You are on page 1of 57

ZAŁĄCZNIKI

do pracy (doktorskiej)

Marka Głogoczowskiego

“Antyzoologiczna” filozofia społeczno-


polityczna Noama Chomsky’ego

Załącznik A

Von Bülow kwestionuje wydarzenia 11 września...........................................s.


II
Załącznik B
Otium i negotium e opowieściach biblijnych.................................................s.
IX
Załącznik C
Bestie (post)modernizmu i ich pasterze........................................................s.
XII
Załącznik D
Zasady konstrukcji wirusa kulturowego, zamieniającego Europę
Wschodnią w “pastwisko” dla Koalicji Globalnych
Inwestorów.................................s. XXI
Załącznik E
Tekst z paryskiej Kultury “Myśli uczesane” z 1978 roku......................s. XXVII

Książka Atrapy i paradoksy nowoczesnej biologii jest do ew.


nabycia
u autora:
mglogo@poczta.fm
Załącznik A

Niemiecki minister Andreas von Bülow kwestionuje oficjalną


wersję wydarzeń 11 września 2001

(Jest to tłumaczenie części wywiadu, jaki się ukazał w niemieckim dzienniku


Tagesspiegel, 13 stycznia 02, z Andreasem von Bülow [49]. Już po
opublikowaniu tego wywiadu okazało się, że w Pentagon 11 września 01 żaden
Boeing nie mógł uderzyć, bo dziura jaka powstała w tym budynku jest na to za
mała; okazało się także, ze armia amerykańska od lat już dysponuje całkowicie
zautomatyzowanymi, bezzałogowymi Boeingami 737, które były w pełni zdolne
dokonać pokazanego nam w TV, precyzyjnego uderzenia w środek wieży WTC. Są
to dane z witryny www.apfn.org/apfn/wtc ; podobne zdanie o wydarzeniach 11
września opublikował i autor niniejszej pracy w artykule “NEW AMERICAN
FRONTIER”, opublikowanym w witrynie www.2net.co.yu/apis , w rubrike
geeopolitika-svet.)

Pytanie: Wydaje się Pan być tak bardzo nie w humorze...


Von Bülow: Mogę powiedzieć co jest przyczyną tego mego nastroju: widzę, że po
makabrycznych atakach 11 września uwaga całej opinii publicznej została
skierowana w kierunku, który uważam za błędny.
P: Co Pan przez to rozumie?
Von Bülow: Zastanawiam się, dlaczego nie stawia się wielu pytań. Normalnie, gdy
dojdzie do tak strasznej rzeczy, pojawiają się najrozmaitsze ślady i poszlaki, które
następnie są komentowane przez organa ścigania, przez media oraz przez rząd. Czy
coś tutaj było, czy też nie? Czy wyjaśnienia są przekonywujące? W tym przypadku
nie nie mieliśmy nic takiego. Zaczęło się to już w kilka godzin po atakach w
Nowym Yorku, Waszyngtonie oraz...
P: W tych godzinach to był to horror oraz poczucie nieszczęścia.
Von Bülow: To prawda, ale jedna rzecz była zdumiewającą: w USA istnieje aż 26
agencji wywiadowczych, z budżetem 30 miliardów dolarów...
P: Czyli większym niż całe wydatki wojskowe Niemiec.
Von Bülow: ... które nie potrafiły zabezpieczyć Amerykanów przed tymi
zamachami. W rzeczy samej, te agencje nie miały nawet przeczuć, że coś takiego
może się zdarzyć. Przez 60 decydujących minut, zarówno wojskowe jak i
wywiadowcze służby trzymały myśliwce na lotniskach, ale zaledwie w 48 godzin
później FBI dostarczyła już listę samobójców, którzy wzięli udział w tych atakach.
W ciągu następnych dziesięciu dni okazało się, że siedmiu z nich ciągle jest przy
życiu. (Nazwiska czterech żyjących “zamachowców” podała G. W. 24 września –
przyp. tłum.)
P: Co Pan mówi?
Von Bülow: Dokładnie to. Dlaczego szef FBI nie zajął stanowiska odnośnie tych
sprzeczności? Skąd pojawiła się ta lista zamachowców-samobójców, dlaczego ona
była fałszywa? Gdybym ja był głównym śledczym, to w takim wypadku bym
regularnie pojawiał się publicznie, podawał informację, które poszlaki są ważne, a
które nie.
P: Rząd USA mówił o sytuacji wyjątkowej po atakach. Mówił, że kraj znajduje się
w sytuacji wojny. Czyż nie jest zatem zrozumiałym, jeśli się nie mówi wrogowi
wszystkiego, co się o nim wie?
Von Bülow: Oczywiście. Ale rząd, który wybiera się na wojnę, musi najpierw
ustalić, kto go zaatakował, kto jest wrogiem. Ma on obowiązek dostarczyć
dowodów. Natomiast w jego własnej opinii, nie był on w stanie zaprezentować
jakichkolwiek dowodów, które byłyby możliwymi do utrzymania w sądzie.
P: Niektóre informacje o zamachowcach zostały potwierdzone przez dokumenty.
Podejrzewany przywódca, Mohammed Atta, opuścił Portland by udać się do
Bostonu 11września rano, aby wsiąść na samolot, który później uderzył w
Światowe Centrum Handlu.
Von Bülow: Jeśli ten Atta był osobą odgrywającą zasadniczą rolę w tej operacji, to
jest to rzeczywiście dziwnym, że podjął się ryzyka przelotu samolotem, który miał
dotrzeć do Bostonu na krótko przed połączeniem z kolejnym lotem. Gdyby jego lot
miał kilka minut spóźnienia, nie znalazł by się on w samolocie, który został
porwany. Z jakich przyczyn dobrze wyszkolony terrorysta by to robił? A tak przy
okazji, w internetowej wersji CNN można przeczytać, że żadna z tych osób nie
figurowała na oficjalnej liście pasażerów. Żadna z nich nie przeszła przez oficjalną
procedurę rejestracji (check-in) lotu pasażerów. I dlaczego żaden z zagrożonych
pilotów nie uruchomił umówionego sygnału 7700, który znajduje się nad dźwignią
sterów? Co więcej: czarne skrzynki, które są ognioodporne oraz uderzenio-
odporne, podobnie jak ich zapisy głosów, nie zawierają żadnych dających się
odczytać informacji...
P: To brzmi jak...
Von Bülow: ...Jakby napastnicy, w trakcie przygotowań, pozostawiali za sobą
ślady jak stado spłoszonych słoni? Płacili oni za pomocą kart kredytowych z ich
własnymi nazwiskami, pod własnymi nazwiskami zgłosili się do instruktorów
pilotażu. Pozostawili wynajęty samochód z podręcznikiem, po arabsku, pilotażu
samolotów Jumbo. Zabrali także z sobą, na swą samobójczą podróż, ostanie
życzenia oraz listy pożegnalne, które wpadły w ręce FBI, ponieważ były
przechowywane w nieodpowiednich miejscach i zostały źle zaadresowane. Zostały
pozostawione ślady, po których miało się podążać, jak dziecięcej zabawie w
chowanego!
Mamy także teorię jednego z brytyjskich inżynierów lotnictwa: zgodnie z nią,
sterowanie samolotami być może było wyjęte “z zewnątrz” z rąk pilotów.
Amerykanie już w latach 1970 opracowali metodę, za pomocą której mogliby
uratować porwane samoloty poprzez interwencję z zewnątrz w system
komputerowy kontrolujący pilota automatycznego. Według tej teorii ta technika
została w tym przypadku nadużyta. Jest to teoria...
P: Która rzeczywiście brzmi awanturniczo i nigdy nie była rozważana.
Von Bülow: Widzi Pan! Ja nie popieram tej teorii, ale myślę, że warta jest ona
rozważenia. A co mamy powiedzieć na temat tych ciemnych machinacji
giełdowych? W ciągu tygodnia poprzedzającego ataki, ilość transakcji giełdowych
American Airlines, United Airlines oraz kompanii ubezpieczeniowych wzrosła o
1200 procent i osiągnęła wartość 15 miliardów dolarów. Pewni ludzie musieli coś
wiedzieć. Co to byli za ludzie?
P: Dlaczego Pan nie spekuluje na temat tego, kto to mógł być?
Von Bülow: Za pomocą tych makabracznych ataków zachodnie masowe
demokracje zostały poddane praniu mózgów. Widmo zagrażającego nam
komunizmu nie jest już skuteczne i musiało zostać zastąpione przez widmo
zagrożenia ze strony ludzi wyznania muzułmańskiego. Oni są oskarżani o
pojawienie się samobójców-terrorystów.
P: Pranie mózgów? To bardzo mocne określenie.
Von Bülow: Czyżby? Idea widmowego wroga nie pochodzi bynajmniej ode mnie.
Pochodzi ona od Zbigniewa Brzezińskiego oraz Samuela Huntingtona, dwóch
twórców polityki amerykańskiego wywiadu oraz polityki zagranicznej USA. Już w
połowie lat 90 Samuel Huntington utrzymywał, że ludzie w Europie oraz w USA
potrzebują kogoś, kogo mogliby nienawidzić – to pomogłoby umocnić ich
utożsamienie się z ich własną społecznością. A Brzeziński, ten wściekły pies, jako
doradca prezydenta Cartera, prowadził kampanię na rzecz wyłącznego prawa USA
aby przejąć wszystkie surowce świata, a zwłaszcza ropę oraz gaz.
P: A więc Pan utrzymuje, że wydarzenia 11 września...
Von Bülow: ...Pasują doskonale do koncepcji rozwojowych przemysłów
zbrojeniowych, agencji wywiadowczych, oraz do koncepcji całego tego
konglomeratu (kompleksu) militarno-przemysłowo-akademickiego. Jest to fakt sam
w sobie podejrzany. Ogromne rezerwy surowców byłego Związku Radzieckiego są
obecnie do ich dyspozycji, a także trakty ropociągów oraz...
P: Erich Follach opisał to wszystko w szczegółach w Spiegel “To jest sprawa baz
militarnych, narkotyków, rezerw ropy oraz gazu”.
Von Bülow: Podkreślam, planowanie ataków było mistrzowskim osiągnięciem
techniki oraz organizacji. Przechwycenie czterech ogromnych samolotów w
odstępie kilku minut, by następnie w ciągu godziny wbić je w ich cele za pomocą
skomplikowanych manewrów w czasie lotu! Jest to nie do pomyślenia bez
trwającego przez lata wsparcia przemysłu oraz tajnego aparatu państwa.
P: Jest Pan wyznawcą teorii spiskowej!
Von Bülow: Oh, znowu to samo. Jest to próba naklejenia etykietki przez tych,
którzy wolą trzymać się oficjalnej, politycznie poprawnej linii. Nawet starający się
być samodzielnymi dziennikarze serwują nam propagandę oraz dezinformację.
Ktokolwiek wątpi w wersję oficjalną, nie ma dobrze poukładane w głowie. Do tego
sprowadza się pańskie oskarżenie.
P: Pańska kariera jednak przeczy temu, że z Pana głową coś jest nie tak. Pan już w
latach 1970 był sekretarzem stanu w ministerstwie obrony, a w 1993 był pan
przedstawicielem SPD w komitecie ds. afery Golodkowskiego-Schalka, który to
komitet badał...
Von Bülow: I wszystko wtedy się zaczęło! Aż do tego czasu nie miałem zbyt
wielkiej wiedzy jak działają agencje wywiadowcze. I tutaj musimy zacząć
dostrzegać wielką rozbieżność. My zwykliśmy rzucać światło na działalność Stasi
oraz innych tajnych służb krajów bloku wschodniego, zwłaszcza w zakresie ich
działanie na polu ekonomiczno-kryminalnym. Gdy jednak chcemy się
czegokolwiek dowiedzieć się o działaniach BND (wywiadu niemieckiego) lub
CIA, to jest to bezwzględnie blokowane. Brak informacji, brak kooperacji, nic! To
było po raz pierwszy kiedy zostałem zaskoczony.
P: Schalck-Golkodkowski uczestniczyli, między innymi, w pośrednictwie w wielu
przedsięwzięciach oraz układach z zagranicą. Kiedy Pan miał możność przyjrzeć
się ich sprawie bliżej ...
Von Bülow: To znaleźliśmy, na przykład, ślad w Rostocku (NRD – przyp. tłum.)
gdzie Schalck zorganizował swój skład broni. A potem znaleźliśmy powiązanie
Schalcka w Panamie, gdzie natrafiliśmy na Manuela Noriegę, który przez wiele lat
był tam prezydentem, przemytnikiem narkotyków oraz czyścicielem brudnych
pieniędzy w jednej osobie, nieprawdaż? I ten Noriega był także na liście płac CIA,
otrzymywał 200 tysięcy dolarów rocznie. To wszystko dla mnie stało się bardzo
dziwne.
P: Napisał Pan książkę o poczynaniach CIA i spółka. W międzyczasie stał się Pan
ekspertem w dziwnych sprawach związanych z pracą służb specjalnych.
Von Bülow: “Dziwne sprawy” to nie jest właściwe określenie. To co się działo i co
nadal się robi w imieniu tajnych służb, to są prawdziwe zbrodnie.
P: Co według Pana określa działalność służb wywiadowczych?
Von Bülow: Aby nie było między nami nieporozumień: myślę, że to jest całkiem
sensownym posiadanie służb wywiadowczych...
P: Nie myśli Pan zatem o wcześniejszej propozycji Zielonych, którzy chcieli
rozwiązać te agentury?
Von Bülow: Nie. Jest bowiem istotnym by móc zaglądać poza scenę. Zdobywanie
informacji o intencjach przeciwnika ma sens. Jest to ważnym, jeśli ktoś chce
przejrzeć zamysly wroga. Ktokolwiek chce zrozumieć metody CIA, musi przyjrzeć
się głównemu zadaniu tej Agencji: działając poniżej poziomu wojny, poza prawem
międzynarodowym, ma ona za cel wpływać na obce kraje poprzez organizację
wewnątrz nich insurekcji, ataków terrorystycznych, zazwyczaj powiązanych z
narkotykami, handlem bronią, oraz z praniem brudnych pieniędzy. Jest to w
zasadzie bardzo proste: daje się ludziom skorym do gwałtu broń. Ponieważ jednak,
w żadnym wypadku nie może wyjść na jaw, że za tym stoi obcy wywiad, wszystkie
ślady są zacierane, z ogromnym nakładem środków. Mam wrażenie że ten rodzaj
agentury spędza 90 procent swych środków właśnie w ten sposób, tworząc
fałszywe tropy. W ten sposób, jeśli ktokolwiek podejrzewa współudział tej
Agencji, jest oskarżony o to, że jest chory na manię spiskową. Prawda wychodzi na
wierzch dopiero po latach. Szef CIA, Allen Dulles powiedział raz: w przypadku
wątpliwości, będę kłamał nawet przed Kongresem!
P: Amerykański dziennikarz, Seymour M. Hersh napisał w New Yorker, że z
pewnością pewni ludzie W CIA oraz w rządzie USA założyli, że pewne poszlaki
zostaną sfabrykowane, aby utrudnić pracę śledczą. Kto, Herr von Bülow, mógł to
być?
Von Bülow: Tego także nie wiem. Skąd miałbym to wiedzieć? Ja po prostu
używam mego zdrowego rozsądku i – proszę popatrzeć: terroryści zachowywali się
w sposób zwracający na nich uwagę. Będąc praktykującymi muzułmanami byli w
lokalu ze striptizem, i pijani wpychali dolary w majtki tancerki.
P: Takie rzeczy także się zdarzają.
Von Bülow: Być może. Jako samotny szermierz nie mogę udowodnić niczego,
pozostaje to poza mymi możliwościami. Mam jednak prawdziwe trudności aby
sobie wyobrazić, że to wszystko zrodziło się w głowie tego złego człowieka
siedzącego w jaskini.
P: Panie von Bülow, Pan sam mówi, że jest Pan odosobniony w swoim
krytycyzmie. Uprzednio był Pan członkiem politycznego establishmentu, obecnie
jest Pan outsiderem.
Von Bülow: Czasami to stanowi problem, ale człowiek się do tego przyzwyczaja.
A tak przy okazji. Znam wiele osób, włączając w to osoby bardzo wpływowe, które
zgadzają się ze mną, ale tylko szeptem, nigdy nie publicznie.
P: Czy utrzymuje Pan kontakty z dawnymi kolegami z SPD, takimi jak Egon Bahr
czy były kanclerz Helmut Schmit?
Von Bülow: Nie ma obecnie bliższych kontaktów. Chciałem być na ostatnim
kongresie SPD, ale byłem chory.
P: Czy może tak być, że jest Pan rzecznikiem typowego anty-amerykanizmu?
Von Bülow: Nonsens, to nie ma nic wspólnego z anty-amerykanizmem. Ja darzę
wciąż wielkim podziwem to ogromne, otwarte i wolne społeczeństwo i zawsze to
robiłem. Ja studiowałem w USA.
P: Jak Pan wpadł na myśl, że może być powiązanie pomiędzy atakami a
amerykańskimi tajnymi służbami?
Von Bülow: Czy Pan pamięta pierwszy atak na World Trade Center w 1993?
P: Sześć osób zostało wtedy zabite, a tysiąc rannych w czasie eksplozji.
Von Bülow: W centrum tego był twórca bomby, były egipski oficer, który
wciągnął do tego kilku muzułmanów dla dokonania zamachu. Oni zostali
przeszmuglowani do Ameryki przez CIA, pomimo że Departament Stanu odmówił
im wjazdu. Jednocześnie przywódcą tej grupy był informator pracujący dla FBI,
który wszedł w układ z władzami: w ostatniej chwili niebezpieczny materiał
wybuchowy miał zostać podmieniony na nieszkodliwy proszek. FBI nie
dotrzymała umowy. Bomba wybuchła, jakby to powiedzieć, za wiedzą FBI.
Oficjalna wersja zbrodni została wkrótce ustalona. Kryminalistami okazali się źli
muzułmanie.
P: W czasie gdy żołnierze radzieccy weszli do Afganistanu, był Pan w gabinecie
Helmuta Schmita. Jak to wyglądało?
Von Bülow: Amerykanie nalegali na sankcje handlowe, żądali bojkotu Igrzysk
Olimpijskich w Moskwie...
P: ...Do czego rząd niemiecki się zastosował...
Von Bülow: A obecnie już wiemy. To była strategia amerykańskiego doradcy od
spraw bezpieczeństwa, Zbigniewa Brzezińskiego, mająca na celu destabilizację
Związku Radzieckiego, wykorzystując do tego otaczające go kraje. Wciągnęli
Rosjan do Afganistanu i tam przygotowali im piekło na ziemi, ich Wietnam. Przy
decydującym poparciu służb specjalnych USA, co najmniej 30 tysięcy
muzułmańskich bojowników zostało przeszkolonych w Afganistanie i Pakistanie,
gromada nierobów oraz fanatyków, którzy są, także i obecnie, gotowi na wszystko.
Jednym z nich jest Osama bin Laden. Pisałem na ten temat kilka lat temu:
“To właśnie z tego wychowu wyrośli w Afganistanie Talibowie,
którzy byli przygotowywani do swej misji w szkołach
koranicznych finansowanych przez Amerykanów oraz Arabię
Saudyjską, ci Talibowie, którzy obecnie terroryzują ten kraj i go
niszczą.”
P: Chociaż, jak Pan mówi, dla USA była to sprawa przechwycenia surowców w
tym regionie, punktem startu dla agresji USA był atak terrorystyczny, który
kosztował życie tysięcy ludzi.
Von Bülow Całkowita prawda. Trzeba zawsze mieć ten makabryczny akt w
pamięci. Jednakże przy analizie procesu politycznego pozwalam sobie na
rozważanie, kto na tym skorzystał, a kto stracił i co było przypadkowe. Kiedy ma
się wątpliwości to zawsze jest użytecznym rzut oka na mapę, sprawdzenie gdzie są
usytuowane surowce i jak biegną do nich drogi. Wtedy wystarczy położyć na taką
mapę, mapę wojen domowych oraz innych konfliktów i okaże się, że są one ze
sobą zbieżne. To samo jest w przypadku trzeciej mapy, zawierającej punkty
węzłowe handlu narkotykami. Gdy to wszystko zbierzemy razem, to okaże się, że
amerykańskie służby nie znajdują się zbyt daleko. A tak przy okazji, rodzina Busha
jest powiązana z ropą, gazem oraz handlem bronią, poprzez rodzinę bin Ladena.:
P: Co pan myśli o tych filmach bin Ladena?
Von Bülow: Jak się ma do czynienia ze służbami specjalnymi, to można sobie
wyobrazić manipulacje najwyższej jakości. Hollywood może dostarczyć
odpowiednich technik. Uważam, ze te taśmy wideo są niedostatecznymi
dowodami.
P: Pan wierzy, że CIA jest zdolna do wszystkiego!
Von Bülow: CIA, będąc wyrazicielką interesów państwowych USA, nie potrzebuje
naruszać jakiegokolwiek prawa w trakcie swych interwencji za granicą, nie jest ona
bowiem zobowiązana prawem międzynarodowym, tylko Prezydent wydaje jej
rozkazy. A gdy fundusze zostają obcięte, na horyzoncie pojawia się pokój, to
gdzieś wybucha bomba. Jest to potwierdzone, że nie da się żyć bez tajnych służb i
że ich krytycy to “nuts” (dziwacy) jak Ojciec Bush ich nazwał, ten Bush, który był
szefem CIA i Prezydentem. Musi Pan uwzględnić, że USA wydaje 30 miliardów
dolarów na tajne służby i 13 miliardów na walkę z narkotykami. I co z tego
wychodzi? Szef jednostki specjalnej, wyspecjalizowanej w strategicznej pracy nad
eliminacją narkotyków Michael Levin stwierdził z rozpaczą, po trzydziestu latach
służby, że w każdej wielkiej i ważnej operacji antynarkotykowej pojawiała się CIA
i odbierała mu z rąk sprawę.
P: Czy krytykuje Pan niemiecki rząd za jego reakcję na 11 września?
Von Bülow: Byłoby naiwnością zakładać, że rząd jest niezależnym w takich
sprawach.
P: Herr von Bülow, co Pan będzie robił teraz?
Von Bülow: Nic. Moje zadanie jest ograniczone do (publicznego) stwierdzenie, że
to nie mogło się stać tak, jak to jest oficjalnie przedstawiane. Szukajcie prawdy!

tłumaczył Marek Głogoczowski


Załącznik B

Otium i negotium w opowieściach biblijnych

(Jest to jeden z ‘Aneksów’ do eseju Marka Głogoczowskiego


Wojna Bogów [56] z 1996 roku)

Starotestamentowa opowieść o braterskiej zawiści Jakuba


względem Ezawa warta jest bliższej analizy. Tkwi w niej
bowiem klucz do zrozumienia istoty naszej przedsiębiorczej,
nowoczesnej cywilizacji. Otóż według Biblii Ezaw był zręcznym
myśliwym, żyjącym w polu. Jakub zaś był człowiekiem
spokojnym, mieszkającym w namiocie. Izaak miłował Ezawa, bo
ten przyrządzał mu ulubione potrawy z upolowanej zwierzyny.
Rebeka natomiast kochała Jakuba. W sumie, Ezaw był
odważnym i pełnym życia “Synem Ojca”, zaś Jakub
niemrawym, dekującym się w namiocie “maminsynkiem”
(dosłownie! Później podobna różnica postaw pojawi się między
Jezusem – człowiekiem łąk i pól – a św. Pawłem, człowiekiem
miasta).
Ezaw według prof. Andrzeja Wiercińskiego [1] znaczy 1

“gotowy” względnie “kompletny”, gdyż był on w pełni


ukształtowanym człowiekiem (i zwierzęciem); potrafił się on
obywać nawet bez chroniącego go namiotu. Ten wyraźnie
gardzący gospodarką “nierób” był typem starożytnego
arystokraty, określanego po łacinie jako otium (“najlepsi”, po
grecku aristos). Zupełnie inaczej zachowywał się jego bliźniaczy

1[1] Antropolog, prof. Andrzej Wierciński jest znanym specjalistą od gematrii, będącej
związaną z kabała nauką rozszyfrowania znaczeń hebrajskich nazw Bibli za pomocą interpretacji
ich kodów cyfrowych. Gematrię wymyślili pozostający pod wpływem Magii Liczb
pitagorejczycy, dla których początkowo to była tylko zabawa wynikająca z faktu, że w
starożytnej Grecji (a także i w Rzymie) cyfry były zapisywane za pomocą liter alfabetu.
brat Jakub, który był przykładem platońskiego “naturalnego
niewolnika”, czyli człowieka idącego w ślad (tak wg
Wiercińskiego tłumaczy się słowo Jakub) za “naturalnym
panem” jakim był Ezaw. W starożytności ludzi pokroju Jakuba
określano jako negotium (przedrostek neg oznacza
zaprzeczenie), czyli ludzi interesu – stąd pochodzi uwielbiane
dzisiaj słowo negocjować, czyli kupczyć, handlować.
Wysiadujący w namiocie jak staropolska, wojskowa ciura
Jakub był w istocie niezwykle przedsiębiorczy: by zdobyć
pożądaną przezeń gospodarkę wyłudził prawa pierworództwa od
swego brata i oszukał ojca; by zarobić na upragnioną przezeń
żonę prze kilkanaście lat tyrał u oszukańczo kupczącego swymi
córkami, swego wuja, pasterza Labana. (Ezaw-nierób
oczywiście na swe żony nie musiał zarabiać, gdyż na niego, jako
na mężczyznę “kompletnego”, kobiety same leciały.)
Biologiczna “niekompletność” (względnie “udziecinnienie”)
nosi nazwę neotenii. Różnice w kulturze “kompletnego”
człowieka jakim był Ezaw, w porównaniu z neotenicznie
“niedorobionym” Jakubem, są bardzo istotne.
– Po pierwsze, Ezaw jako zręczny myśliwy był człowiekiem
PRZYGODY, pogodzonym z tym, że w życiu będzie często
niedojadał. Wysiadujący za w namiocie Jakub był człowiekiem
STRACHU, modlącym się aby go w życiu nie spotkała żadna
przygoda, co uwidocznione zostało w jego “Przymierzu
(układzie, biznesie) z Bogiem” – I Moj. 28, 20-21.
– Po drugie myślistwo, choć “na zewnątrz” oznacza
zabijanie zwierząt, to jednak “w ukryciu” oznacza
samodoskonalenie się (zwłaszcza doskonalenie wzroku)
zarówno łowcy jak i unikającej myśliwych zwierzyny.
(Obserwuje się to nawet i dzisiaj, już po wynalezieniu
obrzydliwej dla prawdziwych myśliwych broni palnej.)
Pasterstwo ma zaś cechy dokładnie odwrotne: “na zewnątrz”
pasterz zdaje się opiekować swym stadem, zaś “w ukryciu”
hoduje on zwierzęta po to, by je w sposób łatwy zabijać, co
żydzi robili – i nadal robią – w szczególnie okrutny, rytualny
sposób. Pasterstwo jest zawodem niezwykle nudnym i
pozbawionym elementów przygody, zawodem oznaczającym
biologiczne upodlenie się zarówno pasterza jak i zniewolonych
przez niego zwierząt.
– Po trzecie, ginące dzisiaj kultury zbieracko-łowieckie od
razu odczuwają nad-eksploatację swych terenów i w związku z
tym mają “dalekowzroczne” zwyczaje ograniczające przerosty
ich własnych populacji. Te zwyczaje są sa obce
“krótkowzrocznym” kulturom pasterskim, które w celu
rekompensacji swej “niekompletności” – podobnie jak rodzina
biblijnego Jakuba – dla podniesienia swego prestiżu zwykły
wypasać maksymalnie wielkie stada. To bezmyślne zachowanie
się społeczeństw pasterskich już w czasach prehistorycznych
zamieniło pokrytą podówczas sawanną Saharę w pustynię i ten
proces wyjaławiania ziemi przez “hodowlę dla prestiżu” trwa w
Afryce do dzisiaj.
– Jest i czwarta, bardzo istotna różnica między pasterstwem
a łowiectwem. Otóż myśliwy w pełni żyje w przyrodzie i ma
zwyczaj czczenia tej PRZYRODY jako swego Boga. Pasterz
dokładnie na odwrót, wszystko co robi jest wymierzone
PRZECIW NATURZE: społeczeństwa żyjące z hodowki dążą
do całkowitego wytrzebienia zwierząt dzikich, nie tylko
drapieżnych, ale i trawożernych, podbierających pokarm dla ich
stad; Huculi w Karpatach jeszcze w XX wieku wypalali
niepotrzebne im lasy, by zwiększyć rozmiary swych pastwisk na
połoninach. Jest zatem zrozumiałe, że tylko wśród nawykłych
do “ujarzmiania” w ten sposób przyrody, krótkowzrocznych
plemion starożytnych pasterzy mogła się zrodzić
podstawowa dla Biblii iluzja, że człowiek może w pełni
zapanować nad Ziemią i nad wszystkimi na niej zwierzętami.
(Oczywiście eksterminując po drodze wszystkie inne, nie dające
się udomowić, rodzaje istot żywych.)
Pasterstwo w sposób naturalny “idzie w ślad” za
myślistwem, gdyż polega ono na udomowieniu nadających się
do eksploatacji zwierząt – podobnie zresztą jak rolnictwo, które
“idzie w ślad” za mało wydajnym zbieractwem roślin
nadających się do spożycia. Kultura judaizmu, właśnie przez to,
że za wzór dla społeczeństwa stawia zachowanie się nie
naturalnych panów (“synów pierworodnych”), ale “idących za
nimi w ślad” imitatorów, od samego początku jest od wewnątrz
martwą KULTURĄ IMITACJI. Praktycznie zaś cała
“wychowawcza” rola kapłanów tego kultu sprowadza się do
niedopuszczenia do odkrycia, ze chodzi tutaj o wlekącą się od
tysiącleci historię gigantycznej bzdury, mającej zapewnić
kapłanom pożądane przez nich bogactwo oraz prestiż. (Patrz
‘aneks’ do umowy Jakuba z “Bogiem” – I Mój. 28, 22.)
Kolejnym po Jakubie, “idącym w ślad” bohaterem Biblii był
Mojżesz, który tak dobrze się nauczył imitować egipskich
kapłanów, że aż wyzuł ich z prawa do historycznego
pierworództwa religii monoteistycznej. I tak jak jego praojciec
Jakub, który z otium zrobił negotium, tak i Mojżesz egipską ideę
arystokratycznych rządów WIDZĄCYCH MĘDRCÓW
przekształcił w totalitarny reżym interesownych,
NIEWIDZĄCYCH GŁUPCÓW. Ci zaś mojżeszowi ‘głupcy’ i
‘wodzowie ślepi’ – a jest to autorytatywna opinia Jezusa
Chystusa – w zaledwie sto lat po śmierci tego WIDZĄCEGO
(ale odrzuconego przez Izrael) proroka doprowadzili do
doszczętnego starcia domu Izraela z powierzchni globu.
Po tym historycznym wydarzeniu, ziemia aż przez półtora
tysiąca lat odpoczywała od prób sterroryzowania jej
(“udomowienia”) za pomocą pracy i lichwy uprawianej przez
przedsiębiorczy “lud boży”, uwielbiający – jak jego praojciec
Jakub – przesiadywać w zamkniętych i bezpiecznych
pomieszczeniach*. Wraz jednak z urbanizacją nowoczesnej
Europy, w znarkotyzowanych Pismem Świętym, protestanckich
krajach Zachodu, odrodziła się burżuazyjna “elita ciurów”, która
skutecznie poszła w ślad za europejską arystokracją, wyrzucając
tę warstwę próżniaczą z jej dziedzictwa.
Dzisiaj, po wypędzeniu z Europy komunistów – wśród
których ukryli się uwielbiający przygodę potomkowie
Erosa/Ezawa-nieroba – świat wydaje się być bliższym niż
kiedykolwiek spełnieniu się proroctw Abidiasza i Zachariasza z
przed dwudziestu sześciu wieków: Nie pozostanie nawet
szczątku z domu (żyjącego z miecza) Ezawa ... A Pan (Jakuba –
kupca – Izraela) będzie królem nad całą ziemią.
Dzięki rozszyfrowaniu ukrytych znaczeń niektórych słów
kabały, można się domyśleć jakie jest prawdziwe imię zżeranego
przez żądzę panowania nad światem “Pana Izraela”. Otóż słowo
‘kupiec’ (negotium, czyli Jakub) ma symbol ‘666’, a zatem w
gematrii jest równoważne słowu ‘bestia’. I właśnie te totalnie
skomercjalizowane LUDZKIE BESTIE, w Ewangeliach zwane
“wilkami w skórach owiec”, przejęły obecnie – oczywiście w
imię Dekalogu oraz Praw Człowieka – praktycznie totalną
władzę nad Ziemią.
__________________
*P.S. 2002. Wykorzystując przedindustrialną ‘optykę’ arystotelesowską możemy
powiedzieć, że jak u ruchliwego i zmysłowego Ezawa dominowała “dusza zwierzęca”, tak u
spokojnego i mało spostrzegawczego (np. nie zauważył z kim spędził noc poślubną!) Jakuba
dominowały potrzeby “duszy wegetatywnej”, ograniczonej do konsumpcji “dla prestiżu” oraz do
rozmnażania populacji Jakubo-podobnych, małych i większych kombinatorów.
Załącznik C

Bestie (post)modernizmu i ich “Pasterze”


Tractatus Theologico-Philosophicus

Marek Głogoczowski
(Forum Myśli Wolnej, Krakowski Magazyn Racjonalistów, II
/III 2001r.)

To, że wraz z rozkwitem Wartości Zachodnich w Polsce


następuje, w sposób jak gdyby równoległy, proces bestializacji
społeczeństwa, jest w stanie dostrzec chyba już każdy. Od
momentu upadku “komuny” li tylko ilość osób utrzymujących
się z bandytyzmu wzrosła aż pięciokrotnie, a takie wypadki, jak
niedawne utopienie kilkuletniego już dziecka, w celu otrzymania
przez jego matkę odszkodowania z firmy ubezpieczeniowej,
oznaczają iż nasz kraj w istocie znalazł się w kręgu kulturowym
obłąkanej swą chciwością Zbiorowej Bestii, kojarzonej przez
Aleksandra Zinowiewa po prostu z Zachodem. Co niestety
dostrzega tylko znikoma ilość intelektualistów w naszym kraju.
Jednym z nich jest znany mi osobiście poprzez ZLP pisarz
Henryk Pająk, który w dwutygodniku “Tylko Polska” publikuje
cykl zatytułowany “Bestie naszych czasów”. W numerze 1
Nowej Ery (2001) tego pisma znalazło się, pod tym tytułem,
podsumowanie jego ostatniej książki A naród śpi. Z artykułu (i z
książki) rzeczywiście wieje grozą i większość zawartych w nich
poglądów osobiście podzielam. (Tak jak zresztą H.P. podziela
wiele z moich poglądów, o czym świadczy choćby jego
wcześniejsza książka “Bandytyzm NATO”, w której strony 15
do 17 praktycznie zostały spisane z mego artykułu “Krecia
wojna USA z Jugosławią”, opublikowanego w numerze 43/98
tygodnika “Nasza Polska”.)
Jednak jest część, powiedzmy 10 procent, jego poglądów,
które mi się wydają być i sztuczne i błędne i wskutek czego
działają one jak przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu (o
ile “miodem” można nazwać zawarte w licznych pismach
Pająka, iście apokaliptyczne informacje). Przejdźmy jednak do
szczegółów.
Przede wszystkim, przypisując ideologię “Atakujących
Bestii” ruchowi New Age, H.P. pisze, iż “zniewalane obecnie
narody są poddawane trzem niszczycielskim procesom. Są to:
Światowa Ekonomia i Finanse, Światowy Rząd i Światowa
Religia. Otóż historyk, będący jednocześnie osobą związaną z
religią chrześcijańską winien chyba wiedzieć, że taki program
Nowego Tysiąclecia jest próbą realizacji programu “Nowego
Jeruzalem”, wpisanego w Stary Testament około 2,5 tysiąca lat
temu przez proroka Izajasza. Pozwolę sobie przytoczyć kilka z
tych starożytnych proroctw, poczynając od uwagi, że nadejście
światowej religii zapowiedziane jest w rzeczonym “Testamencie
Mędrców Syjonu” wielokrotnie, chociażby w znanych wersetach
księgi Zachariasza “I będzie Pan królem całej ziemi. I jeden
będzie Pan i jedno będzie jego imię”. Jeśli zaś chodzi o projekt
rozwoju światowej ekonomii (a także o plan zagłady
nieposłusznych “Panu” narodów) to Izajasz zapowiada te
wydarzenia w końcowych rozdziałach swej, sławiącej
nadchodzące Nowe Jeruzalem, księgi.
(60) 10: I pobudują cudzoziemcy mury twoje, a królowie ich
służyć ci będą...
11: I twoje bramy będą stale otwarte, ni w dzień, ni w noc nie
będą zamykane, aby można było sprowadzić do ciebie skarby
narodów pod wodzą ich królów.
12: Bo naród i królestwo, które tobie nie będą służyć zginą, i
takie narody zostaną doszczętnie wytępione...
16. I ssać będziesz mleko narodów i piersiami królów karmiona
będziesz i poznasz iżem ja, PAN zbawiciel twój i odkupiciel
twój, mocarz Jakubów (tzn. Izraela).
O stronę dalej, w rozdziale 61, sprawa panowania nad
światem Izraela jest jeszcze wyraźniej zaakcentowana:
5: Bo stawią się cudzoziemcy by paść stada wasze, a synowie
cudzoziemców oraczami waszymi i winiarzami waszymi będą.
6. A wy będziecie nazwani kapłanami PANA, sługami naszego
boga mianować was będą; z bogactw narodów będziecie
korzystać i ich sławą się chełpić.
Jak widać z tego starożytnego proroctwa, Nowy Izrael ma
być czymś w rodzaju “bożego” super-pasożyta “ssącego mleko
narodów” i oferującego w zamian tym narodom upodlający je
stan niewolnictwa, bądź alternatywę zagłady. Co więcej,
nowotestamentowe “Objawienie” św. Jana prorokuje, że to
wytapetowane złotem i szlachetnymi kamieniami Nowe
Jeruzalem będzie trwało aż lat tysiąc, zanim przyjdzie Szatan,
który to “Państwo boże” zburzy (patrz rozdz. 20, 7). Wszystkie
zatem wymienione przez Pająka punkty podboju świata przez
Bestie są już zapowiedziane i w Starym i w Nowym
Testamencie, przy czym “Objawienie” dodaje, że to właśnie pod
wezwaniem Chrystusa (“Baranka”) ma zostać utworzony Rząd
Światowy.
W ostatnich wiekach, zwłaszcza od okresu Oświecenia,
chrześcijaństwo znalazło się w odwrocie i jak celnie zauważa to
Pająk, jest to w znacznym stopniu dzieło (olśnionych rozwojem
nauki i techniki) Illuminatów, czyli Oświeconych. Choć H.P.
podkreśla żydowskie pochodzenie niektórych ze znanych
“oświeconych” – a zwłaszcza Weishaupta a później Marksa – to
warto przypomnieć iż Pierwszym Oświeconym był Bezbożny
Budda, nauczający w starożytnych Indiach. Działający o dwa
wieki później w Grecji politeista Platon w swą, nauczaną
przecież na wszystkich chrześcijańskich uniwersytetach (za
wyjątkiem, być może, tego w Lublinie) koncepcję “Państwa”,
wpisał praktycznie cały, przytaczany przez Pająka, program
“zniszczenia chrześcijaństwa” zaproponowany przez
Illuminatów pod koniec XVIII wieku. Ten bowiem pogański
“nienawistnik udawaczy” w swym wciąż aktualnym dziele
zachwalał:
- Zniesienie własności prywatnej oraz dziedziczenia tej
własności (zwłaszcza wśród warstw arystokratycznych,
jedynych dopuszczanych do władzy).
- Zniszczenie rodziny i życia rodzinnego.
- Zniesienie (a przynajmniej ograniczenie) instytucji
małżeństwa.
- Ustanowienie grupowego, pozarodzinnego wychowania
dzieci.
Warto przypomnieć w tym miejscu, że Platon rozumnie
argumentował, że niszcząca organizm Państwa korupcja rodzi
się wraz z zabiegami o własność prywatną i wraz z
wychowaniem dzieci przez mające skłonność do
nadopiekuństwa matki. Stąd “antyrodzinne” nastawienie tego
miłośnika zdrowej i wykształconej młodzieży, powtórzone
zresztą w nauce Jezusa o “prawdziwej rodzinie” (Mat. 12, 46-
50).
Jak podaje Pająk, iluminaci mieli w swym zamyśle także
“zniszczenie monarchii i wszelkich uporządkowanych form
rządów narodowych”, co jest albo przejęzyczeniem się autora
albo pomysłem lokalnym, nadającym się do realizacji tylko we
Francji. Przecież gdzieś już od początku XIII wieku dziedziczne
elity rządzące Europą zaczęły mieć charakter ponadnarodowy,
zaś każdy znaczniejszy król (w tym i zazwyczaj nie polski król
Rzeczypospolitej Obojga Narodów) miał obowiązek chełpić się
nad iloma to narodami on panuje! To dopiero zrodzony przez
(narodową) Rewolucję Francuską Napoleon, stając się super-
monarchą, ogłosił się cesarzem Francuzów (a nie Francji)
rozpoczynając w ten sposób trwający przez następne dwa
stulecia rozkwit państw narodowych. Ten “pożar w domu Pana”
dopiero obecnie, w trakcie tak zwanej “Rewolucji
(hiper)żydowskiej”, udaje się stłumić, poprzez powtórne
pojawienie się na naszym kontynencie ponadnarodowej,
dziedzicznej “arystokracji” złożonej w znacznej mierze z osób o
pochodzeniu post-żydowskim. Ta rekonstruowana obecnie elita
“Nowego Jeruzalem” otwarcie się przymierza aby “ssać mleko
narodów” przez lat następnych tysiąc, dokładnie tyle ile
zapowiedziało to Pismo.
Jest rzeczą znamienną, że w okresie (1776 rok) gdy
Weishaupt ponoć pisał, iż należy zniszczyć instytucje o
charakterze narodowym, to jedyne takie instytucje posiadali...
Żydzi, u których przynależność do Synagogi była równoważna z
przynależnością do narodu. Zaś ze znanych mi pism,
zaliczonego przez Pająka do “Iluminatów-satanistów” Karola
Marksa, bardzo wyraźnie wynika, że znienawidzoną przez niego
religią nie było bynajmniej chrześcijaństwo, ale starszy od niego
judaizm, z którego nasza religia się wyłoniła. Prawdą jest
jednak, że miłości wzajemnej chrześcijan i izraelitów (w
przeciwieństwie do Watykanu dzisiaj) nie praktykowano, dla
żydowskich ortodoksów nie przestrzegający nakazów Tory
chrześcijanie to byli zezwierzęceni “Edomici”, potomkowie
legendarnego Ezawa, którego “mocarz Jakub” podstępem
pozbawił dziedzictwa. I o przywróceniu tego “bożego porządku”
potomkowie Jakuba oczywiście marzyli.
Natomiast dla zdolnych do samodzielnego myślenia
filozofów cała historia Izraela była po prostu obrzydliwa: mamy
przecież w niej i kult fałszywej rodziny (Abraham handlujący
wdziękami swej żony-siostry Sary) i kult fałszywej monarchii
(założonej przez mojżeszowych zbirów lewitów) a nawet i kult
fałszywego ducha narodowego, sprowadzającego się do apologii
kolektywnych form grabieży (na przykład Ziemi Obiecanej).
Dostrzegając zaś “zbliżanie się duchowe” zachodniego,
zwłaszcza amerykańskiego, chrześcijaństwa do dobrze znanego
mu judaizmu, Karol Marks, w artykule “Zur Judefrage” napisał
w 1843 roku:
Żydostwo osiągnęło szczyt swego rozwoju wtedy, kiedy
ukształtowało się w pełni społeczeństwo obywatelskie, lecz ono
dojrzało w pełni dopiero w świecie chrześcijańskim. Tylko pod
panowaniem chrześcijaństwa, które wszystkie narodowe,
naturalne, moralne i teoretyczne stosunki zamienia w rzecz
czysto zewnętrzną dla człowieka, mogło społeczeństwo
obywatelskie zupełnie oderwać się od życia państwowego,
mogło ono zerwać wszelkie więzi łączące człowieka z ludźmi i
sprawić, by miejsce tych więzi zajął egoizm, egoistyczna
potrzeba i by świat ludzi rozbił się na świat zatomizowanych,
wrogich sobie jednostek. Chrystianizm powstał z żydostwa i
znów się w żydostwo przeobraził. (itd.; Artykuł “W kwestii
żydowskiej” można znaleźć w tomie I Dzieł K. Marxa i F.
Engelsa i naprawdę warto go dokładnie przeczytać.)
Zatomizowane, wrogie sobie jednostki, żyjące li tylko dla
swych egoistycznych potrzeb, to są właśnie te “bestie”, które w
czasach najnowszych tak obficie się wyroiły, najpierw w Anglii i
w Nowym Świecie, a później i w kontynentalnej Europie. Idąc
śladem wskazanym przez Karola Marksa, nie trudno się
domyślić, że takie “nie ludzkie” zachowania są wynikiem
wzorowania się nowoczesnej burżuazji na komercyjno-
wojowniczych “cnotach” wyszczególnionych powyżej
Patriarchów, czyli “Ojców Założycieli”, Izraela. (To zresztą
twierdził także współczesny Marksowi Maurycy Joly, autor
literackiego prototypu późniejszych “Protokołów Mędrców
Syjonu”.) Przecież wszyscy co bardziej znaczni bohaterowie
Starego Testamentu to udawacze, oszuści i wręcz
psychopatyczne zbiry, niegodne nazwy Homo sapiens. A jednak
Kościół – pomimo początkowej opozycji, reprezentowanej
chociażby przez Marcjonów – uznał Stary Testament za księgę
“świętą”, a więc automatycznie rozpowszechnił “etos”
izraelitów wśród swoich wiernych. Dlaczego to nasi
duszpasterze zrobili, wskażę nieco dalej.
Poczesną część rozpoczynającego Nowe Millenium artykułu
“Bestie” Pająka stanowią oskarżenia rzucane przez niego pod
adresem masonów oraz utajnionych lóż, które “konspiracyjnie,
za plecami narodów (...) zwijają państwa narodowe w jeden
światowy kołchoz”. Otóż pierwsza moja reakcja na ten
“kołchoz” była “co ma piernik do wiatraka”. Przecież obecnie,
zgodnie z zasadami panującymi wewnątrz społeczeństwa
obywatelskiego, wspólny świat ludzi zamieniany jest w
odmóżdżone “człowiekowisko” (określenie Aleksandra
Zinowiewa) w którym każdy żyje w izolacji, w kręgu swych
prywatnych własności “rodzinnych”, oraz swych prywatnych
potrzeb. Natomiast kołchoz (po polsku spółdzielnia
produkcyjna) to z definicji wspólna własność i wspólna praca, a
nie żadne prywatne przedsiębiorstwo, jedyna dopuszczalna
obecnie forma własności środków produkcji. Tak to wygląda w
teorii. A jak w praktyce?
Dzisiejsi, ponadnarodowi “Kołchoźnicy Zjednoczonej (z
USA) Europy” dzięki technice uwolnili się od wykonywania
alienującej ich pracy i rzeczywiście posiadają wspólnie –
poprzez system giełd i biur maklerskich – gospodarstwo
produkcyjne o rozmiarach połowy Planety. A w tym mega-
kołchozie wykorzystują do pracy pogańskie (goim, Edomitów)
“zwierzęta robocze”, które ochoczo spełniają obowiązki “obcych
oraczy i winiarzy” wyszczególnionych w proroctwie Izajasza.
“Nowi kołchoźnicy” zaś – którzy w skali globu stworzyli liczącą
około 50 milionów głów elitę “nad-społeczeństwa” (znowu
określenie Aleksandra Zinowiewa, autora znanego w Polsce
terminu “homo sovieticus”) – z prostych przyczyn
matematycznych bogacą się nawet kiedy śpią, jak to celnie
zauważył jeden z nich, nieżyjący już socjalista, Francois
Mitterand. Dzięki bowiem posiadanemu przez nich wspólnie
Światowemu Systemowi Bankowemu wystarczy, jak to
prorokował Izajasz, odprawiać msze i śpiewać hymny na cześć
Pana, a narody same, z godną pochwały pokorą, będą oddawać
swych synów (i córki) w niewolę, a także posłusznie będą
zrzekać się swych bogactw na rzecz tej najnowszej wersji
Narodu Wybranego.
Dlaczego jednak zdekomunizowane niedawno narody tak
ufnie oddają swe uprzednio wspólne, narodowe bogactwa w ręce
“ponadnarodowych inwestorów”? Dlaczego z uniżonością marzą
o tym, aby łaska Pańska zezwoliła im na pogardzaną dawniej
przez nich pracę, w uprzednio ich narodowo wspólnych, ale
dzisiaj już posiadanych przez importowany kolektyw właścicieli,
przedsiębiorstwach? Skąd się wziął ten “czar”, który powoduje,
że praktycznie nikt (za wyjątkiem Castro, Łukaszenki,
Libijczyków i Chińczyków) nie jest w stanie się temu “Nowemu
Jeruzalem” oprzeć? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć już
nie w Testamencie Starym ani Nowym, ani nawet nie sekretnych
pismach żydowskich przechrztów oraz masonów. Zawarta jest
ona w czytanym i dzisiaj przez kler traktacie filozoficzno-
teologicznym, napisanym przez jednego z najznamienitszych
Ojców Kościoła imieniem Augustyn.
Otóż studiując De doctrina christiana tego świętego męża,
trafiłem na zapowiedź tego co się właśnie u nas odbywa.
Mianowicie w księdze II, w rozdziale XVL 60-61, nasz
przewielebny Ojciec Kościoła w ten sposób interpretuje na pozór
haniebny fakt okradzenia przez Żydów ich egipskich sąsiadów,
bezpośrednio przed ucieczką “narodu wybranego” z
goszczącego ich Egiptu:
Naród izraelski zabrał potajemnie im te bogactwa z
zamiarem zrobienia z nich lepszego pożytku (Wj 3,22). Nie
dokonał tego podług własnego prawa, lecz na rozkaz boży, zaś
Egipcjanie pożyczyli im to (naczynia oraz ozdoby ze złota i
srebra, a także szaty) skutkiem nieostrożności, gdyż posługiwali
się tymi dobrami w sposób niewłaściwy. ... Zresztą, czyż wielu
naszych dobrych wiernych postępowało inaczej? Czyż nie
podziwiamy jak bardzo objuczony złotem i srebrem wyszedł z
Egiptu najmilszy doktor i najświętszy męczennik Cyprian? ...
Poganie jednak dawali złoto i srebro oraz suknie ludowi Bożemu
niejako nie zdając sobie sprawy, jak owe dary przechodziły we
władztwo Chrystusowe (2 Kor 10,5). To bowiem co się
wydarzyło podczas wyjścia Żydów z Egiptu, miało znaczenie
figuratywne, które – nie ujmując w niczem równie dobremu, a
może i lepszemu zrozumieniu czyjemuś – przyjąłbym za
zapowiedź tego, co się obecnie dokonuje.
I rzeczywiście, bardzo podobna “przekładka własności”, z
rąk pogan w ręce (nowo)żydowskie, zachodzi na gigantyczną
skalę obecnie, całe tysiąc sześćset lat po zapowiedzi Św.
Augustyna. Otóż teologia chrześcijańska (bodajże wszystkich
dzisiaj wyznań) postuluje, że chrześcijanie to “nowi izraelici”,
rządzący się Nowym Prawem, a zatem to im wolno bezkarnie
zawłaszczać bogactwa narodów pogańskich, obojętnych wobec
spraw Wiary (na przykład w Przenajświętszą Trójcę). Jak
czytałem, największe obecnie instytucje lichwiarskie – takie jak
Bank Światowy i MFW – są kierowane przez nominalnych
chrześcijan, a wiele z osób sterujących u nas obecną “przekładką
własności” – jak chociażby Bronisław Geremek czy Adam
Michnik – już w 1980 roku przyjęło chrzest, stając się Nowymi
Chrześcijanami. Nic zatem dziwnego, że zgodnie z zapowiedzią
Augustyna, ci ludzie i te “chrześcijańskie” instytucje przejmują
– najwyraźniej z nakazu boga – narodowe bogactwa naszego
pogańskiego, ateistycznego przecież do niedawna kraju. I jest
zrozumiałym że Polacy, tak jak niegdyś Egipcjanie, użyczyli
(swych narodowych bogactw) skutkiem nieostrożności, gdyż
posługiwali się tymi dobrami (za czasów “komuny”) w sposób
niewłaściwy, ... niejako nie zdając sobie sprawy jak owe dary
przechodzą we władztwo (nowo)Chrystusowe.
W księdze O doktrynie chrześcijańskiej znajdujemy zatem
najzupełniej teologiczne wytłumaczenie współczesnego procesu
określanego mianem “wielkiej prywatyzacji”, będącej
jednocześnie procesem likwidacji (z definicji pogańskich)
państw o charakterze narodowym. Dlaczego jednak tak nikłe są
protesty kiedy to Nowi Chrześcijanie – a zatem zgodnie z
teologią Ojców Kościoła “izraelici najnowszej generacji” –
wynoszą z naszego kraju praktycznie wszystko, co może mieć
wartość w ich, najwyraźniej pozostających pod “opieką Boga”,
krajach? Ten pozorny “cud” Święty Augustyn tłumaczy w rozdz.
XLI 62, w sposób następujący: (Powinniśmy) mieć nieustannie
w pamięci to oto wyrażenie Apostoła “Wiedza nadyma, a miłość
buduje” (1 Kor 5,7). Dzięki temu zrozumie(my), że wychodząc z
Egiptu obładowany bogactwem nie może zostać zbawiony (przed
pościgiem wojsk faraona – M.G.) o ile nie dokona Paschy. Otóż
naszą Paschą jest Chrystus (Ef 3,17). Następnie Augustyn
podaje pełen miłości opis narzędzia tortur na którym zawisnął
Zbawiciel: Za szerokość uważa się belkę poprzeczną, na której
były rozpięte jego ręce; długość od ziemi aż do szerokości na
której udręczone było ciało od rąk do dołu; wysokość od
szerokości wzwyż do końca, a na tej części spoczywała głowa;
głębokość jest zaś ukryta, jako wbita w ziemię.
Nowoczesny filozof kultury zaproponowaną przez Świętego
Augustyna teologię “zbawienia poprzez Krzyż Pański” opisałby
na chłodno w ten sposób: zarówno w starożytności jak i obecnie,
ludy oraz ludzie prymitywni mają zwyczaj zrzucać swe
niepowodzenia na przysłowiowe “kozły ofiarne”, których
ukaranie powoduje (przynajmniej w ich odczuciu) wygaszenie
społecznych oraz osobistych napięć, wywołanych poczuciem
winy. Tę nie w pełni ludzką (jak by to powiedział Karol Marks)
socjotechnikę “zgładzania grzechów świata” zrytualizowali
Izraelici, którzy w dniu Paschy zamieniali jerozolimską
Świątynię w najzwyklejszą rzeźnię, gdzie wykrwawiano – a
potem (cało)palono – całkiem sporą ilość zwierząt domowych.
Szarlatański trick z “odkupieniem” przestępstw, za pomocą
zrzucenia ich na niewinną (możliwie “bez skazy”) ofiarę, Święty
Paweł przeszczepił do chrześcijaństwa. By ofiara z “baranka
bożego” dawała w praktyce wieczne odkupienie, tenże
“namiestnik Chrystusa” zrobił z Jezusa boga, który z definicji
trwa wiecznie, a zatem i wieczna jest ofiara z jego Ciała (patrz
“List do Hebrajczyków” rozdz. 9).
Teologię paulińską rozwinął kolejny “wielki pasterz”
chrześcijan, Święty Augustyn, który w przytoczonym powyżej
fragmencie De doctrina christiana zapewnił współwyznawców,
że tak jak Żydzi, okradając Egipcjan, zostali zbawieni dzięki
dokonanemu przez nich obrzędowi Paschy, tak i chrześcijanie –
którzy są wzorowanym na izraelitach “narodem wybranym” –
mają prawo łupić i mordować (względnie zniewalać) inne
narody pod warunkiem, że robią to z wiarą w moc Krzyża. Tak
więc krzyż stał się rzeczywiście symbolem odkupienia, zaś
“wymazanych” dzięki weń wierze, zbrodni chrześcijan mamy
tysiące. Bo przecież to już Krzyżowcy, po zdobyciu przez nich
Jerozolimy, wymordowali w niej z 60 tysięcy “niewiernych”
muzułmanów, a Krzyżacy, na ziemiach należących do
dzisiejszej Polski, zgładzili cały mężny naród Prusów. Jeszcze
bardziej bestialska była historia zachowania się
Konkwistadorów, zwłaszcza Anglosasów, którzy na terenach
Ameryki Północnej, w imię Chrystusa oraz Biblii, wytępili
prawie całą rodzimą ludność.
Obecnie w Polsce, po kilku dekadach bezbożnego
komunizmu, krzyż znowu zawisł w sali Sejmu i jak na komendę,
“zagraniczni inwestorzy” zaczęli szarpać co tylko jeszcze
pozostało, z naszego narodowego majątku. Zaś
najaktywniejszym współpracownikiem tych “inwestorów”
okazała się być “Solidarność”, która powstawała 20 lat temu w
cieniach krucht i krzyży. Gdy zaś doszła do władzy, to nagle
oświecił ją etos TKM (Teraz K... My do żłoba) niczym się nie
różniący od zachowania się obłąkanych chciwością ludzkich
bestii. Dzięki tej “Solidarności”, wyjeżdżający w ostatniej
dekadzie z Polski “misjonarze” – tacy jak Jeffrey Sachs czy
George Soros – opuszczali nasz kraj, by użyć porównania
Świętego Augustyna, objuczeni złotem i srebrem jak
wychodzący z Egiptu najmilszy doktor i najświętszy męczennik
Cyprian. Jednak ci “misjonarze Pana” nie odprawiają swej
paschy pod Krzyżem, a mimo to nikt ich nie ściga za
splądrowanie naszego kraju. Najwyraźniej ich “ofiara za
zbawienie” przewyższyła moc naszego krzyża, który dla nich
(podobnie zresztą jak półksiężyc Mahometa) jest li tylko
narzędziem do manipulacji emocjami “pogańskiego” (goim)
motłochu.
To, że Męka Pańska zaczyna przegrywać w konkurencji z
“paschą” jakiej dokonali w Oświęcimiu zarówno pobożni jak i
bezbożni Żydzi, widzieliśmy dwa lata temu w telewizji, przy
okazji “happeningu” na oświęcimskim Żwirowisku. Z
najwyższych kręgów Hierarchii padł wtedy rozkaz “krzyże
wynieść” i krzyże ze Żwirowiska znikły. Jest to, by znowu użyć
słów Świętego Augustyna, figuracja tego, co się będzie działo u
nas w najbliższych latach: z najwyższych kręgów Kościoła
będzie padał coraz częściej (podobny do tego, jaki słyszeliśmy
przy śmierci PZPR) nakaz “krzyż wynieść”. Nasze zaś kościoły
będą się progresywnie zamieniać w super-zekumenizowane
Domy Boże (inaczej, bóżnice), oraz w Instytuty Pamięci
Narodowej, wzorowane na tym w Yad Vashem w Jerozolimie.
Dlaczego jednak nasz Bóg tak bardzo osłabł, że ofiara z jego
Syna nie jest już w stanie “przebić” ofiary złożonej ze zwykłych
izraelitów? Po prostu ludzie przestają w niego wierzyć i nie jest
to wynikiem spisku iluminatów, komunistów ani innych
masonów. Jest to po prostu wynik rozwoju nauk: opowieści
biblijne o początku świata i początku człowieka okazały się być
w znacznej mierze bzdurą, a jak raz się zwątpi w księgi
“objawione” to i cała nasza wiara na nic, jak to szczerze napisał
Święty Paweł.
“Pascha z 6 milionów Żydów”, zagazowanych i
(cało)spalonych w trakcie II Wojny Światowej, ma rzeczywiście
moc niezwykłą. Dzięki tej super-ofiarze, pozostali przy życiu
super-izraelici biorą teraz wszystko: i kamienice w Polsce,
których nigdy nie posiadali, i konta przodków w Szwajcarii,
których nigdy nie znali, i fabryki do których budowy ani palcem
się nie przyłożyli. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że role
na świecie już zostały podzielone na następnych lat tysiąc:
jednym mleko i same miody, choćby tylko dłubali palcem w
nosie przez całe życie, drugim perspektywa prostytucji i prawie
niewolniczej pracy, lub (dosłownie) alternatywa śmierci
głodowej.
Biadający nad obecnym “zwijaniem” Polski przez “bestie
modernizmu” Henryk Pająk wydaje się być nie tyle TW ile NW
(Nieświadomym Współpracownikiem) zatrudnionym przy
realizacji starożytnej, “izajaszowej” propozycji zepchnięcia mas
Polaków do roli niewolników na następne tysiąclecie. Pisze on
Przewrotność tego satanisty (Marksa) sprawdziła się nie w
utopii “walki klas”, lecz w oszukańczym popchnięciu milionów
ludzi do bratobójczej walki o “równość społeczną”... (co)
zamieniło się w światowe tornado niszczące dwadzieścia wieków
dorobku cywilizacji. A co będzie jak przestaniemy o tę względną
równość ekonomiczną walczyć? Przecież jeśli nie zrzucimy z
siebie tego super-pasożyta, jakim jest ultra bogate nad-
społeczeństwo, to pozostaje nam tylko prostytucja w “super-
kołchozie” organizowanym obecnie przez “Panów” świata!
Pozostawmy jednak na uboczu przegraną (w chwili obecnej)
“walkę klas”: jak zauważył to jeden z filozofów “nad-
społeczeństwa” André Glucksman, wystarczy w miejsce
“bogacz” i “wróg klasowy” podstawić “Żyd” i marksizm
przerodzi się w klasyczny antysemityzm, czyli wrogość do
dłubiących palcem w nosie, żyjących z etosu lichwy, nad-
bogatych “judeochrześcijan”. W obecnej sytuacji geopolitycznej
warto się zabrać do demaskacji “nad-społeczeństwa” w sposób
bardziej religijny niż robił to ateistyczny marksizm. Otóż jak
najbardziej aktualny w czasach obecnych prorok Izajasz
zapowiedział, że “Nowe Jeruzalem” da się stworzyć dopiero
wtedy, gdy dokona się aktu “umęczenia sługi bożego” (rozdz.
53). Pozwolę sobie zatem przypomnieć jak budowano Religię
Holokaustu, której rozkwit przypada dopiero na połowę lat
siedemdziesiątych, kiedy to zmarła już większość świadków
zbrodni hitlerowskich.
Otóż, jak przypomina to Tomasz Gabiś w “Stańczyku” nr 1 i
2/97, do spotęgowania się wrogości Niemców wobec Żydów
przyczyniły się w znacznej mierze środowiska syjonistyczne w
USA, które już w 1942 roku, poprzez “Głos Ameryki” i BBC,
zaczęły trąbić o 6 milionach żydowskich ofiar, o komorach
gazowych i tak dalej. Taka propaganda dla znających
rzeczywistą sytuację władz hitlerowskich była ewidentnym
kłamstwem i jeszcze jednym potwierdzeniem “żydowskiego
spisku” przeciw Rzeszy, co oczywiście pogorszyło sytuację co
biedniejszch, nie potrafiących się ani wykupić ani zamaskować,
Żydów na terenach okupowanych. (Nie mówiąc już nawet o
tym, że programowo głoszący rasizm Hitler doszedł do władzy
wsparty przez kapitał żydowski Wall Street, obawiający się
przejęcia władzy w Niemczech przez komunistów.) Po krótkiej
zaś (z obecnej perspektywy) wojnie, zarówno ci Żydzi, którzy
przeżyli okupację, jak i ci, którzy bezpiecznie przetrwali ją w
ZSRR lub USA, zaczęli uzyskiwać niewiarygodne wręcz
dywidendy z męczeństwa ich braci – do którego to męczeństwa
co znaczniejsi z nich sami się przyczynili.
Analizując fakty przedstawione w “Stańczyku” do głowy mi
przyszła myśl, że ta, wyjątkowo komfortowa sytuacja “Izraela”
dzisiaj, podobna jest do sytuacji zaplanowanej przez tą
zwyrodniałą polską matkę, o której wspominałem na początku.
Działając poprzez swych kochanków, zaaranżowała ona
utopienie własnego dziecka, mając nadzieję i na wysokie
odszkodowanie, i na niewątpliwą w takich wypadkach sympatię
współczujących jej osób, i – last but not least – na uwolnienie
się od uciążliwego dla niej bękarta.
Zachowanie się tej matki-bestii w Polsce A.D. 2001 może
być potraktowane jako rodzaj figuracji (uwidocznienia)
zachowania się Szechiny (hebrajskiej “obecności bożej”) na
przestrzeni tysiącleci. To przecież właśnie ta niewidzialna
“Rodzicielka (wybranych) narodów”, będąca odpowiednikiem
naszego Ducha Świętego, podszepnęła Abrahamowi by
pozorował próbę zabicia swego syna, celem własnego się wśród
narodów wywyższenia. I to ona dyktowała ślepemu prorokowi
Izajaszowi wersety o Słudze Bożym, z którego ofiary wyrośnie
Nowe Jeruzalem mające przejąć całą na świecie “kasę”. Ledwo
zakamuflowane opisy prostackich technik “grzechów
odkupienia” stanowią bez wątpienia tak zwane “twarde jądro”
kwestionowanych obecnie ksiąg, zarówno Starego jak i Nowego
Testamentu. Przedstawione powyżej argumenty wskazują, iż to
“Pismo od Boga” – wciąż nam reklamowane jako “święte” – jest
jednym wielkim workiem z nieczystościami (za wyjątkiem,
oczywiście, Ksiąg Greckich i Ewangelii, a i to nie całych). I ten
wór z ludzkim KOŁTUNEM należy jak najszybciej opróżnić,
jeśli gatunek Homo sapiens będzie chciał nadal kontynuować
swą historię.
Załącznik D

Zasady konstrukcji “wirusa kulturowego" transformującego


populacje Europy Poludniowo-Wschodniej w rodzaj
"pastwiska" dla Koalicji Globalnych Inwestorów

(Fragment Requiem na śmierć Jugosławii 2[2])

Marek Głogoczowski

(Proza, proza, proza..., tom VII, Związek Literatów Polskich,


Kraków 2001)

Zaledwie w kilka dni po zaprzysiężeniu Voislava Kosztunicy


na prezydenta Federacyjnej Republiki Jugosławii, nowo
wybrany prezydent zapowiedział, że nosi się z zamiarem
zamiany nazwy reprezentowanego przez siebie kraju na “Serbio-
Czarnogóra”. Co więcej, jeśli mieszkańcy Czarnogóry będą się
chcieli od tej federacji odłączyć, to nie będzie on protestował.
(Choć formalnie, jako prezydent, ma on dbać o całość tego
związku.) Czyli po prostu, Kosztunica to kolejny – po
Gorbaczowie (i częściowo Havelu) – “prezydent intelektualista”
Europy Wschodniej, który już się przymierza do tego, aby
wykopać spod siebie stołek (ściślej, fotel) na którym ledwo co
usiadł. Coś jak gdyby ci wszyscy prezydenci-intelektualiści
starali się zrealizować pomysł innego znanego “słowiańskiego”
intelektualisty, Bronisława Geremka: “Musimy ująć w nawias
całą historię Europy między 1921 a 1989 rokiem”. (W rzeczy
samej, nie istniejące już ZSRR powstało dopiero w 1921 roku.)
2[2] Jugosławia ostatecznie znikła z mapy Europy 14 marca 2002, to jedno z ostatnich
słowiańskich państw wielonarodowych przyjęło nazwę “Unia Serbii i Czarnogóry”.
Okoliczności poprzedzające “koronację” Kosztunicy (7
października 2000) były dość huczne, jakieś migawki
pokazywała telewizja, z czego warto było zapamiętać scenę
szturmu na Parlament Serbii, oraz “taniec szczęścia”
mieszkańców Belgradu wśród złupionych przez nich sklepów.
No i w naszych mediach (łącznie z “Trybuną”) powiało
optymizmem, że nareszcie demokracja zawitała do naszych
południowych pobratymców: nie dość, że tamtejszy “dyktator”
Miloszewić siedzi praktycznie w domowym areszcie, to jeszcze
jego syn chciał aż do Chin uciekać. I oprócz gęstych informacji,
że z pomocą humanitarną dla Serbii zaczęły się nagle spieszyć i
MFW i Bank Światowy, niewiele się dziś o tym kraju mówi.
O tym, co naprawdę się wydarzyło jesienią 2000 w Serbii, w
polskiej prasie można się dowiedzieć li tylko z przedrukowanego
w “Forum” z 22 października artykuliku węgiersko-
amerykańskiego dziennikarza George’a Szamuelego. (Który to
dziennikarz był chyba pierwszym, który szerzej ujawnił, że w
momencie katastrofy “Kurska” w bezpośredniej jego bliskości
były dwie amerykańskie łodzie podwodne, z których jedna
“Memphis” w kilka dni później znalazła się w doku naprawczym
w Norwegii.) Pozwoliłem sobie zatem na krótką kompilację
informacji własnych (byłem w Serbii na dwa tygodnie przed
wyborami) oraz tych otrzymanych pocztą elektroniczną od
wydawców znanych witryn digilander.iol.it/lajugoslaviavivera
we Włoszech oraz Truthinmedia.org w Stanach Zjednoczonych.
(W tym ostatnim portalu czasami publikowane są moje
wypowiedzi, np. w Biuletynie z 3.10.)
Najprecyzyjniejsze opracowanie przebiegu
“demokratycznych przemian” w Belgradzie wyszło spod pióra
(klawiatury) p. Diany Johnstone która, pomimo mylącego
nazwiska, zapewne pochodzi z Jugosławii. Według niej
niedawna, rewolucyjna przemiana Serbii, była rezultatem
nałożenia się dwóch, sterowanych z niezależnych od siebie
ośrodków, procesów politycznych. Jednym z nich były,
zorganizowane przez rząd Miloszevicia, normalne wybory do
władz Jugosławii. Wybory te zostały przyspieszone prawie o
rok, bo rząd kalkulował, że nienawiść Serbów do NATO jeszcze
będzie wystarczająco duża, by zneutralizować działalność
sponsorowanej przez NATO “V kolumny”.
Drugim zaś, przemilczanym przez “zunifikowane media
Zachodu” zjawiskiem, były właśnie te gigantyczne, ledwie
skrywane przygotowania władz “NATOlandu” (jak Johnston
określa Imperium Zachodu) do dokonania, wykorzystując
napięcie związane z wyborami, totalnego przewrotu w ostatnim
skrawku Europy, dotychczas jeszcze nie spacyfikowanym przez
Zachód. (Cóż, rzeczony NATOland, którego jestem od ponad
półtora roku obywatelem, w mej głowie się jawi jako po prostu
Mendoland. O czym na końcu.)
Ten “demokratyczny przewrót” w Belgradzie był całkowicie
reżyserowany (i finansowany) zza granicy, ze specjalnego
“Biura ds. Jugosławii”, jakie rząd USA otworzył w sierpniu br.
w Budapeszcie. A oto szczegóły tego komercyjno-
rewolucyjnego przedsięwzięcia. Otóż jak się dobrze przypatrzeć,
to można zauważyć, że władzom NATOlandu udało się rozwalić
(bardzo już ograniczony) socjalizm w Serbii za pomocą
specyficznego, skonstruowanego wspólnym wysiłkiem CIA i
rozmaitych Fundacji Sorosa, “wirusa kulturowego”. Budową
takich właśnie “wirusów” zajmują się w USA wyspecjalizowane
agencje i każdy kto choć trochę interesował się tą dyscypliną
wie, że aktywny wirus składa się z dwóch części. Jedną z nich
jest “głowa”, która musi zawierać informację “miłą” dla
organizmu (względnie komórki) do której się wirus doczepia.
Natomiast w jego (początkowo niewidocznym) “ogonie” ukryta
jest informacja służąca czy to do zniszczenia zainfekowanej
komórki (organizmu), czy też do podporządkowania jej (jego)
metabolizmu konsumpcyjnym potrzebom pasożyta, który się
wyspecjalizował w wytwarzaniu takich właśnie “cząsteczek
informacyjnych”. (Na przykład “głowa” niedawno
zlokalizowanego, groźnego wirusa komputerowego “I love you”,
składa się z miłego zapewnienia uwidocznionego w tytule,
natomiast w jego ukrytym “ogonie” znajduje się informacja
bardzo przykra dla naiwnego użytkownika, który uwierzył w
miłość do siebie anonimowego konstruktora tego typu wirusa.)
Takich właśnie, podstępnych “wirusów kulturowych” w
naszym otoczeniu funkcjonuje bardzo wiele, by wskazać tutaj na
konstrukcję “Pisma Świętego”, powielanego w naszym kręgu
kulturowym już od wielu setek lat. Otóż “głową” Biblii są
Ewangelie, z których treścią każdy rozsądnie myślący człowiek
zwykł sympatyzować. Natomiast doczepiony do tej “Dobrej
Nowiny”, dwu-członowy “ogon” zawiera “informację perfidną”,
ukrytą w dwóch, pozornie niezależnych podzespołach
omawianego “wirusa z papieru”. Jednym z nich są “Listy” św.
Pawła, a drugim podstawowe instrukcje Starego Testamentu.
Nie trudno tutaj zauważyć, że tak właśnie skonstruowane
“Pismo Święte” stało się narzędziem, za pomocą którego
“pobożne pasożyty” potrafiły już po wielokroć w historii
zbudować terrorystyczne “Imperia Boże”, oparte bez reszty na
obłudzie i rabunku (by wskazać tu tylko na Krzyżowców czy
Krzyżaków).
W wypadku skonstruowanego przez agentury Nowego
Światowego Porządku podstępnego, wieloczłonowego wirusa
“We (NATO) love(s) Serbia”, jako “głowa” został ustawiony
portret Voislawa Kosztunicy, człowieka nieskalanego ani
kolaboracją z NATO, ani z reżymem Miloszewicia, a w dodatku
Europejczyka, prawosławnego narodowca oraz monarchistę.
Jego portret medialny stanowił zatem sam “miód” na łaknące
“normalności” serca Serbów. I rzeczywiście, około jednej
trzeciej elektoratu (2,4 miliona z 7,5 milionów) na ten,
wydzielający zapach miodu, “lep na wyborcze muchy” dało się
złapać. Niestety, entuzjaści Kosztunicy nie chcieli zazwyczaj
wiedzieć o tym, że ten “kryształowo czysty” polityk wynajął się
jako “ruchoma atrapa”, mająca zasłonić “marsz na Serbię” dość
obrzydliwego “ogona”, w całości finansowanego i ustawianego
przez wrogie Jugosławii siły. (Źródła włoskie podają, że
wrześniowo-październikowy “marsz na Belgrad” V kolumny
kosztował w sumie aż 600 milionów dolarów, czyli 1,4 miliarda
marek. Nic zatem dziwnego, że natychmiast po “zwycięstwie”,
na serbskim rynku pojawiła się taka ilość marek, że ich
czarnorynkowy kurs spadł o połowę w stosunku do dinara.)
Jeśli chodzi o budowę ukrytego za Kosztunicą “ogona”, to
składał (składa) się on z kilku segmentów, dość zresztą
precyzyjnie dobranych. Oczywiście każda “cząsteczka
informacyjna” ogona poruszała (i nadal porusza) odmienny
zestaw “aktorów rewolucji”. Nad całością poczynań czuwał (i
czuwa) wyborczy “impresario” Kosztunicy, Zoran Dzindzić,
znany agent niemiecki i entuzjasta (wraz ze swą partią
“Demokratów”) zeszłorocznych bombardowań swego
rodzinnego kraju. Za nim porusza się “Grupa 17” ekspertów
ekonomicznych, zainfekowanych wirusem “Reformy
ekonomicznej”, polegającej na jak najszybszym wprowadzeniu
w Serbii kuracji szokowej w stylu naszego Balcerowicza. Ta
“końska kuracja” ma zlikwidować nierentowne przemysły, które
(pomimo precyzyjnych bombardowań) wciąż w tym kraju
istnieją. Pozostałą zaś po “reformach” masę upadłościową ma
się przekazać jak najszybciej w ręce ponadnarodowej Koalicji
Globalnych Inwestorów, będącej rodzajem nieformalnej,
dyrygowanej w znacznym stopniu przez “Grupę Sorosa” super-
korporacji. (Według planów G-17, w Serbii ma nawet ulec
likwidacji narodowa waluta, którą- ma zastąpić
“ponadnarodowa” Deutschmarka.)
By ten plan “przekładki własności” z rąk serbskich do
obcych miał szansę powodzenia, konieczne było zorganizowanie
bojówek “żelaznej pięści”, nadzorujących właściwy przebieg
zaplanowanych reform. Bojówki te noszą nazwę “Otpor” (Opór)
i rzeczywiście pozdrawiają się symbolem zaciśniętej pięści
(znanym skądinąd młodym polskim czytelnikom
sponsorowanego przez Sorosa pisemka “Nigdy więcej”). Ten
ruch “Soros Jugend” – w Serbii zwany przez socjalistów
“Madleine (Albraight) Jugend” – został przygotowany do
spełnienia tej samej roli jaką spełniła Hitlerjugend w latach 30-
tych w Niemczech. Dziarscy działacze Otporu (zazwyczaj
studenccy aspołecznicy, anarchiści, antynarodowcy oraz liczni,
dobrze poznani w Polsce w szeregach Solidarności, nosiciele
wirusa kulturowego pod nazwą “Wszechwiedzący dureń”) mieli
(mają) za zadanie wystąpić w roli najzwyklejszych
“wykidajłów”, wyrzucających przedstawicieli dotychczasowego
serbskiego establishmentu, z ich miejsc pracy.
No i w końcu istotną rolę w kluczowym momencie
przewrotu odegrała kilkutysięczna, rzeczywiście folklorystyczna
grupa “Janczarów NATOlandu”, czyli młodych i silnych
“wiecznych bezrobotnych”, zwerbowanych głównie w
miejscowości Czaczak, będącej rodzajem stolicy,
zainfekowanego wirusem “Precz z komuną”, monarchistycznego
ruchu “czetników”.
Scenariusz rewolucji, polegającej na uruchomieniu super-
wirusa “We (NATO) love(s) Serbia” (NATO kocha Serbię), był
znany w swym ogólnym zarysie rządowi Jugosławii już przed 24
września. Jak informował Jerzy Hernik w “Trybunie”,
spodziewano się, że zaraz po wyborach “demokraci” zaczną
krzyczeć, że wybory sfałszowano i że na to hasło z sąsiedniej
Republiki Serbskiej wpadną fałszywi serbscy policjanci, by
rozpocząć aresztowania dotychczasowych, lokalnych władz
Serbii. W praktyce decydujące starcie “starego” i “nowego”
porządku nastąpiło dopiero 5 października po południu, kiedy to
na placu przed Parlamentem w Belgradzie zgromadził się około
100 tysięczny tłum, złożony głównie ze sprowadzonych z
Czaczaka “janczarów NATOlandu”, wzmocnionych lokalną
“pruszkowską”, pochodzącą z przedmieść Belgradu,
chuliganerią.
Otóż właśnie w rzeczony czwartek 5 października
usłyszałem po południu w Polskim Radio informację, że
jugosłowiański Trybunał Konstytucyjny unieważnił całą,
kwestionowaną przez “demokratów”, pierwszą turę wyborów, i
że Miloszević pozostaje prezydentem aż do połowy roku
przyszłego. Ta wiadomość (jak się później okazało, był to
“wirus informacyjny” spreparowany przez Zorana Dzindzicia i
natychmiast nagłośniony przez Wolną Europę) oczywiście
musiała podsycić wściekłość manifestujących, wspierając ich
duchowo w realizacji zaplanowanego wcześniej ataku na
budynek Parlamentu. (W budynku tym znajdowała się Główna
Komisja Wyborcza i dzięki uderzeniu “demokratów”,
zgromadzone przez nią wyniki głosowania zostały zniszczone,
gwarantując elekcję Kosztunicy już w pierwszej turze.)
“Rewolucyjnego kłamstwa” Zorana Dzindzicia rządowe media
Serbii nie zdołały już sprostować [3], gdyż “manifestanci”, za
3

pomocą sprowadzonego przez nich aż z Czaczaka buldożera,


sforsowali mur chroniący wejście do odległego o kilkaset
metrów od Parlamentu studio Radia i Telewizji Serbii, plądrując
go i wyłączając z użytku. (Budynek ten po raz pierwszy został
zaatakowany przez NATO w roku ubiegłym. Zginęło wtedy 18
osób.) Podobny los spotkał pobliskie lokale wszystkich
współrządzących Jugosławią partii, a także i okoliczne sklepy.
Przywódca ataku na Parlament, znany ze swego
antykomunizmu burmistrz Czaczaka Velimir Ilic, chwalił się
3[3] * Według potwierdzonych zarówno przez “opozycję” jak i “socjalistów” oficjalnych danych,
w pierwszej turze głosowania Miloszewić otrzymał ok. 38 proc. głosów, a Kosztunica ok. 49
procent. By osiągnąć pożądane przez “opozycję” zwycięstwo Kosztunicy już w pierwszej turze,
Trybunał Konstytucyjny – działając w “nowej rzeczywistości” jaka powstała 6 października –
zdecydował się anulować wszystkie, w znacznej większości promiloszewiciowskie, głosy z
Kosowa. Zrobił to pod pretekstem, że w Kosowie lokale wyborcze były zamykane (co
zaplanowano wcześniej, na życzenie NATOwskiej administracji tej prowincji) o godz. 16 a nie o
20. W ten “demokratyczny” sposób, po pozbawieniu prawa głosu Serbów z Kosowa, Kosztunica
otrzymał 50,25 proc. głosów.
[4] Podobnie jak to było w wypadku generała Agim Ceku, wprawieni w organizacji czystek
etnicznych (oraz w poskramianiu “komunistów”) serbscy “Janczarzy NATOlandu” być może
wkrótce znajdą intratne zatrudnienie w innych rejonach dawnego Imperium Ottomanum. Otóż
Izrael był jednym z pierwszych krajów, które zaproponowały pomoc finansową dla Nowej Serbii
i sądzę, że będzie to pomoc nie całkiem bezinteresowna. Izrael boryka się obecnie ze
zrewolucjonizowaną, wyraźnie komunizującą, arabską biedotą na swym terytorium i chętnie by
zatrudnił jakąś najemną siłę roboczą do likwidacji tej plagi.
potem przed prasą, że w tajemnicy zakupił wcześniej mundury
policyjne, aby ubrać w nie część swych “janczarów”, tak aby
zmylić zarówno zwykłą policję jak i odbiorców programów TV
widzących “serbskich policjantów”, żwawo wbiegających po
schodach Parlamentu wespół z “manifestantami”. Ta sfilmowana
przez CNN sugestywna scena stała się sygnałem, by w całej
Serbii bojówki “Otporu” (oraz pokrewnych formacji) ruszyły do
totalnego ataku, wyrzucając, bijąc, a nawet strasząc śmiercią,
dotychczasowe dyrekcje ważniejszych banków, zakładów pracy,
przedstawicieli lokalnych władz i oczywiście pro-rządowych
dziennikarzy. (Jak podaje Johnstone, straszono (i straszy) się
śmiercią także dzieci serbskich dostojników. Podejrzewam, że to
właśnie z tego powodu uciekł z kraju syn Miloszevicia, a prezes
Trybunału Konstytucyjnego wylądował aż w Chinach.) Według
wiarygodnych korespondentów “truthinmedia.org”,
sponsorowany przez amerykański fundusz “National
Endowment for Democracy”, burmistrz z Czaczaka płacił swym
“rzezimieszkom” (thugs) przeciętnie po 10 tysięcy DM za udział
w happeningu “przywracanie w Serbii demokracji”.
Panią Johnstone zaintrygował jeszcze jeden, specyficzny rys “powrotu Serbii
do Europy”. Otóż zwerbowani w Czaczaku “janczarzy NATOlandu” byli w
znacznej swej liczbie uczestnikami oddziałów paramilłitarnych, działającymi kilka
lat temu w Chorwacji i Bośni. (Jak utrzymuje to pisujący w “Gazecie Wyborczej”
Timothy Garton Arsch, niektórzy z nich brali nawet udział w wyzwalaniu
Srebrenicy.) I oto w ciągu jednego dnia, ci piętnowani bezustannie przez
społeczność międzynarodową “serbscy zbrodniarze”, stali się pozytywnymi
bohaterami Europy. Co więcej, według informacji przekazanych w wywiadzie
telewizyjnym przez ustępującego wice-premiera Serbii Seselja, także i wśród
generałów dowodzących serbską policją znalazło się dwóch “zdrajców” (gen.
Ulemek i Djordjević), którzy ułatwili “opozycji” zdobycie Parlamentu. Otóż
właśnie ci wyżsi oficerowie, w czasie pacyfikacji Kosowa latem 1998 roku, byli
odpowiedzialni za rozstrzeliwanie “powstańców” (tzn. rzezimieszków) albańskich
w Juniku i Drenicy. Kilka miesięcy temu poszli oni na współpracę z CIA po prostu
w nadziei, że w ten sposób będą mogli swe wcześniejsze grzechy “odkupić”.
(Podobnie zresztą przedstawia się sprawa znanego albańskiego rzezimieszka,
generała Agima Ceku, zasłużonego przy etnicznym czyszczeniu chorwackiej
Krainy z Serbów. Wkrótce potem został on wytypowany przez NATO na
przywódcę Armii Wyzwolenia Kosowa.) Możemy zatem śmiało powiedzieć, że
NATOland to kraina, w której rządzi prawdziwy “klub wybrańców boga”, z którym
ochoczo współpracują wszystkie rzezimieszki4[4] (oraz gangsterzy w rodzaju
czarnogórskiego Milo Djukanowicia) na Bałkanach.
(...)
Marek Głogoczowski, 3 listopad, 2000

4
Załącznik E

Kopia artykułu “Myśli uczesane” opublikowanego


przez M.G. w paryskiej “Kulturze”* w 1978

(Kultura, nr.1-2, Maisons-Laffitte, 1978)

Uwaga! Wstawki dopisane na maszynie (czcionką courier), są uzupełnieniami


fragmentów ocenzurowanych przez redakcję Kultury.

Myśli uczesane

Dziesięć lat temu dążenie do zniesienia krajowej cenzury wydawało mi


się być czymś oczywistym. W marcu 1968 roku jednym z zasadniczych
naszych żądań była właśnie likwidacja cenzury, a pamiętna akcja
przerzucania Kultur przez Tatry do Polski była jedną z praktycznych prób
otwarcia informacji dla ogółu społeczeństwa. W sprawę tę byłem
zaangażowany bardziej przez osobiste przywiązanie do idei wolności i
prawdomówności, niż ze względu na jakąś praktyczną wartość dla mnie.
Miałem przecież w Polsce dostęp do informacji, które mnie interesowały,
zaś publikacje własne ograniczały się do przechodzących “poza cenzurą”
artykułów naukowych czy alpinistycznych.
W niecały rok później miałem możność podziwiania jak w praktyce
działa system oparty na “absolutnej wolności”. Byłem wtedy w Berkeley,
w Kalifornii, gdzie kilka lat wcześniej została stoczona ostateczna bitwa
(1 zabity) o wolność słowa, tak zwany FREE SPEECH MOVEMENT w
1964 roku. Po dokładniejszym zapoznaniu się z historią tego ruchu
wolnościowego okazało się, że ostatnim wyzwolonym spod cenzury
słowem było to fuck (pier...) – wyrażenie, którego wskutek auto-cenzury
nie śmiem przetłumaczyć na polski w całej swej rozciągłości.
Ta berkeleyska historia nie jest li tylko odosobnioną ciekawostką
lingwistyczną. Brak jakiejkolwiek cenzury w krajach “wolnych”
doprowadził do rozkwitu dość specyficznej kultury (literatury, filmu,

* Tekst “Myśli uczesane” nie wszedł do zbioru esejów Etos bezmyślności opublikowanego w
1991 roku [2]
sklepów specjalistycznych etc.) koncentrujących się właśnie na
problemach opisywanych przez słowo wyzwolone w Berkeley. Inny
rodzaj tematyki przeobficie opracowywany przez współczesny wolny
film, literaturę, a zwłaszcza pisma obrazkowe dla dorosłych, to gwałt,
sadyzm, prymitywna chciwość poparte dynamicznymi efektami typu bum,
bum, wroom, wroom. Jeśli nawet zostawimy na uboczu przeznaczone dla
ludu “Jamesy Bondy” i wyczyny nad-ludzi typu “Karate”, to elita może
się pławić wśród wyszukanych perwersji i dewiacji umysłowych
promieniujących poprzez dzieła Pasoliniego, Borowczyka, Polańskiego,
Bertolucciego, Kosińskeigo i innych.
Osobiście nie mogę twierdzić aby tego typu “wolność wyrażania” była
mi w życiu absolutnie niezbędna i świetnie widzę swą edukację kulturalną
bez “La Grande Bouffe” czy “Ostatniego Tanga (w Paryżu)”. Trzeba też
uczciwie przyznać, że cenzura krajów komunistycznych dość skutecznie
dławi taki rozwój kultury, czego wcale nie mam jej za złe. Nie są to jakieś
mało-mieszczańskie, pruderyjne względy, ale sprawy całkiem praktyczne.
Na przykład, taka “eliminująca” działalność cenzury zostawia nieco
więcej miejsca na utwory zajmujące się wyższymi partiami naszego ciała,
czy też więcej miejsca na zwykłe, świeże powietrze. Sztucznie
utrzymywane niedostatki mechanicznej informacji zachowują znaczenie
swobodnej, nie ograniczonej do biernego odbioru “mediów” obserwacji
oraz komunikacji, sprzyjają niezależnemu, nie biegnącemu wzdłuż
mechanicznie przetartych szlaków myśleniu.
Nadmiar bowiem i łatwodostępność powielanej masowo informacji
może się okazać tak samo wydajnym środkiem tumanienia umysłów jak
jej braki. Byłem wielokrotnie świadkiem jak poczucie “realności”
powstałe wskutek zbytniego przejęcia się masową “informacją”
rozbiegało się z rzeczywistością autentycznie doświadczaną.
Przykładem tutaj może być me zeszłoroczne przypadkowe spotkanie w
samolocie na linii Taszkent-Moskwa z kolegą* wracającym spod samego
szczytu K2 w Karakorum. Z jednej strony, mózgi nasze naładowane były
Sołżenicynem, okropnościami “Gułagu”, NKWD i innymi strachami dla
mas. Zaś w rzeczywistości “realnej” samolot sowieckich (w rękopisie:
radzieckich) linii wewnętrznych pełen był Polaków wracających
tym tanim środkiem lokomocji z wakacji w Indiach, uciekinier z krajów
komunizmu (z zaświadczającym to paszportem) wsuwał sowieckiego (w
rękopisie: radzieckiego) kurczaka na hormonach, pod nim zaś kwitły
autostrady, niekończące się rzędy domków, polucja i oczyszczalnie
* P.S. 2002. Kolegą tym był Wojtek Wróż, który zginął dziesięć lat później, w 1986 roku, w
zejściu z K 2, drugiego pod względem wysokości szczytu Ziemi.
ścieków, tworzące prawie nie różniący się od Los Angeles pejzaż
przedmieść Taszkientu. I obu nam nasunęła się uwaga, że właśnie te
autostrady i niekończące się rzędy domków, coraz dokładniej
przykrywające naszą Ziemię, są aktualnie problemem najważniejszym. (w
rękopisie: o wiele poważniejszym od dość już
zdezaktualizowanego świata sołżenicynowych
baśni.)
Do tych uwag nad ogólnym kierunkiem rozwoju umysłowości
wyzwolonej od cenzury, zaczęły dołączać inne spostrzeżenia, dotykające
mnie tym razem prywatnie, nawet całkiem boleśnie. Zdarzyło mi się
bowiem zacząć pisać i publikować na Zachodzie i po pewnym czasie
“ucichnąć”. Ucichło mi się nie ze względu na niedostatek tematu wartego
publikacji, lenistwa pisarskiego czy braku talentu – bo posiadanie tego
ostatniego było często argumentem koronnym osób mi niechętnych.
Po prostu, od redaktorów odpowiedzialnych czasopism dowiadywałem
się: “tak nie można pisać dla Czytelnika” (J. Giedroyć), “Pańskie
sformułowania mogą być źle zrozumiane przez Czytelników” (P. Thibaud
z Esprit). Te wypowiedzi pobudzają do uwag bardziej ogólnych,
przekraczających mą prywatną historię. Po pierwsze, kimżesz jest ten
Wszechpotężny Czytelnik, którego interesy reprezentują wyraźnie
Redaktorzy Naczelni? Jeśli podstawimy “czytelnik = władza” to
otrzymamy wypowiedzi charakterystyczne dla wydawców krajów gdzie
prasa kierowana jest odgórnie i władza wymaga aby jej kadzić. Skąd się
bierze ta “Wszechwładza czytelnika”? W warunkach “społeczeństwa
otwartego”, czytelnik (konsument kultury) ma możność zachowywania się
jak klient dobrze zaopatrzonego domu towarowego – kupuje tylko taki
towar, który mu sprawia przyjemność, bądź wydaje się mu być w jakiś
sposób użyteczny. Dom Towarowy z Kulturą należy do świata Wolnej
Ekonomii, nierentowne pismo skazane jest na zagładę, skąd też troska
Redaktorów Naczelnych aby dopasować poziom wydawnictwa do
wymogów konsumentów.
Szkopuł leży w tym, że według wszystkich rzetelnych danych, masowy
czytelnik nie ma wcale wewnętrznej inklinacji do precyzji myślenia,
zwięzłości wypowiedzi czy bystrej obserwacji, a raczej do cnót
odwrotnych: ciężkiego, bezmyślnego powtarzania utartych sloganów,
nabożnego przejęcia się mitem, ckliwego sentymentalizmu i
powierzchownej pół, lub nawet ćwierć logiki.
(W rękopisie: Aby nie być gołosłownym, podam jaskrawy
przykład takiego bezmyślenia: wszystkim nam znane są
perypetie niektórych radzieckich dysydentów,
domagających się demokracji w ZSRR. Jednocześnie ci
sami “inaczej-myślący” przyznają się, że ich idee są
obce większości obywateli radzieckich. Gdyby zatem choć
trochę zechcieli oni wprowadzić w życie swe ideały, to
po pierwsze powinni się oni zamknąć, jako że są w
mniejszości. Ponieważ tego nie robią, to oznacza, że
nie tylko myślą oni inaczej, ale także gorzej.)
Częste powtarzanie sloganów powoduje ich podświadomą akceptację i
nawyk, tak iż po pewnym treningu możemy stać się gorliwymi
bojownikami o zupełnie absurdalne idee. Weźmy się od razu za
najbardziej znany nam przykład jakim jest często fanatyczna walka o
“równość”. Pierwsze, kapitalne zdanie amerykańskiej Deklaracji
Niepodległości mówi: “Twierdzimy, że jest rzeczą oczywistą, że wszyscy
zostali stworzeni równi”. Niezależnie od dumnych intencji autorów i
wyznawców, z empirycznego punktu widzenia to zdanie jest oczywistym
fałszem. Z wyjątkiem bliźniaków jednojajowych nie ma na świecie
osobników powstałych w identyczny sposób.
Z tego kłamliwego aksjomatu wynika logicznie cały gmach zwartej
struktury społecznej, zwanej demokracją, którą Zachód otwarcie usiłuje
narzucić światu jako “jedynie właściwą”. Tej niby kryształowo
przejrzystej strukturze można postawić kilka dość istotnych zarzutów. A
oto one:
1. Zasada “pełnej (totalnej?) demokracji” narzuca całkowicie (totalnie!)
kierunek rozwoju tej cywilizacji. Kierunek ten może być kompletnie,
totalnie poroniony. Weźmy na przykład przytoczoną historię cenzury. Na
podstawie osiągniętych wyników możemy śmiało postulować, że szerokie
masy interesuje najbardziej skandal, przemoc, sadyzm, komfort i
mechaniczna potęga, a zwłaszcza punkt zbieżny wszelakich wartości:
żeńska dupa. Mimo widocznej potęgi tych prymitywnych, fizjologicznych
popędów, jestem ściśle przekonany, że mamy tu do czynienia z
zachowaniem całkowicie patologicznym, wyzwolonym przez nowoczesne
środki technologiczne. Drażnione bezustannie wizjami seksualnymi
produkowanymi przez gigantyczny aparat propagandy typu “Playboy”,
zuniformizowane masy ludzkie zachowują się dokładnie tak jak masy
głupich “męskich” komarów, pędzących za nagranym na tamę
magnetofonową wabieniem miłosnym samic. Komarom przy głośnikach
ustawia się specjalne rozżarzone siatki, gdzie się głupie samce spalają.
Stymulowane seksualnie samce homo sapiens lądują natomiast w biurach,
fabrykach i pracowniach naukowych, które to instytucje mogą okazać się
o wiele niebezpieczniejsze dla naszego gatunku niż prymitywne pułapki
na komary. O czym dalej.
2. Zasada całkowitej (totalnej!) równości przyczynia się do powstania
dużych niesprawiedliwości społecznych. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale
“równość totalna” (bo o taką walczą aktualnie postępowcy) implikuje
równoważność głosu durnia i głosu geniusza, postawy tchórza i postawy
bohatera, zachowania egoisty i zachowania człowieka bezinteresownego.
Taka równość może być przyjemna dla występujących masami durni,
tchórzy i egoistów, ale jest wyraźnie niesprawiedliwa wobec
indywidualności odznaczających się inteligencją, odwagą czy
bezinteresownością.
“Równość” z definicji eliminuje istnienie jakichś wzorcowych postaw
etycznych i pozbawia jakichkolwiek hamulców w realizacji
niezróżnicowanego społeczeństwa złożonego z prymitywnych egoistów
dążących li tylko do zaspokojenia swych prywatnych ambicji, nieczułych
na jakikolwiek inny cel organizacji społecznej.
Jeśli za cel takiego “równego” społeczeństwa weźmiemy często
proklamowany przez zachodnich ideologów dobrobyt i rozwój ekonomii,
to taka prymitywna, niezróżnicowana i psychologicznie niedorozwinięta
ludzka masa będzie o wiele lepiej nadawała się do jego wykonania niż
indywidualizujące jednostki. Brak inteligencji i wyobraźni pomaga w
przejmowaniu się produktami kultury zmechanizowanej, egoizm chcącego
lepiej zarobić robotnika, poparty jego strachem przed utratą pracy, sprzyja
znakomicie wzrostowi produkcji, absolutny konformizm ludności jest
niezbędny do sprawnego funkcjonowania systemu rynkowo-
technologicznego.
3. Na pozór nie ma nic groźnego w tym niezbyt estetycznym
samozadowoleniu produkująco-konsumującej masy. Niestety, wiedziony
diabelską ciekawością, zechciało mi się zapoznać z histologią coraz
bardziej rozpowszechniającego się schorzenia zwanego rakiem złośliwym.
Według podręczników medycyny, tkanka nowotworowa odróżnia się od
normalnej tym, że jej komórki są niezróżnicowane (“równe”)
zgigantyczniałe i stosunkowo mało skomplikowane. Zachowują się one
jakby były niezależnymi organizmami, które zatraciły informację
niezbędną do ich współudziału w życiu całości organizmu i dążą
egoistycznie tylko do swego wzrostu i rozmnażania. Organizm nosicielski
zredukowany zostaje do “systemu ekonomicznego” utrzymującego ten
agresywnie niedorozwinięty system komórek. Medycyna wykryła dość
specyficzną zależność: im bardziej komórki neoplazmy są
prymitywniejsze, niewykształcone i niezróżnicowane, tym bardziej są one
agresywne, choroba rozwija się szybciej, rak jest bardziej złośliwy.
Znanego biologa Konrada Lorenza zaskoczyła analogia między tkanką
nowotworu a wyglądem naszych nowoczesnych miast, zwłaszcza
amerykańskich, mnie zaś bezpośrednia analogia ze strukturą
społeczeństwa demokratycznego. Mamy przecież tutaj “samotny tłum”
niezróżnicowanych i niedokształconych konsumentów, pochłoniętych
egoistyczną troską o swe prawa i przywileje, tłum wykazujący
jednocześnie kompletny zanik poczucia spójności społecznej. Widoczna
jest gigantyzacja ekonomiczna jednostek i sprowadzenie ich życia do
prymitywnej walki o byt. Mamy też próby narzucenia całemu światu
strukturalnego niezróżnicowana, na które to hasła najbardziej podatna jest
niedokształcona i niedojrzała młodzież, której zezwala się na wszystko.
Warto przytoczyć bardziej szczegółowe przykłady wskazujące jak
daleko sięgają analogie aktualnego rozwoju ludzkości (niestety, zwłaszcza
jej zachodniej części) z histologią raka:
1. Zanik poczucia odpowiedzialności i spójności społecznej: Kilka
miesięcy temu wystarczyło kilkunastogodzinne wygaszenie światła w
mieście Nowy York, by setki tysięcy szacownych i odpowiedzialnych, a w
dodatku dosłownie tonących we wszelakich dostatkach obywateli USA
rzuciło się jak prymitywna banda złodziei by rabować niezabezpieczone
sklepy. I kto mi tu będzie opowiadał o jakimś poczuciu civity –
odpowiedzialności społecznej, którą niezwykle szczycą się Anglosasi –
przynajmniej gdy się widzą w świetle elektrycznym.
2. “Udziecinnienie” i agresywny “rozwój w tył” struktur
przekazujących informację: W piśmie Encounter ze stycznia 1976, znany
dziennikarz brytyjski Henry Fairlie tak sformułował najbardziej aktualne,
nie cierpiące zwłoki zadania dla narodu angielskiego: by zniwelować
ostatecznie różnice społeczne, ciągle, mimo materialnego zrównania,
wyraźne w starej Anglii, należy jak najszybciej zarzucić piękny,
precyzyjny i rozbudowany język “królewski” czyli klasowy, i zastąpić go
popularnym, prymitywnym żargonem bardziej odpowiadającym
potrzebom mas – podobnie jak to się stało w Stanach Zjednoczonych.
(Jest to program przedstawiony dosłownie w ten sposób na pierwszych
stronach najpoważniejszego czasopisma kulturalnego Wielkiej Brytanii).
Niewątpliwie bogactwo i sprawność języka jakim się posługujemy jest
zewnętrzną miarą stopnia rozwoju i dywersyfikacji naszej tkanki
mózgowej. Program mierzący otwarcie w osłabienie naszych możliwości
formułowania myśli (a zatem i percepcji informacji) odpowiada dokładnie
agresywnej, patologicznej akcji tkanki nowotworu przeciw centrom
informacji strukturalnej organizmu zdrowego. Do tych samych
“programów niedorozwoju” należy zaliczyć aktualne tendencje
szkolnictwa średniego – zwłaszcza amerykańskiego – celujące w
eliminację dzieł trudniejszych, minimalizację programów matematyki i
fizyki, zniesienie nauczania języków obcych, zredukowanie bogatej w
informację historii i ewentualne zastąpienie jej naukami o wartości
informacyjnej równej zero (np. futurologii, jak to proponuje wieszcz
północno-amerykański A. Toffler w “Szoku przyszłości”).
Nic dziwnego, że obywatele wychowani przez takie “liberalne” w
wymogach intelektualnych społeczeństwo potrafią z całym przekonaniem
manifestować swe “poczucie wyższości z powodu osiągniętej równości”
(jak to głośno robi wymieniany H. Fairlie), nie zauważając w ogóle, że ich
myślenie jest logicznie sprzeczne (Wyższość bo równość?) – co jest
jeszcze jednym wdzięcznym przykładem zamaszyście* dynamicznego*,
jędrnego*, prężnego* niedokształcenia ich szarych komórek. (*
Przymiotniki bezustannie powtarzające się w prozie Henry Fairlie’ego.)
W tej sytuacji, przy odpowiednim poziomie niedorozwoju zmysłów,
możemy zobaczyć “piękno” tego “nowego społeczeństwa” (nowotworu) i
dać się przekonać, że taki stan rzeczy jest ideałem, którego nie da się
uniknąć i należy się doń zaadoptować – co jest esencją twórczości
sławnych amerykańskich uczonych behawiorystów i futuro-ideologów.
Niezależnie od tych wysiłków popularnych (niedo)uczonych, popartych
głuchym terrorem walczących o swe samozadowolenie mas, wypada
obiektywnie stwierdzić, że podobnie jak w przypadku neoplazmy, takie
“nowe” społeczeństwo musi prowadzić do zagłady już nie tylko jakichś
“odwiecznych ludzkich wartości” (co się już chyba stało), ale do
destrukcji całej ziemskiej biosfery toczonej przez tak zwaną “postępową
ludzkość” (co się przygotowuje). A w końcu, wraz ze śmiercią żywiciela,
zagłady “nowej ludzkości”, czyli naszej obiektywnej, naukowej
apokalipsy. Nie zapominajmy zatem o tych medycznych analogiach z
nowotworem, dmąc codziennie w nasz ideał demokracji.
W tej sytuacji chciałoby się zapytać, czy jest jakaś szansa dla nas, czy
wszystko na świecie rozlezie się w gigantycznym, smrodliwym śmiecio-
bełkocie (bełkot = demokracja pośród słów).
Według wszystkich danych paleontologii i zoologii, rozwój ustrojów
biologicznych odbywał się od kilku miliardów lat w jednym, wyraźnie
zdeterminowanym kierunku: od form prostych, prymitywniejszych i mniej
skomplikowanych do ustrojów bardziej zróżnicowanych i rozwiniętych.
Nie ulega wątpliwości, że obecny kierunek przemian jest odwrotny: od
struktur wysoko zróżnicowanych (np. hierarchiczne społeczeństwo
średniowieczne) do uproszczonych (demokracja). Opierając się na tych
spostrzeżeniach, w światłych, choć może mało popularnych kręgach
uczonych (takowe jeszcze istnieją, nawet w Stanach Zjednoczonych)
otwarcie zaczyna się mówić o “cywilizacji anty-biologicznej”. Ten “anty-
biologizm”* jest chyba najprecyzyjniejszym określeniem całościowych,
TOTALITARNYCH intencji naszej zbiorowości. Jak już pisałem, nigdzie
w przyrodzie, poza patologicznym przypadkiem neoplazmy, nie ma
demokracji ani równości, a przeciwnie, mamy niesłychane bogactwo
form, gatunków, ras, wzajemnie między sobą splecionych, zależnych,
wykorzystujących i żrących się nawzajem – co im tylko wychodzi na
dobre.
Z antybiologiczną ideologią wiążą się nasze antybiologiczne praktyki.
Ileż to gatunków najszlachetniejszych zwierząt znikło z naszej planety od
chwili ogłoszenia epokowego utworu Darwina “O powstawaniu
gatunków”? Ileż to lasów wyrąbano by zamienić je na papier potrzebny
pod artykuły o demokracji? Patrząc z zewnątrz, współczesna cywilizacja
nie wydaje się mieć żadnego innego celu niż ciągle przyspieszające się,
zakrojone na heroiczną skalę asfaltowanie, betonowanie i sterylizację
naszego globu. Nic też dziwnego, że niektóre obdarzone możliwością
wyboru zwierzęta opuszczają strony nawiedzone przez “rozwój”. Znane
alzackie i nadreńskie bociany w ciągu kilkunastu ostatnich lat zmieniły
wyraźnie szlaki swych wędrówek. Wolą zakładać swe gniazda w tak
zwanych totalitarnych, ale za to biologicznie spokojniejszych Niemczech
Wschodnich i Polsce.
Człowiek, choćby się najszczelniej obłożył gazetami, encyklopediami,
samochodami i maszynkami do liczenia jest wciąż tylko zwierzęciem o
niezwykle silnie rozwiniętym mózgowiu. Ten nadrozwój mózgowia,
umiejętność komunikacji językowej a zwłaszcza czytania, zostaje
wykorzystany do komunikowania nam standardowej informacji
dopasowanej do wymogów psychologicznie dziecinnych konsumentów.
Taka “niedojrzała” informacja zdominowała prawie całkowicie informację
otrzymywaną czy to genetycznie, czy też w formie historycznie

* P.S. 2002. W miejscach, gdzie w 1978 roku autor pisał o “cywilizacji antybiologicznej”, w
roku 2002 napisałby o “cywilizacji antyzoologicznej”. Rak jest przecież (nowo)tworem
biologicznym i zachowuje się on podobnie jak rośliny, posiadające, według definicji
Arystotelesa, duszę tylko wegetatywną, ograniczoną do odżywiania i wzrostu (czyli
rozmnażania się populacji ich komórek). Komórki nowotworowe charakteryzują się atrofią
swych mikroorganów sensorycznych oraz ruchowych, przez co nie posiadają duszy zwierzęcej -
czyli zmysłowo-ruchowej - umożliwiającej zwierzętom rozwój wyższych form inteligencji.
wykształconej kultury (tradycji), czy to przy pomocy bezpośrednich
doznań zmysłowych. Mimo emocjonalnego pięknobrzmienia i pozornej
“wielkości” postępowych ideałów, są one sterylne, niesłychanie
prymitywne, płaskie, puste i pozbawione jakiegokolwiek
konstruktywnego sensu. Cywilizacja antybiologiczna jest z samej definicji
wymierzona przeciw tworowi biologicznemu jakim jest człowiek.
Wynalazki, traktowane przez ogół jako “dobrodziejstwa ludzkości”
przy bliższej, głębszej analizie okazują się nie tylko złudne, ale wręcz
szkodliwe. Weźmy na przykład medycynę i “cuda” jakie można dzięki
niej dokonać. Komuś (większości!), może się zdawać, że im więcej
lekarzy, aparatury i medykamentów tym lepszy stan zdrowia danego
kraju. Tymczasem statystyka śmiertelności na raka piersi (naturalnie, po
skompensowaniu wieku) pokrywa się dokładnie ze statystycznym
dochodem narodowym na głowę mieszkańca. W nasyconych pod
względem medycznym Stanach Zjednoczonych, ponad połowa (!) ludzi
ma zaburzenia psychiczne – są to statystyczne rekordy świata! Dodajmy
do tego, ze niektóre choroby dziedziczne jak na przykład cukrzyca, bez
medycyny po prostu eliminowałyby się same, leczone natomiast, trwają i
rozszerzają się w kolejnych pokoleniach, przyczyniając się do
zwiększenia ilości ludzi zależnych od codziennych zastrzyków insuliny.
Rozwój medycyny nie gwarantuje nam zdrowia. Gwarantuje natomiast
tylko jedno: zamianę społeczeństwa w organizm pół-zdrowy, całkowicie
uzależniony od aparatu medycznego. (Tu powtarzam opinie Ivana Illycha
i prof. Kielanowskiego).
Taki biologiczny sposób patrzenia na świat pozwala racjonalnie
wytłumaczyć dlaczego systemy typu komunistycznego pokrywają coraz
większą część globu, stają się coraz bardziej popularne nawet i w
Zachodniej Europie. Marksizm przecież dmie w te same “uniwersaln(i)e”
puste* ideały, jego ideologia nie wytrzymuje żadnej głębszej analizy, jak

* P.S. 2002. To autor pisał w okresie, kiedy to nie zaznajomił się jeszcze bliżej z twórczością
Karola Marksa – i to pomimo iż pod koniec lat 1960, jako asystent UJ a potem AGH, musiał
uczęszczać na obowiązkowe wykłady z marksizmu prowadzone przez dr Jerzego Wiatra.
Dopiero po zmianie ustroju (do której to zmiany prof. Jerzy Wiatr osobiście się przyłożył) autor
po raz pierwszy zajrzał do Kapitału i stwierdził, że Marks najzupełniej słusznie określony został
(w Danii, ale nie w Polsce) Myślicielem Tysiąclecia. Te “uniwersalnie puste (tzn.
pozytywistyczne) ideały”, które tak straszą filokatolików (np. Henryka Pająka), to jest tylko
“szata zewnętrzna”, pod którą jest ukryte TWARDE JĄDRO marksizmu, dokładnie to samo co w
Państwie Platona (proszę np. zauważyć, że według Platona państwem mają rządzić Filozofowie
wraz z otaczającymi ich Strażnikami, którzy “sami nic nie posiadając, o całym Państwie
decydują”. To zdanie oznacza przecież nic innego jak wymarzoną przez Marksa Dyktaturę
Proletariatu!
to nam wykazał Leszek Kołakowski. Praktyka krajów komunistycznych
wskazuje, że dokonano tam biologicznego “wynalazku”, skutecznie
neutralizujacego rozkładowy wpływ wynalazku Gutenberga: Informacja
mechanicznie powielona jest bez żadnej żenady używana jako “zasłona
dymna” zabezpieczająca MISTERIUM PAŃSTWA przed redukcyjną
wścibskością maluczkich, dostarczając jednocześnie maluczkim ich
upragnioną strawę duchową.
Pod tą “zasłoną dymną” kraje Europy Wschodniej wiodą byt całkiem
zróżnicowany i interesujący. Według znanego mi historyka niemieckiego,
Fryderyk Wielki byłby w pełni zadowolony oglądając współczesne
Niemcy Wschodnie, które w końcu są prężną kontynuacją idei pruskiej –
łącznie z ich tysiącami uchodźców. Jak stwierdzają to wszyscy zachodni
obserwatorzy, po trzydziestu latach usilnej “sowietyzacji”, różnica między
Polską a Związkiem Sowieckim (w rękopisie: Radzieckim) wydaje
się być większa niż między niezależną Francją a Stanami Zjednoczonymi.
Według wszystkich danych dotyczących reakcji psychologicznych,
naciski, kary, ograniczenia, poza chwilowym sukcesem na dalszą metę nie
prowadzą do niczego, a nawet odwrotnie, do wzmocnienia zachowania
ograniczonego. Pedagogom znany jest paradoks wychowania: najbardziej
żywotne, niezależne i “rozrabiające” okazują się dzieci, które usiłowano
“trzymać krótko” przy pomocy ograniczeń i dyscypliny. Z kolei dzieci,
którym zezwala się na wszystko, staja się powolne, ograniczone i
pozbawione inwencji (na przykład hippisi).
Podobnie ma się sprawa i w innych przypadkach opresji społecznej czy
politycznej. Tak jak kościelne zakazy seksualne przyczyniły się do
zachowania erotyzmu w krajach katolickich w porównaniu z
protestanckimi, tak ucisk Kościoła przez Państwo przyczynia się do
zachowania jego roli w krajach Europy Wschodniej (w porównaniu z
upadkiem Kościoła na Zachodzie). Z kolei ograniczenia państwowości
tych krajów przez Związek Sowiecki (w rękopisie: Radziecki)
przyczyniają się walnie do zachowania nacjonalizmu i idei państwowej w
krajach uciskanych, zwłaszcza w porównaniu ze Wspólnym Rynkiem,
który stał się “rozkładającym trupem organizmów państwowych, w
którym rojnie żerują kupczyki” (opinia z Le Monde).
To zdawać by się mogło, że paradoksalne i niby-nieracjonalne
zachowanie się organizmu społecznego, znajduje swe potwierdzenie w
ścisłych, laboratoryjnych badaniach. Według doświadczeń na szczurach
przeprowadzonych przez wyśmienitego psychologa amerykańskiego B. F.
Skinnera, jedyna skuteczna metoda osiągnięcia trwałego zaniku danego
zachowania polega na zezwoleniu na “całkowitą wolność” jego
wyrażania, przy jednoczesnym uczynieniu go niepotrzebnym i zbędnym,
co otrzymuje się poprzez wzmocnienie pozytywne (nagradzanie)
zachowania odwrotnego. Taką reakcję biologiczną widać wyraźnie w
wypadku najnowszej historii zachodniego Kościoła: całkowita wolność i
tolerancja religijna połączona jest tutaj z nagradzaniem postaw
społecznych zupełnie sprzecznych z etyką religijną. (Porównajmy
aktualną ideologię “życiowego sukcesu” z chrześcijańską ideologią
życiowej klęski; dobrobyt [chęć bogacenia się], unikanie cierpień,
nieumiarkowaną konsumpcję z dokładnie odwrotnymi cnotami
chrześcijańskimi; egoistyczną “walkę o byt” z altruistyczną “miłością
bliźniego”. Według Konrada Lorenza obecna sytuacja Zachodu
odpowiada dokładnie temu co dawniej ludzie religijni nazywali “czasami
Antychrysta”).
Gdy dorzucimy do tego “adaptacyjną” politykę Kościoła, posoborowe
odwrócenie się “twarzą do ludu”, to możemy zrozumieć dlaczego w ciągu
piętnastu po-soborowych lat frekwencja w kościołach na Zachodzie spadła
o dwie trzecie, dlaczego na pytanie “czy rodzice chcą aby ich dzieci brały
udział w niedzielnych praktykach religijnych” w ankiecie
przeprowadzonej przez organizatorów kolonii letnich miasta Genewy, nie
było ani jednej odpowiedzi pozytywnej.

To chyba tylko tyle zwięzłych uwag jakie mi się nasuwają po
dziesięcioletnich, zaangażowanych studiach in vivo nad rozkwitem
cywilizacji Zachodniej. Jeśli te uwagi można zamieścić w czasopiśmie
publikowanym na Zachodzie, oznaczać to będzie, że wiele z poruszanych
przeze mnie spraw nie są aż tak poważne. Gdyby się natomiast okazało, że
te skądinąd logicznie spójne i uporządkowane, “uczesane” choć
emocjonalnie niewygodne myśli nie mają prawa transmisji na nawet
skromnych, etatowych kanałach informacyjnych, będzie to dowodem, ze
sytuacja Zachodu jest o wiele groźniejsza niż o tym piszę.
Marek GŁOGOCZOWSKI
Genewa, 4 listopada 1977
O Noamie Chomsky’m:
Ogólnie biorąc, gdy się czyta pro-społeczne prace “amatora
Chomsky’ego” to prawie w ogóle się nie odczuwa tych spowolnień
reakcji aparatu skojarzeniowego, jego niechęci do widzenia
trywialnych faktów, czy wybiórczego wręcz bezruchu kory
mózgowej, co jest szczególnie uciążliwe przy lekturze wypowiedzi
zawartych w zbiorze Noama Chomsky’ego próba rewolucji
naukowej. Niemniej to właśnie te “naukowe” poglądy przyniosły
Chomsky’emu światowy rozgłos, który dopiero później wykorzystał
on do nagłośnienia swych “amatorskich” (w dobrym znaczeniu tego
słowa) prac, celnie krytykujących zachowanie się amerykańskiego
establishmentu. Na jego usprawiedliwienie należy jednak
przypomnieć, że bez “zdania egzaminu” z widzenia umysłu człowieka
w sposób maszynowy, nie mógłby on sprostać wymaganiom
intelektualnym stawianym pracownikom przez korporację MIT –
Massachussetts Institute of Technology.

Antyzoologizm – niechęć do uwzględniania


pokrewieństwa gatunku ludzkiego z innymi gatunkami
zwierząt, a w szczególności z ssakami naczelnymi.
Antyzoologizm występował już w starożytności, w cywilizacji
judaizmu, w której zwierzęta traktowano jako czysto
utylitarne przedmioty służące, m. innymi, do przerzucania na
nie ludzkich grzechów (są to, wytwarzające tzw.
zafałszowaną świadomość, rytuały “grzechów odkupienia”
opisane w “Księdze Kapłanów” Pięcioksięgu). W czasach
nowożytnych antyzoologizm najsilniej się rozwinął w opartej
na Biblii cywilizacji anglosaskiej, w której też pojawiły się
zrytualizowane metody przerzucania win na odpowiednio
dobrane “kozły ofiarne” (patrz Addendum do Wstępu).
Antyzoolodzy – zazwyczaj utożsamiani z (neo)darwinistami –
negują, wynikający z lamarckowskich Praw Zoologii
twórczy, rozwojowy charakter podejmowanych przez ludzi i
zwierzęta wysiłków, przypisując losowemu przypadkowi
wszelką nowość w biosferze.
O autorze:
Oprócz zainteresowań ściśle naukowych, Marek
Głogoczowski już w latach 1970 na emigracji publikował swe
eseje, krytyczne wobec cywilizacji amerykańskiej, w paryskiej
Kulturze. Po powrocie do kraju w 1982 pisywał w znanych
periodykach (Polityka, Twórczość, Przegląd Tygodniowy)
gdzie z czasem zaczął się czuć niepożądanym gościem –
zwłaszcza w środowisku tzw. “elit”, coraz silniej dotkniętych
przystosowawczym (do “Europy”?) procesem zaniku
mózgowia. (Jest to skądinąd proces “uczenia się poprzez
eliminację neuronów”, jak najbardziej pochwalany przez prof.
J.P. Changeux w książce L’homme neuronal z 1984 roku.)
ISNB 83-903709-0-6

You might also like