You are on page 1of 24

URSULA K.

LE GUIN

SAMOTN OŚ Ć

seria: W Poszukiwaniu Człowieka

100
Zielona Góra 2004
2

Autor: Ursula K. Le Guin


Tytuł: Samotność

(Solitude)

Z "NF" 7/95

Aneks do "UBÓSTWO: Drugi raport na temat Jedenastej-Soro" pióra Mobila


Entselenne'temharyonoterregwis Liść, dostarczony przez jej córkę, Pogodną.

Moja matka, badaczka-etnolog, zadała sobie trud, by dowiedzieć się czegokolwiek


na temat mieszkańców Jedenastej-Soro, traktując to jak osobiste wyzwanie. Fakt, iŜ
aby sprostać temu wyzwaniu, wykorzystała swoje dzieci, moŜe być postrzegany jako
wyraz egoizmu bądź skrajnej bezinteresowności. Teraz, po lekturze jej raportu, wiem,
iŜ w końcu zdała sobie sprawę, Ŝe postąpiła źle. Świadoma, ile ją to wszystko
kosztowało, ogromnie pragnęłabym wyrazić jej wdzięczność za to, Ŝe pozwoliła mi
rozwinąć się jako osobie.
Wkrótce po tym, gdy sonda automatyczna doniosła, Ŝe jedenastą planetę układu
Soro zamieszkuje społeczność o rodowodzie haińskim, matka wstąpiła do załogi
orbitalnej, podejmując pracę w ekipie obsługi trzech Pierwszych Obserwatorów na
powierzchni globu. Spędziła cztery ostatnie lata w nadrzewnych miastach pobliskiej
Huthu. Mój brat, Urodzony Wśród Radości, miał osiem lat, ja zaś liczyłam ich pięć;
matka chciała na rok albo dwa podjąć jakąś pracę na pokładzie statku tak, abyśmy
mogli pouczęszczać trochę do szkoły o profilu haińskim. Mój brat uwielbiał dŜungle
Huthu, chociaŜ jednak potrafił piąć się na drzewa ze zręcznością małpy, praktycznie
nie umiał czytać, a poza tym oboje byliśmy jasnoniebiescy od skórnego grzyba.
Podczas gdy Ury uczył się czytać, ja przywykałam do noszenia odzieŜy, a wszystkich
nas poddawano kuracji antygrzybicznej, matkę w takim stopniu zaintrygowała
Jedenasta-Soro, w jakim Pierwszych Obserwatorów zbiła z tropu.
To wszystko jest zawarte w jej raporcie, opowiem jednak w takim porządku, w
jakim się od niej dowiadywałam, to mi bowiem pomoŜe przypomnieć sobie i
zrozumieć. Sonda dokonała zapisu miejscowego języka i Obserwatorzy poświęcili rok
na jego opanowanie. Liczne wariacje dialektowe usprawiedliwiały popełnianie błędów i
akcent. Obserwatorzy zatem donieśli, iŜ język nie stanowi problemu. A jednak istniały
kłopoty z porozumiewaniem się. Obaj męŜczyźni stwierdzili, Ŝe Ŝyją w izolacji, są
traktowani podejrzliwie i wrogo, nie są w stanie nawiązać jakichkolwiek kontaktów z
tamtejszymi męŜczyznami, wiodącymi w odosobnionych domach samotnie lub w
porach pustelniczy Ŝywot. Napotykali społeczności złoŜone z podrostków i usiłowali
się z nimi porozumieć, ilekroć jednak wkraczali na terytorium takiej grupy, chłopcy
albo umykali, albo teŜ robili wszystko, Ŝeby ich uśmiercić. Kobiety, zamieszkujące -
jak to określali - "rozproszone wioski", przeganiały obserwatorów ciskając w nich
kamieniami, kiedy tylko zanadto zbliŜali się do domów.
- W moim przekonaniu - zameldował jeden z Obserwatorów - społeczna
aktywność Sorowian ogranicza się do kamienowania przybyszów.
śaden z nich nie odbył z tubylczymi męŜczyznami rozmowy dłuŜszej niŜ
trzyzdaniowa; jeden z nich sparzył się z kobietą, która zabłądziła w okolice jego
obozowiska - doniósł, iŜ jakkolwiek jednoznacznie i natarczywie czyniła mu awanse,
sprawiała wraŜenie rozstrojonej jego wysiłkami, by wszcząć rozmowę, nie udzielała
Ŝadnych odpowiedzi na pytania i odeszła, "ledwie dostała to, po co przyszła".
Obserwatorce pozwolono zająć pustą chatę w "wiosce" (babimkręgu) złoŜonej z
siedmiu domostw. Dokonała znakomitych obserwacji codziennego Ŝycia w takim
3

stopniu, w jakim mogła się mu przyglądać, odbyła kilka rozmów z dorosłymi kobietami
i bardzo wiele - z dziećmi; stwierdziła jednak, Ŝe ani razu nie zaproszono jej do domu
innej kobiety, nie zasugerowano, Ŝe mogłaby w czymś pomóc ani nie pospieszono z
ofertą jakiejkolwiek pomocy. Pogawędki dotyczące rutynowych, codziennych spraw
nie były przez mieszkanki wioski mile widziane; dzieci, jedyni informatorzy
Obserwatorki, nazywały ją Ciotką-Pleciugą. Jej anormalne zachowanie sprawiło
jednak, Ŝe pozostałe kobiety zaczęły okazywać wobec niej rosnącą nieufność i
niechęć, powstrzymując potomstwo przed dalszymi kontaktami. Opuściła wieś.
- Nie ma moŜliwości - oznajmiła mojej matce - aby czegokolwiek dowiedział się
tam dorosły. Nie zadają pytań i nie udzielają na nie odpowiedzi. Wszystkiego, co
wiedzą, uczą się w dzieciństwie.
- Aha! - mruknęła pod nosem matka, patrząc na Urego i na mnie. Następnie
poprosiła o rodzinne przeniesienie na Jedenastą-Soro, występując o status
Obserwatorki. Stabile przeprowadzili z nią przez ansible* [W pierwszym wydaniu
"Lewej ręki ciemności" urządzenie do natychmiastowego porozumiewania się.] długą
rozmowę kwalifikacyjną, porozmawiali z Urym i nawet ze mną - nie pamiętam tej
rozmowy, matka mi jednak później mówiła, Ŝe opowiedziałam Stabilom wszystko o
swoich nowych pończoszkach - następnie zaś wyrazili zgodę. Statek miał pozostawać
na bliskiej orbicie, mając w załodze poprzednich Obserwatorów, matka zaś winna była
utrzymywać z nim codzienny, jeśli to moŜliwe, kontakt radiowy.
Moje wspomnienia z nadrzewnego miasta i zabaw, jakim oddawałam się na
pokładzie statku z kociakiem prawdziwym czy teŜ fantomatycznym, są mgliste;
pierwsze naprawdę wyraźne dotyczą naszego domu w babimkręgu. Jest w części
podziemny, w części zaś wystaje nad powierzchnię i ma ściany z wylepionych gliną
splecionych gałązek. Stoimy z matką na dworze w ciepłym blasku słońca. Rozdziela
nas wielka błotnista kałuŜa, do której Ury wlewa wodę z uszczelnionego gliną kosza;
potem biegnie nad strumyk po kolejną porcję. Ja z uciechą mieszam błoto dłońmi, aŜ
staje się gęste i spoiste. Nabieram go w złoŜone dłonie i ochlapuję ścianę w miejscu,
gdzie wciąŜ przezierają gałązki.
- Dobrze! Doskonale! - powiada matka w naszym nowym języku, a ja zdaję sobie
sprawę, Ŝe oto wykonuję prawdziwą pracę. Naprawiam dom. Wykonuję ją dobrze,
prawidłowo. Jestem osobą kompetentną.
Nie miałam co do tego wątpliwości, dopóki tam mieszkaliśmy.
Wieczorem jesteśmy w domu i Ury przez radio rozmawia ze statkiem, poniewaŜ
tęskni za pogawędkami w starym języku, a poza tym ma ich informować o róŜnych
rzeczach. Matka splata koszyk i przeklina z powodu porozszczepianych witek. Ja
śpiewam piosenkę, Ŝeby nikt z babiegokręgu nie usłyszał, jak Ury przemawia w
dziwnym języku, a zresztą bardzo lubię śpiewać. Tej piosenki nauczyłam się dziś po
południu w domu Hyuru. Codziennie bawię się z Hyuru. "Bądź świadoma, słuchaj,
słuchaj, bądź świadoma" - śpiewam. Matka przestaje kląć, słucha, a potem włącza
magnetofon. W palenisku wciąŜ jarzy się ogień, na którym przyrządzaliśmy kolację -
smakowite kłącza pigi; mogę jeść pigi w nieskończoność. Jest ciemno, ciepło, w
powietrzu unosi się zapach pigi i płonącego duhur, święty, mocny zapach,
odpędzający czary i złe uczucia, a kiedy śpiewam "Słuchaj, bądź świadoma", ogarnia
mnie coraz większa senność i zaczynam tulić się do matki, która jest ciemna, ciepła i
roztacza matczyny zapach, mocny i święty, pełen dobrych uczuć.
Nasze codzienne Ŝycie w babimkręgu przebiega wedle ustalonego wzoru. Później,
na statku, dowiedziałam się, Ŝe ludzie Ŝyjący wśród sztucznie skomplikowanych
sytuacji, nazywają takie Ŝycie "prostym". Nigdy i nigdzie nie spotkałam nikogo, kto
uwaŜał, Ŝe Ŝycie jest proste. Moim zdaniem Ŝycie czy teŜ czas wydają się proste,
kiedy człowiek pomija szczegóły - tak jak z orbity kaŜda planeta wydaje się gładka.
4

Z pewnością nasze Ŝycie w babimkręgu było łatwe w tym sensie, Ŝe nie mieliśmy
problemów z zaspokajaniem wszelkich potrzeb: jadalne rośliny, które moŜna było
pozyskać drogą zbieractwa czy uprawy, występowały w obfitości, temas i rett
dostarczały przędzy na odzieŜ i pościel, trzcina zaś - materiału na kosze i strzechy;
my, dzieci, miałyśmy partnerów do zabaw w innych dzieciach, w matkach - troskliwe
opiekunki, a poza tym masę rzeczy, których naleŜało się nauczyć. To nie są sprawy
proste, chociaŜ dość łatwe, jeśli człowiek wie, jak się do nich zabrać, jeśli jest
świadomy szczegółów.
Nie było to jednak łatwe dla mojej matki - przeciwnie: trudne i skomplikowane.
Musiała udawać, Ŝe zna szczegóły, podczas gdy się ich dopiero uczyła, a poza tym
spoczywał na niej obowiązek meldowania o naszym sposobie Ŝycia - i wyjaśniania go
- ludziom, którzy nie mieli o nim pojęcia. Dla Urego wszystko było łatwe, dopóki nie
stało się trudne, poniewaŜ był chłopcem. Ja nigdy nie miałam Ŝadnych kłopotów.
Uczyłam się rozmaitych prac, bawiłam się z dziećmi i słuchałam śpiewania matek.
Pierwsza Obserwatorka miała słuszność: dorosła kobieta w Ŝaden sposób nie
mogła się nauczyć, jak posiąść duszę. Matka nie mogła iść posłuchać śpiewu innej
matki, bo byłoby to zbyt niezwykłe. Ciotki doskonale zdawały sobie sprawę, Ŝe nie
odebrała zbyt starannego wychowania i nauczyły ją wielu rzeczy, chociaŜ matka nie
zdawała sobie z tego sprawy. Doszły do wniosku, Ŝe matka matki musiała być
nieodpowiedzialna i zamiast osiąść w babimkręgu ruszyła na włóczęgę, co nie
pozwoliło jej córce odebrać właściwego wychowania. To właśnie dlatego nawet
najbardziej wyniosłe z ciotek pozwalały, bym słuchała wraz z ich dziećmi,
umoŜliwiając mi w ten sposób zdobycie wykształcenia. Ale przecieŜ nie mogły
zapraszać do swoich domów dorosłej. Przekazywaliśmy jej z Urym wszystkie
zapamiętane pieśni, ona zaś powtarzała je do radia albo teŜ nam kazała je do radia
powtarzać. W gruncie rzeczy jednak nigdy tak naprawdę nie zrozumiała tego. Bo
jakŜe mogłaby zrozumieć, skoro zaczęła się uczyć w swoim wieku i spędziła całe
Ŝycie wśród magów?
- Bądź świadoma! - przedrzeźniała moje uroczyste i prawdopodobnie irytujące
małpowanie ciotek i duŜych dziewczyn. - Bądź świadoma! Ile razy dziennie to
powtarzają? Bądź świadoma czego? Nie są nawet świadome, co oznaczają te ruiny,
nie są świadome własnej historii... ba, nie są nawet świadome istnienia bliźnich! Nie
rozmawiają ze sobą! Bądź świadoma... myślałby kto.
Kiedy przekazywałam jej opowieści Sprzed Czasu, których wraz z ich córkami
wysłuchiwałam z ust Ciotki Sadne i Ciotki Noyit, często doszukiwała się w nich
niewłaściwych znaczeń. Opowiedziałam jej na przykład o Ludzie, ona zaś odrzekła:
- Z niego właśnie wywodzą się ludzie obecnie zamieszkujący planetę.
A gdy odparłam:
- Wcale teraz nie Ŝyją tu ludzie - nic nie zrozumiała. Nie zrozumiała nawet wtedy,
kiedy dodałam: - śyją tu teraz osoby.
Ury bardzo lubił historię o MęŜczyźnie Który Mieszkał z Kobietami - o tym, jak
trzymał kobiety w chlewiku niczym szczury przeznaczone do spoŜycia, jak wszystkie
zaszły w ciąŜę i powiły po setce dzieci, jak wreszcie z tych dzieci wyrosły potwory,
które poŜarły ojca i matki, a w końcu pozjadały się nawzajem. Matka wyjaśniła nam,
Ŝe opowieść jest parabolą przeludnienia, które dotknęło tę planetę wiele tysięcy lat
temu.
- Nie, wcale nie jest - zaoponowałam. - To przypowiastka moralna.
- CóŜ, tak - zgodziła się matka. - A jej przesłanie brzmi: nie miej zbyt wielu dzieci.
- AleŜ nie o to chodzi! - upierałam się. - KtóŜ mógłby urodzić setkę dzieci, nawet
gdyby tego bardzo chciał? MęŜczyzna był czarnoksięŜnikiem. Uprawiał magię. A
kobiety razem z nim. Tak więc, oczywiście, ich dzieci były potworami.
5

Kluczem, rzecz jasna, jest słowo "tekell", tak zgrabnie przetłumaczalne na


haińskie słowo "magia", określające kunszt lub moc gwałcącą prawa natury. Matce
trudno było zrozumieć, Ŝe pewne osoby naprawdę uznają większość więzi
międzyludzkich za nienaturalne, Ŝe związek małŜeński czy rząd moŜe być
postrzegany jako złe zaklęcie rzucone przez czarnoksięŜników. Ludziom jest bardzo
trudno uwierzyć w magię.
Statek uporczywie pytał, czy dzieje się nam dobrze, a co pewien czas jakiś Stabil
wchodził swoim ansiblem na naszą radiową częstotliwość, poddając matkę i nas
prawdziwemu przesłuchaniu. Matka zawsze umiała jakimś cudem przekonać
rozmówców, Ŝe chce pozostać mimo swoich stresów, Ŝe skutecznie wykonuje pracę,
z którą nie potrafili się uporać Pierwsi Obserwatorzy, my zaś, Ury i ja, czujemy się jak
ryby w wodzie; przynajmniej tak wyglądało to na początku. Sądzę, Ŝe matka równieŜ
była szczęśliwa, kiedy tylko przywykła do niespiesznego tempa Ŝycia i okręŜnych
sposobów, jakimi musiała się uczyć róŜnych rzeczy. Dokuczała jej samotność,
doskwierał brak rozmów z innymi dorosłymi, powtarzała, Ŝe bez nas pewnie by
popadła w szaleństwo. Jeśli nawet tęskniła za seksem - nie pokazywała tego po
sobie, moim jednak zdaniem jej raport jest niekompletny w tej kwestii, być moŜe
dlatego, Ŝe nie potrafiła się z nią uporać. Wiem, Ŝe kiedyśmy zamieszkali w
babimkręgu, dwie ciotki, Hedimi i Behyu, utrzymywały stosunki seksualne i Ŝe Behyu
zalecała się do mojej matki; ale matka się nie połapała, poniewaŜ Behyu nie wyraŜała
intencji w zrozumiały dla niej sposób. Nie potrafiła pojąć, Ŝe moŜna uprawiać seks z
osobą, do której domu nie ma się wstępu.
Kiedyś, gdy miałam jakieś dziewięć lat, po wysłuchaniu opowieści kilku starszych
dziewcząt zapytałam matkę, dlaczego nie chce wyruszyć na włóczęgę.
- Zajmie się nami Ciotka Sadne - dodałam z nadzieją. Miałam dość statusu córki
niewykształconej kobiety. Pragnęłam Ŝyć w domu Ciotki Sadne i być kimś takim jak jej
dzieci.
- Matki się nie włóczą - odparła z urazą, tonem ciotki.
- AleŜ czasem to robią - nie dawałam za wygraną. - Muszą to robić, bo jakŜe
mogłyby mieć więcej niŜ jedno dziecko?
- Odwiedzają męŜczyzn osiadłych w pobliŜu babiegokręgu.
Pragnąc drugiego dziecka Behyu wróciła do MęŜczyzny ze Wzgórza Czerwona
Gałka. Sadne, kiedy się jej zbiera na seks, bywa u Kulawego MęŜczyzny z Dolnego
Biegu Rzeki. Znają tutejszych męŜczyzn. śadna z matek nie wypuszcza się na
włóczęgę.
W czasie mojego dzieciństwa męŜczyźni stanowili dla mnie mało interesującą
tajemnicę. Często występowali w opowieściach Sprzed Czasu, rozprawiały równieŜ o
nich dziewczęta ze śpiewaczego kręgu; rzadko ich jednak widywałam. Czasem
podczas wypraw zbierackich zdołałam spostrzec któregoś z nich, nigdy jednak w
bezpośredniej bliskości babiegokręgu. Latem ogarnięty tęsknotą za Ciotką Sadne
Kulawy MęŜczyzna z Dolnego Biegu Rzeki zaczynał szwendać się opodal
babiegokręgu - nie w zaroślach, rzecz jasna, czy teŜ nad rzeką, gdzie mógłby zostać
uznany za łotrzyka i ukamienowany, lecz po otwartej przestrzeni na zboczach
wzniesień, doskonale dla wszystkich widoczny i łatwy do rozpoznania. Hyuru i Ditsu,
córki Ciotki Sadne, mówiły, Ŝe matka uprawiała z nim seks podczas swojej pierwszej
włóczęgi i odtąd zawsze się z nim kochała ani razu nie próbując szczęścia z innymi
okolicznymi męŜczyznami.
Opowiedziała im równieŜ, Ŝe pierwszym dzieckiem, jakie wydała na świat, był
chłopiec, którego utopiła, poniewaŜ nie chciała wychowywać dziecka tylko po to, by
się później z nim rozstać. Obie, tak samo jak ja, miały w tej sprawie mieszane
uczucia, rzecz jednak nie naleŜała do niezwykłych. Wysłuchałyśmy między innymi
historii o utopionym chłopcu, który wyrósł w głębinach, pochwycił swoją matkę, gdy ta
6

przyszła się kąpać, a potem przytrzymywał pod wodą, Ŝeby teŜ się utopiła - ale matce
udało się umknąć.
Tak czy inaczej, kiedy Kulawy MęŜczyzna z Dolnego Biegu Rzeki spędził juŜ na
zboczach wzgórz kilka dni, śpiewając długie pieśni i to zaplatając, to rozplatając swoje
równieŜ bardzo długie włosy, Ciotka Sadne oddalała się, by spędzić z nim noc albo
dwie, a po swoim powrocie sprawiała wraŜenie osoby wyniosłej i odpychającej.
Ciotka Noyit wyjaśniła mi, Ŝe pieśni Kulawego MęŜczyzny z Dolnego Biegu Rzeki
są magiczne, przy czym nie rzucają zwyczajnych złych czarów, lecz, jak to ujęła,
dobre zaklęcia.
- Ale nawet w połowie nie ma tych czarodziejskich mocy co pewni męŜczyźni,
których kiedyś znałam - dodała Ciotka Noyit, uśmiechając się do swoich wspomnień.
Nasza dieta, jakkolwiek smakowita, była uboga w tłuszcze, co zdaniem matki
wyjaśniało nader późne pokwitanie; dziewczęta rzadko zaczynały miesiączkować
przed piętnastym rokiem Ŝycia, chłopcy zaś dojrzewali znacznie później. Niemniej
jednak kobiety spoglądały na chłopców spode łba ledwie ci zdradzali jakiekolwiek
oznaki dorosłości. Najpierw zawsze ponura Ciotka Heidimi, potem Ciotka Noyit, a
wreszcie nawet Ciotka Sadne zaczęły odwracać się od Urego, ignorować go, nie
odpowiadać na jego pytania.
- Co ty wyprawiasz, bawiąc się z dziećmi? - spytała go pewnego razu Ciotka
Dnemi tak surowo, Ŝe wybuchł płaczem. Nie miał jeszcze czternastu lat.
Młodsza córka Sadne, Hyuru, była moją siostrzaną duszą, czy teŜ, jakbyście
powiedzieli, moją najlepszą przyjaciółką. Jej starsza siostra, Didsu, uczestnicząca
obecnie w śpiewaczym kręgu, pewnego dnia zagadnęła mnie, mając bardzo powaŜny
wyraz twarzy.
- Ury jest niezwykle przystojny - oświadczyła. - Zgodziłam się z jej opinią, przejęta
poczuciem dumy.
- Niezwykle duŜy i niezwykle silny - dodała. - Silniejszy niŜ ja.
Znów, podbechtana, zgodziłam się z jej zdaniem, a potem zaczęłam się
wycofywać.
- Nie rzucam Ŝadnych czasów, Godi - powiedziała.
- Kłamiesz - odparłam. - Powiem twojej matce!
Didsu pokręciła głową.
- Usiłuję mówić prawdę. Jeśli mój lęk budzi w tobie lęk - nic na to nie mogę
poradzić. Nie moŜe być inaczej. Rozmawiałyśmy o tym w śpiewaczym kręgu. Wcale
to we mnie nie budzi zachwytu - oznajmiła, a ja pojęłam, Ŝe mówi szczerze; miała
dobrotliwe oczy i dobrotliwą twarz, zawsze była wśród nas, dzieci, najdelikatniejsza.
- Gdyby tak wciąŜ mógł być dzieckiem - powiedziała. - Gdybym ja mogła nim
być... Ale to niemoŜliwe.
- No więc zostań głupią staruchą - odparłam i uciekłam od niej do swojej kryjówki
nad rzeką, gdzie wybuchałam płaczem. Potem z sakiewki swojej duszy wyjęłam i
rozłoŜyłam talizmany. Jeden z nich - mogę, rzecz bez róŜnicy, wam to wyznać - był
kryształem, którym obdarował mnie Ury: przejrzysty w górze, nabierał u podstawy
mgliście purpurowego zabarwienia. Trzymałam go w dłoni długą chwilę, a potem
oddałam ziemi. Wygrzebałam pod głazem sporą dziurę, owinęłam talizman najpierw w
liście dhuru, a potem w prostokątny kawałek materii, wyrwany ze spódniczki, pięknej
delikatnej spódniczki, którą utkała mi i uszyła Hyuru. Wyrwałam ten kawałek materii
dokładnie na przodzie, tam, gdzie ubytek będzie widoczny na pierwszy rzut oka.
Oddałam więc kryształ ziemi, a potem przez długi czas siedziałam w jego pobliŜu. Po
powrocie do domu przemilczałam to wszystko, co usłyszałam od Didsu. Ury milczał, a
matka miała na twarzy wyraz niepokoju.
7

- Co zrobiłaś ze swoją spódniczką, Godi? - zapytała. Nieznacznie uniosłam głowę,


lecz nic nie odpowiedziałam; matka znów zaczęła coś mówić, ale urwała. W końcu
nauczyła się, Ŝe nie naleŜy podejmować prób rozmowy z osobą, która woli milczeć.
Ury nie miał bratniej duszy, jednak coraz częściej bił się z dwoma chłopcami
zbliŜonymi do siebie wiekiem, Ednede - starszym od niego o rok czy dwa drobnym,
cichym chłopakiem - oraz Bitem, który miał zaledwie jedenaście lat, lecz był pełen
temperamentu i odwaŜny do zuchwałości. Nieustannie gdzieś się we trzech
wypuszczali. Nie zwracałam na to uwagi, po części dlatego, Ŝe cieszyła mnie
nieobecność Bita. Ćwiczyłyśmy z Hyuru świadomość, i bliska obecność hałaśliwego i
rozhasanego Bita, bywała męcząca. Nie potrafił dać człowiekowi spokoju, jak gdyby
czyjś spokój czegoś go pozbawiał. Jego matka, Hedimi, dała mu wykształcenie,
jednak jako śpiewaczka i narratorka ani się umywała do Sadne i Noyit, a zresztą Bita
roznosiła zbyt wielka energia, aby mógł uwaŜnie słuchać, nawet gdy one umiały mu
coś powiedzieć. Ilekroć dostrzegał mnie i Hyuru, świadomie spacerujące czy
siedzące, doprowadzał nas swoim zgiełkliwym zachowaniem do szału, a potem,
gdyśmy prosiły go, by odszedł, złośliwie szczerzył zęby i wykrzykiwał:
- Głupie dziewczyniska!
Zapytałam Urego, co robi z Bitem i Ednede, on zaś odparł:
- Chłopczyńskie rzeczy.
- Jak na przykład?
- Ćwiczenia.
- Świadomości?
Po krótkiej chwili odparł:
- Nie.
- No więc jakie ćwiczenia?
- Zapasy. śeby nabrać siły. Przed wstąpieniem do chłopięcej grupy. - Miał na
twarzy wyraz przygnębienia, ale po chwili dodał: - Popatrz - i pokazał mi nóŜ, ukryty
pod materacem. - Ednede mówi, Ŝe nikt ci nie podskoczy, kiedy masz nóŜ. CzyŜ nie
jest piękny? - Wykonany z metalu, starego metalu, jakim posługiwał się Lud,
przypominał kształtem trzcinę, był obosieczny i miał zaostrzony czubek. Jego rękojeść
stanowił kawałek nawierconego i wypolerowanego drewna z krzemokrzewu. -
Znalazłem go w opuszczonym domu męŜczyzny - wyjaśnił Ury. - Sam dorobiłem tę
drewnianą część. - Miłośnie i z zadumą wpatrywał się w nóŜ, którego jednak nie nosił
w sakwie swojej duszy.
- A do czego miałby ci słuŜyć? - zapytałam, nie mając pojęcia, dlaczego jest
wyostrzony obustronnie, przez co, podczas jakiejkolwiek próby uŜycia, mógłby
człowiekowi rozciąć dłoń.
- Do odpierania napastników - odrzekł Ury.
- Gdzie był ten opuszczony męski dom?
- Daleko za Skalistym Szczytem.
- Mogę tam z tobą pójść, gdybyś wybrał się jeszcze raz?
- Nie - odparł dobrotliwie, lecz stanowczo.
- Co się stało z tym męŜczyzną? Umarł?
- W strumyku znaleźliśmy czaszkę. Sądzimy, Ŝe poślizgnął się i utonął.
Mówił inaczej niŜ dawny Ury. W jego głosie pobrzmiewało coś dorosłego -
melancholia, powściągliwość. Szukałam u niego pociechy, ale z rozmowy wyniosłam
tylko głęboki niepokój. Podeszłam do matki i zapytałam:
- Czym się zajmują w chłopięcych grupach?
- Selekcją naturalną - odparła z napięciem w głosie, nie w moim, lecz w swoim
języku. Nie zawsze teraz rozumiałam haiński, ale ton jej głosu wytrącił mnie z
równowagi; ogarnięta zgrozą spostrzegłam, Ŝe matka zaczyna cicho płakać.
8

- Musimy się stąd wynieść, Pogodna - powiedziała, zapewne nie zdając sobie z
tego sprawy, wciąŜ po haińsku. - Chyba nie ma Ŝadnych przeciwwskazań wobec
rodzinnej przeprowadzki, prawda? Kobiety to ściągają tu, to odchodzą wedle własnej
woli. Nikt się nie przejmuje, co robią inni. Nic nikogo nie obchodzi. Z wyjątkiem
przeganiania chłopców!
Zrozumiałam większą część tego, co powiedziała, niemniej jednak skłoniłam ją, by
powtórzyła wszystko w moim języku i dopiero wtedy udzieliłam odpowiedzi. - Ale
przecieŜ gdziekolwiek pójdziemy, Ury będzie tak samo wyrośnięty, dorosły i w ogóle.
- Wobec tego wyniesiemy się na dobre - odparła z pasją. - Wrócimy na statek.
Odstąpiłam od niej. Nigdy dotąd nie bałam się matki, bo nigdy nie stosowała magii
wobec mnie. Matka dysponuje wielką mocą, w czym nie ma nic nienaturalnego, byle
tylko nie stosowała jej przeciwko duszy swojego dziecka.
Ury się jej nie bał. Miał własne umiejętności magiczne. Kiedy poinformowała go o
zamiarze powrotu, zdołał jej to wybić z głowy. Oznajmił, Ŝe pragnie wstąpić do
chłopięcej grupy; pragnął tego od roku. Nie czuł się juŜ dobrze w babimkręgu, pełnym
kobiet, dziewcząt i dzieciaków. Starszy brat Bita, Yit, był członkiem chłopięcej grupy
na Terytorium Czterech Rzek i zapewne zajmie się ziomkami z rodzinnego
babiegokręgu. Ednede gotował się juŜ do wyprawy. Ury, Ednede i Bit rozmawiali
ostatnio z kilkoma męŜczyznami. MęŜczyźni wcale nie byli tak ograniczeni i
zwariowani, jak uwaŜała matka. Mówili moŜe mało, ale wiedzieli duŜo.
- A niby co takiego wiedzą? - zapytała ponuro matka.
- Wiedzą, jak być męŜczyznami - odrzekł Ury. - Ja zaś chcę zostać męŜczyzną.
- Takim męŜczyzną? Po moim trupie! Urodzony Wśród Radości, musisz sobie
przypomnieć męŜczyzn ze statku, prawdziwych męŜczyzn... odmiennych pod kaŜdym
względem od tych nieszczęsnych plugawych pustelników. Nie mogę pozwolić, byś
dorastał w przekonaniu, Ŝe musisz zostać kimś takim!
- Wcale tacy nie są - zaoponował Ury. - Powinnaś porozmawiać z niektórymi z
nich, matko.
- Nie bądź naiwny - odparła z nerwowym śmiechem. - Doskonale wiesz, Ŝe
kobiety nie chodzą rozmawiać z męŜczyznami.
Zdawałam sobie sprawę, Ŝe jest w błędzie; wszystkie kobiety z babiegokręgu
znały wszystkich osiadłych męŜczyzn w promieniu trzydniowego marszu i rozmawiały
z nimi podczas wypraw w poszukiwaniu Ŝywności. Trzymały się na dystans tylko od
tych, którym nie ufały, ci zresztą szybko znikali.
- Obraca się przeciwko nim ich własna magia - wyjaśniła mi Ciotka Noyit, mając
na myśli, Ŝe są przepędzani lub zabijani przez innych męŜczyzn. Zmilczałam jednak, a
Ury powiedział tylko:
- CóŜ, MęŜczyzna z Groty w Urwisku jest naprawdę miły. To on zaprowadził nas
na miejsce, gdzie znalazłem te wytwory Ludu - czyli prastare artefakty, które wprawiły
matkę w takie podniecenie. - MęŜczyźni wiedzą o rzeczach, o których kobiety nie mają
pojęcia - ciągnął Ury. Chyba, przynajmniej na jakiś czas, powinienem wstąpić do
chłopięcej grupy. Naprawdę powinienem. Mógłbym się niejednego nauczyć! PrzecieŜ
właściwie nie dysponujemy na ich temat Ŝadnymi konkretnymi informacjami. Nasza
wiedza ogranicza się do babiegokręgu. Pójdę i pozostanę tak długo, Ŝeby zebrać
materiał do naszego raportu. Później nie będę mógł wrócić do babiegokręgu czy teŜ
chłopięcej grupy, kiedy je juŜ opuszczę. Albo mogę wrócić na statek, albo podjąć
próbę, Ŝeby zostać męŜczyzną. Więc daj mi szansę, matko, dobrze?
- Nie wiem, dlaczego sądzisz, Ŝe musisz się uczyć, jak zostać męŜczyzną -
odparła matka po chwili. - PrzecieŜ juŜ wiesz.
Ury się wtedy uśmiechnął, a matka otoczyła go ramieniem.
9

A co ze mną? - pomyślałam. Nie wiedziałam nawet, czym jest statek. Chciałam


pozostać tu, w miejscu, gdzie jest moja dusza. Chciałam nadal się uczyć, jak być na
świecie.
Ale bałam się matki i Urego, którzy, jedno i drugie, uprawiali magię, nie
powiedziałam więc nic i tak jak mnie uczono, siedziałam cicho.
Ednede i Ury wypuścili się razem. Noyit, matka Ednedego, była równie rada jak
moja matka, Ŝe dotrzymują sobie towarzystwa, chociaŜ nie dała temu wyrazu.
Wieczorem, w przeddzień wyprawy, obaj chłopcy obeszli wszystkie domostwa
babiegokręgu, co zajęło im wiele czasu. Domy, połoŜone od siebie w zasięgu wzroku
czy głosu, były porozdzielane krzakami, ogrodami, rowami nawadniającymi i
ścieŜkami. W kaŜdym domu matka czekała z dziećmi, Ŝeby powiedzieć "śegnajcie",
tyle Ŝe nie mówiła tego, poniewaŜ mój język nie zna słów na powitanie i poŜegnanie.
Matki zapraszały chłopców do środka i dawały im coś do zjedzenia, coś, co mogli ze
sobą zabrać na drogę do Terytorium. Kiedy chłopcy wchodzili do środka, przybliŜali
się do nich wszyscy domownicy, a następnie dotykali ich dłoni lub policzków.
Pamiętam, jak w taki sam sposób Yit obchodził cały babikrąg. Płakałam wtedy, bo
chociaŜ nie przepadałam za Yitem, wydawało mi się czymś niezrozumiałym, Ŝe ktoś
odchodzi na zawsze - jakby umierał. Tym razem nie płakałam, ale w nocy budziłam
się nieustannie, aŜ usłyszałam, jak Ury wstaje o pierwszym świcie, bierze swoje
rzeczy i cicho wychodzi. Wiedziałam, Ŝe nie śpi równieŜ matka, ale obie
zachowałyśmy się, jak wypada - leŜałyśmy cicho, kiedy wychodził, i jeszcze długo
potem.
Czytałam jej relację zatytułowaną: "Młodzieniec opuszcza babikrąg: marginalny
udział w ceremonii".
Chciała, by w sakwie swojej duszy zabrał radio i przynajmniej od czasu do czasu
nawiązywał z nią kontakt. Był temu niechętny.
- Chcę to zrobić, jak naleŜy, matko - powiedział. - Przedsięwzięcie nie ma sensu,
jeśli łamie się jego reguły.
- Po prostu nie wytrzymam bez Ŝadnych wieści od ciebie, Ury - odparła po
haińsku.
- Ale jeśli radio ulegnie awarii, zostanie zabrane czy coś w tym rodzaju, będziesz
niepokoić się jeszcze bardziej, być moŜe nie mając po temu Ŝadnego powodu.
W końcu zgodziła się zaczekać pół roku, do pierwszych deszczów; wtedy pójdzie
w umówione miejsce, do znaczących południową granicę Terytorium rozległych ruin
nad rzeką, a Ury spróbuje się z nią zobaczyć.
- Ale czekaj tylko dziesięć dni - powiedział. - Jeśli nie będę mógł przyjść, to nie
przyjdę.
Zgodziła się. Pomyślałam, Ŝe postępuje z Urym jak z małym dzieckiem, ulegając
mu we wszystkim. Takie postępowanie nie wydawało mi się właściwe, ale w moim
przekonaniu Ury miał rację. Nikt nie wracał do matki z grupy chłopięcej.
Ury jednak wrócił.
Lato było długie, pogodne i piękne. Uczyłam się obserwować gwiazdy; polega to
na tym, Ŝe w pogodną noc człowiek kładzie się na otwartym zboczu wzgórza, na
wschodniej części firmamentu wybiera sobie gwiazdę i śledzi ją wzrokiem, dopóki ta
nie zajdzie. MoŜna, oczywiście, odwracać spojrzenie, aby oczy trochę odpoczęły,
moŜna zapadać w krótkie drzemki, ale później naleŜy znowu spojrzeć na swą gwiazdę
i okoliczne gwiazdy, i wpatrywać się w nią tak długo, aŜ wyczuje się ruch ziemi, aŜ
człowieka przeniknie świadomość wspólnego ruchu gwiazd, ziemi i duszy. Po zajściu
upatrzonej gwiazdy zapada się w sen i śpi do świtu. Wtedy, jak zwykle, wita się
wschód słońca w świadomym milczeniu. Byłam ogromnie szczęśliwa podczas owych
spędzanych na wzgórzu cudownych ciepłych nocy i pogodnych ranków. Z początku,
10

raz czy dwa razy, wychodziłam na obserwację razem z Hyuru, później jednak
wypuszczałam się samotnie, bo tak było lepiej.
W pierwszych promieniach słońca wracałam po takiej nocy wąską doliną
pomiędzy Skalistym Szczytem a Wzgórzem nad Wioską, kiedy przez krzaki na
zboczu przedarł się męŜczyzna i stanąwszy na ścieŜce, przegrodził mi drogę.
- Nie bój się - powiedział. - Słuchaj!
Był masywnej budowy, półnagi i cuchnął.
Zesztywniałam jak kij. Powiedział "Słuchaj!" w taki sam sposób, jak mówiły to
ciotki, słuchałam więc.
- Twój brat i jego przyjaciel są cali i zdrowi. Twoja matka nie powinna tam iść.
Część chłopców stworzyła bandę. Zgwałcą ją. Ja i kilku innych zabijamy prowodyrów.
Ale to trwa. Twój brat jest w drugiej bandzie. Cały i zdrowy. Powiedz jej. A teraz
powtórz, co ci powiedziałem.
Powtórzyłam słowo w słowo tak, jak nauczono mnie robić, kiedy się słucha.
- Doskonale. Świetnie - odparł i zniknął w górze zbocza, krocząc na swych
kusych, muskularnych nogach.
Matka była gotowa natychmiast ruszyć na Terytorium, ale wiadomość od
męŜczyzny przekazałam równieŜ Noyit, ta zaś zjawiła się na ganku naszego domu,
Ŝeby porozmawiać z matką. Noyit była niewysoką, łagodną kobietą, ogromnie
podobną do swego syna Ednede; lubiła uczyć i śpiewać, po jej domu więc nieustannie
kręciły się dzieci. Widząc, Ŝe matka szykuje się do podróŜy, oznajmiła:
- MęŜczyzna z Domu na Horyzoncie powiada, Ŝe chłopcy są cali i zdrowi. -
ZauwaŜyła, Ŝe matka nie słucha, ciągnęła jednak, udając, Ŝe zwraca się do mnie,
poniewaŜ kobiety nie uczą kobiet. - Powiada, Ŝe kilku męŜczyzn rozbija bandę. Tak
dzieje się zwykle, kiedy chłopięca grupa schodzi na złą drogę. Czasem są w takiej
grupie magowie, prowodyrzy, starsi chłopcy, a nawet męŜczyźni, którzy chcą stworzyć
bandę. Osiadli męŜczyźni zabijają wtedy magów, Ŝeby chłopcom nie stała się
krzywda. Kiedy bandy wypuszczają się poza Terytoria, nikt nie jest bezpieczny.
Osiadli męŜczyźni tego nie lubią. Robią, co naleŜy, by babiemukręgowi zapewnić
bezpieczeństwo. Więc twojemu bratu nie stanie się nic złego.
Matka nadal pakowała do siatki kłącza pigi.
- Dla osiadłych męŜczyzn gwałt jest czymś bardzo, bardzo złym - powiedziała do
mnie Noyit. - Zniechęca do nich kobiety. Jeśli chłopcy zgwałcą jakąś kobietę
prawdopodobnie męŜczyźni zabiją wszystkich chłopców.
Matka w końcu zaczęła słuchać.
Nie poszła na spotkanie z Urym, jednak przez całą porę deszczową była
bezgranicznie nieszczęśliwa. Rozchorowała się i stara Dnemi wysłała do nas Didsu,
która napoiła matkę syropem z jagód gagulca. Podczas choroby, leŜąc na swoim
materacu, prowadziła zapiski na temat chorób i leków, odnotowując, jak chorymi
kobietami zajmują się starsze dziewczęta, poniewaŜ kobiety dorosłe nie wchodzą do
cudzych domów. Ciągle pracowała i ciągle niepokoiła się o Urego.
Pod koniec pory deszczowej, gdy nadciągnęły ciepłe wiatry, a na wzgórzach
rozkwitło miodokwiecie, zwiastując nadejście Pory Rozzłoconego Świata, Noyit
odwiedziła nas ponownie, wybierając chwilę, gdy matka była zajęta pracą w ogrodzie.
- MęŜczyzna z Domu na Horyzoncie powiada, Ŝe sytuacja w grupie chłopięcej
została opanowana - oświadczyła tylko i odeszła.
Matka zaczęła sobie zdawać sprawę, Ŝe chociaŜ Ŝadna dorosła nigdy nie wchodzi
do domu innej dorosłej, Ŝe chociaŜ dorośli rzadko ze sobą rozmawiają, męŜczyźni i
kobiety miewają zaledwie przelotne, często bezduszne związki, a wszyscy męŜczyźni
wiodą naprawdę samotnicze Ŝycie, istnieje jednak rodzaj społeczności, delikatna, lecz
mocna sieć nakazów i zakazów: porządek społeczny. Z jej raportów, wysyłanych na
statek, przebijało to nowe zrozumienie. WciąŜ jednak postrzegała Ŝycie Sorowian jako
11

ułomne, dopatrując się w tutejszych osobach zaledwie rozbitków, Ŝałosne szczątki


czegoś wielkiego.
- Kochanie - powiedziała; po haińsku, w moim języku bowiem nie ma słowa
"kochanie". W domu zawsze zwracała się do mnie po haińsku, pragnąc, bym
całkowicie nie zapomniała jej rodzinnej mowy. - Kochanie, wyjaśniając niepojętą dla
siebie technologię w kategoriach magii, człowiek dowodzi swego prymitywizmu. To nie
krytyka, lecz obiektywne stwierdzenie.
- AleŜ technika nie jest magią - odparłam.
- Jest, w ich przekonaniu; weź tylko pod uwagę tę opowieść, którą ostatnio
zanotowałaś. O CzarnychksięŜnikach Sprzed Czasu, którzy w magicznych skrzynkach
mogli latać w powietrzu, poruszać się w głębinach i pod ziemią.
- W metalowych skrzynkach - poprawiłam ją.
- Innymi słowy: posługując się samolotami, tunelami, statkami podwodnymi;
zapomniana technika jest tu postrzegana jako zjawisko nadnaturalne.
- Skrzynki nie były magiczne - odparłam. - Magiczni byli ludzie. Byli
CzarnymiksięŜnikami. Wykorzystywali swą moc, aby posiąść władzę nad innymi
osobami. MoŜna Ŝyć godnie jako osoba tylko trzymając się od magii na dystans.
- To imperatyw cywilizacyjny, poniewaŜ kilka tysięcy lat temu niekontrolowany
rozwój techniczny doprowadził do kataklizmu. W tym właśnie rzecz. Istnieją w pełni
racjonalne przyczyny irracjonalnego tabu.
W moim języku nie potrafiłam znaleźć ekwiwalentów słów "racjonalne" czy
"irracjonalne". "Tabu" było synonimem słowa "jadowite". Słuchałam matki, poniewaŜ
córka powinna uczyć się od matki, a moja matka wiedziała mnóstwo rzeczy, o których
nie miały pojęcia inne osoby, moja edukacja chwilami była jednak niezwykle trudna.
GdybyŜ w naukach matki zamiast tylu słów było więcej pieśni i przypowieści, bo jej
słowa umykały mi jak woda spływająca przez oka siatki!
Minął Złoty Czas i piękne lato; wrócił Srebrzysty Czas, kiedy przed nadejściem
deszczów w dolinach pomiędzy wzgórzami ścielą się mgły; potem spadły deszcze -
długotrwałe, ciepłe, leniwe, zraszały świat dzień po dniu, dzień po dniu. Nie miałyśmy
wieści o Urym i Ednedem przez rok z górą. Potem, pewnej nocy, cichy poszum kropel
uderzających w strzechę został na chwilę zagłuszony przez skrobanie do drzwi i
słowa:
- Psst... wszystko w porządku... wszystko w porządku.
OŜywiłyśmy ogień i wszyscy przykucnęliśmy w mroku wokół niego, Ŝeby
porozmawiać. Ury bardzo wyrósł i wychudł tak, Ŝe przypominał szkielet obciągnięty
skórą. Szrama, przecinająca górną wargę, podciągnęła ją w górę i mój brat, który nie
mógł teraz wymawiać głosek p, b oraz m, nieustannie obnaŜał zęby w dziwnym
grymasie. Przemawiał głosem męŜczyzny. Skulił się przy ogniu, usiłując wchłonąć
nieco ciepła w swoje kości. Jego odzieŜ przemieniła się w wilgotne łachmany. NóŜ
przywiązany do sznurka zwisał mu z szyi.
- Wszystko w porządku - powtarzał Ury. - Wszystko w porządku. A jednak nie
chcę tam wracać.
Nie powiedział nam wiele o swoim półtorarocznym pobycie w chłopięcej grupie,
utrzymując z uporem, iŜ przygotuje dokładną relację dopiero na pokładzie statku.
Wyznał jednak, co musiałby zrobić, gdyby został na Soro. Musiałby więc wrócić na
Terytorium, posługując się strachem i magią bronić swej pozycji wśród chłopców i tak
długo wykazywać się krzepą, aŜ będzie mógł odejść - to jest opuścić Terytorium i
wędrować samotnie, dopóki nie znajdzie miejsca, w którym męŜczyźni pozwolą mu
osiąść. Ednede sparzył się z pewnym chłopakiem i zamierzał wyruszyć razem z nim
po ustaniu deszczów. Chłopcom w parze, wyjaśnił Ury, było łatwiej, jeśli ich związek
miał charakter seksualny; dopóki nie stanowią konkurencji, męŜczyźni dadzą im
12

spokój. Jednak samotny męŜczyzna w regionie, gdziekolwiek w promieniu trzech dni


marszu od babiegokręgu, musiał stawić czoło tamtejszym osiadłym męŜczyznom.
- Trzy albo cztery lata takiego Ŝycia - powiedział Ury. - Wyzwania, walki,
nieustanna czujność, nie spuszczanie innych z oka, dowodzenie swej siły... dzień po
dniu, noc po nocy. Tylko po to, Ŝeby skończyć jako pustelnik. Nie mogę tego zrobić. -
Spojrzał na mnie. - Nie jestem osobą - powiedział. - Chcę wrócić do domu.
- Zaraz przez radio skontaktuję się ze statkiem - powiedziała matka, ogarnięta
bezgranicznym poczuciem ulgi.
- Nie - odrzekłam.
Ury przyglądał się matce i podniósł dłoń, gdy odwróciła głowę, by do mnie
przemówić.
- Ja wrócę - oświadczył - ale ona nie musi. Dlaczego miałaby wracać?
Tak samo jak ja nauczył się, by nie uŜywać imion bez konkretnego powodu.
Matka przeniosła spojrzenie z niego na mnie, a potem powiedziała z czymś w
rodzaju śmiechu:
- Nie mogę jej tu zostawić, Ury!
- A dlaczego ty miałabyś wracać?
- Bo tego chcę - odparła. - Mam juŜ dość. Więcej niŜ dość. Przez siedem lat
zgromadziliśmy bezmiar materiału na temat kobiet, a teraz twoje obserwacje pozwolą
uzupełnić luki dotyczące męŜczyzn. Wystarczy. Czas juŜ, najwyŜszy czas, byśmy
wrócili do swoich, znów znaleźli się wśród normalnych ludzi.
- Ja nie mam Ŝadnych swoich - zaprzeczyłam. - Nie naleŜę do ludzi. Usiłuję
zostać osobą. Dlaczego chcecie mnie oderwać od mojej duszy? Pragniecie, bym
uprawiała magię! Nie zrobię tego. Nie będę uprawiać magii. Nie będę mówić waszym
językiem. Nie wrócę z wami!
Matka, która wcale nie słuchała, zaczęła odpowiadać coś z gniewem, ale Ury,
gestem kobiety sygnalizującej, Ŝe będzie śpiewać, znów podniósł dłoń i matka
popatrzyła na niego.
- Porozmawiamy później - rzekł. - Podejmiemy decyzję. Teraz muszę się wyspać.
Ukrywał się w naszym domu przez dwa dni, które poświęciliśmy na podjęcie
decyzji, co i jak zrobić. To były okropne dwa dni. Siedziałam w domu, jakbym była
chora - w ten sposób nie musiałam okłamywać innych osób - i we trójkę, matka, Ury i
ja, prowadziliśmy niekończące się rozmowy. Ury prosił matkę, Ŝeby została ze mną; ja
prosiłam ją, by pozostawiła mnie pod opieką Sadne lub Noyit, które by mnie z
pewnością przygarnęły do swoich domostw. Odmówiła. Była matką, ja zaś dzieckiem -
jej władza nade mną była uświęcona. Połączyła się ze statkiem przez radio i
uzgodniła, Ŝe lądownik zabierze nas z jałowego pustkowia odległego o dwa dni
marszu od babiegokręgu. Ukradkiem wymknęliśmy się nocą. Zabrałam tylko sakwę
swojej duszy. Szliśmy przez cały następny dzień, kiedy ustał deszcz, urządziliśmy
postój, Ŝeby się przespać, potem ruszyliśmy dalej, na pustynię. Nie było tu nic prócz
jarów, głazów, pieczar i ruin Sprzed Czasu; grunt, jak to na pustyniach, stanowił
mieszaninę odłamków szkła, twardych bryłek i rozmaitych fragmentów. Nic tu nie
rosło. I tam rozpoczęliśmy czekanie.
Wreszcie otwarło się niebo, spadła z niego i stanęła przed nami na skałach jakaś
lśniąca rzecz, większa od największego domu, nie dorównująca jednak rozmiarem
ruinom Sprzed Czasu. Matka spojrzała na mnie z zagadkowym, mściwym
uśmiechem.
- I czy to jest magia? - zapytała.
Byłoby mi trudno wyrazić inny pogląd, chociaŜ wiedziałam, Ŝe to zaledwie rzecz, a
w rzeczach nie ma Ŝadnej magii. Jest tylko w duszach. Nic nie odpowiedziałam.
Milczałam od wyjścia z domu.
13

***

Postanowiłam sobie z nikim nie rozmawiać, dopóki nie wrócę; wciąŜ jednak byłam
dzieckiem, nawykłym, by słuchać i wypełniać polecenia. Na statku, w tym całkowicie
dla mnie obcym nowym świecie, wytrzymałam zaledwie kilka godzin, a potem
wybuchnęłam płaczem, prosząc, by pozwolono mi wrócić do domu.
- Błagam, błagam, czy mogę juŜ wrócić do domu?
Wszyscy na statku byli dla mnie bardzo dobrzy.
Nawet wtedy potrafiłam porównywać swoje doświadczenia z przejściami Urego.
RóŜnica wydawała się przepastna. Ury był samotny, pozbawiony Ŝywności i
schronienia... wystraszony chłopiec, usiłujący przetrwać w gronie równie
wystraszonych konkurentów, naraŜonych na brutalność starszych od siebie
młodzieńców, którzy za wszelką cenę starali się bronić swojej przewagi, postrzeganej
jako męskość. Ja byłam otaczana opieką, ubierana, karmiona tak obficie, Ŝe zbierało
mi się na wymioty, trzymana w takim cieple, Ŝe ogarniała mnie gorączka, pouczana,
przekonywana, obdarzana przyjaźnią przez mieszkańców ogromnego miasta i cząstką
ich mocy, postrzeganej jako człowieczeństwo. Oboje, Ury i ja, trafiliśmy pomiędzy
CzarnychksięŜników. Oboje, Ury i ja, dopatrywaliśmy się dobrych cech w ludziach,
wśród których przyszło nam Ŝyć, a zarazem Ŝadne z nas nie umiało Ŝyć pomiędzy
nimi.
Ury mi powiedział, Ŝe na Terytorium spędził wiele samotnych nocy w
pozbawionych ciepła kryjówkach, powtarzając sobie w myślach opowieści, których
nauczył się od ciotek, i bezgłośnie odśpiewując zapamiętane pieśni. Na statku, kaŜdej
nocy, robiłam to samo. Z uporem jednak nie powtarzałam opowieści i nie
odśpiewywałam pieśni przed tutejszymi ludźmi. Nie mówiłam w ich obecności w
swoim języku. To był jedyny dostępny mi sposób zachowania milczenia.
Matka była gniewna i, przez długi czas, niewyrozumiała. Twoja wiedza jest
własnością naszego ludu - mawiała.
Milczałam, mogłabym bowiem jedynie odpowiedzieć, Ŝe ten lud nie jest moim
ludem, Ŝe nie naleŜę do Ŝadnego ludu, bo jestem osobą. Miałam język, którym się nie
posługiwałam. Miałam swoje milczenie. Nic więcej.
Uczęszczałam do szkoły; na statku, tak samo jak w babimkręgu, było mnóstwo
dzieci w róŜnym wieku i uczyło nas wielu dorosłych. PrzewaŜnie uczyłam się historii i
geografii Wspólnoty, matka zaś dała mi raport o historii Jedenastej-Soro - Sprzed
Czasu, jak mawiamy - i kazała mi się z nim zapoznać. Wyczytałam, Ŝe miasta mojego
świata były największymi, jakie zbudowano gdziekolwiek i kiedykolwiek, Ŝe, wyjąwszy
niewielkie obszary przewidziane pod uprawę, pokrywały w całości dwa kontynenty, Ŝe
mieszkało w nich sto dwadzieścia miliardów ludzi i Ŝe kiedy wymarły juŜ zwierzęta,
morze i powietrze, zaczęli wymierać równieŜ oni. To była obrzydliwa opowieść.
Przejmowała mnie wstydem i wyraŜałam w duszy pragnienie, by nie znał jej nikt na
statku i w całej Wspólnocie. A przecieŜ, pomyślałam, jeśli znają te same historie
Sprzed Czasu co ja, muszą pojmować, jak nieuchronnie magia obraca się przeciwko
sobie samej.
Po upływie niespełna roku matka oznajmiła, Ŝe lecimy na Hain. Lekarz pokładowy
pospołu ze swymi mądrymi urządzeniami naprawił wargę Urego; moja matka i brat
zarchiwizowali wszelkie zdobyte informacje; Ury był dostatecznie dorosły, by zacząć
się przygotowywać do Szkół Wspólnoty, gdyby chciał do nich wstąpić. Ja nie byłam w
kwitnącym stanie i doktor ze swoimi urządzeniami nie potrafił mnie naprawić. Traciłam
na wadze, kiepsko sypiałam, miewałam okropne bóle głowy.
Zaczęłam miesiączkować prawie natychmiast, gdy znalazłam się na pokładzie statku i
noszenie podpasek znosiłam bardzo źle.
14

- Nie słuŜy ci Ŝycie tutaj - stwierdziła matka. - Musisz być na otwartym powietrzu.
Na jakiejś planecie. Cywilizowanej planecie.
- Jeśli polecę na Hain - odparłam - a potem wrócę, znajome osoby nie będą Ŝyć
od setek lat.
- Pogodna - powiedziała matka - musisz przestać myśleć kategoriami Soro.
Musisz przestać się zwodzić i dręczyć, zacznij wreszcie patrzeć w przód, nie zaś za
siebie. Masz przed sobą całe Ŝycie. Hain jest miejscem, gdzie nauczysz się, jak je
przeŜyć.
Zmobilizowałam w sobie całą odwagę i odparłam w swoim języku:
- Nie jestem juŜ dzieckiem. Nie masz nade mną władzy. Nie polecę. Lećcie beze
mnie. JuŜ nie masz nade mną władzy!
Nauczono mnie, by takich właśnie słów uŜywać wobec maga, CzarnegoksięŜnika.
Nie wiem, czy matka w pełni je zrozumiała, pojęła jednak, Ŝe napawa mnie
śmiertelnym lękiem i to nakazało jej milczenie.
Po dłuŜszej chwili rzekła w języku haińskim:
- Zgoda. Nie mam nad tobą władzy. Ale mam pewne prawa - wynikłe z lojalności i
miłości.
- Wszystko, co oddaje mnie w twoją moc, jest naganne - odparłam wciąŜ w swoim
języku.
Popatrzyła na mnie przeciągle.
- Przypominasz jedną z nich - powiedziała. - Jesteś jedną z nich. Nie wiesz, na
czym polega miłość. Zamknęłaś się w sobie jak skała. Nie powinnam była zabierać
cię ze sobą. Ludzie przycupnięci w ruinach społeczeństwa... brutalni, nietolerancyjni,
ignoranccy, przesądni... Ŝyjący w okropnym osamotnieniu... I pomyśleć, Ŝe
pozwoliłam, by przerobili cię na swoją modłę!
- Kształciłaś mnie - odparłam, a moje usta zaczęły drŜeć, wymawiając słowa. -
Tak samo jak tutejsza szkoła. Ale najpierw kształciły mnie ciotki i chciałabym
skończyć u nich naukę. - Płakałam, lecz wciąŜ stałam nieporuszenie, zaciskając
pięści. - Jeszcze nie jestem kobietą. Chcę zostać kobietą.
- AleŜ, Godi, będziesz nią!... Tu staniesz się dziesięciokroć bardziej kobieca niŜ
na Soro... musisz tylko spróbować zrozumieć, uwierzyć mi...
- Nie masz nade mną władzy - odparłam, zaciskając powieki i zatykając uszy
dłońmi. Wtedy zbliŜyła się do mnie, przytuliła, ale stałam sztywno, znosząc jej uścisk,
dopóki nie opuściła ramion.
Podczas naszego pobytu na planecie całkowicie zmieniła się załoga statku.
Pierwsi Obserwatorzy polecieli na inne światy i teraz naszym koordynatorem był
gethenijski archeolog o imieniu Arrem, osoba niezbyt juŜ młoda, spostrzegawcza i
łagodnego usposobienia. Arrem odwiedzał/a planetę tylko dwukrotnie, lądując na
opustoszałych kontynentach, moŜliwość więc porozmawiania z nami, którzyśmy
"mieszkali wśród Ŝywych", jak to ujmował/a, była przez niego mile widziana. Arrem nie
była męŜczyzną - miałam zresztą kłopoty z przywyknięciem do nieustannej obecności
męŜczyzn - a zarazem nie był kobietą; nie był/a zupełnie dorosły/a, chociaŜ przestał/a
być dzieckiem - był/a po prostu osobą, równie samotną jak ja. Kiedy nastąpił kryzys,
Arrem odbył/a z moją matką kilka narad i wystąpił/a z sugestią, by matka pozwoliła mi
wrócić na planetę. Ury, uczestniczący w niektórych rozmowach, przekazał mi ich
treść.
- On/ona powiada, Ŝe jeśli polecisz na Hain, prawdopodobnie umrzesz - oznajmił.
- Umrze twoja dusza. Utrzymuje, Ŝe pewne sprawy, których się nauczyliśmy, są
zgodne z naukami ich getheńskiej religii. To powstrzymało matkę przed paplaniną o
prymitywnych przesądach... Arrem dodał/a, Ŝe moŜesz być uŜyteczna dla Wspólnoty,
jeśli pozostaniesz na Soro i skończysz tam edukację. Będziesz nieocenionym źródłem
wiedzy. - Ury zachichotał, a po dłuŜszej chwili ja równieŜ parsknęłam śmiechem. -
15

Będą cię eksploatować jak kopalnię na asteroidzie. - Zamilkł, a potem dodał: - Wiesz,
Ŝe jeśli ty zostaniesz, a ja polecę, oboje umrzemy.
Tak mawiali młodzi ludzie ze statków, gdy ktoś miał pozostać, a kto inny wyruszyć
w międzygwiezdną podróŜ. śegnaj, umarliśmy. Było to prawdą.
- Wiem - odparłam. Czułam, jak ściska mi się w gardle i byłam wystraszona. W
rodzinnych stronach nie widziałam, by płakała dorosła osoba, to jest widziałam tylko
raz, kiedy umarło dziecko Sut. Sut wyła przez całą noc. Wyła jak pies, powiedziała
matka, ale ja nigdy nie widziałam i nie słyszałam psa; słyszałam tylko rozpaczliwy
kobiecy płacz. Bałam się, Ŝe mój moŜe zabrzmieć tak samo.
- Skoro mogę wrócić, to kto wie, czy po zdobyciu duszy nie odwiedzę Hainu -
powiedziałam po haińsku.
- W ramach włóczęgi? - zapytał w moim języku Ury i wybuchając śmiechem
równieŜ mnie skłonił do śmiechu.
Brat nikomu nie jest dany na zawsze. Wiedziałam o tym.
PoniewaŜ jednak Ury wrócił, chociaŜ juŜ był dla mnie martwy, i ja z martwych
mogłam wrócić do niego; a przynajmniej udawać, Ŝe wrócę.
Matka podjęła decyzję. Jeszcze przez rok pozostanie ze mną na statku, podczas
gdy Ury uda się na Hain. Będę nadal uczęszczać do szkoły; jeśli po upływie roku
wciąŜ będę chciała wrócić na planetę - wrócę na nią. Wtedy za mną czy beze mnie
matka poleci na Hain, do Urego. Będę mogła podąŜyć ich śladem, jeśli kiedykolwiek
zapragnę się z nimi zobaczyć. Był to kompromis, który nie zadowalał Ŝadnego z nas,
zawarliśmy go jednak nie mogąc znaleźć innego wyjścia.
Przed odjazdem Ury dał mi swój nóŜ.
Kiedy odjechał, usiłowałam się nie rozkleić. CięŜko pracowałam, by zapamiętać
wszystko, czego uczono mnie w pokładowej szkole, a poza tym próbowałam wpoić
Arrem/owi zasady bycia świadomym i unikania czarów. Uprawiali/ły/śmy wolnomarsze
po okrętowym ogrodzie i oprzytomniające formy pierwszej godziny gheteńskiej
Haddary z Karhide (nie pamiętam, czy coś takiego jest w LRC - tu uŜyłam terminologii
taoistycznej), dochodząc do zgodnego wniosku, Ŝe są bardzo podobne.
Statek pozostawał w układzie Soro nie tylko z powodu mojej rodziny, lecz takŜe, a
moŜe przede wszystkim, w związku ze swoją nową załogą, złoŜoną głównie z
zoologów, którzy ściągnęli tu, aby przeprowadzić badania nad morskim stworzeniem z
Jedenastej-Soro, rodzajem głowonoga, charakteryzującego się za sprawą mutacji czy
teŜ naturalnej ewolucji wysoką inteligencją. Istniały jednak problemy z
porozumiewaniem się.
- Niemal równie powaŜne, jak z tutejszą ludzką populacją - stwierdziła Stanowcza,
zoolog, która będąc naszą nauczycielką bezlitośnie nas wykpiwała. Dwa razy
lądownikiem zabrała nas na nie zamieszkane wysepki półkuli północnej, gdzie
mieściły się jej stacje badawcze. Osobliwych uczuć przysporzyły mi te powroty na mój
świat, podczas których jednak byłam tak daleko od ciotek, sióstr i swojej siostrzanej
duszy; milczałam wszakŜe.
Widziałam, jak z głębin wynurza się ogromne, lękliwe stworzenie, po którego
wijących się mackach przepływa barwna fala, i słyszałam towarzyszący temu
dźwięczny rozedrgany głos, a jednak to wszystko trwało tak krótko, Ŝe dobiegło końca,
zanim człowiek na dobre zdołał dostrzec barwy czy usłyszeć dźwięk. Maszyna
zoologów wytworzyła róŜową poświatę i mechaniczne przyspieszony szczebiot, który
wobec bezmiaru morza brzmiał metalicznie i słabo. Głowonóg opowiedział w swoim
srebrzyście pięknym nierzeczywistym języku.
- PK - powiedziała do nas z ironią Stanowcza. - Problem Komunikacyjny. - Nie
wiemy, o czym ze sobą rozmawiamy.
Odpowiedziałam na to:
16

- Nauczyłam się czegoś podczas mojej tutejszej edukacji. Jedna z pieśni powiada
- zawahałam się, usiłując prawidłowo przetłumaczyć to na haiński - powiada, Ŝe
myślenie jest jednym ze sposobów działania, słowa zaś - jednym ze sposobów
myślenia.
Stanowcza popatrzyła na mnie, Ŝeby wyrazić - jak uznałam - swoją dezaprobatę,
prawdopodobnie jednak po prostu tylko dlatego, Ŝe nigdy dotąd nie usłyszała z moich
ust nic prócz "tak".
- Sugerujesz więc, Ŝe nie mówi słowami?
- MoŜe wcale nie mówi. MoŜe myśli.
Stanowcza przypatrywała mi się jeszcze przez chwilę, a potem powiedziała:
- Dziękuję. - Sprawiała takie wraŜenie, jakby teŜ rozmyślała. śałowałam, Ŝe nie
mogę tak jak głowonóg pogrąŜyć się w wodzie.
Inni młodzi ludzie ze statku byli przyjaźni i dobrze wychowani. Te słowa nie mają
odpowiedników w mojej mowie. Ja byłam nieprzyjazna i źle wychowana, trzymali się
więc ode mnie z daleka. Byłam im za to wdzięczna. Trudno jednak znaleźć na statku
miejsce gwarantujące samotność. Oczywiście, kaŜdy z nas miał własny pokój;
chociaŜ niewielki rozmiarem, Heyho był statkiem badawczym haińskiej konstrukcji,
zbudowanym w taki sposób, by swej załodze, czasem pozostającej na orbicie
wokółplanetarnej całymi latami, zapewnić wygodę, rozmaitość i piękno. Ale został
zaprojektowany. Wszystko tu było ludzkim dziełem - wszystko było ludzkie.
Dysponując znacznie większymi szansami na przebywanie w samotności aniŜeli w
naszym jednoizbowym domu, czułam się tu jednak pojmana w pułapkę, podczas gdy
tam - miałam poczucie swobody. Nieustannie odczuwałam ciśnienie ludzkiej
obecności. Obecności ludzi wokół mnie, ludzi przy mnie, ludzi napierających na mnie,
naciskających, bym stała się jednym z nich, jednym z ludzi. JakŜe mogłam tu
zdobywać duszę? Z najwyŜszym trudem umiałam ją zachować. śyłam ogarnięta
przeraŜeniem, Ŝe mogę ją bezpowrotnie utracić.
Jeden z kamyków, które nosiłam w sakwie swojej duszy, mały szpetny kamyk,
znaleziony pewnego dnia Rozsrebrzonej Pory w pewnym miejscu na wzgórzach
opodal rzeki, mały okruch mojego świata, stał się moim światem. KaŜdego wieczoru
wyjmowałam go i ściskałam w dłoni, a potem, usiłując zasnąć, myślałam o skąpanych
w słońcu nadrzecznych wzgórzach i wsłuchiwałam się w cichy pomruk urządzeń
pokładowych, przypominający szum mechanicznego morza.
Lekarz, nie dając za wygraną, poił mnie rozmaitymi środkami na wzmocnienie.
KaŜdego ranka jadłam śniadanie z matką. Kontynuowała pracę, porządkując, pod
kątem sporządzenia raportu dla Wspólnoty, materiały zebrane przez wszystkie te lata
na Jedenastej-Soro, ale wiedziałam, Ŝe ta praca nie idzie jej dobrze. Dusza matki była
tak samo zagroŜona jak moja.
- Ty się nigdy nie poddasz, prawda, Godi? - zapytała pewnego ranka, przerywając
ciszę naszego śniadania. Niczego nie chciałam tą ciszą powiedzieć, po prostu
odpoczywałam w niej.
- Matko, ja chcę wrócić do domu i ty chcesz wrócić do domu - odparłam. - MoŜe
więc wrócimy?
Wyraz jej twarzy, dopóki rozumiała mnie opacznie, był przez chwilę dziwny, zaraz
potem jednak odczytałam w nim rozpacz, poczucie klęski i ulgi.
- Umrzemy? - zapytała mnie, a kąciki jej ust zaczęły opadać.
- Nie wiem. Najpierw powinnam stworzyć swą duszę. Wtedy będę wiedziała, czy
mogę podąŜyć za tobą.
- Zdajesz sobie sprawę, Ŝe ja nie mogę wrócić. Decyzja zaleŜy od ciebie.
- Wiem. Wyrusz do Urego - odparłam. - Wracaj do domu. Tu umieramy obie.
17

Wtedy zaczęłam wydawać z siebie odgłosy, jakieś pochlipywanie, zawodzenie.


Matka płakała. Podeszła do mnie i otoczyła ramionami, a ja równieŜ mogłam przytulić
swoją matkę, poniewaŜ jej zaklęcie straciło moc.

***

Ze zniŜającego się lądownika dostrzegłam oceany Jedenastej-Soro i ogarnięta


bezgraniczną radością pomyślałam sobie, Ŝe kiedy będę dorosła i samotnie wyruszę
na włóczęgę, pójdę nad morze, aby obserwować wodne stworzenia tak długo, aŜ
pojmę, co myślą migotliwą kaskadą odcieni i dźwięków. Będę słuchać i uczyć się, aŜ
moja dusza dorówna rozmiarem świetlistemu światu. Zawirowały pod nami pokryte
szramami pustkowia, ruiny wielkie jak kontynenty, bezkresne obszary ziem jałowych.
Wylądowaliśmy. Miałam sakwę swojej duszy, zwieszający się na sznurku z szyi nóŜ
Urego, implant łączności za prawym uchem i apteczkę, którą skompletowała dla mnie
matka.
- Po co miałabyś umierać z powodu zainfekowanego palca? - powiedziała.
Ludzie z załogi lądownika poŜegnali się ze mną, ale ja zapomniałam, Ŝeby to
zrobić. Ruszyłam w stronę obrzeŜa pustyni, w stronę domu.
Było lato i maszerowałam przez większą część krótkiej ciepłej nocy. Dotarłam do
babiegokręgu mniej więcej w połowie drugiego dnia. OstroŜnie zbliŜyłam się do
naszego domu, biorąc pod uwagę moŜliwość, Ŝe ktoś sprowadził się do niego
podczas naszej nieobecności - był jednak pusty, taki, jakim go zostawiliśmy. Materace
zapleśniały, więc wraz z pościelą wystawiłam je na słońce, a następnie poszłam do
ogrodu, Ŝeby sprawdzić, co w nim na dziko wyrosło. Pigi skarlało i było nadmiernie
ziarniste, znalazłam jednak kilka dobrych kłączy. Podszedł i zagapił się na mnie mały
chłopczyk; był zapewne synkiem Migi. Po chwili nadeszła Hyuru. Przykucnęła obok
mnie na słońcu. Uśmiechnęłam się na jej widok, ona odwzajemniła uśmiech,
potrzebowałyśmy jednak pewnego czasu, Ŝeby znaleźć słowa.
- Twoja matka nie wróciła - stwierdziła Hyuru.
- Umarła - odparłam.
- Współczuję - rzekła Hyuru.
Obserwowała, jak wykopuję następne kłącze.
- Przyjdziesz do śpiewaczego kręgu? - zapytała.
Kiwnęłam głową.
Znów się uśmiechnęła. Z tą swoją róŜanośniadą skórą i szeroko rozstawionymi
oczyma Hyuru była teraz bardzo piękna, a jednak miała taki sam uśmiech jak wtedy,
gdyśmy były małymi dziewczynkami.
- Ehej! - westchnęła z głębokim zadowoleniem, legła na brzuchu i wsparła głowę
na dłoniach. - To wspaniale!
Przejęta szczęściem, kontynuowałam wykopki.
Tego roku i jeszcze przez dwa następne byłam z Hyuru i dwiema innymi
dziewczynami w śpiewaczym kręgu. WciąŜ bardzo często przyłączała się Didsu, a
takŜe Han, kobieta, która osiadła w naszym babimkręgu, Ŝeby wydać na świat swoje
pierwsze dziecko. W śpiewaczym kręgu starsze dziewczęta przekazują sobie
opowieści, pieśni i mądrości poznane od własnych matek, młode kobiety zaś, które
mieszkały w innych babichkręgach - to, co z nich wyniosły; w ten sposób kobiety
wzajemnie stwarzają sobie dusze i uczą się, jak stwarzać dusze swoim dzieciom.
Han mieszkała w domu, gdzie umarła stara Dnemi. Kiedy w babimkręgu
mieszkała moja rodzina, nie umarł tu nikt prócz dziecka Sut. Matka uskarŜała się, Ŝe
nie dysponuje Ŝadnymi materiałami na temat śmierci i pochówku. Sut oddaliła się ze
swoim dzieckiem, Ŝeby juŜ nigdy nie wrócić, i nikt nie rozmawiał na ten temat. Sądzę,
18

Ŝe to właśnie w największym stopniu zniechęciło matkę do innych. Była rozgniewana i


przejęta wstydem, Ŝe nie moŜe iść pocieszyć Sut i Ŝe nikt tego nie zrobił.
- To nieludzkie - stwierdziła. - To po prostu zezwierzęcenie. Trudno o wyraźniejszy
dowód, Ŝe mamy tu do czynienia ze zwichniętą kulturą - nie społecznością, lecz
zaledwie szczątkami społeczności. Okropnym i odpychającym ubóstwem.
Nie wiem, czy śmierć Dnemi zmieniłaby jej opinię. Dnemi umierała długo, na
niewydolność nerek, jak sądzę: nabrała ciemnopomarańczowej barwy, jak przy
Ŝółtaczce. Dopóki mogła się poruszać, nikt jej nie pomagał. Kiedy przez dzień czy dwa
nie wyszła z domu, kobiety zaczęły do niej wysyłać dzieci z opałem, wodą i strawą.
Trwało to przez całą zimę; potem, pewnego ranka, mała Rashi powiedziała swojej
matce, Ŝe Ciotka Dnemi "się gapi". Kilka kobiet udało się do domu Dnemi, wchodząc
tam po raz pierwszy i ostatni. Zwołały wszystkie dziewczęta ze śpiewaczego kręgu,
abyśmy mogły się nauczyć, jak naleŜy postępować. Na zmianę siedziałyśmy przy
zwłokach albo na ganku i śpiewałyśmy spokojne albo dziecięce pieśni, Ŝeby dać
duszy dzień i noc na opuszczenie ciała i domu; potem starsze kobiety spowiły zwłoki
w pościel, przymocowały je do czegoś na kształt noszy i wyruszyły w stronę pustkowi.
Tam, pod skałą czy kamiennym kopczykiem wśród ruin staroŜytnego miasta, zmarła
miała być zwrócona ziemi.
- To są krainy umarłych - wyjaśniła Dnemi. - Pozostają w nich ci, którzy odeszli.
Rok później w tym domu osiadła Han. Kiedy jej dziecko zaczęło przychodzić na
świat, poprosiła Didsu o pomoc, Hyuru zaś i ja, Ŝeby się nauczyć, obserwowałyśmy z
ganku. To był cudowny widok, widok, który zbudował mój i równieŜ Hyuru sposób
myślenia.
- TeŜ chciałabym to urobić! - oświadczyła Hyuru.
Milczałam, lecz pomyślałam sobie: "Ja teŜ, ale dopiero znacznie później,
poniewaŜ mając dziecko traci się wszelkie szansę na samotność".
I chociaŜ piszę teraz o innych, o związku między osobami, sednem, istotą mojego
Ŝycia jest samotność.
W moim przekonaniu nie moŜna opisywać samotności. Pisać to znaczy mówić,
komunikować się z innymi. KP, jak powiedziałaby Stanowcza. Samotność jest
zaniechaniem komunikacji, nieobecnością innych, samoswoim i samowystarczalnym
bytowaniem.
Samotność kobiety w babimkręgu opiera się, rzecz jasna, na obecności nieco
oddalonych innych kobiet, jest więc samotnością względną, a zatem ludzką.
Osiadłych męŜczyzn łączą tylko związki z kobietami, nigdy wzajemne; siedlisko
stanowi immanentny, jakkolwiek odległy element babiegokręgu. Nawet kobieta na
włóczędze jest cząstką społeczności - jej ruchomym elementem, spajającym
elementy osiadłe. Tylko samotność męŜczyzn i kobiet, postanawiających Ŝyć z dala
od siedlisk, jest absolutna. Istnieją światy, gdzie takie osoby są nazywane świętymi
lub świątobliwymi. Skoro odosobnienie jest najpewniejszym sposobem zapobiegania
magii, uwaŜa się na moim świecie, Ŝe są CzarnymiksięŜnikami, banitami z własnej lub
cudzej woli, ofiarami swojego sumienia.
Wiedziałam, Ŝe jestem przepojona magią, cóŜ jednak na to mogłam poradzić?... w
związku z czym obudziło się we mnie pragnienie odejścia. O ileŜ łatwiej i bezpieczniej
byłoby Ŝyć w samotności! Jednocześnie, i z coraz większą mocą, pragnęłam, by
dowiedzieć się czegoś więcej o wielkiej nieszkodliwej magii, zaklęciach, jakie rzucają
na siebie wzajem męŜczyźni i kobiety.
Przedkładałam zbieractwo nad uprawę i sporo czasu spędzałam na wędrówkach
wśród wzgórz; przy tych okazjach, zamiast trzymać się z daleka od domostw
męŜczyzn, podchodziłam do nich jak najbliŜej i przypatrywałam się ich mieszkańcom,
jeśli ci akurat przebywali na dworze. MęŜczyźni zaś spoglądali na mnie. Długie
połyskliwe włosy Kulawego MęŜczyzny z Dołu Rzeki zaczynały siwieć, kiedy jednak
19

zaczynał śpiewać swoje pieśni bez końca, łapałam się na tym, Ŝe siadam i słucham,
jak gdyby miękły wszystkie kości moich nóg. Był bardzo przystojny. Tak samo jak
Tret, którego chłopcem pamiętałam z babiegokręgu i który był synem Beyhu. Wrócił z
chłopięcej grupy i wędrówki, następnie zaś w dolinie Potoku Czerwonej Skały
zbudował dom i załoŜył piękny ogród. Miał wydatny nos, wielkie oczy, długie ramiona i
nogi, wysmukłe dłonie; poruszał się bezgłośnie, prawie jak Arrem w swym rytualnym
tańcu. Często w Dolinie Czerwonego Potoku zbierałam jagody.
ZbliŜył się do mnie ścieŜką i przemówił:
- Jesteś siostrą Urego. - Miał bardzo cichy, opanowany głos.
- Umarł - odparłam.
MęŜczyzna z Czerwonej Skały skinął głową.
- To jego nóŜ.
Nigdy na moim świecie nie rozmawiałam z męŜczyzną. Teraz doznawałam
najosobliwszych uczuć. Dalej zbierałam jagody.
- Zrywasz zielone - stwierdził MęŜczyzna z Czerwonej Skały. Jego miękki,
przepełniony uśmiechem głos sprawił, Ŝe znowu zmiękły mi kości.
- Chyba nikt cię jeszcze nie tknął - powiedział. - Ja zrobiłbym to delikatnie. Myślę
o tym, myślę o tobie, odkąd pojawiłaś się tu po raz pierwszy na początku lata.
Popatrz, na tamtym krzaku są dojrzałe. Te są zielone. Podejdź tutaj.
ZbliŜyłam się do niego i do krzaka pokrytego dojrzałymi jagodami.
Na statku Arrem mi powiedział/ła, Ŝe wiele języków ma jedno słowo na określenie
Ŝądzy, związku pomiędzy matką i dzieckiem, związku pomiędzy siostrzanymi lub
bratnimi duszami, uczuć wreszcie, jakie się Ŝywi wobec rodzinnego domu i rzeczy
uświęconych i Ŝe to słowo brzmi "miłość". Nie ma w moim języku słowa tak
wszechobejmującego. MoŜe matka się nie myli utrzymując, Ŝe człowiecza wielkość
sczezła w moim świecie wraz z ludźmi Sprzed Czasu, pozostawiając jedynie małe,
Ŝałosne, ułomne istoty i myśli. W moim języku miłość opisuje się wieloma słowami.
Jednego z nich nauczyłam się od Człowieka z Czerwonej Skały. Wyśpiewywaliśmy je
do siebie.
W małej kotlince nad strumykiem wznieśliśmy szałas i, zaniedbując swoje ogrody,
zbieraliśmy mnóstwo słodkich jagód.
Do mojej małej podręcznej apteczki matka włoŜyła dość środków
antykoncepcyjnych, by starczyło mi ich na całe Ŝycie. Nie ufała sorowiańskiemu
zielarstwu. Ja ufałam i okazało się skuteczne.
Kiedy jednak mniej więcej rok później, podczas Złotej Pory, postanowiłam
wypuścić się na włóczęgę, doszłam do wniosku, Ŝe mogę trafić w miejsca, gdzie o
zioła będzie trudno, w związku z tym wszczepiłam sobie w tylną część lewego ucha
miniaturowy antykoncepcyjny moduł. Zaraz potem poŜałowałam tego postępku, który
w moich oczach zakrawał na magię. Zdołałam jednak zwalczyć w sobie to przesądne
przekonanie; moduł nie był bardziej magiczny niŜ zioła, miał jedynie dłuŜsze od nich
działanie. W duszy złoŜyłam matce przyrzeczenie, Ŝe nigdy nie będę przesądna.
Kiedy moduł zarósł skórą, wzięłam sakwę swej duszy, nóŜ Urego, apteczkę matki i
wyruszyłam w świat.
Uprzedziłam o tym Hyuru i MęŜczyznę z Czerwonej Skały. Całą noc spędziłam z
Hyuru nad rzeką na śpiewach i rozmowach. MęŜczyzna z Czerwonej Skały zapytał
swoim łagodnym głosem:
- Dlaczego chcesz odejść?
Ja zaś odparłam:
- Aby wyzwolić się spod twojej magii, CzarnyksięŜniku - co było, przynajmniej w
części, zgodne z prawdą. Gdybym odwiedzała go nadal, mogłoby skończyć się tym,
Ŝe odwiedzałabym go zawsze. Pragnęłam zaś dać swojej duszy i ciału większy świat
do Ŝycia.
20

Opowiedzieć o latach mojej włóczęgi to zadanie trudniejsze niŜ inne. PK! Kobieta
na włóczędze jest całkowicie samotna, wyjąwszy chwile, gdy osiadłego męŜczyznę
prosi o seks bądź teŜ przez jakiś czas obozuje w babimkręgu, Ŝeby pośpiewać i
posłuchać. Jeśli zbliŜy się do terytorium grupy chłopięcej - grozi jej
niebezpieczeństwo; tak samo, kiedy natknie się na zbira; i jeszcze, kiedy spotka ją
wypadek lub kiedy trafi na skaŜone obszary. Ma obowiązki tylko wobec siebie, a
podobna swoboda bywa ogromnie ryzykowna.
W prawej małŜowinie usznej nosiłam miniaturowy komunikator; zgodnie z
przyrzeczeniem co czterdzieści dni wysyłałam na statek sygnał oznaczający
"Wszystko w porządku". Gdybym zapragnęła opuścić planetę, miałam wysłać inny
sygnał. Mogłabym wezwać lądownik, Ŝeby wykaraskać się z tarapatów, chociaŜ
jednak kilkakrotnie wpadłam w powaŜne kłopoty, ani mi przez myśl nie przeszło, Ŝeby
wysłać wezwanie. Moje emisje były zaledwie spełnieniem obietnicy złoŜonej matce i
jej ludowi, strukturze, do której juŜ nie naleŜałam, pustym gestem.
śycie w babimkręgu czy teŜ Ŝycie osiadłego męŜczyzny przebiega, jak juŜ
mówiłam, wedle powtarzalnych wzorów. Nie zdarza się nic nowego. A dusza
nieustannie domaga się nowych wraŜeń. A zatem karmą dla młodej duszy jest
wędrówka, włóczęga, podróŜ, niebezpieczeństwo, odmiana. Lecz, oczywiście, nawet
w podróŜy, niebezpieczeństwie i odmianie kryje się swoista nuda. W końcu kaŜda
inność zaczyna się powtarzać: kolejne wzgórze, kolejna rzeka, kolejny męŜczyzna,
następny dzień. Stopy zaczynają zataczać obszerny, obszerny krąg. W ciele budzą
się wspomnienia rzeczy wyuczonych w domu oŜywa imperatyw nieruchomości.
Świadomego postrzegania. Świadomości drobiny piasku pod stopą. Świadomości
skóry, dotykającej owej drobiny, dotyku i aromatu powietrza muskającego policzek,
promieni słońca pionowo, ukośnie i zmiennie przenikającego atmosferę, barwy traw
porastającej zbocza wzgórz za rzeką, doznań duszy i ciała, migotliwej kaskady fal i
kolorów w przeuroczych mrokach głębin, nieskończenie ruchomej, zmiennej i ciągle
nowej.
W końcu więc wróciłam do domu. W którym nie było mnie od mniej więcej
czterech lat.
Hyuru, po wyprowadzce od matki, zamieszkała w naszym domu. Nie wyruszyła na
włóczęgę, zaczęła jednak bywać w Dolinie Potoku Czerwonej Skały i zaszła w ciąŜę.
Byłam rada, Ŝe zamieszkała w naszej dawnej sadybie. Jedynym pustym domem był
teraz na poły zrujnowany, stojący obok gospodarstwa Hedimi. Postanowiłam
zbudować nowy. Wykopałam kolisty dół, sięgający mi po pierś i ta praca zajęła mi
większą część lata. Wycięłam gałązki, poprzeplatałam je i solidnie, od środka i z
zewnątrz, wylepiłam błockiem. Pamiętam, jak wiele lat temu wykonywałam taką samą
pracę pod okiem matki, która powiedziała: "Dobrze! Doskonale!"
Nie zadaszyłam budowli, gorące więc słońce lata przemieniło błocko w wyschniętą
glinę. Potem, przed nadejściem pory deszczowej, trzema warstwami pokryłam dom
strzechą z trzciny, miałam bowiem dość moknięcia przez całą zimę.
Mój babikrąg przypominał raczej prostą aniŜeli krąg, domy bowiem ciągnęły się
brzegiem rzeki na dystansie plus minus trzech kilometrów; mój dom, połoŜony w górę
rzeki względem pozostałych, sporo tę prostą wydłuŜył. Ledwie od siebie widziałam
dym z kominka Hyuru. Wkopałam się w nasłonecznione zbocze, z dobrym
odwodnieniem. To wciąŜ jest bardzo dobry dom.
Zaczęłam wieść osiadły Ŝywot. Nieco czasu poświęcałam zbieractwu,
ogrodnictwu, naprawom i wszystkim tym nudnym powinnościom codziennego Ŝycia,
nieco zaś - śpiewom i przemyśliwaniu pieśni i opowieści poznanych tu, w domu, ale
równieŜ zapamiętanych ze statku. Szybko odgadłam, dlaczego kobiety chętnie
podsyłają swoje dzieci, by ich słuchały, pieśni bowiem i opowieści są po to, Ŝeby ich
słuchano i wysłuchiwano.
21

- Słuchajcie - mawiałam do dzieci z babiegokręgu.


To pojawiały się, to czmychały jak mniejsze i większe rybki w rzece, jedno, dwoje,
pięcioro, w róŜnym wieku, mali i więksi. Kiedy przychodziły, śpiewałam i opowiadałam,
gdy umykały - pogrąŜałam się w milczeniu. Czasem udzielałam się w śpiewaczym
kręgu, Ŝeby ze starszymi dziewczętami podzielić się wiedzą zdobytą w czasie
włóczęgi. Do tego ograniczały się moje działania, naleŜy jednak wspomnieć, Ŝe
zawsze wychodziłam ze skóry, Ŝeby mieć świadomość wszystkiego, co robię.
Dzięki samotności dusza broni się przed uprawianiem magii i padania jej ofiarą;
dzięki świadomości unika monotonii i znudzenia. Nic nie nudzi, jeśli to coś postrzega
się świadomie. MoŜe irytować, ale nie nudzi. Przyjemność pozostaje przyjemnością,
dopóki ma się świadomość, Ŝe nią jest. Moim zdaniem zachowywanie świadomości to
najtrudniejsze z zadań, jakie spoczywają przed duszą.
Pomagałam Hyuru przy jej dziecku - dziewczynce - i bawiłam się z nim. Potem, po
paru latach, usunęłam moduł antykoncepcyjny ze swojego prawego ucha. PoniewaŜ
pozostało po nim niewielkie wgłębienie, rozpaloną igłą przebiłam w tym miejscu
małŜowinę na wylot i zawiesiłam tam klejnocik, który podczas wędrówki znalazłam w
ruinach. Nosiłam go podczas wypraw zbierackich. Trzymałam się z dala od Doliny
Czerwonej Skały. Mieszkający tam męŜczyzna zachowywał się tak, jakby miał do
mnie wyłączne prawo. Nadal go lubiłam, ale nie budziła we mnie zachwytu aura magii,
jaką roztaczał, jego fantazja i władza, jaką nade mną zyskał. Ruszyłam na wzgórza,
ku północy.
Mniej więcej w tym czasie, kiedy wróciłam, w Północnym Domu osiadło dwóch
młodych męŜczyzn. Często z chłopięcych grup ich członkowie wychodzą parami,
utrzymując związek po opuszczeniu Terytorium. Zwiększa to ich szanse na
przetrwanie. Czasem ten związek ma charakter seksualny, czasem nie; czasem trwa,
czasem się rozpada. Jeden z tworzących tę parę młodzieńców odszedł zeszłego lata
z pewnym męŜczyzną. Ten, który pozostał, nie był przystojny, niemniej jednak
zwróciłam na niego uwagę. Miał w sobie rodzaj dobroci i opiekuńczości, która mi się
podobała. Był krępy, miał krótkie i mocarne ramiona. Trochę się do niego zalecałam,
ale był ogromnie wstydliwy. Tego dnia rozsrzebrzonej Pory Roku, gdy nad rzeką
rozsnuły się mgły, dostrzegł klejnot w moim uchu i jego oczy wyraźnie się zaokrągliły.
- Ładny, prawda? - zapytałam.
Przytaknął.
- Noszę go, Ŝebyś zwrócił na mnie uwagę.
A kiedy nie umiał przezwycięŜyć swojej powściągliwości, dodałam:
- Rozumiem, powiedz szczerze, jeśli sprawia ci przyjemność tylko seks z
męŜczyznami. - Nie sądziłam zresztą, by moja diagnoza była prawidłowa.
- AleŜ nie - odparł. - Nie, nie. - Zająknął się i jak błyskawica cofnął ścieŜką.
Obejrzał się jednak przez ramię; powoli podąŜyłam za nim, niepewna czy chce mnie,
czy teŜ chce mnie spławić.
Czekał na mnie przed maleńkim domkiem, tak obrosłych czerwońcami, Ŝe
praktycznie wśród nich niewidocznym. W środku urządził legowisko ze spręŜystych,
słodkich traw, pachnących latem.
- Proszę - powiedział, stojąc na zewnątrz, a potem bardzo powoli wszedł do
środka.
- Zrobiłem to dla ciebie - powiedział.
- A teraz zrób mi dziecko - odparłam.
Zrobił; moŜe tego dnia, moŜe następnego.
A teraz powiem wam, dlaczego po tylu latach wezwałam statek, nawet nie
wiedząc, czy wciąŜ Ŝegluje pomiędzy planetami, i poprosiłam, by lądownik spotkał się
ze mną na ziemi jałowej.
22

Gdy wydałam na świat córkę, spełniły się me najtajniejsze Ŝyczenia i moja dusza
zyskała pełnię. Kiedy zeszłego roku urodził się mój syn, pojęłam, Ŝe o spełnieniu nie
ma mowy. Będzie dorastać ku dorosłości, odejdzie, będzie walczyć i cierpieć, umrze
lub przetrwa, jak przystoi męŜczyźnie. Moja córka, której imię brzmi, po matce,
Yedneke, Liść, osiągnie kobiecość i, wedle woli, pozostanie albo odejdzie. Ja będę
Ŝyć samotnie. Tak powinno być, tego pragnę. Pochodzę jednak z dwóch światów -
jestem osobą na tym i człowiekiem z ludu mojej matki. Jestem winna przekazać swoją
wiedzę dzieciom jej ludu. Poprosiłam więc o przybycie lądownika i odbyłam rozmowę
z jego załogą, która dostarczyła mi raport sporządzony przez matkę. Przeczytałam go,
następnie zaś spisałam swoją historię na urządzeniu na uŜytek wszystkich, którzy
chcieliby poznać jeden ze sposobów zdobywania duszy. Im i ich dzieciom powiadam:
- Słuchajcie! Unikajcie magii! Bądźcie świadomi!

PrzełoŜyła Maria Ziembicka


23

URSULA K. LE GUIN

Pisarka amerykańska (ur. 1929), przez wielu uwaŜana za najwybitniejszą spośród


wszystkich twórców tego gatunku. JuŜ pierwsza jej powieść "Świat Rocannona"
opublikowana w 1964 roku, została uznana za jedno z najistotniejszych wydarzeń w
SF. Zdobyła sławę nie tylko w kręgach miłośników fantastyki. Twórczość Le Guin -
podobnie jak twórczość Stanisława Lema czy Kurta Vonneguta - weszła na trwałe do
kanonu współczesnej literatury światowej.
Ursula K. Le Guin jest córką znanego antropologa Alfreda Loisa Kroebera (stąd
litera K. przed nazwiskiem autorki). Od dziecka wychowywała się więc w atmosferze
szacunku i uznania dla bogactwa i róŜnorodności kultur oraz ich wpływu na Ŝycie
jednostki. Ta wiedza bardzo mocno wpłynęła na pisarstwo Ursuli K. Le Guin,
powodując, Ŝe tło kulturowe jest tam równie istotne jak warstwa psychologiczna.
NajwaŜniejsze w jej twórczości są utwory naleŜące do Cyklu Haińskiego
(prezentowane przez nas opowiadanie równieŜ jego część). Przedstawiciele prastarej
cywilizacji z planety Hain rozprzestrzenili się po naszej części Galaktyki, dając
początek kolejnym cywilizacjom. I tak powstały światy zamieszkałe przez istoty
humanoidalne, bardzo jednak zróŜnicowane kulturowo, poniewaŜ z czasem straciły
kontakt z miejscem pochodzenia i ze sobą nawzajem. Kiedy kontakt ten został znowu
nawiązany, powstała Wspólnota. Porozumiewanie się między poszczególnymi
światami stało się moŜliwe dzięki statkom - światłowcom i ansiblowi - urządzeniu
pozwalającemu na natychmiastowe kontakty na dowolną odległość (urządzenie to
zostało wynalezione przez Sheveka w powieści "Wydziedziczeni").
Do Cyklu Haińskiego naleŜy pięć powieści, mikropowieść i kilka opowiadań;
mówią one o 2500-letniej historii przyszłości, która rozpoczyna się w 300-400 lat od
dziś. W skład cyklu wchodzą" "Świat Rocannona" (Rocannon's World), "Planeta
wygnania" (Planet of Exhile), "Miasto złudzeń" (City of Illusion), "Lewa ręka ciemności"
(The Left Hand of Darkness), "Szerzej niŜ imperia i wolniej" (Vaster than Empires and
More Slow), "Słowo las znaczy świat" (The World for World is Forest),
"Wydziedziczeni" (The Dispossesed). Ta ostatnia pozycja przyniosła autorce zarówno
Hugo, jak i Nebulę.
Poza Cyklem Haińskim Le Guin napisała równieŜ znakomitą tetralogię fantasy
"Ziemiomorze" (Earthsea), na którą składają się: "CzarnoksięŜnik z Archipelagu" (A
Wizard of Earthsea), "Grobowce Atuanu" (The Tombs of Atuan), "Najdalszy brzeg"
(The Farthest Shore) oraz "Tehanu”.
Ostatnia Księga “Ziemiomorza" (Tehanu. The Last Book of Earthsea).
Między 1962 a 1974 rokiem, kiedy powstawał Cykl Haiński, Le Guin pisała
równieŜ utwory samodzielne, między innymi "Ci, którzy odeszli z Omelas" (The Ones
who Walk Away from Omelas), za które otrzymała Hugo. Poza nowelą "Słowo las
znaczy świat" jej wczesne krótkie formy znalazły się w tomie "Wszystkie strony
świata", pierwszym i najlepszym zbiorku.
Opowieści Ursuli K. Le Guin oparte są na filozofii taoistycznej, zgodnie z którą
nadrzędną zasadą świata jest stawanie się, a jedyną wartością stałą - zmiana.
Przeciwstawne siły nie zwalczają się, lecz uzupełniają, dzięki czemu świat pozostaje
w stanie dynamicznej równowagi. W takim świecie nie ma miejsca ani na klęskę, ani
na zwycięstwo. To, co wydaje się niewaŜne, moŜe wpłynąć na losy całych cywilizacji,
poniewaŜ fragment zawsze wpływa na całość. Ta koncepcja filozoficzna jest jakby
spoiwem łączącym wszystkie utwory autorki, zarówno SF, jak i fantasy.
Po opublikowaniu "Wydziedziczonych" stało się jasne, Ŝe Le Guin zwraca się
bardzo mocno ku utopii - tendencja bardzo niezwykła dla współczesnego pisarstwa.
D.M.
RED RAT
red-rat.w.interia.pl
www.red-rat.republika.pl

You might also like