Professional Documents
Culture Documents
LE GUIN
SAMOTN OŚ Ć
100
Zielona Góra 2004
2
(Solitude)
Z "NF" 7/95
stopniu, w jakim mogła się mu przyglądać, odbyła kilka rozmów z dorosłymi kobietami
i bardzo wiele - z dziećmi; stwierdziła jednak, Ŝe ani razu nie zaproszono jej do domu
innej kobiety, nie zasugerowano, Ŝe mogłaby w czymś pomóc ani nie pospieszono z
ofertą jakiejkolwiek pomocy. Pogawędki dotyczące rutynowych, codziennych spraw
nie były przez mieszkanki wioski mile widziane; dzieci, jedyni informatorzy
Obserwatorki, nazywały ją Ciotką-Pleciugą. Jej anormalne zachowanie sprawiło
jednak, Ŝe pozostałe kobiety zaczęły okazywać wobec niej rosnącą nieufność i
niechęć, powstrzymując potomstwo przed dalszymi kontaktami. Opuściła wieś.
- Nie ma moŜliwości - oznajmiła mojej matce - aby czegokolwiek dowiedział się
tam dorosły. Nie zadają pytań i nie udzielają na nie odpowiedzi. Wszystkiego, co
wiedzą, uczą się w dzieciństwie.
- Aha! - mruknęła pod nosem matka, patrząc na Urego i na mnie. Następnie
poprosiła o rodzinne przeniesienie na Jedenastą-Soro, występując o status
Obserwatorki. Stabile przeprowadzili z nią przez ansible* [W pierwszym wydaniu
"Lewej ręki ciemności" urządzenie do natychmiastowego porozumiewania się.] długą
rozmowę kwalifikacyjną, porozmawiali z Urym i nawet ze mną - nie pamiętam tej
rozmowy, matka mi jednak później mówiła, Ŝe opowiedziałam Stabilom wszystko o
swoich nowych pończoszkach - następnie zaś wyrazili zgodę. Statek miał pozostawać
na bliskiej orbicie, mając w załodze poprzednich Obserwatorów, matka zaś winna była
utrzymywać z nim codzienny, jeśli to moŜliwe, kontakt radiowy.
Moje wspomnienia z nadrzewnego miasta i zabaw, jakim oddawałam się na
pokładzie statku z kociakiem prawdziwym czy teŜ fantomatycznym, są mgliste;
pierwsze naprawdę wyraźne dotyczą naszego domu w babimkręgu. Jest w części
podziemny, w części zaś wystaje nad powierzchnię i ma ściany z wylepionych gliną
splecionych gałązek. Stoimy z matką na dworze w ciepłym blasku słońca. Rozdziela
nas wielka błotnista kałuŜa, do której Ury wlewa wodę z uszczelnionego gliną kosza;
potem biegnie nad strumyk po kolejną porcję. Ja z uciechą mieszam błoto dłońmi, aŜ
staje się gęste i spoiste. Nabieram go w złoŜone dłonie i ochlapuję ścianę w miejscu,
gdzie wciąŜ przezierają gałązki.
- Dobrze! Doskonale! - powiada matka w naszym nowym języku, a ja zdaję sobie
sprawę, Ŝe oto wykonuję prawdziwą pracę. Naprawiam dom. Wykonuję ją dobrze,
prawidłowo. Jestem osobą kompetentną.
Nie miałam co do tego wątpliwości, dopóki tam mieszkaliśmy.
Wieczorem jesteśmy w domu i Ury przez radio rozmawia ze statkiem, poniewaŜ
tęskni za pogawędkami w starym języku, a poza tym ma ich informować o róŜnych
rzeczach. Matka splata koszyk i przeklina z powodu porozszczepianych witek. Ja
śpiewam piosenkę, Ŝeby nikt z babiegokręgu nie usłyszał, jak Ury przemawia w
dziwnym języku, a zresztą bardzo lubię śpiewać. Tej piosenki nauczyłam się dziś po
południu w domu Hyuru. Codziennie bawię się z Hyuru. "Bądź świadoma, słuchaj,
słuchaj, bądź świadoma" - śpiewam. Matka przestaje kląć, słucha, a potem włącza
magnetofon. W palenisku wciąŜ jarzy się ogień, na którym przyrządzaliśmy kolację -
smakowite kłącza pigi; mogę jeść pigi w nieskończoność. Jest ciemno, ciepło, w
powietrzu unosi się zapach pigi i płonącego duhur, święty, mocny zapach,
odpędzający czary i złe uczucia, a kiedy śpiewam "Słuchaj, bądź świadoma", ogarnia
mnie coraz większa senność i zaczynam tulić się do matki, która jest ciemna, ciepła i
roztacza matczyny zapach, mocny i święty, pełen dobrych uczuć.
Nasze codzienne Ŝycie w babimkręgu przebiega wedle ustalonego wzoru. Później,
na statku, dowiedziałam się, Ŝe ludzie Ŝyjący wśród sztucznie skomplikowanych
sytuacji, nazywają takie Ŝycie "prostym". Nigdy i nigdzie nie spotkałam nikogo, kto
uwaŜał, Ŝe Ŝycie jest proste. Moim zdaniem Ŝycie czy teŜ czas wydają się proste,
kiedy człowiek pomija szczegóły - tak jak z orbity kaŜda planeta wydaje się gładka.
4
Z pewnością nasze Ŝycie w babimkręgu było łatwe w tym sensie, Ŝe nie mieliśmy
problemów z zaspokajaniem wszelkich potrzeb: jadalne rośliny, które moŜna było
pozyskać drogą zbieractwa czy uprawy, występowały w obfitości, temas i rett
dostarczały przędzy na odzieŜ i pościel, trzcina zaś - materiału na kosze i strzechy;
my, dzieci, miałyśmy partnerów do zabaw w innych dzieciach, w matkach - troskliwe
opiekunki, a poza tym masę rzeczy, których naleŜało się nauczyć. To nie są sprawy
proste, chociaŜ dość łatwe, jeśli człowiek wie, jak się do nich zabrać, jeśli jest
świadomy szczegółów.
Nie było to jednak łatwe dla mojej matki - przeciwnie: trudne i skomplikowane.
Musiała udawać, Ŝe zna szczegóły, podczas gdy się ich dopiero uczyła, a poza tym
spoczywał na niej obowiązek meldowania o naszym sposobie Ŝycia - i wyjaśniania go
- ludziom, którzy nie mieli o nim pojęcia. Dla Urego wszystko było łatwe, dopóki nie
stało się trudne, poniewaŜ był chłopcem. Ja nigdy nie miałam Ŝadnych kłopotów.
Uczyłam się rozmaitych prac, bawiłam się z dziećmi i słuchałam śpiewania matek.
Pierwsza Obserwatorka miała słuszność: dorosła kobieta w Ŝaden sposób nie
mogła się nauczyć, jak posiąść duszę. Matka nie mogła iść posłuchać śpiewu innej
matki, bo byłoby to zbyt niezwykłe. Ciotki doskonale zdawały sobie sprawę, Ŝe nie
odebrała zbyt starannego wychowania i nauczyły ją wielu rzeczy, chociaŜ matka nie
zdawała sobie z tego sprawy. Doszły do wniosku, Ŝe matka matki musiała być
nieodpowiedzialna i zamiast osiąść w babimkręgu ruszyła na włóczęgę, co nie
pozwoliło jej córce odebrać właściwego wychowania. To właśnie dlatego nawet
najbardziej wyniosłe z ciotek pozwalały, bym słuchała wraz z ich dziećmi,
umoŜliwiając mi w ten sposób zdobycie wykształcenia. Ale przecieŜ nie mogły
zapraszać do swoich domów dorosłej. Przekazywaliśmy jej z Urym wszystkie
zapamiętane pieśni, ona zaś powtarzała je do radia albo teŜ nam kazała je do radia
powtarzać. W gruncie rzeczy jednak nigdy tak naprawdę nie zrozumiała tego. Bo
jakŜe mogłaby zrozumieć, skoro zaczęła się uczyć w swoim wieku i spędziła całe
Ŝycie wśród magów?
- Bądź świadoma! - przedrzeźniała moje uroczyste i prawdopodobnie irytujące
małpowanie ciotek i duŜych dziewczyn. - Bądź świadoma! Ile razy dziennie to
powtarzają? Bądź świadoma czego? Nie są nawet świadome, co oznaczają te ruiny,
nie są świadome własnej historii... ba, nie są nawet świadome istnienia bliźnich! Nie
rozmawiają ze sobą! Bądź świadoma... myślałby kto.
Kiedy przekazywałam jej opowieści Sprzed Czasu, których wraz z ich córkami
wysłuchiwałam z ust Ciotki Sadne i Ciotki Noyit, często doszukiwała się w nich
niewłaściwych znaczeń. Opowiedziałam jej na przykład o Ludzie, ona zaś odrzekła:
- Z niego właśnie wywodzą się ludzie obecnie zamieszkujący planetę.
A gdy odparłam:
- Wcale teraz nie Ŝyją tu ludzie - nic nie zrozumiała. Nie zrozumiała nawet wtedy,
kiedy dodałam: - śyją tu teraz osoby.
Ury bardzo lubił historię o MęŜczyźnie Który Mieszkał z Kobietami - o tym, jak
trzymał kobiety w chlewiku niczym szczury przeznaczone do spoŜycia, jak wszystkie
zaszły w ciąŜę i powiły po setce dzieci, jak wreszcie z tych dzieci wyrosły potwory,
które poŜarły ojca i matki, a w końcu pozjadały się nawzajem. Matka wyjaśniła nam,
Ŝe opowieść jest parabolą przeludnienia, które dotknęło tę planetę wiele tysięcy lat
temu.
- Nie, wcale nie jest - zaoponowałam. - To przypowiastka moralna.
- CóŜ, tak - zgodziła się matka. - A jej przesłanie brzmi: nie miej zbyt wielu dzieci.
- AleŜ nie o to chodzi! - upierałam się. - KtóŜ mógłby urodzić setkę dzieci, nawet
gdyby tego bardzo chciał? MęŜczyzna był czarnoksięŜnikiem. Uprawiał magię. A
kobiety razem z nim. Tak więc, oczywiście, ich dzieci były potworami.
5
przyszła się kąpać, a potem przytrzymywał pod wodą, Ŝeby teŜ się utopiła - ale matce
udało się umknąć.
Tak czy inaczej, kiedy Kulawy MęŜczyzna z Dolnego Biegu Rzeki spędził juŜ na
zboczach wzgórz kilka dni, śpiewając długie pieśni i to zaplatając, to rozplatając swoje
równieŜ bardzo długie włosy, Ciotka Sadne oddalała się, by spędzić z nim noc albo
dwie, a po swoim powrocie sprawiała wraŜenie osoby wyniosłej i odpychającej.
Ciotka Noyit wyjaśniła mi, Ŝe pieśni Kulawego MęŜczyzny z Dolnego Biegu Rzeki
są magiczne, przy czym nie rzucają zwyczajnych złych czarów, lecz, jak to ujęła,
dobre zaklęcia.
- Ale nawet w połowie nie ma tych czarodziejskich mocy co pewni męŜczyźni,
których kiedyś znałam - dodała Ciotka Noyit, uśmiechając się do swoich wspomnień.
Nasza dieta, jakkolwiek smakowita, była uboga w tłuszcze, co zdaniem matki
wyjaśniało nader późne pokwitanie; dziewczęta rzadko zaczynały miesiączkować
przed piętnastym rokiem Ŝycia, chłopcy zaś dojrzewali znacznie później. Niemniej
jednak kobiety spoglądały na chłopców spode łba ledwie ci zdradzali jakiekolwiek
oznaki dorosłości. Najpierw zawsze ponura Ciotka Heidimi, potem Ciotka Noyit, a
wreszcie nawet Ciotka Sadne zaczęły odwracać się od Urego, ignorować go, nie
odpowiadać na jego pytania.
- Co ty wyprawiasz, bawiąc się z dziećmi? - spytała go pewnego razu Ciotka
Dnemi tak surowo, Ŝe wybuchł płaczem. Nie miał jeszcze czternastu lat.
Młodsza córka Sadne, Hyuru, była moją siostrzaną duszą, czy teŜ, jakbyście
powiedzieli, moją najlepszą przyjaciółką. Jej starsza siostra, Didsu, uczestnicząca
obecnie w śpiewaczym kręgu, pewnego dnia zagadnęła mnie, mając bardzo powaŜny
wyraz twarzy.
- Ury jest niezwykle przystojny - oświadczyła. - Zgodziłam się z jej opinią, przejęta
poczuciem dumy.
- Niezwykle duŜy i niezwykle silny - dodała. - Silniejszy niŜ ja.
Znów, podbechtana, zgodziłam się z jej zdaniem, a potem zaczęłam się
wycofywać.
- Nie rzucam Ŝadnych czasów, Godi - powiedziała.
- Kłamiesz - odparłam. - Powiem twojej matce!
Didsu pokręciła głową.
- Usiłuję mówić prawdę. Jeśli mój lęk budzi w tobie lęk - nic na to nie mogę
poradzić. Nie moŜe być inaczej. Rozmawiałyśmy o tym w śpiewaczym kręgu. Wcale
to we mnie nie budzi zachwytu - oznajmiła, a ja pojęłam, Ŝe mówi szczerze; miała
dobrotliwe oczy i dobrotliwą twarz, zawsze była wśród nas, dzieci, najdelikatniejsza.
- Gdyby tak wciąŜ mógł być dzieckiem - powiedziała. - Gdybym ja mogła nim
być... Ale to niemoŜliwe.
- No więc zostań głupią staruchą - odparłam i uciekłam od niej do swojej kryjówki
nad rzeką, gdzie wybuchałam płaczem. Potem z sakiewki swojej duszy wyjęłam i
rozłoŜyłam talizmany. Jeden z nich - mogę, rzecz bez róŜnicy, wam to wyznać - był
kryształem, którym obdarował mnie Ury: przejrzysty w górze, nabierał u podstawy
mgliście purpurowego zabarwienia. Trzymałam go w dłoni długą chwilę, a potem
oddałam ziemi. Wygrzebałam pod głazem sporą dziurę, owinęłam talizman najpierw w
liście dhuru, a potem w prostokątny kawałek materii, wyrwany ze spódniczki, pięknej
delikatnej spódniczki, którą utkała mi i uszyła Hyuru. Wyrwałam ten kawałek materii
dokładnie na przodzie, tam, gdzie ubytek będzie widoczny na pierwszy rzut oka.
Oddałam więc kryształ ziemi, a potem przez długi czas siedziałam w jego pobliŜu. Po
powrocie do domu przemilczałam to wszystko, co usłyszałam od Didsu. Ury milczał, a
matka miała na twarzy wyraz niepokoju.
7
- Musimy się stąd wynieść, Pogodna - powiedziała, zapewne nie zdając sobie z
tego sprawy, wciąŜ po haińsku. - Chyba nie ma Ŝadnych przeciwwskazań wobec
rodzinnej przeprowadzki, prawda? Kobiety to ściągają tu, to odchodzą wedle własnej
woli. Nikt się nie przejmuje, co robią inni. Nic nikogo nie obchodzi. Z wyjątkiem
przeganiania chłopców!
Zrozumiałam większą część tego, co powiedziała, niemniej jednak skłoniłam ją, by
powtórzyła wszystko w moim języku i dopiero wtedy udzieliłam odpowiedzi. - Ale
przecieŜ gdziekolwiek pójdziemy, Ury będzie tak samo wyrośnięty, dorosły i w ogóle.
- Wobec tego wyniesiemy się na dobre - odparła z pasją. - Wrócimy na statek.
Odstąpiłam od niej. Nigdy dotąd nie bałam się matki, bo nigdy nie stosowała magii
wobec mnie. Matka dysponuje wielką mocą, w czym nie ma nic nienaturalnego, byle
tylko nie stosowała jej przeciwko duszy swojego dziecka.
Ury się jej nie bał. Miał własne umiejętności magiczne. Kiedy poinformowała go o
zamiarze powrotu, zdołał jej to wybić z głowy. Oznajmił, Ŝe pragnie wstąpić do
chłopięcej grupy; pragnął tego od roku. Nie czuł się juŜ dobrze w babimkręgu, pełnym
kobiet, dziewcząt i dzieciaków. Starszy brat Bita, Yit, był członkiem chłopięcej grupy
na Terytorium Czterech Rzek i zapewne zajmie się ziomkami z rodzinnego
babiegokręgu. Ednede gotował się juŜ do wyprawy. Ury, Ednede i Bit rozmawiali
ostatnio z kilkoma męŜczyznami. MęŜczyźni wcale nie byli tak ograniczeni i
zwariowani, jak uwaŜała matka. Mówili moŜe mało, ale wiedzieli duŜo.
- A niby co takiego wiedzą? - zapytała ponuro matka.
- Wiedzą, jak być męŜczyznami - odrzekł Ury. - Ja zaś chcę zostać męŜczyzną.
- Takim męŜczyzną? Po moim trupie! Urodzony Wśród Radości, musisz sobie
przypomnieć męŜczyzn ze statku, prawdziwych męŜczyzn... odmiennych pod kaŜdym
względem od tych nieszczęsnych plugawych pustelników. Nie mogę pozwolić, byś
dorastał w przekonaniu, Ŝe musisz zostać kimś takim!
- Wcale tacy nie są - zaoponował Ury. - Powinnaś porozmawiać z niektórymi z
nich, matko.
- Nie bądź naiwny - odparła z nerwowym śmiechem. - Doskonale wiesz, Ŝe
kobiety nie chodzą rozmawiać z męŜczyznami.
Zdawałam sobie sprawę, Ŝe jest w błędzie; wszystkie kobiety z babiegokręgu
znały wszystkich osiadłych męŜczyzn w promieniu trzydniowego marszu i rozmawiały
z nimi podczas wypraw w poszukiwaniu Ŝywności. Trzymały się na dystans tylko od
tych, którym nie ufały, ci zresztą szybko znikali.
- Obraca się przeciwko nim ich własna magia - wyjaśniła mi Ciotka Noyit, mając
na myśli, Ŝe są przepędzani lub zabijani przez innych męŜczyzn. Zmilczałam jednak, a
Ury powiedział tylko:
- CóŜ, MęŜczyzna z Groty w Urwisku jest naprawdę miły. To on zaprowadził nas
na miejsce, gdzie znalazłem te wytwory Ludu - czyli prastare artefakty, które wprawiły
matkę w takie podniecenie. - MęŜczyźni wiedzą o rzeczach, o których kobiety nie mają
pojęcia - ciągnął Ury. Chyba, przynajmniej na jakiś czas, powinienem wstąpić do
chłopięcej grupy. Naprawdę powinienem. Mógłbym się niejednego nauczyć! PrzecieŜ
właściwie nie dysponujemy na ich temat Ŝadnymi konkretnymi informacjami. Nasza
wiedza ogranicza się do babiegokręgu. Pójdę i pozostanę tak długo, Ŝeby zebrać
materiał do naszego raportu. Później nie będę mógł wrócić do babiegokręgu czy teŜ
chłopięcej grupy, kiedy je juŜ opuszczę. Albo mogę wrócić na statek, albo podjąć
próbę, Ŝeby zostać męŜczyzną. Więc daj mi szansę, matko, dobrze?
- Nie wiem, dlaczego sądzisz, Ŝe musisz się uczyć, jak zostać męŜczyzną -
odparła matka po chwili. - PrzecieŜ juŜ wiesz.
Ury się wtedy uśmiechnął, a matka otoczyła go ramieniem.
9
raz czy dwa razy, wychodziłam na obserwację razem z Hyuru, później jednak
wypuszczałam się samotnie, bo tak było lepiej.
W pierwszych promieniach słońca wracałam po takiej nocy wąską doliną
pomiędzy Skalistym Szczytem a Wzgórzem nad Wioską, kiedy przez krzaki na
zboczu przedarł się męŜczyzna i stanąwszy na ścieŜce, przegrodził mi drogę.
- Nie bój się - powiedział. - Słuchaj!
Był masywnej budowy, półnagi i cuchnął.
Zesztywniałam jak kij. Powiedział "Słuchaj!" w taki sam sposób, jak mówiły to
ciotki, słuchałam więc.
- Twój brat i jego przyjaciel są cali i zdrowi. Twoja matka nie powinna tam iść.
Część chłopców stworzyła bandę. Zgwałcą ją. Ja i kilku innych zabijamy prowodyrów.
Ale to trwa. Twój brat jest w drugiej bandzie. Cały i zdrowy. Powiedz jej. A teraz
powtórz, co ci powiedziałem.
Powtórzyłam słowo w słowo tak, jak nauczono mnie robić, kiedy się słucha.
- Doskonale. Świetnie - odparł i zniknął w górze zbocza, krocząc na swych
kusych, muskularnych nogach.
Matka była gotowa natychmiast ruszyć na Terytorium, ale wiadomość od
męŜczyzny przekazałam równieŜ Noyit, ta zaś zjawiła się na ganku naszego domu,
Ŝeby porozmawiać z matką. Noyit była niewysoką, łagodną kobietą, ogromnie
podobną do swego syna Ednede; lubiła uczyć i śpiewać, po jej domu więc nieustannie
kręciły się dzieci. Widząc, Ŝe matka szykuje się do podróŜy, oznajmiła:
- MęŜczyzna z Domu na Horyzoncie powiada, Ŝe chłopcy są cali i zdrowi. -
ZauwaŜyła, Ŝe matka nie słucha, ciągnęła jednak, udając, Ŝe zwraca się do mnie,
poniewaŜ kobiety nie uczą kobiet. - Powiada, Ŝe kilku męŜczyzn rozbija bandę. Tak
dzieje się zwykle, kiedy chłopięca grupa schodzi na złą drogę. Czasem są w takiej
grupie magowie, prowodyrzy, starsi chłopcy, a nawet męŜczyźni, którzy chcą stworzyć
bandę. Osiadli męŜczyźni zabijają wtedy magów, Ŝeby chłopcom nie stała się
krzywda. Kiedy bandy wypuszczają się poza Terytoria, nikt nie jest bezpieczny.
Osiadli męŜczyźni tego nie lubią. Robią, co naleŜy, by babiemukręgowi zapewnić
bezpieczeństwo. Więc twojemu bratu nie stanie się nic złego.
Matka nadal pakowała do siatki kłącza pigi.
- Dla osiadłych męŜczyzn gwałt jest czymś bardzo, bardzo złym - powiedziała do
mnie Noyit. - Zniechęca do nich kobiety. Jeśli chłopcy zgwałcą jakąś kobietę
prawdopodobnie męŜczyźni zabiją wszystkich chłopców.
Matka w końcu zaczęła słuchać.
Nie poszła na spotkanie z Urym, jednak przez całą porę deszczową była
bezgranicznie nieszczęśliwa. Rozchorowała się i stara Dnemi wysłała do nas Didsu,
która napoiła matkę syropem z jagód gagulca. Podczas choroby, leŜąc na swoim
materacu, prowadziła zapiski na temat chorób i leków, odnotowując, jak chorymi
kobietami zajmują się starsze dziewczęta, poniewaŜ kobiety dorosłe nie wchodzą do
cudzych domów. Ciągle pracowała i ciągle niepokoiła się o Urego.
Pod koniec pory deszczowej, gdy nadciągnęły ciepłe wiatry, a na wzgórzach
rozkwitło miodokwiecie, zwiastując nadejście Pory Rozzłoconego Świata, Noyit
odwiedziła nas ponownie, wybierając chwilę, gdy matka była zajęta pracą w ogrodzie.
- MęŜczyzna z Domu na Horyzoncie powiada, Ŝe sytuacja w grupie chłopięcej
została opanowana - oświadczyła tylko i odeszła.
Matka zaczęła sobie zdawać sprawę, Ŝe chociaŜ Ŝadna dorosła nigdy nie wchodzi
do domu innej dorosłej, Ŝe chociaŜ dorośli rzadko ze sobą rozmawiają, męŜczyźni i
kobiety miewają zaledwie przelotne, często bezduszne związki, a wszyscy męŜczyźni
wiodą naprawdę samotnicze Ŝycie, istnieje jednak rodzaj społeczności, delikatna, lecz
mocna sieć nakazów i zakazów: porządek społeczny. Z jej raportów, wysyłanych na
statek, przebijało to nowe zrozumienie. WciąŜ jednak postrzegała Ŝycie Sorowian jako
11
***
Postanowiłam sobie z nikim nie rozmawiać, dopóki nie wrócę; wciąŜ jednak byłam
dzieckiem, nawykłym, by słuchać i wypełniać polecenia. Na statku, w tym całkowicie
dla mnie obcym nowym świecie, wytrzymałam zaledwie kilka godzin, a potem
wybuchnęłam płaczem, prosząc, by pozwolono mi wrócić do domu.
- Błagam, błagam, czy mogę juŜ wrócić do domu?
Wszyscy na statku byli dla mnie bardzo dobrzy.
Nawet wtedy potrafiłam porównywać swoje doświadczenia z przejściami Urego.
RóŜnica wydawała się przepastna. Ury był samotny, pozbawiony Ŝywności i
schronienia... wystraszony chłopiec, usiłujący przetrwać w gronie równie
wystraszonych konkurentów, naraŜonych na brutalność starszych od siebie
młodzieńców, którzy za wszelką cenę starali się bronić swojej przewagi, postrzeganej
jako męskość. Ja byłam otaczana opieką, ubierana, karmiona tak obficie, Ŝe zbierało
mi się na wymioty, trzymana w takim cieple, Ŝe ogarniała mnie gorączka, pouczana,
przekonywana, obdarzana przyjaźnią przez mieszkańców ogromnego miasta i cząstką
ich mocy, postrzeganej jako człowieczeństwo. Oboje, Ury i ja, trafiliśmy pomiędzy
CzarnychksięŜników. Oboje, Ury i ja, dopatrywaliśmy się dobrych cech w ludziach,
wśród których przyszło nam Ŝyć, a zarazem Ŝadne z nas nie umiało Ŝyć pomiędzy
nimi.
Ury mi powiedział, Ŝe na Terytorium spędził wiele samotnych nocy w
pozbawionych ciepła kryjówkach, powtarzając sobie w myślach opowieści, których
nauczył się od ciotek, i bezgłośnie odśpiewując zapamiętane pieśni. Na statku, kaŜdej
nocy, robiłam to samo. Z uporem jednak nie powtarzałam opowieści i nie
odśpiewywałam pieśni przed tutejszymi ludźmi. Nie mówiłam w ich obecności w
swoim języku. To był jedyny dostępny mi sposób zachowania milczenia.
Matka była gniewna i, przez długi czas, niewyrozumiała. Twoja wiedza jest
własnością naszego ludu - mawiała.
Milczałam, mogłabym bowiem jedynie odpowiedzieć, Ŝe ten lud nie jest moim
ludem, Ŝe nie naleŜę do Ŝadnego ludu, bo jestem osobą. Miałam język, którym się nie
posługiwałam. Miałam swoje milczenie. Nic więcej.
Uczęszczałam do szkoły; na statku, tak samo jak w babimkręgu, było mnóstwo
dzieci w róŜnym wieku i uczyło nas wielu dorosłych. PrzewaŜnie uczyłam się historii i
geografii Wspólnoty, matka zaś dała mi raport o historii Jedenastej-Soro - Sprzed
Czasu, jak mawiamy - i kazała mi się z nim zapoznać. Wyczytałam, Ŝe miasta mojego
świata były największymi, jakie zbudowano gdziekolwiek i kiedykolwiek, Ŝe, wyjąwszy
niewielkie obszary przewidziane pod uprawę, pokrywały w całości dwa kontynenty, Ŝe
mieszkało w nich sto dwadzieścia miliardów ludzi i Ŝe kiedy wymarły juŜ zwierzęta,
morze i powietrze, zaczęli wymierać równieŜ oni. To była obrzydliwa opowieść.
Przejmowała mnie wstydem i wyraŜałam w duszy pragnienie, by nie znał jej nikt na
statku i w całej Wspólnocie. A przecieŜ, pomyślałam, jeśli znają te same historie
Sprzed Czasu co ja, muszą pojmować, jak nieuchronnie magia obraca się przeciwko
sobie samej.
Po upływie niespełna roku matka oznajmiła, Ŝe lecimy na Hain. Lekarz pokładowy
pospołu ze swymi mądrymi urządzeniami naprawił wargę Urego; moja matka i brat
zarchiwizowali wszelkie zdobyte informacje; Ury był dostatecznie dorosły, by zacząć
się przygotowywać do Szkół Wspólnoty, gdyby chciał do nich wstąpić. Ja nie byłam w
kwitnącym stanie i doktor ze swoimi urządzeniami nie potrafił mnie naprawić. Traciłam
na wadze, kiepsko sypiałam, miewałam okropne bóle głowy.
Zaczęłam miesiączkować prawie natychmiast, gdy znalazłam się na pokładzie statku i
noszenie podpasek znosiłam bardzo źle.
14
- Nie słuŜy ci Ŝycie tutaj - stwierdziła matka. - Musisz być na otwartym powietrzu.
Na jakiejś planecie. Cywilizowanej planecie.
- Jeśli polecę na Hain - odparłam - a potem wrócę, znajome osoby nie będą Ŝyć
od setek lat.
- Pogodna - powiedziała matka - musisz przestać myśleć kategoriami Soro.
Musisz przestać się zwodzić i dręczyć, zacznij wreszcie patrzeć w przód, nie zaś za
siebie. Masz przed sobą całe Ŝycie. Hain jest miejscem, gdzie nauczysz się, jak je
przeŜyć.
Zmobilizowałam w sobie całą odwagę i odparłam w swoim języku:
- Nie jestem juŜ dzieckiem. Nie masz nade mną władzy. Nie polecę. Lećcie beze
mnie. JuŜ nie masz nade mną władzy!
Nauczono mnie, by takich właśnie słów uŜywać wobec maga, CzarnegoksięŜnika.
Nie wiem, czy matka w pełni je zrozumiała, pojęła jednak, Ŝe napawa mnie
śmiertelnym lękiem i to nakazało jej milczenie.
Po dłuŜszej chwili rzekła w języku haińskim:
- Zgoda. Nie mam nad tobą władzy. Ale mam pewne prawa - wynikłe z lojalności i
miłości.
- Wszystko, co oddaje mnie w twoją moc, jest naganne - odparłam wciąŜ w swoim
języku.
Popatrzyła na mnie przeciągle.
- Przypominasz jedną z nich - powiedziała. - Jesteś jedną z nich. Nie wiesz, na
czym polega miłość. Zamknęłaś się w sobie jak skała. Nie powinnam była zabierać
cię ze sobą. Ludzie przycupnięci w ruinach społeczeństwa... brutalni, nietolerancyjni,
ignoranccy, przesądni... Ŝyjący w okropnym osamotnieniu... I pomyśleć, Ŝe
pozwoliłam, by przerobili cię na swoją modłę!
- Kształciłaś mnie - odparłam, a moje usta zaczęły drŜeć, wymawiając słowa. -
Tak samo jak tutejsza szkoła. Ale najpierw kształciły mnie ciotki i chciałabym
skończyć u nich naukę. - Płakałam, lecz wciąŜ stałam nieporuszenie, zaciskając
pięści. - Jeszcze nie jestem kobietą. Chcę zostać kobietą.
- AleŜ, Godi, będziesz nią!... Tu staniesz się dziesięciokroć bardziej kobieca niŜ
na Soro... musisz tylko spróbować zrozumieć, uwierzyć mi...
- Nie masz nade mną władzy - odparłam, zaciskając powieki i zatykając uszy
dłońmi. Wtedy zbliŜyła się do mnie, przytuliła, ale stałam sztywno, znosząc jej uścisk,
dopóki nie opuściła ramion.
Podczas naszego pobytu na planecie całkowicie zmieniła się załoga statku.
Pierwsi Obserwatorzy polecieli na inne światy i teraz naszym koordynatorem był
gethenijski archeolog o imieniu Arrem, osoba niezbyt juŜ młoda, spostrzegawcza i
łagodnego usposobienia. Arrem odwiedzał/a planetę tylko dwukrotnie, lądując na
opustoszałych kontynentach, moŜliwość więc porozmawiania z nami, którzyśmy
"mieszkali wśród Ŝywych", jak to ujmował/a, była przez niego mile widziana. Arrem nie
była męŜczyzną - miałam zresztą kłopoty z przywyknięciem do nieustannej obecności
męŜczyzn - a zarazem nie był kobietą; nie był/a zupełnie dorosły/a, chociaŜ przestał/a
być dzieckiem - był/a po prostu osobą, równie samotną jak ja. Kiedy nastąpił kryzys,
Arrem odbył/a z moją matką kilka narad i wystąpił/a z sugestią, by matka pozwoliła mi
wrócić na planetę. Ury, uczestniczący w niektórych rozmowach, przekazał mi ich
treść.
- On/ona powiada, Ŝe jeśli polecisz na Hain, prawdopodobnie umrzesz - oznajmił.
- Umrze twoja dusza. Utrzymuje, Ŝe pewne sprawy, których się nauczyliśmy, są
zgodne z naukami ich getheńskiej religii. To powstrzymało matkę przed paplaniną o
prymitywnych przesądach... Arrem dodał/a, Ŝe moŜesz być uŜyteczna dla Wspólnoty,
jeśli pozostaniesz na Soro i skończysz tam edukację. Będziesz nieocenionym źródłem
wiedzy. - Ury zachichotał, a po dłuŜszej chwili ja równieŜ parsknęłam śmiechem. -
15
Będą cię eksploatować jak kopalnię na asteroidzie. - Zamilkł, a potem dodał: - Wiesz,
Ŝe jeśli ty zostaniesz, a ja polecę, oboje umrzemy.
Tak mawiali młodzi ludzie ze statków, gdy ktoś miał pozostać, a kto inny wyruszyć
w międzygwiezdną podróŜ. śegnaj, umarliśmy. Było to prawdą.
- Wiem - odparłam. Czułam, jak ściska mi się w gardle i byłam wystraszona. W
rodzinnych stronach nie widziałam, by płakała dorosła osoba, to jest widziałam tylko
raz, kiedy umarło dziecko Sut. Sut wyła przez całą noc. Wyła jak pies, powiedziała
matka, ale ja nigdy nie widziałam i nie słyszałam psa; słyszałam tylko rozpaczliwy
kobiecy płacz. Bałam się, Ŝe mój moŜe zabrzmieć tak samo.
- Skoro mogę wrócić, to kto wie, czy po zdobyciu duszy nie odwiedzę Hainu -
powiedziałam po haińsku.
- W ramach włóczęgi? - zapytał w moim języku Ury i wybuchając śmiechem
równieŜ mnie skłonił do śmiechu.
Brat nikomu nie jest dany na zawsze. Wiedziałam o tym.
PoniewaŜ jednak Ury wrócił, chociaŜ juŜ był dla mnie martwy, i ja z martwych
mogłam wrócić do niego; a przynajmniej udawać, Ŝe wrócę.
Matka podjęła decyzję. Jeszcze przez rok pozostanie ze mną na statku, podczas
gdy Ury uda się na Hain. Będę nadal uczęszczać do szkoły; jeśli po upływie roku
wciąŜ będę chciała wrócić na planetę - wrócę na nią. Wtedy za mną czy beze mnie
matka poleci na Hain, do Urego. Będę mogła podąŜyć ich śladem, jeśli kiedykolwiek
zapragnę się z nimi zobaczyć. Był to kompromis, który nie zadowalał Ŝadnego z nas,
zawarliśmy go jednak nie mogąc znaleźć innego wyjścia.
Przed odjazdem Ury dał mi swój nóŜ.
Kiedy odjechał, usiłowałam się nie rozkleić. CięŜko pracowałam, by zapamiętać
wszystko, czego uczono mnie w pokładowej szkole, a poza tym próbowałam wpoić
Arrem/owi zasady bycia świadomym i unikania czarów. Uprawiali/ły/śmy wolnomarsze
po okrętowym ogrodzie i oprzytomniające formy pierwszej godziny gheteńskiej
Haddary z Karhide (nie pamiętam, czy coś takiego jest w LRC - tu uŜyłam terminologii
taoistycznej), dochodząc do zgodnego wniosku, Ŝe są bardzo podobne.
Statek pozostawał w układzie Soro nie tylko z powodu mojej rodziny, lecz takŜe, a
moŜe przede wszystkim, w związku ze swoją nową załogą, złoŜoną głównie z
zoologów, którzy ściągnęli tu, aby przeprowadzić badania nad morskim stworzeniem z
Jedenastej-Soro, rodzajem głowonoga, charakteryzującego się za sprawą mutacji czy
teŜ naturalnej ewolucji wysoką inteligencją. Istniały jednak problemy z
porozumiewaniem się.
- Niemal równie powaŜne, jak z tutejszą ludzką populacją - stwierdziła Stanowcza,
zoolog, która będąc naszą nauczycielką bezlitośnie nas wykpiwała. Dwa razy
lądownikiem zabrała nas na nie zamieszkane wysepki półkuli północnej, gdzie
mieściły się jej stacje badawcze. Osobliwych uczuć przysporzyły mi te powroty na mój
świat, podczas których jednak byłam tak daleko od ciotek, sióstr i swojej siostrzanej
duszy; milczałam wszakŜe.
Widziałam, jak z głębin wynurza się ogromne, lękliwe stworzenie, po którego
wijących się mackach przepływa barwna fala, i słyszałam towarzyszący temu
dźwięczny rozedrgany głos, a jednak to wszystko trwało tak krótko, Ŝe dobiegło końca,
zanim człowiek na dobre zdołał dostrzec barwy czy usłyszeć dźwięk. Maszyna
zoologów wytworzyła róŜową poświatę i mechaniczne przyspieszony szczebiot, który
wobec bezmiaru morza brzmiał metalicznie i słabo. Głowonóg opowiedział w swoim
srebrzyście pięknym nierzeczywistym języku.
- PK - powiedziała do nas z ironią Stanowcza. - Problem Komunikacyjny. - Nie
wiemy, o czym ze sobą rozmawiamy.
Odpowiedziałam na to:
16
- Nauczyłam się czegoś podczas mojej tutejszej edukacji. Jedna z pieśni powiada
- zawahałam się, usiłując prawidłowo przetłumaczyć to na haiński - powiada, Ŝe
myślenie jest jednym ze sposobów działania, słowa zaś - jednym ze sposobów
myślenia.
Stanowcza popatrzyła na mnie, Ŝeby wyrazić - jak uznałam - swoją dezaprobatę,
prawdopodobnie jednak po prostu tylko dlatego, Ŝe nigdy dotąd nie usłyszała z moich
ust nic prócz "tak".
- Sugerujesz więc, Ŝe nie mówi słowami?
- MoŜe wcale nie mówi. MoŜe myśli.
Stanowcza przypatrywała mi się jeszcze przez chwilę, a potem powiedziała:
- Dziękuję. - Sprawiała takie wraŜenie, jakby teŜ rozmyślała. śałowałam, Ŝe nie
mogę tak jak głowonóg pogrąŜyć się w wodzie.
Inni młodzi ludzie ze statku byli przyjaźni i dobrze wychowani. Te słowa nie mają
odpowiedników w mojej mowie. Ja byłam nieprzyjazna i źle wychowana, trzymali się
więc ode mnie z daleka. Byłam im za to wdzięczna. Trudno jednak znaleźć na statku
miejsce gwarantujące samotność. Oczywiście, kaŜdy z nas miał własny pokój;
chociaŜ niewielki rozmiarem, Heyho był statkiem badawczym haińskiej konstrukcji,
zbudowanym w taki sposób, by swej załodze, czasem pozostającej na orbicie
wokółplanetarnej całymi latami, zapewnić wygodę, rozmaitość i piękno. Ale został
zaprojektowany. Wszystko tu było ludzkim dziełem - wszystko było ludzkie.
Dysponując znacznie większymi szansami na przebywanie w samotności aniŜeli w
naszym jednoizbowym domu, czułam się tu jednak pojmana w pułapkę, podczas gdy
tam - miałam poczucie swobody. Nieustannie odczuwałam ciśnienie ludzkiej
obecności. Obecności ludzi wokół mnie, ludzi przy mnie, ludzi napierających na mnie,
naciskających, bym stała się jednym z nich, jednym z ludzi. JakŜe mogłam tu
zdobywać duszę? Z najwyŜszym trudem umiałam ją zachować. śyłam ogarnięta
przeraŜeniem, Ŝe mogę ją bezpowrotnie utracić.
Jeden z kamyków, które nosiłam w sakwie swojej duszy, mały szpetny kamyk,
znaleziony pewnego dnia Rozsrebrzonej Pory w pewnym miejscu na wzgórzach
opodal rzeki, mały okruch mojego świata, stał się moim światem. KaŜdego wieczoru
wyjmowałam go i ściskałam w dłoni, a potem, usiłując zasnąć, myślałam o skąpanych
w słońcu nadrzecznych wzgórzach i wsłuchiwałam się w cichy pomruk urządzeń
pokładowych, przypominający szum mechanicznego morza.
Lekarz, nie dając za wygraną, poił mnie rozmaitymi środkami na wzmocnienie.
KaŜdego ranka jadłam śniadanie z matką. Kontynuowała pracę, porządkując, pod
kątem sporządzenia raportu dla Wspólnoty, materiały zebrane przez wszystkie te lata
na Jedenastej-Soro, ale wiedziałam, Ŝe ta praca nie idzie jej dobrze. Dusza matki była
tak samo zagroŜona jak moja.
- Ty się nigdy nie poddasz, prawda, Godi? - zapytała pewnego ranka, przerywając
ciszę naszego śniadania. Niczego nie chciałam tą ciszą powiedzieć, po prostu
odpoczywałam w niej.
- Matko, ja chcę wrócić do domu i ty chcesz wrócić do domu - odparłam. - MoŜe
więc wrócimy?
Wyraz jej twarzy, dopóki rozumiała mnie opacznie, był przez chwilę dziwny, zaraz
potem jednak odczytałam w nim rozpacz, poczucie klęski i ulgi.
- Umrzemy? - zapytała mnie, a kąciki jej ust zaczęły opadać.
- Nie wiem. Najpierw powinnam stworzyć swą duszę. Wtedy będę wiedziała, czy
mogę podąŜyć za tobą.
- Zdajesz sobie sprawę, Ŝe ja nie mogę wrócić. Decyzja zaleŜy od ciebie.
- Wiem. Wyrusz do Urego - odparłam. - Wracaj do domu. Tu umieramy obie.
17
***
zaczynał śpiewać swoje pieśni bez końca, łapałam się na tym, Ŝe siadam i słucham,
jak gdyby miękły wszystkie kości moich nóg. Był bardzo przystojny. Tak samo jak
Tret, którego chłopcem pamiętałam z babiegokręgu i który był synem Beyhu. Wrócił z
chłopięcej grupy i wędrówki, następnie zaś w dolinie Potoku Czerwonej Skały
zbudował dom i załoŜył piękny ogród. Miał wydatny nos, wielkie oczy, długie ramiona i
nogi, wysmukłe dłonie; poruszał się bezgłośnie, prawie jak Arrem w swym rytualnym
tańcu. Często w Dolinie Czerwonego Potoku zbierałam jagody.
ZbliŜył się do mnie ścieŜką i przemówił:
- Jesteś siostrą Urego. - Miał bardzo cichy, opanowany głos.
- Umarł - odparłam.
MęŜczyzna z Czerwonej Skały skinął głową.
- To jego nóŜ.
Nigdy na moim świecie nie rozmawiałam z męŜczyzną. Teraz doznawałam
najosobliwszych uczuć. Dalej zbierałam jagody.
- Zrywasz zielone - stwierdził MęŜczyzna z Czerwonej Skały. Jego miękki,
przepełniony uśmiechem głos sprawił, Ŝe znowu zmiękły mi kości.
- Chyba nikt cię jeszcze nie tknął - powiedział. - Ja zrobiłbym to delikatnie. Myślę
o tym, myślę o tobie, odkąd pojawiłaś się tu po raz pierwszy na początku lata.
Popatrz, na tamtym krzaku są dojrzałe. Te są zielone. Podejdź tutaj.
ZbliŜyłam się do niego i do krzaka pokrytego dojrzałymi jagodami.
Na statku Arrem mi powiedział/ła, Ŝe wiele języków ma jedno słowo na określenie
Ŝądzy, związku pomiędzy matką i dzieckiem, związku pomiędzy siostrzanymi lub
bratnimi duszami, uczuć wreszcie, jakie się Ŝywi wobec rodzinnego domu i rzeczy
uświęconych i Ŝe to słowo brzmi "miłość". Nie ma w moim języku słowa tak
wszechobejmującego. MoŜe matka się nie myli utrzymując, Ŝe człowiecza wielkość
sczezła w moim świecie wraz z ludźmi Sprzed Czasu, pozostawiając jedynie małe,
Ŝałosne, ułomne istoty i myśli. W moim języku miłość opisuje się wieloma słowami.
Jednego z nich nauczyłam się od Człowieka z Czerwonej Skały. Wyśpiewywaliśmy je
do siebie.
W małej kotlince nad strumykiem wznieśliśmy szałas i, zaniedbując swoje ogrody,
zbieraliśmy mnóstwo słodkich jagód.
Do mojej małej podręcznej apteczki matka włoŜyła dość środków
antykoncepcyjnych, by starczyło mi ich na całe Ŝycie. Nie ufała sorowiańskiemu
zielarstwu. Ja ufałam i okazało się skuteczne.
Kiedy jednak mniej więcej rok później, podczas Złotej Pory, postanowiłam
wypuścić się na włóczęgę, doszłam do wniosku, Ŝe mogę trafić w miejsca, gdzie o
zioła będzie trudno, w związku z tym wszczepiłam sobie w tylną część lewego ucha
miniaturowy antykoncepcyjny moduł. Zaraz potem poŜałowałam tego postępku, który
w moich oczach zakrawał na magię. Zdołałam jednak zwalczyć w sobie to przesądne
przekonanie; moduł nie był bardziej magiczny niŜ zioła, miał jedynie dłuŜsze od nich
działanie. W duszy złoŜyłam matce przyrzeczenie, Ŝe nigdy nie będę przesądna.
Kiedy moduł zarósł skórą, wzięłam sakwę swej duszy, nóŜ Urego, apteczkę matki i
wyruszyłam w świat.
Uprzedziłam o tym Hyuru i MęŜczyznę z Czerwonej Skały. Całą noc spędziłam z
Hyuru nad rzeką na śpiewach i rozmowach. MęŜczyzna z Czerwonej Skały zapytał
swoim łagodnym głosem:
- Dlaczego chcesz odejść?
Ja zaś odparłam:
- Aby wyzwolić się spod twojej magii, CzarnyksięŜniku - co było, przynajmniej w
części, zgodne z prawdą. Gdybym odwiedzała go nadal, mogłoby skończyć się tym,
Ŝe odwiedzałabym go zawsze. Pragnęłam zaś dać swojej duszy i ciału większy świat
do Ŝycia.
20
Opowiedzieć o latach mojej włóczęgi to zadanie trudniejsze niŜ inne. PK! Kobieta
na włóczędze jest całkowicie samotna, wyjąwszy chwile, gdy osiadłego męŜczyznę
prosi o seks bądź teŜ przez jakiś czas obozuje w babimkręgu, Ŝeby pośpiewać i
posłuchać. Jeśli zbliŜy się do terytorium grupy chłopięcej - grozi jej
niebezpieczeństwo; tak samo, kiedy natknie się na zbira; i jeszcze, kiedy spotka ją
wypadek lub kiedy trafi na skaŜone obszary. Ma obowiązki tylko wobec siebie, a
podobna swoboda bywa ogromnie ryzykowna.
W prawej małŜowinie usznej nosiłam miniaturowy komunikator; zgodnie z
przyrzeczeniem co czterdzieści dni wysyłałam na statek sygnał oznaczający
"Wszystko w porządku". Gdybym zapragnęła opuścić planetę, miałam wysłać inny
sygnał. Mogłabym wezwać lądownik, Ŝeby wykaraskać się z tarapatów, chociaŜ
jednak kilkakrotnie wpadłam w powaŜne kłopoty, ani mi przez myśl nie przeszło, Ŝeby
wysłać wezwanie. Moje emisje były zaledwie spełnieniem obietnicy złoŜonej matce i
jej ludowi, strukturze, do której juŜ nie naleŜałam, pustym gestem.
śycie w babimkręgu czy teŜ Ŝycie osiadłego męŜczyzny przebiega, jak juŜ
mówiłam, wedle powtarzalnych wzorów. Nie zdarza się nic nowego. A dusza
nieustannie domaga się nowych wraŜeń. A zatem karmą dla młodej duszy jest
wędrówka, włóczęga, podróŜ, niebezpieczeństwo, odmiana. Lecz, oczywiście, nawet
w podróŜy, niebezpieczeństwie i odmianie kryje się swoista nuda. W końcu kaŜda
inność zaczyna się powtarzać: kolejne wzgórze, kolejna rzeka, kolejny męŜczyzna,
następny dzień. Stopy zaczynają zataczać obszerny, obszerny krąg. W ciele budzą
się wspomnienia rzeczy wyuczonych w domu oŜywa imperatyw nieruchomości.
Świadomego postrzegania. Świadomości drobiny piasku pod stopą. Świadomości
skóry, dotykającej owej drobiny, dotyku i aromatu powietrza muskającego policzek,
promieni słońca pionowo, ukośnie i zmiennie przenikającego atmosferę, barwy traw
porastającej zbocza wzgórz za rzeką, doznań duszy i ciała, migotliwej kaskady fal i
kolorów w przeuroczych mrokach głębin, nieskończenie ruchomej, zmiennej i ciągle
nowej.
W końcu więc wróciłam do domu. W którym nie było mnie od mniej więcej
czterech lat.
Hyuru, po wyprowadzce od matki, zamieszkała w naszym domu. Nie wyruszyła na
włóczęgę, zaczęła jednak bywać w Dolinie Potoku Czerwonej Skały i zaszła w ciąŜę.
Byłam rada, Ŝe zamieszkała w naszej dawnej sadybie. Jedynym pustym domem był
teraz na poły zrujnowany, stojący obok gospodarstwa Hedimi. Postanowiłam
zbudować nowy. Wykopałam kolisty dół, sięgający mi po pierś i ta praca zajęła mi
większą część lata. Wycięłam gałązki, poprzeplatałam je i solidnie, od środka i z
zewnątrz, wylepiłam błockiem. Pamiętam, jak wiele lat temu wykonywałam taką samą
pracę pod okiem matki, która powiedziała: "Dobrze! Doskonale!"
Nie zadaszyłam budowli, gorące więc słońce lata przemieniło błocko w wyschniętą
glinę. Potem, przed nadejściem pory deszczowej, trzema warstwami pokryłam dom
strzechą z trzciny, miałam bowiem dość moknięcia przez całą zimę.
Mój babikrąg przypominał raczej prostą aniŜeli krąg, domy bowiem ciągnęły się
brzegiem rzeki na dystansie plus minus trzech kilometrów; mój dom, połoŜony w górę
rzeki względem pozostałych, sporo tę prostą wydłuŜył. Ledwie od siebie widziałam
dym z kominka Hyuru. Wkopałam się w nasłonecznione zbocze, z dobrym
odwodnieniem. To wciąŜ jest bardzo dobry dom.
Zaczęłam wieść osiadły Ŝywot. Nieco czasu poświęcałam zbieractwu,
ogrodnictwu, naprawom i wszystkim tym nudnym powinnościom codziennego Ŝycia,
nieco zaś - śpiewom i przemyśliwaniu pieśni i opowieści poznanych tu, w domu, ale
równieŜ zapamiętanych ze statku. Szybko odgadłam, dlaczego kobiety chętnie
podsyłają swoje dzieci, by ich słuchały, pieśni bowiem i opowieści są po to, Ŝeby ich
słuchano i wysłuchiwano.
21
Gdy wydałam na świat córkę, spełniły się me najtajniejsze Ŝyczenia i moja dusza
zyskała pełnię. Kiedy zeszłego roku urodził się mój syn, pojęłam, Ŝe o spełnieniu nie
ma mowy. Będzie dorastać ku dorosłości, odejdzie, będzie walczyć i cierpieć, umrze
lub przetrwa, jak przystoi męŜczyźnie. Moja córka, której imię brzmi, po matce,
Yedneke, Liść, osiągnie kobiecość i, wedle woli, pozostanie albo odejdzie. Ja będę
Ŝyć samotnie. Tak powinno być, tego pragnę. Pochodzę jednak z dwóch światów -
jestem osobą na tym i człowiekiem z ludu mojej matki. Jestem winna przekazać swoją
wiedzę dzieciom jej ludu. Poprosiłam więc o przybycie lądownika i odbyłam rozmowę
z jego załogą, która dostarczyła mi raport sporządzony przez matkę. Przeczytałam go,
następnie zaś spisałam swoją historię na urządzeniu na uŜytek wszystkich, którzy
chcieliby poznać jeden ze sposobów zdobywania duszy. Im i ich dzieciom powiadam:
- Słuchajcie! Unikajcie magii! Bądźcie świadomi!
URSULA K. LE GUIN