You are on page 1of 128

Tochman Wojciech

Bg zapa

Bg zapa
On: Ju kiedy miaem sze lat, wiedziaem, e istnieje rzeczywisto mistyczna i e tutaj wiata nie
ma sensu sobie ukada. Tam czeka na mnie inna rzeczywisto, tam si speniaj marzenia. Kiedy
miaem trzynacie, postanowiem zosta ksidzem. Rozmylaem o tym, jak to bdzie by
misjonarzem w Afryce. Tam chciaem suy Panu. Skoczyem szesnacie lat i dostrzegem
niepowtarzalno drugiego czowieka. Pikno objawione. Miaem dwadziecia kilka i poznaem j,
urodzio si nam pierwsze dziecko, wzilimy lub. Moja ona? Zawsze ya w kamstwie.
Ona: Przyznam si panu, prosiam Matk Bosk Dobrego Macierzystwa, ocal mnie od dzieci, ktrych
jeszcze nie mam, oszczd mi tego, co mnie zabija, powiem panu, jak jest, mam trzydzieci pi lat,
wyksztacenie wysze humanistyczne, adnych relacji z ludmi ze studiw, kontaktuj si raczej tylko
z mem, lub kocielny wzilimy jeszcze przed konkordatem, cywilnego nie, m mwi, e nie chce
przed urzdnikiem, dzi dla wadzy jestem samotn matk, m pracuje na czarno, bez
ubezpieczenia.
Kontaktuj si rwnie z lekarzami, ma to denerwuje, bo mwi mi, e kada kolejna cia to
samobjstwo, moe i maj racj, mj mzg powoli umiera, najpierw zacza umiera ta jego strona,
ktra odpowiada za nogi i rce, nie chodz, nie nalej sobie herbaty, umiera i ta odpowiedzialna za
oczy, mam oczopls, niczego ju nie przeczytam, bdzie umiera i ta, ktra wada mow, wic
powiem, jak jest, pki mog.
Ta cz mojego mzgu, ktra odpowiada za podno -dziaa bez zastrzee.
Jestem codziennie w naszym kociele, ksidz ogosi, eby mnie parafianie zabierali z domu i zawozili
na msz, duo jest chtnych, obcy ludzie, codziennie punkt szsta pitnacie kto puka gotowy do
pomocy, w naszym kociele mam mnstwo przyjaci, jak mi spod klatki ukradli elektryczny wzek,
ksidz ogosi, parafianie si zoyli, ni nie chodzi do parafii, woli do bardziej profesjonalnego
kocioa, do jezuitw, dominikanw, tam si lepiej czuje, tam s kazania na jego miar.
On: W akademiku przychodzia do mnie i prosia, ebym zagra co na gitarze. Chciaa sucha,
spdzaa ze mn czas, to byo mie. Bya to znajomo bez specjalnej fascynacji, ale nie fascynacja jest
wana, tylko spokj. Pojechalimy na jakie wesele, cho wci nie bylimy par. Znajomo na
dystans. Za jaki czas zastaem j w ku z moim wsplokatorem. Po kilku miesicach okazao si, e
jest w ciy. Nie miaem oczywicie wtpliwoci, e dziecko jest moje. Pojechalimy do jej rodzicw,
by powiedzie im, co si stao. Wyjanilimy, e lub bdzie po narodzinach, bo welon i tak byby
kamstwem, wic nie ma co si spieszy. Na to jej matka pooya mi rk na ramieniu i powiedziaa: Ty ju jeste nasz.
Przeszyo mnie to do szpiku koci.
Postawia butelk: - Ty si moesz napi - pozwolia mi. Swojemu mowi przykazaa: - Ty, Zenek,
tylko kieliszek!

Nie byem pewny, czy chc bra lub z ich crk. Mwiem do niej: - Ja si ciebie boj, bdziesz taka
jak matka. Nie zgadzamy si w najprostszych rzeczach. Ja pi przy otwartym oknie, ty lubisz nastawi
kaloryfer na trzydzieci stopni. Ja nie lubi telewizji, ty nie moesz bez niej y.
Zacz si pord. Powiedziaa: - Pojad na rowerze, przypn go pod szpitalem, potem go odbierzesz.
Pomylaem, jakie to pikne. Tak niewiele jej trzeba. I wtpliwoci mnie opuciy. Ale postawiem dwa
warunki: albo picioro dzieci i mieszkanie na wsi, albo nic z tego.
Zgodzia si, cho planowaa inaczej. Wzilimy lub kocielny. Zaatwiem z ksidzem, eby nam da
bez cywilnego, cho wtedy by wymagany. Chciaem, eby nigdy nie moga si ze mn rozwie. W
aden sposb. Zamieszkalimy pod miastem, na wynajtym poddaszu nad rzek. Ona pracowaa w
szkole, ja zajmowaem si dzieckiem, potem drugim, ona wracaa z pracy, ja jechaem do miasta i tam
w domach uczniw dawaem korepetycje. Wszystko szo zgodnie z planem. A do momentu, kiedy jej
rodzice owiadczyli, e do tego naszego mieszkania na wsi. Sami urodzili si na wsi, wprowadzili si
do bloku w powiecie, ta nasza wie bya dla nich degradacj. Teciowa wyjechaa za granic dorobi
na zakup naszego mieszkania. Nikt mnie o zdanie nie pyta. Kupili nam dwa pokoje w wielkim miecie.
ona owiadczya, e si wyprowadza, zabiera dzieci i e mog do nich doczy.
Nastpi we mnie efekt zamknicia.
Ona: Ostatnio modlilimy si o uzdrowienie, do Jana Pawa, ksidz mnie zapyta, o jakie uzdrowienie
mi chodzi, pomylaam, te moje nogi to mae piwo, niech bd, jakie s, niech raczej uzdrowi si moja
rodzina, chodzi o to, e mj m to dobry czowiek, tylko ta sytuacja go przerasta, on daje
korepetycje od rana do nocy, i sam mi o tym powiedzia przy wiecach, mam kogo, mwi do mnie,
kto doceni to, czego ty nie chciaa, powiedziaam kiedy w nerwach, jeste obleny, to byy tylko
sowa, m wie, e to nie miao znaczenia, e ja tak nie myl, jest przecie moim mem.
To nowe uczucie, mwi mi potem przy wiecach, jest pikne, nie mog takiej mioci odrzuci, to
byo jakie dwa lata temu.
W drug ci zaszam dwanacie lat temu, jeszcze jak karmiam po pierwszej, urodziam, karmiam
znowu i wtedy mnie sparaliowao, postawili diagnoz bez adnych wtpliwoci, dali sterydy i kazali
prowadzi oszczdny tryb ycia, tak napisali w wypisie, lekarz doda, ma pani ju dwoje dzieci,
niejeden by chcia mie dwoje, prosz pani, adnej ciy wicej. Wrciam do si, poszam z
pielgrzymk do Czstochowy, m mnie namwi, sam ze mn nie poszed, mia jakie inne sprawy,
trzy razy po diagnozie jeszcze zdyam pj do Czarnej Madonny, zawsze sama, zawsze wdziczna,
bo yam wtedy w przewiadczeniu, e nic mi nie jest, adnego oszczdnego trybu ycia nie
prowadziam, zaszam w trzeci ci, rozpakaam si, m nie widzia powodu, by mnie pociesza,
skaka z radoci, zawsze chciaem mie du rodzin, Panie Boe, Bg zapa.
Karmiam trzecie dziecko, zaszam po raz czwarty, znowu pakaam, on znowu si cieszy, urodziam
syna, nastpi ostry rzut choroby, lewa noga, rka bez wadzy, atwiej mi byo jedzi na rowerze, ni
chodzi, przyszy kolejne kopoty, najmodszy syn straci oddech, straci przytomno, Panie Boe, we
sobie te moje nogi, zabierz mi wszystko, co mam, ale moje dziecko musi y, powiedzieli, e epilepsja,
dali lekarstwa, eeg gowy wyszo ok, powiedzieli, e wyglda na wyleczone.

Zapisaam starsz crk do szkoy baletowej, niech taczy, pomylaam, m zapyta, czy balet jest jej
potrzebny do zbawienia, uznalimy, e nie.
M nie skoczy studiw, ale jest zdolny, daje korepetycje z matematyki, od rana do nocy, jak
powiedziaam wczeniej, ja te uczyam, w szkole, coraz gorzej si czuam, wybraam nieznajomego
ksidza, eby nie byo, e po znajomoci co z Panem Bogiem zaatwiam, przyklkam z trudem,
spowiadam si po raz ostatni, nie mog by po raz pity w ciy, prosz ksidza, bd braa tabletki,
mowi sowa nie powiem, on nigdy by si na to nie zgodzi, on by mwi, Bogu nie ufasz, ale ksidz
si zgodzi, nie dla swojej wygody chce pani bra te rodki, nie dla przyjemnoci, tylko ze wskazania
lekarskiego, ja pani rozgrzeszenie dam.
Wziam tabletki, paliy mnie od rodka, ktrej niedzieli nie przystpiam do komunii witej, m si
zdziwi, wtedy jeszcze chodzilimy razem do jezuitw, pokaza ksidza w konfesjonale, spowiadaj si
natychmiast, ksidz w konfesjonale powiedzia choroba chorob, pani musi wrci do metod
naturalnych, poszam si spowiada jeszcze raz do naszej parafii, wybraam proboszcza, a niech tam,
zna mnie, moe bdzie bardziej wyrozumiay, posucha, wsta i zaprosi mnie do zakrystii, by tam o
moim yciu intymnym porozmawia, nie chc, by wizaa mnie tajemnica spowiedzi, tumaczy mi,
bd si chcia poradzi, pani sprawa jest skomplikowana.
Moi rodzice nie s gorliwymi katolikami, niedzielna msza wita, spowied wielkanocna i tyle, to m
mnie uczy, jak wierzy, jemu zawdziczam moj mio do Pana Boga, od ma wiem, co dobre, co
ze, no i od ksiy.
Przed Boym Narodzeniem wezwa mnie proboszcz, zgbiem pani problem, radziem si, nie moe
pani bra tych tabletek, choroba pani nie usprawiedliwia, no dobra, pomylaam, ma proboszcz racj,
pacierz poranny, termometr, trzy podwyszone temperatury, kocz si dni podne, m ju czeka
gotowy, ja czekaam na okres, nie przychodzi, poszam do Matki Boskiej Dobrego Macierzystwa,
mamy j tutaj niedaleko, modliam si arliwie, spraw, eby to nie byo to, boj si, zrozum, picioro
dzieci to nie to samo co jedno, i to na dodatek niepokalanie poczte, no postaw si na moim miejscu,
przepraszam, wiem, wybacz, ale miej lito, w Twoich czasach nie byo takich chorb, tabletek te nie
byo, takich dylematw nie byo.
Ale jak mi kaesz wypi ten kielich, ja go wypij. Byam pyszna, przekonana, e Pan Bg mi tego
oszczdzi, e Matka Boska Dobrego Macierzystwa jako mi to u Niego zaatwi, powiedziaa do mnie,
wracaj do domu i okres zaraz do ciebie wrci, zadzwonia koleanka, zapytaa, i jak, powiedziaam,
suchaj, nie bd kupowaa tego testu, skoro Matka Boska mi owiadczya, e nie jestem w ciy, to
nie ma sensu pienidzy w aptece wydawa.
Mija kolejny dzie, Panie Boe, ufam Ci, ale test musz zrobi, wyszy dwie kreseczki, akurat ktre
dziecko wrcio ze szkoy, a ja chodziam po domu, wtedy jeszcze chodziam, pakaam, dwie
kreseczki, powtarzaam, dwie kreseczki, na drugi dzie zadzwonia koleanka, s ju teraz takie
metody, dziwia si, e z testu wiesz, czy urodzisz bliniaki, naprawd super, gratuluj, co ty mwisz,
skd ci to przyszo do gowy, twj starszy syn przyszed do szkoy i opowiada kolegom, e mama
urodzi bliniaki, suchaj, krzyczaam na syna, nie opowiada si w szkole takich gupot, to nie jest
sprawa dla twoich kolegw, no i dwie kreseczki wcale nie znacz bliniakw, m by szczliwy,
zawsze chciaem mi pitk dzieci, mj plan si speni, w pitym miesicu zrobiam usg, doktor by

niepocieszony, ta pani choroba, bdzie pani miaa bliniaki, cudownie, m na to, szste dostaem
gratis!
Urodziam i przestaam chodzi, niczego nie auj, za kade dziecko oddaabym ycie, nie bd si
zastanawia, co by byo, gdybym si oszczdzaa, gdybym braa te przeklte tabletki, znw zaczam
je bra, jaki on jest beztroski, mylaam sobie, kiedy bylimy blisko, na co on liczy, czego si
spodziewa, nie zawsze byam dyspozycyjna, udawaam, e prowadz kalendarzyk, eby si nie
domyli, on tych przerw nie lubi, zreszt to byo ponad moje siy, wiem, jakie s obowizki ony,
chorowaam coraz bardziej, nie chc ju, nie mog cigle rodzi, gdyby to od ciebie zaleao, krzycza,
mielibymy jedno dziecko, tak, ty kad ci opakiwaa, nie dotykaj mnie, powiedziaam, od tamtej
pory pimy osobno, ta jego uczennica ma dwadziecia jeden lat i go docenia.
On: Tak, jest zamieszany w nasze maestwo kto trzeci. Ale ja nie szukaem tej sytuacji, prosz
pana, ta sytuacja odnalaza mnie. Ja zawsze onie mwi prawd, powiedziaem i o tym.
yj w prawdzie. A prawda jest taka, e nasze maestwo nigdy nie zaistniao. Nie ma go. Tak naucza
Koci. Dziecko nie jest adnym dowodem potwierdzajcym maestwo. lub? Co to za przysiga
powzita w kamstwie? Jak ja si daem nabra. Przysigaa, e jej ycie naley do mnie, a nie naleao
nawet przez minut. Podarowaem jej swoje, nie chciaa go ani na moment.
To, co czowiek moe da drugiemu czowiekowi najpikniejszego, to jest dziecko. Dziecko jest
nieprawdopodobnym dobrem. Gdybym mia wybra, czy straci mam rk, czy nie mie kolejnego
dziecka, wolabym mie kikut.
Ona ten mj wspaniay dar za kadym razem odrzucaa.
Przy kadej ciy pakaa, bo jej lekarze naopowiadali, e kolejne dziecko j zabija. e to samobjstwo
na raty. A inni lekarze, sam to syszaem w tvn, mwi, e cia t chorob powstrzymuje. I kto ma
racj?
Zreszt co to za choroba? Ja bym si chtnie zamieni, spdza czas z dziemi, zamiast pracowa od
witu do nocy. Ona nawet tego nie robi, bo dwa razy dziennie lata do kocioa. Dla koleanek przez
telefon ma czas, a dla dzieci nie. One stoj przed drzwiami, czekaj na mnie i pacz, e nie chc ju
mieszka z mam. Dlaczego? Bo mama kamie!
Powinno si co zdarzy, powinna wsta, wyzdrowie. Wtedy zobaczyaby, w jakim komforcie ya,
kiedy bya chora.
Ona: Dlaczego ja si w nim wtedy zakochaam, mieszkalimy w akademiku, robiymy z koleankami
kisiel w kuchni, on przychodzi i gra nam na gitarze, jego wsplokator podoba mi si bardziej, ale
mia ju dziewczyn, co byo robi, miaam sabo do chopakw z gitar, pomylaam, moe by, on
nie od razu si we mnie zakocha, spotykalimy si czsto, coraz czciej, ta gitara mnie zwioda,
zaszam w ci, urodziam i obroniam magisterk, ycie mu zmarnowaam, trafi na mnie, wszystko
mu si posypao, nie jestem adn ofiar, jestem sprawc tych wszystkich zych rzeczy, ktre od
samego pocztku spotykaj moj rodzin, to mi na koniec zostanie pokazane, tak Pan Bg mnie moe
osdzi, ja to przyjm z pokor, Bg zawsze ma racj.

M uwaa, e dzieci powinny by z matk w domu, wic na przedszkole najmodszych nie daje
grosza, na rachunki te nie, czynsz opaca nam gmina, a telefon ja, bo to ja z niego korzystam, nie on,
nie dostaj od niego na zakupy, bo zakupw nie robi, na prd da mi ostatnio sto zotych, ju
marchewki nie obior, jak powiedziaam wczeniej, ani ziemniaka, dzieci w szkole jedz za pienidze z
opieki spoecznej, mnie przynosz cay obiad do domu, widelca nie utrzymam, jem rkami, w
niedziel m przygotowuje obiad dla caej rodziny, siadamy przy stole, on si do mnie nie odzywa, i
ja tylko do dzieci, karmi mnie syn, i po rodzinnym obiedzie, chciaabym, aby m si wyprowadzi,
poczuabym ulg, niech wemie te, ktre pjd za nim, niech maj wybr, ciekawe, jak szybko do
mnie wrc, on odmawia.
Siedz kiedy na wzku, tutaj przed blokiem, rozmawiam z koleank, podjeda policja, pytaj o
ma, gdzie jest, kami, e nie wiem, cho on siedzi w domu, ale wanie wychodzi z klatki wprost na
dzielnicowego, zabieraj go, wraca po dwch godzinach, pytam, co si stao, wiesz, mwi do mnie, a
raczej do koleanki, bo ze mn nie rozmawia, jechaem wczoraj rowerem, pomylaem, to wszystko
nie ma sensu, i wjechaem wprost pod rozpdzony samochd, czuam, e to przeze mnie, e jestem
temu winna, dzieci si miay, bo nie mia adnych obrae, mj m mwi prawd, nigdy mnie nie
okama, ale to samobjstwo rzeczywicie grubymi nimi szy, o co chodzio dzielnicowemu, nie wiem,
moe o to zamykanie dzieci w piwnicy, on ich nie bije, ale jak nie posprztaj, a on lubi czysto,
wtedy zamyka je w piwnicy, czasem o pnocy je z ek wyrywa, bo o pnocy wraca z pracy dopiero,
nieporzdek, ubiera si i do ciemnej piwnicy, one si boj ojca.
Nie chciaabym by dla dzieci ciarem, przeszkadza im w dalszym yciu, one s takie biedne, coraz
wiksze, nie lubi mnie, maj coraz wicej siy, syn mnie ostatnio popchn, wyldowaam na
komputerze, chciaabym to zostawi, czasem myl o innym zakoczeniu, ni jest mi zaplanowane,
zaraz z tych zych myli si spowiadam, przed kad spowiedzi id do ma i go przepraszam za
wszystkie ze rzeczy, ktre mu uczyniam, bez tego mj sakrament pokuty byby niewany, m nigdy
moich przeprosin nie odrzuca, tak bdzie i tym razem, przed Boym Narodzeniem.
Boe Narodzenie, zy czas, zjemy wigili razem, bez opatka, bez rozmowy, on na drugi dzie zabierze
dzieci do teciw, ja z nimi nie pojad, on sobie tego nie yczy, teciowie nie zadzwoni, nie zapytaj,
co ze mn, nie mam pretensji do Pana Boga, jak mogabym, jestem wdziczna za to, co mam, za moj
chorob przede wszystkim, kim byabym bez niej, zapracowan matk z szstk dzieci, moe ju z
semk, kto wie, i nie miaabym czasu dla Pana Boga, na codzienn msz, a tak jestem blisko Niego,
dzikuj Ci, Boe, bo myl, e wiesz, co robisz, ufam Ci i wierz, e wszystko si dobrze skoczy, mj
m nie bdzie y w grzechu miertelnym, to jest dla niego dramat, wielkie cierpienie, ani tygodnia
mi nie pozwoli przey bez Najwitszego Sakramentu, a teraz sam nie przystpuje do komunii,
bardzo si boj tych sw w Biblii, tylko nieliczni bd zbawieni, boj si pieka, boj si szatana w
domu moim, on wszystko tutaj nakrca, ja wchodz z nim w dyskusj, a powinnam jedynie krzycze,
odejd, precz, precz, ale i tak ostatnie sowo naley nie do diaba, tylko do Boga, mj m wyjdzie z
grzechu, Bg nas ocali, jest wszechmogcy, to bdzie prawdziwy cud Jana Pawa, prawdziwe
uzdrowienie mojej rodziny, Jezu cichy i pokornego serca, uczy serce moje wedug serca Twego,
czekam cierpliwie.
Skoczy si zy czas, m do mnie wrci, prosz pana, nie mylaam o tym, gupia jestem, jestemy
modzi, kolejna cia, myl sobie, Panie Boe, nie jeste przecie tak wyrachowany, bd stosowaa
znowu metody naturalne, czowiek dostaje od Ciebie tyle, ile jest w stanie udwign, nie wicej,

kalendarzyk nic nie jest wart, lekarz powiedzia mi ostatnio, ebym uwaaa, bo urodz dziecko
kalekie i umr, no dobra, przeceniasz mnie, Boe, ale pozwl mi chocia tak Tobie zaufa, abym z
radoci przyja kolejne ycie, pozwl mi zaufa prawdziwie, jak ufa mj m, ja nie ufam, Panie, ja
nie ufam, dziecko bez rczek, moe lepe, dobrze, jeli taka bdzie wola Twoja, powinnam zaufa,
wiara przenosi gry, takiej wiary mi trzeba, wity Piotr szed po wodzie, dopki nie zwtpi, i ja si
staram y bez wtpliwoci, za cud uzdrowienia mojej rodziny niech bdzie i taka cena, bez nek,
moe guche, spraw, abym Ci nie zawioda, Boe, niech cud si stanie, Bg zapa.
On: Nie wyprowadz si, bo tutaj mieszkaj moje dzieci.
Ona: Jakie zadaabym mowi pytanie, gdyby ze mn rozmawia, wszystko o nim wiem, nie mam do
niego adnych pyta.
On: Jak widz przyszo? Tutaj? adnej. wiat by zaplanowany, nie wyszed.
Mojeszowy krzak
Pan Bg mia jaki plan - zadzwoniy budziki. Wstali, umyli zby. Wstay i niektre matki, by dziecku
na drog przygotowa prowiant. Nie wszystkie, bo bywaj dzieci, ktre radz sobie w kuchni same:
kanapka, moe trzy, jabko, sok w kartoniku, nic trudnego, po co matk zrywa tak wczenie? Niech
pi spokojnie, a jej budzik zadzwoni i kae zbiera si do pracy.
Moe gdzie ojciec wsta pierwszy? Zrobi crce niadanie, jedzenie na podr, poprosi, by dopia
ciep herbat, da buzi, pomacha przez okno? By na pewno i taki dom.
Aniele Boy, stru mj - tak si modlili, kiedy wyjedali z miasta. - Ty zawsze przy mnie stj.
witao. Aleksandra Dawidziuk, przed trzydziestk, absolwentka teologii, pamita, e odmawiali i inne
modlitwy. Kogo i o co prosili? Wszystko wymazane.
Katechetka chciaa kiedy studiowa psychologi. Co, jak i dlaczego ludzie czuj - to j interesuje.
Psychologia, tak twierdzi, nie odpowiada na pytanie o sens ycia. A teologia tak.
Jaki jest sens tego, co zdarzyo si na warszawskiej szosie? -Nie wiem. Jaki jest na pewno.
M katechetki uczy historii w katolickim liceum. Teraz trzyma on za rk. Bd opowiada o
tamtym dniu.
Zdy ju dotrze do szkoy. O tym, co si stao, usysza od sekretarki. Pomyla o onie: siedziaa na
samym przodzie, zgina. I o Bogu: cokolwiek si stao, jeste moim Bogiem, mimo wszystko. Tak si z
on umwi przed trzema laty, zanim wzili lub: cokolwiek si midzy nami stanie, najpierw jest
Bg. Pierwszy, przed wszystkim.
Z tak pewnoci m katechetki tamtego ranka wsiad do samochodu, pojecha do domu, by z
komputera wydrukowa list modych pielgrzymw. ona pielgrzymk zorganizowaa w zastpstwie
ksidza, ktry w tym czasie gosi gdzie rekolekcje.
M katechetki wpad do mieszkania, spojrza na pastelowe ciany, wieo odmalowane, na nowe
meble, jeli bd mieszka tu sam, jeli mi j zabrae, to i tak jeste moim Bogiem, powtarza to sobie
na okrgo, zapa z drukarki list ywych i umarych, zbieg po schodach, ruszy pdem tam, gdzie to

si stao, kocha j, i o tym myla w samochodzie. Kocha moe ju od chwili, gdy w parafialnej
wsplnocie spostrzeg j po raz pierwszy. Usysza wtedy jej niezwyke wiadectwo: pochodzi z
niewierzcej rodziny, sama znalaza Chrystusa, sama poprosia o chrzest, gdy miaa siedemnacie lat.
Poruszyo go to niebywale. Po jakim czasie zobaczy j w miejskim autobusie, poprosi o spotkanie. A
e nie bya zbyt chtna, pobieg do kocioa i prosi Boga, by otworzy jej serce. Tak teraz to
wspominaj. I ona klczaa przed Najwitszym Sakramentem i prosia, by jej serce drgno. Bo
chopak wydawa si jej w porzdku, wic czemu nie.
No i Bg zdecydowa, jak wida.
M katechetki dojecha prawie na miejsce, odda list policjantowi i dosta najwspanialsz
wiadomo: ona yje. Zabrano j do Biaegostoku. Zawrci, paka.
Byo tak: katechetka usiada obok kierowcy na fotelu przeznaczonym dla pilota. By te kierowca
zmiennik, dla ktrego miejsca zabrako, usiad wic na schodkach, pod nogami nauczycielek
wychowania fizycznego. One usiady w pierwszym rzdzie, po prawej stronie.
Nauczycielka wychowania fizycznego (twarz niemoda, yczliwa, poraniona) pamita, e katechetka
miaa jeszcze ochot na koronk raca.
- Pani da spokj - powiedziaa do koleanki. - Niech dzieci pi, duga droga przed nami, jeszcze
zdymy.
Katechetka nic nie pamita. Tylko e umiechna si do kierowcy: pierwszy raz w yciu siedzi w
autokarze tak blisko przedniej szyby, wszystko wspaniale wida. I zasna.
Nauczycielka wychowania fizycznego pamita, e a wstaa z miejsca, gdy zobaczya, co si dzieje.
- Co pan robi? - krzykna do kierowcy. - Niech pan nie wyprzedza!
I jeszcze: - To koniec!
Katechetka ani drgna, ani na moment nie zajrzaa mierci w twarz.
- Bg pogry mnie w gbokim nie.
Nie widziaa, nie syszaa, nie czua. Spaa, gdy wylatywaa przez szyb. Cudownie ocalona, tak o niej
teraz mwi w Biaymstoku. Ockna si, nic j nie bolao. Bo leciaa cakiem bezwadnie. I tak
uderzya o asfalt, rk zamaa, porania czoo, tyle, cud. W jej gowie nie odtwarza si teraz aden
straszny film, adenflashback: co pan robi?! niech pan nie wyprzedza! to koniec! W snach katechetki
nic takiego si nie dzieje, nie ma adnej szyby, przez ktr wspaniale wida, w ktr wjeda tir,
uderzenia, ognia, nie ma nic. Spokj.
- Staramy si o dziecko - m katechetki gaszcze on po doni. - Dzikujemy Bogu, bo wiedzia, e
na nie jeszcze nie czas.
- Ono - mwi ona - upadku na asfalt by nie przeyo.
Id wita. Barbara Kumierczyk (szara, zmczona, moe przed pidziesitk, moe po) spakuje
ryb, kuti, pierogi z grzybami, wsidzie do pocigu i pojedzie do syna. Daleko, koci, martwica skry

od kostki po pachwin. ruby, gwo dzie, obrcze. Uwieraj, bol, o tym miaa opowiada? e kie dy
synowi zmieniaj opatrunki, on krzyczy tak, e sycha go w caym szpitalu? Co dla matki taki krzyk
znaczy? Ani sowa skargi.
- Jestem wyrniona - mwi. - Nie dostaam syna w worku.
adnej zy, strachu, nawet chyba do tsknoty za synem przyzna si nie wypada. Wic gdy nikt jej nie
widzi (oprcz Boga Ojca, ktremu dzikuje za cudowne ocalenie dziecka), wieczorem, przy
zasonitych oknach, wchodzi do jego pokoju. Kadzie si w jego pustym ku i prbuje zasn.
Spostrzega, e wraz z noc przychodzi strach: lekarze mwi, e czeka nas wielka zmiana, jaka
zmiana? czy Kuba wstanie? czy bdzie chodzi? co z matur? a studia? chcia zdawa na ekonomi do
Warszawy, nawet obliczyli, jak podziel midzy siebie jej marn pensj, bra korepetycje z
matematyki, mwi po angielsku, mia jecha w wiat, co teraz?
Inne matki moe te kad si w pocieli swych dzieci. Tul si do poduszek.
Ich tsknota jest inna. I ich Wigilia tego roku bdzie inna. Bo inne dzisiaj zadaj pytania: jaki krzy?
jaki kamie? jakie litery w kamieniu?
Obok Kuby i Karoliny, w tym samym rzdzie, ale po prawej stronie, usiad Krzy Brzeziski. Od strony
przejcia, bo przy szybie siedzia chopak z liceum elektrycznego.
Dziewczyna Krzysia - inna Karolina - wbiega do autobusu w ostatniej chwili i zaja jedyne wolne
miejsce. Tu za kierowc, obok nauczycielek. Ruszyli.
Krzy pomyla, e na najbliszym postoju pozamieniaj si miejscami, tak aby siedzie razem.
W klasie mwiono o nich: m i ona. Ona mwia do swojej mamy: bd z Krzysiem albo krtko,
albo do mierci.
Ockn si w autobusie, nic i nikogo przed sob nie widzia, ar na policzkach, dwiki niewyrane,
stumione, zlane w jeden szum. Spojrzenie za siebie. Cel: musz wyj! Drzwi porodku autobusu?
Zablokowane. Ale na kocu koledzy zdyli wykopa szyb. Dobieg do nich i zrozumia, e musi
poczeka na swoj kolej, poczeka, wyskoczy. Stumione dwiki stay si nagle gone, realne. Poj:
to, w czym bierze udzia, dzieje si naprawd.
Rozglda si po ce obok szosy. Osmolone twarze, smrd palonego plastiku, palonego biaka, rany
od kawakw szyby, krzyki, telefony do rodzicw.
Nie widzia Karoliny.
Z Biaegostoku, niedaleko przecie, nadjechali pierwsi rodzice. Biegali wok wraku, szamotali si to
tu, to tam w jakim szalestwie, woali swoje dzieci po imieniu, bezradnie dzwonili na ich komrki,
abonent niedostpny, wsiadali wic do samochodw, pdzili do miasta. Szukali, szpital po szpitalu,
sala po sali, ko po ku.
Tym, ktrzy dziecka nie znaleli, mona by dzisiaj zada pytania: jak wygldaj ich noce, poranki?
jakie marzenia pochowali w trumnach? czego w ich yciu ju nie bdzie, a miao by? na co liczyli?
dziecko miao zosta lekarzem? inynierem? wnuki miay by kiedy na wiecie? co teraz z

podrcznikami, zeszytami, komputerami? z ubraniami? ze zoci na umarych, ktrzy zawinili? na


tych, co przeyli? na Boga?
Czego im yczy na Boe Narodzenie?
Nie trzeba pyta. Sami siebie pytaj. I w konfesjonaach: dlaczego mojego Bg nie ocali? dlaczego tak
chcia?
Nie wiem - by moe tak odpowiada im spowiednik.
A inny moe mwi duej, sam stawia pytania: gdzie jest powiedziane, e Bg ma sprawiedliwie
ocala? cuda sprawiedliwie rozdawa? cuda nam si w ogle nale? Bg ma si nam z czegokolwiek
tumaczy? e tak chcia? tak, czyli jak? eby dzieci giny w ogniu? a inne na to patrzyy?
Wierzymy, e On chce dobrze, cho czsto Go nie rozumiemy.
Niektrzy spowiednicy odczytuj Boe zamysy bez ad nych wtpliwoci. Ostatnio ksidz w
konfesjonale wyjani Krzysiowi jego relacj z Karolin widzian z boskiej perspektywy: ona nie bya
twoj drug powk. Bg zabraby was na pewno razem, gdyby bya ci przeznaczona. Albo razem
ocali.
Nie rozpaczaj, nie czuj, yj dalej.
Krzy czuje. Tamtego ranka Bg ich w sekund rozdzieli. Karolin wysa do kostnicy, jego do szpitala.
Przecite czoo, lekko poparzony nos, uszy, nic wielkiego. Zdjto mu z szyi medalik. Oddano po
opatrzeniu rarf. Ju go nie woy. Nie chcia.
Czu zo. Bo do Niego jechali. Do Jego Boskiej Matki, ktra zna przecie to najwiksze z cierpie,
jakiego tylko matka moe dowiadczy. Urodzia, eby pochowa.
Tamtego dnia biaostoccy maturzyci pielgrzymowali na Jasn Gr w osiemnastu autobusach. Tym,
ktrzy tam dojechali, pewien mody ksidz powiedzia: - To, co spotkao dzisiaj waszych kolegw, jest
sprawdzianem naszej wiary. Jeli czujecie zo albo strach jaki, jeli nie ma w was nadziei na ycie
po mierci, to w Pana Boga nie wierzycie. Kto si da zdawi tej tragedii, nie jest czowiekiem
wierzcym.
Ten sam ksidz mwi dzisiaj: - Bo uwaaem, e z t rozpacz troch przesadzaj. Jakby Boga nie byo.
Krzy po cichu opakuje swoje marzenie: mdra bya Karolina, adna, prawdziwa, niczego nie
udawaa. Jego pierwsza dziewczyna. Wosy miaa takie troch rude, wida je dobrze na zdjciu, Krzy
nosi w kieszeni jej fotografi. Z matematyki najlepsza w klasie, pomagaa innym w nauce. Dobra
koleanka, yczliwa, skryta, ale nie cicha. Energiczna, roztrzepana. ya chwil, nie lubia daleko
planowa. A Krzy tak. I ona w jego dalekich planach bya. Mieli razem jecha do Warszawy.
Razem zdawa do Szkoy Gwnej Handlowej. Chcia jej mwi dalej, co jeszcze w przyszoci bd
robi razem, ale ona go hamowaa: - Uwaaj, bo si sposz.
Co teraz? Im czowiek modszy, tym wiksza w nim iluzja wasnej niemiertelnoci. Ona pozwala
wstawa czowiekowi codziennie z ka, uczy si, pracowa, by z innymi ludmi, cieszy si. Jest
niezbdna, by y.

- ycie jest ju tylko czekaniem - mwi Krzy.


Nie pjdzie na ekonomi, finansist nie bdzie, pienidze ju nie maj znaczenia. Moe zda na
filozofi, jeszcze nie wie. Ambicje zupenie go opuciy. Jest tylko czekanie.
- Na tamt stron - mwi. - Bo tam co musi by. Zyska t pewno tu po pogrzebie Karoliny.
By w jej domu, kiedy wrci do niego zapomniany sen. Kilka dni przed pielgrzymk Karolina w jego
nie umara.
- Najgorzej byoby myle - byszcz Krzysiowi oczy - e zgina przez przypadek, bez adnego sensu.
Mj sen mwi, e jej mier miaa si zdarzy, e sens jaki ma. Codziennie go szukam.
Woy na szyj medalik: - Bg chce mi co powiedzie.
Tamtego dnia Grayna Zocka-Korzeniewska nie zapomni nigdy, jest dyrektork liceum, spod ktrego
o szstej rano wyjecha autobus. Wiadomo dotara do szkoy byskawicznie, dzieci z szosy dzwoniy
do kolegw, ktrzy akurat przyszli na lekcje, do sekretariatu zadzwoni jaki policjant i pyta, czy rano
wszyscy wsiedli do autobusu, bo ja, prosz pani, tutaj si trupw nie mog doliczy. Modzie cisna
si przed kancelari, chcieli wiedzie, co dokadnie si stao. Pakali uczniowie, wychowawcy, wone,
jedni tulili si do drugich, tyle mogli zrobi. Jaki pan zatelefonowa, bo nie mg dodzwoni si do
crki, ktra jechaa autobusem, liczy, e dyrektorka przekae mu jak cudown nowin. Odezwa si
faks, to bya lista: imi, nazwisko - zgon; imi, nazwisko - zgon; imi, nazwisko - zgon i tak dalej; i
zastrzeenie: wiadomo poufna, prosz nie udziela informacji. Dlaczego? Rodzice chopaka z listy
stali w sekretariacie - i oni czekali na dobr wiadomo, jak na nich spokojnie patrze? Chusteczki,
wicej chusteczek, absolwent liceum przybieg, paka dyrektorce w rami, bo ju si dowiedzia: jego
siostra nie yje. Jaki ucze, mia zakrwawione donie, ju z szosy tu dotar, krzycza imiona, nazwiska:
nie uratowalimy Sebastiana! pani dyrektor! on pon na moich oczach! Przybiegli psychologowie,
rozmawiali z modzie po korytarzach, po klasach, do toalet idcie! - mwia im dyrektorka sprawdcie, co si dzieje w szatniach, ja do tego nie mam teraz gowy. Nauczyciele z liceum w
Tychach, ktrzy dwa lata wczeniej stracili uczniw w lawinie pod Rysami, dzwonili z wyrazami
wsparcia, bo rozumiej kolegw z Biaegostoku jak nikt inny, chcieli przyjecha, moe na co mogliby
si przyda.
Kolejne telefony, kolejne nerwy: jedna dziewczyna szczliwie wyskoczya z autobusu, w szpitalu
udzielono jej pierwszej pomocy i wypuszczono na ulic, teraz nie wiadomo, gdzie jest, od kilku godzin
nie dotara na stancj, zagina? Moe pojechaa do rodzicw na wie, jeden telefon w tej sprawie,
drugi, pity, znalaza si. Inna dziewczyna wedug informacji z faksu spona na miejscu, wedug
informacji od rodzicw dotara caa do domu i zaraz zasna, taka pomyka przyniosa wielk nadziej:
moe straszna lista z faksu to jakie kamstwo, zy sen, mara, moe ich wicej przeyo? Ale nie: zgon,
zgon, zgon, z jednej klasy pi dziewczyn pojechao i pi zgino, i jeszcze trjka z innych klas, i
chopak z technikum elektrycznego, i jego rodzice tu przybiegli. Ju popoudnie, dzieci w szpitalach,
jedna dziewczyna ciko poparzona ju w helikopterze do Siemianowic, tylko tam mog jej pomc.
Msza w kociele, tylko wiara w Boga moe nam pomc. Pierwsze znicze przed szko, wieczne
odpoczywanie, flaga do poowy masztu, kwiaty, cichy tum, coraz wikszy i wikszy, nie tylko
modzie z caego miasta, ale i mode matki z wzkami, ojcowie, dziennikarze, fotoreporterzy,
kamery, dziewita wieczr, ju jedenasta, wracajcie, dzieci, do domu, wasi rodzice si niepokoj.

- Na tej szosie - dyrektorka wali pici w st - inni patrzyli, jak nasze dzieci pon. A moe daoby si
jeszcze jedno ocali, t szyb wczeniej wybi, cho jedno wicej by yo.
- Pomcie! - nauczycielka wychowania fizycznego pamita swj wasny krzyk. I bierne spojrzenia
kierowcw. Do nich krzyczaa. Kto zatrzyma samochd, usiad na masce, patrzy, kolejny samochd
nadjecha, kolejny kierowca wysiad, kolejny patrzy.
Boena Zwoleska-Mayszko jest t nauczycielk, ktra siedziaa po prawej stronie, na pierwszym
fotelu przy przejciu.
- Pani da spokj - powiedziaa do katechetki, ktra siedziaa tu przy szybie i chciaa odmwi
koronk.
I to ona zerwaa si z miejsca: - Co pan robi? - krzykna. -Niech pan nie wyprzedza!
I jeszcze: - To koniec!
Nie wie, co wyprzedzali. Samochd? May, duy? Rower? Podobno policja do dzisiaj tego nie wie.
Pamita: pomylaa o synu, o synowej. Huk, ciemno, dugi cichy tunel.
Zobaczya jasno, leaa na poboczu, ogie, dzieci, stay na jezdni penej szka, apay tych, co
wyskakiwali.
Podniosa si. Spostrzega, e jest jedyn osob doros, jedyn przytomn. Nie liczc tych, ktrzy
miesic temu, moe trzy, skoczyli osiemnacie lat.
- Pomcie! - krzykna w stron kierowcw jeszcze raz. -Ludzie!
- Otwrzmy przednie drzwi! - zawoaa do uczniw.
- Pani profesor - powiedzia chopak - ale jak? Sam ogie.
- Nie chc takiego Boga! - kto krzycza.
- Jestem caa poparzona - kto szlocha do suchawki, do matki.
Spostrzega, e przed przednie szyb autobusu ley uczenni ca z twarz zalan krwi, niemoliw do
rozpoznania, drobne ciao, nieruchome. Podniosa j z pomoc dwch chopakw, nie znaa ich, byli z
elektryka, przenieli rann w bezpieczne miejsce.
- Co z dziemi? - zapytaa ranna. By to gos katechetki. Na ce nauczycielka nie widziaa Marysi.
- Jej wypatrywaam - mwi. - Moja uczennica, w autobusie siedziaa prawie obok mnie. I Niny nie
byo wida. Razem od lat uczyymy wychowania fizycznego, nic zego nam si nigdy nie stao.
Zgodziam si pojecha pod warunkiem, e i Nina pojedzie. Razem usiadymy na pierwszych fotelach.
Mielimy wypadek, powiedziaam przez telefon jej mowi, nie widz Niny. Zrozumia, e nie yje, ja
te tak wtedy mylaam. W kocu si znalaza, caa poraniona. Ale Marysia nie. I co powiem jej
matce?
- Pomcie! - krzykna znowu do tych, ktrzy patrzyli. -Jeden mia na gowie czapk bejsbolwk.
Pamitam jego twarz dokadnie.

Sidma rano,
jasno,
ostatni dzie wrzenia,
pitek,
gwna szosa Biaystok-Warszawa,
sznur samochodw z jednej strony,
sznur z drugiej,
ruch wstrzymany.
Nikt nie pomg? - Ale robi zdjcia i sprzeda je potem do brukowca, to tak - nauczycielka jest
przekonana, e byli i tacy. Zdjcia, ktre nazajutrz pojawiy si w prasie, zrobiono natychmiast po
wypadku, kiedy biaostoccy fotoreporterzy spali.
Przybieg w kocu jaki czowiek. Mia gaziki, bandae: - Jeden jedyny. Taki krpawy. Pierwsi rodzice: Adam! Adam!
Wreszcie karetki. Nauczycielce kazano wsi do ambulansu, nie chciaa: - Najpierw dzieci.
Dzieci s pod opiek, tak j zapewniono, wsiada. - Tam ju lea chopak, cay poraniony, nasz Kuba.
I ona caa poraniona: uraz klatki piersiowej, rany tuczone twarzoczaszki, wieloodamowe zamanie
szczki, wielood-amowe zamanie ciany lewego oczodou.
Wybudzono j z narkozy, nie moga ruszy szczk, sowa powiedzie. Pokazaa, by da jej kartk,
napisaa: ile osb?
Dziewi.
Spono dziewiciu maturzystw. Take kierowca autobusu, jego zmiennik (ten, co siedzia na
schodkach, bo zabrako dla niego miejsca). I kierowca tira.
Rnie dzisiaj plotkuje si w Biaymstoku: e jaki ojciec przymusi crk do pielgrzymki, a ona
zgina, e kierowca autobusu by prawosawny, jakby to miao jakie znaczenie, e kto szuka
zemsty, bo ludzie ju sami osdzili, kto jest winny, e to, e tamto.
O jednym si nie mwi wcale: na poncy autobus patrzyli maturzyci z innego autobusu.
Te jechali z pielgrzymk, najpierw zobaczyli czarny dym, potem ogie, wysoki, siga podobno
drzew, pomyleli, e pali si ciarwka, a tych kilka osb, ktre widzieli wok, to na pewno gapie.
Zawrcili do polnej drogi, ktra od gwnej szosy skrca do wsi Sikory-Wojciechowita, wjechali w
wyboisty gociniec, miejsce wypadku omijali ukiem, z prawej strony szosy, widzieli ogie z odlegoci
trzystu metrw, przed nim pole rwne jak st, nic im ognia nie zasaniao, dugo patrzyli, jechali
powoli, polna droga biegnie niemal rwnolegle do szosy. U zakonnicy zadzwonia komrka: ponie
autokar z pierwszego liceum, wiadomo powtrzono przez gonik, wszyscy syszeli, jeszcze jechali

gocicem, jeszcze raz spojrzeli w stron gnia, jeszcze drugi, wrcili na szos, odjechali na Jasn
Gr.
By to autobus z Liceum Katolickiego w Biaymstoku. Pie] grzymk prowadzi mody ksidz Adam
Kozikowski. Zadzwo ni do swojego kolegi, nauczyciela historii, ma katechetki powiedzia mu, co
widzia. I rozpocz modlitw o szczliwe ocalenie tych, ktrzy zostali na drodze. I o pokj duszy dla
tych, ktrzy zginli.
- Po co robi z tego sensacj? - mwi dzisiaj ksidz. - Nie nadjechalimy na wypadek, ale na poar.
- Ciszej nad t trumn - mwi Urszula Jurkowska, polonistka. - Sowa s puste, nic nie znacz. - Ale
opowiada dalej, co wtedy widziaa: - Dziesi samochodw stao przed nami.
- Wysiadem z naszym kierowc - mwi ksidz. - Zapytalimy innych kierowcw, czy powiadomiono
suby ratunkowe, bo karetek jeszcze nie byo wida.
Wycofali si kawaeczek, bo - wedug relacji ksidza - kierowca stwierdzi, e nie ma sensu sta w
korku. Skrcili w t poln drog i patrzyli na ogie.
- Jakby mojeszowy krzak wyrs na rodku drogi - mwi polonistka. - Obok ognia widzielimy dwie,
moe trzy osoby. Nie byo czego ratowa. Co moglimy zrobi?
Zatrzyma si? Podej bliej? Sprawdzi, czy naprawd ju nic si nie da zrobi?
- Rodzice powierzyli mi swoje dzieci pod opiek - mwi ksidz.
Rodzicom, ju po powrocie, pielgrzymi z katolickiego liceum opowiadali o tym, co si stao. Nikomu
innemu. Dlaczego?
By chopak, ktry chcia biec na pomoc kolegom? wyskoczy z autobusu? ju bieg? ksidz go
zatrzyma?
- To nonsens - mwi polonistka.
- Nie pamitam - mwi ksidz. Czy branie odpowiedzialnoci za osiemnastolatka oznacza
podejmowanie za niego decyzji: nie id! czy mona kogo w takiej decyzji wyrczy? powiedzie: stj,
nie ratuj!
_ Nonsens absolutny! - powtarza polonistka. - Dzieci wypuci z autobusu? eby tam biegy? Nie!
- Nie byo sensu tam i - mwi kapan. - Ja? Ja przede wszystkim byem kierownikiem wycieczki.
Tu po powrocie, wedug relacji ksidza, modzie pytaa na katechezie, dlaczego si nie zatrzymali.
- Nie byo w tym buntu, pretensji, raczej ch utwierdzenia si, e postpilimy dobrze.
Byli i tacy, ktrzy na katechezie nie pytali o nic, milczeli.
- To bya pielgrzymka - mwi ksidz. - To, co si stao, trzeba rozpatrywa w kategoriach wiary.

- Na pogrzebach kolegw nasi maturzyci przyjmowali Najwitszy Sakrament - mwi polonistka. Ale nie wszyscy. Niektrzy stali jak sup soli. Jak wojn z Panem Bogiem prowadzili.
Uczciwie byoby dzisiaj zapuka do klas i powiedzie modym pielgrzymom, e tamten ranek na szosie
bdzie opisany w ksice take z perspektywy ich autobusu. Nie nalega na rozmow, tylko
poinformowa. Kto zechce, porozmawia.
Ksidz ma wtpliwoci, polonistka te, to wymaga zgody dyrektora. I dyrektor ma wtpliwoci.
- Nie wiem - mwi - czy nie dokonam przestpstwa, wpuszczajc do klas dziennikarza. Dobrze, moe
by komunikat, prosz mi go wczeniej napisa na kartce.
Trwaj lekcje, odwiedzamy cztery maturalne klasy w towarzystwie dyrektora. Maturzyci sysz, e
bdzie reporta, dostaj adres mailowy, jeli ktokolwiek chciaby si czym podzieli, moe napisa.
Koniec komunikatu, do widzenia, szcz Boe.
Tamten ranek wraca nocami? je trudno? uczy si? modli? nie wolno o tym mwi? czu?
nazywa spraw po imieniu?
Ani sowa. Cisza.
- Im bylimy dalej - mwi teraz ksidz - im bliej Jasnej Gry, tym moje serce bardziej chciao by z
tymi dziemi na szosie. Dobre dzieci zginy.
- Ja si caa nazywam Wtpliwo - mwi polonistka. J Kiedy czowiek doznaje takiego cierpienia, cay
wiat mu si wali. Wszyscy maj biec na pomoc, ale nie biegn. wiat si toczy swoimi koleinami.
wiat patrzy, nie widzi wszystkiego. Tych minut, kiedy te dzieci nas potrzeboway, tych minut bez
nikogo, ju nam si dzisiaj nie uda zapeni. Dzisiaj zrobiabym inaczej? Nie wiem, ale na pewno
chciaabym by przy tych dzieciach.
Polonistka chciaaby by przy Monice: - Potrzyma j za rk. Znam jej matk. Jaki czas potem szam
do niej z myl, eby jej powiedzie. Powiedzie matce, e widziaam. Ale zabrako mi odwagi.
Szosa koo wsi Sikory-Wojciechowita. Zielona ka jest dzisiaj cakiem biaa. Setki wiec dawno
pogasy, kolorowe szkieka pene brudnej wody. Ale kto jeszcze si zatrzymuje, kto jeszcze zapala
umarym nowe wiato.
W Wigili dopiero tu bdzie jasno! Jak zaraz po tamtym dniu. Bg si rodzi, a ludzie s wraliwi.
Monika umara ostatnia. Jej rodzice do nikogo nie maj pretensji. Czuj jedynie wdziczno do ludzi i
do Boga. Bo mogli poegna si z crk.
Michaowi s wdziczni. Wydosta si z autobusu jako jeden z pierwszych przez szyb po prawej
stronie, przy ktrej akurat siedzia. Jest maturzyst z liceum elektrycznego, prawie nikogo w
autobusie nie zna. Poza dwoma kumplami i katechetk. Bo katechetka uczy i w elektryku. To on
razem z koleg i nieznajom nauczycielk wychowania fizycznego przenis katechetk spod wybitej
przedniej szyby, dalej od ognia. Wczeniej (a moe pniej, chronologia zdarze nie jest zupenie
jasna) stan z tyu autobusu i pomaga wyskakiwa pozostaym: - eby o rozbite szko nie poranili
sobie rk.

Na krawdzi okna stana dziewczyna. Pamita j do dzisiaj, nie sposb zapomnie jej poparzonej
twarzy. Skoczya, zapaa Michaa za przedramiona. Poparzya go swoimi rkami. Teraz o niej myli
zawsze, kiedy si myje. Bo do dzisiaj na rkach ma po niej blizny. ledzi kady nastpny dzie jej
ycia: pierwszy, pity, dziewity. Miaa na imi Monika. Poszed na jej pogrzeb, cho jej nie zna: - Z
caego autobusu jest mi najblisza.
Teraz kiedy Micha widzi w telewizji, jak ludzie gin w Iraku, Pakistanie, dziesiciu, stu - kiedy jaka
bezimienna masa -teraz kada z tych mierci jest dla niego osobna. Bo kady cierpi osobno.
Rodzice Moniki s wdziczni i Krzysiowi. Kiedy Krzy Brzeziski wyskoczy przez rozbite okno i szuka
wzrokiem swojej Karoliny, zobaczy Monik. - Krzysiu, patrz, co mi jest - powiedziaa do niego. - Moja
skra schodzi. Zimno mi.
Zadzwonia do rodzicw. Powiedziaa to samo: - Moja skra schodzi.
Pooya si na trawie. - Przeniemy si dalej - chcia j podnie. - Autobus moe wybuchn.
- Ja sama - wstaa, przesza kilka krokw, znowu si pooya. - Podmuchaj mi, Krzysiu, strasznie
piecze.
Przysza Emilka, chuchali na ni razem.
- Bliej - prosia Monika. - Rce! Zbliyli usta do samych jej rk.
- A moja twarz? Poparzona? - spojrzaa na Krzysia, a Krzy na Emilk, jakby ona miaa go poratowa,
co rozsdnego podpowiedzie. Emilka lekko pokrcia gow.
- Troszeczk - powiedzia Krzy do Moniki. Przylecia helikopter, zabra j do Biaegostoku. Tam ju
czekali rodzice.
- Tato - pakaa do ojca - Justyna nie yje!
- Moe jest tylko ranna.
Rodzice Moniki s wdziczni pani Basi. Zupenie nieznajomej. Kiedy przyjechali za Monik do
Siemianowic, od lekarza dostali kopert z nazwiskiem i numerem telefonu: nieznajoma, a z
Grudzidza, zaproponowaa im bezpatne mieszkanie w niedalekich Katowicach. Cztery puste pokoje
po jej teciach czekay na rodzicw poparzonej dziewczynki". Klucze do odbioru w mieszkaniu obok.
Skorzystali z zaproszenia. Wzili od ssiadki klucze. Zjedli, bo ssiadka na zlecenie nieznajomej pani
zapenia dla nich lodwk. (Dzi w tym mieszkaniu nocuje Barbara Kumierczyk, kiedy w
Siemianowicach odwiedza syna poparzonego niemal wszdzie i poamanego co dziesi
centymetrw).
- Stan crki jest ciki - usyszaa matka Moniki - ponad poowa ciaa poparzona, ale drogi
oddechowe w porzdku. Moda jest, moe da rad.
- Lekarze, pielgniarki, wspaniali ludzie - mwi o nich matka.
- Mamo, kto nie yje?

- Kierowcy.
adnego telewizora, radia, eby si nie dowiedziaa. Zginy jej najblisze przyjaciki.
- Duo rozmawiaymy - mwi matka. - Czasem myl, e przez te dziewi dni byam z crk bliej
ni przez cae osiemnacie lat.
Monika poprosia o ksidza, by pierwszy pitek miesica.
- Bardzo pani przepraszam - po spowiedzi ksidz poprosi matk na stron. - Powiedziaem pani
crce, e inni nie przeyli, a ona dziki Bogu tak.
- We nie dzwoniam do Marty - powiedziaa do mamy. -I Marta mwi, e Karolina nie yje. Potem
Karolina taczya, tutaj, mamo, nad moim kiem, kto jeszcze z ni taczy, Justyna? Tak do mnie
machay.
Boe, zmiuj si - pomylaa matka. - Niech one tak do niej nie machaj. Za wiadomo: drogi
oddechowe niedrone.
- Mamo, ja ju do autokaru nie wsid.
_ pewnie, e nie wsidziesz, s samochody. I Bd si baa ognia. Bdziemy go unika. .Mamo, Pan
Bg ma jaki plan?
_ Ma. Zmieni si nasze ycie.
Tak mylisz?

- Z naszego cierpienia, creczko, musi byc ,akies dobro. Zatrzymanie akcji serca. Koniec. Cicha noc.
Bracia i siostry
Mgy trzymaj si w Wojciechach czsto cay dzie, zwaszcza jesieni. A tutaj, na kolonii, jest
najgorzej. Przez te bagna dookoa. Z grki Postkw, zwanej ys Gr, niewiele wtedy wida: ani
zagrody Drabiszczakw, ani stodoy Korpusika, ani nawet lasku, ktry dzieci nazywaj Naszym
Laskiem. Ale dzisiaj (25 padziernika 1982) od rana z pogod jest inaczej. Mga opada szybko, posza
w stron Szwedykowego Lasu, zaraz po tym jak ojciec zebra si do roboty (robi w nadlenictwie, jest
drwalem). Od Bartoszyc powia wiatr i przegoni chmury na pnoc, w stron niedalekiej sowieckiej
granicy.
Trjka dzieci wzia tornistry i pobiega do wsi. Na poegnanie wszyscy krzyknli do Czarka: - Zrb
nam dobrej zupy! Czarek, najstarszy, ma trzynacie lat, jest chudy i nieduy. Zna swoje obowizki. Nie
poszed do szkoy, siedzi na progu: obiera marchew, pietruszk i ziemniaki. Cae lato pracowali w
ogrdku, eby teraz byo co je. Ojciec mao zarabia, troch przepija, zreszt w sklepach i tak niczego
nie ma. Ogrdek jest niewielki, tyle co przy domu. Postkowie nie maj ziemi. Dawniej ojciec pracowa
jako mechanik w pegeerze w Borkach, niedaleko. Ale prac rzuci i z ca rodzin sprowadzi si do
Wojciech. Dom by opuszczony i rozkradziony. Troch udao s'e go ju odremontowa.
Na progu koo Czarka - Dorota. Blondyneczka, jedyna w ro-1 dinie. Ma ju dwa lata, ale niewiele
mwi, bo jeszcze nie potrafi. Umiecha si szeroko i z blaszanego wiadra podaje bratu jarzyny. Mama

jest w domu, razem z Ani, niedawno urodzon. I z picioletni Tusi. Nie wiemy, co tam si dzieje.
Pewnie dokadaj drwa do kuchni, bo ju poudnie i trzeba stawia garnek z zup.
Z progu (teraz, gdy na drzewach dookoa podwrka nie ma lici) wida w dole Wojciechy. Stamtd
idzie droga a pod dom. Ale do samego domu nikt ni nie podjedzie, bo rozmoka (jak zawsze
jesieni, zim i wiosn).
Jest i druga droga: od Rodnowskiego Lasu. Ale eby j zobaczy, Czarek musiaby wsta z progu i pj
za dom. Pikny tam widok. Przestrze: na pierwszym planie zaorane pola, potem kapusta jeszcze
niezebrana, dalej ki i znowu zaorane pola. adnych drzew a po horyzont, do samego wielkiego
Rodnowskiego Lasu. Samochd marki Nysa wjeda na podwrko wanie stamtd.
Wysiada (dokadniej: wyskakuje) dzielnicowy Trochta, za nim dwch innych facetw (milicjanci po
cywilnemu), jakie dwie kobiety.
- Do domu! - krzyczy dzielnicowy, ktry zna Czarka, bo nie raz, nie dwa nachodzi dom rodziny
Postkw.
- Jedziemy na wycieczk - mwi drugi milicjant, z umiechem.
- Matka? - pyta pierwsza kobieta. - Gdzie jest matka?
A druga, ruda, wchodzi do rodka. Mama jest ju na progu, razem z Tusi. Milicjanci pokazuj jakie
papiery, ka bra najpotrzebniejsze rzeczy, krzycz, machaj rkami, kopi wszystko, co stoi na ich
drodze. Rozgldaj si.
Dzieci nie pojmuj, co si dzieje, ale czuj, e nie jest to nic dobrego. Dorota nieporadnie biega
dookoa nyski, Czarek przewraca si o wiadro, Tusia na bosaka pdzi w stron modych brzz.
_ Ratunku! - wrzeszczy, jakby przeczuwaa, e to wszystko zadecyduje o dalszym yciu jej i caej
rodziny. _ NJe dam! - krzyczy matka. - Nie dam dzieci nikomu! Muszka, Janek i pierwszoklasistka Kasia
s ju w Naszym Lasku. Nie byli w szkole, bo szkoy nie lubi. Teraz ich nikt nie widzi, s bezpieczni.
Ale oni widz i sysz wietnie: dzielnicowy Trochta krzyczy na Czarka, e i on ma si zbiera. Wysoki
milicjant pobieg w brzozy i ju prowadzi Tusi. Trzyma j mocno za rk, ona si szamocze, prbuje
ugry. Niszy apie Dorot i wpycha do nyski. Dorota krzyczy na cae gardo (- Mama! - jedyne sowo,
jakie potrafi powiedzie). Ruda kobieta, ktra kilka minut temu wesza do domu, wynosi do
samochodu ma Ani w beciku.
- Idziemy - zarzdza Muszka. Nie zostawi rodzestwa samego. Cho ma dziesi lat, jest ju dorosa,
rozsdna i stanowcza. Razem z ni z Naszego Lasku wychodz Janek i Kasia. Prosto do samochodu, ku
radoci funkcjonariuszy.
Jest caa sidemka:
Czarek - rocznik 1969,
Janek -1971,
Muszka -1972,

Kasia -1975,
Tusia -1977,
Dorota -1980,
Ania - 1982.
- Pani nie jedzie - ktry z milicjantw mwi ostro do matki.
- Jad! - krzyczy kobieta i ju siedzi w samochodzie. Nyska rusza, ledwo toczy si po polnej drodze,
tyle ludzi jest
w rodku. Dzielnicowy Bernard Trochta wysiada w Wojciechach, reszta jedzie dalej, do Bartoszyc.
Zajedaj pod szko.
- Zjecie rosou - wysoki milicjant wydaje komend. Wysiada najpierw Czarek, pniej Janek, za nimi
Muszka,
Kasia i Tusia. Mama bierze na rce Ani, a za rk Dorot.
- One s za mae na ros - mwi wysoki milicjant.
- Dobrze - matka znowu siada w samochodzie. - Ja zostan z najmodszymi.
- Zostanie pielgniarka! - milicjant podnosi gos, chwyta matk za rkaw i prowadzi za starszymi
dziemi.
Ros jest zimny, ale niszy milicjant pilnuje, by wszyscy zjedli do spodu. Wreszcie pozwala dzieciom
wsta i wyj przez szko.
Tam nyski z Dorot i Ani ju nie ma.
Zimna wiosna tego roku (1983), mao lici na drzewach. Szkoda, bo licie chroni, maskuj. Ale za to
duo mgy w Wojciechach. Mga jest sprzymierzecem uciekinierw: Czarka, Janka i Muszki.
Uciekaj z sierocica w Bartoszycach ju nie po raz pierwszy. Nie ma z nimi Kasi i Tusi - mieszkaj w
innym budynku, w domu maego dziecka. S za mae na uciekanie.
Dom duego dziecka: ponure niemieckie koszary, zakaz wstpu do sypialni w cigu dnia, spacer
wzdu boiska i z powrotem - wszystkiego pi minut dziennie.
Cige siedzenie przy stole w wietlicy:
Chcesz siusiu? Podnie rk i zapytaj, czy moesz siusiu.
Chcesz pi? Trzeba byo pi przy obiedzie, teraz czekaj do kolacji.
Chcesz pisa? Teraz bdziesz czyta.
Nie chcesz je? Jedz!
Co ci si nie podoba? Hej, chopaki, zrbcie z nim porzdek!

Paczesz? Patrzcie, jaka beksa!


Mae Postki nie mog wrci do domu, bo zaraz je tam na-kryje dzielnicowy Trochta. A jeli akurat na
ys Gr bdzie mu za daleko, moe liczy na pomoc ojca: tato sam odwiezie dzieci do sierocica,
tak si boi milicji.
Wic najpierw uciekinierzy mieszkali niedaleko ysej Gry, w bunkrze na polu Synowca. Bunkra
prawie nie wida, cay wkopany jest w ziemi. To, co wystaje, porosy krzaki i drzewa. Pod ziemi
(trzeba zeskoczy w gbok kamienn dziur)
dwie betonowe komory: przez wiksz przechodzi si do mniejszej. Mniejsz atwiej ogrza, wic tu
nocowali (i teraz czasem nocuj). Podog wyoyli snopkami lnu, ktre w stogach przezimoway na
polach. Chodne ciany oboyli kostkami somy, a od wikszej komory oddzielili si cik kotar
wzit z domowego strychu. Piec zbudowali z kilku cegie. Wod przynosili ze rda, ktre bije a
kilometr dalej. Gotowali j w wielkiej kolorowej puszce po landrynkach. Mokre gazie strasznie
kopciy, wic Czarek przytaszczy skd kawaek metalowej rury. Rura wychodzi przez szczelin w
murze, z ktrej kiedy strzelali niemieccy onierze.
Obowizuj zasady:
ogie palimy tylko w nocy albo przy duej mgle,
najpierw ostronie obserwujemy otoczenie, potem wychodzimy, najlepiej we mgle albo noc,
nigdy nie idziemy na przeaj przez pola, zawsze lasem, pola przecinamy w ostatecznoci, biegiem,
nigdy nie idziemy grup,
nikomu niczego nie kradniemy, bo wie bdzie przeciw nam,
ojcu mona co ukra,
jeli kogo zapi, nie zdradza pozostaych.
Mimo zasad - wpadli. Najpierw zobaczyli ojca: wychodzi do roboty. Potem przybiegli do domu, eby
pogada z mam 1 ogrza si przy prawdziwym piecu. Mama daa pomidorwki.
- Jedziam kilka razy do Mrgowa - opowiadaa - tam zawieli Dorotk. W domu dziecka pierwszym
razem dali mi H na rce. Caa draa, potem gaskaa mnie po buzi i mocno trzymaa za szyj. Drugim
razem pozwolili mi na ni popatrze tylko przez szyb. Bya taka blada, ostrzyona krciutko. Za
trzecim razem ju w ogle dziecka mi nie pokazali. Pani nie ma prawa do Dorotki - mwili.
Mama ostatnio co le kojarzy. Zapomniaa, e do Mrgowa kilkakrotnie jedziy z ni Muszka, Kasia i
Tusia (wydano je matce - na przepustk). Caa rodzina wie, co si dziao w Mrgowie. Za kadym
razem dziewczynkom zy pyny z oczu jak z kranu, gdy patrzyy na Dorot. Ale byo troch inaczej,
ni mama opowiada. Po pierwszym widzeniu (rzeczywicie Dorota trzymaa mam mocno za szyj)
byo drugie. Dorot wprowadzili na sal, a ona si rozgldaa, jakby tam nikogo nie byo. Mama
woaa j po imieniu, ale ona nie reagowaa. Siostry chciay si z ni bawi - nie chciaa. Wreszcie po
kilku minutach zauwaya goci. Nic nie mwia, ostronie siada mamie na kolanach, pakaa. Wtedy
siostry widziay j po raz ostatni.

Mama widziaa Dorot jeszcze raz. Przez szyb, to si zgadza. Powiedziano wtedy: - Niech pani tu ju
nie przyjeda, bo to budzi w dziecku ze wspomnienia. Dzieci skoczyy pomidorwk.
- Napisaam do sdu, do Kawczaka - opowiadaa dalej. -On mi was wszystkich odebra. O Ani
pytaam, bo przecie nikt nie wie, gdzie teraz jest. Nie widziaam jej, jak wy, od tamtej chwili, kiedy
kazali je ros. Dzi Ania ma ju osiem miesicy, dziewi prawie. Ale sdzia jest z kamienia, do tej
pory nic nie odpowiedzia.
Mama mao pacze. Jak si nagada, to nagle cichnie i twarz odwraca do ciany. I nic - milczy. I wtedy
wanie odwracaa gow, gdy do domu wszed ojciec. (- Warta! - krzycza pniej Czarek. Zaniedbalimy wart). Jeszcze tego samego dnia odwiz dzieci do sierocica. W drodze na
przystanek - eby mu si nie rozpierzchy po polach - Czarka i Janka prowadzi na powrozie. Po
powrocie uciekinierw wychowawcy nazwali Postkw: partyzanci.
Znowu uciekli. Kto ich przyuway, jak zbieraj chrust na skraju lasu i taszcz w stron bunkra na
polu Synowca. (- Zasady! - napomina Czarek. - Zamalimy nasze zasady).
Dyrekcja sierocica szukaa sposobu na to, by Postki nie uciekay. Kasi i Tusi przeniesiono wic z
domu maego dziecka do starszego rodzestwa.
Nic to nie dao. Od dwch tygodni wszyscy (poza Tusi, wci za ma na uciekanie) s na ucieczce.
Bunkier - miejsce na jaki czas spalone. Wic najpierw nocowali w starej oborze (bydo nie stao w
niej zapewne od wojny). A gdy zaprzyjaniony ssiad donis im, e we wsi gono o Postkach w
oborze - przenieli si dalej: w Szwedykowym Lesie postawili szaas.
Dzisiaj - za dnia - widzieli tu loch z modymi: sza od wiatroomw, sosnowym wwozem, koo stawu
prosto na szaas. Spojrzaa na ludzkie dzieci, zamruczaa co do swoich prosit i zawrcia, wida
wystraszy j ogie.
- Ogie - mwi Czarek - ochroni nas przed zwierzyn, ale nie przed czowiekiem. Ogie trzeba pali
cay czas. Ale tak, eby dzik widzia, a Trochta nie.
Nie boj si ani ciemnoci, ani lenych duchw (cho kiedy si nimi wzajemnie straszyli), ani lochy z
modymi, ani wilkw (bywaj tu rzadko), ani mrozu, ani deszczu, ani godu. Boj si obawy, apanki.
Czarek, Janek i Muszka, a nawet maa Kasia cay dzie pletli z leszczyny szczelne parawany. Ustawili je
od tej strony, z ktrej ewentualnie mgby pojawi si dzielnicowy Trochta. Z przeciwnej postawili
wielk bram wjazdow. Ze szlabanem.
Przy ognisku ciki pie - do siedzenia. Nad pomieniem tyczka - na niej mona zawiesi garnek z
ziemniakami. Jeli Czarkowi uda si je zdoby.
Jest pnoc. Czarek robi pochodni z kija, szmaty i nafty. Wolno mu j nie zapalon tylko na skraj
lasu, potem musi liczy na ksiyc. Ale ksiyc akurat dzisiaj nie wieci. Moe to lepiej, bo Czarek idzie
na ys Gr. Ojciec ju na pewno pi, a tu brakuje nie tylko ziemniakw, ale te chleba i pienidzy
(za te pienidze Postki robi zakupy a cztery wsie dalej).

Ziemniaki s w worku w piwnicy - je wzi najatwiej. Chleb w kuchni - w biaym kredensie. Czarek
szuka po ciemku noa, eby ojcu zostawi kilka kromek na kanapki rano. Szuflada skrzypi, ale tato pi
mocno. Jest n. Ju chleb odkrojony.
I gliniany garnek smalcu! Mama uszykowaa specjalnie? Najgorzej z fors: portfel a w spodniach
ojca, przy ku. Drzwi do pokoju skrzypi, budz chyba mam, ale mama milczy. I podoga skrzypi Czarek nigdy wczeniej nie zwrci na to uwagi. Ojciec si rusza, postkuje, obraca twarz w kierunku
krzesa, na ktrym wisz portki. Jeli tam nic nie ma -Czarek dosiga ju kieszeni - to ojciec winia.
Ojciec co mamrocze przez sen, Czarek ju wyjmuje portfel, ju wymacuje dwie dziesiciozotwki,
ju biegnie przez pola, ju na skraju lasu zapala pochodni. I wcale nie jest pewny, czy ojciec spa.
Opowiada o wszystkim Muszce, ktra czeka na powrt brata, na chleb i ziemniaki (Janek zasn
godny).
- Suchaj - Muszka mu przerywa. - Dlaczego musimy tak y?
- Bo nas zabrali - mwi Czarek.
- A dlaczego nas zabrali?
- Nie wiem. Sprbuj to zrozumie, gdy bd dorosy.
- Dobry wieczr! - to gos dzielnicowego Trochty. Wielki Pitek (1984). W Wojciechach resztki niegu,
zima
bya surowa tego roku. Ale dzisiaj jest ciepo, sonecznie. Mama dostaa pozwolenie z sdu, eby na
Wielkanoc zabra do domu Much, Kasi i Tusi. Czarka i Janka nie ma w sierocicu, uciekli ze trzy
miesice temu. Wychowawcy powiedzieli dziewczynkom, e tak srogiej zimy bracia na pewno nie
przeyli: - Ich koci le gdzie w lesie. Moe zjady ich wilki, ktre przychodz czasem od
Kaliningradu.
Ojciec z Tusi poszli teraz do kocioa na drog krzyow. Starsze dziewczynki robi porzdki, z
ktrymi rodzice nigdy obie nie radzili. Muszka myje okno obok drzwi wejciowych. Kasia (ma ju
dziewi lat!) zamiata podwrko.
- Muszka! - woa cicho. - W Naszym Lasku kto gwide.
Muszka nie jest zaskoczona. Umiecha si, chyba wie kto.
Zaglda do kuchni: mama siedzi bezczynnie, ale jakby czym bardzo zajta. Dziewczynki biegn do
lasku.
- Czarek! Ty yjesz! - cieszy si Kasia.
- Jako yj.
- A Ja? - dziewczynka spostrzega, e nie ma tu drugiego brata. Na sam myl o radzieckich wilkach
zaczyna gono paka. - Gdzie Ja?
- Cicho - upomina j Muszka.

- Teraz nie pogadamy - Czarek czuje si niepewnie.


- Wieczorem - Muszka mwi krtko.
- I Ja yje - opowiada Kasi, gdy wracaj na podwrko. - S w lesie. Przez ca zim ani razu nie
przyszli do mamy, bo nie mogli zostawia ladw na niegu. Doczymy do nich po witach.
wita s i wesoe, i smutne. Modsze dziewczynki czsto przedrzeniaj mam. Bo mama mwi do
siebie. Co? Nikt nie rozumie, ale crki z niej artuj i mama si cieszy.
Ojciec jest miy, ale mao rozmowny. A Muszka smutna, jak zawsze, a w wita szczeglnie: gdzie
Dorota? czy ju zapomniaa, jak j nosiam na rkach? czy w ogle yje? a Ania? Ania ma ju dwa lata,
czy kiedy si w yciu spotkamy?
Po witach dziewczynki wracaj do Bartoszyc. W sierocicu zostawiaj ma Tusi, a same - przy
pierwszej okazji - szybko id na przystanek. To znaczy idzie Muszka, za ni biegnie drobniutka Kasia.
- Poczekaj! - woa. - Nie zostawiaj mnie.
Na skraju Rodnowskiego Lasu, od strony Wojciech, Muszka wpatruje si w ziemi.
- Czego szukasz? - pyta Kasia.
- Somek, pocitych somek.
- Takich? - Kasia podnosi somk ucit ukonie na obu kocach.
- Szukajmy nastpnej i nastpnej, a dojdziemy do chopakw.
Rzeczywicie, co metr ley maa somka. Dyskretne somiane drogowskazy prowadz koo starego
modrzewia, prosto w zarola.
- To gg - broni si Kasia. - Kuje.
- Wida trzeba i w gg - decyduje starsza siostra. - Staraj si go nie rozgarnia, bo zostawimy za
duo ladw.
Kuje, ale dziewczynki id twardodo przodu. Za gogiem -znowu somki. Jeszcze wierkowy gszcz,
potem mae wzniesienie, a zaraz pod nim - wwz. W wwozie - Czarek z Jasiem.
- Chodcie na obiad! - woa starszy. Z puszki wyjmuje gotowane jajka (wykradli je dzikim kaczkom).
Modszy kroi chleb i smaruje smalcem.
- Tam picie? - Muszka wskazuje powalony db z wielkim wyrwanym korzeniem.
- Tak, to wietne miejsce - mwi Janek. - Zobacz.
Do korzenia chopcy dowizali leszczynowe gazie, tworzc zielone ciany. Wszystko nakryli
nylonowymi workami po nawozach.
- Prawdziwy dom - zachwyca si Muszka i od razu wchodzi do rodka. Tam: stare jesionki, kodry,
koce i wiele ksiek. S wilgotne.

- Przed deszczem idzie si schowa - opowiada Janek. - Ale jak jest ulewa, to nas zatapia.
Popoudnie. Czarek rozdziela zajcia: ja id po drewno, ty zmywasz, ty parzysz mit, ty pilnujesz
ognia.
Gdy ju wszystko zrobione, chopcy biegn do stawu - wykpa si w lodowatej wodzie. Muszka siada
na pniu i na gos czyta Pana Woodyjowskiego. Kasia niewiele rozumie, wic nagle Zadaje pytania:
kto? co? po co? Muszka jest nerwowa, wrzuca Woodyjowskiego z powrotem pod korze. Przynosi
inn ksik - jak indiask histori.
_ Ciekawe - ocenia Kasia i sucha uwanie a do wieczora. Pod korzeniem Czarek uporzdkowa ju
miejsca do spania i tam kadzie Kasi. Przykrywa j szczelnie paszczami. Ona narzeka, e peno tutaj
robakw i piasek sypie si do oczu.
- To zamknij oczy - szepcze Czarek i gaszcze siostr po
czole.
Kiedy bardzo pada, Postki nocuj w cudzych stodoach. Tak jak zim Czarek z Jankiem, gdy mrz grozi
im mierci. Niektrzy ssiedzi wiedz, e maj nocnych lokatorw, inni nie. Ci, co wiedz, woaj na
obiad albo nawet na spanie w ku. Na drog daj jajka, warzywa i jabka.
- Dobrzy s ludzie - mwi Czarek, kiedy po ulewnej nocy wracaj do obozowiska. - Ale przez to nasze
nocowanie musz si bardzo ba.
- Mog ich za to wpakowa do wizienia? - pyta Kasia.
- Eeee tam - Janek bagatelizuje spraw.
- Orient! - Czarek nagle wypowiada sowo-klucz. Sowo, ktre znaczy co strasznego: alarm, milicja,
padnij, ukryj si, ewakuacja.
- Beczka! - krzyczy Muszka.
- Beczka! - odpowiada chyba Janek.
- Beczka! - powtarza maa Kasia.
- Stj, ty may skurwysynu! - sycha pierwszy obcy gos.
- Gnoje! - drugi.
- Stj, bo strzelam! - trzeci.
Beczka to d, w ktrym samotnie ronie dzika jabonka. Daleko: a na drugim skraju Rodnowskiego
Lasu. Tam trzeba dotrze, gdy milicja robi obaw. Ale ostronie - eby do kryjwki nie cign
ogona.
Pierwsza na miejsce dociera maa Kasia, przynajmniej tak myli. Nigdy w yciu tak szybko nie biega,
wic teraz brakuje jej powietrza. Jest spocona i wystraszona, cho ju mniej ni przed godzin, gdy
goni j tamten milicjant. Niezdara - myli teraz o nim i na t myl umiecha si sama do siebie. Ale

nerwy ma wci napite, tym bardziej e wci nie wida ani braci, ani siostry. A las jest ogromny i
straszny - dopiero teraz Kasia zwraca na to uwag.
- Bzzzzzzz...
- Kto to? - pyta i nie wie, gdzie patrze.
- Tutaj - cichy, cienki gos dobiega gdzie spod starego grabu.
- Muszka!
- Widz ci od godziny. Ale nie wiedziaam, czy jeste sama.
- A Czarek z Jasiem?
- Poczekamy.
Przed zmrokiem Muszka podejmuje decyzj.
- Musieli ich zapa, idziemy do domu.
- I znowu pojedziemy do tych Bartoszyc? - Kasia pacze. I
- Pewnie nas tato odwiezie.
I odwozi. Tam ju s bracia. Ku radoci maej Tusi, ktra I od tylu tygodni nie widziaa rodzestwa.
Znowu albo szkoa, albo cige siedzenie w wietlicy (za-1 pytaj, czy moesz siusiu). Czarek z Jankiem
na pewno zawal klas, dziewczynki - jeszcze nie wiadomo. Zreszt one myl ju o kolejnej ucieczce.
Nie ma takiej potrzeby. Sdzia Roman Kawczak zgadza si, I by caa pitka spdzia wakacje w
Wojciechach.
Lato (1984) jest pikne. Z drzew i krzeww otaczajcych po- I dworko dzieci zbieraj owoce, robi
kompoty i sma konfitury. I Cz soikw zakopuj w Szwedykowym Lesie. Pomagaj s- I siadom
przy zbiorze siana, w zamian dostaj mleko. Skopuj ogrdek. Cho ju pno na zasiewy - moe
przed niegiem jeszcze co wyronie. Bdzie akurat na ucieczk - przyjd noc i wezm to, co
konieczne na zup jarzynow. Susznie Postki myl o zimie.
Po wakacjach ojciec prosi sdziego Kawczaka, by pozwoli dzieciom zosta w Wojciechach.
Przekonuje go:
_ Bd dojeday do szkoy do Bartoszyc. Niech bd w domu, w rodzinie. Cho trzy miesice, na
prb.
Sdzia na to: - Wykluczone!
Nawet Janek, ktry nigdy w yciu nie pacze, teraz zakrywa twarz gazet, bo zy mu lec a do ust.
Rok szkolny, znw jesie, znw zima. Postki uciekaj (ju ca pitk - teraz razem z Tusi) i wpadaj
w obaw. Znw sierociniec w Bartoszycach.

Jest wczesna wiosna, kolejna (1985).


- Ja wyjedam na lsk - owiadcza Czarek. - Na grnika bd si uczy.
- Przecie jest rodek roku szkolnego, a ty nie masz skoczonej nawet sidmej klasy - mwi Janek.
- Nie trzeba. Wszystko zaatwiem. I pozwolenie sdu mam, i od dyrektora.
- Jak to? - pytaj siostry.
- Zdradzasz nas - mwi brat.
- Jad. Bd o was pamita. O Dorocie i Ani te.
Nazajutrz mgy otoczyy cay Rodnowski Las i teraz duktami wciskaj si w jego rodek. Dobrze, s
sprzymierzecem uciekinierw: Jasia, Muszki, Kasi i Tusi. Ciko ich znale. Ale na pewno gdzie
tutaj s.
Jestem ju dorosy. Ju czas, bym zrozumia, co si wtedy z nami stao. Piszc do pana, oczekuj
pomocy w postaci podpowiedzi, jak mog obali mur milczenia, na jakie prawo mog si powoa,
aby uzyska informacje o tamtych faktach. A przede wszystkim o moim rodzestwie, ktrego jeszcze
brakuje. A ja musz odbudowa ca rodzin. Za wszelk pomoc bardzo dzikuj. Cezary Postek.
Chorzw, 30 wrzenia lccg r.
O Cezarym: ma ju dwadziecia dziewi lat, on Ew i dwie creczki. Najpierw skoczy szko
grnicz, potem w zawodwce wyuczy si na elektryka, wreszcie w technikum zrobi matur. Teraz
pracuje w kopalni, w tak zwanej metano-metrii: kiedy ma dyur na dole, odpowiada za
bezpieczestwo grnikw - mierzy stenie niebezpiecznych gazw. Jest niewysoki, okrgy na
twarzy, umiechnity, rozgadany.
O Muszce: i ona ucieka z lasu, i do niej rodzestwo miao pretensje. Pewnego dnia powiedziaa w
Szwedykowym Lesie: - To nie ma sensu. I zaraz wyjechaa do Warszawy, do siostry ojca. Ciotka j
adoptowaa. Gdy Muszka dorosa, sprowadzia si na lsk, do Czarka. Teraz ma dwadziecia sze
lat, bezrobotnego ma i dwie creczki. Pracuje w fabryce zup w proszku. Jest szczupa. Ma smutne
spojrzenie.
O Janku: i on przyjecha do szkoy grniczej, za Czarkiem. Zanim Muszka sprowadzia si tu ze stolicy.
Ma on (pozna j jeszcze w sierocicu w Bartoszycach), syna i crk. Pracowa w kopalni, teraz
prbuje si we wasnym biznesie. Drobny, cichy, niemiay, dwadziecia siedem lat.
O Kasi: panna, ma chopaka. Na lsk cign j Czarek. Zanim tu przyjechaa, w Bartoszycach
skoczya sm klas i posza do niedalekiego Reszla, do rolniczej zawodwki. Zawalia pierwszy rok.
Wtedy brat kaza jej przyjecha. Zaatwi szko grnicz i pokj w hotelu robotniczym, w ktrym
wtedy jeszcze mieszka. Teraz Kasia ma kawalerk w Chorzowie. Pitro wyej, nad Czarkiem. Pracuje
w kopalni na przetwrstwie wgla. Drobna, czarna, ruchliwa, rozemiana, dwadziecia trzy lata.
O Tusi: jej byo najtrudniej. A dwa lata siedziaa sama w sierocicu. Pisaa do rodzestwa o
samotnoci i o cigych ktniach z koleankami. Woay na ni: wieniara. Skoczya podstawwk i
zaraz przyjechaa na lsk. Janek - wtedy jeszcze kawaler - akurat dosta mae mieszkanie. Zaczepia

si u niego. Teraz mieszka w centrum Chorzowa z mem grnikiem i synem. Za chwil urodzi drugie
dziecko. Ma dwadziecia jeden lat, niski, powany gos i figlarne spojrzenie.
Do dzisiaj nie wiedz, co si dzieje z Dorot - od sierpnia 1998 penoletni.
I z Ani - szesnastoletni.
A chcieliby wiedzie.
Pytali w Bartoszycach.
W sprawie Doroty sd kaza si zwrci do sdu w Ostrdzie. Sd w Ostrdzie do sdu w Biskupcu.
Sd w Biskupcu odpisa, e Dorota zostaa przysposobiona. Kontakt z przysposobionym rodzestwem
moliwy bdzie, jeli wykae ono inicjatyw w przyszoci, by odszuka swoich krewnych.
W sprawie Ani odesa Postkw do Tomaszowa Mazowieckiego - tamtejszy sd powinien co
wiedzie. Wie: maoletnia Anna Postek zostaa adoptowana. Dalsze losy maoletniej s
nieznane Sdowi. Cezary z Muszk nigdy nie pytali o Marzen, ktr podobno mama urodzia.
Miao to si sta wiosn 1985 roku, niedugo po tym, jak Czarek wyjecha na lsk. Mama dostaa
boli, ojciec odprowadzi j do wsi i wsadzi do pekaesu. Dojechaa do szpitala w Bartoszycach. Ojciec
nie widzia ani razu swego smego dziecka. We wsi mwi, e umaro.
Teraz ju wiemy, e Marzena na pewno przysza na wiat -mamy w rku jej akt urodzenia. Skd? Z
kredensu w Wojciechach. Cezary znalaz metryk latem tego roku. Nie pojmuje, dlaczego na ni nie
natrafi wczeniej. Moe ojciec ukrywa gdzie dokument, a ostatnio pooy midzy innymi
papierami. Cezary wie te - od mamy - e wtedy w szpitalu kazano jej co podpisa. By moe
podpisaa, e nie chce Marzeny.
Po jej narodzinach mama posza w wiat. Bkaa si po Polsce, szukaa zagubionych dzieci. Nie
wiadomo, jak szukaa, gdzie spaa i co jada. Trwao to ze dwa lata: wracaa do Wojciech, wyjedaa.
Cho wiedziaa, e niektre z jej dzieci mieszkaj na lsku, widziano j w Growie, Lidzbarku, Dobrym Miecie, Olsztynie, Warszawie, Lublinie, Krakowie.
Na krakowskim Dworcu Gwnym wpada pod pocig .. miaa poharatan nog. By rok 1988. Stracia
pami. Leaa na chirurgii. A kiedy wysali j do psychiatryka, zacza chodzi. Mieszkaa tam miesic
i nic nie mwia. A w kocu podaa nazwisko. Swoje, ale panieskie - to wystarczyo, by milicja
dowiedziaa si, kim jest. Przewieli j do psychiatryka w Olsztynie. W kocu wrcia do Wojciech:
saba i blada. Posiedziaa, pomilczaa, pogadaa ze sob, posza.
Z Much i Czarkiem wybieramy si na pnoc, a pod granic. Jest jesie 1998 roku.
Na sam ys Gr nie wjedziemy - za due doy. Domu nie wida z daleka - mga. Idziemy wzdu
betonowych supw, ktrych nie cz druty.
Kiedy ojciec pracowa w Elektromontau, trzydzieci lat temu elektryfikowa wsie na Lubelszczynie.
Stamtd pochodzi, tam pozna mam. Mieszkaa bez prdu. Wtedy na licznik czekao si a dwa
tygodnie. On zrobi tak, e po godzinie w jej domu wiecia ju pierwsza arwka.

A tu, w Wojciechach, od kilku lat rodzice nie maj prdu. Cezarego to martwi. Prbowa zaatwi
ponown elektryfikacj ysej Gry, ale ojciec nie chce, bo trzeba paci.
Ani tato, ani mama nie chc przenie si na lsk, cho Cezary ich do tego namawia.
Wiedz, e dzisiaj przyjedamy. Cezary zadzwoni wczeniej do sklepu w Wojciechach - ssiedzi
przekazali wiadomo.
Dom ten sam co wtedy: murowany, ze spadzistym dachem i z wejciem porodku. Teraz odrapany,
szary, jak opuszczony. Rodzice mieszkaj tylko w dwch pokojach. W pozostaych -okna nie maj
szyb.
Mama: szczupa siwa pani z papierosem w rku, ma pidziesit lat. Ojciec: dwa lata starszy,
niewysoki, przygarbiony, pomarszczony, te pali.
Ciesz si.
Mucha sprzta st. Z torby wyjmuje talerze, kubki, yeczki, herbat, kaw, cukier, chleb, maso,
wdlin. Wszystko wczoraj w Chorzowie naszykowaa ona Cezarego. Nawet n daa.
- Przyjechalimy, eby w kocu zrozumie, dlaczego nas wtedy zabrali - zapowiada Cezary.
- Musieli wykona plan - wyjania ojciec. - Ja byem tu obcy, nikt nas nie obroni. Niczego sobie nie
zarzucam.
- Bdziemy szuka Doroty i Ani - mwi Mucha.
- Tak? - pyta mama. - A znajdziecie?
- Nie wiem, ale musz tu by jakie lady - Cezary pije herbat. - Tu albo w Bartoszycach, w sdzie.
- Aha - przytakuje mama. - Trzeba szuka, trzeba. I Marzeny trzeba.
- Zaczniemy od Dominika - zapowiada Cezary.
- By Dominik - mama odwraca gow.
Urodzia go w czasie wdrwki. Ojciec mwi, e rok przed porodem nie widzia mamy ani razu. Wic
dziewite dziecko nie jest jego.
Dominik urodzi si w czerwcu 1989 roku. Wiemy to z kopii postanowienia sdu w Bartoszycach.
Cezary znalaz pismo niedawno na strychu w Wojciechach (wszystkie dzieci ze lska czasem
odwiedzaj rodzicw, spdzaj tu z rodzinami wakacje). Odnaleziony dokument mwi, jak byo:
sdzia Roman Kawczak odda Dominika maestwu R. spod Olsztyna. Zrobi to, cho wci trwaa
sprawa o pozbawienie maestwa Postkw wadzy nad dzieckiem.
W dokumencie jest adres pastwa R.
1 astwo R. mieszkaj trzydzieci kilometrw std. Chopiec ma dziewi lat, adne z rodzestwa
nigdy go nie widziao.
Nie wiemy, czy on wie. I nie jego bdziemy o to pyta, ale adopcyjnych rodzicw.

- Jeli nie wie nic - Cezary mwi to ju po drodze - trzeba si bdzie wycofa. Przynajmniej na jaki
czas. Moe rodzice kiedy mu o tym powiedz.
- Albo my - przerywa Mucha. - Kiedy bdzie dorosy.
- Ile to lat jeszcze? - pyta Cezary.
- Dziewi.
- Dugo.
Dom przy gwnej ulicy miasteczka.
- Serce mi wali - mwi Mucha, ale Cezary nie czeka, tylko puka w due drzwi.
- Nazywam si Cezary Postek. '
- Mamy delikatn spraw do pani - nerwowo uzupenia Mucha.
- Prosz, prosz do rodka - wysoka kobieta sprawia wraenie energicznej. Jest zaskoczona,
przyglda si nam uwanie.
W domu oprcz niej - tylko syn.
Z wygldu dziesiciolatek. Blondyn, jak Dorotka. Wanie je zup w kuchni, obserwuje goci. Peszy
si, bo gocie te go obserwuj.
- Prosz, prosz do pokoju - kobieta zamyka drzwi, siedzimy ju sami.
- Jestemy rodzestwem pani syna - zaczyna Czarek.
- Wiedziaam o was - pani R. mwi spokojnie, ale zy cisn si jej do oczu.
- Przepraszamy - wtrca Cezary.
- Nie, nic. Mwiam dzieciom, e kiedy rodzestwo moe si do nich zgosi. Ale nie przypuszczaam,
e takie dorose.
- Wie, e jest adoptowany? - twarz Muchy promienieje.
- Powiedzielimy dzieciom.
- To jest Dominik? - Mucha nie wytrzymuje i palcem pokazuje drzwi.
- Dominik?
Relacja pani R.: decyzj sdu w Bartoszycach jej i mo-wi zosta przyznany Dominik Postek. Bya
jesie 1989 roku, chopiec mia kilka miesicy. Pastwo R. pojechali po niego do domu dziecka w
Mrgowie (- Tam, gdzie bya kiedy Dorotka - mwi Cezary do Muchy). Pomimo e mieli stosowne
pismo, dziecka im nawet nie pokazano. Wyjaniono jedynie, e chopiec jest powanie chory - chyba
poraenie mzgowe - i nie nadaje si do adopcji. Rok pniej zupenie inny sd przyzna pastwu R.
innego niemowlaka. A e niemowlak mia o dwa lata starsz siostr - zostali adoptowani

obydwoje. Na dowd tego wszystkiego pani R. przynosi dokumenty


swoich dzieci.
Dlaczego jesieni 1982 roku zostali zabrani z domu? Dorosy Cezary szuka powodw: - Czasem
zamiast do szkoy bieglimy na ki albo do Szwedykowego Lasu. Tata pi, nie on jeden we wsi. Bez
gospodarstwa mama nie radzia sobie z sidemk maych dzieci. A wtedy trzeba byo by mocnym,
walczy
0 wszystko. By stan wojenny.
- Mielimy co je i gdzie spa - Mucha dobrze pamita. 1 mama nas kochaa.
Dzisiaj w domu w Wojciechach nie ma adnego dokumentu, ktry pozwoliby zrozumie, dlaczego tak
si wtedy stao. A musia przecie by odpis sdowej decyzji.
Ostatnio Cezary poprosi Bartoszyce o uzasadnienie. Przewodniczcym tamtejszego sdu rodzinnego
wci jest ten sam sdzia - Roman Kawczak.
Kiedy, gdy w licie mama pytaa go o ma Ani (gdzie jest?), odpisa, e zezwala na pobyt dzieci w
domu na czas wit. Kropka. Koniec. A teraz, zamiast przysa uzasadnienie swej decyzji sprzed
szesnastu lat, przytacza jedynie dat, kiedy postanowienie zapado i ktrych dzieci dotyczyo. Czyli to,
co wiadomo od dawna.
Cezary poprosi o uzasadnienie jeszcze raz: abym mgi zumie. Roman Kawczak na to:
szczegowych informacji Scu udzieli panu w poprzednim pimie. Dlaczego sdzia nie wyjawi
Cezaremu uzasadnienia? - Bo pan Postek nie jest stron - poucza. - Czego on chce ode mnie? Rodzice
pili na potg, a on ma teraz pretensje, Dzieci byy zdolne, ale nie miay warunkw.
Sdzia nie da uzasadnienia Cezaremu, da reporterowi. Nawet cae akta. Sam to proponuje. - Tylko
podanie trzeba napisa.
Trzy grube teczki le ju na stole. Cezary z Much marzn przed budynkiem sdu - nie wiedz, e tak
dobrze idzie.
Wedug dokumentw: rok przed-zabraniem dzieci sprzed domu - 26 listopada 1981 roku nauczyciele ze szkoy w Wojciechach napisali do Komendy Miejskiej w Bartoszycach, e dzieci
Postkw przychodz do szkoy brudne, czsto w podartych ubraniach i zniszczonych butach. Na
dodatek systematycznie si spniaj. Na lekcjach czsto zasypiaj, s anemiczne. Ich zeszyty i ksiki
s brudne, zauwaono brak podstawowych przyborw szkolnych. Rodzice nie maj staego rda
utrzymania. Pismo podpisaa wczesna dyrektorka szkoy Stanisawa Chowaska oraz nauczyciele.
Wrd nich Weronika Trochta -ona dzielnicowego Trochty, ktrego komenda zaraz wysaa na
wywiad. Zaraz, bo na drugi dzie.
Dzielnicowy w notatce subowej zauway, e dzieci dosownie saniaj si z wycieczenia. Jakby
tego byo mao, w porze zimowej przez porwan odzie wida goe ciao.

Dzielnicowy wycign wnioski: Zachodzi zatem uzasadniona konieczno zabrania modszych dzieci i
pozbawienia lub ewentualnego ograniczenia wadzy dla maestwa Postkw. Trzy dni pniej (30
listopada 1981) kolejny wywiad rodowiskowy w domu Postkw przeprowadzi inny milicjant:
modszy chory Tadeusz Soodki. Stwierdzi brak opieki nad dziemi, pasoytnictwo, pijastwo ojca,
antysanitarny stan.
Tego samego dnia - cztery dni od pierwszego alarmujcego
tu ze szkoy - Komenda Miejska w Bartoszycach wystpia , acju 0 pozbawienie wadzy rodzicielskiej
nad wszystkimi Hziemi (do wiadomoci: szkoa, ale nie rodzice).
Pierwsza sprawa odbya si 10 grudnia 1981 roku (trzy dni nrzed stanem wojennym). Przewodniczcy
- sdzia Roman Kawczak. Pocztek - godzina 10.50. Koniec - 11.30. Stawili si pastwo Postek i
wnieli o oddalenie wniosku. wiadkowie: S. Chowaska, D. Sawka, H. Siemaszko, W. Trochta, B.
Trochta. Wszyscy twierdzili zgodnie, e dzieci s zaniedbane.
Weronika Trochta (polonistka w szkole w Wojciechach) dodaa: - Dzieci s bardzo dobre, nie
sprawiaj kopotw w szkole.
Dwa miesice pniej - 25 lutego 1982 roku - sdzia przesucha rodzicw.
Matka: - Dzieci s zwizane z nami. S doywione i ubrane, dbam o ich czysto.
Ojciec: - Mamy z czego ubra dzieci, tylko kopot z obuwiem. Sta prac posiadam w nadlenictwie
jako drwal. Czasem tylko wypiem alkohol. Teraz tylko od przypadku do przypadku.
Tego samego dnia sdzia Kawczak wyda postanowienie. Nie odebra Postkom praw do dzieci, jedynie
je ograniczy. Wyznaczy kuratora.
Co kwarta kurator pisa sprawozdania: dzieci s grzeczne, inteligentne, pomagaj matce w
utrzymaniu porzdku w domu. Brudno, oglny baagan. Zalecenia: posprzta podwrko.
Pod koniec wrzenia 1982 roku do sdu napisaa Maria a-szyn - pracownik socjalny: Orodek
Opiekuna Spoecznego w Bartoszycach wnosi o pozbawienie wadzy rodzicielskiej. Uzasadnienie:
ojciec od kilku lat naogowo spoywa alkohol, czsto pije razem z on.
- Bzdura! - krzyknie Mucha, gdy o tym usyszy. - Mama nigdy nie pia.
I dalej: Bdc w stanie nietrzewym, ojciec wywouje awan. tury, bije i wygania z domu najstarszego
syna, ktry od dwch tygodni nie nocuje w domu, tylko u rnych ssiadw lub w sto. dolach.
- Nieprawda - powie za chwil Cezary. - Ojciec, jeli nas uderzy, to zawsze na trzewo. Gdy si upi,
prosto od drzwi szed do ka. Nocowaem u ssiadw na drugim kocu wsi. To prawda. Oni
budowali dom i byli zajci. Opiekowaem si ich dzieckiem. Tak zarabiaem, bo w domu byo ciko.
I dalej pismo z Orodka Opieki Spoecznej: dzieci s zastraszone, boj si powiedzie, co si dzieje w
domu. Modsze dzieci s ubrane w postrzpione ubranka. Aby zapewni prawidowy rozwj
psychofizyczny, naleaoby jak najszybciej umieci dzieci w placwkach opiekuczowychowawczych.

Na pocztku padziernika 1982 roku sd poprosi szko o opini na ten temat. Szkoa podtrzymaa
zarzuty sprzed roku. Sdzia Roman Kawczak postanowi (8 padziernika 1982 na posiedzeniu
niejawnym, w trybie zarzdzenia tymczasowego) umieci najstarsz pitk w Pogotowiu
Opiekuczym w Olsztynie, a Dorot i Ani w domu dziecka w Mrgowie. Orzeczeniu nadaje si rygor
natychmiastowej wykonalnoci.
Dwudziestego pitego padziernika 1982 roku od Rodnow-skiego Lasu na ys Gr wjecha
samochd marki Nysa.
Dzie pniej pierwsza rozprawa o pozbawienie wadzy rodzicielskiej. Rodzice poprosili o oddalenie
wniosku.
Matka: - Dzieci w miar moliwoci byy ubrane. Jeli czego brakowao, bo nie mona byo kupi, to
nie miay. Dzieci do szkoy wysyam czyste. Nieprawd jest, e najmodsze dziecko leao w wzku
brudne i zaniedbane. Ze szpitala przywiozam je z odparzeniami.
Dwa tygodnie pniej - kolejna rozprawa. Stawili si ssiedzi: Wiesaw Mackiewicz, Ludwika Korpusik,
Grayna Korpu-sik, Janusz Piechota, Bronisawa Piechota, Irena Drabiszczak. Wszyscy zeznali zgodnie:
dzieci s niele ubrane, maj co je , pomagaj? matce. Na pytanie o pijastwo ojca wszyscy
odpowiedzieli tak samo: - Nie wiem, czy ojciec pije.
jego samego dnia sdzia Roman Kawczak wyda postanowienie o pozbawieniu wadzy rodzicielskiej
nad ca sidemk. Uzasadnienie (ktrego wci domaga si Cezary): dzieci nie maj co je i na czym
spa. Ojciec naogowo spoywa alkohol, razem z nim pije ona. W stanie nietrzewym wywouj
awantury. Dzieci s zaniedbane, godne, brudne, zastraszone. Dla dobra dzieci Sd orzek jak w
sentencji postanowienia.
Zaraz potem rodzice napisali podanie do Sdu Rejonowego. Prosili o uchylenie decyzji. Prob sw
motywujemy tym, e Sd, kierujc si postanowieniem, nie by bezstronny, a wyranie szed nam na
zo i na nasz szkod. Opinia zozjest wydana na podstawie opisu jednej i tej samej osoby,
niezgodna ze stanem faktycznym. Prawd jest natomiast, e dzieci s wychowane w poczuciu wasnej
godnoci, s grzeczne i przez to Sdowi mwi si, e s zastraszone.
Rozprawa rewizyjna w Olsztynie (koniec stycznia 1983) nie zmienia decyzji bartoszyckiego sdu.
Osoby, do ktrych dzisiaj udaje si dotrze.
Bernard Trochta (ju emerytowany dzielnicowy): - Tam nie byo co je, stay ka zbite z desek.
Matka kochaa dzieci, ojciec nie pomaga. Nie byy bite. A potem choway si po lasach. Robilimy
tam obawy.
Weronika Trochta: - al mi ich byo, tych dzieciaczkw. Nigdy w szkole nie skaryy si, e s godne.
Ale w domu warunki makabryczne. Matka, kiedy tam zaszam, szukaa po szafkach butelki wina, eby
mnie poczstowa. Nie znalaza. Chyba ju wtedy bya chora.
Stanisawa Chowaska (wtedy dyrektorka szkoy): - Doszlimy do wniosku, e w domu dziecka bdzie
im lepiej. No 1 chyba nie pomylilimy si. W aktach nie ma nazwiska maestwa, ktre adoptowao
Dorot. Ale mona z nich wyczyta, e spraw prowadzi sd w Ostrdzie (trzy lata temu w
odpowiedzi na pytanie Cezarego Ostrda si tego wypara).

Mamy nazwisko, mamy adres. Skd? Od ludzi, ktrzy - dajc nam t informacj - nie wiedzieli, co
robi.
Adres Doroty dajemy Boenie Stusio - dyrektorce olsztyskiego Orodka Adopcyjnego Towarzystwa
Przyjaci Dzieci. Sdzia Roman Kawczak nie uznaje tego orodka. Twierdzi, e to pprywatna
niewiarygodna instytucja, ktra yje z adopcji. Dlatego nie respektuje opinii orodka na temat
maestw czekajcych na adopcj. Bywa, e wydaje decyzje wbrew temu, co mwi orodek. Ale
naszym zdaniem to orodek tpd - nie rodzestwo - jest uprawniony do kontaktu z rodzin Doroty.
Boena Stusio rozumie Cezarego i Much. Obiecuje dyskretnie sprawdzi to, co najwaniejsze: czy
penoletnia Dorota wie, e jest adoptowana.
Po sprawdzeniu: wie. Od kilku lat jest z mam we Francji. Ojciec Doroty i jej starszy brat (te
adoptowany, z zupenie innej rodziny) mieszkaj a pod odzi.
Korzystamy z nieobecnoci Doroty (i dzisiaj tak ma na imi) i dzwonimy do jej adopcyjnego ojca.
Zaprasza nas na rozmow.
W aktach s rwnie dane adopcyjnych rodzicw Ani -najmodszej dziewczynki. (Ani szesnacie lat
temu zabrano z domu w beciku). Dyrektorka Orodka Adopcyjnego dzwoni do pastwa J. na drugi
koniec Polski. Mwi, e ich crka jest poszukiwana przez biologiczne rodzestwo. Adopcyjna mama
reaguje nerwowo: Ania nic nie wie i niczego si nie dowie.
Cezary martwi si, Mucha pacze. Zrezygnowa ze spotkania z Ani? Nie zrezygnuj. Poczekaj, a
skoczy osiemnacie lat. Czy wtedy bdzie dobry czas, by jej o wszystkim
Dowiedzie? - Nie - mwi Cezary. - Dobry czas ju dawno
min-W sdzie w Bartoszycach sdzia Kawczak dziwi si, e bya
kiedy Marzena - sme dziecko Postkw. Akta dotycz tego, co si dziao kilka lat wczeniej. A
Marzena urodzia si pniej, wiosn 1985 roku. Sdzia Kawczak prosi sekretark o sprawdzenie
sprawy. Sekretarka otwiera stare ksigi. Podaje nazwisko, wymienia nazw niedalekiego miasteczka.
To nam wystarczy, by odnale dom, w ktrym mieszka Marzena - dzi prawie czternastoletnia. Ale
nie telefonujemy tam sami. Prosimy Boen Stusio z Orodka Adopcyjnego. Po sprawdzeniu:
Marzena (dzisiaj ma na imi inaczej) wie o adopcji. Wie, e ma starsze rodzestwo, ktre by moe
kiedy zechce j odszuka. Rodzice j na to przygotowali.
A teraz ju wie, e jest szukana. Rodzice adopcyjni prosz, by wszystkie siostry i bracia napisali kilka
sw do ich crki, koniecznie ze zdjciami. Czternastolatka podobno jest wystraszona, ale - zdaniem
rodzicw - spotka si z rodzestwem. Moe za kilka tygodni, moe dopiero latem.
Sdzia Kawczak jest zdziwiony, e w rodzinie Postkw byo jeszcze jedno dziecko - dziewite. A
przecie on wyda postanowienie: odda Dominika pastwu R.
Sdzia prosi sekretark o znalezienie akt. Jest teczka. W rodku pismo pastwa R.: rezygnuj z
adopcji, bo dziecko nie rokuje rozwoju. Z akt wynika, e dalsze losy chopca powinien zna sd w
Biskupcu.

Boena Stusio obiecuje czego si dowiedzie. I po kilku dniach wie: Dominik mieszka w Ameryce, w
stanie Tennessee, w Memphis.
Dyrektorka olsztyskiego Orodka Adopcyjnego ma dokadny adres Dominika, ale go nie da. Obiecuje
napisa list do adopcyjnych rodzicw chopca. Wierzy, e jej odpisz: w Stanach Zjednoczonych nikt
przed dzieckiem nie ukrywa, ze jest adoptowane.
Nie wiadomo, czy chopiec jest chory.
- Ale jeli jest - mwi Cezary - dobrze, e mieszka tam, Dziecko z poraeniem mzgowym w polskim
sierocicu nie miaoby szans. Wyldowaoby w przytuku.
Jedziemy do odzi, do rodziny Doroty. Dorota ju wie, e odezwali si brat i siostra. Do Francji
zadzwoni ojciec. Wiadomo przyja spokojnie. Na nasze spotkanie przysaa z Parya mam. Teraz
pani H. przyglda si Muszce. - Jestecie takie podobne - cieszy si i pokazuje zdjcie. Na
legitymacyjnej fotografii: ciemna blondynka w okularach. Szczupa, umiechnita, ufna twarz.
Suchamy: Pastwo H. rozwiedli si kilka lat temu. Starszy syn zosta z ojcem. Crka wyjechaa z
mam najpierw do Niemiec, pniej do Francji. Tam uczy si w gimnazjum. Pani H. ju dawno temu
powiedziaa crce o adopcji.
- Bo tak jest uczciwie - mwi.
Wie, e dobrze si z crk rozumiej. Podnosi suchawk i wykrca numer.
- To ja, cze. Mamy goci, wiesz kogo... Porozmawiasz? Nie bj si.
- Cze - Mucha opanowuje zy, mwi mocnym gosem. -Jestem twoj siostr, nosiam ci na rkach.
Kocham ci. Zobaczymy si? - Sucha siostry, umiecha si. - Dam ci teraz Czarka.
- Cze - dry mu gos. - Jestem twoim najstarszym bratem. Ja wszystko to trzymam w kupie. To
znaczy ja z siostr cay czas ci szukamy. Cieszysz si?
- No i jak? - mama ju trzyma suchawk. - Widzisz, nie byo tak le.
Pani H. prosi o zdjcia wszystkich sistr i braci. Zapisuje adres i telefon do Chorzowa. Daje swoje - do
Francji. Wkrtce umwi si na spotkanie.
Pani H. ma jeszcze pytanie.
_ A rodzice?
_ My szukamy - mwi Cezary. - Nie rodzice.
Ju grudzie. Z Parya dzwoni Dorota. Chce pozna mam. Cezary zastanawia si, co powiedzie
rodzicom, jak to zorganizowa. Na razie pojedzie do Wojciech na gwiazdk tylko z on i dwjk
dzieci. Zostawi ad u pastwa Dra-biszczakw i obok zagrody Korpusika, wzdu betonowych
supw bez drutw pjd piechot na ys Gr. Bd dwigali koce, naft do lampy i papier
toaletowy. Z torby wyjm talerze, szklanki, widelce, noe, herbat, kaw, karpia w mietanie (tak
kiedy w Wigili jadao si na ysej Grze) i pyszne makwki - buka z mielonym gotowanym makiem
(tak jada si w Wigili na lsku).

Rodzice si uciesz, ucauj wnuczki. Cezary z dziemi ubierze choink - jak dawniej, wysok pod
sufit.
Pierwszego dnia wit, gdy mgy ju opadn, Cezary powie do ony: - Idziemy.
Zawsze tak robi, kiedy tu przyjedaj.
Wyjd przed dom. Najpierw spojrz w d, na dalekie Wojciechy. Potem za domem ujrz wielk
przestrze. Pjd na pole Synowca. Cezary wskoczy do ciemnego gbokiego bunkra. Bdzie
namawia on: - Wa!
Jak zawsze bdzie tu szuka puszek, butw i snopkw lnu.
W Szwedykowym Lesie - leszczynowych parawanw, ktre miay chroni przed dzielnicowym
Trocht.
W Rodnowskim Lesie - pocitych ukonie somek, ktre zaprowadziyby go do powalonego dbu.
Nieobecno
Mecenasa Adama P. poznaem zim, p roku temu, na stacji pkp Gdask Oliwa. Od paru tygodni
mecenas dzwoni do mnie co jaki czas. Chce pomocy*.
Adam P. jest adwokatem znanym w Gdasku z niezwykej skutecznoci w trudnych sprawach
rozwodowych i majtkowych. Swoich klientw przyjmuje w nowoczenie urzdzonej kancelarii, w
pobliu Dugiego Targu. Bystry, pogodny, zdecydowany, redniego wzrostu, szczupy, codziennie w
innym garniturze. Ma nienaganne maniery, trzydzieci pi lat, on - notariusza i dwjk udanych
dzieci.
Nie widzia ich od szeciu tygodni.
ona dzwoni co wieczr do niego, do Warszawy.
- Jest? - pyta ma.
- Nie ma.
- Wracaj.
- Poczekam.
- Dzwonili z kancelarii - mwi ona. - Pytali, co z tob. Adam P. odkada suchawk. Zapala papierosa.
Kilka tygodni temu wrci do palenia, po picioletniej przerwie. Pije
*W tym czasie (1996-2002) przygotowywaem i prowadziem w telewizji program Ktokolwiek widzia,
ktokolwiek wie, w ktrym Poszukiwalimy zaginionych.
duo kawy, le pi, je niewiele. Wychodzi na ulic tylko rano po buki. Wraca szybko i od razu
sprawdza, czy jest sygna w suchawce. Sprawdza, czy jego komrka jest naadowana. Bierze prysznic,
goli si, musi dobrze wyglda na wypadek, gdyby kto zapuka do drzwi. Wychodzi z azienki, znowu
sprawdza sygna. Chodzi w kko - cztery pokoje w amfi-ladzie, rozkadowe, z oknami na przestrza.

Sprawdza komrk, otwiera okna, zamyka okna, pali papierosa, znowu bierze prysznic, znowu
sprawdza sygna. Podlewa stare filodendrony, zapala wiata, gasi je. Lubi, gdy noc w pokoju
stoowym stara lampa (abaur nakryty szydekowan koronk) owietla czarno-bia fotografi.
Oprawiona w ciemn ramk wisi nad przysadzistym polifurowanym kredensem: chopiec w krtkich
spodenkach i odprasowanej biaej koszulce. Drobny, szczupy, umiechnity. Ma osiem, moe
dziesi lat. Wiatr rozwiewa mu bujn blond czupryn. Obok - zgrabna i urodziwa brunetka okoo
czterdziestki, w kwiecistej sukience przed kolano, z rozchylonym konierzykiem. Stoj na molo.
Chopiec trzyma kobiet za rk, z czego - tak to wyglda na zdjciu - jest bardzo dumny. Jakby
mwi: - Patrzcie! To moja mama.
- To molo w Sopocie! - Adam P. dostrzeg to dopiero wczoraj wieczorem i szybkim ruchem cign
ramk ze ciany. Wyj zdjcie zza szybki i przeczyta na odwrocie: Sopot 1974- -Tak blisko! - krzykn,
ale nikt go nie usysza. Zupena cisza, cho mieszkanie jest w centrum Warszawy, nieopodal Trasy
azienkowskiej i placu Na Rozdrou. Tutaj mieszkaa pani W. - kobieta z fotografii. Razem z ni jej syn
Ryszard.
Adam P. siada przy jego biurku i w lichym wietle przeglda ksiki: Ble gowy, Udary mzgu,
Padaczka, Choroba Parkinsona, Neurologia kliniczna. Wcza komputer. Przeglda pliki waciciela. Na
przykad o dobrodziejstwach i zagroeniach l-dopy - leku podawanego cierpicym na chorob
Parkinsona. To doktorat Ryszarda W, niedokoczony.
Adam P. wysya e-mail do mnie: Wci wierz, e Ryszard wrci Nie wymeldowa si. Kto paci czynsz
za jego mieszkanie. Mylaem, e wzi urlop, ktry w cigu kilku tygodni si skoczy. Niestety jest
inaczej - zwolni si z kliniki, sprawdziem to. Niczego wicej tam nie wiedz, sami byli zdziwieni tak
nagym wypowiedzeniem. Mia przecie koczy doktorat. Powiedzia, e musi odej z przyczyn
osobistych. To jednak niemoliwe, by mj brat porzuci swj zawd. On nie mg y bez pacjentw.
Byem na grobie pani Anieli -jest zaniedbany. Czuj niepokj, strach nawet. Zgosiem zaginicie na
policji, szukaj. Prosz do mnie zadzwoni. Jestem cay czas u brata, tylko rano wychodz po buki.
Adam P. dzwoni do ony.
- Sprawdzia e-mail?
- S tylko te od ciebie.
Adam P. codziennie wysya z komputera Ryszarda W. maile do siebie, do Gdaska. Pisze: Prba.
Sprawdzam, czy mj e-mail jest sprawny. Adam.
Wszystko dziaa - odpisuje mu ona na adres Ryszarda W: brat@rysiek.wawa.com.pl - Zupenie
oszalae. Obiecae dzieciom, e bdziesz na zakoczeniu roku szkolnego, a nawet o nie nie spytasz.
Jak dzieci? - Adam P. wstukuje pytanie. I dodaje codziennie to samo: - Gdyby Ry si odezwa,
natychmiast daj zna. Naciska enter. Kadzie si. Naciga kodr na gow, zawsze tak pi. Tapczan
Ryszarda W. jest wygodny.
Ryszarda W. poznaem rok wczeniej, jesieni. Opowiedzia o tym, co wydarzyo si przed tygodniem,
w niedziel. Rzadko ludzie bywaj tak otwarci w pierwszej rozmowie. Ryszard W. opowiada bardzo
dokadnie, nie musiaem o nic pyta.

Streszczenie jego relacji:


Matka Ryszarda W. od wielu lat cierpiaa na chorob Parkinsona (dlatego jej syn wybra neurologi).
Od roku walczya rwnie z nowotworem koci. Nieskutecznie, o czym dobrze wiedziaa. Bya
profesorem medycyny. Tamtego wrzeniowego ranka czua si wyjtkowo le.
- Rysiu - odchylia kodr z jego gowy. - Ju dziewita
- Ale niedziela.
- Zawie mnie na Powzki, zapalimy ojcu wieczk.
- Pniej - powiedzia i nacign kodr na gow.
- Zawie mnie - powtrzya.
Wsta, zjad niadanie, pomg matce zej z pierwszego pitra i wsi do samochodu.
- Ta tablica nigdy mi si nie podobaa - powiedziaa Aniela W. na cmentarzu. - Zrb now,
skromniejsz. Imi ojca, moje, tylko nazwisko i daty. Nic innego. I adnego gadania nad trumn.
- Ju o tym rozmawialimy.
- Jest co jeszcze. Wiem, e ojciec chce, ebym ci to teraz powiedziaa. Suchaj.
- Jeste naszym dzieckiem... - zacz Ryszard W z umiechem.
- Nie przedrzeniaj mnie. Tak, jeste naszym dzieckiem. Zawsze ci powtarzaam, e nie jest matk ta,
ktra urodzi...
- Ale ta, ktra wychowa - dokoczy Ryszard W. - Od dwudziestu piciu lat o tym rozmawiamy.
- Ty, Rysiu, nie zostajesz sam. Masz bliniaka. Brata masz.
- Jednojajowego - stwierdzi Ryszard W. z zupenym spokojem. - Wracajmy do domu, nie masz ju
siy.
Nie wiadomo, skd Ryszard W. mia t pewno. Nie wia domo, dlaczego tajemnica matki wcale go
nie zaskoczya Dlaczego nie usiad, nie zapaka, nie wykrzycza ani sowa pretensji: jak mogli zdradzi
mu tylko cz prawdy.
- Nie masz ju siy - powiedzia, da matce tabletk i uj pod rk.
W samochodzie Aniela W. opowiedziaa, e gdy przyszli z ojcem do domu dziecka - bliniaka ju nie
byo. Wzili go jacy mili ludzie dzie wczeniej. Podobno by mocniejszy, starszy o ca godzin.
- Wzilibymy i Adasia, gdyby by.
- Adasia?
- Adam mia na imi - powiedziaa Aniela W. i zacza
kaszle.

Kilka dni pniej Ryszard W. poprosi mnie telefonicznie o pomoc w odnalezieniu brata. Spytaem o
daty i miejsca: urodzeni 30 marca 1964 roku w Otwocku pod Warszaw. Adoptowani w wieku prawie
trzech lat.
- Zbyt pno, by zmienia dziecku imi - powiedziaem do Ryszarda W. - To dobrze. Szukamy Adama.
Wskazaem Ryszardowi W. kilka urzdw, w ktrych powinien zapyta o brata. Ostrzegem, e czytajc zupeny akt urodzenia - pozna dane swych biologicznych rodzicw. Poprosiem, by uwaa,
bo brat nie musi wiedzie, e jest adoptowany. Ryszard W. obieca zadzwoni, kiedy co si wyjani
albo gdy zabrnie w lep uliczk.
W pierwszych dniach listopada e-mail od Ryszarda W:
Panie Wojtku, dwa dni temu pochowaem mam. Nie przypuszczaem, e wszystko stanie si tak
szybko. Teraz pragn tylko jednego - znale Adama. Niestety, niewiele udao mi si dowiedzie. W
domu dziecka nie ma ju nikogo sprzed trzydziestu lat. W Urzdzie Stanu Cywilnego nie chcieli mi
pokaza odpisu zupenego aktu urodzenia, ale - jak pan mi radzi - nalegaem, e mam prawo
zobaczy moje dokumenty. Wreszcie przynieli teczk. Poznaem imiona biologicznych rodzicw.
Nazwisko nie byo dla mnie nowoci - moja adopcyjna mama dawno temu powiedziaa mi, jak si
nazywaem na pocztku. Byem te w Orodku Adopcyjnym - nie maj dokumentw z tamtego czasu.
Pojechaem do Biura Adresowego. Nic.
Pyta mnie pan, skd wiedziaem, e mam jednojajowego bliniaka. Nie wiedziaem, nawet tego nigdy
nie czuem.
Owszem, czasami wydawao mi si, e pamitam jak przez mg twarze maych dzieci, ae nie bya to
adna konkretna twarz. W kadym razie nie bya to moja twarz, a wic i nie bya to twarz Adama.
Zreszt, nie pamitam swojej twarzy z wczesnego dziecistwa. Nie mam te adnych zdj z tamtego
czasu.
Ae zawsze chciaem mie brata, brakowao mi go. Wiem, e to wszystko jest w mojej gowie.
Neurologia troch o tym wie. Mzg czowieka zapisuje dokadnie kad przeyt chwil. Rejestruje
zapachy, smaki, kolory, gosy, nawet nuty koysanki, ktr kto nam piewa w dziecistwie. Mnie
mama piewaa. Wiadomo, w ktrych patach lewej pkuli to wszystko siedzi. W pewnym typie
padaczki czowiek uruchamia te strumienie wiadomoci. Widzi, syszy, czuje co sprzed wielu
dziesicioleci. Niektrzy chorzy s szczliwi z tak niezwykego powrotu do dziecistwa, ae medycyna
ich leczy. Od kilku tygodni zastanawiam si, czy susznie.
Jeli nie znajd brata, chciabym pamita przynajmniej Adama tamtego: rocznego, dwuletniego.
Musielimy si bardzo kocha. Bylimy w jednym brzuchu.
Panie Wojtku, chc wystpi w paskim programie tv. Chc si pokaza. By moe gdzie w Polsce
jaki facet zobaczy siebie na ekranie i do mnie zadzwoni. Owszem, moe nie wiedzie, e jest
adoptowany. Ale powinien. Kady ma prawo do swojej tosamoci. Wiem, e pan si ze mn zgadza.
Ryszard W. nie wystpi w programie T v. Tu przed Boym Narodzeniem udao si ustali adres jego
brata: mieszka w Gdasku. Nazywa si Adam P. Mielimy rwnie adres jego rodzicw i do nich

zadzwonilimy po Nowym Roku. Ryszard W. jeszcze o tym nie wiedzia. Tak byo lepiej, mgby za
szybko wej w ycie brata.
Suchawk podniosa kobieta o modym gosie. Suchaa. Nie odpowiadaa na pytania, sama nie
pytaa.
Wreszcie: - Zawsze si baam takiego telefonu.
poprosia o czas: - Zadzwoni.
Zadzwoni jej m - ojciec Adama P. Zapyta, kim jest Ryszard W., gdzie pracuje, czy ma rodzicw,
on, dzieci...
I nagle doda: - Powiedzielimy synowi, e nie jest rodzonym. Wczoraj powiedzielimy. 1 o bracie te.
Zaraz potem drugi telefon.
- Nazywam si Adam P.
Adam P. od dawna wiedzia, e jest adoptowany, cho rodzice starali si to ukry. Trzydzieci lat temu
wyprowadzili si spod Warszawy do Trjmiasta, gdzie ojciec znalaz prac w biurze. Adam P. nie
dowiedzia si z podwrka, dowiedzia si z Urzdu Stanu Cywilnego, gdy zaatwia dokumenty do
lubu. Mia wtedy dwadziecia sze lat i dyplom uniwersytetu. O odkryciu tajemnicy powiedzia
narzeczonej, rodzicom
nie: - Bo po co?
Nigdy nie myla o odnalezieniu biologicznych rodzicw. Zastanawia si nad rodzestwem, czy gdzie
je ma. Potem -gdy urodziy mu si bliniaczki - czy ma bliniaka. Wydawao mu si, e powinien mie.
Warszawski ekspres zatrzyma si na stacji Gdask Gwny, potem we Wrzeszczu, potem znowu
ruszy. Za oknami byo ju ciemno i mrono. Ryszard W. przyjrza si sobie w lustrze. Sprbowa si
umiechn. Nic nie jadem od wczoraj - pomyla i zdj torb z pki. Znowu spojrza w lustro, jakby
chcia upewni si, za kim to ma si rozglda na peronie.
Peron na stacji Gdask Oliwa by prawie pusty. Tylko Adam P. z on i crkami. To one pierwsze
spostrzegy Ryszarda W. Matka chwycia je za rce, przytrzymaa. Adam P. poszed przodem.
Zobaczy, jak brat si niemiao umiecha, dodao mu to odwagi, ruszy szybciej.
Podali sobie donie. Ryszard chcia co powiedzie, Adam zapaka pierwszy, Ryszard pierwszy obj
brata za szyj.
W domu czekali rodzice. Przywitali Ryszarda W. z sympati, ale i z dystansem. Matka podaa herbat i
usiada za stoem.
- Spnilimy si - spojrzaa Ryszardowi prosto w oczy. ~ W domu dziecka by ju tylko Ada. Spa
akurat w eczku. Ciebie adoptowali wczeniej jacy inni mili ludzie.
- Moja mama miaa na imi Aniela, ojciec Jerzy - powiedzia Ryszard W.
- Gdyby was byo dwch - wtrci z umiechem ojciec Adama P. - dwch bymy wychowali.

- Moja mama miaa na imi Aniela, ojciec Jerzy - powtrzy Ryszard W., jakby chcia wyjani, e jego
rodzice te byli przyzwoitymi ludmi i te chtnie wychowaliby dwch, ale tamtego pierwszego
wczeniej adoptowali jacy inni mili ludzie. Bo by mocniejszy, starszy o ca godzin.
Ryszard W. sign po yeczk. I Adam P. sign po t sam, w tej samej chwili. Wszyscy spojrzeli po
sobie.
- Identyczni! - krzykna ona Adama P. - Patrz, mamo! Tak samo siedz, tym samym palcem drapi
si za uchem. Rce, brwi, gos, wszystko takie samo - cieszya si.
- Tylko mi ony nie poderwij - Adam P. szeroko umiechn si do brata.
- Ale zb tatu ma krzywy po jednej stronie, a wujek po drugiej - zauwaya jedna z dziewczynek.
- Ja jestem leworczny - powiedzia Ryszard W.
- Naprawd? - zdziwi si Adam P. - Ja nie.
- Lustrzane odbicie - fachowo skomentowa Ryszard W. i wypakowa prezenty dla dziewczynek, bo
mama woaa je ju do spania. Rodzice Adama P. siedzieli dugo. Mwili o latach szedziesitych; o
tym, jak trudno byo przyzna si przed ssiadami, e wzio si cudze dziecko; o biedzie i o tym, e
wychowanie jest bardzo cik prac.
Nie kryli dumy z syna prawnika i jego udanej rodziny. Ryszard W. wraca do Warszawy nazajutrz rano.
By rodek tygodnia. Nie mia urlopu. Zaprosi brata do siebie.
Adam P. przyjecha do Warszawy na pocztku lutego, w pitek. Bez ony, dzieci i rodzicw.
_ Mamy dla siebie cae dwa dni - cieszy si, caujc brata na powitanie.
Ryszard W. opowiada bratu o dziecistwie.
- Ojciec zmar, gdy miaem siedem lat, dobrze go pamitam. Nie byem na pogrzebie, chorowaem
wtedy na
wink.
- Na wink? - zdziwi si Adam P. - Ja te chorowaem na wink. To by pocztek pierwszej klasy,
nie mogem pj na rozpoczcie roku. Przeywaem to.
- Mj ojciec zmar pod koniec sierpnia.
- Czy chorowalimy na to samo w tym samym czasie?
- Najwyraniej.
- Miaem wstrzs mzgu - powiedzia prawnik, Adam P.
- Wstrznienie mzgu - poprawi go brat lekarz.
- Spadem z roweru na asfalt.

- Byo to w smej klasie, wiosn - mwi Ryszard W, a bratu coraz bardziej okrglay oczy. - Miaem
wtedy bezdech, nie wiadomo dlaczego. Mama wezwaa karetk, straciem przytomno.
Przez nastpne dugie godziny ustalali zbienoci: najgorzej szo im z matematyk. Czytali Marka
Twaina, Centkiewiczw, Jacka Londona, potem Hemingwaya. Nie lubili wuefu, a najbardziej gry w
nog. Dzisiaj jed na nartach, niele pywaj, lubi piwo, wdk pij tylko z tonikiem, wymiotuj po
whisky. Ryszard pali od pitnastego roku ycia, Adam - od szesnastego. Rzucili w dniu trzydziestych
urodzin. Nie znosz smaku cynamonu i anykowych cukierkw. Nie jadaj ryb i wieej papryki. Lubi
zapach magla: wieo wypranego lnu pomieszanego z gorc par. Biegali do magla, gdy byli dziemi.
I na stacj benzynow, bo lubi zapach benzyny.
Gdy wchodz do azienki, by zrobi siku - zawsze najpierw myj rce. Po sikaniu - opuszczaj klap. Moja ona twierdzi - mia si Adam P. - e to wrd mczyzn jest mi rzadkoci.
Adam P. wszed do azienki i napuci wod do wanny.
- Lubi wylegiwa si w wannie - zawoa do brata i zdj ubranie. Stan nagi w progu azienki. - A ty?
Chyba si mnie nie wstydzisz?
- Chyba si jednak mnie wstydzisz - zawoa przez uchylone drzwi po piciu minutach. - Chod, chc
zobaczy, czy naprawd jestemy tacy sami.
Wic i Ryszard W. zdj ubranie. Adam P. stan w wannie.
- No widzisz - ucieszy si. - Identyczni jestemy. Nie mamy co narzeka. Kiedy pierwszy raz go
zwalie?
- Ja wiem... - Ryszard W. usiowa sobie przypomnie ten niezwykle wany moment w yciu
dojrzewajcego chopca. -Miaem moe dwanacie lat, moe jedenacie.
- Jedenacie - bezapelacyjnie stwierdzi Adam P.
- Widzisz?! - Ryszard W. dostrzeg w lustrze znami nad lewym poladkiem brata. - Na tym polega
lustrzane odbicie. Ja mam to samo, ale po prawej stronie - odwrci si tyem do wanny.
- Mog dotkn? - spyta mokry Adam P., stojc wci w wodzie.
- Ja jestem leworczny, ty nie. Ja mam krzyw lew grn trjk, ty praw.
- Powinnimy zbada sobie serca - artowa Adam P. - Czy obaj mamy je po lewej stronie.
- Bywa u bliniakw, e nie. Ale to by ju dawno wyszo.
- Zimno - Adam P. odkrci kurek z gorc wod. - Chod.
- Tu nie ma miejsca, Ada.
- To dua wanna - Adam P. zauway zmieszanie na twarzy brata. - Wa, nie jestemy przecie
pedaami.
Ryszard W. ju si wyciera, gdy brat zapyta o kobiety.

- Kiedy miae pierwsz?


- A ty?
_ bardzo dugo byem prawiczkiem. Jeszcze na studiach.
- Ja te - Ryszard W. woy szlafrok i poszed do kuchni. -Rano musz wyj na dwie godziny do kliniki.
Tu s klucze, gdyby chcia pj po gazet. Zatrzymaj je dla siebie.
Miesic pniej Ryszard W. e-mailem do brata:
Adam, wci nie mog ochon i zrozumie tego wszystkiego, co nam si przytrafio. Przez ostatnie
ptora roku wszystko potoczyo si tak szybko. Mama coraz gorzej znosia parkin-sona i jakby tego
byo mao - wykrylimy nowotwr. No i wci dwigaa tajemnic. Przez tyle lat zamierzaa mi o Tobie
powiedzie. My teraz, e ten stres nie by bez znaczenia. Tak szybko zgasa, zbyt szybko. Trudno mi
o tym pisa, ale... dzikuj losowi za Jej chorob. Wiem, to le brzmi, ale moga y jeszcze trzydzieci
lat i nic mi o Tobie nie powiedzie. ylibymy okaleczeni i nie mieli o sobie pojcia. Jestem wdziczny
Mamie, e bya i e powiedziaa mi. Nigdy nie czuem si tak zwizany z drugim czowiekiem jak teraz
z Tob. Wierz, e zrozumiesz mnie i wszystko, o czym teraz napisz. Cho bdzie Ci trudno to
przyj. Mnie te atwiej to napisa, ni powiedzie. Nie umiaem zdradzi Mamie mojej tajemnicy,
zdradzam j Tobie. Jestem homoseksualist czy - jak wolisz - pedaem. Lubi facetw. Teraz jestem
sam, ale przez kilka lat yem w zwizku z pewnym psychiatr. Byo, mino. Istnieje caa sfera ycia
dla mnie niedostpna. Mj kolega gej oeni si z adn dziewczyn, wanie urodzio im si dziecko. I
ja pragn mie dzieci, ale byoby to nieuczciwe wobec kobiety. Bd sam i im jestem starszy, tym
bardziej sam.
Uwaam, e powiniene to wszystko wiedzie, jeli nasza przyja ma by prawdziwa. Masz wietn
on, kochaj j. A do mnie- jeli zechcesz - odezwij si jeszcze.
~ I co ja mam mu odpowiedzie?! - Adam P. spyta on.
- Przestacie rozmawia przez komputer, porozmawiajcie jak bracia.
- To znaczy jak? Co mam mu powiedzie?! e nie ma to dla mnie znaczenia?!
- A ma? - zapytaa ona.
- Jeszcze nie wiem.
- To, na co on czeka, to jest akceptacja.
- I na nic wicej? - Adam P. zapyta z niepokojem. Przez miesic zbiera myli. Czyta mdre ksiki,
szpera
w internecie. Chcia odpowiedzi: co to znaczy by bliniakiem jednojajowym? skd si bierze
homoseksualizm? z wychowania? z genw? jak bardzo jestemy jednakowi?
Mdre ksiki nie udzieliy mu jednoznacznych odpowiedzi. Adam P. nadal nie wiedzia: w jakim
stopniu jestem nim, a on mn? czy potrafi go odrzuci? czy chc?
- Jad do ciebie - zadzwoni po miesicu do brata. - Czekaj na mnie w domu.

Drzwi mieszkania Ryszarda W. otworzy swoimi kluczami.


- Wszystko jest w porzdku - powiedzia w progu, ucisn bratu do i obj go za szyj. Brat chcia
co powiedzie, ale nie powiedzia nic. Tylko: - Zrobi ci herbat.
Spotkalimy si z Ryszardem W. dwa dni pniej, przed poudniem w jego wielkim mieszkaniu. By
niewyspany. Do witu rozmawia z psychiatr, swym przyjacielem (rozstali si zeszej wiosny). Ryszard
W. powiedzia mi, o czym tak dugo rozmawiali.
- Prbowaem zrozumie, co si dzieje z moim bratem.
- A co si dzieje? - zapytaem.
- Przedwczoraj Adam przyjecha i otworzy drzwi wasnymi kluczami. Powiedzia mi, e wszystko w
porzdku. Zaproponowaem mu herbat.
By moe zaprzyjanionemu psychiatrze Ryszard W. zrelacjonowa dokadniej, co si stao pniej.
Mnie tylko tyle:
- Brat zaproponowa mi seks.
- Seks?
_ O wicej prosz nie pyta. Spytaem tylko, co na to psychiatra. __ stwierdzi, e ludzie doroli czsto
nie potrafi inaczej wyrazi bliskoci. Tylko przez seks.
- A... - chciaem jeszcze o co zapyta.
- Rozmawialimy o mojej bratowej. Jej sytuacja jest w tym wszystkim najtrudniejsza.
Ryszard W. polubi bratow i godzinami rozmawia z ni przez telefon (martwi si o najbliszy
rachunek). Mwia mu o tym, co usyszaa od ma: o nieznanym dotd szczciu, ktre poczu na
stacji Gdask Oliwa, gdy zobaczy swoje odbicie. I po powrocie z Warszawy wci mwi o szczciu: o
wince, na ktr chorowali w tym samym czasie, o zapachu magla i o kpieli w wannie. - Nie wiem,
dlaczego tego chciaem - Adam P. mia si do ony.
- To moga by tsknota do jednoci pierwotnej - skomentowa psychiatra. - Do biologicznej matki,
do brzucha, do wd podowych, do macicy. Ale matki nie ma.
- Bzdura! - Ryszard W. zareagowa gwatownie. - Ja nigdy nie tskniem do adnej macicy.
- Tak ci si wydaje. Wszyscy tsknimy. Poza wiadomoci, bo nie da si tskni wiadomie do
czego, czego nie moesz pamita. Mw dalej, mam za mao danych.
- Dalej? Rano Adam wyjecha do Gdaska, ja poszedem do pracy. Koniec.
Adam P. wrci do Gdaska i pracowa jak zwykle: w kancelarii i w sdzie. Czsto dzwoni do
Warszawy. Brat nie podnosi suchawki. Nie byo go w domu: dzie, tydzie, miesic prawie. Adam P.
ma przy sobie komrk, wic dzwoni do brata 2 samochodu, z sdowego korytarza, ze sklepu, z
kawiarni -Palowa" w piwnicach Ratusza albo z pubu U Szkota", gdzie czasem spotyka si z klientami.
Najpierw dwa razy w cigu dnia, pniej co trzy godziny, co godzin, co p. Bez skutku.

W kocu wzi klucze do mieszkania Ryszarda W., wsiad w p0. cig i nie wraca do dzisiaj.
Pije duo kawy, pali, je niewiele, sprawdza sygna w suchawce. Lato jest upalne, wic otworzy
wszystkie okna i nie zamyka ich. Na balkonie co rano czyta gazet.
- To nie jest normalne - mwi do mnie przez telefon.
- Nie jest - zgadzam si. - Niech pan wraca do Gdaska.
- Nie mog. Midzy mn a Rysiem wiele si wydarzyo.
- Wiem.
- Musz czeka - mwi Adam P. po chwili ciszy - on tu wrci.
Pytam, czy mog odwiedzi go z przyjacielem brata, o ktrym zapewne sysza.
- Z psychiatr? Sdzi pan, e zwariowaem?
- Nie, nie sdz.
- Mwmy sobie po imieniu - na drugi dzie psychiatra proponuje Adamowi P.
- Dlaczego? Mylisz, e i ja...
- Czy ja ci si podobam? - pyta psychiatra.
- Nie rozumiem - Adamowi P. czerwieniej policzki.
- Jestem modym przystojnym facetem. Podobam ci si? -powtarza lekarz.
- Nie, chyba nie.
- A powinienem, skoro jestecie tacy sami. Rysiowi si podobaem. Daj temu spokj. Wracaj do ony,
bo ci si maestwo sypie.
- Dlaczego Ryszard zagin? - pyta Adam P.
- Pana brat nie zagin - mwi do mecenasa. - Sprawdziem. Gdzie w Polsce w komisariacie policji
napisa owiadczenie: wszystko w porzdku, jestem zdrowy. Nie mam adnych zobowiza. Nie
jestem osob zaginion.
- To znaczy, gdzie jest? - Adam P podrywa si, nie pojmuje.
- Nie wiem, policja nam tego nie powie.
- Dlaczego Ryszard mnie zostawi?
_ On nie ciebie zostawi! - teraz psychiatra wstaje. - On
iek od waszej wsplnej matki. Znalaz ci, eby porzuci. Jak ona was porzucia.

_ Bzdury - Adam P. mwi do psychiatry. - Czy ty zawsze wiesz, co si dzieje midzy jednym a drugim
czowiekiem?
Wieczorem Adam P. syszy pukanie do drzwi. Z Gdaska przyjechaa ona.
- Przywiozam ci troch dokumentw do przejrzenia. Klienci si niepokoj.
Schodw si nie pali
Gospodarze - maestwo R. - yli spokojnie: uprawiali ziemi, hodowali drb, bydo i trzod wszystkiego po trochu, na wasne potrzeby. Ich mae zdrowe dziecko biegao ju po podwrku, gdy w
domu na wiat przychodzio drugie.
Poona krzykna przeraona. Noworodek, ktrego trzymaa w rkach, nie by podobny do
czowieka. Tak pniej opowiadali we wsi, cho nikt obcy (poza poon) dziecka nie widzia. Nawet
matka (zwana dalej biologiczn matk) nie przyjrzaa mu si uwanie (o reakcji ojca nie wiadomo nic).
Zaraz na podwrko wjecha ambulans i lekarz zabra chopca do Krakowa.
Lecz niepokj z grskiej wsi nie znikn, przeciwnie -wzmg si. Podobno ludzie szeptali przez poty:
gow mia wielk i pomarszczon. lepia wyupiaste, bez powiek. A palce abie. I usk na caym
ciele, jak u ryby.
Byli tacy, ktrzy wiedzieli, skd ta brzydota: - Nie od Pana Boga.
Alarmowali: - Nasze krowy przestay dawa mleko.
Chopiec urodzi si sze lat temu. Lekarze nie potrafili Powiedzie, dlaczego jest a tak brzydki. Ale
wydali sd: Ani nie widzi, ani nie syszy. Nigdy nie bdzie siedzia ani chodzi. Pewnego dnia zanie i
ju nigdy si nie obudzi.
Odesali chopca do domu dziecka. Tam wszyscy pracownicy zlecieli si go oglda: palacz przyszed
od pieca i p0. dobno zemdla, opiekunk z jedynki zaczo ku w mostku innej przez tydzie niy si
koszmary. Kobiety w sierocicu bay si chopca szczeglnie wtedy, gdy musiay go dotkn.
Losoway: ktra myje, ktra karmi.
Chopiec mia zaronite mae uszy, jakby wcale ich nie mia. Za to ogromne usta: co jad, to mu si
wylewao. A e brakowao mu powiek, oczom grozio wyschnicie - naleao je zakrapia co dwie
godziny. Cho nie mia abich palcw ani rybiej uski, i tak wyglda jak potwr. Tak na niego w
sierocicu mwili: potwr albo potworek. - Baam si, e przegryzie mi gardo - opowiada opiekunka
z noworodkw. Mwi to, kpic inne dziecko: cho niczego mu nie brakuje, jest rowe i pachnce,
te zostao odrzucone przez mam. (Kobiety zostawiaj tu swoje dzieci, bo maj powody: mama tej
dziewczynki koo drzwi pa; mama tego chopca musi si uczy, bo moda; a tamtego, ktry ley pod
oknem, wyjechaa w wiat). Te dzieci i tak maj dobrze - mgby pomyle brzydki chopiec. - Nikt si
ich nie obawia. Kiedy znajd now rodzin i bd kochane.
Ale chopiec by tak may, e jeszcze nie rozumia, co si wok niego dzieje. Nie siada, nie mwi, nie
reagowa. By zamknity, nieufny, cichy, jakby nikomu nie chcia sprawia kopotu. Lea spokojnie
take wtedy, gdy odwiedzia go tu biologiczna matka (ojciec podobno nie przyjeda). Kobieta staa

dugo nad eczkiem, pakaa. Cho pracownicy sierocica nie lubi rodzicw, ktrzy odtrcili swoje
dzieci, na t kobiet patrzyli wyrozumiale: - Dobrze, e go oddaa - mwili. - Tu jest miasto, lekarze.
Do domu dziecka biologiczna matka przyjedaa jeszcze kilkakrotnie. Gdy bya tu ostatni raz
(zaatwiaa ostatnie formalnoci), nie chciaa ju syna zobaczy. Przestaa przyjeda, zanim malec
zacz cokolwiek pojmowa.
W sierocicu wszyscy byli przekonani, e brzydki chopiec edy nie znajdzie nowych rodzicw. Jak
troch podronie -jjdzie do przytuku. I to zaczo martwi pracownikw domu dziecka. Bo polubili
chopca. Woali na niego Mateusz.
Mateusza czsto chcieli oglda lekarze, wtedy jecha do szpitala. Przygldali mu si z zadum:
mierzyli, wayli i zagldali w oczy. Okazao si, e chopiec bardzo le widzi, bo ma oczopls. Co
notowali, robili fotografie. Cho potrafili ju nazwa jego chorob - ablepharon macrostomia
syndrome, co oznacza zesp braku powiek i ogromne usta - nic wicej powiedzie nie mogli.
Literatury fachowej na ten temat prawie nie ma.
Wiadomo, e medycyna zna zaledwie pidziesit takich przypadkw w caej swojej historii (z
pewnoci podobnych dzieci urodzio si wicej, ale nigdy nie dotary do lekarzy). Istniej pojedyncze
opisy choroby: pierwszy z 1883 roku (potem m.in. z 1920, 1922, 1950, 1962, 1977, 1985). Od
nazwiska jednego z autorw choroba ta bywa nazywana zespoem McCarthyego. Oprcz braku
powiek, duych ust i szcztkowych maowin usznych medycy zauwayli u opisanych dzieci cechy
wsplne: brak wosw lub wosy cienkie i rzadkie; obustronny wewntrzny zez, brak brwi;
nieregularne przednie nozdrza; mae niedorozwinite zby; rozszczep podniebienia twardego; twarz
bez wyrazu; sucha i szorstka skra, ktrej jest jakby za duo, szczeglnie w okolicach karku,
poladkw i stp; korpus paski lub unoszcy si ku grze przy Ppku; niekiedy brak ppka; brak
brodawek piersiowych albo brodawki szcztkowe; nieokrelone genitalia z niewielkim penisem
umieszczonym w tylnej czci krocza, brak mosz-ny; mowa nosowa, niewyrana, niezrozumiaa;
upoledzenie umysowe. Wszystko z powodu uszkodzenia genetycznego. Ale co to za uszkodzenie i
dlaczego do niego doszo - tego medycyna ju nie wie.
Wszystkie opisane dzieci zostay odrzucone przez swych biologicznych rodzicw, adne nie znalazo
nowej rodziny. Ale medycy rejestrujcy te przypadki nie podali, co si z sierotami dziao dalej: czy
osigny wiek dojrzay? jak dugo yy?
Wic i tego medycyna nie wie.
W nieduym domu nieopodal sierocica mieszkaj bliniaczki: Renata i Dorota. ycie tak im si
uoyo, e nie maj mw, ale maj dzieci: Renata ma Ewelin, Dorota - Tomka i Klau-dyn. Cho
bliniaczki maj dopiero po trzydzieci cztery lata, ich dzieci zdyy ju skoczy podstawwki.
Ewelina za rok bdzie penoletnia. Jest wysoka i adna, uczy si w liceum i trenuje lekkoatletyk. Za
dwa ata chce zdawa na Akademi Wychowania Fizycznego.
Bliniaczka Dorota jest siostr pck i codziennie przed poudniem opiekuje si samotnymi staruszkami.
Mwi: - Pracuj z tymi, co ze wiata schodz, a Renata z tymi, co na wiat przychodz.

Renata jest pielgniark w sierocicu. Nie raz, nie dwa przynosia stamtd na niedziel dzieci: a to
maego Krzysia z wielk gow (w kocu razem z bratem bliniakiem znalaz now rodzin w Szwecji);
a to Jaka z oczoplsem, co mia lki, kiedy co za szybko si ruszao (ulitowaa si nad nim babcia i
zabraa go do siebie); a to Dominika - kolejnego malca z gow jak balon (umar w szpitalu, Renata
trzymaa go wtedy za rk); a to Mateuszka - chopca tak brzydkiego, e z pocztku a si go baa, jak
wszystkie inne kobiety w sierocicu.
- Ale Mateusz rs - opowiada dzisiaj. - Zacz si rusza, obraca na brzuch. Na jego nieruchomych
policzkach pewnego razu zobaczyam doki. Umiecha si.
Doktorzy dalej nie wiedzieli, jak leczy Mateusza. Ale eby mg je normalnie - zeszyli mu kawaek
ust z lewej i kawaek z prawej strony. eby nie musia spa w pywackich okularach gazikami
nasczonymi pynem fizjologicznym - doszyli mu grne i dolne powieki.
potem do sierocica przyszed mody rehabilitant, Tomasz Koloch. To jego pierwsza praca. - W szkole
widziaem dzieci poparzone od stp po sam gow i by to straszny widok. Wic gdy zobaczyem
Mateusza, poczuem tylko zdziwienie, nie wstrt. O wiele trudniej byo mi zaakceptowa inne
dziecko, ktre nie trzymao kau.
Rehabilitant postanowi, e rozprostuje przykurczone palce Mateusza: otwiera mu donie i zamyka,
tak przez wiele godzin i wiele dni. Postanowi, e Mateusz bdzie raczkowa. Potem, e bdzie
siedzia. Potem, e wstanie i bdzie chodzi. Wreszcie, e przestanie szura nogami i zacznie podnosi
stopy, jak ludzie podnosz.
Osignicia przychodziy z trudem, ale kade byo nagradzane radoci wszystkich pracownikw
sierocica. I Mateusz chyba si cieszy, bo cay czas Renata bya tu przy nim: zostawaa po godzinach
(wtedy zorientowaa si, e dziecko syszy, wystuka rytm muzyki z radia) albo zabieraa go do domu.
Tam po raz pierwszy wszyscy rozumieli jego niewyrane sowa. No, moe czasem mieli z tym kopot,
ale nigdy nie brakowao im czasu, by cierpliwie wypyta chopca, o co mu chodzi.
Kiedy Renata nie moga go zabra, do sierocica zagldaa jej crka Ewelina. Chtnie bawia si z
Mateuszem: - Niewane, jaki on jest na zewntrz, bo w rodku ma co tak dobrego, czego nie umiem
nazwa. S dzieci poraone albo z downem i tego nie maj. Nie wiem, czy potrafiabym je
pokocha.
Niekiedy pod pot sierocica podchodzia take Dorota. Braa Mateusza na spacer: szli daleko kami.
Coraz dalej od domu dla sierot, ktrego chopiec nie lubi. Ju wiedzia, e s mne domy na wiecie,
choby ten, gdzie mieszkaj Renacha 1 Dorocha. Tak je nazywa.
U nich po raz pierwszy zobaczy cay bochenek chleba.
Po raz pierwszy ubiera choink (w sierocicu robi to pet-sonel), mg z niej zerwa cukierek; jeden,
drugi, dziesity (w sierocicu choinka stoi wysoko, eby adne dziecko jej nie dosigo).
Tu mg wieczorem wyj z Renat przed dom i pomidzy drzewami pierwszy raz w yciu zobaczy
ksiyc. Nie mg mu si nadziwi.
I nie mg si nadziwi samochodom w nocy: - One maj oczy - cieszy si.

W domu Renaty przesta sika w pieluch.


Ale te wizyty nie mogy trwa dugo. Renata bya dla niego osob obc, wic bywa u niej nielegalnie.
Latem zeszego roku Mateusz wyjecha z Renat na wakacje cakiem oficjalnie. A dwa miesice
spdzili razem w mi-cej, blisko Limanowej. Na wysokiej grze stoi tam wielki dom, a w nim spdza
lato mnstwo maych dzieci z wielu krakowskich sierocicw. Gdy ktre si potuko albo skaleczyo,
Renata opatrywaa mu rany, bo bya tam w pracy.
Do micej przyjechaa i Ewelina, wic kiedyjej mama bya zajta w gabinecie, ona bawia Mateusza.
Ale ktrego dnia wyjechaa do Krakowa, bya zmczona. Po tygodniu znowu wrcia.
Za drzwiami gabinetu mama dojrzewaa do decyzji.
Na pite urodziny Mateusza na wysok gr zawitaa take Dorota. Przywioza tort i wieczki.
Przygldaa si siostrze uwanie i temu, jak troskliwie dba o chopca. Odpowiedziaa na pytanie
Renaty, ktre wcale nie pado (wida bliniaczki rozumiej si bez sw): - On musi by nasz.
Wtedy Renata poczua wdziczno. Pomylaa: siostra bdzie dla mnie oparciem. Bo kiedy wezm
Mateusza na stae, dom dziecka oparciem ju by nie moe.
Renata zapytaa crk: - Co ty na to?
Ewelina miaa wtpliwoci: - Czy wiesz, jakie podejmujesz ryzyko? On nie zawsze bdzie taki may i
taki rozkoszny. A co
si stanie, jak umrzesz?
Renata na to: - Myl i o tym. Ale czy miaaby sumienie tak go zostawi? Przecie pjdzie do
przytuku.
Na tak postawion spraw Ewelina moga powiedzie tylko
tyle: - Jak chcesz.
I Mateusz nie wrci ju do sierocica. W urzdach wszystko zaatwiono byskawicznie: Renata jest
jego rodzin zastpcz.
Bliniaczki maj starsz siostr (z zawodu take opiekuje si staruszkami). Mwi: - Ja bym go nie
wzia. Baabym si, e nie podoam i oddam. Wic im odradzaam. Renata: - Nigdy mi to do gowy
nie przyszo. Ludzie, ktrzy znaj Renat, pytali: - Po co to zrobia? Odpowiadaa: - Nie wiem.
Ludzie komentowali na stronie: - Moe chce si odwdziczy Panu Bogu za pikn crk. Albo: Moe nienormalna. Albo mdrzej: - Niedojrzaa emocjonalnie. Albo cakiem gupio: - Czy ona ju
pienidzy na chleb nie ma, e tak poczwar pod dach wzia?
Renata owiadcza: - Pastwo paci mi miesicznie tysic zotych. Poowa idzie na lekarstwa i maci.
Kto j zapyta: - Mczysz si tak, a czy ty wiesz, ile on
bdzie y?

Na to Renata z furi: - A ty wiesz, ile twoje bdzie yo?


O swym strachu nie chce powiedzie ani sowa. A boi si, mwi o tym jej siostra: - Ona widzi, e
Mateusz coraz wicej rozumie. Moe si kiedy zbuntuje na t swoj inno? Moe na zawsze
zamilknie, zamknie si na cztery spusty.
Ludzie mwi co innego: - Bdzie mia do niej pretensje za swoj szpetot. Jeszcze bdzie pakaa. I
Dorota ma lki: - Co to bdzie?
Znajomi yczliwi Renacie (ktrzy pracuj w subie zdro-wia): - Moe nie bdzie mg y z tak
twarz. Bywaj dzieci oszpecone przez poparzenie. Dorastaj i popeniaj samobjstwo.
Doktor Tadeusz yczakowski (operowa Mateusza): - Wszystko da si ukry, kady defekt
zamaskowa, garb nawet. Ale twarzy nie. Twarz jest wizytwk czowieka. Czowiek z drugim
czowiekiem rozmawia twarz w twarz.
Renata chce, eby Mateusz by cho troch adniejszy. I doktor yczakowski sprbuje tego dokona.
Wkrtce do Instytutu w Prokocimiu przyjad jego amerykascy koledzy, ktrzy ju widzieli Mateusza.
Razem zrobi chopcu nowe uszy, z jego wosw stworz brwi. I poprawi powieki, bo te s brzydkie.
Ale lekarz ostrzega Renat: - Takim go Pan Bg stworzy. Mona mu troch pomc, troch poprawi.
Ale cudw niech si pani nie spodziewa.
Ewelina po roku mwi tak: - Mama zawsze bya tylko dla mnie. Nigdy nie dzieliam si ni ani z innym
dzieckiem, ani z innym mczyzn. Potem dorastaam i to ja miaam coraz mniej czasu dla niej, bo
nauka, koleanki, treningi. I ona nie miaa ani chwili dla siebie: zabiegana, niespokojna, zero czasu na
relaks. To si zmienio. Mateusz da jej si, spokj. Mama ma czas wyj z nim na Wawel. Dzi nikt
poza Mateuszem w jej yciu nie istnieje. Musz to zaakceptowa. Tego, co si midzy ludmi dzieje,
nie da si do koca wytumaczy. Wiem, e jej mio do niego jest ogromna. I odwzajemniona. I ja
dalej kocham Mateusza, cho nie traktuj go jak brata. Sowo brat ma znaczenie, jaki swj ciar. Ale
ciesz si, gdy widz, jak on ronie, mieje si, coraz lepiej mwi, liczy, potrafi powiedzie, co mu
smakuje, a co nie. Wic nie mog mie do mamy pretensji, kiedy jej decyzja przynosi takie owoce.
Jestem nawet dumna z mamy. Moe mam jaki al, bo jestem sama. Odizolowaam si zupenie.
Trudno mi y w tej bajce, ktra teraz dzieje w naszym domu. Wszyscy tam patrz na wiat rzez
rowe okulary, czyli nie dalej ni jutro.
Renata chce wynagrodzi Mateuszowi lata spdzone w sierocicu. Podobnie jej siostra Dorota. I
dzieci Doroty, ktre powicaj mu wiele godzin. Rysuj z nim rne dziwne ksztaty i z klockw
buduj wysokie schody. Ale Mateusz nie zgadza si na kady flamaster i na kady klocek: - Tylko te
- krzyczy po swojemu.
Eweliny caymi dniami nie ma w domu (szkoa, treningi itd.), wic rzadko si bawi z Mateuszem: - Nie
musz bez przerwy udowadnia, e go kocham.
Renata pi z Mateuszem, nigdy na niego nie krzyczy i na wszystko pozwala. Kiedy w supermarkecie
kaza sobie kupi cay kosz majtek - kupia. Gdy chcia czapk dobrej firmy (wietnie rozpoznaje znaki
firmowe) - kupia, cho w domu si nie przelewa. Gdy w micej (tego lata byli tam na wakacjach po
raz drugi) o pnocy zapragn wyj na hutawk - posza huta. I mwia do niego: Mj
najpikniejszy syneczku. Wasnej crce, przyznaje si do tego, powiedziaaby: - pij. Kiedy w micej

Mateusz zobaczy ogie w kominku, pali wszystko, co byo z papieru. A kiedy papieru zabrako,
Renata rozlaa sok do wszystkich szklanek i daa chopcu pudeko. Potem wysypaa na st ciastka i
daa mu opakowanie z pofalowanej tekturki. - Nie! - zakrzycza. I gono mwi dalej, co Renata w mig
zrozumiaa: - To s schody, schodw si nie pali. I wtedy Renata znalaza gazet zawieruszon pod
fotelem. Mateusz dar kartk po kartce. Kad oglda i wrzuca w ogie. mia si gono, a zobaczy
reklam farby do drewna. Na fotografii: schody. Schowa je do kieszeni.
Renata z umiechem: - Powiedz, syneczku, co bdziesz robi, gdy bdziesz duy?
- Bd budowa schody - powiedzia, a Renata przetumaczya.
- Tak, bdziesz inynierem.
Jednego musiaa mu odmwi. Gdy kiedy razem weszjj
do kocioa, Mateusz spojrza na wielkiego ukrzyowanego
Chrystusa: - Zerwij go! - krzykn po swojemu. - Wemiemy
go do domu!
Popaka si, bo Renata powiedziaa: - Nie mog. Renata tumaczy dookoa, e jej chopiec nie jest
upoledzony jak inne takie dzieci opisane przez medycyn. Jest opniony jak kade dziecko po domu
dziecka, ale ju to nadrabia. - Jest upoledzony - mwi doktor yczakowski, ktry twarz chopca ma
uczyni adniejsz. - Cho Mateusz czyni postpy. Kiedy go poznaem, nic, tylko przekada dwie
plastikowe miski. Wte i wewte.
Renata przekonuje wszystkich, e Mateusz jest coraz adniejszy. - Pieprzysz - odpowiedziaa Ela,
koleanka z sierocica. Renata wymaga, by wszyscy rozumieli jego sowa, bo przecie mwi coraz
lepiej, caymi zdaniami, wiczy z logoped. - Ja Mateusza nie rozumiem - Ela mwia tak, by Renat
sprowadzi na ziemi.
Renata szanuje El (kobiet koo pidziesitki) za to, e w sierocicu przepadaj za ni wszystkie
dzieci.
A Ela myli tak: - Mateusz nigdy nie bdzie normalny. I trzeba j na to przygotowa, otrzsn z tej
euforii. Ona jest normalna, ale z odchyem. Mioci, ktr nosia w sobie, mona by obdzieli nie
tylko Ewelin, ale i jakiego mczyzn. Przecie to moda kobieta. Wtpi, czy kiedykolwiek w jej
yciu kto si jeszcze pojawi. Ju nie. Takiego dokonaa wyboru i trzeba j za to szanowa. No ale
niech nie przesadza! Musi by twardsza dla Mateusza. Bez mocnej rki si nie obejdzie. Ja wiem,
sama dwoje wychowaam. A ona tylko skacze: synku, syneczku. Kiedy na wakacjach rozci sobie
warg, trzeba byo nie jego ratowa, ale j.
Inne koleanki mwi: - Bez niego Renata nie przeyaby ju ani dnia. I Dorota te.
Ich starsza siostra: - S pazerne na niego. Kadej si wydaje, ona lepiej od tej drugiej dba o
dziecko, s zazdrosne.

Dorota opiekuje si staruszkami zawsze tylko przed poudniem. Renata idzie do sierocica albo na
drug, albo na noc. Po pracy zawsze biegiem do domu, eby szybko przytuli synka i zawie go do
przedszkola.
Przedszkole blisko domu, cho integracyjne (dla dzieci zdrowych i upoledzonych), nie przyjo
Mateusza: - Rodzice s przeciw - wytumaczya dyrektorka, cho ci rodzice nigdy Mateusza nie
widzieli.
Teraz Mateusz jedzi do przedszkola u zakonnic a na drugi koniec miasta. Renata codziennie wozi go
tam tramwajem. Nie lubi tramwajw, bo pasaerowie strasznie si gapi. Wedug niej najbardziej
okrutni bywaj starzy ludzie. Pokazuj palcem.
Gdy Renata o tym opowiada - pacze.
I umiecha si: - Mwi, e dzieci s okrutne, bo szczere. Niektre tak, ale w przedszkolu cigle si
kc, ktre ma i z nim w parze. I modzie jest normalna. Przyjaciele Eweliny, Klaudyny i Tomka
odwiedzaj nas w domu i nie maj z Mateuszem adnego problemu. S super.
Latem Renata przyjechaa do Warszawy na nagranie programu Zwyczajni - niezwyczajni. To program
o ludziach ofiarnych i odwanych. W studiu tv Renat powitano oklaskami. Z tamy pokazano ich dom
i Mateusza: taczy w objciach Eweliny. (- Bajk im wcisnam - mwi Ewelina. - Co miaam robi?).
Kamera filmowaa Mateusza z tyu albo z daleka. Tak, eby brzydkiej twarzy nie byo wida dokadnie.
Potem bya rozmowa. Renata mwia jak zwykle: - Mj Mateusz jest najpikniejszy.
Dziennikarz nie kry ez.
Nastpnego dnia, a moe trzy dni pniej, opiekunki wyszy za pot sierocica i spaceroway z
kolumn dzieci. Podchodzili do nich ludzie modzi i cakiem starzy: - W telewizji mwili e ten potwr
by u was.
Opiekunki na to: - No by. Wczeniej go nie widzielicie?
Kto mia niepokj w gosie: - Ta pielgniarka blisko mieszka.
Opiekunki potwierdziy: - Na ssiedniej ulicy. Ludzie (ju caa grupka) przytaknli: - No wanie, blisko.
Kto powiedzia: - Teraz to on jest pod kontrol. - Ale co bdzie, kiedy doronie? - zapytali. Kto
podsumowa: - Trzeba mur wok domu postawi, wnuki schowa.
Mateusz mwi (kto jest z nim- kilka dni, ju go rozumie), e ma dwie mamy: Renach i Doroch. Wie,
e urodzia go cakiem inna kobieta. Podobno biologiczna mama pakaa, gdy usyszaa o Renacie.

Zaalenie
To, co przeywa Krystyna Jaowiczor, nie budzi dzi w nikim emocji. Mao kto ju w Simoradzu
pamita, jak to si stao. Osiem lat, sporo czasu: starzy ssiedzi odeszli na cmentarz, na wiat przyszli
nowi, a ci w rednim wieku potracili prac i siedz teraz po domach (kobiety) albo w barze nieopodal

kocioa (ich mowie). Ci, ktrzy jeszcze prac gdzie maj, narzekaj na kapitalizm, wracaj do
domw na wieczr, s zmczeni, nie maj siy pamita o przykrych rzeczach.
Stycze by wtedy ciepy, nie padao, to wiemy z akt, ale na stawach ld wci trzyma si mocno.
Wida grudzie tamtej zimy musia by mrony. Albo nawet i listopad, cho raczej nie. Bogusia, dzi
ju dorosa, dobrze pamita koniec tamtego listopada: wracay z Ani ze szkoy z zabawy
andrzejkowej. Razem szy, bo obok siebie mieszkay. Nie byo zimno. Byo ciemno. Bogusia pamita,
jak Ania, dziecko z miasta, baa si ciemnoci nad stawami: - Tulia si do mnie tak mocno, tak na
mnie wisiaa, e a trudno nam si szo.
Trzy miesice wczeniej, we wrzeniu, w tutejszej podstawwce Ania zacza czwart klas. Jej
modszy brat Dominik - trzeci. To bya ich nowa szkoa. Mieli dziesi minut drogi, jeli przez stawy,
a pitnacie, jeli szos. Zamieszkali u dziadkw, bo ich mama musiaa wyjecha do Francji.
Tam tata od piciu lat zarabia na mieszkanie, ale to, co zarobi! szo na wynajmowanie dwch pokoi
tutaj w miecie, w Andrychowie. Wic mama pojechaa mu pomc, by wreszcie mie na wasne.
Miaa tam pracowa p roku. Wrcia nagle, po piciu miesicach. I tata z ni wtedy wrci, jak
zadzwonili z Polski i powiedzieli, co si stao. Powiedzieli waciwie, e nie wiadomo, co si stao.
Byo tak: w styczniowy poniedziaek dzieci dowiedziay si, e nastpnego dnia w szkole bdzie
dyskoteka. Ania chciaa i potaczy, babcia bya przeciw: to zabawa dla starszych uczniw, a nie dla
dziesiciolatkw. Wnuczka j w kocu przekonaa i wysza z domu przed pit. Nie wiadomo, jak si
bawia w szkole, bo relacje s sprzeczne.
Staa przy oknie, chodzia w kko po korytarzu, jakby czym zdenerwowana. Czsto zagldaa do
pokoju nauczycielskiego i pytaa opiekuna, ktra godzina. To jedna wersja. Druga jest inna: Ania
taczya z koleg z klasy, umiechaa si, potem razem z innymi modszymi dziemi w jednej z sal
ogldaa telewizj. adnego niepokoju u Ani nie zauwaono.
Nauczyciel zakoczy dyskotek punktualnie, jak byo zapowiedziane: o smej wieczorem. Dzieci
woyy kurtki i wyszy przed szko. Tu czekali rodzice, dzieci wsiady do samochodw. Te, po ktre
nikt nie przyszed, rozeszy si w rne strony. Grupami albo w pojedynk. Dotary do domw, tylko
Ania nie. To, co dzi mwi Krystyna Jaowiczor (drobna, koo czterdziestki), wzrusza ju mao kogo.
Wiele widzielimy takich matek w telewizji, o wielu czytalimy w gazetach. Ocieraj oczy, cign
nosem, przegldaj albumy z fotografiami, patrz w okno. Ich cierpienie sprowadza si zawsze do
tego samego: chciaabym, mwi kada taka matka, ju tylko dowiedzie si, e moje dziecko nie yje.
Mie grb, wieczk zapali, uklkn. Grb jest konkretny, grobu mona dotkn, matka potrzebuje
dotkn, pogaska swoje dziecko, grb jest lepszy ni nic.
I Krystyna Jaowiczor tak mwi, kiedy koczy swoj opowie. Wczeniej opowiada o utraconej crce:
e bya adna, mdra, grzeczna, ufna. Porzdnie prowadzia zeszyty i sza przygotowana na lekcje.
Kada matka tak mwi o zaginionym dziecku. Kada mwi i o swojej winie, chce si usprawiedliwia. Czuj si winna - powtarza po nich Krystyna Jaowiczor. - Chciaam stworzy lepszy dom moim
dzieciom. Byo nam ciko, znikd nie mielimy pomocy. Tutaj na mieszkanie nie dalibymy rady
zarobi. Pojechaam za mem do Francji. Czuam spokj, kiedy wyjedaam. Byam pewna, e dzieci
maj najlepsz opiek. Szkoa blisko, babcia pracowaa w szkole, ciocia te. P roku, mylaam,
szybko przeleci. Crka mwia do mnie: damy rad, mamusiu, jed. Na Boe Narodzenie nie

przyjechaam do dzieci, bo baam si, e ju drugi raz rozstania z nimi nie znios. Wytrzymam jeszcze
te dwa miesice, tak siebie przekonywaam. Wrciam miesic pniej. Pakaam, lamentowaam,
wyam. Myl, e jak kto porywa dziecko, to dla siebie, bo mu si podoba. Nie po to, by mu zrobi
krzywd. Dziesicioletnia dziewczynka jest zbyt dua, by tak sobie j adoptowa. Po co komu
dziesicioletnia dziewczynka? Do czego potrzebna?
Tamtego popoudnia babcia Ani skoczya prac w szkole (bya won). Posza w odwiedziny do
teciw drugiego syna. Wracaa do domu przed sidm, odwozi j syn. Przejedali koo szkoy.
Przystanli. Babcia nie wesza do rodka. Stwierdzia, e dyskoteka jeszcze trwa, kazaa si wie
dalej.
Okoo dziesitej zapukaa do ssiadw (do domu Bogusi, do ktrej dwa miesice wczeniej Ania tulia
si ze strachu, kiedy przez stawy wracay z andrzejkowej zabawy). Tym razem Bogusia wracaa ze
starszym bratem. Ania nie chciaa i z nimi. Mwia, e czeka na babci. Zostaa przed szko.
Babcia powiedziaa ssiadom, e wnuczka miaa wrci z koleankami.
Wezwano policj. Policjanci, babcia, dziadek i ssiedzi zgromadzili si nad stawem - tym najbliszym
szkoy. Tu obok mieszka pani sotys. Wanie skoczya oglda film po dzienniku, wyjrzaa przez
okno, zobaczya ludzi i wiata. Zaciekawiona wysza przed dom. Powiedziano jej o zaginiciu
dziewczynki. Wtedy przypomniaa sobie, e kiedy dwie godziny temu, okoo smej, wracaa do domu
nad stawem - tu, gdzie do asfaltu dochodzi wirwka (ktra prowadzi nad nastpne stawy), pod
ostatni we wsi latarni sta samochd. By jasny, beowy chyba, duy fiat, moe ada. Tylne drzwi
mia otwarte. Pani sotys usyszaa krzyk dziecka, ale dziecka nie widziaa. Gdy bya ju blisko
samochodu, drzwi nagle si zamkny. Samochd ruszy gwatownie, a zapiszczay opony. Pani sotys
posza oglda telewizj.
Wczeniej, kilka minut po smej, przed szko - wiemy to z akt - koleanka zaproponowaa Ani, e jej
rodzice mog j podwie do domu, maj po drodze. Ania podzikowaa: -Czekam na babci.
Kolega Ani (ten, z ktrym wczeniej taczya) zaproponowa, e j odprowadzi, cho jego dom stoi na
przeciwlegym kocu wsi, w zupenie innym kierunku. Ania zgodzia si, ale szli razem najwyej
minut. - Ju wracaj - powiedziaa. By moe bya zawstydzona, e odprowadza j chopak,
dziesicioletni dziewczynk taka sytuacja moga zawstydzi. - Nie boisz si i sama przez stawy? zapyta. - Boj si, ale pjd. Wracaj.
Wrci przed szko, dogoni dzieci, ktre szy w stron jego domu. Tyle jego relacja.
- Ania - tak po latach mwi jej ssiadka Bogusia - sama nigdy nie odwayaby si i przez ciemne
stawy. Nie uwierz.
W cigu kilku dni policjanci przeszukali ki, pola, lasy, opuszczone gospodarstwa i stawy. W wodzie
odnaleziono zwoki kobiety. Z atwoci ustalono jej imi i nazwisko. Pochodzia std, ale mieszkaa
pidziesit kilometrw dalej. Ze swojego domu wysza dzie przed zaginiciem Ani. Z pewnoci
chciaa odwiedzi star matk i brata - nauczyciela rysunkw w tutejszej szkole. Nie dotara. W jej
krwi byo wysokie stenie alkoholu. Musiaa popi gdzie po drodze. Nie stwierdzono cech
przestpstwa, lecz jedynie utonicie. Bez zwizku z zaginiciem dziesicioletniej dziewczynki.

jedni policjanci penetrowali okolic, inni przesuchiwali wiadkw, cho tak naprawd mao kto by tu
wiadkiem czegokolwiek, co mogo mie znaczenie dla sprawy. By moe z wyjtkiem jednej
informacji. Dwie uczennice powiedziay policjantom: tydzie i dwa tygodnie wczeniej zaczepili je
dwaj nieznajomi mczyni. Podjechali beowym fiatem i zaproponowali dziewczynkom podwiezienie
do domu. Fiat by charakterystyczny: na przednim lusterku wisiaa maskotka, a na tylnej szybie - dwie
przeciwsoneczne pionowe czarne rolety. Na podstawie zezna nastolatek policja przygotowaa
portrety pamiciowe mczyzn.
Beowego fiata (z maskotk i czarnymi roletami) zauwaono w najbliszym miasteczku nazajutrz po
zaginiciu Ani.
Trzy miesice pniej dochodzenie w sprawie uprowadzenia maoletniej Anny Jaowiczor zostao
umorzone. Powd: niewykrycie sprawcy. Wniosek aspiranta Bogusawa Dziedzica z Komendy
Rejonowej w Cieszynie popar nadzorujcy spraw prokurator Mirosaw Wojciech Baron. W cigu
siedmiu dni rodzice mogli wnie zaalenie, ale tego nie zrobili.
- Nie mielimy gowy - mwi dzisiaj matka. - Jedzilimy po caej Polsce. Po jasnowidzach,
bioterapeutach, wrkach. Rne rzeczy nam opowiadali, ale nic si nie sprawdzio.
Dwie teczki akt wrzucono do archiwum.
- Trzeba byo wnie to zaalenie? - pyta Krystyna Jaowiczor.
Trzeba byo. Policjanci przesuchali p setki wiadkw: babci i dziadka Ani, jej koleanki i kolegw,
ich rodzicw, pani sotys, niektrych ssiadw, nauczyciela, ktry opiekowa si dziemi w czasie
dyskoteki.
Nie przesuchali wszystkich, ktrzy o dyskotece wiedzieli, A wiedziao niewielu. Nie wywieszono we
wsi plakatw, nie mwiono o tym z ambony, wstp na zabaw mieli tylko uczniowie. Oprcz uczniw
i ich rodzicw o imprezie wiedzia jedynie dyrektor szkoy i nauczyciele. Ich nie spytano, gdzie wtedy
byli i co robili. Nie eby od razu kogo podejrzewa, ale eby po latach nie narazi si na zarzut
zaniechania.
Szkoa stoi wprawdzie przy drodze asfaltowej, ale jest to droga boczna. Daleko od gwnej szosy
przelotowej. Kto, kto podjecha tu beowym fiatem, podjecha specjalnie. Musia wiedzie, e dzieci
bd wracay do domu noc, i to wanie o tej godzinie. Musia wiedzie, ktre dzieci jak drog bd
szy: ktre w grupie, szos, a ktre pojedynczo, w stron staww.
Jeli na Ani czeka beowy fiat i by to ten fiat z czarnymi roletami, naleao zapyta prokuratora, co
sdzi o przesuchaniu jego kierowcy, ktrego zatrzymano nazajutrz w miasteczku obok. Kierowca
powiedzia, e nie porwa dziewczynki. Mamy to w aktach. Policjanci nie dokonali jednak okazania":
nie pokazali twarzy kierowcy fiata z roletami tym nastolatkom, ktre tydzie wczeniej byy
zaczepiane przez nieznajomych mczyzn. Nie dokonali te ogldzin samochodu. Zapomnieli o tym,
co jest policyjnym abecadem: nie sprawdzili, czy w samochodzie jest krew, wosy albo inne lady
zaginionej Ani. Stwierdzili, e beowy fiat z czarnymi roletami nie ma nic wsplnego ze spraw. Tak
przynajmniej wynika z akt. Czy mogo by inaczej? Czy byy jakie dziaania operacyjne, o ktrych w
aktach nie ma mowy? Nie wiadomo. W cieszyskiej policji ju mao co pamitaj, a sprawdza tego w

archiwum nikomu si nie chce. Prokurator, ktry nadzorowa dochodzenie, jest dzi na
wielomiesicznym zwolnieniu.
Wiadomo z akt, e policjanci sprawdzali inne beowe fiaty zarejestrowane w dawnym wojewdztwie
bielskim. Dotarli chyba do wszystkich wacicieli takich samochodw. Wszystkich zapytali, czy
tamtego wieczoru byli w Simoradzu i czy moe porwali dziesicioletni Ani.
Trzeba byo zapyta prokuratora, co sdzi o takiej pracy
policjantw.
Trzeba byo zapyta, dlaczego nie sprawdzali beowych ad. Pani sotys nie bya pewna, czy widziaa
fiata, czy ad.
Trzeba byo zapyta, dlaczego jedni widzieli beowego fiata albo ad, inni mwili o czerwonym
maluchu, jeszcze inni, e nie byo adnego samochodu, kiedy szli tamtdy minut przed Ani.
Ogldziny miejsca, skd samochd mia ruszy z piskiem opon, nie wykazay adnych ladw ani na
wirowce, ani na asfalcie. Ogldzin dokonywano nazajutrz, w wietle dnia. Wyranie w aktach
zapisano, e nie ma niegu, nie pada i od wczoraj nie padao, wieje tylko lekki wiatr, jest plus trzy
stopnie. lady takiego gwatownego startu musiayby zosta. A nie zostay.
Trzeba byo zapyta, dlaczego uczennice tutejszej podstawwki nikomu nie wspomniay, e tydzie
wczeniej zaczepiali je obcy mczyni. Powiedziay o tym dopiero wtedy, gdy po wsi rozesza si
wiadomo o beowym fiacie widzianym przez pani sotys. Trzeba byo zapyta, dlaczego pani sotys,
kiedy usyszaa krzyk dziecka w samochodzie, ktry tak gwatownie odjecha, dosza spokojnym
krokiem do domu i przez dwie godziny spokojnie ogldaa film w telewizji. Trzeba byo zapyta, czy
beowy samochd w ogle nad
stawem by.
Takie pytanie stawia sobie Krystyna Jaowiczor. I odpowiada: jeli tamtego wieczoru nie byo tu
adnego beowego fiata, adnego obcego samochodu, to oznacza, e Ani zrobi krzywd kto std.
- Przesta - upomina j teciowa. - Tutaj wszyscy s porzdni, tutaj nie ma zych ludzi. Ty jeste nie
std, ty nie wiesz, e tu nigdy nic zego si nie st.ao. Tylko czasami Bg lUc[2j dowiadcza zym losem,
karze za grzechy. Trzeba si modli sabo si wida modlicie. Nie tr zba si buntowa.
Krystyna Jaowiczor nie buntuje si. Nie jest std, mao kogo tu zna. Do Simoradza sprowadzili si
dopiero po zaginiciu Ani. Tutaj matka postanowia n a crk poczeka. Albo na t najgorsz
wiadomo, ktra jest lepsza od braku jakiejkolwiek wiadomoci.
Zamieszkali u teciowej, dostali od niej kawaek ziemi, zbudowali nieduy dom. Patrz sobi e z
teciow w okna i obie nie lubi tego widoku.
Nie pyta teciowej, dlaczego wtedy nie posza po Ani. Teciowa nigdy nie powiedziaa synowej, e i
ona cierpi, tskni, wini si.
Nie pyta ma, dlaczego nigdy nie mia do swojej matki adnych pretensji, cienia alu, jednego zego
sowa. W ogle ju mao z mem rozmawia. I ori si niewiele odzywa.

Nie pyta, dlaczego nikt ze szkoy nigdy po zaginiciu Ani do niej nie przyszed, nie porozmawia. Ani
wczesny dyrektor (nazywa si Stanisaw Trzciski), ani wychowawczyni crki (nazywa si Janina
Kajzer), ani nauczyciel, ktry wtedy opiekowa si dziemi, a od roku jest nowym dyrektorem szkoy
(nazywa si Krzysztof Baszczak).
- Nie przyszo mi to do gowy - mwi dzisiaj nowy dyrektor. - Nie czuem si wtedy na siach.
Do dzisiaj nikt we wsi nie czuje si na siach przyj do matki dziewczynki zaginionej przed omiu laty i
wypi z ni herbat. Da jej jakie wsparcie, porozmawia, choby o chmurach na niebie. Albo tylko
by razem, pomilcze przez godzin, dopi herbat i wyj. To jest wane, czowiek w cierpieniu tego
potrzebuje. Ale nie wiadomo, czy Krystyna Jaowiczor tego sobie yczy. Nie spaceruje duo po wsi, nie
daje wielu okazji, j zaczepi. Ludzie tu si znaj z podwrek, ze szkoy, ona t obca, nieznana. I nie
daje si pozna. Nigdy nie bya na
wywiadwkach w sprawie syna, nie chciaa przekroczy progu
szkoy. Wysyaa tam ma. Codziennie dojeda do pracy
w Bielsku, gdzie rysuje - klatka po klatce - filmy dla dzieci.
Kiedy wraca autobusem do Simoradza, patrzy w szyb, jakby
nie chciaa, by ktokolwiek j zaczepia. Nie chodzi do tutejszego kocioa. Boi si, e usidzie obok
mordercy. Powie mu: dzie dobry, na znak pokoju ucinie
mu do.
Czowiek, ktry powsta z torw
Jedziemy z Janem nad morze. Chcemy, by ucieszy si jego widokiem, stan stop na rozgrzanej
play, posucha fal, posmakowa wody. Morza nie sposb zapomnie, na to po cichu liczymy, morze
kady pamita. Mijamy przedmiecia Warszawy, potem Maw, Olsztynek. Janek nie odrywa nosa od
szyby, tak ciekawi go mazurskie lasy, jeziora, inne domy, ludzie, krajobrazy. Mwimy mu troch o
historii: pierwsza wojna, druga, Hitler, Stalin, komunizm, ale Janek syszy te sowa po raz pierwszy.
Rozmawiamy o samochodach. Janek sdzi, e jed po drogach od zawsze. I e drogi s od zawsze,
mosty, supy elektryczne, latarnie w miasteczkach. W gowie mu si nie mieci, kiedy opowiadamy, e
dawniej ludzie jedzili furmankami po botnistych gocicach, a te furmanki miay drewniane koa. A
jeszcze dawniej - teraz Janek apie si ju za gow - ludzie wcale koa nie znali.
Na stacji benzynowej bierzemy paliwo i pienidze z bankomatu. Janek myli, e i bankomaty istniej
od pocztku ludzkoci. I pienidze. I samoobsugowy ekspres do kawy, ktry stoi w barze. Trzeba
nacisn odpowiednie guziki, by dosta kaw, tak, jak si lubi. Janek rwie si do kolorowej
maszyny, nigdy czego takiego nie widzia. Ostronie naciska espresso, potem may cukier. Leci kawa.
Umiech na twarzy Janka (a nieczsto si umiecha) to dla nas wielka rado. Bo Janek jest naszym
dzieckiem, cho to ju nie malestwo, bij. sko metr osiemdziesit wzrostu. Prawd mwic: jest
starszy od wikszoci z nas.

Zadzwoni do nas, do Centrum Poszukiwa Ludzi Zaginionych itaka*, jaki czas temu, w marcu.
Numer dosta od szefa. Szef gdzie przeczyta, e itaka poszukuje zaginionych i przywraca tosamo
tym, ktrzy nie pamitaj, kim s i skd pochodz. - Tam ci pomog - powiedzia do Janka.
Jan i z cyframi ma czasem kopot, naciska wic klawisze powoli: 022 654 70 70. Przy telefonie
dyurowa Micha Czyewski, wtedy jeszcze student psychologii, dzi ju absolwent. Micha potrafi
cierpliwie rozmawia z tymi, ktrzy ze strachu albo z innych powodw maj problem z uoeniem
caego zdania. Janek powiedzia, e nie wie, kim jest, i poprosi Michaa o pomoc. Umwili si przed
Hal Banacha. To miejsce na warszawskiej Ochocie Janek zna dobrze, tu czuje si bezpiecznie.
Relacja Michaa z pierwszego spotkania z Janem i z wielu pniejszych:
Pamita, e ockn si na wirze, obok torw. - O Boe - powiedzia do siebie. Wsta z trudem. Bolaa
go gowa, krwawia z lewej strony (okolica skroniowo-ciemieniowo-potyliczna). Do dzisiaj ma tam
pionow blizn, dug na dziesi centymetrw. Bolao go rwnie w piersiach, szczeglnie kiedy
oddycha, mia chyba poamane ebra. Ruszy jako z miejsca, szed prosto przed siebie, nie pamita,
jak dugo. Doszed na dworzec (wtedy jeszcze nie wiedzia, e jest to Dworzec Centralny w
Warszawie). Spostrzeg punkt medyczny, pomyla, e tutaj kto mu pomoe, ale si pomyli.
Przepdzono go. Chcia
* Fundacj itaka - Centrum Poszukiwa Ludzi Zaginionych zaoyem w 1999 roku i byem tam
wolontariuszem do roku 2009.
my krew z twarzy, z rk, z ubrania. Wszed do azienki, spojrza w lustro, zdziwi si. Nie zna
czowieka w lustrze.
By godny. Szybko nauczy si, e za jedzenie trzeba paci pienidzmi, ktre ludzie wyjmuj z toreb,
torebek, aktwek albo z kieszeni. Mia kieszenie, wic sign do nich, ale pienidzy tam nie znalaz.
Tylko zapalniczka bya i metalowy anioek. Tyle zostao z jego poprzedniego ycia, od ktrego w jaki
niezrozumiay sposb jaka okrutna sia postanowia 20 odgrodzi, odizolowa, odci. Nie mia
dokumentw. Nie pamita niczego: ani swojej twarzy, koloru oczu, ani imienia, nazwiska, wieku, ani
zawodu, adresu, wygldu domu, ani twarzy matki, ojca, ony, dzieci (jeli on i dzieci mia). adnych
faktw z przeszoci, ladu jednego wspomnienia. Nie wiedzia, gdzie jest, po co jest i dokd ma i.
Widelec, kubek, grzebie - musia sobie przypomnie, do czego to wszystko suy. Jad to, co podrni
zostawiali w barze na talerzach. Spa w poczekalniach, jeli dworcowi policjanci mieli dobry humor.
Bo kiedy mieli zy - wylatywa na mrz.
Kiedy to byo? Kiedy Janek wsta z torw? Sze, moe osiem lat temu? Tego nie wiemy, bo z trudem
pamita i to, co dziao si po przebudzeniu na wirze.
Czowiek ma wiele rodzajw pamici: jest pami wiea i pami dawna, dugotrwaa i krtkotrwaa;
deklaratywna (autobiograficzna i semantyczna) i proceduralna. Mona mwi o pamici operacyjnej,
emocjonalnej. Jankowi wysiady niemal wszystkie. Amputacja. Pamita jedynie jakie urywki,
fragmenty, cinki. Ale ma kopoty z umiejscowieniem ich w czasie, przestrzeni. Nie zawsze wie, co
byo przed, a co byo po. Czy byo to blisko dworca, czy daleko. Bywaj w pamici Janka fragmenty
dusze, nasycone nawet barwami, smakami, zapachami, w ktrych jest upa albo jest ostry mrz. I s
emocje. Janek pamita jedynie te kawaki ycia po przebudzeniu, ktre wi si z mocnymi

uczuciami: strachem, niepokojem, lkiem, napiciem, upokorzeniem, brakiem nadziei, brakiem


drugiego czowieka. Nie z radoci, w yciu Jank nie byo radoci.
Na Dworzec Centralny przyjechali jacy grale w poszn. kiwaniu pomocnikw na budow. Spytali
Janka, jak ma na imi, ale on wtedy jeszcze nie mia imienia: - Nie wiem - odpowiedzia. - Nie wiesz? zdziwi si ktry. - To niech ci bdzie Jan.
Tamt chwil dobrze pamita. Poczu, e wreszcie co ma: imi. Trzy litery, niby niewiele, a pozwalaj
czowiekowi po-czu si kim. Za to Janek jest wdziczny nieznajomym gralom.
Grale wyjanili Jankowi (a moe ju dowiedzia si o tym wczeniej), e za prac czowiek dostaje
pienidze. Chtnie si zgodzi, kiedy mu j zaproponowali. Wsiedli do samochodu, pojechali gdzie
pod Warszaw. Nosi tam cegy, sia piasek, miesza cement, wicej nie potrafi. Po dwch miesicach
(moe po miesicu, moe po piciu - tego nie jest pewny) budowa si skoczya.
Wrci na dworzec. Niewiele z tamtego czasu moe sobie przypomnie, znowu jakie strzpy,
fragmenty.
Na niedalekim placu (moe dalekim - tego nie pamita) waciciele sadw patrzyli na bezdomnych
mczyzn, wskazywali palcem: ty, ty i ty. Nie sprawdzali dowodw osobistych, nie pytali o nazwiska.
adowali ludzi na uka i do roboty.
Zrywa jabka, spa gdzie pod drzewem. Ale mia co je. Pienidzy nie dostawa, wida pracodawca
zorientowa si, e z Jankiem jest co nie tak: jka si, mwi cicho, nieskadnie, patrzy w ziemi. I
nie pamita, kim jest. A takiemu mona nie paci. Wiele razy, kiedy prosi o zarobione pienidze,
szczuli go psami, grozili policj (wiedzia z dworca, e policja to nic dobrego), kopali w tyek: Wypierdalaj! Te urywki Janek dobrze pamita: narobi si w sadzie, na jednej budowie, drugiej,
czwartej. Czasem tydzie, czasem miesic, ptora. Spa na podwrku bez dachu nad gow albo na
skrawku betonu jakiej ciemnej komrce. Albo na dykcie, styropianie - to wielki luksus. Koca nikt mu
nigdy nie da - byby to do-d wielkiej ludzkiej dobroci, takie wzruszenie Janek by zapamita.
Pamita co innego: - We wiadro i przynie prdu - robotnicy na budowie wydawali mu takie
polecenia. Janek bra wiadro, wychodzi za pot, pyta ludzi we wsi, gdzie moe prd znale, bo kazali
mu przynie cae wiadro. Ludzie miali si, a przewracali si z tego miechu, nie wiedzia dlaczego.
Szed dalej i dalej pyta. Czu coraz wiksz rozpacz, tak to wspomina, coraz wiksze cierpienie duszy.
Tak wielkie, jakiego dotd nie zna: nie dao si go porwna z adnym cierpieniem fizycznym.
Wedug Janka by to dowd na to, e dusza istnieje.
Czowiek z amputowan pamici nie naley do spoeczestwa, wic kiedy brakowao pracy i kiedy
nie byo mrozu, Janek mieszka w lesie. Robi sobie legowisko z gazi, przykrywa si ogrodnicz foli
znalezion gdzie na mietniku. Taka folia nie jest za: dobrze chroni przed zimnym wiatrem i gstym
deszczem.
Wiedzia, gdzie moe spa, a skd powinien szybko odej, bo Janek czuje miejsca. Nie wie, skd ma
t umiejtno, ale jest przekonany, e s miejsca dobre i s miejsca ze: lasy, ale take mieszkania,
domy. Miejsca dobre nie rni si niczym szczeglnym od miejsc, ktre Jan odczuwa jako ze. W
lesie dobrym i w lesie zym tak samo rosn drzewa, krzaki, trawa, nie wida adnej rnicy. Tylko

Janek j czuje i nigdy nie wchodzi na negatywny teren. I nigdy o tym z ludmi nie rozmawia - boi si,
e uznaj go za zupenego wariata.
jad jagody, ktre rosy w dobrych miejscach, maliny, grzyby pieczone na ognisku. Wiedza, ktre s
jadalne, a ktrych je nie wolno, zostaa mu z poprzedniego ycia. Tak jak znajomo kolorw i
pewno, e Bg istnieje. Ale do tego, ktre zioa s dobre na rany, ktre odstraszaj komary, a ktre
powoduj, e czowiek mniej mierdzi - doszed ju sam.
Chodzi po wioskach i prosi o moliwo skorzystania z hydrantu: umyje si na podwrku, ogoli, nie
bdzie przeszkadza przepierze rzeczy, woy mokre, poczuje si dobrze. Wedug Janka nic nie jest tak
straszne, ani gd, ani zimno, jak wasny zapach, ktrego nie moesz znie. Trzeba dba o siebie,
nawet gdy jest ju z tob cakiem le. Im bardziej si zaniedbujesz tym bliej ci do mierci.
Pyta po wsiach, czy moe porba drewno, skosi traw, co przynie, zanie. Nie chcia pienidzy,
chcia jedzenia. ycie nauczyo go w tych sprawach ograniczonego zaufania: lepiej zje od razu, ni
czeka na wynagrodzenie. Radzi sobie take wtedy, gdy nikt nie chcia da talerza zupy. Przetrwanie
dawa las, a kiedy przysza zima - mietniki. Nie raz, nie dwa Janek wyciga ze mietnika suchy
nadpleniay chleb, macza go w kauy i jad. Wola tak ni kra.
Nie pamita, kiedy znowu trafi na budow. Znowu nosi cement, cegy, sia piasek. Przyglda mu si
waciciel firmy budowlanej. Spostrzeg, e Janek jest punktualny, sumienny, solidny, pracowity i - w
przeciwiestwie do wielu innych robotnikw - nie pije. Ani yka piwka, wdki, nic. Postanowi Janka
przyuczy do bardziej skomplikowanych prac. Postawi go przy murarzu i pod jego okiem kaza
murowa. Przy glazurniku - ka glazur. Ciko szo. Wyszo le, nierwno, musia wszystko rozwala
i jeszcze raz stawia. Dzi potrafi murowa jak mao kto. Bo u Jana, cokolwiek si stao z jego gow,
zachowana zostaa zdolno uczenia si. Dlatego dzi cakiem niele czyta (a mia z tym kopoty), z
pisaniem wci nie najlepiej, za to dobrze mu idzie liczenie.
Waciciel firmy zaatwi Jankowi mieszkanie pod Warszaw - pokj u samotnej starszej pani. Da sta
prac. Na czarno, no bo jak zatrudni kogo, kto ma tylko imi (nadane przez jakich nieznajomych
grali), nie ma nazwiska, adresu, pesel-u, nip-u i wszystkich innych numerw, ktre czyni czowieka
kim.
Poza szefem, jego on i kilkoma pracownikami firmy budowlanej Janek nie mia adnych znajomych.
Szef poda Jankowi numer telefonu do itaki. Micha zrobi Jankowi zdjcie. Sprawdzilimy, czy nie jest
jednym z tych, ktrych poszukujemy. Nie by. Sprawdzilimy, czy poszukuje go policja jako
zaginionego.
Nie. Jako przestpc? Nie, w rejestrach linii papilarnych nie ma
odciskw jego palcw (ucieszy si, odetchn).
Policjanci zarejestrowali Janka jako mczyzn N. N. Wosy krtkie, proste; sylwetka szczupa,
wysmuka; nos duy; uszy due, przylegajce itd. Obiecali wyjani, kim jest.
I my si staramy. Pokazalimy Janka w Gazecie Wyborczej", w telewizji, na naszej stronie
internetowej www.zaginieni.pl. Bylimy przekonani, e szybko rozwiemy spraw: zgosz si jacy

bliscy, dalsi krewni, ssiedzi. Tak zwykle bywa z ludmi o nieznanej tosamoci: kto ich szuka, kto si
o nich martwi,
kto na nich czeka.
Tymczasem Micha postanowi pomczy Jana kilkugodzinnym badaniem neuropsychologicznym.
Zadawa mu wiele pyta, robi rozmaite testy, kaza ukada klocki, powtarza cyfry, porzdkowa
obrazki. Liczy Jankowi sekundy, poprawne odpowiedzi, bdy. Postawi wnioski, ktre w skrcie
brzmiay tak: uraz gowy mg doprowadzi do lewostronnego lub obustronnego uszkodzenia
przyrodkowych czci patw skroniowych i wzgrza. Prawdopodobne uszkodzenie struktur
hipokampa. Prawdopodobne uszkodzenie bocznej kory skroniowej. Wszystko to, zdaniem Michaa,
powinien zweryfikowa neurolog po specjalistycznych badaniach.
Chcielimy powiedzie o tym rodzinie Janka, ale nikt si
po niego nie zgosi.
Pojawia si wana informacja: Janek mg by kierowc
Miejskich Zakadw Autobusowych w Warszawie. Tak si wydaje czowiekowi, ktry kiedy by
instruktorem jazdy w mza. Instruktor - nazywa si Adam Piekarski - dosta} od nas zdjcie Janka, sam
obieca je zeskanowa i przygotowa plakaty. Powiesi je w zajezdniach, w dyspozytorniach w
biurach.
Poprosilimy o zgod na przejrzenie archiww mza, do pomocy zgosili si chtni wolontariusze. Ale
szybko musielimy zrezygnowa z naszych zamiarw: archiwum jest niekompletne, czciowo zalane,
w aktach osobowych zwykle brakuje zdj.
Kierowcy autobusw pozwolili Jankowi usi za kierownic ikarusa. Usiad, odpali, ruszy. I to jak!
Prowadzi przegubowego kolosa bez adnego problemu, zatrzyma go, zaparkowa, zacign
hamulec. Wiedzia, e w ikarusie dwignia hamulca rcznego jest za fotelem z lewej strony, a nie - jak
zwykle - po stronie prawej. Zrobi to odruchowo, nikogo nie pyta.
Wany lad, ktry zaprowadzi nas donikd. lepa uliczka -nikt w mza Janka nie poznaje.
Jan bardzo chce wiedzie, kim jest, mie na krzyu nazwisko, kiedy przyjdzie jego czas. Ale nie boi si
mierci. Sdzi, e mierci nie ma. Ciao, ktre ginie, jest jedynie opakowaniem dla duszy. Jan stanie
przed Bogiem i bdzie musia wiadomie odpowiedzie za cae ycie, cokolwiek w tym poprzednim
si wydarzyo.
I na ziemi trzeba pozaatwia wszystkie swoje sprawy: z tego ycia i z tamtego. Umiera, zdaniem
Janka, naley bez adnych zalegoci.
Ju raz chcia umiera, mia do ycia w lesie. Wszed do letniego domku, gdzie na dziakach
pracowniczych. Domek (altanka raczej) by otwarty, Janek nigdy by si do zamknitego nie wama.
Ludzie na zim zostawiaj otwarte domy, eby zodzieje nie niszczyli drzwi, nie wybijali szyb. Wszed
poszuka jedzenia. Uzna, e jeli kto zostawi co, co si do jedzenia nadaje (makaron, ry, kasza), to
nic si nie stanie, jeli on si posili, a nie polne myszy.

Otworzy szuflad, zobaczy pistolet. Ten fragment ycia Janek pamita dokadnie: chwyci go w rk,
przyoy do gowy, strzeli- Nic si nie stao. Wyskoczy z domu, bieg przed siebie pdem, czu, e
prbowa zrobi co, czego czowiekowi robi nie wolno. To s podszepty diaba, ktry ywi si
ludzkimi emocjami: strachem, zoci, zawici, nienawici. Tak myli Janek, ale diabe tego nie wie,
bo nie zna ludzkich myli. Zdaniem Janka szatan tylko udaje, e wie o nas wszystko. Nie trzeba go
sucha. Nigdy, nawet gdy brakuje nadziei. Janek zatrzyma si gdzie na skraju lasu. Poj, e przed
chwil zdarzyo si co wanego. Micha mwi, e wtedy Janek zobaczy ycie.
Nastpnego dnia wyszed z lasu, poszed do wsi poszuka pracy. Ju si nie jka, gdy o ni prosi. Nie
patrzy w ziemi, gos mia mocny i pewny. Dosta prac i dosta za ni zapat. Chyba niedugo
potem, tego dokadnie nie pamita, spotka swojego pniejszego szefa. Szef zaatwi mu przyzwoity
pokj, prac i da telefon do itaki.
Dziki szefowi idziemy teraz sosnowym lasem i syszymy szum. Szefa nie moemy pozna. Szef widzi
w nas nie organizacj pozarzdow, lecz instytucj, przed ktr lepiej si nie ujawnia - zatrudnia
czowieka na czarno, wic lepiej nie. Janek nie chce na szefa naciska - i my nie naciskamy. Cho
chcielibymy pozna czowieka, ktry tak wiele dla Jana zrobi. Szum jest coraz bardziej wyrany,
gony. Janek nasuchuje, wchodzimy na ostatni wydm, zdejmujemy buty. Janek ju widzi fragment
niebieskiej paszczyzny, lekko spienionej. Stawia jeszcze kilka krokw. Teraz otwiera si przed nim
wielka przestrze. Tego si nie spodziewa. Staje bez ruchu, patrzy, ociera oko: - Wiedziaem, e
morze ma duo wody, ale nie, e a tak.
Idziemy brzegiem, woda obmywa nam stopy. Janek cieszy si, wysoka fala moczy mu nogawki.
Idziemy coraz dalej, coraz duej. Janek pochyla si nagle, podnosi pomaraczowe kamyki, troch
przezroczyste: jeden, drugi, dziesity. Tumaczymy: bursztyny. Mwimy, skd si wziy. Mwimy, po
co s kutry rybackie, ktrym tak si przyglda. Do czego su sieci. Latarnia morska. Pokazujemy
statek, chyba pasaerski, na horyzoncie. Horyzont. Co to jest? Tumaczymy. Ziemia - okrga. Bieguny,
kontynenty, oceany. Siadamy na pniu, ktry wyrzucia woda. Pijemy z Michaem piwo z puszek, Janek
piwa nie chce. Patrzy przed siebie: - Morza nie da si zapomnie, nigdy nad morzem nie byem.
Wracamy do Warszawy, przy drodze stoj prostytutki. Janek wie, czym si zajmuj, wytumaczy mu
szef, kiedy jechali do pracy, a one machay do kierowcw, jak teraz do nas machaj. I koledzy w pracy
opowiadali o nich rne historie. Janek sdzi, e dziewczyny na skraju szosy s bardzo gupie albo
bardzo biedne, ubogie.
Janek czasem, we nie, jest z nieznan mu kobiet. A moe zapomnian? Kobieta nie ma wyranej
twarzy, takie sny pojawiaj si rzadko, Janek nie przywizuje do nich wagi. Raczej w ogle nie myli o
seksie, a rozmowa o tym wcale go nie zawstydza. Nie ucieka od odpowiedzi, ktre innym wydawayby
si krpujce. Kobieta, z ktr mgby by, nie musi by adna. Musi by dobra i nie dwudziestolatka.
- O czym ja bym z takim dzieckiem rozmawia? - pyta Janek. - Co z tego, e bdzie moda i adna, jak
mao bdzie w gowie?
Janek lubi dzieci. Dorosy, cokolwiek mu si zego przydarzy, jako sobie poradzi. A dziecko nie.
Dziecko trzeba chroni.
Jan chce zosta bratem zakonnym, ale nie w zamknitym zakonie. Chce suy Bogu, suc ludziom.

Micha martwi si, bo Janka cigle boli gowa. Tak jakby mu kto na skroniach zaciska stalow obrcz.
Boli go wtedy, gdy si zdenerwuje albo wzruszy. Albo kiedy nam opowiada o tym, Co dziao si zaraz
po przebudzeniu na torach. Woli, eby z nim rozmawia o tym, co si dzieje teraz.
Teraz idziemy do sdu. Janek nigdy nie by w sdzie, przynajmniej tego nie pamita. Musimy tam i,
bo wszelkie prby ustalenia prawdziwego imienia i nazwiska nie przyniosy dotychczas rezultatu. A
Janek chce mie dowd osobisty, zarabia legalnie, paci podatki, mie konto w banku. Musi mie
nazwisko. Nowe nada mu sd. Janek musi tylko powiedzie, jak chce si nazywa, jak mieli na imi
jego rodzice, kiedy i gdzie si urodzi. Wszystko to moe sobie wymyli: Jan, lubi to imi.
Man, nazwisko proste, krtkie, wygodne do zapisania i zapamitania. I europejskie: bez adnego , ,
. Syn Jana i Marii, cakiem adnie. Urodzony w Warszawie, kiedy?
Dobrze byoby mie okrgy rok urodzenia, prosty, eby nie zapomnie. 1950? Miaby dzisiaj
pidziesit trzy lata, troch duo. Wolaby by modszy, nie ma co si dziwi, kady by wola. Skoro
tak rzadko czowiek moe decydowa o roku swego urodzenia, dlaczego przy tej okazji nie odmodzi
Janka? Janek chce jak najduej pracowa, a nie siedzie na emeryturze. Ma racj, prosimy sd o dat
urodzenia: 1 stycznia 1960. I sd si zgadza.
Dostajemy postanowienie sdu, idziemy do urzdu stanu cywilnego, gdzie w pokoju z tabliczk
Rejestracja narodzin" Janek otrzymuje akt urodzenia. Dziewczyny w itace stawiaj tort. Teraz urzd
miasta, ewidencja ludnoci. Urzdnicy si dziwi, ale s mili, nie robi problemw. Jan Man otrzyma
dowd osobisty za miesic.
Opowiedziaem o Janku profesorowi Januszowi Rybakowskie-mu, psychiatrze z Akademii Medycznej
w Poznaniu, z ktrym - kiedy i na inny temat - robiem wywiad dla Gazety Wyborczej" Profesor
powiedzia, e moe uda si Jankowi pomc, chcia go zobaczy. Najlepiej w klinice w Bydgoszczy,
gdzie raz w tygodniu przyjmuje pacjentw. Tam pracuje take docent Alina Borkowska,
neuropsycholog, ktra wie, jak dziaa pami, czym jest uwaga, odbir i przetwarzanie informacji i
dlaczego to wszystko czasem przestaje dziaa.
Jedziemy wic z Jankiem do Bydgoszczy. Tym razem pocigiem. Janek cieszy si: nie pamita, by
kiedykolwiek jecha czym takim. Zachwyt i dziwienie si wiatem, ktry szybko miga za szyb,
zajmuj Jankowi ca podr.
Profesor Rybakowski zadaje wiele pyta: o ble i zawroty gowy, o lki, o poczucie braku sensu ycia,
o myli samobjcze. Janek odpowiada, e odkd ma nas, zych myli jest coraz mniej. Zamiast tego
jest jaka pewno, oparcie, bezpieczestwo.
Docent Borkowska razem ze swoj asystentk Monik Wi-ko prosz Janka, by usiad przy
komputerze i wykona kilka testw. Sprawdzaj czas reakcji, rnicowanie i ignorowanie bodcw,
zdolno kojarzenia, zaburzenia uwagi. Komputer bezlitonie zlicza bdy Janka - jest ich duo.
Teraz jedziemy do szpitala wojskowego, gdzie - dziki staraniom docent Borkowskiej i profesora
Rybakowskiego - Jankiem zaopiekuje si profesor Marek Harat, neurochirurg. Janek spdza tu kilka
dni, cay czas jestemy przy nim. Nikt nas nie wyrzuca, pielgniarki, salowe i lekarze s mili i ciepli Janek czuje si bezpiecznie. Jest poruszony, gdy widzi cierpienie innych: opatrunki i siateczki na
ogolonych gowach, wenflony w yach, kroplwki. Chorzy siedz na wzkach albo drepcz kroczek

po kroczku, ucz si chodzi prowadzeni przez rehabilitanta. Unosz na si kolana. Inni le


plackiem, adnego ruchu. - Czy oni wstan? - dopytuje si Janek.
Przechodzi podstawowe badania (morfologia krwi, rentgen ouc ekg), ale take badania
specjalistyczne: eeg, rezonans magnetyczny, pet. Nigdzie indziej w Polsce nie ma takiej maszyny jak
pet. Tylko na bydgoskiej onkologii - to Pozytonowa Emisyjna Tomografia, prawdziwe cudo,
najbardziej zaawansowana technologicznie metoda medycyny nuklearnej, najnowoczeniejszy i
najdokadniejszy sposb diagnozowania wczesnych stanw nowotworowych. Perfekcyjnie lokalizuje
ogniska patologiczne. wietnie! Nasz kiedy bezdomny Janek ley w maszynie za pi milionw
dolarw. Troch si denerwuje, jest ju zmczony, ale nie narzeka.
Rozpoznanie: obustronne zaniki korowe patw skroniowych. I uszkodzony ukad hipokampa. Std u
Janka cakowity deficyt pamici autobiograficznej. Pami semantyczna dziaa czciowo: Janek
mwi, zna sowa, cho niektrych mu czasem brakuje. Pojcie Hitler jest mu obce, ale potrafi si
uczy. Kadzie wzorowo glazur, bo si tego nauczy. Pami proceduralna odpowiedzialna za
odruchy ma si cakiem niele, powraca: nie wiedzia, do czego suy widelec, ale potrafi to sobie
przypomnie. Pamita doskonale, gdzie w autobusie jest hamulec rczny. Gorzej z pamici
operacyjn - to pami krtkotrwaa, odpowiada za szybkie wczanie informacji, ktre pozwalaj
nam orientowa si w sytuacji: kiedy prowadzimy samochd, potrafimy kontrolowa wszystko, co si
dzieje wewntrz i na zewntrz, a jednoczenie moemy uwanie sucha audycji w radiu. Kiedy jednak
na drodze dzieje si co niespodziewanego, natychmiast na to reagujemy. Hamujemy albo
przyspieszamy, krcimy kierownic, a radia wtedy nie syszymy. Reagujemy adekwatnie do sytuacji.
Janek nie. Bo ma uszkodzone okolice czoowe mzgu, ktre za ten rodzaj pamici odpowiadaj.
Wszystko to lekarze o Janku ju wiedz, ale nie wiedz, jak do tego doszo. Nie ma dowodu na
mechaniczny uraz mzgu. Rana, z ktr Janek wsta z torw, bya prawdopodobnie niegronym
skaleczeniem. Nie ma po niej ladu w mzgu ani nawet na kociach czaszki. Nie sa to kopoty z
pamici spowodowane piciem alkoholu (jeli Janek pi), ich objawy s inne. Docent Alina Borkowska
ma dwie hipotezy. Pierwsza: s to uszkodzenia toksyczne, skutek dziaania jakiej silnej trucizny. Czy
kto chcia Janka otru? A druga: moe Janek ma kopoty z pamici w wyniku dugotrwaego stresu?
Taki stres zmniejsza objto hipokampa i powoduje zaburzenia lkowe. Moe by i trzecia przyczyna
-jaka choroba mzgu uwarunkowana genetycznie. Trudno nam to wszystko poj, ale wsplnie z
lekarzami bdziemy si starali uatwi Janowi ycie - poradzimy sobie moe z blami gowy, z lkami,
z poczuciem bezsensu. Janek dostaje od profesora Rybakowskiego recepty, a od docent Borkowskiej
testy do wiczenia pamici. Bdzie je robi pod opiek Michaa.
Micha jest psychologiem, ale i magistrem filozofii. Pisze mi w mailu:
Mam wraenie, e tragizm historii Janka moe nas atwo zwie. Gdy go spotkamy, zadamy mu par
pyta, poobserwujemy, to moemy stwierdzi, e Jan jest dobrym, skrzywdzonym przez los
czowiekiem. Zalknionym z powodu tego, co przeszed. Jan nie wie, kim jest, nie pamita twarzy
rodzicw, tak samo nie wie, e s kontynenty i by Napoleon. Nie ma pojcia o staroytnej Grecji ani o
filozofii. Wielu rzeczy nie wie nasz Jan. Ale widzi sens ycia i mierci, jest yczliwy ludziom i rozumie
ich.
Siedem razy siedem

Powiedz wam o miejscach, gdzie jest duo bogw. Powiedz wam o miejscach podziemnego ognia.
Mdrze przyzwyczai si do myli, e nie ma odpoczynku ani koca. Jest nieskoczono.*
Tak mwi ksigi.
Wanda Rutkiewicz od siedmiu lat nie mieszka w Warszawie. Wiosn 1992 roku posza na
Kangczendzong. W jej dwch pokojach na dziesitym pitrze wieowca przy ulicy Sobieskiego
zamieszkaa wtedy matka, Maria Baszkiewicz. Zawsze tak robia, gdy crka sza w gry: przyjedaa z
Wrocawia pilnowa dobytku i czeka. Podobno nigdy nie mwia: Wandziu, zosta! Prosia jedynie:
Uwaaj.
Wedug matki ta wyprawa bya waniejsza od wszystkich innych wypraw Wandy. 1 obie byy tego
wiadome, nim si
rozstay.
Od siedmiu lat Maria Baszkiewicz nie chce wrci do syna, do Wrocawia. Mieszka samotnie. Czeka.
Ale ju brakuje jej si, by wyj po zakupy. Robi je przyjaciki crki kilka razy w tygodniu (na
drzwiach widz wizytwk, t sam od lat - Rutkiewicz). Zawsze 4 lutego wpadaj na urodziny
Wandy, 23 czerwca - na imieniny. Przynosz kwiaty, wino. Maria Baszkiewicz parzy kaw, stawia na
stole ciastka. Na sw uroczysto solenizantka patrzy z wielu fotografii, umiecha si. Przyjaciki
jedz truskawki, mwi o pogodzie, matka o Wandzie: - Wrci. )a czuj wicej i wiem wicej. Moja
wiedza jest darem niebios.
* Agni Joga 1929, Warszawa 1994.
Kto powiedzia, e Wanda Rutkiewicz nie yje - ten nie tria wstpu do mieszkania przy Sobieskiego.
Kto prbowa czci jej pami - ten usysza od Marii Baszkiewicz wiele nieprzy. jemnych sw. Na
przykad znajomi, ktrzy kilka lat temu zaoyli komitet. Na jego przewodniczcego wybrano
himalaist Andrzeja Zawad. Komitet mia dba o to, by Wandy nie zapomniano: witowa rocznice
(na przykad jej wejcia na Everest), nadawa jej imi szkoom i ulicom, organizowa przegldy jej
filmw. Na trzecie zebranie komitetu przyjechaa Maria Baszkiewicz i rozpdzia je. - Podjlimy
wtedy uchwa -mwi Andrzej Zawada - e do czasu naturalnego rozwizania sprawy nasza grupa
zawiesza dziaalno.
Spord tych, ktrzy twierdz, e Wanda nie yje, tylko Micha Baszkiewicz ma prawo wej do
mieszkania przy Sobieskiego. Raz w miesicu przyjeda z Wrocawia i namawia matk, by wrcia do
domu. Wie, e matka ma do niego al, bo wnis spraw o uznanie siostry za zmar. Sd wzywa
zaginion Wand Halin Rutkiewicz, aby w terminie czterech miesicy od ukazania si ogoszenia
zgosia si do sdu. Pomimo e Wanda nie przysza, sprawa trwaa a trzy lata. Przeduaa j Maria
Baszkiewicz. Zgaszaa coraz to nowe wtpliwoci, pytania: czy mona wykluczy, e Wanda miaa
sobie tylko wiadome zamiary i niepostrzeona przez uczestnikw wyprawy zesza ze szczytu, na
przykad na drug stron gry? Dlaczego, gdy tylko stracili z ni kontakt, natychmiast nie podjto
poszukiwa Wandy? Czy kto widzia momen kiedy moja crka, Wanda Rutkiewicz, rzekomo zgina?
Cz ktokolwiek z uczestnikw wyprawy widzia ciao Wandy?
Nikt nie widzia. Ciaa nie odnalazy kolejne wyprawy, ktre potem szy w gr pnocn cian
Kangczendzongi.

Micha Baszkiewicz chciaby, by kto wreszcie je znalaz.


- Wolabym mie pewno.
- Po co? Chce zobaczy zdjcia? - pyta przyjacika Wandy. -Pewn polsk alpinistk znaleziono po
roku. Zrobiono zdjcia
Wywoano. Zniszczono je. Wic wolaabym, by nikt nigdy nie
zobaczy Wandy. Wedug matki: zobaczymy j yw. Moe ju niedugo. Maria Baszkiewicz (drobna,
krucha, uprzejma) niechtnie wyjania, skd ma t pewno. Obawia si, e nie bdzie dobrze
zrozumiana. Kiedy ju co mwi - zaraz urywa zdanie. Patrzy daleko, cho siedzi tyem do okna (z
okna wida budynki stacji tvn i kominy elektrociepowni Siekierki). A wie wicej ni my, do tego si
przyznaje. I nie jest to jedynie ta wiedza, jak posiadaj ludzie starzy. Jej crka rwnie podobno
wiedziaa wicej. Bya wiadoma, e Kangczendzonga jest szczeglnym miejscem na ziemi.
Najwaniejszym. Centralnym.
My wiemy niewiele: z legend, poda ludowych, zapiskw etnografw, relacji podrnikw i
opowiada himalaistw. W jzyku Tybetaczykw kang znaczy nieg, chen - wielki, dzod - skarbnica,
nga - pi. Pi Skarbw pod Wielkim niegiem: Kangczendzonga. Kryje sl, zoto i turkusy, wite
ksigi, or, cudowne leki. Tak twierdz ci, ktrzy mieszkaj w zielonych dolinach Sikkimu.
Trzecia gra ziemi. Jej masyw to kilka wiecznie zanieonych omiotysicznych wierzchokw.
Najwyszy z nich - 8598 metrw. Tu przebiega granica Nepalu z Sikkimem (prowincj Indii). Std
wida, jeli wieci soce, dalekie szczyty Everestu,
Lhotse, Makalu.
Wielu usiowao tu wej (pierwsza wyprawa -1905). W strachu przed mrozem, monsunem, brakiem
tlenu i lawinami. Prbowali pokona kopny nieg, rozlege pola lodowcw, lodowe rynny i szczeliny,
zalodzone kominy. Wielu cia nigdy
nie odnaleziono.
Dotarli nieliczni (pierwsi Anglicy -1955). Ale na sam szczyt nie weszli, zatrzymali si dwa metry przed
nim. Tak samo ci, ktrym udao si tu by wiele lat pniej. Podobno nikt (zgodnie z prob tutejszych
wadz) nie odway si naruszy spokoju Bogw wadajcych wit Gr. Bogowie - cho ej szalej
wiatry - mieszkaj w zupenej ciszy.
Wedug Marii Baszkiewicz: Wanda wrci by moe ju 12 maja tego roku. Wtedy minie siedem lat od
chwili, gdy pod Kangczendzong widziano j po raz ostatni. Bo w cyfrze siedem jest caa tajemnica.
Od Marii Baszkiewicz (z domu Pietkun) wiemy, e urodzia si na mudzi, blisko dziewidziesit lat
temu. Tam studiowaa histori staroytn, a potem pracowaa w Centralnym Archiwum w Kownie.
Wysza za m za inyniera, ktrego wojna przygnaa na Litw a z acuta. W Pungianach (by to
majtek ksit Ogiskich) urodzia Jureczka (1941) i Wand (1943). Po wojnie jechali do acuta a
miesic, do teciw. Tam urodzia Nin (ktra dzi mieszka w Niemczech). Niedugo potem z acuta
pojechali do zniszczonego Wrocawia, gdzie inynier Zbigniew Baszkiewicz znalaz zatrudnienie' na
politechnice i ruin domu przy ulicy Dicksteina, tu przy parku Szczytnickim. Wiosn 1948 roku

Jureczek by ju uczniem pierwszej klasy. W Wielkanoc w okolicznych domac" posypay si szyby.


Mina rozerwaa trzech chopcw. Wr nich - Jureczek. Wanda ocalaa, bo chopcy nie chcieli bawi
si z modsz dziewczynk.
Ponad rok pniej Maria Baszkiewicz urodzia Michaa, ktry mwi dzisiaj: - Byem zamiast Jureczka.
O wrocawskim domu Baszkiewiczw wiemy wicej z ksiek. Stoj do dzi na pce w mieszkaniu
przy ulicy Sobieskiego, tu obok poskw Buddy i zdjcia Kangczendzongi. Maria Baszkiewicz
czasem je przeglda.
W ksikach Wanda wiele mwia o domu, w ktrym nic nie byo oczywiste, pewne. Nawet ciany.
Ojciec, inynier sanitarny, by wynalazc, posiadaczem a siedmiu patentw w zakresie biologicznego
oczyszczania ciekw. To on pokaza Wandzie gry. Cichy, spokojny, kulturalny.
Samotnik, coraz bardziej nieufny do ludzi. Wszystkich podejrzewa o nieuczciwo. W domu - ndza,
bo mao zarabia. Na szczcie w piwnicy mieszkaa koza, ktra dawaa mleko. Wanda wypasaa j w
parku Szczytnickim. Ojciec chcia, by ona pracowaa. onie starczao czasu i energii jedynie na dom.
Pinanse - zdaniem Wandy - nie mogy by jedyn przyczyn nieudanego zwizku rodzicw. Byo co
jeszcze, o czym dzieci nie wiedziay. Moe chodzio o ten wiat matki, do ktrego nikt nie mia
wstpu: o dziwne ksigi w kredensie.
Mama nie radzia sobie z domem. Wanda, gdy miaa cztery lata, sama robia zakupy: - Nie byo
wyjcia, nie byo ucieczki - mwia*. Od najmodszych lat bronia swej niezalenoci: - Opiekowanie
si modsz siostr byo dla mnie ograniczeniem wolnoci. Okropnie nie lubiam, gdy chciaa gdzie ze
mn pj. Mniej przeszkadzao mi zajmowanie si modszym bratem, nawet gdy narobi w majtki, a
ja musiaam zrobi z tym porzdek, Ale on nie prbowa wkracza w moje ycie.
Ojciec wreszcie wyprowadzi si z domu, ale do koca zachowa pokj na pierwszym pitrze.
Przychodzi dzie przed Wigili, zamyka si tam i czeka, a dzieci zaprosz go na wieczerz.
Sumiennie paci alimenty. - yciem rodzinnym steruj bardzo dobrze okrelone reguy - mwia
Wanda. - Wzajemne wiadczenia wobec siebie, solidarno, lojalno. Tak byo i jest midzy nami.
Akceptowalimy si wzajemnie.
Zdaa na politechnik. Dorabiaa, ale w grudniu i tak chodzia bez rajstop. Wszystkie pienidze zaraz
oddawaa matce. By moe wtedy postanowia, e nie bdzie tak kobiet jak
* Wypowiedzi Wandy Rutkiewicz podaj na podstawie ksiek Wszystko o Wandzie Rutkiewicz wywiad rzeka Barbary Rusowicz, To-ru-Pia 1992; Wanda Rutkiewicz, Ewa Matuszewska, Na jednej
linie, Warszawa 1986, oraz na podstawie wywiadw Ewy Matuszewskiej z Wand Rutkiewicz (ukazay
si m.in. w Literaturze", Karierze", Tygodniku Solidarno").
ona: ciep, mikk, delikatn. Nigdy si nie da porzuci ad nemu mczynie. Ona bdzie porzuca.
Zaimponuje ojcu pokae mu, kogo opuci: siln i mdr Wand.
I taka bya do koca - wedug tych, ktrzy j znali: nienormalnie ambitna, konsekwentna,
zdeterminowana, perfekcyjna wymagajca, chodna, wycofana. To ona porzucia najpierw
pierwszego, potem drugiego ma. Nie miaa dzieci. - Nie chciaam rezygnowa z gr, wybraam

samotno - mwia wiele lat pniej. Odwana i bezwzgldna - obawiaa si piwnic i pustych duych
mieszka. Baa si ludzi - przyznawaa si do tego. Wszystkich trzymaa na dystans. Emocje - pod
kontrol. Nigdy na luzie, adnych reakcji na pokaz, adnej zy. adnych powita cmokniciem w
policzek, nawet z bliskimi. Nie naleaa do wiata kobiet, w ktrym codzienno to mowie, dzieci,
obiady. adnych ploteczek, adnego gadania bez potrzeby. - Nie cieszya si ludmi - mwi
przyjaciki. - Raczej tym, co moe im pokaza, zademonstrowa, udowodni.
Konflikt j motywowa. Krytyka - dopingowaa. Klska -mobilizowaa. Sukces - dobrze, jeli by, bo
lubia by gwiazd. Potrzebowaa cigej akceptacji. Rzadko dawaa si wyprowadzi z rwnowagi
(wtedy rzucaa kurwami). Zdenerwowana (a denerwowaa si czsto) mwia zwykle spokojnym
stalowym tonem: - Bdzie tak i tak. Koniec dyskusji.
Ale widziana pierwszy raz, moga sprawia wraenie cichej, delikatnej, ugodowej, uroczej. Bya pikn
kobiet, ktra pytaa: - Czy kto raz na zawsze ustali, e konsekwencja, zdecydowanie, precyzja i par
innych cech s przypisane wycznie mczyznom?
Dyplom inyniera elektronika obronia, gdy miaa dwadziecia jeden lat. Podja prac w Instytucie
Automatyki Systemw Energetycznych. Wtedy kupia sobie najmodniejsze szpilki: z metalowymi
obcasami. Wzia kredyt na wykupienie domu, ktry wci nie by wasnoci rodziny.
Nieremontowany od wojny - wali si. Pienidze z banku woya do maej torebki.
Gdy zbliaa si do ulicy Dicksteina, podszed do niej jaki mczyzna i torebk wyrwa. Wanda zdja
szpilki, chwycia je. Pdzia za zodziejem midzy drzewami w parku Szczytnickim, doganiaa go: Zabij ci, ty skurwysynu, moimi nowymi butami! Mczyzna upuci torebk, dom by ocalony.
Ratowaa go z bratem, sami odlewali belki stropowe: - Remont pomg nam psychicznie, uniezaleni
nas od ojca.
Kochaa ojca, o nic nie miaa do niego pretensji (raczej do matki). Zamordowano go w roku 1972. W
acucie, w jego wasnym domu: - Cztery dorose osoby mordoway mojego ojca - opowiadaa. - Tym,
co byo pod rk, czyli siekier i noami. Zakopali go pytko w ogrodzie.
Natychmiast pojechaa do acuta. To ona identyfikowaa zmasakrowane ciao: - Ogldaam krew na
cianach. Byam oskarycielem posikowym na procesie. Wielokrotnie syszaam wtedy krzyk ojca
Jezus Maria! Co robicie?!".
Wedug relacji Michaa Baszkiewicza matka przez wiele lat jedzia z Wrocawia do acuta na grb
byego ma. Zapomniaa o grobie Jureczka: - U nas w domu wcale si o Jureczku nie mwio. Mama
go wymazaa. Ja, cho byem zamiast niego, miaem o to do niej pretensj. Na mio mamy trzeba
byo zapracowa. Wanda bya dla niej najwaniejsza, bo zapracowaa najlepiej.
Maria Baszkiewicz bya szczliwa i dumna, gdy o crce mwiono: najwybitniejsza himalaistka
wiata. To jej crka bya trzeci kobiet na Mount Everecie (1978), pierwsz - na szczycie K2 (1986).
aden Polak przed Wand nie zdoby tych dwch najwyszych gr wiata. Bya wybitna, bo - jak
adna inna kobieta - staa na szeciu omiotysicznikach. - Nie jest to zbyt wiele - mwia Wanda - jak
na ambicje kogo, kto chciaby
wej na wszystkie.

Bo omiotysicznikw jest na Ziemi czternacie. Korona Himalajw. Zdobyli j ju Reinhold Messner i


]erzy Kukuczka. Ja nie bd trzecia po Messnerze i Kukuczce - zapowiedziaa wybitna himalaistka. - Ja bd pierwsz,
ktra osignie co nowego. Pjd wasn drog.
Wasn drog nazwaa karawan do marze. Wymylia j, bo zbliaa si do pidziesitki. - Nie
zamierzam czeka do szedziesitki - zastrzegaa. Postanowia wej w cigu roku na osiem
omiotysicznikw. Mwia o tym w mediach. Lubia udziela wywiadw, dobrze czua si przed
kamerami. Szukaa sponsorw. Tumaczya, e nie chce ju traci czasu i si na wielomiesiczne
organizowanie poszczeglnych wypraw. Bdzie doczaa si do tych, ktre ju w grach dziaaj maj zaoon baz i nisze obozy. W ten sposb nie straci aklimatyzacji, ktr osiga i tygodniami.
Po zdobyciu jednego szczytu zaatakuje nastpny i nastpny.
Zapowiedziaa, e pierwsza bdzie Kangczendzonga. Pniej: Broad Peak, Cho Oyu, Dhaulagiri,
Annapurna, Manaslu, Makalu, Lhotse. Bdzie miaa Koron.
Niektrzy przyjaciele mwili: - Nie id, nie dasz rady, jeste coraz sabsza, masz chor nog. To
karawana nie po marzenia, ale po mier.
Wanda wiele opowiadaa o mierci. Ale nie w domu:
- O pewnych rzeczach mog mwi z ludmi obcymi, nigdy z bliskimi.
Dlatego Micha Baszkiewicz uwaa, e dorose ycie siostry zna przede wszystkim z ksiek. W
ksikach - mier na co drugiej stronie. Kto policzy, e gry zabray Wandzie blisko czterdziestk
przyjaci i znajomych. Midzy innymi: Jerzego Biedermana, Wojciecha Biedermana, Krystyn
Lipczysk, Macieja Pogorzelskiego (Bbla), Halin Kriiger--Syrokomsk, Barbar Kozowsk,
Tadeusza Piotrowskiego, Lilian i Maurice'a Barrard, Wojciecha Wra, Dobrosaw Miodowicz-Wolf
(Mrwk), Jerzego Kukuczk, Kurta Lynce-kriigera. Kurt, neurochirurg z Berlina, by wanym
czowiekiem dla Wandy. W roku 1990 szli razem na Broad Peak, w pobliu K2. Kurt polizn si na
stromym lodzie. Widziaa, jak spada. Jego ciao zostao na piciu tysicach metrw. Przerwaa
zdobywanie gry. Jeden jedyny raz, cho mier zdarzaa si na wielu wczeniejszych wyprawach.
- Za jaki czas wrc w gry - zapowiadaa. - Gry to moja
codzienno. O mierci w grach Wanda mwia bez ceregieli:
- Ze niegu sterczaa sczerniaa ludzka do.
- Umieray, zamarzajc po kolei.
- Wpad do szczeliny. To dziao si prawie na oczach nas wszystkich. Przez radiotelefon syszelimy
jego gos. Mwi, e umiera. Pamitam rozpaczliwy krzyk ony, ktra w bazie czekaa na jego powrt.
- Nie mogam si przemc, by zrobi co z tym kbem ubrania i ciaa. Musia spa z wysoka.
- Zbiegam stokiem nienym w stron rowoczerwonej rynny wyobionej spadajcym ciaem. Z
trudem patrzyam na to, co zostao z czowieka. Ciao powyginane w rnych kierunkach, nogi i rce
pod nieprawdopodobnym ktem. Najgorsza bya twarz - wyrana, rozpoznawalna, cho z tyu gowy

niewiele pozostao.
- Taki lot po skaach i lodzie rozbiera czowieka. Jego ciao
jest zupenie nagie.
- Nie mogam pogodzi si z myl, e ona moe tam zosta, lee na drodze, po ktrej bd chodzi
inni. e rozdziobi j
ptaki.
- Czy to, e nie przestaj si wspina, oznacza, e nie przeywam ich mierci? A gdybym przestaa, czy
to by cokolwiek
zmienio?
- Co dziesity, co dwudziesty alpinista ginie. Ale ja nie zrezygnuj. Mog si tylko modli, by czas
mojej prby w grach
nie nadszed.
- Gry wysokie to droga szybkiego ruchu. Widzisz wypadek, to patrzysz, czy moesz pomc. Jeli nie jedziesz dalej. Tam nikt nikogo nie wemie na plecy i nie zniesie na d.
- Ja kiedy niosam na plecach ciao koleanki, nieywej od czterech lat. Utopia si w lodowcowym
potoku. Wtedy nie moglimy jej pochowa. Wycignlimy j z wody i pogrzebalimy prowizorycznie
w pobliu bazy. Wyrbalimy w lodzie pytki grb, ktry przykrylimy kamieniami. Morena lodowca
jest jednak kiepskim miejscem na grb. Lodowiec yje, porusza si, soce wytapia ld. Chciaam
powrci w to miejsce za rok i pochowa j. Ale wtedy doszo do zbyt wielu tragedii pod K2, eby
znale kogo do pomocy. I dopiero trzy lata pniej postanowiam w kocu odda koleance ostatni
przysug. Znalazam wspaniaych ludzi w bazie pod K2, ktrzy mi pomogli. We trjk poszlimy do
odlegego o ptorej godziny miejsca, gdzie by jej grb. Byy to rozsypane kamienie, pod ktrymi
leao ludzkie ciao. Dopiero teraz zaczo gni, roio si od robakw, mierdziao okropnie.
Wczeniej, gdy spoczywao gbiej w lodzie, byo zakonserwowane. Nielimy na zmian olbrzymi
plecak do cmentarzyska u stp K2.1 musz przyzna, e tak mi ulyo jak nigdy w yciu.
- Zawsze to bya czyja mier, nie moja. Czyja mier jest zawsze czyja, nadal nie wierzy si w swoj
wasn.
I Maria Baszkiewicz nie wierzy, by mier moga zabra jej crk: - Z Wand wszystko w porzdku.
Ona wie, e ja o tym wiem. My zawsze miaymy wietny kontakt. Nie raz, nie dwa Wanda bywaa w
niebezpieczestwie. I ja zaraz dostawaam od niej sygna: oho! niedobrze! A teraz, od wiosny 1992
roku, adnego sygnau.
Wiosn 1992 roku Maria Baszkiewicz przywioza do Warszawy swoje dziwne ksigi. Przyjechaa z
Wrocawia, by poegna si z crk i zaopiekowa si jej mieszkaniem. Opowiada, e byo to inne
poegnanie. Nie takie jak zawsze, gdy rk krelia krzyyk na czole Wandy, a potem j przytulaa
(mimo swych

dziwnych ksig Maria Baszkiewicz jest katoliczk). Tym razem crka nie chciaa ani krzyyka, ani
uciskw.
Moe bya za, czsto zocia si na matk. Przyjaciele mwi: warczaa. Bo to by trudny, silny
zwizek. Matka j osaczaa, prbowaa rozmikcza, przytula. Wanda uciekaa, oddalaa si od niej.
Irytowaa si, bo matka wci bya taka sama: rozkojarzona, nieskuteczna. - Nie miaymy ze sob
wiele wsplnego - mwia Wanda. A innym razem: - Dla mnie matka jest najwaniejsza na wiecie.
Dla matki Wanda bya nadziej. Wypeniaa przykazania zawarte w ksigach. Dziwne ksigi Marii
Baszkiewicz nakazuj y uczciwie i dy do doskonaoci. Wanda dya: sza coraz dalej, wyej,
trudniej. W 1982 roku - po zamaniu nogi - do bazy pod K2 dosza o kulach. Owszem, zdarzao si, e
zawracaa. Jak wiosn 1991 roku, gdy sza poudniow cian Kangczendzongi (pierwszy cel karawany
do marze). Znowu byy trupy (kby ciaa i ubrania), trzeba byo schodzi bez sukcesu. W bazie dugo
rzucaa kamieniami. Pakaa - tak chciaa by na tym witym szczycie. - Jaki pejza - mwia - jak
piknie. Mogabym tu zosta. Udao si kilka miesicy pniej - stana na dwch kolejnych
omiotysicznikach: Cho Oyu i Annapurnie (samotnie, z trudem, z bolc nog, na rodkach
przeciwblowych). Do Korony - jeszcze sze gr.
Dziwne ksigi Marii Baszkiewicz mwi, e czowiek moe by doskonay. Kto yje moralnie, kto
dobrze pracuje, kto jest wiadomy siebie, kto jest w tym wytrway - czuje presj denia do
doskonaoci. Osiga coraz wyszy poziom energii ognistej (zwanej take kosmiczn). Myli si ten, kto
sdzi, e pojmie to rozumem. Nie rozum, lecz serce jest rdem poznania. W sercu rozwija si kwiat
zwany czuciowiedz. Czuciowiedza to rodzaj intuicji, ktra graniczy z pewnoci. Bliskim umoliwia
psychiczny kontakt, nawet jeli akurat s na dwch rnych kontynentach. Dawniej, gdy wiat by
spokojniejszy, wielu ludzi miao czuciowiedz. Dzisiaj rzadk kto j osiga.
Kto osign czuciowiedz - musi milcze, skrywa tajem nice. Bo nie s to sekrety dostpne dla tych,
ktrzy nie d do doskonaoci. Moe dlatego Maria Baszkiewicz nie przyznaje si, e jest nestork
Towarzystwa ywej Etyki Agni Jogi w Polsce. Wiemy to od jej syna.
Towarzystwo ywej Etyki od kilku lat ju nie istnieje, ale na warszawskim Ursynowie mieszka jego
ostatni szef: fizyk po czterdziestce. Od niego wiemy, e Maria Baszkiewicz jest jedn z trzech osb,
ktre zaraz po wojnie zaszczepiy w Polsce yw Etyk Agni Jogi. Ale wite ksigi czytaa jeszcze w
Kownie, przed wojn, w oryginale - po rosyjsku. (W latach trzydziestych spisaa je kobieta o nazwisku
Helena Roerich, mieszkanka otwy. T wiedz otrzymaa z wyszego wiata. Stao si to, gdy
wdrowaa po Himalajach). ywa Etyka to nauka ycia. Agni Joga to droga ognia. - Na kilometr trcio
mi to czym podejrzanym, okultyzmem i tymi wszystkimi seansami. Czyli szarlataneri - te sowa
swego wywiadu-rzeki Wanda autoryzowaa wiosn 1992 roku, w bazie pod pnocn cian
Kangczendzongi.
Sowa spod Kangczendzongi wrciy z bagaem Wandy (600 kg). Wanda wrci by moe niedugo. Bo
wedug Marii Baszkiewicz tajemnic wszystkiego jest sidemka. Co siedem lat czowiek si zmienia.
Regeneruje wszystkie komrki ciaa, osiga kolejny stopie doskonaoci. Siedem razy pi trzydzieci pi lat miaa Wanda, gdy zdobya Everest. Siedem razy siedem - czterdzieci dziewi, gdy
dotara do bazy na wysokoci 5500 m pod pnocn cian witej Gry Sikkimu.

Wedug faktw: w bazie Wand wszystko bolao, przezibia si, spucha. Nie wiedziaa, co si z ni
dzieje - zwykle aklimatyzacja przychodzia jej atwiej. Zesza do wsi (3300 m). Wrcia po kilku dniach.
Spucha jeszcze bardziej: rce, nogi ,gardo. Jakby j poksa rj pszcz. Owiadczya twardo: Idziemy do gry.
Sza najwolniej. Za Meksykanami (kierowa nimi Carlos Carsolio) i za Arkiem Gsienic-Jzkowym,
modym alpinist z Zakopanego. (aden polski himalaista z nazwiskiem nie zgodziby si i w cieniu
Wandy, z wikszoci bya skcona: - Coraz mniej mam z kim rozmawia, coraz wicej milcz mwia tu przed wyjazdem).
Nazywali j abuela (po hiszpasku - babcia). W drugiej poowie kwietnia po raz pierwszy zaatakowali
szczyt Kangczendzongi. Ale burza niena nie pozwolia im tam wej. Zawrcili do bazy. Baza staa na
trawie, ju wiosennie zielonej. Nad namiotami - trzy i p kilometra ciany.
Dwjka Meksykanw migowcem odleciaa do szpitala (silne odmroenia). Arek zatru si (gorczka,
biegunka).
Gotowi na drugi atak szczytowy byli jedynie Wanda i Carlos Carsolio. Szli osobno, tak wczeniej
ustalili. Ona bya powolna, Carlos szybki. Spotykali si tam, gdzie wczeniej zaoyli obz trzeci i
czwarty. Obozy nie istniay, zasypa je nieg. Biwakowali w nienych jamach. Wanda ugotowaa
zup. Zjada, zwymiotowaa. Potem ledwo zdya odpi spodnie - tak miaa biegunk. Wszystko
tu przy Carlosie, bo nie miaa siy, by wygrzeba si z jamy. Nie chciaa zawrci.
Odpoczli, ruszyli w stron szczytu; 12 maja, o godzinie 3.30 nad ranem. nieg by gboki, pod nim
ld. Wanda sza jeszcze wolniej ni dotd. (- Decydujc si i z kim na szczyt - mwia kiedy w
gazecie - id z nim do koca. Nawet jeeli dzieli was rnica szybkoci. Moesz go zostawi tylko
wwczas, kiedy masz absolutn pewno, e twj partner idzie wolniej, bo zawsze chodzi w takim
tempie. A nie dlatego, e poczu si le). - Id, Carlos - powiedziaa.
Carlos Carsolio zdoby Kangczendzong. O smej wieczorem, gdy wraca, spotka Wand. Rozmawiali
kilka minut na wysokoci 8200-8300 m. Podobno chcia j namawia, by zesza. Zrezygnowa: - Miaa
w oczach tylko t gr - mwi pniej. Chciaa jeszcze raz biwakowa, cho nie miaa ani piwora, ani
namiotu, ani gazu, ani jedzenia.
Po biwaku - na szczyt, eby by pierwsz kobiet na Kangczendzondze, eby by bliej Korony.
Carlos czeka na Wand najpierw w czwartym obozie (dwanacie godzin), potem - w drugim (dwa
dni). Zostawi tam dla niej namiot, piwr, gaz, jedzenie, radio. Zszed do bazy. Pogoda si popsua:
Kangczendzonga znikna w nienych chmurach. Carlos by bez si. Arek wci chory. - Mogem wsta
i pj - mwi dzisiaj. - Ale szuka jej to byoby samobjstwo. Zabrako mi odwagi na mier. Wanda
te by si nie ruszya, nie widziaaby sensu.
Dwudziestego pitego maja agencje poday, e gdzie na pnocnej cianie Kangczendzongi zagina
wybitna himalaistka. Do drzwi mieszkania przy ulicy Sobieskiego zapuka Andrzej Zawada z Polskiego
Zwizku Alpinizmu. Poinformowa matk. Ona ju wiedziaa, syn wczeniej oglda wiadomoci i
zadzwoni z Wrocawia.

Wedug Marii Baszkiewicz nic si nie stao. Na Sobieskiego nie dotar aden sygna z drugiego
kontynentu. - Wrci - powiedziaa i zrobia Andrzejowi Zawadzie herbat.
Nazajutrz gazety napisay: szanse rwne zeru.
Tydzie pniej na Okciu wyldowa Arek.
- Baem si tego powrotu - opowiada dzisiaj. - Co ja powiem matce?
Czekaa na niego na lotnisku. Powiedziaa: - Synku, mw mi mamo, babciu, jak chcesz.
Pojechali prosto na ulic Sobieskiego, eby porozmawia (rozmow nagraa Ewa Matuszewska,
przyjacika Wandy). Arek powiedzia: - Mylelimy, cho to mao prawdopodobne, e Wanda zesza
na poudniow stron gry. Bya tam rok wczenie). Ale teraz nie dziaaa tam adna wyprawa. Do
najbliszej osady trzy dni drogi. Ona musiaa o tym wiedzie. To byoby bez sensu.
Gdy wyprawa zesza w doliny, Arek chcia co robi, we-aC helikopter. Ale najblisza wie nie miaa
cznoci ze wiatem. Helikopter i tak by nie pomg, przy tak zej pogodzie i przy takiej wysokoci.
migowce nie lataj na omiu
tysicach. Arek nigdy nie powiedzia, e Wanda nie yje. - Nie mam prawa - mwi. - Nie widziaem
ciaa. Mog tylko przyzna, e nie miaa szans.
Maria Baszkiewicz udzielia kilku wywiadw. Mwia, e nie dziwi jej ani lekki strj Wandy, ani brak
namiotu i piwora: - Po poudniowej stronie Kangczendzongi crka miaa co w rodzaju kryjwekdepozytw, jak mwia. Tam pozostawia sprzt i ywno podczas poprzedniej wyprawy. Wiedziaa,
e to wita gra i nie kady moe na ni wej.
Maria Baszkiewicz twierdzia, e Wanda interesowaa si filozofi i religiami Wschodu: - Fascynoway
j klasztory tybetaskie. Podkrelaa, e tylko w grach czuje spokj i harmoni. Ona wyej posza, w
Kosmos.
- Mam - mwia Wanda - cechowaa pewna nieprecyzyjno sformuowa, definicji i bardzo
emocjonalny stosunek do wielu spraw, la jestem zwolennikiem empirii, logiki, oglnie
mwic, rozumu.
Rozumem nie ogarnie si tego, co podpowiada matce Agni ]oga: w pobliu Kangczendzongi rozsuwaj
si skay. Wejcie do pieczary jest z pocztku wskie. Pniej rozszerza si w cae miasto. To Centrum,
ktre utrzymuje ognist rwnowag planety. Tam trafiaj Wybrani, ci z wysokim poziomem energii
ognistej. Rzadko kto stamtd wraca. Ale bywaj tacy. lezus wrci na Golgot, wity Franciszek do
Asyu, Joannad'Arc do Rouen.
Siedem razy siedem - czterdzieci dziewi lat miaa Wanda, gdy bya blisko gwnego wierzchoka
Kangczendzongi. Nie wiemy, czy go zdobya. Osiem razy siedem - pidziesite szste urodziny crki
obchodzia ostatnio Maria
Baszkiewicz, ktra powtarza: - Wanda zagina 12 mai siedem lat temu.
I zastrzega: - Jeli teraz nie wrci, nie szkodzi. To znaczy e jeszcze nie czas. e jeszcze musz czuwa.

W strefie mierci - powyej siedmiu tysicy metrw - jest zimno i brakuje tlenu. Z kad godzin
ronie ryzyko obrzku mzgu. Coraz trudniej oceni sytuacj, podj decyzj: zawracam. atwiej
dziaa wedug programu, a programem jest szczyt. Po drodze widzi si kobiety w czadorach albo
Jerzego Kukuczk, albo inne zjawy. Albo nic. Odlot, nirwana. Kto ma radio - ten rozmawia z kolegami
w bazie. Bekocze. Ciko i, ciko si podnie. Kto idzie - ten spada. Kto si podda - zasypia. Przez
radio koledzy sysz szum. Nie biegn z ratunkiem, bo w grach si nie biega.
Wanda nie miaa radia.
Maria Baszkiewicz nie ma wtpliwoci. Czuwa, cho czsto brakuje jej si. Gdy chce ju odej, syszy
od Wandy: - Zosta. Walcz o mnie.
Nikt inny Wandy nie syszy.
Ley we mnie martwy anio
Jest noc. Pierwsze minuty grudniowej niedzieli, gra radio. Znamy t muzyk z najpikniejszego
melodramatu: pyta niewielkiego lotniska, skrzydo samolotu, mga, zy, ona i on, poegnanie na
zawsze.
- Wskazwki nieubaganie odmierzaj czas - syszymy ciepy gos z radia. - Do umownego koca
stulecia - i tysiclecia - pozostay niespena trzy tygodnie. Za tydzie program poprowadzi Piotr
Kosiski, za dwa tygodnie mamy wita, a za trzy bdzie ju rok 2000. Czy zdaj sobie pastwo
spraw, e dzi spotykamy si po raz ostatni w latach dziewidziesitych dwudziestego stulecia? I w
ogle to by moe nasze ostatnie spotkanie. Nasza ostatnia noc. Pamitaj pastwo t scen z
Casablanki? Kiedy w Paryu Ingrid Bergman mwi do Bogarta: pocauj mnie, Rick, pocauj mnie, jakby
to by ostatni raz. Rka potrca kieliszek, wino rozlewa si po stole... Sprbujmy przey t scen
przez najblisze cztery godziny w programie trzecim. Dobry wieczr. Wita pastwa Tomek Beksiski.
Muzyka gra coraz mocniej i goniej, narasta. W studiu przy Myliwieckiej - Tomasz. Jego historia
rzadko toczya si przed mikrofonem. Tylko raz na dwa tygodnie, zawsze w nocy z soboty na
niedziel. Audycje jak teatralne spektakle: scenariusz, reyseria, gra nastrojw, jak najmniej
improwizacji. Zawsze troch grozy, czasem troch kiczu
Czsto, znacznie czciej historia dziaa si na poudniowych kracach miasta, na Suewie. W
krypcie: ciemnej, dusznej i dziwnej. Dojazd wind a dziesi piter w gr, bo to wielko pytowy
wieowiec. Drzwi po prawej stronie: biegay za nimi szczury, pezay we, wyy wilki, fruway
nietoperze. Ale nie kady, kto tam wchodzi, dostrzega demony. Widzia je tylko lomasz, a i to
zaleao od dnia. Tutaj mieszka, przy wiecznie zasonitych oknach. - Soce jest zgubne - powtarza,
cho lubi ciepo. Zim nie otwiera okien, chodzi w trykotowej koszulce i dresowych spodniach.
Kawaler, czterdzieci jeden lat, czsto bolaa go gowa:'na zmian cinienia, na zbyt wczesn albo
zbyt pn pobudk, na zbyt wczesny (zbyt pny) posiek. duzo coca-coli, caymi dniami oglda
filmy, zwykle w domu metr od telewizora. Chodzenie do kina - pisa w felietonie -oznacza
bezporedni kontakt z hoot rc popcorn. Filmy to jego praca. Praca, tak sdzi, jest jedynym
zajciem, ktre sensownie wypenia ycie. Przetumaczy Dracul Coppoli i wszystkie odcinki Jamesa
Bonda. - Bond sobie radzi w kadej sytuacji - opowiada. - Podrywa najpikniejsze kobiety bez
najmniejszego trudu. Kady mczyzna chciaby by Bondem, rzed i stycznia 2000 roku w prasie

pisano, e Tomasz to skandalista i ekscentryk. Nieprawda, raczej kochanek z melodramatu. Zy w


wiecie muzyki, filmu, fikcji, mioci i nienawici, absolutnego dobra i absolutnego za.
Opowieci z krypty - tak zatytuowa cykl swoich felietonw, ktre drukowa w miesiczniku Tylko
Rock'! Z krypty na miasto wychodzi rzadko i niechtnie. - Lubi miasto, ale noc -mwi w wywiadzie
telewizyjnym. Przedstawia si, niby artem, jako posta z horroru: wampir, Nosferatu, Dracula.
Dracula: ten, ktry za ycia utraci wielk mio i wyrzek si Boga, teraz jest ywym trupem.
Potpiony pi w krypcie, bka si po ziemi tylko noc i aknie wieej kobiecej krwi.
Vampir przyjmuje rne postacie: nietoperza, wilka, mczyzny albo jego cienia. - Bardzo chciabym
spotka prawdziwego wampira - powtarza Tomasz. W jego szafie wisiaa czarno-czerwona peleryna,
na pce wampirze ky zrobione u protetyka.
Muzyka z melodramatu dawno skoczona. W studiu przy Myliwieckiej trwa seans grozy: Dies Irae
zespou Devil Doli. Na okadce pyty - wedug tego, co opowiada prowadzcy -wida ludzkie zwoki,
czaszki, zakapturzone postacie i rce wystajce ze cian. Czyli nic nowego.
Wigilia za dwa tygodnie.
W Wigili po poudniu do Zdzisawa Beksiskiego dzwoni przyjacika syna. Skada mu witeczne
yczenia i przechodzi do rzeczy: - Rozmawiaam z Tomkiem. Prosz tam pj.
To chyba dzisiaj.
Zdzisaw Beksiski wstaje sprzed komputera (teraz czciej tworzy na komputerze ni pdzlem) i
siga po doniczk pen rnych drobiazgw. Szuka kluczy do mieszkania syna: zawsze tam byy,
teraz ich nie ma. Ale wkada kurtk i wychodzi. Tomasz mieszka kilka blokw dalej. Ojciec wjeda
wind na dziesite pitro. Puka, syn mu nie otwiera. Ojciec wraca do siebie. Wigili spdza samotnie.
Syn zapowiedzia, e nie czuje si najlepiej, jest chory i zmczony, wic przez najblisze dni bdzie
spa. Czy to moliwe, aby miao si to sta akurat dzisiaj? Raczej nie. Przed poudniem Tomek wpad i
jak zawsze w pitek sign po Gazet Telewizyjn". Jak zawsze zakreli filmy, ktre ojciec mia
nagra na wideo: te ciebie bd interesoway, te mnie. Potem wysa maila do Amsterdamu. Zdzisaw
Beksiski wanie go znajduje w swoim komputerze: Tomasz zamwi pyty. Po co miaby je
zamawia, gdyby to miao si sta akurat dzisiaj? Boe Narodzenie, rano. Przyjaciele przez telefon
radz ojcu: -Id i wywal drzwi. - Zdzisaw Beksiski jeszcze raz siga po doniczk pen rnych
drobiazgw i znajduje klucze.
Zdzisaw Beksiski, miy pan, raczej lekarz z wygldu ni ar tysta. Nie wida, by cierpia.
- Jestem chodny na zewntrz. Tak mnie wychowano. To mek by inny. Rozmazywa si, cho by
dorosy.
Gdy Tomasz mia kilka lat, rzadko paka. Kiedy co go wkurzyo, zwykle bra stoek, szed do ogrodu i
na pi godzin znika w pergoli szczelnie obronitej pnczem.
- Zamyka si przed wiatem - mwi ojciec. - wiat dookoa mu nie odpowiada. Chcia zosta
kanalarzem, y pod ziemi.

Potem si zmienio. Czsto wpada w furi, tuk przedmioty. Mia sze lat, gdy dosta od ojca
pienidze na plastikowe misie. Sprzedawano je w najbliszym kiosku po zotwce za sztuk. Kupi cay
worek. - Kiedy si wciekasz - usysza w domu - bierz motek i tucz misia.
- Ja - mwi teraz ojciec - dostrzegaem w sobie skonnoci sadomasochistyczne. Nigdy nie daem
Tomkowi nawet klapsa. Nie chciaem, by sprawio mi to jakkolwiek przyjemno. Kiedy co nabroi,
za kar najwyej nie jad obiadu. Ja w ogle syna nie dotykaem - przyznaje. - Raczej ona. Ja chciaem
mie kumpla, a on dugo by maym linicym si pulpetem. Nie przytulaem go, nie potrafiem.
Pniej oskaraem si o brak ojcowskiego instynktu.
- Ojciec brzydzi si mnie - Tomasz powiedzia swojej przyjacice.
Kiedy podrs, hodowa papuki faliste. Ojciec sdzi, e ptaki w klatce nie rozwijaj intelektualnie,
wic kupi magnetofon, tamy z muzyk pop i kursem jzyka angielskiego. - Suchaj tego - powiedzia
do syna. Synowi si spodobao, cho zwykle nie wykonywa adnych polece rodzicw: nie poszed
po chleb, nie wyrzuci mieci. Gdy by ju dorosy, to on wydawa ojcu dyspozycje. Na przykad: Nadaj mi ten list na poczcie, ja nie bd sta w adnej kolejce.
Lubi rzdzi. W dziecistwie koledzy z podwrka i siostry (tak nazywa koleanki) grali role Indian i
kowbojw opowieciach przez niego wymylonych. On ich fotografowa a potem z wywoanych zdj
ukada komiksy. Z czasem koledzy nie chcieli ju wykonywa polece apodyktycznego reysera,
doroleli. A i scenariusze Tomasza coraz czciej byty nie z tego wiata. - Rodzice przyszli z kina wspomina tamten czas. - Opowiadali o filmie, w ktrym roio si od nieboszczykw dopiero co
wykopanych z grobw. By tam jaki mroczny zamek, jaka kobieta wcielia si w kota, jaki facet
chcia kota udusi. Zwierz wydrapao mu oczy, przewrcio wieczniki, zamek pon.
- O rany! Jakie to fajne! - cieszy si Tomek. - Zaczy mi biega przyjemne dreszcze po krzyu - nawet
po latach pamita tamte emocje.
Potem, a moe wczeniej, may Tomek przynis do pracowni ojca ksieczk o skrzydlatym
potworze. Na kolorowej ilustracji wida byo, jaki jest straszny: dugi i gruby dzib, ogromne zby,
potne pazury i przeszywajce spojrzenie. - Namaluj mi go! Namaluj - zawoa chopiec. Artysta wzi
du desk, pdzle, jaskrawe farby i speni prob dziecka.
- Ten obraz by dla niego magiczny, to pocztek wszystkiego - mwi dzisiaj Zdzisaw Beksiski.
Tomek od razu zanis mokr desk do swojego pokoju. Ale nigdy obrazka nie powiesi, postawi tylko
pod cian. Co wieczr (przez wiele lat, a do wyjazdu na studia), nim zgasi wiato, obraca potwora
dziobem do ciany.
Mia jedenacie, moe dwanacie lat, gdy w kinie zobaczy Kobiet wa. Bohaterka, dugowosa
bladolica brunetka, zmieniaa si w wa, ktry ksa na mier. Ja zawsze lubiem si ba - napisa w
krypcie. - Od tamtej pory - powiedzia w wywiadzie - mam sympati do brunetek, do wampirw,
do gryzienia w szyj.
Kiedy by nastolatkiem, gryz naprawd. W kark. Zwykle krewnych, ktrzy odwiedzali Beksiskich.
Ksa z zaskoczenia, najlepiej wtedy, kiedy go przy stole pi gorc herbat. Ojciec irytowa si,
matka nazywaa syna najlepszym aktorem.

Mzg nastolatka podatny jest na wszelkie wpywy - pjsaj w krypcie z okazji swej czterdziestki. - Krzye
muzykw Black Sabbath w kontekcie tytuw ich utworw (Black Sabbath Children ofthe Grave czy
Electric Funeral) wydaway mi si witokradczo intrygujce.
Mia pitnacie, moe siedemnacie lat, gdy w starym piecyku odkrci gaz i najad si proszkw na
sen. Znalaz go ojciec.
Mia osiemnacie, kiedy w lokalnej drukarni zamwi klepsydry ze swoim imieniem, nazwiskiem, dat
mierci i pogrzebu. Rozwiesi je w caym miecie i patrzy, co si dzieje: do domu przysza szkolna
delegacja, by zoy kondolencje; do ojca, nieobecnego akurat w Sanoku, posano telegram z
tragiczn wiadomoci; drukarnia miaa kopoty z milicj. Tomasz by zachwycony. Dziwi si tylko, e
nikogo jego art nie rozbawi. By moe wanie wtedy zauway to, o czym w dorosym yciu mwi
wielokrotnie: ludzi bawi zwykle zupenie inne sytuacje, inne kaway, inne arty. Co, co wedug mnie
jest nudne i wcale niemieszne.
Lubi humor z Latajcego Cyrku Monty Pythona. Tumaczy go na polski.
Boe Narodzenie 1999 roku: Zdzisaw Beksiski widzi zwoki syna i czuje ulg. Tyle lat z on czekali w
strachu, a to si wreszcie wydarzy. - Id do niego - nalegaa, kiedy nachodzi j dziwny niepokj. Znowu mnie, kurwa, sprawdzacie! - krzycza Tomasz, gdy nakry ojca przed drzwiami swej krypty.
- Bywa potworem - mwi ojciec. - Potrafi dooy i mnie, i matce. Cierpiaa przez brak synowskiej
czuoci. Traktowa j jak szefow kuchni. Jak sprztaczk, praczk jak. No chyba e mia kobiet.
Wtedy i dla matki by czuy.
Zofia Beksiska (cicha, spokojna ona) troszczya si o syna take wtedy, gdy dors. Kiedy pod koniec
lat siedemdziesitych z Sanoka sprowadzili si do Warszawy, Tomasz przyjecha za nimi z Katowic,
gdzie od niedawna studiowa anglistyk (ale jej nie skoczy). Oni zamieszkali w jednym wieowcu, on
w innym - niedaleko. Nigdy nie rozstali si tak, jak zwykle dzieci rozstaj si z rodzicami. Kiedy czasem
syn wyjeda, matka biega do jego mieszkania: praa firanki, wycieraa kurze, pastowaa podogi. On
wraca i krzycza: - Do niaczenia!
Kiedy matk nachodzi dziwny niepokj, ojciec bra z pki lornetk i wdrapywa si na dach ktrego
z ssiednich wieowcw (ze swych okien nie widzieli mieszkania syna). Z dachu obserwowa
zasonite okna krypty. Czy pali si wiato. Tomasz mia dwadziecia lat, gdy w zeszycie formatu A4
prowadzi zapiski. Notowa flamastrami rnego koloru.
Czerwonym: Me powiniene by si urodzi, dlaczego nie umare dwadziecia lat temu? Zielonym:
We mnie ley martwy anio, jedynie diabe zna
moje myli. Niebieskim: Wie, e jestem w jej niewoli. Wie, e mj pokj
to moja krypta. Klepsydra wisi na drzwiach.
Fioletowym: Tak! Ta nico mnie pociga. Starych bior pod uwag, jestem winia, dokuczam starym.
Zachodzi do nich codziennie. Co kilka dni przynosi matce brudne ciuchy do prania, codziennie jad
tam obiad. Ale rzadko z nimi. Oni jedli okoo poudnia, on wtedy dopiero si budzi. Zanim przyszed bya druga. Dostawa odgrzewane. Zjada

i wychodzi. Niebieskim: Hodowanie (wychowanie) mamy. W mamach


te widz czowieka! Czerwonym: jestem krlem samotnoci. Moje krlestwo
potrzebuje krlowej.
Czarnym: Prby samobjcze. Podrczniki do ciupciania -usunicie z domu (paranoja). Dobrze
rozegrana batalia ze starymi. Szanta - e lektor umrze etc. Sytuacja nie jest wesoa. Kurwa, lepiej
troch przeczeka.
Mia dwadziecia jeden lat, gdy przybieg cay zakrwawiony i krzycza do matki: - Wybuch! Tam by
wybuch! Tam si palji Odkrciem gaz!
Zdzisaw Beksiski zawiz syna najpierw na chirurgi (tam go pozszywali), pniej na psychiatri (tam
zosta na jaki czas). Na oddziale nerwic pozna Iren (imi zmienione). Irena, sporo starsza od niego,
wczeniej topia si z nieszczliwej mioci miaa dorastajc crk, pisaa kiepskie wiersze.
Zamieszkali ca trjk w jego krypcie, po wybuchu ju odremontowanej. Tomasz wymyli sobie, e
bdzie ojcem dla dziewczynki. Chcia chodzi na wywiadwki. Irena przedstawiaa go znajomym
poetom: - To syn Zdzisawa Beksiskiego. Nienawidzi tego.
Zielonym: Przeczekanie, kurwa, rodki nasenne. Wsplne ycie z Iren trwao moe ze trzy tygodnie.
Tomasz przybieg do rodzicw i bezradny krzycza od drzwi: - Zamkna si w azience! Nie odzywa
si! Nie otwiera!
Zofia Beksiska posza tam sama. Przekonaa Iren, by wysza.
Czarnym: mier jest krlow.
Zdzisaw Beksiski ze cian krypty zdejmuje swoje obrazy. - Mj ojciec jest wesoy - mwi Tomasz. Ja jestem bardziej ponury moe dlatego, e si na tych obrazach wychowaem.
Kiedy Tomek mia osiem lat, ojciec narysowa seks postaci z wodogowiem (pirko, tusz w albumie
Zdzisaw Beksiski wydanym przez Arkady - strona 36). Kiedy Tomek mia jedenacie lat, ojciec na
pycie pilniowej namalowa resztki ysej kobiety, rozpadnit ylast pikno, ktr zarastaj glony
(tame - strona 49). Kiedy mia trzynacie lat, ojciec namalowa kaskady otwartych trumien. W
trumnach - niektre s dwuosobowe - ciaa, szkielety, szcztki. Trumny wznosz si w gr (osuwaj
si z gry) a po horyzont, za ktrym wstaje wit (tame - strona 53)- Czy to mogo mie w jego yciu
jakie znaczenie? - artysta pyta sam siebie. - Nie sdz.
W miesiczniku Literatura" spytano kiedy Zdzisawa Beksiskiego, czy mier na jego ptnach
bierze si z lku. - Nie wiem - odpowiedzia. - wiadomie nie mam zamiaru malowa mierci. Gadanie
o tacach mierci, szukanie na moich obrazach czaszek i koci jest zawracaniem gowy. Z czego bierze
si to, e ludzie w moich obrazach widz czaszki i koci? Moe std, e maluj gowy bez wosw, ale
robi to dlatego, e wystpuj tu pewne problemy techniczne. Wosy maluje si bardzo atwo, ale z
zastosowaniem innej formy kadzenia farby, ni ja stosuj. Dlatego najczciej maluj gowy
rzebiarskie. Teraz widz, e wszyscy ogolili gowy na zero: Bruce Willis i mj syn, a nawet niektre
eskie prezenterki mtv, wic moe w kocu czaszki bd na tyle powszechnie widoczne, e gowy
namalowane na moich obrazach przestan by postrzegane jak kuriozum.

Tomasz wybra kiedy trzynacie obrazw ojca i powiesi je w krypcie (teraz zostay przekazane do
muzeum w Sanoku). Nazywa je pejzaami. Na pejzaach adnych taczcych szkieletw, prawie
adnych czaszek i koci. Pierwszy pejza to spienione morze noc: na ziemisty brzeg woda wyrzucia
martwego czerwonego ptaka. Ptak ma otwarte zdziwione oczy. Wok niego mnstwo bliej
nieokrelonych mieci, odpady cywilizacji. Na innym obrazie - burym i mrocznym -z wysokiego
wzgrza pynie cmentarz. Botna powd bez litoci wypukuje groby, wyrzuca szkielety, resztki
szkieletw, pojedyncze koci. Potna energia, tempo, huk: grobowce niczym wielkie granitowe
wanny pyn prosto na nas, nic ju ich nie powstrzyma. Ale na kolejnym obrazie (Zdzisaw Beksiski
wanie zdejmuje go ze ciany) nie ma adnego haasu, adnej energii. Jest cisza i wielka przestrze.
Krwawym niebem (adnego bkitu) leniwie leci balon z napisem: ne-ver mor. W dole - na
topniejcym niegu, spod ktrego wyziera jaowa ziemia - stoj dwa chude wilki. Z pewnoci s
godne. Stoj bez ruchu, chyba patrz na odlatujcy balon. Nje maj na co polowa, zgin. adnego
ycia dookoa, stworzenia, roliny nawet. Wszystko mino: cywilizacji nie ma, ludzi nie ma, grobw
nie ma, Boga nie ma. Pusto i zimno a po horyzont. I tylko balon. Kto, kto si nim zabra, ju nigdy
tutaj nie wrci. Never mor. Nie chce wrci, bo nic nie tumaczy sensu ycia na ziemi.
- Nigdy wicej! - Tomasz zdecydowa tak w roku 1985, mia wtedy dwadziecia siedem lat. Bya to
trzecia prba samobjstwa. Kocha si najpierw w piknej pielgniarce z prawobrzenej Warszawy, a
potem w pewnej pannie ze Szczecina, chyba nie cakiem szczliwie. Szczegw ojciec ju nie
pamita, wida wtedy nie wydaway mu si wane. Pamita natomiast doskonale tamten dzie, kiedy
ona znowu poczua dziwny niepokj i kazaa mu i do syna. Poszed, wezwa karetk.
Na intensywnej terapii Tomasz walczy o mier, nie o ycie. Lekarze nie wiedzieli, czy cay mzg
wrci do ycia, czy tylko kawaek mzgu. Ojciec mwi do zaprzyjanionego profesora medycyny: Samobjstwo nie jest tchrzostwem ani ucieczk. Przeciwnie. Kiedy czowiekowi wiat wydaje si
piekem, samobjstwo to akt odwagi i mstwa. Wic skoro Tomek tego dokona, czy musimy go
budzi? - Trzeba - odpowiedzia profesor.
Tomasz wrci do krypty. Niedugo potem pozna Katarzyn (imi zmienione). Katarzyna miaa blad
demoniczn twarz, dugie czarne wosy, zimne zielone oczy i niewiele do powiedzenia. Kobieta w!
Odesza po kilku miesicach, z czym nigdy nie umia sobie poradzi. Nie chcia adnej innej, tylko ona
mu bya przeznaczona. Przez kilka nastpnych lat adnego krtkiego romansu, flirtu, szybkiego seksu.
A trafia si Ssiadeczka, tak j nazywa, i takie midzy nimi byy relacje: szybki seks i do zobaczenia.
Wreszcie przyszy wielkie mioci: Mariola, Ela, Helena (imina fikcyjne). Wszystkie jednakowo
wampiryczne: bla-dolice, kruczoczarne i - zdaniem ojca - nie za mdre. Jedna i czytelniczek - tak
Tomasz pisa w krypcie - zarzucia mi, e widz w kobiecie tylko tyek i cycki. To nie jest prawda.
Przede wszystkim widz naczynie interesownej podoci.
Wtedy jeszcze chyba tak nie myla, tylko kocha je po kolei: do szalestwa, na caego. Ogasza
wszystkim, e jego wybranka jest najpikniejsza, najseksowniejsza, najmdrzejsza. Kocha tak, jak si
kocha w filmach, w melodramatach: czas mia tylko dla ukochanej, codziennie czerwone re, drogie
prezenty, nieustanne pocaunki, najchtniej w kark.
Kiedy pewne dziewcz - pisa - umotywowao mi swoje odejcie sowami: dawae za duo. Szkoda,
e nie daem jeszcze kopa w zgrabny tyeczek na drog. By monogamist, mwi o tym wszystkim
dookoa. Zdrada nie miecia mu si w gowie. Kiedy odchodzia kobieta, z trudem si podnosi.

Pojawiaa si druga, potem trzecia. Ktra z nich raz nawet do niego zadzwonia, a zawsze byo
odwrotnie: to on telefonowa. Natychmiast pobieg do ojca, by mu opowiedzie o tym niezwykle
radosnym zdarzeniu: - Zadzwonia! - krzycza. - Ona do mnie zadzwonia!
Ba si by sam, pragn wielkiej mioci. Miaa to by mio bez adnego planu, strategii, taktyki.
Miao by jak w filmie. Film by dowodem, e wielka mio istnieje. Tomasz lubi filmy, ktre le si
kocz. Nie zawsze wiadomie pakowa si w ukady na trzeciego - z czyj nie do koca porzucon
narzeczon albo ze smutn bladolic matk. One odchodziy, potem wracay.
Odkd obejrzaem w dziecistwie - pisa w felietonie - Kobiet wa, miaem wtpliw przyjemno
spotyka na swojej drodze wszelkiej maci femmesfatales, erujce na moich uczuciach i przede
wszystkim na portfelu. Mj znajomy twierdzi wprawdzie, e zwracam uwag wycznie na tak zwany
typ kurewski, nie zgadzam si jednak, e uroda wiadczy o cha rakterze.
Kiedy co si zaczynao ukada na powanie (z trzecia albo pit kobiet - nikt ju nie pamita
dokadnie), do drzwi krypty zapukaa Katarzyna - wielka mio sprzed lat.
Humanoidy rodzaju eskiego - pisa zirytowany - uwaaj po prostu, e ich pe daje im prawo
deptania mczyzn okazujcych im uczucia. Wbrew utartym opiniom to nie mczyni zncaj si nad
kobietami, ale odwrotnie! A nie ma nic gorszego od sadyzmu psychicznego. Biada tym, ktrzy
twierdz, e kobieta jest najlepszym przyjacielem czowieka. Lepiej nie przyzna si do uczucia, bo
zacznie traktowa czowieka jak szmat, a potem zostawi. I tak byo: Katarzyna pomieszkaa przez
chwil, posza i opowiadaa znajomym: - Chciaam, naprawd chciaam. Ale nie mogam si
przeama.
Wiemy to wszystko od dwch przyjaciek Tomasza. Nazywa je siostrami, jak przed laty koleanki z
podwrka w Sanoku. Siostry - wedug dorosego Tomasza - to te, z ktrymi nie uprawia si seksu,
tylko si z nimi przyjani. To znaczy: rozmawia, pacze do suchawki. S piosenkarkami, maj (lub
miay) ma, urodziy dzieci i wiele wiedz o Tomaszu. Mwi otwartym tekstem. S przekonane, e
Tomasz chciaby, by powana gazeta zamiecia o nim due story.
- On poniekd by kobiet - mwi pierwsza siostra. - Przyznawa si do emocji. Rzadko ktry
mczyzna tak ma.
- By duym wraliwym chopcem - mwi druga. - Zoci si jak dziecko, tupa nog, tuk przedmioty.
atwo go byo zrani.
Lubi opowiada siostrom o swoich uczuciach, chciaby pooy gow na czyich kolanach i da si
gaska.
- Ale wszystkim dookoa pokazywa, e niczego takiego nie chce - mwi pierwsza siostra. - adnego
dotyku, zero bliskoci, sztywna rka na powitanie.
A take z umiechem opowiada o seksualnych fantazjach: chciaby na przykad kocha si w trumnie
z wampirzyc, ktra skuaby go kajdankami i ssaa z niego krew. Powoli, delikatnie, do koca.
O samobjstwie: kiedy w kocu to zrobi. Zapowiada, e daje sobie czas do koca stulecia. Albo
znajdzie kobiet, albo odejdzie na zawsze. Temat mierci pojawia si w ich rozmowach tak czsto, e
nie traktoway ju tego powanie. Nie wierzyy, e to si stanie. Nikt nie wierzy, bo Tomasz ba si

mierci. Kiedy (w roku 1988) lecia z Warszawy do Rzeszowa. Antonw {mad in Soviet Union) spad
na pola pod acutem. Zgina jedna osoba. Tomasz nigdy pniej nie wsiad do samolotu. W krypcie,
na drzwiach maego pokoju, powiesi kilka wycinkw prasowych na ten temat. Nie zdj ich do koca.
W telewizyjnym talk-show opowiada: - Kiedy byem w psychicznym dole, wiele razy mwiem o tym
ludziom, ale oni mnie nie rozumieli. Masz mieszkanie, wietn prac, masz
pienidze.
Jedna z sistr mwia inaczej: - Poczekaj! Musisz mie dziecko, pozna mio do dziecka. Dziecko
wszystko odmienia. Czasami wierzy, e tak si stanie. I wymyli, jak to ycie bdzie wyglda: razem
z ukochan caymi dniami bd w krypcie oglda filmy. Nie bd wychodzi na wiat, na wiato, do
ludzi. Ale nie wyobraa sobie, by kobieta grzebaa w jego kasetach albo wchodzia do azienki, kiedy
on tam si myje. Kupi wic dla niej mieszkanie na tym samym pitrze. Wyremontowa je,
umeblowa. Krypta miaa zosta dla niego. Kobieta mogaby do niej przychodzi jak go, nie jak
gospodyni. Mieli si spotyka w krypcie przed jego wielkim telewizorem i w nowym mieszkaniu, w
ku.
Takie byy plany, czeka na ich realizacj. Nie wolno kupi drugiego mieszkania - pisa. - Gwki od
razu zaczn kipie od pomysw: Powiniene je wynaj. Moi znajomi szukaj mieszkania. Jak
wynajmiesz, to zwrci ci si za czynsz. A moe by tam wpuci koleg? I tak dalej. Nie wolno sobie
znale dziew czyny, bo jurny przyjaciel bdzie dry temat: Nie rozstajecie si przypadkiem? Bo
mam na ni ochot. Natomiast innych zaciekawi, czy zamierzasz si oeni i kiedy bd si mogli
nare i nachla na twoim weselu, na twj koszt, ofcourse. Nietrudno przewidzie, co nastpi ju po
owym weselu. Wszyscy zaczn wypytywa o potomstwo, tak jakby to by ich zasrany interes.
Wreszcie j znalaz, tak mu si przynajmniej wydawao. Nazywa j Nadkobiet. Bya pikna, miaa
duy jdrny biust, tytu doktora na uniwersytecie i lubia seks, jaki on lubi. Niektre panny pytaj
listownie, po co mi kajdanki i czarna maska - w felietonach przyznawa si i do tego. - Odpowiem w
stylu K. I. Gaczyskiego: zacz do listu swoje zdjcie od pasa i do pasa, a wwczas wraz z moj Nad
kobiet yes yes! istnieje taka - moe pozwolimy Ci si przekona.
Znowu by miy dla matki. Matka bya szczliwa. Niedugo, bo zachorowaa i umara. Swoim siostrom
powiedzia wtedy, e mu jest al, bo nigdy nie pokaza mamie, jak naprawd j kocha.
Nad kobiet nie chciaa caymi dniami oglda z nim filmw. Nie rozumiaa oczekiwa Tomasza.
Odesza z jego przyjacielem. Wpucisz do domu kumpla - pisa wcieky - to najpierw zacznie erowa
na twojej kolekcji filmw, a potem ukradnie narzeczon. yjemy w dungli. Nikomu nie wolno ufa.
- Normalny facet - mwi jedna z sistr - powiedziaby do niej: spierdalaj, pieprz si. Ale nie Tomek.
Tomek zacz si zastanawia, czy jest jeszcze mczyzn. Czu si upokorzony, niepotrzebny.
Nie wystarcz sztuczne cycki - publicznie atakowa sw Nadkobiet - tytu naukowy na uniwersytecie
i koszulka z napisem: I'm not a piece ofass, l'm a doctor.
Wierzy, e Nad kobiet wrci. Napisa scenariusz krtkiego filmu, w ktrym jego nielojalny przyjaciel
ginie w zamachu bombowym, zostawiajc Nadkobiet w spokoju.
144

w, sierpniu 1999 roku Tomasz zapowiedzia w Ucie do ojca: wkrtce to si wydarzy. Doda, e
zawsze chcia z nim porozmawia naprawd, ale ciskao mu gardo.
- I ja baem si pyta - mwi dzisiaj Zdzisaw Beksiski- - Rozmawialimy o filmach, o muzyce, ale o
prawdziwym yciu nigdy. On zawsze patrzy na mnie jak na gwno w hamburgerze.
Od mierci ony Zdzisaw Beksiski nie wspina si na dach ssiedniego wieowca, by przez lornetk
oglda okna syna. - Uznaem jego argumenty. On si tu mczy ju czterdzieci lat.
Ale w licie poprosi syna, by tego nie robi. Jestem stary, opiekuj si mn - napisa, cho wcale takiej
opieki nie oczekiwa. Jesieni Tomasz jak co miesic poprosi ojca, by do Opowieci z krypty drukowanych w Tylko Rocku" - przygotowa mu odpowiedni collage jako ilustracj tekstu. Tym
razem syn wymyli, by jego sylwetk sfotografowan z tyu postawi na dooonym z komputera tle,
najlepiej eby to byo soce: -Niech odchodz jak szeryf - powiedzia.
Ojciec przeczyta felieton: Opowieci z krypty przestay by zabawne. Wiem. Jednak yjc w trupiarni,
trudno by rwnie radosnym jak Ziutek Soneczko na plakacie Poranek naszej ojczyzny (vide Pikni
dwudziestoletni Marka Haski). Czowiek wychodzi na miasto i co widzi? Plakat do filmu Carrie 2. To
si nazywa artystyczna nekrofilia. Gnunych hollywoodzkich kretynw nie sta ju na wymylenie
niczego nowego. Tylko patrze, a kto zrobi Hamleta 2 (bo czemu nie?). Ta durna Ameryka wszystko
pore, przetrawi i wyrzyga.
Dalej:
Tymczasem xx wiek dogorywa, nawet nie skomlc. Nie ma ju rozrywek ani sensu ycia. Skoczyo si
kino (filmy durne i wtrne, publiczno chamska i nienaarta). W dodatku nastpny Bond ma by
podobno Murzynem! Skoczya si muzyka (omoty, zgrzyty, bekot).
I dalej:
Najbardziej ze wszystkiego brzydzi mnie hipokryzja i zaka manie. Wol usysze od kobiety brutalne
odpieprz si" njj pokrtne teksty w rodzaju: kochanie, moe by tak sprawdzi, czy ci nie ma w
drugim pokoju, i zosta tam, bo pokj nie lubi by pusty". Na koniec powody, dla ktrych warto byo
y: Kruk Edgara Allana Poe, siedemnasta minuta Ech Pink Floyd, James Bond, Nights in White Satin
The Moody Blues, Adagio Albinoniego, Kobieta w {The Reptile) w kwietniu 1970 roku - seans w
sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni baem si na horrorze. I jeszcze: O Fortuna pierwsza pie z Carmina Burana Carla Orffa, Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd,
coca-cola i ketchup, Czas Apokalipsy, Twin Peaks, rzygajcy grubas w Sensie ycia wedug Monty
Pythona, Mio w czasach zarazy Marueza, wizyta w Domu Kobiety Wa (Oakley Court pod
Londynem). Wszystkie te chwile przepadn w czasie jak zy w deszczu. Pora umiera. Tomasz
Beksiski (1958-1999)-Ojciec wrczy synowi dyskietk z ilustracj. Felieton zosta wydrukowany.
Tomasz powiedzia do jednej z sistr: - Teraz byoby gupio si wycofa.
- Wysoko lata - mwi siostra. - Za wysoko i dlatego si nie zorientowa.
Wigilia 1999. Po telefonie od przyjaciki syna Zdzisaw Beksiski rozmyla, czy to moliwe, aby miao
si to sta akurat dzisiaj. Raczej nie. Dzisiaj przed poudniem Tomek wpad tutaj i jak zawsze w pitek
sign po Gazet Telewizyjn".

Tu przed drug wysa maila do swojego przyjaciela, ktry mieszka w Krakowie. Pisa duo o
Nadkobiecie. Pod koniec doda: Zrb dla mnie jedn rzecz. Powiedz wszystkim, e po prostu nie
widziaem siebie w xxi wieku i czuem, e urodziem si sto lat za pno, wic po prostu
postanowiem wyrwna mchunki. To dziwne, ale naprawd czuj, jakby nie byo jutra. Tak jakby
droga tutaj si koczya. Boj si, bardzo si boj. Napisa take list do ojca. Zdzisaw Beksiski znalaz
go
nazajutrz:
Nie wiem, jak zacz. Od przeprosin nie wypada, bo zabrzmiaoby to idiotycznie. Cho waciwie chc
Ci przeprosi za wszystko. A ju w szczeglnoci za swj parszywy egoizm i brak zrozumienia dla
Ciebie. Twj list z sierpnia wisi w tej chwili nad moim sumieniem jak topr... ale, niestety, jestem zbyt
slaby, aby poradzi sobie z nim i ze sob.
Nie jestem niczyj maskotk ani wasnoci, ani klownem. Dlatego naprawd nie czuj si do koca
odpowiedzialny za nikogo. Musisz zrozumie, e moje ycie jest moim yciem i tylko ja mam prawo
zdecydowa, czy chc je kontynuowa.
Nie bd te w dalszym cigu mesjaszem dla durnych radiosuchaczy ani autorytetem dla telewidzw
i czytelnikw. Ja ju jestem martwy, Tato. To, co zrobi i do czego przygotowuj si spokojnie od paru
miesicy, bdzie tylko postawieniem kropki
nad i.
Nie szukaj w koszu ani w zsypie opakowa po lekach. Wszystkie dawno wyrzuciem, ebycie nie
wiedzieli (Ty i dobrzy" doktorzy), czego si najadem. ywi gbok nadziej, e ju si nie zbudz.
Wierz, e nie ma ycia po mierci. Wierz, e to naprawd koniec. Tego wanie pragn. Tomek.
Pi lat Po mierci Tomasza jego ojciec zosta zamordowany.
przez pragnienie
Ojciec Mateusz otrzepa nieg z czarnego habitu, przedstawi si i spyta Zofi, czy nie jest zdziwiona
jego wizyt. Bya zdziwiona. Wiedziaa, e nieznajomy ksidz musi mie niezwykle wan spraw,
skoro przyjeda z daleka do zupenie obcych ludzi. I to w taki nieg. Zdja chustk z gowy, umya
rce (przed chwil wysza z obory) i postawia czajnik na herbat. Niespodziewany go, ju niemody,
chtnie usiad przy stole i przyglda si Zofii uwanie.
- Pani bya kiedy w Chcinach? - spyta. - Tam stoi pikny koci, ja go odnowiem.
- Nie byam.
- To zaraz koo Kielc. Ze trzydzieci kilometrw std, nie wicej. A was ile byo w domu?
- Szecioro. Wszyscy tutaj mieszkamy w okolicy.
- Pojad do kadego. A ojciec?
- Z dziesi lat bdzie, jak nie yje. Ley koo mamy.
- Szkoda. Wic szecioro was jest, tak?

- Jeszcze mielimy siostr, ale ya tylko dzie. Najmodsza.


- Sidma. Siedmioro was byo?
- Omioro, bo brat jeszcze.
- smy? I co si z nim stao?
- Niewiele wiem.
- A wie pani, e wici chodz po ziemi? Wierzy pani w ta kie rzeczy? Trzeba wierzy. Przyjechaem,
by wam o tym opowiedzie.
Bazylika witego Franciszka, Asy.
Pooyli ofiary na nosze, a potem przystpiono do dzielenia gruzw na wane i niewane. Do tej
odpowiedzialnej pracy zjechao si tu blisko trzystu wolontariuszy ze wszystkich stron Woch. Zebrali
sto dwadziecia tysicy kawakw sklepienia z wizerunkiem witego Mateusza (run koo otarza).
Na gruzy wizerunku witego Hieronima (spad bliej wejcia) nikt na pocztku nie zwraca a takiej
uwagi. Spod nich trzeba byo odkopywa ludzi. Dlatego zebrano tylko osiemdziesit tysicy czci
Hieronima. Niektre byy mniejsze od paznokcia.
Okazao si, e nad sklepieniem zalegay tony gruzu i starych dachwek - skutek wstrzsw. Silne
trzsienia nawiedziy Umbri midzy innymi w latach: 1345,1448,1594,1599,1604,
1730,1751,1832,1917,1971,1982.
To wszystko spado 26 wrzenia 1997 roku.
Sprztnito gruzy, postawiono rusztowania. Za pomoc komputerw, aparatw przewietlajcych i
sond skrupulatnie badano stan murw. Dawniej po terremoto pknicia jedynie tynkowano i
malowano. Teraz w rodek cian podano zastrzyki: opracowany w laboratorium preparat, ktry
uaktywnia star zapraw. Mury Bazyliki Grnej zwizano stalow belk tu nad freskami Giotta,
blisko osiem metrw nad posadzk. Belka spina cay koci. Sklepienia za umocniono linami, ktre
w razie nastpnych wstrzsw zadziaaj niczym gumy. Ale dotychczas nie udao si odtworzy ani
witego Mateusza, ani Hieronima. Dziki komputerom specjalici pracuj na razie w wirtualnej
bazylice: skadaj i demontuj freski redniowiecznych mistrzw. Naprawd odnowiono dwadziecia
osiem cen z ycia witego Franciszka, namalowanych przez Giotta siedemset lat temu. Czyszczono je
mozolnie mikk gum, bo woda mogaby je uszkodzi.
Ratowano take plac przed Bazylik Doln. Tamtego wrzeniowego przedpoudnia asfalt pk tu na
p, tworzc gbok szczelin. Geolodzy szybko podali powd - to ruchy zbocza. Poowa placu
spoczywa na skale, poowa na ziemi sztucznie nadsypanej. Cud, e plac nie odjecha w d razem z
setkami ludzi, ktrzy akurat szli do grobu witego Franciszka. Asfalt zerwano i wyrzucono ziemi. By
zwiza sztuczne z naturalnym, pooono tony stali, wylano tony betonu. Plac - z okazji Wielkiego
jubileuszu - przykryto kamieniem w rnych kolorach, z rnych witych miast i ze wszystkich
kontynentw.
Przed 1 stycznia 2000 roku z placu dolnego wyjad betoniarki. W Bazylice Grnej zoono ju
rusztowania. Pierwszy raz od dwch lat otwarto jej drzwi dla wiernych i zwiedzajcych. Na posadzce

blisko wejcia umieszczono tablic na pamitk ofiar terremoto z 1997 roku. Uroczycie j
odsonito.
Kielce.
Alfreda Borowiec usyszaa w radiu o bezcennych freskach, ktre w Asyu spady na posadzk.
Wczya telewizor. Zobaczya rudy, zamszowy but wystajcy spod czarnej folii. Znaa te buty, kilka
miesicy temu kupia je na bazarze w Kielcach. Podano, e zginy cztery osoby: dwch zakonnikw i
dwch konserwatorw.
Perugia.
Ojciec Domenico Foderaro - przeoony Serafickiej Prowincji Umbryjskiej witego Franciszka zawiadamia Braci Mniejszych Konwentualnych o tym, co si stao: Carissimi
Fratelli! Pod gruzami sklepienia Bazyliki Grnej zgin nas? postulant Zdzisaw (Gislao) Borowiec, a
wraz z nim brat n gelo Apl z prowincji Marche - rektor Postulatu w Asyu. Gislao urodzony w
Kielcach (Polska) 13 czerwca 1975 roku, przyby do nas 20 maja 1997 roku z polecenia brata
Mateusza Korczaka z prowincji krakowskiej. Teraz Gislao jest obok Pana i wstawia si tam nieustannie
o nowe powoania w naszej niewielkiej prowincji umbryjsklej. Tedy, niech Gislao bdzie
pobogosawiony przez nas wszystkich l wyniesiony przed otarz Boga.
Asy.
Po zachodniej stronie miasta, w Sacro Convento, bracia wierzyli w stabilno witych murw, wic
noc nie byo tam wikszego zamieszania. Niektrzy tylko przesunli ka pod uki, bo pod ukiem
podobno bezpieczniej. Gislao Borowiec spa w swoim pokoju na drugim pitrze. O godzinie 2.33
musia si obudzi razem z ca Umbri. Terremoto trwao kilkadziesit sekund. Ziemia nie trzsa si,
falowaa raczej. Sycha byo huk - boato - potne grzmoty. Ale nie z nieba, tylko z samego rodka
ziemi grobowy pomruk. Tam skay tary o skay, kruszyy si, ukaday na nowo.
Przeszo. Natychmiast zapaliy si wiata w oknach caego Asyu. Na licho owietlone uliczki wyszli
ludzie w nocnych koszulach. Krzyczeli, lamentowali, blunili, pakali, dopytywali si o ssiadw,
podawali sobie koce, dzwonili z komrek, mdleli albo biegli: mczyni z samochodowymi kluczykami
w rkach, kobiety z dziemi w ramionach.
Przeraenie w oczach matki spowodowane terremoto bywa najwyraniejszym wspomnieniem z
dziecistwa wielu dorosych Umbryjczykw. Najmocniejszych wstrzsw nie pamitaj tak jaskrawo
jak tego lku: matka chwyta wtedy dziecko, tuli do siebie z niekontrolowan si i rwno z ostatnim
wstrzsem ziemi wybiega przed dm szuka ocalenia.
Umbryjczycy wiedz, e po jednym trzsieniu lubi przyj
kolejne. Zwykle mocniejsze.
Tamtej wrzeniowej nocy w Asyu do samego rana trbiy samochody i skutery. Byle szybciej spod
redniowiecznych spkanych stropw i z ciasnych stromych zaukw uoonych pitrami na zboczu
gry Subasio. jak najdalej, na otwart przestrze wielkiej doliny Spoleto.

Nieliczni asyanie, zwykle starsi, na szalestwo ssiadw patrzyli zdumieni. Ich twarze nie zdradzay
strachu. Prdzej przyzwolenie na to, co si tu stao kilka minut temu. Przecie idziemy po drodze
ustalonej na samym pocztku oddzielnie dla kadego. Nocowanie w samochodzie na otwartej
przestrzeni nie przyniesie ratunku temu, komu droga koczy si akurat dzisiaj.
Lokalne radio uwaao inaczej. Spiker prosi, by nie panikowa, nie uywa wind, nie chodzi po
schodach i poczeka do rana, najlepiej poza domem. Poda si terremoto: 5,5 stopnia w skali
Richtera.
Nie wiemy, co robi wtedy Gislao w Sacro Convento. Z pewnoci woy kapcie. W zakonie by
jedynym bratem, ktry nosi kapcie (inni nosz sanday). Bracia wspominaj, co byo rano:
umiechnity mody Polak usugiwa im przy niadaniu (mwio si o terremoto). Kiedy skoczy,
poszed do kaplicy postulantw, gdzie sprzta okruchy tynku. Powiedzia wtedy do kolegi postulanta:
- Giuseppe, jestem dumny, e zlecono mi t prac w miejscu, gdzie codziennie spotykamy Pana.
Te sowa nowicjusz Giuseppe dzisiaj wspomina z namaszczeniem.
Inni bracia o Gislao: pracowity, skromny, miy, zdolny, pobony, molto bravo, molto religioso, molto
buona persona. Same gadkie przymiotniki: wesoy, atletyczny, uwany. Z pokor przyjmowa
sakramenty. Tutto.
Kielce, Asy.
Na tamie, ktr teraz odtwarzamy na wideo w mieszkaniu Alfredy i Ludwika Borowcw, zobaczymy,
jak zabija drugie uderzenie terremoto. Na razie sycha zza kadru spokojne komentarze
konserwatorw o tym, co pierwsze uczynio w Grnej Bazylice witego Franciszka. Stao si to noc,
dziewi godzin wczeniej.
Prac ekspertw dokumentowaa xv Umbria. - Na tym filmie za pitnacie minut bdzie Zdzi zapowiada Ludwik Borowiec.
Kilku konserwatorw, ktrych wanie ogldamy, przyjechao do Asyu z opnieniem. Do Bazyliki
Grnej, od rana niedostpnej dla zwiedzajcych, weszli przez klasztor od strony dziedzica Sykstusa
iv. Wiemy, e tak drog ich poprowadzi ojciec Angelo Api. Pobieg za nimi i Gislao.
Nieopodal otarza konserwatorzy dostrzegli rysy na wyblakych Scenach Apokalipsy mistrza Cimabue.
Kamera to pokazuje. Kolejne ujcie: popkane freski Giotta. Jestemy w samym rodku kocioa, przy
Stwierdzeniu Stygmatw. Std widzimy otarz. Godzina 11.41. W kadr wchodzi Gislao i patrzy prosto
w obiektyw. Jego umiechnita twarz miga w prawym dolnym rogu ekranu. Znika po trzech
sekundach, Gislao poszed w stron otwartych drzwi.
Godzina 11.42. Obraz nagle si chwieje. Operator tv najwidoczniej chce uciec. Odwraca si wic za
Gislao. Ale kamera ju go nie widzi, bo nie patrzy w wiato drzwi, tylko wyej. Jest drugie uderzenie,
sycha krzyki.
Spada pole krzyowego sklepienia. To ze witym Hieronimem, ale nie cae od razu. Najpierw powoli,
jakby kto z gry, z wielkiej papierowej torby wysypywa co w proszku. Potem szybciej, gwatowniej.
Wszystko naraz z hukiem wali si na posadzk. Tony kamieni, cegie i pyu, coraz go wicej. Ale

pierwszy plan wci pozostaje czysty, jeszcze wida awki po obu stronach i freski na bocznych
cianach. Teraz znikaj,
, 0 chmura kurzu byskawicznie zblia si do ekranu telewizora- Py prawie kuje nas w oczy. Alfreda
Borowiec siedzi na wersalce i zasania twarz.
Krakw, Kielce, Chciny.
Zdzisaw Borowiec, pniejszy Gislao, zda w Kielcach matur. Chcia i na wojskow uczelni,
wojsko daje bezpieczestwo i oparcie. Musia zdoby zawiadczenie, e zapalenie opon mzgowych z
dziecistwa nie zostawio ladw. Po to wybra si do Krakowa 27 stycznia 1997 roku. Zrobi tam
badania i po poudniu wraca do Kielc. Pospiesznym po pitnastej. Dugo szed peronem, wsiad do
wagonu klasy drugiej tu za lokomotyw. Ostatnie wolne miejsce w zatoczonym przedziale zaj
obok duchownego w czarnym habicie. Duchowny podnis gow znad ksiki. 1 Zdzisaw spojrza
ksidzu przez rami, eby sprawdzi, co czyta. Kiedy pocig ruszy, zakonnik poprosi, by zamienili si
miejscami, bo jest spocony, a od okna wieje. Zdzisaw speni prob i grzecznie spyta, w jakim
jzyku jest ten brewiarz.
- Po wosku - powiedzia zakonnik. - Lubi si modli po wosku. To najpikniejszy z jzykw.
Mieszkaem w Asyu przez trzynacie lat. W Sacro Convento.
- W Sacro Convento?
- W witym Klasztorze Braci Mniejszych Konwentualnych.
Duchowny opowiedzia, e Asy to pikne miejsce. Cae z biaego i rowego kamienia. Jest tam
zielono, ciepo i sonecznie. Mona tam znale zajcie, rado, spokj i stabilizacj.
- A czy ja bym si nada do pracy w tym Sacro Convento? spyta Zdzisaw.
- Tam prac daj tylko franciszkanom.
- Jak zosta franciszkaninem?
Zakonnik mia wieo w pamici zmartwienie umbryjskieg0 prowincjaa: w Umbrii nie ma powoa.
Przed powrotem do ojczyzny obieca tamtejszym braciom, e postara si im \n sya modziecw,
pragncych suy Bogu i ubogim. Wysa} ju kilkunastu.
- Pan Bg ma plany wobec kadego z nas - powiedzia do Zdzisawa. - Moemy o tym pomwi, ale w
Chcinach. Zapraszam. Nazywam si ojciec doktor Mateusz Korczak.
Nazajutrz Zdzisaw przyjecha do Chcin.
- Czy wiesz, co to jest powoanie? - zapyta ojciec doktor.
Zdzisaw nie wiedzia, ale pochwali si, e co niedziel chodzi z matk na sm do kocioa. A jej
kobiety z ssiedztwa zazdroszcz, bo ich doroli synowie ju na msz z nimi za rk nie chodz. W
kociele Zdzisaw wysya matk przed otarz, a sam zostaje z tyu po lewej stronie, gdzie zwykle stoi

wicej mczyzn. Zawsze woli sta gdzie z tyu, z boku, na pewno nigdy na przodzie. Lubi, gdy msz
celebruje ksidz proboszcz. Szanuje proboszcza za skromno i za to, e wielu kieleckim ndzarzom
daje codziennie ciepy posiek.
Na prob ojca Mateusza Zdzisaw opowiedzia wicej o swojej rodzinie: w domu jest i bieda, i
choroba. Mama skoczya histori, tata - politechnik. Cae ycie pracowali na etatach, wic teraz ich
emerytury ledwo starczaj na lekarstwa. Obojgu trudno chodzi: ona ma cukrzyc i czsto zapada w
piczki, on przeszed udar mzgu. Starsza siostra po studiach zarabia marne grosze w bibliotece.
Ze strachu przed najgorszym wyksztaceni rodzice zdecydowali, e po podstawwce Zdzisaw
najpierw zdobdzie zawd. Gdyby nas zabrako - wytumaczyli mu - sam na siebie zarobisz. Wic
poszed do zasadniczej budowlanki, ale nie mia tam wielu kolegw. Bo kiedy oni palili w toalecie, on
siedzia sam w szkolnym korytarzu.
Skoczy zawodwk w terminie z wynikiem celujcym i z zawodem montera instalacji budowlanych.
Nauka tak dobrze mu sza, bo mama od lat robia mu masa stp i gowy, przekazujc w ten sposb
korzystne bioprdy. Dziki nim ostatnio skoczy take technikum. Taczy w zespole taca
nowoczesnego Puls-Max", piewa barytonem w chrze garnizonowym, robi prawo jazdy, uczy si
dziennie pidziesiciu nowych niemieckich swek, bo moe kiedy uda si wyjecha. Nie pracuje, w
Kielcach pracy nie ma.
Na koniec pierwszej wizyty w Chcinach dosta od ojca Mateusza katechizm, yciorys witego
Franciszka i zaproszenie
na przyszy tydzie. Po tygodniu potrafi ju sporo powiedzie o powoaniu: - To gos Boy, prosz
ojca. To umiejtno czytania Boych znakw. Tajemnica midzy Bogiem a czowiekiem, ktry Go
syszy. Bg wzywa czowieka do ycia w jednym z istniejcych stanw: maeskim, konsekrowanym
lub samotnym. Bo samotno take jest stanem, prosz ojca. Stany pierwszy i trzeci nie bardzo mi
odpowiadaj. Raczej ten drugi. Takie Bg ma plany, jeli chodzi o mnie.
- A dziewczyny? - zapyta ojciec Mateusz.
- Mam dziewczyn.
-I co?
- Jestem za czystoci przedmaesk, prosz ojca.
- A lub?
- Ona by chciaa si wyda jak najprdzej.
- Ico?
- Ale ja nie chc mie dzieci. Dzieci nie wolno zostawia bez opieki, trzeba im dawa mio non stop.
Wic lepiej nie.
Ojciec Mateusz zamyli si na chwil. Potem zaproponowa Zdzisawowi prac przy remoncie
kocioa.

- Zarobisz na bilet do Woch.


Przez nastpne dwa miesice, a do Wielkanocy, Zdzisaw przesiewa piasek, miesza wapno, sprzta.
Wynagrodzenie deponowa u ojca Mateusza. Do rki dostawa tylko na dzisiejszy bilet do Kielc i na
jutro z powrotem do Chcin. Wypacanie Zdzisawowi wikszych sum nioso ryzyko, e po drodze
rozda je pijakom na piwo, co kilka razy uczyni z dobrej i nieprzv muszonej woli ku przeraeniu ojca
doktora.
Zawsze po pracy suy mu do mszy. Lubi piewa nawet do pustego kocioa. Ojciec Mateusz karci
go wtedy:
- Ludzi nie ma, a ty piewasz! Jak to wyglda?
- Ale ja chc - mwi Zdzisaw i wbrew ojcu piewa. Po mszy franciszkanin zadawa pytania:
- Czy nie boisz si samotnoci? Kto boi si samotnoci, nie powinien i do zakonu. Czy nie jeste
krnbrny? Nieposuszni nie powinni i do zakonu. Czy czyje upomnienie nie wprawia ci w
depresj? Czy lubisz pienidze? Czy samemu nie grzeszysz przeciwko czystoci? Czy jeste pewny, e z
pomoc aski Boej wytrwasz w stanie bezennoci i czystoci przez cae ycie? Bo jak nie, to po co
zaczyna co i nie koczy. Wic jak? Jeste pewny swojego powoania?
- Jestem. Na sto procent.
- I chciaby do Umbrii?
- Do Asyu, prosz ojca.
- Napisz do Perugii, do prowincjaa. Zdzisaw zrezygnowa z pracy na budowie.
- Niech mnie ojciec uczy woskiego.
Perugia, Asy.
Zdzisaw Borowiec pod koniec maja przyjecha do Perugii. Tu przez cay rok mia si uczy woskiego
na midzynarodowym wieckim uniwersytecie. Spa w klasztorze, tu za klauzur, w pierwszym
pokoju po lewej stronie: z azienk, biurkiem, krzesem, kiem i kiepskim obrazem na cianie. Obraz
przedstawia kolorowe wntrze Bazyliki Grnej w Asyu namalowane z perspektywy wejcia.
Wieczorami Gislao marzy, e w przyszoci - wzorem innyc braci - po tej niezwykej wityni bdzie
oprowadza wiernych
Czyta listy od matki. Pisaa mu, e nie moe sobie miejsca lez bo tak tskni. Nigdy nie chciaa tej
rozki. Potem, e '"lasku pod Warszaw bandyci zabili maturzyst: Taki strach, lobne, e tam suysz
Bogu. Teraz ju nie wtpi w suszno Twojego wyboru. I Gislao nie wtpi. W klasztornym korytarzu
zapa prowin-iaa za rkaw. Poprosi ojca Domenico Foderaro, by w kaplicy odmwi razem z nim
raniec. Byo to niezwyke yczenie Nigdy dotd aden modzieniec nie zachowa si tak
bezporednio wobec przeoonego caej Serafickiej Prowincji Umbrii. Prowincja speni prob.
Innym razem Gislao owiadczy mu wprost: - Przyjechaem m by zosta witym. Jak to zrobi, prosz
ojca?

'_ Zastanowi si - ojciec Domenico odpowiedzia powanie, bo nigdy wczeniej nie sysza takiego
pytania. I od razu pomyla' pragnienie Gislao jest tak szczere, e z pewnoci doprowadzi go do
Chrystusa. Nie przypuszcza, e stanie si to tak prdko. Gislao mwi po wosku coraz lepiej.
Zadecydowano wic, e zamiast uczy si dalej na midzynarodowym uniwersytecie, ma i na
teologi w Asyu ju od najbliszego padziernika. Wstpi do postulatu i dwa tygodnie przed
rozpoczciem roku akademickiego zamieszka za murami Sacro C0nvento. Nie wiadomo dlaczego tak
wczenie, nie mia takiego obowizku. Wyjecha z Perugii dzie, moe dwa po rozmowie z
prowincjaem. Dwa tygodnie pniej ojciec prowincja napisa do Kielc: Jego ycie i jego mier nie
zostay bez znaczenia] To by wielki dar dla caego Kocioa i wiata.
Asy.

..

Gislao nie mia nic do roboty w bazylice, dziewi godzin


po nocnym terremoto.
Nie wiadomo, dlaczego pobieg za ojcem Angelo Apim, ktry wskazywa drog spnionym
konserwatorom.
O godzinie 11.42 stan pod witym Hieronimem.
Odkopano gruzy. Znaleziono Gislao w objciach nauczyciela. Ojciec Angelo chroni ucznia przed
uderzeniami kamieni i cegie: nakry go wasnym ciaem.
Na twarzy Gislao nie zauwaono ladu strachu, umiecha si.
Kielce.
Do drzwi Alfredy i Ludwika Borowcw zapukaa zaprzyjaniona ssiadka i opowiedziaa o niebywaym
zbiegu okolicznoci: - Czowieka o tym samym imieniu i nazwisku co wasz Zdzi przysypao w Asyu. A
Zdzi pracuje w Warszawie, tak opowiadalicie, prawda?
Prawda, tak opowiadali. Przed wyjazdem syn prosi rodzicw, by dochowali tajemnicy: - A jak nie
wytrzymam? - obawia si. - Wrc i co bdzie? Ludzie pkn ze miechu. Ssiadom powiecie za trzy
lata, po pierwszych wiceniach.
Alfreda Borowiec martwia si, czy przez te trzy lata zdy uskada na autobus do Asyu: - Bg mia
inne plany - pakaa do ssiadki. - Ale co to za Bg, ktry ludziom dzieci zabiera, i to w tak podstpny
sposb?!
Kobieta z ssiedztwa nic nie odpowiedziaa. Po tygodniu Alfreda Borowiec uspokoia si: - Zdzi
prosto do nieba poszed. Tylko to, co Bg robi, powinno by bardziej zrozumiae dla czowieka.
Inna ssiadka, z bloku obok, zapukaa do Borowcw kilka miesicy pniej. Przez wiele lat pracowaa
w niedalekim domu maego dziecka, Borowcowie dobrze j znali. Spytaa, czy nie powinni poszuka
Stanisawa C, by opowiedzie mu
o mierci Zdzisawa.

Stanisaw C. - maszynista kolejowy - ponad dwadziecia lat temu przynis do sierocica niemowl.
Byo to jego dziecko, ktre z kolei, chyba szste. Borowcowie mieli ju starsz crk i aob po
zmarym noworodku. Przyszli wic do sierocica i adoptowali Zdzisawa, bo pierwszy spord
wszystkich dzieci wycigri do nich rce. Mia wtedy trzy lata i nazywa si cakiem inaczej. Mia
sze, gdy Alfreda Borowiec mu o tym powiedziaa. Stao si to poniekd przypadkiem, gdy Zdzisaw
dowiedzia si od rwienika, jak dzieci przychodz na wiat:
matce rozcina si brzuch.
- Czy to prawda, e przeze mnie tak cierpiaa?! - zapyta
Alfred Borowiec i cay si trzs.
- Nie cierpiaam - odpowiedziaa i wyjania mu powoli, e nie ona go urodzia, ale w ich yciu to
niczego nie zmienia. 1 dodaa: - O wszystko moesz mnie zawsze zapyta, ja ci
nigdy nie okami.
Pyta. By nastolatkiem, gdy chcia szuka krewnych. Rodzice owiadczyli mu wtedy, e nie maj nic
przeciw temu, ale najpierw musi zda matur.
Chcia szuka i potem, ale ojciec Mateusz przykaza, e
najpierw musi zosta ksidzem. Wyjecha do Asyu.
]u po jego pogrzebie do Kielc przyszed list: Cho w klasztorze jest chodno, zawsze tu wieci soce i
nie musz marzn. Mamy adny ogrd z fig i czereniami. Ciao!
Alfreda i Ludwik Borowcowie zdecydowali, e Zdzisaw zostanie na zawsze blisko witego Franciszka.
Tu w Kielcach s napywowi, wic kto zajby si grobem syna, kiedy ich zabraknie. Tam jest wrd
swoich, tak by chcia.
Rodzice nie byli na pogrzebie, nie mieli wtedy ani paszportw, ani pienidzy na podr. Odwiedzili
Zdzisawa po roku. Cho dzie wczeniej w Watykanie papie dodawa im si, Alfreda Borowiec baa
si wej do bazyliki i przestrzegaa przed tym ma. Staa na placu grnym i stamtd patrzya na
Asy: na zamknite kocioy ubrane w stalowe rusztowania, na kilometry potw z drucianej albo
plastikowej siatki, na puste stare domy, na tumy cignce do mogiy witego Franciszka.
Do grobu Zdzisawa przyjecha take i ojciec Mateusz, przekonany, e modzieca z Kielc naley
beatyfikowa. Mwi o tym wiele razy swoim nastpnym wychowankom: Maciejowi i Bogdanowi.
Postulanci Maciej i Bogdan nie znali Gislao. Nauczyli si ju woskiego na uniwersytecie w Perugii i od
niedawna mieszkaj za murami Sacro Convento. Stale przychodz do jego grobu.
Gislao ley niedaleko jednej z pnocnych bram miasta, na tamtejszym cimitero, w katakumbach z
jasnego kamienia, trzy metry nad ziemi, w towarzystwie kilku innych braci mniejszych
konwentualnych.
Elbieta, starsza crka Borowcw, w trosce o zdrowie rodzicw zadecydowaa, e nie bd szuka
maszynisty kolejowego Stanisawa C. i nie opowiedz mu o tym wszystkim.

Gry witokrzyskie.
Ojciec Mateusz zosta przeniesiony z Chcin do Lubomierza w Gorcach. Stamtd - dwa lata po
terremoto - wybra si w podr po wojewdztwie witokrzyskim, za wiedz maestwa
Borowcw.
Jechalimy wolno, nieg zasypa nam drogi. Skrcilimy z trasy Krakw-Warszawa. Przed zagrod Zofii
R. ojciec Mateusz otrzepa nieg z czarnego habitu, przedstawi si i spyta gospodyni, czy nie jest
zdziwiona jego wizyt. Bya zdziwiona. Wiedziaa, e nieznajomy ksidz musi mie niezwykle wan
spraw, skoro przyjeda z daleka do zupenie obcych ludzi. Zdja chustk, umya rce i postawia
czajnik na herbat. Niespodziewany go chtnie usiad przy stole i przyglda si Zofii uwanie.
- A wie pani, e wici chodz po ziemi? Wierzy pani w takie rzeczy?
- Moe i wierz.
- Trzeba wierzy, jeden z nich tak wyglda - ojciec Mateusz wyj fotografi. - To by pani brat.
Bardzo chcia pani
zobaczy.
- Bardzo chcia pana zobaczy - ojciec Mateusz powiedzia do Jerzego, dwie wsie dalej. - Ma pan taki
sam nos, czoo, uszy i takie samo mocne widrujce spojrzenie.
- Bardzo chcia pastwa zobaczy - powiedzia caej szstce zwoanej telefonicznie do domu kolejnej
siostry. - To byo najwiksze pragnienie jego ycia. Dzisiaj auj, e wtedy mu nie pomogem i e go
wam nie przywiozem. By mdry, dobry i przystojny. Oj, pikny by, jak lalka.
Nieznajomy franciszkanin opowiedzia zebranym o niezwykym spotkaniu w pocigu relacji KrakwKielce. - Jechaem tym pocigiem - mwi - bo odnawiaem koci.
Do niedawna w chciskiej wityni bya droga restauracja, w ktrej gocili sekretarze partii. Kiedy
koci zwrcono prawowitym wacicielom, nie od razu przystpiono do remontu. Remont czeka na
ojca Mateusza. - Dlaczego nikt nie zaj si tym wczeniej? - pyta sam siebie. Sam wybra Chciny.
Kiedy powraca z Woch, przeoeni pozwolili mu wybra klasztor w ojczynie. (- Dlaczego tak
wybraem?) Sam zdecydowa, e odnowi koci, a przeoeni wyrazili zgod. (- Dlaczego? Ani nie
byem gwardianem, ani wcale si na tym nie znam). Potem czsto jedzi do Krakowa, by z
prowincjaem na bieco omawia szczegy remontu. Raz, kiedy wraca z takich konsultacji, pozna
Zdzisawa - syna rodziny Borowcw, ktra go przygarna i dawaa mu mio non stop.
- Ale i tak zawsze czu si odrzucony - zakonnik mwi dalej. - Dziecko ju w onie matki wie, e nie
jest chciane.
Kobiety signy po chusteczki.
- Ja si do niego modl - ojciec Mateusz zwierzy si przy herbacie. - Czuj wtedy, jakbym mu kwiaty
dawa, jakbym go odwiedza. Bo on jest wity ju przez samo pragnieni Mdlcie si do waszego
brata, a bdzie wam atwiej w yciu To ktra z was jest tu najmodsza?

Jolanta - rocznik 1960. Uprawia ziemi, jest matk dwch zdolnych licealistek. Wtedy miaa
pitnacie lat. Gdy przysza ze szkoy, ojciec przywita j nowin: - Brata ci przywiozem sprawd w
pokoju. Pobiega, ale tam adnego dziecka nie znalaza. - Oddaem do sierocica - usyszaa miech
zza plecw i nigdy wicej o tym z ojcem nie rozmawiaa.
Antoni - rocznik 1958. Kawaler, robotnik w fabryce. Wtedy mia siedemnacie lat. Mama od lat
chorowaa na gow, od prawie roku bya w szpitalu psychiatrycznym. Tam urodzia najmodszego
brata, nikt z rodzestwa dziecka nie widzia. Tylko ojciec. Ojciec by surowy, jedzi na parowozie, nie
dba o dom i czsto oglda si za kobietami.
Zofia - rocznik 1956. Dzisiaj matka dorastajcych dzieci. Wtedy miaa dziewitnacie lat i w Kielcach
uczya si na krawcow. Syszaa, e by brat. Nigdy nie widziaa matki w tej ciy ani potem. Brata nie
szukaa, nie przyszo jej to do gowy.
Jerzy - rocznik 1955. Rolnik, m i ojciec. Wtedy mia dwadziecia lat. Nie odwiedza matki w szpitalu,
podobnie jak reszta rodzestwa. Niewiele wie. Teraz zarnby winiaka, gdyby brat przyjecha.
Szkoda, e nie przyjedzie.
Katarzyna - rocznik 1951. Urzdniczka, bezdzietna matka. Wtedy miaa dwadziecia cztery lata.
Chora matka po urodzeniu Zdzisawa ya w szpitalu jeszcze jedenacie lat. Tak, nie odwiedzali jej
tam. Brata nie szukali, bo gdzie? Ojciec, cho ju niemody, wzi z mam rozwd i polubi now
kobiet. Umar dziesi lat temu. Nigdy nie mwi o Zdzisawie.
I najstarszy Wadysaw - rocznik 1950. Starszy od Zdzisawa o dwadziecia pi lat. Wtedy pracowa
na kolei, sto kilometrw od domu i tam razem z on cieszy si z narodzin pierwszej crki. On jedyny
z caej szstki twierdzi, e do dzisiaj nic nie wiedzia o istnieniu brata. Ani ojciec, ani nikt z modszego
rodzestwa przez tyle lat mu nie powiedzia. Teraz dopiero usysza i pacze.
- Niech ksidz im podzikuje - poprosia ktra z sistr.
- Komu?
- Tym, co go wychowali. Tu nie byo domu. Zimny piec,
puste garnki. Dobrze trafi.
Atmosfera mioci
Mwi: crka szatana. Strach rzuci kamieniem. Raz ,eden ssiad rzuci, a szyba w oknie nic, jakby si
tylko ugia. Ona nawet nie wyjrzaa, nie uchylia firanki. Strachu nie zna? Boga
si nie boi?

Mwi: bd przez ni we wsi nieszczcia, bdzie pacz dzieci ony i mowie zwizani najwitszym
sakramentem maestwa bd si rozchodzi za jej spraw. Tyle lat kusia mczyzn we wsi, tyle
grzechu z tego byo, e dzieci rodzia co rok, a kade z innym chopem.
Pisz do niej (ale si nie podpisuj): Wiesz, e oczernia ksidza, i wiesz doskonale, e odpowiesz za
to przed Bogiem. Zrobia to za srebrniki. Judasz te zdradzi za srebrniki, ale sumienie zmusio go do
powieszenia si.

Alina P - mieszkanka bloku w pegeerze (okna na pierwszym pitrze) parafianka, rozwdka, matka,
kucharka, bezrobotna. Szczupa, niska, drobna. Ma czterdzieci lat, dumn twarz energiczne ruchy,
bystre spojrzenie (raczej czujne, nerwowe), ciepy gos, drce rce, zadbane paznokcie, czyste buty,
proste spodnie i schludn bluzk. Czasem si umiecha, ale zwykle nie. Czciej chodzi zamylona,
patrzy w ziemi.
Teraz wykpaa ju dzieci, pooya je w siedmiu kach przezibionym daa polopiryn,
najmodszym przeczytaa bajk. Przytulia je, tylko do nich potrafi si jeszcze przytula. Zgasia
wiato. W kuchni zaraz zaparzy sobie herbat Kombinerkami sprawnie odkrca kran nad zlewem, bo
kurki si popsuy i od dawna nie ma ich kto naprawi. Nalewa wod, kombinerkami zakrca kran,
stawia czajnik na piecu. Zmiata okruszki po dzieciach, woda ju wrze, jest herbata. Teraz, jak co
wieczr, siada przy oknie (zacigna zasony), siga po teczk z tymi strasznymi papierami, przeglda
je. Kiedy, jak je tak przegldaa, kto waln kamieniem w okno, ale szyba ani drgna. Szkoda, moe
jakby kamie wpad i uderzy j mocno w gow, byoby ju po wszystkim. Ale nie. Trzeba y. I co
wieczr przeglda te papiery, taki przymus ze rodka. Obok pozww, wyrokw, umorze, opinii
biegych s tu i anonimy: ...wiesz, jak moralnie si prowadzisz, wiesz, jakich ojcw maj twoje dzieci,
wszyscy wiedz, jaka jeste mdra, bo chodzia do szkoy specjalnej. Tu chodzi tylko o prawd, bo
wiesz, jak nasz ksidz jest pobony. Kady wie, e kamiesz, a najlepiej wie Bg. Pan Bg nierychliwy,
ale sprawiedliwy. Jak moesz y z tak obcionym sumieniem? Sd moe wyda wyrok na podstawie
faszywych zezna, ale Bg zna prawd. Za wszystko trzeba odpowiedzie przed Bogiem. Nawr si,
odpd od siebie szatana, a bdzie ci atwiej y.
Cikie ycie Aliny P. nie zaczo si wcale wtedy, gdy ona greckokatolickiego ksidza dowiedziaa si
od tutejszych dzieci, e proboszcz parafii rzymskokatolickiej lubi przytula dziewczynki: bra je na
kolana, nocowa na plebanii, kpa, wkada im jzyk w usta i palce w pochw. ona
greckokatolickiego ksidza poinformowaa o tym biskupa, a kiedy ten nie zabra ze wsi proboszcza,
zoya doniesienie w prokuraturze. I powiadomia Gazet Wyborcz"
Parafianie napisali list w obronie proboszcza. Biskup napisa do parafian, e ich kapan jest w
porzdku. Proboszcz na mszy powiedzia, e kademu moe spojrze w oczy. Alina P. siedziaa wtedy
w drugiej albo trzeciej awce, ale jej w oczy ksidz nie spojrza. Wtedy podja decyzj. Pojechaa do
prokuratora i powiedziaa, co jej proboszcz robi, gdy za pozwoleniem rodzicw nocowaa na plebanii.
Chodzia wtedy do drugiej klasy podstawwki.
Proboszcz oskary Alin P. o oszczerstwo, ale spraw przeciw niej umorzono.
Alina P. w prokuraturze dowiedziaa si straszliwych rzeczy: jej dorastajce crki zeznay, e
proboszcz robi im to, co trzydzieci lat temu robi ich matce.
I inne tutejsze kobiety s ofiarami proboszcza, niejedna nocowaa dawno temu na plebanii. Teraz
mwi, e nie, e
Alina kamie.
Ale s i odwane, ktre zeznay, jak je proboszcz dotyka, kiedy byy dziewczynkami. Dzi maj mw
i wie nic im nie gada, nie ma alu, pretensji.

Co innego z Alin P. - ona ma ju nie ma. Chodzi pijany po pegeerze i ali si ludziom, e on ma
puszczalsk. Ludzie pukali si w gow i patrzyli na ssiadk ze wspczuciem. Ona rodzia mu kolejne
dzieci, w sumie siedmioro, a wreszcie wygonia ma do matki, do ssiedniej wsi (mieszka tam do
dzisiaj). I zeznaa na proboszcza.
O samotnej kobiecie, ktra zeznaje przeciw ksidzu, wolno powiedzie wszystko. Bezkarnie, nikt jej
nie obroni. W pekaesie powiedzie mona z umiechem: o! jedzie do lekarza, eby j wymolestowa.
Albo za jej dziemi, kiedy wracaj ze szkoy, mona krzycze: id molestowane! ta kurwa! - i tak
mona, tak jest w dobrym tonie. Samotn matk, ktra oskarya ksidza, mona upokarza na rne
sposoby. Kiedy prosi, by jej drewna naci na zim, to trzeba si chtnie zgodzi. Ale nie za pienidze.
Mona jej powiedzie w oczy: dupy dasz, to ci narn. Albo: ksidz ci nie dogodzi, to ja ci dogodz!
Kiedy samotna matka, ktra oskarya ksidza, przestanie prosi o piowanie drewna (taka jest
dumna), mona donie do opieki spoecznej, e kto da jej robot na trzy godziny i zarobia na
czarno pitnacie zotych. Odbior jej zasiek na dzieci, niech pozna, co to zimno i gd. Mona te jej
zabi kurczta. a pod szop przed blokiem. Jeden kamie - jeden kurczak. Kamyczek wystarczy, bo
czaszki kurczaczkw s miciutkie.
Proboszcz wyjani parafianom, e to nie chodzi o adne molestowanie dzieci, ale o koci parafialny,
ktry dawniej by greckokatolick cerkwi. Teraz unici, zdaniem ksidza, chc Polakom odebra
zabytek, ktry przed zawaleniem uratowa wanie proboszcz, kiedy nasta tu w latach
szedziesitych. Nie bardzo wiadomo, kto miaby koci parafialny odbiera, bo prawosawnych i
greckokatolickich emkw przegnano std w akcji Wisa" w czterdziestym sidmym roku ubiegego
stulecia. Ci, ktrym udao si tu wrci, zostali przy prawosawiu, doczyli do prawosawia albo
posuchali proboszcza i przeszli na obrzdek rzymski. Obrzdek greckokatolicki przez wiele lat by
zreszt zabroniony przez socjalistyczne wadze, wic innego wyjcia ludzie nie widzieli. Ale teraz
wyjcie jest i grekokatolicy modl si w innym kociele w ssiedniej wsi. Trzy rodziny, moe pi z
caej okolicy. O tym, e chc odbiera komu koci, dowiedzieli si od zaniepokojonych ssiadw.
Ssiedzi nie bardzo dowierzaj ich zaprzeczeniom, bo w tym, co ksidz mwi, zapewne jest jaka
prawda. Ksidz ogarnia to, czego zwykli parafianie poj nie potrafi. Ksidz rozmyla, rozumie, wie o
tym, czego inni wiedzie nie mog. Jego niezwyke donie lecz, co powszechnie wiadomo. Zna
grzechy parafian i wie, za jakie przewinienia jaka kara ich czeka. Mwi czsto od otarza, jakie anioy
powitaj grzesznikw w drodze do czyca, bo na niebo to nikt tu nie ma co liczy od razu. Mwi
wiernym o ogniu piekielnym i wiecznym potpieniu. Bardzo si wtedy ekscytuje, bo tylko on we wsi
wie, jak unikn na Sdzie Ostatecznym wiecznej kary. Wie, jak y i jak myle. Jest gorliwym
duszpasterzem, nie zdziera pienidzy, towarzyszy swoim parafianom, ma dla nich wiele czasu. Jest z
nimi na wielu fotografiach. Moe w niektrych domach s to fotografie jedyne. Parafianie rosn,
dojrzewaj, starzej si, umieraj, a on wci jest na chrzcinach, na komunii, na bierzmowaniu, na
lubie i na pogrzebie. 1 co? Uwierzy, e ten, ktry towarzyszy im w najwaniejszych chwilach ycia,
tyle dzieci skrzywdzi? Takie rzeczy nie s na ludzk gow. Proboszcz jest dla tutejszych dobrym
ojcem, wzorem mioci. To jest prostsze, to jest do zrozumienia, a nie takie tam bezecestwa.
Listonoszka gorliwie broni proboszcza. Mwi, e papie wyniesie go na otarze, a we wsi powstan
sanktuaria. Listonoszka te wiele rzeczy wie, jest wic osob powszechnie szanowan. Ludzie wierz
listonoszce - kry po domach niczym misjonarka i ostrzega, e gniewu ksidza proboszcza naley si
ba, bo to gniew witego. Boga moe nawet.

Trzeba si rwnie ba waciciela sklepu. Kto jest przeciw ksidzu - ten na krech nie dostanie ani
bueczki.
Tylko nieliczni parafianie nie suchaj listonoszki, kiedy opowiada im, e Alina obciskuje si z
kierowcami pekaesw. 1 potem z tego dzieci si bior.
Tylko nieliczni parafianie nie boj si sklepikarza, moe dlatego, e maj prac i pienidze na buki.
Nieliczni parafianie podziwiaj Alin: skd u samotnej matki tyle odwagi? Nie z gupoty przecie,
gupia nie jest. W niej jakby co pko. 1 konsekwentnie chodzi z podniesion gow. To ludzi drani
najbardziej. Chtnie rozmawia z gazetami, z telewizj. Nie widzi niczego zego (a wie tak) w tym, e
rodzia a dziewi razy: najstarsza crka bya dzieckiem panieskim (ma ju swoj rodzin i mieszka
w miecie), a najmodszy syn urodzi si ju po rozwodzie i jest z innego ojca. Alina mwi szczerze jak
byo w jej yciu: w dziecistwie i potem. Sama wystawia si na publiczny prgierz, na plucie, na
rzucanie kamieniami Moe chce kary nie tylko dla proboszcza, ale i dla siebie? Za wszystko, czego
doznaa w dziecistwie, w czym braa udzia? Kara ma j oczyci? Przynie ulg? Czy prowadzi ju
tylko do samozatracenia?
Nieliczni parafianie nie chodz ju do tutejszego kocioa, w niedziel jad dalej, do gminy. Prosili,
gdzie mogli, by ksidza zabra ze szkoy. I z parafii. Ale proboszcz jeszcze przez wiele miesicy uczy
dzieci, bra je na kolana, przytula. W kocu, kiedy media nie daway mu spokoju, poszed na
chorobowe. I na razie z niego nie wrci.
Ale na plebanii wci mieszka (cho urlopowano go z funkcji proboszcza). Miejscowy biskup nie
odwiedzi parafii ani razu po tym, jak sprawa staa si gona. Pewien parafianin (we wsi mwi, e
Ukrainiec i zodziej), jeden z nielicznych tutaj ludzi po studiach, zadzwoni do kurii. Powiedzia komu,
kto si nie przedstawi, w jakiej sprawie dzwoni, ale biskupa nie zasta. Poprosi o jego numer
komrkowy. Sdzi, e duszpasterz ma czas dla wiernych, a jego numer telefonu jest powszechnie
dostpny. Sw prob wzbudzi zdziwienie rozmwcy w kurii, umiech nawet. Czowiek po studiach
nie rozumie dlaczego. Chrystus daby mu zapewne numer swojej komrki. Biskupia komrka jest
tajna. Biskup nie jest t spraw zainteresowany -tak informuj w kurii.
Tymczasem proboszcz dowiedzia si, kto i jak zeznawa w prokuraturze. Mia prawo - jest stron w
sprawie. Uzna, e zeznania przeciwko kapanowi to grzech witokradztwa, i stojc za otarzem,
poinformowa o tym parafian. Kaza si grzesznikom ze witokradztwa spowiada (by tu wtedy
jedynym spowiednikiem). Niektre dzieci za swoje zeznania dostay lanie od ojcw albo dziadkw, a
potem przyszy do ksidza z przeprosinami. W prokuraturze odwoay zeznania.
Tym, ktre zezna nie odwoay, prokurator raz wierzy, raz nie, ale na koniec uzna: o tym, czy dana
czynno jest, czy te nie jest czynnoci seksualn, decydowa bd w niektrych przypadkach take
wzgldy kulturowe. W tych okolicach to, co robi ksidz, jest przez wikszo akceptowane (wyglda
na to, e i przez jego biskupa), wic przestpstwa prokurator nie stwierdzi i ledztwo umorzy. Kiedy
poinformowaa o tym Gazeta Wyborcza", ledztwo natychmiast wznowiono, ale ju gdzie indziej.
Inny prokurator postawi proboszczowi zarzuty. Akt oskarenia niebawem wpynie do sdu.
Tymczasem Alina P. otrzymaa kolejny anonim, tym razem z daleka: Najpierw przedstawi si. Jestem
kobiet star, spracowan, wdow od kilku lat. Mieszkam sama, pomimo e mam dzieci, i to bardzo
dobre. Mam ju siedemdziesit sze lat, przeyam dziecistwo przed wojn, niezbyt szczliwe, bo

ju w wieku szeciu lat zmar mi ojciec, a potem chorowaa matka. Wojna, wiadomo, dla wszystkich
bya cika, strach, gd i niepewno jutra. Po wojnie, jak kada dziewczyna, wyszam za m. Dziki
Opatrznoci Boga dzieci miaam wzgldnie udane, pokoczyy studia, maj swoje rodziny. Ale nie o
sobie chciaam pisa. Chciaam do Pani skreli tych par sw, bo doszam do wniosku, e pada Pani
ofiar za. Zastanawiam si, dlaczego w tak modym wieku daa si Pani zmanipulowa tak zym
ludziom. Jak Pani si czuje w roli bohaterki wystpujcej w obronie dzieci rzekomo skrzywdzonych
przez kapana? Czy naprawd kapan, ktrego Pani oskara, zasuy na to, eby na cay wiat rozesza
si o nim taka opinia, krzywdzca, zniesawiajca w jego osobie wszystkich kapanw? W dobie gdy
zwalcza si religi chrzecijask, ten temat cieszy przeciwnikw Kocioa katolickiego. Czy naprawd
kapan, ktry przygotowywa Pani do 1 Komunii w., by moe do bierzmowania, a moe nawet
udziela Pani Sakramentu Maestwa, zasuy sobie na tak nienawi ze strony Pani? Przed
dwudziestu laty bya Pani modziutk panienk i bya Pani zaprzyjaniona z tym kapanem. Dlaczego
ta przyja przerodzia si w taka nienawi i ch zemsty? Pani Alino! Niech Pani ma na uwadze, e
modo szybko mija, e kiedy bdzie Pani potrzebowaa opieki od dzieci i musi je Pani wychowa w
atmosferze mioci, przyjani i poszanowania dla drugiego czowieka, by
i one darzyy tym Pani w jej staroci, ktra jest nieunikniona.
al mi Pani, niech zdobdzie si Pani na ten heroiczny czyn
i odwoa zeznania. Jestem pewna, e wgbi serca auje Pani
tego, co si stao.
Gdyby Alina P. znaa nazwisko i adres nadawczyni i chciaa jej szczerze odpisa, list mniej wicej
wygldaby tak:
Szanowna Pani. Bardzo auj, e to wszystko si stao. Czuj si cay czas winna, bo kocham naszego
Proboszcza. Czuj, e moje zeznania w prokuraturze, moje oskarenia to zdrada. Ja go zdradziam,
prosz Pani. Ostatnio spotkaam go w banku i on na mnie tak spojrza za to, co mu zrobiam, e a
mnie w odku cisno. Nie patrzy agresywnie ani z pretensjami. Patrzy na mnie z alem, z
cierpieniem. Jakby nie dowierza, e to ja go skrzywdziam, jego ukochana dziewczynka. Nikt, prosz
Pani, nie da mi czuoci w yciu, tylko nasz Proboszcz. Moi rodzice mieli nas siedmioro i wcale si
nami nie zajmowali. Bo nie wiedzieli, e dziecko powinno dorasta w mioci i godnoci. Z dziecistwa
pamitam tylko kilka rzeczy: gd, zimny piec i rodzicw, ktrzy przy nas uprawiali seks. Ksidz dobrze
o tym wiedzia i wanie z takich rodzin wybiera sobie dzieci do mioci. Kiedy byam w pierwszej albo
drugiej klasie, bra mnie na kolana, nocowa u siebie i czuam si wtedy taka bezpieczna,
zaopiekowana. Czy Pani mnie rozumie? Wreszcie jaki dorosy mnie doceni. Pieci mnie i pewnie
wtedy wydawao mi si to mie. Pieci mnie jak nikt inny wczeniej i nikt inny potem. Moje starsze
siostry to widziay (czasem robi to przy nich) i byy zazdrosne, bo nie miay takich jasnych
apetycznych lokw jak ja. Proboszcz nie bra ich na kolana, wic kiedy tylko wracaam do domu,
natychmiast robiy mi to samo co on. Ale to ju nie byo mie. Siostry byy brutalne. Wkaday mi rce
pod majtki i to bardzo bolao.
Ojciec nas bi. Kiedy byam w czwartej klasie, rodzice zdecydowali, e mnie wyl do szkoy specjalnej
z internatem, jakie trzydzieci kilometrw od domu. Nie byam gupia ani opniona, ale rodzice
powiedzieli, e stwarzam im problemy wychowawcze i mam jecha. W internacie, takie byy czasy,

nie pozwolili nam chodzi do kocioa. Ale ja si upieraam, e ja musz, i to do swojej parafii. Moja
wychowawczyni wzia mnie na rozmow i spytaa, dlaczego tak pragn jecha do swojego kocioa.
Wic jej powiedziaam, e tskni za ksidzem, e on mnie tak dotyka jak nikt inny. Powica mi tyle
uwagi i mwi tyle miych sw. Mie sowa trzeba mwi dzieciom, to bardzo wane, prosz Pani. Ja
moim mwi bez przerwy, e s dobre, adne i moje. Czasem oczywicie je zgani, jak narozrabiaj,
ale nigdy nie bd przeciwko nim. Matka zawsze musi by po stronie dziecka, cokolwiek ono zrobi.
Dziecko nie moe matce nigdy przeszkadza. A mnie, kiedy przyjedaam na wita do domu, mama
pytaa: po co przyjechaa? Dla ksidza przyjechaam, biegam do niego i widziaam z blem, e on ju
ma inne dziewczynki, modsze, adniejsze. Te, ktre rosy za szybko, odtrca bez adnych wyjanie.
Te, ktre nie chciay i na kolana, upokarza i krzycza: Ty Boga nie lubisz, dziecko! Albo wysadza na
ciemnej drodze w rodku lasu, jak w samochodzie nie chciay ulega. Ale dla mnie, cho ju sporo
podrosam, dalej by miy i pyta z ciepym umiechem, czy cigle go kocham. No pewnie, e go
kochaam. Cho wiedziaam ju od tej mojej wychowawczyni z internatu, e to, co mi ksidz robi, nie
jest dobre. Ale tak naprawd zrozumiaam to wtedy, gdy zaczynaam by kobiet. Wrciam ju na
stae do domu i zaczam si ba Proboszcza, bo on wszystko wiedzia. Zna wszystkie sekrety mojego
ciaa, wiedzia, jak wygldam tam, midzy nogami. Unikaam go. Czuam, Dr sz Pani, obrzydzenie do
siebie, do swojego ciaa. I do dzisiaj czuj. M opowiada ludziom w pegeerze, e jestem zimna Moe
i tak, bo mnie seks nie bawi, nie daje mi adnej radoci. Nienawidz siebie moe bardziej ni Ksidza
Proboszcza Sama nie wiem. On mi wiele zego zrobi na cae ycie. A ja przez tyle lat u niego musiaam
si spowiada, bo innego ksidza tutaj nie byo.
Wyszam za m, eby si wyrwa z domu. Ma wcale nie kochaam, boja kocha innego ju nie
potrafi. Tylko Ksidza Proboszcza. Tak, dawa mi lub i to mi si wydawao bardzo obrzydliwe. Branie
do buzi Najwitszego Sakramentu z rk Proboszcza to jak branie trucizny albo czego mierdzcego.
Ciao Chrystusa mam w ustach, a tu chce mi si wymiotowa. Bardzo le to znosiam, ale pocieszaam
si, e Proboszcz ju pewnie dawno o wszystkim zapomnia i tylko ja nosz ten wstyd w sobie. Ale
byo inaczej, prosz Pani. Ju byam matk, gdy podczas koldy Proboszcz podszed do mnie,
pogadzi mnie po policzku i powiedzia z alem: oj, jaka ty bya pikna, jaka szkoda, e tak urosa.
Pamita! Byo mi wtedy tak wstyd. Ale i al, e to ju koniec bezpieczestwa, ciepa, czuoci. Przez
tyle lat nikomu o tym nie mwiam, bo kto by uwierzy, kto by poj? I o to maj do mnie ludzie
najwiksze pretensje, e ja przez tyle lat ssiadkom ani sowa nie pisnam, a teraz prokuratorowi
powiedziaam. Co miaam ssiadkom mwi, jak caa wie i tak wiedziaa, e ksidz dzieci pod
majtkami pieci.
Rozumie Pani co z tego? Ja sama czasem mam kopot ze zrozumieniem siebie. Bo czasem mam
wraenie, jakby mn miotaa ch zemsty, ma Pani racj. A ja nie chc by mciwa, bo to nie jest
dobrze. Pisze Pani do mnie, bym odwoaa zeznania przeciwko ksidzu, bym bya odwana, a
Miosierny Pan mi przebaczy i obdarzy obficie swoimi askami. Musz Pani zmartwi - nie odwoam
niczego. Powiedziaam prawd.
I moje skrzywdzone dzieci te powiedziay. Mam do siebie nretensj, e do ich krzywdy dopuciam.
Mwiam im, e nie wolno siada ksidzu na kolanach, przestrzegaam, ale i tak je dopad. Wierz, e
to niedopatrzenie Bg mi wybaczy. 1 wierz, e wybaczy mojej matce, ktra wykrzyczaa mi na polu,
e nie jestem ju jej crk, bo ksidza oczerniam. Ja jestem takie niczyje dziecko, prosz Pani. Mama
niedugo potem umara i teraz musi to chyba Bogu jako wyjani, czy jestem jej, czy nie. Bg jest
dobry, na pewno jej wybaczy. I moe nawet, kto to wie, wybaczy naszemu Proboszczowi. Cho nie

jestem pewna. I tym we wsi, ktrzy pieko zrobili swoim rodzinom za prawdziwe zeznania dzieci.
Modl si za nich i za Pani. A Pani, bardzo prosz, niech si pomodli za mnie i moje dzieci, to na
pewno nie zaszkodzi. Pozdrawiam. Alina. Tak mgby wyglda ten list, gdyby Alina P. go napisaa.
Z tego, co mwi Alina P., wynika, e modli si take za rodzin S.
Wnuczka Tadeusza S. (czonka rady parafialnej) powiedziaa prokuratorowi, co robi jej ksidz
proboszcz, kiedy bra j na kolana. Byy to zeznania obciajce ksidza. Prokurator powiedzia o tym
proboszczowi, pewnie pokaza mu akta. Proboszcz powiedzia Tadeuszowi S., co zeznaa jego
wnuczka. ona Tadeusza S. stana w obronie wnuczki, za co m j pobi.
Tadeusz S. jest przekonany: - adnego molestu tutaj nie byo. Ja wam powiem, o co chodzi. Chodzi o
koci. Parafialny. O nasz koci chodzi grekokatolikom, wic oszukali o tym molestowaniu.
Kiedy Tadeusz S. wyjania, o co w tym wszystkim chodzi, w drzwiach izby staje ssiad. Siada na zydlu
przy piecu bez adnego dzie dobry, bez przepraszam, czy mona. I dalej nic nie mwi, patrzy w
cian albo w okno, jakby innych tutaj nie byo. A i gospodarze jakby wcale go nie zauwayli. Nie
pytaj, jak ma spraw, po co przyszed: po sl do zupy go ona przysaa czy moe po pieprz?
Wszyscy wiedz, po co przyszed, jeg0 prawo, taki obyczaj: kiedy obcy podjeda pod dom ssiada a
potem wchodzi do rodka, natychmiast trzeba rzuci robot (albo ogldanie telenoweli) i gna co si
w nogach, eby posucha. Gospodarze s nawet zadowoleni z takich obyczajw, bo nikt im potem
nie powie, e co gadali nie tak.
Tadeusz S. mwi wic odwanie i gono: - A jak ksidz wczeniej uczy religii po domach, bo nie byo
salek katechetycznych, a w szkole jeszcze nie pozwalali, to co? Nic! Nikt nie widzia, eby molest robi.
A ksidz by mody. Teraz ma szedziesit trzy lata. On jest z tego roku co ja. I wtedy tego nie byo,
dopiero teraz?
Pobita ona Tadeusza S.: - I co ty moesz wicej wiedzie. Nic wicej nie wiesz.
Tadeusz S. do ony: - Stul pysk! Co ty masz tu do gadania?! I ten ksidz rusiski ze swoj on znaleli
sobie Alin jako narzdzie. Sto milionw jej obiecali, ale czy dali, to nie wiem. Jak to wyglda, rany
boskie, ludzie! A te dzieci s podstawione. Za to, e ksidz ich nie molestowa, ja bym sobie da gow
dzi ci. Gdyby co robi, to za modego. Moja wnuczka, jak zeznawaa, to prokurator matk za
drzwi wyprosi. Dziecku ksidz nic zego nie robi, a prokurator sfaszowa i napisa odwrotnie - e
robi. e ksidz mi wnuczki dotyka, e to byo na tle seksualnoci, e to, e tamto, no wszystko. I ta
Alina! Dzieci ma z obcymi, a ksidza obmawia. I teraz pewnie jest w ciy. I pytanie, czy to ksidz
greckokatolicki jej przypadkiem nie wymolestowa?! Ludzie we wsi wiedz. I wy teraz ju wszystko
wiecie.
Kiedy Alina P. musi poci drewno na zim, idzie do brata, ktry mieszka w domu obok. Ma pi
spalinow. Tnie drewno siostrze bez gadania, czemu dzieci maj marzn bez potrzeby. Brat wie, e
nikt inny siostrze, co na ksidza zeznaa, drewna nie potnie, i to go nawet bawi. jako monopolista
woa od niej dwa razy wicej pienidzy ni od innych. Inni maj wybr (jeszcze kilku chopw ma tu
piy), siostra wyboru nie ma.

I za rodzin, ktrej nie wybieraa, musi przed wsi dzisiaj odpowiada, jej brat mieszka z ojcem i z
jeszcze jednym bratem- Ojciec zajmuje parter. We wsi ludzie pamitaj, co wyprawia z matk: bra
j, gdzie chcia i kiedy chcia, tak mwi, w ogrdku, na ganku, na oczach ssiadw. A teraz Alina na
ksidza zeznaje!
Brat mieszka na pitrze w jednym pokoju z modszym bratem. Modszy brat przyprowadzi tam sobie
crk najstarszej siostry, ktra wysza za m do innej wsi. Siostrzenica jest modziutka, ale czworo
dzieci mu ju urodzia (wie podejrzewa, e i starszy brat korzysta z jej dobrodziejstw), jedno dziecko
ju im zmaro, nastpne ma cztery lata i nie chodzi, nastpne nie mwi, szkoda gada. Z takiej rodziny
jest Alina P. i za to powinna si wstydzi.
Za modsz siostr, ktra mieszka przez drog, wstydzi si nie musi. Siostra jest lojaln parafiank i
ssiadk. Cho wczeniej opowiadaa caej wsi, jak ksidz jej dzieci obmacuje (odgraaa si, e
pjdzie go opierdoli), teraz niczego nie pamita. Bo w tutejszej wsi prawda nie jest tak wana, jak
wane jest to, co ludzie gadaj. Wic eby nie mwili le, siostra nie odpowiada Alinie na dzie dobry.
Ale tak naprawd to Alina P. nie kania si modszej siostrze. Siostra wystpia przeciwko niej wtedy,
gdy Alina baa si, e za zeznania obciajce ksidza przyjdzie jej straci dzieci. Siostra w
prokuraturze nie tylko wypara si tego, co wie, ale i zeznaa, e Alina nie wychowuje swoich dzieci w
sposb naleyty. Dodaa, e trudno jej zgodzi si z twierdzeniem siostry, e najwyszym dla niej
dobrem jest dobro dzieci. Dobrze wiedziaa, e prokuratura prowadzia wtedy dochodzenie w
sprawie fizycznego i psychicznego zncania si Aliny P. nad dziemi.
O tym, e Alina si znca, prokurator dowiedzia si od oic dzieci: e zostawia je bez opieki, e nie
karmi ich wystarcza jco, a take uywa wobec nich siy fizycznej i sw obelv wych. Informacje o
zachowaniu byej ony ojciec dzieci mia od znajomych, bo sam u dzieci nie bywa, cho nikt mu nie
zabrania. Tylko dwa kilometry piechot, ale nie: nie odwiedza ich, bo to, co dotyczy dzieci w tutejszej
wsi, jest spraw kobiet a nie mczyzn. Kiedy kilka lat temu Alinie P. jedno z dzieci umierao w
szpitalu (wada serca), m nawet jej nie odwiedzi, nie zobaczy syna, cho syn y cae trzy miesice.
Kiedy miaa rodzi nastpne, on lea pijany na wersalce, a ona ju po terminie siano grabia na polu,
stamtd j zabraa karetka.
Prokurator przesucha wiadkw. Wszyscy, wrd nich nawet gorliwi obrocy ksidza, stwierdzili, e
nigdy nie widzieli, by dzieci Aliny P. chodziy zaniedbane, godne albo pobite. Ich opinie potwierdzili
lekarz, pedagog i psycholog. Prokurator doszed do wniosku, e ojciec opowiada bzdury, i
dochodzenie umorzy.
I dzisiaj, cho mino ju troch czasu, dyrektor tutejszej szkoy potwierdza, e dzieci Aliny P. s
zadbane, a matka czsto bywa w szkole. Wida, e dba o ich zdrowie i nauk.
Ale ojciec dzieci swoje wie: teraz Alina troch si uspokoia, bo wszyscy na ni patrz, i bi dzieci nie
moe. Ale sownie je rani bez przerwy, taka to jest matka i taka kobieta. I ma upokarzaa, kiedy byli
razem. Sam pamita, jak na oczach caego pegeeru musia przed blokiem pieluchy na sznurku
wiesza. A ona w pegeerze puszczaa si z robotnikami, kilkunastu ich miaa miesicznie. Z tego jego
picie si wzio, jego nerwy, dygot ciaa i duszy. Nic dzisiaj robi nie ma siy, starej matce w polu nie
pomoe, cho u niej mieszka i je. Gupi by, tak mwi, bo kiedy Alina pakowaa mu rzeczy, eby go z
domu usun, on o niczym nie wiedzia, tylko jej drewno rba. Tyle pracy na darmo, na dwa lata

grzania. A trzeba byo inaczej z Alin gr maesk prowadzi, byy m doszed do tego jaki czas po
rozwodzie i dzi wie: wpierdol trzeba byo jej spuszcza regularnie, toby ich maestwo trwao do
dzisiaj. A i ksidz proboszcz miaby wity spokj.
W gazetach napisano, e ksidz proboszcz idzie na urlop. Jego obowizki przejmuje wikary. Ale
naprawd niewiele si zmienio. Proboszcz odprawia msz, spowiada. Teraz stoi przed plebani i
mwi, jaki ma al:
- Ja bym si usun, ale gdzie, jak wszdzie obrzygane? Wszdzie wiedz, e proboszcz z tej parafii
dzieci molestuje, to gdzie ja pjd? Tu jestem u siebie. A poza tym tu nie o mnie chodzi. Chobym ja
si usun, to nic si nie zmieni, bo tu chodzi o koci. To grekokatolicy chc tego kocioa. Tak
wojn rozptali, eby zniszczy parafi. S ludzie podstawieni, przekupieni, zoyli faszywe zeznania.
Tu mieszka jedna, Alina, ona mnie najbardziej oskara. Mwia do innych: a e ty gupia, zrb tak jak
ja, to bdziesz miaa pienidze. Ja wszystko wiem. To ja na staro tak bym zgupia, jak em na
modo si trzyma? Teraz ju wiecie, jak byo.
Wizie
Cerata jest biaa w niebiesk kratk, herbata wylana, lepi si rozsypany cukier. Na tym elektryczny
czajnik, metalowy kubek, yeczki. I podoga si klei. Przyjdzie matka - posprzta, jak zawsze kadego
popoudnia (jeli akurat nie ma dyuru w szpitalu, jest lekarzem). Bdzie zmczona, ale lubi porzdek,
wic zetrze st i bez sowa zmyje podog.
Nad stoem, w delikatnych ramach, wisi wielka czarno-biaa fotografia. Patrzy z niej nieduy chopiec.
Ma bujn czupryn, niepokj w spojrzeniu i zacinite usta. Jest jedynym ukochanym synkiem swoich
rodzicw. Nazwali go Jakub. Ma siedem, moe osiem lat i kopoty ze zdrowiem. Ale jeszcze nie wie, e
dwadziecia lat pniej bdzie caymi dniami lea na ku obok stou z lepk cerat.
Twarz bdzie mia w strupach i w wieych ranach. Bdzie si drapa, uderza gow o kanty, wali
piciami we wasny kark albo palce sobie wkada do oczu. Dwa naraz. Z wielk si bdzie kopa w
materac, w ram ka, w szafk. A kiedy wstanie - w szyb w drzwiach albo w oknie. Albo w licznik
gazu. Kiedy kto koo niego usidzie, kopnie nagle i jego. Albo zamachnie si, eby mu przyoy w
gow. Tak znienacka, e nie sposb si uchyli. Bdzie niecierpliwy, porywczy. Niczego nie przeczyta,
bo kiedy wemie do rki gazet, zaraz podrze j w strzpy. Nie obejrzy telewizji, bo wiat nie bdz' go
ju interesowa. Bdzie wydawa mu si zy, wrogi, obc I bdzie to prawda, bo wiat nie toleruje
kogo, kto nagle i be powodu krzyczy tak gono, jak chyba aden inny czowiek nie potrafi krzycze.
wiat nie lubi kogo, kto szczeka, ryczy Bdzie to ryk (co p minuty, co minut, co dwie), ktry trzsie
szybami w oknach i budzi ssiadw. wiat nie rozumie, e kto kopie, cho wcale tego nie chce.
Jakub bdzie kl, obraa: - Kurwa! Wypierdalaj std, chuju!
Jego mzg bdzie generowa komunikaty i wysya je do reszty ciaa z nieludzk szybkoci: cigy
poar, rozszalay huragan, szaleczy bieg myli. Co pomyli, natychmiast musi powiedzie, zrobi. Nic
go nie powstrzyma, nic nie poskromi, niczego sam nie pohamuje. Jego ciao miotane jak dzik
energi odbija si bdzie od ka jak od trampoliny. Wystrzeli w kierunku sufitu i natychmiast
spadnie jak worek. Nie raz, nie dwa z tego powodu zarwie si ko. Trzeba je bdzie naprawia.
Ojciec Jakuba codziennie bdzie naprawia co, co jego dorosy syn zniszczy.

Kiedy rano otwiera oczy, mia si do mamy i taty. Taki by pocztek. Jakub spokojny, zdrowy. Mia
ptora roku, kiedy rodzice musieli go zawie do szpitala na operacj przepukliny. Mama
towarzyszya mu przez cay czas: i przed, i po operacji. Byli tam tylko trzy dni. Kto by si spodziewa
tego, czego do dzisiaj nikt nie potrafi wyjani: po zabiegu, tak twierdzi matka, oddano jej innego
Jakuba. Krzycza, mia ze spojrzenie i za duo energii. Nie mg si uspokoi, nie spa przez kolejne
trzy dni i trzy noce. Nie wiadomo, co byo tego powodem: ze znieczulenie? bl? strach?
Mama z tat przez trzy doby na zmian nosili Jakuba w objciach. By agresywny: zwali wielki wazon,
ugryz ojca w ucho. Dopiero wtedy zasn.
Obudzi si szybko: z zacinitymi ustami. I tak ju zostao: bez umiechu, spokoju, ciszy. Zawsze w
ruchu, szybko, gono.
Mia pi lat, kiedy z dziadkiem pojecha do Zakopanego. Moe te wakacje miay jakie znaczenie dla
tego, co z Jakubem dziao si pniej, kto to wie? Tam zachorowa na zapalenie oskrzeli. Ale taka
infekcja zdarza si wielu dzieciom. Dosta lekarstwo, gorczka spada. Niedugo potem rodzice
zauwayli, e syn rusza gow inaczej, ni wszyscy ruszaj: cigle
odrzuca wosy, poszli do fryzjera skrci mu grzywk. Fryzjer nie pomg. Jakub rusza gow tak,
jakby gowa
mu przeszkadzaa.
Mijay miesice: on mruga oczami czciej, ni ludzie normalnie mrugaj. Jakby kto pod powieki
nasypa mu piachu.
Matka i ojciec s w pracy. Tam maj wicej spokoju ni w domu. Jakub (blady, drobny, ubrany w
trykotow koszulk i dre-sowe spodnie) podnosi si z ka. Krzyczy. Staje przed fotografi maego
chopca. Na stole ma wasny czajnik, metalowy kubek i herbat. Nie korzysta z kuchni, eby nie robi
tam baaganu. Czasem pjdzie do lodwki po mleko, ale woli nie. Bo mlekiem zaleje wszystko, co jest
w lodwce. Mama bdzie miaa pretensje. Robi sobie herbat, rozlewa na cerat, rozsypuje cukier.
Teraz idzie do azienki. Tam zamiast deski klozetowej ma na muszli specjaln gumow poduszk w
ksztacie podkowy. Bo nie potrafi usi normalnie na sedesie. Musi na niego skoczy. Niejedn desk
w yciu w ten sposb poama, nieraz pokaleczy sobie poladki.
Teraz myje zby. Chciaby zakrci tubk tak, jak ludzie zakrcaj. Ogoli si noykiem i nie poci
twarzy. Pobiec po buki na niadanie i nie wysypa ich w drodze powrotnej. Kupi gazet, zapaci
drobnymi, zaparzy kaw, poczyta przy niadaniu. Zje jajko na mikko i nie zrobi z niego
jajecznicy. Pj na miasto, pojedzi miejskim autobusem nie zwraca niczyjej uwagi, nie przyciga
spojrze. Na p0cz cie posta w kolejce, zapaci rachunki. Pj do urzdu po zaatwia sprawy. Pj
do kina, do teatru. Wypi coca-col w wysokiej szklance i nie wyla jej. Zaprosi kobiet do
restauracji. Zje z ni kolacj na delikatnej porcelanie. Wypi wino z najcieszego szka. By z ni.
Skoczy siedem lat. Poszed do szkoy: rano chodzi do zwykej, po poudniu do muzycznej. Uczy si
gry na skrzypcach. Mia i w lady dziadka - skrzypka w wielkiej orkiestrze. Tylko e to co, co w
Jakubie mieszkao, nie pozwolio mu gra. Nie mg utrzyma smyczka. O te skrzypce Jakub do
rodzicw ma teraz pretensj.

- Moe ja miaem przerost ambicji - mwi dzisiaj ojciec. -Moe za wiele chciaem.
Moe popoudniowe lekcje byy zbyt wielkim obcieniem dla maego chopca?
Bo to co powoli, ale nieubaganie schodzio z gowy coraz niej: dziwne ruchy ramion,
niekontrolowane machanie rkami. Chopiec nie mg tego zatrzyma, a bardzo chcia.
Pani profesor neurolog - pojechali do niej ca rodzin a do Krakowa - obejrzaa Jakuba i nazwaa
chorob: zesp Tourettea. Mruganie, wzruszanie ramionami, grymasy twarzy - to klasyczne objawy.
Powiedziaa, e z tym mona y, e nigdy wszystkie objawy nie wystpuj razem, e mimowolne
ruchy (tiki) po okresie dojrzewania powinny przej.
Ale tourette, ktry mieszka w Jakubie, wci schodzi niej: chopiec zacz podskakiwa, kopa.
Patrzy na rodzicw, ktrzy nie potrafili mu pomc. Profesorowie medycyny (w Katowicach, w
Warszawie) uspokajali, e tak w tej chorobie bywa: podskakiwanie, kucanie, oblizywanie lub
wchanie to klasyczne objawy, cho nie wszystkie wystpuj u kadego turetyka. Bywaj chorzy,
ktrzy maj jeden may tik (mruganie albo poprawianie" ramion) i nigdy nie przychodz z nim do
lekarza.
jakub musia przychodzi. Lekarze wci kazali mu czeka na dojrzewanie. Bo u wikszoci znanych
medycynie turety-kw tiki uspokoiy si lub nawet zupenie znikny, kiedy weszli w biologiczn
doroso. Ci, u ktrych tiki nie znikny zupenie, i tak yj normalnie. Zakadaj rodziny, pracuj: s
urzdnikami, nauczycielami, lekarzami.
jakub, kiedy by chopcem, mwi, e bdzie lekarzem jak mama. Docentem najlepiej, bo czsto z
docentami przebywa. Lubi ich, cho nie potrafili mu pomc. Potrafili jedynie wyjani, e tourette to
wiele zaburze procesw biochemicznych w mzgu spowodowanych prawdopodobnie nadmiarem
przekanikw: neurotransmiterw pobudzajcych, przede wszystkim dopaminy. Przepisywali wic lek
o nazwie Haloperidol, ktry wprawdzie nie leczy, ale mia obnia poziom dopaminy i w ten sposb
ogranicza tiki. Dla Jakuba (i dla wielu innych turetykw) nie by to aden ratunek: powodowa
sztywnienie mini, jeszcze wiksze zaburzenia koncentracji i depresj, bo przy okazji obnia poziom
innego neuroprzekanika - sero-toniny odpowiedzialnej za nastrj. Matka jedzia po klasztorach i od
braci kupowaa Jakubowi zioa. Nie pomagay.
Profesorowie i doktorzy czytali ksiki, wiedzieli coraz wicej: na kade dziesi tysicy ludzi na
tourettea choruje pi osb. Mczyni prawdopodobnie cztery razy czciej ni kobiety. Ale
przyczyna choroby wci nie jest znana.
Nauczyciele Jakuba niczego nie rozumieli. Byli bezlitoni: -Opanuj si! - krzyczeli.
Rwienicy (omio-, dziewiciolatkowie) mieli wicej zrozumienia, rozmawiali z Jakubem, jakby jego
tikw nie widzieli. Nauczyciele zadali, by rodzice zabrali Jakuba do szkoy specjalnej: - On
dekoncentruje klas - mwili. Rodzice nie spenili proby: syn rozwija si, uczy, by inteligentny,
czyta.
Mia czternacie lat, gdy przesta panowa nad okrzykam-Neurologia nazywa je tikami wokalnymi
albo wokalizacjam' chrzkanie albo szczekanie, mruczenie albo prychanie, hucz nie, stkanie, krzyk.
Nie byo wyjcia: przesta chodzi do liceum, nauczyciele uczyli go w domu. Ale jeszcze potrafi zje

normalnie. To znaczy: w restauracji nie roztrzaska talerza Nauczyciele nie mieli racji. Jakub dojrza,
zda matur, ma dzisiaj dwadziecia osiem lat i musi je z metalowej miski Prawdopodobnie niewielu
turetykw na wiecie ma tak silne tiki i natrctwa: impulsywny, gony, wulgarny, nie kontroluje
odruchw, kaleczy si, nie potrafi si skoncentrowa. Przymus wykrzykiwania wulgarnych sw
medycyna nazywa koprola-li. Przymus powtarzania wasnych sw lub caych zda - bo i to Jakub ma
- nazywa si palilali.
- Myl czasem - mwi, podrzucajc do gry butelk z wod - e opta mnie szatan.
Prbowa lekarstw, zi, prbowa i egzorcyzmw. Egzorcysta kaza mu uklkn i naoy raniec na
szyj. Kropi go wod wicon, wygasza stosowne formuy. Pobona ciotka, ktra Jakubowi
towarzyszya, bya podobno przeraona. On krzycza jak zwykle. Potem poczu senno. Zawsze kiedy
pi -tak jest w tej chorobie - przestaje tika. pi spokojnie, cicho. Tourette pi razem z nim, daje mu
odpocz. Rano (zwykle przed witem) budz si razem, tak s do siebie przywizani.
Ley. Jak wczoraj, przedwczoraj, tydzie temu i pi lat temu. Na materac matka naoya
przecierado z gumk dookoa. eby tak atwo nie skopa ka, nie zrobi zaraz barogu, eby lea
jak czowiek.
Jakub zasypia, cho soce wieci wysoko. Znowu si budzi. Czeka na ojca, ktry przyjdzie z pracy po
drugiej. Chciaby z nim porozmawia, bo ile mona milcze.
- Kurwa! Waaa! U! U! - Jakub nigdy nie milczy. Krzyczy nawet, kiedy jest sam. I leci pod sufit, spada.
_ Spierdalaj std, chuju! - ryczy, gdy ojciec staje w drzwiach.
Wypierdalaj, suko! - to do matki.
Pytanie, ktre zadaj sobie rodzice, jest takie: czy agresja
syna jest objawem choroby, czy raczej jej skutkiem? Tourette
[akuba to tiki, natrctwa, przymus wykrzykiwania wulgarnych
sw. Ale sw pojedynczych, a nie caych zda.
To gniew? Z uwizania? Z klatki? Rodzice to wiedz. Nie moe z niej wyj, cho drzwi s otwarte. Boi
si ludzi, woli lee. Nie jest upoledzony, nie jest nawet gupi. Bg nie odebra mu rozumu. Jakub
myli, wszystko pojmuje, nazywa. Rozumie, e niszczy, i zwykle tego auje, przeprasza nawet. Ale co
mia zrobi, skoro musia? Bo jest genetycznym mieciem. Tak siebie nazywa. Pyta, kady by tak pyta,
dlaczego ja? Za co tak jestem skrzywdzony? Tyle ycia bez normalnej rozmowy z innym obcym
czowiekiem, bez ucisku doni, bez dzie dobry i bez do widzenia, bez yczliwej wymiany zda,
chwilowego zainteresowania, krtkiego umiechu, jakiej maej pochway. Bez adnego osignicia,
drobnego sukcesu, nagrody. Bez celu.
Czowiek skrzywdzony wyrwnuje ze wiatem rachunki. Wyjaniby to Jakubowi kady psycholog. Ale
Jakub nie chce psychoterapii, ktra moe przyniosaby mu jakie uwolnienie. Terapia oznacza wysiek,
prac, prb odpowiedzi na pytania: kim jestem? jaki mam obraz samego siebie? kim chciabym by?
do czego d? czy chc i potrafi by z kim?

wiat Jakuba to ojciec i matka: milczcy, niewyspani, li. Nie pi od lat. Jakub budzi si o trzeciej w
nocy, bo wysypia si w dzie. Razem z nim budzi si i jego tourette. Rodzice wstaj, cieraj lepk
podog, cho Jakub pewnie mgby to zrobi sam. Gdyby bardzo chcia.
Bo kiedy czego chce, potrafi na kilka chwil opanowa tiki. T umiejtno lekarze zaobserwowali
take u innych turetykw - niektrzy w kinie umiej powstrzyma chrzkanie.
Bywaj i tacy, ktrzy na kilka chwil potrafi zupenie ukry chorob. Na przykad w czasie rozmowy
kwalifikacyjnej, gdv staraj si o prac.
Kiedy Jakub noc szuka telefonu komrkowego (zwykego telefonu w domu nie ma), robi to
bezszelestnie. Potrafi wej do pokoju rodzicw i tam w ciemnoci rozglda si bez najmniejszego
krzyku, bez podskoku. Bo chce zadzwoni na sekslini. Kiedy chce napi si wdki, grzebie w szafkach
bez szmeru. Ma motywacj, ktra zwycia tourette'a.
Do umycia podogi motywacji brakuje. Nim Jakub zacznie, wyleje wiadro z wod i narobi wikszego
baaganu, Rodzice sami wol posprzta. Wol go ubra, eby nie podar suwaka w spodniach. Zrobi
mu kaw, cho nie powinni, bo kawa go pobudza. Ale kiedy jej nie zrobi, znowu usysz, co o nich
myli.
Wolno mu wyla wod - wytr, poama krzeso - kupi nowe, obrazi - za to nie ma adnej kary, bo
jaka ma by?
Wracaj z pracy, daj mu je, znowu sprztaj, reperuj. Czasem ponarzekaj. Nie pjd do kina, jak
kiedy chodzili. Jakub boi si o nich, chce ich mie cay czas przy sobie. Toleruje jedynie ich
nieobecno spowodowan prac. Histeryzuje, gdy spniaj si kilka minut. Wyzywa, gdy wchodz.
- Nienawidz go i kocham w tej samej chwili - mwi matka.
- Nie mog mu wybaczy, e obraa matk - mwi ojciec.
- Ja go takiego urodziam - pacze matka.
- eby on nie mia ng - pacze ojciec. - eby nie widzia, nie sysza. Wszystko byoby lepsze od tego.
Ludzie by mu chocia wspczuli.
- M jest coraz sabszy - mwi ona. - Ja nie mog zosta sama z Jakubem. Ja nie dam rady.
Tego przy Jakubie mwi nie wolno. Tego boi si najbardziej. Obraz, ktry wraca do niego natrtnie,
to cmentarz: widzi siebie nad ich grobem, skd tutaj przyszed? kto go tu przyprowadzi? kto si nim
opiekuje? kto go znosi? kto myje podog?
- Nie! Kurwa! Nie chc! Nie! Nie! Mamo! Wie, e rodzicom jest ciko. Chciaby to zmieni, zobaczy,
jak si miej. Ma i takie pragnienie.
Jakub czasem wychodzi z domu. Do niedawna, kiedy mieszkali w wieowcu, wychodzi czciej.
Ukradkiem bra matce pienidze i przed poudniem szed do baru. Tam stawia piwo osiedlowym
pijakom. Lubili go za to. I Jakub si cieszy, e
kto go lubi.

Skoczyo si: od roku mieszkaj w odziedziczonym domu. Nikt ju nie wali im w rury, nie
przedrzenia, nie obraa. A robi tak pewien profesor uniwersytetu, ssiad z wieowca, bo nie mg
znie wiecznych krzykw za cian.
- Skurwysyn - Jakub umiecha si krtko. - Nie mia ze mn atwego ycia, to fakt.
Teraz wychodzi tylko z ojcem albo z matk. Rzadko: cztery, moe siedem razy w roku. Kade wyjcie
za pot to strach: podskakuje, krzyczy, przeklina. Ludzie patrz, dziwi si, wytykaj palcami. Ale
Jakub nie wyglda na wariata, wariat zreszt ju nikogo nie dziwi. Jakub wyglda tylko na takiego,
ktry za nic ma normy ustalone przez ludzi. Wic ludzie go upominaj albo prosz, by si uspokoi.
Albo obraaj: cham, prostak, prymityw.
- Mamo! Mamo! - tak informuje ulic, e nie idzie sam. Mama jest koo niego, mama go obroni, tylko
mama daje mu bezpieczestwo. Ludzie patrz na matk ze wspczuciem albo z pogard. Dziwi si,
szepcz: kulturalna, porzdnie ubrana, z zadban fryzur, a syna nie potrafia wychowa.
Czasem (dwa razy w roku, trzy?) jad razem za miasto: do lasu, nad rzek. Kiedy Jakub wsiada do
samochodu, musi z caej siy waln pici w przedni szyb. Wszystko, co w samochodzie byo do
urwania, chyba ju urwa. A ojciec naprawi.
Matka i ojciec nigdy nie zaakceptowali choroby syna. Cigle szukaj dla niego ratunku. Nie raz, nie
dwa lea na psychiatrii albo na neurologii. Niejedn desk klozetow tam poama. Lekarze dawali
mu lekarstwa, zmniejszali albo zwikszali dawki Zestawiali jedne leki z innymi. Czasem byy efekty:
tiki Jakuba malay. Na p roku, na rok. Bo tourette jest sprytny: do lekw szybko si przyzwyczaja.
Tiki wracaj z podwjn si.
Na tourette'a lekarstwa nie ma.
Rodzice usyszeli kiedy, e pewien profesor neurochirurgii operuje chorych na parkinsona. W ich
mzgach - w przeciwiestwie do tourette'a - brakuje neuroprzekanika zwanego dopamin. Skoro
tamte operacje si udaj, by moe udaaby si i operacja Jakuba. Matka pojechaa do wybitnego
neurochirurga. Spytaa, czy nie mgby uratowa jej syna. Profesor odmwi: to byaby ryzykowna
operacja, bo polegaaby na przeciciu drg, ktrymi w mzgu biegn impulsy. Byoby to kaleczenie
mzgu bez gwarancji, e kaleczy si we waciwym miejscu. Bo nie do koca wiadomo, gdzie tourette
w mzgu mieszka.
Ale rodzice wci prbuj ratowa syna. I teraz Jakub jedzie do szpitala.
W samochodzie - to mu si zdarza coraz czciej - wali ojca albo matk po gowie. Bije. Potem tego
auje, myli o sobie coraz gorzej, znowu przesadzi.
W szpitalu od wejcia uprzedza wszystkich, e jest chory, i prosi, by si go nie bali. Jest uprzejmy i
grzeczny, stara si. Ale nic z tego - stres potguje tiki. Pielgniarki, ktre sporo widziay, nie potrafi
ukry oburzenia: - Co pan wyprawia? Kto to widzia! Prosz si opanowa!
- Tylko prosz mnie nie wiza pasami - mwi Jakub do lekarzy na pierwszym obchodzie.
Lekarze patrz, s mili, obiecuj, e nigdy tego nie zrobi. Wie si ludzi, ktrzy chc sobie lub innym
zrobi krzywd. A Jakub krzywdzi nikogo nie chce.

Rodzice s teraz w domu - mczy ich cisza, brakuje im krzyku. Dzwoni do syna codziennie. On si
cieszy.
Lekarze w szpitalu debatuj nad touretteem. Czytaj literatur, doniesienia w internecie. Zmieniaj
Jakubowi lekarstwa, zmniejszaj albo zwikszaj dawki. Czekaj na efekty
tydzie, dwa, trzy.
Jakub wci wierzy, e moe tym razem kto go od tourette'a uwolni. Kiedy o tym myli, oczy mu si
wesel. Umiechnity wyjdzie wtedy ze szpitala. Pjdzie w miasto, pojedzi miejskim autobusem, nikt
nie bdzie mu si przyglda. Na poczcie postoi w kolejce, pierwszy raz w yciu zapaci rachunki.
Pjdzie do kina albo do teatru. Zaprosi kobiet do restauracji. Zje z ni kolacj na delikatnej
porcelanie, wypije wino z najcieszego szka.
A potem? Co miaby zrobi potem zdrowy may chopiec, ktry ma prawie trzydzieci lat? Wrci do
swojego pokoju, do lepkiej ceraty? Do matki, ktra w milczeniu zmywa podog? Do ojca, ktry jest
coraz sabszy? Spierdalaj std - zawsze moe mu tak powiedzie. Ojciec go nie ukarze, bo jak?
Tak, wrci tam, gdzie wszystko mu wolno i gdzie nic nie musi. Wyspa si. y, pki oni yj. Umrze,
nim oni umr. Niczego wicej nie chce.
Amen
- Stao si to rok po tamtym: znaleziono ko. Malek kosteczk - mwi matka umarej, jakby
machaa rk, jakby koci nie trzeba sobie gowy zawraca. Albo jakby by powd do wstydu.
Niektrym tamtego ranka wiat si skoczy. Ale innym nie: biegn miesice, pory roku, nieg pada,
topnieje, robi si boto dookoa Chrystusa. Orne pole wok, na pooenie chodnika przyjdzie jeszcze
poczeka. Chrystus siedzi tu nagi, za szyb, ma frasobliw twarz, patrzy na drog: samochody pdz,
wyprzedzaj, trbi. Wyglda na to, e kady chce jak najszybciej dotrze do celu.
wiat istnieje, co niektrych irytuje, budzi w nich zo.
W tutejszych gazetach napisano, e to kapliczka pamici. Z tyu monumentu, tego z szosy ju nie
wida, pod obrazem Matki Boskiej Czstochowskiej umieszczono tablic z nazwiskami ofiar.
Dziennikarze podkrelili, e byo uroczyste odsonicie, msza wita (pisali, wbrew ortografii, wielk
liter: Msza wita), biskup z omy, rodziny w aobie, koleanki i koledzy tragicznie zmarych.
Wszyscy modlili si pod sowami wykutymi w czarnym kamieniu: Stacie si nieustraszonymi
wiadkami mioci silniejszej od mierci. Jan Pawe II. Ale jak zebrani rozumiej papieskie przykazanie
- o to dziennikarze nie zapytali. Tego e nazwisk na tablicy jest dziesi, cho ofiar byo trzynacie -nie
odnotowali. Tego, e niektrych rodzin na uroczystoci zabrako - nie zauwayli. A to, e za obiekt
kultu religijnego (wielkoci dwa na dwa metry) wadze Biaegostoku zapaciy ponad osiemdziesit
tysicy zotych - pominli.
Nic dziwnego. To typowy problem mediw w rednich i maych miastach, gdzie rodowiska
inteligencji s niewielkie: lokalny dziennikarz jest tam czyim ssiadem albo pacjentem, kto uczy
jego dzieci, kto kontroluje jego podatki, kto rzdzi jego powiatem. Kto go spowiada, daje mu lub,
chrzci dzieci, grzebie umarych. Lepiej si nie naraa. Wic ani sowa o koci.

Ciko w Biaymstoku by tym, ktry przey.


- Tamto ycie skoczyo si, kiedy znaleli mnie w kapucie - mwi Kuba.
W tamtym yciu - ono powraca czasem we nie - jest umiech, ruch, energia, czas pynie. Kuba
dorasta, biegnie co rano do szkoy, wraca do mamy na obiad (jest jedynym dzieckiem samotnej
matki), pdzi na basen, czyta gazety, interesuje si polityk, chce zdawa na ekonomi do Warszawy.
Myli o sobie, e jest dobrym czowiekiem. A dobrych ludzi spotykaj w yciu jedynie dobre rzeczy.
Wic spokojnie patrzy w przyszo. A do rana, kiedy otwiera oczy: czas stoi, jest w tym samym
miejscu, w ktrym by wczoraj i w ktrym by tydzie temu, s te same blizny, te same lki, tak samo
nie sposb si podnie, pj si wysika, stan pod prysznicem, wybiec z domu.
Woli sny, w ktrych wszystko jest jasne: tamten wit, tamten autokar, tamta droga, tamte twarze.
Tamtego dnia - 30 wrzenia 2005 roku - biaostoccy maturzyci pielgrzymowali do Matki Boskiej
Czstochowskiej. Kuba wszed do autokaru przed szst rano i usiad po lewej stronie, w pitym
rzdzie chyba, koo okna. Obok niego - Karolina.
Umwili si wczeniej, e usid razem. Za Kub - Asia, ssiadka, z ktr chwil wczeniej przyjecha
przed szko takswk. Ruszyli. Obok kierowcy - katechetka, na fotelu przeznaczonym dla pilota. By
te kierowca zmiennik. Zabrako dla niego miejsca, usiad na schodkach, pod nogami nauczycielek
wychowania fizycznego. Nauczycielki - na pielgrzymk jechay jako opiekunki - usiady przy drzwiach,
w pierwszym rzdzie, po prawej stronie.
Katechetka gono pomodlia si do Anioa Stra, potem zasna, nic nie pamita. Za to nauczycielka
wychowania fizycznego - ta bliej kierowcy - wszystko. Wstaa z miejsca, gdy zobaczya, co si dzieje. Co pan robi? - krzykna. -Niech pan nie wyprzedza! I jeszcze: - To koniec!
Kuba pamita: nadjecha tir. Tyle. Uderzenie rzucio nim o szyb, chyba roztrzaska szko wasnym
ciaem, ogie by tu-tu, dosiga go, ju go mia, ale Kuba lecia wysoko, daleko, w kapust. Tam si
ockn, do piekcej twarzy przyoy
zimne boto. Autobus pon. Zablokoway si rodkowe drzwi.
Z przodu - cakiem cicho.
Z tyu - przeciwnie - krzyk. Komu po kilku chwilach udao si wybi szyb. Wikszo ocalaa.
Z przodu niektrzy wypadli na zewntrz, niektrzy z nich przeyli. Dziewicioro zgino. Rwnie
kierowca i jego zmiennik. Take kierowca ciarwki, z ktr czoowo si zderzyli. Jaki czas potem, z
powodu poparze, w szpitalu zmara dziesita maturzystka. W sumie trzynacie mierci.
- Na pocztku aowaem, e yj - mwi dzisiaj Kuba.
- Twoje yje - powiedziaa kilka dni po wypadku mama koleanki z ssiedztwa do matki Kuby.
- No yje - odpowiedziaa, bo co miaa odpowiedzie? Miaa si skary? Na te wszystkie jego
poparzenia? e jego lewa rka to ywe miso, krew? Ze zamania co dziesi centymetrw.

e w miejscu, nie mog si ruszy, kroku zrobi. S li na wiat, bo wiat jest zy. Zabra im to, co byo
im najdrosze. wiat taczy teraz na studniwkach, zdaje matur, studiuje. wiat jest przeciw nim,
wic oni s przeciw wiatu: razem, spjni, solidarni adnych rnic midzy nimi nie ma. Kiedy
komunikuj si ze zym wiatem, jest jednomylno, jest jeden gos, jeden gniew rodzicw umarych
pielgrzymw. Cay czas protestuj.
Brak dziaania oznaczaby bezradno. Zgod na fakt, e ich dzieci nie ma. Na smutek, ktry nigdy si
nie skoczy. Bo prawdziwy smutek wci jest jeszcze przed nimi. Przyjdzie, kiedy zrezygnuj z
wtorkowych spotka, kiedy przestan by grup. Smutek pojedynczy, osobny, indywidualny.
Przyjdzie do kadego, kiedy kady po swojemu pojmie, jaki sens ma sprzeciwianie si mierci. Oni nie
s bezradni.
Chcieli rozmawia z tymi, ktrzy ocaleli. Chcieli pyta kolegw swych dzieci, dzi ju studentw, jak
tam w rodku byo. Dochodzi, kto gdzie siedzia, kto wsta, kto upad, kto pierwszy uciek do tyu.
Chcieli wiedzie, by zbliy si - przynajmniej tak - do swych poncych dzieci.
Wiadomo, e wrd znalezionych cia dwa byy ze sob splecione. Jakby w chwili mierci trzymay si
w objciach. Kto to by? Tego si nie dowiemy. Bo ciaa najpierw rozczono, a dopiero potem
opisano.
Rodzice maturzystki, ktra miaa siedzie w rodku, prbuj zrozumie, dlaczego ich crka spona.
Moe nie yje, bo ratowaa koleank? Dobrze byoby wiedzie. Tylko o to chodzi?
Bo pada pytanie: dlaczego niektrym z tych, co siedzieli bliej przodu, udao si przey? Lub krcej:
dlaczego oni yj?
Pada odpowied: bo nie ratowali poncych kolegw. Uciekali, depczc ciaa naszych dzieci.
Kto dodaje, bez adnej wtpliwoci: mona byo cho jedno wicej uratowa.
Kto jest pewny: tak, zrobili za mao.
Ktry z ojcw jednak si waha: poczekajcie, ja sam nie wiem, jakbym si w ogniu zachowa.
Do spotkania z ocalonymi nie doszo. Bo rodzice ocalonych zakazali swym dzieciom spotka z
rodzicami spalonych.
I na dodatek uznali, e mier kolegw nie jest wystarczajcym powodem, by odwoywa studniwk
cztery miesice
po katastrofie. Podobno mwili do swoich ocalonych dzieci: macie y.
- Byo nam przykro - mwi dzi matka spalonej maturzystki. - Nauczycielki taczyy na tej studniwce
w czerwonych podwizkach.
- Taczyy na grobach naszych dzieci - takie sowa jednego z rodzicw syszaa dyrektorka liceum.
Nikt na studniwce nie taczy. Wedug relacji jednych. Bo wedug drugich byli tacy, ktrzy taczyli.
Przyszy matury. Rodzice umarych maturzystw starali si w tych dniach nie opuszcza domw. eby
w miecie nie widzie garniturw, granatowych spdnic, biaych bluzek.

Rodzice spalonych pielgrzymw - moe nie wszyscy - wierz, e wytropienie i osdzenie winnego
przyniesie im ulg. W caym miecie nie znalaz si dotd nikt, kto wyjaniby im, e chyba s w
bdzie. e wskazanie palcem na jednego winnego nie zmniejszy ich cierpienia, blu nie ukoi. e bd
potrzebowali nastpnych winnych, e bd nienasyceni, e droga oskare nie ma koca. A jeli
nawet gdzie jej koniec istnieje, to ulgi tam raczej nie znajd.
I e, jak na razie, oni t drog id. Kady musi by po ich stronie, bo oni s rodzicami spalonych
pielgrzymw. To ich jako wyrnia, stawia ponad innymi? Komu to si nie podoba, kto wejdzie im w
t drog - docza do grona winnych. Na przykad Grayna Zocka - Korzeniewska - dyrektorka liceum.
Zaproponowaa uczniom i pracownikom, by na budynku szkoy umieci tablic ku pamici
maturzystw. Zaproponowaa, e sami za tablic zapac. Hod w kamieniu miaa podpisa
spoeczno i Liceum Oglnoksztaccego". Rodzice ofiar na taki napis nie wyrazili zgody.
Zaprotestowali: jaka spoeczno? jakie wone? Tak podobno, wedug relacji dyrektorki, rodzice
mwili. Szkoda, e nie widzieli, jak wone cierpiay, gdy z szosy nadesza tamta wiadomo. Szkoda,
e ich zy s niewane. Wedug dyrektorki nie o wone jednak rodzicom chodzi.
A o kogo? O co?
Czsto trzeba si tego domyla, czyta w podtekstach, w pswkach, bo rodzice spalonych wiedz,
e pewnych rzeczy nie przystoi mwi gono. Ich cierpienie moe nie mie granic w domu, ale ju
poza domem trzeba je kontrolowa. Wiedz - przynajmniej niektrzy - e na przykad gone
oskaranie dzieci, ktrym udao si uciec z ognia, o mier tych, ktrym si nie udao, takie granice
przekracza. Wic ocalaych wini po cichu, midzy sob.
Goniejsze oskarenia kieruj do nauczycielek i do katechetki. Dlatego nie chcieli, by tablic na
murze szkoy podpisaa spoeczno liceum. Bo w tej spoecznoci s i one.
Te, ktre zabiy dzieci.
- Oni tak mwi - dyrektorka sama to syszaa. - e nauczycielki cudem ocalay? e twarze maj
poranione? To nic, bez znaczenia, dla nich to mao!
Kiedy na wtorkowe spotkanie rodzicw przychodzi kto z zewntrz i pyta o nauczycielki, zebrani wa
sowa:
- Usiady we trzy razem, eby sobie pogada, zamiast patrze, jak prowadzi kierowca.
- Gdyby katechetka nie spaa, zwrciaby mu uwag,ze za szybko jedzie.
- Katechetka jako kierowniczka wycieczki nie sprawdzia, czy przy szybach s motki konieczne do
ewakuacji.
- Pozwolia, by zmiennik kierowcy usiad na schodkach. Gdyby siedzia tam, gdzie powinien, moe
widziaby wicej i powiedziaby do kolegi: zwolnij.
- Pozwolia na odjazd, cho mieli o jednego pasaera za duo.
- Bya za moda na kierowanie pielgrzymk.

- Nauczycielki za stare. Nie reagoway na brawur kierowcy.


- Siedziay bezczynnie.
- Chcielimy si z nimi spotka. Wyrazilimy takie yczenie.
- Rodzice - czasem sami o sobie mwi w trzeciej osobie - oczekiwali, e nauczycielki przyjd na
Wigili i wszystko zostanie powiedziane.
- Niechby powiedziay, e czuj si odpowiedzialne.
- e s winne.
- Niechby stany przed nami i przeprosiy nas.
- Za mier naszych dzieci.
- damy, aby one przed nami stany - to sowa jednego z ojcw (znamy je z relacji dyrektorki). Niech spojrz nam w oczy i powiedz: zabiymy wasze dzieci.
- S wciekli, bo one yj - dyrektorce a trzs si rce, gdy o tym opowiada. Cho od pocztku bya
przeciwna takiemu spotkaniu, zapytaa nauczycielki, czy chc si widzie z rodzicami. Nauczycielki
poradziy si swoich psychiatrw (do dzi pozostaj pod ich opiek) i odmwiy.
I dyrektorka, zdaniem rodzicw, jest winna: gdyby wstaa rano z ka, przysza przed szko,
sprawdzia, czy wszystko w porzdku, to zatrzymaaby odjazd pielgrzymki.
Bo nic nie byo w porzdku.
- Oddalimy dzieci do najbardziej prestiowej szkoy w miecie. Sdzilimy, e ranga liceum zdejmuje
z nas potrzeb kontroli. e nie musimy si obawia o bezpieczestwo naszych dzieci - tak mwi jeden
z ojcw jakby na swo' usprawiedliwienie. Jakby si za co wini, o co oskara Moe i inni rodzice za
co si wini? e nie przewidzieli, ni dopilnowali? A dobry rodzic wszystko powinien przewidzie
Dobry rodzic zawsze chroni swe dziecko przed niebezpieczestwem. Moe tak myl? A moe ktry
ma do siebie pretensj o co, co zdarzyo si w domu dzie lub dwa przed katastrof? O jak
spraw, ktrej z dzieckiem nie zdy zaatwi? O ktni, o ze sowo wypowiedziane w nerwach pod
adresem dziecka, ktre dzie pniej spono? Moe ta wina jest zbyt cika do udwignicia, wic
trzeba szuka winy u innych?
- Gdyby dyrektorka wtedy przysza - rodzice spalonych wci mwi jednym gosem - nasze dzieci
byyby dzisiaj z nami.
- Musi by za to kara.
Czy bdzie? Prokuratura udziela rnych informacji na ten temat. Raz wyklucza postawienie
jakichkolwiek zarzutw katechetce, nauczycielkom i dyrektorce, innym razem ogasza, e niczego
wykluczy nie mona.
- Nie wini nikogo - mwi Kuba, ktry siedzi na wzku i chce wyzdrowie, ale nie wie po co. - Cho w
kadym mgbym znale win. Co mi to da? Co da tym, ktrzy zginli? Ale rozumiem ich rodzicw,
bo trudno im pogodzi si ze mierci dzieci. To, co si stao, jest niesprawiedliwe. Rodzice moich

spalonych koleanek myl, e skoro bya niesprawiedliwo i skoro byo zo, to musi by kara. Tylko o
tym mog mwi, tego si domaga, bo nic wicej zrobi nie mog.
Prokurator z omy zamierza umorzy ledztwo, zamkn spraw, poniewa kierowcy nie yj. Na to
matki, cae w czerni, wziy w donie portrety swych nieywych dzieci i ruszyy do stolicy. Na dworcu
fotoreporterzy robili im zdjcia, nazajutrz opublikowaa je prasa. Widzielimy ju kiedy takie kobiety
y/ czerni: trzymay fotografie swych zamordowanych dzieci, domagay si od wadz wyjanienia
okolicznoci zbrodni, osdzenia sprawcw. Dziao si tak w Ameryce Poudniowej, w Czeczenii, w
Boni, w rosyjskim Biesanie. I tutaj staa si zbrodnia?
W Prokuraturze Generalnej biaostockie matki tumaczyy wysokim urzdnikom, e trzeba szuka
winnych, postawi ich przed sdem, ukara. Bo nie sposb uzna, e winnych nie ma.
Nie sposb odmwi matkom, ktrych dzieci spony w drodze do Narodowego Sanktuarium.
Przeniesiono ledztwo z omy do Biaegostoku i przykazano kontynuowa.
Prokurator - jaki czas potem - wysa technikw na policyjny parking, by dokonali powtrnych
ogldzin wraku. Poszli z nimi i rodzice, aby w autobusie zebra popi.
Niektre ciaa maturzystw pochowano niekompletne, dlatego prochom z wraku naley si szacunek.
Rodzice postanowili wsypa je do urny i wmurowa w kapliczk pamici. Niebawem miaa by
odsaniana.
W trakcie ogldzin we wraku znaleziono ko. Bya to ko ludzka, udowa, duga na dwadziecia pi
centymetrw. Znaleziono j rok po wypadku, kiedy tragicznie zmarych dawno ju pochowano,
zabetonowano w grobach ich trumny. Co z tak koci zrobi?
- Nie chcemy wiedzie, czyja jest - mwili rodzice. - Woymy ko do urny.
- Jeli to ko mojego dziecka, chc wiedzie - powiedziaa
matka, ktra zamiast ciaa crki dostaa jedynie plastikow
reklamwk szcztkw. W tajemnicy przed innymi rodzicami
poprosia prokuratur o wyjanienie, czyja to ko.
Prokuratura zlecia badanie dna.
Okazao si, e ko nie jest koci adnego z maturzystw.
- To ko kierowcy! - midzy rodzicami rozdzwoniy sie
telefony.
- Pokaza pani ko ma? - policjant zapyta on kierowcy i wsplnie z ni zastanawia si, co z t
koci zro. bi. Wspomnia o kapliczce fundowanej przez wadze miasta ktra lada tydzie miaa by
odsaniana, o urnie z prochami
ofiar.

- Ko bardzo prosz woy do urny i wmurowa w kapliczk - powiedziaa ona kierowcy. Jej wol
przekazano rodzicom maturzystw.
- To ko tego, ktry prowadzi! - rodzice przekazywali
sobie wiadomo.
- To ko tego, ktry zabi nasze dzieci!
- Zamordowa!
- A gdyby nie byo takiej zgody? - policjant dopytywa on
kierowcy.
- Ko mordercy!
- Barbarzycy! Koci do urny nie woono. Na to, e w prochach maturzystw s by moe i prochy
kierowcw, nikt gono nie zwrci uwagi.
- Czy moemy - spyta policjant - ko pani ma zutylizowa?
Dzi rodzice maturzystw tumacz, e wyniki badania dna przyszy dwa tygodnie po odsoniciu
kapliczki, kiedy urn ju dawno zamknli i wmurowali.
Prawda jest w dokumentach: jedna z matek zadzwonia do prokuratury tydzie przed odsoniciem
kapliczki i w imieniu wszystkich rodzicw zoya owiadczenie: nie yczymy
sobie tej koci. - Ko mojego ma moecie zutylizowa - powiedziaa
ona kierowcy.
Tutejsi dziennikarze (ssiedzi, pacjenci, klienci, petenci, penitenci) sowa nie napisali o koci.
A. take - zaraz po katastrofie - sowem nie wspomnieli o tym, e na poncy autobus patrzyli
maturzyci z innego autobusu. Mogli o tym przeczyta wszyscy ponad dwa miesice pniej w
oglnopolskiej Gazecie Wyborczej", w reportau Mojeszowy krzak. Ale nawet i wtedy nikt w
Biaymstoku sprawy publicznie nie poruszy. Nikt nie mia ani jednego pytania, nie pojawia si adna
wtpliwo.
Spraw postanowiono wymaza z publicznej wiadomoci. Takie mona odnie wraenie, kiedy
czyta si ksik Wyprzedzili nas w drodze, wydan przez biaostocki oddzia Towarzystwa
Literackiego im. Adama Mickiewicza.
Tom traktuje o niebiaskiej klasie". Skada si z dziesiciu rozdziaw, kady powicony jednemu
tragicznie zmaremu maturzycie. Nikt - rzecz jasna - nie wspomina kierowcw, ich bliskich o takie
wspomnienia nie poproszono. Przed pierwszym rozdziaem - a po Sowie od redakcji i po
Wprowadzeniu -zamieszczono w reporta z Gazety Wyborczej". W tekcie dokonano ci. Usunito
fragment, ktry zaczyna si tak:

Rnie dzisiaj plotkuje si w Biaymstoku: e jaki ojciec przymusi crk do pielgrzymki, a ona
zgina, e kierowca autobusu by prawosawny, jakby to miao jakie znaczenie, e kto szuka
zemsty, bo ludzie ju sami osdzili, kto jest winny,
e to, e tamto.
O jednym si nie mwi wcale: na poncy autobus patrzyli maturzyci z innego autobusu.
Te jechali z pielgrzymk, najpierw zobaczyli czarny dym, potem ogie, wysoki, siga podobno
drzew, pomyleli, e pali si ciarwka, a tych kilka osb, ktre widzieli wok, to na pewno gapie.
Zawrcili do polnej drogi, ktra od gwnej szosy skrca do wsi Sikory-Wojciechowita, wjechali w
wyboisty gociniec, miejsce wypadku omijali ukiem, z prawej strony szosy, widzieli ogie z odlegoci
trzystu metrw, przed nim pole rwne jak st, nic im ognia nie zasaniao, dugo patrzyli, jechali
powoli, polna droga biegnie niemal rwnolegle do szosy. U zakonnicy zadzwonia komrka: ponie
autokar z pierwszego liceum, wiadomo powtrzono przez gonik wszyscy syszeli, jeszcze jechali
gocicem, jeszcze raz spojrzeli w stron ognia, jeszcze drugi, wrcili na szos, odjechali na Jasn
Gr.
By to autobus z Liceum Katolickiego w Biaymstoku".
Pielgrzymk katolickiej szkoy prowadzi mody ksidz (w reportau Mojeszowy krzak byo jego
nazwisko).
W ocenzurowanym fragmencie mody kapan powiedzia: -Nie byo sensu tam i.
- To bya pielgrzymka - doda kilka linijek niej. - To, co si stao, trzeba rozpatrywa w kategoriach
wiary.
Nikt w Biaymstoku nie zapyta ksidza, co mia na myli. Nikt nie zada mu publicznie adnego
pytania. Jakby nikt tu nie czyta opublikowanej w kilkusettysicznym nakadzie opowieci o tym, jak
ponli modzi mieszkacy miasta.
Rodzice spalonych pielgrzymw czytali Mojeszowy krzak w caoci. Znaj ocenzurowany fragment.
Nie wiemy, czy kiedykolwiek na wtorkowym spotkaniu o tym rozmawiali. Wyglda na to, e nie. Nie
zadali od ksidza, ktry patrzy na poncy autobus, aby do nich przyszed. Niechtnie dzi o tym
mwi:
- Moe i trzeba byo z nim porozmawia.
- Mgby tam przecie podej i wieczne odpoczywanie zmwi.
- Dajmy spokj ksidzu.
- Na pewno zmwi.
- Za nasze dzieci.
- Na pewno.
Jego witobliwo Benedykt xvi, kiedy tylko dowiedzia si o mierci modych pielgrzymw, wyrazi
swj bl i wspczucie. Ich pielgrzymkowy szlak - w imieniu papiea pisa z Watykanu kardyna Angelo

Sodano - w dramatyczny sposb stal si kocem ziemskiego pielgrzymowania, jednak ufno w


miosierdzie Boe kae nam wierzy, e znalazo ono swj cel w chwale Przedwiecznego Ojca.
Czy na wtorkowych spotkaniach rodzice spalonych rozmawiali o Bogu? O swoich pretensjach do
Boga? Bo moe najpierw do Boga, w ktrego wierz, powinni je kierowa? Jego wini? Tego nie
wiemy. O Bogu, jeli rodzicw o to zapyta, raczej mwi nie chc. Bo co mieliby powiedzie: e Boga
w autobusie nie byo? To gdzie by? e co to za Bg, ktry zabiera ludziom dzieci? e Bg jest zy? Kto
by tak o Bogu mia mwi? Z Bogiem lepiej nie zadziera, gosu na Boga lepiej nie podnosi. Trzeba
si zgodzi, e by jaki boski plan, ktrego nie pojmujemy. Trzeba ufa Bogu Ojcu. Jemu przecie
ludzie zabili syna. On zna ten bl. Ale czy na pewno? Czy boskie cierpienie po stracie dziecka byo
podobne do ludzkiego? Moe jednak Bogu byo jako atwiej, w kocu jest Bogiem i wiedzia, e po
trzech dniach wszystko si odmieni i syn powstanie z martwych? Czy to byo prawdziwe cierpienie?
Czy godzi si takie pytania zadawa? Dobrze jest nie mie wtpliwoci, dobrze jest wierzy, ufa w
bosk dobro.
Kada matka chce wiedzie, gdzie teraz jest jej dziecko. Kiedy jest mae, kiedy dorasta i kiedy ma
czterdzieci lat -matka o dziecku myli: co teraz robi, czy gdzie nie marznie i czy nic zego mu si nie
dzieje. Pewnie nie inaczej jest z rodzicami dzieci umarych.
Dobrze jest wierzy, e teraz dziecko jest anioem w niebie. To pozwala zapomnie, e rozkada si w
zimnym grobie, w ziemi, na cmentarzu, niedaleko domu.
A w Domu Ojca jest ciepo. Tam umare dzieci czekaj na swe spakane matki, na zbolaych ojcw.
Bdzie spotkanie, wszyscy mamy to obiecane. Tylko nie trzeba si buntowa. Bo Bg nie jest winny
niczemu. Na dowd naszej ufnoci postawmy Bogu kapliczk.
Rodzice umarych poprosili prezydenta Biaegostoku o sfinansowanie kapliczki pamici. Rada miasta
niezwocznie uchwalia poprawk do miejskiego budetu i przeznaczya na ten cel osiemdziesit pi
tysicy zotych. Wikszo tej sumy, jak czytamy w dokumentach, miaa by wydana na tak zwane
elementy sakralne i na chodniki wok. Stao si inaczej: rodzice za wasne pienidze kupili rzeb
Chrystusa Frasobliwego, a obraz Matki Boskiej podarowali paulini z Jasnej Gry. Na ornym polu
uyczonym bezpatnie przez waciciela chodnikw wci nie ma, jest boto. A ca uchwalon sum
ju dawno wydano. Bo zapacono rzemielnikowi, ktry jako jedyny wzi udzia w przetargu
ogoszonym w biuletynie i w gablotce w urzdzie. Wygra. Nie mia obowizku wyjania, dlaczego
kapliczka z kamienia bdzie kosztowa tak drogo. Ani urzdujcy wtedy prezydent miasta - inynier
Ryszard Tur -ani jego urzdnicy nie widzieli powodu, by o to rzemielnika zapyta.
Kiedy kto si dziwi, dlaczego wadze samorzdowe finansuj obiekt kultu religijnego, miejscy
urzdnicy s zaskoczeni, zdumieni, nie rozumiej pytania. No bo jak mona pyta o takie rzeczy w
ojczynie najwikszego z papiey, gdzie parlament przeznacza pastwowe pienidze na budowanie
wity?
- Budowanie obiektw kultu religijnego naley do obowizkw wadz samorzdowych - tak uwaa
urzdujcy wwczas prezydent miasta inynier Ryszard Tur. - Czy pan jest wierzcy? - byy prezydent
lubi to wiedzie o swoii rozmwcy. -Bo ja inaczej rozmawiam z osob wierzc, a inaczej z t, ktra
w Pana Boga nie wierzy.

Na czym ta rnica polega - inynier Tur nie wyjania. Na pytanie, dlaczego kapliczka zbudowana za
publiczne pienidze upamitnia jedynie cz ofiar wypadku - nie odpowiada. Uwaa, e nie ma
obowizku nikomu si z tego tumaczy, zreszt nie on t decyzj podj.
Wic kto?
Kto zdecydowa, ktre ofiary katastrofy zasuguj na wspomnienie za miejskie pienidze, a ktre na
zapomnienie?
- To nie my, to rodzice - urzdnicy uchylaj si od odpowiedzialnoci. Ale nie kryj, e w tej sprawie
postanowili wykonywa polecenia cierpicych matek i ojcw. Choby byy wbrew prawu i przeciw
ludzkiej godnoci. Ostatnie sowo naleao do rodzicw ofiar.
Rodzice tak tumacz brak nazwisk kierowcw na samorzdowej kapliczce:
- Kierowcy nie pielgrzymowali. Byli w pracy.
- To s patologiczne rodziny.
- Alkohol, nielubne dzieci.
- Jeden by prawosawny. A to jest katolicka kapliczka.
- My adnych nazwisk nie wykrelalimy - ucina jeden z ojcw. - Powiedzielimy urzdnikom:
zaatwcie to, jak trzeba.
Urzdnicy zrozumieli polecenie rodzicw. Nie potrafili znale ani adresw, ani numerw telefonw
rodzin kierowcw. Cho media kilkakrotnie poday ich nazwiska, sfotografoway ich groby. Cho dwaj
z nich to mieszkacy Biaegostoku. A ich rodziny zaraz po wypadku odwiedza wiceprezydent
miasta.
- Mj tata nie zrobi tego specjalnie - mwi crka tego, ktry prowadzi.
- Chciaabym na kapliczce widzie nazwisko ma mwi jego ona.
- Mj ojciec nie jest morderc - mwi syn tego, ktry nie prowadzi, tylko siedzia na schodkach. Wolabym widzie na kapliczce nazwisko ojca, zamiast sysze, e skurwysyn tyle dzieci zabi. Ludzie w
miecie tak opowiadali.
- Mj syn - pacze matka tego, ktry prowadzi - by dobrym czowiekiem. To, e w miejscu jego
mierci nie chcieli o nim nawet wspomnie, nie jest chrzecijaskie.
- To otarz postawiony diabu - tak o kapliczce mwi kapan, ktry zna spraw.
Wielu biaostockich ksiy spraw zna. Mwi po cichu-1 szataski triumf za.
Albo: ta kapliczka osdza ludzi, dzieli na winnych i na nie winnych. Nie temu powinien suy pacz
matek.

Albo troch inaczej: Bg jest sdzi sprawiedliwym, ludzie nie powinni Go wyrcza. Szczeglnie gdy
sd ma dotyczy umarych. Jeli nawet umarli kierowcy zawinili, to ich wina nie jest ju nasz spraw.
Umarych zostawmy Bogu. Amen.
Albo jeszcze tak: Moe kto wreszcie powinien gono powiedzie: szanujemy wasz bl i wasz
aob, staramy si wam wspczu i was rozumie, ale to nie tylko wasza kaplica.
Kto tak gono powinien powiedzie? Kto?
aden z ksiy tego nie zrobi. aden nie wygosi w tej sprawie homilii. aden nie chce podpisa si
nazwiskiem pod tym, co na ten temat myli. Mwi anonimowo: bo kaplic powica biskup, bo tu
jest Polska, bo to, bo tamto.
- Nie wiem, dlaczego brakuje trzech nazwisk - mwi ojciec Edward Konkol, werbista, ktry bywa na
wtorkowych spotkaniach rodzicw i swojego nazwiska wcale nie ukrywa. Bo i po co? adnego szatana
na ornym polu nie widzia, kiedy obok biskupa bra udzia w powiceniu kapliczki. O brakujcych
nazwiskach z rodzicami maturzystw nie rozmawia. e w ogle jest taka sprawa - nie przyszo mu do
gowy. Cho -jak dzi owiadcza - wiele razy myla o rodzinach zabitych kierowcw.
- I tam s pewnie jakie dzieciaczki - mwi z trosk. -One le mi na sercu. Tak bym chcia wiedzie,
co si u nich dzieje.
Wystarczy zadzwoni, jest numer telefonu. Ale ojciec werbista go nie zapisuje. Gdyby zapisa i
zadzwoni do rodziny na przykad tego, ktry prowadzi, zapewne zostaby zaproszony na kaw.
Zobaczyby czysty dom, bez patologii, o ktrej mwi rodzice spalonych (i w domu drugiego kierowcy
jej nie ma). Dowiedziaby si, e ten, ktry prowadzi, osieroci czworo nastoletnich dzieci. e miay
i na studia, ale mier ojca zniweczya ich plany. Od ony usyszaby, e nic nie wie o padaczce
ma.
Ojciec Edward Konkol, mczyzna koo pidziesitki, rozumie cierpienie rodzicw: oni nikogo nie
oskaraj, nikogo nie zamierzaj wsadza do wizienia. Oni demaskuj. Chc wskaza
odpowiedzialnych. eby nastpne dyrektorki, nastpne nauczycielki, nastpni kierowcy nie
powtrzyli bdw, ktre skoczyy si tak katastrof. Trzeba cierpienie rodzicw zrozumie. e
rani przy tym innych? No rani. Dla nikogo to nie jest przyjemne, a ju na pewno nie dla Boga. Ale
trzeba ich rozumie. Bo jeli ja na szosie zabibym komu dzieciaczka, a jego ojciec spytaby mnie,
dlaczego mi zabie dzieciaczka, czy takie pytanie by mnie nie poranio?
- Rodzice zabitych kiedy przebacz - ojciec Konkol uwaa, e jest komu przebacza. e na
przebaczenie rodzicw czekaj nie tylko umarli kierowcy, ale i wielu spord ywych. Moe dlatego
duchowny nie umie by tym, ktry na wtorkowych spotkaniach mwi zebranym, jak ich cierpienie
jest widziane z zewntrz. Nie jest lustrem, w ktrym rodzice spalonych pielgrzymw mogliby si
przejrze. Zobaczy samych siebie.
Ojciec Konkol nie jest przy nich, jest z nimi. - ]a im towarzysz - mwi. - Oni s w drodze. Ja z nimi t
drog id. Ja im w kocu rozbroj serca. Ale eby by pokj, najpierw musi by krew, rany, blizny,
potem pojednanie. Bd jedna si sami ze sob, z mem, z on, ze swoimi yjcymi dziemi teraz
odsunitymi na bok. Potem trzeba si bdzie pojedna z Bogiem. Potem i na kapliczce pojawi si
wszystkie nazwiska. Ale nie teraz. Wszystko ma swj czas, teraz byoby to sztuczne. Teraz oni

demaskuj. e dyrektorka nie dopilnowaa, e nauczycielki le usiady, e kierowca mia padaczk, e


jecha, a nie powinien.
Rodzice umarych twierdz, e ci kierowcy nie powinni n' gdy prowadzi autobusu, bo byli chorzy.
Jeden podobno mia padaczk, drugi cukrzyc. Nie jest jasne, ktry by alkoholikiem bo cz
rodzicw uwaa, e ten pierwszy, a cz - e drugi Prokurator nie wypowiada si na ten temat, w
ogle niewiele mwi. Potwierdza jedynie, e kierowcy w chwili wypadku byli trzewi. I stawia zarzut
wacicielom autokaru, bo dopucili kierowcw do woenia ludzi bez uprzedniego skierowania ich na
badania lekarskie. Prokuratorski zarzut dotyczy rwnie pewnej lekarki. Dwa lata przed katastrof
badaa jednego z kierowcw (pracowa wtedy w innej firmie) po tym, jak w pracy zasab lub zasn to nie jest jasne do dzisiaj. Lekarka nie do, e badaa go z pominiciem obowizujcych procedur, to
na dodatek nie przewidziaa, e jego stan zdrowia moe by przyczyn katastrofy. A, zdaniem
prokuratora, powinna bya to przewidzie.
- Rodziny kierowcw s winne - mwi jedna z matek. - Bo wiedziay, e s chorzy, i pozwoliy im ludzi
wozi.
- Powinny wzi na siebie t win - mwi ktry z ojcw.
- Tak, bo popeniy przestpstwo - dodaje inna matka.
- Jak te rodziny mog spokojnie y? - pyta nastpna.
- Pastwo musi wprowadzi rejestr osb, ktre nie mog by kierowcami - postuluje jeden z ojcw.
- Czuj si jako winna - mwi ona tego kierowcy, ktry nie prowadzi, tylko siedzia na schodkach. Cukrzyc u ma stwierdzono dwa miesice przed wypadkiem. Leki bra krtko. Nic nie wiem o tym,
by lekarz mu zabroni jedzi.
- Nic nie wiem o padaczce ma - mwi ona tego, ktry prowadzi. - Nigdy nie mia adnych atakw,
nie bra lekarstw. Gdyby tak byo, nie pozwoliabym mu jedzi naszym samochodem, wozi naszych
dzieci.
- Syn mia epizod padaczkowy - mwi matka kierowcy -ale ponad dwadziecia lat temu. Lekarze
tumaczyli wtedy, e tak ciko przechodzi okres dojrzewania, e moe przejdzie. Przeszo. I nigdy nie
wrcio, nawet synowa o tym nie wiedziaa.
W gazetach zaraz po wypadku napisano, e kierowcy wieli y/ baganikach kanistry z benzyn, ktr
wczeniej przemycili z Rosji. I e zamierzali tym paliwem handlowa. I e to paliwo byo powodem
wybuchu i poaru. Dlatego zaraz po wypadku w miecie ludzie mwili, e kierowcy to mordercy. Cho
potem prokurator stwierdzi bez adnych wtpliwoci, e benzyny w autokarze napdzanym rop
wcale nie byo, w gazetach nigdy tego nie odwoano.
- By dobrym mem - mwi ona tego, ktry prowadzi. -Dwadziecia r, te zasuszone, ktre stoj
na szafie, da mi na okrg rocznic lubu. Dwa dni przed mierci.
- Tata by nawet w Medjugorju - mwi dzieci.
- By dobrym kierowc.

- Ludzie go lubili, znali, prosili, eby to on autobus prowadzi.


- On nie zabi.
- To by wypadek.
- Tata zgin.
- Gdyby zaleao to ode mnie, wolabym, aby znalaza si tam jeszcze jedna tablica, z nazwiskami
kierowcw - uwaa Tadeusz Truskolaski, obecny prezydent Biaegostoku. - Przecie to bya tragedia
rwnie dla ich rodzin.
jeli rodziny kierowcw wyra tak wol, prezydent postara si, aby na kapliczce umieszczono
tablic z ich nazwiskami.
- My nie utylizujemy koci - mwi profesor Jerzy Jani-ca, szef Zakadu Medycyny Sdowej Akademii
Medycznej w Biaymstoku. - Bo to jest drogie, trzeba by do Gliwic wysa. Zostawilimy sobie ko
tego pana, jest w naszych zbiorach muzealnych. Moe kto bdzie jej jeszcze potrzebowa.
Wcieky pies
Dzisiaj, drodzy bracia i siostry, obchodzimy wiatowy Dzie Chorego. W siedemdziesit pit
rocznic objawie fatimskich i w jedenast rocznic zamachu na swoje ycie dzie ten ustanowi nasz
umiowany Jan Pawe ii. Nasz wielki Papie Polak, ktry wiedzia, co to bl.
Dzi mylimy o czowieku, ktry cierpi. By moe macie wok siebie kogo, kto ciko choruje; kto
nie moe tu by dzisiaj z nami. Ale s przy nim teraz wasze myli. Moe te pytanie, wyrzut sumienia:
czy przy moim cierpicym jestem tak czsto, jak on tego potrzebuje? Czy jestem na co dzie? Czy mu
pomagam? Wspieram go? Czy mu towarzysz? A moe o nim zapominam? Moe go unikam? Moe
jego rany, owrzodzenia, guzy s zbyt odraajce? Moe zbyt brzydko pachn? Moe nasz chory
mierdzi rop? Wymiocinami? Uryn? Kaem? A moe zwyk staroci? Jego cierpienie jest dla mnie
zbyt trudne do udwignicia? Odwracam gow?
Dzisiejsza moja homilia bdzie z pewnoci dla wielu nie do udwignicia. A ju na pewno nie dla
dzieci. To jest homilia tylko dla dorosych. Prosz, eby dzieci teraz wyszy. Moi uczniowie rwnie.
Cokolwiek o mnie pniej usyszycie, sprbujcie w ciszy si za mnie pomodli.
Ciko mi dzisiaj sta przed wami. Znacie mnie jako otwartego, umiechnitego, nowoczesnego
kapana. Nie chodz z wysoko podniesion gow. Nie buduj wok siebie adnych barier. Nie nosz
sutanny, kiedy to nie jest potrzebne, ani koloratki. Dobrze si czuj w dinsach, w koszulce, w czapce
z daszkiem. Jed na rowerze, taczyem z wami na niejednym weselu. Razem z wami organizuj
pomoc dla potrzebujcych. Staram si suy blinim, jak tylko potrafi. Bo tak widz rol kapana:
by z ludmi i dla ludzi. Wiem, e wszystko jest midzy nami w porzdku.
Poza jednym.
I dlatego tak ciko mi dzisiaj patrze wam w oczy.
Co to za ciar wobec ciaru hostii! Musz j dwiga razem z tamtymi obrazami. One wracaj do
mnie jak film, przewijaj si. Widz je szczeglnie wtedy, gdy bior ciao Chrystusa w donie, kiedy je

podnosz, kiedy mwi: bierzcie i jedzcie. Hostia jest coraz cisza, a obrazy nie chc mnie opuci.
Przeciwnie, nasilaj si, widz je: spocone torsy, bicepsy, paskie brzuchy, mocne uda, ale mwi
dalej: to jest ciao moje, ktre za was i za wielu bdzie wydane.
Chc wam powiedzie prawd i tylko prawd: zbdziem. Ale nie jestem gejem, ktry uwaa, e
trzeba organizowa te wszystkie parady, nosi tczowe chorgwie, pozwala dwm mczyznom na
maestwo i na adopcj dzieci. Z tym si nie zgadzam. Zgadzam si raczej z tymi, ktrzy twierdz, e
walka przeciwko tak zwanej dyskryminacji mniejszoci seksualnych jest ukryt, lecz jake nachaln
promocj homoseksualizmu. Promocj zaburzenia. To podstpne kontestowanie wartoci, z ktrych
wyrasta nasza cywilizacja. A wyrasta z chrzecijastwa i z prawa naturalnego. Natura wyranie uczy
nas, e tylko zwizek pomidzy kobiet i mczyzn ma sens. Homoseksualizm jest pomyk natury,
wybrykiem, moe bdem w ewolucji. Cho nie znaleziono genu, ktry za homoseksualizm
odpowiada.
Tych, ktrzy krzycz o homofobii, prawda w oczy kole. Kole i mnie. 1 ja jestem zaburzony.
Niektrzy mwi, e od homoseksualizmu do pedofilii droga niedaleka. Nie wydaje mi si. Ja na
chopcw nie patrz. Mnie chopcy nie interesuj.
Mnie si podobaj dojrzali mczyni, niadzi, wysocy, mocni. Ich szukam, ich potrzebuj.
1 to jest maa cz prawdy, na pocztek. Rozumiem, e dla niektrych zbyt przeraajca. Kapan
mwi od otarza o torsach, bicepsach, udach. A dlaczego ma nie mwi? One nie istniej?! Nie ma
ich?
S! Nawet tutaj, drodzy bracia i siostry, w wityni, przed tabernakulum. Spjrzcie po sobie i po
obrazach tu na cianach. Chyba adne odzienie nie sprawi, e bdziemy wtpi w to, co stworzy nasz
Bg Ojciec.
A te szmery, ktre sysz, to chyba nie arty? To zorzeczenia? Przeklestwa? Dlaczego mwicie je po
cichu? Bo powierzylicie mi wasze winy? Wasze wstydliwe saboci, zdrady, wistwa, podoci,
zodziejstwa? Nikomu o nich nie powiem. Nie tylko dlatego, e chroni was tajemnica spowiedzi. Nie
macie powodu do adnych obaw. Ani o to, co tutaj, ani o to, co tam - w Krlestwie Niebieskim, jeli za
swe grzechy szczerze aujecie, jeli chcecie si poprawi, Bg wam wszystko odpuszcza. Bg jest
dobry, jest miosierny. Odkd pamitam, zawsze byem w kociele. Nie na podwrku, boisku,
basenie, nie. Tylko w szkole i w kociele. Lubiem zapach kadzida i zapach wody koloskiej, ktr
spryskiwali si modzi ksia. Mj ojciec adnych zapachw nie uywa, kpa si nie za czsto i nie za
czsto zwraca na mnie uwag. Nie pi, nie bi, nie dotyka. Pracowa i dawa mi kieszonkowe. Matka
te pracowaa, ale za oceanem. Wyjechaa, kiedy miaem pi lat, skoczya si jej wiza, zostaa
nielegalnie i jest tam do dzisiaj. Nie widziaem jej od dwudziestu omiu lat. Ona nie moe stamtd
wyjecha, bo drugi raz jej nie wpuszcz. ]a nie mog dosta wizy, by j odwiedzi. Zreszt nie wiem,
czy chc. Ona dzwoni czasem, mwi do mnie: / love you. I kae sobie przysa aktualne zdjcia.
Wysyam. Wtedy dzwoni z paczem, e jestem still beautiful.
Po raz pierwszy poczuem, e pragn bliskoci mczyzny, kiedy miaem dwanacie, moe trzynacie
lat. Zrozumiaem, kim jestem, gdy miaem szesnacie. Poczuem strach. Nie byo z kim o tym
porozmawia.

Z ojcem? On mia now kobiet, nowe dzieci. Zreszt kto by z ojcem o tym mwi? eby mnie zabi?
Z matk? Przez ocean?
Z nauczycielk? W tym kraju?
Z koleg? Jeszcze gorzej.
Z moim ulubionym ksidzem? By wysoki, szczupy, nosi krtkie, po oniersku obcite blond wosy,
mwi niespiesznie, niskim gosem. A kiedy si ze mn wita, mocno ciska mi do. Gra na gitarze,
chodzi z nami w lecie po grach, organizowa pomoc dla jakich pogorzelcw i ja mu w tym
pomagaem. Nie mogem go zawie. Powiedziaem mu, e szczerze kocham Chrystusa i chc i do
seminarium. Tak si ucieszy, e a mnie przytuli. Zesztywniaem cay jak deska, jakbym si ba
poczu jego ciepo. Pamitam tamt chwil do dzi.
Jego oddech.
Odsun swoj gow od mojej, opuszkami palcw przejecha mi nad grn warg, delikatnie, powoli,
i powiedzia: jeszcze rok i prawdziwy mczyzna nam uronie.
Potem zapa mnie za ramiona, odwrci tyem do siebie, delikatnie klepn po plecach i zamia si:
no, do ojca biegnij, bo ju pno!
Gdybym poszed na psychoterapi, moe przez dwa lata doszlibymy z terapeut do wnioskw, ktre
nie przynosz ulgi, ale s wane: a wic nie byem mczyzn. Miaem nim si sta dopiero za rok.
Jeszcze nie atrakcyjny, jeszcze nie
mczyzna. Odsun mnie od siebie. Rok dla chopaka to era. Po roku nie byo go ju w naszej parafii.
Pojecha do Afryki
pracowa z chorymi na aids. Byem zupenie sam z moim pragnieniem mskiego dotyku. Ale nie
pamitam pierwszego seksu. To znaczy nie wiem, ktry by pierwszy. Chyba ju w seminarium.
Nie wiem, czy czuem powoanie. Nie wiem, co to jest powoanie. e Pan Bg przychodzi do modego
czowieka i mwi mu: pjd za mn? Niektrzy podobno sysz Jego gos. Ja adnego gosu nie
syszaem, ale byem pewny, e tak ma wyglda moja droga. W ten sposb pragnem suy
Jezusowi. Pragnem by jak najbliej Niego.
Mona znale setk cytatw z Pisma, ktre wprost bd mwiy, jak naley kocha Jezusa. Ja
kocham Go jak mam i tat.
Wiem, e jest zawsze przy mnie i nie da mi zrobi krzywdy. e si mn opiekuje, jak kady rodzic
powinien si dzieckiem opiekowa.
Jestem dzieckiem Jezusa.
Ale tak jak nie zawsze suchaem mamy i taty, tak i nie zawsze robi to, co si podoba Jezusowi.
Czasami myl, e wykreowalimy nieludzki obraz Stwrcy. Daleki od ycia, od czowieka. Na
szczcie w ostatnich latach inaczej zaczynamy w Niego wierzy. Wierzymy w Boga miosiernego.
Tego, ktry wybacza.

Sprawia mi to rado nie dlatego, e mog teraz miao grzeszy, w nadziei, e Pan Bg i tak mi
wszystko daruje. Raczej ciesz si, e w swej tajemnicy staje si On bardziej ojcowski czy matczyny.
Ciepy, bliski, kochajcy. W seminarium nikt tak o Bogu nie mwi.
W seminarium opiekunowie formuj osobowo przyszyck kapanw. Tak to si nazywa. Ale jest
odwrotnie - oni oso bowo modych mczyzn deformuj. Ucz wyrzekania sie przyjemnoci.
Powouj si przy tym na Jezusa, ktry powiedzia, e kto chce i za Nim, musi si zaprze samego
siebie Ale czy to znaczy, e trzeba pozby si samego siebie? Wyrzec? Nigdy nikt nie udzieli mi
sensownej odpowiedzi. Po co takie rzeczy klerykowi wyjania?
Co wieczr, po dziesitej, ksia opiekunowie wchodzili do klerykw bez adnego pukania i kazali
nam gasi wiato. Lulu, paciorek i spa, oczywicie z rczkami na koderce. Miaem dwadziecia jeden
lat i kto mi mwi, kiedy mam zamyka oczy, kiedy otwiera. Kiedy wstawa, goli si, my, je, pi
(i co), kiedy uczy si, wychodzi do miasta (i w czym - jedynie w czarnym lub granatowym!), kiedy
mam zamkn dzib i do koca dnia ju go nie otworzy. Silentium sacrum - zawsze po dwudziestej
pierwszej czas skupienia. W seminarium nie ma kreatywnoci, twrczego mylenia, rozwoju. adnych
rozmw o tym, co wrd wiernych budzi kontrowersje: aborcja, eutanazja, homoseksualizm,
klonowanie. A skd! Nie wolno mie nawet komrki, nie wolno komputera. Jest trening
przystosowania. Udawania. Udawanie ma by drug natur kapana. Masz by taki jak reszta ksiy.
Jakimi chc nas widzie wierni.
Ktrego razu zamiast w odwiedziny do ojca pojechaem do Berlina. Wczeniej odnalazem adresy
odpowiednich klubw. To byo odkrycie, to by kosmos, tyle mskich cia nagich zupenie. Byem
adnym chopcem, still beautlful, immer noch schn, wic miaem powodzenie. Moe raczej
powinienem nazywa sprawy po imieniu: miaem superbranie!
I wrciem do seminarium, w chd, zimno, odtrcenie.
Dlaczego? Czy w naszym Kociele brakuje mioci bliniego?
Mody czowiek, wbity w twardy system regu, idzie z seminarium do parafii i widzi, e wszystko,
czego go uczono, jest dalekie od ycia. Jakie silentium sacrum?. Komputer, interia.pl, czateria, gay.
Tysic gejw online. Jak wygldasz? Ile masz lat?
24/188/80/19.
Cakiem niele. Ja 26/180/78/17, szatyn, owosiony. A Ty?
Ja gadki, tylko nogi troch. Co lubisz?
Rne rzeczy. Jeste pasywny czy aktywny?
Lubisz real czy walisz konia? Daj mi foto i tel.
Mody ksidz jest podekscytowany, ale i zalkniony. Szybko wylogowuje si z czata, ucieka przed
daniem wirtualnego rozmwcy. Bo jest mu wstyd.
Moi koledzy te lubi rozmowy online: interia.pl, czateria,
randki.

Kochanie, myszk masz wygolon? Oczywicie, ale zostawiam wski paseczek. Cudownie! A czy jest
ju wilgotna? Oczywicie, czeka na ciebie, Kocurku. No to wcz kamerk i poli paluszek. Teraz nie
mog, bo m siedzi niedaleko. Oj, to niedobrze. Moja onka w pracy. Wic mam luz. Niedobry
Kocurek! Bawisz si ju swoj armat? Ale s i tacy ksia, ktrzy w ogle nie maj w pokoju
komputera i tylko si modl. Takich jest wikszo, drodzy bracia
i siostry, bez wtpienia.
Na pocztku mody ksidz boi si noc wyj z plebanii. Wdrukowano mu w gow obraz Boga, ktry
za dobre wynagradza, a za ze karze. A zem jest puszka piwa. 1 Bg j widzi. Babcia mi zawsze
powtarzaa: bd grzeczny, bo Pan Bg ci widzi. Wielki Brat, podgldacz, policjant, lustrator, sdzia.
Taki obraz Boga jest katastrofalny dla rozwoju czowieka, dla jego wolnoci. Wolno zreszt - to te
wynosimy z seminarium - jest czym podejrzanym.
Wierzyem, e kapastwo ochroni mnie przed moim homoseksualizmem.
Ale pomyliem si, drodzy bracia i siostry.
Jeli jeszcze mog tak do was mwi.
Interia.pl, czateria, gay. Tysic stu gejw online.
Bd czeka przy stacji benzynowej za p godziny.
Super. Bdziesz wykpany czy wemiemy prysznic razem?
Lubi zabaw pod prysznicem.
ok, zrobi ci to pod prysznicem. Czekam w czarnym saabie.
ok, zaraz wychodz.
Wielu ksiy wierzyo, e kapastwo ochroni ich przed pragnieniami. Wielu si pomylio.
Wystarczy obserwowa konfesjonay. My, ksia homoseksualni, mczyzn spowiadamy duej.
To, co mwi kobiety, nie jest tak interesujce. Chyba e mwi o swoich erotycznych snach z
mami na pierwszym planie. Pyta wity Augustyn: Czy rka Twoja, Boe wszechmogcy, nie jest
dostatecznie potna, aby uleczy wszystkie saboci mojej duszy? Aby obfitszym darem aski zgasi
zmysowe skonnoci, take w moich snach? aden sen - moi kochani - nawet najbardziej wstydliwy,
grzechem by nie moe. Sny s poza nasz wol, zawsze niewinne. Bg nie bdzie z nich nikogo
rozlicza. Snw nam nie bdzie pamita, tak jak i my ich nie pamitamy. Nie spowiadajcie si ze
swych marze sennych, bo szkoda czasu. Tylko pobudzacie seksualne fantazje spowiednikw, zreszt
take tych heteroseksualnych.
W telewizji mwili o biskupie, ktry molestowa klerykw, ale to w telewizji, gdzie daleko. Zreszt
moe przesadzali, jak to dziennikarze.
Lepiej nie zadawa sobie pytania, czy i blisko nas jest homoseksualny ksidz.
Jest!

Interia.pl, czateria, gay, tysic dwustu gejw online.


29/178/76/20, brunet. Czekam pod bankiem pko.
Ciekawo narasta, jest podniecenie, lk. Jest seks. A potem przychodzi pustka. Smutek. Mwicie:
do? Po co w spraw tak gboko wnika? Czemu miaoby to suy?
Prawdzie!
Wy wolicie z pedaw szydzi, artowa z nich. Sam czasem artowaem, eby nikt nie pomyla, e i
ja jestem.
Czsto ni mi si pies, jest agresywny, pian toczy z pyska, warczy. Ale mnie nie gryzie. Rzuci si,
kiedy zrobi krok. Wic stoj bez ruchu, bez oddechu. Udaj, e mnie nie ma, e nie istniej. Nie
przeykam liny. A pies patrzy i czeka.
Dzi obchodzimy wiatowy Dzie Chorego. Mwimy o cierpieniu, o odchodzeniu do domu Ojca. Czy
wiecie, e umrzecie? Mam trzydzieci trzy lata i wiem: umr. Ale pojem to cakiem niedawno. Bo
kiedy zdawaem matur, nie wiedziaem. Kiedy koczyem seminarium - nie wiedziaem. Odprawiem
po raz pierwszy eucharysti i po raz setny - nie wiedziaem. Cho Chrystus umar na krzyu i za mnie,
cho gboko w to wierz - nie wiedziaem. mier, ktra jest elementem ycia, w moim yciu nie
istniaa.
Czowiek mody, dziecko nawet, zdaje sobie spraw, e kade ycie ma kres. Ale jego - nie. mier
dotyczy innych, jakich chorych, starych. Ale jego - nie. On na tym wiecie bdzie y wiecznie.
Starsi spord nas wiedz, e to nie jest pycha. wiadomo zbliajcej si mierci przychodzi w
rnym wieku. Dopki czowiek jest zdrowy, dopki yj wszyscy ci, ktrych kocha -tej wiadomoci
nie ma. I dobrze. To pozwala nam dojrzewa, uczy si, pracowa, rodzi dzieci, pokonywa trudnoci
i cieszy si tym, co jest wok.
wiadomo mierci w nas, chrzecijanach, nie powinna budzi adnej trwogi. mier jest jedynie
przejciem przez bram, za ktr czeka radosne spotkanie z Bogiem Ojcem. Ra dosne, bo wierzymy,
e miosierny Pan wybaczy nam wszyst kie winy.
To dlaczego mier budzi w nas strach?
Mam trzydzieci trzy lata i dopiero teraz pojem, e umr Nie patrzcie tak, jeszcze nie umieram.
Moe doyj sdziwego wieku, cho wtpi. Chciaem jak najduej suy Bogu jako kapan. I wam,
drodzy bracia i siostry. Ale po tym, co wam powiedziaem, ju nie mog. Tym bardziej e musz wam
powiedzie wicej. Jaka cisza, adnego kaszlu, szmeru. A koci peny. Jezu, zmiuj si nade mn.
Bg zsya mi zadanie, sprawdzian, trudny egzamin. Jestem zakaony wirusem mv.
Kiedy czowiek odbiera pozytywny wynik testu - wszystko si zatrzymuje. Nie ma adnego jutra,
adnego za tydzie, ycie staje bez ruchu, jest koniec. Ale myli pod czaszk szalej: jaki koniec?
kiedy? gdzie? kogo o kocu naley uprzedzi? komu o tym powiedzie? kto si o tym dowie? to jest
we mnie, jak robactwo, rozmnaa si, pleni, poera od rodka.

Czowiek bierze prysznic. Woda leje si silnym strumieniem, parzy skr, ale tego nie zmywa. Strach
miesza si w gowie z alem, potem z wciekoci, odbiera rozum: pewnie witaminy, ktre co rano
ykam przy niadaniu, zafaszoway wynik testu. Witaminy mog zmieni wyniki, to oczywiste. Test
trzeba powtrzy!
Ale po co?
Resztki wiadomoci zabieraj nadziej: test, zanim zakaony otrzymuje wynik, jest powtarzany co
najmniej dwa razy. Z dwch prbek krwi. Nie ma szans na pomyk, nie ma szans na nic. Spokj
bezpowrotnie odchodzi do przeszoci. Umiech rwnie. Niebawem przyjdzie umiech
wyreyserowany, eby nikt si nie domyli, dopki ciao nie zdradzi objaww. Pojawia si napicie,
sadowi si gdzie za mostkiem i stamtd bdzie, nie raz, nie dwa, telepa caym ciaem. Albo
delikatnie ku. Albo zabiera lin z garda. Albo tylko zmikcza nogi. Wtedy trzeba bdzie usi
gdzie na awce w parku, otrze pot z czoa i czeka, a przejdzie. Nie przejdzie. Napicie staje si
przyszoci, bdzie non stop, do koca. Ale pierwszego dnia czowiek o tym nie myli. Chce zasn
od razu, na wieki
wiekw. A On kae mi y!
Bo na to si ju nie umiera. Z tym si teraz yje. Dwadziecia lat, czterdzieci, do staroci, jak dobrze
pjdzie. S tabletki, coraz nowoczeniejsze, bardziej skuteczne. Dzi lekarze mwi, e zakaenie to
przewleka choroba. Jak wiele innych. Nie leczysz si - umierasz. Leczysz si - yjesz. Ale wy swoje
wiecie. Wy mnie ju w mylach wsadzacie do trumny, ju chowacie. opaty, ziemia. Pchaj si wam
do gw stereotypy, gotowe schematy, matryce, ju zajmuj ustalone z gry pozycje, ju s gotowymi
argumentami do oceny, sdu, skazania. Peda - wiadomo - to aids. Zasuy - to ma.
Kara boska!
Od Jezusa? Ktrego kocham jak mam i tat? Ktry si mn opiekuje?
Wy znacie odpowied!
Nie trzeba si nad nim litowa! Ale palcem pokaza - czemu nie? Naplu w twarz - bardzo chtnie.
Zamkn przed nim drzwi - jakeby inaczej. Bo mv jest w naszym kraju pitnem, niewidzialn
szkaratn liter, dowodem rozwizego ycia, dowodem za. Bo jest chorob zapan przez seks. A
seks jest czym podejrzanym.
A temu, co podejrzane, warto si z uwag przyglda. Seks innych to przecie moja sprawa. Bd
ocenia, sdzi, brzydzi si. Brzydzisz si, to dlaczego dupy innych tak ci obchodz? Jake skwapliwie
ludzie badaj cudze ycie - pisze wity Augustyn - a jak opieszale zabieraj si do naprawiania
swojego. Dlaczego ocenianie innych, sdzenie ich tak ci jest, czowieku, potrzebne? C warte byoby
twoje ycie, edvb -nie osdza innych?
Wy, dobrzy katolicy, patrzc na czowieka z pitnem mv licie o sobie: jestemy od niego lepsi,
poukadani, moralni uczciwi, czyci. My, dobre ony, kochajcy mowie, troskliwe matki, ojcowie wszyscy gotowi jestemy na zbawienie. Panie Jezu, bierz nas prosto do nieba! Hurtem nas we!
A tamten jest ubrudzony, skalany, potpiony. Jego str do piekie!

Moe i tak. Trzeba stan po stronie dobra.


Trzeba mnie osdzi.
Moe wedug najatwiejszego kodeksu: to biae, to czarne, to dobre, to ze, to moralne, a to grzech
miertelny! Najatwiej byoby tak: znale na dziedzicu kocioa kamie i czeka tam na mnie. To
byoby moralne. I ja bym to znis. Bo zasuyem.
Ale nie kamienia w waszych doniach si lkam. Wstydz si, e was gorsz. I boj si tego. e mnie
suchacie i mylicie: wszystko, w co wierzylimy, nie ma adnego sensu. Koci jest bez sensu i Pan
Bg jest bez sensu. A przecie to nieprawda. I grzesznik w Kociele, nawet jeli jest ksidzem, swj
wielki sens ma. I moje cierpienie te.
Pytam Boga: dlaczego mnie powoae?
Wiedziae, e nie wytrzymam, e bd jedzi do Berlina, do Londynu, Parya. Bd ucieka przed
pustk, w ktrej Ciebie nie ma, Boe. e tam za pienidze z intencji mszalnych kupi bilet do
pedalskiej sauny, raz, drugi, pidziesity, e podniecony rozbior si w szatni, e spojrz na
eleganckiego biznesmena w garniturze, ktry by moe wpad tu midzy prac a on czekajc z
obiadem, e wezm szybko prysznic, tam przyjrz si szczupemu studentowi o skandynawskich
wosach i niebieskich ocztach, e owinity rcznikiem pobiegn midzy kabiny. Bo w saunie jest nie
tylko sauna. S tam licho owietlone wskie korytarze, labirynty, zamykane kabinki wielkoci metr na
dwa i s pokoje zbiorowego seksu, janiejsze i zupenie ciemne - darkroomy, gdzie gromadz si
brzuchaci faceci po pidziesitce w nadziei, e zapacze si midzy nich jakie delikatne
dwudziestoletnie ciako i da im to, na co w wietle dnia liczy ju nie mog. Zewszd sycha
postkiwania, jki, westchnienia: och, ach, jeszcze, ju, mocniej, do. Czu zapach potu, spermy i
krocza. Wszdzie jest lisko, trzeba uwaa, eby si nie zabi. Kabiny si otwieraj, faceci wychodz,
mokrzy, zrelaksowani, kady w swoj stron, duej zna si nie potrzebuj, teraz id sprztacze, z
latarkami, w gumowych butach i w lateksowych rkawiczkach, cieraj szmat materace oboone
skajem i kabina gotowa do nastpnych obfitych orgazmw. Krlestwo rozkoszy, perwersji,
wyuzdania. Kada niemal dzielnica w kadej europejskiej metropolii ma swoj gejowsk saun,
czasem opodal strzelistych gotyckich wity, nikt si temu nie dziwi, nikt nie przeszkadza, nikt tego
nie zabrania. Wszystko legalnie, wstp kilkanacie euro plus vat i masz, co chcesz. Znam je chyba
wszystkie.
Wiedziae, Panie, e nie dam rady. e braknie mi si. e sauny stan si moj obsesj, e tylko dla
tych chwil bd chcia y. Bo tam dostaj to, czego nie dostaj nigdzie indziej. 1 od nikogo.
Wiedziae! 1 wiesz, e cay czas nosz Ci, Boe, w sercu. Take tam, w darkroomie, w kabince ze
skajowym materacykiem. Tam cierpi najbardziej. Bo kiedy on mnie wypenia swoim wielkim
czarnym ylastym penisem, kiedy napenia we mnie to, co puste, kiedy jest gboko, kiedy posuwa
mnie z si elektrycznej maszyny, kiedy dobija mocno i bez litoci, kiedy ju prawie wpada we mnie
cay, myl wtedy: co ja robi?! Jestem kapanem Jezusa Chrystusa!
Nie uciekajcie!
W Berlinie, Paryu i Londynie, a moe i w Warszawie, s te inne kluby: dla heteroseksualnych kobiet
i mczyzn. S tam licho owietlone korytarze, s kabiny i pokoje na zbiorowy seks zbiorowe

wyuzdanie, zbiorowy grzech. Wiem to od moich kolegw, ktrzy - jak ja - sutanny nosz tylko wtedy,
kiedy to konieczne.
Wiem, e wikszo ksiy nie lamie lubw i yje w celibacie. Take wikszo homoseksualnych
ksiy. Nie wszyscy spord nich i zapewne nie wszyscy geje brudz si wzajemnie w tych berliskich
ciekach i paryskich rynsztokach. Wikszo tego nie robi. Wikszo gejw yje w staych zwizkach.
Wiem, bo chodz po koldzie. Niektre takie pary przyjmuj mnie. Mwi im wtedy, e le robi,
yjc razem, e to przeciw Pismu witemu. e powinni si rozsta i y we wstrzemiliwoci. Oni
przekonuj mnie, e s dobrymi synami, praworzdnymi obywatelami, sumiennymi pracownikami,
yczliwymi ssiadami i wiernymi partnerami. Ich zwizek jest peen mioci. Wystarczy przejrze
ogoszenia na gejowskich portalach: wielu mczyzn szuka staego partnera, szuka mioci. Tak jak i
wikszo heteroseksualistw: kobiet i mczyzn. Wszyscy szukamy mioci. My - kapani - rwnie.
Kiedy nie znajdujemy jej w Kociele, w naszej wsplnocie, wkraczamy w obszar grzechu, z ktrego
ciko si wraca.
Jestem kapanem Jezusa Chrystusa! Mwi wam prawd i tylko prawd.
W saunie nie wystarcza mi jeden, zmieniam kabin, zmieniam mczyzn, znw jaki nieznajomy,
niady, czarny albo Norweg, przez nastpne kilka minut bdzie blisko mnie tak bardzo, e ju bliej
nie mona. A Jezus wtedy wisi na krzyu, krwawi za mnie, kona. A mnie uywa jaki samiec w jakim
mierdzcym kurwidole! Czy we mnie jest diabe?
Wypenia mnie caego!
Gdybym mg z tym zerwa. Ale jestem bezsilny. Smutny, zy, wcieky. Bo nie yj tak, jak bym chcia
y. Zabierz mnie std! Skocz moj udrk! Odprawianie eucharystii jest dla mnie golgot. Nie chc!
Nie bd!
Kiedy wsiadam do samolotu i wracam do domu, myl sobie, e moe tym razem nie wyldujemy
szczliwie. e moe to si skoczy, z hukiem, raz-dwa. Ale nie! Musz y, musz tskni za tym, co
w saunie. Nienawidz tego, ale ju kombinuj, dokd by polecie nastpnym razem.
Samobjstwo? Rozwizaoby wszystkie problemy. Jezus nic o samobjstwie nie mwi, samobjcw
nigdzie nie potpia. Moe to jest wyjcie? Ale wyjcie dokd? Do Ciebie, Boe? Nie! Ty chcesz mnie
tutaj sprawdza, wystawia na kolejne prby, testowa moje siy. Mieszka we mnie szatan. I ja mam
si nie ugi? Spowiadam si, kolega mnie spowiada. Szczerze auj tego, co zrobiem, i szczerze
chc si poprawi. Ale niedugo potem zamawiam w internecie bilet do Amsterdamu czy do Kolonii.
Powinienem wybra ycie w czystoci albo odej z Kocioa, jak odej? Do kogo? Z czym? Z moim
teologicznym wyksztaceniem? Poza Kocioem jestem nikim. I w Kociele te.
wity Pawe powiedzia, e mczyni, ktrzy wspyj z innymi mczyznami, nie wejd do
Krlestwa Niebieskiego. Co zrobisz ze mn, Boe? Z moj hab? I z moj szczer mioci do Ciebie?
Co uczynisz, kiedy stan wreszcie przed Tob? Czy Twoje miosierdzie jest silniejsze od mojego
grzechu? Wierz, Boe, e dostrzeesz we mnie wicej ni tylko zalknionego pedaa.
Gdyby Pan zapyta mnie jak Piotra nad Jeziorem Galilejskim: Szymonie, synu Jana, czy kochasz
Mnie?", odpowiedziabym bez wahania: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz,

e Ci kocham".
Nie wolno mi kocha Pana? Bo jestem skalany?
Wy znacie odpowied? Znacie boskie wyroki? Gdyby Bg mia jakie wtpliwoci, co zrobi z takim
grzesznikiem jak ja, wy usunie przybieglibycie z podpowiedzi?
Czyja czuj do was zo? Mam jakie pretensje, al? Krzv cz na was? Jakbycie mi co zego uczynili?
A przecie nic takiego si nie stao. Wybaczcie mi, bracia i siostry.
I dbajcie o siebie. Strzecie si. Czy nikt z tu zebranych nie uprawia seksu przedmaeskiego? Czy
nikt nie zdradzi swojej ony, ma? Nie macie kochanek? Kochankw? W poradni dla zakaonych
widuj pikne mode kobiety, dobrze ubrane, wyperfumowane. Skd one si tam bior? Nie
wszystkie zakaziy si przecie od jednego zego czarnego Kameruczyka. Skd one to maj? Przecie
nie z powietrza. I nie z pocaunku.
Widuj w poradni rnych mczyzn. Skd oni to maj? Przecie nie z tego, e podali jakiemu
zakaonemu rk, nie z tego, e usiedli po zakaonym na muszli klozetowej.
Kiedy zdradzacie swoje ony i swoich mw, kiedy amiecie maesk przysig zoon przed
Bogiem, rbcie to przynajmniej bezpiecznie. Uywajcie kondomw!
Ja nie uyem raz. I mam. Co powinienem teraz zrobi? Co Bg chce mi w ten sposb powiedzie?
Nie wiem. Kupuj bilet do Parya i biegn do sauny. Tam, w kadej kabinie, na wycignicie rki s
kondomy. Tam wszystkich ucz - seks przygodny uprawiasz na wasn odpowiedzialno. Kadego, z
kim to robisz, traktuj jak zakaonego. Bez wyjtku. Wtedy masz szans unikn choroby. Stosuj si
do tych zasad i wierz, e nikomu krzywdy nie robi. Jestem o tym przekonany. Czasem tylko
nachodz mnie myli, e moe jednak chciabym, by wszyscy inni te byli zakaeni, by te codziennie
rano budzili si z myl, co jest tam. Co jest po mierci? Czy jest tam ycie wieczne? Czy bdzie Sd? A
jeli tam nic nie ma? Jeli Boga nie ma, to co? Wszystko jest jedynie drog do kresu, koca,
ciemnoci? Nie mam z kim o tym porozmawia.
Nastpni wychodz? Ze strachu? Sowa nie zakaaj. Nic wam nie grozi. Stjcie! Mam pytanie: czy
kady z waszych bliskich mgby przyj do was i powiedzie o swojej najwikszej tajemnicy?
O swoim aids?
Czy go zrozumiecie? Dacie mu wsparcie?
Czy on, moe ona, wie, e moe do was z tym przyj?
Ja nikogo takiego nie mam. Ja do was przychodz.
Czasem si boj. ni mi si pies, warczy, pian toczy z pyska.
A ja bez ruchu. Zbity.
Nie potrzebuj waszej litoci. Ani waszego zrozumienia. Chciabym tylko, ebycie pozwolili mi by
midzy wami. Jestem sam. Pies patrzy i czeka. Szkoda mi czasu na sen.

Bo chc co robi, y. A musz siedzie na kiblu. Przez pierwszy okres po zakaeniu nie bierze si
adnych lekw. Powoli, miesic po miesicu, spada liczba komrek odpowiedzialnych za odporno
organizmu. To spadanie moe trwa dwa lata, a moe pitnacie, nie ma reguy. W tym czasie
zakaony czuje si dobrze.
Lekarze kontroluj, czy w krwi pacjenta wci jest wystarczajca liczba komrek odpornociowych.
Kiedy jest ich zbyt mao, zapada decyzja: tabletki. Do koca ycia. One s szkodliwe, toksyczne.
Wierz, e nie bardziej ni papierosy, wdka. Ale pierwszy okres leczenia bywa trudny. Czy wiecie, jak
czuje si dorosy facet, ktry przez kilka tygodni nie moe odej od klozetu dalej ni na kilka
metrw? S leki zapierajce, ale ile mona bra tabletek. Sze rano, sze wieczorem,
rzygam nimi.
A czasem trzeba wyj. Czy wiecie, jak czuje si mody kapan, ktry nie ma pewnoci, e jest ycie po
mierci? Ktry stoi za otarzem, przed tumem wiernych, w liturgicznych szatach, w pampersie, i
czuje, e si z niego leje?
Powinienem odej. Bo Koci mnie nie chce, odrzuca
A Bg?
Powinienem zosta, y w cnocie czystoci. Pokaza Mi e zrozumiaem, co do mnie mwi.
Nie umiem.
Moe hiv to dla mnie mao? Trzeba odrba mi nogi? Moe wtedy pojm?
Nie mam z kim o tym porozmawia. Boj si, strach ciska mi gow niczym imado. Was si boj,
waszych jzykw, sdw, wyrokw. Bo to wy zdecydujecie, kim bd, zanim umr! Nikim? Bez
zawodu, domu, tosamoci, bez imienia? Bo moje imi jest pohabione, a wy macie nade mn
wadz.
Chciabym by taki jak wy. Mie on, kilkoro dzieci. Bybym moe lekarzem, moe nauczycielem.
Bybym dobrym ojcem, dzieciom powicabym sporo czasu, troszczybym si o nie, ksztaci je i by z
nich dumny. on te bym kocha. Po kilku latach mgbym mie nawet kochank, jestem mistrzem
w kluczeniu, ona by si nie zorientowaa. To nawet jako przystoi. Bo by gejem w wiernym
uczciwym zwizku - raczej ju nie. Wic spowiadabym si z mojej kochanki, a jaki mody miy ksidz
- w dowd wdzicznoci za pikantne szczegy -dawaby mi rozgrzeszenie z umiechem. Tak bardzo
chciabym, moi bracia i siostry. By jak wy!
Albo jak te dzieci, ktre wyszy. Mie ojca, ktry pachnie wod kolosk i gaszcze po gowie.
Nikogo nie ma? Pusty koci?
Tyle. Wszystko, co tu powiedziaem, jest prawd: mam trzydzieci trzy lata, mieszkam w Polsce,
jestem ksidzem, jestem homoseksualist, jestem zakaony. Powinienem rzuci sutann i odej. Ale
nigdy nie odejd. I tej homilii nigdy nie wygosz, cho myl o niej codziennie. Biegunka mija, moje
komrki odpornociowe odbudowuj si, wszystko jest w porzdku.

lektorzy z was m*. nowoczesnego kapana jako otwartego, umiechnitego,niech zostanie.


Niech zostanie, jak chce.

Spis
treci
5 Bg zapa
15 Mojeszowy krzak
35 Bracia i siostry
63 Nieobecno
79 Schodw si nie pali
91 Zaalenie
101 Czowiek, ktry powsta z torw
115 Siedem razy siedem
131 Ley we mnie martwy anio
149 Przez pragnienie 167 Atmosfera mioci
183 Wizie
195 Amen
217 Wcieky pies

You might also like