Professional Documents
Culture Documents
- Martin Miller?
- T-tak - sapnął.
Strzeliłam z bata.
- Jesteś gotów się ze mną zabawić?
Dokładnie sześć minut później opuściłam rezydencję
Millerów. Jak widać, poważny wiek klienta nie idzie w parze z
jego wytrzymałością.
- Szybko ci poszło - stwierdził Hugh, widząc, jak idę
przez ogródek od frontu. Znów opierał się o samochód, paląc
papierosa.
- Co ty powiesz. Masz jeszcze jednego?
Wyszczerzył zęby i podał mi własnego papierosa, taksując
mnie wzrokiem.
- Obrazisz się, jeśli powiem, że te skrzydła nawet mnie
kręcą?
Wzięłam papierosa i spojrzałam na Hugh. Potem szybko się
rozejrzałam i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu,
przeobraziłam się, wracając do swojej zwykłej postaci.
- Wisisz mi ogromną przysługę - przypomniałam mu,
wkładając z powrotem szpilki.
- Wiem. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że to ty
wisisz mnie. Nieźle się podładowałaś. Lepiej niż zwykle.
Nie mogłam zaprzeczyć, choć nie czułam się z tym dobrze.
Biedny Martin. Fajtłapa czy nie, skazanie duszy na wieczne
potępienie to słona cena za sześć minut.
- Chcesz iść na drinka? - zapytał Hugh.
- Nie, już późno. Wracam do domu. Chcę poczytać
książkę.
- Ach, oczywiście. Kiedy jest ten wielki dzień?
- Jutro - oznajmiłam uroczyście.
Diablik roześmiał się, kpiąc z mojej obsesji.
- To tylko autor mainstreamowych kryminałów,
dziewczyno. Nie Nietzsche czy Thoreau.
- Nie trzeba bawić się w surrealizm czy
transcendentalizm,
żeby być świetnym pisarzem. Wiem coś o tym, bo spotkałam
ich paru w życiu, a to już ładnych kilka lat.
Hugh odchrząknął, widząc moją dumną minę, i skłonił się
szyderczo.
- Nie śmiałbym dyskutować z damą na temat jej wiek
Rozdział 3
Powinnam w tym miejscu wyjaśnić, że Jerome nie wygląda jak
demon, a w każdym razie nie w tradycyjnym znaczeniu -
żadnej czerwonej skóry czy rogów. Może i ma je w innej
płaszczyźnie egzystencji, ale teraz, tak jak Hugh, ja i inni
nieśmiertelni chodzący po ziemi, występował w ludzkiej
postaci. A konkretnie w postaci Johna Cusacka.
Serio. Nie żartuję. Arcydemon twierdzi, że nigdy nie słyszał o
takim aktorze, ale nikt z nas nie kupuje tego kitu.
- Au - rzuciłam z irytacją. - Puszczaj.
Jerome rozluźnił uścisk, ale jego czarne oczy wciąż błyszczały
groźnie.
- Dobrze wyglądasz - powiedział po chwili, jakby sam
zaskoczony własnym stwierdzeniem.
Wygładziłam sweter, który podciągnął się, kiedy Jerome mnie
złapał.
- Masz dziwny sposób okazywania podziwu.
- Naprawdę dobrze - ciągnął zamyślony. - Gdybym cię
nie znał, powiedziałbym, że...
- ...lśnisz - mruknął głos za jego plecami. - Lśnisz, Córo
Lilith, jak gwiazda na nocnym niebie, jak brylant migoczący
w czerni wieczności.
Drgnęłam zaskoczona. Jerome spojrzał przez ramię i rzucił na
mówiącego ostre spojrzenie. Nie był zachwycony, że mu
przerwano. Ja też zmierzyłam go złym wzrokiem
niezadowolona z nieproszonej wizyty anioła w moim
mieszkaniu. Carter tylko uśmiechnął się do nas.
- Jak mówiłem - warknął Jerome - wyglądasz, jakbyś
spędziła noc z dobrym śmiertelnikiem.
- Wyświadczyłam przysługę Hugh.
- Więc to nie jest początek nowego, bardziej rzetelnego
podejścia do obowiązków?
- Nie za pensję, jaką mi płacisz.
Jerome prychnął. Była to wymiana zdań typowa dla naszych
stosunków. On beształ mnie za niepoważne traktowanie
zawodu, ja rzucałam w odpowiedzi kilka dowcipnych uwag i
status quo pozostawało zachowane. Jak już wspomniałam,
jestem pupilka nauczyciela.
Kiedy jednak patrzyłam na niego teraz, widziałam, że żarty się
skończyły. Urok, który tak czarował moich klientów, nie
działał na tych dwóch. Twarz Jerome'a była ściągnięta i
poważna, podobnie jak twarz Cartera mimo jego tradycyjnego
ironicznego półuśmiechu.
Jerome i Carter regularnie spędzali ze sobą czas, szczególnie
jeśli w grę wchodził alkohol. Zdumiewało mnie to, skoro
rzekomo powinni zmagać się ze sobą w gigantycznej
kosmicznej bitwie. Zapytałam kiedyś Jerome'a, czy Carter jest
upadłym aniołem, z czego demon potężnie się uśmiał. Kiedy
opanował wesołość, powiedział mi, że nie, Carter nie upadł.
Gdyby upadł, z technicznego punktu widzenia nie byłby już
aniołem. Ta odpowiedź mnie nie zadowoliła. W końcu
uznałam, że ci dwaj muszą trzymać się razem, bo w okolicy
nie ma nikogo innego, kto mógłby się pochwalić istnieniem od
początku stworzenia. Każdy z nas, niższych nieśmiertelnych, w
którymś momencie życia był człowiekiem; Jerome i Carter
ludźmi nie byli nigdy. Moje stulecia były ledwie punktem na
wykresie ich egzystencji.
Bez względu na powód jego obecności w moim mieszkaniu,
nie lubię Cartera. Nie jest tak okropny jak Duane, ale zawsze
sprawia wrażenie okropnie zadowolonego z siebie i
wyniosłego. Może po prostu anioły tak mają. Carter ma też
najdziwaczniejsze poczucie humoru, z jakim się spotkałam.
Nigdy nie wiem, czy się ze mnie nabija, czy nie.
- Więc co mogę dla was zrobić, chłopcy? - zapytałam,
rzucając torebkę na blat w kuchni. - Mam plany na wieczór.
Jerome spiorunował mnie wzrokiem spod zmrużonych
powiek.
- Chcę, żebyś mi opowiedziała o Duanie.
- Co? Przecież już opowiedziałam. To palant.
- I dlatego kazałaś go zabić?
- Ka...co?
Na moment znieruchomiałam, po czym powoli odwróciłam
się od szafek kuchennych, w których właśnie grzebałam.
Spojrzałam na Jerome'a i Cartera, spodziewając się, że to żart.
Ale obaj przyglądali mi się z bardzo poważnymi minami.
- Zabić? Jak... jak to się robi?
- Ty mi powiedz, Georgie.
Zamrugałam, nagle zdając sobie sprawę, do czego zmierza
Jerome.
- Oskarżasz mnie o zabicie Duane'a? Ale zaraz... to jakaś
bzdura. Duane nie może być martwy.
Jerome zaczął chodzić w tę i z powrotem. Jego głos był
przesadnie grzeczny.
- Och, zapewniam cię, że jest. Znaleźliśmy go dziś rano,
tuż przed wschodem słońca.
- Umarł od ekspozycji na światło słoneczne? - To jedyny
sposób, w jaki wampir może zginąć. Jedyny, o jakim
słyszałam.
- Nie. Umarł, bo wbito mu kołek w serce.
- Auć.
- Więc powiesz mi, kogo na to namówiłaś, Georgie?
- Nikogo na to nie namówiłam! Nie potrafię nawet... w
ogóle nie rozumiem, co do mnie mówisz. Duane nie może nie
żyć.
- Przyznałaś mi się wczoraj, że się pokłóciliście.
- Tak...
- I że mu groziłaś.
- Tak, ale to były żarty...
- Wspomniał mi, że mówiłaś, że ma się do ciebie więcej
nie zbliżać.
- Byłam wściekła i przestraszona! Molestował mnie. To
jakieś szaleństwo. Poza tym Duane nie może nie żyć.
To była jedyna rozsądna myśl w całym tym obłędzie, więc
powtarzałam ją im i sobie. Nieśmiertelni z definicji są
nieśmiertelni. Kropka.
- Niczego nie wiesz o wampirach? - zapytał ze
zdziwieniem arcydemon.
- Chodzi ci o to, że nie mogą umrzeć?
W szarych oczach Cartera błysnęło rozbawienie, ale Jerome
nie uważał mnie za zabawną.
- Pytam cię po raz ostatni, Georgino. Kazałaś zabić
Duane'a czy nie? Po prostu odpowiedz na pytanie. Tak czy nie.
- Nie - odparłam stanowczo.
Jerome spojrzał na Cartera. Anioł przyglądał mi się zza fi-ranki
prostych jasnych włosów, które częściowo zasłaniały mu
twarz. Wreszcie zrozumiałam, dlaczego Jerome zabrał go ze
sobą. Anioły zawsze potrafią odróżnić prawdę od kłamstwa.
Wreszcie Carter kiwnął szorstko głową.
- Cieszę się, że zdałam test - mruknęłam.
Ale oni przestali zwracać na mnie uwagę.
. - No cóż - rzucił ponuro Jerome. - Chyba wiemy, co to
znaczy.
- Nie wiemy na pewno...
- Ja wiem.
Carter posłał mu znaczące spojrzenie. Milczeli przez kilka
sekund. Zawsze podejrzewałam w takich chwilach, że ci dwaj
porozumiewają się telepatycznie, czego żaden z niższych
nieśmiertelnych nie potrafi sam z siebie.
- Więc Duane naprawdę nie żyje? - zapytałam.
- Tak - odparł Jerome, przypominając sobie o mojej
obecności. - Naprawdę.
- Ale kto go zabił? Skoro już ustaliliśmy, że nie ja.
Demon i anioł spojrzeli na siebie, wzruszając ramionami.
Żaden nie odpowiedział. Dwaj niedobrzy tatusiowie, niech ich
cholera. Carter wyjął papierosa i zapalił. Boże, nie cierpię, kie-
dy zaczynają się tak zachowywać. Wreszcie Jerome
powiedział:
- Łowca wampirów.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Naprawdę? Jak ta laska z telewizji?
- Niezupełnie.
- To gdzie się dzisiaj wybierasz? - zapytał uprzejmie
Carter.
- Na spotkanie z Sethem Mortensenem. I nie zmieniaj
tematu. Chcę dowiedzieć się czegoś o tym łowcy wampirów.
- Prześpisz się z nim?
Co takiego? - Przez chwilę myślałam, że anioł pyta mnie
o łowcę wampirów. - Chodzi ci o Setha Mortensena?
- Jasne. Gdybym to ja był sukubem z obsesją na punkcie
śmiertelnego pisarza, tak bym zrobił. Poza tym myślałem, że
wasza strona chce mieć jak najwięcej sławnych ludzi?
- Mamy już całe mnóstwo sławnych ludzi - rzucił
półgłosem Jerome.
Przespać się z Sethem Mortensenem? Rany. To była
najbardziej niedorzeczna sugestia, jaką słyszałam. Wręcz
oburzająca. Gdybym wchłonęła jego energię życiową, kto wie,
kiedy ukazałaby się jego następna książka.
- Nie! Oczywiście że nie.
- Więc co zrobisz, żeby cię zauważył?
- Zauważył?
- No. Przecież facet codziennie widuje tłumy fanów. Nie
chcesz się jakoś wyróżnić?
Osłupiałam. Do tej pory nie przyszło mi to do głowy.
Powinnam się wyróżnić? Przez moje zblazowanie cieszy mnie
już tak niewiele rzeczy. Książki Setha Mortensena są jedną z
moich nielicznych przyjemności. Czy w uznaniu tego faktu nie
powinnam spróbować nawiązać kontaktu z autorem? Sama
dziś żartowałam ze zwyczajnych fanów. Czy miałam stać się
jednym z nich?
- Eee... Paige pewnie przedstawi mu personel. Wtedy
będę się wyróżniać.
- No tak, oczywiście. - Carter zgasił papierosa w
kuchennym zlewie. - Bo poznanie personelu księgarni to dla
niego nadzwyczajne wydarzenie.
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale Jerome mi
przerwał.
- Dość. - Posłał Carterowi porozumiewawcze
spojrzenie.
- Musimy iść.
- Zaczekajcie! - Carterowi jednak udało się odciągnąć
mnie od tematu. Nie mogłam w to uwierzyć. - Chcę wiedzieć
coś więcej o tym łowcy wampirów.
- Jedyne, co musisz wiedzieć, to to, że powinnaś być
ostrożna, Georgie. Bardzo ostrożna. Nie żartuję.
Przełknęłam ślinę, słysząc stalowy ton demona.
- Ale ja nie jestem wampirem.
Nieważne. Łowcy często śledzą wampiry, mając nadzieję
znaleźć innych. Możesz być narażona przez samą znajomość
z nimi. Nie afiszuj się. Staraj się nie być sama. Trzymaj się w
towarzystwie, śmiertelnych czy nieśmiertelnych, nieważne.
Może przy okazji weźmiesz przykład z Hugh i zdobędziesz dla
nas jeszcze parę dusz.
Przewróciłam oczami na tę uwagę. Jerome i Carter ruszyli do
drzwi.
. - Mówię poważnie. Uważaj. Nie wychylaj się. I nie miesza się
w to.
- Pozdrów ode mnie Setha Mortensena - dodał Carter,
puszczając do mnie oczko.
Wyszli, cicho zamykając za sobą drzwi. Miło z ich strony,
biorąc pod uwagę, że mogli się po prostu teleportować. Albo
rozwalić mi drzwi.
Odwróciłam się do Aubrey, która z drgającym ogonem
nieufnie obserwowała wszystko z oparcia kanapy.
- Widziałaś? - powiedziałam do niej ze złością. - I co ja
mam o tym wszystkim myśleć?
Duane naprawdę nie żyje, pomyślałam. Owszem, był
gnojkiem, i wczoraj, kiedy mu groziłam, byłam nieźle
wkurzona, ale nigdy nie chciałam, żeby umarł. I o co chodzi z
tym łowcą wampirów? Dlaczego niby mam uważać, skoro...
- Cholera!
Niechcący spojrzałam na zegarek na mikrofalówce.
Poinformował mnie chłodno, że muszę natychmiast wracać
do księgarni. Wyrzuciłam Duane'a z głowy, pognałam do
sypialni i popatrzyłam w lustro. Aubrey leniwie przyszła za
mną. Co na siebie włożyć? Mogłam zostać w ubraniu, które
miałam na sobie. Przypominało trochę strój bibliotekarki.
Spodnie i sweter wyglądały skromnie, choć kolory za bardzo
zlewały się z moimi jasno kasztanowymi włosami. Czy
chciałam wyglądać skromnie? Może i tak. Wbrew temu, co
sądził Carter, nie zamierzałam robić niczego, co wzbudziłoby
romantyczne zainteresowanie mojego ulubionego pisarza.
Ale...
Pamiętałam też, co anioł powiedział o wyróżnianiu się. Nie
chciałam być dla Mortensena tylko jeszcze jedną twarzą w
tłumie. To było jego ostatnie spotkanie promocyjne. Przez
poprzedni miesiąc oglądał pewnie tysiące fanów, którzy
zlewa-li się w jedną masę ze swoimi nijakimi twarzami i
niemądrymi komentarzami. Facetowi w kawiarni radziłam,
żeby wykazał się inwencją przy zadawaniu pytań, i sama
zamierzałam zrobić to samo w kwestii wyglądu.
Pięć minut później znowu stanęłam przed lustrem ubrana w
ciemnofioletowy jedwabny top na ramiączkach, z głębokim
dekoltem. Dobrałam do niego kwiecistą szyfonową spódnicę,
która prawie zakrywała mi uda i ładnie podfruwała, kiedy się
obracałam. To byłby świetny strój do tańca. Wkładając
brązowe szpilki, spojrzałam pytająco na Aubrey.
- I jak? Za bardzo sexy?
Zaczęła myć sobie ogon.
- Jest sexy - przyznałam - ale z klasą. Pewnie dzięki
fryzurze.
Włosy spięłam w romantyczny kok, zostawiając wokół twarzy
wijące się kosmyki, które podkreślały kolor moich oczu.
Szybciutkie przeobrażenie nadało im bardziej zielony odcień
niż zwykle. Po chwili jednak zmieniłam zdanie i przywróciłam
im normalny orzechowy kolor ze złotymi i zielonymi
plamkami.
Aubrey ani myślała przyznać, że świetnie wyglądam.
Spojrzałam na nią ze złością, chwytając kurtkę z wężowej
skóry.
- Mam gdzieś, co sobie myślisz. Ten strój to strzał w
dziesiątkę.
Wyszłam z mieszkania ze swoim egzemplarzem Paktu z
Glasgow i wróciłam do pracy odporna na mżawkę - jeszcze
jeden plus zdolności do przemiany postaci. Fani kłębili się w
głównej sali sklepowej, by na własne oczy zobaczyć człowieka,
którego ostatnia książka po pięciu tygodniach wciąż
okupowała szczyty list bestsellerów. Przecisnęłam się przez
tłum w stronę schodów.
- Książki dla młodzieży są tam, pod ścianą - usłyszałam
w pobliżu przyjazny głos Douga. - Proszę dać mi znać, gdyby
potrzebował pan jeszcze czegoś.
Odwrócił się od klienta, którego obsługiwał, zobaczył mnie i
upuścił stertę książek, którą trzymał w rękach. Klienci
rozstąpili się uprzejmie, kiedy klęknął, by podnieść książki. Od
razu rozpoznałam okładki. Miękkie wydania wcześniejszych
powieści Setha Mortensena.
- Świętokradztwo - skomentowałam. - Pozwolić, żeby
do¬
tknęły ziemi. Teraz będziesz musiał je spalić, jak flagę.
Ignorując mnie, Doug pozbierał książki, po czym zaprowadził
mnie kawałek dalej, poza zasięg słuchu klientów.
- Miło, że skoczyłaś do domu i przebrałaś się w coś
wygodniejszego. Chryste, czy ty możesz się w tym w ogóle
schylać?
- A myślisz, że będę się musiała dzisiaj schylać?
- No, to zależy. W końcu Warren tu jest.
- To było niemiłe, Doug. Bardzo niemiłe.
- Sama się o to prosiłaś, Kincaid. - Niechętnie zmierzył
mnie pełnym podziwu spojrzeniem. - Ale wyglądasz całkiem
nieźle.
- Dzięki. Chciałam, żeby Seth Mortensen mnie
zauważył.
- Wierz mi, zauważy cię, chyba że jest gejem. A może
nawet i wtedy.
- Nie wyglądam zbyt wulgarnie?
- Nie.
- Ani tanio?
- Nie.
- Chciałam wyglądać sexy, ale z klasą. Co o tym myślisz?
- Myślę, że nie będę więcej karmił twojego ego.
Doskonale
wiesz, jak wyglądasz.
Weszliśmy na piętro. Stało tu mnóstwo krzeseł zajmujących
większość części kawiarnianej i ciągających się aż do działu
ogrodniczego i geograficznego. Paige, kierowniczka sklepu i
na-sza przełożona, zawzięcie szamotała się z mikrofonem i
systemem nagłaśniającym. Nie wiem, co mieściło się w tym
budynku przed księgarnią, ale nie jest on idealnym miejscem,
jeśli chodzi o akustykę i przyjmowanie dużych grup ludzi.
- Pomogę jej - oznajmił rycersko Doug. Paige była w
trzecim miesiącu ciąży. - Radziłbym ci zająć się czymś, co nie
wy-maga zginania ciała o więcej niż dwadzieścia stopni. Aha, a
jeśli ktoś będzie chciał cię namówić, żebyś zetknęła łokcie za
plecami, nie daj się podpuścić. Dziabnęłam go jednym z
rzeczonych łokci w żebra, przez co omal znów nie upuścił
książek.
Bruce, wciąż obsługujący bar kawowy, zaparzył mi czwartą
tego dnia mokkę z białą czekoladą. Poszłam z kubkiem do
działu geograficznego, żeby spokojnie ją wypić i poczekać na
rozpoczęcie imprezy. Kiedy spojrzałam w bok, dostrzegłam
faceta, z którym dyskutowałam dziś o Mortensenie. Wciąż
trzymał pod pachą swój egzemplarz Paktu z Glasgow.
- Cześć - rzuciłam.
Pogrążony w lekturze przewodnika po Teksasie, aż
podskoczył.
- Przepraszam - powiedziałam. - Nie chciałam pana wy¬
straszyć.
- N... nie, nie wystraszyłem się - wyjąkał. Zmierzył mnie
szybko od stóp do głów, na mgnienie zatrzymując wzrok na
biodrach i piersiach. Najdłużej przyglądał się mojej twarzy. -
Przebrała się pani. -Widocznie zdał sobie sprawę z miliona
podtekstów, które mogły kryć się za tą uwagą, bo dodał
pospiesznie:
- Nie żeby brzydko. To znaczy, ładnie. Eee, to znaczy...
Coraz bardziej skrępowany odwrócił się i niezgrabnie
spróbował odstawić przewodnik na półkę. Tyłem na przód.
Po-wstrzymałam uśmiech. Był uroczy. Nieczęsto spotyka się
takich mężczyzn. Współczesne zwyczaje miłosne wymagają od
facetów popisywania się swoją wspaniałą osobą na każdym
kroku, co niestety rajcuje większość kobiet. No dobrze, nawet
ja czasem na to lecę. Ale temu tutaj też należało się dobre
słowo. Uznałam, że odrobina niewinnego flirtu przed
rozpoczęciem spotkania dobrze wpłynie na jego ego. Pewnie
miał pecha do kobiet.
- Ja to zrobię - powiedziałam, pochylając się do niego.
Moja dłoń dotknęła jego dłoni, kiedy brałam od niego książkę.
Ustawiłam ją starannie na półce grzbietem na zewnątrz. - No.
Odsunęłam się o krok, jakbym podziwiała swoje dzieło.
Oczywiście stanęłam bardzo blisko niego, niemal dotykając go
ramieniem.
- Pozory to ważna rzecz, jeśli chodzi o książki - wyjaśni¬
łam. - W tym biznesie okładka ma ogromne znaczenie.