Professional Documents
Culture Documents
do pracy (doktorskiej)
Marka Głogoczowskiego
Załącznik A
1[1] Antropolog, prof. Andrzej Wierciński jest znanym specjalistą od gematrii, będącej
związaną z kabała nauką rozszyfrowania znaczeń hebrajskich nazw Bibli za pomocą interpretacji
ich kodów cyfrowych. Gematrię wymyślili pozostający pod wpływem Magii Liczb
pitagorejczycy, dla których początkowo to była tylko zabawa wynikająca z faktu, że w
starożytnej Grecji (a także i w Rzymie) cyfry były zapisywane za pomocą liter alfabetu.
brat Jakub, który był przykładem platońskiego “naturalnego
niewolnika”, czyli człowieka idącego w ślad (tak wg
Wiercińskiego tłumaczy się słowo Jakub) za “naturalnym
panem” jakim był Ezaw. W starożytności ludzi pokroju Jakuba
określano jako negotium (przedrostek neg oznacza
zaprzeczenie), czyli ludzi interesu – stąd pochodzi uwielbiane
dzisiaj słowo negocjować, czyli kupczyć, handlować.
Wysiadujący w namiocie jak staropolska, wojskowa ciura
Jakub był w istocie niezwykle przedsiębiorczy: by zdobyć
pożądaną przezeń gospodarkę wyłudził prawa pierworództwa od
swego brata i oszukał ojca; by zarobić na upragnioną przezeń
żonę prze kilkanaście lat tyrał u oszukańczo kupczącego swymi
córkami, swego wuja, pasterza Labana. (Ezaw-nierób
oczywiście na swe żony nie musiał zarabiać, gdyż na niego, jako
na mężczyznę “kompletnego”, kobiety same leciały.)
Biologiczna “niekompletność” (względnie “udziecinnienie”)
nosi nazwę neotenii. Różnice w kulturze “kompletnego”
człowieka jakim był Ezaw, w porównaniu z neotenicznie
“niedorobionym” Jakubem, są bardzo istotne.
– Po pierwsze, Ezaw jako zręczny myśliwy był człowiekiem
PRZYGODY, pogodzonym z tym, że w życiu będzie często
niedojadał. Wysiadujący za w namiocie Jakub był człowiekiem
STRACHU, modlącym się aby go w życiu nie spotkała żadna
przygoda, co uwidocznione zostało w jego “Przymierzu
(układzie, biznesie) z Bogiem” – I Moj. 28, 20-21.
– Po drugie myślistwo, choć “na zewnątrz” oznacza
zabijanie zwierząt, to jednak “w ukryciu” oznacza
samodoskonalenie się (zwłaszcza doskonalenie wzroku)
zarówno łowcy jak i unikającej myśliwych zwierzyny.
(Obserwuje się to nawet i dzisiaj, już po wynalezieniu
obrzydliwej dla prawdziwych myśliwych broni palnej.)
Pasterstwo ma zaś cechy dokładnie odwrotne: “na zewnątrz”
pasterz zdaje się opiekować swym stadem, zaś “w ukryciu”
hoduje on zwierzęta po to, by je w sposób łatwy zabijać, co
żydzi robili – i nadal robią – w szczególnie okrutny, rytualny
sposób. Pasterstwo jest zawodem niezwykle nudnym i
pozbawionym elementów przygody, zawodem oznaczającym
biologiczne upodlenie się zarówno pasterza jak i zniewolonych
przez niego zwierząt.
– Po trzecie, ginące dzisiaj kultury zbieracko-łowieckie od
razu odczuwają nad-eksploatację swych terenów i w związku z
tym mają “dalekowzroczne” zwyczaje ograniczające przerosty
ich własnych populacji. Te zwyczaje są sa obce
“krótkowzrocznym” kulturom pasterskim, które w celu
rekompensacji swej “niekompletności” – podobnie jak rodzina
biblijnego Jakuba – dla podniesienia swego prestiżu zwykły
wypasać maksymalnie wielkie stada. To bezmyślne zachowanie
się społeczeństw pasterskich już w czasach prehistorycznych
zamieniło pokrytą podówczas sawanną Saharę w pustynię i ten
proces wyjaławiania ziemi przez “hodowlę dla prestiżu” trwa w
Afryce do dzisiaj.
– Jest i czwarta, bardzo istotna różnica między pasterstwem
a łowiectwem. Otóż myśliwy w pełni żyje w przyrodzie i ma
zwyczaj czczenia tej PRZYRODY jako swego Boga. Pasterz
dokładnie na odwrót, wszystko co robi jest wymierzone
PRZECIW NATURZE: społeczeństwa żyjące z hodowki dążą
do całkowitego wytrzebienia zwierząt dzikich, nie tylko
drapieżnych, ale i trawożernych, podbierających pokarm dla ich
stad; Huculi w Karpatach jeszcze w XX wieku wypalali
niepotrzebne im lasy, by zwiększyć rozmiary swych pastwisk na
połoninach. Jest zatem zrozumiałe, że tylko wśród nawykłych
do “ujarzmiania” w ten sposób przyrody, krótkowzrocznych
plemion starożytnych pasterzy mogła się zrodzić
podstawowa dla Biblii iluzja, że człowiek może w pełni
zapanować nad Ziemią i nad wszystkimi na niej zwierzętami.
(Oczywiście eksterminując po drodze wszystkie inne, nie dające
się udomowić, rodzaje istot żywych.)
Pasterstwo w sposób naturalny “idzie w ślad” za
myślistwem, gdyż polega ono na udomowieniu nadających się
do eksploatacji zwierząt – podobnie zresztą jak rolnictwo, które
“idzie w ślad” za mało wydajnym zbieractwem roślin
nadających się do spożycia. Kultura judaizmu, właśnie przez to,
że za wzór dla społeczeństwa stawia zachowanie się nie
naturalnych panów (“synów pierworodnych”), ale “idących za
nimi w ślad” imitatorów, od samego początku jest od wewnątrz
martwą KULTURĄ IMITACJI. Praktycznie zaś cała
“wychowawcza” rola kapłanów tego kultu sprowadza się do
niedopuszczenia do odkrycia, ze chodzi tutaj o wlekącą się od
tysiącleci historię gigantycznej bzdury, mającej zapewnić
kapłanom pożądane przez nich bogactwo oraz prestiż. (Patrz
‘aneks’ do umowy Jakuba z “Bogiem” – I Mój. 28, 22.)
Kolejnym po Jakubie, “idącym w ślad” bohaterem Biblii był
Mojżesz, który tak dobrze się nauczył imitować egipskich
kapłanów, że aż wyzuł ich z prawa do historycznego
pierworództwa religii monoteistycznej. I tak jak jego praojciec
Jakub, który z otium zrobił negotium, tak i Mojżesz egipską ideę
arystokratycznych rządów WIDZĄCYCH MĘDRCÓW
przekształcił w totalitarny reżym interesownych,
NIEWIDZĄCYCH GŁUPCÓW. Ci zaś mojżeszowi ‘głupcy’ i
‘wodzowie ślepi’ – a jest to autorytatywna opinia Jezusa
Chystusa – w zaledwie sto lat po śmierci tego WIDZĄCEGO
(ale odrzuconego przez Izrael) proroka doprowadzili do
doszczętnego starcia domu Izraela z powierzchni globu.
Po tym historycznym wydarzeniu, ziemia aż przez półtora
tysiąca lat odpoczywała od prób sterroryzowania jej
(“udomowienia”) za pomocą pracy i lichwy uprawianej przez
przedsiębiorczy “lud boży”, uwielbiający – jak jego praojciec
Jakub – przesiadywać w zamkniętych i bezpiecznych
pomieszczeniach*. Wraz jednak z urbanizacją nowoczesnej
Europy, w znarkotyzowanych Pismem Świętym, protestanckich
krajach Zachodu, odrodziła się burżuazyjna “elita ciurów”, która
skutecznie poszła w ślad za europejską arystokracją, wyrzucając
tę warstwę próżniaczą z jej dziedzictwa.
Dzisiaj, po wypędzeniu z Europy komunistów – wśród
których ukryli się uwielbiający przygodę potomkowie
Erosa/Ezawa-nieroba – świat wydaje się być bliższym niż
kiedykolwiek spełnieniu się proroctw Abidiasza i Zachariasza z
przed dwudziestu sześciu wieków: Nie pozostanie nawet
szczątku z domu (żyjącego z miecza) Ezawa ... A Pan (Jakuba –
kupca – Izraela) będzie królem nad całą ziemią.
Dzięki rozszyfrowaniu ukrytych znaczeń niektórych słów
kabały, można się domyśleć jakie jest prawdziwe imię zżeranego
przez żądzę panowania nad światem “Pana Izraela”. Otóż słowo
‘kupiec’ (negotium, czyli Jakub) ma symbol ‘666’, a zatem w
gematrii jest równoważne słowu ‘bestia’. I właśnie te totalnie
skomercjalizowane LUDZKIE BESTIE, w Ewangeliach zwane
“wilkami w skórach owiec”, przejęły obecnie – oczywiście w
imię Dekalogu oraz Praw Człowieka – praktycznie totalną
władzę nad Ziemią.
__________________
*P.S. 2002. Wykorzystując przedindustrialną ‘optykę’ arystotelesowską możemy
powiedzieć, że jak u ruchliwego i zmysłowego Ezawa dominowała “dusza zwierzęca”, tak u
spokojnego i mało spostrzegawczego (np. nie zauważył z kim spędził noc poślubną!) Jakuba
dominowały potrzeby “duszy wegetatywnej”, ograniczonej do konsumpcji “dla prestiżu” oraz do
rozmnażania populacji Jakubo-podobnych, małych i większych kombinatorów.
Załącznik C
Marek Głogoczowski
(Forum Myśli Wolnej, Krakowski Magazyn Racjonalistów, II
/III 2001r.)
Marek Głogoczowski
4
Załącznik E
Myśli uczesane
* Tekst “Myśli uczesane” nie wszedł do zbioru esejów Etos bezmyślności opublikowanego w
1991 roku [2]
sklepów specjalistycznych etc.) koncentrujących się właśnie na
problemach opisywanych przez słowo wyzwolone w Berkeley. Inny
rodzaj tematyki przeobficie opracowywany przez współczesny wolny
film, literaturę, a zwłaszcza pisma obrazkowe dla dorosłych, to gwałt,
sadyzm, prymitywna chciwość poparte dynamicznymi efektami typu bum,
bum, wroom, wroom. Jeśli nawet zostawimy na uboczu przeznaczone dla
ludu “Jamesy Bondy” i wyczyny nad-ludzi typu “Karate”, to elita może
się pławić wśród wyszukanych perwersji i dewiacji umysłowych
promieniujących poprzez dzieła Pasoliniego, Borowczyka, Polańskiego,
Bertolucciego, Kosińskeigo i innych.
Osobiście nie mogę twierdzić aby tego typu “wolność wyrażania” była
mi w życiu absolutnie niezbędna i świetnie widzę swą edukację kulturalną
bez “La Grande Bouffe” czy “Ostatniego Tanga (w Paryżu)”. Trzeba też
uczciwie przyznać, że cenzura krajów komunistycznych dość skutecznie
dławi taki rozwój kultury, czego wcale nie mam jej za złe. Nie są to jakieś
mało-mieszczańskie, pruderyjne względy, ale sprawy całkiem praktyczne.
Na przykład, taka “eliminująca” działalność cenzury zostawia nieco
więcej miejsca na utwory zajmujące się wyższymi partiami naszego ciała,
czy też więcej miejsca na zwykłe, świeże powietrze. Sztucznie
utrzymywane niedostatki mechanicznej informacji zachowują znaczenie
swobodnej, nie ograniczonej do biernego odbioru “mediów” obserwacji
oraz komunikacji, sprzyjają niezależnemu, nie biegnącemu wzdłuż
mechanicznie przetartych szlaków myśleniu.
Nadmiar bowiem i łatwodostępność powielanej masowo informacji
może się okazać tak samo wydajnym środkiem tumanienia umysłów jak
jej braki. Byłem wielokrotnie świadkiem jak poczucie “realności”
powstałe wskutek zbytniego przejęcia się masową “informacją”
rozbiegało się z rzeczywistością autentycznie doświadczaną.
Przykładem tutaj może być me zeszłoroczne przypadkowe spotkanie w
samolocie na linii Taszkent-Moskwa z kolegą* wracającym spod samego
szczytu K2 w Karakorum. Z jednej strony, mózgi nasze naładowane były
Sołżenicynem, okropnościami “Gułagu”, NKWD i innymi strachami dla
mas. Zaś w rzeczywistości “realnej” samolot sowieckich (w rękopisie:
radzieckich) linii wewnętrznych pełen był Polaków wracających
tym tanim środkiem lokomocji z wakacji w Indiach, uciekinier z krajów
komunizmu (z zaświadczającym to paszportem) wsuwał sowieckiego (w
rękopisie: radzieckiego) kurczaka na hormonach, pod nim zaś kwitły
autostrady, niekończące się rzędy domków, polucja i oczyszczalnie
* P.S. 2002. Kolegą tym był Wojtek Wróż, który zginął dziesięć lat później, w 1986 roku, w
zejściu z K 2, drugiego pod względem wysokości szczytu Ziemi.
ścieków, tworzące prawie nie różniący się od Los Angeles pejzaż
przedmieść Taszkientu. I obu nam nasunęła się uwaga, że właśnie te
autostrady i niekończące się rzędy domków, coraz dokładniej
przykrywające naszą Ziemię, są aktualnie problemem najważniejszym. (w
rękopisie: o wiele poważniejszym od dość już
zdezaktualizowanego świata sołżenicynowych
baśni.)
Do tych uwag nad ogólnym kierunkiem rozwoju umysłowości
wyzwolonej od cenzury, zaczęły dołączać inne spostrzeżenia, dotykające
mnie tym razem prywatnie, nawet całkiem boleśnie. Zdarzyło mi się
bowiem zacząć pisać i publikować na Zachodzie i po pewnym czasie
“ucichnąć”. Ucichło mi się nie ze względu na niedostatek tematu wartego
publikacji, lenistwa pisarskiego czy braku talentu – bo posiadanie tego
ostatniego było często argumentem koronnym osób mi niechętnych.
Po prostu, od redaktorów odpowiedzialnych czasopism dowiadywałem
się: “tak nie można pisać dla Czytelnika” (J. Giedroyć), “Pańskie
sformułowania mogą być źle zrozumiane przez Czytelników” (P. Thibaud
z Esprit). Te wypowiedzi pobudzają do uwag bardziej ogólnych,
przekraczających mą prywatną historię. Po pierwsze, kimżesz jest ten
Wszechpotężny Czytelnik, którego interesy reprezentują wyraźnie
Redaktorzy Naczelni? Jeśli podstawimy “czytelnik = władza” to
otrzymamy wypowiedzi charakterystyczne dla wydawców krajów gdzie
prasa kierowana jest odgórnie i władza wymaga aby jej kadzić. Skąd się
bierze ta “Wszechwładza czytelnika”? W warunkach “społeczeństwa
otwartego”, czytelnik (konsument kultury) ma możność zachowywania się
jak klient dobrze zaopatrzonego domu towarowego – kupuje tylko taki
towar, który mu sprawia przyjemność, bądź wydaje się mu być w jakiś
sposób użyteczny. Dom Towarowy z Kulturą należy do świata Wolnej
Ekonomii, nierentowne pismo skazane jest na zagładę, skąd też troska
Redaktorów Naczelnych aby dopasować poziom wydawnictwa do
wymogów konsumentów.
Szkopuł leży w tym, że według wszystkich rzetelnych danych, masowy
czytelnik nie ma wcale wewnętrznej inklinacji do precyzji myślenia,
zwięzłości wypowiedzi czy bystrej obserwacji, a raczej do cnót
odwrotnych: ciężkiego, bezmyślnego powtarzania utartych sloganów,
nabożnego przejęcia się mitem, ckliwego sentymentalizmu i
powierzchownej pół, lub nawet ćwierć logiki.
(W rękopisie: Aby nie być gołosłownym, podam jaskrawy
przykład takiego bezmyślenia: wszystkim nam znane są
perypetie niektórych radzieckich dysydentów,
domagających się demokracji w ZSRR. Jednocześnie ci
sami “inaczej-myślący” przyznają się, że ich idee są
obce większości obywateli radzieckich. Gdyby zatem choć
trochę zechcieli oni wprowadzić w życie swe ideały, to
po pierwsze powinni się oni zamknąć, jako że są w
mniejszości. Ponieważ tego nie robią, to oznacza, że
nie tylko myślą oni inaczej, ale także gorzej.)
Częste powtarzanie sloganów powoduje ich podświadomą akceptację i
nawyk, tak iż po pewnym treningu możemy stać się gorliwymi
bojownikami o zupełnie absurdalne idee. Weźmy się od razu za
najbardziej znany nam przykład jakim jest często fanatyczna walka o
“równość”. Pierwsze, kapitalne zdanie amerykańskiej Deklaracji
Niepodległości mówi: “Twierdzimy, że jest rzeczą oczywistą, że wszyscy
zostali stworzeni równi”. Niezależnie od dumnych intencji autorów i
wyznawców, z empirycznego punktu widzenia to zdanie jest oczywistym
fałszem. Z wyjątkiem bliźniaków jednojajowych nie ma na świecie
osobników powstałych w identyczny sposób.
Z tego kłamliwego aksjomatu wynika logicznie cały gmach zwartej
struktury społecznej, zwanej demokracją, którą Zachód otwarcie usiłuje
narzucić światu jako “jedynie właściwą”. Tej niby kryształowo
przejrzystej strukturze można postawić kilka dość istotnych zarzutów. A
oto one:
1. Zasada “pełnej (totalnej?) demokracji” narzuca całkowicie (totalnie!)
kierunek rozwoju tej cywilizacji. Kierunek ten może być kompletnie,
totalnie poroniony. Weźmy na przykład przytoczoną historię cenzury. Na
podstawie osiągniętych wyników możemy śmiało postulować, że szerokie
masy interesuje najbardziej skandal, przemoc, sadyzm, komfort i
mechaniczna potęga, a zwłaszcza punkt zbieżny wszelakich wartości:
żeńska dupa. Mimo widocznej potęgi tych prymitywnych, fizjologicznych
popędów, jestem ściśle przekonany, że mamy tu do czynienia z
zachowaniem całkowicie patologicznym, wyzwolonym przez nowoczesne
środki technologiczne. Drażnione bezustannie wizjami seksualnymi
produkowanymi przez gigantyczny aparat propagandy typu “Playboy”,
zuniformizowane masy ludzkie zachowują się dokładnie tak jak masy
głupich “męskich” komarów, pędzących za nagranym na tamę
magnetofonową wabieniem miłosnym samic. Komarom przy głośnikach
ustawia się specjalne rozżarzone siatki, gdzie się głupie samce spalają.
Stymulowane seksualnie samce homo sapiens lądują natomiast w biurach,
fabrykach i pracowniach naukowych, które to instytucje mogą okazać się
o wiele niebezpieczniejsze dla naszego gatunku niż prymitywne pułapki
na komary. O czym dalej.
2. Zasada całkowitej (totalnej!) równości przyczynia się do powstania
dużych niesprawiedliwości społecznych. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale
“równość totalna” (bo o taką walczą aktualnie postępowcy) implikuje
równoważność głosu durnia i głosu geniusza, postawy tchórza i postawy
bohatera, zachowania egoisty i zachowania człowieka bezinteresownego.
Taka równość może być przyjemna dla występujących masami durni,
tchórzy i egoistów, ale jest wyraźnie niesprawiedliwa wobec
indywidualności odznaczających się inteligencją, odwagą czy
bezinteresownością.
“Równość” z definicji eliminuje istnienie jakichś wzorcowych postaw
etycznych i pozbawia jakichkolwiek hamulców w realizacji
niezróżnicowanego społeczeństwa złożonego z prymitywnych egoistów
dążących li tylko do zaspokojenia swych prywatnych ambicji, nieczułych
na jakikolwiek inny cel organizacji społecznej.
Jeśli za cel takiego “równego” społeczeństwa weźmiemy często
proklamowany przez zachodnich ideologów dobrobyt i rozwój ekonomii,
to taka prymitywna, niezróżnicowana i psychologicznie niedorozwinięta
ludzka masa będzie o wiele lepiej nadawała się do jego wykonania niż
indywidualizujące jednostki. Brak inteligencji i wyobraźni pomaga w
przejmowaniu się produktami kultury zmechanizowanej, egoizm chcącego
lepiej zarobić robotnika, poparty jego strachem przed utratą pracy, sprzyja
znakomicie wzrostowi produkcji, absolutny konformizm ludności jest
niezbędny do sprawnego funkcjonowania systemu rynkowo-
technologicznego.
3. Na pozór nie ma nic groźnego w tym niezbyt estetycznym
samozadowoleniu produkująco-konsumującej masy. Niestety, wiedziony
diabelską ciekawością, zechciało mi się zapoznać z histologią coraz
bardziej rozpowszechniającego się schorzenia zwanego rakiem złośliwym.
Według podręczników medycyny, tkanka nowotworowa odróżnia się od
normalnej tym, że jej komórki są niezróżnicowane (“równe”)
zgigantyczniałe i stosunkowo mało skomplikowane. Zachowują się one
jakby były niezależnymi organizmami, które zatraciły informację
niezbędną do ich współudziału w życiu całości organizmu i dążą
egoistycznie tylko do swego wzrostu i rozmnażania. Organizm nosicielski
zredukowany zostaje do “systemu ekonomicznego” utrzymującego ten
agresywnie niedorozwinięty system komórek. Medycyna wykryła dość
specyficzną zależność: im bardziej komórki neoplazmy są
prymitywniejsze, niewykształcone i niezróżnicowane, tym bardziej są one
agresywne, choroba rozwija się szybciej, rak jest bardziej złośliwy.
Znanego biologa Konrada Lorenza zaskoczyła analogia między tkanką
nowotworu a wyglądem naszych nowoczesnych miast, zwłaszcza
amerykańskich, mnie zaś bezpośrednia analogia ze strukturą
społeczeństwa demokratycznego. Mamy przecież tutaj “samotny tłum”
niezróżnicowanych i niedokształconych konsumentów, pochłoniętych
egoistyczną troską o swe prawa i przywileje, tłum wykazujący
jednocześnie kompletny zanik poczucia spójności społecznej. Widoczna
jest gigantyzacja ekonomiczna jednostek i sprowadzenie ich życia do
prymitywnej walki o byt. Mamy też próby narzucenia całemu światu
strukturalnego niezróżnicowana, na które to hasła najbardziej podatna jest
niedokształcona i niedojrzała młodzież, której zezwala się na wszystko.
Warto przytoczyć bardziej szczegółowe przykłady wskazujące jak
daleko sięgają analogie aktualnego rozwoju ludzkości (niestety, zwłaszcza
jej zachodniej części) z histologią raka:
1. Zanik poczucia odpowiedzialności i spójności społecznej: Kilka
miesięcy temu wystarczyło kilkunastogodzinne wygaszenie światła w
mieście Nowy York, by setki tysięcy szacownych i odpowiedzialnych, a w
dodatku dosłownie tonących we wszelakich dostatkach obywateli USA
rzuciło się jak prymitywna banda złodziei by rabować niezabezpieczone
sklepy. I kto mi tu będzie opowiadał o jakimś poczuciu civity –
odpowiedzialności społecznej, którą niezwykle szczycą się Anglosasi –
przynajmniej gdy się widzą w świetle elektrycznym.
2. “Udziecinnienie” i agresywny “rozwój w tył” struktur
przekazujących informację: W piśmie Encounter ze stycznia 1976, znany
dziennikarz brytyjski Henry Fairlie tak sformułował najbardziej aktualne,
nie cierpiące zwłoki zadania dla narodu angielskiego: by zniwelować
ostatecznie różnice społeczne, ciągle, mimo materialnego zrównania,
wyraźne w starej Anglii, należy jak najszybciej zarzucić piękny,
precyzyjny i rozbudowany język “królewski” czyli klasowy, i zastąpić go
popularnym, prymitywnym żargonem bardziej odpowiadającym
potrzebom mas – podobnie jak to się stało w Stanach Zjednoczonych.
(Jest to program przedstawiony dosłownie w ten sposób na pierwszych
stronach najpoważniejszego czasopisma kulturalnego Wielkiej Brytanii).
Niewątpliwie bogactwo i sprawność języka jakim się posługujemy jest
zewnętrzną miarą stopnia rozwoju i dywersyfikacji naszej tkanki
mózgowej. Program mierzący otwarcie w osłabienie naszych możliwości
formułowania myśli (a zatem i percepcji informacji) odpowiada dokładnie
agresywnej, patologicznej akcji tkanki nowotworu przeciw centrom
informacji strukturalnej organizmu zdrowego. Do tych samych
“programów niedorozwoju” należy zaliczyć aktualne tendencje
szkolnictwa średniego – zwłaszcza amerykańskiego – celujące w
eliminację dzieł trudniejszych, minimalizację programów matematyki i
fizyki, zniesienie nauczania języków obcych, zredukowanie bogatej w
informację historii i ewentualne zastąpienie jej naukami o wartości
informacyjnej równej zero (np. futurologii, jak to proponuje wieszcz
północno-amerykański A. Toffler w “Szoku przyszłości”).
Nic dziwnego, że obywatele wychowani przez takie “liberalne” w
wymogach intelektualnych społeczeństwo potrafią z całym przekonaniem
manifestować swe “poczucie wyższości z powodu osiągniętej równości”
(jak to głośno robi wymieniany H. Fairlie), nie zauważając w ogóle, że ich
myślenie jest logicznie sprzeczne (Wyższość bo równość?) – co jest
jeszcze jednym wdzięcznym przykładem zamaszyście* dynamicznego*,
jędrnego*, prężnego* niedokształcenia ich szarych komórek. (*
Przymiotniki bezustannie powtarzające się w prozie Henry Fairlie’ego.)
W tej sytuacji, przy odpowiednim poziomie niedorozwoju zmysłów,
możemy zobaczyć “piękno” tego “nowego społeczeństwa” (nowotworu) i
dać się przekonać, że taki stan rzeczy jest ideałem, którego nie da się
uniknąć i należy się doń zaadoptować – co jest esencją twórczości
sławnych amerykańskich uczonych behawiorystów i futuro-ideologów.
Niezależnie od tych wysiłków popularnych (niedo)uczonych, popartych
głuchym terrorem walczących o swe samozadowolenie mas, wypada
obiektywnie stwierdzić, że podobnie jak w przypadku neoplazmy, takie
“nowe” społeczeństwo musi prowadzić do zagłady już nie tylko jakichś
“odwiecznych ludzkich wartości” (co się już chyba stało), ale do
destrukcji całej ziemskiej biosfery toczonej przez tak zwaną “postępową
ludzkość” (co się przygotowuje). A w końcu, wraz ze śmiercią żywiciela,
zagłady “nowej ludzkości”, czyli naszej obiektywnej, naukowej
apokalipsy. Nie zapominajmy zatem o tych medycznych analogiach z
nowotworem, dmąc codziennie w nasz ideał demokracji.
W tej sytuacji chciałoby się zapytać, czy jest jakaś szansa dla nas, czy
wszystko na świecie rozlezie się w gigantycznym, smrodliwym śmiecio-
bełkocie (bełkot = demokracja pośród słów).
Według wszystkich danych paleontologii i zoologii, rozwój ustrojów
biologicznych odbywał się od kilku miliardów lat w jednym, wyraźnie
zdeterminowanym kierunku: od form prostych, prymitywniejszych i mniej
skomplikowanych do ustrojów bardziej zróżnicowanych i rozwiniętych.
Nie ulega wątpliwości, że obecny kierunek przemian jest odwrotny: od
struktur wysoko zróżnicowanych (np. hierarchiczne społeczeństwo
średniowieczne) do uproszczonych (demokracja). Opierając się na tych
spostrzeżeniach, w światłych, choć może mało popularnych kręgach
uczonych (takowe jeszcze istnieją, nawet w Stanach Zjednoczonych)
otwarcie zaczyna się mówić o “cywilizacji anty-biologicznej”. Ten “anty-
biologizm”* jest chyba najprecyzyjniejszym określeniem całościowych,
TOTALITARNYCH intencji naszej zbiorowości. Jak już pisałem, nigdzie
w przyrodzie, poza patologicznym przypadkiem neoplazmy, nie ma
demokracji ani równości, a przeciwnie, mamy niesłychane bogactwo
form, gatunków, ras, wzajemnie między sobą splecionych, zależnych,
wykorzystujących i żrących się nawzajem – co im tylko wychodzi na
dobre.
Z antybiologiczną ideologią wiążą się nasze antybiologiczne praktyki.
Ileż to gatunków najszlachetniejszych zwierząt znikło z naszej planety od
chwili ogłoszenia epokowego utworu Darwina “O powstawaniu
gatunków”? Ileż to lasów wyrąbano by zamienić je na papier potrzebny
pod artykuły o demokracji? Patrząc z zewnątrz, współczesna cywilizacja
nie wydaje się mieć żadnego innego celu niż ciągle przyspieszające się,
zakrojone na heroiczną skalę asfaltowanie, betonowanie i sterylizację
naszego globu. Nic też dziwnego, że niektóre obdarzone możliwością
wyboru zwierzęta opuszczają strony nawiedzone przez “rozwój”. Znane
alzackie i nadreńskie bociany w ciągu kilkunastu ostatnich lat zmieniły
wyraźnie szlaki swych wędrówek. Wolą zakładać swe gniazda w tak
zwanych totalitarnych, ale za to biologicznie spokojniejszych Niemczech
Wschodnich i Polsce.
Człowiek, choćby się najszczelniej obłożył gazetami, encyklopediami,
samochodami i maszynkami do liczenia jest wciąż tylko zwierzęciem o
niezwykle silnie rozwiniętym mózgowiu. Ten nadrozwój mózgowia,
umiejętność komunikacji językowej a zwłaszcza czytania, zostaje
wykorzystany do komunikowania nam standardowej informacji
dopasowanej do wymogów psychologicznie dziecinnych konsumentów.
Taka “niedojrzała” informacja zdominowała prawie całkowicie informację
otrzymywaną czy to genetycznie, czy też w formie historycznie
* P.S. 2002. W miejscach, gdzie w 1978 roku autor pisał o “cywilizacji antybiologicznej”, w
roku 2002 napisałby o “cywilizacji antyzoologicznej”. Rak jest przecież (nowo)tworem
biologicznym i zachowuje się on podobnie jak rośliny, posiadające, według definicji
Arystotelesa, duszę tylko wegetatywną, ograniczoną do odżywiania i wzrostu (czyli
rozmnażania się populacji ich komórek). Komórki nowotworowe charakteryzują się atrofią
swych mikroorganów sensorycznych oraz ruchowych, przez co nie posiadają duszy zwierzęcej -
czyli zmysłowo-ruchowej - umożliwiającej zwierzętom rozwój wyższych form inteligencji.
wykształconej kultury (tradycji), czy to przy pomocy bezpośrednich
doznań zmysłowych. Mimo emocjonalnego pięknobrzmienia i pozornej
“wielkości” postępowych ideałów, są one sterylne, niesłychanie
prymitywne, płaskie, puste i pozbawione jakiegokolwiek
konstruktywnego sensu. Cywilizacja antybiologiczna jest z samej definicji
wymierzona przeciw tworowi biologicznemu jakim jest człowiek.
Wynalazki, traktowane przez ogół jako “dobrodziejstwa ludzkości”
przy bliższej, głębszej analizie okazują się nie tylko złudne, ale wręcz
szkodliwe. Weźmy na przykład medycynę i “cuda” jakie można dzięki
niej dokonać. Komuś (większości!), może się zdawać, że im więcej
lekarzy, aparatury i medykamentów tym lepszy stan zdrowia danego
kraju. Tymczasem statystyka śmiertelności na raka piersi (naturalnie, po
skompensowaniu wieku) pokrywa się dokładnie ze statystycznym
dochodem narodowym na głowę mieszkańca. W nasyconych pod
względem medycznym Stanach Zjednoczonych, ponad połowa (!) ludzi
ma zaburzenia psychiczne – są to statystyczne rekordy świata! Dodajmy
do tego, ze niektóre choroby dziedziczne jak na przykład cukrzyca, bez
medycyny po prostu eliminowałyby się same, leczone natomiast, trwają i
rozszerzają się w kolejnych pokoleniach, przyczyniając się do
zwiększenia ilości ludzi zależnych od codziennych zastrzyków insuliny.
Rozwój medycyny nie gwarantuje nam zdrowia. Gwarantuje natomiast
tylko jedno: zamianę społeczeństwa w organizm pół-zdrowy, całkowicie
uzależniony od aparatu medycznego. (Tu powtarzam opinie Ivana Illycha
i prof. Kielanowskiego).
Taki biologiczny sposób patrzenia na świat pozwala racjonalnie
wytłumaczyć dlaczego systemy typu komunistycznego pokrywają coraz
większą część globu, stają się coraz bardziej popularne nawet i w
Zachodniej Europie. Marksizm przecież dmie w te same “uniwersaln(i)e”
puste* ideały, jego ideologia nie wytrzymuje żadnej głębszej analizy, jak
* P.S. 2002. To autor pisał w okresie, kiedy to nie zaznajomił się jeszcze bliżej z twórczością
Karola Marksa – i to pomimo iż pod koniec lat 1960, jako asystent UJ a potem AGH, musiał
uczęszczać na obowiązkowe wykłady z marksizmu prowadzone przez dr Jerzego Wiatra.
Dopiero po zmianie ustroju (do której to zmiany prof. Jerzy Wiatr osobiście się przyłożył) autor
po raz pierwszy zajrzał do Kapitału i stwierdził, że Marks najzupełniej słusznie określony został
(w Danii, ale nie w Polsce) Myślicielem Tysiąclecia. Te “uniwersalnie puste (tzn.
pozytywistyczne) ideały”, które tak straszą filokatolików (np. Henryka Pająka), to jest tylko
“szata zewnętrzna”, pod którą jest ukryte TWARDE JĄDRO marksizmu, dokładnie to samo co w
Państwie Platona (proszę np. zauważyć, że według Platona państwem mają rządzić Filozofowie
wraz z otaczającymi ich Strażnikami, którzy “sami nic nie posiadając, o całym Państwie
decydują”. To zdanie oznacza przecież nic innego jak wymarzoną przez Marksa Dyktaturę
Proletariatu!
to nam wykazał Leszek Kołakowski. Praktyka krajów komunistycznych
wskazuje, że dokonano tam biologicznego “wynalazku”, skutecznie
neutralizujacego rozkładowy wpływ wynalazku Gutenberga: Informacja
mechanicznie powielona jest bez żadnej żenady używana jako “zasłona
dymna” zabezpieczająca MISTERIUM PAŃSTWA przed redukcyjną
wścibskością maluczkich, dostarczając jednocześnie maluczkim ich
upragnioną strawę duchową.
Pod tą “zasłoną dymną” kraje Europy Wschodniej wiodą byt całkiem
zróżnicowany i interesujący. Według znanego mi historyka niemieckiego,
Fryderyk Wielki byłby w pełni zadowolony oglądając współczesne
Niemcy Wschodnie, które w końcu są prężną kontynuacją idei pruskiej –
łącznie z ich tysiącami uchodźców. Jak stwierdzają to wszyscy zachodni
obserwatorzy, po trzydziestu latach usilnej “sowietyzacji”, różnica między
Polską a Związkiem Sowieckim (w rękopisie: Radzieckim) wydaje
się być większa niż między niezależną Francją a Stanami Zjednoczonymi.
Według wszystkich danych dotyczących reakcji psychologicznych,
naciski, kary, ograniczenia, poza chwilowym sukcesem na dalszą metę nie
prowadzą do niczego, a nawet odwrotnie, do wzmocnienia zachowania
ograniczonego. Pedagogom znany jest paradoks wychowania: najbardziej
żywotne, niezależne i “rozrabiające” okazują się dzieci, które usiłowano
“trzymać krótko” przy pomocy ograniczeń i dyscypliny. Z kolei dzieci,
którym zezwala się na wszystko, staja się powolne, ograniczone i
pozbawione inwencji (na przykład hippisi).
Podobnie ma się sprawa i w innych przypadkach opresji społecznej czy
politycznej. Tak jak kościelne zakazy seksualne przyczyniły się do
zachowania erotyzmu w krajach katolickich w porównaniu z
protestanckimi, tak ucisk Kościoła przez Państwo przyczynia się do
zachowania jego roli w krajach Europy Wschodniej (w porównaniu z
upadkiem Kościoła na Zachodzie). Z kolei ograniczenia państwowości
tych krajów przez Związek Sowiecki (w rękopisie: Radziecki)
przyczyniają się walnie do zachowania nacjonalizmu i idei państwowej w
krajach uciskanych, zwłaszcza w porównaniu ze Wspólnym Rynkiem,
który stał się “rozkładającym trupem organizmów państwowych, w
którym rojnie żerują kupczyki” (opinia z Le Monde).
To zdawać by się mogło, że paradoksalne i niby-nieracjonalne
zachowanie się organizmu społecznego, znajduje swe potwierdzenie w
ścisłych, laboratoryjnych badaniach. Według doświadczeń na szczurach
przeprowadzonych przez wyśmienitego psychologa amerykańskiego B. F.
Skinnera, jedyna skuteczna metoda osiągnięcia trwałego zaniku danego
zachowania polega na zezwoleniu na “całkowitą wolność” jego
wyrażania, przy jednoczesnym uczynieniu go niepotrzebnym i zbędnym,
co otrzymuje się poprzez wzmocnienie pozytywne (nagradzanie)
zachowania odwrotnego. Taką reakcję biologiczną widać wyraźnie w
wypadku najnowszej historii zachodniego Kościoła: całkowita wolność i
tolerancja religijna połączona jest tutaj z nagradzaniem postaw
społecznych zupełnie sprzecznych z etyką religijną. (Porównajmy
aktualną ideologię “życiowego sukcesu” z chrześcijańską ideologią
życiowej klęski; dobrobyt [chęć bogacenia się], unikanie cierpień,
nieumiarkowaną konsumpcję z dokładnie odwrotnymi cnotami
chrześcijańskimi; egoistyczną “walkę o byt” z altruistyczną “miłością
bliźniego”. Według Konrada Lorenza obecna sytuacja Zachodu
odpowiada dokładnie temu co dawniej ludzie religijni nazywali “czasami
Antychrysta”).
Gdy dorzucimy do tego “adaptacyjną” politykę Kościoła, posoborowe
odwrócenie się “twarzą do ludu”, to możemy zrozumieć dlaczego w ciągu
piętnastu po-soborowych lat frekwencja w kościołach na Zachodzie spadła
o dwie trzecie, dlaczego na pytanie “czy rodzice chcą aby ich dzieci brały
udział w niedzielnych praktykach religijnych” w ankiecie
przeprowadzonej przez organizatorów kolonii letnich miasta Genewy, nie
było ani jednej odpowiedzi pozytywnej.
♦
To chyba tylko tyle zwięzłych uwag jakie mi się nasuwają po
dziesięcioletnich, zaangażowanych studiach in vivo nad rozkwitem
cywilizacji Zachodniej. Jeśli te uwagi można zamieścić w czasopiśmie
publikowanym na Zachodzie, oznaczać to będzie, że wiele z poruszanych
przeze mnie spraw nie są aż tak poważne. Gdyby się natomiast okazało, że
te skądinąd logicznie spójne i uporządkowane, “uczesane” choć
emocjonalnie niewygodne myśli nie mają prawa transmisji na nawet
skromnych, etatowych kanałach informacyjnych, będzie to dowodem, ze
sytuacja Zachodu jest o wiele groźniejsza niż o tym piszę.
Marek GŁOGOCZOWSKI
Genewa, 4 listopada 1977
O Noamie Chomsky’m:
Ogólnie biorąc, gdy się czyta pro-społeczne prace “amatora
Chomsky’ego” to prawie w ogóle się nie odczuwa tych spowolnień
reakcji aparatu skojarzeniowego, jego niechęci do widzenia
trywialnych faktów, czy wybiórczego wręcz bezruchu kory
mózgowej, co jest szczególnie uciążliwe przy lekturze wypowiedzi
zawartych w zbiorze Noama Chomsky’ego próba rewolucji
naukowej. Niemniej to właśnie te “naukowe” poglądy przyniosły
Chomsky’emu światowy rozgłos, który dopiero później wykorzystał
on do nagłośnienia swych “amatorskich” (w dobrym znaczeniu tego
słowa) prac, celnie krytykujących zachowanie się amerykańskiego
establishmentu. Na jego usprawiedliwienie należy jednak
przypomnieć, że bez “zdania egzaminu” z widzenia umysłu człowieka
w sposób maszynowy, nie mógłby on sprostać wymaganiom
intelektualnym stawianym pracownikom przez korporację MIT –
Massachussetts Institute of Technology.