Professional Documents
Culture Documents
ASTRONAUCI
CZ PIERWSZA
KOSMOKRATOR
BOLID SYBERYJSKI
30 CZERWCA 1908 roku dziesi tki tysi cy mieszka cw
rodkowej Syberii mog y obserwowa niezwyke zjawisko przyrody.
Wczesnym rankiem tego dniu pojawia si w niebie, olepiaj co biaa
kula, ktra z nadzwyczajn szybko ci mkn a z po udniowego
wschodu na p nocny zachd. Widziana by a w ca ej guberni
jenisiejskiej, rozpo cieraj cej si na przestrzeni z gr pi ciuset
kilometrw. W strefie jej przelotu dygotaa ziemia, dzwoni y szyby,
tynk opada ze cian, mury si rysowa y, za w miejscowo ciach
odleglejszych, gdzie bolid nie by widoczny, s yszano pot ny oskot,
ktry wywoa powszechne przera enie. Wielu ludzi s dzio, e
nadchodzi koniec wiata; robotnicy w kopalniach z ota porzucili
prac , trwoga udzieli a si nawet zwierz tom domowym. W kilka
chwil po znikni ciu ognistej masy podnis si za horyzontem s up
ognia i nast pia poczwrna detonacja, s yszalna w promieniu 750
kilometrw.
Wstrz s skorupy ziemskiej zarejestroway sejsmografy wszystkich
stacji Europy i Ameryki, a fala powietrzna, wywoana wybuchem,
posuwaj c si z szybkoci d wi ku, dotara do odlegego o 970
kilometrw Irkucka po godzinie, do Poczdamu, odlegego 5000
kilometrw, po 4 godzinach 41 minutach, do Waszyngtonu po 8
godzinach, i wreszcie w Poczdamie spostrze ono j ponownie po 30
godzinach 28 minutach, gdy obiegszy doko a kul ziemsk wrcia
po przebyciu 34 920 kilometrw.
Podczas najbli szych nocy pojawi y si w rednich szeroko ciach
Europy samo wiec ce oboki o niezwyk ym, srebrnym blasku, tak
silnym, e uniemo liwi niemieckiemu astronomowi Wolfowi w
Heidelbergu fotografowanie planet. Gigantyczne masy rozproszonych
cz stek, wyrzucone eksplozj w najwy sze warstwy atmosfery,
dotar y po kilku dniach do drugiej p kuli. W tym wa nie czasie
astronom ameryka ski Abbot bada przejrzysto
atmosfery i
zauwa y , e pogorszy a si ona znacznie z ko cem czerwca.
Przyczyna tego zjawiska bya mu podwczas nie znana.
Mimo swych rozmiarw katastrofa w rodkowej Syberii nie
zwrcia uwagi wiata naukowego. W guberni jenisiejskiej kr yy
przez pewien czas fantastyczne wieci o bolidzie; przypisywano mu to
wielko
domu, to nawet gry, opowiadano o ludziach, ktrzy
widzieli go rzekomo po upadku, miejsce to jednak przenoszono
zazwyczaj w opowiadaniach daleko poza granice wasnego powiatu,
sporo pisano te w gazetach, lecz nikt nie przedsi wzi
powa niejszych poszukiwa i powoli ca a historia zacz a przechodzi
w niepami .
Dalszy jej ci g rozpoczyna si w roku 1921, kiedy to radziecki
geofizyk Kulik przypadkowo przeczyta na wyrwanej ze starego
kalendarza ciennego kartce opis ol brzymiej gwiazdy spadaj cej.
Obje d aj c nied ugo potem wielkie poacie rodkowej Syberii, Kulik
przekona si , e wrd tamtejszych mieszka cw wci jeszcze ywe
jest wspomnienie niezwykego zjawiska z 1908 roku. Wypytawszy
wielu naocznych wiadkw, Kulik upewni si , e meteor, ktry
wtargn nad Syberi od strony Mongolii, przeszybowa nad wielkimi
rwninami i spad gdzie na p nocy, z dala od drg i osiedli ludzkich,
w nieprzebytej tajdze.
Od tej pory sta si Kulik entuzjastycznym badaczem meteoru,
znanego w literaturze fachowej jako bolid tunguski. Opracowa te
prowizoryczne plany terenu, w ktrym, jak s dzi, upad meteor, i da
je geologowi Obruczewowi, gdy ten wyruszy w roku 1924 na
samotn wypraw . Odbywaj c z polecenia Komitetu Geologicznego
badania w rejonie rzeki Podkamiennej Tunguskiej, Obruczew dotar
do faktorii Wanowary, w ktrej to okolicy mia wed ug oblicze
Kulika upa
meteor. Stara si zebra o nim wiadomo ci ad
tubylcw, co przychodzi o mu nieatwo, gdy Tunguzi ukrywali
miejsce upadku, uwa aj c je za wi te, a sam katastrof za zst pienie
z nieba na ziemi boga ognistego. Mimo to Obruczew dowiedzia si ,
e w odleg o ci kilku dni podr y od faktorii odwieczna tajga jest
powalona pokotem na przestrzeni wieluset kilometrw i e meteor
upad nie w rejonie Wanowary, jak s dzi Kulak, lecz co najmniej 100
kilometrw dalej na p noc.
Kiedy Obruczew opublikowa zebrane informacje, sprawa nabra a
rozg osu i w roku 1927 radziecka Akademia Nauk zorganizowaa pod
kierownictwem Kulika pierwsz wypraw w tajg syberyjsk dla
odkrycia miejsca upadku.
Opu ciwszy okolice zamieszka e, po wielu tygodniach uci liwego
marszu przez tajg wyprawa wesza w stref wiatroomu. Las le a
powalony wzd u drogi meteoru na przestrzeni stu co najmniej
RAPORT
W roku 2003 zako czone zosta o cz ciowe przelewanie Morza
rdziemnego w gb Sahary i gibraltarskie elektrownie wodne da y
po raz pierwszy pr d do sieci p nocnoafryka skiej. Wiele ju lat
min o od upadku ostatniego pa stwa kapitalistycznego. Ko czy si
trudny, bolesny i wielki okres sprawiedliwego przetwarzania wiata.
N dza, chaos gospodarczy i wojny nie zagra a y ju wielkim planom
mieszka cw Ziemi.
Nie kr powane przebiegiem granic rosy kontynentalne sieci
wysokiego napi cia, powstaway elektrownie atomowe, bezludne
fabrykiautomaty i transmutatory fotochemiczne, w ktrych energia
so ca przetwarza a dwutlenek w gla i wod w cukier. Proces ten, od
miliarda lat uprawiany przez roliny, sta si wasno ci cz owieka.
Nauka nigdy ju nie miaa wytwarza
rodkw zniszczenia. W
su bie komunizmu bya najpot niejszym z wszystkich narz dziem
przemiany wiata. Wydawa o si , e nawodnienie Sahary i rzucenie
wd Morza rdziemnego w turbiny elektryczne jest dzieem, ktre
przez d ugi czas pozostanie nieprze cignione, lecz ju w rok p niej
rozpocz to prace nad projektem tak nieporwnanej mia o ci, e w
cie
usun
nawet
GibraltarskoAfryka ski
Zesp
Hydroenergetyczny. Mi dzynarodowe Biuro Regulacji Klimatw
przesz o od skromnych prb lokalnej zmiany pogody, od kierowania
chmur deszczowych i poruszania masami powietrza do frontowego
ataku na gwnego wroga ludzko ci. By nim mrz, od setek milionw
lat usadowiony wok biegunw planety. Wieczne lody,
kilkusetmetrowym pancerzem okrywaj ce Antarktyd , szst cz
wiata, skuwaj ce
Grenlandi i archipelagi Oceanu Lodowatego, rda zimnych
pr dw podmorskich, ktre ozi biaj p nocne brzegi Azji i Ameryki,
mia y raz na zawsze znikn . Dla osi gni cia tego celu nale a o
ogrza olbrzymie obszary oceanu i l dw, stopi tysi ce kilometrw
szeciennych lodu. Potrzebne ilo ci ciep a mierzono w trylionach
kaloryj. Tak gigantycznej energii nie mg dostarczy uran. Wszystkie
jego zapasy byyby na to zbyt szczup e. Szczliwie jedna z
najbardziej, jak dawniej s dzono, oderwanych od ycia nauk,
PLANETA WENUS
Byo po p nocy. Posiedzenie Komisji ci gn o si ju siedem
godzin nad sto ami, na ktrych spoczywa y stosy wykresw i tam
fotograficznych. Wchodz cych na sal cz onkw sekcji astrofizycznej
przywita o nag e zamilkni cie zgromadzonych. Wszyscy wpatrywali
si w Arseniewa, Czandrasekara i LaoCzu, lecz z twarzy ich niczego
nie mo na byo wyczyta . Zmierzali ku swoim miejscom, a za nimi
szo kilkunastu wsp pracownikw i asystentw. Kiedy Arseniew
zakomunikowa wyniki oblicze , zapad a cisza.
A wi c Wenus? pyta kto z g bi sali. Arseniew nie
odpowiadaj c usiad i zaczai rozk ada
przed sob przyniesione papiery.
Czy nie ma mo liwo ci omyki? spyta ten sam g os od sto u
biologw.
Mwi docent Sturdy, niski m czyzna o czerwonej apoplektycznej
twarzy i g stych wosach.
Mzg Elektronowy myli si niekiedy odpar Arseniew. Co
prawda jeden b d zdarza si na sze trylionw oblicze , ale
we miemy to pod uwag i jeszcze tej nocy powtrzymy obliczenia.
Nie to mia em na myli nastawa! biolog. Chodzi mi o
teoretyczne za o enia rachunku. Czy nie mo e by w nich bdu?
Arseniew obiema r kami przyg adzi papiery. By on jedn z
najbardziej charakterystycznych osobistoci Komisji Tumaczy.
Jasnowosy, olbrzymi, z pochylo nymi lekko barami, zdawa si
zbudowany wedug jakiej zamierzch ej proporcji wspania omylnego
nadmiaru. W trzydziestym roku ycia dokona gwnego swego
dziea, wyja niaj c w nowej teorii szereg zjawisk podatomowych.
Teraz liczy lat trzydzie ci siedem. Gruj c g ow nad s siadami,
chocia siedzia, przez kilka chwil patrza na oponenta, jakby
przygotowuj c si do du szej odpowiedzi, i wszyscy drgn li, kiedy
swoim niskim g osem wyrzek tylko jedno s owo:
Nie.
Przewodnicz cy, ktrym w tym dniu by niemiecki biolog, profesor
Kluever z Lipska, zaproponowa , aby jeden z astronomw powiedzia
niespecjalistom to wszystko o planecie Wenus, co mo e si
czy z
LEKCJA ASTRONAUTYKI
By pochmurny czerwcow y ranek. Autostrad wiod c do stoczni
statkw mi dzyplanetarnych jecha wielki autobus mi dzymiejski.
Asfaltowa wst ga, wij ca si w rd g bokich wykopw, lni a w
deszczu jak woda. Strome j zory osypisk schodziy a do betonowych
obrze y i odbija y si w gadkiej nawierzchni, wywieraj c na jad cych
wra enie, e s na statku p yn cym przez grski prze om rzeki.
Modzi ch opcy, wype niaj cy wn trze samochodu, stoczyli si przy
oknach. W miar jazdy grzbiety skalne przesuwa y si , zakr ca y,
chowa y jedne za drugimi, na ich miejsce wynurza y si nowe,
wszystkie o zboczach okrytych czarnym masywem lenym. Po
godzinie wysoko nad czubami jode zal ni szczyt obserwatorium
astronomicznego. Niebawem autobus, wjechawszy na prze cz, min
w pewnej odlego ci ogromn kopu , przekrojon jak owoc, z
wystaj cym rusztowaniem wielkiego reflektora. Za chwil motor
odetchn
i jego wyt on prac zast pio
piewne syczenie
hamulcw. Rozpocz si zjazd do doliny, w ktrej le aa stocznia.
Jeszcze kilkana cie minut gwatownego toczenia si samochodu
kr t drog i pord rozchodz cych si szeroko a cuchw
grskich, ktrych szczyty ton y w chmurach, rozpostara si rwnina
ze szkieletami stalowych wie , kominami i wiec cymi w deszczu, jak
szklane, blachami wielkich zbiornikw. W rodku wielkim
omiok tem ciemnia y mury stoczni.
In ynier Sotyk pi w a nie kaw w pustej krelarni, kiedy
zadzwoni telefon. Od wierny donosi, e przyjecha a Wycieczka.
Sotyk nawet si nie skrzywi, powiedzia : Niech zaczekaj , zaraz
przyjd i od o y s uchawk . Dopijaj c kaw , ogrzewa zarazem
kubkiem palce zzi b e nie od ch odu, lecz ze zm czenia. Poprzedniego
dnia statek odby ostatni przed wielk podr , jedenastogodzinny lot
prbny. In ynier wzi w nim udzia jako pierwszy nawigator.
Umylnie przeprowadzono nocne l dowanie w szczeglnie ci kich
warunkach, przy grubej powoce chmury i znikomej widoczno ci.
Sotyk przebywa w stoczni od miesi ca jako delegat techniczny
wyprawy. W czasie nocnego lotu nie zmru y oka czuwaj c przy
aparatach kontrolnych, po l dowaniu bra udzia w przegl dzie
trzema wypuk ymi oczami czy czu kami. Tam gdzie w g owie jest
g ba, z aparatu wystawa y w czterech rz dach pionowe d wigienki.
Odczytawszy na dwch napisy START i ROZRUCH, ch opcy zacz li
tr ca si okciami i zbli yli g owy do przyrz dw, wpatruj c si w
nie chciwie.
Inni skupili si tam, gdzie w sko nie pochylonej cianie widnia na
tle matowej tablicy o wietlony od rodka kolorowy wizerunek.
Przypatrzywszy si zrozumieli, e maj przed sob pod u ny przekrj
Kosmokratora.
Po obu stronach g owy owadziej sta y po trzy fotele, bardzo
niskie, z odrzuconymi w ty oparciami i roz o onymi pasami do
zapinania. Nie to jednak najbardziej zaciekawi o wszystkich ani nawet
nieustanna bieganina wiate sygna owych. Naprzeciw foteli nad sam
pod og znajdowa y si pochy e tarcze metalowe. W ka dej, jak w
ramie, widnia okr g y ekran metrowej prawie rednicy. Na tych
ja niej cych p aszczyznach wida by o wn trze ca ej hali, wiec cy
strop, krz tanin maszyn, wzkw i ludzi, a wszystko to nadzwyczaj
ostre, wyraziste i kolorowe. Dwa przy rodkowe ekrany ukazywa y
przednioboczn cz
hali, a inne dwa tyln .
Gdy jedni ch opcy skupili si przy ekranach, drudzy dopadli
wiec cej mapy statku, jeszcze inni wreszcie t oczyli si przy g owie
owadziej, gdzie sta in ynier.
Zbli cie si wszyscy do mnie powiedzia g o no a ci, co
stoj z ty u, niech niczego nie dotykaj jeszcze by my niechc cy
gdzie polecieli
Ch opcy otoczyli go wie cem. So tyk usiad na ma ym krzese ku,
ktre wysun sobie spod opadaj cej pokrywy owadziej g owy, i
zacz wskazuj c na wiec ce kontury pocisku.
Chopcy ju
prawie oboj tni mijali wy adowane po brzegi
pomieszczenia, nie reaguj c przy najbardziej niespodziewanych
obja nieniach, ale nie wytrzymali, gdy w pewnej chwili in ynier
wskazuj c rozsuni te drzwi jednego z przedziaw powiedzia :
Tu jest sprz t polarny i alpejski. Jeden z ch opcw zajrza do
rodka.
Jak to? zdziwi si . Narty? Przecie na Wenus jest gor co?
A oprcz tego tam nie ma wody, to i niegu nie mo e by ?
In ynier umiechn si przystaj c na chwil .
Widzicie powiedzia wszystko inne wzi limy opieraj c
si na naszej wiedzy. A narty narty bierzemy z przezornoci
W jednej z ostatnich grodzi sta helikopter okryty p tnem
aglowym i przymocowany do stropu stalowymi d wigarami.
Chopcy zainteresowali si maszyn , lecz in ynier pieszy dalej.
W pok adzie ciemnia wielki otwr, by a to pochylnia za adunkowa,
ktra schodzia kilkana cie metrw w d, a do poziomu hali.
Nad wje d aj cymi tu maymi elektrowozami ci arowymi
porusza y si szcz ki kranu no ycowego. Omin wszy
otwr w pok adzie, ogrodzony nisk barierk , doszli do ko ca
korytarza. Nisko w cianie znajdowa a si okr ga klapa. In ynier
poruszy wielkie metalowe koo i klapa otwar a si na zawiasach.
Ukaza a si ciemna studnia, z ktrej pyn o duszne powietrze.
Zbli amy si do stosu atomowego rzek in ynier. Pochylaj c
si , by nie zawadzi gow o kraw d otworu, rzuci:
Odwa ni za mn ! i znikn w ciemno ci.
Zaledwie si w ni zag bi, zajaniao tam
wiato. Rwnocze nie
stoj cy przed klap ch opcy zauwa yli, e na cianie zapali y si trzy
czerwone lampki.
Po drugiej stronie by a drabinka, po ktrej zeszli w d . Stali we
wn trzu ogromnego walca o dziesi ciu metrach rednicy. W tym
miejscu pok ad nie rozdziela korpusu rakiety na dwa poziomy i mogli
swobodnie ogl da jej kolisty przekrj. W niezbyt jasno o wietlonej
przestrzeni, otoczonej ze wszech stron metalowymi cianami, jak
gdyby w pudle ogromnej cysterny, panowaa do
wysoka
temperatura.
Z ty u za nami rzek in ynier jest cz
mieszkalna i
u ytkowa rakiety, a przed nami stos atomowy i dalej silniki.
PROFESOR CZANDRASEKAR
Z powrotem in ynier prowadzi chopcw dolnym poziomem.
Zeszli w skimi schodkami do trjk tnego korytarza i min li troje czy
czworo drzwi. Oszo omieni ogromn iloci wra e wszyscy milczeli.
Korytarz, wy o ony ciemnozielonym g bczastym chodnikiem, le a w
wietle lamp pusty i cichy. Nie dobiega tu najl ejszy odg os z
zewn trz. Zatrzymawszy si po kilkudziesi ciu krokach, in ynier
wskaza na drzwi wi ksze od innych.
Tu mie ci si Marax powiedzia i nacisn
obur cz
umieszczone jedna nad drug klamki. Weszli do rodka. By a tu
okr ga kabina, zalana wiat em.
ciany, podobne do tablic
automatycznej centrali telefonicznej, zape niay tysi ce wy cznikw i
wtyczek zajmuj cych przestrze od stropu do pod ogi. Ich
porcelanowe
gwki
iskrzy y
si
dugimi
rz dami
w
szachownicowych polach. W kilku miejscach tablice rozdzielcze by y
poodchylane jak drzwi i w gbi, w rubinowym brzasku arz cych si
lamp, ciemniaa pl tanina przewodw.
W samym rodku kabiny znajdowa si kolisty pulpit z okr g ym
otworem, tak du ym, e mog y si tam pomie ci dwie osoby. W
jednym miejscu pulpit posiada w skie przejcie. Pokryty by szklist
mas koloru bardzo ciemnego bursztynu, fluoryzuj c zielonkawo w
wietle okr gej rury podsufitowej. Wok pulpitu wznosi o si z
pod ogi dziewi
czarnych rur, ktre zwraca y ku niemu swoje
sto kowe zako czenia z biaymi ekranami. Panowa a tu cisza, inna
jednak ni w korytarzu, bo podszyta delikatnym szumem pr dw.
To, co cie dot d widzieli powiedzia in ynier wszystkie
aparaty kontrolne, maszyny, urz dzenia, maj nam s u y w
wypadkach, ktre przewidzieli my. Musimy si jednak liczy z tym,
e zajdzie wiele rzeczy nie przewidzianych. Od tego, jak szybko si z
nimi uporamy, zale e b dzie los ca ej wyprawy. Dla tych wa nie
celw zbudowany zosta MARAX. Jest to skrt oznaczaj cy MAchina
RAtiocinatriX. To, co widzicie dokoa, to urz dzenia przeka nicze.
Ten pulpit w rodku to nastawnia, z ktrej daje si Maraxowi
zadania. Rozwi zania odczytuje si z ekranw. Ch opcy stali wci w
pobli u drzwi, skupieni w ma gremadk , a z ich min wida by o, e
nie bardzo rozumiej , w jaki sposb mo e ta potwornie
CZ DRUGA
DZIENNIK PILOTA
HANNIBAL SMITH
Nazywam si Robert Smith i mam lat dwadzie cia siedem.
Urodziem si
w Piatigorsku jako syn in yniera architekta i
zawiadowcy lotniska. Kiedy odpowiada em tak w szkole czy gdzie
indziej na pytanie o rodzicw, budzio to cz sto umiechy i musia em
dopiero wyja nia , e zawiadowc by mj ojciec, architektem za
matka. Dziadek mj, Hannibal Smith, przyjecha do Zwi zku
Radzieckiego w roku 1948 i do ko ca t skni za Ameryk , chocia nie
dozna od niej nic prcz zego, by bowiem komunist i Murzynem,
grzech podwjny, za ktry przysz o mu wycierpie niejedno. O eni
si z Rosjank i z tego ma e stwa pochodzi mj ojciec.
Mieszkalimy niedaleko lotniska w pa rterowym domku, na zboczu
gry, w ktrej niegdy znajdowa a si kopalnia malachitu. Dziadek
mia pokoik na poddaszu, niewielki, ca y zawieszony p kami
zasuszonych rolin, siatek, wnykw i woreczkw nasion. Marz
zawsze w zimie i zbudowa sobie domoros murark wielki kominek,
z ktrym cz si moje najwcze niejsze wspomnienia. Umar , kiedy
mia em osiem lat. Pami tam go jako bardzo wysokiego, ogromnego
cz owieka, ktry zjawiaj c si u nas na dole nape nia mieszkanie
grzmi cym miechem. Porywa mnie w ramiona, wznosi pod sufit i
piewa piosenki rosyjskie, tak niezwykle brzmi ce w jego ustach.
Uczy mnie strzela z uku, robi latawce, nawet proch z ojcowskich
nabojw do dubeltwki wykr ca dla moich ogni sztucznych, bawi
si ze mn w polowanie na nied wiedzia i tak bardzo wypenia moje
dzieci stwo, e dzi jeszcze w krytycznych chwilach jawi mi si jego
ciemna twarz z k dzierzaw , mleczn czupryn i bia ymi z bami,
ktre ukazywa, ogromne, w swoim wspania ym miechu. Kocha em
go bardzo. Swoj gbok i sta t sknot za ojczyzn ukrywa przed
wszystkimi, tylko ja jeden, ma y chopiec, s ucha em rzadko jego
troch bez adnych, z trudem przekadanych na rosyjski opowie ci.
Dziadek odprowadza mnie do szko y, bo jeszcze za jego ycia
wst piem do pierwszej klas y, i koledzy zazdro cili mi go, a
niektrzy, starsi, pytali, czy nie b d pisa wierszy, s dzili bowiem, e
zostan poet jak Puszkin, a widomym tego znakiem jest wa nie mj
dziad Murzyn. Niestety, poezja nie poci gaa mnie nigdy, chyba e
rozumie j szeroko i wierzy (a ja w to w a nie wierz ), i rozci ga
MARTWY GLOB
Przez ca dob Ziemia rosa. Im bardziej oddalali my si od niej,
tym wi ksza cz
jej kuli stawaa si widoczna. W siedemnastej
godzinie lotu osi gn a najwi ksz rednic . Strach by o wprost
patrze na t straszliwie spi trzon bry, od ktrej bucha ci ki,
bia y blask. Potem nadeszo to, o czym mwi mi So tyk, ale czego nie
mo na poj , je eli si tego samemu nie zobaczy: rozdzia wiata na
niebo i Ziemi znik , gdy Ziemia sama zacz a si stawa cz ci
nieba, jedn z jego gwiazd najpierw olbrzymi , trzy czwarte
jej sp aszczy a si
horyzontu zamykaj c kul , potem wypuko
pozornie, wiat o zmatowiao, a o sidmej rano ca a mie cia si ju
w ekranie telewizora: m tnobiaawa tarcza z ciemniejszymi plamami
oceanw.
Tymczasem pocisk zbli a si do Ksi yca. Pocz tkowo wygl da o
na to, e przelecimy bokiem, maj c go po prawej stronie, ale
oderwawszy si od moich notatek spostrzeg em, jak Ksi yc przesuwa
si w ekranie telewizora, tak e dzib rakiety w ko cu skierowany by
w jego biegun p nocny.
Rzuci em pisanie i poszed em do Centrali. Byli tam tylko Sotyk i
Arseniew. Ustawiali przed ekranem ogromnych rozmiarw kamer
fotograficzn z teleobiektywem. Kosmokrator mia przelecie o
pi set zaledwie kilometrw od Ksi yca i korzystaj c z tej okazji,
astronom zapragn zrobi seri zdj .
Z ka dym kwadransem tarcza Ksi yca powi ksza a si w szk ach,
a zarazem wzmaga si jej kuj cy w oczy, rt ciowy blask, podobny
do zimnego aru wydzielanego przez palnik lampy kwarcowej.
Pocz wszy od godziny jedenastej ciemne plamy i smugi powierzchni
j y si rozpada i wyodr bnia od ta jako coraz ostrzej widoczne
piercienie grskie z centralnymi sto kami wulkanicznymi Paaj ca
nieruchomo pkula Ksi yca wypiera a jak gdyby z g bi ekranw
czarne niebo. O drugiej zbli yli my si do niej na 30 000 kilometrw.
Poniewa silniki znowu dzia ay, przyci ganie Ksi yca dawa o si
odczu bardzo niemile jako szybkie zmiany ci aru przedmiotw i
wasnego cia a, ktre chwilami doprowadzay do zawrotu g owy. Gdy
odlego
zmala a do dwudziestu kilku tysi cy kilometrw, Sotyk
wy czy motory i wstrzyma ruch obrotowy pocisku. Niemie
KANCZ
W ci gu nast pnych o miu dni podr odbywa a si bez przeszkd.
Kosmokrator, opisuj c wycinek bardzo wyd u onej hiperboli, zbli a
si do celu, ktry z jasnej iskry zmieni si w malutk b kitnaw
tarczk , w druj ca wolno wrd nieruchomych gwiazd.
Prowadzimy bardzo regularny tryb ycia. Przed poudniem uczeni
dokonuj najcz ciej bada ; w tym czasie przechadzam si
centralnym korytarzem rakiety w myl zalece
Tarlanda, ktry
twierdzi, e nale y zrobi na dob co najmniej trzy tysi ce krokw,
aby utrzyma mi nie w sprawnoci.
Potem zachodz do Centrali, ucz si od Sotyka czy Oswaticza
tajnikw astronautyki. Kilka razy by em u profesora Czandrasekara i
jego umiowanego Maraxa, na ktrym, jak wyrazi si raz Arseniew,
uczony hinduski wygrywa symfonie matematyczne. Po poudniu, po
nadejciu poczty, zamykamy si w kajutach z wiadomo ciami od
najbli szych. Profesorowie dostaj prcz tego ca e stosy doniesie
naukowych. Spotykamy si dopiero przy kolacji, by potem do p nej
nocy s ucha opowiada . Take my do nich przywykli, e bez nich
dzie nie mg by si po prostu zamkn . Wczoraj Arseniew
przypomnia mi obietnic
opowiedzenia o sobie; odmwiem
tumacz c, e moje wspomnienia w adnej mierze nie mog
dorwnywa opowiadaniom towarzyszy.
No, skoro tak rzek Arseniew skoro pan mnie do tego
zmusza dobrze. Wobec tego nie prosz pana, lecz rozkazuj jako
naukowy kierownik wyprawy.
Tak tedy dzisiejszego wieczora, gdy wiadomo ci ziemskie zosta y
ju odczytane po wiele razy i zako czy si codzienny koncert
radiowy, sprbowaem skleci co w rodzaju wi zanki wspomnie z
czasw, kiedy byem przewodnikiem grskiej dru yny ratowniczej na
Kaukazie. Ale po kilkudziesi ciu sowach Arseniew przerwa mi.
Hola, hola zawoa nic z tego, mj panie! Najwyra niej
chce pan nas nabi w butelk . Powiedziao si , e b dzie o
Kangchend ondze i ma by o Kangchend ondze. C pan, kpi z nas?
Cay wiat grzmia o tym przez szereg tygo dni, a pan o wszystkim
zapomnia?
nieg, bardzo g boki, o ywa przy dotkni ciu, burzy si , kot owa
i pyn w d ca ymi rzekami. Sto ek szczytowy sta na wprost nas na
tle nieba, od zachodu o nie ony, od wschodu nagi spadzista,
dachwkowato nawarstwiona ska a. Szlimy jeden za drugim, maj c
go w oczach. Eryk zboczy: gra rozszerza a si nieco, tworz c
wygodne przej cie. Przystan em. Bia y wyst p sczez jak
zdmuchni ty. Bez g osu, przechylony wp kroku, Eryk run
w
otcha . Lina by a lu na.
Nie utrzymabym go na pewno. Nie mia em czasu, aby si
zabezpieczy . Tak jak staem, odbi em si ze wszystkich si i
skoczyem w przepa
po przeciwnej stronie. Zawy o w uszach,
zawiroway czarne p aty zbocza. Potem szarpn o mnie strasznie i
straciem przytomno . Zbudzi mnie bl w zesznurowanej piersi.
Dusi em si . Lina dr a a lekko, napi ta. Nad gow mia em wyst p
skay, oddalony niewiele, kilka zaledwie metrw. Oblodzona gra
by a jakby kr kiem: wisielimy po obu jej stronach. Prbowa em
zawo a . lecz gardo miaem zd awione. Lina ci gn a w pasie z
jednakow si . Podniosem d o : bya oblana krwi , ktra obryzga a
gowic czekanu. Nie pu ciem go w upadku. Nie czu em adnego
blu.
Trudno mi byo oddycha , nie mwi c ju o wo aniu. Musiaem
przerzuci plecak, aby poszuka jakiego chwytu. Nie znalaz em nic;
wbi em hak i krok po kroku, centymetr po centymetrze wlazem na
gra . Ostro nie wspi em si na jej zr b i pasko po o yem na
brzuchu.
Lina, opasuj c wyst p, zbiegaa pionowo po przeciwnej stronie,
gdzie znikn Eryk, Ko ysaa si bardzo wolno, jak ogromne wahad o.
Nie mogem go dojrze . Urwisko leciao tu stromo, nieg bieli si
pomi dzy p ytami jak napi te, bia e struny. Przysz a mi straszna myl,
e roztrzaska sobie g ow i wisi tam, ci ki trup, hutaj cy si na
rozmini tej linie. Raz jeszcze wychyliem si i wtedy zobaczyem go.
Wisia tam, bezw adny jak worek.
Przesta em opowiada . Zbyt silnie poruszy mnie zbudzony obraz.
Rozejrzaem si po kabinie, jakby szukaj c pomocy do odparcia
wywo anej wizji. Po d ugiej chwili ci gn em:
Eryk y , ale by nieprzytomny. W upadku uderzy; g ow o
ska . Kiedy wyci gn em go na gra po godzinnej pracy, wosy mia
czarne i twarde jak w giel od zmarzej krwi. Oddycha p ytko. Zanim
LOT W CHMURACH
Trzydziesty dzie podr y. Wczoraj omin limy asteroid Adonisa
w pobli u miejsca, gdzie jej orbita przecina orbit Wenery. Od tej
chwili silniki ruszyy. Mkniemy ladem uciekaj cej przed nami
Wenus, ktra wchodzi wa nie w ostatni kwadr i rysuje si na niebie
cienkim, biaym ukiem. W przeciwie stwie do uczonych, poza
godzinami dy urw nie mam nic do roboty. W przyst pie rozpaczy
dzi rano rozebra em motor helikoptera, z jakim szczeglnym
wzruszeniem oczyszczaj c jego i tak niepokalanie lni ce cz ci, i
zo yem go staraj c si na t czynno zu y jak najwi cej czasu.
Przeczytaem ju wszystkie ksi ki z astronomii, ktre mam w
walizce, przestudiowaem te materiay dotycz ce atmosfery Wenus,
w ktrej przyjdzie mi prowadzi samolot niestety, nadzwyczaj
sk pe. Dowiedziaem si tylko by o mi to nie znane e przez
najwi ksze teleskopy mo na od czasu do czasu spostrzec okna
pomi dzy chmurami: tak wi c z powierzchni planety wida niekiedy
bezob oczne niebo. Troch mnie to pocieszyo, bo ju teraz, w pi tym
tygodniu podr y, zaczynam t skni za ziemskim b kitem. Po
po udniu siedzia em w Centrali z Oswaticzem. Dobry to chop, ale
mruk jakich ma o. Nigdy nie powie tak albo nie, ogranicza si do
odpowiedniego kiwni cia gowa. Da mi fotografi Wenery z tak
zwan wielk ciemn plam na samym brzegu tarczy, ktr
spostrzeglimy przedwczoraj. Przy panuj cym u nas zupenym braku
zdarze by o to prawdziw rewelacj , ale i jej starczy o zaledwie na
par godzin.
Obejrzawszy raz jeszcze ow zagadkow plam (ktra na zdj ciu
nie wi ksza jest od kropki drukarskiej), wyszedem na korytarz.
Spotka em tam Sotyka; chcia em go spyta , co b dzie z naszym
ziemskim czasem i podziaem doby na noc i dzie , ktry
zachowalimy a dot d przecie po l dowaniu b dziemy si chyba
musieli przystosowa do czasu Wenery. Jednak e zapomniaem o
tym, kiedy mi powiedzia, e jutro rano przyspieszymy powa nie lot
Kosmokratora. Na trasie p miliona kilometrw, dziel cej nas od
celu, odb dzie si prba maksymalnej chy o ci rakiety, co
zaoszcz dzi nam prawie cztery dni podr y. Bardzo si ucieszyem,
Chmury rwa y si pod pociskiem jak naci gni te, dygoc ce struny.
oskot dysz hamowniczych os ab . Znowu spojrza em na zegar:
tracili my ju szybko
kosmiczn , robi c osiem kilometrw w
sekundzie. G stniej ca atmosfera stawiaa rakiecie coraz wi kszy
opr. Powietrze drga o zg szczone na skrajach paszczyzn natarcia,
powoduj c migotanie caego obrazu w telewizorze. Chy o
Kosmokratora wci
malaa. Znw zagrzmia y serie wybuchw.
Zegary areodynamiczne, wskazuj ce g sto , ci nienie i temperatur
powietrza, wachloway ywo wskazwkami. Wz, jak granat u ko ca
lotu po krzywej balistycznej, przecina, wiszcz c, warstwy rzadkiej
pary. Tu przy nas migay rozchwiane nie yste piropusze
skondensowanych krysztakw, yskaj c srebrem w promieniach
so ca. Ni ej chmury stay pok bion , zwart cian . Lecieli my
naprzeciw niej z przera aj c szybko ci . Jedno mgnienie i ekran
zgas jak owiany g stym dymem.
Stada chmur p dziy rozpadaj c si jak sp oszone, ci kie ptaki.
Podaem So tykowi wysoko : 30 kilometrw, a ju byli my w
chmurach. Niezwykle wysoko wznosiy si na Wenerze! Powietrze
by o tak g ste, e nawet nasza stosunkowo niewielka szybko
wywo ywa a przera liwe wycie, przechodz ce od basowo dygoc cych
tonw do najwy szego wistu. Widoczno
rwnaa si praktycznie
zeru. To pogr alimy si w ciemno tym mroku, to wpadali my w
mleczn kipiel, pen rozsianych t cz. Sotyk prze cza telewizor na
radar, lecz wiele to nie pomog o. Skierowane w d sto ki promieni
radarowych utykay bezsilnie w grz zawisku ob okw, nie ukazuj c
rze by gruntu. Lecieli my na olep, pod ug yrokompasu, zataczaj c
wielki uk wok planety. W burozielonkawej po wiacie, ktra
wype niaa ekran, ukazywa y si rozmazane kontury chmur le cych
ni ej, a w ich przerwach warstwy jeszcze gbsze, a
do dna, w
ktrym ksztaty zlewa y si w m tn szaro .
Tem s uchowym podr y by nieustanny, g uchy szum. Od
dugiego wpatrywania si
w ekran nachodzi o mnie chwilami
zudzenie, e pod nami kotuje si kipiel morska, a szum lotu jest
oskotem ami cych si fal. Zudzenie to sta o si po jakiej godzinie
tak silne, e musiaem na pewien czas oderwa oczy od ekranu. Sotyk
obni a lot coraz bardziej. Ju tylko osiem kilometrw dzielio nas od
powierzchni, a widoczno wci rwnaa si zeru. W chmurach, jak
wskazyway przyrz dy aerometryczne, znajdowa a si zawiesina
PILOT
Dug chwil siedzia em w kabinie, niepewny, co robi . Raz jeszcze
pochyli em si nad aparatem radiowym. Regulator przemkn po caej
skali. Wszystkie zakresy milcza y. Z eteru nie dobiega najl ejszy
szmer. Da em temu spokj. Wyci gn em spod siedzenia hem i
na o y em go. sumiennie doci gaj c jeden po drugim automatyczne
uchwyty. Z raka na d wigni, ktra otwiera kopuk , zatrzymaem si
na mgnienie i szarpn em mocno. Szklany dach pojecha do ty u.
Skontrolowaem jeszcze spojrzeniem malu tki, ciemnozielony ekran
radaroskopu, ktry pali si wewn trz hemu, dotkn em kurka aparatu
tlenowego i, prze o ywszy nog przez burt , stan em na skrzydle.
Wiem, e nie uda mi si opisa widoku, jaki ujrzaem. Mog
wylicza jego szczeg y, ale nie potrafi uchwyci tego zasadniczego,
wszechobecnego tonu, ktry powodowa , i od pierwszego wejrzenia
czu o si , e to n i e j e s t Z i e m i a . Chmury posuwa y si wolno,
bia e, zupe nie biae jak mleko. Na Ziemi widuje si podobne, lecz s
to tylko lekkie oboki i pierzaste, wysokie cirrhusy, tutaj za ca y
niebosk om os oni ty by gadk , mleczn opon . W silnym wietle
rozpo cieraa si kraina p askich pagrkw i p ytkich, nieckowatych
zag bie ,
suchych,
niczym
nie
poros ych,
barwy
ciemnoczekoladowej. gdzieniegdzie pokrytych ja niejszymi plamami.
Jakie siedemset metrw z ty u za ogonem samolotu rwnina urywa a
si ku martwemu lasowi. Nie przechodzia we na tym samym
poziomie: granic stanowi uskok tak wysoki, e ponad jego brzeg
wystawa y tylko popl tane, byskaj ce odbitym wiat em korony
martwych drzew. Zeskoczyem na ziemi . Grunt nie podda si pod
stop . Nacisn em podkutym obcasem: nie zosta najs abszy lad. A
jednak nie by o to wcale podobne do nagiej skay. Odwrci em si
plecami do martwego lasu. Poprzez skrzydo samolotu widzia em
coraz dalsze, jednakowo rwnomierne fa dy rwniny, na horyzoncie,
pord oparw tawej mg y, sta y ciemnymi sylwetkami gry.
Znw spojrza em pod nogi. Wydoby em z zewn trznej kieszeni
kombinezonu skadany n i uderzyem ostrzem w tajemnicz
substancj . Kilka razy odskoczy o; znalaz em jednak miejsce, gdzie
powierzchnia by a pokryta malutkimi dziurkami, jak skamieniaa,
kbach pary chwila , raz jeszcze prze wituje ciemno przez ob oki i
znika. Niemal w tej samej chwili w suchawkach rozlega si d wi k,
jaki wydaje odgi ta elastyczna blaszka, i w such uderza naraz
strumie gosw, krtkie, przerywane sygna y wywo awcze rakiety,
brz czenie pr du i gos So tyka, tak wyra ny i czysty, jakby mwi do
mnie z odlego ci dwu krokw:
Po ktrej stronie jest mniejsze promieniowanie?
Po lewej odpowiada Arseniew. Jest tego jakie osiem
kilometrw.
In ynierze Sotyk! krzycz tak g o no, a dzwoni mi w
uszach. Uwaga. Kosmokrator!
Jest, jest! woa Arseniew. Bli szy g os Sotyka nape nia ca
kabin :
Pilocie! Sysz pana! Pilocie! Co z panem?
Wszystko w porz dku.
Ogarnia mnie naga ulga. Musz wzi si w gar , eby doda :
Mam dwa tysi ce metrw. Id za wami. I tonem mo liwie
oboj tnym donosz :
Odkryem niez e miejsce do l dowania.
Diabli z miejscem do l dowania! woa So tyk. Cz owieku,
gdzie e si pan podziewa ?!
W pierwszej chwili nie wiem, co odpowiedzie , tymczasem on
przechodzi ju na ton oficjalny:
Czy poda panu kurs?
Nie trzeba, le na waszym pelengu.
Suchaj pan, pilocie wo a So tyk, jakby naraz przypomnia
sobie co wa nego uwaga na yrokompas! Jest pan jakie sze
kilometrw za nami nie przetnij pan czasem smego stopnia!
Lepiej trzyma si dalej, tak z p minuty na wschd!
Dlaczego?
Tam jest ten przekl ty las radioaktywny!
Las radioaktywny? powtarzam patrz c na swj kompas. I
c z tego?
Gasi fale radiowe!
Gasi fale?
Mam ochot uderzy si mocno w czo o. Ale ze mnie idiota! Nad
lasem musi przecie le e gruba warstwa zjonizowanego powietrza.
Oczywi cie, e caa ta przestrze jest niedost pna dla fal radiowych. I
REGUA KORKOCIGU
W niespena godzin rakieta znalaz a si nad jeziorem. Opadalimy
w d, a gry stawa y si coraz wi ksze i wy sze, woda coraz
rozleglejsza, jej ciemna powierzchnia zakotowa a nagle w ogniu
gazw atomowych i Kosmokrator, pozostawiaj c za sob biay,
pienisty lad, przep yn
kilkaset metrw, a znieruchomia,
nieznacznie koysany falami.
Gdy silniki zamilky, Arseniew wezwa mnie do wsplnej kabiny,
ebym z o y sprawozdanie z lotu. By em pewny, e moje odkrycie
pokieruje dalszym biegiem bada i niezwocznie wyruszymy do
martwego lasu na poszukiwanie metalowych mrwek. Mego ma ego
wi nia utraci em niestety przez nieopatrzno : wiatr, powstay w
chwili startu, zdmuchn go wraz z pudekiem ze skrzyd a samolotu.
Kiedy sko czy em opowiadanie, zaleg a krtka cisza, ktr
przerwa Arseniew.
Rozczarowa mnie pan. Prosz nie s dzi , e caa ta przygoda
sko czy a si dobrze. Oby tak by o, nie wiadomo jednak, jak wielk
dawk promieniowania poch on pa ski organizm. Eskapada w g b
martwego lasu by a czym wi cej ni lekkomylno ci : bya
przewinieniem. Do motyww post powania wczy pan ten, ktrego
wcza
nie mia pan prawa: w asn mier . Chcia pan zaspokoi
ciekawo , nie bacz c na niebezpiecze stwo, tak jakby zguba po
kilkunastu godzinach samotno ci bya rzeczywi cie nieuchronna. To,
co pan zrobi, by o dowodem odwagi, ale odwaga nie poparta
rozs dkiem niewiele jest warta. Je eli ka dy z nas we mie si do
chaotycznych poszukiwa na w asn r k , nasza wyprawa le si
sko czy Czy chce pan co odpowiedzie ?
Nie.
Powiedziaem to wszystko w obecno ci towarzyszy ci gn
Arseniew agodniej
eby my w przyszo ci nie pope niali
podobnych b dw. Ryzykowa wolno nam tylko w razie
konieczno ci; jeli ona zajdzie, mo ecie by pewni, e od was i siebie
b d
da wszystkiego. Tak. Wi cej mwi o tym nie b dziemy.
Chcia bym teraz usysze wasze propozycje, co mamy pocz .
Potwierdzilimy.
Teraz, kiedy nie mamy pomocy technicznych, w jakie
zaopatrzya nas Ziemia, poka e si dopiero, ile jestemy warci
rzek Arseniew i wstaj c zwrci si do mnie:
W chodzeniu po grach jest pan najsprawniejszy. Liczymy na
pana.
Czy zaraz wyruszymy? spyta em,
Myla em o tym, eby zbada wod w jeziorze mo e nadaje
si do picia.
Id cie wi c tam powiedziaem a ja rozejrz si tymczasem
i poszukam drogi. Mo e da mi pan swoj lornet poprosiem
Arseniewa, gdy jego szka by y silniejsze od moich.
Towarzysze zacz li schodzi w d , a ja zmierzaem ku grupie
smuk ych wie yczek skalnych. Upatrzyem sobie jeszcze w czasie
narady dwie stoj ce tak blisko siebie, e wygl da y jak na dwoje
rozp k y kamienny obelisk. Wcisn em si w szczelin i, pracuj c na
przemian nogami i grzbietem oraz odpychaj c si r kami, szybko
wznosiem si w gr . Przez jaki czas s ysza em jeszcze urywki
rozmowy prowadzonej przez Sotyka i Arseniewa, potem, kiedy
znikn li za g azami, gos w s uchawkach cich .
Wierzchoek ig y nie by zbyt ostry; mo na tam byo swobodnie
usi , zwiesiwszy nogi w przepa . Podniosem lornet do oczu. Nad
urwiskiem, ktre wyra nie rysowao si w okr gym polu widzenia,
stay dwa szczyty. Rzadka mg a, zawieszona w powietrzu, nadawa a
im oowian
barw i zacieraa drobniejsze szczeg y rze by.
Odkryem prz s o skalne, ktre wznosio si od piargw i podchodzi o
do g wnego masywu. W pewnej chwili wyda o mi si , e bia awy
ob ok, osuwaj cy si po jednym z upatrzonych szczytw, nagle
znikn . Mog o to oznacza , e pomi dzy tym szczytem a nami le y
jeszcze jedna dolina. Patrzaem pilnie, lecz nie dostrzeg em niczego,
co mog oby rozproszy w tpliwo ci. Postanowi em nie wspomnie o
tym towarzyszom. Niebawem w s uchawkach odezway si ich gosy.
No, i jak woda? spyta em chowaj c lornet do futera u.
Owin em podwjnie z o on lin wok wyst pu skay.
Niestety, to raczej roztwr formaliny rzek Arseniew.
Jego g os, docieraj cy do mnie poprzez odbiornik radiowy, brzmia
dono nie, co niezwykle kontrastowao z widzianym obrazem:
towarzysze zbli ali si do stp igy, na ktrej siedzia em, i z
jasno ci. Tak wygl da powierzchnia wody ogl dana przez nurka z
dna.
wiato reflektora nagle zgas o.
Trudno, wi c wa my tam mwi Rainer.
Poczekaj e pan.
To by gos Arseniewa. Znowu zap on reflektor, powielaj c si
r nokolorowym lnieniem w dr cej aureoli pary. Spostrzegem, e
obaj byli pochyleni. U ich stp grunt urywa si raptownie, a jego
miejsce zajmowa ciemny pas mg y.
W tej chwili w matowym promieniu elektrycznym zab ysn he m
Sotyka, ktry wznis si z gbi. Rainer pomg mu wspi
si na
brzeg.
Schodzi mo na powiedzia in ynier pochyo maleje, ale
robi si coraz gor cej.
Temperatura podnosi si ? Czy bymy mieli w ten sposb
zst powa a do j dra planety? zauwa y Rainer.
Mimo woli skupilimy si razem. Latarka o wietlaa czterech
czarnych olbrzymw w pofadowanych kombinezonach. B kitne
iskry dr ay w szk ach he mw.
Trzeba b dzie powi ci nabj magnezjowy powiedzia
Arseniew i wydoby z kieszeni p aski magazynek. Byy to naboje do
rakietnicy, ktra zgin a, pozostawiona w helikopterze.
Czy ktry z was ma przypadkiem chustk
do nosa w
zewn trznej kieszeni?
Zgosi si
Rainer. Astronom wyci no em dziur w rodku
chustki, a do rogw przywi za paroma nitkami nabj. Rozja nio mi
bez pistoletu
si w g owie: profesor umia sobie poradzi
sygnaowego. Uderzy silnie r koje ci w sp onk naboju raz i drugi, a
gdy rozleg si syk, rzuci pakiecik poza kraw d skay.
Wychylilimy g owy w przepa . Olepiaj ce wiat o magnezji
rozci o mg. Ukaza y si zbocza: to, na ktrym stalimy, i
przeciwleg e, oddalone mo e o sze dziesi t metrw, potem obok
pary przysoni p on cy nabj. Nie trwa o to dugo. Jasne k by
Rozst pi y si i spod grzybka zaimprowizowanego spadochronu
buchn y blaski z ponown , cho szybko sabn c si . wiat o dr a o
zudnie, przelewaj c si w woalu pary. Pod nim, w g bi, ukaza a si
czarniawa, podugowata masa, ktra zab ysa jak fala skamienia ej
Wygl dao to jak wybuch b ota, ale w czarnej masie nie byo
biernego ruchu, posusznego sile ci enia. Rozdyma a si potwornymi
b blami, pucha, a z g bi pary coraz nowe fale zalewaj c brzeg.
Wszyscy w ty ! zawoa naraz mocny g os. Widz jeszcze t
scen . Arseniew oderwa si od mego ramienia. Rozstawiwszy
szeroko nogi, si gn do futera u Sotyka, chwyci miotacz i zo y si .
Biay piorun strzeli z jadowitym sykiem w d . Okrutny ar uderzy
w piersi. Arseniew nacisn po raz drugi j zyczek spustu i drugi
piorun, jak od am so ca, buchn w sam rodek wezbranej czarno
masy. Potem zapada ciemno . Wiedzia em, e nie wolno patrze w
wylot pracuj cego miotacza, ale to by o silniejsze ode mnie. Przed
oczami wirowa y mi teraz zote i czarne ko a. D ug chwil nic nie
widzia em, chocia kurczowo naciskaem guzik reflektora. Wreszcie
drgaj ce plamy zbieg y na boki.
Skalne koryto byo puste. Drgaj ce szcz tki, grudy spopielaego
u lu, zwa y popiou dogorywa y w zasi gu promieni. Brunatne k by
dymu miesza y si z mg . Z kamieni cieka a m tna, jakby szlamem
zm cona woda. Gdzie jeszcze ohydnie skwiercza y nie dopalone
och apy. Zeszlimy w d i, wst piwszy w koryto, rzucili my w obie
strony wiato. Czarna masa znik a. Wspi limy si na przeciwlege
zbocze. Arseniew ogl da swoje nogi. Na no gawkach kombinezonu
byszcza y jakby luzem pokryte plamy, a buty sta y si popielato
czarne.
Profesorze, pan mwi o elektrycznym uderzeniu? rzuci em
si z pytaniami. Czy to pana porazi o? Pana te , in ynierze? Co to
mog o by ?
Naprzd, naprzd odpar astronom otrzepuj c skafander z
resztek lepkiej substancji. Musimy i dalej, potem b dziemy
rozprawia .
Druga ciana czarnego w wozu by a mniej stroma. Pokonali my j
w p godziny i znale limy si na rwninie osoni tej faluj cymi
niespokojnie mgami. Teraz mo na byo rozmawia w marszu.
Ca e szczcie,
e nasze skafandry posiadaj w asno ci izoluj ce
powiedzia Arseniew inaczej by oby le ze mn , i z panem nie
lepiej, Sotyk!
Zapa mnie kurcz i ust nie mog em rozewrze przyzna si
in ynier. A przedtem, kiedy tam wpad em, dosta em takie
EKSPERYMENT
LaoCzu utrzymywa czno
z helikopterem do czasu, kiedy
Martwy Las zagrodzi drog falom radiowym. Przez cay dzie
towarzysze zaj ci byli badaniem dna jeziora. Kiedy min a godzina, w
ktrej mielimy powrci , Oswaticz wystartowa i odnalaz szy lad
akustyczny ruszy na poszukiwania . Samolot nie mg lecie tak
wolno i nisko jak helikopter. Oswaticz wielokrotnie gubi lad i dwie
godziny nurkowa w chmurach, zanim znalaz si nad kraterem.
Podejmowa uparcie prby wpro wadzenia maszyny w g b czeluci,
lecz spe zy na niczym, omal nie ko cz c si katastrof , gdy zacz y
go ci ga w d zdradliwe pr dy powietrzne. Potem kr y w
chmurach, nieustannie wywo uj c nas przez radio, a poniewa i to nie
da o rezultatu, zrzuci na zbocze krateru worki z ywno ci i odlecia
z powrotem, maj c w zbiornikach tak ma o paliwa, e ledwo udao mu
si doci gn
do jeziora. W czasie nast pnej doby niepokj
towarzyszy wci
si zwi ksza. Rozwa ali, czy nie wzlecie
Kosmokratorem, chocia mo liwo tak wyklucza plan opracowany
przed naszym odlotem. Tymczasem nadchodzi zmierzch i w
przewidywaniu burzy nale ao zakotwiczy
rakiet . Dzib jej
przymocowano do nadbrze nych ska stalowymi linami. Orkan
rozpocz si nagle. Masy powietrza, cie nione w gardzieli skalnej,
wpada y do kotliny z szybkoci trzystu kilkudziesi ciu kilometrw
na godzin . Kosmokrator, miotany ami c si fal , targa gwa townie
liny. Aby przeciwdzia a straszliwemu cinieniu powietrza i wody,
Oswaticz zapu ci silniki i utrzymywa rakiet dziobem do wiatru. W
pewnej chwili jedna lina p k a i rakiet zacz o znosi na brzeg.
Zdawao si , e jedynym wyjciem
jest porzucenie jeziora, lecz towarzysze nie chcieli tego robi , bo
zachodzia mo liwo , e znajdujemy si gdzie w pobli u, a w
powrocie do rakiety przeszkodzi nam orkan.
Burz c nieustannie wod gazami wylotowymi, Kosmokrator przez
sze godzin zmniejsza napr na pozosta e liny. Gdy najwi ksze
nasilenie orkanu przesz o, zapalono wielki reflektor, ktrego wiat o,
stoj ce jak bia a kolumna , ponad przyziemn mg , wskazao nam
drog .
WIELKA PLAMA
Przez szesna cie dni ci gn y si badania wysokich warstw
atmosfery. Mwi dni, chocia dolina spowita bya ciemno ci , bo
organizmy nasze zachoway dwudziestoczterogodziny rytm snu i
czuwania. Wraz z fizykami ustawia em na grzbiecie rakiety przyrz dy
radarowe i reflektory promieni ultrafioletowych. Wypucili my te
kilka balonwsond, ktre rejestrowa y nat enie jonizacji, a
umieszczone w nich automatyczne nadajniki przekazywa y nam
rezultaty pomiarw. Rainer krz ta si w laboratorium robi c analizy
mineraw zebranych w Martwym Lesie. Czandrasekar za
przesiadywa
w
kabinie
Maraxa,
pochoni ty
jakimi
skomplikowanymi obliczeniami. Z niecierpliwo ci oczekiwa em
witu, do ktrego od o ono powa niejsze poczynania. Pogoda wci
by a mro na. Ld rozpo ciera si na jeziorze idealnie gadk
powierzchni . Sprzyjaa temu zupe na cisza. W ciemno ciach smu yy
pord chmur migotliwe blaski, przypominaj ce widzian przez
chmury zorz polarn . W dwudziestej dobie przesza nad dolin
pot na burza elektryczna. Ld trzeszcza i p ka, podwa any falami,
ciany rakiety dr ay, gruboziarnisty grad grzechota po jej bokach i
grzbiecie, ale najsabsze drgnienie powi etrza nie wtargn o do
zacisznego wn trza. Nazajutrz wszystko ucicho i przy
zmniejszaj cym si mrozie rt w termometrze podniosa si do
czterech stopni poni ej zera barometr zaczai opada . Zbli a si
wit, a z nim nowa pot na burza. Arseniew zarz dzi start. Kiedymy
po raz ostatni stali na grzbiecie rakiety, niebo nalewao si oowian ,
ci k szaroci . T py odblask leg na lodach skuwaj cych jezioro.
Potem klapy zamkn y si i zahucza y motory. Ld p ka z
gromowym odg osem, rozpada si na kaway, wzlatywa wysoko
ponad dzib Kosmokratora. Pocisk zamit wod p omieniami i
zostawiwszy za sob zbiela smug wrz tku unis si stromo w
powietrze. Z mrokw, rozdartych ogniem wylotowym, wy oni y si
widmowe sylwety gr i pene granatowych cieni przepa cie.
Wzbijali my si rubow lini coraz wy ej przez grube pokady
chmur. Nagle wszyscy stoj cy w Centrali zasonili twarze r kami: w
telewizorach zap on bia y, roz arzony dysk nurzaj cy si nisko w
Dobrze.
Fizyk zszed z g azu i ruszy w stron namiotu zieleniej cego
kilkadziesi t krokw ni ej. Sotyk wsun si tymczasem do niszy.
Bo e mj mrucza obracaj c si w koo co to znaczy
Wi c tu sta? spyta mnie raz jeszcze.
Tutaj.
Chod e pan! krzykn . Przeszukamy to przekl te miejsce!
Zajrza em tam podnosi owe okr g e, czarne kamienie.
Byoby to mieszne, gdyby nie tragizm po o enia. LaoCzu zawo a
mnie. Podszedem do niego. Zauwa y em, e Chi czyk stoi jako
dziwnie pochylony skonie, jakby traci rwnowag , a jednak nie
pada. Ju chcia em go spyta , co to znaczy, gdy zauwa y em, e i ja,
zupenie nie wiadomie, trzymam si tak samo.
Profesorze zawoa em spjrz pan, jak my chodzimy Co
to jest?
Nie czas teraz na t umaczenie odpar. Poda mi szpul filmu,
wydobyt z aparatu. Zatrzasn klap .
Zosta jeszcze ostatni, za tamt ska . Prosz potrzyma poda
mi elektrometr.
Nadszed Sotyk. Przystan i obserwowa nas przez chwil .
Profesorze odezwa si dygoc cym gosem teraz? Co
pan robi?! Teraz filmy?!
LaoCzu nie odpowiedzia. Rozumia tak dobrze, jak ja,
e nie
nale y da od Sotyka pomocy. Sta em na miejscu, patrz c to na
oddalaj cego si profesora, to na Sotyka. Porywisty wiatr targa
troch za obszernym kombinezonem in yniera. Jak skamienia y
wpatrywa si w pyt , na ktrej po raz ostatni widziaem Oswaticza.
Fizyk powrci po kilku minutach. Poda mi kaset .
Pjdzie pan na brzeg mo liwie szybko i pop ynie motorwk do
rakiety. Profesor Czandrasekar czeka na filmy. To bardzo pilne.
A wy? spytaem.
Zostajemy.
B dziecie go szuka ?
Niech pan idzie, prosz ! powiedzia LaoCzu i co stalowego
zad wi cza o w jego tak zwykle agodnym g osie. Pobieg em staraj c
si nie zwalnia tempa w miejscach, gdzie kamienie le a y lu no i pod
dotkni ciem zaczyna y si osuwa . W powietrzu wisia nieokre lony,
daleki szum. Czu em przez kombinezon gor ce podmuchy wiatru. Zza
A tamci?
Dadz sobie rad .
Ale ja mog zaraz
Przy brzegu stoi druga motorwka. Nie jest tam pan potrzebny.
Prosz i .
Zszed em po elaznych szczeblach do komory luz i kiedy
spr one powietrze wypar o zatrut atmosfer , nie rozbieraj c si ze
skafandra, zdj wszy tylko hem, wszed em do kabiny Maraxa i
oddaem filmy. Stoj c w progu patrza em, jak Czandrasekar zakada
szpule na poziom , d ug o , jak wsuwa pocz tek ka dej tamy do
szczeliny pulpitu i porusza r koje ci kontaktw. Filmy odwijay si i
nik y szybko w g bi aparatu. Czandrasekar dotyka klawiszw.
Ekrany zapalay si kolejno jak olbrzymie, wietliste oczy, czerwone i
bkitne kontrolki zamruga y, rozja niy si i stan y w takim blasku,
e za miy zielonkawe arzenie ekranw. Jak urzeczony patrzaem na
palce Czandrasekara biegn ce po klawiszach. Kabina wype niaa si
piewnym pomrukiem. W ekranach przelatywa y zielone b yskawice,
sycha by o krtkie, g ste szcz kanie kontaktw, strza ki zegarw
dochodziy ku granicy przeci enia, a matematyk wci naciska
klawisze, czasem zadudni uderzony pe nym pr dem transformator
albo sykn za cian
uk rozerwany na no ach wycznikw.
Czandrasekar sta chwil nieruchomo, z opuszczon gow , patrz c
spod przymru onych powiek na rozedrgane wiata, potem odst pi od
pulpitu. Raz jeszcze sprawdzi wzrokiem wszystkie ekrany i zwrci
si ku mnie:
Teraz Marax musi pokaza , co potrafi. Rozumie pan, o co
chodzi? Pole grawitacyjne powstaje z na o enia na siebie
poszczeglnych impulsw pr du. Przy zastosowaniu metody Fouriera
tych kilkadziesi t miliardw drga , ktre zarejestrowa y na filmie
oscylografy
Miaem tego do .
Daj mi pan spokj! zawoa em. Oswaticz znikn !
Czandrasekar drgn .
Co? Co si sta o?!
Raz jeszcze zacz em opowiada . Czandrasekar, s uchaj c, przez
ca y czas wpatrywa si w ekrany. Mimo woli pod aem za jego
wzrokiem. Linie wietlne, miotaj ce si na bocznych ekranach,
Czemu pan tak krzyczy? No, czemu pan tak krzyczy? mwi
do mnie od kilku chwil Arseniew. Za nim stao jeszcze dwu ludzi w
skafandrach Tarland i Czandrasekar. Nie wiedzia em, e miej si
i krzycz z rado ci. Gdy motorwka dobia do trapu, zbiegli my w
d .
Mnie nie ja sam odezwa si Sotyk ochryp ym g osem,
kiedy wyci gn em do niego r k z ostatniego szczebla.
Ja sam bierzcie profesora Lao on ma rozdarty skafander
PROFESOR LAOCZU
Wnieli my profesora i Oswaticza do komory luz. Obaj byli
nieprzytomni. Zostaem na pok adzie, eby wci gn motorwk .
Kiedy zszed em do korytarza, Rainer i Tarland uk adali na noszach
bezw adne ciaa, tak jak wzi to je z odzi, w skafandrach, tylko he my,
rzucone na podog , odsoni y woskowe, zlane potem twarze.
Chcia em pomc, lecz Arseniew kaza mi pj do Centrali. Zarz dzi
natychmiastowy start. W podnieceniu ostatnich chwil zapomniaem o
tym, co si dzieje w dolinie. W ekranach telewizyjnych sta y tawe
kby jak dym p on cej siarki. Rakieta wznosia si i opadaa na
falach. Caa okolica przedstawia a mroczny kocio, w ktrym
rozbrzmieway guche szmery, syki, po wisty. Gdy wszedem do
Centrali, w chmurach zaomota pierwszy grzmot. W czy em stos
atomowy i nie czekaj c, a osi gnie pe n moc, ustawi em d wignie
Prediktora na start paliwem pomocniczym. Rozpomienione gazy
run y w wod . W g uchym bulgotaniu wrz tku Kosmokrator drgn ,
krtk chwil sun bokiem, spi trzaj c przed sob ogromn fal ,
rozp dzi si , ju niewra liwy na wciek e uderzenia ba wanw, i pod
ostrym k tem wszed w przestwr wyj cych wiatrw. Obrazy ska
nadbrze nych kurczy y si i gi y; w obawie, eby si z nimi nie
zderzy , zwi ksza em wci spalanie w turboreaktorach. Odetchn em
dopiero, gdy nap d przyj y silniki gwne. Odezwa y si z tak
moc , e zag uszyy oskot fal i wycie wiatru. W ekranach p dziy
nie nob kitne smugi pary. Potem wpadli my w chmur mroczn jak
g sty las. Byem niespokojny, gdy po raz pierwszy sam sta em przy
Prediktorze w trudnej chwili startu, lecz wszystko poszo dobrze. P d
powietrza gwizda w p etwach, silniki pracowa y rwnomiernie i
szybko ros a. Co chwila mi dzy chmurami przeskakiwa y rzeki
fioletowego ognia, rozpryskuj c si z przeci gym grzmotem.
Do Centrali wszed So tyk; nie spuszczaj c oka z przyrz dw
zarzuci em go pytaniami. Nie od razu zacz opowiada . Jak si
okaza o, wchodz c do wody nad kombinezon powietrzem, ktrego
izoluj ca warstwa uchronia go od poparze . Gorzej by o z
profesorem. Nie mg tego zrobi , gdy rozdar skafander u podstawy
he mu. Przez ca drog zaciska rozdarcie, ale kiedy przenosili
siebie, i tak ci gle. Nie wiem, jak d ugo to trwa o. Chyba godzin . Po
jakim czasie zacz o si robi gor co. Grunt pod nogami parzy .
Miaem wra enie, e he m rozgrzewa si do czerwono ci, coraz ci ej
by o oddycha , powietrze w skafandrze pali o jak ogie , aparat
ch odz cy nic nie pomaga, dusi em si . Upad em, zdaje si , e
uderzyem si w gow . Nie wiem, co by o dalej
Oswaticz opuci si troch na pos aniu.
To wszystko. Nic z tego nie rozumiem. Nie ma w tym ladu
sensu.
Nie wydaje mi si rzek Arseniew.
S dzi pan, e mia em halucynacj ?
Bynajmniej. Co si tyczy bezsensowno ci otoczenia, to
mogaby to samo powiedzie mrwka, ktra wpada do wn trza
maszyny do pisania. wiat nie kr ci si wok nas. Zupe nie
przypadkowo dostalimy si w pole dziaania obcych nam si .
Chocia nie wiemy jeszcze wszystkiego rzek LaoCzu
przygoda naszego towarzysza jest jasna. Mog odpowiedzie na
pytanie, w jaki sposb dziao si to czy tamto. Niepokoi mnie tylko,
e nie potrafi odpowiedzie na pytanie: w jakim celu si to dzieje?
Mo e pan wyjani , jak wszedem do wn trza zamkni tej kuli?
Tak
I w jaki sposb raz byem na zewn trz, a raz wewn trz niej?
I to tak e.
I sk d bra o si tam wiat o, chocia dokoa by a zupe na
ciemno ?
Tak.
A wi c mw e pan!
Dwa sowa s kluczem zagadki powiedzia fizyk. By pan
w przestrzeni sferycznej.
Przysun si do stou.
W jaki sposb mo emy dostrzec jaki przedmiot? Tylko w taki,
e odbite od niego promienie wietlne dochodz do naszych oczu.
Kiedy za wszystkie promienie zostaj zamkni te w ograniczonej
przestrzeni i musz w niej pozosta , caa ta przestrze staje si dla
stoj cego na zewn trz obserwatora niewidoczna, i to nie tak, jakby si
tam znajdowa a jaka czarna plama. Promienie wietlne z okolicy
b d omijaj to miejsce, b d w nie wpadaj . W obu wypadkach
przestrze sferyczna bo to jest wa nie ta puapka wietlna
Ale dlaczego?
Dlatego, e kierowa si pan wzrokiem, a wzrok jest strug
wiat a. Jego promienie uginaj si w pobli u granicy przestrzeni
sferycznej, tak jak biegn narysowane strza ki.
Przenios em oczy z rysunku na twarz fizyka.
Czy pan wiedzia to wszystko, kiedy pan tam przyszed ,
profesorze?
Nie. Wiedzia em tylko, e grawitacja wzros a. Pami ta pan, e
chodzili my nachyleni w bok, jakby padaj c?
A tak! Rzeczy wi cie! Nawet pyta em
Odchylali my si , poniewa do normalnej, skierowanej pionowo
w d ci ko ci do czy o si przyci ganie p yn ce od Bia ej Kuli. To
nasun o mi rozwi zanie.
I to wystarczy o?
Ostatecznie jestem fizykiem rzek LaoCzu.
A jak pan odszuka Oswaticza?
eby wej do przestrzeni sferycznej, nale a o i za innym
przewodnikiem ni wzrok.
Co to by o? Nic nie przychodzi mi na my l.
Prby!
To powiedzia Arseniew. Wsta opieraj c si piciami o st .
To maj by prby?! Prby, ktre trwaj od miesi cy? Bo
przecie tyle czasu up yn o od momentu, kiedymy tu przybyli, a
Kula dziaa wci tak samo. To miayby by prby? Nie wierz . Poza
przes ankami czysto rozumowymi mam swj instynkt fizyka i
matematyka. Kiedy patrz na wykresy dzia ania Bia ej Kuli, wszystko
si we mnie burzy. Te przypywy i odp ywy, to leniwe rozlewanie si
pr dw, te nag e skoki i ucieczki nat enia, co to wszystko znaczy?
Uderzy w roz o one papiery.
Siedziaem nad tym przez trzy godziny. To jest jakie
niesk adne, niedorzeczne, pijane. Po prostu pijane, rozumiecie?!
Zreszt Co oznacza rozerwana rura w w wozie? A w krater? To
te miayby by lady prb?
Machn r k i usiad .
Jest jeszcze jedno Mo e to trzeba wzi pod uwag
powiedzia Oswaticz. Mwi bardzo cicho, jakby niepewny, czy to, co
myli, jest ju gotowe do wypowiedzenia.
Chodzi mi o plazm Czarnej Rzeki. Czy nie jest mo liwe, e
to ona wszystko stworzya i uleg a potem degeneracji, jakiemu
zwyrodnieniu
Ach, pan myli,
e ta plazma jest jedynym mieszka cem
planety?! wykrzykn em. Ten obraz porazi mnie swoj
niezwyk o ci . G boko pod powierzchni gruntu pynie m tna, liska
galareta, cia o oddychaj ce i ywe. Dr y kontynenty, otwiera si na
powierzchni, przebija gry. Ca a planeta jest dla niej o em.
Nieruchoma sie kanaw i rur, wype niona dysz c , lepk materi ,
tworzy stacje pojazdw kosmicznych i ywe rzeki
LaoCzu pochyli si nad stoem.
Nie jest to, ma si rozumie , ostateczne rozstrzygni cie kwestii,
ale plazma, jak s dz , nie jest kim, ale s u y komu . To znaczy,
e jest ona czym w rodzaju narz dzia lub produktu tak jak dla nas
dro d e czy grzybki penicyliny.
al mi by o niesamowitego obrazu, jaki wywo ao przypuszczenie
Oswaticza.
A czy nie mo e ona posiada wysokiej inteligencji? zacz em,
lecz Chi czyk zaprzeczy ruchem g owy.
MIASTO
Zmienialimy si z Sotykiem przy sterach. Kosmokrator, lec c na
wysoko ci czterdziestu kilometrw, zatacza wielkie ko a. Zostawaa
za nim smuga pary kondensuj cej si w rozrzedzonej atmosferze
wok gor cych gazw wylotowych. Utworzony w ten sposb mglisty
piercie wisia nieruchomo n ad chmurami i b yska olepiaj c t cz
nad niskim so cem, kiedy kr c powracalimy w asnym ladem.
Mkn li my tak od wielu godzin, co kilkana cie minut pojawia o si w
ekranach so ce, rzucao ostre wiat a na ciany Centrali i znikao;
motory piewa y cicho, a w dole rozpo cieraa si niezm cona, bia a
jak nieg rwnina ob okw.
W czasie wolnym od dy urw spotkaem kilka razy Arseniewa.
Kroczy centralnym korytarzem, chmurny, z r kami zao onymi w ty.
Zagadn em go, lecz nie odpowiedzia. Znik w kabinie Maraxa, nad
ktr pon o czerwone wiat o. Potem widzia em Rainera, jak nis z
laboratorium kasety filmw; w przejciu obrzuci mnie nie widz cym
spojrzeniem.
Kiedy w jak godzin p niej przechodziem ko o laboratorium,
posysza em muzyk . Zajrza em do rodka. Z g o nika dobiegay
majestatyczne tony pi tej symfonii Beethovena. Czandrasekar sta
nieruchomo przy aparacie. Nie ruszaem si z miejsca, a muzyka
ucicha. Matematyk nadal sta z lekko uniesion g ow , jakby
nasuchuj c ciszy.
Profesorze odezwa em si . Teraz dopiero mnie spostrzeg .
Prosz ?
Chciaem czy mo na spyta , co robicie?
Bawi si z nami jak kot z mysz mrukn Czarndrasekar.
Omin mnie i skierowa si ku drzwiom.
Kto, Arseniew? spytaem jeszcze.
Ale nie! Marax!
Nic wi cej si nie dowiedziaem. Poszed em do Centrali. By a
czarna noc, lampki wszystkich zegarw pulsowa y rzucaj c na ciany
mg awy poblask. Kontrolne przyrz dy Maraxa wyskakiwa y z t a
jaskrawymi wiat ami, jakby tylko on jeden czuwa w g bi u pionego
statku. Spokj ten by pozorny. Powrciw szy na korytarz us ysza em,
PIOTR ARSENIEW
Po powrocie g sienicwki prbowalimy dosta si do wn trza
jednej z lepiej zachowanych budowli. Gdy poszukiwania
jakiegokolwiek otworu spez y na niczym, za o ylimy we wn ce
bocznego skrzyd a spory adunek fulguritu. Eksplozja zgruchota a
cz
ciany; przez powsta y wyom dostali my si do rodka. Ale ani
w tej, ani w innych budowlach, ktrych grube mury udao si nam
sforsowa , nie znale limy niczego, co cho troch przypominaoby
ziemskie wn trza mieszkalne. Tylko zewn trzne ksztaty budynkw
podobne byy do naszych. Bkitnawy blask nie dociera
w g b
domw: panowa w nich mrok prawie zupe ny, gdzieniegdzie tylko
rozrzedzony cienkimi promykami, s cz cymi si przez p kni cia w
cianach. wiato reflektorw odkrywa o przez nami chaos pogi tych
rur, tuneli, rwni pochy ych i obszernych sal, zasanych metalowym i
szklistym gruzem. Kilkakrotnie napotkali my konstrukcje, ktrych
przeznaczenie byo dla nas zupe nie zagadkowe. Wielkie hale
rozdzielone by y pionowymi przegrodami, u stropu szerokimi, w dole
za zw aj cymi si tak dalece, e cz owiek ledwo mg si do nich
wcisn . W owych niszach znajdoway si liczne skone wyst py,
jakby p ki.
Pod powierzchni ulic rozpociera a si sie zamkni tych arterii.
Bieg y kondygnacja pod kondygnacj , niektre pogr one w
ciemno ci, inne rozja nione zielonkawymi stropami, czasem zbiegay
si po pi i sze w przestrzeni o ksztacie ogromnego b bna,
podzielonego na dwa poziomy. Od grnego odchodziy koliste tunele;
zapuszczaj c si w nie, przekonali my si , e prowadz do wn trza
rozmaitych budowli. Liczne przej cia tamowa y stosy zomu, ktrych
nie wysadzili my w obawie, e wisz ce ponad nami dziesi tki pi ter
gotowe obruszy si i run
przy wstrz nieniu. Gdzieniegdzie
zachowa y si szcz tki pionowych szybw, w ktrych dawniej
porusza y si zapewne jakie pojazdy, lecz teraz tylko grudy
stopionego metalu zwisay w rd osmalonych cian.
W jednym z najwi kszych budynkw, ktrego szczyt rozp k si na
trzy cz ci i wznosi w niebo rozwiedzione uki konstrukcji,
kilkadziesi t metrw pod powierzchni ulicy odkryli my w sali,
ZAOGA
Zbudzio mnie silne wiato. Tu
nade mn pali si lustrzany
jupiter. Le a em na czym ch odnym i mi kkim. Chcia em osoni
oczy r k , lecz co j trzyma o.
Spokojnie powiedzia jaki g os.
W g owie przeja nia o si . Spojrza em w bok. Tarland w bia ym
paszczu pochyla si nad wzkiem. Stay na nim szklane cylindry i
aparaty. wiato b yska o w rurkach. Moja lewa r ka le a a na
gumowej poduszeczce, w przedramieniu tkwia ig a, dochodzi do niej
gumowy w yk. Przez szklan rurk , cz c go z aparatem, bieg
jasnoczerwony p yn. Czu em, jak w y y wnika mrowi cy, ciep y
pr d.
Co to zdziwiem si transfuzja?
Robi o mi si coraz cieplej. Wszystko dokoa by o dziwnie spokojne
i nierzeczywiste. Tarland odsun aparat, szybko wyci gn ig i
przycisn do r ki kawa ek gazy.
Kto tu piewa? spytaem. S ysza em wysok , agodn
melodi . Byo mi dobrze. My li p yn y powoli. Pojawiay si jakie
ciemne obrazy: w drwka martwymi, o wietlonymi w wozami,
rozupane ciany kryszta owe, ciemne chodniki, galerie gdzie to
wszystko byo? W lodowcu? W Himalajach czy we nie? Nagle w
pami ci stan a ostatnia kraw d wiadomie prze ytej jawy: grota,
czarne, s abo o wietlone g azy, gucha cisza i dwa druty, nad ktrymi
pochyli em si , eby
Zamkn em oczy. Kiedy je otworzy em, wzrok pad na tarcz
telewizora w przeciwlegej cianie. W czarnym tle sta y drobne iskry.
Gwiazdy?
piew by g osem silnikw. Lecieli my. Do kajuty wesz o dwu
ludzi: Rainer i Arseniew.
Jak si czujesz? spyta astronom.
Dobrze.
Nie wiem, czemu do gowy przysz o mi pytanie, ktre zada em
natychmiast.
Dlaczego to miasto wiecio? Czy to by lucyt? Stoj cy przy
ku spojrzeli na siebie.