Professional Documents
Culture Documents
Wprowadzenie 9
Literatura 255
Wprowadzenie
Drogi Czytelniku,
Przypowieci, czyli krtkie opowiadania, historyjki, autentyczne bajki i le-
gendy byy zawsze nierozerwalnie zwizane z przekazem wiedzy i nauczaniem.
O tym, jak trudno przekona kogo do swoich pogldw, wie kady nauczyciel.
Gdy such informacj poprze si przykadem, dobrze spointowan anegdot,
ciekaw historyjk - staje si to atwiejsze. Ustna forma przekazu mistrz-
uczniowie, tak popularna w tradycji Wschodu, wymagaa, si rzeczy, usta-
wicznego wzbogacania treci oficjalnych o rnego rodzaju mdroci, burzce
schematy mylowe dnia codziennego i zmuszajce suchaczy do refleksji. Tak
nauczali wielcy mistycy, prorocy, przywdcy duchowi i nauczyciele. Od wiek
wiekw taki sposb kontaktu z mdroci pomaga ludziom pokona saboci,
lki, otworzy si na ycie; czasami wstrzsa i powodowa uronienie zy; cz-
ciej wzbudza wesoo i miech... z samego siebie. Zawsze pomaga otworzy
oczy na prawd.
W miar upywu czasu, gdy umiejtnoci pisania i czytania staway si po-
wszechniejsze, rwnie dostp do wiedzy stawa si atwiejszy. Ale w niczym
nie zmniejszyo to rangi i znaczenia bajek; nie traciy one nic ze swojej aktual-
noci. Okazuje si, e pomimo lepszego wyksztacenia wcale nie jestemy m-
drzejsi ni ludzie w dawnych epokach. Mamy podobne marzenia, pragnienia,
oczekiwania; chcemy kocha i by kochani. Mamy problemy rodzinne, wycho-
wawcze, kopoty z prac i motywacj do dziaania. Pomimo zdobywania coraz to
nowszych umiejtnoci nadal nieobcy jest nam lk i cierpimy na poczucie maej
wartoci. Rozpacz, zo, egoizm i niezrozumienie s czci naszego ycia. Ale
z drugiej strony chcemy to ycie zmieni i wpyn na swj los. I to powoduje,
e obecnie przeywamy istny renesans zainteresowania t form przekazu. Dla-
czego? Bo mdro yciowa i rnego rodzaju recepty na szczcie i powodze-
nie byy, s i bd w cenie!
Na pewno Ty te, Drogi Czytelniku, masz swoj wasn recept na ycie. Na
jego zrozumienie i poznanie. Na okrelenie swojego miejsca we wszechwiecie i
swojej roli w tym wszystkim, co Ci otacza na co dzie i od wita. By moe
jest to Twoja wasna recepta. By moe skorzystae z gotowej - podanej przez
9
specjalistw, filozofw, naukowcw, lekarzy, kapanw, mistykw, przewodni-
kw duchowych.
Czy zastanawiae si kiedykolwiek, dlaczego jest tyle tych recept? A kada -
pomimo e ma inn podstaw: filozofi, nauk religi czy nawet przesdy - jest
podobno najlepsza i jedyna! Dlaczego prawie kady przewodnik na drodze
ycia ma swoich zwolennikw, ktrzy podaj wedug jego wskazwek, cza-
sem w zupenie przeciwnym kierunku ni inni ? Dlaczego prawie kady prze-
wodnik jest pewny, e taka wanie powinna by droga i tak wanie powinno
wyglda ycie?
Tradycyjna legenda chiska mwi, e wiedza o yciu, o jego peni, sensie i
celu bya podobno kiedy jedna i spjna - jak paciorki korali nanizane na nitce.
Niestety, czowiek przez swoj nieostrono rozerwa nitk i koraliki potoczyy
si do rnych miejsc w rne rejony wiata. Od czasu do czasu kto znajdzie
jaki zagubiony koralik i gono krzyczy: Znalazem! Jego okrzyk ma sens - z
jego perspektywy widzenia. Jego teoria jest jednak tylko fragmentem caoci.
Czasami kto znajdzie kilka koralikw i wtedy sprawa jest bardzo powana,
bo prbuje je zczy, ale brak mu nitki, ktra powizaaby je w wiksz cao.
Bajki chiskie s te pewn recept. Pochodzi ona z Dalekiego Wschodu i
bya ksztatowana przez wiele tysicy lat. Zawiera wiele rnorodnych i bardzo
gbokich idei. Zawiera wiele paciorkw z rozerwanego sznura korali. Przez
mistrzowskie poznanie ycia czy je wszystkie w jedn cao, zostawiajc
jednak na nitce miejsce rwnie dla Twoich dowiadcze i osigni. Nie musisz
niczego zmienia i odrzuca. Moesz doda znaleziony przez siebie koralik do
caoci, stwarzajc sobie optymalne warunki do powodzenia, harmonii, szczcia
i radoci, do lepszego zrozumienia siebie i ycia zgodnie z wasnymi ideaami.
A gdyby kiedykolwiek zastanawia si, co w tych Bajkach jest naj-
waniejsze, pamitaj, e jest to to, czego tutaj nie bdzie. To, czego nie ma. O
czym nie da si napisa ani czego nie da si wypowiedzie. Ta ni czca kora-
liki, ktrej nie wida.
Moesz, pozornie nic nie znaczcym gestem, dotkn rk drug osob. Do-
tykiem tym moesz przekaza strach, rozpacz, zo i cierpienie. Moesz przeka-
za oddanie, uczucie, mio i caego siebie. Dla czowieka patrzcego z boku
bdzie to tylko przelotne dotknicie. Dla Ciebie najwaniejsze bdzie to, czego
nie da si zobaczy, opisa i wyrazi sowem.
Znajdziesz, Drogi Czytelniku, na tych stronach rwnie mj koralik, bo po
wielu latach poszukiwa w ciemnoci jestem pewny, e znalazem.
10
Bajki chiskie dla dorosych, czyli 108 opowieci dziwnej treci powstaway
przez kilka lat i maj swoj histori. Zacznijmy od tytuu. Moe on by nieco
mylcy, bo wikszo historii z Chinami nie ma nic wsplnego. Jeeli jednak
sowu chiszczyzna nada si potocznie przypisywane znaczenie dziwnoci i
tajemniczoci, wtedy te inaczej bdzie mona spojrze na drug cz tytuu:
Opowieci dziwnej treci.
Bdc ju prawie trzydzieci lat nauczycielem akademickim, prowadzc
rwnie inne pozaakademickie kursy, wykady, odczyty, bdc od pitnastu lat
wykadowc metody Silvy, zauwayem, e odpowiednio wtrcona dykteryjka
w czasie wykadu pozwala nawiza dobry kontakt z grup, oywi ospae audy-
torium, utrzyma uwag sali. Wykazuje, jednym sowem, due walory dydak-
tyczne. Wiele myli, ktre staram si przekaza chociaby na kursach metody
Silvy, nie trafioby tak dobitnie do uczestnika, gdyby nie bajki, a przede wszyst-
kim ich zaskakujce pointy. Dziki nim jestem w stanie pokaza zupenie
nieznanym mi, przypadkowo spotkanym ludziom ich nastawienie do ycia i
potrzeb zmian. Maj one tym samym ogromne znaczenie terapeutyczne.
Bajki powoli stay si integraln czci moich wykadw i prelekcji. Wiele z
nich po raz pierwszy byo prezentowanych podczas wykadw na Targach Bli-
ej Zdrowia, Bliej Natury w Katowicach, dokd dziki uprzejmoci organiza-
torw byem i jestem zapraszany od pocztkw ich powstania. Niezwykle wy-
magajce, bardzo liczne i wyrobione audytorium oraz ogromna troska organiza-
torw o aktualn, coraz ciekawsz i trudniejsz tematyk niezwykle wysoko
ustawiay przede mn poprzeczk, stajc si za kadym razem powanym wy-
zwaniem. Niektrzy suchacze nie ukrywali, e przychodz na wykady midzy
innymi po nowe bajki. Gdy koczyem omawia temat, wybran kwesti i prze-
chodziem do nastpnej, czsto przerywa mi gos z sali: A bajka? Si rzeczy
staram si wzbogaca swj zasb wiedzy i repertuar. Od kilku lat spotykam si
te z innym pytaniem: Kiedy te wszystkie mdre rzeczy zbierzesz i wydasz?
2. Kamieniarz
3. Wiara i monety
4. Moesz zmieni!
. 6. ty bocian
34
7. Dziewiciu sprawiedliwych
8. Nieomylny naczelnik
Gdy na cesarskim tronie zasiad mody cesarz z dynastii Czou, wszyscy byli
szczliwi i zadowoleni. Mody cesarz syn z roztropnoci i sprawiedliwoci.
Mia wielu mdrych ministrw, ktrym nie brakowao odwagi, by jasno wyga-
sza swe pogldy w obecnoci cesarza. Rwnie lud zadowolony by z umiar-
kowanych podatkw i sprawiedliwych sdw.
Po kilku latach niczym nie zakconego, wzorcowego wrcz panowania, na
jednej z cotygodniowych narad najbardziej zaufany, najstarszy minister Wei Tse
poprosi cesarza o zwolnienie go z tej zaszczytnej funkcji i pozwolenie udania
si do klasztoru na odosobnienie. Zaskoczenie byo ogromne. Wei Tse nalea do
najmdrzejszych, najbardziej wpywowych i najbogatszych ludzi w cesarstwie.
Cesarz dugo zwleka z decyzj. Prosi - na ile pozwalaa mu godno cesar-
ska; nalega - na ile pozwalaa mu etykieta. Wei Tse wci grzecznie prosi jed-
nak, jako jedyny i oficjalny powd swego pragnienia podajc wewntrzny
gos, ktry nakazuje mu spdzenie reszty ycia w klasztorze. W kocu cesarz
wyrazi zgod, zastrzegajc, e gdyby minister zechcia wrci, paac cesarski
zawsze bdzie sta przed nim otworem i zostanie on powitany z otwartymi ra-
mionami.
Gdy Wei Tse pakowa swoje rzeczy, do komnaty przyszo kilku jego naj-
bliszych kolegw z rady ministerialnej, aby odwie go od powzitego zamiaru.
Mieli nadziej, e wpyn na zmian decyzji, a przede wszystkim dowiedz si,
jaki jest prawdziwy powd tej niespodziewanej rezygnacji.
Wei Tse by jednak nieugity i cakowicie niepodatny na namowy przyjaci.
W kocu jeden z nich powiedzia:
- Czy mgby, przynajmniej ze wzgldu na nasz wieloletni przyja,
poda nam prawdziwy powd swojej decyzji?
- Dobrze - odrzek Wei Tse - powiem wam, ale prosz, abycie zachowali
to, co usyszycie, w najwikszej tajemnicy. - W komnacie zrobio si zupenie
cicho. - Odchodz z dworu, bo wczoraj przy obiedzie cesarz poprosi o paeczki
do ryu z koci soniowej.
40
- Co takiego? - prawie jednoczenie krzyknli wszyscy ministrowie. - To
jest powd? - i zaczli si mia. Ale Wei Tse si nie mia i powoli kontynu-
owa swoj myl.
- Z tego nie wyniknie nic dobrego, bo kto zaczyna jada paeczkami z koci
soniowej, temu nie starcz ju te porcelanowe miseczki. Zechce je mie z jade-
itu albo bawolego rogu inkrustowanego drogimi kamieniami. Zamiast ryu i
jarzyn zada wyszukanych przysmakw: misa modego leoparda, soniowych
ogonw, jzyka aligatora. Wzgardzi codziennym ubiorem i zayczy sobie kosz-
townych jedwabi. Zwyke komnaty mu zbrzydn i zechce mieszka jedynie w
zotych paacach. Zwykli ludzie bd go drani i otoczy si niedostpnym mu-
rem. Bdzie y tylko dla siebie, a przyjaciele nie bd mu potrzebni, wic si
ich pozbdzie. Dlatego odchodz ju dzisiaj, bo nie chc mie z tym nic wspl-
nego.
Ministrowie wyszli z komnaty, krcc gowami z powtpiewaniem i nie-
dowierzaniem. Znali cesarza od wielu, wielu lat. To nie byo moliwe.
Pi lat pniej mody cesarz - ostatni z dynastii Czou - by wzbudzajcym
lk tyranem i morderc, ktry w okrutny sposb gnbi swoich poddanych. Rze-
czywicie otaczay go gry wyszukanych mis i potoki najwyszukaszych win,
mogcych wypeni jezioro. Aby nikt nie widzia tego przepychu, otoczy paac
wysokim murem; aby nikt mu nie zwraca uwagi, kadego, kto wyrazi odmien-
ne zdanie, skazywa na cicie. Otacza si tylko poplecznikami i klakierami.
Tak doszo w kocu do jego upadku.
Jego nastpca zasta cesarstwo zrujnowane i w rozpadzie. Rozpocz mudne
dzieo odbudowy zdewastowanego pastwa, a swoim najbliszym doradc mia-
nowa Wei Tse, ktry zgodzi si opuci klasztor. Mijay lata na cikiej mo-
zolnej pracy, a pewnego dnia, przy obiedzie, nowy cesarz poprosi o paeczki
do ryu z koci soniowej.
Wei Tse powrci do klasztoru.
Cesarz Yong Le, ktry by wielkim znawc malarstwa i kaligrafii, ogosi co-
roczny konkurs malarstwa. Do konkursu mg stan kady obywatel cesarstwa,
malujc jeden obraz, a na nim - co chce, wykonane w dowolnej technice. Spe-
cjalnie dobrane jury, w ktrym znaleli si wybitni znawcy sztuki pod przewod-
nictwem cesarza, oceniao prace i wyrniao zwycizc, ktry okrywa si nie-
miertelna saw. Na konkurs spywao setki dzie wszystkich najznamienitszych
41
oraz mniej znanych malarzy, znconych du nagrod pienin oraz splendo-
rem. Tematyka dzie bya rnorodna, jednak zdecydowan przewag miay
smoki latajce i brodzce w wodzie, duchy dobre i ze oraz postacie bogw.
Komisja zreszt przydzielaa nagrody, troch chyba bezwiednie, w tych trzech
kategoriach, promujc tym samym okrelon tematyk.
Pewnego dnia na konkurs wpyn obraz bardzo znanego mistrza, ktry do tej
pory jeszcze nigdy nie bra w nim udziau. Komisja bya zachwycona faktem, e
tak wielki artysta te zgosi swe dzieo, ale emocje zupenie opady, gdy je obej-
rzano. Na obrazie namalowany by zwyky pies. Komisja odrzucia prac, uzna-
jc j za mao ambitn.
Przez nastpne kilka lat mistrz przysya swoje prace, ale zawsze widniay na
nich pies, kot albo ko. W kocu cesarz nie wytrzyma i poprosi mistrza na
rozmow.
- Jeste wybitnym malarzem i wszyscy o tym wiemy. Dlaczego dobierasz
na konkurs tak ubog tematyk? Czyby chcia obrazi komisj i podway jej
autorytet?
- Ale skd! - odpar mistrz. - Uwaam, e konkurs jest bardzo trudny, a
prace oceniaj wybitni znawcy. Dlatego staram si wybra najtrudniejszy do
namalowania temat.
- Twoim zdaniem, najtrudniej jest namalowa psa i konia? - zdziwi si ce-
sarz.
- Tak, bo psy, koty, konie znaj wszyscy. Niejednokrotnie je widzieli i wi-
duj kadego dnia. Kady moe porwna rysunek z rzeczywistoci i osdzi,
czy jest dobry, czy trafnie chwyta podobiestwo.
- A co jest namalowa najatwiej? - zapyta cesarz.
- Bogw, duchy i latajce smoki. O nich nic nie wiadomo, nikt ich nie wi-
dzia.
Podobno od tego dnia zmieniono regulamin konkursu. Wprowadzono tylko
jedn kategori i jeden temat. Kady mia malowa ga kwitncej wini.
42
12. Cie drzewa
Bajki o wadcach
mdrych, zych
i takich sobie
13. Dom przyszoci
Pewien bardzo skpy krl mia dziwny sen. W nocy przyszed do niego wiel-
ki na dwadziecia metrw, trzygowy smok i zion ogniem. Krl przestraszy si
bardzo i rano natychmiast wezwa nadwornego maga, aby wyjani mu sen. Ten,
rwnie przestraszony jak krl, powiedzia co o koniecznoci uspokojenia skoa-
tanych nerww. Jednak nastpnej nocy smok pojawi si znowu i by jeszcze
straszniejszy. Krl wezwa lekarza. Ten zaordynowa rodki uspokajajce, ale
niestety smok pojawi si kolejnej nocy. Od tej pory co noc smok przychodzi do
krla, a ten sta si kbkiem nerww. Nie mg spa. Ba si ka do ka, by
50
na granicy zaamania. Nadworni lekarze bezradnie rozkadali rce, nie wiedzc,
jak pomc krlowi. W kocu poproszono o pomoc mdrca z gr. Niechaj on
sprbuje zaradzi co na t dziwn przypado.
Mdrzec wysucha opowieci krla i medykw, a nastpnie odrzek:
- Krlu, sdz, e mog ci pomc, ale musz ci uprzedzi. Terapia nie b-
dzie przyjemna, bdzie bardzo duga i bardzo kosztowna
- Dobrze, niech bdzie, co ma by, bylebym przesta si ba tego smoka i
mg spokojnie spa - zgadza si na wszystko zaamany wadca.
- Trzy razy dziennie bdziesz wykonywa to, co ci ka, i zaywa to, co ci
podam, a bdzie to lekarstwo gorzkie i nieprzyjemne.
- Dobrze, bd robi wszystko zgodnie z tym, co powiesz i kaesz - kiwa
gow zrezygnowany krl.
- Terapia bdzie trwaa dwa lata.
- Dobrze, niech trwa - zgadza si krl.
- I bdzie ci kosztowaa dwa miliony dukatw.
- Co? - wrzasn krl, ktry niespodziewanie odzyska wigor, energi i
ch ycia. - Dwa miliony dukatw? Mowy nie ma. Dwa miliony? Wszyscy
wynocha std! Kad si spa i sprbuj si z tym smokiem zaprzyjani.
Umiera Ojciec.
Umiera Syn.
I Wnuk te umiera.
Pewien krl w pnej jesieni swojego ycia zakocha si. I jak to bywa w
tym wieku i w bajkach, zakocha si zupenie nielogicznie i nienormalnie
(jeeli mio moe by kiedykolwiek normalna). Do szalestwa spodobaa mu
si jedna z tancerek wdrownej aktorskiej trupy, ktra od kilku dni zabawiaa
dwr podczas wieczerzy.
56
Podziwia jej urod, szaty, gibko ciaa. Obezwadnia go jej umiech, kt-
rym nie podejrzewajca niczego moda dziewczyna obdarzaa krla i pozosta-
ych widzw.
Wykorzystujc swoj absolutn wadz, krl rozkaza, aby dziewczyn na-
tychmiast zatrzymano i przeniesiono do prywatnej, krlewskiej czci paacu.
Pragn, by zostaa jego konkubin, a potem zamierza j polubi i uczyni
pierwsz ze swych on. Monarcha zwykle do koca doprowadza wszystkie
swoje zamierzenia i to te pewnie by zrealizowa bez wzgldu na opory wielu
osb na dworze, gdyby nie to, e dziewczyna w tajemniczy sposb rozchorowaa
si. Zachorowaa tego samego dnia, w ktrym przeprowadzia si do paacu.
Stan jej zdrowia stopniowo si pogarsza.
Krl szala. Kadego podejrzewa o otrucie dziewczyny albo o rzucenie zych
urokw. Wezwani najlepsi medycy zastosowali wszystkie znane rodki, ale bez
adnego rezultatu. Dziewczyna nie jada, nie pia; zawisa midzy yciem i
mierci. Mao kogo rozpoznawaa, z nikim nie rozmawiaa.
Gdy krl wyczerpa wszystkie groby, sign po nagrody. Obieca poow
krlestwa temu, kto byby w stanie wyleczy dziewczyn. Nikt jednak nie zga-
sza si, nie majc odwagi leczy choroby, na ktr nie znaleli lekarstwa najlep-
si krlewscy medycy.
Pewnego dnia przed obliczem cesarskim stawi si wdrowny mnich, ktry
prosi o moliwo zobaczenia dziewczyny i postawienia diagnozy. Po godzinnej
rozmowie sam na sam z dziewczyn mnich stan przed cesarzem, ktry z
ogromnym niepokojem i jeszcze wiksz nadziej wyczekiwa jego diagnozy.
- Wasza wysoko - rzek mnich - jestem pewien, e mam niezawodne le-
karstwo dla dziewczyny.
- Chwaa Bogu, nareszcie! - krzykn ucieszony krl, a cay dwr ode-
tchn. - Ale czy to lekarstwo bdzie skuteczne? Czy si nie mylisz?
- Jestem tak przekonany o jego skutecznoci, e gdyby stan dziewczyny si
nie poprawi, jestem gotw na cicie. Istnieje tylko jeden zasadniczy problem:
lekarstwo jest niezwykle bolesne i kosztowne, bo i choroba jest niezwykle ci-
ka.
- Niech bdzie, jakie chce. Mw szybko, jaka to choroba i jakie lekarstwo.
Zapac kad cen.
- Dziewczyna zachorowaa na najcisz chorob wiata, znan dobrze
rwnie waszej wysokoci. Ta choroba nazywa si mio.
- Dlaczego twierdzisz, mnichu - krl by lekko poirytowany - e mio jest
chorob? Co ty moesz wiedzie o tych sprawach, siedzc przez cae ycie w
klasztorze?
57
- Mio jest najcisz choroba wiata - mnich lekko si umiechn, nie-
zraony zmian tonu w gosie krla. - Jej przebieg jest tym powaniejszy, im ma
si wicej lat, jak np. ryczka czy ospa. W modym wieku przebiega czasami
niezauwaenie; sprawia powane wraenie, ale zaaplikowanie odpowiedniego
leku powoduje natychmiastowe ozdrowienie bez adnych skutkw ubocznych.
W rednim wieku bywa, e cignie si latami, w ukryciu; daje tylko agodne
objawy zewntrzne, ale niszczy umys i dusz czowieka. Natomiast w jesieni
ycia skutki jej bywaj miertelne. Jest to jedyna choroba na wiecie, ktra po-
trafi zwali dwie zdrowe osoby do ka, natychmiast! Mwic o tym, e lekar-
stwo jest bolesne i kosztowne, nie mylaem o dziewczynie, wasza wysoko.
- A o kim? - przerwa krl.
- O tobie, wasza wysoko - mnich popatrzy ze wspczuciem na starego
krla i mwi dalej: - Dziewczyna jest zakochana w jednym z modych ongle-
rw ze swojej trupy teatralnej. Wypu j z paacu, daj pozwolenie na mae-
stwo, a wyzdrowieje byskawicznie.
Krl opad na tron i byo wida, jak gwatownie nadszed atak choroby.
Biedny, stary krl! Za bardzo pragn dziewczyny, by pozwoli jej odej. Za
bardzo j kocha, by zatrzyma j w paacu i przyprawi o mier.
Chorowa przez kilka dni, a objawy byy takie jak u dziewczyny, tylko duo
ostrzejsze. Krl, tak jak przewidzia mnich, bardzo cierpia i krzycza z blu. Nie
jad, nie pi, nie przyjmowa nikogo. By na przemian to wcieky, to apatyczny;
mia si histerycznie lub paka. Rozbija meble i drogocenn porcelan. Chcia
wyskakiwa z okna. Dworzanie z daleka omijali krlewskie komnaty w obawie,
aby wirus strasznej choroby te ich nie dopad.
Moe ze wzgldu na t gwatowno i intensywno objaww choroba krla
trwaa krcej, bo po kilku dniach silny krlewski organizm chyba j zwalczy.
Monarcha podj decyzj.
Mizerny i wychudzony, zada obfitego niadania, fryzjera, nowych szat.
Urzdowanie po chorobie rozpocz od wydania, zdecydowanym gosem, trzech
rozkazw. Pierwszym byo natychmiastowe wysanie stray krlewskiej w po-
cigu za trup aktorsk i sprowadzenie jej niezwocznie na dwr. (Kady, kto
zna krla, wiedzia, e rozkaz ten niczego dobrego nie wry. Szczeglnie dla
jednego jej czonka.) Drugim rozkazem byo wezwanie przed oblicze krlewskie
chorej dziewczyny niezalenie od tego, w jakim jest stanie. Jak zajdzie potrzeba,
to przynie j na noszach. (To na pewno nie wryo nic dobrego dla niej.)
Trzecim byo zaproszenie caego dworu na wysuchanie wanego owiadczenia
krla, ktre bdzie miao ogromn wag dla przyszoci caego krlestwa. Maj
58
si stawi wszyscy. (Cay dwr po cichu przeczuwa, jak to nowin zakomu-
nikuje wadca.)
Pnym popoudniem dziewczyn doprowadzono do sali tronowej. Bya wy-
chudzona, blada i smutna.
- Moja panno - zacz stanowczo krl - dugo zwlekaem z decyzj, ale j
podjem. Za tydzie odbdzie si lub. - Dziewczyna zachwiaa si na nogach i
chyba by upada, ale giermkowie podsunli jej krzeso. Krl nie zwraca na to
jednak uwagi i mwi dalej: - Tydzie czasu to do duo, aby poczyni stoso-
wane przygotowania i zaprosi wszystkich goci. Aby nie byo ci smutno, kaza-
em sprowadzi twj zesp. Bdzie gra, taczy i piewa na twoim weselu.
Tego dla dziewczyny byo ju za duo. Zamkna oczy i osuna si na krze-
le.
- A teraz pozwl - kontynuowa dalej krl - e przedstawi ci twojego
przyszego ma.
Dziewczyna otworzya ze zdziwieniem oczy. Przed ni sta jej ukochany
ongler, wyciga do niej rce i serdecznie si umiecha. Dziewczyna rzucia
mu si w ramiona i natychmiast ozdrowiaa. Mnich po raz drugi mia racj.
- A ode mnie - mwi dalej krl - przyjmijcie jako krlewski prezent lub-
ny ten tuzin workw zota, aby nie zabrako wam niczego do koca ycia. -
Mnich po raz trzeci mia racj.
21. Prno
Dawno, dawno temu byo sobie wielkie i biedne krlestwo. Od lat wada tam
zy krl i yli nieszczliwi poddani. Ale naprawd panoway tam gd, bieda i
strach. Krl by tyranem, jakiego wiat nie widzia. Dba tylko o siebie, swoj
przyboczn stra i kata, ktry by jednym z bardziej zapracowanych ludzi w tym
krlestwie. Krl bez przerwy podnosi podatki, ca, ograbia kupcw i nakada
na wszystkich srogie kontrybucje. Wtrca do lochu za drobne uchybienia, a za
wiksze - cina gowy. Przeciwnikw nie mia, bo dawno si z nimi rozprawi.
adnych swobd, adnej demokracji. Nie tolerowa w kraju adnych grup, sto-
warzysze, partii, religii. Przy tym domaga si oddawania jemu samemu boskiej
czci, pokonw i czoobitnoci. Gdy by niesiony w lektyce ulicami stolicy, za-
miera cay ruch. Wszyscy klkali i nisko pochylali gowy. Bardzo nisko! Bo
jeeli krl uzna, e byo to nie wystarczajco nisko, to ju za chwil delikwent
mg nie mie czego pochyla. Do tego by zupenie nieobliczalny i miewa
napady szau. Wtedy kady, kogo spotka na swojej drodze, mg spodziewa si
najgorszego.
Ludno tego biednego krlestwa cierpiaa strasznie. Kto mg, uciek do
krajw ssiednich lub kry si wysoko w grach. Niektrzy modzi ludzie trafiali
do kilku klasztorw zen, do ktrych wadza krlewska nie docieraa; nie wiado-
mo, czy dlatego, e krl o nich zapomnia, czy dlatego, e stra baa si wypu-
ci tak daleko w gry.
66
Jak zapewne pamitasz z historii, Drogi Czytelniku, kady tyran dochodzi do
takiego momentu w swoim panowaniu, w ktrym przekracza wszelkie granice, a
wtedy nastpuje zupenie niespodziewany zwrot. Tak te jest i w naszej bajce.
Pewnego dnia tak jak zwykle krl niesiony by ulicami stolicy i pilnie obser-
wowa, czy wszyscy oddaj wystarczajco czoobitnie pokon, gdy nagle zoba-
czy stojcego modego czowieka - nie klczcego, nie pochylonego, ale naj-
normalniej w wiecie, wyprostowanego i na dodatek jeszcze patrzcego bezczel-
nie na krlewski majestat. Krl si rozzoci.
- Pojma i ci gow - wyda krtk dyspozycj do stray.
Twarz modzieca rozjania si w pomiennym umiechu i krzykn:
- Krlu, bardzo dzikuj, ale prosz, aby wykonano wyrok jak najszybciej.
Prosz!
Krl by bardzo zdziwiony, ale odrzek:
- Oczywicie, jutro o wicie, tak jak wykonuje si wyroki.
- Jutro o wicie? To wspaniale! - modzieniec by wyranie ucieszony. -
Dzikuj, krlu.
Lektyka krlewska ju miaa si oddali, gdy z tumu powsta drugi mody
mczyzna, krzyczc: - Krlu daruj mu ycie i mnie zetnij gow.
- Czy jeste jego jakim krewnym, bratem - spyta coraz bardziej zdzi-
wiony krl.
- Nie, krlu, nie znam go, jest mi obcy. Ale to mnie zetnij gow!
- Dobrze - machn rk krl i stra pojmaa drugiego modzieca.
- Nie, tylko nie to! Protestuj, to niesprawiedliwe! - tym razem krzycza
pierwszy modzieniec. - To ja miaem mie cit gow o wicie i domagam si
wykonania wyroku.
- Nie ma problemu, katw jest u nas pod dostatkiem. Zetniemy dwie gowy
- powiedzia krl.
- Ale mnie pierwszemu!
- W adnym wypadku. To ja miaem by pierwszy!
- Nie, wanie e ja!
Dwaj modziecy prowadzili zaart ktni w obliczu krla, komu ma by
cita gowa najpierw.
- Dobrze, zetniemy obie gowy rwnoczenie - krl wyda salomonowy
wyrok.
- Ale mnie zetnij gow przed nimi - odezwa si trzeci modzieniec, ktry
nagle pojawi si przed krlem. - Ja nie darz ci, krlu, adnym szacunkiem i to
ja zasuguj na to, aby mnie cito gow pierwszemu.
- Nie, mnie zetnij gow!
- Mnie!
67
- Ja te o to prosz! - przed krlem stao kilku modziecw i kady z nich
prosi o to, aby mu ci gow.
Sowo zdziwienie to za mao, aby odda stan umysu krla. By wrcz
oszoomiony zaistnia sytuacj, ktra wydaa mu si bardzo podejrzana. Dzisiaj
wytrcono mu najstraszniejsz bro z rki - myla - cicie gowy. Znalazo si
tylu ochotnikw, e przekroczyo to moliwoci przerbcze kata. Ale dlaczego?
Zaczo go nurtowa to pytanie. Dlaczego kto chce, aby mu ci gow? To
musi by jaka tajemnica, jaki podstp. Szybko si pozbiera. Kaza stray sku
modziecw i dostarczy do paacu na natychmiastowe przesuchanie.
- O co w tym wszystkim chodzi? - pyta krl, gdy modziecy stanli przed
jego obliczem. - Pytam was, o co chodzi.
- O nic, chc mie cit gow - odpowiedzia jeden.
- Ale dlaczego?
- Bo nie chc mie gowy, i tyle.
- Nie, nie jestem gupi - krl by ju rozzoszczony. - W tym tkwi jaki
podstp. Musi by jaki sekret. Mwcie, jaki! Rozkazuj!
Ale wszyscy spucili oczy i milczeli.
- Odpowiadajcie, bo ka wam ci gowy - krzycza rozwcieczony krl,
ktry w szale zapomnia o sednie problemu. Gowy podniosy si prawie rwno-
czenie i krl usysza jak chrem powiedzieli:
- Ale mnie pierwszemu.
Zrezygnowany krl opad na tron. Nic z tego nie rozumia. Na dug chwil
w komnacie zapanowaa cisza. Gdy patrzy tak na pochylone gowy modzie-
cw, nage zauway co, czego nie widzia wczeniej - byli do siebie podobni.
Identyczne ogolone gowy, sanday i szaty, przypominajce strj mnichw - ale
mnichw w krlestwie ju prawie nie ma, bo wikszo zostaa skrcona o go-
w. Nie liczc tych kilku w grskich klasztorze, z ktrymi te si rozprawi.
- Skd jestecie? - zapyta.
Spojrzeli po sobie: - Z gr - odpowiedzia jeden.
- Z klasztoru! - wrzasn, zadowolony ze swoich zdolnoci dedukcyjnych
krl. - Terminujecie w klasztorze. A gdzie wasz mistrz? Ka go pojma, moe
on bdzie rozmowniejszy.
Krl rozesa strae. Po kilku godzinach onierze przyprowadzili przed obli-
cze majestatu starego czowieka. Pomimo sdziwego wieku i dramatycznej sytu-
acji, w ktrej si znalaz, sta wyprostowany i odwanie patrzy w oczy krlowi.
- Jeste ich mistrzem? - spyta krl.
- Tak - odpowiedzia starzec cicho i spokojnie.
68
- To powiedz, dlaczego domagaj si cicia gowy?
- Nie odpowiem na to pytanie, bo nie wiem.
- Na pewno wiesz. Musisz o tym wiedzie. Mw, jaka jest przyczyna!
- Nie wiem, wasza wysoko.
- Mw, bo ka ci ci gow - wrzasn krl. Twarz starca rozjania si
w radosnym umiechu: - Ale mnie pierwszemu, jutro o wicie - doleciay do
uszu krla sowa wypowiedziane spontanicznie przez starca, ktry wyranie nie
mg opanowa emocji.
Byo jasne: starzec by z nimi w zmowie i wszystko wiedzia. Ale jak ich
zmusi do mwienia? W sali znowu zalega niepokojca cisza. Przerwa j roz-
kaz krla skierowany do stray:
- Wezwa kata z narzdziami tortur. Jeszcze was zmusz do mwienia!
- By moe mier was nie przeraa - zwrci si do zebranych - ale zoba-
czymy, czy jestecie odporni na bl i mki. A nie bd torturowa was -skierowa
si do modziecw - tylko waszego mistrza. Bdzie doznawa blu tak dugo,
dopki sam nie wyjawi sekretu lub jeden z was nie wytrzyma i nie powie mi, o
co tu chodzi.
- Nic nie mwcie, rozkazuj! - krzycza mistrz przywizywany do stou tor-
tur.
Kaci rozpoczli sw prac. Mistrz cierpia strasznie, ale niczego nie powie-
dzia. Wrd uczniw narastao wspczucie i przeraenie. W kocu jeden nie
wytrzyma:
- Przerwijcie, powiem.
- Niczego nie mw, zaklinam - resztkami si wyszepta mistrz.
- Mistrzu, wybacz, powiem.
Krl ruchem rki wstrzyma tortury.
- Mw!
Mistrz i uczniowie zrezygnowani pospuszczali gowy.
- Jest pewna tajemnica. Jutro jest taki dziwny dzie - zacz z du trudno-
ci ucze - najduszy dzie w roku.
- No i co z tego? - z niecierpliwoci przerwa mu krl.
- Jest stara przepowiednia mwica o tym, e kto jutro rano o wschodzie
soca umrze, ten uzyska niemiertelno.
Mistrz i uczniowie byli zupenie zaamani, na nic zdao si powicenie mi-
strza. Ich sekret zosta zdradzony. Krl nie zwraca na to uwagi. By wyranie
zainteresowany i oywiony, chocia stara si to ukry.
- Niemiertelno? - zapyta, chcc si upewni, czy dobrze usysza.
- To chyba jaki art.
- Tak, niemiertelno.
69
- To niemoliwe, panuj w tym kraju kilkanacie lat. Znam wszystkie le-
gendy, proroctwa i mity. Mam dobrych doradcw i uczonych w pimie. Nigdy
nie syszaem o takiej przepowiedni!
- Jest to bardzo stara przepowiednia. Spisana na starym pergaminie, odkry
j w naszym klasztorze mistrz. Bya trzymana tam w cisej tajemnicy do chwili,
a nadejdzie odpowiedni moment - zakoczy ucze.
- Czy to prawda? - krl zwrci si do mistrza. A ten powoli, z ogromnym
trudem odrzek:
- Tak, prawda.
Krl poleci zwolni wszystkich. Wezwa kanclerza i sekretarza. Podpisa na
siebie wyrok mierci. I rano o wicie kat ci mu gow.
By sobie kiedy mdry, bogaty i sprawiedliwy krl, czyli troch inny. Rz-
dzi on maym bogatym pastwem, zwanym Ksistwem Cabernet Sauvignon.
Jak nie trudno si domyli, jego krlestwo yo z wina. Byo pene winnic, a
wszyscy poddani pracowali przy uprawie winoroli i wytwarzaniu znakomitego
trunku. Wino byo bardzo cenione w ssiednich krajach i bardzo dobrze si tam
sprzedawao. Eksport umoliwia dwudziestu tysicom rodzin zamieszkujcych
Cabernet Sauvignon dostatnie ycie. Zarabiali wystarczajco duo, aby mogli
spokojnie paci podatki, zagwarantowa sobie odpowiednie wyksztacenie i
opiek medyczn, a take od czasu do czasu pozwoli sobie na rne luksusy.
Ulubionym zajciem krla byo studiowanie finansw swego krlestwa i
opracowywanie rnych regulacji podatkowych. Krl by sprawiedliwy i wyro-
zumiay i nie lubi siga do kieszeni swoich poddanych, dlatego usilnie praco-
wa nad podatkami - z tym e, co bardzo nietypowe dla wadcy, pracowa nad
sposobem ich obnienia. Ktrego dnia wpad na pomys. Poniewa rzdzi tak
mdrym, pracowitym i uczciwym ludem, postanowi znie podatki cakowicie.
Aby pokrywa niezbdne wydatki stanu, wprowadzi jednak pewn kontrybucj:
raz w roku w okresie rozlewania wina kady poddany bdzie musia przynie
70
do ogrodw krlewskich piciolitrowy dzban najlepszego wina ze swojej winni-
cy i wla go do ustawionej tam w danym dniu wielkiej kadzi.
W ten prosty sposb ze sprzeday i eksportu stu tysicy litrw wina zostan
uzyskane pienidze potrzebne w budecie kraju na potrzeby krla, wydatki sani-
tarne i edukacj ludu.
Krl wyda wic dekret, ktry niezwocznie obwieszczono na gwnych uli-
cach miast. Rado poddanych bya nieopisana. W kadym domu chwalono
mdro krla i piewano pieni na jego cze. W kadej winiarni wznoszono
kielichy za zdrowie i dugie ycie sprawiedliwego wadcy. Obywatele nie ukry-
wali, e s dumni z obdarzonego zaufania i e nigdy nie zawiod monarchy.
Nadszed dzie kontrybucji. Przez cay tydzie w osiedlach, na rynkach, na
placach i w kocioach mieszkacy przypominali sobie nawzajem i zaznaczali,
aby nikogo nie zabrako. Ta, w peni obywatelska, postawa mieszkacw bya
najlepsz zapat za prawdziwie krlewski gest wadcy.
Od najwczeniejszych godzin porannych przybyway z caego krlestwa ro-
dziny winiarzy. Przedstawiciele, gowy rodzin trzymali w rekach stosownej
wielkoci dzbany. Jeden za drugim powoli i ostronie wspinali si po wysokiej
drabinie na wysok platform, ze szczytu ktrej wlewali wino do ogromnej kr-
lewskiej kadzi. Po wlaniu wina schodzili drug drabin, gdzie u podna czeka
na nich krlewski skarbnik, ktry na licie odnotowywa obecno i dawa ka-
demu z wieniakw metalowy herb ze znakiem krla.
Po poudniu, kiedy ostatni z poddanych oprni swj dzban, skarbnik ogo-
si, e nikogo nie zabrako. Ogromna kad napenia si stoma tysicami litrw
wina. Poczwszy od pierwszego i skoczywszy na ostatnim kady z poddanych
zjawi si na czas w krlewskich ogrodach, oprniajc swj dzban wina.
Krl by szczliwy, dumny i usatysfakcjonowany. Po zachodzie soca, kie-
dy caa ludno skupia si na placu przed paacem, ukaza si na balkonie.
Wszyscy byli rozradowani. Trzymajc w doni pikny krysztaowy kielich, dzie-
dzictwo rodowe, rozkaza subie nala sobie na sprbowanie zebranego wina i
podczas kiedy sucy z kielichem pody w kierunku kadzi, przemwi:
- Ludu Cabernet Sauvignon. Tak jak si spodziewaem, jestecie wspaniali.
Wszyscy przybylicie dzisiaj do paacu wypeni swj obowizek. Chc podzie-
li si z wami moj radoci, radoci caego krlestwa, w ktrym lojalno ludu
w stosunku do swego krla jest tak samo wielka jak lojalno krla w stosunku
do poddanych. Nie przychodzi mi do gowy aden lepszy sposb, aby to uczci,
71
jak wznie toast za was, moich poddanych, pierwszym kielichem waszego wi-
na, ktre z pewnoci przypomina krlewski nektar. Jest kwintesencj najlep-
szych winogron wiata podlewanych najwikszym dobrem krlestwa, to znaczy,
mioci ludu.
To krtkie przemwienie wzruszyo wszystkich. Ludzie pakali i wiwatowali
na cze monarchy. Sucy poda mu kielich, a ten wzi go do rki i ju chcia
wznie toast za euforycznie oklaskujcy go lud, gdy zdziwienie nie pozwolio
mu na wykonanie ruchu. Sigajc po kielich, krl zauway, e wypeniony jest
on jakim bezbarwnym pynem. Powoli zbliy puchar do nosa, przyzwyczajo-
nego do aromatu najlepszych win, i stwierdzi, e ciecz ta nie ma adnego zapa-
chu.
Natychmiast zjawi si nadworny kiper. Podobnie jak krl, zbliy kielich do
ust prawie automatycznie i pocign yk wina. Jego zdziwiona mina mwia
wszystko. Wino nie miao smaku! Krl kaza zaczerpn drugi kielich wina z
kadzi, nastpnie jeszcze jeden, a na koniec sam wdrapa si na platform, aby
osobicie sprbowa pynu z wierzchu kadzi. Za kadym razem by on bezwon-
ny, bezbarwny i bez smaku. Rozkaza, aby natychmiast wezwano krlewskich
alchemikw w celu przebadania skadu wina. Wynik ekspertyzy by jednoznacz-
ny - kad bya wypeniona wod. Najczystsz wod. Sto procent wody. Sto ty-
sicy litrw wody.
Wadca rozkaza wezwa wszystkich mdrcw i magw na narad. Trzeba
znale przyczyn, jakie wytumaczenie tego niezwykego zdarzenia. Czy to
jakie zaklcie, reakcja chemiczna, czary spowodoway, e ta mieszanka win
zamienia si w wod?
Kiedy zebrani radzili, przecigajc si w prbach wyjanienia przemiany wi-
na w wod, najstarszy z ministrw rzdu podszed do krla i szepn mu do
ucha:
- Panie, to nie cud, nie zaklcie ani alchemia. Nic z tego. Obywatele Ca-
bernet Sauvignon, wasi poddani, to przede wszystkim normalni ludzie. I to
wszystko.
- Co chcesz przez to powiedzie? Nie rozumiem - odrzek krl.
- To, e majc okazj, postanowili j wykorzysta.
- Dalej nie rozumiem - odpar krl
- Wemy na przykad Bertucia - powiedzia minister. - Bertucio posiada
najwiksze winnice w naszym ksistwie. Winogrona, ktre uprawia, nale do
najlepszych w caym krlestwie, a jego wino sprzedaje si najlepiej i najdroej.
Dzisiejszego ranka, kiedy wybiera si ze swoj rodzin do miasta, al mu si
zrobio tego dzbana wina. Pomyla: A gdybym tak nala do dzbana wod za-
miast wina? Kto wyczuje rnic? Tylko jeden dzban wody na sto tysicy litrw
72
wina. Nikt nie poczuje rnicy! Nikt! I nikt by nie wyczu, gdyby nie jeden
szczeg, wasza wysoko, gdyby nie jeden szczeg: wszyscy twoi szlachetni i
uczciwi poddani pomyleli tak samo.
III
Bajki o reguach,
zasadach
i metodach
25. Tylko to, co najlepsze
77
26. Zota rubka
89
34. Poszukiwanie przyjemnoci
By sobie kiedy w Tybecie klasztor zen, ktry mia dwie reguy: mnichom
nie wolno byo mwi od wschodu do zachodu soca i nie wolno byo dotyka
kobiet (ju nie tylko od wschodu do zachodu, ale w ogle). Dwch mnichw
wracao do klasztoru przez las. Jeden - bardzo mody, nowicjusz i drugi - bardzo
stary, od wielu lat yjcy w klasztorze. Kiedy doszli do rzeki, zobaczyli mod,
paczc kobiet, ktra siedziaa w kucki nad brzegiem. Bya adna i atrakcyjna.
Gdy zobaczya mnichw, wyranie si ucieszya.
- Moja matka umiera po drugiej stronie rzeki. Jest sama w domu. Prbowa-
am przej, ale prd jest tak silny, e znosi mnie, i sama nigdy nie dam rady.
Pomylaam, e ju nigdy nie zobacz jej ywej. Ale teraz... teraz, kiedy wy si
pojawilicie, ktry z was bdzie mg mi pomc przej.
Jednak mnisi milczeli.
Ach, gdybymy tylko mogli! - z rozpacz myla modszy. - Jedynym spo-
sobem, aby jej pomc, jest wzi j na plecy, a na to, niestety, nasze luby czy-
stoci nam nie pozwalaj. wita regua zabrania nam wszelkiego kontaktu z
ciaem pci przeciwnej. Nie pozwala na dotknicie kobiety. Tak mylc w mil-
czeniu - bo pamita te pierwsz regu - min paczc kobiet.
Starszy z mnichw umiechn si, podszed do kobiety, w milczeniu wzi j
na rce i z niema trudnoci przeszed rzek w towarzystwie modszego kom-
pana.
95
Kiedy znaleli si na drugim brzegu, kobieta zesza i zbliya si do starca,
chcc pocaowa jego do, ale odesa j skinieniem rki. Kobieta ukonia si z
wdzicznoci i pokor, pozbieraa rzeczy i pobiega drog, prowadzc do wio-
ski.
Mody mnich osupia. Stary mistrz zama wita regu! Ju chcia mu to z
satysfakcj wytkn, ale przypomnia sobie o nakazie milczenia.
Obaj w ciszy skierowali si w stron klasztoru. Mieli przed sob jeszcze wie-
le godzin drogi. Stary szed z przodu w wesoym nastroju. Mody za szed i
obmyla, co powie swojemu mistrzowi, gdy zajdzie soce. I gdy nasta
zmierzch, modszy mnich zwrci si starca:
- Mistrzu, znacie lepiej ni ja nasze wite reguy, pamitacie zapewne na-
sze luby czystoci. Czy zasza w nich jaka zmiana?
- Nie, dlaczego pytasz? - zdziwi si starzec.
- Bo bez zastanowienia wzilicie na swoje rce t mod kobiet i przenie-
licie j przez ca szeroko rzeki.
- No i co z tego?
- Jak to co? Dotykalicie i przenosilicie kobiet!
- Dotknem, przeniosem j przez rzek i zostawiem, to prawda. Ale co z
tob? Ty j niesiesz cay dzie!
103
Trwao to kilka lat. Niektrzy zoliwi dworzanie uwaali, e jak na krla to
stanowczo za dugo. Katarzyna jednak wci opieraa si intrygom i spiskom.
Potrafia utrzyma krla przy sobie, jej pozycja bya niezagroona. Zoliwi
twierdzili, e jednak do czasu. Krl nie zmieni swoich zwyczajw, a Katarzyna
podzieli los innych on.
Wydawa by si mogo, e chyba bd mieli racj, bo w otoczeniu krla za-
cza pojawia si coraz czciej inna moda dworka. Ale wtedy, zupenie przy-
padkiem krl znalaz pod poduszk zapomniany woreczek ryu. Umiechn si
na wspomnienie dawnych nocnych koszmarw, otworzy go i z ciekawoci prze-
liczy ziarenka.
Tej samej nocy przyszed duch i powiedzia bezbdnie, ile ich byo. A rano
krl ju nie y.
I jaki std wniosek, Drogi Czytelniku? Lisy po prostu nie znay tych
nowych metod i sztuczek.
43. Przyzwyczajenie
By sobie, wcale nie zamony, kupiec, ktry zawsze wspiera rne cele cha-
rytatywne i nigdy nie przeszed obojtnie obok wycignitej rki potrzebujcego.
Pewnej niedzieli wychodzc ze wityni, rzuci dwudziestozotowy banknot do
miseczki ebraka. Banknot wyglda niezwykle dostojnie na tle groszwek i
pojedynczych zotwek. ebrak by nieco zaskoczony, ale i ucieszony, wic
skwapliwie schowa banknot.
Nastpnej niedzieli sytuacja powtrzya si. Kupiec rzuci znowu dwudzie-
stozotowy banknot i od tego czasu co niedziel byo tak samo. ebrak, planujc
swj budet, mg spokojnie wpisa te dwadziecia zoty po stronie staych
przychodw. W zasadzie na tym si koncentrowa i inne drobne mao go inte-
resoway. Min rok, dwa, trzy. Kadej niedzieli w miseczce ebraka ldowao
dwadziecia zotych. Kupiec i ebrak nie zaprzyjanili si, nic ich nie czyo,
byli dla siebie cay czas obcy. Pewnej niedzieli kupiec wrzuci do miseczki dzie-
si zotych i odszed. ebrak ze zdziwieniem obejrza banknot i zawoa:
- Prosz pana, tu jest tylko dziesi zotych.
Kupiec by troch zmieszany, troch zdziwiony i zacz si tumaczy:
- No, wie pan, troch mi si pogorszyo. Syn dors, poszed na studia,
wicej mnie kosztuje...
- Na studia - przerwa zniecierpliwiony ebrak - za moje pienidze ?
107
44. Wiksza patelnia
Nad brzegiem rzeki sta wdkarz i owi ryby. Nie byoby w tym nic dziwne-
go, gdyby nie to, e apa je raz za razem. Zarzuca wdk, odlicza: trzy, trzy,
trzy; dwa, dwa, dwa; jeden; jeden, jeden - i w tym momencie spawik zanurza
si, a on podrywa wdk i na haczyku koysaa si ryba. Zdejmowa j, zmienia
przynt, zarzuca... liczenie... ryba... przynta... liczenie... ryba... itd. Z boku
wygldao to wrcz niesamowicie.
Drk przy rzece szed przypadkowy przechodzie. Zobaczy wdkarza i
zainteresowa si. Po krtkiej chwili podszed do niego i rozpocz rozmow.
- Przepraszam pana najmocniej - zacz najgrzeczniej, jak potrafi - wiem,
e przeszkadzam, ale czy mog o co zapyta?
- Ale oczywicie - wdkarz okaza si miym czowiekiem. - Prosz bar-
dzo, to mi nie przeszkadza w owieniu - i umiechn si zachcajco.
- Przygldam si panu od dziesiciu minut i nie bardzo mog zrozumie
pana metod, a nawet powiem wicej, filozofi apania ryb.
- A co pana interesuje? - odrzek wdkarz, nie przerywajc apania.
- To, e pan apie raz za razem, jestem w stanie zrozumie i zaakceptowa.
Ale widz, e potem starannie oglda pan kad ryb, mae chowa pan do siatki,
a due wyrzuca z powrotem do rzeki. Jeeli dobrze widziaem, to wyrzuca pan je
ze spor zoci i niezadowoleniem.
- Tak, dobrze pan widzia. Gdy zapi du ryb, rzeczywicie strasznie
mnie to denerwuje - potwierdzi wdkarz.
- Wanie tego nie rozumiem. Nie znam si co prawda na wdkarstwie ani
na ichtiologii, ale to chyba te mae naley wyrzuca, a nie due i bardzo due?
Wic czemu pan to robi?
- Widzi pan - odpar szczerze wdkarz - w domu mam tylko ma patelni i
te due mi si nie mieszcz.
108
45. Lew i asertywny zajc
Pewnego dnia krl zwierzt, lew, stwierdzi, e jest ju za stary, aby polowa
i ugania si po lesie za zwierzyn. Wyda wobec tego dekret, w ktrym ogosi,
e od poniedziaku kolejno kadego dnia do zjedzenia zgosz si: sarna, jele,
dzik itd. do koca miesica. Dekret zosta rozwieszony przez borsuki na drze-
wach w najwaniejszych punktach w lesie, a wrd zwierzt zapanowaa panika.
Biegay zdezorientowane, radzc si jedno drugiego, co robi . W kocu posta-
nowiy interweniowa. Pierwsza do lwa udaa si sarna.
- Widziaam si na licie do zjedzenia - zacza niemiao, a lew spojrza na
list.
- Tak - odpar - na poniedziaek, a o co ci chodzi?
- No ale... jak to tak... do zjedzenia? - dukaa przestraszona. - A dzieci?
- Dzieci? - lew szuka na licie. - S przewidziane na rod.
- No ale... jak to? - nie moga wydusi sowa.
- Suchaj, sarno - zacz pryncypialnie lew - jak zaczaj si na ciebie, to co,
masz jakie szanse? Nie masz. A nauganiam si po tym lesie jak gupi. Ty si
naganiasz, spocisz si, miso jest potem twarde, szkodzi mi, mam zgag. To nie
ma sensu. Widzisz sama. No, gowa do gry. Do poniedziaku, sarno, cze!
Sarenka spucia gow i odesza. Wpad dzik.
- Ty, lew - zacz zadziornie od samego wejcia - co ty si wygupiasz z t
list?
- A o co tobie znowu chodzi?
- Ja, twj kumpel do zjedzenia?
- Tak, niech sprawdz - lew pochyli si nad list - na sobot.
- No, co ty? Razem chodzilimy na imprezy, biegalimy za dziew-
czynami...
Lew mu przerwa: - Suchaj, dziku, ja ju jestem w tym wieku, e moe jesz-
cze pamitam, jak biegaem za dziewczynami, ale ju na pewno nie pamitam, w
jakim celu. Rozumiesz! To nie jest argument. No, to do soboty!
109
I dzik poszed.
Sytuacja powtarzaa si. Przychodziy rne zwierzta, przypominay swoje
zasugi, powoyway si na koneksje i koligacje, prosiy, straszyy, prboway
przekupi.
W kocu przyszed zajc.
- Cze, lwie! - zacz zwyczajnie.
- Cze!
- W lesie mwi, e umiecie mnie na swojej licie do zjedzenia. Lew
spojrza na list: - Tak, na niedziel.
- Suchaj, moesz mnie skreli?
- Ale oczywicie, nie ma sprawy - powiedzia lew i dokona stosownej ko-
rekty.
IV
Bajki
o mistrzach i uczniach
46. Sprztanie cieki
I jaki std wniosek, Drogi Czytelniku? Z tej bajki wynika ich kilka: po
pierwsze, jest wiele metod i sposobw sprztania cieki, a po drugie, o
nauk trzeba poprosi... z pokor.
Dawno temu, wysoko w grach stary mistrz prowadzi szko walki. Mia
wielu znakomitych uczniw, ktrym mg spokojnie powierzy wszystkie sekre-
ty i tajemnice pchni, uderze i chwytw. Jeden ucze by szczeglnie zdolny i
zwrci uwag mistrza, ale byo w nim te co, co mistrza powstrzymywao.
Ucze by bardzo zoliwy. Tu komu co zego powiedzia, tego obrazi, innego
pchn niespodziewanie, komu zrobi jakie wistwo. Jakby nie byo tego
dosy, mistrz zauway, e ucze odczuwa wrcz mapi satysfakcj, gdy kto
przez niego zapaka, gdy zrobi mu przykro.
aden szanujcy si nauczyciel nie poniyby si do tego, aby w takiej sytu-
acji zwrci uczniowi uwag i powiedzie wprost, by tak nie postpowa. Dlate-
go mistrz wezwa do siebie ucznia i rzek:
- Masz tu wiadro gwodzi i motek, a tu jest pot wok naszej szkoy. Za
kadym razem, gdy powiesz lub zrobisz komu co zego, gdy kto przez ciebie
zapacze lub zrobi mu si smutno, masz wbi jeden gwd w pot. Rozumiesz?
- Tak, mistrzu - odpar ucze i odszed.
Nastpnego dnia ucze wbi osiemdziesit siedem gwodzi w pot. Kolejnego
szedziesit, potem pidziesit, szedziesit osiem, czterdzieci dziewi itd.
Po mniej wicej dwch tygodniach, ucze zauway, e atwiej jest nie mwi
przykrych rzeczy ni wbija gwodzie w pot. Bo przy tym wbijaniu motek si
obsuwa i trafia w palec, gwd si czasem wygina i trzeba go prostowa, drza-
zga z potu skaleczy lub przebije rk. Zacz wbija coraz mniej gwodzi, a
117
pewnego dnia przyszed do mistrza i powiedzia:
- Mistrzu od kilku dni nie wbiem adnego gwodzia w pot. Co mam robi?
- Dobrze - odpar mistrz. - Jeeli bdzie taki dzie, w ktrym nie zrobisz
lub nie powiesz nikomu niczego zego, nikt przez ciebie nie zapacze i nie bdzie
ci zorzeczy, bdziesz mia prawo wyj jeden gwd z potu!
Mijay dni, miesice, lata. Ucze mozolnie wyjmowa codziennie po jednym
gwodziu z potu. A w kocu, niemody ju, przyszed do starego mistrza i
powiedzia:
- Dzisiaj wyjem ostatni gwd z potu. Co mam robi?
Mistrz wsta, wyszed na rodek placu i spojrza na pot.
- Rzeczywicie - powiedzia - wyje wszystkie gwodzie, ale popatrz na
ten pot. Spjrz na te dziury. Pot wyglda zupenie inaczej ni wtedy, gdy zacz-
e wbija gwodzie.
- Widzisz, gdy powiesz komu lub zrobisz co zego albo pokcisz si z
nim, wtedy wbijasz gwd w jego serce. Potem mwisz przepraszam i... -
mistrz zawiesi glos - wyjmujesz ten gwd z jego serca. Ale rana pozostaje.
Serce czowieka, by moe twojego przyjaciela, kogo, kogo kochasz, bdzie
wygldao jak ten pot, pene ran i okalecze. Moesz wiele razy mwi prze-
praszam, a rana pozostanie. Sowo zadaje takie same rany jak n - mistrz za-
myli si - a nawet gbsze i trudniej si gojce.
- Twoi najblisi, ci ktrych kochasz, twoi przyjaciele s bezcennymi klej-
notami. To oni sprawiaj, e si umiechasz. W trudnych chwilach dodaj ci
otuchy. S gotowi ci pomaga i ci wysucha, wspiera ci, kiedy tego potrze-
bujesz. Otwieraj przed tob swoje serca, a Ty co robisz?
- Dlatego pamitaj, aby nigdy nie wbija gwodzi w pot.
118
50. Doskonay li
Uczniowie zapytali mistrza Jang Wej Chiena, czym jest szczcie. Mistrz za-
cz opowiada o wielu drogach, po ktrych powinien porusza si czowiek
szczcia i sukcesu. Mwi o spokoju wewntrznym, o bogactwie material-
nym, zwizkach uczuciowych, zdrowiu, rodzinie, subie dla innych, rozwoju
osobistym, yciowej pasji, przyjacioach - czyli o tao.
Gdy Mistrz skoczy, midzy uczniami rozpocza si zaarta dyskusja, ktra
cieka jest najwaniejsza, ktra najszybciej doprowadzi do szczcia. Byli zwo-
lennicy pominicia jakiej, ich zdaniem, mniej wanej. Inni proponowali trzy,
cztery. Jeden ucze wygosi odwan tez, e mistrz jest w bdzie, e nie wol-
no si rozprasza, trzeba by konsekwentnym i i po jednej jasno wytyczonej
drodze.
Mistrz przysuchiwa si dyskusji i jednoczenie zbiera kije wok siebie.
Gdy zebra siedem, zwiza je sznurem i poda uczniowi.
119
- Zam - rozkaza.
Ucze zacz si nata, wysila, ale nie przynioso to rezultatu.
- To nie jest moliwe - powiedzia.
- We kogo do pomocy - rozkaza Mistrz.
Podbieg drugi ucze i razem zaczli prbowa. Bez rezultatu.
- Wecie sobie jeszcze kogo do pomocy - rozkaza Mistrz.
Ale i tym razem wizka opara si sile uczniw. W kocu wszyscy uczniowie
mocowali si z wizk kijw, ale pozostaa niewzruszona. Wtedy Mistrz odsun
uczniw, wzi wizk i rozwiza. Potem zama kady kij po kolei, pojedynczo.
Uczniowie protestowali: - To potrafi nawet mae dziecko!
- Czowiek, ktry zrozumie, czym jest szczcie, bdzie jak ta wizka ki-
jw. Nic go nie zamie. Jeeli tego nie pojmie, pokona go najdrobniejszy pro-
blem.
123
54. Peny dzban
127
58. Garncarz
Uczniowie buntowali si, gdy Mistrz uczy ich uprawy ryu i prosa. - Nie je-
stemy wieniakami, aby uprawia rol - mwili midzy sob i uczyli si bardzo
niechtnie. Gdy mistrz uczy ich sztuki walki na miecze, nie widzieli w tym
sensu, mwic: - Jest dekret cesarski, zakazujcy noszenia mieczy. aden z nas
nie bdzie walczy mieczem, to niepotrzebny wysiek i strata czasu. Rbmy co
innego. Gdy Mistrz uczy ich postpowania na pustyni i radzenia sobie bez wo-
dy, miali si i artowali, bo przecie: - Jestemy w grach, gdzie strumienie s
pene wody, ronie bujna rolinno, a na drzewach jest peno dobrych owocw,
gaszcych pragnienie. Gdzie tu logika?
Wtedy Mistrz powiedzia do nich: - Wyobra sobie, e jeste podem w onie
matki. Jest ci tam dobrze i bezpiecznie. Masz wszystko, co potrzeba. Nagle ze
zdziwieniem stwierdzasz, e formuje ci si gowa i mzg. Po co? Tutaj ? Prze-
cie nie musz tu myle. Potem wyrastaj ci rce i nogi. Po co? To nie jest
logiczne. I tak jest mi ciasno, a teraz jeszcze to! Przecie nie bd tu biega! -
kopiesz z oburzenia. Formuje ci si ukad trawienny. Do czego? Przecie ody-
wiam si przez ppowin i jest wspaniale. Ksztatuj ci si puca. Tutaj, puca?
Przecie tu nie ma powietrza, to bez sensu. Ksztatuj ci si oczy. Na co ja mam
patrze?
- I nagle jedna chwila, jeden moment i wszystko si zmienia. Dugi tunel,
bysk wiata, nagy krzyk i... wszystko jest potrzebne. Wszystko ma sens i jest
na swoim miejscu.
Uczniowie spokojnie wrcili do zaj.
131
61. Zioowy napar mistrza
Pewien may klasztor w grach Tien Shan syn w caej okolicy ze wspania-
ych mieszanek i naparw zioowych, sporzdzanych przez mnichw. Leczyli
oni nimi okolicznych mieszkacw i przynosili ulg zwierztom gospodarskim.
Robili je wedug cile przestrzeganych receptur, ktre zna stary mistrz. Gdy
kogo z najuboszych wieniakw nie byo sta na zakup zi, mistrz dawa
zalecenia, gdzie ich szuka i jak samemu sporzdzi napar, a chory wykonywa
wszystko sam i te dochodzi do zdrowia. Modzi adepci sztuki zielarskiej
ksztacili si intensywnie i byli prawie tak biegli jak mistrz. On niczego nie
ukrywa i wyjawia przed nimi wszystkie sekrety. Jednak nikt nie by w stanie
mu dorwna w skutecznoci leczenia. Uczniowie przygldali si postpowaniu
mistrza, starali si znale klucz do jego powodzenia. Nieraz jednak szczerze ich
zdumiewa.
Pewnego dnia przyszed do klasztoru ubogi chop. Od wielu tygodni bardzo
bola go brzuch i mia wewntrzne krwawienia. By ju u kilku lekarzy, ale bez
rezultatu. Sysza o mistrzu i tylko w nim upatrywa ratunku. Po zbadaniu pa-
cjenta mistrz powiedzia: - Nazbieraj glicynii, spal korzenie, zalej gorc wod i
pij trzy razy dziennie.
Uczniowie, ktrzy to syszeli, krcili gowami ze zdziwieniem. Nigdy jeszcze
nie syszeli, aby naparem z palonego korzenia glicynii leczy wrzody odka.
Po kilku dniach wieniak wrci zupenie zdrowy, wychwala mistrza i przy-
nis w podzikowaniu kilka gwek czosnku.
Mia te inny problem. Jego najmodsza crka dostaa gorczki. Mistrz przy-
j z wdzicznoci czosnek i powiedzia: - Daj crce do wypicia napar z palo-
nego korzenia glicynii.
Uczniowie ze zdziwieniem suchali mistrza. Na drugi dzie gorczka ustaa.
Od tej pory wieniak by czstym gociem w klasztorze. Gdy chory by on
lub kto z jego rodziny albo gdy ktre ze zwierzt gospodarskich zranio si lub
dostao gorczki, zasiga z ogromn wiar rady mistrza. A ten po dugim roz-
waaniu i przemyleniu sprawy niezmiennie odpowiada: - Wypij (daj do wypi-
cia) napar z palonego korzenia glicynii.
132
Po czym chory, ranny, saby wraca do zdrowia.
Uczniowie przysuchiwali si, komentowali, umiechali si drwico. Ale sku-
teczno zioowego naparu mistrza bya zastanawiajca.
Pewnego dnia uciek ko wieniaka. Sprawa bya bardzo trudna i powana.
Bez konia rodzina nie bdzie w stanie uprawia ziemi. Groziy jej mniejsze zbio-
ry, ruina gospodarstwa i gd.
Wieniak jak zwykle przyszed po porad do mistrza. Sprawa dotyczya
przecie zwierzcia, tote nie widzia w tym nic niestosownego. Mistrz dugo
myla i co rozwaa, a potem rzek: - Wypij napar z palonego korzenia glicynii.
Uczniowie nie byli w stanie powstrzyma si od miechu, a niektrzy zaczli
powtpiewa w zdrowy rozsdek mistrza.
Jednak wieczorem wieniak przyszed... z koniem, by podzikowa mistrzo-
wi. Okazao si, e gdy otrzymawszy porad wrci do domu, zobaczy, e zapas
glicynii si skoczy. Wyruszy wic natychmiast do doliny nad rzek, gdzie
rosa ona w wielkiej obfitoci. Znalaz tam swojego konia, ktry spokojnie sku-
ba aromatyczne licie.
135
63. Skrzyda su do latania
Przed chatk w grach siedzia mistrz, pali fajk i podziwia wspaniae wi-
doki: zbocza gr poronite lasami, doliny z polami uprawnymi, wijc si rze-
k, po ktrej pyny zaadowane towarami donki.
- Jak tutaj jest adnie! - zwrci si do ucznia, ktry biegnc gdzie w po-
piechu, przysiad te na chwil na aweczce.
- Aha, adnie - odpar ucze, a w myli doda: Wiocha zabita dechami, z
ktrej nie mona si wyrwa. Rozglda si przy tym dookoa, zainteresowany
rnymi drobiazgami i szczegami wok awki. - Bardzo adnie - doda jeszcze
popiesznie, tak troch na odczepnego i ju chcia gdzie biec, ale mistrz go
zatrzyma:
- Usid przez chwil w spokoju, zobaczysz, e tutaj naprawd jest
bardzo adnie.
Ucze usiad, ale krci si niespokojnie. Co tu moe by adnego? - myla.
- Niedostpna gra, mroczny las, podmoka dolina i brudna rzeka. Mistrz nic
nie mwi. To milczenie i bezczynno draniy go.
- Mistrzu? - odezwa si.
- Tak? - odpar mistrz, spokojnie wyjmujc fajk z ust.
- A co jest za t gr? - wskaza na horyzont.
- Sdz, e druga gra.
- A za ni?
- Myl, e rzeka i dolina.
137
Ucze przez chwil siedzia spokojnie, ale znowu zaczo go nosi.
- A tak samo adne jak te... te? - i znowu pokaza na gr na horyzoncie.
- Tak samo adne. Ale tutaj jest najadniej - odrzek spokojnie mistrz.
Po chwili milczenia ucze znowu zacz niespokojnie:
- A mog pj zobaczy?
- Moesz.
Ucze zerwa si wic z awki i polecia.
Wrci po kilku dniach i zasta mistrza, siedzcego w tym samym miejscu.
Przysiad na aweczce obok, bardzo z siebie zadowolony i podekscytowany
- Miae racj, mistrzu - zacz sprawozdanie z wycieczki - za t gr bya
gra, rzeka i dolina, i wioska. Bardzo adna okolica. - Mistrz nic nie odpowiada
i pali fajk. - Wyobra sobie, co mi si przytrafio... - Opowiada podekscyto-
wany, a mistrz spokojnie kiwa gow, zasuchany w jego opowie.
Na koniec ucze zapyta:
- Mistrzu, a za tamt drug gr i rzek, co jest?
- Myl, e nastpna gra, rzeka, dolina, wioska i miasto - odpar mistrz.
- A mog pj zobaczy?
- Moesz.
Ucze zerwa si i polecia. Wrci po kilku tygodniach. Mistrz siedzia tam,
gdzie poprzednio.
Ucze opowiada, co widzia i co go spotkao, i jak piknie tam byo, a potem
zakoczy tradycyjnym pytaniem: - Czy mog pj zobaczy co jest za tamtymi
grami?
Mijay tak tygodnie, miesice; mijay lata. Ucze widzia coraz wicej gr,
rzek, dolin, wiosek i miast. Zwiedzi cay wiat. By bogatszy w coraz to nowsze
dowiadczenia i przeycia. Pewnego dnia wrci z kolejnej wyprawy za gry.
Usiad spokojnie na aweczce obok mistrza, nic nie mwi i patrzy. I wtedy po
raz pierwszy zobaczy zbocza gr poronite lasami, doliny z poami uprawnymi,
wijc si rzek, po ktrej pyny zaadowane towarami donki.
Po dugiej chwili milczenia powiedzia:
- Jak tutaj jest adnie!
- Te tak uwaam - odrzek mistrz. - Tu jest najadniej na wiecie.
138
V
Bajki o pienidzach,
bogactwie i wadzy
65. Smok, ktry opanowa krlestwo
Dawno, dawno temu byo sobie wspaniae i bogate krlestwo. Panowa tam
dobry krl i yli szczliwi poddani. Ale tak jak to bywa w bajce, nagle krle-
stwo opanowa straszny, ziejcy ogniem smok. Skd przyby, nie byo wiadomo.
W jaki sposb zaj wielki zamek na Smoczym Wzgrzu za bagnami, nikt nie
wiedzia. Smok by bardzo zy i zachowywa si tak jak bardzo ze smoki - poe-
ra dziewice, ograbia karawany, ogniem pali pola wieniakw, zabiera towary
kupcom, podnosi podatki i nakada srogie kontrybucje na wszystkich. Ludno
tego wspaniaego krlestwa cierpiaa strasznie.
Dobry krl, odsunity od wadzy i skazany na banicj, w ukryciu i penej
konspiracji prbowa pozby si gada. Czyni to w tradycyjny dla bajek sposb,
tzn. ogosi krlewskim dekretem, e ten, kto pokona besti, dostanie w nagrod
rk ksiniczki i p krlestwa. Przyjedali rni rycerze - wszyscy sawni, o
nieskazitelnej opinii i moralnoci, zaprawieni w pokonywaniu smokw. Wygl-
dali mniej lub bardziej gronie, dosiadali biaych i czarnych rumakw, jedni
przybywali dla sawy, inni zwabieni piknoci ksiniczki, jeszcze inni dla
czystego zysku i... przepadali bez wieci. Smok rozprawia si ze wszystkimi.
By coraz bardziej rozzoszczony i uciska nard coraz sromotniej. A ludzie
opowiadali, e bagna i lasy przed Smoczym Wzgrzem usane s trupami dziel-
nych rycerzy i lepiej omija te tereny z daleka.
Wie o straszliwym niepokonanym smoku roznosia si daleko poza granice
krlestwa. Nie wiadomo, czy z tego powodu, czy dlatego, e lata mijay i ksi-
niczka nie stanowia ju takiej atrakcji, a moe dlatego, e poowa prawie zupe-
nie zniszczonego krlestwa stawaa si raczej ciarem ni nagrod, zaintereso-
wanie walk ze smokiem wrd walecznego rycerstwa zupenie zmalao. Dobry
krl postanowi zatem zmieni taktyk.
141
Wrd zaufanych i sprzyjajcych mu poddanych zrobi zbirk pienidzy,
co dooy z wasnych zasobw, przezornie schowanych w bankach krajw
neutralnych, i wyznaczy nagrod za gow smoka. Zwabieni okrg sumk
rycerze znowu zaczli tumnie zjeda do krlestwa. Ich zapa troch sab, gdy
okazywao si, e nagroda bdzie wypacana w dwch ratach: poowa przed, a
poowa po dostarczeniu gowy, ale i tak najdzielniejsi i najszlachetniejsi wyru-
szali w stron Smoczego Wzgrza.
Napisaem wyruszali, czyli w liczbie mnogiej, bo smok sroy si coraz
bardziej i kolejni rycerze przepadali bez wieci - tym razem z poow nagrody
kady. Sytuacja wydawaa si kryzysowa i bez wyjcia. Bezradny krl zwoa w
akcie rozpaczy rad stanu, aby co wsplnie wymyli - jaki plan, program
naprawczy, strategi dla oswobodzenia kraju spod tyranii smoka.
Rada radzia przez tydzie. Przede wszystkim w peni zaaprobowaa post-
powanie krla i jednogonie przegosowaa wotum zaufania dla wadcy. Odno-
nie problemu smoka przewijao si wiele koncepcji postpowania. Przede
wszystkim dokadnie zdefiniowano problem i okrelono wszystkie jego parame-
try. Z tego podsumowania wynikao, e smok jest wyjtkowo grony, zy i
straszny. Dlatego do jego pokonania trzeba znale wyjtkowo walecznego,
dzielnego, o wyjtkowej, nieskazitelnej opinii i moralnoci rycerza. Rycerze,
ktrzy do tej pory prbowali zmaga si ze smokiem, byli po prostu nieodpo-
wiedni do rangi problemu. Na pewno proponowana kwota za gow smoka bya
zbyt niska - to sugerowao, e nie jest on do koca taki straszny i przycigao
pod Smocze Wzgrze drugi gatunek rycerstwa. Rezultaty mona, jak opowiadaj
okoliczni mieszkacy, oglda po lasach i na bagnach wokoo wzgrza.
Rada ustalia, e trzeba przede wszystkim znacznie podnie nagrod za go-
w smoka i zastanowi si, gdzie i jak znale odpowiedniego rycerza. Moe
rycerzowi naleao by te co, przyszociowo, zaproponowa: na przykad do-
ywotnie miejsce w radzie albo stanowisko ministra ds. smokw?
Krl rozpocz zbieranie gotwki, a czonkowie rady zajli si poszu-
kiwaniem rycerza. Po miesicach cikiej pracy krl dysponowa kwot kilka-
krotnie przewyszajc pierwotnie proponowan, a rada - list kilkunastu najwy-
bitniejszych rycerzy, specjalizujcych si w walkach ze smokami. Po burzliwej
debacie i tajnym gosowaniu wybrano w kocu najwybitniejszego rycerza i skie-
rowano do niego imienne zaproszenie. W dokumencie, podpisanym przez Do-
brego Krla i czonkw Rady, zwrcono uwag na cierpienia ludu, oraz nie-
mierteln saw, ktr niechybnie okryje si miaek. Nie ukrywano te dotych-
czasowych niepowodze, a take wymieniono wysoko nagrody. Wszyscy
142
czekali z niecierpliwoci na powrt posaca.
Jakie byo zdziwienie wszystkich, gdy zamiast posaca zjawi si sam ry-
cerz. Owiadczy, e wzruszy si do ez, czytajc fragmenty listu, ktre opisy-
way cierpienia mieszkacw krlestwa, a zo w nim wzbieraa, gdy zapozna-
wa si z okruciestwem smoka. Pomimo e mia w planach zabicie kilku in-
nych, pomniejszych i mniej okrutnych potworw, odoy tamte sprawy i przy-
by natychmiast. Prosi, aby zaraz wskaza mu drog na Smocze Wzgrze.
Krla i wszystkich czonkw rady uj skromnoci, otwartoci i bijc z
twarzy uczciwoci. Wyglda przy tym bardzo mnie i gronie, a jego wielki
miecz, to byo wida, nie raz posmakowa smoczej krwi. Na piknym rumaku, w
lnicej zbroi, z kopi i mieczem mg wzbudza zachwyt przyjaci i przerae-
nie smokw.
Nie pyta o gratyfikacj i nagrod. Gdy wrczano mu poow ustalonej sumy,
by wyranie zaenowany i zakopotany, mruczc co pod wsem: e po co, nie
trzeba a tyle, moe rozda potrzebujcym itd. O stanowiskach nie chcia sy-
sze, bo wadza go nie interesuje.
Zaopatrzony w stosown map i instrukcje, rycerz uda si w stron Smocze-
go Wzgrza, egnany z ogromnymi nadziejami przez krla i wielu mieszkacw.
Przejecha doliny, przeprawi si przez rzeki, lasy i pomniejsze wzniesienia.
Napotykana ludno ze wspczuciem patrzya na niego, opowiadajc o strasznej
bestii. Min urwiska i przepacie, przebrn przez gste lasy i mokrada - nig-
dzie nie byo smoka. Zblia si do Smoczego Wzgrza, na szczycie ktrego
pysznio si straszliwe zamczysko. Nastawi kopi i ostronie, gotowy w kadej
chwili odeprze atak, zbliy si do zamkowej fosy - nigdzie nie byo smoka.
Zwodzony most by opuszczony, a brama w warownych murach uchylona. Z
najwiksz ostronoci, wietrzc w tym jaki okrutny podstp, przeszed przez
most i zajrza na zamkowy dziedziniec - nigdzie nie byo smoka.
Poszuka wzrokiem wejcia do zamku. Znajdowao si po przeciwnej stronie
dziedzica. Ostronie zbada teren i najszybciej, jak potrafi, przemkn niczym
byskawica na drug stron dziedzica. Nikogo nie byo, nikogo nie zauway.
Uchyli wrota zamku. Ujrza wielkie kamienne schody, prowadzce w gr.
Zacz powoli si wspina. Na szczycie schodw zobaczy kolejne drzwi.
Ostronie rozwar je i znalaz si w wielkiej sali tronowej, i... wtedy go zobaczy.
Smok siedzia na tronie na kocu sali. Wyglda jak normalny smok. By zie-
lony, mia wielk paszcz i wyupiaste oczy, cae ciao pokryte usk. Wielkie
skrzyda dodaway mu grozy, a dugi ogon mia zawinity z tyu za tron.
143
W zielonych apach pomidzy dugimi pazurami trzyma... ksik i czyta.
Smok, podobnie jak rycerz, by wyranie zaskoczony.
Pierwszy otrzsn si rycerz i pamitajc dokadnie sekrety taktyki wo-
jennej, postanowi skorzysta z zaskoczenia. Doby miecza i skoczy przez sal
w kierunku smoka, skadajc si jednoczenie do straszliwego cicia. Gdy by w
poowie drogi, zauway, e smok otwiera paszcz. Spodziewa si strumienia
ognia i siarki - jak to w zwyczaju smokw walczcych z rycerzami. Opuci
przybic swojej wspaniaej zbroi w oczekiwaniu na ognisty podmuch, ale nic
takiego nie nastpio. Po prostu smok co do niego mwi. Ale poniewa mwi
w smoczym jzyku, rycerz i tak nie zrozumia. By zreszt bardzo blisko celu.
Nie marnowa czasu na zastanawianie. Machn mieczem i uci smokowi go-
w. Byo po wszystkim. Koniec.
Rycerz, majc si cay czas na bacznoci, podnis przybic, stalow rka-
wic otar pot z czoa i odetchn. Ju? Po wszystkim? By troch zdezoriento-
wany, e to wszystko w sumie tak atwo i gadko poszo. Po krtkiej chwili re-
fleksji postanowi wrci do swoich rycerskich obowizkw. Podszed do smo-
ka, uj gow za zielone wosy i ju, ju mia podej do okna, aby pokaza j
wiwatujcemu tumowi z okrzykiem: Oto gowa waszego ciemicy! - gdy
nagle jego wzrok pad na uchylone drzwi w rogu sali. Bia z nich dziwna ja-
sno. Trzymajc cay czas gow smoka w jednej rce, a miecz w drugiej, pod-
szed do drzwi. Uchyli je szerzej.
To, co zobaczy za drzwiami, wprawio go w zupene osupienie. By to skar-
biec wypeniony po brzegi niewyobraalnym bogactwem: pienidze, zoto w
sztabach, diamenty, biuteria, ozdoby, drogie kamienie, biae i czarne pery,
rzeby, dziea sztuki, misterna porcelana. Stan jak zamurowany. Odoy miecz
oraz gow smoka i wszed do rodka. Wydawao mu si, e ni. Szed midzy
skrzyniami wypenionymi zotymi dukatami, midzy kuframi penymi rubinw i
szmaragdw. Dotyka porcelany i drogich ubra. Nagle odwrci si, chcc
sprawdzi, czy go kto nie ledzi i nie obserwuje. W skarbcu nie byo nikogo.
Wyszed z powrotem do sali tronowej. Tam te cisza i pustka. By sam. Wr-
ci do skarbca. Podszed do skrzyni z dukatami i zacz napenia kieszenie zo-
tem. Zgarn do torby gar pere i rubinw, sign po gruby zoty acuch, aby
powiesi go sobie na szyi, i wtedy nagle spostrzeg, e... jego donie staj si
dziwnie szponowate, rce pokrywaj si grub zielon usk. Twarz niepropor-
cjonalnie si wydua. Cae ciao dziwnie si wykrca i przeistacza. Wwczas
te zacz rozumie, co mwi do niego smok w sali tronowej: Gdy ju bdzie
po wszystkim, to nie bierz tego. Pod adnym pozorem nie bierz!
144
66. Gadajce drzwi
148
69. Klub 99
By sobie kiedy bardzo smutny krl, ktrego nic nie cieszyo. Mia on su-
cego, ktry, jak kady sucy smutnego krla, by bardzo szczliwy i wesoy.
Co rano budzi krla, przynoszc mu niadanie, piewajc i mruczc radosne
pieni trubadurw oraz opowiadajc wesoe historie. Na jego twarzy malowa si
zawsze szeroki umiech, a w yciu czowiek ten odznacza si spokojem i rado-
ci. Pewnego dnia krl mia ju tego dosy i zapyta:
- Paziu, wyznaj mi twoj tajemnic, twj sekret.
- Jaki sekret, wasza krlewska mo?
- Gdzie tkwi tajemnica twojej radoci i dobrego humoru?
- Nie ma adnego sekretu, adnej tajemnicy, wasza wysoko.
- Nie okamuj mnie, paziu! - krl gronie zmarszczy czoo. - Nieraz kaza-
em obcina gowy za mniejsze przewinienia ni kamstwo.
- Ja nie kami, wasza wysoko. Nie ukrywam adnego sekretu.
- To dlaczego zawsze jeste radosny i wesoy? No, powiedz, dlaczego?
- Panie, nie mam powodu do smutku. Wasza wysoko darzy mnie hono-
rem, pozwalajc na suenie mu. Mam on i dzieci, mieszkajcych w domu
przyznanym nam przez urzdnikw dworskich. Daj nam odzienie i poywienie,
a w dodatku wasza wysoko od czasu do czasu obdarowuje nas paroma mone-
tami, bymy mogli sobie pozwoli na dowolny kaprys. Jak mam nie by szcz-
liwy?
- Jeli zaraz nie wyznasz mi twojej tajemnicy, ka ci ci gow! - rzek
bardzo powanie krl. - Nikt nie moe by szczliwy z podanych przez ciebie
powodw. To niemoliwe!
- Ale, wasza wysoko, nie ma naprawd adnego sekretu. Niczego ba
dziej nie pragn od moliwoci spenienia waszych oczekiwa. Nie ma te ni-
czego, co bym przed wami ukrywa.
- Odejd, odejd, zanim zawoam kata! - krl by jeszcze smutniejszy.
Sucy umiechn si, odda pokon i wyszed z komnaty.
Krlem zawadno istne szalestwo. Nie potrafi sobie wytumaczy w a-
den logiczny sposb, dlaczego pa - bdc na subie, przez dwadziecia cztery
godziny na dob speniajc jego zachcianki, chodzc w znoszonym odzieniu,
zjadajc resztki z paskich stow, nie posiadajc niczego swojego - mg by
szczliwy.
149
Kiedy si uspokoi, zawoa najmdrzejszego ze swoich doradcw i opowie-
dzia mu o rozmowie, ktr odby tego dnia rano.
- Dlaczego ten czowiek jest bezustannie wesoy i zadowolony? Dlaczego
jest szczliwy?
- Och, wasza wysoko, chodzi o to, e on nie jest w Klubie.
- Nie jest w Klubie?
- No, tak.
- I to go uszczliwia?
- Nie, panie. To nie pozwala mu by nieszczliwym.
- Chwileczk, nie wiem, czy dobrze zrozumiaem. Bycie w Klubie uniesz-
czliwia ci?
- Tak.
- A jego tam nie ma.
- Nie ma.
- A jak wyszed?
- Nigdy nie wszed.
- Co to za klub? - krl by mocno zaintrygowany.
- Klub 99.
- Doprawdy, obawiam si, e nic nie rozumiem.
- Moglibycie, panie, zrozumie jedynie wtedy, gdybycie pozwolili mi na
wykonanie eksperymentu.
- Jakiego?
- Pozwalajc na to, aby wasz pa wszed do Klubu.
- Tak, zmusz go, aby wszed - krl by zdecydowany.
- Nie, wasza wysoko. Nikt nie moe nikogo zmusi, aby wszed do Klu-
bu.
- W takim razie trzeba bdzie zastosowa jaki podstp?
- Nie trzeba, wasza wysoko. Jeli stworzymy mu tak moliwo,
wejdzie do Klubu z wasnej i nieprzymuszonej woli.
- A nie zorientuje si, e to bdzie oznaczao przeobraenie si w czo-
wieka nieszczliwego?
- Tak, zorientuje si.
- W takim razie nie wejdzie.
- Nie bdzie mg si oprze.
- Mwisz, e zorientuje si, e wejcie do tego dziwacznego Klubu uczyni
go nieszczliwym, a pomimo to wejdzie, wiedzc, e nie ma wyjcia? Przy-
znam, e znowu nic nie rozumiem.
- Tak jest, panie. Ale pozwl, e jeszcze raz zapytam: Czy jeste skonny
straci znakomitego sucego i... dziewidziesit dziewi dukatw tylko dla-
tego, eby poj zasad Klubu?
150
- Tak. Zdecydowanie tak.
- Dobrze. Dzi po pnocy przyjd po ciebie. Musisz mie przygotowan
skrzan sakw z dziewidziesicioma dziewicioma dukatami. Przelicz kilka
razy. Ani jeden wicej, ani jeden mniej.
- Co jeszcze? Mam wzi ze sob stra na wszelki wypadek?
- Nie. Tylko skrzan sakw. Do zobaczenia po pnocy, wasza wysoko.
I tak si stao. W nocy mdrzec przyszed po krla. Po kryjomu przedostali
si sekretnym przejciem na podwrze paacu i ukryli obok domu sucego.
Tam przeczekali do witu. Mdrzec przyczepi do skrzanej sakwy karteczk z
krtk informacj:
TA SAKIEWKA JEST TWOJA.
JEST TO NAGRODA ZA BYCIE DOBRYM CZOWIEKIEM.
CIESZ SI TYMI DUKATAMI I NIE MW NIKOMU,
JAK JE ZNALAZE.
W domu sucego zapalia si pierwsza wieca. Mdrzec ostronie podszed
do drzwi i przywiza sakw do klamki. Zapuka i szybko si oddali. Pa wy-
szed, a mdrzec i krl obserwowali go z ukrycia.
Sucy, stojc na progu domu, otworzy skrzan sakw i w wietle wiecy
przeczyta wiadomo. Potrzsn torb i syszc dwik metalu, zadra, przyci-
sn skarb do piersi, rozejrza si dookoa, sprawdzajc, czy nikt go nie obserwu-
je, i pospiesznie wszed do domu. Na zewntrz byo sycha, jak rygluje drzwi.
Krl i mdrzec podkradli si do okna, aby obserwowa, co bdzie si dziao
dalej. Sucy zrzuci wszystko, co znajdowao si na stole, poza wieczk.
Usiad i oprni sakw. Wasnym oczom nie wierzy. Gra zotych monet! On,
ktry nigdy nie mia adnej, teraz mia ca gr.
Pa dotyka je i przesypywa. Pieci i ustawia wieczk tak, aby pomie
odbija si w monetach. Grupowa je i rozsypywa w stosy.
Tak bawic si i bawic, zacz ukada stosy z dziesiciu monet. Jeden stos
dziesiciomonetowy, dwa stosy dziesiciomonetowe, trzy stosy, cztery, pi,
sze... Jednoczenie liczy skarb: dziesi, dwadziecia, trzydzieci, czterdzie-
ci, pidziesit, szedziesit... A ustawi ostatni stos, ktry skada si z dzie-
wiciu monet!
Najpierw przelizgn si wzrokiem po stole, szukajc jeszcze jednej monety.
Nastpnie rozejrza si po pododze, zajrza pod st, na koniec dokadnie spraw-
dzi sakw.
Nie, to niemoliwe - pomyla. Przybliy ostatni stos do pozostaych i
przekona, e jest niszy.
151
- Zodzieje! - wykrzykn. - Okradli mnie! Przeklci!
Ponownie sprawdzi st, podog, sakw, swoje ubranie, kieszenie, zajrza
pod meble... ale nie znalaz tego, czego szuka.
Leca na stole gra monet lnia, jakby chciaa zakpi z niego i przy-
pomnie mu, e byo tylko dziewidziesit dziewi dukatw. A dzie-
widziesit dziewi.
Dziewidziesit dziewi monet. To duo pienidzy - pomyla. - Ale bra-
kuje mi jednej monety. Liczba dziewidziesit dziewi nie jest kompletna. Sto
jest liczb kompletn, ale dziewidziesit dziewi nie.
Krl i jego doradca patrzyli przez okno. Oblicze pazia nie byo ju takie sa-
mo. Mia zmarszczone czoo i napit twarz. Oczy mu si zmniejszyy i przy-
mkny, usta przybray okropny grymas, przez ktry wida byo zby.
- Witaj w Klubie - ironicznie szepn mdrzec do krla.
Sucy, chowajc monety do sakwy i rozgldajc si po wszystkich ktach,
sprawdza, czy nie obserwuje go kto z domownikw, a potem ukry sakw mi-
dzy drewnem. Nastpnie wzi papier i piro w celu zrobienia rachunkw.
Ile czasu potrzebowaby na kupno setnej monety? Mamrota przy tym na gos
do siebie: - Jestem gotw ciko pracowa, aby j zdoby. Pniej moe nie
bd ju musia wcale pracowa. Z setk monet czowiek jest bogaty. Z setk
monet mona y spokojnie.
Skoczy rachunki. Jeliby pracowa i oszczdza ca pensj, a w dodatku
gdyby wpad mu jaki dodatkowy grosz, po jedenastu, dwunastu latach miaby
wystarczajco duo pienidzy na zakup zotej monety.
Dwanacie lat to duo czasu - mamrota pod nosem. - Moe mgbym po-
prosi on, aby podja prac w paacu na jaki czas. Mgby jej to zaatwi.
Ponadto on sam koczy prac o godzinie pitej po poudniu, a mgby przecie
pracowa do nocy i zarobi w ten sposb dodatkowe pienidze. Policzy - sumu-
jc prac ony i swoj dodatkow. Za siedem lat miaby potrzebn mu liczb
monet. To wci za dugo!
Moe mgby sprzedawa w miasteczku zostajce im po kolacji jedzenie i w
ten sposb troch zarobi. W sumie im mniej zjedz, tym wicej bd mogli
sprzeda.
Sprzeda, tak, sprzeda... Idzie lato... Zaczyna si robi gorco. Na co miao-
by si przyda tyle zimowych ubiorw? A jedna para butw nie wystarczy?
Podsumowa.
Wymagao to wyrzecze. Ale cztery lata wyrzeczenia i miaby swoj monet
numer sto!
152
Niezauwaeni przez nikogo krl i mdrzec wrcili do paacu. Krl by
wiadkiem, jak pa wszed do Klubu 99.
- Teraz obserwuj go, panie, a zobaczysz, jak funkcjonuj ludzie w Klubie.
W cigu kolejnych tygodni sucy realizowa swoje plany zgodnie z tym, co
postanowi owej nocy, a krl bacznie go obserwowa. Z kadym dniem pa by
coraz mniej wesoy, umiechnity i szczliwy. Pewnego poranka wszed do
krlewskiej alkowy, nieuwanie uderzajc w drzwi, marudzc i le si zachowu-
jc.
- Co ci jest? - zapyta krl w dobrej wierze.
- Nic mi nie jest, a co ma mi niby by? - odpar niegrzecznie.
- Jeszcze cakiem niedawno, par dni temu, miae si bez przerwy i pie-
wae.
- Wykonuj swoj prac, prawda? Czego sobie yczy krlewska mo? e-
bym by te waszym baznem i trubadurem? Jestem sucym. Nikt mi nie paci
za umiechy i pieni!
Po kilku dniach krl wyrzuci sucego. Nieprzyjemnie byo mie pazia,
ktry by cigle w zym humorze.
Pewien bardzo bogaty pan kupi sobie brylant. Wyda za niego dwa miliony
dolarw i schowa do szafy pancernej. By szczliwy, gdy wyciga swj bry-
lant i pokazywa przyjacioom oraz znajomym. Wszyscy zachwycali si, bo
nigdy jeszcze nie widzieli tak piknego i wielkiego okazu. Wszyscy te mu za-
zdrocili. Jego szczcie i rado rosy w miar wzrostu ceny klejnotu. Przy
kolejnej wycenie specjalici orzekli, e brylant tej klasy, tej czystoci i tej wagi
jest ju wart trzy miliony dolarw. Waciciel by szczliwy, wrcz wniebo-
wzity.
Pewnego dnia tak jak zwykle pokazywa brylant jednemu ze znajomych. Ten
by fachowcem i znawc kamieni szlachetnych. Gdy zobaczy klejnot, wpad w
autentyczny zachwyt. Oglda przez szko powikszajce, patrzy pod wiato,
way, mierzy, podziwia szlify, co liczy - dodawa i odejmowa kolumny cyfr.
- Wspaniay okaz - odrzek do waciciela. - Jest rzeczywicie fantastyczny
i wart swoich pienidzy, trzech milionw, ale gdy mu si tak przygldam, to...
- To co? - wtrci zaniepokojony waciciel.
- Nie, wszystko jest w porzdku, ale obliczyem, e gdyby go rozci na
poow, to miaby dwa brylanty, kady wart po dwa miliony dolarw.
154
- Co takiego?
- Tak. Precyzyjne przecicie, o, tutaj, w tym miejscu, daoby ci od razu
cztery miliony dolarw.
- Cztery miliony? - Pan nagle posmutnia i lekko si zirytowa. Gdzie pry-
sno szczcie. Dlaczego nikt mu o tym wczeniej nie powiedzia?
Spakowa brylant i pojecha do najlepszego jubilera w stolicy. Ten dugo
oglda kamie, co liczy i potwierdzi: - Gdyby go przeci, byyby dwa bry-
lanty na tyle due, e warte po dwa miliony.
- To prosz przeci! - prawie krzykn waciciel.
- Jest tu niestety pewien problem - mwi spokojnie jubiler. - Jeden faszy-
wy ruch, le ustawione duto, za mocne uderzenie i ten pikny brylant si rozsy-
pie. Nie wezm na siebie takiej odpowiedzialnoci. Prosz zwrci si do kogo
innego, ale obawiam si, e u nas w kraju nikt si tego nie podejmie.
- Zobaczymy - odpar waciciel kamienia. Schowa brylant do kieszeni i
zy oraz jeszcze bardziej nieszczliwy trzasn drzwiami.
Straci cay majtek na podre, ekspertyzy, wyceny, ubezpieczenia i ochro-
n. W kocu wyldowa w porcie w Rotterdamie. Zosta mu tylko brylant i bilet
III klasy na statek do domu. By wieczr, a statek odpywa nazajutrz rano. Bez
sensu, zupenie zaamany, szed wsk portow ulic, pen knajp, ulicznych
dziewczyn i pijanych marynarzy. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Nagle do-
strzeg obskurny szyld Jubiler. Wszed - przytumione wiato, niewielki kan-
torek, za kantorkiem starszy czowiek w charakterystycznym czarnym chaacie, z
pejsami i w jarmuce.
- Witam, witam, szanownego pana! Czym mog suy? - jubiler wyszed
zza lady.
- Chc przeci ten kamie - zrezygnowanym gosem odrzek pan i wyci-
gn z kieszeni marynarki brylant, ktry niesamowitym blaskiem rozwietli
ciemne pomieszczenie.
- Ajajaj, jaki pikny kamie - z zachwytem powiedzia jubiler i zacz ze
znawstwem oglda brylant. - Ajajaj, i ile jest wart? - mlaska z uznaniem.
- No co? Da si przeci? - waciciel by ju troch podenerwowany
zwok.
- A co si ma nie da? Jak si dobrze da - tu wykona charakterystyczny
ruch pocierania kciukiem i palcem wskazujcym - to i si da przeci - zako-
czy na wesoo jubiler. Nagle odwrci si i krzykn w kierunku zaplecza:
- Icek! Icek! Gdzie si podziewasz? Nigdy ci nie ma.
155
Z zaplecza wybieg brudny, pocigajcy nosem chopak. Mia moe dwana-
cie, moe czternacie lat. W rkach trzyma miot, szmat do podogi i wiadro.
- Tak, panie majster? Myem podog w kuchni - i pocign nosem.
- Icek, masz to szkieko i rozetnij panu na dwa rwne. Tylko jak ci rka
drgnie, to ci tak dup zoj, jak jeszcze nigdy.
- Mnie? Drgnie rka? Co pan, panie majster.
I nim waciciel kamienia zdy si zorientowa, Icek trzyma ju w rkach
duto i motek, ustawi kamie i spokojnie bez jakichkolwiek obaw uderzy.
Kamie rozpad si na dwie rwniutkie czci.
- No, widzi majster? Gotowe - i poda dwa kawaki jubilerowi.
- No, dobra, udao ci si tym razem. Zmykaj i kocz zmywa kuchni.
Icek tak jak si pojawi, tak znikn.
Waciciel kamienia sta jak zamurowany i patrzy na dwa przepikne brylan-
ty.
- Boe, nie mog uwierzy, to to geniusz jubilerski! - zwrci si do jubi-
lera. - Przez pitnacie lat aden jubiler w najwikszych zakadach na wiecie nie
zrobi tego, co ten obdarty chopak.
- Ta, jaki tam geniusz, szanowny panie? On po prostu nie wie, ile to jest
warte, i jest wolny od jakichkolwiek zahamowa.
156
VI
Bajki o dzieciach
i ich wychowaniu
72. Synowie patrycjusza
74. Siostrzeniec
164
75. Uparta ksiniczka
Pewien krl mia crk i - jak to bywa w zwyczaju krlw - kocha j nad
ycie. Crka bya pikna, moda, mdra, wyksztacona i, co oczywiste, bardzo
bogata. Ale - jak to bywa w yciu ksiniczek - wiadoma tego wszystkiego
dziewczyna, bya bardzo uparta i rozkapryszona. Zycie upywao jej na balach,
ucztach, wyjazdach i rnych imprezach towarzyskich. Kochaa taniec, piew,
teatr i dobr literatur. Wszyscy cenili jej inteligencj i bali si jej citego jzyka.
Odprawiaa wszystkich starajcych si o jej rk konkurentw z najznako-
mitszych rodzin krajowych i zagranicznych, podajc przy tym rne powody,
zawsze bardzo rzeczowo uargumentowane.
Krl zrzuca to wszystko na mody wiek i sodkie roztrzepanie ksiniczki.
Tumaczy j przed zalotnikami, agodzi napicia towarzyskie i gasi midzyna-
rodowe konflikty - mocno nadszarpujc przy tym budet krlestwa. Wraz z ca-
ym dworem wznosi monarcha mody ku niebu, aby w kocu ksiniczka si
ustatkowaa i znalaza kogo odpowiedniego. Nikt nie podejrzewa jednak, e
mody zostan tak szybko wysuchane, a ju na pewno, do czego doprowadz.
Po paru dniach od odprawienia ostatniego konkurenta ksiniczka owiad-
czya krlowi przy obiedzie, e chce wyj za m i pragnie przedstawi swoje-
go kandydata na narzeczonego. Krl nie posiada si z radoci. Zaraz zacz
wypytywa: Kto to jest?, Skd pochodzi?, Czym si zajmuje? itd. - jak to
w zwyczaju troskliwych i kochajcych krlw bywa. Ksiniczka, niewiele si
ocigajc, owiadczya, e jest to modszy stajenny, w gestii ktrego ley sprz-
tanie krlewskich stajni.
Krl zaniemwi i opad na krlewski tron. Czy dozna szoku? To chyba ma-
o powiedziane. Nie by w stanie wydoby z siebie sowa.
- Ale, dziecko - wybekota wreszcie - czy dobrze si zastanowia ?
- Ojcze, tu nie ma co si zastanawia! - odpara. - To mio od pierwszego
wejrzenia, taka, o jakiej pisz ksiki. - I na dowd pokazaa aktualnie czytan
lektur.
- Ale chociaby to - oponowa krl - on jest niewyksztacony i nie umie
czyta.
- Nie szkodzi - odpara. - Ja czytam a za duo i mu opowiadam. Jest nam z
tym bardzo dobrze.
165
- No, a maniery, jzyk, pozycja spoeczna? Czy to nie bdzie ci prze-
szkadza w towarzystwie?
- Bdziemy mieszka w samotnoci, z dala od towarzystwa - ucia.
- Zrezygnujesz z balw, bo on chyba nie umie taczy?
- Zrezygnuj.
- I z teatru?
- I z teatru! Z przyj, rautw... ze wszystkiego - krzyczaa ksiniczka,
bardzo ju rozzoszczona. - Ja go kocham, a on mnie i chcemy by razem.
- Ale to taki wstyd - zacz krl, lecz ksiniczka mu przerwaa:
- Jaki wstyd? e si kochamy? Bdziemy razem i koniec!
Krl zna dobrze ten ton i wiedzia, e niczego dobrego nie wry. Ksi-
niczka upara si i teraz zrobi wszystko, aby postawi na swoim. Dyskusja i
argumentacja byy bezcelowe. Krl odoy prezentacj narzeczonego do nastp-
nego dnia, a sam uda si po pomoc do swojego najstarszego i najmdrzejszego
doradcy. Ten ju sysza o caej sprawie i spodziewa si wizyty krla.
- C, wasza wysoko, znam ksiniczk tak samo dobrze jak ty. Obaj
wiemy, e postawi na swoim, a zatem musisz si zgodzi na ten zwizek. To
moja rada.
- Jak to? - krl by wyranie niezadowolony. - Ten zwizek nie ma przy-
szoci. Nie przetrwa dwch, trzech tygodni, a potem co, co dalej ? Poza tym
kompromitacja rodziny krlewskiej na innych dworach. Co pomyl sobie od-
rzucani kandydaci? A najwaniejsze: ona bdzie nieszczliwa do koca ycia i
tego si nie odwrci.
- A moe jeste w bdzie, krlu? Moe ich zwizek przetrwa i bd yli
dugo i szczliwie? Mio potrafi wszystko zmieni - filozoficznie zauway
doradca.
- Nie przetrwa!
- Przetrwa.
- Nie przetrwa duej ni miesic! - krl by rozzoszczony postaw dorad-
cy, ktry wyda mu si gupi, uparty i niewiadom realiw ycia.
- Krlu, nie ma co si spiera. Proponuj, abymy si zaoyli. Jestem w
stanie postawi sto sztuk zota, e zwizek ksiniczki i stajennego przetrwa
duej ni miesic.
- Zgoda - krl lubi hazard. - Przeciwko moim stu sztukom zota, e nie
przetrwa. Ale jak to rozstrzygniemy? - zawaha si krl.
- To proste. Trzeba ich wystawi na prb. Zamknij ich razem, wasza wy-
soko, w jednej komnacie na miesic. Jeeli potem bd si dalej kochali i
chcieli pobra, to wygraem. Jeeli nie, to ty.
166
Pomys bardzo spodoba si krlowi. Wezwa do siebie ksiniczk i oznaj-
mi, e zgadza si na jej zwizek ze stajennym. Ujy go jej sowa o mioci, ale
przede wszystkim posucha rady swojego najlepszego doradcy. Ksiniczka
posaa pene wdzicznoci spojrzenie w stron dostojnika, a ten spokojnie skin
gow, wiedzc, e ma jej wdziczno do koca ycia.
- Zanim jednak - kontynuowa krl - kapan poczy was na cae ycie nie-
rozerwalnym wzem maeskim, chc podda was maej, nic nie znaczcej
wobec dni, ktre was razem czekaj, prbie. - Ksiniczka suchaa z zaintere-
sowaniem. - Zostaniecie na miesic zamknici we dwjk w jednej z komnat
krlewskich. Bdziecie kontaktowali si tylko ze sub, z ktr jednak nie b-
dziecie mogli rozmawia. Pozostaniecie tak ze sob przez miesic, a potem od-
bdzie si lub.
Ksiniczka bya w sidmym niebie. Osigna to, czego chciaa, a prba
wydaa si jej raczej upragnion nagrod, a nie jak trudnoci do pokonania. Z
radoci ucaowaa krla i pobiega do narzeczonego.
Jeszcze tego samego dnia par narzeczonych zamknito w odosobnieniu, a
warta obja stra u drzwi.
Modzi byli zachwyceni. Nareszcie razem! Nikt im nie przeszkadza, nie po-
ucza i nie pilnuje!
Tymczasem krl i doradca zajli si nasuchiwaniem odgosw do-
biegajcych zza drzwi i przepytywaniem suby, ktra miaa prawo krzta si
po komnacie. Pierwsze dni wskazyway na to, e krl straci sto sztuk zota. Mo-
dzi byli wpatrzeni w siebie i sob zajci. Jednak po tygodniu zaczy si pierw-
sze nieporozumienia. Po dziesiciu dniach - pierwsza powana awantura. Po
dwch tygodniach - wyzwiska i wulgaryzmy, pacz i rkoczyny. Przed upywem
trzeciego tygodnia ksiniczka zacza wali w drzwi i krzycze rozpaczliwie:
- Wypucie mnie std, ju duej nie wytrzymam!
Do drugich drzwi stuka stajenny, groc:
- Zabierzcie mnie std, ju duej tego nie znios i si powiesz!
W komnacie zapanowaa nienawi.
Krl - po konsultacji z doradc, ktry uzna swoj przegran - zdecydowa
si otworzy drzwi.
Ksiniczka rzucia mu si na szyj z radoci i ogromn wdzicznoci, e
to mia by tylko miesic, a nie cae ycie. Przyrzekaa, e si zmieni i zawsze
bdzie go sucha.
Jak si zapewne domylasz, Drogi Czytelniku, krl zrezygnowa z wygranej,
a nawet przeciwnie - wypaci znaczn kwot doradcy, bdc pod wraeniem
jego mdroci i taktu, z jakim rozwiza t trudn spraw.
167
76. Odrobina srebra
170
VII
Pewien bogaty wieniak zapodzia gdzie swoj siekier. Zawsze bya na po-
dwrzu przy drewutni i nagle przepada. Szuka jej cay dzie bezskutecznie i w
kocu nabra przekonania, e kto musia mu j ukra. Dokona w myli prze-
gldu wszystkich potencjalnych zodziei i jego podejrzenie pado na ssiada. Za
kadym razem gdy si spotykali i rozmawiali, czu, e ssiad co krci, i po-
woli nabiera przekonania, e rzeczywicie jest zodziejem. Jego sposb chodze-
nia, mwienia, wyraz twarzy, w ogle wszystko u tego czowieka wiadczyo, e
to on ukrad siekier.
Wkrtce jednak siekiera odnalaza si w szopie z drzewem. Gdy nastpnego
dnia spotka ssiada, ten w niczym nie przypomina mu zodzieja.
Od tamtego zdarzenia mino kilka lat. Pewnego dnia do bogatego wieniaka
przyszed ten sam ssiad z ma przestrog:
- Zauwayem, e mury wok twojego domu zmurszay od deszczu. Jeeli
ich w por nie naprawisz, zodziejowi atwo bdzie dosta si do twojego domu.
Takie samo ostrzeenie da bogaczowi jego syn, ktrego rwnie zaniepokoi
stan murw. Krtko po tym rzeczywicie wiele rzeczy zostao ukradzionych z
podwrza i domu. Bogacz by peen podziwu dla mdroci syna, ssiada za
uzna za zodzieja. A gdy swoimi podejrzeniami dzieli si ze znajomymi, zaw-
sze dodawa, e ssiad ju raz par lat temu by zamieszany w kradzie siekiery.
W pewnej rodzinie byo dwch braci. Mieli tego samego ojca, t sama matk
i byli tak samo wychowywani. Jeden brat by Biay, a drugi Czerwony. yli
sobie spokojnie i szczliwie do momentu, gdy czerwoni bracia nie wywoali
rewolucji przeciwko biaym. Porwany patriotycznym obowizkiem Czerwony
175
brat, poszed na pierwsz lini frontu i dzielnie walczy o wolno, solidarno i
niepodlego. Cierpia zimno, gd i niewygod, spa na styropianie, a nawet by
ranny. W kocu jednak byo warto - czerwoni bracia zwyciyli.
Jego Biay brat ju na pocztku rewolucji gdzie zagin. Ale Czerwony nie-
wiele si nim interesowa, bo pochonity by wdraaniem przemian, demokracji
i praworzdnoci; wolnymi wyborami, prywatyzacj i reformami.
Mijay lata. Za ogromne zasugi dla rewolucji Czerwony brat zosta miano-
wany kierownikiem Pastwowego Gospodarstwa Rolnego w Stanie Upadoci.
Uwaa to za wielki zaszczyt i niezwykle odpowiedzialn funkcj; ogromny
honor i zaufanie, jakimi obdarzya go nowa w peni demokratycznie wybrana
wadza.
Pewnego dnia do kierowanego przez niego PGR-u mia przyjecha z wizyt
minister rolnictwa w randze wicepremiera. Druga pod wzgldem znaczenia oso-
ba w rzdzie. Trway gorczkowe przygotowania. W kocu nadesza dugo
oczekiwana chwila. Na botniste podwrko zajechaa kawalkada luksusowych
czarnych aut. Ochrona, obstawa, osoby towarzyszce i wreszcie sam minister.
Wysiad, przyj kwiaty, przeegna i ucaowa chleb oraz wykaza naleyte
zainteresowanie oborami, chlewni i niwami. Oprowadza go oczywicie kie-
rownik - Czerwony brat. W miar jednak trwania wizyty osoba ministra i wice-
premiera zdawaa si mu by coraz blisza i znajoma. Nie bardzo wiedzia, skd,
ale na pewno go zna. Na okolicznociowym bankiecie, gdy znikny ju znacz-
ne iloci jedzenia i pochonito ogromne iloci pynu integracyjnego, a atmos-
fera mocno si rozlunia, Czerwony brat odway si na zadanie pytania:
- Przepraszam, obywatelu premierze, czy mog zada jedno prywatne py-
tanie?
- Ale oczywicie, kolego - kolego zabrzmiao bardzo pryncypialnie, ale
i zachcajco.
- Odnosz takie wraenie, e znam obywatela premiera. Czy pan premier
nie jest moe moim zaginionym dawno, dawno temu, jeszcze podczas rewolucji,
Biaym bratem?
- Oczywicie - odpar wicepremier i wycign rce do serdecznego
ucisku.
Tu nastpia spontaniczna integracja wicepremiera i kierownika oraz inten-
sywne odnowienie wizi rodzinnych przy osuszanych kolejnych butelkach.
W miar jednak trwania tego rodzinnego i ju bardzo osobistego spotkania w
Czerwonym bracie narastaa pewna nuta zdziwienia i lekkiego niepokoju. Biay
brat to zauway i zapyta: - Co ci trapi?
176
- W zasadzie tak. Myl nad jedn spraw i nie mog tego zrozumie. To, e
ja jestem dyrektorem PGR-u, jest dla mnie jasne. Czerwoni bracia wygrali, ja
jestem czerwony i mam to stanowisko za swoje zasugi. Ale ty zawsze bye
biay. Biali przegrali, a ty nagle jeste ministrem i wicepremierem. Jak to moli-
we?
- Bo, widzisz, bracie, jest to kwestia rodziny i pochodzenia - refleksyjnie
zauway Biay brat.
- Jak to? Przecie mamy tych samych rodzicw i tak sam rodzin.
- Wypeniasz ankiety i kwestionariusze, podania?
- Oczywicie, tak.
- Ja te. W rubryce rodzice wpisujemy to samo, ale w rubryce brat ja
wpisuje: Brat Czerwony. A ty co wpisujesz?
81. Rozpacz
Bya sobie kiedy rodzina pasterzy. Wszystkie owce trzymali w jednej za-
grodzie. Karmili je, dbali o nie i chodzili z nimi na wypas. Sprzedawali mleko,
robili sery. Regularnie strzygli i odstawiali wen na targ.
Od czasu do czasu owce prboway ucieka z zagrody albo na pastwisku. Po-
jawia si wwczas najstarszy z pasterzy i przemawia do nich:
- Wy, niewiadome i durne owce, czy nie wiecie, e na zewntrz w dolinie
czyha na was tysice niebezpieczestw? Tylko tutaj macie wod, poywienie i
schronienie przed wilkami.
Widocznie owce nie byy zbyt wielkimi mionikami niezalenoci, bo na
og starczao to do rozwiania owczych marze o wolnoci. Pewnego dnia
przysza jednak na wiat inna owca. Mona powiedzie, e bya to czarna owca.
Miaa buntownicz natur i namawiaa inne do ucieczki ku rozlegym pastwi-
skom. W tej sytuacji wizyty starego pasterza, majce na celu ostrzeenie owiec
przed czyhajcymi na nie niebezpieczestwami, musiay si zintensyfikowa.
Pomimo to owce coraz czciej przejawiay nerwowo, kiedy wyprowadzano je
z zagrody, a ponowne zaganianie ich tam wymagao duo wysiku.
A pewnej nocy czarna owca przekonaa pozostae do ucieczki. Pasterze zo-
rientowali si dopiero o wicie, kiedy zastali poaman i pust zagrod. Poszu-
kiwania nie miay ju sensu.
177
Wszyscy razem, paczc i rozpaczajc, udali si do starca, ktry by gow
rodziny.
- Poszy sobie, poszy sobie!
- Biedne...
- Poumieraj bez nas z godu.
- I z pragnienia bez naszej wody.
- No i te wilki w dolinie! - rozpaczali.
- Co si z nimi stanie bez nas?
W chacie zapanowa oglny lament i rozpacz.
Tymczasem starzec odkaszln, pocign fajk i powiedzia:
- Tak, to prawda: co si z nimi stanie bez nas? - zamyli si. Ale najgor-
sze jest to, co si stanie z nami bez nich??!!
82. Test
84. zy na pogrzebie
Umar bardzo bogaty przemysowiec, ktry cay swj majtek zapisa spra-
wiedliwie, bliszej i dalszej rodzinie, nie zapominajc przy tym o przyjacioach i
znajomych.
Na niezwykle uroczystym pogrzebie uwag wszystkich przykuwa pewien
mczyzna, ktry paka od pocztku ceremonii, ronic rzsiste zy. Nie uspokoi
si ani na chwil. Po pogrzebie kilka osb podeszo do niego z wyrazami wsp-
czucia i wsparcia, ale przede wszystkim z pytaniem, kim by zmary dla niego, e
tak mocno po nim rozpacza.
- Czy dobrze zna pan zmarego? - kto zapyta.
- Nie - odpowiedzia paczc.
- By panu bardzo bliski?
- Nie.
- By pana przyjacielem?
- Nie.
- Czy by czonkiem pana rodziny?
- Nie.
180
- To dlaczego pan tak rozpacza ?
- Wanie dlatego - odrzek mczyzna, zalewajc si Izami.
Bajki o mdroci,
sprycie i gupocie
86. O parobku, ktry potrafi spa podczas bu-
rzy
87. Przebaczenie
Przy ruchliwym trakcie staa sobie karczma, zwana Pod Szczliw Gwiaz-
d. I cho bya w tym miejscu przez wiele lat i znana bya w caym kraju, to
karczmarz ledwo wiza koniec z kocem. Pomimo e ceny byy rozsdne, a w
rodku mio i przytulnie; pomimo e jedzenie byo bardzo dobre, a pokoje wy-
godne - nie by w stanie przycign duej liczby klientw. Byway dni, e
karczma staa pusta.
Takiego wanie dnia zjawi si w niej wdrowny mnich. By jedynym go-
ciem i karczmarz, nie bdc zajty, chtnie z nim rozmawia, alc si na swj
los i brak goci. Mnich ujty mi i serdeczna obsug i dobrym jedzeniem, palc
nargile, rozpocz pogawdk z karczmarzem, starajc si jako rozwiza jego
problem.
- Widzisz, moim zdaniem, jest to kwestia nazwy twojej karczmy. Po-
winiene j zmieni.
187
- To nie jest moliwe - oponowa karczmarz. - Tak nazywaa si zawsze,
od pokole. Pod t nazw jest rozpoznawana przez wdrowcw...
-...i dlatego do niej nie zachodz? - przerwa mu z umiechem mnich. - Wy-
gldasz na rozsdnego czowieka i zapewne wiesz, e aby zasza jaka zmiana,
trzeba j dokona. Jeeli czowiek przez cay czas postpuje tak samo jak daw-
niej, a oczekuje innych rezultatw, to nie najlepiej wiadczy o jego stanie umy-
sowym. - Tutaj znowu si umiechn.
- Ale ja przez cay czas co zmieniam - oponowa karczmarz - stoy, obru-
sy, kufle. Wprowadzam nowe dania i promocyjne ceny.
- Robisz to jednak wewntrz karczmy, wic doceni to moe tylko ten, kto
do niej wejdzie. A na zewntrz jest tak samo jak dawniej. Musisz zmieni nazw.
Nazwij j - tu mnich si zamyli - Pod Sidm Gwiazd. Ale jeszcze jedno,
wymaluj na szyldzie tylko sze gwiazd i ostatni zrb wiksz i zot.
- Sze gwiazd? Przecie to absurd. Jaki z tego bdzie poytek?
- Jak nie sprbujesz, to nie zobaczysz - odpowiedzia mnich z umiechem i
poszed.
Po dugim namyle i paru kolejnych dniach bez klientw karczmarz zmieni
nazw oraz zamwi stosowny szyld, zgodny z zaleceniami mnicha. Jeszcze
malarz na dobre nie zdy zej z drabiny, a otworzyy si drzwi i wszed boga-
ty kupiec z grup pomocnikw. Tryska dobrym humorem i ze miechem zwr-
ci si do karczmarza:
- Hej, karczmarzu, widziaem, e zmienie nazw, ale chyba zrobie nie-
zy bd. Ha, ha, ha... - a wszyscy giermkowie mu zawtrowali. - Piwa i jada dla
wszystkich! - zamwi kupiec.
Towarzystwo rozsiado si i jeszcze karczmarz nie zdy ich obsuy, a ju
pojawi si nastpny go z uwag, e chyba na szyldzie jest bd.
Od tego dnia karczma pkaa w szwach. Kady podrny, ktry mija karcz-
m, wchodzi, aby zwrci uwag na bd na szyldzie, bdc wicie przekona-
nym, e nikt go wczeniej nie zauway. Gdy by ju za w rodku, mia atmos-
fera, wystrj, serdeczno obsugi robia na nim wraenie i zostawa, aby zje tu
i odpocz. W ten sposb karczmarz dorobi si ogromnej fortuny, ktrej tak
dugo poszukiwa. Czsto te myla z wdzicznoci i podziwem o mnichu
sprzed wielu lat, ktry mia tak niesamowity pomys. Jak dobrze zna si na
interesach - myla karczmarz.
A pewnego dnia mnich pojawi si znowu. Zosta niezwykle serdecznie
przyjty i w kocu karczmarz mg zada mu, tuczce si w gowie od wielu lat,
pytanie:
- Jak wpade na tak fantastyczny pomys z nazw? Skd taka dobra
znajomo interesw?
188
- Zupenie nie znam si na interesach - odpar umiechnity mnich - ale znam
dobrze ludzk natur.
Nic tak bardziej nie raduje i nie wprowadza w dobry nastrj naszego
ja jak poprawianie bdw innych ludzi.
89. Latajcy ko
192
93. Sens ciszy
193
94. Czowiek, ktry umar za ycia
Bajki wspczesne
96. Kim jestem?
Tego dnia byo tak jak zwykle. Mark Parker, wybitny, niezwykle znany wia-
towej sawy profesor filozofii, tak jak zawsze wsta o sidmej rano. Jak zawsze
szurajc swoimi pantoflami, poczapa w kierunku azienki. Umy zby, ogoli
si i nawily twarz dobr wod toaletow. Ubra dres i trampki i wybieg do
parku. Nie cierpia biega po alejkach, ale dobry obyczaj akademicki nakazywa
demonstrowanie sprawnoci fizycznej, najlepiej porannym joggingiem lub jazd
na rowerze. By to te wany rytua towarzyski, bo profesor spotyka podczas
biegu wszystkie znaczce postacie z uczelni. I tu wydarzya si pierwsza niespo-
dzianka - tego dnia nie spotka nikogo.
Troch zy na dzisiejszy bezsens biegania, wrci do domu. Wzi prysz-
nic, jak zawsze elegancko si ubra i zszed na d po korespondencj. Mia zwy-
czaj zaczyna oficjalny dzie od kawy i przegldania korespondencji, aby od
razu odpowiedzie wanym osobom. Tam czekaa go druga niespodzianka dnia -
nie byo listw! Wczy komputer, aby odebra poczt e-mailow, ale - trzecia
niespodzianka - skrzynka odbiorcza bya pusta.
W ostatnich latach w tym samym tempie, w ktrym rosa jego pozycja na
uniwersytecie, pczniaa te korespondencja, stanowica wany kana jego kon-
taktu ze wiatem. Troch w zym humorze ze wzgldu na brak wiadomoci,
skoczy niadanie, skadajce si - oprcz soku ze wieych pomaraczy - z
patkw z mlekiem (zalecanych przez lekarzy), i wyszed na ulic, kierujc si w
stron uczelni.
Wszystko wygldao tak jak zawsze: samochody jak zawsze jechay tymi
samymi ulicami i jak zawsze haasoway, tramwaje wydaway charakterystyczne
odgosy na zakrtach - na co on zwykle skary si codziennie studentom na
pierwszym wykadzie (rektor od dawna walczy z wadzami miasta o usunicie
tramwajw sprzed budynkw uczelni); gazeciarze rozdawali bezpatne numery
dziennikw reklamowych. Wszystko wygldao tak jak zawsze. Myla o tym, e
po poudniu musi zagra w golfa z prorektorem Stone'em i sprbowa zaatwi
dofinansowanie dla swojej katedry. Nienawidzi golfa i nie cierpia nudziarza
Stone'a, ale takie byy zwyczaje na uczelni; interesy wypadao zaatwia podczas
golfa.
199
Przechodzc przez plac Niepodlegoci, prawie zderzy si z profesorem
Baxterem. Znali si od lat i godzinami byli w stanie prowadzi dugie rozmowy
na temat swoich koncepcji metafizycznych bytw pozazmysowych. Wczorajsza
dyskusja bya szczeglnie interesujca, ale nie zostaa dokoczona, dlatego po-
macha mu rk na powitanie, majc nadziej na kontynuacj rozmowy w drodze
do uczelni. Bardzo zaleao mu na wygoszeniu wasnej opinii w tej sprawie.
Jednak profesor jakby go nie pozna i min pospiesznie. Zawoa go po imieniu,
ale by ju za daleko. Pomyla, e pewnie Baxter go nie usysza.
Idc dalej, spotka grup znanych sobie studentw, spieszcych na zajcia.
Umiechn si - zawsze zaleao mu na dobrej opinii u studentw - ale odpo-
wiedziay mu zdziwione twarze. Dzie zaczyna si wyranie le.
Ogarno go dziwne zniechcenie i uczucie narastajcej nudy. Tu przed wej-
ciem do gmachu uczelni zdecydowa si wrci do domu. Mia zaleg lektur
dotyczc tematu swoich bada, musia zrobi korekt artykuu do czasopisma,
powinien te poczeka na listy, ktre musz w kocu nadej. Wypada te, aby
by przygotowany do wystpienia na posiedzeniu Rady Wydziau. Musi, bdc
tak wanym profesorem, zaprezentowa swoje zdanie.
Tej nocy spa le i obudzi si wczeniej ni zwykle. Komputer znowu mil-
cza, a skrzynka odbiorcza wywietlaa komunikat: Liczba odebranych wiado-
moci: 0.
Zszed na d i jedzc patki na mleku, zacz z niecierpliwoci wypatrywa
przez okno listonosza. W kocu zobaczy go na pocztku ulicy i serce w nim
zamaro. Listonosz przeszed obok jego domu, nie zatrzymujc si przy skrzyn-
ce. Profesor szybko wybieg i zawrci listonosza, aby upewni si, czy na pew-
no nie ma dla niego adnej korespondencji. Listonosz przejrza jeszcze raz torb
i poinformowa go, e nie ma nic na ten adres. Zapewni take, e ani nie ma
strajku na poczcie, ani nie ma w kraju adnych problemw z dorczaniem listw.
Profesor, zamiast si uspokoi, zmartwi si jeszcze bardziej. Czu, e co si
dzieje, ale nie wie, co, i koniecznie musi to sprawdzi. Radio grao jak zwykle, w
telewizji obejrza te same wiadomoci. Jednak co byo nie tak. Po poudniu
ubra si starannie i uda si do swojego znajomego, profesora Bolzano.
Nie lubi go wprawdzie, ale ceni za zdrowy rozsdek. Kiedy tylko otworzyy
si drzwi, poleci gospodyni zapowiedzie swoj wizyt. Patrzya co prawda na
niego jako dziwnie, gdy zwrci si do niej po imieniu, ale to zignorowa. Zna-
jomy nie kaza na siebie dugo czeka.
200
Gdy tylko si pojawi, Parker z udawan serdecznoci i otwartymi ramio-
nami podszed, aby si z nim przywita, lecz pan domu grzecznie i powcigli-
wie zapyta:
- Przepraszam pana, czy my si znamy?
W pierwszej chwili pomyla, e to art, i rozsiadajc si swobodnie w fotelu,
poprosi, aby gospodarz poczstowa go drinkiem. Skoczyo si to fatalnie - pan
domu zawoa ogrodnika i gospodyni, nakazujc im wyrzuci intruza na ulic.
To zupenie wyprowadzio go z rwnowagi. Tracc panowanie nad sob, zacz
wykrzykiwa obraliwe sowa w stron gospodarza. Da tym samym gospodyni i
sucemu wystarczajcy powd do brutalnego pozbycia si go z domu.
Wracajc do siebie, natkn si na ssiadw. Jak zwykle uprzejmy, ukoni
si kademu. Wszyscy zignorowali go, bd potraktowali, jakby by zupenie
nieznajomym.
W domu usiad w fotelu i zamyli si. Jego gow zawadna powoli, naj-
pierw cakowicie absurdalna, ale stopniowo coraz bardziej prawdopodobna myl
o jakim spisku spoeczestwa przeciwko niemu. Musia gdzie kiedy popeni
nie wiadomo jaki bd przeciwko swojemu rodowisku, ktre kilka godzin temu
cenio go tak bardzo, jak zdecydowanie teraz go odrzucao. Wida byo to co
powanego, bo zaangaowali si w ten spisek nawet jego najblisi przyjaciele i
znajomi, a take listonosz, mleczarz, studenci i koledzy z uczelni. Dugo si nad
tym zastanawia, ale nie zdoa sobie przypomnie adnego faktu, w ktrym
obraziby kogo, a co wicej, uwika w to cae miasto. Zdumiewa go te stopie
zorganizowania spiskowcw i ich konsekwencja.
Przez kolejnych kilka dni nie wychodzi z domu. Wyczekiwa na ko-
respondencj, ktra nie nadchodzia, na telefon lub na wizyt ktrego z przyja-
ci, ktry wpadby w odwiedziny zaniepokojony jego nieobecnoci. Ale nic
takiego si nie dziao. Nikt nie dzwoni, komputer milcza, nikt nie zblia si do
jego domu. Gospodyni, ktra od dwudziestu lat zajmowaa si domem, przestaa
przychodzi, zupenie o tym zreszt nie powiadamiajc.
Po tygodniu, rozluniony i omielony kolejnym kieliszkiem wypitego alko-
holu, profesor zdecydowa si zajrze do pubu, gdzie zwykle chodzi ze swoimi
przyjacimi na wieczorne pogaduszki. Ledwo wszed, zobaczy wszystkich
znajomych, siedzcych za ich ulubionym stoem w rogu sali. Panowaa wesoa
atmosfera. Jak zwykle wszyscy dobrze si bawili, suchajc fragmentw nowej
komedii Petera, czytanej przez jego on Ann. Profesor wzi krzeso i przy-
siad si do nich, mylc, e jak zwykle trzeba bdzie chwali kolejn grafoma-
sk sztuk pseudopisarza. Przy stole zapanowaa grobowa cisza, ktra moga
201
oznacza tylko jedno - niech zebranych do nowo przybyego. Profesor nie
wytrzyma duej:
- Moecie mi powiedzie, czego chcecie ode mnie, co macie przeciwko
mnie? Jeli co wam zrobiem, powiedzcie mi i skoczymy z tym. Jeeli was
obraziem, to przepraszam, ale przestacie mnie tak traktowa, bo duej nie
wytrzymam.
Zebrani przy stole popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Jedni wyranie roz-
bawieni, drudzy zniechceni i oburzeni. Jeden z mczyzn, zapewne psychiatra,
popuka si w czoo, wystawiajc tym samym diagnoz nowo przybyemu. Pro-
fesor, tym razem spokojniej, jeszcze raz poprosi o wytumaczenie. Potem zacz
usilnie nalega, a na koniec rzuciwszy si na ziemi, baga, aby wytumaczyli
mu swoje zachowanie.
Jedna z kobiet, kierujca si wyranie wspczuciem, powiedziaa do niego
yczliwie:
- Prosz pana, my pana nie znamy. Nikt z nas pana nie zna. Czy pan to ro-
zumie? Nikomu z nas nic pan nie zrobi. W niczym nie zawini i nie obrazi. Nie
wiemy nawet, kim pan jest.
Profesor rozpaka si. Wsta i wychodzc z pubu, pocign za sob swoje
tytuy naukowe, pozycje spoeczn i swoje czowieczestwo. Powoli szed w
kierunku domu. Gowa opada mu na ramiona. Wydawaa si cika, chocia
mia w niej pustk. Mia wraenie, e kada z jego ng way przynajmniej ton.
W domu zrozpaczony rzuci si na ko. Jak i dlaczego sta si nieznany,
obcy, nieobecny, niezauwaalny? To nie- kbio mu si w gowie. Nagle nie
byo jego nazwiska w notesach korespondentw ani w pamici znajomych, a
jeszcze mniej byo go w sercach przyjaci. Po gowie jak na karuzeli kryo
pytanie zadawane mu przez wszystkich i przez samego siebie: Kim jeste?
Zauway, e pomimo swojej wiedzy, wyksztacenia i przyswojonej mdroci
wielu filozofw nie potrafi odpowiedzie na to pytanie. Zna swoje imi, nazwi-
sko, adres; rozmiar koszuli, butw, garnituru; numer dowodu osobistego,
PESEL, NIP, PIN i kilka innych danych, stanowicych o jego tosamoci.
Ale poza tym, kim prawdziwie, wewntrznie i gboko by? Czy jego opinie,
upodobania i zachowania rzeczywicie naleay do niego? Czy naprawd akcep-
tuje wygaszane przez siebie oficjalne zdanie? Czy musi mie drogi samochd,
chocia nim nie jedzi? A te ukony, umizgi i zamiatanie ogonem naprawd
mu odpowiada? Czy te jest to raczej, jak wiele innych rzeczy, prba niezawie-
dzenia oczekiwa tych, ktrzy wymagali od niego, aby by tym, kim powinien by?
202
PROFESOREM, znanym, wybitnym szanowanym!
Powoli zaczynao mu co wita, co zaczo si ukada. Anonimowo, by-
cie zupenie nieznanym uwalniao go od koniecznoci zachowywania si zgodnie
z ustalonymi reguami. Obojtnie, cokolwiek by zrobi, i tak nie zmienioby to
zachowania innych w stosunku do niego. Po raz pierwszy od wielu lat odkry
co, co ukoio jego myli i dusz. Zerwa si i wrzasn: nic nie musz. Mam to
w d... To, co si stao, pozwalao mu na dowolne zachowanie bez potrzeby szu-
kania aprobaty reszty wiata.
Gboko odetchn i ponownie opad na ko. Poczu si dziwnie rzeko,
jakby nowe powietrze wypenio mu puca. Poczu krew pync w yach i bicie
wasnego serca. Zdziwi si, ale po raz pierwszy od niepamitnych czasw NIE
DRA. W kocu zrozumia, e wszystko zaley od niego, e jest sam, e ma
tylko siebie i e moe si teraz mia lub paka; cieszy si lub martwi. Ale dla
siebie, nie dla innych. W kocu zrozumia, e jego wasna egzystencja nie jest i
nigdy nie bya uzaleniona od innych.
Odkry, e musia pozosta sam, aby spotka si z samym sob...
Zasn spokojnie, gboko, bez rodkw uspokajajcych i nasennych, i mia
pikne sny.
Jak nigdy obudzi si o dziesitej, przecign si uradowany wdzierajcym
si do jego pokoju promykiem soca, ktry cudownie owietla wntrze. Nie
umyty zszed po schodach, przypiewujc piosenk, ktr wanie przed chwil
uoy, wrzucajc dres i trampki do kuba na mieci. Zobaczy pod drzwiami
stert listw, gazet i innej korespondencji z caego tygodnia, ale nie zareagowa.
Gospodyni bya w kuchni i przywitaa si z nim, jak gdyby nic si nie stao.
Poprosi o trzy jajka na bekonie i kakao. Na placu Wolnoci w drodze do pracy
dogoni go profesor Baxter i chcia kontynuowa dyskusj, ale nasz bohater
przeprosi go grzecznie, bo jest wanie zajty obmylaniem planu nasadze w
swoim ogrodzie. Wykad zacz, ku zdziwieniu wszystkich studentw, od zacy-
towania wiersza swojego ulubionego chilijskiego poety Pabla Nerudy Wyznaj
e yem.
Wieczorem w pubie nikt nie pamita tej dziwnej i szalonej poprzedniej nocy.
Przynajmniej nikt nie zdoby si na aden komentarz. Skrytykowa sztuk Pete-
ra, a i tak Peter poklepa go serdecznie po plecach, mwic, e ju od dawna
trzeba byo nim wstrzsn.
Wszystko wrcio do normy... oprcz samego profesora. Trzeba mie nadzie-
j, e ju nigdy nie bdzie musia prosi nikogo, aby popatrzy na niego, w celu
upewnienia si, czy yje.
203
Nie bdzie szuka na zewntrz siebie okrelenia tego, co jest jego istot. Nig-
dy nie bdzie ba si odrzucenia. Wszystko bdzie jak przedtem - z wyjtkiem
tego, e profesor nigdy ju nie zapomni, kim jest.
A czy Ty, Drogi Czytelniku, zadae sobie kiedy pytanie: Kim, jestem?
208
niegi zwtpienia przysypi ci serce, wtedy si zestarzejesz.
...Tak moda jak moja wiara... jak zaufanie we wasne siy... jak moja na-
dzieja - powtarzaa po cichu dziewczyna. Nagle w charakterystyczny dla siebie
sposb wypalia:
- A jak mi tego zabraknie, to co, starzej si, umieram? I do piachu?
- Kiedy bya ostatnio na cmentarzu ?
Pytanie j zaskoczyo.
- Gdzie?
- Na grobach, na cmentarzu?
- No, niedawno. Na grobie dziadka. A czemu pan pyta?
- Przygldaa si nagrobkom? Co jest na nich napisane?
- Nie rozumiem?
- No, co tam jest napisane na nagrobkach?
- Imi, nazwisko, urodzony, zmar i... - zamylia si - czasami jaka myl.
- A czy nie pomylaa, e na niektrych nagrobkach powinno by napisa-
ne: urodzony, zmar - mczyzna zawiesi gos - pochowany.
W samochodzie zalega zupena cisza.
- To dlatego, e wielu ludzi umiera dla innych, rezygnuje z ycia na wiele
lat, zanim tak naprawd odejd - skomentowaa prawie szeptem i do siebie
dziewczyna.
W samochodzie zrobio si bardzo cicho.
Mczyzna skupi si na drodze, dziewczyna nie miaa ochoty nic po
wiedzie.
Zesp piewa: ...Jeeli pomylisz, e ci bardzo kocham, a ja pomyl, e
ty mnie kochasz, to wtedy wszystko, o czym mylimy, czego pragniemy, stanie
si rzeczywistoci. Trzeba tylko gorco pragn, myle i chcie.
Po dugiej chwili milczenia dziewczyna, patrzc przed siebie, odezwaa si
bardzo cicho.
- Jest pan bardzo, hm... - zawahaa si przez moment - dziwnym czowie-
kiem. Jeszcze nikogo takiego nie spotkaam.
- Dlaczego dziwnym? - spyta, ale w gosie nie byo zaskoczenia. - Chyba
przesadzasz.
- Ma pan tyle lat co mj ojciec - zacza bardzo powoli, wac w gowie
kade sowo - a moe wicej. A tak mona z panem inaczej porozmawia. Z
ojcem nigdy tak nie rozmawiaam. Zreszt z nikim - przerwaa i znowu zamyli-
a si.
- Wie pan o yciu chyba bardzo duo. Doszed pan te chyba do wielu rze-
czy. Mwi o tym pana smutne oczy, te gbokie zmarszczki na twarzy i znisz-
czone rce... Jest pan taki inny na zewntrz i inny w rodku - znowu przerwaa. -
209
Ma pan przy tym miy, spokojny gos jak... jak z radia. Mwi pan tak niewiele, a
jak pan co powie to... to... - nie moga znale odpowiednich sw - to tak ci-
nie w doku, e czowiek musi zacz myle.
- Zreszt jak pan nic nie mwi, to te jest tak fajnie. Tak jakby pan mwi...
Jakbym syszaa pana myli.
- Jakby to byy moje myli, ale takie tam ze rodka... ktrych czasami na-
wet si boj.
- Chyba dojedamy. Gdzie chcesz wysi? - zmieni temat, wyranie za-
skoczony analiz dziewczyny.
- Troch dalej - ockna si jak z transu. Przy przystanku PKS. Owina si
chust. Zacza zapina kurtk i przechylia si po torb.
- Re naprawd mog zabra?
- S dla ciebie, ju powiedziaem. Samochd zacz zwalnia i zatrzyma
si.
- Chciaam panu bardzo podzikowa i - zawahaa si spuszczajc gow -
yczy, aby by pan z t kobiet. eby by pan szczliwy, bez chyba - doko-
czya prawie szeptem.
Oczy mczyzny dziwnie si zaszkliy i chyba krople deszczu wpady nie-
spodziewanie do wntrza auta.
- Chciaabym te - powiedziaa weselej i goniej, ale znowu si zawahaa -
pana pocaowa.
- Nie widz przeszkd - teraz by ju wyranie zaskoczony i to, co powie-
dzia, zabrzmiao bardzo niepewnie.
- Ale si wstydz - krzykna wesoo i wyskoczya z samochodu. Trzasna
drzwiami i pobiega w deszcz.
Samochd jeszcze dobr chwil sta w bezruchu, potem wolniutko ruszy i
znikn.
Zesp piewa: ...pomyl o nocy. Pamitam twoje oczy. Nie myl o poeg-
naniu. Posuchaj rytmu mojego serca, a zrozumiesz wszystko. Pamitaj, za-
wsze suchaj serca. Suchaj tylko serca.
***
210
szybko, przerzucajc skrzan torb-aktwk z rki do rki. Otworzya niepew-
nie drzwi i zapytaa po angielsku: - Could you give me a lift to the... - silny
wiatr i deszcz zaguszyy ostatnie sowa.
Mczyzna za kierownic skin gow i spojrza w jej stron. Kobieta sie-
dzca obok niego mio si umiechna: - Tak oczywicie, bardzo prosz - od-
powiedziaa po polsku.
Wsiada i odetchna z ulg. Nareszcie. Poczua si pewniej. Przeszo go-
dzinne oczekiwanie w strugach deszczu i na hulajcym wietrze nie naleao do
przyjemnych. Nikt nie chcia si zatrzyma, chocia wysyaa bagalne spojrze-
nia w kierunku kadego zbliajcego si pojazdu i pogrki za kadym oddalaj-
cym si. Zapomniaa w por zatankowa paliwo, a obsuga stacji benzynowej
uznaa za stosowne przypomnie jej o tym: Do osiemnastej, kochana. Ju za-
mknite - te sowa jak wyrok brzmiay jej jeszcze w uszach. Nie moga uwie-
rzy, na zegarku byo trzy minuty po osiemnastej.
W kocu jednak doczekaa si okazji. Samochd przyspiesza. Strzaka szyb-
kociomierza pia si w gr - 80,90,120, zatrzymaa si na 160 km/godz. Za-
krt - 120, prosta - 160. Wewntrz nic nie wskazywao na tak szybko. Samo-
chd pyn jak po wodzie, prowadzony pewn rk i tylko delikatne mruczenie
silnika przypominao o szybkoci. Znaa to mruczenie bardzo dobrze. Te tak
jedzi.
W samochodzie unosi si delikatny zapach dobrych kosmetykw. Byo czy-
sto i sucho, ciepo i przyjemnie. Z gonikw dobiegay rytmiczne, niezbyt go-
ne dwiki dosy starego angielskiego zespou Smokie. Te tego sucha pod-
czas jazdy.
- Jakie problemy z samochodem? Moe zadzwoni po pomoc drogow al-
bo odholowa pani do stacji obsugi? - zapyta mczyzna. Jego gos sprawi, e
kobieta znieruchomiaa i zaniemwia. Dosownie zastyga w bezruchu. Ten
gos. Znam. Boe, skd go znam? Myli zaczy si kbi z nieprawdopodobn
szybkoci.
- Pytam, czy moe co pomc pani z samochodem - zaskoczony mil-
czeniem mczyzna ponowi pytanie i odwrci si lekko do tyu. Zobaczya jego
ciemne oczy z blaskiem, troch nie pasujce do twarzy pooranej zmarszczkami.
Mg mie pidziesit pi, moe szedziesit lat, krtko obcite wosy i
szczup, mocn sylwetk.
- Nie, nie dzikuj - ockna si z zamylenia. - Zabrako po prostu benzy-
ny. Zapomniaam w por zatankowa, ale zaraz podjad z mem drugim samo-
chodem i wszystko bdzie w porzdku. Mieszkam tutaj niedaleko. Rodzina si ju
211
pewnie troch niepokoi, a nie zabraam telefonu komrkowego.
- Kochanie, podaj pani moe gorcej kawy, to na pewno dobrze zrobi po
tym staniu na deszczu - mczyzna zwrci si do siedzcej z boku kobiety.
- Wanie o tym samym pomylaam - odwrcia si i podaa kubeczek z
nalanym aromatycznym napojem. - Prosz, to pani rozgrzeje - i znowu si
umiechna.
Miaa na pewno tyle lat co on, ale wygldaa duo modziej. Jej wspaniaa
uroda, delikatno i wdzik nie tylko nie zniky wraz z modoci, ale nabray
swoistego blasku, umiejtnie podkrelonego dyskretn biuteri. Ciemne wosy,
przepikne szare oczy i uroczy, ciepy umiech. Bya po prostu liczna.
Moda kobieta na tylnym siedzeniu znowu znieruchomiaa i patrzya jak
urzeczona.
- Jak ma pani liczn biuteri! - wykrztusia troch zmieszana.
- Dzikuj, wielu osobom si podoba. To prezent od ma z okazji... pew-
nej rocznicy - zawahaa si i z lekkim umiechem pooya rk na doni m-
czyzny. - Wtedy jeszcze nie bylimy maestwem i mieszkalimy w kraju. -
Mczyzna te si umiechn.
- Ale teraz ju jestemy i od wielu lat w kad rocznic musimy przyjecha
w rodzinne strony. Pamitamy o niej i obchodzimy tak samo - zakoczy.
Zapanowaa cisza. Samochd toczy si szybko i pewnie. Wszyscy zatopili
si w swoich mylach. Trwao to dobr chwil.
- Chyba dojedamy - zauway mczyzna.
- Tak, jeszcze kawaeczek. O, gdyby mg pan zatrzyma si przy tym do-
mu z ogrodem.
- Oczywicie. Jaki pikny dom - w gosie da si sysze autentyczny za-
chwyt.
- Dzikuj, projektowalimy go i budowali razem z mem. Mieszka si tu
wspaniae.
- I pewnie szczliwie?
- Tak jestem szczliwa. Bardzo szczliwa - teraz ona si umiechna.
Samochd stan. Kobieta jednak nie wychodzia. Wida byo, e o czym in-
tensywnie myli.
- Chciaam pastwu bardzo podzikowa - gos dziwnie si jej zaama. -A
panu... - znowu chwil si zamylia - jeszcze raz za to podwiezienie pitnacie
lat temu. I za t recept. Pamita pan? - Mczyzna by wyranie zaskoczony. -
212
Stosuj j do dzisiaj. Jest wspaniaa i zawsze skuteczna. Mia pan wtedy racj i
czsto o panu myl, chocia nie podejrzewaam, e si jeszcze w yciu spotka-
my.
Signa do torebki i z dokumentw wycigna dwa patki ry.
- Te re wtedy byy dla pani. Prosz, niech je pani wemie. Teraz pani
moe.
Zamkna drzwi i pobiega w deszcz. Na jej spotkanie wybieg z domu m-
czyzna z parasolem.
- Kochanie, troch si martwiem. Co si stao...
Dalsz cz rozmowy zaguszy dudnicy deszcz.
Zesp piewa: ..Pamitam twoje oczy. Posuchaj rytmu mojego serca, a
zrozumiesz wszystko. Pamitaj, zawsze suchaj serca. Suchaj tylko serca.
Zapewne jeste ciekawy, Drogi Czytelniku, jaki by koniec tej historii. Min-
o jeszcze par miesicy i sprawa trafia do biskupa, a biskup... zmieni z dnia na
dzie proboszcza.
Nowy proboszcz na pierwszej swojej mszy w niedziel powiedzia tak:
- Byy tu pewne sprawy zwizane z natur, ktre nikomu nie prze-
szkadzay. I byli te tacy, ktrzy ten dawny porzdek chcieli zmieni, powoujc
si na imi Pana. Oddajmy co naturalne, naturze, a co Boskie, Bogu i niech zo-
stanie tak, jak byo.
Podszed do dziadka Pietruchy, poda mu rk, a dziadek przystpi do ko-
munii. Gdy za po sumie wszyscy wychodzili z kocioa, zobaczyli jak drobniut-
ki deszczyk zaczyna zrasza wysuszone do granic moliwoci okoliczne pola i
ki. Nad Borow zaczo nareszcie pada.
221
99. Mistrz tae-kwon-do
234
103. Dobrze sprzedana informacja
235
powodzenia restauracja. Pomimo wielu stara mojego kolegi - ciekawego wy-
stroju, eleganckiego parkingu, dobrej i obfitej tradycyjnej polskiej kuchni - go-
cie szerokim ukiem omijali to miejsce. Przeprowadzona wizja lokalna otocze-
nia i samej restauracji niczego nie wniosa. Wszystko byo w naleytym porzd-
ku. Wtedy zapytaem:
- Czy ty si jako reklamujesz?
- Tak - odpar mj znajomy. - Na dwa kilometry przed motelem, z jednej i
z drugiej strony stoj due tablice: UWAGA MOTEL.
- No i wszyscy uwaaj, aby si nie zatrzyma - skomentowaem.
Obaj gruchnlimy miechem. - Zrobisz tak: natychmiast zdejmiesz te tablice
i zawiesisz nowe z napisem ...jedziesz tak dugo, ...nie jeste godny? Potem,
gdzie po kilometrze, drug: a co by powiedzia na takie pierogi... jak
robia mama? A na jakie dwiecie metrw przed motelem: PIEROGI JAK U
MAMY i strzaka.
Kolega zrobi wszystko, co zaleciem, i spotkalimy si po trzech miesicach.
Wyglda na bardzo zmczonego.
- Stary - zacz - ale mi narobi. Motel peny przez ca dob. W re-
stauracji nie wciniesz szpilki. Cztery kucharki bez przerwy lepi pierogi. Ju
nawet zaczem wspomaga si mroonkami.
107. Patriota
108. O odpowiedzialnoci
253
Literatura
Adamczewska H., Banie i legendy Dalekiego Wschodu, Nasza Ksigarnia,
Warszawa 1991.
Brunei H., Umiech Buddy. Humor zen,Wydawnictwo Sic! 2004
Bucay ]., Pozwl, e Ci opowiem, Wyd. Replika, Zakrzewo 2004.
Coelho P., Alchemika, Wyd. Drzewo Babel, Warszawa 1995.
Lundell D., Sun Tzu, Sztuka wojny dla graczy giedowych i inwestorw.,
IFC Press, Krakw 1999.
De Mello A., Modlitwa aby, cz I i II, Wyd. Apostolstwa Modlitwy, Krakw
1992.
De Mello A., piew ptaa, Wyd. Verbinum, Warszawa 1994.
O'Brien J., Man Ho K, Elementy fengshui, Rebis, Pozna 1993.
Sun Tzu., Sztuka wojny, Wyd. vis-a'-avis/Etiuda, Krakw 2003.
Wong E., Opowieci o taoistycznych niemiertelnych, Wyd. Zysk i S-ka,
Pozna 2003.
Zigler Z., Do zobaczenia na szczycie, Wyd. Medium, Warszawa 1995.
rda inspiracji
Bajki rdo
255