You are on page 1of 517

Michai Buhakow

Mistrz i Magorzata
Przekad: Irena Lewandowska i Witold Dbrowski
Tytu oryginalny
Wydanie oryginalne 1967 (1940)
Wydanie polskie 1988
Spis treci:
CZ PIERWSZA.......................................................................................................................................................4
1. Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi...................................................................................................................4
2. Poncjusz Piat.......................................................................................................................................................20
3. Dowd sidmy.....................................................................................................................................................51
4. Pogo...................................................................................................................................................................57
5. Co si zdarzyo w Gribojedowie..........................................................................................................................66
6. Schizofrenia, zgodnie z zapowiedzi...................................................................................................................82
7. Fatalne mieszkanie...............................................................................................................................................93
8. Pojedynek profesora z poet..............................................................................................................................107
9. Gupie dowcipy Korowiowa..............................................................................................................................119
10. Wieci z Jaty...................................................................................................................................................131
11. Rozdwojenie Iwana..........................................................................................................................................146
12. Czarna magia oraz jak j zdemaskowano........................................................................................................150
13. Pojawia si bohater..........................................................................................................................................169
14. Chwaa kogutowi!............................................................................................................................................195
15. Sen Nikanora Iwanowicza...............................................................................................................................206
16. Ka.................................................................................................................................................................223
17. Niespokojny dzie...........................................................................................................................................238
18. Pechowi gocie.................................................................................................................................................254
CZ DRUGA.........................................................................................................................................................282
19. Magorzata.......................................................................................................................................................282
20. Krem Azazella.................................................................................................................................................298
21. Lot....................................................................................................................................................................305
22. Przy wiecach...................................................................................................................................................322
23. Wielki bal u Szatana........................................................................................................................................339
24. Wydobycie Mistrza..........................................................................................................................................359
25. Jak procurator usiowa ocali Jud z Kiriatu..................................................................................................390
-2-

26. Zoenie do grobu............................................................................................................................................404


27. Zagada mieszkania numer pidziesit...........................................................................................................432
28. Ostatnie przygody Korowiowa i Behemota.....................................................................................................453
29. Przesdzone zostaj losy Mistrza i Magorzaty...............................................................................................469
30. Czas ju! Czas!................................................................................................................................................475
31. Na Worobiowych Grach................................................................................................................................490
32. Przebaczenie i wiekuista przysta...................................................................................................................494
Epilog..........................................................................................................................................................................502

...Wic kime w kocu jeste?


- Jam czci tej siy, ktra wiecznie za
pragnc, wiecznie czyni dobro.
J. W. Goethe Faust.

-3-

CZ PIERWSZA.
1. Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi.
Kiedy zachodzio wanie gorce wiosenne soce, na
Patriarszych Prudach zjawio si dwu obywateli. Pierwszy z nich,
mniej wicej czterdziestoletni, ubrany w szary letni garnitur, by
niziutki, ciemnowosy, zaywny, ysawy, swj zupenie
przyzwoity kapelusz zgnit wp i nis w rku; jego starannie
wygolon twarz zdobiy nadnaturalnie due okulary w czarnej
rogowej oprawie. Drugi, rudawy, barczysty, kudaty mody
czowiek w zsunitej na ciemi kraciastej cyklistwce i kraciastej
koszuli, szed w wymitych biaych spodniach i czarnych
pciennych pantoflach.
Ten pierwszy by to Micha Aleksandrowicz Berlioz we wasnej
osobie, redaktor miesicznika literackiego i prezes zarzdu
jednego z najwikszych stowarzysze literackich Moskwy, w
skrcie Massolitu, towarzyszy mu za poeta Iwan Nikoajewicz
Ponyriow, drukujcy si pod pseudonimem Bezdomny.
Kiedy pisarze znaleli si w cieniu lip, ktre zaczynay si ju
zazielenia, natychmiast ostro ruszyli ku jaskrawo pomalowanej
budce z napisem Piwo i napoje chodzce.
Tu musimy odnotowa pierwsz osobliwo tego straszliwego
majowego wieczoru. Nie tylko nikogo nie byo koo budki, ale i w
rwnolegej do Maej Bronnej alei nie wida byo ywego ducha.
Cho wydawao si, e nie ma ju czym oddycha, cho soce
rozpraywszy Moskw zapadao w gorcym suchym pyle gdzie
za Sadowoje Kolco - nikt nie przyszed pod lipy, nikogo nie byo
na awkach, aleja bya pusta.
- Butelk narzanu - poprosi Berlioz.
-4-

- Narzanu nie ma - odpowiedziaa kobieta z budki i z niejasnych


powodw obrazia si.
- A piwo jest? - ochrypym gosem zasign informacji
Bezdomny.
- Piwo przywioz wieczorem - odpowiedziaa kobieta.
- A co jest? - zapyta Berlioz.
- Napj morelowy, ale ciepy - powiedziaa.
- Moe by. Niech bdzie!
Morelowy napj wyprodukowa obfit t pian i w powietrzu
zapachniao wod fryzjersk. Literaci wypili, natychmiast dostali
czkawki, zapacili i zasiedli na awce zwrceni twarzami do
stawu, a plecami do Bronnej.
Wtedy wydarzya si nastpna osobliwo, tym razem
dotyczca tylko Berlioza. Prezes nagle przesta czka, serce mu
zadygotao i na moment gdzie si zapado, potem wrcio na
miejsce, ale tkwia w nim tpa iga.
Zarazem ogarn Berlioza strach nieuzasadniony, ale tak
okropny, e zapragn uciec z Patriarszych Prudw, gdzie go oczy
ponios.
aonie rozejrza si dookoa, nie mg zrozumie, co go tak
przerazio. Poblad, otar czoo chusteczk i pomyla: Co si ze
mn dzieje? Nigdy jeszcze to mi si nie zdarzyo. Serce nawala.
Jestem przemczony... chyba czas najwyszy, eby rzuci
wszystko w diaby i pojecha do Kisowodska...
I wtedy skwarne powietrze zgstniao przed Berliozem i wysnu
si z owego powietrza przezroczysty, nad wyraz przedziwny
obywatel. Malutka gwka, dokejka, kusa kraciasta
marynareczka utkana z powietrza... Mia ze dwa metry wzrostu,
ale w ramionach wski by i chudy niepomiernie, a fizys, prosz
zauway, mia szydercz.
-5-

ycie Berlioza tak si ukadao, e nie by przyzwyczajony do


nadprzyrodzonych zjawisk. Poblad wic jeszcze bardziej,
wytrzeszczy oczy i pomyla w popochu: Nic takiego istnie nie
moe... Ale co takiego, niestety, istniao. Wyduony obywatel,
przez ktrego wszystko byo wida, wisia w powietrzu przed
Berliozem chwiejc si w lewo i w prawo.
Berlioza opanowao takie przeraenie, e a zamkn oczy. A
kiedy je otworzy, zobaczy, e ju po wszystkim, widziado
rozpyno si, kraciasty znikn, a jednoczenie tpa iga
wyskoczya z serca.
- Uff, do diaba! - zakrzykn redaktor. - Wiesz, Iwan, od tego
gorca przed chwil o mao co nie dostaem udaru! Miaem nawet
co w rodzaju halucynacji. - Sprbowa si rozemia, ale w jego
oczach jeszcze cigle migotao przeraenie, a race mu si trzsy.
Jednak uspokoi si z wolna, otar twarz chusteczk, do dziarsko
owiadczy: No wic tak... i poprowadzi dalej wykad
przerwany piciem napoju morelowego.
Wykad w, jak si potem dowiedziano, dotyczy Jezusa
Chrystusa. Chodzio o to, e do kolejnego numeru pisma redaktor
zamwi antyreligijny poemat. Iwan Bezdomny poemat w
stworzy, i to nadzwyczaj szybko, ale, niestety, utwr jego ani
troch nie usatysfakcjonowa redaktora. Gwn osob poematu,
to znaczy Jezusa, Bezdomny odmalowa wprawdzie w nad wyraz
czarnej tonacji, niemniej jednak cay poemat naleao zdaniem
redaktora napisa od nowa. I wanie teraz redaktor wygasza
wobec poety co w rodzaju odczytu o Jezusie w tym jedynie celu,
aby unaoczni twrcy jego podstawowy bd.
Trudno powiedzie, co waciwie zgubio Iwana - jego
niezwykle plastyczny talent czy te cakowita nieznajomo
zagadnienia, ale c tu ukrywa, Jezus wyszed mu ywy, Jezus
ongi istniejcy rzeczywicie, cho, co prawda, obdarzony
wszelakimi najgorszymi cechami charakteru.
-6-

Berlioz za chcia dowie poecie, e istota rzeczy zasadza si


nie na tym, jaki by Jezus, dobry czy zy, ale na tym, e Jezus jako
taki w ogle nigdy nie istnia i wszystkie opowieci o nim to po
prostu zwyczajne mitologiczne wymysy, czyli bujda na resorach.
Dodajmy, e redaktor by czowiekiem oczytanym i z wielk
znajomoci rzeczy powoywa si w swym przemwieniu na
staroytnych historykw, na przykad na sawnego Filona z
Aleksandrii i na niezmiernie uczonego Jzefa Flawiusza, ktrzy
nigdzie ani sowem nie wspomnieli o istnieniu Jezusa. Wykazujc
solidn erudycj, Micha Aleksandrowicz oznajmi poecie midzy
innymi rwnie i to, e owo miejsce w ksidze pitnastej, w
rozdziale czterdziestym czwartym synnych Rocznikw Tacyta,
gdzie wspomina si o straceniu Chrystusa, jest po prostu
pniejsz wstawk apokryfistw.
Poeta, dla ktrego wszystko, o czym go informowa redaktor,
byo nowoci, wlepi w Michaa Aleksandrowicza swe roztropne
zielone oczy i sucha uwanie, z rzadka tylko czkajc i szeptem
przeklinajc morelowy napj.
- Nie ma takiej wschodniej religii - mwi Berlioz - w ktrej
dziewica nie zrodziaby boga. Chrzecijanie nie wymylili niczego
nowego, stwarzajc swojego Jezusa, ktry w rzeczywistoci nigdy
nie istnia. I wanie na to naley pooy nacisk.
Wysoki tenor Berlioza rozlega si w pustej alei i im dalej
Micha Aleksandrowicz zapuszcza si w gszcz, w ktry bez
ryzyka skrcenia karku zapuci si moe tylko czowiek
niezmiernie wyksztacony - tym wicej ciekawych i poytecznych
wiadomoci zdobywa poeta. Dowiedzia si na przykad o
askawym bogu egipskim Ozyrysie, synu Nieba i Ziemi, o
sumeryjskim bogu Tammuzie, o Marduku i nawet o mniej znanym
gronym bogu Huitzilopochtli, ktrego niegdy wielce powaali
meksykascy Aztekowie. I akurat wtedy, kiedy Berlioz opowiada
-7-

poecie o tym, jak Aztekowie lepili z ciasta figurki Huitzilopochtli,


w alei ukaza si pierwszy czowiek.
Potem, kiedy prawd mwic byo ju za pno, najrniejsze
instytucje opracoway rysopisy owego czowieka. Porwnanie
tych rysopisw musi zadziwi kadego. I tak, na przykad,
pierwszy z nich stwierdza, e czowiek w by niskiego wzrostu,
mia zote zby i utyka na praw nog.
Drugi za mwi, e czowiek ten by wrcz olbrzymem, koronki
na jego zbach byy z platyny, a utyka na lew nog. Trzeci
oznajmia lakonicznie, e wymieniony osobnik nie mia adnych
znakw szczeglnych. Musimy, niestety, przyzna, e wszystkie
te rysopisy s do niczego.
Przede wszystkim opisywany nie utyka na adn nog, nie by
ani may, ani olbrzymi, tylko po prostu wysoki. Co za dotyczy
zbw, to z lewej strony byy koronki platynowe, a z prawej zote.
Mia na sobie drogi szary garnitur i dobrane pod kolor zagraniczne
pantofle. Szary beret dziarsko zaama nad uchem, pod pach nis
lask z czarn rczka w ksztacie gowy pudla. Lat na oko mia
ponad czterdzieci. Usta jak gdyby krzywe.
Gadko wygolony. Brunet. Prawe oko czarne, lewe nie wiedzie
czemu zielone. Brwi czarne, ale jedna umieszczona wyej ni
druga. Sowem - cudzoziemiec.
Przechodzc obok awki, na ktrej znajdowali si redaktor i
poeta, cudzoziemiec spojrza na nich, przystan i nagle usiad na
ssiedniej awce, o dwa kroki od naszych przyjaci.
Niemiec... - pomyla Berlioz. Anglik... - pomyla
Bezdomny. - Taki upa, a ten siedzi w rkawiczkach! A
cudzoziemiec obj spojrzeniem wysokie domy, z czterech stron
okalajce staw, przy czym stao si oczywiste, e miejsce to widzi
po raz pierwszy i e wzbudzio ono jego zainteresowanie.
Zatrzyma wzrok na grnych pitrach, w ktrych olepiajco
-8-

poyskiwao w szybach okien potrzaskane i dla Berlioza na


zawsze zachodzce soce, potem przenis spojrzenie na d,
gdzie ciemnia w szybach nadcigajcy wieczr, do czego tam
umiechn si z politowaniem, zmruy oczy, wspar brod na
doniach, a donie na rczce laski.
- A ty - mwi Berlioz do poety - bardzo dobrze i odpowiednio
satyrycznie pokazae, na przykad, narodziny Jezusa, syna
boego, ale dowcip polega na tym, e jeszcze przed Jezusem
narodzio si cae mnstwo synw boych, jak powiedzmy fenicki
Adonis, frygijski Attis, perski Mitra. A tymczasem, krtko
mwic, aden z nich si w ogle nie narodzi, aden z nich nie
istnia, nie istnia take i Jezus. Musisz koniecznie zamiast
narodzin Jezusa czy te, powiedzmy, hodu trzech krli, opisa
nonsensowne wieci rozpowszechniane o tym hodzie. Bo z twego
poematu wynika, e Jezus narodzi si naprawd!
W tym momencie Bezdomny sprbowa opanowa nkajc go
czkawk i wstrzyma oddech, na skutek czego czkn jeszcze
boleciwiej i goniej i w teje chwili Berlioz przerwa swj
wykad, poniewa cudzoziemiec wsta nagle i zbliy si do
pisarzy. Ci spojrzeli na ze zdumieniem.
- Prosz mi wybaczy - zacz nieznajomy. Mwi z
cudzoziemskim akcentem, ale sw nie kaleczy - e nie bdc
znajomym panw omielam si... ale przedmiot naukowej
dyskusji panw jest tak interesujcy, i...
Tu nieznajomy uprzejmie zdj beret i pisarzom nie pozostawao
nic innego, jak wsta i ukoni si.
Nie, to raczej Francuz... - pomyla Berlioz.
Polak... - pomyla Bezdomny.
Naley od razu stwierdzi, e na poecie cudzoziemiec od
pierwszego sowa zrobi odpychajce wraenie, natomiast
-9-

Berliozowi raczej si spodoba, a moe nie tyle si spodoba, ile,


jak by tu si wyrazi... zainteresowa go czy co...
- Panowie pozwol, e si przysid? - uprzejmie zapyta
cudzoziemiec i przyjaciele jako mimo woli si rozsunli,
cudzoziemiec zwinnie wcisn si pomidzy nich i natychmiast
wczy si do rozmowy. - Jeli dobrze usyszaem, to by pan
askaw stwierdzi, e Jezus w ogle nie istnia? - zapyta kierujc
na Berlioza swoje lewe zielone oko.
- Tak jest, nie przesysza si pan - grzecznie odpowiedzia
Berlioz. - To wanie powiedziaem.
- Ach, jakie to ciekawe! - wykrzykn cudzoziemiec.
Czego on tu szuka? - pomyla Bezdomny i zaspi si.
- A pan zgodzi si z koleg? - zainteresowa si nieznajomy i
odwrci si w prawo, do Bezdomnego.
- Na sto procent! - potwierdzi poeta, ktry lubi wyraa si
zawile i metaforycznie.
- Zdumiewajce! - zawoa nieproszony dyskutant, nie wiedzie
czemu rozejrza si dookoa jak zodziej, ciszy swj niski gos i
powiedzia: - Prosz mi wybaczy moje natrctwo, ale, jeli
dobrze zrozumiaem, panowie na dobitk nie wierzycie w Boga? w jego oczach pojawio si przeraenie; doda: - Przysigam, e
nikomu nie powiem!
- Zgadza si, nie wierzymy - z lekkim umiechem, wywoanym
przeraeniem zagranicznego turysty, odpowiedzia Berlioz - ale o
tym mona mwi bez obawy.
Cudzoziemiec opad na oparcie awki i a pisn z ciekawoci,
pytajc:
- Panowie jestecie ateistami?!
- Tak, jestemy ateistami - umiechajc si odpowiedzia
Berlioz, a Bezdomny rozeli si i pomyla: Ale si przyczepi,
- 10 -

zagraniczny osio! - Och! Jakie to cudowne! - wykrzykn


zdumiewajcy cudzoziemiec i pokrci gow wpatrujc si to w
jednego, to w drugiego literata.
- W naszym kraju ateizm nikogo nie dziwi - z uprzejmoci
dyplomaty powiedzia Berlioz. - Znakomita wikszo ludnoci
naszego kraju dawno ju wiadomie przestaa wierzy w bajeczki
o Bogu.
Wtedy cudzoziemiec wykona taki numer: wsta, ucisn
zdumionemu redaktorowi do i powiedzia, co nastpuje:
- Niech pan pozwoli, e mu z caego serca podzikuj.
- Za co mu pan dzikuje? - mrugajc oczyma zapyta
Bezdomny.
- Za niezmiernie wan informacj, dla mnie, podrnika,
nadzwyczaj interesujc - wieloznacznie wznoszc palec wyjani
zagraniczny dziwak.
Niezmiernie wana informacja najwidoczniej istotnie wywara
silne wraenie na podrniku, bo z przeraeniem rozejrza si po
domach, jak gdyby si obawia, e w kadym oknie zobaczy
jednego ateist.
,,Nie, to nie Anglik - pomyla Berlioz, Bezdomnemu za
przyszo do gowy: Ciekawe, gdzie on si nauczy tak gada po
rosyjsku! - i poeta znowu si zaspi.
- Ale pozwlcie, e was, panowie, zapytam - po chwili
niespokojnej zadumy przemwi zagraniczny go - co w takim
razie pocz z dowodami na istnienie Boga, ktrych, jak
wiadomo, istnieje dokadnie pi?
- Niestety! - ze wspczuciem odpowiedzia Berlioz. - aden z
tych dowodw nie ma najmniejszej wartoci i ludzko dawno
odoya je ad acta. Przyzna pan chyba, e w kategoriach rozumu
nie mona przeprowadzi adnego dowodu na istnienie Boga.
- 11 -

- Brawo! - zawoa cudzoziemiec. - Brawo! Pan dokadnie


powtrzy pogld nieokieznanego staruszka Immanuela w tej
materii. Ale zabawne, e stary najpierw doszcztnie rozprawi si
z wszystkimi picioma dowodami, a nastpnie, jak gdyby szydzc
z samego siebie, przeprowadzi wasny, szsty, dowd.
- Dowd Kanta - z subtelnym umiechem sprzeciwi si
wyksztacony redaktor - jest rwnie nieprzekonujcy. I nie na
darmo Schiller powiada, e rozwaania Kanta na ten temat mog
zadowoli tylko ludzi o duszach niewolnikw, a Strauss je po
prostu wymiewa.
Berlioz mwi, a zarazem myla przez cay czas:
Ale kto to moe by? I skd on tak dobrze zna rosyjski? Najlepiej byoby posa tego Kanta na trzy lata na Soowki za te
jego dowody! - nagle paln nieoczekiwanie Iwan.
- Ale, Iwanie! - wyszepta skonfundowany Berlioz.
Propozycja zesania Kanta na Soowki nie tylko jednak nie
oszoomia cudzoziemca, ale nawet wprawia go w prawdziwy
zachwyt.
- Ot to! - zawoa i jego lewe, zielone, zwrcone na Berlioza
oko zabyso. - Tam jest jego miejsce! Przecie mwiem mu
wtedy, przy niadaniu: Jak pan tam, profesorze, sobie chce, ale
wymyli pan co, co si kupy nie trzyma. Moe to i mdre, ale
zbyt skomplikowane. Wymiej pana.
Berlioz wybauszy oczy. Przy niadaniu... do Kanta! Co on
plecie? - pomyla.
- Ale - mwi dalej cudzoziemiec do poety, nie speszony
zdumieniem Berlioza - zesanie go na Soowki jest niemoliwe z
tej przyczyny, e Kant ju od stu z gr lat przebywa w
miejscowociach znacznie bardziej odlegych ni Soowki i
wydobycie go stamtd jest zupenie niemoliwe, zapewniam pana.
- A szkoda! - wypowiedzia si agresywny poeta.
- 12 -

- Ja rwnie auj - byskajc okiem przytakn mu


niewyjaniony podrnik i cign dalej. - Ale niepokoi mnie
nastpujce zagadnienie:
skoro nie ma Boga, to kto kieruje yciem czowieka i w ogle
wszystkim, co si dzieje na wiecie?
- O tym wszystkim decyduje czowiek - Berlioz popieszy z
gniewn odpowiedzi na to, trzeba przyzna, niezupenie jasne
pytanie.
- Przepraszam - agodnie powiedzia nieznajomy - po to, eby
czym kierowa, trzeba bd co bd mie dokadny plan,
obejmujcy jaki moliwie przyzwoity okres czasu. Pozwoli wic
pan, e go zapytam, jak czowiek moe czymkolwiek kierowa,
skoro pozbawiony jest nie tylko moliwoci planowania na
choby miesznie krtki czas, no, powiedzmy, na tysic lat, ale
nie moe ponadto rczy za to, co si z nim samym stanie
nastpnego dnia?
- Bo istotnie - tu nieznajomy zwrci si do Berlioza - prosz
sobie wyobrazi, e zaczyna pan rzdzi, sob i innymi, e tak
powiem - dopiero zaczyna si pan rozsmakowywa i nagle
okazuje si, e ma pan... kche... kche... sarkom puc... - I
cudzoziemiec umiechn si sodko, jak gdyby myl o sarkomie
puc sprawia mu przyjemno. - Tak, sarkoma - po kociemu
mruc oczy powtrzy dwiczne sowo - i paskie rzdy si
skoczyy! Interesuje pana ju tylko los wasny, niczyj wicej!
Krewni zaczynaj pana okamywa. Pan czuje, e co jest nie w
porzdku, pdzi pan do uczonych lekarzy, potem do szarlatanw,
a w kocu, by moe, idzie pan nawet do wrki. Zarwno to
pierwsze, jak to drugie i to trzecie nie ma adnego sensu, sam pan
to rozumie. I caa historia koczy si tragicznie - ten, ktry
jeszcze niedawno sdzi, e o czym tam decyduje, spoczywa
sobie w drewnianej skrzynce, a otoczenie, zdajc sobie spraw, e
- 13 -

z lecego adnego poytku mie ju nie bdzie, spala go w


specjalnym piecu.
- A bywa i gorzej - czowiek dopiero co wybiera si do
Kisowodska - tu cudzoziemiec zmruonymi oczyma popatrzy na
Berlioza - zdawaoby si gupstwo, ale nawet tego nie moe
dokona, bo nagle, nie wiedzie czemu, polizgnie si i wpadnie
pod tramwaj! Czy naprawd uwaa pan, e ten czowiek sam tak
sob pokierowa? Czy nie suszniej byoby uzna, e pokierowa
nim kto zupenie inny? - tu nieznajomy zamia si dziwnie.
Berlioz z wielk uwag sucha nieprzyjemnego opowiadania o
sarkomie i tramwaju i zaczy go drczy jakie trwone myli.
Nie, to nie cudzoziemiec... to nie cudzoziemiec... - myla - to
jaki przedziwny facet... ale kim on w takim razie jest? - Ma pan,
jak widz, ochot zapali? - nieznajomy zwrci si
niespodziewanie do Bezdomnego. - Jakie pan pali?
- A co, ma pan do wyboru? - ponuro zapyta poeta, ktremu
skoczyy si papierosy.
- Jakie pan pali? - powtrzy nieznajomy.
- Nasz mark - z nienawici odpowiedzia Bezdomny.
Nieznajomy niezwocznie wycign z kieszeni papieronic i
poda j Bezdomnemu:
- Nasza marka...
I redaktorem, i poet wstrzsn nie tyle fakt, e w papieronicy
znalaza si wanie Nasza marka, ile sama papieronica. Bya
olbrzymia, z dukatowego zota, a kiedy si otworzya, na jej
wieczku zaiskrzy bkitnymi i biaymi ogniami trjkt z
brylantw.
Kady z literatw pomyla co innego: Berlioz - nie, to jednak
cudzoziemiec!, a Bezdomny: O, cholera!...
- 14 -

Poeta i waciciel papieronicy zapalili, a niepalcy Berlioz


podzikowa.
Trzeba mu bdzie odpowiedzie tak - zdecydowa Berlioz. Tak, czowiek jest miertelny, nikt temu nie przeczy. Ale rzecz w
tym... Jednak nie zdy nawet zacz, kiedy cudzoziemiec
powiedzia:
- Tak, czowiek jest miertelny, ale to jeszcze p biedy.
Najgorsze, e to, i jest miertelny, okazuje si niespodziewanie,
w tym wanie sk! Nikt nie moe przewidzie, co bdzie robi
dzisiejszego wieczora.
Jakie gupie podejcie do zagadnienia... - pomyla Berlioz i
zaprotestowa:
- No, to to ju przesada. Wiem mniej wicej dokadnie, co bd
robi dzi wieczr. Oczywista, jeli na Bronnej nie spadnie mi
cega na gow...
- Cega - z przekonaniem przerwa mu nieznajomy - nigdy
nikomu nie spada na gow ni z tego, ni z owego. W kadym razie
panu, niech mi pan wierzy, cega nie zagraa. Pan umrze inn
mierci.
- A moe wie pan, jak? - ze zrozumia ironi w gosie
zasign informacji Berlioz, dajc si wcign w t rzeczywicie
do idiotyczn rozmow. - I moe mi pan to powie?
- Chtnie - przysta na to nieznajomy. Zmierzy Berlioza
spojrzeniem, jakby zamierza uszy mu garnitur, wymrucza przez
zby co w rodzaju:
raz, dwa, ...Merkury w drugim domu... ksiyc wzeszed...
sze - nieszczcie... wieczr - siedem... - i gono, radonie
oznajmi: - Utn panu gow!
Bezdomny dziko wytrzeszczy oczy na bezczelnego
cudzoziemca, a Berlioz zapyta z kwanym umiechem:
- 15 -

- A kt to zrobi? Wrogowie? Interwenci?


- Nie - odpowiedzia cudzoziemiec. - Rosjanka, komsomoka.
- Hm... - zamrucza zdegustowany artem nieznajomego
Berlioz. - No, pan daruje, ale to mao prawdopodobne.
- I ja prosz o wybaczenie - odpowiedzia cudzoziemiec - ale tak
wanie bdzie. Czy mgby mi pan powiedzie, jeli to
oczywicie nie tajemnica, co pan bdzie robi dzi wieczorem?
- To adna tajemnica. Teraz wpadn do siebie, na Sadow, a
potem o dziesitej wieczorem w Massolicie odbdzie si zebranie,
ktremu bd przewodniczy.
- To si nie da zrobi - stanowczo zaprzeczy obcokrajowiec.
- A to dlaczego?
- Dlatego - odpowiedzia cudzoziemiec i zmruonymi oczyma
zapatrzy si w niebo, po ktrym w przeczuciu wieczornego
chodu bezgonie migay czarne ptaki - e Annuszka ju kupia
olej sonecznikowy, i nie do, e kupia, ale ju go nawet rozlaa.
Tak wic zebranie si nie odbdzie.
Pod lipami zapanowao zrozumiae milczenie.
- Przepraszam - odezwa si Berlioz po chwili, spogldajc na
cudzoziemca, ktry najwyraniej gada od rzeczy - co ma do tego
olej sonecznikowy... i jaka Annuszka?
- Olej sonecznikowy tyle ma do tego... - nagle odezwa si
Bezdomny, ktry najwyraniej postanowi wypowiedzie
nieproszonemu cudzoziemcowi wojn. - Czy nie bylicie kiedy,
obywatelu, na leczeniu w szpitalu dla umysowo chorych?
- Iwan! - cichutko zawoa Berlioz.
Ale cudzoziemiec, ani troch nie uraony, rozemia si
wesolutko.
- Byem, byem i to nie raz! - wykrzykn ze miechem, ale
wpatrzone w poet oko nie miao si. - Gdzie to ja nie bywaem!
- 16 -

Szkoda tylko, e nie zdyem zapyta profesora, co to takiego


schizofrenia. Wic niech ju go pan sam o to zapyta, Iwanie
Nikoajewiczu.
- Skd pan wie, jak ja si nazywam?
- No, wie pan, kt by pana nie zna - nieznajomy wycign z
kieszeni wczorajszy numer Litieraturnej Gaziety i Bezdomny
zobaczy na pierwszej od razu kolumnie swoj podobizn, a pod
ni wasne wiersze.
Ale ten dowd sawy i popularnoci, ktry jeszcze wczoraj tak
go cieszy, tym razem jako ani troch nie uradowa poety.
- Przepraszam - powiedzia, a twarz mu spochmurniaa. - Czy
mgby pan chwil poczeka? Chciaem powiedzie koledze kilka
sw.
- O, z przyjemnoci! - zawoa nieznajomy. - Tu jest tak mio
pod tymi lipami, a mnie si nigdzie nie pieszy.
- Suchaj, Misza - szepta poeta, odcigajc Berlioza na bok - to
nie aden turysta, tylko szpieg. To rosyjski emigrant, ktremu
udao si do nas przedosta. Wylegitymuj go natychmiast, bo
zwieje.
- Tak mylisz? - szepn z niepokojem Berlioz i pomyla:
Przecie on ma racj... - Moesz mi wierzy - zachrypia mu do
ucha poeta. - Udaje gupiego, eby wypyta o to i owo. Syszae,
jak on gada po rosyjsku - poeta mwi i zarazem zezowa pilnujc,
eby nieznajomy nie uciek. - Chod, zatrzymamy go, bo da
nog...
I poeta pocign Berlioza za rk w stron awki.
Nieznajomy ju nie siedzia, ale sta obok niej trzymajc w rku
jak ksieczk w ciemnoszarej oprawie, sztywn kopertk w
dobrym gatunku i bilet wizytowy.
- 17 -

- Zechc mi chyba panowie wybaczy, e w ferworze dyskusji


zapomniaem si przedstawi. Oto moja wizytwka, oto paszport i
zaproszenie do Moskwy na konsultacj - z naciskiem powiedzia
nieznajomy patrzc przenikliwie na obu literatw.
Ci si zmieszali. Do diaba, on wszystko sysza... - pomyla
Berlioz i uprzejmym gestem da do zrozumienia, e nie ma
potrzeby okazywania dokumentw. Kiedy cudzoziemiec podsun
je redaktorowi, poeta zdy spostrzec wydrukowane na
wizytwce zagranicznymi literami sowo profesor i pierwsz
liter nazwiska - W.
- Bardzo mi przyjemnie - niewyranie mrucza tymczasem
skonfundowany redaktor i cudzoziemiec schowa dokumenty do
kieszeni.
W ten sposb stosunki dyplomatyczne zostay znw nawizane i
caa trjka usiada na awce.
- Wic zaproszono pana do Moskwy w charakterze konsultanta,
profesorze? - zapyta Berlioz.
- Tak, mam by konsultantem.
- Pan jest Niemcem? - zainteresowa si Bezdomny.
- Ja? - profesor odpowiedzia pytaniem na pytanie i nagle
popad w zadum. - Tak, chyba jestem Niemcem.
- Pan wietnie mwi po rosyjsku - stwierdzi Bezdomny.
- O, jestem w ogle poliglot. Znam bardzo wiele jzykw odpar profesor.
- A jaka jest paska specjalno? - zapyta Berlioz.
- Jestem specjalist od czarnej magii.
Masz tobie! - co zaomotao w gowie Berlioza.
- I... zaproszono pana do nas jako specjalist? - lekko
zajknwszy si zapyta redaktor.
- 18 -

- Tak, jako specjalist - potwierdzi profesor i wyjani: - W


waszej bibliotece narodowej znaleziono oryginalne rkopisy
Gerberta z Aurillac, z dziesitego wieku. Poproszono mnie,
ebym je odcyfrowa. Jestem w tej dziedzinie jedynym specjalist
na wiecie.
- A! Wic jest pan historykiem? - z szacunkiem i z ogromn
ulg zapyta Berlioz.
- Jestem historykiem - potwierdzi uczony i doda ni w pi, ni
w dziewi: - Dzi wieczorem na Patriarszych Prudach wydarzy
si nadzwyczaj interesujca historia.
I znw poeta i redaktor ogromnie si zdziwili, profesor za
pokiwa palcem, przywoujc ich bliej, a kiedy obaj nachylili si
do niego, wyszepta:
- Nie zapominajcie, e Jezus istnia naprawd.
- Widzi pan, profesorze - powiedzia Berlioz z wymuszonym
umiechem - szanujemy, oczywicie, pask ogromn wiedz, ale
na t spraw mamy zupenie odmienny pogld.
- A tu nie trzeba mie adnych pogldw - odpar dziwny
profesor. - Jezus po prostu istnia i tyle.
- Ale potrzebne s jakie na to wiadectwa... - zacz Berlioz.
- Nie trzeba adnych wiadectw - odpowiedzia konsultant i j
mwi niezbyt gono, przy czym jego cudzoziemski akcent nie
wiadomo dlaczego znik: - Wszystko jest bardzo proste - w biaym
paszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem
kawalerzysty, wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego
miesica nisan...

- 19 -

2. Poncjusz Piat.
W biaym paszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym
krokiem kawalerzysty, wczesnym rankiem czternastego dnia
wiosennego miesica nisan pod kryt kolumnad czc oba
skrzyda paacu Heroda Wielkiego wyszed procurator Judei
Poncjusz Piat.
Procurator ponad wszystko nienawidzi zapachu olejku
ranego, a dzi wszystko zapowiadao niedobry dzie, poniewa
wo r przeladowaa procuratora od samego rana.
Mia wraenie, e rany aromat sczy si z rosncych w
ogrodzie palm i cyprysw, e z wydzielanym przez eskort
odorem potu i skrzanego rynsztunku miesza si zapach
znienawidzonych kwiatw.
Z zabudowa na tyach paacu, gdzie kwaterowaa przybya do
Jeruszalaim wraz z procuratorem pierwsza kohorta dwunastego
legionu Byskawic, a tu, pod kolumnad, napywa poprzez grn
kondygnacj ogrodu gorzkawy dymek wiadczcy, e kucharze w
centuriach zaczli ju gotowa obiad, i w tym dymku take bya
domieszka oleistych ranych aromatw.
Za c mnie tak karzecie, o bogowie?... Tak, to bez wtpienia
znowu ta niezwyciona, straszliwa choroba... hemicrania, przy
ktrej boli p gowy... choroba, na ktr nie ma lekarstwa, przed
ktr nie ma ratunku...
Sprbuj nie porusza gow... Na mozaikowej posadzce przy
fontannie by ju przygotowany tron i procurator nie spojrzawszy
na nikogo zasiad na nim i wycign rk w bok. Sekretarz z
uszanowaniem zoy w jego doni kawaek pergaminu.
Procurator, nie zdoawszy opanowa bolesnego grymasu, ktem
oka pobienie przejrza tekst, zwrci sekretarzowi pergamin,
powiedzia z trudem:
- 20 -

- Podsdny z Galilei? Przesalicie spraw tetrarsze?


- Tak, procuratorze - odpar sekretarz.
- A on?
- Odmwi rozstrzygnicia tej sprawy i wydany przez
Sanhedryn wyrok mierci przesa do twojej dyspozycji - wyjani
sekretarz.
Procuratorowi skurcz wykrzywi policzek. Powiedzia cicho:
- Wprowadcie oskaronego.
Natychmiast dwch legionistw wprowadzio midzy kolumny
z ogrodowego placyku dwudziestosiedmioletniego czowieka i
przywiodo go przed tron procuratora. Czowiek w odziany by w
stary, rozdarty, bkitny chiton. Na gowie mia biay zawj
przewizany wok rzemykiem, rce zwizano mu z tyu. Pod
jego lewym okiem widnia wielki siniak, w kciku ust mia zdart
skr i zasch krew. Patrzy na procuratora z lkliw
ciekawoci.
Tamten milcza przez chwil, potem cicho zapyta po
aramejsku:
- Wic to ty namawiae lud do zburzenia jeruszalaimskiej
wityni?
Procurator siedzia niczym wykuty z kamienia i tylko jego wargi
poruszay si ledwie zauwaalnie, kiedy wymawia te sowa. By
jak z kamienia, ba si bowiem poruszy gow ponc z
piekielnego blu.
Czowiek ze zwizanymi rkami postpi nieco ku przodowi i
pocz mwi:
- Czowieku dobry. Uwierz mi...
Ale procurator, nadal znieruchomiay, natychmiast przerwa mu,
ani o wos nie podnoszc gosu:
- 21 -

- Czy to mnie nazwae dobrym czowiekiem? Jeste w bdzie.


Kady w Jeruszalaim powie ci, e jestem okrutnym potworem, i to
jest wita prawda. - Po czym rwnie beznamitnie doda: Centurion Szczurza mier, do mnie!
Wszystkim si wydao, e zapada mrok, kiedy centurion
pierwszej centurii Marek, zwany take Szczurz mierci, wszed
na taras i stan przed procuratorem. By o gow wyszy od
najwyszego onierza legionu i tak szeroki w barach, e
przesoni sob niewysokie jeszcze soce.
Procurator zwrci si do centuriona po acinie:
- Przestpca nazwa mnie czowiekiem dobrym. Wyprowad go
std na chwile i wyjanij mu, jak naley si do mnie zwraca. Ale
nie kalecz go.
Wszyscy prcz nieruchomego procuratora odprowadzali
spojrzeniami Marka Szczurz mier, ktry skin na aresztanta,
kac mu i za sob.
Szczurz mier w ogle zawsze wszyscy odprowadzali
spojrzeniami, gdziekolwiek si pojawia, tak niecodziennego by
wzrostu, a ci, ktrzy widzieli go po raz pierwszy, patrzyli na z
tego take powodu, e twarz centuriona bya potwornie
zeszpecona - nos jego strzaskao niegdy uderzenie germaskiej
maczugi.
Cikie buciory Marka zaomotay po mozaice, zwizany
poszed za nim bezgonie, pod kolumnad zapanowao milczenie,
sycha byo gruchanie gobi na ogrodowym placyku nie opodal
balkonu, a take wod piewajc w fontannie dziwaczn i mi
piosenk.
Procurator nagle zapragn wsta, podstawi skro pod strug
wody i pozosta ju w tej pozycji. Wiedzia jednak, e i to nie
przyniesie mu ulgi.
- 22 -

Szczurza mier spod kolumnady wyprowadzi aresztowanego


do ogrodu, wzi bicz z rk legionisty, ktry sta u stp brzowego
posgu, zamachn si od niechcenia i uderzy aresztowanego po
ramionach. Ruch centuriona by lekki i niedbay, ale zwizany
czowiek natychmiast zwali si na ziemi, jakby mu kto podci
nogi, zachysn si powietrzem, krew ucieka mu z twarzy, a jego
oczy stay si puste.
Marek lew rk lekko poderwa lecego w powietrze, jakby to
by pusty worek, postawi go na nogi, powiedzia przez nos,
kaleczc aramejskie sowa:
- Do procuratora rzymskiego zwraca si: hegemon. Innych
sw nie mwi. Sta spokojnie. Zrozumiae czy uderzy?
Aresztowany zachwia si, ale przemg sabo, krew znw
krya, odetchn gboko i ochryple powiedzia:
- Zrozumiaem ci. Nie bij mnie.
Po chwili znowu sta przed procuratorem.
Rozleg si matowy, zbolay gos:
- Imi?
- Moje? - popiesznie zapyta aresztowany, caym swoim
jestestwem wyraajc gotowo do szybkich i rzeczowych
odpowiedzi, postanowienie, e nie da wicej powodu do gniewu.
Procurator powiedzia cicho:
- Moje znam. Nie udawaj gupszego, ni jeste. Twoje.
- Jeszua - spiesznie odpowiedzia aresztowany.
- Masz przezwisko?
- Ha-Nocri.
- Skd jeste?

- 23 -

- Z miasta Gamala - odpowiedzia aresztant, zarazem wskazujc


gow, e gdzie tam daleko, na prawo od niego, na pnocy, jest
miasto Gamala.
- Z jakiej krwi?
- Dokadnie tego nie wiem - z oywieniem odpowiedzia
aresztowany. - Nie pamitam moich rodzicw. Powiadaj, e
ojciec by Syryjczykiem...
- Gdzie stale mieszkasz?
- Nigdzie nie mam domu - niemiao odpowiedzia aresztant. Wdruj od miasta do miasta.
- Mona to nazwa krcej, jednym sowem. Wczgostwo powiedzia procurator i zapyta: - Masz rodzin?
- Nie mam nikogo. Sam jestem na wiecie.
- Umiesz czyta, pisa?
- Umiem.
- Znasz jaki jzyk prcz aramejskiego?
- Znam. Grecki.
Uniosa si opuchnita powieka, zasnute mgiek cierpienia oko
wpatrzyo si w aresztowanego. Drugie nadal byo zamknite.
Piat odezwa si po grecku:
- Wic to ty zamierzae zburzy wityni i nawoywae do
tego lud?
Aresztowany znowu si oywi, jego oczy nie wyraay ju
strachu, zacz mwi po grecku:
- Czo... - przeraenie bysno w jego oczach, zrozumia, e
omal si nie przejzyczy. - Ja, hegemonie, nigdy w yciu nie
miaem zamiaru burzy wityni i nikogo nie namawiaem do tak
nonsensownego uczynku.
- 24 -

Zdziwienie odmalowao si na twarzy sekretarza, ktry


pochylony nad niziutkim stoem spisywa zeznania. Unis gow,
ale natychmiast znw j pochyli nad pergaminem.
- Wielka ilo rozmaitych ludzi schodzi si do tego miasta na
wito. S wrd nich magowie, astrologowie, wrbici i
mordercy - monotonnie mwi procurator - niekiedy zdarzaj si
take kamcy. Ty, na przykad, jeste kamc. Zapisano tu
wyranie - podburzae do zniszczenia wityni.
Tak zawiadczyli ludzie.
- Ci dobrzy ludzie - zacz mwi wizie i spiesznie dodawszy:
- hegemonie - cign: - niczego nie studiowali i wszystko, co
mwiem, poprzekrcali. W ogle zaczynam si obawia, e te
nieporozumienia bd trway jeszcze bardzo, bardzo dugo. A
wszystko dlatego, e on niedokadnie zapisuje to, co mwi.
Zapado milczenie. Teraz ju oboje zbolaych oczu patrzyo
ociale na aresztowanego.
- Powtarzam ci, ale ju po raz ostatni, aby przesta udawa
wariata, zbrodniarzu - agodnie, monotonnie powiedzia Piat. Niewiele zapisano z tego, co mwi, ale tego, co zapisano, jest w
kadym razie do, aby ci powiesi.
- O, nie, o, nie, hegemonie! - w arliwym pragnieniu
przekonania rozmwcy mwi aresztant - chodzi za mn taki
jeden z kozim pergaminem i bez przerwy pisze. Ale kiedy
zajrzaem mu do tego pergaminu i strach mnie zdj. Nie
mwiem dosownie nic z tego, co tam zostao zapisane.
Bagaem go: spal, prosz ci, ten pergamin! Ale on mi go
wyrwa i uciek.
- Kt to taki? - opryskliwie zapyta Piat i dotkn doni
skroni.
- Mateusz Lewita - skwapliwie powiedzia wizie. - By
poborc podatkowym i spotkaem go po raz pierwszy na drodze
- 25 -

do Betlejem, w tym miejscu, gdzie do drogi przytyka ogrd


figowy, i rozmawiaem z nim. Na pocztku potraktowa mnie
nieprzyjanie, a nawet mnie obraa, to znaczy wydawao mu si,
e mnie obraa, poniewa nazywa mnie psem. - Aresztowany
umiechn si. - Co do mnie, nie widz w tym zwierzciu nic
zego, nic takiego, eby si obraa za to sowo...
Sekretarz przesta notowa i ukradkiem spojrza zdziwiony, nie
na aresztowanego jednak, tylko na procuratora.
- ...lecz wysuchawszy mnie, zagodnia - cign Jeszua - a w
kocu cisn pienidze na drog i owiadczy, e pjdzie ze mn
na wdrwk...
Piat umiechn si poow twarzy, wyszczerzajc poke
zby i przemwi, caym ciaem zwracajc si ku sekretarzowi:
- O, miasto Jeruszalaim! Czeg tu nie mona usysze?!
Poborca podatkw, syszycie, cisn pienidze na drog!
Sekretarz, nie wiedzc, co na to odpowiedzie, uzna za
wskazane umiechn si tak jak Piat.
- Powiedzia, e od tej chwili nienawidzi pienidzy - objani
Jeszua dziwne zachowanie Mateusza Lewity i doda: - Odtd
wdrowa wraz ze mn.
Procurator, cigle jeszcze szczerzc zby, przyjrza si
winiowi, potem spojrza na soce, ktre nieubaganie wznosio
si coraz wyej i wyej nad posgami jedcw na lecym z
prawej strony, w dali, w dolinie, hipodromie, i znienacka, w
jakiej mczcej udrce, pomyla, e najprociej byoby pozby
si z balkonu tego dziwacznego rozbjnika, wyrzekszy dwa tylko
sowa: powiesi go! Pozby si take eskorty, przej spod
kolumnady do wntrza paacu, poleci, by zaciemniono okna
komnaty, zwali si na oe, zada zimnej wody, umczonym
gosem przywoa psa Bang, uali si przed nim na t
- 26 -

hemicrani... W obolaej gowie procuratora bysna nagle


kuszca myl o trucinie.
Patrzy na winia zmtniaymi oczyma i przez czas jaki
milcza, z trudem usiujc sobie przypomnie, czemu to na tym
niemiosiernym porannym skwarze stoi przed nim wizie o
twarzy znieksztaconej razami, uwiadomi sobie, jakie jeszcze
niepotrzebne nikomu pytania bdzie tu musia zadawa.
- Mateusz Lewita? - zapyta ochryple chory i zamkn oczy.
- Tak, Mateusz Lewita - dotar do wysoki, zadrczajcy go
gos.
- W takim razie, co mwie o wityni tumowi na targowisku?
Wydawao si Piatowi, e gos odpowiadajcego kuje go w
skro, ten gos mczy go niewypowiedzianie, ten gos mwi:
- Mwiem, hegemonie, o tym, e runie witynia starej wiary i
powstanie nowa witynia prawdy. Powiedziaem tak, eby mnie
atwiej zrozumieli.
- Czemu, wczgo, wzburza umysy ludu na targowisku
opowieciami o prawdzie, o ktrej ty sam nie masz pojcia? C
wic jest prawd?
I pomyla sobie procurator: Bogowie! Pytam go na sdzie o
takie rzeczy, o ktre pyta nie powinienem... Mj umys mnie
zawodzi... I znw zamajaczy mu przed oczyma puchar
ciemnego pynu. Trucizny mi dajcie, trucizny... I znw usysza
gos:
- Prawd jest to przede wszystkim, e boli ci gowa i to tak
bardzo ci boli, e maodusznie rozmylasz o mierci. Nie do,
e nie starcza ci si, by ze mn mwi, ale trudno ci nawet na mnie
patrze. Mimo woli staj si teraz twoim katem, co zasmuca mnie
ogromnie. Nie moesz nawet o niczym myle i tylko marzysz o
tym, by nadszed twj pies, jedyne zapewne stworzenie, do
- 27 -

ktrego jeste przywizany. Ale twoje mczarnie zaraz si


skocz, bl gowy ustpi.
Sekretarz wytrzeszczy oczy na winia, nie dopisa sowa do
koca.
Piat podnis na aresztanta umczone spojrzenie i zobaczy, e
soce stoi ju do wysoko nad hipodromem, e promie
soneczny przenikn pod kolumnad, podpeza ku znoszonym
sandaom Jeszui, i e ten stara si usun od soca.
Wwczas procurator wsta z tronu, cisn domi gow, na
jego wygolonej tawej twarzy pojawi si wyraz przeraenia.
Ale Piat natychmiast opanowa go wysikiem woli i znowu opad
na tron.
Wizie natomiast kontynuowa tymczasem swoj przemow,
sekretarz niczego ju jednak nie notowa, tylko wycign szyj
jak gsior i stara si nie uroni ani sowa.
- I oto wszystko si ju skoczyo - yczliwie spogldajc na
Piata mwi aresztowany - i niezmiernie si z tego ciesz.
Radzibym ci, hegemonie, aby na czas jaki opuci paac i odby
ma przechadzk po okolicy, chociaby po ogrodach na stoku
eleoskiej gry. Burza nadcignie... - wizie odwrci si i
popatrzy zmruonymi oczyma w soce - ...pniej, pod wieczr.
Przechadzka dobrze ci zrobi, a ja ci chtnie bd towarzyszy.
Przyszo mi do gowy kilka nowych myli, ktre, jak sdz,
mogyby ci si wyda interesujcymi, i z przyjemnoci bym si
nimi z tob podzieli, tym bardziej e sprawiasz na mnie wraenie
bardzo mdrego czowieka. - Sekretarz zblad miertelnie,
pergamin spad mu na posadzk. - Szkoda tylko - cign
zwizany Ha-Nocri i nikt mu nie przerywa - e zbytnio jeste
zamknity w sobie i zupenie opucia ci wiara w ludzi.
Przyznasz przecie, e nie mona wszystkich swoich uczu
- 28 -

przelewa na psa. Smutne jest twoje ycie, hegemonie - w tym


miejscu mwicy pozwoli sobie na umiech.
Sekretarz myla teraz ju tylko o jednym - wierzy czy nie
wierzy wasnym uszom. Musia im wierzy. Postara si zatem
wyobrazi sobie, jak te wymyln form przybierze gniew
zapalczywego procuratora wobec tej niesychanej miaoci
aresztowanego. Ale nie mg sobie tego wyobrazi, cho niele
zna procuratora.
Wwczas da si sysze zdarty, nieco zachrypnity gos
procuratora mwicego po acinie:
- Rozwicie mu rce.
Jeden z konwojujcych legionistw stukn kopi o posadzk,
poda j ssiadowi, zbliy si i zdj winiowi pta. Sekretarz
podnis z ziemi pergamin, postanowi, e niczego na razie nie
bdzie notowa i e niczemu nie bdzie si dziwi.
- Przyznaj si - spokojnie zapyta po grecku Piat - jeste
wielkim lekarzem?
- Nie, procuratorze, nie jestem lekarzem - odpowiedzia
aresztowany, rozcierajc z ulg znieksztacone i opuchnite,
purpurowe przeguby doni.
Piat surowo przyglda si aresztowanemu spode ba, w jego
oczach nie byo ju mgieki, pojawiy si w nich dobrze
wszystkim znane iskry.
- Nie pytaem ci o to - powiedzia - ale czy znasz moe rwnie
acin?
- Znam - odpowiedzia aresztowany.
Rumieniec wystpi na zke policzki Piata i procurator
zapyta po acinie:
- Skd wiedziae, e chciaem przywoa psa?
- 29 -

- To zupenie proste - odpowiedzia po acinie aresztowany. Wodzie w powietrzu doni - tu wizie powtrzy gest Piata tak, jakby chcia go pogaska, a twoje wargi...
- Tak... - powiedzia Piat.
Milczeli przez chwil. A potem Piat zapyta po grecku:
- A zatem jeste lekarzem?
- Nie, nie - ywo odpowiedzia wizie. - Wierz mi, nie jestem
lekarzem.
- No c, jeli chcesz to zachowa w tajemnicy, zachowaj.
Bezporednio ze spraw to si nie wie. Utrzymujesz zatem, e
nie nawoywae do zburzenia wityni... czy te jej podpalenia,
czy zniszczenia jej w jaki inny sposb?
- Nikogo, hegemonie, nie nawoywaem do niczego takiego,
powtarzam.
Czy wygldam na czowieka niespena rozumu?
- O, nie, nie wygldasz na czowieka niespena rozumu - cicho
odpowiedzia procurator z jakim strasznym umiechem. Przysignij zatem, e nic takiego nie miao miejsca.
- Na co chcesz, abym przysig? - zapyta z oywieniem
uwolniony z wizw.
- Choby na wasne ycie - odpowiedzia procurator. Najwyszy czas, aby na nie przysig, bo wiedz o tym, e wisi
ono na wosku.
- Czy sdzisz, hegemonie, e to ty je zawiesi na wosku? zapyta wizie. - Jeli sdzisz tak, bardzo si mylisz.
Piat drgn i odpar przez zby:
- Mog przeci ten wosek.
- Co do tego take si mylisz - powiedzia z powtpiewaniem
aresztowany, umiechajc si dobrodusznie i zasaniajc doni
- 30 -

przed socem. - Przyznasz, e przeci ten wosek moe chyba


tylko ten, kto zawiesi na nim moje ycie.
- Tak, tak - powiedzia Piat i umiechn si. - Nie wtpi ju
teraz, e jeruszalaimscy prniacy wczyli si za tob. Nie wiem,
gdzie si wiczy w wymowie, ale jzyka w gbie nie
zapominasz. Nawiasem mwic, powiedz mi, czy to prawda, e
przybye do Jeruszalaim przez Suzyjsk Bram, jadc oklep na
ole, i e towarzyszyy ci tumy motochu wiwatujcego na twoj
cze, jakby by jakim prorokiem? - i procurator wskaza zwj
pergaminu.
Wizie popatrzy na procuratora z niedowierzaniem.
- Nie mam adnego osa, hegemonie - powiedzia. Rzeczywicie wszedem do Jeruszalaim przez Suzyjsk Bram,
ale przyszedem pieszo, a towarzyszy mi tylko Mateusz Lewita i
nikt nie wiwatowa ani niczego nie krzycza, bo nikt mnie wtedy
w Jeruszalaim nie zna.
- Czy znany ci jest - cign Piat nie spuszczajc wzroku z
winia - niejaki Dismas albo Gestas, albo moe Bar Rabban?
- Nie znam tych dobrych ludzi - odpowiedzia aresztowany.
- Czy to prawda?
- To prawda.
- Powiedz mi zatem, czemu nieustannie mwisz o dobrych
ludziach?
Czy nazywasz tak wszystkich ludzi?
- Wszystkich - odpowiedzia wizie. - Na wiecie nie ma zych
ludzi.
- Pierwszy raz spotykam si z takim pogldem - powiedzia
Piat i umiechn si. - Ale, by moe, za mao znam ycie!...
Teraz moesz ju nie notowa - zwrci si do sekretarza, chocia
- 31 -

sekretarz i tak niczego nie notowa, a potem znowu zwrci si do


winia: - Czy wyczytae to w ktrej z greckich ksig?
- Nie, sam do tego doszedem.
- I tego nauczasz?
- Tak.
- A na przykad centurion Marek, ktrego nazywaj Szczurz
mierci, czy on take jest dobrym czowiekiem?
- Tak - odpar wizie. - Co prawda, jest to czowiek
nieszczliwy. Od czasu, kiedy dobrzy ludzie go okaleczyli, sta
si okrutny i nieczuy.
Ciekawe, kto te tak go zeszpeci?
- Chtnie ci o tym poinformuj - powiedzia Piat - poniewa
byem przy tym obecny. Dobrzy ludzie rzucili si na niego jak
gocze na niedwiedzia. Germanie wpili mu si w kark, w rce, w
nogi. Manipu piechoty wpad w zasadzk i gdyby nie to, e turma
jazdy, ktra dowodziem, przedara si ze skrzyda, nie miaby,
filozofie, okazji do rozmowy ze Szczurz mierci. To byo w
czasie bitwy pod Idistaviso, w Dolinie Dziewic.
- Jestem pewien - zamyliwszy si powiedzia wizie - e
gdyby kto z nim porozmawia, zmieniby si z pewnoci.
- Sdz - powiedzia Piat - e legat legionu nie byby rad,
gdyby ci wpado do gowy porozmawia z ktrym z jego
oficerw czy onierzy.
Zreszt nie dojdzie do tego, na szczcie, i ju ja bd
pierwszym, ktry si o to zatroszczy.
Wpada pod kolumnad jaskka, zatoczya krg pod zotym jej
puapem, obniya lot, nieomal musna ostrym skrzydem twarz
stojcego we wnce miedzianego posgu i znikna za kapitelem
kolumny. By moe zamierzaa uwi tam gniazdo.
- 32 -

Procurator ledzi jej lot, myl mia teraz jasn i lotn, sentencja
wyroku dojrzaa. Bya taka: hegemon rozpatrzy spraw
wdrownego filozofa Jeszui, ktrego zw take Ha-Nocri, i w
jego dziaalnoci nie dopatrzy si cech przestpstwa. Nie
dopatrzy si zwaszcza adnego zwizku midzy dziaalnoci
Jeszui a niepokojami, ktre niedawno miay miejsce w
Jeruszalaim. Wdrowny filozof okaza si by obkany, w
zwizku z czym procurator nie zatwierdza wyroku mierci
wydanego na Ha-Nocri przez May Sanhedryn. Biorc jednak pod
uwag to, e utopijne mowy szaleca Ha-Nocri mog sta si
przyczyn rozruchw, procurator poleca wydali Jeszu z
Jeruszalaim i uwizi go w Caesarea Stratonica nad Morzem
rdziemnym, tam gdzie znajduje si rezydencja procuratora.
Pozostawao podyktowa t sentencj sekretarzowi.
Skrzyda jaskki zafurkotay tu nad gow hegemona, ptak
przemkn nad basenem fontanny, wylecia spod kolumnady na
otwart przestrze.
Procurator podnis wzrok na winia i spostrzeg obok niego
gorejcy sup pyu.
- To ju wszystko? - zapyta sekretarza.
- Niestety, nie - nieoczekiwanie odpowiedzia tamten i poda
Piatowi nastpny kawaek pergaminu.
- C wic jeszcze? - zapyta Piat i zaspi si.
Kiedy przeczyta podany mu pergamin, jego twarz zmienia si
jeszcze bardziej. Czy to ciemna krew napyna do szyi i twarzy,
czy te stao si co jeszcze innego, do e skra na twarzy
procuratora z tej staa si ziemista, a oczy jak gdyby si
zapady w gb czaszki.
Powodem tego bya z pewnoci jak zwykle krew, ktra
napyna do skroni i omotaa w nich teraz, ale co jednoczenie
stao si ze wzrokiem procuratora. Przywidziao mu si, e gowa
- 33 -

winia odpyna kdy w bok, a na jej miejscu pojawia si inna.


Ta druga gowa, ysiejca, okolona bya wiecem z niewielu
zotych listkw. Na czole widnia okrgy wrzd, wyart skr
posmarowano maci. Bezzbne usta byy zapadnite, dolna
warga obwisa i kapryna. Wydawao si Piatowi, e zniky
gdzie rowawe kolumny tarasu i dalekie dachy Jeruszalaim,
widniejce zwykle w dole za ogrodami, e wszystko dokoa
zatono w gstej zieleni ogrodw Caprejw. Ze suchem take
stao si co dziwnego - jakby gdzie w dali cicho, ale gronie
zagray trby i dobieg wyrany nosowy gos znaczco
podkrelajcy sowa: Ustawa o obrazie majestatu....
Pobiegy urywane, chaotyczne, niezwyke myli: Zgin!..., a
potem - Zginlimy!... I bysna wrd tych myli jaka
zupenie gupia, o jakiej tam niemiertelnoci, przy czym ta
niemiertelno, nie wiedzie czemu, bya przyczyn niezwykego
smutku.
Piat skupi wol, odpdzi widziada, spojrzeniem powrci na
taras i znowu zobaczy przed sob oczy winia.
- Suchaj, Ha-Nocri - powiedzia dziwnie jako spogldajc na
Jeszu; twarz procuratora bya surowa, ale w oczach czaia si
trwoga. - Czy kiedykolwiek mwie co o wielkim Cezarze?
Odpowiadaj! Mwie?... Czy te... nie... mwie. - Sowo nie
Piat podkreli nieco bardziej, niby to wypadao na sdzie, a jego
spojrzenie przekazywao winiowi jak myl, jakby chcia co
aresztowanemu zasugerowa.
- atwo i mio jest mwi prawd - zauway Jeszua.
- Nie musz wiedzie - powiedzia Piat gosem gniewnym i
przytumionym - czy mio ci, czy nie mio mwi prawd.
Bdziesz musia j powiedzie. Mw, rozwa kade sowo, jeli
nie pragniesz mierci nie tylko niechybnej, ale i okrutnej.
- 34 -

Nikt nie wie, co si stao procuratorowi Judei, do e pozwoli


sobie na to, by podnie rk, jak gdyby osaniajc si przed
palcym socem, i spod osony doni, jak zza tarczy, przesa
winiowi porozumiewawcze spojrzenie.
- A wic - mwi - czy znasz niejakiego Jud z Kiriatu i co
mianowicie mwie temu czowiekowi o Cezarze, jeli mwi?
- To byo tak - skwapliwie zacz opowiada aresztowany. Przedwczoraj wieczorem w pobliu wityni poznaem pewnego
modego czowieka, ktry przedstawi mi si jako Juda z Kiriatu.
Zaprosi mnie do swojego domu w Dolnym Miecie i podejmowa
mnie tam...
- Czy to dobry czowiek? - zapyta Piat i w jego oczach
zabysn diabelski pomie.
- Bardzo dobry i bardzo dny wiedzy - przytakn wizie. Zainteresoway go bardzo moje przemylenia, podj mnie nader
gocinnie...
- Zapali wieczniki... - wtrci przez zby Piat takim samym
tonem, a jego oczy poyskiway.
- Tak - cign Jeszua, nieco zdziwiony, e procurator wiedzia
o tym. - Poprosi mnie, abym zapozna go z mymi pogldami na
wadz pastwowa. Te sprawy ogromnie go ciekawiy.
- C wic mu powiedziae? - zapyta Piat. - Odpowiesz mi
moe, e nie pamitasz, co mwie? - ale w gosie Piata nie byo
ju nadziei.
- Mwiem o wielu sprawach - opowiada wizie - take i o
tym, e wszelka wadza jest gwatem, zadawanym ludziom, i e
nadejdzie czas, kiedy nie bdzie wadzy ani cesarskiej, ani adnej
innej. Czowiek wejdzie do krlestwa prawdy i sprawiedliwoci,
w ktrym niepotrzebna ju bdzie adna wadza.
- Mw dalej! Co byo potem?
- 35 -

- Nic ju potem nie byo - powiedzia aresztowany. - Nagle


wbiegli ludzie, zwizali mnie i poprowadzili do wiezienia.
Sekretarz szybko kreli, starajc si nie uroni ani sowa.
- Nie byo na wiecie, nie ma i nie bdzie adnej wadzy
wspanialszej i lepszej dla ludzi ni wadanie Cezara Tyberiusza! zdarty i zbolay gos Piata spotnia. Procurator, nie wiedzie
czemu, patrzy z nienawici na sekretarza i na eskort.
- I nie tobie o tym sdzi, szalony przestpco! - I Piat nagle
krzykn: - Wyprowadzi onierzy z tarasu! - I doda zwracajc
si do sekretarza: - Zostawcie mnie samego z oskaronym, to
sprawy wagi pastwowej!
Eskorta wzniosa wcznie i miarowo omocc podkutymi
skrzniami zesza z tarasu do ogrodu, a za eskort pody
sekretarz.
Przez chwil cisz panujc na tarasie zakca tylko piew
wody w fontannie. Piat patrzy, jak nad rzygaczem fontanny
wydyma si miseczka uczyniona z wody, jak odamuj si jej
krawdzie i strumykami spadaj w d.
Pierwszy zacz mwi wizie:
- Widz, e to, o czym mwiem z tym modziecem z Kiriatu,
stao si przyczyn jakiego nieszczcia. Mam takie przeczucie,
hegemonie, e temu modziecowi stanie si co zego, i bardzo
mi go al.
- Myl - odpowiedzia procurator z dziwnym umiechem - e
istnieje kto jeszcze, nad kim mgby si bardziej uali ni nad
Juda z Kiriatu, kto, czyj los bdzie znacznie gorszy ni los
Judy! ...A wic Marek Szczurza mier, zimny i pozbawiony
skrupuw kat, i ci ludzie, ktrzy, jak widz - tu procurator
wskaza zmasakrowan twarz Jeszui - bili ci za twoje proroctwa,
i rozbjnicy Dismas i Gestas, ktrzy wraz ze swoimi kamratami
- 36 -

zabili czterech moich onierzy, i ten brudny zdrajca Juda


wreszcie - wszystko to s wic ludzie dobrzy?
- Tak - odpowiedzia wizie.
- I nastanie krlestwo prawdy?
- Nastanie, hegemonie - z przekonaniem odpar Jeszua.
- Ono nigdy nie nastanie - nieoczekiwanie zacz krzycze Piat,
a krzycza gosem tak strasznym, e Jeszua a si cofn. Takim
gosem przed wieloma laty w Dolinie Dziewic woa Piat do
swoich jezdnych:
Rb ich! Rb ich! Olbrzym Szczurza mier jest otoczony!
Jeszcze podnis zdarty od wywrzaskiwania komend gos,
wykrzykiwa sowa tak, aby usyszano je w ogrodzie: - otrze!
otrze! otrze! - A potem ciszy gos i zapyta: - Jeszua HaNocri, czy wierzysz w jakichkolwiek bogw?
- Jest jeden Bg - odpowiedzia Jeszua - i w niego wierz.
- Wic si do niego pomdl! Mdl si najgorcej, jak umiesz! A
zreszt... - gos Piata pk nagle - nic ci to nie pomoe. Masz
on? - zapyta ze smutkiem, sam nie rozumia, co si z nim
dzieje.
- Nie, jestem samotny.
- Przeklte miasto... - nie wiadomo dlaczego mrukn nagle
procurator i wstrzsn si, jakby go przeszed zib, potar donie,
jakby je umywa. - Zaprawd, byoby to znacznie dla ciebie lepiej,
gdyby ci kto podern gardo, zanim spotkae Jud z Kiriatu.
- A moe by mnie wypuci, hegemonie - poprosi nagle
wizie i w jego gosie zabrzmia strach. - Widz, e chc mnie
zabi.
Przez twarz Piata przebieg skurcz, zwrci na Jeszu
przekrwione biaka oczu i powiedzia:
- 37 -

- Czy doprawdy sadzisz, nieszczsny, e procurator rzymski


puci wolno czowieka, ktry powiedzia to, co ty mwie? O,
bogowie!
Przypuszczasz moe, e mam ochot zaj twoje miejsce? Ja
twoich pogldw nie podzielam! I zapamitaj sobie, e jeli
powiesz od tej chwili choby jedno sowo, jeli bdziesz z
kimkolwiek rozmawia - to strze si mnie! Powtarzam - strze
si!
- Hegemonie...
- Zamilcz! - krzykn Piat i powid wciekym spojrzeniem za
jaskk, ktra znowu wpada pod kolumnad. - Do mnie! zawoa.
Kiedy sekretarz i onierze eskorty powrcili na swoje miejsca,
Piat oznajmi, e zatwierdza wyrok mierci wydany na przestpc
Jeszu Ha- Nocri przez zgromadzenie Maego Sanhedrynu, a
sekretarz zapisa to, co Piat powiedzia.
W chwil pniej stan przed procuratorem Marek Szczurza
mier.
Procurator poleci mu przekaza winia komendantowi tajnej
suby, a zarazem powtrzy komendantowi polecenie
procuratora, by Jeszua Ha- Nocri nie kontaktowa si z innymi
skazanymi, a take, by ludziom z tajnej suby wyda
obwarowany surowymi karami zakaz rozmawiania o
czymkolwiek z Jeszua i udzielania odpowiedzi na jakiekolwiek
jego pytania.
Marek da znak, eskorta otoczya Jeszu i wyprowadzia go z
tarasu.
Po czym stan przed procuratorem urodziwy jasnobrody
modzieniec.
W grzebieniu hemu mia orle pira, na jego piersiach
poyskiway zote pyski lww, pochwa jego miecza okuta bya
- 38 -

zotymi blaszkami, mia sznurowane a po kolana buty na


potrjnej podeszwie, na lewe rami narzuci purpurowy paszcz.
By to legat, dowdca legionu.
Procurator zapyta go, gdzie si obecnie znajduje kohorta z
Sebaste.
Legat oznajmi, e sebastyjczycy tworz kordon na placu przed
hipodromem, tam gdzie zostanie zakomunikowany ludowi wyrok
na oskaronych.
Wwczas procurator poleci legatowi wydzieli dwie centurie z
rzymskiej kohorty. Jedna z nich pod dowdztwem Szczurzej
mierci bdzie eskortowaa skazanych, wozy ze sprztem
potrzebnym do kani i oprawcw w drodze na Nag Gr, a kiedy
ju tam przybdzie, ma si przyczy do kordonu ochraniajcego
jej szczyt. Drug nie zwlekajc naley posa na Nag Gr, niech
utworzy kordon ju teraz. Procurator poprosi rwnie legata, aby
z tym samym zadaniem, to znaczy z zadaniem osaniania szczytu,
Wysa tam pomocniczy korpus jazdy, al syryjsk.
Kiedy legat opuci taras, procurator poleci sekretarzowi
zaprosi do paacu przewodniczcego i dwu czonkw
Sanhedrynu, a take przeoonego kapanw jeruszalaimskiej
wityni, ale doda jeszcze, e pragnie, by wszystko tak zostao
urzdzone, eby zanim spotka si z nimi wszystkimi, mg
pomwi na osobnoci z przewodniczcym.
Polecenia procuratora wykonane zostay szybko i dokadnie i
soce, ktre w owe dni palio Jeruszalaim z tak niezwykym
okruciestwem, nie zdyo si jeszcze zbliy do zenitu, kiedy
ju koo dwu biaych lww z marmuru, strzegcych schodw na
grnym tarasie ogrodu, procurator spotka si z penicym
obowizki
przewodniczcym
Sanhedrynu,
arcykapanem
judejskim, Jzefem Kajfaszem.
- 39 -

W ogrodzie panowaa cisza. Ale kiedy procurator wyszed spod


kolumnady na zalany socem grny placyk ogrodu, pomidzy
cudaczne soniowe nogi palm, na placyk, z ktrego otwiera si
widok na znienawidzone przez procuratora Jeruszalaim, na
wiszce mosty miasta, na jego mury obronne, na, co
najwaniejsze, nie dajc si opisa bry marmuru zwieczona
zamiast dachu zot smocz usk, na jeruszalaimsk wityni wtedy wyostrzony such Piata uchwyci dobiegajcy z dala, z
dou, stamtd gdzie mur odgradza najnisze tarasy paacowego
ogrodu od placu miejskiego, guchy pomruk, ponad ktry od
czasu do czasu wybijay si ledwie dosyszalne, cienkie ni to
krzyki, ni to jki.
Procurator zrozumia, e tam, na placu, zgromadziy si ju
nieprzeliczone tumy mieszkacw Jeruszalaim wzburzonych
niedawnymi zamieszkami w miecie, i wiedzia, e te tumy
oczekuj z niecierpliwoci na ogoszenie wyroku, wiedzia, e
krzycz w cibie ruchliwi sprzedawcy wody.
Procurator rozpocz od tego, e zaproponowa arcykapanowi,
by schroni si przed bezlitosnym skwarem pod dach tarasu, ale
Kajfasz, podzikowawszy uprzejmie, wyjani, e w przededniu
wita nie moe tego uczyni. Piat osoni wic kapturem swoj
nieco ju ysiejc gow i rozpocz rozmow. Rozmawiali po
grecku.
Piat powiedzia, e rozpatrzy spraw Jeszui Ha-Nocri i e
zatwierdzi wyrok mierci.
A zatem na kar mierci, ktra powinna zosta wymierzona dzi
jeszcze, skazani s trzej rozbjnicy. Dismas, Gestas i Bar Rabban,
a oprcz nich jeszcze i ten Jeszua Ha-Nocri. Dwaj pierwsi, jako ci,
ktrzy podburzali lud do buntu przeciwko Cezarowi i ujci zostali
z broni w rku przez wadze rzymskie, nale do procuratora i o
nich nie mwimy. Natomiast dwaj pozostali, Bar Rabban i HaNocri, zostali zatrzymani przez wadze miejscowe i sdzi ich
- 40 -

Sanhedryn. Zgodnie z prawem i obyczajem jeden z nich powinien


zosta uaskawiony i zwolniony w zwizku z rozpoczynajcym si
dzi wielkim witem Paschy. Procurator chciaby zatem
wiedzie, ktrego z nich Sanhedryn zamierza obdarzy wolnoci
- Bar Rabbana czy Ha-Nocri?
Kajfasz pochyli gow na znak, e rozumie prokuratora, i
odpar:
- Sanhedryn prosi, by uaskawi Bar Rabbana.
Procurator by pewien, e arcykapan tak wanie mu odpowie,
ale teraz chodzio o to, by uda, e taka odpowied ogromnie go
zadziwia.
Piat zrobi to znakomicie. Unis brwi i ze zdumieniem spojrza
arcykapanowi prosto w oczy.
- Przyznaj, e ta odpowied mnie zaskoczya - powiedzia
agodnie. - To chyba jakie nieporozumienie.
Wyjani to dokadniej. Wadze rzymskie nie zamierzaj w
niczym uszczupla praw miejscowych wadz duchownych,
arcykapan wie o tym najlepiej, ale w tym wypadku najwyraniej
zasza jaka pomyka. I wadze rzymskie s, oczywista,
zainteresowane w naprawieniu tej pomyki.
Doprawdy, ciar przewin Bar Rabbana i Ha-Nocri, nie daje si
ze sob porwna. O ile ten drugi, czowiek najwyraniej
niespena rozumu, winien jest wygaszania gupich mw w
samym Jeruszalaim i w niektrych innych miejscowociach, o tyle
ten pierwszy ma na sumieniu znacznie cisze sprawy. Nie do,
e pozwala sobie na otwarte nawoywania do powstania, to
jeszcze zabi onierza, kiedy prbowano go aresztowa. Bar
Rabban jest bez porwnania bardziej niebezpieczny ni Ha-Nocri.
Z zwizku z tym wszystkim procurator prosi arcykapana o
ponowne rozwaenie sprawy i uwolnienie mniej niebezpiecznego
- 41 -

z dwu skazanych, a mniej niebezpieczny jest bez wtpienia HaNocri. A wic?...


Kajfasz cichym, ale stanowczym gosem powiedzia, e
Sanhedryn dokadnie zbada t spraw i raz jeszcze owiadcza, e
jest jego zamiarem uwolnienie Bar Rabbana.
- Co sysz? Nawet po moim wstawiennictwie? Po
wstawiennictwie tego, przez ktrego usta przemawia wadza
rzymska? Arcykapanie, powtrz to po raz trzeci.
- Take i po oraz trzeci owiadczam, e uwalniamy Bar
Rabbana - cicho powiedzia Kajfasz.
Sprawa zostaa zakoczana, nie byo ju o czym rozmawia.
Ha-Nocri odchodzi na zawsze i nikt nie wyleczy procuratora z
tych straszliwych, nieznonych blw gowy, oprcz mierci nie
ma na nie lekarstwa. Ale nie ta myl niepokoia teraz Piata.
Przenika go ten sam niepojty smutek, ktry ogarn go ju
wczeniej, na tarasie. Procurator usiowa zrozumie powd tego
smutku. Powd by dziwny - procurator mia niejasne wraenie,
e nie dokoczy rozmowy ze skazanym, a moe nie dosucha
czego do koca.
Piat odpdzi t myl, odleciaa natychmiast, tak jak przysza.
Odleciaa, pozosta niepojty smutek, niepojty, bo przecie
niczego nie moga tu wyjani inna myl, ktra przebiega jak
byskawica
i
natychmiast
zagasa,
krtka
myl:
Niemiertelno... nadesza niemiertelno... Kto ma zosta
niemiertelnym? Tego procurator nie zrozumia, ale myl o owej
zagadkowej niemiertelnoci sprawia, e mimo upau zrobio mu
si zimno.
- Dobrze - powiedzia Piat. - Niech wic tak bdzie.
Obejrza si, rozejrza si dokoa i zadziwia go naga przemiana
otoczenia. Znikn ociay od kwiatw krzak ry, znikny
okalajce grny taras cyprysy i drzewo granatu, i biaa statua
- 42 -

stojca pord zieleni, nawet sama ziele. Napyn na to miejsce


jaki purpurowy gszcz, w ktrym chwiay si i rozpezay
wodorosty, a wraz z wodorostami koysa si i on sam, Piat.
Unis si gniewem, palcym, duszcym, najstraszliwszym,
gniewem bezsilnoci.
- Duszno mi! - wyszepta. - Dusz si!
Wilgotn zimn doni targn zapink na konierzu paszcza,
upada na piasek.
- Dzi jest duszno, na pewno nadciga burza - powiedzia
Kajfasz, nie spuszczajc oczu z poczerwieniaej twarzy
procuratora i domylajc si wszystkich cierpie, ktre tamtego
jeszcze czekaj: - O, jaki straszny jest w tym roku miesic nisan!
- Nie - powiedzia Piat - to nie dlatego, e jest duszno, ale
dlatego, Kajfo, e wiat sta si dla nas atoli za ciasny - zmruy
oczy, umiechn si i dorzuci: - Strze si, arcykapanie!
Ciemne oczy arcykapana zabysy, uda zdumienie nie gorzej,
ni to przedtem uczyni procurator.
- Co sysz, procuratorze? - odpowiedzia wyniole i spokojnie.
- Grozisz mi, kiedy zosta wydany wyrok, ktry ty sam
zatwierdzie? Czy by moe? Przyzwyczailimy si do tego, e
procurator rzymski way sowa, zanim cokolwiek powie. Czy nikt
nas nie syszy, hegemonie?
Piat popatrzy na arcykapana martwymi oczyma i wyszczerzy
zby udajc umiech.
- Co mwisz, arcykapanie? Kt by nas tu teraz mg usysze?
Nie jestem dzieckiem, Kajfaszu. Wiem, co mwi, i wiem, gdzie
mwi. Strae wok ogrodu, strae wok paacu, nawet mysz si
tu nie przelizgnie. Nie tylko mysz, nie przelizgnie si nawet ten,
jake mu tam... ten, z miasta Kiriat. Nawiasem mwic, czy znasz
go, arcykapanie? Tak... gdyby zdoa si tu dosta kto taki,
gorzko by poaowa, wierzysz mi, oczywicie, e miaby czego
- 43 -

aowa? A wic wiedz, arcykapanie, e nie zaznasz odtd


spokoju! Ani ty, ani twj lud! - i Piat wskaza w dal, w prawo,
tam gdzie janiaa na wzgrzu witynia. - To ci powiadam ja,
Piat z Pontu, Jedziec Zotej Wczni!
- Wiem, wiem! - nieulkle odpowiedzia czarnobrody Kajfasz,
oczy mu zabysy, wznis rk ku niebu, cign: - Lud judejski
wie dobrze, e nienawidzisz go okrutn nienawici, bdziesz
przyczyn wielu udrcze tego ludu, ale zgubi go nie zdoasz!
Bg go obroni! Usyszy nas i wysucha wszechpotny Cezar i
osoni nas, obroni przed przeladowc Piatem!
- O, nie! - krzykn Piat. Z kadym sowem czu si coraz
lepiej, nie musia ju niczego udawa, nie musia dobiera sw. Zbyt czsto skarye si na mnie Cezarowi, Kajfo, teraz nadesza
moja godzina! Poleci teraz ode mnie, ale nie do namiestnika w
Antiochii i nie do Rzymu, tylko wprost na Capreje, do samego
imperatora, wiadomo o tym, jak tu, w Jeruszalaim, bronicie
przed mierci zatwardziaych buntownikw. I wtedy ja napoj
Jeruszalaim nie wod ze rde Salomona, jak to chciaem uczyni
dla waszego dobra, o, nie, nie wod! Przypomnij sobie, e to z
waszego powodu musiaem zdj ze ciany tarcze z
imperatorskimi buczukami, wysya wojska, musiaem, jak
widzisz, sam przyjecha, by zobaczy, co si tu u was wyprawia!
Zapamitaj sobie moje sowa, arcykapanie - nie jedn kohort
zobaczysz w Jeruszalaim, o, nie jedn!
Przyjdzie pod mury miasta caa legia Fulminata, przyjdzie
arabska konnica, a wtedy usyszysz gorzki pacz i narzekania!
Przypomnisz sobie wtedy Bar Rabbana, ktrego uratowae, i
poaujesz, e posa na mier filozofa goszcego pokj!
Arcykapanowi plamy wystpiy na twarz, jego oczy pony.
Umiecha si szczerzc zby, podobnie jak to przedtem uczyni
procurator, i odpowiedzia:
- 44 -

- Czy ty sam, procuratorze, wierzysz w to, co teraz mwisz?


Nie, ty w to nie wierzysz. Ty go chcia wypuci po to, by
podburza lud, by natrzsa si z religii i przywid lud pod
rzymskie miecze! Ale ja, arcykapan judejski, pki ycia mego,
religii naszej habi nie pozwol i lud mj osoni! Syszysz
mnie, Piacie? - Kajfasz nagle podnis gniewnie rami. Posuchaj, procuratorze!
Zamilk i procurator usysza znowu co jak gdyby szum morza,
napywajcy a pod mury ogrodw Heroda Wielkiego. Szum w
dobiega z dou, wznosi si ku stropom, ku twarzy procuratora. A
za plecami Piata, za skrzydem paacu gray larum trbki, sycha
byo stamtd ociay chrzst setek ng i pobrzkiwanie elastwa.
Procurator zrozumia, e to ju wymarsz piechoty rzymskiej, ktra
speniajc jego rozkaz, udaje si na straszn dla buntownikw i
zbjcw przedmierteln defilad.
- Syszysz, procuratorze? - cicho powtrzy arcykapan powiesz mi moe, e to wszystko - tu arcykapan unis obie rce,
a ciemny kaptur zsun mu si z gowy - wywoa w aosny
rozbjnik Bar Rabban?
Procurator otar wierzchem doni mokre, zimne czoo, popatrzy
w ziemi, potem zmruywszy oczy spojrza w niebo, zobaczy
rozpalona kul ju niemal dokadnie nad gow, zobaczy cie
Kajfasza, krtki, lecy tu przy ogonie lwa, powiedzia spokojnie
i obojtnie:
- Zblia si poudnie. Rozmowa nasza przecigna si, a tam na
nas czekaj.
W najwyszukaszych sowach przeprosiwszy arcykapana,
zaproponowa mu, aby zechcia usi na aweczce w cieniu
magnolii i zaczeka, pki procurator nie przywoa pozostaych
osb, ktrych obecno na ostatnim krtkim posiedzeniu jest
- 45 -

nieodzowna, i pki nie wyda jeszcze jednego polecenia


pozostajcego w zwizku z rych kani.
Kajfasz skoni si uprzejmie, przykadajc do do serca, i
pozosta w ogrodzie, a Piat wrci na taras. Sekretarzowi, ktry
tam na oczekiwa, poleci sprowadzi do ogrodu legata legionu,
trybuna kohorty oraz dwu czonkw Sanhedrynu i przeoonego
witynnej suby. Oczekiwali ju na dolnym tarasie W krgej
altance, w ktrej bia fontanna. Piat doda jeszcze, e sam
przyjdzie do ogrodu za chwil i wszed do paacu.
Podczas kiedy sekretarz sprowadza zainteresowanych,
procurator spotka si w mrocznej, osonitej ciemnymi zasonami
komnacie z jakim czowiekiem, ktry poow twarzy przesoni
sobie kapturem, cho do komnaty nie wpada ani jeden promie
soca. Spotkanie ich trwao niezmiernie krtko. Procurator
wyrzek po cichu kilka sw i czowiek w odszed, a Piat przez
kolumnad uda si do ogrodu.
Tam, w obecnoci wszystkich, ktrych kaza zaprosi,
powtrzy oschle, lecz uroczycie, e zatwierdza wydany na
Jeszu Ha-Nocri wyrok mierci i oficjalnie zapyta czonkw
Sanhedrynu, ktrego ze skazanych chcieliby oszczdzi.
Usyszawszy, e Bar Rabbana, powiedzia:
- Bardzo dobrze - poleci sekretarzowi wprowadzi to
natychmiast do protokou, zacisn w doni zapink, ktr
sekretarz podj z piasku, i powiedzia uroczycie: - Ju czas!
I wszyscy obecni poszli w d szerokimi marmurowymi
schodami, midzy dwiema cianami r, ktre wydzielay
odurzajcy zapach, i zeszli a pod mur paacowy, ku bramie
prowadzcej na wielki, starannie wybrukowany plac, po drugiej
stronie ktrego wida byo kolumny i posgi jeruszalaimskiego
gimnazjonu.
- 46 -

Skoro tylko caa grupa, wyszedszy z ogrodw na plac, wesza


na rozlegy, grujcy nad placem kamienny pomost, Piat zmruy
oczy i rozejrza si badajc sytuacj.
Przestrze, ktr przed chwil przemierzy, przestrze dzielca
pomost od paacowego muru, bya pusta, ale za to przed sob Piat
nie zobaczy ju placu - plac pokryway tumy. Tum zalaby take
pomost i ow pust przestrze, gdyby nie powstrzymywa go
potrjny kordon sebastyjskich onierzy na lewo od Piata i
potrjny kordon onierzy iturejskiej kohorty sojuszniczej na
prawo ode.
A zatem Piat wstpi na pomost, zaciskajc odruchowo w doni
niepotrzebn mu teraz zapink i mruc oczy. Procurator mruy
je bynajmniej nie dlatego, e razio go soce, nie, nie dlatego. Po
prostu, nie wiadomo dlaczego, nie chcia widzie skazanych, a
wiedzia, e w lad za nim wprowadzaj ich ju na pomost.
Skoro tylko wysoko nad blokami kamienia, nad brzegiem
ludzkiego morza pojawi si biay, podszyty purpur paszcz, o
uszy nie patrzcego Piata uderzya fala krzyku: Ha-a-a...
Zrodzona gdzie daleko, a koo hipodromu, saba z pocztku,
nabraa siy grzmotu, trwaa tak przez kilka sekund, a potem
zacza zacicha. Dostrzegli mnie - pomyla procurator. Krzyk
nie ucich cakiem, ale nieoczekiwanie zacz znowu narasta,
rozhuta si, sta si jeszcze goniejszy ni przedtem i na tej
drugiej jego fali, jak piana na fali morskiej, zawrzay gwizdy i
pojedyncze, dajce si rozrni wrd tego grzmotu jki kobiet.
To ju ich wprowadzono - pomyla Piat - a te jki, to jki kilku
kobiet, ktre tum stratowa, kiedy run naprzd.
Odczeka chwil wiedzc, e nie ma takiej siy, ktra kazaaby
tumowi zamilkn, zanim nie wyrzuci z siebie wszystkiego, co
ma na sercu, i nie zamilknie sam.
- 47 -

A kiedy nadszed w moment, procurator wznis praw do i


w tumie urway si ostatnie pomruki.
Wtedy Piat nabra w piersi, ile tylko mg, rozpalonego
powietrza i jego schrypy od komend gos podnis si ponad
tysicami gw:
- W imieniu Caesara Imperatora!...
Procurator usysza powtrzony po kilkakro, skandowany
elazny krzyk - to onierze obu kohort wznoszc w gr wcznie
i ory zawrzasnli straszliwie:
- Niech yje Caesar!!!
Piat unis gow ku socu. Zapon pod jego powiekami
zielony ogie, mzg zaj si od tego pomienn i poszyboway
ponad tumem ochryple aramejskie sowa:
- Czterech przestpcw zatrzymanych w Jeruszalaim za
morderstwa, podburzanie do buntu, obraz praw i religii
skazanych zostao na habic mier przez rozpicie na supach.
Wyrok zostanie niebawem wykonany ma Nagiej Grze. Imiona
tych przestpcw - Dismas, Gestas, Bar Rabban i Ha-Nocri. Oto
stoj przed wami.
Piat wskaza doni na prawo. Nie widzia skazanych, ale
wiedzia, e s tam, gdzie by powinni.
Tum odpowiedzia przecigym pomrukiem, jakby zdumienia,
a moe ulgi. Kiedy pomruk ten umilk, Piat woa dalej:
- Ale straceni zostan tylko trzej spord nich, albowiem
zgodnie z prawem i obyczajem na cze wita Paschy
wspaniaomylny Caesar Imperator jednemu z nich, wybranemu
za zgod wadz rzymskich przez May Sanhedryn, darowuje jego
godne pogardy ycie.
Piat wykrzykiwa te sowa, a zarazem sucha, jak zamieraj
ostatnie pomruki tumu, jak zapada wielka cisza. aden szept ani
- 48 -

westchnienie nie dobiegay teraz do jego uszu, bya nawet taka


chwila, w ktrej Piatowi zaczo si wydawa, e wszystko
dokoa niego znikno. Znienawidzone miasto umaro i tylko on
jeden stoi w palcych promieniach wysokiego soca z twarz
zanurzon w niebie. Piat jeszcze przez chwil przedua t cisz,
a potem znowu zacz krzycze:
- Imi tego, ktry za chwil w waszej przytomnoci odzyska
wolno...
Zrobi jeszcze jedn pauz, zanim wypowie to imi, zastanowi
si, czy powiedzia wszystko, co naleao, wiedzia bowiem, e
martwe miasto zmartwychwstanie, skoro tylko padnie imi
wybraca, a wtedy nic z tego, co powie, nie bdzie ju usyszane.
Czy to wszystko? - bezgonie szepn do siebie Piat. - Tak, to
wszystko. - Zatem - imi! I rozpocierajc nad milczcym
miastem gosk r zawoa:
- Bar Rabban!
I wydao mu si nagle, e soce dwicznie pko nad jego
gow i zalao mu uszy ogniem. Hasao w tym ogniu wycie, piski,
jki, miechy i gwizdy.
Piat odwrci si i przeszed przez pomost w stron schodw,
nie patrzy na nic, ledzi tylko, by si nie potkn, rnobarwn
szachownic kamykw pod nogami. Wiedzia, e jak grad lec
teraz na pomost za jego plecami brzowe monety i orzeszki
palmowe, e w wyjcej cibie ludzie tratuj si i wa sobie
wzajem na ramiona, byle tylko zobaczy na wasne oczy w cud czowieka, ktry by ju we wadaniu mierci i ktry wyrwa si z
jej rak. Byle tylko zobaczy, jak legionici zdejmuj ze wizy,
sprawiajc mu tym mimo woli dokuczliwy bl w wywichnitych
w czasie ledztwa rkach, jak czowiek ten, krzywic si i
pojkujc, umiecha si zarazem nieprzytomnym, bezmylnym
umiechem.
- 49 -

Wiedzia, e jednoczenie eskorta prowadzi ku bocznym


schodkom trzech zwizanych winiw, e wyprowadzi ich za
chwil na drog wiodc ku zachodowi, za miasto, na Nag Gr.
Podnis oczy dopiero wtedy, kiedy znalaz si poza pomostem i
wiedzia, e nic mu ju nie grozi, e nie moe ju zobaczy
skazacw.
Do pomrukw tumu, ktry ju si zacz ucisza, doczyy si
przenikliwe krzyki heroldw, powtarzajcych po aramejsku i po
grecku to wszystko, co wykrzycza z pomostu procurator. Piat
usysza rwnie przybliajcy si rozdygotany tupot koskich
kopyt i wesoy, urywany gos trbki. A potem usysza jeszcze
przenikliwe gwizdy chopcw, ktrzy obsiedli dachy domw przy
ulicy, prowadzcej od targowiska do placu przy hipodromie, i
okrzyki Z drogi... Samotny onierz, ktry sta porodku pustej
czci placu, ostrzegawczo pomacha trzymanym w rku znakiem.
Procurator, legat legionu, sekretarz i onierze eskorty przystanli.
Ala jezdnych wypada cwaem na plac, przecia go na ukos,
omijajc bokiem zgromadzone tumy, by przez zauek obok
obronitych winem murw obronnych najkrtsz drog popdzi
na Nag Gr.
Cwaujcy na czele may jak wyrostek i ciemny jak Mulat
Syryjczyk, dowdca ali, zrwnawszy si z Piatem krzykn co
przenikliwie i wyszarpn miecz z pochwy. Jego dziki, spieniony
kary ko uskoczy i stan dba. Dowdca wcisn miecz do
pochwy, krtkim biczem smagn konia po karku, wyrwna do
szeregu, dopad zauka, przeszed w galop.
Za nim trjkami przemknli w chmurach kurzu jedcy,
podskakiway groty lekkich bambusowych dzid, przelatyway
obok procuratora twarze o biaych, poyskliwych, wesoo
wyszczerzonych zbach, twarze, ktre pod biaymi zawojami
wydaway si by jeszcze smaglejsze.
- 50 -

Wzbijajc kurz a pod niebo, ala wpada w zauek, koo Piata


przemkn ostatni onierz, jarzya si w socu trbka, ktr mia
przewieszon przez rami.
Piat doni osoni twarz od kurzu i krzywic si z
niezadowoleniem ruszy dalej, kierujc si ku bramie ogrodw
paacowych, a legat, sekretarz i onierze eskorty szli za nim.
Bya mniej wicej dziesita rano.

3. Dowd sidmy.
- Tak, bya mniej wicej dziesita rano, wielce szanowny Iwanie
Nikoajewiczu - powiedzia profesor.
Poeta, jak czowiek, ktry dopiero co si obudzi, przesun
doni po twarzy i spostrzeg, e na Patriarszych Prudach zapad
ju wieczr. Po czarnej wodzie stawu lizgaa si lekka dka,
sycha byo plusk wiose i mieszek znajdujcej si w dce
obywatelki. Na awkach w alejkach pojawia si publiczno, ale
tylko na trzech bokach kwadratu, na czwartym, gdzie siedzieli
nasi znajomi, byo nadal pusto.
Niebo nad Moskw jakby wypowiao i zupenie wyranie
wida byo ksiyc w peni, jeszcze nie zoty, tylko biay.
Powietrze stao si chodniejsze i gosy pod lipami brzmiay teraz
agodniej, po wieczornemu.
Jak mogem nawet nie zauway, kiedy on nam tu opowiedzia
ca t bzdurn bajd? - ze zdumieniem pomyla Bezdomny. Przecie ju wieczr. A moe on nic nie mwi, moe po prostu
zasnem i to wszystko mi si przynio? Naley jednak sdzi,
i to profesor opowiada, inaczej bowiem musielibymy przyj,
e dokadnie to samo przynio si Berliozowi, poniewa
powiedzia wpatrujc si uwanie w twarz cudzoziemca:
- 51 -

- Paskie opowiadanie, profesorze, jest nadzwyczaj interesujce,


aczkolwiek cakowicie sprzeczne z Ewangeli.
- Na lito - umiechn si z pobaliwa ironi profesor - kto
jak kto, ale pan powinien wiedzie, e nic z tego, co zostao
opisane w Ewangelii, nie miao miejsca naprawd i jeeli
zaczniemy powoywa si na Ewangeli jako na rdo
historyczne... - Profesor znw si umiechn, a Berlioz zajkn
si, bo dosownie to samo mwi Bezdomnemu, idc z nim
Bronn w stron Patriarszych Prudw.
- Ma pan racj - powiedzia Berlioz - ale obawiam si, e nikt
nie moe potwierdzi, i to, co pan nam opowiedzia, zdarzyo si
istotnie.
- E, nie. Jest kto, kto to moe potwierdzi - amanym rosyjskim
jzykiem, z ogromn pewnoci siebie owiadczy profesor i
niespodziewanie tajemniczym gestem zachci przyjaci, aby
przysunli si bliej.
A kiedy pochylili si ku niemu z obu stron, powiedzia ju bez
cienia obcego akcentu, ktry diabli wiedz czemu to si u niego
pojawia, to znika:
- Rzecz w tym - tu profesor rozejrza si lkliwie i zacz
szepta - e sam przy tym byem. Byem i na tarasie u Poncjusza
Piata i w ogrodzie, kiedy rozmawia z Kajfaszem, i na pomocie,
oczywicie potajemnie, incognito, jeli tak mona powiedzie,
wic bardzo prosz - nikomu ani sowa, cakowita dyskrecja,
t...
Zapado milczenie, Berlioz zblad.
- A pan... od jak dawna jest pan w Moskwie? - zapyta drcym
gosem.
- Wanie przyjechaem - niepewnie odpowiedzia profesor.
Dopiero teraz literatom przyszo do gowy, aby uwanie popatrze
- 52 -

mu w oczy, i przekonali si, e w lewym, zielonym, ponie obd,


prawe za - jest czarne, martwe i puste.
No, wszystko jest jasne - panicznie pomyla Berlioz - Ten
Niemiec albo ju przyjecha obkany, albo dopiero co zwariowa
akurat na Patriarszych Prudach. adna historia! Tak,
rzeczywicie, wszystko stawao si zrozumiae - i to co najmniej
dziwne niadanie u nieboszczyka filozofa Kanta, i idiotyczna
gadanina o Annuszce i oleju sonecznikowym, i przepowiednie o
odcitej gowie, i wszystko inne - profesor by obkany.
Berlioz natychmiast zorientowa si, co naley robi. Osun si
na oparcie awki i za plecami profesora mrugn do Bezdomnego:
nie spieraj si z nim. Ale wytrcony z rwnowagi poeta nie
zrozumia.
- Tak, tak, tak - z podnieceniem mwi Berlioz. - C, to
wszystko jest do prawdopodobne... i Poncjusz Piat, i taras, i tak
dalej... nawet bardzo prawdopodobne... A pan przyjecha sam czy
moe z maonk?
- Sam, sam, ja zawsze jestem sam - gorzko odpar profesor.
- A gdzie s paskie rzeczy, profesorze? - przymilnie
wypytywa Berlioz. - W Metropolu? Gdzie si pan zatrzyma?
- Ja? Nigdzie - odpowiedzia obkany Niemiec, a jego zielone
oko dziko i smtnie bdzio po stawie.
- Co?... A... gdzie pan ma zamiar mieszka?
- W pana mieszkaniu - bezczelnie odpowiedzia wariat i
przymruy oko.
- Ja... bybym szalenie rad... - wybekota Berlioz - ale prosz mi
wierzy, e u mnie bdzie panu niewygodnie... a w Metropolu
s znakomite apartamenty, to naprawd wietny hotel.
- A diaba te nie ma? - nagle wesoo zapyta Iwana
Nikoajewicza chory.
- 53 -

- Diaba te...
- Nie sprzeciwiaj mu si - samymi wargami szepn Berlioz
przechylajc si za plecami profesora i robic miny do poety.
- Nie ma adnego diaba! - Iwan Nikoajewicz doprowadzony
do ostatecznoci caym tym cyrkiem wykrzykn zupenie nie to,
co trzeba. - Co to za obd! Czycie poszaleli?
Obkany wybuchn takim miechem, e z lipy, pod ktr staa
awka, wyfrun wrbel.
- To naprawd zaczyna by ciekawe - powiedzia trzsc si ze
miechu - co to si u was dzieje? Czego by nie tkn, tego nie ma
- nagle przesta si mia i, co przy chorobie umysowej zupenie
zrozumiae, po nadmiernej wesooci wpad w drug skrajno i
zirytowany zakrzykn surowo: - Wic to znaczy, e go nie ma,
tak?
- Prosz si uspokoi, prosz si uspokoi, profesorze - nie
chcc denerwowa chorego mamrota Berlioz. - Niech pan tu
chwileczk posiedzi z towarzyszem Bezdomnym, a ja tylko
skocz na rg do telefonu, a potem zaraz pana odprowadzimy,
dokd pan tylko bdzie sobie yczy. Pan przecie nie zna
miasta...
Plan Berlioza naley uzna za jedynie suszny - naleao pobiec
do najbliszego automatu i zawiadomi biuro turystyki
zagranicznej, e przybyy wanie z zagranicy konsultant znajduje
si na Patriarszych Prudach w stanie najwyraniej odbiegajcym
od normy. Trzeba z nim koniecznie co zrobi, bo sprawa
przybiera zdecydowanie nieprzyjemny obrt.
- Zadzwoni? No c, niech pan dzwoni - ze smutkiem wyrazi
zgod chory i nagle poprosi arliwie - ale na poegnanie bagam
pana, niech pan uwierzy chocia w to, e istnieje diabe. O nic
wicej nie prosz. Niech mi pan wierzy, e na to istnieje sidmy
- 54 -

dowd, nie do obalenia, i dowd ten niebawem zostanie panu


przedstawiony.
- Dobrze, dobrze - powiedzia z udan serdecznoci Berlioz
mrugajc do zdenerwowanego poety, ktremu wcale nie
umiechaa si rola stranika przy obkanym Niemcu, i ruszy w
stron tego wyjcia, ktre znajdowao si na rogu Bronnej i
Jermoajewskiej.
Profesor natychmiast rozpogodzi si i jakby ozdrowia.
- Michale Aleksandrowiczu! - zawoa za Berliozem.
Redaktor drgn, odwrci gow, ale sam siebie uspokoi, e
najpewniej jego imi rwnie jest profesorowi znane z gazet.
A profesor woa przez zwinite w trbk donie:
- Jeli pan sobie yczy, to natychmiast ka wysa depesz do
paskiego wujka do Kijowa!
Berlioza znw przeszed dreszcz. Skd wariat wie o wujku z
Kijowa?
Przecie o tym na pewno nie pisaa adna gazeta. Ee... Czy
Bezdomny nie ma jednak racji? A jeli te dokumenty s lipne? Co
za przedziwny facet...
Trzeba zadzwoni, natychmiast trzeba zadzwoni! Faceta
szybko wyjani.
I nie suchajc duej, Berlioz pobieg dalej.
Tu przy wyjciu na Bronn podnis si z awki na spotkanie
redaktora obywatel identycznie taki sam, jak ten, ktry przedtem
w wietle soca utka si z tustego upau. Tylko e teraz nie by
ju ulepiony z powietrza, by normalny, z krwi i koci. W
zapadajcym zmierzchu Berlioz wyranie zobaczy, e facet ma
wsiki jak kurze pirka, malekie ironiczne i na wp pijane
oczka, a kraciaste porcita podcignite s tak wysoko, e wida
brudne biae skarpetki.
- 55 -

Berlioz a si cofn, ale uspokoia go myl, e jest to po prostu


gupi zbieg okolicznoci i e w ogle nie pora si nad tym
zastanawia.
- Szukacie wyjcia, obywatelu? - zardzewiaym tenorem
zasign informacji kraciasty typ. - Tdy, prosz. Prosto, a
traficie, gdzie naley.
Dalibycie za dobr rad na wiartk na wzmocnienie zdrowia
byego regenta chru cerkiewnego - i, zgrywajc si, facet zdj
zamaszycie swoj dokejsk czapeczk.
Berlioz nie mia zamiaru duej sucha ebrzcego zgrywusadyrygenta, podbieg do wyjcia i pooy rk na turnikiecie.
Przekrci go i ju zamierza postawi stop na szynach, kiedy w
twarz bryzno mu biae i czerwone wiato - na szklanej skrzynce
zapon napis: ,,Strze si tramwaju.
I tramwaj ten natychmiast nadlecia skrcajc w now tras, z
Jermoajewskiej na Bronn. Kiedy zakrci i wyszed na prost,
niespodziewanie rozbysn wewntrz elektrycznym wiatem,
zawy i doda gazu.
Ostrony Berlioz, cho sta w bezpiecznym miejscu, postanowi
zawrci, przesun rk na turnikiecie i zrobi krok do tyu. I
wtedy jego rka zelizgna si i spada, noga niepowstrzymanie,
jak po lodzie, pojechaa po kocich bach schodzcych ukonie w
d ku szynom tramwajowym, drug jego nog poderwao i
Berlioza wyrzucio na torowisko.
Starajc si zapa za cokolwiek upad na wznak, tyem gowy
niezbyt mocno uderzy o bruk i zdy jeszcze zobaczy wysoko
nad sob pozocisty ksiyc, ale czy by on po prawej, czy po
lewej - tego ju nie wiedzia. Micha Aleksandrowicz zdy
przekrci si na bok, wciekym ruchem, w teje sekundzie
podcign nogi pod brzuch, odwrci si i zobaczy
niepowstrzymanie pdzc na niego zbiela ze zgrozy twarz
- 56 -

prowadzcej tramwaj kobiety i jej czerwon opask. Nie krzykn,


ale caa ulica wok niego zaskowyczaa rozpaczliwymi
kobiecymi gosami.
Kobieta-motorniczy szarpna elektryczny hamulec, wagon
osiad z nosem przy ziemi, potem byskawicznie podskoczy, z
brzkiem i oskotem posypay si z okien szyby. I wtedy w mzgu
Berlioza kto rozpaczliwie krzykn: A jednak! Raz jeszcze,
ostatni raz, mign ksiyc, ale rozlatujcy si na kawaki, potem
zapanowaa ciemno.
Tramwaj najecha na Berlioza i na bruk pod sztachety
Patriarszej alei wypad okrgy ciemny przedmiot. Przedmiot ten
stoczy si na d i podskoczy na kocich bach jezdni.
Bya to odcita gowa Berlioza.

4. Pogo.
Ucichy histeryczne krzyki kobiet, milicyjne gwizdki
odgwizday swoje, jedna karetka pogotowia zabraa do kostnicy
bezgowe ciao i osobno gow, druga za - poranion odamkami
szka licznotk, ktra prowadzia tramwaj, dozorcy w biaych
fartuchach zmietli rozbite szko, posypali piaskiem kau krwi,
poeta za jak upad na awk, nie zdywszy dobiec do wyjcia,
tak na niej pozosta. Kilkakrotnie prbowa wsta, ale nogi
odmawiay mu posuszestwa - Bezdomnemu przydarzyo si co,
co mona porwna jedynie do paraliu.
Pobieg do wyjcia, skoro tylko usysza pierwszy krzyk,
widzia podskakujc po kamieniach jezdni gow. Widok ten
niemal przyprawi go o szalestwo. Upad na awk i a do krwi
ugryz si w rk. Zapomnia oczywicie o zwariowanym Niemcu
i tylko jedno stara si teraz zrozumie; jak to moe by - dopiero
- 57 -

co rozmawia z Berliozem, a teraz, dosownie w minut pniej ta gowa...


Przejci ludzie biegli alejk obok poety, woali co, ale do
Iwana ich sowa nie docieray. Nagle niespodziewanie tu przed
nim wpady na siebie dwie kobiety. Jedna z nich ostronosa i
rozczochrana, tu nad uchem poety krzykna do drugiej, co
nastpuje:
- Annuszka, to nasza Annuszka! Ta z Sadowej! To wszystko
przez ni... Kupia w spoywczym olej sonecznikowy i trzask
litrwk o turnikiet. Oj, wyklinaa, na czym wiat stoi, ca
spdnic sobie uwinia! A on, biedak, pewnikiem polizgn si,
no i pojecha na szyny...
Ze wszystkiego, co krzyczaa kobieta, dotaro do
nieprzytomnego mzgu poety jedno tylko sowo - Annuszka...
- Annuszka... Annuszka? - zamamrota rozgldajc si trwonie.
- Zaraz, zaraz...
Do sowa Annuszka doczyy sowa olej sonecznikowy, a
nastpnie, nie wiadomo dlaczego, Poncjusz Piat. Piata poeta
odrzuci i zacz czy ogniwa acucha poczynajc od sowa
Annuszka. Ogniwa te poczyy si nader szybko i
zaprowadziy natychmiast do zwariowanego profesora.
No, tak! Przecie to wanie ten wariat powiedzia, e zebranie
si nie odbdzie, poniewa Annuszka rozlaa olej. I prosz rzeczywicie si nie odbdzie. Nie do tego, przecie tamten
powiedzia wprost, e Berliozowi utnie gow kobieta? Tak, tak,
tak! A tramwaj prowadzia kobieta! Co to wszystko ma znaczy?
Nie pozostawa nawet cie wtpliwoci, e tajemniczy konsultant
z gry dokadnie wszystko wiedzia o straszliwej mierci Berlioza.
Tu dwie myli przeszyy mzg poety. Pierwsza: Zawracanie
gowy, to nie aden wariat.
- 58 -

I druga: Czy przypadkiem ten profesor tego wszystkiego sam


nie zorganizowa? No dobrze, ale w jaki sposb?! Ee, tego to
my si raz-dwa dowiemy! Iwan Bezdomny ogromnym
wysikiem woli zmusi si do powstania z awki i pobieg tam,
gdzie przed chwil rozmawia z profesorem. Okazao si, e
cudzoziemiec na szczcie jeszcze nie odszed.
Na Bronnej zapalono ju latarnie, a nad Patriarszymi Prudami
pon zoty ksiyc i w jego nieodmiennie oszukaczym wietle
wydao si poecie, e profesor stoi obok awki, ale trzyma pod
pach nie lask, lecz szpad.
Natrtny zdymisjonowany regent cerkiewnego chru siedzia na
miejscu, ktre jeszcze niedawno zajmowa Bezdomny. Obecnie
dawny dyrygent cerkiewny wcisn sobie na nos najoczywiciej
zbdne binokle, w ktrych jedno szko byo pknite, drugiego za
brakowao w ogle... Dziki temu kraciasty obywatel sta si
jeszcze paskudniejszy, ni by wwczas, gdy wskazywa
Berliozowi drog prowadzc na szyny.
Iwan ze zmartwiaym sercem zbliy si do profesora, spojrza
mu w twarz i upewni si, e adnych oznak obdu na tej twarzy
nie ma i nie byo.
- Niech si pan przyzna, kim pan jest? - gucho zapyta Iwan.
Cudzoziemiec nachmurzy si, spojrza na poet, jakby go
widzia pierwszy raz w yciu, i odpowiedzia nieprzyjanie:
- Nie rozumie... mwi ruski...
- Ten pan nie rozumie - wmiesza si siedzcy na awce regent,
cho nikt go nie prosi o tumaczenie sw cudzoziemca.
- Niech pan nie udaje! - gronie powiedzia Iwan i uczu, e
mrz mu przeszed po skrze. - Jeszcze przed chwil wietnie pan
mwi po rosyjsku. Pan nie jest adnym Niemcem ani adnym
profesorem! Jest pan szpiegiem i morderc! Paskie dokumenty! wrzasn z wciekoci.
- 59 -

Zagadkowy profesor skrzywi swoje i tak ju krzywe usta,


wzruszy ramionami.
- Obywatelu - znowu wczy si do rozmowy ohydny regent. Jakim prawem denerwujecie zagranicznego turyst? Drogo za to
zapacicie!
Za podejrzany konsultant przybra wyniosy wyraz twarzy,
odwrci si i poszed sobie. Iwan poczu, e jest bezradny. Z
trudem apic oddech zwrci si do regenta:
- Ej, obywatelu, pomcie zatrzyma przestpc! To wasz
obowizek!
Regent niezmiernie si oywi, zerwa si, wrzasn:
- Ktry to? Gdzie on jest? Zagraniczny przestpca? - oczka mu
radonie zaigray. - Ten? Przestpca? Pierwsza rzecz - trzeba
krzycze: ,,Na pomoc! Inaczej zwieje. Woajmy razem, no! - i
regent rozwar paszcz.
Stropiony Iwan usucha dowcipnisia i zawoa ,,Na pomoc!,
regent za zrobi z niego balona i nic nie zawoa.
Samotny, ochrypy krzyk Iwana nie przynis dobrych
rezultatw. Jakie dwie pannice odskoczyy od niego i Iwan
usysza: pijany.
- A, to ty jeste z tej samej bandy? - wpadajc w gniew krzykn
Iwan. - Chcesz mnie nabra? Puszczaj!
Iwan rzuci si na prawo i regent te na prawo. Iwan - na lewo i
tamten dra te na lewo.
- Specjalnie plczesz mi si pod nogami? - w furii wrzasn
Iwan. - Ja i ciebie oddam w rce milicji!
Sprbowa zapa ajdaka za rkaw, ale chybi i nie zapa nic,
regent jakby si pod ziemi zapad.
Iwan jkn, spojrza w dal i przy samym wyjciu zobaczy
znienawidzonego nieznajomego, ktry ju nie by sam. Ten co
- 60 -

najmniej podejrzany regent zdy si przyczy do profesora.


Trzecim w tej kompanii by kocur, ktry nie wiadomo skd si
wzi, wyposaony w zawadiackie wsy kawalerzysty, olbrzymi
jak wieprz, czarny jak sadza lub gawron. Caa trjka ruszya w
ulic Patriarsz, przy czym kocur szed na tylnych apach.
Iwan pobieg za ajdakami i od razu przekona si, e dogoni
ich bdzie bardzo trudno.
Trjka byskawicznie przemkna przez ulic i znalaza si na
Spirydonowce. Cho Iwan nieustannie przyspiesza kroku,
odlego miedzy nim a ciganymi nie zmniejszaa si. Poeta ani
si obejrza, jak przemierzy Spirydonowk i znalaz si przy
Bramie Nikickiej, a tam jego sytuacja znacznie si pogorszya. Tu
ju byo toczno. W dodatku szajka zoczycw wanie
postanowia zastosowa wyprbowany bandycki fortel i ucieka
w rozsypce.
Regent nader zrcznie wprasowa si do autobusu, ktry na
penym gazie pdzi w kierunku placu Arbackiego, i umkn.
Iwan, zgubiwszy jednego ze ciganych, ca uwag skoncentrowa
na kocurze i zobaczy, e dziwny w kot podszed do drzwi
wagonu motorowego linii A, ktry sta na przystanku,
bezczelnie odepchn wrzeszczc kobiet, chwyci za porcz i
nawet wykona prb wrczenia konduktorce dziesitaka przez
otwarte z powodu upau okno.
Zachowanie si kota wstrzsno Iwanem do tego stopnia, e
zastyg nieruchomo obok sklepu kolonialnego na rogu i wtedy
zdumia si po raz drugi, i to znacznie silniej, tym razem za
przyczyn konduktorki. Ta, skoro tylko zobaczya wacego do
tramwaju kota, wrzasna dygocc z wciekoci:
- Kotom nie wolno! Z kotami nie wolno! Psik! Wya, bo
zawoam milicjanta!
- 61 -

Ani konduktorki, ani pasaerw nie zdziwio to, co byo


najdziwniejsze - nie to wic, e kot pakuje si do tramwaju, to
byoby jeszcze p biedy, ale to, e zamierza zapaci za bilet!
Kot okaza si zwierzakiem nie tylko wypacalnym, ale take
zdyscyplinowanym. Na pierwszy okrzyk konduktorki przerwa
natarcie, opuci stopie i pocierajc monet wsy usiad na
przystanku. Ale gdy tylko konduktorka szarpna dzwonek i
tramwaj ruszy, kocur postpi tak, jak postpiby kady, kogo
wyrzucaj z tramwaju, a kto mimo to jecha musi. Przeczeka, a
min go wszystkie trzy wagony, po czym wskoczy na tylny
zderzak ostatniego, ap obj sterczc nad zderzakiem gumow
rur i pojecha, Zaoszczdziwszy w ten sposb dziesi kopiejek.
Iwan zajty paskudnym kotem o mao nie straci z oczu
najwaniejszego z caej trjki - profesora. Ale, na szczcie,
przynajmniej ten nie zdy mu umkn. Iwan zobaczy szary
beret w tumie, przy samym rogu Wielkiej Nikickiej, czyli ulicy
Hercena. Po sekundzie ju tam by. Nic mu to jednak nie dao.
Poeta przypieszy kroku, zacz nawet, roztrcajc
przechodniw, biec truchtem, ale ani o centymetr nie zbliy si
do profesora.
Cho by ogromnie wzburzony, to przecie zdumiewaa go ta
niesamowita szybko pocigu. Nie upyno nawet dwadziecia
sekund, od kiedy min Bram Nikick, a ju olepiy go wiata
placu Arbackiego.
Jeszcze kilka sekund i oto jaki ciemny zauek z zapadnitym
trotuarem - tu wanie Iwan przewrci si i stuk sobie kolano.
Znowu owietlona arteria - ulica Kropotkina, potem znw zauek,
potem Ostoenka, jeszcze jaki zauek, ponury, wstrtny, marnie
owietlony. I wanie tutaj poeta ostatecznie straci z oczu tego,
ktrego tak bardzo chcia dogoni. Profesor znik.
- 62 -

Poeta stropi si, ale nie na dugo, nagle doszed bowiem do


przekonania, e profesor niezawodnie musi znajdowa si w
domu numer trzynacie, i to niewtpliwie w mieszkaniu pod
czterdziestym sidmym.
Wpad do bramy, lotem byskawicy wbieg na pierwsze pitro,
odnalaz waciwe drzwi i niecierpliwie zadzwoni. Oczekiwanie
nie trwao dugo.
Otworzya mu jaka picioletnia dziewczynka i o nic nie pytajc
natychmiast dokd sobie posza.
Wielki, zapuszczony do ostatnich granic przedpokj sabo
owietlaa maleka arwka zawieszona w kcie, tu pod
wysokim, czarnym z brudu sufitem. Na cianie wisia rower bez
opon, pod nim sta wielki, obity elazem kufer, a na pce
wieszaka leaa zimowa czapka-uszanka. Jej uszy zwisay z pki.
Za jakimi drzwiami donony mski gos w radio gniewnie
krzycza do wiersza.
Iwan Nikoajewicz ani troch nie straci pewnoci siebie, cho
znalaz si w nieznanym miejscu. Ruszy prosto korytarzem,
rozumujc nastpujco: Oczywicie profesor ukry si w
azience. W korytarzu byo ciemno. Wpadajc na ciany Iwan
zauway cieniutk smuk wiata pod drzwiami. Zmaca klamk
i niezbyt mocno szarpn. Haczyk wyskoczy, Iwan rzeczywicie
znalaz si w azience i pomyla, e jednak ma szczcie.
Mia szczcie, ale nie takie, jakiego by sobie yczy. Tchno
na wilgotne ciepo i przy wietle arzcego si w piecyku wgla
dojrza wielkie, wiszce na cianie koryta i wann pokryt
strasznymi czarnymi liszajami poodbijanej emalii. A w tej wannie
staa goa obywatelka, dokadnie namydlona, z gbk w doni.
Zmruya krtkowzroczne oczy, spojrzaa na Iwana i,
najwidoczniej na skutek piekielnego owietlenia biorc go za
kogo innego, powiedziaa cicho i wesoo:
- 63 -

- Kiriuszka! Prosz si nie wygupia! Czy pan zwariowa...


Zaraz wrci Fiodor Iwanowicz. Niech pan si stad wynosi i to ju!
- i zamierzya si na Iwana gbk.
Nieporozumienie byo niewtpliwe i winien wszystkiemu by
oczywicie poeta. Ale przyzna si do tego nie zamierza, zawoa
z wyrzutem: ,,Ach, rozpustnico!... - i niezwocznie, nie wiadomo
po co, znalaz si w kuchni.
Nie byo tam nikogo, tylko w pmroku na blasze stao okoo
tuzina milczcych, zimnych prymusw. Samotny promie
ksiyca przedar si przez zakurzone, od lat nie myte okno i
skpo owietla kt, w ktrym wisiaa pokryta kurzem i osnuta
pajczyn zapomniana ikona. Zza jej obramowania sterczay dwie
lubne wiece. Pod wielk ikon wisia przyszpilony maleki
papierowy wity obrazek.
Nikt nie wie, co optao Iwana, ale nim wybieg przez kuchenne
drzwi, przywaszczy sobie jedn wiec i wity obrazek. Z tymi
to przedmiotami mamroczc co, zaenowany tym, co przed
chwil przey w azience, opuci nieznane mieszkanie. Mimo
woli stara si odgadn, kim te mg by w bezczelny
Kiriuszka i czy to nie do niego przypadkiem naley wstrtna
uszanka.
W pustej, beznadziejnej uliczce poeta rozejrza si szukajc
zbiega - nigdzie go nie byo wida. Wtedy powiedzia stanowczo
sam do siebie:
- To jasne, e jest nad rzek, nad Moskw! Naprzd!
Naleaoby chyba zapyta Iwana, czemu to przypuszcza, e
znajdzie profesora akurat nad rzek, a nie w jakimkolwiek innym
miejscu. Ale z tym wanie bieda, e nie mia go kto o to zapyta.
Obrzydliwa uliczka bya zupenie pusta.
Niebawem mona byo zobaczy Iwana na granitowych
stopniach nabrzea rzeki Moskwy.
- 64 -

Iwan zrzuci z siebie odzienie, opiek nad nim poruczy


jakiemu sympatycznemu brodaczowi, ktry pali skrta siedzc
obok podartej biaej tostojowskiej koszuli i rozsznurowanych
zdeptanych butw. Iwan pomacha rkami, by ochon, i skoczy
strzak do wody. A dech mu zaparo, taka zimna bya ta woda,
pomyla nawet, e chyba mu si nie uda wypyn na
powierzchni. Jednak wypyn i z okrgymi ze zgrozy oczyma,
parskajc i apic powietrze, zacz pywa w czarnej cuchncej
rop naftow wodzie, pomidzy zygzakowatymi wiatami
nadbrzenych latar.
Kiedy mokry poeta przyskaka po stopniach do tego miejsca,
gdzie zostawi pod opiek brodacza swoje ubranie, okazao si, e
zgino nie tylko ono, ale i sam brodacz. Dokadnie tam, gdzie
leao rzucone na kup ubranie poety, spoczyway teraz pasiaste
kalesony, podarta koszula, wieca, wity obrazek i pudeko
zapaek. W bezsilnej wciekoci Iwan pogrozi nie wiadomo
komu pici i przyoblk si w to, co zostao.
Teraz zaczy go niepokoi dwie sprawy. Po pierwsze to, e
zgina legitymacja Massolitu, z ktr si nigdy nie rozstawa, po
drugie - pytanie, czy uda mu si w tym stanie przej przez miasto
bez przeszkd? W samych kalesonach?... Niby co komu do tego,
ale lepiej przecie, eby nikt si nie przyczepi i nie zatrzyma go.
Iwan oberwa guziki od kalesonw w tych miejscach, gdzie
zapinay si przy kostce, liczc na to, e w tej wersji kalesony
bd mogy uchodzi za letnie spodnie, wzi obrazek, wiec i
zapaki i ruszy powiedziawszy sobie:
- Do Gribojedowa! On niewtpliwie jest tam!
Miasto yo ju wieczornym yciem. Wzbijajc kurz
przelatyway szczkajce acuchami ciarwki. Na platformach
ciarwek, na workach leeli do gry brzuchami jacy
mczyni. Wszystkie okna byy szeroko pootwierane. W kadym
- 65 -

pono pod pomaraczowym abaurem wiato, ze wszystkich


okien, ze wszystkich drzwi, ze wszystkich bram, z dachw i ze
strychw, z piwnic i z podwrek bucha ochrypy ryk poloneza z
Eugeniusza Oniegina.
Obawy Iwana w caej peni si potwierdziy - przechodnie
zwracali na uwag, ogldali si za nim. Z tej przyczyny poeta
postanowi nie korzysta z gwnych ulic i i dalej zaukami,
gdzie ludzie nie s tak natrtni i gdzie s mniejsze szans na to, e
bd si czepia bosego czowieka zamczajc go pytaniami o
kalesony, ktre uparcie nie chciay si upodobni do spodni.
Iwan tak wanie zrobi, zagbi si w tajemnicz sie arbackich
zaukw, przekrada si pod cianami, straszliwie zezowa na
boki, co chwila oglda si. Czasami chowa si do bram, unika
skrzyowa ze wiatami i eleganckich podjazdw przed willami
dyplomatw.
I przez ca t trudn drog, nie wiedzie czemu,
niewypowiedzianie drczya Iwana wszechobecna orkiestra, przy
akompaniamencie ktrej ociay bas piewa o swej mioci do
Tatiany.

5. Co si zdarzyo w Gribojedowie.
Kremowy, starowiecki pitrowy dom sta przy okrnych
bulwarach w gbi wtego ogrodu, ktry oddzielao od trotuaru
ozdobne elazne ogrodzenie. Niewielki placyk przed domem by
wyasfaltowany, zim wznosia si tam uwieczona opat zaspa,
latem placyk przeksztaca si w uroczy ogrdek letniej restauracji
ocieniony wielk markiz z aglowego ptna.
Dom w nazywano Domem Gribojedowa, poniewa jego
wacicielk bya niegdy jakoby ciotka pisarza Aleksandra
- 66 -

Gribojedowa. Bya jego wacicielk czy te nie bya - tego


dokadnie nie wiemy, zdaje si nawet, e Gribojedow nie mia
chyba adnej takiej ciotki-posesjonatki... Dom w wszake takie
nosi miano. Co wicej, pewien blagier moskiewski opowiada, e
jakoby na pierwszym pitrze tego domu, w okrgej sali
kolumnowej, znakomity pisarz mia czyta tej wanie rozpartej
na kanapie ciotce fragmenty Mdremu biada. A zreszt diabli to
wiedz, moe i czyta, nie jest to takie wane!
Wane, e obecnie dom ten nalea do Massolitu, na ktrego
czele sta do momentu, w ktrym znalaz si na Patriarszych
Prudach, nieszczsny Micha Berlioz.
Za przykadem czonkw Massolitu nikt nie mwi Dom
Gribojedowa, wszyscy natomiast mwili po prostu
Gribojedow: Przesiedziaem wczoraj dwie godziny u
Gribojedowa. - No i co? - Zaatwiem sobie Jat na miesic.
- Brawo! Albo: Id z tym do Berlioza, on dzi od czwartej do
pitej przyjmuje u Gribojedowa... I tak dalej w tym rodzaju.
Massolit rozlokowa si w Gribojedowie tak, e trudno sobie
wyobrazi, jak by to mona byo zrobi lepiej i wygodniej. Kady
wchodzcy do Gribojedowa po niewoli zapoznawa si przede
wszystkim z komunikatami najprzerniejszych klubw
sportowych, a take z grupowymi oraz indywidualnymi zdjciami
czonkw Massolitu, ktrymi (zdjciami, nie czonkami)
obwieszone byy ciany klatki schodowej prowadzcej na
pierwsze pitro.
Na drzwiach najbliszego pokoju na pitrze widnia wielki
napis:
Sekcja wdkarsko-urlopowa, a obok umieszczono podobizn
zapanego na wdk karasia.

- 67 -

Na drzwiach pokoju numer dwa napisano co, co nie byo tak


zupenie zrozumiae: Jednodniowe delegacje twrcze. Prosz si
zwraca do M.
Podonej.
Nastpne drzwi dwigay tekst lakoniczny, ale za to zupenie ju
niepojty: Pierieygino. Nastpnie komu, kto przypadkiem
odwiedzi Gribojedowa, zaczynao miga w oczach na widok
pstrzcych si na orzechowych ciotczynych drzwiach napisw:
Do kolejki po papier mona si zapisywa u Poklewkiny,
Kasa, Repartycje i rozliczenia tekciarzy estradowych...
Przecisnwszy si przez dug, zaczynajc si ju w portierni
na dole, kolejk mona byo dostrzec napis na drzwiach, w ktre
nieustannie wdziera si tum: Problemy mieszkaniowe.
Za problemami mieszkaniowymi rozpociera si widok na
wspaniay plakat, na ktrym wyobraona bya skaa, a na niej
jedziec w burce, z przewieszonym przez plecy karabinem.
Poniej byy palmy oraz taras, a na tarasie siedzia mody
czowiek z czubem nastroszonych wosw, siedzia i patrzy ku
grze niezmiernie bystrymi oczyma, a w doni trzyma wieczne
piro. Podpis: Penoterminowe urlopy twrcze od dwu tygodni
(opowiadanie-nowela) do jednego roku (powie, trylogia) Jata,
Suuk-su, Borowoje, Cichisdziri, Machindauri, Leningrad (Paac
Zimowy). Przed tymi drzwiami take bya kolejka, ale nie
przesadna, najwyej sto pidziesit osb.
Dalej nastpoway podporzdkowane zawiej architekturze
gribojedowskiego labiryntu Zarzd Massolitu, Kasy numer 2,
3, 4 i 5, Kolegium redakcyjne, Przewodniczcy Massolitu,
Sala bilardowa, rozmaite mniej wane agendy Massolitu i
wreszcie owa sala kolumnowa, w ktrej ciocia zachwycaa si
komedi genialnego siostrzeca.
- 68 -

Kady, kto trafi do tego domu, jeli, oczywista, nie by


zupenym tpakiem, od razu widzia, jak dobrze si yje
wybracom losu - czonkom Massolitu, i z miejsca opanowywaa
go czarna zawi. Natychmiast zaczyna czyni niebu gorzkie
wyrzuty za to, e nie obdarzyo go w koysce talentem literackim,
bez ktrego, oczywista, nie mona byo nawet marzy o
uzyskaniu legitymacji czonkowskiej Massolitu, brzowej,
pachncej kosztown skr, z szerok zot obwdk, legitymacji,
ktr znaa caa Moskwa.
Kt powie cho sowo w obronie zawici? To uczucie
najniszej kategorii, mimo wszystko naley jednak postawi si
na miejscu kogo, kto trafi do tego domu. Przecie to, co
zobaczy na pitrze, to jeszcze nie byo wszystko, o, bynajmniej
nie wszystko. Cay parter ciotczynego domu zajmowaa
restauracja, i to jaka restauracja! Susznie syna ona jako
najlepszy lokal w Moskwie. Nie tylko dlatego, e zajmowaa dwie
ogromne sale o sklepionych puapach, na ktrych wymalowane
byy fioletowe konie o assyryjskich grzywach, nie tylko dlatego,
e na kadym stoliku staa lampa z abaurem, nie tylko dlatego, e
nie mg tam wtargn pierwszy lepszy z ulicy, ale rwnie
dlatego, e w dziedzinie jakoci wyywienia Gribojedow bi na
gow wszystkie pozostae moskiewskie restauracje a take
dlatego, e wszystko, co moga zaoferowa tutejsza kuchnia,
sprzedawano po nader przystpnych, bynajmniej nie
wygrowanych cenach.
Nie ma zatem nic dziwnego chociaby w takiej rozmowie, ktr
pewnego razu autor tej najprawdziwszej w wiecie opowieci
usysza koo elaznego ogrodzenia Gribojedowa.
- Gdzie dzi jesz kolacj, Ambrosij?
- C za pytanie, oczywista e tutaj, drogi Foko! Archibald
Archibaldowicz zdradzi mi, e dzi bdzie w karcie sandacz au
naturel.
- 69 -

Palce liza!
- Ty to umiesz si urzdzi, Ambrosij! - odpowiedzia z
westchnieniem wychudy, zaniedbany, z karbunkuem na karku
Foka rumianogbemu, zocistowosemu, czerwonoustemu poecie
Ambrosijowi.
- To adna umiejtno - protestowa Ambrosij. - Chc po
prostu y jak czowiek. Chciae powiedzie, drogi Foko, e
sandacz bywa take w Colosseum? Ale w Colosseum za
porcj sandacza bior trzynacie rubli pitnacie kopiejek, a u nas
pi pidziesit! Poza tym sandacz w Colosseum ma zawsze
przynajmniej ze trzy dni, a poza tym nikt ci nie zagwarantuje, e
nie dostaniesz w Colosseum kici winogron po mordzie od
jakiego modego czowieka, przecie moe tam wej kady, kto
przechodzi akurat pasaem Teatralnym. O nie, jestem
zdecydowanym przeciwnikiem Colosseum - grzmia na cay
bulwar smakosz Ambrosij. - Nawet nie prbuj mnie namawia,
Foko!
- Ja ci nie namawiam - piszcza Foka. - Mona zje kolacj w
domu.
- No wiecie pastwo - basowa Ambrosij - wyobraam sobie
twoj on przyrzdzajc w rondelku we wsplnej kuchni
sandacza au naturel! Chichi- chi!... Au revoir! - i Ambrosij
podpiewujc ruszy ku werandzie pod markiz.
Ech, ho-ho! Stare dzieje! Pamitaj znakomitego Gribojedowa
co starsi mieszkacy Moskwy! Co tam sandacz au naturel z
wody?! Sandacz to jeszcze nic, mj miy Ambrosij! A sterlet,
sterlet w srebrzystym naczyku, filet sterleta z szyjkami
rakowymi i ze wieym kawiorem? A jajka de cocotte w
pieczarkowym sosie w kokilce? A moe mielibycie co
przeciwko filecikom z drozdw? Z truflami? Albo przeciwko
przepirce po genuesku? Dziewi pidziesit, jak barszcz! A
- 70 -

jazz, a uprzejmo personelu? A w lipcu, kiedy caa rodzina jest


na letnisku, ciebie za nie cierpice zwoki zajcia literackie
zatrzymuj w miecie - na ocienionej przez pnce si wino
werandzie chodnik printanier w zocie kontrastujcym ze
wieutkim obrusem? Pamitasz, Ambrosij? Zreszt nie warto
nawet pyta! Po twoich wargach widz, e pamitasz. Ale c te
ososie, te sandacze?! A bekasy, a dubelty, a kszyki, a baranki w
sezonie, a przepirki, a kuliki? A narzan szczypicy w gardle?!
Ale do tego, wracajmy do tematu, zaczynasz si nudzi,
czytelniku! Za mn!...
O wp do jedenastej wieczorem, tego dnia, kiedy Berlioz zgin
na Patriarszych Prudach, na grze u Gribojedowa wiato palio
si tylko w jednym pokoju, w ktrym dwunastu przybyych na
posiedzenie literatw oczekiwao z niecierpliwoci na Michaa
Aleksandrowicza.
Siedzcy na krzesach i stoach, a nawet na dwu parapetach
okiennych w pokoju Zarzdu Massolitu okropnie cierpieli z
powodu upau. Przez otwarte okna nie napywaa ani odrobina
wieego powietrza. Moskwa oddawaa nagromadzone przez cay
dzie w asfaltach gorco i byo oczywiste, e noc rwnie nie
przyniesie ulgi. Z sutereny ciotczynego domu, w ktrej miecia
si kuchnia restauracji, dobiegaa wo cebuli, wszystkim chciao
si pi, wszyscy byli zniecierpliwieni i zirytowani.
Beletrysta Bieskudnikow, cichy, starannie ubrany czowiek, o
uwanym i zarazem nieuchwytnym spojrzeniu, wyj zegarek.
Wskazwka zbliaa si do jedenastki. Bieskudnikow prztykn
palcem w cyferblat i pokaza go ssiadowi, poecie
Dwubratskiemu, ktry siedzia na stole i z nudw majta nogami
obutymi w te pbuty na gumie.
- To przesada - mrukn Dwubratski.
- 71 -

- Chopiec zapewne zasiedzia si nad Klam - powiedziaa


gbokim gosem Anastazja ukiniszna Niepriemienowa, sierota
po kupcu moskiewskim, ktra zostaa pisark i pisywaa
batalistyczne opowiadania marynistyczne pod pseudonimem
Bosman or.
- Za pozwoleniem! - powiedzia odwanie autor popularnych
skeczw Zagriwow. - Sam wolabym pi teraz herbatk na tarasie,
zamiast zdycha tu z gorca. Jeli si nie myl, posiedzenie
wyznaczone zostao na dziesit?
- A nad Klam teraz jest przyjemnie - podbechtywaa obecnych
Bosman or dobrze wiedzc, e Pierieygino, letniskowe osiedle
literatw nad Klam, to czuy punkt wszystkich. - Teraz ju na
pewno piewaj sowiki. Zawsze jako lepiej mi si pracuje za
miastem, zwaszcza na wiosn.
- Trzeci rok wpacam pieniki, eby chor na Basedowa on
wysa do tego raju, ale jako si na to nie zanosi - jadowicie, z
gorycz powiedzia nowelista Hieronim Poprichin.
- To zaley od szczcia - zahucza z parapetu krytyk Ababkow.
Rado zapona w malekich oczkach - Bosman or
powiedziaa agodzc swj kontralt:
- Nie trzeba zazdroci, towarzysze. S tylko dwadziecia dwie
wille i raptem siedem w budowie, a w Massolicie jest nas trzy
tysice.
- Trzy tysice stu jedenastu - wtrci kto z kta.
- No, widzicie - cigna Bosman. - Wic c pocz? To
zrozumiae, e przyznano wille najbardziej utalentowanym...
- Generalicja! - z otwart przybic ruszy do boju Guchariow,
scenarzysta.
Bieskudnikow uda, e ziewa, i wyszed z pokoju.
- 72 -

- Sam w piciu pokojach w Pierieyginie - powiedzia po jego


wyjciu Guchariow.
- Laurowicz w pojedynk zajmuje sze - zawrzasna Deniskin i w jadalni ma dbow boazeri!
- E, teraz nie o to chodzi - zahucza Ababkow - tylko o to, e
jest wp do dwunastej.
Wszcz si tumult, dojrzewao co w rodzaju buntu. Zaczli
telefonowa do znienawidzonego Pierieygina, ale dodzwonili si
do innej wilii, do Laurowicza, dowiedzieli si, e Laurowicz
poszed nad rzek i to ich zupenie wyprowadzio z rwnowagi.
Zadzwonili na chybi trafi do komisji literatury piknej, na
wewntrzny dziewiset trzydzieci, i, oczywicie, nikogo tam nie
zastali.
- Mgby chocia zadzwoni! - krzyczeli Deniskin, Guchariow
i Kwant.
Ach, daremne byy to krzyki - Micha Aleksandrowicz donikd
nie mg zadzwoni. Daleko, daleko od Gribojedowa, w wielkiej,
owietlonej tysicwiecowymi arwkami sali, na trzech obitych
blach cynkow stoach leao to, co jeszcze niedawno byo
Michaem Aleksandrowiczem Berliozem.
Na pierwszym stole lea nagi, pokryty zaschnit krwi tuw
ze zmiadon klatk piersiow i zmasakrowan rk, na drugim gowa z wybitymi przednimi zbami, z otwartymi, zmtniaymi
oczyma, ktrych nie razio ju nawet tak jaskrawe wiato, a na
trzecim - kupa zesztywniaych szmat.
Przy zdekapitowanym sta profesor medycyny sdowej,
anatomopatolog i jego prosektor, przedstawiciele organw
ledczych oraz wezwany telefonicznie, oderwany od chorej ony
zastpca Berlioza w Massolicie, literat edybin.
Po edybina posano wz, ktry przede wszystkim zawiz go
wraz z przedstawicielami organw ledczych (byo to okoo
- 73 -

pnocy) do mieszkania denata, gdzie dokonano opiecztowania


papierw zmarego, a potem ju wszyscy pojechali do kostnicy.
I oto teraz stojcy przy zwokach nieboszczyka dyskutowali, jak
bdzie dalej - czy przyszy do karku odcit gow, czy te
wystawi zwoki w sali u Gribojedowa po prostu zakrywszy
zmarego a po podbrdek czarn materi?
Tak, Berlioz nie mg zadzwoni donikd i doprawdy
niepotrzebnie zocili si i krzyczeli Deniskin, Guchariow, Kwant
i Bieskudnikow.
Dokadnie o pnocy caa dwunastka literatw opucia
pierwsze pitro i zesza do restauracji. Tu raz jeszcze brzydko
pomyleli o Berliozie, poniewa na werandzie wszystkiestoliki
byy ju oczywicie pozajmowane i musieli zasi do kolacji w
jednej z owych piknych, lecz dusznych sal.
Rwnie dokadnie o pnocy w pierwszej z owych sal co
gruchno, zadzwonio, potoczyo si, zadygotao. I zaraz cienki
mski gos przekrzykujc muzyk desperacko zawoa: Alleluja!
Tak zagrzmia synny jazzband Gribojedowa. Pokryte kropelkami
potu twarze zajaniay, wydawao si, jak gdyby oyy
wymalowane na suficie konie, lampy jak gdyby zawieciy janiej
i nagle obie sale poszy w tany, jakby si zerway z acucha, a za
nimi posza w tany i weranda.
Ruszy w tany z poetk Tamar Poumiesiac Guchariow, ruszy
do taca Kwant z jak aktork filmow w tej sukni, poszed w
tany powieciopisarz ukopow. Taczy Draguski i Czerdaczkin,
maleki Deniskin z olbrzymi Bosman or, taczya pikna
Siemiejkina-Gall, architekt, w mocnym ucisku anonima w
spodniach z biaego aglowego ptna. Taczyli stali bywalcy i
wprowadzeni gocie, moskwiczanie i przyjezdni, pisarz Johann z
Kronsztadtu, jaki Witia Kuftik z Rostowa, bodaj e reyser, z
- 74 -

fioletowym liszajem przez cay policzek, taczyli najwybitniejsi


przedstawiciele sekcji poetyckiej Massolitu, a wic:
Pawianw, Bogochulski, Sadkij, Szpiczkin i Adelfina Buzdiak,
taczyli modzi ludzie o niewyjanionym zawodzie, ostrzyeni na
bokserw, wywatowani w ramionach, taczy jaki wiekowy
staruszek z brod, w ktr wpltao si dbo szczypiorku,
taczya z nim chuderlawa, zerana przez anemi dziewczynina w
wygniecionej sukieneczce z pomaraczowego jedwabiu.
Zlani potem kelnerzy nieli ponad gowami spotniae kufle
piwa, krzyczeli ochryple, z nienawici: Najmocniej
przepraszam, obywatelu! Gos skd z gonika komenderowa:
Szaszyk karski raz! Dwie gicze!
Flaki po polsku!! Cienki gos nie piewa ju, ale porykiwa:
Alleluja! oskot zotych talerzy jazzbandu zaguszao od czasu
do czasu szczkanie naczy, ktre pomywaczki zsuway po rwni
pochyej do kuchni. Jednym sowem - pieko.
A o pnocy ukazaa si w piekle zjawa. Wszed na werand
pikny czarnooki mczyzna ze spiczast brdk, we fraku i
ogarn wadczym spojrzeniem swoje woci. A mwili, a mwili
mistycy, e by czas, kiedy mczyzna ten nie chodzi we fraku,
tylko przepasywa si szerokim pasem skrzanym, zza ktrego
sterczay rkojeci pistoletw, a jego wosy jak krucze skrzydo
przewizywa szkaratny jedwab i po Morzu Karaibskim pyn
pod jego dowdztwem bryg pod czarn trumienn bander z
trupi czaszk.
Ale nie, o, nie! kusiciele-mistycy, nie ma na wiecie
adnych karaibskich mrz i nie pywaj po nich odwani do
szalestwa flibustierowie ani korweta nie rusza za nimi w pocig,
nie ciele si ponad falami dym z dzia. Niczego takiego nie ma i
nigdy nie byo! Owszem jest przywida lipa, s elazne sztachety
i bulwar za nimi... Ld pywa w kompotierce, przy ssiednim
- 75 -

stoliku wida czyje przekrwione bycze oczy i jest strasznie, jest


strasznie... O, bogowie, o, moi bogowie, trucizny, trucizny!...
I nagle przy stoliku eksplodowao sowo Berlioz!!! Jazz nagle
rozpad si i uciszy, jak gdyby kto go zdzieli pici. Co, co,
co, co?!! - Berlioz!!! - I daleje zrywa si, daleje krzycze...
Tak, na straszn wiadomo o Michale Aleksandrowiczu
dwigna si fala zgrozy. Kto zakrztn si, woa, e naley
niezwocznie, natychmiast, nie rozchodzc si wystosowa jak
wspln depesz i wysa j zaraz.
Ale jak depesz, zapytajmy, i do kogo? I po co j wysya? W
rzeczy samej - do kogo? I jaki poytek moe mie z
jakiejkolwiek depeszy ten, ktrego ciemi ciskaj teraz gumowe
rce prosektora, ktrego kark profesor przekuwa wanie
zakrzywionymi igami? Ten czowiek nie yje i nic mu po
depeszach. Wszystko si skoczyo, nie zawracajmy gowy
telefonistkom.
Tak, nie yje, nie yje... Ale my przecie yjemy!
Tak, wydwigna si fala grozy, ale chwil potrwaa i ju
zacza opada, ju ten i w wrci do swego stolika, i, najpierw
ukradkiem, a potem zgoa bez enady, wypi swoj wdeczk,
zaksi. No bo rzeczywicie, po co ma si marnowa de volaille?
Czy moemy pomc Michaowi Aleksandrowiczowi? Czy mu
bdzie lej od tego, e bdziemy godni? My przecie yjemy!
Oczywicie, fortepian zamknito na klucz, jazzband si
rozszed, dziennikarze rozjechali si do swoich redakcji, aby pisa
nekrologi. Z kostnicy sdwki przyjecha edybin. Ulokowa si
na grze, w gabinecie nieboszczyka, i zaraz zaczto mwi, e to
wanie on bdzie nastpc Berlioza. edybin wezwa do siebie z
restauracji wszystkich dwanacioro czonkw zarzdu i na
niezwocznie rozpocztym w gabinecie Berlioza posiedzeniu
omwiono pilne sprawy dekoracji sali kolumnowej Gribojedowa,
- 76 -

przewiezienia ciaa z kostnicy do tej sali, wystawienia zwok na


widok publiczny i inne zwizane z tym smutnym wydarzeniem
problemy.
Restauracja za zacza swoje zwykle nocne ycie i
kontynuowaaby je a do zaniknicia, to znaczy do czwartej rano,
gdyby nie zaszo co zupenie ju niezwykego, co, co na
gociach restauracji zrobio znacznie wiksze wraenie ni wie
o mierci Berlioza.
Poruszenie ogarno najpierw dyurujcych przed podjazdem
domu Gribojedowa dorokarzy. Jeden z nich wsta na kole i
zawoa:
- Fiu! Popatrzcie no tylko!
Nastpnie przy elaznych sztachetkach zapon ognik, ktry
wzi si nie wiedzie skd, i ognik ten zacz si zblia do
werandy. Zaczto wstawa od stolikw i przyglda mu si i
zobaczono, e wraz z owym ognikiem poda w stron restauracji
biaa zjawa. Kiedy podesza a do ustawionych wok werandy
kratek, wszyscy zastygli przy swoich stolikach z kawakami
sterleta na widelcach, z powytrzeszczanymi oczyma.
Portier, ktry wanie wyszed na papierosa przed drzwi
restauracyjnej szatni, zadepta niedopaek i ruszy w kierunku
zjawy, najwyraniej chcc jej zagrodzi drog do restauracji, ale z
jakich nieznanych powodw odstpi od tego zamiaru i stan
umiechajc si gupkowato.
Zjawa za mina sztachetki i bez przeszkd wkroczya na
werand.
Wtedy wszyscy zobaczyli, e nie jest to adna zjawa, tylko
synny poeta Iwan Bezdomny.
Poeta by bosy, mia na sobie biae pasiaste kalesony i rozdart
biaaw tostojowsk koszul, do ktrej przypity by na piersi
agrafk
papierowy
wity
obrazek
przedstawiajcy
- 77 -

niezidentyfikowanego witego. Iwan trzyma w doni zapalon


wieczk, a na jego prawym policzku widniao wiee zadrapanie.
Wprost trudno zmierzy gbi ciszy, ktra zalega na werandzie.
Jednemu z kelnerw przechyli si kufel i wida byo, jak piwo
leje si na podog.
Poeta wznis wiec nad gow i powiedzia gono:
- Czoem, przyjaciele! - po czym zajrza pod najbliszy stolik i
zawoa smutno: - Nie, tu go nie ma!
Day si sysze dwa gosy. Bas powiedzia bezlitonie:
- No i macie. Delirium.
Za gos drugi, kobiecy, wylkniony, wypowiedzia nastpujce
sowa:
- e te milicja pozwolia mu i przez miasto w takim stanie!
Iwan usysza i odpar:
- Dwa razy chcieli mnie zatrzyma, raz na Skatiertnym i drugi
raz tutaj, na Bronnej, ale daem nog przez pot, i widzicie,
policzek sobie rozwaliem! - Po czym poeta wznis wiec i
wrzasn: - Bracia w literaturze! (Jego naderwany gos okrzep i
nabra ognia.) Suchajcie mnie wszyscy! On si pojawi! apcie
go zaraz, bo inaczej narozrabia tak, e si nie pozbieramy!
- Co, co? Co on mwi? Kto si ukaza? - rozlegy si ze
wszystkich stron gosy.
- Konsultant! - odpar Iwan: - Konsultant dopiero co zabi na
Patriarszych Prudach Misz Berlioza.
Teraz z dalszej sali run na werand tum, ciba zgromadzia
si wok Iwanowego ogieka.
- Przepraszam, przepraszam, prosz wyraa si janiej - rozleg
si nad uchem Iwana spokojny i uprzejmy gos. - Co to znaczy zabi? Prosz powiedzie, kto zabi.
- 78 -

- Zagraniczny konsultant, profesor i szpieg - rozgldajc si


odpowiedzia Iwan.
- A jak on si nazywa? - zapytano go cicho, na ucho.
- Wanie, jak si nazywa! - krzykn zrozpaczony Iwan. ebym to ja wiedzia, jak on si nazywa! Nazwisko byo na
wizytwce, ale si nie przyjrzaem... Pamitam tylko pierwsz
liter W, na W si nazywa! Co to byo za nazwisko na W? schwyciwszy si za gow Iwan zapyta sam siebie i nagle zacz
mamrota: - We, we, we, wa... Wo... Waszner?
Wagner? Weiner? Wegner? Winter? - Rozmyla w takim
napiciu, e poruszay mu si wosy na gowie.
- Wulf! - podrzucia litociwie jaka kobieta.
Iwan si wciek.
- Idiotka! - wrzasn, szukajc oczyma tej, ktra si odezwaa. Co tu ma do rzeczy Wulf? Wulf nic tu nie zawini! Wo, wa... Nie,
nie pamitam!
Wiecie co, obywatele - zadzwocie co prdzej na milicj, niech
wyl w pocig za konsultantem pi motocykli z karabinami
maszynowymi. Ale nie zapomnijcie powiedzie, e jest z nim
jeszcze dwch, jaki taki kraciasty dryblas, pknite szko w
binoklach, i czarny kot, taki tusty... A ja pki co przeszukam
Gribojedowa, co mi mwi, e jest tutaj!
Iwan w podnieceniu rozepchn otaczajcy go tum, zacz
wymachiwa wieczka polewajc si woskiem i zaglda pod
stoliki. Wtedy kto zawoa: Gdzie lekarz? i pojawia si przed
Iwanem czyja jowialna, misista, wygolona i dobrze odywiona
twarz w rogowych okularach.
- Towarzyszu Bezdomny - powiedziaa ta twarz jubileuszowym
gosem - uspokjcie si! Wyprowadzia was z rwnowagi mier
tego, ktrego wszyscy tak kochalimy, mier Michaa
Aleksandrowicza... nie, po prostu Miszy Berlioza. Wszyscy
- 79 -

wietnie to rozumiemy. Potrzebny jest wam spokj. Towarzysze


zaraz was odprowadz do ka, przepicie si...
- Czy ty - szczerzc zby przerwa mu Iwan - rozumiesz, e
trzeba zapa profesora? Co mi tu gow zawracasz jakimi
bzdurami? Kretyn!
- Zlitujcie si, towarzyszu Bezdomny, jak tak mona?! odpowiedziaa twarz czerwienic si, wycofujc i aujc ju, e
si w to wszystko wdaa.
- O, nie, dla kogo jak dla kogo, ale dla ciebie nie bd mia
litoci - z cich nienawici powiedzia Iwan.
Skurcz zeszpeci jego twarz, popiesznie przeoy wieczk z
prawej rki do lewej, zamachn si szeroko i da w ucho
wspczujcej twarzy.
Wtedy wreszcie zrozumiano, e naley si rzuci na Iwana, i
rzucono si na niego. wieczka zgasa, okulary, ktre zeskoczyy
z twarzy, w mgnieniu oka zostay rozdeptane. Iwan wyda z siebie
straszliwy okrzyk bojowy, ktry ku powszechnemu podziwowi
da si sysze nawet na bulwarze, i zacz si broni. Rozleg si
brzk spadajcych ze stolikw naczy i krzyki kobiet.
Podczas kiedy kelnerzy wizali poet serwetami, w szatni
kapitan brygu rozmawia z portierem.
- Nie widziae, e jest w samych gaciach? - zimno zapytywa
pirat.
- Ale przecie, Archibaldzie Archibaldowiczu - odpowiedzia
przeraony portier - jake mogem ich nie wpuci, skoro oni s
czonkiem Massolitu?
- Nie widziae, e jest w samych gaciach? - powtrzy pirat.
- Ulitujcie si, Archibaldzie Archibaldowiczu - mwi
purpurowiejc portier - co ja miaem zrobi? Sam rozumiem, na
werandzie siedz damy...
- 80 -

- Damy nic tu nie maj do rzeczy, damom jest to obojtne odpowiada pirat dosownie spopielajc portiera oczyma. - Ale
milicji to nie jest obojtne! Czowiek w bielinie moe kroczy
ulicami Moskwy tylko w jednym wypadku, w tym mianowicie,
kiedy towarzysz mu milicjanci, i tylko w jednym kierunku - na
komisariat! A ty powinien wiedzie, skoro jeste portierem, e
masz obowizek gwizda nie zwlekajc ani przez sekund.
Syszysz? Syszysz, co si dzieje na werandzie?
Wtedy na wp oszalay portier usysza jakowe jki
dobiegajce z werandy, szczk tuczonych naczy, krzyki kobiet.
- No i co mam teraz z tob zrobi? - zapyta flibustier.
Skra na twarzy portiera przybraa tyfusowy odcie, jego oczy
zmartwiay. Wydao mu si, e czarna fryzur z przedziakiem
okry ognisty jedwab. Znik nieny gors, znik frak, a za
skrzanym pasem zjawia si gownia pistoletu. Portier widzia
ju oczyma wyobrani, jak wisi na marsrei fokmasztu. Na wasne
oczy oglda swj wasny wywalony jzyk i znieruchomia,
opad na rami gow, usysza nawet plusk fali za burt. Kolana
si pod nim ugiy. Ale wtedy flibustier uali si nad nim i
zagasi swe paace spojrzenie.
- Uwaaj, Mikoaju, eby mi to byo ostatni raz! Takich
portierw to nam tu nie potrzeba. Id lepiej za stra do cerkwi. Powiedziawszy to kapitan brygu szybko, wyranie i precyzyjnie
zakomenderowa: - Bufetowy Pantielej. Milicja. Protok. Wz.
Do czubkw. - I dorzuci: - Gwid!
W kwadrans potem niezmiernie podniecona publiczno nie
tylko w restauracji, ale take na bulwarze i w oknach
ssiadujcych z ogrodem restauracji domw, patrzya, jak
Pantielej, portier, milicjant, kelner oraz poeta Riuchin wynosz z
bramy Gribojedowa spowitego jak niemowl modego czowieka,
- 81 -

ktry zalewa si zami, plu, szczeglnie starajc si trafi w


Riuchina, i krzycza na cay bulwar:
- Dranie!... Dranie!...
Kierowca ciarwki z gniewnym obliczem zapuszcza silnik.
Obok dorokarz zacina szkap, chosta j po kbach lejcami
barwy bzu, krzycza:
- Tutaj, tutaj, to wycigowa klacz! Ja ju woziem do wariatw!
Dokoa hucza tum, omawia niezwyke wydarzenie. By to,
jednym sowem, obrzydliwy, niegodny, gorszcy, wiski skandal
w zym gucie, skandal, ktry skoczy si wtedy dopiero, kiedy
ciarwka odjechaa wreszcie sprzed bramy Gribojedowa
uwoc nieszczsnego Iwana Nikoajewicza, milicjanta, Pantieleja
i Riuchina.

6. Schizofrenia, zgodnie z zapowiedzi.


Kiedy do izby przyj synnej kliniki psychiatrycznej, niedawno
wybudowanej na brzegu podmoskiewskiej rzeki, wszed
przyobleczony w biay fartuch czowiek ze spiczast brdk, byo
wp do drugiej w nocy. Trzej pielgniarze nie spuszczali z oczu
siedzcego na kanapie Iwana. Na posterunku znajdowa si
rwnie okropnie przejty poeta Riuchin. Obrusy, ktrymi
zwizano Iwana, leay zwalone na kup na teje kanapie. Rce i
nogi Iwana byy ju wolne.
Kiedy Riuchin spostrzeg wchodzcego, zblad, odkaszln i
niemiao powiedzia:
- Dzie dobry, doktorze.

- 82 -

Doktor ukoni si poecie, ale nie patrzy na niego, tylko na


Iwana. Ten za zmarszczywszy brwi siedzia nieruchomo, ze z
twarz, i na widok lekarza nawet nie drgn.
- Panie doktorze - nie wiedzie czemu tajemniczo zaszepta
Riuchin, lkliwie zerkajc na Iwana - to jest znany poeta, Iwan
Bezdomny... i, widzi pan... obawiamy si, czy to przypadkiem nie
delirium...
- Duo pi?
- Nie bardzo, troch, nie tak znowu, eby...
- Nie prbowa apa karaluchw, myszy, krasnoludkw albo
uciekajcych psw?
- Nie - odpowiedzia z westchnieniem Riuchin - widziaem go
wczoraj i dzisiaj rano... By zupenie zdrw.
- A dlaczego w kalesonach? Zabrano go z ka?
- Panie doktorze, on w takim stanie przyszed do restauracji...
- Tak, tak - powiedzia ogromnie zadowolony lekarz - a siniaki?
Bi si z kim?
- Spad z ogrodzenia, a potem w restauracji uderzy jednego
koleg... i jeszcze par osb...
- Tak, tak - powiedzia doktor, odwrci si do Iwana i doda: Dzie dobry!
- Serwus, draniu! - gono, z nienawici odpowiedzia Iwan.
Riuchin zmiesza si do tego stopnia, e nie omieli si nawet
podnie oczu na uprzejmego lekarza. Ale tamten ani troch si
nie obrazi, tylko wprawnym ruchem zdj okulary, rozchyli
fartuch, woy je do tylnej kieszeni spodni, a nastpnie zapyta
Iwana:
- Ile pan ma lat?
- Idcie wy wreszcie do wszystkich diabw! - ordynarnie
wrzasn Iwan i odwrci si.
- 83 -

- Czemu pan si zoci? Czy powiedziaem co niegrzecznego?


- Mam dwadziecia trzy lata - powiedzia ze wzburzeniem Iwan
- i zo na was wszystkich zaalenie. A ju zwaszcza na ciebie,
ty gnido! - Riuchinem zaj si oddzielnie.
- A z jakiego powodu chce pan skada zaalenie?
- A z takiego, e mnie, zdrowego i normalnego czowieka,
zwizano i przemoc przywieziono do domu wariatw! - gniewnie
odpowiedzia Iwan.
W tym momencie Riuchin spojrza na Iwana i zmartwia - w
oczach poety nie byo ani cienia obdu. Nie byy ju zamcone,
jak w Gribojedowie, ale znowu normalne, jasne i czyste.
O rany! - pomyla Riuchin z przeraeniem. - Przecie on jest
rzeczywicie zdrowy! A to ci historia! I po comy go tu
przywlekli?
Normalny, zupenie normalny, tylko morda podrapana... Znajduje si pan - spokojnie powiedzia lekarz przysiadajc na
jednonogim biaym taborecie - bynajmniej nie w domu wariatw,
ale w klinice. I nikt pana nie zamierza tu zatrzymywa, jeeli nie
bdzie to konieczne.
Iwan spojrza z niedowierzaniem, ale jednak wymrucza:
- Dziki ci, Boe! Nareszcie znalaz si wrd tych idiotw
jeden normalny! A najwikszym idiot jest oczywicie to
skretyniae beztalencie - Saszka!
- A kto to taki, ten Saszka-beztalencie? - zainteresowa si
lekarz.
- A ten tam, Riuchin - odpowiedzia Iwan i wystawi brudny
palec w kierunku Riuchina.
Riuchina z oburzenia omal krew nie zalaa. Tak mi si
odwdzicza - pomyla z gorycz - za to, e si nim zajem!
Niespotykany ajdak! - Typowo kuacka psychologia - 84 -

powiedzia nastpnie Iwan, ktry najwidoczniej odczuwa


nieprzepart potrzeb natychmiastowego zdemaskowania
Riuchina - ale stara si ucharakteryzowa na proletariusza.
Spjrzcie na jego obudn fizys i porwnajcie j z jego
nadtymi wierszydami. He-he-he... Zajrzyjcie mu do rodka, a
zobaczycie, co on sobie myli, i wtedy oko wam zbieleje! - tu
Iwan zamia si zowieszczo.
Riuchin sapa ciko, czerwony by jak burak i myla tylko o
jednym - e oto wyhodowa mij na wasnym onie, zaj si
serdecznie czowiekiem, ktry zdemaskowa si jako podstpny
wrg. A co najgorsze, Riuchin by teraz cakowicie bezradny - nie
bdzie si przecie wykca z wariatem!
Lekarz uwanie wysucha oskare Bezdomnego, a potem
zapyta:
- A dlaczego waciwie przywieziono pana do nas?
- Cholera ich tam wie, idiotw! Zapali, zwizali jakimi
szmatami i przywieli ciarwk!
- A czy mgby mi pan wyjani, dlaczego przyszed pan do
restauracji w samej bielinie?
- Nie ma w tym nic dziwnego - odpowiedzia Iwan - poszedem
si wykpa nad Moskw, no i gwizdnli mi ubranie, a zostawili
te szmaty!
Nie mogem przecie i goy przez miasto! Ubraem si w to,
co byo akurat pod rk, bo bardzo si pieszyem do
Gribojedowa.
Lekarz pytajco spojrza na Riuchina, ktry ponuro powiedzia:
- Tak si nazywa nasza restauracja.
- Aha - powiedzia lekarz - a dlaczego pan si tak pieszy? By
pan z kim umwiony?
- 85 -

- api konsultanta - odpowiedzia Iwan i niespokojnie rozejrza


si dookoa.
- Jakiego konsultanta?
- Berlioza pan zna? - zapyta Iwan znaczco.
- Tego... kompozytora?
Iwan zaniepokoi si.
- Jakiego znowu kompozytora? Ach, tego... Ale skd! Ten
kompozytor nosi to samo nazwisko, co Misza Berlioz.
Riuchin nie mia najmniejszej ochoty zabiera gosu, ale musia
wyjani.
- Sekretarza Massolitu, Berlioza, dzisiaj wieczorem na
Patriarszych Prudach przejecha tramwaj.
- Nie gadaj, jak nie wiesz! - rozgniewa si na Riuchina Iwan. Ja byem przy tym, nie ty! On na niego specjalnie ten tramwaj
napuci.
- Pchn go na szyny?
- Kto tu mwi o pchaniu? - krzykn rozwcieczony na
powszechna tpot Iwan. - Taki to nie musi nikogo nigdzie
wpycha! On takie numery potrafi odstawia, e bywaj zdrw! Z
gry wiedzia, e Berlioz wpadnie pod tramwaj!
- A kto jeszcze widzia tego konsultanta?
- W tym caa bieda, e tylko ja i Berlioz.
- Tak. A co pan zrobi, aby schwyta tego morderc? - w tym
momencie lekarz odwrci si i spojrza na siedzc przy stoliku
pod ciana kobiet w biaym fartuchu. Kobieta wyja arkusz
papieru i zacza wypenia kolejne rubryki.
- Co zrobiem? Zabraem z kuchni wieczk...

- 86 -

- T? - zapyta lekarz wskazujc poaman wieczk, ktra


razem ze witym obrazkiem leaa na stole przed biao ubran
kobiet.
- Tak, t, i...
- A wity obrazek po co?
- Ach tak, obrazek... - Iwan zaczerwieni si. - Ten obrazek
najbardziej ich wystraszy - znowu pokaza palcem na Riuchina ale chodzi o to, e ten konsultant, e on... c, spjrzmy prawdzie
w oczy... zada si z nieczyst si... i tak zwyczajnie to si go nie
da zapa.
Pielgniarze nie wiadomo dlaczego przybrali postaw
zasadnicz i nie spuszczali oczu z Iwana.
- Ot to! - mwi dalej Iwan - nieczysta sia! To
niezaprzeczalny fakt.
Osobicie rozmawia z Poncjuszem Piatem. Nie ma co tak si
na mnie gapi, prawd mwi! Widzia wszystko - i taras, i
palmy. Jednym sowem, by wtedy u Poncjusza Piata, mog za to
zarczy.
- No, no, no.
- No, to przyczepiem obrazek do koszuli i pobiegem...
I wtedy wanie zegar uderzy dwa razy.
- Oho-ho! - zawoa Iwan i wsta z kanapy. - Ju druga, a ja tu z
wami tylko niepotrzebnie czas trac! Gdzie tu jest telefon?
- Przepucie go do telefonu - poleci lekarz sanitariuszom.
Iwan zapa za suchawk, a tymczasem kobieta cicho zapytaa
Riuchina:
- Czy on jest onaty?
- Kawaler - ze strachem odpowiedzia Riuchin.
- Naley do Zwizku Zawodowego?
- 87 -

- Tak.
- Milicja? - wrzasn Iwan do suchawki. - Milicja? Towarzyszu
dyurny, natychmiast kacie wysa pi motocykli uzbrojonych
w karabiny maszynowe w celu ujcia zagranicznego konsultanta.
Co?
Przyjedcie po mnie, pojad razem z wami... Mwi poeta
Bezdomny z domu wariatw... Jaki jest wasz adres? - zapyta
szeptem Bezdomny doktora, i znowu krzykn do suchawki: Syszycie mnie? Halo!... To skandal! - zawy nagle Iwan i rzuci
suchawk o cian. Nastpnie odwrci si do lekarza, poda mu
rk, sucho owiadczy ,,do widzenia i skierowa si do wyjcia.
- Na lito, dokd pan chce i? - powiedzia lekarz wpatrujc
si w oczy Iwana. - Pn noc, w samej bielinie... Pan si
przecie le czuje, niech pan zostanie u nas.
- Przepuci - powiedzia Iwan do pielgniarzy, ktrzy
zagrodzili mu dostp do drzwi. - Puszczacie czy nie! - zawoa
strasznym gosem.
Riuchin zadra, a kobieta przycisna zainstalowany w stoliku
guziczek.
Na szklanym blacie pojawio si lnice pudeko i ampuka.
- Ach, tak?! - toczc dookoa dzikim, zaszczutym wzrokiem
powiedzia Iwan. - No to poczekajcie... egnam!! - gow naprzd
rzuci si w zasonite okno.
upno do mocno, ale szko za zason nawet si nie
zarysowao i po sekundzie poeta miota si w rkach pielgniarzy.
Charcza, prbowa gry i krzycza:
- Ach, wic takie szyby zaoylicie tutaj! Puszczaj! Puszczaj!
W doni lekarza bysna strzykawka, kobieta jednym ruchem
rozdara rkaw koszuli i z niekobiec si unieruchomia rk
Iwana. Zapachniao eterem, Iwan osab w rkach czworga ludzi, a
- 88 -

zrczny lekarz wykorzysta ten moment i wbi mu ig w rami.


Poet potrzymano jeszcze przez kilka sekund, a potem posadzono
na kanapie.
- Bandyci! - wrzasn Iwan i zerwa si z kanapy, ale
natychmiast zosta na niej umieszczony z powrotem. Poderwa si
znowu, ale zaraz usiad, ju z wasnej woli. Przez chwil milcza,
patrzc dziko, potem nagle ziewn, potem umiechn si
nienawistnie.
- A jednak mnie przymknli - powiedzia, po czym jeszcze raz
ziewn, niespodziewanie wycign si, pooy gow na
poduszce, policzek po dziecinnemu opar na doni i zamrucza
sennym gosem, ju bez zoci: - No i dobrze... jeszcze za to
zapacicie... ja was uprzedziem, a teraz to ju jak tam sami sobie
chcecie... Teraz interesuje mnie wycznie Poncjusz Piat... Piat...
- w tym momencie zamkn oczy.
- Kpiel, separatka sto siedemnacie, pielgniarz przy drzwiach
- wkadajc okulary zarzdzi lekarz.
Riuchin znowu si wzdrygn: biae drzwi otworzyy si
bezszelestnie, za nimi cign si owietlony niebieskimi nocnymi
lampkami korytarz. Z korytarza wyjecha wzek szpitalny na
ogumionych kkach, picego Iwana przeniesiono z kanapy na
wzek, poeta odjecha w gb korytarza i drzwi si za nim
zamkny.
- Doktorze - zapyta szeptem wstrznity Riuchin - czy to
znaczy, e on jest naprawd chory?
- O tak - odpowiedzia lekarz.
- A co mu waciwie jest? - niemiao zapyta Riuchin.
Zmczony lekarz spojrza na Riuchina i apatycznie
odpowiedzia:

- 89 -

- Pobudzenie orodkw mowy i ruchu... halucynacje...


Skomplikowany
przypadek,
jak
przypuszczam.
Najprawdopodobniej schizofrenia. A do tego jeszcze alkoholizm...
Riuchin nie zrozumia nic z tego, co mwi lekarz, poza tym, e
z Iwanem jest niedobrze. Westchn i zapyta:
- A dlaczego on bez przerwy opowiada o jakim konsultancie?
- Pewnie widzia kogo, kto wstrzsn jego chor wyobrani.
A moe po prostu halucynacja...
Po kilku minutach ciarwka uwozia Riuchina w kierunku
Moskwy.
Dniao, blask nie zgaszonych jeszcze latar przy szosie by
niepotrzebny ju i niemiy. Kierowca, wcieky, e zmarnowa
noc, gna samochd ze wszystkich si, a zarzucao na zakrtach.
Oto i las ju si skoczy, pozosta za nimi, i rzeka umkna
gdzie w bok, na spotkanie ciarwki wybiegy rne rnoci jakie parkany, budki dla stranikw, przy nich sagi drzewa,
wiee wysokiego napicia i jakie maszty, a na nich szpule,
usypiska gruzu, poprzecinane kanaami skrawki ziemi - jednym
sowem, czuo si, e za moment ukae si Moskwa, e jest tu
tu, za najbliszym zakrtem, e zaraz runie na ciebie znienacka i
od razu pochonie.
Trzso i rzucao Riuchina na wszystkie strony. Jaki pieniek, na
ktrym stara si usiedzie, co chwila usiowa wymkn si spod
niego. Po caej skrzyni ciarwki suway si restauracyjne
serwety porzucone tu przez milicjanta i Pantielejmona, ktrzy ju
wczeniej pojechali do miasta trolejbusem. Riuchin myla nawet
przez chwil, eby je pozbiera, ale nie wiedzie czemu zasycza z
wciekoci: Niech je szlag trafi! Po kiego licha zawracam sobie
nimi gow jak idiota?... - kopn serwety i w ogle przesta na
nie patrze.
- 90 -

By w okropnym stanie ducha. Stawao si jasne, e po pobycie


w domu udrki pozosta mu ciki uraz. Stara si zrozumie, co
go waciwie tak gnbi. Korytarz z niebieskimi arwkami, ktry
tak wry mu si w pami?
Myl o tym, e nie ma na wiecie straszliwszego nieszczcia
ni obd?
Tak, tak, oczywicie to te. Ale to przecie bana. Jest co
jeszcze. Ale co?
Poczucie krzywdy, tak, wanie to. I te krzywdzce sowa, ktre
rzuci mu w twarz Bezdomny. Nieszczcie polegao nie na tym,
e byy one obraliwe, ale na tym, e zawieray prawd.
Poeta ju si nie rozglda, siedzia wpatrzony w brudn
podog, mruczc co, wyrzekajc, jtrzc swoje rany.
C, wiersze... On, Riuchin, ma ju trzydzieci dwa lata!
Rzeczywicie, co bdzie dalej? - Dalej bdzie pisa po kilka
wierszy rocznie? - I tak do pnej staroci? - Tak, do staroci. Co mu przynios te wiersze? Saw?
Co za bzdura! Przynajmniej sam siebie nie prbuj oszukiwa.
Sawa nigdy nie stanie si udziaem tego, kto pisze niedobre
wiersze. Ale dlaczego one s niedobre? Iwan powiedzia prawd,
szczer prawd! - bez litoci dla siebie skonstatowa Riuchin. Nie wierz w ani jedno sowo, ktre napisaem!...
Zatruty neurasteni poeta zachwia si, podoga przestaa si
pod nim koysa. Unis gow i spostrzeg, e ju od dawna jest
w Moskwie, co wicej, e nad miastem jest ju wit, e oboki
przewiecaj zotawo, e jego ciarwka stoi, poniewa utkna
w potoku innych samochodw przy zakrcie na bulwary, i e tu
obok niego, Riuchina, bliziutko, stoi na cokole czowiek z eliwa
z lekko pochylon gow i obojtnie spoglda na bulwar.
Jakie dziwaczne myli napyny nagle do gowy cierpicego
poety:
- 91 -

Oto przykad prawdziwej kariery... - w tym momencie


Riuchin wsta w caej okazaoci i nawet rk wznis, nie
wiadomo dlaczego nacierajc na czowieka z eliwa, ktry nic mu
nie zawini - a przecie wszystko, co robi w yciu, cokolwiek si
z nim dziao, wszystko to obracao si na jego korzy, wszystko
to przyczyniao mu sawy. Ale co on waciwie takiego zrobi?
Nie pojmuj... Czy co naprawd niezwykego jest w tych
sowach:
Zamie mgami niebo kryje...? Nie rozumiem!... Mia
szczcie, mia po prostu szczcie! - nagle jadowicie stwierdzi
Riuchin i poczu, e ciarwka drgna - strzela do niego ten
biaogwardzista, strzela, zgruchota mu biodro i w ten sposb
zapewni niemiertelno... Kolumna samochodw ruszya.
Kompletnie chory, a nawet nagle postarzay, poeta w dwie minuty
pniej wchodzi na werand Gribojedowa.
Na werandzie byo ju prawie pusto. W kcie pio jakie
towarzystwo, a na rodku krci si znajomy konferansjer w
tiubietiejce i z kielichem Abrau w doni. Archibald
Archibaldowicz serdecznie powita obadowanego serwetami
Riuchina i niezwocznie uwolni poet od przekltych szmat.
Gdyby Riuchin nie by tak wymczony pobytem w klinice i jazd
na ciarwce, z pewnoci sprawiaby mu wiele satysfakcji
upikszona zmylonymi szczegami opowie o wydarzeniach w
klinice. Ale teraz nie mia do tego gowy, zreszt nawet czowiek
tak mao spostrzegawczy jak Riuchin teraz, po torturach, jakie
przey w ciarwce, po raz pierwszy przenikliwie popatrzy na
pirata i zrozumia, e ten, chocia zadaje pytania i nawet
wykrzykuje ajajaj!, nie jest bynajmniej ciekaw losu
Bezdomnego i nawet ani troch mu nie wspczuje. Brawo! Ma
racj! - z cyniczn, samounicestwiajc zoliwoci pomyla
Riuchin, przerwa swoj opowie o schizofrenii i poprosi:
- Szefie, niech mi pan da ma wdk...
- 92 -

Korsarz przybra wspczujcy wyraz twarzy i szepn:


- Rozumiem... chwileczk... - i da znak kelnerowi.
W kwadrans pniej zgarbiony nad cert Riuchin wychyla
samotnie kieliszek za kieliszkiem cakowicie przekonany, e w
jego yciu nic ju si nie da naprawi, e pozostaje mu tylko
zapomnienie.
Poeta zmarnowa sw noc, podczas kiedy inni ucztowali, i teraz
ju wiedzia, e straci j raz na zawsze. Wystarczyo unie
gow, spojrze ponad lamp w niebo, by zrozumie, e noc
mina bezpowrotnie. Kelnerzy popiesznie zrywali obrusy ze
stolikw. Przemykajce si obok werandy koty przybray ju
poranny wygld. Na poet nieubaganie zwala si dzie.

7. Fatalne mieszkanie.
Gdyby nastpnego dnia rano kto powiedzia tak: Stiopa! Jeeli
natychmiast nie wstaniesz, zostaniesz rozstrzelany! - Stiopa
odpowiedziaby sabym, ledwie dosyszalnym gosem:
Rozstrzeliwujcie mnie, rbcie ze mn, co chcecie, za nic nie
wstan.
C tu mwi o wstawaniu - Stiopie wydawao si, e nawet
oczu nie zdoa otworzy, a jeeli tylko sprbuje zrobi co
podobnego, potworna byskawica rozwali mu gow na kawaki.
W gowie tej koysa si olbrzymi dzwon, pod powiekami
przepyway brzowe plamy z ognistozielon obwdk. Na
domiar wszystkiego Stiop mdlio, przy czym wydawao mu si,
e mdoci te wi si w jaki sposb z natrtnymi dwikami
patefonu.
Stara si co sobie przypomnie, ale przypomnia sobie tylko
jedno, e to byo chyba wczoraj, e sta gdzie, nie wiadomo
- 93 -

gdzie, z serwetk w rku i usiowa pocaowa jak nieznajom


dam, przy czym zapowiada, e nastpnego dnia, dokadnie o
dwunastej w poudnie, zoy jej wizyt.
Dama wymawiaa si, mwia: Nie, nie, jutro nie bdzie mnie
w domu!, a Stiopa upiera si: Ale ja i tak przyjd! Co to
jednak bya za dama, ktra jest teraz godzina jaki to dzie
tygodnia, ktrego dzi - o tym Stiopa nie mia bladego
wyobraenia i, co najgorsze, nie mia rwnie najmniejszego
pojcia, gdzie si znajduje.
Postanowi wyjani przynajmniej ten ostatni problem i w tym
celu rozklei zlepione powieki lewego oka. W pmroku co
mtnie poyskiwao. Stiopa rozpozna wreszcie tremo i zrozumia,
e ley na wznak we wasnym ku, to znaczy w byym ku
wdowy po jubilerze, w swojej sypialni. W tym momencie co w
jego gowie eksplodowao z tak si, e jkn i zamkn oczy.
Wyjaniamy - Stiopa Lichodiejew, dyrektor teatru Varits,
ockn si rano w swoim mieszkaniu, ktre dzieli z
nieboszczykiem Berliozem, w wielkim, majcym ksztat
podkowy, piciopitrowym domu na ulicy Sadowej.
Stwierdzi tu naley, e mieszkanie to - numer pidziesit - od
dawna cieszyo si, jeli nie z, to w kadym razie wtpliw
saw. Jeszcze dwa lata temu wacicielk jego bya wdowa po
jubilerze, Anna de Fougerais, pidziesicioletnia szanowana
przez wszystkich i nader zapobiegliwa matrona, ktra trzy ze
swoich piciu pokoi odnajmowaa sublokatorom.
Jeden z nich nazywa si, bodaje, Bieomut, drugi zaprzepaci gdzie swoje nazwisko.
I nagle, przed dwoma laty, w mieszkaniu zaczy si dzia
rzeczy niepojte - jego mieszkacy jeden po drugim znikali bez
wieci.
- 94 -

Pewnego wolnego od pracy dnia zjawi si w mieszkaniu


milicjant, wywoa do przedpokoju drugiego lokatora (ktrego
nazwisko utono w niepamici) i powiedzia, e jest on proszony,
by wpad na chwileczk na komisariat i co tam podpisa. Lokator
kaza Anfisie, oddanej wieloletniej pomocy domowej Anny
Francewny, powiedzie, gdyby kto do niego dzwoni, e bdzie
za dziesi minut, po czym wyszed z uprzejmym milicjantem w
biaych rkawiczkach. Jednak nie wrci nie tylko po dziesiciu
minutach, w ogle nie wrci ju nigdy. Najbardziej
zdumiewajce jest to, e najwyraniej wraz z nim przepad i
milicjant.
Pobona, a mwic szczerze - przesdna Anfisa owiadczya
wprost niezmiernie zdenerwowanej Annie Francewnie, e s to
czary i e ona, Anfisa, wietnie wie, kto uprowadzi lokatora i
milicjanta, ale nie chce o tym mwi, poniewa zblia si noc.
No a czary, jak wiadomo, skoro raz si zaczn, to nic ich ju nie
powstrzyma. Drugi lokator znikn, o ile pamitamy, w
poniedziaek, a w rod Bieomut jakby si pod ziemi zapad, co
prawda w innych okolicznociach. Rano, jak zwykle, przyjecha
po niego samochd, ktry mia zawie go do pracy, i zawiz, ale
z powrotem ju nie przywiz i sam te nie przyjecha.
Nie sposb opisa rozpaczy i przeraenia madame Bieomut.
Lecz, niestety, ani jedno, ani drugie nie byo dugotrwae. Tej
samej jeszcze nocy Anna Francewna powrciwszy z Anfis z
daczy, na ktr nie wiadomo dlaczego spiesznie pojechaa, nie
zastaa ju obywatelki Bieomut w mieszkaniu. Co wicej okazao
si, e drzwi obu pokojw zajmowanych przez maestwo
Bieomutw s opiecztowane.
Jako tam miny jeszcze dwa dni. Na trzeci za dzie cierpica
przez cay ten czas na bezsenno Anna Francewna raz jeszcze
spiesznie wyjechaa na dacz... Czy trzeba dodawa, e nie
wrcia?
- 95 -

Osamotniona Anfisa, wypakawszy si do woli, o drugiej w


nocy posza spa. Co z ni byo dalej, tego nie wiadomo,
lokatorzy z innych mieszka opowiadali jednak, e jakoby spod
pidziesitego przez ca noc dobiegao jakie stukanie i w
oknach jakoby a do rana palio si wiato.
Rano okazao si, e nie ma i Anfisy.
O zaginionych i o przekltym mieszkaniu w caym domu dugo
opowiadano najrniejsze legendy, tak na przykad, e jakoby ta
zasuszona, pobona Anfisa nosia w zamszowym woreczku na
swej chudej piersi dwadziecia pi wielkich brylantw
stanowicych wasno Anny Francewny. e jakoby w drewutni
na daczy, na ktr tak popiesznie jedzia Anna Francewna, same
przez si odnalazy si jakie nieprzebrane skarby w postaci
tyche brylantw a take zotych carskich monet... I tak dalej, w
tyme stylu. C, czego nie wiemy, za to nie moemy rczy.
Jakkolwiek tam byo, mieszkanie tylko przez tydzie stao puste
i opiecztowane, a nastpnie zamieszka tu nieboszczyk Berlioz z
maonk oraz wyej wymieniony Stiopa, rwnie z on. Jasne,
e skoro tylko zadomowili si w fatalnym mieszkaniu, zaczo si
diabli wiedz co!
Przede wszystkim w cigu miesica przepady obie ony, co
prawda nie bez wieci. O onie Berlioza opowiadano, e kto
widzia j podobno w Charkowie z jakim baletmistrzem, ona
Stiopy natomiast znajdowaa si jakoby na Boedomce, gdzie, jak
plotkowano, dyrektor Varits, wykorzystujc swoje
nadzwyczajne stosunki, zaatwi dla niej pokj, pod tym wszake
warunkiem, e jej noga nie postanie wicej na Sadowej...
A wic Stiopa jkn. Chcia zawoa suc Gruni i poleci
jej, eby mu przyniosa piramidon, lecz pomimo wszystko zda
sobie spraw, e adnego piramidonu Grunia mie nie moe.
Prbowa wezwa na pomoc Berlioza, dwukrotnie zajcza:
- 96 -

Misza... Misza..., ale jak si sami domylacie, odpowiedzi nie


otrzyma. W mieszkaniu panowaa niczym nie zmcona cisza.
Poruszy palcami ng i zrozumia, e ley w skarpetkach.
Drc doni przesun po biodrze, eby stwierdzi, czy ma na
sobie spodnie, czy nie, lecz nie stwierdzi tego. Wreszcie widzc
jasno, e jest samotny i porzucony przez wszystkich, e nikt mu
nie chce pomc, postanowi wsta, choby miao to by ponad
ludzkie siy.
Rozklei zlepione powieki i ujrza w lustrze czowieka ze
sterczcymi na wszystkie strony wosami, z opuchnit, pokryt
czarn szczecin fizjonomi, z zapynitymi oczyma. Czowiek
w mia na sobie brudn koszul, krawat, kalesony i skarpetki.
Takim Stiopa zobaczy siebie w lustrze, a obok lustra zauway
nie znanego sobie czowieka, ubranego na czarno i w czarnym
berecie.
Usiad na ku i, na ile by w stanie, wytrzeszczy na
nieznajomego przekrwione oczy. Milczenie naruszy go
wypowiadajc niskim, cikim gosem z cudzoziemskim
akcentem nastpujce sowa:
- Dzie dobry, najmilszy dyrektorze!
Nastpia pauza, po ktrej nadludzkim wysikiem przemwi
Stiopa:
- Czego pan sobie yczy - i sam zdumia si nie poznajc
wasnego gosu. Sowo czego zostao wypowiedziane falsetem,
pan - basem, a yczy - w ogle nie wydostao si na wiat
boy.
Nieznajomy umiechn si yczliwie, wyj duy zoty zegarek
z brylantowym trjktem na kopercie, zegarek zadzwoni
jedenacie razy, a go powiedzia:

- 97 -

- Jedenasta. Dokadnie od godziny oczekuj na paskie


przebudzenie, poniewa wyznaczy mi pan spotkanie na dziesit.
Wic jestem!
Stiopa namaca spodnie lece na krzele, wyszepta:
- Przepraszam... - woy je i ochrypym gosem zapyta: - czy
moe mi pan poda swoje nazwisko?
Mwienie przychodzio mu z trudem. Przy kadym
wypowiedzianym sowie kto wtyka mu ig w mzg, co
powodowao piekielny bl.
- Jak to? Mojego nazwiska te pan nie pamita? - tu nieznajomy
znowu si umiechn.
- Przykro mi... - zachrypia Stiopa czujc, e kac obdarzy go
wanie nowym upominkiem. Podoga przed kiem gdzie
unikna i wydao si Stiopie, e za sekund poleci gow na d
do wszystkich diabw, w otcha bez dna.
- Drogi dyrektorze - powiedzia z przenikliwym umiechem
go - nie pomoe panu aden piramidon. Niech si pan zastosuje
do starej, mdrej zasady. Klin naley wybija klinem. Jedyne, co
moe przywrci panu ycie, to dwie wdki pod pikantn, gorc
zaksk.
Stiopa by czowiekiem sprytnym i mimo swego tragicznego
stanu zrozumia, e skoro ju kto go zasta w takim pooeniu, to
najlepiej bdzie przyzna si do wszystkiego.
- Szczerze mwic - zacz ledwie obracajc jzykiem - to
wczoraj troszeczk...
- Ani sowa wicej! - zawoa go i odjecha z fotelem na bok.
Stiopa wybauszajc oczy zobaczy, e na malutkim stoliku stoi
taca, na ktrej ley pokrojony biay chleb, prasowany kawior w
salaterce, marynowane borowiki na talerzyku, przykryty
- 98 -

pokrywk rondelek i wreszcie wdka w pojemnej karafce


pozostaej w spadku po jubilerowej.
Szczeglnie wstrzsajce wraenie na Stiopie wywaro to, e
karafka spotniaa z zimna. Byo to zreszt cakowicie zrozumiae spoczywaa bowiem w wiaderku napenionym lodem. Jednym
sowem st by nakryty fachowo, ze znajomoci rzeczy.
Nieznajomy nie pozwoli na to, by zdumienie Stiopy naroso a
do chorobliwych granic, i zrcznie nala mu z p szklanki wdki.
- A pan? - pisn Stiopa.
- Z przyjemnoci!
Drc rk Stiopa podnis kieliszek do ust, za nieznajomy
jednym haustem przekn zawarto swojego. ujc kawior
Stiopa wykrztusi:
- A pan... niczym pan nie przegryzie?
- Prosz mi wybaczy, ale ja zwykem pija bez zakski - odpar
nieznajomy i nala nastpn kolejk. Zdj z rondelka pokrywk okazao si, e s tam parwki w sosie pomidorowym.
I oto sprzed oczu Stiopy znika paskudna zielono, sowa day
si ju wymawia, a co najwaniejsze, Stiopa zacz sobie co
nieco przypomina. To mianowicie, e wczoraj by w Schodni, w
podmiejskiej willi autora skeczw Chustowa, i e pojechali tam
razem z Chustowem takswk. Przypomnia sobie nawet, e
zapali t takswk pod Metropolem i e by jeszcze z nimi
jaki aktor, nie aktor... z walizkowym patefonem. Tak, tak, tak, to
byo w tej willi! I jeszcze - teraz to sobie przypomnia - psy wyy,
kiedy puszczali ten patefon. Tylko dama, ktr Stiopa chcia
pocaowa, pozostawaa w dalszym cigu niewyjaniona... diabli
wiedz, co za jedna... zdaje si, e pracuje w radio, a zreszt moe
i nie...
Tym sposobem dzie wczorajszy powolutku si przejania, ale
Stiop obecnie bardziej interesowa dzie dzisiejszy, a w
- 99 -

szczeglnoci fakt pojawienia si w sypialni nieznajomego, w


dodatku z wdk i zaksk. Oto jest co, co dobrze byoby
wyjani!
- No c, teraz mam nadziej, przypomnia pan sobie moje
nazwisko?
Ale Stiopa tylko wstydliwie umiechn si i rozoy rce.
- A jednak! Czuj, e po wdce pi pan portwajn. Na lito, kt
tak postpuje!
- Chciabym, eby to zostao midzy nami - przymilnie poprosi
Stiopa.
- Ale naturalnie! Ale za Chustowa, rozumie si, nie mog
zarczy!
- To pan zna Chustowa?
- Wczoraj widziaem przelotnie tego typa w pana gabinecie, ale
wystarczy jeden rzut oka na t twarz, eby stwierdzi, e to dra,
plotkarz, karierowicz i wazeliniarz.
Szczera prawda - pomyla Stiopa zdumiony tak trafn,
dokadn i zwiz charakterystyk Chustowa.
Tak wic dzie wczorajszy powoli ukada si z kawakw, ale
mimo to trwoga nie opuszczaa dyrektora Varits. Rzecz w
tym, e w owym wczorajszym dniu ziaa przeogromna czarna
dziura. Niech mwi, co chc, ale tego czarnego gocia razem z
jego beretem Stiopa w swoim gabinecie wczoraj z pewnoci nie
oglda.
- Profesor czarnej magii Woland - dostojnie powiedzia go, a
widzc zakopotanie Stiopy opowiedzia mu wszystko od
pocztku.
Wczoraj profesor przyjecha z zagranicy do Moskwy,
niezwocznie stawi si u Stiopy i zaproponowa, e wystpi w
Varits. Stiopa zadzwoni do Stoecznej Komisji Nadzoru
- 100 -

Widowisk, uzgodni spraw (Stiopa na to zblad i zamruga


powiekami), a nastpnie podpisa z profesorem Wolandem
kontrakt na siedem koncertw (Stiopa otworzy usta) oraz umwi
si, e Woland wpadnie do niego dzisiaj o dziesitej rano, by
uzgodni szczegy... Wic przyszed. Powitaa go suca
Grunia, wyjania, e sama dopiero co wesza, e jest tu na
przychodne, e Berlioza nie ma w domu, jeeli natomiast go
pragnie widzie dyrektora, to niech idzie sam do sypialni. Stiepan
Bogdanowicz sypia tak mocno, e ona, Grunia, nie podejmuje si
go obudzi. Kiedy artysta zobaczy, w jakim stanie znajduje si
dyrektor, posa Gruni do pobliskiego sklepu po wdk i zaksk
oraz do apteki po ld i...
- Pozwoli pan... - zaskomla przybity Stiopa i zacz szuka
portfela.
- Ale co znowu! - zawoa profesor i o niczym podobnym nie
chcia nawet sysze.
Tak wic wdka i zakska stay si zrozumiae, a mimo to
przykro byo patrze na Stiop - absolutnie nie przypomina sobie
adnego kontraktu i gow daby, e nie widzia wczoraj tego
Wolanda. Owszem, Chustow tak, ale adnego Wolanda nie byo.
- Pan pozwoli, e obejrz nasz kontrakt - cicho poprosi Stiopa.
- Ale oczywicie... oczywicie...
Stiopa spojrza na dokument i zmartwia. Wszystko byo jak
naley. Po pierwsze, jego, Stiopy, wasnorczny zamaszysty
podpis... ukona adnotacja na boku sporzdzona rk dyrektora
finansowego Rimskiego zezwalajca na wypacenie artycie
Wolandowi dziesiciu tysicy rubli a conto nalenych mu za
siedem koncertw trzydziestu piciu tysicy. Co wicej, do
kontraktu zaczone byo pokwitowanie Wolanda na owe
otrzymane ju dziesi tysicy!
- 101 -

Co si dzieje?! - pomyla nieszczsny Stiopa i w gowie mu


si zakrcio. Zaczynaj si zowrbne zaburzenia pamici? No,
oczywicie, rozumie si samo przez si, e po okazaniu kontraktu
dalsze wyraanie zdziwienia byoby po prostu nieprzyzwoitoci.
Stiopa przeprosi gocia, e musi na chwil go opuci, i tak jak
by, w skarpetkach, pobieg do przedpokoju do telefonu. Po
drodze krzykn w kierunku kuchni:
- Grunia!
Ale nikt si nie odezwa. Stiopa spojrza na drzwi ssiadujcego
z przedpokojem gabinetu Berlioza, jak to si mwi, osupia.
Zobaczy na klamce olbrzymi, lakow piecz na sznurku.
Moje uszanowanie! - zarycza kto w gowie Stiopy. - Tego
jeszcze brakowao! - i od tej chwili myli Stiopy pobiegy ju nie
dwutorowo, ale, jak to si zwykle dzieje w chwili katastrofy, w
jednym kierunku i w ogle diabli wiedz dokd. Trudno sobie
nawet wyobrazi kasz, jaka powstaa w gowie Stiopy. Byo tam
i to diabelstwo z czarnym beretem, zimn wdk i
nieprawdopodobnym kontraktem... A do tego wszystkiego, jak na
zamwienie, jeszcze ta piecz na drzwiach! Powiedzcie, komu
chcecie, e Berlioz co przeskroba - nikt nie uwierzy, no
dosownie nikt nie uwierzy!
A jednak piecz wisi, wisi jak byk! Ta-ak...
I tu zakipiay w mzgu Stiopy jakie wyjtkowo nieprzyjemne
myli, o artykule dla pisma, ktry, jak na zo, niedawno
wepchn Berliozowi...
Artyku, mwic midzy nami, idiotyczny i za marne
pienidze...
Natychmiast w lad za wspomnieniem o artykule nadbiego
inne, o jakiej podejrzanej rozmowie, ktra, o ile pamita, miaa
miejsce dwudziestego czwartego kwietnia wieczorem, tu, w
stoowym, kiedy Stiopa jad kolacj z Berliozem. To znaczy,
- 102 -

oczywicie, w penym znaczeniu tego sowa rozmowy tej nie


mona nazwa podejrzan (Stiopa nigdy by sobie na co
podobnego nie pozwoli), ale jednak bya to rozmowa na jaki
zbdny temat. Zupenie dobrze, obywatele, mogoby si obej
bez tej rozmowy. Przed pieczci bez wtpienia mona by t
rozmow uzna za zupene gupstwo, ale teraz, kiedy wisi ta
piecz...
Ach, Berlioz, Berlioz! - bulgotao w mzgu Stiopy. - Przecie
to si po prostu nie mieci w gowie! Ale nie mg zbyt dugo
zamartwia si tym niepokojcym wydarzeniem - nakrci numer
gabinetu dyrektora finansowego Varits, Rimskiego.
Sytuacja Stiopy bya wyjtkowo niezrczna - po pierwsze
cudzoziemiec mg si obrazi, e Stiopa sprawdza jego sowa
nawet po okazaniu kontraktu, a po drugie nie mia pojcia, jak
zacz rozmow z dyrektorem.
Bo rzeczywicie, przecie nie sposb go zapyta: Nie wie pan
przypadkiem, czy zawieraem wczoraj z profesorem czarnej magii
kontrakt na trzydzieci pi tysicy rubli? Przecie tak
rozmawia nie moe!
- Halo! - rozleg si w suchawce ostry, nieprzyjemny gos
Rimskiego.
- Dzie dobry panu - cicho powiedzia Stiopa - mwi
Lichodiejew.
Chodzi o to, e... hm... hm... siedzi u mnie teraz ten... e...
Woland... Wic ja... chciaem si dowiedzie, co tam sycha z
dzisiejszym koncertem?
- A, ten mag? - odezwa si w suchawce Rimski. - Zaraz bd
afisze.
- Aha... - sabym gosem powiedzia Stiopa - to do widzenia...
- A kiedy pan przyjdzie do teatru? - zapyta Rimski.
- 103 -

- Za p godziny - odpowiedzia Stiopa, odwiesi suchawk i


cisn rkami ponc gow. Ach, co za paskudna historia! C
to si dzieje z t pamici, obywatele?
Jednak niepodobna byo duej siedzie w przedpokoju, wic
Stiopa z miejsca uoy sobie plan - za adn cen nie da pozna,
e ma tak niewiarygodn luk w pamici, oraz natychmiast
sprytnie i ostronie wywiedzie si od cudzoziemca, co on
waciwie ma zamiar zademonstrowa dzi wieczr w
powierzonym Stiopie Varits.
Stiopa odwrci si plecami do aparatu telefonicznego i w
wiszcym w przedpokoju lustrze, o ktrym dawno ju zapomniaa
leniwa Grunia, wyranie zobaczy jakiego dziwacznego, dugiego
jak erd osobnika w binoklach. (Ach, gdyby tu by Iwan
Nikoajewicz! Z miejsca by go pozna!) Osobnik ten ukaza si w
lustrze i przepad. Przeraony Stiopa uwaniej spojrza w gb
przedpokoju i znw si zachwia, zobaczy bowiem w lustrze
ogromnego czarnego kocura, ktry przeszed przez przedpokj i
take znik.
Stiopa zatoczy si, serce w nim zamaro.
Co si ze mn dzieje? - pomyla. - Czy ja aby nie oszalaem?
Skd te odbicia?! - zajrza do przedpokoju i z przeraeniem
zawoa:
- Grunia! Co to za kot pta si u nas?! Skd on si wzi? I
jeszcze jacy si tu krc!
- Prosz si nie obawia, dyrektorze - odezwa si jaki gos, ale
nie by to gos Gruni, tylko gocia z sypialni. - To mj kot. Niech
pan si nie denerwuje. A Gruni nie ma, wysaem j do Woronea.
Skarya si, e pan jej urlopu nie daje.
Sowa gocia byy tak nieoczekiwane i pozbawione wszelkiego
sensu, i Stiopa uzna, e si przesysza. Kompletnie
- 104 -

oszoomiony, truchtem pobieg do sypialni i - osupia. Wos mu


si zjey, a czoo pokryy drobne kropelki potu.
Go nadal przebywa w sypialni, ale ju nie sam, tylko w
towarzystwie - w drugim fotelu siedzia typ, ktry przywidzia si
Stiopie w przedpokoju.
Teraz byo wida wyranie - pierzaste wsiki, jedno szko
binokli poyskuje, a drugiego brak. Ale w sypialni dziay si poza
tym rzeczy znacznie okropniejsze: na pufie po jubilerowej
rozwali si w nonszalanckiej pozie trzeci kompan, przeraajcych
rozmiarw czarny kocur z kieliszkiem wdki w jednej apie i z
widelcem - na ktry zdy ju nadzia marynowany grzyb - w
drugiej.
wiato w sypialni, i tak sabe, zaczo do reszty przygasa w
oczach Stiopy. A wic tak wanie zaczyna si obd... pomyla i zapa si za futryn.
- Jak widz, jest pan nieco zdziwiony, najdroszy dyrektorze? zapyta Woland szczkajcego zbami Stiop. - A tymczasem nie
ma si czemu dziwi. To po prostu moja wita.
Kocur akurat wypi wdk i do Stiopy zsuna si po futrynie.
- A dla mojej wity potrzebne mi jest miejsce - mwi dalej
Woland - tak e o kogo z nas jest w tym mieszkaniu za duo.
Wydaje mi si, e tym kim jest wanie pan.
- Oni, oni! - kolim gosem zabecza dugi kraciasty, uywajc
w stosunku do Stiopy liczby mnogiej. - W ogle oni w ostatnim
czasie paskudnie si wini. Pij, wykorzystujc swoje stanowisko
pi z kobietami, ni cholery nie robi, zreszt nawet nie mog nic
robi, bo nie maj zielonego pojcia o tym, czym si zajmuj!
Mydl tylko oczy zwierzchnikom!
- Subowym samochodem rozjeda bez skrupuw! naskary zagryzajc grzybkiem kot.
- 105 -

Stiopa ju prawie zupenie osun si na podog i sabnc


doni drapa futryn, kiedy sta si wiadkiem jeszcze jednego,
czwartego ju nadprzyrodzonego zjawiska we wasnym
mieszkaniu - wprost z trema, z tafli lustra wszed do pokoju may,
o nieprawdopodobnie szerokich barach osobnik w meloniku na
gowie. Z ust stercza mu kie znieksztacajcy jego i tak
niezwyczajnie szpetn fizys. W dodatku by pomiennie rudy.
- Ja - wczy si do rozmowy nowo przybyy - w ogle nie
rozumiem, jak to si stao, e on zosta dyrektorem - rudy mwi
coraz bardziej nosowym gosem. - Z niego przecie taki dyrektor,
jak ze mnie arcybiskup.
- Ty nie przypominasz arcybiskupa, Azazello - zauway kot
nakadajc sobie parwki na talerz.
- Przecie o tym wanie mwi - owiadczy przez nos rudy i
zwracajc si do Wolanda zapyta z szacunkiem: - Czy mona,
messer, przepdzi go z Moskwy do wszystkich diabw?
- Won! - jec sier rykn nagle kot.
W tym momencie sypialnia zawirowaa, Stiopa uderzy gow o
framug i tracc przytomno pomyla: Umieram... Ale nie
umar. Kiedy ostronie otworzy oczy, poczu, e siedzi na czym
kamiennym. Dookoa co szumiao. Kiedy otworzy oczy szerzej,
zrozumia, e syszy szum morza, co wicej - fale koysz si tu
u jego stp, a on sam, krtko mwic, siedzi na kocu mola, ma
nad gow bkitne poyskujce niebo, za plecami za biae,
rozrzucone na wzgrzach miasto.
Nie majc pojcia, jak si postpuje w takich wypadkach, Stiopa
wsta i na dygoccych nogach pomaszerowa molem ku brzegowi.
Na molo sta jaki czowiek, pali papierosa i spluwa na fale.
Popatrzy dziko na Stiop i przesta plu.
Wtedy Stiopa wykona nastpujcy numer: upad na kolana
przed nieznajomym naogowcem i zapyta:
- 106 -

- Bagam, niech mi pan powie, co to za miasto?


- Gotw! - powiedzia bezduszny naogowiec.
- Nie jestem pijany - ochryple powiedzia Stiopa - co si ze
mn stao... jestem chory... Gdzie ja jestem? Co to za miasto?
- No, Jata...
Stiopa cicho westchn, upad bokiem na ziemi uderzajc
gow o nagrzane kamienie mola. wiadomo opucia go.

8. Pojedynek profesora z poet.


Wanie wtedy, kiedy Stiopa straci przytomno w Jacie, to
znaczy koo wp do dwunastej, odzyska j i obudzi si z
dugotrwaego, gbokiego snu Iwan Bezdomny. Przez czas
pewien usiowa sobie uzmysowi, jakim to sposobem znalaz si
w nieznanym biaym pokoju, w ktrym by przedziwny stolik
nocny z jakiego jasnego metalu i biae zasony, przez ktre
przewitywao soce.
Potrzsn gow, przekona si, e go nie boli, i przypomnia
sobie, e jest w lecznicy. Ta myl pocigna za sob
wspomnienie o mierci Berlioza, ale dzi wspomnienie to nie
wywaro ju na Iwanie takiego wraenia. Wyspa si i by teraz
znacznie spokojniejszy, umys mia janiejszy. Przez czas pewien
lea nieruchomo w czyciutkim, wygodnym ku na sprynach,
potem spostrzeg obok siebie przycisk dzwonka.
Poniewa zwyk dotyka rnych przedmiotw bez potrzeby,
nacisn go.
Oczekiwa, e nacinicie guziczka wywoa jaki dwik, e
kto nadejdzie, ale stao si co zupenie innego.
- 107 -

W nogach ka Iwana zapali si matowy cylinder z napisem


Pi.
Napis trwa przez chwil, a potem cylinder zacz si obraca,
dopki nie ukaza si na nim napis Salowa. To zrozumiae, e
pomysowy cylinder zaszokowa Iwana. Napis Salowa
zastpiony zosta przez napis Prosz wezwa lekarza.
- Hmmm... - powiedzia Iwan nie wiedzc, co teraz z tym
cylindrem pocz. Ale dopomg mu przypadek. Przy sowie
Pielgniarka Iwan nacisn przycisk po raz drugi. Cylinder w
odpowiedzi zadzwoni cichutko, zatrzyma si, zagas, a do
pokoju wesza pulchna sympatyczna kobieta w czystym biaym
fartuchu i powiedziaa do Iwana:
- Dzie dobry!
Iwan nic nie odpowiedzia, uzna bowiem, e takie powitanie w
danych warunkach jest co najmniej niestosowne. Bo rzeczywicie,
wpakowali zdrowego czowieka do szpitala i jeszcze udaj, e
wszystko jest w porzdku!
Tymczasem kobieta, nadal z tym samym dobrodusznym
wyrazem twarzy, jednym przyciniciem guziczka podcigna
zasony i przez sigajc a do podogi cienk krat o szeroko
rozstawionych prtach chlusno do pokoju soce. Okazao si,
e za krat jest taras, dalej - brzeg wijcej si zakolami rzeczki,
za na drugim brzegu tej rzeczki - wesolutki sosnowy br.
- Prosz do kpieli - zaprosia kobieta i pod jej dotkniciem
rozsuna si wewntrzna ciana, za ktr ukazaa si azienka i
znakomicie wyposaona toaleta.
Chocia Iwan postanowi sobie, e nie odezwie si do tej
kobiety, to przecie nie wytrzyma i obserwujc wod szerok
strug lejc si z byszczcego kranu do wanny, powiedzia
ironicznie:
- Patrzcie no! Cakiem jak w ,,Metropolu!...
- 108 -

- O, nie! - odpowiedziaa z dum kobieta - znacznie lepiej ni


tam.
Takiego wyposaenia nie ma nigdzie, nawet za granic. Uczeni i
lekarze specjalnie przyjedaj, eby zwiedzi nasz klinik.
Codziennie nas odwiedzaj zagraniczni turyci.
Kiedy powiedziaa zagraniczni turyci, Iwan natychmiast
przypomnia sobie o wczorajszym konsultancie. Zachmurzy si,
spojrza spode ba i powiedzia:
- Turyci... Ale wy wszyscy uwielbiacie tych cudzoziemcw!
Tymczasem, nawiasem mwic, rni si wrd nich zdarzaj.
Wczoraj na przykad spotkaem takiego, e niech rka boska
broni!
I o mao nie zacz opowiada o Poncjuszu Piacie, ale
pohamowa si, rozumiejc, e kobiecie nic po tej opowieci, e
tak czy owak pomc mu ona nie moe.
Wykpanemu Iwanowi wrczono natychmiast dosownie
wszystko, czego potrzeba mczynie, ktry wyszed z wanny wyprasowan koszul, kalesony, skarpetki. Ale nie do tego kobieta otworzya drzwiczki szafki, wskazaa jej wntrze i
zapytaa:
- Co by chcia woy, gobeczku? Szlafrok czy piamk?
Po niewoli skazany na nowe miejsce pobytu Iwan o mao nie
klasn w rce na tak poufao i w milczeniu wskaza palcem
piam z psowego barchanu.
Potem poprowadzono go pustym, wytumiajcym wszelkie
odgosy korytarzem, wprowadzono do olbrzymiego gabinetu.
Iwan, ktry postanowi ironicznie traktowa wszystko, co si
znajduje w tym fantastycznie wyposaonym budynku,
natychmiast w myli nazwa ten gabinet kuchni-laboratorium.
- 109 -

Mia powody, by tak go nazwa. Stay tu szafy i przeszklone


szafki pene byszczcych niklowanych narzdzi. Stay tu fotele o
niesychanie skomplikowanej konstrukcji, jakie pkate lampy o
lnicych kloszach, mnstwo szklanych naczy, byy tam palniki
gazowe i przewody elektryczne i jaka nikomu nie znana
aparatura.
W gabinecie zabray si do Iwana trzy osoby - dwie kobiety i
mczyzna, wszyscy w bieli. Przede wszystkim posadzono go
przy stoliku w kcie, najoczywiciej zamierzajc przeprowadzi
wywiad.
Iwan zacz rozmyla nad swoj sytuacj. Mia tu wyboru trzy
moliwoci. Niezmiernie ncca bya pierwsza - rzuci si na te
lampy, na te wymylne cudeka, wytuc je wszystkie, rozpieprzy
w drobny mak i w ten sposb wyrazi swj protest przeciwko
temu, e siedzi tu za niewinno. Ale dzisiejszy Iwan bardzo ju
si rni od Iwana wczorajszego, uzna wic, e to pierwsze
wyjcie nie jest najlepsze - jeszcze tego brakowao, eby si
utwierdzili w przekonaniu, e jest furiatem. Dlatego zrezygnowa
z pierwszej moliwoci. Istniaa rwnie druga - z miejsca zacz
opowiada o konsultancie i Poncjuszu Piacie. Ale wczorajsze
dowiadczenia wykazay, e ludzie w t opowie nie wierz albo
rozumiej j jako opacznie. Wic Iwan zrezygnowa take i z tej
moliwoci, postanowi wybra trzecie wyjcie - wyniose
milczenie.
Nie udao mu si w peni zrealizowa swych zamierze i chcc
nie chcc, musia udziela odpowiedzi na cay szereg pyta, cho
co prawda byy to odpowiedzi opryskliwe i skpe. Wypytywano
Iwana dosownie o wszystko, co dotyczyo jego dotychczasowego
ycia, wcznie z tym, jaki by przebieg szkarlatyny, na ktr
chorowa przed pitnastoma laty.
Opisano Iwana na ca stronic, przewrcono arkusz na drug
stron i kobieta w bieli przesza do pyta o jego krewnych. Mona
- 110 -

byo dosta krka - kto umar, kiedy i na co, czy nie pi, czy nie
chorowa na choroby weneryczne i tak dalej w tym stylu.
Wreszcie poprosili, by opowiedzia, co zaszo wczoraj na
Patriarszych Prudach, ale nie czepiali si zanadto, komunikat o
Poncjuszu Piacie przyjli bez zdziwienia.
Potem kobieta przekazaa Iwana mczynie, ten za zabra si
do niego zupenie inaczej i o nic ju nie pyta. Przy pomocy
termometru sprawdzi temperatur Iwanowego ciaa, zmierzy
ttno, przywiecajc sobie jak lamp zajrza Iwanowi w oczy.
Potem popieszya mu z pomoc druga kobieta i kuli Iwana
czym w plecy, ale nie bardzo bolenie, trzonkiem moteczka
rysowali mu na piersiach jakie znaki na skrze, stukali
moteczkami w kolana, co powodowao, e nogi Iwana
podrygiway, kuli go w palec pobierajc krew, kuli go w zgiciu
rki, zakadali mu na rami jakie gumowe opaski...
Iwan tylko gorzko umiecha si pod nosem i myla, jak to
wszystko gupio i dziwacznie wyszo. Pomyle tylko! Chcia
wszystkich uprzedzi o niebezpieczestwie, jakie stanowi
nieznany konsultant, zamierza go schwyta, a osign tylko tyle,
e trafi do jakiego tajemniczego gabinetu, po to, eby opowiada
jakie bzdury o wujku Fiodorze, ktry pi na umr w Woogdzie.
Strasznie to gupio wypado!
Wreszcie dano Iwanowi spokj. Zosta odtransportowany z
powrotem do swego pokoju, gdzie dosta filiank kawy, dwa
jajka ma mikko i biay chleb z masem. Zjadszy i wypiwszy to
wszystko Iwan postanowi, e bdzie czeka na kogo, kto jest
najwaniejszy w tej instytucji, a z tego kogo z pewnoci uda mu
si wydusi zainteresowanie swoj osob i sprawiedliwo.
Doczeka si kogo takiego, i to bardzo szybko, zaraz po
niadaniu. W pokoju Iwana nagle otworzyy si drzwi i weszo
mnstwo ludzi w biaych fartuchach. Na czele szed
czterdziestopicioletni wygolony starannie jak aktor mczyzna o
- 111 -

miych, ale bardzo przenikliwych oczach, o nienagannych


manierach. Caa wita manifestowaa swj dla niego szacunek i
uwag, w zwizku z czym wejcie jego wypado bardzo
uroczycie. Zupenie jak Poncjusz Piat! - mimo woli pomyla
Iwan.
Tak, ten czowiek by tu niewtpliwie najwaniejszy. Usiad na
taborecie, podczas kiedy reszta staa nadal.
Usiad i przedstawi si Iwanowi: - Doktor Strawiski. - I
popatrzy na yczliwie.
- Prosz, Aleksandrze Nikoajewiczu - cicho powiedzia jaki
czowiek ze schludn brdk i poda Strawiskiemu zapisany po
brzegi arkusz Iwana.
Wysmayli ca rozpraw - pomyla Iwan, siedzcy za
wprawnie przejrza arkusz, mrukn: Yhmm, yhmm... i zamieni
z otoczeniem kilka zda w mao znanym jzyku. I po acinie
mwi zupenie jak Piat - ze smutkiem pomyla Iwan. Nagle
usysza sowo, ktre sprawio, e drgn, a byo to sowo
,,schizofrenia - niestety, ju wczoraj na Patriarszych Prudach to
samo sowo pado z ust przekltego cudzoziemca, a dzi
powtrzy je tutaj profesor Strawiski. I o tym te wiedzia! pomyla z przeraeniem Iwan.
Strawiski mia widocznie tak zasad, e zgadza si ze
wszystkim, cokolwiek mwio jego otoczenie, i przyjmowa to z
entuzjazmem, ktry wyraa w sowach: Wymienicie,
wymienicie...
- Wymienicie! - powiedzia zwracajc komu arkusz, po czym
zwrci si do Iwana:
- Pan jest poet?
- Jestem poet - pospnie odpar Iwan i po raz pierwszy w yciu
poczu nagle jaki niewytumaczalny wstrt do poezji, a jego
- 112 -

wasne wiersze, o ktrych zaraz pomyla, z niewiadomych


powodw wyday mu si czym niesympatycznym.
Zmarszczy czoo i z kolei zapyta Strawiskiego:
- Pan jest profesorem?
Na co Strawiski z uprzedzajc grzecznoci skoni gow.
- Pan tu jest najwaniejszy? - cign Iwan.
W odpowiedzi Strawiski znowu skoni gow.
- Chciabym z panem pomwi - powiedzia znaczco Iwan
Nikoajewicz.
- Po to wanie przyszedem - odpar Strawiski.
- Chodzi o to - zacz Iwan czujc, e wybia jego godzina - e
zrobili ze mnie wariata i nikt nie chce sucha tego, co mwi!...
- O, przeciwnie, wysuchamy pana z wielk uwag - powanie,
uspokajajco powiedzia Strawiski. - I w adnym razie nie
pozwolimy robi z pana wariata.
- To niech pan sucha: wczoraj wieczorem na Patriarszych
Prudach spotkaem jak tajemnicz osobisto, jakiego chyba
cudzoziemca, ktry z gry wiedzia, e Berlioz zginie, i widywa
osobicie Poncjusza Piata.
wita suchaa poety w milczeniu, zamara bez ruchu.
- Piata? Tego Piata, ktry y za czasw Jezusa Chrystusa? patrzc na Iwana zmruonymi oczyma zapyta Strawiski.
- Wanie, tego.
- Aha - powiedzia Strawiski - a Berlioz to ten, ktry wpad
pod tramwaj?
- Wanie na moich oczach wczoraj go przejechao na
Patriarszych Prudach, a ten zagadkowy obywatel...
- Ten znajomy Poncjusza Piata? - zapyta Strawiski, ktry
najwidoczniej umia bystro kojarzy fakty.
- 113 -

- Wanie on - uwanie przygldajc si Strawiskiemu


przytakn Iwan.
- Wic on ju przedtem powiedzia, e Annuszka rozlaa olej
sonecznikowy... A on si akurat w tym miejscu polizgn! No i
jak to si panu podoba? - znaczco zagadn Iwan, pewien, e
jego sowa wywieraj ogromne wraenie.
Ale nie wywary takiego wraenia, tylko Strawiski
najzwyczajniej zada nastpujce pytanie:
- A kt to taki, ta Annuszka?
To pytanie nieco wytrcio Iwana z rwnowagi, skurcz
wykrzywi mu twarz.
- Annuszka nic tu nie ma do rzeczy - powiedzia denerwujc si.
- Diabli wiedz, co to za jedna. Po prostu jaka idiotka z Sadowej.
Chodzi o to, e on z gry, rozumie pan, z gry wiedzia o tym
oleju sonecznikowym! Pan mnie rozumie?
- Doskonale rozumiem - powanie odpowiedzia Strawiski i
dotknwszy kolana poety doda: - Prosz si uspokoi i prosz
opowiada dalej.
- Wic dalej - powiedzia Iwan starajc si utrafi w ton
Strawiskiego i wiedzc ju z wasnych gorzkich dowiadcze, e
tylko spokj moe mu pomc - wic ten straszny typ (on zreszt
kamie, e jest konsultantem) ma jak niezwyk moc. Na
przykad gonisz go pan, ale nie ma na to siy, eby dogoni... Jest
z nim jeszcze taka parka, te dobra, ale to ju inna para kaloszy taki wysoki, w stuczonych szkach i jeszcze niewiarygodnie
wielki kot, ktry sam jedzi tramwajem. Poza tym - Iwan,
ktremu nikt nie przerywa, mwi z coraz wikszym zapaem i z
coraz wikszym przekonaniem - on by osobicie na tarasie
Poncjusza Piata, co do tego nie ma dwch zda. No, wic co si
dzieje, ludzie? Trzeba go natychmiast aresztowa, bo inaczej
zdarzy si jakie straszliwe nieszczcie.
- 114 -

- Zatem domaga si pan, aby go aresztowano? Czy dobrze pana


zrozumiaem? - zapyta Strawiski.
To mdry czowiek - pomyla Iwan. - Trzeba przyzna, e
wrd inteligentw take trafiaj si wyjtkowo mdrzy ludzie,
nie da si temu zaprzeczy - i odpar:
- Pewnie! Jak mam si tego nie domaga, niech pan sam
pomyli! A tymczasem trzymaj mnie tu si, wiec mi w oczy
lamp, wsadzaj do wanny, pytaj o wujka Fiedi. Wujek ju
dawno ziemi gryzie. dam, eby mnie natychmiast
wypuszczono!
- No, c, wymienicie, wymienicie! - powiedzia Strawiski. A zatem wszystko si wyjanio. Rzeczywicie, po c
mielibymy trzyma w lecznicy czowieka, ktry jest zdrw?
Dobrze wic, natychmiast pana std wypuszcz, jeli mi pan tylko
powie, e jest pan normalny. Nie musi pan tego udowadnia,
wystarczy, e pan to powie. A wic - czy jest pan normalny?
Zapada absolutna cisza, otya kobieta, ktra rankiem krztaa
si przy Iwanie, popatrzya na profesora z szacunkiem i z
zachwytem. Iwan za raz jeszcze pomyla: To stanowczo mdry
czowiek! Propozycja profesora bardzo mu si spodobaa, ale
zanim odpowiedzia, namarszczy czoo i zastanowi si bardzo,
bardzo gboko, wreszcie owiadczy stanowczo:
- Jestem normalny.
- To wymienicie - z ulg zawoa Strawiski - a skoro tak,
porozmawiajmy logicznie. Choby o tym, co pan robi wczoraj. Tu odwrci si i natychmiast podano mu arkusz Iwana. - W
poszukiwaniu kogo, kto przedstawi si panu jako znajomy
Poncjusza Piata, zrobi pan wczoraj, co nastpuje. - I Strawiski
zaginajc szczupe palce, patrzc to w arkusz, to na Iwana, zacz
wylicza: - Zawiesi pan sobie na piersiach wity obrazek. Tak?
- Tak - pospnie przytakn Iwan.
- 115 -

- Spad pan ze sztachet i pokaleczy sobie twarz. Tak? Przyszed


pan do restauracji trzymajc zapalon wieczk, w samej bielinie
i pobi pan kogo w tej restauracji. Do nas przywieziono pana
zwizanego. Od nas dzwoni pan na milicj i prosi, eby
przysano karabiny maszynowe.
Potem usiowa pan wyskoczy przez okno. Tak? Prosz mi
powiedzie, czy to s dziaania majce na celu schwytanie lub
aresztowanie kogokolwiek? Jeeli jest pan czowiekiem
normalnym, to sam pan przyzna, e nie. Chce si pan std
wydosta? Prosz bardzo. Ale pozwoli pan, e zapytam, dokd
chce si pan std uda?
- Na milicj, oczywicie - odpowiedzia Iwan ju mniej
stanowczo, nieco zmieszany spojrzeniem profesora.
- Prosto std?
- Mhm...
- Nie wstpi pan po drodze do swojego mieszkania? - szybko
zapyta Strawiski.
- Przecie szkoda czasu! Ja bd sobie jedzi po mieszkaniach,
a on tymczasem da nog!
- Tak. A co pan przede wszystkim powie na milicji?
- Powiem o Poncjuszu Piacie - odpar Iwan, a jego oczy zasnua
mroczna mgieka.
- No, tak, wymienicie! - wykrzykn pokonany Strawiski,
zwrci si do brodacza i poleci: - Fiodorze Wasiliewiczu, prosz,
wypiszcie, z aski swojej, obywatela Bezdomnego z kliniki. Ale
tego pokoju prosz nie zwalnia, bielizny pocielowej mona nie
zmienia. Za dwie godziny obywatel Bezdomny bdzie tu znowu.
No, c - zwrci si do poety - nie bd panu yczy powodzenia,
bo nie wierz, eby si panu powiodo. Do rychego zobaczenia! I wsta, a jego wita poruszya si rwnie.
- 116 -

- Dlaczego miabym trafi tu znowu? - z niepokojem zapyta


Iwan.
Strawiski jak gdyby tylko czeka na to pytanie, od razu usiad
znowu i zacz mwi:
- Dlatego, e skoro tylko przyjdzie pan w kalesonach na milicj
i powie tam, e si pan widzia z osobistym znajomym Poncjusza
Piata, natychmiast przywioz pana tutaj i znajdzie si pan znowu
w tym samym pokoju.
- Co tu maj do rzeczy kalesony? - zapyta Iwan rozgldajc si
niepewnie.
- Chodzi przede wszystkim o Poncjusza Piata. Ale o kalesony
take.
Jasne, e zabierzemy panu szpitalne ubranie i wydamy panu to,
w czym pan by. A przywieziono pana do nas w kalesonach. A
przecie nie zamierza pan wstpi do swojego mieszkania,
chocia podsuwaem panu t myl. Do tego jeszcze dojdzie Piat...
i to ju wystarczy.
Wwczas z Iwanem stao si co dziwnego. Jego wola pka,
jak gdyby zrozumia, e braknie mu si, e potrzebna mu jest
czyja rada.
- Wic co mam robi? - zapyta, tym razem niemiao.
- No, prosz, wymienicie! - powiedzia Strawiski. - To
rozsdne pytanie. Teraz powiem panu, co si mianowicie panu
zdarzyo. Wczoraj kto bardzo pana przestraszy i podnieci
opowieci o Poncjuszu Piacie, a take innymi rzeczami. I oto
pan, wyczerpany nerwowo i doprowadzony do ostatecznoci,
wyruszy na miasto opowiadajc wszystkim o Poncjuszu Piacie.
Jest zupenie zrozumiae, e bior pana za obkanego. Tylko
jedno moe pana teraz uratowa - absolutny spokj. Jest
absolutnie konieczne, aby pan zosta tu u nas.
- Ale trzeba zapa tamtego! - bagalnie wykrzykn Iwan.
- 117 -

- Dobrze, ale po co ma go pan ciga osobicie? Niech pan


wyoy na pimie wszystkie swoje podejrzenia i zarzuty pod
adresem tego czowieka.
Nic prostszego ni przesa pana notatk, gdzie naley, a jeeli,
tak jak pan przypuszcza, mamy do czynienia z przestpc, to
sprawa zostanie bardzo szybko wyjaniona. Jest wszake jeden
warunek - niech si pan nie przemcza myleniem i niech pan jak
najmniej myli o Poncjuszu Piacie.
Albo to mao rzeczy mona opowiada? Nie we wszystko trzeba
od razu wierzy.
- Rozumiem! - stanowczo owiadczy Iwan. - Prosz mi da
papier i piro.
- Prosz przynie papier i krciutki owek - poleci Strawiski
otyej kobiecie, a do Iwana powiedzia tak: - Ale dzi radzibym
nie pisa.
- Nie, nie, oczywicie, e dzi, koniecznie dzi! - zawoa z
lkiem Iwan.
- No, dobrze. Tylko niech pan nie wysila umysu. Jeli dzi si
panu nie uda, to uda si jutro.
- On ucieknie!
- O, nie - powiedzia Strawiski z przekonaniem - zarczam
panu, e nigdzie nie ucieknie. I prosz pamita, e tutaj
pomoemy panu, jak tylko bdziemy mogli, a bez tego bdzie z
panem le. Syszy mnie pan? - nagle znaczco zapyta Strawiski
i uj obie rce Iwana. Uj jego donie i z bliska patrzc w oczy
dugo powtarza: - Pomoemy tu panu... Syszy mnie pan?...
Pomoemy tu panu... Poczuje si pan lepiej... Tu jest cisza,
spokj... Pomoemy tu panu...
Iwan Nikoajewicz ziewn nagle, twarz mu zagodniaa.
- Tak, tak - powiedzia cicho.
- 118 -

- No, to wymienicie! - Strawiski zakoczy rozmow swoim


porzekadem i wsta. - Do widzenia! - cisn do Iwana, a ju od
drzwi odwrci si do brodacza i powiedzia: - Ta-ak, sprbujcie
da tlen... no i kpiele.
Po maej chwileczce przy Iwanie nie byo ju ani Strawiskiego,
ani jego wity. Za okienn siatka pyszni si w poudniowym
socu wesoy wiosenny las na drugim brzegu rzeki, a jeszcze
bliej migotaa sama rzeka.

9. Gupie dowcipy Korowiowa.


Nikanor Iwanowicz Bosy, prezes spdzielni mieszkaniowej, do
ktrej nalea dom numer 302-A na ulicy Sadowej, gdzie mieszka
nieboszczyk Berlioz, mia obecnie okropne kopoty - zaczy si
one poprzedniej nocy, ze rody na czwartek.
Jak ju wiemy, o pnocy przyjechaa komisja, w skad ktrej
wchodzi edybin, zawezwaa przed swoje oblicze prezesa,
zawiadomia go o mierci Berlioza, po czym wszyscy udali si do
mieszkania numer pidziesit.
Dokonano tam opiecztowania rkopisw i innych rzeczy
zmarego. Ani Gruni, sucej na przychodne, ani lekkomylnego
Stiepana Bogdanowicza w tym czasie w mieszkaniu nie byo.
Komisja zawiadomia prezesa, e rkopisy zmarego zabiera, aby
je przejrze i uporzdkowa, e cz mieszkania naleca do
nieboszczyka, to znaczy trzy pokoje (byy gabinet jubilerowej,
salon i stoowy) zostaje oddana do dyspozycji spdzielni, rzeczy
za naley zgromadzi w jednym miejscu i zabezpieczy a do
momentu znalezienia spadkobiercw.
Wie o mierci Berlioza rozniosa si po domu z nadnaturaln
szybkoci i poczynajc od sidmej rano w czwartek w
- 119 -

mieszkaniu Bosego rozdzwoniy si telefony, a nastpnie


reflektanci na oprnione mieszkanie zaczli si pojawia
osobicie wraz z podaniami. W cigu dwch godzin Nikanor
Iwanowicz przyj co trzydzieci dwa takie podania.
Zawieray one bagania, groby, skargi, donosy, obietnice
przeprowadzenia remontu na wasny koszt, powoywano si na
nieznon ciasnot, na cakowit niemono przebywania duej
w jednym mieszkaniu z bandytami. Midzy innymi znajdowa si
tam wstrzsajcy pod wzgldem siy artystycznego wyrazu opis
porwania pierokw zapakowanych bezporednio do kieszeni
marynarki w mieszkaniu pod trzydziestym pierwszym, dwie
obietnice popenienia samobjstwa i jedno wyznanie dotyczce
potajemnej ciy.
Prezesa wywoywano do jego wasnego przedpokoju, apano za
guzik, co naszeptywano, mrugano, zapewniano, e przysuga nie
pjdzie w niepami.
Ta udrka trwaa do pierwszej, kiedy prezes po prostu uciek ze
swojego mieszkania do mieszczcego si tu przy bramie biura,
ale kiedy zobaczy, e i tam na niego czatuj, uciek i stamtd.
Pozbywszy si jako tych, ktrzy deptali mu po pitach, Bosy
przebieg wyasfaltowane podwrko, wszed na szst klatk i uda
si na czwarte pitro, na ktrym znajdowao si owo przeklte
mieszkanie numer pidziesit.
Kiedy tgi prezes troch ju odsapn na podecie, przycisn
dzwonek, ale nikt mu nie otwiera. Zadzwoni znowu, potem
jeszcze i jeszcze raz, po czym zamrucza co i nawet zacz
cichutko kl. Ale nawet i wtedy nikt mu nie otworzy.
Cierpliwo prezesa wyczerpaa si, wyj z kieszeni wizk
nalecych do zarzdu zapasowych kluczy, wadcz doni
otworzy drzwi i wszed do rodka.
- 120 -

- Ej! - zawoa w pmrocznym przedpokoju. - Ty, jak ci tam


zw, Grunia! Nie ma ci?
Nikt nie odpowiada.
Wtedy Bosy wyj z teczki calwk, nastpnie zerwa piecz z
drzwi gabinetu i wkroczy do rodka. Wkroczy wprawdzie
wkroczy, ale zdumiony zatrzyma si w progu i nawet z lekka si
zachwia.
Przy biurku nieboszczyka siedzia niezidentyfikowany dugi i
chudy obywatel w kraciastej marynareczce, w dokejce i w
binoklach... no, sowem, ten sam!
- Kim pan jest, obywatelu? - ze strachem zapyta Bosy.
- Ba! Prezesie! - wrzasn skrzekliwym tenorem zagadkowy
obywatel, zerwa si i powita Bosego przymusowym i
raptownym uciskiem doni.
To powitanie bynajmniej prezesa nie uradowao.
- Przepraszam najmocniej - powiedzia podejrzliwie. - Ale kim
pan waciwie jest? Czy pan tu urzdowo?
- Eh, prezesie! - serdecznie zawoa nieznajomy. - C to
waciwie znaczy - urzdowo czy nieurzdowo? To zaley od
punktu widzenia.
Wszystko, mj drogi, jest chwiejne i umowne. Dzi, na
przykad, jestem osob nieurzdow, a jutro, patrzcie no tylko, ju
urzdow! A bywa i na odwrt, oj i to jeszcze jak!
Te rozwaania ani troch nie usatysfakcjonoway prezesa.
Bdc z natury czowiekiem podejrzliwym, doszed do wniosku,
e gadatliwy w obywatel jest osob zgoa nieurzdow, a nawet,
by moe, wtpliwej konduity.
- Ale kim pan waciwie jest? Nazwisko pana? - coraz surowiej
wypytywa prezes i nawet zacz napiera na zagadkowego
osobnika.
- 121 -

- Moje nazwisko... - powiedzia ani troch nie zmieszany


srogoci prezesa obywatel - powiedzmy, e moje nazwisko Korowiow. Ale moe by pan co przegryz, prezesie? Prosz si
nie krpowa.
- Przepraszam, jaka znowu przekska - Bosego ogarnia ju
gniew (musimy tu wyzna, aczkolwiek z przykroci, e Nikanor
Bosy z natury by nieco gburowaty). - Przebywanie na metrau
nieboszczyka jest zabronione! Co pan tu robi?
- Ale niech pan siada - wrzeszcza ani troch nie zdetonowany
obywatel i nawet krcc si jak fryga zacz podsuwa prezesowi
fotel.
Rozwcieczony do ostatecznoci Bosy wzgardzi fotelem i
wrzasn:
- Kim pan jest?
- Ja, szanowny panie, zajmuj stanowisko tumacza przy osobie
cudzoziemca, ktry rezyduje w tym wanie mieszkaniu przedstawi si ten, ktry nazwa si Korowiowem, i trzasn
obcasami tych nie wyczyszczonych butw.
Bosy ze zdziwienia otworzy usta. Obecno w tym mieszkaniu
jakiego cudzoziemca, na dodatek jeszcze z tumaczem, bya dla
niego zupen niespodziank, w zwizku z czym zada
wyjanie.
Tumacz chtnie mu ich udzieli. Zagraniczny artysta, pan
Woland, zosta zaproszony przez uprzejmego dyrektora
Varits, Stiepana Lichodiejewa, aby w czasie, kiedy bdzie
wystpowa, co potrwa mniej wicej tydzie, skorzysta z jego
gociny. Dyrektor jeszcze wczoraj zawiadomi o tym pisemnie
prezesa proszc o zameldowanie cudzoziemca na pobyt czasowy,
dopki Lichodiejew nie wrci z Jaty.
- Lichodiejew niczego takiego do mnie nie pisa - powiedzia
zdumiony prezes.
- 122 -

- Niech pan moe jednak dobrze poszuka w swojej teczce zaproponowa sodko Korowiow.
Wzruszajc ramionami prezes otworzy teczk - znalaz w niej
list od Lichodiejewa.
- Jak to si stao, e o tym zapomniaem? - patrzc na otwart
kopert tpo wymrucza Bosy.
- Nie takie rzeczy si zdarzaj, niech mi pan wierzy, nie takie! zatrzeszcza Korowiow. - Roztargnienie, roztargnienie,
przemczenie i podwyszone cinienie, drogi przyjacielu! Sam
jestem roztargniony do niemoliwoci! Kiedy przy kieliszku
opowiem panu kilka faktw z mojego ycia, daj sowo - nie
powstrzyma si pan od miechu!
- A kiedy Lichodiejew jedzie do Jaty?
- Ale on ju pojecha, pojecha! - krzycza tumacz. - On, wie
pan, jest ju w podry! Jest ju diabli wiedz gdzie! - w tym
momencie tumacz zamacha rkoma jak wiatrak.
Bosy owiadczy, e musi osobicie zobaczy si z
cudzoziemcem, tumacz jednak stanowczo odmwi: Niemoliwe.
Zajty. Tresuje kota.
- Kota, jeeli pan sobie yczy, mog pokaza - zaproponowa.
Z tego z kolei zrezygnowa prezes, tumacz za z miejsca zoy
mu nieoczekiwan, ale nader interesujc propozycj - poniewa
pan Woland za adn cen nie yczy sobie mieszka w hotelu, a
przywyk do ycia na szerokiej stopie, czy wic w takim razie
spdzielnia nie zgodzi si na wynajcie na tydzie, dopki bd
trway jego wystpy w Moskwie, caego mieszkania, to znaczy
rwnie tej jego czci, w ktrej mieszka nieboszczyk Berlioz?
- Przecie dla niego to jest zupenie obojtne, dla nieboszczyka,
znaczy si - szeptem chrypia Korowiow. - Zgodzi si pan chyba
ze mn, prezesie, e to mieszkanie nie jest mu ju teraz do niczego
potrzebne?
- 123 -

Prezes z niejakim zdziwieniem powiedzia, e przecie


cudzoziemcy zwykli mieszka w Metropolu, a nie w
prywatnych mieszkaniach...
- Mwi panu, ten jest grymany, jak sam diabe - szepta
Korowiow. - Nie ma yczenia! Nie znosi hoteli! Mam ju ich
potd, tych zagranicznych turystw! - intymnie uali si
wskazujc palcem swoj ylast szyj. - Prosz mi wierzy, ju w
pitk goni! Przyjdzie taki jeden z drugim i albo naszpieguje jak
ostatni sukinsyn, albo grymasami zamczy czowieka - i tak mu
le, i tak niedobrze!... A dla waszej spdzielni, szanowny
prezesie, to wielka wygoda i znaczny profit. Na pienidzach mu
nie zaley. - Korowiow rozejrza si dookoa, a potem szepn
Bosemu na ucho: - Milioner!
Propozycja tumacza zawieraa wyrany praktyczny sens,
propozycja to bya solidna, ale co nad wyraz niesolidnego byo w
jego sposobie mwienia, w jego ubiorze i w tych wstrtnych,
pozbawionych wszelkiego sensu binoklach. Wszystko to
sprawiao, e jakie niejasne uczucie trapio dusz prezesa, mimo
wszystko postanowi jednak przyj propozycj.
Rzecz w tym, e spdzielnia miaa, niestety, nader znaczny
deficyt. Przed zim naleao zakupi rop naftow dla potrzeb
centralnego ogrzewania, nie wiadomo tylko, za jakie kapitay. A z
pienidzmi cudzoziemca mona by chyba wyj na swoje. Ale
praktyczny i ostrony prezes owiadczy, e przede wszystkim
musi uzgodni spraw z biurem turystyki zagranicznej.
- Rozumiem! - zawoa Korowiow. - Jake mona bez
uzgodnienia?
Oczywicie! Oto telefon, prezesie, i prosz niezwocznie
uzgadnia! A co do pienidzy - niech si pan nie krpuje - doda
szeptem Korowiow, cignc prezesa do przedpokoju, gdzie sta
telefon - od kogo bra, jeli nie od niego! Gdyby pan zobaczy
- 124 -

jego will w Nicei! Kiedy pan w przyszym roku wybierze si


latem za granic, niech pan specjalnie przyjedzie popatrze - oko
panu zbieleje!
Bosy zaatwi spraw w biurze turystyki zagranicznej z
niesychan, wprost wstrzsajc szybkoci. Okazao si, e w
biurze wiedz ju o tym, e pan Woland pragnie zatrzyma si w
prywatnym mieszkaniu Lichodiejewa, i e nie maj co do tego
adnych zastrzee.
- No to cudownie! - wydziera si Korowiow.
Nieco oszoomiony jego trajkotaniem prezes owiadczy, e
spdzielnia zgadza si wynaj na tydzie mieszkanie numer
pidziesit artycie Wolandowi po... - prezes lekko si zajkn i
wypali:
- Po piset rubli dziennie!
Wtedy Korowiow wprawi prezesa w ostateczne zdziwienie. Po
zodziejsku mrugn w stron sypialni, skd dobiegay odgosy
mikkich skokw olbrzymiego kota, i zachrypia:
- To znaczy za tydzie - trzy i p tysica?
Bosy pomyla, e Korowiow powie teraz: Ma pan niezy
apetycik, prezesie!, ale Korowiow powiedzia co zupenie
innego:
- I to maj by pienidze? Niech pan zada pi, on da!
Nikanor Bosy nawet nie zauway, kiedy ze zmieszanym
umiechem na twarzy znalaz si przy biurku zmarego, przy
ktrym to biurku Korowiow byskawicznie i z niezwyk
zrcznoci napisa tekst umowy w dwu egzemplarzach.
Nastpnie pomkn do sypialni, powrci i oba egzemplarze byy
ju opatrzone zamaszystym podpisem cudzoziemca.
Podpisa umow rwnie i prezes. Wtedy Korowiow poprosi o
pokwitowanie na pi...
- 125 -

- Sownie, sownie, prezesie... tysicy rubli... - i ze sowami


jako nie licujcymi z powag chwili: - Eins, zwei, drei! - wyoy
Bosemu na biurko pi nowiutkich paczek, prosto z banku.
Odbyo si przeliczenie, obficie okraszone porzekadami i
arcikami Korowiowa, w rodzaju pienidz lubi by liczony,
paskie oko konia tuczy i innymi tej samej klasy.
Przeliczywszy pienidze Bosy wzi od Korowiowa paszport
cudzoziemca, aby zameldowa artyst na pobyt tymczasowy,
woy ten paszport wraz z umow i pienidzmi do teczki, i, jako
nie mogc si powstrzyma, wstydliwie poprosi o bilecik...
- Ach, nie ma o czym mwi! - rykn Korowiow. - Ile pan
sobie yczy bilecikw, dwanacie, pitnacie?
Oszoomiony prezes wyjani, e bileciki s mu potrzebne w
liczbie dwch, dla niego samego mianowicie i dla Pelagii
Antonowny, jego ony.
Korowiow natychmiast wyrwa z kieszeni notes i zamaszycie
wypisa prezesowi kartk na dwa bilety w pierwszym rzdzie. T
karteczk tumacz lew rk zwinnie wrczy prezesowi, a praw
woy w drug do prezesa grub szeleszczc paczk. Bosy
rzuci na ni okiem, zaponi si po uszy i zacz odpycha paczk
od siebie.
- Nie uchodzi - wymamrota.
- Nie chc o tym nawet sysze - szepn wprost w prezesowe
ucho Korowiow. - U nas nie uchodzi, a u cudzoziemcw wrcz
przeciwnie. Pan go obrazi, a to po prostu nie wypada. Pan si
przecie fatygowa...
- Najsurowiej wzbronione - cichuteko zaszemra prezes i
rozejrza si wok.
- A gdzie s wiadkowie? - szepta mu w drugie ucho
Korowiow. - Gdzie wiadkowie, pytam? Co te pan...
- 126 -

I w tym momencie sta si, jak pniej twierdzi prezes, cud paczka sama wlizna mu si do teczki. A nastpnie Bosy z
poczuciem dziwnej saboci, jak po cikiej chorobie, znalaz si
na schodach. Wicher myli szala w jego gowie. Bya tam i willa
w Nicei, i tresowany kot, i myl o tym, e wiadkw istotnie nie
byo oraz e Pelagia Antonowna ucieszy si z biletw. Myli te,
aczkolwiek bez adnego zwizku ze sob, byy na og
przyjemne. Niemniej jednak jaki cier w najgbszych
czeluciach prezesowej duszy uwiera Bosego. By to cier
niepokoju. Poza tym, tu, na schodach, nagle poczu si tak, jakby
dosta obuchem w eb: A w jaki sposb tumacz dosta si do
gabinetu, skoro na drzwiach znajdowaa si nienaruszona piecz?
I jak to si stao, e on, Nikanor Bosy, nie zapyta o to? Przez
jaki czas prezes jak baran wpatrywa si w stopnie schodw, ale
w kocu postanowi machn na to wszystko rk i nie zamcza
si rozwaaniami na zbyt skomplikowane tematy.
Skoro tylko prezes opuci mieszkanie, z sypialni dobieg niski
gos:
- Nie spodoba mi si ten prezes. To szubrawiec i krtacz. Czy
nie mona zrobi tak, eby on tu si wicej nie pojawia?
- Wystarczy, e wydasz polecenie, messer - odezwa si
Korowiow, a gos jego nie by ju skrzekliwy, ale dwiczny i
bardzo czysty.
I momentalnie przeklty tumacz znalaz si w przedpokoju,
nakrci numer i powiedzia do suchawki gosem nie wiedzie
czemu nad wyraz paczliwym:
- Halo! Uwaam za swj obowizek zawiadomi, e prezes
spdzielni, do ktrej naley dom pod numerem 302-A na ulicy
Sadowej, Nikanor Iwanowicz Bosy, spekuluje walut. W obecnej
chwili w jego mieszkaniu pod numerem trzydzieci pi w
przewodzie wentylacyjnym w ubikacji znajduje si zawinite w
- 127 -

papier gazetowy czterysta dolarw. Mwi Timofiej Kwascow,


lokator inkryminowanego domu z mieszkania numer jedenacie.
Zaklinam na wszystko o utrzymanie mego nazwiska w tajemnicy,
poniewa obawiam si zemsty przytoczonego wyej prezesa!
I odwiesi suchawk, dra!
Co dalej dziao si w mieszkaniu pod pidziesitym - nie
wiadomo, ale za to dokadnie wiadomo, co robi Nikanor Bosy.
Prezes mianowicie zamkn si na haczyk w ubikacji, wyj z
kieszeni paczk, ktra w niego wmusi tumacz, i upewni si, e
zawiera ona czterysta rubli. Paczk t Bosy zawin w kawaek
gazety i wepchn w przewd wentylacyjny.
W pi minut pniej siedzia ju przy stole w swojej malekiej
jadalni.
Maonka jego przyniosa z kuchni starannie pokrojonego, suto
posypanego szczypiorkiem ledzia. Nikanor Bosy napeni wdk
kieliszek, wypi, nala znowu, wypi, nadzia na widelec trzy
dzwonka ledzia... i w tym wanie momencie kto zadzwoni do
drzwi. A wanie ona wniosa waz, z ktrej buchaa para.
Wystarczyo raz tylko spojrze na t waz, by wiedzie, e
wewntrz niej w gstwinie pomiennego barszczu znajduje si to,
co najsmaczniejsze na wiecie - ko szpikowa.
Bosy przekn lin i zawarcza jak pies:
- eby ich ziemia pochona! Nawet zje nie dadz!... Nie
wpuszczaj nikogo, nie ma mnie, nie ma... W sprawie mieszkania
powiedz, eby przestali tu lata, za tydzie bdzie zebranie
zarzdu.
Maonka pobiega do przedpokoju, a prezes yk wazow
wyowi z ziejcego pomieniem jeziora j, ko, pknit wzdu.
W tym momencie do stoowego weszo dwch obywateli, a z nimi
nie wiedzie czemu miertelnie poblada ona prezesa. Bosy na
widok owych obywateli rwnie zbiela i wsta.
- 128 -

- Gdzie tu jest toaleta? - z trosk w gosie zapyta pierwszy, ten


w biaej koszuli.
Co stukno o nakryty do obiadu st (to Nikanor Bosy upuci
yk na cerat).
- Tutaj, tutaj - szybciutko odpowiedziaa Pelagia Antonowna.
Przybysze niezwocznie udali si na korytarz.
- A o co chodzi? - cicho zapyta Bosy podajc za gomi. - U
nas w mieszkaniu nie moe si znajdowa nic takiego... Moe
bym tak mg zobaczy dokumenty... prosz o wybaczenie...
Pierwszy w przelocie pokaza prezesowi stosowny dokument, a
drugi w tej samej sekundzie sta ju na taborecie w ubikacji z rk
w przewodzie wentylacyjnym. Bosemu pociemniao w oczach.
Rozwinito gazet, ale w paczce nie byo rubli, tylko dziwne
nieznane banknoty - ni to niebieskie, ni to zielone - z podobizn
jakiego starca. Zreszt wszystko to Bosy widzia niezbyt
wyranie - przed oczami latay mu jakie plamy.
- Dolary w wentylacji... - z zadum powiedzia pierwszy i
mikkim, uprzejmym gosem zapyta Bosego: - To wasza
paczuszka?
- Nie! - odpowiedzia strasznym gosem prezes. - Podrzucili
wrogowie!
- To si zdarza - zgodzi si ten pierwszy i doda znowu bardzo
serdecznie: - No c, trzeba odda reszt.
- Nie mam nic wicej! Nie mam, przysigam na Boga! Nigdy
niczego podobnego nawet w rku nie miaem! - rozpaczliwie
krzycza prezes.
Rzuci si w stron komody, z oskotem wycign szuflad, a z
niej teczk, wykrzykujc przy tym bez zwizku:
- Oto umowa... tumacz-bandyta podrzuci... Korowiow... w
binoklach!...
- 129 -

Bosy otworzy teczk, wsadzi rk do rodka, zsinia na twarzy


i upuci teczk w barszcz. Teczka bya pusta - ani listu od Stiopy,
ani umowy, ani paszportu cudzoziemca, ani pienidzy, ani kartki
w sprawie biletw.
Jednym sowem, w teczce nie byo nic oprcz calwki.
- Towarzysze! - nieludzkim gosem wrzasn prezes. Trzymajcie ich!
W naszym domu jest nieczysta sia!
W tym momencie nie wiadomo co zwidziao si jego onie,
poniewa zaamaa rce i zawoaa:
- Przyznaj si, Iwanycz! Krcej bdziesz siedzia!
Bosy z oczyma nalanymi krwi potrzsa piciami nad gow
ony i chrypia:
- Uuu, krowa przeklta!
Potem osab, opad na krzeso, najwidoczniej postanawiajc
podda si temu, co nieuniknione.
W tym czasie Timofiej Kondratiewicz Kwascow ponc z
ciekawoci sta na podecie, przypadajc na zmian raz okiem, raz
uchem do dziurki od klucza w drzwiach prezesowego mieszkania.
Po piciu minutach wszyscy mieszkacy domu, ktrzy w tym
czasie znajdowali si na podwrku, mogli widzie swego prezesa,
jak w towarzystwie dwch mczyzn przemaszerowa wprost do
bramy domu.
Opowiadano, e Nikanor Iwanowicz wyglda jak cie, e idc
chwia si, jakby by pijany, i e mamrota co pod nosem.
A po godzinie nieznany obywatel pojawi si w mieszkaniu
numer jedenacie, wanie wtedy, kiedy Timofiej Kwascow,
zachystujc si ze szczcia, opowiada innym lokatorom, jak
nakryto prezesa - skinieniem palca wywoa Kwascowa z kuchni
- 130 -

do przedpokoju, co mu powiedzia, po czym Kwascow przepad


wraz z nim.

10. Wieci z Jaty.


W tym samym czasie, kiedy nieszczcie spado na Nikanora
Iwanowicza, nie opodal domu numer 302-A na Sadowej w
gabinecie dyrektora finansowego teatru Varits, Rimskiego,
znajdowao si dwch ludzi - sam dyrektor Rimski i administrator
Warionucha.
Dwa okna wielkiego gabinetu na pierwszym pitrze budynku
teatru wychodziy na Sadow, trzecie za - znajdujce si
dokadnie za plecami siedzcego przy biurku dyrektora wychodzio na letni ogrdek Varits. Mieciy si tam bufety z
napojami chodzcymi, strzelnica i estrada pod goym niebem. W
gabinecie tym oprcz biurka znajdowao si jeszcze mnstwo
starych, rozwieszonych na cianach afiszw, maleki stolik z
karafk wody, cztery fotele oraz stojcy w kcie stela, na ktrym
staa zakurzona, stara makieta dekoracji do jakiej rewii. No i
rozumie si samo przez si, e poza tym wszystkim rezydowaa w
gabinecie niewielka, wyliniaa i sfatygowana kasa pancerna - staa
ona po lewej rce Rimskiego, obok biurka.
Siedzcy za biurkiem Rimski od samego rana by w fatalnym
nastroju, natomiast Warionucha, przeciwnie, by niezmiernie
oywiony i jako szczeglnie, niespokojnie aktywny. A
tymczasem nie mg znale ujcia dla swej energii.
Obecnie Warionucha ukrywa si w gabinecie dyrektora przed
amatorami wejciwek, ktrzy zatruwali mu ycie, szczeglnie w
dniach zmiany programu, a dzisiaj wanie by taki dzie. Skoro
- 131 -

tylko telefon zaczyna dzwoni, Warionucha podnosi suchawk i


ga:
- Z kim? Z Warionuch? Nie ma go. Wyszed z teatru.
- Prosz ci, zadzwo ty jeszcze raz do Lichodiejewa - z
rozdranieniem powiedzia Rimski.
- Ale nie ma go w domu. Ju nawet Karpowa posyaem,
nikogo nie ma w mieszkaniu.
- Diabli wiedz, co to ma znaczy! - sycza Rimski, stukajc na
arytmometrze.
Otworzyy si drzwi, bileter przydwiga grub paczk wieo
wydrukowanych sztrajf - na zielonym papierze wielkimi
czerwonymi literami widniao:

DZI I CODZIENNIE
W TEATRZE VARITS
NADPROGRAM
PROFESOR WOLAND
SEANSE CZARNEJ MAGII
ORAZ MAGII OWEJ
CAKOWITE ZDEMASKOWANIE
Warionucha narzuci sztrajf na makiet, odszed na par
krokw, ponapawa si i poleci bileterowi, aby niezwocznie
kaza rozklei wszystkie egzemplarze.
- Dobre! Zwraca uwag! - zauway po odejciu biletera.
- 132 -

- A mnie si ta caa afera wyjtkowo nie podoba - z nienawici


patrzc na afisz przez okulary w rogowej oprawie warcza Rimski
- i w ogle bardzo si dziwi, e mu pozwolili na wystawienie
czego podobnego.
- Nie, Grisza, nie mw! To bardzo subtelne posunicie. Cay
dowcip polega na demaskowaniu.
- Nie wiem, nie wiem, moim zdaniem to kiepski dowcip... ten
Stiopa zawsze wymyli co takiego!... Gdyby chocia pokaza
tego maga! Ty go przynajmniej widziae? Diabli wiedz, skd on
go wytrzasn!
Okazao si, e Warionucha, podobnie jak Rimski, maga nie
widzia na oczy. Wczoraj Stiopa (jak oszalay, wedug
okrelenia Rimskiego) przybieg do dyrektora z napisan ju na
brudno umow, natychmiast poleci j przepisa i wypaci
Wolandowi pienidze. Potem mag ulotni si i nikt prcz Stiopy
wicej go nie widzia.
Rimski wyj zegarek, zobaczy, e wskazwki wskazuj pi
minut po godzinie drugiej i rozwcieczy si na dobre. Bo
rzeczywicie! Lichodiejew dzwoni mniej wicej o jedenastej,
powiedzia, e przyjdzie za p godziny, tymczasem nie tylko nie
przyszed, ale gdzie znikn z mieszkania.
- Przez niego caa robota stoi! - rycza ju Rimski pokazujc
palcem na stos nie podpisanych papierkw.
- A moe wpad pod tramwaj jak Berlioz? - wyrazi
przypuszczenie Warionucha trzymajc przy uchu suchawk, z
ktrej dobiegay gbokie, dugie i cakowicie beznadziejne
sygnay.
- To byoby wcale nie najgorzej... - ledwie dosyszalnie, przez
zby, powiedzia Rimski.
W tym momencie do gabinetu wesza kobieta w mundurowej
kurtce, czarnej spdnicy, pantoflach na paskim obcasie i w
- 133 -

furaerce. Kobieta ta wyja z niewielkiej, zawieszonej na pasku


torby biay kwadracik oraz zeszyt i zapytaa:
- Gdzie tu jest Varits? Mam piln depesz. Prosz podpisa.
Warionucha nabazgra w zeszycie jaki zakrtas i jak tylko za
kobiet zamkny si drzwi, otworzy telegram. Zapoznawszy si
z jego treci zamruga oczami i poda blankiet Rimskiemu.
Depesza brzmiaa jak nastpuje: jaty moskwy Varits
dzisiaj p dwunastej komisariacie zjawi si szatyn nocnej koszuli
spodniach bez butw obkany zezna nazwisko lichodiejew jest
dyrektorem Varits depeszujcie milicja Jata gdzie dyrektor
lichodiejew.
- Moje uszanowanie! - zawoa Rimski i doda - jeszcze jedna
niespodzianka!
- Samozwaniec! - owiadczy Warionucha i powiedzia do
suchawki telefonicznej: - Przyjmowanie telegramw? Na
rachunek Varits. Pilna depesza. Syszy mnie pani? Jata,
milicja... dyrektor lichodiejew moskwie dyrektor finansowy
rimski.
Niezalenie od wiadomoci o samozwacu z Jaty Warionucha
znowu rozpocz wszechstronne telefoniczne poszukiwania
Stiopy, ale nigdzie naturalnie go nie znalaz.
Wanie kiedy Warionucha trzymajc w rku suchawk
zastanawia si, dokd by jeszcze zadzwoni, wesza ta sama
kobieta, ktra przyniosa pierwsz depesz, i wrczya mu nowy
blankiet. Warionucha pospiesznie rozerwa go, przeczyta i
gwizdn.
- Co tam znowu? - z nerwowym grymasem zapyta Rimski.
Warionucha w milczeniu poda mu blankiet i dyrektor ujrza
wystukane na nim sowa: bagam da wiar przeniesiony jaty
hipnoza wolanda depeszujcie milicj potwierdzenie tosamoci
lichodiejew.
- 134 -

Rimski i Warionucha gowa przy gowie studiowali depesz, a


przestudiowawszy j w milczeniu popatrzyli na siebie.
- Obywatele! - rozgniewaa si kobieta. - Najpierw podpiszcie, a
potem bdziecie sobie milcze, ile dusza zapragnie! Przecie ja
roznosz pilne telegramy.
Nie spuszczajc oczu z blankietu Warionucha krzywo co
nakreli w zeszycie, kobieta znikna.
- Na pewno rozmawiae z nim przez telefon po jedenastej? zapyta cakowicie zdezorientowany administrator.
- Gupie gadanie! - przeraliwie wrzasn Rimski. Rozmawiaem czy nie rozmawiaem, Lichodiejew nie moe by
teraz w Jacie! To mieszne!
- On jest pijany... - powiedzia Warionucha.
- Kto jest pijany? - zapyta Rimski i znowu obaj wytrzeszczyli
na siebie oczy.
e z Jaty depeszowa samozwaniec albo uzurpator, to nie
ulegao wtpliwoci. Lecz oto co byo dziwne - skd w krymski
mistyfikator zna Wolanda, ktry dopiero wczoraj przyjecha do
Moskwy? W jaki sposb dowiedzia si o kontaktach
Lichodiejewa z Wolandem?
- Hipnoza... - powtarza Warionucha sowo z depeszy. - Skd on
moe wiedzie o Wolandzie? - zamruga powiekami i nagle
zawoa zdecydowanie. - Ale skde! Bzdura! Bzdura! Bzdura!
- Gdzie si zatrzyma ten Woland, a niech go diabli porw?! zapyta Rimski.
Warionucha natychmiast poczy si z biurem turystyki
zagranicznej i ku olbrzymiemu zdumieniu Rimskiego zawiadomi
go, e Woland mieszka u Lichodiejewa. Nastpnie Warionucha
nakrci numer mieszkania Lichodiejewa i dugo wsuchiwa si w
- 135 -

gbokie, buczce sygnay. Wrd tych sygnaw skd z dala


dobieg ciki, pospny gos, ktry piewa:
Skay, moja przysta... - Warionucha doszed do wniosku, e
do sieci telefonicznej wczy si gos ze studia radiowego.
- Mieszkanie nie odpowiada - powiedzia Warionucha
odkadajc suchawk na wideki. - Moe by sprbowa
zadzwoni jeszcze...
Nie skoczy. W drzwiach znw pojawia si ta sama kobieta i
obaj wstali na jej spotkanie, a kobieta wyja z torby ju nie biay
papierek, ale jaki ciemny.
- To zaczyna by ciekawe - odprowadzajc wzrokiem
oddalajc si popiesznie kobiet wycedzi przez zby
Warionucha. Pierwszy zawadn arkusikiem Rimski.
Na ciemnym tle fotograficznego papieru wyranie odcinay si
czarne pisane litery:
Dowodem mj charakter pisma, mj podpis, prosz
potwierdzi telegraficznie, zarzdcie obserwacj Wolanda.
Lichodiejew.
W cigu dwudziestu lat swojej pracy w teatrach Warionucha
widywa ju rne rzeczy, ale tym razem poczu, e jego umys
ulega jakiemu zamieniu, i nie by w stanie wydoby z siebie
niczego poza trzewym, a jednoczenie cakowicie pozbawionym
sensu zdaniem:
- To jest niemoliwe!
Rimski natomiast postpi inaczej. Wsta, otworzy drzwi i
wrzasn do siedzcej na taborecie goczym:
- Nie wpuszcza nikogo poza listonoszem! - i zamkn drzwi na
klucz.
Nastpnie wyj z biurka kup papierw i zacz uwanie
porwnywa grube, pochylone w lewo litery na fotogramie z
- 136 -

literami adnotacji sporzdzonych przez Stiop, z jego


zaopatrzonymi w rubowaty zakrtas podpisami. Warionucha
nieomal lec na biurku zia gorcym oddechem w policzek
Rimskiego.
- To jego charakter pisma - stanowczo powiedzia wreszcie
dyrektor, a Warionucha zawtrowa jak echo:
- Jego.
Administrator uwanie przyjrza si twarzy Rimskiego i zdziwi
si zmianie, jaka w niej zasza. I tak chudy dyrektor jak gdyby
jeszcze schud i nawet zestarza si, a jego oczy w rogowej
oprawie straciy swj zwyky ostry wyraz, pojawi si w nich lk,
a nawet smutek.
Warionucha wykona wszystko, co czowiek powinien wykona
w chwili niesychanego zdumienia. I po gabinecie pobiega, i
dwukrotnie rozrzuci rce, jakby go kto ukrzyowa, i wypi ca
szklank tawej wody z karafki, a nawet wydawa z siebie
nastpujce okrzyki:
- Nie rozumiem! Nie rozumiem! Nie-ro-zu-miem!
Rimski za patrzy w okno i gboko nad czym medytowa.
Sytuacja dyrektora bya nad wyraz kopotliwa. Naleao
niezwocznie, nie ruszajc si z miejsca, wytumaczy rzeczy
niewytumaczalne.
Przymruajc oczy dyrektor wyobrazi sobie Stiop, jak w
nocnej koszuli i bez butw wsiada dzisiaj okoo wp do
dwunastej do jakiego niesychanego superszybkiego samolotu, a
nastpnie tego samego Stiop, ktry rwnie o wp do dwunastej
stoi w skarpetkach na lotnisku w Jacie... czort wie, co to
wszystko znaczy!
A moe to nie Stiopa rozmawia dzi z nim przez telefon ze
swojego wasnego mieszkania? Nie, to na pewno by Stiopa! Kto
jak kto, ale on, Rimski, dobrze zna gos Stiopy. Ale nawet gdyby
- 137 -

to nie Stiopa dzwoni dzi do niego, to przecie nie dalej jak


wczoraj pod wieczr Stiopa prosto ze swojego gabinetu przyszed
tu, do gabinetu Rimskiego, z t idiotyczn umow i denerwowa
dyrektora swoj lekkomylnoci. Jak mg gdzie pojecha czy
polecie, nie zawiadamiajc nikogo w teatrze? A nawet jeliby
wylecia wczoraj wieczorem, to nie mg dolecie do Jaty dzi w
poudnie. A moe mg?
- Ile jest kilometrw do Jaty? - zapyta Rimski.
Warionucha zaprzesta swojej bieganiny i wrzasn:
- Ju mylaem o tym! Mylaem! Kolej do Sewastopola okoo
ptora tysica kilometrw, a do Jaty trzeba jeszcze dorzuci z
osiemdziesit! W linii prostej oczywicie mniej.
Hm... Tak... O adnych pocigach nie moe tu by nawet mowy.
Ale co w takim razie pozostaje? Myliwiec? Ale kto i do jakiego
myliwskiego samolotu wpuci Stiop bez butw? Po co? A moe
Stiopa zdj buty, kiedy przylecia do Jaty? Znowu to samo - po
co? Zreszt nawet w butach nikt nie wpuci Stiopy do
wojskowego samolotu. Zreszt pomys z myliwcem jest bez
sensu. Przecie napisane byo w depeszy, e Lichodiejew pojawi
si na milicji o p do dwunastej, a tymczasem rozmawia przez
telefon w Moskwie... chwileczk... (przed oczami Rimskiego
pojawi si cyferblat jego zegarka).
Rimski przypomina sobie pooenie wskazwek... To
przeraajce!
Byo wwczas dwadziecia po jedenastej!
Wic co z tego wynika? Jeeli zaoy, e Stiopa natychmiast
po rozmowie popdzi na lotnisko i e znalaz si tam,
powiedzmy, po piciu minutach (co, nawiasem mwic, jest
rwnie nie do pomylenia), to wynika z tego, e samolot,
niezwocznie startujc, w cigu piciu minut pokona ponad tysic
kilometrw. To znaczy, e osiga szybko dwunastu tysicy
- 138 -

kilometrw na godzin! To jest zupenie wykluczone, z czego


wniosek, e Stiopy nie ma w Jacie!
Wic co pozostaje? Hipnoza? Nie ma na wiecie takiej hipnozy,
eby przerzuci czowieka o tysic kilometrw! A zatem Stiopie
tylko si majaczy, e jest w Jacie? Jemu moe si oczywicie tak
wydawa, ale czy milicji w Jacie te si to tylko przywidziao?!
O, nie, wybaczcie, takie rzeczy si nie zdarzaj!... No dobrze, ale
przecie oni stamtd telegrafuj.
Twarz dyrektora finansowego bya dosownie straszna.
Tymczasem kto z tamtej strony dobija si i szarpa za klamk,
sycha te byo, jak goczyni rozpaczliwie krzyczy.
- Nie wolno! Nie puszcz! Chobycie zamordowali!
Posiedzenie!
Rimski opanowa si, na ile go byo sta, podnis suchawk
telefonu i powiedzia:
- Poprosz rozmow byskawiczn z Jat.
Mdrze! - zawoa w myli Warionucha. Ale rozmowa z Jat
nie dosza do skutku. Rimski odoy suchawk i powiedzia:
- Jak na zo linia jest uszkodzona.
Wida byo, e uszkodzenie linii, nie wiedzie czemu,
szczeglnie zdenerwowao dyrektora, a nawet skonio go do
nowych rozmyla. Po chwili zadumy Rimski znowu jedn rk
uj suchawk, a drug notowa to, co sam mwi przez telefon.
- Prosz przyj depesz. Piln. Varits. Tak. Jata. Komenda
milicji.
Tak. dzisiaj okoo wp do dwunastej lichodiejew rozmawia
ze mn telefon moskwie kropka po rozmowie nie przyszed do
pracy telefonicznie znale nie moemy kropka charakter pisma
potwierdzam kropka kroki celu wzicia pod obserwacj
wymienionego artysty poczyniem dyrektor finansowy rimski
- 139 -

Bardzo mdrze! - pomyla Warionucha, ale jeszcze nie zdy


na dobre tego pomyle, kiedy przez gow przeleciaa mu myl:
Gupio!
Stiopa nie moe by w Jacie! Rimski tymczasem zrobi, co
nastpuje - starannie zoy wszystkie otrzymane depesze wraz z
kopi swojej, wszystko to woy do koperty, zaklei j, napisa na
wierzchu kilka sw i wrczy kopert Warionusze, mwic:
- Odwie to sam, nie zwlekajc. Niech tam si martwi.
A to ju naprawd mdrze! - pomyla Warionucha i schowa
kopert do teczki. Nastpnie jeszcze raz na wszelki wypadek
wykrci numer mieszkania Lichodiejewa, wsucha si uwanie,
zamruga radonie i tajemniczo wykrzywi twarz. Rimski
wycign szyj.
- Czy mog prosi pana Wolanda? - sodko zapyta Warionucha.
- Oni s zajci - odpowiedziaa skrzekliwym gosem suchawka.
- A kto prosi?
- Administrator Varits Warionucha.
- Iwan Sawieliewicz? - radonie zawoaa suchawka. - Jestem
szalenie rad, e pana sysz! Jak paskie zdrowie?
- Merci - ze zdumieniem odpowiedzia Warionucha - ale kto
przy telefonie?
- Jego pomocnik, pomocnik i tumacz, Korowiow! - trzeszczaa
suchawka. - Jestem do paskich usug, najmilszy Iwanie
Sawieliewiczu! Niech pan dysponuje moj osob wedle paskich
ycze. A wic?
- Przepraszam... czy Stiepana Lichodiejewa nie ma w tej chwili
w domu?
- Niestety! Nie ma! - krzyczaa suchawka. - Wyjecha!
- Dokd?
- Na przejadk samochodow za miasto.
- 140 -

- C...co? Na p...przejadk? ...A kiedy wrci?


- A, powiedzia, odetchn wieym powietrzem i wrc.
- Tak... - powiedzia stropiony Warionucha - merci... Niech pan
bdzie uprzejmy przekaza panu Wolandowi, e jego dzisiejszy
wystp odbdzie si w trzeciej czci programu.
- Sucham. Oczywicie. Jake inaczej. Natychmiast. Bez
wtpienia. Przeka - urywanie stukaa suchawka.
- Wszystkiego dobrego - powiedzia zdziwiony Warionucha.
- Prosz przyj - mwia suchawka - moje najlepsze,
najgortsze gratulacje i yczenia! Powodzenia! Sukcesw!
Penego szczcia! Wszystkiego!
- No, oczywicie! Przecie mwiem! - ze wzburzeniem
krzycza administrator. - Nie pojecha do adnej Jaty, tylko za
miasto!
- No, jeeli to tak - blednc ze wciekoci powiedzia dyrektor to jest to rzeczywicie wistwo nie z tej ziemi.
W tym momencie administrator podskoczy i wrzasn tak, e
Rimski a si wzdrygn.
- Przypomniaem sobie! Przypomniaem! W Puszkino otworzyli
niedawno wschodni restauracj! Nazywa si Jata! Wszystko
jest jasne!
Pojecha tam, schla si i stamtd depeszuje!
- No, tego to ju za wiele - policzek Rimskiego znieksztaca
nerwowy tik, a w oczach pona cika prawdziwa nienawi. No c, drogo zapaci za ten spacer! - Rimski nagle zaci si i
niezdecydowanie doda: - Ale jake to, przecie milicja...
- To gupstwo! Gupie kaway Lichodiejewa - przerwa mu
ekspansywny administrator i zapyta: - A kopert jednak zawie?
- Bezwzgldnie - odpowiedzia Rimski.
- 141 -

I znowu otworzyy si drzwi i wesza ta sama... Ona! - nie


wiadomo dlaczego z udrk pomyla Rimski. I obaj wstali na
spotkanie dorczycielki.
Tym razem depesza zawieraa nastpujce sowa:
dzikuj potwierdzenie natychmiast piset komenda milicji
moje nazwisko jutro wylatuj moskwy lichodiejew.
- On zwariowa... - sabo powiedzia Warionucha.
Rimski za brzkn kluczem, wyj pienidze z kasy
ogniotrwaej, odliczy piset rubli, zadzwoni na goca, da mu
pienidze i poleci nada je na poczcie.
- Na mio bosk, Grisza - nie wierzc swoim oczom
powiedzia Warionucha - wedug mnie niesusznie robisz
wysyajc te pienidze.
- Wrc z powrotem - cicho odpar Rimski - ale Lichodiejew
ciko odpokutuje ten piknik. - I doda wskazujc teczk
Warionuchy: - Jed jak najszybciej, piesz si.
Warionucha wybieg z teczk z gabinetu.
Zszed na parter, zobaczy olbrzymi kolejk przy kasie,
dowiedzia si od kasjerki, e za godzin bdzie komplet,
poniewa gdy tylko rozlepiono sztrajfy, publiczno zacza wali
jak nieprzytomna, poleci kasjerce zakreli trzydzieci
najlepszych miejsc w loach i na parterze i nie sprzedawa ich,
wybieg z kasy, po drodze pozby si paru zabiegajcych o
wejciwki natrtw i wpad na chwilk do swojego gabinetu,
eby zabra czapk. W tym momencie zaterkota telefon.
- Halo! - krzykn Warionucha.
- Iwan Sawieliewicz? - wstrtnym nosowym gosem zasigna
informacji suchawka.
- Wyszed z teatru - zdy krzykn Warionucha, ale
suchawka z miejsca mu przerwaa:
- 142 -

- Niech pan lepiej sucha, zamiast struga wariata. Niech pan


tych depesz nigdzie nie nosi i nikomu nie pokazuje.
- Kto mwi? - zarycza Warionucha. - Prosz natychmiast
przesta si wygupia! My pana znajdziemy! Paski numer?
- Warionucha - odezwa si cigle ten sam paskudny gos. - Czy
ty rozumiesz po rosyjsku? Nie no nigdzie tych depesz.
- Przestanie pan czy nie!? - krzykn rozwcieczony
administrator. - No, poczekaj! Zapacisz ty mi za to! - Iwan
Sawieliewicz wywrzasn jeszcze jak pogrk, ale zaraz
zamilk, poniewa wyczu, e po tamtej stronie nikt go ju nie
sucha.
Wtedy w gabinecie jako szybko zaczo si ciemnia.
Warionucha wybieg, zatrzasn za sob drzwi i bocznym
wyjciem wymkn si do letniego ogrdka.
By wzburzony i peen energii. Po tej niesychanej rozmowie nie
wtpi ju, e banda chuliganw pozwala sobie na obrzydliwe
kaway i e te kaway s w jaki sposb zwizane ze znikniciem
Lichodiejewa. Nieomal dusi si, tak pragn wykry zoczycw
i, co dziwniejsze, uczu przedsmak czego przyjemnego. Tak
bywa, kiedy czowiek stara si znale w centrum uwagi albo
przynosi gdzie sensacyjn wiadomo.
W ogrdku wiatr uderzy administratora w twarz, zasypa mu
oczy piaskiem, jak gdyby zagradza mu drog,, jak gdyby
przestrzega. Rama okienna na pierwszym pitrze trzasna tak, e
omal nie wyleciay szyby, a wierzchoki lip i klonw trwonie
zaszumiay. ciemnio si i ochodzio.
Administrator przetar oczy i zobaczy, e nad Moskw
nadpeza niska tobrzucha chmura burzowa. W oddali ciko
zagrzmiao. Cho pieszy si ogromnie, nie potrafi si
opanowa, eby nie wpa na sekund do letniego szaletu i nie
sprawdzi, czy monter zaoy na lamp koszulk siatkow.
- 143 -

Warionucha przebieg obok strzelnicy i znalaz si w gstych


krzakach bzu, wrd ktrych sta niebieskawy domek - letni
szalet. Monter okaza si czowiekiem sownym, lampa pod
daszkiem w mskiej ubikacji bya ju osonita metalow siatk,
ale zmartwi bardzo administratora fakt, e nawet w
przedburzowym sabym wietle mona byo zauway, i na
cianach ju si pojawiy wykonane wglem i owkiem napisy.
- Co to za... - zacz administrator i nagle usysza za sob gos,
ktry wymrucza:
- To pan, Iwanie Sawieliewiczu?
Warionucha drgn, odwrci si i zobaczy przed sob
nieduego grubasa, jak mu si wydao, z koci fizjonomi.
- Powiedzmy, e ja - odpowiedzia nieprzyjanie.
- Mio mi, naprawd bardzo mi mio - piskliwym gosem
powiedzia kotopodobny grubas i nagle zamachn si i zasun go
w ucho tak, e czapka spada administratorowi z gowy i na wieki
znikna w otworze klozetu.
Od uderzenia grubasa cay szalet rozjarzy si na sekund
migotliwym wiatem, a w niebie rozleg si grzmot. Potem
bysno jeszcze raz i przed administratorem pojawi si jeszcze
jeden - malutki, ale z barami atlety, rudy jak ogie, na jednym oku
bielmo, w ustach kie... Ten drugi, bdc najwidoczniej
makutem, przygrza administratorowi w drugie ucho. W
odpowiedzi znw zagrzmiao w niebie i na drewniany dach
szaletu runa ulewa.
- Co wy robicie, towarzy... - wyszepta oszalay administrator i z
miejsca zda sobie spraw, e sowo towarzysze ani rusz nie
pasuje do bandytw, ktrzy napadaj na czowieka w szalecie
stanowicym wasno spoeczn, zachrypia wic: - obywate... poapa si, e i na ten tytu rwnie nie zasuguj i, tym razem nie
- 144 -

wiadomo od ktrego otrzyma trzeci straszny cios, krew z nosa


chlusna mu na koszul.
- Co masz w teczce, gnido? - przenikliwym gosem wrzasn
podobny do kota. - Depesze? A uprzedzano ci przez telefon,
eby ich nigdzie nie nosi? Uprzedzano czy nie, pytam ciebie?
- Uprzedza... dzano... dzano... - apic oddech odpowiedzia
administrator.
-- A ty musiae polecie? Dawaj teczk, pasoycie! - krzykn
drugi bandyta tym samym nosowym gosem, ktry administrator
sysza ju w telefonie, i wyrwa teczk z trzscych si rk
Warionuchy.
Obaj ujli administratora pod ramiona, wywlekli go z ogrdka i
pomknli wraz z nim po Sadowej. Burza szalaa na caego, woda z
szumem i wyciem zapadaa si pod ziemi, w studzienki
kanalizacyjne, wszdzie pitrzyy si pieniste fale, z dachw
chlustay strumienie, z bram i z rynien pyny rwce potoki.
Wszystko, co yo, znikno z Sadowej i Iwanowi
Sawieliewiczowi nikt nie mg przyj z pomoc. Skaczc w
mtnych rzeczkach owietlani byskawicami bandyci w mgnieniu
oka dowlekli na wp ywego administratora do domu numer 302A, wskoczyli z nim do bramy, w ktrej trzymajc w rkach
pantofle i poczochy tuliy si do ciany dwie bosonogie kobiety.
Nastpnie wpadli na szst klatk i bliski obdu Warionucha
zosta wniesiony na czwarte pitro i rzucony na podog w dobrze
znanym mu pmroku przedpokoju w mieszkaniu Stiopy
Lichodiejewa.
Wwczas obaj rozbjnicy zniknli, a na ich miejsce zjawia si
w przedpokoju zupenie naga dziewczyna - ruda, z oczyma
poncymi fosforycznym blaskiem.
Warionucha zrozumia, e to jest wanie to najstraszniejsze ze
wszystkiego, co go spotkao, i z jkiem przywar do ciany. A
- 145 -

dziewczyna podesza bardzo blisko do administratora i pooya


mu donie na ramionach. Wosy na gowie Warionuchy uniosy si
i stany dba, poniewa nawet przez zimn, zupenie
przemoknit tkanin koszuli poczu, e donie te s jeszcze
zimniejsze, e s one zimne jak ld.
- Pozwl, e ci ucauj - czule powiedziaa dziewczyna i
byszczce jej oczy znalazy si tu przy oczach administratora.
Wtedy Warionucha zemdla i pocaunku ju nie czu.

11. Rozdwojenie Iwana.


Las na przeciwlegym brzegu rzeki, jeszcze przed godzin
rozwietlony majowym socem, zmrocznia, zmtnia i rozpyn
si.
Za oknem wisiaa gsta zasona wody. Na niebie co chwila
pojawiay si gorejce nici, niebo pkao i migotliwe przeraajce
wiato zalewao pokj chorego.
Iwan siedzia na ku i patrzc na mtn kipic rzek cicho
paka.
Przy kadym uderzeniu pioruna wydawa aosny okrzyk i
zasania rkami twarz. Na pododze poniewieray si zapisane
kartki papieru - zdmuchn je wiatr, ktry tu przed burz wdar
si do pokoju.
Podejmowane przez poet prby napisania meldunku o
straszliwym konsultancie do niczego nie doprowadziy.
Otrzymawszy od grubej pielgniarki Praskowii Fiodorowny
ogryzek owka i papier poeta wesoo zatar donie i spiesznie
zasiad przy stoliku. Pocztek wyszed mu nawet zupenie niele.
Do milicji. Doniesienie czonka Massolitu Iwana Bezdomnego.
- 146 -

Wczoraj wieczorem przyszedem z nieboszczykiem M.


Berliozem na Patriarsze Prudy...
I natychmiast poeta zaplta si, gwnie z powodu tego
nieboszczyka. Z miejsca zaczynao to wyglda do
idiotycznie. Jake to tak - przyszedem z nieboszczykiem.
Nieboszczycy nie chadzaj na spacery. Doprawdy, uznaj go za
wariata, jeszcze tylko tego brakowao!
Doszedszy do takiego wniosku, Iwan zacz poprawia tekst.
Wyszo tak: ...z M. Berliozem, obecnym nieboszczykiem... To
rwnie nie usatysfakcjonowao autora. Trzeci wariant okaza si
gorszy od obu poprzednich: Berliozem, ktry wpad pod
tramwaj..., a tu jeszcze przyplta si ten nikomu nie znany
kompozytor o tym samym nazwisku i trzeba byo dopisa: ,,nie z
kompozytorem... Namczywszy si z dwoma Berliozami, Iwan
przekreli wszystko i postanowi zacz od czego bardzo
mocnego, co natychmiast przykuje uwag czytajcego, napisa
wic, e kot wsiada do tramwaju, potem znowu wrci do historii
z odcit gow. Gowa i przepowiednia konsultanta skojarzyy
mu si z Poncjuszem Piatem i, by cao wypada bardziej
przekonywajco, postanowi w caoci przytoczy opowiadanie o
rzymskim procuratorze zaczynajc od chwili, kiedy ten pojawi
si w biaym paszczu z podbiciem koloru krwawnika pod
kolumnad paacu Heroda.
Iwan pracowa z zapaem, kreli, wpisywa nowe sowa,
sprbowa nawet narysowa Poncjusza Piata, a potem stojcego
na tylnych apach kota. Ale rysunki niewiele pomogy, im dalej,
tym bardziej niezrozumiay i zawiy stawa si raport poety.
Kiedy daleko na niebie ukazaa si przeraajca chmura o
dymicych brzegach i spowia las, kiedy zerwa si wicher, Iwan
poczu, e opad z si, e nie poradzi sobie z raportem, nawet nie
podnis z podogi zapisanych kartek i cicho, gorzko zapaka.
Dobroduszna Praskowia Fiodorowna odwiedzia poet w czasie
- 147 -

burzy, zobaczya, e pacze, przestraszya si, zacigna story,


eby byskawice nie przeraay chorego, podniosa z podogi
kartki i pobiega po lekarza.
Lekarz przyszed, zrobi Iwanowi zastrzyk w rami, zapewni
go, e wicej paka nie bdzie, e teraz wszystko przejdzie,
wszystko si odmieni na lepsze i wszystko ulegnie zapomnieniu.
Okazao si, e lekarz mia racj. Po pewnym czasie las za rzek
odzyska dawny wygld. Kade drzewo rysowao si dokadnie na
bkicie wyczyszczonym do poprzedniej niebieskoci, a i rzeka
pyna sobie spokojnie. Chandra zacza opuszcza Iwana zaraz
po zastrzyku, poeta lea teraz spokojnie, wpatrzony w rozpit na
niebie tcz.
Tak trwao do wieczora i chory nawet nie zauway, kiedy
roztajaa tcza, kiedy posmutniao wypowiae niebo i sczernia
las.
Wypi gorce mleko, potem znw si pooy i sam si zdziwi,
jak bardzo odmieniy si jego myli. Zatar si nieco w pamici
przeklty diabelski kot, nie straszya ju odcita gowa, a Iwan,
zarzuciwszy rozwaania o niej, rozmyla o tym, e w klinice jest
w gruncie rzeczy zupenie niele, e Strawiski to bardzo mdry
czowiek i w ogle sawa, e mie z nim do czynienia to wielka
przyjemno. A powietrze wieczorem po burzy jest chodne i
wonne.
Dom udrki zasypia. Na cichych korytarzach pogasy biae
matowe lampy, natomiast zgodnie z regulaminem zapaliy si
sabe bkitne arwki, coraz rzadziej sycha byo za drzwiami
ciche stpania pielgniarek po gumowych chodnikach korytarza.
Iwan lea teraz zmoony sodk niemoc, patrzy to na lamp z
abaurem, ktra wiecia pod sufitem agodnym rozproszonym
wiatem, to znw na ksiyc wschodzcy nad ciemnym lasem, i
sam ze sob rozmawia.
- 148 -

- Waciwie dlaczego tak si zdenerwowaem, kiedy Berlioz


wpad pod tramwaj - rozwaa. - Ostatecznie, co mi do tego? Co
to, mj brat albo swat? Jeli przeanalizowa to zagadnienie jak
naley, to waciwie nawet nie znaem dobrze nieboszczyka. Bo
co ja, prawd mwic, o nim wiedziaem? Tyle tylko, e by ysy i
przeraajco gadatliwy. A poza tym, obywatele - dalej Iwan
przemawia do kogo - sprbujmy wyjani rzecz nastpujc prosz mi wytumaczy, dlaczego wciekem si na tego
zagadkowego konsultanta, maga i profesora z pustym i czarnym
okiem? Po co mi bya ta caa idiotyczna pogo za nim, w gaciach,
ze wieczk w rku, a potem jeszcze ta dzika draka w restauracji?
- No-no-no! - nowy Iwan usysza nagle surowy gos dawnego
Iwana - nie wiedzia, czy by to gos wewntrzny, czy te dobiega
z zewntrz. - Przecie o tym, e Berliozowi obetnie gow,
profesor wiedzia jednak z gry? Jake si tu nie zdenerwowa.
- O co waciwie chodzi, towarzysze? - nowy Iwan nie zgodzi
si z Iwanem zamierzchym. - e sprawa jest nieczysta, to jasne
nawet dla dziecka. Profesor to czowiek niezwyky i tajemniczy na
sto procent! Ale przecie wanie to jest najciekawsze! Facet zna
osobicie Poncjusza Piata! Jeszcze wam mao? Czego chcecie
ciekawszego? Czy nie rozsdniej byoby zamiast robi t
wyjtkowo gupi chryj na Patriarszych Prudach, wypyta go
uprzejmie, co si dalej dziao z Piatem i z tym aresztowanym HaNocri? A ja zajmowaem si cholera wie czym! Rzeczywicie, jest
o czym mwi - redaktor miesicznika literackiego wpad pod
tramwaj! No i co, moe miesicznik przez to przestanie
wychodzi? Zreszt, co tu poradzisz? Czowiek jest miertelny i,
jak to kto susznie powiedzia, to, i jest miertelny, okazuje si
niespodziewanie. No, wic niech mu ziemia lekk bdzie! No, to
bdzie inny redaktor, moe nawet jeszcze wymowniejszy od
poprzednika!
- 149 -

Po krtkiej drzemce nowy Iwan zjadliwie zapyta dawnego


Iwana:
- Wic na kogo wyszedem w takim razie?
- Na durnia! - wyranie powiedzia jaki bas nie nalecy do
adnego z Iwanw, za to nadzwyczaj podobny do basu
konsultanta.
Iwan jako si nie obrazi na epitet dure i nawet przyjemnie
nim zdziwiony umiechn si i zacich w pnie. Do Iwana
skrada si sen i ju zamajaczya poecie palma na soniowej
nodze, przeszed obok kot, nie, bynajmniej nie straszny,
przeciwnie, wesoy, sowem - jeszcze chwilka i Iwan zapadnie w
sen, kiedy nagle krata bezszelestnie odsuna si na bok, na
balkonie pojawia si tajemnicza, kryjca si przed powiat
ksiyca sylwetka i pogrozia Iwanowi palcem.
Iwan bez lku unis si na ku i zobaczy, e na balkonie stoi
jaki mczyzna. Mczyzna ten pooy palec na ustach i
wyszepta:
- C!...

12. Czarna magia oraz jak j zdemaskowano.


Niewysoki czowiek o malinowym nosie przypominajcym
ksztatem gruszk, w dziurawym tym meloniku, w kraciastych
spodniach i w lakierkach z cholewk wjecha na scen Varits
na najzwyklejszym dwukoowym rowerze. Przy dwikach
fokstrota zatoczy krg, a potem wyda zwyciski okrzyk, co
spowodowao, e rower stan dba.
Czowieczek przejecha kawaek tylko na tylnym kole, potem
stan na gowie, w biegu odkrci przednie koo i odturla je za
- 150 -

kulisy, po czym kontynuowa podr na jednym kole, obracajc


peday rkami.
Na wysokim metalowym maszcie, u szczytu ktrego byo
siodeko, wjechaa na jednym kole pulchna blondyna w trykocie,
w krtkiej, usianej srebrnymi gwiazdami spdniczce, i zacza
jedzi w koo. Czowieczek mijajc j wydawa okrzyki
powitalne i nog zdejmowa z gowy melonik.
Wreszcie na malutkim, dziecinnym, dwukoowym rowerku, do
ktrego
kierownicy
przymocowano
olbrzymi
klakson
samochodowy, wjecha omioletni chopczyk o twarzy staruszka i
zacz przemyka si midzy dorosymi.
Zrobiwszy kilka okre caa trupa, przy nerwowym warkocie
bbna z orkiestry, podjechaa do samej rampy i widzowie z
pierwszych rzdw odchylili si z okrzykami lku, wydao si
bowiem publicznoci, e caa trjka wraz ze swymi pojazdami
spadnie na orkiestr. Ale rowery zatrzymay si w ostatniej chwili,
wtedy kiedy przednie koa ju-ju miay si zelizgn w otcha
ponad gowy czonkw orkiestry. Rowerzyci z gromkim
okrzykiem Up! zeskoczyli ze swych pojazdw i skonili si
publicznoci, przy czym blondyna posyaa widowni napowietrzne
causy, a chopaczek odtrbi na swoim klaksonie pocieszny
sygna.
Oklaski wstrzsny budynkiem, z prawej i z lewej ruszya
bkitna kurtyna, ktra zasonia rowerzystw, zielone wiateka z
napisami Wyjcie zagasy nad drzwiami i w pajczynie
trapezw pod kopu zapony biae jak soce kule. Zacz si
ostatni antrakt.
Jedynym czowiekiem, ktrego ani troch nie interesoway owe
dziwy techniki rowerowej tria Giugli by Grigorij Daniowicz
Rimski. Siedzia w cakowitej samotnoci w swoim gabinecie,
zagryza wskie wargi, a po jego twarzy co chwila przebiega
- 151 -

skurcz. Do niezwykego zniknicia Lichodiejewa doszo na


dobitk jak najzupeniej nieprzewidziane zniknicie Warionuchy.
Rimski dobrze wiedzia, dokd poszed Warionucha, ale
Warionucha poszed... i nie wrci! Rimski wzrusza ramionami i
szepta sam do siebie:
- Ale za co?!
I dziwna sprawa - czowiek tak rzeczowy jak dyrektor finansw
mg oczywicie, i to by byo najprostsze, zadzwoni tam, dokd
si uda Warionucha, i dowiedzie si, co si z nim stao, wszako
bya ju dziesita, a Rimski wci jeszcze siedzia bezczynnie.
A o dziesitej, przymusiwszy si do tego dosownie gwatem,
podnis suchawk i natychmiast stwierdzi, e jego aparat
oguch. Goniec zameldowa, e zepsuy si take pozostae
telefony w teatrze. Ten nieprzyjemny oczywicie, ale nie
nadprzyrodzony przecie fakt, nie wiedzie czemu, ostatecznie
wytrci dyrektora z rwnowagi, ale i ucieszy go zarazem Rimski nie musia dzwoni.
Kiedy nad gow dyrektora na znak, e rozpocz si antrakt,
zapalia si i zamigotaa czerwona arweczka, wszed goniec i
zameldowa, e przyjecha zagraniczny artysta. Dyrektor
wzdrygn si z nieznanych powodw i, pospny jak gradowa
chmura, ruszy za kulisy, aby powita maga - nie byo bowiem
nikogo innego, kto by mg to zrobi.
Z korytarza, na ktrym terkotay ju dzwonki, do wielkiej
garderoby zagldali pod rnymi pretekstami ciekawi. Byli tu
sztukmistrze w krzykliwych kostiumach i w turbanach, mistrz
jazdy figurowej na ywach w biaym, rozpinanym swetrze, biay
od pudru wykonawca monologw i charakteryzator.
Przybya znakomito oszoomia wszystkich frakiem
niespotykanej dugoci i przedziwnego kroju oraz tym, e miaa
na twarzy ma czarn maseczk. Ale najdziwniejsza bya para,
- 152 -

ktra towarzyszya magowi - chudy kraciasty osobnik w


pknitych binoklach i tusty czarny kocur, ktry wszed do
garderoby na tylnych apach, beztrosko zasiad na kanapie i
mruy lepia, bo go raziy nagie arwki przy sucych do
charakteryzacji lustrach.
Rimski postara si przywoa na twarz umiech, skutkiem
czego twarz ta staa si jaka skwaszona i za, wymieni ukony z
milczcym magiem, ktry siedzia obok kota na kanapie. Obyo
si bez ucisku doni. Za to nonszalancki kraciasty sam si
dyrektorowi przedstawi jako ,,ichni asystent. Zdziwio to
dyrektora finansowego, i to zdziwio niemile - kontrakt ani
sowem nie napomyka o adnym asystencie.
Grigorij Daniowicz oschle i wymuszenie zapyta zwalajcego
mu si nagle na gow kraciastego, gdzie s rekwizyty artysty.
- Brylancie ty nasz niebieski, dyrektorze najsodszy - odpar
skrzeczcym gosem asystent maga - nasze rekwizyty zawsze
mamy ze sob, oto one! Eins, zwei, drei!
Pokrci wlastymi palcami przed oczyma Rimskiego i
znienacka wycign kotu zza ucha zoty zegarek z dewizk,
wasno dyrektora, zegarek, ktry Rimski mia dotd w
kieszonce kamizelki pod zapita marynark - w dodatku dewizka
zacigaa si ptl w dziurce od guzika.
Rimski mimo woli chwyci si za brzuch, obecni przy tym
jknli, a zagldajcy przez drzwi charakteryzator chrzkn z
aprobat.
- To paski zegareczek? Prosz, oto on - umiechajc si
bezczelnie powiedzia kraciasty i na brudnej doni poda
osupiaemu Rimskiemu jego wasno.
- Z takim do tramwaju nie wsiadaj - cicho i wesoo szepn
charakteryzatorowi do ucha wykonawca monologw.
- 153 -

Ale kocur odstawi numer lepszy ni ta sztuczka z zegarkiem.


Znienacka wsta z kanapy, podszed na tylnych apach do stolika
pod lustrem, przedni ap wyj korek z karafki, nala sobie wody
do szklanki, wypi, korek wcisn na miejsce i otar sobie wsy
ciereczk do charakteryzacji.
Teraz nikt ju nawet nie jkn, tylko wszyscy pootwierali usta,
a charakteryzator szepn w zachwyceniu:
- To jest klasa...
Tymczasem dzwonki po raz trzeci zagrzmiay niespokojnie i
wszyscy podnieceni w przewidywaniu interesujcego popisu
wysypali si z garderoby.
W minut pniej zagasy na widowni kule, rzucajce
czerwonawy odblask na dolne partie kurtyny, zapalia si rampa,
kurtyna nieco si rozsuna i w owietlonej szparze stan przed
widowni tgi, wesoy jak dziecko, gadko wygolony mczyzna
w wymitym fraku z niewieym gorsem. By to doskonale znany
caej Moskwie konferansjer or Bengalski.
- A wic, obywatele - rozpocz z dziecinnym umiechem
Bengalski - wystpi teraz przed wami... - Tu Bengalski sam sobie
przerwa i zacz w innej tonacji: - Widz, e po drugim antrakcie
mamy jeszcze wicej publicznoci. Zwalio si dzi do nas p
miasta! Par dni temu spotykam przyjaciela i pytam: Dlaczego
do nas nie zajrzysz? Wczoraj byo u nas p miasta. A on mi na
to: Bo ja mieszkam w tej drugiej poowie! - Bengalski zrobi
pauz czekajc na salw miechu, ale poniewa nikt si nie
rozemia, cign dalej: - ...A wic wystpi teraz z seansem
czarnej magii znakomity artysta zagraniczny monsieur Woland.
Oczywista, i ja wiem, i pastwo wiecie - tu Bengalski umiechn
si arcymdrym umiechem - e czarna magia w ogle nie istnieje
i e nie jest to nic innego jak tylko przesd, za maestro Woland
po prostu mistrzowsko opanowa technik trickw, o czym si
- 154 -

zreszt dowiecie w najciekawszej czci jego wystpu, to znaczy


w czci demaskujcej ca t technik, no, a poniewa wszyscy
jestemy entuzjastami techniki i jej demaskowania, to poprosimy
teraz pana Wolanda!...
Wygosiwszy wszystkie te niedorzecznoci, Bengalski wznis
rce, splt donie i potrzsn nimi powitalnie w kierunku szpary
w kurtynie, co sprawio, e ta ostatnia z cichym szelestem
rozjechaa si na obie strony.
Entre maga, ktremu towarzyszy dugi asystent i kot,
wchodzcy na scen na tylnych apach, ogromnie spodobao si
publicznoci.
- Fotel - rzuci niezbyt gono Woland i w teje chwili, nie
wiadomo skd ani jak, pojawi si na scenie fotel, po czym mag w
nim zasiad. - Powiedz mi, zacny Fagocie - zapyta Woland
kraciastego rzezimieszka, ktry widocznie nazywa si nie tylko
Korowiow - jak, twoim zdaniem, mieszkacy Moskwy bardzo si
zmienili?
Mag popatrzy na ucich, wstrznit wydobyciem fotela z
powietrza publiczno.
- Tak jest, messer - niezbyt gono odpar Fagot-Korowiow.
- Masz racj. Ludno tego miasta bardzo si zmienia...
zewntrznie, mam na myli... zreszt i samo miasto... O ubraniach
nie ma nawet co mwi, ale pojawiy si te... jak im tam...
tramwaje, automobile...
- Autobusy - z szacunkiem podpowiedzia Fagot.
Publiczno przysuchiwaa si uwanie tej rozmowie sdzc, i
to preludium do sztuk magicznych. W kulisach toczyli si aktorzy
i ludzie z brygady technicznej, wida byo wrd nich blad,
napit twarz Rimskiego.

- 155 -

Fizjonomia stojcego z boku sceny Bengalskiego ja wyraa


zdumienie. Unis cokolwiek brew i korzystajc z chwili przerwy
powiedzia:
- Zagraniczny artysta wyraa zachwyt nad Moskw, ktra si
tak rozwina w sensie technicznym, a take mieszkacami
Moskwy - tu si Bengalski dwukrotnie umiechn, najpierw do
parteru, potem do balkonu.
Woland, Fagot i kot zwrcili gowy w kierunku konferansjera.
- Czy wyraziem zachwyt? - zapyta mag kraciastego Fagota.
- W adnym wypadu, messer, nie byo mowy o adnym
zachwycie - odpar kraciasty.
- Wic o czym ten czowiek mwi?
- e po prostu - dononie, na ca widowni, owiadczy
kraciasty pomocnik, a zwrciwszy si do Bengalskiego doda: Gratuluj wam garstwa, obywatelu!
Z balkonu chlusn mieszek, Bengalski za drgn i wybauszy
oczy.
- Mnie jednak, oczywicie, interesuj nie tyle autobusy, telefony
i inna...
- Aparatura - powiedzia kanciasty.
- Wanie, dzikuj - powoli mwi cikim basem mag - ile
sprawa niepomiernie istotniejsza: czy mieszkacy tego miasta
zmienili si wewntrznie?
- Tak, to najwaniejsza sprawa, messer.
W kulisach patrzono po sobie, wzruszano ramionami. Bengalski
sta czerwony, Rimski za blady. Lecz wtedy mag, jak gdyby
wyczuwajc narastajce zaniepokojenie, powiedzia:
- Ale my tu gadu, gadu, drogi Fagocie, a publiczno zaczyna
si nudzi.
Bd tak uprzejmy i poka nam na pocztek co prociutkiego.
- 156 -

Sala poruszya si. Fagot i kocur rozeszli si wzdu rampy w


rne strony. Fagot prztykn palcami, krzykn dziarsko: Trzy,
cztery!, chwyci z powietrza tali kart, potasowa j, rzuci karty jak wstga poleciay w stron kota. Kot zapa t wstg i
odrzuci j z powrotem.
Zafurkota atasowy w, Fagot rozdziawi si jak pisklak i
pokn ca t wstg, karta po karcie. Po czym kot ukoni si
szurajc praw tyln ap, co wywoao niewiarygodn owacj.
- Klasa! Klasa! - krzyczano z zachwytem za kulisami.
Fagot za tkn palcem w parter i owiadczy:
- Talia ta, szanowne obywatele, znajduje si tera w sidmem
rzdzie u obywatela Parczewskiego, jak raz midzy banknotem
trzyrublowym a wezwaniem do sdu w sprawie o zalege alimenty
dla obywatelki Zielkowej.
Na parterze zapanowao poruszenie, zaczto wstawa z miejsc,
a wreszcie jaki obywatel, ktry widocznie nazywa si
Parczewski, purpurowy ze zdumienia wyj tali z pugilaresu i
zacz wymachiwa ni w powietrzu nie wiedzc, co ma z ni
dalej pocz.
- Prosz j zachowa na pamitk! - zawoa do Fagot. - Nie na
darmo mwi pan wczoraj przy kolacji, e gdyby nie poker, to
pana ycie w Moskwie byoby zupenie nie do zniesienia.
- Stary kawa! - krzykn kto z balkonu. - Ten na parterze jest z
tej samej paczki!
- Tak pan sdzi? - zawrzasn Fagot przymruonymi oczyma
patrzc na balkon. - W takim razie pan te do niej naley,
poniewa talia znajduje si w paskiej kieszeni!
Na jaskce powstao niewielkie zamieszanie, odezwa si
uradowany gos:
- Rzeczywicie! Ma! S, s!... Poczekaj! Przecie to czerwoce!
- 157 -

Ci z parteru poodwracali gowy. Na balkonie jaki wstrznity


obywatel znalaz paczk banknotw w bankowej banderoli z
napisem: Jeden tysic rubli. Ssiedzi toczyli si wok niego,
on za ze zdumieniem skroba paznokciem banderol, usiujc
rozezna, czy to prawdziwe ruble, czy te jakie zaczarowane.
- Jak Boga kocham, prawdziwe! Czerwoce, same dychy radonie krzyczano z jaskki.
- Zagraj pan i ze mn takimi kartami! - zaproponowa wesoo
jaki tucioch w rodku parteru.
- Avec plaisir! - odpowiedzia Fagot. - Ale dlaczego tylko z
panem?
Wszyscy chtnie wezm w tym udzia! - I zakomenderowa: Prosz popatrze w gr! Raz! - W jego doni znalaz si pistolet.
Fagot zawoa: - Dwa! - Lufa pistoletu podskoczya do gry.
Fagot zawoa: - Trzy! - Bysno, buchno i zaraz spod kopuy,
nurkujc pomidzy podwieszonymi trapezami, zaczy spada na
widowni biae papierki.
Wiroway, opr powietrza znosi je na boki, spaday na balkon,
do orkiestry i na scen. Po kilku sekundach coraz rzsistszy
deszcz pienidzy dosign parteru i widzowie zaczli wyapywa
papierki.
Wznosiy si setki rk, widzowie patrzyli poprzez papierki na
owietlon scen i widzieli jak najprawdziwsze, jak
najautentyczniejsze znaki wodne.
Zapach take nie pozostawia najmniejszych wtpliwoci - by
to w niezrwnany, najmilszy na wiecie zapach wieo
wydrukowanych banknotw. Cay teatr ogarna najpierw rado,
a potem - osupienie.
Zewszd huczao sowo czerwoce, czerwoce, dobiegay
okrzyki ach, ach! i radosne miechy.
- 158 -

Na twarzach milicjantw zaczo si pomaleku malowa


zdziwienie, artyci za bezceremonialnie wysuwali si zza kulis.
W ogle narastao podniecenie i nie wiadomo, czym by si, to
wszystko mogo skoczy, gdyby nie Fagot, ktry znienacka
dmuchn w powietrze i powstrzyma ow ulew pienidzy.
Dwaj modzi ludzie zamieniwszy ze sob znaczce i rozbawione
spojrzenia wstali ze swoich miejsc i udali si prociuteko do
bufetu. W teatrze panowa haas, wszystkim widzom oczy
byszczay z podniecenia.
Tak, tak, nie wiadomo, czym by si to wszystko mogo
skoczy, gdyby Bengalski nie znalaz w sobie do siy i nie
ruszy do akcji. Starajc si jak najlepiej zapanowa nad sob,
zatar z przyzwyczajenia rce i zacz najdwiczniejszym swoim
gosem:
- Tak wic, obywatele, bylimy oto wiadkami tak zwanej
masowej hipnozy. Jest to cile naukowe dowiadczenie, ktre
najlepiej dowodzi, e nie ma w magii adnych cudw. Poprosimy
teraz maestro Wolanda, eby zechcia nam objani to
dowiadczenie. Obecnie, obywatele, zobaczycie, e te rzekome
banknoty znikn rwnie szybko, jak si zjawiy.
I zacz klaska, ale klaska w zupenym osamotnieniu, jego
umiech wyraa pewno siebie, ale w oczach nie mia tej
pewnoci za grosz, patrzyy one raczej bagalnie.
Przedmowa Bengalskiego nie przypada publicznoci do gustu.
Zapada zupena cisza, ktr przerwa kraciasty Fagot.
- A oto przypadek tak zwanego garstwa - gromko owiadczy
kolim tenorem - te pienidze s prawdziwe, obywatele.
- Brawo! - wrzasn krtko bas kdy z wyyn.
- Nawiasem mwic, obrzyd mi ten facet - tu Fagot wskaza
Bengalskiego. - Pcha si cigle tam, gdzie go nie prosz, psuje
cay seans kamliwymi komentarzami! Co z nim zrobimy?
- 159 -

- Gow mu urwa! - surowo powiedzia kto na jaskce.


- H, co pan radzi? - Fagot natychmiast zareagowa na t
niegodziw propozycj. - Urwa gow? To jest myl! Behemot! zawoa kota. - Do roboty! Eins, zwei, drei!
I staa si rzecz niesychana. Czarny kot zjey si i miaukn
rozdzierajco. Potem spry si i jak pantera da susa prosto na
pier Bengalskiego, a stamtd przeskoczy mu na gow. Z
pomrukiem wbi napuszone apy w wt fryzur konferansjera,
dziko zawy, przekrci t gow raz, przekrci drugi i oderwa j
od pulchnego karku.
Dwa i p tysica ludzi na widowni krzykno jak jeden m.
Krew z rozdartych ttnic chlusna fontannami, zalaa pkoszulek
i frak. Ciao bez gowy bezsensownie poruszyo nogami i usiado
na pododze. Na sali rozlegy si histeryczne krzyki kobiet. Kot
poda gow Fagotowi, ten podnis j za wosy i ukaza
publicznoci, a gowa krzykna rozpaczliwie na cay teatr:
- Lekarza!
- Bdziesz jeszcze plt smalone duby? - gronie zapyta
paczca gow Fagot.
- Ju nie bd! - wychrypiaa gowa.
- Na lito bosk, przestacie go mczy! - nagle przekrzykujc
haas, dobieg z loy kobiecy gos i mag odwrci si na w gos.
- Wic jak, obywatele, darowa mu czy nie? - zwracajc si do
widowni zapyta Fagot.
- Darowa, darowa! - rozlegy si najpierw pojedyncze,
przewanie kobiece gosy, ktre zlay si nastpnie w jeden chr z
gosami mczyzn.
- Co rozkaesz, messer? - zapyta Fagot tego, ktry by w
masce.
- 160 -

- No c - odpar w zadumie tamten. - Ludzie s tylko ludmi...


Prawda, s lekkomylni... No, c... I miosierdzie zapuka
niekiedy do ich serc... Ludzie jak ludzie... - I rozkaza dobitnie: Wcie gow.
Kot starannie si przymierzywszy nasadzi gow na kark trafia precyzyjnie na waciwe miejsce, jakby si nigdzie nie
oddalaa. I, co najwaniejsza, na szyi nie byo nawet blizny. Kot
strzepn apami frak i gors Bengalskiego i znikny z nich lady
krwi. Fagot podnis siedzcego Bengalskiego, postawi go na
nogi, wsun mu do kieszeni fraka plik czerwocw i ze sowami:
- Zjedaj std, bez ciebie bdzie weselej! - przepdzi go ze
sceny.
Konferansjer potykajc si i rozgldajc bezmylnie dobrn
tylko do krzeseka straaka, tam zaczo z nim by le. Zawoa
aonie:
- Och, moja gowa, moja gowa!...
Wrd innych rzuci si ku niemu Rimski. Konferansjer paka,
chwyta rkami powietrze, mamrota:
- Oddajcie mi moj gow, gow mi oddajcie... Zabierzcie
mieszkanie, zabierzcie obrazy, ale oddajcie gow!...
Goniec popdzi po lekarza. Bengalskiego prbowano pooy
na kanapce w garderobie, ale zacz si wyrywa, wpad w sza.
Trzeba byo wezwa karetk. Kiedy zabrano nieszczliwego
konferansjera, Rimski pobieg z powrotem na scen i zobaczy, e
dziej si tam nowe cuda.
Nawiasem mwic w tej wanie chwili, czy moe nieco
wczeniej, mag znikn ze sceny wraz ze swym wyleniaym
fotelem i trzeba tu doda, e publiczno w ogle tego nie
zauwaya, tak bya zaabsorbowana tym, co wyczarowa na scenie
Fagot.
- 161 -

Fagot, odprowadziwszy poszkodowanego konferansjera,


owiadczy publicznoci, co nastpuje:
- A teraz, skoromy spawili ju tego nudziarza, otwrzmy
magazyn dla pa!
I natychmiast deski sceny pokryy perskie dywany, pojawiy si
olbrzymie lustra owietlone po bokach zielonkawymi rurkami,
midzy lustrami za witryny, w ktrych mile oszoomieni
widzowie zobaczyli paryskie sukienki najrniejszych kolorw i
fasonw.
Zajmoway one cz witryn. W innych pojawiy si setki
damskich kapeluszy z pirkami i bez pirek, z klamerkami i bez
klamerek, a take setki par bucikw - czarnych, biaych,
beowych, skrzanych, atasowych, zamszowych, z rzemyczkami
i z kamuszkami. Pomidzy pantofelkami pojawiy si perfumy w
etui, zway torebek ze skry antylopy, zamszu, z jedwabiu, a
midzy nimi cae sterty szminek w ozdobnych podunych zotych
oprawkach.
Ruda pannica w czarnej wieczorowej toalecie, pannica, ktra
diabli wiedz skd si wzia i ktra byaby bardzo przystojna,
gdyby nie szpecia jej dziwaczna blizna na szyi, umiechaa si
obok tych witryn zachcajcym umiechem wacicielki.
Fagot, sodko szczerzc zby, owiadczy, e firma cakowicie
bezpatnie wymienia stare sukienki i obuwie na paryskie toalety i
rwnie paryskie pantofelki. Dotyczy to, doda, rwnie torebek i
caej reszty.
Kocur szurn zadni ap, przedni wykonujc zarazem jakie
gesty waciwe otwierajcym drzwi portierom. Pannica grasejujc
odpiewaa sodko, aczkolwiek z chrypk w gosie, co
niezupenie zrozumiaego, ale sdzc po twarzach kobiet na
widowni musiao to by co nader nccego:
- 162 -

- Guerlain, Chanel, Mitsuko, Narcisse Noir, Chanel numer pi,


suknie wieczorowe, sukienki cocktailowe...
Fagot wygina si, kocur si kania, pannica otwieraa
przeszklone witryny.
- Prosz! - dar si Fagot. - Bez adnych ceremonii! Prosz si
nie krpowa!
Publiczno bya podniecona, ale na razie nikt si nie kwapi z
wejciem na scen. Wreszcie w dziesitym rzdzie wstaa jaka
brunetka i umiechajc si na znak, e niby jest jej naprawd
wszystko jedno i w ogle ma to w nosie, podesza i po bocznych
schodkach wspia si na proscenium.
- Brawo! - zawoa Fagot. - Witam pierwsz klientk! Behemot,
fotel dla pani! Zaczniemy od bucikw, madame!
Brunetka zasiada na fotelu, a Fagot natychmiast wysypa przed
ni na dywan cay stos pantofli. Brunetka zdja z nogi swj
prawy but, przymierzya liliowy pantofel, postawia nog na
dywanie i po kilkakro poruszya stop, obejrzaa obcas.
- A nie bd cisny? - zapytaa z zadum.
Fagot na to zakrzykn z oburzeniem:
- Co te pani mwi! - Kot za tak si obrazi, e a miaukn.
- Wezm t par, monsieur - powiedziaa z godnoci brunetka
wkadajc take drugi pantofel.
Stare jej pantofle zostay wyrzucone za zasonk, powdrowaa
tam rwnie i sama brunetka w asycie rudej pannicy i Fagota,
ktry dwiga na ramieniu pewn ilo sukienek. Kot krzta si,
pomaga, a eby przyda sobie powagi, zawiesi na szyi
centymetr.
Po chwili brunetka wysza zza zasonki w takiej sukience, e a
przez cay parter przetoczyo si westchnienie. Dzielna kobieta,
- 163 -

ktra teraz zadziwiajco wyadniaa, poprawia sobie wosy na


karku i przegia si, usiujc obejrze si od tyu.
- Firma prosi, eby zechciaa pani przyj to na pamitk powiedzia Fagot i poda brunetce otwarte etui z flakonem perfum.
- Merci - wyniole odpowiedziaa brunetka i zesza po
schodkach na widowni. Kiedy sza wzdu rzdw, widzowie
zrywali si z miejsc, dotykali etui.
I wanie wtedy tamy runy i kobiety ze wszech stron wdary
si na scen. W oglnym rozgwarze, wrd powszechnego
podniecenia, wrd chichotw i westchnie rozleg si nagle
mski gos: Stanowczo ci zabraniam! - i gos kobiecy: Jeste
filister i tyran, pu, zamiesz mi rk! Kobiety znikay za
zasonk, pozostawiay tam swoje sukienki i ukazyway si
widzom w nowych strojach. Na taborecikach o pozacanych
nkach zasiado mnstwo pa energicznie tupicych w dywan
wieo obutymi stopkami. Fagot klka, manewrowa srebrzyst
yk do butw, omdlewa pod zwaami pantofli i torebek, miota
si od taborecikw do witryn i od witryn do taborecikw, pannica
o zeszpeconej szyi zjawiaa si, znowu znikaa, wreszcie upada
tak nisko, e trajkotaa uywajc ju wycznie francuszczyzny,
przy czym najbardziej zadziwiajce byo to, e rozumiay j w p
sowa wszystkie kobiety, te nawet, ktre po francusku ani be, ani
me.
Powszechny podziw wywoa mczyzna, ktry wdar si na
scen.
Owiadczy on, e jego maonka cierpi na gryp i e w
zwizku z tym zmuszony jest prosi, aby przekazano jej to i owo
za jego porednictwem.
Obywatel w, by dowie, e rzeczywicie jest onaty, gotw
by okaza swj dowd osobisty. Owiadczenie zapobiegliwego
ma przyjte zostao chichotami. Fagot za wrzasn, e ufa mu
- 164 -

jak samemu sobie nawet bez okazywania dowodu, i wrczy


owemu obywatelowi dwie pary jedwabnych poczoch, a kocur
doda od siebie parysk szmink.
Wdzieray si na scen spnione panie, spyway ze sceny
uszczliwione, w balowych sukniach, w piamach haftowanych
w smoki, w dyskretnych kostiumach wizytowych, w
przekrzywionych na bakier kapelusikach.
Wwczas Fagot owiadczy, e z powodu spnionej pory
magazyn zostanie zamknity a do jutrzejszego wieczora.
Dokadnie w minut pniej gruchn wystrza pistoletowy,
znikny lustra, zapady si pod ziemi witryny i taboreciki,
dywan rozpyn si w powietrzu podobnie jak zasonka. Jako
ostatnia znikna wielgachna gra starych sukien i obuwia, scena
bya znw surowa, naga i pusta.
Raptem wczya si do akcji nowa osoba dramatu. Z loy
numer dwa dobieg miy, dwiczny i bardzo kategoryczny
baryton:
- Mimo wszystko, podane by byo, obywatelu artysto, by
zechcia pan bez zwoki zdemaskowa wobec publicznoci
technik swoich trickw, a zwaszcza tego tricku z banknotami.
Podany byby take powrt konferansjera na scen. Los jego
niepokoi widzw.
Wacicielem barytonu by honorowy go dzisiejszego
koncertu, przewodniczcy komisji akustycznej teatrw
moskiewskich, Arkadiusz Apoonowicz Siemplejarow we
wasnej osobie.
Siemplejarow przebywa w loy wraz z dwiema damami - jedna
z nich bya leciwa, drogo i modnie ubrana, druga, modziutka i
bardzo adna, ubrana bya skromniej. Ta pierwsza, jak si
niebawem przy spisywaniu protokou wyjanio, bya maonk
Siemplejarowa, druga za - jego dalek krewn, pocztkujc, acz
- 165 -

rokujc wielkie nadzieje aktork, ktra przyjechaa z Saratowa i


zatrzymaa si w mieszkaniu przewodniczcego i jego poowicy.
- Pardon! - odpowiedzia na to Fagot. - Przepraszam, tu nic nie
trzeba demaskowa, wszystko jest jasne.
- O, nie, prosz mi wybaczy, ale nie mog si z tym zgodzi!
Zdemaskowanie jest niezbdne. Jeli nie nastpi, paski
znakomity wystp pozostawi przygnbiajce wraenie. Masowy
odbiorca domaga si wyjanie.
- Wydaje mi si - przerwa Siemplejarowowi bezczelny bufon e masowy odbiorca nie wyraa takich ycze. Ale, Arkadiuszu
Apoonowiczu, przychylajc si do paskiego wielce
szanownego yczenia dokonam, oczywicie, demaskacji. Pozwoli
pan wszake, e w tym celu zademonstrujemy jeszcze jeden
krciutki numerek?
- Prosz
uprzejmie
protekcjonalnie
odpowiedzia
Siemplejarow. - Ale koniecznie wraz ze zdemaskowaniem.
- Tak jest, tak jest, zrobi si. A zatem pozwoli pan, Arkadiuszu
Apoonowiczu, e zapytam, gdzie pan spdzi wczorajszy
wieczr?
Po tym z pewnoci nietaktownym, a nawet chyba chamskim
pytaniu Siemplejarow zmieni si na twarzy, i to nawet bardzo si
zmieni.
- Wczoraj wieczorem Arkadiusz Apoonowicz by na
posiedzeniu komisji akustycznej - niezmiernie wyniole
owiadczya maonka przewodniczcego. - Nie rozumiem
jednak, jaki to ma zwizek z magi.
- Oui, madame! - przytakn Fagot. - Oczywicie e pani nie
rozumie.
Co za do posiedzenia, to jest pani w bdzie. Wyjechawszy na
wyej wzmiankowane posiedzenie, ktre, nawiasem mwic,
- 166 -

wcale nie byo na wczoraj wyznaczone, maonek pani zwolni


kierowc przed gmachem komisji akustycznej na Czystych
Prudach (cay teatr zamar), sam za pojecha autobusem na ulic
Jeochowsk, by zoy wizyt artystce rejonowego teatru
objazdowego Milicy Andrejewnie Pokobatko, i bawi u niej
mniej wicej przez cztery godziny.
- Och! - zakrzykn w zupenej ciszy jaki zbolay gos.
Moda za kuzyneczka Arkadiusza Apoowicza rozemiaa si
nagle niskim i straszliwym miechem.
- Teraz wszystko rozumiem! - krzykna. - Ju od dawna to
podejrzewaam. Teraz rozumiem, dlaczego to beztalencie dostao
rol Luizy!
I, zamachnwszy si znienacka, krtk i grub parasolk lila
uderzya przewodniczcego komisji akustycznej po gowie.
Pody za Fagot, czyli Korowiow, woa:
- Oto, szanowni obywatele, typowy przykad zdemaskowania,
ktrego tak usilnie domaga si Arkadiusz Apoonowicz!
- Jake ty miaa, szelmo jedna, dotkn Arkadiusza
Apoonowicza? - gronie zapytaa maonka Siemplejarowa
powstajc w loy w caej swej olbrzymiej okazaoci.
Modziutk kuzyneczk po raz drugi ogarn napad urywanego
satanicznego miechu.
- Kto jak kto - powiedziaa chichoczc - ale ja mam odwag go
dotkn!
- I rozleg si po raz drugi suchy trzask parasolki odskakujcej
od gowy przewodniczcego.
- Milicja! Aresztowa j! - zawoaa maonka Siemplejarowa
gosem tak strasznym, e niejednemu zrobio si zimno.
W dodatku kocur wanie wtedy rzuci si by ku rampie i
ludzkim gosem wrzasn znienacka na cay teatr:
- 167 -

- Koniec seansu! Maestro! Zasuwaj pan marsza!


Ogupiay dyrygent nie zdajc sobie sprawy z tego, co robi,
machn batut i orkiestra nie zagraa, nie zagrzmiaa ani nawet
nie upna, ale wanie - dokadnie tak, jak to ohydnie okreli kot
- zasuna jakiego nieprawdopodobnego i z niczym co do swego
wyuzdania nie dajcego si porwna marsza. Przez moment
wydawao si, e kiedy, pod gwiazdami Poudnia, w jakim caf
chantant rozbrzmieway ju trudne do zrozumienia, na wp
olepe. a przecie chwackie sowa tego marsza:
Sabo mia tak Jego Wysoko:
lubi domowe ptactwo gdy hoe dziewcz wpado mu w oko,
w opiek bra biedactwo!
A moe nie byo adnych takich sw, moe byy jakie inne,
napisane do teje muzyki, ju zupenie nieprzyzwoite. To
niewane. Wane, e w Varits zaczo si po tym wszystkim
co w rodzaju istnej wiey Babel.
Milicjanci biegli w kierunku loy Siemplejarowa, gapie wazili
na porcze krzese, sycha byo wybuchy piekielnego miechu,
oszalae krzyki, ktre zagusza zoty brzk talerzy orkiestry.
I mona byo zobaczy, e scena nieoczekiwanie opustoszaa, e
i Fagotnabieracz, i to bezczelne kocisko, Behemot, rozpynli si
w powietrzu, zniknli, tak jak znikn przedtem mag, ktry
siedzia w fotelu z wyleniaym obiciem.

- 168 -

13. Pojawia si bohater.


Tak wic nieznajomy pogrozi Iwanowi palcem i szepn: !...
Iwan usiad na ku i rozejrza si. Do pokoju ostronie
zaglda
mniej
wicej
trzydziestoomioletni
czowiek,
ciemnowosy, starannie wygolony, o ostrym nosie i przeraonych
oczach. Czowiek ten sta na balkonie, kosmyk wosw opada mu
na czoo.
Upewniwszy si, e Iwan jest sam, tajemniczy w go
nasuchiwa jeszcze przez chwil, a potem nabra odwagi i wszed
do pokoju. Iwan zobaczy wtedy, e przybysz ma na sobie
szpitaln odzie. Przybyy by w bielinie, na ramiona narzuci
szary szlafrok, a bose jego stopy tkwiy w rannych pantoflach.
Przybysz zrobi oko do Iwana, schowa do kieszeni wizk
kluczy, upewni si szeptem, czy moe usi, a kiedy Iwan w
odpowiedzi na to skin mu potwierdzajco gow, usadowi si
wygodnie w fotelu.
- Jak pan si tu dosta? - zapyta szeptem Iwan czujc respekt
przed grocym mu, szczupym palcem. - Przecie kraty
balkonw zamykane s na klucz?
- Kraty zamyka si na klucz - przytakn go - ale Praskowia
Fiodorowna to osoba wprawdzie niezmiernie sympatyczna, lecz,
niestety, roztargniona. Ju przed miesicem cignem jej cay
pk kluczy, uzyskujc w ten sposb mono przedostawania si
na wsplny nasz balkon, a balkon ten cignie si, jak wiadomo,
wzdu caego pitra i nic atwiejszego ni odwiedzi t drog
ssiada.
- Skoro moe pan wyj na balkon, moe pan rwnie std
uciec. A moe to za wysoko? - zainteresowa si Iwan.
- 169 -

- O, nie - odpar z naciskiem go - nie mog std uciec, nie


dlatego, e za wysoko, tylko dlatego, e nie mam dokd ucieka. A po chwili doda: - A wic siedzimy?
- Siedzimy - odpowiedzia mu Iwan wpatrujc si w piwne,
nader niespokojne oczy przybysza.
- Ta-ak... - go zaniepokoi si nagle. - Mam nadziej, e jest
pan spokojnym pacjentem? Bo, wie pan, nie znosz haasw,
awantur, przemocy ani niczego w tym gucie. Zwaszcza
nienawidz, kiedy ludzie krzycz - wszystko jedno, czy krzycz z
blu, czy z gniewu, czy z jakiegokolwiek innego powodu. Prosz
mi powiedzie dla mojego witego spokoju, czy nie miewa pan
atakw szau?
- Wczoraj w knajpie przysunem w mord jednemu facetowi mnie przyzna si przeobraony poeta.
- Powody? - surowo zapyta go.
- Prawd mwic to bez powodu - odpowiedzia
skonfundowany Iwan.
- Przeraajce! - skarci Iwana go i dorzuci: - A poza tym c
to za wyraenia - przysunem w mord?... Przecie nie wiadomo
waciwie, czy czowiek ma mord, czy twarz. Myl zreszt, e
mimo wszystko ma twarz. Wic, wie pan, tak, piciami... Lepiej
niech pan skoczy z tym raz na zawsze.
Zbesztawszy w ten sposb gospodarza go zapyta:
- Zawd?
- Poeta - jako niechtnie przyzna si Iwan.
Przybysz by niepocieszony.
- Ale mi si nie wiedzie! - zawoa, ale opanowa si
natychmiast, przeprosi Iwana i zapyta: - A pana nazwisko?
- Bezdomny.
- Ech, ech... - powiedzia go i skrzywi si.
- 170 -

- Nie podobaj si panu moje wiersze? - zapyta zaciekawiony


Iwan.
- Strasznie mi si nie podobaj.
- A ktre z nich pan czyta?
- Nie czytaem adnych paskich wierszy! - nerwowo
wykrzykn przybysz.
- Wic dlaczego pan tak mwi?
- C w tym dziwnego? - odpowiedzia go. - Albo to nie
czytaem innych wierszy? Zreszt, rnie to bywa... Dobrze,
gotw jestem uwierzy na sowo. Prosz mi powiedzie, czy te
pana wiersze s dobre?
- Potworne! - miao i szczerze powiedzia nagle Iwan.
- Prosz ich wicej nie pisa! - bagalnie poprosi przybysz.
- Przyrzekam to i przysigam - uroczycie owiadczy Iwan.
Przypiecztowali t przysig uciskiem doni, ale z korytarza
dobiegy nagle czyje mikkie kroki, jakie gosy.
- ! - szepn go, wyskoczy na balkon i przymkn za sob
krat.
Zajrzaa Praskowia Fiodorowna, zapytaa, jak si Iwan czuje,
czy woli spa po ciemku, czy przy zapalonym wietle. Iwan
poprosi, by zostawiono wiato. i Praskowia Fiodorowna wysza
yczc choremu dobrej nocy. A kiedy wszystko ju ucicho,
wrci go.
Szeptem zakomunikowa Iwanowi, e do sto dziewitnastki
przywieziono nowego, jakiego grubasa o purpurowej twarzy,
ktry nieustannie mamrocze o jakich dolarach w przewodzie
wentylacyjnym i przysiga, e w jego mieszkaniu na Sadowej
zagniedzia si sia nieczysta.
- Wymyla Puszkinowi na czym wiat stoi i cigle krzyczy:
Kurolesow, bis, bis! - drc z trwogi mwi go. Potem si
- 171 -

uspokoi, usiad, powiedzia: - A zreszt Bg z nim... - i wrci do


przerwanej rozmowy. - A wic jak to si stao, e si tu pan
znalaz?
- Poncjusz Piat - odpar Iwan pospnie patrzc w podog.
- Co?! - wrzasn go zapominajc o ostronoci i zaraz
zasoni sobie usta doni. - C za zbieg okolicznoci! Bagam,
bagam, niech pan o tym opowie.
Iwan sam nie wiedzia, czemu przybysz wzbudzi w nim
zaufanie.
Pocztkowo czerwieni si i jka, ale potem nabra miaoci i
zacz opowiada, co si wczoraj zdarzyo na Patriarszych
Prudach. O, w osobie tajemniczego zdobywcy kluczy Iwan zyska
sobie wdzicznego suchacza!
Go najwyraniej nie uwaa go za wariata, zdradza ogromne
zainteresowanie tym, co Iwan mia do opowiedzenia, a w miar
snutej opowieci popada w coraz wikszy zachwyt. Co chwila
przerywa Iwanowi okrzykami:
- No, no, niech pan mwi dalej, niech pan mwi dalej, bagam!
Tylko, na wszystkie witoci, prosz nie zapomina o adnym
szczegle!
Iwan nie zapomina o adnym szczegle, atwiej mu byo
powiedzie wszystko po kolei, powoli dotar do tego miejsca,
kiedy Poncjusz Piat w biaym paszczu z podbiciem koloru
krwawnika wyszed na taras.
Wtedy go modlitewnie zoy donie i wyszepta:
- O, ja to przewidywaem! Jak ja to wszystko dokadnie
przewidziaem!
Przy opisie aosnego zgonu Berlioza suchacz zagadkowo
zauway, przy czym jego oczy bysny gniewnie:
- 172 -

- Jednego tylko nie mog przebole, tego, e na miejscu


Berlioza nie znalaz si krytyk atuski albo literat Mcisaw
Laurowicz! - i zajadle, cho bardzo cicho, wrzasn: - Niech pan
mwi dalej!
Ogromnie rozbawi gocia kot, ktry paci za bilet, go
krztusi si od tumionego miechu patrzc, jak Iwan, podniecony
wraeniem wywieranym przez jego opowie, kica na pitach
udajc kota z monet pod wsem.
- I tak oto - zakoczy Iwan, opowiedziawszy o tym, co si stao
w Gribojedowie, posmutniay i przygaszony - znalazem si tutaj.
Przybysz ze wspczuciem uj biednego poet za rami i
powiedzia tak:
- Nieszczsny poeto! Niestety, sam sobie jeste winien,
kochaneczku. Nie trzeba byo si przy nim zachowywa tak
bezceremonialnie, a nawet, rzekbym, arogancko. Oto skutki.
Dzikuj losowi, e si z tego wywin tak maym kosztem.
- Ale kime on w kocu jest? - potrzsajc we wzburzeniu
zacinitymi piciami pyta Iwan.
Go przyjrza si Iwanowi i odpowiedzia pytaniem na pytanie:
- Ale czy zachowa pan spokj, kiedy to panu powiem? Wszyscy
jestemy do niezrwnowaeni... Nie trzeba bdzie wzywa
lekarza, robi zastrzyku, nie bdzie kopotu?
- Nie, nie! - krzykn Iwan. - Prosz powiedzie, kim on jest?
- Dobrze - odpar go i z naciskiem, starannie akcentujc sowa
powiedzia: - Wczoraj na Patriarszych Prudach spotka pan
szatana.
Iwan zgodnie z obietnic zachowa spokj, by jednak
wstrznity i oszoomiony.
- To niemoliwe! Nie ma adnego szatana!
- 173 -

- Bardzo przepraszam! Kto jak kto, ale pan nie powinien mwi
takich rzeczy. Jest pan przecie jedn z pierwszych jego ofiar.
Siedzi pan, jak sam pan o tym dobrze wie, w szpitalu
psychiatrycznym, a cigle jeszcze pan si upiera, e szatan nie
istnieje. To doprawdy dziwne!
Iwan, zbity z pantayku, zamilk.
- Skoro tylko zacz go pan opisywa - cign go - od razu
si domyliem, z kim pan mia wczoraj przyjemno. I, sowo
daj, dziwi si Berliozowi! Paski umys to puszcza dziewicza tu go znowu poprosi o wybaczenie - ale Berlioz, sdzc z tego,
co o nim syszaem, co nieco przecie czyta! Ju pierwsze zdania
tego profesora rozwiay wszystkie moje wtpliwoci. Trudno go
nie rozpozna, przyjacielu! Zreszt, pan... raz jeszcze prosz o
wybaczenie, ale chyba si nie myl, sdzc, e jest pan nieukiem?
- Niewtpliwie! - przytakn zmieniony nie do poznania Iwan.
- Wanie... A przecie nawet ta twarz, ktr mi pan opisa, te
oczy, z ktrych kade jest inne, te brwi! Prosz mi wybaczy, ale
moe nawet nie zna pan opery Faust?
Iwan nie wiedzie czemu zmiesza si okropnie, zaczerwieni i
zacz co mamrota o jakim wyjedzie do sanatorium... do
Jaty...
- No, wanie... No, wanie... Nic zatem dziwnego... Ale
Berlioz, powtarzam, zaskoczy mnie... To by czowiek nie tylko
oczytany, ale rwnie bardzo sprytny. Cho musz powiedzie na
jego obron, e Woland potrafi zamydli oczy nawet
sprytniejszym od Berlioza.
- Kto?! - krzykn z kolei Iwan.
- Ciszej!
Iwan paln si po gowie i wychrypia:
- 174 -

- Rozumiem, rozumiem. Mia liter W na wizytwce. Aj-ajaj, to ci dopiero! - Przez chwil milcza wzburzony, wpatrywa si
w przepywajcy za kratami ksiyc, potem znw zacz mwi: Wic on naprawd mg by u Poncjusza Piata? Przecie by ju
wtedy na wiecie! A mwi, e jestem wariat! - doda wskazujc z
oburzeniem drzwi.
Na ustach gocia pojawi si gorzki grymas.
- Musimy spojrze prawdzie w oczy - go zwrci twarz w
kierunku wdrujcego przez chmur bladego planety. - C tu
ukrywa, obaj jestemy obkani. Widzi pan, to jest tak - on
wywar na panu wstrzsajce wraenie i postrada pan zmysy, bo
widocznie mia pan do tego predyspozycj. Ale to, o czym pan
opowiada, niewtpliwie rzeczywicie miao miejsce. Jest to
jednak co tak niezwykego, e nawet genialny psychiatra
Strawiski nie mg, oczywicie, uwierzy panu. Strawiski pana
bada? (Iwan przytakn)... Paski rozmwca by u Piata, jad
niadanie z Kantem, a teraz odwiedzi Moskw.
- Ale przecie on tu diabli wiedz jak narozrabia! Trzeba go
jako zapa! - W nowym Iwanie powoli acz niepewnie dochodzi
do gosu Iwan dawny, najwidoczniej jeszcze nie dobity.
- Ju pan prbowa, a wicej prbowa bym nie radzi powiedzia go ironicznie. - Nie radzibym ani panu, ani innym.
A e narozrabia, o to moe pan by spokojny. Ach! Ach! Nie
mog odaowa, e to pan go spotka, a nie ja. Cho ju wszystko
spono do cna i popi przysypa wgle, to jednak przysigam,
e za to spotkanie oddabym wszystkie klucze Praskowii
Fiodorowny, bo niczego prcz nich nie mam do oddania. Jestem
ndzarzem.
- Po c on panu?
Go dugo wzdycha z aoci, a wreszcie zacz mwi:
- 175 -

- Tak si, widzi pan, dziwnie skada, e siedz tu z tego samego


powodu, co pan, to znaczy z powodu Piata. - Tu rozejrza si z
lkiem i powiedzia:
- Rzecz w tym, e przed rokiem napisaem powie o Piacie z
Pontu.
- Jest pan pisarzem? - zapyta z zainteresowaniem poeta.
Twarz gocia pociemniaa, pogrozi Iwanowi pici, a potem
powiedzia:
- Jestem Mistrzem. - Go przybra surowy wygld i wycign
z kieszeni szlafroka nieopisanie brudn czarn czapeczk, na
ktrej wyszyta bya tym jedwabiem litera M. Woy t
czapeczk, zademonstrowa si Iwanowi en face i z profilu, by
dowie, e rzeczywicie jest Mistrzem.
- Uszya mi j wasnorcznie - doda tajemniczo.
- A jak pana nazwisko?
- Nie mam ju nazwiska - odpar z pospn pogard dziwny
go. - Wyrzekem si go, jak zreszt wszystkiego w tym yciu.
Pumy to w niepami.
- W takim razie niech pan przynajmniej co opowie o tej
powieci - niemiao poprosi Iwan.
- Prosz uprzejmie. Trzeba przyzna, e moje ycie ukadao si
do niezwykle - zacz mwi go.
...Z wyksztacenia historyk, jeszcze przed dwoma laty pracowa
w jednym z moskiewskich muzew, a poza tym zajmowa si
przekadami.
- Z jakiego jzyka? - przerwa mu zaciekawiony Iwan.
- Prcz rosyjskiego znam pi jzykw - odpar go - angielski,
francuski, niemiecki, acin i grek. Czytam take troch po
wosku.
- O, cholera! - szepn z zazdroci Iwan.
- 176 -

...Historyk by samotny, nie mia adnych krewnych, nieomal


nie mia nawet znajomych w Moskwie. I prosz sobie wyobrazi,
e pewnego dnia wygra sto tysicy rubli.
- Niech pan sobie wyobrazi moje zdumienie - szepta waciciel
czarnej czapeczki - kiedy signem do kosza z brudn bielizn i
zobaczyem, e mam ten wanie numer, ktry zosta podany w
gazecie! Obligacj - wyjani - dostaem w muzeum.
...Po wygraniu tych stu tysicy tajemniczy go Iwana kupi
mnstwo ksiek, wynis si ze swego pokoiku na Miasnickiej...
- Och, co za przeklta nora! - zarycza.
..i w jednym z zaukw w pobliu Arbatu, od przedsibiorcy
budowlanego... (- A wie pan, kim s ci przedsibiorcy - zapyta
go Iwana i natychmiast wyjani - To nieliczna grupa oszustw,
ktra nie wiadomo jakim cudem ocalaa w Moskwie) ...odnaj
dwa pokoje w suterenie niewielkiego, stojcego w ogrodzie
domku. Rzuci muzeum i rozpocz prac nad powieci o Piacie
Ponckim.
- Ach, to byy zote czasy! - oczy opowiadajcego byszczay,
kiedy to szepta. - Wasne, oddzielne mieszkanko, do tego jeszcze
przedpokj, a w przedpokoju zlew - nie wiedzie czemu
podkreli to ze szczegln dum - malekie okienka tu nad
trotuarem, ktry prowadzi od domku do furtki. A pod potem, o
cztery kroki, przed samymi oknami - bez, lipa i klon. Ach, ach,
ach! W zimie bardzo rzadko widywaem w okienku czyje czarne
nogi i syszaem chrzst niegu pod czyimi butami. A w moim
piecu wiecznie pon ogie! Ale raptem nastaa wiosna i przez
zmtniae szybki zobaczyem krzaki bzu, najpierw nagie, a
pniej odziewajce si w ziele. I wanie wtedy, minionej
wiosny, zdarzyo si co znacznie bardziej zdumiewajcego ni
stutysiczna wygrana. Byy to, przyzna pan, olbrzymie pienidze.
- Jasne - przytakn suchajcy z uwag Iwan.
- 177 -

- Otworzyem okna i siedziaem w drugim pokoju, zupenie


malekim - go zacz odmierza ruchami rk. - Kanapa jakby w
tym miejscu, naprzeciwko druga kanapa, midzy nimi stolik, a na
stoliku pikna lampa, tu, bliej okna, ksiki, tu znw malutkie
biureczko, a w pierwszym pokoju - to by ogromny pokj,
czternacie metrw - same ksiki, nic, tylko ksiki i piec. Ach,
jak znakomicie sobie urzdziem to mieszkanie! Bzy niezwykle
pachniay! Moja gowa ze zmczenia stawaa si niewaka, a Piat
zblia si do koca...
- Biay paszcz, czerwone podbicie? Rozumiem! - woa Iwan.
- Wanie! Piat zblia si do koca, wiedziaem ju, e ostatnie
sowa powieci bd brzmiay tak! ...pity procurator Judei,
eques Romanus Poncjusz Piat. Oczywista, wychodziem na
spacery. Sto tysicy to mnstwo pienidzy, miaem wic bardzo
dobre ubranie. Albo te szedem na obiad do jakiej niedrogiej
restauracji. Bya taka wietna knajpka na Arbacie, nie wiem, czy
jeszcze istnieje. - Oczy gocia rozszerzyy si, szepta dalej
patrzc na ksiyc. - Niosa obrzydliwe, niepokojco te kwiaty.
Diabli wiedz, jak si te kwiaty nazywaj, ale s to pierwsze
kwiaty, jakie si wiosn pokazuj w Moskwie. Te kwiaty
rysoway si bardzo wyrazicie na tle jej czarnego paszcza.
Niosa te kwiaty! To niedobry kolor! Skrcia z Twerskiej w
zauek i wtedy si obejrzaa. No, Twersk chyba pan zna? Szy
Twersk tysice ludzi, ale zarczam panu, e ona zobaczya tylko
mnie jednego i popatrzya na mnie nie to, eby z lkiem, ale jako
tak bolenie. Wstrzsna mn nie tyle jej uroda, ile niezwyka,
niesychana samotno malujca si w tych oczach. Posuszny
owemu temu znakowi losu ja rwnie skrciem w zauek i
ruszyem jej ladem. Szlimy bez sowa tym smutnym, krzywym
zaukiem, ja po jednej jego stronie, ona po drugiej. I prosz sobie
wyobrazi, e prcz nas nie byo w zauku ywej duszy.
Mczyem si, poniewa wydao mi si, e musz z ni pomwi,
- 178 -

i baem si, e nie powiem ani sowa, a ona tymczasem odejdzie i


nigdy ju jej wicej nie zobacz. I prosz sobie wyobrazi, e to
wanie ona odezwaa si nieoczekiwanie:
- Podobaj si panu moje kwiaty?
Dokadnie pamitam dwik jej gosu, taki dosy niski, ale
zaamujcy si niekiedy, i chocia to gupie, wydao mi si, e
te, brudne mury uliczki powtarzaj echem jej sowa. Spiesznie
przeszedem na t stron, po ktrej sza ona, podszedem do niej i
odpowiedziaem:
- Nie.
Popatrzya na mnie zdziwiona, a ja nagle i najzupeniej
nieoczekiwanie zrozumiaem, e przez cae ycie kochaem t
wanie kobiet! To ci dopiero, co? Na pewno powie pan, e
jestem niespena rozumu?
- Niczego takiego nie mwi i nie powiem - gorco sprzeciwi
si Iwan i doda: - Bagam, niech pan mwi dalej!
Go cign:
- Tak, popatrzya na mnie zdziwiona, a potem zapytaa:
- Czy pan w ogle nie lubi kwiatw?
Wydao mi si, e w jej gosie bya jaka wrogo. Szedem
obok niej, staraem si i w nog i, ku memu zdziwieniu, zgoa
nie czuem zmieszania.
- Lubi kwiaty, ale nie takie - powiedziaem.
- A jakie?
- Lubi re.
Natychmiast poaowaem swoich sw, bo ona umiechna si
przepraszajco i cisna swoje kwiaty do rynsztoka. Zmieszaem
si nieco, ale jednak je podniosem i podaem jej, ale ona z
umiechem odsuna kwiaty, wic musiaem nie je sam.
- 179 -

Szlimy tak w milczeniu przez czas pewien, dopki nie wzia


kwiatw z moich rk i nie rzucia ich na jezdni. Potem wsuna
w moj do swoj do w czarnej rkawiczce z szerokim
mankietem i poszlimy dalej razem.
- Niech pan mwi dalej - powiedzia Iwan - i prosz, niech pan
nie pomija adnych szczegw!
- Dalej? - zapyta go. - No c, tego, co byo potem, mgby
si pan sam domyli. - Prawym rkawem wytar nagle
nieoczekiwan z i mwi dalej: - Mio napada na nas tak, jak
napada w zauku wyrastajcy spod ziemi morderca, i porazia nas
oboje od razu. Tak wanie razi grom albo n bandyty! Ona
zreszt utrzymywaa pniej, e to nie byo tak, e musielimy si
kocha ju od dawna, jeszcze si nie znajc i zanim si jeszcze
spotkalimy, i e ona ya z innym mczyzn... a ja, tam, wtedy...
z t, no, jake jej...
- Z kim? - zapyta Bezdomny.
- Z t, no... z t, no... - odpar go i pstrykn palcami.
- To pan by onaty?
- No tak, przecie wanie w tej sprawie pstrykam... Z t... Z
Wari... Z Mani... nie, z Wari... taka sukienka w paski,
muzeum... Zreszt nie pamitam. No wic ona mwia, e wysza
tego dnia z bukietem tych kwiatw wanie po to, bym j
wreszcie odnalaz, i gdyby tak si nie stao, otruaby si, bo jej
ycie byo pozbawione sensu. Tak, mio porazia nas w jednej
chwili. Wiedziaem o tym jeszcze tego samego dnia, po godzinie,
gdymy znaleli si, sami nie wiedzc jak i kiedy, na
nadrzecznym bulwarze pod murami Kremla. Rozmawialimy ze
sob, tak jakbymy si rozstali dopiero wczoraj, jakbymy si
znali od wielu lat. Umwilimy si, e si spotkamy nazajutrz w
tym samym miejscu, nad brzegiem Moskwy, i spotkalimy si
tam.
- 180 -

Przywiecao nam majowe soce. I niebawem ta kobieta


potajemnie staa si moj on. Przychodzia do mnie co dzie w
poudnie, ale czeka na ni zaczynaem ju od rana. Oczekiwanie
to wyraao si w ten sposb, e przestawiaem przedmioty na
biurku. Na dziesi minut przed jej przyjciem siadaem przy
okienku i nasuchiwaem, kiedy stuknie rachityczna furtka. I jak to
si dziwnie skada - zanim j spotkaem, bardzo niewiele osb
przychodzio na nasze podwrko, mona powiedzie, e nikt tam
nie przychodzi, teraz za wydawao mi si, e cae miasto poda
na nasze podwrze.
Ona przechodzia przez furtk tylko raz, ale nie skami, jeli
powiem, e zanim wesza, serce zaczynao mi wali przynajmniej
z dziesi razy. A potem, kiedy zbliaa si godzina, o ktrej ona
miaa przyj, kiedy wskazwki zegara zbiegay si na dwunastej,
serce w ogle ju nie przestawao omota, dopki ona, nawet nie
stuknwszy furtk, niemal bezgonie, nie zjawiaa si, dopki nie
zobaczyem za okienkiem jej pantofli z czarnymi kokardkami z
zamszu, cignitymi przy pomocy stalowych sprzczek.
Niekiedy swawolia zatrzymujc si koo drugiego okienka i
stukajc w szyb czubkiem bucika. W teje chwili dopadaem
okna, ale pantofelek znika, znika czarny jedwab przesaniajcy
wiato, i biegem, by jej otworzy drzwi. Nikt nie wiedzia o
naszym zwizku, rcz panu za to, chocia to si nigdy nie zdarza.
Nie wiedzia o nim jej m, nie wiedzieli take znajomi. W starym
domku, w ktrym wynajmowaem moj suteren, wiedziano,
oczywicie, e przychodzi do mnie jaka kobieta, ale nikt nie zna
jej imienia.
- A kim ona bya? - zapyta Iwan, niezmiernie zaciekawiony t
romansow histori.
Go uczyni gest, ktry mia znaczy, e nie wyjawi tego
nikomu, i kontynuowa swoj opowie.
- 181 -

Iwan dowiedzia si wic, e Mistrz i nieznajoma tak si


pokochali, e stali si nierozczni. Iwan dokadnie ju sobie
wyobraa owe dwa pokoje w suterenie domku, w ktrych z
powodu potu i bzw zawsze panowa pmrok. Widzia
podniszczone, niegdy wykwintne meble, biurko, na biurku
dzwonicy co p godziny zegar i ksiki, ksiki od malowanej
podogi a po zakopcony sufit i piec.
Iwan dowiedzia si, e przybysz i jego potajemna ona ju w
pierwszych dniach trwania ich zwizku doszli do wniosku, e
wtedy na rogu Twerskiej i owego zauka, zetkn ich ze sob sam
los i e s stworzeni dla siebie.
Iwan dowiedzia si take, jak spdzali dnie zakochani. Ona
przychodzia, natychmiast wkadaa fartuch i w wskim
korytarzyku, gdzie by zlew, ktrego obecno tam z tak dum
podkrela nieszczsny chory, zapalaa na drewnianym stole
prymus i przygotowywaa niadanie, ktre zjadali nastpnie przy
nakrytym owalnym stole w pierwszym pokoju.
Kiedy zryway si majowe burze, a tu za olepymi okienkami
z szumem pyna ku ciekowi woda, groc zalaniem ich
ostatniej przystani, zakochani rozpalali w piecu i piekli sobie w
popielniku kartofle. Z kartofli buchaa para, czarne upiny
ziemniaczane brudziy palce. W suterenie rozlegay si miechy, a
drzewa w ogrdku po przejciu ulewy gubiy zamane przez wiatr
gazki i biae kicie.
Kiedy skoczy si okres burz i nadeszo skwarne lato, w
wazonie pojawiy si od dawna wyczekiwane i ulubione przez
nich oboje re. Ten, ktry nazwa si Mistrzem, gorczkowo
pracowa nad sw powieci i owa powie pochona rwnie
nieznajom.

- 182 -

- Przyznam, e chwilami zaczynaem ju by o to zazdrosny szepta do Iwana nocny go, przybyy z zalanego ksiycowym
wiatem balkonu.
Zanurzywszy we wosach szczupe palce o ostrych paznokciach,
czytaa w nieskoczono to, co ju napisa, a przeczytawszy
zaczynaa szy t wanie czapeczk. Niekiedy siedziaa w kucki
obok najniszych pek albo staa obok najwyszych i wycieraa
ciereczk setki zakurzonych grzbietw. Wrya mu saw,
ponaglaa go i wanie wtedy zacza go nazywa Mistrzem. Nie
moga si doczeka przyobiecanych ostatnich sw o pitym
procuratorze Judei, piewnie, gono powtarzaa poszczeglne
zdania, ktre jej si spodobay, i mwia, e w tej powieci jest
cae jej ycie.
Powie zostaa ukoczona w sierpniu, przekazana jakiej
nieznajomej maszynistce, a ta przepisaa ksik w piciu
egzemplarzach. I oto nadesza wreszcie chwila, kiedy trzeba byo
porzuci cich przysta i powrci do ycia.
- Powrciem do ycia, trzymajc oburcz moj powie, i
wtedy moje ycie si skoczyo - wyszepta Mistrz i zwiesi
gow, dugo chwiaa si aobna czarna czapeczka z t liter
M. Cign dalej swoj opowie, ale opowie ta staa si nieco
chaotyczna, jedno tylko mona byo z niej zrozumie - gociowi
Iwana przydarzyo si wwczas jakie nieszczcie, - Po raz
pierwszy wkroczyem do wiata literatury, ale teraz, kiedy ju jest
po wszystkim i kiedy moja zagada jest oczywista, wspominam to
z przeraeniem! - uroczycie wyszepta Mistrz i unis rk: Tak, on mn nadzwyczaj wstrzsn, jak on mn wstrzsn!
- Kto? - szepn Iwan ledwie dosyszalnie, nie chcc przerywa
zdenerwowanemu narratorowi.
- No, redaktor, mwi przecie, e redaktor! Tak, przeczyta
ksik.
- 183 -

Tak na mnie patrzy, jakbym mia fluksj, patrzy w kt i nawet


chichota ze zmieszania. Bez adnej potrzeby mi maszynopis w
palcach i chrzka.
Pytania, ktre mi zadawa, byy, moim zdaniem, zupenie
obkacze. Nie wspominajc o treci ksiki pyta, kim jestem i
skd si waciwie wziem, czy od dawna pisz i dlaczego dotd
o mnie nie sysza, zada nawet moim zdaniem zupenie idiotyczne
pytanie: - kto mi podsun pomys napisania ksiki na tak
niedorzeczny temat? W kocu miaem tego do i zapytaem go
wprost, czy wydrukuje moj ksik. On si na to zmiesza, zacz
co mamrota i oznajmi mi, e nie moe rozstrzygn tej kwestii
sam, e musz si zapozna z moim utworem take inni
czonkowie kolegium redakcyjnego, a zwaszcza krytycy atuski
i Aryman oraz literat Mcisaw Laurowicz. Prosi, ebym
przyszed za dwa tygodnie. Kiedy przyszedem po dwch
tygodniach, przyja mnie jaka pannica, ktra od nieustannego
gania dostaa ju zeza.
- To apszennikowa, sekretarz redakcji - z umiechem
powiedzia Iwan, ktry dobrze zna wiatek opisywany z takim
gniewem przez jego gocia.
- Moliwe - uci tamten - zatem to ona wrczya mi moj
powie, do ju sponiewieran i podniszczon. apszennikowa,
starajc si nie patrze mi w oczy, zakomunikowaa, e redakcja
ma dosy materiau na najblisze dwa lata i e w zwizku z tym
problem druku mojej powieci, jak si wyrazia, upada.
- C jeszcze pamitam? - mrucza Mistrz pocierajc skro. Aha, czerwone patki na karcie tytuowej i oczy mojej najdroszej.
Tak, te oczy pamitam.
Opowie gocia Iwanowego stawaa si coraz zawilsza, coraz
wicej w niej byo jakich niedomwie. Mwi co o
zacinajcym deszczu i o rozpaczy panujcej w cichej piwnicznej
- 184 -

przystani, o tym, e dokd jeszcze chodzi z rkopisem.


Wykrzykiwa szeptem, e bynajmniej nie wini tej, ktra
zagrzewaa go do walki, o nie, nie wini jej!
- Pamitam, pamitam t gazetow wkadk - mamrota go,
rysujc w powietrzu dwoma palcami pacht gazety i Iwan
domyli si z nastpnych niejasnych zda, e jaki inny redaktor
wydrukowa duy fragment powieci tego, ktry nazywa siebie
Mistrzem.
A potem nie mino dwa dni, kiedy w innej gazecie ukaza si
artyku krytyka Arymana pod tytuem Wrg pod skrzydem
redaktora, w ktrym Aryman przestrzega wszystkich razem i
kadego z osobna przed naszym bohaterem, jako przed tym, ktry
usiowa przemyci na amy prasy apologi Jezusa Chrystusa,
wykorzystujc beztrosk i niewiedz redaktora.
- Pamitam, pamitam! - zawoa Iwan. - Tylko zapomniaem,
jakie pan nosi nazwisko!
- Powtarzam, pumy w niepami moje nazwisko, ono ju nie
istnieje - odpar go. - Nie o nie chodzi. Nastpnego dnia w innej
gazecie ukaza si inny artyku, podpisany przez Mcisawa
Laurowicza. Autor domaga si bezlitosnej rozprawy z
piatyzmem i z tym religianckim tandeciarzem, ktry umyli
sobie, e przemyci (znw to przeklte sowo!) piatyzm na amy
czasopism.
Osupiay na widok tego niesychanego sowa piatyzm
otworzyem nastpny dziennik. Ten zamieszcza dwa artykuy,
jeden z nich napisa atuski, drugi natomiast sygnowany by
literkami N.E. Zapewniam pana, e utwory Arymana i
Laurowicza to byo jeszcze nic w porwnaniu z tym, co napisa
atuski. Wystarczy, jeli powiem, e tytu artykuu atuskiego
brzmia: Starowier wojujcy. Byem tak pogrony w lekturze
traktujcych o mnie artykuw, e nie zauwayem, kiedy ona
- 185 -

(zapomniaem zamkn drzwi!) stana przede mn z mokr


parasolk w jednym rku i mokrymi dziennikami w drugim. Jej
oczy miotay iskry, donie miaa zimne, drce. Najpierw zacza
mnie caowa, a potem ochrypym gosem, bijc przy tym pici
w st, powiedziaa, e otruje atuskiego.
Iwan chrzkn, nie wiedzie czemu zmieszany, ale nic nie
powiedzia.
- Nadeszy dni jesiennej beznadziei. Powie bya napisana, nic
ju nie pozostawao do zrobienia i sens ycia nas obojga
sprowadza si do siedzenia na dywaniku na pododze koo pieca i
do patrzenia w ogie.
Zreszt teraz czciej ni dawniej zostawaem sam. Ona
wychodzia na spacery. A ze mn stao si co oryginalnego, jak
mi si to ju nieraz w yciu zdarzao... Nieoczekiwanie zawarem
przyja. Tak, tak, prosz sobie wyobrazi, e w zasadzie
niechtnie zbliam si z ludmi, takim ju jestem dziwakiem, e
bliszy kontakt z czowiekiem nawizuj opornie, jestem nieufny,
podejrzliwy. I prosz sobie wyobrazi, e przy tym wszystkim
nieuchronnie zawsze przypadnie mi do serca kto
nieprzewidziany, zaskakujcy, diabli wiedz do czego podobny i
kto taki wanie spodoba mi si zgoa wyjtkowo.
Tak wic w owym przekltym okresie otworzya si kiedy
furtka naszego ogrdka, poranek, pamitam, by nadzwyczaj
sympatyczny, jesienny. Jej nie byo w domu. Przeszed przez
furtk mczyzna, wszed do domu z jak spraw do waciciela,
potem wyszed do ogrdka i jako bardzo szybko zawar ze mn
znajomo. Powiedzia mi, e jest dziennikarzem. I prosz sobie
wyobrazi, e tak bardzo korzystne zrobi na mnie wraenie, i
dotd czasem tsknie go wspominam. Od sowa do sowa, zacz
on do mnie zaglda. Dowiedziaem si, e jest kawalerem, e
mieszka w ssiedztwie w takim samym mniej wicej lokalu, ale e
mu tam ciasno, i tak dalej. Nie zaprasza jako do siebie. onie
- 186 -

mojej wyjtkowo si nie spodoba. Ja jednak wziem go w


obron. ona powiedziaa:
- Rb, co ci serce dyktuje, ale ja ci mwi, e ten czowiek
zrobi na mnie jak najgorsze wraenie.
Wymiaem j. Zaraz, ale co mnie waciwie w nim tak
ujmowao? Idzie o to, e czowiek, ktry w gbi siebie nie kryje
niespodzianki, z reguy nie bywa interesujcy. A Alojzy
Mogarycz (bo zapomniaem powiedzie, e mj nowy znajomy
mia na imi Alojzy) niespodziank tak w sobie kry.
Sowo daj, e czowieka tak niepospolitego rozumu jak Alojzy
nie spotkaem nigdy przedtem i jestem przekonany, e nigdy ju
nie spotkam.
Jeli nie pojmowaem znaczenia jakiej gazetowej notatki,
Alojzy wyjania mi je dosownie w mgnieniu oka, byo przy tym
oczywiste, e to wyjanienie przychodzi mu bez najmniejszego
trudu. Podobnie byo z problemami ycia codziennego. Ale to
jeszcze nie wszystko. Podbi mnie Alojzy swoj namitnoci do
literatury. Nie da za wygran, dopki mnie nie uprosi, bym mu
przeczyta od deski do deski moj powie, po czym wyrazi si o
niej nader pochlebnie, ale wstrzsajco wiernie, zupenie jakby
by przy tym obecny, zrelacjonowa wszystkie uwagi redaktora o
mojej ksice. Mia sto trafie na sto moliwych. Nie do tego,
bardzo dokadnie wytumaczy mi - i czuem, e si nie myli dlaczego to mianowicie moja powie nie moga ukaza si
drukiem. Mwi bez ogrdek: taki to a taki rozdzia nie przejdzie.
Artykuy cigle si ukazyway. Pierwsze z nich kwitowaem
miechem.
Ale im wicej ich si pojawiao, tym gruntowniej zmienia si
mj do nich stosunek. Drugie stadium to byo stadium zdumienia.
Dosownie w kadym wierszu tych artykuw wyczuwaem jaki
- 187 -

wyjtkowy fasz i niepewno, mimo e ton tych tekstw by


grony i tchn pewnoci siebie.
Nieustannie odnosiem wraenie - i nie mogem si od tego
wraenia uwolni - e autorzy owych artykuw pisz zupenie co
innego, ni chcieliby napisa, i e wanie to jest powodem ich
furii. A potem, prosz sobie wyobrazi, nadeszo trzecie stadium stadium lku. Nie, nie tych artykuw si baem, prosz mnie
dobrze zrozumie, baem si czego innego, czego, co nie
pozostawao w adnym zwizku ani z artykuami, ani z powieci.
Na przykad zaczem si obawia ciemnoci. Jednym sowem,
zacza si choroba psychiczna. Wydawao mi si, zwaszcza
kiedy zasypiaem, e macki jakiej zwinnej i zimnej omiornicy
skradaj si wprost ku mojemu sercu. Musiaem sypia przy
zapalonym wietle.
Moja ukochana zmienia si bardzo (o omiornicy nic jej,
oczywista, nie wspominaem, widziaa jednak, e dzieje si ze
mn co niedobrego), schuda, wyblada, przestaa si mia i
tylko nieustannie mnie prosia, bym jej wybaczy to, e radzia mi
da do druku fragment powieci. Mwia, ebym rzuci to
wszystko i wyjecha na Poudnie, nad Morze Czarne, wydajc na
to wszystko, co mi jeszcze pozostao z owych stu tysicy.
Bardzo na to nalegaa i ja, by unikn dyskusji (co mi mwio,
e ten mj wyjazd nad Morze Czarne nie dojdzie do skutku)
obiecaem jej, e lada dzie to zrobi. Ale ona powiedziaa, e
sama kupi mi bilet. Wyjem wtedy wszystkie moje pienidze, to
znaczy okoo dziesiciu tysicy rubli, i oddaem jej.
- Czemu tak duo? - zdziwia si.
Powiedziaem co w tym rodzaju, e niby boj si zodziei i
prosz j o przechowanie tych pienidzy a do dnia mego
wyjazdu. Wzia je, woya do torebki, zacza mnie caowa i
mwi, e atwiej by jej byo umrze ni porzuca mnie samego w
- 188 -

takim stanie, ale e czekaj na ni, e zatem ustpuje wobec


koniecznoci, e przyjdzie nazajutrz. Zaklinaa mnie, bym si
niczego nie obawia.
Byo to o zmierzchu, w poowie padziernika. Ona odesza.
Pooyem si na kanapie i zasnem nie zapalajc wiata.
Obudzio mnie uczucie, e omiornica jest tu. Bdzc doni w
ciemnoci z trudem zdoaem zapali lamp. Zegarek
kieszonkowy wskazywa drug w nocy. Kiedy si kadem, po
prostu czuem si le, obudziem si natomiast jako czowiek
chory.
Wydao mi si nagle, e jesienna ciemno wygniecie szyby,
wleje si do pokoju i zadawi mnie jak atrament. Kiedy wstaem,
absolutnie ju nie mogem si opanowa. Wrzasnem, przyszo
mi do gowy, eby do kogo pobiec, choby na gr, do
waciciela domku. Walczyem z sob samym jak szalony.
Wystarczyo mi si, by dotrze do pieca i rozpali ogie. Kiedy
zaczy trzaska drwa, kiedy drzwiczki pieca zaczy pojkiwa,
poczuem si jakby troch lepiej. Poszedem do przedpokoju,
zapaliem tam wiato, odnalazem butelk biaego wina,
odkorkowaem j i zaczem pi wprost z butelki. Moje lki
zmniejszyy si nieco, w kadym razie na tyle, e nie pobiegem
do gospodarza, tylko wrciem do pieca. Otworzyem drzwiczki
tak, e ar pali mi twarz i rce, i szeptaem:
- Domyl si, e ze mn jest le... Przyjd, przyjd, przyjd!...
Nikt jednak nie nadchodzi. W piecu hucza ogie, o szyby bi
deszcz.
Wtedy stao si to nieodwracalne. Wyjem z szuflady biurka
cikie egzemplarze maszynopisu powieci i bruliony
brudnopisw i zaczem wszystko to pali. Byo to bardzo trudne,
poniewa zapisany papier nie chce si pali. amic sobie
paznokcie darem zeszyty, stojc wciskaem je midzy polana,
- 189 -

poruszaem pogrzebaczem ich karty. Od czasu do czasu popi


okazywa si silniejszy ode mnie, tumi pomienie, ale walczyem
z nim i powie gina, chocia stawiaa zacieky opr. Migay
dobrze mi znane sowa, stronice ky powoli, lecz
niepowstrzymanie, ale nawet na pokych nadal mona byo
odczyta sowa. Sowa giny wtedy dopiero, kiedy papier
czernia, w zapamitaniu dobijaem je pogrzebaczem.
Tymczasem kto zacz cicho skroba w szyb. Serce skoczyo
mi do garda, cisnem w pomienie ostatni zeszyt i popieszyem,
by otworzy drzwi. Z sutereny do drzwi na podwrko prowadziy
ceglane schodki.
Potykajc si podbiegem do drzwi i cicho zapytaem:
- Kto tam?
Gos, jej gos, odpowiedzia mi:
- To ja...
Nie pamitam, jak sobie poradziem z zamkiem i z acuchem.
Kiedy tylko wesza do rodka, przytulia si do mnie, drca, caa
mokra, miaa mokre policzki i potargane wosy. Mogem
wymwi tylko jedno sowo:
- To ty... to ty?... - i gos mi si zaama, zbieglimy na d.
Zdja w przedpokoju palto, szybko weszlimy do pierwszego
pokoju.
Krzykna cicho, wycigna z pieca goymi rkami ostatni
jeszcze nie spalony, zaledwie tlcy si na krawdziach plik
papierw i rzucia go na podog. Dym natychmiast wypeni
pokj. Zadeptaem ogie, a ona opada na kanap i zacza paka,
niepohamowanie, spazmatycznie.
Kiedy si uspokoia, powiedziaem:
- Znienawidziem t ksik i boj si. Jestem chory. Bardzo si
boj.
- 190 -

Wstaa i powiedziaa:
- Boe, jaki ty chory. I za co to, za co? Ale ja ci uratuj, ja ci
uratuj.
Co to si dzieje?
Widziaem jej oczy opuchnite od dymu i paczu, czuem jej
zimne donie przesuwajce si po moim czole.
- Wylecz ci, wylecz - mamrotaa ciskajc moje ramiona. Napiszesz powie od nowa. Jak mogam, jak mogam nie
zostawi sobie choby jednej kopii?
Zaciskaa zby z wciekoci, mwia co jeszcze, czego nie
zrozumiaem. A potem zacisna wargi i zacza zbiera i
rozprostowywa nadpalone kartki. By to ktry rozdzia ze
rodka powieci, nie pamitam ju ktry. Starannie zoya kartki,
owina je w papier, przewizaa wstk. Wszystko, co robia,
wiadczyo o jej zdecydowaniu i o tym, e zdoaa si opanowa.
Poprosia, ebym da jej wina, a kiedy wypia, powiedziaa ju
spokojniej:
- Oto jak trzeba paci za kamstwo - mwia - nie chc ju
duej kama. Zostaabym z tob nawet teraz, od razu, ale nie
chc tego zaatwia w taki sposb. Nie chc, eby do koca ycia
pamita, e uciekam od niego w rodku nocy. Nigdy nie zrobi
mi najmniejszej krzywdy...
Wezwano go nagle, w fabryce, w ktrej pracuje, wybuch poar.
Ale niedugo wrci. Wytumacz mu wszystko jutro rano,
powiem, e kocham innego, i wrc do ciebie ju na zawsze. Ale
odpowiedz mi, moe ty tego wcale nie chcesz?
- Moja biedna, moja biedna - powiedziaem do niej. - Jednak nie
dopuszcz do tego. Ze mn bdzie le i nie chc, eby gina
wraz ze mn.
- Tylko o to ci chodzi? - zapytaa i zajrzaa mi z bliska w oczy.
- 191 -

- Tylko o to.
Oywia si ogromnie, przytulia do mnie, obja mnie za szyj i
powiedziaa:
- Zamierzam zgin wraz z tob. Rano tutaj przyjd.
I oto ostatni rzecz, ktr pamitam z mego ycia, jest smuga
wiata padajcego z przedpokoju, a w tej smudze jej potargane
wosy, jej beret i jej oczy pene zdecydowania. Pamitam dotd
czarn sylwetk w progu drzwi prowadzcych na podwrze i ten
biay rulon.
- Odprowadzibym ci, ale nie mam ju siy, by wraca
samotnie, boj si.
- Nie bj si. Wytrwaj jeszcze te kilka godzin. Jutro rano tu
przyjd.
- To byy ostatnie jej sowa, jakie usyszaem w yciu... - C! chory nagle sam sobie przerwa i unis palec do gry. - Taka dzi
niespokojna, ksiycowa noc.
Znikn na balkonie. Iwan usysza, e korytarzem przejeda
wzek, kto chlipn czy te jkn cichutko.
Kiedy wszystko to ucicho, go wrci i oznajmi, e do
stodwudziestki przyby nowy mieszkaniec. Przywieziono kogo,
kto nieustannie baga, by mu oddano jego gow. Obaj rozmwcy
przez chwil milczeli zalknieni, ale potem odzyskali spokj i
powrcili do przerwanej opowieci. Go ju otworzy usta, ale
noc rzeczywicie bya niespokojna. Na korytarzu stale sycha
byo jakie gosy, wic go zacz mwi Iwanowi do ucha tak
cicho, e to, co opowiedzia, znane jest tylko poecie, wyjwszy
pierwsze zdanie:
- W kwadrans po jej wyjciu zapukali do mojego okna...

- 192 -

To, o czym chory szepta Iwanowi na ucho, bardzo go


najwidoczniej wzburzyo. Twarz mu drgaa. W oczach trzepota
strach i gniew.
Opowiadajcy wskazywa doni kdy w stron ksiyca, ktry
dawno ju znikn znad balkonu. Dopiero gdy ucichy wszelkie
dobiegajce z zewntrz odgosy, go odsun si od Iwana i
zacz mwi nieco goniej:
- Tak wic pnym wieczorem w poowie stycznia, w tym
samym paletku, ale z poobrywanymi guzikami, draem z zimna
na moim podwrku. Za plecami miaem zaspy, w ktrych
znikny krzaki bzu, a przed sob, w dole, moje okienka, w
ktrych spoza zason sabo przebijao wiato. Przypadem do
pierwszego okienka, nasuchiwaem - w moim pokoju gra
patefon. To wszystko, co zdoaem usysze, zobaczy nie
mogem nic. Postaem tak przez chwil, a potem zawrciem do
furtki i w zauek. W zauku hulaa zamie. Przestraszyem si psa,
ktry wpad mi pod nogi, i uciekem przed nim na drug stron
ulicy. Zimno i strach, ktry teraz ju mi zawsze towarzyszy,
sprawiy, e popadem w otpienie. Nie miaem dokd pj,
najprociej, oczywista, byoby rzuci si pod tramwaj na tej ulicy,
ktr przecina mj zauek. Widziaem w dali te oblodzone
pudeka pene wiata, syszaem ich obmierzy zgrzyt na mrozie.
Ale, drogi mj ssiedzie, caa rzecz polegaa na tym, e strach
owadn kad komrk mego ciaa. Baem si tramwaju
zupenie tak samo, jak przedtem tego psa. Tak, zapewniam pana,
e nie ma w tym pawilonie ciszego przypadku ni mj!
- Ale mg pan przecie zawiadomi j - powiedzia Iwan,
peen wspczucia dla nieszczsnego chorego. - Poza tym ona
przecie miaa paskie pienidze. Przecie z pewnoci je
przechowaa?
- Z pewnoci je przechowaa, w to nie wtpi. Ale pan mnie
najwyraniej nie rozumie. Lub te, mwic cilej, nie mam ju
- 193 -

dawnego daru opowiadania. Zreszt nie bardzo mi go al, bo


nigdy mi ju nie bdzie potrzebny. Leaby przed ni - go
popatrzy z przejciem w ciemno - list z domu obkanych. A
czy na taki adres mona pisywa listy?... Chory umysowo!...
Pan artuje, mj przyjacielu! Miabym j unieszczliwi?
Nie, do tego nie jestem zdolny.
Iwan nie znalaz na to odpowiedzi, ale milczco wspczu
swojemu gociowi i cierpia wraz z nim. A on, umczony tymi
wspomnieniami, kiwa odzian w czarn czapeczk gow i mwi
tak:
- Biedna kobieta... A zreszt mam nadziej, e zapomniaa o
mnie...
- Moe pan przecie wyzdrowie... - niemiao powiedzia Iwan.
- Mj przypadek jest nieuleczalny - spokojnie odpowiedzia mu
go. - Kiedy Strawiski obiecuje mi, e przywrci mnie yciu,
nie wierz mu. To czowiek ludzki i po prostu chce mnie
pocieszy. Nie przecz zreszt, e czuj si teraz znacznie lepiej.
Tak, a wic na czym to stanlimy? Mrz, te pdzce tramwaje...
Wiedziaem, e wanie otwarto te klinik, i poszedem do niej
pieszo przez cae miasto. To byo szalestwo! W polu z
pewnoci bym zamarz, ale ocali mnie przypadek. Zepsua si
ciarwka, podszedem do kierowcy, to byo ze cztery kilometry
za miastem, i kierowca, ku memu najwyszemu zdumieniu, uali
si nade mn. Wz jecha w tym kierunku. Kierowca zabra mnie.
Szczliwie skoczyo si na tym, e odmroziem sobie palce
lewej stopy. Wyleczono mi je zreszt. I oto jestem tutaj ju
czwarty miesic. I wie pan co, uwaam, e tu jest zupenie niele.
Tylko nie trzeba sobie, drogi ssiedzie, zaprzta gowy wielkimi
planami, niech mi pan wierzy! Ja, na przykad, chciaem
przewdrowa cay wiat. Ale c. okazao si, e wypado
inaczej. Widz std tylko bardzo nieznaczny kawaek tego wiata.
- 194 -

Myl zreszt, e nie najlepszy jego kawaek, ale, powtarzam, to


nie jest takie straszne. Teraz zblia si lato, Praskowia
Fiodorowna mwi, e balkon obronie bluszczem. Te klucze
bardzo zwikszyy moj swobod ruchw. Nocami bdzie wieci
ksiyc. Ach, ksiyc ju zaszed! Robi si chodno. Ju po
pnocy. Czas na mnie.
- Prosz, niech mi pan powie, jak to byo dalej z Jeszu i
Piatem - poprosi Iwan. - Bagam pana, tak bym chcia si tego
dowiedzie.
- O, nie, o, nie - wzdrygajc si bolenie odpowiedzia go. Nie mog myle spokojnie o mojej powieci. Natomiast pana
znajomy z Patriarszych Prudw zrobiby to znacznie lepiej ni ja.
Dzikuj za rozmow. Do widzenia.
Nim si Iwan opamita, cichutko zadwiczaa zamykana krata
i go znikn.

14. Chwaa kogutowi!


Rimski, jak to si mwi, nie wytrzyma nerwowo i nie
doczekawszy si, a skocz spisywanie protokou, uciek do
swojego gabinetu. Siedzia za biurkiem i patrzy
zaczerwienionymi oczyma na lece przed nim magiczne
czerwoce. Dyrektor finansowy mia ju zupen sieczk w
gowie. Z budynku Varits publika hurmem walia na ulic.
Nadzwyczaj wyostrzony such Rimskiego wyowi nagle
wyrazisty trel milicyjnego gwizdka. Taki gwizd nigdy nie
zapowiada niczego dobrego. A kiedy gwizd w powtrzy si po
kilkakro, kiedy popieszy mu w sukurs drugi gwizdek, jeszcze
bardziej przecigy, jeszcze bardziej wadczy, kiedy potem
doczyy si do nich gone miechy, a nawet jakie obelywe
- 195 -

wrzaski, dyrektor zrozumia od razu, e na ulicy odbywa si jaka


awantura, jaki skandal, jaka sprono. Zrozumia te, e, ku
najwyszemu jego niezadowoleniu, to, co si teraz dzieje,
pozostaje w najcilejszym zwizku z obrzydliwym wystpem
czarnego maga i jego asystentw.
Przewidujcy dyrektor bynajmniej si nie myli. Skoro tylko
wyjrza przez okno, ktre wychodzio na Sadow, twarz mu si
wykrzywia i nie tyle wyszepta, ile sykn:
- Wiedziaem, e tak si to skoczy!
W silnym wietle jasnych ulicznych latar zobaczy w dole na
trotuarze dam w samej halce i we fioletowych reformach. Co
prawda, dama miaa jeszcze kapelusz na gowie i parasolk w
doni. Wok owej nieopisanie zaenowanej damy, ktra na
przemian to kucaa, to znw usiowaa dokd biec, kbi si i
chichota tum. Chichot tumu sprawi, e dyrektorowi
finansowemu ciarki przebiegy po grzbiecie. Nie opodal damy
podrygiwa jaki obywatel, usiujc zedrze z siebie letni paltocik,
ale ze zdenerwowania nie mg sobie poradzi z rk, ktra
uwiza w rkawie.
Krzyki i gromkie miechy dobiegay take z innego miejsca,
mianowicie od lewego podjazdu, i dyrektor zwrciwszy gow w
t stron zobaczy inn dam, w rowej kombinacji. Dama owa
ucieka z jezdni na chodnik, usiujc ukry si pod arkadami, ale
wysypujca si z teatru publiczno przegradzaa jej drog i
nieszczsna ofiara wasnej lekkomylnoci oraz umiowania
strojw, wyprowadzona w pole przez firm bezwstydnego Fagota,
marzya tylko o jednym - eby zapa si pod ziemi. widrujc
gwizdem powietrze ruszy ku nieszczsnej milicjant, a za nim
pieszyli jacy rozradowani modzi ludzie w cyklistwkach. To
wanie oni zarykiwali si ze miechu i obelywie pokrzykiwali.
- 196 -

Chudy wsaty dorokarz pdem podjecha do pierwszej


rozebranej i cign lejce kocistej dychawicznej chabety. Twarz
wsacza umiechaa si radonie.
Rimski rbn si pici w gow, splun i odskoczy od okna.
Przez czas jaki siedzia przy stole, nasuchiwa, co si dzieje na
ulicy. Gwizdki w rnych miejscach osigny apogeum, potem
zaczy sabn. Ku zdumieniu Rimskiego skandal likwidowano
zadziwiajco szybko.
Trzeba byo co robi, trzeba byo wypi do dna gorzki kielich
odpowiedzialnoci. Telefony w czasie ostatniej czci koncertu
zaczy dziaa, trzeba byo dzwoni, zawiadamia o tym, co
zaszo, prosi o pomoc, wykrca si, zwala wszystko na
Lichodiejewa, wybrania siebie i tak dalej. Tfu, diabli nadali!...
Zdenerwowany dyrektor po dwakro kad do na suchawce i
po dwakro j cofa. I nagle w martwej ciszy gabinetu sam telefon
si rozdzwoni prosto w nos dyrektorowi finansowemu, ktry
zadra - zrobio mu si zimno. Jednak niele zszarpaem sobie
nerwy - pomyla i podnis suchawk. Ale zaraz odskoczy od
niej jak oparzony i zrobi si bielszy ni papier. Spokojny,
przymilny, a zarazem sprony gos kobiecy szepta w suchawce:
- Rimski, lepiej nigdzie nie dzwo, bo bdzie le...
I ju w suchawce nie byo nikogo. Czujc, e przechodzi go
mrowie, dyrektor odoy suchawk i nie wiedzie czemu
spojrza w znajdujce si za jego plecami okno. Przez rzadkie,
pokryte wt jeszcze zieleni gazie klonu zobaczy w
przejrzystym oboku biegncy ksiyc. Co przykuo wzrok
Rimskiego do tych gazi, patrzy na nie, a im duej patrzy, tym
wikszy ogarnia go strach.
W kocu dyrektor z trudem zmusi si do tego, eby si
odwrci od ksiycowego okna, i wsta. O tym, eby dzwoni
- 197 -

gdziekolwiek, nie byo ju teraz mowy, dyrektor myla tylko o


jednym - jak by tu czym prdzej wyj z teatru.
Nasuchiwa - w budynku panowaa cisza. Zrozumia, e ju od
dawna na caym pierwszym pitrze jest tylko on jeden, i kiedy to
sobie uwiadomi, owadn nim nieprzezwyciony, dziecinny
strach. Nie mg bez drenia myle o tym, e bdzie oto musia
i samotnie przez puste korytarze i schodzi po schodach.
Gorczkowo chwyci lece na stole czerwoce hipnotyzerw,
schowa je do teczki i odkaszln, eby cho odrobin doda sobie
odwagi. Kaszel wypad ochryple i cicho.
I wtedy wydao mu si, e spod drzwi gabinetu wiono
wilgotn zgnilizn. Dreszcz przeszed dyrektorowi finansowemu
po krzyu. W dodatku znienacka zacz bi zegar - wybija
pnoc. I nawet to bicie zegara przyprawiao dyrektora o dreszcze.
Ale definitywnie zamaro mu serce, kiedy usysza, e w zamku
yale powolutku obraca si klucz.
Kurczowo wczepi w teczk zimne, zwilgotniae donie, czu, e
jeeli jaszcze przez chwil potrwa ten szmer w dziurce od klucza,
to nie wytrzyma i przeraliwie wrzanie.
Wreszcie drzwi podday si czyim wysikom, otworzyy si i
bezszelestnie wszed do gabinetu Warionucha. Rimski opad na
fotel, bowiem ugiy si pod nim nogi. Nabrawszy do puc
powietrza umiechn si, jak gdyby przymilnie, i cicho
powiedzia:
- Boe, jake ty mnie przestraszy...
Tak, to nieoczekiwane pojawienie si Warionuchy kadego
mogo przestraszy, ale jednoczenie sprawio ono dyrektorowi
wielk rado - w tej zawikanej sprawie odnalaz si koniec
jednej przynajmniej nitki.
- No, mwe prdzej! No! no! - czepiajc si tej nitki
wychrypia Rimski. - Co to wszystko ma znaczy?!
- 198 -

- Przepraszam ci bardzo - zamykajc drzwi gucho


odpowiedzia przybysz. - Mylaem, e ju ci nie ma.
I Warionucha nie zdejmujc kaszkietu podszed do fotela i
zasiad po drugiej stronie biurka.
Trzeba tu zaznaczy, e w odpowiedzi Warionuchy dao si
wyczu co nieuchwytnego, lecz dziwnego. co, co od razu
wychwyci dyrektor, ktrego wraliwo miao moga
konkurowa z najczulszymi sejsmografami. Jake to tak? Wic po
co Warionucha szed do gabinetu dyrektora finansowego, skoro
sdzi, e go tam nie ma? Przecie, po pierwsze, ma wasny
gabinet. A po drugie - ktrymkolwiek wejciem wszed
Warionucha do budynku, nieuniknianie musia spotka jednego ze
strw nocnych, a wszystkim im zostao zapowiedziane, e
dyrektor zostanie nieco duej w swoim gabinecie. Ale dyrektor
nie zastanawia si dugo nad t dziwn okolicznoci - nie to mu
byo w gowie.
- Dlaczego nie zadzwoni? Co ma znaczy ta caa heca z Jat?
- No, to, co mwiem - cmoknwszy, jakby mu doskwiera
bolcy zb, odpowiedzia administrator. - Znaleli go w knajpie w
Puszkino.
- Jak to w Puszkino?! To przecie pod Moskw?! A depesza z
Jaty?!
- Jaka tam, u diaba, Jata! Spi puszkiskiego telegrafist i obaj
zaczli rozrabia, a midzy innymi wysyali telegramy z adnotacj
Jata.
- Aha... Aha... No, dobrze, dobrze... - raczej zapiewa, ni
powiedzia Rimski. Jego oczy rozjarzyy si tawym blaskiem.
Oczyma duszy widzia ju z radoci triumfaln scen
zdejmowania okrytego hab Stiopy ze stanowiska. Wyzwolenie!
Tak dugo oczekiwane wyzwolenie dyrektora finansowego od tej
ywioowej klski, od Stiopy Lichodiejewa!
- 199 -

A moe uda si podszykowa mu nawet co gorszego ni


wylanie z pracy...
- Szczegy! - powiedzia Rimski i stukn w biurko suszk.
Wic Warionucha zacz opowiada o szczegach. Kiedy
przyszed tam, dokd go posa dyrektor, zosta natychmiast
przyjty i wysuchany z wielk uwag. Nikt, oczywicie, nie
sdzi nawet przez chwil, e Stiopa moe by w Jacie. Wszyscy
od razu zgodzili si z przypuszczeniem Warionuchy, e Stiopa
siedzi z pewnoci w Jacie, w Puszkino.
- Gdzie on teraz jest? - przerwa administratorowi
zdenerwowany dyrektor finansowy.
- A gdzie ma by? - odpowiedzia ze zoliwym umiechem
administrator. - Jasne, e w izbie wytrzewie - No, no! Moje
uszanowanie!
Warionucha tymczasem cign swoj opowie i im duej
opowiada, tym wyraziciej rysowa si dyrektorowi dugi acuch
wyskokw i bezecestw Lichodiejewa, a kade kolejne ogniwo
tego acucha gorsze byo od poprzedniego. Ile by wart choby
w pijacki taniec w objciach telegrafisty na polance przed poczt
w Puszkino, przy dwikach katarynki jakiego wczykija! Albo
gonitwa za jakimi obywatelkami, ktre uciekay piszczc ze
strachu! Albo prba wszczcia bjki z bufetowym w samej
Jacie! Rozrzucanie szczypiorku po pododze w teje Jacie!
Rozbicie omiu butelek biaego wytrawnego Aj-Danila.
Zdemolowanie licznika szoferowi takswki, ktry nie chcia
odda Stiopie kierownicy.
Pogrki Stiopy, e przymknie obywateli, ktrzy usiowali
pooy kres jego chuligaskim numerom... Jednym sowem ponura zgroza!
Stiopa by znany w koach teatralnych Moskwy i kady
wiedzia, e czowiek ten to nie bukiecik fiokw. Ale, mimo
- 200 -

wszystko, tego, co teraz opowiada o nim administrator, nawet jak


na Stiop byo nadto. O, tak, tego byo zbyt wiele, doprawdy zbyt
wiele. Kujce spojrzenie Rimskiego wbijao si nad blatem
biurka w twarz administratora i im duej ten mwi, tym
mroczniejsze stawao si to spojrzenie. Im bardziej malownicze
byy te wszystkie plugawe szczegy, w ktre administrator
wyposaa swoj opowie, im bardziej byy prawdopodobne, tym
mniej dyrektor finansowy wierzy opowiadajcemu. Kiedy za
Warionucha owiadczy, e Stiopa rozhula si do tego stopnia, i
usiowa stawia opr tym, ktrzy przyjechali po niego z Moskwy,
dyrektor by ju zupenie pewien, e wszystko, co mu opowiedzia
przybyy o pnocy administrator, to garstwo. garstwo od
pierwszego do ostatniego sowa!
Warionucha nie jedzi do Puszkino, Stiopa take w Puszkino
nie by.
Nie byo pijanego telegrafisty, nikt nie tuk szka w knajpie,
nikt nie wiza Stiopy sznurkami - wszystko to lipa.
Skoro tylko dyrektor finansowy utwierdzi si w przekonaniu,
e administrator e, strach popezn po jego ciele, od ng
poczynajc, i znowu wydao si dyrektorowi, e spod drzwi
gabinetu wiono zgni malaryczn wilgoci. Ani na moment nie
spuszczajc z oczu administratora - ktry jako dziwnie w si w
fotelu, przez cay czas stara si nie wychyla z niebieskiego
cienia stojcej na biurku lampy, przedziwnie osania si gazet,
niby to przed racym go wiatem arwki - dyrektor finansowy
myla tylko o jednym - co to wszystko ma znaczy. Dlaczego w
opustoszaym, milczcym budynku Iwan Sawieliewicz, ktry
wrci tak bardzo pno, tak bezczelnie kamie mu w ywe oczy. I
zaczo nka Rimskiego poczucie niebezpieczestwa,
niebezpieczestwa nieznanego, ale gronego. Udajc, e nie
zauwaa dziwnego zachowania Warionuchy i jego sztuczek z
gazet, dyrektor przyglda si jego twarzy prawie ju nie
- 201 -

suchajc tego, co Warionucha plecie. Byo co jeszcze bardziej


niepojtego ni ta nie wiadomo po co wymylona opowie o
wydarzeniach w Puszkino, a mianowicie zmiany, ktre zaszy w
wygldzie i zachowaniu administratora.
Cho ten jak mg tak nasuwa na oczy kaczkowaty daszek
kaszkietu, eby zacieni twarz, cho jak mg wykrca gazet,
dyrektorowi udao si dostrzec potny siniak pod prawym okiem,
tu koo nosa. Poza tym rumiany zazwyczaj administrator by
teraz blady niezdrow kredow bladoci, a szyj, cho noc bya
parna, okutan mia, nie wiadomo dlaczego, starym pasiastym
szalikiem. Jeli jeszcze doda do tego, e administrator popad w
czasie swojej nieobecnoci w obrzydliwy nag cmoktania i
pomlaskiwania, e gos wyranie mu si zmieni, zgrubia i
zmatowia, e spojrzenie jego stao si niespokojne i tchrzliwe,
to miao mona byo powiedzie, e Iwan Warionucha zmieni
si nie do poznania.
I jeszcze co gwatownie niepokoio dyrektora, ale co - tego nie
mg zrozumie, cho z caej mocy wyta rozgorczkowany
umys, cho wpatrywa si uparcie w Warionuch. Jedno mgby
z ca pewnoci powiedzie - byo co niespotykanego, co
nienaturalnego w tym zestawieniu administratora z tak dobrze mu
znanym fotelem.
- No, w kocu dalimy mu rad, no, zaadowalimy go do
samochodu - hucza Warionucha wyzierajc zza gazety i
przysaniajc doni siniak.
Rimski nagle wycign rk i niby to machinalnie, postukujc
palcami po biurku, jednoczenie nacisn doni przycisk
elektrycznego dzwonka i - zamar. W pustym budynku
niewtpliwie byoby sycha przenikliwy dzwonek. Ale dzwonek
w si nie odezwa, guzik przycisku martwo zapad w blat biurka.
Guzik by martwy, dzwonek nie dziaa.
- 202 -

Manewr dyrektora nie uszed uwadze Warionuchy, ktry


wykrzywi si i zapyta, przy czym w jego oczach bysno
wyranie zowrogie wiateko:
- Po co dzwonisz?
- Machinalnie - cofnwszy rk odpar gucho dyrektor
finansowy i niepewnym gosem zapyta z kolei: - Co tam masz na
twarzy?
- Zarzucio wz, uderzyem si o klamk - spogldajc w bok
odpowiedzia Warionucha.
Kamie! - zawoa w duchu dyrektor finansowy. I wtedy nagle
oczy mu si wyokrgliy, pojawi si w nich obd, nie mg
oderwa oczu od oparcia fotela.
Na pododze za fotelem leay dwa skrzyowane cienie, jeden
gstszy, ciemniejszy, drugi szary, ledwie widoczny. Wyranie
wida byo na pododze cie oparcia fotela i cie jego
zwajcych si ng, ale nad oparciem na pododze nie byo
cienia gowy Warionuchy, podobnie jak midzy nogami fotela nie
wida byo cienia ng administratora.
On nie rzuca cienia! - desperacko wrzasn w duchu Rimski. I
zadygota.
Warionucha niespokojnie, bojaliwie obejrza si, podajc za
oszalaym spojrzeniem Rimskiego, spojrza za oparcie fotela i
zrozumia, e zosta zdemaskowany. Wsta z fotela (to samo
zrobi take dyrektor) i ciskajc w doniach teczk odszed na
krok od biurka.
- Domyli si, przeklty! Zawsze by sprytny - powiedzia
Warionucha gniewnie, umiechajc si prosto w nos dyrektorowi,
znienacka skoczy od fotela ku drzwiom i szybko przesun w d
rygiel zatrzasku. Dyrektor rozejrza si rozpaczliwie, cofn si. w
stron wychodzcego na ogrd okna i w tym zalanym ksiycow
powiat oknie zobaczy przywierajc do szyby twarz nagiej
- 203 -

dziewczyny i obnaon, przesunit przez lufcik rk, ktra


staraa si odsun doln zasuwk ramy. Grna bya ju
odsunita.
Wydao mu si, e wiato lampy na biurku przygasa, e biurko
si przechyla. Ogarna Rimskiego lodowata fala, ale na szczcie
dla siebie - przemg si i nie upad. Resztek jego si wystarczyo
na to, eby nie krzykn ju, ale szepn:
- Na pomoc...
Warionucha, ktry pilnowa drzwi, podskakiwa przy nich i za
kadym podskokiem przez dusz chwil zawisa w powietrzu
chwiejc si nad podog. Macha w stron Rimskiego
rozcapierzonymi domi, sycza i cmokta, i mruga do
dziewczyny w oknie.
Dziewczyna zacza si spieszy, wsuna w lufcik rud gow,
rk wycigna jak moga najdalej, zacza drapa paznokciami
dolny baskwil i potrzsa ram. Do jej wyduya si, jak gdyby
bya z gumy, i przybraa trupiozielonkaw barw. Wreszcie
zielone palce trupa uchwyciy rczk baskwila, przekrciy j i
okno zaczo si otwiera. Rimski krzykn cicho, przywar do
ciany i niczym tarcz zasoni si teczk. Wiedzia, e nadesza
jego ostatnia chwila.
Okno otworzyo si na ocie, ale zamiast nocnego chodku i
aromatu lip wtargna do pokoju piwniczna wo. Nieboszczka
wesza na parapet.
Rimski wyranie widzia ciemne plamy rozkadu na jej
piersiach.
I wanie wtedy dobiego radosne, nieoczekiwane pianie koguta
z ogrodu, z tego niskiego budyneczku za strzelnic, w ktrym
trzymano biorce udzia w programie ptaki. Tresowany kogut
grzmia gromko, dononie, obwieszcza, e od wschodu nadciga
nad Moskw wit.
- 204 -

Dzika wcieko wykrzywia twarz dziewczyny, nieboszczka


bluzna ochrypym przeklestwem, a Warionucha przy drzwiach
zaskowycza i spad spod sufitu na podog.
Kogut zapia po raz wtry, dziewczyna zgrzytna zbami,
zjeyy jej si na gowie rude wosy. Za trzecim pianiem
odwrcia si i wyleciaa z pokoju. Warionucha podskoczy,
wycign si w powietrzu poziomo, co go upodobnio do
fruwajcego Kupidyna, przelecia ponad biurkiem i powoli
wypyn przez okno.
Siwy jak nieg, bez jednego ciemnego woska na gowie starzec,
ktry jeszcze niedawno by Rimskim, podbieg do drzwi,
odcign rygiel, otworzy drzwi i rzuci si do ucieczki ciemnym
korytarzem. Przy zakrcie na klatk schodow, jczc i chlipic ze
strachu, namaca wycznik i wiato zalao schody. Na schodach
trzscy si i drcy starzec upad, wydao mu si bowiem, e z
gry mikko spad na niego Warionucha.
Zbiegszy na d Rimski zobaczy picego na krzele koo kasy
w westybulu stra. Przekrad si koo niego na palcach i
przelizgn si frontowymi drzwiami na dwr. Na ulicy poczu
si nieco raniej.
Oprzytomnia na tyle, eby schwyciwszy si za gow
zorientowa si, e jego kapelusz zosta w gabinecie.
Oczywicie nie wrci po kapelusz, tylko z trudem apic
oddech przebieg przez szerok jezdni na przeciwlegy rg, przed
kino, gdzie majaczyo mtne czerwonawe wiateko. W minut
by przy nim. Nikt nie zdy zaj mu takswki.
- Na leningradzki ekspres, doo na setk - ciko dyszc i
trzymajc si za serce powiedzia starzec.
- Zjedam do garau - odpowiedzia z nienawici kierowca i
odwrci si.
- 205 -

Wtedy Rimski otworzy teczk, wycign z niej pidziesit


rubli i przez opuszczona szyb przednich drzwi poda je kierowcy.
W chwil potem rozklekotany wz gruchoczc mkn jak
wicher po uku Sadowej. Pasaera podrzucao na siedzeniu i w
wiszcym przed kierowc kawaku lusterka Rimski widzia to
rozradowane oczy kierowcy, to swoje, oszalae.
Wyskoczy z takswki przed budynkiem dworca, krzykn do
pierwszego napotkanego czowieka w biaym fartuchu i z blach
na piersi:
- Pierwsza klasa, jeden, dam trzydzieci - gnit wycignite z
teczki czerwoce. - Jak nie bdzie pierwszej - bierz drug... Jak
nie bdzie - to bierz trjk!
Czowiek z blach ogldajc si na owietlony zegar wyrywa
Rimskiemu czerwoce.
W pi minut pniej pod przeszklon kopu dworca ju nie
byo ekspresu - znik bez ladu w ciemnociach. Wraz z nim
znikn i Rimski.

15. Sen Nikanora Iwanowicza.


Nietrudno si domyli, e grubasem z purpurow z twarz,
ktrego umieszczono w klinice w pokoju numer sto
dziewitnacie, by Nikanor Iwanowicz Bosy.
Do profesora Strawiskiego trafi on jednak nie od razu,
przedtem czas jaki przebywa w zupenie innym miejscu. O tym
innym miejscu Bosy niewiele zachowa wspomnie. Pamita
tylko biurko, szaf i kanap.
Rozpoczto tam rozmow z Nikanorem Iwanowiczem, ktremu
mio si w oczach od uderze krwi do gowy, a take na skutek
- 206 -

zdenerwowania, ale rozmowa wysza dziwna, zawikana, a


prawd mwic w ogle nie wysza.
Pierwsze od razu pytanie, jakie Nikanorowi Iwanowiczowi
zadano, brzmiao:
- Wasze nazwisko Nikanor Iwanowicz Bosy? Jestecie
prezesem komitetu blokowego numer 302-A z ulicy Sadowej?
Na to Nikanor Iwanowicz rozemia si straszliwym miechem i
odpowiedzia dosownie tak:
- Jestem Nikanor, Nikanor, oczywicie! Ale jaki tam ze mnie, u
diaba, prezes?
- Co to ma znaczy? - mruc oczy zapytano Nikanora
Iwanowicza.
- Ma to znaczy - odpowiedzia - e skoro jestem prezesem, to
powinienem by od razu ustali, e on jest si nieczyst! Bo i
jake? Binokle pknite, chodzi w achach i to ma by tumacz
cudzoziemca?
- O kim mwicie? - zapytano Nikanora Iwanowicza.
- Korowiow! - wrzasn Bosy - siedzi u nas pod pidziesitym!
Piszcie - Korowiow! Trzeba go natychmiast zapa. Piszcie szsta klatka. Tam go znajdziecie.
- Kto wam da walut? - zapytano serdecznie Nikanora
Iwanowicza.
- Boe Wielki, Boe Wszechmogcy! - zacz mwi Bosy - ty
wszystko widzisz, dobrze mi tak! adnej waluty na oczy nie
widziaem, nie mam zielonego pojcia, o jakiej walucie mowa!
Pan Bg mnie pokara za grzechy - cign z uczuciem na
przemian to zapinajc, to rozpinajc koszul, to znw egnajc si
znakiem krzya. - Braem! Braem, ale braem nasze, radzieckie!
Meldowaem za pienidze, nie przecz, zdarzao si. I nasz
sekretarz Proleniew te jest dobry, te dobry! Prawd mwic, w
- 207 -

naszej administracji zodziej na zodzieju i zodziejem pogania...


Ale waluty nie braem!
Poproszony, eby nie udawa durnia, tylko opowiedzia, skd si
wziy dolary w przewodzie wentylacyjnym, Bosy pad na kolana,
zachwia si i rozwar usta, jak gdyby zamierza pokn klepki
parkietu.
- Jeli chcecie - bekn - ziemi bd jad na dowd, e nie
braem! A Korowiow to diabe!
Wszelka cierpliwo ma swoje granice, wic za biurkiem
podniesiono gos dajc Bosemu do zrozumienia, e pora ju by
zacz mwi po ludzku.
Wwczas pokj, w ktrym staa owa kanapka, zadygota od
dzikiego wrzasku Nikanora Iwanowicza, ktry zerwa si z
klczek:
- To on! To on, tam, za szaf! O, jak zby szczerzy! I binokle te
same... apcie go! Gdzie kropido? Wywici lokal!
Krew odpyna z twarzy Nikanora Iwanowicza. Dygocc czyni
w powietrzu znak krzya, rzuca si ku drzwiom i znw zawraca,
zaintonowa jak modlitw, a wreszcie zacz mwi zupenie od
rzeczy.
Stao si oczywiste, e prezes komitetu blokowego nie nadaje
si do adnych rozmw. Wyprowadzono go, umieszczono w
osobnym pokoju, gdzie nieco si uspokoi - modli si tylko i
szlocha.
Ci, do ktrych to naleao, pojechali oczywicie na Sadow,
zwiedzili mieszkanie numer pidziesit. Ale nie znaleli tam
adnego Korowiowa, nikt z lokatorw kamienicy adnego
Korowiowa nie zna ani nie widzia na oczy. Mieszkanie
zajmowane przez nieboszczyka Berlioza oraz przez Lichodiejewa,
ktry wyjecha by do Jaty, wiecio pustkami, w gabinecie
spokojnie wisiay sobie na szafach nienaruszone pieczcie lakowe.
- 208 -

Tyle wskrawszy wrcili z Sadowej i moemy tu doda, e w


drodze powrotnej towarzyszy im stropiony i przygnbiony
sekretarz zarzdu spdzielni Proleniew.
Wieczorem Bosego przywieziono do kliniki Strawiskiego.
Zachowywa si tam tak niespokojnie, e trzeba mu byo zrobi
przepisany przez profesora zastrzyk i dopiero po pnocy Nikanor
Iwanowicz zasn w pokoju numer sto dziewitnacie i tylko z
rzadka wydawa cikie, umczone pobekiwanie.
Ale sen jego im duej trwa, tym stawa si spokojniejszy.
Przesta si rzuca i pojkiwa, oddycha lekko i rwno,
zostawiono go wic samego.
A wtedy nawiedzi Nikanora Iwanowicza sen, u ktrego podoa
bez wtpienia legy jego dzisiejsze przeycia. Zaczo si od tego,
e si Nikanorowi Iwanowiczowi przywidziao, i jacy
trzymajcy w rkach zote trby ludzie prowadz go niezmiernie
uroczycie ku jakim wielkim wylakierowanym wrotom. Pod tymi
wrotami eskorta Nikanora Iwanowicza odegraa jakby na jego
cze tusz, a nastpnie dwiczny bas z niebios powiedzia
wesoo:
- Serdecznie witamy, Nikanorze Iwanowiczu, niech pan zda
walut!
Niebywale zdumiony Nikanor Iwanowicz ujrza nad sob
czarny gigantofon. Nastpnie zupenie nie wiadomo dlaczego
znalaz si na widowni teatru. Pod wyzacanym sufitem gorzay
krysztaowe yrandole, a na cianach kinkiety. Wszystko byo tak,
jak by powinno w niewielkim, ale bardzo bogatym teatrze. Bya
zasonita aksamitn kurtyn scena, na ciemnowiniowym tle
kurtyny lniy niczym gwiazdy powikszone wizerunki zotych
dziesiciorublwek, bya te budka suflera, a nawet publiczno.
Zdumiao Nikanora Iwanowicza to, e caa publiczno bya
wycznie pci mskiej i nie wiadomo dlaczego bez wyjtku
- 209 -

brodata. Poza tym zadziwiajcy by rwnie fakt, e na widowni


nie byo krzese ani foteli i e wszyscy widzowie siedzieli na
wspaniale wyfroterowanym i liskim parkiecie.
Speszony znalezieniem si w nowym a tak licznym
towarzystwie Nikanor Iwanowicz pokrci si chwil, a nastpnie
poszed za przykadem innych i usiad po turecku na pododze
midzy jakim rudym brodatym drabem a mocno zaronitym
bladym obywatelem. aden z siedzcych nie zwrci uwagi na
nowo przybyego widza.
A ot i rozleg si agodny dwik dzwoneczka, zgaso wiato
na sali, rozsuna si kurtyna, ukazujc czarny aksamitny horyzont
sceny, na scenie fotel i stolik, na ktrym lea zoty dzwoneczek.
Zaraz z kulisy wyszed aktor w smokingu, starannie ogolony i
uczesany z przedziakiem, mody i niezmiernie sympatyczny.
Publiczno na widowni oywia si, wszyscy zwrcili si ku
scenie. Aktor podszed do budki suflera i zatar rce.
- Siedzicie? - zapyta aksamitnym barytonem i umiechn si
do publicznoci.
- Siedzimy, siedzimy - chralnie odpowiedziay mu z sali tenory
i basy.
- Hm... - powiedzia z zadum artysta - nie rozumiem, e te
wam si to nie znudzi! Wszyscy ludzie jak ludzie, spaceruj sobie
teraz po ulicach, rozkoszuj si wiosennym socem i ciepem, a
wy si mczycie na pododze w dusznej sali! Czyby program by
a tak interesujcy? Zreszt co kto lubi - zakoczy filozoficznie.
Nastpnie zmieni timbre gosu oraz intonacj i wesoo,
dwicznie oznajmi:
- A zatem nastpny numer naszego programu: Nikanor
Iwanowicz Bosy, przewodniczcy komitetu blokowego i
kierownik dietetycznej stowki. Prosimy Nikanora Iwanowicza
na estrad!
- 210 -

Odpowiedzi bya zgodna owacja. Zdumiony Nikanor


Iwanowicz wytrzeszczy oczy, konferansjer za osaniajc oczy
doni przed wiatami rampy odszuka go wzrokiem wrd
siedzcych i serdecznie pokiwa palcem zapraszajc Nikanora
Iwanowicza na scen. I Nikanor Iwanowicz, sam nie wiedzc w
jaki sposb, znalaz si na scenie. Z dou i z gry uderzyo go w
oczy wiato kolorowych reflektorw, co sprawio, e widownia i
publiczno natychmiast pogryy si w ciemnoci.
- A wic, Nikanorze Iwanowiczu, niech pan da dobry przykad czule powiedzia aktor - i niech pan odda walut.
Zapada cisza. Nikanor Iwanowicz zaczerpn tchu i cicho
zacz:
- Przysigam na Boga, e...
Ale nie zdy jeszcze wyrzec tych sw, a ju caa sala
zagrzmiaa okrzykami oburzenia. Nikanor Iwanowicz zmiesza si
i umilk.
- Jeeli dobrze pana zrozumiaem - przemwi prowadzcy
program - chcia pan przysic na Boga, e nie ma pan waluty? - i
wspczujco popatrzy na Nikanora Iwanowicza.
- Tak jest, nie mam - odpar Nikanor Iwanowicz.
- Tak... - ozwa si artysta - a... przepraszam za niedyskrecj, ale
skd si w takim razie wzio te czterysta dolarw
zakwestionowanych w ubikacji mieszkania, ktrego jedynym
lokatorem jest pan wraz z pask maonk?
- Czary! - z wyran ironi powiedzia kto na ciemnej
widowni.
- Tak jest, to czary - niemiao odpowiedzia Nikanor
Iwanowicz pod nieokrelonym adresem, ni to konferansjerowi, ni
to w gb ciemnej sali, i wyjani: - nieczysta sia, kraciasty
tumacz podrzuci.
- 211 -

I znw sala zawrzaa oburzeniem. Kiedy za si uciszyo, aktor


powiedzia:
- Oto jakich bajek Lafontaine'a musz tu wysuchiwa!
Podrzucili czterysta dolarw! Wy tu wszyscy przecie jestecie
waluciarze. Wic zwracam si do was jako do specjalistw - czy
to jest w ogle do pomylenia?
- Nie jestemy waluciarze - rozlegy si w teatrze odosobnione
zniewaone gosy - ale to rzecz nie do pomylenia.
- Zgadzam si z wami w caej rozcigoci - kategorycznie
powiedzia aktor - i pytam was: co ludzie mog podrzuci?
- Dziecko! - krzykn kto z sali.
- Absolutnie susznie - potwierdzi konferansjer - dziecko,
anonim, ulotk, maszyn piekieln, diabli wiedz co jeszcze, ale
czterystu dolarw nigdy w yciu nikt nie podrzuci, takiego
kretyna nie ma na wiecie - po czym zwracajc si do Nikanora
Iwanowicza aktor doda ze smutkiem i z wyrzutem - zmartwi
mnie pan, Nikanorze Iwanowiczu. A tak na pana liczyem.
Niestety, ten numer nam si nie uda.
Na widowni rozleg si gwizd pod adresem Nikanora
Iwanowicza.
- To waluciarz! - woano na sali - wanie przez takich
niewinnie cierpimy.
- Nie dokuczajcie mu - agodnie powiedzia konferansjer - on
si poprawi. - I zwracajc na Nikanora Iwanowicza pene ez
bkitne oczy doda: - No c, niech pan wraca na miejsce.
Nastpnie aktor zadzwoni dzwoneczkiem i gono
zapowiedzia:
- Antrakt, dranie!
Wstrznity Nikanor Iwanowicz, ktry najnieoczekiwaniej sta
si uczestnikiem jakiego teatralnego programu, znowu znalaz si
- 212 -

na swoim miejscu na pododze. Tu mu si jeszcze przynio, e


widownia pogrya si w absolutnych ciemnociach i e
wystpiy na cianach pomienne czerwone sowa: Zdawajcie
walut! Potem kurtyna znowu si rozsuna i konferansjer
zaprosi:
- Poprosz na scen Sergiusza Gerardowicza Dunhilla.
Dunhill okaza si godnym, acz mocno zaniedbanym mczyzn
koo pidziesitki.
- Drogi panie - zwrci si do konferansjer - oto ju mija
ptora miesica, jak pan tu siedzi, a nadal uporczywie odmawia
pan oddania pozostaej waluty, i to w momencie, kiedy cenne
dewizy s niezmiernie potrzebne krajowi, panu za absolutnie
zbyteczne. Pan mimo to trwa w uporze. Jako czowiek
inteligentny sam pan to wszystko doskonale rozumie, a jednak nie
chce mi pan pj na rk.
- Niestety, nie jestem w stanie nic dla pana zrobi, bowiem nie
mam ju wicej waluty - spokojnie odpowiedzia Dunhill.
- To moe w ostatecznoci ma pan chocia brylanty? - zapyta
artysta.
- Brylantw rwnie nie mam.
Aktor zwiesi gow i popad w zadum, a potem klasn w
donie.
Wysza z kulisy na scen dama w rednim wieku, odziana
modnie, a wic w palcie bez konierza i w malekim kapelutku.
Dama miaa mocno zatrwoony wygld, Dunhill za popatrzy na
ni bez drgnienia powieki.
- Kim jest ta dama? - zapyta Dunhilla prowadzcy program.
- To moja ona - odpar z godnoci Dunhill i z niejakim
obrzydzeniem popatrzy na abdzi szyj damy.
- 213 -

- Omielilimy si trudzi pani, madame Dunhill - zwrci si


do damy konferansjer - z nastpujcego powodu... Chcielibymy
mianowicie dowiedzie si od pani, czy pani maonek posiada
jeszcze walut?
- Odda wtedy wszystko - odpowiedziaa zdenerwowana
madame Dunhill.
- Tak - powiedzia aktor - no c, skoro tak, to trudno. Skoro
maonek wszystko odda, to c robi, pozostaje nam
niezwocznie rozsta si z Sergiuszem Gerardowiczem. Moe pan
opuci teatr, jeli pan sobie yczy - aktor wykona w stron
Sergiusza Gerardowicza krlewski gest.
Dunhill spokojnie i z godnoci odwrci si i ruszy w kierunku
kulis.
- Momencik! - zatrzyma go konferansjer - pozwoli pan, e na
poegnanie poka mu jeszcze jeden numer naszego programu - i
znowu klasn w donie.
Rozsuna si czarna kurtyna w gbi sceny, na scenie znalaza
si moda pikna dziewczyna w balowej sukni. W doniach
trzymaa zot tack, na ktrej leaa pokana paczka przewizana
wstk od bombonierki oraz brylantowa kolia, od ktrej
odskakiway na wszystkie strony niebieskie, te i czerwone
byski.
Dunhill cofn si o krok, twarz mu poblada. Sala zamara.
- Osiemnacie tysicy dolarw i kolia warta czterdzieci tysicy
w zocie - uroczycie oznajmi aktor. - Sergiusz Gerardowicz
przechowywa to w miecie Charkw, w mieszkaniu swojej
kochanki, Idy Herkulesowny Wors, ktr mamy przyjemno
wanie podziwia, a ktra askawie dopomoga nam odnale te
bezcenne, ale w rkach osoby prywatnej bezuyteczne skarby.
Serdecznie dzikujemy, Ido Herkulesowna.
- 214 -

Pikno umiechna si, ysna zbami, a puszyste jej rzsy


zadray.
- Pod pask za pen godnoci mask - zwrci si aktor do
Dunhilla - kryje si chciwy pajk, kamca i farmazon. Swoim
tpym ptoramiesicznym uporem zadrczy pan nas wszystkich.
Nieche pan wraca teraz do domu i niechaj kar dla pana bdzie to
pieko, ktre urzdzi panu paska maonka.
Dunhill zachwia si i chyba nawet zamierza upa, ale czyje
yczliwe rce podtrzymay go w por. W teje chwili zapada
gwna kurtyna i skrya wszystkich, ktrzy znajdowali si na
scenie.
Wcieke oklaski zatrzsy widowni do tego stopnia, e
Nikanorowi Iwanowiczowi zdawao si, i podskakuj ognie
arwek w yrandolach. A kiedy gwna czarna kurtyna znowu
posza w gr, nie byo ju na scenie nikogo prcz samotnego
aktora. Aktor wywoa ponown eksplozj braw, ukoni si sali i
powiedzia:
- W osobie tego Dunhilla wystpi przed wami w naszym
programie typowy osio. Miaem ju przecie przyjemno mwi
wam wczoraj, e nielegalne ukrywanie waluty to czysta
bezmylno. Zapewniam was, e nikt i w adnych
okolicznociach nie bdzie mg z niej skorzysta. Wemy
choby tego Dunhilla. Otrzymuje pierwszorzdn pensj i niczego
mu nie brak. Ma cudowne mieszkanie, on i przeliczn
kochank. Ale nie, jeszcze mu mao! Zamiast y sobie cicho i
spokojnie, bez adnych kopotw i nieprzyjemnoci, zamiast
odda dewizy i kosztownoci, ten chciwy bawan osign w
kocu to, e zosta publicznie zdemaskowany i na deser
zafundowa sobie szalone komplikacje rodzinne. A wic - kto
oddaje? Nie ma chtnych? W takim razie nastpny numer naszego
programu, znany talent dramatyczny, artysta Sawwa Potapowicz
- 215 -

Kurolesow, ktry przyby tu na nasze specjalne zaproszenie,


wykona fragmenty Skpego rycerza poety Puszkina.
Przyobiecany Kurolesow nie da na siebie czeka, pojawi si na
scenie, a okaza si rosym, misistym, wygolonym mczyzn we
fraku i w biaym krawacie. Bez adnego wstpu przybra pospn
min, namarszczy brwi i zezujc na zoty dzwoneczek przemwi
nienaturalnym gosem:
Jak mody obwie czeka na spotkanie
Miosne z jak chytr rozpustnic...
I Kurolesow opowiedzia o sobie cae mnstwo niemiych
rzeczy.
Nikanor Iwanowicz sysza, jak Kurolesow przyznawa si, e
jaka nieszczliwa wdowa szlochajc klczaa przed nim na
deszczu, ale nie wzruszya tym zakamieniaego serca artysty.
Nikanor Iwanowicz przed tym swoim snem absolutnie nie zna
utworw poety Puszkina, samego jednak Puszkina zna doskonale
i codziennie po kilkakro wygasza zdania w rodzaju: A za
mieszkanie to Puszkin bdzie paci? albo arwk na
schodach, znaczy si, Puszkin wykrci?, Mazut, znaczy si,
Puszkin bdzie kupowa? Teraz, zapoznawszy si z jednym z
utworw poety, Nikanor Iwanowicz posmutnia, wyobrazi sobie
otoczon wianuszkiem sierot kobiet na klczkach, na deszczu, i
mimo woli pomyla: Nieze ziko z tego Kurolesowa!
Kurolesow za coraz to bardziej podnoszc gos nadal si kaja, a
ostatecznie zamci Nikanorowi Iwanowiczowi w gowie, gdy
nagle zacz si zwraca do kogo, kogo nie byo na scenie, sam
te sobie odpowiada za tego nieobecnego i na domiar
wszystkiego sam siebie tytuowa to zacnym rycerzem, to
baronem, to ojcem, to znw synem, to by ze sob na ty, to na pan.
- 216 -

Nikanor Iwanowicz tyle tylko zrozumia, e artysta umar


paskudn mierci z okrzykiem: Gdzie klucze? Klucze? Gdzie
moje klucze?, nastpnie pad na podog, chrypic i ostronie
zdzierajc z siebie krawat.
Skoczywszy umiera Kurolesow wsta, otrzepa z kurzu
frakowe spodnie, ukoni si, umiechn faszywym umiechem i
oddali si z towarzyszeniem wtych oklaskw. A konferansjer
przemwi tak:
- Wysuchalimy wsplnie Skpego rycerza w znakomitym
wykonaniu Sawwy Potapowicza. Rycerz ten liczy na to, e
przybiegn do niego figlarne nimfy i spotka go jeszcze wiele
przyjemnoci w podobnym stylu. Ale, jak widzicie, nic
podobnego nie miao miejsca, adne nimfy do niego nie
przybiegy, muzy nie uwieczyy go wawrzynem i adnych
twierdz rwnie nie zbudowa, wrcz przeciwnie, skoczy
paskudnie, skona w choler, na apopleksj, na swoim kufrze z
walut i kamieniami szlachetnymi. Ostrzegam, e jeeli nie zdacie
waluty, to i was spotka co w tym rodzaju albo i co gorszego!
Czy to poezja Puszkina wywara takie wraenie, czy te
prozaiczne przemwienie konferansjera, do e z sali dobieg
nagle niemiay gos:
- Ja chc zda walut.
- Prosimy serdecznie na scen - wpatrujc si w ciemn sal
grzecznie zaprosi konferansjer.
I znalaz si na scenie malutkiego wzrostu jasnowosy obywatel
o mniej wicej trzytygodniowym zarocie na twarzy.
- Bardzo przepraszam, jak paska godno? - zapyta
konferansjer.
- Kanawkin Mikoaj - niemiao wyzna jasnowosy.
- Ach, tak! Bardzo mi przyjemnie, obywatelu Kanawkin. A
wic?
- 217 -

- Zdaj - cicho powiedzia Kanawkin.


- Ile?
- Tysic dolarw i dwadziecia zotych dziesiciorublwek.
- Brawo! To wszystko, co pan ma?
Konferansjer wpatrzy si Kanawkinowi w oczy i Nikanorowi
Iwanowiczowi wydao si nawet, e trysny z tych oczu
strumienie przeszywajce obywatela Kanawkina na wylot niczym
promienie rentgenowskie. Widownia przestaa oddycha.
- Wierz! - zawoa wreszcie aktor i przygasi wzrok. - Wierz!
Te oczy nie kami! Ile to ju razy powtarzaem wam przecie, e
wasz podstawowy bd polega na tym, i nie doceniacie znaczenia
oczu czowieka. Zrozumcie, e jzyk moe ukry prawd, ale
oczy - nigdy! Kto wam zadaje niespodziewane pytanie, nie
zdradzacie si nawet drgnieniem, byskawicznie bierzecie si w
gar i wiecie, co naley powiedzie, eby ukry prawd, i
wygaszacie to niezmiernie przekonywajco, i nie drgnie na
waszej twarzy aden musku, ale - niestety - sposzona pytaniem
prawda na okamgnienie skacze z dna duszy w oczy i ju wszystko
stracone. Zostaje dostrzeona, jestecie w potrzasku.
Wygosiwszy z wielkim arem t niezmiernie przekonywajc
mow aktor tkliwie zapyta Kanawkina:
- Gdzie pan to schowa?
- U mojej ciotki, Porochownikowej, na Prieczystience...
- A! To... chwileczk... czyby u Klaudii Iljinicznej?
- Tak.
- Ach, tak, tak, tak, tak. Malutka willa? Naprzeciw willi
ywopot? A jake, wiem, wiem. Gdzie pan tam to ukrywa?
- W piwnicy, w pudeku po landrynkach Einema...
Aktor zaama rce.
- 218 -

- Widzielicie co podobnego? - zawoa z rozpacz. - Przecie


dolary zawilgn tam, zapleniej. Nie, doprawdy, czy mona
takim ludziom powierza dewizy? No? Zupenie jak dzieci, sowo
daj!...
Kanawkin sam ju rozumia, e si wygupi i narozrabia jak
pijany zajc, zwiesi wic kosmat gow.
- Pienidze - cign aktor - powinny by przechowywane w
banku pastwowym, w odpowiednich, suchych i dobrze
strzeonych pomieszczeniach, nigdy za w ciotczynej piwnicy,
gdzie, nawiasem mwic, mog je uszkodzi szczury. Doprawdy
to wstyd, panie Kanawkin! Jest pan przecie dorosym
czowiekiem.
Kanawkin ju nie wiedzia, gdzie oczy podzia, duba tylko
palcem w klapie swej marynarki.
- No, dobrze ju - zmik aktor - co byo, a nie jest... - I nagle
dorzuci nieoczekiwanie: - Ale-ale... eby ju mie to z gowy...
eby nie wysya samochodu dwa razy... Ta ciotunia te ma co
nieco, co?
Kanawkin, ktry w adnym razie nie spodziewa si takiego
obrotu sprawy, drgn i w teatrze zapanowao milczenie.
- Ech, Kanawkin - powiedzia z tkliwym wyrzutem konferansjer
- a ja go jeszcze przed chwil chwaliem! Masz tobie, nagle ni z
tego ni z owego si zaci! Gupio, Kanawkin! Przecie dopiero
co mwiem o oczach. Przecie goym okiem wida, e i ciotka
te co ma. No wic po co nas pan mczy niepotrzebnie?
- Ma! - zawadiacko krzykn Kanawkin.
- Brawo! - zawoa konferansjer.
- Brawo! - straszliwie zagrzmiaa sala.
A kiedy si uciszya, konferansjer zoy Kanawkinowi
gratulacje, ucisn mu do, zaproponowa, e odwiezie go
- 219 -

samochodem do domu, i poleci komu niewidocznemu za


kulisami podjecha tym samym samochodem po ciotk i zaprosi
j na program do teatru kobiecego.
- Aha, chciaem jeszcze zapyta, czy ciotka nie mwia, gdzie
chowa swoje? - poinformowa si konferansjer, uprzejmie
czstujc Kanawkina papierosem oraz podajc mu ogie.
Kanawkin zapalajc umiechn si jako smtnie.
- Wierz, wierz - westchnwszy odezwa si konferansjer. - Ta
stara kutwa nie powiedziaaby tego nie tylko siostrzecowi, ale
nawet i samemu diabu! No c, sprbujemy obudzi w niej
ludzkie uczucia. Moe w jej lichwiarskiej duszyczce nie wszystkie
jeszcze struny przegniy. Wszystkiego najlepszego, obywatelu
Kanawkin.
I szczliwy Kanawkin odjecha. Artysta upewni si, czy nie
ma dalszych chtnych do zdawania waluty, ale odpowiedziao mu
milczenie.
- Dziwacy, jak Boga kocham! - powiedzia wzruszywszy
ramionami aktor i skrya go kurtyna.
Zgasy wiata, przez jaki czas panowaa ciemno i z oddali
brzmia w niej nerwowy tenor, piewa:
Tyle zota tam ley,
Ono do mnie naley...
Potem w tej oddali po dwakro dobiegy przyguszone oklaski.
- Jaka paniusia zdaje w kobiecym teatrze - nieoczekiwanie
przemwi rudy i brodaty ssiad Nikanora Iwanowicza, westchn
i doda: - Ech, gdyby nie moje gsi! Widzisz, mj miy, ja mam
bojowe gsi w Lianozowie. Boj si, e beze mnie wyzdychaj.
- 220 -

Ptak bojowy, delikatny, wymaga opieki... Ech, eby nie te gsi!


Na Puszkina mnie nie zancisz - i znw j wzdycha.
W tym momencie rozjarzyy si wiata na sali i zaczo si
Nikanorowi Iwanowiczowi ni, e ze wszystkich drzwi posypali
si wprost na niego kucharze w biaych czepcach kucharskich i z
warzchwiami w doniach.
Grono kuchcikw wtaszczyo na sal kad z zup i wzek z
kromkami razowca. Publiczno si oywia. Weseli kucharze
smyrgali midzy teatromanami, rozlewali zup do misek,
rozdawali chleb.
- Smacznego, koledzy - woali kucharze - ale oddawajcie
walut! Po co macie tu siedzie niepotrzebnie? e te chce si
wam je te pomyje! W domu czowiek wypije jak naley, zaksi,
to dopiero jest ycie!
- No, a ty, na przykad, ojczulku, po co tu siedzisz? - zwrci si
wprost do Nikanora Iwanowicza gruby kucharz o malinowej szyi i
poda mu misk z ciecz, w ktrej pywa osamotniony
kapuciany li.
- Nie mam! Nie mam! Nic nie mam! - strasznym gosem
zawrzeszcza Nikanor Iwanowicz. - Nie mam, rozumiesz?
- Nie masz? - gronym basem rykn kucharz. - Nie masz? zapyta serdecznym kobiecym gosem. - Nie masz, nie masz zaszepta uspokajajco, przemieniajc si w felczerk Praskowi
Fiodorown.
Praskowia Fiodorowna delikatnie potrzsaa za rami jczcego
przez sen Nikanora Iwanowicza. Rozpynli si wwczas
kucharze, rozpad si teatr z kurtyn. Nikanor Iwanowicz przez
zy rozpozna swj pokj w klinice i dwie postacie w biaych
fartuchach, ale w adnym wypadku nie byli to natrtni kucharze,
co to naprzykrzali si ludziom ze swoimi radami, tylko doktor i
- 221 -

wci ta sama Praskowia Fiodorowna, ktra trzymaa w rku


wcale nie misk, tylko przykryty gaz talerz ze strzykawk.
- Co to si wyprawia - gorzko mwi Nikanor Iwanowicz, kiedy
robiono mu zastrzyk - nie mam, nie mam przecie! Niech im
Puszkin walut zdaje. Nie mam!
- Nie masz, nie - uspokajaa go dobrotliwie Praskowia
Fiodorowna. - A z pustego i Salomon nie naleje.
Nikanor Iwanowicz po zastrzyku poczu si lepiej, usn i nic
mu ju si nie nio.
Ale okrzyki jego sprawiy, e niepokj udzieli si sto
dwudziestce, ktrej chory lokator wyrwany ze snu zacz szuka
swojej gowy, a take sto osiemnastce, w ktrej nieznany Mistrz
zatrwoy si i z udrk zaama rce patrzc na ksiyc i
wspominajc ow gorzk, ostatni w jego yciu noc jesienn, owo
pasmo wiata pod drzwiami w suterenie i tamte rozwiane wosy.
Ze sto osiemnastki niepokj dotar przez balkon do Iwana Iwan obudzi si i zapaka.
Ale lekarz szybko uspokoi ca strwoon i cierpic trjk zaczli zasypia. Najpniej usn Iwan, nad rzek wstawa ju
wit. Po wypiciu lekarstwa, ktre przepoio cae ciao, ogarna go
fala uspokojenia. Ciao jego stao si lekkie, jego gow owiewa
ciepy wietrzyk psnu. Zasn, a ostatni rzecz, ktr jeszcze
usysza na jawie, by wiergot ptakw W lesie w godzinie
przedwitu. Ale ptaki wkrtce zamilky i Iwanowi nio si, e
soce ju si znia ponad Nag Gr, a gra ta otoczona jest
podwjnym acuchem stray...

- 222 -

16. Ka.
Soce ju si zniao ponad Nag Gr, a gra ta otoczona bya
podwjnym acuchem stray. Owa ala jazdy, ktra okoo
poudnia przecia drog procuratorowi, docwaowaa do bramy
Hebroskiej.
Przygotowano ju dla niej przejcie. Piechurzy z kohorty
kapadocyjskiej odepchnli na boki gromady ludzi, muy i
wielbdy i ala, wzbijajc pod niebo biae supy kurzu, dotara
cwaem do skrzyowania dwu traktw - poudniowego, na
Betlejem, i pnocno-zachodniego, wiodcego do Jafy.
Ala pocwaowaa drog na pnocny zachd. Tu take
kapadocyjczycy rozsypali si po obu stronach drogi i zawczasu
spdzili z niej na boki wszystkie karawany zdajce na wito do
Jeruszalaim. Tumy ptnikw stay za kapadocyjczykami,
porzucone przenone pasiaste ich namioty rozbite byy wprost na
trawie. Po przebyciu mniej wicej kilometra ala wyprzedzia
drug kohort legionu Byskawic, przebya jeszcze kilometr i
pierwsza zbliya si do podna Nagiej Gry. Tu zsiada z koni.
Dowdca podzieli al na druyny i druyny te ze wszystkich
stron otoczyy podne niewysokiego wzgrza pozostawiajc
tylko jedno wolne przejcie od strony drogi do Jafy.
Po pewnym czasie w lad za al dotara do wzgrza druga
kohorta, wspia si nieco wyej i opasaa gr acuchem.
Wreszcie nadesza centuria dowodzona przez Marka Szczurz
mier.
Sza rozcignita w dwa rzdy po obu stronach drogi, a midzy
tymi dwoma rzdami konwojowani przez ludzi z tajnej suby
jechali na wzku trzej skazacy, kady z nich mia na szyi bia
desk, a na deskach tych w dwch jzykach - po aramejsku i po
grecku - napisane byo: zbjca i wichrzyciel.
- 223 -

Za wzkiem skazacw toczyy si inne wozy, wyadowane


wieo ociosanymi belkami zaopatrzonymi w poprzeczki,
sznurami, opatami, wiadrami i siekierami. Na wozach tych
jechao szeciu oprawcw. Za nimi, wierzchem, centurion Marek,
przeoony suby witynnej z Jeruszalaim oraz w zakapturzony
czowiek, z ktrym Piat widzia si przelotnie w zaciemnionym
pokoju w paacu.
acuch onierzy zamyka t procesj, a potem szo ze dwa
tysice gapiw, ktrzy nie zlkli si piekielnego upau i chcieli
zobaczy ciekawe widowisko. Do tych gapiw z miasta
przyczali si teraz ciekawi spord ptnikw - nie czyniono im
trudnoci, kiedy doczali na koniec kolumny.
Wrd przenikliwych okrzykw heroldw, ktrzy towarzyszyli
kolumnie i krzyczeli to samo, co okoo poudnia wykrzycza Piat,
procesja wesza na Nag Gr.
Ala przepucia wszystkich midzy pierwszy i drugi kordon, a
druga centuria pozwolia przej tym tylko, ktrzy niezbdni byli
przy kani, po czym spiesznymi manewrami rozproszya tum
wok caego wzgrza tak, e ciba znalaza si pomidzy
kordonem piechurw na grze a kordonem spieszonej jazdy na
dole. Teraz wszyscy mogli przyglda si kani spoza do
rzadkiego acucha pieszych onierzy.
Tak wic miny ju przeszo trzy godziny od chwili, kiedy
procesja wspia si na gr, i soce ju si zniao ponad Nag
Gr, ale skwar by jeszcze nieznony i udrczeni nim onierze w
obu kordonach mczyli si, nudzili i w duchu przeklinali trzech
zbjcw, szczerze im yczc jak najrychlejszej mierci.
Maleki dowdca ali mia mokre czoo, jego biaa koszula
pociemniaa na plecach od potu, znajdowa si u stp wzgrza,
tam gdzie pozostawiono wolne przejcie na szczyt, co chwila
podchodzi do skrzanego wiadra, ktre byo w pierwszym
- 224 -

plutonie, zoonymi domi czerpa ze wod, pi i zwila swj


zawj. To sprawiao mu niejak ulg, odchodzi i znowu zaczyna
tam i z powrotem przemierza pen kurzu drog wiodc na
szczyt. Jego dugi miecz postukiwa o skrzany sznurowany but.
Dowdca chcia da swym podkomendnym przykad
wytrzymaoci, ale al mu byo onierzy, wic pozwoli im z
wbitych w ziemi dzid wznie piramidy i narzuci na nie biae
paszcze. Syryjczycy chronili si do tych szaasw uciekajc przed
bezlitosnym socem. Wiadro szybko pokazywao dno i onierze
z rnych druyn po kolei chodzili po wod do niedalekiego
wwozu, gdzie w wtym migotliwym cieniu mizernych drzew
morwowych w tej piekielnej spiekocie doywa swych dni z lekka
zmtniay strumyk. Stali tutaj rwnie znudzeni luzacy, trzymali
otpiae konie wdrujc za przesuwajcym si cieniem.
Znuenie onierzy i ich przeklestwa pod adresem zbjcw
byy zrozumiae. Obawy procuratora przed zamieszkami, ktre
mogyby si byy wydarzy w znienawidzonym przeze miecie
Jeruszalaim, byy na szczcie nieuzasadnione. I kiedy zacza si
czwarta godzina kani, wbrew wszelkim oczekiwaniom pomidzy
dwoma kordonami, midzy piechot na grze a jazd u stp
wzgrza, nie byo ju ani jednego czowieka. Soce przepalio
tum i popdzio go z powrotem do Jeruszalaim. Za acuchem
dwu centurii rzymskich zostay tylko dwa nie wiedzie czyje psy,
ktre przybkay si na wzgrze. Ale i te, znuone upaem,
pooyy si, wywiesiy ozory, ciko ziajay nie zwracajc
najmniejszej uwagi na zielonogrzbiete jaszczurki, jedyne ywe
stworzenia, ktre nie bay si soca i migay pomidzy
rozpalonymi kamieniami i jakimi wijcymi si po ziemi
rolinami o wielkich kolcach.
Nikt nie prbowa odbi skazanych ani w samym Jeruszalaim,
gdzie peno byo wojska, ani tu, na otoczonym kordonami
wzgrzu, a tum wrci do miasta, poniewa doprawdy nie byo w
- 225 -

tej kani niczego interesujcego, natomiast tam, w miecie, trway


ju przygotowania do rozpoczynajcego si wieczorem wielkiego
wita Paschy.
Piechota rzymska w drugim kordonie cierpiaa bardziej jeszcze
ni Syryjczycy. Centurion Szczurza mier pozwoli onierzom
na to jedynie, by zdjli hemy i nakryli gowy biaymi,
zmoczonymi w wodzie chustami, onierze musieli jednak sta nie
wypuszczajc wczni z rk. On sam, z tak sam, nie zmoczon
jednak, lecz such chust na gowie, przechadza si nie opodal
grupki oprawcw nie zdjwszy nawet ze swej tuniki przypinanych
srebrnych lwich pyskw, nie odpiwszy nagolennikw, nie
odpasawszy miecza ani krtkiego sztyletu. Soce bio wprost w
centuriona, nie przyczyniajc mu najmniejszej krzywdy, na lwie
pyski za nie sposb byo spojrze - pali oczy olepiajcy blask
srebra, ktre jak gdyby kipiao na socu.
Na pokiereszowanej twarzy Szczurzej mierci nie wida byo
ani znuenia, ani niezadowolenia i wydawao si, e olbrzymi
centurion moe tak chodzi przez cay dzie, przez ca noc i
przez jeszcze jeden dzie, tak dugo, sowem, jak dugo bdzie to
potrzebne. Moe chodzi cigle tak samo, wsparszy donie na
cikim, nabijanym miedzianymi blachami pasie, nieodmiennie
surowo spogldajc to na supy z traconymi, to na legionistw w
kordonie, nieodmiennie obojtnie odrzucajc szpicem kosmatej
skrzni wybielone przez czas ludzkie koci albo mae kamienie,
ktre znalazy si na jego drodze.
Zakapturzony czowiek zasiad w pobliu supw na trjnonym
skadanym stoku obozowym i siedzia dobrodusznie nieruchomy,
a niekiedy z nudw duba kijaszkiem w piasku.
Powiedziane ju zostao, e za acuchem legionistw nie byo
nikogo - niezupenie odpowiada to prawdzie. By tam pewien
czowiek, ale po prostu nie wszyscy go widzieli. Ulokowa si on
nie z tej strony, z ktrej pozostawiono przejcie na gr i z ktrej
- 226 -

najwygodniej byo przyglda si kani, ale od strony pnocnej.


Zbocze nie byo tam agodne i atwe do podejcia, ale nierwne,
pene urwisk i rozpadlin - tam to w szczelinie, uczepiwszy si
przekltej przez niebo, wysuszonej jaowej ziemi, walczyo o
ycie chore drzewko figowe.
Wanie pod tym nie dajcym adnego cienia drzewkiem
ulokowa si w jedyny czowiek, ktry by widzem, a nie
uczestnikiem kani, i siedzia tam na kamieniu od samego
pocztku, to znaczy czwart ju godzin. Tak, wybra nie
najlepsze, lecz najgorsze stanowisko, by przyglda si kani.
Ale take i stamtd wida byo supy, wida byo dwa
poyskujce punkty na piersi centuriona za kordonem, a to
najwyraniej
cakiem
wystarczao
czowiekowi,
ktry
najwidoczniej chcia pozosta nie zauwaony i przez nikogo nie
niepokojony.
Ale przed czterema godzinami, na pocztku kani, czowiek ten
zachowywa si zupenie inaczej; jak najbardziej mg zosta
dostrzeony i wanie w zwizku z tym zapewne teraz inaczej si
zachowywa i odosobni si tutaj.
Wtedy, skoro tylko procesja wesza za kordon, na sam szczyt
wzgrza, czowiek ten pojawi si po raz pierwszy, by przy tym
najwyraniej spniony. Dysza ciko i nie wszed, lecz wbieg
na wzgrze, przepycha si, a kiedy acuch zamkn si przed
nim jak i przed wszystkimi innymi, udajc, e nie rozumie
gniewnych okrzykw, podj naiwn prb przedarcia si midzy
onierzami a na samo miejsce kani, tam gdzie skazanych
cigano ju z wzka. Bolenie uderzony w pier drzewcem
wczni, krzykn i odskoczy od onierzy, by to jednak okrzyk
nie blu, ale rozpaczy. Legionist, ktry go uderzy, obrzuci nie
widzcym i zobojtniaym na wszystko spojrzeniem czowieka,
ktry nie czuje blu fizycznego.
- 227 -

Trzymajc si za pier, kaszlc i tracc oddech obieg wzgrze


dokoa, prbujc na pnocnym stoku znale w acuchu jak
luk, przez ktr mona by si przelizgn. Ale byo ju za
pno, krg si zamkn. Wic czowiek o wykrzywionej blem
twarzy musia zaniecha prb przedarcia si ku wozom, z ktrych
wyadowano ju belki. Prby takie doprowadziyby tylko do tego,
e zostaby schwytany, a owego dnia w adnym razie nie mg
sobie na to pozwoli.
I oto czowiek w odszed na bok, ku rozpadlinie, gdzie byo
spokojniej i gdzie nikt mu nie przeszkadza.
Teraz czarnobrody w mczyzna o ropiejcych od blasku
soca i bezsennoci oczach siedzia na kamieniu i rozpacza. To
wzdycha - rozchylajc swj podniszczony w czasie dugich
wdrwek, niegdy bkitny, teraz brudnoszary tallif i odsaniajc
uderzon drzewcem wczni pier, po ktrej spywa brudny pot to w nieznonej mce wznosi oczy ku niebu i ledzi trzy spy,
ktre ju od dawna szyboway na wysokoci zataczajc wielkie
krgi, pewne niedalekiej uczty, to znw wbija zagase spojrzenie
w t ziemi i widzia na tej ziemi na wp sprchnia psi
czaszk i biegajce wok niej jaszczurki.
Mka owego czowieka bya tak wielka, e chwilami rozmawia
sam ze sob.
- O, c ze mnie za gupiec... - mrucza kiwajc si na kamieniu
w strasznej udrce i drapic paznokciami smag pier. - Gupiec,
gupia baba, tchrz! Psem plugawym jestem, a nie czowiekiem!
Milk, zwiesza gow, a potem pi ciep wod z drewnianej
flaszy, znowu si oywia i chwyta to za ukryty na piersiach pod
tallifem n, to za kawaek pergaminu, ktry lea przed nim na
kamieniu obok trzcinki i kaamarza z tuszem.
Na pergaminie owym byo ju zapisane:
- 228 -

Minuty pyn i ja, Mateusz Lewita, jestem na Nagiej Grze, a


mier nie nadchodzi! Potem:
Soce schyla si ku zachodowi, a mier nie nadchodzi!
Teraz Mateusz Lewita bez nadziei napisa ostr trzcink co
nastpuje:
Boe, czemu obrci na niego twj gniew?! Zelij mu mier.
Zapisawszy to zaka bez ez i znowu rozdrapa paznokciami pier.
Powodem rozpaczy Lewity bya ta straszliwa klska, ktra
spotkaa Jeszu i jego samego, a take w niewybaczalny bd,
ktry on, Mateusz Lewita, jak mniema, popeni. Przedwczoraj
rano Jeszua i Lewita byli w Betanii pod Jeruszalaim, gdzie gocili
u pewnego ogrodnika, ktremu nadzwyczaj si spodobay
proroctwa Jeszui. Cay ranek obaj gocie przepracowali w
ogrodzie, pomagajc gospodarzowi, a pod wieczr, kiedy si
ochodzi, zamierzali i do Jeruszalaim. Ale Jeszua, z
niewiadomej przyczyny, zacz si pieszy, powiedzia, e ma w
miecie piln spraw do zaatwienia, i okoo poudnia odszed
samotnie. Na tym to wanie polega pierwszy bd Mateusza
Lewity. Czemu, och, czemu puci go samego!
Wieczorem Mateusz nie poszed do Jeruszalaim. Dopada go
jaka naga i dokuczliwa bole. Trzso go, jego ciao wypeni
ogie, szczka zbami i co chwila prosi o wod.
I nigdzie nie mg. Zwali si na der w szopie ogrodnika i
przelea tam a do pitkowego witu, kiedy choroba mina
rwnie nieoczekiwanie, jak nadesza. Chocia by jeszcze saby i
cho nogi pod nim dray, poegna si z gospodarzem i ruszy do
Jeruszalaim, mczyo go bowiem przeczucie jakiego
nieszczcia. W Jeruszalaim dowiedzia si, e przeczucie go nie
zawiodo, e stao si nieszczcie. Lewita by w tumie i sysza
ogaszajcego wyrok procuratora.
- 229 -

Kiedy poprowadzono skazacw na gr, Mateusz Lewita bieg


obok szeregu onierzy w tumie ciekawych, starajc si jako
niezauwaalnie da zna Jeszui choby tylko o tym, e on,
Lewita, jest tu, obok niego, e nie porzuci go w tej ostatniej
drodze i e modli si o to, by mier zabraa Jeszu jak
najszybciej. Ale Jeszua patrzy w dal, tam, dokd go wieziono i,
oczywista, nie widzia Mateusza.
I oto, kiedy procesja przesza ju drog z p wiorsty,
popychanego w tumie tu obok szeregu onierzy Mateusza
olnia myl prosta i genialna i natychmiast, zapalczywy jak
zawsze, obrzuci siebie obelgami za to, e myl ta nie przysza mu
do gowy wczeniej. onierze nie szli zwartym szeregiem, byy
midzy nimi odstpy. Przy duej zrcznoci i trafnym wyliczeniu
mona byo skuli si, przeskoczy midzy dwoma legionistami,
dopa wzka i wskoczy na. Wtedy Jeszua bdzie wybawiony
od mczarni.
Wystarczy jedna chwila, by uderzy Jeszu noem w plecy i
krzykn mu: Jeszua! Ocaliem ci i odchodz wraz z tob! To
ja, Mateusz, twj wierny i jedyny ucze! A gdyby Bg zechcia
sprzyja i zesa jeszcze jedn chwil wolnoci, to mona byoby
zdy zabi i siebie samego, uniknwszy w ten sposb mierci na
supie. To zreszt mao ju obchodzio Mateusza Lewit, byego
poborc podatkowego. Obojtne mu byo, jak zginie. Chcia tylko
jednego - by Jeszua, ktry nigdy w yciu nie zrobi nikomu
najmniejszej krzywdy, mg unikn mki.
Plan by bardzo dobry, ale sk w tym, e Lewita nie mia przy
sobie noa. Nie mia take ani grosza.
Wcieky na siebie wydosta si z tumu i pobieg z powrotem
do miasta.

- 230 -

W jego poncej gowie dygotaa tylko jedna gorczkowa myl jak natychmiast, w jakikolwiek sposb, zdoby w miecie n i
jak potem dopdzi procesj.
Dobieg do miejskiej bramy, lawirujc w natoku wsysanych
przez miasto karawan, i po lewej stronie zobaczy otwarte drzwi
sklepiku, w ktrym sprzedawano chleb. Dyszc ciko, po biegu
rozpalon drog, Lewita opanowa si, statecznie wszed do
sklepiku, dostojnie pozdrowi stojc za lad wacicielk,
poprosi j, by zdja z pki lecy u samej gry bochen, ktry z
niewiadomego powodu spodoba mu si bardziej ni inne, a kiedy
ta si obrcia, w milczeniu szybko chwyci z lady co, od czego
nie mogo by nic lepszego - dugi, wyostrzony jak brzytew n
chlebowy, i natychmiast wybieg ze sklepiku.
W kilka minut pniej by znowu na drodze do Jafy. Ale
procesji ju nie byo wida. Pobieg. Niekiedy pada i apic
oddech lea przez chwil w bezruchu. Lea tak, zadziwiajc
ludzi, ktrzy jechali na muach i szli pieszo ku Jeruszalaim. Lea,
nasuchiwa, jak jego serce omoce nie tylko w piersiach, ale take
pod czaszk i w uszach. Wytchnwszy nieco zrywa si i bieg
dalej, coraz wolniej jednak i wolniej. Kiedy wreszcie zobaczy w
dali dug, wzbijajc kurz procesj, dochodzia ju ona do stp
wzgrza.
- O, Boe!... - jkn Lewita widzc, e nie zdy. I nie zdy.
Kiedy mina czwarta godzina kani, udrka Lewity osigna
szczyt i Mateusz wpad we wcieko. Wsta z kamienia, cisn
na ziemi niepotrzebnie, jak teraz myla, ukradziony n,
rozdepta flasz pozbawiajc si w ten sposb wody, zdar z
gowy kefi, chwyci si za swoje rzadkie wosy i zacz sam siebie
przeklina.
Przeklina siebie wykrzykujc bezsensowne sowa, rycza i plu,
zniewaa swych rodzicw za to, e wydali na wiat gupca.
- 231 -

Widzc, e kltwy i wyzwiska nie dziaaj, e nic si nie zmienia


na spalonym przez soce wzgrzu, zacisn wysche pici, oczy,
wznis ramiona ku niebu, ku socu, ktre zniao si, coraz
bardziej wyduajc cienie, i odchodzio, aby zapa w Morze
rdziemne, i zada od Boga natychmiastowego cudu. Domaga
si, by Bg niezwocznie zesa Jeszui mier.
Otworzy oczy, przekona si, e na wzgrzu wszystko
pozostao, jak byo, tyle tylko, e przygasy punkty ponce na
piersiach centuriona.
Soce wiecio w grzbiety skazacw, ktrych twarze
skierowane byy ku Jeruszalaim. Wtedy Lewita zawoa:
- Przeklinam ciebie, Boe!
Naderwanym gosem krzycza, e przekona si o
niesprawiedliwoci boskiej i nie ma zamiaru wierzy Bogu duej.
- Jeste guchy! - rycza Mateusz. - Gdyby nie by guchy,
usyszaby mnie i zabiby go w teje chwili!
Mruc oczy Lewita czeka na ogie, ktry spadnie z nieba i
porazi go.
Nic takiego si nie stao, wic Lewita z zacinitymi powiekami
nadal wykrzykiwa uwaczajc i szydercz przemow do niebios.
Krzycza, e jest najzupeniej zawiedziony, krzycza take, e s
jeszcze inni bogowie i inne religie. Tak. Inny bg nie dopuciby
do tego, nigdy by nie dopuci do tego, by takiego czowieka jak
Jeszua spalao na supie soce.
- Byem w bdzie! - krzycza zupenie zachrypnity Lewita. Ty jeste Bogiem za! A moe twoje oczy cakiem ju przesoni
dym z ofiarnych otarzy wityni, a twoje uszy nie sysz ju
niczego prcz dwiku trb kapanw? Nie jeste wszechmogcy!
Jeste Bogiem nieprawoci!
Przeklinam ci, Boe otrw, opiekunie zbjcw, natchnienie
zbrodniarzy!
- 232 -

Wtedy co wiono w twarz byego poborcy, co zaszelecio u


jego stp. Powiao raz jeszcze i Lewita otworzy oczy i zobaczy,
e czy to pod wpywem jego kltw, czy te z jakiego innego
powodu cay wiat si zmieni. Soce znikno nie doszedszy do
morza, w ktrym tono co wieczora. Pochona je grona i
nieodparta chmura burzowa nadcigajca niebem od zachodu. Na
jej krawdziach kipiaa ju biaa piana, czarny i dymny jej brzuch
przewieca to. Chmura warczaa i od czasu do czasu
wysypyway si z niej ogniste nici. Przez drog do Jafy i przez
ndzn dolin Ge-hinnom nad namiotami wiernych przetaczay
si wzbite nagym uderzeniem wiatru supy kurzu.
Lewita zamilk, zastanawia si, czy burza, ktra zwali si za
chwil na Jeruszalaim, odmieni cokolwiek w losach
nieszczsnego Jeszui. I natychmiast, patrzc na nici ognia
przekrawajce chmury, zacz prosi o to, by grom uderzy w sup
Jeszui. Patrzc ze skruch w czyste, nie pochonite jeszcze przez
chmur niebo, w ktrym spy kady si na skrzydo, aby uciec
przed burz, Lewita pomyla, e nierozumnie pospieszy si ze
swymi kltwami - teraz Bg go nie wysucha.
Spojrzawszy na podne gry Lewita wpatrzy si w miejsce,
gdzie sta rozsypany oddzia jazdy i zobaczy, e zaszy tam
znaczne zmiany. Patrzc z gry, widzia jak na doni bieganin
onierzy wycigajcych dzidy z ziemi i narzucajcych na
ramiona paszcze, widzia luzakw, ktrzy cwaowali ku drodze
prowadzc za cugle kare wierzchowce. Jazda odchodzia, to byo
oczywiste. Lewita osania si ramieniem przed bijcym w twarz
kurzem, spluwa i stara si wyobrazi sobie, co te to moe
znaczy, e konnica zamierza odej. Spojrza wyej i zobaczy
wspinajc si ku miejscu strace posta w purpurowej
mundurowej chlamidzie. Wtedy byy poborca poczu chd w
sercu, przeczu bowiem co radosnego.
- 233 -

Tym, ktry w pitej godzinie mczarni zbjcw wspina si na


szczyt, by dowdca kohorty - wraz z ordynansem przygalopowa
z Jeruszalaim.
Na skinienie Szczurzej mierci rozstpi si acuch onierzy i
centurion odda honory trybunowi. Ten odprowadzi Szczurz
mier na bok i co mu szepn. Centurion zasalutowa po raz
drugi i poszed w kierunku grupki oprawcw, ktrzy rozsiedli si
na kamieniach u podna supw.
Trybun za skierowa swoje kroki ku temu, ktry siedzia na
trjnonym stoku, a siedzcy powsta uprzejmie na jego
powitanie. Jemu rwnie trybun co cicho powiedzia, po czym
obaj poszli w stron supw.
Przyczy si do nich przeoony suby witynnej.
Szczurza mier spojrza z obrzydzeniem na brudne szmaty
lece na ziemi koo supw, achmany, ktre do niedawna
stanowiy odzie przestpcw, a ktrymi wzgardzili oprawcy,
odwoa dwu oprawcw i rzuci im rozkaz:
- Za mn!
Od najbliszego supa dobiegaa ochrypa bezsensowna
piosenka.
Muchy i soce sprawiy, e wiszcy na nim Gestas pod koniec
trzeciej godziny kani zwariowa, a teraz piewa cicho co o
winorolach, a okrcona zawojem gowa kiwaa mu si z rzadka, a
wtedy muchy leniwie podryway si z jego twarzy, by niebawem
powrci.
Dismas na drugim supie cierpia bardziej ni dwaj pozostali,
poniewa nie traci przytomnoci i czsto, miarowo rzuca gow
to w lewo, to w prawo, tak by uchem uderza o rami.
Jeszua mia wicej szczcia ni tamci dwaj. Ju w pierwszej
godzinie popada w omdlenie, a potem straci przytomno,
zwiesi gow w zawoju, ktry si rozwin. Przeto muchy i
- 234 -

lepaki zupenie go oblepiy, tak e twarz jego znika pod rojc


si czarn mas. W pachwinie, na brzuchu i pod pachami zasiady
tuste lepaki i ssay te obnaone ciao.
Jeden z oprawcw posuszny skinieniom czowieka w kapturze
wzi wczni, a drugi przynis pod sup wiadro i gbk.
Pierwszy z nich wznis wczni i postuka ni po wycignitych
i przywizanych sznurami do poprzecznej belki rkach Jeszui,
najpierw po jednej, potem po drugiej. Ciao, na ktrym wystpiy
wszystkie ebra, drgno. Oprawca powid kocem wczni po
brzuchu. Wwczas Jeszua podnis gow, muchy poderway si z
brzczeniem, odsonia si zapuchnita od ich ugryzie twarz
powieszonego, twarz o obrzkych powiekach, twarz nie do
poznania.
Ha-Nocri rozklei powieki i popatrzy na d. Jego oczy, jasne
zazwyczaj, byy teraz zmtniae.
- Ha-Nocri! - powiedzia oprawca.
Ha-Nocri poruszy opuchnitymi wargami i odezwa si
ochrypym gosem zbjcy:
- Czego chcesz? Po co do mnie podszed?
- Pij! - powiedzia oprawca - i nasycona wod gbka zatknita
na ostrzu wczni wzniosa si ku wargom Jeszui. W oczach
skazaca rozbysa rado, przypad do gbki i chciwie zacz
wysysa wilgo. Od ssiedniego supa da si sysze gos
Dismasa:
- Niesprawiedliwo! Jestem takim samym zbjc jak on!
Dismas wypry si, ale nie zdoa si poruszy, jego rce w
trzech miejscach przywizane byy do poprzecznej belki
piercieniami powrozw.
Wcign brzuch, wpi si paznokciami w koce belki, gow
mia zwrcon w stron supa Jeszui, w oczach Dismasa pona
wcieko.
- 235 -

Chmura kurzu okrya szczyt wzgrza, zrobio si znacznie


ciemniej.
Kiedy kurz si unis, centurion krzykn:
- Milcze tam na drugim supie!
Dismas zamilk. Jeszua oderwa si od gbki i starajc si, by
jego gos zabrzmia agodnie i przekonywajco, co mu si nie
udao, poprosi oprawc ochryple:
- Pozwl mu si napi!
Robio si coraz mroczniej. Chmura sunc ku Jeruszalaim zalaa
ju poow nieba, kipiel biaych obokw poprzedzaa tamt,
pen czarnej wody i ognia chmur. Bysno, grom uderzy nad
samym wzgrzem.
Oprawca zdj gbk z ostrza wczni.
- Saw wielkodusznego hegemona! - szepn uroczycie i
lekkim ruchem dgn Jeszu w serce. w drgn, szepn:
- Hegemon...
Krew pocieka mu po brzuchu, dolna szczka zadraa
nerwowo, gowa opada.
Kiedy uderzy drugi piorun, oprawca poi ju Dismasa i z tymi
sowami:
- Saw hegemona! - zabi i jego take.
Gestas, ktry postrada zmysy, krzykn z przeraenia, skoro
tylko ujrza koo siebie oprawc, ale kiedy gbka dotkna jego
warg, zarycza i wbi w ni zby. W kilka sekund pniej i jego
ciao zwiso, na ile pozwalay na to sznury.
Czowiek w kapturze szed w lad za oprawc i centurionem, za
nim poda przeoony suby witynnej. Stanwszy przy
pierwszym supie czowiek w kapturze uwanie przyjrza si
zakrwawionemu Jeszui, trci bia doni jego stop i powiedzia
do tych, ktrzy mu towarzyszyli:
- 236 -

- Nie yje.
To samo powtrzyo si rwnie przy dwu pozostaych supach.
Nastpnie trybun da znak centurionowi, zawrci i zacz
schodzi ze szczytu wraz z dowdc stray witynnej i
czowiekiem w kapturze.
Zapad pmrok, byskawice brudziy czarne niebo. Nagle
bryzn z niego ogie i krzyk centuriona: Zwija kordon! zaguszy grzmot. Szczliwi onierze zbiegali ze wzgrza
wkadajc hemy w biegu.
Ciemno okrya Jeruszalaim.
Ulewa luna nagle, zastaa centurie w poowie zbocza. Woda
runa tak straszliwa, e gdy onierze zbiegali na d, ju pdziy
za nimi w pogo rozpasane strumienie. onierze lizgali si i
przewracali na rozmikej glinie pieszc ku rwnej drodze, ktr
- ledwie ju widoczna za przeson wody - odjedaa do
Jeruszalaim przemoczona do suchej nitki konnica. Po kilku
minutach w dymnej kipieli burzy, wody i ognia na wzgrzu
pozosta jeden tylko czowiek.
Potrzsajc nie na darmo ukradzionym noem, osuwajc si z
olizgych uskokw, czepiajc si, czego si dao, niekiedy
peznc na kolanach wspina si ku supom. To znika w
nieprzeniknionej mgle, to nagle owietla go migotliwy bysk.
Dotarszy do supw, ju po kostki w wodzie, zdar z siebie
ciki teraz, bo przemoczony tallif, pozosta w samej koszuli i
przypad do ng Jeszui.
Przeci sznury na goleniach, wspi si na doln belk
poprzeczn, obj Jeszu i wyzwoli jego ramiona z grnych pt.
Nagie mokre ciao Jeszui zwalio si na Mateusza i przewrcio go
na ziemi. Lewita chcia je natychmiast zarzuci sobie na rami,
ale pomyla o czym i to go powstrzymao. Pozostawi w wodzie
na ziemi ciao z odrzucon do tyu gow i rozrzuconymi
- 237 -

ramionami i pobieg do pozostaych supw, nogi rozjeday mu


si w gliniastej mazi. Przeci wizy take na tamtych supach i
jeszcze dwa ciaa zwaliy si na ziemi.
Mino kilka minut i na wierzchoku wzgrza zostay tylko te
dwa ciaa i trzy puste supy. Woda laa si z nieba i przekrcaa te
ciaa.
Ani Lewity, ani ciaa Jeszui na szczycie wzgrza wwczas ju
nie byo.

17. Niespokojny dzie.


W pitek rano, to znaczy nazajutrz po przekltym seansie, cay
personel Varits - gwny ksigowy Wasilij Stiepanowicz
astoczkin, dwch innych ksigowych, trzy maszynistki, obie
kasjerki, gocy, bileterzy i sprztaczki - sowem wszyscy, ktrzy
znajdowali si w teatrze, nie pracowali, lecz siedzc na parapetach
wychodzcych na Sadow okien przygldali si temu, co si
dzieje pod murem Varits. Pod murem tym ustawia si w
dwch rzdach wielotysiczna kolejka, ktrej koniec znajdowa
si na placu Kudriskim. W pocztku tej kolejki stao ze
dwudziestu dobrze znanych w teatralnej Moskwie konikw.
Kolejka bya bardzo wzburzona, zwracaa na siebie uwag
obywateli przechodniw i zajmowaa si roztrzsaniem
pasjonujcych opowieci o wczorajszym niebywaym seansie
czarnej magii. Opowieci te niezmiernie zdetonoway gwnego
ksigowego Wasilija Stiepanowicza, ktry wczoraj nie by na
spektaklu. Bileterzy opowiadali niestworzone rzeczy.
Opowiadali midzy innymi, e po zakoczeniu niezwykego
seansu niektre obywatelki biegay po ulicy nieprzyzwoicie
porozbierane, i rne inne historie w tym gucie. Skromny i
- 238 -

spokojny astoczkin suchajc gadaniny o wszystkich tych cudach


mruga tylko oczyma i zupenie nie wiedzia, co ma pocz, a
powinien by co zrobi, wanie on, a nie kto inny, poniewa by
teraz najstarszy stanowiskiem wrd personelu Varits.
O dziesitej rano zakniona biletw kolejka tak napczniaa, e
wie o niej dotara do milicji i z zadziwiajc szybkoci zostay
przysane patrole, zarwno piesze, jak konne, ktre zaprowadziy
w kolejce niejaki porzdek.
Jednak dugi na kilometr ogonek sam przez si by rzecz
ogromnie gorszc i wprawia w osupienie przechodniw na
Sadowej, nawet kiedy sta spokojnie.
Wszystko to dziao si na zewntrz, wewntrz za budynku
Varits rwnie panowa nieopisany rozgardiasz. Od
wczesnego rana w gabinecie Lichodiejewa, w gabinecie
Rimskiego, w ksigowoci, w kasie i w gabinecie Warionuchy
rozdzwoniy si telefony i dzwoniy ju bez ustanku. Najpierw
astoczkin co odpowiada, odpowiadaa take kasjerka, co tam
mamrotali do suchawek bileterzy, a potem w ogle wszyscy
przestali podnosi suchawki, doprawdy bowiem nie mieli co
odpowiada na pytania, gdzie jest Lichodiejew, Warionucha,
Rimski. Prbowali z pocztku spawia rozmwc mwic:
Lichodiejew jest w domu, ale wtedy po tamtej stronie suchawki
mwiono, e do domu ju dzwonili i e w domu twierdz, e
Lichodiejew jest w Varits.
Zadzwonia wzburzona dama domagajca si rozmowy z
Rimskim, poradzono jej, eby zadzwonia do jego ony, na co
suchawka odrzeka wrd szlochu, e ona wanie jest on
Rimskiego i e Rimskiego nigdzie nie ma. Dziao si co
niepojtego. Sprztaczka zdya ju opowiedzie wszystkim, e
kiedy przysza do gabinetu dyrektora finansowego, eby
posprzta, zobaczya drzwi otwarte na ocie, paace si lampy,
- 239 -

wybite szyby w oknie wychodzcym na ogrd, na pododze


sponiewierany fotel, ale nikogo w gabinecie nie byo.
O jedenastej wdara si do Varits madame Rimska.
Szlochaa i zaamywaa rce. Gwny ksigowy zupenie straci
gow i nie wiedzia, co ma jej poradzi. A o wp do jedenastej
zjawia si milicja. Jej pierwsze pytanie, zupenie zreszt suszne,
brzmiao:
- Co si tu u was dzieje, obywatele? O co chodzi?
Personel poda tyy, na placu pozosta blady, zdenerwowany
Wasilij Stiepanowicz. Trzeba byo wreszcie zacz nazywa
rzeczy po imieniu i przyzna, e administracja Varits w
osobach dyrektora, dyrektora finansowego i administratora
zagina i nie wiadomo, gdzie si znajduje, e konferansjera po
wczorajszym seansie odwieziono do szpitala psychiatrycznego i
e, krtko mwic, ten wczorajszy spektakl by po prostu
skandaliczny.
Uspokoiwszy, na ile si dao, szlochajc madame Rimsk
wyprawiono do domu i zainteresowano si przede wszystkim
opowieci sprztaczki o tym, w jakim to stanie zastaa ona
gabinet dyrektora finansowego.
Poproszono pracownikw, aby zechcieli powrci do swoich
zaj, a w budynku Varits zjawiy si niebawem organa
ledcze, ktrym towarzyszy jasnopopielaty, spiczastouchy,
muskularny pies o zdumiewajco mdrych lepiach. Pracownicy
Varits od razu zaczli szepta po ktach, e ten pies to
niezrwnany Askaro we wasnej osobie. I tak te byo.
Poczynania psa wprawiy wszystkich w podziw. Askaro, skoro
tylko wbieg do gabinetu dyrektora finansowego, warkn,
wyszczerzy potworne tawe ky, przywarowa i, z jakim
smutkiem, a zarazem wciekoci w lepiach, poczoga si w
kierunku rozbitego okna. Nagle, przezwyciajc strach, zerwa
- 240 -

si, wskoczy na parapet i dziko, zowrogo zawy zadzierajc ku


grze swj spiczasty pysk. Nie dawa si spdzi z parapetu,
warcza, wzdryga si i usiowa wyskoczy przez okno.
Wyprowadzono psa z gabinetu, zaprowadzono go do westybulu,
stamtd przez drzwi frontowe wybieg na ulic i przyprowadzi
idcych za nim na postj takswek. Na postoju zgubi lad,
ktrym dotd szed. W zwizku z czym Askara odwieziono.
Organa ledcze ulokoway si w gabinecie Warionuchy, tam te
po kolei zaczy wzywa tych wszystkich pracownikw
Varits, ktrzy byli wiadkami wczorajszych zaj na seansie.
Trzeba tu doda, e ledztwo na kadym kroku musiao
przyzwycia nieprzewidziane trudnoci. Ni co chwila rwaa si
w rku.
Afisze na przykad... Byy? Byy. Ale w nocy zaklejono je
nowymi i teraz nie ma ani jednego, cho si powie! Skd si
wzi ten cay mag? A kto go tam wie. Zapewne jednak zawarto z
nim jak umow?
- Pewnie zawarto - odpowiada przejty gwny ksigowy.
- Wiec skoro j zawarto, to musiaa przej przez ksigowo?
- Bez wtpienia - odpowiada zdenerwowany Wasilij
Stiepanowicz.
- Wic gdzie ona jest?
- Nie ma - blednc coraz bardziej i rozkadajc rce odpowiada
ksigowy.
I rzeczywicie, ani w skoroszytach ksigowoci, ani u dyrektora
finansowego, ani u Lichodiejewa, ani u Warionuchy nie byo
nawet ladu umowy.
Jak brzmi nazwisko tego maga? astoczkin nie wie, nie byo go
wczoraj na seansie. Bileterzy nie wiedz, kasjerka z kasy
- 241 -

biletowej marszczya czoo, marszczya, medytowaa, wreszcie


powiedziaa:
- Wo... Zdaje si - Woland...
A moe nie Woland? Moe i nie Woland. Moe Faland.
Stwierdzono, e w biurze turystyki zagranicznej o adnym
Wolandzie ani te Falandzie, magu, w ogle nie syszano.
Goniec Karpow zezna, jakoby ten mag mia si zatrzyma u
Lichodiejewa w domu. Oczywista, pojechano tam natychmiast,
ale adnego maga tam nie byo. Nie byo rwnie Lichodiejewa.
Nie bye take sucej Gruni i nikt nie wiedzia, gdzie si
podziaa. Nikanora Iwanowicza, przewodniczcego zarzdu, nie
ma. Proleniewa te nie ma!
Sowem - jaka historia nie z tej ziemi: znikno cae
kierownictwo administracji teatru, wczoraj odby si straszny,
skandaliczny seans, a kto go przeprowadzi i z czyjej inicjatywy nie wiadomo.
Tymczasem zbliao si poudnie, a o dwunastej powinno si
otworzy kas. Ale o tym, oczywista, nawet mowy by nie mogo!
Na drzwiach Varits zaraz wywieszono wielki arkusz kartonu
z napisem: Odwouje si dzisiejszy spektakl. W kolejce,
poczynajc od jej czoa, zapanowao podniecenie, ale
podenerwowawszy si troch ogonek zacz si jednak z wolna
rozchodzi i mniej wicej po godzinie na Sadowej nie byo po nim
ani ladu. Organa ledcze opuciy Varits, aby kontynuowa
swoje prace w innym miejscu, pracownikw zwolniono do
domw zatrzymujc tylko dyurnych i Varits zamkno swe
podwoje.
Ksigowy astoczkin mia przed sob dwa nie cierpice zwoki
zadania.
Po pierwsze - pojecha do Komisji Nadzoru Widowisk i
Rozrywek Lejszego Gatunku i zoy raport o wczorajszych
- 242 -

zajciach, a po drugie - wpa do wydziau finansowowidowiskowego, eby wpaci wczorajsze wpywy z kasy dwadziecia jeden tysicy siedemset jedenacie rubli.
Pedantyczny i obowizkowy Wasilij Stiepanowicz opakowa
pienidze w gazet, przewiza paczk szpagatem, woy j do
teczki i, wietnie znajc instrukcj, poszed oczywicie nie do
autobusu ani nie do tramwaju, tylko na postj takswek.
Skoro tylko kierowcy trzech takswek zobaczyli zmierzajcego
w kierunku postoju pasaera z wypchan teczk, natychmiast
pustymi takswkami odjechali mu sprzed nosa, nie wiedzie
czemu ogldajc si przy tym z wciekoci.
Zdumiony tym ksigowy przez dusz chwil sta w
osupieniu, nie mogc dociec, co te by to miao znaczy.
Po trzech minutach podjechaa pusta takswka, kierowca
skrzywi si na widok pasaera.
- Wolny? - zapyta astoczkin odkaszlnwszy ze zdumieniem.
- Poka pan pienidze - nie patrzc na pasaera ze zoci
odpowiedzia kierowca.
Coraz bardziej oszoomiony ksigowy cisn pod pach
drogocenn teczk, wycign z portfela czerwoca i pokaza go
szoferowi.
- Nie pojad! - krtko owiadczy kierowca.
- Przepraszam bardzo... - zacz ksigowy, ale kierowca
przerwa mu:
- Trjek pan nie ma?
Zupenie ju zbity z tropu ksigowy wyj z portfela dwa
trzyrublowe banknoty i pokaza je kierowcy.
- Wsiadaj pan! - krzykn takswkarz i tak trzepn w
chorgiewk taksometru, e o mao jej nie zama. - Jedziemy.
- Zabrako panu drobnych? - niemiao zapyta ksigowy.
- 243 -

- Drobnych pena kiesze! - zarycza szofer i w lusterku ukazay


si jego przekrwione oczy. - Ju trzeci raz dzi mi si to zdarza.
Innym te si zdarzao. Daje taki sukinsyn czerwoca, ja mu
cztery pidziesit reszty. Wysiada, obuz. Za pi minut patrz zamiast czerwoca etykieta z butelki mineralnej! - W tym miejscu
kierowca wypowiedzia kilka nie nadajcych si do druku uwag. Drugi jecha na Zubowski. Czerwoniec. Daj trzy ruble reszty.
Wysiad. Sigam do portmonetki, a tam - pszczoa. W palec mnie
rbna! Ach, ty!... - Szofer znw wmontowa nie nadajce si do
druku wyrazy. - A czerwoca nie ma. Wczoraj w tym Varits
(nie do druku) jaki cholerny magik odstawi numer z
czerwocami (sowa nie do druku)...
Ksigowy oniemia, nastroszy si, zrobi tak min jakby nawet
sam nazw Varits sysza po raz pierwszy w yciu, i
pomyla sobie:
Patrzcie, patrzcie... Przyjechawszy, gdzie naley, i szczliwie
zapaciwszy za kurs, ksigowy wszed do budynku, ruszy
korytarzem w stron gabinetu kierownika i ju po drodze
zorientowa si, e przychodzi nie w por. W kancelarii komisji
widowisk panowao zamieszanie. Przebiega koo ksigowego
goczyni z wybauszonymi oczyma, w chusteczce zsunitej na ty
gowy.
- Nie ma, nie ma, nie ma! Nie ma, kochani! - krzyczaa nie
wiadomo do kogo. - Marynarka jest i spodnie s, ale w marynarce
nic nie ma!
Znikna w jakich drzwiach, zza ktrych zaraz dobiegy brzki
tuczonych naczy. Z sekretariatu wybieg znajomy buchaltera,
kierownik pierwszego wydziau komisji, ale by w takim stanie, e
nie pozna ksigowego, i zaraz znik gdzie bez ladu.

- 244 -

Wstrznity tym wszystkim astoczkin wszed do sekretariatu,


przez ktry wchodzio si do gabinetu przewodniczcego komisji,
i tu popad w ostateczne zdumienie.
Zza zamknitych drzwi gabinetu dobiega gromki gos,
niewtpliwie
nalecy
do
Prochora
Piotrowicza,
przewodniczcego. Ruga kogo czy co? - pomyla stropiony
buchalter, obejrza si i zobaczy taki obrazek - w skrzanym
fotelu,
odrzuciwszy
gow
na
oparcie,
szlochajc
niepowstrzymanie leaa z mokr chusteczk w doni,
wycignwszy nogi prawie na rodek pokoju, sekretarka osobista
przewodniczcego, pikna Anna Ryszardowna.
Anna Ryszardowna ca brod miaa umazan a po jej
brzoskwiniowych policzkach spyway z rzs czarne strugi
rozwodnionego tuszu.
Widzc, e kto wszed, Anna Ryszardowna zerwaa si, rzucia
si do ksigowego, chwycia go za klapy i zacza nim potrzsa
woajc jednoczenie:
- Chwaa Bogu, znalaz si przynajmniej jeden odwany!
Wszyscy pouciekali, wszyscy zdradzili! Chodmy, chodmy do
niego, ja ju nie wiem, co robi! - I, nadal szlochajc, pocigna
ksigowego do gabinetu.
Wszedszy tam Wasilij Stiepanowicz przede wszystkim upuci
teczk, a wszystkie myli w jego gowie stany dba. Trzeba
przyzna, e powody byy dostateczne.
Za ogromnym biurkiem, na ktrym sta masywny kaamarz,
siedzia pusty garnitur i nie umoczonym w atramencie pirem
wodzi po papierze.
Garnitur by w krawacie, z butonierki sterczao mu wieczne
piro, ale ponad konierzykiem nie byo ani szyi, ani gowy, z
mankietw nie wychylay si donie. Ubranie pogrone byo w
pracy i w ogle nie zauwaao panujcego wok zamtu. Syszc,
- 245 -

e kto wszed, odchylio si w fotelu i sponad konierzyka


rozbrzmia dobrze ksigowemu znany gos Prochora Piotrowicza:
- O co chodzi? Przecie na drzwiach jest napisane, e nie
przyjmuj.
Pikna sekretarka wrzasna i zaamujc donie zawoaa:
- Widzi pan? Widzi pan? Nie ma go! Nie ma! Oddajcie go,
oddajcie!
Kto wanie stan w drzwiach gabinetu, jkn i wybieg.
Ksigowy poczu, e ugiy si pod nim nogi, i przysiad na
brzeku krzesa, nie zapominajc wszake o podniesieniu teczki.
Urodziwa sekretarka skakaa wok buchaltera, szarpaa go za
marynark i woaa:
- Ja zawsze, zawsze go ostrzegaam, kiedy si piekli! No i
dopiekli si!
- licznotka podbiega do biurka i tkliwym, melodyjnym
gosem, troch przez nos, bo bya zapakana, zawoaa:
- Proszeka! Gdzie jeste?
- Kto tu dla pani jest Proszeka? - jeszcze gbiej zapadajc w
fotel wyniole zasign informacji garnitur.
- Nie poznaje! Mnie nie poznaje! Co takiego!... - zakaa
sekretarka.
- Prosz nie szlocha w moim gabinecie! - gniewnie powiedzia
zapalczywy garnitur w prki i rkawem przycign do siebie
kolejny plik papierw, najwyraniej zamierzajc napisa na
kadym z nich swoj decyzj.
- Nie, nie mog na to patrzy, nie, nie mog! - krzykna Anna
Ryszardowna i wybiega do sekretariatu, a za ni jak z procy
wypad ksigowy.
- Siedz, niech pan sobie wyobrazi - opowiadaa sekretarka
znowu wczepiajc si w rkaw ksigowego - a tu wchodzi kot.
- 246 -

Czarny, wielki jak hipopotam. Ja, oczywicie, krzycz na niego:


A psik! Uciek, a zamiast niego wchodzi tucioch, te ma jaki
taki koci pysk, i powiada: Co to, obywatelko, krzyczycie a
psik! na interesantw? - i miejsca szast do Prochora
Piotrowicza. Ja, oczywicie, za nim, krzycz: Czy pan
zwariowa? A on jak ostatni cham - prosto do Prochora
Piotrowicza i siada w fotelu, naprzeciwko niego. No, i... Prochor
Piotrowicz to dusza czowiek, ale nerwowy. Unis si, to prawda.
Nerwy ma stargane, haruje jak w - no, c, wybuchn: Co to
za wchodzenie bez zameldowania? A ten bezczelny typ, niech
pan sobie wyobrazi, rozwali si w fotelu i mwi z umiechem:
Przyszedem, powiada, obgada interes. Prochor Piotrowicz
znowu si unis: Jestem zajty. A ten, niech pan sobie
wyobrazi, na to: Nieprawda, wcale pan nie jest zajty... Coo?
Wtedy, oczywicie, skoczya si cierpliwo Prochora
Piotrowicza, wrzasn: Co to ma znaczy? Wyrzuci go std
natychmiast, niech mnie diabli porw! A ten, niech pan sobie
wyobrazi, umiechn si i powiada: Niech diabli porw? To si
da zrobi! I - trach! Nie zdyam nawet krzykn, patrz, nie ma
tego z kocim pyskiem, i sie... siedzi... garnitur... Eeeee! - zawya
rozwarszy usta, ktre zupenie ju zatraciy jakikolwiek kontur.
Zakrztusia si szlochem, nabraa tchu i bluzna zupenie ju od
rzeczy:
- I pisze, pisze, pisze! Zwariowa mona! Rozmawia przez
telefon!
Garnitur! Wszyscy pouciekali jak zajce!
Buchalter sta i dygota. Ale los przyszed mu z pomoc.
Spokojnym, rzeczowym krokiem wchodzia do sekretariatu
milicja w sile dwch funkcjonariuszy. Na ich widok licznotka
ja szlocha jeszcze gorliwiej, doni za wskazywaa drzwi
gabinetu.
- 247 -

- Wiecie co, obywatelko, przestacie szlocha - spokojnie


powiedzia jeden z milicjantw, ksigowy za czujc, e jego
obecno jest tutaj najzupeniej zbyteczna, wyskoczy z
sekretariatu i po minucie by ju na wieym powietrzu. W gowie
mia przecig, huczao w niej jak w kominie, a w tym huku mona
byo usysze strzpki bileterskich opowieci o wczorajszym
kocie, ktry uczestniczy w seansie. Ehe! Czy to aby nie nasz
koteczek? Nic nie wskrawszy w komisji astoczkin postanowi
uda si do jej oddziau, ktry mieci si w zauku
Wagakowskim, i eby troch si uspokoi, drog do oddziau
odby piechot.
Miejski zarzd widowisk, filia komisji, mieci si w
nadgryzionej zbem czasu willi w gbi podwrza i wyrnia si
porfirowymi kolumnami w westybulu. Nie owe kolumny
wszake, ale to, co si wrd nich dziao, robio owego dnia
niesamowite wraenie na interesantach.
Kilku zagapionych petentw stao i patrzyo na paczc
panienk,
ktra
siedziaa
przy
stoliku
zawalonym
specjalistycznymi dziekami o tematyce widowiskowej. W tej
chwili panienka ta nikogo nie zachcaa do nabywania tej
literatury, na wspczujce za pytania machaa tylko rk,
podczas gdy z gry, z dou i z bokw, ze wszystkich stron sypay
si dzwonki co najmniej dwudziestu zachystujcych si
telefonw.
Popakawszy sobie nieco sprzedawczyni nagle drgna,
krzykna histerycznie:
- O, znowu!
I nieoczekiwanie zapiewaa drcym dyszkantem:
Morze przesawne, Bajkale ty nasz!...
- 248 -

Na schodach zjawi si goniec, pogrozi komu pici i


guchym, bezbarwnym barytonem cign W duecie z dziewoj:
ajbo dziurawa, py burzy na przekr!...
Do gosu goca przyczyy si dalsze gosy, chr rozrasta si,
a wreszcie pie zagrzmiaa we wszystkich pomieszczeniach
oddziau. W najbliszym pokoju, pod szstk, gdzie miecia si
rachuba, dominowa czyj potny, zachrypnity basso profondo.
agle podarte wcignijcie na maszt!...
- dar si goniec na schodach.
zy pyny dziewoi po twarzy, prbowaa zacisn zby, ale
usta same si jej otwieray i piewaa o oktaw wyej ni goniec:
Ju niedaleko do brzegu...
Oniemiaych interesantw oddziau zadziwio to, e chrzyci
rozsiani przecie po rnych zaktkach budynku, piewali
zadziwiajco zgodnie, zupenie jak gdyby cay chr sta i
wpatrywa si w niewidzialnego dyrygenta.
Przechodnie na Wagakowskim zatrzymywali si koo sztachet
ogrodzenia, dziwia ich panujca w oddziale wesoo.
Skoro tylko odpiewano pierwsz zwrotk, piew urwa si
nagle, jakby na skinienie dyrygenta. Goniec zakl cicho i uciek.
Wtedy otworzyy si drzwi frontowe i stan w nich obywatel w
letnim paszczu, spod ktrego wyziera biay fartuch. Towarzyszy
mu milicjant.
- 249 -

- Bagam pana, doktorze, niech pan co zrobi! - histerycznie


krzykna dziewoja.
Sekretarz oddziau wybieg na schody i najwyraniej zaponiony
ze wstydu, zaenowany, zacinajc si zacz mwi:
- Widzi pan, doktorze, zdarzy si tu przypadek jakiej masowej
hipnozy i trzeba koniecznie... - Nie dokoczy zdania, zacz si
krztusi wasnymi sowami i nagle zapiewa tenorem:
Szyka i Nerczysk nie straszne nam dzi...
- Dure - krzykna dziewoja, ale nie wyjania, kogo za durnia
uwaa, tylko wykonaa wysilon rulad i sama rwnie
zapiewaa o Szyce i Nerczysku.
- Prosz si wzi w gar! Prosz przesta piewa! - zwrci
si do sekretarza doktor.
Wszystko wskazywao na to, e sekretarz sam wiele by da za
to, eby przesta piewa, ale wanie nie mg przesta i wraz z
caym chrem zakomunikowa przechodniom w zauku, e w
grach nie poar aroczny go zwierz i kule stranikw
chybiy.
Skoro tylko zwrotka dobiega koca, dziewoja pierwsza
otrzymaa od lekarza swoj porcj waleriany, po czym doktor
popdzi za sekretarzem do innych, eby ich rwnie napoi.
- Przepraszam, obywatelko - zwrci si nagle do dziewoi
astoczkin. - Czy nie odwiedzi was czarny kot?
- Jaki znw kot! - gniewnie zawoaa dziewoja. - Osio siedzi w
naszej filii, osio! - i dodaa: - No to co, e usyszy, wszystko
zaraz opowiem! - I rzeczywicie opowiedziaa, co zaszo.

- 250 -

Okazao si, e kierownik oddziau miejskiego, ktry (zdaniem


dziewoi) ostatecznie rozoy rozrywki lejszego gatunku, mia
mani organizowania najrozmaitszych kek.
- Mydli oczy kierownictwu! - dara si dziewoja.
W cigu roku kierownik zdoa zorganizowa kko mionikw
Lermontowa, kko szachowo-warcabowe, kko ping-ponga i
kko jazdy konnej. Odgraa si, e do lata zorganizuje jeszcze
kko sodkowodnych wiolarzy oraz kko alpinistw. I oto
dzisiaj, w czasie przerwy obiadowej kierownik wchodzi...
- ...i prowadzi pod rk jakiego sukinsyna - opowiadao
dziewcz - ktrego nie wiadomo skd wytrzasn, w kraciastych
spodenkach, w pknitych binoklach i... morda zupenie nie do
przyjcia!...
Dziewoja opowiedziaa, e kierownik z miejsca przedstawi
gocia wszystkim, ktrzy akurat byli na obiedzie w stowce, jako
wybitnego specjalist w dziedzinie organizowania chrw
amatorskich.
Twarze niedoszych alpinistw posmutniay, ale kierownik
zaraz zaapelowa do wszystkich, by nie upadali na duchu,
specjalista za artowa, dowcipkowa i uroczycie zapewni, i
piew zajmuje bardzo niewiele czasu, natomiast poytkw ze
piewania pyncych jest, mwic midzy nami, caa fura.
I oczywicie - opowiadaa dziewoja - Fanow i Kosarczuk, znane
w caym oddziale lizusy, wyrwali si pierwsi i zgosili si do
chru. Wtedy i reszta pracownikw zrozumiaa, e piewu nie da
si unikn, i te zapisaa si do kka. piewa postanowiono w
czasie przerw obiadowych, poniewa reszt czasu zajmowa
Lermontow i warcaby. Kierownik, chcc wieci przykadem,
owiadczy, e dysponuje tenorem, a dalej wszystko potoczyo si
jak w koszmarnym nie. Kraciasty specjalista-dyrygent
rozwrzeszcza si:
- 251 -

- Do-mi-sol-do! - Powyciga co bardziej niemiaych zza szaf,


za ktrymi usiowali si ukry przed piewaniem, u Kosarczuka
doszuka si absolutnego suchu, postkiwa i kwili, prosi, by
uszanowa w nim starego cerkiewnego regenta i solist, stuka
kamertonem o palec, baga, by zaintonowa Morze
przesawne....
Wic zagrzmiaa pie. Nawet adnie im to wyszo. Kraciasty
rzeczywicie zna si na rzeczy. Przepiewali pierwsz zwrotk.
Wtedy byy dyrygent cerkiewny przeprosi, powiedzia: Ja tylko
na minutk... - i znikn. Myleli, e naprawd wrci po minucie.
Ale mino dziesi minut, a jego jak nie ma, tak nie ma.
Pracownikw oddziau ogarna rado - uciek!
Ale nagle jako tak odruchowo zapiewali drug zwrotk.
Zacz Kosarczuk, ktry w gruncie rzeczy nie mia moe
absolutnego suchu, ale dysponowa do miym wysokim
tenorem. Przepiewali. Dyrygenta jak nie ma, tak nie ma! Rozeszli
si do swoich zaj, ale nikt nie zdy nawet usi, kiedy mimo woli - zapiewali znowu. Prbowali przesta - guzik!
Ze trzy minuty posiedz cicho i znowu zaczynaj! Posiedz
cicho - i znw.
Poapali si wreszcie, e nieszczcie. Kierownik ze wstydu
zamkn si w swoim gabinecie!
W tym momencie opowie dziewoi zostaa przerwana waleriana nic nie pomoga.
W kwadrans pniej za sztachety na Wagakowskim wjechay
trzy ciarwki. Zaadowa si na nie cay personel oddziau z
kierownikiem na czele.
Skoro tylko pierwsza ciarwka podskoczywszy w bramie
wjechaa w zauek, stojcy w skrzyni wozu i trzymajcy si
wzajem za ramiona pracownicy otworzyli usta i w caym zauku
rozlega si popularna pie.
- 252 -

Podja j druga ciarwka, za ni trzecia. Z t pieni


odjechali.
Spieszcy do swoich spraw przechodnie tylko pobienie rzucali
okiem na ciarwki i bynajmniej si nie dziwili, sdzili bowiem,
e to wycieczka wyjeda za miasto. A oni rzeczywicie jechali za
miasto, tyle e nie na wycieczk, ale do kliniki profesora
Strawiskiego.
W p godziny pniej ksigowy, ktry zupenie straci gow,
dotar w kocu do wydziau finansowego z nadziej, e pozbdzie
si wreszcie pastwowych pienidzy. Nauczony dowiadczeniem
przede wszystkim zajrza ostronie do dugiej sali, w ktrej za
matowymi szybami ze zoconymi napisami siedzieli urzdnicy.
Nie zauway adnych oznak paniki ani skandalu. Panowa
spokj, jak przystao na szanujcy si urzd.
astoczkin wsun gow w okienko, nad ktrym widnia napis
Przyjmowanie wpat, przywita jakiego nie znanego sobie
urzdnika i uprzejmie poprosi o blankiet wpaty.
- Po co to panu? - zapyta urzdnik w okienku.
Buchalter zdumia si.
- Chc wpaci pienidze. Jestem z Varits.
- Chwileczk - odpar urzdnik i byskawicznie zastawi siatk
otwr w szybie.
Dziwne!... - pomyla ksigowy. Mia powody do zdziwienia.
Co takiego spotykao go po raz pierwszy w yciu. Kady wie, jak
trudno jest podj pienidze, wtedy zawsze mog si wyoni
jakie trudnoci. Ale ksigowemu w jego trzydziestoletniej
praktyce ani razu nie zdarzyo si jeszcze, eby kto, wszystko
jedno czy to osoba prywatna, czy prawna, stwarza kopoty, kiedy
mu si daje pienidze.
Ale siateczka odsuna si wreszcie i buchalter znowu przywar
do okienka.
- 253 -

- Duo pan tego ma? - zapyta urzdnik.


- Dwadziecia jeden tysicy siedemset jedenacie rubli.
- Ho-ho! - Nie wiedzie czemu ironicznie odpar urzdnik i
poda ksigowemu zielony arkusik.
Buchalter wprawnie wypeni dobrze sobie znany blankiet i
zacz rozwizywa sznurek na paczce.
Kiedy rozpakowa swj baga, pociemniao mu w oczach,
zaskowycza bolenie.
Zawiroway mu przed oczyma zagraniczne banknoty - byy tam
paczki kanadyjskich dolarw, angielskich funtw szterlingw,
holenderskich guldenw, otewskich atw, koron estoskich...
- To jeden z tych sztukmistrzw z Varits! - rozleg si nad
oniemiaym ksigowym grony gos. I Wasilij Stiepanowicz
natychmiast zosta aresztowany.

18. Pechowi gocie.


Kiedy pedantyczny buchalter mkn takswk, aby u celu swej
podry zobaczy urzdujcy garnitur, z wagonu numer dziewi
pierwszej klasy (z miejscwkami) kijowskiego pocigu, ktry
wanie przyjecha do Moskwy, wysiad wraz z innymi dostojnie
wygldajcy pasaer z fibrow walizeczk w rku. Pasaerem tym
by wujek nieboszczyka Berlioza we wasnej osobie, Maksymilian
Andriejewicz Popawski, ekonomista-planista, mieszkajcy w
Kijowie, na byej ulicy Instytuckiej. Przyczyn przyjazdu
Popawskiego do Moskwy bya otrzymana przeze przedwczoraj
wieczorem depesza nastpujcej treci:
przed chwil na patriarszych przejecha mnie tramwaj pogrzeb
pitek godzina trzecia przyjedaj berlioz.
- 254 -

Popawski by uwaany - i susznie - za jednego z


najmdrzejszych ludzi w Kijowie. Ale nawet najmdrzejszy
czowiek otrzymawszy tego rodzaju depesz znalazby si w
kropce. Skoro kto telegrafuje, e zosta przejechany, to chyba
jasne, e nie zosta przejechany na mier. Ale w takim razie,
dlaczego mowa o pogrzebie? Moe jest w tak cikim stanie, e
przewiduje nieuniknion mier? To oczywicie jest moliwe, ale
nawet wtedy co najmniej dziwne jest to dokadne oznaczenie
terminu - skd Berlioz moe wiedzie, e pochowaj go akurat w
pitek i to akurat o trzeciej? Zdumiewajca depesza!
Jednake mdrzy ludzie w tym wanie celu maj rozum, eby
si nim posugiwa w podobnie skomplikowanych przypadkach.
Wszystko jest proste. Skutkiem niedopatrzenia tre depeszy
zostaa znieksztacona.
Sowo mnie niewtpliwie trafio do niej z innego telegramu
zamiast sowa Berlioza, a to z kolei zamieniono na Berlioz i
przesunito na koniec depeszy. Z tak poprawk sens depeszy
stawa si jasny, chocia naturalnie tragiczny.
Kiedy osaba rozpacz, ktrej wybuch zdumia maonk
Popawskiego, wujek Berlioza niezwocznie zacz si zbiera do
wyjazdu.
Musimy tu ujawni pewn tajemnic wuja Maksymiliana. Bez
wtpienia przykro mu byo, e siostrzeniec ony poleg w kwiecie
wieku. Jako czowiek trzewy rozumia jednak, e jego obecno
na pogrzebie Berlioza nie jest konieczna. Niemniej wuj
Maksymilian bardzo si spieszy do Moskwy. O co wic
chodzio? Chodzio o mieszkanie. Mieszkanie w Moskwie - to nie
byle co! Nie wiadomo dlaczego, Kijw nie podoba si
Popawskiemu, i myl o tym, eby przenie si do Moskwy,
nkaa go ostatnimi czasy tak uparcie, e zacz le sypia po
nocach.
- 255 -

Nie cieszyy go wiosenne rozlewiska Dniepru, kiedy wody


zatapiajc achy na niskim brzegu zleway si z horyzontem. Nie
cieszy go z niczym nieporwnywalny przepikny widok, jaki
roztacza si u podna pomnika kniazia Wodzimierza. Nie
sprawiay mu radoci soneczne plamy taczce wiosn na
wyoonych ceg alejkach Wadimirskiej Grki. Chcia tylko
jednego - przenie si do Moskwy.
Ogoszenia w gazetach o zamianie mieszkania na Instytuckiej
na mniejsze w Moskwie nie daway rezultatu. Chtnych nie byo,
a jeli nawet z rzadka si pojawiali, to ich propozycje byy
niesolidne i podejrzane.
Depesza wstrzsna Popawskim. Tak okazj grzech byoby
pomin.
Rozsdni ludzie wiedz, e taka okazja si nie powtarza.
Jednym sowem, nie baczc na trudnoci naleao odziedziczy
mieszkanie siostrzeca na Sadowej. Tak, byo to przedsiwzicie
trudne, nawet bardzo trudne, ale trudnoci te naleao za wszelk
cen przezwyciy. Dowiadczony wuj Maksymilian wiedzia,
e pierwszym krokiem do tego celu powinno by nastpujce
posunicie - naleao zameldowa si przynajmniej na pobyt
czasowy w trzech pokojach zmarego krewniaka.
Tak wic w pitek wuj Maksymilian wszed do lokalu, w
ktrym miecia si administracja domu numer 302-A na ulicy
Sadowej w Moskwie.
W wskim pokoju, w ktrym na cianie wisia plakat w
obrazowej formie pouczajcy, jak naley ratowa ycie toncych
w rzece, przy stole siedzia w cakowitym osamotnieniu nie
ogolony czowiek w rednim wieku, a w jego oczach czai si
strach.

- 256 -

- Czy mog si widzie z prezesem spdzielni? - uprzejmie


poinformowa si ekonomista-planista uchylajc kapelusza i
stawiajc walizeczk na wolnym krzele.
To najzwyklejsze wydawaoby si pytanie nie wiedzie czemu
tak wytrcio siedzcego z rwnowagi, e a zmieni si na
twarzy. Zezujc ze strachu niewyranie wymamrota, e prezesa
nie ma.
- A moe jest u siebie w mieszkaniu? - zapyta Popawski. Mam do niego wyjtkowo piln spraw.
Siedzcy znw bardzo niejasno powiedzia co, z czego
wszake mona byo zrozumie, e w mieszkaniu prezesa rwnie
nie ma.
- A kiedy bdzie?
Na to pytanie siedzcy przy stole w ogle nie odpowiedzia,
tylko z udrk popatrzy w okno.
- Aha!... - mrukn do siebie mdry Popawski i zapyta o
sekretarza.
Dziwny czowiek przy stole a zaczerwieni si z wysiku i
znowu powiedzia niewyranie, e sekretarza take brak... e nie
wiadomo kiedy przyjdzie i e... sekretarz jest chory...
- Aha!... - mrukn znw do siebie Popawski. - Ale przecie
kto musi by w zarzdzie?
- Ja jestem - sabym gosem odpar nie ogolony.
- Widzi pan - stanowczo zacz Popawski - jestem jedynym
spadkobierc mego zmarego siostrzeca Berlioza, ktrego, jak
panu wiadomo, przejecha na Patriarszych Prudach tramwaj, i
prawo zobowizuje mnie do objcia spadku znajdujcego si w
naszym mieszkaniu...
- O niczym nie wiem... - smtnie przerwa Popawskiemu nie
ogolony.
- 257 -

- Bardzo przepraszam - dwicznym gosem powiedzia


Popawski - pan jest czonkiem zarzdu i jest pan zobowizany...
W tym momencie do pokoju wszed jaki obywatel. Siedzcy na
jego widok zblad.
- Czonek zarzdu Piatnako? - zapyta siedzcego przybyy.
- Tak jest - ledwie dosyszalnie odpowiedzia Piatnako.
Przybysz szepn co siedzcemu, kompletnie zaamany
Piatnako wsta z krzesa i za chwil Popawski zosta sam w
pustym pokoju zarzdu.
A to komplikacja! Trzeba byo trafu, e ich wszystkich od
razu... - myla niezadowolony Popawski idc przez asfaltowe
podwrko do mieszkania numer pidziesit.
Skoro tylko ekonomista-planista zadzwoni do drzwi, otworzono
mu i wszed do mrocznego przedpokoju. Zdziwia go nieco
okoliczno, e nie wiadomo byo, kto mu waciwie otworzy - w
przedpokoju nie byo nikogo poza siedzcym na krzele
olbrzymim czarnym kotem.
Popawski odkaszln, poszura nogami, a wwczas otworzyy
si drzwi gabinetu i wyszed do przedpokoju Korowiow. Wuj
Maksymilian skoni si uprzejmie acz z godnoci i powiedzia:
- Moje nazwisko Popawski. Jestem wujkiem...
Ale nie zdy skoczy, kiedy Korowiow wyszarpn z
kieszeni brudn chustk, wtuli w ni nos i zapaka.
- ...nieboszczyka Berlioza...
- A jake, a jake! - przerwa mu Korowiow odejmujc chustk
od twarzy. - Jak tylko na pana spojrzaem, od razu domyliem si,
e to pan! - przy tych sowach zatrzs si od szlochu i zacz
wykrzykiwa: - C za nieszczcie, nieprawda? Co to si na
tym wiecie wyprawia!
- Tramwaj? - szeptem zapyta Popawski.
- 258 -

- Na amen! - krzykn Korowiow i potoki ez popyny mu


spod binokli.
- Na amen! Widziaem na wasne oczy! Moe mi pan wierzy raz - i leci gowa! Prawa noga - chrust, i na p! Lewa - chrust, i
na p! Oto do czego doprowadziy te tramwaje! - i nie mogc si
najwidoczniej opanowa wstrzsany kaniem Korowiow wpar
nos w cian obok lustra.
Wujaszek Berlioza by szczerze wzruszony zachowaniem
nieznajomego.
,,A mwi, e w naszych czasach nikt si ju niczym nie
przejmuje! - pomyla Popawski czujc, e jemu samemu
rwnie zbiera si na pacz.
Ale jednoczenie nieprzyjemna chmurka osnua mu dusz i
natychmiast przez gow przelizgna si jak mijka myl - czy
te ten tak serdeczny czowiek nie zameldowa si ju aby w
mieszkaniu nieboszczyka? Zdarzay si podobne wypadki...
- Przepraszam,
czy
pan
by
przyjacielem
mego
niezapomnianego Miszy? - zapyta Popawski ocierajc rkawem
lewe suche oko, prawym za obserwujc zrozpaczonego
Korowiowa. Ale ten tak si rozszlocha, e z jego sw nie sposb
byo nic zrozumie, oprcz chrust i na p! Napakawszy si do
woli Korowiow odklei si wreszcie od ciany i powiedzia:
- Nie, nie mog ju duej! Pjd i zayj trzysta kropel
waleriany na eterze... - tu zwrci w stron Popawskiego
kompletnie zalan zami twarz i doda: - Ach, te tramwaje!
- Przepraszam, czy to pan do mnie depeszowa? - zapyta wuj
Maksymilian zachodzc w gow, kim te moe by ten
zdumiewajco paczliwy facet.
- On depeszowa - odpowiedzia Korowiow wskazujc palcem
na kota.
Popawski wytrzeszczy oczy sdzc, e si przesysza.
- 259 -

- Nie, siy mnie ju opuszczaj, trac zmysy - pocigajc nosem


mwi dalej Korowiow - jak tylko sobie przypomn: noga pod
koem... takie koo way z dziesi pudw... Chrust!... Pjd,
poo si, moe sen mi zele zapomnienie. - I momentalnie
znikn z przedpokoju.
Kot za poruszy si, zeskoczy z krzesa, stan na tylnych
apach, podpar si pod boki, otworzy paszcz i powiedzia:
- No, wic to ja wysaem depesz. I co dalej?
Popawskiemu zawirowao w gowie, straci wadz w rkach i
nogach, wypuci z rki walizk i opad na krzeso naprzeciw
kota.
- Zdaje si, e zapytaem wyranie i po rosyjsku - surowo
powiedzia kot: - Co dalej?
Ale Popawski nie udzieli adnej odpowiedzi.
- Dowd osobisty! - wrzasn kot wycigajc puchat ap.
Niczego nie pojmujc i nie widzc niczego, prcz dwu iskier
poncych w kocich lepiach, Popawski wyrwa z kieszeni dowd
osobisty niczym sztylet z pochwy. Kot wzi ze stolika pod
lustrem okulary w grubej czarnej oprawie, woy je na mord, co
sprawio, e wyglda jeszcze godniej, po czym wyj dowd z
drcej doni Popawskiego.
Ciekawe - zemdlej czy nie?... - pomyla Popawski. Z oddali
dobiegao pochlipywanie Korowiowa, przedpokj wypeni
zapach waleriany, eteru i jeszcze jakiego mdlcego paskudztwa.
- Ktry komisariat wyda ten dowd? - zapyta kot wpatrujc si
w otwarty dokument. Odpowied nie nastpia.
- Czterysta dwunasty - powiedzia kot sam do siebie,
przesuwajc ap po trzymanym do gry nogami dowodzie. - No,
tak, oczywicie! Znam ten komisariat, tam wydaj dowody, komu
popado. A ja bym, na przykad, nie wyda dowodu takiemu jak
- 260 -

pan. Za nic bym nie wyda! Tylko raz bym spojrza na pask
twarz i momentalnie bym odmwi! - kot tak si rozgniewa, e
cisn dowodem o podog. - Paska obecno na pogrzebie
zostaje odwoana - oficjalnym gosem mwi dalej kot. - Bdzie
pan askaw powrci do miejsca staego zamieszkania - i wrzasn
w drzwi - Azazello!
Na to wezwanie do przedpokoju wbieg niski kulawiec w
obcisym czarnym trykocie, z noem za pasem, rudy, z tym
kem, z bielmem na lewym oku.
Popawski poczu, e brak mu powietrza, wsta z krzesa i
trzymajc rk na sercu zacz si cofa.
- Azazello, wyprowad pana! - poleci kot i wyszed z
przedpokoju.
- Popawski - cicho i przez nos powiedzia rudy - mam nadziej,
e ju wszystko jest jasne?
Popawski kiwn gow.
- Natychmiast wracaj do Kijowa - mwi dalej Azazello - sied
tam cicho jak mysz pod miot i niech ci si nawet nie ni o
adnych mieszkaniach w Moskwie. Jasne?
Ten niski, ktry swoim kem, noem i biaym okiem wprawia
Popawskiego w miertelne przeraenie, siga ekonomicie
zaledwie do pasa, ale dziaa energicznie, sprawnie i w sposb
zorganizowany.
Przede wszystkim podnis dowd osobisty i poda go
Maksymilianowi Andriejewiczowi, ktry przyj dokument
zamar rk. Nastpnie ten, ktrego nazwano Azazellem, jedn
rk wzi walizk, drug otworzy drzwi, uj pod rami
wujaszka Berlioza i wyprowadzi go na schody.
Popawski opar si o cian. Azazello za bez adnego klucza
otworzy walizk, wyj z niej zawinit w przetuszczon gazet
olbrzymi pieczon kur bez jednej nogi i uoy j na pododze.
- 261 -

Nastpnie wyj dwie zmiany bielizny, pasek sucy do ostrzenia


brzytwy, jak ksik, jaki futera i wszystko to - oprcz kury strci nog w czelu klatki schodowej. W lad za tym poleciaa
oprniona walizka. Sycha byo, jak wyldowaa na dole sdzc po odgosie, ktry stamtd dobieg, odleciao od niej
wieko.
Nastpnie rudy opryszek uj kur za udko i caym ptakiem tak
mocno i tak straszliwie uderzy Popawskiego na pask w ucho, e
tuw kury oderwa si, udko za pozostao w doni Azazella. W
domu Oboskich zapanowa kompletny zamt - jak to
sprawiedliwie zdefiniowa znakomity pisarz Lew Tostoj. Z
pewnoci nie inaczej wyraziby si i w tym przypadku. W gowie
Popawskiego zapanowa wanie kompletny zamt.
Najpierw przebiega mu przed oczyma duga iskra, potem jej
miejsce zaj jaki aobny w, ktry na moment przymi
majowy dzie, i Popawski zlecia ze schodw trzymajc w rkach
swj dowd osobisty.
Dotarszy do ppitra wybi nog szyb i usiad na stopniu.
Pdzca w podskokach beznoga kura wyprzedzia go i spada na
parter. Azazello, ktry pozosta na grze, w mig ogryz kurz
nog, ko wsadzi do bocznej kieszonki trykotu, zawrci do
mieszkania i zatrzasn za sob drzwi.
Tymczasem na dole rozlegy si ostrone kroki wchodzcego na
gr czowieka.
Popawski zbieg jeszcze p pitra w d i, aby nabra tchu,
usiad na drewnianej awce na podecie.
Jaki malutki, niemody ju czowieczek o niezwykle smutnej
twarzy, w staromodnym garniturze z czesuczy, w somkowym
kapeluszu z zielon wstk, idc na gr zatrzyma si obok
Popawskiego.
- 262 -

-Najmocniej przepraszam - smutno zapyta czowieczek w


czesuczy - gdzie tu bdzie mieszkanie numer pidziesit?
- Wyej - krtko odpar Popawski.
- Najuprzejmiej dzikuj, obywatelu - rwnie smutno
powiedzia czowieczek i poszed na gr. Popawski za wsta i
zbieg na d.
Mgby kto zapyta, czy to aby nie na milicj spieszy wuj
Maksymilian chcc poskary si na rozbjnikw, ktrzy w biay
dzie obeszli si z nim tak bezceremonialnie? Nie, skde,
bynajmniej, to mona stwierdzi ponad wszelka wtpliwo. Pj
na milicj i powiedzie, e oto, kochani moi, przed chwil kot w
okularach studiowa mj dowd osobisty, a potem facet w
trykocie i z noem... - o, nie, obywatele, wuj Maksymilian by
naprawd mdrym czowiekiem.
By ju na dole, kiedy tu obok drzwi wejciowych zobaczy,
drzwi jakiej komrki. Szyba w tych drzwiach bya wybita.
Popawski schowa dowd osobisty do kieszeni i rozejrza si w
nadziei, e zobaczy wyrzucone rzeczy. Ale nie byo po nich nawet
ladu. Popawski nawet sam si zdziwi, jak mao go to obeszo.
Opanowaa go teraz interesujca myl - zobaczy, co si stanie z
tym czowieczkiem, i w ten sposb raz jeszcze sprawdzi, co si
dzieje w owym przekltym mieszkaniu. Bo istotnie, jeeli tamten
pyta o mieszkanie numer pidziesit, to znaczy, e wybiera si
tam po raz pierwszy. A zatem zmierza teraz wprost w apy szajki,
ktra rozgocia si pod pidziesitk. Co podpowiadao
Popawskimu, e czowieczek w bardzo szybko opuci to
mieszkanie. Na aden pogrzeb adnego siostrzeca Maksymilian
Andriejewicz oczywicie ju si nie wybiera, a do kijowskiego
pocigu mia jeszcze sporo czasu. Ekonomista rozejrza si i da
nura do komrki.
- 263 -

Wanie wtedy na grze stukny drzwi. ,,To tamten wszed... pomyla Popawski i serce mu zamaro. W komrce byo
chodno, mierdziao myszami i obuwiem. Wuj Maksymilian
usiad na jakim pieku i postanowi, e zaczeka. Pozycja bya
wygodna, z komrki byo wida wyjciowe drzwi klatki
schodowej numer sze.
Oczekiwanie trwao jednak duej, ni przypuszcza
ekonomista. Przez cay ten czas na klatce schodowej, nie wiedzie
czemu, nie byo ywego ducha. Sycha byo kady dwik.
Wreszcie na czwartym pitrze stukny drzwi. Popawski zamar.
Tak, to jego kroczki. Schodzi... Otworzyy si drzwi pitro
niej. Kroczki ucichy. Kobiecy gos. Gos smutnego czowieczka,
tak, to jego gos... Powiedzia co w rodzaju: Odczep si, na
mio bosk... Ucho Popawskiego sterczao w rozbitej szybie.
Dobieg do tego ucha kobiecy miech. wawe, szybkie kroki
kogo, kto schodzi.
Migny kobiece plecy. Kobieta z zielon ceratow torb wysza
z klatki schodowej na podwrko. Znowu sycha kroki tamtego
czowieczka.
Dziwne! Wraca do mieszkania? Moe te naley do gangu?
Tak, wraca.
Znowu otworzyy si drzwi na grze. No c, poczekajmy
jeszcze chwil... Ale niedugo trzeba byo czeka. Trzasny
drzwi. Kroczki. Kroki umilky. Rozpaczliwy krzyk. Miauczenie
kota. Szybkie, drobniutkie kroczki na d, na d, na d!
Popawski doczeka si. egnajc si znakiem krzya i
mamroczc co pod nosem przemkn obok niego w smutny
czowieczek w zupenie mokrych spodniach, bez kapelusza, z
obdem w oczach i ze ladami pazurw na ysinie. Szarpn
klamk drzwi wejciowych, by tak przeraony, e nie mg si
- 264 -

zorientowa, jak te si one otwieraj - na zewntrz czy do


rodka. Wreszcie pokona je i wyskoczy na dwr, na soce.
Mieszkanie zostao sprawdzone. Nie mylc duej ani o
zmarym siostrzecu, ani o mieszkaniu, wzdrygajc si na sam
myl o niebezpieczestwie, na ktre si narazi, wuj Maksymilian
szepcc tylko dwa sowa: Wszystko jasne, wszystko jasne!
wybieg na podwrze. W par minut pniej trolejbus unosi
ekonomist-planist w kierunku dworca Kijowskiego.
Tymczasem, kiedy ekonomista siedzia w komrce na dole,
maemu czowieczkowi przydarzya si wyjtkowo nieprzyjemna
historia.
Czowieczek ten by bufetowym w Varits i nazywa si
Andrzej Fokicz Sokow. Dopki w Varits trwao ledztwo,
Andrzej Fokicz trzyma si na uboczu i zauwaono tylko, e by
jeszcze smutniejszy ni zwykle, zauwaono take, e wypytywa
goca Karpowa o adres maga.
A wic bufetowy, minwszy na schodach ekonomist, wszed
na czwarte pitro i zadzwoni do mieszkania numer pidziesit.
Otworzono mu natychmiast, ale Andrzej Fokicz wzdrygn si,
cofn i nie od razu wszed do rodka. Byo to zrozumiae.
Otworzya drzwi dziewoja, ktra nie miaa na sobie nic oprcz
kokieteryjnego koronkowego fartuszka i biaego czepeczka.
Gwoli prawdy doda tu trzeba, e na nogach miaa zote
pantofelki. Dziewczyna zbudowana bya bez zarzutu, a za jedyny
defekt jej urody mona byo uzna purpurow blizn na szyi.
- No, c, skoro pan dzwoni, to niech pan wchodzi powiedziaa dziewczyna wlepiajc w bufetowego rozpustne
zielone oczy.
Andrzej Fokicz jkn, zamruga oczami, zdj kapelusz i
wszed do przedpokoju. W teje chwili zadzwoni w przedpokoju
- 265 -

telefon. Bezwstydna pokojwka opara nog na krzele, podniosa


suchawk i powiedziaa:
- Halo!
Bufetowy nie wiedzia, gdzie ma oczy podzia, przestpowa z
nogi na nog i myla: Patrzcie no, jak pokojwk ma ten
cudzoziemiec! Tfu, co za ohyda! I odwrci oczy, aby nie
oglda tych obrzydliwoci.
Wielki, mroczny przedpokj by cakowicie zawalony dziwnymi
przedmiotami i ubiorami. Z oparcia krzesa zwisa na przykad
czarny paszcz na pomienicie czerwonej podszewce, na stoliku
przed lustrem leaa duga szpada o lnicej rkojeci ze zota.
Trzy szpady o srebrnych rkojeciach stay w szaragach, zupenie
jakby to byy jakie parasole czy laski. Za na jelenich rogach
wisiay berety z orlimi pirami.
- Tak - mwia do suchawki pokojwka. - Kto? Baron Meigel?
Sucham pana. Tak. Pan artysta bdzie dzi w domu. Tak, bdzie
mu bardzo mio powita pana. Tak, gocie... Frak albo czarny
akiet. Co? O dwunastej w nocy. - Pokojwka skoczya
rozmow, odoya suchawk i zwrcia si do bufetowego: Czym mog panu suy?
- Musz si koniecznie zobaczy z obywatelem artyst.
- Tak? Koniecznie wanie z nim?
- Z nim osobicie - smutnie odpowiedzia bufetowy.
- Zapytam - powiedziaa z widocznym wahaniem pokojwka,
uchylia drzwi do gabinetu nieboszczyka Berlioza i zameldowaa:
- Rycerzu, przyby tu jaki malutki czowieczek, ktry mwi, e
musi si zobaczy z messerem.
- A niech wejdzie - dobieg z gabinetu skrzekliwy gos
Korowiowa.
- 266 -

- Prosz wej do salonu - powiedziaa dziewczyna tak


zwyczajnie, jak gdyby bya ubrana po ludzku, uchylia drzwi do
salonu, sama za wysza z przedpokoju.
Kiedy bufetowy wszed tam, dokd go zaproszono, zapomnia
nawet o sprawie, z ktr przyszed, tak bardzo zadziwio go
urzdzenie pokoju.
Przez witraowe szyby wielkich okien (kaprys zaginionej bez
ladu wdowy po jubilerze) wpadao niezwyke, jakby cerkiewne,
wiato. Mimo e dzie by ciepy i wiosenny, w wielkim
starowieckim kominku pony polana.
Ale w pokoju bynajmniej nie byo gorco, przeciwnie, owiona
wchodzcego jaka piwniczna wilgo. Na tygrysiej skrze przed
kominkiem, dobrodusznie mruc oczy w blasku ognia, siedzia
czarny kot.
By tu take st, na widok ktrego bogobojny bufetowy
wzdrygn si - st nakryto cerkiewnym zotogowiem. Na
obrusie ze zotogowiu stao mnstwo pkatych, omszaych,
zakurzonych butelek. Pomidzy butelkami lnio naczynie, od
razu byo wida, e naczynie to jest ze szczerego zota.
Przed kominkiem niski, rudy, z noem za pasem przypieka na
dugiej stalowej szpadzie kawaki misa, krople soku spaday w
ogie i dym bucha w przewd kominowy. Pachniao nie tylko
pieczenia, ale rwnie jakimi wyjtkowo mocnymi perfumami i
kadzidem, na skutek czego bufetowemu, ktry wiedzia ju z
gazet o mierci Berlioza - z nich to dowiedzia si adresu
nieboszczyka - przyszo nagle do gowy, e by moe odprawiano
tutaj msz aobn za dusz Berlioza, ale Andrzej Fokicz z
miejsca odpdzi od siebie t myl jako cakowicie idiotyczn.
Oszoomiony bufetowy niespodziewanie usysza niski bas:
- Czym zatem mog panu suy?
I wwczas ujrza w pmroku tego, ktrego szuka.
- 267 -

Profesor czarnej magii spoczywa na niezwykle rozlegym


tapczanie penym porozrzucanych poduszek. Bufetowemu
wydawao si, e artysta by tylko w czarnej bielinie i w rwnie
czarnych pantoflach o spiczastych nosach.
- Jestem - znkanym gosem zacz bufetowy - kierownikiem
bufetu w teatrze Varits...
Artysta jakby zatykajc usta bufetowemu wycign
upiercienion, poyskujc szlachetnymi kamieniami rk i
przemwi z wielkim zapaem:
- Nie, nie, nie! Ani sowa wicej! Nigdy, w adnym wypadku!
Niczego do ust nie wezm w paskim bufecie! Przechodziem
wczoraj, szanowny panie, obok paskiego bufetu i do tej chwili
nie mog zapomnie ani jesiotra, ani bryndzy! askawco! Zielona
bryndza nie istnieje, kto musia pana oszuka. Bryndza powinna
by biaa. A herbata? Przecie to pomyje!
Widziaem na wasne oczy, jak jaka niechlujna dziewczyna
wlewaa z wiadra surow wod do waszego wielkiego samowara,
a herbat tymczasem nalewano w dalszym cigu. Nie, mj drogi,
tak by nie moe!
- Przepraszam - przemwi oszoomiony t niespodziewan
napaci Andrzej Fokicz - przyszedem w innej sprawie i jesiotr
nic tu nie ma do rzeczy...
- Jake to, jesiotr nie ma nic do rzeczy, skoro jest zepsuty?
- Przysano nam jesiotra drugiej wieoci - oznajmi bufetowy.
- Kochaneczku, to nonsens!
- Co nonsens?
- Druga wieo to nonsens! wieo bywa tylko jedna pierwsza i tym samym ostatnia. A skoro jesiotr jest drugiej
wieoci, to oznacza to po prostu, e jest zepsuty.
- 268 -

- Prosz mi wybaczy, ale... - zacz znw bufetowy, nie


wiedzc, jak si odczepi od napastliwego artysty.
- Wybaczy nie mog - stanowczo odpar tamten.
- Przyszedem w innej sprawie - powiedzia kompletnie
skoowany bufetowy.
- W innej sprawie? - zdziwi si zagraniczny mag. - A jakie to
inne sprawy mogy pana do mnie sprowadzi? Jeli mnie pami
nie myli, to z osb zblionych profesj do pana znaem tylko
pewn markietank, a i to byo dawno, kiedy pana jeszcze nie
byo na wiecie. No c, rad jestem panu. Azazello! Taboret dla
pana kierownika bufetu!
Ten, ktry piek miso, odwrci si, przerazi bufetowego
swym kem i zrcznie podsun mu jeden z ciemnych dbowych
zydlw. Innych sucych do siedzenia sprztw w pokoju tym
nie byo.
Bufetowy wykrztusi:
- Dzikuj najuprzejmiej - i opad na stoek. Tylna nka mebla
natychmiast zamaa si z trzaskiem i bufetowy z lekkim
okrzykiem bolenie uderzy siedzeniem o podog. Padajc
zaczepi o ssiedni taboret i wyla sobie na spodnie stojcy na tym
taborecie puchar peen czerwonego wina.
Artysta wykrzykn:
- Och! Czy pan si nie potuk?
Azazello pomg bufetowemu wsta i poda mu inny taboret.
Penym aoci gosem bufetowy nie zgodzi si na propozycj
gospodarza, aby zdj spodnie i wysuszy je przed kominkiem i,
bezgranicznie zmieszany, w mokrych spodniach i mokrej bielinie
nieufnie przysiad na nowym taborecie.
- Lubi siedzie nisko - powiedzia artysta - upadek nie jest
wwczas tak niebezpieczny. Tak, stanlimy zatem na jesiotrze.
- 269 -

Kochaneczku, wieo, wieo, wieo! - oto co powinno


stanowi dewiz kadego bufetowego. Ale a propos, czy nie byby
pan askaw poczstowa si...
W purpurowym wietle kominka bysna przed bufetowym
szpada i Azazello pooy na zotym talerzu syczcy kawaek
misa, skropi je sokiem z cytryny i poda bufetowemu zoty
dwuzbny widelec.
- Ja... najuprzejmiej...
- Nie, nie, prosz sprbowa!
Bufetowy przez uprzejmo woy kawaeczek do ust i od razu
zrozumia, e miso, ktre je, jest naprawd bardzo wiee i, co
najwaniejsze, niezwykle smaczne. Ale zajadajc wonne,
smakowite, soczyste miso, omal si nie udawi i nie spad po raz
drugi z taboretu. Z ssiedniego pokoju wlecia wielki ciemny ptak
i leciutko musn skrzydem ysin bufetowego. Kiedy usiad na
gzymsie kominka obok zegara, okazao si, e to sowa. Boe
wszechmogcy!... - pomyla nerwowy jak wszyscy bufetowi
Andrzej Fokicz. - To dopiero mieszkanko! - Pucharek wina?
Biae, czerwone? Wina jakich krain zwyk pan pija o tej porze?
- Najuprzejmiej... jestem niepijcy...
- Szkoda! Zatem ma pan moe ochot na partyjk koci? Czy
te woli pan jak inn gr? Karty, domino?
- Nie gram - odrzek umczony ju bufetowy.
- To bardzo le - stwierdzi gospodarz. - C, jeli wolno,
przyzna pan, e kryje si co niedobrego w mczyznach, ktrzy
unikaj wina, gier, towarzystwa piknych kobiet i ucztowania.
Tacy ludzie albo s ciko chorzy, albo w gbi duszy nienawidz
otoczenia. Co prawda zdarzaj si wyjtki. Wrd tych, z ktrymi
wypadao mi ucztowa, zdarzali si od czasu do czasu
niewiarygodni szubrawcy!... Sucham wic, co pana sprowadza?
- Wczoraj by pan askaw pokazywa sztuki...
- 270 -

- Ja? - zawoa zdumiony mag. - Pan daruje! Raczy pan chyba


artowa!
Mnie to przecie nawet nie przystoi!
- Prosz mi wybaczy - powiedzia speszony bufetowy. - Ale
przecie... seans czarnej magii...
- Ach, no tak, no tak! Mj drogi, wyjawi panu tajemnic.
Wcale nie jestem artyst, zachciao mi si po prostu popatrzy na
mieszkacw Moskwy w masie, a najwygodniej byo mi to zrobi
w teatrze. No wic moja wita - kiwn gow w kierunku kota zorganizowaa ten seans, ja za przecie siedziaem tylko i
patrzyem na publiczno. Ale nieche si pan tak nie zmienia na
twarzy, prosz mi raczej powiedzie, co sprowadza pana do mnie
w zwizku z tym seansem?
- Przepraszam najuprzejmiej, ale omielam si przypomnie, e
midzy innymi poleciay tam z sufitu papierki... - Bufetowy zniy
gos i obejrza si z zaenowaniem. - No i wszyscy je apali.
Przychodzi wic do mnie do bufetu mody czowiek, daje
czerwoca, ja mu wydaj osiem pidziesit reszty... Potem
drugi...
- Te mody?
- Nie, starszy. Przychodzi potem trzeci, czwarty... A ja
wszystkim wydaj reszt. A dzisiaj sprawdzam kas - a w kasie
zamiast pienidzy kawaki papieru. Na sto dziewi rubli nacili
bufet.
- Aj-ja-jaj! - zawoa artysta. - Czyby oni naprawd sdzili, e
to s prawdziwe pienidze? Nawet nie dopuszczam do siebie
myli, e mogli to zrobi wiadomie.
Znkany bufetowy spojrza zezem, ale nic nie powiedzia.
- Czyby kanciarze? - zapyta gocia zaniepokojony mag. Czyby wrd mieszkacw Moskwy mogli si znale
kanciarze?
- 271 -

W odpowiedzi bufetowy umiechn si tak gorzko, e wszelkie


wtpliwoci zostay rozwiane - tak, niewtpliwie, w Moskwie
zdarzaj si kanciarze.
- To podo! - oburzy si Woland. - Pan jest czowiekiem
ubogim.
Prawda? Pan jest ubogi?
Bufetowy wcign gow w ramiona i od razu stao si jasne,
e jest on ubogim czowiekiem.
- Ile wynosz paskie oszczdnoci?
Pytanie zadane byo yczliwym tonem, niemniej jednak pytania
takiego nie mona uzna za taktowne. Bufetowy zmiesza si.
- Dwiecie czterdzieci dziewi tysicy rubli w piciu
oddziaach kasy oszczdnoci - rozleg si z ssiedniego pokoju
pknity gos - a w domu pod podog dwiecie zotych
dziesitek.
Bufetowego jakby przylutowao do taboretu.
- No, to rzeczywicie nie s pienidze - lekcewaco powiedzia
do swego gocia Woland - chocia szczerze mwic nawet tyle
nie jest panu potrzebne. Kiedy ma pan zamiar umrze?
Tego bufetowy ju nie znis.
- Nikt tego wiedzie nie moe i nikogo nie powinno to
obchodzi - powiedzia.
- Powiedzmy, e nikt nie wie - rozleg si z gabinetu ten sam
wstrtny gos. - Dwumian Newtona, nie wiesz czasem! Umrze on
za dziewi miesicy, w przyszym roku, w lutym, na raka
wtroby w klinice Pierwszego Moskiewskiego Uniwersytetu
Pastwowego na sali numer cztery.
Bufetowy zk na twarzy.
- Dziewi miesicy... - w zadumie liczy Woland. - Dwiecie
czterdzieci dziewi tysicy... Po zaokrgleniu wypada
- 272 -

dwadziecia siedem tysicy na miesic... niewiele, ale na skromne


utrzymanie wystarczy... Do tego jeszcze te dziesitki...
- Dziesitek nie da si upynni - wtrci si znowu ten sam gos
mrocy krew w sercu bufetowego. - Po mierci Andrzeja Fokicza
dom natychmiast zostanie zburzony, a monety zostan przekazane
do Banku Narodowego.
- Zreszt nie radzibym panu ka si do kliniki - mwi dalej
artysta. - Co za sens umiera na szpitalnej sali, gdzie sycha tylko
jki i rzenie miertelnie chorych? Czy nie lepiej wyda uczt za
te dwadziecia siedem tysicy, a potem zay trucizn i przenie
si na tamten wiat przy dwikach strun, wrd oszoomionych
winem piknych kobiet i wesoych przyjaci?
Bufetowy siedzia nieruchomo, bardzo si postarza. Ciemne
krgi otoczyy jego oczy, policzki mu obwisy, a dolna szczka
opada.
- Zreszt, do tych marze! - zawoa gospodarz. - Do rzeczy!
Niech pan pokae te kawaki papieru.
Zdenerwowany bufetowy wycign z kieszeni paczk,
wycign j i osupia - zawinite w gazet leay czerwoce...
- Mj drogi, jest pan istotnie niezdrw - wzruszajc ramionami
powiedzia Woland.
Bufetowy umiechajc si dziko wsta z taboretu.
- Aa... - powiedzia jkajc si - a jeeli one znowu... tego...
- Hm... - zamyli si artysta - wtedy niech pan znowu do nas
przyjdzie. Serdecznie prosimy, jestem niezmiernie rad, e pana
poznaem...
W tym momencie wyskoczy z gabinetu Korowiow, wczepi si
w do bufetowego, pocz ni potrzsa bagajc przy tym
Andrzeja Fokicza, aby wszystkim, ale to wszystkim przekaza
jego najserdeczniejsze pozdrowienia.
- 273 -

Z trudem zbierajc myli bufetowy ruszy do przedpokoju.


- Hella, odprowad pana! - krzycza Korowiow.
Znowu ta ruda i goa w przedpokoju! Bufetowy wlizgn si w
drzwi, pisn Do widzenia! - i poszed jak pijany. Zszed troch
niej, usiad na stopniu, wyj paczk, sprawdzi - czerwoce byy
na miejscu.
Wtedy z mieszkania na tym pitrze, na ktrym przysiad, wysza
kobieta z zielon torb. Kiedy zobaczya czowieka siedzcego na
schodach i tpo wpatrzonego w czerwonce, umiechna si i
powiedziaa z zadum:
- Co za dom! Ten te od samego rana pijany... Znowu wybili
szyb na schodach!
Przyjrzaa si bufetowemu uwaniej i dodaa:
- E, niektrzy, jak widz, to siedz na pienidzach! Podzieliby
si ze mn, co?
- Odczep si, na mio bosk! - przerazi si bufetowy i razdwa schowa banknoty.
Kobieta rozemiaa si.
- Cauj psa w nos, liczykrupo! Zaartowaam... - i posza na d.
Bufetowy powoli wsta, podnis rk, eby poprawi kapelusz,
i przekona si, e na gowie go nie ma. Okropnie mu si nie
chciao wraca, ale al mu byo kapelusza. Waha si przez
moment, zawrci jednak i zadzwoni.
- Czego pan jeszcze chce? - zapytaa przeklta Hella.
- Zostawiem kapelusz... - wyszepta bufetowy wskazujc swoj
ysin.
Hella odwrcia si. Bufetowy splun w myli i zamkn oczy.
Kiedy je otworzy, Hella podawaa mu kapelusz i szpad z ciemn
rkojeci.
- 274 -

- To nie moje... - szepn bufetowy odpychajc szpad i


popiesznie wkadajc kapelusz.
- Czyby pan przyszed bez szpady? - zdziwia si Hella.
Bufetowy co odburkn i szybko poszed na d. W tym
kapeluszu byo mu, nie wiedzie czemu, niewygodnie, za gorco
w gow. Andrzej Fokicz zdj kapelusz, podskoczy ze strachu i
wyda cichy okrzyk - trzyma w rku aksamitny beret z
wyleniaym kogucim pirem. Bufetowy przeegna si. W teje
sekundzie beret zamiaucza, przemieni si w czarnego kociaka,
wskoczy z powrotem na gow Andrzeja Fokicza i wszystkimi
pazurami wpi si w jego ysin. Bufetowy wyda histeryczny
okrzyk zgrozy i popdzi na d, kociak za spad mu z gowy i
prysn po schodach na gr.
Kiedy bufetowy znalaz si pod goym niebem, pobieg
truchtem do bramy i na zawsze opuci piekielny dom numer 302A.
Dokadnie wiadomo, co si dalej dziao z bufetowym. Kiedy
wydosta si na ulic, dziko rozejrza si dokoa jak gdyby czego
szukajc. Po chwili by ju po drugiej stronie ulicy, w aptece.
Skoro tylko wyrzek:
- Prosz mi powiedzie...
Kobieta za lad zawoaa:
- Przecie pan ma ca gow we krwi!
W pi minut pniej bufetowy by ju zabandaowany,
wiedzia ju, e za najlepszych specjalistw od chorb wtroby
uwaa si profesorw Bernad-skiego i Kumina, zapyta, do
ktrego z nich bliej, oczy zapony mu radoci, kiedy
dowiedzia si, e Kumin mieszka w ssiednim podwrku, w
malekiej biaej willi, i w dwie minuty pniej znalaz si w owej
willi.
- 275 -

Domek to by starowiecki, ale bardzo, bardzo sympatyczny.


Bufetowy pamita, e pierwsz spotkan tam osob bya
zgrzybiaa niania, ktra chciaa zaopiekowa si jego kapeluszem,
poniewa jednak Andrzej Fokicz takowego nie posiada, niania
poruszajc bezzbnymi szczkami gdzie sobie posza.
Zamiast niej, pod lustrem, zdaje si e w ukowato sklepionym
przejciu, objawia si kobieta w rednim wieku i z miejsca
owiadczya, e zapisa do profesora moe dopiero na
dziewitnastego, nie wczeniej. Bufetowy byskawicznie znalaz
jedyne wyjcie. Spojrza gasncym wzrokiem gdzie poza
przejcie, tam gdzie w niewtpliwej poczekalni siedziay trzy
osoby, i wyszepta:
- Jestem miertelnie chory...
Kobieta ze zdumieniem popatrzya na zabandaowan gow
bufetowego, zawahaa si i powiedziaa:
- Skoro tak... - i wpucia bufetowego do poczekalni.
W teje chwili otworzyy si drzwi naprzeciwko i zabysy w
nich czyje zote binokle. Kobieta w fartuchu powiedziaa:
- Obywatele, ten chory zostanie przyjty poza kolejk.
Bufetowy nawet nie zdy mrugn, jak znalaz si w gabinecie
profesora Kumina. Poduny pokj nie mia w sobie nic
lekarskiego, uroczystego ani strasznego.
- Co si panu stao? - przyjemnym gosem zapyta profesor
Kumin, z niejakim niepokojem patrzc na zabandaowan gow
Sokowa.
- Przed chwil dowiedziaem si z wiarygodnego rda odpowiedzia bufetowy, zdziczaym wzrokiem wpatrujc si w
oszklone zdjcie jakiej grupy - e w lutym przyszego roku umr
na raka wtroby. Bagam, niech pan powstrzyma tego raka.
- 276 -

Profesor Kumin opad na wysokie gotyckie oparcie skrzanego


fotela.
- Pan daruje, ale nie rozumiem... Czy pan... by u lekarza?
Dlaczego ma pan zabandaowan gow?
- U jakiego lekarza?... Zobaczyby pan tego lekarza... odpowiedzia bufetowy i zacz nagle szczka zbami. - A na
gow prosz nie zwraca uwagi, gowa nic do tego nie ma...
Niech pan plunie na gow, ona nie ma z tym nic wsplnego...
Rak wtroby - prosz go powstrzyma...
- Pan wybaczy, ale kto to panu powiedzia!?
- Niech mu pan wierzy! - pomiennie poprosi bufetowy. - Ju
on dobrze wie, co mwi!
- Nic nie rozumiem! - wzruszajc ramionami i odjedajc z
fotelem od biurka mwi profesor. - Skde kto moe wiedzie,
kiedy pan umrze?
Tym bardziej e, jak rozumiem, to nie jest lekarz!
- Na sali numer cztery - odpowiedzia Andrzej Fokicz.
Wtedy profesor popatrzy na swego pacjenta, na jego gow, na
wilgotne spodnie i pomyla: Wariat, no, tego mi tu jeszcze
brakowao.... Zapyta:
- Pije pan wdk?
- Nigdy do ust nie wziem - odpowiedzia bufetowy.
W chwil pniej lea rozebrany na ceratowej kozetce, a
profesor ugniata mu brzuch. Naley tu doda, e Andrzej Fokicz
znacznie powesela. Profesor zapewni go kategorycznie, e teraz,
a w kadym razie w obecnej chwili, nie ma adnych objaww
nowotworu, ale jeeli... jeeli nastraszony przez jakiego
szarlatana pacjent tak bardzo si obawia raka, to trzeba zrobi
wszystkie analizy...
- 277 -

Profesor pisa co, wyjania, dokd naley pj i co tam


naley zanie... Poza tym da Andrzejowi Fokiczowi karteczk
do neurologa, profesora Bourrea, twierdzi bowiem, e system
nerwowy bufetowego jest w fatalnym stanie.
- Ile jestem panu winien, profesorze? - subtelnym, drcym
gosem zapyta bufetowy wycigajc gruby portfel.
- Ile pan uwaa - oschle odpowiedzia profesor.
Bufetowy wyj trzydzieci rubli, wyoy je na st, a nastpnie
nieoczekiwanym mikkim ruchem, jak gdyby posugiwa si koci
apk, postawi na czerwocach pobrzkujcy supek owinity w
star gazet.
- A to co takiego? - zapyta Kumin i podkrci wsa.
- Niech pan nie wzgardzi, panie profesorze - wyszepta
bufetowy. - Bagam, niech pan zatrzyma raka!
- Prosz natychmiast zabra to zoto - powiedzia dumny z
siebie profesor. - Niech pan lepiej leczy nerwy. Prosz od razu
jutro odda mocz do analizy, prosz nie pi zbyt wiele herbaty i
je zupenie bez soli.
- Nawet zupy nie soli? - zapyta bufetowy.
- Niczego nie soli - poleci profesor.
- Ech! - czule patrzc na profesora, zabierajc dziesitki i sunc
tyem w kierunku drzwi smtnie wykrzykn bufetowy.
Pacjentw profesor tego wieczora mia niewielu, z nadejciem
zmierzchu wyszed ostatni z nich. Zdejmujc fartuch profesor
spojrza na to miejsce, na ktrym bufetowy zostawi czerwoce, i
zobaczy, e nie ma tam adnych banknotw, le natomiast na
biurku trzy etykietki z butelek Abrau-Durso.
- Diabli wiedz, co to takiego! - zamrucza Kumin cignc za
sob po pododze fartuch i studiujc papierki. - Okazuje si, e to
by nie tylko schizo-frenik, ale take oszust! Ale nie mog
- 278 -

zrozumie, czego on mg chcie ode mnie? Czyby przyszed po


skierowanie na analiz moczu? Oo!
Na pewno ukrad palta! - i profesor rzuci si do przedpokoju
zapominajc woy w rkaw fartucha drug rk. - Pani Kseniu!
- przenikliwym gosem krzykn w drzwiach przedpokoju. - Niech
pani sprawdzi, czy s palta?
Okazao si, e palta s. Ale za to, kiedy profesor zrzuciwszy
nareszcie z siebie fartuch wrci do biurka, stan jak wryty nie
mogc oderwa oczu od biurka. Tam, gdzie przed chwil leay
etykietki, siedzia teraz czarny kociak-sierotka, pyszczek mia
nieszczliwy i miaucza nad spodeczkiem mleka.
- Co to takiego, o Boe?! To przecie... - i Kumin poczu chd
na karku.
Na cichy i aosny okrzyk profesora przybiega Ksenia
Nikitiszna i z miejsca uspokoia go zapewniajc, e to ktry z
pacjentw musia podrzuci kotka, co si czsto przydarza
profesorom.
- Powodzi si im na pewno nie najlepiej - wyjania Ksenia
Nikitiszna - no, a u nas, oczywicie...
Zaczli si zastanawia, kto by to mg zrobi. Podejrzenie
pado na staruszk z wrzodem odka.
- Ona, oczywicie - mwia Ksenia Nikitiszna - myli: tak czy
owak mier mi pisana, a kociaka szkoda.
- Przepraszani! - krzykn Kumin. - A co z mlekiem?... Te
staruszka przyniosa? Razem ze spodeczkiem, tak?
Przyniosa w buteleczce, a tu wylaa na spodek - wytumaczya
Ksenia Nikitiszna.
- W kadym razie prosz zabra i kociaka, i spodek - powiedzia
Kumin i odprowadzi Kseni Nikitiszn do drzwi. Kiedy wrci,
sytuacja ulega ju zmianie.
- 279 -

Wieszajc fartuch na gwodziu profesor usysza miech na


podwrku.
Wyjrza i oczywicie osupia. Przez podwrko biega w stron
oficyny dama w samej tylko koszuli. Profesor wiedzia nawet, jak
si owa dama nazywa - Maria Aleksandrowna. Jaki chopiec
mia si.
- Co to ma by? - powiedzia z dezaprobat Kumin.
W tym momencie za cian w pokoju jego crki patefon zagra
fokstrota Alleluja i w teje chwili za profesorskimi plecami
rozlego si wierkanie wrbla. Kumin odwrci si i zobaczy,
e po jego biurku skacze sobie ogromny wrbel.
Hm... tylko spokojnie! - pomyla profesor - ptak wlecia,
kiedy odchodziem od okna. Wszystko w porzdku! - zaleci
sobie czujc, e wszystko jest w najzupeniejszym nieporzdku, i
to gwnie z powodu tego wrbla. Kiedy profesor przyjrza mu
si, od razu spostrzeg, e wrbel ten to nie jest zwyczajny wrbel.
Obmierzy ptak chroma na lew apk, najwyraniej wymapia
si, powczy nog, wybija synkopy, jednym sowem, taczy
fokstrota przy dwikach patefonu niczym pijany przy barze,
zachowywa si tak po chamsku, jak tylko potrafi, i obelywie
patrzy na profesora.
Do Kumina spocza na aparacie telefonicznym, profesor
mia zamiar zadzwoni do swego kolegi Bourrea, chcia go
zapyta, co by te mogy oznacza tego rodzaju wrbelki w wieku
lat szedziesiciu i co to znaczy, jeeli do tego nagle
czowiekowi zaczyna si krci w gowie?
Tymczasem wrbel usiad na ofiarowanym niegdy profesorowi
kaamarzu, napaskudzi do niego (ja nie artuj!), nastpnie wzbi
si w gr, zawis w powietrzu, po czym z rozpdu, dziobem
niczym ze stali, uderzy w szko fotografii przedstawiajcej grono
- 280 -

absolwentw uniwersytetu z roku 1894, rozbi to szko na drobne


kawaki i wyfrun przez okno.
Profesor zmieni decyzj i zamiast zadzwoni do profesora
Bourrea zadzwoni do wypoyczalni pijawek, powiedzia, e
mwi profesor Kumin, i poprosi, by mu niezwocznie przysano
pijawki do domu, Odoy suchawk, znw odwrci si do
biurka i wrzasn. Za biurkiem w czepku siostry miosierdzia
siedziaa kobieta z torb, a na torbie napisane byo: pijawki.
Krzyk wyrwa si profesorowi, kiedy spojrza na usta kobiety byy to mskie usta, wykrzywione od ucha do ucha i stercza z
nich kie. Oczy siostry byy martwe.
- Pieniki si schowa - mskim basem powiedziaa siostra. - Po
co maj si tu poniewiera - ptasi ap zgarna etykietki i powoli
rozpyna si w powietrzu.
Miny dwie godziny. Profesor Kumin siedzia na swoim ku
w sypialni, pijawki wisiay mu na skroniach, za uszami i na szyi.
W nogach ka siedzia na jedwabnej kodrze siwowsy profesor
Bourre, patrzy na Kumina ze wspczuciem i pociesza go, e
wszystko to gupstwo. W oknie bya ju noc.
Nie wiemy, jakie jeszcze przedziwne rzeczy dziay si w
Moskwie tej nocy, i oczywicie nie zamierzamy tego docieka,
tym bardziej e czas ju, abymy przeszli do drugiej czci tej
jake prawdziwej opowieci. Za mn, czytelniku!

- 281 -

CZ DRUGA.
19. Magorzata.
Za mn, czytelniku! Kt to ci powiedzia, e nie ma ju na
wiecie prawdziwej, wiernej, wiecznej mioci? A nieche wyrw
temu kamcy jego plugawy jzyk!
Za mn, czytelniku mj, podaj za mn, a ja ci uka tak
mio!
O, nie! Mistrz by w bdzie, kiedy w lecznicy, gdy przemijaa
pnocna godzina, mwi Iwanowi z gorycz, e ona zapomniaa
go ju. Tak sta si nie mogo. Oczywicie, e nie zapomniaa o
nim.
Zdradmy przede wszystkim tajemnic, ktrej Mistrz nie
zechcia zdradzi Iwanowi. Ukochana Mistrza miaa na imi
Magorzata. Wszystko, co opowiada o niej nieszczsnemu poecie,
byo szczer prawd. Opisa sw ukochan wiernie. Magorzata
bya pikna i mdra. I jeszcze jedno trzeba tutaj doda - mona
stwierdzi z caym przekonaniem, e jest wiele kobiet, ktre nie
wiem co dayby za to, aby zamieni si z Magorzat.
Trzydziestoletnia bezdzietna Magorzata bya on wybitnego
specjalisty, ktry w dodatku dokona pewnego odkrycia o
oglnopastwowym znaczeniu. Jej m by mody, przystojny,
dobry, uczciwy i uwielbia on.
Magorzata zajmowaa z mem cae pitro piknej willi
stojcej w ogrodzie przy jednej z uliczek w pobliu Arbatu.
Uroczy zaktek! Kady moe si o tym sam przekona, jeli tylko
zechce si uda do owego ogrodu. Nieche si zwrci do mnie, ja
mu podam adres, wska drog, willa stoi do dzi.
Magorzacie nigdy nie brakowao pienidzy. Moga kupi
wszystko, na co miaa ochot. Wrd znajomych jej ma byo
- 282 -

wielu interesujcych ludzi. Magorzata nigdy nie dotkna


prymusa, nie zaznaa udrk wsplnego mieszkania. Sowem... czy
bya szczliwa? Ani przez chwil! Odkd majc lat
dziewitnacie wysza za m i trafia do tej willi, nie zaznaa
szczcia. O bogowie, o bogowie moi! Czeg jeszcze brakowao
tej kobiecie, w ktrej oczach jarzyy si nieustannie jakie
niepojte ogniki? Czeg jeszcze trzeba byo tej leciutko zezujcej
wiedmie, ktra wtedy, na wiosn, niosa bukiet mimozy? Nie
wiem, nie mam pojcia.
Mwia zapewne prawd - potrzebny by jej on, Mistrz, a wcale
nie adna gotycka willa ani wasny ogrdek, ani pienidze.
Mwia prawd - ona go kochaa.
Nawet mnie, rzetelnemu sprawozdawcy, ale przecie
czowiekowi postronnemu, serce si ciska, kiedy pomyl, co
czua Magorzata, kiedy nastpnego dnia przysza do domku
Mistrza (na szczcie nie zdywszy si rozmwi z mem, ktry
nie wrci w zapowiedzianym terminie) i dowiedziaa si, e
Mistrza ju nie ma. Zrobia wszystko, eby czegokolwiek si o
nim dowiedzie, i, rzecz jasna, nie dowiedziaa si niczego.
Wrcia wic do willi i mieszkaa tam nadal.
Ale skoro tylko z trotuarw i z jezdni znikn brudny nieg,
skoro tylko zad w lufciki niespokojny, nioscy lekki zapach
zgnilizny, wiosenny wiatr, Magorzata zatsknia silniej ni w
zimie. Czsto dugo i gorzko pakaa potajemnie. Nie wiedziaa,
kogo kocha - ywego czy zmarego? A im wicej mijao
rozpaczliwych dni, tym czciej, zwaszcza o zmierzchu,
powracaa myl, e jest zwizana z kim, kto nie yje.
Musiaa albo zapomnie o nim, albo umrze sama. Przecie tak
nie sposb y! Tak nie mona! Zapomnie o nim, za wszelk
cen zapomnie! Ale nieszczcie na tym wanie polega, e
zapomnie o nim nie umie.
- 283 -

- Tak, tak, tak, popeniam ten sam bd - mwia Magorzata


siedzc przy piecu i patrzc w ogie rozpalony na pamitk
owego ognia, ktry pon wwczas, gdy Mistrz pisa Poncjusza
Piata - dlaczego wtedy w nocy zostawiam go samego?
Dlaczego? Przecie to byo szalestwo! Wrciam nazajutrz,
uczciwie, tak jak obiecaam, ale byo ju za pno. Tak, wrciam
za pno, jak ten nieszczsny Mateusz Lewita!
Wszystkie te sowa byy oczywicie niedorzeczne, bo i c,
prawd mwic, by si zmienio, gdyby zostaa tamtej nocy u
Mistrza? Czyby go ocalia? To mieszne! - moglibymy zawoa,
ale przecie nie uczynimy tego w obecnoci doprowadzonej do
ostatecznej rozpaczy kobiety.
Tego samego dnia, kiedy powsta cay w niedorzeczny zamt
spowodowany zjawieniem si w Moskwie czarnego maga, w
pitek, kiedy przepdzono i wysano z powrotem do Kijowa
wujaszka Berlioza, kiedy aresztowano ksigowego i kiedy
wydarzyo si jeszcze mnstwo nonsensownych i niepojtych
rzeczy, Magorzata obudzia si okoo poudnia w swojej sypialni,
ktrej pokrge, trzyskrzydowe okno znajdowao si w
wieyczce willi.
Obudziwszy si nie zapakaa, jak to si czsto zdarzao,
obudzia si bowiem z przeczuciem, e dzi wreszcie co si
wydarzy. Zapawszy si na tym przeczuciu zacza je w sobie
podsyca i piastowa bojc si, by jej nie opucio.
- Wierz! - szeptaa uroczycie. - Wierz! Co si wydarzy! Nie
moe si nie wydarzy, bo i za jakie to przewiny, prawd mwic,
miaabym cierpie doywotni mk? Przyznaj, kamaam,
oszukiwaam, yam potajemnym yciem, ktre ukrywaam przed
ludmi, ale przecie nie mona kara za to a tak okrutnie!...
Niewtpliwie co si wydarzy, poniewa nic nie moe trwa
wiecznie. A poza tym mj sen by proroczy, dam za to gow...
- 284 -

Tak szeptaa Magorzata patrzc na wypeniajce si socem


psowe zasony, ubierajc si popiesznie, rozczesujc przed
potrjnym lustrem krtkie krcone wosy.
Sen, ktry si tej nocy przyni Magorzacie, by rzeczywicie
niezwyky. Rzecz w tym, e w okresie jej zimowej udrki ani razu
nie przyni jej si Mistrz. W nocy zostawia j w spokoju,
mczya si tylko we dnie. A dzi nagle si przyni.
Przynia si Magorzacie jaka okolica, ktrej nie znaa beznadziejna, pospna, pod pochmurnym niebem wczesnej
wiosny. Przynio jej si strzpiaste, rozpdzone, szarusiekie
niebo, a pod tym niebem niema chmara gawronw. Jaki kolawy
mostek, pod mostkiem mtna wiosenna rzeczuka. Smtne,
ndzarskie, na wp nagie drzewa. Samotna osika, a dalej wpord drzew za jakim warzywnikiem - domek z bierwion: ni
to kuchnia w ogrodzie, ni to ania, ni to diabli wiedz co!
Wszystko naokoo jakie nieywe i tak przygnbiajce, e a
cignie, eby si powiesi na tej osice koo mostku. Wiatr nie
powieje, obok nie drgnie, ywej duszy. Piekielne zaiste miejsce
dla ywego czowieka!
I oto, wyobracie sobie, otwieraj si drzwi tego domku z
bierwion i staje w nich on. To do daleko, ale wida go wyranie.
Jest obdarty, trudno si zorientowa, co waciwie ma na sobie.
Potargany, nie ogolony. Oczy smutne, pene lku. Przywouje j
ruchem rki, wzywa do siebie.
Magorzata zachystujc si martwym powietrzem pobiega ku
niemu skaczc z kpy na kp i wtedy si obudzia. Sen ten moe
oznacza tylko jedno z dwojga - rozmylaa - jeeli nie yje, a
wzywa mnie do siebie, to znaczy, e przyszed po mnie i e
niebawem umr. Ale jeeli yje, to sen moe znaczy tylko jedno
- e chcia mi o sobie przypomnie! Chce powiedzie, e si
jeszcze zobaczymy... Tak, zobaczymy si bardzo niedugo!
Magorzata, cigle jeszcze w stanie podniecenia, ubraa si i
- 285 -

zacza wmawia sobie, e w gruncie rzeczy wszystko bierze


bardzo dobry obrt, a takie momenty trzeba umie uchwyci i
wykorzysta. M wyjecha na delegacj na cae trzy dni. Przez
cae trzy doby bdzie pozostawiona samej sobie, nikt nie
przeszkodzi jej rozmyla, o czym tylko bdzie chciaa, marzy, o
czym jej si ywnie podoba. Wszystkie pi pokoi na pitrze willi,
cae to mieszkanie, ktrego pozazdrociyby jej dziesitki tysicy
ludzi w Moskwie, jest do jej wycznej dyspozycji.
Ale uzyskawszy na cae trzy dni wolno Magorzata z caego
tego wspaniaego mieszkania wybraa miejsce bynajmniej nie
najwspanialsze.
Napiwszy si herbaty przesza do ciemnego pokoiku bez okien,
w ktrym przechowywano walizki i gdzie stay dwie wielkie szafy
pene przernych rupieci. Przykucna, wysuna doln szuflad
pierwszej z tych szaf i spod sterty cinkw jedwabiu wyja t
jedyn cenn rzecz, jaka jej zostaa w yciu. Magorzata trzymaa
w rku stary oprawny w brzow skr album, w ktrym byo
zdjcie Mistrza, ksieczk oszczdnociow na jego imi, na
ktrej byo dziesi tysicy, zaprasowane midzy kawakami
bibuki do papierosw patki zasuszonej ry i cz duego
brulionu, zapisanego na maszynie i nadpalonego u dou.
Wrciwszy z tymi skarbami do sypialni, Magorzata zatkna
fotografi za trzyczciowe lustro i mniej wicej przez godzin
siedziaa trzymajc na kolanach uszkodzony przez ogie brulion,
kartkujc go i czytajc po wielekro to, co po spaleniu nie miao
ju ani pocztku, ani koca:
...Ciemno, ktra nadcigna znad Morza rdziemnego,
okrya znienawidzone przez procuratora miasto. Znikny wiszce
mosty, czce wityni ze straszliw wie Antoniusza, otcha
zwalia si z niebios i pochona skrzydlatych bogw ponad
hipodromem, paac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary,
karawanseraje, zauki, stawy... Jeruszalaim, wielkie miasto,
- 286 -

znikno, jak gdyby nigdy nie istniao... Magorzata chciaa


czyta dalej, ale dalej oprcz nierwno wystrzpionego
zwglonego papieru nie byo ju nic.
Ocierajc zy odoya brulion, wspara okcie na toaletce i
dugo tak siedziaa naprzeciw swego lustrzanego odbicia nie
spuszczajc oczu ze zdjcia. Potem zy obeschy. Magorzata
starannie poskadaa swj skarb i w ciemnym pokoju dwicznie
szczkn zamek.
Magorzata wkadaa w przedpokoju palto, chciaa wyj na
spacer.
liczna Natasza, jej suca, zapytaa, co ma zrobi na drugie
danie, a otrzymawszy odpowied, e jest to obojtne, aeby si
troch rozerwa, zacza rozmow ze sw chlebodawczyni
opowiadajc jej Bg wie co, na przykad, e wczoraj w teatrze
sztukmistrz wyczynia takie sztuki, e wszystkim oko zbielao,
kademu dawa za darmo po dwa flakony zagranicznych perfum i
poczochy, a potem, jak seans si skoczy, publika wysza na
ulic i patrze, a tu wszyscy s golusiecy! Magorzata opada na
krzeso w przedpokoju pod lustrem i zaniosa si miechem.
- Natasza! Jak ci nie wstyd - mwia - umiesz czyta i pisa,
jeste mdra dziewczyna... W kolejkach plot diabli wiedz co, a
ty to powtarzasz!
Natasza oblaa si rumiecem i z wielkim arem zaprotestowaa,
e to wcale nie adne garstwo, e na wasne oczy widziaa dzisiaj
w spoywczym na Arbacie jedn obywatelk, ktra przysza do
sklepu w pantoflach, a jak posza do kasy paci, to jej pantofle
znikny z ng i zostaa w samych poczochach. Oczy
wybauszya, a na picie dziura! A to byy zaczarowane pantofle
wanie z tego seansu.
- I tak posza?
- 287 -

- I tak posza! - woaa Natasza czerwienic si coraz bardziej,


e jej nie wierz. - A wczoraj, Magorzato Nikoajewna, to milicja
ze stu ludzi wieczorem zabraa. Obywatelki z tego seansu biegay
po Twerskiej w samych reformach.
- No oczywicie, Daria ci to opowiedziaa - mwia Magorzata
Nikoajewna - ju dawno zauwayam, e to straszna kamczucha.
Ta pocieszna rozmowa zakoczya si mi dla Nataszy
niespodziank.
Magorzata posza do sypialni i wrcia niosc par poczoch i
flakon wody koloskiej. Powiedziawszy Nataszy, e take chce
pokaza sztuk, podarowaa jej zarwno poczochy, jak wod
kolosk i powiedziaa, e prosi tylko o jedno - eby Natasza nie
biegaa w samych poczochach po Twerskiej i eby nie suchaa
tego, co wygaduje Daria. Pani i suca ucaoway si i rozstay.
Osunwszy si na wygodne mikkie oparcie fotela w trolejbusie
Magorzata jechaa Arbatem i to rozmylaa o swoich sprawach, to
przysuchiwaa si, o czym do siebie szepcz dwaj siedzcy przed
ni obywatele.
Ci za, ogldajc si niekiedy w obawie, czy kto ich nie syszy,
szeptali o jakich zupenie niestworzonych rzeczach. Duy, tgi,
misisty, o wawych wiskich oczkach, ktry siedzia przy
oknie, cicho komunikowa swemu niziutkiemu ssiadowi, e
trumn trzeba byo nakry czarn kap...
- Niemoliwe! - szepta wstrznity niziutki. - Co podobnego!
To niesychane!... A co zrobi edybin?
Poprzez miarowy warkot silnika trolejbusu mona byo usysze
sowa spod okna:
- Milicja... skandal... no, po prostu mistyka!
Z tych strzpkw Magorzacie udao si zestawi co, co miao
jaki taki sens. Obywatele ci szeptali sobie, e jakiemu
nieboszczykowi (nie mwili jakiemu) skradziono dzi rano z
- 288 -

trumny gow! To wanie dlatego ten edybin tak si teraz


denerwuje. A ci dwaj, co rozmawiaj szeptem w trolejbusie, te
maj co wsplnego z okradzionym nieboszczykiem.
- Czy zdymy pojecha po kwiaty? - niepokoi si may. Kremacja, powiadasz, o drugiej?
Wreszcie znudzio si Magorzacie suchanie tej tajemniczej
gadaniny o gowie ukradzionej z trumny i ucieszya si, e ju
wysiada.
W kilka chwil pniej siedziaa ju na awce pod murem
Kremla, usiada tak, e moga widzie plac Maneu.
Mruya oczy w ostrym socu, rozpamitywaa swj dzisiejszy
sen, wspominaa, jak to przez rwniutko rok dzie w dzie o tej
samej godzinie siadywaa na teje awce z Mistrzem. I zupenie
tak samo jak wtedy leaa na awce obok niej czarna torebka.
Mistrz nie siedzia dzi obok niej, ale Magorzata rozmawiaa z
nim w mylach: Czemu nie dajesz o sobie zna?
Przestae mnie kocha? Nie, jako nie mog w to uwierzy. A
wic umare... Jeli tak, to prosz - zwolnij mnie, pozwl mi
wreszcie y, oddycha! Magorzata sama sobie odpowiadaa w
zastpstwie Mistrza:
Jeste wolna... czy ja ci trzymam w niewoli? A potem znw
protestowaa: O nie, c to za odpowied? Odejd z mojej
pamici, dopiero wtedy bd wolna... Ludzie przechodzili obok
Magorzaty. Jaki mczyzna spojrza spod oka na dobrze ubran
kobiet, zainteresowaa go jej uroda i samotno.
Odkaszln i usiad na brzeku tej samej awki, na ktrej
siedziaa Magorzata. Zaczerpn tchu i powiedzia:
- Jednakowo adna mamy dzi pogod...
Ale Magorzata popatrzya na niego tak pospnie, e mczyzna
wsta i odszed.
- 289 -

Oto masz przykad - mwia w myli Magorzata do tego, do


ktrego naleaa. - Dlaczego waciwie przeposzyam tego
mczyzn? Nudzi mi si, a ten lowelas w niczym nie jest gorszy
od innych, no, moe tylko to gupie jednakowo... Dlaczego
siedz jak sowa, sama jedna pod murem?
Dlaczego wyrwano mnie z ycia? Zwiesia gow i pogrya
si w smutku. Ale nagle ta sama co rano fala wzburzenia i
oczekiwania uderzya j w pier: Tak, co si dzi wydarzy!
Fala napyna po raz drugi i wtedy Magorzata zrozumiaa, e jest
to fala dwikw. Przez haas miasta coraz wyraniej przedziera
si gos bbna i dwiki nieco faszujcych trb.
Pierwszy ukaza si przejedajcy stpa obok parkowego
ogrodzenia konny milicjant, za nim maszerowali trzej piesi.
Nastpnie ukazaa si jadca powoli ciarwka z orkiestr.
Wreszcie wolno posuwajcy si otwarty nowy samochdkarawan, na nim trumna pokryta wiecami, obok trumny w
rogach platformy stao czworo ludzi - trzech mczyzn i kobieta.
Nawet z tej odlegoci Magorzata zauwaya, e ludzie w
samochodzie obok trumny, towarzyszcy nieboszczykowi w jego
ostatniej drodze, s dziwnie zmieszani. Szczeglnie wyranie
dotyczyo to obywatelki stojcej w lewym tylnym rogu platformy.
Pyzate policzki owej obywatelki jakby jeszcze bardziej rozpieraa
od wewntrz jaka pikantna tajemnica, a w jej zapynitych
oczach igray dwuznaczne ogniki. Zdawao si, e jeszcze
chwilka, a obywatelka nie wytrzyma, mrugnie do nieboszczyka i
powie:
Widzia pan kiedy co podobnego? Kompletna mistyka!...
Rwnie zdetonowani byli i piesi z konduktu, ktrzy w liczbie
okoo trzystu osb postpowali z wolna za wiozc trumn
ciarwk.
- 290 -

Magorzata odprowadzia kondukt wzrokiem, wsuchaa si w


zacichajcy w dali smtny gos wielkiego bbna, powtarzajcy
cigle jedno i to samo bums, bums, bums i mylaa: Jaki
dziwny pogrzeb... i jaki smutek ogarnia od tego bumsa. Ach,
doprawdy zaprzedaabym dusz diabu, eby si tylko dowiedzie,
czy on yje?... Ciekawe, czyj to pogrzeb? - Michaa
Aleksandrowicza Berlioza - usyszaa obok siebie mski, nieco
nosowy gos - przewodniczcego Massolitu.
Magorzata odwrcia si zdziwiona i zobaczya na awce obok
siebie obywatela, ktry musia przysi si bezszelestnie, kiedy
Magorzata - zapatrzywszy si na aobn procesj - ostatnie
swoje pytanie przez roztargnienie wypowiedziaa widocznie na
gos.
Tymczasem kondukt zwolni, najwidoczniej wstrzymyway go
wiata na skrzyowaniu.
- Tak - mwi dalej niewiadomy obywatel - panuje wrd nich
doprawdy niespotykany nastrj. Wioz nieboszczyka, a myl o
tym, gdzie te si moga zapodzia jego gowa.
- Jaka gowa? - zapytaa Magorzata wpatrujc si z uwag w
niespodziewanego rozmwc. Ssiad jej, jak si okazao, by
niewielkiego wzrostu, pomiennie rudy, posiada wielki kie, za
na sobie mia wykrochmalon koszul, pasiasty garnitur w
dobrym gatunku, na nogach lakierki, a na gowie melonik. Krawat
jaskrawy. Zdumiewajce byo to, e z kieszonki, w ktrej zwykle
mczyni nosz chusteczki lub wieczne pira, wystawao mu
ogryzione kurze udko.
- Prosz tylko pomyle - wyjania rudy - dzi rano z sali u
Gribojedowa kto gwizdn z trumny gow nieboszczyka.
- Jak to si mogo sta? - machinalnie zapytaa Magorzata
wspominajc jednoczenie szepty w trolejbusie.
- 291 -

- A diabli wiedz jak! - nonszalancko odpowiedzia rudy. Sdz zreszt, e warto by o to zapyta Behemota. Co
okropnego, jak zrcznie j gwizdnli! Co za skandal!... I co
najwaniejsze, to niepojte, komu i do czego moe by potrzebna
taka gowa!
Chocia Magorzata bya bardzo zajta swoimi sprawami, to
jednak zadziwiy j dziwaczne garstwa nieznanego obywatela.
- Chwileczk! - zawoaa nagle. - Jakiego Berlioza? Tego, co to
dzisiaj w gazetach...
- A tak, tak...
- To znaczy, e za trumn id literaci? - zapytaa Magorzata.
- No jasne, e literaci!
- A pan ich zna?
- Wszystkich co do jednego - odpowiedzia rudy.
- Prosz mi powiedzie - wyrzeka Magorzata, a gos jej sta si
guchy - czy nie ma wrd nich krytyka atuskiego?
- Jake go moe nie by? - odpowiedzia rudy. - Ten w
czwartym rzdzie z samego brzegu to wanie on.
- Ten blondyn? - mruc oczy zapytaa Magorzata.
- Z popielatymi wosami... o, wznis oczy do nieba!
- Podobny do pastora?
- O to, to!
O nic wicej Magorzata nie spytaa - zapatrzya si na
atuskiego.
- Jak widz - z umiechem powiedzia rudy - nienawidzi pani
tego atuskiego.
- Nienawidz jeszcze paru innych osb - odpowiedziaa
Magorzata - ale to nieciekawy temat, to pana nie zainteresuje.
- 292 -

Kondukt tymczasem ruszy w dalsz drog, za pieszymi


cigny puste przewanie samochody.
- Naturalnie, nic w tym ciekawego, Magorzato Nikoajewna.
Magorzata zdziwia si.
- Pan mnie zna?
Zamiast odpowiedzi rudy zamaszycie skoni si melonikiem.
Wypisz wymaluj - morda rozbjnika! - pomylaa Magorzata
wpatrujc si w ulicznego przybd.
- A ja pana nie znam - odpowiedziaa oschle.
- Skd mnie pani moe zna? A nawiasem mwic, to przysano
mnie do pani z interesem.
Magorzata odsuna si gwatownie i zblada.
- Nic nie rozumiem, z jakim interesem?
Rudy obejrza si i powiedzia tajemniczo:
- Polecono mi, ebym na dzi wieczr pani zaprosi.
- Co pan bredzi? Do kogo?
- Do pewnego bardzo wanego cudzoziemca - przymruajc
oko znaczco powiedzia rudy.
Magorzata bardzo si rozgniewaa.
- Jak widz, rodzi si nowa profesja - uliczny strczyciel! powiedziaa wstajc z awki, aby odej, i usyszaa wtedy gos
rudego:
- Ciemno, ktra nadcigna znad Morza rdziemnego,
okrya znienawidzone przez procuratora miasto. Znikny wiszce
mosty, czce wityni ze straszliw wie Antoniusza, otcha
zwalia si z niebios i pochona skrzydlatych bogw ponad
hipodromem... Niech pani pieko pochonie razem z tym
nadpalonym brulionem i z zasuszon r! Niech sobie pani siedzi
- 293 -

samotnie na awce i baga go, eby wypuci pani na wolno,


pozwoli pooddycha powietrzem, znikn z pamici!
Magorzata ze zbiela twarz wrcia na awk. Rudy popatrzy
na ni spod przymruonych powiek.
- Nic nie rozumiem - powiedziaa cicho. - O bibuce to jeszcze
mona si dowiedzie... podejrze, podpatrzy... Przekupi pan
Natasz, tak? Ale jak pan pozna moje myli? - cierpienie
zbrudzio jej czoo i dodaa: - Niech mi pan powie, kim pan jest?
Z jakiej instytucji?
- To ci utrapienie... - wymrucza rudy i zacz mwi goniej. Przepraszam, ale powiedziaem ju pani, e nie jestem z adnej
instytucji.
Niech pani usidzie.
Magorzata usuchaa bez sprzeciwu, ale siadajc zapytaa
jednak jeszcze raz:
- Kim pan jest?
- No, niech ju bdzie, nazywam si Azazello, ale przecie to i
tak nic pani nie mwi.
- Czy mgby mi pan powiedzie, skd pan wie o kartkach i o
moich mylach?
- Nie mgbym - oschle odpar Azazello.
- Ale pan co o nim wie - bagalnie wyszeptaa Magorzata.
- Powiedzmy, e wiem.
- Bagam, niech mi pan powie tylko jedno... yje? Niech mnie
pan nie mczy!
- No yje, yje - niechtnie odrzek Azazello.
- O Boe!
- Tylko prosz bez histerii - nachmurzy si Azazello Przepraszam, przepraszam - szeptaa pokorna teraz Magorzata - 294 -

Oczywicie, rozgniewaam si na pana. Ale, zgodzi si pan chyba,


e kiedy na ulicy kto nagle zaprasza kobiet... nie mam
przesdw, zapewniam pana - Magorzata umiechna si
niewesoo - ale ja nigdy nie widuj si z cudzoziemcami i nie
mam ochoty nawizywa z nimi stosunkw towarzyskich... a przy
tym mj m... na tym polega mj dramat, e yj nie z tym,
ktrego kocham... ale uwaam, e byoby podoci zmarnowa
mu karier... Z jego strony spotkao mnie tylko dobro...
Azazello z widocznym znudzeniem wysucha tego niezbyt
jasnego przemwienia i powiedzia surowo:
- Poprosz, aby pani na chwil przestaa mwi.
Magorzata pokornie zamilka.
- Cudzoziemiec, do ktrego pani zapraszam, jest cakowicie
niegrony.
I ywa dusza nie bdzie wiedziaa o pani wizycie. Za co jak za
co, ale za to mog pani rczy.
- Ale po co mu jestem potrzebna? - przebiegle zapytaa
Magorzata.
- Tego dowie si pani pniej.
- Rozumiem... mam mu si odda - powiedziaa z zadum
Magorzata.
Azazello jako wyniole chrzkn i odpowiedzia tak:
- Mog pani zapewni, e kada kobieta w wiecie marzyaby
o tym - fizjonomi Azazella wykrzywi umieszek - ale musz
pani rozczarowa, to si nie stanie.
- Co to za cudzoziemiec?! - tak gono zawoaa poruszona do
gbi Magorzata, e zwrcia na siebie uwag mijajcych awk
przechodniw. - I po co miaabym i do niego?
Azazello pochyli si ku niej i szepn znaczco:
- 295 -

- No, powiedzmy, e ma pani w tym interes... skorzysta pani z


okazji...
- Co? - zawoaa Magorzata i oczy jej zrobiy si okrge. - Jeli
pana dobrze rozumiem, oznacza to, e bd si tam moga czego
o nim dowiedzie?
Azazello w milczeniu skin gow.
- Jad! - z moc zawoaa Magorzata i chwycia go za rk. Jad, dokd pan tylko chce!
Azazello posapujc z ulg opad na oparcie awki zakrywajc
plecami wyskrobane wielkimi literami sowo Niura i powiedzia
z ironi:
- Cika sprawa z tymi kobietami! - wepchn rce w kieszenie i
wycign nogi przed siebie. - Dlaczego akurat mnie do tego
oddelegowali?
Niechby jecha Behemot, Behemot ma wdzik...
Magorzata zacza mwi z ironicznym i gorzkim umiechem:
- Niech pan przestanie mnie mistyfikowa i zamcza
zagadkami.
Jestem przecie bardzo nieszczliwa i pan to wykorzystuje...
Pakuj si w jak dziwn histori, ale przysigam, robi to tylko
dlatego, e pan o nim wspomnia! Krci mi si w gowie od tych
wszystkich niepojtych rzeczy...
- Tylko bez dramatw - wykrzywiajc si powiedzia Azazello.
- Trzeba si te postawi i w mojej sytuacji. Da administratorowi
po mordzie albo wyrzuci z domu wujaszka, albo postrzeli
kogo, albo jaki tam jeszcze drobiazg w tym stylu to moja
waciwa specjalno. Ale rozmowy z zakochanymi kobietami - o,
dzikuj, pokorny suga!... Przecie ju p godziny pani
namawiam... Wic jedzie pani?
- Jad - prosto odpowiedziaa Magorzata.
- 296 -

- W takim razie zechce pani przyj to - powiedzia Azazello,


wyj z kieszeni zote okrge puzderko i wrczy je Magorzacie
ze sowami: - Nieche je pani schowa, przecie ludzie patrz. Ono
si pani przyda, Magorzato Nikoajewna, pani si solidnie
zestarzaa ze zmartwienia przez ostatnie p roku. - Magorzata
zaczerwienia si, ale nie odpowiedziaa nic, a Azazello mwi
dalej. - Dzisiaj wieczorem, punktualnie o wp do dziesitej,
bdzie pani uprzejma rozebra si do naga i natrze t maci
twarz i cae ciao. Potem moe pani robi, co pani chce, ale prosz
nie oddala si od telefonu. O dziesitej zadzwoni do pani i
powiem wszystko, co trzeba. Zostanie pani dostarczona na
miejsce bez adnych kopotw i o nic nie bdzie si pani musiaa
troszczy. Jasne?
Magorzata milczaa chwil, potem odrzeka:
- Jasne. To pudeko jest ze szczerego zota, wida po wadze. No
c, wietnie rozumiem, e mnie przekupuj i wcigaj w jak
ciemn histori i e drogo za to zapac...
- Co to ma znaczy? - nieomal zasycza Azazello. - Znowu?...
- Nie, niech pan poczeka!
- Prosz mi zwrci krem!
Magorzata mocniej zacisna puzderko w doni i powiedziaa:
- O, nie, prosz poczeka! Wiem, na co id. Ale id na to
wszystko ze wzgldu na niego, bo na nic na wiecie nie mog ju
liczy i nie mam nadziei. Ale chc panu powiedzie, e jeli pan
mnie zgubi, to bdzie panu wstyd. Tak, wstyd! Gin przez moj
mio! - i dotykajc serca Magorzata spojrzaa w soce.
- Niech pani odda! - ze zoci krzycza Azazello. - Prosz
odda i do diaba z tym wszystkim! Niech pol Behemota!
- O nie! - wprawiajc w zdumienie przechodniw zawoaa
Magorzata. - Zgadzam si na wszystko, zgadzam si na t
- 297 -

komedi z wcieraniem maci, zgadzam si jecha, gdzie diabe


mwi dobranoc! Nie oddam!
- Ba! - nagle wrzasn Azazello i wytrzeszczajc oczy na
sztachety parku pokaza co palcem.
Magorzata spojrzaa w stron, w ktr wskazywa Azazello, ale
nic szczeglnego tam nie zauwaya. Kiedy odwrcia si znowu
do Azazella, chcc otrzyma wyjanienie w sprawie tego
idiotycznego ,,Ba!, ju nie mia kto udzieli jej owego
wyjanienia - tajemniczy rozmwca Magorzaty znikn.
Magorzata popiesznie cigna do torebki, w ktrej przed tym
okrzykiem schowaa puzderko, upewnia si, e jest, gdzie by
powinno.
Wwczas, nie mylc ju o niczym, szybko wybiega z ogrodu
Aleksandrowskiego.

20. Krem Azazella.


Poprzez gazie klonu wida byo wiszcy na wieczornym
bezchmurnym niebie krgy ksiyc. Lipy i akacje rozrysoway
ziemi w ogrodzie w zawiy wzr plam wiata i cieni. W
otwartym, ale zasonitym stor pokrgym oknie w wieyczce
palio si wcieke wiato elektryczne. W sypialni Magorzaty
paliy si wszystkie lampy owietlajc panujcy w pokoju
nieopisany baagan.
Na przykrytym kocem ku leay koszulki, poczochy i
wiea bielizna, zmita za bielizna poniewieraa si wprost na
pododze obok rozdeptanego w popiechu pudeka papierosw.
Pantofle stay na nocnym stoliku obok nie dopitej filianki kawy i
popielniczki, w ktrej dymi niedopaek. Na oparciu krzesa
- 298 -

wisiaa czarna wieczorowa suknia. W pokoju pachniay perfumy.


Przywdrowa tu take skd zapach rozgrzanego elazka.
Magorzata siedziaa przed lustrem w zamszowych czarnych
pantoflach i w paszczu kpielowym narzuconym na nagie ciao.
Zegarek na zotej bransoletce lea przed ni obok otrzymanego
od Azazella puzdereczka i Magorzata nie spuszczaa oczu z
cyferblatu.
Chwilami wydawao si jej, e zegarek si zepsu i e jego
wskazwki nie poruszaj si. Poruszay si jednak, acz bardzo
powoli, jak gdyby lepic si do tarczy, a wreszcie dusza
wskazwka osigna dwudziest dziewit minut po dziewitej.
Serce Magorzaty zaomotao tak strasznie, e nie moga nawet
sign od razu po puzderko. Kiedy wzia si w gar i otworzya
je, zobaczya, e zawiera tusty tawy krem. Wydao jej si, e
krem ten ma zapach bagiennego szlamu. Kocem palca
Magorzata nabraa sobie na do odrobin kremu, a wtedy jeszcze
wyraniej zapachniao lasem i zioami z bagnisk, po czym zacza
doni wciera sobie krem w policzki i w czoo.
Krem atwo si rozsmarowywa i natychmiast si ulatnia, tak
przynajmniej wydawao si Magorzacie. Posmarowawszy si po
kilkakro, spojrzaa w lustro i upucia puzderko prosto na
szkieko zegarka, ktre promienicie pko. Zasonia oczy doni,
potem spojrzaa raz jeszcze i rozemiaa si niepohamowanie.
Brwi wyszczypane w sznureczki zagciy si i rwnymi
czarnymi ukami legy nad pozieleniaymi oczyma. Delikatna
pionowa zmarszczka u nasady nosa, ktra pojawia si wtedy, w
padzierniku, kiedy Mistrz zagin, znikna bez ladu. Znikny
take tawe cienie na skroniach i ledwie zauwaalne kurze apki
przy zewntrznych kcikach oczu. Skra na policzkach
rwnomiernie porowiaa, czoo stao si biae i jasne, a trwaa
ondulacja znikna rwnie.
- 299 -

Na trzydziestoletni Magorzat patrzya z lustra kdzierzawa


kruczowosa dwudziestoletnia dziewczyna i trzsa si ze
miechu.
Namiawszy si do woli Magorzata jednym susem wyskoczya
ze szlafroka, zaczerpna wicej tustego pienistego kremu i
zacza mocno wciera go sobie w skr. Ciao jej natychmiast
porowiao, rozgrzao si.
Potem w jednej chwili, jak gdyby kto wycign ig z mzgu,
znik bl w skroni, doskwierajcy cay wieczr po spotkaniu w
ogrodzie Aleksandrowskim, w minie rk i ng wstpia sia, a
potem ciao Magorzaty stao si niewakie.
Podskoczya i zawisa w powietrzu nieco ponad dywanem,
potem co j powolutku zaczo ciga na ziemi, opada.
- To mi krem! To mi krem! - zawoaa rzucajc si na fotel.
Krem zmieni j nie tylko zewntrznie. Teraz w Magorzacie, w
kadej czstce jej ciaa, kipiaa rado, ktr odczuwaa tak, jak
gdyby w caym jej ciele kipiay malekie pcherzyki. Magorzata
poczua si wolna, wyzwolona ze wszystkiego. Poza tym byo
teraz zupenie jasne, e stao si to, o czym ju z rana powiedziao
jej przeczucie, e opuszcza will i porzuca swoje dotychczasowe
ycie na zawsze. Ale oto od tego dotychczasowego ycia
oddzielia si myl o tym, e zanim rozpocznie si to nowe,
niezwyke, to, co pociga j ku grze, w powietrze, ma do
spenienia jeszcze jeden, ostatni obowizek. I tak jak staa, naga,
co chwila wzbijajc si w powietrze pobiega z sypialni do
gabinetu ma, zapalia tam wiato, podbiega do biurka. Na
wyrwanej z notesu kartce napisaa owkiem szybko, bez skrele,
duymi literami:
Przebacz mi i zapomnij o mnie jak najszybciej. Opuszczam ci
na zawsze. Nie szukaj mnie, to si na nic nie zda. Na skutek klsk
- 300 -

i nieszcz, ktre na mnie spady, zostaam wiedm. Czas na


mnie.
egnaj. Magorzata.
Poczua ogromn ulg, przeleciaa do sypialni, a zaraz za ni
wbiega tam obadowana rzeczami Natasza. I wszystkie te rzeczy,
drewniane ramiczko z sukni, koronkowe chusteczki, niebieskie
jedwabne pantofelki na prawidach i pasek, wszystko to
natychmiast posypao si na podog, a Natasza plasna w wolne
ju teraz donie.
- Co, adna jestem? - ochrypym gosem gono krzykna
Magorzata.
- Jake to tak? - szeptaa cofajc si Natasza. - Jak pani to robi,
Magorzato Nikoajewna?
- To krem! Krem, krem! - odpowiedziaa Magorzata wskazujc
byszczce zote pudeeczko i okrcajc si przed lustrem.
Natasza zapominajc o lecej na pododze zmitej sukience
pobiega do trema i podliwie poncymi oczyma wpatrzya si
w resztk maci. Jej wargi co szeptay. Ponownie odwrcia si
do Magorzaty i powiedziaa w zachwyceniu:
- Skra! Co za skra! Pani skra wieci! - Opamitaa si
jednak, podbiega do sukienki, podniosa j i zacza otrzepywa.
- Daj spokj! Zostaw to! - woaa do niej Magorzata. - Do
diaba z ni!
Zostaw to wszystko! A zreszt lepiej we j sobie na pamitk.
Syszysz, we j sobie na pamitk. Zabierz sobie wszystko, co
jest w tym pokoju!
Ogupiaa Natasza przez chwil stojc nieruchomo patrzya na
Magorzat, potem rzucia si jej na szyj i caujc j woaa:
- Jak atas! A janieje! Czysty atas! A brwi! Jakie brwi!
- 301 -

- We sobie wszystkie szmatki, perfumy i schowaj do swojego


kuferka - woaa Magorzata - tylko nie bierz kosztownoci, bo ci
posdz o kradzie!
Natasza zgarna w tob wszystko, co jej wpado w rce sukienki, pantofle, poczochy i bielizn - i wybiega z sypialni.
Tymczasem gdzie po przeciwnej stronie zauka wyrwa si z
otwartego okna i wylecia w wiat huraganowy, wirtuozerski
walc, do uszu Magorzaty dobieg take warkot podjedajcego
przed bram samochodu.
- Zaraz zadzwoni Azazello - zawoaa suchajc napywajcego
w zauek walca. - Zadzwoni! A cudzoziemiec jest niegrony, tak,
teraz rozumiem, e jest niegrony!
Samochd zawarcza odjedajc spod bramy. Stukna furtka i
na pytach prowadzcej do willi alejki zatupotay kroki.
To Mikoaj Iwanowicz, poznaj go po krokach - pomylaa
Magorzata - trzeba bdzie zrobi na poegnanie co ciekawego i
zabawnego.
Magorzata odcigna z okna zason i usiada bokiem na
parapecie, obja ramionami kolano. wiato ksiyca polizao jej
prawy bok. Uniosa gow do ksiyca i przybraa poetyczny i
zamylony wyraz twarzy.
Jeszcze dwukrotnie obcasy uderzyy o pyty, potem kroki nagle
ucichy.
Magorzata chwil jeszcze podziwiaa ksiyc, westchna, bo
tak wypadao, a potem odwrcia gow i w ogrodzie rzeczywicie
zobaczya Mikoaja Iwanowicza, ktry mieszka na parterze w tej
samej willi.
Ksiyc owietla go wyranie. Mikoaj Iwanowicz siedzia na
awce i wszystko wskazywao na to, e usiad na niej zupenie
nieoczekiwanie.
- 302 -

Binokle na jego nosie przekrzywiy si dziwacznie, teczk


ciska w doniach.
- A, dobry wieczr, Mikoaju Iwanowiczu - smutnym gosem
powiedziaa Magorzata. - Jak si pan ma? Wraca pan z zebrania?
Mikoaj Iwanowicz nic na to nie odpowiedzia.
- A ja - cigna Magorzata, jeszcze bardziej wychylajc si z
okna - siedz, jak pan widzi, sama, nudz si, patrz sobie na
ksiyc i sucham walca...
Lew doni powioda po skroni poprawiajc kosmyk wosw,
potem powiedziaa gniewnie:
- To niegrzecznie, Mikoaju Iwanowiczu! Mimo wszystko
jestem przecie kobiet! Przecie to chamstwo - nie odpowiada,
kiedy kto mwi do pana.
Mikoaj Iwanowicz, ktrego w wietle ksiyca wida byo a
do ostatniego guziczka na szarej kamizelce, a do ostatniego
woska w jasnej, spiczastej brdce, nagle umiechn si dzikim
umiechem, wsta z awki i najwyraniej zupenie ogupia ze
zmieszania, zamiast zdj kapelusz machn w bok teczk i ugi
kolana, jak gdyby zamierza ruszy w prysiudy.
- Ach, jaki pan jest nudny, Mikoaju Iwanowiczu! - cigna
Magorzata.
- W ogle tak ecie mi wszyscy obrzydli, e nie potrafi panu
tego wyrazi i jestem ogromnie szczliwa, e si z wami
rozstaj! A niech was diabli wezm!
W tej chwili w pokoju, za plecami Magorzaty, zadzwoni
telefon.
Magorzata zerwaa si z parapetu i, zapominajc o Mikoaju
Iwanowiczu, chwycia suchawk:
- Mwi Azazello - odezwano si w suchawce.
- Azazello, kochany! - zawoaa Magorzata.
- 303 -

- Ju czas. Niech pani wylatuje - powiedzia w suchawce


Azazello, a ton, ktrym mwi, wiadczy, e szczery entuzjazm
Magorzaty sprawia mu przyjemno. - Kiedy bdzie pani
przelatywaa nad bram, prosz krzykn: Niewidzialna. Potem
niech pani sobie troch polata nad miastem, eby si
przyzwyczai, a nastpnie prosz lecie na poudnie, za miasto i
wprost nad rzek. Tam ju na pani czekaj!
Magorzata odwiesia suchawk i jednoczenie w ssiednim
pokoju rozlego si drewniane kutykanie i co zaczo dobija si
do drzwi.
Magorzata otworzya i szczotka do zamiatania, wosiem ku
grze, taczc wleciaa do pokoju. Kocem kija stepowaa po
pododze, wierzgaa i rwaa si ku oknu. Magorzata pisna z
zachwytu i wskoczya na oklep na szczotk. Dopiero wtedy
bysna jedczyni myl, e wrd caego tego zamieszania
zapomniaa si ubra. Pogalopowaa do ka, zapaa pierwsz z
brzegu rzecz, jaka niebiesk koszulk. Wymachujc ni niczym
sztandarem wyleciaa przez okno. Jeszcze goniej buchn ponad
ogrodem walc.
Magorzata z okna spyna ku ziemi i zobaczya na awce
Mikoaja Iwanowicza. Zastyg na awce kompletnie oszoomiony
wsuchujc si w krzyki i haasy dobiegajce z owietlonej
sypialni lokatorw z gry.
- egnam pana, Mikoaju Iwanowiczu! - zawoaa Magorzata
taczc przed nim na szczotce.
Mikoaj Iwanowicz jkn i przebierajc domi po awce
odsun si jak mg, tak e strci nawet na ziemi teczk.
- egnajcie na zawsze! Odlatuj! - zaguszajc dwiki walca
woaa Magorzata. Zrozumiaa teraz, e koszula nie jest jej do
niczego potrzebna i, zachichotawszy zowieszczo, zarzucia j
- 304 -

Mikoajowi Iwanowiczowi na gow. Olepiony Mikoaj


Iwanowicz zwali si z awki na cegy alejki.
Magorzata obejrzaa si, eby po raz ostatni popatrzy na will,
w ktrej tak dugo cierpiaa, i w janiejcym oknie zobaczya
wykrzywion ze zdumienia twarz Nataszy.
- egnaj, Natasza! - zawoaa Magorzata i poderwaa szczotk.
- Niewidzialna! Niewidzialna! - krzykna jeszcze goniej i
pomidzy gaziami klonu, ktre smagny j po twarzy,
przeleciaa nad bram i wyleciaa w zauek. A w lad za ni
polecia cakiem ju oszalay walc.

21. Lot.
Niewidzialna i wolna! Niewidzialna i wolna!... Magorzata
przeleciaa nad swoim zaukiem, znalaza si nad innymi,
krzyujcymi si z tamtym pod ktem prostym. W jednej chwili
pozostawia za sob t wylatan, wycerowan, krzyw i dug
uliczk, wypaczone drzwi sklepu z materiaami atwopalnymi,
gdzie sprzedaj naft na kubki i flakony pynu na pasoyty, i
wtedy zrozumiaa, e aczkolwiek jest zupenie wolna i
niewidzialna, to przecie nawet w upojeniu powinna zachowa
troch rozsdku. Doprawdy tylko cudem zdoaa przyhamowa i
unikn roztrzaskania si o star naron latarni. Uchylia si
jednak, mocniej cisna szczotk i poleciaa wolniej, wypatrujc
przewodw elektrycznych i umieszczonych w poprzek trotuaru
szyldw.
Trzecia z kolei uliczka prowadzia wprost na Arbat.
Doleciawszy tam Magorzata cakiem ju si oswoia z
kierowaniem szczotk, zorientowaa si, e szczotka posusznie
reaguje na najlejsze dotknicie doni czy nogi, zrozumiaa, e
- 305 -

kiedy leci nad miastem, musi by bardzo uwana i nie moe


szale. Poza tym ju w zauku stao si jasne, e przechodnie nie
widz latawicy. Nikt nie zadziera gowy, nie woa: Popatrz,
popatrz!, nikt nie uskakiwa na bok, nie piszcza ani nie mdla,
nikt nie wybucha obkaczym miechem.
Magorzata leciaa bezgonie, bardzo powoli, niezbyt wysoko,
mniej wicej na poziomie pierwszego pitra. Ale nawet przy tak
powolnym locie na rogu olepiajco rozjarzonego Arbatu troch
le obliczya i uderzya ramieniem o jak owietlon tarcz, na
ktrej namalowana bya strzaka.
To rozgniewao Magorzat. Osadzia posuszn szczotk,
odleciaa na bok, a potem runa na tarcz i kijem od szczotki
rozbia j znienacka w drobny mak. Posypao si z brzkiem
szko, przechodnie odskoczyli, gdzie rozleg si gwizdek, a
Magorzata po tym niepotrzebnym wyczynie rozemiaa si.
Na Arbacie musz by jeszcze ostroniejsza - pomylaa - tyle
tu wszystkiego ponapychali, e trudno si poapa. Zacza
nurkowa midzy przewodami elektrycznymi. Przepyway pod
ni dachy trolejbusw, autobusw i samochodw osobowych,
chodnikami za - tak si wydawao patrzcej z gry Magorzacie pyny rzeki kaszkietw.
Wypyway z tych rzek mae strumyczki, ktre wpaday w
ogniste czeluci wieczornych sklepw.
Mina Arbat, wzniosa si wyej, na wysoko trzeciego pitra,
i mijajc jarzce si olepiajco rurki na naronym budynku teatru
wpyna w wski zauek zabudowany wysokimi kamienicami.
Wszystkie okna w tych domach byy pootwierane, ze wszystkich
dobiegaa muzyka z radia.
Magorzata z ciekawoci zajrzaa do ktrego okna. Zobaczya
kuchni. Na blasze huczay dwa prymusy, obok nich stay i
przemawiay si dwie kobiety.
- 306 -

- Jak si wychodzi z klozetu, to trzeba gasi po sobie wiato,


tyle pani powiem, Pelagio Piotrowna - mwia ta, przed ktr sta
rondel z jak parujc potraw - bo jak nie, to wystpimy, eby
pani wykwaterowali.
- A pani to te dobra! - odpowiadaa druga.
- Obiecie dobre! - powiedziaa dwicznie Magorzata
przesadzajc parapet i wpywajc do kuchni.
Obie zwanione odwrciy si na dwik gosu i zamary z
brudnymi ykami w doniach. Magorzata ostronie wsuna
midzy nie rk, zakrcia kurki obu prymusw, zgasia je.
Kobiety jkny i pootwieray usta. Ale Magorzacie ju si
znudzio w kuchni i wyleciaa z powrotem w zauek.
Na kocu uliczki zwrcia jej uwag wspaniaa brya
siedmiopitrowego, najwyraniej dopiero co wybudowanego
domu. Magorzata obniya lot, wyldowaa i zobaczya, e fasada
domu oblicowana jest czarnym marmurem, za szerokimi
oszklonymi drzwiami wida czapk ze zotym galonem i guziki
portiera, a nad wejciem umieszczono zocone litery:
Dom Dramlitu.
Magorzata przygldaa si napisowi, zastanawiaa si, co te by
mogo znaczy to sowo - Dramlit? Wzia szczotk pod pach,
wesza do sieni, potrcajc drzwiami zdumionego portiera, i
zobaczya na cianie obok windy wielk czarn tablic, a na niej
wypisane biaymi literami numery mieszka i nazwiska
lokatorw. Wzniosa si nieco w powietrze i zacza pilnie czyta
te nazwiska: Chustow, Dwubratski, Kwant, Bieskudnikow,
atuski...
- atuski! - wrzasna przenikliwie. - atuski! To przecie
on... przecie to on zgubi Mistrza!
Portier przy drzwiach wytrzeszczajc oczy, a nawet
podskakujc ze zdumienia patrzy na czarn tablic nie mogc
- 307 -

zrozumie, co to za dziwy - czemu mianowicie lista lokatorw


zacza nagle krzycze.
Tymczasem Magorzata spiesznie wznosia si klatk schodow
na gr i powtarzaa w jakim upojeniu:
- atuski osiemdziesit cztery... atuski osiemdziesit
cztery...
I oto na lewo osiemdziesit dwa, na prawo osiemdziesit trzy,
jeszcze wyej, na lewo osiemdziesit cztery! Tu! Ot i
wizytwka: O. atuski.
Zeskoczya ze szczotki, kamienna podoga podestu mile
chodzia jej rozpalone stopy. Zadzwonia raz, zadzwonia drugi.
Nikt jednak nie otwiera. Mocniej nacisna guzik, usyszaa
wcieky dzwonek w mieszkaniu atuskiego. Tak, lokator spod
osiemdziesitego czwartego na sidmym pitrze do grobowej
deski powinien by wdziczny nieboszczykowi Berliozowi za to,
e prezes Massolitu wpad pod tramwaj i e zebranie powicone
jego pamici wyznaczone zostao akurat na ten wieczr. Pod
szczliw gwiazd urodzi si krytyk atuski - gwiazda ta
ustrzega go przed spotkaniem z Magorzat, ktra owego pitku
zostaa wiedm.
Nikt nie otwiera. Zatem Magorzata co prdzej ruszya na d,
odliczajc pitra doleciaa na parter, wymkna si na ulic,
popatrzya w gr, odliczya pitra od zewntrz, sprawdzia
jeszcze raz - zastanawiaa si, ktre okna mog nalee do
mieszkania atuskiego. Tak, to musiao by tych pi ciemnych
naronych okien na sidmym pitrze. Upewniwszy si co do tego
Magorzata uniosa si w powietrze i w kilka sekund pniej
wchodzia przez otwarte okno do nie owietlonego pokoju, w
ktrym srebrzyo si tylko wziutkie pasemko ksiycowej
powiaty na pododze.
Magorzata pobiega po tym pasemku, namacaa wycznik.
- 308 -

Po chwili w caym mieszkaniu palio si wiato. Szczotka staa


w kcie.
Upewniwszy si, e nie ma w domu nikogo, Magorzata
otworzya drzwi na klatk schodow, sprawdzia, czy opatrzone s
waciw wizytwk.
Wizytwka bya na swoim miejscu, Magorzata trafia
waciwie.
No c, krytyk atuski podobno jeszcze dzi blednie, kiedy
sobie przypomni w straszliwy wieczr, do dzi imi Berlioza
wymawia ze czci. Doprawdy nie wiadomo, jaka pospna i
bezecna zbrodnia upamitniaby ten wieczr - Magorzata wysza
z kuchni trzymajc ciki motek.
Naga i niewidzialna latawica hamowaa si jak moga, staraa
si zachowa spokj, rce jej si trzsy z niecierpliwoci.
Starannie wycelowawszy uderzya w klawisze fortepianu i w
caym mieszkaniu rozbrzmia pierwszy aobny akord. Bogu
ducha winny gabinetowy beckerowski instrument krzycza jak
optany. Wyamyway si klawisze, ko soniowa, ktr byy
oklejone, pryskaa na wszystkie strony.
Instrument wy, chrypia, podzwania. Pod ciosem motka pko
lnice wieko, zabrzmiao to jak wystrza z rewolweru.
Magorzata ciko dyszc demolowaa i rozwalaa motkiem
struny. Wreszcie zmczona opada na fotel, eby odsapn.
W azience straszliwie szumiaa woda, w kuchni take. Chyba
ju si przelewa na podog... - pomylaa Magorzata i dorzucia
na gos:
- Ale nie ma si co zasiadywa.
Z kuchni do przedpokoju rwa ju strumie. Chlupic po wodzie
bosymi stopami Magorzata wiadrami nosia wod z kuchni do
gabinetu i wylewaa j do szuflad biurka. Nastpnie w tyme
gabinecie rozbia motkiem drzwi szafy i pobiega do sypialni.
- 309 -

Rozbia lustrzan trzydrzwiow szaf, wycigna z niej garnitur


krytyka i utopia go w wannie. Zabraa z gabinetu kaamarz,
polaa atramentem wzbite poduchy na maeskim ou.
Zniszczenia, ktrych dokonywaa, sprawiay jej mnstwo
satysfakcji, ale jednoczenie wydawao jej si przez cay czas, e
osiga zbyt mizerne rezultaty. Zacza wic robi, co popado.
Tuka doniczki z fikusami w pokoju, w ktrym sta fortepian. Nie
koczc tego, wracaa do sypialni i kuchennym noem cia
przecierada, tuka oszklone fotografie. Nie czua zmczenia,
tylko pot spywa po niej strumieniami.
Tymczasem pod osiemdziesitym drugim, pitro niej, gosposia
dramatopisarza Kwanta siedziaa w kuchni, popijaa herbat i
zachodzia w gow, co te to za haasy, omoty i bieganin
sycha na grze. Zadara gow i nagle zobaczya, e sufit w
oczach zmienia kolor, z biaego staje si trupiosiny. Plama rosa w
oczach, zaczy nabrzmiewa na niej krople.
Gosposia przez dwie minuty siedziaa przygldajc si
dziwnemu zjawisku, a wreszcie rzsisty deszcz lun z sufitu i
zabbni po pododze. Wtedy zerwaa si, podstawia miednic, co
niewiele pomogo, poniewa deszcz pada na coraz wikszym
obszarze, lao si ju na kuchni i na st peen naczy. Krzykna
wic, wybiega na klatk schodow i zaraz w mieszkaniu
atuskiego zacz si urywa dzwonek.
- No, ju dzwoni... Czas koczy - powiedziaa Magorzata.
Dosiada szczotki nasuchujc kobiecego gosu drcego si w
dziurk od klucza:
- Otwrzcie! Otwrzcie! Dusia, otwrz! To od was woda si
leje? Zalao nas!
Magorzata uniosa si na metr ponad podog i uderzya
motkiem w yrandol. Dwie arwki eksplodoway, na wszystkie
strony posypay si krysztaowe wisiorki. Przestano krzycze w
- 310 -

dziurk od klucza, ze schodw dobieg tupot ng. Magorzata


wypyna przez okno, znalazszy si za oknem zamachna si z
lekka i uderzya motkiem w szyb. Szko zakao i po
marmurowym frontonie sypna si na d kaskada odamkw.
Magorzata podleciaa do nastpnego okna. Daleko w dole na
trotuarze rozbiegali si przechodnie, jeden z dwch stojcych
przed bram samochodw zatrbi i odjecha. Skoczywszy z
oknami atuskiego Magorzata poszybowaa do ssiedniego
mieszkania. Ciosy paday gciej, zauek wypeni si brzkiem
tuczonego szka. Z pierwszej klatki schodowej wybieg portier,
spojrza w gr, zawaha si przez moment, najwyraniej nie
wiedzc, co ma robi, wzi do ust gwizdek, zagwizda wciekle.
Ze szczegln pasj rozbiwszy przy akompaniamencie tego
gwizdu ostatnie okno na sidmym pitrze Magorzata spyna
niej i zacza wybija okna szstego pitra.
Zmczony dugotrwaym nierbstwem za zwierciadlanymi
drzwiami klatki schodowej portier wkada w gwizd ca dusz,
przy czym precyzyjnie sun za Magorzat niby akompaniator. W
przerwach, kiedy przelatywaa od okna do okna, nabiera tchu, a
przy kadym ciosie Magorzaty gwizda wydymajc policzki,
widrujc nocne powietrze a do samego nieba.
Wysiki jego poczone z wysikami rozwcieczonej Magorzaty
day wietne wyniki. W kamienicy trwaa panika. Otwierano nie
potuczone jeszcze okna, czyje gowy ukazyway si w nich i
natychmiast znikay, natomiast otwarte dotd okna zamykano. W
domach naprzeciwko ukazyway si w oknach na owietlonym tle
ciemne sylwetki ludzi, ktrzy usiowali zrozumie, dlaczego to
bez adnego wyranego powodu lec szyby w nowym gmachu
Dramlitu.
Tum bieg zaukiem w stron domu Dramlitu, a i w samym
domu po wszystkich klatkach schodowych biegali miotajcy si
bez celu i sensu ludzie. Gosposia Kwanta krzyczaa do tych,
- 311 -

ktrzy biegli po schodach, e zalao ich mieszkanie, a wkrtce


przyczya si do niej suca Chustowa spod osiemdziesitego,
dwa pitra niej. U Chustoww zaczo si la z sufitw, w
kuchni i w azience. W kocu w kuchni Kwantw oderwa si od
sufitu olbrzymi kawa tynku, potuk wszystkie brudne naczynia, a
potem zacza si prawdziwa ulewa, ze szpar wybrzuszanej,
namoknitej podsufitwki luno jak z cebra.
Przelatujc obok przedostatniego okna na trzecim pitrze
Magorzata zajrzaa do i zobaczya czowieka, ktry w panice
naciga na twarz mask gazow. Przerazi si i wypad z pokoju,
kiedy Magorzata uderzya motkiem w szyb.
Straszliwy pogrom zakoczy si znienacka. Obniywszy si na
wysoko drugiego pitra Magorzata zajrzaa do zacignitego
cienk zason okna przy cianie szczytowej. W pokoju palia si
saba nocna lampka z abaurem. W maym eczku z siatk
siedzia czteroletni moe chopczyk i z przeraeniem nasuchiwa,
co si dzieje. Nikogo dorosego nie byo w pokoju, wszyscy
wybiegli z mieszkania.
- Tuk szyby - powiedzia chopczyk i zawoa: - Mamo!
Nikt mu nie odpowiedzia, a wwczas chopczyk owiadczy:
- Mamo, ja si boj.
Magorzata uchylia zasony i wleciaa do pokoju.
- Boj si - powtrzy chopczyk i zacz dre.
- Nie bj si, nie bj si, malutki - powiedziaa Magorzata
starajc si nada swemu ochrypemu na wietrze, zbrodniczemu
gosowi jak najagodniejsze brzmienie - to chopcy wybijali
szyby.
- Z procy? - zapyta chopczyk i przesta dygota.
- Z procy, z procy - przytakna Magorzata - pij ju.
- To Sitnik - powiedzia chopiec - on ma proc.
- 312 -

- Pewnie, e on!
Chopczyk chytrze spojrza gdzie w bok i zapyta:
- A gdzie ty jeste, ciociu?
- Mnie nie ma - odpowiedziaa mu Magorzata - ja ci si ni.
- Tak sobie mylaem - powiedzia chopczyk.
- Kad si - polecia Magorzata - pod rk pod policzek, a
ja ci si bd nia.
- No to si nij - przysta na to may, natychmiast si pooy i
podoy do pod policzek.
- Opowiem ci bajk - zacza mwi Magorzata i pooya
rozpalon do na ostrzyonej gwce. - Bya sobie razu pewnego
ciocia... Nie miaa dzieci i w ogle nie bya szczliwa. Wic ta
ciocia najpierw dugo pakaa, a potem zrobia si taka za... Magorzata zamilka, zabraa do, chopczyk spa.
Po cichutku odoya motek na parapet i wyleciaa za okno.
Przed domem by sdny dzie. Ludzie krzyczc co biegli
wyasfaltowanym chodnikiem osypanym potuczonym szkem.
Wrd nich wida ju byo milicjantw. Nagle zagrzmia dzwon i
od strony Arbatu wpad w zauek czerwony samochd straacki z
drabin.
Ale Magorzata nie interesowaa si tym, co bdzie dalej.
Uwaajc, eby nie zaczepi o aden przewd, cisna mocniej
szczotk i w mgnieniu oka wzniosa si ponad dach pechowego
domu. Zauek pod ni przechyli si na bok i zapad gdzie w gb.
Pod stopami Magorzaty miejsce jego zaja ciba dachw pod
rnymi ktami poprzecinana poyskliwymi ciekami. Wszystko
to nagle odpyno w bok, acuszki wiate rozmazay si i zlay
ze sob.
Magorzata wykonaa jeszcze jeden zryw, wwczas ziemia
pochona ca t cib dachw, a na ich miejscu pojawio si na
- 313 -

dole jezioro rozedrganych wiate elektrycznych i owo jezioro


znienacka wznioso si pionowo ku grze i znalazo si ponad
gow Magorzaty - pod jej stopami zabysn ksiyc.
Zrozumiaa, e wywina kozioka, wrcia do normalnej pozycji,
obejrzaa si i zobaczya, e jeziora ju nie ma i e tam, za jej
plecami, wida ju tylko rowiejc na horyzoncie un. W
sekund pniej znikna i ona, a Magorzata zrozumiaa, e jest
sam na sam z leccym nad jej gow, nieco w lewo od niej,
ksiycem. Wosy Magorzaty ju od dawna byy zmierzwione,
ksiycowa powiata ze wistem opywaa jej ciao. Widzc, jak
dwa szeregi rzadkich wiateek w dole zlewaj si w dwie
nieprzerwane ogniste kreski, widzc, jak szybko owe kreski
pozostaj w tyle i nikn, Magorzata domylia si, e leci z
niesamowit szybkoci, i zdumiao j, e nie zapiera jej tchu.
Mino jeszcze kilka sekund i daleko w dole nad czernizn
ziemi rozjarzya si nowa elektryczna una, zwalia si pod stopy
leccej, ale w teje chwili zawirowaa jak migo i zapada si pod
ziemi. Jeszcze kilka sekund - i powtrzyo si dokadnie takie
samo zjawisko.
- Miasta! Miasta! - zawoaa Magorzata. Potem dwa czy trzy
razy widziaa pod sob jakie mtnie odbyskujce klingi
spoczywajce w otwartych czarnych futeraach, domylia si, e
to rzeki.
Zadzierajc gow do gry i spogldajc w lewo, lecca
napawaa si widokiem ksiyca, ktry jak oszalay pdzi nad
ni, z powrotem ku Moskwie, a zarazem w jaki niepojty sposb
sta nieporuszony, tak e wida byo na nim wyranie co
ciemniejcego i tajemniczego, ni to smoka, ni to konika-garbuska,
ktry zwraca w stron porzuconego miasta swj spiczasty pysk.
Wtedy Magorzata pomylaa, e w gruncie rzeczy
niepotrzebnie tak zaciekle popdza t szczotk, e traci w ten
sposb szans obejrzenia czegokolwiek i upojenia si lotem. Co
- 314 -

podpowiadao jej, e tam, dokd leci, zaczekaj na ni i e nie ma


powodu zanudza si t szalon szybkoci i wysokoci.
Odwrcia szczotk wosiem ku przodowi tak, e kij zadar si
ku grze, bardzo zwolnia i zniya si tu nad ziemi. Ten polizg
jak na powietrznych sankach sprawi jej ogromn rozkosz. Ziemia
przybliya si, a w bezksztatnej dotd czarnej jej gstwie
ujawniy si jej tajemnice i uroki w noc ksiycow. Ziemia
zbliaa si i Magorzata czua ju zapach zieleniejcych lasw.
Leciaa tu nad pokryt ros k, potem nad stawem.
W dole chralnie pieway aby, a gdzie w oddali, nie
wiadomo dlaczego budzc niepokj serca, dudni pocig.
Magorzata zobaczya go niebawem.
Pez powoli jak gsienica i sypa w powietrze iskry. Magorzata
wyprzedzia go, przeleciaa nad jeszcze jednym lustrem wodnym,
przepyn pod jej nogami drugi ksiyc, jeszcze bardziej obniya
lot i poszybowaa, omal nie zawadzajc stopami o wierzchoki
olbrzymich sosen.
Za plecami Magorzaty da si sysze basowy poszum
rozcinanego powietrza, poszum w zacz dopdza lecc.
Powoli do owego poszumu czego, co mkno niczym pocisk,
doczy si syszalny w promieniu wielu wiorst miech kobiety.
Magorzata obejrzaa si i zobaczya, e dopdza j jaki
frymuny ciemny ksztat. Ksztat w, w miar jak dogania
Magorzat, stawa si coraz wyrazistszy, wida ju byo, e to
jaki jedziec. Wreszcie wszystko stao si jasne - zwalniajc
biegu dopdzia Magorzat Natasza.
Bya zupenie naga, jej potargane wosy rozwiewa wiatr, leciaa
na oklep na spanym wieprzu, ktry w przednich racicach ciska
teczk, zadnimi za wciekle mci powietrze. Niekiedy
poyskujce w wietle ksiyca, a potem znw gasnce binokle
zsuny mu si z nosa i trzymajc si na tasiemce leciay za nim,
- 315 -

kapelusz za co chwila zsuwa si wieprzowi na oczy. Magorzata


przyjrzawszy si dokadniej rozpoznaa w opasie Mikoaja
Iwanowicza, a wwczas jej przemieszany ze miechem Nataszy
miech zagrzmia ponad lasami.
- Nataszka! - przenikliwie zawoaa Magorzata. Nasmarowaa si kremem?
- Kochana! - odpowiedziaa jej Natasza budzc swoimi
wrzaskami drzemice sosnowe bory. - Krlowo ty moja
francuska! Przecie ja i jemu posmarowaam ysin, jemu te!
- Ksiniczko! - paczliwie zawy wieprz galopujc z amazonk
na grzbiecie.
- Najmilsza! Magorzato Nikoajewna! - woaa Natasza
galopujc obok Magorzaty - przyznaj si, wziam krem! Te
chc y i lata! Wybacz mi, krlowo, ale ja nie wrc, za nic nie
wrc! Ach, jak mi dobrze, Magorzato Nikoajewna!...
Owiadczy mi si - Natasza trcia palcem w kark
skonfundowanego sapicego knura - owiadczy! Jak do mnie
mwie, co? - woaa pochylajc si do ucha wieprza.
- Bogini! - skomli wieprz - nie mog lecie tak szybko! W ten
sposb mog pogubi wane dokumenty, Natalio Prokofiewna, ja
protestuj!
- Id do diaba razem z twoimi dokumentami! - woaa Natasza
miejc si zuchwale.
- Ciszej, Natalio Prokofiewna, jeszcze nas kto usyszy! bagalnie wrzeszcza knur.
Natasza leciaa obok i wrd miechw opowiadaa jej, co
zaszo w willi po odlocie Magorzaty. Przyznaa si, e nie tykajc
nawet adnej z podarowanych jej rzeczy rozebraa si do naga,
pobiega po krem i niezwocznie nasmarowaa si nim. Po czym
stao si z ni to samo, co przedtem stao si z jej
chlebodawczyni.
- 316 -

Podczas gdy Natasza miejc si z radoci zachwycaa si przed


lustrem sw czarodziejsk urod, otworzyy si drzwi i stan
przed ni Mikoaj Iwanowicz. By niezmiernie podniecony,
trzyma w rkach koszulk Magorzaty i swj wasny kapelusz
oraz teczk. Zobaczywszy Natasz Mikoaj Iwanowicz
zaniemwi. A kiedy oprzytomnia. owiadczy, czerwony jak rak,
e uwaa, i jest jego obowizkiem podnie koszulk i przynie
j osobicie...
- Czego on nie wygadywa, ten wintuch! - piszczaa i miaa si
Natasza. - Do czego nie namawia! Jak fors obiecywa! Mwi,
e Klaudia Piotrowna o niczym si nie dowie! Co, moe powiesz,
e kami? - woaa do wieprza Natasza, ten za, skonfundowany,
tylko odwraca ryj.
Rozigrawszy si w sypialni, Natasza mazna kremem Mikoaja
Iwanowicza i osupiaa, zdumiona. Twarz wielce szanownego
lokatora z parteru zwina si w ryj, jego donie i stopy
przemieniy si w racice.
Mikoaj Iwanowicz spojrza w lustro, dziko zawy w rozpaczy,
ale byo ju za pno. W kilka chwil pniej z Natasza na
grzbiecie, szlochajc rozpaczliwie, wylatywa z Moskwy gdzie
do diaba.
- Domagam si przywrcenia mi mojego normalnego wygldu!
- nagle ni to wciekle, ni to bagalnie wykwicza ochryple tucznik.
- Magorzato Nikoajewna, pani jest obowizana przywoa do
porzdku swoj pomoc domow!
- Ach, to ja teraz dla ciebie jestem pomoc domowa? Pomoc
domowa? - woaa Natasza targajc wieprza za ucho. - A byam
bogini? Jak ty do mnie mwie?
- Wenero! - paczliwie odpowiedzia wieprz przelatujc nad
szumicym wrd gazw strumieniem i potrcajc racicami
gazie leszczyn.
- 317 -

- Wenero! Wenero! - triumfalnie zawoaa Natasza, jedn rk


opierajc na boku, drug za wycigajc ku ksiycowi. Magorzato! Krlowo! Niech si pani za mn wstawi, niech mnie
przyjm na wiedm! Dla pan zrobi wszystko, to w pani mocy!
I Magorzata odpara:
- Dobrze, obiecuj ci.
- Dzikuj! - krzykna Natasza i nagle ostro i jako smtnie
zawoaa: - Ej! Ej! Prdzej, prdzej! ywiej no, gazu!
cisna pitami zapadnite od szaleczego galopu boki wieprza
i ten tak si poderwa do biegu, e znowu rozpru powietrze i po
chwili Natasza migna daleko na przedzie jako may czarny
punkcik, a potem cakiem znikna z oczu, zagas poszum jej lotu.
Magorzata nadal leciaa powoli przez nieznane pustynne
okolice, nad wzgrzami usianymi lecymi wrd ogromnych
samotnych sosen wielkimi otoczakami. Leciaa nie ponad
wierzchokami sosen, ale niej, pomidzy ich pniami
wysrebrzonymi z jednej strony przez ksiyc. Lekki cie leccej
pez przed ni po ziemi, ksiyc by teraz za plecami Magorzaty.
Wyczuwaa blisko wody, domylaa si, e cel musi by ju
niedaleko.
Sosny rozstpiy si i Magorzata poszybowaa powoli nad
kredowe urwisko. W dole, za owym urwiskiem, leaa w
ciemnociach rzeka. Mga czepiaa si porastajcych zbocze
krzakw, snua si midzy nimi, a przeciwlegy brzeg rzeki by
rwninny i paski. Pod samotn kp jakich rozoystych drzew
chwiao si na nim wiateko ogniska i wida byo tam czyje
poruszajce si sylwetki. Wydao si Magorzacie, e dobiega
stamtd jaka wesolutka, wibrujca muzyka. Dalej, tak daleko jak
tylko mona byo sign spojrzeniem, nie byo wida na
wysrebrzonej rwninie adnych ludzkich siedzib ani w ogle
ywego ducha.
- 318 -

Magorzata zelizgna si z urwiska i spiesznie opucia si


ponad wod. Woda ncia j po napowietrznej jedzie. Odrzucia
szczotk i z rozbiegu, gow w d, daa nura w nurt. Jej lekkie
ciao przecio lustro jak strzaa, bryzgi wody signy nieomal do
parnego ksiyca. Woda bya ciepa niczym w ani i Magorzata
wychynwszy z gbiny popywaa sobie do woli w tej nocnej
rzece, sama, samiuteka jak palec. W pobliu Magorzaty nie byo
nikogo, ale nieco dalej sycha byo zza krzakw pluski i
prychanie - tam rwnie kto si kpa.
Magorzata wybiega na brzeg. Ciao jej po kpieli pono. Nie
czua najmniejszego zmczenia i radonie podtacowywaa na
wilgotnej murawie. Nagle przestaa taczy, zacza bacznie
nasuchiwa. Prychanie przybliyo si, z krzakw rokity wylaz
jaki goy tucioch w czarnym, zaamanym do tyu cylindrze.
Jego stopy oblepiao muliste boto; wydawao si, e amator
kpieli ma na nogach czarne trzewiki. Sdzc po tym, jak sapa i
czka, musia by niele zawiany, co zreszt potwierdzi fakt, e
rzeka zacza nagle wydziela zapach koniaku.
Na widok Magorzaty grubas zagapi si na ni, po czym
radonie zawoa:
- Nie! Czy mnie wzrok nie myli? Czyby to bya ona?
Klaudyno, wesoa wdwko, przecie to ty! I ty tu jeste? - ju
chcia si przywita.
Magorzata cofna si i odpowiedziaa z godnoci:
- A ide do wszystkich diabw! Jaka ja dla ciebie Klaudyna?
Uwaaj, z kim rozmawiasz! - i zastanowiwszy si przez moment,
uzupenia swoje przemwienie dugim, nie nadajcym si do
druku przeklestwem.
Wszystko to podziaao na lekkomylnego tuciocha
otrzewiajco:
- 319 -

- Oj! - zawoa po cichutku i zadra - pokornie prosz o


wybaczenie, najjaniejsza krlowo Margot! Wziem pani za
kogo innego. To wina tego przekltego koniaku! - tucioch
przyklk na jedno kolano, uchyli cylindra, skoni si i mieszajc
zdania rosyjskie z francuskimi wymamrota jak bzdur o
krwawym weselu swego paryskiego przyjaciela Gessarda, o
koniaku i o tym, e jest zaamany z powodu tej przykrej pomyki.
- Spodnie by lepiej woy, sukinsynu - powiedziaa
uagodzona Magorzata.
Grubas wyszczerzy radonie zby widzc, e Magorzata si
nie gniewa, i z zachwytem oznajmi, e w chwili obecnej jest bez
spodni jedynie dlatego, i przez roztargnienie pozostawi je na
brzegu Jeniseju, gdzie uprzednio si kpa, ale e niezwocznie
tam odlatuje, na szczcie to dwa kroki std, po czym polecajc
si askawej pamici zacz wycofywa si tyem i cofa si tak
dugo, pki si nie polizn i nie spad na wznak do wody. Ale
nawet padajc zachowa na obramowanej bokobrodami twarzy
umiech zachwytu i oddania.
Nastpnie gwizdna przeraliwie, wskoczya na szczotk, ktra
posusznie podleciaa na ten gwizd, i przemkna nad wod na
drugi brzeg.
Rzucany przez kredow gr cie nie siga tutaj i cay brzeg
zalany by wiatem ksiyca. Skoro tylko Magorzata dotkna
wilgotnych traw, muzyka spod wierzb zagrzmiaa dononiej,
weselej strzeli z ogniska snop iskier. Gazie wierzb usiane byy
widocznymi w ksiycowej powiacie delikatnymi puszystymi
baziami, a pod tymi gaziami siedziay w dwch szeregach aby
o tustych pyskach, nadymay si, jakby byy z gumy, i
przygryway na fujarkach brawurowego marsza. Przed kad
muzykantk wisia na wierzbowej nitce kawaek wieccego
prchna, prchno owietlao nuty, chybotliwy odblask ognia
pega po abich pyskach.
- 320 -

Marsza tego grano na cze Magorzaty. Przyjto j nadzwyczaj


uroczycie. Przejrzyste rusaki przerway swj taniec ponad rzek
i machay do Magorzaty wodorostami, nad zielonkawym
pustynnym brzegiem popyny ich donone jkliwe
pozdrowienia. Spoza wierzb wyskoczyy nagie wiedmy, ustawiy
si w szereg, zaczy przysiada w dwornych ukonach. Kto na
kolich nogach podbieg i przypad do doni Magorzaty, rozesa
na trawie jedwab, zapyta, czy przyjemnie si krlowej kpao,
zaproponowa, by zechciaa si pooy i odpocz nieco.
Magorzata tak te uczynia. Kolonogi poda jej kielich
szampana, wychylia go i od razu zrobio jej si raniej. Zapytaa,
gdzie jest Natasza.
Odpowiedziano jej, e Natasza ju si wykpaa i poleciaa na
swoim wieprzu do Moskwy, by uprzedzi tam, e Magorzata ju
wkrtce nadcignie, i by pomc przygotowywa dla niej szaty.
Niedugi pobyt Magorzaty pod wierzbami upamitni pewien
epizod: w powietrzu rozleg si gwizd i czarne ciao, wyranie
chybiajc celu, runo do wody. W chwil pniej stan przed
Magorzat ten sam tuciochbokobrodacz, ktry tak niekorzystne
wraenie wywar na niej na tamtym brzegu. Widocznie zdy
skoczy nad Jenisej, poniewa by we fraku, chocia mokry od
stp do gw. Koniak raz jeszcze spata mu figla - ldujc trafi
jednak do wody. Ale nawet w tych niefortunnych okolicznociach
nie rozsta si ze swoim umiechem i rozemiana Magorzata
pozwolia mu ucaowa swoj do.
Potem wszyscy zaczli si zbiera do drogi. Rusaki dokoczyy
swj taniec w ksiycowej powiacie i rozpyny si. Kolonogi
z szacunkiem zapyta, na czym Magorzata przyleciaa nad rzek.
Dowiedziawszy si, e przybya na oklep na szczotce, powiedzia:
- Och, jake mona, to nie uchodzi! - migiem sporzdzi z dwu
patykw jaki podejrzany telefon i zada od kogo, by w tej
- 321 -

sekundzie przysa samochd, co rzeczywicie w tej samej


sekundzie zostao wykonane.
Spad na ostrw buany kabriolet, ale za kierownic nie siedzia
zwyczajny szofer, tylko czarny dugodzioby gawron w ceratowym
kaszkiecie i w rkawicach z rozcitymi mankietami. Wysepka
pustoszaa.
Rozpyny si w blasku ksiyca odlatujce wiedmy. Ognisko
dogasao, wgle pokryway si siwym popioem.
Kolonogi podsadzi Magorzat, spocza na przestronnym
tylnym siedzeniu buanego samochodu. Samochd zawy, skoczy
i wznis si nieomal do samego ksiyca, ostrw znikn,
znikna rzeka, Magorzata pomkna do Moskwy.

22. Przy wiecach.


Miarowy warkot leccego wysoko ponad ziemi samochodu
koysa Magorzat do snu, a wiato ksiyca rozgrzewao j
mile. Zamkna oczy, wystawia twarz na wiatr i z niejakim
smutkiem mylaa o brzegu nieznanej rzeki, ktry opucia i
ktrego - czua to - ju nigdy wicej nie zobaczy. Po wszystkich
cudach i cudekach dzisiejszego wieczoru domylaa si ju, do
kogo j wioz, ale to jej nie przeraao. Nadzieja, e uda jej si
tam zdoby na powrt swoje szczcie, uczynia j nieustraszon.
Zreszt niedugo miaa marzy w samochodzie o tym szczciu.
Czy to gawron by takim mistrzem w swoim rzemiole, czy to
samochd by tak doskonay, do e wkrtce otworzywszy oczy
zobaczya pod sob nie ciemno boru, lecz rozedrgane jezioro
wiate Moskwy. Czarny ptak-kierowca odkrci w locie prawe
przednie koo, a potem wyldowa na jakim zupenie bezludnym
cmentarzu gdzie w pobliu Dorogomiowa.
- 322 -

Wysadziwszy przy ktrym grobowcu o nic nie pytajc


Magorzat wraz z jej szczotk, gawron zapuci silnik i skierowa
samochd wprost na wwz za cmentarzem. Samochd run w
ten wwz z oskotem i roztrzaska si. Gawron z szacunkiem
zasalutowa, usiad oklep na kole i odlecia.
A wtedy zza jednego z pomnikw ukaza si czarny paszcz.
Bysn w wietle ksiyca kie i Magorzata poznaa Azazella.
Azazello gestem zachci j, by dosiada szczotki, sam wskoczy
na dugi rapier, oboje wzbili si w powietrze i w kilka sekund
pniej, nie zauwaeni przez nikogo, wyldowali na Sadowej
przed domem numer 302-A.
Kiedy niosc pod pach szczotk i rapier weszli do bramy,
Magorzata zauwaya w niej zniecierpliwionego czowieka w
kaszkiecie i w butach z cholewami, ktry zapewne czeka na
kogo. Cho kroki Magorzaty i Azazella byy zupenie lekkie, w
samotny czowiek usysza je i drgn z niepokojem, nie
rozumiejc, skd te one dobiegaj.
Drugiego czowieka, zdumiewajco podobnego do tego
pierwszego, spotkali przed szst klatk. I znw powtrzya si ta
sama historia.
Kroki... Czowiek w odwrci gow z niepokojem,
spochmurnia. Kiedy za drzwi otworzyy si i zamkny, pobieg
za niewidzialnymi przybyszami, zajrza na klatk, ale nic,
oczywicie, nie zobaczy.
Trzeci, wierna kopia drugiego, a co za tym idzie i pierwszego,
dyurowa na podecie drugiego pitra. Pali mocne papierosy i
Magorzata mijajc go zakasaa. Palacz jak ukuty szpilk
poderwa si z aweczki, na ktrej siedzia, i j si niespokojnie
rozglda, podszed do porczy, spojrza d. Magorzata i jej
przewodnik stali ju w tym momencie pod drzwiami mieszkania
numer pidziesit.
- 323 -

Nie zadzwonili. Azazello po cichutku otworzy je wasnym


kluczem.
Pierwsz rzecz, ktra uderzya Magorzat, byy ciemnoci, w
jakich si znalaza. Ciemno byo jak w lochu, wic mimo woli
chwycia paszcz Azazella, baa si bowiem, e si potknie. Ale
nagle, gdzie daleko i wysoko, zamigotao wiateko jakiej
lampki, zaczo si przyblia.
Azazello wyj Magorzacie spod ramienia szczotk i szczotka
bezgonie znikna w ciemnociach.
Zaczli wchodzi po jakich szerokich schodach, Magorzacie
wydawao si, e schody nigdy si nie skocz. Zdumiewaa si,
jak w przedpokoju zwykego moskiewskiego mieszkania mog si
pomieci takie niezwyke, niewidoczne, ale przecie dobrze
wyczuwane schody. Ale stopnie skoczyy si, Magorzata
zorientowaa si, e stoi na podecie. wiateko zbliyo si tutu i Magorzata ujrzaa owietlon twarz wysokiego czarnego
mczyzny, ktry trzyma latarenk w doni. Ci, ktrzy w owe dni
mieli nieszczcie stan na jego drodze, rozpoznaliby go,
oczywicie, natychmiast, nawet przy tym wtym wietle kaganka.
By to Korowiow, alias Fagot.
Jego powierzchowno, co prawda, bardzo si zmienia.
Migotliwy pomyk odbija si nie w pknitych binoklach, ktre
dawno ju powinny byy znale si na mietniku, tylko w
monoklu, co prawda rwnie pknitym. Wsiki na jego
bezczelnej twarzy byy podkrcone i wypomadowane, a czer
Korowiowa dawaa si bardzo prosto wytumaczy - by we fraku.
Tylko gors mu biela.
Mag, regent cerkiewny, czarodziej, tumacz czy diabli tam
wiedz kto wreszcie, sowem - Korowiow, skoni si i
zatoczywszy latarenk uk w powietrzu zaprosi Magorzat, by
podya za nim. Azazello znikn.
- 324 -

Zadziwiajco niezwyky wieczr - mylaa Magorzata wszystkiego mogam si spodziewa, ale przecie nie tego.
wiato im si zepsuo czy co? Ale najbardziej zdumiewajce s
rozmiary tego pomieszczenia... Jakim cudem wszystko to moe
si zmieci w moskiewskim mieszkaniu?
Przecie doprawdy w aden sposb nie moe! Cho kaganek
Korowiowa rzuca bardzo wte wiato, Magorzata zorientowaa
si, e jest w sali monstrualnych rozmiarw, w sali kolumnowej,
ciemnej i na pierwszy rzut oka cigncej si w nieskoczono.
Korowiow przystan obok jakiej kanapki, odstawi kaganek na
jaki postument, gestem zaproponowa Magorzacie, by usiada,
sam za ulokowa si obok w malowniczej pozie, z okciami
wspartymi na postumencie.
- Pani pozwoli, e si jej przedstawi - zaskrzypia regent Korowiow.
Dziwi to pani, e nie ma wiata? Myli pani z pewnoci, e
chodzi o oszczdno? Skde! Niech pierwszy lepszy kat,
chociaby jeden z tych, ktrzy dzi, nieco pniej, bd mieli
zaszczyt ucaowa pani kolano, na tym oto postumencie odrbie
mi gow, jeli to o to chodzi! Po prostu messer nie lubi wiata
elektrycznego, wic wczymy je w ostatniej chwili.
A wtedy, prosz mi wierzy, bdzie go dosy. Moliwe nawet,
e byoby lepiej, gdyby go byo mniej.
Korowiow spodoba si Magorzacie i jego zgrzytliwa gadanina
podziaaa na ni uspokajajco.
- Nie - odpowiedziaa mu Magorzata - najbardziej mnie
zdumiewa, gdzie si to wszystko mieci. - Powioda doni
podkrelajc w ten sposb nieograniczony ogrom sali.
Korowiow umiechn si sodko, co spowodowao, e
poruszyy si cienie w zmarszczkach jego nosa.
- 325 -

- To zupenie proste! - odpar. - Ci, ktrzy s otrzaskani z


pitym wymiarem, bez trudu mog powikszy lokal do
potrzebnych rozmiarw.
Powiem wicej, askawa pani - do czort wie jakich rozmiarw!
Zdarzao mi si zreszt - papla dalej Korowiow - spotyka ludzi,
ktrzy nie tylko nie mieli zielonego pojcia o pitym wymiarze,
ale w ogle o niczym nie mieli zielonego pojcia, niemniej
dokonywali najprawdziwszych cudw, jeli chodzi o
powikszenie swoich mieszka. Tak wic opowiadano mi na
przykad, e pewien mieszkaniec stolicy, otrzymawszy trzy
pokoje z kuchni na Ziemlanym Wale, bez adnego tam pitego
wymiaru i innych takich rzeczy, od ktrych mona dosta
koowacizny, w mgnieniu oka przerobi je na cztery pokoje z
kuchni - jeden pokj przedzieli przepierzeniem na p.
Nastpnie zamieni to mieszkanie na dwa oddzielne mieszkania w
rnych dzielnicach Moskwy, jedno trzy, a drugie dwupokojowe.
Przyzna pani sama, e to ju czyni pi pokoi.
Trzypokojowe zamieni na dwa oddzielne po dwa pokoje z
kuchni i sta si posiadaczem, jak sama pani to widzi, szeciu
pokoi, co prawda rozrzuconych chaotycznie po caej Moskwie.
Zamierza wanie wykona ostatni i najbardziej popisow wolt
i zamieci w gazecie ogoszenie, e chce zamieni sze pokoi w
rnych punktach Moskwy na jedno piciopokojowe mieszkanie
na Ziemlanym Wale, kiedy jego dziaalno ustaa z przyczyn
cakowicie od niego niezalenych. By moe, e zajmuje i teraz
jaki pokj, mog pani jednak zapewni, e nie w Moskwie.
Prosz, to si nazywa czowiek z gow na karku, a pani tu
opowiada o pitym wymiarze!
Magorzata, cho o pitym wymiarze nawet si nie zajkna mwi o nim tylko Korowiow - wysuchawszy opowieci o
przygodach kombinatora mieszkaniowego rozemiaa si wesoo.
Korowiow tymczasem cign:
- 326 -

- Ale do rzeczy, do rzeczy, Magorzato Nikoajewna. Jest pani


bardzo mdr kobiet i bez wtpienia domylia si ju pani, kim
jest nasz gospodarz?
Serce Magorzaty zaomotao, skina gow.
- No, wic tak, wic tak - mwi Korowiow. - Jestemy
wrogami wszelkich niedomwie i tajemniczoci. Raz do roku
messer wydaje bal. Jest to wiosenny bal peni ksiyca, zwany te
balem stu krlw. Tumy!... - w tym miejscu Korowiow zapa si
za szczk, jak gdyby nagle rozbola go zb. - Zreszt mam
nadziej, e sama si pani o tym przekona. Tak wic, jak sama
pani zapewne si domyla, messer jest kawalerem. Potrzebna jest
jednak gospodyni - Korowiow rozoy rce - chyba zgodzi si
pani, e bez gospodyni...
Magorzata suchaa starajc si nie uroni ani sowa, uczua
chd pod sercem, nadzieja szczcia powodowaa zawrt gowy.
- Utara si tradycja - mwi dalej Korowiow - e gospodyni
balu musi mie na imi Magorzata, to po pierwsze, a po drugie powinna pochodzi z miejscowoci, w ktrej bal si odbywa. A
my, jak pani zechciaa zauway, podrujemy i obecnie
znajdujemy si w Moskwie. Odszukalimy w tym miecie sto
dwadziecia jedn Magorzat i czy pani uwierzy - Korowiow z
rozpacz klepn si po udzie - adna si nie nadaje! A wreszcie
szczliwy traf...
Korowiow umiechn si znaczco, przegi si w talii i
Magorzata znowu poczua chd pod sercem.
- Krtko mwic - zawoa Korowiow - eby si nie rozwodzi:
czy zgadza si pani przyj na siebie te obowizki?
- Zgadzam si! - zdecydowanie odpowiedziaa Magorzata.
- To wszystko - powiedzia Korowiow i wznisszy latarenk
doda: - Prosz za mn.
- 327 -

Poszli pomidzy kolumny, wreszcie dotarli do jakiej innej sali,


w ktrej, nie wiedzie czemu, mocno pachniao cytrynami,
sycha byo jakie szelesty i w ktrej co musno gow
Magorzaty. Wzdrygna si.
- Prosz si nie obawia - sodko uspokoi Korowiow, ujmujc
Magorzat pod rk - bazeskie pomysy Behemota z okazji
balu, nic wicej. W ogle niech mi bdzie wolno poradzi pani,
Magorzato, niech si pani niczego nie boi. To rozsdne. Nie chc
przed pani ukrywa, e bal bdzie wspaniay. Ujrzymy tu osoby,
ktrych zakres wadzy by w swoim czasie nieograniczony. Lecz
doprawdy to zabawne, a nawet smutne, jak mikroskopijne s ich
moliwoci w porwnaniu z moliwociami tego, do ktrego
wity mam zaszczyt nalee Zreszt i w pani yach pynie
krlewska krew.
- Jak to - krlewska krew? - Tulc si do Korowiowa szepna
lkliwie Magorzata.
- Ach, krlowo - filuternie terkota Korowiow - kwestie krwi to
najzawilsze problemy na wiecie! Gdyby tak popyta poniektre
prababcie, te zwaszcza, ktre cieszyy si nieskaziteln reputacj,
to wyszyby na jaw, szanowna Magorzato Nikoajewa,
zdumiewajce sekrety! Ani troch nie przesadz, jeli mwic o
tym napomkn o dziwnie tasowanej talii kart. S sprawy, w
ktrych nie odgrywaj najmniejszej roli ani rnice stanowe, ani
nawet granice pastw. Do, jeli powiem, e pewna
szesnastowieczna krlowa Francji byaby, jak sdz, niezmiernie
zaciekawiona, gdyby jej kto powiedzia, e po wielu, wielu latach
jej pikn pra-pra-praprawnuczk bd w Moskwie prowadzi pod
rk przez sale balowe. Ale jestemy ju na miejscu.
Korowiow zdmuchn swoj latarenk i znikna ona z jego
doni, a Magorzata zobaczya lec na posadzce smuk wiata
spod jakich ciemnych drzwi. Korowiow cicho zapuka do tych
- 328 -

drzwi. Wtedy Magorzata tak si zdenerwowaa, e zby jej


zaszczekay, a przez ciao przebieg dreszcz.
Drzwi otworzyy si. Pokj by to bardzo nieduy. Magorzata
zobaczya szerokie dbowe oe, na nim brudne, zmite i skopane
przecierada i poduszki. Przed oem sta dbowy st na
rzebionych nogach, a na stole - kandelabr z gniazdami na wiece
w ksztacie szponiastych ptasich ap. W siedmiu takich zotych
szponach pono siedem grubych woskowych wiec. Prcz
kandelabra znajdowaa si na stole wielka szachownica z
figurkami nader misternej roboty. Na malutkim wytartym
dywaniku staa niska aweczka. By tam jeszcze jeden st, sta na
nim jaki zoty puchar i drugi kandelabr, ktrego ramiona
zrobione byy na ksztat wy. W pokoju trwa zapach siarki i
smoy. Na posadzce krzyoway si cienie obu wiecznikw.
Wrd obecnych Magorzata od razu poznaa Azazella, teraz
ubranego ju we frak i stojcego w gowach oa. Wystrojony
Azazello nie przypomina ju owego rozbjnika, jakim wyda si
wtedy Magorzacie w parku Aleksandrowskim, ukoni si jej
rwnie z nieopisan galanteri.
Naga wiedma, ta sama Hella, ktra tak zgorszya czcigodnego
bufetowego Varits, i ta sama, niestety, ktr, na cae
szczcie, kogut sposzy owej nocy po osawionym seansie,
siedziaa na pododze, na dywaniku przed oem, i mieszaa w
garnku co, z czego buchay pary siarki.
Oprcz nich znajdowao si jeszcze w pokoju olbrzymie czarne
kocisko, ktre siedziao na wysokim taborecie przy stoliku
szachowym i trzymao w prawej apie szachowego konia.
Hella wstaa i pokonia si Magorzacie. Kocur zeskoczy z
taboretu i uczyni to samo. Szurgajc praw zadni ap upuci
konia i poszukujc go wlaz pod oe.
- 329 -

Umierajca ze strachu Magorzata w zdradliwych cieniach


wiec zaledwie zdoaa to wszystko zauway. Jej uwag
przykuwao posanie - siedzia na nim ten, ktrego jeszcze tak
niedawno biedny Iwan przekonywa na Patriarszych Prudach, e
szatan nie istnieje. Ten wanie nieistniejcy siedzia na ou.
Dwoje oczu wpio si w twarz Magorzaty. Prawe, ze zot
iskierk na dnie, przewidrowywao kadego na wylot, lewe,
puste i czarne, byo jak wskie ucho igielne, jak wylot bezdennej
studni wszelakich ciemnoci i cieni. Twarz Wolanda bya
wykrzywiona, prawy kcik jego ust opada ku doowi, wysokie
ysiejce czoo brudziy gbokie, rwnolege do ostrych brwi
zmarszczki. Skr na jego twarzy jak gdyby na wiek wiekw
przepalia opalenizna.
Woland lea wycignity na pocieli, ubrany tylko w dug
nocn koszul, brudn i zacerowan na lewym ramieniu. Jedn
go nog podkuli pod siebie, drug wycign i wspar na
aweczce. Hella nacieraa wanie kolano tej ciemnej nogi jak
dymic maci.
Magorzata dostrzega jeszcze na nieowosionej piersi Wolanda
misternej roboty skarabeusza z ciemnego kamienia na zotym
acuszku, uk mia na grzbiecie jakie hieroglify. Na masywnym
postumencie obok Wolanda sta dziwny, jak gdyby ywy globus
owietlony z jednej strony promieniami soca.
Przez kilka sekund trwao milczenie. Ocenia mnie - pomylaa
Magorzata i wysikiem woli sprbowaa opanowa drenie kolan.
Woland umiechn si wreszcie i przemwi, jego roziskrzone
oko zabyso przy tym.
- Witam ci, krlowo, i prosz, by mi wybaczya mj domowy
strj.
Gos Wolanda by tak niski, e przy niektrych sylabach
przechodzi w chrypienie.
- 330 -

Woland podnis z oa dug szpad, pochyli si, pogrzeba


szpad pod kiem i powiedzia:
- Wya! Przerywamy parti. Mamy gocia.
- Ale - niczym sufler lkliwie wisn Magorzacie nad uchem
Korowiow.
- Ale... - zacza Magorzata.
- Messer - tchn jej w ucho Korowiow.
- Ale, messer - opanowawszy si, cicho, ale wyranie
powiedziaa Magorzata, potem umiechna si i dodaa: - bardzo
prosz, nieche pan nie przerywa sobie partii. Jestem pewna, e
kade pismo szachowe wiele by zapacio za to, by mc t parti
przedrukowa.
Azazello cicho chrzkn z zadowoleniem, Woland za uwanie
przyjrza si Magorzacie i przywoa j skinieniem. Podesza, nie
wyczuwajc bosymi stopami posadzki. Woland pooy jej na
ramieniu swoj cik, jak gdyby z kamienia wykut, a zarazem
gorc jak pomie rk, przycign Magorzat ku sobie i
posadzi j obok siebie na ou.
- No, skoro jest pani tak ujmujco uprzejma - powiedzia czego si zreszt spodziewaem, to dajmy pokj ceremoniom znw schyli si nad krawd ka i krzykn: - Dugo jeszcze
bdzie trwa cyrk pod tym kiem? Wyjdziesz ty stamtd, Hansie
przeklty!
- Nie mog znale konia - przytumionym, faszywym gosem
odezwa si spod ka kocur - pocwaowa gdzie, a zamiast
niego skacze tu jaka aba.
- Czy nie wydaje ci si aby, e jeste na jarmarku? - zapyta
Woland udajc zagniewanie. - Nie ma i nie byo pod kiem
adnej aby! Zachowaj te tandetne sztuczki dla Varits. Jeli w
tej chwili nie wyjdziesz, to bdziemy uwaali, e poddae parti,
przeklty dezerterze!
- 331 -

- Za nic, messer - wrzasn kot i natychmiast wylaz spod ka


z koniem w apie.
- Pragn poleci pani... - zacz Woland, ale sam sobie przerwa:
- Nie, nie mog patrzy na tego bazna. Prosz popatrzy, co on z
siebie zrobi pod tym kiem!
Zakurzony, stojcy na tylnych apach kocur kania si
tymczasem Magorzacie. Mia teraz pod szyj bia muszk, a na
piersiach dyndao mu na rzemyku oprawne w mas perow
damskie lorgnon. Poza tym pozoci sobie wsy.
- Co to ma znaczy? - zawoa Woland. - Dlaczego sobie
pozoci wsy?
I po kiego diaba ci ta muszka, skoro nie masz nawet spodni?
- Spodnie nie dotycz kota, messer - niezmiernie godnie
odpowiedzia kocur. - Moe polecisz mi, messer, woy jeszcze
buty? Koty w butach wystpuj jedynie w bajkach, messer. Ale
czy zdarzyo ci si kiedykolwiek widzie na balu kogo, kto by
nie by w muszce? Nie chciabym znale si w omieszajcej
sytuacji ani ryzykowa, e zostan wyrzucony za drzwi.
Kady przystraja si, jak moe. We pod uwag, messer, e to,
co powiedziaem, odnosi si take do lorgnon!
- Ale wsy?...
- Nie rozumiem - oschle zaprotestowa kocur - dlaczego
Azazello i Korowiow golc si dzisiaj mogli si posypa biaym
pudrem i w czym biay puder jest lepszy od zotego?
Upudrowaem sobie wsy i to wszystko!
Co innego, gdybym si ogoli! Ogolony kot to rzeczywicie
shocking, zgoda, zawsze to przyznam. Ale w ogle - tu w gosie
kota zadraa obraza - widz, e robi si tu jakie wycieczki pod
moim adresem, widz te, e staje przede mn powany problem czy aby powinienem i na bal? C mi na to odpowiesz, messer?
- 332 -

I obraony kocur tak si nad, e zdawao si - jeszcze sekunda,


a pknie.
- Ach, c to za nicpo - mwi Woland kiwajc gow - ilekro
sytuacja na szachownicy staje si dla niego beznadziejna, zaczyna
odwraca uwag jak najostatniejszy szarlatan na mocie. Siadaj
natychmiast i skocz z t chatur.
- Usid - odpar kot siadajc - ale z tym ostatnim nie mog si
zgodzi.
Moje wypowiedzi to nie adna chatura, jak bye askaw,
messer, wyrazi si w obecnoci damy, ale konsekwentny cig
sylogizmw, ktre oceniliby waciwie tacy znawcy przedmiotu,
jak Sykstus Empiryk, Martianus Apella, a by moe nawet sam
Arystoteles.
- Szach krlowi - powiedzia Woland.
- Ale prosz, prosz bardzo - powiedzia kot i j przyglda
si szachownicy przez lorgnon.
- Tak wic - Woland zwrci si do Magorzaty - pragn
przedstawi pani, mia donna, moj wit. Ten, ktry si tu
wygupia, to kot Behemot, Azazella i Korowiowa ju pani zna, a
oto Hella, moja wierna suga - jest roztropna, pojtna i we
wszystkim potrafi usuy.
Pikna Hella umiechaa si zwracajc ku Magorzacie pene
zieleni oczy i nadal czerpaa doni ma i okadaa ni kolano
Wolanda.
- No, to by byo wszystko. - zakoczy Woland i skrzywi si,
bo Hella mocniej cisna jego kolano - Towarzystwo, jak pani
widzi, niedue, mieszane i prostoduszne. - Zamilk i zacz
obraca stojcy przed nim globus tak przemylnie sporzdzony, e
bkitne oceany faloway na nim, a na biegunie zalegaa czapa ze
niegu i lodu, zupenie jak prawdziwa.
- 333 -

Na szachownicy tymczasem panowa popoch. Wytrcony z


rwnowagi krl w biaej opoczy drepta po swoim polu i w
rozpaczy wznosi rce do nieba. Trzej biali piechurzy landsknechci z halabardami, patrzyli skonsternowani na laufra,
ktry wymachiwa szpad i wskazywa przed siebie, tam gdzie na
ssiadujcych polach, biaym i czarnym, stali czarni jedcy
Wolanda na ognistych rumakach, ktre ryy kopytami pola.
Magorzat niezmiernie zainteresowao i zdumiao to, e figury
szachowe byy ywe.
Kot odj lorgnon od oczu i delikatnie trci swego krla w
plecy. Zdesperowany krl ukry twarz w doniach.
- Sprawy stoj kiepsko, drogi Behemocie - cicho, jadowitym
gosem powiedzia Korowiow.
- Sytuacja jest powana, ale bynajmniej nie beznadziejna owiadczy Behemot. - Co wicej, nie mam adnych wtpliwoci
co do ostatecznego zwycistwa. Wystarczy waciwie
przeanalizowa sytuacj.
Analiz t rozpocz w do niecodzienny sposb, robi
mianowicie jakie miny i mruga do wasnego krla.
- Nic nie pomaga - zauway Korowiow.
- Och! - wrzasn Behemot - papugi ucieky, przewidziaem to
zreszt!
Rzeczywicie skd z dala dobiega szum wielu skrzyde.
Korowiow i Azazello wybiegli z pokoju.
- Niech diabli wezm was i wasze balowe pomysy! - nie
spuszczajc oczu ze swego globusa burkn Woland.
Gdy tylko Korowiow i Azazello zniknli, mruganie Behemota
przybrao na sile. Biay krl zrozumia wreszcie, czego od niego
daj. Nagle cign z siebie paszcz, cisn go na pole i uciek z
- 334 -

szachownicy. Laufer narzuci na ramiona porzucone krlewskie


okrycie i zaj miejsce wadcy.
Korowiow i Azazello wrcili.
- Lipa jak zawsze - burcza Azazello zezujc na Behemota.
- Przesyszaem si - odpar kot.
- No, c, dugo to jeszcze bdzie trwao? - zapyta Woland szach krlowi.
- Musiaem si chyba przesysze, mon maitre - odpar kot - krl
nie jest i nie moe by pod szachem.
- Powtarzam, szach krlowi.
- Messer - faszywie przeraonym tonem oznajmi kot - jeste
przemczony, krl nie jest pod szachem.
- Krl jest na d2 - nie patrzc na szachownic powiedzia
Woland.
- Messer, jestem niepocieszony! - zawy kot, a na jego pysku
odmalowaa si groza - na tym polu nie ma krla!
- Co takiego? - zapyta z niedowierzaniem Woland i spojrza na
szachownic. Stojcy na krlewskim polu laufer odwraca si i
zasania ramieniem.
- Ach, ty draniu! - z zadum powiedzia Woland.
- Messer! Raz jeszcze musz zaapelowa do logiki! przyciskajc apy do piersi mwi kot. - Jeli grajcy obwieszcza
szach krlowi, gdy po krlu na szachownicy nie pozostao ju
nawet wspomnienie, to taki szach nie ma mocy prawnej!
- Poddajesz si czy nie? - straszliwym gosem zawoa Woland.
- Zastanowi si, jeli wolno - pokornie odpowiedzia kot,
wspar okcie na stole, zasoni apami uszy i zacz si
zastanawia. Dugo medytowa, wreszcie powiedzia:
- Poddaj si.
- 335 -

- Zabi t upart besti - szepn Azazello.


- Tak, poddaj si - powiedzia kot - ale poddaj si wycznie
dlatego, e nie mog gra w atmosferze rozptanej przez
zawistnych nagonki. - Wsta, a figury szachowe weszy do puda.
- Hella, ju czas - powiedzia Woland i Hella znikna z pokoju.
- Noga mnie rozbolaa, a tu ten bal...
- Moe ja... - niemiao poprosia Magorzata. Woland spojrza
na ni uwanie i podsun jej kolano. Gorca jak lawa ma parzya
donie, ale Magorzata nie krzywic si i starajc si nie sprawia
blu wcieraa j w kolano.
- Moi doradcy utrzymuj, e to reumatyzm - nie spuszczajc z
niej oczu mwi Woland - podejrzewam jednak nie bez podstaw,
e ten bl w kolanie to pamitka po pewnej czarujcej wiedmie,
z ktr zawarem blisz znajomo w roku 1571 w Brockenhill,
na Diabelskiej Katedrze.
- Ach, czy to moliwe! - powiedziaa Magorzata.
- Gupstwo! Za trzysta lat przejdzie! Zalecano mi cae mnstwo
lekarstw, ale ja po starowiecku stosuj babcine sposoby.
Zdumiewajce zioa zostawia mi w spadku ta jadowita staruszka,
moja babka! A, skoro ju o tym mowa, czy pani nic nie dolega?
Moe jest co, co pani drczy, moe jaki smutek zatruwa pani
serce?
- Nie, messer, nie ma niczego takiego - odpara mdra
Magorzata - za teraz, kiedy jestem u pana, czuj si doskonale.
- Krew to wielka rzecz... - Nie wiadomo w zwizku z czym
wesoo powiedzia Woland i doda: - Widz, e zainteresowa
pani mj globus?
- O, tak, nigdy jeszcze nie widziaam niczego podobnego.
- Niebrzydki drobiazg. Prawd mwic, nie lubi sucha
dziennikw radiowych. Zawsze czytaj je jakie dziewcztka,
- 336 -

ktre niewyranie wymawiaj nazwy miejscowoci. W dodatku co


trzecia sepleni, jakby specjalnie tam takie dobierano. Mj globus
jest znacznie wygodniejszy w uyciu, tym bardziej e musz mie
cise informacje o tym, co si dzieje. Czy widzi pani ten, na
przykad, skrawek omywanego przez ocean ldu? Prosz
popatrzy, jak si rozarzy. Wybucha tam wojna. Jeli przyjrzy
mu si pani z bliska, zobaczy pani wszystko dokadnie.
Magorzata pochylia si w stron globusa i zobaczya, e
kwadracik ziemi powiksza si, nabiera wyrazistych barw i
przeksztaca si jak gdyby w map plastyczn. Potem zobaczya
take wsteczk rzeki i jak osad nad t rzek. Dom wielkoci
ziarnka grochu rozrs si, by teraz jak pudeko zapaek. Nagle
dach owego domu bezgonie wzlecia w kbach czarnego dymu
ku grze, ciany domu runy i z pitrowego pudeeczka nie
pozostao nic oprcz garstki popiou, z ktrej wali czarny dym.
Nachyliwszy si jeszcze bliej Magorzata zobaczya malek
figurk lecej na ziemi kobiety, a obok niej, w kauy krwi,
malekie dziecko z rozrzuconymi raczkami.
- I po wszystkim - powiedzia z umiechem Woland przynajmniej nie zdyo nagrzeszy. Abbadona pracuje bez
zarzutu.
- Nie chciaabym znajdowa si po tej stronie, przeciwko ktrej
jest w Abbadona - powiedziaa Magorzata. - Po czyjej on jest
stronie?
- Im duej z pani rozmawiam - uprzejmie powiedzia Woland
- tym dobitniej si przekonuj, jak bardzo jest pani mdra. Mog
pani uspokoi.
Abbadona jest wyjtkowo obiektywny i jednakowo wspczuje
obydwom walczcym stronom. Dziki temu obie strony osigaj
zawsze jednakowe wyniki. Abbadona! - niezbyt gono zawoa
Woland i natychmiast ze ciany wyonia si jaka chuda posta w
- 337 -

ciemnych okularach. Okulary te zrobiy na Magorzacie tak


wielkie wraenie, e krzykna cichutko i wtulia twarz w nog
Wolanda. - Nieche pani da spokj! - zawoa Woland. - Ach, jacy
nerwowi s dzisiaj ludzie! - Z rozmachem klepn Magorzat po
plecach, a zadwiczao. - Przecie widzi pani, e on jest w
okularach. Poza tym nigdy jeszcze si nie zdarzyo, i zreszt nigdy
si nie zdarzy, eby Abbadona ukaza si komukolwiek
przedwczenie. W kocu i ja tu jestem. Jest pani moim gociem!
Po prostu chciaem go pani pokaza.
Abbadona sta bez ruchu.
- Czy on mgby zdj na chwil te okulary? - zapytaa
Magorzata tulc si do Wolanda i drc. Teraz jednak draa ju z
ciekawoci.
- Co to, to nie - z powag odpowiedzia Woland, skin doni
Abbadonie i ten znikn. - Co chciae powiedzie, Azazello?
- Messer - odpar Azazello - piesz donie, e mamy dwoje
obcych:
jak pikn dziewczyn, ktra zanudza baganiami, eby j
pozostawiono przy jej pani, a wraz z ni, przepraszam za
wyraenie, przyby jej wieprz.
- Dziwnie si zachowuj te pikne dziewczyny! - zauway
Woland.
- To Natasza, Natasza! - zawoaa Magorzata.
- No, to pozostawcie j przy jej pani. A wieprza - do kuchni.
- Chcecie go zarn? - z przeraeniem krzykna Magorzata. Na lito, messer, przecie to Mikoaj Iwanowicz, lokator z
parteru. To nieporozumienie, Natasza, widzi pan, mazna go
kremem, i...
- Ale, prosz pani - powiedzia Woland - po kiego diaba
miaby go kto zarzyna? Niech sobie posiedzi z kucharzami i
- 338 -

koniec. Przyzna pani przecie, e nie mog go wpuci do sali


balowej.
- No, tego by jeszcze brakowao - dorzuci Azazello i
zameldowa: - Zblia si pnoc, messer.
- Tak? To dobrze - Woland zwrci si do Magorzaty: - zatem
prosz pani z gry dzikuj. Prosz nie traci odwagi i niczego
si nie ba.
Niech pani nie pije nic prcz wody, bo osabnie pani i bdzie
pani ciko.
Ju czas!
Magorzata wstaa z dywanika, a wwczas w drzwiach zjawi
si Korowiow.

23. Wielki bal u Szatana


Zbliaa si pnoc, trzeba si byo pieszy. Magorzata jak
przez mg widziaa komnat. Zapamitaa wiece i basen z
malachitu. Kiedy stana na dnie owego basenu, Hella i Natasza,
ktra Helli pomagaa, oblay j jak gst, ciep, czerwon
ciecz. Magorzata poczua sonawy smak na wargach i
zrozumiaa, e kpi j we krwi. Miejsce krwawego paszcza zaj
potem inny, gsty, przejrzysty, rowawy i Magorzacie zakrcio
si w gowie od zapachu olejku ranego. Potem pooono j na
krysztaowym ou i zaczto wyciera do sucha jakimi wielkimi
zielonymi limi.
Wtedy wdar si tam kocur i zacz pomaga. Przycupn w
nogach oa i naladujc ulicznego pucybuta naciera stopy
Magorzaty.
- 339 -

Magorzata nie pamita, kto uszy jej pantofle z patkw bladej


ry, nie pamita, w jaki sposb te pantofle same zapiy si na
zote klamerki. Jaka nieznana sia poderwaa j i postawia przed
lustrem - we wosach jej bysn krlewski brylantowy diadem.
Nie wiedzie skd zjawi si Korowiow i zawiesi Magorzacie na
piersiach na cikim acuchu ciki medalion w owalnej ramie,
przedstawiajcy czarnego pudla. Ta ozdoba strasznie zaciya
krlowej. acuch z miejsca zacz ociera jej kark, medalion
przygina j ku ziemi. Byo jednak co, co wynagrodzio
Magorzacie kopoty, jakie jej sprawia acuch z czarnym pudlem
- by to szacunek, jaki jej zaczli okazywa Korowiow i Behemot.
- To nic, to nic, to nic - mamrota Korowiow przed drzwiami
komnaty, w ktrej znajdowa si basen. - C robi, tak trzeba, tak
trzeba... Ale niech pani pozwoli, krlowo, e dam jej jeszcze tylko
jedn rad. Pord goci bd rni, o, bardzo rni, ale nikogo,
krlowo Margot, prosz nie wyrnia! Jeli nawet kto si pani
nie spodoba... ja wiem, oczywicie, e nie da pani tego po sobie
pozna, o tym nie ma mowy! Zauway, natychmiast zauway!
Jedyne wyjcie to polubi takiego kogo, trzeba go polubi,
krlowo! Gospodyni balu zostanie za to po stokro
wynagrodzona. I jeszcze jedno - prosz nie zapomnie o nikim!
Chocia umiech, jeeli nie starczy czasu, eby rzuci jakie
swko, choby najlejsze skinienie gowy! Cokolwiek pani
zechce, byle tylko nikt nie zasta pominity. Inaczej uwierkn ze
zgryzoty...
I oto eskortowana przez Korowiowa i Behemota Magorzata
przekroczya prg komnaty, w ktrej by basen, i znalaza si w
zupenych ciemnociach.
- Ja, ja - szepta kot - ja dam sygna!
- Dawaj! - odpowiedzia z ciemnoci Korowiow.
- 340 -

- Bal!!! - przeraliwie wrzasn kot i w teje chwili Magorzata


krzykna i na kilka sekund zamkna oczy. Bal zwali si na ni
najpierw pod postaci jasnoci, a zarazem dwiku i zapachu.
Unoszona pod rk przez Korowiowa zobaczya, e znalaza si w
tropikalnym lesie. Papugi o czerwonych piersiach i zielonych
ogonach dary si: Jestem zachwycona! Ale las, w ktrym
duszno byo jak w ani, wkrtce si skoczy, znaleli si w
przewiewnej balowej sali penej kolumn z jakiego roziskrzonego
tawego kamienia. Sala ta, podobnie jak las, bya zupenie
pusta, tylko pod kad kolumn stali obnaeni Murzyni w
srebrnych zawojach. Kiedy wleciaa do sali Magorzata ze swoj
wit, w ktrej nie wiedzie skd znalaz si rwnie Azazello,
twarze Murzynw poszarzay z przejcia.
Wwczas Korowiow puci rk Magorzaty i szepn:
- Wprost na tulipany!
Przed Magorzat wyrosa niska ciana biaych tulipanw, a za
t cian Magorzata zobaczya nieprzeliczone ognie w maych
kloszach, a pod nimi biae gorsy i czarne wyfraczone plecy.
Zrozumiaa teraz, skd to dobiegay odgosy balu. Zwali si na
ni ryk trb, a przedzierajcy si poprzez w ryk wzlot skrzypiec
obla j ca niczym krwi. Stupidziesicioosobowa orkiestra
graa poloneza.
Grujcy nad orkiestr mczyzna we fraku zobaczywszy
Magorzat zblad, zacz si umiecha i nagle gestem obu rk
nakaza orkiestrze, by wstaa. Ani przez moment nie przestajc
gra caa orkiestra, stojc, spowijaa Magorzat w dwiki.
Grujcy nad muzykami mczyzna odwrci si od nich i
szeroko rozrzuciwszy ramiona skoni si Magorzacie, a ona
umiechna si i pomachaa mu doni.
- Nie, to za mao, za mao - spiesznie j szepta Korowiow - on
przez ca noc nie bdzie mg spa. Prosz zawoa do niego:
- 341 -

Witam pana, krlu walca! Magorzata zawoaa tak i zdumiao


j, e jej gos jest dwiczny jak dzwon i e zaguszy ca
orkiestr. Mczyzna na podium zadra ze szczcia i lew do
przyoy do piersi, praw za, w ktrej trzyma bia batut, w
dalszym cigu wymachiwa.
- To za mao, za mao - znw wyszepta Korowiow - prosz
spojrze tam, w lewo, na pierwsze skrzypce, i prosz skin tak,
aby kady pomyla, e wanie jego pani dostrzega. Tu s same
wiatowe sawy. O, ten, za pierwszym pulpitem, to Vieuxtemps!...
Tak, wietnie... A teraz dalej!
- Kto dyryguje? - zapytaa Magorzata odlatujc.
- Johann Strauss! - wrzasn kocur. - I niech mnie powiesz na
lianie w tropikalnym lesie, jeli kiedykolwiek na jakimkolwiek
balu graa ju taka orkiestra! Osobicie ich zapraszaem! I prosz
zwrci uwag, e ani jeden nie zachorowa, ani jeden nie
odmwi!
W nastpnej sali nie byo kolumn, zamiast nich po jednej stronie
staa ciana czerwonych, rowych i mlecznobiaych r, a po
drugiej - ciana dubeltowych japoskich kamelii. Midzy tymi
dwiema cianami biy ju z pluskiem fontanny i szampan pieni
si bbelkami w trzech basenach, z ktrych pierwszy by
przezroczysty i fioletowy, drugi rubinowy, a trzeci z krysztau.
Wrd tych basenw krztali si Murzyni w jasnoczerwonych
turbanach i srebrnymi czerpakami napeniali z basenw paskie
puchary. W cianie z r bya maa nisza, w ktrej gorczkowa
si na estradzie kto w czerwonym fraku z jaskczymi poami.
Przed nim przeraliwie gono dudni jazz. Skoro tylko dyrygent
ujrza Magorzat, zgi si przed ni w ukonie tak, e domi
dotyka podogi, po czym wyprostowa si i krzykn
przenikliwie:
- Alleluja!
- 342 -

Klepn si po kolanie raz, potem na krzy po drugim - dwa,


wyrwa z rki siedzcego z brzegu muzyka talerz i trzasn nim o
kolumn.
Magorzata odlatujc dostrzega jeszcze, e jazzman-wirtuoz
walczc z polonezem, ktry d Magorzacie w plecy, bije swoich
jazzbandzistw talerzem po gowach, a oni przysiadaj z
komicznym, udawanym przeraeniem.
Wylecieli wreszcie na podest, na ktrym, jak zorientowaa si
Magorzata, spotyka j w ciemnociach Korowiow z latarenk.
Teraz na owym podecie olepiao wiato lejce si z
krysztaowych winnych gron.
wita zatrzymaa tu Magorzat, pod lewym jej ramieniem
znalaza si niska kolumienka z ametystu.
- Jeli bdzie ju bardzo ciko, mona oprze na niej rk szepta Korowiow.
Jaki czarnoskry podoy pod nogi Magorzaty poduszk, na
ktrej by wyhaftowany zoty pudel, i na poduszce tej posuszna
czyim doniom Magorzata postawia praw nog, zgiwszy j w
kolanie.
Sprbowaa si rozejrze. Korowiow i Azazello stali przy niej w
uroczystych pozach. Obok Azazella stali trzej modziecy, ktrzy
troch przypominali Abbadon. W plecy wiao zimnem.
Magorzata obejrzaa si i zobaczya, e z marmurowej ciany za
jej plecami tryska i spywa do oblodzonego basenu wino. Przy
lewej nodze wyczuwaa co ciepego i puszystego. By to
Behemot.
Magorzata znajdowaa si u szczytu ogromnych, zasanych
dywanem schodw. W dole, tak daleko, ze zdawao si, i patrzy
przez odwrcon lornetk, widziaa olbrzymi kordegard z
gigantycznym kominkiem, w ktrego czarnej i zimnej czeluci
bez trudu mogaby si zmieci piciotonowa ciarwka. Ani w
- 343 -

kordegardzie, ani na rzsicie owietlonych schodach nie byo


nikogo. Dwik trb dobiega teraz do Magorzaty z daleka.
Stali tak w bezruchu mniej wicej przez minut.
- A gdzie gocie? - zapytaa Korowiowa Magorzata.
- Nadejd, krlowo, nadejd, zaraz nadejd. Nie bdziesz si
moga uskara na ich brak. Sowo daj, wolabym drwa rba ni
wita ich tutaj, na tym podecie.
- Co? Rba drwa?! - podchwyci rozmowny kot - Ja bym wola
by konduktorem w tramwaju, a to doprawdy najpodlejsze zajcie
na wiecie!
- Wszystko powinno by gotowe wczeniej, krlowo tumaczy Korowiow, a jego oko byskao zza pknitego
monokla. - Nic paskudniejszego ni gdy pierwszy przybywajcy
go snuje si i nie wie, co ma pocz, a jego lubna megiera
szeptem wierci mu dziur w brzuchu za to, e przyjechali za
wczenie. Takie bale naley wyrzuci na mietnik, krlowo.
- Wycznie na mietnik - przytakn kot.
- Do pnocy zostao najwyej dziesi sekund - powiedzia
Korowiow - zaraz si zacznie.
Magorzacie wydao si, e te sekundy cign si niezwykle
dugo.
Najwyraniej miny ju i nic si w ogle nie stao. Alici nagle
co hukno w przepastnym kominku i wyskoczya stamtd
szubienica, na ktrej dynda rozsypujcy si w proch wisielec.
Wisielec w urwa si ze stryczka, upad na posadzk i oto
wyskoczy z niego pikny rudy modzian we fraku i w lakierkach.
Wybiega z kominka maa, na wp zetlaa trumna, otworzyo si
wieko i wypady z niej inne zwoki. Pikny modzian poskoczy
ku nim z galanteri i poda im rami. Ze zwok tych uformowaa
si ruchliwa kobieta w czarnych pantoflach i z czarnymi pirami
na gowie, i oboje popiesznie zaczli wstpowa po schodach.
- 344 -

- Ot i pierwsi! - zawoa Korowiow. - Monsieur Jacques z


maonk.
Mam zaszczyt przedstawi pani, krlowo, jednego z najbardziej
interesujcych mczyzn. Z powoania faszerz pienidzy, zdrajca
stanu, ale doprawdy zdolny alchemik. Wsawi si tym - szepn
na ucho Magorzacie - e otru kochank krla. A to si przecie
nie kademu zdarza! Prosz popatrzy, jaki przystojny!
Poblada Magorzata z otwartymi ustami patrzya na d i
zobaczya, e zarwno trumna, jak szubienica znikaj w jakich
bocznych drzwiczkach kordegardy.
- Jake si ciesz! - wrzasn kot prosto w nos wspinajcego si
po schodach pana Jacquesa.
Tymczasem na dole wyoni si z kominka bezgowy szkielet z
oderwan rk, zwali si na ziemi i przemieni si w mczyzn
we fraku.
Maonka pana Jacquesa ju przyklkaa przed Magorzat na
jedno kolano i - poblada z przejcia - caowaa jej stop.
- Krlowo... - bekotaa maonka pana Jacquesa.
- Krlowa jest zachwycona! - wrzeszcza Korowiow.
- Krlowo... - cicho powiedzia pikny pan Jacques.
- Jestemy zachwyceni! - zawodzi kocur.
Modzi ludzie, towarzysze Azazella, umiechali si martwo acz
uprzejmie i ju odcigali pana Jacquesa i jego maonk na bok,
do kielichw z szampanem, ktre trzymali w doniach Murzyni.
Po schodach wbieg samotny mczyzna we fraku.
- Hrabia Robert - szepn Magorzacie Korowiow - take
ciekawa posta. Prosz zwrci uwag, krlowo, jak zabawnie si
skada - to odwrotny przypadek. Hrabia Robert by kochankiem
krlowej i otru swoj on.
- Bardzo nam mio, hrabio! - zawoa Behemot.
- 345 -

Z kominka po kolei jedna po drugiej wychyny trzy trumny,


roztrzaskay si i rozpady, za nimi wyskoczy kto w czarnej
pelerynie, a nastpny, ktry wybieg z czarnej czeluci, uderzy
tego w pelerynie noem w plecy. Dobieg z dou przytumiony
okrzyk. Z kominka wypad trup w stanie nieomal zupenego
rozkadu. Magorzata zamkna oczy, czyja rka podsuna jej
pod nos flakon z solami trzewicymi. Wydao si Magorzacie,
e bya to rka Nataszy.
Na schodach zrobio si toczno. Na kadym ich stopniu
znajdowali si teraz, z dala zupenie identyczni, mczyni we
frakach, ktrym towarzyszyy nagie kobiety, rnice si od siebie
tylko kolorem pantofelkw i pir na gowach.
Kulejc zbliaa si do Magorzaty dama w dziwnym
drewnianym sabocie na lewej nodze. Oczy miaa spuszczone jak
mniszka, bya chudziutka, niepokana, a na szyi, nie wiedzie
czemu, miaa szerok zielon przepask.
- Kto to jest, ta... zielona? - machinalnie spytaa Magorzata.
- Nader czarujca i ogromnie solidna dama - szepta Korowiow
- polecam j twojej uwadze - to signora Tofana. Bya niezmiernie
popularna wrd modych, uroczych neapolitanek, a take
mieszkanek Palermo, zwaszcza tych, ktrym znudzili si ich
mowie. Przecie zdarza si tak, krlowo, e ona ma do
ma...
- Tak - gucho odpara Magorzata, umiechajc si
jednoczenie do dwch wyfraczonych, ktrzy skonili si przed
ni po kolei, caujc jej kolano i do.
- A zatem - Korowiow potrafi szepta do Magorzaty, zarazem
gono wykrzykujc do kogo: - Ksi! Kieliszeczek szampana?
Jestem zachwycony!... Tak wic signora Tofana wczuwaa si w
sytuacj tych biednych kobiet i sprzedawaa im jakow wod we
flaszeczkach. ona wlewaa t wod mowi do zupy, m to
- 346 -

spoywa, piknie dzikowa i czu si znakomicie. Co prawda po


paru godzinach zaczyna mie ogromne pragnienie, potem kad
si do ka i nie mija dzie, a pikna neapolitanka, ktra podaa
swemu mowi tak znakomit zup, bya ju wolna jak wiosenny
wiatr.
- A c to ona ma na nodze? - pytaa Magorzata, nieustannie
podajc rk gociom, ktrzy wyprzedzili kutykajc signor
Tofan. - I do czego suy ta ziele na szyi? Ma zwid szyj?
- Jake si ciesz, mon prince! - woa Korowiow szepcc
jednoczenie do Magorzaty: - Szyja jest w porzdku, ale signor
spotkaa w wizieniu pewna nieprzyjemno. Na nodze ma ona,
krlowo, bucik hiszpaski, a ta szarfa pochodzi std, e stranicy
wizienni dowiedziawszy si, e okoo piciuset zbyt pochopnie
wybranych mw opucio na wieki Neapol i Palermo, tak si
zdenerwowali, e udusili signor Tofan w jej celi.
- Jake jestem szczliwa, o szlachetna krlowo, e spotka
mnie ten wielki zaszczyt... - szeptaa Tofana, jak to czyni
mniszki, usiujc jednoczenie przyklkn, w czym przeszkadza
jej but hiszpaski.
Korowiow i Behemot pomogli signorze podnie si.
- Bardzo mi mio - odpowiedziaa jej Magorzata jednoczenie
podajc do innym.
Po schodach pyn na gr cay potok. Magorzata nie moga
ju widzie, co si dzieje w kordegardzie. Machinalnie podnosia i
opuszczaa rk, monotonnie umiechaa si do goci. Na
podecie panowa ju zgiek, z opuszczonych przez Magorzat
sal balowych jak szum morza napywaa muzyka.
- A to nieciekawa posta - Korowiow nie szepta ju, mwi
gono wiedzc, e wrd zgieku wielu gosw nikt go teraz nie
usyszy. - Uwielbia bale, stale marzy o tym, eby si poskary na
swoj chusteczk.
- 347 -

Spojrzenie Magorzaty wyowio wrd wchodzcych na gr


t, ktr wskazywa jej Korowiow. Bya to moda,
dwudziestoletnia kobieta, niezwykle piknie zbudowana, ale oczy
miaa natarczywe i niespokojne.
- Co to za chusteczka? - zapytaa Magorzata.
- Przydzielono do niej pokojwk - wyjania Korowiow - i ta
pokojwka od trzydziestu lat kadzie jej w nocy na stoliku koo
ka chustk do nosa. Kiedy si obudzi, chustka ju tam ley.
Palia j ju w piecu, topia w rzece, ale to nic nie pomogo.
- Co to za chusteczka? - szeptaa Magorzata podnoszc i
opuszczajc rk.
- Z granatow obwdk. Rzecz w tym, e kiedy pracowaa w
kawiarni, waciciel pewnego razu zawoa j do piwnicy, a w
dziewi miesicy pniej urodzia chopczyka, wyniosa go do
lasu i wcisna mu do ust chusteczk, a potem zakopaa. Przed
sdem mwia, e nie miaaby mu co da je.
- A gdzie w waciciel kawiarni? - zapytaa Magorzata.
- Krlowo - zaskrzypia nagle z dou kocur - pozwl, e ci
zapytam, co tu ma do rzeczy waciciel kawiarni? Przecie to nie
on dusi w lesie noworodka!
Magorzata nie przestajc si umiecha i kiwa praw doni,
ostre paznokcie lewej wbia w ucho Behemota i szepna do kota:
- Jeli, cierwo, jeszcze raz omielisz si wtrci do rozmowy
Behemot zupenie nie balowo pisn i zachrypia:
- Krlowo ucho mi spuchnie po co psu bal spuchnitym
uchem? Mwiem z punktu widzenia prawa ju milcz, milcz,
uwaaj mnie nie za kota, ale za ryb, tylko prosz puci ucho!
Magorzata pucia ucho i natarczywe, pospne oczy znalazy
si przed Magorzat.
- 348 -

- Jestem szczliwa, krlowo i pani, e zostaam zaproszona na


wielki bal peni ksiyca!
- A ja ciesz si, e pani widz - odpowiedziaa jej Magorzata.
- Bardzo si ciesz. Czy lubi pani szampana?
- Co pani robi, krlowo? - rozpaczliwie, lecz bezgonie
krzykn do ucha Magorzaty Korowiow. - Zrobi si zator.
- Lubi - bagalnie powiedziaa kobieta i nagle zacza
bezmylnie powtarza: - Frieda, Frieda, Frieda! O, krlowo, ja
jestem Frieda!
- Niech si wic pani dzisiaj upije, Friedo, i niech pani o niczym
nie myli - powiedziaa Magorzata.
Frieda wycigna do niej obie rce, ale Korowiow i Behemot
nader zrcznie uchwycili j pod ramiona i Frieda zgubia si w
tumie.
Teraz z dou wali tum, jakby szturmujc podest, na ktrym
staa Magorzata. Nagie kobiety wchodziy po schodach midzy
wyfraczonymi mczyznami. Pyny na Magorzat ich ciaa
smage i biae, i barwy kawowego ziarna, i cakiem czarne. W
rudych, czarnych, kasztanowych i jasnych jak len wosach w
ulewie wiata skrzyy si i taczyy sypic iskry szlachetne
kamienie. I - jakby kto pokropi t nacierajc kolumn
mczyzn kropelkami blasku - z ich piersi bryzgay wiatem
brylantowe spinki. Teraz Magorzata co sekund czua na kolanie
municie warg, co sekund podawaa do do ucaowania, twarz
jej cigna si w nieruchom powitaln mask.
- Jestem zachwycony - monotonnie piewa Korowiow jestemy zachwyceni... krlowa jest zachwycona...
- Krlowa jest zachwycona... - mwi za plecami przez nos
Azazello.
- Jestem zachwycony! - wykrzykiwa kot.
- 349 -

- Markiza... - mamrota Korowiow - otrua ojca, dwch braci i


dwie siostry, szo o spadek... Krlowa jest zachwycona!... Pani
Minkina... Ach, jaka pikna! Troszk nerwowa. Po co byo to
przypalanie pokojwce twarzy szczypcami do ondulacji?
Oczywicie, e w tych warunkach j zarn... Krlowa jest
zachwycona... Krlowo, chwileczka uwagi! - Cesarz Rudolf,
czarodziej i alchemik... To rwnie alchemik, powieszono go...
Ach, ot i ona! Ach, jaki wspaniay dom publiczny prowadzia w
Strasburgu!... Jestemy zachwyceni!... Moskiewska krawcowa,
uwielbiamy j wszyscy za jej niewyczerpan fantazj... Majc
atelier wymylia rzecz okropnie mieszn: wywiercia w cianie
dwie okrge dziurki.
- A damy nie wiedziay? - zapytaa Magorzata.
- Wszystkie wiedziay, co do jednej, krlowo - odpowiedzia
Korowiow. - Jestem zachwycony!... Ten dwudziestoletni chopiec
od dziecka wyrnia si osobliwym charakterem, marzyciel i
dziwak. Pokochaa go pewna dziewczyna, on za wzi i sprzeda
j do domu publicznego...
Z dou rwaa rzeka. Jej rdo - w ogromny kominek - stale j
zasilao.
Mina tak godzina, zacza si druga godzina. Magorzata
zauwaya, e jej acuch staje si ciszy ni dotychczas. Co
dziwnego dziao si te z jej rk. Teraz za kadym razem, kiedy
j podnosia, Magorzata musiaa si skrzywi. Ciekawe
komentarze Korowiowa przestay j interesowa.
Zarwno skonookie twarze mongolskie, jak twarze biae i
czarne zobojtniay jej, chwilami zleway si ze sob, za
powietrze midzy nimi nie wiadomo dlaczego zaczo drga i
falowa. Silny bl, jakby od ukucia ig, przeszy jej prawe rami
i Magorzata zacisnwszy zby opara okie o postument. Z sali
za jej plecami dobiegay teraz jakie szelesty, jak gdyby bicie
- 350 -

skrzyde o cian, byo oczywiste, e tacz tam nieprzeliczone


zastpy goci, i wydawao si Magorzacie, e rytmicznie pulsuje
nawet masywna, marmurowa, mozaikowa i krysztaowa posadzka
owej przedziwnej sali.
Ani cezar Gajus Kaligula, ani Messalina nie zainteresowali ju
Magorzaty, podobnie jak nie wzbudzi jej zainteresowania aden
z krlw, ksit, kawalerw, samobjcw, wisielcw, dozorcw
wiziennych i szulerw, katw, konfidentw i zdrajcw,
tajniakw, deprawatorw, adna z trucicielek ani rajfurek. Imiona
ich wszystkich popltay jej si w gowie, twarze ich zlay si w
jedn olbrzymi mas i tylko jedna twarz uporczywie trwaa w jej
pamici - okolona prawdziwie pomienn brod twarz Maluty
Skuratowa. Nogi uginay si pod Magorzat, nieustannie baa si,
e si rozpacze. Najwicej cierpie przyczyniao jej prawe
kolano, w ktre j caowano. Spucho, skra na nim posiniaa,
cho do Nataszy kilkakrotnie pojawiaa si przy nim z gbka i
przecieraa je czym pachncym. Pod koniec trzeciej godziny
Magorzata spojrzaa na d oczyma, w ktrych nie byo ju
nadziei, i zadraa z radoci - tum goci rzed.
- Prawa rzdzce przybywaniem goci na bal s, krlowo,
niezmienne - szepta Korowiow - teraz fala zacznie opada.
Gow dam, e to ju ostatnie chwile naszej mczarni. Ot i
grupa hulakw z Brocken, oni zawsze przyjedaj na kocu. No
tak, oto oni. Dwa pijane wampiry... to ju koniec? Ach, nie, jest
jeszcze jeden... nie, dwaj!
Po schodach wchodzili dwaj ostatni gocie!
- O, to kto nowy - mruc zza szkieka oko mwi Korowiow. Ach, tak, tak. Ktrego dnia odwiedzi go Azazello i przy koniaku
podsun mu pomys, jak si pozby pewnego czowieka, ktrego
rewelacji na swj temat nadzwyczaj tamten si obawia. Poleci
wic swemu znajomemu, ktry by od niego uzaleniony,
spryska ciany gabinetu trucizn...
- 351 -

- Jak si nazywa? - zapytaa Magorzata.


- Ach, doprawdy, sam jeszcze nie wiem - odpar Korowiow. Trzeba zapyta Azazella.
- A kto to ten drugi?
- To wanie jego posuszny podwadny. Jestem zachwycony! zawoa Korowiow do tych dwch ostatnich.
Schody opustoszay. Na wszelki wypadek odczekali jeszcze
chwil. Ale z kominka nie wyszed ju nikt.
W sekund pniej Magorzata nie rozumiejc, jak to si stao,
znalaza si znowu w komnacie, w ktrej by basen, zapakaa, tak
bardzo bolaa j rka i noga, i upada wprost na posadzk. Ale
Hella i Natasza wrd pociesze znw j zacigny pod krwawy
prysznic, znw wymasoway jej ciao i Magorzata znowu oya.
- Jeszcze, jeszcze, krlowo Margot - szepta Korowiow, ktry
znalaz si obok niej - trzeba oblecie sale, aby czcigodni gocie
nie czuli si zaniedbywani.
I Magorzata znowu wyleciaa z komnaty, w ktrej by basen.
Na estradzie za tulipanami, tam gdzie graa orkiestra krla walca,
biesi si teraz mapi jazzband. Wielki, o kosmatych bokobrodach
goryl trzyma w rku trbk i dyrygowa, podtacowujc ociale.
Orangutany zasiady szeregiem, dy w byszczce trbki. Na ich
grzbietach zasiady na oklep wesele szympansy z harmoniami.
Dwa pawiany paszczowe o grzywach podobnych grzywom lww
gray na fortepianach, lecz fortepianw tych nie byo sycha
wrd grzmotw, popiskiwa i uderze saksofonw, skrzypiec i
bbnw w apach gibbonw, mandryli i koczkodanw. Na
zwierciadlanej posadzce nieprzebrane mnstwo sczepionych ze
sob par wirujc w jednym kierunku, zadziwiajc zrcznoci i
gracj ruchw suno jak mur, ktry zamierza zmie wszystko,
cokolwiek znajdzie si na jego drodze. ywe atasowe motyle
nurkoway nad taczcymi zastpami, z plafonw sypay si
- 352 -

kwiaty. Kiedy przygaso wiato elektryczne, w kapitelach kolumn


rozjarzay si miriady robaczkw witojaskich, w powietrzu
pyway bdne ogniki bagienne.
Potem Magorzata znalaza si w okolonym kolumnad basenie
potwornych rozmiarw. Gigantyczny czarny Neptun wyrzuca z
paszczy szeroki rowy strumie. Nad basenem unosia si
odurzajca wo szampana. Panowaa tu niewymuszona wesoo.
Damy wrd miechw oddaway torebki do potrzymania swoim
kawalerom albo Murzynom biegajcym z przecieradami w
doniach i z krzykiem skakay strzak do basenu. Pieniste supy
szampana strzelay ku grze. Krysztaowe dno basenu
podwietlone od dou jarzyo si przebijajcym przez warstwy
wina wiatem i wida byo w tym winie srebrzyste ciaa
pywajcych. Kobiety wyskakiway z basenu pijaniutekie. Pod
kolumnami dzwoniy miechy, huczay jak jazz.
W caym tym rozgardiaszu wrya si Magorzacie w pami
jedna pijaniusieka twarz kobieca o oczach bezmylnych, ale
nawet w tej bezmylnoci bagalnych, i wypyno w pamici
jedno sowo: - Frieda.
Magorzacie zaczo si krci w gowie od zapachu wina,
zamierzaa ju wyj, kiedy kot wykona w basenie numer, ktry
j zatrzyma.
Behemot odprawi przy paszczy Neptuna jakie czary i
natychmiast wzburzona masa szampana z sykiem i oskotem
znikna z basenu, za Neptun zion teraz ciemnot fal bez
piany i bez iskierek. Damy piszczc i woajc: - Koniak! - ucieky
od brzegw basenu za kolumny. W kilka sekund pniej basen by
peen, a kot zrobi w powietrzu potrjne salto i run w spieniony
koniak. Wylaz z basenu parskajc, krawat mia rozmoczony,
utraci pozot z wsw oraz lorgnon. Za przykadem Behemota
odwaya si pj tylko jedna dama, wanie owa pomysowa
krawcowa, i jej kawaler, bliej nie znany mody Mulat. Oboje
- 353 -

skoczyli w koniak, ale wtedy Korowiow chwyci Magorzat pod


rk i opucili kpicych si.
Magorzacie wydao si, e lecc widziaa gdzie w wielkich
kamienistych stawach cae gry ostryg. Potem przelatywaa nad
szklan posadzk, pod ktr pony piekielne paleniska, a midzy
nimi krztali si biali kucharze. Potem, kiedy ju prawie nic do
niej nie docierao, zobaczya jakie ciemne lochy, w ktrych
pony pochodnie, a dziewczta podaway skwierczce na
rozarzonych wglach miso, biesiadnicy pili tam wielkimi
kuflami jej zdrowie. Widziaa jeszcze biae niedwiedzie, ktre
gray na harmoniach i taczyy na estradzie kamaryskiego.
Sztukmistrzasalamandr, ktry nie pon w ogniu kominka... I po
raz drugi zaczy opuszcza j siy.
- Ostatnie wyjcie - szepn zafrasowany Korowiow - i
bdziemy wolni!
Magorzata z nieodstpnym Korowiowem u boku znowu
znalaza si w sali balowej, ale teraz ju tam nie taczono nieprzeliczone tumy cisny si pod kolumnami, rodek sali
pozostawiajc wolny. Magorzata nie pamitaa, kto pomg jej
wstpi na podwyszenie, ktre ukazao si na rodku owej
oprnionej czci sali. Kiedy wstpia na nie, usyszaa ku
swemu zdziwieniu, e gdzie bije pnoc, ktra wedug jej
rachuby dawno ju mina. Z ostatnim uderzeniem nie wiedzie
gdzie bijcego zegara cisza opada na tumy goci.
I wtedy Magorzata znowu zobaczya Wolanda. Szed w
towarzystwie Abbadony, Azazella i jeszcze kilku podobnych do
Abbadony, czarnowosych i modych. Zauwaya teraz, e
naprzeciw jej podwyszenia przygotowano drugie, dla Wolanda.
Ale Woland nie skorzysta z niego.

- 354 -

Magorzat zdumiao to, e Woland przyszed na to ostatnie


wielkie wyjcie na balu ubrany dokadnie tak samo, jak by
ubrany w sypialni.
Zwisaa mu z ramion ta sama brudna, pocerowana nocna
koszula, na nogach mia te same przydeptane ranne pantofle. Mia
szpad, ale posugiwa si t obnaon szpad jak lask - wspiera
si na niej.
Z lekka kulejcy Woland stan koo przygotowanego dla
podwyszenia i natychmiast znalaz si przed nim Azazello z tac
w doni - na tacy tej Magorzata zobaczya odcit ludzk gow z
wybitymi przednimi zbami. Nadal trwaa cisza jak makiem
zasia, tylko raz przerwa j daleki i niepojty w tych
okolicznociach odgos dzwonka, jakie bywaj przy drzwiach
frontowych.
- Michale Aleksandrowiczu - niezbyt gono zwrci si do
gowy Woland, a wtedy powieki zabitego uniosy si i Magorzata
drgna - na martwej twarzy zobaczya ywe, pene myli i
cierpienia oczy.
- Wszystko si sprawdzio, prawda? - cign Woland patrzc w
oczy gowy. - Gow odcia kobieta, posiedzenie nie doszo do
skutku, a ja mieszkam w paskim mieszkaniu. To fakt. A fakty to
najbardziej uparta rzecz pod socem. Nas jednak interesuje to, co
bdzie dalej, a nie w dokonany ju fakt. Zawsze by pan
zagorzaym gosicielem teorii, wedug ktrej po odciciu gowy
ycie czowieka si urywa, czowiek zamienia si w popi i
odchodzi w niebyt. Mio mi zakomunikowa panu w obecnoci
mych goci, aczkolwiek mog oni posuy jako dowd
prawdziwoci zgoa innej teorii, e teoria paska jest rwnie
solidna jak byskotliwa. Zreszt wszystkie teorie s siebie warte.
Jest midzy nimi i taka, ktra gosi, e kademu bdzie dane to, w
co wierzy. Niech si zatem tak stanie. Pan odchodzi w niebyt, a ja,
- 355 -

wznoszc toast za istnienie, z radoci speni ten kielich, w ktry


pan si przeksztaci.
Woland wznis szpad. Natychmiast minie okrywajce
czaszk pociemniay i skurczyy si, a potem odpady po kawaku,
oczy znikny i wkrtce Magorzata ujrzaa na tacy taw
czaszk na zotej nce, z oczyma ze szmaragdw i zbami z
pere. Pokrywka czaszki odchylia si na zawiasie.
- Za chwileczk, messer - powiedzia Korowiow zauwaywszy
pytajce spojrzenie Wolanda - stanie on przed panem. W tej
grobowej ciszy sysz ju skrzyp jego lakierkw, sysz, jak
dwiczy odstawiony na st kielich, z ktrego po raz ostatni w
tym yciu napi si szampana. Ale ot i on.
Kierujc si w stron Wolanda wchodzi do sali nowy samotny
go.
Spord mnstwa pozostaych goci-mczyzn zewntrznie nie
wyrnia si niczym, poza jedn rzecz - dosownie chwia si z
przeraenia, co byo wida nawet i daleka. Na policzkach pony
mu krwawe plamy, oczy biegay w potwornym strachu. By
ledwie przytomny i byo to jak najbardziej uzasadnione oszoamiao go wszystko, a przede wszystkim, rzecz jasna, strj
Wolanda.
Przyjty zosta wszake niezmiernie serdecznie.
- A-a-a, nasz drogi baron Meigel - z yczliwym umiechem
zwrci si Woland do gocia, ktrego oczy zrobiy si wielkie jak
filianki. - Mio mi poleci uwadze pastwa - zwrci si Woland
do goci - wielce szanownego barona Meigla, urzdnika Komisji
Wizualnej na stanowisku oprowadzajcego cudzoziemcw po
godnych uwagi miejscach w tej stolicy.
I w tym momencie Magorzata zamara, poznaa bowiem owego
Meigla. Widywaa go niekiedy w moskiewskich teatrach i
restauracjach. Zaraz... - pomylaa Magorzata - wic to chyba
- 356 -

znaczy, e on take umar?... Ale ta sprawa natychmiast zostaa


wyjaniona.
- Drogi baron - cign z radosnym umiechem Woland - by tak
ujmujco uprzejmy, e dowiedziawszy si o moim przyjedzie do
Moskwy natychmiast zadzwoni do mnie i zaofiarowa mi swoje
usugi w dziedzinie, w ktrej osign biego, to znaczy w
sprawie pokazania mi tego, co w Moskwie godne uwagi. Rozumie
si samo przez si, e byem szczliwy mogc zaprosi go do
siebie.
Magorzata zobaczya, e Azazello tymczasem przekazuje tac i
czaszk Korowiowowi.
- Nawiasem mwic, baronie - nieoczekiwanie ciszajc
konfidencjonalnie gos cign Woland - rozeszy si suchy o
paskiej nadzwyczajnej dzy wiedzy. Powiadaj, e wesp z
pask nie mniej wybuja rozmownoci zwraca ona na siebie
powszechn uwag. Co wicej, ze jzyki puciy ju w obieg
takie sowa, jak donosiciel i szpicel. A co jeszcze wicej, s
pewne oznaki, wiadczce o tym, e nie dalej ni za miesic
doprowadzi to pana do bardzo aosnego koca. Tak wic, aby
oszczdzi panu nucego oczekiwania, postanowilimy przyj
mu z pomoc korzystajc z tego, e pan sam si zaprosi do mnie
z zamiarem podsuchania i podpatrzenia wszystkiego, co si da
podsucha i podpatrze.
Baron zrobi si bledszy ni Abbadona, ktry z natury by
wyjtkowo blady, a potem zaszo co strasznego. Abbadona stan
przed baronem i zdj na sekund swoje okulary. W teje chwili w
doniach Azazella co bluzno ogniem, co niezbyt gono
trzasno, jak gdyby kto klasn w donie, baron zacz si
przewraca na wznak, szkaratna krew buchna z jego piersi,
zalaa wykrochmalon koszul i kamizelk. Pod bijcy jej
strumie Korowiow podstawi czaszk, po czym napenion poda
- 357 -

Wolandowi. Martwe ciao barona leao ju bez ycia na


pododze.
- Pij wasze zdrowie, panowie - niezbyt gono powiedzia
Woland i wznoszc puchar dotkn go wargami.
Wwczas zasza metamorfoza. Znikna pocerowana koszula i
przydeptane kapcie. Woland mia teraz na sobie jak czarn
chlamid, a u biodra - stalow szpad. Szybko podszed do
Magorzaty, poda jej puchar i powiedzia rozkazujco:
- Pij!
Magorzacie zakrcio si w gowie, zachwiaa si, ale puchar
dotyka ju jej warg, a czyje gosy - mi moga si zorientowa,
czyje - szeptay jej do obu uszu:
- Prosz si nie ba, krlowo... Prosz si nie ba, krlowo,
krew dawno ju wsika w ziemi. Tam, gdzie j rozlano,
dojrzewaj ju winne grona.
Magorzata nie otwierajc oczu wypia yk i sodki prd
przebieg przez jej yy, zaczo jej dzwoni w uszach. Wydao jej
si, e oguszajco piej koguty, e gdzie graj marsza. Tumy
goci zaczy zatraca czowieczy wygld - wyfraczeni mczyni
i kobiety obrcili si w proch, w nico.
Na oczach Magorzaty rozpad ogarn ca sal, napyn zapach
grobowca. Rozpady si kolumny, pogasy wiata, wszystko
roztajao i nie byo ju adnych fontann, kamelii ani tulipanw.
Byo po prostu to, co byo - skromny salonik jubilerowej i smuka
wiata wpadajcego poprzez jego nie domknite drzwi. I
Magorzata wesza w owe nie domknite drzwi.

- 358 -

24. Wydobycie Mistrza.


W sypialni Wolanda wszystko byo tak, jak przed balem.
Woland siedzia w nocnej koszuli na ku, tylko Hella nie
nacieraa mu ju nogi, lecz nakrywaa do kolacji st, na ktrym
przedtem grali w szachy.
Korowiow i Azazello zdjwszy fraki zasiedli za stoem, a obok
nich ulokowa si oczywicie kot, ktry nie zechcia si rozsta ze
swoim krawatem, cho krawat w zamieni si tymczasem w
idealnie brudn szmatk. Magorzata chwiejc si na nogach
podesza do nich i opara si o st. Wwczas Woland, jak wtedy,
przywoa j gestem i wskaza jej miejsce obok siebie.
- No co, bardzo pani wymczyli? - zapyta.
- O nie, messer - odpara mu Magorzata, ale powiedziaa to tak
cicho, e ledwo j byo sycha.
- Noblesse oblige - zauway kocur i nala Magorzacie do
smukego kieliszka jakiego przejrzystego pynu.
- To wdka? - sabym gosem zapytaa Magorzata.
Kot poczu si dotknity i a podskoczy na krzele.
- Na lito bosk, krlowo - zachrypia - czy omielibym si
nala damie wdki? To czysty spirytus!
Magorzata umiechna si i sprbowaa odsun kieliszek.
- Prosz pi miao - powiedzia Woland i Magorzata
natychmiast wzia kieliszek do rki.
- Siadaj, Hella - powiedzia Woland i wyjani Magorzacie: Noc peni ksiyca to noc witeczna i wieczerzam w maym
gronie przyjaci i sug. A zatem - jak si pani czuje? Jak
przeszed ten mczcy bal?
- Znakomicie! - zaterkota Korowiow. - Wszyscy byli
oczarowani, zakochani, zdruzgotani! Ile taktu, jaka dystynkcja,
wdzik i charme!
- 359 -

Woland w milczeniu wznis kieliszek i traci si z Magorzat.


Magorzata pokornie wypia przekonana, e ten spirytus j
dobije. Nic zego jednak si nie stao. Oywcze ciepo rozgrzao
jej wntrznoci, co mikko uderzyo j po karku, powrciy siy,
poczua si tak, jakby wstaa po dugim orzewiajcym nie,
poczua take wilczy apetyt. Kiedy uwiadomia sobie, e od
wczoraj rano nic nie jada, gd w sta si jeszcze
przeraliwszy... Zacza chciwie je kawior.
Behemot ukroi sobie kawaek ananasa, posoli go, popieprzy,
zjad, a potem tak brawurowo chlupn drug setk spirytusu, e
wszyscy zaczli mu bi brawo.
Kiedy Magorzata wypia drugi kieliszek, wiece w lichtarzach
rozjarzyy si janiej, na kominku przybyo pomieni. Magorzata
wcale nie czua rauszu. Gryzc biaymi zbami miso upajaa si
wyciekajcym sokiem, a jednoczenie przygldaa si, jak
Behemot smaruje musztard ostryg.
- Po jeszcze na to winogrono - trcajc kocura w bok cicho
powiedziaa Hella.
- Prosz mnie nie poucza - odpar Behemot - nie pierwszy raz
siedz przy stole, spokojna gowa!
- Ach, jak mio si je kolacj tak wanie, zwyczajnie, przy
kominku - skrzecza Korowiow - W szczupym gronie...
- Nie, Fagocie - protestowa kocur - bal ma take swoje uroki,
ma rozmach...
- Nie ma w nim adnych urokw ani adnego rozmachu, a te
kretyskie niedwiedzie i tygrysy w barze swoim rykiem o mao
nie przyprawiy mnie o migren - powiedzia Woland.
- Tak jest, messer - powiedzia kot - jeli uwaasz, e nie ma
rozmachu, ja take niezwocznie zaczn by tego samego zdania.
- Uwaaj! - odpowiedzia mu Woland.
- 360 -

- artowaem - z pokor powiedzia kocur - a co do tygrysw, to


ka je usmay.
- Tygrysy s niejadalne - powiedziaa Hella.
- Tak sdzisz? W takim razie prosz posucha - zacz kot i
mruc oczy z zadowolenia opowiedzia, jak to kiedy bdzi po
pustyni przez dziewitnacie dni ywic si jedynie misem
upolowanego tygrysa.
Wszyscy z zainteresowaniem wysuchali tej zajmujcej
opowieci, a kiedy Behemot skoczy opowiada, wszyscy
zawoali chralnie:
- garstwo!
- A najciekawsze w tym garstwie jest to - powiedzia Woland e garstwem jest tu wszystko od pierwszego do ostatniego sowa.
- Ach, tak? garstwo? - zawoa kot i wszyscy sdzili, e
zacznie protestowa, ale on tylko cicho powiedzia: - Historia nas
rozsdzi.
- A prosz mi powiedzie - zwrcia si do Azazella oywiona
po wypitej wdce Margot - zastrzeli go pan, tego eks-barona?
- Naturalnie - odpar Azazello. - Jake miaem go nie zastrzeli?
Koniecznie trzeba go byo zastrzeli.
- Tak si zdenerwowaam! - zawoaa Magorzata. - To byo tak
nieoczekiwane!
- Nie byo w tym nic nieoczekiwanego - zaprotestowa
Azazello, a Korowiow zawy i jkn:
- Jake tu si nie zdenerwowa? Pode mn a nogi si zatrzsy!
Bach! Bach! I baron ley!
- O mao nie dostaem ataku histerii - doda kot oblizujc yk
z kawioru.

- 361 -

- Ale jednego nie rozumiem - mwia Magorzata, a zote iskry


krysztau taczyy w jej oczach - czy na zewntrz nie byo sycha
muzyki i w ogle rozgwaru caego tego balu?
- Oczywicie, e nie byo sycha, krlowo - wyjani
Korowiow - to trzeba robi tak, eby nie byo sycha. Trzeba to
robi precyzyjnie.
- No tak, oczywicie... Bo przecie ten czowiek na schodach,
przecie on... wtedy kiedy Azazello i ja mijalimy go... i ten drugi
przy wejciu na klatk schodow... sdz, e on obserwowa
wasze mieszkanie...
- Susznie, susznie! - woa Korowiow - susznie, droga
Magorzato! To, co pani mwi, potwierdza moje podejrzenia!
Oczywicie, on obserwowa mieszkanie! Sam w pierwszej chwili
wziem go za jakiego roztargnionego privat-docenta albo za
zakochanego, ktry wyczekuje na schodach. Ale nie, nie! Co mi
pikno w sercu! On obserwowa mieszkanie! I ten drugi przed
wejciem take! I tamten w bramie rwnie! .
- A ciekawe, co by byo, gdyby tak przyszli, eby was
aresztowa? - zapytaa Magorzata.
- Z ca pewnoci przyjd, czarujca krlowo, z ca pewnoci
- odpowiedzia Korowiow. - Czuje serce moje, e przyjd. Nie
teraz oczywicie, ale we waciwym czasie przyjd bez wtpienia.
Ale sdz, e nic ciekawego si nie zdarzy.
- Ach, jak ja si zdenerwowaam, kiedy ten baron upad! mwia Magorzata, najwyraniej dotd jeszcze przeywajc
pierwsze morderstwo, jakie zdarzyo si jej widzie. - Pan i
pewnoci dobrze strzela?
- Nie narzekam - odpowiedzia Azazello.
- Na ile krokw? - zadaa mu Magorzata niezupenie jasne
pytanie.
- 362 -

- To zaley do czego - roztropnie odpar Azazello - co innego


trafi motkiem w szyb krytyka atuskiego, a zupenie co
innego - trafi go w serce.
- W serce! - zawoaa Magorzata, nie wiedzie, czemu
chwytajc si za wasne serce. - W serce! - powtrzya gucho.
- Co to za krytyk atuski? - przygldajc si Magorzacie
zapyta Woland.
Azazello, Korowiow i Behemot jako wstydliwie pospuszczali
oczy, Magorzata za czerwienic si odpowiedziaa:
- Taki jeden krytyk... Dzi wieczorem zdemolowaam mu cae
mieszkanie.
- Prosz, prosz! A czemu to?...
- Ten czowiek, messer - wyjania Magorzata - zgubi
pewnego Mistrza.
- Ale dlaczeg si pani sama fatygowaa? - zapyta Woland.
- Pozwl mi, messer - zrywajc si z krzesa radonie
zawrzasn kocur.
- Sied! - burkn Azazello wstajc. - Sam tam zaraz pojad...
- Nie! - zawoaa Magorzata. - Nie, bagam, messer, nie trzeba!
- Jak pani woli, jak pani sobie yczy - odpar Woland, a
Azazello usiad na swoim miejscu.
- Wic na czym emy to stanli, nieoszacowana krlowo
Margot? - mwi Korowiow. - Ach, tak, serce... W serce to on
trafia - Korowiow wycign dugi swj palec w kierunku
Azazella - jak chce. W dowolny przedsionek albo w dowoln
komor - do wyboru.
Magorzata nie od razu zrozumiaa, a zrozumiawszy zawoaa ze
zdumieniem:
- Ale przecie ich nie wida!
- 363 -

- Zociutka - skrzecza Korowiow - caa sztuka na tym polega,


e s niewidoczne! Na tym wanie polega cay dowcip! W
przedmiot, ktry wida, kady potrafi trafi!
Korowiow wyj z szuflady stou sidemk pik, poda j
Magorzacie i poprosi, by zechciaa zaznaczy paznokciem
dowolne serduszko.
Magorzata zaznaczya to w prawym grnym rogu. Hella
schowaa kart pod poduszk i zawoaa:
- Gotowe!
Azazello, ktry siedzia tyem do poduszki, wyj z kieszeni
sztuczkowych spodni oksydowany samopowtarzalny pistolet,
opar sobie luf na ramieniu i nie odwracajc si w stron oa
wystrzeli, wywoujc zabawne przeraenie Magorzaty. Spod
przestrzelonej poduszki wyjto sidemk. Zaznaczone przez
Magorzat serduszko byo przedziurawione.
- Nie chciaabym si spotka z panem, kiedy bdzie pan mia w
rku rewolwer - spogldajc kokieteryjnie na Azazella
powiedziaa Magorzata.
Pasjami lubia ludzi, ktrzy to, co robi, robi po mistrzowsku.
- Krlowo bezcenna - piszcza Korowiow - nikomu bym nie
radzi spotka si z nim nawet wtedy, kiedy nie bdzie mia w
rku adnego rewolweru! Daj sowo honoru byego dyrygenta
chru cerkiewnego, sowo honoru byego zapiewajy, e nie ma
czego zazdroci czowiekowi, ktry na swej drodze spotka
Azazella.
Kot podczas eksperymentu ze strzelaniem siedzia naspiony, a
wreszcie owiadczy:
- Podejmuj si pobi ten rekord z sidemk.
Azazello warkn co w odpowiedzi. Kot jednak by uparty i
zada nie jednego, ale dwch rewolwerw. Azazello wyj drugi
- 364 -

rewolwer z drugiej tylnej kieszeni spodni i krzywic si


pogardliwie poda zarozumialcowi.
Zaznaczyli na sidemce dwa serduszka. Kot, odwrcony od
poduszki, dugo si przygotowywa. Magorzata siedziaa
zatykajc uszy palcami i patrzya na sow, ktra drzemaa na
gzymsie kominka. Kot wypali z obu rewolwerw, jednoczenie
wrzasna Hella, zabita sowa spada z kominka i stan rozbity
zegar. Hella, ktrej jedna do bya zakrwawiona, z wyciem
wczepia si w sier kota, on jej we wosy, i oboje zwinici w
kbek potoczyli si po pododze. Jeden z kieliszkw spad ze
stou i rozbi si.
- Zabierzcie ode mnie t wciek diablic! - wy kocur, usiujc
si wyrwa Helli, ktra siedziaa na nim na oklep.
Rozdzielono walczcych, Korowiow dmuchn na przestrzelony
palec Helli, palec si zagoi.
- Nie mog strzela, kiedy kto mi gada nad uchem! - krzycza
Behemot i usiowa z powrotem wepchn na miejsce ogromny
kb wyrwanej mu z grzbietu sierci.
- Id o zakad - umiechajc si do Magorzaty powiedzia
Woland - e on ten numer zrobi naumylnie. Behemot strzela
cakiem niele.
Hella pogodzia si z kotem i ucaowali si na znak zgody.
Wyjli kart spod poduszki, obejrzeli j. Prcz serduszka, ktre
przestrzeli Azazello, adne nie byo uszkodzone.
- To niemoliwe - zapewnia kot patrzc przez kart na wiato
lichtarza.
Wesoa kolacja trwaa dalej. wiece opyway w kandelabrach,
falami pyno przez pokj suche, wonne ciepo kominka.
Magorzata najada si, ogarno j uczucie bogoci. Patrzya, jak
szare kka dymu znad cygara Azazella egluj do kominka i jak
kocur chwyta je na koniuszek szpady.
- 365 -

Nie chciao jej si nigdzie std odchodzi, cho odnosia


wraenie, e jest ju bardzo pno. Wedug wszelkich oznak
dochodzia szsta rano. Wykorzystaa wic chwil milczenia,
zwrcia si do Wolanda i niemiao, niepewnie powiedziaa:
- Chyba czas ju na mnie... Jest pno...
- Dokd si pani pieszy? - zapyta Woland uprzejmie, ale nieco
oschle.
Pozostali milczeli, udawali, e s pochonici keczkami dymu
z cygara.
To do reszty zmieszao Magorzat.
- Tak, ju czas - powtrzya i odwrcia si, jak gdyby szukajc
narzutki czy paszcza. Poczua si nagle zaenowana swoj
nagoci. Wstaa od stou, Woland w milczeniu podnis z ka
swj brudny znoszony szlafrok, a Korowiow narzuci go
Magorzacie na ramiona.
- Dzikuj panu, messer - zaledwie dosyszalnie powiedziaa
Magorzata i pytajco popatrzya na Wolanda.
Umiechn si w odpowiedzi tyle uprzejmie, ile obojtnie.
Czarna rozpacz z miejsca oblaa jej serce.
Magorzata poczua si oszukana. Nikt najwyraniej nie
zamierza zaproponowa adnej nagrody za jej usugi na balu, nikt
jej take nie zatrzymywa. Na domiar zego byo dla niej zupenie
oczywiste, e nie ma dokd i. Przelotna myl o tym, e trzeba
bdzie wrci do willi, wywoaa w niej wewntrzny wybuch
rozpaczy. A moe ma poprosi sama, jak to jej doradza Azazello,
kiedy j wodzi na pokuszenie W ogrodzie Aleksandrowskim?
Nie, za nic! - powiedziaa sobie.
- Wszystkiego dobrego, messer - powiedziaa na gos,
pomylaa za:
- 366 -

Byle si std wydosta, potem ju jako dojd do rzeki i utopi


si.
- Prosz usi - rozkaza nagle Woland.
Magorzata zmienia si na twarzy i usiada.
- Chce pani moe powiedzie co na poegnanie?
- Nie, messer, nie mam nic do powiedzenia - dumnie odpara
Magorzata - poza tym, e jeli jestem jeszcze potrzebna, to jestem
gotowa zrobi wszystko, czego bdziesz sobie yczy. Nie jestem
ani troch zmczona i bardzo dobrze bawiam si na balu. Tak, e
gdyby mia potrwa jeszcze duej, znowu ofiarowaabym moje
kolano, by tysice szubienicznikw i mordercw mogy je
ucaowa. - Magorzata patrzya na Wolanda jak przez zason, jej
oczy napeniay si zami.
- Susznie! Ma pani zupen racj! - dwicznie, straszliwie
zawoa Woland - tak wanie trzeba!
- Tak wanie trzeba! - powtrzya jak echo wita Wolanda.
- To bya prba - powiedzia Woland - niech pani nigdy nikogo i
o nic nie prosi! Nigdy i o nic, tych zwaszcza, ktrzy s od pani
potniejsi. Sami zaproponuj, sami wszystko dadz. Siadaj,
dumna kobieto - Woland zdar z Magorzaty ciki szlafrok i
Magorzata znowu siedziaa na posaniu obok Wolanda. - A wic,
Margot - cign Woland agodniejszym ju gosem - czego pani
chce za to, e bya dzi pani gospodyni mego balu? Czego da
pani za swoj nago na balu? Na ile ocenia pani swe kolana?
Jakich strat przyczynili pani moi gocie, ktrych przed chwil
nazwaa pani szubienicznikami? Prosz mwi! I prosz ju teraz
mwi bez skrpowania, poniewa propozycja wysza ode mnie.
Serce Magorzaty zaomotao, westchna gboko, zacza si
zastanawia.
- No, c to, mielej! - zachca Woland. - Prosz rozbudzi
swoj wyobrani, nieche jej pani da ostrog! Ju za sam
- 367 -

obecno przy zamordowaniu tego, niech mu ziemia cik


bdzie, otra barona naley si czowiekowi nagroda, zwaszcza
jeli czowiek ten jest kobiet. A wic?
Magorzacie zaparo dech, chciaa ju wypowiedzie od dawna
sformuowane w duchu najgortsze yczenie, ale nagle poblada,
otworzya usta, wytrzeszczya oczy. Frieda!... Frieda, Frieda!... krzycza jej w uszach czyj natrtny, bagalny gos. - Ja jestem
Frieda! - i Magorzata zacinajc si co sowo zacza mwi:
- A zatem, jak rozumiem... mog... wyrazi jedno yczenie?
- Zada, zada, mia donna - umiechajc si
porozumiewawczo odpar Woland. - Zada spenienia jednego
yczenia.
Ach, jak zrcznie, jak dobitnie Woland powtarzajc sowa
Magorzaty podkreli to jedno yczenie! Magorzata
westchna raz jeszcze i powiedziaa:
- Chc, aby przestano podsuwa Friedzie t chustk, ktr
zadusia swoje dziecko.
Kocur wznis lepia ku niebu, westchn dononie, ale nic nie
powiedzia, moe dlatego, e przypomnia sobie o swoim
pokiereszowanym uchu.
- Poniewa - umiechnwszy si zacz mwi Woland moliwo wzicia przez pani apwki od tej idiotki Friedy jest
oczywicie najzupeniej wykluczona - nie daoby si to przecie
pogodzi z pani krlewsk godnoci - doprawdy nie wiem, co
mam pocz. Mam chyba tylko jedno wyjcie - zaopatrzy si w
szmaty i pozatyka nimi wszystkie szpary w cianach mej
sypialni.
- O czym pan mwi, messer? - zdumiaa si Magorzata
usyszawszy te doprawdy niepojte sowa.

- 368 -

- Najzupeniej si z tob zgadzam, messer - wmiesza si do


rozmowy kocur - wanie szmatami! - I rozdraniony kot trzasn
ap w st.
- Mwi o miosierdziu - wyjani swoje sowa Woland nie
spuszczajc z Magorzaty pomiennego oka - niekiedy
najzupeniej nieoczekiwanie i zdradliwie wciska si ono w
najmniejsze szczeliny. Dlatego wanie mwiem o szmatach...
- To samo miaem na myli! - zawoao kocisko i na wszelki
wypadek odchylio si od Magorzaty osaniajc swoje spiczaste
uszy umazanymi rowym kremem apami.
- Wyno si! - powiedzia do Woland.
- Nie wypiem jeszcze kawy - odpar kot - wic jak mog
wyj? Czyby, messer, w witeczn noc goci przy stole
dzielono na dwie kategorie? Jedni - pierwszej, a inni - jak mawia
ten smutny sknera-bufetowy - drugiej wieoci?
- Milcz! - przykaza kotu Woland i zwracajc si do Magorzaty
zapyta:
- O ile zdoaem si zorientowa, jest pani czowiekiem
niespotykanej dobroci? Czowiekiem wyjtkowo moralnym?
- O, nie - odpowiedziaa mu z naciskiem Magorzata - wiem, e
z panem mona rozmawia tylko szczerze, wic powiem panu z
ca szczeroci, na jak mnie sta - jestem lekkomylna.
Wstawiam si za Fried tylko dlatego, e byam tak nierozwana i
zrobiam jej nadziej. Ona czeka, messer, ona wierzy w moj
potg. A jeli zostanie zawiedziona, ja znajd si w okropnej
sytuacji. Przez cae ycie nie zaznam spokoju. C robi, tak si
zoyo.
- A-a - powiedzia Woland - rozumiem.
- Sprawi pan to? - zapytaa cicho Magorzata.
- 369 -

- W adnym razie - odpowiedzia Woland - zaszo tu, droga


krlowo, mae nieporozumienie. Kady resort powinien si
zajmowa wasnymi sprawami. Nie przecz, mamy do due
moliwoci, znacznie wiksze, ni sdz niektrzy, niezbyt
dalekowzroczni ludzie...
- Ach, bez porwnania wiksze - nie wytrzyma i wtrci si
kocur, najwyraniej niezmiernie z tych moliwoci dumny.
- Zamilcz wreszcie u diaba! - powiedzia do Woland i
zwracajc si do Magorzaty kontynuowa: - Ale jaki jest sens
zajmowa si tym, czym, jak ju powiedziaem, zaj si
powinien inny resort? A zatem ja tego nie zrobi, pani to zaatwi
sama.
- A czy na moje yczenie zostanie to zaatwione?
Azazello ironicznie wybauszy na Magorzat pokryt bielmem
renic, ukradkiem pokrci rud gow i prychn.
- Niech pani sprbuje, co za utrapienie - mrukn Woland,
pokrci globus i j si wpatrywa w jaki punkt na nim,
najwyraniej w czasie rozmowy z Magorzat zajmujc si
rwnie innymi sprawami.
- No, Frieda... - podpowiedzia Korowiow.
- Frieda! - przeraliwie krzykna Magorzata.
Drzwi otworzyy si na ocie i wbiega do komnaty naga,
potargana, ale zupenie ju trzewa kobieta o szalonych oczach.
Wycigna rce do Magorzaty, a Magorzata majestatycznie
oznajmia:
- Wybaczono ci. Nie bd ci ju wicej przynosi chustki.
Usyszeli jk Friedy, Frieda pada na twarz na podog, lega
krzyem przed Magorzat. Woland machn rk i Frieda
znikna im sprzed oczu.
- Dzikuj, egnam was - powiedziaa Magorzata i wstaa.
- 370 -

- Jak sdzisz, Behemocie - rzek Woland - nie bdziemy chyba


erowa w noc wita na uczynkach kogo, kto jest tak dalece
niepraktyczny - zwrci si ku Magorzacie. - A zatem to si nie
liczy, ja przecie nic nie zrobiem. Czego pani pragnie dla siebie?
Zapado milczenie. Przerwa je Korowiow szepcc Magorzacie
do ucha:
- Donno ty moja brylantowa, radz, niech pani bdzie tym
razem rozsdniejsza! No, bo przecie fortuna moe si pani
wymkn!
- Chc, by mi natychmiast, w tej chwili zwrcono mego
ukochanego Mistrza - powiedziaa Magorzata i twarz jej
zeszpeci skurcz.
Natenczas do komnaty wdar si wicher, spaszczyy si
pomienie wiec w lichtarzach, wyda si cika zasona na
oknie, okno otworzyo si i w dali na wysokoci ukaza si krgy,
nie poranny jednak, tylko pnocny ksiyc. Z parapetu okna
speza na podog zielonkawa chusta nocnej powiaty i zjawi si
na niej nocny go Iwana, ten, ktry nazywa siebie Mistrzem.
Mia na sobie szpitaln odzie, by w szlafroku, w rannych
pantoflach i w czarnej czapeczce, z ktr si nie rozstawa.
Nerwowy grymas znieksztaca jego nie ogolon twarz, Mistrz z
obkaczym lkiem patrzy z ukosa na pomyki wiec,
ksiycowy strumie wrza wok niego.
Magorzata poznaa go od razu, jkna, plasna w donie i
podbiega do Mistrza. Caowaa go w czoo, w usta, tulia si do
kujcego policzka, dugo powstrzymywane zy biegy teraz
strumieniami po jej twarzy.
Wymawiaa jedno tylko sowo, powtarzaa je bezmylnie:
- Ty... ty... ty...
Mistrz odsun j od siebie i guchym gosem powiedzia:
- 371 -

- Nie pacz, Margot, nie drcz mnie, jestem bardzo chory chwyci za parapet, jak gdyby zamierzajc wskoczy na i uciec,
i, wpatrujc si w siedzcych za stoem, zawoa: - Boj si,
Margot! Znowu zaczynaj si halucynacje!
Magorzata krztusia si od szlochu, szeptaa:
- Nie, nie, nie... Niczego si nie bj... jestem przy tobie... jestem
przy tobie...
Korowiow, nie wiedzie kiedy, zrcznie podsun Mistrzowi
krzeso i Mistrz usiad, Magorzata za pada na kolana, przytulia
si do boku chorego i tak zamara. Bya bardzo przejta, nawet nie
zauwaya, e jako nagle przestaa ju by naga, e ma teraz na
sobie czarny jedwabny paszcz. Chory spuci gow i wbi w
ziemi pospny wzrok.
- Tak - powiedzia po chwili milczenia Woland - niele go
zaatwili. - Zwrci si do Korowiowa: - Daj no, rycerzu, temu
czowiekowi co wypi.
Magorzata drcym gosem bagaa Mistrza:
- Wypij! Wypij! Boisz si? Oni ci pomog, wierz mi!
Chory wzi kieliszek i wypi to, co w nim byo, ale rka mu
zadraa, kieliszek wypad z niej i stuk si u jego stp.
- To na szczcie, na szczcie - szepn do Magorzaty
Korowiow. - Prosz popatrzy, przychodzi do siebie.
Rzeczywicie, spojrzenie chorego byo ju mniej dzikie,
spokojniejsze.
- Ale to ty, Margot? - zapyta ksiycowy go.
- To ja, moesz by tego pewien - odpowiedziaa Magorzata.
- Jeszcze! - poleci Woland.
Kiedy Mistrz osuszy drugi kieliszek, jego oczy oywiy si
oprzytomniay.
- 372 -

- Teraz to co innego - mruc oczy powiedzia Woland - teraz


moemy porozmawia. Kim pan jest?
- Teraz jestem nikim - odpar Mistrz i umiech wykrzywi mu
usta.
- Skd pan przybywa?
- Z domu udrki. Jestem chory umysowo - odpowiedzia
przybysz.
Magorzata nie moga znie tych sw, zapakaa znowu. Potem
otara oczy i powiedziaa:
- Straszne sowa! Straszne! On jest Mistrzem, messer, musisz o
tym wiedzie! Uzdrw go, on jest tego wart!
- Czy pan wie, z kim pan teraz rozmawia? - zapyta przybysza
Woland. - U kogo si pan znajduje?
- Wiem - odpowiedzia Mistrz. - W domu wariatw moim
ssiadem by ten chopiec, Iwan Bezdomny. Opowiedzia mi o
panu.
- Oczywicie, oczywicie - powiedzia Woland - miaem
przyjemno zetkn si z tym modym czowiekiem na
Patriarszych Prudach. O mao co mnie samego nie doprowadzi do
obdu dowodzc mi, e nie istniej.
Ale pan wierzy, e to rzeczywicie jestem ja?
- C robi, musz wierzy - powiedzia przybysz - ale,
oczywicie, bybym znacznie spokojniejszy, gdybym mg
uwaa pana za wytwr halucynacji. - Tu spostrzeg si i doda: O, przepraszam!...
- No c, skoro sprawi to, e bdzie pan spokojniejszy, to
prosz tak uwaa - uprzejmie odpar Woland.
- Nie, nie! - mwia przestraszona Magorzata i potrzsaa
Mistrza za rami. - Opamitaj si! Stane naprawd przed nim!
Kocur i teraz si wtrci:
- 373 -

- Za to ja wygldam, jak gdybym si przywidzia. Prosz


zwrci uwag na mj profil w wietle ksiyca - wlaz w sup
ksiycowego wiata i chcia co jeszcze doda, ale poproszono
go, eby si zamkn, wic odpar: - Dobrze, dobrze, mog
milcze! Bd milczc halucynacj - i zamilk.
- Prosz powiedzie, dlaczego Magorzata nazywa pana
Mistrzem? - zapyta Woland.
Mistrz umiechn si i powiedzia:
- To sabostka, ktr naley jej wybaczy. Magorzata ma zbyt
wysokie mniemanie o powieci, ktr napisaem.
- O czym bya ta powie?
- O Poncjuszu Piacie.
I oto znowu zachwiay si, rozedrgay jzyczki wiec,
zadzwonia zastawa na stole - Woland rozemia si grobowo, ale
miech ten nikogo nie przestraszy ani nie zdumia. Behemot nie
wiadomo dlaczego zacz bi brawo.
- O czym? O czym? O kim? - przestajc si mia powiedzia
Woland. - Wanie teraz? To niebywae! Nie mg pan sobie
znale innego tematu? Chciabym przejrze t pask powie Woland wycign otwart do.
- Niestety, nie mog tego zrobi - odpar Mistrz - spaliem j w
piecu.
- Przepraszam, nie mog w to uwierzy - odpowiedzia Woland
- to niemoliwe, rkopisy nie pon - odwrci si do Behemota i
powiedzia: - Ano, Behemocie, daj no tu t powie.
Kot momentalnie zerwa si z krzesa i wszyscy zobaczyli, e
siedzia na grubym pliku maszynopisw. Egzemplarz, ktry lea
na wierzchu, kocur z ukonem poda Wolandowi. Magorzata
zadraa, bya znw zdenerwowana do ez, krzykna:
- To twj rkopis!
- 374 -

Woland wzi do rki podany mu egzemplarz, odwrci go,


odoy i w milczeniu, bez umiechu, zapatrzy si na Mistrza. Ale
Mistrz, nie wiadomo dlaczego, posmutnia, zacz si niepokoi,
wsta z krzesa, zaama rce i zwracajc si do dalekiego ksiyca
zacz mamrota dygocc:
- I w nocy, i przy ksiycu nie zaznam spokoju!... Czemu, nie
pozostawiono mnie w spokoju? O, bogowie, o, bogowie moi!...
Magorzata wczepia si w szpitalny szlafrok, przytulia si do
Mistrza i take zacza mamrota, smutna, zalana zami:
- Boe, dlaczego nie pomaga ci lekarstwo?
- To nic, to nic, to nic - szepta Korowiow uwijajc si wok
Mistrza - to nic, to nic... Jeszcze kieliszeczek, a ja te dla
towarzystwa...
I kieliszeczek zagra, rozbysn w wietle ksiyca i
kieliszeczek ten pomg. Posadzono Mistrza z powrotem na
krzele, twarz chorego uspokoia si.
- No, teraz wszystko ju jasne - powiedzia kot zapominajc, e
obieca by milczc halucynacj. - Teraz myl przewodnia tego
dziea jest dla mnie oczywista. Co powiedzia, Azazello? zwrci si do milczcego Azazella.
- Powiedziaem - powiedzia tamten przez nos - e warto by ci
utopi.
- Wicej miosierdzia, Azazello - odpar mu kocur - nie
podsuwaj takiej myli mojemu wadcy. Moesz mi wierzy, e co
noc ukazywabym ci si w takim samym ksiycowym stroju, jak
nasz biedny Mistrz, i kiwabym na ciebie palcem, i przyzywabym
ci do siebie. Jak by si wtedy czu, o Azazello?
- No, Magorzato - znowu wczy si do rozmowy Woland niech wic pani powie, czego pani pragnie?
Oczy Magorzaty rozbysy, bagalnie zwrcia si do Wolanda:
- 375 -

- Pozwlcie mi szepn mu par sw.


Woland skin gow, a Magorzata przypada Mistrzowi do
ucha i co szeptaa. Usyszano odpowied Mistrza:
- Nie, za pno. Niczego ju nie chc od ycia, prcz tego
jednego - chc widzie ciebie. Ale radz ci jeszcze raz - opu
mnie, ze mn zginiesz.
- Nie, nie zostawi ci - odpara Magorzata i zwrcia si do
Wolanda. - Prosz, ebymy znw si znaleli w suterenie przy
zauku Arbackim, eby znowu palia si lampa i eby wszystko
byo jak dawniej.
Tu Mistrz si zamia i ujmujc od dawna ju potargan gow
Magorzaty powiedzia:
- Ach, messer, niech pan nie sucha tej biednej kobiety! W owej
suterenie ju od dawna mieszka kto inny, a w ogle to si nie
zdarza, eby cokolwiek znowu byo tak, jak ju byo. - Przytkn
policzek do gowy swej ukochanej, obj Magorzat i zacz
mrucze: - Biedna... biedna...
- Nie zdarza si, powiada pan? - powiedzia Woland - To
prawda. Ale my jednak sprbujemy. - I zawoa: - Azazello!
I zaraz zwali si z sufitu na podog ogupiay, bliski obdu
obywatel w samej bielinie, ale nie wiedzie czemu z walizk w
doni i w kaszkiecie.
Trzs si i kuca ze strachu.
- Mogarycz? - zapyta Azazello tego, ktry spad im z nieba.
- Alojzy Mogarycz - drc odpowiedzia mu tamten.
- To ty po przeczytaniu artykuu atuskiego o powieci tego
czowieka napisae na niego donos, e przechowuje on nielegaln
literatur? - zapyta Azazello.
wieo przybyy obywatel zsinia i zala si zami skruchy.
- 376 -

- Chciae zaj jego mieszkanie? - Najserdeczniej, jak umia,


powiedzia przez nos Azazello.
W pokoju da si sysze syk rozwcieczonej kotki i Magorzata
z okrzykiem:
- Popamitasz wiedm, popamitasz! - wczepia si
paznokciami w twarz Alojzego Mogarycza.
Powstao zamieszanie.
- Co ty wyprawiasz? - rozpaczliwie jkn Mistrz. - Margot, nie
kompromituj si!
- Protestuj! To nie kompromitacja! - wrzeszcza kot.
Korowiow odcign Magorzat.
- Wstawiem wann... - szczkajc zbami dar si pokrwawiony
Mogarycz i z przeraenia zacz bredzi od rzeczy: - Samo
pobielenie... sam ton...
- To bardzo dobrze, e wstawie wann - powiedzia z aprobat
Azazello - on powinien zaywa kpieli. - I wrzasn: - Won!
Mogarycza przekrcio do gry nogami i wynioso z sypialni
Wolanda przez otwarte okno.
Mistrz wytrzeszczy oczy, szepta:
- To jest chyba jeszcze lepsze od tego, o czym opowiada Iwan!
- Rozglda si, gboko wstrznity, wreszcie zwrci si do
kota: - Przepraszam, czy to ty... Czy to pan... - zajkn si nie
wiedzc, jak powinien si zwraca do kocura. - Czy to pan jest
tym kotem, ktry wsiada do tramwaju?
- Ja - przytakn kot, ktry czu si pochlebiony, i doda: - Mio
mi usysze, e si pan tak uprzejmie zwraca do kota. Nie
wiadomo dlaczego, wszyscy mwi do kotw ty, cho jako
ywo aden kot nigdy z nikim nie pi bruderszaftu.

- 377 -

- Wydaje mi si, e niezupenie jest pan kotem - niepewnie


odpar na to Mistrz. - Tak czy owak zaczn mnie szuka w
szpitalu - niemiao doda zwracajc si do Wolanda.
- Dlaczego mieliby szuka! - uspokoi go Korowiow i w rkach
Korowiowa znalazy si jakie papiery, jakie ksigi: - Paska
historia choroby?
- Tak...
Korowiow cisn histori choroby do kominka.
- Nie ma dokumentu, wic nie ma i czowieka - powiedzia z
zadowoleniem.
- A to jest ksiga meldunkowa paskiego gospodarza?
- Ta-ak...
- Zobaczymy, kto tu jest zameldowany? Alojzy Mogarycz? Korowiow dmuchn na stronic ksigi meldunkowej. - Raz-dwa i
ju go nie ma i nigdy, prosz zwrci na to uwag, nigdy nie byo.
A gdyby si ten paski gospodarz zdziwi, to niech mu pan powie,
e mu si ten Alojzy przyni.
Mogarycz? Co znowu za Mogarycz? aden Mogarycz nigdy nie
istnia! - I zasznurowana ksiga ulotnia si z rak Korowiowa. - I
ksiga jest ju w biurku waciciela domku.
- Bardzo susznie pan zauway - mwi Mistrz wstrznity
maestri Korowiowa - e skoro nie ma dokumentu, to nie ma
rwnie czowieka. To wanie mnie nie ma - nie mam adnych
dokumentw.
- Przepraszam - zawoa Korowiow - to wanie halucynacja, oto
jest paski dokument - i Korowiow poda dokument Mistrzowi.
Potem przewrci oczyma i sodko wyszepta do Magorzaty: - A
oto pani skarb, Magorzato Nikoajewna. - I Korowiow wrczy
Magorzacie wielki brulion z nadpalonymi brzegami, zasuszon
r, zdjcie i ksieczk oszczdnociow, t ostatni ze
- 378 -

szczegln troskliwoci. - Dziesi tysicy, ktre bya pani


uprzejma wpaci, Magorzato Nikoajewna.
Cudzego nam nie trzeba.
- Prdzej mi apy uschn, ni sign po cudze - nad si i
wrzasn kocur, ktry taczy na walizce, starajc si upcha w
niej wszystkie egzemplarze nieszczsnej powieci.
- A oto i pani dokumencik - cign Korowiow podajc
Magorzacie dokument, a potem zwracajc si do Wolanda
zameldowa z szacunkiem: - Ju wszystko, messer!
- Nie, to jeszcze nie wszystko - odpar odrywajc si od globusa
Woland - mia donna droga, dokd pani rozkae odesa jej wit?
Mnie ona nie jest potrzebna.
I natychmiast przez otwarte drzwi wbiega Natasza. Zawoaa do
Magorzaty:
- ycz pani duo szczcia, Magorzato Nikoajewna! - Skina
Mistrzowi gow i znowu zwrcia si do Magorzaty: - Ja
przecie doskonale wiedziaam, dokd pani chodzi.
- Suce wiedz wszystko - znaczco wznoszc ap zauway
kot. - Jest bdem sdzi, e s lepe.
- Czego chcesz, Natasza? - zapytaa Magorzata. - Wracaj do
willi.
- Magorzato Nikoajewna, zociutka - bagalnie zacza Natasza
i pada na kolana. - Niech pani ich uprosi - wskazaa oczyma
Wolanda - niech mnie zatrzymaj jako wiedm. Nie chc wraca
do willi! Nie wyjd ani za inyniera, ani za technika! Monsieur
Jacques owiadczy mi si wczoraj na balu. - Natasza rozwara
zacinit pi i pokazaa jakie zote monety.
Magorzata spojrzaa pytajco na Wolanda. Woland skin
gow.
- 379 -

Wwczas Natasza rzucia si Magorzacie na szyj, gono j


pocaowaa i z okrzykiem triumfu wyleciaa przez okno.
Zastpi j Mikoaj Iwanowicz. Przybra znowu swoj ludzk
posta, by jednak niezmiernie ponury, a nawet chyba zirytowany.
- O, tego to zwolni ze szczegln przyjemnoci - powiedzia
Woland patrzc z odraz na lokatora z parteru - z wyjtkow
przyjemnoci, bo takich nam tu nie trzeba.
- Bardzo prosz o wydanie mi zawiadczenia - toczc dzikim
wzrokiem powiedzia z wielkim naciskiem Mikoaj Iwanowicz zawiadczenia, gdzie spdziem dzisiejsz noc.
- W celu okazania komu? - surowo zapyta kocur.
- W celu okazania milicji i mojej onie - stanowczo powiedzia
Mikoaj Iwanowicz.
- Zazwyczaj nie wydajemy zawiadcze - powiedzia kot i nad
si - ale dla pana zrobimy chyba wyjtek.
I Mikoaj Iwanowicz ani si obejrza, a ju goa Hella siedziaa
przy maszynie, a kot dyktowa jej:
- Zawiadcza si niniejszym, e okaziciel niniejszego
zawiadczenia, Mikoaj Iwanowicz, spdzi wyej wymienion
noc na balu u szatana, gdzie zosta zaangaowany jako rodek
lokomocji... otwrz, Hella, nawias, a w nawiasie napisz wieprz.
Podpisano - Behemot.
- A data? - pisn byy wieprz.
- Dat nie wpisujemy, z dat dokument byby niewany powiedzia kot skadajc niedbay podpis. Potem wyj skd
piecztk, chuchn na ni urzdowo, odbi na papierze sowo
zapacono i wrczy w papier lokatorowi z parteru. Po czym
lokator z parteru znikn bez ladu, a na jego miejscu zjawi si
nowy nieoczekiwany go.
- 380 -

- A to znw kto? - z obrzydzeniem zapyta Woland, doni


osaniajc si przed blaskiem wiec.
Warionucha zwiesi gow, westchn i cicho powiedzia:
- Zwolnijcie mnie, nie mog by wampirem. Przecie mymy z
Hell wtedy o mao co nie wyprawili Rimskiego na tamten wiat.
A ja nie jestem krwioerczy. Wypucie mnie!
- Co to znowu za brednie? - marszczc czoo powiedzia
Woland. - Jaki Rimski? Co to znowu za bzdura?
- Prosz si nie denerwowa, messer - odezwa si Azazello i
zwrci si do Warionuchy: - Przez telefon nie naley nikomu
ublia. Przez telefon nie naley kama. Zrozumiano? Nie
bdziesz tego wicej robi?
Warionusze z radoci zamcio si w gowie, twarz mu si
rozpromienia i, ogupiay, zacz mamrota:
- Jak Boga ko... to jest, chciaem powiedzie... Wasza Wyso...
zaraz po obiedzie... - Warionucha przyciska donie do piersi i
patrzy na Azazella bagalnie.
- Dobra. Do domu! - powiedzia Azazello i Warionucha
rozpyn si.
- Teraz zostawcie mnie z nimi samego - poleci Woland
wskazujc na Mistrza i Magorzat.
Polecenie Wolanda zostao wykonane byskawicznie. Po chwili
milczenia Woland zwrci si do Mistrza:
- A zatem - do sutereny na Arbacie? A kto bdzie w takim razie
pisa? A marzenia, a natchnienie?
- Nie mam ju adnych marze i natchnienie mnie opucio odpowiedzia Mistrz - nikt mnie ju nie interesuje oprcz niej znw pooy do na gowie Magorzaty - zamali mnie, jestem
znuony i chc do sutereny - A paska powie? A Piat?
- 381 -

- Znienawidziem t powie - odpar Mistrz. - Zbyt wiele przez


ni wycierpiaem.
- Bagam ci - aonie prosia Magorzata - nie mw tak.
Dlaczego si nade mn zncasz? Przecie wiesz, e w t ksik
woyam cae swoje ycie. - I zwracajc si do Wolanda dodaa: Niech pan go nie sucha, messer. Zbyt jest umczony.
- Ale o czym przecie trzeba pisa? - mwi Woland. - Jeli
pan skoczy z tym procuratorem, to niech pan si zabierze
chociaby do takiego Alojzego.
Mistrz umiechn si.
- Tego apszennikowa nie wydrukuje, zreszt, prawd mwic,
to nieciekawe.
- Wic co panu wypeni ycie? Przecie grozi panu ndza?
- Prosz bardzo, prosz bardzo - przygarniajc do siebie
Magorzat odpar Mistrz. Obj j za ramiona i doda: - Ona si
opamita, odejdzie ode mnie...
- Nie sdz - powiedzia przez zby Woland i cign: - A zatem
czowiek, ktry spisa dzieje Poncjusz Piata, odchodzi do
sutereny i ma zamiar spocz tam przy lampie i y w ndzy?
- To niezbyt interesujce.
- Wic co panu wypeni ycie?
Magorzata oderwaa si od Mistrza i z wielkim arem zacza
mwi:
- Zrobiam wszystko, co mogam, podsuwaam mu najbardziej
porywajce projekty. Ale on na nic si nie zgadza.
- Ja wiem, o czym mu pani szeptaa - zaprotestowa Woland ale to wcale nie jest najbardziej porywajce. A ja panu powiem - z
umiechem zwrci si do Mistrza - e paska powie jeszcze
sprawi panu niejedn niespodziank.
- To bardzo smutne - odpowiedzia Mistrz.
- 382 -

- Nie, to nie jest smutne - powiedzia Woland - nie ma w tym


niczego strasznego. No c, Magorzato Nikoajewna, wszystko
zostao wykonane.
Czy moe mi pani co zarzuci?
- Ale skde, messer!
- Wic nieche to pani przyjmie ode mnie na pamitk powiedzia Woland i wyj spod poduszki niewielk ozdobion
diamentami zot podkwk.
- Nie, nie, nie, z jakiej racji?
- Szuka pani zwady ze mn? - zapyta Woland i umiechn si.
Poniewa paszcz nie mia kieszeni, Magorzata pooya
podkwk na serwetce, ktr nastpnie zawizaa w wzeek. I w
tym momencie doznaa olnienia. Spojrzaa w okno, za ktrym
wieci ksiyc, i po wiedziaa:
- Czego tu nie rozumiem... co to waciwie jest - cigle pnoc i
pnoc, a przecie ju dawno powinien nadej wit?
- witeczn pnoc mio jest zatrzyma nieco duej odpowiedzia Woland. - No, to ycz szczcia wam obojgu!
Magorzata modlitewnie wycigna obie donie do Wolanda,
ale nie omielia si do zbliy i tylko zawoaa cicho:
- egnaj! egnaj, messer!
- Do zobaczenia - powiedzia Woland.
Magorzata w czarnym paszczu, a Mistrz w szpitalnym
szlafroku wyszli na korytarz mieszkania po jubilerowej. W
korytarzu palia si wieca i oczekiwaa ich tam wita Wolanda.
Kiedy wyszli z korytarza, Hella niosa walizk, w ktrej bya
powie i cay skarb Magorzaty, kot za pomaga Helli.
Przy drzwiach wejciowych Korowiow skoni si i znikn, a
reszta wysza odprowadza na schody. Klatka schodowa bya
pusta. Kiedy mijali podest drugiego pitra, co mikko stukno o
- 383 -

podog, ale nikt nie zwrci na to uwagi. Przy samych drzwiach,


ju na dole, Azazello dmuchn w gr i skoro tylko weszli na
podwrze, na ktre nie zaglda ksiyc, zobaczyli czowieka w
kaszkiecie i w butach z cholewami, ktry spa przed wejciem na
schody, i to najwyraniej spa jak zabity, a take stojcy przy
samym wyjciu z klatki schodowej czarny samochd z
wygaszonymi wiatami.
Na przedniej szybie niewyranie rysowaa si sylwetka
gawrona.
Kiedy mieli ju wsiada do samochodu, przeraona Magorzata
krzykna cicho:
- O Boe, zgubiam podkow!
- Wsiadajcie do samochodu - powiedzia Azazello - i
poczekajcie na mnie. Zaraz wrc, musz tylko zobaczy, co si
waciwie stao. - I zawrci.
A stao si, co nastpuje: na jaki czas przed tym, nim Mistrz i
Magorzata oraz cae towarzystwo wyszli z mieszkania numer
pidziesit, z mieszkania pod czterdziestym smym, ktre
znajdowao si pitro niej w tym samym pionie, wysza na
schody wychuda kobieta z bak i z torb. Bya to ta wanie
Annuszka, ktra w rod na nieszczcie Berlioza rozlaa przy
turnikiecie olej sonecznikowy.
Nikt nie wiedzia i z pewnoci nikt si nigdy nie dowie, czym
si zajmowaa w Moskwie ta kobieta i z czego ya. Wiedziano o
niej tyle tylko, e codziennie mona j byo spotka z bak - albo
i z bak, i z torb - albo w mydami, albo na targu, albo pod
bram, albo na schodach, najczciej jednak w kuchni mieszkania
pod czterdziestym smym, w ktrym zamieszkiwaa owa
Annuszka. Poza tym wszyscy przede wszystkim wiedzieli, e
gdziekolwiek si znajdowaa, gdziekolwiek si pojawiaa, tam
- 384 -

natychmiast wybucha dziki skandal; moemy jeszcze doda, e


bya ona powszechnie znana rwnie jako Gangrena.
Annuszka-Gangrena nie wiadomo dlaczego wstawaa bardzo
wczenie, a dzisiaj co wyrwao j ze snu jeszcze przed
pierwszym brzaskiem, zaraz po dwunastej. Przekrci si klucz w
drzwiach, wsun si w nie nos, a nastpnie caa reszta Annuszki,
drzwi zostay zatrzanite i Annuszka zamierzaa ju gdzie
wyruszy, kiedy pitro wyej hukny drzwi, kto popdzi na d
po schodach, wpad na Annuszk i odepchn na bok tak mocno,
e kobieta uderzya potylic w cian.
- Gdzie ci diabe nosi w samych kalesonach? - piskliwie
wrzasna Annuszka apic si za kark.
Czowiek w samej bielinie, w kaszkiecie, z walizk w rku, nie
otwierajc oczu powiedzia Annuszce niesamowitym sennym
gosem:
- Piecyk w azience... ton... samo pobielenie ile kosztowao... - z
paczem zarycza. - Won!
Zerwa si i pobieg nie na d, tylko z powrotem na gr, w
kierunku okna z wybita szyb i przez to okno do gry nogami
wylecia na podwrze.
Annuszka nawet o swoim karku zapomniaa, jkna i te
podbiega do okna. Pooya si, przywara brzuchem do podogi i
wystawia gow na zewntrz, przekonana, e na owietlonym
latarni asfalcie podwrka zobaczy roztrzaskane zwoki czowieka
z walizk... Ale asfalt podwrka by idealnie pusty.
Pozostawao wic uzna, e w dziwny i senny osobnik
wylecia z domu jak ptak nie pozostawiajc po sobie
najmniejszych ladw. Annuszka przeegnaa si i pomylaa:
Wesoe mieszkanko ta pidziesitka! Nie na darmo ludzie
gadaj! To ci mieszkanko! Nie zdya tego na dobre pomyle,
a ju drzwi na grze trzasny znowu i znowu kto zbiega
- 385 -

stamtd. Annuszka przycisna si do ciany i zobaczya jakiego


do dystyngowanego obywatela z brdk, ale z odrobin - tak si
przynajmniej Annuszce wydao - prosiakowat twarz.
Obywatel w mign koo niej, podobnie jak tamten pierwszy
opuci dom przez okno i rwnie ani mu w gowie byo
roztrzaskiwa si o asfalt.
Annuszka zapomniaa ju, jaki mia by cel jej wymarszu, i
zostaa na schodach - egnaa si znakiem krzya, pojkiwaa i
sama ze sob rozmawiaa.
Trzeci nie mia brdki, tylko okrg, wygolon twarz, by w
tostojowskiej koszuli, zbieg z gry niebawem i rwnie wyfrun
przez okno.
Oddajc Annuszce sprawiedliwo musimy powiedzie, e bya
kobiet dn wiedzy i e postanowia troch poczeka - a nu
zdarz si jeszcze jakie nowe cuda? Drzwi na grze otworzyy
si znowu, ale tym razem zaczo schodzi cae towarzystwo, nie
zbiegao, szo normalnie, jak ludzie. Annuszka odbiega od okna,
zesza p pitra do swoich drzwi, szybciuteko je otworzya,
schowaa si do przedpokoju i w wskiej szparze nie domknitych
drzwi zamigotao jej oszalae z ciekawoci oko.
Jaki niby chory, niby nie chory, dziwny, blady, zaronity, w
czarnej czapeczce i w jakim szlafroku niepewnie szed po
schodach. Troskliwie podtrzymywaa go pod rami jaka damulka
w czym, co w pmroku wydao si Annuszce habitem. Damulka
bya ni to bosa, ni to w jakich przezroczystych, z pewnoci
zagranicznych, podartych na strzpy pantofelkach. Wesoe
mieszkanko!... Wszystko w duszy Annuszki piewao, kiedy
sobie wyobrazia, jak bdzie rano opowiada to wszystko
ssiadom.

- 386 -

Za dziwnie ubran damulka podaa inna dama, zupenie goa,


niosca walizeczk, obok walizeczki za krci si ogromny
czarny kocur.
Annuszka przetara oczy i mao brakowao, a zapiszczaaby na
gos.
Zamyka pochd kulejcy cudzoziemiec niskiego wzrostu, z
bielmem na oku, bez marynarki, w biaej frakowej kamizelce, w
krawacie. Cae to towarzystwo przedefilowao obok Annuszki i
poszo na d. Co stukno o podest.
Annuszka odczekaa, a kroki przycichy, jak w wylizgna
si zza drzwi, odstawia bak pod cian, pooya si na
podecie i zacza obmacywa podog. Po chwili miaa w rku
serwetk, a w niej co cikiego. Oczy Annuszce wylazy na
czoo, kiedy rozwina t serwetk.
Podniosa klejnot ku samym oczom, a w oczach tych pon
wilczy zaiste ogie. W gowie Annuszki zerwaa si zawierucha:
Nic nie wiem, nic nie widziaam!... Do siostrzeca? A moe
rozpiowa na kawaki?... Kamienie mona wyduba i po kamyku
- jeden na Pietrowk, drugi na Smoleski... Nic nie wiem, nic nie
widziaam... Schowaa wic znalezisko za pazuch, chwycia
bak i odkadajc wypraw na miasto ju zamierzaa si wlizn
z powrotem do swego mieszkania, kiedy diabli wiedz skd wzi
si przed ni ten z bia piersi, bez marynarki, i cicho powiedzia:
- Dawaj podkwk i serwetk!
- Jak znowu podkwk, jak znowu serwetk? - zdumiaa si
nader udatnie Annuszka. - Na oczy nie widziaam adnej serwetki.
Pijani jestecie, obywatelu, czy jak?
Biaopierny, nic ju wicej nie mwic, twardymi jak porcze
w autobusie i jak one zimnymi palcami tak cisn gardo
Annuszki, e cakowicie przerwa dopyw powietrza do jej puc.
Baka wypada Annuszce z rki, upada na podog.
- 387 -

Potrzymawszy Annuszk czas pewien bez powietrza,


roznegliowany cudzoziemiec rozluni uchwyt. Annuszka
zaczerpna tchu i umiechna si.
- Ach, podkweczk? - przemwia. - Ju si robi! A wic to
paska podkweczka? A ja patrz: ley sobie w serwetce, to
specjalnie wziam, eby jej kto nie zabra, bo potem to, wie pan,
szukaj wiatru w polu!
Otrzymawszy podkweczk i serwetk cudzoziemiec j
unienie kania si Annuszce, mocno ciska jej rk i gorco
dzikowa z bardzo wyranym zagranicznym akcentem, takimi
sowy:
- Jestem pani niezmiernie zobowizany, madame. Ta podkwka
to droga mi pamitka rodzinna. Pani bdzie askawa za
przechowanie tego drobiazgu przyj te dwiecie rubli znalenego
- wyj pienidze z kieszonki kamizelki i wrczy je Annuszce.
Umiechajc si rozpaczliwie Annuszka pokrzykiwaa tylko:
- Ach, dzikuj panu najpokorniej! Merci! Merci!
Hojny cudzoziemiec jednym susem przesadzi p pitra, ale
nim ostatecznie znikn, krzykn jeszcze z dou, tylko ju bez
akcentu:
- Ty stara wiedmo, jak jeszcze kiedy znajdziesz cudz rzecz, to
na milicj odnie, a nie chowaj za pazuch!
Annuszka, majc w rozdzwonionej gowie - wskutek wszystkich
tych wydarze na klatce schodowej - zamt, dugo jeszcze z
rozpdu powtarzaa:
- Merci! Merci! Merci!... - ale cudzoziemca dawno ju nie byo.
Nie byo take na podwrzu samochodu. Zwrciwszy
Magorzacie prezent od Wolanda Azazello poegna si z ni,
zapyta, czy wygodnie jej si siedzi. Hella soczycie wycaowaa
Magorzat, kot buchn j w mankiet, odprowadzajcy pomachali
- 388 -

Mistrzowi, ktry nieruchomo i bez ycia zapad w kt siedzenia,


skinli na gawrona i natychmiast rozpynli si w powietrzu, nie
widzc widocznie powodu, by trudzi si wspinaczk po
schodach. Gawron zapali wiata i wyjecha na ulic, mijajc
picego kamiennym snem czowieka w bramie. wiata
wielkiego czarnego samochodu znikny wrd innych wiate na
bezsennej, gwarnej Sadowej.
W godzin pniej w suterenie malekiego domku przy jednym
z zaukw w pobliu Arbatu, w pierwszym pokoju, w ktrym
wszystko byo tak samo jak przed ow straszn zeszoroczn noc
jesienn, przy nakrytym aksamitn serwet stole, pod lamp z
abaurem, koo ktrej stay w wazoniku konwalie, siedziaa
Magorzata i cicho pakaa z wyczerpania przeytymi wstrzsami i
ze szczcia. Lea przed ni nadpalony brulion, a obok niego
pitrzya si sterta innych, nienaruszonych. W domku panowaa
cisza. W malekim ssiednim pokoiku lea przykryty szpitalnym
szlafrokiem, pogrony w gbokim nie, Mistrz. Oddycha rwno
i cicho.
Magorzata wypakaa si, signa po nienaruszone bruliony i
odnalaza to miejsce, ktre czytaa przed spotkaniem z Azazellem
pod murem Kremla. Nie chciao jej si spa. Pieszczotliwie
gaskaa maszynopis, jak gaska si ulubionego kota, obracaa go
w doniach, ogldaa ze wszystkich stron, to zatrzymujc si na
karcie tytuowej, to zagldajc na koniec.
Wpada jej nagle do gowy straszna myl, e wszystko to s
czary, e za chwil bruliony znikn, e znajdzie si w swojej
sypialni w willi, a kiedy si obudzi, bdzie musiaa i si utopi.
Ale bya to ostatnia straszna myl, pogos dugiej udrki, w jakiej
ya. Nic nie nikno, wszechmocny Woland by rzeczywicie
wszechmogcy i Magorzata moga, ile tylko chciaa, chociaby
do samego witu, szeleci stronicami brulionw, przyglda si
im, caowa je i czyta raz jeszcze sowa: Ciemno, ktra
- 389 -

nadcigna znad Morza rdziemnego, okrya znienawidzone


przez procuratora miasto... Tak, ciemno...

25. Jak procurator usiowa ocali Jud z Kiriatu.


Ciemno, ktra nadcigna znad Morza rdziemnego, okrya
znienawidzone przez procuratora miasto. Znikny wiszce mosty
czce wityni ze straszliw wie Antoniusza, otcha zwalia
si z niebios i pochona skrzydlatych bogw ponad
hipodromem, paac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary,
karawanseraje, zauki, stawy... Jeruszalaim, wielkie miasto,
znikno, jak gdyby nigdy nie istniao.
Wszystko poara ciemno, ktra przerazia wszystko, co yo
w samym Jeruszalaim i w jego okolicach. Dziwna chmura
przygnana zostaa z nad morza przed wieczorem czternastego dnia
wiosennego miesica nisan.
Chmura ta zwalia si ju na nagie wzgrze zwane Trupi
Czaszk, na ktrym oprawcy popiesznie dobijali skazacw,
zwalia si na wityni jeruszalaimsk, dymnymi potokami
speza ze wzgrza, na ktrym sta Przybytek, i zalaa Dolne
Miasto. Wlewaa si w okienka i spdzaa ludzi z krtych uliczek
do domw. Niespieszne jej byo podzieli si z ziemi sw wod,
obdzielaa j tylko sw barw. Skoro tylko dymn czarn kipiel
rozupywa ogie, wzbijaa si ku grze z nieprzejrzanych
ciemnoci ogromna brya wityni z poyskujc usk dachu. Ale
ogie gas natychmiast i witynia pograa si w ciemnej
otchani. Wyrastaa z niej po kilkakro i znowu si zanurzaa, a za
kadym razem towarzyszy takiemu zanurzeniu oskot waciwy
kataklizmom.
- 390 -

Inne migotliwe rozbyski wydobyway z otchani stojcy


naprzeciw wityni na zachodnim wzgrzu paac Heroda
Wielkiego i straszliwe bezokie posgi ze zota wzlatyway ku
czarnemu niebu i wycigay ku niemu rce. Ale ogie niebieski
znowu znika i cikie uderzenia piorunw zapdzay zote idole
w ciemno.
Ulewa luna nieoczekiwanie, a wtedy burza przemienia si w
huragan.
W tym samym miejscu, gdzie okoo poudnia procurator
rozmawia z arcykapanem, koo marmurowej awy w ogrodzie,
uderzenie podobne uderzeniu armatniego pocisku przeamao jak
trzcin cyprys. Wraz z pyem wodnym i gradem wiatr wciska pod
kolumnad tarasu zerwane re, licie magnolii, kawaki
strzaskanych gazi i piasek. Huragan szarpa ogrody.
W tym momencie znajdowa si pod kolumnad jeden tylko
czowiek - procurator. Nie siedzia teraz na tronie, ale lea na
sofie przy niewielkim niskim stole zastawionym jadem i
dzbanami z winem. Po przeciwnej stronie stou znajdowao si
drugie oe, puste. U stp procuratora ciemniaa nie wytarta
czerwona kaua podobna kauy krwi, poniewieray si skorupy
rozbitego dzbana. Sug, ktry przed burz nakrywa st dla
procuratora, nie wiedzie czemu zmieszao spojrzenie hegemona,
zdenerwowa si mylc, e zrobi co nie tak, jak naleao, a
rozgniewany na niego procurator rozbi dzban o mozaikow
posadzk i powiedzia:
- Czemu nie patrzysz w twarz, kiedy podajesz? Czy co
ukrade?
Czarna twarz Afrykanina poszarzaa, w jego oczach wida byo
mierteln trwog, zadygota i o mao nie zbi drugiego dzbana,
lecz gniew procuratora dlaczego min rwnie szybko, jak nim
owadn. Afrykanin poskoczy, by zebra skorupy i wytrze
- 391 -

kau, ale procurator skin na i niewolnik uciek. Kaua


natomiast pozostaa.
Teraz, podczas huraganu, Afrykanin kry si nie opodal niszy, w
ktrej staa biaa statua przedstawiajca nag kobiet z pochylon
gow, ba si nawin pod rk nie w por, a zarazem lka si,
e przegapi chwil, kiedy procurator moe go zawezwa do
siebie.
Procurator lec na ou w pmroku burzy sam nalewa sobie
wino do pucharu, pi je dugimi ykami, niekiedy bra do rki
chleb, kruszy go i przeyka malekie kawaeczki, od czasu do
czasu wysysa ostrygi, u cytryn i znowu popija.
Gdyby nie oskot wody, gdyby nie uderzenia piorunw, ktre,
zdawao si, chciay rozpata paacowy dach, gdyby nie stukot
gradu mccego stopnie tarasu, mona by byo usysze, e
procurator mruczy co sam do siebie. I gdyby niepewne migoty
ogni niebieskich przemieniy si w trwalsze wiato, kto, kto by
na to patrzy, mgby zauway, e twarz procuratora o oczach
rozpalonych przez bezsenno i przez wino wyraa
zniecierpliwienie, e procurator patrzy nie tylko na dwie biae
re, ktre utony w czerwonej kauy, ale co chwila zwraca
twarz w stron ogrodu, tam skd wpada py wodny i piasek, e
oczekuje na kogo, oczekuje niecierpliwie.
Min czas pewien, zacza rzedn przesona wody przed
oczyma procuratora. Huragan, cho tak wcieky, sab przecie.
Nie trzeszczay ju i nie spaday gazie. Pioruny i byskawice
byy coraz rzadsze. Teraz przepywaa nad Jeruszalaim ju nie
fioletowa o biaych brzegach zasona, ale zwyka szara chmura
dugotrwaej burzy. Burza przesuwaa si w stron Morza
Martwego.
Teraz mona ju byo usysze z osobna i szum deszczu, i szum
wody spadajcej ciekami i wprost ze stopni owych schodw, po
- 392 -

ktrych procurator szed w dzie, by ogosi na placu wyrok.


Wreszcie mona byo usysze take zaguszan dotychczas
fontann. Rozjaniao si. W szarej, oddalajcej si ku wschodowi
przesonie pojawiy si bkitne przewity.
Wtedy z oddali, poprzez bbnienie drobnego ju teraz
deszczyku, dobieg do uszu procuratora tupot kilkuset kopyt i
sabe dwiki trb.
Procurator poruszy si, kiedy to usysza, jego twarz oywia
si. Ala powracaa z Nagiej Gry. Sdzc po odgosach mijaa
wanie w plac, na ktrym ogoszono wyrok.
Wreszcie procurator usysza od dawna oczekiwane kroki i
czapanie na schodach prowadzcych na grny taras ogrodw,
przed sam ju kolumnad. Wycign szyj, jego oczy zabysy,
wyraay rado.
Pomidzy dwoma marmurowymi lwami ukazaa si najpierw
zakapturzona gowa, a potem zupenie przemoczony czowiek w
paszczu, ktry oblepia mu ciao. By to ten sam czowiek, ktry
przed wyrokiem spotka si z procuratorem w zaciemnionej
komnacie paacu, ktry w czasie kani siedzia na trjnonym
taborecie i bawi si kijaszkiem.
Nie zwracajc uwagi na kaue zakapturzony go przeszed
przez ogrodowy taras, wszed na mozaikow posadzk pod
kolumnad i wznoszc do powiedzia miym wysokim gosem:
- Bd pozdrowiony, procuratorze! - Mwi po acinie.
- Bogowie! - zawoa Piat. - Przecie nie ma na tobie suchej
nitki! Co za huragan! Prawda? Prosz, przejd do mnie. Zechciej
mi wywiadczy t ask i przebierz si niezwocznie.
Przybysz odrzuci kaptur, odsoni zupenie mokr gow, wosy
przywary mu do czoa. Na wygolon twarz przywoa uprzejmy
umiech, podzikowa za propozycj zmiany ubrania i zapewni,
e deszczyk bynajmniej mu nie zaszkodzi.
- 393 -

- Nie chc tego sucha - powiedzia Piat i klasn w donie.


Wezwa w ten sposb chowajce si przed nim sugi i poleci im
zatroszczy si o przybysza, a potem niezwocznie poda co
gorcego do jedzenia.
Na to, by wysuszy wosy, zmieni obuwie i odzie i w ogle
doprowadzi si do porzdku, go procuratora potrzebowa
bardzo niewiele czasu i niebawem zjawi si na tarasie w suchych
sandaach, w suchym purpurowym wojskowym paszczu,
uczesany.
Soce tymczasem powrcio nad Jeruszalaim i zanim odeszo,
by zaton w Morzu rdziemnym, posyao poegnalne
promienie znienawidzonemu przez procuratora miastu i wyzacao
wiodce na taras schody. Fontanna odya ju zupenie i
rozpiewaa si ze wszystkich si, wyszy na piasek gobie,
gruchay, przeskakiway przez poamane gazki, wy-dziobyway
co z mokrego piasku. Wytarto czerwon kau, sprztnito
skorupy, na stole dymio misiwo.
- Sucham rozkazw procuratora - podchodzc do stou
powiedzia przybysz.
- Niczego nie usyszysz, zanim nie usidziesz i nie napijesz si
wina - uprzejmie odpowiedzia Piat i wskaza woln sof.
Przybysz leg, suga nala do jego pucharu gstego czerwonego
wina.
Inny sucy, przechylajc si ostronie przez rami Piata,
napeni puchar procuratora. Nastpnie procurator skinieniem
gowy oddali obydwu.
Kiedy przybysz pi i jad, Piat, pocigajc wino drobnymi
yczkami, patrzy zmruonymi oczyma na swego gocia.
Czowiek, ktry przyszed do Piata, by w rednim wieku, mia
bardzo mi, krg, czyst twarz, misisty nos i wosy jakiego
nieokrelonego koloru. Pojaniay teraz, wysychajc. Trudno
- 394 -

byoby orzec, jaka jest narodowo gocia. Tym, co dominowao


w jego twarzy, bya chyba dobroduszno, z ktr zreszt kciy
si oczy, a raczej nie tyle same oczy, ile sposb, w jaki mia
zwyczaj patrze na swego rozmwc. Zazwyczaj skrywa swoje
mae renice pod opuszczonymi, nieco dziwnymi, jak gdyby
opuchnitymi powiekami. Wtedy w szparkach tych oczu janiaa
dobroduszna chytro.
Naley sdzi, e go procuratora by czowiekiem wesoym.
Ale niekiedy ze szparek humor w znika bez ladu, czowiek,
ktrego goci teraz procurator, szeroko otwiera oczy i znienacka
patrzy na swego rozmwc tak badawczo, jak gdyby chcia si
szybko i dokadnie przyjrze niezauwaalnemu znamieniu na
nosie rozmwcy. Trwao to przez oka mgnienie, po czym powieki
znowu opaday, zway si szparki i znw zaczynaa w nich
janie dobroduszno i figlarna bystro umysu.
Przybysz nie odmwi rwnie drugiego pucharu wina, z
widoczn rozkosz przekn kilka ostryg, sprbowa gotowanych
jarzyn, zjad kawaek misa. Zaspokoiwszy gd pochwali wino:
- Znakomity gatunek, procuratorze, ale to nie falern?
- Caecubum. Trzydziestoletnie - odpowiedzia uprzejmie
procurator.
Go przyoy do do serca, odmwi zjedzenia jeszcze
czegokolwiek, powiedzia, e jest najedzony. Wwczas Piat
napeni swj puchar, go uczyni to samo. Obaj ucztujcy odlali
nieco wina ze swoich pucharw do pmiska z misiwem i
procurator wznoszc puchar powiedzia gono:
- Za nas, za ciebie, cezarze, ojcze Rzymian!...
Nastpnie dopili wino, Afrykanie sprztnli ze stou jado,
pozostawiajc owoce i dzbany. Procurator znowu oddali
skinieniem usugujcych i zosta pod kolumnad sam na sam ze
swoim gociem.
- 395 -

- A zatem - powiedzia Piat niezbyt gono - co moesz mi


powiedzie o nastrojach panujcych w tym miecie?
Mimo woli popatrzy w t stron, gdzie za tarasami ogrodw, w
dole dopalay si kolumnady i paskie dachy wyzocone ostatnimi
promieniami.
- Sdz, prokuratorze - odpowiedzia go - e nastroje w
Jeruszalaim s obecnie zadowalajce.
- Mona zatem zarczy, e zamieszki ju nam nie gro?
- Rczy mona - czule spogldajc na procuratora
odpowiedzia go - za jedn jedyn rzecz na wiecie - za potg
wielkiego cezara.
- Oby bogowie zesali mu dugie ycie! - natychmiast
podchwyci Piat - pokj powszechny! - Milcza przez chwil,
potem cign: - Sdz, e wojska mona ju wycofa?
- Sdz, e kohorta Byskawic moe odej - powiedzia go i
doda: - Dobrze by byo, gdyby na poegnanie przedefilowaa
jeszcze przez miasto.
- To bardzo dobra myl - zgodzi si z nim procurator. - Odel
j pojutrze, sam take odjad i, przysigam na uczt dwunastu
bogw, przysigam na lary, e wiele bym da za to, aby mc to
uczyni ju dzisiaj!
- Nie lubisz jednak Jeruszalaim, procuratorze? - dobrodusznie
zapyta go.
- Na lito! - umiechajc si zawoa procurator. - Nie ma
bardziej beznadziejnego miejsca na ziemi. Nie mwi ju o
przyrodzie - jestem chory za kadym razem, ilekro musz tu
przyjecha - to jeszcze p biedy!... Ale te wita!... Magowie,
czarodzieje, wrbici, te stada wiernych!... Fanatycy, fanatycy!...
Ile by wart ten jeden mesjasz, ktrego nagle zaczli si
spodziewa w tym roku! Czowiek jest przygotowany na to, e w
kadej chwili moe sta si wiadkiem odraajcego przelewu
- 396 -

krwi... Nieustannie trzeba przesuwa wojska, czyta donosy i


skargi, a poowa z nich to donosy i skargi na mnie! Przyznasz, e
to nudne. O, gdyby nie to, e jestem w subie imperatora!...
- Tak, wita tu s cikie - przytakn go.
- Pragn z caego serca, eby si skoczyy jak najrychlej energicznie dorzuci Piat. - Bd mg wreszcie powrci do
Caesarei. Czy uwierzysz, e ta poroniona budowla Heroda procurator machn rk w stron kolumnad i stao si oczywiste,
e ma na myli paac - po prostu doprowadza mnie do obdu? Nie
mog tu sypia. wiat nie widzia dziwaczniejszej architektury!...
Tak, ale wrmy do rzeczy. Przede wszystkim - czy nie niepokoi
ci ten przeklty Bar Rabban?
W tym momencie go wystrzeli swoje osobliwe spojrzenie w
policzek procuratora. Ale zmruone w obrzydzeniu, udrczone
oczy Piata patrzyy w dal, wpatryway si w lec u jego stp,
dogasajc w zmierzchu cz miasta. Zgaso take spojrzenie
gocia, jego powieki opady.
- Naley sdzi, e Bar Rabban bdzie teraz niegrony jak
jagni - przemwi go i zmarszczki pojawiy si na krgej jego
twarzy. - Nieporcznie mu si teraz buntowa.
- Jest zbyt znany? - umiechnwszy si zapyta Piat.
- Procurator, jak zawsze, widzi istot sprawy.
- Ale w kadym razie - zauway z niepokojem procurator i
wznis dugi cienki palec z czarnym kamieniem piercienia trzeba bdzie...
- O, procurator moe by pewien, e dopki ja jestem w Judei,
Bar nie uczyni ani jednego kroku, by moi ludzie nie deptali mu po
pitach.
- Teraz jestem spokojny, zreszt zawsze jestem spokojny, kiedy
ty jeste tutaj.
- 397 -

- Jeste dla mnie zbyt askaw, procuratorze!


- A teraz, prosz, opowiedz mi o kani - powiedzia procurator.
- Co mianowicie interesuje procuratora?
- Czy tum nie prbowa w jaki sposb wyrazi oburzenia? To,
oczywista, najwaniejsze.
- Nie - odpar go.
- To bardzo dobrze. Stwierdzie zgon osobicie?
- Procurator moe by tego pewien.
- A powiedz mi... czy przed powieszeniem na supach podano
im napj?
- Tak. Ale - tu go zamkn oczy - nie chcia go wypi.
- Kto mianowicie? - zapyta Piat.
- Przepraszam, hegemonie! - zawoa go. - Nie powiedziaem,
kto? Ha-Nocri!
- Szaleniec! - powiedzia Piat i wykrzywi si nie wiedzie
czemu.
Zadygotaa yka pod jego lewym okiem. - Umiera na udar
soneczny!
Czemu nie przyj tego, na co zezwala prawo? W jakich
sowach odmwi?
- Powiedzia - odpar go znowu zamykajc oczy - e dzikuje
i nie ma alu o to, e pozbawia si go ycia.
- Do kogo nie ma alu? - gucho zapyta Piat.
- Tego, hegemonie, nie powiedzia...
- Czy nie prbowa gosi w obecnoci onierzy jakich nauk?
- Nie, hegemonie, tym razem nie by wymowny. Jedyne, co
powiedzia, to e za jedn z najgorszych uomnoci ludzkich
uwaa tchrzostwo.
- 398 -

- W zwizku z czym to powiedzia? - usysza go nagle


zmatowiay gos.
- Tego nie sposb byo zrozumie. Zachowywa si w ogle
dziwnie, jak zreszt zawsze.
- Dlaczego dziwnie?
- Przez cay czas usiowa zajrze w oczy to temu, to owemu z
otaczajcych i przez cay czas umiecha si jakim sposzonym
umiechem.
- Nic poza tym? - zapyta ochrypy gos, - Poza tym nic.
Procurator stukn pucharem nalewajc sobie jeszcze wina.
Wysczywszy puchar do dna powiedzia:
- Chodzi o to, e jakkolwiek nie moemy, przynajmniej w tej
chwili, znale adnych jego wyznawcw czy te naladowcw,
to przecie nie sposb zarczy, e ich w ogle nie ma.
Go sucha uwanie, pochyli gow.
- Zatem, aby ustrzec si jakich niespodzianek - cign
procurator - bardzo prosz, aby jak najprdzej i nie nadajc
sprawie rozgosu uprztn ciaa wszystkich trzech skazacw i
pogrzeba je potajemnie, cichaczem, tak eby nikt ju o nich
nigdy nie usysza.
- Rozkaz, hegemonie - powiedzia go i wsta ze sowami: Poniewa sprawa jest skomplikowana i wielkiej wagi, prosz mi
pozwoli odjecha natychmiast.
- Nie, usid jeszcze, prosz - powiedzia Piat, gestem
powstrzymujc swego gocia - s jeszcze dwie sprawy. Sprawa
pierwsza - ogromne twoje zasugi w trudnej pracy komendanta
tajnej suby przy procuratorze Judei pozwalaj mi zameldowa o
nich Rzymowi, co z przyjemnoci uczyni.
Wwczas zarowia si twarz gocia, go wsta, skoni si
procuratorowi i powiedzia:
- 399 -

- Speniam jedynie mj obowizek w subach imperatora.


- Chciabym jednak prosi - cign hegemon - o to, by
odrzuci propozycj awansu z przeniesieniem gdzie indziej, jeli
zostanie ci ona uczyniona, i aby pozosta przy mnie. Za nic nie
chciabym rozstawa si z tob. Niechaj ci wynagrodz w jaki
inny sposb.
- Jestem szczliwy, e su pod twymi rozkazami, hegemonie.
- Bardzo to dla mnie mie. Zatem - sprawa druga. Chodzi o
tego... jake mu tam... Jud z Kiriatu.
Tu go wystrzeli w procuratora swoje spojrzenie i, jak
przystao, zaraz je zgasi.
- Powiadaj, e - cign procurator ciszywszy glos - otrzyma
pienidze za to jakoby, e tak serdecznie podj tego szaleca.
- Otrzyma je dopiero - sprostowa cicho komendant tajnej
suby.
- Czy to dua suma?
- Nikt tego wiedzie nie moe, hegemonie.
- Nawet ty? - powiedzia hegemon i w jego zdziwieniu
zabrzmiaa pochwaa.
- Nawet ja, niestety - spokojnie odpowiedzia go. - Ale wiem
na pewno, e otrzyma te pienidze dzisiejszego wieczora. Zosta
na dzisiaj wezwany do paacu Kajfasza.
- Ach, c to za chciwy starzec, ten kiriatczyk! - zauway z
umiechem procurator. - Bo to przecie starzec, prawda?
- Procurator nigdy si nie myli, tym razem jednak si omyli uprzejmie odpar go - czowiek z Kiriatu jest mody.
- O! Czy mog prosi o blisz charakterystyk? Czy to
fanatyk?
- O nie, procuratorze!
- 400 -

- Ta-ak... C jeszcze?
- Jest bardzo przystojny.
- A oprcz tego? Ma moe jak sabo?
- Trudno jest wiedzie wszystko o kadym mieszkaca tak
duego miasta, procuratorze...
- O, nie, nie, Afraniuszu! Prosz, nie pomniejszaj swoich zasug.
- Ma on pewn sabo, procuratorze! - go zrobi ma pauz.
- Ma sabo do pienidzy.
- A czym si zajmuje?
Afraniusz wznis oczy ku grze, zastanowi si i odpowiedzia:
- Pracuje w kantorze wymiany, ktry naley do jednego z jego
krewnych.
- Ach, tak, tak, tak, tak - procurator zamilk, rozejrza si, czy
nikogo nie ma pod kolumnad, a potem powiedzia cicho: - A
wic, chodzi o to, e doniesiono mi, i zostanie on tej nocy
zasztyletowany.
Usyszawszy to, go nie tylko obrzuci procuratora osobliwym
swoim spojrzeniem, ale nawet zatrzyma je przez chwil na
rozmwcy, a potem powiedzia:
- Zbyt pochlebny by twj sd o mnie, procuratorze. Uwaam,
e nie zasuguj na to, aby donosi o mnie Rzymowi. Mnie nic o
tym nie wiadomo.
- Zasugujesz na najwysze nagrody - odpar procurator. - Wiem
jednak, e ten mody czowiek ma by dzisiejszej nocy
zasztyletowany.
- Omielam si zapyta, od kogo pochodz te wiadomoci.
- Wybacz, e tego na razie nie zdradz, tym bardziej e to
wiadomoci przypadkowe, niepewne i niejasne. Mam jednak
obowizek przewidzie wszystko. Tego wymaga ode mnie mj
urzd, a ja wierz przede wszystkim moim przeczuciom, bo one
- 401 -

nigdy mnie jeszcze nie zawiody. Z raportu za, ktry otrzymaem,


wynika, e kto z potajemnych przyjaci Ha-Nocri, oburzony
potworn zdrad tego wekslarza, zmawia si ze swymi
kompanami, zamierzajc zabi go dzisiejszej nocy, a pienidze,
ktre otrzyma za to, e zaprzeda gamalijczyka, podrzuci
arcykapanowi z notatk: Zwracam przeklte pienidze.
Komendant tajnej suby nie rzuca ju wicej na hegemona
swoich nieoczekiwanych spojrze, przymknwszy oczy sucha
jego sw, a Piat cign:
- Pomyl, prosz, czy przyjemnie bdzie arcykapanowi, kiedy
w witeczn noc otrzyma taki prezent?
- Czy przyjemnie? - odpowiedzia umiechajc si go. Sdz, procuratorze, e to wywoa ogromny skandal.
- Jestem tego samego zdania. Dlatego wanie chciabym, by
zaj si t spraw, to znaczy, by uczyni wszystko, co ley w
twej mocy, by uchroni Jud z Kiriatu.
- Rozkaz twj zostanie speniony - zacz mwi Afraniusz - ale
musz ci, hegemonie, uspokoi. Zamys zbrodniarzy jest nader
trudny do wykonania. Prosz tylko pomyle - go obejrza si
mwic, po czym cign dalej - musz wyledzi czowieka,
zabi go, w dodatku musz si dowiedzie, ile dosta i potem
znale sposb zwrcenia pienidzy Kajfaszowi. I wszystko to w
cigu jednej nocy? Dzisiejszej nocy?
- A jednak zasztyletuj go dzisiaj - powtrzy z uporem Piat. Mam takie przeczucie, powiadam ci! Nie zdarzyo si jeszcze,
eby przeczucie mnie zawiodo - i grymas wykrzywi twarz
procuratora, hegemon ostro zatar rce.
- Rozkaz - subicie powiedzia go, wsta, wyprostowa si i
nagle zapyta surowo: - A zatem zasztyletuj go, hegemonie?
- Tak - odpowiedzia mu Piat. - Pokadam nadziej jedynie w
twojej zadziwiajcej wszystkich sprawnoci.
- 402 -

Go obcign ciki pas pod paszczem i powiedzia:


- Bd pozdrowiony!
- No, tak! - zawoa niezbyt gono Piat. - Na mier
zapomniaem.
Przecie jestem twoim dunikiem!...
Go zdziwi si.
- Doprawdy, procuratorze, nic mi nie jeste winien.
- Ale jak to! W czasie mego wjazdu do Jeruszalaim, pamitasz,
ten tum ebrakw... chciaem jeszcze rzuci im troch pienidzy,
ale ju nie miaem i ty mi ich uyczy!
- O, procuratorze, to drobiazg!
- Naley pamita take o drobiazgach. - Piat odwrci si,
unis paszcz, ktry lea na tronie za jego plecami, wyj spod
niego skrzany woreczek i poda go gociowi. w skoni si,
kiedy go odbiera, i schowa sakiewk pod paszczem.
- Czekam - powiedzia Piat - na raport o pogrzebaniu cia, a
take w sprawie tego Judy z Kiriatu, jeszcze dzisiejszej nocy,
syszysz, Afraniuszu - jeszcze dzi. Stray poleci, by mnie
obudzono, skoro tylko nadejdziesz.
Bd czeka.
- Vale, procurator! - powiedzia komendant tajnej suby,
odwrci si i wyszed spod kolumnady. Sycha byo chrzst
mokrego piasku pod jego stopami, potem stukot jego butw po
marmurze pomidzy lwami, potem znikny jego nogi, potem
tuw, wreszcie kaptur. Dopiero wtedy procurator zauway, e
soce ju zaszo i e zapad mrok.

- 403 -

26. Zoenie do grobu.


Moe to wanie w mrok sprawi, e procurator tak bardzo si
zmieni.
Jak gdyby w oczach si postarza, przygarbi, wydawa si
mogo, e ogarnia go trwoga. W pewnej chwili rozejrza si i
drgn, nie wiedzie czemu, kiedy spojrza na pusty tron, na
ktrego oparciu lea paszcz.
Nadesza witeczna noc, gray swj koncert wieczorne cienie i
zmczonemu procuratorowi przywidziao si zapewne, e kto
siedzi na tym pustym tronie. Procurator nie opar si
maodusznoci, obmaca paszcz, odoy go i zacz spiesznie
przechadza si pod kolumnada, to zaciera rce, to podbiega do
stou i chwyta puchar. to znw zatrzymywa si i bezmylnie
wpatrywa w mozaik posadzki, jak gdyby usiowa odczyta z
niej jakie inskrypcje...
Dzisiaj ju po raz drugi ogarnia go taki smutek. Pocierajc
skro, w ktrej po piekielnym blu porannym pozostao jedynie
tpe, uwierajce wspomnienie, procurator wci usiowa
zrozumie, skd si bior jego duchowe katusze. I zrozumia to
bardzo szybko, postara si jednak oszuka siebie. Byo dla
jasne, e dzi w dzie co bezpowrotnie utraci, a teraz chce to
naprawi jakimi bahymi, mizernymi dziaaniami, i e, co
najwaniejsze, na wszystko jest ju za pno. Za oszukiwanie
samego siebie polegao na tym, i procurator usiowa sobie
wmwi, e to obecne, wieczorne jego dziaania s nie mniej
wane ni wydany wyrok. Ale bardzo le si to prokuratorowi
udawao.
Zawracajc po raz ktry, zatrzyma si nagle i gwizdn. Na w
gwizd rozlego si w mroku basowe naszczekiwanie i wbieg z
ogrodu pod kolumnad ogromny szary pies o zaostrzonych
uszach, w obroy nabijanej zoconymi blaszkami.
- 404 -

- Banga, Banga - zawoa cicho procurator.


Pies stan na dwch apach, przednie pooy swemu panu na
ramionach, o mao nie przewracajc go na ziemi, i poliza go po
policzku.
Procurator usiad na tronie. Banga wysunwszy ozr ziajc
pooy si u stp swego pana, lepia jego wyraay rado z tego,
e skoczya si burza, jedyna w wiecie rzecz, ktrej ba si ten
nieustraszony pies, a take z tego, e pies jest znowu tutaj, obok
czowieka, ktrego kocha, szanuje i uwaa za najpotniejsz
istot na wiecie, za pogromc wszystkich innych ludzi, obok
czowieka, dziki ktremu pies take moe czu si stworzeniem
uprzywilejowanym, wywyszonym i niezwykym. Ale legszy u
jego stp, i nawet nie patrzc na swego pana, tylko w
wieczerniejcy ogrd, pies od razu poj, e pana spotkao
nieszczcie. Pokrci si wic, wsta, zaszed z boku i pooy
pysk i przednie apy na kolanach procuratora wilgotnym piaskiem
brudzc poy jego paszcza. Poczynania Bangi miay zapewne
oznacza, e pies chce pocieszy swego pana i gotw jest wraz z
nim stawi czoa przeciwnociom. Prboway to wyrazi i
zezujce na pana lepia, i postawione wyostrzone uszy. I tak
razem, pies i czowiek kochajcy si nawzajem, witali pod
kolumnad witeczn noc.
Tymczasem go procuratora mia mnstwo do zrobienia.
Opuciwszy grny taras przed kolumnad zszed po schodach na
nastpny taras ogrodw, skrci w prawo i doszed do
mieszczcych si na terenie paacu koszar. To wanie w tych
koszarach kwateroway owe dwie centurie:
manipu, ktry przyszed na wito do Jeruszalaim wraz z
procuratorem, a take tajna stra procuratora, ktra znajdowaa si
pod rozkazami gocia.
- 405 -

Go niedugo zabawi w koszarach, nie duej ni dziesi


minut, ale po upywie tych dziesiciu minut wyjechay z
koszarowego podwrza trzy wozy wyadowane opatami i
kilofami, na jednym z wozw staa take beczka z wod. Wozom
towarzyszyo pitnastu konnych w szarych paszczach.
Eskortowane przez nich wozy wyjechay z terenu paacu przez
tyln bram, skieroway si na zachd, przejechay przez bram w
murze miejskim, dojechay ciek do traktu na Betlejem,
pojechay tym traktem na pnoc, do skrzyowania drg przy
bramie Hebronu, a stamtd traktem na Jaf, tym samym, ktrym
za dnia suna procesja ze skazacami. Byo ju podwczas
ciemno, a nad horyzontem wydwign si ksiyc.
Wkrtce po odjedzie wozw i towarzyszcego im oddziaku
wyjecha konno z paacu take i go procuratora przebrany w
ciemny zniszczony chiton. Go nie pojecha jednak za miasto,
lecz do miasta. Po pewnym czasie mona byo zobaczy, jak
podjeda do twierdzy Antoniusza w pnocnej czci miasta,
twierdza ta ssiadowaa z wielk wityni. W twierdzy go
take nie zabawi dugo, stamtd za lad jego prowadzi do
Dolnego Miasta, do jego krzywych, spltanych zaukw. Go
przyjecha tu oklep na mule.
Dobrze zna miasto i bez trudu odnalaz ulic, ktrej szuka.
Nazywano t ulic Greck, poniewa znajdowao si przy niej
kilka greckich sklepw, a wrd nich jeden, w ktrym
sprzedawano dywany. Przed tym wanie sklepem go zatrzyma
swego mua, zsiad i przywiza zwierz do piercienia przy
drzwiach. Sklep by ju zamknity. Go wszed w znajdujce si
obok wejcia do sklepu drzwiczki i znalaz si na niewielkim
kwadratowym podwrzu obudowanym z trzech stron szopami. Na
podwrzu skrci za wgie, znalaz si przed obronitym
bluszczem tarasem domu mieszkalnego, rozejrza si. Zarwno w
- 406 -

domu, jak w szopach byo ciemno, nie zapalono jeszcze wiata.


Go zawoa cicho:
- Nisa!
Na to woanie skrzypny drzwi i w pmroku wieczora ukazaa
si na tarasie moda kobieta z odsonit gow. Przechylia si
przez porcz, lkliwie wpatrywaa si w mrok, chciaa zobaczy,
kto przyszed.
Poznawszy przybysza umiechna si do na powitanie, skina
gow, pomachaa rk.
- Jeste sama? - cicho zapyta po grecku Afraniusz.
- Sama - szepna stojca na tarasie - m pojecha rano do
Caesarei - tu kobieta obejrzaa si na drzwi i dorzucia szeptem ale jest w domu suca. - I zrobia gest, ktry by zaproszeniem
do wejcia.
Afraniusz rozejrza si i wszed na kamienne schodki. Potem
oboje zniknli wewntrz domku. Afraniusz by u tej kobiety
zupenie krtko, z pewnoci nie duej ni pi minut. Potem
opuci dom, zszedszy z tarasu nasun kaptur na oczy i wyszed
na ulic. Po domach zapalano wanie szabaniki,
przedwiteczny tok na ulicach by ju bardzo wielki i Afraniusz
na swoim mule zgin w rzece przechodniw i jedcw. Nikt nie
wie, dokd pojecha stamtd.
Natomiast kobieta, ktr Afraniusz nazwa Nis, zacza si
przebiera, kiedy wyszed, spieszya si przy tym bardzo. Ale
chocia z trudem odnajdowaa w ciemnym pokoju potrzebne jej
rzeczy, nie zapalaa wiecznika ani nie wzywaa sucej. Dopiero
gdy bya gotowa i miaa ju na gowie ciemny czepek, rozleg si
w domku jej gos:
- Gdyby kto o mnie pyta, powiedz, e poszam do Enanty.
Dao si sysze w ciemnoci pomrukiwanie starej sucej:
- 407 -

- Do Enanty? Cigle tylko ta Enanta! Przecie m zakaza do


niej chodzi! To rajfurka, ta twoja Enanta! Powiem ja mowi...
- No, no, no, milcz lepiej - powiedziaa Nisa i wylizna si z
domu jak cie. Sanday jej zastukotay po kamiennych pytach
podwrka. Suca mamroczc co zamkna drzwi od tarasu.
Nisa opucia dom.
W tym samym czasie w innym zauku Dolnego Miasta, w
krtym zauku schodzcym stopniami ku jednemu ze staww
miejskich, z furtki niepokanego domku, ktrego okna
wychodziy na podwrze, a lepa tylna ciana na zauek, wyszed
mody czowiek ze starannie przystrzyon brdka, w biaym
opadajcym na ramiona kefi, w nowym, odwitnym bkitnym
tallifie obramowanym u dou kutasikami, w nowiutekich
poskrzypujcych sandaach. w przystojny modzieniec o orlim
nosie, wystrojony jak na wielkie wito, szed dziarsko,
wyprzedza przechodniw pieszcych do domw, by zasi do
witecznego stou, patrzy, jak jedno po drugim zapalaj si
okna. Mody czowiek poszed wiodc wzdu targowiska ulic
w stron paacu arcykapana Kajfasza pooonego u stp wzgrza,
na ktrym staa witynia.
Wkrtce potem mona byo zobaczy, jak wchodzi do bramy
paacu Kajfasza. A jeszcze nieco pniej - jak opuszcza w paac.
Odwiedziwszy paac, w ktrym pony ju wieczniki i
pochodnie, gdzie trwaa witeczna krztanina, mody czowiek
szed jeszcze raniej, jeszcze bardziej dziarsko, szed z powrotem,
w stron Dolnego Miasta. Na rogu, tam gdzie ulica wychodzia na
plac targowy, wyprzedzia go w toku zwiewna kobieta idca
krokiem jak gdyby tanecznym, kobieta w nasunitym na same
oczy czarnym kekryphalos. Wyprzedzajc przystojnego
modzieca kobieta ta na sekund zsuna czepek nieco wyej,
rzucia na modego czowieka spojrzenie, ale nie zwolnia kroku,
- 408 -

przeciwnie, przypieszya, jak gdyby chciaa uciec przed tym,


ktrego wyprzedzia.
Mody czowiek zauway j, co wicej - rozpozna, a
poznawszy drgn, zatrzyma si, z niedowierzaniem popatrzy w
jej lad i natychmiast popdzi za ni. O mao nie przewrciwszy
jakiego nioscego dzban przechodnia dogoni kobiet i ciko
dyszc z podniecenia zawoa:
- Nisa!
Kobieta odwrcia si, zmruya oczy, jej twarz przybraa
chodny wyraz niezadowolenia, oschle odpowiedziaa po grecku:
- Ach, to ty, Juda! Nie poznaam ci w pierwszej chwili. To
zreszt lepiej. Mwi si u nas, e ten, ktrego nie poznano, bdzie
bogaty...
Tak podniecony, e serce tuko mu si jak ptak okryty czarnym
kekryphalos, Juda, lkajc si, by nikt z przechodniw go nie
dosysza, zapyta urywanym szeptem:
- Dokd idziesz, Nisa?
- Po co miaby to wiedzie? - odpowiedziaa Nisa zwalniajc
kroku i patrzc na Jud wyniole.
Wwczas w gosie Judy daa si sysze jaka dziecinna nutka,
szepta zmieszany:
- Jake to tak... Przecie umwilimy si.... Chciaem wstpi
do ciebie, mwia przecie, e przez cay wieczr bdziesz w
domu...
- Ach, nie, nie - odpowiedziaa Nisa i kaprynie oda doln
warg, co sprawio, e Judzie wydao si, i jej twarz,
najpikniejsza twarz, jak kiedykolwiek widzia, staa si jeszcze
pikniejsza - zaczam si nudzi.
Wy macie wito, a ja co mam robi? Siedzie i sucha, jak
wzdychasz na tarasie? I w dodatku lka si, czy suca nie
- 409 -

powie mu o tym? O, nie, nie, postanowiam pj za miasto i


posucha sowikw.
- Jak to: za miasto? - zapyta zdetonowany Juda. - Sama?
- Oczywicie, e sama - odpowiedziaa Nisa.
- Pozwl sobie towarzyszy - poprosi Juda. Zapierao mu dech
w piersiach. Myli zmciy mu si, zapomnia o boym wiecie,
patrzy bagalnie w bkitne oczy Nisy, ktre teraz wydaway si
czarne.
Nic na to nie odpowiedziaa i przyspieszya kroku.
- Czemu milczysz, Nisa? - aoliwie zapyta Juda dostosowujc
si do jej kroku.
- A nie bd si z tob nudzia? - zapytaa nagle Nisa i stana.
Wwczas myli Judy zupenie si ju spltay.
- No, dobrze - ulega wreszcie Nisa. - Chodmy.
- Ale dokd, dokd?
- Poczekaj... Wejdmy na to podwrko, tam si zastanowimy,
bo si boj, e zobaczy mnie kto ze znajomych, a potem
powiedz mowi, e byam na ulicy z kochankiem.
Nisa i Juda zniknli z targowiska, szeptali do siebie w bramie
jakiego podwrza:
- Id na plantacj oliwek - szeptaa Nisa nacigajc czepek na
oczy i odwracajc si plecami do jakiego czowieka, ktry
wchodzi wanie do bramy niosc wiadro - w Getsemani, za
Kedronem, wiesz gdzie?
- Tak, tak, tak...
- Ja pjd pierwsza - cigna Nisa - ale nie depcz mi po
pitach, id osobno. Ja pjd pierwsza... Kiedy przejdziesz przez
potok... Wiesz, gdzie jest grota?
- Wiem, wiem...
- 410 -

- Miniesz wytaczarni oliwek, pjdziesz w gr i skrcisz do


groty. Ja ju tam bd. Ale nie wa si i teraz za mn, miej
cierpliwo, poczekaj tutaj - z tymi sowami Nisa wysza z bramy,
jakby w ogle nie rozmawiaa z Jud.
Juda posta samotnie przez czas pewien, usiowa zebra
rozbiegane myli. Bya wrd nich take myl o tym, jak
wytumaczy wobec rodziny swoj nieobecno przy witecznym
stole. Sta i wymyla jakie garstwo, ale w zdenerwowaniu
niczego nie obmyli jak naley ani nie przygotowa sobie
adnego wykrtu i wyszed powoli z bramy.
Zmieni kierunek, nie szed ju ku Dolnemu Miastu, ale
zawrci w stron paacu Kajfasza. W miecie rozpoczo si ju
wito. W oknach wok Judy pony wiata, sycha ju byo
take modlitwy. Spnieni przechodnie pdzili po jezdni osioki,
popdzali je batem i okrzykami.
Nogi same niosy Jud i nie zauway nawet, kiedy przesuny
si obok niego straszliwe, omszae wiee Antoniusza, nie sysza
dobiegajcego z twierdzy dwiku trb, nie zwrci uwagi na
konny patrol rzymski z pochodni, ktrej niespokojny blask
owietli jego pier.
Minwszy wie Juda odwrci si i zobaczy, e niezmiernie
wysoko nad wityni zapony dwa gigantyczne picioramienne
wieczniki. Ale i to Juda ledwie zauway. Wydao mu si, e
rozjarzyo si nad Jeruszalaim dziesi niesychanej wielkoci
zniczw, ktrych blask konkurowa ze wiatem tego jednego
jedynego, wznoszcego si coraz wyej nad Jeruszalaim miesica.
Nic go teraz nie interesowao, spieszy do bramy Getsemani,
chcia jak najszybciej opuci miasto. Niekiedy wydawao mu si,
e dostrzega przed sob wrd plecw i twarzy przechodniw
taneczn figurk, ktra go za sob prowadzi. Ale byo to
- 411 -

zudzenie. Wiedzia, e Nisa musiaa go znacznie wyprzedzi.


Przebieg obok kantorw wymiany i znalaz si wreszcie przy
bramie Getsemani. Cho pon z niecierpliwoci, musia si
jednak zatrzyma przed bram. Do miasta wchodziy wielbdy,
za nimi wjeda patrol syryjskich onierzy. Juda przekl go w
myli...
Ale wszystko ma swj koniec. Niecierpliwy Juda by wreszcie
za miejskimi murami. Na lewo od siebie zobaczy niewielki
cmentarz, a przy nim kilka pasiastych namiotw pielgrzymw.
Przeszed zalan ksiycowym wiatem, pen kurzu drog,
skierowa si w stron potoku kedroskiego, aby przej na drugi
jego brzeg. Woda bulgotaa z cicha pod jego stopami.
Przeskakujc z kamienia na kamie znalaz si wreszcie na
getsemaskim brzegu i zobaczy z radoci, e prowadzca
wzdu gajw droga jest pusta. Na wp rozwalona brama
plantacji oliwek bya ju niedaleko.
Jud, ktry wyszed z dusznego miasta, odurzy zapach
wiosennej nocy.
Zza ogrodzenia gaju napywa od getsemaskich polan zapach
mirtw i akacji.
Nikt nie strzeg bramy, nikogo w niej nie byo i ju w kilka
minut pniej Juda bieg w tajemniczym cieniu wielkich
rozoystych drzew oliwnych. Droga wioda pod gr. Wspina si
dyszc ciko, od czasu do czasu wypada z mroku na wzorzyste
ksiycowe dywany, ktre przypominay mu dywany widywane w
sklepie zazdrosnego ma Nisy.
Jeszcze w chwil pniej na polanie, na lewo od Judy,
zamajaczya wytaczarnia oliwek z wielkim kamiennym koem i
sterta jakich beczek.
W gaju nie byo nikogo, prace przerwano o zachodzie soca, a
teraz nad gow Judy grzmiay klskajce chry sowicze.
- 412 -

Cel by ju niedaleki. Juda wiedzia, e w mroku po prawej rce


usyszy lada chwila cichy szept spadajcej w grocie wody. Tak si
te stao, usysza go. Robio si coraz chodniej. Wtedy zwolni
kroku i cicho zawoa:
- Nisa!
Ale zamiast Nisy oderwaa si od grubego pnia oliwki i
wyskoczya na drog krpa mska sylwetka, w rku mczyzny
co bysno i zaraz zgaso. Juda krzykn cicho, zawrci i rzuci
si do ucieczki, ale inny czowiek odcina mu odwrt.
Ten pierwszy, z przodu, zapyta:
- Ile dzi dosta? Mw, jeli ci ycie mie!
Nadzieja zawitaa w sercu Judy i zawoa z rozpacz:
- Trzydzieci tetradrachm! Trzydzieci tetradrachm! Wszystko,
co dostaem, mam przy sobie! Oto pienidze! Bierzcie, ale nie
zabijajcie!
Czowiek, ktry sta z przodu, byskawicznie wydar Judzie z
rki sakiewk. W teje chwili za plecami Judy wznis si n i
wbi si pod opatk zakochanego. Juda zatoczy si do przodu,
wyrzuci w powietrze donie o zakrzywionych palcach. Czowiek,
ktry sta z przodu, przej Jud na swj n - wbi go w serce
Judy a po rkoje.
- Ni...sa... - nie swoim, wysokim i czystym modzieczym
gosem, ale penym wyrzutu basem wyrzek Juda i nie wyda ju
adnego dwiku.
Ciao jego uderzyo o ziemi tak mocno, e a jkna.
Wtedy zjawia si na drodze trzecia posta. Ten trzeci mia na
sobie paszcz z kapturem.
- Popieszcie si - rzuci. Mordercy popiesznie zawinli w
kawa skry sakiewk i karteczk podan im przez tego trzeciego,
przewizali zawinitko sznurkiem. Potem jeden z nich wsun je
- 413 -

sobie w zanadrze i obaj mordercy uskoczyli z drogi, pochona


ich ciemno pod oliwkami.
Trzeci za przykucn przy zabitym i zajrza mu w twarz. W
cieniu twarz ta wydaa si patrzcemu biaa jak kreda, pikna i
jaka jakby natchniona.
W kilka sekund pniej nie byo na drodze ywego ducha.
Wida byo tylko znieruchomiae ciao lece z rozrzuconymi
rkami. Lewa stopa znalaza si w plamie ksiycowego wiata,
wida byo wyranie kady rzemyk sandaa. Tymczasem cay gaj
Getsemani rozbrzmiewa piewem sowikw.
Nikt nie wie, dokd poszli ci dwaj, ktrzy zadgali Jud,
wiadomo jednak, co czyni nastpnie w trzeci, czowiek w
kapturze. Zszed ze cieki, da nura w gstwin drzew
oliwkowych i ruszy na poudnie. Przelaz przez ogrodzenie
plantacji w pobliu gwnej bramy, na poudniowym kracu gaju,
w miejscu gdzie wykruszyy si z muru grne kamienie. Wkrtce
potem by na brzegu Kedronu. Wszed wwczas do wody i przez
czas jaki szed rzek, dopki nie zobaczy w oddali sylwetek dwu
koni i pilnujcego ich czowieka. Konie rwnie stay w potoku.
Woda bulgotaa omywajc im kopyta. Czowiek, ktry pilnowa
koni, dosiad jednego z nich, mczyzna w kapturze wskoczy na
drugiego, obaj pojechali potokiem, sycha byo, jak zgrzytaj pod
kopytami wierzchowcw kamienie. Potem jedcy wyjechali z
wody, wspili si na jeruszalaimski brzeg i pojechali stpa wzdu
miejskiego muru. Nagle luzak pocwaowa do przodu i znikn z
oczu, mczyzna za w kapturze zatrzyma konia, zsiad na pustej
drodze, zdj paszcz, przewrci go na drug stron, wyj spod
paszcza pytki hem bez kity i woy go na gow. Teraz
wskoczy na konia czowiek ubrany w oniersk chlamid, z
krtkim mieczem na biodrze. cign udzienic i ognisty ko
kawaleryjski ruszy cwaem, podrzucajc jedca w siodle. Nie
- 414 -

pojechali daleko - jedziec zblia si do poudniowej bramy


Jeruszalaim.
Pod ukiem bramy taczyy i podskakiway niespokojne
odblaski pochodni. Penicy wart onierze z drugiej centurii
legionu Byskawic siedzieli na kamiennych awach i grali w koci.
Zobaczywszy mundur wjedajcego zerwali si, jedziec skin
im doni i wjecha do miasta.
Miasto byo witecznie owietlone. W kadym oknie pegao
wiato szabanikw i zewszd dobiegay mody zlewajce si w
nieskadny chr.
Z rzadka zagldajc do wychodzcych na ulic okien, jedziec
mg zobaczy ludzi siedzcych za stoami, na ktrych stao
miso jagnicia i, wrd doprawionych gorzkimi zioami potraw,
puchary napenione winem.
Cicho pogwizdujc jak piosenk, jedziec niespiesznym
cwaem przemierzy wyludnione ulice Dolnego Miasta kierujc
si ku wiey Antoniusza i spogldajc niekiedy na nie majce
sobie rwnych na caym wiecie picioramienne wieczniki
gorejce nad wityni albo na ksiyc, ktry wisia teraz jeszcze
wyej ni wieczniki.
Paac Heroda Wielkiego nie uczestniczy w uroczystociach
paschalnej nocy. W poledniejszych, zwrconych ku poudniowi
komnatach paacu, w ktrych zakwaterowano starszyzn kohorty
rzymskiej oraz legata legionu, palio si wiato, panowa tam
jeszcze jaki ruch. Natomiast cz frontowa paacu, jego cz
reprezentacyjna, w ktrej spa tylko jeden jedyny, przymusowy
zreszt jej mieszkaniec - procurator, caa ta cz, wraz ze swymi
kolumnadami i posgami ze zota, jak gdyby olepa w blasku
wyjtkowo jasnego ksiyca. Tu, w paacowych wntrzach,
panowaa cisza i mrok.
- 415 -

Procurator, jak zreszt sam o tym powiedzia Afraniuszowi, nie


mia ochoty wchodzi do paacu. Poleci, aby mu przygotowano
posanie pod kolumnad, tam gdzie ucztowa, gdzie rankiem
prowadzi ledztwo. Leg na przygotowanym ou, ale sen nie
nadszed. Nagi ksiyc wisia wysoko na czystym niebie i
procurator patrzy we przez kilka godzin.
Mniej wicej o pnocy sen uali si wreszcie nad
procuratorem.
Ziewnwszy spazmatycznie rozpi i zrzuci paszcz, zdj
przepasujcy tunik rzemie ze stalowym krtkim sztyletem w
pochwie, pooy go na stojcym obok oa tronie, zdj sanday i
wycign si. Banga natychmiast wskoczy na pociel i pooy
si obok, jego pysk znalaz si przy gowie procuratora, ktry
pooy do na karku psa i wreszcie zamkn oczy. Dopiero
wtedy zasn i pies.
oe znajdowao si w pmroku, kolumna osaniaa je przed
ksiycem, ale od wiodcych na taras schodw do posania
cigno si ksiycowe pasmo, procurator, skoro tylko straci
kontakt z otaczajc go rzeczywistoci, zaraz ruszy po owej
janiejcej ciece i poszed ni ku grze, wprost w ksiyc. A
si rozemia przez sen, uszczliwiony, e tak pikne i
niepowtarzalne byo wszystko na tej przejrzystej niebieskiej
drodze. Szed, towarzyszy mu Banga, a obok kroczy wdrowny
filozof.
Dyskutowali o czym nader wanym i niezmiernie
skomplikowanym i aden z nich nie mg przekona drugiego.
Nie mieli adnych wsplnych pogldw, co czynio ich dyskusj
szczeglnie interesujc i sprawiao, e moga si ona cign w
nieskoczono. Dzisiejsza ka, oczywista, okazaa si by
jedynie zwykym nieporozumieniem; filozof, ktry wymyli co
tak niepomiernie niedorzecznego jak to, e wszyscy ludzie s
dobrzy, szed tu obok, a zatem y. I, oczywicie, strach nawet
- 416 -

pomyle, e czowiek taki jak on mgby zosta stracony. Nie


byo kani! Nie byo!
Oto w czym urok tej wdrwki po drabinie ksiyca.
Wolnego czasu mieli, ile dusza zapragnie, a burza miaa
nadcign dopiero pod wieczr, tchrzostwo natomiast naley
bez wtpienia do najstraszliwszych uomnoci czowieka.
Dowodzi tego Jeszua Ha-Nocri.
O, nie, mj filozofie, nie zgodz si z tob - tchrzostwo nie jest
jedn z najstraszliwszych uomnoci, ono jest uomnoci
najstraszliwsz!
Oto, na przykad, nie stchrzy obecny procurator prowincji
Judea, a wczesny trybun legionu wtedy, tam, w Dolinie Dziewic,
kiedy tak niewiele brakowao, eby rozwcieczeni Germanie
zagryli olbrzyma Szczurz mier? Ale zechciej mi wybaczy,
filozofie! Czyby ty, tak rozumny, mg przypuci, e z powodu
czowieka, ktry popeni przestpstwo przeciw cezarowi,
procurator Judei zaprzepaci swoj karier?
- Tak, tak... - jcza i szlocha przez sen Piat. Jasne, e
zaprzepaci.
Rano by jej jeszcze nie zaprzepaci, ale teraz, wieczorem,
rozwaywszy wszystko zgadza si zaprzepaci. Nie cofnie si
przed niczym, aby tylko ocali od mierci szalonego marzyciela i
lekarza, ktry doprawdy niczemu nie jest winien.
- Teraz zawsze bdziemy razem - mwi do we nie obdarty
filozof-wczga, ktry, nie wiedzie w jaki sposb, stan na
drodze Jedca Zotej Wczni - gdzie jeden, tam i drugi! Kiedy
wspomn mnie, rwnoczenie wspomn ciebie! Mnie, podrzutka,
syna nieznanych rodzicw, i ciebie, syna krla-astrologa i
mynarzwny, piknej Pilli.
- Tak, nie zapominaj o mnie, pamitaj o synu astrologa - prosi
we nie Piat. I spostrzegszy we nie skinienie idcego obok
- 417 -

niego ndzarza z En Sarid, skinienie, ktre byo zapewnieniem,


surowy procurator Judei z radoci mia si i paka przez sen.
Wszystko to byo bardzo pikne, ale tym aoniejsze byo
przebudzenie hegemona. Banga zawarcza na ksiyc i urwaa si
przed procuratorem liska, jak gdyby wymoszczona oliw bkitna
droga. Otworzy oczy i pierwsz rzecz, ktr sobie uwiadomi,
byo to, e ka si odbya.
Procurator przede wszystkim odruchowo chwyci obro Bangi,
a potem jego zbolae renice zaczy szuka ksiyca i spostrzeg,
e ksiyc odpyn nieco na bok i sta si srebrzystszy. Blask
miesica silniejszy by ni nieprzyjemne, niespokojne wiato
igrajce na tarasie tu przed oczyma. W doniach centuriona
Szczurzej mierci pegaa i kopcia pochodnia. Ten, ktry j
trzyma, spoglda ze strachem i z nienawici na niebezpieczn
besti, gotujc si do skoku.
- Nie rusz, Banga - powiedzia chorym gosem procurator i
zakaszla.
Osaniajc si doni przed pomieniem, cign: - I w nocy, i
przy ksiycu nie zaznam spokoju!... O, bogowie!... Ty, Marku,
take masz pod sub. onierzy czynisz kalekami...
Marek patrzy na procuratora z nieopisanym zdumieniem i
procurator opamita si. Aby zatrze wraenie niepotrzebnych
sw, sw, ktre wypowiedzia budzc si, procurator rzek:
- Nie gniewaj si, centurionie. Moja rola, powtarzam, jest
jeszcze gorsza.
Czego chcesz?
- Przyszed komendant tajnej suby - spokojnie zakomunikowa
Marek.
- Pro, pro - powiedzia procurator odkaszlnwszy i jego bose
stopy zaczy szuka sandaw. Pomie zataczy na kolumnach,
- 418 -

caligae centuriona za-stukotay po mozaice. Centurion wyszed do


ogrodu.
- Nawet przy ksiycu nie zaznam spokoju - zgrzytnwszy
zbami powiedzia procurator sam do siebie.
Pod kolumnad miejsce centuriona zaj czowiek w kapturze.
- Banga, nie rusz - cicho powiedzia procurator i przygi do
ziemi kark psa.
Afraniusz, zgodnie ze swoim zwyczajem, rozejrza si, nim
zacz mwi, odszed w cie i dopiero, kiedy si przekona, e
poza nimi dwoma nie ma pod kolumnad nikogo prcz Bangi,
powiedzia cicho:
- Prosz odda mnie pod sd, procuratorze. Miae racj. Nie
potrafiem ustrzec Judy z Kiriatu, zosta zasztyletowany, jak to
przeczuwae. Prosz o oddanie mnie pod sd i o dymisj.
Wydao si Afraniuszowi, e patrzy na niego czworo oczu dwoje psich i dwoje wilczych.
Afraniusz wyj spod chlamidy sakiewk, zapiecztowan
dwoma pieczciami, ca w zakrzepej krwi.
- Ten oto woreczek z pienidzmi mordercy podrzucili w domu
arcykapana. Krew na tym woreczku - to krew Judy z Kiriatu.
- Ciekawe, ile tam jest? - pochylajc si nad sakiewk zapyta
Piat.
- Trzydzieci tetradrachm.
Procurator umiechn si i powiedzia:
- Nie jest to wiele.
Afraniusz milcza.
- Gdzie jest zabity?

- 419 -

- Tego nie wiem - godnie i ze spokojem odpowiedzia czowiek,


ktry nigdy nie rozstawa si ze swoim kapturem. - Rano
rozpoczniemy poszukiwania.
Procurator drgn, puci rzemie sandaa, ktry ani rusz nie
chcia si zadzierzgn.
- Ale wiesz na pewno, e on nie yje?
Na to pytanie procurator otrzyma osch odpowied :
- Pracuj w Judei od pitnastu lat, procuratorze. Wstpiem do
suby za czasw Waleriusza Gratusa. Nie musz oglda zwok,
eby powiedzie, czy kto zosta zabity, i oto melduj ci, e ten,
ktrego nazywano Juda z Kiriatu, przed kilkoma godzinami zosta
zasztyletowany.
- Prosz, wybacz mi, Afraniuszu - odpar Piat - nie rozbudziem
si jeszcze jak naley i tylko dlatego to powiedziaem. le sypiam
- procurator umiechn si - i cigle mi si ni promie ksiyca.
To zabawne, wyobra sobie - jak gdybym spacerowa po tym
promieniu. A zatem chciabym si dowiedzie, jakie s twoje w
tej sprawie przypuszczenia. Gdzie zamierzasz go szuka? Siadaj,
komendancie tajnej suby.
Afraniusz skoni si, przysun tron bliej oa i usiad
podzwaniajc mieczem.
- Zamierzam go szuka w pobliu wytaczarni oliwek, w
ogrodach Getsemani.
- Tak, tak. A dlaczego wanie tam?
- Hegemonie, wedug moich przypuszcze Juda zosta zabity nie
w samym Jeruszalaim, ale te nie gdzie daleko std; zabito go
pod Jeruszalaim.
- Uwaam ci za jednego z najwybitniejszych specjalistw w
twoim zawodzie. Nie wiem zreszt, jak sprawy wygldaj w
- 420 -

Rzymie, ale w koloniach nie masz rwnego sobie... Wytumacz


mi jednake, dlaczego zamierzasz szuka go wanie tam?
- Wykluczam przypuszczenie - cicho mwi Afraniusz - by Juda
mg wpa w rce jakich podejrzanych osobnikw gdzie w
obrbie miasta. Na ulicy nie mona nikogo zarn potajemnie. A
zatem musieli go zwabi do jakiej, powiedzmy, piwnicy. Moi
ludzie jednak szukali go ju w Dolnym Miecie i znaleliby bez
wtpienia. Rcz za to, e w miecie go nie ma.
Gdyby zamordowali go gdzie daleko od miasta, zawinitko z
pienidzmi nie mogoby zosta podrzucone tak szybko. Zabito go
w pobliu miasta.
Udao im si wywabi go za mury.
- Nie wyobraam sobie, jak im si to udao!
- Tak, procuratorze, to najtrudniejsze pytanie w caej tej sprawie
i nie wiem nawet, czy uda mi si na nie odpowiedzie.
- To doprawdy zagadkowa historia. Religijny czowiek
wychodzi w witeczny wieczr nie wiadomo po co za miasto,
opuszcza paschaln wieczerz, ginie. Kto i w jaki sposb mg go
wywabi? Czy aby nie zrobia tego kobieta? - w nagym
natchnieniu zapyta procurator.
Afraniusz odpowiada spokojnie, dobitnie:
- W adnym wypadku, procuratorze. Moliwo taka jest
absolutnie wykluczona. Naley myle logicznie. Kto by
zainteresowany w mierci Judy? Jacy tam wdrowni fantaci,
grupka, w ktrej przede wszystkim nie byo adnych kobiet. eby
si oeni, procuratorze, trzeba mie pienidze.
eby wyda na wiat nowego czowieka, trzeba ich rwnie.
eby jednak zarn czowieka przy pomocy kobiety, potrzebne
s bardzo wielkie pienidze, adni wczdzy takimi pienidzmi
nie dysponuj. W tej sprawie nie ma kobiety, procuratorze.
- 421 -

Powiem, co wicej, e taki punkt widzenia na zabjstwo moe


jedynie zbi z tropu, utrudni ledztwo, dezorientowa mnie.
- Widz, e masz cakowit racj, Afraniuszu - mwi Piat. Pozwoliem sobie jedynie wyrazi pewien domys.
- Jest on, niestety, faszywy, procuratorze.
- Jake to wic byo? - z chciw ciekawoci wpatrujc si w
twarz Afraniusza zawoa procurator.
- Sdz, e w dalszym cigu szo o wspomniane ju pienidze.
- Doskonaa myl! Ale kto i za co mgby mu zaproponowa
pienidze, w nocy, za murami?
- O, nie, procuratorze, to nie tak. Znajduj jedno jedyne
wytumaczenie i jeli jest ono mylne, to innych wyjanie chyba
ju nie znajd - Afraniusz nachyli si ku procuratorowi i
dokoczy szeptem: - Juda chcia ukry otrzymane pienidze w
bezpiecznym i jemu tylko wiadomym miejscu.
- Bardzo sprytne wytumaczenie. Z pewnoci tak wanie
sprawa si miaa. Ju pojmuj: wywabili go nie ludzie, ale jego
wasny cel. Tak, tak, tak to musiao by.
- Tak. Juda by nieufny, ukrywa pienidze przed ludmi.
- Tak, wic powiadasz, e w Getsemani... Ale przyznam, i nie
pojmuj, dlaczego zamierzasz go szuka wanie tam?
- O, procuratorze, to ju jest najprostsze. Nikt nie bdzie chowa
pienidzy na drodze, w miejscach, ktre s na widoku. Juda nie
by ani na drodze do Hebronu, ani na drodze do Betanii. Szuka
miejsca ustronnego, zadrzewionego, bezpiecznego. To takie
proste. Prcz Getsemani nie ma pod Jeruszalaim takiego miejsca.
A daleko odej nie mg.
- Przekonae mnie cakowicie. C wic zrobimy teraz?

- 422 -

- Niezwocznie rozpoczn poszukiwania zabjcw, ktrzy


wyledzili Jud za miastem, sam za tymczasem, jak ju
zameldowaem, pjd pod sd.
- Za co?
- Moi ludzie stracili go z oczu wieczorem, na bazarze, kiedy ju
wyszed z paacu Kajfasza. Nie mam pojcia, jak to si mogo
sta. Nigdy w yciu mi si jeszcze nic podobnego nie zdarzyo.
Wzito go pod obserwacj natychmiast po naszej rozmowie. Ale
w rejonie targowiska da gdzie nura i musia tak kluczy, e
znikn bez ladu.
- Tak. Owiadczam ci, e nic uwaam za suszne, aby stan
przed sdem. Zrobie wszystko, co byo w twojej mocy, i nikt na
wiecie - tu procurator si umiechn - nie zdoaby dokona
wicej. Pocignij do odpowiedzialnoci tajniakw, ktrzy stracili
Jud z oczu. Ale uprzedzam, e nie chciabym, eby kara bya
surowa. Ostatecznie zrobilimy wszystko, eby si zatroszczy o
tego ajdaka. Tak! Zapomniaem zapyta - procurator potar czoo
- jaki wymylono sposb, by podrzuci Kajfaszowi pienidze?
- Widzisz, procuratorze... Nie byo to zbyt skomplikowane.
Mciciele poszli na tyy paacu Kajfasza, tam gdzie zauek wznosi
si nad paacowym dziedzicem. Przerzucili paczk przez mur.
- Z notatk?
- Tak, dokadnie tak, jak to przewidziae, procuratorze. - Tak,
zreszt... - tu Afraniusz zama piecz na zawinitku i pokaza
Piatowi jego zawarto.
- Na lito, co robisz Afraniuszu! Przecie to chyba piecz
wityni!
- Nie warto, aby procurator martwi si tak bahostk zawijajc pakiet odpar Afraniusz.
- Czyby mia wszystkie pieczcie? - rozemiawszy si, zapyta
Piat.
- 423 -

- Inaczej by nie moe, prokuratorze - bez cienia umiechu,


niezmiernie surowo odpar Afraniusz.
- Wyobraam sobie, co si dziao u Kajfasza!
- Tak, procuratorze, wywoao to bardzo due poruszenie.
Zaprosili mnie natychmiast.
Nawet w pmroku wida byo, jak gorej oczy Piata.
- To ciekawe, to ciekawe...
- Omielam si sdzi inaczej, procuratorze, to nie byo
ciekawe. Nudna i mudna sprawa. Kiedy zapytaem, czy w paacu
Kajfasza nie wypacono komu pienidzy, odpowiedziano mi
kategorycznie, e nie.
- Ach tak? No c, nie wypacono, to znaczy nie wypacono.
Tym trudniej bdzie znale mordercw.
- Tak jest, procuratorze.
- Ach, Afraniuszu, wiesz, co mi nagle przyszo do gowy? A
moe to byo samobjstwo?
- O, nie, procuratorze - odpowiedzia Afraniusz, a si odchyli
w fotelu ze zdumienia - prosz mi wybaczy, ale to zupenie
nieprawdopodobne.
- Ach, w tym miecie wszystko jest moliwe. Gotw jestem
pj o zakad, e nie minie wiele czasu, a suchy o tym rozejd
si po caym Jeruszalaim.
Tu Afraniusz znowu rzuci na procuratora swoje spojrzenie,
pomyla chwil, odpar:
- To moliwe, procuratorze.
Procurator najwyraniej cigle jeszcze nie mg si rozsta ze
spraw zamordowania czowieka z Kiriatu, cho wszystko byo
ju i tak jasne, i powiedzia jakby z niejakim rozmarzeniem:
- A ja chciabym widzie, jak go zabijali.
- 424 -

- Zamordowano go nadzwyczaj umiejtnie, procuratorze spogldajc na procuratora z niejak ironi odpowiedzia


Afraniusz.
- Skd moesz o tym wiedzie?
- Niech mi wolno bdzie zwrci uwag na sakiewk,
procuratorze - odpar Afraniusz. - Mog zarczy, e krew Judy
chlusna strumieniem.
Widziaem w yciu wielu zabitych, procuratorze.
- Moemy wic by pewni, e on nie zmartwychwstanie?
- O, nie, procuratorze - umiechajc si filozoficznie
odpowiedzia Afraniusz. - Powstanie z martwych, kiedy zagrzmi
nad nim trba Mesjasza, na ktrego wszyscy tu czekaj. Ale nie
wczeniej!
- A zatem, Afraniuszu, ta sprawa jest jasna. Przejdmy do
sprawy pogrzebu.
- Skazacy zostali pogrzebani, procuratorze.
- O, Afraniuszu, oddanie ciebie pod sd byoby przestpstwem.
Godzien jeste najwyszej nagrody. Jak to si odbyo?
Afraniusz zacz opowiada. Podczas kiedy zajty by spraw
Judy, druyna tajnej suby pod dowdztwem jego zastpcy
dotara na wzgrze ju po zapadniciu zmierzchu. Na szczycie
brakowao jednego ciaa. Piat drgn i powiedzia ochryple:
- Ach, jake mogem nie przewidzie tego!...
- Nie ma powodu do niepokoju, procuratorze - powiedzia
Afraniusz i cign dalej swoj opowie: - Zabrali ciaa Dismasa
i Gestasa, ktrym drapiene ptaki zdyy ju wyupi oczy, i
natychmiast ruszyli na poszukiwanie trzecich zwok. Znaleli je
bardzo szybko. Pewien czowiek...
- Mateusz Lewita - powiedzia Piat. Nie pyta, raczej stwierdzi.
- 425 -

- Tak, procuratorze... Mateusz Lewita ukrywa si w pieczarze


na pnocnym zboczu ysej Czaszki, czeka, a zapadnie
ciemno. Obok niego leao nagie ciao Jeszui Ha-Nocriego.
Kiedy stranicy z pochodni weszli do pieczary, Lewita wpad w
rozpacz i gniew. Krzycza, e nie popeni adnego przestpstwa i
e zgodnie z prawem kademu czowiekowi wolno pochowa
ciao skazaca, jeli tylko ma na to ochot.
Mateusz Lewita mwi, e nie chce si rozsta z tym ciaem.
By bardzo podniecony, wykrzykiwa co bez sensu, to prosi, to
znw grozi i przeklina nas...
- Trzeba go byo pojma? - pospnie zapyta Piat.
- Nie, procuratorze, nie - uspokajajco odpowiedzia Afraniusz udao si uspokoi tego szaleca, wyjanilimy mu, e ciao
zostanie pogrzebane.
Zrozumiawszy to Lewita uspokoi si, ale owiadczy, e nie
ruszy si stamtd i e chce uczestniczy w pogrzebie. Powiedzia,
e nie odejdzie, nawet gdyby go miano zamordowa, i nawet
oferowa w tym celu n chlebowy, ktry mia przy sobie.
- Przepdzono go? - zapyta stumionym gosem Piat.
- Nie, procuratorze, nie. Mj zastpca pozwoli mu wzi udzia
w pogrzebie.
- Ktry z twoich zastpcw kierowa tym wszystkim? - zapyta
Piat.
- Tolmaj - odpowiedzia Afraniusz i doda z niepokojem: Moe popeni jaki bd?
- Mw dalej - odpar Piat. - Nie popeniono adnego bdu. W
ogle jestem nieco zaniepokojony, Afraniuszu, najwyraniej mam
do czynienia z czowiekiem, ktry nigdy nie popenia bdw.
Czowiek w to ty.
- 426 -

- Mateusza Lewit zabrali na wz wraz z ciaami skazacw i


po dwch godzinach przyjechali do pustynnego wwozu na
pnoc od Jeruszalaim.
Tam druyna pracujc na zmian w cigu godziny wykopaa
gboki d i pogrzebaa w nim wszystkich trzech skazacw.
- Nagich?
- Nie, procuratorze, druyna specjalnie zabraa chitony. Na
palce woono trupom piercienie. Jeszui - z jednym naciciem,
Dismasowi - z dwoma, Gestasowi za z trzema. D zasypano,
przywalono kamieniami.
Tolmaj pamita znak, ktry pozwoli nam trafi.
- Ach, gdybym mg to przewidzie! - krzywic si powiedzia
Piat. - Powinienem by przecie zobaczy tego Mateusza
Lewit...
- On jest tu, procuratorze.
Piat szeroko otworzy oczy i patrzy przez czas pewien na
Afraniusza, po czym powiedzia:
- Dzikuj za wszystko, co zostao zrobione w tej sprawie.
Prosz, aby jutro przysa do mnie Tolmaja, powiedz mu
przedtem, e jestem z niego zadowolony, a ciebie, Afraniuszu procurator wyj z kieszeni lecego na stole pasa piercie i
poda go komendantowi tajnej suby - prosz, by przyj to na
pamitk.
Afraniusz skoni si ze sowami:
- Wielki to dla mnie honor, procuratorze.
- Druynie, ktra zajmowaa si pochwkiem, wypa, prosz,
nagrody.
Wywiadowcom, ktrzy stracili z oczu Jud, da nagany. A teraz
przylij mi Mateusza Lewit. Potrzebne mi s teraz szczegowe
informacje o sprawie Jeszui.
- 427 -

- Rozkaz, procuratorze - powiedzia Afraniusz i zacz si


oddala wrd ukonw, procurator za klasn w donie i zawoa:
- Do mnie! wiecznik pod kolumnad!
Afraniusz odchodzi ju do ogrodu, a za plecami Piata w rkach
sug migotay ju ogniki. Na stole przed procuratorem stany trzy
wieczniki i ksiycowa noc natychmiast cofna si do ogrodw,
jak gdyby to Afraniusz zabra j ze sob. Zamiast Afraniusza
wszed pod kolumnad nieznany, niski i wychudzony czowiek obok niego szed olbrzym centurion. Centurion zowi spojrzenie
procuratora, natychmiast odszed do ogrodu i znikn.
Procurator obserwowa przybysza oczami chciwymi i nieco
wystraszonymi. Tak si patrzy na kogo, o kim wiele si syszao,
o kim wiele si rozmylao, gdy ten kto wreszcie staje przed
nami.
Przybysz dobiega czterdziestki, by czarny, obdarty, pokryty
zaschnitym botem, patrzy spode ba jak wilk. Sowem wyglda bardzo ndznie, mona o byo wzi za miejskiego
ebraka, jakich mnstwo snuje si po tarasach wityni albo po
targowiskach gwarnego i penego bota Dolnego Miasta.
Milczenie trwao dugo, a przerwao je dziwne zachowanie tego,
ktrego przyprowadzono do Piata. Jego twarz przybraa dziwny
wyraz, zachwia si upadby, gdyby nie chwyci brudn doni
skraju stou.
- Co ci jest? - zapyta go Piat.
- Nic - odpowiedzia Mateusz Lewita i uczyni taki ruch, jak
gdyby co poyka. Naga, wychuda, szara jego szyja nabrzmiaa i
znowu zaklsa.
- Co ci jest, odpowiadaj - powtrzy Piat.
- Jestem zmczony - odpowiedzia Lewita i pospnie wpatrzy
si w posadzk.
- 428 -

- Usid - powiedzia Piat i wskaza mu tron.


Lewita spojrza na procuratora z niedowierzaniem, odszed do
tronu, popatrzy z lkiem na zote porcze usiad nie na tronie, ale
obok niego, na pododze.
- Wyjanij mi, dlaczego nie usiade na tronie? - zapyta Piat.
- Jestem brudny, zabrudz - powiedzia patrzc na ziemi
Lewita.
- Zaraz dadz ci co do jedzenia.
- Nie chc je - odpowiedzia Lewita.
- Po co kama? - cicho zapyta Piat. - Nie jade przecie przez
cay dzie, a moe nawet duej. Ale dobrze, nie jedz. Wezwaem
ci, aby mi pokaza n, ktry miae przy sobie.
- onierze zabrali mi go, kiedy mnie tu wprowadzali odpowiedzia Lewita i pospnie doda: - Ka mi zwrci ten n,
hegemonie, musz go odda wacicielowi, ja go ukradem.
- Po co?
- eby przeci sznury - odpowiedzia Lewita.
- Marek! - krzykn procurator i centurion wszed pod kolumny.
- Dajcie mi jego n.
Centurion z jednej z dwch pochew u pasa wyj brudny n
piekarski i poda go procuratorowi, sam za si oddali.
- Komu zabrae ten n?
- Ze sklepiku piekarza przy bramie Hebronu, jak si wchodzi do
miasta to zaraz na lewo.
Piat popatrzy na szerok kling, mimochodem sprbowa
palcem, czy n jest ostry, i powiedzia:
- O n si nie niepokj, zostanie zwrcony do sklepiku. A teraz
nastpna sprawa - poka mi t kartk, ktr nosisz przy sobie i na
ktrej zapisane s sowa Jeszui.
- 429 -

Lewita z nienawici popatrzy na Piata i umiechn si


umiechem tak niedobrym, e jego twarz staa si zupenie
odraajca.
- Chcecie mi zabra to jedyne, co mam? - zapyta.
- Nie powiedziaem ci: oddaj - odpar Piat - powiedziaem:
poka.
Lewita pogrzeba w zanadrzu i wyj zwitek pergaminu. Piat
wzi go, rozwin, rozpostar na stole midzy wiatami i mruc
oczy zacz odczytywa niewyrane, nabazgrane tuszem znaczki.
Trudno byo zrozumie te kolawe linijki, wic Piat marszczy si
i pochyla nad pergaminem, palcem wodzc po wierszach. Zdoa
si w kocu zorientowa, e ma przed sob bezadny potok
jakich maksym, jakich dat, gospodarskich notatek i fragmentw
poetyckich. To i owo udao mu si odcyfrowa: ...mierci nie
ma..., ...jedlimy wczoraj sodki wiosenny chleb witojaski...
Wykrzywiajc si z napicia Piat mruy oczy i czyta:
...zobaczymy czyst rzek wody ycia..., ...ludzko bdzie
patrzya w soce poprzez przezroczysty kryszta... Piat zwin
pergamin i gwatownym ruchem poda go Lewicie.
- Masz - powiedzia, zamilk, potem doda: - Kochasz ksigi, jak
widz, i nie powiniene chodzi tak samopas w ndzarskim
odzieniu, nie majc wasnego kta. Mam w Caesarei wielk
bibliotek, jestem bardzo bogaty i chc wzi ci na sub.
Bdziesz porzdkowa papirusy i dba o nie, bdziesz syty i
bdziesz mia si w co ubra.
Lewita wsta i odpowiedzia:
- Nie, nie chc.
- Dlaczego? - zapyta procurator i jego twarz pociemniaa. - Nie
jestem ci miy... obawiasz si mnie?
Ten sam niedobry umiech zeszpeci twarz Lewity, ktry
powiedzia:
- 430 -

- Nie, nie chc, poniewa to ty bdziesz si mnie obawia.


Nieatwo ci bdzie spojrze mi w twarz po tym, jak go zabie.
- Milcz - odpowiedzia Piat. - Masz tu pienidze.
Lewita odmownie pokrci gow, procurator za cign:
- Wiem, e uwaasz si za ucznia Jeszui, ale musz ci
powiedzie, e nie zrozumiae nic z tego, czego ci uczy.
Albowiem gdyby cokolwiek zrozumia, to z pewnoci
przyjby co ode mnie. We pod uwag, e on powiedzia przed
mierci, i nikogo nie wini. - Piat znaczco wznis palec, twarz
jego drgaa. - On sam bez wtpienia przyjby co ode mnie.
Jeste nieludzki, a on taki nie by. Dokd pjdziesz?
Lewita zbliy si nagle do stou, wspar na nim obie rce i
patrzc poncymi oczyma na procuratora zacz szepta:
- Wiedz o tym, hegemonie, e jest w Jeruszalaim czowiek,
ktrego zabij. Chc ci o tym powiedzie, eby wiedzia, e krew
jeszcze si poleje.
- Ja take wiem, e krew si jeszcze poleje - odpar Piat. Twoje sowa mnie nie zdziwiy. Oczywista, zamierzasz zabi
mnie?
- Ciebie zabi mi si nie uda - szczerzc zby i umiechajc si
odpowiedzia Lewita - nie jestem taki gupi, by na to liczy. Ale
podern gardo Judzie z Kiriatu, powic na to ostatek mych
dni.
Wtedy w oczach procuratora odmalowaa si rozkosz,
skinieniem palca zachci Mateusza Lewit, by si zbliy, i
powiedzia:
- Tego ci si nie uda zrobi, nie kopocz si o to. Juda zosta ju
zabity tej nocy.
Lewita odskoczy od stouj rozejrza si obdnie i krzykn:
- Kto to uczyni?
- 431 -

- Nie bd zazdrosny - szczerzc zby odpowiedzia Piat i


zatar rce - obawiam si, e mia i innych wyznawcw poza tob.
- Kto to uczyni?
Piat odpowiedzia mu:
- Ja to uczyniem.
Lewita otworzy usta, zagapi si na procuratora, ten za
powiedzia cicho:
- Uczyniem, oczywicie, niewiele, ale bd co bd to
uczyniem ja. - I doda: - No, a teraz - czy przyjmiesz co ode
mnie?
Lewita pomyla, zagodnia, wreszcie powiedzia:
- Rozka, aeby mi dano kawaek czystego pergaminu.
Mina godzina. Lewity nie byo ju w paacu. Teraz cisz witu
mci tylko cichy szelest krokw wartownikw w ogrodach.
Ksiyc szybko powia, na przeciwlegym kracu nieba wida
byo bia plamk gwiazdy zarannej. wieczniki dawno ju
pogasy. Procurator lea na ou. Spa podoywszy do pod
policzek, oddycha bezgonie. Obok niego spa Banga.
Tak spotka wit pitnastego nisana pity procurator Judei,
Poncjusz Piat.

27. Zagada mieszkania numer pidziesit.


Kiedy Magorzata doczytaa do koca ostatnie sowa rozdziau:
Tak spotka wit pitnastego nisana pity procurator Judei,
Poncjusz Piat, wsta dzie. Z podwrka, z koron wierzby i lipy
sycha byo wesoe poranne rozmowy podnieconych wrbli.
Magorzata wstaa z fotela, przecigna si i dopiero teraz
poczua, jak ogromnie jest znuona i jak bardzo chce jej si spa.
- 432 -

Ciekawe, e Magorzata znajdowaa si w stanie cakowitej


rwnowagi duchowej.
Mylaa sprawnie i precyzyjnie, nie bya bynajmniej
wstrznita tym, e spdzia noc w sposb nadprzyrodzony. Nie
niepokoio jej wspomnienie pobytu na balu u szatana, e jakim
cudem Mistrz zosta jej zwrcony, e powie odrodzia si z
popiow, e wszystko w suterenie w zauku, z ktrej
przepdzony zosta oszczerca Alojzy Mogarycz, znowu jest po
staremu. Jednym sowem - znajomo z Wolandem nie
przyczynia jej adnego uszczerbku psychicznego. Wygldao na
to, e wszystko jest tak, jak by powinno.
Posza do ssiedniego pokoju, upewnia si, e Mistrz pi snem
mocnym i spokojnym, zgasia niepotrzebn ju lamp na stole,
sama rwnie wycigna si pod ciana naprzeciwko niego, na
kanapce zasanej starym, podartym przecieradem. Zasna w
cigu minuty i nic jej si nie nio tego ranka. Milczay pokoiki w
suterenie, milcza cay maleki domeczek, cisza panowaa take w
caym ustronnym zauku.
Ale w tym czasie, to znaczy w sobot o wicie, nie spao cae
pitro w pewnej moskiewskiej instytucji, a jego okna wychodzce
na wielki, zalany asfaltem plac, ktry specjalnie, powoli i z
dudnieniem jedce samochody czyciy szczotkami, jarzyy si
peni wiata, ktre przebijao si przez blask wschodzcego
soca.
Cae pitro zajte byo ledztwem w sprawie Wolanda i w
dziesiciu gabinetach przez ca noc nie gaso wiato.
Prawd mwic caa sprawa staa si jasna ju od wczoraj, to
znaczy od pitku, kiedy to wypado zamkn Varits z powodu
zawieruszenia si caej administracji teatralnej oraz za przyczyn
szeregu skandali, ktre miay miejsce w wigili tego dnia, w
czasie osawionego seansu czarnej magii. Rzecz w tym jednak, e
- 433 -

nieustannie, bez najmniejszej przerwy, do czuwajcych gabinetw


napywa wci nowy materia.
Teraz ci, ktrzy prowadzili ledztwo w tej dziwnej sprawie najwyraniej zatrcajcej diabelstwem i, jakby tego byo nie do,
jakimi hipnotycznymi sztuczkami i wyranym kryminaem starali si te wszystkie rnorakie i spltane wydarzenia zlepi w
jedn sensown cao.
Pierwszym, ktremu wypado odwiedzi rozjanione
elektrycznym wiatem bezsenne pitro, by Arkadiusz
Apoonowicz
Siemplejarw,
przewodniczcy
komisji
akustycznej.
W pitek po obiedzie w jego mieszkaniu w kamienicy przy
Kamiennym Mocie rozleg si dzwonek i mski gos poprosi do
telefonu Arkadiusza Apoonowicza. Maonka Arkadiusza
Apoonowicza, ktra podniosa suchawk, odpowiedziaa
pospnie, e Arkadiusz Apoonowicz niedomaga, spocz wanie
i nie moe podej do telefonu. Ale Arkadiusz Apoonowicz
musia mimo wszystko podej do telefonu. Na pytanie, kto chce
rozmawia z Arkadiuszem Apoonowiczem, gos w suchawce
odpowiedzia nader zwile, kto mianowicie.
- W tej sekundzie... ju... za minut... - wykrztusia zazwyczaj
niezmiernie wyniosa maonka przewodniczcego komisji
akustycznej i pomkna jak strzaa do sypialni, by podnie
Arkadiusza Apoonowicza z oa, na ktrym spoczywa cierpic
mki piekielne na wspomnienie wczorajszego seansu i nocnego
skandalu, towarzyszcego wygnaniu z mieszkania jego kuzynki z
Saratowa.
Co prawda nie w tej sekundzie, ale te i nie za minut, tylko
dokadnie w wier minuty pniej Arkadiusz Apoonowicz w
jednym pantoflu na lewej nodze i w samej bielinie by przy
telefonie i jka w suchawk:
- 434 -

- Tak, to ja... sucham, sucham...


Jego maonka zapominajc w owej chwili o wszystkich
wstrtnych zbrodniach przeciwko wiernoci, ktre nieszczsnemu
Arkadiuszowi Apoonowiczowi zostay udowodnione, z
przeraon twarz wygldaa przez drzwi na korytarz, dziurawia
pbutem powietrze i szeptaa:
- W pantofel... pantofel... Nogi przezibisz... - Na co
Arkadiusz Apoonowicz opdzajc si od ony bos stop i
robic straszne oczy mamrota do suchawki:
- Tak, tak, tak, oczywicie... rozumiem.... ju jad...
Cay wieczr Arkadiusz Apoonowicz spdzi na owym wanie
pitrze, na ktrym toczyo si ledztwo. Rozmowa to bya
przygnbiajca, doprawdy wyjtkowo nieprzyjemna rozmowa,
poniewa wypado szczerze i otwarcie opowiedzie nie tylko o
obrzydliwym seansie i o awanturze w loy, ale te przy okazji - co
byo niestety naprawd konieczne - rwnie o Milicy
Andriejewnie Pokobatko z ulicy Jeochowskiej i o siostrzenicy z
Saratowa, i o wielu jeszcze rzeczach. Opowiadanie o tym
sprawiao przewodniczcemu niewypowiedziane katusze.
Rozumie si samo przez si, e zeznania Siemplejarowa,
czowieka inteligentnego i kulturalnego, ktry by wiadkiem
skandalicznego seansu, i to wiadkiem rozumnym i
wykwalifikowanym, ktry znakomicie opisa zarwno samego
zamaskowanego maga, jak i dwu jego ajdackich pomocnikw,
ktry bezbdnie zapamita, e nazwisko maga brzmi Woland,
znacznie posuny ledztwo naprzd. Za porwnanie zezna
Arkadiusza Apoonowicza z zeznaniami innych, w liczbie
ktrych znajdoway si rwnie pewne damy poszkodowane na
skutek seansu (ta w fioletowej bielinie, ktra tak przerazia
Rimskiego, oraz, niestety, wiele innych dam) i goniec Karpow,
ktrego posyano do mieszkania numer pidziesit na Sadow - 435 -

waciwie od razu pozwolio ustali miejsce, w ktrym naley


poszukiwa winowajcy.
Owszem, ci, do ktrych to naleao, odwiedzili mieszkanie
numer pidziesit, i to nie raz. I nie tylko przeszukali je
nadzwyczaj starannie, ale opukali rwnie ciany, sprawdzili
przewody kominowe nad kominkiem, szukali tajnych skrytek.
Jednak wszystko to nie dao najmniejszego rezultatu i ani razu w
czasie kolejnych wizyt nikogo pod pidziesitk nie wykryto,
cho byo oczywiste, e w mieszkaniu kto przebywa, niezalenie
od faktu, e wszystkie osobistoci, ktre w ten czy inny sposb
zajmoway si przyjedajcymi do Moskwy artystami z
zagranicy, stwierdzay stanowczo i kategorycznie, e adnego
maga Wolanda w Moskwie nie ma i by nie moe.
Woland po przyjedzie absolutnie nigdzie si nie zarejestrowa,
nikomu nie okazywa swojego paszportu, podobnie jak adnych
innych dokumentw, kontraktw czy umw, i nikt nic o nim nie
sysza.
Kierownik wydziau repertuarowego Komisji Nadzoru
Widowisk, niejaki Kitajcew, przysiga i zaklina si na wszystkie
witoci, e adnego programu Wolanda zaginiony Stiopa
Lichodiejew nie przysya mu do zatwierdzenia ani nie rozmawia
z nim o przyjedzie Wolanda przez telefon. Tak wic on,
Kitajcew, nie wie i w ogle nie rozumie, w jaki sposb Stiopa
mg dopuci do tego, aby podobny seans odby si w
Varits. Kiedy za mwiono mu, e Arkadiusz Apoonowicz
na wasne oczy widzia tego maga na seansie, Kitajcew tylko
rozkada rce i wznosi oczy do nieba. I patrzc w te oczy mona
byo miao stwierdzi, e Kitajcew jest w tej sprawie czysty jak
kryszta.
A znowu przewodniczcy Gwnej Komisji Nadzoru Widowisk,
ten sam wanie Prochor Piotrowicz...
- 436 -

Nawiasem mwic, odnalaz si z powrotem w swoim


garniturze natychmiast po wkroczeniu milicji do jego gabinetu, ku
nieprzytomnej radoci jego sekretarki i ku nieopisanemu
zdumieniu niepotrzebnie wezwanej milicji.
Naley tu jeszcze doda, e powrciwszy na swoje miejsce, w
swj szary prkowany garnitur, Prochor Piotrowicz cakowicie
zaaprobowa wszystkie decyzje, ktre podpisa garnitur w czasie
krtkotrwaej nieobecnoci waciciela.
...A wic ten wanie Prochor Piotrowicz zdecydowanie niczego
nie wiedzia o adnym Wolandzie.
Wychodzio co, za przeproszeniem, bez sensu: tysice widzw,
cay personel Varits, wreszcie Siemplejarow Arkadiusz
Apoonowicz, czowiek wyjtkowo wyksztacony - wszyscy
widzieli tego maga, podobnie jak i jego po trzykro przekltych
asystentw, a tymczasem w aden sposb nigdzie go nie mona
byo znale. C wic, jeli wolno zapyta, pod ziemi si zapad
czy co natychmiast po swoim odraajcym seansie, czy te moe,
jak zapewniaj niektrzy, w ogle do Moskwy nie przyjeda?
Jeli przyj pierwsz ewentualno, to bez wtpienia zapadajc
si pod ziemi zabra ze sob cae kierownictwo administracyjne
Varits, jeli za drug, to czy nie wyglda na to, e sama
administracja pechowego teatru, popeniwszy uprzednio jakie
wistwo (przypomnijcie sobie tylko wybit szyb w gabinecie i
zachowanie Askara!), znikna z Moskwy bez ladu.
Naley odda sprawiedliwo temu, ktry kierowa ledztwem.
Zaginionego Rimskiego odnaleziono ze zdumiewajc
szybkoci.
Wystarczyo tylko przeanalizowa zachowanie Askara na
postoju takswek obok kina oraz ustali dokadnie godziny
niektrych wydarze - jak na przykad godzin zakoczenia
seansu i czas, w ktrym mg zagin Rimski - eby niezwocznie
- 437 -

wysa depesz do Leningradu. Po godzinie nadesza odpowied


(byo to w pitek wieczorem), e Rimski zosta odnaleziony w
hotelu Astoria, na trzecim pitrze, w pokoju czterysta
dwanacie, w ssiedztwie pokoju, w ktrym zatrzyma si
kierownik artystyczny pewnego moskiewskiego teatru,
przebywajcego na gocinnych wystpach w Leningradzie.
Rimski zatrzyma si w tym wanie pokoju, w ktrym, jak
wiadomo, jest znakomita azienka i szaroniebieskie meble ze
zoceniami.
Wydobytego z szafy w czterysta dwunastym pokoju hotelu
Astoria Rimskiego przesuchano od razu w Leningradzie. W
wyniku tego do Moskwy zostaa wysana depesza informujca, e
dyrektor finansowy Rimski postrada zmysy, e na zadawane mu
pytania sensownych odpowiedzi nie umie udzieli albo te
udzieli ich nie chce, i baga tylko o jedno, aby go zamkn w
opancerzonej celi, a przy drzwiach postawi uzbrojonych
stranikw.
Moskwa telegraficznie polecia dostarczy Rimskiego pod
konwojem do Moskwy, w wyniku czego Rimski w pitek
wieczorem wyjecha pod stra wieczornym pocigiem.
W pitek wieczorem natrafiono rwnie na lad Lichodiejewa.
W poszukiwaniu Lichodiejewa do wszystkich miast rozesano
telegramy i z Jaty otrzymano odpowied, e Lichodiejew
znajdowa si w Jacie, obecnie za leci samolotem do Moskwy.
Jedynym czowiekiem, na ktrego lad wpa si nie udao, by
Warionucha. Znany dosownie caej Moskwie znamienity
administrator teatralny przepad jak kamie w wod.
Tymczasem trzeba byo si zaj wydarzeniami w innych
miejscach Moskwy, poza teatrem Varits. Naleao wyjani
niezwyk histori z urzdnikami piewajcymi Morze
przesawne (profesorowi Strawiskiemu w cigu dwch godzin
- 438 -

udao si ich doprowadzi do normalnego stanu przy pomocy


jakich zaaplikowanych podskrnie zastrzykw), naleao
wyjani afery z osobami wrczajcymi innym osobom lub
urzdom pozornie pienidze, a w istocie diabli wiedz co, jak
rwnie koomyjki z osobami, ktre ucierpiay na skutek tego
rodzaju transakcji.
Jest samo przez si zrozumiae, e najbardziej skandaliczny,
najnieprzyjemniejszy i najbardziej niepojty by fakt porwania
gowy zmarego literata Berlioza. Gow ukradziono wprost z
trumny, w biay dzie, z sali w Gribojedowie.
Dwunastu ludzi prowadzio ledztwo apic jak na druty
przeklte oczka tej skomplikowanej, rozproszonej po caej
Moskwie sprawy.
Jeden ze ledczych przyjecha do kliniki profesora
Strawiskiego i zacz od tego, e poprosi, aby udostpniono mu
spis osb, ktre przyjto do lecznicy w cigu ostatnich trzech dni.
W ten sposb natrafiono na Nikanora Bosego i na nieszczsnego
konferansjera. Zreszt nimi akurat zajmowano si niewiele. Teraz
ju bez trudu mona byo ustali, e obydwaj oni byli ofiarami
tego samego gangu, na ktrego czele sta w tajemniczy mag. Ale
za to Iwan Bezdomny nadzwyczajnie zainteresowa ledczego.
W pitek pod wieczr otwary si drzwi pokoju numer sto
siedemnacie wszed mody, pucoowaty, spokojny i miy w
obejciu czowiek, ktry na ledczego bynajmniej nie wyglda,
niemniej by jednym z najlepszych ledczych w Moskwie.
Zobaczy lecego na ku pobladego i zmizerowanego modego
czowieka o oczach, w ktrych malowa si zupeny brak
zainteresowania tym, co si dzieje naokoo, o oczach
skierowanych gdzie w dal, w pust przestrze, lub do wewntrz
samego siebie. ledczy serdecznym gosem wymieni swoje
nazwisko i powiedzia, e wpad do Iwana, aby pogada z nim o
przedwczorajszych wydarzeniach na Patriarszych Prudach.
- 439 -

O, jak by Iwan triumfowa, gdyby ledczy zjawi si u niego


nieco wczeniej, powiedzmy choby w ow czwartkow noc,
kiedy poeta tak zapalczywie i gwatownie wojowa o to, by
wysuchano jego opowieci o Patriarszych Prudach! Teraz jego
marzenie o schwytaniu konsultanta przybrao realny ksztat, nie
musia si ju za nikim ugania, przyszli do niego sami, i przyszli
po to wanie, aby wysucha jego relacji o tym, co wydarzyo si
w rod wieczorem.
Lecz, niestety, Iwan cakowicie zmieni si w cigu tego czasu,
ktry upyn od chwili mierci Berlioza, by gotw uprzejmie i
rzeczowo odpowiada na wszystkie pytania ledczego, ale
zarwno w spojrzeniu Iwana, jak i w intonacji jego gosu
wyczuwao si obojtno. Poety nie wzrusza ju los Michaa
Aleksandrowicza.
Przed przyjciem ledczego Iwan lea, drzema i zwidyway mu
si rne majaki. Widzia wic miasto, dziwne, niepojte, nie
istniejce miasto, bryy marmuru, zwietrzae kolumnady, dachy
byszczce w socu, czarn pospn i bezlitosn wie
Antoniusza, paac na zachodnim wzgrzu, prawie po sam dach
zatopiony w tropikalnej zieleni ogrodu, a nad t zieleni
pomieniejce w promieniach zachodu rzeby, widzia idce pod
murami staroytnego miasta pancerne rzymskie centurie.
We nie pojawia si przed Iwanem nieruchomo siedzcy na
tronie ogolony czowiek o udrczonej, pokej twarzy, czowiek
w biaym paszczu z purpurowym podbiciem, patrzy z
nienawici na wspaniay i obcy ogrd. Widzia te Iwan nagie
te wzgrze i puste ju supy z poprzecznymi belkami.
A to, co si stao na Patriarszych Prudach, poety Iwana
Bezdomnego ju nie interesowao.
- Powiedzcie, towarzyszu Bezdomny, jak daleko bylicie od
turnikietu, kiedy Berlioz wpad pod tramwaj?
- 440 -

Ledwie dostrzegalny obojtny umiech nie wiedzie czemu


musn wargi Iwana, kiedy odpowiada:
- Byem daleko.
- A ten kraciasty by przy samym turnikiecie?
- Nie, siedzia nie opodal niego, na awce.
- Dobrze pamitacie, e nie podchodzi do turnikietu w tym
momencie, kiedy Berlioz si przewrci?
- Pamitam. Nie podchodzi. Rozpar si na awce i siedzia.
To byy ostatnie pytania, jakie zada Iwanowi ledczy.
Otrzymawszy na nie odpowied wsta, wycign do Iwana rk,
yczy mu szybkiego powrotu do zdrowia i wyrazi nadziej, e
niebawem znw bdzie mg czyta jego wiersze.
- Nie - cicho odpowiedzia Iwan - ja ju nie bd wicej pisa
wierszy.
ledczy umiechn si grzecznie i pozwoli sobie wyrazi
przekonanie, e poeta znajduje si obecnie w stanie pewnej
depresji, ktra niezawodnie szybko przeminie.
- Nie - odpowiedzia Iwan patrzc nie na ledczego, ale gdzie
w dal, na gasncy nieboskon - to mi ju nigdy nie przejdzie.
Wiersze, ktre pisaem, to byy niedobre wiersze. Teraz to
zrozumiaem.
ledczy wyszed od Iwana zebrawszy bardzo wany materia.
Idc po nitce od koca do pocztku wydarze wreszcie udao si
dotrze do ich rda. ledczy nie mia wtpliwoci co do tego, e
wszystko wzio pocztek od morderstwa na Patriarszych
Prudach. Oczywicie ani Iwan, ani ten kraciasty nie wpychali pod
tramwaj nieszczsnego przewodniczcego Massolitu - w sensie
fizycznym, jeli mona si tak wyrazi, nikt mu nie dopomg w
dostaniu si pod koa. Ale ledczy by przekonany, e Berlioz
- 441 -

rzuci si pod tramwaj (lub te upad na szyny), poniewa go


zahipnotyzowano.
Tak, zebrao si ju sporo materiau, byo ju wiadomo, kogo i
gdzie naley apa. Ale problem polega na tym, e nie sposb
byo zapa podejrzanych. W po trzykro przekltym mieszkaniu
numer pidziesit, trzeba to jeszcze raz powtrzy, niewtpliwie
kto by. Czasami mieszkanie odpowiadao na telefon, niekiedy
skrzypicym, innym za razem nosowym gosem, od czasu do
czasu kto otwiera okno, wicej nawet, zdarzao si, e z
mieszkania dobiegay dwiki patefonu. A tymczasem za kadym
razem, kiedy je odwiedzano, dokadnie nikogo tam nie byo. A
bywano w nim jeszcze nieraz i to o rnych porach dnia i nocy.
Co wicej, przeczesywano mieszkanie przeszukujc wszystkie
kty. Mieszkanie to ju od dawna byo podejrzane. Obstawiono
nie tylko schody wiodce na podwrze przez bram, ale i wejcie
kuchenne. Co wicej, ustawiono posterunki i na dachu, przy
kominach. Tak, mieszkanie numer pidziesit rozrabiao, i nic na
to nie mona byo poradzi.
Tak sprawa cigna si do pnocy z pitku na sobot, kiedy to
baron Meigel, w stroju wieczorowym i w lakierkach, uroczycie
wkroczy do mieszkania numer pidziesit w charakterze
proszonego gocia. Byo sycha, jak barona wpuszczono do
mieszkania. Dokadnie w dziesi minut pniej zoono w
mieszkaniu wizyt, tym razem ju bez adnych dzwonkw, jednak
nie do, e nie znaleziono w nim gospodarzy, ale, co byo ju
zupenie niepojte, nie wykryto rwnie adnych oznak pobytu
barona Meigla.
A wic, jak ju mwilimy, sprawa cigna si tak do soboty
rano.
Wwczas uzyskano nowe, nader interesujce dane. Na
moskiewskim lotnisku wyldowa szecioosobowy samolot
- 442 -

pasaerski z Krymu. Prcz innych pasaerw wysiad z niego


rwnie nadzwyczaj dziwny podrny.
By to nie myty co najmniej od trzech dni mody, potwornie
zaronity obywatel o zaczerwienionych powiekach i
przeraonych oczach. Obywatel w nie mia adnego bagau,
ubrany by natomiast nieco ekscentrycznie.
Na gowie mia papach, burk narzuci na nocn koszul, szed
w skrkowych, nowiutkich, prosto ze sklepu nocnych
granatowych pantoflach. Kiedy tylko oderwa si od trapu, po
ktrym wychodzono z kabiny samolotu, podeszli do niego.
Oczekiwano ju na tego obywatela i po niedugim czasie
niezapomniany dyrektor Varits, Stiepan Bogdanowicz
Lichodiejew, stan przed prowadzcymi ledztwo.
Lichodiejew dostarczy nowych danych. Stao si teraz jasne, e
Woland, uprzednio zahipnotyzowawszy Stiop, dosta si do
Varits udajc artyst, a nastpnie znalaz sposb, aby tego
Stiop przenie o bg wie ile kilometrw od Moskwy. W ten
sposb ilo materiau obciajcego zwikszya si, ale wcale
lej od tego nie byo, kto wie, moe nawet nieco ciej, poniewa
stawao si ju oczywiste, e pokonanie kogo, kto umia dokaza
takiej sztuki, jak ta, ktrej ofiar pad Stiopa Lichodiejew, nie
bdzie takie proste. Nawiasem mwic, Lichodiejew na wasn
prob zosta zamknity w bezpiecznej celi i przed ledczymi
stan Warionucha, wieo aresztowany w swoim wasnym
mieszkaniu, do ktrego powrci po tajemniczej dwudniowej
nieobecnoci.
Nie baczc na obietnic, e nigdy wicej nie bdzie kama,
obietnic, ktr wymg na nim Azazello, administrator zacz
wanie od kamstwa.
Nie naley go wszake osdza za to zbyt surowo. Azazello
przecie zabroni mu kama i urga przez telefon, a w
- 443 -

przypadku, o ktrym teraz mowa, administrator rozmawia nie


korzystajc z porednictwa aparatu telefonicznego. Bdzc wic
oczyma Iwan Sawieliewicz owiadczy, e w czwartek samotnie
zala si w trupa w swoim gabinecie w Varits, e potem
poszed gdzie, a gdzie - tego nie pamita, potem gdzie jeszcze
pi stark, gdzie - nie pamita, a jeszcze pniej lea gdzie pod
potem, a gdzie to byo - tego rwnie nie pamita. Dopiero kiedy
powiedziano mu, e swoim gupim i nierozsdnym zachowaniem
utrudnia prowadzenie ledztwa w wanej sprawie, w zwizku z
czym, oczywicie, bdzie musia ponie konsekwencje,
Warionucha zaszlocha i rozgldajc si dookoa wyszepta
drcym gosem, e kamie wycznie ze strachu przed zemst
szajki, ktra miaa go ju w swoich rkach, i e on, administrator
Warionucha, pragnie, prosi, baga, aby go zamknito w
opancerzonej celi.
- Tfu, do diaba! Poszaleli na punkcie tej opancerzonej celi! mrukn jeden z prowadzcych ledztwo.
- Ci bandyci ogromnie ich nastraszyli - powiedzia ten, ktry by
u Iwana.
Uspokoili Warionuch, jak umieli, powiedzieli mu, e obroni
go bez zamykania w celi, i od razu wyjanio si, e adnej starki
pod adnym potem nie pi, e bio go dwch, jeden rudy, z kem,
a drugi gruby.
- Ach, ten podobny do kota?
- Tak, tak, tak - szepta ogldajc si co sekund i zamierajc ze
strachu administrator i dalej zeznawa szczegowo o tym, jak
okoo dwch dni przebywa w mieszkaniu numer pidziesit w
charakterze wampiranawigatora, ktry omal nie sta si przyczyn
mierci dyrektora Rimskiego.
Tymczasem wprowadzono przywiezionego pocigiem z
Leningradu Rimskiego. Ale ten trzscy si ze strachu, posiwiay i
- 444 -

rozbity psychicznie starzec, w ktrym trudno byo pozna


dawnego dyrektora, za nic nie chcia mwi prawdy i wykaza w
tej mierze niespotykany upr. Utrzymywa, e nie widzia adnej
Helli za oknem noc w swoim gabinecie, podobnie jak nie widzia
Warionuchy, tylko najzwyczajniej zrobio mu si sabo i w
zamroczeniu wyjecha do Leningradu. Nie trzeba chyba dodawa,
e swoje zeznania chory dyrektor finansowy zakoczy prob o
zamknicie go w opancerzonej celi.
Annuszk aresztowano w chwili, kiedy usiowaa wrczy
kasjerce w domu towarowym na Arbacie dziesiciodolarowy
banknot. Opowie Annuszki o ludziach wylatujcych przez okno
z domu na Sadowej i o zotej podkwce, ktr ona, Annuszka,
jakoby podniosa z tym wycznie zamiarem, by okaza j na
milicji, wysuchana zostaa uwanie.
- Czy podkwka bya rzeczywicie zota i wysadzana
brylantami? - zapytywano Annuszk.
- Co to, ja brylantw nie widziaam? - odpowiadaa Annuszka.
- Ale przecie on da wam, jak mwicie, czerwoce?
- Co to, ja czerwocw nie widziaam? - odpowiadaa
Annuszka.
- No, a kiedy te czerwoce zamieniy si w dolary?
- Nic nie wiem, jakie znowu dolary, adnych tam dolarw nie
widziaam! - wrzaskliwie odpowiadaa Annuszka. - Jestemy w
swoim prawie! Dali nam nagrod, a my za ni kupujemy perkal. I zaraz, ju zupenie od rzeczy, zacza gada o tym, e ona nie
odpowiada za administracj, ktra zapucia na czwartym pitrze
nieczyst si, e ju wytrzyma nie mona.
Tu ledczy machn na Annuszk obsadk, albowiem wszyscy
ju mieli tego do, wypisa jej przepustk na zielonym papierku,
po czym ku oglnemu zadowoleniu Annuszka znikna z
budynku.
- 445 -

Nastpnie przedefilowao cae mnstwo innych ludzi. Wrd


nich znajdowa si rwnie Mikoaj Iwanowicz, aresztowany
wycznie z powodu gupoty swojej zazdrosnej maonki, ktra
nad ranem zawiadomia milicj, e jej m zagin. Mikoaj
Iwanowicz niezbyt zadziwi ledczych, kiedy pooy na biurku
bazeskie zawiadczenie stwierdzajce, e spdzi noc na balu u
szatana. W swoich opowieciach o tym, jak w powietrzu wiz na
grzbiecie nag suc gdzie nad rzek, do kpieli, gdzie diabe
mwi dobranoc, i o poprzedzajcej to wszystko historii z
pojawieniem si w oknie nagiej Magorzaty, Mikoaj Iwanowicz
nieco rozmin si z prawd. Tak na przykad, nie uzna za
stosowne wspomnie o tym, jak to pojawi si w sypialni z
wyrzucon przez okno koszulk. Z jego sw wynikao, e
Natasza wyleciaa przez okno, dosiada go i wywloka hen, daleko
za Moskw...
- Zmuszony byem ustpi przed przemoc i podporzdkowa
si - zakoczy swoje opowiadanie Mikoaj Iwanowicz, po czym
poprosi, eby ani jedno sowo z tego, co mwi, nie dotaro do
jego maonki.
Przyobiecano mu to.
Zeznanie Mikoaja Iwanowicza pozwolio ustali, e zarwno
Magorzata, jak jej suca Natasza znikny bez najmniejszego
ladu.
Poczyniono odpowiednie kroki w celu odnalezienia obu kobiet.
Tak wic sobotni poranek powitao nie ustajce ani na sekund
ledztwo.
Tymczasem na miecie powstaway i rozprzestrzeniay si
zupenie nieprawdopodobne pogoski, w ktrych malutkie czstki
prawdy
przyozdabiano
najwspanialszymi
garstwami.
Opowiadano, e w Varits odby si seans, po ktrym dwa
tysice widzw wyskoczyo na ulic jak ich pan Bg stworzy, e
- 446 -

wykryto na Sadowej drukarni faszywych, zaczarowanych


banknotw, e jaka szajka porwaa piciu naczelnikw z
wydziau rozrywek, ale e milicja zaraz ich wszystkich odnalaza,
a take wiele jeszcze innych rzeczy, ktrych si nawet nie chce
powtarza.
Tymczasem zbliaa si pora obiadowa, kiedy tam, gdzie
prowadzono ledztwo, zadzwoni telefon. Dzwoniono z Sadowej,
e przeklte mieszkanie znowu daje oznaki ycia.
Poinformowano, e w mieszkaniu kto otworzy okna, e
dobiegaj stamtd dwiki pianina oraz piewy i e widziano w
oknie czarnego kota siedzcego na parapecie i wygrzewajcego
si w socu.
Okoo godziny czwartej owego gorcego popoudnia spora
grupa ubranych po cywilnemu mczyzn wysiada z trzech
samochodw, ktre zatrzymay si nieco przed domem 302-A na
Sadowej. Ta dua grupa podzielia si na dwie mniejsze, jedna z
nich przez bram i podwrko skierowaa si prosto na szst
klatk, druga natomiast otworzya zabite zwykle gwodziami
malutkie drzwi na kuchenne schody, po czym obie grupy rnymi
klatkami schodowymi podyy do mieszkania numer
pidziesit.
Korowiow i Azazello - przy czym Korowiow by w swoim
zwykym stroju, a bynajmniej nie w odwitnym fraku - siedzieli
wanie w jadalni koczc niadanie. Woland swoim zwyczajem
znajdowa si w sypialni, a gdzie by kocur - nie wiadomo. Ale
sdzc po dobiegajcym z kuchni brzku garnkw mona byo
przypuszcza, e Behemot znajduje si wanie tam, swoim
zwyczajem udajc gupiego.
- A co to za kroki na schodach? - zapyta Korowiow, zabawiajc
si yeczk zanurzon w filiance czarnej kawy.
- 447 -

- Id nas zaaresztowa - odpowiedzia Azazello i wychyli


stopk koniaku.
- Aa... no-no... - odrzek na to Korowiow.
Tymczasem ci, ktrzy szli od frontu, znaleli si na podecie
drugiego pitra. Tam jacy dwaj hydraulicy majstrowali przy
harmonijce kaloryfera.
Idcy zamienili z hydraulikami znaczce spojrzenia.
- Wszyscy w domu - szepn jeden z hydraulikw stukajc
motkiem po rurze.
Wtedy ten, ktry szed na czele grupy, niczego przed nikim nie
ukrywajc wyj spod palta czarny mauzer, a drugi idcy obok
niego - wytrychy. W ogle ci, ktrzy zmierzali pod pidziesity,
byli wyposaeni jak naley. Dwaj mieli w kieszeniach cienkie,
jedwabne, atwo rozwijajce si sieci, inny mia arkan, jeszcze
inny - maski z gazy i ampuki z chloroformem.
Najwyej sekund trwao otwieranie drzwi mieszkania numer
pidziesit i przybyli znaleli si w przedpokoju, a w tej samej
chwili trzasny drzwi w kuchni, co oznaczao, e druga grupa,
zabezpieczajca tyy, rwnie przybya na czas.
Tym razem, jeeli nie cakowity, to pewien sukces by jednak
oczywisty.
Ludzie w mgnieniu oka rozbiegli si po wszystkich pokojach i
nigdzie nikogo nie znaleli, ale w jadalni na stole wykryto resztki
- wedug wszelkich oznak przed chwil przerwanego - niadania,
a w salonie na gzymsie kominka obok krysztaowej amfory
siedzia ogromny czarny kot.
Trzyma w apach prymus.
W kompletnym milczeniu przybyli do dugo kontemplowali
tego kota.
- Ta-ak... rzeczywicie niele... - szepn jeden z nich.
- 448 -

- Nikomu nie przeszkadzam, nikogo nie ruszam, reperuj


prymus - nieyczliwie powiedzia kot i nastroszy si - poza tym
uwaam za swj obowizek uprzedzi, e kot to zwierz
staroytne i nietykalne.
- Wyjtkowo czysta robota - szepn jeden z przybyych, a drugi
powiedzia gono i wyranie:
- No to, nietykalny kocie-brzuchomwco, pozwl no tutaj!
Sie rozwina si i migna w powietrze, ale ku zdumieniu
wszystkich chybia i zowia tylko dzban, ktry natychmiast rozbi
si z brzkiem.
- Pudo! - wrzasn kot. - Hurra! - i nagle, odstawiwszy prymus,
wyszarpn zza plecw brauning. Byskawicznie wycelowa w
najbliej stojcego, ale nim zdy wystrzeli, z doni tamtego
ziono ogniem i wraz z hukiem wystrzau z mauzera kot,
wypuszczajc brauning i porzucajc prymus, klapn gow na d
z gzymsu na podog.
- Wszystko skoczone - sabym gosem powiedzia kot i
malowniczo uoy si w czerwonej kauy - odsucie si ode
mnie na chwil, pozwlcie mi poegna ten pad. O przyjacielu
mj, Azazello - wyjcza kot ociekajc krwi - gdziee? wykrci gasnce oczy w kierunku drzwi do jadalni - nie
przyszede mi z pomoc w chwili nierwnej walki, opucie
biednego Behemota, zamienie go na setk - co prawda bardzo
dobrego - koniaku! C, niech moja mier spadnie na twoje
sumienie, zapisuj ci w testamencie mj brauning...
- Sie, sie, sie... - niespokojnie zaczto szepta dookoa kota.
Ale sie, diabe wie dlaczego, o co si zaczepia w kieszeni i za
nic nie mona jej byo wycign.
- Jedyne, co moe uratowa miertelnie rannego kota - odezwa
si kot - to maleki yczek benzyny - i, wykorzystujc
zamieszanie, przypi si do okrgego otworu w prymusie i napi
- 449 -

si benzyny. Krew natychmiast przestaa si sczy spod jego


lewej przedniej apy... Kot poderwa si, wawy i rzeki, porwa
prymus pod pach, mign wraz z nim z powrotem na kominek, a
stamtd rozdzierajc tapety wlaz na cian, mniej wicej po
dwch sekundach znalaz si wysoko nad wszystkimi i zasiad na
metalowym karniszu.
Natychmiast donie wczepiy si w zason i zerway j razem z
karniszem, na skutek czego soce wpado do mrocznego pokoju.
Ale na ziemi nie spad ani prymus, ani ozdrowiay nagle kotprzechera. Nie rozstajc si z prymusem zdoa mign w
powietrzu i wskoczy na wiszcy na rodku pokoju yrandol.
- Drabin! - krzyknli na dole.
- Wyzywam na pojedynek - wydziera si kot przelatujc nad
gowami ludzi na rozhutanym yrandolu, brauning znowu znalaz
si w jego apach, prymus za kocur umieci miedzy ramionami
yrandola. Kot zoy si do strzau i latajc jak wahado nad
gowami przybyych otworzy do nich ogie. Huk zatrzs
mieszkaniem. Na podog posypay si odpryski krysztau z
yrandola, pko gwiadzicie lustro na kominku, wzbia si
chmura tynkowego pyu, po pododze skakay wystrzelone uski,
szyby w oknach popkay, a z przestrzelonego prymusa trysna
benzyna. Teraz ju nie mogo by mowy o tym, eby wzi kota
ywcem i przybysze odpowiadali mu wciekym a celnym ogniem
z mauzerw mierzc w eb i brzuch, w pier i w grzbiet. Na
asfalcie podwrza strzelanina wywoaa panik.
Ale strzelanina ta trwaa niedugo i sama z siebie zacza
przycicha.
Rzecz w tym, e ani kotu, ani przybyym nie wyrzdzia ona
najmniejszej krzywdy. Nikt nie zosta zabity, nikogo nawet nie
zraniono. Wszyscy, w tym rwnie kot, byli cali i zdrowi... Ktry
z przybyych, aby ostatecznie rzecz wyjani, pi po kolei kul
- 450 -

ulokowa w gowie przekltego zwierzaka, kot w odpowiedzi


dziarsko wystrzela cay magazynek i znowu to samo - adnego
efektu. Kot huta si na coraz sabiej si koyszcym yrandolu
dmuchajc, nie wiadomo po co, w luf brauninga i spluwajc na
ap.
Na twarzach tych, ktrzy w milczeniu stali na dole, pojawio si
niebywae zdumienie. To by jedyny, czy te jeden z jedynych,
przypadek, kiedy strzelanina zdawaa si zupenie nie mie
nastpstw. Mona byo oczywicie przypuci, e brauning kota
jest po prostu straszakiem, ale o mauzerach goci tego w adnym
ju razie nie mona byo powiedzie.
Pierwsza za rana kota - teraz ju, rzecz jasna, nie mona byo
mie co do tego najmniejszych wtpliwoci - nie bya niczym
innym jak tylko wybiegiem, fortelem, obudnym wistwem,
podobnie jak picie benzyny.
Podjto jeszcze jedn prb schwytania kota. Ale rzucony arkan
zahaczy o jedn z arwek i yrandol si urwa. Wydawao si,
e uderzenie wstrzsno murami caego domu, ale specjalnych
korzyci to nie przynioso. Na obecnych posypa si gruz, kot za
da olbrzymiego susa i wyldowa wysoko pod sufitem na grnej
krawdzi pozacanej ramy wiszcego nad kominkiem lustra. Nie
zamierza nigdzie ucieka, a nawet przeciwnie, siedzc w miejscu
wzgldnie bezpiecznym, przystpi do jeszcze jednego
przemwienia.
- Nie potrafi sobie wytumaczy - mwi spod sufitu - dlaczego
si mnie tak le traktuje...
Ale oracj kota ju po pierwszych jego sowach przerwa niski,
ciki gos dobiegajcy nie wiadomo skd:
- Co si w tym mieszkaniu dzieje? Przeszkadzaj mi w pracy...
Drugi gos, nieprzyjemny, nosowy, odrzek:
- A niech go diabli wezm, to oczywicie Behemot!
- 451 -

Trzeci, skrzekliwy gos powiedzia:


- Messer! Sobota. Soce zachodzi. Czas na nas.
- Prosz mi wybaczy, e nie mog duej z wami gawdzi powiedzia kot z lustra. - Na mnie czas. - I cisn swoim
brauningiem w okno wybijajc obie szyby. Nastpnie chlusn
benzyn i benzyna ta sama si zapalia, wyrzucajc fal pomieni
a pod sufit.
Zapalio si jako niezwyczajnie szybko i ostro, tak nie pali si
nawet benzyna. Natychmiast zatliy si tapety, zapona zerwana
stora na pododze, zadymiy futryny powybijanych okien. Kot
zwin si jak spryna, miaukn, skoczy z lustra na parapet i
znikn za oknem razem ze swoim prymusem. Na zewntrz
rozlegy si strzay. Czowiek siedzcy na drabinie
przeciwpoarowej, na wysokoci okien jubilerowej, ostrzela kota,
kiedy ten przelatywa z parapetu na parapet w kierunku rynny w
zaomie domu zbudowanego, jak to ju byo powiedziane, w
ksztacie otwartego czworoboku. Po tej to rynnie kot wdrapa si
na dach. Tam, niestety rwnie bez rezultatu, ostrzelali go ci,
ktrzy strzegli kominw, i kot przepad w zalewajcym miasto
blasku zachodzcego soca.
Tymczasem w mieszkaniu zapali si parkiet pod nogami
obecnych i w ogniu, w tym miejscu, gdzie z szalbiercz ran lea
kot, ukaza si z minuty na minut coraz bardziej si
materializujcy trup byego barona Meigla z wyostrzonym
podbrdkiem, ze szklistymi oczyma. Nie byo ju adnego
sposobu, eby go wycign z pomieni.
Skaczc po poncych klepkach parkietu, uderzajc rkami po
dymicych si plecach i klapach przybysze wycofywali si z
salonu do gabinetu, do przedpokoju. Ci, ktrzy znajdowali si w
sypialni i w stoowym, wybiegli przez korytarz. Ci, ktrzy byli w
kuchni, rwnie popdzili do przedpokoju. Salon by ju peen
- 452 -

pomieni i dymu. Kto zdy w biegu nakrci numer stray


ogniowej i krzykn w suchawk:
- Sadowa 302-A!
Na duej nie byo mona si zatrzyma. Pomie wychlusn do
przedpokoju, nie byo ju czym oddycha.
Skoro tylko z wybitych okien przekltego mieszkania
wyskoczyy pierwsze smuki dymu, na podwrzu rozlegy si
rozpaczliwe okrzyki:
- Pali si! Pali si! Poar!
W rozmaitych mieszkaniach w caym domu ludzie zaczli
krzycze do suchawek:
- Sadowa! Sadowa 302-A!
W tym samym czasie, kiedy na Sadowej usyszano mroce
krew bicie dzwonw na dugich czerwonych samochodach,
pdzcych tam ze wszystkich oddziaw miejskich, miotajcy si
po podwrzu ludzie widzieli, jak z okien na czwartym pitrze
wyleciay wraz z dymem trzy ciemne, jak si wydawao, mskie
sylwetki i jedna sylwetka nagiej kobiety.

28. Ostatnie przygody Korowiowa i Behemota.


Czy sylwetki te naprawd wyleciay przez okno, czy te tak si
tylko wydawao sparaliowanym ze strachu lokatorom
nieszczsnego domu na Sadowej - trudno stwierdzi z cakowit
pewnoci. Jeeli za byy tam, to rwnie nikt nie wie, dokd si
uday wprost z poncego mieszkania. Nie moemy te stwierdzi,
gdzie si rozdzieliy, wiemy natomiast, e mniej wicej w
kwadrans po wybuchu poaru na Sadowej przed lustrzanymi
drzwiami Torgsinu na Rynku Smoleskim zjawi si wysoki
- 453 -

obywatel w kraciastym garniturze w towarzystwie ogromnego


czarnego kocura.
Zrcznie przelizgujc si midzy przechodniami obywatel w
otworzy zewntrzne drzwi sklepu. Ale malutki, kocisty i
wyjtkowo nieyczliwy portier zastpi mu natychmiast drog i
powiedzia z rozdranieniem:
- Z kotami nie wolno!
- Prosz mi wybaczy - zaterkota wysoki i, jakby le sysza,
przyoy do ucha kocist do. - Z kotami, powiada pan? A
gdzie pan widzi te koty?
Portier wytrzeszczy oczy i mia, zaiste, po temu powody - przy
nodze obywatela adnego kota ju nie byo, natomiast zza jego
ramienia wyglda, rwa si do sklepu grubas w sfatygowanym
kaszkiecie, jego pysk rzeczywicie mia w sobie co kociego.
Grubas trzyma oburcz prymus.
Z jakiego powodu para ta zrobia na mizantropie portierze ze
wraenie.
- U nas tylko za walut - wychrypia, patrzc z irytacj spod
kosmatych i jakby nadgryzionych przez mole siwych brwi.
- Mj drogi - zaterkota wysoki, yskajc okiem zza stuczonych
binokli - a skd to pan wie, e ja nie mam waluty? Sdzi pan po
ubraniu? Niech pan nigdy tego nie robi, szanowny panie
odwierny! Mona si pomyli, i to fatalnie. Nieche pan jeszcze
raz przeczyta choby histori sawnego kalifa Haruna al Raszyda.
W tym jednak wypadku, odkadajc chwilowo t histori na
stron, chciabym owiadczy, e zo kierownikowi skarg na
pana i opowiem mu o panu takie rzeczy, e, by moe, bdzie pan
musia opuci swj posterunek midzy tymi lnicymi
zwierciadlanymi drzwiami.

- 454 -

- A moe ja mam peen prymus waluty? - zapalczywie wtrci


si do rozmowy kotopodobny grubas, ktry w dalszym cigu par
do sklepu.
Z tyu napieraa rozgniewana klientela. Patrzc z nienawici i
powtpiewaniem na cudaczn par portier ustpi i nasi znajomi,
Korowiow i Behemot, znaleli si w sklepie. Tu przede
wszystkim rozejrzeli si, a nastpnie Korowiow owiadczy
dwicznym gosem, ktry sycha byo dosownie w kadym
kcie:
- Wspaniay sklep! Powiedziabym, e znakomity!
Klientela odwrcia si od lad i nie wiadomo dlaczego ze
zdumieniem patrzya na mwicego, cho byy wszelkie powody,
by pochwali ten sklep.
Na pkach leay setki bel rnobarwnego perkalu. Dalej
spoczyway ptna i szyfony, i sukno na fraki. Uchodziy w dal
cae sgi pudeek z butami, kilka obywatelek siedziao na niskich
stoeczkach, na prawej nodze kada miaa stary, znoszony
pantofel, na lewej - nowe, lnice czenko, frasobliwie
przytupyway tymi czenkami o dywanik. Gdzie w gbi sklepu,
za zaomem ciany, pieway i gray patefony.
Ale Korowiow i Behemot mijajc wszystkie te wspaniaoci
skierowali si wprost na styk dziaw gastronomicznego i
cukierniczego. Byo tu nader luno, obywatelki w chustkach i
berecikach nie napieray na lady jak w dziale wkienniczym.
Wygolony a do sinoci, niziutki i absolutnie kwadratowy
mczyzna w okularach w rogowej oprawie, w nowiutekim, nie
wymitym jeszcze kapeluszu bez zaciekw na wstce, w jesionce
lila i w rudych rkawiczkach glace sta przy ladzie i mycza co
rozkazujco. Ekspedient w czystym biaym fartuchu i w
granatowej czapeczce obsugiwa liliowego klienta. Ostrym
noem, bardzo podobnym do noa, ktry ukrad Mateusz Lewita,
- 455 -

oddziela jakby wow, poyskujc srebrzyst skr od tustego,


paczcego, rowego misa ososia.
- Ten dzia jest rwnie wspaniay - uroczycie przyzna
Korowiow - i cudzoziemiec jaki sympatyczny - yczliwie
wskaza palcem liliowe plecy.
- O, nie, Fagocie, o, nie - z zadum odpar Behemot - mylisz si,
przyjacielu, moim zdaniem twarzy dentelmena lila czego brak.
Liliowe plecy drgny, ale zapewne przypadkowo, gdy
cudzoziemiec nie mg przecie zrozumie tego, o czym mwili
po rosyjsku Korowiow i jego towarzysz.
- fiesz? - surowo wypytywa lila nabywca.
- Palce liza! - odpowiada ekspedient kokieteryjnie, dubic
pod skr ostrzem noa.
- fiesz lubi, niefiesz nie - surowo mwi cudzoziemiec.
- Ba! - odpowiada z entuzjazmem ekspedient, W tym
momencie nasi znajomi opucili cudzoziemca i jego ososia i
oddalili si w kierunku dziau cukierniczego - Gorco dzi zwrci si Korowiow do modziutkiej rumianolicej
sprzedawczyni, alici nie udzielia mu ona adnej odpowiedzi. Po czemu mandarynki? - zapyta j wobec tego Korowiow.
- Kilo trzydzieci kopiejek - odpara sprzedawczyni.
- Drogo - zauway z westchnieniem Korowiow - ech... ech...
pomedytowa jeszcze przez chwil i zaproponowa. - Jedz,
Behemot.
Grubas wsadzi prymus pod pach, zawadn mandarynk z
wierzchoka piramidy, byskawicznie poar j ze skr i zabra
si do nastpnej.
Sprzedawczyni ogarna miertelna zgroza.
- Pan oszala! - wrzasna, a rumieniec znikn jak sen. Paragon! Gdzie paragon?! - i upucia szczypce cukiernicze.
- 456 -

- Duszko, serdeko, licznotko - zachrypia Korowiow kadc


si na ladzie i robic oko do ekspedientki. - Nie jestemy dzi przy
walucie, co robi! Ale przysigam, e nastpnym razem, no,
najdalej w poniedziaek, uregulujemy wszystko co do grosza!
Mieszkamy niedaleko, na Sadowej, tam gdzie by poar...
Behemot poarszy trzeci mandarynk wsun ap w
przemyln konstrukcj wzniesion z tabliczek czekolady,
wycign jedn tabliczk ze spodu, wskutek czego, oczywicie,
wszystko runo, po czym pokn czekolad wraz ze zot
cynfoli.
Ekspedienci z dziau rybnego osupieli z noami w doniach, lila
cudzoziemiec odwrci si w stron rabusiw i wtedy wyszo na
jaw, e Behemot nie mia racji - twarzy liliowego nie tylko nie
brakowao niczego, ale raczej czego byo na niej za duo - za
duo obwisych policzkw i rozbieganych oczu.
Kompletnie poka sprzedawczyni, aonie zawoaa na cay
sklep:
- Paosicz! Paosicz!
Publiczno z dziau wkienniczego nadbiega na w krzyk,
Behemot za odsun si od cukierniczych powabw i zanurzy
ap w beczce z napisem ledzie kerczeskie wyborowe,
wytaszczy dwa ledzie i poar je wypluwajc ogony.
- Paosicz! - powtrzy si rozpaczliwy krzyk za cukiernicz
lad, za rybn za zarycza ekspedient z hiszpask brdk:
- Co ty wyprawiasz, bydlaku!?
Pawe Josifowicz ju pieszy na miejsce zbrodni. By to
reprezentacyjny mczyzna w godnym chirurga czystym biaym
fartuchu, z kieszonki stercza mu owek. Pawe Josifowicz by,
jak sdzi naley, czowiekiem dowiadczonym. Widzc w
paszczy Behemota ogon trzeciego ledzia oceni w mig sytuacj,
- 457 -

doskonale wszystko zrozumia i nie wdajc si w dyskusj z


chuliganami machn doni i zakomenderowa:
- Gwid!
Z lustrzanych drzwi wypad na rg Smoleskiego portier i
zanis si zowieszczym gwizdem. Klientela zacza otacza
obuzw, a wwczas do akcji wkroczy Korowiow:
- Obywatele! - krzykn cienkim wibrujcym gosem. - Co to
ma by waciwie? H? Pozwlcie, e was o to zapytam! Biedny
czowiek - tu gos Korowiowa zrobi si cokolwiek drcy, a
wskazany palcem Behemot niezwocznie przybra paczliw min
- ten biedny czowiek po caych dniach reperuje prymusy. Chce
mu si je... a skd on ma wzi walut?
Pawe Josifowicz, zazwyczaj powcigliwy i spokojny, krzykn
na to surowo:
- Bez takich przemwie! - i machn w dal, niecierpliwie ju. I
wwczas trele przed drzwiami zabrzmiay jeszcze weselej.
Korowiow wszelako nie stropiony ingerencj Pawa Josifowicza
kontynuowa:
- Skd? - Do was wszystkich kieruj to pytanie! Udrczony jest
przez gd i pragnienie, gorco mu! No, wzi nieborak
mandarynk na sprbowanie. Kosztuje taka mandarynka raptem
trzy kopiejki. A ci ju gwid jak sowiki w wiosennym lesie, ju
zawracaj gow milicji, ju j odrywaj od pracy. A tamtemu to
wolno? Co? - tu Korowiow wskaza palcem liliowego grubasa, co
sprawio, e na twarzy tego ostatniego odmalowao si ywe
przeraenie - a kto to taki? Co? Skd przyjecha? I po co? Nudno
nam byo bez niego czy co? Moe go kto zaprasza? Pewnie sarkastycznie wykrzywiajc usta dar si na cay gos byy regent
cerkiewnego chru - nosi odwitny liliowy garnitur, naar si
ososi do rozpuku, pi na walucie, a nasz biedak jak si czuje - co?
- 458 -

Gorzko! O, gorzko, gorzko! - zawy Korowiow niczym druba na


starowieckim weselu.
Cae to idiotyczne, nietaktowne i zapewne politycznie
szkodliwe przemwienie kazao Pawowi Josifowiczowi
wzdrygn si z gniewu, ale, acz to dziwne, z oczu bardzo wielu
stoczonych klientw mona byo wyczyta, e sowa te trafiay
im do przekonania. A gdy Behemot przyoy do oczu brudny i
podarty rkaw, gdy zawoa tragicznie:
- Dziki ci, wierny przyjacielu, e si uj za poszkodowanym!
Sta si cud. Ubrany ubogo, ale schludnie czcigodny spokojny
staruszek, ktry kupowa w dziale cukierniczym trzy ciasteczka
migdaowe, nagle si przeobrazi. W oczach zabysn mu bojowy
ogie, staruszek spurpurowia, rbn w podog torebk z
ciasteczkami i cienkim dziecinnym gosem krzykn: - wita
prawda! - Nastpnie wytargn tac, strci z niej resztki
zrujnowanej przez Behemota czekoladowej wiey Eiffla, machn
tac, lew rk zerwa z cudzoziemca kapelusz, a praw trzasn z
rozmachem cudzoziemca pazem tacy po ysinie. Rozleg si
dwik, jaki sycha zazwyczaj, kiedy z ciarwki zrzucaj na
jezdni arkusze blachy. Grubas blednc zatoczy si do tyu i
usiad w beczk z kerczeskimi ledziami wygniatajc gejzer
ledziowego sosu. Jednoczenie zdarzy si drugi cud.
Umieszczony w beczce liliowy wrzasn najczystsz ruszczyzn
bez cienia jakiegokolwiek obcego akcentu:
- Morduj! Milicja! Bandyci morduj! - najwidoczniej wskutek
szoku cudzoziemiec opanowa nagle nie znany sobie dotd jzyk.
Wwczas umilk gwizd portiera i wrd tumu podnieconych
klientw migny dwa nadcigajce hemy milicyjne. Alici
przewrotny Behemot chlusn benzyn z prymusa na cukiernicz
lad, jak chlusta si w ani na aw wrztkiem z szaflika, i
benzyna sama z siebie buchna ogniem.
- 459 -

Pomie wystrzeli w gr i pobieg po ladzie poerajc pikne


papierowe wstgi zdobice kosze owocw. Ekspedientki z
piskiem rzuciy si do ucieczki, a skoro tylko wybiegy zza lady,
zajy si pcienne zasony na oknach, zapalia si benzyna na
pododze.
Tratujc niepotrzebnego ju Pawa Josifowicza publiczno z
rozpaczliwym wrzaskiem hurmem rzucia si do panicznej
ucieczki z dziau cukierniczego, a z dziau rybnego ku drzwiom na
podwrko wybiegli truchtem ekspedienci z ostrymi noami w
doniach.
Lila obywatel wydosta si z beczki i, cay w sosie ledziowym,
przelaz przez jesiotry na ladzie i pomkn w ich lady.
Zadzwoniy i posypay si szyby zwierciadlanych drzwi
wygniecione przez uciekajcych z poaru, za obaj dranie,
zarwno Korowiow jak aroczny Behemot, gdzie si zapodzieli,
gdzie mianowicie - tego nie sposb byo dociec. Pniej naoczni
wiadkowie wybuchu poaru w Torgsinie na Smoleskim
opowiadali, jakoby obaj chuligani wzbili si pod sufit, a tam,
rzekomo, rozpkli si jak dziecice baloniki. Naley raczej
wtpi, czy tak to wanie byo, czego jednak nie wiemy, tego nie
wiemy.
Wiemy za to, e dokadnie w minut po tym, co zaszo na
Smoleskim Rynku, Behemot i Korowiow znaleli si ju na
bulwarze, akurat przed domem ciotki Gribojedowa. Korowiow
zatrzyma si przy ogrodzeniu i powiedzia:
- Ba! Przecie to dom pisarzy! Wiesz, Behemocie, syszaem o
tym domu bardzo wiele dobrego, bardzo wiele pochlebnych
opinii. Zwr na ten dom uwag, mj przyjacielu. A przyjemnie
pomyle, e pod tym dachem wzbiera i dojrzewa cay ocean
talentw.
- 460 -

- Jak ananasy w oraneriach! - powiedzia Behemot i, aby


dokadniej obejrze kremowy dom z kolumienkami, wlaz na
betonow podmurwk elaznych sztachet.
- Masz cakowit racj - zgodzi si ze swoim nieodcznym
kolek Korowiow - i sodka zgroza ciska serce, kiedy pomylisz
sobie, e w tym domu dojrzewa teraz przyszy autor Don
Kichota albo Fausta, albo, niech mnie diabli wezm,
Martwych dusz! Co?
- A strach pomyle - potwierdzi Behemot.
- Tak - mwi dalej Korowiow - zdumiewajcych rzeczy mona
oczekiwa z cieplarni tego domu, jednoczcego pod swoim
dachem kilka tysicy pracowitych stracecw, ktrzy postanowili
cae swoje ycie powici subom Melpomeny, Polihymnii i
Talii. Czy wyobraasz sobie, jaki podniesie si rwetes, kiedy
ktry z nich na pocztek ofiaruje czytelnikom Rewizora albo,
w najgorszym razie, Eugeniusza Oniegina!
- Nic prostszego - znw przytakn Behemot.
- Tak - cign Korowiow i z trosk podnis palec - ale!...
Ale, mwi, i powtarzam to ale!... Jeli tych delikatnych
cieplarnianych rolin nie zaatakuje jaki mikroorganizm, nie
podgryzie im korzeni, jeli nie zgnij! A z ananasami to si
zdarza! Oj-oj-oj, i jeszcze jak si zdarza!
- Ale, ale - zasign informacji Behemot przesuwajc swoj
okrg gow przez otwr w ogrodzeniu - co oni tam robi na
werandzie?
- Jedz obiad - wyjani Korowiow - do wszystkiego, co ju
zostao powiedziane, dodam jeszcze, mj drogi, e mieci si tu
zupenie nie najgorsza i niedroga restauracja. A ja, jak kady
turysta przed dalek podr, odczuwam nieprzepart ochot, aby
co zje i wypi due zimne piwo.
- 461 -

- I ja rwnie - odpowiedzia Behemot i obydwaj szubrawcy


pomaszerowali wyasfaltowan ciek wprost na werand
restauracji nie przeczuwajcej grocego jej niebezpieczestwa.
Blada i znudzona obywatelka w biaych skarpetkach i w rwnie
biaym bereciku z pomponem siedziaa na gitym fotelu w kcie
przy wejciu na werand, w tym miejscu, gdzie w zieleni
ywopotu widniao wejcie.
Przed obywatelk na zwyczajnym kuchennym stole leaa gruba
ksiga z gatunku kancelaryjnych, do ktrej obywatelka owa z
nieznanego powodu wpisywaa wszystkich wchodzcych do
restauracji. Ta wanie obywatelka stana na drodze Korowiowa i
Behemota.
- Prosz okaza legitymacje! - powiedziaa patrzc ze
zdziwieniem na binokle Korowiowa jak rwnie na prymus
Behemota oraz na rozdarty rkaw tego ostatniego.
- Tysickrotnie przepraszam, jakie legitymacje? - zapyta
zdziwiony Korowiow.
- Panowie jestecie pisarzami? - teraz z kolei pytaa obywatelka.
- Bez wtpienia - z godnoci odpowiedzia Korowiow.
- Prosz okaza legitymacje - powtrzya obywatelka.
- licznotko moja... - zacz tkliwie Korowiow.
- Nie jestem licznotk - przerwaa mu obywatelka.
- O, jake tego auj - rozczarowanym gosem powiedzia
Korowiow, a nastpnie mwi dalej. - No c, jeli pani sobie tego
nie yczy, to nie musi pani by licznotk, chocia byoby to
nader przyjemne. Wic, eby upewni si, e Dostojewski jest
pisarzem, naley od niego da okazania legitymacji? Nieche
pani wemie dowolne pi stron pierwszej lepszej jego powieci,
a przekona si pani, e ma pani do czynienia z pisarzem.
- 462 -

Zreszt przypuszczam, e Dostojewski w ogle adnej


legitymacji nie mia! A ty jak mylisz? - Korowiow zwrci si do
Behemota.
- Zao si, e nie mia - odpowiedzia tamten, postawi prymus
na stole obok ksigi i wytar rk pot z usmolonego czoa.
- Ale pan nie jest Dostojewskim - powiedziaa zbijana z tropu
przez Korowiowa obywatelka.
- Skd to mona wiedzie, skd to mona wiedzie - odrzek
Korowiow.
- Dostojewski umar - powiedziaa obywatelka, ale jako niezbyt
pewnie.
- Protestuj! - gorco zawoa Behemot. - Dostojewski jest
niemiertelny!
- Prosz okaza legitymacje, obywatele - powiedziaa
obywatelka.
- Na lito, przecie to zaczyna by mieszne, koniec kocw! nie poddawa si Korowiow. - Pisarz jest pisarzem, poniewa
pisze, a bynajmniej nie dlatego, e ma legitymacj. Skd pani
moe wiedzie, jakie wizje rodz si w mojej gowie? Albo w tej
oto gowie? - i wskaza na gow Behemota, ktry natychmiast
zdj czapk, jakby po to, aby uatwi obywatelce dokadniejsze
obejrzenie jego ba!
- Prosz nie sta w przejciu, obywatele - powiedziaa ju troch
nerwowo.
Korowiow i Behemot odsunli si i przepucili jakiego pisarza
w szarym garniturze i biaej letniej koszuli, bez krawata, z gazet
pod pach.
Pisarz przyjanie skin gow obywatelce, postawi w
podsunitej mu ksidze jaki zakrtas i pomaszerowa na werand.
- 463 -

- Niestety, nie mam, nie mam - smutnie powiedzia Korowiow tylko jemu dostanie si w lodowaty kufel piwa, o ktrym tak
marzylimy my, biedni pielgrzymi. Sytuacja nasza jest nieatwa,
smutna, i nie wiem, co mam pocz.
Behemot za tylko boleciwie rozoy rce i woy czapk na
okrg gow, poronit gstym wosem, przypominajcym
koci sier.
W tym momencie nad gow obywatelki zabrzmia niegony,
lecz wadczy gos.
- Zofio Pawowna, prosz przepuci.
Obywatelka z ksig zdumiaa si. W zieleni ywopotu pojawi
si nieny frakowy gors i przycita w klin brdka flibustiera.
Pirat yczliwie spoglda na dwch podejrzanych oberwacw i
co wicej, wykonywa zapraszajce gesty. Autorytet Archibalda
Archibaldowicza posiada swoj wag na terenie restauracji, ktr
zarzdza, wic Zofia Pawowna pokornie zapytaa Korowiowa:
- Paskie nazwisko?
- Panajew - uprzejmie odpowiedzia tamten. Obywatelka
zapisaa to nazwisko i podniosa pytajce spojrzenie na Behemota.
- Skabiczewski - zapiszcza Behemot, nie wiadomo dlaczego
wskazujc na swj prymus. Zofia Pawlowna zapisaa rwnie i to
nazwisko, po czym podsuna ksig gociom, aby zoyli w niej
swe podpisy. Korowiow naprzeciw nazwiska Panajew napisa
Skabiczewski, a Behemot naprzeciw Skabiczewskiego napisa
Panajew.
Archibald Archibaldowicz wprawi Zofi Pawown w
kompletne osupienie - z uwodzicielskim umiechem poprowadzi
goci do najlepszego stolika na przeciwlegym kocu werandy, w
miejsce najbardziej zacienione, do stolika, przy ktrym w szparze
zieleni wesoo iskrzyo si soce.
- 464 -

Zofia Pawowna natomiast mrugajc ze zdumienia dugo


studiowaa dziwne podpisy, ktre niespodziewani gocie zoyli w
jej ksidze.
W nie mniejsze zdumienie ni Zofi Pawown Archibald
Archibaldowicz wprawi kelnerw. Osobicie bowiem odsun
krzeso stolika zapraszajc Korowiowa, eby usiad, do jednego
mrugn, do drugiego co szepn i dwaj kelnerzy zakrztnli si
koo nowych goci, jeden za z tych goci postawi swj prymus
na pododze obok porudziaego buta.
Byskawicznie znika ze stolika stara poplamiona czym tym
serweta, wzleciaa w powietrze z chrzstem krochmalu inna, biaa,
jak turban beduina, czysta, a pirat ju naszeptywa cicho i z
uczuciem w samo ucho Korowiowa:
- Co panowie racz zamwi? Mamy nadzwyczajnego jesiotra...
wydarem go zjazdowi architektw...
- Niech nam pan... e... da w ogle zakski... e... - dobrodusznie
zamrucza Korowiow rozwalajc si na krzele.
- Rozumiem - znaczco przymykajc oczy odpowiedzia
Archibald Archibaldowicz.
Kiedy kelnerzy zobaczyli, jak traktuje nader wtpliwych goci
kierownik restauracji, opuciy ich wszelkie podejrzenia i
powanie wzili si do roboty. Jeden ju podawa zapak
Behemotowi, ktry wsadzi wanie do ust wycignity z kieszeni
niedopaek, drugi podbieg podzwaniajc zielonym szkem i ju
ustawia przy nakryciach kieliszki, kieliszeczki i literatki o
cieniutkich ciankach, te, z ktrych tak znakomicie pija si narzan
pod markiz... nie, wybiegajc naprzd powiemy raczej - pijao
si narzan pod markiz niezapomnianej werandy w Gribojedowie.
- Mog poleci pier jarzbka - melodyjnie pomrukiwa
Archibald Archibaldowicz. Go w pknitych binoklach
- 465 -

cakowicie zaaprobowa propozycj dowdcy brygu i spoglda na


niego przychylnie przez bezuyteczne szkieko.
Spoywajcy obiad przy ssiednim stoliku prozaik PietrakowSuchowiej wraz z maonk, ktra wanie koczya wieprzow
escalope, z waciw wszystkim pisarzom spostrzegawczoci
zauway starania Archibalda Archibaldowicza i bardzo, ale to
bardzo si zdziwi. A jego ona, dama nad wyraz czcigodna,
nawet zrobia si zazdrosna o pirata i nawet zadzwonia yeczk c to ma znaczy? Jak dugo jeszcze mamy czeka? Kiedy
wreszcie podadz te lody? Co to za porzdki?
Flibustier posa Pietrakowej uwodzicielski umiech i kelnera,
sam wszake nie opuci swych drogich goci. Ach, jake mdry
by Archibald Archibaldowicz! A jaki spostrzegawczy! Chyba
nawet nie mniej ni sami pisarze! Sysza i o seansie w Varits,
i o wielu innych wydarzeniach ostatnich dni, i nie puci mimo
uszu sowa kraciasty ani sowa kot. Od razu si domyli, kim
s jego gocie. A skoro si domyli, to oczywicie wola im si
nie naraa. A ta Zofia Pawowna - dobra sobie! Trzeba umie co
takiego wymyli - broni tej dwjce wstpu na werand! Ale
waciwie czego mona od niej wymaga!...
Wyniole grzebic yeczk w topniejcych lodach
mietankowych Pietrakowa z niezadowoleniem obserwowaa, jak
stolik przed tymi dwoma przebranymi za strachy na wrble niby
na skinienie czarnoksinika obrasta smakowitociami. Wymyte,
skrzce si kroplami wody licie saaty ju wystaway z salaterki
ze wieutkim kawiorem, jeszcze chwila i na specjalnie
przystawionym, oddzielnym stoliku pojawio si zapotniae
srebrne wiaderko...
Dopiero przekonawszy si, e wszystko zostao wykonane jak
naley, dopiero wwczas, kiedy w doniach kelnerw nadleciaa
przykryta patelnia, na ktrej co powarkiwao, Archibald
- 466 -

Archibaldowicz pozwoli sobie opuci dwch -zagadkowych


goci, i te te dopiero wtedy, kiedy im szepn:
- Prosz mi wybaczy! Ja na minutk! Osobicie przypilnuj
jarzbkw!
Oddali si od stolika i znikn na zapleczu. Jeeli jakikolwiek
obserwator mgby przeledzi dalsze poczynania pirata,
poczynania te niewtpliwie wydayby mu si nieco zagadkowe.
Szef nie uda si bynajmniej do kuchni, aby dopilnowa
jarzbkw - uda si do restauracyjnej spiarni. Otworzy j
wasnym kluczem, zamkn si w niej od wewntrz, ostronie,
eby nie zabrudzi mankietw, wyj ze skrzyni z lodem dwa
potne wdzone jesiotry, zawin je w gazety, pedantycznie
przewiza sznurkiem i odoy na bok. Nastpnie w ssiednim
pokoju sprawdzi, czy znajduje si na swoim miejscu jego
kapelusz oraz letni paszcz na jedwabnej podszewce i dopiero
wtedy skierowa si do kuchni, gdzie kucharz starannie
przygotowywa obiecane gociom jarzbki.
Naley tu powiedzie, e w tym, co robi Archibald
Archibaldowicz, nie byo nic zagadkowego ani dziwacznego, i
tylko nader powierzchowny obserwator mgby uzna jego
poczynania za dziwne. Postpowanie Archibalda Archibaldowicza
byo logicznym nastpstwem wszystkiego, co dziao si
poprzednio. Znajomo ostatnich wydarze, a przede wszystkim
fenomenalna intuicja podpowiaday kierownikowi restauracji
Gribojedowa, e obiad jego dwch goci bdzie by moe obfity i
wystawny, lecz niezmiernie krtko potrwa. Intuicja, ktra jeszcze
nigdy nie zawioda flibustiera, nie zawioda go rwnie tym
razem.
W tej samej chwili, kiedy Korowiow i Behemot trcali si
drugim ju kieliszkiem wspaniaej, zimnej, podwjnie
destylowanej moskiewskiej wdki, werandzie zjawi si spocony i
- 467 -

podniecony reporter Bob Kandalupski, caej Moskwie znany ze


swej niesamowitej wszechwiedzy, i przysiad si natychmiast do
Pietrakoww. Bob pooy sw pkat teczk na stoliku,
niezwocznie wsun wargi w ucho Pietrakowa i zacz szepta
jakie niezmiernie interesujce wiadomoci. Madame Pietrakowa
umierajc z ciekawoci podstawia pod obrzmiae oleiste wargi
Boba rwnie i swoje ucho. Ten za, od czasu do czasu
rozgldajc si jak zodziej, szepta i szepta, i mona byo
dosysze poszczeglne sowa, takie na przykad:
- Daj panu sowo honoru! Na Sadowej, na Sadowej!... - Bob
ciszy gos jeszcze bardziej - kule si nie imaj!.....kule... kule...
benzyna... poar... kule...
- Tych garzy, co to kolportuj obrzydliwe pogoski - oburzona
nieco goniej, ni pragnby tego Bob, zahuczaa kontraltem
madame Pietrakowa - oto kogo naleaoby wyprowadzi na czyst
wod! Ale to nic, prdzej czy pniej zrobi z nimi porzdek! Co
za niebezpieczne plotki!
- Jakie tam plotki, Antonido Porfiriewna! - zawoa dotknity
takim brakiem zaufania maonki pisarza Bob i znowu zawista: Powiadam panu, kule si nie imaj! A teraz poar... oni w
powietrzu... w powietrzu! - sycza Bob nie podejrzewajc, e ci, o
ktrych opowiada, siedz obok niego i bogo suchaj jego wistu.
Zreszt bogostan ich wkrtce zosta przerwany: z zaplecza
restauracji szybkim krokiem wyszli trzej mczyni mocno
cinici w talii pasami, w sztylpach, z rewolwerami w doniach.
Idcy na przedzie krzykn dwicznie i przeraajco:
- Nie rusza si z miejsc! - i wszyscy trzej otworzyli na
werandzie ogie celujc w gowy Behemota i Korowiowa. Obaj
ostrzeliwani natychmiast rozpynli si w powietrzu, a z prymusa
trysn prosto w markiz sup ognia. Jak gdyby rozwarta paszcza
o czarnych brzegach pojawia si w ptnie i zacza si rozpeza
- 468 -

na wszystkie strony. Ogie przedar si przez ni i wzbi si a do


samego dachu domu Gribojedowa. Lece na oknie w pokoju
redakcji na pierwszym pitrze teczki z papierami nagle si
zapaliy, od nich zaja si zasona, a wtedy ogie buzujc, jak
gdyby go kto rozdmuchiwa, supami ruszy w gb ciotczynego
domu.
W kilka sekund pniej wyasfaltowanymi ciekami
prowadzcymi do sztachet bulwaru, skd w rod wieczorem
przyszed nie znajdujcy u nikogo zrozumienia pierwszy zwiastun
nieszczcia, poeta Iwan Bezdomny, biegli oderwani od obiadu
pisarze, Zofia Pawowna, Pietrakowa, Pietrakow.
Wyszedszy zawczasu bocznymi drzwiami Archibald
Archibaldowicz nigdzie nie uciekajc i nigdzie si nie pieszc,
jak kapitan, ktry ostatni opuszcza pokad poncego brygu, sta
spokojnie w swoim letnim paszczu na jedwabnej podszewce,
trzymajc pod pach dwa jesiotrowe polana.

29. Przesdzone zostaj losy Mistrza i Magorzaty.


O zachodzie soca, wysoko ponad miastem, na tarasie jednego
z najpikniejszych budynkw Moskwy, budynku wzniesionego
przed stu pidziesicioma mniej wicej laty, znajdowao si ich
dwch - Woland i Azazello. Z dou, z ulicy nie mona ich byo
zobaczy, poniewa przed niepodanym spojrzeniem osaniaa
ich balustrada ozdobiona gipsowymi wazami i gipsowym
kwieciem. Ale oni widzieli prawie cae miasto.
Woland ubrany w swoj czarn chlamid siedzia na skadanym
taborecie. Duga i szeroka jego szpada wetknita ostrzem w szpar
midzy dwiema obluzowanymi pytami tarasu, sterczaa pionowo,
tak e powsta zegar soneczny. Cie szpady wydua si powoli
- 469 -

acz nieubaganie, podpeza ku czarnym trzewikom na nogach


szatana. Wsparszy na pici trjktny podbrdek, podwinwszy
nog skurczony na taborecie Woland patrzy nieustannie na
nieogarnione skupisko paacw, wielopitrowych domw i
malutkich, skazanych na rozbirk ruder.
Azazello, ktry zrzuci swj wspczesny strj, czyli marynark,
melonik i lakierki, podobnie jak Woland ubrany w czer sta bez
ruchu nie opodal swego wadcy i podobnie jak on nie spuszcza
miasta z oczu.
Woland powiedzia:
- Jakie ciekawe miasto, prawda?
Azazello poruszy si i odpar z szacunkiem:
- Messer, mnie si bardziej podoba Rzym.
- C, kwestia gustu - odpowiedzia Woland.
W chwil pniej znowu rozleg si jego gos:
- A co to za dym tam, na bulwarze?
- To pali si Gribojedow - odpar Azazello.
- Naley sdzi, e ta nierozczna para, Korowiow i Behemot,
zoya tam wizyt?
- Nie ma co do tego najmniejszej wtpliwoci, messer.
Znw zapado milczenie i obaj znajdujcy si na tarasie patrzyli,
jak w zwrconych ku zachodowi oknach na grnych pitrach
gmachw zapalao si roztrzaskane olepiajce soce. Oko
Wolanda pono dokadnie tak samo jak jedno z takich okien,
cho Woland siedzia plecami do zachodu.
Ale nagle co kazao Wolandowi zwrci uwag na okrg
wie, znajdujc si za nim, na dachu. Z muru tej wiey
wychyn obdarty, umazany glin pospny czarnobrody czowiek
w chitonie i w sandaach wasnej roboty.
- 470 -

- Ba! - zawoa Woland patrzc na przybysza z ironicznym


umieszkiem. - Wszystkiego si mogem spodziewa, tylko nie
ciebie! Co ci sprowadza, nieproszony gociu?
- Przybyem do ciebie, duchu za i wadco cieni - odpar
przybysz, nieprzyjanie patrzc spode ba na Wolanda.
- Skoro przybye do mnie, to dlaczego mnie nie pozdrowie,
byy poborco podatkw? - surowo powiedzia Woland.
- Bo nie ycz ci dobrze, wcale nie chc, eby ci si dobrze
wiodo - hardo odpowiedzia mu przybysz.
- Bdziesz si jednak musia z tym pogodzi - odpar na to
Woland i umiech wykrzywi mu twarz. - Zaledwie si zjawi na
dachu, a ju palne gupstwo. Chcesz wiedzie, na czym ono
polega? Na intonacji twego gosu. To, co powiedziae,
powiedziae w sposb zdajcy si wiadczy, e nie uznajesz
cieni ani za. Bd tak uprzejmy i sprbuj przemyle nastpujcy
problem - na co by si zdao twoje dobro, gdyby nie istniao zo i
jak by wygldaa ziemia, gdyby z niej znikny cienie? Przecie
cienie rzucaj przedmioty i ludzie. Oto cie mojej szpady. Ale s
rwnie cienie drzew i cienie istot ywych. A moe chcesz zupi
ca kul ziemsk, usuwajc z jej powierzchni wszystkie drzewa i
wszystko, co yje, poniewa masz tak fantazj, eby si napawa
niezmcon wiatoci? Jeste gupi.
- Nie zamierzam z tob dyskutowa, stary sofisto - odpar
Mateusz Lewita.
- Nie moesz ze mn dyskutowa z powodu, o ktrym ju
wspomniaem - albowiem jeste gupi - odpowiedzia Woland i
zapyta: - No, mw krtko i nie zawracaj mi gowy. Po co tu
przyszed?
- On mnie przysya.
- C ci poleci przekaza, niewolniku?
- 471 -

- Nie jestem niewolnikiem - odpowiedzia coraz bardziej


rozwcieczony Mateusz Lewita. - Jestem jego uczniem.
- Mwimy, jak zawsze, rnymi jzykami - powiedzia Woland.
- Ale rzeczy, o ktrych mwimy, nie ulegn od tego zmianie,
prawda?
- On przeczyta utwr Mistrza - zacz mwi Mateusz Lewita i prosi ci, aby zabra Mistrza do siebie i w nagrod obdarzy go
spokojem. Czy trudno ci to uczyni, duchu za?
- Nic dla mnie nie jest trudne - odpowiedzia Woland - i ty o
tym dobrze wiesz. - Milcza przez chwil, po czym doda: - A
dlaczego nie wemiecie go do siebie, w wiato?
- On nie zasuy na wiato, on zasuy na spokj - ze
smutkiem powiedzia Lewita.
- Moesz powiedzie, e zostanie to zrobione - odpowiedzia
Woland i doda, a oko mu przy tym bysno: - I opu mnie
natychmiast.
- On prosi, abycie zabrali take t, ktra go kochaa i ktra
przez niego cierpiaa - po raz pierwszy Lewita zwrci si do
Wolanda bagalnie.
- Gdyby nie ty, nigdy bymy na to nie wpadli. Odejd.
I Mateusz Lewita znikn, Woland za przywoa Azazella i
rozkaza mu:
- Le do nich i zaatw wszystko. - Azazello opuci taras i
Woland zosta sam.
Ale samotno jego nie trwaa dugo. Da si sysze stukot
butw po pytach tarasu i oywione glosy i przed Wolandem
stanli Korowiow i Behemot. Ale teraz grubas nie mia ze sob
prymusa, obadowany by innymi przedmiotami. A wic pod
pach trzyma nieduy landszafcik w pozacanej ramie, przez
rami przerzuci na wp spalony fartuch kucharski, w drugim za
- 472 -

rku trzyma caego ososia w skrze i z ogonem. I od


Korowiowa, i od Behemota zalatywao spalenizn, fizjonomia
Behemota bya usmarowana sadzami, czapk za mia mocno
nadpalon.
- Salute, messer! - zawrzasna niepoprawna parka, a Behemot
pomacha ososiem.
- Dobrzycie - powiedzia Woland.
- Wyobra sobie, messer - zawoa z radoci i wzburzeniem
Behemot - e wzito mnie za szabrownika!
- Sdzc po tym, co przyniose - spogldajc na landszafcik
odpar Woland - w rzeczy samej jeste szabrownikiem.
- Czy uwierzysz mi, messer... - penym przejcia gosem zacz
Behemot.
- Nie, nie uwierz - zwile odpowiedzia Woland.
- Messer, przysigam, podejmowaem rozpaczliwe wysiki, by
ratowa, co si da, ale oto wszystko, co udao mi si ocali.
- Powiedz lepiej, dlaczego Gribojedow si zapali? - zapyta
Woland.
Obaj, zarwno Korowiow jak i Behemot, rozoyli rce,
wznieli oczy ku niebu, Behemot za zawoa:
- Pojcia nie mam! Siedzielimy sobie cicho, spokojnie,
jedlimy...
- A tu nagle - trach! trach! - podj Korowiow - strzay!
Oszalali ze strachu ucieklimy na bulwar, przeladowcy za nami,
popdzilimy w stron Timiriaziewa!...
- Ale poczucie obowizku - wtrci si Behemot - zwyciyo
nasz haniebny strach, wic wrcilimy.
- Ach, wrcilicie? - powiedzia Woland - w takim razie dom,
oczywicie, spon do fundamentw.
- 473 -

- Do fundamentw! - potwierdzi niepocieszony Korowiow dosownie, messer, do fundamentw, jak bye askaw trafnie
okreli. Garstka popiow!
- Popdziem - opowiada Behemot - na sal posiedze, to ta
sala kolumnowa, messer, chciaem wynie z ognia co cennego.
Ach, messer, moja ona, gdybym j tylko mia, dwadziecia razy
moga zosta wdow! Ale, na szczcie, messer, nie mam ony i,
mwic szczerze, szczliwy jestem, e jej nie mam. Ach, messer,
ktby zamieni kawalersk wolno na nieznone jarzmo!...
- Znowu zacz ple od rzeczy - zauway Woland.
- Sucham i kontynuuj - odpowiedzia kocur. - Wic ten oto
landszafcik! Nic wicej nie udao si wynie z sali, pomie bi
prosto w twarz. Pobiegem do spiarni, uratowaem ososia.
Pobiegem do kuchni, uratowaem fartuch. Uwaam, messer, e
uczyniem wszystko, co byo w mojej mocy, i nie rozumiem,
czym tumaczy ten sceptyczny wyraz na twojej twarzy.
- A co robi Korowiow, podczas gdy ty szabrowae - zapyta
Woland.
- Pomagaem straakom, messer - odpar Korowiow wskazujc
rozdarte spodnie.
- Ach, skoro tak, to, oczywicie, trzeba bdzie zbudowa nowy
dom.
- Zbuduj go, messer - powiedzia Korowiow - miem ci
zapewni.
- No, c, pozostaje mie nadziej, e bdzie on adniejszy ni
dotychczasowy - zauway Woland.
- Tak te bdzie, messer - powiedzia Korowiow.
- Moecie mi wierzy - doda kot - ja naprawd jestem
niezawodnym prorokiem.
- 474 -

- W kadym razie przybylimy, messer - meldowa Korowiow i czekamy na twoje rozkazy.


Woland wsta z taboretu, podszed do balustrady i dugo, w
milczeniu, samotnie, odwrcony plecami do swojej wity patrzy
w dal. Potem zawrci, znowu zasiad na taborecie i powiedzia:
- Nie mam dla was adnych polece, zrobilicie wszystko,
cocie mogli zrobi, i na razie nie bdziecie mi potrzebni.
Moecie odpocz. Zaraz nadcignie burza i ruszymy w drog.
- wietnie, messer - odpowiedziay te dwa bazny i znikny
kdy za krg wieyczk znajdujc si na rodku tarasu.
Burza, o ktrej mwi Woland, wzbieraa ju na widnokrgu.
Czarna chmura wydwigna si na zachodzie i przecia soce w
poowie. Potem przesonia je cakowicie. Na tarasie zrobio si
chodniej, a nieco pniej zapady ciemnoci.
Ciemno, ktra nadcigna od zachodu, okrya ogromne
miasto.
Znikny mosty, paace. Wszystko znikno, jak gdyby nigdy
nie istniao.
Przebiega przez cae niebo jedna ognista ni. Potem miasto
zadygotao od grzmotu. Grzmot powtrzy si, zacza si burza,
Woland przesta by widoczny w kurzawie.

30. Czas ju! Czas!


- Wiesz - mwia Magorzata - wczoraj wieczorem, kiedy
zasne, ja wanie czytaam o ciemnociach, ktre nadcigny
znad Morza rdziemnego... i te idole, ach, te zote idole! Nie
wiem, czemu przez cay czas one mi nie daj spokoju. Wydaje mi
si, e i teraz bdzie padao.
- 475 -

Czujesz, jak si ochodzio?


- Wszystko to jest bardzo adne i bardzo mie - odpowiedzia
Mistrz, palc i rozganiajc doni dym - i te idole, bg z nimi... ale
doprawdy nie wiem, co bdzie dalej!
Rozmowa ta odbywaa si o zachodzie soca, wtedy wanie,
kiedy na tarasie u Wolanda pojawi si Mateusz Lewita. Okienko
sutereny stao otworem i gdyby kto w nie zajrza, zdumiaby si,
e tak dziwnie wygldali rozmawiajcy. Magorzata miaa na
sobie czarny paszcz narzucony wprost na goe ciao, Mistrz za
ubrany by w swoj szpitaln piam. Stao si tak dlatego, e
Magorzata dosownie nie miaa co na siebie woy, wszystkie jej
rzeczy zostay bowiem w willi, i chocia do willi tej byo bardzo
blisko, oczywicie nawet nie mogo by mowy o tym, eby tam
i i zabra rzeczy. Mistrz za, ktrego wszystkie ubrania byy w
szafie, jakby nigdzie nie wjeda, po prostu nie chcia si ubra
tumaczc Magorzacie, e tylko patrze, a zacznie si znowu
jakie nadprzyrodzone szalestwo. Co prawda by ogolony po raz
pierwszy od tamtej jesiennej nocy (w klinice przystrzygano mu
tylko brdk maszynk).
Pokj take wyglda dziwnie i trudno si byo poapa w
panujcym tam baaganie. Na dywaniku leay rkopisy, rkopisy
poniewieray si take na kanapie. Na fotelu leaa grzbietem do
gry jaka otwarta ksika, okrgy za st nakryto do obiadu,
kilka butelek stao wrd zaksek. Ani Magorzata, ani Mistrz nie
mieli pojcia, skd si wziy te potrawy i napoje. Kiedy si
obudzili, zastali ju to wszystko na stole.
Pospawszy a do sobotniego zmierzchu, Mistrz i jego
przyjacika obudzili si zupenie wypoczci i jedno tylko
przypominao im o wczorajszych przygodach - kade z nich
odczuwao lekki bl w lewej skroni. Natomiast wielkie przemiany
zaszy w psychice obojga i przekonaby si o tym kady, kto
posuchaby toczcej si w suterenie rozmowy. Nie byo jednak
- 476 -

nikogo, kto by j mg podsucha. Zalet owego podwrza byo


wanie to, e zawsze byo puste. Wierzby i lipy za oknem z dnia
na dzie coraz gwatowniej si zazieleniajce roztaczay zapach
wiosny i wietrzyk, ktry wanie zaczyna d, przynosi w
zapach do sutereny.
- Do diaba! - zawoa nagle Mistrz. - Pomyle tylko, to
przecie... - rozgnit niedopaek w popielniczce i chwyci si za
gow. - Suchaj, jeste przecie mdrym czowiekiem i nie bya
obkana... Czy naprawd jeste pewna, e bylimy wczoraj u
szatana?
- Naprawd jestem zupenie pewna - odpowiedziaa Magorzata.
- Oczywicie, oczywicie - powiedzia ironicznie Mistrz. adne rzeczy... A wic mamy teraz zamiast jednego wariata dwoje: i ma, i on! - Wznis donie ku niebu i zawoa: Diabli wiedz, co to ma znaczy! Diabli, diabli...
Magorzata zamiast odpowiedzi opada na kanap, zacza si
mia majtajc bosymi nogami, potem dopiero zawoaa:
- Oj, nie mog... oj, nie mog!... Spjrz tylko, jak ty
wygldasz!...
Namiawszy si przez ten czas, kiedy Mistrz wstydliwie
podciga szpitalne kalesony, Magorzata spowaniaa.
- Niechccy powiedziae teraz prawd - powiedziaa - diabli
wiedz, co to ma znaczy, i diabli, wierz mi, wszystko zaatwi! Oczy jej zapony nagle, zerwaa si, zataczya w miejscu,
zacza woa: - Jestem szczliwa, szczliwa, szczliwa, e
zawaram z nimi pakt! O, szatanie!...
Bdziesz musia, mj miy, y z wiedm! - Potem podbiega
do Mistrza, obja go za szyj i zacza go caowa w usta, w nos,
w policzki. Taczyy kosmyki czarnych nie uczesanych wosw,
policzki i czoo pony Mistrzowi od pocaunkw.
- A wiesz, e rzeczywicie jeste teraz podobna do wiedmy.
- 477 -

- Wcale nie przecz - odpowiedziaa Magorzata - jestem


wiedm i bardzo si z tego ciesz.
- No dobrze - mwi Mistrz - wiedma to wiedma, wietnie,
cudownie!
Mnie, widz, wykradli ze szpitala... to te bardzo mio!
Wrciem tutaj, przypumy i to. Przyjmijmy nawet, e o nas
zapomn... Ale powiedz mi na wszystkie witoci, jak i z czego
bdziemy yli? Wierz mi, e mwi to, bo martwi si o ciebie!
W teje chwili w okienku ukazay si tponose pbuty i dolne
partie spodni z tenisu. Nastpnie te spodnie zaamay si w
kolanach i czyj potny zad przesoni wiato dzienne.
- Alojzy, jeste w domu? - zapyta gos za oknem skd znad
spodni.
- No, zaczyna si - powiedzia Mistrz.
- Alojzy? - zbliajc si do okna zapytaa Magorzata. - Wczoraj
zosta aresztowany. A kto o niego pyta? Paskie nazwisko?
W teje chwili kolana i zad przepady, sycha byo, jak
stukna furtka, po czym wszystko wrcio do normy. Magorzata
opada na kanap, miaa si tak, e zy pyny jej z oczu. Ale
kiedy si uspokoia, twarz miaa ogromnie zmienion, zacza
mwi powanie, a mwic zsuna si z kanapy, przywara do
kolan Mistrza i zagldajc mu w oczy gaskaa go po gowie.
- Ile si nacierpiae, ile ty si nacierpiae, mj biedaku! Tylko
ja jedna to wiem. Patrz, masz siwe nitki we wosach i wieczn
zmarszczk wok ust. Mj jedyny, mj miy, nie myl o niczym!
Za duo musiae myle, teraz ja bd mylaa za ciebie.
Zarczam ci, zarczam, e wszystko bdzie dobrze, cudownie!
- Ja si przecie niczego nie boj, Margot - odpowiedzia jej
nagle Mistrz i podnis gow, i wyda jej si takim, jakim by,
kiedy pisa o tym, czego nigdy nie widzia, ale o czym wiedzia na
pewno, e byo - a nie boj si, bo dowiadczyem ju
- 478 -

wszystkiego. Zbyt mnie straszyli i teraz niczym ju przestraszy


nie s w stanie. Ale al mi ciebie, Margot, w tym sk, oto
dlaczego w kko powtarzam cigle jedno i to samo. Opamitaj
si! Po co masz ama sobie ycie wic si z chorym
ndzarzem? Wr do siebie!
al mi ci, dlatego to mwi.
- Ach, ty ty... - kiwajc rozczochran gow szeptaa Magorzata
- ach, ty, nieszczliwy czowieku maej wiary!... Przez ciebie
przez ca wczorajsz noc dygotaam naga, wyrzekam si mej
natury i zastpiam j now, przez par miesicy siedziaam w
ciemnej komrce rozmylajc tylko o jednym, o burzy nad
Jeruszalaim, wypakaam oczy, a teraz, kiedy spado na nas to
szczcie, chcesz mnie wypdzi! No, c, pjd sobie, pjd, ale
wiedz, e jeste okrutny! Oni opustoszyli ci serce!
Gorzka tkliwo ogarna serce Mistrza, nie wiadomo dlaczego
zapaka wtulajc twarz we wosy Magorzaty. Ta, paczc,
szeptaa do, a jej palce dray na skroniach Mistrza.
- Tak, siwe pasma... na moich oczach nieg pokrywa twoj
gow... ach, moja, moja gowa, ktra tyle przecierpiaa! Spjrz,
jakie masz oczy! Jest w nich pustynia... a ramiona, ciar na
barkach... zmarnowali ci, zmarnowali... - Sowa Magorzaty
traciy sens, Magorzata trzsa si od paczu.
Mistrz otar wwczas oczy, podnis Magorzat z kolan, sam
take wsta i powiedzia surowo:
- Do tego. Zawstydzia mnie. Nigdy wicej nie pozwol
sobie na maoduszno i nie wrc do tego tematu, bd spokojna.
Wiem, e oboje jestemy ofiarami choroby psychicznej, moliwe,
e to ja ci ni zaraziem... No c, razem bdziemy j dwiga.
Magorzata zbliya usta do ucha Mistrza i szepna:
- Przysigam na twoje ycie, przysigam na przepowiedzianego
przez ciebie syna astrologa, e wszystko bdzie dobrze!
- 479 -

- Dobrze ju, dobrze - powiedzia Mistrz, rozemia si i doda: Oczywicie, ludzie ograbieni ze wszystkiego jak my oboje szukaj
ratunku u si nadprzyrodzonych! No c, godz si szuka go tam.
- No wanie, no wanie, teraz jeste taki jak dawniej, miejesz
si - odpowiedziaa Magorzata - i niech diabli wezm twoje
uczone sowa.
Przyrodzone czy nadprzyrodzone, czy to nie wszystko jedno?
Jestem godna! - i pocigna Mistrza za rkaw do stou.
- Nie dabym gowy, czy jedzenie nie zapadnie si za chwil
pod ziemi albo czy nie wyfrunie przez okno - mwi cakiem ju
spokojny Mistrz.
I w teje chwili zza okienka da si sysze nosowy gos:
- Pokj temu domowi!
Mistrz drgn, a Magorzata, ktra zdya si ju przyzwyczai
do rzeczy niezwykych, zawoaa:
- Przecie to Azazello! Ach, jak to mio, jak to dobrze! - i
szepnwszy do Mistrza: - No, widzisz, nie zapominaj o nas! pobiega otworzy drzwi.
- Zapnij si przynajmniej! - krzykn za ni Mistrz.
- Mam to w nosie - ju z korytarzyka odpowiedziaa mu
Magorzata.
I oto Azazello ju si kania, ju si wita z Mistrzem
pobyskujc swoim biaym okiem, Magorzata za woaa:
- Ach, jak si ciesz! Nigdy w yciu tak si nie cieszyam! Ale
prosz mi wybaczy, Azazello, e jestem naga.
Azazello prosi, eby si tym nie przejmowaa, zapewnia, e
widzia nie tylko nagie kobiety, ale nawet kobiety kompletnie
obdarte ze skry, chtnie usiad przy stole odstawiajc do kta co
zapakowanego w ciemny zotogw.
- 480 -

Nalaa gociowi koniaku, Azazello za wypi go chtnie. Mistrz


nie spuszczajc oczu z Azazella od czasu do czasu leciutko
szczypa si pod stoem w lew do. Ale szczypanie nie
pomagao. Azazello nie rozpywa si w powietrzu, zreszt,
prawd mwic, nie byo to potrzebne. Niziutki, rudawy czowiek
nie mia w sobie nic przeraajcego, oprcz moe przesonitego
bielmem oka, ale to si przecie zdarza take i bez adnych
czarw. Moe tylko jego ubranie byo troch niecodzienne - jaki
habit czy te paszcz - ale po namyle trzeba byo przyzna, e i
takie rzeczy si widuje. Koniak rwnie cign jak kady
porzdny czowiek - duszkiem, caymi setkami i bez zagrychy. To
wanie w koniak sprawi, e Mistrzowi zaszumiao w gowie i
zacz rozmyla:
Tak, Magorzata ma racj... Oczywicie, siedzi przede mn
wysannik diaba. Przecie ja sam nie dalej ni przedwczoraj
wieczorem dowodziem Iwanowi, e na Patriarszych Prudach z
pewnoci zetkn si z szatanem we wasnej osobie, wic czemu
teraz przestraszyem si tej myli i zaczem wygadywa co o
hipnotyzerach i halucynacjach... Jacy znw u diaba
hipnotyzerzy! Zacz si przyglda gociowi i zauway, e w
spojrzeniu Azazella jest co nienaturalnego, e nie mwi on
czego, czego na razie nie chce wypowiedzie. To nie jest
zwyka wizyta, on przyszed tu z jak misj - myla Mistrz.
Spostrzegawczo go nie zawioda. Po trzecim kieliszku
koniaku, ktry nie robi na Azazellu najmniejszego wraenia, go
tak si odezwa:
- Ale tu mio w tej piwniczce, niech mnie diabli wezm.
Nasuwa si tylko jedno pytanie - co tu robi w tej piwniczce?
- Z ust mi to wyje - rozemiawszy si odpowiedzia Mistrz.
- Czemu zakcasz mj spokj, Azazello? - zapytaa
Magorzata. - Damy sobie jako rad.
- 481 -

- Ale, co te!... - zawoa Azazello - nawet przez myl mi nie


przeszo, aby was niepokoi. Ach! Mao brakowao, a bybym
zapomnia... messer przesya wam pozdrowienia, a take poleci
mi powiedzie, e zaprasza was na niewielk przechadzk, jeeli,
oczywicie, nie macie nic przeciwko temu. Co wy na to?
Magorzata pod stoem trcia Mistrza nog.
- Z przyjemnoci - odpar Mistrz, bacznie przygldajc si
gociowi, a Azazello cign:
- Mamy nadziej, e i Magorzata Nikoajewna nie odmwi
naszej probie.
- O, z pewnoci nie odmwi - powiedziaa Magorzata i jej
noga znw dotkna stopy Mistrza.
- To wspaniale! - zawoa Azazello. - To mi si podoba! Razdwa i po wszystkim! Nie to, co wtedy, w parku
Aleksandrowskim!
- Ach, Azazello, prosz mi o tym nie przypomina, byam wtedy
gupia.
Zreszt trudno mie mi to za ze, przecie nie co dzie czowiek
spotyka si z nieczyst si!
- Tego jeszcze brakowao - przytakn Azazello. - Gdyby si
spotyka co dzie, to byoby za dobrze!
- Mnie te si podoba szybko - mwia podniecona
Magorzata - podoba mi si szybko i nago... Jak z mauzera trrach! Ach, jak on strzela! - zawoaa zwracajc si do Mistrza. Sidemka pod jakiem, a on w dowolne serduszko!... - Magorzata
bya ju podchmielona, oczy jej si rozjarzyy.
- Znowu zapomniaem! - zawoa Azazello uderzajc si w
czoo. - Gowa do pozoty! Messer przecie przysa dla was
upominek - i zwrci si do Mistrza - butelk wina. Prosz
- 482 -

zwrci uwag, e jest to to samo wino, ktre pija procurator


Judei, falern.
Jest rzecz zupenie zrozumia, e podobny rarytas wywoa
wielkie zainteresowanie Mistrza i Magorzaty. Azazello odwin z
kawaka ciemnego trumiennego zotogowiu niezwykle omszay
dzban. Powchali, nalali wina do szklanek, patrzyli przez nie pod
wiato, zamierajce ju przed burz.
- Zdrowie Wolanda! - zawoaa wznoszc swoj szklank
Magorzata.
Wszyscy troje unieli szklanki do ust i pocignli po dobrym
yku.
Wwczas zwiastujce burz wiato dnia zaczo gasn w
oczach Mistrza, dech mu zaparo, poczu, e zblia si koniec.
Widzia jeszcze, jak miertelnie poblada Magorzata bezradnie
wyciga do rce, jak opuszcza gow na st, a potem zsuwa si
na podog.
- Trucicielu!... - zdy jeszcze krzykn Mistrz. Chcia chwyci
n ze stou, aby przebi nim Azazella, ale jego do bezwadnie
zelizgna si po obrusie, wszystko, co byo w suterenie Mistrza,
poczerniao, a potem zupenie znikno. Mistrz upad na wznak, a
padajc rozci sobie o kant sekretarzyka skr na skroni.
Kiedy otruci znieruchomieli, Azazello przystpi do dziaania.
Przede wszystkim skoczy w okno i ju w chwil pniej by w
willi, w ktrej mieszkaa Magorzata. Azazello, nieodmiennie
staranny i dokadny, chcia osobicie sprawdzi, czy wszystko
zostao wykonane jak naley. Okazao si, e wszystko jest w
porzdku. Azazello widzia, jak zaspiona, oczekujca na powrt
ma kobieta wysza ze swej sypialni, poblada raptem, zapaa si
za serce, bezradnie zawoaa:
- Natasza... ktokolwiek... na pomoc... - i upada na podog w
salonie, nie zdywszy doj do gabinetu.
- 483 -

- Wszystko w porzdku - powiedzia Azazello. W sekund


pniej by znowu przy powalonych kochankach. Magorzata
leaa z twarz wtulon w dywan. Azazello swymi elaznymi
rkami odwrci j jak lalk, twarz ku sobie, i wpatrzy si w ni.
Twarz otrutej zmieniaa si w jego oczach.
Nawet w zapadajcym przed burz pmroku wida byo, jak
znika jej chwilowy zez wiedmy, jak agodniej jej rysy. Twarz
zmarej rozjania si, zagodniaa wreszcie, nie bya ju
drapiena, bya teraz twarz cierpicej kobiety. Azazello rozwar
jej biae zby i wla do ust kilka kropel tego samego wina, ktrym
j otru. Magorzata westchna, bez pomocy Azazella wstaa z
podogi, usiada i sabym gosem zapytaa:
- Za co, Azazello, za co? Co ty ze mn zrobi?
Zobaczya lecego Mistrza, wzdrygna si, szepna:
- Tego si nie spodziewaam... morderca!
- Ale skd! - odpowiedzia Azazello. - On zaraz wstanie. Ach,
dlaczego jeste taka nerwowa?
Ton rudego demona tak bardzo by przekonywajcy, e
Magorzata uwierzya mu od razu. Zerwaa si, dziarska i pena
si, pomoga wla wino do ust lecego. Mistrz otworzy oczy,
popatrzy ponuro i z nienawici powtrzy swoje ostatnie sowo:
- Trucicielu!...
- Ach, zniewagi s najczstsz nagrod za dobrze wykonan
prac! - odpowiedzia mu na to Azazello. - Czy jeste lepy? Jeli
tak, przejrzyj jak najprdzej!
Wwczas Mistrz wsta, rozejrza si, a spojrzenie mia ju ywe
i rozjanione, zapyta:
- To co nowego. Co to ma znaczy?
- Znaczy to - odpowiedzia Azazello - e na nas ju czas. Ju
grzmi, syszycie? ciemnia si. Rumaki ryj ziemi kopytami,
- 484 -

rozkoysay si drzewa w waszym malekim ogrdku.


Poegnajcie si, poegnajcie si co prdzej.
- Ach, rozumiem - powiedzia Mistrz i obejrza si - zabie
mnie, jestemy martwi. Teraz ju wszystko zrozumiaem.
- Ach, na lito - odpowiedzia Azazello. - Co ja sysz? I kt
to mwi?
Przecie twoja ukochana nazywa ci Mistrzem, przecie
potrafisz myle, jak wic moesz by martwy? Czy po to, eby
uwaa si za yjcego, trzeba koniecznie siedzie w suterenie, w
jednej koszuli i w szpitalnych kalesonach? To mieszne!...
- Zrozumiaem wszystko, co powiedziae - zawoa Mistrz. Nic ju nie mw! Masz po stokro racj!
- Woland jest wielki! - zawtrowaa mu Magorzata. - Woland
jest wielki! Wymyli to znacznie lepiej ode mnie! Ale powie,
powie - woaa do Mistrza - dokdkolwiek polecisz, zabierz
powie!
- Nie trzeba - odpar Mistrz. - Znam j na pami.
- Ale ani sowa... ani sowa nie zapomnisz? - pytaa Magorzata
przywierajc do kochanka i ocierajc krew z jego rozcitej skroni.
- Bd spokojna. Teraz ju nigdy niczego nie zapomn odpowiedzia jej na to.
- A zatem - ogie! - zawoa Azazello. - Ogie, od ktrego
wszystko wzio swj pocztek i ktrym wszystko zwyklimy
koczy.
- Ogie! - przeraliwie krzykna Magorzata. Trzasno
okienko sutereny, wiatr zdmuchn na bok zason. Rozleg si w
niebie krtki i wesoy grzmot. Azazello wsun do pieca
pazurzast do, wycign dymic gowni i podpali lecy na
stole obrus. Potem podpali plik starych gazet na kanapie,
wreszcie rkopis i zason na oknie.
- 485 -

Mistrz, odurzony ju czekajc go galopad, wyrzuci z pki na


st jak ksik, wzburzy jej karty nad poncym obrusem i
ksika rozgorzaa wesoym pomieniem.
- Po, po, dotychczasowe ycie!
- Spo, cierpienie! - woaa Magorzata.
Cay pokj chwia si ju peen szkaratnych jzorw i wszyscy
troje wybiegli wraz z dymem przez drzwi, wspili si po
ceglanych schodkach na gr i znaleli si w ogrdku. Pierwsz
rzecz, jak tam zobaczyli, bya siedzca na ziemi kucharka
waciciela domku. Wok niej poniewieray si rozsypane
ziemniaki i kilka pczkw cebuli. Stan kucharki by zrozumiay.
Przy szopie ray trzy czarne rumaki, wierzgay, wzbijay
fontanny ziemi. Magorzata pierwsza wskoczya na siodo, za ni
Azazello, Mistrz na kocu. Kucharka chciaa podnie rk, aby
uczyni znak witego krzya, ale Azazello gronie zawoa z
sioda:
- Utn ci t rk! - gwizdn i wierzchowce amic gazki lip
wzbiy si i zapady w czarn nawis chmur. Jednoczenie z
okienka sutereny buchn dym. Dobieg z dou saby, aoliwy
krzyk kucharki:
- Pali si!...
Konie przelatyway ju ponad dachami Moskwy.
- Chc si poegna z miastem - krzykn Mistrz do Azazella,
ktry cwaowa na przedzie. Grzmot zaguszy dalsze jego sowa.
Azazello skin gow i przynagli rumaka do galopu. Naprzeciw
leccym pdzia chmura, ale nie chlustaa jeszcze deszczem.
Lecieli ponad bulwarem, widzieli postacie ludzi, ktrzy
rozbiegali si, aby schroni si przed deszczem. Spaday ju
pierwsze krople. Przelecieli nad kbami dymu - to byo wszystko,
co zostao z domu Gribojedowa.
- 486 -

Przelecieli nad miastem, ktre ogarniaa ju ciemno.


Rozjarzay si nad nimi byskawice. Potem ziele zaja miejsce
dachw. I dopiero wtedy lun deszcz i leccy zamienili si w trzy
ogromne, zanurzone w wodzie baki powietrza.
Magorzata znaa ju uczucie, jakiego doznaje si w locie,
Mistrz jeszcze go nie zna, wic zdziwi si, e tak prdko
przybyli do celu, czyli do tego, z ktrym chcia si poegna nie
majc prcz niego nikogo, z kim by si egna powinien. Przez
welon deszczu pozna od razu budynek kliniki Strawiskiego,
rzek i br na jej przeciwlegym brzegu, br, ktry tak dobrze
zdy pozna. Wyldowali w zagajniku na polanie, niedaleko od
kliniki.
- Poczekam tutaj na was - zwinwszy donie w trbk krzycza
Azazello.
To gin za szar przeson, to znw owietlay go byskawice. egnajcie si, byle prdzej!
Mistrz i Magorzata zeskoczyli z siode i pobiegli przez ogrd
kliniki majaczc w ulewie jak wodne cienie. W chwil pniej
Mistrz wprawn doni odsun balkonow krat w pokoju numer
sto siedemnacie.
Magorzata podaa za nim. W oskocie i wyciu burzy weszli
do pokoju Iwana niewidzialni i nie zauwaeni. Mistrz przystan
przy ku.
Iwan lea nieruchomo jak wwczas, kiedy po raz pierwszy
obserwowa burz w miejscu swego odpocznienia. Ale nie paka
jak wtedy. Kiedy dokadniej przyjrza si ciemnej sylwetce, ktra
wtargna do z balkonu, unis si na ku, wycign rce i
powiedzia radonie:
- Ach, to pan! A ja cigle czekam, cigle czekam na pana.
Przyszed pan wreszcie, mj ssiedzie!
Mistrz odpar na to:
- 487 -

- Przyszedem, ale, niestety, nie mog ju by ssiadem pana.


Odlatuj na zawsze i przyszedem po to jedynie, by si poegna.
- Wiedziaem, e tak bdzie, domylaem si, e tak bdzie odpowiedzia cicho Iwan i zapyta: - Spotka go pan?
- Tak - powiedzia Mistrz. - Przyszedem si z panem poegna,
poniewa by pan jedynym czowiekiem, z jakim rozmawiaem
ostatnimi czasy.
Iwan rozpromieni si i powiedzia:
- To dobrze, e pan tu przylecia. Ja przecie dotrzymam sowa,
nie bd wicej pisywa wierszyde. Teraz zajmuje mnie co
innego - Iwan umiechn si i obkanymi oczyma popatrzy
gdzie w przestrze obok Mistrza. - Chc napisa co innego. Wie
pan, od kiedy tu le, wiele stao si dla mnie jasne.
Poruszyy Mistrza te sowa. Powiedzia siadajc na skraju ka
Iwana:
- To dobrze, to bardzo dobrze. Niech pan napisze dalszy cig o
nim.
Oczy Iwana zabysy.
- To pan nie bdzie o tym pisa? - Ale spuci gow i doda w
zadumie: - No, tak... po c o to pytam - spojrza zezem na
podog, popatrzy z lkiem.
- Tak - powiedzia Mistrz, a jego gos wyda si Iwanowi nie
znany i guchy. - Nie bd ju o nim pisa. Co innego bd mia
do roboty.
Szum burzy przeci daleki gwizd.
- Syszy pan? - zapyta Mistrz.
- Burza szumi...
- Nie, to woaj mnie, na mnie ju czas - wyjani Mistrz i wsta
z ka.
- 488 -

- Niech pan zaczeka! Tylko jedno sowo - poprosi Iwan. Odnalaz j pan? Czy zostaa panu wierna?
- Oto ona - odpowiedzia Mistrz i wskaza na cian. Od biaej
ciany oderwaa si ciemna Magorzata, podesza do ka.
Patrzya na lecego chopaka i w jej oczach malowaa si ao.
- Biedak, biedak... - bezgonie szeptaa Magorzata, pochylia
si nad kiem.
- Jaka pikna - bez zawici, ale ze smutkiem i z jakim cichym
rozczuleniem powiedzia Iwan - patrzcie no, jak si panu
wszystko dobrze uoyo. Nie tak, jak mnie - tu zamyli si i
doda z zadum: - a zreszt moe i tak...
- Tak, tak - wyszeptaa Magorzata i jeszcze niej pochylia si
nad lecym. - Teraz ci pocauj i wszystko bdzie tak, jak by
powinno... Moesz mi wierzy, ja ju wszystko widziaam,
wszystko wiem...
Lecy chopak obj j za szyj, pocaowaa go.
- egnaj, uczniu - ledwo dosyszalnie powiedzia Mistrz i zacz
rozpywa si w powietrzu. Znikn, a wraz z nim znikna i
Magorzata.
Zamkna si krata balkonu.
Iwanem owadn niepokj. Usiad na ku, rozejrza si
lkliwie, jkn nawet, powiedzia co sam do siebie, wsta. Burza
rozhasaa si na dobre i najwyraniej go rozstroia. Niepokoio go
take to, e jego przyzwyczajony do niezmconej ciszy such
wyowi niespokojne kroki i przyguszone gosy za drzwiami.
Zawoa, zdenerwowany ju i drcy:
- Praskowio Fiodorowna!
Praskowia Fiodorowna ju wchodzia do pokoju i
zaniepokojona, pytajco patrzya na Iwana.
- 489 -

- Co? Co takiego? - pytaa. - Burza przestraszya? To nic, to


nic... Zaraz ci pomoemy... zaraz zawoam doktora...
- Nie, Praskowio Fiodorowna, nie trzeba woa doktora powiedzia Iwan, niespokojnie patrzc nie na Praskowi
Fiodorown, ale na cian - nic mi takiego nie jest. Niech si pani
nie boi, ja teraz ju rozumiem... Lepiej niech mi pani powie poprosi Iwan serdecznie - co si stao tam obok w sto
osiemnastce?
- W osiemnastce? - odpowiedziaa pytaniem na pytanie
Praskowia Fiodorowna i spojrzenie jej pobiego w bok. - Nic si
tam nie stao. - Ale w jej gosie brzmiaa nieszczero, Iwan
natychmiast to zauway i powiedzia:
- E, Praskowio Fiodorowna! Pani przecie zawsze mwi
prawd... Myli pani, e zaczn rozrabia? Nie, naprawd, nie
zaczn. Niech mi pani lepiej szczerze powie, ja przecie przez
cian wszystko wyczuj.
- Umar twj ssiad przed chwil - wyszeptaa Praskowia
Fiodorowna nie umiejc si sprzeniewierzy swojej dobroci i
prawdomwnoci i popatrzya z lkiem na Iwana, spyno po niej
wiato byskawicy. Ale nic zego si nie stao. Iwan tylko wznis
znaczco palec i powiedzia:
- Przecie ja wiedziaem! Moe mi pani wierzy, Praskowio
Fiodorowna, e teraz w miecie umar jeszcze jeden czowiek. Ja
nawet wiem, kto. - I Iwan umiechn si tajemniczo. - To bya
kobieta.

- 490 -

31. Na Worobiowych Grach.


Burza przemina ju bez ladu i przerzucona ukiem ponad ca
Moskw trwaa na niebie wielobarwna tcza, pia wod z rzeki
Moskwy. Wysoko na wzgrzu, midzy dwiema kpami krzakw,
wida byo trzy ciemne sylwetki. Woland, Korowiow i Behemot
siedzieli na czarnych osiodanych koniach, patrzyli na
rozpocierajce si za rzek miasto, cae w rozpryskach soca,
pobyskujcego w tysicach zwrconych ku zachodowi okien, na
piernikowe baszty Diewiczego Monasteru.
Co zaszumiao w powietrzu i Azazello wyldowa w pobliu
caej grupy - za czarnym trenem jego paszcza lecieli Mistrz i
Magorzata.
- Musiaem przeszkodzi wam, tobie, Magorzato, i tobie,
Mistrzu - po chwili milczenia zacz Woland - ale nie miejcie o to
do mnie alu. Nie sdz, bycie mieli tego aowa. No c zwraca si teraz tylko do Mistrza - poegnaj si z tym miastem.
Na nas ju czas - Woland doni w czarnej rkawicy z rozcitym
mankietem powid w t stron, gdzie niezliczone soca
roztapiay za rzek szko, gdzie trwaa ponad tymi socami mga,
dym i opary rozpraonego w cigu caego dnia miasta.
Mistrz zeskoczy z sioda, opuci jedcw i pobieg na skraj
wzgrza. Czarny paszcz wlk si za nim po ziemi. Mistrz patrzy
na miasto. W pierwszej chwili zakrad si do jego serca smutek i
al, ale niebawem ustpiy one miejsca sodkawemu niepokojowi,
cygaskiemu podnieceniu wczgi.
- Na zawsze!... Zrozume to - wyszepta Mistrz i obliza suche,
spkane wargi. Zacz uwanie przysuchiwa si temu
wszystkiemu, co dziao si w jego duszy, analizowa to. Wydao
mu si, e podniecenie mino, przeksztacio si w poczucie
wielkiej, miertelnej krzywdy. Ale i ono byo nietrwae,
- 491 -

przemino, zastpia je, nie wiedzie czemu, wyniosa


obojtno, a t z kolei - przeczucie wiekuistego spokoju.
Grupa jedcw oczekiwaa na Mistrza w milczeniu. Jedcy
patrzyli na gestykulujc na krawdzi urwiska wysok, ciemn
sylwetk, ktra to wznosia gow, jak gdyby starajc si sign
spojrzeniem a za dalekie przedmiecia, to znw zwieszaa j na
pier, jak gdyby kontemplujc wydeptan mizern traw pod
nogami.
Milczenie przerwa znudzony Behemot.
- Pozwl mi, maestro - odezwa si - gwizdn na poegnanie
przed jazd.
- Mgby przestraszy dam - odpowiedzia Woland - a poza
tym nie zapominaj, e ju koniec wszystkich twoich dzisiejszych
wybrykw.
- Ach, nie, nie, messer - powiedziaa Magorzata, ktra siedziaa
w siodle jak amazonka podpierajc si pod bok, a dugi tren jej
sukni spywa a na ziemi - pozwl mu, niech gwizdnie. Ogarn
mnie smutek przed dalek drog. Prawda, messer, e taki smutek
jest czym naturalnym nawet wtedy, kiedy czowiek wie, e u
kresu tej drogi czeka go szczcie? Niech on nas rozmieszy, bo
si boj, e to si skoczy zami i zepsuj wszystko, zanim jeszcze
wyruszymy.
Woland skin na Behemota, ten si niezmiernie oywi,
zeskoczy z sioda na ziemi, woy palce do ust, od policzki i
gwizdn.
Magorzacie zadzwonio w uszach. Jej ko stan dba, w
zarolach osypay si z drzew suche gazki, wzbiy si w
powietrze cae stada wron i wrbli, w stron rzeki ruszy sup
kurzu i byo wida, e kilku pasaerom tramwaju rzecznego, ktry
przepywa wanie koo przystani, wiatr zerwa czapki i wrzuci
je do wody.
- 492 -

Mistrz drgn, ale si nie odwrci, tylko zacz jeszcze


niespokojniej gestykulowa - wznosi rk ku niebu jak gdyby
groc miastu. Behemot rozejrza si z dum.
- To by gwizd, nie przecz - protekcjonalnie powiedzia
Korowiow - przyznaj, e to by gwizd, ale jeli mam by
obiektywny, gwizd to by bardzo przecitny.
- Nie jestem przecie cerkiewnym regentem - godnie odpar
napuszony Behemot i niespodzianie zrobi oko do Magorzaty.
- Ano, sprbuj i ja, zobaczymy, czy jeszcze umiem powiedzia Korowiow, zatar rce, podmucha na palce.
- Ale uwaaj, uwaaj - rozleg si z konia surowy gos Wolanda
- bez numerw z uszkodzeniem ciaa.
- Messer, prosz mi wierzy - powiedzia Korowiow i pooy
rk na sercu - dla artu, wycznie dla artu... - Nagle wycign
si jakby by z gumy, uoy wymylnie palce prawej doni,
skrci si jak ruba, a potem rozkrci nagle i gwizdn.
Tego gwizdu Magorzata nie usyszaa, ale zobaczya go w
chwili, gdy odrzucio j wraz z jej ognistym rumakiem o jakie
dziesi sni. Obok niej wyrwao z korzeniami db, a ziemia
popkaa a do samej rzeki. Ogromna poa brzegu, wraz z
przystani i restauracj, odskoczya na rodek rzeki.
Woda w rzece zawrzaa, spitrzya si, i na niski, zielony
przeciwlegy brzeg wychlusno cay tramwaj rzeczny wraz z
absolutnie nie poszkodowanymi pasaerami. Rumak Magorzaty
chrapa, u jego ng spada zabita przez gwizd Fagota kawka.
Mistrza ten gwizd przerazi. Chwyci si za gow i pobieg z
powrotem w stron oczekujcych na towarzyszy podry.
- No i jak - z wysokoci swego wierzchowca zwrci si do
Mistrza Woland - poegnae si?
- 493 -

- Tak, poegnaem si - odpowiedzia Mistrz, i, ju uspokojony,


miao i otwarcie popatrzy w twarz Wolanda.
A wwczas przetoczy si ponad wzgrzami straszliwy,
podobny dwikowi trb gos Wolanda:
- Czas ju! - a take przenikliwy gwizd i miech Behemota.
Konie poderway si do biegu, jedcy unieli si w siodach i
pocwaowali. Magorzata czua, e jej oszalay rumak szarpie i
gryzie wdzido. Pd wzd paszcz Wolanda ponad gowami caej
kawalkady, paszcz ten zacz przesania cay wieczerniejcy
nieboskon. Kiedy na sekund czarna opocza odrzucana zostaa
na bok, Magorzata nie zwalniajc biegu odwrcia si i
zobaczya, e nie ma ju za nimi rnobarwnych wieyc, nie ma
ju od dawna i miasta. Jakby si pod ziemi zapado - pozostaa
tylko kurzawa i dym...

32. Przebaczenie i wiekuista przysta.


O bogowie, o, bogowie moi! Jake smutna jest wieczorna
ziemia! Jake tajemnicze s opary nad oparzeliskami! Wie o tym
ten, kto bdzi w takich oparach, kto wiele cierpia przed
mierci, kto lecia ponad t ziemi dwigajc ciar ponad siy.
Wie o tym ten, kto jest zmczony. I bez alu porzuca wtedy
mglist ziemi, jej bagniska i jej rzeki, ze spokojem w sercu
powierza si mierci, wie bowiem, e tylko ona przyniesie mu
spokj.
Nawet czarodziejskie czarne konie zmczyy si, coraz wolniej
niosy swoich jedcw, zacza ich dopdza nieunikniona noc.
Nawet niespoyty Behemot wyczuwajc j za plecami zamilk,
rozwichrzy sier na ogonie, wbi w siodo pazury i pdzi
milczcy i powany.
- 494 -

Noc ja okrywa czarn chust ki i lasy, noc zapalaa gdzie


daleko w dole smutne ogniki nie interesujce ju teraz ani
Mistrza, ani Magorzaty, niepotrzebne im obce ogniki. Noc
wyprzedzaa kawalkad, zasnuwaa j z gry i to tu, to tam
rzucaa na osowiae niebo biae plamki gwiazd.
Noc gstniaa, pdzia obok nich, chwytaa galopujcych za
paszcze, zdzieraa je z ramion, odsaniaa prawd. I kiedy
owiewana chodnym wiatrem Magorzata otworzya oczy,
zobaczya, jak zmieniaj si pdzcy ku swemu celowi. Kiedy za
zza skraju lasu wypezn na ich spotkanie krgy purpurowy
ksiyc, wszystkie pozory zniky, runy w moczary i rozpyny
si we mgach nietrwae czarnoksiskie kostiumy.
Naley wtpi, czy ktokolwiek poznaby w tym, ktry pdzi
teraz tu obok Wolanda, po prawej rce Magorzaty, KorowiowaFagota, samozwaczego tumacza tajemniczego i nie
potrzebujcego bynajmniej adnych tumaczy konsultanta.
Zamiast tego, ktry opuci Worobiowe Gry w podartym stroju
cyrkowca jako Korowiow-Fagot, galopowa teraz cicho
podzwaniajc zotym acuchem udzienicy ciemnofioletowy
rycerz o mrocznej twarzy, na ktrej nigdy nie zagoci umiech.
Wspiera brod na piersi, nie patrzy na ksiyc, nie interesowaa
go ziemia, pdzc obok Wolanda rozmyla o jakowych swoich
sprawach.
- Dlaczego on tak si zmieni? - przy akompaniamencie wistu
wiatru cicho zapytaa Wolanda Magorzata.
- Rycerz ten zaartowa kiedy niefortunnie - odpowiedzia
Woland odwracajc ku Magorzacie twarz i spokojnie ponce
oko. - Kalambur, ktry wymkn mu si podczas pewnej rozmowy
o wietle i ciemnoci, by nie najlepszej prby. I przyszo
rycerzowi artowa wicej i duej, ni przypuszcza. Ale dzi jest
noc dokonywania rozrachunkw. Rycerz swj rachunek zapaci i
zamkn.
- 495 -

Take i Behemotowi noc oderwaa jego puszysty ogon, odara


go z futra, rozrzucia strzpy sierci po mokradach. Ten, ktry
zabawia ksicia ciemnoci jako kot, objawia si teraz jako
szczuplutki chopak, demon-pa, najwspanialszy bazen, jakiego
zna wiat. Teraz i on take zamilk i pdzi bezszelestnie,
podstawiajc swoj mod twarz pod napywajc od ksiyca
powiat.
Z boku, w pewnej odlegoci od reszty, lecia poyskujc
stalow zbroj Azazello. Znik bez ladu nieprzystojny kie i zez
rwnie okaza si kamuflaem. Oczy Azazella nie rniy si ju
teraz od siebie, byy jednakowo puste i czarne, twarz za bya
blada i zimna. Teraz, lecc, Azazello przybra sw prawdziw
posta demona bezwodnej pustyni, demona-mordercy.
Siebie samej Magorzata nie moga zobaczy, za to dobrze
widziaa zmiany, jakie zaszy w Mistrzu. Jego wosy bielay teraz
w powiacie ksiyca, zbijay si z tyu w powiewajcy na wietrze
warkocz. Kiedy wiatr odrzuca paszcz z jego ng, Magorzata
widziaa to zapalajce si, to znw gasnce gwiazdeczki ostrg na
botfortach. Podobnie jak modziutki demon Mistrz lecia nie
spuszczajc oczu z ksiyca, ale umiecha si do tego ksiyca,
jak do kogo dobrze znanego i kochanego, i zgodnie ze
zwyczajem, ktrego nabra w sto osiemnastce, co tam sam do
siebie mamrota.
Woland wreszcie lecia take w swej prawdziwej postaci.
Magorzacie trudno byoby powiedzie, z czego bya zrobiona
uzda jego wierzchowca, sdzia, e s to by moe ksiycowe
promienie, sam za wierzchowiec jest tylko bry mroku, grzywa
rumaka - chmur, a ostrogi jedca - to biae ctki gwiazd.
Dugo tak lecieli w milczeniu, a wreszcie okolica zacza si
zmienia. W mroku ziemi zatony smutne lasy, a wraz z nimi i
zmatowiae klingi rzek. Pojawiy si w dole poyskliwe gazy, a
- 496 -

pomidzy nimi zaczerniay zapadliska, do ktrych nie docierao


ksiycowe wiato.
Woland osadzi swego dzianeta na kamienistym, pospnym,
paskim szczycie i odtd jedcy pojechali stpa, nasuchujc, jak
podkowy ich rumakw bij o wir i kamienie. Zielonkawa, jasna
powiata ksiycowa zalewaa szczyt i wkrtce Magorzata
dostrzega stojcy na tym pustkowiu tron, a na tronie bia posta
siedzcego czowieka. Siedzcy by moe guchy, a moe nazbyt
pogrony w mylach. Nie czu, e kamienista ziemia dygoce pod
ciarem wierzchowcw, i jedcy zbliyli si do nie zauwaeni.
Ksiyc bardzo dopomg Magorzacie, wieci janiej ni
najjaniejsza latarnia elektryczna, dostrzega wic, e siedzcy,
ktrego oczy wydaway si by lepe, nerwowo zaciera rce i te
nie widzce swoje oczy kieruje ku okrgowi ksiyca. Widziaa
ju teraz, e obok cikiego marmurowego tronu, na ktrym
byszczay w ksiycowej powiacie jakie iskry, ley olbrzymi
czarny pies o spiczastych uszach i podobnie jak jego pan
niespokojnie wpatruje si w ksiyc. U stp siedzcego
poniewieraj si skorupy rozbitego dzbana i rozpociera si
czarnoczerwona niewysychajca kaua.
Jedcy wstrzymali konie.
- Powie twoja zostaa przeczytana - zacz mwi Woland
zwracajc si do Mistrza - i powiedziano tylko jedno - e nie jest
ona, niestety, zakoczona. Chciaem ci zatem pokaza twego
bohatera. Prawie od dwch tysicy lat siedzi on na tym szczycie i
pi, ale kiedy nadchodzi penia ksiyca, drczy go, jak widzisz,
bezsenno. Cierpi na ni nie tylko on, ale rwnie i jego wierny
str, pies. Jeeli prawd jest, e tchrzostwo to najstraszliwsza z
uomnoci, to temu psu zarzuci go raczej niepodobna. Jedyn
rzecz, ktrej bao si to nieustraszone zwierz, bya burza. No
c, ten, ktry kocha, powinien dzieli los tego, kogo kocha.
- 497 -

- Co on mwi? - zapytaa Magorzata i jej nieruchoma, spokojn


twarz osnua mgieka wspczucia.
- On mwi - odpowiedzia jej Woland - cigle to samo.
Powtarza, e nawet przy ksiycu nie moe zazna spokoju i e
przyszo mu zagra niedobr rol. Mwi tak zawsze, ilekro nie
pi, a kiedy pi, ni mu si cigle to samo - pasmo ksiycowego
wiata, ktrym chciaby i i rozmawia z winiem Ha-Nocri,
poniewa, jak utrzymuje, nie zdy czego dopowiedzie
wwczas, dawno temu, czternastego dnia wiosennego miesica
nisan. Ale, niestety, nie udaje mu si wej na t drog, nikt te
nie przychodzi do niego. Wic, c robi, musi rozmawia sam ze
sob. A zreszt, czowiek musi mie przecie jakie urozmaicenie,
wic swj monolog o ksiycu czsto uzupenia stwierdzeniem, e
nade wszystko w wiecie nienawidzi wasnej niemiertelnoci i
swej niebywaej sawy. Utrzymuje, e chtnie by si zamieni z
obdartym wczg Mateuszem Lewit.
- Dwanacie tysicy ksiycw za jedn ksiycow noc sprzed
lat, czy to aby nie za duo? - zapytaa Magorzata.
- Powtarza si historia z Fried? - zapyta Woland. - Ale o to,
Magorzato, nie musisz si martwi. Wszystko bdzie, jak by
powinno, tak ju jest urzdzony wiat.
- Uwolnijcie go! - krzykna nagle przeraliwie Magorzata.
Podobnie krzyczaa kiedy, kiedy bya wiedm. Od tego jej
krzyku osun si gdzie w grach kamie i z oguszajcym
oskotem stoczy si po urwisku w przepa. Ale Magorzata nie
umiaaby powiedzie, czy by to oskot padajcego kamienia, czy
moe oskot szataskiego miechu. Woland w kadym razie mia
si, spoglda na Magorzat i mwi:
- W grach nie naley krzycze, on tak czy owak nawyk do
lawin i nie zwrci na nie uwagi. Nie musisz si za nim wstawia,
Magorzato, albowiem mia si ju za nim ten, z kim tak pragn
- 498 -

rozmawia. - I Woland znowu zwrci si do Mistrza, mwic: No c, teraz moesz zakoczy swoj powie jednym zdaniem!
Mistrz, ktry sta nieporuszony i patrzy na siedzcego
procuratora, jakby tylko na to czeka. Zwin donie w trbk i
krzykn tak, e echo ponioso si po bezludnych i nagich grach.
- Jeste wolny! Jeste wolny! On czeka na ciebie.
Gry przemieniy gos Mistrza w grom i ten grom obrci je w
perzyn.
Runy przeklte ciany skalne. Pozosta tylko szczyt, na
ktrym sta marmurowy tron. Ponad czarn otchani, w ktr
zwaliy si skay, zapony wiata bezkresnego miasta, a nad
miastem dominoway poyskliwe idole, grujce nad wspaniale
rozrosymi w cigu wielu tysicy ksiycw ogrodami. Wprost ku
tym ogrodom prowadzia tak dugo wyczekiwana przez
procuratora, uczyniona z ksiycowej powiaty cieka. Pierwszy
pobieg t ciek spiczastouchy pies. Czowiek w biaym
paszczu z podbiciem koloru krwawnika wsta z tronu i krzykn
co ochrypym, zaamujcym si gosem. Nie mona byo si
zorientowa, czy pacze, czy te si mieje, ani te, co krzyczy.
Mona byo tylko zobaczy, e i on popieszy ksiycow
ciek za tym, ktry wiernie peni przy nim stra.
- Mam i tam, za nim? - ujmujc cugle niespokojnie zapyta
Mistrz.
- Nie - odpowiedzia mu Woland. - Po c i za tropem tego,
co si ju skoczyo?
- A wic tam? - zapyta Mistrz, odwrci si i wskaza za siebie,
tam gdzie znowu zarysowao si za nimi niedawno opuszczone
miasto, pene piernikowych wie monasterskich i rozprynitego
w szkle na drobne kawaeczki soca.
- Take nie - odpar Woland. Gos jego nabra mocy i popyn
nad skaami. - Romantyczny Mistrzu, ten, ktrego tak pragnie
- 499 -

ujrze wymylony przez ciebie, a przed chwil rwnie przez


ciebie samego uwolniony twj bohater, przeczyta twoj powie.
- I Woland zwrci si do Magorzaty: - Magorzato! Nie sposb
nie uwierzy, e usiowaa obmyle dla Mistrza jak najlepsz
przyszo, ale doprawdy to, co wam proponuj, to, o co prosi dla
was Jeszua, jest jeszcze lepsze! Zostawcie ich samych - mwi
Woland nachylajc si ze swego sioda ku siodu Mistrza i
wskazujc w lad za procuratorem, ktry znikn im ju z oczu. Nie przeszkadzajmy im. Niech rozmawiaj, kto wie, moe dojd
do czego? - Woland skin teraz doni w kierunku Jeruszalaim i
Jeruszalaim zagaso.
- A i tam - Woland wskaza za siebie - czeg miaby szuka w
swojej suterenie? - Teraz zagaso rozprynite w szkle soce. - Po
co ci to? - agodnie i przekonywajco cign Woland - o, po
trzykro romantyczny Mistrzu, czy nie chcesz we dnie
przechadza si ze swoj przyjacik pod drzewami wini, ktre
wanie zaczynaj okrywa si kwiatem, a wieczorami sucha
muzyki Schuberta? Czy nie bdzie ci mio pisa gsim pirem
przy wiecach? Czy nie chcesz jak Faust zasi nad retort i
ywi nadziej, e uda ci si stworzy nowego homunculusa?
Tam, tylko tam! Tam czeka ju na was dom i stary suga, gorej
wiece, ktre wkrtce pogasn, poniewa ju niebawem powitacie
wit. T drog, Mistrzu, tylko t drog! egnajcie, na mnie czas!
- egnaj! - chralnie odkrzyknli Wolandowi Magorzata i
Mistrz. A wwczas czarny Woland na olep, nie wybierajc drogi,
rzuci si w zapadlisko, a za nim z poszumem runa jego wita.
Wok Mistrza i Magorzaty nie byo ju ani ska, ani paskiego
szczytu, ani Jeruszalaim.
Znikny rwnie czarne konie. I oto zobaczyli oboje
przyobiecany wit.
Zaczo wita natychmiast, przy pnocnym ksiycu. Mistrz
przechodzi ze sw umiowan w blasku pierwszych promieni
- 500 -

poranka przez omszay kamienny mostek. Przeszli przeze.


Strumie zosta za plecami wiernych kochankw, szli piaszczyst
drog.
- Posuchaj, jak cicho - mwia do Mistrza Magorzata, a piasek
szeleci pod jej bosymi stopami. - Suchaj i napawaj si tym,
czego nie dane ci byo zazna w yciu - spokojem. Popatrz, oto
jest ju przed tob twj wieczysty dom, ktry otrzymae w
nagrod. Widz ju okno weneckie i dzikie wino, ktre wspina si
a pod sam dach. Oto twj dom, oto twj wieczysty dom. Wiem,
e wieczorem odwiedz ci ci, ktrych kochasz, ktrzy ci
interesuj, ci, co nie zakc twojego spokoju. Bd ci grali, bd
ci piewali, zobaczysz, jak jasno jest w pokoju, kiedy pal si
wiec. Bdziesz zasypia wdziawszy swoj przybrudzon
wieczyst szlafmyc, bdziesz zasypia z umiechem na ustach.
Sen ci wzmocni, przyjd ci po nim do gowy mdre myli. I ju
nie bdziesz umia mnie wypdzi. Ja za bd strzega twego snu.
Tak mwia Magorzata idc z Mistrzem w kierunku ich
wieczystego domu i wydawao si Mistrzowi, e sowa
Magorzaty szemrz tak samo, jak szemra i szepta strumie, od
ktrego si oddalali, i wiadomo Mistrza, niespokojna, pokuta
igami wiadomo gasa. Kto uwalnia Mistrza tak, jak on sam
dopiero co uwolni stworzonego przez siebie bohatera. Bohater
ten odszed w otcha, odszed bezpowrotnie, uaskawiony w nocy
z soboty na niedziel syn krla-astrologa, okrutny pity procurator
Judei, eques Romanus, Poncjusz Piat.

- 501 -

Epilog.
A swoj drog - co si dziao w Moskwie po owym sobotnim
wieczorze, kiedy to Woland o zachodzie soca opuci stolic
zniknwszy wraz ze sw wit z Worobiowych Gr?
O tym, e dugo jeszcze w caym miecie huczao od
najniewiarygodniejszych pogosek, ktre nader szybko dotary
take do najdalszych, zabitych deskami prowincjonalnych dziur,
nie trzeba chyba nawet wspomina. Czowieka a mdli na sam
myl, e miaby te pogoski powtarza.
Spisujcy t rzeteln relacj na wasne uszy sysza w pocigu,
ktrym jecha do Teodozji, opowie o tym, jak to w Moskwie
dwa tysice ludzi wyszo z teatru na golasa i w takim stanie
takswkami rozjechao si do domw.
Szept: nieczysta sia mona byo usysze w kolejkach przed
mleczarniami, w tramwajach, w sklepach, w mieszkaniach, we
wsplnych
kuchniach,
w
pocigach
podmiejskich
i
dalekobienych, na stacjach i na przystankach, na letniskach i na
plaach.
Ludzie wyrobieni i kulturalni nie brali oczywicie udziau w
tych dyskusjach o nieczystej sile, ktra nawiedzia stolic, szydzili
z nich nawet i usiowali apelowa do rozsdku opowiadajcych.
Ale, jak to si mwi, fakt pozostaje faktem i zostawi go bez
wyjanienia nie sposb - kto niewtpliwie by w stolicy.
wiadczyy o tym wymownie choby zgliszcza, ktre pozostay z
Gribojedowa, a take wiele innych rzeczy.
Ludzie kulturalni podzielali pogld prowadzcych ledztwo bya to robota szajki hipnotyzerw i brzuchomwcw, ktrzy
doszli w swoim rzemiole do perfekcji.
Zarwno w Moskwie, jak poza jej granicami podjto oczywicie
natychmiast energiczn akcj majc na celu schwytanie bandy,
- 502 -

ale niestety, niestety, nie daa ona spodziewanych rezultatw. Ten,


ktry przybra imi Wolanda, znikn wraz ze wszystkimi swymi
kumplami i do Moskwy ju nie powrci ani nie pojawi si
nigdzie indziej, w ogle nie dawa znaku ycia. Nic dziwnego, e
powzito podejrzenie, i uciek za granic, ale i za granic si nie
ujawni.
ledztwo w jego sprawie trwao dugo. Bo doprawdy bya to
sprawa potworna! Pomijajc ju cztery spalone domy i setki
doprowadzonych do obdu ludzi, byli rwnie zabici. O dwch
mona to powiedzie z ca pewnoci: o Berliozie i o tym
nieszczsnym pracowniku Biura do spraw oprowadzania
cudzoziemcw po godnych uwagi miejscach w Moskwie, byym
baronie Meiglu. Oni przecie z pewnoci zostali zabici.
Zwglone koci tego ostatniego znaleziono po ugaszeniu poaru
wrd zgliszcz mieszkania numer pidziesit na Sadowej. Tak,
byy ofiary i te ofiary wymagay ledztwa Byy jednak rwnie i
inne ofiary, i to nawet wtedy, kiedy Woland ju opuci stolic.
Ofiar, jakkolwiek to bardzo smutne, pady czarne koty.
Ze sto tych agodnych, przywizanych do ludzi i poytecznych
stworze zastrzelono albo wytpiono w inny sposb, w
rozmaitych zaktkach kraju. Pitnacie, niekiedy mocno
zmaltretowanych kotw, dostarczono do komisariatw milicji w
rnych miastach. W Armawirze, na przykad, jedno takie Bogu
ducha winne zwierz, doprowadzone na milicj przez jakiego
obywatela, miao zwizane przednie apy.
Obywatel w przydyba kota w chwili, gdy zwierz o wygldzie
rzezimieszka (c na to poradzi, e koty zawsze tak wygldaj?
Nie bierze si to bynajmniej std, e s faszywe, lecz std, e
obawiaj si, by kto potniejszy od nich - pies albo czowiek nie uczyni im krzywdy. Skrzywdzi kota jest bardzo atwo, ale,
wierzcie mi, aden to honor, aden!) a wic, gdy zwierz to o
- 503 -

wygldzie rzezimieszka w niewyjanionych zamiarach usiowao


uda si w opuchy.
Obywatel w run na kota i cigajc krawat, by zwiza
stworzenie, odgraa si jadowicie:
- Aha! A wic si zawitao teraz do nas, do Armawiru, panie
hipnotyzerze? No, alemy si tu pana nie przestraszyli. Niech pan
nie udaje niemowy! Dobrze wiemy, co z pana za ptaszek!
Obywatel prowadzi kota na milicj cignc biednego zwierza
za przednie apy, zwizane zielonym krawatem, i lekkimi
kopniakami zmuszajc go, by koniecznie szed na tylnych.
- Panie! - krzycza oblegany przez gwidcych chopaczkw. Niech pan przestanie struga wariata! To si nie uda! Niech pan
bdzie askaw i jak czowiek!
Czarny kot tylko toczy umczonymi lepiami. Natura poskpia
mu daru wymowy, ani rusz nie mg wic dowie swej
niewinnoci. Ocalenie biedne zwierz zawdzicza przede
wszystkim milicji, a take swojej wacicielce, czcigodnej
wiekowej wdowie. Skoro tylko kot doprowadzony zosta do
komisariatu, stwierdzono tam, e rzeczony obywatel intensywnie
wonieje spirytusem, w zwizku z czym jego zezna nie przyjto
za dobr monet. Tymczasem staruszka, dowiedziawszy si od
ssiadw, e jej kota przymknli, popdzia do komisariatu i
zdya na czas. Wystawia kotu jak najpochlebniejsze
wiadectwo, zeznaa, e zna go od piciu lat, od maego kociaka,
e rczy za niego jak za sam siebie, udowodnia, e nigdy jeszcze
si nie zdarzyo, by przyapano go na czym zdronym, oraz e
nigdy nie wyjeda do Moskwy. W Armawirze si urodzi, tu si
wychowa, tu si ksztaci w owach na myszy.
Kot zosta rozwizany i zwrcony wacicielce, acz, co prawda,
ciko dowiadczony przez los - przekona si bowiem na wasnej
skrze, co to znaczy faszywe posdzenie i oszczerstwo.
- 504 -

Oprcz kotw pewne drobne nieprzyjemnoci spotkay rwnie


tego i owego spord ludzi. W Leningradzie zatrzymano do
wyjanienia obywateli Wolmana i Wolpera, w Saratowie, w
Kijowie i w Charkowie - trzech Woodinw, w Kazaniu Woocha, a w Penzie - doprawdy zupenie nie wiadomo dlaczego
- adiunkta chemii Wietczynkiewicza. Co prawda by to niezwykle
smagy brunet olbrzymiego wzrostu.
Poza tym w rnych miejscowociach ujto dziewiciu
Korowinw, czterech Korowkinw i dwch Karawajeww.
Z pocigu jadcego do Sewastopola pewnego obywatela
wyprowadzono zwizanego na stacji Biegorod. Obywatelowi
owemu strzelio do gowy, by zabawia wsppasaerw
pokazywaniem sztuczek z kartami.
W Jarosawiu, akurat w porze obiadowej, wszed do restauracji
obywatel, ktry trzyma w rku odebrany wanie z naprawy
prymus.
Dwch portierw porzucio na jego widok swoje posterunki w
szatni i ucieko, a za nimi uciekli z restauracji wszyscy gocie i
kelnerzy. Przy tej okazji niezwykym zbiegiem okolicznoci
kasjerce zgin cay utarg.
Dziao si jeszcze niejedno, ale nie mona przecie wszystkiego
zapamita.
Jeszcze raz - podkrelam to z naciskiem - naley odda
sprawiedliwo tym, ktrzy prowadzili ledztwo. Nie do, e
uczynili wszystko, co w ludzkiej mocy, by uj przestpcw,
zrobili take wszystko, by racjonalnie wyjani ich rozrby. I
wszystko zostao racjonalnie wyjanione, a wyjanienia te byy
niewtpliwie rzeczowe i nie do obalenia.
Prowadzcy ledztwo oraz dowiadczeni psychiatrzy ustalili, e
czonkowie zbrodniczego gangu, czy te by moe jeden z nich
(podejrzenie padao przede wszystkim na Korowiowa), byli
- 505 -

hipnotyzerami o niespotykanej sile oddziaywania i potrafili


ukazywa si nie w tym miejscu, w ktrym naprawd si
znajdowali, ale gdzie indziej, tam gdzie ich wcale nie byo. Poza
tym umieli bez trudu przekona tych, ktrzy si z nimi stykali, e
okrelone przedmioty i osoby znajduj si tam, gdzie w
rzeczywistoci wcale ich nie byo, i na odwrt - usuwali z pola
widzenia przedmioty lub osoby, ktre w rzeczywistoci
znajdoway si w polu widzenia danego czowieka.
W wietle tych wyjanie wszystko stawao si zupenie
zrozumiae, nawet ten najbardziej niepokojcy spoeczestwo
fakt, e kota ostrzeliwanego w mieszkaniu numer pidziesit w
czasie nieudanej prby aresztowania nie imay si kule.
Oczywicie nie byo na yrandolu adnego kota, nikt nie
odpowiedzia ogniem na strzay, strzelano do czego, czego w
ogle nie byo, a w tym czasie Korowiow, ktry zasugerowa
wszystkim, e kot rozrabia na yrandolu, mg si swobodnie
porusza, najpewniej znajdujc si za plecami strzelajcych, mg
szydzi z nich i rozkoszowa si swym ogromnym, aczkolwiek
wykorzystywanym do celw przestpczych darem sugestii. Jasne,
e to on podpali mieszkanie rozlawszy benzyn.
Stiopa Lichodiejew nie lata, oczywicie, do adnej Jaty (taki
numer przekraczaby moliwoci nawet Korowiowa) ani te nie
wysya stamtd depesz. Kiedy - przestraszony sztuczkami
Korowiowa, ktry ukaza mu kota, trzymajcego na widelcu
marynowany grzyb - straci przytomno w mieszkaniu wdowy po
jubilerze, lea tam, dopki Korowiow, natrzsajc si ze, nie
wcisn mu na gow wojokowego kapelusza i nie wysa go na
moskiewskie lotnisko, uprzednio zasugerowawszy oczekujcym
tam na Stiop przedstawicielom wydziau ledczego, e Stiopa
wysidzie z samolotu, ktry przylecia z Sewastopola.
Co prawda jataska milicja utrzymywaa, e gocia bosego
Stiop i e wysyaa do Moskwy depesze o nim, ale w aktach nie
- 506 -

zdoano odnale kopii adnej z tych depesz, z czego wycignito


smutny, lecz absolutnie niepodwaalny wniosek, e banda
hipnotyzerw jest w stanie hipnotyzowa ludzi na wielk
odlego i to nie tylko pojedyncze osoby, ale nawet cae grupy.
W tych warunkach przestpcy mogli przyprawi o obd nawet
ludzi o wyjtkowo odpornej konstytucji psychicznej. C tu wic
mwi o takich gupstwach jak talia kart, ktra nagle znajduje si
na parterze w cudzej kieszeni, albo znikajce damskie sukienki
czy miauczcy beret i inne rzeczy w tym gucie! Takie numery
potrafi odstawi kady zawodowy hipnotyzer redniej klasy na
byle estradzie, dotyczy to rwnie prostego tricku z odrywaniem
gowy konferansjerowi. Kot, ktry mwi, to te zupeny drobiazg.
By zademonstrowa widzom takiego kota, wystarczy opanowa
elementarne zasady brzuchomwstwa, a nikt chyba nie wtpi, e
umiejtnoci Korowiowa w tej mierze sigay znacznie dalej.
Nie, nie chodzi tu bynajmniej o talie kart ani o faszywe listy w
teczce Nikanora Bosego. To wszystko s gupstwa! To on,
Korowiow, posa Berlioza pod tramwaj na pewn mier. To on
wpdzi w obd biednego poet Iwana Bezdomnego, to on by
sprawc majacze Iwana, to on by winien temu, e Iwanowi w
mczcych snach jawio si staroytne Jeruszalaim i trzej
powieszeni na supach na spalonej socem pustynnej Nagiej
Grze. To Korowiow i jego gang byli sprawcami zniknicia z
Moskwy Magorzaty i Nataszy, jej gosposi. Nawiasem mwic, t
spraw organa ledcze zajmoway si ze szczegln
pieczoowitoci. Naleao wyjani, czy kobiety te zostay
uprowadzone przez band mordercw i podpalaczy, czy te
dobrowolnie zbiegy wraz ze zbrodniarzami. Opierajc si na
mtnych i absurdalnych zeznaniach Mikoaja Iwanowicza, a take
biorc pod uwag pozostawiony przez Magorzat dziwaczny,
szalony list do ma, list, w ktrym pisze, e zostaje wiedm i
odchodzi na zawsze, majc te na wzgldzie t okoliczno, e
- 507 -

Natasza znikna pozostawiajc wszystkie swoje rzeczy osobiste,


organa ledcze ostatecznie uznay, e zarwno pani domu, jak
suca zostay, podobnie jak tyle innych osb, zahipnotyzowane,
po czym bezwolne ofiary uprowadzia banda. Powstaa te bardzo
prawdopodobna wersja, e zbrodniarzy zncia uroda obu kobiet.
Nie wyjanion jednak zagadk pozostay dla organw
ledczych pobudki, ktrymi banda kierowaa si uprowadzajc z
kliniki psychiatrycznej chorego umysowo, mianujcego si
Mistrzem. Pobudek tych nie udao si wykry, podobnie jak nie
udao si ustali nazwiska uprowadzonego pacjenta. Chory w
zagin wic na zawsze pod martwym kryptonimem - numer sto
osiemnasty z pierwszego oddziau.
Tak wic prawie wszystko zostao wyjanione i ledztwo
skoczyo si, poniewa wszystko na tym wiecie ma swj
koniec.
Mino kilka lat i obywatele powoli zapominali o Wolandzie,
Korowiowie i o caej reszcie. W yciu tych, ktrzy ucierpieli
przez Wolanda i jego kumpli, zaszo wiele zmian i cho byy to
zmiany drobne i nieistotne, naley przecie o nich napomkn.
or Bengalski, na przykad, spdzi w szpitalu trzy miesice,
po czym uznano go za wyleczonego i wypisano, ale musia
porzuci prac w Varits, chocia by to najgortszy okres i
publiczno walia drzwiami i oknami - ywe byo jeszcze
wspomnienie o czarnej magii i o tym, jak j zdemaskowano.
Bengalski porzuci Varits, zda sobie bowiem spraw, e zbyt
mczce bd dla codzienne wystpy przed dwutysicznym
audytorium, ktre go zawsze rozpozna i w nieskoczono bdzie
zadawao szydercze pytania: - Jak mu si lepiej pracuje - z gow
czy bez?
Tak, konferansjer utraci poza tym wiele ze swego humoru, tak
niezbdnego przecie w jego zawodzie. Pozosta mu niemiy,
- 508 -

przygnbiajcy lad po tej przygodzie - kadej wiosny przy peni


ksiyca ogarnia go niepokj, Bengalski znienacka chwyta si za
kark, rozglda si lkliwie i szlocha. Ataki te mijay, ale
poniewa je miewa, nie mg ju pracowa w swoim
dotychczasowym zawodzie. Konferansjer porzuci wic prac i
zacz y z wasnych oszczdnoci, ktre wedug jego
skromnych oblicze powinny mu byy wystarczy na lat
pitnacie.
Odszed wic i nigdy ju si nie spotyka z Warionuch, ktry
zyska sobie ogromn popularno i powszechn sympati za
uprzejmo i yczliwo dla ludzi, rzadko spotykan nawet wrd
administratorw teatralnych. Na przykad amatorzy wejciwek
nie mwili o nim inaczej ni: Nasz ojczulek i dobrodziej.
Kady, kto zadzwoni do Varits, o dowolnej godzinie, sysza
w suchawce agodny acz smutny gos: Sucham, na prob za,
by zawoa do telefonu Warionuch, tene gos odpowiada
spiesznie: Do usug, jestem przy aparacie! Ale ile to Iwan
Sawieliewicz wycierpia przez t swoj uprzejmo! Stiopa
Lichodiejew nie korzysta ju z telefonw Varits. Skoro tylko
po omiu dniach pobytu opuci klinik, wysano go do Rostowa,
gdzie zosta mianowany kierownikiem wielkiego sklepu
spoywczego. Podobno nie pije ju portweinu, tylko wdk,
nalewk na pczkach czarnych porzeczek, co mu wyszo na
zdrowie. Mwi, e zrobi si teraz milczcy i e unika kobiet.
Usunicie Stiopy z Varits nie sprawio Rimskiemu takiej
satysfakcji, jaka mu si marzya od paru lat. Po wyjciu z kliniki,
po powrocie z Kisowodska staruszek dyrektor finansowy z
trzsc si gow zoy podanie o zwolnienie go z pracy z
Varits. Ciekawe, e podanie przywioza do Varits ona
Rimskiego. On sam nie znalaz w sobie do siy, by choby za
dnia odwiedzi w dom, w ktrym widzia zalan ksiycow
- 509 -

powiat popkan szyb w oknie i dug, sigajc ku dolnej


zasuwce rk.
Zwolniwszy si z Varits dyrektor finansowy obj posad w
teatrze lalek ma Zamoskworieczu. W teatrze tym ju nie musia
wykca si o akustyk z wielce szanownym Arkadiuszem
Siemplejarowem. Arkadiusz Apoonowicz zosta bowiem
momentalnie przeniesiony do Briaska na stanowisko kierownika
punktu skupu runa lenego. Mieszkacy Moskwy jedz teraz
solone rydzyki i marynowane prawdziwki, nie mog si ich
nachwali i s rozentuzjazmowani tym, e Arkadiusz
Apoonowicz zmieni posad. Teraz mona ju powiedzie, e
nie radzi on sobie z akustyk i cho wiele robi, by j
udoskonali, nie poprawia si ani na jot.
Do osb, ktre zerway z teatrem, naley prcz Arkadiusza
Apoonowicza zaliczy rwnie Nikanora Iwanowicza Bosego,
cho tego nie wizao z teatrem nic prcz umiowania darmowych
wejciwek.
Nikanor Iwanowicz nie tylko nie pjdzie do adnego teatru ani
za pienidze, ani za darmo, ale nawet zmienia si na twarzy,
ilekro rozmowa zejdzie na teatr. Bardziej jeszcze ni teatr
znienawidzi poet Puszkina oraz utalentowanego artyst Saww
Potapowicza Kurolesowa. Tego ostatniego do tego stopnia, e w
zeszym roku widzc w gazecie w czarnych ramkach
zawiadomienie o tym, e Saww Potapowicza w samym
rozkwicie jego kariery trafia apopleksja, Nikanor Iwanowicz
spurpurowia tak bardzo, e sam o mao co nie poszed w lady
Sawwy Potapowicza i rykn: - Dobrze mu tak! Co wicej, tego
samego wieczora Nikanor Iwanowicz, ktremu mier
popularnego artysty przywoaa mas koszmarnych wspomnie,
sam, w towarzystwie tylko owietlajcego Sadow ksiyca w
peni, spi si jak nieboskie stworzenie. Z kadym kieliszkiem
wydua si przed nim szereg znienawidzonych postaci, a by w
- 510 -

tym szeregu i Sergiusz Gerardowicz Dunhill, i licznotka Ida


Herkulesowna, i rudy waciciel bojowych gsi, i prawdomwny
Kanawkin Mikoaj.
No a c si stao z nimi? Na lito bosk! Nic, absolutnie nic
si z nimi nie stao, a i sta si nie moe, poniewa w
rzeczywistoci nigdy nie istnieli, podobnie jak nie istnia ani
sympatyczny konferansjer, ani sam teatr, ani stara kutwa ciotka
Porochownikowa, ktra chomikowaa dewizy w wilgotnej
piwnicy, nie byo oczywicie zotych trb ani natrtnych
kucharzy. Wszystko to Nikanorowi Iwanowiczowi jedynie si
nio, za spraw tego paskudnika Korowiowa. Jedynym yjcym
czowiekiem, ktry zabka si do tego snu, by wanie Sawwa
Potapowicz, aktor, a trafi on tam tylko dlatego, e wry si w
pami Nikanora Iwanowicza dziki swym czstym wystpom w
radio. On istnia, ale pozostali nie istnieli.
A wic nie istnia moe i Alojzy Mogarycz? O, nie? Mogarycz
nie tylko istnia, ale dziaa do dzi na stanowisku, ktrego zrzek
si Rimski, to znaczy na etacie dyrektora finansowego Varits.
W dob mniej wicej po wizycie u Wolanda, oprzytomniawszy
w pocigu gdzie pod Wiatk, Alojzy stwierdzi, e wyjedajc
w zamieniu umysu z Moskwy zapomnia woy spodnie, ale za
to - nie wiadomo dlaczego - ukrad zupenie mu niepotrzebn
ksig meldunkow waciciela domku. Za olbrzymie pienidze
Alojzy naby od konduktora stare, zaplamione portki i z Wiatki
zawrci do Moskwy. Ale ju, niestety, nie zasta malowniczego
domku. Pomie strawi doszcztnie i domek, i stare rupiecie.
Alojzy by jednak czowiekiem niezmiernie przedsibiorczym. W
dwa tygodnie pniej mieszka ju w piknym pokoju w zauku
Briusowa, a po kilku miesicach zasiada ju w gabinecie
Rimskiego. I tak jak przedtem Rimski cierpia przez Stiop, tak
teraz Warionucha cierpi przez Alojzego. Iwan Sawieliewicz
marzy tylko o jednym - o tym, eby tego Alojzego zabrano z
- 511 -

Varits dokdkolwiek, byle jak najdalej, poniewa - jak


Warionucha czasem mwi o tym szeptem w zaufanym
towarzystwie - takiego cierwa jak ten Alojzy nie spotka chyba
jeszcze nigdy w yciu i e, zobaczycie, wszystkiego si po tym
Alojzym mona spodziewa.
By moe zreszt, e administrator nie jest bezstronny. Nigdy
nie zauwaono, eby Alojzy robi co zego, nie zauwaono
zreszt, eby w ogle robi cokolwiek, jeli, oczywicie, nie liczy
zaangaowania na miejsce bufetowego Sokowa kogo innego.
Andrzej Fokicz zmar na raka wtroby w klinice Pierwszego
Moskiewskiego Uniwersytetu Pastwowego w dziesi miesicy
po pobycie Wolanda w Moskwie...
Tak wic mino lat kilka i wydarzenia zgodnie z prawd
opisane w tej ksice zblaky, zatary si w pamici. Ale nie
wszyscy o nich zapomnieli, nie wszyscy.
Co roku na wiosn, skoro si tylko zacznie witeczna penia
ksiyca, pod lipami na Patriarszych Prudach zjawia si przed
wieczorem czowiek moe trzydziestoletni, moe nieco po
trzydziestce. Rudawy, zielonooki, skromnie ubrany. Jest to
pracownik Instytutu Historii i Filozofii, profesor Iwan
Nikoajewicz Ponyriow.
Przyszedszy pod lipy zasiada zawsze na tej samej aweczce, na
ktrej siedzia owego wieczora, kiedy to dawno ju przez
wszystkich zapomniany Berlioz po raz ostatni w swym yciu
ujrza rozpryskujcy si na kawaki ksiyc. Teraz ksiyc nie
uszkodzony, o zmierzchu biay, pniej zoty, pynie nad byym
poet Iwanem Bezdomnym, a jednoczenie tkwi bez ruchu na
wysokociach, a na powierzchni ksiyca siedzi ni to ko, ni to
smok.
Profesor Ponyriow wie o wszystkim, wszystko wie, wszystko
rozumie. Wie, e za modu pad ofiar zbrodniczych
- 512 -

hipnotyzerw, e potem leczy si i wyleczy. Ale wie rwnie, e


z pewnymi sprawami nie moe sobie poradzi. Nie moe sobie
poradzi z t wiosenn peni ksiyca. Skoro tylko zbliy si jej
czas, skoro tylko zacznie rosn i wyzaca si w satelita, ktry
niegdy wisia wyej ni dwa picioramienne wieczniki, Iwan
staje si niespokojny, nerwowy, traci sen i apetyt, czeka, a
ksiyc si wyokrgli. A kiedy nadchodzi penia, nikt nie jest w
stanie zatrzyma go w domu. Pod wieczr wychodzi i idzie na
Patriarsze Prudy.
Siedzc na awce ju otwarcie rozmawia sam ze sob, pali,
zmruonymi oczyma przyglda si to ksiycowi, to pamitnemu
koowrotowi. Spdza w ten sposb godzin lub dwie. Potem
wstaje i zawsze t sam tras, przez Spiridonowk, idzie w zauki
Arbatu, a oczy ma puste, nie widzce. Mija sklep z naft, skrca
tam, gdzie wisi przekrzywiona stara latarnia gazowa, i skrada si
ku kracie, za ktr widzi pikny, cho jeszcze nagi ogrd, a w
ogrodzie - zacienion gotyck will, pomalowan ksiycowym
blaskiem od strony, na ktr wychodzi weneckie okno w wykuszu
wiey.
Profesor nie wie, co go cignie do owej kraty, ani kto mieszka w
willi, ale wie, e daremnie by ze sob walczy w czasie peni
ksiyca. Wie take, e w ogrodzie za krat nieodmiennie zobaczy
zawsze to samo.
Zobaczy siedzcego na awce starszego, solidnie wygldajcego
mczyzn z brdk, w binoklach, mczyzn o nieco
prosiakowatej twarzy. Profesor zastaje mieszkaca willi zawsze w
tej samej marzycielskiej pozie, zapatrzonego w ksiyc. Profesor
wie, e siedzcy, kiedy napatrzy si ju na ksiyc, z pewnoci
spojrzy w okno w wieyczce i bdzie w nie patrzy, jak gdyby
oczekujc, e okno to zaraz si otworzy i co niezwykego ukae
si na parapecie.
- 513 -

Wszystko, co bdzie potem, profesor zna na pami. Naley si


wtedy niezwocznie ukry gbiej za ogrodzeniem, bo siedzcy
zacznie teraz niespokojnie krci gow, wypatrywa czego
bdzcymi po powietrzu oczyma, umiecha si z zachwytem,
potem nagle z tskn bogoci planie w donie, a potem ju
cakiem zwyczajnie i to do gono zacznie mamrota:
- Wenera! Wenera! Ech, jaki ze mnie gupiec!...
- O, bogowie, bogowie! - bdzie szepta profesor kryjc si za
krat i nie spuszczajc rozpomienionych oczu z tajemniczego
nieznajomego. - Oto jeszcze jedna ofiara ksiyca... tak, jeszcze
jedna; ofiara, zupenie jak ja...
Siedzcy za bdzie przemawia nadal:
- Ech, jaki ze mnie gupiec! Dlaczego, dlaczego nie odleciaem
z ni? Czego si, stary osio, przestraszyem? Zawiadczenie
wziem!... Ech, mcz si teraz, stary kretynie!...
I bdzie to trwao dopty, dopki w ciemnej czci willi nie
stuknie okno, nie ukae si w nim co biaawego, nie rozlegnie si
nieprzyjemny kobiecy gos:
- Mikoaju, gdzie jeste? Co to za fanaberie? Chcesz zapa
malari? Chod na herbat!
Wtedy siedzcy ocknie si, oczywista, i kamliwym gosem
odpowie:
- Chciaem odetchn wieym powietrzem, serdeko!
Wyjtkowo dobre dzi mamy powietrze!...
Wstanie z awki, ukradkiem pogrozi pici zamykajcemu si
oknu na parterze i powlecze si do domu.
- Kamie, kamie! O, bogowie, jak on kamie! - mruczy Iwan
Nikoajewicz odchodzc od ogrodzenia. - To wcale nie powietrze
wyciga go do ogrodu - w czasie tej wiosennej peni on co widzi
na ksiycu i tu, wysoko, w ogrodzie!
- 514 -

Ach, duo bym da, eby pozna jego tajemnic, eby wiedzie,
co to za Wener utraci, a teraz daremnie chwyta rkami
powietrze usiujc j odnale?...
I profesor wraca do domu cakiem ju chory. Jego ona udaje,
e nie dostrzega, w jakim profesor jest stanie, goni go do ka.
Ale sama si nie kadzie, siedzi z ksik przy lampie, patrzy ze
zgryzot na picego. Wie, e o wicie m obudzi si z
przeraliwym krzykiem, e zacznie si rzuca na ku i paka.
Dlatego na obrusie przy lampie ley w spirytusie zawczasu
przygotowana strzykawka i ampuka z pynem koloru mocnej
herbacianej esencji.
Biedna kobieta, ktra zwizaa si z ciko chorym, moe ju
teraz zasn bez obawy. Profesor po zastrzyku a do rana bdzie
spa z uszczliwion twarz i cho ona nie wie, co bdzie mu si
nio, bd to sny szczliwe i natchnione.
Budzi za uczonego w noc peni ksiyca zawsze to samo,
zawsze to samo sprawia, e krzyczy aonie. ni mu si
niesamowity beznosy oprawca, ktry podskakuje ze stkniciem i
przebija wczni serce przywizanego do supa obkanego
Gestasa. Ale oprawca nie jest tak straszny jak nienaturalne wiato
rozwietlajce sen, wiato wysyane przez jak chmur, ktra
wre i zwala si na ziemi, jak to si zdarza tylko podczas
oglnowiatowych kataklizmw.
Po zastrzyku wszystko si zmienia przed oczyma picego. Od
posania do okna zalega szeroka droga z ksiycowej powiaty,
wstpuje na ni czowiek w biaym paszczu z podbiciem koloru
krwawnika i zaczyna i w kierunku ksiyca. Obok niego idzie
jaki mody czowiek w podartym chitonie, ze zmasakrowan
twarz.
Idcy z zapaem o czym rozprawiaj, spieraj si, chc si
wreszcie porozumie.
- 515 -

- O, bogowie, o, bogowie moi - mwi w czowiek w paszczu,


zwracajc wynios twarz ku swemu towarzyszowi podry. - C
za wulgarna ka!
Ale powiedz mi, prosz - na twarzy nie ma ju wyniosoci, jest
raczej baganie - przecie ta ka si nie odbya? Bagam,
powiedz mi - nie byo jej, prawda?
- Oczywicie, e nie byo - ochrypym gosem odpowiada mu
wsptowarzysz - to ci si tylko przywidziao.
- Moesz przysic? - prosi przymilnie czowiek w paszczu.
- Przysigam ci! - mwi ten, ktry mu towarzyszy, i nie
wiadomo dlaczego jego oczy umiechaj si.
- To mi wystarczy! - zdartym gosem woa czowiek w paszczu
i pocigajc za sob swego towarzysza wspina si coraz wyej, ku
ksiycowi.
Poda za nimi spokojny i majestatyczny olbrzymi pies o
spiczastych uszach.
Wtedy ksiycowy promie zaczyna wrze, chlusta ze
ksiycowa rzeka, rozlewa si na wszystkie strony. Ksiyc
panoszy si, igra, ksiyc taczy i figluje. Wwczas ucielenia si
w owym strumieniu kobieta niezwykej piknoci i za rk
prowadzi do Iwana obronitego czowieka, ktry lkliwie oglda
si za siebie. Iwan poznaje go od razu. To numer sto osiemnasty,
jego nocny go. Iwan we nie wyciga do niego rce i chciwie
pyta:
- A zatem tak to si skoczyo?
- Tak to si skoczyo, uczniu mj - odpowiada numer sto
osiemnasty, kobieta za podchodzi do Iwana i mwi:
- Oczywicie, e tak. Wszystko si skoczyo, wszystko si
kiedy koczy... Ucauj ci w czoo i wszystko bdzie tak, jak
by powinno...
- 516 -

Pochyla si nad Iwanem i cauje go w czoo, a Iwan lgnie do


niej i wpatruje si w jej oczy, ale ona cofa si, cofa i wraz ze
swym towarzyszem odchodzi ku ksiycowi...
Wwczas ksiyc zaczyna szale, zwala potoki wiata wprost
na Iwana, rozbryzguje to wiato na wszystkie strony, w pokoju
wzbiera ksiycowa powd, blask faluje, wznosi si coraz to
wyej, zatapia ko. To wanie wtedy Iwan ma we nie tak
szczliw twarz.
Nazajutrz budzi si milczcy, ale zupenie spokojny i zdrw.
Przygasa jego zmaltretowana pami i a do nastpnej peni nikt
profesora nie niepokoi - ani beznosy morderca Gestasa, ani
okrutny pity procurator Judei, eques Romanus, Poncjusz Piat.
Moskwa, 1928-1940
KONIEC

- 517 -

You might also like