarbu, atwiej bdzie snu przypuszczenia
co do jego dalszych losw.
- Byo to na pocztku XII wieku - opowiadaem. - W czasach gdy w wyniku
znanych wam z historii synnych wypraw krzyowych powstalo w Palestynie tak zwane
Krlestwo

Jerozolimskie powoane do obrony miejsca grobu Chrystusa. Pastwa

chrzecijaskle na Ziemi witej cigle jednak cierpiay na brak ludzi, gdy krzyowcy,
rekrutujcy si z rycerzy ochotnikw, po odbyciu krucjaty zazwyczaj wracali do swych
ojczystych krajw w Europie. Muzumanom niekiedy nie mia kto stawia czoa i wwczas
to, w czasie takiego wanle niespodziewanego napadu muzumanw,

do walki z nimi

wystpili take zakonnlcy opiekujcy si w Jerozolimie szpitalem w. Jana. Muzumanw


odparto, ale zakonnicy na wszelki wypadek nie rozstawali si ju z mieczaml, byli
jednoczenie zakonnikami i rycerzami. I tak zrodzi si pierwszy na wiecie zakon rycerskl
szpitalnikw w. Jana, czyli jak ich nazywano: joannitw. Oprcz opieki nad szpitalem zajli
si oni odprowadzaniem pielgrzymw z portw do miejsc witych i ochron ich przed
napaciami Saracenw. Wkrtce, bo w roku 1118, powsta inny zakon rycerski o podobnym
charakterze. Krl jerozolimski Baldwin II przeznaczy nowemu zakonowi jako miejsce
zamieszkania budynek w pobliu ruin wityni Salomona. witynia po acinie nazywa si
templum i std, od nazwy miejsca zamieszkania, w zakon rycerski otrzyma nazw
templariuszy. W niedugim czasie ilo zakonnych rycerzy znacznie wzrosa, a liczne

przywileje i majtki, jakie otrzymali od papiea Innocentego

II i

jego nastpcw,

przyczyniy si do wzrostu ich potgi. Trzeba bowiem wiedzie, e na obron Ziemi witej
oya niemal caa chrzecijaska Europa i wiele sum na ten cel zebranych trafio do
templariuszy.

Oprcz normalnych zakonnych lubw, a wic lubu posuszestwa,

czystoci i ubstwa, rycerze zakonni musieli take przyjmowa obowizek walki z


muzumanami. Wstpi za do zakonu templariuszy mg tylko czowiek pochodzcy ze
stanu rycerskiego, z maestwa prawego; stanu wolnego, wolny od zarzutu cikiego
przestpstwa, a take czowiek nie uomny, jako e zakonnikw oczekiwaa walka. Bracia
zakonni, czyli rycerze

zakonu templariuszy,

nosili

biae

plaszcze z czerwonym

omioktnym krzyem. Chorgiew zakonna bya czarno-biaa. Wypisana na niej zostaa


dewiza: Non nobis, Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam, co znaczy: Nie dla nas,
Pane, nie dla nas, lecz dla chway Twego imienia.
- Czy Polacy rwnie mogli wstpowa do rycerskich zakonw? - spyta Tell.
- Naturalnie. Zakony rycerskie miay mie charakter ponadnarodowy. Mao kto o
tym wie, ale faktem jest, e a do koca XIV wieku w szeregach Krzyakw na przykad
przebywali

take

rycerze polscy, dopki konflikt Polski z Zakonem nie ujawni si

wyranie. Niemniej jednak w zakonie joannitw wikszo stanowili Francuzi i Wosi,


podobnie byo take i w zakonie templariuszy. Ze wzgldu wanie na
charakter

obydwu

zakonw

w romaski

niechtnie wstpowali do nich rycerze niemieccy. Gdy

zdarzya si ku temu okazja, a byo to podczas oblenia twierdzy Akkon w czasie wojen
krzyowych, niemieccy szpitalnicy zaoyli wasny zakon, pod wezwaniem Najwitszej
Marii Panny. Z pocztku rycerze tego zakonu pozostawali w zalenoci od joannitw,
potem za od templariuszy, od ktrych przyjli strj: biay paszcz, tylko e krzye na
paszczach nosili nie czerwone, lecz czarne. Wkrtce zreszt usamodzielnili si, a w
okresie rzdw ich czwartego wielkiego mistrza Hermana von Salza, w latach 1210-1239,
wzroli w si. Lecz stosunkowo najszybciej rozwija si zakon templariuszy. Dla tych, ktrzy
walczyli o Ziemi wit, pyny szczodrze pienidze, a take przywileje, ktre nadawali
im papiee, krlowie i ksieta, aby zakon by dostatecznie bogaty i mog sprosta zadaniom
walki z muzumanami. W XIII wieku templariusze bardzo rozprzestrzenili si na Bliskim
Wschodzie. Mieli swe posiadoci i zamki take na Plwyspie Apeniskim i Pirenejskim, w
Brytanii, Irlandii, w Niemczech, we Francji, Czechach, Austrii, na Morawach, a take w
Polsce, dokd w 1156 roku, po powrocie z wyprawy krzyowej, sprowadzi templariuszy

ksi Henryk Sandomierski. Templariusze bogacili si nie tylko dziki nadaniom, ale
take zajmujc si przewozem pielgrzymw do Palestyny i przesyk ich pienidzy. W ten
sposb podejmowali oni wielkie operacje bankowe i znakomicie zarabiali. W XIII wieku
tempjlariusze nagromadzili ogromne bogactwa, ktre tylko w czci wydatkowali na
walk o Ziemi Swit, dokd posyali rycerzy wasnych i najemnych. Reszt swych
dochodw uywali na dostatnie ycie na Zachodzie, a take na prowadzenie wasnej
polityki, czym budzili nienawi i strach u wczesnych wadcw. Wyobracie sobie
bowiem organizacj, posiadajc swych ludzi i swe siedziby niemal we wszystkich krajach
chrzecijaskiej Europy. Organlzacj llczn a bogat, majc wszdzie ogromne wpywy i
stosunki, wasn dobrze zbudowan sie szpiegowsk. Za pomoc bogactw, tajnych
informacji, sieci intryg i spiskw starali si wpywa na przebieg wypadkw politycznych
w poszczeglnych krajach. Te ich tajne zamysy wymagay oczywicie tajnych rodkw.
Templariusze stali si mistrzami w ukadaniu szyfrw, ktrymi si porozumiewali. Zamki
ich pene byy tajemnych przej, skrytek, zapadni, przemylnych mechanizmw
otwierajcych i zamykajcych drzwi do podziemnych przej. Nie dziwcie si wic, e
cho znane s dokumenty wskazujce domniemane miejsce ukrycia legendarnych
bogactw zakonu, nikt jeszcze nie trafi do skarbca templariuszy. A skarbiec i zawarte w
nim przeogromne bogactwa byy faktem niezbitym.
Owych

bogactw,

take

wpyww

potgi, zazdrocili templariuszom

przede wszystkim joannici jako zakon konkurencyjny. Bo jeli chodzi o rycerzy zakonu
Najwltszej Marii Panny, czyli Krzyakw, to oni do szybko zrezygnowali - wobec potgi
joannitw i templariuszy - z rozpocierania swych wpyww na Zachd, lecz skierowali swe
zainteresowanla na Wschd, budujc w Prusach swe krzyackie pastwo. Ale
najzacieklejszym, a jednoczenie najsprytniejszym przeciwnikiem templariuszy okaza si
krl

francuskl

zakonu,

Filip

Pikny,

ktry

od

dawna marzy o zawadnlciu bogactwami

a tym samym o wzmocnienu wasnej potgi. Legenda mwi, e w sprytny krl

porozumia si z Klemensem V, zanim ten

jeszcze

zosta

papieem,

obieca mu

poparcie przy jego wyborach na papiea, pod warunkiem jednak, e potem pomoe mu on
rozprawi si z templariuszami. W pomoc Filipowi sza opinia spoeczna
przychylna

idei

coraz

mniej

zakonw rycerskich, a w szczeglnoci wroga zakonowi templariuszy.

Chrzecijanie utracili w kocu Ziemi wit i przyczyn tej straty upatrywano w tym, e
zakony rycerskie, zamiast wojowa z muzumanami, zajmoway si budowaniem wasnej

potgi w Europie, a ponadto nieustannie kciy si i swarzyy, lekcewac wadz krlw i


ksit, a nawet zwierzchno papiea. Po cichu szeptano, e w zakonie templariuszy w
ogle

przestano wierzy

w Chrystusa, a zaczto czci diaba, oddawano si niecnym i

zakazanym praktykom czarnej i biaej magii. W tej sytuacji,

za

cich

zgod

papiea,

krl Filip Pikny poleci uwizi templariuszy, a stao si to w nocy z 12 na 13 padziernika


1307 roku. Pod zarzutem herezji i oddawania si nieczystym i bezbonym praktykom
wszczto ledztwo przeciw najwyszym wadzom zakonu - na czele z wielkim mistrzem,
Jakubem de Molay. W ledztwie poddano ich wyszukanym i okrutnym torturom, ale ne
wydobyto z nich najwaniejszego: nie udao si ujawni, gdzie podziay si ogromne
skarby zakonne. Albowiem wojska Filipa, ktre wkroczyy do zamkw templariuszy,
znalazy je ogoocone z bogactw. Jakuba de Molay spalono na stosie pod zarzutem
herezji. Z paryskiego wizienia udao si jednak uciec najbliszemu wsppracownikowi
wielkiego mistrza, Piotrowi z Bolonii, ktry przedosta si do Szkocji, unoszc z sob, jak
powiada legenda, testament Jakuba de Molay, a take tajemnic ukrycia skarbw
zakonnych. Tam, w Szkocji, Piotr z Bolonii zaoy tajn organizacj wymierzon przeciw
wadzy papiea i goszc haso zemsty za rozpraw z zakonem templariuszy.
- A dlaczego Piotr z Bolonii nie wydoby z ukrycia skarbw swego zakonu? - spyta
Sokole Oko. - Przecie chyba bardzo potrzebne byy mu pienidze dla nowej tajnej
organizacji?
- Bardzo mdre pytanie - skinem gow. - S w tej sprawie dwie hipotezy. Jedni
uwaaj, e Piotr z Bolonii zdoa przy pomocy swych emisariuszy wydoby z ukrycia
bogactwa zakonu i dziki tym zasobom jego organizacja rozwina si, uzyskujc wielkie
polityczne wpywy. Dlatego te nie sposb odnale skarbu templariuszy, bo go ju
dawno nie ma, przeja go owa organizacja i wykorzystaa do swych celw. Lecz wedug
drugiej hipotezy Piotr z Boloniir aczkolwiek uratowa ,,testament de Molaya, nigdy nie
zdoa go do koea rozszyfrowa, a sam miejsca ukrycia skarbu nie zna. Tak wic skarb
templariuszy istnieje nadal i jest prawdopodobnie ukryty w ktrym z zamkw na terenie
Francji. Teraz przybya trzecia hipoteza, a zrodzia si ona na podstawie starego
dokumentu, odnalezionego w jednym z zamkw szkockich. Wedle tej hipotezy Piotr z
Bolonll rzeczywicie zdoa wydoby z ukrycia w jednym z zamkw francuskich skarb
templariuszy i przeznaczy go na rozbudow tajnej organizacji. Jednak nie by to cay skarb.
Jego druga cz, w postaci kosztownoci, leala jako depozyt u rycerzy zakonnych

Najwitszej Marii Panny, czyli u Krzyakw. Jak informowa artyku, ktry ukaza sl za
granic, odnaleziono pochodzc z 1339 roku kopi listu skierowanego do wielkiego mistrza
Krzyakw, Warnera von Orseln. Kopia listu nie jest podpisana, ale wynika z niej, e list
pisa albo sam Piotr z Bolonii, albo ktry z jego najbliszych wsppracownikw. Zwraca si
on listownie do Wernera von Orseln o zwrot danych jego zakonowi w deppzyt kosztownoci
templariuszy. Autor listu powouje si na tajn umow midzy Jakubem de Molay a
wczesnym wielkim mistrzem Krzyakw, Zygfrydem von Feuchtwangenem. Na mocy tej
umowy zakon Krzyakw obowizany by zwrci depozyt temu, kto przedstawi haso:
Tam skarb twj, gdzie serce twoje.
- I Werner von Orseln zwrci kosztownoci nowym templariuszom? - pytali chopcy.
- Nie wiadomo. W kilka miesicy pniej zosta zamordowany...
- Co takiego?
- Wielki mistrz Krzyakw zamordowany?
- Zamordowano go przy wejciu do kocioa na zamku w Malborku. Stao si to w
roku 1330.
- Niech pan nam o tym opowie, panie Tomaszu! Bagamy pana! - woali chopcy. Ale
ja nle chciaem dalej opowiada.
-

Zascho mi w gardle - stwierdzilem. - Dojedziemy do Biaegostoku, tam

zjemy obiad i napij si kawy. Potem bdzie jeszcze do czasu na opowiadanie o historii
zabjstwa wielkiego mistrza. Teraz ogldajcie krajobraz, przyda si to wam do lekcji
geografii. Pomylcie take nad hasem Tam skarb twj, gdzie serce twoje. Prawdopodobnie
jest to przecie klucz do odnalezienia skarbw.
- Przecie pan mwi, e to byo tylko haso - przypomnia Tell.
- Nie, nie tylko. Poszukiwaczom skarbu templariuszy dobrze znany jest fakt, e w
chwili swego aresztowania wielki mistrz Jakub de Molay mia na piersiach weneckiej roboty
krzy ze zota. Na ramionach tego krzya widnia napis po acinie: Tam skarb twj, gdzie
serce twoje. W Wenecji trafiono na dokumenty wielkich mistrzw krzyackich. Okazuje
si, e Zygfryd Feuchtwangen w 1306 roku zamwi u weneckiego zotnika krzy z formu
Tam skarb twj, gdzie serce twoje, cytatem z Ewangelii w. Mateusza. Ten sam krzy
znalaz sie w rok pniej na piersiach de Molaya. Nie ma innego wyjanienia tago faktu, jak
to, e najprawdopodobniej krzy. ten przesa mu Zygfryd von Feuchtwangen. Przypuszcza
naley, e napis na krzyu zawiera zrozumia dla Molaya wskazwk, gdzie zosta ukryty

skarb Templariuszy. W dwa lata pniej Feuchtwangen przenis siedzib swoj z Wenrcji do
Malborka. By moe, e wanie w Malborku ukryty jest skarb Templariuszy.
- Wic dlaczego nie jedziemy do Malborka? - zdumia si Wiewirka.
- Czy ogldae kiedy zamek w Malborku? To potna budowla, posiadajca setki
zakamarkw. Zreszt przerabiana wielokrotnie. Szuka w niej skarbu to prawie to samo,
co szuka igy w stogu siana. Trzeba nam jeszcze jakiej dodatkowej wskazwki. Moe ma
j w nauczyciel znad Mikokuku?
- Tam skarb twj, gdzie serce twoje - powtrzy Sokole Oko. - Moe to tylko
najzwyklejszy pobony cytat?
- A wanie. W tym sk, e nic nie wiadomo. Gdyby byo inaczej, ju dawno skarb
zostaby odnaleziony. Do byo spryciarzy, ktrzy prbowali zgbi to pobone zdanie.
W kadym razie jedno jest pewne: po otrzymaniu tego krzya Jakub de Molay uspokoi si
co do losu skarbu i nie dopomina si u Feuchtwangena o adne dalsze wyjanienia, A
poza tym...
- Poza tym? - podchwycili chopcy.
- Nie jest to dosowny cytat. U Mateusza w rozdziale VI czytamy: Gdzie jest skarb
twj, tam i serce twoje. A napis na krzyu brzmi: ,,Tam skarb twj, gdzie serce twoje.
Niby to samo, a jednoczenie nie to samo. Trudno przypuszcza, aby wielki mistrz zakonu
Krzyakw pomyli cytat. Musia to zrobi celowo. Prawdopodobnie za pomoc nieco
zmienionej pobonej formuy przekaza de Molayowi wskazwk, co do miejsca ukrycia
skarbu...
Urwaem. Mj samochd zaczo ciga gwatownie na praw stron szosy. Silniej
chwyciem kierownic i zwolniem biegu, a potem wz zatrzymaem. Okazao si, e z
prawej tylnej opony uszo mi powietrze. Miaem ze sob zapasowe koo, wic tylko
kilkanacie minut zaja nam wymiana. Ale bez zapasowego koa baem si rusza w dalek
i pen niespodzianek wypraw. Zdecydowaem, e przedziurawion dtk dam w
Biaymstoku do wulkanizacji.
- A to pech! Znowu mnie pech przeladuje - powiedziaem ze zoci.
Ale zo niewiele moga pomc. Zanim znalazem w Biaymstoku zakad
wulkanizacyjny, gdzie zreperowali dtk, upyno przeszo dwie godziny. Czekajc na
reperacj zjedlimy obiad i dopiero o trzeciej po poudniu wyruszylimy w dalsz drog.
Midzy Grajewem i Rajgrodem pokazaem chopcom synne Kuwasy, krain bagien.

Rozlegy, bo obejmujcy ponad pi tysicy hektarw teren pokryway kpy wtej


rolinnoci, karowate krzewy, jeziorka stojcej wody, szuwary i poacie trawy uginajcej si
pod stopami i grocej mierci kademu, kto by si odway na ni wstpi.
- Jedziemy przez krain, ktr Krzyacy nazywali: Wildnis, czyli Dzicz powiedziaem chopcom. - Po wytpieniu pogaskich Prusw i mieszkacw tych ziem,
bitnego plemienia Jawingw, Krzyacy pozostawili tu ziemie bezludne, porastajce
puszcz. Na granicy swego pastwa, na przesmykach wialkich mazurskich jezior,
wybudowali mocne zamki, a te tereny uczynili bezludnymi, zabezpieczajc si w ten
sposb przed najazdami Litwinw i mudzinw. Dopiero pod koniec XIII wieku poclgnli
w te strony chopi - osadnicy z Mazowsza, tworzc tu z czasem rdzenn polsk ludno.
Po dawnych wacicielach tych ziem - Jawingach - przetrway tylko po lasach stare
kurhany, ktre rozkopuj dzi archeologowie. Po Jawingach pozostay take niektre
nazwy rzek i miejscowoci, dlatego brzmi one tak dziwnie dla naszego ucha.
Z

Augustowa

pomknlimy

asfaltow

szos

na Przewi, przez przesmyk

midzy jeziorem Biaym i Studzienicznym. Rozpocza si Puszcza Augustowska, lasy i


lasy, cignce si po obu stronach drogi. Raz

po

raz

wyprzedzalimy

samochody

osobowe zaadowane walizami, sprztem turystycznym, namiotami. Nastpi ju sezon


urlopowy, turyci cignli nad Wigry, jeziora Augustowskie, na Pojezierze Suwalskie, w
puszcz i nad wody przepiknej krainy. By ju wieczr, gdy dojechalimy do Gib, maej
miejscowoci nad

jeziorem

Gieret.

Znaem troch te strony, o pi kilometrw std

przebywaem kiedy w orodku campingowym Stowarzyszenia Dziennikarzy, pooonym


nad jeziorem Pomorze. Odbyem nawet stamtd wycieczk nad mae, lene jeziorko
Mikokuk. Przypuszczaem, e wanie podobn wycieczke uczyni kiedy w dziennikarz,
ktry wykorzysta dla swojej gazety ten nieszczsny artyku.. Podczas
Mikokukiem

spotka

pobytu

nad

nauczyciela posiadajcego zbiory miejscowych ciekawostek i

staroytnoci - std wasnie znalaza si wzmianka w jego informaeji.


Z Gib naleao skrci w len drog omijajc jezioro Pomorze. Po dziesiciu
kilometrach podry przez lasy powinienem przedosta si nad przesmyk oddzielajcy
jezioro Zelwa od jeziora Mikokuk. Nieco dalej znajdowaa si wioska o tej samej nazwie. To
tam trzeba byo szuka nauczyciela.
Powoli zapada zmierzch. Chopcy zmczeni podr zasnli na tylnym siedzeniu
samochodu. Ostronie prowadziem wehiku po wyboistej, lenej drodze i nie zdaem sobie

sprawy, e o kilkaset metrw przede mn, tu za zakrtem, czeka nas pierwsza z wielkiej
serii przygd.

ROZDZIA TRZECI
JASNOWOSA

PIKNOC

CZY

JEST

PAN

MOE

PANEM

MALINOWSKIM KAPITAN PETERSEN NA TROPIE SKARBU ANGIELSKIE


ROZMWKI CZY POMC SWYM WROGOM? WEHIKU RATUJE LINCOLNA
KTO NAS LEDZI PODSTP
By wieczr. Jechalimy przez wysokopienny, sosnowy br. W grze widziao si
niebo poczerwieniae od zachodzcego soca, doem panowa ju mrok. Droga raz po
raz skrcaa nagle w lewo, to znw w prawo, niekiedy wspinaa si na niewielkie pagrki,
potem opadaa w d po agodnych pochyociach lub zbiegaa wyrytym przez deszcze
jarem. I wanie tu za nastpnym zakrtem, na dnie niegbokiego jaru przegrodzonego
przez pytki, ale szeroko rozlany nurt lenej rzeczuki - zobaczyem ty duej samochodowej
przyczepy campingowej na dwch koach. Tu przed ni, w mulistym dnie strumienia tkwi
w wodzie wszystkimi czterema koami ogromny lincoln. Mia nisko osadzone podwozie, by
ciki i zapad si w wod a po osie.
Przyczepa i samochd zatarasoway mi drog, musiaem

wic

zatrzyma

swj

wehiku. Wysiadem z auta i zobaczyem siedzc przy drodze - mod i niezwykle pikn
dziewczyn. Nieco dalej, nad brzeglem strumienia, medytowali dwaj mczyni. Jeden
z nich - niski, barczysty, o bujnych siwych wosach - ubrany by w kraciast, kolorow
koszul i wywiechtane spodnie. Drugi, znacznie modszy, mia na sobie elegancki,
wietnie skrojony jasny garnitur i bia koszul. Starannie przyczesane czarne wosy
wiadczyy, e w czowiek w kadej sytuacji pamita o zachowaniu wytwornej sylwetki.
- Dobry wieczr - powiedziaem do dziewczyny.
Obojtnie kiwna mi gow. Palia papierosa i jej t w ar z wyraaa znudzenie.
Przez krtki moment wydawao si, e przedziwny ksztat mego wozu, jak rwnie moje
niespodziewane zjawienie si na lenej drodze wzbudziy w jej oczach bysk
zainteresowania. Ale, jak powiadam, trwao to niezmiernie krtko. Po chwili obojtnie
spogldaa w niebo i palia papierosa, jakby zupenie nie obchodzi jej lincoln, ktry
tkwi w strumieniu.
Ubrana bya w obcise spodnie i sweterek bez rqkaww. Miaa jasne, dugie wosy i
twarz o urodzle amerykaskich aktorek filmowych. Ale jej caa postawa zdawaa si

wyraa: Wiem, e jestem bardzo pikna, przyzwyczaiam si do zachwytw nad swoj


urod. Jestem pikna, bogata, nic mnie nie moe zdziwi i niczemu si nie dziwi.
- Nie naley pali papierosw w lesie, bo moe by poar - zwrciem jej uwag.
Wyznaj, e ta jej pena znudzenia postawa bardzo mnie zirytowaa.
Wzruszya ramionami i nawet nie raczya na mnie spojrze.
Popiesznie nadszed elegancki, mody czowiek.
- Ta pani jest cudzoziemk i nie rozumie po polsku - wyjani i jednoczenie
obrzuci mnie do krytycznym spojrzeniem. Na widok mego samochodu na jego ustach
pojawi si ironiczny umieszek.
- W takim razie - powiedziaem - moe pan bdzie askaw zwrci jej uwag, e w
lesie nie naley pali papierosw.
- Pan jest leniczym? - ucieszy si mody czowiek. - wietnie si skada. Trzeba
nam koni do wycignicia z bota samochodu.
- Nie jestem leniczym - rzekem. Mody czowiek wzruszy ramionami. Przesta by
uprzejmy i rzek pogardliwie:
- Wic czego si pan wtrca w nic swoje sprawy?
- O, przepraszam. To jest las pastwowy, a ja jestem obywatelem tego pastwa, czyli
w pewnym sensie ten las jest take i pod moj opiek.
Mody czowlek popatrzy na mnle ironicznie, tak jak si patrzy na jakiego
nieszkodliwego dziwaka. Potem znowu wzruszy ramionami i pokaza mi plecy. Nadszed
jednak w barczysty, siwy mczyzna w kraciastej koszuli. Chwyci za guzik mej skrzanej
marynarki i zapyta po angielsku:
- Are you perhaps Mr Malinowski?
Znam angielski. Jego pytanie brzmiao: Czy jest pan moe panem Malinowskim?.
Ale nie chciaem ujawnia swej znajomoci tego jzyka. Cudzoziemcy, ktrych spotkaem
na drodze do Mikokuku, nie budzili mego zaufania. Wzruszyem wic tylko ramionami,
podobnie, jak to zrobia dziewczyna, gdy zwrciem si do niej po polsku.
Mody czowiek usunie popieszy z tumaczeniem:
- Ten pan zapyta, czy nie jest pan Malinowskim?
- Co takiego? - zrobiem zdumion min. - Oczywicie, e nie jestem Malinowskim.
Mody czowiek zwrcil si do siwego mczyzny i powiedzia po angielsku:
- On twierdzi, e nie jest Malinowskim.

Cudzoziemiec a poczorwienia ze zoci, zacisn pici i gniewniw wymachiwa


rkami, powtarzajc po angielsku:
- Ach, ten Malinowski, Malinowski! Ju ja go urzdz! Ze skry go obedr! Moda
dziewczyna zacza uspokaja siwego mczyzn.
- Znowu si zocisz? Papa, daj spokj tej sprawie. Mamy waniejsze kopoty. Przecie
musimy si jako dosta do tej dziury.
Odezwaem si do modego czowieka:
- Zatarasowalicie mi drog, a ja musz jecha dalej. Mnie si pieszy.
- Nam te si pieszy. Przecie pan widzi, co si stao - burkn. - Niech pan jedzie
inn drog.
- Tu nie ma innej drogi. Dookoa lasy i bagna.
- W takim razie mui pan czeka, a wydostaniemy nasz wz z bota.
Tymczasem obudzili si harcerze i jeden za drugim poziewujc wyazili z mego
wehikuu. Wygldao to do miesznie, bo najpierw z auta wyjrzaa ciekawie kudata gowa
Wilhelma Tella. Potem za wysuna si figurka chopaka. A po chwili wyjrzaa znowu inna
gowa. To by Wiewirka. I znowu ukazaa si trzecia gowa, zaopatrzona w dugi nos
Sokolego Oka. Cudzoziemcy zdumieli si, nawet moda dziewczyna zgubia wyraz swej
zwykej obojtnoci. Gdy na drodze lenej stan trzeci chopiec, dziewczyna parskna
miechem i powiedziaa po angielsku:
- Duo on jeszcze ma ich w swym wozie? Ca klas chyba wiezie.
Odezwaem si do harcerzy:
- Mamy zatarasowan drog. Rozejdcie si po lesie i poszukajcie, czy nie ma tu
gdzie jakiego innego przejazdu przez strumie.
Chopcy rozbiegli si, a pikna dziewczyna zwrcia si do modego mczyzny:
- Nlech pan powie temu czowiekowi, e go chcemy wynaj, Niech pojedzie do
wsi i sprowadzi tu konie.
Mody czowiek powtrzy po polsku jej propozycj.
- Nie jestem do wynajcia - odrzekem. Przekaza jej odpowied.
- Nicch mu pan powie, e dobrze zapacimy - dodaa.
- Niech jej pan powie, e jestem bogatym czowiekiem. Kupi od niej t
przyczep campingow. Dobrze zapac - powiedziaem, gdy przetumaczy jej sowa.
Gadaem gupstwa, nie miaem pienidzy. Byem skromnie zarabiajcym

pracownikiem muzeum, naukowcem z odrobin ambicji literackich. Kilkakrotnie


powierzono mi zadanie odnalezienia zaginionych podczas wojny cennych zbiorw
muzealnych i swe przygody opisaem potem w ksikach. Lubiem take rozwizywanie
zagadek historycznych, a to przecie nie przynosio mi adnych dodatkowych dochodw,
pochaniao tylko wolne od pracy godziny i wypeniao moje urlopy. Ci za ludzie byli
zapewne bardzo zamoni. Ale zociy mnie tak obcesowo stawiane pytania i propozycje.
Nie lubi zarozumiaych i pewnych siebie bogaczy.
- Nie wygupiaj si pan! - zawoa mody czowiek, - Na pewno nie mu pan grosza
przy duszy, swj samochd wydosta pan z magazynu ze zomem. A wie pan, kim s ci
ludzle? To bogacze. I w ogle, zachowuje si pan bardzo niewaciwie. Onl przyjechali
zwiedza nasz kraj, pac za to dolarami, ktre s nam potrzebne. Jestem przydzielony, aby
im uatwia zwiedzanie, bo oni nie znaj jzyka. Musz dojecha do tego swojego
Mikokuku. Kady polski obywatel powinien im pomc.
Udaem lekko speszonego.
- Ale czeg oni szukaj tu, na tych bezdroach?
- Och, cudzoziemcy maj najdziwniejsze zachcianki - wyjani. - Ale teraz skoro ju
pan wie, z kim ma pan do czynienia, prosz zawiadomi chopw z najbliszej wsi. Niech
przyjd z komi. Dobrze im zapacimy.
Tymczasem wrcili chopcy. Okazao si, e tu obok jest takie miejsce, gdzie
midzy drzewami pozostaa wystarczajca przestrze na przejazd samo chodem.
- Swietnie si skada - rzekem. - Pojad do Mikokuku i zawiadomi tamtejszych
rolnikw. Jestem pewien, e wam pomog.
- Co takiego? Pan jedzie do Mikokuku? - zdziwi si mody czowiek.
Chcia jeszcze co powiedzie, ale ja ju wsiadem do swego wozu. Wraz ze mn
wskoczyli do niego moi przyjaciele. Cofnem swj wz do tyu, potem skrciem w las i
owietlajc drog reflektorami wymijaem pnie drzew. Podczas przejazdu przez strumie
mj wz spisa si doskonale. Znowu znalazem si na lenej drodze, ale ju powyej
ugrznitego w bocie lincolna.
Tu oczekiwaa mnie dziewczyna, a wraz z ni mody czowiek. Owiadczy mi:
- Panna Petersen zapytuje pana, czy nie zechciaby pan przy pomocy liny
wycign swoim wozem ich wozu?
- Panna Petersen? - a si zachysnem. A harcerze, ktrzy siedzieli za moimi

plecami, zasyczeli ze zoci. e te od razu nie domyliem si, kim jest w krpy
mczyzna w kraciastej koszuli. To kapitan Petersen, synny poszukiwacz skarbw.
Oczywicie, przyjecha jednak szuka skarbu templarluszy. Dowiedzia si z gazety o
tajemniczym dokumencie, ktry posiada nauczyciel z Mikokuku, i, podobnie jak ja,
pieszy, eby si z nim zapozna.
Pomylaem, e oto mam w tej chwili jedyn szans, aby wyprzedzi swoich
przeciwnikw. Niech tkwi w bocie, a ja w tym czasie dojad do Mikokuku.
Czuem jednak niesmak na myl o takim zaatwleniu tej sprawy. Przecie Petersen
nie ma pojcia, e jestem jego przeciwnikiem i moje zachowanie przyjmie jako grubiastwo
ze strony Polaka, ktry mg im pomc, a nie chcia. Wic naleao albo wprost powiedzie
Petersenowi, e jest on moim konkurentem i wwczas zupenie otwarcie odjecha do
Mikokuku, albo te okaza mu pomoc, nie mwic mu, kim jestem.
- Dobrze. Postaram si pastwu pomc - powiedziaem po chwili wahania. I
zaczem swj wz cofa do tyu.
- Co pan wyrabia? - szeptali za moimi plecami harcerze. - Chce pan pomc swoim
wrogom? Oburzyem si:
- Zawsze prowadziem uczciw gr. Bez tej uczciwocl nie ma prawdziwej przygody.
Jeli Petersen potrzebuje mojej pomocy, to musz j mu okaza.
- A czy on panu pomoe, jeli znajdzie si pan w podobnej sytuacji? - spyta Wilhelm
Tell.
- Nie wiom - powiedziaem. - I nic mnie to nie obchodzl, Ale wiem, o inaczej mi
postpi nie wolno.
Po sekundzie wpada mi do gowy wietna myl:
- Wecie elektryczne latark i i pomaszerujecie do Mlkokuku. To jeszcze ze cztery
kilometry. Odnajdziecie nauczyciela i powiecie mu, eby w adnym wypadku nie pokazywa
nikomu dokumentu templariuszy. A do mego przyjazdu, rozumiecie? A Ja w tym czasie
postaram si wycign z bota wz Petersenw.
W lesie byo ju niemal zupenie ciemno. Chopcy niepostrzeenie wymknli si z
auta i przepadli w nocnym mroku. A ja podjechaem tyem na brzeg strumienia. Wtedy
panna Petersen zapalia wiata reflektorw lincolna tkwicego w bocie. Zrobio si jasno i
mona byo przystpi do akcji ratunkowej.
Mody czowiek, ktry by tumaczem Petersenw, poklepa mnie po plecach.

- No, nareszcie pan zmdrza. Pomoe pan wycign ich auto i zarobi co nieco.
Panie - pochyli si do mego ucha - od nich mona kup forsy wycign. Poniekd bdzie
to bardzo patriotyczne, bo zostawi u nas troch dolarw.
Panna Petersen wzia w swoje rce kierownicz rol w akcji ratunkowej. Odczya
przyczep od lincolna, aby byo mi lej wyciga z bota. Potem wyja z baganika mocn
lin. Podwina wysoko nogawki swoich spodni, wesza do wody i lin uczepia do haka na
przodzie swego wozu.
- Prosz drugi koniec uczepi do tyu swojego auta - komenderowaa po angielsku, a
ja bezwiednie wykonywaem jej rozkazy.
Dopiero po chwili przypomniaem sobie, e miaem udawa nieznajomo
angielskiego. Wic natychmiast zaczem rozkazy wykonywa na opak, co bardzo j
rozgniewao. Odwoaa si do modego czowieka, ktry z rkami w kieszeniach sta nad
brzegiem strumienia i ani myla nam pomaga, lkajc si zabrudzi botem swj jasny
garnitur. Petersen pali fajk i od czasu do czasu mrucza co pod nosem.
Panna Petersen robia na mnie coraz wiksze wraenie - podobaj mi si dziewczyny
o jasnych wosach i smukych sylwetkach. Jej obojtno i znudzenie okazao si tylko
pozorne, umiaa by energiczna. Z przyjemnoci patrzyem, jak raz po raz wchodzia do
wody, poprawiaa umocowan lin, wizaa ja w podwjne wezy, eby nie pka.
- Niech pan jej zapyta, jak ma na imi? - zwrcilem sie do mlodogo czowieka.
Powtrzyl jej pytanie. Rozemiaa sie.
- Karen. Na imi mam Karen. Podoba si panu moje imi?
Powiedziaem, e bardzo mi si podoba.
- A ja mam na imi Tomasz - rzekem.
- Thomas? - powtrzya. I znowu si rozemiaa. Zapytaem modego czowieka:
- Z czego ona si mieje?
Odpowiedziaa mu, e jej si podobam, bo mam taki dziwaczny i zarazem mieszny
samochd. I razem z tym samochodem tworz do zabawn par. Ale mody czowiek
przetumaczy to zupenie inaczej.
- Ona mwi, e pan jest mieszny.
Jestem mieszny? - pomylaem. - Poczekaj no, ju ja ci urzdz.
Nawet nie zauway, kiedy wok jego ng opltaem lin. Drugi koniec liny
uczepiem do tyu samochodu. Potem wsiadem do wehikuu i wolniutko ruszyem z

miejsca. Lina, ktra dotd leaa luno, zacza si wypra. Wtedy szybko puciem peda
sprzga i dodaem gazu. Wozem szarpno, elegant pocignity przez lin - przewrci si
w boto, a lina pka od gwatownego szarpnicia.
Mody czowiek przeklina gramolc si z bota, panna Petersen krzyczaa na mnie,
e nie powinienem by tak gwatownie rusza wozem.
Wysiadem z auta peen skruchy i zwizaem pknit lin.
- Boe drogi, jak ja wygldam? - jcza modzieniec.
Gdy pojawi si w strudze wiata reflektorw, panna Petersen parskna gonym
miechem. Po jego jasnym garniturku spyway strugi brudnej wody. Mia na piersiach
wielk plam czarnego bota i pomazan twarz. Nawet we wosach czerniay mu skrzepy
muu.
- Piknie mnie pan urzdzi, nie ma co mwi - wcieka si na mnie.
Panna Petersen odprowadzia go na bok i chusteczk cieraa boto z jego
ubrania. Co mu przy tym cicho klarowaa, ale treci nie mogem zrozumie.
Tym razem lin zoyem podwjnie i dopiero teraz j uczepiem do samochodu
Petersenw i wasnego. Nie spieszyo mi si jednak z wyciganiem auta. Obliczaem w
mylach, czy harcerze zdyli ju doj do Mikokuku i czy odnaleli dom nauczyciela.
Raz po raz znajdowaem wic jaki nowy pretekst uniemoliwiajcy akcj ratunkow. To
lina bya, moim zdaniem, zbyt sabo uwizana, to znowu zaczem grzeba pod mask
mojego wozu.
Panna Karen zocia si, a jej zo przekazywa mi po polsku mody czowiek w
wybrudzonym garniturze.
- Panie, nie moe si pan popieszy? Panna Petersen twierdzi, e paski samochd
to jeden wielki szmelc.
- Szmelc? - powtrzyem. I natychmiast odczepiem lin udajc, e czuj si
obraony.
Nastpiy przeprosiny, a ja przez jaki czas certowaem si. W kocu z gupia
frant zapytaem:
Dokd si wam tak pleszy?
Zaniepokoili si. Z odpowiedzi popieszya panna Petorsen.
- Jedzimy po Polsce w celach turystycznych. Wcale si nam nie pieszy, tylko nie chcemy
nocowa w lesie. A pan, co pan tutaj robi?

- Ja jestem tutejszy wyjaniem.


- Tutejszy? ironizowal mody czowlek. - Samochd pana, jeli ten pojazd mona nazwa
samochodem, ma ldzk rejestracj.
- Co, co on mwi? - Zwrci si pan Petersen do swego tumacza.
Chcc unikn klopotliwych pyta spojrzaem na zegarek i wsiadem do wehikuu.
Stwierdziem, e jest jedenasta wieczorem, harcerze z ca pewnoci s ju od dawna w
Mikokuku. Tym razem powoli ruszyem z miejsca. Naprya si lina, dodaem gazu i wz
Petersenw centymetr za centymetrem wydostawa si z bota. Silnik mj a wy, lecz
jeszcze kilka sekund i przednie koa lincolna znalazy twardy grunt. Wtedy dodaa gazu
take panna Petersen, siedzca za kierownic, swej maszyny. Po chwili ich wz znalaz si
po drugiej stronie strumienia.
Po tamtej stronie pozostaa jednak przyczepa campingowa.
- Przecign j swoim wozem - ofiarowaem si.
Lincoln pojecha nieco do przodu, a ja tyem wrciem przez strumie do przyczepy.
Panna Petersen przesza przez strumie, aby mi pomc poczy przyczep z wehikuem.
Raptem krzykna przestraszona.
- Kto tam si ukrywa! O, tam, za drzewami! - zawoaa, wskazujc las po prawej
stronie drogi.
- Moe to jakie zwierz? - rzek Petersen.
- Nie. To bya twarz! Ludzka twarz. Kto nas ledzi - mwia bardzo przejta swym
odkryciem. - Panie Kozowski - zwrcia si do modego czowieka - niech pan pjdzie ze
mn. Przekonamy si, kto nas ledzi. Ty, papa - zawoaa do swego ojca - te chod z nami.
Jeste bardzo silny.
Ale pan Petersen nie okaza zainteresowania.
- Daj spokj, Karen - powiedzia, - Co ci obchodzi, kto si tam skrada po leie? Nie
mam zamiaru dosta pa po gowie.
Karen a zatupaa nogami na lenej drodze.
- Och, tchrze! Tchrze! - krzykna. - Jeli nie chcecie i ze mn, to ja pjd
sama. Mody czowiek umiechn si do mnie zoliwie.
- Moe pan bdzie odwaniejszy? Pan zapewne nie boi si ciemnoci lenych.
Karen patrzya na mnie wyczekujco. Zobaczyem jej pikne, zielone oczy i
pomylaem, e dla niej warto by ca noc kry po lesie, pord dzikich zwierzt i

opryszkw ukrytych za pniami drzew.


Rami przy ramieniu zagbilimy si w las po prawej stronie drogi. wiata
reflektorw samochodowych znikny za naszymi plecami. Otoczyta nas zupena ciemno,
szlimy niemal po omacku. Dopiero po jakim czasie, gdy oczy nasze przywyky do
ciemnoci, rozrnialimy wyraniej pnie drzew. Potykalimy si o wystajce z ziemi
korzenie, wpadalimy na krzaki, nogi grzzy nam w liciach i igliwiu.
- Cicho - sykna panna Petersen i cisna mnie za rami.
Przystanlimy z przytajonymi w piersiach oddechami. W pewnej chwili wydao mi
si, e od strony, gdzie pozostawilimy nasze wozy, sysz szum silnika samochodowego. Ale
znowu nastaa cisza. I cisza bya dookoa nas.
Nagle panna Petersen odezwaa si:
- No, teraz mozemy juz wraca,
Pucia moje rami i pomaszerowaa w kierunku drogi. Szedem za ni krok w krok, a w
gowie mojej rodzio sie niejasne podejrzenie. Jeszcze kilkanacie krokw i podejrzenie
przerodzio si w pewno.
Na ciece lenej nie byo ju samochodu Petersenw. Staa tylko ich przyczepa i mj
wehiku. Z przednich k mia wypuszczone powietrze.
Spojrzaem na Karen. Umiechna si przepraszajco.
- Panie Tomaszu - powiedziaa po angielsku. - Czy pan nas uwaa za gupcw? Pan
sdzi, e damy sobic sprztn sprzed nosa ten dokument?
- Pani mnie oszukaa...
- Tak? - udaa zdumienie. - A pan to nas nie prbowa oszuka? Od razu
domyliam si, e pan doskonale rozumie po angielsku. le pan si maskuje, panie
Tomaszu. Chabrol wanie do odzi pisa do pana, aby nam pan pomg w
poszukiwaniach skarbu templariuszy. Gdy Kozowski powiedzia mi, e ma pan dzk
rejestracj, natychmiast domyliam si, z kim mamy do czynienia. Nie jestemy naiwni.
Byem wcieky. A gotowao si we mnie ze zoci. Harcerze mieli racj,
ostrzegajc mnie przed okazaniem pomocy Petersenom. Piknie odpacili mi si za
grzecznoc.
- Niech si pan nie gniewa, panie Tomaszu - panna Petersen nieoczekiwanie
pogaskaa mnie po policzku. - Wypucilimy powietrze tylko z dwch k. Pomog panu
i za godzin bdzie pan mg ruszy w dalsz drog. Wanie ta godzina bya nam

potrzebna.
- Owszem. Rusz w dalsz drog, ale pani tu zostanie ze swoj przyczep.
Umiechna si.
- Pan tego nie zrobi. Pan jest dentelmenem. Nie zostawi pan w lesie samotnej
dziewczyny. Prawdziwego mczyzn pozna po tym, e nie tylko umie wygrywa, ale
potrafi zachowa twarz podczas klski.
Rozemiaem si.
- Klska? Dlaczego pani mwi o klsce? Czy nie zwrcia pani uwagi, e raptem
zniknli moi trzej modzi przyjaciele?
- A wanie? Gdzie s ci chopcy? - zaniepokoia si, - Mylaam, e pi w
wozie.
- Nie, oni s w Mikokuku. By moe, maj ju w swych rkach tajemniczy
dokument. A w kadym razie z ca pewnoci pokrzyuj plany pani ojca i
Kozowskiego.
Zacisna usta. Przestaa si umiecha. Teraz ja patrzyem na ni triumfujco.
I ona jednak umiaa przegrywa. Po chwili powiedziaa:
- Pan mi imponuje. Ciesz si, e mam w panu przeciwnika. To czyni nasz
wypraw bardziej interesujc.

ROZDZIA CZWARTY
OSZUST W PARYU KIM JEST KOZOWSKI? POKJ CZY WOJNA? CO
SPOTKAO HARCERZY W MIKOKUKU TAJEMNICZA CZARNA PANI GDZIE
JEST NAUCZYCIEL? ROZDZIELMY NASZE SIY

Prawie godzini zajo mi pompowanle powietrza do przednich k. Zreszt nie


pieszyem si zbytnio. Petersen i Kozowskl ju od dawna byli w Mikokuku. Jeli wic
harcerze nie okazali si dostatecznie sprytni, to i mj popiech niewiele by zmieni.
Panna Petersen prbowaa wielu rodkw, byle bym tylko przesta si gniewa na
ni, Kozowskiego i jej ojca. Umiechaa si urzekajco, potem, gdy zmczyem si
pompowaniem, przyniosa z przyczepy jaki wietny cytrynowy napj.
- Bardzo chciaabym, eby pan zrozumia mego ojca - tumaczya. - Jest wcieky,
bo ju na pocztku tej wyprawy zosta wystrychnity na dudka przez niejakiego
Malinowskiego.
- Ach, to on dlatego cigle wypytuje o Malinowskiego?
- Tak. To wszystko stao si z mojej winy. W Londynie dowiedziaam si o
odnalezieniu dokumentu, ktry pozwala si domyla, e cz skarbu ternplariuszy
znajduje si w Polsce. Myl o licie Piotra z Bolonii do wielkiego mistrza Krzyakw,
Wernera von Orseln. Za zgod ojca, ktry w tym czasie penetrowa wraki galeonw w
zatoce Matanzas na Kubie, kupiam ten dokument za do du sum pienidzy. Wyznaj,
e bardzo chciaam podj poszukiwania skarbu templariuszy. Nigdy nie smakowaam w
wydobywaniu zota ze starych wrakw, to jest zajcie przede wszystkim dla nurkw. Co
innego szukanie skarbu templariuszy. Mylaam, e bd moga wyprbowa swoj
inteligencj. Bo tu trzeba sprytu i wiedzy, przede wszystkim znajomoci historii. A ja
wanie w Londynie studiuj histori. Wic namwiam ojca, eby po zakoczeniu prac w
zatoce Matanzas podj wypraw do Polski. Trzeba nam byo jednak znale kogo, kto
ju wczeniej zajby si t spraw i zrobiby rekonesans po krzyackich zamkach w
Polsce. Prezes Towarzystwa Poszukiwaczy Skarbw, pan Chabrol, podj si znalezienia
odpowiedniego czowieka.

- Napisa do mnie w tej sprawie, ale ja odmwiem.


- Wielka szkoda. W tej chwili chyba najbardziej tego auj. A moe jednak teraz
przystpi pan z nami do spki?
- Nie. To niemoliwe - stwierdziem.
- Jak pan uwaa - wzruszya ramionami. - Pan Chabrol w kocu znalaz jakiego
czowieka. To by rzekomo kto z Polski, ktry tylko na krtki okres przyjecha do Parya.
Przedstawi si jako Malinowski. Wycign od Chabrola troch informacji na temat
skarbu i o nas. Mia z panem Chabrolem podpisa umow na wspprac z nami, ale tego
nie zrobi. Cigle wykrca si pod rnymi pretekstami. A w midzyczasie napisa list do
mego ojca na Kub i powiadomi go, e zawar ju umow z Chabrolem, teraz za
potrzebuje jeszcze dodatkowych informacji na temat skarbu oraz okoo czterystu dolarw
na rozpoczcie poszukiwa w Polsce.
Ojclec mj, ktrego Chabrol powiadomi, e znalaz waciwego czowieka do
poszukiwa, da si nabra na list Malinowskiego. Przysa mu informacje i czterysta
dolarw na poste restante w Paryu. I wtedy po Malinowskim wszelki lad zagin. Ba,
eby tak tylko bylo. Ale ten obuz sprzeda jakiemu dziennikarzowi informacj o skarbie
templariuszy i w ten sposb ukaza si artyku w naszej prasie. Wtedy okazao si, e pan
Chabrol jeszcze nie podpisa umowy z Malinowskim, a wic tym samym nle mia w rku
jego paszportu, w ogle nie wiedzia, co to za jeden i gdzie go szuka. To by
najzwyklejszy oszust. Ojciec mj bardzo si rozgniewa, ale jednoczenie obudzia si w
nim ambicja. Postanowi, e mimo oszustwa nie zrezygnuje z poszukiwa. Musi te
skarby odnale. Bo ten nasz przyjazd tutaj nie bardzo si opaca. Wedug polskich
przepisw znalazca skarbu ma prawo tylko do znalenego w wysokoci dziesiciu
procent caej wartoci skarbu, reszt za musi przekaza pastwu. Ojciec zgodzi si na
to, podpisa z waszymi wadzami umow: dziesi procent dla nas, a dziewidziesit
dla pastwa, z tym, e pastwo pokryje cz naszych wydatkw zwizanych z
poszukiwaniami, jeeli te poszukiwania oka si owocne, Ale, jak powiadam, w tym
wypadku na pienidzach przestao nam zalee. Podejrzewam, e ojciec mj wcale nie
przyjecha tutaj, aby szuka skarbu, tylko po to, eby odnale Malinowskiego

wpakowa go do wizienia..
- Pastwo maj wic umow na poszukiwania skarbow zastanawialem si. - Robicie to
legalnie za zgod wadz. To oczywicie zrnienia nieco posta rzeczy.

- Moze wic jednak zgodzi si pan na wspprac z nami?


- Pracuj zawsze na swj rachunek - rzekem.
- Odprawimy Kozowskiego, a przyjmiemy pana. Zreszt pan Kozowski rwnie
mgby zosta z nami.
- Co to za czowiek?
- Bardzo sympatyczny. Zna perfekt francuski i angielski. Przystojny - zamiaa si.
- A kim jest z zawodu?
- Pracuje, zdaje si, w polskim biurze podry. Poznalimy go w Warszawie, gdzie
te szukalimy tumacza na cay okres naszego pobytu w Polsce. On sam si zaofiarowa i
wzi nawet urlop z pracy.
- Nie dziwi mu si. By tumaczem takiej adnej dziewczyny...
Wypilimy jeszcze po szklance cytrynowego napoju. Bya ju dwunasta w nocy.
Podczyem przyczep do wehikuu i powoli ruszyem w stron Mikokuku. Wkrtce
minlimy leniczwk stojc na skraju lasu, potem - obok drewnianego mostka nad
rzeczk czc Jezioro Zelwa z jeziorem Mikokuk - napotkalimy lincolna Petersenw. Ani
Petersen, ani Kozowski nie podeszli do mego samochodu. Wygldao na to, e woleli
pozostawa w ciemnoci. Nie szukaem ich take - wspomnienie o oszustwie, ktrego
padem ofiar, znowu obudzio we mnie gniew. Niech wybij sobie z gowy, e
przystpi do wsppracy" - pomylaem.
Odczyem przyczep i chodno poegnaem si z pann Karen.
- Czy mona wiedzie, dokd pan jedzie? - spytaa.
- Och, wiat jest taki duy...
- Wic nie chce pan wspdziaa z nami? Midzy nami pokj czy wojna?
- Wojna - burknem.
Wsiadem do swego wozu i pojechaem w stron wsi. Najwaniejsze byo dla mnie
dowiedzie si, jak moi trzej przyjaciele zaatwili spraw tajemniczego dokumentu. Bardzo
chciaem, aby Petersenowie i Kozowskl zostali wykiwani w tej historii. Wanie dlatego, e
uciekli si do oszustwa.
Przejechaem chyba z pl kilometra, gdy na drodze bysna czerwona latarka
Wilhelma Tella i w wiatach reflektorw zobaczyem ca trjk siedzc w przydronym
rowie.
- Czekalimy tu na pana - powiedzia Sokole Oko. - Najpierw jednak przyjecha

Petersen. Dlaczego?
- Zaraz wam to wyjani. Teraz chc wiedzie, co z dokumentem? Bezradnie
rozoyli rce.
- Nic nie uzyskalimy.
- Co? Dokument wpad w rce Petersena?! - krzyknem.
- Nauczyciel wyjecha. A raczej poszed z grup chopcw szkolnych na
krajoznawcz wycieczk kilkudniow. Jego domek jest zamknity na cztery spusty.
Nauczyciel nawet nie wie, e napisano o nim w gazetach i do jego domku dobijaj si tumy
ludzi.
- Co wy mwicie? Tumy?
- No, troch przesadzamy - rozemia si Sokole Oko. - Ale od wczoraj nad brzegiem
jeziora rozbili namiot jacy pastwo, ktrzy tu przyjechali niebiesk skod. Podobno oni
pierwsi dopytywali si o nauczyciela. Potem przyjecha jaki mczyzna na junaku. On take
rozpytywa, gdzie jest nauczyciel. W pobliu domku nauczyciela spotkalimy d
podejrzan mod pani, bardzo sprytn. Od razu nas zdemaskowaa.
- Zdemaskowaa?!
- A tak opowiada Wiewirka, - Zapukalimy do drzwi domku i z ciemnoci nocnej
wysza ta wlanie pani. Zapytaa: A wy, chopcy, w sprawie tajemniczego dokumentu?.
Nie wiedzielimy, co jej odpowiedzie, po prostu zapomnielimy jzyka w gbie. Wtedy ona
rzeka: Nie macie si co trudzi. Lepiej poszukajcie noclegu. I wyjania nam, e
nauczyciel jest na kilkudniowej wycieczce.
- To bardzo dobra osoba - rzek Tell. - Niepokoia si, e po nocy samotrze
krcimy si po okolicy. Cigle si martwia: A czy co jedlicie? A gdzie bdziecie spali?
Moe pjdziecie na siano do stodoy? Pytaa te, kto nas tu przywiz...
- A wy, oczywicie, powiedzielicie - stwierdziem ironicznie.
- Nie - zajknl si Tell. Sokole Oko powiedzia ponuro:
- O mao nie zdradzilimy si, e jestemy z panem. Ona jest bardzo sprytna i daje
takie podchwytliwe pytania, e czowiek ani si spostrzee, jak zdradzi prawd. Zapytaa
mnie na przykad: Dugo si jedzie przez las furmank?. Wic ja jej mwi: Nie wiem,
bo my jechalimy samochodem. A czyim samochodem? - spytaa. Tego oczywicie ju nie
powiedziaem. Na szczcie nadjecha Petersen, ona wdaa si z nim w rozmow i
zdoalimy niepostrzeenie wymkn si. Dlatego czekamy na pana tutaj, a nie we wsi.

Idc tutaj wstpilimy do jednej z chaup, eby napi si wody. Nie chodzio, rzecz jasna, o
wod. Chcielimy przeprowadzi may wywiad. I to wanie w tej chaupie dowiedzielimy
si o tych niezwykych turystach, co to od wczoraj przyjechali do Mikokuku. Do tej pory
turyci raczej rzadko tutaj zagldali. A tu jednego dnia a tylu. Wszystko to s amatorzy
skarbu.
- Uff, nie lubi toku. Jak pan Zagoba - mrukn Wiewirka.
Teraz opowiedziaem im o swej przygodzie z Petersenem i o brzydkim kawale, jaki mi
wyrzdzili. Chopcy byli oburzeni.
- Ma pan za swoje, panie Tomaszu. Chcia pan by dentelmenem.
- Petersenwna jest mij! - zawoa Sokole Oko.
- Karen? - zdumiaem si.
- Przewraca do pana oczami, a pan daje si nabra - rzek zdecydowanie Sokole Oko.
Chrzknem z zaenowaniem. To prawda, e panna Petersen bardzo mi si podobaa.
Ale nie wydawao mi si, e jest to temat do rozmowy z chlopcami.
- Spa! - zawoaem. - Najwysza pora, ebycie leeli w namiocie! Wtem w ciemnoci
nocnej zabrzmia kobiecy gos:
- A pewnie, e ju od dawna powinni spa. Bardzo si dziwi, e pan pozwala trzem
modym ludziom buszowa po nocy.
- To ona - szepn Tell. - Ta, co nas spotkaa koo domku nauczyciela,
Rozmowa z chopcami odbywaa si w pobliu mego auta, ktre ze zgaszonymi
wiatami stao na skraju wsi. Nie miaem pojcia, od jak dawna ta dziwna kobieta
pozostawaa w ciemnoci nie zauwaona przez nas. By moe syszaa ca nasz rozmow.
- Nie jest adnie podsuchiwa - powiedziaem w stron nadchodzcej.
- Mwilicie tak gono, e sycha was byo na kilometr zamiala si.
Bya to wysoka dziewczyna o ciemnych, krtko przystrzyonych wosach. Miaa na
sobie czarne spodnie i czarny, gruby sweter. W nocy jej czarna sylwetka nie rzucaa si w oczy.
- Wszyscy poszukiwacze skarbw rozoyli sl obozem na brzegu jeziora Mikokuk odezwaa sl drwico, - Chc by jak najbliej domku nauczyclela. Za lasem jest droga do
jeziora - wskazaa kierunek.
Niepotrzebnie zreszt, bo wanie dostrzeglimy na tej drodze potne wiata lincolna
Petersenw. Zapewne i oni pojechali nad jezioro, aby spdzi tam noc.
- Znam lepsze miejsce na biwak - rzekem.

- Pan ju bywa w tych stronach? Udaem, e nie dosyszaem pytania.


- Siadajcie, chopcy, jedziemy - rzuciem rozkaz.
I wtedy znowu zobaczylimy wiata reflektorw samochodowych. Z lasu wyjechao
jakie auto i zmierzao do Mikokuku. Po chwili mina nas Warszawa, zmierzajca do wsi.
- Znowu jacy zapnieni poszukwacze skarbw - westchna czarna dziewczyna. Musz wrci do wsi, eby ich poinformowa o nieobecnoci nauczyciela.
- Kim pani jest, do licha? - spytaem. - Informatork opacan przez zakon
templariuszy?
- By moe - skina gow. Nagle zmienia zdanie: - W ktr stron jedziecie? By
moe, zabior si z wami. Mam dosy udzielania informacji. Tym bardzej, e nikt mi za to
nie paci.
Wtrci si Wilhelm Tell:
- To wcale nie bdze rozsdne, jeli rozbijemy biwak daleko od domku nauczyciela.
A jeli nauczyciel niespodziewane powrci z wycieczki?
Odcign mnie na bok i szeptem pocz klarowa, e ich trjka rozstawi namiot w
ssiedztwie domku nauczyciela i e nie ma najmniejszego sensu, abymy wszyscy dziaali w
jednym i tym samym miejscu. Powinnimy rozdzieli midzy siebie zadania i obowizki. Oni
bd obserwowa domek nauczyciela i czeka na jego powrt, a ja zajm si
obserwowaniem naszych konkurentw, przede wszystkim Petersenw.
Byo to mdrze pomylane, wic ulegem argumentacji Tella. Rozdzielilimy
midzy siebie piwory, koce, ywno.
- Gdyby si stao co wanego, szukajcie mnie nad jeziorem Pomorze. Dwa kilometry
std. Od lenlczwki drog w prawo traficie nad ma zatoczk ogromnego jeziora. Tam
rozo si obozem - tumaczyem chopcom na poegnanie.
Odezwaa si czarno ubrana dziewczyna:
- W takim razie ja zabior si z panem Samochodzikiem.
- Nie jestem dla pani adnym panem Samochodziklem - oburzyem si.
- Bardzo

przepraszam.

Wydaje

mi

si

jednak, ta to do sympatyczne

przezwisko.
- Owszem, lubi je, ale tylko wtedy gdy sysz je od swoich przyjaci.
- Sdzi pan, e nie zostaniemy przyjacimi? Bardzo polubiam paskich chopcw.
- Niech pani siada. Prosz uprzejmie uciem rozmow.

Pojechalimy len drog nad jezioro Pomorze. Przez ca podr - niedug zreszt wymienilimy zaledwie kilka zda na temat okolicy: e jest bardzo pikna, bogata w lasy i
jeziora. Wyznaj, e moja towarzyszka bardzo mnie intrygowaa i rad bybym dowiedzie si,
kim jest i co robi w tych stronach.
Zrobio si nieco widniej, gdy przez chinury przedar si ksiyc. Droga zbliya si
do jeziora - zobaczyem ogromn poa wody, marszczcej si jakby od dotknicia blasku
ksiycowego wiata. Gboko w ld wrzynaa si wska zatoka zaronita przy brzegu
trzcinami.
- To tutaj - powiedziaem, skrcajc na agodn pochylo terenu obnajcego si
do jeziora.
W tym miejscu skraj lasu dzielia od wody niedua czka o wysokiej, puszystej
trawie. Wanie tu zamierzaem nocowa.
- A pani? Gdzie pani pjdzie? Przecie od tego miejsca w promieniu przynajmniej
trzech kilometrw nie ma adnej chaupy.
- Dam sobie rad. Do zobaczenial
Wyskoczya z wehikuu i pobiega przez czk a nad wod. Na krtk chwil
znikna mi z oczu w trzcinach przybrzenych. Potem, na ogromnej poaci jeziora, w
strudze ksiycowego wiatla, zobaczyem poduny ksztat kajaka suncego w stron
przeciwlegego brzegu.
A wic w trzcinach miaa ukryty kajak.
Pyna szybko, rwno pracujc wiosami. Przypomniaem sobie, e ja take - bdc
w tej okolicy na uropie - kilkakrotnie w tych samych trzcinach zostawiaem kajak. Miejsce
wietnie si nadawao do tego celu, bo trzciny byy bardzo gste. Std wanie robiem
najmilsze wycieczki po okolicy.
ledziem wzrokiem kajak, dopki nie uciek ze strugi wlata i nie rozpyn si w
nocnej ciemnoci, ktra pokrywaa drugi brzeg. Nie chciao mi si ju rozbija namiotu.
Umyem si w chodnej wodzie jeziora i rozoyem siedzenia w aucie. Mimo zmczenia i
sennoci dugo nie mogem zasn.
Min dopiero pierwszy dzie wyprawy po skarb templariuszy, a ile przeyem
wrae. Zociem si na wspomnienie podego postpku Kozowskiego i Petersenw,
mylaem o oczach Karen. Ni kierowaa przede wszystkim ch przeycia ciekawej
przygody i sprawdzenia wasnych zdolnoci. I to budzio we mnie sympati do niej. Lecz

Petersen? Kozowskl? A turycl, ktrzy nagle przyjechali nad jezioro? Kim si oka? Moe
wanie spord nich wyoni si wkrtce mj najzacieklejszy przeciwnik? Wreszcie
pozostawaa jeszcze owa dzlewczyna ubrana w czarne spodnie i czarny sweter. Czemu
zachowuje si tak tajemniczo? Moo jej informacje o nauczycielu, ktrymi tak szczodrze
wszystkich obdziela, to po prostu sprytny wybieg, zmierzajcy do tego, abymy z
zaozonymii rkami oczekiwali jego powrotu, gdy w tym czasie wanie ona zdobdzie
tajemnlczy dokument?
Pyta nasuwao mi si bardzo wiele. Ale na adne z nich nie znalazem odpowiedzi.

ROZDZIA PI TY
DO

CZEGO

POTRZEBNA

JEST

WYOBRANIA?

CO

POCZ

OBIEKTYWNYM OBSERWATOREM? OPRYSZKI I MYSIKRLIK PODR


PALCEM PO MAPIE KOZI RYNEK

O Boe, c to za poczwara?
Taki okrzyk obudzi mnie po nocy spdzonej w wehikule nad jeziorem.
Podniosem gow.ze swego posania i przez szyb zobaczyem czarno ubran pani,
ktra ogldajc mj samochd gono wydziwiaa. Za dnia czarno ubrana osbka nie
wygldaa na pani, a raczej na mod dziewczyn w wieku panny Petersen. Bya
take bardzo adna, ale inaczej. Jej uroda mniej rzucaa si w oczy, lecz jednoczenie nie
sposb byo nie zwrci na ni uwagi. Oczy miaa wesoe, z odrobin ironicznego
bysku. Dostrzegem sympatyczne doeczki na jej buzi. Jednym sowem, ta dziewczyna
musiaa si kademu podoba.
- Gdzie pan wynalaz t pokrak? - zastanawiaa sl, obchodzc dookoa samochd
i ogldajc go uwanie. - Ni to pies, ni to bies. Nie do wiary, e to c o si porusza.
Nigdy bym w to nie uwierzya, gdybym wczoraj nim nie jechaa.
Nudziy mnie tego rodzaju okrzyki na widok mego samochodu, Ziewnem,
przekrciem si na drugi bok i nasunem koc na gow. Byem wci jeszcze plcy.
- Ej, panie! - zapukaa w szyb. - Czy wie pan, ktra godzina? Dwunasta w poudnie.
Przyjecha pan na wczasy czy szuka skarbw? Panie Samochodzik, pora wstawa!
Znowu podnioslem gow.
- Wypraszam sobie nazywanie mnie panem Samochodzikiem.
- Wic jcszcze nie jestemy przyjacimi?
- Nie znam pani, Nic o pani nie wiem.
- Przedstawi si panu. Nazywam si Anna W., ale moe pan do nmie mwi: Anka.
Pracuj jako dziennikarka. Teraz przebywam na urlopie w orodku dziennikarskim po
drugiej stronie jeziora.
- Ach - poderwaem si z posania. - Pani zapewne zna tego bawana, tego... no, ju
nie wiem, jak go nazwa, ktry opublikowa w gazece wiadomo o skarbie templariuszy. I na

dokadk napomkn o tajemniczym dokumencle, ktry jest u nauczyciela w Mikokuku.


Zamiaa si.
- Nie znam osobicie tego pana. Co do mnie, to mam zamiar napisa reporta o
wariatach, ktrzy po przeczytaniu artykuu przyjechali szuka skarbw. Czy mona z panem
przeprowadz wywiad?
W pidamie wyskoczyem z samochodu.
- Pani chce mne obsmarowa w gazecie, tak?
- Uwaam pana za bardzo sympatycznego wariata - powiedziaa. - Take i pascy trzej
przyjaciele s przemili.
- Najlepiej bdzle, jceli swe uczucia skieruje pani na Kozowsklego.
- Kto to taki?
- No, ten, co przyjecha z cudzoziemcami. Zapewniam pani, e jest to czowiek bardzo
trzewo mylcy, nie aden wariat,
- Wol wariatw - stwierdzia zdecydowanie. - Czy nie jest pan godny? Pan wyglda na
takiego, co jak jest godny, to gotw do ktnl. Przyrzdzi panu niadanie?
Machnem rk. Zabraem z wozu przybory do golenia, mydo i rcznik. Z odlegoci
dwudziestu krokw - bo tyle przestrzeni dzielio brzeg jeziora od samochodu stojcego na
czce - golc si, ze zgroz i oburzeniem patrzyem, jak Anka penetrowaa wrd moich
rzeczy w wozie. Wycigna pudeko z jajkami, chleb, maso, maszynk spirytusow,
patelni i zacza smay jajecznic na boczku. Dolecia do mnie smakowity zapach tej
potrawy, odczuem ogromn czczo w odku. Gdyby nie groba, e obsmaruje mnie w
gazecie, dziewczyna wydaaby si zupelnie mia.
- Czy mona otworzy puszk ze skondensowanym mlekiem?! - zawoaa w moj
stron.
Kiwnem gow. niadanko zapowiadao si znakomite.
- Mog pani wzi do spki - powiedziaem, zasiadajc do niadania. - Ja z
chopakami bd szuka skarbu, a pani powierzymy funkcj kucharki.
Wzruszya ramionami:
- Skarby? Jestem rozsdn dziewczyn.
- Tak, tak, to wida - przytaknem ironicznie. - Ale czy nie sdzi pani, e o wiele
rozsdniej byoby jednak wypoczywa na leaku lub pywa kajakiem po jeziorze ni krci
si po Mikokuku i obserwowa szalecw? Co bdzie z pani rozsdkiem, jeli jednak wbrew

rozsdkowi, ktremu z nas uda si odnale legendarny skarb templariuszy? Ogromn, cik
skrzyni klejnotw, wartoci kilkuset milionw zotych?
- Przypuszcza pan, e tak wielki by w skarb?
- A tak, prosz pani - rzekem z satysfakcj, - Ta wielka suma, zdaje si, rwnie
przemwia do pani rozsdku.
- W takim razie bd take szukaa skarbw - stwierdzila wesoo.
- A moe pani ju nawet domyla si, gdzie jest skarb?
- Mam nadziej, e pan mi to zdradzi.
- Ja? Przecie zupenie nic nie wiem - zamiaem si. - By moe, nieco wicej
informacji maj Petersenowie, ktrzy tu przyjechali a zza granicy. Niech pani uda si do
nich po dodatkowe wskazwki.
Skoczyem je niadanie. Myem naczynia, a dziewczyna siedziaa na trawie i
mwia:
- Wspomnia pan, e mogabym przystpi do spki...
- Przed chwil zmieniem zdanie. Pani si nie nadaje na wsplnika.
- Dlaczego? Co si stao?
- Grzeszy pani rozsdkiem. To nie jest impreza dla ludzi rozsdnych. Trzeba mie
duo fantazji i wyobrani.
- Wyobrania jest potrzebna po to, aby sobie wyobrazi, gdzie jest skarb. A fantazja
przyda sir eby wyobraz sobie, e si ten skarb odnalazo - rzekla zoliwie.
- Pani si myli. Wyobrania i fantazja s potrzebne do tego, aby sobie przedstawi
sposb mylenia ludzi z tamtej epoki i wtedy zastanowi si, gdzie ukryaby pani skarb,
gdyby znajdowaa s pani na ich miejscu. Na przykad niech pani sobie wyobrazi, e jest
pani wielkim mistrzem Krzyakw, Zygfrydem von Feuchtwangcn...
- To niemollwe. Nic takiego nie potrafi sobie wyobrazi.
- Przeprowadz na pani pewien test psychologiczny. Prosz mi powiedzie, jak pani
rozumie zdanie: Tam skarb twj, gdzie serce twoje?
- Och, to bardzo proste. Sowa te naley rozumie: jeli si w kim zakochae, to
posiade najwikszy skarb.
Machnem rk.
- Powinna pani wyj za m i mie troje dzieci. Zdaje si, e ku temu najwysza
pora. Czy pani naprawd przypuszcza, e Zygfryd von Feuchtwangen to by jaki kochliwy

bubek? Pani zapomniaa, e on peni funkcj wielkiego mistrza zakonu rycerskiego


Najwitszej Marii Panny, zakonu synnego z okruciestwa i bezwzgldnoci w
realizowaniu swych podbojw terytorialnych. Te sowa zostay wyryte na krzyu.
Uwzgldniajc jednak fakt, e stanowi przekrcon cytat z Ewangelii Mateusza, mona
przypuszcza, e zawieraj wskazwk ukrycia skarbw, gdy skierowane zostay do Jakuba
de Molaya. A czy pani wie, kto to by de Molay?
Obrazia si:
- Czytaam w synny artyku o skarbie templariuszy. Nie musi mnie pan uczy
historii.
Naczynia byy ju umyte i sprztnite, ustawiem siedzenia w aucie w ich waciwej
pozycji, zwinem koc, pod ktrym spaem.
- Teraz jad odwiedzi moich przyjaci - powiedziaem.
Bez sowa, cigle jeszcze na mnie obraona, zaja miejsce w samochodzie i
pojechalimy do Mikokuku.
Dzie by znowu pogodny, o niebie czystym i sonecznym - podobnie jak wczoraj.
Tylko na horyzoncie niebo wydawao si jakby odrobin zamglone - byem pewien, e z tej
lekkiej mgieki ku wieczorowi zrobi si chmury i nastpi burza. Na razie jadnak gono i
wesoo pieway ptaki, a potoki sloca spywajce midzy drzewami wypeniay las zapachem
ywicy.
Za zakrtem wyonia si wioska Mikokuk - kllkanacie drewnianych i som
krytych zagrd. Nieco z boku staa samotna chaupa, w ktrej miecia si wiejska
szkka. Dom nauczyciela znajdowa si za szko - drewniany, may, ogrodzony
niskim ywopotem.
W sadzie zagrody ssiadujcej z domem nauczyciela, pod jabonk o rozlegej
koronie, gospodarzyli moi trzej przyjaciele. Gdy nadjechaem, wanie skoczyli
poranny posiek. Sokole Oko my menaki w poyczonej od gospodarza cynkowej
wanience. Omyliem si jednak, przypuszczajc, e, podobnie jak ja, trzej chopcy
zaspali. Okazao si, e od samego rana zajci byli prac wywiadowcz i dlatego
opnio si ich niadanie.
- Zobaczy pan, e oni schudn - roztkliwiaa si nad nimi dziennikarka.
- Suba nie druba - odpowiedzia jej Wilhelm Tell. - Mielimy waniejsze
sprawy ni niadanie. Subowe.

- Tak jest - stwierdziem. - Czekam na wasz raport,


Dziennikarka westchna z udanym ubolewaniem.
- Chciaam wstpi na sub do pana Samochodzika, lecz nie chce mnie
przyj. Moe si za mn wstawicie?
Powiedziaem z oburzeniem:
- Czy wiecie, e ta pani jest z gazety? Zamierza nas wszystkich opisa.
- Naprawd? Chce nas pani opisa? chopcy nie wydawali sl oburzeni.
Przeciwnie, to im nawet pochlebiao.
Popieszyem wic z wyjanieniem:
- Zapytajcie, jak chce nas opisa. Jako wariatw! Bo uwaa, e tylko ludzie pomyleni
mog si zajmowa puszukiwaniem skarbw templariuszy, Ona tak nas opisze, e potem caa
Polska bdzie si z nas miala. A przede wszystkim wymiej was koledzy w szkole.
- W takim razie musimy by wobec tej pani bardzo ostroni! zawoa Wiewirka.
- A tak - przywiadczy Tell. - Ani pary z ust. Dziewczyna rozemiaa si. Bawio j
oburzenie hnrcerzy. W kocu jednak a nog tupna:
- Cicho, chopaki. Skadajcie raport subowy. Chc wiedzie, co si tutaj dziao.
Wtrciem si:
- Co to, to nie, prosz pani. Nic si pani od nas nie dowie. adnych informacji prasie
nie udzielamy.
- A wlanie - przytaknli harcerze. - Po czyjej jest pani stronie? Naszej czy tamtych?
Prosz si opowiedzie.
- Po adnej stronie - odrzeka. - Pozostaj tylko obserwatorem. Obiektywnym
obserwatorem, rozumiecie?
Nie bardzo wiedziaem, jak si zachowa wobec ta k obiektywnej i neutralnej osoby.
Sprawa wymagaa dokadnych namysw i narady z chopcami.
- Moe odejdziemy gdzie na bok i tam sobie pogadamy - zaproponowa mi Tell.
Ale Anka zaprotestowaa, robic znowu obraon min:
- O, bardzo przepraszam. Wydaje mi si, e zasuguj na zaufanie. Moecie by
pewni, e otrzymanych od was wiadomoci nie przeka waszym przeciwnikom, a co
najwyej zachowam dla siebie i dla swojej gazety. Pierwszy ustpi Wiewirka:
- Ja chciabym by dziennikarzem - powiedzia. - Wydaje mi si, e prasie trzeba
pomaga.

- Dziennikarzem? - zama si Tell. - Podczas ubiegorocznych wakacji chciae


zosta antropologiem.
- Zmieniem pogldy - rozgniewa si Wiewirka.
Rozpoczli sprzeczk na temat, czy powinno si tak szybko zmienia pogldy na
wybr zawodu. Przerwaem t dysput i poprosiem, aby jednak, mimo obecnoci
dziennikarki, zoyli relacj o tym, co zauwayli w wiosce.
- Pn noc - rozpocz opowiadanie Sokole Oko - przyjechao warszaw trzech
opryszkw.
- Widzielimy warszaw na drodze do Mikokuku - przypomniaem dziennikarce.
- Nazwalimy ich opryszkami, bo maj bardzo nieprzyjemne gby, a zachowuj si
jeszcze okropniej. Zaczli dobija si do domku nauczyciela, walili piciami w zamknite
drzwi i okiennice. Podeszlimy do nich i powiedzielimy, e nauczyciel poszed na
kilkudniow wycieczk. Bardzo ich to rozjuszyo, przeklinali gono; wyzywali nas od ptakw
i smarkaczy. mierdziao od nich wdk. Wreszcie dali spokj waleniu w okiennice i pojechali
nocowa nad jezioro. Tam take musieli niele rozrabia, skoro o witaniu Petersenowie i
Kozowski zlikwidowali swj obz nad jeziorem i zjawili si w wiosce. Gdy upewnili si, e
nauczyciel jeszcze nie wrci, zapytali przechodzcego przez wie chopaka, dokd udaa si
wycieczka, ktr prowadzi nauczyciel. Rozmawialimy potem z tym chopcem.
Poinformowa Petersenw, e nie wie dokadnie, w jakim kierunku poszed nauczyciel, ale
sysza, e wycieczka miaa odwiedzi miejsce bitwy powstacw z 1863 roku na terenie
Suwalszczyzny. Uzyskawszy t informacj, Petersenowie opucili wiosk i zniknli za
zakrtem drogi w stron Gib. Zapewne pojechali szuka nauczyciela.
- My take powinnimy to zrobi stwierdziem.
Potem przyjecha na junaku pan Mysikrlik.
Kto?
Mody czowiek ubrany w skrzany strj motocyklisty. Ma twarz podobn do
mysikrlika. Zapuka do drzwi nauczyciela i upewniwszy si, e go nie ma w domu,
rozejrza si na wszystkie strony i zacz podwaa noem zamknit okiennic. Nas nie
zauway, bo siedzielimy w krzakach ywopotu.
- To jaki podejrzany typ! - zawoaem.
- Najpewniej. Tylko e zrezygnowa z wyamania okiennicy, schowa n do
kieszeni i odjecha. Take w stron Gib. Pniej za zjawia si niebieska skoda, a w niej

jakie maestwo w rednim wieku, Zorientowali si, e nauczyciela wci jeszcze nie ma
w domu, i natychmiast odjechali.
- Take w stron Gib?
- Nie. Nad jezioro Zelwa. On zacz tam owi ryby, a ona opalaa si na kocu.
W tej wanie chwili zobaczylmy tuman kurzu na drodze. Od strony jeziora
Mikokuk jechaa warszawa. Ale nie skrcia do domku nauczyciela, t y l k o w lewo, w
stron lasu i leniczwki. Znikna za zakrtem drogi do Gib.
- Wyspali

si, a teraz pewnie

pojechali po wdk - rzeka Anka. Ja jednak

byem innego zdania.


- Oni wszyscy popdzili szuka nauczyciela. I maj racj. Siedzie tutaj i czeka na
jego powrt jest tylko niepotrzebn strat czasu. Ten dokument moe nic nie jest wart, wic
trzeba si co do tego jak najszybciej upewni. My take powinnimy wyruszy na
poszukiwanie wycieczki.
- Ba, ale gdzie ich znale - wzruszy ramionami Tell.
W walizce z ksikami, ktr miaem w samochodzie, wyszukaem przewodnik po
Suwalszczynie. Przewertowaem kilkanacie kartek zawierajcych zupenie dla mnie
nieprzydatne informacje na temat struktury geologicznej tych ziem, gdy wreszcie trafiem
na: Krtki rys historyczny dziejw Suwalszczyzny.
Przeczytaem gono:

W okresie powsta, w latach 1831 i 1863, na ziemiach augustowskich toczyy si liczne


walki, w ktrych bray udzia wojska powstacze i miejscowa partyzantka, a najwikszym
sukcesem byo zdobycie przez powstacw Rajgrodu. Akcj powstacz prowadzili
generaowie: Giegud, Dembiski i Sierakowski. Przygotowanie i wybuch powstania styczniowego przygotowali: byy oficer rosyjski Karol Jastrzbski, emisariusz Komitetu
Narodowego Chdzyski oraz Wawer-Ramotowski. Ten ostatni jako byy uczestnik
powstania listopadowego i oficer puku czwartakw stoczy w Puszczy Augustowskiej
kilka bitew i potyczek: w kwietniu 1863 roku midzy Lipskiem i Jastrzbn, midzy Balink i
Czarnym Brodem, w maju za pod Kadyszem i Czarn Hacz oraz zwycisk bitw pod
Gruszkami i wiele innych. lady bitew i potyczek znajdzie turysta bd w nazwach
miejscowoci, bd te w mogiach do dzi zachowanych, jak rwnie w opowiadaniach
miejscowego ludu...
- Masz, babo, placek - westchnem - i wiele innych bitew...

Na szczcie przypomniaem sobie, e dysppnuj take niewielk mapk, na ktrej


zaznaczone zostay rezerwaty przyrody oraz pola bitew i tym podobne miejsca godne
uwagi turysty.
Po zapoznaniu si z map stwierdziem:
- Miejscowociami upamitnionymi przez bitwy powstacw z 63 roku s przede
wszystkim: wie Gruszki, gdzie oddzia ,,Wawra stoczy zwycisk bitw z wojskiem
carskim. Dalej ley uroczysko Kozi Rynek, gdzie znajduj si mogiy powstacw. Nieco
w innej stronie pooona jest wie Powstace, w ktrej to nazwie upamitniony jest fakt, e
w tym wanie miejscu znajdowao si obozowisko powstacw, korzystajcych z kuni
polowej zbudowanej nad brzegiem pobliskiej rzeki.
- Ale gdzie jest teraz wycieczka? - mrukn Wiewirka.
Zastanawiaem si gono:
- Nauczyciel poszed pieszo, prawda?
- A tak - przywiadczyli chopcy.
- Nie musia wic kierowa si bitymi drogami, ale lenymi droynami i ciekami.
Gdybym by na jego miejscu, to najpierw ruszybym przez lasy w stron wsi Gruszki.
Stamtd poszedbym na Kozi Uynck, a dopiero z Koziego Rynku wyruszybym do
miejscowoci Powstace. W ten sposb zatoczybym koo i wrcibym do Mikokuku.
Oczywicie, on mg uczyni odwrotnie: najpierw pj do Powstacw, potem na Kozi
Rynek, a w kocu do wsi Gruszki. Jak dawno wyruszy nauczyciel?
- Przed dwoma dniami - odpowiedzieli harcerze.
- W takim razie w tej chwili, wedug moich wylicze, powinien si znajdowa na
Kozim Rynku. I to niezalenie od tego, czy najpierw ruszy do Powstacw, czy do wsi
Gruszki.
- Brawo, brawo! - klasna w rce Anka. - Dopiero teraz widz, e Sherlock Holmes
mgby si przy was niejednego nauczy.
Nie zwracaem uwag na jej docinki. Zdecydowaem:
- Jedziemy na Kozi Rynek. I to zaraz, moi drodzy.
- Kozi Rynek? Strasznie miesznie si nazywa ta miejscow - zauway Sokole Oko.
Jeszcze raz zajrzaem do przewodnika.
- Kozi Rynek - wyjaniem - to uroczysko lene, obecnie rezerwat przyrody wielkoci
stu czterdziestu szeciu hektarw. Na uroczysku znajduj si groby powstacw oraz

siedlisko osi. Dostp do tego miejsca jest utrudniony, zwaszcza w okresie mokrej pory
roku, kiedy teren jest bagnisty i podmoky. Mona si tam dosta, skrcajc obok
specjalnego drogowskazu w len drog z szosy Augustw-Lipsk. Albo te, pozostawiajc
wz na szosie, naley przedrze si bezporednio przez puszcz. Uroczysko znajduje si w
odlegoci okoo dwch kilometrw od szosy.
- Jedziemy. Jedziemy na Kozi Rynek - cieszy si Wiewirka. - Nigdy nie byem na
lenym uroczysku. Tam s najpewniej bardzo wysokie drzewa. Rad bym wej na sam
czubek takiego drzewa.
- To jest rezerwat przyrody - przypomnia mu Tell - Tam naley zachowywa si
bardzo kulturalnie, a nie jak mapa skaka po drzewach. Nie wolno poszy zwierzyny, pali
ognisk, w ogle nie naley w niczym narusza wygldu puszczy.
- A moe zobaczymy osia na wolnoci? - marzy Sokole Oko.
Chcielimy wyruszy od razu, tak si zapalilimy do myli zobaczenia Koziego
Rynku. Powstrzymaa nas jedna rozsdna uwaga Anki:
- A co bdzie, jeli wasze obliczenia oka si bdne? Jakie ciarowe auto
podwiozo wycieczk i nauczyciel jeszcze dzi pojawi si z powrotem w wiosce? I tajemniczy
dokument znajdzie si nie w waszych rkach, ale u tej pary maeskiej, ktra tu pozostaa i
teraz wyppczywa nad jeziorem Zelwa?
Przytaknem.
- Kto z nas musi tu pozosta. Pani ma racj. Nasze obliczenia mog okaza si
zawodne.
Byo oczywiste, e ja musz prowadzi auto. W rachub wchodzili tylko trzej
harcerze, a w kadym raze ktry z nich.
Moi przyjaclele zrobili bardzo smutne miny. Przecie wszyscy tak bardzo pragnli
zwiedzi Kozi Rynek.
I wtedy dziennlkarka powiedziaa:
- Ja pozostan. Przekonacie si, e mona do mnie mie zaufanie. Zarczam wam, e
tajemniczy dokument zaczeka tutaj a do waszego powrotu.
To by bardzo pikny postpek. Podzikowalimy jej bardzo serdecznie.

ROZDZIA SZSTY
NAPAD ZTYCH MUCH WDRWKA PRZEZ PUSZCZ WOANIE O
POMOC

TAJNE

ZNAKI

TEMPLARIUSZY

OPOWIE

STARYCH

ZAMCZYSKACH LENE SPOTKANIE

Obiad zjedlimy w Augustowie. O pitej po poudniu wyruszylimy do Koziego


Rynku. Mimo popoudniowej pory w powietrzu panowa cigle wielki skwar i duchota,
ktrej nie agodzi nawet najsabszy wiaterek. Niebo byo mgliste, jakby kto rozla po nim
wodniste mleko. Zbierao si na burz.
Jechalimy przez ogromne lasy Puszczy Augustowskiej. Po osiemnastu kilometrach
zobaczylimy drogowskaz - descczk z napisem: Kozi Rynek. Dookoa rozciga si gsty
las, nigdzie ani ladu domku czy leniczwki. Prawdziwa puszcza pena... gzw. A moe
wielkich, zoliwych much, ktre zaatakoway nas, gdy tylko znalelimy si na lenej
droynie.
Zapewne trwaa teraz wanie pora wyroju, a bagnisty teren Kozicgo Rynku
stanowi ich siedlisko. Otoczyy nas miliardy tych ogromnych owadw, wielkich na p
palca, zoliwie brzczcych, o to-zotym odwoku i wielkich, bolenie kujcych
dach. Wypeniy auto gonym bzykaniem, obijay si o szyby i o naszo nosy. Jakby
olepe od upau tuky si w pudle sumochodu, zderzay si z sob tustymi ciaami,
wpaday na nasze twarze.
Na chwil a zaniewidziaem. Rozpdzona mucha z impetem uderzya mnie w prawe
oko. Czulem na szyi drug wielk much, ktra wbijaa we mnie do. Ruszyem szybko
naprzd, ale i tak mnstwo gzw pozostao w aucie, a po zamkniciu okien zrobio si
strasznie duszno. Brzczenie wzmogo si, chopcy wymachiwali gazet, odpdzajc od
siebie owady. Z trudem apaem powietrze otwartymi ustami.
Tymczasem dojechalimy do rozstaju drg. Znajdowa si tu drugi drogowskaz z
napisem Kozi Rynek. Ale jego strzaka prowadzia do... nieba.
- Komu zachciao si gupich kawaw - powiedziaem. - Zawracamy, bo zbdzimy
i por nas te wcieke owady. Do Koziego Rynku dojdziemy pieszo od strony szosy.
Gzy jakby na chwil przycichy. Ale potem pojedynczo wyskakiway gdzie z dolnych

czci auta i pdziy z brzczeniem od szyby do szyby, przysiaday na naszych rkach,


szyjach, na twarzach, po ktrych cieka pot. Zapach potu zapewne jeszcze bardziej je
podrania. Gdzie usiady - wbijay da i giny od naszych uderze.
Wreszcie wydostalimy si na szos. Nad samochodem wirowa tawy obok
wielkich much. Rozpdziem wz i gzy pozostay daleko za nami. A wtedy otworzyem okna
i odetchnlimy strumieniem wieego powietrza.
O dwa kilometry dalej skrciem samochodem w len przesiek i pozostawiem go
na maej polance, zewszd otoczonej krzakami i drzewami. Wehikuu nie byo wida z
szosy, bo osaniaa go gsta ciana lici i zaroli. Ale i tutaj szalay take roje gzw - cay las
zdawa si dre od nieustannego brzczenia wielkich owadw. Zabralimy wic z wozu
kady po brezentowej paatce i nakrywszy nimi gowy, zagbilimy si w len gstwin.
Przedzieralimy si przez krzaki, nogi zapaday si w puszyste mchy pokrywajce
torfiast gleb. Brnllmy przez ogromne polany pene wysokich do pasa paproci. W tej
wdrwce towarzyszyo nam nieustanne brzczenie i ponawiajce si ataki tych much.
Przestalimy si ju od nich ogania, a tylko kulilimy si pod brezentowymi pachtami,
szczelnie okrywajc nimi twarze.
Raz tylko, uchyliwszy nieco kaptura, spojrzaem w niebo, ponad wysokie wierzchoki
drzew. A przestraszyem si - niebo bowiem byo barwy purpurowej, jakby rozpywa si po
nim odblask ogromnego poaru.
Zerknem na kompas, ktry miaem w pasku od zegarka. Szlimy we waciwym
kierunku, lecz cigle jeszcze nie byo wida Koziego Rynku. Nie miaem zreszt pojcia, jak
wyglda ta miejscowo. Czy stanowia jak polan w lesie? A moe po prostu byo to take
zalesione miejsce, tyle tylko, e wyrniajce si grobami powstacw zaznaczonych
krzyami? W gstwinie lenej do atwo moglimy omin te groby nawet w odlegoci
kilkunastu krokw.
- Odpocznijmy - sapn Wilhelm Tell. Dwiga na ramieniu swoj ogromn kusz,
nic dziwnego, e on wanie najbardzej si zmczy.
Daem haso do krtkiego odpoczynku. Usiedlimy na polance poronitej
paprociami.
- Uff - sapaem udrczony upaem. - Nie dziwi si, e dawni mieszkacy tych ziem,
Jawingowie, przez tyle lat potrafii skutecznie opiera si nawale Krzyakw. Zakuty w stal
rycerz niewiele by wart w lenej gstwinie.

- Prosz nam opowiedzie o Jawingach...


- Teraz? Przecie ja ledwie yj... - stknem. Drgnlimy. Nad lasem przetoczy
si raptownie donony oskot gromu.
- Wstawa, chopcy! - zakomenderowaem. - Kozi Rynek powinien by blisko.
Musimy odnale wycieczk, zanim w tej puszczy rozpta si burza.
Niechtnie podnieli si ze swoich miejsc. W lesie panowaa taka duchota, jakby
wypompowano powietrze. Zbliajca si burza jeszcze bardziej rozjuszya gzy. Natary na
nas ze zdwojon wciekoci, na gowach i ramionach okrytych pelerynami odczuwalimy
nieustanne stuknicia. To rozbijay si o nas pdzce na olep muchy. Oczy zalewa nam
pot, kady krok wydawa si czym ponad siy. Gdy przystawalimy dla zapania oddechu,
syszelimy to wznoszce si, to opadajce gone brzczenie owadw.
A las wok nas cigle zamyka si nieprzeniknion gstw lici i spltanych
krzakw, pni drzewnych i nisko zwieszonych gazi. Niebo z purpurowego stao si
brunatne, a potem czarne.
Znowu uderzy grom i jego oskot przetoczy si nad lasem. Ucich i wtedy
usyszelimy woanie:
- Help!... Help!... Help!...
Kobiecy gos woa po angielsku: na pomoc!. To krzyczaa panna Petersen!
- Heeelp!... - usyszelimy ponownie.
Krzyk dziewczyny dochodzi gdzie z boku, z prawej strony. Rzuciem si w tym
kierunku, a za mn pobiegli chopcy.
Przestaem odczuwa upa, nie zwracaem uwagi na rozwcieczone gzy. Biegem
przedzierajc si przez krzaki, amic gazie i roztrcajc licie. Wcale nie byem zdumiony,
e znalaza si tutaj panna Petersen. Poszukujc nauczyciela musiaa trafi wlanie tutaj.
Tylko dlaczego woaa o pomoc?
Ukazaa si przede mn niedua polana. Karen staa na rodku otoczona przez
trzech mczyzn. Gdy wybiegem z lasu, jeden z nich wyrywa jej z rk torb podron,
ktr Karen nosia na ramieniu.
Niemal rwnoczenie - ona i oni - usyszeli trzask tratowanych przeze mnie gazi
i szelest lici. Trzej mczyni spojrzeli na siebic niepewnie, panna Petersen podbiega
w moim kierunku.
- Na pomoc, panie Tomaszu! Na pomoc! - woaa. - Chc mnie obrabowa!

Za moimi plecami ukazali si harcerze. Wilhelm Tell naoy strza na swoj


kusz i wymierzy j gronie w kierunku mczyzn.
Krzyknem:
- Czego chcecie od tej pani?!
Nie od razu dali odpowied. Przyjrzeli si bacznie najpierw mnie, a potem trzem
harcerzom. Wydawao mi si, e oceniaj nasze i swoje siy. Byo oczywiste, e oni s
silniejsi.
- Ja ich znam! - zawoa nagle Sokole Oko. - Oni s z Warszawy. I maj
samochd warszaw.
Tu wymieni numer samochodu. I to - jak mi si zdaje - uratowao nas przed
bjk, w ktrej zapewne otrzymalibymy solidne cigi. Swiadomo, e znamy numer ich
samochodu, powstrzymaa wojenne kroki.
Jeden z opryszkw, chudy i wysoki, wzruszy ramionami.
- Ta pani nie umie po polsku. Nie wiadomo, dlaczego si przestraszya.
Mylelimyr e zbdzia w lesie i chcielimy j zaprowadzi na waciw drog...
- A ta torba? - wskazaem palcem.
- Torba? - zdumia si wysoki i chudy. - A tak, torba. Chcielimy pomc j nie.
Drugi przyszed mu w sukurs. A zaraz i trzeci. Mwili na przemian:
- Ona nie zna naszej mowy. Zobaczya trzech mczyzn w rodku lasu i narobia
krzyku. Nikt z nas, bro Boe, krzywdy jej nie myla zrobi.
Pooyli torb na trawie. Wysoki i chudy spojrza w niebo i powiedzia:
- Chopaki, zaraz bdzie burza. Zwiewajmy std, pki czas.
Panna Petersen opowiadaa gosem zdawionym przez strach:
- Otoczyli mnie w lesie. Chcieli wyrwa torb. Broniam si i zaczam woa o
pomoc. Wiewirka szepn mi do ucha:
- To s ci trzej, ktrzy dobijali si do domku nauczyciela.
Nad naszymi gowami jakby niebo si rozerwao. Na krtk chwil oszoomi nas
okropny oskot. Potny grzmot dugo rozbrzmiewa po lesie.
- Zwiewamy, panowie - rozkaza chudy. - Uciekajmy do samochodu.
I pierwszy znikn w gstwinie lenej po drugiej stronie polany. Za nim
natychmiast pobiegli dwaj pozostali. Na rodku polany leaa tylko porzucona przez nich
torba panny Petersen. Harcerze podnieli torb i oddali j Karen.

Ogromn puszcz jakby wstrzsnl dreszcz. Zaszeleciy licie, najpierw cicho, a


potem goniej. Uderzy potny podmuch wiatru, wok nas zrobio si raptownie
ciemno, zawiroway w powietrzu suche tr a w ki i zesche licie. Czarne niebo przeci
zocisty zygzak byskawicy i zaraz uderzy piorun. Raz, drugi, trzeci. Pady pierwsze grube
krople deszczu...
Wiedziaem, a nie zdymy wrci przed burz do pozostawionago w lesie
samochodu.
- Uama dwie gazie. Postawi namioty - podjam decyzj.
Namioty? To byo adnie powiedziane. Mielimy ze sob cztery paatki. Z dwch
paatek teoretycznie robi si bardzo zgrabny namiocik. Ale czy kiedykolwiek prbowalicie
zbudowa z nich namiot, gdy smaga wiatr i lej potoki deszczu?
Zanim zwalia si najsilniejsza ulewa, mielimy ju dwa grube kije, na ktrych
uczepilimy brezentowe peleryny. Zaraz wlelimy pod nie, kryjc si przed deszczem. Na
umocowanie peleryn nie byo ju czasu. Rozszalaa si ulewa i siedzc pod pachtami
mielimy wraenie, e nad naszymi gowami kto odkrci kran z wod. W tych
zaimprowizowanych namiocikach byo ciasno i ciemno, nawet nie widzielimy wzajemnie
swych twarzy. Nie dostawaa si tam jednak spywajca z chmur woda.
- Gdzie pani ojciec? Gdzie Kozowski? - pytaem panny Karen.
- Ojciec pozosta w Gibach. W orodku wypoczynkowym dziennikarzy. Wynaj tam
kajak i motorwk.
- Czeka na powrt nauczyciela - domyliem si.
- Przyjechaam tu z panem Kozowskim. Kto jednak poprzekrca drogowskazy.
Zabdziliiny w lesie i na rozstaju drg zdecydowalimy, e Kozowski pjdzie szuka
Koziego Rynku na lewo, a ja na prawo. I tak oto trafiam na polan, gdzie mnie te typy
napady.
- To zapewne oni poprzekrcali drogowskazy - domylilem si. - Oni take szukaj
skarbu templariuszy. Tego si wanie obawiaem, gdy ukaza si artyku o skarbach,
Przewidywaem, e moe on zachci do poszukiwa rnego rodzaju indywidua spod
ciemnej gwiazdy. Zdaje si, e bdziemy mieli jeszcze z nimi niejeden kopot.
- Nie sdz - rzeka. - Myl, e ju zrezygnowali z poszukiwa. W tej sprawie trzeba
mie nie tylko dobre chci, ale i przede wszystkim pewn wiedz. Brutalnoci i si nic si
tu nie zdziaa. Oni ju chyba doszli do tego wniosku, skoro zdecydowali si mnie

obrabowa. Sdzili, e mam w torbie pienidze i w ten sposb zrekompensuj sobie


dotychczasowe trudy poszukiwa. Przecie wiedzieli, e potem nie bd mogli si ju wicej
pokaza w Mikokuku.
- Ja take chyba zrezygnuj z poszukiwa - powiedziaem nieoczekiwanie nawet dla
samego siebie.
- Pan? - zdumiaa si. - Pan artuje.
- Nie mam pojcia, jak si zabra do tej sprawy. Dotychczas przy tego rodzaju
poszukiwaniach miaem jaki swj plan dziaania, jaki jeden, choby najskromniejszy
punkt zaczepienia. A teraz nic. Zupenie nic.
- Przecie ju pan zacz - zamiaa si.
- Mie zego pocztki, zna pani takie powiedzenie? Nasza dziaalno doprowadzia
nas tylko do tego, e siedzimy pod brezentow pacht podczas burzy.
- Bardzo przyjemna przygoda stwierdzia.
- Owszem. Tylko e nie posuwa nas ona ani o krok naprzd. Skarb jest w ktrym z
krzyackich zamkw. Rzecz w tym, w ktrym? Przecie zamkw jest bardzo duo...
- Bardzo licz na ten tajemniczy dokument, ktry jest u nauczyciela.
- Nie ma adnej pewnoci, e dokument zawiera najdrobniejsz wskazwk
dotyczc ukrycia skarbw. Wydaje mi si, e niepotrzebnie tutaj trac czas.
- Wic czemu pan nie szuka w zamkach krzyackich?
- Przecie mwilem, e nie wiem, do ktrego zamku jecha.
Urwalimy rozmow. Wci la deszcz, cho ju nie tak mocny, jak na pocztku
burzy. oskot gromw oddali si, ale na brezentowych pachtach gono szemray krople
deszczu. Gdy na chwil wysunem, gow z namiociku, zobaczyem, e niebo cigle
jeszcze jest zasnute chmurami, a las tonie w pmroku zbliajcego si wieczoru. D
zimny wiatr, raz po raz nadchodziy nowe fale ddu. W namiociku byo do ciepo i
postanowilimy przeczeka, a burza zupenie ucichnie.
- Moe warto zapyta panny Petersen - rzek do mnie Wilhelm Tell - czy
prbowaa szuka we Francji skarbu templariuszy?
Powtrzyem jej pytanie chopca.
- Nie - odpowiedziaa. - Ale wiem o tych poszukiwaniach, poniewa dokonywali ich
znajomi mego ojca, czonkowie Towarzystwa. Zreszt pan Chabrol take szuka skarbu
templariuszy. Gdy przed kilkoma laty przebywaam z ojcem w Paryu w gocinie u pana

Chabrola, w jego domu sporo si mwio o tej sprawie. Pamitam, jak wielkie wraenie
zrobiy na mnie prby rozszyfrowania tajnego pisma templariuszy. Oni pozostawili na
murach swych zamkw duo przedziwnych znakw. Pan Chabrol zebra je i przy pomocy
fachowcw usiowa ustali ich znaczenie.
- Niech pan poprosi, eby je narysowaa. Przydadz si do zabaw harcerskich powiedzia Sokole Oko.
Zapaliem latark elektryczn. Podsunem pannie Petersen mj notes i owek.
Karen zacza rysowa, jednoczenie wyjaniajc znaczenie rysunku.
- Ten duy krzy wskazuje drog do kilku skrytek ze skarbami. Ten za znak
dotyczy tylko dwch skarbw. Oto znak okrelajcy ukryte zoto, a to symbolizuje monety
uoone warstwami pod ziemi. Tutaj nakreliam znak mwicy: Skr w lewo. A oto
znak wyraajcy: Dziewi metrw od skarbu. Znak w pochodzi z murw zamku w
Arginy. Te dwa nachodzce na siebie krgi mwi: Id wprost przed siebie. Oto symbol
niebezpieczestwa. Tarcza przedstawia wyobraenie ukrytych kosztownoci, a ten znak
mwi o ukrytych dokumentach. Oto znak symbolizujcy, e naley szuka na poziomie
ziemi. Te trzy ostatnie znaki pochodz z murw zamkowych w Charroux, gdzie mieszkali
templariusze...
Zgasiem elektryczn latark i schowaem notes z rysunkami. W namiocikach
znowu zapada ciemno. Ale wanie w mrok i deszcz szemrzcy na brezentowych
paatkach sprzyja opowiadaniu o starych zamkach i poszukiwaniach skarbw. Panna
Petersen opowiadaa, a ja z angielskiego przekadaem na polski, aby j mogli zrozumie
harcerze:
- Pan Chabrol pochodzi z do starej francuskiej rodziny, bardzo zreszt zamonej.
W bibliotece jego dziadka odnaleziono kiedy stary modlitewnik, a w nim zapisan na
marginesie nieznan rk notatk: Szukaj skarbu templariuszy w kaplicy zamkowej.
Swity i Prawda wska ci drog. To wanie ta maa notatka tak podziaaa na
wyobrani modego Chabrola, e po ukoczeniu studiw, majc do pienidzy na swoje
utrzymanie, zaj si kolekcjonowaniem pamitek po templariuszach oraz poszukiwaniem
ich legendarnego skarbu. Przez dugi czas pan Chabrol podrowa po Francji zwiedzajc
dawne zamki templariuszy. I wanie w miejscowoci Montcroix trafi w zrujnowanym
zamku na ocala kaplic, w ktrej wisia stary obraz przedstawiajcy jakiego witego
adorowanogo przez alegoryczn posta symbolizujc Prawd. Zreszt, pod obrazem by

napis: Veritas, co znaczy: Prawda, Pan Chabrol rozpocz poszukiwania i udao mu si


stwierdzi, e pod ruinami zamku kryj sl podziemne sale i korytarze, lecz skrytki ze
skarbaml nie odnalaz. Trzeba pamita, e templariusze byli mistrzami w budowaniu
tajnych skrytek. Nie tak atwo dotrze do ich bogactw. Zreszt zapisek znaleziony w
modlitewniku, jak rwnie w obraz w kaplicy zamkowej, pochodz z czasw znacznie
pniejszych ni zakon templariuszy. Najprawdopodobniej notatk t zrobi kto, kto
domyla si, gdzie si znajduje skarb. Ale czy dotar do niego? Raczej bardzo wtpliwe.
W pobliu rzeki Rodan wznosi si romaskie zamczysko Arginy - opowiadaa dalej
panna Petersen. - Ju w samej nazwie Arginy etymologowie doszukuj si pierwotnego
brzmienia Argine, ktre jest anagramem sowa Regina, czyli krowa. Symbolem ukrytych
skarbw bya kiedy krlowa trefl, czyli, jak to si dzi mwi, dama treflowa. W kadym
bd razie w tym to zamku miejscowa ludno dopatruje si miejsca ukrycia legendarnego
skarbu templariuszy. Jak dotychczas poszukiwania nie day jednak adnego rezultatu.
W miejscowoci Die, w departamencie Drme, Jeden ze znajomych mego ojca jest
posiadaczem do duego kawaka ziemi, a na nim czci murw obronnych dawnego
zamku templariuszy zburzonego przez Filipa Piknego. Znajomy mego ojca domyla si
nawet, w ktrej czci muru naley szuka skarbu, gdy na murath zachoway si tajne
znaki. Ale skarbu nie znalaz mimo mudnych poszukiwa. Istnieje wiarogodny
dokument z roku 1737 stwierdzajcy, e przy rozbijaniu sklepienia w budowli
przytykajcej do murw znaleziono dwie urny wace po dwa kwintale i kasetk o trzech
zamkach. W urnach byy zote monety, w kasecie za zote i srebrne talerze. Lecz nasz
znajomy uwaa, e gwna cz skarbw jeszcze nie zostaa odkryta. Kiedy udao mu
si odkry statuetk przedstawiajc modlcego si mnicha i dzban zawierajcy
monety. Rzeczy te pochodz z XII wieku. Nie byo to jednak wielkie znalezisko i nasz
znajomy nie ustaje w swych poszukiwaniach...
W pobliu nas rozleg si gony i zarazem jak gdyby aosny ryk, a potem
usyszelimy ciki tupot.
Przeraeni, wyskoczylimy z namiotu. Deszcz ju prawie nie pada. Niebo
oczyszczao si z chmur. Zobaczylimy ogromnego osia, ktry bieg przez polan len.
Wielkie, powe zwierz wysoko nioso swj rogaty eb. Na nasz widok obrcio ku nam
pysk, jego oczy na chwil zalniy gronie. Lecz zaraz w kilku ogromnych susach
przebyo polan i z szelestem gazi znikno w gstwinie.

- Warto byo tu przyjecha, eby zobaczy co takiego - powiedziaa zachwycona


Karen. Skinem gow.
- O, tak! Tym bardziej e nasze poszukiwania nauczyciela skoczyy si fiaskiem.
Wracamy, prawda? spytaem.
Pomoglimy dziewczynie odnale pozostawionego w lesie lincolna. W jego
zacisznym wntrzu zastalimy pana Kozowskiego, jak zwykle ubranego z wielk
elegancj.
- Boe, jak ja si o pani martwiem! - zawoa zobaczywszy Karen. - Bya
okropna burza, a pani nie wracaa do samochodu. Wanie zamierzaem wyruszy na
poszukiwanie...
- Tak? Jak to adnie z pana strony. Ale zbyteczne. Odnalaz mnie pan Tomasz i
skryam si przed ulew.
Kozowski

zmierzy

mnie

wrogim

spojrzeniem.

Wsiedlimy

wszyscy

do

olbrzymiego lincolna i wyjechalimy na szos. Karen podwioza nas a do miejsca,


gdzie by ukryty mj wehiku. Przesiedlimy si do niego, a ona i Kozowsk ruszyli do
Augustowa. Oni przodem, a my za nimi.
Celowo nie przypieszaem biegu i jechaem bardzo powoli. Panna Karen z
pocztku staraa si trzyma razem z nami, ale wkrtce zirytowaa j wolna jazda.
Dodaa gazu i lincoln zacz si od nas oddala.
- Panie Tomaszu - zocili si chopcy - dlaczego pan si daje wyprzedzi. Pan ma
najszybszy samochd na wiecie. Niech im pan pokae, co on potrafi.
Przeczco pokrciem gow.
- Nie, moi drodzy. Nie bd ujawnia wszystkich swoich mocnych kart.
Chciabym, aby myleli, e mj samochd to bezwartociowy rupie. Moe mi si to
kiedy bardzo przyda.

ROZDZIA SIDMY
CO SIE STAO Z DZIENNIKARK? ZABAWA W KLUBIE PROPONUJ
UTOPIENIE KOZOWSKIEGO ZIELONA RACA WYCIG NA JEZIORZE
GDZIE JEST TAJEMNICZY DOKUMENT?

Zapada ju noc. W Mikokuku zastalimy domek nauczyciela zamknity na


gucho. Obok domku, a take w najbliszym jego ssiedztwie, nie napotkalimy
dziennikarki. Jej nieobecno troch mnie zaniepokoia.
- Pozostaniecie tutaj na stray, tak jak wczoraj - rozporzdziem. - W sadzie za
ywopotem rozbijecie namiot. Zrbcie kolacj, a potem na przemian obserwujcie domek.
Ja za pojad do orodka dziennikarzy, po drugiej stronie jeziora Pomorze. Drog jest tam
z dziesi kilometrw, przez jezioro byoby zupenie blisko. Ale nie chciabym, aby kto
zobaczy, e mj samochd potrafi pywa jak motorwka.
Poegnaem chopcw i wskoczyem do wozu.
- Ach, Tellu - przypomniaem sobie co i zawoaem chopca. - Czy umiesz
obchodzi si z rakietnic?
- No pewnie. Kady z nas potrafi strzela z rakietnicy - Tell nieomal obrazi si, e
go posdzam o brak umiejtnoci w tej dziedzinie. - Na obozie harcerskim i podczas
harcerskich wicze przeszlimy odpowiednie przeszkolenie.
Wyjem rakietnic z walizki i podaem Tellowi.
- Tylko pamitaj, bro Boe nie strzelaj z niej do nikogo. Mgby straszliwie
poparzy.
- Za kogo nas pan uwaa! Za dzieci? - oburzy si. - Wystrzel tylko w razie
potrzeby, i to w gr, ponad pola, eby nie spowodowa poaru.
- Jest nabita zielon rac - powiedziaem. - Gdyby stao si tu co bardzo wanego,
wystrzel z niej, a ja na pewno zobacz rakiet. I natychmiast przyjad.
Zasalutowa po harcersku, a ja pojechaem okrn drog wok jeziora Pomorze.
Orodek wypoczynkowy dziennikarzy mieci si na krtkim cyplu wrzynajcym si
w jezioro. Brzeg by do wysoki, poronity sosnowym lasem. Midzy drzewami stay
kolorowe domki campingowe, a u szczytu cypla zbudowano do duy murowany budynek.

Na dole miecia si w nim przechowalnia kajakw i motorwek, na grze bya stowka i


sala klubowa z wielkimi oknami, przez ktre widziao si wspania panoram jeziora i
przeciwlegy wysoki brzeg.
Na skraju orodka zobaczyem midzy drzewami lincolna Petersenw i ich
przyczep. Okna sali klubowej jarzyy si wiatami, bo orodek by zelektryfikowany.
Stamtd pyny dwiki muzyki i przez okna widziao si taczcych. W klubie odbywaa
si zabawa.
Po drewnianych schodkach wszedem na taras okalajcy sal klubow. Wanie
ucicha na chwil muzyka i przez szeroko otwarte drzwi kilka osb wymkno si na taras,
aby odpocz po tacu.
- adne pani pilnowaa domku nauczyciela - odezwaem si z przeksem do
Anki. Ubrana w gustown sukienk, z wosami rozwichrzonyml podczas taca natkna si
na mnie wychodzc z klubu w towarzystwie Kozowskiego.
- Och, to pan? - zdziwia si. - Bardzo dugo nie wracalicie z Koziego Rynku. Nie
mogam na was czeka, bo tutaj odbywa si zabawa.
- No jasne - skinem gow. - Zabawa okazaa si waniejsza. Z pani jest niezawodny
sojusznik. Zakopotaa si. A Kozowski powiedzia:
- Nie wiedziaem, e pani jest sojuszniczk mister Samochodzika - rzek z
przeksem, a jednoczenie z lekcewaeniem. - Mister Samochodzik - doda - do szybko,
zdaje si, umie sobie zjednywa sojusznikw. To jest, chciaem rzec, sojuszniczki.
To mwic spojrza w stron drzwi, w ktrych stana panna Petersen.
- O, przyby rwnie mj wybawca! - zawoaa Karen. - To wietnie. Zataczymy,
prawda? - zwrcia si do mnie.
Anka wzruszya ramionami.
- Miaam siedzie w Mikokuku i bez koca czeka na powrt nauczyciela, kiedy pan
zajmowa si wybawianicm piknych dziewczt. Na tym chcia pan zbudowa nasz sojusz?
I tak widzia pan podzia naszych zada?
Z sali klubowej wyszed Petersen. Kozowski rzek do niego po angielsku:
- Z nas wszystkich tylko mister Samochodzik zmierza prosto do celu. On wie, gdze ley
najwikszy skarb, i chce go dosta. Ale jemu nie chodzi wcalc o skarb templariuszy. On wie,
e najwikszy skarb, nawet w dolarach, to paska crka.
- Co? - zdumia si Petersen.

- Tak? - rozemiaa si Karen. Anka

do

dobrze

mwia po

angielsku

zrozumiaa sowa Kozlowskiego. Wtrcia ironicznie:


- Tam skarb twj, gdzie serce twoje. Pan Samochodzik ju w odpowiednim
miejscu ulokowa swoje serce.
Miaem ochot zrobi co takiego, eby pan Kozowski przekoziokowa przez
balustrad tarasu i znalaz si na dole, gdzie o dugi pomost biegncy w wod rozbijay
si fale jeziora. Byem jednak czowiekiem dobrze wychowanym i nie pozostawao mi nic
innego, jak odpowiedzie uprzejmym tonem:
- Pan Kozowski ma racj. Odkd poznaem pann Karen, wyej zaczem ceni
skarby uczu nad klejnoty templariuszy. Mam nadziej, e na drodze po skarby duchowe
pan Kozowski nie bdzie musia ucieka si do wypuszczania powietrza z k mego
wehikuu.
- Wic po te skarby tako wybiera si pan swym samochodem? - spytaa ironicznie
Anka.
Kapitan Petersen zwrci si do mnie z udan powag:
- Niech pan nam zdradzi pewn tajemnlc, rwn tajemnicy templariuszy. Czy
pan sam budowa swj samochd?
- Nie - odpowiedziaem z cakowitym spokojem. - Mj wujek.
Nie wiem, co w tym byo komicznego. Ale wszyscy, cznie z Ank, Petersenem,
Karen i kilku dziennikarzami, ktrzy wyszli na taras, a pokadali si ze miechu.
- Czy mona wiedzie, kim by paski wuj? - spyta Petersen.
- Wynalazc.
- Jakim znanym wynalazc?
- Nie, zupenie nieznanym.
- Ten samochd to zapewne jego jedyny wynalazek...
I zaczy sl sypa docinki na temat mego nieszczsnogo samochodu, ktry sta
midzy drzewami i ypa na nas oczami swych reflektorw. Przyzwyczaiem si ju do jego
brzydoty, nie robia na mnie adnego wraenia. Ale zdawaem sobie spraw, e widok
mego samochodu mg wyzwala w ludziach odruchy zoliwoci.
- Za granic aresztowano by pana za nieustanne zakcanie spokoju publicznego i
obraanie dobrego smaku.
- Rne bywaj gusta - wtrciem. Ale oni dalej dowcipkowali:

- Mona by go za pienidze pokazywa w wesoym miasteczku zamiast beczki


miechu - mia si jeden ze stojcych obok nas dziennikarzy.
- A moe wanie tak pan robi? W zimie paski wehiku suy jako beczka miechu,
a latem odbywa pan nim wojae? - doda drugi.
W sali klubowej zabrzmiay dwiki sentymentalnego slowfoxa. Urway si drwiny,
wszyscy niemal bowiem poszli taczy i pozostawili mnie samego na tarasie. Karen
zapomniaa, e zaproponowaa mi taniec, i bawia si w towarzystwie Kozowskiego.
Kapitan Petersen poprosi do taca Ank. Zrobio mi si przykro i niechtnym okiem
spojrzaem na stojcy w lesie wehiku. Co z tego, e by szybki i niezawodny, posiada
mnstwo przernych wspaniaych zalet, skoro mnie omiesza. Nie sta mnie byo na
pikny samochd, ten przecie otrzymaem w podarunku, ale moe lepiej by byo nie mie
w oglo samochodu ni takie brzydactwo?
Przez okna sali klubowej zobaczyem, e panna Petersen naglc przerwaa taniec. A
po chwili wysza do mnie na taras.
- Przecie to my mielimy zataczy, prawda?
Umiechaa si przy tym tak piknie, a jej wielkie, zielone oczy patrzyy na mnie z
przyjani.
- Zataczymy? - powiedziaa, biorc mnie za rk. - Chyba nie obraziy pana te
dowcipy?
- Ten si mieje najlepiej, kto si mieje ostatni - mruknem.
I poszedem taczy z Karen. Obok mnie kapitan Petersen taczy z Ank.
- Jutro wrzuci pan swj samochd do jeziora - szeptaa mi Karen do ucha. Bdzie pan pracowa dla nas. Dostanie pan zaliczk, za ktr kupi pan nowe, adne auto.
Pan mnie wyratowa z rk opryszkw w lesie. Nigdy panu tego nie zapomn...
A wstrzsna mn myl, e mgbym wehiku swj wrzuci do jeziora. Nie, nie
zasugiwa na taki los.
- To jest zupenie dobry samochd - broniem go.
- Znowu pan zaczyna? Przecie on pana omiesza. Czy pan tego nie rozumie?
- Nie boj si miesznoci.
- Ja jednak boj si miesznoci. I mj ojciec rwnie.
- Przepraszam, lecz nie widz adnego zwizku midzy mn i wami.
- Wic pan Kozowski mwi nieprawd? I ja te le zrozumiaam pana sowa? -

pytaa, zalotnie zagldajc mi w twarz. - Zrozumiaam, e podobam si panu...


- Och, panno Karen... - powiedziaem i strasznie si zarumieniem.
- Pan te mi si podoba. Nie chc jednak, eby pan by mieszny. Chciaabym
mie obok siebie mczyzn odwanego i... No, nieche pan nie da ode mnie, abym
si panu owiadczaa... Syszaam od pana Chabrola, e potrafi pan okaza wielki spryt w
poszukiwanlach zaginionych zbiorw. Jestem pewna, e dziki panu uda si nam odnale
skarb templarluszy. Bdzle pan pomaga memu ojcu w wydobywaniu zota z galeonw.
Bdzie pan bogatym czowiekiem. Przecie chyba domyla si pan, w ktrym zamku
krzyackim zostay ukryte skarby templariuszy...
I te sowa nagle mnie otrzewiy. Przypomniaem sobie chwil, gdy trzymajc si za
rce weszlimy w las, a w tym czasie Kozowski i Petersen odjechali do Mikokuku,
wypuciwszy powietrze z dwch k mego samochodu. Byli bezwzgldni. Zdaem sobie
spraw, e jestem w oczach tej dziewczyny tylko jakim miesznym, modym czowekiem,
ktry moe si przyda w poszukiwaniach skarbw.
- Dla pani, Karen - szepnem - jestem gotw zrobi wszystko. Zo u pani stp
skarby templariuszy. Uczyni wszystko, co pani zechce. Oprcz jednego.
- Oprcz czego?
- Oprcz pozbycia si wehikuu. Kocham i pani, i jego.
- Pan zwariowa - sykna z wciekoci. A poczerwieniaa z gniewu. Ale patrzc na
moj niewinn i zachwycon min, staraa si znowu by sodk. - No dobrze. Niech pan
zachowa sobie swj wehiku, jeli a tak bardzo jest pan do niego przywizany. To bdzie
ofiara z mej strony. Ofiara w imi naszej sympatii.
Zrobiem w tacu skomplikowane pas i zobaczyem oczy Anki zerkajce ku mnie z
ironicznym umiechem. Zapewne wygldalimy z Karen komicznie. Mogo si wydawa, e
panna Petersen szepcze mi do ucha miosne zaklcia, a ja miaem min, jakbym znajdowa
si u progu raju i wiecznej szczliwoci.
- Odnajd skarby templariuszy i zo je u pani stp - powtarzaem w zachwycie.
- Bdziemy ich szuka razem - sprostowaa.
- O, nie! - zaprzeczyem gwatownie. - Musz to zrobi sam. I tylko sam. Wtedy
ten fakt bdzie mia znaczenie.
- Dlaczego? To bdzie bardzo pikne, jeli odnajdziemy skarb razem. Pan i ja... mwia, cho wyczuwaem, e znowu wzbiera w niej zo.

- Jestem gotw na wszystko. Tak, na wszystko - szepnem. - Nawet gotw jestem


utopi swj wehiku.
- Tak? - szepna.
- Ale pod jednym warunkiem.
- Pod jakim?
- Utopi swj samochd, a pani Kozowskiego. Zrobi to pani o rannej godzinie,
przywizawszy mu do szyi ogromny kamie myski...
Przerwaa taniec.
- Pan szydzi sobie ze mnie?
- A pani? - spytaem.
Nie otrzymaem odpowiedzi. Obrazia si na mnie i wysza na taras,
pozostawiajc mnie na rodku sali, potrcanego przez taczce pary. A juci pomylaem mciwie. - Ja mam dla ciebie szuka skarbw templariuszy, a ty mnie tak
urzdzisz, jak wtedy gdy ci pomoglem wycign z bota lincolna. Nie ma gupich, moja
pikna panno.
Raptem - przez ogromne okna klubowej sali - zobaczylimy wzbijajc si w
niebo zielon rac. Wyskoczya zza poronitych lasem wzgrz na drugim brzegu jeziora,
poszybowaa wysoko w gr widoczna wyranie na tle czarnego nieba. I rozprysna si
w tysice iskier, ktre wolno opaday w d, jak gdyby w mroczn tafl jeziora.
- Och, jakie to liczne! - zawoaa Anka. - Kt to strzela z rakietnicy? Prawda, e
to gdzie w okolicy Mikokuku?
Skoczyem ku drzwiom, gdzie o mao nie wpadem z impetem na powracajc z
tarasu pann Karen.
- To jaki znak! - krzykna Karen do Kozowskiego. - Wypuszczono rakiet w
Mikokuku. Moe powrci ju nauczyciel i kto si z kim porozumiewa?
Dalszego cigu ju nie syszaem. Pobiegem midzy drzewa do swego wehikuu.
Zasiadem za kierownic, zapuciem silnik. Do dugo trwao, zanim odnalazem
dogodny zjazd do jeziora. A wtedy mj wehiku z ogromnym pluskiem wtoczy si do
wody, rozbryzgujc j na wszystkie strony. Zdawao mi si, e kto woa do mnie z
tarasu sali klubowej, ale nie zwracaem na to uwagi, gdy wielka fala na chwil zalaa mi
przedni szyb. Dopiero potem zobaczyem, e od pomostu odbijaj dwie motorwki. W
jednej siedziaa Karen i Kozowski, a w drugiej - Anka i kapitan Petersen.

Dodaem gazu. Wehiku zakoysa si na falach i przypieszy biegu, napirrajc


wod swym tpym, szerokim przodem. Motorwki, mimo e posiaday ksztaty
przystosowane do pywania po wodzie i ostrymi dziobami zdolne byy atwiej rozbija fale
- pozostaway w tyle za wehikuem. Dwanacie cylindrw Ferrari 410 Super Amerika
puszczay w ruch turbin z tak si, e samochd przeamywa opr wody i sun po
jeziorze prawie jak lizgacz. C znaczyy przy nim jedno- lub nawet dwu-cylindrowe
silnki motorwek?
Drugi brzeg jeziora zblia si z kad chwil, dojrzaem zatoczk, nad ktr
wczoraj nocowaem. Ominem las trzcin, nie chcc, aby wkrciy si w turbin, i
wyjechaem na czk cignc si wzdu brzegu. Motorwki byy za mn przynajmniej o
pidziesit metrw, ale to nie miao adnego znaczenia. Musieli i tak zostawi je przy
brzegu i przej pieszo dwa kilometry dzielce jezioro od wioski. A ja t drog mogem
przeby swoim samochodem w cigu minuty.
Zanim dobili do brzegu, ja ju wjedaem w las owietlajc drog reflektorami.
Dry mnie niepokj o chopcw w Mikokuku. Moe jednak zielona rakieta wcale nie
oznaczaa niebezpieczestwa, a tylko jakie bardzo wane wydarzenie? Przecie wanie
tak umwiem si z chopcami, Zapewne powrci nauczyciel - pocieszaem si.
Lccz oto reflektory wyowiy w mroku nocy zarys pierwszej zagrody. Potem w
szybkim pdzie minem jeszcze kilka zagrd po jednej i po drugiej stronie drogi i
dojrzaem ywopot okalajcy dom nauczyciela. W bramie przy wejciu na podwrze stali
trzej moi przyjaciele.
- Co si stao? - spytaem wyskakujc z wozu. Dopiero teraz zauwayem, e caa
trjka ma bardzo niewyrane miny.
- Mwcie wreszcie!
- Pokpilimy spraw - westchn Tell. - Pilnowalimy domku od frontu, a
tymczasem kto wama si do rodka przez tylne, kuchenne okno. By moe, ukradl
tajemniczy dokument. Sprztn go na naszych oczach.
- I nie zauwaylicie niczego podejrzanego?
- Najpierw przyjecha Mysikrik na junaku. Zapuka do drzwi i przekonawszy si,
e nauczyciela jeszcze nie ma, odjecha. Po jakim czasie przybyo matestwo niebiesk
skod. Zapukali i te po chwili odjechali nad jezioro. Odtd nikt si tutaj nie pojawi, nie
syszelimy adnych szmerw. Przed pitnastoma minutami zdecydowalimy zrobi

obchd wok domku. Wanie wtedy zauwaylimy, e okiennica jest wyamana, a szyba
wyjta.
- Moe to stao si przed naszym powrotem z Koziego Rynku?
- Nie - zaprzeczyli. - Gdy pan odjecha do orodka dziennikarzy, take zrobilimy
obchd. Wwczas z ca pewnoci okiennica nie bya wyamana.
Poszlimy na tyy domku, gdzie znajdowao si kuchenne okno. Kto wyrwa
zawiasy w skrzydle okiennicy, nastpnie wyj szyb i zapewne wszed przez okno do
rodka. Czego szuka w domku? Nietrudno byo zgadn. Zrobi to kto, kogo
zniecierpliwio oczekiwanie na powrt nauczyciela i zapragn posi tajemniczy
dokument. Moe zreszt obawia si, e po powrocie nauczyciela dokument trafi nie do
jego rk, a do moich lub Petersenw? Bo jedno w tym wszystkim wydawalo mi si pewne:
wamania nie dokonali ani Petersenowie, ani Kozowski. W tym czasie byli wraz ze mn w
orodku.
Jeszcze przez jaki czas dyskutowalimy w sprawie wamania, a potem
usyszelimy szybkie kroki. To nadbiegay Karen i Anka, a w chwil po nich - Kozowski i
kapitan Petersen. Pokazaem im wyaman okiennic i wyjaniem zdarzenie.
- Sdzi pan, e dokument zosta skradziony? - pytaa Karen.
- Kto wszed tam, aby go ukra. Ale czy udao mu si to? Nie wiem, jak wyglda
wntrze mieszkania i czy dokument lea na wierzchu. Tajemniczy wamywacz nie mia
zbyt wiele czasu na poszukiwania.
- A moe zodziej siedzi tam nadal? - powiedziaa Anka.
Zajrzaem przez wybit szyb i wntrze kuchni owietliem latark elektryczn.
Zobaczyem kilka sprztw kuchennych i potwarte drzwi do pokoju.
- Trzeba si tam dosta - zdecydowa Kozowski. Zaprotestowaem:
- Tak nie wolno. Naley zawiadomi milicj. Wac tam, moemy zatrze lady po
wamywaczu.
Poprosiem Tella, aby przynisl z mego wozu skrzynk z narzdziami. Zabiem
gwodziem wyrwan okiennic.
- Tak bdzie najlepiej - powiedziaem, - W ten sposb zabezpieczylimy lady i
mieszkanie. Reszta ju naley do milicji w Gibach. W orodku dziennikarzy znajduje si
telefon. Po powrocie tam zadzwocie do milicji.
Tymczasem kapitan Petersen, wezwawszy do pomocy Kozowskiego jako

tumacza, rozpytywa harcerzy:


- Kochani chopcy, czy nie znacie niejakiego Malinowskiego?
Tell najpierw niegrzecznie parskn miechem, a dopiero potem wyjani:
- Kady z nas zna jakiego Malinowskiego. W Polsce jest duo Malinowskich. To
zaley, o jakiego Malinowskiego pan pyta.
- O obuza! O oszusta! Chc mu porachowa koci! - wykrzykiwa kapitan Petersen.
Odezwa si Sokole Oko:
- Moe wamania dokona wanie Malinowski, ktrego pan szuka?
- Malinowski? - zdumia si Petersen. - To prawdopodobne. On jest zdolny do
wszystkiego. Wyudzi ode mnie czterysta dolarw i tajemnic skarbu templariuszy. Mg
przyjecha tutaj take szuka skarbw.
Panna Karen przysuna si do mnie.
- Czy gniewa si pan jeszcze? To nie ja, to Kozowski i inni wymiewali si z
paskiego wehikuu.
Ju drugi raz powtarzam pani przysowie: ten si mieje najlepiej, kto si ostatni
mieje. Kapitan Petersen rubasznie poklepa mnie po plecach:
- Kupi od pana ten mieszny samochodzik. Dam tysic dolarw.
- Co takiego? - oburzyem si.
- Mao? No, to dam ptora tysica...
Nie sprzedam go.
Kozowski odcign mnie na bok i szepn do ucha:
- Nie wygupiaj si pan. Bierz pan fors i kup pan sobie simc. Jak si znajduje
wariat, co chce kupi ten paski wehiku, to przynajmniej pan nie bd wariatem.
- Nie! - warknem.
Miaem do Kozowskiego. Wyczu to, bo natychmiast przerwa swoje namowy i
zaproponowa powrt do motorwek.
Odeszli. A ja wjechaem samochodem do sadu i zaparkowaem go w pobliu
namiociku chopcw. Pooylimy si zaraz spa, oni w namiocie, a ja w wehikule.
Tej nocy nie byo ju czego pilnowa. Miaem przekonanie, e tajemniczy dokument
znajdowa si w obcych rkach.

ROZDZIA SMY
CO UKRAD WAMYWACZ? MILICJA WIEWIRKA DOKONUJE
CIEKAWYCH

OBSERWACJI

KTO

MIESZKA

NA

WYSPIE?

LADY

TAJEMNICZEGO DOKUMENTU

Zapada ju noc. W Mikokuku zastalimy domek nauczyciela zamknity na


gucho. Rankiem nastpnego dnia przyjechao do Mikokuku dwch milicjantw na
rowerach. Orodek dziennikarzy mia telefoniczne poczenie ze wiatem przez poczt w
Gibach, ktra noc bya nieczynna. Powiadomiono wic posterunek MO dopiero
wczesnym rankiem i temu przypisa naleao tak pne zjawienie si milicji na miejscu
przestpstwa.
Zdalimy milicjantom dokladn relacj z tego, co si wydarzyo w Mikokuku, ale
byli to ludzie nie nazbyt zorientowani w historii, tote sprawa skarbu templariuszy nie
spotkaa si u nich ze zrozumieniem. Przypuszczam, e take moja osoba, jak rwnie mj
dziwaczny wehiku nie budziy w milicjantach wielkiego zaufania. Natomiast przejli si
bardzo wamaniem. Skoczyo si jednak na tym, e postanowili poczeka na powrt
nauczyciela, aby ten stwierdzi, jakie szkody spowodowa wamywacz.
W godzin pniej zjawi si nauczyciel. Dopiero ode mnie dowiedzia si o
artykule w gazecie i o zamieszaniu, jakie spowodowaa wiadomo, e w jego posiadaniu
znajduje si tajemniczy dokument.
- Boe drogi, a ja nic nie wiedziaem! Tye osb tu na mnie czeka - dziwi si
nauczyciel. - Poszlimy szlakiem powstania styczniowego, a potem chopcy namwili
mnie, aby jeszcze zaj nad Wigry. Nie miaem pojcia, e jestem potrzebny. I pan sdzi,
e ten wamywacz chcia wykra stary dokument?
- Jestem tego pewien - powiedziaem.
- Obawiam si, e bdzie rozczarowany. Nie znam zupenie aciny, jestem
matematykiem. Ale lubi zbiera rne starocie. Ten dokument jest po acinie i kto mi
nawet go kiedy przetumaczy. Zdaje si, e dotyczy jakich spraw gospodarczych zakonu
templariuszy. Bo z ca pewnoci bya na nim piecz templariuszy: dwch rycerzy na
jednym koniu.

Nauczyciel bardzo si zafrasowa i podrepta do swego mieszkania, eby stwierdzi,


czego szuka u niego wamywacz. Niski, szczupy staruszek stanowi uosobienie
skromnoci i dobroci. Odnosio si wraenie, e w historii, ktra si wydarzya, martwio
go nie to, e zosta okradziony, ale e wamywacz, by moe, dozna rozczarowania,
przekonawszy si o bezwartociowoci skradzionego dokumentu. enowaa staruszka
wiadomo, e gdy przebywa na wycieczce z uczniami, tyle ludzi, a wrd nich i
cudzoziemcy, tracio czas oczekujc jego powrotu.
Jego mieszkanie przypominao graciarni pen najdziwaczniejszych przedmiotw.
Na pkach zawieszonych wzdu cian leay kamienie zebrane podczas szkolnych
wycieczek geologicznych, gdy wiejska szkka nie bya w stanie pomieci tego rodzaju
eksponatw. Po ktach stay gliniane naczynia miejscowego ludowego wyrobu, kilka
drewnianych rzeb wykonanych przez ludowych artystw. Spod ka wygldaa rczka
starego rada, ktre nie byo w uyciu chyba od stu lat. Na cianach zauwayem dwa
trumienne portrety szlacheckle i oprawione w ramki rnego rodzaju dokumenty: stare akty
nadania ziemi z okresu uwaszczenia chopw, gronie brzmice obwieszczenia wadz z
czasw po drugim rozbiorze Polski, jakie nieprawdopodobne stare afisze amatorskich
zespow piewaczych i tym podobne starocie.
- O, tutaj! Wanie tu wisia dokument templariuszy - nauczyciel wskaza puste
miejsce na cianie. - By oprawiony w ramk za szkem jak obrazek. Nie ma go. Znikn.
Jeszcze jaki czas nauczyciel kry wrd swoich rupieci, aby stwierdzi to, czego ja
byem ju od dawna pewien: nic innego z mieszkania nie zgino. Skradziono tylko
dokument.
- Znalazem go zaraz po wojnie - opowiada. - Latem 1945 roku, wkrtce po
wyzwoleniu Pomorza, wyruszyem w tamte strony z wycieczk szkoln, Nocowalimy w
pobliu plebanii zrujnowanej przez pociski artyleryjskie. Pastor (bo to by koci
ewangelicki) uciek z hitlerowcami, ale w jego zrujnowanym mieszkaniu pozostao troch
nadpalonych ksiek. Wybraem star bibli, o t, co j pan widzi na pce. Wydrukowano
j w XVII wieku w Krlewcu. U pastora take znalazem dokument z pieczci
templariuszy.
- Pamita pan, jak nazywaa si ta miejscowo? - spytaem.
- Och, nie, nie - zafrasowa si. - To przecie byo prawie dwadziecia lat temu.
Gdziebym teraz pamital jej nazw?

- A gdyby spojrza pan na map i sprbowa odtworzy w pamici szlak wycieczki?


- Sprbuj. A wie pan, sprbuj, jeli panu na ty m bardzo zaley - ofiarowa si.
- Owszem. Bardzo mi zaley - powiedziaem. Duej ju nie mogem z nim rozmawia,
bo milicjanci zabrali si do pisania protokou opisujcego wamanie.
- Nic tu po nas. Jedziemy nad jezioro Pomorze. Tam rozbijemy nowy obz - rzekem
do chopcw.
I poegnawszy nauczyciela, opucilimy jego mieszkanie. A po chwili jechalimy
wehikuem nad zatoczk, gdzie nocowaem przedwczoraj.
- Czy bardzo pana zmartwia kradzie dokumentu? - pyta Sokole Oko.
- Jeli mam by szczery, to nie bardzo wierz w jego warto. Tylko w kiepskich
kskach sensacyjnych zdarza si, e gdy bohater czego bardzo pilnie szuka, w pomoc
przychodz mu rne tajemnicze dokumenty. Nie przecz, e dokument sporzdzony zosta
przez templariuszy. Ale po tym zakonie pozostao przecie sporo rnego rodzaju ladw. Jest
czym niepowanym przypuszcza, e akurat wanie ten dokument dotyczy skarbu i
zaprowadzi nas do niego.
- Wic dlaczego tracimy czas w Mikokuku?
- Jeli nie uda mi si odnale skarbu, chc mie czyste sumienie, e nie
zaprzepaciem adnej okazji. Nie wi adnych nadziei z dokumentem, ale z drugiej
strony nie posiadam innej koncepcji poszukiwa skarbu. A jak si czego szuka i o tym
czym myli nieustannie, to niekiedy jak gdyby przy okazji trafia si na rne ciekawe lady,
ktre mog zaprowadzi do celu. Moe okae si, e nie tyle tajemniczy dokument, ale
miejsce, gdzie go znaleziono, ma znaczenie dla naszej sprawy.
Zajechalimy nad jezioro. Tell i Sokole Oko zabrali si do przyrzdzania posiku,
gdy zbliao si poudnie. Wiewirka, poyczywszy ode mnie lornetk, wspi si na
wysokie drzewo, aby, jak powiedzia, zorientowa si w topografii. Po chwili woa ku
nam ukryty wrd gazi:
- Bardzo tu piknie! Jezioro jest rozlege, po drugiej stronie widz bia gajwk...
Oho, przez jezioro pynie kajakiem pan Kozowski, bardzo dzielnie macha wiosami...
- Kozowski? Dokd on pynie? - krzyknem, zadzierajc gow.
- Do orodka dziennikarzy. Do domkw campingowych, ktre znajduj si po
drugiej stronie jeziora.
- A skd pynie?

- Trudno powiedzie, bo jest teraz na rodku jeziora. Pewnie zrobi sobie


przejadk kajakiem.
- Co jeszcze widzisz?
- Na prawo wpywa do jeziora jaka rzeczka...
- To rzeka Marycha. Ale ona w t y m miejscu nie wpywa, t yl k o wyplywa z Jeziora.
A cilej, od strony Gib wpywa do Jeziora Pomorze, a z drugiej strony, w miejscu, na ktre
patrzysz, ucieka do Czarnej Haczy.
- Marycha pynie na dnie szerokiej niecki zaronitej wysokimi trzcinami. Ale tam
piknie! Trzciny koysz si od wiatru i wygldaj jak zielone zboe. A ze rodka wypywa
ku grze smuga dymu...
- Tam jest malutka wysepka. Pewnie kto pali ognisko. Te trzciny to prawdziwy raj
dla dzikiego ptactwa. Kiedy zaczaiem si na wysepce i przez cay dzie obserwowaem
ptaki.
- O, w nasz stron pynie kajakiem pani Anka! - woa Wiewirka. - Mija wanie
pana Kozowskiegor machaj ku sobie wiosam. A bliej nas rybacy wycigaj sieci z
jeziora...
- Wida ich bez pomocy lornetki - powiedziaem. - Za takie informacje bardzo ci
dzikuj.
Wiewirka jeszcze jaki czas siedzia na drzewie, ale poniewa nic ciekawego nie
zauway, zlaz na d. Zagotowaa si woda na spirytusowej maszynce, zaparzylimy
kaw rozbielon skondensowanym mlekiem. Nakroilimy wieego wiejskiego chleba
kupionego w Mikokuku i posmarowalimy go smalcem. Kady z nas wzi do jednej rki
ogromn pajd, a do drugiej kubek z kaw. Usiedlimy rzdem na brzegu i jedzc, w
milczeniu przypatrywalimy si nadpywajcej Ance.
- Smacznego - powitaa nas, dobijajc do brzegu.
- Dzikujemy - odpowiedzieli chopcy. Ja nic si nie odezwaem, bo wci trawia
mnie zo za jej zdrad.
- Co z wamywaczem, moi panowie? - spytaa.
Jeszcze bardziej oburzy mnie jej protekcjonalny ton. Wstaem, podszedem do
samochodu i nastawiem radio. Nadawano koncert symfoniczny.
- Dlaczego pani mwi: wamywacz - odezwa si Tell. - Moe byo ich kilku?
- Skd wiecie, e byo ich kilku? - zdumiaa si.

- Nie wiemy. Ale rwnie dobrze mg by jeden, jak i kilku.


- O, panowie s dzi dla mnie bardzo nieaskawi. To zapewne zy wpyw waszego
kapitana. Hej, panie kapitanie! - zwrcia si do mnie. - Czy mogabym wiedzie, czemu
pan jest w tak zym humorze?
- Nie jestem w zym humorze, tylko sucham koncertu symfonicznego...
Podcigna kajak na brzeg, usiada na jego dziobie. Zapalia papierosa i rzeka:
- Czy nie uwaacie, druhowie, e to zupenie okropne, gdy przyjeda si nad
jezioro z radiem? Gos radia niesie woda i w ten sposb wszyscy dookoa maj zakcony
spokj i zepsuty wypoczynek.
Zgasiem radio. Miaa racj, ja take nie lubi ludzi z turystycznymi aparatami
radiowymi grajcymi w lasach i nad jeziorami.
Wyjem z auta koc i pooyem si na nim. Chciaem okaza, e obecno Anki
nic mnie nie obchodzi. Patrzyem w niebo czyste i bkitne, po ktrym szybowa jastrzb.
Zatacza ogromne koa, wzbija si wysoko to znw wolniutko opuszcza si w d,
wypatrujc zdobyczy. Pomylaem o wczorajszym wamaniu do domku nauczyciela. Moe
dokonali go trzej opryszkowie, ktrzy chcieli obrabowa pann Petersen? Po incydencie w
lesie nie pokazali si wicej w Mikokuku, ale to jeszcze nic nie znaczyo. Mogli podjecha
autem w poblie wioski, samochd ukry na lenej drodze i pod oson ciemnoci zakra
si do domku, Albo to maestwo w niebiesk i e j skodzie. Nic nie wiedziaem o tym
dwojgu ludzi. Kto wie, czy nie s po stokro niebezpieczniejsz konkurcmcj ni
Petersonowie? A wreszcie, kim by Mysikrlik?
- Wyobraam sobie min wamywacza - powiedziaem do chopcw - gdy przekona
si, e skradziony dokument pisany jest po acinie. Nie tak wiele ludzi zna acin do tego
stopnia, aby odczyta stary dokument. Bdzie musia zwrci si do kogo, kto mu go
przetumaczy.
- Sdzi pan, e naleaoby wywiedzie si, kto w tych okolicach zna acin i do
kogo najprawdopodobniej zwrc si wamywacze? - podchwyci Sokole Oko.
- Och, takich ludzi moe by kilku. A poza tym, jak mamy pewno, e
wamywacz nie odjecha std gdzie bardzo daleko? A wszystko przez to, e jaki gupi
dziennikarz da do gazety informacj o skarbach templariuszy i o dokumencie
znajdujcym si u nauczyciela w Mikokuku. To przez ten artyku najechao si tutaj
rnego rodzaju podejrzanych typw - rzekem, kierujc te sowa w stron dziennikarki.

- Pan te jest podejrzany typ - powiedziaa.


- Podejrzany? Do tej pory mylaem, e jestem tylko mieszny.
- Moe pani by pewna - rzek z oburzeniem Wiewirka - e jeli pan
Samochodzik odnajdzie skarb templariuszy, to odda go do muzeum.
- Pan przesta by mieszny - stwierdzia Anka. - Zreszt tym gorzej da pana.
Dopki pascy przeciwnicy uwaali pana za nieszkodliwego dziwaka, dopty mg pan
mie od nich spokj. Paski wehiku sprawi wielk niespodziank. By moe,
podejrzewaj teraz, e pan jest o wiele niebezpieczniejszy.
- Nie boj si ich.
- Niech pan nie bdzie zbyt pewny siebie. Przeciwnik dysponuje do szerok
skal rodkw. Ma pienidze, a pan ich nie posiada. Ma pikn dziewczyn, ktra umie
zawraca w gowie takim ludziom, jak pan,
- O kim pani mwi? O jakich przeciwnikach?
- O Petersenach.
- To nie s moi przeciwnicy. Panna Karen zaproponowaa mi wspprac. By
moe, przystan na jej propozycje.
- Co? - oburzya si. - Pan tego nie zrobi. Nigdy bym panu tego nie darowaa.
- Ale ja nie bd pyta pani o zdanie - zauwayem. - Zdradzia nas pani, i to
podwjnie. Zesza pani z posterunku, na ktrym pani pozostawilimy. Wymiewaa si
pani z mego wehikuu. Tak nie robi przyjaciel.
- Pan uywa wielkich sw dla okrelenia maych spraw. Zeszam z posterunku,
gdy jestem yw istot, musz co je i pi. A jak pan wie, stouj si i mieszkam w
orodku dziennikarzy. A co do tej drugiej kwesti, to zachowaam si tak celowo. Nie
chciaam, aby wiedziano, e zawaram z wami przyja. Przebywajc w pobliu
Petersenw, mog mie na nich baczenie i niejedno od nich usysze. Pod warunkiem, e
nie bd si mnie strzegli.
- Co za makiawelizm! - zawoaem ironicznie.- Oni si chyba dobrze pilnuj. Przy
obcym nie zdradz swoich myli i planw. Czy zauwaya pani co ciekawego?
- Tymczasem nie. Ale to si moe zdarzy.
Sprzeczaem si z dziennikark, a tymczasem harcerze zabrali si do budowania
namiotu nad jeziorem. Przypynli rybacy owicy w jeziorze. Jeden z nich wyszed na
brzeg i zaproponowa kupno sielawy.

- Za drogo - odpowiedziaem, gdy wymieni cen za kilogram ryb.


- Za drogo? Wanie tyle zapaci nam rano ten pan, co nocowa na wyspie w
trzcinach. Przejedalimy dk przez Marych, sam nas zaczepi i tyle zapaci, co panu
mwi.
- Jaki pan? - zerwaem si z koca, bo przypomniaem sobie o zauwaonym przez
Wiewirk dymku ulatujcym z trzcin.
- A czy ja wlem, co za jeden? Pewnie turysta.
- Jak wyglda? I czy on tam jeszcze jest na wysepce? Bo, widzi pan, ja czekam
tutaj na swego koleg. Moe to wanie on?
- Wyglda jak kady. By w majteczkach kpielowych...
- Pytam si, czy mia jakie cechy charakterystyczne.
- Ja tam nie wiem, czy mia jakie cechy wzruszy ramionami rybak. Nie podobay
mu si mojo natarczywe pytania.
Zagadn mnie jeszcze raz, czy zapac tyle, ile mi powiedzia. A poniewa
odmwiem, zabra si i wsiad do dki. Po chwili znowu wypyn na rodek jeziora i
zacz wyciga sieci z wody.
- Czy moe mi pani poyczy kajak? - spytaem dziennikarki.
Harcerze natychmiast pojli, o co mi chodzi, i otoczyli mnie wkoo.
- Panie Tomaszu, niech pan jedzie swoim wehikuem. Zabierzemy si z panem.
- Nie. Tam jest zbyt wielka gstwina trzcin i mj samochd mgby uwizn.
Kajak bdzie bardziej przydatny, bo sprbuj zaskoczy czowieka na wysepce. Podjad
cicho i ostronie.
Anka zgodzia si poyczy kajak, ale pod warunkiem, e zabior j z sob.
- Umiem si skrada po indiasku - owiadczya. - A nie darowaabym sobie do
koca ycia, gdybym nie wzia udziau w podobnej imprezie.
Rad nierad musiaem przysta na warunek dziewczyny, bo na wysepk wrd
trzcin mogem si dosta tylko kajakiem. Nie spodziewaem si zreszt dokona
adnych rewelacyjnych odkry. Chciaem po prostu stwierdzi, co to za czowiek
nocowa wrd trzcin. W walce o skarby templariuszy kady element sprawy mg si
okaza bardzo wany. Wiewirka znowu wdrapa si na drzewo i zakomunikowa mi,
e dymek wci jeszcze unosi si z morza trzcin.
- Piecze kupione ryby - skonstatowaem, wsiadajc do kajaka. - Zastaniemy go

przy czynnociach kulinarnych. Zapewne nie spodziewa si wizyty.


Popynlimy wzdu prawego brzegu jeziora, w stron zielonego morza trzcin,
przez ktre wypywaa rzeka Marycha. Anka miaa tylko jedno wioso, wic z koniecznoci
ja wiosowaem, a ona siedziaa na przodzie i usiowaa przemwi mi do rozumu:
- Czy

pan

nie zdaje sobie sprawy, e Karen pana nabiera? Robi sodkie miny

tylko w tym celu, eby jej pan pomg

odnale skarby.

Jej

wcale nie o to chodzi,

eby zarobi na tych skarbach, bo o ile zdyam si zorientowa, maj prawo wzi
tylko dziesi procent
gdzie

znalenego. To s bogaci ludzie. Ale ona ma ambicj, eby tam

za granic mc si pochwali: To wanie ja odkryam w Polsce

skarb

templariuszy, ktrego nikt nie potrafi odnale.


- Na nic si nie przyda nabieranie mnie, bo ja nie wiem, gdzie skarbw szuka powiedziaem. - A w ogle pani, zdaje si, powtpiewa, e ja si mog podoba adnej
dziewczynie?
- Ach, nie. Znowu si pan na mnie obrazi. Ostrzegam jednak: Karen zrobi
wszystko, byle tylko swj cel osign.
- Pani zaley na tym, ebym ja odnalaz skarby?
Zmieszaa si.
- Ona mnie irytuje. Bardzo chciaabym, eby jej kto utar nosa. Wyobraa sobie,
e wszystkich mona zmusi do suenia. Jest zbyt pewna siebie i zarozumiaa.
- Przede wszystkim jest bardzo adn dziewczyn i moe dlatego, jak kada
adna dziewczyna, ma du pewno siebie. A przez pani przemawia zazdro.
Uderzya pici w dzib kajaka, a zahucza jak bben.
- A pan jest naiwny. Nic panu wicej nie powiem. Nie bd pana ostrzega.
- Cicho! - syknem. - Sposzy pani naszego ptaszka.
Przed burt kajaka wyrosa ciana wysokich trzcin. Z pocztku rosy rzadko i
pyno si przez nie do szybko. Dzib kajaka rozdziela trzciny i obi midzy nimi
korytarz. Lecz wkrtce zgstniay i opltyway si wok wiosa, co bardzo utrudniao
popychanio kajaka. Las trzcin otoczy nas z przodu i z boku, zamkn si za nami zielon,
zwart gstwin. Aby nie zmyli kierunku, od czasu do czasu wstawaem z miejsca i
ponad chwiejcymi si wierzchokami dostrzegaem zalesione brzegi. Potem ju nawet
wiosowaem na stojco, jak kijem odpychaem si wiosem od mulistego dna rozlewiska,
Wkrtce jednak trzciny okazay si tak wysokie, e zasaniay sob cay widok.

Przestaem si orientowa, w jakim kierunku pyniemy.


A w trzcinach panowa wielki skwar. Gorco byo nad jeziorem, gdzie rozbilimy
obz. Ale tam przynajmniej wiatr od wody troch agodzi poudniowy upa. Tutaj od
wiatru zasaniay nas trzciny, z gry praylo soce, parowaa woda pena gnijcych
resztek korzeni, wydzielajc zapach mdy i duszcy. Wiroway nad nami roje malutkich,
ale natrtnych muszek, na kajaku przysiady wielkie waki mienice si niebieskimi
barwami. Strznite ruchami wiosc, spaday na nas z trzcin ogromne pajki i
obrzydllwe

uki.

zielonej

gstwinie

kwakay dzikie

kaczki

popiskiway

przestraszone kaczta, grubymi gosami odzyway si kaczory. Wysoko na niebie kry


nad naszymi gowami wielki jastrzb.
Zmczyem si, a poniewa wioso wikao si w pltaninie trzcin, kajak bardzo
powoli posuwa si naprzd. Zreszt nie wiadomo byo, czy pyniemy we waciw stron.
By moe, zamiast ku wysepce zblialimy si do tego miejsca, gdzie wpynlimy.
- Zabdzilimy - niemal radonie owiadczya Anka, gdy na chwil przycupnem
w kajaku i ocieraem chusteczk spocone czoo.
- Pani znajduje w tym powd do zadowolenia?
- A owszem - kiwna gow. - Nareszcie co ciekawego. Przecie pan chyba nie
sdzi, e przyczepiam si do pana tylko dlatego, e pan mi si podoba?
- Nie jestem zarozumiay.
- W dziennikarstwie pracuj od niedawna. Jestem dopiero po studiach. Do tej pory
niczego szczeglnego nie napisaam. A chciaabym zwrci na siebie uwag czytelnikw.
Swj urlop pragn wykorzysta na zebranie materiau do cyklu sensacyjnych reportay.
Takich, eby czytelnikom a dech w piersiach zapierao, gdy bd je czyta.
- I przyjechaa pani do Gib, gdzie si tylko wypoczywa? Pani nie moga
przewidzie, e przybd tutaj rnego rodzaju podejrzane typki w rodzaju mnie czy
Petersenw i e bdzie si tu szuka skarbu templariuszy.
- Wanie, e wiedziaam. To przecie ja... No, wanie ja napisaam ten artyku w
gazecie i podaam informacj o dokumencie u nauczyciela w Mikokuku.
- Pani? To pani bya tym... - zajknem si.
- Niech pan miao koczy: tym bawanem, tym durniem, tak?
- Co w tym rodzaju - rzekem wykrtnie.
- Wiem, co pan o mnie myli. Ale zupenie mi to nie przeszkadza. Grunt, e zbior

materia do reportay. Opisz dziwakw poszukujcych skarbu templariuszy. A wrd nich


poczesne miejsce zajmie pan Samochodzik. Opisz rwnie, jak zabdzilimy w
trzcinach. Na tym zakocz jeden z reportay, pozostawiajc czytelnikw w niepewnoci
co do naszych losw. A dopiero w nastpnym odcinku wyjani, w jaki sposb
wydostalimy si z gstwiny trzcin.
- To pani ju wie, w jaki sposb tego dokonamy? W takim razie moe mi pani
powie, bo niczego innego nie pragn, jak si std wydosta.
- Naley pyn albo przed siebie, albo... do tyu.
- Pani wie, gdzie jest przd, a gdzie ty? Nic nic powiedziaa. Zdaje si, e dopiero
w tej chwili uwiadomia sobie, e rzeczywicie zabdzilimy i otacza nas zewszd
zielona ciana rolin. Rzecz jasna przesadziem, mona byo pyn do tyu,
pozostawilimy bowiem za sob ad w postaci poamanych kajakiem trzcin. Ale mnie
jednak chodzio o to, aby dotrze do wysepki.
Znowu wziem do rki wioso i prbowaem przedziera si dalej.
- Ogldaa pani tajemniczy dokument - powiedziaem - wic chyba moe pani
wyjani, czy zawiera on informacje o skarbach templariuszy.
- Miaam go nawet w rku. To byo w ubiegym roku, gdy przyjechaam tutaj na
letni wypoczynek. Ale nie znam dobrze aciny i nie zapoznaam si z treci dokumentu.
Wiem tylko, e dokument wydany by przez templariuszy. I o tym napisaam w swym
artykule.
- Cicho - syknem znowu, - Zdaje si, e jestemy w pobliu wysepki.
Trzciny przerzedziy si. Jeszcze cztery metry, jeszcze trzy, jeszcze kilka razy silnie
odbiem si wiosem od mulistego dna i wypynlimy na skrawek wolnej przestrzeni
wodnej otaczajcej niewielk wysepk, a raczej kp. Rosa na niej ostra, szablasta trawa,
sta na wp zrujnowany szaas z gazi i sterczay dwa zeschnite drzewa.
Jeden rzut oka wystarczy, aby stwierdzi, e wysepka jest bezludna. Zrujnowany
szaas zia pustk.
- Tu nikogo nie byo - stwierdzia Anka. - A jeli by, to go ju nie ma. I wcale
nie musia pyn przez trzciny. Po prostu przyszed na nogach i tak samo odszed.
Z drugiej strony wysepki leay w trzcinach ogromne pnie sosnowe, obdarte
z kory. Niektre z nich powizane byy w tratwy, zapewne przygotowane do jesiennego
spywu. A moe po prostu nie zdono ich spawi wiosn? Leay w wodzie. Jeden

obok drugiego, tworzc jakby ogromny i dugi most midzy wysepk a staym ldem.
Wyskoczyem na brzeg i zajrzaem do zrujnowanego szaasu.
- Kto tu jednak by. I to niedawno - rzekem.
Obok szaasu zobaczyem kupk gorcego popiou. Dookoa ogniska walay si
resztki nie dojedzonych, upieczonych ryb.
- Fiuuu! - gwizdnem. - A to co takiego?
Podniosem z ziemi kilka cienkich, poamanych listewek pokrytych fornirem. W
trawie odkryem take kawaki potuczonego szka.
- Czy wie pani, co to byo? To s resztki ramki, w ktr oprawiony by dokument
templariuszy.
- A wic tutaj nocowa wamywacz! - zawoaa.
- Tak. Ukrad dokument i ze zdobycz schroni si na wysepce. Tu rozbi ramk i
wyj dokument. Przybylimy za pno. A mielimy szans, aby spotka si z nim oko w
oko.

ROZDZIA DZIEWITY
I ZNOWU MALINOWSKI TRZECIE WYJCIE Z SYTUACJI DOMEK
PETERSENW DYSKUSJA O ZASADZCE GRA W OTWARTE KARTY

Wracajc do obozu, gdzie pozostawilimy harcerzy, ju z daleka dostrzeglimy


koyszc si przy brzegu motorwk. Kozowski i Petersenewie zajci byli rozmow z
trzema moimi przyjacimi.
Czekamy tu na pana - powiedziaa Karen, gdy kajak nasz zary si dziobem w
nadbrzeny piasek.
K a pi t an Petersen zbly si do mnie pomrukujc gniewnie i wymachujc kartk
papieru.
- Niech pan to przeczyta! Ja chyba zwariuj ze zoci!
- Znalelimy ten list na szybie naszego samochodu - wyjania Karen. - Kto go
woy za wycieraczk. To byo w poudnie. Przyjechalimy do pana, aby zasign rady.
Wziem do rki list pisany na kartce wyrwanej z rachunkowego zeszytu. Do
kolawymi literami - by moe krelonymi lew rk, aby trudniej byo domyli si
charakteru pisma - kto informowa Potersenw:

Jeli chcecie otrzyma dokument templariuszy, pocie trzy tysice zotych za figur
w kapliczce na lenej drodze do Gib. Zrbcie to o dwunastej w nocy, potem wrcie do
domkw, a rano w kapliczce znajdziecie dokument.
Malinowski
Usyszaem gniewne okrzyki kapitana Petersena:
- Znowu ten Malinowskil Oszuka mnie, omieszy, wyudzi ode mnie czterysta
dolarw, a teraz chce jcszcze trzy tysice zotych. Zodziej, oszust, wamywacz!
- A co pan o tym myli? - spytaa Karen. - Zapaci mu te trzy tysice czy te
zlekceway list?
- Nie dam! Nie dam ani grosza! - krzycza Petersen. - Wemie pienidze, a
dokumentu nam nie przekae.
- Uspokj si, papo - mitygowaa ojca panna Petersen. - Wysuchajmy najpierw, co
powie na ten temat pan Tomasz. Pan Kozowski radzi nam zapaci.

- A ja odradzam. Zdecydowanie odradzam - powiedziaem.


Odezwa si Kozowski:
- Pan tak radzi przez przekor, eby zrobi mi na zo. Poniewa ja powiadam:
zapaci, to pan Tomasz mwi: nie zapaci. Bo pan Tomasz mnie nie lubi i zawsze
powie inaczej ni ja. A moim zdaniem sprawa tak wyglda: jeli pastwu zaley na tym
dokumencie, to naley za niego zapaci, bo nie widz innego sposobu zdobycia
dokumentu.
- Dlaczego pan sdzi, e nie powinnimy paci? - spytaa mnie panna Petersen.
- Moja rada wynika nie z przekory. Uwaam, e ten dokument jest bezwartociowy.
Gdyby wskazywa drog do skarbu, jestem pewien, e Malinowski nie sprzedaby go nam
za trzy tysice, a zadaby o wiele wicej. A by moe w ogle nie chcialby go sprzeda,
ty lko sam zajby si szukaniem skarbu. Nie mamy zreszt gwarancji, e to nie jest
jeszcze jodno oszustwo. Gdzie mamy dowd, e list ten pisa wamywacz, ktry ukrad
dokument? Pooycie trzy tysice zotych, a on je zabierze i pokae wam fig.
- Tak jest! - krzykn kapitan Petersen. - Mister Samochodzik ma racj. Ani grosza
nie zapac Malinowskiemu.
Wtrcia si Anka:
- Zgadzam si z panem Tomaszem. Wydaje mi si, e nie naley paci zodziejowi
za zodziejstwo. To jest niemoralne.
- O, to i pani jest po stronie mister Samochodzika? - Karen zoliwie przymruya
oczy. - Pan Tomasz ma rzeczywicie coraz wicej zwolennikw. Ale ja musz mie ten
dokument - rozzocia si. - Jeli jest cho odrobina nadziei, e on wniesie co nowego do
sprawy, to ja go musz mie, Chobym miaa zaryzykowa trzy tysice zotych.
- Co? - oburzy si Petersen. - Chcesz da Malinowskiemu jeszcze jedn moliwo
dokonania oszustwa? Nie zgadzam si.
Lecz panna Karen wiedziaa, jak postawi na swoim i udobrucha ojca. Zamiast
sprzecza si z nim, pocaowaa go w policzek i powiedziaa:
- Obiecae mi, papo, e ja bd szefem naszej wyprawy. I dla gupich trzech
tysicy zotych chcesz zama dane mi przyrzeczenie?
Petersen podrapa si w gow.
- Jeli wolno mi wtrci swoje trzy grosze - rzekem - to wydaje mi si, e
istnieje trzecie wyjcie z sytuacji. Zamiast banknotw naley woy do koperty cinki z

gazety, zaczai si w zasadzce i przychwyci Malinowskiego.


- Brawo, brawo! - wrzasn Petersen i mocno klepn mnie w plecy. - Tak wanie
zrobimy. Ukryjemy si w zasadzce i schwytamy Malinowskiego. Pomoe mi pan w
tym?
- Pomog - powiedziaem. - Wraz z panem ukryj si w zasadzce. A jutro rano
poegnam was. Wyjedam.
- Dokd? - spytaa Karen. Wzruszyem ramionami.
- Czy pozwoli mi pani zapozna si z treci dokumentu, gdy go pani uzyska?
Nie. Ja rwnie nie mog pokazywa pani wszystkich swoich kart. Wyjedam szuka
skarbu templariuszy, uwaam bowiem pobyt w tych stronach za bezcelowy.
- My take wyjedziemy, jak tylko dostan dokument - rzeka Karen.
- Jeszcze jedno chciabym zaznaczy - powiedziaem. - Dokument jest
wasnoci nauczyciela z Mikokuku. Jeeli odkupicie go albo w inny sposb
wydostaniecie z rk Malinowskiego, bdzie on musia by zwrcony wacicielowi.
- Po to, aby pan mg si z nim zapozna? - spytaa ironicznie panna Petersen. Owszem, zrobimy to. Ale wtedy, gdy bdziemy ju mieli skarb w swoich rkach.
- O, przepraszam - wtrci si Petersen. - Jeli pan Tomasz wemie udzia w
zasadzce i uda si nam schwyta Malinowskiego, to take i pan Tornasz zapozna si z
treci dokumentu.
Kapitan Petersen podszed do sprawy bardzo uczciwie. Nie podobao si to ani
jego crce, ani Kozowskiemu, co nie trudno byo odczyta z wyrazu ich twarzy. Ale
Karen nie chciaa si sprzecza ze swoim ojcem.
Omwilimy wic szczegy nocnej eskapady, a wtedy Kozowski zdecydowa si:
- Mimo e jestem przeciwny zorganizowaniu zasadzki, wezm w niej udzia. We
trjk mamy wiksz szans schwytania Malinowskiego.
- No, nareszcie! - klasna w rce Karen. - Bo ju mylaam, e pan jest tchrzem.
Kozowski umiechn si skromnie.
- Niektrzy ludzie - powiedzia - skonni s rozwag traktowa jako tchrzostwo.
Petersenowie wsiedli do motorwki, a Kozowski wzi mnie na stron i zacz
robi ostre wyrzuty:
- Postpuje pan bardzo niewaciwie. Reklamujemy Polsk za granic, zachcamy
cudzoziemcw, aby zwiedzali nasz kraj, przyjedali na urlop, na polowanie, na ryby, bo z

turystyki yje wiele krajw na wiecie. Nam potrzebne s, dewizy. W naszym interesie
ley, aby Petersenowie odnaleli skarb templariuszy. I to nie tylko dlatego, e
dziewidziesit procent skarbu wzbogaci kas pastwow, ale take dlatego, e gdy
rozreklamujemy ten fakt za granic, natychmiast przybdzie do naszego kraju wielu
zagranicznych turystw, ktrzy zechc, tak jak Petersenowie, szuka u nas skarbw. Bd
przyjeda do Polski, paci za pobyt dolarami. To si moe okaza lepszym interesem
ni polowania. A pan prbuje konkurowa z Petersenami i przez to prowadzi pan
dziaalno antypastwow, dziaalno spoocznie szkodliw...
Nie wytrzymaem. Parsknem miechem prosto w nos Kozowskiemu.
- Pan wybaczy - powiedziaem - ale ja nieco inaczej rozumiem interes naszego
pastwa. Owszem, trzeba zachca cudzoziemcw do zwiedzania Polski. Niech poluj,
owi ryby, szukaj skarbw. Jest naszym obowizkiem traktowa ich yczliwie i
okazywa pomoc. Tote pomogem wam, gdy znalelicie si w bocie, cho fatalnie mi
si odwdziczylicie. Jestem jednak zdania, e powinni paci tylko za to, co rzeczywicie
otrzymuj i co chc otrzyma. Czy pan nie rozumie, e ta historia z Malinowskim wyrobi
nain u Petersenw opini krtaczy i zodziejaszkw? I to wanie moe odstrasza innych
od przyjazdu do Polski. Co za dotyczy poszukiwa skarbw, to znowu musz pana
przeprosi, ale ja z nich nie zrezygnuj. Mam do nich takie samo prawo, jak Petersenowie.
To mwic ukoniem mu si uprzejmie i odszedem. Rozelony Kozowski
wskoczy do motorwki. Odetchnem z ulg, gdy znikn mi z oczu.
Harcerze natychmiast rzucili si ku mnie z pytaniem:
- Czy wemiemy udzia w zasadzce na Malinowskiego?
Nie uwaaem za stosowne bra ich ze sob na tak niebezpieczn imprez. Trudno
byo przewidzie, jak si zachowa Malinowski, gdy zorientuje si, e wpad w puapk.
Nie miaem prawa naraa harcerzy na jakiekolwiek niebezpieczestwo. wiadomo, e
oni bior udzia w wyprawie, bardzo by mnie krpowaa. Zamiast myle o schwytaniu
przestpcy, cigle martwibym si, jak uchroni chopcw przed niebezpieczestwem.
Decyzj moj przyjli kwano, ale szybko zrozumieli, e jest ona nieodwoalna. Tym
bardziej e take Ance odradziem udzia w eskapadzie.
- Im mniej osb ukryje si w zasadzce - mwiem - tym lepiej. Tym wiksza jest
bowiem szansa, e Malinowski niczego si nie domyli. Ja, Kozowski i Petersen
wystarczymy, aby go schwyta.

Anka zastanowia si chwil i wreszcie pogodzia si z moj odmow. Usiada


obok mnie na brzegu joziora i umiechajc si rzeka:
- A mnie take nie zdradzi pan celu swej jutrzejszej podry?
- Jeszcze nie wiem, dokd pojad. Prawdopodobnie do Malborka.
- Zabierze mnie pan z sob?
- Pani? Po co?
- Chc wiedzie, czym si skocz poszukiwania skarbu templariuszy.
- Przecie pani uwaa te poszukiwania za dowd wariactwa.
- Owszem. Ale mimo to jestem ich bardzo ciekawa.
- Tych poszukiwa?
- Nie tylko. Take i przygd, ktre jeszcze wam si przydarz.
- Niech mi pani zostawi swj adres. Po skoczonej wyprawie napisz do pani
obszerny list o tym, co przeyem.
- Ja tak nie chc,
- Do miaem kopotw z powodu pani pierwszego artykuu.
- Och, cigle jeszcze gniewa si pan na mnie? Nie miaam pojcia, e spowoduje
on a takie przykre nastpstwa. Zreszt, niech pan wie: tak czy inaczej, pojad za panem.
- Dokd? - spytaem.
- Do Malborka.
- Przecie ja nie wiem na pewno, czy pojad do Malborka.
- Panie Samochodzik - powiedziaa ze zoci - niech pan mnie nie lekceway.
Mog si przyda. Prosz si zastanowi.
Wskoczya do kajaka i odpyna do orodka na obiad. A ja wsiadlem w swj
wehiku i pojechaem do Mikokuku, aby jeszcze raz porozmawia z nauczycielem. Po
drodze stwierdziem, e brzegi jeziora s puste, nie byo ani namiociku, ani niebieskiej
skody. Zapewne dowiedziawszy si, e tajemniczy dokument zosta skradziony,
maestwo przenioso si w inne strony. Nie zauwayem take warszawy z trzema
opryszkami; by moe i oni zrezygnowali z poszukiwa skarbw.
Nauczyciel bezradnie rozoy rce:
- Nie potrafi. Staraem si i nie potrafi przypomnie sobie, w jakiej wsi by
zrujnowany dom pastora. Odbyem dawn wdrwk, wodzc palcem po mapie. Ale mapy
moje nie s zbyt szczegowe, a to bya maa wioska.

Znowu wic spotkao mnie niepowodzenie. Rozczarowany powrciem nad jezioro


Pomorze, gdzie trzej harcerze przygotowali obiad. Byem z siebie bardzo niezadowolony.
Przyszo mi na myl, e o licie Malinowskiego powinno si powiadomi milicj. To
wanie milicja, a nie my, bya powoana do tego, aby zasi w zasadzce i oczekiwa na
wamywacza. Ale list Malinowskiego skierowany by nie do mnie, a do Petersenw.
Kozowski, ktry opiekowa si nimi, mia obowizek zwrci si do milicji w takiej
wanie sprawie. Mogem oczywicie wsi w samochd i pojecha na posterunek MO w
Gibach. Ale jak zostaoby to ocenione przez Petersenw? Wygldaoby na to, e w
konkurencyjnej walce z nimi uciekam si a do najgorszych chwytw. Powierzono mi w
zaufaniu informacj o licie, a ja j przekazuj milicji, nie uzyskawszy na to ich zgody.
Z niecierpliwoci oczekiwaem nadejcia nocy. Gdy zaczo szarze, poegnaem
chopcw i wsiadem w swj wehiku. Nie popynem jednak przez jezioro. Minwszy
Giby, znowu znalazem si w lesie i tutaj w odlegoci okoo ptora kilometra od orodka
dziennikarzy, zobaczyem kapliczk wspomnian w licie Malinowskiego. Wygldaa ona
do oryginalnie: w starej zamanej przez wiatr sonie zrobiono w pniu jakby gbok
nisz i wstawiono w ni figur w. Antoniego. W t nisz, znajdujc si mniej wicej na
wysokoci twarzy mczyzny redniego wzrostu, naleao woy zapat za dokument.
Miejsce byo dobrze wybrane, gdy z tyu za kapliczk rs sosnowy zagajnik i
Malinowski mg niezauwaenie podkra si na jej tyy. Potem wystarczy mu tylko.
jeden krok i stawa si posiadaczem schowanych tam pienidzy. Rwnie atwo byo mu
woy tam stary dokument.
Zatrzymaem samochd i dugo zastanawiaem si, gdzie zorganizowa zasadzk.
Czy ukry si w zagajniku za kapliczk? Wwczas jednak pole obserwacji stawao si
bardzo ograniczone. A moe naleao pooy si na mchu po drugiej stronie drogi,
naprzeciw kapliczki? Rs tam rzadki sosnowy starodrzew, doem za sterczay kpy
jaowca. Wanie za ktrym z krzakw jaowca moglimy si skry. Z tego miejsca
powinnimy zauway Malinowskiego, gdy bdzie skrada si do kapliczki.
Po rozejrzeniu si w sytuacji, pojechaem do orodka dziennikarzy. Petersenowie
akurat koczyli kolacj i zaprosili mnie do swego domku na koach.
Pikny by to domek, wygodny, znakomicie wyposaony. Ogldaem go z
prawdziw zazdroci, zawsze marzyem, aby mie co takiego. Jake przydaby mi si on
w mych letnich wyprawach! Obszerny, z dwoma duymi oknami, z dwoma skadanymi

tapczanami, stoliczkiem, kuchenk, ba, nawet miniaturow azienk i prysznicem.


Kozowski z zadowoleniem, jakby to on by wacicielem domku na kkach,
obserwowa moje zachwycone spojrzenie.
- adnie tu, co? - kiwa gow. - Petersenowie maj ze sob butl ze spronym
gazem, gazow kuchni, a take gazowe ogrzewanie na wypadek, gdyby nadeszy chody.
Narzdzia i aparaty, ktre pan widzi w kcie, su do poszukiwania skarbw. S to
rnego rodzaju specjane detektory, wykrywajce w ziemi metal i szlachetne kruszce.
Oni maj nawet pneumatyczny wider do rycia dziur w twardym podou. A pan? - spyta
mnie drwico.
- Ja mam tylko swj rozum - odrzekem.
- No, rozumem pan nie zrobi dziury w skale lub w grubych murach. W zetkniciu z
twardym materiaem stpi si paski dowcip. Przekona si pan o tym. I to niezadugo.
- O czym pan mwi, panie Kozowski? - wtrcia si Karen.
- Uwaam, e to by bardzo gupi pomys z t zasadzk na Malinowskiego powiedzia. - Trzeba si byo zdecydowa: albo odrzuci cakiem propozycj
Malinowskiego, albo te przyj j i zapaci za dokument. Za rad mister Samochodzika
wybrano trzeci wariant: zasadzk. Nie sdz, aby Malinowski okaza si gupcem i da
si na to nabra.
- Niech pan nie gada gupstw, Kozowski - rozsierdzi si kapitan Petersen. Malinowskiego musimy schwyta w potrzask! Dostaj szau ze zoci, kiedy myl, e ten
czowiek, by moe, krci si w tej chwili koo naszego domku, drwic sobie ze mnie.
Zapewne niejeden raz by tu gdzie w pobliu, skoro podoy list pod wycieraczk
naszego samochodu.
Powoli zapadaa noc. Opowiedziaem Petersenom o miejscu zorganizowania
zasadzk. Kapitan take ju obejrza teren wok kapliczki i przysta na propozycj
ukrycia si za krzakami jaowca. Wycilimy z gazety kilka skrawkw i woylimy je do
koperty. Miay naladowa banknoty, ktrych da Malinowski.
Przypomniaein Petersenom i Kozowskiemu o obowizku poinformowania milicji
o licie wamywacza.
- Uwaam, e sami sobie poradzimy - kapitan Petersen uderzy pici w st. Nie popeniamy adnego przestpstwa, prbujc schwyta zodzieja. Oddamy go potem
w rce wadz. I prosz, nie dyskutujcie ze mn na ten temat. Ja musz wasnymi rkami

uj tego obuza.
Przeprosiem Petersenw i wyszedem z ich domku na kkach. Bya dziesita
wieczr, dwie godziny dzieliy nas od chwili, w ktrej mielimy pozostawi w kapliczce
okup za skradziony dokument.
Odwiedziem domek campingowy, w ktrym mieszkaa Anka. Ale nie zastaem jej.
Znalazem Ank na przystani kajakowej, siedziaa samotnie na drewnianym pomocie, z
nogami zwieszonymi nad wod.
Przykucnem obok niej. Chciaem powiedzie, e jeli rzeczywicie bardzo tego
pragnie, mog j jutro zabra do Malborka. Pod warunkiem, e zrezygnuje z
umieszczania w swych reportaach osoby pana Samochodzika. Nie zdyem jednak
zacz rozmowy, bo za mn przysza tu Karen.
- O Boe, jaka romantyczna para. Czy nie przeszkadzam? - zapytaa.
Nie czekajc odpowiedzi, take usiada na pomocie z nogami zwieszonymi nad
wod.
- Mister Samochodzik - powiedziaa - pan jutro wyjeda. Dokd? Wymy swoje
- Tam skarb twj, gdzie serce twoje...
- Wanie, jak pan rozumie te sowa?
- Sk w tym, e nie wiem, jak je rozumie - powiedziaem szczerze.
- Tam skarb twj, gdzie serce twoje - powtrzya Karen. - Mylc o tych sowach,
pamitajmy zawsze, e pisa je zakonnik do zakonnika. Gdzie powinno znajdowa si
serce zakonnika, jego myli i uczucia?
- W Bogu - odrzekem.
- Trudno posdza wielkiego mistrza von Feuchtwangena, aby dawa do
zrozumienia de Molayowi, e skarb ukry w niebie. W pojciu zakonnikw Bg take
przebywa w kociele. Moim zdaniem skarb templariuszy zosta ukryty w jakim kociele i o
tym wanie Feuchtwangen powiadamia de Molaya.
- Zgadzam si - kiwnem gow. - Skarb ukryto w kociele. Mao tego. Musia to
by jaki bardzo znany de Molayowi koci, skoro Feuchtwangen nie udzieli adnych
bliszych wskazwek dotyczcych miejsca jego pooenia.
- Albo my tej wskazwki nie umiemy odnale.
- Nie mamy adnych danych, aby sdzi, e skarb w dalszym cigu pozostaje w tym
samym miejscu. Nie jest wykluczone, e po zabjstwie wielkiego mistrza von Orselna

spiskowcy odnaleli skrytk.


- Och, nie! - zawoaa Karen. - Taka sprawa nie daaby si ukry. Pozostaby po tym
fakcie jaki lad w historii zakonu Krzyakw. Skarb zosta tak ukryty, e dostp do niego
by utrudniony. Kolejni wielcy mistrzowie przekazywali sobie co najwyej tajemnic
pooenia skarbu, ale aden, by moe, nie oglda go nigdy wasnymi oczami. Von
Orseln za zabra tajemnic do grobu.
- Sprbuj znale jaki lad w Malborku - zdobyem si na szczcro - lecz sdz,
e nie jest on tym miejscem, o ktre nam chodzi. Koci w zamku malborskim zosta
zniszczony podczas dziaa wojennych. To bardzo utrudni poszukiwania.
- Syszaam, e jednak podziemia i dolne kondygnacje kocioa nie ulegy
zniszczeniu rzeka Karen. Wic jak bdzie z nami, mister Samochodzik? Pojedziemy do
Malborka jako wsplnicy?
- Tam nie ma skarbu templariuszy. Nie wolno zapomina, e skarb ukryto
prawdopodobnie jeszcze przed przyjazdem Feuchtwangena do Malborka, gdzie peno
byo obcych rycerzy, midzy innymi take i z Francji. W Malborku musiao roi si od
szpiegw przernych mocarstw. W takim miejscu byoby czym niezwykle trudnym
ukry skarb, ktrego tak pilnie poszukiwa krl francuski. Gdybym by de Molayem lub
Feuchtwangenem, powierzybym skarb jakiemu lecemu na uboczu, ale dobrze
bronionemu i bezpiecznemu krzyackiemu zameczkowi. Wyo swoje karty, panno
Karen. Wic tak jak mwi, pojad teraz do Malborka. Ale tylko po to, aby upewni si, e
tam nie ma skarbu. W zamku malborskim mieci si muzeum. Ludzie, ktrzy w nim
pracuj, lepiej ni ja orientuj si w dziejach zakonu. Moe uda mi si uzyska od nich
jak wiadomo, ktra skieruje mnie wanie do ktrego z zamkw czy kociow
krzyackich?
- No c. ycz panu powodzenia - powiedziaa Karen.
Podniosa si z pomostu i skinwszy mi gow, pomaszerowaaa do swego domku.
- Dlaczego zdradzi jej pan swoje zamysy? rzeka z wyrzutem Anka. - To
piekielnie sprytna dziewczyna. Uzyskane wiadomoci wykorzysta wanie przeciw panu.
- Na to nie ma rady, skoro gralimy w otwarte karty. Ona take powiedziaa mi
bardzo wiele. Kto wie? Moe dziki ternu, co od niej przed chwil usyszaem, trafi
na pierwszy lad skarbu.
- Ale ona nic takiego nie mwia - zdumiaa si Anka. - Przecie syszaam kade

sowo.
- Nie mwia wprost. Ale to oczywiste, e ona sdzi, i caa tajemnica mieci si w
zdaniu: Tam skarb twj, gdzie serce twoje. Do tej pory byem skonny traktowa je jako
co w rodzaju hasa lub metafory. Kto wie jednak, czy wanie Karen nie ma racji. Moe to
zdanie zawiera ca tajemnic, wszystkie wskazwki. Tylko trzeba je w nim odnale.
Zamiast jedzi z miejsca na miejsce i opukiwa mury krzyackich kociow, moe lepiej
pooy si na trawie i nieustannie rozmyla nad tym zdaniem? Naley sprbowa uoy
anagram z pierwszych liter poszczeglnych wyrazw zdania. A moe wanie z ostatnich
liter? Moe naley je odczyta wspak? redniowiecze lubowao si w tego rodzaju szyfrach,
a w ukadaniu ich celowali wanie templariusze.
- Boe drogi! - zapaa si za gow Anka. - I pan bdzie tak cigle rozmyla o tym
zdaniu? Czy nie obawia si pan, e pewnego dnia przewrci si panu w gowie i mruczc
nieustannie sowa: Tam skarb twj, gdzie serce twoje, trafi pan do szpitala dla nerwowo
chorych?
- To do prawdopodobne - rozemiaem si. - We Francji podobno bardzo wiele
ludzi zwariowao na tym tle. Dziesitki przernego rodzaju maniakw prbuje odnale
skarb templariuszy. Mam nadziejr e u mnie jednak zwyciy zdrowy rozsdek.
- Zdrowy rozsdek kae rzuci t spraw i nie zaprzta sobie ni gowy. W
przeciwnym razie do francuskich maniakw przybdzie jeszcze jeden, z Polski.
- Niech pani bdzie spokojna o moj gow. Jest pewna zasadnicza rnica midzy
mn a tamtymi maniakami. Nimi kierowaa obdna wizja nieprzebranych skarbw, ktre
chcieli posi, aby si nimi wzbogaci. A to wanie u sabszych psychicznie jednostek
moglo doprowadzi do rozstroju nerwowego. A ja? Mnie nie chodzi o skarb templariuszy
jako o ogromne bogactwo, ktre mog posi. Jeli skarb odnajd, przeka go pastwu.
Spraw poszukiwa traktuj jako rozrywk, gimnastyk umysu, sprawdzian swojej
inteligencji i wiedzy, co w rodzaju ciekawej szarady. A jako nie syszaem, aby
czytelnicy Szaradzisty trafiali do domu wariatw z powodu rozwizywania krzywek.
Spojrzaem na zegarek. Byo ju po jedenastej. Zbliaa si pora, w ktrej mielimy
zastawi puapk na Malinowskiego.

ROZDZIA DZIESITY
W ZASADZCE CO ODKRYLIMY W STAREJ KAPLICZCE? KTO NOSI
CZAPK NIEWIDK? CZOWIEK NA PWYSPIE CZY MYSIKRLIK JEST
MALINOWSKIM? ROZMOWA O JAWINGACH

Nadesza pnoc. Orodek wypoczynkowy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich


pogrony by we nie. Nie palio si wiato w adnym domku campingowym, znikd nie
dochodzi szmer rozmw. Po cichutku wymknlimy si z domku kapitana Petersena i
gsiego - na przodzie Petersen, potem ja, a na kocu Kozowski - ruszylimy len drog w
stron kapliczki.
Byo bardzo ciemno, bo ksiyc skry si za chmurami. Droga odcinaa si w
mroku janiejsz smug i to uatwiao wdrwk. Dookoa jednak mrok wydawa si
nieprzenikniony, nie widziao si dalej ni na kilka metrw.
Kapitan Petersen woy za figur w kapliczce bia kopert wypchan cinkami z
gazety. Potem bardzo ostronie, aby nie trzaskay gazki, ukrylimy si za duym
krzakiem jaowca. Mimo gstej ciemnoci kapliczka rysowaa si przed nami bardzo
wyranie, gdy staa po drugiej stronie drogi, a wic w miejscu, gdzie stosunkowo byo
najwidniej. Pooylimy si na mchu jeden obok drugiego, aby w wypadku, gdy ktry z
nas zauway co podejrzanego, mona si byo porozumie bez sw, tylko za pomoc
dotknicia. Donie podoylimy pod brody i w takiej pozycji, lec, spogldalimy na
kapliczk i mroczn cian zagajnika.
Czas mija bardzo powoli. Tu koo swego policzka miaem przegub rki z
zegarkiem o fosforyzujcych wskazwkach. Od czasu do czasu spogldaem na zegarek i
widziaem podskakujc wskazwk sekundnika. Minuty wloky si wolno, a wskazwka
godzin jak gdyby wci staa w tym samym miejscu. Nie sdzilimy jednak, aby
oczekiwanie na przyjcie Malinowskiego byo zbyt dugie; okoo trzeciej zaczynao wita,
do tej pory zoczyca powinien by si zjawi, aby zabra kopert z pienidzini. A cilej:
jeli by czowiekiem sprytnym, naleao sdzi, e zrobi to midzy pierwsz a drug w
nocy. O pitej nad ranem, jak nas zapewni w licie, moglimy przyj po dokument
zoony w kapliczce w zamian za pozostawione pienidze.

Okoo pierwszej niebo oczycio si z chmur, noc staa si widna, pena


zielonkawego blasku. Widziaem wyranie drog len, kapliczk w wydronym pniu
drzewa, a za ni ciemn cian zagajnika. Byo tak jasno, e dostrzeglimy lisa
bezszelestnie przebiegajcego przez drog. Malinowski musiaby woy czapk niewidk,
aby zbliy si do kapliczki w sposb dla nas niedostrzegalny.
Potem zerwa si leciutki wiaterek i pocz szeleci w konarach drzew. Te
przerne nocne szelesty, szmery i trzaskania gazek, spowodowane przez podmuchy
wiatru, sprzyjay Malinowskiemu, jeli wanie teraz skrada si w kierunku kapliczki. Z
drugiej jednak strony okazay si korzystne take i dla nas, guszyy bowiem ziewanie
Kozowskiego i gone posapywania kapitana Petersena.
Wyznaj, e to oczekiwanie w zasadzce ju wkrtce bardzo mi si znudzio. W
nogi, w brzuch i w piersi uwieray mnie gazki i szyszki, od czasu do czasu wierciem si
i prbowaem znale dogodniejsze lee, czym powodowaem szelest. To samo byo z
Pctersenem i Kozowskim. Na szczcie, jak powiadam, by lekki wiatr i guszy te
wszystkie szmery. Powieki miaem ckie i raz po raz zakryway mi senne oczy,
musiaem si szczypa, eby nie zasn i nie przegapi przyjcia Malinowskiego.
Kozowski zreszt zasn i zacz chrapa, zbudzio go dopiero szturchnicie Petersena.
Mina pierwsza w nocy. Pniej druga. I wreszcie trzecia godzina. W lesie zrobio
si szaro, a wraz z t szaroci zacza opada rosa i powietrze stao si bardzo chodne.
Byo nam zimno, od nieruchomego leenia w tej samej pozycji zdrtwiay nam nogi i
plecy. A Malinowski wci nie nadchodzi...
Duo bym da za to, eby, zamiast w lesie na zimnym mchu, lee teraz w swym
samochodzie albo na materacu w namiocie. Chciao mi si zapali papierosa i to samo
pragnienie odczuwa chyba take Petersen, ktry by namitnym palaczem fajki. Coraz
czciej niespokojnie wierci si na swoim legowisku.
O czwartej nad ranem Kozowski podnis si z trawy i powiedzia:
- Mam tego dosy. To by wariacki pomys. Kto nas nabra. Nikt nie przyszed po
pienidze...
Kozowski podszed do kapliczki. Zajrza za figur, gdzie w biaej kopercie
pooylimy skrawki gazety imitujce banknoty.
- Boe drogi! - zawoa. - Tu jest jeszcze jedna koperta!
- Co takiego? - kapitan zerwa si z mchu. Ja take podbiegem do kapliczki.

Okazao sl, e Kozowski trzyma w rku a dwie koperty. Pierwsza - to bya ta ze


skrawkami gazety. A na drugiej napisano po polsku:

Janie wielmony pan Petersen


Te same bazgroy, co w licie od Malinowskiego.
- To do pana - stwierdzi Kozowski i poda list Petersenowi.
Kapitan otworzy kopert i wyj z niej krtki licik, a potem oderwany od jakiej
wikszej caoci skrawek pergaminowego dokumentu, zapisanego piknym aciskim
pismem. Na skrawku dokumentu widniaa piecz zakonu templariuszy.
- Niech pan przeczyta ten list. Jest napisany po polsku - rzek Petersen i wrczy mi
tajemniczy licik. Przeczytaem gono, tumaczc na angielski:

Szanowny Panie! Prbowa mnie Pan oszuka, robic na mnie zasadzk koo
kapliczki i zamiast pienidzy, pozostawiajc w niej skrawki gazety. Powinienem obrazi si i
zerwa wszelki kontakt z Panem, ale doszedem do wniosku, e po prostu nie mia Pan do
mnie zaufania i nie doceni Pan mego sprytu. Jako dowd, e moe mi Pan zaufa,
przekazuj Panu wiartk dokumentu, ktrego Pan szuka. Reszt tego dokumentu otrzyma
Pan jutro o tej samej porze, jeli o dwunastej w nocy pooy Pan pienidze za figur w tej
kapliczce. Za kar jednak, e chcia mnie Pan schwyta w puapk, podnosz stawk z
trzech tysicy do piciu tysicy zotych. Owiadczam, e jeli znowu sprbuje mnie Pan
oszuka i zaczai si Pan koo kapliczki, bd o tym wiedzia i zerw wszelkie kontakty z
Panem. Nigdy ju nie uzyska Pan poszukiwanego dokumentu.
Malinowski
Gdy skoczyem czytanie listu, zapada midzy nami duga chwila ciszy. Byo nam
strasznie gupio, e dalimy si wystrychn na dudkw. Prawie cztery godziny leelimy
w puapce z oczami wlepionymi w kapliczk, a tymczasem Malinowski zbliy si do niej
i stwierdzi, e w kopercie s nie pienidze, lecz skrawki gazety. Mao tego - potem
odszed od kapliczki, gdzie w ukryciu napisa list i przynis go z powrotem. Znowu na
naszych oczach.
- On chyba mia czapk niewidk - powiedziaem.
- Och, Malinowsk!, Mallnowski - jkn kapitan Petersen i zacisn pici w
bezsilnej zoci. Kozowski triumfowa:
- A mwiem, eby i z nim na ugod? Posuchalimy pana Samochodzika i
Malinowski podnis stawk do piciu tysicy zotych. Stracilimy dwa tysice zotych

przez czyje gupie rady. I co teraz?


Petersen wzruszy ramionami:
- Jeszcze nie wiem, co zrobi. Trzeba si naradzi z Karen.
Poszlimy do orodka dziennikarzy. Czuem si fatalnie i szedem ostatni, bo wstyd
mi byo na myl, co powie Karen, gdy przeczyta list Malinowskiego. Tajemniczy pan
Malinowski okaza si stokro sprytniejszy od nas wszystkich. A oprcz sprytu mia do
dyspozycji jakie tajemnicze siy, ktre pozwalay mu by niewidocznym.
- Tfu - splunem jak przesdna kumoszka - to jaki diabe nie czowiek.
- Wierzy pan w diaby? W czary i w duchy? - spyta Petersen.
- Do tej pory nie wierzyem. Ale przecie tylko czarami mona wytumaczy fakt,
e na naszych oczach Malinowskl podoy list - stwierdziem z ironi.
- Po prostu zasnlimy. Wszyscy trzej - rzek Kozowski. - I nikt z nas nie
zauway, e pimy. A w tym czasie Malinowski zbliy si do kapliczki.
Karen bya tego samego zdania. Obejrzaa skrawek dokumentu, Kozowski
przeczyta jej list od Malinowskiego. Powiedziaa z drwin:
- Malinowskiemu dam pi tysicy i napisz do niego licik z propozycj
wsppracy przy szukaniu skarbw. To zdaje s czowiek wart znacznie wicej ni
caa wasza trjka, moi mili panowie. Pospalicie si jak susy. Mikko byo na mchu,
prawda?
- Nie zasnem ani na moment. Sowo honoru - Petersen tumaczy si przed
crk jak sztubak.
Byo oczywiste, e mu nie wierzya. Wic ja nawet nie prbowaem jej
wyjania, e take nie spaem i zupenic nie rozumiem, w jaki sposb Malinowski
niospostrzeenie zbliy si do kapliczki. I to dwukrotnie.
Obejrzelimy skrawek dokumentu podoony przez Malinowskiego. I tym razem
okaza si on bardzo sprytny. Z tego skrawka trudno byo si zorientowa, czy cay
dokument przedstawia dla nas jakkolwiek warto.
- Pozwolicie, panowie, e teraz ja zadecyduj o dalszych naszych postpkach stwierdzia Karen. - Zakazuj wszelkich puapek. Ja sama poo w kapliczce pi
tysicy zotych i sama pjd potem odebra reszt dokumentu. Jestem pewnar e jeli
my postpimy lojalnie wobec Malinowskiegor to i on nas nie oszuka. Otrzymamy
tajemniczy dokument. Na przysz noc panowie bd askawi pozosta z daleka od

kapliczki.
- O, ja bd nawet bardzo daleko - powiedziaem. - Mam dosy tego
wszystkiego. Jeszcze dzi wyjedam do Malborka.
- Ten si mieje najlepiej, kto si mieje ostatni - zadrwia Karen. - mia si pan z
Malinowskiego, a teraz on drwi sobie z pana.
- Nigdy si z niego nie miaem - rzekem. - Nie mam poczucia humoru, jeli
chodzi o zodziei. Nie budz we mnie miechu, ale gniew. Jeli pastwo chc jeszcze raz
wysucha mej rady, to powiem: oddajcie spraw milicji.
- Nie! - Karen a nog tupna. - Do mam takich rad, ju lepiej niech pan jedzie
do Malborka. Wzruszyem ramionami i powiedziaem sucho:
- Do widzenia pastwu.
Poszedem do swego wehikuu. Dogoni mnie Petersen i pooy mi do na
ramieniu.
- Niech si pan na nas nie gniewa, mister Samochodzik. Podzielam paskie
zdanie, ale tym razem musz ulec crce. W przyszoci jednak poczymy swoje siy, aby
schwyta Malinowskiego. Myl, e w tej sprawie mog na pana liczy, prawda?
- Tak jest - przytaknem.
Ucisnlimy sobie rce. Petersen wrci do crki, a ja wsiadem do wehikuu,
wjechaem w jezioro i popynem do obozowiska harcerzy. Wyznaj, e sowa Karen
bolay mnie i pieky jak oparzenie. Malinowski - wamywacz i bezczelny oszust zatriumfowa nade mn i nie mogem nie myle o tym bez irytacji.
Mj powrt zbudzi harcerzy. Wypezli z namiotu i obstpili mnie, ale moja
niewesoa mina od razu powiedziaa o klsce. W krtkich sowach wyjaniem, co stao
si koo kapliczki.
- Przysigam, e nie spaem. Ani na chwil nie zmruyem oka - mwiem.
Sokole Oko podnis do gry swj wielki nochal i wietrzy nim w powietrzu jak
ogar.
- To bardzo tajemnicza historia. Czy znalaz pan jakie lady koo kapliczki?
- Nawet nie szukaem. To przecie las i lena droga. Tam nie mogo by adnych
ladw.
- Moe trzeba byo zagrabi teren wok kapliczki? Wwczas na ziemi byby
widoczny kady lad. Slyszaem, e tak wanie robi onierze WOP-u strzegcy naszych

granic - mwi Sokole Oko.


Wiewirka by innego zdania:
- To wszystko przez to, e nas pan z sob nie zabra. Ukrybym si w gaziach
drzewa przy kapliczce i z pewnoci zauwaybym Malinowskiego!.
Najpowaniej, jak zwykle, ustosunkowa si do tej sprawy Wilhelm Tell. Zapyta:
- I co ma pan zamiar zrobi? Wzruszyem ramionami.
- Po poudniu wyruszamy do Malborka. Nic tu po nas, moi drodzy. Byli zdumieni.
- Panie Samochodzik! - zawoa Sokole Oko. - Przecie nie pozwoli pan, aby ten
oszust zabra pienidze Petersenw?
- Pan chce, eby zodziej zatriumfowa nad uczciwymi ludmi? - oburzy si
Wiewirka. Bezradnie rozoyem rce.
- Panna Karen zabronia robienia nastpnej puapki. Przyrzekem si do tego
zastosowa. Ona chce mie dokument i godzi si za niego zapaci. Nie mog jej w tym
przeszkodzi, bo gotowa pomyle, e nie tyle zaley mi na schwytaniu zodzieja, ile na
tym, aby ona nie uzyskaa dokumentu. Nie widz innego wyjcia z sytuacji, jak zwin
manatki i odjechn do Malborka. Jestem pewien, e prdzej czy pniej Malinowski
wpadnie w nasze rce. On z pewnoci nie opuci Petersenw, liczc, e moe znowu uda
mu si wycign od nich pienidze. otr sta si ostatnio bardzo zuchway. I to go w
kocu zgubi.
Zrozumieli, e mam racj. Nie pozostao nam nic innego, jak zrezygnowa
tymczasem z prby schwytania wamywacza. Wyjazd do Malborka wyznaczyem na
dwunast w poudnie, a zbliaa si dopiero szsta rano. Wlazem do swego samochodu,
przebraem si w pidam i nakryem kocem. Skoro miaem prowadzi samochd a do
Malborka, nalea mi si wypoczynek po nie przespanej nocy.
Chopcy nie poszli spa. Nad brzegiem jeziora rozpoczli generalne mycie, potem
ubrali si w swoje harcerskie mundurki i przygotowali niadanie.
Mimo zmczenia nie mogem zasn. Przeszkadzao mi jaskrawe wiato poranku
wpadajce przez szyby samochodu. Lec obserwowaem chopcw krztajcych si nad
jeziorem i przez uchylone okienka syszaem kade ich sowo. Myleli, e pi,
zachowywali si wic swobodnie, a w takich razach najatwiej chyba pozna czyj
charakter.
Oto Sokole Oko, czyli po prostu Piotru. Dugi nos i bystre, ciekawe oczy. Wszed

do jeziora z mydem w rku i rcznikiem przerzuconym przez rami. Na piaszczystym


dnie zobaczy jakie ruchliwe yjtko. Wic zamiast my si, przybliy twarz do lustra
wody i ledzi zachowanie si yjtka, dopki woda nie signa mu do nosa. Wtedy,
zrezygnowawszy z obserwacji, wrci do brzegu i zabra si do mycia.
Kim bdzie kiedy Sokole Oko? - zastanawaem si. - Moe naukowcem? Nie, ma
na to za mao cierpliwoci. Jego umys jest bardzo dociekliwy, logiczny. Sokole Oko
posiada i spryt, i ciekawo, ale brakuje mu cierpliwoci. Co innego Wilhelm Tell. Ten jest
powany, spokojny, dojrzay jak na swj wiek. Chce by lekarzem tak jak jego ojciec. A
jeli zostanie lekarzem, chory bdzie mg mie zaufanie do jego diagnozy. Najbardziej
dziecinny z nich jest Wiewirka. Ruchliwy, wesoy, cigle co pogwizdujcy pod nosem,
nieustannie rozgldajcy si po wierzchokach drzew, jakby jedynym jego prawdziwym
marzeniem byo wspina si na najwysze drzewa i stamtd obserwowa wiat. Moe w
przyszoci zapragnie dosta si na najwysze szczyty grskie? Albo inaczej - zechce
pozna to, czego nikt jeszcze przed nim nie pozna. Stanie si odkrywc biaych plam na
mapie nauki?
- Chciabym ju by dorosy - powiedzia Sokole Oko wychodzc z wody. Wstpibym do szkoy oficerskiej milicji i pracowabym w subie kryminalnej. Zajbym
si oszustami w rodzaju Malinowskiego. Stabym si ich postrachem. Dreliby na dwik
mojego nazwiska.
- Nie chwal si - rzek Wilhelm Tell. - Na razie Malinowski mieje si z nas
wszystkich. Pan Samochodzik jest sto razy sprytniejszy od ciebie, a jednak Malinowski go
wykiwa. Co do mnie, to nie chciabym by szybko dorosym.
- Nie? - zdumia si Wiewirka. - A dlaczego? To przyjemnie by dorosym.
Pracowabym w gazecie jak pani Anka, jedzibym na kraniec wiata i pisabym reportae
o tym, jak tam ludzie yj.
- Naucz si najpierw pisa wypracowania. Robisz cigle bdy ortograficzne.
Naczelny redaktor wyrzuciby dziennikarza, ktry robi byki - mia si Sokole Oko. - Tell
ma troch racji. Nie warto od razu by dorosym. Gdybymy byli doroli, mielibymy swoje
powane zajcia i nie moglibymy jedzi z panem Samochodzikiem.
- Dlaczego? Gdy zostan dorosym, zrobi taki sam wehlku, jak ma pan
Samochodzik. I te bd jedzi szuka przygd.
- Eee - machn rk Wilhelm Tell. - Ty chciaby by wszystkim naraz:

antropologiem, dziennikarzem, panem Samochodzikiem. Jak bdziesz chcia by wszystkim


naraz, to nie zostaniesz niczym, rozumiesz?
- Doroli bardzo rzadko przeywaj takie przygody jak pan Samochodzik - stwierdzi
Sokole Oko. - Nie maj na to czasu. Mj ojciec pracuje jako majster w fabryce bawenianej.
Interesuj go tylko maszyny. W domu cigle mwi o swoich maszynach...
Pomylaem, e, by moe, Sokole Oko wcale nie bdzie ani naukowcem, ani
oficerem ledczym, jak to sobie wyobraa. A zostanie wanie tym, czym jego ojciec:
majstrem w tkalni. Lub inynierem w fabryce wyrobw bawenianych.
I nagle, podczas najbardziej gorcej debaty na temat maszyn tkackich Wiewirka
zawoa aman, angielszczyzn, tonacj gosu naladujc kapitana Petersena:
- Are you perhaps mister Malinowsky?
Chopcy parsknli miechem. A gdy miech umilk, Tell rzek:
- Co mi si wydaje, e my z siebie si miejemy. Bo jak do tej pory to Malinowski
jest gr. Pod naszym nosem wama si do domku nauczyciela i ukrad dokument
templariuszy. Pana Samochodzika te zdoa wykiwa.
- Nie mw takich rzeczy! - oburzy si Sokole Oko. - Pana Samochodzika nikt nie
zdoa wykiwa. Jeli nie zauway Malinowskiego skradajcego si do kapliczki, to tylko
dlatego, e on cigle rozmyla, co znacz sowa: Tam skarb, gdzie serce twoje. To jest
przecie klucz do zagadki.
- ...gdzie serce twoje. Nic z tego nie rozumiem - westchn Wiewirka.
Ja rwnie nic nie rozumiaein. Zasypiajc, powtarzaem w mylach: ...gdzie serce
twoje... serce twoje... serce twoje... Jak zza grubej ciany syszaem gos Tella:
- Powinnimy pomc panu Samochodzikowi. Malinowski zapewne ukrywa si
gdzie w tej okolicy. Nieprawdopodobne jest, aby chopcy z Mikokuku nie zauwayli
kogo obcego krccego si nad jeziorem. Trzeba bdzie pj do wsi i z nimi
porozmawia.
Chciaem si zerwa z posania i zabroni chopcom oddalania si od naszego
obozu, bo przecie o dwunastej mielimy wyruszy do Malborka. Ale owadn mn sen.
Kiedy zbudziem si, byo ju po dwunastej. Na trawie obok samochodu leaa
sterta przygotowanych przez chopcw pakunkw: zrolowane koce, zwinite materace,
zapakowany do torby namiot. Na klamce wehikuu wisiaa kartka:

Nie chcielimy pana budzi, ale odkrylimy co interesujcego. Prosz i za

znakami harceiskim.
Trzej Jawingowie
- No taaak - mruknem niechtnie - znowu si co zaczyna.
Rad nierad popiesznie ubraem si i zaczem w trawie koo samochodu szuka
pierwszego znaku.
By. Strzaka uoona z patyczkw wskazywaa kierunek wzdu krtego brzegu
jeziora. Nieco dalej odkryem na piasku wyrysowan strzak z podwjnym ostrzem. Ten
znak mwi: ,,Id szybciej.
Poszedem wic szybciej, a znalazem si na wskiej cieynce wspinajcej si na
stromy i wysoki brzeg jeziora. Rs tutaj las sosnowy, na grubym pniu drzewa wisiaa
karteczka, a na niej wyrysowano dug kreseczk przecit w dwch miejscach przez dwie
prostopade krtkie kreski. Taki znak informowa: ,,Id wolno i ostronie.
Posusznie zwolniem kroku. Scieka wci biega wzdlu brzegu jeziora. Raptem
urwaa si, teren przecina do pytki jar, w ktrym do jeziora spywa zamulony
strumie. Ten sam, w ktrym uwiz samochd Petersenw. Na pniu olszyny znowu
dostrzegem kartk z wyrysowan na niej zygzakowat lini przecit prostopadle dwoma
kreskami. Pamitam, co oznacza tego rodzaju rysunek: Woda do przejcia, brd,
mielizna.
,,Wygupiaj si moi Jawingowie - pomylaem. - Wystarczy spojrze na
strumyczek, aby widzie, jak bardzo jest pytki,
Zdjem buty, zawinem nogawki spodni i brnc w wodzie po kostki,
przeszedem na drug stron. Tu znowu wspiem si na stromy brzeg i znalazem
kartk. By na niej nakrelony duy prostokt, a w nim mniejszy prostokt. Kartka
mwia: Czeka tu.
Czekaem. Pi minut. Dziesi. Pitnacie. Ju miaem zamiar ruszy dalej, gdy jak
spod ziemi wyrs przede mn Wilhelm Tell.
- Cicho! - szepn, kadc palec na ustach.
Usiad obok mnie na trawie i szepta do ucha:
- O pidziesit metrw dalej zaczyna si niski pwysep wchodzcy w jezioro.
Mieszka tam w zielonym namiociku ubrany w skrzany strj motocyklista z junokiem,
czyli Mysikrlik. Powiedzieli nam o nim chopcy z Mikokuku. Moe to jest Malinowski?
Wanie przed chwil zwin swj obz, namiot wsadzi do torby i uwiza go na

baganiku motocykla. Ale nie wyrusza w dalsz drog, tylko siedzi na zwalonym pniu
drzewa, od czasu do czasu spoglda na zegarek, jak gdyby kogo oczekiwa.
Skinem gow na znak, e wyjanienia uwaam za wystarczajce. Teraz Tell
poprowadzi mnie w kierunku pwyspu. Zeszlimy ze cieki i przedzieralimy si przez
krzaki na brzeg jeziora. Teren wci jeszcze by wysoki, potem urywa si prostopadle,
podobnie jak obok strumienia. Dalej rozciga si zaronity olszynami pwysep. W
krzakach na brzegu leeli: Sokole Oko i Wiewirka. Pooylimy si z Tellem obok nich,
bo miejsce to nadawao si doskonale do obserwacji caego pwyspu. Natychmiast
dostrzegem opartego o pie olszyny czarnego junaka. Nieco dalej, na zwalonym pniu
drzewa, tu przy wodzie siedzia mody mczyzna w skrzanym uniformie motocyklisty.
Patrzy w stron drugiego brzegu jeziora, tam gdzie widniay kolorowe domki orodka
wypoczynkowego dziennikarzy.
Motocyklista niecierpliwi si. Spojrza na zegarek, potem zapali papierosa, znowu
spojrza na zegarek. Nagle poderwa si z pnia i stojc, pilnie spoglda w stron drugiego
brzegu. A wanie od drugiego brzegu odbi niebieski kajak, w ktrym siedziay dwie
osoby. Na widok kajaka motocyklista zgasi papierosa i cofn si w gb pwyspu, kryjc
si w krzakach olszyn tak, aby nadpywajcy go nie zauwayli.
Wkrtce rozpoznaem, e wiosuje tylko jedna osoba: mczyzna siedzcy z tyu. Na
przodzie zobaczyem kobiut z plecakiem. Tak, to bya Anka, a wiosowa dziennikarz, ktry
tak wymiewa si z mego wehikuu.
Jeszcze chwila i kajak utkn w przybrzenym piasku. Anka wyskoczya na brzeg.
- Serdecznie dzikuj za przewiezienie. Do widzenia - powiedziaa egnajc tego,
ktry j przywiz.
Dziennikarz zawrci kajakiem na jeziorze i popyn z powrotem do orodka. A
Anka chwil staa niezdecydowana na kocu pwyspu i rozgldaa si na wszystkie
strony. Wreszcie usiada na zwalonym pniu drzewa i zapalia papierosa. Dopiero teraz
wyszed z krzakw Mysikrlik i zbliy si do niej. Podali sobie rce i mwili z sob tak
cicho, e syszelimy tylko szmer ich gosw. Potem Anka wstaa i razem podeszli do
ukrytego w krzakach junaka. Mysikrlik chwyci kierownic motocykla i wyprowadzi
go na ciek. Anka zaja miejsce na tylnym siodeku. Mysikrlik zapuci motor.
Mina chwila i motocykl odjecha, podskakujc na wystajcych z ziemi
korzeniach olszyn. Znikn nam z oczu za zakrtem cieki, jeszcze tylko jaki czas

syszelimy oskot silnika, coraz bardziej cichncy.


- Umwili si tu z sob. Pani Anka i Mysikrlik - powiedzia Sokole Oko.
- Ona nigdy nie mwia nam, e zna Mysikrlika - stwierdzi z gorycz
Wiewirka. - To zapewne jest w Malinowski. A ona pozostaje z nim w spce.
- Prowadzia z nami nieuczciw gr. Od samego pocztku - oburza si Tell.
- Nie, chopcy - przeczco pokrciem gow.- Nie wolno by a tak
podejrzliwym. Nie mamy adnych danych, aby sdzi, e to Malinowski. W tej okolicy
duo si krci turystw. Moe to po prostu narzeczony albo sympatia pani Anki?
- Narzeczony? Sympatia? - ironizowa Sokole Oko, - A dlaczego nie przyjecha do
orodka, tylko czeka na ni po drugiej stronie jeziora? Dlaczego on schowa si w krzaki,
aby go nie zauway dziennikarz, ktry j przywiz kajakiem?
Wzruszyem ramionami.
- Naprawd nic z tego nie rozumiem. Wyznaj, e mam dosy tych wszystkich
tajemniczych historii. Chciabym nareszcie wypyn na czyste wody i zaj si tylko
jedn zagadk: skarbami templariuszy. Wracamy do obozu, chopcy - rozkazaem.
Zdecydowaem opni termin wyjazdu. Jeszcze wykpalimy si w jeziorze, bo
panowaa spiekota, jeszcze opalalimy si na brzegu jeziora. Podczas przyrzdzania
obiadu na spirytusowej maszynce spytaem chopcw:
- Dlaczego nazwalicie si Jawingami?
- Bo pan powiedzia, e to byo tajemnicze plemi - wyjani Tell.
- A my chcemy by tajemniczy - doda Wiewirka. Rozemaem si:
- Jawingowie nie byli tajemniczy dla ludw sobie wspczesnych. Stali si
tajemniczy dla nas, gdy zostali wytpieni przez Krzyakw, a nie pozostawili po sobie
niemal adnych rde pisanych. Dzi o nich niewiele wiemy i dlatego wydaj si nam
tajemniczy.
- Oni mieszkali tutaj nad tym jeziorem? W tych lasach? - spyta naiwnie
Wiewirka, rozgldajc si wokoo.
Tak. By moe i nad tym jeziorem, w tych lasach. Bo to s wszystko tereny
zamieszkane ongi przez plemi Jawingw. Ziemie te byy objte w dawnych wiekach
nazw Prus. To przeciw tym pogaskim Prusom sprowadzono
zakonnych Najwitszej Marii Panny.
. Czy Jawingowie dugo opierali si Krzyakom?

do

Polski rycerzy

- Ich nieszczcie polegao na tym, e nie zdoali oni jeszcze wytworzy


samodzielnego pastwa, jak na przykad ssiadujcy z nimi Polacy czy Rusini, a potem
Litwini w czasach Mendoga. Jawie stanowia w tych czasach jakby zesp woci, z
ktrych kada bya czym w rodzaju samodzielnego pastewka, z naczelnikiem grodu
wybieranym na wiecach przez zamoniejszych Jawingw. Ten brak jednolitej centralnej
wadzy fatalnie potem odbi si na ich losach. Byli bardzo bitni, odwani, miali a do
szalestwa, ale mieli przeciw sobie niemal ca, Europ, bo papie Aleksander IV ogosi
przeciw nim krucjat. Od zachodu uderzy na nich zakon krzyowy, wspierany przez rycerzy
z caej Europy, od poudnia atakowali ich ksita wodzimiersko-haliccy, a take polscy
ksita mazowieccy. Albowiem wedle wczesnych poj walka z poganami bya spraw
wit. P wieku bronili si Jawingowie przed nawa. Taktyka ich walki polegaa na
czym w rodzaju partyzantki: unikali bitwy w otwartym polu, lecz nkali przeciwnika,
wypadajc nagle z gszczw lenych w chwilach jego wypoczynku lub podczas marszu. Ale
musieli ulec przewaajcej potdze. W krwawej walce oddawali Krzyakom osad po osadzie,
plemi po plemieniu. Rok 1283 to data ostatecznego opanowania Prus przez Zakon. W tym to
czasie wedle z gry opracowanego planu Krzyacy systematycznie wyniszczali ludno
tubylcz, palc ich osady, a ludzi zabijajc bd te wysiedlajc w gb krzyackiego
pastwa. Tam gdzie dawniej byy siedziby Jawingw, plemienia liczcego pidziesit
tysicy ludzi - pozostaa ju tylko bezludna puszcza, ktr Zakon chcia oddzieli swe
pastwo od Polski, Litwy i Rusi. Przez kilka wiekw na pogorzeliskach dawnych osad
rs tylko las, coraz gstszy i bardziej dziki. Od czasu do czasu ostronie zapuszczay si
na te ziemie grupki myliwych z Mazowsza, zagldali tutaj chopi w poszukiwaniu paszy,
od czasu do czasu bezludn puszcz przecina oddzia wojskowy: krzyacki, polski lub
litewski.
- Czy wszyscy Jawingowie wyginli? Co do jednego? - pyta Wiewirka.
- Spora grupa Jawingw usza na Litw i na Ru, nawet do Moskwy, gdzie daa
pocztek kilku rodom bojarskim. Cz ludnoci przesiedlili Krzyacy w okolice
Dzierzgonia, Paska i Iawki, ale gwnie na Pwysep Sambijski. Jeszcze do XVI wieku
Jawingowie zachowali tam swj jzyk, swoje obyczaje i ubir. By moe zreszt, e tu i
wdzie, w najgbszych komyszach lenych i matecznikach, ocalay jakie wioski
Jawingw. W ostatnich latach pilnie ledz te sprawy nasi naukowcy, jzykoznawcy i
archeologowie, szukajc ladw po Jawingach w mowie zamieszkujcych tu ludzi,

rozkopujc stare cmentarze i zniszczone przez Krzyakw dawne grdki.


- A potem? Co byo potem? - rozpytywali chlopcy.
- Najpierw z pocztku bardzo niemiao, a pniej coraz wiksz fal, zaczli tutaj
ciga chopi z Mazowsza, czyli Mazurzy. A po upadku pastwa krzyackiego, ju w
drugiej poowie XVI wieku, ziemle te krlowie polscy nadali magnatom, kocioom i
klasztorom, ktre osiedliy tu chopw-osadnikw, rzemielnikw. Powstay osady takie,
jak Augustw, Sejny, Suwaki, Krasnopol i inne. Przybyo tu take wiele drobnej szlachty.
Ludzie karczowali puszcze, a na ziemi wydartej lasom znowu zaczo si koysa zboe.
- Lasy dookoa nas to resztki owej synnej Wildnis, prawda?
Skinem gow.
- Na Suwalszczynie s jeszcze stare, grube drzewa pamitajce czasy krwawej
rozprawy midzy Krzyakami i Jawingami, ludem, o ktrym tak mao jeszcze wiemy.
Obcy i czsto nieyczliwi im kronikarze, jak na przykad synny kronikarz krzyacki Piotr
z Dnisburga, pozostawili o nich wiadectwo, ktre mwi, e byli to ludzie, co wolno cenili
bardziej ni swoje ycie, nienawidzili jakiegokolwiek przymusu i dlatego nie chcieli przyj
narzuconej im si religii chrzecijaskiej.
I gdy tak rozmylalimy nad dziwnymi i okrutnymi zrzdzeniami historii, ktra
temu ludowi zgotowaa straszliwy los, nagle zerwa si wiatr. Woda jeziora zmarszczya si
i z cichym pluskiem zacza wybiega na piaszczysty brzeg. Rozkoysa si las i w szumie
lici i gazi, zdawao nam si, e syszymy szczk ora i ostre bitewne okrzyki,
wydawane w nie znanym nam jzyku. Bekotliwie mwiy co fale jeziora, bezskutecznie
usiujce podmy piaszczysty, stromy brzeg.

ROZDZIA JEDENASTY
HERMAN VON SALZA JAK ZRODZIO SIE ZAKONNE PASTWO W
MALBORKU DLACZEGO ZABITO KUSTOSZA? POTYCZKA W ZAMKOWYCH
KORYTARZACH

HISTORIA

RELIKWIARZA

LIST

OD

BAHOMETA

BAZYLISZEK W POTRZASKU

W godzin pniej jechalimy do Malborka - szos przez Augustw, Ek, Mrgowo i


Olsztyn. Podobnie jak na Suwalszczynie, mijalimy przepikne okolice, bogate w lasy i
jeziora. Widzielimy przeliczne pejzae lene, za zakrtami drogi otwiera sie widok na
ogromne poacie jezior penych dzikiego ptactwa. I tu take krwawo zapisali si Krzyacy
w historii tej ziemi. Wytpili doszcztnie dawnych mieszkacw, a na ich miejsce
sprowadzili obcych kolonistw. Zbudowano obronne zamki z czerwonej cegy, w ktrych
zakuci w stal zakonnicy z mieczami w rkach i krzyami na paszczach - czujnym okiem
ledzili kady objaw buntu czy samodzielnoci.
A zaczo si to wszystko tak niewinnie - opowiadaem chopoom podczas
podry. - Zakon Rycerzy Najwitszej Marii Panny, jak ju wam wspominaem, powsta
w latach 1189-1190 podczas oblenia twierdzy Akkon w Palestynie. By bardzo nieliczny i nie
wrono mu wietniejszej przyszoci, bo w t y m czasie niemieccy rycerze nie bardzo
interesowali si bojami w Palestynie. Jak bardzo nie przykadano wagi do tego zakonu,
wiadczy chyba fakt, e nie znamy dokadnie nazwisk jego trzech pierwszych wielkich
mistrzw.
Czwarty kolejny wielki mistrz, Herman von Salza - cignem dalej sw opowie obj wadz w 1210 roku. By on, trzeba to stwierdzi, czowiekiem nieprzecitnym.
Zorientowawszy si rycho, e zakon krzyacki nie ma czego szuka w Palestynie, bo
niemieckich rycerzy nie cign walki o Ziemi wit, skierowa swe zainteresowania na
Europ, i to na wschd. Herman von Salza by staym i bardzo bliskim doradc na dworze
cesarza niemieckiego Fryderyka II, ktry nieustannie popada w konflikty z papieem i raz
po raz cigany by jego kltwami. Herman von Salza niejednokrotnie wystpowa jako
mediator w sporach midzy cesarzem a papieem i doprowadza znowu do zgody. Jak z tego
wida, nalea on do ludzi dobrze obeznanych z wczesn gr dyplomatyczn i polityczn.

Gdy krl wgierski Andrzej II zaproponowa sprowadzenie Zakonu do Siedmiogrodu w celu


walki z pogaskimi Kumanami, Herman von Salza szybko przyj t propozycj i zaoy w
Siedmiogrodzie koloni Zakonu. Nie mino jednak czternacie lat, a krl wgierski Andrzej
II wypdzi Krzyakw z Siedmiogrodu. Dlaczego? Krzyacy bowiem pobyt swj w
Siedmiogrodzie zaczli nie od walki z poganami, ale od matactw politycznych.
Sprowadzajc Krzyakw krl Andrzej II zastrzeg sobie zwierzchnictwo nad wszystkimi
niemieckimi rycerzami w Siedmiogrodzie, a tymczasem osiadszy tam, Krzyacy oddali si w
opiek papieowi, aby uniezaleni si od krla.
Krzyakw wypdzono. I wtedy to nadesza propozycja od Konrada Mazowieckiego.
Jak oceni ten fakt? Czy rzeczywicie niebezpieczestwo ze strony plemion pruskich
byo a tak wielkie, e musia on przeciw nim sprowadzi zakon krzyowy? Raczej nie.
To sami Krzyacy wyolbrzymili potem niebezpieczestwo pruskie, aby przedstawi si
w oczach Europy jako zbawcy i obrocy chrzecijaskiej Polski. Ssiedztwo plemion
pruskich byo oczywicie bardzo dokuczliwe, gdy napadami swoimi niepokoili oni
granice dzielnicy Konrada Mazowieckiego, ale mg on sobie sam doskonale poradzi.
Rzecz jednak w tym, e Konrad Mazowiecki wpltany zosta w spory z innymi
ksitami Polski, marzyo mu si zdobycie stolca krakowskiego. Sprowadzenie grupki
rycerzy zakonnych i osiedlenie ich na granicy miao zabezpieczy Konradowi granic z
Prusami. Nada wic Krzyakom wsie, nie uszczuplajc jednak niczym swych praw
ksicych do nadanych Krzyakom terytoriw. A co zrobili Krzyacy? Tak
spreparowali dokument nada, e wynikao z niego, jakoby Konrad Mazowiecki zrzek
si wszelkich swych praw do nadanych Krzyakom darowizn. Zdrada wic i oszustwo
leay u podstaw przyszej potgi krzyackiego pastwa.
Nie potpiajmy jednak zbytnio ksicia Konrada Mazowieckiego, e nie zdawa
sobie sprawy z rodzcego si niebezpieczestwa. To dzisiaj, z perspektywy historii
atwo jest osdza i ocenia te sprawy. Ale wwczas byo inaczej. Czy wiecie, jak
wygldaa wwczas potga Zakonu? W nadanej im przez Konrada wsi Orowo na
Kujawach, na lewym brzegu Wisy, zaoono grdek nazwany przez Krzyakw
Vogelsang, czyli Ptasi piew. Ilu ich byo? Tylko dwaj rycerze - Konrad von Landsberg i
drugi, nieznany z imienia i nazwiska rycerz wraz z garstk czeladzi. Dopiero na
skutek nieustannych pretensji, jakie wnosi Konrad Mazowiecki do Hermana von
Salza, e Zakon tak niewielk pomoc okazuje w walce z Prusami, przyby do Polski

mistrz krajowy Krzyakw, Herman Balk, a wraz z nim garstka rycerzy zakonnych.
Pierwsz krzyack wypraw przeciw Prusom musia wic Konrad Mazowiecki
wesprze swoim oddziaem. A pniej? Potem rwnie oddzialy polskie musiay
pomaga Krzyakom w ich pierwszych zdobyczach na ziemi Prusw. Przywid
swoje zastpy Konrad Mazowiecki wraz ze swym synem Kazimierzem, ze lska
przyby Henry k Brodaty, z Wielkopolski Wadysaw Odonic i z Pomorza ksi
wiatopek wraz z bratem Samborem. Ta wielka wyprawa krzyowa zadaa Prusom
pierwsz wielk klsk. Na polu bitwy nad rzek Dzierzgoni lego ponad pi
tysicy Prusw i cz ich ziem, Pomezania, wpada w rce Krzyakw. I nie
umniejszajc w niczym strategicznych zdolnoci mistrza krajowego, Hermana
Balka, ktry by znakomitym rycerzem i wodzem, trzeba stwierdzi, e bez pomocy
polskiego ora przenigdy nie udaoby si Zakonowi opanowa Pomezanii, zalka
przyszego pastwa zakonnego...
Minlimy Olsztyn, potem Elblg. W przydronym lesie rozbilimy namioty.
Nazajutrz w Malborku skierowaem od razu wehiku na znajdujce si w pobliu nad
Nogatem

pole

namiotowe

camping

turystyczny.

Zamek

krzyacki,

ktry

zobaczylimy jadc od strony miasta, nie wyda si chopcom tak imponujcy, jak to
sobie wyobraali na podstawie opisw w ksikach. Dopiero pniej, zbliajc si do
niego od strony rzeki, przekonali si, jak jest wspaniay.
Na polu namiotowym nad rzek stao ju kilkanacie rnokolorowych
namiocikw, a obok nich samochody osobowe. Nasz wehiku skierowalimy w lewy
naronik pola, w miejsce stosunkowo ustronne. Z dwch stron wehikuu zbudowalimy
dwa namioty, dla chopcw i dla mnie.
Dopiero o drugiej poszlimy na obiad do restauracji Nad Nogatem. Przy deserze
wyuszczyem harcerzom swoje plany zwizane z pobytem w Malborku.
- Byem tutaj ju dwukrotnie - mwiem. - Malborska budowla to waciwie dwa
poczone ze sob ogromne zamki: redni i Wysoki. Zwiedzajc je przekonacie si sami,
e posiadaj one wiele sal i pokojw, dziesitki korytarzy, ogromne podziemia, dziesitki,
ba, setki najrniejszych zakamarkw. Zamek by niszczony, odbudowywany i
przerabiany wiele razy, ale mimo to jeszcze wiele czasu upynie, zanim wszystkie jego
tajemnice zostan zbadane i ujawnione. Bo do tajemnic z czasw krzyackich i
pniejszych przybyy nowe, z okresu ostatniej wojny. W malborskim zamku bronili si

hitlerowcy przed nadcigajc Arini Czerwon, a zaraz po wyzwoleniu dziay si tu


sprawy bardzo dziwne. Zaliczam do nich fakt odnalezienia synnego otarzyka Ulrycha
von Jungingena.
- Niech pan nam opowie! - zawoa Wiewirka. - Niech pan nam opowie!
- Pisano o tym ju kilkakrotnie... - wykrcaem si.
- Ale my nie czytalimy. Chcemy zna t histori. Moe si nam ona przyda, gdy
bdziemy zwiedza zamek.
Zamwiem jeszcze jedn szklank kawy, aby mi w ustach nie zascho, i
przystpiem do opowiadania.
- Podczas grunwaldzkiej klski w 1410 roku zaczem - w rce zwyciskich wojsk
polskich wpady krzyackie sztandary bojowe, rnego rodzaju dobra, a take przepikny i
drogocenny, misternie rzebiony otarzyk polowy nalecy do wielkiego mistrza Ulricha
von Jungingena. To wanie przed tym otarzykiem modli si wielki mistrz na krtko
przed bitw, bagajc o klsk Polski. Krl Jagleo ofiarowa zdobyty otarzyk kapitule
gnienieskiej i spocz on w kocielnym skarbcu. Lea tam a do rozbiorw Polski.
Prusacy zrabowali go zo skarbca kapituy i przewieli do Malborka, gdzie znajdowa si
on a do czasw drugiej wojny wiatowej. Po wyzwoleniu, a boje o zamek malborski byy
dugie i cikie, onierze polscy napotkali w zamku duo cennych przedmiotw.
Zwykym onierzom trudno jednak byo zorientowa si w wartoci tych przedmiotw, a
niemiecki kustosz zamku ukry si gdzie i na prno go poszukiwano. Polski komendant
miasta Malborka wystawi wic warty wojskowe wok zamku, aby szabrownicy i
poszukiwacze skarbw buszujcy w tych okolicach nie zrabowali cennych rzeczy.
Pewnego dnia - cignem dalej swoj relacj - onierze-zwiadowcy uzyskali adres
ukrywajcego si kustosza niemieckiego. Wydawao si wic, e teraz ju uda si pozna
wszystkie tajemnice malborskiego zamku. Jakie byo jednak zdumienie onierzy, gdy
przyszedszy pod wskazany adres, znaleli kustosza... zamordowanego. Zosta on w nocy
zastrzelony przez nieznanych ludzi, zapewne dlatego, aby nie mg zdradzi tajemnic
zamkowych. Ten fakt jak rwnie meldunek, e w pobliu zamku krca si jacy nieznani
osobnicy, wzbudzi czujno komendanta miasta. W tym czasie zreszt w miecie
Malborku znajdowao si jeszcze sporo obywateli niemieckich, u ktrych ukrywali si
hitlerowscy

onierze, niedobitki rozgromionej pod Malborkiem armii. Pnym

wieczorem, w poowie maja, do komendanta miasta wpad onierz z meldunkiem, e w

zamku znajduje si grupa ludzi, ktra przedostaa si tam przez wyrw w rozwalonych
pociskiem murach.
Zarzdzono alarm i po chwili grupa onierzy wyruszya do zamku. W kocu
okazao si, e miejscem, gdzie operuj podejrzani osobnicy, jest Zamek Wysoki, a w
nim pomieszczenia w pobliu dawnego skarbca zamkowego. onierze polscy
zorganizowali puapk we wnce korytarza. Przeciwnicy zaczli si gwatownie
ostrzeliwa z broni automatycznej i zdoali uciec przez wyrw. onierze polscy rzucili
si w pogo za uciekajcymi i znaleli zgubiony przez jednego z nich paszcz onierza
Wehrmachtu, a w paszczu dokumenty z adresem jednego z niemieckich mieszkacw
Malborka.

izbie-skarbcu

za

odkryto

wieo

zrobion

dziur

murze.

Prawdopodobnie w cianie skarbca co byo zamurowane i to co zrabowali


podejrzani osobnicy. onierze natychmiast udali si pod adres widniejcy w
dokumencie, zgubionym przez uciekajcych. Gdy zbliyli si pod w dom, a byo to na
przedmieciu Malborka, przez okno wyskoczy jaki mczyzna i uciek ostrzeliwujc
si. Pogo za nim nie daa adnego rezultatu, natomiast wspaniay sukces przyniosa
rewizja przeprowadzona w domku. W skrytce piwnicznej pod kuchni znaleziono
zawinity w paszcz niemiockiej polowej andarmerii otarzyk Ulricha von Jungingena.
To w otarzyk najprawdopodobniej lea zamurowany w skrytce malborskiego
skarbca. On to by celem tajemniczej wyprawy hitlerowcw. Odnaleziony na powrt
przez onerzy

polskich znajduje si obecnie w Muzeum Narodowym w Warszawie i

mona go tam oglda. A w skarbcu malborskim do dzi pokazuj przewodnicy miejsce w


cianie, gdzie by zamurowany - zakoczyem opowiadanie.

Gdy wyszlimy z restauracji, bya czwarta po poudniu. Nagle uwiadomiem


sobie, e jest najwysza pora, aby pj do zamku, poniewa zwiedzanie, nawet
pobiene, zajmowao co najmniej dwie godziny. O szstej za po poudniu przewodnicy
koczyli prac.
Szybkim krokiem pomaszerowalimy wzdu fosy a do gwnego wejcia na
Zamek redni. Zamiast mostu zwodzonego by tu teraz dugi, na stae umocowany most
z drewnianych bali. W bramie stao dwch stranikw muzeum, ktrzy kontrolowali
bilety. Do zamku nie wolno byo wchodzi bez przewodnika i dlatego wypadao nam

troch czeka. Niedugo zreszt, bo przy bramie staa ju liczca chyba ze trzydzieci
osb grupka turystw z Katowic, ktrzy przed chwil przyjechai autokarem. Z t wanie
wycieczk postanowilimy obejrze wntrze zamku.
Z bliska zamek wyglda imponujco. Stanowi ogromn , czerwonobrunatn
surow bry. Wysokie mur y obronne opaday stromo w gbok jak przepa fos, such
teraz i poronit traw, lecz ongi wypenion wod z rzeki. Za murami obronnymi
pitrzyly si ciany zamkowych budowli, coraz wyszych i wyszych, zdajcych si siga
nieba. Jake maym i sabym musia czu si redniowieczny rycerz, uzbrojony w miecz
lub kusz, wobec tych murw potnych i twardych, ktrych nic nie mogo skruszy!
Kiedy zamek wyglda jeszcze okazalej. Otacza go najpierw piercie wysokich
murw i baszt Podzamcza, a te chronione byy przez staw i rzek Nogat. Po przebyciu
murw fortecznych Podzamcza czekaa przeszkoda w postaci murw obronnych Zamku
redniego i Wysokiego. Midzy Zamkiem Wysokim i rednim take biega przepacista fosa o
stromych cianach, wysokich na kilka piter. A za murami obronnymi stay ciany zamku i
budowi zamkowych...
- Ex luto Marienburg - powiedziaem cicho.
- Co to znaczy, prosz pana? - natychmiast spytali chopcy.
- Krzyacy bardzo dumni byli ze swej twierdzy. Porwnywali j z najpikniejszymi
miastami wiata i z dum twierdzili: Mediolan jest z marmuru, Buda z kamienia, a
Marienburg, czyli Malbork, z bota.
- Z bota? - zdziwi si Tell.
- Z bota, czyli z gliny. Z cegy. Podobno do zaprawy murarskiej mieszano
biako kurze i krew bydlc. Dlatego zaprawa taka wytrzymaa wiele wiekw.
Tymczasem zbliya si do nas starsza i bardzo czym zaaferowana pani. Na rkawie
miaa opask z napisem: Przewodnik.
- Ach, Boe - powiedziaa w bramie do jednego z wonych - jeszcze jedna wycieczka,
a ja dzisiaj oprowadziam a cztery. Moe pan przeliczy wycieczkowiczw, bo mnie si chyba
w gowie miesza. Dzi rano wprowadziam do zamku wycieczk zoon z dwudziestu osb,
a wyprowadziam dwadziecia dwie osoby. Przed chwil wysza z zamku wycieczka zoona
z dwudzlestu omiu osb. Gow bym sobie daa uci, e weszo trzydzieci osb.
- To wszystko ze zmczenia - pokiwa gow wony - Na pocztku wakacji
zawsze u nas duy ruch.

Ustawilimy si przed bram. Przewodniczka machna rk i zrezygnowawszy z


liczenia nas, rozpocza wykad:
- Warowni w Malborku, prosz pastwa, Krzyacy zaczli wznosi w roku 1272,
zamek za w latach 1279-1280. Nazwali go Marienburg od imienia Marii, byli bowiem
zakonem imienia Najwitszej Marii Panny. Dzisiejszy wygld zamku nie daje penego
wyobraenia, jak wyglda on w XIII wieku, potem ju bowiem by on wielokrotnie
przebudowywany i przerabiany...
Wolnym krokiem, gono tupic na drewnianych balach mostu, wchodzilimy w
bram zamkow.
Raptem kto dotkn mego ramienia. By to wony strzegcy bramy.
- Pan jest z tymi trzema harcerzami? - zapyta.
- Tak...
- Jaki pan zostawi u mnie list. Mwi mi, e tu za chwil wejdzie do zamku pan z
trzema harcerzami. Prosi, abym poda panu ten list.
I wrczy mi kopert.
- To

jakie nieporozmnienie.

Ja tu nikogo

nie znam - rzekem przyjmujc

kopert. Otworzyem j jednak i przeczytaem:

Panie Samochodzik! Niech pan si std wynosi jak najszybciej, bo inaczj le bdzie z
Panem.
Bahomet
- Czy to list do pana? - pyta ciekawie dozorca.
Kiwnem gow:
- Tak, dzikuj panu. To list dla mnie. A gdzie jest ten pan, co przekaza list dla
mnie?
- Nie wiem. Zwiedza zamek, a teraz ju pewnie odjecha autokarem. Przed p
godzin wyruszya std wycieczka do Krakowa.
Podzikowaem i ruszyem za moj grup, ktra wanio wkroczya na teren
Zamku redniego.
Przewodniczka opowiadaa:
- Najpierw zbudowano Zamek Wysoki, ktry pastwo zobacz tam dalej. Ale odkd
Malbork sta si stolic pastwa zakonnego i wielki mistrz przenis si tu z Wenecji, na
Zamku Wysokim zrobio si ciasno i Krzyacy przystpili do powikszania twierdzy...

Dogoniem chopcw i dyskretnie pokazaem list oraz szeptem wyjaniem, skd


si znalaz on w moich rkach.
- Nic z tego nie rozumiem szepn Tell. - C to za Bahomet? Pochyliem si ku
nim i powiedziaem:
- To by tajemniczy i zagadkowy boek, ktremu rzekomo cze oddawali
templariusze. O bluniercz cze dla tego boka oskary ich Filip Pikny i spali za to na
stosie...
- I ten Bahomet... tutaj? - powtarzali zdziwieni. Przewodniczka tupna gniewnie
butem w kamienn posadzk zamkowego podworca i zawoaa:
- Halo, modzi ludzie, prosz podej bliej. Gardo sobie zdzieram opowiadajc o
dziejach Malborka, a wy szepczecie na boku i nic do was nie dociera. Prosz bliej. O, tak,
tutaj. I pan take - kiwna na mnie palcem, mierzc mnie surowym wzrokiem.
Zarumieniem si, bo caa wycieczka obrzucia mnie karccymi spojrzeniami.
Posusznie stanem obok przewodniczki. Odtd przez

jaki czas byem gorliwym

suchaczem jej opowiadania.


K r o k z a k r o ki e m przemierzalimy ogromny podworzec Zamku redniego. Oto
monumentalna budowla paacu wielkiego mistrza, ozdobiona orientalnymi kolumnami.
Oto wielki refektarz, gdzie schodzili si na posiki rycerze zagraniczni, gocie Zakonu. W
paacu welkiego mistrza przewodniczka pokazaa nam specjalnie zrobione dziury w
cianach, przez ktre wielki mistrz mg, sam niewidoczny, obserwowa zachowanie si
rycerzy i podsuchiwa ich rozmowy. Na jednej ze cian bya tam wymalowana scena
polowania i wanie w oczach przedstawionych na niej zwierzt znajdoway si wyloty
dziur do obserwacji. Wielki mistrz lka si spiskw i intryg, wczesna aparatura
podsuchowa miaa mu dopomc w zorientowaniu si, ktry z rycerzy zakonnych jest mu
nieyczliwy. Jak rozprawiano si z takim czowiekiem? Upijano go podczas uczty, a
potem, gdy szed do ubikacji mieszczcej si w Zamku Wysokim, w wiey zwanej
Gdanisko, nagle otwieraa si pod nim zapadnia i lecia kilkanacie metrw w d.
Roztrzaskiwa sobie gow o mur, a ciao jego porywa bystry nurt odnogi rzecznej
przepywajcej pod wie.
I znowu most zwodzony, brama i czworobok budowli: Zamek Wysoki, najstarsza
cz twierdzy. W jednym narou znajdowa si zburzony w czasie ost at ni ej wojny
koci klasztorny pod wezwaniem Panny Marii, pod nim za, w kaplicy w. Anny,

spoczyway zwoki wielkich mistrzw. Do kocioa wchodzio si z zamku przez tak zwan
Zot Bram, z piknie rzebionym portalem.
Gucho dudniy nasze kroki na kamiennym podworcu otoczonym ze wszystkich
stron rzebionymi krugankami. Tu odbyway si niegdy turnieje rycerskie, a zebrana na
krugankach publiczno obserwowaa rycerskie gonitwy. Jake gono musiay tu
omota podkute konie Krzyakw i gonym szczkiem odzyway si uderzenia mieczy...
Ale przewodniczka nie pozwalaa marzy.
- Oto widz pastwo wielk kuchni Zakonu. Jest autentyczna, zachowana tak, jak
wygldaa przed laty. Pieczono tu w caoci upolowan zwierzyn, a potem za pomoc
specjalnego wycigu dostarczano j do sali jadalnej. Obok bya piekarnia, mieszczca si
akurat pod skarbcem zakonnym, W roku 1364, to jest w okresie, gdy Zakon by u szczytu
swej potgi, skarbiec zawiera nie tylko czterysta srebrnych kubkw przeznaczonych dla
rycerzy zakonnych i goci, ale take potn gr zotych monet. Piekarze wybili dziur w
suficie i przez ni sypno si zoto. Zbytnio jednak szafowali pienidzmi, sprawa wydaa
si i zodziei schwytano, o czym jest wzmianka w starych kronikach Zakonu.
Po schodach wspilimy si na pierwsze pitro i przez wskie drzwi weszlimy do
krlestwa podskarbiego Zakonu.
Widok skarbca wyranie rozczarowa harcerzy. Ze sowem skarbiec kojarzy si
natychmiast wyobraenie komnaty penej skrzy wypenionych zotem, drogimi
kamieniami, zoconymi naczyniami. A tutaj? Maleka, pusta izdebka, na cianach jakie
plamy, odrapane malowido, na ktryra z trudem mona dostrzec zarys siraszliwego smoka,
bazyliszka. Wedle wczesnych przesdw, mia on by najlepszym stranikiem zota.
Chopcy pierwsi opucili skarbiec, a za nimi wysza reszta wycieczki na czele z
przewodniczk. Tam skarb twj, gdzie serce twoje - wspomniaem. - Gdzie jest skarb
templariuszy? Gdzie s ich klejnoty, ich zoto? - zastanawiaem si w gbokiej ciszy,
kt ra zapada w malekiej izbie krzyackego skarbca. Na krugankach sycha byo
oddalajce si kroki wycieczki, a mnie wydao si, e sysz szelest zsypywanych tu
niegdy monet.
- A pan dlaczego tutaj pozosta? - usyszaem ostry gos przewodniczki.
Zauwayam, e pan wcale mnie nie sucha, tylko myli o czym zupenie innym. A ja
gardo sobie zdzieram, eby wytumaczy, co i jak si dziao w tych murach,
Zgromiwszy mnie, przewodniczka wysza na kruganek.

- Teraz poka pastwu synn cel, w ktrej siedzia uwiziony przez Krzyakw
Kiejstut, ksi Litwy - powiedziaa gosem ponurym. W wycieczkowiczach mia on
obudzi uczucie grozy.
Wprowadzia nas w wski, krtki korytarz z dwoma elaznymi drzwiami i krat.
Pochye okienko w grubych murach wpuszczao niewiele wiata. Pod nogami stukaa
kamienna podoga, ciany obite blach ziony chodem.
- Wydaje si, e uciec std nie ma sposobu - mwia przewodniczka. - A jednak
ksi Kiejstut uciek z niewoli krzyackiej. Jak mwi legenda, dokona tego przy pomocy
Litwina Alfa, ochrzczonego przez Krzyakw i pozostajcego na ich subie. W Alfie
obudzia si mio do ojczyzny i do ksicia...
Wycieczka opucia ponur cel Kiejstuta, Podszedem do skonego okienka i
sprbowaem przez nie spojrze w niebo. Tak samo chyba spoglda tdy ksi Kiejstut,
schwytany zdradziecko podczas polowania. Kim jest w tajemniczy Bahomet? zastanawiaem si. - I dlaczego przeszkadza mu moja obecno w Malborku?
Drgnem. Za moimi plecami skrzypny elazne zawiasy. Obejrzaem si i
zobaczyem zamykajce si drzwi celi. Zaomotaa elazna zasuwa, potem szczkna druga
krata. Kto spata mi gupiego figla. Zostaem podstpnie zamknity w celi ksicia Kiejstuta.
Podbiegem do elaznych drzwi i usiowaem je szarpn. Nie drgny. Uderzyem w
nie piciami, Ale grube elazo zabrzczao sabym dwikiem. Nikt nie mg mnie usysze,
nawet gdyby przechodzi w pobliu celi.

ROZDZIA DWUNASTY
BOEK O LUDZKIEJ TWARZY DLACZEGO ZABITO VON ORSELNA?
DWA CIENIE W ZAMKU APARATURA PODSUCHOWA CO OZNACZA
TRJKT NA MURZE NAPRZD!

Dookoa mnie zalegaa gucha cisza, od ktrej a w uszach dzwonio. Grube mury
obite blach nie przepuszczay adnego dwiku, zreszt bya to pora, gdy zamek malborski
pustosza, zwiedzajcy wychodzili na zewntrz. Usiadem na kamiennej posadzce w wtej
smudze wiata, padajcej przez skone okienko, i usiowaem zastanowi si nad swoj sytuacj.
Mogem przypuszcza, e przewodniczka zauway przy wyjciu moj nieobecno
(przecie chyba mnie zapamitaa, tylekro zwracajc mi uwag?). Zapewne podniesie
alarm, woni muzeum rusz na poszukiwanie i odnajd mnie zamknitego w celi
wiziennej. Mogem take liczy, e nieobecno moj dostrzeg natychmiast moi trzej
modzi przyjaciele. Chopcy jednak pomyl, e specjalnie pozostaem na terenie zamku, i
nie tylko nie podnios adnego alarmu, ale postaraj si wmwi przewodniczce, e
wyszedem wczeniej ni inni. Jutro rano oczywicie zostan uwolniony z zamknicia,
podczas odwiedzin celi przez pierwsz wycieczk. Jakie bdzie zdumienie przewodnika, gdy
zobaczy uwizionego czowieka? Oczywicie opowie o tym fakcie wszystkim pracownikom
muzeum i odtd zaczn oni na mnie spoglda bardzo podejrzliwie. Nieufno uniemoliwi
mi wejcie w bliszy kontakt z pracownikami muzeum i utrudni uzyskanie informacji
historycznych, na jakie liczyem przybywajc do Malborka. Czy o to wanie chodzio
tajemniczemu Bahometowi, gdy zamkn za mn drzwi celi Kiejstuta?
Byo dla mnie jasne, e kry si za tym imieniem jaki mj konkurent w
poszukiwaniu skarbu templariuszy. wiadczyo o tym najlepiej imi, jakie sobie przybra.
Mwio ono, e w czowiek doskonale orientuje si w dziejach zakonu templariuszy. Nie by
to nikt z grupy Petersenw, bo oni pozostali nad jeziorem, aby wykupi od Malinowskiego
skradziony dokument. Nie mg by to take sam Malinowski, bo i on musia zosta nad
jeziorem, jeli chcia zrealizowa sprzeda skradzionego dokumentu.
Wic kim by Bahomet? Nie znajdowaem odpowiedzi. Siedziaem na kamiennej

posadzce i podcignwszy kolana pod brod, zoyem na nich gow. Obok policzka
miaem przegub swej rki z zegarkiem, ale mimo e upywajcy czas nieustannie szemra w
sekundniku, nikt nie przychodzi mnie uwolni z celi wiziennej.
Wziutka struga wiata spywajca przez okienko coraz bardziej gasa, szarzaa jak
lampa, w ktrej zabrako paliwa. Nadchodzia noc, a z ni znikaa nadzieja, e jeszcze dzi
zostan wyswobodzony.
Rozmylaem o litewskim ksiciu, ktry siedzia tu uwiziony. Szeset lat mino od
tego czasu. Pozostay te same grube mury, kamienna posadzka, podwjne elazne drzwi
bronice wyjcia na wolno. Ile chwil zwtpienia przey tutaj ksi litewski?
Krzyacy zbliali si wwczas do szczytu potgi. Poczywszy si z Zakonem
Kawalerw Mieczowych W Inflantach, zawadnli terytoriami tak wielkimi, e rwna si
mogli z najwikszymi krlestwami w Europie. Naleao do nich cae dzisiejsze Pomorze
Gdaske, cae pniejsze tak zwane Prusy Wschodnie, cze Litwy, tereny dzisiejszej otwy i
Estonii. Tylko niewielki skrawek mudzi rozdziela posiadloci krzyackie w Prusach i w
Inflantach. I o te wlanie tereny szy nieustanne boje.
A w tym czasie, gdy zakon Krzyakw osiga szczyt swej potgi, po templariuszach
pozostay tylko zburzone zamki i niesawa, szkalujce ich dokumenty, pene wymuszonych,
faszywych zezna, ktrych nikt nie mg odwoa, bo ci, co je skadali na torturach - ju
dawno nie yli, spalono ich na stosie. Aby posi skarby templariuszy, zarzucono
zakonnikom, e zamiast w Chrystusa - wierz w diaba, plwaj na krzy, oddaj cze
bokowi z drewna i skry, ze srebra i zota, o ludzkiej gowie i ogromnej brodzie. Imi tego
boka brzmiao wanie Bahomet.
Nigdy nie udao si zreszt Filipowi Piknemu odnale adnego wizerunku czy
posgu tego bstwa. Wymylono owego Bahometa na uytek chwili, faktycznie nigdy on nie
istnia i nawet wielu wczestnych wadcw nie dao wiary bredniom zarzucanym
templariuszom.
Czy brodaty by rwnie Bahomet podpisany na licie do mnie? - rozmylaem.
A tymczasem cela wizienna pogrya si w nocnym mroku, ktry zdawa si
pogbia cisz, w jakiej si znajdowaem. Straciem nadziej, e zostan uwolniony tej nocy.
Skuliwszy si w kcie celi, prbowaem zasn.
Nie wiem, jak dugo spaem. Moe kilka minut, a moe godzin? Zbudzi mnie jaki
szelest, a potem cichy pisk.

Szczury? - pomylaem ze wstrtem.


Szelest powtrzy si. I znowu usyszaem cichy pisk. Obydwa te dwiki dolatyway
od strony drzwi. Nagle brzkna zasuwa, jkny odmykane cikie odrzwia celi wiziennej.
Struga elektrycznego wiata buchna w gb celi i pocza wdrowa po kamiennej
posadzce. Wreszcie trafia na mnie i olepia mnie.
- Kto to? - zawoaem gniewnie.
- Pan Samochodzik! Pan Samochodzik! - usyszaem radosny szept harcerzy.
wiato przygaso i zmienio kierunek. Zerwaem si z posadzki i podbiegem do
chopcw.
Nie byli sami. Spostrzegem rwnie dziewczynk, lat okoo dwunastu. Dziewczynka
miaa rude wlosy upite w koski ogon. To ona trzymaa w doni latark elektryczn,
- Oto pan Samochodzik - przedstawili mnie chopcy. - A to jest Ewa. Mieszka na
Zamku rednim. Jej mama pracuje w archiwum muzealnym.
- Kto pana tutaj zamkn? - spytaa.
- Nie wiem. Zapewne ten kto - rzekem i pokazaem jej list, ktry wrczono mi przy
wejciu do zamku.
Okazao si, e ju przy wyjciu z zamku chopcy stwierdzili moj nieobecno. Tak
jak przypuszczaem, sdzili jednak, e pozostaem z wasnej woli. Wic przewodniczce
wmwili, e wyszedem troch wczeniej od innych, gdy pieszyo mi si do autobusu.
Mina godzina, a ja wci nie opuszczaem zamku. Chopcy czekali na mnie w
pobliu bramy, ale nie wiedzc, co maj dalej robi. Wreszcie po duglch dyskusjach doszli
do wniosku, e gdybym zosta z wasnej woli, to przecie uprzedzibym ich o tym.
Przypomnieli sobie o licie z pogrkami i ogarn ich strach o mnie.
Czekajc u bramy zamkowej, spostrzegli dziewczynk kilkakrotnie swobodnie
przechodzc mimo stranikw. Domylili si, e mieszka ona na terenie zamku. I gdy
jeszcze raz wysza przez bram i udaa si do sklepu po jakie zakupy, chopcy wdali si z
n i w rozmow. Opowiedzieli jej o sobie i o mnie, wtajemniczyli j w cel naszego
przyjazdu. Dziewczyna - na imi miaa Ewa - czytaa kiedy w modzieowej gazecie o
naszym odkryciu zbiorw dziedzica Dunina. To oczywice uatwio porozumienie.
Zaniosa do mieszkania na zamku zrobione w sklepie zakupy. Potem jeszcze raz
wysza do chopcw i poprowadzia ich a nad brzeg Nogatu. Do dugo szli wzdu
wysokich zamkowych murw, potem przedzierali si przez jakie zarola, a wreszcie

znaleli si na suchym dnie gbokiej fosy. Dziewczyna doprowadzia ich do maej,


drewnianej bramy, ktr otworzya cikim kluczem. Weszli na teren dawnego ogrodu,
gdzie kiedy wypoczywali rycerze zakonni. Potem pili si po drewnianych schodkach.
Ciemnymi korytarzami - trzymajc si za rce szli po omacku w gb zamku.
Odnalezienie mnie byo ju spraw atw. Pamitali przecie, e zniknem im
podczas zwiedzania celi ksicia Kiejstuta. Od tego miejsca wic postanowili rozpocz
poszukiwania. Otwarli drzwi celi i zobaczyli mnie.
- Ciekawa jestem, czy Bahomet wyszed razem z wycieczk, czy te pozosta na
zamku zastanawiaa sie Ewa.
- Nie wyszed - zdecydowanie stwierdzi Tell. - Przowodnlczka liczya osoby
biorce udzia w wycieczce. Brakowao jednej, wanie pana Tomasza.
- Przecie go nie znamy - powiedziaem. - Nie wiemy, jak wyglda. Moe wszed na
zamek razem z nami, zamkn mnie w celi i wyszed z nasz wycieczk?
- Na wszelki wypadek warto spenetrowa wszystkie zakamarki - radzia Ewa. Mamy latark elektryczn, ja znam tu wszystkie kty.
- Zgoda - przytaknem. - Bahomet to, zdaje si, niebezpieczny przeciwnik.
- Musimy zdj buty i trzyma je w rkach. Kady krok rozlega si w tych murach
jak wystrza - rzeka Ewa. - W cigu nocy woni muzeum kilkakrotnie patroluj cay
zamek. Kto zaprszy kiedy ogie na Zamku rednim i od tego czasu bardzo uwaaj,
aby nikt obcy nie pozosta tu w nocy. W cigu dnia take nie wolno odcza si od grupy
wycieczkowej.
Posusznie zdjlimy buty i wzilimy je w gar.
- Zaczniemy od drugiego pitra - zdecydowaa Ewa. - Na strychy nie ma si co
pcha, bo s zamknite. Z ca pewnoci Bahomet tam si nie dosta.
Wspilimy si po schodach na drugie pitro i cicho jak duchy ruszylimy wzdu
kruganku obiegajcego podworzec. Mijalimy drzwi do spichlerzy, do izby rycerskiej,
refektarza konwentu. Ewa dokadnie sprawdzaa, czy drzwi s zamknite na klucz. Do
niektrych sal klucze mieli przewodnicy i otwierali je podczas zwiedzania, ukazujc
architektur wntrz i stare malowida na cianach.
Ewa zawioda nas do ciasnej, ukrytej w murach izdebki. Miaa ona dwa okienka, a
raczej otwory wychodzce do wntrza zamkowego kocioa. Tutaj zamykano rycerzy
zakonnych na pokut. Nie mieli prawa uczestniczy bezporednio w obrzdku mszy

witej, lecz w tej wanie izdebce, w odosobnieniu, brali udzia w uroczystociach


religijnych. Koci by teraz zniszczony, przez okienka widziao si ruiny i
rozgwiedone niebo.
Potem, ju na pierwszym pitrze, stanlimy przed Zot Bram zamknit na
gucho. Po drugiej bowiem stronie byy ruiny kocioa.
Ewa rzucia snop wiata na piknie rzebiony portal.
- Patrzcie - powiedziaa - tu s wyobraone postacie panien mdrych, a po
drugiej stronie panien gupich.
- A ty jeste panna przemdrzaa. Takiej tu nie wida - zaczepnie rzek Sokole
Oko.
- Ja jestem panna mdra - odcia si Ewa i dwoma palcami chwycia dugi nos
Sokolego Oka. Ten pisn jak mysz i odtd trzyma si z daleka od dziewczyny, nie
prbujc jej dokucza.
Ewa ciszya gos:
- Przy tych drzwiach, obok Zotej Bramy, zamordowany zosta wielki mistrz,
Werner von Orseln... Zabito go, gdy wychodzi z kocioa po wysuchaniu mszy
witej... Byo to w 1330 roku.
Drgnem. Spojrzaem na niski, ciemny otwr sklepionych gotycko drzwi. Tutaj
wanie przecito noem nie tylko ni ycia Orselna, ale take t nitk, ktra wioda
do skarbu templariuszy.
- A dlaczego zosta zamordowany? - spyta Wiewirka, ktry zapewne zapomnia
ju o tym, co opowiadaem podczas pierwszego dnia naszej podry.
- Nie wiadomo - odrzeka Ewa. - Zabi go brat zakonny nazwiskiem Endorf lub
te Neudorf; nie jest to dokadne ustalone. Krzyacy opowiadali, e brat Neudorf by
obkany. Inni znowu twierdzili, e chodzilo o zemst. Wielki mistrz nie pozwoli Neudorfow
wzi udziau w wyprawie na Litw.
- Owszem - przytaknem - ta wersja wyglda do prawdopodobnie. Trzeba wam
bowiem wiedzie, e ycie rycerza zakonnego nie byo wcale ani sodkie, ani wygodne,
szczeglnie w tych czasach, gdy Zakon bardzo dba o dyscyplin i nie nastpia jeszcze
oglna demoralizacja i rozprzenie. Za najdrobniejsze nawet przewinienia regua
przewidywaa kary. Za wystpki w jedzeniu, piciu lub mowie - bito dyscyplin. Za bjki,
nieposuszestwo, spdzanie nocy poza konwentem lub obozem - zabierano paszcz

winowajcy i wysyano go do pracy fizycznej razem z niewolnikami. Za spdzenie dwch nocy


poza konwentem czy obozem lub spiski przeciw ziwierzchnoci stosowano rok lub duej
takiej kary. Za ucieczk z pola bitwy, odstpstwo od wiary, sprzedawanie urzdw - grozia
kara wydalenia z Zakonu bez zwolnienia od lubw, co wyrzucao takiego czowieka poza
nawias wczesnego spoeczestwa. ycie wic w zamku pod okiem wielkiego mistrza nie
byo atwe, tym bardziej e do Zakonu wstpowali przecie ludzie zdrowi i silni, chtni
rycerskiemu rzemiosu. Nic wic dziwnego, e rwali si do wypraw wojennych, byle tylko
wydosta si na wiksz swobod. Jest prawdopodobne, e rycerz, ktremu za jakie drobne
przewiniene odmwiono udziau w wyprawie, rzuci si rozwcieczony z noem na
wielkiego mistrza.
- Mama moja mwia - powiedziaa Ewa - e w starych dokumentach zawarta jest
jeszcze jedna wersja zabjstwa von Orselna. Krzyacy w 1328 roku postanowili zburzy
zamek w Skirstymoniu i zaprosili na uczt Litwinw, upili ich, zamordowali, a potem zamek
spalili. Ten okrutny i przewrotny mord mia by podobno przyczyn obkania Neudorfa.
Nie mogc znie okruciestw swych wspbraci, zabi wielkiego mistrza.
- I zrobi to w dwa lata po zdarzeniach w Skirstymoniu? - rzekem z powtpiewaniem.
- Pamita naley, e wielcy mistrzowie zajmowali si wtedy oglnymi sprawami Zakonu, a
praktyczna dziaalno w Prusach przypadaa mistrzowi krajowemu. Gdy Krzyacy napadli
zdradziecko na Pomorze, kraj chrzecijaski, opinia Europy bya tak tym faktem oburzona,
e wielki mistrz, Zygfryd von Feuchtwangen, musia umkn z Wenecji do Malborka. W tym
czasie zreszt toczya si ju sprawa przeciwko zakonowi templariuszy, co byo dodatkow
okolicznoci do ucieczki. Nie wiadomo zreszt, czy Zygfryd Feuchtwangen, w sytuacji, gdy
caa Europa trzsa si od oskare wysuwanych pod adresem templariuszy, by
zachwycony faktem, e podlegli mu Krzyacy zagarnli chrzecijaski kraj, Pomorze
Gdaskie. W Prusach wwczas rzdzi mistrz krajowy, Henryk von Plotzke, czowiek
okrutny i twardy, zwolennik twardej rki. Nie waha si on przed najnikczemniejsz
zbrodni, byle tylko zdoby dla Zakonu nowe terytoria. Nastpca Feuchtwangena, wielki
mistrz Karol z Trewiru, do tego stopnia popad w konflikt ze zwolennikami Henryka von
Plotzke, e w 1318 roku wyjecha z Malborka do posiadoci krzyackich nad Ren i zrzek si
swej godnoci. Wprawdzie kapitua generalna tego zrzeczenia nie przyja i Karol z Trewiru
sprawowa swj urzd a do 1324 roku, ale do Prus ju nie wrci. Nastpnym po Karolu z
Trewiru wielkim mistrzem zosta wanie Werner von Orseln. Z historii wadomo, e w 1330

roku skania si do ukadw z Wadysawem okietkiem. I wanie wtedy zosta


zamordowany...
- Zabito go pewnie z rozkazu Henryka von Plotzke - podchwyci Tell.
- Henryk von Plotzke ju wwczas nie y. Zgin w roku 1320 podczas kolejnej
wyprawy przeciw mudzi. Ale oczywicie ya jego idea i jej zwolennicy, przekonani, e
zamiast ukadw naley tylko stosowa si. W tym czasie zreszt zakon krzyacki bardzo
si ju zdemoralizowa i zewiecczy. Zapomniano, e powoany zosta przecie do tego,
aby krzewi i umacnia wiar chrzecijask. Jaki sens miaa waka z chrzecijaskim
krlem, jakim by Wadysaw okietek? Zakon sta si najzwyklejszym pastwem,
rzdzonym przez ludzi, ktrzy niewiele mieli wsplnego z religi, myleli o coraz nowych
podbojach i umacnianiu swej wadzy. Ale poniewa z tymi zamysami nie mogli zbyt
otwarcie wystpowa, zaczy wewntrz Zakonu dziaa tak zwane sdy kapturowe. W
jednej z wie schodzili si noc rycerze zakonni w czarnych maskach na twarzy, aby nikt,
nawet inni czonkowie sdu kapturowego nie wiedzieli, kto do niego naley. Zakapturzeni
mnisi-rycerze sdzili oskaronych o zdrad najtajniejszych interesw Zakonu. Przez
pojcie zdrady rozumiano wanie zbyt agodn polityk w stosunku do wrogw. Jest
rzecz prawdopodobn, e taki wanie sd kapturowy odby si rwnie i nad Wernerem
von Orselnem, ktrego oskarono o ch ukadw z okietkiem. By moer take do uszu
Krzyakw dosza wie, e Werner von Orseln zamierza zwrci ocalaym z pogromu
templariuszom w Szkocji skarb, jaki w swoim czasie powierzyli oni Krzyakom. Tajne
zamysy von Orselna zdradzi czonkom sdu kapturowego spowiednik wielkiego mistrza.
Krzyacy, nawykli do nieustannego amania przysig i przyrzecze, oburzyli si na myl,
e Orseln mgby zwrci templariuszom ich bogactwa. Oczywicie, nie mieli pojcia,
gdzie skarb si znajduje. Lecz wydawao si im, e odnalezienie go bdzie spraw atw.
Dlatego wydali na Orselna wyrok mierci.
Jak si taki wyrok odbywa? - opowiadaem. - Najpierw byo tajne gosowanie. A
gdy okazao si, e zapad wyrok mierci, wybierano przyszego wykonawc wyroku. Do
specjalnego naczynia wrzucano tyle gaek, ilu byo czonkw sdu kapturowego. Gaki z
wyjtkiem jednej byy biae. Kto wycign czurn gak, musia sta si wykonawc
wyroku. A poniewa czonkowie sdu kapturowego nosili na twarzy maski, nikt nie
wiedzia ani kto wyda wyrok mierci, ani nie zna nazwiska mordercy, dopki nie
dokona on zabjstwa. Pniej wszyscy czonkowie sdu kapturowego mieli obowizek

broni zabjcy przed kar. Moim zdaniem, rycerz Neudorf wycign czarn gak.
Zasztyletowa wielkiego mistrza, wykonujc wyrok sdu kapturowego. Jest rzecz jasn,
e po zabjstwie, aby ratowa morderc, czonkowie sdu kapturowego, ktrzy zazwyczaj
rekrutowali si z najwyszych wadz Zakonu, wymylili wersj o obkaniu brata
Neudorfa. Nie doszo do ukadw z okietkiem, a w rok pniej, to jest w 1331 roku,
ruszya na Polsk wyprawa krzyacka, zakoczona bitw pod Powcami.
- A skarb templariuszy? - spytaa Ewa.
- Orscln prawdopodobnie zabra tajemnic do grobu, cho wydaje mi si, e wielcy
mistrzowie nie do koca posiadali tajemnic tego skarbu. Nie przypuszczam, aby de
Molay nie liczy si z tym, e Krzyacy mog mu kiedy odmwi zwrotu depozytu.
Zygfryd von Feuchtwangen dopomg ukry skarb w ktrym ze swoich zamkw, ale
templariusze zrobili to tak zrcznie, e tylko oni znali do niego dostp.
Urwaem. Ewa chwycia mnie za rk i cisnwszy j mocno, nakazaa mi milczenie.
Usyszelimy tupot krokw i dwa cienie przemkny przez kamienny podworzec zamku.
Skryy si w mrocznym kruganku i znowu nastpia cisza. Na krtko zreszt. Po chwili
doszed naszych uszu powolny odgos krokw, zbliajcych si od strony Zamku redniego.
Nadchodzi nocny dozorca. Szed wolno z latarni, koyszc mu si w rku,
rozglda si na wszystkie strony. Ewa wcigna nas z powrotem do pokutnej izdebki,
gdzie ciasno stoczeni oczekiwalimy, a nas minie. Po jakim czasie ucicho echo jego
oddalajcych si krokw.
Wybieglimy na galeryjk kruganku i spojrzelimy w d. Ciekawio nas, czy
tajemnicze dwa cienie, ktre sposzy dozorca, znowu pojawi si na podwrzu. Czekalimy
do dugo z oddechem przytajonym w piersiach. Ju zwtpilimy, czy uka si nam, gdy
gdzie w dole, pod krugankiem, usyszelimy szept rozmowy. Potem dwie osoby wolno
przesuny si w stron bramy zamkowej.
Na palcach zbieglimy po schodach. Zobaczylimy, e dwa cienie miny bram
zamkow i znalazy si na zwodzonym mocie prowadzcym na Zamek redni. Jeszcze
krtka chwila i przepady w ciemnoci.
- Moe zeszli do podziemi? Albo s w paacu wielkiego mistrza? - szepna mi na
ucho Ewa.
I poprowadzia nas w tamt stron. Przez uchylone drzwi weszlimy do mrocznego
korytarza. Minlimy zejcie do podziemi, wspilimy si po schodach. Prowadzilimy si za

rce, jeden wid drugiego. Latarki nie chcielimy zapala, aby nie sposzy tajemczych
goci, ktrzy tutaj wanie - by moe - przyczaili si.
Raptem jak gdyby zapluska obok nas strumyk lub odkrcony kran z wod.
Przystanlimy i nastawilimy uszu.
Nie, to szemraa czyja rozmowa. Ale by to szmer dziwny, pyncy spod ziemi.
Wliznlimy si do niszy, w ktrej bya kamienna aweczka. Usiedlimy. I wwczas szmer
rozmowy sta si wyrany, cho rwnie pyn spod ziemi.
Po chwili zorientowalimy si, e przez nisz przechodzi kana w murach. Moe
by to kana od centralnego ogrzewania lub odpowietrznik? Albo, znajdowaa si tu cz
aparatury podsuchowej zainstalowanej w paacu wielkiego mistrza? Faktem jest, e
siedzc na kamiennej awce w niszy syszelimy wyranie rozmow, prowadzon, nie
wiadomo - na grnych czy te w dolnych kondygnacjach zamkowych. By moe zreszt,
e rozmawiajcy znajdowali sie tu obok nas, w ssiednim pomieszczeniu.
Mwia kobieta:
- Zaczynam powoli mie tego dosy. Nie tak wyobraaam sobie nasz urlop. Ju
drug noc zostajemy w zamku i azimy w podziemiach. W kocu domyl sie, e czego
tu szukamy, nakryj nas i reszt urlopu spdzimy w areszcie.
Mski gos:
- Niczego si nie obawiaj. Nie robimy nic zego. Nawet gdyby nas nakryto, to
wytumaczymy si, e chcielimy w starych murach spdzi romantyczn noc. Co
najwyej potrzymaj nas w areszcie jeden lub dwa dni, a potem wypuszcz. Zreszt,
przecie to ty zaproponowaa, abymy spdzili urlop szukajc skarbu templariuszy.
Kobieta:
- Bo wydawao mi si, e to bdzie przyjemna i wesoa rozrywka. A tymczasem
zrobia si z tego do ponura zabawa. Dlaczego uwizie tego faceta?
Mczyzna:
- Nie chciaem, eby nam uniemoliwi dzisiejsze poszukiwania w zamku. Mylisz,
e nie domylam si, po co on tu przyjecha? ledzi nas. Jestem pewien, e to on okrad
nauczyciela w Mikokuku, a potem robi zdumione miny. To sprytny facet i dlatego
musiaem go unieszkodliwi na dzisiejsz noc.
Szepnem do Ewy i chopcw:
- Oto i macie tajemniczego Bahometa, a raczej dwch Bahometw.

- To jest to maestwo, ktre do Mikokuku przyjechao niebiesk skod usyszaem odpowied Tella.
- Nie rozumiem, czego ty waciwie szukasz w zamku - powiedziaa kobieta. - Czy
mylisz, e skarb ley tu gdzie na wierzchu i przez tyle setek lat nikt go nie znalaz?
- Mwiem ci ju sto razy: szukam na murach znaku trjkta. Pozostawia go
zawsze architekt templariuszy, Piotr z Awinionu, na stawianych przez siebie budowlach.
- No i co z tego, jeli znajdziesz ten znak?
- To prawie to samo, co znalazbym ju skarb.
- Nic nie rozumiem - odrzeka kobieta.
- Przecie chyba pamitasz, co pisa nam na ten temat mj przyjaciel z Francji?
Kiedy dla Feuchtwangena coraz bardziej aktualna stawaa si sprawa przeniesienia stolicy
zakonu z Wenecji do Prus, Krzyacy pomyleli o wyborze miejsca na stolic.
Feuchtwangen zwrci si wtedy do de Molaya, z ktrym by w pzyjani, o wypoyczenie
mu dobrego architekta. Krzyacy bowiem byli specjalistami w budowie zamkw
obronnych, ale tym razem chodzio o co innego. O zamek-paac. I w 1306 roku Piotr z
Awinionu przyjecha do Prus, aby przystpi do budowy paacu-zamku, ktry mia suy
potrzebom wielkiego mistrza. A co to znaczyo? Musia taki paac-zamek mie mnstwo
tajnych przej, lochw i zakamarkw, zapadni i skrytek. Musia mie urzdzenie do
tajnej obserwacji rnego rodzaju poselstw dyplomatycznych, dla podsuchiwania
rozmw i tak dalej, bez tego nie wyobraano sobie prowadzenia wielkiej polityki. I myl,
e gdy pniej nad templariuszami zawiso niebezpieczestwo gotowane przez Filipa
Piknego, nie gdzie indziej, tylko wanie w skrytkach budowli, wznoszonej przez Piotra z
Awinionu, najzrczniej byo, oczywicie za pozwoleniem Feuchtwangena, ukry skarb.
Potem wybuchna sprawa templariuszy, Piotra z Awinionu odwoano do Francji i
postawiono go pod sd, podobnie jak innych czonkw tego Zakonu. Zosta on take
skazany na mier i spalony na stosie. A kto inny ju dokoczy budowli zacztej przez
niego.
I ty mylisz, e w czci budowli wzniesionej przez Piotra z Awinionu znajduje si
ukryty skarb templariuszy?
Szukam na murach znaku, ktry on zazwyczaj pozostawia. A wic wanie trjkta.
Bo wanie tam naley szuka skarbu.
- No, przecie chyba wiadomo, w jakich czasach wznoszono poszczeglne

budowle na zamku malborskim?


Nie wiemy jednak, ktr cz budowli wznosi Piotr z Awinionu. Mam przy sobie
list od tego mojego przyjaciela. Powie mi latark, to ci jeszcze raz powiem, co on jeszcze
pisze na ten temat...
Usyszelimy szelest papieru i zaraz potem odezwa si meczyzna:
- On pisze, e w ich archiwach zachowaa si cz korespondencji midzy
Feuchtwangenem i de Molayem na temat zbudowania stolicy krzyackiej na terenie Prus.
I tu cytuje dosownie, co Feuchtwangen pisa o przyszej siedzibie:

Chciabym, aby ta stolica staa si sercem naszego zakonu, bya wielka i


wspaniaa, budzia zachwyt i podziw. Nazw take damy jej pikn, cho moe
osobliw. Chciabym, aby stolica zakonu nazywaa si: Serce Twoje. Kady z rycerzy
mylc o niej bdzie wiedzia, e to nie tylko serce zakonu, ale i jego serce...
- Boe drogi - szepnem - e te nie przyszo mi na myl co takiego...
Syszaem obok siebie przypieszone oddechy chopcw. Oni take pojli, e oto
zostaa rozwizana zagadka zdania: Tam skarb twj, gdzie serce twoje.
Gos kobiecy powiedzia:
- Serce Twoje to Malbork, stolica Zakonu. Tu wic naley szuka skarbu, jeli
dosownie rozumie to haso.
- Owszem - zgodzi si mczyzna. - Tylko e wanie nie wiadomo, co w Malborku
budowa Piotr z Awinionu. Bo tylko tam szuka trzeba skrytki ze skarbami. Nasz przyjaciel
przecie zaznacza w swoim licie, powie no mi lepiej latark...
Usyszelimy cichy okrzyk. Jak gdyby kobieta przestraszya si czego. A potem w
aparaturze podsuchowej rozleg si stumiony, ale grony mski gos:
- Rce do gry! Podnie rce, bo bde strzela... Pocie list na pododze i
cofnijcie si pod cian... O, tak. Dobrze. A teraz odwrcie si twarz do ciany...
- Prosz pana, niech pan nas nie zabija - bagaa kobieta.
- Cicho! Nic wam nie zrobi, jeli nie podniesiecie wrzasku - rzek pgosem
mczyzna. - zabieram list. A wy jaki czas siedcie spokojnie, to nie stanie si wam nic
zego...
I nastaa cisza. Grona, przygnbiajca cisza,
- Ewa! Gdzie oni s? Gdzie to si dzieje - chwyciem dziewczyn za rami.
- Nie mam pojcia. Oni s chyba gdzie w podziemniach...

Doznawaem nieprzyjemnego uczucia bezsiy. Gdzie obok nas tajemniczy bandyta


odbiera list, w ktrym bya informacja dotyczca pooenia skarbu templariuszy, a ja
syszaem kade sowo bandyty i nie potrafiem przeciwdziaa.
- Na podworzec! Chodmy na podworzec - rozkazaem szeptem. - Bandyta bdzie
musia tamtdy ucieka z podziemi.
Zbieglimy po schodach na wypenione mrokiem podwrze Zamku redniego. Ale
przybylimy chyba za pno. Usyszelimy ju tylko kroki oddalajce si do zwodzonego
mostu na Zamek Wysoki.
Rzucilimy si biegiem za bandyt. Za nami, gdzie daleko w tyle, kto co woa
gronym gosem. Zapewne by to dozorca zamkowy, ktry usysza kroki uciekajcego.
W kilku ogromnych susach rabu wbieg na pierwsze pitro Zamku Wysokiego i
znikn w korytarzu, prowadzcym do wiey zwanej Gdanisko. Wwczas to, gdy dopad
schodw, widzielimy przez chwil jego szczup sylwetk.
Bieglimy za nim wzdu wskiego korytarza. Lecz on nagle zboczy na drewnian
galeryjk. Wiody z niej schodki w d a do stp zamku, gdzie dawniej znajdowao si
miejsce spacerw i wypoczynku rycerzy zakonnych. Skaczc na drewnianych schodach
widzielimy zoczyc, ktry dopad muru i uchwyci si zwisajcego z blanku grubego
sznura. By to chyba czowiek bardzo wysportowany, gdy wspi si po sznurze zrcznie
jak linoskoczek. Okrakiem usiad na murze, wcign sznur z wzami i spuci go na
drug stron. Znowu chwyci si liny i znikn nam z oczu po drugiej stronie.
Bezradnie zatrzymalimy si u podna wysokiego muru, przez ktry rabu
przeszed z tak atwoci.
Wysoko na drewnianej galeryjce zabysno wiateko i usyszelimy tupot krokw
dozorcy.
- Trzeba zmyka - powiedziaa Ewa. - Zamiast my zapa tego typka, to dozorca nas
zapie. Nie wiem, czy potrafilibymy wytumaczy nasz wizyt w zamku.
Tak jest - przytaknem. - Zmykajmy std jak najprdzej. Niech dozorca apie
Bahometa i jego maonk. Przydaby si im odpoczynek w areszcie.
Ewa zaprowadzia nas do tej samej furty w murze, ktrdy wraz z chopcami dostaa
si do zamku. Znowu wioda nas wrd krzeww i zaroli sobie tylko znanymi droynami i
wreszcie znalelimy si na brzegu Nogatu.
Zziajani gonitw i szybkim marszem przez krzak i , na chwil usiedlimy, aby

odpocz i porozmawia.
- Strasznie ciekaw jestem, jak informacj zawier a list, ktry porwa tamten westchn Wilhelm Tell. - Moe trzeba go byo dalej ciga?
Ewa wzruszya ramionami:
- Kto ci broni? Zanim okln drog dostalibymy si do miejsca, gdzie zeskoczy z
rnuru, on zapewne znajdowa si ju daleko od zamku. Szukaj wiatru w polu.
Ewa ma racj - powiedziaem. - Dalsza gon i t w a rzeczywicie nie miaa sensu.
Zreszt Bahomet chyba na pami zna wszystkie informacje,

jakie b y y w licie. Jutro

postaram si odnale Bahometa i szczerze z nim porozmawia. Mimo wszystko dzisiejsza


noc przyniosa nam wielki sukces: wiemy, jak rozumie sowa: Tam skarb twj, gdzie
serce twoje.

Skarb

jest schowany w stolicy Krzyakw, Malborku. Wiemy take o

architekcie templariuszy, Piotrze z Awinionu. O czym tak pilnie rozmylasz?

zagadnem Sokole Oko, ktry pociera swj dugi, wcibski nochal.


- Zastnnawiam si, prosz pana, dlaczego bandyta porwa list?
- Och, to przecie bardzo proste - zawoa Wiewirka. - On chcia zdoby informacje
zawarte w licie.
- No pewnie. Nad czym si tu zastanawia? - przytakn Wilhelm Tell.
Ale Sokole Oko cigle pociera swj nos.
- Powiadam wam, e to wcale nie takie proste. Podobnie jak i my, ukryty w jakim
zakamarku, sysza rozmow Bahometa z on. Zamiast wkracza z broni w rku i
porywa list, mg przecie spokojnie czeka, a Bahomet zdradzi swej onie wszystkie
informacje. Przecie nie sam list jest wany, ale to, co w nim napisano. A wanie tego mg
bez adnych trudnoci dowiedzie si od Bahometa. Dlaczego wic porwa list?
- Moe lka si, e nie zapamita informacji i wola je mie napisane w licie? powiedziaa Ewa.
- Moe... - skin gow Sokole Oko. - Ale ja myl co innego... Jutro, a najdalej
pojutrze Petersenowie otrzymaj propozycj kupna tego listu.
- Co?! - krzyknli zdumieni chopcy. - Wic mylisz, e to by Malinowski? Przecie
Malinowski musia zosta nad jeziorom Pomorze, aby odebra okup.
Wtrciem si:
- Jeli posiada szybki samochd, to by w stanie zaatwi poprzedniej nocy
spraw okupu i zjawi si tutaj ju pnym popoudniem. Musi to by czowiek o

elaznej kondycji: nie przespa nocy, potem jecha kawa drogi i nastpn noc znowu
spdza na niebezpiecznych eskapadach. Niewykluczone oczywicie, e Malinowski nie
dziaa sam. Ma pomocnika, ktry pozosta nad jeziorem Pomorze, podczas gdy sam
Malinowski wyruszy do Malborka...
- W lad za nami - doda Wilhelm Tell.
- Niekoniecznie. Moe wanie za niebiesk skod Bahometa? Wydaje mi si, e
sprawa przedstaw i a si nastpujco: ten bandyta to Malinowski lub te jego pomocnik.
Przyjecha tutaj ledzc poczynania Bahometa, ktry noc w noc pozostawa w zamku
malborskim i szuka znaku trjkta. Rwnie i band yt a pozostawa w zamku i ledzi
poczynania Bahometa, aby skorzysta z owocw jego pracy. Tymczasem my
nadjechalimy. Bahomet nas zauway i postanowi mnie unieszkodliwi, zamykajc drzwi
celi Kiejstuta. To byo take na rk bandycie. Obydwaj nie przewidzieli, e wy uwolnicie
mnie z celi. ledzc Bahometa Malinowski, podobnie jak i my, zapewne dziki aparaturze
istniejcej w paacu wielkiego mistrza, podsucha rozmow Bahometa z on i wtrci si
do niej, wkraczajc z broni w rku i porywajc list. Doszed bowiem do wniosku, e
szukanie znaku trjkta do niczego nie doprowadzi. Lepszy wrbel w garci ni gob na
dachu. Lepiej dosta kilka tysicy zlotych od Petersenw ni traci czas na dalsze
ledzenie Bahometa. Oto i caa t aj e m ni c a nocnych wydarze w zamku.
- Pan take przypuszcza, e Petersenowie otrzymaj propozycj kupna listu? ucieszy si Sokole Oko.
- G d y tylko przyjad - powiedziaem - nayychmiast znajd list z propozycj kupna
cennych informacji.
- K a p i t a n Petersen znowu bdzie szala ze zoci - r z e k Wiewirka i zacz
naladowa zorzeczenie kapitana.
Chopcy parsknli miechem. Poderwaem si z trawy.
- Idziemy spa. Ewa te jest chyba pica.
- Ja? - oburzya si Ewa. - Ca noc mog ciga bandytw. Bardzo mi si podoba
takie zajcie. Przystaj do was. Szukanie skarbw to take i moja specjalno.
- A jak wytumaczysz mamie tak pny powrt do domu? - spytaem.
- Po prostu opowiem jej o wszystkim - powiedziaa.
- Co takiego? Chcesz j wtajemniczy w nasze sprawy? - oburzyli si chopcy.
- A pewnie, e j wtajemnicz. Ona moe nam pomc. Nigdy jej nie okamuj. A

poza tym ona doskonale zna histori Krzyakw i niejednego mona si od niej dowiedzie.
Okrajc ulic zamek, pomaszerowalimy w stron obozowiska. Mimo do pnej
pory wiecio si jeszcze wiele okien w nowoczesnych blokach mieszkalnych zbudowanych w
pobliu redniowiecznego zamku, na miejscu starego miasta zburzonego podczas wojny.
Jedyn pozostaoci po starym miecie by pikny, zabytkowy ratusz, pooony przy drodze
z zamku do miasta.
W pobliu ratusza natknlimy si na idc piesznym krokiem od strony miasta samotn kobiet. Bylimy cigle zajci rozmow o wydarzeniach w zamku i nie zwrcilimy
na ni uwagi. Byo zreszt ciemno, latarnie uliczne paliy si w duej odlegoci od siebie,
twarz idcej pozostawaa w mroku. Ale nic nie mogo uj bystremu spojrzeniu Sokolego
Oka. Zatrzyma si raptownie i powiedzia:
- Dobry wieczr, pani Anko! Co za mie spotkanie.

ROZDZIA TRZYNASTY
DUGI OZR TWARZ W TWARZ Z BAHOMETEM TCHRZOSTWO
BAHOMETA PAN MOTOCYKLIK BJKA NAD NOGATEM ZNOWU LIST

- Wszelki duch Pana Boga chwali. To pani? Tutaj? O pnocy? - zawoaem


zdumionym gosem.
Anka na krtk chwil zmieszaa si, ale natychmiast odzyskaa pewno siebie.
- Kada pora jest dobra na tak radosne spotkanie. - rzeka ironicznie. - Z jakiej to
nocnej wycieczki wracacie, sympatyczni panowie?
- A pani?
- Id z poczty. Telefonowaam do swej redakcji w Warszawie i dugo czekaam na
poczenie. Panowie za pewnie z zamku?
- Noc zamek jest zamknity - powiedzia Sokole Oko. - Obserwowalimy tylko
sylwetk zamku w wietle ksiyca. A teraz wracamy do obozowiska.
- Wasza obserwacja bya chyba do utrudniona, poniewa dzisiejszej nocy do
kiepsko wieci ksiyc - stwierdzia drwico.
- A pani od dawna w Malborku? - zagadn j Wiewirka.
- Od rana. Wy za przyjechalicie chyba popoudniu. Przechodziam koo pola
namiotowego i zauwayam wasz pokrak.
- Co takiego? - oburzy si Tell.
- Mam na myli wasz wehiku. Panowie wyjechalicie pniej ode mnie. Ciekawam,
czy nad jeziorem zdarzyo si co ciekawego. Co z panem Malinowskim?
- To pani powinna wiedzie, co jest z panem Malinowskirn - oburzy si Tell.
- Ja? - zrobia zdumion min.
- A tak, wanle pani. Uwaamy, e pani jest podejrzan osob - zawoa Wiewirka.
- Dawniej ufalimy pani, ale teraz przestalimy. Pani myli, e nie widzielimy, jak z
pwyspu na jeziorze odjedaa pani motocyklem?
- Ech, detektywi, detektywi - pokiwaa gow. - Przecie powiedziaam wam, e
wybieram si do Malborka. Pan Samochodzik nie chcia mnie zabra, wic musiaam
znale jaki rodek lokomocji. Pewien mody i sympatyczny czowiek zaofiarowa si

przewie mnie motocyklem i miaam nie skorzysta z okazji? Wyznaj, e nie bya to
przyjemna podr. O mao nie wyzionam ducha. On pdzi junakiem jak szatan, a mnie
gow urywa pd powietrza i wntrznoci mi si przewracay. Ale, jak widzicie, jestem
take w Malborku. Mieszkam w tym wielkim bloku. Na kilka dni wynajam pokoik w
prywatnym mieszkanku. Blok numer 4, a mieszkania numer 10. Bardzo prosz, za dnia
moecie zoy mi wizyt,
Zapytaem bardzo grzecznie:
- Czy moe nam pani zdradzi, w jakim celu przyjechaa pani do Malborka?
Wzruszya ramionami.
- Boe drogi, ju po raz dziesity wyjaniam, e chc napisa reporta o wariatach,
ktrzy szukaj skarbu templariuszy. A poniewa poszukiwacze skarbu gremialnie
przenosz si do Malborka, wic i ja musiaam tu przyjecha.
- Powiedziaa pani: gremialnie - podchwyciem. - Czy oprcz nas przyjecha tu kto
jeszcze?
- Spotkaam tu maestwo w niebieskiej skodzie. Przed chwil spostrzegam
jadcego ulic lincolna Petersenw, a teraz natknam si na pana Samochodzika i jego
weso czered.
- Prosz mnie nie nazywa panem Samochodzikiem - rzekem surowo.
- A my nie jestemy adn weso czered - rozgniewali si chopcy.
- O, wic naprawd nie lubicie mnie stwierdzia z alem Anka. - I nigdy ju nie
dowiem si o waszych nowych przygodach?
- Nigdy - powiedzia Tell. Wiewirka dumnie wypry pier.
- Nic si pani od nas nie dowie. A mielibymy duo do opowiadania...
Wiewirka nie dokoczy, bo Sokole Oko i Tell zatkali mu domi usta. Biedak ju
tyko bekota, a raczej pomrukiwa niezrozumiale.
- Na lito bosk, pucie go, bo si udusi! - krzyknem.
- Gadua! Klepa! - woali na Wiewirk obydwaj chopcy. - Od dzisiaj, zamiast
Wiewirka, bdziesz nazywa si Dugi Ozr.
Pucili chopaka, ktry ciko dyszc, pocz si tumaczy:
- Przocie ja nic nie powiedziaem...
- Dugi Ozr! Dugi Ozrl
Anka udaa gniew:

Dosy tego! Maszerowa spa! Ju jest po dwunastej! Jak panu nie wstyd, panie
Samochodzik, w czy po nocy chopcw. Zdaje si,

e bd musiaa napisa do ich

rodzicw i poskary na pana.


- Skd ta troska o chopcw? - tym razem ja ironizowaem. - By moe, rzeczywicie
ostatnio pno chodz spa. Ale przynajmniej ucz si rnych ciekawych spraw.
- Wyobraam sobie, jakich okropnych rzeczy ich pan uczy - westchna.
- Ucz ich, e do celu trzeba i prost drog, bez krtactw. Natomiast pani przykad
dziaa demoralizujco. Z pozoru dobrze pani patrzy z oczu, a w gruncie rzeczy...
- Co: w gruncie rzeczy? - oburzya si. - Nic o mnie nie wiecie. W stosunku do mnie
kierujecie si pozorami. Jestecie naiwni jak dzieci. Powiadam wam, e beze mnie napytacie
sobie tylko wielkiej biedy. Postanowiam si wami zaopiekowa. I panem take! - krzykna
na mnie gronie, bo zrobiem powtpiewajc min. - Pan jest najbardziej naiwny z caej
paskiej gromadki. No, cze, chopaki - machna rk i pomaszerowaa w stron blokw
mieszkalnych.
- Boe bro przed tak opiekunk mruczaem pod nosem.
- Moe ona nie jest a tak podejrzana, jak to si nam wydaje? - zastanawia si
Wiewirka. Rozgniewao mnie takie gadanie.
- Moecie si podda opiekuczej troskliwoci tej pani. Co do mnie jednak, to ja wol
zosta bez opiekunki, rozumiecie?
- Ona jest w gruncie rzeczy bardzo sympatyczna - zauway Wilhelm Tell.
-- W gruncie rzeczy, w gruncie rzeczy - przedrzeniaem Tella. - Co wiemy, jaka ona
jest w gruncie rzeczy. Niech sobie bdzie najbardziej sympatyczna. Wol trzyma si od
niej z daleka. Obsmaruje nas tak w gazecie, e caa Polska bdzie si miaa.
Weszlimy na pole namiotowe nad rzek. Dopiero teraz spostrzeglimy, e
midzy szeregiem aut znajdowaa si take niebieska skoda.
- Gdzie my mamy oczy? - stuknem si doni w czoo. - Zachodzilimy w
gow, kto jest Bahometem.
W najbliszym ssiedztwie naszego obozowiska zobaczylimy lincolna i domek na
kkach. Kozowski wanie rozbija dla siebie namiocik w pobliu domku.
- Uszanowanie panu - powitalimy go chrem.
- Serwus, panowie - odrzek Kozowski. - Skd panowie wracacie?
- Z nocnej wracamy wycieczki - znowu odpowiedzielimy chrem.

Chralne okrzyki wywoay z domku pann Petersen.


- Czy

znalelicie

ju

skarb

templariuszy?

- spytaa zoliwie. Wyrwa si

Wiewirka:
- Jestemy o krok od skarbu. Pan Samochodzik ju wie, co znaczy: Tam skarb
twj, gdzie...
Nie dokoczy biedaczek, bo Tell i Sokole Oko zakryli mu domi usta.
- Dugi Ozr! Dugi Ozr! - krzyczeli na Wiewirk.
Panna Petersen zoya bagalnie donie:
- Pucie tego nieboraka. On si udusi...
Z jej twarzy znikn zoliwy umieszek. Chopcy pucili Wiewirk, a ten ali si
paczliwym gosem:
- Przecie ja nic takiego nie powiedziaem? Oni zaraz huzia na mnie. To mnie ju w
ogle nie wolno sie odzywa?
Sowa Wiewirki usysza Kozowski. Przerwa budow namiotu, podszed do Karen
i powiedzia jej szeptem, e uzyskalimy jakie nowe informacje w sprawie skarbu.
Zabraem chopcw do naszego obozowiska, lecz Karen nie daa nam spokoju.
Przysza i zacza rozmow:
- Pan mia suszno, mister Samochodzik. Dokument okaza si bezwartociowy.
Wydaam na niego duo pienidzy. Wie pan, co on zawiera? Dotyczy nie skarbu, ale
zakupu wow dla zakonnego gospodarstwa. Ojciec budzi si rano i kadzie si spa
wieczorem wygraajc Malinowskiemu. Jedyna moja nadzieja, e pan zechce przystpi
do wsppracy. Dokument zwrcilimy nauczycielowi w Mikokuku, a ja straciam
ostatni szans odnalezienia skarbu. Pomoe mi pan? Prawda?
- Pomoe pani Malinowski - powiedzaem. - Zapewne jeszcze dzisiaj otrzyma pani
propozycj kupna nowych, cennych informacji.
- Co pan mwi? Pan si widzia z Malinowskim? - spytaa z odrobin zdumienia,
poczonego ze strachem.
- Nie. To znaczy, w pewnym sensie, tak. Widziaem go. Rabowa list z
informacjami. cigaem go, ale umkn. Kradzie i rabunek to zdaje si stay system
dziaania tego osobnika. Rabunku zapewne dokona z myl o pani. Skoro ju raz udao
mu si wycign pokan sume pienidzy, to i teraz zechce take spieniy nowe
informacje...

- Skd pan wie, e one s rzeczywicie cenne?


- Bo ja je znam, prosz pani. Zerwaa si na rwne nogi.
- Ach tak? - rzeka. - Pan ju je zna? A wic ten may mia racj. Pan jest o krok od
skarbu, a ja cigle pozostaj w tyle. W takim razie niech Malinowski jak najprdzej
przybywa z propozycj. Zapac kad cen.
I odesza szybkim krokiem do swego domku. Chciaem jej jeszcze co powiedzie,
ale ona nawet nie wyrazia gotowoci wysuchania mnie do koca. Zirytowaa j
wiadomo, e ja wiem wicej ni ona. Jake bardzo pragna odnale ten skarb!
- Nie, to nie - mruknem i wlazem do swego namiotu. Moi trzej przyjaciele od
dawna chrapali w drugim namiocie.
Obudziem si do pno. Wyjrzaem na dwr i stwierdziem, e niebo
zacigno si deszczowymi chmurami, z ktrych od czasu do czasu pokapywao. Ta
pogoda nastrajaa bardzo sennie, wic zamierzaem z powrotem skry si w piworze,
gdy zauwayem pana Kozowskiego powracajcego od strony miasta.
Na polu campingowym kto wanie skada namiot, szykujc si w dalsz drog.
Kobieta przecieraa szmatk szyb niebieskiej skody.
Ubraem si i poszedem w tamt stron,
- Dzie dobry, panie Bahomet - odezwaem si do grubego, pucoowatego
jegomocia skadajcego namiot. - Jak si pan wydosta z zamku? Nie mia pan adnych
kopotw?
Pucoowaty pan spojrza na mnie z ogromnym strachem, a jego maonka, myjca
szyb samochodu, a przyblada. Ona take bya grubiutka i stanowia eskie wydanie
swojego maonka. Wydawao mi si, e obydwoje s do siebie podobni jak brat i siostra.
- Wyjedacie pastwo? - spytaem uprzejmie, na poprzednie sowa nie
otrzymaem odpowiedzi.
- Tak - gucho rzek Bahomet.
- W takim razie dobrze si skada, bo przed wyjazdem zdymy pogwarzy.
Bahomet przestraszy si jeszcze bardziej, a jego maonka znacznie silniej
przyblada.
- Nie powiem, abym by bardzo zadowolony z wczorajszej przygody. Nawet sobie
nie wyobraacie pastwo, jakie to nieprzyjemne przebywa w celi wiziennej. Nigdy
dotd nie siedziaem w wizieniu. A pan? - zagadnem Bahometa.

- Ja te nigdy nie siedziaem w wizieniu - jkn.


- Niewykluczone, e to si moe panu przydarzy - rzekem robic srog min. Bezprawne zamykanie kogo na ca noc w zimnej celi jest karalne. Jak mwi przysowie:
kto pod kim doki kopie, sam w nie wpada. Pan mnie zamkn w celi Kiejstuta, a ja teraz
mog pana zamkn w celi aresztu.
- Ale ja... nic takiego... - niezrcznie wykrca si Bahomet. Jego ona zoya rce
jak do modlitwy i powiedziaa bagalnie:
- Niech mu pan daruje. On to zrobi z gupoty. Przysigam panu, e my ju nie
bdziemy poszukiwa dalej skarbu templariuszy. Nigdy nie wejdziemy panu w drog.
Rezygnujemy z poszukiwa i odjedamy.
- Dlaczego? Tak przyjemnie si z pastwem poszukiwao - rzekem ironicznie.
- Ach, prosz pana - jkna ona Bahometa - to nie byo zajcie dla nas. Jestemy
spokojnymi ludmi. Mj m pracuje jako inynier chemik. To ja, ja jestem wszystkiemu
winna. Przeczytaam o historii skarbu templariuszy, napisalimy list do przyjaciela ma
we Francjl, historyka, i od tego wanie zacczo si nasze nieszczcie. Namwiam ma,
abymy szukali skarbu podczas letniego urlopu. Ale od dzisiaj ju nie bdziemy panu
przeszkadza. Wyjedamy.
- Pastwo mi nie przeszkadzali - stwierdziem. - To raczej chyba ja w czym
przeszkadzaem, skoro mnie zamknlicie w celi Kiejstuta. Nie mam jednak adnej urazy
za ten niemdry dowcip. Moi przyjaciele wkrtce uwolnili mnie z celi, wic ta przykra
przygoda nie trwaa dugo. Potem zamierzaem nawet pomc wam, gdy zostalicie
napadnici, ale zaszylicie si w tak dziur, e nie mogem was znale. Na domiar zego
wmiesza si w to wszystko dozorca zamkowy i musiaem zmyka.
Maestwo dygotao ze strachu. Domyliem si, e mi nie wierz i bior mnie za
zamaskowanego bandyt.
- Prosz pastwa - powiedziaem uroczycie przykadajc do do piersi na znak
wielkiej szczeroci. - Podstawowy bd, jaki popenilicie, to ten, e we mnie upatrywalicie
gwnego wroga. A ja, owszem, jestem waszym konkurentem, ale nie wrogiem. To nie ja
wamaem si do domku nauczyciela. I to nie ja napadem na was, aby odebra list od
przyjaciela.
Opowiedziaem im o historii z Malinowskm, o okupie zoonym w kapliczce lenej.
Wyjaniem im te, jak to si stao, e byem niemal wiadkiem napadu zamaskowanego

bandyty.
- List, ktry posiadalicie,
pienidzy

od

znowu posuy Malinowskiemu

do

wycignicia

Petersenw - rzekem. - Oburza mnie ten bezczelny bandyta. Dlatego

zwracam si do was z propozycj: pomcie mi w walce z nim.


Nigdy! Co to, to nie! - krzykna z przestrachem maonka Bahometa. - My
jestemy spokojni ludzie. Rezygnujemy z poszukiwania skarbw. Wyjedamy, Ach, eby
pan wiedzia, co ja przeyam, gdy bandyta mierzy do nas z pistoletu.
- To chyba jednak nie by pistolet - krci gow pan Bahomet. - Dochodz do
przekonania, e on grozi nam po prostu czarn latark elektryczn, A my, przeraeni, nie
bardzo przyjrzelimy si temu, co on trzyma w rku.
- Wszystko jedno: latarka czy pistolet! - woaa ona Bahometa. - Nie pozwol,
aby si naraa zym ludziom. Wyjedamy. Naley si nam wypoczynek po tych
wszystkich przeyciach.
- No, syszy pan? ona mi nie pozwala - Bahomet bezradnie rozoy

swoje

tuciutkie rczki. Skinem gow.


- Moe ma i racj. Walka z bandytami nie jest zajciem dla pastwa. Ale chyba nie
chcecie, aby bandyta odnis korzy z napaci na was?
- Mnie jest wszystko jedno - rzeka ostronie pani Bahometowa. - Ja pragn tylko
wyjecha std jak najprdzej.
- A pan?
- Zaley, czego pan da ode mnie...
- Chc wiedzie, jakie informacje w sprawie skarbu zawiera list od waszego
przyjaciela. W ten sposb ja bd wiedzia akurat tyle samo, co bandyta. By moe,
zdoam wtedy pomiesza mu szyki.
- Powiem panu! Naturalnie, e powiem! - Bahomet ucieszy si, e tylko tyle od
niego dam, Myla, biedak, e poprosz go, aby wraz ze mn ciga po nocach gronego
przestpc. - Powiem panu wszyciutko, co wiem. Ot mj przyjaciel zaznacza w
kocowej czci swego listu, e Zygfryd von Feuchtwangen, mylc o przyszej stolicy
zakonu krzyackiego, niekoniecznie musia mie na wzgldzie Malbork, kt ry przecie
nazywa si Marienburg, a nie Serce Twoje. Nie jest wykluczone, e Feuchtwangen zamierza
wybudowa stolic gdzie w nowym miejscu i tam wanie rozpocz swe prace Piotr z
Awinionu. Potem, jak wiemy z historii, do nagle wynikna sprawa przeniesienia jej do

Prus. A poniewa budowa stolicy bya dopiero rozpoczta, Feuchtwangen przyjecha do


Malborka, gdzie by ju zamek o stosunkowo duych rozmiarach. W tym czasie zreszt
Piotr z Awinionu powrci do Francji i tam zgin, co zahamowao prace przy budowie
stolicy. A by moe z chwil przeniesienia si wielkiego mistrza do Malborka zarzucono w
ogle plany budowy nowej stolicy, a wysiek nastpcw Feuchtwangena poszed w
k i er u n k u rozbudowy zamku malborskiego.
- A wic to jednak, by moe, wcale nie Malbork... - szepnem.
Pani Bahometowa, dotd blada ze strachu, teraz pokra ni a a z zadowolenia.
Powiedziaa z dum:
- Sy s z y pan, jak mj m doskonale orientuje si w hi st orii? Jest chemikiem, ale
historia to jego hobby. Czy pan wie, e to wanie on wzi pierwsze miejsce w
telewizyjnym turnieju? Wygra dwadzie cia tysicy zotych za swoje odpowiedzi z historii
rodniowiecza. Namawiaam go, eby si zaj poszukiwaniem skarbu templariuszy,
mylaam, e moe znw nam si poszczci. Okazuje si jednak, e w t ej sprawie nie tylko
trzeba wiedzy, ale i mocnych pici. A do tego to mj m si nie nadaje. I dlatego
wyjedamy.
Bahometowa bya nieustpliwa. Miaa ju dosy nocnych w i z y t w zamku, a nade
wszystko baa si tajemniczego bandyty.
- Ca noc przesiedzielimy w zamkowej piwnicy - opowiadaa, - Dozorca pogna za
panem i za bandyt, nie domyli si, e kto jeszcze pozosta na terenie zamku. Rano, gdy
zjawila si pierwsza wycieczka, po prostu przyczylimy si do niej i wraz z ni opucilimy
zamek. W piwnicy byo tak zimno, e szczkalimy zbami.
Maonkowie zabrali si do zwijania namiotu. Bardzo si pieszyli, chcieli jak
najprdzej opuci Malbork, gdzie spotkay ich nieprzyjemne przygody.
Odjechali sw niebiesk skod, a ja jeszcze jaki czas przyjanie kiwaem im rk.
Polubiem ich podczas tej jednej rozmowy. Udzielili mi informacji, ktre mogy mnie
zaprowadzi do skarbu. A to byo chyba najwaniejsze.
Po powrocie do obozowiska zastaem chopcw zajtych przygotowywaniem
niadania. Pada deszcz, wic chopcy rozwiesili na czterech kokach brezentow paatk i
pod tym zaimprowizowanym dachem gotowai kaw na spirytusowej maszynce.
U naszych ssiadw, czyli u Petersenw, take rozpocz si ruch. Kapitan przynis
ze studni wiadro wody, a przez otwarte drzwi domku campingowego widziaem, e panna

Karen smaya na gazowej kuchence jajecznic. Przy tym zajciu pomaga jej Kozowski,
ona za mwia mu o czym, ywo gestykulujc; zapewne powtarzaa mu wczorajsz
rozmow ze mn.
Petersen nie by chyba zachwycony treci tej rozmowy, bo przynisszy wiadro
postawi je tak gwatownie na pododze domku, e woda chlusna na wszystkie strony.
Zaraz wynis si stamtd i przyszedl do nas w odwiedziny. Odstpilimy mu troch miejsca
pod brezentowym dachem, poczstowalimy go kubkiem gorcej kawy.
- Tak, tak, mister Samochodzik - westchn Petersen. - Nie uda mi si przyjazd do
waszego kra ju.
- No, kraj mamy pikny - powiedziaem. Lasy, jeziora...
- Ani skarbu, ani Malinowskiego - warkn. - Moja crka opowiedziaa panu, jak
si skoczya historia z okupem? Dokument by bezwartociowy, a Malinowski wyudzi
za niego pi tysicy zotych.
- Niech pan bdzie spokojny. Jak mwi nasze przysowie: Nosi wilk razy kilka,
ponieli i wilka. Dwa razy oszuka nas Malinowski, ale trzeci raz ju mu si to nie uda.
Jak to mwi po acinie: Omne trinum perfectum, czyli do trzech razy sztuka.
- Crka napomkna mi, e Malinowski jeszcze raz zwrci si do nas z propozycj
kupna informacji.
- Mam nadziej, e teraz ju pastwo oka nieco wicej rozsdku. Trzeba t
spraw odda w rce milicji.
- Ja te byem tego zdania - pokiwa gow. - Ale pan chyba zdy pozna moj
crk. To szalona dziewczyna. Upara si, e musi te skarby odnale. Nie wiem, co z
ni poczn, ona, zdaje si, gotowa jest na wszystko. Pokciem si z ni dzi
rano przez tego Malinowskiego.
bezradny i zwizany sowem, bo

Ktni

jednak niczego si nie zdziaa. Czuj si

rzeczywicie przed wyjazdem przyrzekem jej

kierownicz rol w naszej wyprawie. Niech pan wie jednak, e bez wzgldu na to, jak si
zachowa moja crka, chciabym, aby uwaa mnie pan za swojego przyjaciela. Nic
mnie nie obchodzi skarb templariuszy, nie mrugn nawet okiem, jeli pan go
odnajdzie,

nie Karen. Mj cel to schwyta Malinowskiego i zaprowadzi go do

wizienia.
- Pod tym wzgldem moe pan liczy na moj pomoc - rzekem uroczycie. Malinowski musi zosta przykadnie ukarany. Inaczej nie bd mia spokojnego sumienia.

Podalimy sobie rce i ucisnlimy je mocno, po msku. Wanie na t uroczyst


chwil wysza z domku panna Karen. Bya ubrana w gumowy paszcz nieprzemakalny,
zapewne wybieraa si na duszy spacer.
- M i st er Samochodzik - powiedziaa cierpko ma coraz nowych zwolennikw.
Nawet mj

ojciec przeszed do jego obozu. Ale choby wszystko sprzymierzyo si

przeciw mnie, ja i tak nie zrezygnuj ze skarbw. Id z panem Kozowskim zwiedzi


zamek malborski.
I wraz z panem Kozowskim pomaszerowaa w stron zamku.
- Idcie za nimi - szepnem do harcerzy. Zwracajcie uwag, co ich zainteresuje
na terenie zamku. Moe jednak Karen wie wicej ode mnie? C hlop cy poszli za
Kozowskim i Karen, Petersen wrci do domku, eby zje jajecznic. Zajem si
zmyw a ni em naczy po niadaniu. I przy tej czynoci zastaa mnie Anka.
- Oto najwaciwsze zajcie dla pana - powitaa mnie z ironi. - Piknie zmywa pan
naczynia. Mozna miao rzec: waciwy czowiek na waciw y m miejscu. Chopcw wysa
pan na przeszpiegi, a sam zaj si kuchni.
- D la cz cg o

pani mwi, e chopcw wysaem na przeszpiegi? Brr, c to za

brzydkie wyraenie?
- S p o t k a a m ich po drodze. Najpierw sza panna Petersen i Koz ow s k i , a za nimi
skradali si harcerze. A miny mieli takie, jak gdyby powierzono im zadanie w a g i pastwowej.
Nawet gada ze mn nie chcieli.
- Bo nie ufaj pani.
- A wszystko dlatego, e omieliam si przyjecha do Malborka. I do tego
motocyklem. No, jasne, pan Samochodzik nie lubi motocykli. W przeciwnym razie
jedziby motocyklem i nazywaby si: pan Motocyklik. A czy pan wie, e to byoby
adniejsze przezwisko?
- Dzikuj pani uprzejmie. Zostan przy swoim.
- Jak pan uwaa - wzruszya ramionami.- Ale nie moe pan mie do mnie pretensji,
e wybraam motocykl. Zreszt, pan nie chcia mnie zabra do Malborka swoj muzealn
pokrak.
- Co to za typ, ten Mysikrlik? - spytaem.
Wzruszya ramionami:
- Akurat wiem tyle samo, co i pan. Zjawi si w orodku dziennikarzy, aby

wypoyczy motorwk. Zaproponowaam mu, eby mnie zawiz do Malborka. Zgodzi


si. Powiedzia, e jest na urlopie i nie ma nic lepszego do roboty, jak wozi motocyklem
adne dziewczyny.
- Ba - mruknem.
- Nie jestem adna?
- Pani pozwoli, e si nie wypowiem.
- On uzna mnie za adn. Kazaam mu czeka po drugiej stronie jeziora. A wie pan
dlaczego? Nie chciaam, eby mnie kto widzia odjedajc motocyklem. Mylaam, e
w Malborku sprawi panu ogromn niespodziank.
- Och, niespodzianka bya ogromna - przytaknem.
- Nie wziam tylko pod uwag, e najmilszym zajciem pana Samochodzika jest
obserwowanie blinich.
- Znam jeszcze kilka innych miych zaj. Na przykad zmywanie naczy powiedziaem.
Uoyem czyste naczynia w specjalnym pudeku, wytarem rce w ciereczk.
Drobnym kroczkiem zbliy s do nas dziwacznie ubrany czowiek. By may, w
krtkich spodenkach i w pasiastej marynarskiej koszulce.
- Cze, panie szanowny - powita mnie jegomo. - Jestem tu od wynajmowania
turystom kajakw. Jakby chcia pan popywa z panienk na Nogacie, to prosz do mnie,
jak w dym. Tam w dole mam przysta.
- Przecie pan chyba widzi, e deszcz leje - rzekem.
- Deszcz panu przeszkadza? - zdumia si jegomo i podszed nieco bliej. Prawdziwemu sportowcowi deszcz nie szkodzi. Nie jest pan z cukru.
- Z cukru nie jestem, to fakt - kiwnem gow. - Ale mokn take nie mam
zamiaru.
- To nie chcesz pan popywa kajakiem? Godzink, dwie, nawet na cay dzie
mona u mnie wynaj. Moja wypoyczalnia szeroko jest znana. Dobra firma, powiadam
panu. Z t zakochan w panu panienk pikn przejadk moesz pan zorganizowa.
- Nie. Dzikuj - powiedziaem. A Anka zarumienia si na sowa o zakochanej
panience.
- Nie, to nie - westchn jegomo w kaszkiecie. - A kto mieszka w tym domku na
koach? Moe jemu przyda si kajak?

- To cudzoziemiec - wyjaniem. - Duczyk. Ale mona z nim po angielsku


rozmawia. Jeli pan chce, bd suy za tumacza.
- E, panie. Ja sam potrafi si z nim rozmwi. Jak to mwi: porzdny czowiek z
porzdnym czowiekiem zawsze si dogada. Cudzoziemcw duo tu przyjeda zamek
oglda i kajaki u mnie wynajmuj, wic to i owo w rnych jzykach nauczyem si
mwi.
Poszed do obozu Petersenw i zapuka do drzwi ich domku. Wyszed do
niego kapitan Petersen - przed chwil my si, bo by rozebrany do pasa, na
owosionej piersi zobaczylimy wytatuowan niebiesk kotwic.
- Panie marynarz - rzek do niego jegomo w kaszkiecie - kajaki wynajmuj.
- Co takiego? - spyta po angielsku kapitan.
- Kajaki wynajmuj. Yes. Kajaki - tumaczy jegomo.
- Kajaki? - powtarza zdumiony Petersen. - Co to jest: kajaki.
- Yes, kajaki - kiwa gow jegomo. - Pan jest marynarz, wic si dogadamy.
Niedrogo bior. Wynajmuj na godzin, dwie, nawet na cay dzie.
Petersen podrapa si w gow, bo nic a nic nie rozumia z tego, co mu mwi
jegomo w kaszkiecie. Na wszelki wypadek zapyta go:
- Czy nie zna pan moe Malinowskiego?
- Malinowskiego? - oczy jegomocia wypenio zdumienie.
- Malinowski, yes, Malinowski - powtarza Petersen.
Jegomo stukn si palcem w pier:
- Ja jestem Malinowski. Pan o mnie sysza? Nie wiedziaem, e moja firma
jest tak szeroko znana w wiecie. Aj em Malinowski - przypomnia sobie kilka sw po
angielsku.
Petersen rykn jak dziki baw:
- Malinowski?! Pan jest Malinowski?!
- Yes,

sir,

ja jestem wanie Malinowski - przytakiwa radonie jegomo.

Petersen rzuci na traw rcznik, ktry mia przewieszony na nagich ramionach. Potem
- ogromny jak goryl - chwyci za kark malutkiego jegomocia w kaszkiecie. Pocz nim
trz jak gazk.
Ty jeste Malinowski? - wrzeszcza. I przyszede, eby znowu wyudzi
pienidze? Ty oszucie! Ty zodzieju! Mam ci nareszcie, ze skry obupi!

K r z y k Petersena wywabi ludzi ze wszystkch namiotw na campingu. Zrobio si


zbiegowisko. Wszyscy myleli, e cudzoziemiec zapa zodzieja, ktry chci a okra jego
domek. Wic ten i w szturchn gniewnie jegomocia w kaszkiecie. A kapitan cigle go
trzyma w swych wielkich apskach i wykrzykiwa:

Zodziej! Wamywacz! Oszust! Nabra mnie na czterysta dolarw! Wyudzi

pienidze za dokument! Och, Malinowski, odpokutujesz za wszystkie swoje drastwa...


Z trudem przecisnem si przez tum otaczajcy Petersena i Malinowskiego.
- Na milicj z Malinowskim! - woali zebrani ludzie. - Pod sd go trzeba odda! Do
aresztu ze zodziejem!
I kady uwaa za swj obowizek szturchn w plecy biedaka, ktry bekocc
niezrozumiale, na prno usiowa wyjani co, co si wyjani nie dawao.
- Panie Petersen - powiedziaem. - To nie jest Malinowski.
- Jak to: nie Malinowski? - oburzy si kapit an. - Przecie on sam mwi, e jest
Malinowski.
May, poszturchiwany czowieczek pojkiwa:
Yes, yes, ja jestem Malinowski. Pucie mnie, l udzi e. Przecie ja jestem
Malinowski. Wszyscy mnie tu znaj, kajaki wynajmuj. Aj em Malinowski.
- Syszy pan? On jest Malinowski! - wrzeszcza Petersen. - Niech go pan nie broni!
Moda panienka w ogromnych okularach wskazaa na mnie:
- A ten pan to pewnie wsplnik Malinowskiego. Pewnie razem okradali turystw.
Odczuem, e i mnie kto szturchn w plecy. Kto inny zapa mnie za rami.
- apaj, trzymaj zodzieja! - wrzeszczaa jaka tga pani w spodniach. - Nawet na
wycieczce nie ma od nich spokoju.
Szarpnem si raz i drugi, eby wyrwa rami z czyjego ucisku, ale kilkoro rk
chwycio mnie bardzo mocno.
- Patrzcie, jak to si szarpie! - woano. - Trzymajcie go, bo ucieknie!
- Panie Petersen! - woaem do kapitana. - To nie jest ten Malinowski! To inny
Malinowski!
Ale Petersen nie sysza mojego gosu, ktry gin w oglnym wrzasku.
Dostrzegem w tumie Kozowskiego. Ale ten zamiast mnie ratowa, jeszcze
podjudza wszystkich.
- Tak jest, trzymajcie go. Zaprowadcie go na miicj.

Szturchano mnie, popychano, szczypano.


- Ech, ajdaku, poczekaj, ju ja ci urzdz! - krzyknem do Kozowskiego.
- Patrzcie, ludzie, jeszcze si odgraa! - piszczaa panienka w okularach i
uszczypna mnie tak silnie, e zawyem jak ranny wilk.
Wreszcie z pomoc przysza Anka. Kademu z osobna i wszystkim naraz
nieustannie tumaczya, e zasza tutaj omyka na skutek tego, e pan Petersen nie zna
polskiego, a pan Malinowski nie rozumie po angielsku.
- Tfu! - splun Petersen. - Strasznie gupia historia. A pan, panie Kozowski, jeszcze
dolewa oliw y do ognia zamiast zaegna wszystko.
A co miaem robi? - dziwi si Kozowsk. - Sdziem, e nareszcie schwyta pan
Malinowskiego i e tym Malinowskim okaza si pan Samochodzik.
- Dzikuj

panu - powiedziaem. - Ma pan u mnie jeszcze jedn grub kresk,

panie Kozowski.
Nagle Petersen jak sarna rzuci si do swego lincolna. Zza wycieraczki na przedniej
szybie wyj zoon w czworo kartk papieru. Rozwin j, zerkn na ni okiem i
nastpnym skokiem znalaz si obok mnie.
- Masz pan, czytaj, bo napisane jest po polsku. Podpis widz znajomy - i a
zazgrzyta zbami w bezsilnej zoci.
Przeczytaem tumaczc na angielski:

Panno Petersen! Zdobyem nowe i cenne informacje, ktre zaprowadz pani do


skarbu. Chc za nie dwanacie tysicy zotych. Prosz przyjecha dzisiaj o jedenastej w nocy
na pidziesity kilometr drogi nn Chojnice. Tam bd na pani czeka. Tylko prosz
przyjecha samej, bo inaczej si nie zjawi. I adnych puapek.
Malinowski

ROZDZIA CZTERNASTY
JECHA, NIE JECHA? GDZIE LEY SERCE TWOJE? PLANY NOWEJ
WYPRAWY KAREN W OPAACH POCIG W CHARZYKOWYCH

Pada deszcz. Siedzielimy w przytulnym wntrzu przyczepy campingowej


Petersenw - Anka, Karen, kapitan, Kozowski, ja i chopcy. Przez niskie okno przyczepy
wida byo zamglon od deszczu brunatn sylwetk zamku malborskiego, przez drugie
okno widzielimy czarn to Nogatu, smagan deszczem.
Kapitan Petersen otworzy butelk francuskiego koniaku, a dla chlopcw zdj kapsel
z butelki wypenionej pomaraczowym sokiem. Karen trzymaa w doniach list od
Malinowskiego i wydawao si, e czyta go po raz dziesity, cho wiedzielimy, e tylko
wodzi wzrokiem po literach, nie znaa bowiem polskiego. Czekalimy z napiciem, co powie
i co zadecyduje. Bya bardzo pikna w tym swoim zamyleniu, z jasnymi wosami
rozrzuconymi na ramionach. Gdy przymruya oczy, pilnie si nad czym zastanawiajc,
dugio rzsy rzucay cienie na policzki i czyniy jej twarz jeszcze pikniejsz.
Nagle dziewczyna szarpna gow odrzucajc wosy i powiedziaa:
- Przyjm t propozycj. Wezm samochd i pojad na pidziesity kilometr.
- Wiedziaem, e tak bdzie - westchn Petersen. - Moja crka jest wariatk.
- Odradzam. Stanowczo odradzam. Tym razem odradzam - powtarza Kozowski. Wyprawa jest bardzo niebezpieczna. Jecha samotnie na nocne spotkanie z bandyt, ktre
odbdzie si gdzie w lesie albo w szczerym polu? Nie, odradzam. Stanowczo.
- Tym bardziej e jest to zapewne nowe oszustwo - dodaa Anka.
- Nie - przeczco pokrciem gow. - Malinowskiego najchtniej widziabym za
kratkami, ale tym razem on rzeczywicie posiada cenne informacje.
I opowiedziaem o nocnej przygodzie w zamku, unikajc jednak szczegw
zwizanych z treci zrabowanego listu.
- Podzielam pogld pana Kozowskiego - rzekem na zakoczenie. - Odradzam take
samotny wyjazd na spotkanie z Malinowskim. Bo dlaczego on tym razem odstpi od swego
dawnego systemu wymiany pienidzy na dokument? Dlaczego chce si spotka osobicie z
pann Karen i miejsce spotkania wyznaczy tak daleko?

- Moe pragnie zakomunikowa mi co wanego - zastanawiaa si Karen.


Znowu przeczco pokrciem gow:
- Wiem, co jest w licie. I tym razem mg Malinowski zada zoenia okupu w
jakim zakamarku. A tymczasem zaproponowa spotkanic na pidziesitym kilometrze.
Boj si o pani, Karen. Dziewczyna spojrzaa na mnie ze zoci:
Paskie obawy ani mi nie mog pomc, ani zaszkodzi. To nie troska o mnie kae
panu odradza mi spotkania. Pan po prostu nie chce, abym uzyskaa informacje, ktre pan
ju posiada. Zdobd te informacje i odnajd skarb templariuszy. Zrobi tak chobym miaa
ryzykowa wszystkie nasze pienidze.
Zaczerwieniem si na to niesprawiedliwe osdzenie. Jeszcze przez chwil wahaem
si, ale myl, e Karen podejrzewa mnie o przewrotno, zawaya na mojej decyzji.
- Panno Petersen - powiedziaem pgosem, ale z takim naciskiem, e w malutkim
pomieszczeniu zrobia si zupena cisza. - Powiem pani, co jest w licie zrabowanym przez
Malinowskiego. Wyo na st wszystkie karty, lecz prosz pani, niech pani nie jedzie na
to spotkanie. Zreszt, skoro dowie si pani, co zawiera list, bdzie on ju pani niepotrzebny.
Nie - zaprzeczyem - nie robi tego kierowany trosk o pani. Nie chc, aby ten bandyta
odnis korzy ze swego ndznego procederu. Niech bezskutecznie czeka na
pidziesitym kilometrze. Pani tam nie pojedzie.
Anka zapaa mnie za rk i cisna j mocno.
- Niech pan nie zdradza swoich tajemnic. Przecie w ten sposb traci pan szanse
odnalezienia skarbu. Pan zdoby te informacje dziki sprytowi i pomysowoci. A wobec
panny Karen nie ma pan adnych zobowiza, nie ma pan potrzeby zdradza jej swoich
tajemnic. To wielkoduszno zbyt daleko posunita,
- Nie - powtrzyem z uporem. - Zrobi tak, jak powiedziaem. Szukam skarbu, aby
przey ciekaw przygod. A lkam si, e Malinowski j zepsuje. Jeli co zego stanie si
pannie Karen, bd mia nieczyste sumienie.
Rozmow prowadzilimy w jzyku angielskim. Anka zwrcia si do chopcw ju po
polsku.
- Czy wiecie, co chce zrobi pan Samochodzik? Zamierza zdradzi tre listu tylko
dlatego, aby panna Karen nie jechaa na spotkanie z Malinowskim. Tell wzruszy
ramionami:
- Pani nie zna pana Samochodzika? To byo jasne, e on wanie tak zrobi.

Umiechnem si do Tella i pogaskaem go po policzku. Ucieszyem si, e


chopcy uwaaj mnie za czowieka honoru.
- Panie Tomaszu - powtrzya ze zoci Anka. - Uwaam, e... e jest pan gupi. I
zakochany w pannie Karen. A ona... Ona wanie pana wyprowadzi w pole.
- Trudno - westchnem. - Ale inaczej nie mog postpi. I to nie dlatego, e, jak
pani mwi, jestem zakochany, ale dlatego, e nie chc, aby stao si co zego. Do koca
ycia nie mgbym sobie darowa, e zamiast uczciwoci zwyciya we mnie chciwo.
Karen, Petersen i Kozowski patrzyli na mnie z uwag. Karen miaa na ustach
drwicy umieszek, bya bowiem przekonana, e gdy przyjdzie co do czego, wstrzymam si i
nie zdradz tajemnic listu.
Ale ja zaczem mwi. Opowiedziaem najpierw o Zygfrydzie Feuchtwangenie,
ktry zwrci si do Jakuba de Molaya z prob o przysanie mu architekta dla zbudowania
stolicy Krzyakw, ktra miaa si nazywa Serce Twoje. Mwiem o Piotrze z Awinionu,
ktry przyby do Prus, aby wznie stolic. I prawdopodobnie w podziemiach wznoszonej
budowli Piotr z Awinionu ukry skarb zakonu. A potem, wezwany do Francji, zgin na
stosie. Nie dokoczy rozpocztej budowy. Feuchtwangen musia szybko przenie si z
Wenecji do Prus i wybra Malbork na swoj stolic. Czy jednak Malbork by tym miejscem,
gdzie Piotr z Awinionu rozpocz budow stolicy krzyackiej? Oto pytanie, na ktre w
dalszym cigu nie ma odpowiedzi. Znak trjkta pozostawiony na murach moe wskaza
miejsce, gdzie pracowa Piolr z Awinionu.
- I to wszystko, co zawiera list, ktry Malinowski chce pani odstpi za dwanacie
tysicy zotych - powiedziaem na zakoczenie. - Teraz nie musi pani jecha na spotkanie z
bandyt.
- Dzikuj panu serdecznie - podnis si Petersen i ucisn mnie swymi wielkimi
apskami. Pan jest prawdziwym dentelmenem. Rad jestem, e moja crka nie pojedzie
na pidziesity kilometr. Malinowski moe tam

czeka

choby do

rana. Po raz

pierwszy nie on nas, ale my jego wykiwamy.


Tylko

Karen

ani

swkiem

nie

wyrazia

swojej wdzicznoci. Drwicy

umieszek znowu pojawi si na jej ustach.


- Jak mam pewno - rzeka - e powiedzia pan ca prawd? I nie zatai pan
adnego szczegu? Gdzie jest ten tajemniczy Bahomet, ktry mgby powiadczy, e list
nie zawiera jeszcze innych, dodatkowych iniormacji?

- Bahomet odjecha dzi rano, rezygnujc z poszukiwa - stwierdziem. - Napad


przerazi go miertelnie. Nie chcia mie ju nic wsplnego ze skarbami.
- Odjecha? - podchwycia Karen. - To bardzo wygodne dla pana, e odjecha. Nie
moe bowiem potwierdzi prawdziwoci paskich sw. A ja mam zaufa panu, ktry jest
moim konkurentem do skarbu? Przecie wystarczy, e pan zatai jeden drobny szczeg,
jedn informacj, choby dotyczc miejsca, gdzie Piotr z Awinionu zacz wznosi stolic
krzyack. I pan sprztnie mi skarby sprzed nosa. Nie wiadomo, gdzie jest to miejsce rzekem. - Bahomet take tego nie wiedzia, bo nie byo o tym ani sowa w licie. Bahomet
trzy noce szuka w podziemiach malborskiego zamku znaku trjkta i nie znalaz.
- Nie wierz panu - sykna Karen. - W tej paskiej pozornej szczeroci kryje si
puapka. Pan jest bardzo sprytny. Wszystkich pan nabra na swoj szczero. Ale nie mnie.
Dlatego pojad na spotkanie z Malinowskim. I nie boj si. Nikogo si nie boj. Musz
znale te skarby i odnajd je.
- Dobrze panu tak! - zawoaa oburzona Anka. - Podejrzewaam, e panna Karen tak
si zachowa. Nie tylko e nie podzikowaa, ale nazwaa pana kamc i oszustem.
Anka miaa racj. Czuem si, jak gdyby mnie spoliczkowano. Wstaem ze swego
miejsca, ukoniem si wszystkim.
- egnam pastwa. Pani zrobi, jak zechce. Ale prosz pamita, e ja uczyniem
wszystko, co byo w mojej mocy, aby pani unikna niebezpieczestwa.
Opuciem domek Petersenw, a za mn wyszli chopcy i Anka. Chopcy, ktrym ona
opowiedziaa o reakcji Karen na moje oporwiadanie, byli oburzeni.
- Karen to mija! - zawoa Wiewirka. Zobaczycie, e ten bandyta napadnie na ni
i j zabije.
- Nie gadaj gupstw, Wiewirka - rzekem. - Chodmy lepiej na kolacj do restauracji
Nad Nogatem. Zjemy co dobrego i humor si nam poprawi. Pjdzie pani z nami? zaproponowaem Ance.
- Dobrze - skina gow.
- A potem zoymy wizyt Ewie powiedzia Sokole Oko. - Spotkalimy j w zamku i
zaprosia nas do siebie na dzisiejszy wieczr. Bdzie pan mg porozmawia z jej mam
na temat stolicy krzyackiej.
- Niech si pani nie martwi - pociesza Ank Wilhelm Tell. - Przekona si pani, e
chocia panna Karen poznaa wszystkie tajemnice pana Samochodzika, i tak nie uda si jej

odnale skarbu templariuszy. Jest zbyt chciwa.


- Oj, dzieci, dzieci - miaa si Anka. - Czy wiecie, dlaczego Malinowski cigle was za
nos wodzi? On nie wierzy w skarby templariuszy. Dla niego skarbem s Petersonowie,
ktrych zamierza obupi z pienidzy.
- Mwi

pani

tak,

jakby

pani

znaa

Malinowskiego - rzek Sokole Oko.

Pokrcia gow.
- Nie znam go. Na razie - zaznaczya. - Ale powiadam wam, e nie kto inny, tylko ja
pierwsza zdoam go pozna. I to wkrtce.
Pomylaem, e Anka take wpada na trop jakiej tajemnicy. Lecz ona nie bdzie tak
wielkoduszna, jak ja, i zbyt pochopnie nie zdradzi jej nikomu.
Zjedlimy kolacj, a potem poszlimy do zamku, gdzie przed wejciem na most
zwodzony czekaa ju Ewa. Zaprowadzia nas do malutkiego mieszkanka w starych murach,
poznaem jej mam, siwowos pani w duych, rogowych okularach. Wydawao mi si, e
w oczach mamy Ewy dostrzegem rozbawienie.
- Tak jest - przyznaa, czstujc nas herbat i ciastkami. - Bardzo zabawna wydaje mi
si myl, e s ludzie, ktrzy na serio poszukuj skarbw. Pan naprawd wierzy, e te skarby
istniej?
Wyznaj, e troch si zawstydziem.
- Pani sdzi, e poszukiwanie skarbw to zajcie bezsensowne? Tylko dzieci wierz
w legendy o zakopanych skarbach, prawda?
- Ach, nie - zaprzeczya. - Przecie kady ma prawo do dysponowania swym wolnym
czasem. Jedni owi ryby, drudzy poluj, jeszcze inni podruj lub graj w bryda. Nie
widz powodu, dla ktrego poszukiwanie skarbw ma by zajciem gorszym od tamtych.
Jeli co mnie tutaj bawi, to to, e tworzycie do zabawn gromadk. Pan i trzej chopcy
oraz ta pani...
- Przepraszam bardzo, ale ja jestem osob serio - zastrzega si Anka. - Nie szukam
skarbw. Natomiast interesuj mnie poszukiwacze skarbw.
Przekomarzajc si i artujc, pilimy herbat, i potem zaczlimy rozmow o
Krzyakach, templariuszach i skarbach. Nie miaem powodu, aby nie ufa mamie Ewy, a
Anka bya przecie wiadkiem tego, co mwiem Karen - dlatego z ca szczeroci
przedstawiem sw dotychczasow wiedz o tropach prowadzcych do skrytki templariuszy.
- Najwaniejszy problem, jaki stoi teraz przed nami - zakoczyem - to dowiedzie

si, gdzie Feuchtwangen chcia wznie stolic o nazwie Serce Twoje. Tam bowiem
znajduje si skarb templariuszy.
Mama Ewy zastanowia si.
- Bardzo chciaabym wam pomc, ale niestety, zdaje si, e nie potrafi. Z historii
wiadomo, e Feuchtwangen przenis si we wrzeniu 1309 roku z Wenecji do Malborka,
ktry z t chwil sta si stolic pastwa krzyackiego. Ten fakt wizano raczej z calkowitym
opanowaniem przez Krzyakw Pomorza. Jest spraw jasn, e los, jaki spotka
templariuszy, musia take zaniepokoi Feuchtwangena i przypieszy jego wyjazd z
Wenecji. Dyskusj budzi wrd historykw fakt, e wanie Malbork wybrano na stolic,
cho, by moe, o wiele lepiej nadawa si na ni Elblg. Pewne znaczenie miaa chyba w
tym wzgldzie wczesna sytuacja wewntrz Zakonu: w Elblgu mieli przewag w
konwencie stronnicy mistrza krajowego Henryka von Plotzke, ktry by przeciwnikiem
Feuchtwangena. Wielki mistrz wola wic przenie stolic do maego Malborka, ktry
nastpnie pniejsi mistrzowie rozbudowali do rozmiarw potnej twierdzy. Nie jest
wykluczone, e ju przed rokiem 1309 Feuchtwangen zastanawia si nad moliwoci
przeniesienia stolicy Zakonu z Wenecji do Prus i, by moe, poczyni w tej sprawe jakie
zabiegi. Ale nam, historykom, nie jest o tej sprawie wiadomo. Serce Twoje? - zastanawiaa
si gono matka Ewy. - To po acinie jest: cor tuum. Mam u siebie sownik geograficzny
ziem polskich. By moe, odnajdziemy tam miejscowo o podobnej nazwie.
Zajlimy si przegldaniem sownika. Ale bez rezultatu.
- Prosz pani! - zawoaem. - Przecie ta nazwa moga w cigu wiekw ulec powanej
zmianie. By moe, zostaa spolszczona i wanie w takiej formie wesza do sownika.
Szukamy w sowniku na liter C, a moe trzeba szuka na liter K?
Znalelimy miejscowoci zaczynajce si na K. Popiesznie przebiegaem palcem
po nazwach wsi, osiedli i miasteczek. Nagle palec mj zatrzyma si.
- Kortumowo - przeczytali chopcy.
- Kortumowo? - powtrzya matka Ewy.
- Cor Tuum... Kortum... Kortumowo - powiedziaem. I przeczytaem krciutk
charakterystyk miejscowoci:
Kortumowo, wioska w Ziemi Chemiskiej nad jeziorem o tej samej nazwie. We wsi
znajduje si kociek z pocztku XIV wieku, parafia pod wezwaniem Najwitszej Marii
Panny...

- Ziemia Chemiska wczenie naleaa do Krzyakw - przypomniaa


Ewy.

Kociek zbudowano na pocztku XIV wieku,

matka

a wic w tym czasie gdy

Feuchtwangen nosi si z zamiarem zaoenia stolicy. Musi pan tam koniecznie pojecha,
panie Tomaszu. Na miejscu o wiele lepiej zorientuje si pan, czy nie ma tam pozostaoci
po budowlach krzyackich.
- Tak jest -przytaknem. - Jutro pojedziemy do Kortumowa. Tylko prosz was zwrciem si do chopcw - zachowajcie w tajemnicy nasze dzisiejsze rozwaania.
- Wiewirce trzeba bdzie obci ozr - zdecydowanie powiedzia Sokole Oko.
- Boe drogi, czego oni ode mnie chc? - oburzy si gadatliwy Wiewirka. A Ewa
klasna radonie w rce:
- Pojad z wami! Zobaczycie, e bardzo si przydam,
Mama Ewy zaprotestowaa, jak to zwykle mamy, gdy ich dzieci wpadn na szalony
pmnys. Ewa przekonywaa, e pomys nie jesst a tak bardzo szalony, bo przecie trzej
chopcy podruj ze mn ju od dawna i nic zego jako si adnemu z nich nie stao. Anka
zapewnia mam Ewy, e wemie dziewczynk do swego namiotu i zaopiekuje si ni, wic
mama powoli mika i coraz sabiej protestowaa.
- Pani take wybiera si do Kortumowa? - spytaem Ank. - Czy mona wiedzie,
jakim rodkiem lokomocji?
- Na pewno nie motocyklem - odrzeka. - Myl, e najwygodniej bdzie pojecha
paskim zwariowanym samochodem.
- Co takiego? Mj samochd nie pomieci tak wielkiej gromady.
- W takim razie poprosz Petersenw, aby nas zabrali swoim lincolnem.
- I zdradzi im pani kierunek naszej podry?
- No trudno, skoro w inny sposb nie bd si moga dosta - rozoya rce Anka.
Ale to najzwyklejszy szanta! - zawoaem.
- Bardzo trafnie to pan wyrazi - kiwna gowa. Do tej pory staraam si
przekonywa pana przy pomocy perswazji i miych umiechw. A poniewa to nie
skutkowao, chwyciam si innych rodkw. Wic jak bdzie? Pojedziemy razem czy te
mam odwoa si do panny Karen?
- Pojedziemy - jknem.
Mimowolnie spojrzaem na zegarek i stwierdziem, e jest ju po dziesitej.
Zerwaem si od stou.

- Przepraszam bardzo, ale ja musz ju wyj. Mam w miecie bardzo wan


spraw do zaatwienia. Wy chopcy,

jeszcze przez chwil moecie goci u Ewy. Ale

prosz, ebycie za p godziny byli ju namiocie.


- Ja take wychodz - rzeka Anka i zacza si egna z matk Ewy, dziewczynk i
chopcami.
Wyszlimy z zamku.
- Dobranoc pani - wycignem rk do Anki.
Zagrodzia mi drog i powiedziaa gwatownie:
- Domylam si, co pan teraz zamierza. Chce pan jecha na pidziesity kilometr.
Pan si boi o Karen. Pan si w niej kocha, Ta dziewczyna nie cierpi pana, uwaa pana za
kamc i oszusta, a pan jest lepy i nie widzi pan jej niechci. Czy pan nie rozumie, e jej
wcale na panu nie zaley? Ona myli tylko o zdobyciu skarbw. A pan o tyle wchodzi w jej
rachuby, o ile moe jej pan pomc w ich odnalezieniu. Zdradza jej pan swoje tajemnice, a i
to wywouje u niej tylko niech. Po co pan tam chce jecha? Przekona si pan, e t trosk
potraktuje Karen wrogo. Bdzie znowu podejrzewa, e pan chce odebra jej list kupiony
od Malinowskiego.
Odsunem j delikatnie, ale stanowczo.
- A jeli tam na drodze stanie si co zego? - rzekem.
- Co to pana obchodzi? Ona jest penoletnia. Wszyscy j ostrzegali przed spotkaniem
z bandyt.
- Mnie tak myle nie wolno. Zreszt, czemu pani na tym zaley, ebym tam nie
jecha?
- Boj si. Malinowski to rzezimieszek, a pan jest naiwny jak dziecko. Z Karen niech
si dzieje, co chce. Nie cierpi tej zarozumiaej dziewczyny. A pana lubi. I nie chc, eby
si pan naraa.
- Nie, nie - pokrciem gow. - Ja jednak musz tam jecha.
I pozostawiwszy Ank przed zamkiem, pobiegem w stron pola namiotowego, gdzie
sta mj wehiku.
Lincolna Petersenw nie byo ju na parkingu. Znaczyo to, e Karen pojechaa na
spotkanie z Malinowskim. Spojrzaem na zegarek: dwadziecia minut brakowao do
jedenastej. Czy przez dwadziecia minut zd przeby pidziesit kilometrw dzielce
mnie od miejsca spotkania?

Zapuciem silnik mojego samochodu. Jak spod ziemi wyrs obok auta pan
Kozowski.
- Dokd pan jedzie? - rzek chrapliwie. - Panna Karen zabronia jazdy jej ladem.
Malinowski moe si sposzy i nie odsprzeda listu.
Wzruszyem pogardliwie ramionami.
- Daj mi pan spokj z pann Karen. Mam jej wyej uszu. Nazwaa mnie oszustem i
kamc. Nie chc mie z ni nic do czynienia. Jad do restauracji na kolacj. Pojedzie pan
ze mn?
- Nie - odpar Kozowski. Raptownie ruszyem i po chwili pdziem drog do miasta.
Znalazem si na szosie i w szalonym pdzie przebyem most na Nogacie. Droga do
Starogardu Gdaskiego bya wska, pena zaskakujcych zakrtw, a poniewa nadaem
samochodowi du szybko, raz po raz musiaem przyciska hamulec i z przeraliwym
piskiem opon przebywaem wirae.
Postanowienie wyjazdu na pidziesity kilometr powziem bardzo pno. Teraz
musiaem nadrabia stracony czas. Nie, nie chodzio wcale o to, aby schwyta
Malinowskiego. Jechaem na pidziesity kilometr, aby mie pewno, e Karen nie stao
si nic zego. Obrazia mnie sw podejrzliwoci, ale to nie miao adnego znaczenia, gdy
uwiadomiem sobie, e ta uparta dziewczyna znajdzie si na pidziesitym kilometrze
zdana na ask i nieask bezwzgldnego bandyty. Nie, nie kochaem si w Karen - jak
przypuszczaa Anka. Po prostu uwaaem za swj obowizek strzec j i Petersena przed
niebezpieczestwami. Wosy jeyy mi si na myl, e rzezimieszek moe zamordowa
Karen dla jej zotego zegarka, piercionka z brylantem czy brylantowej broszki, jak zawsze
nosia przypit do bluzki. Wydawao mi si, e w pewnym sensie bybym
wspodpowiedzialny za zo wyrzdzone Karen i jej ojcu.
Pdziem wic, aby nadrobi spnienie. Po obydwu stronach drogi migay drzewa,
poty, supy telegraficzne. Ostre wiata reflektorw raz po raz wyaniay fosforyzujco znaki
drogowe: Uwaga, niebezpieczny zakrt, Uwaga, cztery niebezpieczne zakrty, ,,Uwaga,
przejazd kolejowy nie strzeony. Raz po raz wyprzedzaem z rykiem klaksonu wozy konne
ze sabo widocznyrni latarniami. Pdziem wci szybcicj i szybciej.
Tajemniczo i gronie opalizoway zegary mojego wehikuu. Sto kilometrw... sto
dwadziecia kilometrw... sto trzydzieci kilometrw na godzin - wskazywaa strzaka
szybkociomierza.

Szosa przesza w szerok i wygodn autostrad. Zwikszyem szybko do stu


czterdziestu klometrw na godzin. Przejechaem wiaduktem ponad skrzyowaniem drg:
z Gdaska do Grudzdza i z Malborka do Starogardu. Jeszcze osiemnacie kilometrw i oto
zobaczyem wiata Starogardu Gdaskiego.
Szosa welkim ukiem okraa centrum miasta, zmniejszyem wic prdko, gdy
pokazao si wicej pojazdw, przede wszystkim sporo motocyklistw.
Do jedenastej godziny brakowao tylko piciu minut. Potem ze strachem
stwierdziem, e jest ju jedenasta. A do celu byo jeszcze oo najmniej dziesi kilometrw.
Przycisnem silniej peda gazu. Strzaka szybkociomierza skoczya gwatownie,
pd wiatru z oskotem uderza w przedni szyb. Irytowao mnie to wycie wiatru, zdawao
mi si, e brzmi ono zowrbnie.
Znowu ostry wira. Przyhamowaem, ale odrzucio mnie niemal na sam krawd
drogi. O mao nie otarem si botnikiem o betonowe supki. Jak rzd jednookich cyklopwkarzekw poyskiway one czerwono szkiekami odblaskowymi.
Za zakrtem droga wyprostowaa si i biega przez gsty br. To byo ju niedaleko
Zblewa. W perspektywie szosy ujrzaem tylne wiata stojcego na boku samochodu,
zapewne lincolna Petersenw.
Zdjem nog z gazu i przeoyem j na peda hamulca, powoli zmniejszajc
szybko. Nie chciaem si zatrzymywa, bo jeli Malinowski spni si na spotkanie,
Karen moga mie do mnie pretensje, e go sposzyem swym przyjazdem. Zamierzaem
min samochd Karen, pojecha dalej, a potem zawrci.
Szosowe wiata wehikuu dosigny karoserii wozu Petersenw. Zobaczyem, e
auto jest puste. Jeszcze chwila i dojrzaem Karen. Staa obok auta, a przy niej majaczy cie
mczyzny. Nie, nie staa. Szarpaa si z tym czowiekiem. Odpychaa go od siebie,
krzyczc co, ale szum mego silnika zagusza jej sowa.
Z najwiksz si nacisnem na peda hamulca. Zapiszczay opony, wehiku
zarzucio i niemal obrcio. Stan bokiem na szosie, o kilkanacie centymetrw przed
pniem drzewa na skraju drogi.
Jednym skokiem znalazlem si na szosie. Tylko kilkanacie metrw dzielio mnie
od samochodu Petersenw,

ale

wiata

wehikuu

pisk

hamulcw uprzedziy

Malinowskiego o niebezpieczestwie. Karen nie zgasia silnika swego wozu, a w stacyjce


tkwi

kluczyk.

Malinowski

odepchn

od

siebie dziewczyn tak gwatownie, e

a zatoczya si i upada w przydrony rw. Potem rzuci si do lincolna. Usyszelimy


gone

wycie

silnika.

Jeszcze chwila i lincoln zacz z du szybkoci oddala si od

nas. Jego czerwone tylne wata rozpyway si w mroku nocnym.


Podbiegem do Karen i pomogem jej podnie si z ziemi.
- Zerwa mi z rki zoty zegarek i zabra broszk brylantow - powiedziaa dyszc
ciko. Chcia mi cigna z palca piercionek, ale si broniam i pan nadjecha. Mam
jednak list z triumfem pokazaa mi papier, ktry kurczowo trzymaa w palcach.
- Samochd take ukrad - stwierdziem. Dopiero w tej chwili uwiadomia sobie, e
Malinowski uciek jej lincolnem.
- Boe drogi, co robi? Trzeba chyba da zna milicji? Mylaam, e jest bandytdentelmenem. A okaza si zwykym rzezimieszkiem.
Nawet nie spytaa, dlaczego przyjechaem w lad za ni.
- Sprbujemy go dogoni - powiedziaem, wskakujc do swego wozu..
- Mojego lincolna? Paskim pojazdem? rzeka ze zdumieniem, w ktrym tkwia
pogarda dla mego wehikuu.
- Niech pani wsiada. Prdzej! - rozkazaem. - Pani nie tylko nie zna si na ludziach,
ale i na samochodach. Zaufaa pani rzezimieszkowi i le wysza na tym. Lincoln wydaje si
pani smym cudem wiata.
Wczyem boczny wysoko umieszczony reflektor, ktrego uywaem tylko podczas
jazdy po wodzie, gdy fale zaleway mi szosowe wiata. Szosa na Zblewo bya pusta, wic
nikogo nie razi blask moich lamp. Wkrtce szybkociomierz wskazywa sto czterdzieci
kilometrw na godzin.
- Prosz si nie udzi, e dogoni pan lincolna - powiedziaa Karen. - Ma osiem
cylindrw. Jego szybko maksymalna wynosi sto osiemdziesit kilometrw na godzin.
Nie odezwaem si, tylko dodaem gazu. Po chwili strzaka szybkociomierza
dotkna cyfry sto szedziesit. Na krtki moment przygasiem wiata reflektorw, bo z
przeciwnej strony nadjedao jakie auto. Minlimy si ze wistem, potem znowu
rozwietlia si przede mn szosa, na ktrej szukaem wzrokiem tylnych wiate lincolna.
Byem pewien, e bandyta nie rozwin najwyszej szybkoci. W nowym wozie czu
si chyba niezbyt pewnie, nie przypuszczaem, aby kiedykolwiek mia do czynienia z
lincolnem. Zreszt zapewne by o moim wehikule nie najlepszego zdania i nie sdzi, e
musi si wysila, aby mi umkn. Spodziewaem si, e wkrtce dogoni bandyt.

Jeszcze troch docisnem peda gazu. Gdy strzaka dotkna cyfry stu
siedemdziesiciu, Karen tylko westchna. Szybciej ju nie chciaem jecha, cho mj
samochd osiga znacznie wiksz prdko. Miaem stare opony, baem si, e nie
wytrzymaj duego pqdu, Gdyby pka

ktra z opon, przy takiej szybkoci

wyldowalibymy na drzewie.
- Pani lincoln ma osiem cylindrw? - zapytaem Karen. - Moja pokraka ma...
dwanacie cylindrw.
- Co takiego? - krzykna Karen.
- Tak, dwanacie - powtrzyem. - Jak moc ma silnik lincolna?
- Dwiecie osiemdziesit koni mechanicznych.
- Moja pokraka posiada moc znamionow: trzysta pidziesit koni mechanicznych.
A jej szybko maksymalna: dwiecie dwadziecia kilometrw na godzin. Gdyby za
zmieni przeoenia, osigaaby nawet dwiecie pidziesit kilometrw na godzin.
- Boe drogi, przecie to prawie Ferrari 410!
- Bo to jest Ferrari 410 Super Amerika. Tylko e mia karoseri rozbit podczas
kraksy i mj wujek wynalazca dorobi wasn, nieudoln. Ale mnie si ona podoba.
Nic ju nie rzeka, tylko raz po raz ze zdumieniem spogldaa to na mnie, to na
mask wehikuu.
Nareszcie dojrzaem tylno wiata lincolna. Zmniejszyem troch szybko. Bylimy
kawa drogi za Zblewem, na szosie do Czerska.
- No, teraz ju nam nie ucieknie - stwierdziem z triumfem.
- A pewnie - rozemiaa si Karen. - Benzyny jest w moim wozie najwyej na sto
kilometrw. Czy wie pan, ile pali lincoln? Dwadziecia litrw na setk.
- I pod tym wzgldem nie zaimponuje mi pani - rozemiaem si. - Mj wehiku
poyka przy tej szybkoci a dwadziecia cztery litry na setk. Tylko e ja mam peny bak.
Mona zbankrutowa przez taki samochd.
Dopdzilimy lincolna. Bandyta - tak jak przewidywaem - nie spodziewa si
skutecznej pogoni. Jecha zaledwie dziewidziesitk. Ale gdy sprbowaem go
wyprzedzi, aby mu potem zagrodzi drog, obejrza si i pozna wehiku. Natychmiast
wjecha na lew stron szosy i uniemoliwi mi wysforowanie si do przodu. Jednoczenie
doda gazu.
Znowu rozpocza si piekielna gonitwa. Prbowaem go wyprzedzi to z lewej, to z

prawej strony, ale za kadym razem zastawia mi drog szerokim tyem lincolna. Niekiedy
udawa, e daje za wygran, i gdy poczynaem go wyprzedza, wwczas napiera na mj
wz bokiem samochodu i usiowa zepchn mnie do rowu lub na pnie drzew migajcych
po obydwu stronach szosy,
W szalonym pdzie minlimy Czersk. Ju nie prbowaem go wyprzedza, tylko
jechaem o kilkanacie metrw za nim i cierpliwie czekaem, a w lincolnie skoczy si
benzyna.
- Na pidziesity kilometr przyjechaam punktutalnie o jedenastej - opowiadaa
Karen. Zatrzymaam wz, ale silnika nie wyczyam. Pan chyba zauway, e w tym
miejscu po jednej stronie szosy rs gsty las? Po kilku minutach z lasu wyszed jaki
osobnik. Mia na twarzy chustk z otworami na nos, oczy i usta. Troch rozmieszya mnie
ta maskarada.

Otworzyam

okienko

nie

wysiadajc z wozu powiedziaam:

Przywiozam pienidze. Niech pan da list. Bez sowa wyj z kieszeni list, ale mi go nie
poda,

tylko

czeka, a podsun

dokonana, lecz w momencie

mu zwitek pienidzy. Wreszcie wymiana zostaa

gdy wycignam w jego kierunku rk z pienidzmi,

on zapewne zauway na moim przegubie zoty zegarek.

Schwyci

mnie

za

rk,

wykrci mocno i szarpn drzwiczki. Wycign mnie z zsamochodu, zerwa mi z rki


zegarek, chwyci broszk na bluzce i wyszarpn j razem z materiaem. O, widzi pan, mam
dziur w bluzce. Chcia mi cign brylantowy piercionek z rki, lecz na szczcie
nadjecha pan w sam por. Mam jednak list. Cay czas mocno trzymaam go w doni.
- Przekona si pani, e list nie zawiera nic ponadto co powiedziaem. Ta idiotyczna
przygoda bya zupenie niepotrzebna. Utrat zegarka, broszki i samochodu paci pani za
swoj nieufno wobec mnie.
- O, samochd chyba odzyskamy - powiedziaa Karen Jeszcze kilkadziesit
kilometrw i facetowi zabraknie benzyny.
Przed nami rozbysy uliczne latarnie. To byy Chojnice. Przejechalimy przez
cuntrum miasta i raptem zorientowaem si, e Malinowski skrci. Pojecha nie na
Czuchw, ale na prawo, szos do Bytowa. Zaniepokoi mnie ten manewr. Domylaem si,
e bandyta zorientowa sie w niewielkim zapasie benzyzy i teraz sprbuje albo oderwa si
od nas, albo pozostawi wz i znikn w przydronym lesie.
Szosa pia sie w gr i dwa kilometry za miastem rozwidlaa si.
- Jedzie do Charzykowych! - zawoaem, gwatownie hamujc i obracajc kierownic.

Znaem dobrze te strony. Kilkakrotnie byem nad Jeziorem Charzykowskim, synnym


ze swej malowniczoci. Na wysokim brzegu zbudowano tu kilkadziesit piknych willi i
luksusowych domkw campingowych, bya tu take stanica PTTK i schronisko turystyczne.
W jezioro wybiegay dugie pomosty drewniane, przy ktrych koysay si na fali dziesitki
dek i motorwek nalecych do osb prywatnych i klubw sportowych. Czyby wanie w
Charzykowych bandyta szuka bezpiecznego schronienia?
Znowu ostry zakrt. Pojechalimy jedyn ulic osady i raptem silnie zabysy stopowe
wiata lincolna. Bandyta zahamowa gwatownie tu przed kawiarni mieszczc si w
maym ogrdku na wysokim brzegu jeziora. Ja take zatrzymaem wehiku. Usyszelimy
trzask drzwiczek i czarny cie znikn w ogrdku kawiarnianym.
A tam wanie taczono. Na gaziach drzew koysay si papierowe lampiony
rozpraszajce barwny blask na taczcych. Do Charzykowych zjechay ju setki
wczasowiczw i turystw. Bawili si teraz pod goym niebem przy skocznych dwikach
jazzowej orkiestry.
- Jakie

pikne

auto

przyjechao! - zawoaa jaka moda pani, przerywajc

taniec.
- A za nim jaki dziwolg. Co to za dziwny pojazd?
- Teraz jest moda na dziwactwa samochodowe - powiedzia jaki pan.
A inna dziewczyna mwia:
- To cudzoziemcy. Gocie zagraniczni.
Przepychalimy si przez tum taczcych szukajc bandyty. Gdzie si podzia?
Moe znikn w drugim kocu ogrdka?
Budzilimy oglne zainteresowanie, a potem zdziwieme. Najpierw z piknego wozu
wyskoczy jaki czowiek i pobieg przepychajc si midzy taczcymi. Potem zajechao
pokraczne auto i wyskoczya z niego pikna dziewczyna, a za ni mczyzna. I take
przepychali si przez taczce pary.
Orkiestra urwaa w poowie melodii.
- Oni si wzajemnie cigaj! - krzykn kobiecy gos.
- Moe to amerykascy gangsterzy? - histerycznie zawoaa pani z ogromnym
dekoltem.
Nastpnych gosw ju nie syszelimy. Przeskoczylimy przez drewniany potek
okalajcy kawiarniany ogrdek i poprzez gstw krzakw obrastajcych stromizn

rozgladalimy sie pilnie po brzegu jeziora.


- Uciek - stwierdzia Karen. - Ju go teraz nie wypatrzymy. Zaszy si w ktorym
domku stojcym nad brzegiem.

ROZDZIA PITNASTY
W POGONI ZA MOTORWK NA WYSPIE MILOCI ZNOWU
MYSIKRLIK WRACAMY NA PIDZIESITY KILOMETR ZGUBIONY TROP
WYJAZD ANKI

Stalimy z Karen na stromym, zabudowanym domkami campingowymi zboczu


wysokiego brzegu Jeziora Charzykowskiego. U naszych stp leaa poyskliwa tafla wody
rozcigajca si a po nieprzenikniony horyzont. Wydawao si, e jezioro nie ma kresu, ale
ja byem tu kiedy i wiedziaem, e za dnia wszystko tu wyglda inaczej. Wida dobrze
drugi brzeg i ssiadujce z nim dwie wyspy poronite lasem.
Niebo wypogodzio si, dostrzeglimy nieruchome ksztaty jachtw i motorwek
uczepionych do wybiegajcych w jezioro drewnianych pomostw.
- Zejdmy w d - zaproponowaem.
Po kamiennych stopniach wskiej uliczki zbieglimy na nadbrzee. W kawiarnianym
ogrdku orkiestra podja znowu jaki taneczny motyw, przyjemnie byo i w ciep noc,
suchajc ciszonej przez. odlego muzyki.
- Bardzo tu adnie - stwierdzia Karen. - auj, e nie jestemy na wycieczce. I w
ogle bardzo auj, e stalimy si przeciwnikami.
- To pani wina rzekem.
- Moja? Przecie ja kilkakrotnie praponowaam panu wspprac.
- Wanie w tym sk. Chciaa pani we mnie widzie najtego wsppracownika, ktry
ma pomaga pani w odnalezieniu skarbw. A ja jestem czowiekiem wolnym i nie miaem
ochoty podporzdkowa si pani.
Mijalimy wejcie na drewniane pomosty. Niektre z nich byy owietlone latarniami.
Raptem Karen kurczowo chwycia mnie za rk.
- O, tam, niech pan patrzy. Tam, na koniec pomostu. Czy to nie Malinowski?
Jaki mczyzna wskoczy do motorwki i usiowa zapuci silnik. Warkot motoru,
ktry nie od razu chcia si wzi do pracy, gono rozbrzmiewa w ciszy nocnej.
- To on! Na pewno! Poznaj go! - woaa Karen.
Silnik motorwki zacz turkota rwnym rytmem. Bandyta odepchn motorwk

od pomostu i ruszy ni w stron drugiego brzegu.


- Wracamy. Sprbuj go docign amfibi - powiedziaem do Karen.
Pobieglimy w gr tymi samymi kamiennymi schodkami. Znowu jak bomba
wpadlimy midzy taczcych i doskoczylimy do naszych samochodw.
- Niech pan na mnie zaczeka - woaa Karen, podnoszc mask lincolna. Po chwili
opucia mask, wyja kluczyki pozostawione w stacyjce przez Malinowskiego. Jednym
susem znalaza si obok mnie w wehikule.
- Unieruchomiam swj wz - wyjania. - Pod mask mam dwigienk, ktra
rozcza ukad elektryczny. Teraz ju nikt nie zdoa ukra lincolna.
Wczasowicze przerwali taniec i zaciekawieni wyszli a na ulic, A ja zawrciem
wozem przed kawiarni i o kilka domw dalej, strom uliczk zjechaem na nadbrzee.
Motorwka z Malinowskim rysowaa si na tafli jeziora jak malutka plamka, lecz warkot
silnika rozlega si wci bardzo wyranie.
Na piaszczystej play siedziao kilka zakochanych modych par. Gdy jechaem
wzdu play, szukajc dogodnego zjazdu w wod, goniy mnie krzyki:
- Nie ma pan ju gdzie jedzi? E, panie wariat, bo pan wpadnie do wody! A umie
pan pywa?
Znalazem wjazd w jezioro. Rozpdziem wehiku, ktry z ogromnym pluskiem,
niemal jak ko bojowy, skoczy w fale jeziora.
- Boe drogi! - wrzasn dziewczcy gos na play.
A my ju pynlimy koyszc si na fali wywoanej pdem wehikuu. Ciemna
plamka, ktr stanowia motorwka Malinowskiego, znikna nam z oczu. Syszelimy tylko
cichy warkot silnika i on to wskazywa nam drog ucieczki bandyty.
Docisnem peda gazu. Przd wehikuu a unis si nad powierzchni wody, ruba
umieszczona z tyu zawirowaa ze zwikszon szybkoci. Za nami kotoway si fale
poruszone turbin, na jeziorze pozostawaa trjktna smuga biaej piany. Wczyem
wycieraczki, aby oczyszczay przedni szyb z kropel wody, ktra nieustannie na ni
pryskaa i zasaniaa nam widok.
- Ucieka w stron Wyspy Mioci powiedziaem do Karen, wsuchujc sie w
nadpywajacy z odddali warkot motorwki.
- Mioci?
- Tak j nazwano, bo odwiedzj j zakochane pary.

- By pan tam kiedy? - spytala.


- Tak. Szukaem pewnego naukowca, ktry mg mi wyjani zagadk zaginionego
zbioru starych monet. Na Wyspie Mioci spdza swj miodowy miesic po lubie, a ja
byem zmuszony przerwa mu sielank.
- Wyobraam sobie, co myla o panu zamiaa si Karen. - A czy zbir pan
odnalaz?
- O, tak. Cho to bya jedna z mych najbardziej niebezpiecznych przygd.
- Ale skarbu templariuszy pan nie odnajdzie - powiedziaa twardo Karen. - Niech pan
sobie to wybije z gowy.
- Pani znowu zaczyna? Czyby historia z Malinowskim niczego pani nie nauczya?
- Bd ostroniejsza. Lecz to nie znaczy, e rezygnuj z poszukiwania skarbw. One
musz by moje.
- To si jeszcze okae - umiechnem si.
Karen zaimponowaa mi. Po tym wszystkim, co przeya, przypuszczaem, e
zrezygnuje z dalszej walki o skarby. Ale ona bya nieustpliwa, uparta i ambitna. Podobao
mi si to.
- Cicho! - sykna nagle Karen. - Czy pan syszy?
- Wanie, e nic nie sysz... Umilk warkot motorwki.
- O to mi chodzio - kiwna gow Karen.- Zapewne przybi motorwk do brzegu i
wyczy silnik. Dlaczego wybra Wysp Mioci? On chyba nie jest zakochany? - zamiaa
si.
- Zapewne by tutaj kiedy i zna te strony. Gdy zorientowa si, e wkrtce zabraknie
mu benzyny, przypomnia sobie o Charzykowych i licznych moliwociach ukrycia si tutaj.
On chce si od nas oderwa i zatrze swj lad.
Z ciemnoci nocnej wyoni si przed nami wysoki, czarny masyw wyspy. Wygldaa
gronie i tajemniczo. Tym bardziej gronie, e wiedzielimy: z jej brzegw w tej chwili
obserwuje nas bandyta.
- Czy wyspa jest bezludna? - spytaa Karen.
- Tak. Niekiedy tylko obozuj tutaj w namiotach grupki turystw odbywajcych
spywy kajakowe.
Teraz, gdy znalelimy si w pobliu wyspy, zapaliem reflektor i ostrym wiatem
omiotem wybrzee.

U podna urwistego brzegu tkwia motorwka. Bya pusta. Ten, ktry ni jeszcze
przed chwil kierowa, przepad w nadbrzenych zarolach.
Ostronie podpynlimy do motorwki, a wtedy zatrzymaem wehiku i
przeskoczyem na ni, zabierajc z sob jeden z kluczy samochodowych.
- Co pan chce zrobi? - spytaa Karen. - Chyba nie zamierza pan rozebra silnika w
motorwce?
- Wykrc i zabior wiece. Nie zdoa uruchomi silnika i ju nam nie ucieknie.
wiece wrzuciem do kieszeni, przesiadem si do wehikuu i popynem wzdu
brzegu szukajc dogodnego miejsca na wjazd w gb wyspy. Nie martwiem si tym, e, by
moe, Malinowski ukryty za krzakami obserwuje kady nasz ruch. Szukanie go w tych
ciemnociach i tak nie miao adnego sensu. Trzeba z tym byo zaczeka do rana.
Wypatrzyem wyrw w stromym brzegu, co w rodzaju jaru, ktrym z wyspy spywaa
woda deszczowa. Tym jarem wydostaem si na wysoki brzeg w miejscu, gdzie znajdowaa
si obszerna polana lena.
- Zaczekamy tu, a zacznie wita - rzekem do Karen.
Postanowilimy pozosta w samochodzie, gdy na jego siedzeniach byo mikko i
przytulnie, a jednoczenie moglimy rozglda si na wszystkie strony. Zreszt widok by
bardzo zawony przez mrok nocy.
Z nieba ustpiy chmury i ukazay si gwiazdy, jakby drobniutkie, byszczce
paciorki, zote i srebrne.
- W skarbie templariuszy - szepna Karen - jest chyba tyle klejnotw, co tych gwiazd
na niebie. Ja bardzo lubi klejnoty - tumaczya. - Jestem gboko przekonana, e w
szlachetnych kamieniach zawarta zostaa jaka tajemnicza sia. S one na wiecie
zjawiskiem rzadkim. Powstay jako produkt skomplikowanych procesw zachodzcych w
przyrodzie. Niekiedy s po prostu jakby kaprysem natury. Dlatego te od wiekw istnieje
przekonanie, e szlachetne kamienie maj cudowne waciwoci. Mog jednym ludziom
przynosi szczcie, a innym nieszczcie. Bardzo lubi rubiny - mwia dalej Karen. - Mwi
si, e przez sw jaskrawoczerwon barw rubin jest kamieniem wzbudzajcym rado,
wzywajcym do czynu. Jest to kamie, ktry powinni nosi ludzie, ktrzy chc dziaa lub
wytrwale dy do powzitego celu. A poza tym - zamiaa si - czerwie to przecie take
kolor mioci. Lubi take szmaragdy, lecz baabym si je nosi. Podobno czyni
jasnowidzcym. Ale ten, kto nosi szmaragd, powinien posiada wielkie zalety ducha: by

skromnym i wstrzemiliwym, opanowanym i penym yczliwoci do ludzi. Boj si, e ja


taka nie jestem. Natomiast pan, mister Samochodzik, powinien nosi na palcu piercionek
ze szmaragdem.
- O! - zdumiaem si. -Czyby odkrya pani we mnie jakie zalety?
- Niech pan nie artuje. Poznaam si na nich ju podczas pierwszego naszego
spotkania. Ale tym bardziej pana nie cierpi, bo wiem, jak jest pan niebezpiecznym
przeciwnikiem. Nigdy jednak nie zapomn tego, co pan dzi dla mnie uczyni.
To mwic, delikatnie pocaowaa mnie w policzek. A potem, jakby wstydzc si
tego gestu, ktry zapewne uznaa za wyraz saboci i nastroju, zerwaa si z siedzenia
samochodowego i rzeka:
- Niech pan patrzy, ju wita.
Rzeczywicie budzi si dzie. Las szarza. Przygasy gwiazdy na niebie.
Wyszedem z wehikuu, przecignem si, poziewujc. By chodny poranek, w
brzuchu czuem ssc pustk spowodowan godem. A gd zawsze nastraja mnie
niechtnie do wiata.
- No, panie Malinowski - mruknem. - Przydarzyo si nam rendez-vous na Wyspie
Mioci. Bardzo jestem ciekaw paskiej buzi.
Wyjem z samochodu pistolet startowy.
- Chce pan go zabi? - przestraszya si Karen.
- Ten pistolet nie zabija. Ale otrzyk moe si zlknie. Tego rodzaju bandyci s
zazwyczaj odwani tylko wobec kobiet. Podejrzewam, e pan Malinowski okae si podszyty
zajcz skrk.
Zabezpieczyem wehiku przed kradzie, ktrej, by moe, prbowaby si dopuci
Malinowski osaczony na wyspie.
Poszlimy wzdu brzegu wyspy do miejsca, gdzie staa motorwka. Zastalimy j na
dawnym miejscu, a wic mj pomys z wykrceniem wiec by bardzo dobry: Malinowski
nie zdoa uruchomi motorwki. Teraz zagbilimy si w las, lustrujc go starannie. Mimo
to Malinowski zaszyty w jak dziur mg unikn naszego wzroku, las bowiem mia wiele
zaronitych krzakami wykrotw i zagbie. Potem wyszlimy na du polan cignc si
a do drugiego brzegu wyspy. Teren by tu paski, trawa na nim nie moga ukry czowieka,
nawet jeli lea na ziemi. Na samym brzegu rosy krzaki. Przedzieralimy si przez nie,
zagldajc w najwiksz gstwin. Ale Malinowskiego nigdzie nie dojrzelimy.

Tymczasem wsta ju dzie peen wesoego blasku soca, ktre wiecio do


mocno, lecz jeszcze nie upalnie. Przelicznie wyglda drugi brzeg jeziora - niski, pokryty
zielonymi kami o bujnej zieleni. Dalej znowu teren wspina si do stromo i rs ogromny
br. Nad rzeczk wrd k czerwieniy si ceglane ciany samotnej zagrody. Na rosochatej
wierzbie uwia sobie gniazdo para bocianw.
W stron Charzykowych poa jeziora rozcigaa si co najmniej na dwa kilometry, z
tej strony za odlego od staego ldu bya bardzo niewielka, najwyej trzysta lub czterysta
metrw.
- Prosz pana! Prosz pana! - woaa Karen. - W krzakach ley czyje ubranie...
Podbiegem we wskazanym kierunku i pochyliem si nad ukrytym w krzakach
zawinitkiem z ubraniem.
- Tego si wanie obawiaem. Malinowski przepyn w nocy na drug stron
jeziora. Ubranie zostawi, eby mu nie krpowao ruchw. W tym rzeczywicie do trudno
pywa.
- To strj motocyklisty - stwierdzia Karen.
- Takie samo ubranie nosi znajomy pani Anki. Mysikrlik, ktry j przywiz z
Mikokuku do Malborka przypomniaem sobie.
- Pan podejrzewa, e on jest Malinowskim?
- Najpierw krci si po Mikokuku, a teraz przyjecha do Malborka. Oczywicie, nie
mamy adnej pewnoci, e to on napad na pani i uciek tu przed nami.
Przeszukaem kieszenie ubrania, ale nie znalazem nawet najmniejszego drobiazgu.
Liczc si z moliwoci odnalezienia rzeczy, uciekinier starannie oprni wszystkie
kieszenie.
- Nie ucieknie daleko. Jest nagusieki, jak go matka urodzia. Wszyscy natychmiast
zwrc uwag na niego - zamiaa si Karen.
Byem jednak innego zdania.
- Po pierwsze: on wcale nie jest nagi. Zapewne ma na sobie kpielwki. Znajdujemy
si nad jeziorem, w miejscowoci wypoczynkowej. Tutaj raczej czowiek ubrany od stp do
gw jest czym bardzo niezwykym. Co innego, gdyby byo zimno lub pochmurno. Ale na
jego szczcie mamy dzi wietn pogod. Zreszt on ma przy sobie pani zoty zegarek,
broszk z brylantem i dwanacie tysicy gotwk, ktre mu pani daa za list. Po prostu kupi
ubranie, choby u tego gospodarza po drugiej stronie jeziora.

- Jedmy tam. Moe by u niego - zaproponowaa Karen.


Zapaem si za gow.
- O Boe, ale z nas gupcy! Jestemy ostatniego rzdu idiotami.
- Co si stao? - przerazia si Karen.
- Dalimy si wyprowadzi w pole - mwiem. - Malinowski wyznaczy spotkanie na
pidziesitym kilometrze, poniewa posiada pojazd mechaniczny. Pieszo nie szedby
pidziesit kilometrw. Dziki temu ubraniu wiemy, e ma motocykl. Gdy przyjechaem na
pidziesity kilometr, on wskoczy do lincolna i zacz ucieka. Dlaczego uciek pani
samochodem?
- Chcia go ukra.
- Nonsens! Milicja natychmiast by go odnalaza. On uciek pani samochodem, aby
odcign nas od miejsca, gdzie w krzakach pozostawi swj motocykl. Nie chcia nim
ucieka, bo natychmiast rozpoznalibymy go jako znajomego pani Anki Ju teraz pojmuje
pani jego manewr?
- Tak. I co robi?
- Malinowski przepynl w nocy jezioro, by moe, u gospodarza po drugiej stronie
naby stare ubranie, Potem zatrzyma na szosie Bytw-Chojnice jakie auto i zabra si z
powrotem na pidziesity kilometr. Jeli popieszymy si, zdymy tam przyjecha
wczeniej od niego.
Pobieglimy do wehikuu i po chwili zjedalimy nim do jeziora. Przyczepilimy
motorwk do samochodu i zaholowalimy j do przystani w Charzykowych. Tam
pozostawiem j w tym samym miejscu, skd ukrad j Malinowski. Wkrciem z powrotem
wiece do silnika i pojechalimy przed kawiarni. Za pomoc gumowej rurki przelaem
troch benzyny ze swego wehikuu do baku lincolna. Karen przesiada si do swego wozu. Z
du szybkoci ruszylimy na pidziesity kilometr.
Ju z daleka zobaczyem stojcy przy szosie motocykl, a obok niego reperujcego co
mczyzn. Serce zabio mi gwaltownie. Mam ci Malinowski - mruczaem, starajc si
tak zajecha mu drog, aby nie zdoa uciec.
Ale to nie by Malinowski. Jaki wiejski chopak reperowa acuch SHL-ki,
- Panie! - zawoaem wyskakujc z wozu. - Nie widzia pan tutaj modego mczyzny
z junakiem?
- Czy widziaem? A pewnie. Nawet go tutaj przywiozem z Charzykowych. Mia w

lesie scho wanego junaka. Czy to jaki paski znajomy?


- Mj znajomy?! - oburzyem si. - To bandyta. Grony bandyta, poszukiwany
przestpca.
- O, rany! - przerazi si chopak. - Nad ranem zjawi si w naszej zagrodzie, by tylko
w majteczkach kpielowych. Powiedzia, e pyn kajakiem przez Jezioro Charzykowskie,
ale kajak przewrci si i zaton, on za przypyn do brzegu. Kupi od ojca ubranie,
zobaczy, e mam motocykl. Obieca, e jeli go zawioz do Malborka, zapaci mi piset
zotych. I zapaci, panie. Tylko e zamiast w Malborku, tutaj kaza si zatrzyma. Zdziwio
mnie to, a jeszcze bardziej si zdziwiem, gdy wszed do lasu i potem wyjecha na junaku.
Bandyta, pan powiada? Grony przestpca?
- Kiedy on std odjecha? - przerwaem mu.
- Mino z p godziny.
W krtkich sowach wyjaniem Karenr co stao si z Malinowskim. Znowu
ruszylimy w drog, ale bez popiechu. Dalszy pocig nie mia ju najmniejszego sensu.
Wkrtce znalelimy si na campingu w Malborku. Z domku na kkach wyskoczy kapitan
Petersen i na widok swej crki, caej i zdrowej, radonie wymachiwa rkami.
Po chwili znad rzeki nadbiegli harcerze. Zajli si przygotowaniem niadania, bo
byem glodny. Oczywicie, natychmiast musiaem opowiada im przeyte przygody.
- A teraz - skoczywszy opowie, zwrciem si do Tella - pjdziesz do bloku, w
ktrym mieszka pani Anka, i postarasz si przyprowadzi j do nas. Oczywicie, ani sowem
nie wspominaj o moich przygodach. Gdy zjawi si tutaj, wemiemy j na spytki. Przyjani
si z Malinowskim, to on j przywiz do Malborka. Moe to nie jest adna przypadkowa
znajomo, ale obydwoje powizani s z sob nici przestpstwa? - rzekem patetycznie,
cho w to zupenie nie wierzyem.
- Najgorsze jest to, e nie zapamitalimy numeru junaka - biadoli Sokole Oko. - Na
przyszo postaram si zapamita numer kadego pojazdu, ktrego waciciel wyda mi si
podejrzany.
- Ogldaem film - przytakn Wiewirka - w ktrym dziki chopcom zapisujcym
numery wozw udao si angielskiej policji schwyta gronych przestpcw.
- Malinowski take jest gronym przestpc, - rzek Sokole Oko. - Na wzr
amerykaskich gangsterw wymusza okup. Rabuje broszki z brylantami.
Nadbieg Wilhelm Tell.

- Nie ma pani Anki - woa do nas ju z daleka. - Wyjechaa do Warszawy.


- Co takiego? Kiedy? - przerwaem niadanie, tak mnie zaskoczya ta wiadomo.
- O dwunastej w nocy. Pastwu, u ktrych wynaja pokj, owiadczya, e musi
nagle wyjecha do Warszawy. Zabraa swoje rzeczy i wysza.
- Wyjechaa... - szepnem. - To bardzo ciekawe...
Skoczyem niadanie i rozkazaem chopcom zwija nasz obz.
- Wyruszamy do Kortumowa. Zawiadomcie o tym Ew. Punktualnie o drugiej po
poudniu nastpi nasz wyjazd.
Lecz znowu nie byo nam danym wyjecha w wyznaczonym terminie. Zaproszono
mnie do domku Petersenw, w ktrym odbya si narada. Tym razem mimo oporw, jakie
stawiaa Karen, oraz rad Kozowskiego, aby nie nadawa rozgosu historii z bandyt,
kapitan Petersen zdecydowany by przekaza spraw milicji.
- Wszyscy jestemy w pewnym sensie winni przestpstwu - twierdzi Kozowski. Kilkakrotnie wchodzilimy w ukady z bandyt,

co

jest karalne. Dawalicie okup za

skradziony dokument.
Kapitan Petersen rozoy rce gestem wyraajcym bezradno.
- Trudno, jestem gotw odpokutowa sw win. Jeli nawet trzeba bdzie, to
powdruj za kratki. Ale jedn chc mie satysfakcj: niech w tej samej celi zamkn ze mn
Malinowskiego.
Poszlimy wic na posterunek MO w Malborku, gdzie zmitrylimy duo czasu,
poniewa ze wzgldu na fakt, e chodzi o przestpstwo w stosunku do cudzoziemcw,
wezwano do Malborka oficera ledczego a z Gdaska.
Podczas dochodzenia milicyjnego wyszo na jaw oszustwo, jakie popeni Kozowski.
Nie byo ono zbyt wielkie i oficerowi, ktry nas przesuchiwa, a drgay ze miechu
malekie wsiki, ale wydaje mi si, e w pewnym sensie poderwane zostao zaufanie, jakim
Petersenowie darzyli do tej pory Kozowskiego.
Okazao si bowiem, e Petersenowie nie maj z pastwem polskim adnej umowy
na poszukiwanie skarbu templariuszy. Taka umowa zostaa zawarta tylko... z Kozowskim. I
podpisana zostaa z jednej strony przez Petersenw, a z drugiej przez... Kozowskiego.
Kozowski tak si tumaczy przed oficerem milicji:
- Zrobiem to ze wzgldw patriotycznych. Chodio mi o to, eby ci cudzoziemcy
nie rezygnowali z poszukiwa i zostawili w naszym kraju troch dewiz. A oni chcieli

koniecznie legalnie poszukiwa i mie w tej sprawie umow z wadzami. Najpierw


poszedem do Ministerstwa Kultury, aby podpisali z Petersenami umow. Odmwili. Po
prostu wymiali mnie. Powiedzieli: Przecie nie wiadomo, czy te skarby s dzieem
sztuki,

a nas tylko

takie przedmioty inleresuj.

Jak znajdziecie,

to wtedy do nas

przyjdcie. Udaem si wic do Ministerstwa Finansw. Tam rwnie mnie wymiali:


Najpierw niech pan

znajdzie

skarby, a

potem

moemy

podpisa umow. Nasze

Ministerstwo to powana instytucja, a pan tu jakie arty sobie z nas stroi. Wic co
miaem robi?

Zredagowaem umow

i podpisaem j. W

ten sposb

i wilk by

syty, i owca caa. Petersenowie mieli umow na poszukiwanie skarbw, a pastwo


zostao zabezpieczone na wypadek, gdyby rzeczywicie znaleli skarby.
Oficer milicji do surowo pouczy Kozowskiego, e tak robi nie naley, potem
wyjani Petersenom, e ich umowa nie ma adnych podstaw prawnych. Zaznaczy te, e
nie jest kompetentny, aby si wypowiada, czy oni maj, czy te nie maj prawa szuka
skarbu templariuszy. I w ogle zastrzeg si, e on nie jest adnym specjalist od skarbw, a
interesuj go bandyci i rzezimieszki.
- Moja sprawa to Malinowski - powiedzia drapic si w gow. - A co si tyczy
skarbw, to myl, e bdziemy si o nie martwi, jak pastwo je odnajd. Zgoda?
Petersenowie przystali na taki werdykt. Pnym wieczorem opuciem posterunek
milicji. Chopcy i Ewa czekali ju na mnie w wehikule. Powiedzielimy Petersenom do
widzenia, a oni odkrzyknli do zobaczenia. I pojechalimy z Malborka szos w stron
Kwidzynia.

ROZDZIA SZESNATY
W KORTUMOWIE EWA DAJE SI NAM WE ZNAKI CZY KOCI MA
PODZIEMIA? KILKA SKARBW CO KRYJE PIWNICA W OGRODZIE?
TEORIA PRDOW BDZACYCH RUINY W LESIE PRECZ Z KONFITURAMI

Kortumowo
wsi

znajduje

jest niedu wiosk

cignc

si wzu brzegu jeziora. Na kocu

si kociek zbudowany u nasady szerokiego, tpo zakoczonego

pwyspu. Za kocioem stol plebania o biaych cianach, kryta czerwon dachwk,


zabudowania nalece

do proboszczwki oraz sad i ogrd. Dookoa wsi cign si

lasy iglaste, pene malowniczych

paroww

jarw.

Jezioro - do due zreszt -

miejscami zarasta wysoka trzcina; stanowi ono rezerwat zamieszkay przez dzikie abdzie.
Okolica wic jest do adna, nadajca si na letni wypoczynek, ale nie nazbyt uczszczana
przez turystw, poniewa ley daleko od gwnych szlakw komunikacyjnych.
Przyjechalimy

tam

noc

rozbilimy

obz

za kocioem, w najbliszym

ssiedztwio jeziora i lasu. Nazajutrz okazao si, e wybralimy miejsce najdogodniejsze,


gdy pozostawalimy ju poza wiosk (koci sta na jej kracu), ale jednoczenie w
jej pobliu. Stary kociek stanowi mia gwny obiekt naszego zainteresowania, innych
bowiem starych budowli poza kocioem w wiosce nie byo.
Swj namiot odstpiem Ewie, a sam przenocowaem

na

rozkadanych

siedzeniach wehikuu. Ewa natychmiast udowodnia nam, e, jak to si mwi: chleba


je darmo nie bdzie.
Zarwno chopcy, jak i ja nie naleelimy do rannych
niejedn

noc

spdzi

ptaszkw.

Ten,

co

na biwaku, wie dobrze, jak nieprzyjemnie jest budzi si w

chodne ranki, my si w falach jeziora, a potem, kurczc si z zimna, przygotowywa


posiek. Ewa urzdzia nam pobudk ju o sidmej rano. Najpierw wsuna rk przez
uchylon szybk samochodu i kilkakrotnie nacisna klakson samochodowy. Zerwalimy
si przeraeni, ale zorientowawszy si, e to tylko wrogie poczynania dziewczyny, czym
prdzej zaszylimy si w piwory. Wtedy Ewa signa do bardziej radykalnych rodkw:
przyniosa z jeziora kubek wody i zrobiwszy z gazi kropido,

zacza nas

cuci.

Zamknem wehiku na cztery spusty, a chopcy zasznurowali si w namiocie i nie

zareagowali nawet, gdy obluzowaa sznurki i cay namiot opad im na gowy.


Ostatni sposb zastosowany przez Ew okaza si najskuteczniejszy: przyrzdzia
niadanie. Zagotowaa garnek kawy i jej zapach wywabi nas tak samo, jak zapach miodu
wywabia niedwiedzie z legowisk. Chopcy ziewali, wydajc z siebie jakie przeraliwe jki.
Sokole Oko wsadzi nos do garnka z kaw i dosta od Ewy yk po plecach.
- Najpierw umyjcie si - rozkazaa. - Nie bd jada z brudasami.
Stanlimy rzdem na brzegu jeziora o krok od chodnej toni. Jeden spoglda na
drugiego, nikt nie chcia by pierwszym, ktry si zetknie z wod. Wreszcie Wilhelm Tell
zanurzy w wodzie obydwie donie.
- Zimna, co? - spyta go Wiewirka i na wszelki wypadek zacz kapa zbami.
Sokole Oko powiedzia do mnie:
- Czy zna pan ludowe przysowie: Kto si umywa, tego ubywa? Lepiej zrobimy,
jeli si nie umyjemy.
- Nie ma takiego przysowia, sam je wymyie! - zawoaa Ewa. Tell cofn rce z
wody i wytar je w rcznik.
- Ju si umyem - owiadczy dumnie.
- A twarz? A zby? - pytaa Ewa.
- Prosz pana - zwrci si do mnie Sokole Oko. - Pan nam zawsze daje dobry
przykad. Prosimy o jeszcze jeden: z myciem porannym.
- A ja uwaam, e to by nasz najgupszy pomys - owiadczy nagle Wiewirka. Najgupszym pomysem byo zabranie z sob Ewy. le nam byo do tej pory? Zawsze
mylimy si dopiero w poudnie albo nawet po poudniu, w najwikszy upa.
- Co takiego? - oburzyem si. - Pierwszy raz si dowiaduj, e mielimy takie
niewaciwe obyczaje. To straszne. A ja nic o tym nie wiedziaem.
- Zapewne nie zwraca pan uwagi na tak prozaiczne zajcie, jak mycie poranne zauwaya Ewa. - Panowie tylko myleli o skarbach.
- Przez to poranne mycie nie odnajdziemy skarbw - rozzoci si Wiewirka. - Ta
dziewczyna odbiera mi wszelk rado ycia. Czuj, e jeli tak od rana wpadn w zy
humor, nie przyjdzie mi do gowy aden dobry pomys.
- Spokojna gowa - rzeka Ewa. - Moich pomysw starczy dla wszystkich. Ja zreszt
ju wiem, gdzie s skarby.
- Gdzie? Gdzie? Gdzie? - zakrzyknlimy chrem.

- Jak si umyjecie, to wam powiem - obiecaa.


Tym nas ostatecznie zwyciya. Zdjlimy koszule i rozpocza si chlapanina.
Umyci i wywieeni, zasiedlimy wok kuchenki spirytusowej.
- A teraz opowiadaj - powiedzia Tell, chwytajc za grub pajd chleba ze smalcem.
- Skarby s schowane... s schowane... - tajemniczym gosem mwia Ewa - s
schowane... s schowane...
- My wierny, e s schowane - przerwa jej Sokole Oko.
- S schowane... s schowane - cigna Ewa.
- Prosz pana - poskary si Sokole Oko. - Ewa dopiero teraz co zmyla. Oszukaa
nas. Chciaa, ebymy si umyli, ale nie ma w gowie adnego pomysu. Ona nic nie wie o
templariuszach.
- O, nie bd taki najmdrzejszy - nadsaa si Ewa. - Wiem, e templariusze myli si
wczesnym rankiem.
- To by najgupszy pomys z t dziewczyn - powtrzy Wiewirka.
- A wanie, e wiem, gdzie s skarby - burkna Ewa. - Ale tobie nie powiem, bo ty
masz dugi ozr.
- Nie powiesz, bo nie wiesz - mrukn Wiewirka.
- Wanie, e wiem, S ukryte w podziemiach kocioa.
Spojrzelimy wszyscy w stron niedalekiego kocika. By may, z brunatnej cegy, z
wysmuk gotyck wieyczk. Niczym specjalnym si nie wyrnia, ot, zwyky wiejski
koci.
- W tym kociele? - sceptycznie pokrci gow Sokole Oko, - Nie wyglda na to, eby
znajdoway si w nim jakiekolwiek podziemia.
- Ja te tak sdz - rzek Wilhelm Tell. - Zdaje si, e przyjechalimy w niewaciwe
miejsce.
- A pan co o tym myli? - spyta mnie Wiewirka. Zastanowiem si gono:
- Trudno tak od razu da zdecydowan odpowied. Rzeczywicie, kociek wyglda
do skromnie i po prostu nie chce si wierzy, aby z dalekiej Francji przywieziono i ukryto
tutaj skarby potnego zakonu, ktry posiada dziesitki potnych zamkw. Ale, jak sami
wiecie, sytuacja bya wyjtkowa. Okazao si potem, e zamki potne nie ostay si
Filipowi Piknemu. A ten wanie kociek, nie zwracajcy niczyjej uwagi, mg zosta
poza zasigiem czyichkolwiek podejrze. Z drugiej jednak strony to wanie tutaj miaa,

wedle naszych przewidywa, powsta stolica krzyacka Serce Twoje. Tymczasem nie
widzimy ani ladu potnych budowli, ani niczego, co wskazywaoby na to, e nasze
przewidywania s suszne. Trzeba jednak cigle pamita, e patrzymy na to miejsce przez
pryzmat naszych wrae wywiezionych z Malborka. Tam widzielimy stolic krzyack,
ogromne zamczysko wznoszce si a pod niebo. I tutaj chcielimy zobaczy co
podobnego, a przynajmniej lad jakiego ogromnego zamysu. Niestety, na razie nie rzucaj
si w oczy nawet resztki jakich ogromnych fundamentw pod przysze budowle. Lecz
przecie uwzgldni naley fakt, e to by jednak dopiero zamys. Piotr z Awinionu przez
pierwszy okres swego pobytu w tych stronach zajmowa si zapewne planowaniem przyszej
stolicy, by moe, poza tym niewielkim kocikiem tu i wdzie wymurowano zaledwie
fundamenty, ktre w cigu wiekw porosa trawa. Trzeba bdzie dyskretnie wypyta
tutejszych mieszkacw, czy nie zauwayli resztek starych budowli. Pamitajmy, e przysza
stolica musiaa obejmowa do duy obszar, zapewne w kilku miejscach naraz rozpoczto
roboty i nie wladomo, gdzie ukoczono je na tyle, aby tam schowa skarb. Dlatego kade
spostrzeenie moe si dla nas okaza niezwykle cenne. Nie lekcewacie adnych
informacji, nawet takich, ktre mog si wydawa nieistotne i nieprawdopodobne.
Skoczylimy posiek i pozostawiwszy Wiewirce obowizek zmycia naczy,
poszlimy ca gromadk w stron kocioa.
By otwarty, jeszcze pachniao wiecami, ktre paliy si podczas porannego
naboestwa. Z bijcym sercem wkraczalimy w jego chodne wntrze.
Nie ulegao wtpliwoci,

e zbudowali go Krzyacy. Na zewntrz widziao si

ow charakterystyczn dla krzyackich budowli brunatn ceg palcwk", z lekkimi


wyobieniami jakby od ladu palcw odbitych w glinie. Wewntrz koci zosta
wymalowany na biao i wyposaenie jego przedstawiao si niezwykle skromnie. Wystrj
wykonany zosta znacznie pniej ni caa budowla. Zobaczylimy barokowy otarz ze
zoconymi pyzatymi aniokami, drewnian kazalnic zdobn take w podobne anioki.
Wzdu cian kocielnych wisiay obrazy Mki Paskiej, a na rodku stay drewniane
awki dla wiernych.

Przy wejciu

do

kocioa

zauwaylimy du chrzcielnic

wyrzebion z piaskowca. I to ju wszystko, adnych rzeb kamiennych na cianach,


adnych nagrobkw, drzwi, zej do podziemi. Jednym sowem nie odkrylimy niczego, co
stanowioby punkt zaczepny do przypuszcze, e koci kryje co wicej, ni to mona
byo zauway na pierwszy rzut oka.

Wyszlimy na zewntrz, na may cmentarzyk obiegajcy koci. Roso tu kilka


starych topoli, na ktrych stado wron uwio sobie wiele gniazd. Ich krakanie nieprzyjemnie
brzmiao w uszach.
Wolnym krokiem, rozgldajc si po starych murach, obchodzilimy koci. Wzrok
zelizgiwa si po gadkich,

branatnych cianach i

zatrzyma

si tylko na czym w

rodzaju pokrgej, pkatej przybudwki lub absydy bocznej z elaznymi drzwiami. To


byo zapewne wejcie do zakrystii. Nad drzwiami widnia wykuty w cianie krzy.
Poszlimy daej, lecz raptem tkno mnie co. Stanem, serce dawio mnie w gardle,
w gowie miaem chaos. Zdawao mi si, e wiem o czym niezwykle wanym, ale myl
ucieka, nie potrafiem jej zrozumie.
- Co si panu stao? - spytaa Ewa, ktra spostrzega mj dziwny stan.
- Spokojnie... tylko spokojnie... - szeptaem do siebie.
Cofnem si kilkanacie krokw, a wraz ze mn zrobili to samo chopcy.
- Spjrzcie na krzy... - rzekem chrapliwie. Patrzyli do dugo. Wreszcie odezwa si
Sokole Oko:
- Krzy jak krzy. Najzwyklejszy. Nad bocznymi drzwiami do kocioa jest krzy.
To chyba bardzo naturalne.
Signem do kieszeni i wyjem z niej notesik, w ktrym panna Petersen na Kozim
Rynku rysowaa znaki templariuszy.
- Porwnajcie - skierowaem palec na jeden ze znakw.
- Taki sam! Identyczny! - wrzasnli chrem. tak gono, e wrony zerway si ze
swych gniazid na topolach i z przeraliwym krakaniem zaczy kry nad dachem kocioa.
- Ten znak powiada: Kilka skarbw" szepnem.
Alo juz po sekundzie rado ustpia ogromnym wtpliwociom.
-- Moe to tylko przypadkowy zbieg okolicznoci? Bo wanie, jeli chodzi o ten
znak, templariusze, zapewne przez ostrono, nie wysilili si na aden oryginalny
ornament. Dla oznaczenia kilku skarbw przyjli znak krzya wspartego na podwjnej
podstawie schodkowej. Kto inny mg zupenie przypadkowo wyry co takiego nad
drzwiami do zakrystii.
Na ciece wiodcej od plebanii pokazaa si czarna posta idcego wolno ksidza w
sutannie. Poczekalimy, a zbliy si do nas, po czym zoylimy mu ukon. Przywita si z
nami serdecznie, zapewne sprawio mu przyjemno, e z tak duym zainteresowaniem

ogldamy koci.
Ksidz by ju niemody, o ysej czaszce i rowych policzkach. Umiecha si do nas
z wielk yczliwoci,
- Kociek nasz jest may, ubouchny, ale za to bardzo staroytny. Z pocztkw XIV
wieku - powiedzia podnoszc palec wskazujcy ku niebu, jakby chcc podkreli wag
swych sw. - Dla turystw nie stanowi adnej atrakcji, dlatego i goci rzadko tu widujemy.
Cho okolica bardzo pikna, lasy, jezioro z dzikimi abdziami...
- Bardzo si nam tutaj podoba. Chcemy zosta troch duej - powiedziaem. Mieszkamy w namiotach, o, tam, pod lasem, bliej jeziora.
- W namiotach? To bardzo zdrowo dla modziey - przytakn proboszcz. - Tylko z
kpiel uwaajcie, bo woda w jeziorze jest gboka. A jakbycie chcieli jabuszek wieych,
papierwek albo porzeczek, miao zachodcie do mojego sadu. Nie mam tam adnego
potu, wic kademu wdrowcowi droga wolna. Gospodyni mojej nie obawiajcie si, cho
ona lubi si sroy. W razie czego powiedzcie, e ja wam pozwoliem - umiechn si i
przymruy filuternie jedno oko, co miao zapewne znaczy, e zna dobrze charakter swej
gospodyni, lecz si nim wcale nie przejmuje. Nadbieg Wiewirka, ktry umy naczynia po
niadaniu.
- Boe mj, jeszcze jeden? - ucieszy si proboszcz.
A Wiewirka - wiadomo: Dugi Ozr - natychmiast zapyta proboszcza:
- Prosz ksidza, czy w tym kociele s podziemia?
- Podziemia? - zmartwi si proboszcz. - A po co, dziecko, podziemia w kociele? Nie
ma tu adnych podziemi. Malutki to, ubouchny kociek.
Sprbowaem jako podj spraw tak niefortunnie zaczt przez Wiewirk.
Rzekem dyplomatycznie:
- Kociek, syszelimy, pochodzi z XIV wieku. Wic zapewne i caa ta miejscowo
jest historyczna.
- A tak, tak, susznie - zgodzi si proboszcz, - Wprawdzie nic o naszej miejscowoci
w historii nie czytaem, ale musi by historyczna, bo wiele znakw na to wskazuje.
- Znakw? - podchwycili zaciekawieni chopcy. Lecz ksidzu chodzio o zupenie
inne znaki. Powiedzia:
- Tam, gdzie mj sad, plebania i zabudowania gospodarskie jaki zamek chyba
kiedy by, bo jak si gbiej w ziemi kopie, to stare fundamenty wida i resztki murw.

Podobno kiedy byy tam rne doy i dziury, ale mj poprzednik teren kaza wyrwna,
ziemi nawiz i sad zasadzl. Cay ten pwysep, ktry widzielicie za kocioem, twierdz
by czy czym w tym rodzaju. Po zamczysku tylko jedna dua piwnica si zostaa, w ktrej
jest studnia gboka. Gospodyni moja urzdzia w piwnicy schowek na warzywa i ziemniaki.
Do studni za wpuszcza na sznurku wiaderko z mlekiem i masem, bo w najgorszy upa
chd taki wieje od studni, e a zby szczkaj. Lodwk sobie urzdzia w studni zamia si proboszcz.
A chopcom a oczy na wierzch wyaziy z wraenia i ciekawoci.
- Och, gdyby tak mona zajrze do tej studni - westchn Sokole Oko.
- O, co to, to nie - pogrozi mu palcem proboszcz. - Nad piwnic surow wadz
dziery moja gospodyni. I nikomu kucza do niej nie daje, a zamkna j na pi kdek. A
wiecie dlaczego? - zamia si znowu. - Bo tam nie tylko warzywa i ziemniaki si znajduj,
ale take konfitury, grzybki marynowane, gsiorki z winem jabkowym i porzeczkowym oraz
wino mszalne. Wic, niestety, nikt oprcz niej nie ma dostpu do tych skarbw.
W drzwiach plebanii ukazaa si tga kobieta w biaym fartuchu i biaej chustce na
gowie. Zrobia z doni trbk i zawoaa w nasz stron grubym gosem:
- Prosz ksidza proboszcza! Drugie niadanie na stole, a ksidz o godnym odku
do tej pory spaceruje.
Proboszcz umiechn si do nas jeszcze raz:
- Syszycie? Musz ju i, bo gospodyni bardzo nie lubi, kiedy jedzenie stygnie.
Zachodcie do mego sadu, bardzo was prosz...
I powdrowa ciek do plebanii, gdzie w drzwiach wci jeszcze staa tga
gospodyni i mierzya nas surowym spojrzeniem, jakbymy to my byli odpowiedzialni za to,
e ksidz proboszcz chodzi o godnym odku.
- Cik przepraw bdziemy mieli z t osob - westchna Ewa.
Ale chopcy nie chcieli na razie myle o oczekujcych nas kopotach. Dla nich
najwaniejsze byo, e Kortumowo okazao si t miejscowoci, ktrej tak dugo
szukalimy.
- Tu s fundamenty starych budowli - wylicza Tell - a wic to tutaj
najprawdopodobniej chciano wznie stolic Serce Twoje. Nad bocznym wejciem do
kocioa widnieje znak templariuszy: Kilka skarbw".
- Ba, ale gdzie ich szuka? - powiedzia Wiewirka. - Na pwyspie byy kiedy jakie

dziuryr lecz zostay zasypane i teraz ronie tam sad. Przecie nie bdziemy go
przekopywali? W kociele nie wida adnego wejcia do podziemi, bo w ogle nie ma w nim
adnych podziemi.
- Pozostaje tylko piwnica...
- Wanie o tym myl - mrukna Ewa. - Jest piwnica, ale jak si do niej dosta?
Gospodyni nie da nam klucza.
- Najpierw naley teren dokadnio obejrze - zaproponowaem.
Poszlimy na pwysep do ksiego sadu. Rosy tam due liwy, krzaczaste jabonie,
czerenie, krzaki agrestu i porzeczek. Ziemia bya starannie zorana i obsiana traw.
Gdzieniegdzie widniay grzdki i rabaty z kwiatami. Nikt nie domyliby si, e ogrd ten i
sad ronie na ruinach fundamentw budowli krzyackicj. Jedyny lad, jaki pozosta, to
piwnica mieszczca si na rodku sadu. Z tyu stanowia ona do szeroki pagrek
obsadzony krzakami agrestu, tylko z przodu widziao si brunatny mur krzyackiej cegy,
elazne drzwi i zakratowane malekie okienko. Rozmiary pagrka i muru wskazyway, e
piwnica

jest

rozlega.

Wejcia

do

niej strzego nie pi, jak artowa proboszcz, ale

jedna, za to potna kdka elazna.


Trzeba bardzo zrcznie porozmawia z gospodyni - rzek Tell. - Moe j ubagamy,
aby nam pokazaa wntrze piwnicy?
- I co z tego, e ci j pokae - wzruszy ramionami Sokole Oko. - Bdziesz je oglda
w jej towarzystwie, nie zechce przecie zostawi nas sam na sam ze soikami konfitur i
powide. Musimy mie czas, eby dokadnie spenetrowa piwnic. Jeli jest w niej jakie
wejcie do skrytki, to tak od razu na nie nie trafisz.
- Potrzebny jest nam jaki fortel - zastanowiem si, - Tylko dobre fortele mog nas
uratowa. W adne pertraktacje z ksi gospodyni nie wdawajcie si, bo moecie j
nastroi podejrzliwie i caa sprawa wemie w eb.
- A co pan proponuje? Wamanie? - spyta szeptem Wiewirka.
- Nie - rozemiaem si. - Na razie nic sensownego nie przychodzi mi do gowy.
- Ju ja na pewno wpadn na jaki dobry pomys - zapewnia nas Ewa. - Dajcie mi
tylko troch czasu do namysu.
- Zgoda. Dajemy ci czas do wieczora rzekl Tell.
- A teraz chodmy std - powiedziaem - bo gospodyni zwrci uwag, e zbytnio
krcimy si koo jej krlestwa.

Powdrowalimy spacerowym krokiem w stron obozu nad jeziorem. Chopcy


odczyli si od nas, eby - jak powiedzieli - zwiedzi dokadnie ca wiosk. Domyliem
si, e po prostu chc zasign dalszych informacji o Kortumowie i podziemiach
krzyackich budowli.
We dwoje z Ew zasiedlimy przed namiotem. Ona nad czym rozmylaa, raz po raz
wyrywaa trawk z ziemi i gryza j zbami.
- Czy ma pan kilkanacie metrw cienkiego drutu? - spytaa nieoczekiwanie.
- Owszem. Kady posiadacz samochodu wozi ze sob troch drutu na wypadek,
gdyby mu si przepali jaki przewd elektryczny.
- To prosz mi go wypoyczy - rzeka. - A ma pan moe bateryjki elektryczne?
- Mam, ale w latarce. S mi potrzebne.
- W tej wiosce jest sklepik, prawda? Wic chyba dostan w nim baterie - powiedziaa
Ewa.
Daem jej zwj drutu elektrycznego. Przyja go z tajemnicz min, zapakowaa do
torby, ktr przewiesia sobie przez rami. Skinwszy mi gow na poegnanie,
pomaszerowaa do wioski.
Zostaem sam. P godziny opalaem si na brzegu jeziora, ale po jakim czasie
doszedem do wniosku, e okazaem si najbardziej leniwym czonkiem naszej wyprawy.
Ewa posza zaatwi jakie tajemnicze sprawy, chopcy szukaj informacji o podziemiach, a
tyko ja grzej si na soneczku.
Postanowiem wic wzi na siebie zadanie lustracji lasu, ktry otacza wiosk.
Ruszyem wzdu krawdzi boru zamierzajc lasem obej ca wie. Zrobilem najwyej z
piset metrw i zobaczyem poronite drzewami rumowisko cegie. Rozcigao si ono na
niewielkiej przestrzeni i stanowio wyrany kwadrat. Byy to jak gdyby fundamenty duej
wiey, ktra tu kiedy staa albo miaa stan. Poznaem brunatn ceg palcwk,
podobn do tej, z jakiej zbudowano kociek w Kortumowie. Pomylaem, e tu zapewne
miaa stan wiea stranicza z gwn bram wjazdow.
Oczywicie, jeli miejsce to przewidziano na wie i bram wjazdow, trudno byo
przypuszcza, aby fundamenty leay w ziemi bardzo gboko i kryy podziemia ze skrytk.
Lecz jak miaem pewno, e to rzeczywicie bya wiea stranicza? Naleao dokona
wkopu gdzie z boku rumowiska i przekona si, jak daleko sigaj fundamenty. Bya to
praca wymagajca wielkiego nakadu si i czasu.

Poszedem dalej w las, ale ju nic ciekawego nie napotkaem. Las by mieszany,
miejscami iglasty, miejscami poronity modymi i starymi dbczakami. Wok dbw
ziemi zoray dziki poszukujce odzi, wszdzie widziaem mnstwo czarnych jagd.
Wrciem po poudniu, Ewa i chopcy siedzieli w obozie i przygotowywali obiad.
Mode towarzystwo miao miny wielce tajemnicze, a jednoczenie wydawali si z siebie
bardzo zadowoleni.
- I c - z pewn wyszoci spytaa mnie Ewa - czy zauway pan co ciekawego?
- Niewiele - odrzekem skromnie. - Nie mog jednak stwierdzi, abym odby spacer
bez pozytywnego rezultatu.
- A ja dowiedziaem si od pewnego starego gospodarza w wiosce - powiedzia z
dum Wiewirka - e jeszcze przed pierwsz wojn wiatow yl w Kortumowie chop, ktry
znalaz, wejcie do podziemi. Tylko e nikt nie wie, gdzie to wejcie. Chop wzi ze sob
dwojaki z jedzeniem i lad po nim przepad. Nie wrci z podziemi. A ludzie jeszcze przez
jaki czas syszeli w kociele jakby jki i skargi duszy potpionej...
- Dlaczego: potpionej?
- Nie wiem. To przecie tylko taka tutejsza legenda. Moe ludzie przypuszczali, e
tajemnicze wejcie prowadzio do pieka - rzek Wiewirka.
Odezwaa si Ewa:
- Prosz pana, czy mgby pan nam wypoyczy swj akumulator z samochodu?
Jakie jest w nim napicie?
- Dwanacie wolt...
- To wietnie. Wanie takie napicie jest nam potrzebne. .
- Akumulatora nie mog poyczy. Rozadujecie go i potem nie bd mg nigdzie
pojecha.
- Nie rozadujemy go - zapewniaa mnie Ewa.
- Chcecie, ebym wyj z auta akumulator i da go wam do zabawy? - zdumiaem si.
- Akumulatotra nie potrzebujemy do zabawy - z powag rzeka Ewa. - Nie
rozadujemy go. Na razie jest bardzo spokojnie i nie zanosi si na adne pocigi.
Malinowski jeszcze do nas nie trafi.
- Ewa zna si na elektrycznoci - powiedzia Tell. - Ona powiedziaa, e w
przyszoci pjdzie na politechnik na wydzia elektryczny.
- Dziewczyna i zna si na elektrycznoci - z podziwem krci gow Sokole Oko. -

Dotychczas spotykaem tylko takie, co bay si prdu.


- Czy mgbym wiedzic, do czego potrzebny jest wam akumulator?
- O, nie! To jest nasza tajemnica! - krzyknli chrem.
- Ju mam wyej uszu tych wszystkich tajemnic - burknem, - Tajemnica skarbu
templariuszy, tajemniczy pan Malinowski. A teraz wreszcie: tajemnica akumulatora.
Wtrci si Wiewirka:
- Czy sysza pan o teorii prdw bdzcych?
Dugi Ozr! Dugi Ozr! - wrzasnli natychmiast pozostali chopcy.
- Przecie ja nic takiego nie powiedziaem - oburza si Wiewirka.- Po prostu
zapytaem, czy pan Samochodzik sysza co o teorii prdw bdzcych.
- To i owo obio mi si o uszy - podrapaem si w gow. - Wyznaj jednak, e
dokadnie nic o nich nie wiem.
- No wanie. A my znamy t teori - zamia si Sokole Oko. - Akumulator jest
potrzebny w zwizku z t teori.
- Nie rozadujemy go panu. Sowo honoru - przysigaa Ewa.
Co miaem robi? Sympatyczne to byo bractwo i, zdaje si, szykowao jaki kawa.
- Zgoda. Ale, bagam was, nie wyprbowujcie na mnie teorii prdw bdzcych. Ja
si bardzo boj prdu.
- Spokojna gowa - powiedziaa Ewa. - Nic si panu nie stanie. Ja jestem krlow
prdu elektrycznego i wadam piorunami. Tak jest, chopaki - zwrcia si do harcerzy. Macie mnie od dzi tytuowa krlow. A teraz bardzo prosimy o akumulator.
Rad nierad podniosem mask wehikuu i odkrciem rubki przytrzymujce
akumulator. Wrczyem go chopcom, a oni zaraz zanieli go do swojego namiotu. Wesza
tam take Ewa z torb, w ktrej spostrzegem kilkanacie bateryjek elektrycznych.
Co za licho? - pomylaem.
Usiadem na brzegu jeziora, troch smutny, e odsunito mnie od tajemniczej
dziaalnoci. Za swymi plecami syszaem gosy dolatujce z namiociku chopcw:
- ...Powiedziaam wam, e trzeba czy w szereg... Nie tak, fajtapy. W szereg.
Boe, co z was za tumany... No, trzymaj za koniec drutu...
- Boj si... boj si - stkn Wiewirka.
- Nie bj si! - krzyczaa na niego Ewa. - Co za tchrz! Uciekaj std! Ja sama poka,
jak si trzyma!

Z namiotu wyjrza Sokole Oko.


- Prosz pana! - zawoa. - Moe panu wdk zrobi i bdzie pan owi rybki?
Zamiast przej si po okolicy, zbada dokadnie sytuacje, to pan oddaje si sennym
marzeniom.
Wstaem z ziemi.
- Zdaje si, e chodzi wam o to, abym sobie poszed, co? No dobrze, pjd mruknem. - Jakie to szczcie, e nie wo z sob dynamitu. Zapewne take
zadalibycie go ode mnie.
Sokole Oko zachichota, z gbi namiotu take rozleg si potrjny chichot.
Odprowadzony miechem chopcw poszedem w stron starego kocioa.
W gbi duszy czuem, e Sokole Oko ma racj. Nie wiedziaem, jak zabra si do
szukania wejcia w podziemia, ktrych, by moe, wcale tutaj nie byo.
Jeszcze raz obszedem cay koci, dugo medytujc przy znaku krzya
widniejcego nad drzwiami do zakrystii. Znowu porwnaem go z rysunkiem
pozostawionym w mym notesie przez Karen. Ale zamiast myle o skarbie templariuszy,
zaczem zastanawia si, co teraz robi Karen. Czy w dalszym cigu pozostaje w Malborku,
czy te wyruszya gdzie dalej? Byem przekonany, e prdzej czy pniej wpadnie na
pomys, aby aciskiej nazwy Cor Tuum szuka w sowniku geograficznym polskich
miejscowoci. Naleao si spodziewa, e wkrtce przyjedzie tutaj swym lincolnem.
Dlatego tym bardziej gniewaa mnie myl, e czasu, jaki mnie dzieli od tej chwili, nie
potrafi wykorzysta na odnalezienie wejcia do podziemi.
A Anka? Co si z ni dzieje? - zastanawiaem si, - Dlaczego tak nagle wyjechaa?
Czyby rzeczywicie stracia zainteresowame dla poszukiwaczy skurbu?
Gdy wrciem do obozu, obiad by ju gotowy. Ewa i dwaj chopcy krztali si przy
kuchence spirytusowej. Brakowao tylko Tella.
- Gdzie nasz Wilhelm? - zapytaem.
- Na czatach - odrzeka krtko Ewa.
Wicej ju nie pytaem, bo wywnioskowaem, e pobyt na czatach wchodzi w zakres
tajemnicy, ktr posiadali moi przyjaciele. W milczeniu zasiadem do obiadu. Ewa nalaa mi
zupy do menaki i zabraem si do jedzenia.
Raptem z krzakw obrastajcych skraj ksiego sadu dobieg nas cichy gwizd. Ewa
natychmiast rzucia si do namiotu chopcw, a Wiewirka i Sokole Oko czekali na co z

napiciem widocznym na ich wyrazistych chopicych twarzach.


Upyno kilka minut i z gbi ogrodu rozleg si najpierw kobiecy pisk, pniej
wrzask, jakie niezrozumiae okrzyki.
Gorca menaka wypada mi z rki i potoczya si po trawie. Zerwaem si z ziemi i
popdziem do ogrodu, a za mn biegli Sokole Oko i Wiewirka.
Przy drzwiach do piwnicy zobaczylimy grub gospodyni ksidza. Chwytaa za
kdk przy drzwiach, to znw odskakiwaa od niej - popiskujc, wrzeszczc, zorzeczc.
- Co si stao? - spytaem, zadyszany biegiem.
- Nie wiem. Kdka parzy. Niech pan dotknie, parzy - to mwic ostronie
dotkna kdki i odskoczya od niej jak oparzona.
Przypomniaem sobie o poyczonym akumulatorze. Frasobliwie pokrciem gow:
- To jaka bardzo tajemnicza historia, prosz pani.
- A tak, tak - przywiadczya gospodyni opierajc rce na swym duym brzuchu. Rano braam std garnek z mlekiem i kdka nie parzya. A teraz parzy. Dziwne to, bo
przecie sloce tu wcale nie zaglda,
Sokole Oko z bardzo powan min zbliy si do piwnicznych drzwi. W palcach
trzyma arwk od latarki elektrycznej. Oprawk arweczki dotkn kdki i arwka
zapalia si.
- Boe wity! - wrzasna gospodyni. - Tu jest prd elektryczny. Nasza wie nie jest
zelektryzowana. Boe mj, skd prd w drzwiach piwnicy?
I na jej pucoowatej twarzy uwidocznio si takie zdumienie, e o mao nie
parsknem miechem.
- Matko Najwitsza! Musz lecie powiadomi ksidza proboszcza. Co takiego?
Prd w drzwiach piwnicy?
- Zapewne pynie tdy jaki podziemny strumie prdu - odezwa si Sokole Oko. Czy syszaa pani o prdach bdzcych?
- Ludzie kochani, prdy bdzce? - przerazia si gospodyni. - I kawaler myli, e
ten prd a tutaj si zabka? A skd on si wzi, prosz kawalera?
- Nie wiadomo - odrzek Sokole Oko. - Prawdopodobnie gdzie daleko, moe o
dwiecie kilometrw, przerwaa si linia wysokiego napicia. Prd zamiast pyn po
drutach, w ziemi uciek. I pod ziemi bdzi, bdzi... bdzi... bdzi... - opowiada
Sokole Oko przewracajc oczami - i tutaj si zabka. Drzwi do piwnicy s elazne,

kdka na nich elazna, a to s dobre przewodniki elektrycznoci.


Gospodyni zwrcia si ku mnie: Panie starszy, czy to wszystko prawda, co mwi ten
kawaler?
- Nie jestem wcale starszym panem - zaperzyem si.
- O, nie chciaam pana dotkn - sumitowaa si gospodyni. - Chciaam powiedzie:
starszy wrd modszych. Mylaam, e pan jest kierownikiem nad tymi kawalerami.
- Tak jest - zgodziem si. Ale na wszelki wypadek: zastrzegem: - Nie znam si na
elektrycznoci. Ale ci chopcy co nieco wiedz o tej sprawie. Mode pokolenie bardziej jest
zaznajomione ze wspczesn technik ni my, starsi.
Gospodyni zaamaa rce:
- I nie ma adnej rady, eby ten prd bdzcy poszed sobie gdzie indziej?
- Owszem, jest rada - zapewni j Sokole Oko. - Naley piwnic zaizoowa.
- Co takiego? - znowu przerazia si gospodyni.
- Z a i z o l o w a - powtrzy dobitnie.
- A c to znowu takiego? Czy to drogo kosztuje? Czy dugo potrwa takie z a i z o l o
w a n i e?
Sokole Oko spojrza w niebo, spojrza w ziemi, rozejrza si po jeziorze. Potem
dugo drapa si w gow.
-- Zrobimy to pani za darmo. Bo pani jest bardzo mia, a ksidz proboszcz by tak
dobry, e zezwoli bra jabuszka z ogrodu. Zaizolowanle piwnicy nie potrwa dugo,
najwyej jeden dzie. Musi pani da jutro klucz od piwnicy, a my zajmiemy si
izolacj. Przygotujemy odpowiedni materia i szybko wemiemy si do roboty.
- A czy to konieczne a wchodzi do piwnicy? - zaniepokoia si.
- No, a jake inaczej zaizolowa? - spyta Sokole Oko. - Musimy wej do piwnicy.
Jeli ma tam pani jakie cenne rzeczy, to prosz je dzisiaj wynie, cho do nas moe mie
pani pene zaufanie, Nie lubimy konfitur.
- Jake wejd do piwnicy, skoro kdka parzy?
- Zaraz kdk zaizoluj - obieca Sokole Oko. - Nie bdzie to trwaa izolacja, ale do
jutra bez obawy pani moe kdk otwiera.
Sokole Oko wyj z kieszeni szpulk z leukoplastem. Urwa kawaek i na krzy
przylepi go na drzwiach. Przy tym gwizdn gono, zapewne porozumiewajc si z Ew,
ktra, jak domyliem si, tkwia w namiocie przy akumulatorze.

- Teraz ju moe pani otworzy kdk - triumfujco powiedzia Sokole Oko.


Gospodyni ostronie wysuna rk i koniuszkami palcw dotkna kdki.
- Rzeczywicie! - zawoaa radonie. - Nie parzy. Ani troch. Ani odrobin.
Ju z wiksz pewnoci siebie woya klucz do kdki i przekrcia go w zamku.
- C to za mdre i mie chopaki - patrzya z wdzicznoci na Sokole Oko. - Kto by
pomyla o tych prdach bdzcych. Tak, tak, musicie mi zaizolowa piwnic. Powiadacie,
e nie lubicie konfitur?
- Nie! - owiadczyli jednoczenie Sokole Oko, Wiewirka i Tell, - Nie lubimy ani
konfitur, ani powide. Smakuje nam tylko kotlet barani i comber.
- A pulpeciki z misa? - spytaa.
- To zaley jakie - ostronie odrzek Wiewirka.
- W takim razie zapraszam was na kolacj. Bd pulpeciki z misa, mojej roboty.
Wam w tym namiocie pewnie chodno i godno, to sobie u mnie podjecie.
No, jeli to pani zrobia pulpeciki, na pewno bd nam smakoway - przypochlebia
si Sokole Oko.
W ten sposb zawarta zostaa przyja ze srog gospodyni, co jak renicy oka
strzega klucza do piwnicy z konfiturami.
W obozie powiedziaem do chopcw i Ewy:
- Nie jestem zachwycony ani wasz teori prdw bdzcych, ani nie pochwalam
metody elektrowstrzsw, ktr zastosowalicie wobec starszej kobiety.
- Ale bdziemy mieli klucz od piwnicy! z triumfem zawoaa Ewa.
- Tak jest, krlowo prdu elektrycznego! - krzyknli chopcy.

ROZDZIA SIEDEMNASTY
NOCNI GOCIE W LESIE SPOTKANIE NA DRODZE ZWIEDZAMY
PIWNIC CO KRYJE STUDNIA? DECYDUJCA CHWILA

Nadszed wieczr, a potem zapada noc. Kolacja u gospodyni proboszcza (na ktr ja
zreszt, nie poszedem, gdy niewiele wiedziaem o prdach bdzcych) bardzo smakowaa
moim modym przyjacioom. Dugo si rozwodzili nad przedziwn waciwoci pulpetw z
misa. Wreszcie w naszym obozie zapada cisza i tylko cichutko szemray fale w jeziorze, a
od czasu do czasu w przybrzenych trzcinach gwarzyy dzikie kaczory.
Przed snem poszedem na spacer do lasu, tam gdzie zauwayem prostoktny zarys
starych fundamentw. Nie byo to daleko, ale nasz obz oddzielaa od tego miejsca gsta
ciana drzew, zagajnik i pasmo krzeww. Dopiero w ostatniej chwili zorientowaem si, e
kto ju tam jest, ba, rozoy si obozem. Niemal nosem dotknem przyczepy
campingowej Petersenw.
Cofnem si w zagajnik i ostronie obszedem ruiny, kryjc: si za drzewami.
Pomylaem, e jest do czasu na powitanic Karen i jej ojca, natomiast przezorniej bdzie
sprbowa zorientowa si w ich zamysach.
Przyjechali

chyba drog z gbi lasu, omijajc wie. I to niedawno, bo Kozowski

wanie koczy ustawianie swego namiotu. Kapitan siedzia na pniu drzewa i wolno mi
fajk, a Karen - mimo nocnego mroku - chodzia po ruinach, wiecc elektryczn latark.
Rad byem, e wanie w tym miejscu chciaa szuka skrytki ze skarbami. Zapewne po
drodze informowaa si, czy w Kortumowie s jakie ruiny, pokazano jej resztki
fundamentw w lesie. O tym, e przed ksi plebani i ogrodem take znajduj si ruiny
krzyackich budowli, prawdopodobnie nie miaa pojcia.
A moe to jednak ona ma racj? medytowaem - Moe skrytka templariuszy
znajduje si tutaj, a nie tam?
- Jutro od rana uruchomisz ca nasz

apararatur - zawoaa Karen do ojca. -

Zbadamy dokaadnie ruiny. Jak na przysz krzyack stolic, troch mao tego, nie sdzisz?
- spytaa.
- Przecie sama mwia, e oni t stolic dopiero projektowali - przypomnia jej

kapitan.
- Budow na tak wielk skal zapewne zaczli w kilku miejscach
Dlatego

nie

jednoczenie.

jest wcale pewne, e te ruiny s wanie tymi, o ktre nam chodzi -

powiedziaa.
Sprytna dziewczyna - pomylaem ze zoci.
Odezwa si Kozowski:
- Ciekaw jestem, co teraz robi pan Samochodzik i jego haastra.
- Zapewne, tak jak i my, szuka skarbu - rzek Petersen.
Kozowski zamia si:
- Ten dure nawet chyba nie pomyla, e Serce Twoje to Cor Tuum, a Cor Tuum, to
wanie Kortumowo.
- Pan te tego nie pomyla, panie Kozowski. To dopiero ja musiaam na to wpa.
Nie mam z pana adnego poytku - stwierdzia Karen. - A co do pana Samochodzika, to
jeszcze nie wiadomo, czy jutro nie zajedzie tu swym szataskim samochodem. To sprytny
czowiek.
Jutro? - pomylaem. - Ja tu jestem od wczoraj.
- Ciekawe, gdzie on pojecha? - gono zastanawiaa si Karen.
- Kto? - spyta j Kozowski.
- Pan Samochodzik. Przecie o nim cigle mwimy.
- Pani wci o nim myli gniewnie rzek Kozowski. - Powiadam, e to dure i nic
wicej.
- Ale ten dure, jak pan powiada - rzek Petersen - ju dwukrotnie uratowa moj
crk z przykrych opresji.
- Odradzaem pannie Karen samotn wypraw na spotkanie z bandyt - przypomnia
im Kozowski. - Co innego byo nad jeziorem. Okup mona byo zoy, ale nie naleao
jecha na pidziesity kilometr.
- A moe pan Samochodzik pojecha szuka Malinowskiego? - zastanawiaa si
Karen. - W takim razie mona si spodziowa, e lada chwila go tu zobaczymy. Bo
Malinowski chyba w dalszym cigu nas ledzi i czeka sposobnoci, aby nas ze skry
obupi.
- To ja jego ze skry obupi wrzasn Petersen.
- Kogo? - zdumia sie Kozowski.

- Jeszcze pan nie wie, kogo mam zainiar obupi ze skry? - oburzy si Petersen.
Malinowskiego, prosz pana. Pan Samochodzik nie zrobi chyba mi tej przykroci i nie
schwyta Malinowskiego bez mojej pomocy. Obiecalimy sobie, e go razem zapiemy i
razem obupimy ze skry.
- Malinowski dosy si na was obowi i teraz zapewne korzysta z upu - powiedzia
Kozowski.- byby ostatnim gupcem, gdyby w dalszym cigu naraa si na
niebezpieczestwo.
Petersen oczyci fajk z popiou i wsta z pieka.
- Jestem zmczony i id spa. A co do pana Samochodzika, to wam powiem,
e go nie doceniacie. By moe, w tej chwili on stoi tu gdzie w pobliu i sucha waszej
gupiej rozmowy.
Zdrtwiaem. Czyby kapitan dostrzeg mnie za pniem drzewa? Nie, po prostu
uwaa mnie za sprytnego czowieka.
Na wszelki wypadek cofnem si w gb lasu. Ale nie wrciem do naszego obozu.
Wspomniaem sowa Karen, e Malinowski, by moe, idzie ich ladem, i postanowiem
jeszcze troch przespacerowa si po okolicy.
Mino

godziny,

zanim

dobrnem

do

piaszczystej

drogi, ktr

przyjechalimy do Kortumowa.
Nocny spacer nie przynis adnych rezultatw, nie zauwayem niczego
podejrzanego. Na chwil usiadem przy drodze, aby odsapn po forsownej wdrwce. I
wtedy usyszaem skrzyp le nasmarowanych osi w chopskim wozie, zbliajcym si drog
do wioski.
- Wiooo, hejta - sennie pomrukiwa wonica.
Nie byo w tym nic niezwykego i osobliwego. Ot, do wioski wraca z miasta chop
swoj furmank. Wz by coraz bliej i bliej, skrzypienie osi stawao si coraz goniejsze.
Podniosem oczy, eby spojrze na wonic, i nagle zobaczyem Ank - siedziaa obok
wonicy i koysaa si sennie.
Masz, babo, placek - pomylaem, zrywajc si na rwne nogi. - Ilekro szukam
Malinowskiego, zazwyczaj trafiam na Ank.
- Moje uszanowanie pani! - zawoaem. Drgna
ktry

przestraszona

okrzykiem,

pad z przydronogo rowu.


- Ach, to pan? - powiedziaa z ulg. I zaraz popadla w swj ironiczny ton: - Pan

Samochodzik na czatach? A gdzie modzi bohaterowie?


- Prosz mnie nie nazywa panem Samochodzikiem warknem.
Poprosia wonic, aby zatrzyma konia.
- Jestem ju na miejscu powiedziaa wrczjc chopu zapat Wasnie do tego
pana jechaam w goscin. Jak to adnie, e mnie pan oczekiwa.
Zeskoczya z wozu, w rku miaa maleka walizeczk.
- Wcale na pani nie czekaem rzekem.
- Tak? To przykre westchna Mimo to bardzo si ciesz, e pana spotkaam.
Martwiam si , e po nocy nie znajd waszego obozu.
- To pani si do nas wybiera ? - przraziem si.
- A pewnie. Przecie umawialimy si, e zamieszkam z Ew w jednym namiocie.
- No tak. Ale potem tak tajemniczo pani znikna...
- Nie byo w tym nic tajemniczego Po prostu wyjechaam do Warszawy w sprawach
slubowych. Lecz oto jestem z powrotem.
- Pani Anko - rzekem z powag. - Prosz by ze mn szczer. Czy pani jest zwizana
z panem Malinowskim?
Parskna miechem. Potem miaa si tak gono, e zy jej napyny do oczu.
- Pan zaczyna goni w pitk. Pyta pan ju jak Petersen: Czy jest pan moe
Malinowskim? Naturalnie, jestem Malinowskim. Mam wsy i brod.
- Niech pani nie artuje. Chyba ju pani wie, co spotkao Karen, gdy pojechaa na
pidziesity kilometr?
- Niby skd mam wiedzie? Przecie jad prosto z Warszawy. Mam nadziej, e t
przemdrza pannic spotkao wszystko najgorsze.
- Jak pani moe tak mwi - oburzyem si. - Malinowski zabra Karen zoty zegarek
i broszk z brylantami. Chcia cign z rki piercionek, ale na szczcie przyjechaem
tam w sam por.
- Ba! Tego si mona byo spodziewa. Szlachetny rycerz uratowa ucinion z rk
zoczycy...
- A wie pani, kto jest Malinowskim? - powiedziaem patrzc w jej twarz i chcc
odkry na niej wyraz strachu.
- Kto? Bardzom tego ciekawa.
- Pani przyjaciel. Motocyklista. Mysikrlik. Przyja t wiadomo zupenie

spokojnie. Wzruszya ramionami.


- To nie jest mj przyjaciel, a tylko czowiek, ktry przywiz mnie motocyklem z Gib
do Malborka. Prbowa ze mn flirtowa, to wszystko. A poza tym pan si myli. On nie jest
Malinowskim.
- Nie? Skd ta pewno?
- Bo ja wiem, kto jest Malinowskim - powiedziaa. - A cilej, domylam si ju, kto
jest prawdziwym Malinowskm. Nie; nie powiem panu - uprzedzia moje pytanie. - Panu
zostawiam skarby, a sobie przyjemno zdemaskowania bandyty. Co za tyczy Mysikrlika,
niech pan pamita o zasadniczym szczegle: Malinowski przebywa w Paryu, gdzie
oszuka Petersena. A mody czowiek na junaku nigdy nie by w Paryu, w ogle nigdy nie
wyjeda za granic. Zreszt, co bd panu wyjania wszystkie szczegy. Jestem pica i
zmczona. A teraz prosz zaprowadzi mnie do swego obozu.
Co miaem robi? Zaprowadziem j nad jezioro i obudziem Ew, ktra przyja
Ank do namiotu. W gowie miaem chaos. W nocy ni mi si Malinowski, ktry mia twarz
proboszcza z Kortumowa i nosi sutann.
Tak, tak, panie Samochodzik - mwi proboszcz Malinowski. - Wanie wczoraj
zabraem z podziemi skarby templariuszy i dla pana pana pozostawiem ju tylko puste
skrzynie.
Rankiem zbudzi mnie tubalny gos kapitana Petersena. On i jego crka przyszli my
si nad jezioro i napotkali nasze obozowisko.
- Mister Samochodzik! - zawoaa gniewnie Karen, zagldajc do wntrza wehikuu,
gdzie spoczywaem w objciach Morfeusza. - Czy ja ju nigdy nie uwolni si od paskiego
towarzystwa?
Wyszedem z samochodu.
- Przepraszam bardzo - rzekem podajc jej rk. - Ale to ja byem tutaj pierwszy.
Wyglda raczej na to, e to nie pani, ale ja nie mog si uwolni od waszego towarzystwa.
Petersen poklepa mnie po plecach.
- wietnie, e pana widz. Wemiemy si teraz do Malinowskiego.
Nadszed Kozowski z wiaderkiem w rku, obudzili si chopcy, Ewa i Anka.
- Pastwo nie macie ju tutaj czego szuka - rzck Tell do Karen. - Pan Samochodzik
wanie wczoraj odnalaz skarby templariuszy i mimo naszych prb ani troch nie chcia
zostawi dla pani.

Gdy Kozowski przetumaczy Karen sowa Tella, ta zapaa si za gow:


- Co za okropne chopaki! Mister Samochodzik ma na nich fatalny wpyw. I nie jest
pan zdumiony nasz wizyt? - zwrcia si do mnie.
- Nie. Przecie ju wczoraj wiedziaem, e przyjechalicie. Ale jestem dobrze
wychowany i po nocy nie skadam nikomu wizyt.
- Syszysz, Karen? - triumfowa Petersen. - Mwiem ci, e mister Samochodzik ju tu
jest od dawna.
Dziewczyna nic nie powiedziaa, tylko zaja si myciem. My take zabralimy si do
rannej toalety. I gdyby kto nas nie zna, mgby sdzi, e oto nad brzcgiem jeziora
spotkao si znajome towarzystwo, bardzo sobie przyjazne i zgodne.
- Zaraz po niadaniu - odezwaem si do Karen - odwiedzimy wasz obz, bo wanie
dzi zamierzamy penetrowa ruiny w lesie.
- Pan nie ma prawa do tych ruin - ostro powiedziaa Karen, - One nale do mnie. Ja
tam zamieszkaam.
- Ale ja tam byem pierwszy.
- No to co? Nie zostawi pan adnego ladu. Pan ma obz tutaj, wic niech pan tutaj
szuka skarbw - rzeka zoliwie, zataczajc rk due koo obejmujce jezioro, koci i
plebani. - A my tam mamy obz i tam bdziemy szuka. Uwaam, e naley podzieli
strefy swoich wpyww.
Zastanowiem si. Do takiego ukadu zmierzaem, nie chciaem tego okaza Karen.
Wtrcia si Anka:
- Panie

Tomaszu,

pan znowu chce

si

da wykiwa?

Wtrci si Petersen:
- Najlepiej

zrobimy,

mister

Samochodzik,

zajmujc si poszukiwaniem

Malinowskiego. Wskazaem na Ank.


- Malinowski to dziedzina zarezerwowana dla tej pani. Z ni musi pan wej w
kontakt.
- Tak? - ucieszy si kapitan. - Pani take oszuka ten ajdak?
- Owszem - kiwnem gow. - Obieca jej maestwo i nie dotrzyma obietnicy.
Anka nabraa w misk wody i chlusna ni na mnie.
- Ja bym tam nie uciek od takiej piknej panny - powiedzia dwornie Kozowski.
- Dzikuj panu - umiechna si do niego Anka. - Pan reprezentuje tutaj wytworne

obyczaje.
- Pozwol jednak sobie wyrazi zdumienie - rzek Kozowski - e pan Samochodzik
zleci pani najniebezpieczniejsz dziedzin.
- Gdy si ma takiego przeciwnika, jak panna Karen, szuka skarbw take jest
niebezpieczn dziedzin - odpowiedziaem.
- Och, ju niech pan nie robi ze mnie takiego potwora rzucia Karen. - Ja pana
mimo wszystko bardzo ceni i nawet troch lubi.
Do Anki zbliy si kapitan Petersen.
- Bardzo mi mio, e bed mia tak sympatycznego wsppracownika. Czy naprawd
mog liczy na pani pomoc? zapyta.
- Tak jest dygna Anka - Mo pan liczy na moj inteligencj. Ja natomiast
pragn liczy na paskie silne rami.
- Owszem, siy mi nie brakuje pochwali si kapitan,

pokazujc swoje wielkie

muskuy.
-A

na

razie

to

Malinowski

kpi

sobie

nas wszystkich - stwierdzi

Kozowski.
- Ju nieedugo. Bardzo niedugo - rzeka Anka.- Jestem znacznie blisza prawdy o
nim, ni to si moe wydawa.
Powiedziaem:
- W takim razie ustalimy strefy naszego dziaania. Pan Petersen i pani Anka zajm si
Malinowskim. Panna Karen i pan Kozowski bd szukali skarbw w ruinach w lesie. A ja,
chopcy i Ewa zajmiemy si terenem nad jeziorem i wok kocioa.
- I znowu poszed pan na lep panny Karen? - zawoaa Anka.
- A pani jest zazdrosna - rozzocia si Petersonwna.
Kiwna rk na Kozowskiego, dajc mu znak, e pora rusza do roboty. Odchodzc
od nas mwili cicho ze sob. Doleciao mnie kilka zda tej rozmowy.
- On

zbyt

atwo przysta na moj

propozycj. To podejrzane.

Musi

pan

zainteresowa si i tym, co znajduje si w pobliu kocioa...


W popiechu zjedlimy niadanie. Byo dla nas oczywiste, e od tej chwili
liczy si bd nawet godziny. Skarb templariuszy znajdowa si w Kortumowie,

bdzie nalea do tego, kto pierwszy porafi go odnale,


Zaraz po niadaniu poszedem z chopcami na plebani. Anka za skierowaa si do

obozu Petersenw, aby - jak powiedziaa - odby z kapitanem narad wojenn

sprawie Malinowskiego.
Gospodyni spotkalimy w ogrodzie. Na sznurze bielizny rozwieszaa biae
kome ministrantw. Postanowilimy zabra si do izolowania piwnicy - powiedzia
Sokole Oko salutujc po harcersku przed gospodyni.
- Czy to potrwa bardzo dugo? - zatroskaa si.
- Najwyej do wieczora - stwierdzi kategorycznie Wilhelm Tell.
Na drodze do kocioa zobaczylimy idcego powoli pana Kozowskiego.
- O, pan Kozowski! - zawoa radonie Sokole Oko. - Pan Konfiturek!
- Kto taki? Konfiturek? To chyba nie jest nazwisko? - zdumiaa si gospodyni.
- Naturalnie, e to nie jest nazwisko. Ten pan jest naszym znajomym z Malborka.
Przezwalimy go Pan Konfiturek, poniewa strasznie lubi wszelkiego rodzaju konfitury i
powida. Jak gdzie zobaczy soik konfitur lub powide, to a si trzsie z akomstwa. A nas
znowu, prosz pani, a mdi na widok konfitur.
- Rozumiem - skina gow gospodyni. - Bywaj ludzie, ktrzy nie lubi sodyczy. A
s take tacy, co przepadaj za sodyczami. Na przykad nasz ksidz proboszcz bardzo lubi
herbat z konfiturami. Dlatego co roku duo konfitur przygotowuj dla niego. Mam je
wszystkie w piwnicy, nie uprztnam ich, bo po co. Wy przecie nie lubicie sodyczy.
- Nie. Nas mdli - chrem potwierdzili chopcy. - A pan? - podejrzliwie zerkna na
mnie.
- Nie cierpi konfitur - powiedziaem z rk na sercu.
A wtedy gospodyni wyja z kieszeni fartucha klucz od kdki piwnicznej i podaa go
Sokolemu Oku.
- I nie bdzie ju prdw bdzcych? upewnia si.
- adnych prdw - obieca Sokole Oko. - Ani bdzcych, ani stojcych. Bo trzeba
pani wiedzie, ze s i takie prdy, Poza tym znamy prdy morskie prdy powietrzne.
Zapaa si za gow.
- Dajcie mi spokj z tymi prdami. Izolujcle, byle prdzej. Niech mnie ju nie parzy
kdka w piwnicy.
Ukonilimy si grzecznie i poszlimy w gb ogrodu. Gdy zasoniy nas krzaki
porzeczek, przystanlimy i ostronie wyjrzelimy spoza ich gstwiny. Zobaczylimy pana
Kozowskiego zbliajcego si do gospodyni.

Skoni si i zapyta:
- Czy nie byaby pani tak uprzejma poinformowac mnie, do kogo naley piwnica
znajdujca si ogrodzie?
Gospodyni uja si pod boki i hukna gono:
- A do mnie naley, prosz pana!
-- Do pani? - ucieszy si Kozowski.- Interesuje mnie architektura tej piwnicy. Ona
wydaje mi si niezwykle staroytna. Czy nie byaby pani uprzejma poyczy mi klucz?
Chciabym tam zerkn
- Co? - wrzasna gospodyni, - Klucz? Do mojej piwnicy?
- Bardzo chc pozna jej architektur...
- Architektur czy konfitur?! - krzyczaa gospodyni. - Ja pana znam, prosz pana!
Kto ju panu powiedzia o moich konfiturach! Znam pana, syszaam o panu, panie
Konfiturek.
- Nazywam si Kozowski, a nie Konfiturek - prbowa wyjani.
Lecz gospodyni jeszcze bardziej si rozelia:
- Ja wiem, e Konfiturek to nie jest paskie nazwisko. Pana tak tylko przezywaj,
poniewa pan bardzo lubi konfitury i powida.
- Ale nie, pani si myli. Mnie chodzi o architektur.

Za

wypoyczenie klucza

chtnie zapac...
- Mnie pan nie nabierze, panie Konfiturek - powiedziaa gospodyni.
W kocu rozeli si take i Kozowski.
- Pani jest wariatk! - krzykn. - Proponuj pani uczciwy interes, a pani mi tu jakie
bzdury opowiada!
- Wariatk? Ja jestem wariatk? Ludzie kochani! Zjawi si tu jaki przybda i obraa
uczciw kobiet!
Rozkrzyczaa si tak bardzo, e Kozowski wzi nogi za pas i czmychn do lasu. A
gospodyni jeszcze czas jaki wygraaa mu pici.
- No, nareszcie, mamy spokj od pana Konfiturka - rzekem duszc si ze miechu.
Stanlimy przed elaznymi drzwiami przed piwnic. Sokole Oko obj komend:
- Wiewirka pozostanie na zewntrz piwnicy na czatach. Bdzie lepi babki z piasku,
czyli innymi sowy zacznie przygotowywa materia izolacyjny. A my rozejrzymy si wrd
soikw z konfiturami i powidami.

Woy klucz do kdki i przekrci go w zamku. Weszlimy do piwnicy.


Z pocztku ogarn nas mrok, lecz po chwili oczy przyzwyczaiy si do ciemnoci.
Przez wskie okienko wpadao troch wiata dziennego, a gdy zapalilimy latarki
elektryczne, zrobio si nawet cakiem widno. Widzielimy niski, ukowato sklepiony sufit
wsparty na dwch grubych filarach.
- To nie byo budowane z przeznaczeniem na piwnic - rzeklem. Wydaje mi si, e
to miaa by jaka sala zamkowa.
Zobaczylimy gadkie ciany z brunatnej cegy, tu i wdzie wgbienia w rodzaju
niszy. A wszystko to zastawione byo pkami, na ktrych stay dziesitki soikw z
konfiturami, due gsiory i szeregi butelek mszalnego wina. W ktach piwnicy walay si
poamane skrzynie i rozsychajce si beczki. W lewym rogu piwnicy znajdowa si zakryty
deskami otwr studni.
Ostronie, aby kto z nas nie polizn si i nie wpad do niej, zdejmowalimy
desk

po desce. W nozdrza

uderzy

nas

chodny,

stchy

zapach wilgoci. Pasma

wiata z latarek elektrycznych sigay lustra wody, lecego gdzie o dziesi metrw w d.
Gono plusn kamyczek wrzucony w gb.
Nie

wiem,

dlaczego

ogarno

nas

nieprzyjemne uczucie,

jak

gdybymy

zagldali nie do studni, a w przepa bez dna, ziejc chodem i groz. Pochyleni nad
studni chopcy raptownie wyprostowali si i odsunli.
- Najzwyklejsza studnia mierdzca stchlizn - stwierdzi Sokole Oko. - I w ogle w
tej piwnicy nie ma nic ciekawego poza konfiturami. Zasunlimy deski na dawne miejsce.
Ewa omiota wiatem latarki wielk pajczyn zwisajc nad studni.
- O, Boe! - krzykna. - Spjrzcie na t pajczyn. Za ni jest jaki znak na murze.
Tell wybieg do ogrodu i przynis gazk z limi. Odsunlimy ni pajczyn.
- To nie jest znak. Zwyka kreska wyryta na murze - rozczarowaa si Ewa.
- Ale na kocu kreski znajduje si maleki prostokcik. Chwileczk... chwileczk...
Signem do kieszeni po notesik, gdzie miaem kartk zarysowan przez Karen.
- Czy wiecie, co znaczy kreska z prostokcikiem? Wedle tajnego pisma
templariuszy jest to znak, ktry mwi: Dziewi metrw. Pamitacie, co opowiadaa
Karen na Kozim Rynku? Taki sam znak znajdowa si we francuskim zamku Arginy.
- Kresk widz, owszem. Ale adnego prostokcika nie dostrzegam - powiedziaa
Ewa.

- Jest! Przyjrzyj si dokadnie! - zawoa Sokole Oko. - Jest take prostokcik.


wiata naszych latarek zaczy biega po cianach piwnicy. Okazao si, e nie s
one tak gadkie, jak si to nam wydawao. Tu i wdzie pod warstw kurzu widziao si
pknicia i szczeliny, ktre w naszej wyobrani staway si znakami templariuszy.
Na jednym z filarw wspierajcych sklepienie Sokole Oko dojrza maleki
trjkcik.
- Czy to trjkt Piotra z Awinionu? - spyta cicho.
I wszyscy ryknlimy radosnym wrzaskiem, a Wiewirka przerwa robienie babek z
piasku i preraony wbieg do piwnicy.
- Spokojnie, spokojnie, chopcy - upomniaem ich. - Najwaniejszy jest ten znak,
ktry by za pajczyn. Dziewi metrw. Pozwlcie, e si zastanowi...
Nadesza gospodyni ksidza, zapewne zaniepokojona o los swoich konfitur.
- Usyszaam krzyki, wic pomylaam, e co si tu stao - wyjania swoje
przybycie.
Sokole Oko zmyla na poczekaniu:
- Odkrylimy gwn y bdzcego prdu. Biegnie ze studni. Trudna to bdzie
sprawa - krci gow z wielk powag,
- A dacie sobie rad? - zaniepokoia si. - Moe jednak wezwa kogo z miasta?
Jakiego inyniera specjalist?
- Specjalist? - pogardliwie skrzywi si Sokole Oko. - Myli pani, e oni znaj si na
prdach bdzcych? Ci specjalici w ogle nie wierz w istnienie takich prdw.
No, no, no - kiwaa gow z uznaniem. - Bardzo si zdziwi nasz proboszcz, jak mu o
tym powiem.
- Lepiej bdzie, jak mu pani nie powie - przestraszyem si.
- A dlaczego? Myli pan, e on nie wierzy? To mdry i bardzo zacny czowiek.
- Nie kady mdry i zacny czowiek mus zaraz wierzy w prdy bdzce powiedziaem. - Znam wiele uczonych ludzi, co uwaaj, e to wszystko blaga.
- Tak, ma pan racj - przyznaa gospodyni. - Wic ja ju pjd na plebani, bo obiad
musz gotowa.
Posza. A ja zaczem gromi Sokole Oko:
- Jak nie przestaniesz baznowa, to si pokcimy. Nie widz powodu, eby bez
koca mci w gowie tej poczciwej kobiecie.

- To tylko na razie - broni si chopiec. - Przecie chodzi o skarby. Potem, jak


odnajdziemy, wszystko sam wyjani gospodyni i wyznam jej prawd. I przeprosz, sowo
honoru. Wezm na siebie ca win.
Wilhelm Tell przezornie skierowa rozmow na inny temat.
- Dziewi metrw, pan powiada? Akurat dziewic metrw jest od kta, w ktrym
znajduje si studia, do drugiego kta piwnicy. Tam wic trzeba zacz szuka skarbu.
- No, to szukaj - powiedziaem z odrobin zoci. - Czy nie zauwaye, e ta kreska
jest skierowana w d?
- Faktycznie, w d - zgodzi si Tell.
- W d. - powtrzyem. - A znak jest nad studni. A wic zapewne chodzi o
to, aby szuka dziewi metrw w gb studni.
- W wodzie? - zdumia si Sokole Oko. - Pan przypuszcza, e skarb jest w wodzie?
- Znak mwi o dziewiciu metrach, a woda jest chyba troch niej.
- Wic co naley zrobi? - zapyta Tell.
- Musz zsun si po linie w gb studni. Nie zdy ochon ze zdumienia, gdy
zaczem komenderowa:
- Sokole Oko pobiegnie do samochodu po lin. Mam j w baganiku. Na czatach za
stanie Wilhelm Tell, bo Wiewirka ma za dugi jzyk.
Dostrzegem niemy protest Tella. Pooyem mu do na ramieniu.
- By moe wanie teraz nastpi najwaniejsza chwila w naszej wyprawie.
Powodzenie jej zalee bdzie od dwch ludzi. Od tego, ktry spuci si po linie w gb
studni, i od tego, ktry stanie na czatach. Zamkniesz nas w piwnicy...
- Jak to: zamkn?
- Zamkniesz nas na kdk, a klucz do kdki schowasz gboko w kiesze.
Usidziesz w ogrodzie i bdziesz dawa baczenie na to, co dzieje si w okolicy. Musimy
mie absolutn swobod dziaania w piwnicy i to, by moe, na kilka godzin. Zsun si w
gb studni, a Sokole Oko, Wiewirka i Ewa pozostan na stray przy studni i w razie czego
oka mi pomoc. Rozumiesz? Kozowski ju co zwszy i prosi o klucz, ale nie osign
swego celu, wic zapewne poszed do Karen i powiadomi j o tym. Jak sdzisz, co ona
teraz zrobi?
- Bdzie si staraa dosta do piwnicy - rzekl Tell.
- A wanie. Nie moesz da im pozna, e masz w kieszeni klucz. Jeli si zapytaj o

nas, to powiedz, e poszlimy do lasu, bo tam odkrylimy ciekawe ruiny.


- Zrobi si! Spokojna gowa, e oni nie dostan si do piwnicy - przyrzek Tell.
Wbieg Sokole Oko objuczony grub lin holownicz.
- Zamykaj nas! - rozkazaem Tellowi. Usyszelimy oskot zawieranych elaznych
drzwi. Potem zazgrzyta klucz przekrcany w kdce.

ROZDZIA OSIEMNASTY
SCHODZ W GB STUDNI W PUAPCE TEMPLARIUSZY TAJEMNICA
STAREJ CHRZCIELNICY DZIEWIC METRW W D SPIESZ NA RATUNEK

Okrgy otwr studni zia czerni i chodnym zapachem stchlizny. Najgrubsz z


desek pooyem w poprzek otworu, dwa jej koce wspierajc na ocembrowaniu. Zrobiem
na linie kilkanacie grubych wzw, przywizaem j do deski i przygotowaem si do
zejcia w d.
- Bdziecie tu czeka tak dugo, a dam wam zna - powledziaem.
Uwiesiwszy sobie na szyi zapalon latark elektryczn, chwyciem si liny i zawisem
w studni.
Schodzenie w d nie byo trudne, mimo e nie jestem bardzo wygimnastykowany. W
ocembrowaniu raz po raz znajdowaem wgbienia, jakby specjalnie przygotowane na to,
eby w nie woy stop i wesprze si, Od czasu do czasu okrcaem si i ogldaem ciany
ocembrowania. Caa studnia zrobiona bya z tych samych, co piwnica - grubych
redniowiecznych cegie brunatnych.
- I co pan widzi? - z gry paday pytania chopcw.
Ich gos hucza w studni, jakby kto gdzie obok wali motem w kawa elaza.
- Na razie nic ciekawego! - woaem.
Ponad moj gow byy ju chyba ze cztery metry ocembrowania. ciany wok
mnie rozszerzay si lejkowato. Wisiaem na linie, wspierajc si plecami o omszay
wilgotny mur, a nogami szukaem kolejnego wgbienia. Jeszcze jeden gruby wze
przesun mi si przez palce, opadem metr w d, w mroczny lej studni.
Raptem zachybotaem si na linie. Moje stopy, ktrymi macaem po cianach, nie
znalazy oparcia. Rce drtwiay od wysiku, bo zwisaem na nich caym swoim ciarem.
Syszaem swj przypieszony, wiszczcy zmczeniem oddech. Chwyciem lin midzy
kolana i powoli zsuwaem si, czujc, jak szorstkie wkna cieraj mi naskrek na
doniach.
Znw gruby wze przesun si w gr midzy palcami. Moje stopy znalazy
wreszcie oparcie. Na wprost mojej twarzy widziaem wski otwr podziemnego ganku,

biegncego prostopadle do leja studni.


- Chopcy! - gos dudni i odbija si dalekim echem gdzie w zaomach ganku. Znalazem boczny ganek. Czekajcie na grze, a do mego powrotu. Czekajcie nawet kilka
godzin...
- A gdyby pan nie wraca i duej? - spytaa Ewa.
- Czekajcie dziesi godzin. A potem dajcie zna milicji - zadudniem.
Wsunem si w gardziel podziemnego korytarza. Ganek by tak niski i wski, e
nawet na czworakach z trudem si nim przesuwaem. Nie szed prosto, lecz raz po raz
zakrca, ama si. Szybko straciem poczucie kierunku.
Znowu raptowny zaom. Jeszcze jeden. Potem znowu zaom. Ganek rozszerzy si
w pokrg pieczar. Podobnie jak korytarz, zrobiona bya z brunatnej cegy. Pasmo
elektrycznego wiata wskazao mi drzwi w cianie. Cikie, elazne, z nalotem rdzy.
Dziwne to byy drzwi. Wmurowano je ukonie, stanowiy jak gdyby pochy klap,
zamykajc jakie pomieszczenie. Wisiao na nich elazne kko. Chwyciem za nie i
sprbowaem cign z caej mocy. Klapa wydawaa mi si bardzo cika, a moe po
prostu miaa zardzewiae zawiasy. Z najwikszym trudem udao mi si odemkn j na
tyle, aby wsun rami. Dopiero teraz mogem j podnie przy akompaniamencie
nieprzyjemnego zgrzytu. Co ciekawe, zgrzytu tego nie wydaway z siebie zawiasy, a
dochodzi on z wewntrz ciany. Jakby wraz z otwarciem drzwi uruchamia si jaki
mechanizm.
Klapa po otwarciu nie dawaa si unieruchomi. Wci opadaa zakrywajc sob
wejcie do dalszych czci podziemi. Po prostu nie mona byo jej uchyli pod ktem
wikszym ni czterdzieci pi stopni, wic si swego ciaru opadaa na dawne miejsce.
A za ni widziaem schody w d i zaom muru...
Wsparem j silnie ramieniem i wsunem si w wsk szczelin. W nosie drani
mnie kurz, ktry wszdzie tutaj zalega grub warstw. Jake aowaem, e nie mam ze
sob jakiego wikszego przedmiotu, aby go podoy pod drzwi. Wwczas nie
zatrzasnyby si za mn. Ale nic takiego nie posiadaem. Pomylaem, e gdy zechc
wyj, mog przecie znowu podway klap ramieniem.
Stanem na prowadzcych w d schodach i klapa zatrzasna si za mn z
gonym oskotem. Naliczyem osiem stopni, potem by zaom i korytarz znowu si
zwa.

Schody w gr. Jeden... dwa... osiem... dziesi stopni. Wziutka cela, co w rodzaju
celi pokutnej widzianej w zamku malborskim. O mao nie krzyknem ze wstrtu,
zauwaywszy na pododze pod cian szkielet ludzki. Bya to resztka zowieka ze
strzpkami zbutwiaego ubrania, z resztk wosw na czaszce. Obok szkeletu stay puste
gliniane dwojaki...
Przeraajcy wyda mi si nie sam szkielet, ale pozycja, w jakiej lea. By zwinity w
kbek, dziwacznie skurczony, jak gdyby czowiek ten skona w wielkiej mce.
Wspomniaem legend o chopie, ktry z glinianymi dwojakami wszed w podziemia i ju z
nich nie wyszed. Trafi tu zapewne, podobnie jak i ja, przez studni w piwncy. Ale
dlaczego nie wyszed?
Zimno mi s zrobio. Dopiero w tej chwili zorientowaem si, e cela, w ktrej si
znajduj, jest lepa, zakoczona kamienn cian.
Dlaczego ten czowiek std nie wyszed? - uporczywie wracaa do mnie ta myl.
Ogarnia mnie coraz wikszy niepokj. Prawie biegiem wrciem po schodach i
dopadem elaznej klapy. Z ca si podparem j ramieniem. Nawet nie drgna. Siedziaa
w swym kamiennym obramowaniu jakby wmurowana. Podparem j plecami i natyem
wszystkie minie. Serce mi walio, pot zalewa czoo. Drzwi jednak pozostaway
zamknite...
Przypomniaem sobie dziwny zgrzyt, ktry towarzyszy otwieraniu klapy. W cianie
uruchamia si jaki mechanizm. Pozwala odemkn klap od tamtej strony, ale
uniemoliwa podniesienie jej od spodu. elazne drzwi stanowiy puapk, w ktr wpada
kady poszukiwacz skarbu templariuszy.
Zrobio mi si duszno i gorco. Z przeraena.
Teraz ju zrozumiaem, dlaczego szkielet w celi lea w tak przeraajcej pozycji. w
czowiek umar z godu i pragnlenia. Wszed tutaj, ale ju ne zdoa wyj. Nikt std nie
zdoa wyj. Ja take mylaem ze strachem.
Jeszcze raz prbowaem podnie elazne wieko. Znowu oblaem si potem i dugo
musiaem odpoczywa, zanim usta szum w uszach, wywoany nadmiernym wysikiem.
Wieka nie zdoaem unie nawet na milimetr.
Wrciem do celi, gdzie lea szkielet. Przez gow przelatyway mi strzpki
informacji, ktre wyczytaem o templariuszach, o budowanych przez nich tajnych
przejciach, zapadniach, skrytkach, puapkach przygotowanych dla tych,

co usiowali

przenikn tejemnice zakonu.


Dlaczeego nie pomylaem, e przecie skarb swj zabezpieczyli wieloma
zasadzkami? Powinienem by by bardziej ostrony - zociem si na

siebie. A

jednoczenie usiowaem si pociesza: Templariusze byli mistrzami w budowie tajnych


przej. Z celi na pewno jest zamaskowane wyjcie dla wtajemniczonych. Ten chop
nie wiedzia o tym, dlatego umar z godu i pragnienia. Trzeba znale wyjcie z puapki.
Zreszt, gdy minie dziesi godzin, chlopcy zawiadomi milicj. A milicjanci opuszcz sie
na sznurze do ganku, odemkn elazn klap i uwolni mnie z podziemia.
Stuk... Stuk... Stuk.., - usyszaem powolne stukanie w sufit.
Natychmiast zorientowaem si, e kto spaceruje nad moj gow. Najwyraniej
syszaem powolne kroki kogo obutego w damskie pantofelki na szpilkach, Sklepienie, w
odrnieniu od gadkich cian brunatnej cegy, zrobione zostao z pyt piaskowca. Rownie
z piaskowca wykonana bya gadka kolumna, do poowy wtopiona w cian w lewym rogu.
Wielkim, okrgym kapitelem wspieraa ona powa.
Zdawao mi si, e sysz szmer rozmowy. Krzyknem gono raz i drugi. Ale
dziwna akustyka pomieszczenia przeksztacia mj gos w niewyrany aosny jk. By to
dwik tak okropny, e nie usiowaem wicej wzywa pomocy.
Zrozumiaem. Opowie, jak powtrzy nam Wiewirka, bya prawdziwa.
Czowiek, ktrego szkielet lea u mych stp, sysza obok siebie ludzkie gosy i woaniem
baga o pomoc. To byy owe jki duszy potpionej. Syszano je w kociele. Cela wic,
gdzie przebywaem, leaa po prostu pod posadzk kocioa, bo przecie wanie podoga
w kociele zrobiona bya z pyt piaskowca.
Templariusze w ten sposb skonstruowali puapk, e ten, kto si w niej znalaz,
mg sysze gosy ludzkie dolatujce przez jakie ukryte otwory w suficie, lecz jego
wasny gos wydostawa si na zewntrz w formie niewyranego pomruku. To zwikszao
mki konajcego w puapce: on sysza ludzi, ale oni jego nie syszeli.
Na prno owietlaem ciany pomieszczenia: nigdzie nie dostrzegem adnego
znaku, wgbienia lub wypukoci, ktra dawaaby nadziej, e kryje w sobie mechanizm
otwierajcy puapk. ciany byy gadkie, zbudowane z duych cegie. adna z cegie nie
chybotaa si, nie dawaa si wyj ani przesun. Tak samo gadk powierzchni z cegie
stanowia podoga, Tylko sufit zrobiony by z pyt piaskowca, ale do sufitu sign nie
mogem. Prne okazay si wysiki wdrapania si po cianie.

Mina jedna godzina, potem druga. Od czasu do czasu gasiem latark, aby mi si
nie wypalia. Ciemno, ktra wtedy zapadaa, dziaaa na mnie bardzo przygnbiajco.
Przykre byo take ssiedztwo rozsypujcego si szkleletu. Bo cho miaem wiadomo,
e po dziesiciu godzinach harcerze i Ewa rozpoczn akcj ratunkow,

to przecie

wanie w ciemnoci poddawaem si uczuciu, e nigdy nie wydostan si std i zgin w


mkach.
Znowu usyszaem nad moj gow powolny stuk pantofelkw damskich. Pniej
nastpio kilka ciki ch dudnicych krokw. Szmer gosw nasila si, zaczem
rozrnia poszczeglne sowa, a nawet cae zdania. Rozmowa toczya si po angielsku,
zapewne tu w pobliu jednego z otworw w mojej puapce.
- Dlaczego pan jest taki niespokojny? - usyszaem gos Karen.
- W lesie zostawilimy domek i namiot. A kapitan i ta dziennikarka przed chwil
odjechali dokd samochodem - mwi Kozowski. - Czy nie wie pani dokd pojechali?
- Szukaj Malinowskiego.
- Czy maj jakie konkretne podejrzenia?
- Nie mwili mi o tym. Niech pan przestanie zawraca sobie gow t spraw.
Widzia pan znak na murze kocioa? To dzieo templariuszy. Oznacza on: Kilka skarbw.
- Jeli to ma by znak templariuszy, w takim razie musieli oni u nas y wszdzie i
yj do tej pory. Na dziesitkach kociow, kapliczek, nawet domach mieszkalnych u co
poboniejszych wieniakw widniej takie same krzye. Naley naj ze dwudziestu
robotnikw i przekopa ruiny w lesie.
-A ja sdz, e skarby le tutaj - Karen tupna nog nade mn. - Niech pan si
dobrze rozejrzy po kociele. Jest z pocztku XIV wieku. Ale c a e jego wyposaenie
zostao zrobione w czasach znacznie pniejszych, w epoce baroku. Tylko ciany, podoga
i ta chrzcielnica z piaskowca s z czasw Piotra z Awinionu. Widzi pan ornament
obiegajcy chrzcielnic?
- Najzwyklejsze kreseczki poprzecznie uoone...
- No tak. Wanie o to chodzio, aby tak si rnym niepowoanym wydawao. Te
kreseczki tworz znak: Bd czujny".
- Pani ma bardzo bujn wyobrani, a tymczasem okradn nasz obz w lesie burkn Kozowski. - Co pani chce robi? Ta chrzcielnica jest przecie wmurowana w
posadzk. Nie ruszymy jej z miejsca.

- Prosz spojrze tu niej! - zawoaa Karen. - W podstawie chrzcielnicy jest otwr


na wylot. Po co go zrobiono? Jak pan myli?
- Nie mam pojcia...
- Niech pan przyniesie drek. Woymy go w otwr i sprbujemy przekrci
chrzcielnic.
- Chce pani rozwali koci? Przecie chrzcielnica way co najmniej ton.
- Prosz zrobi, co panu kazaam.
Nad moj gow zatupotay kroki. To Kozowski posusznie polecia szuka
odpowiedniego drka.
A ja siedzc na twardej posadzce w ciemnej celi, mylaem: Karen jest
najmdrzejsz i najsprytniejsz dziewczyn, jak spotkaem w swoim yciu. Jeli uwolni
mnie z puapki, zgodz si na wspprac. Wystarczyo, e wesza do tego kocioa, a ile
szczegw zauwaya. A ja chodziem tu tyle razy i dostrzegem jedynie znak: Kilka
skarbw.
Tak rozmylaem, a tymczasem nadszed Kozowski, zapewne niosc drek.
- Prosz si rozejrze, czy w pobliu nie ma nikogo - powiedziaa Karen. - Nie
pozwol nam rujnowa kocioa.
- Nie, nie ma nikogo. Jest poudnie, mczyni pracuj w polu, a kobiety szykuj
obiad.
- A pan Samochodzik? - spytaa.
- Nie widziaem go. Ani jego, ani harcerzy. Tylko w pobliu piwnicy siedzi ten
chopak z kusz i bawi si gr w noe.
- Tell? To bardzo podejrzane. Ciekawam, gdzie oni zniknli, No, bierzmy si do
roboty.
Do uszu mych doszed chrobot, pyncy z gry, z lewego rogu pomieszczenia, tam
gdzie staa wtopiona w cian kolumna z piaskowca. Boe drogi! - pomylaem. - Czyby
kapitel kolumny stanowi podstaw chrzcielnicy?
- Silniej. Nie jad pan dzisiaj niadania? - gniewaa si Karen,
Znowu zachrobotao. Kolumna powoli obrcia si i z gry wpad do mego
pomieszczenia promie wiata. Jeszcze chwila i promie rozszerzy si. W prawym rogu
widnia duy, trjktny otwr. Co ciekawe, druga strona kolumny posiadaa kilkanacie
zagbie. Mona byo po nich wspi si na gr jak po drabinie.

- Tu jest zamaskowane wejcie do podziemi... - szeptaa Karen.


Cofnem si w gb celi, bo Karen wpucia przez otwr wiato latarki
elektrycznej.
- No, niech pan schodzi w d - powiedziaa Karen do Kozowskiego.
- Ja? Dlaczego ja mam zej pierwszy? Ja nie szukam skarbw, tylko pani.
- Ale z pana tchrz - zamiaa si dziewczyna.
miao zsuna si po stopniach wzdu kolumny. Stana na posadzce, obrcia si
i skierowaa na mnie wiato latarki.
- O Boe! Kto tu jest! - wrzasna.
Skoniem si uprzejmie:
- Moje uszanowanie pani,
- Mister Samochodzik - stwierdzia z gniewem.
- We wasnej osobie - przytaknem.
- Ktrdy pan tu wszed? Znalaz pan co? S skarby? - pytaa z napiciem.
Wzruszyem ramionami:
- Na razie miaem spotkanie tylko z nieboszczykiem - pokazaem jej szkielet.
- To prawda - szepna ze zgroz, zobaczywszy kociotrupa.
Natychmiast jednak otrzsna si z przestrachu. Zauwaya otwr podziemnego
ganku, ktrym przyszedem, i odwanie zagbia si we, a ja skorzystaem z okazji i
czym prdzej wylazem po kolumnie do kocioa.
- No i jak tam jest? - spyta mnie Kozowski.
- Prosz zej, to si pan przekona - burknem.
- S skarby?
- Nie ma.
- To po co si bd brudzi po tych dziurach? Mam na sobie jasny garnitur.
Dusz chwi czekalimy, zanim w otworze prowadzcym do podziemi ukazaa
si jasnowosa gowa Karen.
- Tam dalej s elazne drzwi. W aden sposb nie mona ich otworzy powiedziaa rozczarowana.
- Zamkny si za mn i siedziaem jak w puapce mysz.
- Ktrdy si pan tam dosta?
Rzekem uroczycie:

- Jestem pani wdziczny za uwolnienie mnie z puapki. Mam wielki podziw dla
pani. I dlatego postanowiem wyrazi zgod na wspprac z pani. Bdziemy razem
szukali skarbu templariuszy.
Dojrzaem bysk radoci w oczach Karen. Ale ju po chwili odezwaa si w niej
nieufno.
- Co si stao, mister Samochodzik? Czyby zwtpi pan w swoje umiejtnoci? zadrwia. - Tyle razy odrzuca pan moje propozycje, a tu nagle nastpia odmiana? I
teraz proponuje mi pan wspprac? Gdy jestem o krok od skarbw? Nie, mister
Samochodzik. Teraz obejd si bez paskiej pomocy.
- Uwolnia mnie pani z puapki. Mam wobec pani dug wdzicznoci tumaczyem.
- Tak? Wic tym bardziej nie przyjm pomocy. Pan mnie dwa razy ratowa z
opresji. Na Kozim Rynku i na pidziesitym kilometrze. Spaciam dug wdzicznoci.
Midzy nami kwita, mister Samochodzik. A teraz niech pan pomoe zasun z powrotem
chrzcielnic.
Pomogem. Ale nie odezwaem si ju ani sowem, dotknity gboko afrontem,
ktry mi zrobia. Rozstalimy si przed kocioem, ja - poszedem do chopcw
zamknitych w piwnicy, a Karen i Kozowski - do swego obozu w lesie.
- To pan, panie Samochodzik? - niemal z lkiem szepn Tell, zobaczywszy mnie
przed sob. - Przecie ja pana zamknem w piwnicy...
- Ale ja umiem przenika przez mury...
Radonie powitaem chopcw i Ew czuwajcych przy studni. Bardzo
zmarkotnieli, gdy im opowiedziaem, czym skoczya si moja przygoda. Najwiksze
wraenie uczynia na nich wiadomo o szkielecie lecym na posadzce puapki.
- Czy bdziemy mogli zobaczy to wszystko? pytali.
- Naturalnie. Wejdziemy przez otwr, ktry pow st aj e przez przekrcenie
chrzcielnicy. Ale nie teraz. Na dzisiaj mam do ju wszelkich podziemi - powiedziaem. Odniecie klucz gospodyni. Nie bdzie ju nam potrzebny.
Czuem si zmczony. Daway o sobie zna godziny spdzone w ciemnicy, gdy w
najwikszym napiciu poszukiwaem wyjcia z puapki. Marzyem teraz tylko o tym, aby
rozoy si na trawie na brzegu jeziora. I odpocz. Odetchn wieym powietrzem.
Chopcy przyrzdzili obiad, ale odmwilem jedzenia. Wkrtce zasnem i

obudziem si po dwch godzinach, Tymczasem powietrze stao si parne i duszne zbierao si na burz. Wieczorem luny z nieba potoki wody i chopcy schronili si w
namiocie. Szybciej ni zazwyczaj zapada ciemno, szum deszczu zachca do snu. Nasz
obz pogry si w nocnej ciszy i tylko ja czuwaem w samochodzie, wypoczty po
popoudniowej drzemce.
O jedenastej obok auta zjawia si jaka posta okryta deszczowym paszczem.
Byo bardzo ciemno, la deszcz, wic dopiero, gdy zapukaa w szyb wehikuu,
rozpoznaem Ann.
- Nie widzia pan Karen i Kozowskiego? - spytaa. - Przed chwil wrcilimy z
Gdaska, ale w obozie nie zastalimy ani Karen, ani Kozowskiego. Przyczepa bya
zamknita na gucho, namiot Kozowskiego okaza si zasznurowany. Kapitan Petersen
bardzo niepokoi si o crk.
- Ona szuka skarbw - ziewnem.
- A pan?
- Le i sucham deszczu, i rozmylam.
Wzruszya ramionami oburzona moj bezczynnoci i posza powiedzie
Petersenowi, e w naszym obozie nie zastaa Karen.
Monotonnie postukiway krople deszczu na dachu wehikuu. W mylach jeszcze raz
dokonywaem karkoomnej wdrwki po linie w gb studni, a potem podziemnym
korytarzem. Podczas tej wdrwki musiaem popeni bd. Przegapiem jaki szczeg i
dlatego zamiast do skarbw, trafiem w puapk. A przecie zrobiem tak, jak mwi
znak rozwaaem - Dziewi metrw w gb studni...
Zerwaem si. Odrzuciem z siebie koc. Popiesznie wcignem

spodnie

i w

samej tylko koszuli, nie zwaajac na dcszcz wyskoczyem z wehikuu.


Dziewi metrw? Na pewno nie opuciem si tak nisko. Tam byo najwyej sze
metrw!
Biegem przez ksiy ogrd, a potoki deszczu sieky mnie po gowie, po twarzy i
plecach.

W przemoczonej koszuli dopadem piwnicy i nagle uwiadomiem sobie, e

przecie

zostaa ona zamknita na kdk, klucz za kazaem chopcom odnie na

plebani. Z dalszymi poszukiwaniami trzeba byo poczeka do jutra.


Tknity nieokrelonym uczuciem niepokoju owietliem drzwi piwnicy. Kdka
wisiaa luno, skobel by wyamany

duym

omem,

ktry

lea u mych stp. Kto

dosta si piwnicy.
Kto? Nie miaem adnych wtpliwoci. To bya robota K a re n i Kozowskiego.
Nie zdoali otrzyma klucza od gospodyni i zdecydowali si na wamanie. A teraz zapewne
wdruj podziemnyin korytarzem i za chwil Karen znajdzie si w puapce, podobnie jak
to si stao ze mn.
- Panno Karen! - zawoaem wchodzc do piwnicy. Miaem nadziej, e moe
jeszcze nie zdya opucic si do studni.
Odpowiedziaa
przerzuconej

mi

gucha

cisza.

Przyszedem

przez otwr studni zwisaa gruba lina. Karen i

za pno. Na

Kozowski

desce

byli chyba w

podziemnym korytarzu albo ju od duszego czasu siedzieli w puapce. Pomylaem, e


mona by ich uwolni odsuwajc chrzcielnic,

ale przecie o tej porze koci by

zamknity.
Przejd podziemnym korytarzem, uchyl klap i zawoam Karen. W ten sposb
zdoam ich uwolni - rozmylaem, chwytajc lin i zsuwajc si po niej do studni.
Robiem to teraz znacznie szybciej i zrczniej ni rano. Jeszcze chwila i znaazem
si w pobliu otworu do podziemnego ganku. Raptem lina, na ktrej wisiaem, niepokojco
drgna. Spojrzaem w gr wiecc latark i a oniemiaem z przeraenia.
W otworze studni, wysoko nad moj gow, ujrzaem par ludzkich rk. wiato
latarki zabyso na ostrzu noa.
- Czowieku, co robisz! - krzyknem.
N przeci lin. Krzyczc przeraliwie, jak kamie poleciaem w d.

ROZDZIA DZIWI TNASTY


MORDERCA DOKD WIEDZIE TAJNY KORYTARZ? ZAPADNIA O
KROK OD SKARBW GDZIE JEST KAREN ZAGADKA ROZWIZANA MILICJA

Z ogromnym pluskiem uderzyem w wod. Na chwil zakrya mnie zimna topiel,


lecz kilkoma ruchami rk wydostaem si na powierzchni. Kto wieci z gry lalark.
Mj przeladowca zaglda do studni, aby spawdzi, co si ze mn stao. Ale - jak ju
mwiem - studnia miaa ksztat lejka zwajcego si ku grze. Przesunem si bliej
ciany i zniknem natychmiast z jego pola widzenia. A on (moe to bya ona?) przynis
ogromny kamie i wpuci do studni.

Z oskotem,

upad o p metra ode mnie. Gdybym znajdowa si

zalewajc mnie wod, kamie


w

tym miejscu,

z pewnoci

roztrzaskaby mi czaszke. To ju nie byy arty. Nad moj gow u wylotu studni czai si
morderca.
Niemal przylepiem si do ciany. Morderca przynios jeszcze jeden kamie i
znowu rzuci go do studni Potem dugo wieci latark, szukajc mnie na powierzchni
wody. Nie dostrzeg mnie jednak i to dao mu przekonanie, e z rozwalon gow
poszedem na dno.
Byem dobrym pywakiem, wic utrzymywaem si na wodzie przy pomocy ledwie
dostrzegalnych ruchw rk i ng. Ale woda w studni bya bardzo zimna. Jak dugo
potrafi pozostawa na powierzchni? - zastanawiaem si.
Macaem rkami ciany studni, szukajc wystpu lub wgbienia, ktrego
mgbym si uczepi. Dziewi metrw - powtarzaem sobie. - Miao by dziewi
metrw. I oto jestem chyba na poziomie dziewiciu metrw.
Wycignita w gr rka trafia na brzeg duego otworu. Chwyciem si krawdzi,
wpiem palce w tward powierzchni cegie. Byy olize, pokryte wilgotnym nalotem. Za
kadym razem, gdy prbowaem wywindowa si w gr, zsuwaem si z powrotem do
wody.
Zdrtwiay mi palce, miaem poamane paznokcie. Jeszcze jeden wysiek, jeszcze
jedna prba wywindowania si do otworu. I znowu opadem w wod, tym razem z do

gonym pluskiem. W napiciu czekaem, czy z gry nie posypi si kamienie, ale trwaa
cisza. By moe, morderca opuci ju piwnic.
Odczekawszy czas jaki, zdoaem zzu buty. To nie bya atwa operacja, raz po raz
tonem i porzdnie napiem si wody. Buty wrzuciem w otwr, do ktrego zamierzaom
si wspi. Dopiero teraz ponowiem prb wspinaczki. Okazao si to znacznie
atwiejsze, gdy palce ng znalazy oparcie we wgbieniach midzy spojeniami cegie.
Wystarczyo, e porzdnie wsparern si jedn nog, a to znacznie ulyo rkom.
W piersiach brakowao mi tchu, krew ttnia w skroniach - ale znalazem si w
otworze podziemnego ganku, identycznego z tymr ktry cign si o trzy metry wyej.
Tamten jednak prowadzi tylko do puapki. A ten?
Musz by bardzo ostrony - upominaem siebie. - Jeli teraz znowu zamkn si
za mn jakie wierzeje, nikt mnie ju std nie wydostanie. Nikt przecie nie domyli si, e
istniej a dwa podziemne korytarze, jeden nad drugim.
Po omszaej posadzce podczogaem si kilka krokw. Wzuem buty i
sprbowaem, czy wieci moja latarka. O dziwo, kpiel nic jej nie zaszkodzia. Dawaa tak
samo mocny i silny blask.
Jeszcze chwila odpoczynku. Nie mogem przewidzie, jakie przygody czekay mnie
w dalszych partiach podziemia. Naleao wic zebra siy.
Pomylaem o swoim przeladowcy. Kim by? Dlaczego chcia mnie zamordowa?
Mina chwila wypoczynku. Podniosem si z wilgotnej posadzki i ruszyem w gb
korytarza. I podobnie jak w ganku na wyszym poziomie, spotkaem kilka zaomw.
Znowu byy schody idce w gr i w gr. Naliczyem a dwadziecia pi stopni.
Korytarz to zwa si, to rozszerza, puap jego obnia si i podnosi, Nagle zaskoczenie. Ganek rozdziela si. Jedna odnoga biega w lewo, a druga w prawo. Obie
wyglday tak samo. Wic ktr wybra?
Poszedem w prawo. Podziemny korytarz prowadzi mnio okoo trzydziestu krokw
i zakoczy si lep cian. Gdy przyoyem do niej ucho, zdawao mi si, e sysz cichy
szum, jakbym znajdowa si w ogromnej morskiej muszli. Przez szczeliny midzy cegami
sczyo si wiee, wilgotne powietrze. Udao mi si wyj kilka wielkich cegie, a wtedy
dojrzaem chostan deszczem poa jeziora. Byo wzburzone wiatrem i fale rozbijay si o
urwisty brzeg.
Podzi em i a sigay wic a do jeziora. Nad brzegiem projektowano wzniesienie

murw, podobnie jak w zamku malborskim. A korytarz, ktrym przeszedem, stanowi tajne
wyjcie pod murami. Na wypadek oblenia tdy zapewne wydostawa si mia posaniec z
listem o pomoc.
Zawrciem a do rozwidlenia i tym razem poszedem na lewo. Jeli tamten ganek
prowadzi nad jezioro, to ten wiedze do kocioa - pomylaem. I, pamitny puapki,
zdwoiem czujno.
Trafiem na kilka stromych stopni w gr. Dopiero w ostatniej chwili uchwyciem
latark znak na cianie: jakby dwjk z podwjnym ogonkiein. Ostrzega on:
Niebezpieczestwo.
Przystanem. U mych stp rozwara si studnia. Kiedy otwr jej zapewne zakryway
drewniane deski, ktre zapaday si, gdy stpn na nie kto niewtajemniczony. Ale w cigu
wiekw drzewo przegnio, dostrzegem przearte rdz resztki mechanizmu zapadni.
Duym susem przeskoczyem studni. Znowu kilka stromych stopn w d. Dalsz
drog zagrodziy mi elazne drzwi, ujte w ozdobny, rzebiony portal. elazo byo grube,
lite, rdza nie zdoaa si z nim upora. Mocno siedziay w swojej kamiennej framudze. Nie
dostrzegem na nich ani klamki, ani dziurki na klucz, ani adnego innego urzdzenia do
otwierania. W ogle zdawao si, e jest to elazna pyta wmurowana w cian.
Obejrzaem dokadnie portal. By na nim ornament liciasty, gazki winoroli
wyrastajcej jakby z dwch kolumienek. Na rodku ornamentu widniay dwie przecinajce
si ukonie kreski i jedna dusza, przecinajca je poziomo.
Zajrzaem do notesu, gdzie miaem rysunki Karen. Na poziomie ziemi - informowa
taki znak.
Przyklknem i centymetr po centymetrze badaem posadzk przy drzwiach.
Zrobiona bya z brunatnych cegie, podobnie jak ciany korytarza i sufit. adna z cegie nie
ruszaa si. Tylko u dou kadej z kolumienek widnia do gboki otwr szerokoci dwch
grubych palcw.
Przypomniaem sobie o zasadzie mechanizmu dziaania w chrzcielnicy kocioa.
Ludzie, ktrzy projektowali budow tych podziemi, liczyli si z wieloma ewentualnociami.
A przede wszystkim z tym, e mechanizm elazny atwo rdzewieje i potem trudno jest
nim manipulowa. Mechanizmy templariuszy opieray si na do prostej zasadzie
koowrotu. W wydrony otwr naleao woy drek i przy pomocy dwigni obrci
kolumn na swej osi. Tak wanie byo

chrzcielnic,

ktrej

przeduenie stanowia

kolumna znajdujca si w puapce.


Miaem przy sobie fiski n z drewnian rkojeci. Woyem trzonek noa w
otwr prawej kolumny i sprbowaem obrci j najpierw w lewo, a pzniej w prawo. Przy
duym wysiku kolumienka zrobila w

prawo

wier

obrotu.

Spostrzegem,

jednoczesnie przesun si kamienny zrb, ktry od dolu przytrzymywa elazne drzwi.


T sam czynno wykonaem przy lewej kolumnie, tylko e tym razem przekrciem
j o wier obrotu w lewo. Odsun si drugi zb.
Pchnem drzwi, ale nie ustpiy. I znowu na zasadzie porannego dowiadczenia
przypomniaem sobie o zasadzie dziaania klapy w puapce. Drzwi elazne po prostu
wisiay na zawiasach. Wystarczyo mocno pchn je na samym dole, a uchylay si jak
wahado.
Lecz wahado ma t waciwo, e odsunite od poziomu natychmiast do niego
powraca. Co bdzie, jesli wejd w dalsz cz podziemia, a drzwi zamkn si za mn i ju
nie otworz?
Naleao uniemoliwi powrt drzwi do ich zwykego poziomu. Musiay pozosta
uchylone, abym w kadej chwili mg wydosta si z powrotem. Wystarczyoby zreszt
pozostawienie szpary na woenie palcw dla uchwycenia krawdzi.
Nie miaem w kieszeni adnego przedmiotu, ktry nadawaby si do tego celu. W
ogle oprcz latarki elektrycznej posiadaem tylko fiski n. Zaczem wic duba
ostrzem midzy cegami w miejscu, w ktrym spajajca je zaprawa wydaa mi si
najbardziej krucha. Trwao to do dugo, lecz wreszcie szpara bya na tyle gboka, e
mogem w ni woy ostrze. Trzonek wystawa z posadzki, i wanie na tym trzonku
chciaem zatrzyma wahado drzwi.
Spojrzaem na zegarek. Dochodzia trzecia nad ranem. Prawie cztery godziny
znajdowaem si w podziemiu. Czas zbieg mi niedostrzegalnie szybko. Nie miao to dla
mnie znaczenia. O wiele bardziej martwi mnie fakt, e sabo ju wiato latarki. Z tego
stao si czerwonawe.
O trzeciej nad ranem odchyliem drzwi i znalazem si w przestronnej kwadratowej
celi o suficie z pyt piaskowca. A wic znajdowaem si znowu pod starym kocioem w
Kortumowie,
Dostrzegem kilka schodw koczcych si na lepej cianie. Te schody jak gdyby
prowadziy na cian. Ale gdy si na nie weszo, gow sigao si sufitu. W tym miejscu

na jednej z pyt piaskowca by elazny uchwyt. Pyt mona byo unie i opuci,
zapewne zakrywaa ona wejcie do podziemi od strony kocioa.
Na prawej cianie odkryem znak: kwadrat przedzielony pionow lini. Dwa
skarby, dwa skarby - nuciem pod nosem.
Wok znaku zaprawa midzy cegami wydawaa mi si nieco janiejszej barwy.
Wygldao na to, e kto rozbi cian w tym miejscu, a potem zamurowa na nowo, tu i
wdzie atajc dziur uamkami cegie. Za t cian znajdowa si skarb templariuszy.
Ale, aby j rozbi, trzeba byo elaznego omu lub kilofa.
Starem kurz ze ciany i owkiem napisaem na cegle:
Skarby, ktre s, za t cian, odkry o pitej nad ranem pan Samochodzik.
Teraz pozostao mi ju tylko wydosta si z podziemia. Ale czy zdajecie sobie
spraw, ile wysiku wymaga podniesienie pyty piaskowca?
Zmoczone w studni spodnie i koszula wyschy ju na mnie podczas
kilkugodzinnego bdzenia w korytarzach podziemnych. Ale gdy wreszcie udao mi si
podway ramieniem pyt i odchyli j na bok, koszul miaem znowu mokr od potu, a
w oczach krciy mi si czerwone koa wywoane ogromnym zmczeniem. Reszt si
wywindowaem si przez otwr na kamienn posadzk kocioa. Przez chwil leaem na
niej nieruchomo, prawie nieprzytomny. Ale chd posadzki przywrci mi wiadomo.
Zorientowaem si, e le za otarzem, a przez wysoko umieszczone okna sczy si ju
wiato rowego poranku.
Zasunem pyt na dawne miejsce. Niczym nie rnia si od innych, z ktrych
zrobiona bya posadzka. Zrobiem wic na niej owkiem maleki krzyyk, abym w
najbliszej przyszoci mg znale zejcie do podziemi. Potem - na osabych nogach chwiejc si, wyszedem zza otarza.
A wanie maleki, siwy staruszek, zapewne kocielny, zamiata podog midzy
awkami. Zobaczy mnie, rzuci miot i z krzykiem: Diabe! Diabe!,

pogna

do

wyjcia. Bieg truchtem, bardzo rczo jak na swj podeszy wiek.


Wyszedem na cmentarz wok kocioa. Siwy staruszek ucieka w stron plebanii.
Wci jeszcze chwiaem si na nogach, ale wiee ppwietrze poranku z kad chwil
przywracao mi siy. Pomaszerowaem nad jezioro i lustrzana tafla wody powiedziaa mi,
e mam twarz, rce, koszul i spodnie czarne jak u diaba. Nosiem na sobie
wielowiekowy kurz podziemi, gdzie leay skarby zakonu templariuszy.

Zrzuciem z siebie odzie i skoczyem w jezioro. Pync widziaem brzeg, na


ktrym ciy si nasze namioty i sta mj mieszny wehiku.
Raptem przypomniaem sobie o Karen. Co si z ni dzieje? Czy Karen jest w
puapce templariuszy, czy te zdoaa wrci do swego obozu?
Kilkoma silnymi ruchami rk skierowaem si do brzegu. Wyszedem z wody i
pobiegem do wehikuu. Po cichu, aby nie obudzi chopcw i Ewy, przebraem si w
czyste ubranie. Potem szybkim krokiem ruszyem do obozowiska Petersenw.
Szedem tam ostronie, kryjc si za drzewami. Jeli bowiem tam mieszka
czowiek, ktry dyba na moje ycie, naleao pozwoli mu mniema, e mnie zabi.
Zaskoczenie, jakie sprawi mu mj widok - moe wanie go zdemaskuje?
Zakradlem si od strony zagajnika. Zobaczyem st wyjty z przyczepy
campingowej, wok stou za siedzieli Petersen, Kozowski i Anka.
Petersen patrzy na

Kozowskiego z nienawici i mwi gosem wzburzonym

przez gniew, i niepokj:


- Panie Kozowski! Jeszcze raz pytam pana, gdzie jest moja crka? Gdzie jest Karen,
panie Kozowski?
Kozowski wzruszy ramionami:
- Moe pan by o ni spokojny, Petersen. Przecie powiedziaem panu: ona
znajduje si w bezpiecznym miejscu. Uwolni j, jeli pan napisze owiadczenie, e nie
zgasza pan do mnie adnych pretensji z tytuu tych czterystu dolarw, ktre otrzymaem
od pana w Paryu.
Petersen wycign ku Kozlowskiemu swoje wielkie apska, ale nie chwyci go
nimi. Bezsilnie rozoy je na stole i jcza z bezsilnego gniewu:
- Malinowski, Malinowski! Nigdy przez my mi nie przeszo, e ty jeste
Malinowskim. Pani Anka zdemaskowaa ci, ale za pno.
- Nic mi pan nie zrobi - zamia si Kozowski. - Jeli mnie pan sprbuje dotkn,
Karen zginie w podziemiu. Z godu, panie Petersen. Czy pan wie, jak straszna jest mier z
godu? I nie tylko e nie zrobi mi pan adnej krzywdy, ale jeszcze z wasnej i
nieprzymuszonej woli napisze pan owiadczenie, jak bardzo jest pan zachwycony
wspprac ze mn. Zrozumiano? Ja, panie Petersen, zawsze uwaaem pana i pask
crk za wariack rodzink. Szuka skarbw to przecie czyste szalestwo. Miaem nie
przyj tych czterystu dolarw, ktre tak chtnie mi ofiarowano w Paryu? Wziem je jako

Malinowski i szybko si z nimi ulotniem. Smier frajerom, trzeba bra, jak gupcy daj.
Mylaem, e na tym wszystko si skoczy, gupcy zniechc si do szukania skarbu. Ale
przyjechalicie do Polski i akurat trafilicie na mnie. Pomylaem, e znowu trafia si
okazja, aby oskuba z dolarw par wariatw. Wic zgosiem si jako tumacz. Mj
kumpel, Walery, cay czas jecha za nami swoim motocyklem. Wama si do domu
nauczyciela i zabra ten dokument. Co, moe nie mielimy bra pienidzy, jak wy
chcielicie placi? Z t kapliczk to bya fajna historia, no nie? Do dzi nie wiecie, w jaki
sposb znalaz si w niej list. Wydawao si wam, e Malinowski nosi czapk niewidk...
- Paski kumpel, Walery, siedzi ju w areszcie - rzeka Anka. - Wczoraj w Gdasku
rozmawialimy z nim.
- On mnie nie zdradzi - wzruszy ramionami Kozowski. - Sam wpad, ale wie, e
jeli i ja wpadn przez niego, to on ju nie wydostanie si z wizienia. A jeli potrafi
trzyma jzyk za zbami, wystaram si o dobrego adwokata. Zreszt ja mu nie kazaem
napada na pann Karen na pidziesitym kilometrze. On to zrobi z wasnej woli, przez
chciwo. I to go zgubio.
- Nie. Nie to was zgubio - powiedziaa Anka. - Od samego pocztku domylaam
si, kim jest Malinowski. Nabraam podejrze, gdy nad jeziorem w rozmowie z panem
Samochodzikiem wyoy pan swoj filozofi na temat obupiania cudzoziemcw z
pienidzy. Zaraz pomylaam: to nie jest uczciwy czowiek ten Kozowski. Troch gmatwa
spraw fakt, e pan nie mg si dwoi, nie mg by jednoczenie w kilku miejscach naraz.
I dopiero gdy przysza mi do gowy myl, e Malinowski jest jeden, ale w dwch osobach,
wszystko stao si zrozumiae. A na histori z czapk niewidk nie daam si nabra.
Przecie to byo oczywiste, e w tym czasie, gdy obserwowalicie kapliczk, nikt nie mg
do niej si zbliy. Dowiedziaam si, e to pan pierwszy, zniecierpliwiony oczekiwaniem,
podszed do kapliczki. Pan wiedzia, e tam bd nie pienidze, tylko cinki gazety. I
wczeniej zdoa pan przygotowa list w tej sprawie. Podoy pan ten list, a raczej po
prostu wyj go pan z kieszeni i zawoa: ,,O, w kapliczce by list! I odda go pan
kapitanowi... List jednak pisany by nie pana rk. Dlatego cigle jeszcze zachowywaam
dla siebie swoje podejrzenia, udzc si, e by moe, pan jest niewinny. A pniej
poznaam modego czowieka na motocyklu, ktry zgodzi si zabra mnie do Malborka.
Przyjechalimy tam wczeniej ni pan Samochodzik, wic w mody czowiek mia czas,
eby zwrci uwag na maentwo w niebieskiej skodzie. Zacz ich ledzi. Dopad ich

w podziemiu i zabra im list z Francji. O tym, rzecz jasna, nie miaam pojcia. Ale w
mody czowlck, czyli Walery - jak go pan nazywa - chcia ze mn flirtowa. Umwi si ze
mn na randk w restauracji Nad Nogatern, w midzyczasie musia jednak wyjecha na
pidziesity kilometr. W restauracji zostawi dla mnie u kelnera uprzejmy licik
przepraszajcy. Charakter pisma w tym licie wyda mi si znajomy. To byo pismo
Malinowskiego. Miaam przy sobie jeden z tych listw, bez pozwolenia zabraam go
kapitanowi. Natychmiast pojechaam do Warszawy i poprosiam znajomego grafologa,
aby porwna obydwa teksty. Grafolog orzek, e zarwno listy Malinowskiego, jak i
mojego zalotnika pisane s jedn i t sam rk. Wtedy przyjechaam do Kortumowa. Ale
w tym czasie, po napadzie na pann Karen, milicja zaja si ju poszukiwaniem modego
czowieka na junaku. Pomogam im podajc numer motocykla. I oto Walerek jest ju w
areszcie w Gdasku, milicja odzyskaa broszk, zegarek i pienidze panny Karen. Trafi i
na pana lad, panie Kozowski.
- C z tego, e trafi, skoro pan Petersen nie zgasza do mnie adnych pretensji,
adnych, prawda? - zoliwie spyta Kozowski.
- Malinowski... Malinowski... - powtarza Petersen w bezsilnej wciekoci.
- A jeszcze wczeniej, ni to si wszystko stao - cigna Anka - pomylaam, e
pracownik biura podry, z doskona znajomoci jzykw na pewno do czsto
wyjeda za granic. Gdy Malinowski w Paryu oszuka Petersena, i pan Kozowski
przebywa tam rwnie. Ale na tym skoczya si pana kariera. Za jakie machlojki
usunito pana z biura podry. I wtedy przyczepi si pan do Petersenw.
- No to co z tego? - achn si Kozowski. - Skoro kapitan nie zgasza do mnie
adnych pretensji, to nikt mi nic nie zdoa zrobi. No, pisz, pan, to swoje owiadczenie,
kapitanie. I rozstaniemy si w zgodzie. Pan odzyska swoj zwariowan creczk, a ja
spokojnie pojad do domu. Chyba pan nie chce, aby paska crka umara z godu w
chodnym podziemiu?
- Kapitan, by moe, napisze owiadczenie - rzeka Anka. - Ale jak pan wyrwna
swoje rachunki z panem Samochodzikiem?
Kozowski zamia si cichutko:
- Niech si pani o mnie nie martwi. Pan Samochodzik wyrwnuje swoje rachunki...
w piekle.
-Boe drogi! - krzykna Anka i zerwaa

si od stou. - Pan tego nie mwi

powanie!
Kozowski wzruszy ramionami:
- Myl, e wpad w jak dziur i kark sobie skrci. To taki sam wariat, jak panna
Karen.
Wyszedem z gstwiny zagajnika.
- Czuj si wietnie, panie Malinowski - powiedziaem.
Teraz on zerwa si od stou. Chcia ucieka, ale kapitan schwyci go w swoje
apska i zatrzyma na miejscu.
- Skd si pan tutaj wzi? To pan? To naprawd pan? - mamrota przeraony
Kozowski.
- Sznur! Dajcie kawa mocnego sznura! - zawoaem do Anki. - Musimy zwiza
draba. On chcia mnie zamordowa!
Anka skoczya do domku Petersenw po sznur, ktrym przywizalimy
Kozowskiego do krzesa.
- On wie, gdzie jest moja crka - szepn mi kapitan. - Nie moemy mu zrobi
adnej krzywdy, bo inaczej ona umrze z godu.
- Wiem, gdzie jest paska crka. Zaraz j uwolnimy z podziemia - rzekem.
- A potem zdejmiemy mu skalp! - radonie wrzasn Petersen.
Kozowski szamota si w wizach i krzycza:
- On kamie! Nie wie, gdzie jest Karen! Tylko ja mog wskaza jej kryjwk... On
nie ma na nic wiadkw, nic mi nie udowodnicie! Drwi sobe z pana pogrek, panie
Samochodzik!
Pozostawilimy Ank na stray szamoccego si w wizach Kozowskiego i
poszlimy z Petersenem do starego kocioa. Tak jak przypuszczaem, Karen siedziaa w
puapce templariuszy. Nie posuchaa mojej rady, wesza przez studni w podziemny
korytarz i elazna klapa odcia jej powrt.
Przekrcilimy

chrzcielnic

Karen

zakurzona,

brudna

przeraona

kilkugodzinnym pobytem w podziemiu - wysza na wolno.


To ju bya inna dziewczyna ni ta, ktr dotd znaem. Spdzia w podziemiu
okropn noc, chwilami tracia nadziej, e zostanie uwolniona. Ssiedztwo szkieletu
czowieka, ktry umar z godu, i myl, e - by moe - i j take czeka to samo, rozstroiy
jej nerwy. Z paczem rzucia si w ramiona kapitana.

- Jedmy std! Zaraz! Nie chc ju szuka skarbw! - mwia gwatownie. Kapitan
Petersen gadzi j po gowie i mrucza:
- Dobrze, dobrze, moje dziecko. Zawsze ci mwiem, e poszukiwanie skarbw to
nie

jest

zajcie

dla

modej

dziewczyny,

Odjedziemy

std

natychmiast.

Tylko

Malinowskiemu zdejmiemy skalp...


I opowiedzia Karen o zdemaskowaniu Kozowskiego, o daniu, ktre on postawi
za cen uwolnienia Karen z podziemia.
Nie mwiem ju o prbie zamordowania mnie w studni. Musiabym przecie
tumaczy si, w jaki sposb wydostaem si stamtd, a to znaczyo zdradzi tajemnic
drugiego korytarza. Wolaem przemilcze spraw skarbw. Karen bya ambitn
dziewczyn i tak bardzo chciaa odnale skrytk templariuszy. Zupenie zaamaaby j
wiadomor e to ja - a nie ona - trafiem do skarbu.
A z ni stao si tak, jak przypuszczaem. Wraz z Kozowskim wamaa si do
piwnicy i pierwsza opucia si na d, bo Kozowski twierdzi, e nie zdoa utrzyma si
na linie. Potem uchylia elazn klap, ktra si za ni zawara. Przez jaki czas udzia si,
e Kozowski domyli si, e ona wpada w puapk i odsunie chrzcielnic, aby j uwolni.
Mijay jednak godziny, potem syszaa nad sob oskot krokw, a uwolnienie nie
nadchodzio. Dosza do wniosku, e moe stao si co zego rwnie i Kozowskiemu, a
wtedy stracia nadziej wydostania si z podziemia. Odtd ogarna j przeraajca myl o
mierci godowej. Przyrzeka sobie, e jeli si zdarzy jaki cud i znowu znajdzie si na
wolnoci, porzuci spraw poszukiwania skarbw.
- One przynosz tyle kopotu i nieszczcia - mwia do mnie. - Przez te skarby
cignite zostao nicszczcie na zakon templariuszy. One nikomu nie przynios radoci.
Odradzam panu szukanie ich kryjwki.
Petersen mrugn ku mnie okiem i zatar rce:
- A teraz, mister Samochodzik, warto by napdz strachu Malinowskiemu. Jak pan
myli, zainscenizujemy przepikn scen obdzierania ze skry?
Bardzo mi si podoba w projekt. Przywoaem chopcw i Ew, ktrzy ju zdyli
obudzi si i nawet zjedli niadanie. Zebralimy si w obozie Petersenw, gdzie siedzia
przywizany do krzesa Kozowski.
Kapitan rozebra si do pasa, bo, jak powiedzia Kozowskiemu: Obdzieranie ze
skry jest bardzo mczce. Wiewirka wlaz na drzewo, aby zgodnie z poleceniem

kapitana zawiesi na gazi mistern pltanin lin. Mia na nich zawisn Kozowski,
gdy, jak twierdzi kapitan: W pozycji wiszcej najlepiej si ze skry obdziera.
Z pocztku Kozowski do obojtnym wzrokiem ledzi nasze poczynania. Ale gdy
Petersen rozkaza crce zagotowa na gazie kubeek gorcej wody, odzyska gos i spyta:
- Do diaba, po co wam gorca woda?
- Skr naley uprzednio sparzy wrztkim. Wtedy atwiej schodzi - wyjani mu
Petersen.
- Pan artuje! Pan chyba nie ma zamiaru obdziera mnie ze skry? - wrzasn
Kozowski.
Kapitan wzruszy ramionami:
- Do tej pory to pan sobie z nas artowa. Teraz za my poigramy z panem.
I kapitan, z powag na twarzy, zacz ostrzy na kamieniu n o dugim ostrzu.
- Milicja! Ratunkuuuuu! - wrzeszcza Kozowski.
Zamaszystym krokiem przysza do obozowiska gospodyni probosscza. Twarz miaa
czerwon z gniewu.
Kto si wama do mojej piwnicy - owiadczya,
spojrzeniem.

mierzc

nas

badawczym

Zobaczya zwizanego Kozowskiego i zawoaa: - To pewnie on! Pan

Konfiturek! Wczoraj cay dzie kry koo mojej piwnicy! Czy on wam te jak psot
wyrzdzi?
- Nie wiem, czy to mona nazwa psot - odrzekem. - To jest rabu, bandyta.
Bdziemy go obdziera ze skry.
- Co takiego? - zdumiaa si gospodyni. - Dlaczego ze skry?
- Bo takie s nasze obyczaje - odpowiedziaem. Gospodyni

al si

zrobio

Kozowskiego. Zoya rce i zacza prosi:


- Nie rbcie mu a takiej krzywdy. Miejcie lito.
Litociwy gos gospodyni jeszcze bardziej zirytowa Kozowskiego. Szarpnl si w
wizach i sykn ze zoci:

- Niech si pani odczepi. Pani jest wariatk. Pani myli, e kady tylko marzy o
pani konfiturach.
- To ty taki? - rozsierdzia si gospodyni. - W wizach siedzi i jeszcze syczy jak
mija. O ask dla niego prosz, a on wariatk mnie nazywa?
Gospodyni odwizaa fartuch i par razy zdzielia nim Kozowskiego przez gow i

plecy.
- A masz! A masz! - powtarzaa. - Nie bdziesz mnie nazywa wariatk.
I wanie na t scen nadjechao drog przez las milicyjne auto. Wyskoczy z niego
oficer z wsikami, ten sam, ktry nas przesuchiwa w Malborku.
- Panowie, panowie - rzek z dezaprobat. - Wprawdzie jest to przestpca, ale czy
godzi si wali go cierk?
- To nie jest cierka, tylko fartuch - tumaczya sl gospodyni.
- Wszystko jedno: cierka czy fartuch. Ale nie godzi si tak, nie godzi...
Zrcznymi ruchami rozpltywa supy na wizach Kozowskiego, po czym zaoy
mu na rce kajdanki.
- Paski przyjaciel bardzo wiele interesujcych szczegw opowiedzia nam o
panu. Wymagaj one pewnych wyjanie. Wic pan chyba sam rozumie, e bd musia
pana zabra ze sob.
Kozowski nie opiera si, gdy milicjant wskaza mu miejsce w samochodzie.
Wsiad potulnle, nie obdarzywszy nas ani jednym spojrzeniem.
- A pastwo - zwrci si do nas oficer - otrzymaj specjalne wezwania celem
zoenia

dodatkowych

zezna

na

okoliczno

przestpstw

dokonanych

przez

Kozowskiego. Co za tyczy zegarka zotego i broszki z brylantami, panna Petersen musi


si po nie stawi osobicie w Komendzie Wojewdzkiej w Gdasku. Otrzyma je tam za
pokwitowaniem.
Odjechali. Kapitan Petersen skoczy do swej przyczepy i wynis z niej butelk
koniaku.
- Wypijemy strzemiennego! My take zaraz odjedamy. Najpierw do Gdaska, a
potem do Warszawy. Stamtd za do Parya i dalej, do zatoki Matanzas. Wydobywanie
zota ze starych galeonw to lepszy interes ni szukanie skarbu templariuszy.
Karen nic si nie odezwaa. Ale zdaje si, e podzielaa zdanie swego ojca.
- A my? - spyta Wilhelm Tell.
- Zwijamy obz - powiedziaem. - Odprowadzimy Petersenw a do drogi na
Gdask.
W poudnie maa kawalkada wozw opuszczaa wiosk Kortumowo. Na przedzie
jecha lincoln z przyczep, a z tyu mj mieszny wehiku.
Chopcy i Ewa pocieszali si, jak mogli.

- To nic, e nie znalelimy skarbw - mwi Sokole Oko. - Najwaniejsze, e


przeylimy kilka piknych

przygd.

Nie

chodzio

skarby,

tylko o przygod,

prawda, panie Tomaszu?


- Tak jest - skinem gow.
- Dowiedzielimy si take sporo o zakonach rycerskich, o Jawingach - mwi
Tell.- Gdy w szkole bdziemy mieli lekcje o Krzyakach, natychmiast przypomn mi si
korytarze w zamku malborskim i pan Samochodzik zamknity w celi Kiejstuta.
- A ja - rzeka Anka, ktra siedziaa obok mnie - mam materia do reportau o
wariatach poszukujcych skarbu. I o oszucie, co ich za nos wodzi. Zakoczy ten
reporta scena aresztowania oszusta i zdanie: Tam skarb twj, gdzie serce twoje.
Ciekawam, gdzie pan zostawi swoje serce, panie Tomaszu. Moe w samochodzie, ktry
jedzie przed nami?
Odpo wiedziaem:
- Niech si pani nie pieszy z pisaniem zakoczenia, pani Anko.
- Co pan chce przez to powiedzie? - zapytaa i troch zarumienia si.
Nie zdyem nic wyjani. Oto zobaczylimy szeroko rozlan Wis i ogromny
most. Na wysokiej grze widniao malownicze miasto Chemno.
Tu poegnalimy si. Petersenowie pojechali do Gdaska, umawiajc si ze mn
na spotkanie w Warszawie. A ja, chopcy, Ewa i Anka pojechalimy do Chemna.
Zostawiem ich w samochodzie na rynku, a sam wszedem do urzdu pocztowego
i poprosiem, aby poczono mnie telefonicznie z pewnym wysoko postawionym
urzdnikiem w Muzeum Narodowym. Rozmowa nasza trwaa do dugo. Wreszcie
opuciem poczt i zasadem za kierownic wehikuu.
- A teraz dokd? - spytaa Anka.
- Do Kortumowa - odpowiedziaem.
- Po co? - zakrzyknli zdumieni chopcy.
- Jak to: po co? Po skarby - umiechnem si. Anka wzruszya ramionami.
- Pan jest jednak wikszy wariat, ni przypuszczaam...
I znowu zobaczylimy Kortumowo, ma wosk nad jeziorem. Na ogromnych
topolach obok starego kocika unosiy si z krakaniem stada czarnych wron. Sciek do
plebanii szed powoli proboszcz, a w ogrodzie ksiym, na sznurku midzy jaboniami,
jego gospodyni rozwieszaa biae obrusy koielne.

Cichy, malowniczy zaktek, dua tafla jeziora z biaymi plamkami dzikich abdzi.
Dookoa za ziele szuwarw i brzegw porosych traw i lasem. A przecie wanie tutaj,
do tej malekiej wioski, wiody nici spltane przed kilkoma wiekami tragicznym losem
Jakuba de Molaya, ambicjami wielkiego mistrza Zygfryda von Feuchtwangen, ktry tu
chcia wznie stolic Cor Tuum, Wernera von Orseln, zamordowanego w drzwiach
kocioa w Malborku. Tam skarb twj, gdzie serce twoje - wyry Feuchtwangen na
zotym krzyu darowanym de Molayowi. Pomylaem:
,,Moje serce jest zawsze tamf gdzie p r z y g o d a....

ZAKOCZENIE

Byo ciepe, soneczne przedpoudnie. Siedzielimy z Karen w kawiarni-ogrdku


Hotelu Europejskiego w Warszawie. Pilimy kaw. Na przegubie rki Karen widziaem
znowu jej zoty zegarek, a na bluzce broszk z brylantami.
- Ojciec mj chce koniecznie, abym wzia udzia w jego nowej wyprawie mwia. - Ale wydobywanie zota z zatopionych statkw to nie jest zajcie dla mnie.
Grzebanie w starych galeonach wydaje mi si nudne, wymaga ogromnej siy fizycznej i
cierpliwoci. Maszyny wydobywaj wraki z muu, potem setki razy trzeba schodzi pod
wod, aby penetrowa rozlatujce

si

kaduby.

Mnie natomiast interesuje tylko to,

co kryje w sobie zagadk dla intelektu.


Spostrzega, e przygldam si jej broszce.
- Tak - przytakna moim mylom - wczoraj skadaam zeznanie w zwizku z
aresztowaniem Kozowskiego i tego drugiego osobnika. O Boe, jake byam naiwna
suchajc jego rad. Pocieszam si tylko, e pan take da si nabra na jego oszustwo.
- To dlatego, e bardzo go nie lubiem. Od samego pocztku wyda mi si
ogromnie niesympatyczny. Odsuwaem jednak od siebie podejrzenia, gdy lkaem si, e
wynikaj one z moich uprzedze wzgldem jego osoby. On mia t wyszo nad naml, e
uczestniczy we wszystkich naszych naradach, zna kady nasz krok i nasze plany. Wtedy
gdy dostrzegem dymek ulatujcy z wysepki w trzcinach na jeziorze Mikokuk, przecie
widziaem Kozowskiego pyncego kajakiem wanie z tamtej strony. Ale ani wtedy, ani
potem nie chciaem przypuszcza, e obydwa fakty maj ze sob jaki zwizek. I e
Kozowski po prostu kontaktuje si z wamywaczem. Czy pani wie, e on chcia mnie
zabi?
- Zabi?...
- Historia, ktra zdarzya si na pidziesitym kilometrze, przekonaa
Kozowskiego, e jestem bardziej niebezpieczny, ni mu si to z pocztku wydawao.
Parokrotnie o mao nie pokrzyowaem mu planw. Gdyby pani miaa wicej zaufania do
mnie, nie udaoby si chyba adne z jego oszustw. Wic prbowa mnie unieszkodliwi.
- Kiedy to byo? Nic pan o tym nie mwi... - powiedziaa w zamyleniu.
- Pani opucia si po linie w gb studni, a ja popieszyem za pani, bo

obawiaem si, e wpadni e pani w puapk templariuszy. I wtedy on przeci lin, na


ktrej wisiaem... A potem z gry rzuca na mnie cikie gazy.
Karen zmruya oczy, jak wwczas, gdy podejrzewaa, e j oszukuj.
- Mister Samochodzik - rzeka - w jaki sposb wyszed pan ze studni?
Wzruszyem ramionami:
- Harcerze mnie odnaleli i wycignli...
Pokrcia gow:
- Pan nie umie kama, mister Samochodzik. Pan co kryje przede mn. Niech pan
powie prawd: pan wie, gdzie s skarby templariuszy. Ale pan nie chce mi o tym
powiedzie, bo pragnie mi pan oszczdzi przykroci. Ja przecie tak bardzo chciaam je
odnale...
Zrobio mi si al Karen.
- Nie, nie, to nieprawda. Nic nie wiem o skarbie... - wykrcaem si.
- Prosz by szczerym - zawoaa, chwytajc mnie za rk. - Chc wszystko
wiedzie. Tam by drugi korytarz? Niej?
- Tak.
- Dzi rano wanie o tym pomylaam. Idc na spotkanie z panem, chciaam
zaproponowa panu powtrny wyjazd do Kortumowa. Ale pan ju tam by...
- Trafiem na drugi podziemny ganek, ktry zaprowadzi mnie do obszernej celi.
Znajdowaa si ona pod otarzem w kociele. Za otarzem byo take wyjcie z podziemi.
- A skrytka ze skarbami?
- W jednej ze cian, w miejscu ze znakiem Dwa skarby, znalelimy zamurowan
skrzynk z naczyniami liturgicznymi. Dziesi duych zotych kielichw mszalnych
wysadzanych drogimi kamieniami, przewanie rubinami, szafirami i szmaragdami. I
jeszcze jeden skarb: skrzyneczka pena zotych monet francuskich.
- I to ju wszystko? - z niedowierzaniem powiedziaa Karen. - Tak wyglda
legendarny skarb templariuszy? Dziesi zotych kielichw i skrzyneczka ze zotymi
monetami? Spodziewaam si wielu urn penych klejnotw i pere, zotych piercieni.

- Moe nie byli a tak bogaci, jak sdzi Filip Pikny? rzekem. Moe to jest
tylko legenda o niezmierzonych bogactwach tego zakonu?
- Albo to wcale nie o ten skarb chodzio...
- Tam skarb twj, gdzie serce twoje powiedziaem: - Dzi od rana cigle
myl o tych sowach. Kto wie, czy nie kryj one jeszcze innego znaczenia? Historia z
podwjnymi korytarzami rzuca wiatlo na sposb zabezpieczania tajemnic przez
templariuszy. Pierwszy korytarz stanowi puapk, w ktr kady z nas wpad.
Wiedzielimy przecie, e naley opuci si na glboko dziewiciu metrw, a mimo
to, gdy dostrzeglimy otwr podziemnego ganku, zapominalimy o informacji zawartej
w znaku i wchodzilimy w korytarz-puapk. Moe ten skromny skarb, ktry odkryem,
jest take tak puapk? Zadowoli ma tego, kto go znajdzi, zaspokoi jego
chciwo i utwierdzi w przekonaniu e oto trafi na legendarny skarb templariuszy. A
ten wielki, ten prawdziwy, bdzie dalej lea w spokoju czekajc na tego, kto pokieruje
si rozsdkiein i sercem...
- Moe - szepna Karen.
Midzy stolikami kawiarni szed ku nam kapitan Petersen. Uradowa si na mj
widok, poklepa mnie po plecach.
- Jutro wyjedamy - owiadczy radonie. - Wypijemy strzemiennego. Jutro
o tej porze

bd Karen daleko od Warszawy. A za tydzie wyrusz na morze.

Otrzymaem poufn wiadomo,

e koo wybrzey Argentyny ley zatopiona

hitlerowska d podwodna kapitana Helmuta, ktry na tydzie przed upadkiem III


Rzeszy ucieka do Argentyny z adunkiem zrabowanych w Europie drogocennoci.
Chyba warto zaj si t spraw?
- Na pewno - kiwna gow Karen - ale latem przyszego roku przyjedziemy tu
znowu, papo. Bdziemy dalej zgbia tajemnice templariuszy. Tylko, e tym razem
pan Tomasz chyba ju nie odmwi nam swojej wsppracy? - zwrcia si do mnie.
- Zgoda - wycignem

do

niej

rk, - W przyszym roku wyruszymy na

now wypraw. I w tym samym gronie - dodaem na widok Anki wchodzcej do


kawiarni.
Dziennikarka bya rozemiana i szczliwa.
-

Naczelny redaktor zatwierdzi do druku moje reportae o poszukiwaniu

skarbw. Bardzo mu si podobay - powiedziaa na wstpie, a ja zapaem si za gow.


- Boe drogi! A miaem tak nadziej, e zostan odrzucone. Wyobraam sobie,
jak strasznie zostalimy przez pani opisani...

- Niech pan bdzie spokojny. Tylko Kozowski i jego koleka znajd powody do
niezadowolenia - miaa si.
My take zawtrowalimy jej miechem. I wtedy zrozumielimy, e stanowimy ju
grupk dobrych przyjaci. W niedawnej przeszoci byo midzy nami sporo konfliktw,
ktre sprawiy nam mnstwo kopotw. Lecz przecie caa mdro polega na tym, aby
umie wycign wnioski z dobrych i zych dowiadcze.

*****

You might also like