Professional Documents
Culture Documents
DziwNy
przYpadek
pSa
NoCną
porĄ
Świat Książki
Mark Haddon
DziwNy
przYpadek
pSa
noCną
porĄ
Z angielskiego przełożyła
Małgorzata Grabowska
Tytuł oryginału
THE CURIOUS INCIDENT OF THE DOG IN THE NIGHT-TIME
Projekt okładki
Ewa Łukasik
Redaktor prowadzący
Ewa Niepokólczycka
Redakcja
Ita Turowicz
Redakcja techniczna
Julita Czachorowska
Korekta
Tadeusz Mahrburg
Zofia Firek
Świat Książki
Warszawa 2004
Skład i łamanie
Kolonel
Druk i oprawa
Białostockie Zakłady Graficzne SA
ISBN 83-7311-949-3
Nr 4100
87503271797585
Książkę tę
dedykuję
Sos
Dziękuję
Kathryn Heyman, Clare Alexander,
Kate Shaw i Dave'owi Cohenowi
Podziękowania
Było 7 minut po północy. Pies leżał na środku trawnika przed domem pani Shears.
Oczy miał zamknięte. Wyglądał, jakby leżąc na boku, biegł, tak jak biegnie pies,
któremu śni się, że goni kota. Ale ten pies nie biegł ani nie spał. Był martwy.
Sterczały z niego ogrodowe widły. Musiały przeszyć go na wylot i wbić się w ziemię,
skoro nie upadły. Ponieważ nie dostrzegłem żadnych innych ran, uznałem, że zabito
go właśnie widłami, bo po co ktoś miałby wbijać ogrodowe widły w psa, który
zdechł z innego powodu, na przykład skonał na raka albo zginął w wypadku
drogowym. Ale nie miałem co do tego pewności.
Wszedłem do ogródka pani Shears, zamykając za sobą furtkę. Wkroczyłem na
trawnik i ukląkłem przy psie. Dotknąłem jego pyska. Był jeszcze ciepły.
Pies wabił się Wellington. Należał do pani Shears, naszej znajomej. Mieszkała przy
tej samej ulicy, naprzeciwko, dwa domy w lewo.
Wellington był pudlem. Nie takim małym ufryzowanym, ale dużym pudlem. Miał
czarne wełniste futerko, ale z bliska widać było, że skóra pod tym futerkiem jest
bladożółta jak u kurczaka.
Pogłaskałem Wellingtona i zadałem sobie pytanie kto go zabił i dlaczego.
3
Nazywam się Christopher John Francis Boone. Znam nazwy wszystkich krajów
świata, ich stolic i wszystkie liczby pierwsze aż do 7507.
Kiedy poznałem Siobhan, pokazała mi taki obrazek:
Wiedziałem, że ten obrazek oznacza „smutny", i tak właśnie się czułem, kiedy
znalazłem martwego psa.
Potem pokazała mi taki obrazek:
i wiedziałem, że ten obrazek oznacza „wesoły". Tak się czuję, kiedy czytam o
kosmicznych wyprawach statku Apollo albo kiedy o trzeciej czy czwartej nad ranem
jeszcze nie śpię, spaceruję w tę i z powrotem po naszej ulicy i udaję, że jestem sam
jeden na całym świecie.
A potem narysowała inne obrazki:
ale nie potrafiłem powiedzieć, co znaczą.
Poprosiłem Siobhan, żeby narysowała dużo takich min i napisała przy nich, co
każda z nich znaczy. Kartkę z rysunkami nosiłem przy sobie i wyciągałem z kieszeni,
kiedy nie rozumiałem, co ktoś do mnie mówi. Było mi jednak bardzo trudno wybrać
rysunek, który by najbardziej przypominał czyjąś minę, bo ludzka twarz szybko się
porusza i stale zmienia wyraz.
Kiedy opowiedziałem Siobhan, co robię, wzięła ołówek i kartkę, powiedziała, że
przeze mnie ludzie czują się prawdopodobnie bardzo
a potem się roześmiała. Dlatego podarłem i wyrzuciłem jej pierwszą kartkę. Siobhan
mnie przeprosiła. Teraz, kiedy nie rozumiem, co ktoś do mnie mówi, proszę o
wyjaśnienie albo odchodzę.
5
--
* Powieść tę znalazłem w bibliotece, kiedy mama wzięła mnie kiedyś ze
sobą do miasta.
Siobhan przeczytała pierwszą stronę i powiedziała, że moja książka jest inna. To
ostatnie słowo włożyła w cudzysłów, robiąc w powietrzu zakręcone znaki
wskazującymi i środkowymi palcami. Dodała, że w powieściach kryminalnych
zwykle giną ludzie. Ja na to, że w Psie Baskerville'ów zginęły dwa psy - tytułowy
oraz spaniel Jamesa Mortimera, a ona znowu, że ofiarą morderstwa padł sir Charles
Baskerville, a nie psy. Pisze się tak dlatego, wyjaśniła, że czytelników bardziej
obchodzą losy ludzi niż psów, jeżeli więc w książce ginie człowiek, zachęca to
czytelnika do dalszej lektury.
Wyjaśniłem jej, że chciałem napisać o czymś prawdziwym, że znałem ludzi, którzy
umarli, ale nikogo, kto zginął, z wyjątkiem pana Paulsona, ojca Edwarda z mojej
szkoły, który nie padł ofiarą morderstwa, tylko się pośliznął, i właściwie wcale go nie
znałem. Dodałem jeszcze, że obchodzą mnie psy, bo są wierne i szczere, a czasem
nawet mądrzejsze i ciekawsze od ludzi. Na przykład Steve, który przychodzi do
szkoły w czwartki i trzeba mu pomagać w jedzeniu, nie potrafiłby nawet zaaportować
patyka. Siobhan poprosiła, żebym nie mówił tego mamie Steve'a.
11
To nie będzie wesoła książka. Nie umiem opowiadać dowcipów, bo ich nie
rozumiem. Oto jeden, dla przykładu. Dowcip mojego taty.
Potem usuwa się wszystkie liczby podzielne przez 2. Później usuwa się wszystkie
liczby podzielne przez 3. A następnie wszystkie, będące wielokrotnościami 4, 5, 6, 7 i
tak dalej. Liczby, które pozostają to właśnie liczby pierwsze.
Zasada wyodrębniania liczb pierwszych jest bardzo prosta. Ale jak dotąd nikt nie
odkrył prostej reguły, pozwalającej zorientować się, czy jakaś bardzo wielka liczba
jest liczbą pierwszą lub ile wynosi następna taka liczba. Jeżeli weźmie się jakąś
bardzo, bardzo wielką liczbę, komputer może latami liczyć, czy rzeczywiście jest ona
liczbą pierwszą.
Liczby pierwsze są przydatne w szyfrowaniu. W Ameryce mają znaczenie
wojskowe, jeżeli więc ktoś odkryje liczbę pierwszą złożoną z ponad 100 cyfr, musi ją
zgłosić CIA, która zakupi liczbę za 10 000 dolarów. Ale trudno byłoby zarobić w ten
sposób na życie.
Liczby pierwsze zostają, kiedy zabierze się wszystkie powtarzające się wzory.
Myślę, że te liczby są jak życie - bardzo logiczne, tylko że nigdy nie da się odkryć
rządzących nimi reguł, choćby myślało się cały czas.
23
--
* Nie jest to metafora, tylko porównanie, co oznacza, że inspektor naprawdę
wyglądał tak, jakby w dziurkach jego nosa schowały się dwie malutkie myszki. Jeżeli
więc wyobrazicie sobie mężczyznę z malutkimi myszkami w nozdrzach, będziecie
mieli pojęcie o wyglądzie tego inspektora. Porównanie nie jest kłamstwem, chyba że
jest złym porównaniem.
- Rozmawiałem z twoim ojcem - powiedział. - Twierdzi, że nie chciałeś uderzyć
policjanta.
Nie odpowiedziałem, ponieważ nie było to pytanie.
- Chciałeś uderzyć policjanta? - spytał.
- Tak - odparłem.
Skrzywił się.
- Ale nie chciałeś go skrzywdzić?
Przemyślałem to sobie.
- Nie. Nie chciałem go skrzywdzić. Chciałem, żeby przestał mnie dotykać.
- Wiesz, że nie wolno bić policjantów?
- Wiem.
Milczał przez kilka sekund.
- Zabiłeś tego psa, Christopherze?
- Nie zabiłem.
- Czy wiesz, że nie wolno kłamać policjantowi, i że jeżeli skłamiesz, będziesz miał
wielkie kłopoty?
- Tak - odparłem.
- Czy wiesz, kto zabił tego psa? - Nie.
- Mówisz prawdę?
- Tak. Ja zawsze mówię prawdę.
- Dobrze - rzekł. - Udzielę ci ostrzeżenia.
- Czy dostanę je na papierze, jak świadectwo, które będę mógł zatrzymać? -
spytałem.
- Nie, ostrzeżenie oznacza, że odnotujemy w aktach, co zrobiłeś, napiszemy, że
uderzyłeś policjanta, ale niechcący, i nie chciałeś mu zrobić krzywdy.
- Nie zrobiłem tego niechcący.
- Christopher, proszę cię - wtrącił tata.
Policjant zamknął usta i wypuścił głośno powietrze przez nos.
- Jeżeli znowu narozrabiasz, wyciągniemy te akta, zobaczymy, że dostałeś już
ostrzeżenie, i potraktujemy cię znacznie surowiej. Rozumiesz, co mówię? - spytał.
Potwierdziłem.
Potem policjant powiedział, że możemy iść, wstał, otworzył drzwi, wyszliśmy na
korytarz i wróciliśmy do dyżurki.
Odebrałem - zapakowane w plastikową torebkę - mój szwajcarski scyzoryk, sznurek,
kawałek drewnianego puzzla, 3 granulki szczurzej karmy dla Toby'ego, 1,47 funta,
spinacz, klucz do drzwi wejściowych, następnie poszliśmy do samochodu taty, który
stał przed posterunkiem, i pojechaliśmy do domu.
37
Nie kłamię. Mama mówiła, że nie kłamię, bo jestem dobry. Ale to wcale nie jest tak.
Nie kłamię dlatego, że nie umiem.
Mama była drobna i ładnie pachniała. Czasem chodziła we włochatej kurtce
zapinanej na suwak, różowej, z małą naszywką „Berghaus" nad lewą piersią.
Kłamstwo jest wtedy, kiedy ktoś powie, że stało się coś, co się nie stało. Ale w
określonym miejscu i określonym czasie może stać się naraz tylko jedna rzecz. A
liczba rzeczy, które się w tamtym określonym miejscu i czasie nie zdarzyły, jest
nieskończona. Jeżeli więc pomyślę o czymś, co się nie zdarzyło, od razu zaczynam
myśleć o innych rzeczach, które też się nie zdarzyły.
Na przykład dziś rano zjadłem na śniadanie Ready Brek i mleczny koktajl
truskawkowy. A gdybym powiedział, że zjadłem Shreddies i wypiłem herbatę*,
zacząłbym myśleć o Coco-Pops, lemoniadzie, owsiance, Dr. Pepperze, o tym, że nie
jem śniadania w Egipcie, że w pokoju nie ma nosorożca, że tata nie nosi stroju nurka
i tak dalej. Już samo pisanie o tym wyprowadza mnie z równowagi i napełnia lękiem,
jakbym stał na szczycie bardzo wysokiego budynku, skąd widać w dole tysiące
domów, samochodów i ludzi, i w mojej głowie kłębi się to wszystko, aż się boję, że
zapomnę stać prosto, trzymając się barierki, że spadnę i się zabiję.
Również z tego powodu nie lubię powieści, bo kłamią o rzeczach, które się nie
zdarzyły, co wyprowadza mnie z równowagi i napełnia lękiem.
Dlatego wszystko, co tu napisałem, jest prawdą.
--
* Nie tknąłbym Shreddies ani herbaty, bo są brązowe.
41
Kiedy wracaliśmy do domu, niebo było zachmurzone, wobec czego nie widziałem
Drogi Mlecznej.
- Przepraszam - powiedziałem, bo przeze mnie tata musiał przyjechać na
posterunek.
- W porządku - odparł.
- Nie zabiłem tego psa.
- Wiem... Musisz unikać kłopotów, Christopher. Zgoda? - spytał.
- Nie wiedziałem, że wpadnę w kłopoty. Lubię Wellingtona i poszedłem się z nim
przywitać. Nie wiedziałem, że ktoś go zabił.
- Postaraj się nie wtykać nosa w cudze sprawy - powiedział tata.
- Odnajdę zabójcę Wellingtona - odparłem po krótkim namyśle.
- Słyszałeś, co powiedziałem, Christopherze? - spytał tata.
- Tak, słyszałem, co powiedziałeś, ale kiedy kogoś zamordują trzeba dojść, kto to
zrobił, żeby go ukarać.
- To tylko głupi pies, Christopherze, głupi pies.
- Psy też są ważne.
- Daj temu spokój - powiedział.
- Ciekaw jestem, czy policja odnajdzie mordercę i ukarze go.
Na to tata rąbnął pięścią w kierownicę i samochód zatoczył się lekko, przecinając
przerywaną linię pośrodku ulicy.
- Daj temu spokój, jak Boga kocham! - krzyknął.
Po krzyku poznałem, że jest zły, a ponieważ nie chciałem, by się gniewał,
milczałem przez resztę drogi do domu.
Kiedy weszliśmy do środka, wziąłem z kuchni marchewkę, poszedłem na górę,
zamknąłem drzwi pokoju, wypuściłem Toby'ego i dałem mu marchewkę. Potem
włączyłem komputer, rozegrałem 76 partii „Sapera" na poziomie dla
zaawansowanych, z najlepszym wynikiem 102 sekundy, czyli tylko o 3 sekundy
gorszym od mojego rekordu życiowego, wynoszącego 99 sekund.
O 2.07 postanowiłem, że przed umyciem zębów i pójściem do łóżka wypiję napój
pomarańczowy, dlatego zszedłem na dół do kuchni. Tata siedział na kanapie, oglądał
w telewizji bilardzistów i popijał whisky. Z oczu ciekły mu łzy.
- Żal ci Wellingtona? - spytałem.
Długo wpatrywał się we mnie, wciągając głośno powietrze przez nos, a w końcu
odparł:
- Tak, Christopher, można tak powiedzieć. Jak najbardziej.
Uznałem, że najlepiej zostawić go samego, bo kiedy ja jestem smutny, pragnę być
sam. Więc nic więcej nie powiedziałem. Wszedłem do kuchni, zrobiłem sobie napój
pomarańczowy i wróciłem z nim na górę do swojego pokoju.
43
Kiedy umarła mama. pani Forbes w szkole powiedziała mi, że poszła do nieba.
Powiedziała tak dlatego, że jest bardzo stara i wierzy w niebo. Poza tym chodzi w
spodniach od dresu, bo, jak twierdzi, są wygodniejsze od zwykłych spodni. Jedną
nogę ma nieco krótszą od drugiej z powodu wypadku motocyklowego.
Kiedy mama umarła, wcale nie poszła do nieba, bo nieba nie ma.
Mąż pani Peters, który jest wikarym i mówi się o nim wielebny Peters, czasem
przychodzi do naszej szkoły na rozmowy. Spytałem go, gdzie jest niebo.
- Nie w naszym wszechświecie - odparł. - Jest w całkiem innym miejscu.
Kiedy wielebny Peters nad czymś myśli, czasem dziwnie cmoka językiem. Poza
tym pali papierosy, które czuć w jego oddechu, co mi się nie podoba.
Powiedziałem, że poza wszechświatem nie ma nic, nie ma żadnego całkiem innego
miejsca. Choć mogłoby takie być, gdyby się przeszło przez czarną dziurę, ale czarna
dziura jest tak zwaną „osobliwością", co oznacza, że nie sposób stwierdzić, co jest po
jej drugiej stronie, ponieważ w czarnej dziurze panuje tak ogromna grawitacja, ze nie
mogą jej pokonać nawet fale elektromagnetyczne, takie jak światło, a to właśnie one
dostarczają nam informacji o bardzo odległych rzeczach Gdyby więc niebo
znajdowało się po drugiej stronie czarnej dziury, to zmarłych, żeby tam dotarli, trzeba
by wystrzelać w przestrzeń rakietami, a przecież się ich nie wystrzela, bo ktoś by to
zauważył.
Sądzę, że ludzie wierzą w niebo, ponieważ nie lubią śmierci i chcieliby żyć dalej,
nie podoba im się myśl, że ktoś wprowadzi się do ich domu i wyrzuci ich rzeczy do
śmieci.
- No cóż - rzekł wielebny Peters - kiedy mówię, że niebo jest poza naszym
wszechświatem, posługuję się tylko pewnym wyrażeniem. Oznacza ono, że są z
Bogiem.
- Ale gdzie jest Bóg? - spytałem.
Na co wielebny Peters odparł, że porozmawiamy o tym kiedy indziej, gdy będzie
miał więcej czasu.
A prawda wygląda tak, że po śmierci mózg przestaje pracować, a ciało gnije, tak
jak królik, którego pochowaliśmy w ziemi na tyłach ogródka. Wszystkie cząsteczki
jego ciała rozpadły się w inne cząsteczki, wniknęły w ziemię, w rośliny i zostały
zjedzone przez robaki. Jeżeli za 10 lat odkopiemy to miejsce, znajdziemy sam
szkielet. A za 1000 lat nie będzie nawet szkieletu. Nic strasznego się nie stało, bo
teraz królik stał się częścią kwiatów, jabłoni i krzaka głogu.
Niekiedy umarłych wkłada się do trumien, a wtedy bardzo długo nie mieszają się z
ziemią do czasu aż drewno, z którego zrobiona jest trumna, zgnije.
Ale mamę skremowano. To znaczy włożono ją do trumny, spalono, zmielono,
zamieniono w popiół i dym. Nie wiem, co się stało z tym popiołem, nie spytałem o to
w krematorium, ponieważ nie poszedłem na pogrzeb. Ale dym wylatuje przez komin
w górę, więc kiedy czasem patrzę w niebo, myślę, że są tam gdzieś cząsteczki mamy
- może w chmurach nad Afryką albo nad Antarktydą może spadają z deszczem w
lasach tropikalnych w Brazylii albo gdzie indziej ze śniegiem.
67
Następnego dnia była sobota, a w soboty nie ma specjalnie co robić, chyba ie tata
zabierze mnie nad jezioro na łódki albo do centrum ogrodniczego. Ale w tę sobotę
Anglia grała w piłkę nośną z Rumunią, co znaczyło, że nigdzie nie pojedziemy
ponieważ tata chciał obejrzeć ten mecz w telewizji. Zdecydowałem więc. ze zajmę
się śledztwem.
Postanowiłem popytać ludzi mieszkających przy naszej ulicy, esy nie widzieli, kto
zabił Wellingtona, lub czy nie zauważyli w czwartek wieczorem czegoś
podejrzanego.
Zazwyczaj nie rozmawiam z nieznajomymi. Nie lubię z nimi rozmawiać. Nie z
powodu szkolnych pogadanek „Nie wdawaj się w rozmowy z obcymi", czyli na
przykład z nieznajomym, który częstuje słodyczami albo proponuje przejażdżkę
samochodem, bo chce uprawiać seks. Tym się nie przejmuję. Gdyby dotknął mnie
ktoś obcy, uderzyłbym go. A biję bardzo mocno. Na przykład, kiedy uderzyłem Sarę.
bo pociągnęła mnie za włosy, straciła przytomność i zabrali ją do szpitala. Poza tym
zawsze noszę w kieszeni mój szwajcarski scyzoryk wojskowy, wyposażony w piłkę,
którą można odciąć człowiekowi palce.
Nie lubię obcych, ponieważ nie lubię ludzi, których nie znam. Trudno ich
zrozumieć. To tak jak z pobytem we Francji, gdzie jeździliśmy czasem na wakacje
pod namiot, kiedy żyła mama. Nienawidziłem tych wyjazdów, bo w sklepach, w
restauracjach i na plaży nie mogłem nikogo zrozumieć,, a to mnie przerażało.
Długo przyzwyczajam się do ludzi, których nie znam. Na
przykład, kiedy w szkole pojawia się ktoś nowy z personelu, nie rozmawiam z nim
przez wiele tygodni. Obserwuję go, dopóki się nie upewnię, że nic mi z jego strony
nie grozi. A potem zadaję mu pytania, takie na przykład: czy ma w domu zwierzęta,
jaki jest jego ulubiony kolor, co wie o wyprawach kosmicznych w ramach programu
Apollo, jakim samochodem jeździ, i proszę, by narysował mi plan swojego domu. W
ten sposób go poznaję. Potem mogę już przebywać z nim w jednym pomieszczeniu i
nie muszę go stale obserwować.
Tak więc rozmowy z ludźmi mieszkającymi na naszej ulicy były aktem odwagi.
Ale żeby prowadzić śledztwo, trzeba być odważnym, więc nie miałem wyboru.
Przede wszystkim sporządziłem plan naszego odcinka ulicy, Randolph Street,
który wygląda tak:
- O co chodzi? - zapytał.
- Czy wie pan, kto zabił Wellingtona?
Nie patrzyłem mu w twarz. Nie lubię patrzeć ludziom w twarz, zwłaszcza
nieznajomym.
- A ty coś za jeden? - spytał po kilku sekundach.
- Christopher Boone spod numeru 36. Znam pana. Pan nazywa się Thompson -
powiedziałem.
- Jestem jego bratem.
- Czy wie pan, kto zabił Wellingtona?
- A kto to jest ten Wellington, jak pragnę zdrowia? - spytał.
- Pies pani Shears. Pani Shears mieszka po numerem 41.
- Ktoś zabił jej psa?
- Widłami.
- Kurde!
- Ogrodowymi - dodałem na wypadek, gdyby pomyślał, że pomyliłem widły z
widelcem. - Wie pan, kto go zabił?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Czy w czwartek wieczorem nie zauważył pan nic podejrzanego?
- A po kiego ty się tak wypytujesz, synu?
- Chcę odkryć, kto zabił Wellingtona, a poza tym piszę o tym książkę.
- W takim razie źle trafiłeś, bo w czwartek to ja byłem w Colchester.
- Dziękuję panu - powiedziałem i odszedłem.
W domu numer 42 nikt nie otworzył mi drzwi.
Znałem z widzenia ludzi, którzy mieszkali pod numerem 44, ale nie wiedziałem,
jak się nazywają. Byli czarni - pan, pani i dwoje dzieci, dziewczynka i chłopiec.
Drzwi otworzyła mi pani domu. Na nogach miała buty podobne do wojskowych, a na
przegubie dłoni 5 bransoletek ze srebrnego metalu, które pobrzękiwały.
- Jesteś Christopher, prawda? - odezwała się.
Potwierdziłem i spytałem, czy wie, kto zabił Wellingtona.
Wiedziała, kim był Wellington, więc nie musiałem jej wyjaśniać. Słyszała też, że go
zabito.
Spytałem, czy w czwartek wieczór nie zauważyła nic podejrzanego, co mogłoby
naprowadzić mnie na trop.
- Na przykład?
- Kogoś obcego. Odgłosów kłótni.
Zaprzeczyła.
Postanowiłem więc „zmienić kurs" i spytałem, czy zna kogoś, kto chciałby sprawić
przykrość pani Shears.
- Może powinieneś porozmawiać o tym z ojcem - powiedziała.
Wyjaśniłem, że nie mogę spytać o to ojca, gdyż prowadzę śledztwo potajemnie, bo
zakazał mi wtykać nos w cudze sprawy.
-Pewnie miał rację, Christopherze - odparła.
-A więc nie wie pani o niczym, co mogłoby stanowić trop? - spytałem.
-Nie... Bądź ostrożny, młodzieńcze - dodała po chwili.
Zapewniłem, że będę ostrożny, podziękowałem za pomoc i poszedłem do domu
numer 43, sąsiadującego z domem pani Shears.
Pod numerem 43 mieszka pan Wise i jego matka, która porusza się na wózku
inwalidzkim. Pan Wise mieszka z nią po to, żeby zabierać ją do sklepów i wszędzie
wozić.
Drzwi otworzył mi pan Wise. Cuchnął potem, starymi ciastkami i prażoną
kukurydzą, czyli tak jak cuchnie ktoś, kto bardzo dawno się nie mył, jak w szkole
cuchnie Jason, który ma biedną rodzinę.
Spytałem pana Wise'a, czy wie, kto zabił w czwartek wieczór Wellingtona.
-Jasny gwint, do policji biorą coraz to młodszych! - zawołał i roześmiał się.
Nie lubię, jak się ze mnie śmieją, więc zrobiłem w tył zwrot i odszedłem.
Nie zapukałem do drzwi domu pod numerem 38, który sąsiaduje z naszym, bo jego
mieszkańcy biorą narkotyki, a tata zabrania mi z nimi rozmawiać, więc nie
rozmawiam. Wieczo-
rami puszczają głośno muzykę i kiedy czasem widzę ich na ulicy, boję się. Poza tym
ten dom wcale nie należy do nich.
Potem w ogrodzie przed domem numer 39. stojącym po drugiej stronie domu pani
Shears, dostrzegłem mieszkającą tam starszą panią, która elektryczną maszynką
przycinała żywopłot. Nazywała się pani Alexander. Miała psa. Jamnika A ponieważ
lubiła psy. pewnie była dobra. Ale psa nie było w ogródku - Siedział w domu.
Pani Alexander nosiła dżinsy i sportowe buty, w których starsi ludzie zwykle nie
chodzą. Dżinsy były powalane błotem. A buty firmy New Balance, z czerwonymi
sznurówkami.
Podszedłem do pani Alexander i spytałem:
- Czy wiadomo pani coś o zabiciu Wellingtona? Wyłączyła elektryczną maszynkę
do strzyżenia żywopłotów.
- Niestety, musisz to powtórzyć - powiedziała. - Jestem przygłucha.
- Czy wiadomo pani coś o zabiciu Wellingtona? - powtórzyłem.
- Słyszałam o tym wczoraj - odparła. - Okropne. Okropne.
- Czy wie pani. kto go zabił? - Nie, nie wiem.
- Ktoś musi wiedzieć, bo ten. kto zabił Wellingtona, wie przecież, że go zabił.
Chyba że ten ktoś jest szalony i nie wiedział, co robi. Albo cierpi na amnezję.
- Zapewne masz rację.
- Dziękuję pani za pomoc w śledztwie.
- Masz na imię Christopher, prawda? - spytała.
- Tak. Mieszkam pod numerem 36.
- Rozmawiamy pierwszy raz. co?
- Tak. Nie lubię rozmawiać z nieznajomymi. Ale teraz prowadzę śledztwo.
- Widzę cię codziennie, jak jedziesz do szkoły.
Nie odpowiedziałem.
- Miło z twojej strony, że podszedłeś i się przywitałeś.
Na to również nie odpowiedziałem, bo pani Alexander wdała się w tak zwaną
pogawędkę, to znaczy taką rozmowę, w któ-
rej nie ma pytań i odpowiedzi, tylko mówi się rzeczy ze sobą niepowiązane.
- Nawet jeśli tylko z powodu śledztwa - dodała.
- Dziękuję pani - powtórzyłem.
Już miałem odwrócić się i odejść, kiedy powiedziała:
- Mam wnuka w twoim wieku.
- Mam 15 lat, 3 miesiące i 3 dni - odparłem, próbując swoich sił w pogawędce.
- No, prawie w twoim wieku.
Na krótką chwilę zamilkliśmy.
- Nie masz psa, prawda? - spytała. -Nie.
- Ale pewnie chciałbyś mieć, co?
- Mam szczura - odparłem.
- Szczura?
- Nazywa się Toby.
- Ach tak.
- Większość ludzi nie lubi szczurów, bo myśli, że szczury przenoszą choroby, takie
jak dżuma. A wszystko stąd, że szczury żyły kiedyś w kanałach i przypływały na
statkach z obcych krajów, gdzie panowały dziwne choroby. Ale szczury są bardzo
czyste. Toby wciąż się myje. I nie trzeba go wyprowadzać na spacer. Pozwalam mu
biegać po pokoju, żeby miał trochę ruchu. Czasem siada mi na ramieniu albo chowa
się w moim rękawie jak w norze. Tyle że szczury na wolności nie mieszkają w
norach.
- Może wszedłbyś na herbatę? - zapytała pani Alexander.
- Nie wchodzę do cudzych domów - odparłem.
- No, to może przyniosę ci coś tutaj. Lubisz napój cytrynowy?
- Lubię tylko napój pomarańczowy.
- Na szczęście ten też mam. A co powiesz na battenberga?
- Nie wiem, co powiedzieć, bo nie wiem, co to jest battenberg.
- To ciastko. Z czterema różowymi i żółtymi kwadracikami pośrodku, przybrane
naokoło marcepanem.
- Czy to jest takie długie ciastko z kwadratowym środkiem podzielonym na równe,
naprzemiennie zabarwione kwadraty?
- Tak, sądzę, że można je tak opisać.
- Chętnie zjadłbym różowe kwadraty, ale nie te żółte, bo nie lubię żółtego koloru.
Nie wiem też, co to jest marcepan, więc nie wiem, czyby mi smakował.
- Niestety, marcepan też jest żółty. Może wobec tego przyniosę ci herbatniki?
Lubisz herbatniki?
- Tak. Niektóre.
- Przyniosę różne - obiecała, po czym odwróciła się i weszła do domu.
Poruszała się bardzo wolno, bo była starszą panią. Gdy minęło ponad 6 minut,
zacząłem się denerwować, ponieważ nie wiedziałem, co ona robi tam w domu. Nie
znałem jej na tyle dobrze, by mieć pewność, że nie skłamała o przyrządzeniu napoju
pomarańczowego i ciastku battenberg. Przyszło mi na myśl, że może dzwoni na
policję i że z powodu policyjnego ostrzeżenia wpadnę w jeszcze poważniejsze
kłopoty niż przedtem.
Dlatego odszedłem.
Kiedy przechodziłem przez ulicę, tknęło mnie, kto mógł zabić Wellingtona. Mój
„tok rozumowania", który ułożyłem sobie w głowie, wyglądał następująco:
Wszystkie pozostałe dzieci z mojej szkoły są głupie. Tylko nie wolno mi nazywać ich
głupimi, mimo że takie są. Mam mówić, że mają trudności w nauce lub że mają
specjalne potrzeby. Uważam, że to głupie, bo przecież każdy ma trudności w nauce,
na przykład trudno jest nauczyć się mówić po francusku albo zrozumieć teorię
względności, i każdy ma specjalne potrzeby, jak tata, który nosi przy sobie
torebeczkę z tabletkami słodzika, którymi słodzi kawę, żeby nie tyć, jak pani Peters,
która nosi beżowy aparat do słuchu, i jak Siobhan, która nosi tak grube szkła, że
kiedy się przez nie popatrzy, boli głowa. O żadnym z tych ludzi nie mówi się, że ma
specjalne potrzeby, chociaż w istocie je ma.
Siobhan twierdzi, że musimy używać tych określeń, bo ludzie przywykli nazywać
dzieci takie jak w mojej szkole przymułami, debilami i mongołami, a są to okropne
słowa. Ale to też jest głupie, bo kiedy dzieciaki z drugiej szkoły na tej samej ulicy
widzą jak wysiadamy z autobusu, to krzyczą: „Specjalne Potrzeby! Specjalne
Potrzeby!". Nie zwracam na to uwagi, ponieważ nie słucham, co ludzie mówią, więc
ich słowa mnie nie ranią a poza tym mam swój szwajcarski wojskowy scyzoryk.
Gdyby więc mnie uderzyli i zabiłbym ich w samoobronie, nie poszedłbym do
więzienia.
Pragnę udowodnić, że nie jestem głupi. Za miesiąc zdaję maturę z matematyki i
zamierzam dostać najwyższą ocenę. W naszej szkole nikt jeszcze nie zdawał
egzaminu maturalnego, dlatego z początku dyrektorka, pani Gascoyne, nie chciała o
tym słyszeć. Twierdziła, że szkoła nie ma takich możli-
wości. Ale tata pokłócił się z nią i naprawdę rozgniewał. Pani Gascoyne powiedziała,
że nie może traktować mnie inaczej niż innych dzieci, ponieważ byłby to precedens,
po którym każdy domagałby się wyjątkowego traktowania. Mogłem zdać
ten egzamin później, po skończeniu 18 lat.
Kiedy to wszystko mówiła, siedziałem z tatą w jej gabinecie.
- Jak pani może, do jasnej cholery, dokładać ze swojego wysokiego stołka
chłopakowi i tak już wystarczająco pokrzywdzonemu przez los! W tym jednym
przedmiocie jest naprawdę dobry! - powiedział.
Na to pani Gascoyne odparła, że powinni o tym porozmawiać kiedy indziej w
cztery oczy. A wtedy tata spytał, czy chce mu powiedzieć coś, co krępuje się
powiedzieć w mojej obecności. Zaprzeczyła.
- Więc niech pani to powie teraz.
Powiedziała, że jeżeli przystąpię do matury, będzie musiał mnie pilnować w
oddzielnym pokoju ktoś z personelu. Na to tata obiecał, że zapłaci 50 funtów komuś,
kto zrobi to po zajęciach w szkole, i że nie zaakceptuje odmowy. Odparła, że musi się
zastanowić. Na drugi tydzień zadzwoniła do taty z wiadomością że mogę zdawać
maturę i że tak zwanym nadzorcą będzie wielebny Peters.
Kiedy zdam maturę z matematyki, chcę zdać maturę z rozszerzonej matematyki i
fizyki i pójść na uniwersytet. W naszym mieście, to znaczy w Swindon, nie ma
uniwersytetu, bo to małe miasteczko. A ponieważ nie chcę mieszkać sam ani w domu
z innymi studentami, będziemy musieli się przeprowadzić do innego miasta, gdzie
jest uniwersytet. Ale to nic nie szkodzi, bo tata też chce się przenieść do innego
miasta. „Musimy wynieść się z tego miasta, chłopcze" - mówi. Albo: „Swindon to
parszywe zadupie".
A kiedy skończę studia na matematyce, fizyce albo na obu wydziałach, dostanę
pracę, będę dużo zarabiać i będzie mnie stać na zapłacenie komuś, żeby koło mnie
chodził, gotował mi, prał ubrania, albo poślubię jakąś panią która zostanie moją żoną
i będzie o mnie dbała. Będę więc miał towarzystwo i nie będę sam.
73
Kiedyś myślałem, że mama z tatą się rozwiodą. A to dlatego, że często się kłócili i
czasem nienawidzili. Wszystko z powodu stresu, jakim jest opiekowanie się kimś
takim jak ja, mającym „problemy z zachowaniem". Dawniej miałem wiele
problemów z zachowaniem, ale w tej chwili mam ich mniej, ponieważ dojrzałem,
mogę sam podejmować decyzje i sam robić różne rzeczy, w rodzaju wyjścia z domu i
kupienia sobie czegoś w sklepie na końcu ulicy.
Oto niektóre z moich „problemów z zachowaniem":
--
* Raz nie odzywałem się do nikogo przez 5 tygodni.
** Kiedy miałem 6 lat, mama dawała mi do picia dietetyczne posiłki o smaku
truskawkowym w kubku z podziałką i urządzaliśmy zawody, w jakim czasie wypiję
ćwierć litra.
J. Nie tykam jedzenia, jeżeli różne jego rodzaje stykają się ze sobą.
K. Nie dostrzegam, kiedy ludzie się na mnie gniewają.
L. Nie uśmiecham się.
Ł. Mówię rzeczy, które inni uważają za niegrzeczne*.
M. Robię głupie rzeczy**.
N. Biję innych.
O. Nienawidzę Francji.
P. Jeżdżę samochodem mamy***.
R. Gniewam się, kiedy ktoś przestawi meble****.
Niekiedy rzeczy te naprawdę gniewały mamę i tatę, a wtedy krzyczeli na mnie lub
na siebie. Czasem tata mówił: „Christopher, jeżeli nie będziesz grzeczny, to
przysięgam, że spiorę cię na kwaśne jabłko", a mama: „Boże, Christopher, poważnie
zastanawiam się, czy nie oddać cię do zakładu", albo: „Ty mnie wpędzisz do grobu".
--
* Ludzie mówią, że zawsze trzeba mówić prawdę. Ale nie myślą tak na serio,
ponieważ nie wolno mówić starym ludziom, że są starzy, nie wolno mówić nikomu,
że dziwnie pachnie, a dorosłemu, że puścił bąka. Nie wolno też nikomu mówić „Nie
lubię ciebie", chyba że ten ktoś zrobił ci coś okropnego.
** Głupie rzeczy to takie coś, jak opróżnianie słoika z masłem orzechowym na stół i
rozsmarowywanie go równo po całym blacie lub spalanie nad gazem rozmaitych
rzeczy, takich jak moje buty, sreberko i cukier, żeby sprawdzić, co się z nimi stanie.
*** Zrobiłem to tylko raz, kiedy pojechała do miasta autobusem i wziąłem jej
kluczyki. Miałem wtedy 8 lat i 5 miesięcy. Pierwszy raz kierowałem autem, więc
wjechałem w ścianę. Tego samochodu już nie ma, bo mama nie żyje.
**** Wolno przesuwać krzesła i stół w kuchni, bo to co innego, ale kręci mi się w
głowie i mdli mnie, jeżeli ktoś przesunie kanapę i fotele w dużym pokoju albo w
jadalni. Mama robiła to, kiedy jeździła odkurzaczem, dlatego sporządziłem specjalny
plan rozstawienia mebli, zrobiłem pomiary, po sprzątaniu ustawiałem wszystko na
właściwym miejscu i od razu czułem się lepiej, Ale od śmierci mamy tata w ogóle nie
odkurza. Pani Shears odkurzyła raz, ale zacząłem tak jęczeć, że krzyknęła do taty, że
więcej tego nie zrobi.
79
Kiedy wróciłem do domu, tata siedział przy kuchennym stole i czekał na mnie z
kolacją. Był w kolorowej koszuli w kratkę. Na kolację była fasolka, brokuły i dwa
płatki szynki, wszystko tak ułożone na talerzu, żeby różne rodzaje jedzenia się nie
stykały.
- Gdzieś był? - zapytał.
- Na dworze - odparłem.
Nazywa się to niewinnym kłamstwem. Niewinne kłamstwo w ogóle nie jest
kłamstwem. Zdarza się wtedy, kiedy mówi się prawdę, ale niecałą. Ale to oznacza, że
niewinnym kłamstwem jest wszystko, co się mówi, bo kiedy ktoś spyta, na przykład,
„Co chcesz dzisiaj robić?", to odpowiadam: - Malować z panią Peters", a nie: „Chcę
zjeść lunch, pójść do ubikacji, wrócić ze szkoły do domu, pobawić się z Tobym, zjeść
kolację, pograć na komputerze i pójść spać". Posłużyłem się niewinnym kłamstwem,
bo wiedziałem, że tata nie chce, żebym był detektywem.
- Przed chwilą dzwoniła pani Shears - powiedział.
Zacząłem jeść fasolkę, brokuły i dwa płatki szynki.
- Czego, do diabła, szukałeś w jej ogrodzie? - spytał.
- Prowadziłem śledztwo, żeby odkryć, kto zabił Wellingtona - wyjaśniłem.
- De razy mam ci to powtarzać, Christopher?!
Fasolka, brokuły i szynka były zimne, ale to mi nie przeszkadzało. Jem bardzo
powoli, więc moje jedzenie jest prawie zawsze zimne.
- Powiedziałem ci, żebyś nie wtykał nosa w cudze sprawy!
- Myślę, że Wellingtona zabił pan Shears - odparłem.
Tata nic na to nie powiedział.
- To mój główny podejrzany. Myślę, że ktoś zabił Wellingtona, żeby sprawić
przykrość pani Shears. A morderstwo popełnia zwykle ktoś znajomy...
Tata tak mocno walnął pięścią w stół, aż podskoczyły talerze, nóż i widelec, a szynka
poleciała w bok i dotknęła brokułów, więc nie mogłem już zjeść ani jednego, ani
drugiego.
- Nie chcę słyszeć nazwiska tego człowieka w moim domu! - krzyknął.
- Dlaczego? - zapytałem.
- Bo to zły człowiek.
- Czy to znaczy, że mógł zabić Wellingtona?
Tata złapał się za głowę.
- Chryste Panie!
Poznałem, że jest na mnie zły, więc powiedziałem:
- Wiem, że zakazałeś mi się wtrącać w cudze sprawy, ale pani Shears jest naszą
przyjaciółką.
- Już nie jest - odparł.
- Dlaczego?
- Dobra, Christopher. Powiem to jeszcze raz po raz ostatni. Więcej tego nie
powtórzę. Do diabła, patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! Patrz na mnie. Nie
będziesz więcej pytał pani Shears, kto zabił tego przeklętego psa. Nie będziesz pytał
nikogo, kto go zabił. Nie będziesz wchodził bez pytania do cudzych ogródków.
Natychmiast skończysz z tą durną zabawą w detektywa.
Nic na to nie powiedziałem.
- Przyrzekniesz mi coś, Christopher. Wiesz, co to znaczy coś mi przyrzec.
Wiedziałem, co znaczy coś przyrzec. Trzeba powiedzieć, że nigdy więcej się
czegoś nie zrobi, a potem nie wolno tego zrobić, bo gdyby się to zrobiło,
przyrzeczenie stałoby się kłamstwem.
- Wiem - odparłem.
- Przyrzeknij mi, że przestaniesz robić to wszystko, o czym mówiłem. Przyrzeknij
mi, że natychmiast skończysz z tą durną zabawą, przyrzekasz?
- Przyrzekam – powiedziałem.
83
Tak się jednak ta książka nie skończyła, ponieważ pięć dni później zobaczyłem jeden
po drugim 5 czerwonych samochodów, co oznaczało Wspaniały Dzień i
zapowiadało, że zdarzy się coś wyjątkowego. W szkole nic takiego się nie zdarzyło,
więc wiedziałem, że coś wyjątkowego zdarzy się po szkole. Kiedy dotarłem do
domu, zaszedłem do sklepu na końcu naszej ulicy, żeby kupić za kieszonkowe
lukrecjowe tasiemki i batonik Milky.
Kiedy kupiłem lukrecjowe tasiemki i batonik Milky, odwróciłem się i zobaczyłem
panią Alexander, starszą panią spod numeru 39, która też przyszła do sklepu. Tym
razem nie była w dżinsach, tylko w sukience, jak normalna starsza pani. I pachniała
gotowaniem.
- Co się z tobą wtedy stało? - odezwała się do mnie.
- Kiedy? - spytałem.
- Wyszłam z domu, a ciebie już nie było. Musiałam sama zjeść wszystkie
herbatniki.
- Odszedłem.
- To wiem.
- Pomyślałem, że dzwoni pani na policję.
- Czemu miałabym to zrobić?
- Bo wtykałem nos w cudze sprawy, a tata powiedział, że nie powinienem
prowadzić śledztwa w sprawie śmierci Wellingtona. A poza tym dostałem już
ostrzeżenie od policjanta i jeżeli znów wpadnę w kłopoty, to w znacznie gorsze z
powodu tego ostrzeżenia.
Wtedy Hinduska zza kontuaru spytała panią Alexander:
„Co podać?".
Pani Alexander poprosiła o pół litra mleka i paczkę delicji pomarańczowych, a ja
wyszedłem ze sklepu.
Przed sklepem zobaczyłem siedzącego na chodniku jamnika pani Alexander. Miał
na sobie kubraczek z tartanu, szkockiego materiału w kratę. Był przywiązany za
smycz do rury I przy drzwiach. Lubię psy, dlatego pochyliłem się i przywitałem z
jamnikiem. Polizał mnie w rękę. Miał szorstki i mokry język. Spodobał mu się
zapach moich spodni, bo zaczął je obwąchiwać.
Ze sklepu wyszła pani Alexander.
- Wabi się Ivor - powiedziała.
Milczałem.
- Jesteś bardzo nieśmiały, Christopherze.
- Nie wolno mi z panią rozmawiać - wyjaśniłem.
- Nie martw się. Nic nie powiem ani policji, ani twojemu tacie, bo pogawędka to
nic złego. Ludzie, kiedy chcą być wobec siebie mili, gawędzą.
- Nie potrafię gawędzić - odparłem.
- Lubisz komputery? - spytała.
- Tak. Lubię komputery. Mam komputer w swoim pokoju.
- Wiem. Czasem gdy wyglądam przez okno, widzę, jak siedzisz w swoim pokoju
przy komputerze.
Odwiązała smycz Ivora od rury.
Nie miałem zamiaru się odzywać, ponieważ nie chciałem wpaść w kłopoty.
I wtedy pomyślałem, że jest Wspaniały Dzień, a nie zdarzyło się jeszcze nic
wyjątkowego, więc może tym czymś wyjątkowym ma być rozmowa z panią
Alexander. I że może nie złamię przyrzeczenia, bo pani Alexander bez pytania
opowie mi coś o Wellingtonie albo o panu Shearsie. Dlatego powiedziałem:
- Lubię też matematykę, lubię opiekować się Tobym, lubię kosmos i lubię być sam.
- Na pewno jesteś świetny z matematyki.
- Tak - potwierdziłem. - Za miesiąc będę zdawał maturę
z matematyki. I dostanę piątkę.
- Naprawdę? Maturę z matematyki?!
- Tak. Ja nigdy nie kłamię.
- Przepraszam - powiedziała. - Nie chciałam dać do zrozumienia, że kłamiesz.
Chciałam się tylko upewnić, czy dobrze usłyszałam. Czasem zawodzi mnie słuch.
-Wiem. Mówiła mi pani... Jestem pierwszym uczniem w mojej szkole, który zdaje
egzamin maturalny, bo jest to szkoła specjalna.
- O, to imponujące. Mam nadzieję, że dostaniesz piątkę.
- Dostanę.
- Wiem o tobie jeszcze jedno - że nie przepadasz za kolorem żółtym.
- Tak. Za brązowym też nie. Moim ulubionym kolorem jest czerwony. I kolor
metalu.
Ivor zrobił kupę. Pani Alexander zebrała ją ręką w plastikowej torebce. Potem
odwróciła torebkę na drugą stronę i zawiązała na supeł. Kupa została szczelnie
zamknięta, a pani Alexander ani razu jej nie dotknęła.
Przeprowadziłem rozumowanie. Tata zmusił mnie, bym mu przyrzekł pięć rzeczy:
Nie przyrzekałem, że nie spytam nikogo o pana Shearsa. Jeżeli ktoś jest
detektywem, musi ryzykować, a ponieważ miałem Wspaniały Dzień, czyli dobry
dzień na ryzykowanie, więc spytałem tak, jakby to była pogawędka:
- Zna pani pana Shearsa?
- Właściwie nie - odparła pani Alexander. - To znaczy, znałam go na tyle, żeby
powiedzieć dzień dobry i zamienić z nim kilka słów na ulicy, ale niewiele mi o nim
wiadomo. Chyba pracował w banku. W National Westminster. W mieście.
- Tata twierdzi, że to zły człowiek. Nie wie pani, dlaczego tak mówi? Czy pan
Shears jest złym człowiekiem?
- Dlaczego pytasz mnie o pana Shearsa, Christopherze?
Nie odpowiedziałem. Nie chciałem prowadzić śledztwa w sprawie śmierci
Wellingtona i dlatego pytałem ją nie o niego, tylko o pana Shearsa. Ale pani
Alexander spytała:
- Chodzi o Wellingtona?
Skinąłem głową bo tego nie można było zaliczyć do bycia detektywem.
Pani Alexander nic nie powiedziała. Podeszła do czerwonej skrzyneczki na słupku
obok wejścia do parku i włożyła do niej kupę Ivora. Nie patrzyłem na to, bo
poczułem się dziwnie na myśl o rzeczy brązowej wewnątrz rzeczy czerwonej.
Pani Alexander wróciła do mnie.
Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Chyba najlepiej będzie nie rozmawiać o tych sprawach, Christopherze.
- Dlaczego? - spytałem.
- Ponieważ... - Zamilkła i postanowiła zacząć od innego zdania. - Ponieważ być
może twój ojciec ma rację i nie powinieneś się o to wszystkich wypytywać.
- Dlaczego?
- Bo z pewnością bardzo go to przygnębi.
- Dlaczego bardzo go to przygnębi?
Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech.
- Ponieważ... ponieważ myślę, że wiesz, dlaczego twój ojciec niezbyt lubi pana
Shearsa.
- Czy pan Shears zabił mamę?
- Zabił mamę?!
- Tak. Czy zabił mamę?
- Nie. Nie - odparła. - Skądże znowu, nie zabił twojej matki.
- Czy tak ją zestresował, że zmarła na atak serca? - Słowo daję, że nie wiem, o
czym mówisz.
- A może tak ją zranił, że musiała iść do szpitala? - Musiała iść do szpitala?! -
zdziwiła się pani Alexander.
- Tak. Na początku nie było to nic poważnego, ale w szpitalu dostała ataku serca.
- O mój Boże!
- I umarła.
- O mój Boże! - powtórzyła pani Alexander. - Och, Christopher, tak mi przykro, tak
mi przykro. Nie wiedziałam.
- Dlaczego powiedziała pani: „Myślę, że wiesz, dlaczego twój ojciec niezbyt lubi
pana Shearsa"? - spytałem.
Pani Alexander zakryła usta ręką i powiedziała: „O rety, rety, rety". Ale nie
odpowiedziała na moje pytanie.
Więc je powtórzyłem, ponieważ kiedy w powieści kryminalnej ktoś nie odpowiada
na pytanie, to dlatego, że pragnie zachować tajemnicę albo chce oszczędzić komuś
kłopotów, co z kolei oznacza, że odpowiedzi na takie pytania są najważniejsze i
dlatego detektyw musi taką osobę przycisnąć.
Ale pani Alexander zamiast odpowiedzieć, sama zadała mi pytanie:
- A więc ty nie wiesz?
- Czego nie wiem? - spytałem.
- Nie powinnam ci chyba o tym mówić, Christopherze -odparła. - Może
pospacerowalibyśmy razem po parku. To nie jest miejsce na rozmowę o takich
sprawach.
Zdenerwowałem się. Nie znałem pani Alexander. Wiedziałem, że jest starszą panią
i że lubi psy. Ale była obca. Nigdy nie wchodzę sam do parku, bo to niebezpieczne,
na tyłach szaletu publicznego ludzie wstrzykują sobie narkotyki. Chciałem wrócić do
domu, wejść na górę do swojego pokoju, nakarmić Toby'ego i poćwiczyć
matematykę.
Ale byłem również podekscytowany, bo spodziewałem się, że wyjawi mi jakąś
tajemnicę. Na przykład tajemnicę, kto zabił Wellingtona. Albo tajemnicę pana
Shearsa. Gdyby to zrobiła, mógłbym zdobyć więcej dowodów przeciwko niemu lub
wykluczyć go z kręgu podejrzanych.
A ponieważ był Wspaniały Dzień, mimo strachu postanowiłem, że pójdę z panią
Alexander do parku na spacer.
Kiedy tam weszliśmy, pani Alexander zatrzymała się.
- Coś ci powiem - zaczęła. - Tylko przyrzeknij, że nie powiesz ojcu, co ci
powiedziałam.
- Dlaczego?
- Nie powinnam ci była tego mówić. Jeżeli nie udzielę ci wyjaśnień, będziesz się
zastanawiał, co to znaczy. I możesz spytać o to ojca. A ja nie chcę, żebyś go pytał, bo
nie chcę go martwić. Dlatego wyjaśnię ci, dlaczego powiedziałam to, co
powiedziałam. Przedtem jednak musisz mi przyrzec, że nikomu o tym nie powiesz.
-Dlaczego?
- Christopher, proszę, zaufaj mi!
- Przyrzekam - odparłem, bo gdyby zdradziła mi, kto zabił Wellingtona, albo
potwierdziła, że to pan Shears zabił mamę, mógłbym pójść na policję i powiedzieć im
o wszystkim, ponieważ człowiekowi, który wie o popełnieniu przestępstwa, wolno
złamać przyrzeczenie.
- Przed śmiercią twoja matka była bardzo bliską przyjaciółką pana Shearsa.
- Wiem.
- Nie, Christopherze. Nie jestem pewna, czy rozumiesz. Oni byli bardzo bliskimi
przyjaciółmi. Bardzo, bardzo bliskimi.
- To znaczy, że uprawiali seks? - spytałem po namyśle.
- Tak. To właśnie miałam na myśli.
Zamilkła na 30 sekund.
- Przykro mi, Christopherze - przemówiła. - Naprawdę nie chciałam cię zasmucić.
Chciałam jedynie wyjaśnić, dlaczego powiedziałam to, co powiedziałam. Myślałam,
że o wszystkim wiesz. Właśnie dlatego twój ojciec uważa, że pan Shears jest złym
człowiekiem. I pewnie z tego powodu nie chce, żebyś rozmawiał o nim ze
wszystkimi. Nie chce przywoływać złych wspomnień.
- Czy to dlatego pan Shears zostawił panią Shears? Bo uprawiał seks z kimś
innym, choć był mężem pani Shears?
- Tak, tak sądzę - odparła pani Alexander i dodała: - Przykro mi, Christopherze.
Naprawdę.
- Muszę już iść - powiedziałem.
- Czy źle się czujesz?
- Boję się być z panią w parku, bo jest pani obca.
- Nie jestem obca, Christopherze, jestem twoją znajomą.
- Muszę już iść do domu.
- Gdybyś chciał o tym porozmawiać, możesz mnie odwiedzić, kiedy tylko
zechcesz. Wystarczy, że zapukasz do drzwi
- Dobrze.
- Christopher?
- Słucham.
- Nie powiesz ojcu o naszej rozmowie, prawda?
- Nie. Przyrzekłem.
- Wracaj do domu. I pamiętaj, co powiedziałam. Kiedy tylko zechcesz.
Wróciłem do domu.
101
-Jestem pewien, że otrzyma Pani wiele listów od uczniów szkół średnich i studentów.
Radzą zachować garść adresów, by w przyszłości skorzystać z pomocy tych ludzi przy
redagowaniu rubryki.
Dr W, Robert Smith, Uniwersytet Stanowy Georgu
Nazwijmy drzwi X, Y i Z.
Oznaczmy Cx zdarzenie, że samochód znajduje się za drzwiami X itd.
Niech Hz oznacza zdarzenie, że prowadzący otwiera drzwi X itd.
Przypuśćmy, że wybrałeś drzwi X. Prawdopodobieństwo, że wygrasz samochód,
jeżeli zmienisz wybór, przedstawia następujący wzór:
Patrząc na nią dłuższy czas, stwierdziłem, że posuwa się bardzo powoli, jak długi
na setki kilometrów statek obcych, jak w Diunie, w 7 Blake'a i Bliskich spotkaniach
trzeciego stopnia, z tą różnicą, że nie był z litego materiału, lecz
składał się z kropelek skondensowanej pary wodnej, czyli z tego z czego składają się
chmury.
I mógłby to być statek obcych.
Ludzie sądzą, że statki obcych są masywne, zrobione z metalu, mają mnóstwo
światełek i poruszają się wolno po niebie, bo właśnie tak wybudowalibyśmy statek
kosmiczny, gdybyśmy byli w stanie wybudować coś równie wielkiego. Ale obcy,
jeżeli istnieją, prawdopodobnie bardzo się od nas różnią. Mogą przypominać wielkie
nagie ślimaki albo być płascy jak odbicia w lustrze. Mogą być więksi od planet lub w
ogóle nie mieć ciał. Mogą być informacją jak te z komputera. A ich statki mogą
wyglądać jak chmury lub być zrobione z niezwiązanych z sobą rzeczy jak kurz czy
liście.
Potem wsłuchałem się w ogrodowe dźwięki. Usłyszałem śpiewającego ptaka,
odgłosy ruchu ulicznego, który przypominał szum morskich fal, gdzieś grała muzyka
i krzyczały dzieci. A pośród tych hałasów, wsłuchując się bardzo uważnie i stojąc bez
ruchu łowiłem cichutkie pojękiwanie w uszach i odgłos powietrza które wciągałem i
wypuszczałem przez nos.
A potem powąchałem powietrze żeby sprawdzić czym pachnie ono w ogrodzie.
Ale niczego nie wyczułem. Niczym nie pachniało. I to też było ciekawe.
W końcu wszedłem do domu i nakarmiłem Toby'ego.
107
Z opowieści niniejszej wyciągnijcie naukę, by się nie bać owoców przeszłości, lecz na
przyszłość wystrzegać się zgubnych namiętności, aby ród nasz po raz wtóry nie
doświadczył ich na swą zgubę.
Poza tym sir Arthur Conan Doyle (który jest autorem) opisuje ludzi tak:
Była w jej twarzy jakaś trudna do uchwycenia skaza, coś prostackiego w wyrazie,
jakaś srogość, może w oku, a może zwiotczenie wargi, które psuło nieskazitelną
urodę.
Nie wiem, co znaczy „jakaś srogość, może w oku", a poza tym nie interesują mnie
twarze.
Czasem fajnie jest nie znać znaczenia słów, bo można je sprawdzić w słowniku. Na
przykład, że żleb to skalisty wąwóz, a występ skalny to próg skalistego zbocza góry
lub wzgórza.
Lubię Psa Baskerville'ów, bo jest to powieść detektywistyczna, a więc zawiera
wskazówki i fałszywe tropy.
Oto kilka wskazówek:
Ale on je dostrzega, tak jak ja. W tej książce jest też napisane:
Moja pamięć jest jak film. Właśnie dlatego dobrze zapamiętuję różne rzeczy, takie
jak rozmowy, które zapisałem w tej książce, to, jak ludzie są ubrani i jak pachną,
ponieważ moja pamięć ma ścieżkę węchową, która jest podobna do ścieżki
dźwiękowej.
Tak więc kiedy proszą mnie, żebym sobie coś przypomniał to po prostu włączam
„szybkie przewijanie" i naciskam „stop". Jak w magnetowidzie, a raczej w DVD,
ponieważ nie muszę wszystkiego przewijać, żeby dotrzeć do tego. co zdarzyło się
dawno temu. Nie ma też żadnych przycisków, bo wszystko odbywa się w mojej
głowie.
Jeżeli ktoś mówi do mnie: „Christopher, powiedz, jaka była twoja matka",
powracam pamięcią do wielu różnych scen i opowiadam, jaka w nich była.
Mogę na przykład powrócić do sobotniego popołudnia 4 lipca 1992, kiedy miałem
9 lat. Byliśmy na wakacjach w Kornwalii, na plaży w miejscowości Polperro. Mama
miała na sobie dżinsowe szorty, błękitny stanik i paliła mentolowe papierosy
consulate. Nie pływała. Opalała się na ręczniku w czerwono-fioletowe pasy i czytała
książkę Georgette Heyer Przebierańcy. Kiedy skończyła się opalać, weszła do wody i
zaklęła: „Kurna olek, ale zimno!". Powiedziała, że też powinienem popływać, ale ja
nie lubię pływać, bo nie lubię się rozbierać. Potem zaproponowała, żebym podwinął
spodnie i wszedł kawałek do wody, więc wszedłem. Stałem w wodzie. „Popatrz, jak
pięknie", powiedziała mama. Nagle skoczyła do tyłu, zniknęła pod wodą i
pomyślałem, że zjadł ją rekin. Za-
cząłem krzyczeć. A wtedy wynurzyła się z wody, podeszła tam, gdzie stałem, uniosła
prawą rękę, rozłożyła palce jak wachlarz i powiedziała: „Dotknij mojej ręki,
Christopher. Przestań krzyczeć. Dotknij mojej ręki. Posłuchaj. Możesz to zrobić". Po
chwili przestałem krzyczeć, uniosłem lewą rękę, rozłożyłem palce w wachlarz i
zetknęliśmy się wszystkimi palcami. „Nic się nie stało, Christopher. Nic się nie stało.
W Kornwalii nie ma rekinów", zapewniła, i poczułem się lepiej.
Nie pamiętam jednak nic sprzed 4 roku życia, ponieważ nie patrzyłem wtedy na
rzeczy jak należy, więc nie zapisały mi się w pamięci.
A oto co robię, gdy zobaczę kogoś, kogo nie rozpoznaję. Patrzę, jak jest ubrany
albo czy chodzi z laską, czy ma dziwną fryzurę, określony rodzaj okularów,
charakterystycznie porusza rękami, po czym przeszukuję moje wspomnienia, żeby
sprawdzić, czy już go kiedyś widziałem.
W podobny sposób dochodzę do tego, jak mam się zachować w trudnej sytuacji,
kiedy nie wiem, co zrobić.
Na przykład kiedy ludzie mówią rzeczy bez sensu, takie jak „Do widzenia, ślepa
Genia" albo „Uważaj, bo kopniesz w kalendarz", dokonuję przeszukania i
sprawdzam, czy już kiedyś słyszałem od kogoś coś takiego.
A jeżeli ktoś leży na podłodze w szkole, to przeszukuję pamięć, by odnaleźć
obraz epileptyka, który ma atak, potem porównuję ów obraz z tym, co widzę przed
sobą, i ustalam, czy ten ktoś tylko leży, bawi się, śpi, czy ma napad epilepsji. Gdy ma
napad epilepsji, odsuwam od niego meble, żeby nie uderzył w coś głową, zdejmuję
sweter, podkładam mu go pod głowę i idę po nauczyciela.
Inni ludzie też mają w głowach obrazy. Ale inne niż ja, ponieważ ja mam w głowie
obrazy tylko tego, co się zdarzyło naprawdę. Inni zaś mają też w głowach obrazy
rzeczy nieprawdziwych, które się nie zdarzyły.
Na przykład mama czasem mówiła: „Gdybym nie wyszła za twojego ojca, pewnie
mieszkałabym w małym wiejskim domku na południu Francji z jakimś Jeanem. A ten
Jean, och, byłby złotą rączką. Wiesz, malowałby i dekorował ludziom mieszkania,
pracował w ogrodzie, stawiał płoty. I mielibyśmy
werandę obrośniętą figami, pólko słoneczników przy końcu ogrodu, widok na
miasteczko na wzgórzu w oddali, a wieczorem siadywalibyśmy przed domem, pili
czerwone wino, palili gauloisesy i patrzyli, jak zachodzi słońce".
A Siobhan powiedziała kiedyś, że gdy czuje się przygnębiona lub smutna, zamyka
oczy i wyobraża sobie, że mieszka w domu na Cape Cod z przyjaciółką Elly, że
wsiadają na statek w Provincetown i wypływają razem na zatokę, by obserwować
humbaki, a kiedy to sobie wyobrazi, uspokaja się i jest szczęśliwa.
Czasem gdy ktoś umrze, tak jak moja mama, ludzie pytają: „Co byś powiedział
swojej matce, gdyby tu teraz była?" albo „Co by sobie pomyślała twoja matka?", ale
to jest głupie, ponieważ mama nie żyje, a zmarłym nic nie można powiedzieć i zmarli
nie myślą.
Babcia też ma w głowie obrazy, ale całkiem pomieszane, jakby ktoś poplątał sceny
w filmie. Nie potrafi powiedzieć, co odbyło się w jakiej kolejności, dlatego myśli, że
zmarli ludzie wciąż żyją, i nie odróżnia, co zdarzyło się naprawdę, a co widziała w
telewizji.
127
Kiedy wróciłem ze szkoły do domu, tata był jeszcze w pracy, otworzyłem więc
kluczem drzwi, wszedłem do środka i zdjąłem płaszcz. Potem wszedłem do kuchni i
położyłem na stole swoje rzeczy. Jedną z nich była ta książka, którą zabrałem do
szkoły, żeby pokazać Siobhan. Zrobiłem sobie mleczny koktajl malinowy,
podgrzałem go w mikrofalówce i poszedłem do dużego pokoju obejrzeć kasetę z
cyklu Błękitna planeta, o życiu w głębinach oceanu.
Ta, którą puściłem, była o stworzeniach morskich żyjących w pobliżu kominów
siarkowych, czyli podwodnych wulkanów, które wyrzucają do wody gazy spod
skorupy ziemskiej. Naukowcy nie przypuszczali, by w tak gorących i trujących
warunkach mogły żyć jakiekolwiek organizmy, a istnieje tam cały ekosystem.
Podoba mi się ten film, bo pokazuje, że nauka zawsze może odkryć coś nowego i
że fakty uznawane za pewnik mogą być całkowicie mylne. Podoba mi się również to,
że chociaż miejsce, w którym powstał film, znajduje się zaledwie kilka mil poniżej
poziomu morza, trudniej się tam dostać niż na szczyt Mount Everestu. Jest to jedno z
najspokojniejszych, najmroczniejszych i najbardziej tajemniczych miejsc na
powierzchni Ziemi. Lubię czasem wyobrażać sobie, że tam jestem, w okrągłym
metalowym batyskafie z okienkami o grubości 30 centymetrów, by zapobiec implozji
wskutek ciśnienia. Wyobrażam też sobie, że jestem w nim sam. Batyskaf nie jest
połączony z żadnym statkiem, ma własny napęd, a ja kieruję
jego silnikami, mogę poruszać się po dnie morza, gdzie chce. i nikt mnie nie
znajdzie.
Tata wrócił do domu po południu, o 17.48. Usłyszałem, jak wchodzi przez
frontowe drzwi. Potem wszedł do dużego pokoju. Był ubrany w koszulę w
zielonkawo-błękitną kratkę, na jednym bucie miał supeł, a na drugim nie. Trzymał w
ręku starą metalową reklamę mleka w proszku, pomalowana niebieską i białą emalią i
pokrytą kółeczkami rdzy. które wyglądały jak dziury po kulach, ale nie wyjaśnił, po
co ją przyniósł.
- Siemasz. Stary - powiedział, bo takim żartem mnie wita.
- Cześć - odparłem.
Dalej oglądałem wideo, a tata poszedł do kuchni.
Tak mnie wciągnęła Błękitna planeta, że zapomniałem o książce, którą zostawiłem
na kuchennym stole. Nazywa się to osłabieniem czujności i nie powinno się nigdy
przytrafić detektywowi.
Była 17.54, kiedy tata wrócił do pokoju.
- Co to jest? - spytał, ale bardzo cicho, więc nie zorientowałem się. że jest zły bo
nie krzyczał.
W prawej ręce trzymał książkę.
- Książka, którą piszę - odparłem.
- Czy to prawda? Rozmawiałeś z panią Alexander?
To również powiedział bardzo cicho, więc wciąż nie miałem pojęcia, że jest zły.
- Tak - potwierdziłem.
- Rany boskie, Christopher. Głupi jesteś czy co?
Siobhan mówi, że takie pytanie nazywa się retorycznym.
Na końcu ma znak zapytania, ale nie trzeba na nie odpowiadać, ponieważ osoba,
która pyta. zna odpowiedź. Trudno jest je rozpoznać.
- Co ci powiedziałem, do jasnej cholery?! - spytał znacznie głośniej tata.
- Żebym nie wymieniał nazwiska pana Shearsa w naszym domu - odparłem. - I nie
pytał więcej pani Shears ani nikogo, kto zabił tego przeklętego psa. Me wchodził bez
pytania do cudzych ogródków. Natychmiast skończył z tą durną zabawą w detektywa
Tylko że ja nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy. Spytałem panią Alexander o pana
Shearsa tylko dlatego...
- Dość tych pierdół, gówniarzu! - przerwał mi tata. - Świetnie wiesz, co robisz.
Pamiętaj, że to przeczytałem! - Uniósł książkę i potrząsnął nią. - Co jeszcze
powiedziałem, Christopher?!
Pomyślałem, że to też może być pytanie retoryczne, ale nie miałem pewności.
Trudno mi było znaleźć odpowiedź, bo zmieszałem się i poczułem lęk.
- Co jeszcze powiedziałem, Christopher? - powtórzył tata.
- Nie wiem - odparłem.
- No, przecież masz pamięć jak komputer!
Nie mogłem sobie przypomnieć.
- Żebyś, psiakrew, nie wtykał nosa w cudze sprawy - rzekł tata. - A ty co robisz?
Chodzisz i wtykasz nos w cudze sprawy. Chodzisz, grzebiesz w przeszłości i gadasz
o niej z kim popadnie. Co mam z tobą począć, Christopher? Co mam, do jasnej
ciasnej, z tobą zrobić?
- Ja tylko gawędziłem z panią Alexander - odparłem. - Nie prowadziłem śledztwa.
- Proszę cię, żebyś zrobił dla mnie jedno, Christopher. Tylko jedno.
- Nie chciałem rozmawiać z panią Alexander. To pani Alexander...
Tata przerwał mi, chwytając naprawdę mocno za ramię.
Jeszcze nigdy mnie tak mocno nie chwycił. Mama czasem mi przyłożyła, bo była
w gorącej wodzie kąpana, a więc wpadała w gniew szybciej od innych ludzi i częściej
krzyczała. Ale tata był bardziej zrównoważony, to znaczy nie gniewał się aż tak
szybko i tak często nie krzyczał. Dlatego bardzo mnie zaskoczyło, gdy mnie chwycił.
Nie lubię, kiedy się mnie chwyta. Nie lubię też być zaskakiwany. Dlatego
uderzyłem go, tak jak tamtego policjanta, kiedy złapał mnie za ręce i postawił na
nogi. Ale tata nie puścił mnie i dalej krzyczał. Uderzyłem go drugi raz. I straciłem
świadomość, co robię.
Miałem krótką przerwę w pamięci. Wiem, że była krótka, bo po wszystkim
spojrzałem na zegarek. Było to tak, jakby ktoś mnie wyłączył i znowu włączył. A
kiedy mnie włączył, siedziałem na dywanie, plecami oparty o ścianę, prawą rękę
miałem zakrwawioną i bolała mnie z boku głowa. Tata stał na dywanie metr ode
mnie, patrzył na mnie z góry, a w ręce wciąż trzymał moją książkę, ale zgiętą w pół i
z pozaginanymi rogami. Na szyi miał zadrapanie, rękaw kraciastej
zielonkawobłękitnej koszuli rozerwany, i ciężko dyszał.
Po około minucie odwrócił się i poszedł do kuchni. Tam otworzył tylne drzwi i
wyszedł do ogródka. Usłyszałem, jak podnosi pokrywę kosza na śmieci i coś do
niego wrzuca, a potem opuszcza pokrywę. Wrócił do kuchni, ale już bez książki.
Zamknął drzwi na klucz, klucz włożył do porcelanowego dzbanuszka w kształcie
grubej zakonnicy, stanął pośrodku kuchni i zamknął oczy.
Kiedy je otworzył, powiedział:
- Muszę się, kurwa, napić.
I wziął sobie puszkę piwa.
131
ŻÓŁTE SĄ:
1. Budyń.
2. Banany (które robią się też brązowe).
3. Podwójne żółte linie zakazujące parkowania.
4. Żółta febra (czyli choroba z tropików Ameryki i Afryki Zachodniej, która
powoduje wysoką gorączkę, ostre zapalenie nerek, żółtaczkę i krwotoki, a wywołuje
ją wirus przenoszony przez moskity Aedes aegypti, zwane kiedyś Stegomyia
fasciata).
5. Żółte kwiaty (ponieważ od pyłku kwiatowego nabawiam się jednego z 3 rodzajów
kataru siennego i jestem chory; pozostałe to katar sienny od pyłku traw i od pyłku
grzybów).
6. Kukurydza (ponieważ wychodzi w kupie i człowiek jej nie trawi, więc nie
powinien jej jeść, podobnie jak trawy czy liści).
BRĄZOWE SĄ:
1. Brud.
2. Sos.
3. Kupa.
4. Drewno (ludzie wytwarzali z drewna maszyny i pojazdy, ale przestali, bo drewno
łamie się, gnije i robaczywieje, więc teraz robią maszyny i pojazdy z metalu i
plastiku, które są znacznie lepsze i bardziej nowoczesne).
5. Melissa Brown (dziewczyna ze szkoły, która nie jest brązowa jak Anil czy
Mohammed, tylko ma takie nazwisko, ale przedarła na pół mój obraz astronauty, a
potem go wyrzuciła, mimo że pani Peters skleiła go taśmą (bo się załamywał).
Następnego dnia tata przeprosił mnie za to, że mnie uderzył, i powiedział, że tego nie
chciał. Kazał mi przemyć rozcięcie na policzku dettolem, żeby nie wdała się infekcja,
i zakleić je plastrem, żeby nie krwawiło.
Ponieważ była sobota, powiedział, że na przeprosiny zabierze mnie na wycieczkę i
pojedziemy do zoo Twycross. A ponieważ nie lubię jeść niczego z nieznanych mi
miejsc, zrobił mi kilka kanapek z białego chleba z szynką, sałatą i pomidorami oraz
dżemem truskawkowym. Powiedział, że dobrze się składa, gdyż zapowiadano deszcz,
więc w zoo nie będzie dużo ludzi. Ucieszyłem się, bo nie lubię tłumu i lubię, kiedy
pada. Poszedłem więc po mój deszczowiec, który jest pomarańczowy.
A potem pojechaliśmy do zoo Twycross.
Nigdy jeszcze tam nie byłem, więc dopóki nie dojechaliśmy, nie miałem w głowie
żadnego obrazu tego miejsca. Dlatego w informacji zakupiliśmy przewodnik, a kiedy
zwiedziliśmy całe zoo, zdecydowałem, które zwierzęta polubiłem najbardziej.
Najbardziej spodobały mi się:
Potem poszliśmy do baru, gdzie tata zjadł płastugę z frytkami, szarlotkę, lody i
wypił herbatę earl grey, a ja zjadłem kanapki i przeczytałem przewodnik po zoo.
- Bardzo cię kocham, Christopher - powiedział tata. - Zawsze o tym pamiętaj.
Wiem, że mnie czasem ponosi. Wiem, że wpadam w gniew. Wiem, że krzyczę.
Wiem, że nie powinienem. Ale robię to tylko dlatego, że martwię się o ciebie, bo nie
chcę, żebyś wpadł w tarapaty, nie chcę, żeby cię skrzywdzono. Rozumiesz?
Nie byłem pewien, czy zrozumiałem, dlatego odparłem:
- Nie wiem.
- Christopher, czy rozumiesz, że cię kocham? - spytał tata.
Odpowiedziałem „Tak", bo kochać kogoś to znaczy pomagać, gdy ma kłopoty, to
znaczy dbać o niego i mówić mu prawdę, a tata dba o mnie, kiedy wpadnę w kłopoty,
jak na przykład wtedy, kiedy zabrano mnie na posterunek policji, dba o mnie,
przygotowując mi posiłki, i zawsze mówi mi prawdę, a to oznacza, że mnie kocha.
Potem tata podniósł prawą rękę i rozłożył palce w wachlarz, ja zrobiłem to samo z
moją lewą ręką i dotknęliśmy się wszystkimi palcami.
Potem wyjąłem z torby kartkę papieru i na próbę narysowałem plan zoo. Wyglądał
tak:
Później poszliśmy obejrzeć żyrafy. Ich kupy cuchnęły jak klatka myszoskoczków
w szkole, kiedy mieliśmy myszoskoczki, a podczas biegu miały takie długie nogi, że
wyglądały, jakby biegły w zwolnionym tempie.
W końcu tata powiedział, że musimy wrócić do domu, zanim na drogach zrobi się
tłok.
–
* Cyjon to dziki pies indyjski, który przypomina lisa.
** Hulman to langur Entellus
139
Lubię Sherlocka Holmesa, ale nie lubię sir Arthura Conan Doyle'a, który napisał
opowieści o Sherlocku Holmesie. A nie lubię go dlatego, bo nie był taki jak Sherlock
Holmes i wierzył w zjawiska nadprzyrodzone. Kiedy się zestarzał, wstąpił do
Towarzystwa Spirytualistycznego, co znaczy, że wierzył w możliwość
komunikowania się ze zmarłymi. A wierzył dlatego, że chciał rozmawiać z synem,
który zmarł w czasie pierwszej wojny światowej na grypę.
W roku 1917 miało miejsce słynne zdarzenie, znane jako sprawa elfów z
Cottingley. Dwie kuzynki, 9-letnia Fran-ces Griffiths i 16-letnia Elsie Wright,
powiedziały, że bawiły się nad strumieniem Cottingley Beck z elfami i aparatem
należącym do ojca Frances zrobiły im 5 zdjęć, takich jak to:
Ale to nie były prawdziwe elfy, tylko rysunki na papierze, które dziewczynki
wycięły i poprzypinały szpilkami, bo Elsie umiała naprawdę ładnie rysować.
Harold Snelling, ekspert od wykrywania fałszowanych zdjęć, powiedział:
Tych tańczących postaci nie wykonano z papieru ani z materiału. Nie namalowano
ich na kliszy, a najbardziej zdumiewa mnie ruch tych postaci w trakcie naświetlania.
Znaczy to, że ofiarę morduje zwykle ktoś jej znany, elfy zrobione są z papieru i nie
da się rozmawiać z umarłymi.
149
Kiedy w poniedziałek pojechałem do szkoły, Siobhan spytała, skąd wziął się siniak
na mojej twarzy. Odparłem, że tata się rozgniewał i chwycił mnie, więc go uderzyłem
i się pobiliśmy. Siobhan spytała, czy tata mnie uderzył, na co odparłem, że nie wiem,
bo tak się rozzłościłem, że popsuła mi się pamięć. Wtedy spytała, czy tata uderzył
mnie, bo był zły. Odparłem, że był zły, ale mnie nie uderzył, tylko chwycił. Spytała,
czy chwycił mnie mocno. Potwierdziłem. Spytała, czy boję się wrócić do domu.
Odparłem, że nie. Wtedy spytała, czy nie chcę o tym więcej mówić. Odparłem, że nie
chcę. „Dobrze", powiedziała i więcej o tym nie mówiliśmy, bo kiedy jesteś zły,
możesz chwycić kogoś za rękę albo za ramię, ale nie za włosy czy za twarz. No i
uderzać nie wolno, chyba że już się z kimś bijesz. Wtedy nie jest to takie złe.
Kiedy dotarłem ze szkoły do domu, tata był jeszcze w pracy, poszedłem więc do
kuchni, z dzbanka w kształcie zakonnicy wyjąłem klucz, otworzyłem tylne drzwi,
wyszedłem na dwór i zajrzałem do pojemnika na śmieci, żeby znaleźć moją książkę.
Chciałem ją odzyskać, ponieważ lubiłem ją pisać. Lubiłem mieć jakieś zadanie do
wykonania, zwłaszcza trudne zadanie, takie jak napisanie książki. Poza tym nadal nie
wiedziałem, kto zabił Wellingtona, a w książce zawarłem wszystkie odkryte tropy i
poszlaki i nie chciałem, żeby przepadły.
Ale w pojemniku nie było mojej książki.
Zakryłem pojemnik pokrywą i poszedłem przez ogród, żeby zajrzeć do innego
pojemnika, w którym tata trzyma ogrodo-
we odpadki, takie jak skoszoną trawę i jabłka, które spadły z drzew, ale tam również
nie było mojej książki.
Zastanawiałem się, czy tata nie zabrał jej do furgonetki i nie wrzucił do któregoś z
wielkich kontenerów na śmietniku, ale nie chciałem, żeby to była prawda, bo wtedy
już bym nigdy jej nie zobaczył.
Istniała też możliwość, że tata ukrył moją książkę gdzieś w domu. Postanowiłem
więc rozejrzeć się i spróbować ją znaleźć. Musiałem przy tym cały czas pilnie
nasłuchiwać, czy pod dom nie podjeżdża jego furgonetka, żeby nie przyłapał mnie,
jak wcielam się w detektywa.
Najpierw przeszukałem kuchnię. Moja książka miała wymiary 25 cm x 35 cm x 1
cm, więc nie można jej było ukryć w bardzo małym schowku, dlatego nie musiałem
jej w takich miejscach szukać. Zajrzałem na górną powierzchnię szafek, do szuflad i
pod kuchenkę, a żeby coś zobaczyć w ciemnych zakamarkach, za szafkami, gdzie
kiedyś przychodziły myszy z ogrodu i miały małe, przyświecałem sobie specjalną,
super jasną latarką i kawałkiem lustra.
Potem przeszukałem pomieszczenie gospodarcze.
Następnie przeszukałem jadalnię.
A później przeszukałem duży pokój, gdzie pod kanapą znalazłem brakujące kółko
do mojego modelu messerschmitta Bf 109 G-6.
I wtedy wydało mi się, że słyszę, jak przez frontowe drzwi wchodzi tata.
Poderwałem się, szybko wyprostowałem i bardzo boleśnie uderzyłem kolanem w róg
stolika. Ale to tylko któryś z narkomanów z domu obok upuścił coś na podłogę.
Poszedłem na górę, jednak nie przeszukiwałem mojej sypialni, rozumując, że tata
nie ukrywałby w niej nic przede mną Chyba że byłby bardzo przebiegły i użył
chwytu, który w prawdziwej powieści kryminalnej nazywa się podwójnym blefem.
Postanowiłem więc, że przeszukam swój pokój, ale dopiero wtedy, kiedy nie znajdę
mojej książki gdzie indziej.
Przeszukałem łazienkę, lecz jedynym miejscem do sprawdzenia była bieliźniarka.
Nic tam nie znalazłem.
Do zbadania pozostała więc tylko sypialnia taty. Nie wiedziałem, czy powinienem
do niej zaglądać, bo zabronił mi tam
czegokolwiek ruszać i bałaganić. Ale jeżeli chciał coś przede mną ukryć, to najlepiej
nadawał się do tego jego pokój.
Powiedziałem więc sobie, ze nie nabałaganię. Że każdą, rzecz, którą przesunę,
odłożę na miejsce. Dlatego nie pozna, że coś ruszałem, i nie będzie na mnie zły.
Najpierw zajrzałem pod łóżko. Było tam 7 butów, grzebień z mnóstwem włosów,
kawałek miedzianej rurki, herbatnik w czekoladzie, magazyn porno „Fiesta", martwa
pszczoła, krawat we wzorki z Homerem Simpsonem i drewniana łyżka, ale mojej
książki ani śladu.
Potem zajrzałem do szufladek w toaletce, była w nich jednak tylko aspiryna,
obcinacz do paznokci, bateryjki, nici do czyszczenia zębów, tampon, chusteczki
ligninowe i zapasowy ząb taty, na wypadek gdyby zgubił sztuczny ząb. którym
wypełnił przerwę po zębie, wybitym, kiedy spadł z drabiny, wieszając budkę dla
ptaków w ogrodzie. Mojej książki również i tam nie było.
Potem zajrzałem do szafy pełnej ubrań wiszących na wieszakach. U góry była
mała półka, ale żeby zobaczyć, co tam jest, musiałem stanąć na łóżku, a przedtem
zdjąć buty, bo gdybym zostawił brudne ślady, byłaby to wskazówka dla taty, o ile
chciałby się zabawić w detektywa. Ale na półce było tylko kilka magazynów porno,
zepsuty toster, dwanaście drucianych wieszaków i stara suszarka do włosów mamy.
Na dnie szafy stała duża skrzynka z narzędziami do majsterkowania, takimi jak
wiertarka, pędzel, młotek, śrubki, co widziałem, nawet jej nie otwierając bo była z
przezroczystego szarego plastiku.
I wtedy pod skrzynką z narzędziami dostrzegłem pudełko. Wyjąłem skrzynkę z
szafy. Pudełko było stare, kartonowe. Takie pudełka nazywa się koszulowymi, bo
ludzie kupowali w nich kiedyś koszule. Kiedy je otworzyłem, w środku zobaczyłem
moją książkę.
Nie wiedziałem, co zrobić.
Byłem szczęśliwy, że tata jej nie wyrzucił. Ale gdybym ją wziął, poznałby, że
ruszałem rzeczy w jego pokoju, i bardzo by się gniewał, bo przyrzekłem mu, że nie
będę niczego ruszał.
W tym momencie usłyszałem, że przed domem zatrzymuje
się furgonetka, dlatego musiałem myśleć szybko i przebiegle,
postanowiłem, że zostawię książkę tu, gdzie jest, rozumując, że skoro tata Schował ją
do pudełka po koszulach, to już jej nie wyrzuci, a ja mogę zacząć pisać w drugim
zeszycie, w ścisłej tajemnicy. Później tata być może zmieni zdanie, zwróci mi
pierwszą książkę i będę mógł przepisać do niej drugą, nową. Gdyby jednak mi jej nie
oddał, to i tak będę w stanie przypomnieć sobie prawie wszystko, co napisałem, i
zawrzeć to w drugiej potajemnej książce. A gdybym chciał się upewnić, czy dobrze
zapamiętałem szczegóły, to kiedy go nie będzie, mogę wejść do jego pokoju i
wszystko sprawdzić.
Usłyszałem, że tata zatrzaskuje drzwi furgonetki.
I wtedy dostrzegłem kopertę.
Koperta była zaadresowana do mnie i leżała wraz z innymi pod moją książką w
pudełku po koszulach. Wziąłem ją do ręki. Nikt jej nie otwierał. Napisano na niej:
Christopher Boone
36 Randolph Street
Swindon
Wiltshire
Drogi Christopherze!
Przepraszam, że tak długo do ciebie nie pisałam. Byłam bardzo zajęta. Mam
nową pracę. Pracuję jako sekretarka w fabryce, która wytwarza wyroby ze stali.
Bardzo by ci się tu spodobało. W fabryce jest pełno wielkich maszyn, które
wytwarzają stal, tną ją i nadają takie kształty, jakie akurat są potrzebne. W tym
tygodniu robimy dach dla baru w centrum handlowym w Birmingham. Ma kształt
wielkiego kwiatu, na który zostanie naciągnięte płótno, żeby dach wyglądał jak
ogromny namiot.
Jak widać po adresie, przeprowadziliśmy się wreszcie do nowego mieszkania. Nie
jest tu tak miło jak w poprzednim, a samo Willesden nie bardzo mi się podoba, ale
Roger ma bliżej do pracy i kupił je (tamto tylko wynajmował), możemy więc mieć
własne meble i pomalować ściany na taki kolor, jaki chcemy.
Właśnie dlatego tak długo do ciebie nie pisałam. Było mi ciężko zapakować
wszystkie nasze rzeczy, potem je rozpakować i jeszcze przywyknąć do nowej pracy.
Jestem bardzo zmęczona i muszę iść spać, a chcę wrzucić ten list do skrzynki
jutro z rana, dlatego kończę i niedługo napiszę następny.
Jeszcze do mnie nie napisałeś, stąd wiem, że pewnie wciąż jeszcze się na mnie
gniewasz. Przepraszam cię, Christopher. Nadal cię kocham. Mam nadzieję, że nie
będziesz na mnie zły do końca życia. Byłabym szczęśliwa, gdybyś zechciał do mnie
napisać (tylko wyślij list na nowy adres!).
Moc pozdrowień.
Twoja Mama
XXXXXX
Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć, bo mama nigdy nie pracowała jako
sekretarka dla firmy produkującej wyroby ze stali. Mama pracowała jako sekretarka
w dużym warsztacie w centrum miasta. A poza tym nigdy nie mieszkała w Londynie.
Mama zawsze mieszkała z nami. I jeszcze nigdy nie napisała do mnie listu.
Na liście nie było daty, więc nie mogłem się zorientować, kiedy go napisała,
dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie napisał tego listu ktoś inny, kto się pod nią
podszył.
A potem spojrzałem na przód koperty i zobaczyłem stempel z datą. Było go trudno
odczytać, a wyglądał tak:
Co oznaczało, że list wysłano 16 października 1997, to znaczy 18 miesięcy po
śmierci mamy.
W tym momencie otworzyły się drzwi do mojej sypialni.
- Co robisz? - spytał tata.
- Czytam list - odparłem.
- Skończyłem borować. W telewizji leci program przyrodniczy Davida
Attenborougha, może cię zainteresuje.
- Dobrze - powiedziałem. Zszedł na dół.
Spojrzałem na list i zacząłem intensywnie myśleć. Stanowił tajemnicę, której nie
umiałem rozwikłać. Może wsadzono go nie do tej co trzeba koperty, a mama napisała
go przed śmiercią. Ale dlaczego z Londynu? Najdłużej poza domem była tydzień,
kiedy pojechała odwiedzić kuzynkę Ruth, która miała raka. Ale Ruth mieszkała w
Manchesterze.
A potem pomyślałem, że być może nie jest to list od mojej mamy. Może jest to list
do innego Christophera, od jego matki.
Byłem podniecony. Gdy zaczynałem pisać książkę, miałem do rozwiązania tylko
jedną tajemnicę. A teraz miałem dwie.
Postanowiłem, że tego wieczoru nie będę już o tym myśleć, gdyż miałem za mało
informacji i łatwo mogłem wyciągnąć błędne wnioski, jak pan Athelney Jones ze
Scotland Yardu, co jest niebezpieczne, bo przed rozpoczęciem dedukcji należy się
upewnić, czy zebrało się wszystkie dostępne tropy i wskazówki. To zmniejsza ryzyko
popełnienia błędu.
Postanowiłem, że zaczekam, aż taty nie będzie w domu. A wtedy pójdę do szafy w
jego sypialni i obejrzę pozostałe listy. Zobaczę, od kogo są i o czym.
Złożyłem list i schowałem go pod materac, żeby tata go nie znalazł i się nie
rozgniewał. Potem zszedłem na dół i oglądałem telewizję.
151
Wiele rzeczy stanowi tajemnicę. Co nie znaczy, że nie można ich rozwikłać. Po
prostu naukowcy jeszcze nie znaleźli odpowiedzi na niektóre pytania.
Na przykład, niektórzy wierzą w duchy ludzi, które wracają po ich śmierci. Wujek
Terry twierdzi, że widział ducha w sklepie obuwniczym w centrum handlowym w
Northhampton, bo kiedy schodził do piwnicy, zobaczył, że u podnóża schodów
przechodzi ktoś ubrany na szaro. Kiedy tam dotarł, piwnica była pusta i nie było tam
żadnych drzwi.
Gdy opowiedział o tym kasjerce w sklepie, usłyszał, że to Tuck, duch
franciszkańskiego mnicha, mieszkającego niegdyś w klasztorze, który stał w tym
samym miejscu przed wiekami. Dlatego centrum handlowe nazywa się Centrum
Handlowym Szarych Braci, przyzwyczajono się tam do ducha i nikt się go nie boi.
W końcu naukowcy odkryją coś, co wyjaśni zjawisko duchów, tak jak odkryli
elektryczność, która wyjaśniła zjawisko błyskawicy. Może ono mieć związek z
ludzkimi mózgami albo magnetycznym polem ziemskim, albo z całkiem inną, nową
siłą. A wtedy duchy przestaną być tajemnicą i będą czymś tak oczywistym, jak
elektryczność, tęcza czy teflonowe patelnie.
Czasem jednak tajemnica nie jest tajemnicą. A oto przykład.
W szkole mamy sadzawkę z żabami, które znajdują się tam po to, żebyśmy uczyli
się traktować zwierzęta życzliwie i z szacunkiem, gdyż niektóre z dzieci traktują
zwierzęta okropnie. Bawi je rozdeptywanie robaków i rzucanie kamieniami w koty.
W niektóre lata w sadzawce jest dużo żab, a w inne bardzo mało. Gdyby
narysować wykres, ile kiedy w sadzawce było żab. to wyglądałby on następująco (z
tym że jest to wykres hipotetyczny, a więc przedstawione na nim liczby nie są
prawdziwe - są tylko ilustracją):
Patrząc na ten wykres, można sądzić, że w latach 1987, 1988, 1989 i 1997 były
bardzo chłodne zimy lub, że nadleciała czapla i zjadła dużo żab (czasem rzeczywiście
przylatuje i próbuje wyjeść żaby, w czym przeszkadza jej siatka rozciągnięta
nad sadzawką).
Czasem jednak ilość żab nie ma nic wspólnego z chłodnymi zimami, kotami ani
czaplami. Tb zwykła matematyka.
Oto wzór na wielkość populacji zwierząt.
Drogi Christopherze!
Twoja Mama
XXXXXX
Otworzyłem drugą kopertę. Zawierała następujący list:
Napisałam, że kiedy będę miała czas zrobić to jak należy, postaram się wyjaśnić
ci, dlaczego odeszłam. Teraz mam mnóstwo czasu. Siedzę z tym listem na kanapie,
gra radio i spróbuję ci wszystko wytłumaczyć.
Nie byłam dobrą matką, Christopherze. Może gdyby życie ułożyło się inaczej,
może gdybyś ty był inny, byłabym w tym lepsza. A tak wyszło, jak wyszło.
Nie jestem taka jak twój ojciec. Twój ojciec jest znacznie cierpliwszy. Godzi się z
życiem i jeśli życie go gnębi, nie pokazuje tego po sobie. Ale ja jestem inna i nic na
to nie poradzę.
Czy pamiętasz, jak kiedyś robiliśmy w mieście zakupy? I jak weszliśmy do
Bentalls, w środku był wielki tłok, a my musieliśmy kupić prezent dla babci?
Wystraszyłeś się tego tłumu. Wszyscy byli w mieście i robili przedświąteczne zakupy.
Rozmawiałam z panem Landem, który pracuje w dziale z wyposażeniem kuchni i z
którym kiedyś chodziłam do szkoły. Skuliłeś się na podłodze i przycisnąłeś ręce do
uszu. Na środku przejścia! Też nie lubię przedświątecznych zakupów, więc się
rozzłościłam, ostrzegłam, żebyś był grzeczny, i spróbowałam cię podnieść, usunąć z
drogi. A ty krzyknąłeś i zwaliłeś z półki miksery. Łoskot był taki, że wszyscy się
odwrócili, żeby spojrzeć, co się dzieje. Pan Land był bardzo wyrozumiały, ale na
podłodze leżały pudła, odłamki rozbitej miski, wszyscy się gapili, a ty się zmoczyłeś.
Tak się wkurzyłam, że chciałam zabrać cię ze sklepu, ale nie pozwoliłeś mi się
dotknąć, leżałeś na podłodze, waliłeś w nią rękami i nogami i krzyczałeś. Zjawił się
kierownik i spytał, co się stało. Byłam u kresu wytrzymałości. Musiałam zapłacić za
dwa potłuczone miksery i mu-
sieliśmy zaczekać, aż przestaniesz krzyczeć. A potem wracaliśmy do domu na
piechotę, co trwało niemiłosiernie długo, bo wiedziałam, że nie wsiądziesz do
autobusu.
Pamiętam, że przez cały ten wieczór płakałam, a twój ojciec z początku był
bardzo miły. Zrobił ci kolację, położył cię do łóżka, powiedział, że to się zdąża i że
wszystko będzie dobrze. Ale ja oświadczyłam, że dłużej tego nie wytrzymam, tak że
w końcu się na mnie wkurzył, nazwał głupią, kazał mi wziąć się w garść, a ja go
wtedy uderzyłam, źle zrobiłam, ale byłam strasznie zdenerwowana.
Nieraz się tak kłóciliśmy, bo ja często myślałam, że dłużej tego nie wytrzymam.
Twój ojciec jest bardzo cierpliwy, a ja nie. Ja wpadam w złość, choć wcale tego nie
chcę. W końcu przestaliśmy z sobą rozmawiać, bo wiedzieliśmy, że każda rozmowa
skończy się kłótnią i nic nie da. Czułam się bardzo samotna.
Właśnie wtedy zaczęłam dużo czasu spędzać z Rogerem. Zawsze dużo czasu
spędzaliśmy z Rogerem i Eileen, ale teraz zaczęłam spotykać się z Rogerem sam na
sam, bo mogłam mu się wyżalić. Był jedyną osobą, z którą mogłam szczerze
porozmawiać. A kiedy z nim byłam, nie czułam się samotna.
Wiem, że możesz nic z tego nie zrozumieć, ale chciałam ci to jakoś wytłumaczyć,
żebyś wiedział. Więc jeśli nawet nic nie zrozumiałeś, to możesz zachować ten list,
przeczytać później i może wtedy zrozumiesz.
Roger powiedział mi, że on i Eileen już się nie kochają, nie kochają się od bardzo
dawna. A więc on też czuł się samotny. Mieliśmy z sobą wiele wspólnego. Potem
zrozumieliśmy, że się kochamy. Zaproponował, żebym opuściła twojego ojca i
żebyśmy zamieszkali razem. Powiedziałam, że nie mogę ciebie zostawić. Zmartwiło
go to, lecz zrozumiał, że jesteś dla mnie bardzo ważny.
I wtedy ty i ja się pokłóciliśmy. Pamiętasz? Poszło o twoją kolację. Ugotowałam
ci coś, a ty nie chciałeś tego zjeść. Nie jadłeś od kilku dni i byłeś taki chudy.
Zacząłeś krzyczeć, ja się wkurzyłam i cisnęłam jedzenie przez pokój. Wiem, że nie
powinnam. A ty chwyciłeś deskę do krojenia, rzuciłeś ją we mnie i złamałeś mi
palce stopy. Potem pojechaliśmy oczywiście do szpitala i założono mina nogę gips.
Po powrocie do domu twój ojciec i ja strasznie się pokłóciliśmy. Oskarżył mnie, że
się na ciebie zezłościłam. Powiedział, że powinnam ci dać, co chciałeś, choćby
talerz sałaty czy koktajl truskawkowy. Odparłam, że chciałam ci dać coś
pożywnego. Powiedział, że nic się na to nie poradzi. Na co odparłam, że ja też nic
na to nie poradzę, że wyszłam z siebie. Powiedział, że jeżeli on może utrzymać
nerwy na wodzy, to ja też do cholery. No i tak się to ciągnęło bez końca.
Przez miesiąc nie mogłam normalnie chodzić, pamiętasz? - i musiał się tobą
zajmować ojciec. Pamiętam, że patrzyłam na was i widząc was razem, myślałam, że
przy nim zachowujesz się całkiem inaczej. O wiele spokojniej. I że nie krzyczycie na
siebie. Zrobiło mi się z tego powodu strasznie smutno, bo wydało mi się, że nie
jestem ci potrzebna. To było nawet gorsze od naszych ciągłych starć, ponieważ
poczułam się, jakbym była niewidzialna.
I chyba właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że dla ciebie i ojca pewnie byłoby
lepiej, gdybym z wami nie mieszkała. Bo musiałby dbać tylko o jedną osobę,
zamiast dwóch.
A potem Roger powiedział mi, że poprosił w banku o przeniesienie. To znaczy
spytał, czy mógłby dostać posadę w Londynie, i właśnie tam wyjeżdżał. Spytał mnie,
czy chcę z nim pojechać. Długo nad tym myślałam, Christopher. Słowo. Ta decyzja
złamała mi serce, ale w końcu uznałam, że lepiej będzie dla nas wszystkich, jak
pojadę. Dlatego się zgodziłam.
Chciałam się pożegnać. Chciałam wpaść do domu po twoim powrocie ze szkoły i
wziąć coś do ubrania. Zamierzałam wytłumaczyć ci wtedy, co robię, powiedzieć, że
będę przyjeżdżać w odwiedziny tak często, jak się da, a ty będziesz mógł czasem
wpadać do nas do Londynu.
Ale kiedy zadzwoniłam, twój ojciec powiedział, że nie mogę wrócić. Był naprawdę
zły. Zabronił mi rozmawiać z tobą. Nie wiedziałam, co robić. Oskarżył mnie o
samolubstwo i zapowiedział, że moja noga nie postanie więcej w jego domu.
Dlatego nie przyszłam. Ale piszę do ciebie listy.
Ciekawa jestem, czy cokolwiek z tego zrozumiałeś. Wiem, że będzie to dla ciebie
bardzo trudne. Mam jednak nadzieję, że rozumiesz choć trochę.
W żadnym razie nie chciałam cię zranić, Christopherze. Myślałam, że to, co
zrobiłam, będzie dla nas wszystkich najlepsze. Mam nadzieję, że tak jest. Chcę,
żebyś wiedział, że nie ma w tym twojej winy.
Kiedyś sobie roiłam, że wszystko się ułoży. Pamiętasz, jak mówiłeś, że chcesz
zostać astronautą? Ja też kiedyś marzyłam, że zostaniesz astronautą, że zobaczę cię
w telewizji i pomyślę: to mój syn. Ciekawa jestem, kim chcesz zostać teraz. Czy to
się zmieniło? Czy wciąż rozwiązujesz zadania z matematyki? Mam taką nadzieję.
Christopher! Napisz do mnie kiedyś albo zadzwoń, bardzo cię o to proszę. Numer
telefonu jest na początku listu.
Pozdrowienia i całusy.
Twoja Mama
XXXXXX
Drogi Christopherze!
Obiecałam, że będę pisać co tydzień, i piszę. Właściwie to już drugi list w tym
tygodniu, więc spisuję się lepiej, niż zapowiedziałam.
Dostałam pracę. Pracuję w Camden, u Perkina i Rashida, w licencjonowanej
firmie kosztorysowej. Pracownicy firmy jeżdżą po domach, wyceniają je, szacują,
co w nich trzeba zrobić i ile będzie kosztować robocizna. Oceniają też, ile będzie
kosztować budowa nowych domów, biur i fabryk.
W biurze jest ładnie. Druga sekretarka ma na imię Angie. Na jej biurku jest
pełno misiów, pluszaków i zdjęć jej dzieci (więc na swoim też postawiłam twoje
zdjęcie w ramce). Angie jest bardzo miła i zawsze chodzimy razem na lunch.
Nie wiem jednak, jak długo tu zostanę. Mam tu mnóstwo dodawania, gdy
wysyłamy klientom rachunki, a nie jestem w tym najlepsza (ty byś z tym poradził
sobie znacznie lepiej!).
Firmę prowadzą dwaj panowie, Perkin i Rashid. Pan Rashid pochodzi z
Pakistanu, jest bardzo surowy i wciąż wymaga, żebyśmy pracowały szybciej. Pan
Perkin jest dziwny (Angie nazywa go Perkinem Perwerkinem). Kiedy podchodzi i
staje przy mnie, żeby o coś spytać, zawsze kładzie mi rękę na ramieniu, i przykuca,
przysuwając twarz tak blisko mojej, że czuję jego pastę do zębów i aż się wzdrygam.
Pensja też nie jest za wysoka. Więc jak tylko nadąży się okazja, rozejrzę się za
lepszą robotą.
Któregoś dnia poszłam do Alexandra Palace. To duży park tuż za rogiem, blisko
naszego mieszkania. W parku, na szczycie wielkiego wzgórza, jest centrum
konferencyjne. Od razu pomyślałam o tobie, bo gdybyś tu przyjechał, moglibyśmy
tam pójść, popuszczać latawce i popatrzeć na samoloty lecące na lotnisko
Heathrow. Na pewno by ci się spodobało.
Muszę kończyć, Christopherze. Piszę list w czasie przerwy na lunch (Angie ma
grypę i jest na zwolnieniu, więc jem sama). Proszę, napisz do mnie kiedyś, jak się
masz i co robisz w szkole.
Mam nadzieję, że dostałeś prezent, który ci wysłałam. Już się z tym uporałeś?
Roger i ja zobaczyliśmy tę ła-
migłówkę w sklepie w Camden, a wiem, jak lubisz układanki. Przed zapakowaniem
i wysłaniem Roger próbował rozłączyć te dwie części, ale nie zdołał. Powiedział,
że jeżeli tobie się uda, to jesteś geniuszem.
Mnóstwo, mnóstwo pozdrowień.
Twoja Mama
XXXX
Drogi Christopherze!
Kiedy byłem mały i poszedłem do szkoły, moją główną nauczycielką była Julie,
ponieważ Siobhan jeszcze tam nie pracowała. Zaczęła pracować w szkole, kiedy
miałem dwanaście lat.
Pewnego dnia Julie usiadła w ławce obok mnie, położyła na ławce tubkę Smarties i
spytała:
- Co jest w tej tubce, Christopher, jak myślisz?
- Smarties - odparłem.
Zdjęła przykrywkę z tubki Smarties, obróciła ją dnem do góry i ze środka wypadła
czerwona kredka. Roześmiała się.
- Wcale nie Smarties, tylko kredka.
Julie schowała kredkę do tubki i nałożyła przykrywkę.
- Gdyby w tej chwili weszła tu twoja mamusia i gdybyśmy spytali ją, co jest w tej
tubce Smarties, to jak myślisz, co by odpowiedziała? - spytała, bo kiedyś nazywałem
mamę nie mamą, tylko mamusią.
- Kredka - odparłem.
Ato dlatego, że kiedy byłem mały. nie pojmowałem, że inni ludzie mają rozum.
Julie powiedziała mamie i tacie, że zawsze będę miał z tym duże trudności. Ale teraz
już ich nie mam. Ponieważ uznałem to za rodzaj zagadki. A kiedy coś jest zagadką to
zawsze znajdzie się rozwiązanie.
Przypomina to komputery. Ludzie myślą że komputery różnią się od nich, bo nie
mają umysłów, chociaż w teście Turinga komputery mogą rozmawiać z ludźmi o
pogodzie, o winie i o Włoszech, a nawet opowiadać dowcipy.
Ale umysł to tylko skomplikowana maszyna.
Kiedy patrzymy na rzeczy, wydaje nam się, że wyglądamy przez nasze oczy jak
przez okienka, a w naszej głowie siedzi jakaś osoba, ale to nieprawda. Bo patrzymy
na ekran w naszych głowach, podobny do ekranu komputera.
Można to powiedzieć na podstawie doświadczenia, które widziałem w telewizyjnej
serii pod tytułem Jak pracuje umysł. W doświadczeniu tym człowiek wsuwa głowę w
specjalny uchwyt i patrzy na stronę zapisaną na ekranie. Strona wygląda normalnie i
nic się nie zmienia. Lecz po chwili, kiedy uczestnik doświadczenia przesuwa po niej
okiem, odkrywa coś bardzo dziwnego, bo gdy próbuje przeczytać fragment, który
czytał poprzednio, okazuje się, że tekst się zmienił.
A dzieje się tak, ponieważ w momencie kiedy przeskakuje okiem z jednego punktu
do drugiego, nie widzi nic, jest ślepy. Ruchy oka nazywa się skokami. Gdyby
człowiek widział wszystko, kiedy przesuwa okiem z jednego miejsca w drugie,
kręciłoby mu się w głowie. W eksperymencie czujnik, który pokazuje, kiedy oko
przeskakuje z punktu w punkt, zmienia w tym momencie niektóre słowa na stronie
tam, gdzie człowiek nie patrzy.
Ale człowiek tego nie widzi, bo podczas skoków oka jest ślepy, gdyż jego mózg
zapełnia ekran w głowie, tak by miał wrażenie, że wygląda przez dwa małe okienka
w głowie. I nie zauważa zmiany słów w innym miejscu strony, ponieważ mózg
pokazuje mu wtedy obraz rzeczy, na które w tym momencie nie patrzy.
Ludzie różnią się od zwierząt, ponieważ na ekranach w swoich głowach mogą
mieć obrazy rzeczy, na które w tej chwili nie patrzą. Mogą mieć obrazy kogoś w
innym pokoju. Mogą też mieć obraz tego, co się stanie jutro. Albo obrazy siebie
samych jako astronautów. Albo obrazy ogromnych liczb. A także całych łańcuchów
myślowych, kiedy próbują rozwiązać jakiś problem.
Dlatego właśnie pies może pójść do weterynarza, przejść poważną operację, po
której z nogi sterczą mu gwoździe, ale kiedy zobaczy kota, zapomina o sterczących
gwoździach i go goni. Lecz jeżeli operację przejdzie człowiek, miesiącami nosi w
głowie obraz rany, wszystkich szwów na nodze, złamanej
kości, gwoździ i nawet jeśli zobaczy autobus, który musi złapać, to nie pobiegnie, bo
ma w głowie obraz trzeszczących kości, pękających szwów i nowego bólu.
Właśnie dlatego ludzie sądzą że komputery nie mają rozumu i że ludzkie mózgi są
wyjątkowe i inne od komputerowych. Człowiek widzi bowiem w swojej głowie
ekran i myśli, że siedzi w niej ktoś, kto na ten ekran patrzy, tak jak siedzący w
kapitańskim fotelu i patrzący na wielki ekran kapitan Jean-Luc Picard z serialu Star
Trek - Nowe pokolenie. I myśli, że ten ktoś jest specjalnym ludzkim umysłem,
zwanym homunkulusem. czyli człowieczkiem. I że komputery nie mają
homunkulusów.
Ale ten homunkulus jest jeszcze jednym obrazem na ekranie w jego głowie. A
kiedy ów homunkulus jest na ekranie (bo człowiek myśli właśnie o homunkulusie),
ekran ten obserwuje inna część jego mózgu. Kiedy zaś dany człowiek myśli o tej
części swego mózgu (fragmencie, który obserwuje homunkulusa na ekranie), to
przedstawia sobie ten fragment na ekranie, podczas gdy kolejny fragment mózgu
obserwuje ekran. Ale mózg tego nie dostrzega, ponieważ jest jak oko przeskakujące z
miejsca w miejsce, więc ludzie są wewnątrz swoich głów ślepi, kiedy przerzucają się
myślami z jednego przedmiotu na drugi.
Właśnie dlatego ludzkie mózgi są jak komputery. Nie z powodu swojej
wyjątkowości, lecz dlatego, że wciąż muszą się wyłączać na ułamki sekund, wraz ze
zmianami na ekranie. A ponieważ jest coś, czego nie widzą uważają to za wyjątkowe.
Bo ludzie zawsze uważają za wyjątkowe to, czego nie widzą, jak na przykład ciemną
stronę księżyca, drugą stronę czarnej dziury lub ciemność, kiedy budzą się w nocy i
czują strach.
Ludzie myślą również, że są inni niż komputery, ponieważ mają uczucia, a
komputery uczuć nie mają. Ale uczucia to nic więcej jak obrazy na ekranie w głowie,
przedstawiające to, co wydarzy się jutro czy za rok, lub to, co mogłoby się zdarzyć
zamiast tego, co się zdarzyło. Jeżeli ten obraz jest wesoły, ludzie się śmieją a jeżeli
smutny, płaczą.
167
Po tym jak tata mnie wykąpał, oczyścił z wymiocin i wytarł ręcznikiem, zabrał mnie
do mojej sypialni i założył mi czyste ubranie.
- Jadłeś już coś dziś wieczorem? - spytał.
Nie odpowiedziałem.
- Zrobić ci coś do jedzenia. Christopher?
Znów nie odpowiedziałem.
- Dobrze. Posłuchaj. Wrzucę tylko do pralki twoje ubranie i pościel, a potem
wrócę, zgoda?
Siedziałem na łóżku i wpatrywałem się w swoje kolana.
Tata wyszedł z pokoju, zebrał moje ubranie z podłogi w łazience i położył na
podeście. Potem poszedł zdjąć pościel ze swojego łóżka i wyniósł ją na podest razem
z moją koszulą i swetrem. Zgarnął wszystko i zniósł na dół. Potem usłyszałem, że
włączył pralkę, zaczął pracować bojler i rurami popłynęła do pralki woda.
Przez dłuższy czas nic więcej nie słyszałem.
W głowie zacząłem potęgować dwójki, bo to mnie uspokajało. Doszedłem do 33
554 432, czyli 2 do 25 potęgi, co nie było znów aż tak dużo, bo doszedłem już kiedyś
do 2 do 45 potęgi, ale mój mózg nie pracował tego dnia najlepiej.
Potem do pokoju wrócił tata.
- Jak się czujesz? - spytał. - Przynieść ci coś?
Nie odpowiedziałem. Dalej wpatrywałem się w kolana.
Tata też nic więcej nie powiedział. Usiadł przy mnie na łóżku, oparł łokcie na
kolanach i wpatrzył się w dywan po-
między swoimi nogami, gdzie leżał mały czerwony klocek lego z ośmioma
kołeczkami.
Usłyszałem, że budzi się Toby, który jest zwierzęciem nocnym, bo z jego klatki
dobiegł szelest.
Tata bardzo długo milczał.
- Posłuchaj - przemówił - być może nie powinienem tego mówić, ale... Chcę, żebyś
wiedział, że możesz mi ufać. I... faktycznie, może nie zawsze mówię prawdę. Bóg mi
świadkiem, że się staram, Christopher, Bóg mi świadkiem, ale... Zycie jest trudne.
Cholernie trudno jest mówić bez przerwy prawdę. Czasem to niemożliwe. Chcę,
żebyś wiedział, że się staram, naprawdę. Być może nie jest to najodpowiedniejsza
chwila na takie słowa, wiem, że ci się nie spodobają, ale... Musisz wiedzieć, że odtąd
będę ci mówił tylko prawdę. O wszystkim. Ponieważ... jeżeli nie mówi się prawdy od
razu, to później... później boli ona znacznie bardziej. Dlatego...
Tata potarł twarz, zjechał w dół palcami, otwierając usta i wbił wzrok w ścianę.
Widziałem go kątem oka.
- To ja zabiłem Wellingtona, Christopher - powiedział.
Zadałem sobie pytanie, czy to żart, ponieważ nie rozumiem żartów. Kiedy ludzie
opowiadają żarty, to nie mówią serio.
Tata dodał jednak:
- Proszę cię, Christopher. Pozwól... to sobie wyjaśnić. - Wziął oddech. - Kiedy
twoja mama odeszła... Eileen... pani Shears... była dla nas bardzo dobra. Bardzo
dobra dla mnie. Pomogła mi w bardzo trudnym czasie. Nie wiem, czybym sobie bez
niej poradził. Wiesz, że odwiedzała nas niemal codziennie. Pomagała w gotowaniu i
sprzątaniu. Wpadała, żeby sprawdzić, czy mamy się dobrze, czy niczego nie
potrzebujemy... Pomyślałem... Cóż... Cholera, staram się mówić prosto...
pomyślałem, że mogłaby przychodzić stale. Pomyślałem... może głupio... że
mogłaby... z czasem... tu się wprowadzić. Albo my do niej. Byliśmy... w bardzo,
bardzo dobrych stosunkach. Uważałem ją za przyjaciółkę. Ale się pomyliłem. W
końcu... wszystko sprowadza się do... Cholera... Pokłóciliśmy się, Christopher, i...
Powiedziała rzeczy, których ci nie powtórzę, bo nie są miłe, ale bolą, ale... Chyba
bliższy był jej ten przeklęty pies niż ja, niż my. Choć kiedy teraz o tym myślę, może i
ma
swoją rację. Może ciężko z nami wytrzymać. Może łatwiej żyć w pojedynkę,
opiekując się głupim kundlem, niż dzielić życie z bliźnimi. Bądź co bądź wymagamy
niemało uwagi, no nie, kolego?... W każdym razie pokłóciliśmy się. Szczerze
mówiąc, nie raz i nie dwa. Aż wreszcie po ostatnim paskudnym małym spięciu
wyrzuciła mnie z domu. A sam wiesz, jaki ten przeklęty pies zrobił się po operacji.
Schizofrenik! W jednej chwili przymilny, przewraca się na grzbiet, żeby podrapać go
w brzuch. A w następnej chapie cię za łydkę. W każdym razie wrzeszczeliśmy na
siebie, a on załatwiał się w ogrodzie. Kiedy więc ona zatrzasnęła za mną drzwi, ten
drań na mnie czyhał i... Wiem, wiem. Może gdybym mu przykopał, to by się wycofał.
Ale kiedy człowiekowi robi się czerwono przed oczami... to, cholera, wiesz, jak jest.
Ja i ty aż tak się nie różnimy. A ja w głowie miałem tylko to, że ona bardziej dba o
tego przeklętego psa niż o ciebie czy o mnie. I wszystko, co tłamsiłem w sobie przez
te dwa lata, po prostu...
Tata na chwilę zamilkł.
- Przepraszam, Christopher - powiedział. - Słowo daję, że nie chciałem, żeby tak
się to skończyło.
I wtedy zrozumiałem, że to nie żart, i naprawdę się przestraszyłem.
- Wszyscy popełniamy błędy, Christopher. Ty, ja, twoja mama, każdy. I czasem są
to bardzo duże błędy. Jesteśmy tylko ludźmi.
Podniósł prawą rękę i rozłożył palce w wachlarz. Ale ja krzyknąłem i odepchnąłem
go tak mocno, że spadł z łóżka na podłogę.
Usiadł.
- No, dobrze - powiedział. - Posłuchaj, Christopher. Przepraszam cię. Na dzisiaj to
zostawmy, zgoda? Zejdę teraz na dół, prześpię się, a rano porozmawiamy... Wszystko
będzie dobrze. Słowo. Wierz mi.
Wstał, wziął głęboki oddech i wyszedł z pokoju.
Długo siedziałem na łóżku, wpatrując się w podłogę. Potem usłyszałem drapanie
Toby'ego w klatce. Podniosłem oczy i zobaczyłem, że patrzy na mnie przez kratę.
Musiałem wynieść się z domu. Tata zamordował Welling-
tona. A to znaczyło, że może też zamordować mnie. Nie mogłem mu wierzyć, mimo
że powiedział „Wierz mi", bo okłamał mnie w ważnej sprawie.
Nie mogłem jednak wynieść się z domu natychmiast, boby mnie zobaczył,
postanowiłem więc zaczekać, aż zaśnie.
Była 23.16.
Znów spróbowałem potęgować 2, ale nie mogłem przekroczyć 2 do 15 potęgi,
czyli 32 768. Więc żeby czas mijał szybciej i żeby nie myśleć, jęczałem.
Zrobiła się 1.20, ale nie słyszałem, żeby tata wrócił na górę do łóżka. Nie
wiedziałem, czy zasnął na dole, czy czeka, żeby przyjść i mnie zabić. Dlatego
wyjąłem mój szwajcarski scyzoryk, otworzyłem piłkę, by móc się bronić, bardzo
cicho wyszedłem z sypialni i zacząłem słuchać. Nic nie usłyszałem, więc ruszyłem
po schodach, bardzo cicho i bardzo wolno. Gdy znalazłem się na dole, przez drzwi do
dużego pokoju zobaczyłem stopę taty. Odczekałem 4 minuty, by zobaczyć, czy się
nie poruszy, ale nie poruszył się. Poszedłem więc dalej i dotarłem do holu. Tam
zajrzałem przez drzwi do dużego pokoju.
Tata leżał na kanapie, oczy miał zamknięte.
Patrzyłem na niego długo.
Wtem zachrapał, że aż podskoczyłem. Słyszałem w uszach pulsującą krew, serce
biło mi bardzo szybko i bolało mnie, jakby ktoś nadmuchał mi w piersi wielki balon.
Zastanawiałem się, czy nie dostanę zawału.
Tata nadal miał zamknięte oczy. Zadałem sobie pytanie, czy nie udaje, że śpi.
Zacisnąłem więc dłoń na scyzoryku i zapukałem we framugę.
Tata obrócił głowę na drugie ramię, zadrgała mu stopa, powiedział „Gnnnn", ale
nie otworzył oczu. A potem znów zachrapał.
Spał.
Oznaczało to, że mogę wyjść z domu, jeżeli zrobię to tak cicho, żeby go nie
obudzić.
Zdjąłem z wieszaka przy drzwiach wejściowych oba moje płaszcze i szalik i
włożyłem je, ponieważ w nocy na dworze jest zimno. Potem znowu bardzo cicho
wszedłem na górę, co było trudne, bo drżały mi nogi. Wszedłem do pokoju i wzią-
łem klatkę z Tobym. Drapał. Żeby stłumić hałas, zdjąłem jeden płaszcz i okryłem nim
klatkę. Potem zniosłem ją na dół.
Tata cały czas spał.
Wszedłem do kuchni i wziąłem moje specjalne pudełko z jedzeniem. Otworzyłem
tylne drzwi, wyszedłem, a żeby jak najciszej szczęknął zamek, przy zamykaniu drzwi
przytrzymałem klamkę do dołu. Potem przemierzyłem ogród.
W głębi ogrodu stała szopa. W środku była kosiarka, maszynka do przycinania
żywopłotu i mnóstwo akcesoriów ogrodniczych, których kiedyś używała mama:
doniczki, torby z nawozem, bambusowe kijki, sznurek, szpadle. W szopie byłoby mi
cieplej, lecz przewidywałem, że tata mógłby mnie tam szukać, więc obszedłem ją i
wcisnąłem się w szczelinę pomiędzy ścianą a płotem, z tyłu za dużym, czarnym,
plastikowym pojemnikiem na deszczówkę. Usiadłem i poczułem się trochę
bezpieczniej.
Zdecydowałem, że zostawię drugi płaszcz na klatce Toby'ego, żeby się nie
przeziębił i nie umarł.
Otworzyłem moje specjalne pudełko z jedzeniem. W środku był batonik Milky,
dwie lukrecjowe tasiemki, trzy klementynki, różowy wafelek i mój czerwony
barwnik do żywności. Nie czułem głodu, lecz wiedziałem, że powinienem coś zjeść,
ponieważ kiedy się nie je, można się przeziębić. Dlatego zjadłem dwie klementynki i
batonik.
Potem zacząłem myśleć, co począć.
173
Pomiędzy dachem szopy a wielką rośliną która zwiesza się nad płotem z domu obok,
widziałem gwiazdozbiór Oriona.
Mówią że Orion nazywa się Orionem, ponieważ Orion był myśliwym, a
konstelacja wygląda jak myśliwy z maczugą łukiem i strzałą czyli tak:
Widzę wszystko.
Właśnie dlatego nie lubię nowych miejsc. Jeżeli jestem w miejscu, które znam,
takim jak dom, szkoła, autobus, sklep, ulica, to prawie wszystko, co tam jest, już
przedtem widziałem i dzięki temu mogę patrzeć tylko na te rzeczy, które zostały
przesunięte albo się zmieniły. Na przykład pewnego tygodnia w mojej klasie odpadł
od ściany plakat szekspirowskiego teatru Globe, co można było poznać po tym, że
umieszczono go z powrotem odrobinę dalej w prawo, a na lewo od niego pojawiły się
trzy okrągłe plamy po krążkach do przyklejania. A następnego dnia ktoś na latarni
437 na naszej ulicy, przed domem numer 35, napisał CHATA-O.K.
Ale większość ludzi to lenie. Nigdy nie patrzą na wszystko. To, co robią nazywa
się rzucaniem okiem, co oznacza, że oko odbija się od rzeczy tak jak w bilardzie
jedna kula od drugiej. A informacje w ich głowach są proste. Na przykład, gdy sana
wsi, może to być:
1. Stoję na łące.
2. Na łąkach są krowy.
3. Świeci słońce i jest trochę chmur.
4. Na łące rosną kwiaty.
5. W oddali widać wioskę.
6. Łąkę okala płot z furtką w środku.
Na tej liście było jeszcze 31 rzeczy, które zauważyłem, ale Siobhan powiedziała,
że nie muszę ich wszystkich wypisywać. Znalezienie się w nowym miejscu jest więc
dla mnie bar-
--
* To prawda, bo kiedy spytałem Siobhan. co ludzie myślą, gdy patrzą na rzeczy, tak
właśnie mi odpowiedziała.
dzo męczące, bo widzę te wszystkie szczegóły, i jeżeli ktoś mnie potem spyta, jak
wyglądały te krowy, to spytam w odpowiedzi, o którą krowę chodzi, a w domu mogę
je wszystkie narysować i powiedzieć, że konkretna krowa miała łaty układające się w
taki wzór:
Kolorowa płytka może poruszać się w pionie i w poziomie (lecz nie na skos),
przeskakując ponad inną kolorową płytką na wolne pole. Po wykonaniu tego ruchu,
płytkę, ponad którą się przeskoczyło, należy usunąć w taki sposób:
Trzeba sprawdzić, jak daleko da się przesunąć kolorowe płytki powyżej poziomej
linii startowej, a zaczyna się to robić tak:
«- £10 £20 -»
«- £50 £100 -»
Inna suma
(tylko wielokrotność dziesiątki) -»
W czasach kiedy bawiłem się kolejką, sporządziłem rozkład jazdy; bo lubię rozkłady
Lubię rozkłady, ponieważ lubię wiedzieć, kiedy co się stanie.
A oto mój rozkład dnia, kiedy mieszkałem z tatą i myślałem, se mama umarła na
atak serca (jest to rozkład dnia na poniedziałek, również przybliżony):
7.20 Pobudka
7.25 Myję zęby i twarz
7.30 Daję Toby'emu jeść i pić
7.40 Śniadanie
8.00 Ubieram się do szkoły
8.05 Pakuję się do szkoły
8.10 Czytam książkę lub oglądam wideo
8.32 Jadę szkolnym autobusem do szkoły
8.43 Mijam sklep z rybami tropikalnymi
8.51 Docieram do szkoły
9.00 Apel
9.15 Pierwsza lekcja poranna
10.30 Przerwa
10.50 Lekcja plastyki z panią Peters*
--
*Na lekcji plastyki zajmujemy się plastyką, a na pierwszej lekcji porannej, pierwszej
popołudniowej i drugiej popołudniowej zajmujemy się mnóstwem innych rzeczy,
mamy Czytanie, Testy, Umiejętności społeczne, Opiekę nad zwierzętami, Co
robiliśmy podczas weekendu, Pisanie, Matematykę, Zagrożenie ze strony
nieznajomych, Posługiwanie się pieniędzmi i Higienę osobistą.
12.30 Lunch
13.00 Pierwsza lekcja popołudniowa
14.15 Druga lekcja popołudniowa
15.30 Wracam szkolnym autobusem do domu
15.49 Wysiadam przy domu
15.50 Piję sok i coś przegryzam
15.55 Daję Toby'emu jeść i pić
16.00 Wyjmuję Toby'ego z klatki
16.18 Wkładam Toby'ego do klatki
16.20 Oglądam telewizję albo wideo
17.00 Czytam książkę
18.00 Jem podwieczorek
18.30 Oglądam telewizję albo wideo
19.00 Robię zadania z matematyki
20.00 Kąpię się
20.15 Wkładam piżamę
20.20 Gram w gry komputerowe
21.00 Oglądam telewizję lub wideo
21.20 Piję sok i coś przegryzam
21.30 Idę spać
W pociągu było dużo ludzi, co mi się nie podobało, bo nie lubię, gdy jest dużo
nieznanych mi ludzi, a jeszcze bardziej nie znoszę, gdy tkwię z nimi w jednym
pokoju. A pociąg jest jak taki pokój i nie można z niego wyjść, kiedy znajduje się w
ruchu. Przypomniałem sobie, jak kiedyś musiałem wrócić ze szkoły do domu
samochodem, bo zepsuł się szkolny autobus, i przyjechała po mnie mama. Pani
Peters spytała ją wtedy, czy może odwieźć do domu Jacka i Polly, ponieważ matki
nie mogą po nich przyjechać, i mama się zgodziła. Ale ja zacząłem w samochodzie
krzyczeć, bo było w nim za dużo ludzi, a Jack i Polly nie byli z mojej klasy. Jack wali
głową w różne rzeczy i wyje jak zwierzę. Próbowałem wysiąść z jadącego
samochodu i wypadłem na jezdnię. Założono mi szwy na głowie i zgolono włosy.
Odrastały do poprzedniej długości przez 3 miesiące.
W wagonie stanąłem bardzo spokojnie i ani drgnąłem.
Wtem usłyszałem czyjś głos.
- Christopher!
Pomyślałem, że to ktoś znajomy, nauczyciel ze szkoły albo ktoś z naszej ulicy, ale
nie. To był znów policjant.
- Złapałem cię w samą porę!
Głośno dyszał i trzymał się za kolana.
Nie odpowiedziałem.
- Na posterunku jest twój tata.
Myślałem, że zaraz powie, że aresztowali tatę za zabicie Wellingtona, ale on
powiedział:
- Szuka ciebie.
- Wiem - odparłem.
- To dlaczego jedziesz do Londynu?
- Bo zamieszkam z mamą.
- Twój ojciec chyba też ma coś na ten temat do powiedzenia.
Pomyślałem, że zechce mnie odprowadzić do taty, i wystraszyłem się, bo był
policjantem, a policjanci powinni służyć pomocą, dlatego postanowiłem uciec, ale
chwycił mnie i krzyknąłem. Wtedy mnie puścił.
- W porządku, tylko bez nerwów - powiedział. - Zaprowadzę cię na posterunek,
usiądziemy we trójkę z twoim ojcem i utniemy sobie krótką pogawędkę o tym. kto
dokąd jedzie.
- Zamieszkam z mamą w Londynie - odparłem.
- Na razie jeszcze nie.
- Aresztowaliście mojego tatę? - spytałem.
- Aresztowaliśmy? Za co?
- Zabił psa. Widłami ogrodowymi. Pies wabił się Wellington.
- Naprawdę? -Tak.
- No, to o tym też sobie pogadamy... Dobrze, chłopcze, myślę, że na dziś dość
przygód.
Wyciągnął rękę, żeby znów mnie dotknąć, więc znów zacząłem krzyczeć.
- Słuchaj, ty mały wyjcu. Albo zrobisz, co mówię, albo będę musiał cię...
W tym momencie pociąg drgnął i ruszył.
- O w mordę jeża! - zawołał policjant, spojrzał na sufit wagonu, złożył ręce przy
ustach, jak modlący się do Boga, głośno sapnął w dłonie, zaczął gwizdać i przestał,
bo pociąg znów się zatrząsł, więc musiał się złapać uchwytu, który zwisał z sufitu. -
Nie ruszaj się - dodał.
Potem wyjął radiotelefon, nacisnął guzik i powiedział:
- Rob?... Tak, tu Nigel. Utknąłem w tym cholernym pociągu. No. Tylko nie...
Słuchaj. Pociąg zatrzymuje się w Didcot Parkway. Wyślij tam kogoś samochodem...
Dzięki. Powiedz jego staremu, że go mamy, ale że jeszcze trochę nam to zajmie,
dobra? Byczo.
Wyłączył radiotelefon.
- Usiądźmy - rzekł i wskazał dwa długie siedzenia naprzeciwko siebie. - Klapnij
tutaj. I żadnych numerów.
Ludzie, którzy tam siedzieli, wstali i poszli sobie, bo był policjantem. Usiedliśmy
naprzeciwko siebie.
- Ależ z ciebie ziółko. Kurde - powiedział.
Byłem ciekaw, czy pomoże mi znaleźć Chapter Road 45 lc w Londynie NW2
5NG.
Wyjrzałem przez okno. Minęliśmy fabryki i składnice złomu pełne starych
samochodów, 4 wozy kempingowe z 2 psami na błotnistym boisku i rozwieszonym
praniem.
Obraz za oknem przypominał mapę, tyle że był trójwymiarowy i naturalnej
wielkości, bo sam był tym, czego był mapą. Ponieważ od nadmiaru szczegółów
rozbolała mnie głowa, zamknąłem oczy, lecz po chwili otworzyłem je, gdyż jazda
była jak lot, tylko bliżej ziemi. Myślę, że dobrze jest latać. A potem miasto się
skończyło, a zaczęły pola, krowy i konie. Przejechaliśmy przez most, minęliśmy
jakieś gospodarstwo, domy i dużo małych dróg z samochodami. To podsunęło mi
myśl, że na świecie są miliony mil torów kolejowych, biegnących pośród domów i
pól, przecinających drogi i rzeki. I że żyje na nim mnóstwo ludzi, a wszyscy oni mają
domy, drogi, którymi jeżdżą, samochody, zwierzaki, ubrania, wszyscy jedzą obiad,
idą spać, mają nazwiska. Od tego też rozbolała mnie głowa, więc znów zamknąłem
oczy, liczyłem i jęczałem.
Gdy je otworzyłem, policjant czytał gazetę „Sun". Na pierwszej stronie pisało:
Skandal z „z panienką" Andersona za 3 mln funtów, a pod nim zdjęcie jakiegoś
pana i zdjęcie pani w biustonoszu.
Zająłem się matematyką rozwiązując w głowie równania kwadratowe przy użyciu
wzoru:
Potem zachciało mi się sikać, ale byłem w pociągu. Nie wiedziałem, jak długo
będziemy jechali do Londynu, i poczułem, że wpadam w popłoch, więc żeby
przeczekać i nie myśleć o tym, że chce mi się sikać, kostkami palców zacząłem
wystukiwać rytm na szybie. Ale kiedy chce mi się sikać, muszę to zrobić szybko.
Właśnie dlatego lubię być w domu lub w szkole i zanim wsiądę do autobusu, zawsze
się wypróżniam. Sprawdziłem na zegarku, że czekałem 17 minut, dlatego trochę
popuściłem i zmoczyłem spodnie.
Policjant spojrzał na mnie z naprzeciwka.
- O, rany, tyś się... - powiedział i opuścił gazetę. - Idź do ubikacji, jak pragnę
Boga!
- Przecież jestem w pociągu - odparłem.
- W pociągach są ubikacje!
- A gdzie jest ubikacja w tym pociągu?
- Za tamtymi drzwiami. - Policjant wskazał ręką. - Ale będę miał na ciebie oko,
rozumiesz?
- Nie - odparłem, bo chociaż wiedziałem, co znaczy mieć na kogoś oko, to
przecież nie mógł mnie widzieć przez drzwi ubikacji.
- Idź do tego przeklętego kibla!
Wstałem z siedzenia, zacisnąłem oczy w wąskie szparki, żeby nie widzieć ludzi w
pociągu i poszedłem do drzwi. Gdy przez nie przeszedłem, na prawo zobaczyłem
drugie drzwi z napisem Toaleta. Były uchylone, więc wszedłem.
W środku było strasznie, bo na sedesie leżała kupa, która pachniała jak kupa, jak
ubikacja w szkole po tym, kiedy Joseph pójdzie sam się załatwić, bo on się bawi
kupami.
Z powodu kupy nie miałem chęci korzystać z pociągowej toalety, bo była to kupa
kogoś nieznajomego i brązowa, ale musiałem, bo naprawdę chciało mi się sikać.
Więc zamknąłem oczy i siknąłem, ale pociąg się zakolebał i dużo sików poleciało na
sedes i podłogę. Wytarłem penisa papierem toaletowym, spuściłem wodę i chciałem
skorzystać z umywalki, ale nie działał kran. Poplułem więc na ręce, wytarłem je
serwetką i wrzuciłem ją do muszli.
Wyszedłem z ubikacji, naprzeciwko niej zobaczyłem dwie półki z walizkami i
plecakiem i przyszła mi na myśl bieliź-
marka w łazience w domu, gdzie czasem się chowałem i czułem bezpiecznie.
Wgramoliłem się więc na środkową półkę i przesunąłem walizkę, kryjąc się za nią
jak za zamkniętymi drzwiami. Na półce było ciemno, nikogo oprócz mnie. Nie
słyszałem rozmawiających łudzi, co było miłe i bardzo mnie uspokoiło.
Rozwiązałem jeszcze kilka równań kwadratowych, takich jak:
0 = 437x2 + 103x + 11
oraz
Ludzie wierzą w Boga, bo świat jest bardzo skomplikowany, i uważają, że coś tak
skomplikowanego jak fruwająca wiewiórka, ludzkie oko czy mózg nie mogło
powstać przypadkiem. Powinni jednak myśleć logicznie, a gdyby myśleli logicznie,
zrozumieliby, że mogą zadać to pytanie, bo tak się stało, że istnieją. Są biliony planet,
na których nie ma życia, ale na tych planetach nie ma nikogo rozumnego, kto mógłby
to zauważyć. To jest tak, jakby na całym świecie wszyscy podrzucali monety i w
końcu komuś wyszłoby pod rząd 5698 awersów, więc pomyślałby, że jest kimś
bardzo wyjątkowym. A wcale by tak nie było, bo istniałyby miliony ludzi, którym nie
wyszło 5698 awersów.
Zycie na ziemi spowodował przypadek. Bardzo szczególny przypadek. Żeby
doszło do takiego szczególnego przypadku, muszą być spełnione 3 warunki. Oto one:
1. Rzeczy muszą wytwarzać kopie samych siebie (to się nazywa replikacja).
2. Robiąc to, muszą popełniać małe błędy (to się nazywa mutacja).
3. Błędy te muszą być takie same w kopiach (to się nazywa dziedziczność).
Warunki te są spełniane bardzo rzadko, ale jest to możliwe i dzięki temu powstaje
życie. To się po prostu zdarza. Nie musi jednak wcale doprowadzić do powstania
nosorożców, ludzi czy wielorybów. Może skończyć się zupełnie inaczej.
Niektórzy pytają, jak mogłoby przez przypadek powstać oko? Oko musi
wykształcić się z czegoś, co jest bardzo podobne do oka, a to nie zdarza się ot tak, z
powodu błędu genetycznego, i jaki byłby pożytek z połowy oka? Ale pół oka jest
bardzo użyteczne, ponieważ połową oka zwierzę zobaczy pół drugiego zwierzęcia,
które chce je zjeść, i w porę się usunie, a samo zje takie zwierzę, które ma tylko jedną
trzecią oka albo 49% oka i dlatego nie usunęło się w porę z drogi, a zjedzone zwierzę
nie będzie miało małych, bo jest nieżywe.
Ludzie, którzy wierzą w Boga, myślą że Bóg umieścił ludzi na ziemi, bo ludzie są
najlepszą zwierzyną ale ludzie to tylko zwierzęta i będą się przekształcać w inne
zwierzęta, a tamte zwierzęta będą sprytniejsze i wsadzą ludzi do zoo, tak jak my
wsadzamy do zoo szympansy i goryle. A może ludzie złapią jakąś chorobę i wymrą
albo tak zatrują przyrodę, że wyginą i wtedy na świecie zostaną same owady i to
będzie najlepsza zwierzyna.
211
Potem myślałem o tym, że może trzeba było wysiąść z pociągu, bo zatrzymał się w
Londynie, i bałem się, bo gdyby jechał do innego miasta, to w tym innym mieście
nikogo nie znałem.
Potem ktoś poszedł do toalety i wyszedł, ale mnie nie zauważył. Poczułem zapach
jego kupy. Różnił się od zapachu kupy, którą czułem w toalecie, kiedy sam tam
poszedłem.
Potem zamknąłem oczy i rozwiązałem kilka zagadek matematycznych, żeby nie
myśleć o tym, dokąd jadę.
Następnie pociąg znów stanął i myślałem, żeby zejść z półki, pójść po torbę i
wysiąść z pociągu. Ale nie chciałem, żeby policjant mnie znalazł i zabrał do taty,
więc zostałem na półce i nie ruszałem się, i nikt mnie nie zobaczył.
Potem przypomniałem sobie mapę wiszącą w jednej z klas w szkole. Była to mapa
Anglii, Szkocji i Walii, która pokazywała, gdzie leżą wszystkie miasta, więc
wyobraziłem ją sobie w głowie ze Swindonem i Londynem i w mojej głowie
wyglądała tak:
Patrzyłem na zegarek od chwili, gdy pociąg ruszył o godzinie 12.59. Pierwszy raz
stanął o 13.16, czyli 17 minut później. Teraz była 13.39, czyli 23 minuty po
przystanku, co znaczyło, że dojedziemy nad morze, o ile pociąg nie jechał po
wielkim łuku. Nie wiedziałem, czy jedzie po wielkim łuku.
Potem były jeszcze 4 przystanki, 4 ludzi przyszło i zabrało z półek bagaże, 2 ludzi
odstawiło bagaże na półki, ale nikt nie ruszył dużej walizki, która leżała przede mną,
i tylko jeden człowiek mnie zauważył i powiedział: „Ja cię kręcę, dziwny z ciebie
koleś", tak powiedział mężczyzna w garniturze. Do toalety poszło 6 ludzi, ale ani
razu nie poczułem zapachu kupy, co bardzo mi odpowiadało.
Potem pociąg stanął, przyszła pani w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym,
zabrała dużą walizkę i spytała:
- Dotykałeś tego?
- Tak - odpowiedziałem.
Wtedy sobie poszła.
Potem koło półki stanął mężczyzna i powiedział:
- Chodź tu, Barry, zobacz. W mordę jeża, pociągowy elf. Przyszedł drugi
mężczyzna, stanął obok tego pierwszego i rzekł:
- Zdziebko żeśmy zaprawili.
- Może damy mu orzechów - zaproponował ten pierwszy.
- Coś ci, kurde, odbiło - odparł drugi.
- Rusz się, piździelcu. Muszę strzelić jeszcze parę piw na wytrzeźwienie -
powiedział pierwszy.
Potem sobie poszli.
W końcu w pociągu zrobiło się bardzo cicho, już dalej nie pojechał i nikogo nie
słyszałem. Postanowiłem zleźć z półki, pójść po torbę i zobaczyć, czy policjant siedzi
jeszcze na swoim miejscu.
Zlazłem z półki i zajrzałem przez drzwi, ale policjant znikł. Moja torba też znikła,
a miałem w niej jedzenie dla Toby'ego, podręczniki do matematyki, czyste spodnie,
podkoszulek i koszulę, sok pomarańczowy, mleko, klementynki, budynie i fasolę.
Potem usłyszałem kroki, odwróciłem się i zobaczyłem policjanta, ale nie tego,
który przedtem jechał pociągiem.
Widziałem go przez drzwi, w drugim wagonie, zaglądał pod siedzenia. Przestałem
lubić policjantów, więc wysiadłem z pociągu.
Kiedy zobaczyłem, w jakiej dużej hali zatrzymał się pociąg, i usłyszałem
rozlegające się w niej dźwięki i echa, musiałem na chwilę uklęknąć, bo myślałem, że
się przewrócę. Na klęczkach zastanawiałem się, którędy mam pójść. Postanowiłem
pójść w tym samym kierunku, w którym jechał pociąg, kiedy wjeżdżał na stację, bo
jeżeli to był ostatni przystanek, to w tamtym kierunku był Londyn.
Wstałem, wyobraziłem sobie czerwoną linię biegnącą po ziemi równolegle do
pociągu i prowadzącą do bramy w oddali i szedłem po niej, znowu, tak jak przedtem,
mówiąc: „Lewa, prawa, lewa, prawa...".
Kiedy dotarłem do bramy, jakiś pan powiedział do mnie:
- Ktoś ciebie szuka, synku.
- Kto mnie szuka? - spytałem, bo pomyślałem, że to może mama, że ten policjant
w Swindon zadzwonił do niej pod numer, który mu dałem.
Ale ten pan powiedział:
- Policjant.
- Wiem - odparłem.
- Aha. To dobrze - rzekł. - Zaczekaj tu, pójdę i mu powiem. - I poszedł wzdłuż
pociągu.
A ja ruszyłem dalej przed siebie. Cały czas czułem się tak, jakby pierś rozsadzał mi
balon. Bolało mnie, zakrywałem uszy rękami, ale szedłem, aż stanąłem pod
sklepikiem na środku dużej hali, gdzie było napisane Hotel and Theatre
Reservations Tel: 0207 402 5164. Wtedy odjąłem ręce od uszu i zacząłem jęczeć,
żeby zagłuszyć hałas. Rozejrzałem się po wielkiej hali, gdzie było dużo napisów,
żeby się upewnić, czy to Londyn. Napisy wyglądały tak:
Stett Pastries Heathrow Airport Check-In Here Bagel frfcrvEAT excellence and taste ilO! sushi Stationlink Buses \v
H Smith Mezzanine Heathrow Express
Clinique First Class Lounge FULLER he Mad Bishop and Bear Public House Fuller's London Pride
Dixons Our Price Paddington Bear at Paddington Station Tickets Taxis 11 Toilets First Aid Eastbourne Terrace | |
ing-ton Way Out Praed Street The Lawn Q Here Please Upper Crust Sainsbury's Local (J) Information Great
Western First ® Position Closed Closed Position Closed Sock Shop Fast Ticket Point (§) Millie's Cookies Coffee
FERGIE TO STAY AT MANCHESTER UNITED Freshly Baked Cookies and Muffins Cold Drinks Penalty Fares
Warning Savoury Pastries Platforms 9-14 Burger King Fresh Filled! the reef° cafe bar business travel
special edition TOP 75 ALBUMS Evening Standard
SwathrJ I^owOIAirpheck-logforyEAenceondtaste
yOlsuUSctHeesortCVVHSmithEANEiNStatnH ^ioe<7 /K/;o
<
athrnieFirlas^anard BebieFuler'sLonPr^idePaiesstrDzzixonsOurwPPurdEboiil
AceicHousPatCngtoneaswatPoagtonTetsTa^actToil eddistsFirs— T«tae^ SungfeFi5us*KHPDNLeTerraceB| łlingtonWłastaySt»-
jtio^ 5nllnfcOutCia|losed(D& qed3iniBr1uowo[CliPraicxiskedPointDrSisltreetTheLy
awHea ^ HrCrustMuflyBliJakl6dE(3)TonClose *^exce/ /e * essnQinrePlek4shSaisesUp t <-^pensburiy'sLddSoh
< ,0 pr
^t©klklWJ2itionREATM++ASTERCookiesWESTF.finsCoJRN
bo było ich za dużo i mój mózg nie pracował jak należy, a to mnie tak wystraszyło,
że znów zamknąłem oczy i policzyłem powoli do 50, ale bez sześcianów. Kiedy tam
stałem, otworzyłem w kieszeni szwajcarski scyzoryk, żeby poczuć się pewniej, i
mocno ścisnąłem go w ręku.
Potem zwinąłem palce w małą trąbkę, otworzyłem oczy i popatrzyłem przez tę
trąbkę, żeby widzieć tylko jeden napis naraz. Dużo czasu minęło, zanim zobaczyłem
napis Informacja nad oknem sklepiku.
Marzysz o wakacjach,
pomyśl o Kuoni
w Malezji
Widziałem tam jeszcze trzy inne obrazki, bardzo małe, z pałacem, z plażą i z
pałacem.
A orangutany wyglądały tak:
227
Dolna linijka podjechała do góry i znikła, a na jej miejsce podjechała inna linijka z
inną nazwą linii i teraz napis wyglądał tak:
Pociąg kołysał się tak mocno, że musiałem trzymać się drążka. Wjechaliśmy do
tunelu, zrobiło się głośno, zamknąłem oczy i poczułem, jak krew pulsuje mi po
bokach szyi.
Potem wyjechaliśmy z tunelu na inną małą stację, która nazywała się Warwick
Avenue, co było napisane dużymi literami na ścianie, i to mi się podobało, bo
wiedziałem, gdzie jestem.
Liczyłem czas przejazdu pomiędzy wszystkimi stacjami do Willesden Junction i
wyszło mi, że wszystkie czasy są wielokrotnością 15 sekund, tak jak tu podaję:
Paddington 0.00
Warwick Avenue 1.30
MaidaVale 3.15
Kilburn Park 5.00
Queen's Park 7.00
Kensal Green 10.30
Willesden Junction 11.45
Kiedy pociąg zatrzymał się na Willesden Junction i drzwi otworzyły się
automatycznie, wysiadłem. Potem drzwi zająknęły się i pociąg odjechał. Wszyscy,
którzy z niego wysiedli - oprócz mnie - zaczęli wchodzić po schodach i przechodzić
przez mostek, aż zostało tylko dwóch ludzi, jeden pijany, w płaszczu w brązowe
plamy i w butach nie do pary, coś śpiewał ale nie słyszałem co, a drugi Hindus w
sklepiku - małym okienku w ścianie.
Nie chciałem rozmawiać ani z jednym, ani z drugim, bo byłem zmęczony i głodny
i już rozmawiałem z tyloma obcymi, co jest niebezpieczne, a im częściej robi się coś
niebezpiecznego. tym bardziej prawdopodobne, ze stanie się coś złego. Ale wciąż nie
wiedziałem, jak dostać się na Chapter Road 451c. Londyn NW2 5NG, więc musiałem
kogoś spytać.
Podszedłem do człowieka w sklepiku i spytałem: - Gdzie jest Chapter Road 451c
Londyn NW2 5NG? Hindus wziął do ręki niedużą książkę, podał mi ją i powiedział:
- Dwa dziewięćdziesiąt pięć.
Książka miała tytuł: Londyn od A do Z. Atlas ulic i indeks geograficzny A-Z Map
Company. Otworzyłem ją i zobaczyłem w środku mapy.
Sprzedawca w sklepiku spytał:
- Kupujesz ją czy nie? - Nie wiem - odparłem.
- No to jeśli łaska, nie obmacuj jej brudnymi paluchami - powiedział i zabrał mi
książkę.
- Gdzie jest Chapter Road 451c. Londyn NW2 5NG? - spytałem. ponownie.
- Albo kupujesz Od Ado Z. albo zmykasz stąd. Nie jestem chodząca encyklopedią.
- Czy to jest Od A do Z? - spytałem, pokazując palcem.
- Nie. to pieprzony krokodyl.
- Czy to jest Od A do Z? - spytałem, bo to nie był krokodyl, pomyślałem, że może
źle usłyszałem przez jego obcy akcent.
- Tak to jest Od Ado Z.
- Czy mogę to kupić? Nie odpowiedział.
- Czy mogę to kupić?
- Dwa funty dziewięćdziesiąt pięć, ale najpierw dajesz pieniądze. Nie czmychniesz
mi bez płacenia.
Wtedy zrozumiałem, że kiedy mówi „dwa dziewięćdziesiąt pięć", ma na myśli
£2,95.
Zapłaciłem mu £2,95 ze swoich pieniędzy, wydał mi reszty zupełnie jak w sklepie
koło domu, odszedłem, usiadłem na podłodze pod ścianą jak tamten człowiek w
brudnym ubraniu, ale z dala od niego, i otworzyłem książkę.
Na wewnętrznej stronie okładki była duża mapa Londynu z miejscami takimi, jak
Abbey Wood, Poplar, Acton i Stanmore. I było napisane: KLUCZ DO MAP
ZAMIESZCZONYCH NA STRONACH. Mapę pokrywała siatka kwadratów, a
każdy kwadrat zawierał dwie liczby. Willesden mieścił się w kwadracie oznaczonym
liczbami 42 i 43. Domyśliłem się, że te liczby to numery stron, na których
przedstawiono mapę tego kawałka Londynu w większej skali. Cała książka była
jedną wielką mapą Londynu, ale pokawałkowaną tak, żeby dało się zrobić z tego
książkę, i to mi się podobało.
Ale na stronach 42 i 43 nie było Willesden Junction. Znalazłem je na stronie 58,
która znajdowała się bezpośrednio pod stroną 42 na KLUCZU DO MAP
ZAMIESZCZONYCH NA STRONACH i łączyła się ze stroną 42. Rozejrzałem się
po Willesden Junction spiralnie, tak jak to zrobiłem, szukając dworca kolejowego w
Swindon, tyle że palcem po mapie.
Mężczyzna, który miał buty nie do pary, stanął przede mną i powiedział:
- Ważniak. O tak. Pielęgniarki. Nigdy w życiu. Pieprzony kłamca. Pieprzony
kłamca i tyle.
Odszedł.
Długo szukałem Chapter Road, bo nie było jej na stronie 58. Była na stronie 42, w
kwadracie 5C.
Taki kształt miały drogi pomiędzy Willesden Junction a Chapter Road:
A tak wyglądała trasa, którą miałem pójść:
Potem mama kazała mi się rozebrać i wejść do wanny i powiedziała, że mogę się
wytrzeć jej ręcznikiem, fioletowym z zielonymi kwiatami na brzegu. Dała Toby'emu
spodeczek mleka i trochę płatków Bran Flakes i pozwoliła mu biegać po łazience.
Toby zrobił pod umywalką trzy małe kupki, które zebra-
lem, wrzuciłem do sedesu i spuściłem z wodą, a potem waszedlem z powrotem do
wanny, bo było w niej ciepło i przyjemnie.
Potem przyszła do łazienki mama, usiadła na pokrywie sedesu i spytała:
- Jak się czujesz, Christopherze?
- Jestem bardzo zmęczony - odparłem.
- Wiem, kochanie - powiedziała. A potem dodała: - Jesteś bardzo dzielny.
- Tak - przyznałem.
- Nigdy do mnie nie napisałeś.
- Wiem.
- Dlaczego do mnie nie pisałeś, Christopher? Napisałam do ciebie tyle listów.
Niepokoiłam się, że stało ci się coś strasznego albo że się wyprowadziłeś i że nigdy
się nie dowiem, gdzie jesteś.
- Tata powiedział, że nie żyjesz.
- Co?
- Powiedział, że poszłaś do szpitala, bo zachorowałaś na serce. Potem miałaś atak
serca i umarłaś. Trzymał listy w pudelku po koszuli w szafie w sypialni, a ja je
znalazłem, bo szukałem książki o tym, jak zginął Wellington. Sam ją pisałem, a tata
mi ją zabrał i schował do pudełka po koszuli.
- O mój Boże - powiedziała mama, a potem dłuższy czas nic nie mówiła. A potem
wydała głośny jęk podobny do wycia, jakie wydają zwierzęta w programie
przyrodniczym w telewizji.
Nie podobało mi się, że tak robi, bo ten dźwięk był bardzo głośny, więc spytałem:
- Dlaczego tak robisz?
Przez chwilę nie odpowiadała, a w końcu rzekła:
- Och, Christopher, tak mi przykro.
- To nie twoja wina.
- Drań. A to drań - powiedziała. Po chwili poprosiła: - Christopher, pozwól, że
potrzymam cię za rękę. Zrób to dla mnie. Dobrze? Nie będę cię ściskać. - Wyciągnęła
rękę.
- Nie lubię, kiedy ktoś trzyma mnie za rękę.
- Nie. Dobrze. Nie szkodzi - powiedziała, cofając dłoń.
Potem dodała: - A teraz wychodzimy z wanny i wycieramy się, dobrze?
Wyszedłem z wanny i wytarłem się fioletowym ręcznikiem. Nie miałem pidżamy,
więc włożyłem biały podkoszulek i żółte szorty mamy, ale byłem tak zmęczony, że
mi to nie przeszkadzało. Kiedy się wycierałem i ubierałem, mama poszła do kuchni
podgrzać pomidorową zupę, bo była czerwona.
Potem usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi mieszkania, i jakiś obcy człowiek zaczął
coś mówić, więc zamknąłem się w łazience na zasuwkę. Doszły mnie odgłosy kłótni i
tamten człowiek powiedział: „Muszę z nim porozmawiać", na co mama odparła:
„Dosyć dzisiaj przeszedł", a tamten znowu: „Wiem. Ale muszę z nim porozmawiać".
Mama zapukała do łazienki i powiedziała, że policjant chce ze mną rozmawiać i
muszę otworzyć drzwi. Obiecała mi jeszcze, że nie pozwoli, żeby policjant mnie
zabrał. Zgarnąłem Toby'ego z podłogi i otworzyłem drzwi.
Pod drzwiami stał policjant, który spytał:
- Czy to ty jesteś Christopher Boone?
Odpowiedziałem, że tak.
- Twój ojciec twierdzi, że uciekłeś. Czy to prawda?
- Tak - odparłem.
- Czy to jest twoja matka? - spytał policjant i wskazał mamę. -Tak.
- Dlaczego uciekłeś?
- Bo tata zabił Wellingtona, który jest psem, i ja się go teraz boję.
- Tak słyszałem - rzekł policjant. Potem spytał: - Czy chcesz wrócić do Swindon
do ojca, czy chcesz zostać tutaj?
- Chcę zostać tutaj.
- I co pani na to?
- Chcę zostać tutaj - powtórzyłem.
- Chwileczkę - rzekł policjant. - Teraz pytam twoją matkę.
- Powiedział Christopherowi, że nie żyję.
- Dobrze. Nie wchodźmy... nie wchodźmy teraz w to, co kto powiedział. Chcę
tylko wiedzieć, czy...
- Oczywiście, że może zostać - powiedziała mama.
- To chyba rozwiązuje sprawę, jeśli o mnie chodzi – rzekł policjant.
- Czy zamierza mnie pan zabrać z powrotem do Swindon?
- Nie,
Byłem szczęśliwy, bo mogłem zamieszkać z mamą.
- Jeżeli pani mąż się pokaże i będzie sprawiał kłopoty, proszę do nas zadzwonić -
powiedział policjant. - Poza tym nic tu po nas, muszą państwo rozwiązać tę sprawę
między sobą.
Policjant poszedł sobie. Zjadłem zupę pomidorową a pan Shears ustawił jakieś
pudła w wolnym pokoju jedne na drugich, żeby zrobić miejsce na podłodze na
dmuchany materac dla mnie, i poszedłem spać.
Potem obudziłem się, bo jacyś ludzie krzyczeli w mieszkaniu, a była godzina 2.31
w nocy Jedną z tych osób był tata, więc się przestraszyłem. Ale w drzwiach
zapasowego pokoju nie było zamka.
- Będę z nią rozmawiał, czy ci się to podoba, czy nie! - krzyczał ojciec. - I na
pewno nie będę wysłuchiwał twoich rad, co mam robić,
- Roger! - krzyknęła mama. - Przestań.
- Nie pozwolę, żeby ktoś tak do mnie mówił w moim własnym domu! - krzyczał
pan Shears.
- Będę do ciebie, cholera, mówił, jak mi się żywnie podoba - krzyknął tata.
- Nie masz prawa tutaj być! - krzyknęła mama.
- Nie mam prawa? Nie mam prawa? - krzyknął tata, - Nie zapominaj, że to mój
pieprzony syn.
- Na miłość boską w coś ty się bawił, kiedy wygadywałeś mu takie rzeczy? -
krzyknęła mama.
- W co się bawiłem? - krzyknął tata, - To ty nas, kurwa, opuściłaś.
- I dlatego postanowiłeś wymazać mnie z jego życia? - krzyknęła mama,
- A może byśmy się tak wszyscy uspokoili? - krzyknął pan Shears.
- Czy nie tego właśnie chciałaś? - krzyknął tata. - Pisałam do niego co tydzień. Co
tydzień! - krzyknęła mama.
- Pisałaś do niego? - krzyknął tata. - A jaki, kurwa, z tego pożytek?
- Hej, hej, hej - krzyknął pan Shears.
- Gotowałem mu posiłki - krzyczał ojciec. - Prałem mu ubrania. Zajmowałem się
nim w każdy weekend. Opiekowałem się nim, kiedy był chory. Prowadziłem go do
lekarza. Zamartwiałem się, kiedy wywędrował gdzieś po nocy. Chodziłem do szkoły,
kiedy wdał się w bójkę. A ty co? Napisałaś do niego parę pieprzonych listów.
- A ty myślałeś, że to w porządku powiedzieć mu, że jego matka nie żyje? -
krzyknęła mama.
- Nie pora teraz na to - krzyknął pan Shears.
- Ty się odpierdol, bo... - krzyknął tata.
- Ed, na litość boską... - krzyknęła mama.
- Zobaczę się z nim - powiedział tata. - A jeżeli spróbujecie mnie powstrzymać...
Potem tata wszedł do mojego pokoju. A ja na wszelki wypadek, gdyby chciał mnie
schwycić, trzymałem w ręku mój szwajcarski scyzoryk z wyciągniętą piłką. Mama
też weszła do pokoju i powiedziała:
- Już dobrze, Christopher. Nie pozwolę mu nic zrobić. Nic ci nie grozi.
Tata przykląkł koło łóżka i odezwał się:
- Christopher?
Ale ja nie odpowiedziałem.
- Christopher, jest mi naprawdę bardzo, bardzo przykro - rzekł tata. - Przepraszam
cię za wszystko. Za Wellingtona. Za listy. Za to, że zmusiłem cię do ucieczki. Nie
chciałem... Obiecuję, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. Hej. No śmiało,
dzieciaku.
Uniósł prawą rękę i rozłożył palce jak wachlarz, żebym mógł ich dotknąć, ale ja
tego nie zrobiłem, bo się bałem.
- Cholera. Christopher, proszę cię - powiedział tata.
Po twarzy ściekały mu łzy.
Przez chwilę nikt nic nie mówił.
Potem odezwała się mama:
- Powinieneś już chyba pójść. - Powiedziała tak do taty, nie do mnie.
Potem zjawił się ten sam policjant co wcześniej, bo pan Shears zadzwonił na
policję. Policjant kazał się tacie uspokoić i wyprowadził takę z mieszkania.
- Połóż się spać - Powiedziała mama – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
I wtedy poszedłem spać.
229
Kiedy spałem, miałem jeden ze swoich ulubionych snów. Czasami śni mi się w dzień,
ale wtedy to jest marzenie na jawie. Ale w nocy też często się pojawia.
W tym śnie prawie wszyscy ludzie na świecie giną od wirusa. Nie jest to normalny
wirus. Przypomina raczej wirus komputerowy. Ludzie się nim zarażają z powodu
tego, co mówi zarażona osoba, i tego, co robi z twarzą, kiedy to mówi, a to oznacza,
że ludzie mogą się zarazić także oglądając zarażoną osobę przez telewizję, z czego z
kolei wynika, że wirus bardzo szybko rozprzestrzenia się po całym świecie.
Kiedy ludzie łapią wirusa, siedzą na kanapie i nic nie robią, przestają jeść i pić, i
umierają. Ale czasami mam inne wersje tego snu, tak jak można zobaczyć dwie
wersje tego samego filmu, zwykłą i „reżyserską", jak w przypadku Łowcy androidów.
W niektórych wersjach snu wirus powoduje, że ludzie rozbijają samochody albo
wchodzą do morza i toną albo wskakują do rzeki, i myślę, że ta wersja jest lepsza, bo
nie leżą wszędzie trupy.
W końcu na świecie zostają tylko ludzie, którzy nie patrzą nikomu w twarz i którzy
nie rozumieją znaczenia tych obrazków:
I ci ludzie to właśnie takie wyjątkowe osoby jak ja. Lubią być sami i prawie wcale
ich nie widzę, bo są jak okapi w dżungli w Kongo. Okapi to gatunek antylopy, bardzo
płochliwy i rzadki.
Mogę podróżować po całym świecie i wiem, że nikt nie będzie ze mną rozmawiał,
dotykał mnie ani zadawał mi pytań. A gdybym nie chciał nigdzie jechać, to nie
muszę, mogę zostać w domu i przez cały czas jeść brokuły, pomarańcze i lukrecjowe
tasiemki albo przez cały tydzień grać w gry komputerowe, albo mogę po prostu
siedzieć w kącie pokoju i pocierać funtową monetą w tę i z powrotem po falistej
powierzchni grzejnika. I nie muszę jechać do Francji. Wychodzę z domu taty, idę
ulicą, jest bardzo cicho, chociaż jest środek dnia, słyszę tylko śpiew ptaków, szum
wiatru i czasami w oddali huk zawalających się budynków, a jeżeli stanę bardzo
blisko świateł ulicznych, słyszę ciche szczęknięcie zmieniającego się światła.
Wchodzę do domów innych ludzi, udaję detektywa, mogę rozbijać okna, żeby
dostać się do środka, bo ludzie nie żyją i to nie ma znaczenia. Wchodzę do sklepów i
biorę, co chcę, na przykład różowe herbatniki albo napój mleczny o smaku maliny i
mango, albo gry komputerowe, albo książki, albo kasety wideo.
Wyciągam drabinę z furgonetki taty i wspinam się na dach, a kiedy dochodzę do
krawędzi, kładę drabinę nad przerwą i przechodzę na drugi dach, bo we śnie wolno
robić wszystko.
Potem znajduję kluczyki do czyjegoś samochodu, wsiadam i jadę. Jeżeli nawet o
coś stuknę, to nie ma znaczenia, jadę nad morze, parkuję samochód, wysiadam i pada
deszcz. Biorę lody ze sklepu i zjadam. Potem schodzę na plażę. Plaża jest pokryta
kamieniami i piaskiem, na cyplu stoi latarnia morska, ale nie świeci, bo latarnik też
nie żyje.
Staję na brzegu, fale przypływają i zalewają mi buty. Nie idę popływać, bo w
morzu mogą być rekiny. Stoję i patrzę na horyzont, wyciągam długą metalową
linijkę, przykładam ją do linii oddzielającej morze od nieba i demonstruję, że linia ta
jest zakrzywiona i że ziemia jest okrągła. A fale podchodzą i zalewają mi buty, a
potem cofają się w pewnym rytmie, tak jak w muzyce albo bębnieniu.
Potem biorę suche ubranie z domu nieżyjącej rodziny. Wracam do domu taty, tyle
że to już nie jest dom taty tylko mój. Robię sobie gobi aloo sag z czerwonym
barwnikiem spożywczym i truskawkowy koktajl mleczny do picia, a potem oglądam
na wideo film o Układzie Słonecznym, gram w gry komputerowe i idę spać.
Potem sen się kończy i jestem szczęśliwy.
233
1, 8, 27, 64, 125, 216, 343, 512, 729, 1 000, 1 331, 1 728,2 197, 2 744, 3 375, 4 096,
4 913... i tak dalej.
W ten sposób trochę się uspokoiłem. Ale egzamin trwał 2 godziny, a upłynęło już
dwadzieścia minut, więc musiałem bardzo szybko pracować i nie miałem czasu, żeby
porządnie sprawdzić odpowiedzi.
Tamtego wieczoru, zaraz po moim powrocie do domu, przyszedł tata, i zacząłem
wrzeszczeć, ale mama powiedziała, że nie pozwoli, żeby stało mi się coś złego, więc
wyszedłem do ogrodu, położyłem się, popatrzyłem na gwiazdy na niebie i zro-
biłem się mało ważny. Kiedy tata wyszedł z domu, patrzył na mnie dłuższą chwilę,
potem walnął pięścią w płot, zrobił w nim dziurę i poszedł.
Przespałem się trochę tamtej nocy, bo zdawałem maturę z matematyki. A na
kolację zjadłem trochę szpinakowej zupy.
Następnego dnia pisałem Test 2, wielebny Peters czytał Naśladowanie Dietricha
Bonhoeffera, ale tym razem nie wypalił papierosa, a Siobhan kazała mi przed
egzaminem pójść do toalety, posiedzieć chwilę w samotności, oddychać i liczyć.
Wieczorem grałem na komputerze w „Jedenastą godzinę", kiedy przed domem
zatrzymała się taksówka z panem Shearsem. Pan Shears wysiadł z taksówki i rzucił
na trawnik tekturowe pudło z rzeczami mamy. Była tam suszarka, majtki, szampon
Loreal, pudełko płatków musli, dwie książki: DIANA, prawdziwa historia Andrew
Mortona i Rywale Jilly Cooper, oraz moja fotografia w srebrnej ramce. Szkło w
ramce stłukło się, kiedy spadło na trawę.
Pan Shears wyjął z kieszeni kluczyki, wsiadł do samochodu i odjechał, a mama
wybiegła z domu na ulicę i zawołała: „Nie waż się, draniu, wracać!". Cisnęła
pudełkiem płatków i trafiła w bagażnik odjeżdżającego samochodu, a na to wszystko
patrzyła ze swojego okna pani Shears.
Następnego dnia pisałem Test 3, a wielebny Peters czytał „Daily Mail" i wypalił
trzy papierosy.
Najbardziej podobało mi się zadanie:
Udowodnij twierdzenie:
„Trójkąt o bokach, które można zapisać w postaci wzorów n2 + 1, n2 - 1 i 2n (gdzie n
> 1), jest trójkątem prostokątnym".
Wykaż, przeprowadzając odwrotny dowód, że twierdzenie przeciwne jest
fałszywe.
Miałem zamiar napisać tu, jak rozwiązałem to zadanie, ale Siobhan powiedziała,
że to nie jest szczególnie ciekawe, chociaż ja uważałem, że jest. Siobhan
powiedziała, że ludzie nie będą chcieli czytać w książce rozwiązań zadań ma tema
tycz-
nych i że mogę zamieścić rozwiązanie w Dodatku, to znaczy dodatkowym rozdziale
dołączonym na końcu książki, który przeczyta ten. kto zechce. Tak właśnie zrobiłem.
Potem już nie bolała mnie pierś i lżej mi się oddychało. Ale ciągle było mi niedobrze,
bo nie wiedziałem, jak mi poszło na egzaminie. Nie wiedziałem też, czy komisja
egzaminacyjna weźmie pod uwagę moje testy po tym, jak pani Gascoyne
powiedziała, że nie będę zdawał matury.
Najlepiej jest wiedzieć, że zdarzy się coś dobrego, na przykład że będzie zaćmienie
albo że dostanie się pod choinkę mikroskop. Złe jest wiedzieć, że stanie się coś złego,
na przykład, że trzeba zaplombować ząb albo pojechać do Francji. Ale myślę, że
najgorzej, jeżeli się nie wie, czy zdarzy się coś dobrego czy coś złego.
Tata przyszedł do domu wieczorem, kiedy siedziałem na sofie, oglądając
Wyzwanie uniwersyteckie i odpowiadając na z dziedziny nauk ścisłych. Stanął w
drzwiach duże-20 pokoju i powiedział:
- Tylko nie wrzeszcz, Christopher. Nie zrobię ci krzywdy. Mama stała za nim, więc
nie zacząłem wrzeszczeć. Podszedł trochę bliżej, przykucnął tak, jak to się robi przy
psie. żeby pokazać, że nie jest się napastnikiem, i powiedział:
- Chciałem cię spytać, jak ci poszedł egzamin.
Nie odezwałem się ani słowem.
- Powiedz mu, Christopher - powiedziała mama.
Ale ja wciąż milczałem.
- Proszę cię, Christopher - nalegała mama.
Więc odrzekłem:
- Nie wiem, czy dobrze odpowiedziałem na wszystkie pytania, bo byłem bardzo
zmęczony i nic nie jadłem, więc nie moglem dobrze myśleć.
Tata pokiwał głową i przez chwilę nic nie mówił. Potem powiedział:
- Dziękuję.
- Za co? - spytałem.
- Tak po prostu... dziękuję. Jestem z ciebie bardzo dumny, Christopher. Bardzo
dumny. Jestem pewien, że dobrze ci poszło.
Potem poszedł, a ja oglądałem do końca Wyzwanie uniwersyteckie.
W następnym tygodniu tata powiedział mamie, że musi wyprowadzić się z domu,
ale mama nie mogła się wyprowadzić, bo nie miała pieniędzy na opłacenie czynszu
za mieszkanie. Spytałem, czy tata zostanie aresztowany i pójdzie do więzienia za to,
że zabił Wellingtona, bo gdyby poszedł do więzienia, moglibyśmy nadal mieszkać w
domu. Mama powiedziała, że policja aresztowałaby tatę, gdyby pani Shears zrobiła
coś, co nazywa się „wniesieniem oskarżenia", a polega na tym, że trzeba powiedzieć
policji, by aresztowała kogoś za popełnienie przestępstwa, bo policja nie aresztuje
ludzi za mniejsze przestępstwa, jeżeli się o to nie poprosi, i mama jeszcze
powiedziała, że zabicie psa jest małym przestępstwem.
Ale potem wszystko się ułożyło, bo mama dostała pracę przy kasie w centrum
ogrodniczym i lekarz dał jej pigułki, które miała brać codziennie rano, żeby nie było
jej smutno, tylko że czasami od tych pigułek kręciło jej się w głowie i przewracała
się, jeżeli za szybko wstała. Więc przeprowadziliśmy się do pokoju w dużym domu
zbudowanym z czerwonych cegieł. Łóżko było w tym samym pokoju co kuchnia i to
mi się nie podobało, bo pokój był mały, korytarz pomalowany na brązowo, a z toalety
i łazienki korzystali inni ludzie i mama musiała sprzątać, zanim ja z nich
skorzystałem, i czasami się moczyłem, bo ktoś akurat zajął łazienkę. Korytarz przed
pokojem pachniał sosem i proszkiem, jakim czyści się toalety w szkole. A w pokoju
czuć było skarpetki i sosnowy odświeżacz powietrza.
Nie podobało mi się, że muszę czekać na wyniki matury z matematyki. Kiedy
pomyślałem o przyszłości, nie widziałem w głowie wyraźnie żadnego obrazu i wtedy
wpadałem w panikę. Siobhan powiedziała, że nie powinienem myśleć o przyszłości.
„Myśl o teraźniejszości - poradziła. - Myśl o tym, co się już wydarzyło. Zwłaszcza o
dobrych rzeczach, które się wydarzyły".
Jedną z tych dobrych rzeczy była drewniana łamigłówka, którą kupiła mi mama, a
ta łamigłówka wyglądała tak:
Trzeba było oddzielić górną część od dolnej, a to było naprawdę trudne.
Drugą dobrą rzeczą było to, że pomagałem mamie pomalować jej pokój „białą
farbą z odcieniem pszenicy", tylko że ubrudziłem sobie tą farbą włosy. Mama chciała
mi ją zmyć, wcierając mi szampon we włosy, kiedy się kąpałem, ale jej nie
pozwoliłem i przez 5 dni chodziłem z tą farbą we włosach, a potem wystrzygłem ją
nożyczkami.
Złych rzeczy było więcej niż dobrych.
Jedna z nich była taka, że mama wracała z pracy dopiero o 17.30, więc musiałem
przebywać w domu taty między 15.49 a 17.30, bo nie mogłem być sam, i mama
powiedziała, że nie mam wyboru, więc zastawiałem drzwi łóżkiem na wypadek,
gdyby tata próbował wejść. Czasami tata próbował rozmawiać ze mną przez drzwi,
ale mu nie odpowiadałem. Czasami słyszałem, że długo siedzi pod drzwiami, nic nie
mówiąc.
Drugą złą rzeczą było to, że Toby zdechł, bo miał 2 lata i 7 miesięcy, a to bardzo
dużo jak na szczura. Chciałem go pochować, ale mama nie miała ogrodu, więc
zakopałem go w dużej plastikowej donicy z ziemią takiej, w jakiej zasadza się
rośliny. Powiedziałem, że chcę mieć drugiego szczura, ale mama odpowiedziała, że
nie mogę go dostać, bo pokój jest za mały.
Rozwiązałem łamigłówkę, ponieważ domyśliłem się, że w środku są dwa zamki,
które zbudowane są z tuneli z metalowymi prętami, o tak:
Trzeba trzymać łamigłówkę w ten sposób, żeby oba pręty przesunęły się do końca
tuneli i nie przecinały linii łączącej dwie części łamigłówki - wtedy można te części
rozłączyć.
Mama przyjechała po mnie do domu taty któregoś dnia po pracy i tata spytał:
- Christopher, czy mogę z tobą porozmawiać?
- Nie - odparłem.
- Nie bój się. Będę tu - rzekła mama.
- Nie chcę rozmawiać z tatą - powiedziałem.
- Chcę zawrzeć z tobą umowę - zaproponował. Trzymał w ręku kuchenny
minutnik, duży plastikowy pomidor przekrojony na pół, przekręcił go i minutnik
zaczął tykać. Tata powiedział: - Pięć minut, dobrze? Tylko tyle. Potem możesz
odejść.
Usiadłem na sofie, tata usiadł w fotelu, a mama została w przedpokoju.
- Christopher, posłuchaj... - zaczął mówić tata. - Nie możemy tak dłużej żyć. Nie
wiem jak ty, ale ja... mnie to za bardzo boli. Kiedy jesteś w domu i w ogóle się do
mnie nie odzywasz... Musisz nabrać do mnie zaufania... Nieważnej jak długo to
potrwa... Nawet jeżeli to będzie minuta jednego dnia, dwie minuty drugiego dnia i
trzy minuty trzeciego dnia i będzie to trwało latami, nieważne. Bo ważne jest
zaufanie. Najważniejsze ze wszystkiego.
Tata oddarł paseczek skórki przy paznokciu kciuka lewej ręki. Potem mówił dalej:
- Nazwijmy to... nazwijmy to naszym wspólnym zadaniem. Zadaniem, które
musimy wykonać razem. Musisz spędzać ze mną więcej czasu. A ja... a ja muszę ci
udowodnić, że możesz mi zaufać. Na początku to będzie trudne, bo... bo to jest
trudne zadanie. Ale z czasem pójdzie lepiej. Obiecuję.
Czubkami palców potarł z dwóch stron czoło i dodał:
- Nie musisz nic mówić, przynajmniej teraz. Tylko się nad tym zastanów. I
jeszcze... mam dla ciebie prezent. Na dowód, że mówię prawdę. I żeby cię
przeprosić. I jeszcze dlatego... zresztą sam zobaczysz.
Wstał z fotela, podszedł do kuchennych drzwi, otworzył je, a tam na podłodze
stało kartonowe pudło wyścielone kocem. Nachylił się nad pudłem, wsunął do niego
ręce i wyjął małego pieska o sierści w piaskowym kolorze.
Wrócił i podał mi psa.
- Ma dwa miesiące - powiedział. - To złocisty retriever. Pies siedział u mnie na
kolanach. Głaskałem go. Przez chwilę nikt nic nie mówił.
- Christopher - rzekł wreszcie tata. - Nigdy, za nic w świecie nie skrzywdziłbym
cię.
Potem znowu nikt nic nie mówił.
Następnie do pokoju weszła mama i powiedziała:
- Niestety, nie będziesz mógł go ze sobą zabrać. Nasze mieszkanko jest za małe.
Ale tata będzie się nim opiekował. Możesz przychodzić tu i wyprowadzać go na
spacer, kiedy zechcesz.
- Czy on ma imię? - spytałem.
- Nie - odparł tata. - Możesz sam wybrać dla niego imię. Pies podgryzał mi palec.
Upłynęło pięć minut i zadzwonił pomidor-minutnik. Pojechałem z mamą do jej
pokoju.
W następnym tygodniu przeszła burza z piorunami, piorun uderzył w duże drzewo
w parku niedaleko domu taty i przewrócił je, przyjechali robotnicy, pocięli konary
piłami i wywieźli bierwiona ciężarówką, został tylko czarny spiczasty kikut
zwęglonego drewna.
Nadeszły wyniki matury z matematyki. Dostałem A, to znaczy najwyższy stopień,
i poczułem się tak:
Nadałem psu imię Sandy. Tata kupił mu obrożę i smycz, mogłem więc chodzić z
nim na spacer do sklepu i z powrotem. Bawiłem się z nim gumową kością.
Mama zachorowała na grypę, więc musiałem spędzić trzy dni z tatą i mieszkać w
jego domu. Ale nie bałem się, bo Sandy spał na moim łóżku i zacząłby szczekać,
gdyby w nocy ktoś wszedł do mojego pokoju. Pomogłem tacie przygotować w
ogrodzie grządki z warzywami. Wysialiśmy marchewkę, groszek i szpinak i będę je
zrywał i jadł, kiedy wyrosną.
Poszedłem z mamą do księgarni i kupiłem książkę pod tytułem Rozszerzona
matematyka na maturze, a tata powiedział pani Gascoyne, że w przyszłym roku będę
zdawał maturę z rozszerzonej matematyki, i pani Gascoyne powiedziała: „Dobrze".
Zdam tę maturę i dostanę stopień A. A za dwa lata będę zdawał maturę z fizyki i też
dostanę stopień A.
A kiedy to osiągnę, pójdę na studia do innego miasta. Nie muszę studiować w
Londynie, bo nie lubię Londynu, a uniwersytety są w wielu miejscach, niekoniecznie
w dużych miastach. Zamieszkam w domu, przy którym będzie ogródek i toaleta z
prawdziwego zdarzenia. Zabiorę Sandy'ego, moje książki i komputer.
Potem zdam egzaminy końcowe z wyróżnieniem i zostanę naukowcem.
Wiem, że mogę to zrobić, bo pojechałem sam do Londynu, rozwiązałem zagadkę:
„Kto zabił Wellingtona?", znalazłem mamę, byłem dzielny i napisałem książkę, a to
znaczy, że mogę zrobić wszystko.
Dodatek
Pytanie
Udowodnij twierdzenie:
„Trójkąt o bokach, które można zapisać w postaci wzorów n2 + 1, n2 - 1 i 2n
(gdzie n > 1), jest trójkątem prostokątnym”
Wykaż, przeprowadzając odwrotny dowód, że twierdzenie przeciwne jest
fałszywe.
Odpowiedź
Najpierw musimy ustalić, który bok trójkąta o bokach, które można zapisać w
postaci wzorów n2 + 1, n2 - 1 i 2n (gdzie n > 1). jest najdłuższy
n2 + 1 - 2n = (n - 1)2
jeżeli n > 1, wtedy (n - 1 )2 > 0
zatem n2 + 1 - 2n > 0
zatem n2 + 1 > 2n
podobnie (n2 + 1) - (n2 - 1) = 2
zatem n2 + 1 > n2 - 1
Odwrotny dowód oznacza znalezienie trójkąta, który jest prostokątny, ale którego
boków nie można zapisać w postaci wzorów n2 + 1, n2 - 1 i 2n (gdzie n > 1).
Przypuśćmy, że AB = n2 + 1 = 65
Wówczas n = V(65 - 1) = V 64 = 8
Zatem (n2 - 1) = 64 - 1 = 63 ≠ BC = 60 ≠ CA = 25
oraz 2n = 16 * BC = 60 ≠ CA = 25.
Zatem trójkąt ABC jest prostokątny, ale nie ma boków, które można zapisać w
postaci wzorów n2 + 1, n2 - 1 i 2n (gdzie n > 1).
CO BYŁO DO UDOWODNIENIA.