You are on page 1of 244

Ninie Greli i Andrzejowi Wrazidle,

z ktrych inspirujcych myli, dowiadcze i pracy wielokrotnie korzy-


staem, ksik t dedykuj. Niech bdzie ona form podzikowania za
ich wytrwaoci konsekwencj w propagowaniu medycyny naturalnej;
za pokazywanie chorym i zagubionym ludziom drg, wiodcych ku
radoniejszej stronie ycia.
Zbigniew Krlicki
Projekt i wykonanie okadki: Andrzej Laszak
Korekta: Dariusz Rossowski, Dorota Rossowska
Druk: Opolgraf S.A.
Wszelkie prawa zastrzeone. adna cz tej publikacji nie moe by
powielana ani rozpowszechniana za pomoc urzdze elektronicznych,
mechanicznych, kopiujcych, nagrywajcych i innych, bez uprzedniego
wyraenia zgody przez waciciela praw.

Copyright by Zbigniew Krlicki, 2007

ISBN 978-83-7229-150-9 Wydanie 1, poprawione, d 2007


Wydawca: JK, ul. Krokusowa 1/3, 92-101 d tel. (042) 676 49 69, fax (042)
676 49 79
Dystrybucja: Grupa A5 sp. z o. o.
ul. Krokusowa 1/3, 92-101 d, tel./fax (042) 676 49 29
e-mail: handlowy@grupaA5.com.pl
Spis treci

Wprowadzenie 9

I. Bajki i legendy Wschodu


1. Mistrz strategii 15
2. Kamieniarz 19
3. Wiara i monety 21
4. Moesz zmieni! 27
5. Lekarz 30
6. ty bocian 33
7. Dziewiciu sprawiedliwych 35
8. Nieomylny naczelnik 36
9. Mdro starych ludzi 38
10. Paeczki z koci soniowej 40
11. Konkurs malarstwa 41
12. Cie drzewa 43

II. Bajki o wadcach mdrych, zych i takich sobie


13. Dom przyszoci 49
14. Trzygowy smok 50
15. Pna pora na nauk 51
16. Najpikniejszy wadca 52
17. Naturalny porzdek 53
18. Lekarstwo na mio 56
19. Wadca jin-jang 59
20. Krlewskie urodziny 61
21. Prno 62
22. Szczeble niekompetencji 64
23. Spenione marzenia 66
24. Krl podatkw i szlachetni poddani 70
III. Bajki o reguach, zasadach i metodach
25. Tylko to, co najlepsze 77
26. Zota rubka 78
27. Konsekwentne postpowanie 79
28. Zawody drwali 80
29. Precyzyjnie akcentowana mantra 81
30. Milion pche 83
31. Mistrz i kobieta z czark wody 83
32. Zbawca wiata 86
33. Terapia szokowa 87
34. Poszukiwanie przyjemnoci 90
35. Gucha ona 92
36. Przeprawa przez rzek 93
37. Miska w ciy 94
38. Miosna wzgldno 96
39. Kot z klasztoru 97
40. Krl, duch i ziarenka ryu 98
41. Skuteczna terapia? 104
42. Stary myliwy i lisy 105
43. Przyzwyczajenie 107
44. Wiksza patelnia 108
45. Lew i asertywny zajc 109

IV Bajki o mistrzach i uczniach


46. Sprztanie cieki 113
47. Jak zosta Mistrzem? 114
48. Nadprzyrodzone zdolnoci 116
49. Gwodzie w pot 117
50. Doskonay li 119
51. Kije joo 119
52. Tygrys i jego nauczyciel 120
53. Profesor i filianka herbaty 122
54. Peny dzban 124
55. Taki sam jak ja 125
56. Mistrz i dzwon 126
57. Najlepszy nauczyciel 127
58. Garncarz 128
59. Puszczanie latawca 129
60. Zbuntowani uczniowie 131
61. Zioowy napar mistrza 132
62. Prawdziwa warto 133
63. Skrzyda su do latania 136
64. Jak tutaj jest adnie 137

V Bajki o pienidzach, bogactwie i wadzy


65. Smok, ktry opanowa krlestwo 141
66. Gadajce drzwi 145
67. Maa rzecz, a czy naprawd cieszy 147
68. Mie tylko dla siebie 148
69. Klub 99 149
70. Moneta mdrca 153
71. Bezcenny diament 154

VI. Bajki o dzieciach i ich wychowaniu


72. Synowie patrycjusza 159
73. Jak wychowywa dzieci 160
74. Siostrzeniec 162
75. Uparta ksiniczka 165
76. Odrobina srebra 168

VII. Bajki z ycia wzite


77. Zgodno pogldw 173
78. Inna miara 174
79. Strefy klimatyczne 174
80. Kwestia pochodzenia 175
81. Rozpacz 177
82. Test 178
83. Superpami modego aktora 179
84. zy na pogrzebie 180
85. Bezcenny czas 181
VIII. Bajki o mdroci, sprycie i gupocie
86. O parobku, ktry potrafi spa podczas burzy 185
87. Przebaczenie 186
88. Pod sidm gwiazd 187
89. Latajcy ko 189
90. yciowa postawa 190
91. Mistrz interpretacji 191
92. Postpowanie zgodne z natur 192
93. Sens ciszy 193
94. Czowiek, ktry umar za ycia 194
95. Konkurs piewu 195

IX. Bajki wspczesne


96. Kim jestem? 199
97. Dialogi samochodowe 204
98. Bo wiary mao... czyli jak dziadek Pietrucha chmury przegania 213
99. Mistrz tae-kwon-do 222
100. Portier w domu publicznym 224
101. Potga radiestezji 228
102. Karciany dug 232
103. Dobrze sprzedana informacja 235
104. Wspomnienia z wczasw radiestezyjnych 236
105. Opowie o pewnym bucie 242
106. Mistrz kontrabasu 247
107. Patriota 249
108. O odpowiedzialnoci 251

Literatura 255
Wprowadzenie

Drogi Czytelniku,
Przypowieci, czyli krtkie opowiadania, historyjki, autentyczne bajki i le-
gendy byy zawsze nierozerwalnie zwizane z przekazem wiedzy i nauczaniem.
O tym, jak trudno przekona kogo do swoich pogldw, wie kady nauczyciel.
Gdy such informacj poprze si przykadem, dobrze spointowan anegdot,
ciekaw historyjk - staje si to atwiejsze. Ustna forma przekazu mistrz-
uczniowie, tak popularna w tradycji Wschodu, wymagaa, si rzeczy, usta-
wicznego wzbogacania treci oficjalnych o rnego rodzaju mdroci, burzce
schematy mylowe dnia codziennego i zmuszajce suchaczy do refleksji. Tak
nauczali wielcy mistycy, prorocy, przywdcy duchowi i nauczyciele. Od wiek
wiekw taki sposb kontaktu z mdroci pomaga ludziom pokona saboci,
lki, otworzy si na ycie; czasami wstrzsa i powodowa uronienie zy; cz-
ciej wzbudza wesoo i miech... z samego siebie. Zawsze pomaga otworzy
oczy na prawd.
W miar upywu czasu, gdy umiejtnoci pisania i czytania staway si po-
wszechniejsze, rwnie dostp do wiedzy stawa si atwiejszy. Ale w niczym
nie zmniejszyo to rangi i znaczenia bajek; nie traciy one nic ze swojej aktual-
noci. Okazuje si, e pomimo lepszego wyksztacenia wcale nie jestemy m-
drzejsi ni ludzie w dawnych epokach. Mamy podobne marzenia, pragnienia,
oczekiwania; chcemy kocha i by kochani. Mamy problemy rodzinne, wycho-
wawcze, kopoty z prac i motywacj do dziaania. Pomimo zdobywania coraz to
nowszych umiejtnoci nadal nieobcy jest nam lk i cierpimy na poczucie maej
wartoci. Rozpacz, zo, egoizm i niezrozumienie s czci naszego ycia. Ale
z drugiej strony chcemy to ycie zmieni i wpyn na swj los. I to powoduje,
e obecnie przeywamy istny renesans zainteresowania t form przekazu. Dla-
czego? Bo mdro yciowa i rnego rodzaju recepty na szczcie i powodze-
nie byy, s i bd w cenie!
Na pewno Ty te, Drogi Czytelniku, masz swoj wasn recept na ycie. Na
jego zrozumienie i poznanie. Na okrelenie swojego miejsca we wszechwiecie i
swojej roli w tym wszystkim, co Ci otacza na co dzie i od wita. By moe
jest to Twoja wasna recepta. By moe skorzystae z gotowej - podanej przez
9
specjalistw, filozofw, naukowcw, lekarzy, kapanw, mistykw, przewodni-
kw duchowych.
Czy zastanawiae si kiedykolwiek, dlaczego jest tyle tych recept? A kada -
pomimo e ma inn podstaw: filozofi, nauk religi czy nawet przesdy - jest
podobno najlepsza i jedyna! Dlaczego prawie kady przewodnik na drodze
ycia ma swoich zwolennikw, ktrzy podaj wedug jego wskazwek, cza-
sem w zupenie przeciwnym kierunku ni inni ? Dlaczego prawie kady prze-
wodnik jest pewny, e taka wanie powinna by droga i tak wanie powinno
wyglda ycie?
Tradycyjna legenda chiska mwi, e wiedza o yciu, o jego peni, sensie i
celu bya podobno kiedy jedna i spjna - jak paciorki korali nanizane na nitce.
Niestety, czowiek przez swoj nieostrono rozerwa nitk i koraliki potoczyy
si do rnych miejsc w rne rejony wiata. Od czasu do czasu kto znajdzie
jaki zagubiony koralik i gono krzyczy: Znalazem! Jego okrzyk ma sens - z
jego perspektywy widzenia. Jego teoria jest jednak tylko fragmentem caoci.
Czasami kto znajdzie kilka koralikw i wtedy sprawa jest bardzo powana,
bo prbuje je zczy, ale brak mu nitki, ktra powizaaby je w wiksz cao.
Bajki chiskie s te pewn recept. Pochodzi ona z Dalekiego Wschodu i
bya ksztatowana przez wiele tysicy lat. Zawiera wiele rnorodnych i bardzo
gbokich idei. Zawiera wiele paciorkw z rozerwanego sznura korali. Przez
mistrzowskie poznanie ycia czy je wszystkie w jedn cao, zostawiajc
jednak na nitce miejsce rwnie dla Twoich dowiadcze i osigni. Nie musisz
niczego zmienia i odrzuca. Moesz doda znaleziony przez siebie koralik do
caoci, stwarzajc sobie optymalne warunki do powodzenia, harmonii, szczcia
i radoci, do lepszego zrozumienia siebie i ycia zgodnie z wasnymi ideaami.
A gdyby kiedykolwiek zastanawia si, co w tych Bajkach jest naj-
waniejsze, pamitaj, e jest to to, czego tutaj nie bdzie. To, czego nie ma. O
czym nie da si napisa ani czego nie da si wypowiedzie. Ta ni czca kora-
liki, ktrej nie wida.
Moesz, pozornie nic nie znaczcym gestem, dotkn rk drug osob. Do-
tykiem tym moesz przekaza strach, rozpacz, zo i cierpienie. Moesz przeka-
za oddanie, uczucie, mio i caego siebie. Dla czowieka patrzcego z boku
bdzie to tylko przelotne dotknicie. Dla Ciebie najwaniejsze bdzie to, czego
nie da si zobaczy, opisa i wyrazi sowem.
Znajdziesz, Drogi Czytelniku, na tych stronach rwnie mj koralik, bo po
wielu latach poszukiwa w ciemnoci jestem pewny, e znalazem.
10
Bajki chiskie dla dorosych, czyli 108 opowieci dziwnej treci powstaway
przez kilka lat i maj swoj histori. Zacznijmy od tytuu. Moe on by nieco
mylcy, bo wikszo historii z Chinami nie ma nic wsplnego. Jeeli jednak
sowu chiszczyzna nada si potocznie przypisywane znaczenie dziwnoci i
tajemniczoci, wtedy te inaczej bdzie mona spojrze na drug cz tytuu:
Opowieci dziwnej treci.
Bdc ju prawie trzydzieci lat nauczycielem akademickim, prowadzc
rwnie inne pozaakademickie kursy, wykady, odczyty, bdc od pitnastu lat
wykadowc metody Silvy, zauwayem, e odpowiednio wtrcona dykteryjka
w czasie wykadu pozwala nawiza dobry kontakt z grup, oywi ospae audy-
torium, utrzyma uwag sali. Wykazuje, jednym sowem, due walory dydak-
tyczne. Wiele myli, ktre staram si przekaza chociaby na kursach metody
Silvy, nie trafioby tak dobitnie do uczestnika, gdyby nie bajki, a przede wszyst-
kim ich zaskakujce pointy. Dziki nim jestem w stanie pokaza zupenie
nieznanym mi, przypadkowo spotkanym ludziom ich nastawienie do ycia i
potrzeb zmian. Maj one tym samym ogromne znaczenie terapeutyczne.
Bajki powoli stay si integraln czci moich wykadw i prelekcji. Wiele z
nich po raz pierwszy byo prezentowanych podczas wykadw na Targach Bli-
ej Zdrowia, Bliej Natury w Katowicach, dokd dziki uprzejmoci organiza-
torw byem i jestem zapraszany od pocztkw ich powstania. Niezwykle wy-
magajce, bardzo liczne i wyrobione audytorium oraz ogromna troska organiza-
torw o aktualn, coraz ciekawsz i trudniejsz tematyk niezwykle wysoko
ustawiay przede mn poprzeczk, stajc si za kadym razem powanym wy-
zwaniem. Niektrzy suchacze nie ukrywali, e przychodz na wykady midzy
innymi po nowe bajki. Gdy koczyem omawia temat, wybran kwesti i prze-
chodziem do nastpnej, czsto przerywa mi gos z sali: A bajka? Si rzeczy
staram si wzbogaca swj zasb wiedzy i repertuar. Od kilku lat spotykam si
te z innym pytaniem: Kiedy te wszystkie mdre rzeczy zbierzesz i wydasz?

Jest to maa antologia opowiada wspczesnych i bardzo starych, ktre day


pocztek powiedzeniom, przysowiom, anegdotom. Bd je konsekwentnie na-
zywa bajkami. Wikszo pochodzi z przekazw ustnych od moich przyjaci,
uczniw i absolwentw kursw. Myl przewodni do niektrych zaczerpnem
ze zbiorw i rnych tomikw bardziej lub mniej znanych autorw, starajc si
im nada wasn interpretacj. Inne trafiy do mnie przypadkiem z gazet i
tygodnikw. Jeszcze inne - jako autentyczne bajki wschodnie, w tym szczeglnie
11
chiskie. S tutaj te opowiadania autorskie, wprost dostarczone przez ycie,
cay czas pene niespodzianek - oczywicie lekko wzbogacone wasn inwencj.
Chciaem zebra w tym tomiku opowieci pene mdroci i ukrytej we-
wntrznej ludzkiej magii. Te, ktre kiedy na mnie samym zrobiy wraenie, i
by moe na Tobie zrobi rwnie. By moe pomog co zrozumie lub ule-
czy schorowan dusz. Moe stan si przystankiem dla rozbieganego umysu,
chwil oddechu, ulg w codziennym cierpieniu. A moe wywoaj umiech na
Twojej twarzy i w Twoim sercu, tak stsknionym za chwil radoci.

Zbigniew Krlicki Wrocaw, stycze 2007


I

Bajki i legendy Wschodu


I. Mistrz strategii

Spord wielu cech charakteru, przymiotw ducha i umysu Chiczycy naj-


wyej cenili zdolno strategii, przewidywania i planowania. Przewidywanie
zachowa przeciwnika, konkurenta, klienta wymagao dobrej znajomoci psy-
chologii i natury ludzkiej, poznania meandrw ludzkiego umysu. Pozwalao
zdoby przewag, osign sukces i zwycistwo tam, gdzie wydawao si ono
niemoliwe do zdobycia, gdzie nawet marzenie o honorowej porace uwaano
ju za wygrowane. Niedocignionym mistrzem strategii by Sun Tzu, a jego
Sztuka wojny do dnia dzisiejszego stanowi jedn z najbardziej poszukiwanych i
czytanych ksiek przez wojskowych, biznesmenw, przedsibiorcw, graczy
na giedzie, a take naukowcw i gospodynie domowe. O nieprawdopodobnych
zdolnociach strategicznych Sun Tzu niech wiadczy ponisza historia.

Sun Tzu przyby do pewnego miasta i zatrzyma si na odpoczynek w szkole


zapasw mistrza Wu. By tu zawsze dobrze przyjmowany i otaczany naleytym
szacunkiem, a sam mistrz Wu by jego dobrym przyjacielem. Sun Tzu ceni te
spokj, ktry panowa w szkole, jej tradycje i zwyczaje. Tym razem atmosfera
bya jednak bardzo napita, nerwowa i nieco przygnbiajca. Wszyscy mwili o
zawodach, ktre miay si odby nastpnego dnia podczas wielkiego dorocznego
jarmarku na najwikszym placu w miecie w obecnoci przedstawicieli cesar-
skiego dworu. Ale szkole Wu nie dawano duych szans.
Turniej pomidzy dwiema wiodcymi szkoami zapasw - mistrza Wu i mi-
strza Li - by coroczn tradycyjn forma wyonienia najlepszego zapanika i
najlepszej szkoy w miecie. Walczono o presti, ale i o due pienidze. Turniej
przebiega wedug tradycyjnych regu. Trzej najlepsi zapanicy jednej szkoy,
wyonieni drog wewntrznych eliminacji, stawali kolejno do walki z trzema
zapanikami drugiej. Odbyway si trzy, najczciej bardzo twarde i dugo trwa-
jce walki. Za koniec starcia i zwycistwo uwaano poddanie si, pooenie
przeciwnika na opatki lub wypchnicie go z areny. Istnia te niepisany zwy-
czaj, e w walce pierwszej brali udzia najlepsi zapanicy z obu szk, okryci
saw zwycizcy wielu walk i turniejw.
15
Bya to najwaniejsza walka dnia. Do drugiej stawali pretendenci z ambi-
cjami i ju fantastycznymi umiejtnociami, pozostajcy jednak cay czas w
cieniu swoich mistrzw. By moe za par lat to oni bd walczy w walce
pierwszej. W walce trzeciej wystpowali za zapanicy modzi, godni sawy i
cho jeszcze bez sukcesw, jednak peni dobrych chci. Wygranie przynajmniej
dwch walk w turnieju dawao szkole zwycistwo.
Samo wytypowanie do walki przez mistrza, reprezentowanie szkoy, byo ju
wyrnieniem. Zwycistwo przynosio, indywidualnie, due pienidze i ogrom-
n saw.
Od wielu lat zawody wygrywaa szkoa mistrza Li - to dwa do jednego, to
trzy do zera. Zawodnicy ci nie byli duo lepsi od uczniw mistrza Wu. Byli
minimalnie lepsi, ale to wystarczao. Zawodnicy z walki pierwszej i drugiej znali
si od wielu lat, cierali si ze sob wielokrotnie, znali wszystkie swoje sabe i
mocne strony, znali formy obrony i triki ataku. Przy tym zawodnicy szkoy Li
mieli t psychiczn przewag, e od wielu lat zwyciali. Tak miao by i tym
razem.
Nic dziwnego, e Sun Tzu zasta mistrza Wu w nie najlepszym nastroju.
Mistrz przygotowywa si do kolejnej poraki swej szkoy, bo nic nie wskazywa-
o, e w tym roku bdzie inaczej. Wtedy Sun Tzu zapyta go:
- Czy chcesz wygra ze szko Li?
- Tak - nieco zdziwiony pytaniem, odpowiedzia mistrz Wu. - Ale to nie
jest moliwe.
- A w jakim stosunku chciaby wygra? -pyta Sun Tzu, jak gdyby nie sy-
szc obiekcji.
Mistrz dugo zwleka z odpowiedzi, gdy wewntrznie poddawa w wtpli-
wo stan psychiczny Sun Tzu. W kocu odpar:
- Powtarzam: nie jest moliwe, aby moja szkoa wygraa. Tam s lepsi za-
panicy! Zastanawiam si, jak z honorem przegra.
- Nie prosz, aby ocenia zawodnikw i szanse zwycistwa. Prosz, aby
mi powiedzia, w jakim stosunku chcesz pokona szko mistrza Li! - Sun Tzu
troch si zniecierpliwi.
Mistrz Wu wiedzia dobrze, kim jest jego go, i zdawa sobie spraw, e
nigdy nie rzuca on sw na wiatr. Jednak pytanie wydawao mu si bez sensu. W
kocu odpar jednak: - Jeeli mog decydowa, to niech to bdzie zwycistwo
cakowite. Trzy walki wygrane.
- Dobrze. Jutro masz postpi tak. Do walki pierwszej wystawisz swojego
trzeciego zawodnika. Zrobisz to tu przed walk, aby nikt o tym si wczeniej
nie dowiedzia.
- Jak to? Mj trzeci zawodnik jest mody, waleczny, ale jest bez szans w
walce z mistrzem szkoy Li. To bdzie poraka, jakiej nigdy nie byo, i kompro-
mitacja szkoy.
16
- To si okae jutro. Ale masz dochowa bezwzgldnej tajemnicy. Jak ob-
sadzi nastpne walki powiem ci jutro. A teraz id spa.
Kiedy mistrz Wu uda si na spoczynek, Sun Tzu w tajemnicy odszuka mo-
dego zapanika, ktry, zgodnie z powszechnym oczekiwaniem, mia wystpi
jutro rano w trzecim pojedynku. Chopak nie spa, tylko rozmyla o zbliajcej
si walce. By napity, pobudzony, podenerwowany, mia ogromn trem. Po-
chodzi z biednej rodziny. W sztuce zapasw widzia dla siebie szans wybicia
si z nizin. T szans otrzyma. Jutro musi j wykorzysta.
Wizyt przyj ze zdumieniem, ale kiedy Sun Tzu zacz rozmawia, napi-
cie pryso. Mwili o szkole, sztuce zapasw, walce, jutrzejszych zawodach. Sun
Tzu zapyta o marzenia i pragnienia. Chopak niemiao wyjawi, e owszem, ma
je: pomoc rodzicom, powrt do wioski, kupno konia, lepszego i wikszego pola.
Ale Sun Tzu chyba nie o to chodzio, bo pyta dalej - o te utajone, najskrytsze, te
z gbi duszy. W kocu chopak, zawstydzony i czerwony, wyjawi, e jest co, a
raczej kto taki. To pikna Mio, crka najbogatszego gospodarza we wsi. Troch
ze sob sympatyzuj i wie, e nie jest jej obojtny. Ale jej rodzice nigdy si nie
zgodz na zwizek. Nigdy nie bdzie tak bogaty, aby mc poprosi o jej rk. A
nawet gdyby mia pienidze, nie bdzie mia do znacznej pozycji, aby by
przyjty. Chopak posmutnia i wtuli gow w ramiona.
- A ile musiaby mie, aby stara si o rk Mio? - zapyta Sun Tzu.
- Myl, e okoo piciuset liangw - odpar po namyle chopak.
- Gdyby jutro wygra walk, ile by dosta?
- Za wygrana walk dostabym pidziesit liangw - i znowu si zamyli.
- Przez dziesi lat uskadabym piset liangw, ale czy mistrz zawsze by mnie
wystawia? Czy zawsze bym wygrywa? Czy Mio zechciaaby na mnie tak dugo
czeka? - i znowu posmutnia.
- A gdyby walczy w walce drugiej, ile by dosta? - zapyta Sun Tzu.
- I gdybym wygra?
- Oczywicie.
- Za drug walk dostaje si czterysta liangw. Ale dosta si na drug po-
zycje w szkole to prawie niemoliwe. Wiele lat pracy treningw, walk...
Sun Tzu przerwa mu: - A ile by dosta za zwycistwo w pierwszej walce?
- Tysic liangw - chopak skierowa oczy w gr i wyranie si roz-
marzy. - Tysic liangw - powtarza.
- I co jeszcze - wyrwa go z rozmarzenia Sun Tzu - mgby przez to osi-
gn?
17
- Niemierteln saw najlepszego zapanika, honory dworskie, prawo do
prowadzenia wasnej szkoy, zaproszenie na walki do stolicy... - chopak wymie-
nia jednym tchem. Wida byo, e ma ten temat dobrze przemylany.
- Jutro walczysz w pierwszej walce! - Sowa Sun Tzu spady na niego jak
grom z jasnego nieba. Chopak zblad i si przestraszy. - Mistrz Wu tak zadecy-
dowa - skoczy Sun Tzu.
- Przecie to niemoliwe - chopak nie chcia wierzy. - Tam do walki staje
niepokonany od dziesiciu lat zapanik, ktry wygra ju nawet zawody w stoli-
cy, ma nienagann technik...
- Co o nim wiesz? - przerwa Sun-Tzu.
- Wszystko. By kiedy dla mnie wzorem. Znam jego ulubione chwyty, ge-
sty, zwody - rozkrci si chopak
- A co on wie o tobie?
- Nic. Nawet nie wie o moim istnieniu.
- Wobec tego uwaam, e masz ogromn szans na zwycistwo, jeeli wy-
korzystasz element zaskoczenia - powiedzia Sun Tzu. - Znasz jego sabe strony?
- Tak. Way duo wicej ode mnie. Jest troch mao zwrotny. Dy do
zwarcia i ma sab lew nog.
- Tak zaplanuj wic jutrzejsz walk, aby te saboci wykorzysta. Pomyl
o swojej piknej Mio, ktra by moe bdzie jutro oglda ci na arenie - zako-
czy Sun Tzu i wyszed, zostawiajc chopaka w niemaym osupieniu, ale w
jake innym wewntrznym nastroju.
Sun Tzu wiedzia, e kada batalia musi by dobrze przygotowana, niczego
nie wolno zostawi przypadkowi. Dlatego bezzwocznie wysa posaca do ojca
piknej Mio z zaproszeniem od mistrza Wu na jarmark i jutrzejszy turniej.
Od samego witu trway przygotowania do walk. Szykowano aren, miejsca
dla zawodnikw i widzw, honorowe loe dla dostojnych goci. Ze wszystkich
stron zjedali kupcy, kramarze, rolnicy. Panowaa gorczkowa atmosfera ocze-
kiwania na najwaniejsze wydarzenie jarmarku. Rwno w poudnie zady trby,
oznajmiajc pocztek zawodw.
Jakie byo zdziwienie wszystkich, gdy w pierwszej walce naprzeciwko naj-
lepszego, najwikszego i najsawniejszego zapanika szkoy Li stan nikomu
nieznany, niedowiadczony mokos. (Tu warto doda, e Sun Tzu nie omieszka
wspomnie mu przed walk, i jego ukochana Mio z ojcem i rodzin s na wi-
downi.) Gdy wielki zapanik Li zobaczy, z kim ma si zmierzy, uzna to za
obelg, wyraz lekcewaenia. Postanowi skoczy walk najszybciej, jak potrafi
18
- wyrzucajc przeciwnika z areny. Zaraz po sygnale sdziego z ogromn nonsza-
lancj i pewnoci siebie ruszy na rywala, chcc zapa go w morderczym uci-
sku i odrzuci daleko. Zaniedba przy tym wszystkie zasady obrony.
Jego szeroko rozstawione rce trafiy w pustk. Mokos zwinnie uskoczy na
prawo, zablokowa jego lew nog i wykorzystujc impet przeciwnika silnie
pchn go z tyu. Jeszcze widzowie dobrze si nie rozsiedli, a ju wielki zapanik
Li run na aren i jego opatki dotkny ziemi. Aby nie byo wtpliwoci, mody
siedzia ju na nim i zaoy chwyt duszenia. Nie byo innej moliwoci - wielki
zapanik szkoy Li musia si podda, a sdzia ogosi sensacyjne zwycistwo
zapanika szkoy Wu. Publiczno wiwatowaa i szalaa. - Bya to najkrtsza i
najbyskotliwsza walka w dziejach turniejw, ktra na pewno przejdzie do histo-
rii, a modego zapanika okryje saw. Chopak patrzy w kierunku piknej Mio,
ktra bya wyranie dumna. Jej ojciec spontanicznie klaska ze wszystkimi wi-
dzami.
Do drugiej walki wyszli drugi zawodnik szkoy Li i najlepszy zawodnik
szkoy Wu. W duchu zazdroci on swojemu modszemu koledze takiego wspa-
niaego zwycistwa. Poczu, e jego pozycja pierwszego w szkole jest zagro-
ona. Postanowi udowodni wszystkim, e jednak jest najlepszy. Wyszed mak-
symalnie skoncentrowany i skupiony z silnym postanowieniem szybkiego sko-
czenia walki. Upozorowa atak w prawo, szybko zaoy swj ulubiony, mi-
strzowski chwyt i walka znowu skoczya si byskawicznie. Byo dwa do zera
dla szkoy Wu.
Trzecia walka odbya si bez niespodzianek. Najmodszy zawodnik szkoy Li
by tak przeraony porakami swoich starszych i bardziej dowiadczonych kole-
gw, e gdy stan naprzeciwko duo sawniejszego drugiego zawodnika szkoy
Wu, podda si praktycznie bez walki.
Byo trzy do zera dla szkoy Wu - tak jak obieca Sun Tzu.

2. Kamieniarz

Dawno, dawno temu y w prowincji Syczuan znakomity kamieniarz. Ocio-


sywa gazy i by zadowolony i szczliwy. Ze swojej starannoci, uczciwoci i
fachowoci syn na ca prowincj. Pewnego razu wielki bogacz zleci mu
zrobienie kamiennego mostu w swoim ogrodzie. Kamieniarz zobaczy paace,
19
wspaniae komnaty, zobaczy krewnych odzianych w jedwabie, zobaczy sugi i
pozna, co to zawi. Zapragn pienidzy, wadzy i siy. Zaniedba swoj prac i
rozmyla tylko, jak by tu zosta bogaczem. Sta si bardzo nieszczliwy.
I oto ktrego dnia obudzi si i nie pozna swojego domu: wok przepych,
on ley we wspaniaym ou w jedwabiach, wkoo krztaj si setki sucych i
czekaj na jego rozkazy. Zrozumia, e wanie sta si bogaczem. Bardzo mu si
to spodobao i szybko do tego przywyk.
Kiedy wyszed na ulic i zobaczy rzdow lektyk, a w niej jakiego wyso-
kiego urzdnika, ktremu towarzyszy tum stray przybocznej i suby. Przed
lektyk grzmiay trby, za lektyk dudniy bbny. Wszyscy ludzie na ulicy przy-
stawali i kaniali si nisko.
No i co z tego? - pomyla kamieniarz. - On ma duo suby, ja za to mam
duo zota. Ja mu si kania nie bd. I gdy mijaa go lektyka mandaryna, nie
pokoni si jak inni.
Mandaryn, widzc taki brak szacunku dla wadzy, kaza go pojma, wymie-
rzy mu sto batw i cign z niego za kar trzysta liangw srebra. Kiedy ka-
mieniarz podnis si po tym, wiedzia ju, dlaczego lepiej by urzdnikiem ni
bogaczem. Zacz rozmyla dniem i noc, jak by tu zosta mandarynem. I zno-
wu by nieszczliwy.
Pewnego dnia patrzy i widzi, e oto jest mandarynem. Ogromnie si ucieszy,
a na dowd tego od razu zacz si zachowywa jak w urzdnik. Na prawo i
lewo rozdziela baty, skazywa na grzywn kadego, kto mu si nie spodoba, a
ludzie znienawidzili kamieniarza-mandaryna.
Przejedajc kiedy przez wie, zobaczy pikn dziewczyn, zbierajc
kwiaty. Zapragn jej i zacz j goni. Ale na krzyk dziewczcy zbiegli si
chopi uzbrojeni w motyki i topory. Rozgonili strae, zapali mandaryna i obili
go tak, e raz na zawsze oduczy si goni za dziewczynami.
Rozmasowujc bolce koci, kamieniarz pomyla: Wida, e chopi s sil-
niejsi od mandaryna - i od tej pory marzy tylko o tym, by by zwykym cho-
pem. A pewnego rana obudzi si i rozpaka ze szczcia. By w ubogiej wiej-
skiej chacie i sta si chopem. Od tego dnia uprawia pole za zboczu gry, pra-
cowa od witu do zmierzchu.
Lato byo wyjtkowo upalne, soce pieko niemiosiernie. Ptaki odfruny
daleko w gry, bawoy caymi dniami nie wyaziy z wody. Tylko zielone sa-
dzonki ryu oraz chopi spokojnie znosili spiekot. Kamieniarzowi krcio si w
gowie, bolay go plecy i ciemniao w oczach. Doszed do wniosku, e nie ma nic
potniejszego od soca i odtd marzy ju tylko o tym, aby zosta socem.
Jak marzy, tak te si stao - zamieni si w soce. Rozpar si na niebie
dumny i bezwzgldny. Teraz on wysya na wszystkie strony palce promienie.
20
Przez wiele dni by z siebie bardzo zadowolony. Lecz oto pewnego dnia z za-
chodu nadcigna wielka czarna chmura. Przykrya niebo i zakrya soce. Ziry-
towao to kamieniarza: Aha - pomyla - soce jest potne, ale czarna chmura
jest silniejsza od niego.
I znowu zacz rozmyla, jak tu sta si chmur. Myla tak dugo, a sta
si czarn chmur wdrujc po niebie. Kiedy jednak zerwa si zachodni wiatr i
z ogromn si popdzi chmur po niebie, kamieniarz od razu pomyla: Ale
potny jest ten wiatr! Ile to ma siy, e potrafi odgoni czarn chmur! Chc
by tak silny jak on.
Nie skoczy jeszcze myli, a ju sta si zachodnim wiatrem. Szala, goni
chmury, ama drzewa, zrywa dachy. Nagle natrafi jednak na wielki gaz, ktry
opar si jego sile. Mimo e bardzo si nata, kamie ani drgn.
Nie tak silny jest ten zachodni wiatr, jak mylaem. Kamie zupenie si go
nie boi. Gdybym zmieni si w kamie, niczego nie musiabym si ju ba -
pomyla kamieniarz. I oto zamieni si w kamie na szczycie gry, bardzo si
tym radujc.
Kamie jest najsilniejszy i nikogo si nie boi - myla.
Pewnego dnia przy kamieniu pojawili si jacy ludzie. Obejrzeli go dokad-
nie, wycignli duta i motki i zaczli ociosywa. Kamie zrozumia, e to ka-
mieniarze, wystraszy si i pomyla: Oj, chyba lepiej ebym zosta, tak jak
przedtem, kamieniarzem.
I oto sta si na powrt zwykym kamieniarzem, ktry od rana do nocy ocio-
sywa gazy i robi z nich wiele poytecznych rzeczy dla ludzi. By za to bardzo
szanowany przez wszystkich chopw, bogaczy i mandarynw.

3. Wiara i monety

W pewnej wsi w prowincji Henan stay w bliskim ssiedztwie dwa domy. W


jednym wielkim i murowanym mieszka szczliwy i zamony rolnik. By oto-
czony sub i mg mie wszystko, niczego mu nie brakowao. Nie stroni nigdy
od luksusu i speniania swoich zachcianek.
Obok, w skromnej drewnianej chaupinie, y starszy czowiek, prze-
strzegajcy bardzo surowych zasad i obyczajw. Cay swj czas przeznacza na
upraw ziemi oraz na modlitw.
21
W cigu dnia staruszek i bogacz spotykali si niejednokrotnie, wymieniajc
zawsze par zda. Bogaty rolnik mwi najczciej o swoich pienidzach, a
starzec o swojej wierze.
- Wiara! - kpi sobie bogacz. - Jeli prawd jest e, jak mwisz, Bg istnie-
je i jest taki wszechmocny i potny, to dlaczego Go nie poprosisz, aby zesa ci
tyle pienidzy, eby nie musia ju y w niedostatku i tak ciko pracowa?
- To bardzo dobry pomys - odpowiedzia starzec i poszed do swojego
domu. Nastpnego dnia, kiedy si spotkali, starzec by dziwnie rozpromieniony i
szczliwy.
- Co ci jest, starcze?
- Nic mi nie jest. Ale dzisiaj rano, zgodnie z twoj rad, poprosiem Boga,
aby zesa mi sto dukatw.
- Ach tak?
- Tak, i wiesz, co Mu powiedziaem ? Ze chyba wie o tym, jak dobrym
zawsze byem czowiekiem i szanowaem Jego prawa. Naley mi si za to na-
groda i sam mog wyznaczy jej wysoko. Poprosiem go o sto zotych monet.
Chyba nie jest to zbyt dua suma, jak sdzisz?
- To niewane, co ja sdz- odpowiedzia kpico bogacz. - Wane, co na
ten temat sdzi twj Bg. Moe uwaa, e powiniene dosta dwadziecia albo
pidziesit, albo sto osiemdziesiciu, albo dziewidziesit. Kto wie?
- Jeste w bdzie. Bg moe zdecydowa, czy zasuguj na nagrod, czy
nie. Ja mog ustali jej wysoko. A ja prosz bardzo wyranie. Chc stu monet.
Nie przyjm dwudziestu ani trzydziestu, ani dziewidziesiciu dwch. Poprosi-
em o sto i nie wtpi, e jeli Bg bdzie mg si zaj moj prob, speni j.
Nie bdzie si ze mn targowa, ani ja z Nim. O sto prosz i sto dostan. Nie
mam zamiaru zaakceptowa nawet jednej monety mniej.
- Ha, ha! Jak na biedaka masz nieze wymagania! - mia si bogacz.
- To czysta uczciwo. Tak samo jak On wymaga ode mnie, ja wymagam
od Niego - powiedzia starzec.
- Nie wierz, aby potrafi odmwi przyjcia np. pidziesiciu monet,
ktre zele ci Bg, tylko dlatego, e nie jest ich sto.
- Jestem pewny, e nie przyjbym adnej iloci niszej od stu, ale wyszej
te nie. Nawet gdyby Bg stwierdzi, e to za mao, i zdecydowa si przysa mi
wicej. Reszty i tak bym nie przyj.
- Ha, ha! Oszalae zupenie. To ta praca w socu ci zaszkodzia. Mylisz,
e uwierz w twoje deklaracje i twoj wiar? Ha, ha! Chciabym zobaczy, jak
si tego trzymasz. Ha, ha!
22
I ssiedzi rozeszli si.
Nie wiadomo, z jakiego powodu, starzec irytowa bogacza. Drania go jego
skromno, wiara, spokj ducha. I ta pewno siebie! Co za nonszalancja! Jak
mg powiedzie, e nie przyjby sumy mniejszej od stu dukatw? Tu Bogacz
postawi sobie cel: zdemaskowa i omieszy wiar starca. Nie czekajc dugo,
postanowi zrobi to tego samego popoudnia.
Przygotowa du sakiewk z dziewidziesicioma dziewicioma duktami i
podkrad si pod chaup ssiada. Starzec klcza przed obrazem i gono si
modli.
- Boe miociwy, wspom mnie, twojego wiernego wyznawc. Myl, e
mam prawo do stu monet. I gdy bdziesz je wysya, pamitaj: ma by sto. Nie
zadowol si tym, co mi zelesz. Chc dokadnie stu monet...
Kiedy starzec si modli, bogacz wszed na dach i przez otwr w kominie
zrzuci monety do rodka. Nastpnie zszed i podglda przez okno.
Starzec, bdc jeszcze na klczkach, usysza dwik metalu spadajcego w
kominie. Wsta powoli, zbliy si do pieca, podnis sakiewk, strzepujc z niej
sadz i popi.
Nastpnie podszed do stou i wysypa zawarto sakwy. Ukazaa si przed
nim gra monet. Starzec pad na kolana i szczerze podzikowa Bogu za zesany
mu prezent.
Dokoczy modlitw i przeliczy monety. Byo ich dziewidziesit dzie-
wi! Dziewidziesit dziewi monet.
Na ten wanie moment czeka przyczajony za szyb zamony gospodarz.
Czeka, przygotowany na zdemaskowanie obudy starca i wyoenie swojej teo-
rii. Starzec wznis oczy ku niebu i modli si dalej:
- Boe mj, widz, e zdecydowae si na spenienie proby biednego
starca, ale rwnie widz, e w niebiaskim skarbcu byo tylko dziewidziesit
dziewi monet. Jeste wspaniaomylny i nie pozwolie, abym czeka tylko na
jedn monet. Ale, jak ju Ci powiedziaem, nie chc przyj sumy mniejszej
bd wikszej o jedn choby monet... Nie chc zatem Twoich pienidzy - i
starzec pogry si w modlitwie
To uparty osio! - pomyla zaskoczony bogacz. Po krtkiej chwili starzec
zacz mwi znowu
- Z drugiej jednak strony, darz Ci absolutnym zaufaniem. Potraktujmy to
jako Twj dug wobec mnie. Ten jeden raz pozwol Ci, aby mg odda mi w
wybranym przez Ciebie momencie jedn monet.
- Zdrada! Kamca! - krzykn tryumfujco bogacz zza okna. - Obudnik! -
Wykrzykujc, zacz wali piciami w drzwi chaty swego ssiada.
Starzec otworzy.
23
- Jeste kamc i obudnikiem! - powtrzy. - Powiedziae, e nie przyj-
miesz mniej ni sto, a teraz jakby nigdy nic napeniasz swoje kieszenie dzie-
widziesicioma dziewicioma dukatami. Jeste kamc i kamstwem jest twoja
wiara w Boga. Cay czas chodzi Ci tylko o monety.
- Skd wiesz o dziewidziesiciu dziewiciu monetach? - zapyta starzec.
- Wiem, poniewa to ja przysaem ci te dziewidziesit dziewi monet,
by pokaza, jaki z ciebie szarlatan. Nie przyjbym adnej sumy innej od stu,
ha, ha, ha! - przedrzenia sowa starca.
- I rzeczywicie nie zaakceptuj tego. Bg odda mi ostatni monet wtedy,
kiedy sam zdecyduje.
- On tobie nic nie zele, bo, jak ju ci mwiem, to ja ci wrzuciem sakiew-
k.
- Nie bd si z tob spiera o to, czy Bg uy ci jako narzdzia do spe-
nienia mej proby, czy nie. Ale te pienidze wpady do mego komina wtedy,
kiedy si o nie modliem, i s moje. Kady sd to przyzna.
Umiech znikn z twarzy bogatego czowieka.
- Jak to s twoje? Ta sakwa i te monety s moje. Ja je wrzuciem.
- Wola boska jest niepojta dla istoty ludzkiej - powiedzia starzec, wzno-
szc oczy ku niebu.
- Ty obudniku i zodzieju! Mwie co o sdzie? Oddaj mi moje pieni-
dze albo wanie podam ci do sdu, a wtedy stracisz reszt tego, co posiadasz, i
zgnijesz w lochu za kradzie.
- Jedynym sdzi nade mn jest mj Bg. Ale jeli chcesz jecha do s-
dziego z miasta, to nie mam nic przeciwko temu, aby t spraw odda w jego
rce.
- Dobrze, jedmy w takim razie natychmiast. Nie ma na co czeka.
- Niestety, bdziesz musia zaczeka, a kupi sobie wz. Na razie go nie
mam, a chyba rozumiesz, e czowiek w moim wieku nie moe sobie pozwoli
na pjcie pieszo taki kawa drogi do miasteczka.
- Nie musimy czeka. Dam ci mj wz.
- Doprawdy, bardzo ci dzikuj. Przez wszystkie lata ssiedztwa nigdy nie
wywiadczye mi adnej przysugi. Ale mimo wszystko bdziemy musieli za-
czeka, a zima troch ustpi. Jest bardzo zimno i bez ciepego ubrania nie doje-
chabym zdrowy do miasteczka.
- Rozszyfrowaem ci. Prbujesz opni spotkanie z sdzi - powiedzia
rozwcieczony bogacz. - Nic z tego. Dam ci swj kouch, aby mg pojecha, i
doo ciepe buty. Masz jeszcze jaki pretekst, aby nie jecha?
24
- Teraz nie - rzek starzec. - Nie mog odmwi.
Starzec naoy kouch, nowiutkie ciepe buty, wdrapa si na wz i ruszy w
kierunku miasteczka. Za nim drugim wozem jecha bogacz.
Kiedy dotarli na rynek w miasteczku, bogacz uda si od razu do sdziego,
aby wnie spraw przeciwko starcowi. Bogacz opisa swj plan, ktrego celem
byo zniesawienie starca i udowodnienie jego sabej wiary. Opowiedzia, jak do
sakwy woy dziewidziesit dziewi dukatw, jak zrzuci j starcowi przez
komin, jak zakrad si pod okno oraz co widzia i sysza, a take jak pniej
starzec odmwi mu ich zwrotu.
- A ty co masz do powiedzenia na to wszystko, starcze? - zapyta sdzia.
- Wysoki sdzie, jestem zaenowany, e ta sprawa trafia a tutaj. Mj s-
siad jest najbogatszym czowiekiem w caej wsi i jednym z najbogatszych w
okrgu. Znam go ponad trzydzieci lat. Jest pazerny i chciwy. Nigdy nie wykaza
si wspczuciem ani adnym miosiernym aktem wobec nikogo. To jest naj-
mocniejszy argument w mojej obronie. Czy wysoki sd lub ktokolwiek, kto go
zna, uwierzyby, e ten czowiek, tak skpy i chciwy, mgby woy prawie sto
dukatw do sakwy i wrzuci j przez komin do domu ssiada, ktrego zreszt
cay czas ponia z powodu jego ubstwa? Wydaje mi si, e ten czowiek,
mieszkajc blisko mnie, zobaczy przypadkowo moje pienidze i kierowany
zachannoci, wymyli ca t histori.
- Wymyli? Ty gadzie i zodzieju! - wykrzykn bogacz. - Dobrze wiesz,
e mwi prawd. Sam nie wierzysz w t idiotyczn bujd o Bogu przysyaj-
cym ci pienidze. Oddaj mi sakiewk, bo ci rozszarpi.
- Wyranie wida, wysoki sdzie, e ten czowiek jest bardzo wzburzony i
zdenerwowany.
- Oczywicie! Nerwy mi puszczaj, kiedy kto mnie okrada. dam, aby
odda mi sakiewk.
Sdzia by w powanym kopocie. Argumenty obu mczyzn brzmiay roz-
sdnie. Stanowisko zmuszao go do podjcia decyzji, ale jaka decyzja byaby
najbardziej sprawiedliwa?
- Oddaj mi pienidze, stary obudniku - krzycza bogacz. - Te pienidze s
moje, tylko moje.
Nagle bogacz, nie panujc nad sob, wskoczy na oddzielajc ich drewnian
balustrad i jakby w amoku, tracc zupenie panowanie, prbowa wyrwa star-
cowi sakw.
- Spokj! - krzykn sdzia. - Strae! Porzdek na sali! - Pojawienie si
stranikw uspokoio nieco krewkiego bogacza
- Zwracam uwag wysokiemu sdowi, do czego doprowadza go zachan-
no. Gdyby udao mu si wyrwa sakiewk, wcale bym si nie zdziwi, gdyby
25
zacz mwi, e wz, ktrym przyjechaem, te naley do niego.
- Oczywicie, e naley do mnie - krzykn znowu wyprowadzony z rw-
nowagi bogacz. - Daem ci go na przyjazd do miasta.
- I co, wysoki sdzie ? Jeszcze tylko by brakowao, eby przywaszczy so-
bie mj kouch i nowe buty.
- Oczywicie, e jestem ich wacicielem! Kouch jest mj - krzycza bo-
gacz, tracc zupenie panowanie nad sob. - Jest mj, wszystko jest moje: sakwa,
dukaty, wz, kouch, buty... Wszystko jest moje, wszystko! - wrzeszcza jak
optany.
- Do tego! Strae, uciszy go - powiedzia sdzia, ktry nie mia ju wt-
pliwoci. - Nie wstyd ci? Do czego si posuwasz? Chcesz odebra temu biedne-
mu czowiekowi nawet osobiste rzeczy. Jedyne rzeczy, ktre ma.
- Ale... one s...
- Dosy tego. Nie ma adnego ale. Jeste chciwy, zachanny i to do
prowadza ci do obdu. Nie panujesz nad sob i nie wiesz, co mwisz -
kontynuowa sdzia. - Za prb oszukania tego starego czowieka, wprowadze-
nie w bd sdu i skadanie faszywych zezna, skazuj ci na miesic wizienia
i zapacenie twemu ssiadowi odszkodowania za cierpienia, jakich dozna, w
wysokoci dwustu dukatw.
- Czy mog si wtrci, wysoki sdzie - odezwa si starzec. - Czy mog
co powiedzie?
- Mw, starcze.
- Myl, e ten czowiek dosta ju nauczk i jeszcze j nieraz dostanie od
ycia. Chocia pozwa mnie do sdu i oskary, prosz o nadzwyczajne zago-
dzenie wyroku i naoenie mu symbolicznej grzywny.
- To bardzo szlachetny gest, starcze. Ile proponujesz? Sto dukatw? Pi-
dziesit?
- Nie, wysoki sdzie. Myl, e jeden dukat bdzie wystarczajc kar.
Sdzia, nieco zdziwiony, uderzy motkiem w st i odczyta wyrok:
- Ze wzgldu na szlachetno pozwanego, a nie na wol sdu, skazuje si
powoda na zapacenie symbolicznej grzywny jednego dukata, ktr musi uici
natychmiast.
- Nie zgadzam si! - zawoa bogacz. - Sprzeciwiam si! Protestuj!
- Mog przyj twj protest, ale tylko pod warunkiem, e zrezygnujesz z
tak szlachetnej propozycji tego dobrego czowieka, a wtedy bdzie obowizywa
wyrok sdu.
Zdruzgotany bogacz, wyj monet i poda j starcowi.
- Sprawa zakoczona - powiedzia sdzia i stukn motkiem.
26
Bogacz wybieg wcieky. Wskoczy na swj wz i szybko opuci mia-
steczko.
Starzec zoy rce, skierowa oczy niebu i rzek: - Dziki Ci, Panie, za t
ostatni monet. Niczego ju mi nie jeste winien.

4. Moesz zmieni!

By sobie kiedy w Chinach, w prowincji Xian sklepikarz, bardzo biedny i


skromnie yjcy. Nie zaamywa si jednak niepowodzeniami i zawsze stara si
wszystko robi jak najlepiej. Mia sklep, ktry dziki jego cikiej pracy, zarad-
noci i uprzejmoci zyskiwa coraz wicej klientw i coraz lepiej prosperowa. Z
czasem czowiek ten otworzy jeszcze kilka podobnych sklepw, zatrudni ludzi
do pracy i sta si zamonym kupcem.
Rodzinie kupca yo si coraz lepiej, gdy ten coraz wicej zarabia. Prze-
prowadzi si do wikszego domu w lepszej dzielnicy, urzdzi wspaniale sy-
pialni, salon i gabinet; zatrudni ogrodnika i suc. Jedna sprawa pozostawaa
niezmienna - posiki, na ktre nieodmiennie od wielu lat skadaa si miseczka
ryu i woda.
Jego ona, dokadnie pamitajc czasy ndzy, ubstwa i godu, przy-
gotowywaa zawsze taki sam posiek, starajc si oszczdza na wszystkim. To
nic, e kupiec wielokrotnie mwi jej, i sta ich na warzywa i miso, na owoce i
sodycze - gdy wraca do domu, ona podawaa mu miseczk ryu. Nie pomaga-
y rozmowy, proby, bagania. Zona kiwaa gow, obiecywaa, e jutro bdzie
inaczej, a gdy kupiec wraca z pracy, na stole pojawiaa si miseczka ryu i wo-
da. W kocu zrezygnowany uda si do Mistrza z prob o pomoc i jak inter-
wencj. Mistrz wysucha kupca i zapyta, o ktrej wraca jutro z pracy do domu.
- Jak zwykle o zmierzchu - odpowiedzia kupiec
- Musz o tym porozmawia z tob i twoj on w waszym domu. Prosz,
uprzed j, e bd jutro u was o zmierzchu, niech przygotuje jaki posiek. Ale,
prosz, nie mw, po co przychodz - powiedzia mistrz.
Kupiec, ucieszony, pobieg do domu i od razu zapowiedzia, e bd jutro
mieli wspaniaego gocia, ktry zostanie na wieczornym posiku. Poprosi on,
aby przygotowaa co wyjtkowego.
27
Nazajutrz ona rozpocza intensywne przygotowania do podjcia mistrza.
Dugo zastanawiaa si, co poda na kolacj, i po wielu fantastycznych pomy-
sach, po rozwaeniu wszystkich za i przeciw wielu potraw dosza do wniosku,
e zwyky ry i woda bd wanie tym, co mistrz doceni. W kocu w prostocie
ley tajemnica pikna.
W poudnie kto niespodziewanie zadzwoni do drzwi. Zupenie jeszcze nie-
przygotowana, w domowym niestarannym stroju otworzya drzwi. Za nimi sta
mistrz i si umiecha.
- Jestem umwiony z twoim mem na rozmow - zacz.
- Tak... wiem - powiedziaa zaskoczona ona - ale chyba troch pniej ?
- Rzeczywicie, ale nie miaem co robi, wic pomylaem, e poczekam
na niego - i umiechn si serdecznie. - Chyba nie masz nic przeciwko temu?
- Nie, ale skd. Prosz do rodka - otworzya drzwi, starajc si skry
swoje zmieszanie. - Prosz, wejd.
Mistrz wszed i usiad. Nic nie mwi. W pokoju zalega cisza. Siedzia spo-
kojnie i rozglda si.
- Moe herbaty? - spytaa.
- Nie, dzikuj - z umiechem odpowiedzia mistrz. I znowu cisza.
- adny dzie dzisiaj.
- adny - odpar...
- Wczoraj okropnie lao.
- Tak...
Rozmowa nie kleia si. Kobieta chciaa za wszelka cen czym zaj dostoj-
nego gocia, ale nie bardzo wiedziaa, jak i czym. On sam nie przejawia adnej
inicjatywy. Minuty na zegarze pyny bardzo powoli. Do zmierzchu byo jesz-
cze kilka godzin.
- M wrci dopiero o zmierzchu - zagadna.
- Tak, wiem... ale poczekam, nie spieszy mi si. - I znowu serdeczny
umiech
- To jeszcze par godzin.
- Chyba ci nie przeszkadzam.
- Nie, skde, tylko tak chciaabym mistrza czym zaj.
- Nie ma takiej potrzeby, posiedz cichutko i poczekam.
Mistrz siedzia spokojnie, a kobiecie coraz bardziej tego spokoju brakowao.
- A moe zagramy w jak gr - zacza znowu.
- Dobrze zagrajmy. A w jak?
- Moe w papier, kamie i noyczki?
- A co to za gra? Nie znam jej.
- Nie zna mistrz takiej starej chiskiej gry towarzyskiej ?
- Nie, nie znam, ale chtnie si naucz.
- Gra polega na tym - zacza kobieta - e na dany znak obie osoby jedno-
czenie pokazuj donie. Otwarta to papier, zamknita w pi to kamie, a roz-
stawione palce wskazujcy i rodkowy to noyczki.
- Interesujce, i co dalej - mistrz wydawa si by bardzo oywiony.
- Papier owija kamie i wygrywa. Noyczki tn papier i wygrywaj, ale t-
pi si na kamieniu i wtedy przegrywaj. A gdy oboje pokaemy to samo, jest
remis. Czy reguy s jasne dla mistrza?
- Tak, jasne. Grajmy ju - mistrz by podekscytowany.
- To na trzy, cztery pokazujemy. Uwaga! Trzy, cztery! - zacza kobieta.
Mistrz pokaza papier, kobieta kamie.
- wietnie, mistrzu, wygrae. No to dalej. Trzy, cztery! Mistrz pokaza pa-
pier, kobieta noyczki.
- Teraz przegrae. Trzy, cztery! Mistrz pokaza papier, kobieta papier.
- Teraz jest remis... ale, mistrzu, cay czas pokazujesz papier. Moesz
i powiniene co zmieni.
- Aha, to mog zmieni gest rki? - dopytywa si mistrz.
- Tak, moesz zmieni. No, to jeszcze raz. Trzy, cztery! Mistrz pokaza pa-
pier, kobieta noyczki.
- Mistrzu, moesz zmieni - bya lekko podenerwowana.
- Tak, wiem, mog zmieni - przytakn spokojnie mistrz.
- No, to jeszcze raz. Trzy, cztery! Mistrz pokaza papier, kobieta kamie...
Gra trwaa. Mistrz konsekwentnie pokazywa papier, a kobieta bya coraz
bardziej poirytowana, coraz natarczywiej zwracaa mistrzowi uwag. Po gowie
przebiegay jej rne myli, dotyczce jego poziomu umysowego. W kocu nie
wytrzymaa i zacza gono krzycze.
- Moesz zmieni! Moesz zmieni! Moesz zmieni!
A mistrz spokojnie odpowiada:
- Tak, wiem, mog zmieni - i pokazywa papier.
A nagle kobieta uspokoia si, umiechna, skonia gow i podzikowaa
mistrzowi za nauk oraz wspania lekcj.
Gdy kupiec wieczorem wrci do domu, min si w drzwiach z mistrzem,
ktry wanie wychodzi. Na stole by przygotowany posiek: pieroki, ry, owo-
ce, jarzyny, miso, piwo i wino ryowe.
Pamitaj: Moesz zmieni!
29
5. Lekarz

Yung-Sang uczy si od najwczeniejszej modoci i by obeznany z wszelk


wiedz. By znakomity w sztuce medycznej.
Zna si na nakuciach, przypalaniach, ciciach. Nawet najbardziej zoliwe
wrzody ustpoway pod jego rk. By te biegy w sztuce feng-shui; jak nikt
inny potrafi znale najlepsze miejsce pochwku dla przodka czy lokalizacj
domu do zamieszkania.
W czasie Wojny Krlestw i wielkich zamieszek w kraju uda si w wysokie
gry i zamieszka w grskiej pustelni. Tam medytowa, doskonali ciao i ducha
wiczc tai chi. Wrci dopiero wtedy, gdy cesarzem zosta niezwykle okrutny i
bezwzgldny Chin Shi Huangdi, zaoyciel dynastii Cin.
Cesarz, znajc jego rozleg wiedz, zaprosi go do paacu, postanowiwszy
powierzy mu wysoki urzd, ale Yung-Sang odmwi. Cesarz zaproponowa mu
wtedy stanowisko swojego osobistego doradcy. Yung-Sang zgodzi si ale po-
stawi warunek: bdzie mg swobodnie podrowa i zajmowa si leczeniem
ludzi. Cesarz nie chcia si zgodzi. Wtedy Yung-Sang opowiedzia mu legend
o tym bocianie (patrz str. 33). Cesarz si zgodzi.
Yung-Sang nosi zawsze na palcu dziwny, elazny, wydrony piercie, w
ktrym obracaa si metalowa kulka. Gdy szed przez wioski i miasta potrzsa
rk i wszyscy wiedzieli, kto idzie. Przyjmowa wszystkich. Biednych i boga-
tych. Kiedy przychodzi chory, uzdrawia go od razu, na miejscu, nawet jeli
choroba bya przewleka i trwaa od dawna. Jego sawa bya ogromna i obejmo-
waa cae cesarstwo.
Pewnego dnia, gdy siedzia nad brzegiem morza, fale wyrzuciy starego -
wia. By tak stary, e nie mia siy z powrotem wej do morza i niechybnie
zginby na socu lub z rk rybakw. Lekarz da mu kilka kropli orzewiajce-
go eliksiru. w wyranie nabra si i bezpiecznie wrci do wody.
Kiedy u stp Poudniowych Gr zastpi mu drog dziki tygrys, chwyci go
zbami za kraj szaty i machajc ogonem zdawa si o co prosi.
- Co si stao? - zapyta lekarz. - Poka.
Tygrys szeroko rozwar paszcz. W podniebieniu tkwi duy odamek woo-
wej koci. Uformowa si paskudny wrzd, ktry nie pozwala zwierzciu niczego
30
przeyka. Lekarz ze zrozumieniem pokiwa gow. Zablokowa paszcz swoim
elaznym piercieniem, ostrym noem przeci wrzd, wydoby ko i oczyci
ran. Potem przyoy na ni ma z krwawnika i rana zaraz si zablinia. Ty-
grys podskoczy z radoci i pobieg swoj drog.
Innym razem spotka starego ubogiego czowieka, ktry cierpia na ble
brzucha. Da mu gorzkich zi, rozmasowa bolce miejsce i choroba ustpia.
Starzec kania si i bardzo dzikowa, a potem zamieni si w zielonego smoka i
znikn.
Pewnego razu znalaz na drodze ptaka, zupenie wycieczonego, z po-
amanym skrzydem. Skrzydo zoy, unieruchomi, zrobi nakucia, przyspie-
szajce zrastanie si koci. Po chwili ptak pi ju wod i trzepota wesoo skrzy-
dami. Gdy odfruwa, zmieni si w przepiknego czerwonego feniksa.
Od tego czasu tygrys i smok skrycie towarzyszyli lekarzowi. Jego przybycie
poprzedza feniks, a w osania go z tyu.
Pewnego razu zachorowaa ksiniczka. Cesarz natychmiast wezwa go do
paacu. Yung-Sang przyby niezwocznie, ale moda ksiniczka bya tak wsty-
dliwa, e wzbraniaa si poda mu rk, by mg zbada puls. Lekarz powiedzia
wic: Obwicie chorej na nadgarstkach kadej doni po trzy jedwabne nitki i
podajcie mi je. Postaram si rozpozna, z czego pochodzi choroba i czego braku-
je ksiniczce.
Zrobiono tak, jak kaza, i zza parawanu podano mu sze jedwabnych nitek.
Lekarz dugo sprawdza kad oddzielnie i w kocu orzek, e ksiniczka cierpi
na melancholi. Da jej rodek na przeczyszczenie i choroba znika jak rk
odj. Na dworze zapanowaa rado, a cesarz nie mg si nachwali kunsztu
Yung-Sanga.
Na dworze cesarskim spotka si z innym, bardzo synnym lekarzem Wu-
Pengiem, ktry zazdroci mu sawy i cesarskiego uznania. Yung-Sang gawdzi
z nim przyjanie, nie zwaajc na to, jak gniew i zazdro narastaj w tym dru-
gim. Nagle rzek ostrzegawczo: - Wnosz z paskiego wygldu, zmarszczek na
twarzy i zej ci, ktra si w panu gromadzi, e jest pan ciko chory. Radz
si tym zaj pki czas.
Ale Wu-Peng umiechn si drwico i powiedzia obraliwie: - Czuj si
wspaniale. Jestem zdrowy i rzeki. Nic mi nie dolega. C pan za gupstwa wy-
gaduje, stary czowieku.
Nie mino jednak kilka tygodni, a dozna uderzenia gorca do gowy i
umar.
W pewnej wsi nad Rzek t moda kobieta umara przy porodzie. Woo-
no ciao do trumny i gdy niesiono j na miejsce pochwku, stary lekarz spotka
51
kondukt. Pytajc, co si stao, spostrzeg, e z trumny kapi krople wieej krwi.
Zatrzyma kondukt i powiedzia:
- Ta kobieta nie umara. Niecie j prdko z powrotem. Trzeba jej pomc.
Usuchano go i zaniesiono ciao do domu, a on ponakuwa igami jej ciao,
rozci brzuch i natychmiast przyszo na wiat ywe dziecko. Cicie szybko
zaszy, posmarowa wonnymi olejkami i przypali moks. Wtedy kobieta otwo-
rzya oczy. Tak dziki Yung-Sangowi matka i dziecko yli.
Innym razem przechodzc niedaleko wsi, zobaczy lecego na drodze czo-
wieka, ktrego zagryzy wilki. Brzuch mia porozrywany i bez wntrznoci.
Doskoczy do niego bezpaski pies, eby poywi si resztkami. Lekarz zabi
psa, wyj mu serce i wtrob, woy do brzucha martwego czowieka, zaszy i
przyoy ma.
Po chwili czowiek ten oy, wsta, rozejrza si w okoo i powiedzia do le-
karza: - Byem zmczony i zasnem na chwil, ale miaem przy sobie worek i
pienidze, dlaczego mi je ukrade?
Lekarz odpowiedzia: - Nie wiesz, co mwisz. Niemale poary ci wilki. Ja
uratowaem ci ycie, a ty mi zarzucasz kradzie.
Ale czowiek ten nie chcia niczego sucha i wrzeszczc niemiosiernie, za-
wlk lekarza do sdu. Sdzia znal starego Yung-Sanga i jego mdro, wic gdy
usysza od niego, co si stao, zgani bezczelno i chamstwo owego czowieka.
Ten jednak podnis jeszcze wikszy wrzask, tak e stranikom sdowym nie
udawao si go uspokoi. Wwczas lekarz dotkn go swoim tajemniczym pier-
cieniem i ten zaraz pad martwy na ziemi. Lekarz otworzy jego brzuch. Gdy
obejrzano wntrznoci, sdzia mg stwierdzi, e wewntrz byy rzeczywicie
serce i wtroba psa.
Lekarz westchn: - Nie mog tylko odaowa psa, ktrego zabiem. Bdzie
on jeszcze jednym ciarem na moim sumieniu.
Jeden z Niemiertelnych powiedzia bowiem kiedy do niego: Zrobie i
osigne wiele, niosc pomoc wszystkim ludziom we wszystkich chorobach.
Ale w swoich metodach i lekach stosujesz zabite zwierzta. Zabijanie zwierzt
jest za grzechem. Dlatego osigniesz niemiertelno, lecz dopiero wtedy, gdy
pozbdziesz si ciaa. Nie uda ci si unie do Nieba za ycia.
Od tego czasu lekarz uywa tylko zi i innych rolin do leczenia chorb,
nigdy te nie uzdrawia nikogo, gdy kto go o to nie poprosi.
W kocu sam wielki uzdrowiciel zachorowa i umar. Jego twarz po mierci
wcale si nie zmienia, ale gdy skadano go w trumnie, jego szaty byy puste jak
wylinka cykady.
32
Odtd bywa czasami widzialny, czasem niewidzialny. Ostatni raz widziano
go w grach, gdy spotka pewnego dziesicioletniego chopca, ktry powici
si Buddzie. Zabra go ze sob do domu, potem wyj z rkawa zoty proszek i
wsypa do herbaty. Wypi troch sam i da do wypicia chopcu. Chopiec poszy-
bowa prosto do nieba i starzec razem z nim. Kiedy obejrzano pniej kubek do
herbaty, okazao si, e zamieni si w szczere zoto. Chopiec wrci i zosta
kolejnym Dalaj Lam.

Yung-Sang czczony jest jako bg medycyny, a jego witynie mona zna-


le jeszcze dzi. Jego wizerunkom towarzyszy zawsze w, tygrys, smok i
feniks

. 6. ty bocian

Starzy ludzie opowiadaj, e w Nankinie mieszka kiedy bardzo biedny stu-


dent imieniem Mio. Studiowa malarstwo i podobno by niezwykle zdolny. By
on jednak tak biedny, e nie mia nawet na czark herbaty i na pewno umarby z
godu, gdyby nie pewien waciciel herbaciarni, ktry si nim zaopiekowa.
Tknity litoci, dawa mu codziennie miseczk ryu i czark herbaty; wiedzia,
e nigdy nie otrzyma zapaty, i nigdy na ni nie liczy.
Pewnego razu Mio zjawi si w herbaciarni i powiedzia: - Odchodz z Nan-
kinu. Nie mam pienidzy, aby zapaci ci za wszystko, co u ciebie zjadem i
wypiem. Nie chc jednak, aby o mnie le myla, i nie chc by niewdziczny.
Popatrz wic! - wyj z kieszeni kawaek tej kredy i narysowa na cianie
bociana. Bocian by cay ty i wyglda jak ywy.
- Ten bocian przyniesie ci tysickrotnie wicej pienidzy, ni wynosi mj
dug - powiedzia Mio.
Waciciel herbaciarni umiechn si, suchajc sw studenta, sdzc, e nie
jest on chyba do koca przy zdrowych zmysach.
- Za kadym razem - kontynuowa Mio - gdy zbierze si w herbaciarni kil-
ku ludzi i po trzykro klasn w rce, zejdzie on ze ciany i bdzie dla nich ta-
czy. Twojej herbaciarni przyniesie saw, a tobie pienidze. Ale pamitaj, nigdy
nie zmuszaj go, by taczy tylko dla jednego czowieka. Jeeli tak si stanie,
bdzie to ostatni taniec bociana. A teraz egnaj i pamitaj, co ci powiedziaem.
33
Po tych sowach student odszed w nieznane, zostawiajc zdumionego i zain-
trygowanego gospodarza. Przy najbliszej okazji, gdy w herbaciarni zebrao si
duo ludzi, postanowi sprawdzi to, o czym mwi Mio. Nie uprzedzajc niko-
go, poprosi goci, aby klasnli trzy razy w donie. Jakie byo zdziwienie, gdy
bocian natychmiast zszed ze ciany na podog herbaciarni i taczy przerne
tace. Do tego robi to bardzo ywo i wesoo, strojc zabawne miny. Gocie byli
zachwyceni. Wykrzykiwali zdumieni i zadowoleni, klaskali do rytmu i piewali
piosenki, a bocian taczy. Od tego dnia byo tak za kadym razem, kiedy zebra-
o si w herbaciarni duo goci. Waciciel rzeczywicie bogaci si bardzo
szybko.
Wie o taczcym tym bocianie rozchodzia si coraz szerzej i gocie
zjedali si tumnie z najdalszych okolic, aby przekona si, czy to prawda.
Pewnego razu herbaciarni odwiedzi wysoki urzdnik cesarski, zwabiony nie-
zwykymi opowieciami o taczcym ptaku. Widzc jednak, e w herbaciarni
siedz tylko chopi i rzemielnicy, kaza subie wszystkich wypdzi, bo uzna
ich za niegodne dla siebie towarzystwo. Sucy za pomoc paek szybko to
uczynili. Wtedy to urzdnik wyoy na st mnstwo pienidzy i zayczy sobie
zobaczy taczcego bociana. Waciciel, niewiele mylc o konsekwencjach,
przed ktrymi przestrzega go Mio, trzykrotnie klasn w donie.
Bocian niechtnie zszed ze ciany, wyglda, jakby by chory. Przetaczy
tylko jeden taniec i prezentowa si przy tym bardzo smutno. Potem wrci na
cian i ju wicej si nie poruszy. Nie pomogo klaskanie i zachty. Nikt na to
nie mg nic poradzi.
Wieczorem kto mocno zastuka do drzwi herbaciarni. Waciciel poszed
otworzy i ujrza tam studenta Mio, ktry bez sowa wycign z kieszeni fujar-
k, zagra, odwrci si i odszed, nie ogldajc si za siebie. A bocian zeskoczy
ze ciany, zatrzepota skrzydami i podrepta w lad za nim. Od tamtej pory nikt
ju nigdy nie widzia ani studenta Mio, ani taczcego tego bociana.
Starzy ludzie powiadaj, e jeli pojawi si co szczeglnego, jaki talent czy
osobliwo, to powinny suy wszystkim. Im wicej ludzi z tego skorzysta, tym
wiksze bdzie to miao znaczenie. Jeli za zawadnie ni jeden czowiek, to nie
jest wane, czy ona istnieje, czy nie - dla ludzi znika.

34
7. Dziewiciu sprawiedliwych

Po cikim dniu pracy na polu ryowym wieniacy wracali do wioski. Byo


ich dziesiciu, wszyscy pracowali na jednym polu, mieszkali w jednej wiosce i
znali si od wielu lat. pieszyli si, bo z daleka na niebie wida byo gromadzce
si czarne burzowe chmury. Do przejcia mieli dolin i pokryte lasem wysokie
wzgrze, a w ciemnoci i przy siekcym deszczu droga stawaa si niebezpiecz-
na. Szli wawo, ale burza bya szybsza. Pierwsze krople spady, gdy wchodzili
do lasu. Po chwili zacz la rzsisty deszcz, ale nawanica dopiero si zbliaa.
Wieniacy szli teraz powoli, jeden za drugim, z ogromnym strachem, bo sza-
la nad nimi wicher i zaczy bi pioruny. W miar jak posuwali si w gr po
wskiej ciece, burza podaa za nimi. Pioruny biy coraz mocniej tu koo
nich, a wicher ama drzewa dokadnie nad ich gowami. Jeeli si gdzie nie
schroni, mog nie doczeka jutra.
Postanowili przeczeka burz w ruinach mijanej wanie starej opuszczonej
pagody. Weszli do rodka. A burza jak gdyby na to wanie czekaa. Pioruny
jeszcze mocniej waliy dookoa pagody, deszcz i wiatr targa drzwiami. Co byo
nie tak? Co rozzocio niebo? Wieniacy patrzyli po sobie z przeraeniem. Nikt
z nich jeszcze nigdy nie widzia tak strasznej burzy. Gdy rozgldali si i zasta-
nawiali, osaniajc si od deszczu, nagle nasza ich myl, e to nie co, ale
kto musia rozgniewa niebo! Midzy nimi jest ten, ktry jest wszystkiemu
winien. To on sprowadzi nieszczcie i burz!
Zaczli patrze po sobie podejrzliwie i w kocu wzrok kilku spocz na jed-
nym z nich - to on! Zaczli przypomina sobie rne zdarzenia z przeszoci.
Tak, to on niezbyt gboko oddawa pokony w wityni, to jego ofiary byy
najubosze, a dym ofiarny nie lecia prosto do gry. Za spojrzeniami poszy
sowa, wyzwiska i brutalne gesty. Trzeba go wyrzuci na zewntrz pagody, moe
wtedy niebo si uspokoi. Wieniak, na ktrym skupia si wrogo pozostaych,
tumaczy si, prosi, baga. Zaklina, e to nie on, odwoywa si do sumie i
przypomina rne wsplne przejcia. Widocznie jego proby pomogy, bo pozo-
stali troch ostudzili si w swoich zapdach. Chyba rozzocio to jednak niebo,
?5
bo burza rozszalaa si ze zdwojon sil. W pagodzie znowu rozpoczy si kt-
nie. W kocu zadecydowali.
Skoro jest to sprawa nieba, niech ono samo rozstrzygnie: kady zdejmie ka-
pelusz i wywiesi przed pagod. Czyj kapelusz zostanie pierwszy strcony przez
wiatr, ten jest winowajc i jego trzeba usun ze wityni. Ledwo dziesi kape-
luszy znalazo si na kokach, a ju zerwa si potny wicher i strci jeden
kapelusz. Wanie tego z nich, ktrego od pocztku podejrzewali. Teraz ju na
nic zday si jego proby i bagania. Niebo zdecydowao. Dziewiciu sprawie-
dliwych bez cienia litoci wyrzucio czarn owc za drzwi pagody - na zatra-
cenie i przebaganie nieba.
Gdy tylko nieszcznik znalaz si za drzwiami, przeraajcy bysk i grzmot
targn niebem. Z chmury spad potny piorun, ktry trafi w pagod, zrwnu-
jc j z ziemi.

8. Nieomylny naczelnik

Pewien naczelnik niewielkiego okrgu Zhai uwaa siebie za bardzo mdre-


go, nieomylnego i wanego. Od rana zajmowa si najwaniejszymi sprawami
okrgu: rozstrzyga spory, rozpatrywa skargi. Winnych skazywa na chost stu
bambusw, niewinnych na pidziesit. A bywao, e i na odwrt. By srogi i
grony, gdy przyjmowa petentw. Krzycza i wymyla podwadnym. Od czasu
do czasu pisa za pene szacunku i unionoci raporty do przeoonych. Krtko
mwic, mia zaj bez liku.
Ale nawet najwaniejszy urzdnik miewa chwile odpoczynku. W takich
chwilach naczelnik oddawa si malarstwu. A malowa najczciej tygrysy. Z
atwoci malowa walczcego tygrysa, drzemicego tygrysa, nie straszny by
mu te tygrys ledzcy swoj zdobycz. Szczeglnie ulubionym tematem by
picy tygrys czy dopiero co budzcy si w legowisku. Namalowa te tygrysa
skradajcego si po zdobycz i chwytajcego j.
Nic w tym dziwnego, e to wanie tygrysy byy ulubiecami naczelnika. S
w kocu takimi samymi naczelnikami wrd zwierzt, jakim ja jestem dla
mieszkacw mojego powiatu - myla.
Kiedy namalowa rozjuszonego tygrysa. Namalowa, popatrzy i przestra-
szy si wasnego dziea. Tygrys by jak ywy. W oczach czaia si zo, wsy
36
stay dba, paszcza rozdziawiona, nos zmarszczony - wyglda, jakby zaraz mia
wyskoczy z papieru. By straszny.
Naczelnik by z siebie bardzo zadowolony, ale zrobio mu si te przykro.
Nikt nie oglda jego dzie, nikt nie zachwyca si jego kunsztem. Tak duej by
nie moe.
Wezwa natychmiast modszego pisarza i pokaza mu obraz. Ten z gbokim
szacunkiem wzi go do rk, przyjrza si kademu pocigniciu pdzla, nastp-
nie zawiesi obraz na cianie, odszed kilka krokw, popatrzy z jednej strony,
pniej z drugiej i w kocu rzek:
- Drogi panie naczelniku, pan ma niesamowity, niepowtarzalny, prawdziwy
talent! Nigdy w yciu nie widziaem lepiej namalowanego kota od tego.
Naczelnik poblad z gniewu.
- Gupcze, czy ty renic nie masz w oczach? Masz czelno nazywa moje-
go rozjuszonego tygrysa jakim parszywym kotem? Stra! Dajcie temu lepemu
muowi dwadziecia pi batw.
Stranicy zabrali pisarza, a naczelnik wezwa goca. Pokaza mu obraz i za-
pyta:
- Co widzisz? Goniec milcza.
- Dlaczego milczysz?! - krzykn naczelnik.
- Bo przestraszyem si i boj - odpowiedzia szczerze goniec.
No pewnie - mrukn sam do siebie naczelnik - te si go przestraszyem, a
co dopiero jaki ndzny goniec. Troch zagodnia.
- A kog to ty si boisz? - zapyta naczelnik z nadziej, e usyszy po-
dan odpowied.
- Ja si boj pana naczelnika - powiedzia goniec.
Naczelnik rozchmurzy si zupenie: Wreszcie mam przed sob praw-
dziwego znawc sztuki i mojego talentu. Daje mi do zrozumienia, e dla moich
podwadnych jestem straszniejszy od tygrysa. Zwrci si do niego askawie po
raz kolejny:
- Dobrze powiedziae. Ale teraz powiedz mi, kogo ja si boj?
- Pan naczelnik okrgu boi si tylko naczelnika prowincji.
Naczelnik by coraz bardziej zadowolony: Oto jak potnie wyglda nama-
lowany przeze mnie tygrys. Oczywicie, e takiego rozjuszonego zwierza powi-
nien ba si te naczelnik prowincji. Posucham wic, co jeszcze ma do powie-
dzenia ten mdry, znajcy si na sztuce czowiek.
- A kogo boi si naczelnik prowincji? - zapyta po raz kolejny naczelnik.
- Pan naczelnik prowincji boi si cesarza.
37
- A kogo boi si cesarz?
- Cesarz Pastwa rodka boi si Nieba.
- A kogo boi si Niebo?
- Niebo boi si chmur.
- A kogo boj si chmury?
- Chmury boj si wiatru.
- A kogo boi si wiatr?
- Wiatr boi si muru.
- A kogo boi si mur?
- Mur boi si myszy.
- A kogo boj si myszy?
- A myszy nie boj si nikogo oprcz tego, co pan naczelnik namalowa na
tym obrazie.
Naczelnik zmiesza si. Wszystko wskazywao na to, e to, co narysowa, by-
o naprawd najpotniejszym stworzeniem na wiecie. Z drugiej jednak strony
wynikao, e naczelnik powiatu namalowa kota. Ale sowa kot goniec nie
wymwi, a myszy mog ba si te tygrysa. Naczelnik zwolni wic goca, a
nawet umiechn si do niego na poegnanie.
Od tego czasu nigdy wicej nie malowa ju tygrysw, a e niczego innego
malowa nie umia, pdzelkw zacz uywa tylko do podpisywania zarzdze.

9. Mdro starych ludzi

W dawnych Chinach, jeszcze przed panowaniem dynastii Cin, byo wiele


krlestw, ktre walczyy ze sob o rne sprawy i z rnych powodw. Krle-
stwa te rzdziy si swoimi prawami i zasadami, czstokro bardzo dziwnymi i
chyba nie do koca przemylanymi. Z okresu tego pochodzi bardzo stara legenda
chiska o pewnym zym i okrutnym wadcy maego krlestwa. Uwaajc
wszystkich starszych ludzi za bezproduktywnych i niepotrzebnych, wyda on
rozkaz ich stracenia. Uzna ich za zbdny balast dla krlestwa, bez ktrego pa-
stwo bdzie znakomicie funkcjonowa. Egzekucji mieli dokona najstarsi syno-
wie, a kto wyamaby si spod rozkazu krla, sam straci ycie w okrutnych m-
czarniach.
38
W krlestwie zapanoway pacz i rozpacz, ale ludzie starsi zniknli. Tylko
pewien mody stranik gwardii krlewskiej postanowi oprze si temu zarz-
dzeniu i nie zwaajc na konsekwencje, ukry swoich rodzicw.
Gdy wiadomo o okrutnym rozporzdzeniu krla rozniosa si po wiecie,
we wszystkich okolicznych krlestwach zawrzao. Wszyscy byli poruszeni roz-
kazem, a jeszcze bardziej tym, e go wykonano. C za okrutni i straszni lu-
dzie! Zamordowali wasnych rodzicw! Okruciestwo musi zosta ukrcone -
zawyrokoway ssiednie pastwa i ich wojska stany u granic. - Nie chcemy
takich ssiadw, ktrzy nie potrafi uszanowa tradycji i swoich przodkw.
Zgadzimy wszystkich, a ich kraj zrwnamy z ziemi.
Krlestwo zostao otoczone ze wszystkich stron przez przewaajce siy
pastw ociennych, ktre szykoway si do ataku. Przestraszony wadca prbo-
wa tumaczy si i apelowa, e byo to wewntrzne zarzdzenie, wic inter-
wencja ingerowaaby w wewntrzne sprawy krlestwa.
Aby sprawa bya zupenie czysta i miaa pene uzasadnienie, naleao znale
- jak to zwykle bywa w polityce - oficjalny powd do zbrojnej interwencji. Ko-
alicja pastw ociennych wystosowaa zatem oficjaln not z ostrym daniem
natychmiastowego zwrotu ukrconego z piasku bicza, ktry wiele lat temu
poyczyli wasi ojcowie i nie oddali. Termin upywa nastpnego dnia w pou-
dnie.
Wydawao si, e teraz nic ju nie oddali zagady krlestwa, bo danie byo
niemoliwe do wykonania.
Wieczorem zupenie zaamany i przygotowany na nadchodzc klsk mody
stranik wrci do domu. Dugo nie chcia wyjawi rodzicom powodu swojego
zmartwienia i tego, co jutro wszystkich czeka. W kocu, naciskany przez ojca,
powiedzia o daniu i czekajcej bitwie, ktra zakoczy si na pewno klsk.
Ojciec umiechn si i powiedzia:
- O wicie wystosujcie uprzejmy list do koalicji, e oczywicie jestecie go-
towi odda bicz z piasku, ale nie wiecie ktry, bo ojcowie poyczali wiele bi-
czw w rnych pastwach. Aby unikn jakichkolwiek nieporozumie i nieja-
snoci, poprocie uprzejmie o przysanie wzorca, tak by przez porwnanie mo-
na byo wybra faktycznie ten, ktrzy zosta poyczony.
Gdy odpowied tej treci dotara do wojsk koalicji, dugo analizowano j i
uznano, e wiadomo o mierci wszystkich starszych ludzi bya chyba plotk.
Tak odpowied mg sformuowa tylko kto o ogromnej yciowej mdroci.
Kto bardzo stary i dowiadczony.
Wojska odstpiy od granic krlestwa.
Legenda mwi, e okrutny krl pod wpywem tych dramatycznych zdarze
bardzo si zmieni. Cofn to i inne rozporzdzenia. A wtedy okazao si, e tak
39
jak postpi mody stranik gwardii krlewskiej, postpili wszyscy modzi ludzie
w caym pastwie.

10. Paeczki z koci soniowej

Gdy na cesarskim tronie zasiad mody cesarz z dynastii Czou, wszyscy byli
szczliwi i zadowoleni. Mody cesarz syn z roztropnoci i sprawiedliwoci.
Mia wielu mdrych ministrw, ktrym nie brakowao odwagi, by jasno wyga-
sza swe pogldy w obecnoci cesarza. Rwnie lud zadowolony by z umiar-
kowanych podatkw i sprawiedliwych sdw.
Po kilku latach niczym nie zakconego, wzorcowego wrcz panowania, na
jednej z cotygodniowych narad najbardziej zaufany, najstarszy minister Wei Tse
poprosi cesarza o zwolnienie go z tej zaszczytnej funkcji i pozwolenie udania
si do klasztoru na odosobnienie. Zaskoczenie byo ogromne. Wei Tse nalea do
najmdrzejszych, najbardziej wpywowych i najbogatszych ludzi w cesarstwie.
Cesarz dugo zwleka z decyzj. Prosi - na ile pozwalaa mu godno cesar-
ska; nalega - na ile pozwalaa mu etykieta. Wei Tse wci grzecznie prosi jed-
nak, jako jedyny i oficjalny powd swego pragnienia podajc wewntrzny
gos, ktry nakazuje mu spdzenie reszty ycia w klasztorze. W kocu cesarz
wyrazi zgod, zastrzegajc, e gdyby minister zechcia wrci, paac cesarski
zawsze bdzie sta przed nim otworem i zostanie on powitany z otwartymi ra-
mionami.
Gdy Wei Tse pakowa swoje rzeczy, do komnaty przyszo kilku jego naj-
bliszych kolegw z rady ministerialnej, aby odwie go od powzitego zamiaru.
Mieli nadziej, e wpyn na zmian decyzji, a przede wszystkim dowiedz si,
jaki jest prawdziwy powd tej niespodziewanej rezygnacji.
Wei Tse by jednak nieugity i cakowicie niepodatny na namowy przyjaci.
W kocu jeden z nich powiedzia:
- Czy mgby, przynajmniej ze wzgldu na nasz wieloletni przyja,
poda nam prawdziwy powd swojej decyzji?
- Dobrze - odrzek Wei Tse - powiem wam, ale prosz, abycie zachowali
to, co usyszycie, w najwikszej tajemnicy. - W komnacie zrobio si zupenie
cicho. - Odchodz z dworu, bo wczoraj przy obiedzie cesarz poprosi o paeczki
do ryu z koci soniowej.
40
- Co takiego? - prawie jednoczenie krzyknli wszyscy ministrowie. - To
jest powd? - i zaczli si mia. Ale Wei Tse si nie mia i powoli kontynu-
owa swoj myl.
- Z tego nie wyniknie nic dobrego, bo kto zaczyna jada paeczkami z koci
soniowej, temu nie starcz ju te porcelanowe miseczki. Zechce je mie z jade-
itu albo bawolego rogu inkrustowanego drogimi kamieniami. Zamiast ryu i
jarzyn zada wyszukanych przysmakw: misa modego leoparda, soniowych
ogonw, jzyka aligatora. Wzgardzi codziennym ubiorem i zayczy sobie kosz-
townych jedwabi. Zwyke komnaty mu zbrzydn i zechce mieszka jedynie w
zotych paacach. Zwykli ludzie bd go drani i otoczy si niedostpnym mu-
rem. Bdzie y tylko dla siebie, a przyjaciele nie bd mu potrzebni, wic si
ich pozbdzie. Dlatego odchodz ju dzisiaj, bo nie chc mie z tym nic wspl-
nego.
Ministrowie wyszli z komnaty, krcc gowami z powtpiewaniem i nie-
dowierzaniem. Znali cesarza od wielu, wielu lat. To nie byo moliwe.
Pi lat pniej mody cesarz - ostatni z dynastii Czou - by wzbudzajcym
lk tyranem i morderc, ktry w okrutny sposb gnbi swoich poddanych. Rze-
czywicie otaczay go gry wyszukanych mis i potoki najwyszukaszych win,
mogcych wypeni jezioro. Aby nikt nie widzia tego przepychu, otoczy paac
wysokim murem; aby nikt mu nie zwraca uwagi, kadego, kto wyrazi odmien-
ne zdanie, skazywa na cicie. Otacza si tylko poplecznikami i klakierami.
Tak doszo w kocu do jego upadku.
Jego nastpca zasta cesarstwo zrujnowane i w rozpadzie. Rozpocz mudne
dzieo odbudowy zdewastowanego pastwa, a swoim najbliszym doradc mia-
nowa Wei Tse, ktry zgodzi si opuci klasztor. Mijay lata na cikiej mo-
zolnej pracy, a pewnego dnia, przy obiedzie, nowy cesarz poprosi o paeczki
do ryu z koci soniowej.
Wei Tse powrci do klasztoru.

11. Konkurs malarstwa

Cesarz Yong Le, ktry by wielkim znawc malarstwa i kaligrafii, ogosi co-
roczny konkurs malarstwa. Do konkursu mg stan kady obywatel cesarstwa,
malujc jeden obraz, a na nim - co chce, wykonane w dowolnej technice. Spe-
cjalnie dobrane jury, w ktrym znaleli si wybitni znawcy sztuki pod przewod-
nictwem cesarza, oceniao prace i wyrniao zwycizc, ktry okrywa si nie-
miertelna saw. Na konkurs spywao setki dzie wszystkich najznamienitszych
41
oraz mniej znanych malarzy, znconych du nagrod pienin oraz splendo-
rem. Tematyka dzie bya rnorodna, jednak zdecydowan przewag miay
smoki latajce i brodzce w wodzie, duchy dobre i ze oraz postacie bogw.
Komisja zreszt przydzielaa nagrody, troch chyba bezwiednie, w tych trzech
kategoriach, promujc tym samym okrelon tematyk.
Pewnego dnia na konkurs wpyn obraz bardzo znanego mistrza, ktry do tej
pory jeszcze nigdy nie bra w nim udziau. Komisja bya zachwycona faktem, e
tak wielki artysta te zgosi swe dzieo, ale emocje zupenie opady, gdy je obej-
rzano. Na obrazie namalowany by zwyky pies. Komisja odrzucia prac, uzna-
jc j za mao ambitn.
Przez nastpne kilka lat mistrz przysya swoje prace, ale zawsze widniay na
nich pies, kot albo ko. W kocu cesarz nie wytrzyma i poprosi mistrza na
rozmow.
- Jeste wybitnym malarzem i wszyscy o tym wiemy. Dlaczego dobierasz
na konkurs tak ubog tematyk? Czyby chcia obrazi komisj i podway jej
autorytet?
- Ale skd! - odpar mistrz. - Uwaam, e konkurs jest bardzo trudny, a
prace oceniaj wybitni znawcy. Dlatego staram si wybra najtrudniejszy do
namalowania temat.
- Twoim zdaniem, najtrudniej jest namalowa psa i konia? - zdziwi si ce-
sarz.
- Tak, bo psy, koty, konie znaj wszyscy. Niejednokrotnie je widzieli i wi-
duj kadego dnia. Kady moe porwna rysunek z rzeczywistoci i osdzi,
czy jest dobry, czy trafnie chwyta podobiestwo.
- A co jest namalowa najatwiej? - zapyta cesarz.
- Bogw, duchy i latajce smoki. O nich nic nie wiadomo, nikt ich nie wi-
dzia.
Podobno od tego dnia zmieniono regulamin konkursu. Wprowadzono tylko
jedn kategori i jeden temat. Kady mia malowa ga kwitncej wini.

42
12. Cie drzewa

Mieszka niegdy we wsi w prowincji Chien bardzo chciwy i bogaty chop o


imieniu Hsiao. Uwaa si przy tym za bardzo chytrego i przebiegego. Mia
niewielu znajomych, bo wszystkimi dookoa poniewiera, szczycc si swoim
majtkiem. Dom mia przy drodze i wielu wdrowcw do niego zachodzio, ale
nigdy nikogo nie zaprosi i nie ugoci, bo al mu byo ryu i herbaty. Przed do-
mem mia pikne morwowe drzewo z rozoyst koron. Latem, kiedy w domu
panowaa duchota, bogacz siada pod nim, chodzc si w jego cieniu wachla-
rzem. Nikomu innemu nie pozwala siada pod tym drzewem.
Pewnego bardzo upalnego dnia do bramy Hsiao zapuka stary znuony w-
drowiec. Prosi o odrobin wody, bo by bardzo spragniony, i chcia usi w
cieniu i odpocz. Hsiao nawet nie otworzy drzwi, tylko spuci psa z acucha.
Niedaleko bogacza Hsiao mieszka bardzo ubogi wieniak Huan. Ciko pra-
cowa na swoim kawaku pola, odkadajc kady grosz i marzc o piknej Yuan
Mei. Chocia by bardzo biedny, to gdy do jego chatki zapuka starzec, gospo-
darz zaprosi go do rodka i podzieli si wszystkim, co mia. Gdy starzec odpo-
cz i posili si troch, rozpocz z Huanem rozmow. O czym rozmawiali, nie
wiadomo, ale rozmowa przecigna si do pna w nocy. Rano starzec odszed.
W poudnie Hsiao ze zdziwieniem zobaczy, jak jego ssiad przysiad w cie-
niu jego wielkiej morwy, a pniej wycign nogi i zacz drzema.
- Ej, ty! Co ty sobie mylisz? - zawoa bogacz. - Kto ci pozwoli siada
pod moim drzewem? Wyno si natychmiast!
- Dlaczego? - zapyta wyrwany z drzemki Huan.
- Bo to moje drzewo!
- Ja drzewa nie chc. Chc skorzysta z cienia - spokojnie odrzek Huan.
- Cie te jest mj! - krzycza coraz bardziej rozzoszczony Hsiao.
- Ach tak? Jeeli jest tak, jak mwisz, to sprzedaj mi ten cie. Jestem bied-
ny, ale uczciwy i zapac uczciwie.
43
Hsiao, czujc pienidze, od razu zmieni ton: - Chcesz kupi cie mojej
morwy? - a w duchu pomyla: C za gupiec z tego Huana.
- Tak.
- A zapacisz za niego caego lianga?
- Nie, bo cie jest krtki. Mog da za niego wier lianga.
Hsiao i Huan zaczli si targowa. Hsiao by rozgorczkowany transakcj i
wspaniaym interesem, jaki robi. W kocu powiedzia:
- Dawaj p lianga, a cie bdzie twj.
- Zgoda - odpar Huan. - Wezwij pisarza i wiadkw. Spiszemy stosown
umow.
Urzdowy pisarz szczegowo spisa umow, zgodnie z ktr cie morwo-
wego drzewa nalea do Huana. Od tej chwili kadego upalnego dnia Huan przy-
chodzi tu wypoczywa. Przysza jesie. Morwa bardzo si rozrosa, a cie roz-
szerzy i wyduy. Pewnego dnia zacz pada na dom bogacza. Huan przenis
si do jego domu. Hsiao prbowa interweniowa, ale biedak pokaza mu umo-
w. Hsiao odda spraw do sdu. Ale sdzia nie mia wtpliwoci. Umowa jest
wana i Huan jest wacicielem cienia.
Gdy cie pada na kuchni albo na sypialni, Huan szed do kuchni albo roz-
kada si w jego ku.
- Kupiem ten cie zgodnie z prawem - mwi do swoich przyjaci - i nie
naley on ju do Hsiao, dlaczego wic nie miabym zaprosi was, abycie rozko-
szowali si chodem cienia? Chodcie ze mn, odpoczniemy troch w cieniu.
Zocio to strasznie Hsiao, ale musia cierpie nieproszonych goci.
Z okazji swoich urodzin Hsiao wyda due przyjcie dla rodziny i zna-
jomych. Gdy cie drzewa przesun si na pokj gocinny, przyszed Huan ze
swoimi przyjacimi i rozsiedli si w cieniu w sali. Zdziwieni gocie gospodarza
zapytywali, co si dzieje. Ale Hsiao udawa, e nie syszy, i zaj si jedzeniem.
Byo mu wstyd i nie mia ochoty niczego wyjania. Huan natomiast wytuma-
czy im rzeczowo:
- Powinnicie wiedzie, e cie jest mj. Wasz gospodarz sprzeda mi
go za p lianga i wobec tego mog o kadej porze w nim odpoczywa.
Gocie nie mogli si nadziwi chciwoci Hsiao. Dugo pokpiwali i nabijali
si z bogacza. Wie rozniosa si po caej okolicy. mia si z niego cay okrg,
a dzieci, spotykajc go na ulicy, biegy za nim i woay:
- Chciwiec, cie sprzeda! Chciwiec, cie sprzeda!
Nie mogc ju duej tego znosi i y w tej wsi, Hsiao rzuci wszystko i
przenis si do innego okrgu. Ale i tu dotara wie o jego zachannoci i
44
wszyscy z niego kpili. Nie potrafic tego wytrzyma, Hsiao zacz nadto popija
wdk ryow i kiedy, zupenie pijany, obrazi wysokiego urzdnika cesarskie-
go. Ten kaza wymierzy mu sto batw i wtrci go do lochu, gdzie Hsiao zmar.
Drzewo morwowe i cay jego dom przeszy na wasno Huana, w ktrym
zamieszka z pikn Yuan Mei.
Nastpnego lata w bardzo upalny dzie do drzwi domu Huana zapuka stary
znuony wdrowiec. Prosi o odrobin wody, bo by bardzo spragniony, i chcia
usi w cieniu oraz odpocz. Huan przywita go radonie, poda wszystko, co
mia najlepszego. Wesoo i serdecznie rozmawiali o czym do pna w nocy. A
gdy rano wdrowiec odchodzi z domu Huana, powiedzia:
- W yciu wystrzegaj si gupoty, wdki i chciwoci. Kada z nich moe ci
zabi.
II

Bajki o wadcach
mdrych, zych
i takich sobie
13. Dom przyszoci

By sobie pewien bardzo mdry krl, ktry syn ze swojej sprawiedliwoci,


mdroci, uczciwoci i, co te wane, agodnoci. Odnosio si to do wszystkich
jego urzdnikw i dostojnikw dworskich, ale take do zwykych poddanych. Z
aski tak wspaniaego wadcy w peni korzystaliby wszyscy obywatele krlestwa,
gdyby nie to, e w jednej z nadmorskich prowincji wadz sprawowa w jego
imieniu namiestnik, syncy z nieuczciwoci, apownictwa, oszustwa i ogromnej
pazernoci. Naczelnik rzdzi w tej prowincji od wielu lat, jeszcze za czasw
ojca obecnego wadcy, i krl - czy to ze wzgldu na sentyment, czy jakie dawne
zasugi - przymyka oczy na te niegodziwoci. agodzi napicia, wynagradza
krzywdy, skargi zaatwia na korzy poddanych. W kocu jednak poddanym
bardzo uprzykrzya si postpujca demoralizacja namiestnika i ze wszystkich
stron zaczy pyn do krla proby, aby co uczyni, gdy sytuacja staa si nie
do zniesienia.
Jakie byo zaskoczenie wszystkich, gdy krl skierowa do namiestnika za-
mwienie. Prosi go o wybudowanie w jego prowincji wspaniaego paacu we-
dug jego wasnego projektu i uznania. Mg wybra najpikniejsz lokalizacj i
nie liczy si z adnymi kosztami. Wszystko zostanie uregulowane z krlew-
skiego skarbca wedug rachunkw i faktur wystawionych przez namiestnika. W
licie krl prosi go o osobisty nadzr nad caoci prac; o staranne, najwyszej
jakoci wyposaenie i wykoczenia. Obdarza go te bezgranicznym zaufaniem.
Cel budowy paacu krl wyjawi w pniejszym terminie.
Namiestnik, niezwykle podechtany pismem wadcy i zadowolony z poka-
danego w sobie zaufania, od razu zwietrzy dla siebie wspaniay interes. Za-
pewne - pomyla - krl buduje dla siebie kolejn rezydencj, z ktrej i tak nie
bdzie mia czasu korzysta. Niewane, co i jak zbuduj, byleby tylko adnie si
prezentowao.
Natychmiast wic rozpocz prac i wiele czynnoci nadzorowa osobici,
mylc jednak cay czas o sobie. Postanowi dom zbudowa jak najtaniej i naj-
oszczdniej, a wystawi jak najwysze rachunki, aby w ten sposb zagarn dla
siebie wyudzone pienidze. Wykopy i fundamenty zrobiono niestarannie, do
49
budowy cian wykorzystano stare materiay i surowce, zwietrzay cement i
zmurszae cegy, zatrudniono niedowiadczonych i mniej wykwalifikowanych
robotnikw, uyto przeterminowanych farb, drewna przeartego przez korniki i
marmurw najgorszej jakoci. Co do wyposaenia domu, namiestnik pomyla
sobie, e najlepiej bdzie poyczy meble, dywany i zastawy na otwarcie, a
potem si to wszystko odda.
W kocu paac zosta ukoczony. Na uroczysto otwarcia przyjecha krl z
dostojnikami i caym dworem, licznie zgromadzia si te ludno prowincji,
ktra, znajc przekrty namiestnika i sposb budowania paacu, draa przy
kadym wikszym wietrze, czy budynek nie legnie zaraz w gruzach. Przed bra-
m ustawia si orkiestra i zaproszeni gocie. Namiestnik uroczycie podszed i
wrczy klucze do posiadoci krlowi.
Krl jednak odda mu je natychmiast i umiechajc si, powiedzia: - Ten
dom jest dla ciebie. Przekazuj ci go moc dekretu i rozkazu krlewskiego.
Opu swoj star rezydencj i przenie si tutaj, gdzie wszystko od pocztku do
koca jest starannie przez ciebie przemylane, zaprojektowane i wedug twojego
gustu wykonane. Mieszkaj w nim. Niech ten dom bdzie moim podzikowaniem
dla ciebie za rzeteln prac i uczciw sub. Niech bdzie wyrazem mojego
powaania i szacunku. A gdy bdziesz przechadza si po nim, rozkoszowa si
jego solidnoci i piknem, czu dum i zadowolenie z siebie, niech towarzyszy
ci myl, e kady twj dzie i wszystkie twoje czyny s jak cegy, z ktrych
wznosisz dom swojej przyszoci.

14. Trzygowy smok

Pewien bardzo skpy krl mia dziwny sen. W nocy przyszed do niego wiel-
ki na dwadziecia metrw, trzygowy smok i zion ogniem. Krl przestraszy si
bardzo i rano natychmiast wezwa nadwornego maga, aby wyjani mu sen. Ten,
rwnie przestraszony jak krl, powiedzia co o koniecznoci uspokojenia skoa-
tanych nerww. Jednak nastpnej nocy smok pojawi si znowu i by jeszcze
straszniejszy. Krl wezwa lekarza. Ten zaordynowa rodki uspokajajce, ale
niestety smok pojawi si kolejnej nocy. Od tej pory co noc smok przychodzi do
krla, a ten sta si kbkiem nerww. Nie mg spa. Ba si ka do ka, by
50
na granicy zaamania. Nadworni lekarze bezradnie rozkadali rce, nie wiedzc,
jak pomc krlowi. W kocu poproszono o pomoc mdrca z gr. Niechaj on
sprbuje zaradzi co na t dziwn przypado.
Mdrzec wysucha opowieci krla i medykw, a nastpnie odrzek:
- Krlu, sdz, e mog ci pomc, ale musz ci uprzedzi. Terapia nie b-
dzie przyjemna, bdzie bardzo duga i bardzo kosztowna
- Dobrze, niech bdzie, co ma by, bylebym przesta si ba tego smoka i
mg spokojnie spa - zgadza si na wszystko zaamany wadca.
- Trzy razy dziennie bdziesz wykonywa to, co ci ka, i zaywa to, co ci
podam, a bdzie to lekarstwo gorzkie i nieprzyjemne.
- Dobrze, bd robi wszystko zgodnie z tym, co powiesz i kaesz - kiwa
gow zrezygnowany krl.
- Terapia bdzie trwaa dwa lata.
- Dobrze, niech trwa - zgadza si krl.
- I bdzie ci kosztowaa dwa miliony dukatw.
- Co? - wrzasn krl, ktry niespodziewanie odzyska wigor, energi i
ch ycia. - Dwa miliony dukatw? Mowy nie ma. Dwa miliony? Wszyscy
wynocha std! Kad si spa i sprbuj si z tym smokiem zaprzyjani.

15. Pna pora na nauk

Stary krl mia taki dobry zwyczaj, e czsto zaprasza na wielogodzinne


dyskusje mdrego mistrza z klasztoru. Krl podziwia mdro mnicha; by pod
wraeniem jego wiedzy i liczby ksiek, ktre przeczyta. Pewnego dnia podczas
dyskusji zapyta:
- Jak to jest moliwe, e przeczytae tak duo ksig i znasz si na tylu rze-
czach? Chyba nie robisz nic innego, tylko czytasz?
- Wrcz przeciwnie, panie. Robi bardzo duo rnych rzeczy, od uprawy
roli zaczynajc, a na nauczaniu modych adeptw koczc. Czytam bardzo mao,
zaledwie p godziny dziennie.
- Jak to ? - zdziwi si krl. - Tylko p godziny dziennie ? Chyba ar-
tujesz?
- P godziny, ale codziennie. W cigu p godziny przeczytam trzydzieci
stron. W tygodniu daje to rednio jedn ksik, w miesicu cztery, w roku oko-
o pidziesit. Pidziesit ksiek w cigu roku z interesujcego mnie tematu.
51
Czy bdzie kto na wiecie kto bdzie rwnie wielkim znawc z tego zagadnie-
nia?
Krl zamyli si. Wida byo, e prostota odpowiedzi mnicha zrobia na nim
wraenie, ale i nieco go poirytowaa.
- Ja te chtnie studiowabym codziennie, jak ty, ksigi, ale myl, e jest
ju na to za pno - zauway krl refleksyjnie.
- Jeeli jest ju za pno, to dlaczego nie kaesz zapali wiecy? - spyta
mistrz.
Krl wyranie oburzy si odpowiedzi mnicha.
- Chyba si zapomniae! Jeste moim poddanym. Jak miesz stroi sobie
arty z wadcy?
- Krlu, jake mgbym stroi sobie z ciebie arty. le to oceniasz. Sysza-
em jednak, e gdy mody czowiek jest dny wiedzy i bierze si za nauk,
przywieca mu poranne soce. Dorosemu, ktry pogra si w systematycz-
nych studiach, soce wieci jak w zenicie. Temu za, ktry zabiera si do ksig
u schyku swojego ycia, przywieca pomie wiecy. Nie jest to wprawdzie
jasne wiato soca, ale jest to na pewno lepsze ni bkanie si w ciemnociach.
Krl przyzna mu racj i rozpocz systematyczne, codzienne studia.

16. Najpikniejszy wadca

By sobie kiedy bardzo przystojny i postawny wadca, a z tego powodu by


nieco prny, co jednak nie znaczy, e nie by mdry. Pewnego dnia stojc przed
lustrem i poprawiajc fady swoich szat, przyjrza si sobie i zapyta ony:
- Jak mylisz, czy jestem pikny?
- O, tak - z zapaem potwierdzia ona - jeste bardzo pikny.
- A czy ksi z Burgundii nie jest pikniejszy ode mnie?
- O, nie. Jeste o wiele pikniejszy od niego. Ksi nie moe si z tob po-
rwnywa. - Zona raz jeszcze rzucia fachowym okiem na krla i potwierdzia
bardzo stanowczo: - Jeste duo pikniejszy.
Poniewa jednak ksi Burgundii syn w caym krlestwie z urody, krl
nie dowierza onie i zapyta swoj naonic.
- Jeste najprzystojniejszy i duo pikniejszy. Ksi nie moe ci poda
nawet szklanki wody - odpara.
52
Ale ta odpowied, o dziwo, te nie uspokoia krla. Na najbliszym posie-
dzeniu rady ministrw zarzdzi tajne gosowanie w sprawie, czy jest najpik-
niejszy w krlestwie. Wszystkie gosy byy na tak przy jednym wstrzymuj-
cym si - gosie samego krla.
W kilka dni pniej na dworze zjawi si ksi Burgundii. Krl przyglda
mu si bardzo uwanie i doszed do wniosku, e jest on jednak pikniejszy. Po-
patrzy jeszcze raz w lustro i doszed do wniosku, e trudno mu si z nim porw-
nywa. O dziwo, to go bardzo uspokoio. Ale inna myl zacza koata mu si w
gowie: dlaczego tak wielu ludzi i to ludzi mu najbliszych, nie powiedziao mu
prawdy w tak bahej sprawie? Wic co dopiero musi by w sprawach wanych!
Nie znalaz na to wytumaczenia i zwrci si, jak to zwykle czyni krlowie, do
swojego najmdrzejszego doradcy. Ten bez zastanowienia odpar:
- Krlu. Twoja ona jest w tobie zakochana, a przez to zalepiona z mio-
ci. Twoja naonica chce wycign z tego zwizku korzyci i sowit nagrod.
Jeste dla niej najpikniejszy, bo stoisz przy niej na swoim portfelu. Twoi
ministrowie lkaj si twojego gniewu, a jeszcze bardziej boj si o swoje sta-
nowiska.
- Ale glosowanie byo przecie tajne - przerwa mu krl. - Mogli wic za-
gosowa szczerze.
- Krlu, twoi ministrowie dobrze znaj stare powiedzenie: niewane kto
gosuje, wane kto zbiera i liczy gosy, dlatego byli przezorni.

Jeeli chcesz cho troch zbliy si do prawdy, powiniene pyta


ludzi, nad ktrymi nie masz wadzy, ktrzy od ciebie nie zale, a moe
wrcz tych, ktrzy s ci nieprzychylni.

17. Naturalny porzdek

y sobie kiedy w Pastwie rodka w prowincji Syczuan bardzo mdry krl.


Gdy zbliay si jego czterdzieste urodziny obserwowa niezwyke poruszenie
dworu, przygotowujcego si do uroczystoci, zda sobie spraw z ogromnych
wydatkw i marnotrawstwa, ktre temu towarzysz. Zaproszenia znamienitych
rodzin, wszystkich bogato urodzonych i intrygi: kto by, kogo nie byo, jakie
53
yczenia zoy i z jak min krl je przyjmowa. Ktnie, ktre bd towa-
rzyszy obsadzeniom miejsc przy stole. Kilkudniowy parali stolicy, tysice tak
naprawd nieyczliwych goci. Licytowanie si w bezsensownych prezentach, z
ktrymi nie wiadomo potem, co robi, obarstwo, pijastwo, zawi poddanych,
przygldajcych si ucztujcej arystokracji.
Postanowi, e tym razem bdzie inaczej. Wyda dekret, e w tym roku jego
urodziny s jego prywatn i osobist spraw. Jego i najbliszych. Nie s witem
pastwowym i nikt nie musi ich obchodzi. Nie bdzie zwraca uwagi na to, kto
przybdzie i zoy mu yczenia, a kto nie zoy. Nie yczy sobie adnych pre-
zentw od nikogo. adnych, nawet najmniejszych - ten fragment dekretu by
wyranie zaakcentowany. Nie zaprasza te nikogo osobicie. Nie bdzie adnych
oficjalnych uroczystoci pastwowych, adnych przyj, polowa, ceremonii i
obrzdw. W dniu urodzin na dwr moe przyj jednak kady z poddanych, kto
uoy, wykaligrafuje i przyniesie jak sentencj, przesanie, yczenia, mdr
dewiz. Tak, ktra wywieszona w sali tronowej paacu, przyniesie rodzinie
krlewskiej szacunek, dobrobyt i dugie panowanie. Kaligrafie nie musz, a
nawet nie powinny by podpisane. Na dziedzicu paacowym i w ogrodach bd
wystawione stoy z jadem i winem, bdzie graa muzyka, tak i kady, kto ze-
chce i speni warunek, moe przyby i wzi udzia w tym oglnym balu.
Jak nietrudno si domyli, dekret zosta przyjty przez poddanych bardzo
rnie. Dostojnicy dworscy i szlachta byli wrcz oburzeni i poruszeni. Szukali w
dekrecie podstpu i ukrytego drugiego dna. Od razu stao si te jasne, e
yczenia bd oceniane i poddane selekcji. Zostanie wybrane to, ktre najbar-
dziej przypadnie krlowi do gustu. Powiesi je w sali tronowej, a autora na pewno
odszuka i sowicie wynagrodzi lub obsypie zaszczytami.
Lud natomiast przyj dekret ze zdziwieniem, ale i ze zrozumieniem, wy-
chwalajc przy tym mdro krla. Zaraz te po jego ogoszeniu najbardziej
poszukiwanym towarem sta si pdzelek, tusz i papier ryowy, a najbardziej
wzitymi profesjami - kaligraf i poeta. Tote namnoyo si w krlestwie w-
drownych mdrcw, ktrzy za odpowiedni opat wytrzepywali z rkaww
stosowne sentencje i niezwykle gbokie myli.
Ostatnie dni przed urodzinami krl spdzi w duej niepewnoci. Zdawa so-
bie spraw, e dekret jest kontrowersyjny, i nie zdziwiy go reakcje poddanych.
Byy takie, jak przewidywa. Intrygowao go jednak, czy ktokolwiek przyjdzie
na paacowy dziedziniec, i najwaniejsze, by ciekawy, jakie myli, przesania
czy po prostu yczenia zo mu jego poddani, gdy nie s do tego przymuszeni.
Co napisz, gdy mog pozosta anonimowi? Czego mu tak naprawd ycz?
54
W dniu urodzin obawy krla prysny. Gdy tylko otworzyy si bramy paa-
cu, dziedziniec zacz zapenia si ludmi - przybywali biedacy, bogacze, ucze-
ni, kupcy, kramarze, wieniacy, szlachta i wdrowni ebracy; wszyscy odwit-
nie ubrani i kady ze stosownym zwojem starannych kaligrafii. Przy bramie stra
przyjmowaa kaligrafie, ukadaa je do wielkich koszy i zapraszaa do rodka.
Krl by zaskoczony tym, jak wielu ludzi gromadzi si na dziedzicu. Co prawda
wielu z tych, ktrzy deklarowali si jako jego przyjaciele, nie zobaczy; nato-
miast wielu z tych, ktrych uwaa za sobie nieyczliwych i opozycjonistw,
przyszo. Krl stara si przywita z kadym. Dzikowa za yczenia. Potem
usiad i gdy wszyscy bawili si i ucztowali, zacz czyta i oglda kaligrafie.
Teksty byy yczliwe, serdeczne, jedne bardzo strojne i ozdobne, inne proste
i zwyczajne. Zdarzay si proste yczenia wypisane rk, wida, nieprzywyk
do trzymania pdzelka oraz inne, malowane przez wytrawnych, zawodowych
kaligrafw. Byy te pisane od serca, i te na zamwienie. Krl odkada kolejne
zwoje i siga po nastpne. Jak do tej pory nie znalaz jednak niczego, nad czym
musiaby zatrzyma si przez chwil, co wzbudzaoby jego zachwyt, gbsz
refleksj.
Rozwin kolejny rulon i nagle twarz mu spospniaa, zastyg w bezruchu.
cign brwi i zmarszczy czoo. Otaczajcy go dworzanie z przestrachem i
przeraeniem zerkali przez rami, chcc przeczyta sentencj, gdy za poznawali
jej tre, ich twarze te pospniay. Na tanim papierze, wypisane niezbyt wpraw-
n rk widniay trzy zdania :

Umiera Ojciec.
Umiera Syn.
I Wnuk te umiera.

- Kto to napisa? - krzykn krl, nie kryjc swojego oburzenia. - Czy b-


dzie mia odwag przyzna si i stan przed moim obliczem? Kogo i czym tak
uraziem, e yczy mnie i mojej rodzinie czego tak strasznego?
Na dziedzicu zrobio si cicho. Wszyscy patrzyli po sobie ze strachem.
- Ja, panie - z tumu dolecia spokojny gos.
- Kto? - krzykn jeszcze raz krl, usiujc wzrokiem przeszy zebranych.
Z tumu powoli wystpi ubogi mnich. Umiecha si serdecznie i patrzy w oczy
krlowi.
- Ty, dlaczego? - w gosie krla brzmiao zdziwienie i oburzenie.
- Bo uwaam, e s to najwaniejsze yczenia dla krlewskiej rodziny.
- yczenie mierci?
55
- Nie. yczenie zachowania naturalnego porzdku rzeczy.
Z wyrazu twarzy krla mona byo wnioskowa, e nie rozumie.
- Jak to?
- Panie, to proste - mwi spokojnie mnich. - Czy masz syna?
- Nie - odpar krl i wyranie pospnia.
- A chciaby mie? I uczestniczy z radoci w jego narodzinach?
- Oczywicie, gupie pytanie - krl si achn.
- A chciaby uczestniczy w jego pogrzebie? - pyta wesoo mnich.
- Co ty mwisz? Oczywicie, e nie! - krl by oburzony.
- A chciaby mie wnuka, patrze, jak baraszkuje radonie u twoich stp,
ronie i rozwija si?
- Oczywicie - krl si wyranie rozmarzy.
- A chciaby uczestniczy w skadaniu go do grobu?
- Zamilcz, gupcze, bo ka ci wychosta! - krzykn traccy ju cierpli-
wo krl. Ale mnich wydawa si niewzruszony i mwi spokojnie dalej:
- Panie, w takim razie musisz umrze pierwszy, przed swoim synem i wnu-
kiem. Bo to, e w ogle odejdziesz z tego wiata, jest tak pewne jak to, e jutro
nastanie nowy dzie. Dobrze by byo, aby w twojej ostatniej drodze towarzyszyli
ci twj syn i wnuk. A twojemu synowi jego syn i jego wnuk. Wtedy bdziesz
odchodzi z tego wiata speniony i bez alu, a twoi najblisi bd ci opakiwa.
Z twoim synem i wnukiem powinno by tak samo. Wtedy bdzie zachowany w
twojej rodzinie naturalny porzdek rzeczy. A rodzina przetrwa wieki. Czego ci
serdecznie ycz.
Krl zamyli si. Wida byo, e sowa mnicha wywary na nim wraenie. I
jak gosi legenda, ju nastpnego dnia w sali tronowej pojawia si kaligrafia,
ktra towarzyszya rodzinie krlewskiej przez stulecia.

18. Lekarstwo na mio

Pewien krl w pnej jesieni swojego ycia zakocha si. I jak to bywa w
tym wieku i w bajkach, zakocha si zupenie nielogicznie i nienormalnie
(jeeli mio moe by kiedykolwiek normalna). Do szalestwa spodobaa mu
si jedna z tancerek wdrownej aktorskiej trupy, ktra od kilku dni zabawiaa
dwr podczas wieczerzy.
56
Podziwia jej urod, szaty, gibko ciaa. Obezwadnia go jej umiech, kt-
rym nie podejrzewajca niczego moda dziewczyna obdarzaa krla i pozosta-
ych widzw.
Wykorzystujc swoj absolutn wadz, krl rozkaza, aby dziewczyn na-
tychmiast zatrzymano i przeniesiono do prywatnej, krlewskiej czci paacu.
Pragn, by zostaa jego konkubin, a potem zamierza j polubi i uczyni
pierwsz ze swych on. Monarcha zwykle do koca doprowadza wszystkie
swoje zamierzenia i to te pewnie by zrealizowa bez wzgldu na opory wielu
osb na dworze, gdyby nie to, e dziewczyna w tajemniczy sposb rozchorowaa
si. Zachorowaa tego samego dnia, w ktrym przeprowadzia si do paacu.
Stan jej zdrowia stopniowo si pogarsza.
Krl szala. Kadego podejrzewa o otrucie dziewczyny albo o rzucenie zych
urokw. Wezwani najlepsi medycy zastosowali wszystkie znane rodki, ale bez
adnego rezultatu. Dziewczyna nie jada, nie pia; zawisa midzy yciem i
mierci. Mao kogo rozpoznawaa, z nikim nie rozmawiaa.
Gdy krl wyczerpa wszystkie groby, sign po nagrody. Obieca poow
krlestwa temu, kto byby w stanie wyleczy dziewczyn. Nikt jednak nie zga-
sza si, nie majc odwagi leczy choroby, na ktr nie znaleli lekarstwa najlep-
si krlewscy medycy.
Pewnego dnia przed obliczem cesarskim stawi si wdrowny mnich, ktry
prosi o moliwo zobaczenia dziewczyny i postawienia diagnozy. Po godzinnej
rozmowie sam na sam z dziewczyn mnich stan przed cesarzem, ktry z
ogromnym niepokojem i jeszcze wiksz nadziej wyczekiwa jego diagnozy.
- Wasza wysoko - rzek mnich - jestem pewien, e mam niezawodne le-
karstwo dla dziewczyny.
- Chwaa Bogu, nareszcie! - krzykn ucieszony krl, a cay dwr ode-
tchn. - Ale czy to lekarstwo bdzie skuteczne? Czy si nie mylisz?
- Jestem tak przekonany o jego skutecznoci, e gdyby stan dziewczyny si
nie poprawi, jestem gotw na cicie. Istnieje tylko jeden zasadniczy problem:
lekarstwo jest niezwykle bolesne i kosztowne, bo i choroba jest niezwykle ci-
ka.
- Niech bdzie, jakie chce. Mw szybko, jaka to choroba i jakie lekarstwo.
Zapac kad cen.
- Dziewczyna zachorowaa na najcisz chorob wiata, znan dobrze
rwnie waszej wysokoci. Ta choroba nazywa si mio.
- Dlaczego twierdzisz, mnichu - krl by lekko poirytowany - e mio jest
chorob? Co ty moesz wiedzie o tych sprawach, siedzc przez cae ycie w
klasztorze?
57
- Mio jest najcisz choroba wiata - mnich lekko si umiechn, nie-
zraony zmian tonu w gosie krla. - Jej przebieg jest tym powaniejszy, im ma
si wicej lat, jak np. ryczka czy ospa. W modym wieku przebiega czasami
niezauwaenie; sprawia powane wraenie, ale zaaplikowanie odpowiedniego
leku powoduje natychmiastowe ozdrowienie bez adnych skutkw ubocznych.
W rednim wieku bywa, e cignie si latami, w ukryciu; daje tylko agodne
objawy zewntrzne, ale niszczy umys i dusz czowieka. Natomiast w jesieni
ycia skutki jej bywaj miertelne. Jest to jedyna choroba na wiecie, ktra po-
trafi zwali dwie zdrowe osoby do ka, natychmiast! Mwic o tym, e lekar-
stwo jest bolesne i kosztowne, nie mylaem o dziewczynie, wasza wysoko.
- A o kim? - przerwa krl.
- O tobie, wasza wysoko - mnich popatrzy ze wspczuciem na starego
krla i mwi dalej: - Dziewczyna jest zakochana w jednym z modych ongle-
rw ze swojej trupy teatralnej. Wypu j z paacu, daj pozwolenie na mae-
stwo, a wyzdrowieje byskawicznie.
Krl opad na tron i byo wida, jak gwatownie nadszed atak choroby.
Biedny, stary krl! Za bardzo pragn dziewczyny, by pozwoli jej odej. Za
bardzo j kocha, by zatrzyma j w paacu i przyprawi o mier.
Chorowa przez kilka dni, a objawy byy takie jak u dziewczyny, tylko duo
ostrzejsze. Krl, tak jak przewidzia mnich, bardzo cierpia i krzycza z blu. Nie
jad, nie pi, nie przyjmowa nikogo. By na przemian to wcieky, to apatyczny;
mia si histerycznie lub paka. Rozbija meble i drogocenn porcelan. Chcia
wyskakiwa z okna. Dworzanie z daleka omijali krlewskie komnaty w obawie,
aby wirus strasznej choroby te ich nie dopad.
Moe ze wzgldu na t gwatowno i intensywno objaww choroba krla
trwaa krcej, bo po kilku dniach silny krlewski organizm chyba j zwalczy.
Monarcha podj decyzj.
Mizerny i wychudzony, zada obfitego niadania, fryzjera, nowych szat.
Urzdowanie po chorobie rozpocz od wydania, zdecydowanym gosem, trzech
rozkazw. Pierwszym byo natychmiastowe wysanie stray krlewskiej w po-
cigu za trup aktorsk i sprowadzenie jej niezwocznie na dwr. (Kady, kto
zna krla, wiedzia, e rozkaz ten niczego dobrego nie wry. Szczeglnie dla
jednego jej czonka.) Drugim rozkazem byo wezwanie przed oblicze krlewskie
chorej dziewczyny niezalenie od tego, w jakim jest stanie. Jak zajdzie potrzeba,
to przynie j na noszach. (To na pewno nie wryo nic dobrego dla niej.)
Trzecim byo zaproszenie caego dworu na wysuchanie wanego owiadczenia
krla, ktre bdzie miao ogromn wag dla przyszoci caego krlestwa. Maj
58
si stawi wszyscy. (Cay dwr po cichu przeczuwa, jak to nowin zakomu-
nikuje wadca.)
Pnym popoudniem dziewczyn doprowadzono do sali tronowej. Bya wy-
chudzona, blada i smutna.
- Moja panno - zacz stanowczo krl - dugo zwlekaem z decyzj, ale j
podjem. Za tydzie odbdzie si lub. - Dziewczyna zachwiaa si na nogach i
chyba by upada, ale giermkowie podsunli jej krzeso. Krl nie zwraca na to
jednak uwagi i mwi dalej: - Tydzie czasu to do duo, aby poczyni stoso-
wane przygotowania i zaprosi wszystkich goci. Aby nie byo ci smutno, kaza-
em sprowadzi twj zesp. Bdzie gra, taczy i piewa na twoim weselu.
Tego dla dziewczyny byo ju za duo. Zamkna oczy i osuna si na krze-
le.
- A teraz pozwl - kontynuowa dalej krl - e przedstawi ci twojego
przyszego ma.
Dziewczyna otworzya ze zdziwieniem oczy. Przed ni sta jej ukochany
ongler, wyciga do niej rce i serdecznie si umiecha. Dziewczyna rzucia
mu si w ramiona i natychmiast ozdrowiaa. Mnich po raz drugi mia racj.
- A ode mnie - mwi dalej krl - przyjmijcie jako krlewski prezent lub-
ny ten tuzin workw zota, aby nie zabrako wam niczego do koca ycia. -
Mnich po raz trzeci mia racj.

19. Wadca jin-jang

W dalekim kraju Huashan za czasw panowania dynastii Shang Jin panowa


mdry i zamony wadca. By dobry dla swoich poddanych i dla swojego dworu,
ale mia jeden powany problem - mia dwie osobowoci. Byway dni, kiedy
budzi si radosny, peen zapau do ycia i euforii. Takie dni, ju od witu, wy-
daway mu si cudowne. Ogrody paacowe byy pikniejsze, woda w kpieli
cieplejsza, a suba paacowa uprzejma i dobrze wypeniajca swoje obowizki.
Urzdnicy zdajcy relacje przy niadaniu zapewniali, e w krlestwie panuje
spokj i oglne zadowolenie, statki wracay z zamorskich krajw pene korzeni i
drogich przypraw, a mka mielona w krlestwie oraz zbierane w nim plony byy
najlepsze.
59
W takich dniach wadca obnia lub znosi podatki, rozdziela dobra ziemskie
i przywileje, obdarza askami; sprawowa pokojowe rzdy i wydawa agodne
wyroki. W tych dniach by przychylny wszelkim probom, pyncym ze strony
swoich poddanych oraz przyjaci.
Jednak byy te inne, czarne dni. Obudziwszy si rano, ju aowa, e nie
pospa duej. Nie mia ochoty na wstawanie ani cokolwiek innego. Denerwowa-
o go, e suba jest tak nieudolna, a wszyscy s w zym humorze. Soce - jeeli
wiecio - przeszkadzao mu bardziej ni deszcz. Gdy pada deszcz, krl by zy
jeszcze bardziej. Posiki byy letnie, a kawa za zimna i za mao czarna. Sama
myl o przyjmowaniu interesantw i sprawowaniu wadzy wywoywaa bl go-
wy i mdoci.
W takie dni krl drobiazgowo roztrzsa wczeniej zawarte porozumienia i
ogarnia go ogromny strach na myl o ich realizacji. Byy to dni podnoszenia
podatkw, konfiskaty ziemi, licznych kar chosty za najdrobniejsze uchybienia i
wizienia dla przeciwnikw.
Lkajc si przyszoci, nie mogc poradzi sobie z teraniejszoci, przela-
dowany bdami przeszoci, ustanawia srogie prawa przeciw swemu ludowi.
Sowem, ktrego najczciej uywa w tych dniach, byo nie.
Krl by wiadomy problemw spowodowanych wahaniami nastroju. Cier-
pia z tego powodu, tak jak cierpieli jego poddani. Duej ju tego nie mg
znie. Zwoa wic wszystkich mdrcw, lekarzy i najlepszych swoich dorad-
cw.
- Przywoaem was - zwrci si do nich - bo wszyscy znacie zmiany mego
ducha. Wszyscy skorzystalicie dziki moim euforiom i ucierpielicie wskutek
mego gniewu. Ale zapewne nie wiecie, e najbardziej cierpi ja sam, kiedy co
dnia musz naprawia to, co zrobiem wtedy, kiedy wszystko postrzegaem ina-
czej. Potrzebna mi wasza pomoc w wynalezieniu sposobu, czy to w postaci
gorzkiego lekarstwa, czy jakiego zaklcia, ktre to wszystko zmieni. Po-
wstrzyma mj absurdalny optymizm, ktrego skutkw nie jestem wwczas
wiadom, oraz mj irracjonalny pesymizm, ktrym gnbi i ranie tych, ktrych
kocham.
Mdrcy przyjli wezwanie i przez kilka tygodni pracowali nad sposobem
uleczenia krla. Jednake ani adna mikstura, ani adna mantra, ani adne zioo
nie byy skuteczne i nie rozwizyway zmartwie wadcy. Mdrcy stanli przed
krlem i wyznali mu niepowodzenia w znalezieniu uzdrawiajcego rodka. Tej
nocy krl gorzko paka.
Nastpnego dnia o audiencj poprosi nieznany wdrowiec. Mwiono, i jest
to czowiek, mieszkajcy wysoko w grach, ktry nigdy nie kontaktuje si z
ludmi. Ubrany by skromnie, w wywiechtan tunik, ktra kiedy miaa biay
kolor. Suba nie chciaa go wpuci, ale krl oddali strae.
60
- Z jak spraw przychodzisz? - zapyta wadca.
- Wasza wysoko - zacz, oddajc pokon krlowi - nawet w grach, z
ktrych przybywam, mwi si o twoim problemie i o twoim blu. Przychodz,
aby ci pomc.
Skaniajc gow jeszcze niej, podszed do krla i wrczy mu ma skrza-
n szkatuk.
- Czy to jest lekarstwo dla mnie? - zapyta krl.
Peen nadziei otworzy j i zajrza do rodka. Znalaz w niej srebrny pier-
cie.
- Dzikuj - powiedzia z entuzjazmem i zdziwieniem. - Czy to jest ma-
giczny piercie?
- Jest nim niewtpliwie - odpar mnich - lecz jego moc nie bierze si wy-
cznie z noszenia go na palcu. Kadego ranka, kiedy si obudzisz, musisz, wa-
sza wysoko, odczyta wygrawerowany na piercieniu napis oraz przypomina
sobie te sowa, ilekro spojrzysz na piercie na swoim palcu w cigu dnia.
Mnich znikn tak samo niespodziewanie, jak si pojawi. Krl wzi pier-
cie, przeczyta napis i zamyli si gboko.
Od tego dnia wszystko w krlestwie wrcio do normy. Krl rozpoczyna
kady dzie od czytania sw na piercieniu i by uzdrowiony.
Doradcy krlewscy nie mogli nadziwi si skutecznoci niezwykego klejno-
tu, ale te nie kryli ciekawoci, jaka jest tre tej magicznej mantry na nim wy-
grawerowanej. W kocu zapytali o to krla.
A on umiechn si, wzi piercie i przeczyta na gos: Musisz wiedzie,
e ten dzie te minie.

20. Krlewskie urodziny

Pewien krl, ktry syn ze swej mdroci, skoczy wanie dziewidzie-


sit lat. By to powd do wielkiej radoci, gdy wszyscy bardzo kochali swego
wadc. Owego dnia przygotowano w paacu wspania uroczysto, na ktr
zaproszono wszystkich najwaniejszych dostojnikw krlestwa oraz delegacje
wielu pastw.
W dniu urodzin w sali, w ktrej jubilat mia przywita goci, leaa gra pre-
zentw. Podczas kolacji, po odpiewaniu tradycyjnej pieni ..Dwiecie lat (aby
nie stawia tamy Boskiemu miosierdziu, zrezygnowano z pieni Sto lat), krl
61
nakaza swym sucym, aby podzielili prezenty na dwie grupy: jedn, ktrych
ofiarodawcy byli znani, i drug - podarki anonimowe.
Kiedy wniesiono torty i kaw, krl poprosi zebranych do dwch grup pre-
zentw: do pierwszej z setkami wielkich i drogich prezentw, oraz drugiej
mniejszej, z zaledwie dziesicioma darami.
Krl rozpocz od rozpakowywania prezentw z pierwszej grupy. Wy-
woywa po kolei tych, ktrzy mu je ofiarowali. Kadego prosi o zblienie si
do tronu.
- Jestem ci bardzo wdziczny za twj prezent i za pami o mnie - mwi -
ale oddaj ci go i niechaj wszystko bdzie midzy nami tak jak przedtem.
Gdy oddawa prezenty, niczego nie komentowa, niczego nie ocenia. Nie by-
o dla niego istotne, co stanowio prezent. Kiedy skoczyy si podarki z pierw-
szej grupy, podszed do drugiej, mwic:
- Nie wiem, kto przysa te prezenty. Przyjm je, poniewa do niczego
mnie nie zobowizuj, a w moim wieku nie jest wskazane, aby mie jakiekol-
wiek zobowizania.

21. Prno

By sobie kiedy krl, ktrego pycha i prno doprowadziy do szalestwa.


Prno i pycha zawsze kocz si optaniem. Krl ten, wzorem innych podob-
nych sobie wadcw, ktrych historia zna dobrze, a lud woli nie pamita, rozka-
za zbudowa w swoich paacowych ogrodach wityni, w ktrej umieci wiel-
ki posg samego siebie w pozie modlitewnej.
Codziennie rano, przed niadaniem lub te po nim, krl szed do wityni,
kad przed posgiem kwiaty i owoce, pada na kolana oraz pali wiece i kadzi-
da, adorujc samego siebie. Pewnego dnia pomyla jednak, e wielka i praw-
dziwa religia nie moe mie tylko jednego wyznawc, bo nie jest wtedy wielk
religi. Dlatego, doznajc boskiego natchnienia, postanowi, e przysporzy jej
wicej wiernych.
Wyda natychmiast dekret, w ktrym nakaza, aby wszyscy onierze z gwar-
dii krlewskiej trzy razy dziennie skadali pokon przed posgiem. Mino kilka
dni, a to samo zaczo dotyczy wszystkich jego sucych, ministrw, caego
dworu.
62
Szalestwo krla roso wraz z upywem czasu. Nie by usatysfakcjonowany
pokonami tych, ktrzy go otaczali. Stopniowo dekretami rozszerzy swoj reli-
gi na cae krlestwo i wszystkich poddanych. Krlewskie huty i odlewnie zajy
si wytwarzaniem posgw z wizerunkiem krla, a drukarnie drukoway portrety
w rnych pozach i rnej wielkoci. Dla krlestwa by to towar pierwszej po-
trzeby.
Krl nie by jednak zadowolony. Pewnego dnia rozkaza, aby gwardzici kr-
lewska udali si na stoeczny rynek i przyprowadzili trzy pierwsze napotkane
osoby. Teraz zademonstruj wszystkim sil wiary we mnie, a sam przekonam
si, czy jest ona autentyczna - pomyla. - Zadam, aby padli na kolana przed
moim wizerunkiem, i jeli s mdrzy, uczyni to, a jeli nie, to nie zasuguj na
to, aby y.
Stranicy udali si na rynek, z ktrego przyprowadzili trzy pierwsze napo-
tkane osoby: profesora uniwersytetu, mnicha i ebraka. Ca trjk zaprowadzo-
no do wityni i przedstawiono krlowi.
- Oto wizerunek jedynego i prawdziwego Boga - powiedzia do przybyych
krl. - Padnijcie przed nim na kolana albo zoycie swoje ycie w ofierze.
Profesor pomyla: Krl zwariowa i jest w stanie mnie zabi, jeli si nie
pochyl. Oczywicie jest to sytuacja wyszej koniecznoci, tryumf brutalnoci i
szalestwa nad intelektem. Nauka nie osdzi le mego postpowania, widzc, e
robi to bez przekonania, dla ratowania wasnego ycia i w imieniu spoecze-
stwa, do ktrego nale. Nauka i moi studenci nie mog straci tak wybitnej
jednostki jak ja - i pochyli si wic przed wizerunkiem.
Mnich pomyla: Krl oszala i speni sw grob. Z fanatyzmem religijnym
nie mona dyskutowa. A ja jestem wybracem prawdziwego Boga. Jestem jego
kapanem i dlatego moje duchowe akty s uwicone w miejscu, w ktrym je-
stem. Wizerunek jest niewany. Prawdziwym Bogiem jest ten, ktremu faktycz-
nie oddaj cze - i uklkn.
W kocu przysza kolej na ebraka, ktry sta nieruchomo.
- Uklknij - powiedzia krl.
- Wasza wysoko, nie uklkn bo nie bd dokada si do twojego sza-
lestwa. Nie przynale do spoecznoci, nad ktr ty masz wadz, a ktrej
czonkowie najczciej wyrzucaj mnie z progw swych domw. Nie jestem
rwnie wybracem nikogo, z wyjtkiem paru wszy yjcych w moich wosach.
Nikogo nigdy nie oceniaem i nie miaem nigdy adnego autorytetu. Dlatego nie
bd czci adnego wizerunku. A jeli chodzi o moje ycie, to, c, myl, e nie
jest ono na tyle cennym dobrem, eby warto byo robi z siebie gupca i omie-
szy si dla zachowania go.
63
W zwizku z tym, panie, jeszcze raz powiem, e nie widz adnego powodu,
dla ktrego warto by byo uklkn.
Starzy ludzie mwi, e odpowied ebraka tak wstrzsna krlem, i
owiecia go i spowodowaa zmian jego postpowania. Dziki temu krl wy-
zdrowia i rozkaza zamieni wityni na przedszkole, a posgi przetopi na
hutawki dla dzieci.

22. Szczeble niekompetencji

By sobie kiedy bardzo mdry krl, ktremu bardzo zaleao na swoich


poddanych. Zdajc sobie spraw z faktu, e nie kady z nich moe si z nim
kontaktowa, starannie dobiera urzdnikw i zarzdcw, aby ich uczciwo i
kompetencja byy wizytwk jego panowania. Szczegowo analizowa wszyst-
kie wnioski i skargi, pynce od szarych obywateli. Bez przerwy wypytywa
podwadnych i przeoonych o stosunki panujce w pracy oraz ocen jednych i
drugich.
Pomimo tych ogromnych stara jego poddani nie wydawali si zadowoleni z
kontaktw z lokaln wadz, a jego urzdnicy i zarzdcy rnych szczebli narze-
kali, jak w innych krlestwach, na swoich przeoonych. Wszystko to bardzo
martwio krla. Nie mg rozumie, dlaczego dla obywatela kady urzdnik jest
niekompetentnym idiot; dla podwadnego jego szef jest nieodpowiedzialnym
zoliwcem; i dlaczego, pomimo swych osobistych ogromnych stara, musi w
wielu przypadkach zgodzi si z tymi opiniami.
Pewnego dnia poruszy ten problem w trakcie rozmowy z jednym ze swoich
najmdrzejszych doradcw. Ten umiechn si i odrzek:
- Widzisz, krlu, jest to problem szczebla niekompetencji.
- Chyba nie bardzo ci rozumiem - odrzek wadca.
- Prawie w kadym spoeczestwie, strukturze wadzy, zarzdzaniu istnieje
hierarchia i drabina awansu. Po niej wspina si kada osoba. Wspina si tak
dugo, pki nie osignie szczebla swej niekompetencji, i wtedy tam pozostaje.
- Przyznam, e nadal nie rozumiem.
- To bardzo proste, mj krlu. Powiedz mi, na przykad, dlaczego Ken Laia
mianowae zastpc zarzdcy prowincji krlewskiej do spraw rolnictwa ?
64
- Bo ma odpowiednie wyksztacenie i bardzo dobrze sprawdzi si jako za-
rzdca moich prywatnych dbr rolnych i moich ogrodw.
- wietnie, a co robi wczeniej ?
- Wczeniej - pomyla krl - zarzdza tylko moimi ogrodami, i robi to
wietnie.
- A jeszcze wczeniej.
- By szefem moich ogrodnikw.
- A wczeniej.
- Jeszcze za czasw panowania mojego ojca by zwykym ogrodnikiem.
Ojciec mwi, e bardzo dobrym i wyrniajcym si. Szczeglnie interesoway
go nowe oryginalne kwiaty.
- A czy pamitasz, krlu, jak zaczyna prac w waszych ogrodach?
- Chyba jako pomocnik przy kwiatach.
- Czy jeste zadowolony z zarzdzania rolnictwem w swojej prowincji?
- Waciwie nie bardzo. Wpywaj na niego liczne skargi. Nie ogarnia wie-
lu spraw z dystrybucj, skupem, eksportem...
- A czy bye z niego zadowolony, gdy by zarzdc twoich dbr i ogro-
dw?
- Tak, ju ci mwiem.
- A czy powierzyby mu kierowanie rolnictwem w caym krlestwie?
- Oczywicie, e nie. Zupenie nie sprawdzi si w krlewskiej prowincji.
- Ot to. Ken Lai osign szczebel swej niekompetencji jako zastpca za-
rzdcy prowincji i dalej ju nie awansuje. Na pewno bardzo le czuje si w tej
roli. Jestem przekonany, e nie ogarnia wszystkich spraw i bardzo le czuje si w
roli urzdnika. Jest jednak ambitny i to nie pozwala mu zrezygnowa ze stanowi-
ska. By dobrym ogrodnikiem w ogrodach paacowych i w tej roli czu si wspa-
niale. Kto to zauway i zrobi go szefem ogrodnikw krlewskich. Dalej pra-
cowa w ogrodach, zna si na tej pracy i bardzo dobrze kierowa podwadnymi.
Po paru latach awansowa wic na stanowisko zarzdcy caych ogrodw. Praco-
wa dalej tam, gdzie lubi, mia wicej spraw, ale wci zwizanych z tym, na
czym si zna i w czym by wietny; to byo jego cale ycie. Susznie uczynie
go, panie, zarzdc swoich dbr rolnych i ogrodw. Duo jedzi po twoich
dobrach, kontaktowa si z rolnikami, ktrych wikszo zna. Dba osobicie o
ogrody; ogarnia swoj wiedz wszystko. Cay czas przydatna mu bya znajo-
mo pracy na roli, ogrodw. A potem zosta zarzdc rolnictwa caej prowincji i
utkn na zarzdzeniach, dekretach, podatkach. Nie zna si na eksporcie i nie
65
umie poradzi sobie z prac papierkow. Sta si nerwowy i niezadowolony z
samego siebie, niekompetentny na tym stanowisku i wszyscy na niego narzekaj.
Popenia bdy, bo si na tym nie zna. A ty, panie, i jego podwadni zastanawia-
cie si, jak to si stao. Mwicie: Do tej pory bylimy z niego zadowoleni.
- Pytae mnie, panie, jak to si dzieje, e ludzie narzekaj na swoich szefw.
Dla jednej osoby szczebel niekompetencji to starszy ogrodnik, dla innej - mini-
ster, dla kogo - sierant, a dla innego - genera; dla jednego - filozof, a dla dru-
giego - doradca krlewski.

Kady z nas awansuje tak dugo, a dojdzie do tego szczebla drabi-


ny i tam zostaje. Takie jest ycie.

23. Spenione marzenia

Dawno, dawno temu byo sobie wielkie i biedne krlestwo. Od lat wada tam
zy krl i yli nieszczliwi poddani. Ale naprawd panoway tam gd, bieda i
strach. Krl by tyranem, jakiego wiat nie widzia. Dba tylko o siebie, swoj
przyboczn stra i kata, ktry by jednym z bardziej zapracowanych ludzi w tym
krlestwie. Krl bez przerwy podnosi podatki, ca, ograbia kupcw i nakada
na wszystkich srogie kontrybucje. Wtrca do lochu za drobne uchybienia, a za
wiksze - cina gowy. Przeciwnikw nie mia, bo dawno si z nimi rozprawi.
adnych swobd, adnej demokracji. Nie tolerowa w kraju adnych grup, sto-
warzysze, partii, religii. Przy tym domaga si oddawania jemu samemu boskiej
czci, pokonw i czoobitnoci. Gdy by niesiony w lektyce ulicami stolicy, za-
miera cay ruch. Wszyscy klkali i nisko pochylali gowy. Bardzo nisko! Bo
jeeli krl uzna, e byo to nie wystarczajco nisko, to ju za chwil delikwent
mg nie mie czego pochyla. Do tego by zupenie nieobliczalny i miewa
napady szau. Wtedy kady, kogo spotka na swojej drodze, mg spodziewa si
najgorszego.
Ludno tego biednego krlestwa cierpiaa strasznie. Kto mg, uciek do
krajw ssiednich lub kry si wysoko w grach. Niektrzy modzi ludzie trafiali
do kilku klasztorw zen, do ktrych wadza krlewska nie docieraa; nie wiado-
mo, czy dlatego, e krl o nich zapomnia, czy dlatego, e stra baa si wypu-
ci tak daleko w gry.
66
Jak zapewne pamitasz z historii, Drogi Czytelniku, kady tyran dochodzi do
takiego momentu w swoim panowaniu, w ktrym przekracza wszelkie granice, a
wtedy nastpuje zupenie niespodziewany zwrot. Tak te jest i w naszej bajce.
Pewnego dnia tak jak zwykle krl niesiony by ulicami stolicy i pilnie obser-
wowa, czy wszyscy oddaj wystarczajco czoobitnie pokon, gdy nagle zoba-
czy stojcego modego czowieka - nie klczcego, nie pochylonego, ale naj-
normalniej w wiecie, wyprostowanego i na dodatek jeszcze patrzcego bezczel-
nie na krlewski majestat. Krl si rozzoci.
- Pojma i ci gow - wyda krtk dyspozycj do stray.
Twarz modzieca rozjania si w pomiennym umiechu i krzykn:
- Krlu, bardzo dzikuj, ale prosz, aby wykonano wyrok jak najszybciej.
Prosz!
Krl by bardzo zdziwiony, ale odrzek:
- Oczywicie, jutro o wicie, tak jak wykonuje si wyroki.
- Jutro o wicie? To wspaniale! - modzieniec by wyranie ucieszony. -
Dzikuj, krlu.
Lektyka krlewska ju miaa si oddali, gdy z tumu powsta drugi mody
mczyzna, krzyczc: - Krlu daruj mu ycie i mnie zetnij gow.
- Czy jeste jego jakim krewnym, bratem - spyta coraz bardziej zdzi-
wiony krl.
- Nie, krlu, nie znam go, jest mi obcy. Ale to mnie zetnij gow!
- Dobrze - machn rk krl i stra pojmaa drugiego modzieca.
- Nie, tylko nie to! Protestuj, to niesprawiedliwe! - tym razem krzycza
pierwszy modzieniec. - To ja miaem mie cit gow o wicie i domagam si
wykonania wyroku.
- Nie ma problemu, katw jest u nas pod dostatkiem. Zetniemy dwie gowy
- powiedzia krl.
- Ale mnie pierwszemu!
- W adnym wypadku. To ja miaem by pierwszy!
- Nie, wanie e ja!
Dwaj modziecy prowadzili zaart ktni w obliczu krla, komu ma by
cita gowa najpierw.
- Dobrze, zetniemy obie gowy rwnoczenie - krl wyda salomonowy
wyrok.
- Ale mnie zetnij gow przed nimi - odezwa si trzeci modzieniec, ktry
nagle pojawi si przed krlem. - Ja nie darz ci, krlu, adnym szacunkiem i to
ja zasuguj na to, aby mnie cito gow pierwszemu.
- Nie, mnie zetnij gow!
- Mnie!
67
- Ja te o to prosz! - przed krlem stao kilku modziecw i kady z nich
prosi o to, aby mu ci gow.
Sowo zdziwienie to za mao, aby odda stan umysu krla. By wrcz
oszoomiony zaistnia sytuacj, ktra wydaa mu si bardzo podejrzana. Dzisiaj
wytrcono mu najstraszniejsz bro z rki - myla - cicie gowy. Znalazo si
tylu ochotnikw, e przekroczyo to moliwoci przerbcze kata. Ale dlaczego?
Zaczo go nurtowa to pytanie. Dlaczego kto chce, aby mu ci gow? To
musi by jaka tajemnica, jaki podstp. Szybko si pozbiera. Kaza stray sku
modziecw i dostarczy do paacu na natychmiastowe przesuchanie.
- O co w tym wszystkim chodzi? - pyta krl, gdy modziecy stanli przed
jego obliczem. - Pytam was, o co chodzi.
- O nic, chc mie cit gow - odpowiedzia jeden.
- Ale dlaczego?
- Bo nie chc mie gowy, i tyle.
- Nie, nie jestem gupi - krl by ju rozzoszczony. - W tym tkwi jaki
podstp. Musi by jaki sekret. Mwcie, jaki! Rozkazuj!
Ale wszyscy spucili oczy i milczeli.
- Odpowiadajcie, bo ka wam ci gowy - krzycza rozwcieczony krl,
ktry w szale zapomnia o sednie problemu. Gowy podniosy si prawie rwno-
czenie i krl usysza jak chrem powiedzieli:
- Ale mnie pierwszemu.
Zrezygnowany krl opad na tron. Nic z tego nie rozumia. Na dug chwil
w komnacie zapanowaa cisza. Gdy patrzy tak na pochylone gowy modzie-
cw, nage zauway co, czego nie widzia wczeniej - byli do siebie podobni.
Identyczne ogolone gowy, sanday i szaty, przypominajce strj mnichw - ale
mnichw w krlestwie ju prawie nie ma, bo wikszo zostaa skrcona o go-
w. Nie liczc tych kilku w grskich klasztorze, z ktrymi te si rozprawi.
- Skd jestecie? - zapyta.
Spojrzeli po sobie: - Z gr - odpowiedzia jeden.
- Z klasztoru! - wrzasn, zadowolony ze swoich zdolnoci dedukcyjnych
krl. - Terminujecie w klasztorze. A gdzie wasz mistrz? Ka go pojma, moe
on bdzie rozmowniejszy.
Krl rozesa strae. Po kilku godzinach onierze przyprowadzili przed obli-
cze majestatu starego czowieka. Pomimo sdziwego wieku i dramatycznej sytu-
acji, w ktrej si znalaz, sta wyprostowany i odwanie patrzy w oczy krlowi.
- Jeste ich mistrzem? - spyta krl.
- Tak - odpowiedzia starzec cicho i spokojnie.
68
- To powiedz, dlaczego domagaj si cicia gowy?
- Nie odpowiem na to pytanie, bo nie wiem.
- Na pewno wiesz. Musisz o tym wiedzie. Mw, jaka jest przyczyna!
- Nie wiem, wasza wysoko.
- Mw, bo ka ci ci gow - wrzasn krl. Twarz starca rozjania si
w radosnym umiechu: - Ale mnie pierwszemu, jutro o wicie - doleciay do
uszu krla sowa wypowiedziane spontanicznie przez starca, ktry wyranie nie
mg opanowa emocji.
Byo jasne: starzec by z nimi w zmowie i wszystko wiedzia. Ale jak ich
zmusi do mwienia? W sali znowu zalega niepokojca cisza. Przerwa j roz-
kaz krla skierowany do stray:
- Wezwa kata z narzdziami tortur. Jeszcze was zmusz do mwienia!
- By moe mier was nie przeraa - zwrci si do zebranych - ale zoba-
czymy, czy jestecie odporni na bl i mki. A nie bd torturowa was -skierowa
si do modziecw - tylko waszego mistrza. Bdzie doznawa blu tak dugo,
dopki sam nie wyjawi sekretu lub jeden z was nie wytrzyma i nie powie mi, o
co tu chodzi.
- Nic nie mwcie, rozkazuj! - krzycza mistrz przywizywany do stou tor-
tur.
Kaci rozpoczli sw prac. Mistrz cierpia strasznie, ale niczego nie powie-
dzia. Wrd uczniw narastao wspczucie i przeraenie. W kocu jeden nie
wytrzyma:
- Przerwijcie, powiem.
- Niczego nie mw, zaklinam - resztkami si wyszepta mistrz.
- Mistrzu, wybacz, powiem.
Krl ruchem rki wstrzyma tortury.
- Mw!
Mistrz i uczniowie zrezygnowani pospuszczali gowy.
- Jest pewna tajemnica. Jutro jest taki dziwny dzie - zacz z du trudno-
ci ucze - najduszy dzie w roku.
- No i co z tego? - z niecierpliwoci przerwa mu krl.
- Jest stara przepowiednia mwica o tym, e kto jutro rano o wschodzie
soca umrze, ten uzyska niemiertelno.
Mistrz i uczniowie byli zupenie zaamani, na nic zdao si powicenie mi-
strza. Ich sekret zosta zdradzony. Krl nie zwraca na to uwagi. By wyranie
zainteresowany i oywiony, chocia stara si to ukry.
- Niemiertelno? - zapyta, chcc si upewni, czy dobrze usysza.
- To chyba jaki art.
- Tak, niemiertelno.
69
- To niemoliwe, panuj w tym kraju kilkanacie lat. Znam wszystkie le-
gendy, proroctwa i mity. Mam dobrych doradcw i uczonych w pimie. Nigdy
nie syszaem o takiej przepowiedni!
- Jest to bardzo stara przepowiednia. Spisana na starym pergaminie, odkry
j w naszym klasztorze mistrz. Bya trzymana tam w cisej tajemnicy do chwili,
a nadejdzie odpowiedni moment - zakoczy ucze.
- Czy to prawda? - krl zwrci si do mistrza. A ten powoli, z ogromnym
trudem odrzek:
- Tak, prawda.
Krl poleci zwolni wszystkich. Wezwa kanclerza i sekretarza. Podpisa na
siebie wyrok mierci. I rano o wicie kat ci mu gow.

Uwiadom czowiekowi jego marzenia, a zrobi wszystko, aby je


osign.

24. Krl podatkw i szlachetni poddani

By sobie kiedy mdry, bogaty i sprawiedliwy krl, czyli troch inny. Rz-
dzi on maym bogatym pastwem, zwanym Ksistwem Cabernet Sauvignon.
Jak nie trudno si domyli, jego krlestwo yo z wina. Byo pene winnic, a
wszyscy poddani pracowali przy uprawie winoroli i wytwarzaniu znakomitego
trunku. Wino byo bardzo cenione w ssiednich krajach i bardzo dobrze si tam
sprzedawao. Eksport umoliwia dwudziestu tysicom rodzin zamieszkujcych
Cabernet Sauvignon dostatnie ycie. Zarabiali wystarczajco duo, aby mogli
spokojnie paci podatki, zagwarantowa sobie odpowiednie wyksztacenie i
opiek medyczn, a take od czasu do czasu pozwoli sobie na rne luksusy.
Ulubionym zajciem krla byo studiowanie finansw swego krlestwa i
opracowywanie rnych regulacji podatkowych. Krl by sprawiedliwy i wyro-
zumiay i nie lubi siga do kieszeni swoich poddanych, dlatego usilnie praco-
wa nad podatkami - z tym e, co bardzo nietypowe dla wadcy, pracowa nad
sposobem ich obnienia. Ktrego dnia wpad na pomys. Poniewa rzdzi tak
mdrym, pracowitym i uczciwym ludem, postanowi znie podatki cakowicie.
Aby pokrywa niezbdne wydatki stanu, wprowadzi jednak pewn kontrybucj:
raz w roku w okresie rozlewania wina kady poddany bdzie musia przynie
70
do ogrodw krlewskich piciolitrowy dzban najlepszego wina ze swojej winni-
cy i wla go do ustawionej tam w danym dniu wielkiej kadzi.
W ten prosty sposb ze sprzeday i eksportu stu tysicy litrw wina zostan
uzyskane pienidze potrzebne w budecie kraju na potrzeby krla, wydatki sani-
tarne i edukacj ludu.
Krl wyda wic dekret, ktry niezwocznie obwieszczono na gwnych uli-
cach miast. Rado poddanych bya nieopisana. W kadym domu chwalono
mdro krla i piewano pieni na jego cze. W kadej winiarni wznoszono
kielichy za zdrowie i dugie ycie sprawiedliwego wadcy. Obywatele nie ukry-
wali, e s dumni z obdarzonego zaufania i e nigdy nie zawiod monarchy.
Nadszed dzie kontrybucji. Przez cay tydzie w osiedlach, na rynkach, na
placach i w kocioach mieszkacy przypominali sobie nawzajem i zaznaczali,
aby nikogo nie zabrako. Ta, w peni obywatelska, postawa mieszkacw bya
najlepsz zapat za prawdziwie krlewski gest wadcy.
Od najwczeniejszych godzin porannych przybyway z caego krlestwa ro-
dziny winiarzy. Przedstawiciele, gowy rodzin trzymali w rekach stosownej
wielkoci dzbany. Jeden za drugim powoli i ostronie wspinali si po wysokiej
drabinie na wysok platform, ze szczytu ktrej wlewali wino do ogromnej kr-
lewskiej kadzi. Po wlaniu wina schodzili drug drabin, gdzie u podna czeka
na nich krlewski skarbnik, ktry na licie odnotowywa obecno i dawa ka-
demu z wieniakw metalowy herb ze znakiem krla.
Po poudniu, kiedy ostatni z poddanych oprni swj dzban, skarbnik ogo-
si, e nikogo nie zabrako. Ogromna kad napenia si stoma tysicami litrw
wina. Poczwszy od pierwszego i skoczywszy na ostatnim kady z poddanych
zjawi si na czas w krlewskich ogrodach, oprniajc swj dzban wina.
Krl by szczliwy, dumny i usatysfakcjonowany. Po zachodzie soca, kie-
dy caa ludno skupia si na placu przed paacem, ukaza si na balkonie.
Wszyscy byli rozradowani. Trzymajc w doni pikny krysztaowy kielich, dzie-
dzictwo rodowe, rozkaza subie nala sobie na sprbowanie zebranego wina i
podczas kiedy sucy z kielichem pody w kierunku kadzi, przemwi:
- Ludu Cabernet Sauvignon. Tak jak si spodziewaem, jestecie wspaniali.
Wszyscy przybylicie dzisiaj do paacu wypeni swj obowizek. Chc podzie-
li si z wami moj radoci, radoci caego krlestwa, w ktrym lojalno ludu
w stosunku do swego krla jest tak samo wielka jak lojalno krla w stosunku
do poddanych. Nie przychodzi mi do gowy aden lepszy sposb, aby to uczci,
71
jak wznie toast za was, moich poddanych, pierwszym kielichem waszego wi-
na, ktre z pewnoci przypomina krlewski nektar. Jest kwintesencj najlep-
szych winogron wiata podlewanych najwikszym dobrem krlestwa, to znaczy,
mioci ludu.
To krtkie przemwienie wzruszyo wszystkich. Ludzie pakali i wiwatowali
na cze monarchy. Sucy poda mu kielich, a ten wzi go do rki i ju chcia
wznie toast za euforycznie oklaskujcy go lud, gdy zdziwienie nie pozwolio
mu na wykonanie ruchu. Sigajc po kielich, krl zauway, e wypeniony jest
on jakim bezbarwnym pynem. Powoli zbliy puchar do nosa, przyzwyczajo-
nego do aromatu najlepszych win, i stwierdzi, e ciecz ta nie ma adnego zapa-
chu.
Natychmiast zjawi si nadworny kiper. Podobnie jak krl, zbliy kielich do
ust prawie automatycznie i pocign yk wina. Jego zdziwiona mina mwia
wszystko. Wino nie miao smaku! Krl kaza zaczerpn drugi kielich wina z
kadzi, nastpnie jeszcze jeden, a na koniec sam wdrapa si na platform, aby
osobicie sprbowa pynu z wierzchu kadzi. Za kadym razem by on bezwon-
ny, bezbarwny i bez smaku. Rozkaza, aby natychmiast wezwano krlewskich
alchemikw w celu przebadania skadu wina. Wynik ekspertyzy by jednoznacz-
ny - kad bya wypeniona wod. Najczystsz wod. Sto procent wody. Sto ty-
sicy litrw wody.
Wadca rozkaza wezwa wszystkich mdrcw i magw na narad. Trzeba
znale przyczyn, jakie wytumaczenie tego niezwykego zdarzenia. Czy to
jakie zaklcie, reakcja chemiczna, czary spowodoway, e ta mieszanka win
zamienia si w wod?
Kiedy zebrani radzili, przecigajc si w prbach wyjanienia przemiany wi-
na w wod, najstarszy z ministrw rzdu podszed do krla i szepn mu do
ucha:
- Panie, to nie cud, nie zaklcie ani alchemia. Nic z tego. Obywatele Ca-
bernet Sauvignon, wasi poddani, to przede wszystkim normalni ludzie. I to
wszystko.
- Co chcesz przez to powiedzie? Nie rozumiem - odrzek krl.
- To, e majc okazj, postanowili j wykorzysta.
- Dalej nie rozumiem - odpar krl
- Wemy na przykad Bertucia - powiedzia minister. - Bertucio posiada
najwiksze winnice w naszym ksistwie. Winogrona, ktre uprawia, nale do
najlepszych w caym krlestwie, a jego wino sprzedaje si najlepiej i najdroej.
Dzisiejszego ranka, kiedy wybiera si ze swoj rodzin do miasta, al mu si
zrobio tego dzbana wina. Pomyla: A gdybym tak nala do dzbana wod za-
miast wina? Kto wyczuje rnic? Tylko jeden dzban wody na sto tysicy litrw
72
wina. Nikt nie poczuje rnicy! Nikt! I nikt by nie wyczu, gdyby nie jeden
szczeg, wasza wysoko, gdyby nie jeden szczeg: wszyscy twoi szlachetni i
uczciwi poddani pomyleli tak samo.
III

Bajki o reguach,
zasadach
i metodach
25. Tylko to, co najlepsze

Pewien prosty, ale bardzo energiczny czowiek dorobi si ogromnej fortuny i


sta si wany. Zgodnie ze starym przysowiem: Gdy Pan Bg daje biednemu
pienidze, to mu odbiera resztki rozumu - wydawa na prawo i lewo. W jego
domu i otoczeniu mogo by tylko to, co najdrosze, najlepsze, czego nikt jesz-
cze nie ma. Wreszcie stao si to jego celem ycia, wrcz obsesj.
Pewnego dnia poczu si bardzo le. Zacz uskara si na uporczywy bl z
prawej strony jamy brzusznej. Jego domowy, najlepszy, lekarz stwierdzi, e jest
to najprawdopodobniej zapalenie wyrostka robaczkowego - na tym etapie nie-
grona przypado, z ktr poradzi sobie dobrze kady dyplomowany chirurg w
kraju. Zaleci konsultacje w miejscowym, dobrym szpitalu i operacj.
Propozycja lekarza nie spotkaa si jednak z aprobat pacjenta. Bdc przej-
ty poczuciem wasnej wanoci i pobudzany swoj obsesj, bogacz zacz po-
szukiwania tego, co najlepsze, rwnie w wiecie medycznym. Jedzi z jednego
miasta do drugiego, z jednej kliniki do drugiej, z jednego kraju do innego w
poszukiwaniu najlepszego szpitala i najlepszego specjalisty do wykonania zada-
nia. W kocu musi mie przecie to, co najlepsze.
Za kadym razem, gdy polecono mu kompetentnego chirurga, odczuwa
obaw, czy gdzie nie ma kogo bardziej kompetentnego. Gdy trafia do kliniki,
zaczyna si obawia, e gdzie istnieje moe inna - drosza i przez to bardziej
dla niego odpowiednia.
Pozostajc cay czas pod wpywem rodkw przeciwblowych, nie reagowa
na ostrzeenia swojego lekarza, e jego stan zdrowia si pogarsza. Ktrego
dnia, w trakcie kolejnej samotnej podry samochodem w poszukiwaniu najlep-
szego chirurga, zapad w piczk. Operacja powinna zosta przeprowadzona
natychmiast, bo jego ycie zawiso na wosku, lecz znajdowa si w zapadej wsi,
gdzie jedyn osob obeznan z uyciem noa na ywym stworzeniu by wiejski
rzenik.
Okoliczni wieniacy mwili, e najlepszy.

77
26. Zota rubka

Dawno, dawno temu na dalekich przedmieciach Londynu urodzio si


dziecko pci mskiej. Nie byoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, e chop-
czyk zamiast ppka mia zota rubk. Wszyscy bardzo si dziwili. Rodzice po-
prosili o konsultacj medyczn, ale lekarz nie stwierdzi adnych innych anoma-
lii. Jednak zota rubka niepokoia rodzicw i zwrcili si do wiatowej sawy
chirurga z prob o radykaln interwencj. Ten jednak odmwi ze wzgldu na
to, e w tak dziwnej przypadoci nie ma adnych dowiadcze.
Chopczyk rozwija si wic i rs, a wraz z nim rosa rubka. Chopiec by
przedmiotem docinkw i kpin innych dzieci, ale si do tego przyzwyczai. Jako
modzieniec sta si obiektem zainteresowa wielu dziewczyn i trudno byo mu
pogodzi si z faktem, e interesuj si rubk, a nie nim. Skoczy szko, stu-
dia, dosta dobr prac w banku, a w miar jak dorasta, zota rubka w ppku
stawaa si dla niego obsesj. Chodzi do lekarzy, by u psychiatry i psychoanali-
tyka, a rubka wci tkwia tam, gdzie przedtem. Prbowa medytacji, jogi, sztuk
walki, ale to nic nie zmieniao. W kocu trafi do pewnego tybetaskiego lamy,
ktry po wysuchaniu jego opowieci, powiedzia, e rozwizanie swojej historii
znajdzie wysoko w grach w Tybecie. Powinien natychmiast wyjecha na tak
to a tak gr, poci, medytowa, a rozwizanie przyjdzie samo.
Mczyzna wyruszy ucieszony, tak jak poradzi lama, do Tybetu. Nareszcie
znajdzie rozwizanie swojego problemu. Po kilku dniach trudnej podry dotar
w rejony opisane przez lam. Odszuka gr, usiad i zacz medytowa.
Siedzia tak przez wiele dni, poci i medytowa, ale nic si nie wydarzyo,
nikt nie przyby z pomoc. Mczyzna by ju bardzo wyczerpany i zrezygno-
wany.
Ktrego dnia soce wstao tak jak zwykle, ale jeden promie wiata skie-
rowa si wprost do jego brzucha - do rubki. Promie wyduy si i sign
gwki rubki, a potem zacz si lekko obraca, powoli, powoli, bardzo powoli
wykrcajc j z brzucha.
78
Mczyzna by rozentuzjazmowany. Nareszcie znalaz rozwizanie. A gdy
rubka w caoci wykrcia si z ppka, wtedy niespodziewanie... odpada mu
dupa.

27. Konsekwentne postpowanie

Trzech bogatych myliwych z Europy wybrao si na afrykaskie safari. Naj-


lepsze tereny owieckie leay po drugiej stronie wielkiej rzeki, penej krokodyli.
Wynajli wic przewonika, ktry bezpiecznie przewiz ich na drugi brzeg.
Poprosili go, aby za tydzie o tej porze przypyn, by ich zabra z powrotem.
Po tygodniu przewonik zjawi si po myliwych, ktrzy - jak mona byo
sdzi, patrzc na wspaniae trofea - spdzili bardzo owocny tydzie. Rzuci
okiem na upolowane zwierzta i powiedzia:
- Moja d nie zabierze naraz wszystkich tych zwierzt. Moe zaton w
nurtach rzeki. Bd musia przypyn tu dwa, a moe trzy razy. Nie mona
zaadowa wicej ni dwie antylopy naraz. Bdziecie wic musieli mi duo wi-
cej zapaci.
- Chyba przesadzasz - odrzekli myliwi. - W ubiegym roku przewonik
pozwoli nam zabra do takiej samej odzi cztery antylopy.
Przewonik powtpiewa: - Moe d bya wiksza?
- Nie, taka sama jak twoja.
- Moe was byo mniej?
- Nie.
W kocu z duymi oporami zgodzi si, mwic: - No c, jeeli w tamtym
roku zabralicie cztery antylopy, to myl, e w tym roku te si uda.
Zaadowali d sprztem i czterema antylopami, wsiedli i odbili od brzegu.
Natychmiast porwa ich prd i d stracia sterowno. Niesiona nurtem rzeki,
niepokojco koysaa si na falach, a w kocu zacza nabiera wody i zatona.
Myliwi i przewonik zaczli w ogromnym strachu i napiciu pyn do brzegu,
bo ju z daleka zbliay si krokodyle. W kocu wyczerpani do granic moliwo-
ci z trudem wydostali si na ld.
Rozejrzeli si dookoa, a jeden myliwy zapyta koleg:
- Jak mylisz, gdzie jestemy?
79
Ten jeszcze raz zlustrowa okolic i powiedzia: - Myl, e to jest jakie sto
metrw od miejsca, w ktrym zatona nam d rok temu.

28. Zawody drwali

Dawno, dawno temu za grami, za lasami... w dalekiej Kanadzie rozgrywano


co roku zawody drwali. Zawody przebiegay nastpujco: danego dnia do miasta
nad zatok zjedali si drwale ze wszystkich stron kraju, kady ze swoim topo-
rem. Gdy wstawao soce, kady drwal stawa obok lecego pnia drzewa i
przerbywa go na p. Potem przesuwa si o metr dalej i rba znowu. Zawody
trway do zachodu soca. Kto najwicej razy przerba swj pie, ten wygry-
wa i zostawa krlem kanadyjskich drwali. Zasady proste i jasne.
Od wielu lat zawody wygrywa potny drwal o imieniu Jan. Jan by wielki,
ogromny i silny. By tak wielki jak najwiksze sykomory w lesie, ramiona - gdy
je rozoy - byy tak wielkie jak konary najwikszego dbu, a topr mia tak
ogromny jak petwa steru kutra, ktrym pywa po zatoce. Jan by przy tym su-
mienny, wytrway i dokadny. Gdy tylko wstawao soce i sdzia dawa znak do
rozpoczcia zawodw, Jan stawa przy swoim pniu na szeroko rozstawionych
nogach i systematycznie raz koo razu wali z ogromn si, i przesuwa si dalej.
Ani na moment nie odpocz, nie usiad, nie posili si i niczego nie napi. Od
wielu lat wygrywa z ogromn przewag nad rywalami. Zawody powoli traciy
sens, bo nikt nie chcia stawa z nim w szranki i z gry skazywa si na przegra-
n.
A pewnego dnia do zawodw zgosi si pewien may, niepozorny drwal, z
niewielkim toporem - nazwiemy go Stefan. Pocztkowo komisja sdziowska
chciaa uy jakiego triku regulaminowego i nie dopuci go do zawodw, aby
nie byo penej kompromitacji pozostaych drwali, ale Stefan zdecydowanie
odpowiedzia:
- Pracuj w lesie? Jestem drwalem? Mam swj topr? To won ode mnie z
tymi kruczkami regulaminowymi.
I rozpoczy si zawody. Ale takich zawodw nikt w Kanadzie nie pamita.
Bo to nie byy zawody, to by kabaret! Gdy tylko wstao soce, Jan rozpocz
systematyczne przerbywanie pnia, a Stefan chwil porba, porba, porba... i
80
zaraz siada. Sdziowie byli wyranie zakopotani, widzowie i kibice rechotali ze
miechu, a Jan, rbic rano, mwi powoli, midzy jednym uderzeniem topora a
drugim, do Stefana:
- Stefan... nie kompromituj si... wycofaj si... to nie ma sensu...
Jednak Stefan nie reagowa na zaczepki i spokojnie robi swoje. Rba i sia-
da.
Kiedy soce zaszo, sdziowie rozpoczli liczenie przerbanych pni, ale mu-
sieli zrobi to kilkakrotnie, bo za kadym razem wydawao si im, e musiaa
zaj pomyka. Stefan przerba pie wicej razy ni Jan! To niemoliwe, dziwili
si wszyscy. A jednak. Stefan odbiera nagrod i koron krla drwali, a Jan sie-
dzia zaamany na pieku ze spuszczon gow i paka. Ten wielki potny
chop nie mg zrozumie, jak to si stao.
- To nie jest sprawiedliwe ani uczciwe - odezwa si do Stefana. - Jak to
moliwe? Ja cay czas rbaem. Ani chwil nie odpoczem. A ty bez przerwy
odpoczywae!
Ale tutaj ogromnie zdziwi si Stefan:
- Nie rozumiem, przecie ja te ani na chwil nie odpoczem.
- Jak to nie odpoczywae? Przecie bez przerwy siadae?
- No tak, ale ostrzyem wtedy topr!

PS. Bajk t opowiedzia Gery Seavy na kursie II metody Silvy.

29. Precyzyjnie akcentowana mantra

Pewien mnich pyn odzi po jeziorze. Pochodzi z klasztoru, w ktrym gu-


ru przywizywa ogromn wag do precyzji, dokadnoci i wiadomej doskona-
oci. - Musisz by w tym, co robisz, a robi to dokadnie, zgodnie z pismami -
czsto powtarza swoim uczniom. - Wtedy osigniesz doskonao, wyjdziesz
poza swoje ludzkie ograniczenia, osigniesz owiecenie.
Mnich pyn i skupiony na wiosowaniu traktowa t czynno jako swoist
porann medytacj. Nagle, z mijanej przez dk wyspy, dolecia go dwik
mantry: Om Mani Padme Hum.
Kto te medytuje - pomyla. - Jaka pikna mantra. Ale w miar jak glos
nasila si, mnich odczuwa narastajcy niepokj i rozdranienie. Mantra bya
81
le akcentowana, przerwy midzy dwikami nie byy rytmizowane. Mnicha
zaczo to zoci i nie mg skupi si na wiosowaniu.
Jak mona tak medytowa? - myla. - Co za nieuk! Profanuje wit man-
tr. Powinien pozna zasady i reguy piewania witych mantr, a dopiero potem
zabra si za praktyk.
Coraz bardziej narastao w nim wzburzenie. W kocu nie wytrzyma, zawr-
ci dk i energicznie skierowa si w stron wyspy. Gdy dopyn do jej brzegu,
zostawi dk i zacz i w kierunku coraz intensywniej dobiegajcego gosu.
Na rodku niewielkiej polany siedzia w bardzo niestarannej pozycji lotosu
brudny, nieumyty mnich. Mia zamknite oczy i wydziera si niemiosiernie,
jednoczenie odganiajc rkami muchy i komary. Wygldao to raczej jak scena
z taniej komedii, a nie jak chwila porannego duchowego skupienia. Przybysz z
trudem opanowa wzburzenie, podszed do wydzierajcego si mnicha, pooy
mu rk na ramieniu i najgrzeczniej, jak potrafi, zacz:
- Usyszaem twj gos piewajcy, hm... - chrzkn dwuznacznie - pikn
tradycyjn mantr. Pozwl jednak, e zwrc ci uwag na nieprawidowy akcent,
jaki stawiasz na sylaby.
- Och, bardzo ci dzikuj - drugi mnich by wyranie poruszony. - Powiedz
mi, co robi nieprawidowo.
- Kadziesz akcent na sylab Hum - Om Mani Padme HUM, a wszystkie
mdre ksigi o medytacji podkrelaj, aby zdecydowanie ka akcent na sylab
Om, czyli OM Mani Padme Hum. Rozumiesz?
- Tak, bardzo ci dzikuj, e mnie poprawie.
Mnich znw zamkn oczy i rozpocz staranniejsze wykrzykiwanie mantry,
a jego uczony w pimie kolega wsiad, z poczuciem dobrze spenionego obo-
wizku, do dki i odpyn. Wiosujc, zagbi si w mylach nad pikn trady-
cyjn mantr Om Mani Padme Hum.
- Jaka pikna i mocna mantra - myla. - No, ale musi by dobrze akcento-
wana. Mona dziki niej osign nadprzyrodzone moce i waciwoci, lecz
trzeba medytowa wiele lat i przede wszystkim dobrze akcentowa. Ksigi poda-
j, e mona podnie temperatur ciaa i wtapia si w lodowiec, porusza si z
nieprawdopodobn szybkoci albo stpa po wodzie, ale trzeba bardzo starannie
przestrzega akcentw. Mona dozna owiecenia, ale trzeba starannie...
Nie dokoczy myli, bo poczu lekki dotyk na ramieniu. By na rodku wiel-
kiego jeziora z daleka od wyspy. Na tafli jeziora obok dki sta brudny mnich z
wyspy i skadajc rce, z trosk w gosie prosi:
- Powtrz mi jeszcze raz, jak mam prawidowo akcentowa t mantr, bo
wydaje mi si, e zapomniaem.
82
30. Milion pche

Sun Tzu zosta poproszony przez cesarza o przedstawienie jego generaom


strategii uniku, ustpstw i wyczekiwania. Zrobi to chtnie, by to bowiem jego
ulubiony temat. Uwaa, e odstpienie od bezporedniej konfrontacji, gdy nie
ma si pewnoci zwycistwa, nie jest tchrzostwem, ale rozwag. Gdy napoty-
kasz na przewaajce siy wroga, lepiej si wycofa na dogodniejsze pozycje i
poczeka na lepsz okazj. Gdy jeste sabszy, ustp. Poczekaj na siy natury i
przyrody: mrz, burz piaskow, wezbran rzek, gd w liczniejszej armii wro-
ga. Staraj si wyrwna szanse jeszcze przed walk. Nie atakuj.
Tezy Sun Tzu nie spodobay si generaom. Szczeglnie Yang Chu by obu-
rzony.
- Miecz i sia jest jedyn najlepsz broni - grzmia, patrzc wyniole na fi-
lozofa. - Ustpstwo nie przyniesie korzyci. Jest niegodne prawdziwego onie-
rza. Atak, zaskoczenie, sia i sprawny miecz to gwarancje zwycistwa.
- Tak- zamyli si Sun Tzu - sprawny miecz, mwisz generale. I adnych
ustpstw?
- Tak - potwierdzi Yang Chu.
- A jeeli zaatakuje ci milion pche, to te?

31. Mistrz i kobieta z czark wody

Pewien mistrz feng-shui (sztuki aranacji przestrzeni), niezwykle dowiad-


czony i syncy ze swoich umiejtnoci na cae wczesne Chiny, otrzyma zlece-
nie przebadania duego terenu w grach, gdzie miano dokona pochwku zmar-
ych. Teren znajdowa si daleko od jego domu, a lato byo wyjtkowo gorce.
Trzy dni wdrowa w upale na miejsce, jeden dzie pracowa, potem przespa si
w grskiej jaskini i uda si w dug drog powrotn. Drugiego dnia skoczya
mu si woda, a upa by nie do wytrzymania. Znuony i spragniony, zblia si
do doliny.
83
Z daleka zobaczy kobiet z trjk dzieci. Pracowali przy cinaniu i przecze-
sywaniu ryu. Na widok mistrza przerwali swe zajcie. Rozpoznali znaczn
osob i byli ciekawi, czego od nich chce.
- Czy mogaby mi da miseczk wody? - powiedzia mistrz. - Jestem wy-
czerpany i spragniony. Bez wody nie zrobi kroku dalej.
Kobieta podesza do drzewa, wzia drewnian miseczk, odkorkowaa stoj-
cy w cieniu drzewa dzban z wod i wlaa do miseczki - czyst, zimn, krysta-
liczn wod. Mistrz obserwowa jej ruchy i ju pi wod oczami. Wycign
rce, aby przej od kobiety naczynie, ostronie, tak aby nie uroni nawet kropli,
i ju mia j w doniach - gdy nagle kobieta signa rk do fartucha i na po-
wierzchni wody wrzucia gar plew.
Mistrz natychmiast poczu, jak wzbiera w nim zo i oburzenie. Chcia od-
trci miseczk, ale pragnienie wzio gr. Wyrwa kobiecie naczynie z rk bez
jakiegokolwiek sowa podzikowania i zacz pi. Musia pi maymi ykami, bo
co chwil plewy wpyway mu na wsy i musia zdmuchiwa je na jedn stron.
By przekonany, e kobieta zrobia to zoliwie i chciaa zakpi sobie z niego
przed synami. Stopniowo w miar picia uspokaja si jednak i zacz na chodno
myle o odwecie.
- Mieszkasz tutaj? - zwrci si z pytaniem do kobiety.
- Tak, w tej chacie na skraju pola - odpowiedziaa, spuszczajc gow i
okazujc naleyty szacunek osobie starszej.
- A gdzie twj m ?
- Zmar dwa lata temu. Musz sama opiekowa si moimi synami. Jak wi-
dzisz, jestemy bardzo biedni. Ryu jest mao i nie wiem, czy przeyjemy zim.
Mistrz wolno spojrza na chat i otaczajcy teren. Oceni go ze znawstwem i
powiedzia:
- Nie dziwi si twojemu niepowodzeniu. Feng-shui twojego domu jest
bardzo niepomylne. Im duej tu bdziesz mieszka, tym wicej czeka ci nie-
szcz. - Kobieta posmutniaa. - Ale myl, e mog ci pomc. Po drugiej stro-
nie doliny jest opuszczona chata i duy kawaek pola. Chocia dom wymaga
naprawy, a pole oczyszczenia, to feng-shui jest tam idealne. Radz ci: przenie
si tam jak najprdzej.
Mistrz kama jak z nut. Tak zego feng shui jak w tamtym domostwie nie
widzia od wielu lat. Byo to klasyczne martwe miejsce Piciu Duchw - tak
opisuj je traktaty feng-shui. Zreszt kilka grobw za domem, ktre mistrz od-
kry, dobitnie o tym wiadczyo. Trzeba by mwi o duym szczciu, gdyby
nowi domownicy przeyli tam duej ni kilka lat. Ale c, musia si zemci za
to omieszenie i gar plew.
84
Kobieta i jej synowie pokonili si w podzice mistrzowi za tak wspaniaa
rad. On nic nie mwic ju wicej, zarzuci torb na rami i bardzo zadowolony
z siebie odszed w milczeniu.
Mino siedem, moe osiem lat. Mistrz znowu zjawi si w tej okolicy i ju
na sam myl o doznanym upokorzeniu wzbieraa w nim zo. Ale uspokoi si
i zacz rozglda za kwiatkami, ktre powinien zoy na czterech nowych
grobach. W miar jednak jak schodzi do doliny, robi to coraz wolniej, bo jego
oczom ukaza si nieprawdopodobny widok. Odnowiony dom z przepiknym
ogrodem, zadbane pole uprawne i spichlerz peen ryu. Gdy tylko zbliy si do
domu, kobieta wysza na jego powitanie i nisko si przed nim ukonia.
- Czy pamitasz mnie? - zacz wyranie zdezorientowany mistrz.
- Oczywicie, e tak. Jak mogabym zapomnie twojej wspaniaej rady?
Codziennie wychwalam ci pod niebiosa. Zastosowaam si do twoich mdrych
wskazwek i sam zobacz, jak wyglda teraz moje ycie. Pozwl, e przedstawi
ci mojego nowego ma.
Z chaty wyszed mczyzna i z ogromnym szacunkiem skoni gow przed
mistrzem. Kobieta mwia za dalej: - Zobacz, jak yzne s moje pola, jak uro-
dzajny ogrd. Moi dwaj synowie studiuj, by zosta urzdnikami, a trzeci wkrt-
ce wyjedzie, by uczy si u mdrego nauczyciela. Prosz, wejd dalej i siadaj.
Ju przygotowuj posiek.
Mistrz usiad i w trakcie gdy kobieta z mem przygotowywali poczstunek,
przyglda si ze zdumieniem nowym tynkom na cianach, nowym meblom,
wielkiemu piecowi w kuchni. Nic z tego nie rozumia. Miejsce nie zmienio si,
cigle ma fatalne feng-shui. Kobieta nie ma - bo nigdzie ich nie widzia - chro-
nicych j talizmanw. A w domu, jak widzi, panuje rado i szczcie. Wic jak
to jest z reguami i zasadami?
Kobieta zauwaya zdumienie mistrza i spytaa, co jest tego powodem.
- Nie rozumiem, co si tutaj wydarzyo. Teraz mog ci si przyzna, e
skierowaem was do tego miejsca, aby ci ukara. To miejsce ma tak ze feng-
shui, e nie powinnicie tu przey wicej ni kilka lat, a co dopiero poprawi
pomylno rodziny, znale ma, y w dostatku. Co uczynia, e Niebo na-
gradza ci w ten sposb?
- Dlaczego chciae mnie ukara - spytaa zdumiona kobieta - skoro jestem
niewinna? W czym ci zawiniam, w jaki sposb ci skrzywdziam?
- Kiedy siedem lat temu potrzebowaem wody, daa mi j, lecz zoliwie
zabrudzia plewami. Wrzucia do miseczki ca gar.
- A czy nie pomylae, e zrobiam to po to, aby ci ochroni? By bardzo
upalny dzie, a ty przeszede kawa drogi i bye bardzo wyczerpany. Bye tak
spragniony, tak patrzye na t wod, e wypiby j jednym haustem i poszed
85
dalej. Szok wywoany zimn wod mgby okaza si niebezpieczny dla twojego
zdrowia. Za kadym razem gdy nabierae wody do ust, musiae zdmuchiwa
plewy. Pie maymi ykami i znacznie wolniej. Mj czyn uchroni ci by moe
przed wieloma problemami.
Mistrz feng-shui by peen podziwu i w dowd uznania skoni gow. Teraz
zrozumia: dobry czyn tej kobiety zdoby uznanie w oczach Nieba i oddali nie-
szczcie od tego miejsca.

32. Zbawca wiata

Jest to bajka dla tych wszystkich, ktrzy dojd kiedy w yciu do


wniosku, e to, co robi, nie ma sensu.

Pewien mnich wiele lat medytowa w samotnoci, zadajc wci pytanie:


Co powinienem robi? Jaki jest cel mojego ycia? I nagle dozna owiecenia.
(W tym miejscu mistrz zawsze mwi, aby nie myli - co si czsto zdarza -
owiecenia z olepieniem. Podobne odczucia, oba rozpoczynaj si od by-
sku.)
W stanie owiecenia zrozumia, e jego misj jest ratowanie wiata. Ma ura-
towa wiat.
Nastpnego dnia owiecony mnich opuci o wicie swoj pustelni i poszed
ratowa wiat. Doszed bowiem do wniosku, e w samotnoci, w pustelni nie
bdzie to moliwe. Szed brzegiem morza, a byo wanie po odpywie. Brzeg
usany by milionami rozgwiazd, ktre wyrzucone falami na piasek, wysychay i
umieray w promieniach soca. Mnich idc, depta rozgwiazdy i myla o wiel-
kiej misji ratowania wiata.
Nagle zobaczy ma dziewczynk, ktra delikatnie braa w donie rozgwiaz-
dy i wrzucaa je do morza. Stan zdziwiony.
- Po co to robisz? - zwrci si do niej. - To nie ma sensu. Tu s miliony
rozgwiazd, nie uratujesz wszystkich!
Dziewczynka nic nie odpowiedziaa, tylko wzia kolejn i wrzucia do mo-
rza.
- Mwi ci, zostaw to. To nie ma sensu - kontynuowa mnich. - Chod ze
mn. Mam wan misj do spenienia, pjdziemy ratowa wiat. Razem bdzie
nam raniej.
86
Dziewczynka wzia kolejna rozgwiazd i wrzucia do morza.
- Mwi ci, e to, co robisz, nie ma sensu! - mnich by ju wyranie roz-
zoszczony.
Dziewczynka wzia kolejn rozgwiazd, a wrzucajc j do morza, spojrzaa
na mnicha i powiedziaa:
- Dla tej jednej ma to wielki sens.

33. Terapia szokowa

Cesarz Zhu Di by mionikiem morza i eglowania. Zbudowa wspaniay


aglowiec - ogromn donk, i na dziewiczy rejs zaprosi najznakomitszych
goci. Wszyscy podziwiali przepikn sylwetk statku, chwalili funkcjonalno,
przestronne kabiny i sprawno zaogi stawiajcej agle. Cesarz by wniebowzi-
ty. Ale kiedy tylko agle nabray wiatru, a brzeg znikn za horyzontem, kiedy
zaoga zacza wykonywa manewry, ktre powodoway, e statek jak delfin
taczy na fali, pewien mody czowiek - syn jednego z dostojnikw dworskich -
dosta okropnych mdoci. Wychowany w grach i miastach, nigdy nie widzia
morza. Nieznana mu choroba morska zwalia go z ng i by pewien, e oto nad-
chodzi jego koniec.
Rozkapryszona natura i zadziorny charakter kaza mu gono uskara si na
swj los; jcza, biadoli, lamentowa. Nie zwaajc na etykiet, przeklina sta-
tek, rozchybotany pokad i morze. Wygraa niebu piciami za to, e przywio-
do go na ten rozkoysany pokad. Nie chcia zej do swojej kabiny i zwraca na
siebie uwag wszystkich goci. Coraz bardziej przykrzy! si im ten jazgot i la-
ment. Jedni spieszyli z pomoc, dajc modziecowi dobre rady, ktre on - histe-
rycznie i haaliwie reagujc - odrzuca. Zignorowa rady dowiadczonych mary-
narzy, odtrci lekarza, a jego gorzk mikstur wyla mu na ubranie. Uroczysty
nastrj prys i wszyscy, w tym cesarz, mieli tego wszystkiego do. Jedynym, co
chronio modzieca przed srogim gniewem cesarza, bya jego pozycja spoeczna
i rodzinne koneksje. W kocu jednak miarka si przebraa. Cesarz wezwa do-
wdc statku, kapitana Zheng He i nakaza mu lakonicznie:
- Masz co z tym zrobi.
- Wasza wysoko, chyba mam pewn metod - umiechn si spod wsa
stary wilk morski. - Jest moe troch niezwyka, ale z pewnoci bdzie skutecz-
na. Musz jednak dosta zgod waszej wysokoci na jej zastosowanie, a take
87
obietnic nieingerowania w jej przebieg - zakoczy kapitan.
Cesarz, do ktrego uszu cay czas dobiegay wrzaski modzieca, znie-
cierpliwionym gestem rki wyrazi zgod. Kapitan natychmiast nakaza dwm
silnym marynarzom, aby zapali awanturnika-marud, przewizali go dwiema
linami i, nie baczc na wszystko, wyrzucili za burt. Marynarze wypenili rozkaz
z wyran ochot. Gocie i cesarz obserwowali te czynnoci pocztkowo z zain-
teresowaniem, ale gdy zza burty dolecia ich ogromny plusk, cesarz chcia odwo-
a swoj zgod na tak terapi. Byo jednak za pno. Na pokadzie zrobio si
cicho, natomiast wrzask zacz dochodzi zza rufy. Modzieniec rzuca si i
szarpa.
- Wycignijcie mnie - wrzeszcza i wygraa piciami. - Mj ojciec wam
tego nie daruje - zacz straszy marynarzy i kapitana. Ale ten by niewzruszony.
Modzieca zatapiay kolejne fale.
- Wycignijcie mnie, dam kademu po tysic talarw - prbowa ich prze-
kupi. Ale marynarze mocno trzymali liny i nie reagowali.
- Na Boga - wrzeszcza, gdy udao mu si wychyli gow nad po-
wierzchni wody - zlitujcie si, wycignijcie mnie! Prosz!
Jednak kapitan wcale nie reagowa. Nagle, czy to ze wzgldu na gwatowne
ruchy modzieca, czy silne uderzenie fali, jedna z lin si zerwaa. Towarzyszy
temu nieprawdopodobny krzyk modzieca, w ktrym by lk, strach rozpacz i
bezsilno. Cesarz i gocie patrzyli na to z narastajcym zatroskaniem. Tym
bardziej e rwnie kapitan wydawa si zaniepokojony pkniciem liny i zacz
wydawa jakie rozkazy marynarzom. Modzieniec przywizany ju tylko do
jednej liny wykonywa na falach ekwilibrystyczne ewolucje.
Sytuacja staa si jeszcze dramatyczniejsza, gdy ku przeraeniu wszystkich w
pewnej odlegoci za modziecem ukazaa si charakterystyczna petwa rekina.
Na rozkaz kapitana marynarze rozpoczli wciganie modzieca na pokad, a on
sam - gdy tylko spostrzeg rekina - natychmiast zapomnia o krzykach i zacz
intensywnie przybiera rkami i nogami, usiujc pyn w stron statku. Wszy-
scy w napiciu obserwowali, jak modzieniec przyblia si do okrtu, i jak do
niego przyblia si rekin. Czy zdy? W kocu napicie signo zenitu. Rekin
by tu, tu i marynarze dosownie w ostatniej chwili wywindowali umczonego
nieszcznika z powrotem na pokad. Wszyscy odetchnli, a cesarz przyzna, e
dawno nie uczestniczy w tak ekscytujcym i mrocym w yach krew widowi-
sku.
Modzieniec, ktry dosta suche ubranie i kielich mocnego marynarskiego
rumu, usiad na awce wyczerpany i dziwnie spokojny, a z jego ust nie wydobyo
88
si ani jedno sowo skargi. Patrzy na fale morza i byo wida, e jest bardzo
szczliwy. Cesarz i wszyscy gocie, ktrzy obserwowali t osobliw terapi, po
raz drugi znaleli si pod jej ogromnym wraeniem - tym razem chodzio o jej
skuteczno.
Wieczorem cesarz wezwa do siebie kapitana Zheng He i poprosi, aby ten
wytumaczy mu jej sens.
- C, wasza wysoko, musz przyzna e ten modzieniec jest niezwykle
pojtny i inteligentny - rzek kapitan. - Gdy tylko zrozumia, jak atwo jest uto-
n w morzu lub by poartym przez drapiene rekiny, od razu zacz docenia
bezpieczny pokad statku. To tak jak w yciu, wasza wysoko, dopiero w opa-
ach czowiek umie doceni pewno i bezpieczestwo. Dopiero choroba uczy
nas troski o zdrowie. Najedzony nie ruszy suchego chleba, a czowiek otoczony
mioci bliskich nie zrozumie kogo, kto usycha z tsknoty.
- Myl, e jeste mdrym czowiekiem - odpar cesarz i wida byo, e
sowa kapitana zrobiy na nim wraenie - ale tobie ta sytuacja te o may wos
nie wymkna si spod kontroli. Widziaem, e w pewnej chwili bye podener-
wowany i zaniepokojony - tu przerwa i zamyli si. - Cho z drugiej strony caa
ta fantastyczna dramaturgia sytuacji: przypadkowo pknita lina, rekin...
- Przypadkom czasami trzeba pomc, a terapia, aby bya skuteczna, musi
by dobrze przygotowana - przerwa kapitan, pokazujc cesarzowi celowo naci-
t lin. - Moje zaniepokojenie i podenerwowanie? C... byo jednym ze skad-
nikw spektaklu Uwag waszej wysokoci odbieram jako uznanie dla moich
zdolnoci aktorskich - tu lekko skoni gow.
- A rekin? Tego nie moge przewidzie - zauway cesarz. - To los i
opatrzno go zesaa. Moim zdaniem, byy to najbardziej dramatyczne chwile
caego zdarzenia. Dobrze, e si tak skoczyo i zdylicie go wycign!
- Los i opatrzno pomaga tym, ktrzy chc sobie pomc. A czasami warto
te pomaga losowi - odpar kapitan, pokazujc cesarzowi desk wycit w
ksztacie petwy rekina z solidnym podunym ciarkiem przyczepionym do
dugiej liny. - Zycie nauczyo mnie, e improwizacja udaje si wtedy, wasza
wysoko, gdy jest perfekcyjnie zaplanowana!

Jak wynika z historii dynastii Ming, Zheng He stan potem na czele


wielkiej chiskiej armady i opyn cay wiat na wiele lat przed dotar-
ciem Kolumba do Ameryki.

89
34. Poszukiwanie przyjemnoci

Do sklepu obuwniczego wszed bardzo smutny, przygnbiony klient i zacz


si rozglda. Podszed do niego uprzejmy sprzedawca. Umiechn si serdecz-
nie i powiedzia:
- Szuka pan czego specjalnego? Mog panu pomc?
- Chciabym ciemnobrzowe pbuty, ktre bd pasoway do tego garnitu-
ru.
- Prosz uprzejmie, tu jest rega z ciemnobrzowymi pbutami. Hm,
nosi pan buty o numerze czterdzieci dwa lub czterdzieci trzy, prawda?
Klient jak gdyby nie sysza pytania, bo rzek:
- Poprosz rozmiar trzydzieci dziewi i ten model.
- Przepraszam pana, ale pracuj w brany obuwniczej od trzydziestu lat i
widz, e ma pan stop czterdzieci dwa lub trzy, ale z pewnoci nie trzydzieci
dziewi.
- Poprosz te buty, numer trzydzieci dziewi - powiedzia stanowczo
klient.
- Przepraszam, mog panu jednak zmierzy stop?
- Niech pan mierzy, ale ja i tak wezm buty numer trzydzieci dziewi.
Rozumie pan? - klient by lekko poirytowany.
Pomimo tego sprzedawca wyj z szuflady specjalne urzdzenie do pomiaru
stp i po wziciu miary usatysfakcjonowany powiedzia: - Widzi pan? Nie po-
myliem si: czterdzieci dwa!
- Chce pan sprzeda te buty czy nie? - klient by ju wyranie wyprowa-
dzony z rwnowagi. - Kto za nie zapaci, pan czy ja?
- Pan, oczywicie.
- Wic w takim razie prosz po raz ostatni! Poda mi pan rozmiar trzy-
dzieci dziewi czy mam i do innego sklepu? - klient nie kry zdenerwowania.
Sprzedawca, bardzo zdziwiony zachowaniem klienta, poszed po buty numer
trzydzieci dziewi. Idc po nie, pomyla, e widocznie nie s przeznaczone
dla tego mczyzny, lecz dla kogo innego i std to cae zamieszanie. Umiech-
n si do siebie. Nastrj wyranie mu si poprawi.
- Prosz bardzo, trzydzieci dziewi, ciemnobrzowe.
- Poprosz o yk.
90
- Chce pan je zaoy?
- Oczywicie, a dlaczego nie!
- S dla pana?
- Tak! Poda mi pan w kocu yk?
Sprzedawca sta osupiay.
To oczywiste, yka bya konieczna do woenia tych butw. Po kilku bez-
skutecznych podejciach, ktrym towarzyszyy ekwilibrystyczne wrcz pozy,
klientowi udao si w kocu wpakowa ca stop do buta.
Postkujc i syczc z blu, z trudem zrobi kilka krokw po sklepie.
- Bardzo dobre. Bior je.
Obserwujc t scen, sprzedawca skrzywi twarz. Rozbolay go jego wasne
stopy na sam tylko myl o skurczonych palcach.
- Czy mam panu zapakowa?
- Nie, dzikuj. Pjd w nich. Prosz zapakowa te, w ktrych przysze-
dem.
Klient zapaci i opuci sklep. Sprzedawca obserwowa, jak z trudem idzie
ulic. Mczyzna przeszed ulic, oddzielajce sklep od banku, w ktrym praco-
wa. By tam kasjerem.
Po poudniu, po kilku godzinach od woenia zbyt maych butw na nogi,
wyglda strasznie. Wargi zagryzane z blu, blada mizerna twarz, z trudem po-
wstrzymywane zy, ktre same pyny z zaczerwienionych oczu.
Kolega zza biurka obok obserwowa go cae popoudnie, nie kryjc zmar-
twienia.
- Wyranie le si czujesz? Wygldasz coraz gorzej. Co ci jest?
- To te buty.
- A co jest z butami?
- Strasznie mnie cisn.
- Co im si stao? Przemoky i si skurczyy?
- Nie. S o trzy numery za mae.
- Czemu nie masz swoich?
- S moje.
- Nie rozumiem. Masz na nogach swoje o trzy numery za mae buty?
- Wanie te buty mnie wykaczaj.
- Nic nie rozumiem. Dlaczego chodzisz w butach za maych o trzy nume-
ry?
- Zaraz ci wytumacz - powiedzia, nie kryjc blu. - W moim yciu nie
ma adnych wikszych satysfakcji. Prawd mwic, w ostatnich latach nie prze-
yem niczego przyjemnego. Nudna praca. Nudne ycie prywatne. adnych
perspektyw, adnych marze, adnych oczekiwa. I teraz, posuchaj, wyka-
czam si tymi butami. Mcz si okropnie, to prawda... Ale kiedy za par godzin
9i
wrc do domu i bd mg je zdj... ju o tym myl... Wyobraasz sobie,
stary, jaka to bdzie przyjemno? Jaka przyjemno, stary!

35. Gucha ona

Pewnego dnia pewien m stwierdzi ze smutkiem, e jego ona Anna jest


chyba gucha. Zadzwoni do swojego lekarza rodzinnego z prob o porad.
- Dzwoni, bo martwi si o Ann.
- A co jej dolega?
- Wiesz, mam takie wraenie, jak gdyby tracia such.
- Jak to: tracia such?
- Tak, naprawd nie syszy i jest coraz gorzej. Chciabym, aby wpad j
zbada.
- Wiesz, guchota z reguy nie pojawia si nagle, nie ma te ostrego prze-
biegu. Zreszt od tego si nie umiera. Przyjd pojutrze z Ann do gabinetu, to
sprawdz, co si dzieje.
- Mamy czeka a dwa dni?
- A w ogle, to skd wiesz, e Anna traci such?
- Poniewa kiedy j woam, nie syszy i nie odpowiada.
- Suchaj, to nie moe by nic gronego. Moe to by zwyka woskowina w
uszach. Wiesz co? Zrb co takiego: sprbuj ustali stopie guchoty Anny.
Gdzie teraz jeste?
- W swoim gabinecie na grze.
- A ona?
- W kuchni na dole.
- Dobrze. Zawoaj j teraz.
- Aaaaannnnaaaa...! Nie, nie syszy mnie.
- Dobrze, teraz podejd blisko do drzwi pokoju i krzyknij w stron scho-
dw.
- Aaaannnnnaaaaa...! adnej reakcji. Nic nie syszy.
- Poczekaj, masz telefon bezprzewodowy?
- Tak
- To we suchawk i idc korytarzem w stron kuchni woaj j. Zobaczy-
my, kiedy ci usyszy.
92
- Aaaannnnnaaaaa...! Aaaannnnaaaaa...! Aaaannaaaaa...! Absolutnie nic.
Teraz stoj ju w drzwiach kuchni i widz j. Stoi plecami do mnie, miesza co
w garnku i nic nie syszy. Aaaannnnaaaaa...! Nic a nic.
- Podejd jeszcze bliej.
Mczyzna wchodzi do kuchni, zblia si do ony, kadzie jej rk na ramie-
niu i krzyczy prosto do ucha:
- Aaaannnnnaaaaa...!.
Zona odwraca si gwatownie i gono krzyczy:
- Czego chcesz? Czego chcesz, czego chcesz, czego chce-eeeeesz...?! Za-
woae mnie chyba ze sto razy i sto razy krzycz: Czego chcesz? Jeste coraz
bardziej guchy. Powiniene natychmiast i do lekarza...

36. Przeprawa przez rzek

By sobie kiedy w Tybecie klasztor zen, ktry mia dwie reguy: mnichom
nie wolno byo mwi od wschodu do zachodu soca i nie wolno byo dotyka
kobiet (ju nie tylko od wschodu do zachodu, ale w ogle). Dwch mnichw
wracao do klasztoru przez las. Jeden - bardzo mody, nowicjusz i drugi - bardzo
stary, od wielu lat yjcy w klasztorze. Kiedy doszli do rzeki, zobaczyli mod,
paczc kobiet, ktra siedziaa w kucki nad brzegiem. Bya adna i atrakcyjna.
Gdy zobaczya mnichw, wyranie si ucieszya.
- Moja matka umiera po drugiej stronie rzeki. Jest sama w domu. Prbowa-
am przej, ale prd jest tak silny, e znosi mnie, i sama nigdy nie dam rady.
Pomylaam, e ju nigdy nie zobacz jej ywej. Ale teraz... teraz, kiedy wy si
pojawilicie, ktry z was bdzie mg mi pomc przej.
Jednak mnisi milczeli.
Ach, gdybymy tylko mogli! - z rozpacz myla modszy. - Jedynym spo-
sobem, aby jej pomc, jest wzi j na plecy, a na to, niestety, nasze luby czy-
stoci nam nie pozwalaj. wita regua zabrania nam wszelkiego kontaktu z
ciaem pci przeciwnej. Nie pozwala na dotknicie kobiety. Tak mylc w mil-
czeniu - bo pamita te pierwsz regu - min paczc kobiet.
Starszy z mnichw umiechn si, podszed do kobiety, w milczeniu wzi j
na rce i z niema trudnoci przeszed rzek w towarzystwie modszego kom-
pana.
95
Kiedy znaleli si na drugim brzegu, kobieta zesza i zbliya si do starca,
chcc pocaowa jego do, ale odesa j skinieniem rki. Kobieta ukonia si z
wdzicznoci i pokor, pozbieraa rzeczy i pobiega drog, prowadzc do wio-
ski.
Mody mnich osupia. Stary mistrz zama wita regu! Ju chcia mu to z
satysfakcj wytkn, ale przypomnia sobie o nakazie milczenia.
Obaj w ciszy skierowali si w stron klasztoru. Mieli przed sob jeszcze wie-
le godzin drogi. Stary szed z przodu w wesoym nastroju. Mody za szed i
obmyla, co powie swojemu mistrzowi, gdy zajdzie soce. I gdy nasta
zmierzch, modszy mnich zwrci si starca:
- Mistrzu, znacie lepiej ni ja nasze wite reguy, pamitacie zapewne na-
sze luby czystoci. Czy zasza w nich jaka zmiana?
- Nie, dlaczego pytasz? - zdziwi si starzec.
- Bo bez zastanowienia wzilicie na swoje rce t mod kobiet i przenie-
licie j przez ca szeroko rzeki.
- No i co z tego?
- Jak to co? Dotykalicie i przenosilicie kobiet!
- Dotknem, przeniosem j przez rzek i zostawiem, to prawda. Ale co z
tob? Ty j niesiesz cay dzie!

37. Miska w ciy

Ktrego popoudnia pewien wieniak poprosi swego ssiada, aby poyczy


mu miednic. Waciciel miednicy nie by czowiekiem zbyt uczynnym i zrobi
to niezbyt chtnie. Upyny cztery dni, a o zwrocie miednicy nie byo sycha.
Zaniepokojony, poszed do ssiada z prob o swoj wasno.
- Wanie miaem ci odda miednic, ale odpoczywaa, bo pord by
bardzo ciki!
- Jaki pord?
- Pord miednicy.
- Zwariowae?
- Ach, nie wiedziae, e miednica bya w ciy?
- W ciy? Moja miednica? Chyba z tob jest co nie tak?
- Wierz mi, tej samej nocy urodzia. Dlatego musiaa lee, ale dzisiaj ju
czuje si dobrze.
94
- Musiaa lee?
- Tak. Chwileczk poczekaj - i wynis z domu miednic, dzbanek oraz
garnuszek.
- To nie moje. Tylko miednica.
- To wszystko twoje. To s synowie miednicy. Jeli miednica naley do
ciebie, to jej dzieci rwnie.
Mczyzna stwierdzi, e z jego ssiadem jest na pewno mocno nie w po-
rzdku, ale lepiej, ebym mu si nie sprzeciwia - pomyla. - W kocu dzbanek
i garnuszek te si w domu przydadz.
- Dobrze, zabieram je. Dzikuj.
- Nie ma za co. Do widzenia.
Tego samego dnia, po poudniu wieniak ponownie zapuka do drzwi ssiada.
- Ssiedzie, moecie mi poyczy pi i rubokrt?
Gospodarz, teraz by w duo lepszym nastroju ni poprzednio.
- Ale, oczywicie. - Wszed do domu i przynis rubokrt i pi. -
Prosz bardzo.
Min tydzie, wic gospodarz postanowi pj, aby odzyska swoje narz-
dzia. Niespodziewanie jednak wieniak przyszed na jego podwrko.
- Ach, ssiedzie, wiedzielicie o tym?
- O czym?
- Ze rubokrt i pia co tam ze sob kombinuj.
- Niemoliwe! - rzek, wytrzeszczajc oczy. - Nie wiedziaem.
- Posuchajcie, przyznam si, no, nie upilnowaem. Zostawiem ich na
chwil samych i pia zasza w ci.
- Pia zasza w ci? - Gospodarz oniemia.
- Tak! Przyniosem wam ich dzieci.
I otworzywszy koszyk, wyj z niego rubki, nakrtki i gwodzie, ktre, we-
dug niego, urodzia pia.
Zupenie zwariowa - pomyla waciciel piy i rubokrta. - Ale gwodzie i
rubki zawsze przydadz si w gospodarstwie.
Mino kilka dni. Natarczywy nienormalny wieniak pojawi si ponownie.
- Tego dnia - powiedzia - kiedy odniosem pi, zauwayem u ciebie na
stole przepikn zot waz. Byby tak uprzejmy i poyczy mi j na jedn noc?
U waciciela amfory pojawi si bysk w oczach.
- Czemu nie - odpowiedzia wspaniaomylnie. Wszed do domu i przy-
nis ssiadowi zot waz.
- Dzikuj, ssiedzie.
95
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Mina noc, po niej nastpna. Waciciel zotej wazy zacz si niepokoi.
Nie mia jednak miaoci poprosi ssiada o zwrot naczynia. Jednake po upy-
wie tygodnia nie wytrzyma. Poszed do ssiada i poprosi o swoj waz.
- Zota waza? - zdziwi si ssiad. - A to nic nie wiesz?
- O czym?
- Umara przy porodzie i musiaem j pochowa.
- Jak to: umara przy porodzie?
- Tak, waza bya w ciy i podczas porodu umara.
- Powiedz mi, czy uwaasz mnie za zupenie gupiego? Przecie waza ze
zota nie moe by w ciy?
- Posuchaj, ssiedzie. Zaakceptowae i pogodzie si z ci i porodem
miski. Przyje do wiadomoci lub oraz dzieci rubokrta i piy. Dlaczego nie
miaby teraz zaakceptowa ciy zotej wazy?

38. Miosna wzgldno

Kiedy krl zakocha si w piknej Miriam, kobiecie niszego pochodzenia,


ktr wbrew opinii kanclerza uczyni swoj on. A kanclerz trafi do lochu.
Pewnego dnia, kiedy krl by na owach, przyby do Miriam kurier, zawiadamia-
jc j o chorobie matki. Chocia pod adnym pozorem nie wolno jej byo korzy-
sta z osobistej karocy krla (naruszenie tego zakazu kosztowao gow), Miriam
wsiada w ni i udaa si do matki.
Po powrocie krl zosta poinformowany przez usunych doradcw o tym, co
zaszo.
- Czy nie jest wspaniaa? - rzek do doradcw. - To jest prawdziwa mio
dziecka do rodzica. Aby odwiedzi matk, zaryzykowaa wasne ycie. Jest
wspaniaa! - I usuni informatorzy znaleli si w lochu.
Ktrego dnia, kiedy Miriam przebywaa w krlewskich ogrodach, jedzc
owoce, pojawi si krl. Krlowa powitaa go, nie przerywajc jedzenia ostatniej
soczystej brzoskwini wyjtej z koszyka.
- Brzoskwinie wygldaj smakowicie! - rzek krl.
- Tak, s smaczne - odpowiedziaa krlowa. I wycignwszy rk, ofia-
rowaa jego wysokoci ostatni ks brzoskwini. Dworzanie byli oburzeni.
96
- Jake mnie kocha! - skomentowa pniej krl. - Wyrzeka si wasnej
przyjemnoci, oddajc mi ostatni ks owocu. Czy nie jest fantastyczna? - A
dworzanie trafili do lochu.
Upyno kilka lat i, jak to zwykle bywa, z serca krla, znikna mio i pa-
sja.
Siedzc obok swojego serdecznego przyjaciela, rzek do niego:
- Nigdy nie zachowywaa si jak prawdziwa monarchini. Chyba niepo-
trzebnie oeniem si z ni. Czy nie zamaa mojego zakazu uywania karocy?
A raz nawet ofiarowaa mi nadgryziony owoc.
Kanclerz, doradcy i dworzanie znaleli si na wolnoci.

Rzeczywisto zawsze jest taka sama. To od nas zaley, jak zinter-


pretujemy dan sytuacj. Uwaaj na swj sposb postrzegania.

39. Kot z klasztoru

By sobie kiedy klasztor wysoko w grach. y tam pewien mistrz ze swo-


imi uczniami. O zachodzie soca zasiada z nimi pod wielkim namiotem na
dziedzicu do wieczornej medytacji.
Pewnego dnia pojawi si w klasztorze pikny kot, ktry chodzi za mistrzem
krok w krok, gdziekolwiek ten si ruszy. Okazao si, e za kadym razem,
kiedy mistrz zasiada z uczniami do medytacji, kot szczeglnie si uaktywnia.
Chodzi midzy uczniami, celowo rozpraszajc ich uwag, zoliwie wywraca
miseczki z oliw, wyjada ry i z premedytacj przesuwa swoim tustym ogo-
nem pod nosami medytujcych, powodujc ataki kaszlu i kichania. Zaczo to
denerwowa mistrza Dlatego pewnego dnia zadecydowa, wskazujc na dwch
uczniw:
- Ty i ty, zapcie kota i uwicie do palika od namiotu.
Uczniowie skoczyli na niczego nie spodziewajcego si kota. Zapali go i
przywizali do palika. Medytacja przebiegaa wietnie bez adnych zakce.
Nastpnego wieczoru dwaj uczniowie chcieli znowu zapa kota, ale by ju
na to przygotowany. Zrobi si ruch i harmider, pomagali inni uczniowie, w
97
kocu zapano zwierzaka i przywizano. Od tego dnia przed wieczorn medyta-
cj zawsze apano kota i przywizywano do palika od namiotu.
Miny lata. Kot zdech. Pojawi si inny - bardzo spokojny, ktry nie pata
adnych figli. Ale zawsze gdy siadano do wieczornej medytacji, apano go i
przywizywano do palika od namiotu.
Miny kolejne lata. Mistrz opuci swoje ciao. Pojawi si inny mistrz i sto-
sowa inne techniki medytacji. Jednak przed wieczorn medytacj zawsze apano
kota i przywizywano do palika od namiotu.
Miny dalsze lata. Uczniowie podorastali, odeszli z klasztoru i pisali mdre
ksigi o medytacji. Na pierwszej stronie zawsze znajdowa si akapit informuj-
cy, e gdy siadasz do wieczornej medytacji, trzeba przywiza kota do palika od
namiotu.

40. Krl, duch i ziarenka ryu

Dawno temu y sobie pewien krl, niezwykle niestay w swoich uczuciach -


bardzo lubi zmienia ony (wszelkie podobiestwo do postaci historycznych
jest tutaj niezamierzone). Robi to oczywicie w majestacie prawa, religii, do-
brych intencji, troski o sukcesj tronu itd. Krl nie tylko przeprowadza rozwo-
dy, ale swoje bye wydala z krlestwa na wieczn banicj i poniewierk. Nie-
ktre, zniszczone psychicznie i moralnie, odchodziy z tego wiata same. Innym
krl pomaga si z nim rozsta, oskarajc o zdrad stanu, cudzostwo, kontakty
z diabem. Jeszcze inne - le przesuchane - czasowo pozostawia przy yciu ze
wzgldu na niewystarczajce dowody winy i wtrca do lochw.
Zmiany on pocigay te za sob zmiany na dworze. Niektrzy stronnicy
zyskiwali. Ci, ktrzy opowiedzieli si po przeciwnej stronie, podzielali los ust-
pujcej krlowej. Jeszcze inni yli w trwodze i niepewnoci, co przyniesie dzie
jutrzejszy. Pomimo zej sawy, jaka towarzyszya z tego powodu krlowi, nie
brakowao nigdy modych, piknych dam, ktre chciayby zaj miejsce u jego
boku, wierzc wicie, e akurat w ich przypadku sprawy potocz si inaczej.
Tak byo i tym razem. Gdy ostatnia ona krla odesza z tego wiata w nie-
zbyt wyjanionych okolicznociach, ju w par dni po jej mierci na uroczystym
pogrzebie kilka par roziskrzonych, piknych oczu wpatrywao si w krla. Ten nie
98
odpowiada na zaczepki, ale, tak jak byo w jego zwyczaju, pozostajc w nieutu-
lonym alu, wodzi smtnym wzrokiem po ewentualnych przyszych kandydat-
kach. W pewnej chwili oczy krla spotkay si ze wzrokiem przelicznej modej
dworki o imieniu Katarzyna. Moe to przypadek, moe to sprawia zbieno
imion z jego dopiero co odesza on, ale jego serce mocniej uderzyo.
Wydawao si, e sprawy potocz si tak jak zwykle. Nastpnego dnia krl
spotka si, zupenie przypadkiem, z Katarzyn podczas spaceru w ogrodzie.
Potem siedzieli naprzeciwko siebie na uczcie, jechali obok siebie na polowanie.
Ich znajomo rozwijaa si, a uczucie stopniowo rozpalay serca i ciaa. Po-
plecznicy i doradcy obu stron ju knuli nowe intrygi i zawierali stosowne soju-
sze, gdy nagle... wszystko ucicho.
Krl, oficjalnie, straci wszelkie zainteresowanie Katarzyn. Wrcz stara si
jej unika. Ale nietrudno byo zauway, e jako nie do koca. Gdy tylko mg,
rzuca ukradkiem spojrzenia i westchnienia. Szpiedzy donosili, e przyglda si
jej z ukrycia, kaza sobie opowiada, co robi, czym si zajmuje, czy jest nim
zainteresowana. Zwaywszy na temperament i charakter krla, byo to zachowa-
nie nader dziwne. Wyglda przy tym bardzo le. Wyranie schud, a na twarzy
wida byo, e cierpia. Dworzanie mwili, e nie sypia po nocach, ale nie dlate-
go, eby nie mg, lecz kae sugom budzi si, gdy tylko zanie. Wyranie ba
si spa, bo ni mu si koszmary i jakie okropnoci. Budzi si w nocy z krzy-
kiem, zlany potem. Z kim we nie walczy, przed kim ucieka.
W komnatach krlewskich pojawili si medycy i stao si jasne - krl zacho-
rowa na tajemnicz chorob. Niestety, medycy chyba niewiele mogli pomc, bo
przypado pogbiaa si. Krl zacz dziwnie stroni od ludzi, a szczeglnie
od kobiet.
Pno w nocy do komnaty jednego z najbardziej zaufanych doradcw zmar-
ej przed miesicem krlowej, nadwornego astrologa i maga, kto zapuka. O tej
porze mg to by tylko skrytobjca albo gwardia paacowa z rozkazem areszto-
wania. Z ogromn obaw mdrzec podszed wic do drzwi i cicho zapyta: -
Kto?
Nikt nie odpowiedzia. Wyj przygotowany na tak wanie chwil pistolet,
sprawdzi, czy jest nabity, i czeka. Gdy pukanie powtrzyo si, peen strachu
lekko uchyli drzwi. Za nimi staa kobieca posta, okryta peleryn. Poczucie
strachu ustpio zdziwieniu. Zdumienie to powikszyo si za jeszcze, gdy w
szczelnie okrytej peleryn postaci astrolog rozpozna Katarzyn. Poniewa zna-
komicie orientowa si w nowej sytuacji uczuciowej krla, mia wiadomo, e
by moe w jego progu stoi przysza krlowa. Ale po co?
99
Im mniej osb bdzie wiedziao o tym spotkaniu, niezalenie od tego, czego
bdzie ono dotyczyo, tym lepiej - pomyla. Dlatego o nic nie pyta, tylko
szybko wpuci j do komnaty, odkadajc jednoczenie pistolet. Byskawicznie
odzyska panowanie nad sob. Uczucie lku i niepewnoci znikno. Katarzyna
zdja peleryn, a on wskaza jej w milczeniu krzeso.
Spokojnym gosem zacza: - Nie dziwisz si i nie pytasz, panie, po co przy-
szam?
- Jestem zbyt dugo na dworze, aby si dziwi - zauway refleksyjnie do-
radca, zajmujc miejsce naprzeciw Katarzyny. - Ostatnio nie jestem wprawdzie
zbyt blisko krla - zaznaczy protekcjonalnie - ale jako astrolog i jasnowidz
domylam si jednak, e chodzi o jego chorob.
- Tak, przyszam do ciebie w tej sprawie. Przyszam po pomoc.
- To chyba jednak zadanie dla medykw, a nie dla mnie - odpar doradca,
wydymajc wargi. - Moe powinna do nich si zwrci, pani? - i ironicznie si
umiechn. - Obawiam si, e nie bd w stanie pomc i twoja wizyta jest bez-
celowa. Gwiazdy s nieprzychylne. Poza tym wizyta modej kobiety o tej porze
w moich komnatach... Nie obawiasz si, pani, o swoj reputacj? - tu nie by ju
w stanie ukry ironii. - Paac jest peen szpiegw i donosicieli.
- Nie przyszam do ciebie, aby si z tob spiera o chorob krla czy zanu-
dza ci diagnozami medykw. I, prosz, zmie ton. Nie troszcz si o moj repu-
tacj i nie ubliaj mojej inteligencji - powiedziaa dobitnie, patrzc w oczy do-
radcy. Ten by wyranie zdezorientowany zmian tonu i nagym zwrotem roz-
mowy.
- Przyszam do ciebie, bo wiem co, czego nie wie nikt inny - Katarzyna
ciszya gos. -Ta informacja ma ogromn warto. Moesz j wykorzysta, aby
pomc mnie, sobie i oczywicie krlowi.
- Obawiam si wszelako, e nie bardzo rozumiem - zacz niepewnie do-
radca.
- Nie jestem co prawda na dworze tak dugo jak ty - tym razem Katarzyna
zacza ironicznie - ale jeeli dobrze odczytuj sytuacj, nie cieszysz si teraz
specjalnymi wzgldami krla. Niektrzy mwi, e wrcz nie widzia si z tob
od pogrzebu, chocia wci oficjalnie pozostajesz jego doradc - zaakcentowaa
dobitnie. - Kolor twojej twarzy, gdy otwierae mi drzwi, wiadczy, e bye
przygotowany, jak na jasnowidza przystao, raczej na inn wizyt. - Tu lekko si
umiechna i rzucia okiem na nabity pistolet na stole. - Sdz, e mgby
wpyn na sytuacj i wrci do ask krla. Mgby spowodowa, aby krl
obdarzy mnie swoimi wzgldami, a ja, gdy bd u jego boku, na pewno o tym
nie zapomn - zawiesia gos.
100
- Co wiesz, pani? - astrolog nie kry ju zainteresowania. By niezwykle
ciekaw tej informacji, ktra mogaby odmieni jego los.
- Krl nie jest chory. Jest przeraony. W nocy straszy go duch jego zmarej
maonki i grozi mu, e go zabije. Wiem to z sekretnego listu, ktry do mnie
napisa.
- Co takiego? - krzykn astrolog, nie kryjc rozczarowania i rozdranienia.
- I to ma by ta istotna informacja? Przecie to bzdury i idiotyzmy. To zabobony.
Wyjd, pani, prosz i nie zawracaj mi gowy - zakoczy poirytowany.
- Mylaam, e jeste mdrzejszy - cigna niezraona Katarzyna. - Nie
jest wane, co ty mylisz i sdzisz o tej sprawie. Zreszt ja myl tak samo: to
bzdury, wytwr jego chorej wyobrani i wyrzutw sumienia. Ale, zwr uwag,
on myli inaczej i to jest teraz najistotniejsze. Rozumiesz, panie? - przerwaa,
widzc, jak doradca powanieje i przyglda si jej z uwag.
- Pani, wydaje mi si, e ci nie doceniaem. Jeste pikna, mia i jestem
zaskoczony... - zawiesi gos - niezwykle inteligentna. Mw dalej. Zamieniam si
w such.
- Napisa mi w licie, e wszystko zaczo si kilka miesicy temu. Jego
ostatnia ona powiedziaa mu na ou mierci, e jeli ponownie si oeni lub
wemie sobie kochank, bdzie przychodzia go straszy i zabierze go na swoj
stron. Bdzie to przejcie straszne i okrutne. Pocztkowo to zbagatelizowa, ale
po kilku tygodniach znowu si zakocha. Jak wiesz, podobno we mnie - tu spoj-
rzaa wymownie na astrologa. - I wtedy przypomnia sobie o jej obietnicy. Tej
samej nocy duch przyszed po raz pierwszy - znowu spojrzaa na doradc, ale ten
ju si nie umiecha, tylko sucha uwanie. - Krl przestraszy si, ale nie by
zdziwiony, bo duch ony pojawi si, tak jak obiecaa za ycia. I tak jest kadej
nocy. Przychodzi i oskara go o niewierno. Stopniowo stawao si to coraz
bardziej intensywne, w miar jak krl zawiera blisz znajomo ze mn. Posta-
nowi zatem ograniczy oficjalnie kontakty. Ale duchowi to nie wystarczao,
nocne wizyty staway si jeszcze intensywniejsze. Obecnie duch ma ju preten-
sje o inne dworki i damy dworu. Krl jest przeraony, bo duch zapowiedzia, e
ju duej nie zniesie jego zachowania i niedugo zaczn si jego okropne mki,
a potem zabierze go do siebie.
Astrolog zamyli si. Byo jasne, e ten, kto wyleczy krla, bdzie mg
liczy na jego dozgonn wdziczno. Ale jak tego dokona?
Nastpnego dnia astrolog, nie bez obawy, poprosi o audiencj u monarchy.
Chodzio o jakie wane decyzje w zarzdzaniu dobrami ziemskimi byej ony.
101
Ukad gwiazd jest teraz najodpowiedniejszy na zmiany ub korzystne trans-
akcje. Krl zgodzi si go przyj, acz bardzo niechtnie, bo by zajty innymi
wanymi dla krlestwa sprawami. Gdy doradca stan przed jego obliczem, duo
lepiej zrozumia sens i wag nocnej rozmowy. Krl by nie do poznania. Wida
byo, e choroba czyni ogromne spustoszenie w jego organizmie.
Zupenie bez zainteresowania wysucha wywodw astrologa o korzystnej
koniunkcji i dobroczynnym wpywie Jowisza na Merkurego. O tym, e jest wa-
nie najodpowiedniejszy czas na szybkie decyzje i dziaania, sprzeda, wydzier-
awienie, zamian. Nie odpowiedzia na adne pytanie, nie podj adnej decy-
zji. Patrzy w okno pustym wzrokiem. Jego myli byy zajte czym innym.
- Tak, nie dawaa mi spokoju za ycia, nie daje i po mierci - rzuci jakby
od niechcenia w stron astrologa.
- Obawiam si, e nie rozumiem, wasza wysoko, o co chodzi - odpar do-
radca z dobrze udawanym zdziwieniem. Sowa te wyrway krla z otpienia i
spojrza na swego doradc innym, trzewym wzrokiem.
- A to ty? - tu krl zawiesi gos i wida byo, e nagle zacz o czym g-
boko myle. Wpatrywa si przy tym coraz intensywniej w astrologa.
- Tak, tak - mwi jak gdyby do siebie, jak gdyby sam siebie przekonywa -
z tob mog o tym porozmawia. Z nikim innym.
Krl rozkaza, aby wszyscy natychmiast opucili komnat. Gdy zosta sam na
sam z astrologiem, zacz powoli, przygldajc si jego reakcji, opowiada o
duchu zmarej ony i nocnych wizytach. Astrolog by bardzo powany, wyka-
zywa zainteresowanie i due zrozumienie. To omielao krla coraz bardziej.
Opowiedzia dokadnie i ze szczegami to, co astrolog usysza ju w nocy od
Katarzyny. Gdy skoczy, spojrza z wyczekiwaniem na doradc.
- Tak, sprawa jest powana - zacz astrolog powoli - bardzo powana. Z
duchami nie ma artw.
- Wanie - wtrci si krl, wyranie zachcony akceptacj i powag astro-
loga. - Jestem pewny, e dotrzyma swojej groby. Jestem przeraony.
Astrolog zamyli si.
- Tak rozumiem, kady na twoim miejscu, panie, baby si tak samo.
A moe jeszcze bardziej.
Nage zapyta, jak gdyby chcc zmieni tok mylenia krla:
- A skd, wasza wysoko, masz pewno, e to duch?
- Jak to skd? Bo wszystko o mnie wie - odpar przestraszony wadca. -
Wie, co robiem tego dnia, z kim rozmawiaem, co mylaem, jakie miaem za-
miary, co czuem. Nawet te wszystkie najbardziej sekretne, o ktrych nikt nie wie.
102
Szczeglnie chodzi mu o Katarzyn. Ju si z ni nie spotykam, ale nie mog o
niej przesta myle. A duch cay czas mnie nka.
- Czyli mwisz, e duch wie wszystko? - upewnia si astrolog.
- Tak. Wszystko - odpar stanowczo krl.
- W takim razie sprawa jest powaniejsza, ni mylaem - spointowa astro-
log i z gbokim wspczuciem spojrza na wadc.
Krl zrezygnowany osun si na tron. Stao si dla niego jasne: nie ma ra-
tunku. W sali zalega niepokojca cisza.
- Panie, musimy si upewni, czy duch wie wszystko i wszystko kontroluje
- zacz nagle astrolog.
- Ju ci mwiem, e wie wszystko - odpar zaamany krl.
- Mam pewien pomys.
- Jaki? - krl lekko si oywi.
- Jak ju ci wspominaem, planety sprzyjaj teraz zawieraniu interesw i
ukadw - krl wyranie straci zainteresowanie wywodem astrologa, ale ten
niezraony cign dalej. - Zaproponuj duchowi ukad.
- Ukad? - krl zapyta niepewnie.
- Tak, a w zasadzie pewien interes, a zarazem sprawdzian.
- Co mam robi ? - zapyta krl
- Tu masz woreczek ryu. Tylko go pod adnym pozorem nie otwieraj. A
kiedy duch twojej ony znowu przyjdzie, powiedz mu, e zerwiesz z Katarzyn i
o niej zapomnisz, ale tylko wtedy, gdy powie ci, ile jest ziarenek w woreczku.
Gdy ci powie, przelicz. Jeli bdzie si zgadzao, zyskasz pewno, e duch wie
wszystko. Jeli nie, bdziemy wiedzie, e nie jest wszechwiedzcy, i wtedy
pomylimy, co robi dalej. Ale pamitaj, nie wolno ci zajrze wczeniej do wo-
reczka - zakoczy doradca.
Tego wieczoru krl kad si spa z woreczkiem ryu pod gow, gotowy na
spotkanie i rozmow z duchem. Ale o dziwo duch si nie pojawi. Krl spa
smacznie, potem zjad po raz pierwszy od wielu tygodni obfite niadanie i uda
si na przechadzk. Nie bez obaw spotka si z Katarzyn i wymienili kilka zda.
A kolejnej nocy duch znowu nie przyszed.
Znajomo z Katarzyn rozwijaa si w icie ekspresowym tempie, a wresz-
cie zostaa krlow. Duch ju nigdy wicej si nie pojawi. Astrolog wrci do
ask; cieszy si ogromnym zaufaniem krla i nowej krlowej. Krl zapomnia o
swojej dawnej chorobie, a ta opucia go zupenie.
I tutaj, Drogi Czytelniku, z reguy bajki si kocz zdaniem: yli dugo i
szczliwie, ale w tym przypadku byo nieco inaczej...

103
Trwao to kilka lat. Niektrzy zoliwi dworzanie uwaali, e jak na krla to
stanowczo za dugo. Katarzyna jednak wci opieraa si intrygom i spiskom.
Potrafia utrzyma krla przy sobie, jej pozycja bya niezagroona. Zoliwi
twierdzili, e jednak do czasu. Krl nie zmieni swoich zwyczajw, a Katarzyna
podzieli los innych on.
Wydawa by si mogo, e chyba bd mieli racj, bo w otoczeniu krla za-
cza pojawia si coraz czciej inna moda dworka. Ale wtedy, zupenie przy-
padkiem krl znalaz pod poduszk zapomniany woreczek ryu. Umiechn si
na wspomnienie dawnych nocnych koszmarw, otworzy go i z ciekawoci prze-
liczy ziarenka.
Tej samej nocy przyszed duch i powiedzia bezbdnie, ile ich byo. A rano
krl ju nie y.

41. Skuteczna terapia?

By sobie pewien czowiek, ktry cierpia na moczenie nocne. Krtko m-


wic, sika do ka. Po szczegowych badaniach klinicznych lekarz nie stwier-
dzi u niego adnej fizycznej przyczyny jego problemu i skierowa go do psycho-
terapeuty.
Po trzech latach pierwszej terapii, ktr prowadzi psychoanalityk freudow-
ski, czowiek ten spotyka si ze swoim znajomym.
- Witaj! Jak tam twoja terapia?
- Fantastycznie! - odpowiedzia z eufori.
- Ju nie sikasz do ka?
- Suchaj, sika to sikam dalej, ale teraz wiem, dlaczego to robi!
W trakcie drugiej terapii pracuje z nim specjalista psychologii postaci (Ge-
stalt). Po trzech miesicach czowiek ten spotyka si ze swoim znajomym.
- Witaj! Jak tam twoja terapia?
- Cudownie! - odpowiedzia z eufori.
- Ju nie sikasz do ka?
- Suchaj, sika to sikam dalej, ale teraz si tym nie przejmuj.
Efekt terapii trzeciej, w ktrej konsultujcym jest behawiorysta po trzech
tygodniach czowiek ten spotyka si ze swoim znajomym.
- Witaj! Jak tam twoja terapia?
- Genialnie! - odpowiedzia z eufori.
104
- Ju nie sikasz do ka?
- Suchaj, sika to sikam dalej, ale teraz uywam do spania gumowych maj-
tek.
Terapia czwarta to trzydniowy kurs metody Silvy. Po trzech dniach czowiek
ten spotyka si ze swoim znajomym.
- Witaj! Jak tam twoja terapia?
- Rewelacyjnie! - odpowiedzia z eufori.
- Ju nie sikasz do ka?
- Suchaj, sika to sikam dalej, ale teraz wiem, e jestem oryginalny, i je-
stem z tego dumny.

PS. Jest to art, ktry opowiedzia mi jeden ze znanych polskich


psychologw na kursie metody Silvy.

42. Stary myliwy i lisy


Bajk te opowiedzia mi kiedy mj lekarz rodzinny, gdy poprosiem
go o jaki skuteczny, nowoczesny rodek na katar i gryp.

Dawno, dawno temu za grami za lasami, wysoko w grach i gbokim lesie


y sobie stary myliwy, ktry polowa na lisy. y samotnie od wielu lat i jedy-
nym jego zajciem byo zgbianie tajemnic tak chytrych zwierzt. Gdy przy-
chodzi sezon polowa, stary myliwy perfekcyjnie wykorzystywa swoj wiedz
i co roku przed jego chatk suszyo si setki wspaniaych skrek. Raz w roku
wybiera si do wioski, aby na jarmarku sprzeda lisie skrki i zaopatrzy si w
rne rzeczy niezbdne do ycia w grskiej pustelni. Dostawa za skrki bardzo
dobr cen, bo byy wspaniae. Kupcy przebijali si wzajemnie, aby wanie im
sprzeda swoje wspaniae zdobycze.
Starzec nie by jedynym myliwym w okolicy. yo ich tu bardzo wielu, bo
teren obfitowa w futerkow zwierzyn. Nikt jednak nie mg nigdy pochwali
si takimi osigniciami jak on. Zawsze najwicej upolowa, mia najlepsze
skrki, on dyktowa ceny i na niego czekali kupcy. Od wielu lat stary myliwy
by przedmiotem zazdroci innych owcw. Wieczorami w karczmach przy
piwie myliwi, chcc zdeprecjonowa osignicia starca, podkrelali, e nietrud-
no by tak dobrym, gdy ma si tak wspaniay teren, obfitujcy w tak zwierzyn.
105
Kady by potrafi. To nie adne umiejtnoci, sekrety i tajemnice - to sprawa
miejsca, w ktrym stary polowa. Ot, i wszystko.
Pewnego dnia, po kolejnym niezwykle udanym sezonie, do chatki starego
myliwego zapuka jeden z modych, zdolnych, dnych sukcesw myliwych.
- Dziadku - zacz - mam dla ciebie propozycj. Sdz, e bardzo dobr i
nie do odrzucenia. Jeste ju stary, coraz trudniej chodzi ci po grach i ugania
si za lisami. Sprzedaj mi ten interes. Dobrze zapac. Zycie we wsi, midzy
ludmi jest atwiejsze i wygodniejsze, a za kwot, ktr chc ci zaproponowa,
bdziesz y dostatnio do koca swoich dni. Ja chc polowa na twoim terenie i
myl, e dam sobie rad nie gorzej ni ty.
Stary myliwy sucha uwanie. Propozycja zacza mu si podoba. Wydaa
mu si uczciwa i rzetelna, a przedstawione argumenty rzeczowe. Mody myliwy
sprawia dobre wraenie, a suma, ktr zaproponowa, bya nie do pogardzenia.
Nie zastanawiajc si zbyt dugo, przysta na ofert.
Przez wiele dni stary myliwy oprowadza modego po okolicy i pokazywa
lisie kryjwki. Zdradza mu przy tym uczciwie wszystkie sekrety i tajemnice
lisiej natury; wszystkie swoje najtajniejsze metody polowa, ca swoj sztuk
owiectwa. W kocu uzna, e przekaza modemu caa swoj wiedz, i pow-
drowa do wioski. Mody myliwy pozosta w grach i rozpocz przygotowania
do kolejnego sezonu.
Stary szybko urzdzi si we wsi. yo mu si dobrze i dostatnio, a sawa,
ktr zdoby jako myliwy, dawaa mu szacunek i powaanie w caej wsi i u
wszystkich myliwych. Od czasu do czasu spoglda jednak tsknym okiem na
gry i przypomina sobie wspaniae czasy, gdy polowa.
Mniej wicej po roku postanowi sprawdzi, jak radzi sobie jego mody na-
stpca. Wybra si w gry. Czas by odpowiedni, bo wanie skoczy si kolejny
sezon polowa. Gdy zbliy si do swojej starej chatki, ze zdziwieniem spo-
strzeg, e nie suszy si przed ni adna lisia skrka. Rozejrza si dookoa, ale
nigdzie ich nie dostrzeg. Wszed do chaty i zobaczy siedzcego w niej zupenie
zaamanego i sfrustrowanego modego myliwego.
- Dlaczego nie suszysz skrek? - zapyta starzec.
- Nie susz, bo nie zapaem ani jednego lisa - odpowiedzia zaamany my-
liwy.
- Ani jednego?
106
- Ani jednego - potwierdzi.
- Jak to moliwe? Przecie zdradziem ci wszystkie moje metody i sztuczki
polowa - dziwi si stary myliwy.
- No, tak, ale ja wprowadziem swoje wasne - odrzek mody.

I jaki std wniosek, Drogi Czytelniku? Lisy po prostu nie znay tych
nowych metod i sztuczek.

43. Przyzwyczajenie

By sobie, wcale nie zamony, kupiec, ktry zawsze wspiera rne cele cha-
rytatywne i nigdy nie przeszed obojtnie obok wycignitej rki potrzebujcego.
Pewnej niedzieli wychodzc ze wityni, rzuci dwudziestozotowy banknot do
miseczki ebraka. Banknot wyglda niezwykle dostojnie na tle groszwek i
pojedynczych zotwek. ebrak by nieco zaskoczony, ale i ucieszony, wic
skwapliwie schowa banknot.
Nastpnej niedzieli sytuacja powtrzya si. Kupiec rzuci znowu dwudzie-
stozotowy banknot i od tego czasu co niedziel byo tak samo. ebrak, planujc
swj budet, mg spokojnie wpisa te dwadziecia zoty po stronie staych
przychodw. W zasadzie na tym si koncentrowa i inne drobne mao go inte-
resoway. Min rok, dwa, trzy. Kadej niedzieli w miseczce ebraka ldowao
dwadziecia zotych. Kupiec i ebrak nie zaprzyjanili si, nic ich nie czyo,
byli dla siebie cay czas obcy. Pewnej niedzieli kupiec wrzuci do miseczki dzie-
si zotych i odszed. ebrak ze zdziwieniem obejrza banknot i zawoa:
- Prosz pana, tu jest tylko dziesi zotych.
Kupiec by troch zmieszany, troch zdziwiony i zacz si tumaczy:
- No, wie pan, troch mi si pogorszyo. Syn dors, poszed na studia,
wicej mnie kosztuje...
- Na studia - przerwa zniecierpliwiony ebrak - za moje pienidze ?

107
44. Wiksza patelnia

Nad brzegiem rzeki sta wdkarz i owi ryby. Nie byoby w tym nic dziwne-
go, gdyby nie to, e apa je raz za razem. Zarzuca wdk, odlicza: trzy, trzy,
trzy; dwa, dwa, dwa; jeden; jeden, jeden - i w tym momencie spawik zanurza
si, a on podrywa wdk i na haczyku koysaa si ryba. Zdejmowa j, zmienia
przynt, zarzuca... liczenie... ryba... przynta... liczenie... ryba... itd. Z boku
wygldao to wrcz niesamowicie.
Drk przy rzece szed przypadkowy przechodzie. Zobaczy wdkarza i
zainteresowa si. Po krtkiej chwili podszed do niego i rozpocz rozmow.
- Przepraszam pana najmocniej - zacz najgrzeczniej, jak potrafi - wiem,
e przeszkadzam, ale czy mog o co zapyta?
- Ale oczywicie - wdkarz okaza si miym czowiekiem. - Prosz bar-
dzo, to mi nie przeszkadza w owieniu - i umiechn si zachcajco.
- Przygldam si panu od dziesiciu minut i nie bardzo mog zrozumie
pana metod, a nawet powiem wicej, filozofi apania ryb.
- A co pana interesuje? - odrzek wdkarz, nie przerywajc apania.
- To, e pan apie raz za razem, jestem w stanie zrozumie i zaakceptowa.
Ale widz, e potem starannie oglda pan kad ryb, mae chowa pan do siatki,
a due wyrzuca z powrotem do rzeki. Jeeli dobrze widziaem, to wyrzuca pan je
ze spor zoci i niezadowoleniem.
- Tak, dobrze pan widzia. Gdy zapi du ryb, rzeczywicie strasznie
mnie to denerwuje - potwierdzi wdkarz.
- Wanie tego nie rozumiem. Nie znam si co prawda na wdkarstwie ani
na ichtiologii, ale to chyba te mae naley wyrzuca, a nie due i bardzo due?
Wic czemu pan to robi?
- Widzi pan - odpar szczerze wdkarz - w domu mam tylko ma patelni i
te due mi si nie mieszcz.

108
45. Lew i asertywny zajc

Pewnego dnia krl zwierzt, lew, stwierdzi, e jest ju za stary, aby polowa
i ugania si po lesie za zwierzyn. Wyda wobec tego dekret, w ktrym ogosi,
e od poniedziaku kolejno kadego dnia do zjedzenia zgosz si: sarna, jele,
dzik itd. do koca miesica. Dekret zosta rozwieszony przez borsuki na drze-
wach w najwaniejszych punktach w lesie, a wrd zwierzt zapanowaa panika.
Biegay zdezorientowane, radzc si jedno drugiego, co robi . W kocu posta-
nowiy interweniowa. Pierwsza do lwa udaa si sarna.
- Widziaam si na licie do zjedzenia - zacza niemiao, a lew spojrza na
list.
- Tak - odpar - na poniedziaek, a o co ci chodzi?
- No ale... jak to tak... do zjedzenia? - dukaa przestraszona. - A dzieci?
- Dzieci? - lew szuka na licie. - S przewidziane na rod.
- No ale... jak to? - nie moga wydusi sowa.
- Suchaj, sarno - zacz pryncypialnie lew - jak zaczaj si na ciebie, to co,
masz jakie szanse? Nie masz. A nauganiam si po tym lesie jak gupi. Ty si
naganiasz, spocisz si, miso jest potem twarde, szkodzi mi, mam zgag. To nie
ma sensu. Widzisz sama. No, gowa do gry. Do poniedziaku, sarno, cze!
Sarenka spucia gow i odesza. Wpad dzik.
- Ty, lew - zacz zadziornie od samego wejcia - co ty si wygupiasz z t
list?
- A o co tobie znowu chodzi?
- Ja, twj kumpel do zjedzenia?
- Tak, niech sprawdz - lew pochyli si nad list - na sobot.
- No, co ty? Razem chodzilimy na imprezy, biegalimy za dziew-
czynami...
Lew mu przerwa: - Suchaj, dziku, ja ju jestem w tym wieku, e moe jesz-
cze pamitam, jak biegaem za dziewczynami, ale ju na pewno nie pamitam, w
jakim celu. Rozumiesz! To nie jest argument. No, to do soboty!
109
I dzik poszed.
Sytuacja powtarzaa si. Przychodziy rne zwierzta, przypominay swoje
zasugi, powoyway si na koneksje i koligacje, prosiy, straszyy, prboway
przekupi.
W kocu przyszed zajc.
- Cze, lwie! - zacz zwyczajnie.
- Cze!
- W lesie mwi, e umiecie mnie na swojej licie do zjedzenia. Lew
spojrza na list: - Tak, na niedziel.
- Suchaj, moesz mnie skreli?
- Ale oczywicie, nie ma sprawy - powiedzia lew i dokona stosownej ko-
rekty.
IV

Bajki
o mistrzach i uczniach
46. Sprztanie cieki

Pewnego dnia do mistrza przyszed mody, energiczny czowiek i powiedzia


tonem nie znoszcym sprzeciwu: - Mistrzu, chciabym si u ciebie uczy.
- Nie zawracaj mi gowy, nie mam czasu - odpowiedzia mistrz i zamkn
drzwi do chatki.
Mody czowiek puka jednak energicznie i mwi: - Ale ja chc si u ciebie
uczy. Napisane jest w ksigach, e gdy ucze dorasta, wybiera sobie mistrza. Ja
uwaam, e wanie dorosem.
- Ju ci mwiem, nie mam dzi czasu. Id do kogo innego.
- Jeeli nie dzisiaj, to przyjd jutro! - zdecydowanie powiedzia mody
czowiek, nie wydajc si z najmniejszym stopniu zniechcony. Zza drzwi chatki
nie dobieg jednak aden gos.
Nastpnego dnia scena powtrzya si. I kolejnego znowu. Ucze codziennie
o wicie przychodzi pod drzwi, domagajc si edukacji. Po kilku dniach, gdy
mody czowiek znowu si zjawi, mistrz - troch chyba zmikczony uporem
modzieca - powiedzia:
- No, dobrze... chcesz si uczy? To najpierw posprztaj ciek.
Modzieniec rzuci si z ogromnym zapaem do sprztania cieki, prowa-
dzcej do chatki mistrza. Szybko i energicznie odgarn na bok licie i uoy
kamienie, po czym zapuka do drzwi:
- Mistrzu, posprztaem. Teraz bdziesz mnie uczy?
Mistrz wyszed, spojrza na ciek i powiedzia niezadowolony:
- Mwiem ci, e masz posprzta ciek - i zamkn drzwi.
Ucze, troch zaskoczony, starannie zebra pozostae licie, uoy kamienie,
wygrabi traw, odsun zesche gazie. Mrucza przy tym z uznaniem o do-
kadnoci i spostrzegawczoci mistrza. Gdy uzna, e skoczy, zapuka do chat-
ki.
- Gotowe, posprztaem.
Mistrz wyszed, rzuci od niechcenia okiem i powiedzia:
- No nie, to jest bez sensu. Mwiem ci, e masz posprzta ciek.
Ucze wrci do pracy. Pad na kolana i z nosem przy ziemi zacz zbiera
najdrobniejsze listki, patyczki, wyrywa traw i chwasty. Jak on zauway ten
zeschy li za tym kamieniem - myla - albo ten zamany patyk?
u?
Zdecydowa, aby z drobnych kamykw zrobi mozaik, a wiksze uoy
wzdu krawdzi cieki. Jej rodek wysypa piaskiem, a boki - grubszym wi-
rem. Spojrza na swe dzieo - przedstawiao si znakomicie. Ale mistrz, gdy
wszystko zobaczy, znowu by niezadowolony:
- Czy ty naprawd mnie nie rozumiesz? Masz posprzta ciek.
Sytuacja powtarzaa si. Mistrz cay czas krci nosem i by coraz bardziej
niezadowolony, mwic: Przecie kazaem ci posprzta ciek.
Mody czowiek z kolei by coraz bardziej zniechcony, zmczony i zaama-
ny. Zblia si wieczr, a on przez cay dzie bez sensu sprzta ciek. Tylko
wiek mistrza i jego pozycja nie pozwalay chopakowi wybuchn lub rzuci to
zajcie. W kocu jednak, gdy po raz kolejny nie przyjto jego pracy, zupenie
zrezygnowany powiedzia cicho:
- Mistrzu, skoro nie podoba ci si to, co robi, skoro robi to le, bardzo ci
prosz, poka mi, jak powinienem postpowa, jak powinienem posprzta
ciek.
Mistrz umiechn si, woy rce do kieszeni i wyszed na ciek. Kopn
jeden kamie. Tam, gdzie lea may, pooy duy. Rzuci par lici na piasek,
po czym spojrza z satysfakcj na swoje dzieo i powiedzia do modzieca:
- O, widzisz, to jest posprztana cieka. O to mi chodzio.

I jaki std wniosek, Drogi Czytelniku? Z tej bajki wynika ich kilka: po
pierwsze, jest wiele metod i sposobw sprztania cieki, a po drugie, o
nauk trzeba poprosi... z pokor.

47. Jak zosta Mistrzem?

Bajk t usyszaem po raz pierwszy na ultraseminarium prowadzo-


nym przez Jos Silv.

Do Buddy przyszed kiedy mody ucze i zapyta: - Mistrzu, ja te kiedy


chc zosta mistrzem jak Ty. Udziel mi wiatej rady, co mam czyni. - Id w
gry, studiuj wite ksigi i medytuj - odrzek Budda.
- Jak dugo?
114
- Tyle, ile uznasz za stosowne.
- W jaki sposb?
- Najwaciwszy dla siebie.
Ucze poszed w gry. Niewiele jad, niewiele pi, piewa wite mantry,
siedzc tyem do wody i przodem do ciany jaskini. Po piciu latach poszed do
Buddy i zapyta:
- Czy ju jestem mistrzem?
- A co umiesz robi? - spyta Budda.
- Mog powstrzyma si od spoywania posiku przez trzydzieci dni.
- wietnie, a co jeszcze?
- Mog nie pi wody przez czternacie dni.
- wietnie, a co jeszcze?
- Mog wstrzyma oddech na kilka minut.
- wietnie, a co jeszcze?
Ucze posmutnia i z powrotem poszed w gry. Po pitnastu latach znowu
spotka Budd i zapyta:
- Czy ju jestem mistrzem?
- A co umiesz zrobi? - spyta Budda.
- Opanowaem zdolno jasnowidzenia i jasnosyszenia.
- Wspaniale, a co jeszcze?
- Opanowaem zdolno telepatii.
- Wspaniale, a co jeszcze?
- Potrafi myl porusza martwe przedmioty.
- Wspaniale, a co jeszcze?
I ucze z powrotem poszed w gry. Po dwudziestu piciu latach znowu
przyszed do Buddy i spyta:
- Czy ju jestem mistrzem?
- A co umiesz zrobi?
- Potrafi w mron noc osuszy ciaem mokre przecierada i wtopi si w
lodowiec.
- Fantastycznie, a co jeszcze?
- Mog chodzi po tafli jeziora albo bosymi stopami po rozarzonych a-
rach.
- Fantastycznie, a co jeszcze?
- Potrafi lewitowa.
- Fantastycznie, a co jeszcze umiesz zrobi?
I ucze z powrotem poszed w gry.
Po trzydziestu piciu latach ucze znowu spotka Budd. Ten zapyta go:
- I co potrafisz zrobi?
115
- Potrafi pomc drugiemu czowiekowi i umiechn si do niego - odpar
ucze.
Budda te si umiechn i powiedzia: - Jeste mistrzem.

48. Nadprzyrodzone zdolnoci


Wielu z nas tskni i marzy o tym, aby posiada jaki nadprzyrodzony
dar - by jasnowidzem i przepowiada przyszo; by medium i kontak-
towa si z zawiatami; mie moc uzdrawiania i pracowa jako bioener-
goterapeuta; lewitowa i unosi si w powietrzu albo by czowiekiem
magnesem i przykleja do ciaa metalowe przedmioty. No, ostatecznie,
mie zdolnoci radiestezyjne i wyszukiwa wod.
Osobom tym dedykuj nastpujc bajk - star legend tybetask
o nadprzyrodzonych zdolnociach, jakie mnisi osigaj podczas medy-
tacji.

Gdy Budda dozna owiecenia, zacz podrowa po klasztorach oraz od-


wiedza mnichw medytujcych w pustelniach. Pyta i zbiera wiadomoci o
sensie ycia, szczciu, medytacji, a przed wszystkim o korzyciach z niej pyn-
cych. Po wielu latach trafi do bardzo znanego i czczonego przez wszystkich
mnicha, ktry przez czterdzieci lat medytowa w jaskini wysoko w grach.
Siedzia zwrcony twarz do skay, tyem do wody; niewiele pi i niewiele jad.
Wyrzek si swojego czowieczestwa, pozby si wszystkich ludzkich emocji i
potrzeb. Kryy o nim nieprawdopodobne opowieci - o tym, jak w gwiadzist,
mron zimow noc owija si w mokre przecierada i suszy je ciepem swoje-
go ciaa, jak widywano go naraz w kilku miejscach, jak by w stanie pojawi si
nagle i rwnie nagle rozpyn we mgle. By wzorem do naladowania i obiek-
tem westchnie modych adeptw.
Mnich i Budda siedzieli naprzeciwko siebie i rozmawiali - telepatycznie - o
medytacji. W kocu Budda zapyta:
- A ty sam, powiedz mi, co osigne przez te czterdzieci lat wyrzecze, re-
zygnacji z ycia, do jakiego jestemy stworzeni, zanegowania wszystkich ludz-
kich pragnie?
Mnich, troch zaenowany bezporednioci i prostot tego pytania, spojrza
z pewn wyszoci na Budd i odpar:
116
- Osignem bardzo wiele. Zdobyem i rozwinem rne nadprzyrodzone
wasnoci i zdolnoci. - Zrobi pauz, jak gdyby dodajc swoim sowom znacze-
nia, i dokoczy: - Mog na przykad przej such stop po tafli tego jeziora na
drugi brzeg i z powrotem! - I tryumfalnie spojrza na Budd.
Jak gosi legenda, Budda posmutnia, zaspi si i po chwili odrzek:
- Jak to, zmarnowae czterdzieci lat ycia na to, co potrafi zrobi kady
przewonik z dk za p rupii ?
Legenda gosi dalej, e mnich opuci pustelni, zamieszka w wiosce i zaj
si hodowl owiec.

49. Gwodzie w pot

Dawno temu, wysoko w grach stary mistrz prowadzi szko walki. Mia
wielu znakomitych uczniw, ktrym mg spokojnie powierzy wszystkie sekre-
ty i tajemnice pchni, uderze i chwytw. Jeden ucze by szczeglnie zdolny i
zwrci uwag mistrza, ale byo w nim te co, co mistrza powstrzymywao.
Ucze by bardzo zoliwy. Tu komu co zego powiedzia, tego obrazi, innego
pchn niespodziewanie, komu zrobi jakie wistwo. Jakby nie byo tego
dosy, mistrz zauway, e ucze odczuwa wrcz mapi satysfakcj, gdy kto
przez niego zapaka, gdy zrobi mu przykro.
aden szanujcy si nauczyciel nie poniyby si do tego, aby w takiej sytu-
acji zwrci uczniowi uwag i powiedzie wprost, by tak nie postpowa. Dlate-
go mistrz wezwa do siebie ucznia i rzek:
- Masz tu wiadro gwodzi i motek, a tu jest pot wok naszej szkoy. Za
kadym razem, gdy powiesz lub zrobisz komu co zego, gdy kto przez ciebie
zapacze lub zrobi mu si smutno, masz wbi jeden gwd w pot. Rozumiesz?
- Tak, mistrzu - odpar ucze i odszed.
Nastpnego dnia ucze wbi osiemdziesit siedem gwodzi w pot. Kolejnego
szedziesit, potem pidziesit, szedziesit osiem, czterdzieci dziewi itd.
Po mniej wicej dwch tygodniach, ucze zauway, e atwiej jest nie mwi
przykrych rzeczy ni wbija gwodzie w pot. Bo przy tym wbijaniu motek si
obsuwa i trafia w palec, gwd si czasem wygina i trzeba go prostowa, drza-
zga z potu skaleczy lub przebije rk. Zacz wbija coraz mniej gwodzi, a
117
pewnego dnia przyszed do mistrza i powiedzia:
- Mistrzu od kilku dni nie wbiem adnego gwodzia w pot. Co mam robi?
- Dobrze - odpar mistrz. - Jeeli bdzie taki dzie, w ktrym nie zrobisz
lub nie powiesz nikomu niczego zego, nikt przez ciebie nie zapacze i nie bdzie
ci zorzeczy, bdziesz mia prawo wyj jeden gwd z potu!
Mijay dni, miesice, lata. Ucze mozolnie wyjmowa codziennie po jednym
gwodziu z potu. A w kocu, niemody ju, przyszed do starego mistrza i
powiedzia:
- Dzisiaj wyjem ostatni gwd z potu. Co mam robi?
Mistrz wsta, wyszed na rodek placu i spojrza na pot.
- Rzeczywicie - powiedzia - wyje wszystkie gwodzie, ale popatrz na
ten pot. Spjrz na te dziury. Pot wyglda zupenie inaczej ni wtedy, gdy zacz-
e wbija gwodzie.
- Widzisz, gdy powiesz komu lub zrobisz co zego albo pokcisz si z
nim, wtedy wbijasz gwd w jego serce. Potem mwisz przepraszam i... -
mistrz zawiesi glos - wyjmujesz ten gwd z jego serca. Ale rana pozostaje.
Serce czowieka, by moe twojego przyjaciela, kogo, kogo kochasz, bdzie
wygldao jak ten pot, pene ran i okalecze. Moesz wiele razy mwi prze-
praszam, a rana pozostanie. Sowo zadaje takie same rany jak n - mistrz za-
myli si - a nawet gbsze i trudniej si gojce.
- Twoi najblisi, ci ktrych kochasz, twoi przyjaciele s bezcennymi klej-
notami. To oni sprawiaj, e si umiechasz. W trudnych chwilach dodaj ci
otuchy. S gotowi ci pomaga i ci wysucha, wspiera ci, kiedy tego potrze-
bujesz. Otwieraj przed tob swoje serca, a Ty co robisz?
- Dlatego pamitaj, aby nigdy nie wbija gwodzi w pot.

Jeste moim przyjacielem, to dla mnie zaszczyt. Jeste dla mnie


bardzo wany. Jeeli moesz, wybacz mi dziury, ktre zostawiem w
Twoim pocie.

118
50. Doskonay li

Do mistrza Yang Wei Chien przyszed z pretensjami niezadowolony ucze.


Jego zdaniem, mistrz mao rygorystycznie przestrzega regu medytacji. Owszem,
naucza, podaje zasady, ale jest zbyt liberalny w ich egzekwowaniu. Nie zdefi-
niowa pojcia doskonaoci, nie uywa kija i nie strofuje za bdy. Innym moe
to odpowiada, ale jemu to nie wystarcza. On chce zosta doskonay i owiecony
- i to szybko. Potrzebuje intensywniejszej nauki. A wanie rozpoczynaa si
jesie.
Mistrz ze zrozumieniem kiwn gow i powiedzia, e, oczywicie, przyjmu-
je jego uwagi i bdzie go intensywniej prowadzi do doskonaoci. Poprosi jed-
nak ucznia, aby poszed najpierw do lasu i przynis jeden doskonay li.
Legenda gosi, e ucze nie wrci do dzisiaj - przez cay czas szuka.

51. Kije joo

Uczniowie zapytali mistrza Jang Wej Chiena, czym jest szczcie. Mistrz za-
cz opowiada o wielu drogach, po ktrych powinien porusza si czowiek
szczcia i sukcesu. Mwi o spokoju wewntrznym, o bogactwie material-
nym, zwizkach uczuciowych, zdrowiu, rodzinie, subie dla innych, rozwoju
osobistym, yciowej pasji, przyjacioach - czyli o tao.
Gdy Mistrz skoczy, midzy uczniami rozpocza si zaarta dyskusja, ktra
cieka jest najwaniejsza, ktra najszybciej doprowadzi do szczcia. Byli zwo-
lennicy pominicia jakiej, ich zdaniem, mniej wanej. Inni proponowali trzy,
cztery. Jeden ucze wygosi odwan tez, e mistrz jest w bdzie, e nie wol-
no si rozprasza, trzeba by konsekwentnym i i po jednej jasno wytyczonej
drodze.
Mistrz przysuchiwa si dyskusji i jednoczenie zbiera kije wok siebie.
Gdy zebra siedem, zwiza je sznurem i poda uczniowi.
119
- Zam - rozkaza.
Ucze zacz si nata, wysila, ale nie przynioso to rezultatu.
- To nie jest moliwe - powiedzia.
- We kogo do pomocy - rozkaza Mistrz.
Podbieg drugi ucze i razem zaczli prbowa. Bez rezultatu.
- Wecie sobie jeszcze kogo do pomocy - rozkaza Mistrz.
Ale i tym razem wizka opara si sile uczniw. W kocu wszyscy uczniowie
mocowali si z wizk kijw, ale pozostaa niewzruszona. Wtedy Mistrz odsun
uczniw, wzi wizk i rozwiza. Potem zama kady kij po kolei, pojedynczo.
Uczniowie protestowali: - To potrafi nawet mae dziecko!
- Czowiek, ktry zrozumie, czym jest szczcie, bdzie jak ta wizka ki-
jw. Nic go nie zamie. Jeeli tego nie pojmie, pokona go najdrobniejszy pro-
blem.

52. Tygrys i jego nauczyciel

Bajk t czsto opowiadaj starzy mistrzowie.

Dawno, dawno temu w pieczarze w gbi grskich ostpw y tygrys. By


bardzo duy i silny, ale i bardzo niezdarny, przez co trudno byo mu polowa i
zdobywa co do zjedzenia. Pewnego dnia, gdy wyszed ze swej pieczary w
poszukiwaniu zdobyczy, zobaczy pdzcego po zboczu kota. Szybkie jak by-
skawica, zrczne ruchy kota zachwyciy go i wywoay zazdro: Jakby to byo
dobrze, gdybym by rwnie zwinny jak kot - pomyla. Poszed do kota i rzek
proszco:
- Szanowny kocie, czy mgby nauczy mnie, jak wdrapywa si na gr
rwnie gadko, jak ty to robisz? Jak zwinnie przeskakiwa rozpadliny? Jak po-
lowa?
Kot, wiedzc, e tygrysy maj ze serca, obawia si, e gdy nauczy go
wszystkiego, co umie, jego ycie znajdzie si w niebezpieczestwie. Potrzsn
wic gow i rzek:
- Lepiej nie bd tego robi, bo skd mam wiedzie, czy pniej nie uy-
jesz tego wszystkiego, czego ci naucz, przeciwko mnie?
120
- Ale w adnym wypadku - tygrys przymila si do kota i bi mu pokony.
- Jak moesz tak myle, wielce szanowny mistrzu kocie! Jestem zwierzciem
honoru. Jeeli nauczysz mnie twoich sztuczek, to nigdy, przenigdy nie zawiod
twego zaufania. A pniej, gdy ktokolwiek zechce ci grozi, zmiot go na mia-
zg. Gdy bdziesz stary, bd polowa dla nas obu. Jake mgbym zawie tak
wspaniaego nauczyciela!
Ujty i mile podechtany sodkimi jak mid swkami, kot zacz yczliwiej
spoglda na tygrysa. Rzek w kocu:
- Dobrze, jeli przyrzekniesz i pewien jeste, e nie bdziesz niewdziczny,
naucz ci wszystkiego, co umiem.
Tygrys by w sidmym niebie, uklkn przed kotem i podnoszc ap rzek
uroczycie: - W przyszoci, kiedy opanuj ju wszystkie techniki wspinania si
po grach i apania zwierzt, nigdy nie zapomn o tobie, mj wielki mistrzu
kocie. Obym wpad w najgbsz puapk i zosta zmiadony przez lawiny na
mier, jeli bd niemiy dla ciebie.
Przez pewien czas tygrys rzeczywicie dotrzymywa sowa i odnosi si do
kota tak, jak naley odnosi si do nauczyciela. A kot kadego dnia dawa z
siebie wszystko, by ksztaci swojego ucznia. Szybko nauczy go wszystkich
swoich sztuczek i sekretw - poza jednym. Tygrys by bardzo zadowolony z
siebie i rwnie zadowolony ze swojego nauczyciela kota.
Jednak pewnego dnia, kiedy przyszed na kolejn lekcj i popatrzy na tuste-
go kota, linka pocieka mu do pyska. C to byby za wspaniay ksek! -
pomyla.
Kot zauway jego spojrzenie i coraz bardziej zacz zdawa sobie spraw z
jego prawdziwych intencji. Postanowi da mu nauczk.
- Nie potrzebujesz ju dalszych lekcji. Wszystkiego ci nauczyem - po-
wiedzia.
Tygrys pomyla, e teraz przyszed jego czas i za chwil schrupie tustego,
maego kota. A najwaniejsze, e teraz on zostanie mistrzem. Dla pewnoci
jednak zapyta: - Czy jeste pewny, wielce szanowny nauczycielu kocie, e na-
uczye mnie ju wszystkiego?
- Tak, absolutnie wszystkiego - zapewni kot.
W tym momencie tygrys obmyla plan poarcia kota i oczy mu si zaiskrzy-
y.
- Nauczycielu mj - rzek - a c tam jest na drzewie?
Kiedy kot odwrci gow, aby spojrze, tygrys z wysunitymi pazurami i
szeroko otwarta paszcz rzuci si na niego. Jednak kot szybko i zwinnie skoczy
na drzewo. Siad na gazi i rzek z oburzeniem: - Ty, niewdziczne stworzenie!
121
Twoje sowa nic nie znacz. Dobrze, e byem na tyle sprytny i nie nauczyem
ci wspinania si na drzewo. Inaczej bybym ju zjedzony.
Tygrys straszliwie si rozoci, ale nie umia wspi si na drzewo. Prbo-
wa je podgry, ale wszelkie wysiki nie daway rezultatu. Kot od czasu do
czasu skaka po gaziach, by drani tygrysa. Przysiada, my si, a w kocu
przeskoczy na inne drzewo, potem jeszcze inne i znik.
Wszystkie pode plany tygrysa spezy na niczym, a jedyne, co mg zrobi,
to wrci w gry.

Od tego czasu panuje zwyczaj, e najtajniejszy sekret swojej sztuki


mistrz przekazuje uczniowi dopiero na ou mierci.

53. Profesor i filianka herbaty

Pewien synny i niezwykle mdry profesor matematyki (legenda mwi, e z


Niemiec) postanowi studiowa I ching. Sysza o kodzie binarnym, zawartym w
liniach heksagramw, o wzorach skrconego mnoenia w tajemniczy sposb
sprowadzonych do postaci trygramw i o uniwersalnej teorii wszechwiata,
zakltej w ukadzie I chingu. Kupi wszystkie dostpne na rynku ksiki na ten
temat, przejrza artykuy z pism fachowych, postara si o odygi krwawnika i
chiskie monety - zadawa pytania, rzuca, analizowa i nic z tego nie rozumia.
Znajomy filozof zauway, e bez poznania chiskiej filozofii matematyk nie
zrobi kroku do przodu. Poradzi mu zatem odpowiednie ksiki, aby zdoby
niezbdne podstawy, studiujc i analizujc prdy filozoficzne okresu, w ktrym
powstawa I ching. Profesor zacz rzetelnie studiowa - i po paru latach doszed
do wniosku, e nic z tego nie rozumie.
Za namow innego znajomego profesora, wybitnego etnologa, zacz grun-
townie analizowa kultur i uwarunkowania spoeczne, ktre towarzyszyy po-
wstaniu Ksigi przemian. I jeszcze bardziej si w tym wszystkim zagubi.
Wybitny jzykoznawca-sinolog poradzi mu, aby pozna przynajmniej pod-
stawy jzyka chiskiego, co umoliwi mu signicie do oryginalnych tekstw.
Poznawa, studiowa - i dalej nic z tego nie rozumia. W kocu doszed do wniosku,
e powinien pojecha do Chin i zbada spraw u rda. Zdoby adres wybitnego
122
specjalisty, mistrza / chingu, i pojecha.
Mistrz okaza si miym i sympatycznym czowiekiem w mocno za-
awansowanym wieku. Serdecznie przyj wybitnego myliciela z zachodniego
wiata i zamieni si w such. Profesor opowiada podekscytowany, co prze-
czyta, co pozna, co studiowa - a mistrz spokojnie kiwa gow. Profesor mwi
o chci poznania, zgbienia, zrozumienia i o swoich latach poraek - bo nic w
dalszym cigu z tego nie rozumia - a mistrz ze zrozumieniem przytakiwa i
zachca do zwierze. W kocu profesor zacz dzieli si swoimi wtpliwo-
ciami, zadawa merytoryczne, gboko przemylane pytania. Przygotowywa
si do ich zadania przez wiele lat i teraz oczekiwa odpowiedzi. yczliwe uwagi
mistrza i jego zainteresowanie omieliy go tak bardzo, e w kocu zdecydowa
si przedstawi wasne rozumienie i wasn interpretacj / chingu...
... a bya wanie pora parzenia herbaty. Mistrz zapyta, troch z znienacka,
czy profesor by si nie napi herbaty - to wybio go z transu przedstawiania wa-
snej koncepcji i na chwil zamilk.
Obserwowa, jak mistrz wsypuje herbat do czajniczka, wlewa wrztek,
przykrywa i stawia ponownie na ogniu, przygotowuje ma tac, filianki. Ob-
serwowa jego wolne, do koca przemylane i precyzyjne ruchy. Poczu przy-
jemn wo jaminu, rozchodzc si w caym pomieszczeniu. Nabra ogromnej
ochoty na filiank herbaty.
Na maym stoliczku mistrz postawi tac z filiankami. Profesor ze zdziwie-
niem stwierdzi jednak, e jego filianka jest ju niemal cakiem wypeniona
zimn, star herbat, a filianka mistrza jest pusta. Mistrz uj w donie czajni-
czek i najpierw zapeni swoj filiank, potem za bardzo spokojnie, z umie-
chem zacz wlewa aromatyczny, gorcy napj do filianki profesora. Herbata
szybko wypenia, prawie pen ju, filiank i zacza wylewa si na tac.
Mistrz wlewa herbat, jakby nie zauwaa tworzcej si coraz wikszej kauy.
W pierwszym odruchu profesor chcia interweniowa i zwrci mistrzowi
uwag, ale patrzc na rozgrywajc si przed jego oczami scen, zacz powoli
rozumie jej sens.

Nie mona napeni umysu czym nowym, jeeli nie oprni si go z


dawnych nawykw i przyzwyczaje.

123
54. Peny dzban

Pewnego dnia po wiczeniach mistrz jak zwykle odpowiada na pytania i


wtpliwoci uczniw. Tego dnia byo ich sporo, bo wczoraj wszyscy wrcili z
miasta, gdzie spotkali si na corocznych zawodach z uczniami z innych szk.
Spotkanie obfitowao w rne porwnania i oceny. Uczniowie mieli troch pre-
tensji do swego mistrza, e nie uczy ich szczegw i sekretw walki, a zwraca
uwag na medytacj, umys, kondycj, wewntrzny spokj i panowanie nad
emocjami. W innych szkoach jest inaczej. Od razu ucz tam kopni, chwytw,
ciosw.
Mistrz sucha i wcale nie wyglda na zaskoczonego. W pewnej chwili
zwrci si do jednego ucznia i powiedzia:
- We ten dzban i napenij go kamieniami. - Ucze powrzuca do dzbana
kamienie. Wybiera jak najwiksze, aby szybko wykona polecone zadanie.
- Gotowe - powiedzia.
Mistrz spojrza na napeniony kamieniami dzban i zwrci si do wszystkich
uczniw:
- Czy dzban jest peny?
- Peny - odpowiedzieli prawie chrem.
- Na pewno peny? - jeszcze raz zapyta mistrz.
- Tak, jest peny, nie zmieci si ju aden kamie.
Wtedy mistrz zacz wsypywa do dzbana wir. Zmiecio si go kilkanacie
garci. Uczniowie patrzyli oniemiali, a mistrz zapyta: - A teraz jest peny?
- No, tak, fantastyczny przykad, mistrzu. Ale nas przechytrzye - ze mie-
chem odparli uczniowie. - Dopiero teraz jest peny.
Wwczas mistrz zacz wsypywa drobniutki piasek. I znowu wsypa kilka-
nacie garci. Tym razem si nie mia ju aden z uczniw.
- Teraz jest peny - odparli.
Wtedy mistrz zacz wlewa do dzbana wod i wla kilkanacie miarek.
Uczniowie patrzyli w milczeniu.
- A czy teraz jest peny? - spyta znowu Mistrz.
- Tak, teraz ju na pewno jest peny - odparli zdecydowanie.
124
A mistrz zacz powoli wsypywa sl i znowu wsypa kilkanacie garci...
- Jeeli rozpoczniecie napenianie dzbana od drobnych kamieni, wiru czy
soli, nie bdzie tam miejsca na due kamienie.

Jeeli zaczniesz napenia gow szczegami i drobiazgami, nie


bdzie w niej miejsca na sprawy naprawd wane.

55. Taki sam jak ja

Pewnego dnia uczniowie zauwayli, e mistrz jest wyjtkowo skupiony. Z


ogromn uwag przyglda si im, jak wicz, medytuj, wykonuj codzienne
obowizki. Po kilku dniach przy wieczornym posiku jeden z uczniw odway
si zapyta:
- Mistrzu, od paru dni tak nam si przygldasz, jak gdyby czego szuka.
- Tak, szukam kogo, kto byby taki sam jak ja - odpar mistrz.
- Kogo podobnego do ciebie? - upewnia si ucze, a na sali zrobio si
zupenie cicho.
- Tak.
- A po co?
- Bo jestem ju stary i chciabym mie nastpc, ktremu przeka
wszystkie swoje sekretne chwyty, uniki i uderzenia.
Mistrz by redniego wzrostu, ysy, z zarysowanym brzuszkiem, mia bardzo
pogodny nastrj i chodzi zawsze w lekko znoszonym ubraniu oraz starannie
wyczyszczonych butach.
Nastpnego dnia, na porannej medytacji wszyscy uczniowie mieli ogolone
gowy, a mistrz, przygldajc si im, mamrota pod nosem: Kogo podobnego
do mnie.
Podczas poudniowych wicze ci wysi lekko kucali, a nisi wspinali si na
palce. Mistrz mamrota za: Kogo takiego jak ja.
Ci chudsi lekko przytyli, a ci z nadwag rozpoczli intensywne odchudzanie.
Mistrz szuka dalej.
Wszyscy byli w niego wpatrzeni. Gdy on ruszy rk w lewo, wszyscy w le-
wo, gdy w prawo - w prawo. Gdy mistrz by wesoy, wszyscy si umiechali.
Gdy by powany, wszyscy marszczyli czoa. Ale mistrz by dalej niezadowolo-
ny.
125
Po pewnym czasie wszyscy uczniowie wygldali jak klony mistrza.
Wszystkie techniki - kopnicia, pady, pchnicia, uderzenia - byy wykonywane
przez uczniw idealnie tak jak demonstrowa to ich nauczyciel, ale on by dalej
niezadowolony i poszukiwa kogo podobnego do siebie.
Uczniowie byli coraz bardziej li, podenerwowani i zdezorientowani. Kady
z nich w duchu powtarza: Przecie jestem dokadnie taki sam jak on i robi
wszystko tak samo jak on.
A kiedy w szkole zjawi si nowy ucze - wysoki i chudy jak tyka, z du-
gimi wosami; chodzi w krtkich spodniach i boso. Gdy mistrz ruszy si w
lewo, to on w prawo, gdy mistrz w gr, to on w d. Wszyscy uczniowie patrzy-
li na niego z dezaprobat, a mistrz by coraz bardziej zadowolony.
- Nareszcie kto podobny do mnie - mrucza, przygldajc si nowemu
uczniowi.
- Jak to? - protestowali pozostali - przecie on jest zupenie inny!
- Nie, jest dokadnie taki jak ja... Nikogo nie naladuje.

56. Mistrz i dzwon

Nowy ucze nie mg odnale si w klasztorze. Wielu rzeczy nie rozumia,


o wielu mia inne zdanie. Mistrz za mao pokazywa, za mao tumaczy, za mao
przejmowa si postpami uczniw. W kocu zupenie zrezygnowany przyszed
do niego i dzielc si swoimi odczuciami, zapyta:
- Co mam robi? Jak si przygotowywa? Jak oceni, czy dobrze wybraem ?
- Nie bj si zadawa pyta - powiedzia mistrz do ucznia. - Nie bj si
atakowa autorytet.
- Ale jak mam nauczy si zadawa pytania?
- Pytaj o wszystko i tak dugo, dopki nie otrzymasz odpowiedzi, ktra ci
zadowoli. Pytaj miao i nie ustawaj. Widzisz, prawdziwy mistrz jest jak dzwon.
Jeeli lekko zakoyszesz, usyszysz tylko delikatne wibracje. Ale jeeli poru-
szysz go mocno, uderzysz silnie, to usyszysz mocny donony dwik, ktry
przeniknie ci do gbi. Bywa wtedy, e jeszcze po znacznym upywie czasu ten
dwik dzwoni ci w uszach. I to jest nauka.
126
Bywa te, e dzwon nie ma serca. Jest wielki, rozdty i wyglda tak, e zaraz
wyda wspaniay dwik. Ale kto zabra mu serce, zabra mu dusz; albo nigdy
tego serca nie mia. Moesz poruszy, uderzy, ale odpowiedzi bdzie zawsze
niewyrany szmer obracajcych si k zawieszenia, zgrzyt oysk, ale nie
dwik, ktry ci poruszy.
Zawsze szukaj dzwonu.

57. Najlepszy nauczyciel

Na corocznych zawodach wszystkich szkl walki uczniowie zawsze si spo-


tykali i, rozmawiajc o swoich mistrzach, starali si ustali, ktry jest najlepszy,
wybra tego, ktrego uczniowie obdarzaj najwikszym szacunkiem. Towarzy-
szyy tym opowieciom przechwaki, ktnie i swoiste licytacje osigni i umie-
jtnoci nauczycieli. Nazwiska pokonanych przeciwnikw, listy nieprawdo-
podobnych sukcesw, opisy oryginalnych technik i metod walki. A kiedy
wszystkie fizyczne, umysowe i duchowe cechy oraz zdolnoci zostay wymie-
nione, ocenione i przeanalizowane w aspekcie ludzkim - wtedy sigano po
cuda i sprawy ponadludzkie.
- Mj mistrz potrafi czyni cuda - mwi jeden z uczniw. - W rozwoju du-
chowym zaszed tak daleko, e bylimy wiadkami, jak w stanie medytacji szed
po tafli jeziora. Bylimy pod ogromnym wraeniem i dlatego jest przez nas sza-
nowany.
- Nasz mistrz te czyni rzeczy niemoliwe do wykonania przez innych -
powiedzia ucze z innej szkoy. - W stanie medytacji potrafi unie si w po-
wietrze lub sta si tak cikim, e dwudziestu ludzi nie moe go unie. Jeste-
my dla niego peni podziwu, wzbudza nasz szacunek i zachwyt.
- Najwiksz zalet naszego mistrza - powiedzia trzeci - jest cud, ktry
sprawia, e nie musi czyni cudw, aby si przekona, e jest mdrym czowie-
kiem. Nie musi niczego udowadnia i zawsze nam powtarza, e najlepszym
wizerunkiem mistrza s jego wspaniali uczniowie. Dlatego jest przez nas bardzo
szanowany.

127
58. Garncarz

Do mistrza przyszed zupenie zaamany i sfrustrowany mody garncarz. -


Mistrzu - powiedzia - ycie jest dla mnie bardzo cikie. Bez przerwy mam
jakie problemy, trudnoci. Nie daj sobie rady. Jak ju zdobd dobr glin i
wymieszam, to przy formowaniu garnka lub misy co druga si niszczy. Jak ju te
uformowane wypalam, to co druga pka. Jak zaczynam je malowa, to tylko na
co drugiej wychodzi dobry wzr. Jak pokrywam glazur i ponownie wypalam,
na co drugiej pka szkliwo. Jak potem aduj na mua i objedam wioski od
chaty do chaty, aby sprzeda naczynia, zawsze poowa mi si rozbija i uszkadza.
Jestem coraz bardziej zdenerwowany i roztrzsiony i przez to niszcz coraz wi-
cej naczy.
- Ale najgorsze jest to, e ludzie nie chc kupowa moich wyrobw. Musz
zapuka do wielu drzwi, aby sprzeda cho jeden garnek, cho jeden dzban. To
mnie denerwuje, jestem zy i nie potrafi zachci do kupna. Jestem zrozpaczony
i nie mam ju do tego siy. Tak bardzo chciabym by zamonym czowiekiem,
ale widz, e swoj prac tego nie osign.
- A ile kosztuje u ciebie garnek? - spyta mistrz
- Przecitnie dziesi drachm.
- Ile musisz zepsu garnkw, aby jeden nadawa si do sprzedania?
Po chwili zastanowienia garncarz rzek: - rednio dziesi.
- To ile jest wart jeden zepsuty, uszkodzony, rozbity garnek?
- Nic - odpar garncarz.
- Nieprawda. Jeden taki garnek wart jest jedn drachm! Jeeli le uformu-
jesz, le pomalujesz, pknie przy wypalaniu lub rozbije si przy przewoeniu, to
zarobie ju jedn drachm. Kady uszkodzony garnek przyblia ci do dobre-
go. Rozumiesz?
- Nie.
- Kada poraka przyblia ci do sukcesu - kontynuowa mistrz.
- Ale musz go jeszcze sprzeda, a ludzie nie chc kupowa.
- Ile razy syszysz odmow? Do ilu drzwi musisz zapuka, aby sprzeda
jeden garnek? - zapyta znowu Mistrz.
- Do wielu.
- Do ilu? Ile razy musisz usysze nie, aby raz usysza tak?
128
- Przynajmniej dziesi.
- To ile warte s dla ciebie jedne zamknite drzwi ? Ile zarabiasz przy jed-
nej odmowie?
- Jedn drachm - krzykn uradowany garncarz, bo w kocu zrozumia, o
co chodzi mistrzowi.
Od tego dnia garncarz sta si innym czowiekiem. Gdy zepsu dzban czy
garnek, myla: Zarobiem jedn drachm i spokojnie naprawia swj bd. Nie
denerwowa si, gdy co zbi lub uszkodzi - przecie zarobiem jedn
drachm. Gdy kto zamkn mu drzwi przed nosem, umiecha si serdecznie,
mwi dobre sowo i zapowiada, e przyjdzie jeszcze kiedy, a w duchu doda-
wa: Znowu zarobiem drachm.
Powoli ludzie polubili umiechnitego i miego garncarza. Kupowali u niego
coraz wicej garnkw, dzbanw i innych wyrobw. Byy one funkcjonalne,
adne, dobrej jakoci i starannie wykonane. Stopniowo garncarz zacz zarabia
coraz wicej. Kade zamknite drzwi lub odmowa miay dla niego warto dwu,
piciu, a potem dziesiciu drachm, bo sawa jego wyrobw staa si tak wielka,
e pojedynczy gospodarze oraz wielcy kupcy przyjedali do warsztatu i kupo-
wali wszystko na pniu.
Tak garncarz sta si zamonym czowiekiem.

59. Puszczanie latawca

Mistrzu, od kiedy opuciem ciebie i klasztor, nie jestem w stanie przezwy-


ciy trudnoci i kopotw - ali si ucze. - Wydaje mi si, e we wszystkim
mam pod gr. Wszystko przychodzi mi duo trudniej ni innym. Cay czas
pod wiatr, a ten wiatr na dodatek sypie mi piaskiem w oczy. Bez przerwy mam
kody pod nogami. Mwie nam, aby wyj na swoj drog ycia, ale ja bez
przerwy potykam si na niej. Wszystko sprzysiga si przeciwko mnie. Moe
powinienem wrci do klasztoru? Moe nie jestem gotowy?
- Jestem teraz bardzo zajty - odpar mistrz - i nie mam specjalnie czasu, aby
z tob rozmawia. Bardzo si spiesz, bo jest odpowiedni moment.
Mistrz by wyranie podekscytowany i krzta si w popiechu po izbie, zbie-
rajc jakie bambusowe patyki, rolujc zwoje papieru i zwijajc kbek sznurka.
129
- Odpowiedni moment na co? - spyta ucze.
- Na puszczanie latawca - z umiechem doda mistrz. - Wieje mocny wiatr.
Ucze by zaskoczony i rozczarowany. Jego mistrz idzie si beztrosko bawi,
puszcza latawce, gdy on prosi o pomoc! Co za bezsens i gupota, a w dodatku
lekceway mnie.
- Chod ze mn - powiedzia mistrz. - To bardzo mdre i pouczajce zaj-
cie - doda, jakby odczytujc myli ucznia, i da mu ogromny kbek sznurka do
niesienia. - Uwaaj, nie poplcz i nie wypu. - A sam wzi na plecy bambusy,
papier i jeszcze jakie elementy, ktre wydaway si uczniowi do niczego nie-
przydatne.
Ocigajc si, ucze ruszy za nim. Wyszli na wzniesienie. Mistrz rozrzuci
bambusowe patyki i zacz je starannie zwizywa wedug sobie tylko znanego
porzdku. Pewne czci wsun w otwory w papierze, co dowiza, co prze-
wiza. Ucze patrzy na to jak na czarn magi. Nie widzia celu ani sensu w
tym, co robi mistrz. Dla niego na ziemi cay czas leaa tylko kupa patykw i
papieru. Mistrz dowiza sznurek, cz rozwin i t bezadn kup ustawi
pod wiatr.
- Gotowe. Sta tu, mocno trzymaj i powoli rozwijaj kbek.
Wiatr, ktry rzeczywicie d tgo, unis mistern konstrukcj mistrza w
powietrze. Ucze trzyma sznurek i ca uwag skupi na tym, aby go nie wypu-
ci z rki, gdy wiatr szarpa gwatownie.
- Patrz w gr! - krzykn mistrz.
Ucze spojrza i zobaczy wspaniaego kolorowego, papierowego ptaka z
dugim ogonem, ktry majestatycznie szybowa na tle przepiknych szczytw
grskich. Widok by niesamowity.
- Zawsze patrz w gr, na szczyty. Ludzie nie potykaj si o gry, ale o
kretowiska - umiechn si ponownie. - Czasami co wydaje ci si bez sensu,
niepotrzebne, do niczego nieprzydatne. Nie widzisz w tym celu. Ale potem nagle
przyjd odpowiednie warunki i wszystko nabiera sensu. Rozumiesz?
Ucze zamyli si: A moe puszczanie latawca nie jest do koca takim gu-
pim zajciem?
Z zamylenia wyrwa go ostry gos mistrza:
- Dlaczego tak kurczowo trzymasz ten sznurek przy sobie? Dlaczego go
wizisz? Pozwl mu si rozwin. Rozwijaj!
Latawiec wzbija si wyej, wyej i wyej, w miar jak ucze rozwija sznu-
rek. Dopiero gdy by bardzo wysoko, prezentowa si w caej swojej krasie.
Ucze zrozumia sens tej czynnoci i ju by pewien, e puszczanie latawca
moe by rdem wielu interesujcych spostrzee.
130
- Podoba ci si? - spyta mistrz.
- Tak, co fantastycznego - szczerze odpowiedzia ucze, zapatrzony w
niebo.
- A wiesz, czemu latawce szybuj tak wysoko? Bo napotykaj silne prze-
ciwne wiatry!

Puszczanie latawca jest bardzo mdrym i pouczajcym zajciem.

60. Zbuntowani uczniowie

Uczniowie buntowali si, gdy Mistrz uczy ich uprawy ryu i prosa. - Nie je-
stemy wieniakami, aby uprawia rol - mwili midzy sob i uczyli si bardzo
niechtnie. Gdy mistrz uczy ich sztuki walki na miecze, nie widzieli w tym
sensu, mwic: - Jest dekret cesarski, zakazujcy noszenia mieczy. aden z nas
nie bdzie walczy mieczem, to niepotrzebny wysiek i strata czasu. Rbmy co
innego. Gdy Mistrz uczy ich postpowania na pustyni i radzenia sobie bez wo-
dy, miali si i artowali, bo przecie: - Jestemy w grach, gdzie strumienie s
pene wody, ronie bujna rolinno, a na drzewach jest peno dobrych owocw,
gaszcych pragnienie. Gdzie tu logika?
Wtedy Mistrz powiedzia do nich: - Wyobra sobie, e jeste podem w onie
matki. Jest ci tam dobrze i bezpiecznie. Masz wszystko, co potrzeba. Nagle ze
zdziwieniem stwierdzasz, e formuje ci si gowa i mzg. Po co? Tutaj ? Prze-
cie nie musz tu myle. Potem wyrastaj ci rce i nogi. Po co? To nie jest
logiczne. I tak jest mi ciasno, a teraz jeszcze to! Przecie nie bd tu biega! -
kopiesz z oburzenia. Formuje ci si ukad trawienny. Do czego? Przecie ody-
wiam si przez ppowin i jest wspaniale. Ksztatuj ci si puca. Tutaj, puca?
Przecie tu nie ma powietrza, to bez sensu. Ksztatuj ci si oczy. Na co ja mam
patrze?
- I nagle jedna chwila, jeden moment i wszystko si zmienia. Dugi tunel,
bysk wiata, nagy krzyk i... wszystko jest potrzebne. Wszystko ma sens i jest
na swoim miejscu.
Uczniowie spokojnie wrcili do zaj.

131
61. Zioowy napar mistrza

Pewien may klasztor w grach Tien Shan syn w caej okolicy ze wspania-
ych mieszanek i naparw zioowych, sporzdzanych przez mnichw. Leczyli
oni nimi okolicznych mieszkacw i przynosili ulg zwierztom gospodarskim.
Robili je wedug cile przestrzeganych receptur, ktre zna stary mistrz. Gdy
kogo z najuboszych wieniakw nie byo sta na zakup zi, mistrz dawa
zalecenia, gdzie ich szuka i jak samemu sporzdzi napar, a chory wykonywa
wszystko sam i te dochodzi do zdrowia. Modzi adepci sztuki zielarskiej
ksztacili si intensywnie i byli prawie tak biegli jak mistrz. On niczego nie
ukrywa i wyjawia przed nimi wszystkie sekrety. Jednak nikt nie by w stanie
mu dorwna w skutecznoci leczenia. Uczniowie przygldali si postpowaniu
mistrza, starali si znale klucz do jego powodzenia. Nieraz jednak szczerze ich
zdumiewa.
Pewnego dnia przyszed do klasztoru ubogi chop. Od wielu tygodni bardzo
bola go brzuch i mia wewntrzne krwawienia. By ju u kilku lekarzy, ale bez
rezultatu. Sysza o mistrzu i tylko w nim upatrywa ratunku. Po zbadaniu pa-
cjenta mistrz powiedzia: - Nazbieraj glicynii, spal korzenie, zalej gorc wod i
pij trzy razy dziennie.
Uczniowie, ktrzy to syszeli, krcili gowami ze zdziwieniem. Nigdy jeszcze
nie syszeli, aby naparem z palonego korzenia glicynii leczy wrzody odka.
Po kilku dniach wieniak wrci zupenie zdrowy, wychwala mistrza i przy-
nis w podzikowaniu kilka gwek czosnku.
Mia te inny problem. Jego najmodsza crka dostaa gorczki. Mistrz przy-
j z wdzicznoci czosnek i powiedzia: - Daj crce do wypicia napar z palo-
nego korzenia glicynii.
Uczniowie ze zdziwieniem suchali mistrza. Na drugi dzie gorczka ustaa.
Od tej pory wieniak by czstym gociem w klasztorze. Gdy chory by on
lub kto z jego rodziny albo gdy ktre ze zwierzt gospodarskich zranio si lub
dostao gorczki, zasiga z ogromn wiar rady mistrza. A ten po dugim roz-
waaniu i przemyleniu sprawy niezmiennie odpowiada: - Wypij (daj do wypi-
cia) napar z palonego korzenia glicynii.
132
Po czym chory, ranny, saby wraca do zdrowia.
Uczniowie przysuchiwali si, komentowali, umiechali si drwico. Ale sku-
teczno zioowego naparu mistrza bya zastanawiajca.
Pewnego dnia uciek ko wieniaka. Sprawa bya bardzo trudna i powana.
Bez konia rodzina nie bdzie w stanie uprawia ziemi. Groziy jej mniejsze zbio-
ry, ruina gospodarstwa i gd.
Wieniak jak zwykle przyszed po porad do mistrza. Sprawa dotyczya
przecie zwierzcia, tote nie widzia w tym nic niestosownego. Mistrz dugo
myla i co rozwaa, a potem rzek: - Wypij napar z palonego korzenia glicynii.
Uczniowie nie byli w stanie powstrzyma si od miechu, a niektrzy zaczli
powtpiewa w zdrowy rozsdek mistrza.
Jednak wieczorem wieniak przyszed... z koniem, by podzikowa mistrzo-
wi. Okazao si, e gdy otrzymawszy porad wrci do domu, zobaczy, e zapas
glicynii si skoczy. Wyruszy wic natychmiast do doliny nad rzek, gdzie
rosa ona w wielkiej obfitoci. Znalaz tam swojego konia, ktry spokojnie sku-
ba aromatyczne licie.

Wiara jest jak soce: potrafi rozwietli najwikszy mrok i zmieni


kolory wiata.

62. Prawdziwa warto

Przyszedem do ciebie, mistrzu, bo mam ogromny osobisty problem. Czuj


si tak mao dowartociowany, e wpadem w depresj i nic mi si nie chce ro-
bi. Wszyscy mn pomiataj. Cigle sysz, e do niczego si nie nadaj, e nic
mi dobrze nie wychodzi, e nic nie potrafi i jestem beznadziejny. Jak mam
postpowa, eby to zmieni? Co mam zrobi, eby ludzie mnie szanowali? -
uala si ucze - Mwie mi, e jestem zdolny i mdry, e bd kim, ale to
okazao si kamstwem.
Mistrz by czym wyranie zajty i nie patrzc na niego, powiedzia: - Daj mi
dzisiaj spokj, modziecze. Jestem bardzo zajty swoimi sprawami i nie mog
ci pomc. Najpierw musz da sobie rad z wasnym problemem.
- No, widzisz, ty te mnie ignorujesz - zauway ucze.
133
- Przyjd moe troch pniej... - zastanowi si mistrz i doda: - A moe
zechciaby mi pomc? Mgbym wtedy szybciej rozwiza swj problem i
zajbym si twoj spraw.
- Oczywicie, mistrzu - niepewnie powiedzia modzieniec, obawiajc si,
czy podoa zadaniu, a jednoczenie czujc ponownie odrzucenie z powodu odsu-
nicia jego potrzeb na pniej.
- Mam do spacenia dug. Do jutra musz odda jednego dukata - cign
dalej mistrz - a nie mam pienidzy. To jest mj problem.
- Ja te nie mam i ci nie poycz - wtrci szybko ucze.
- No c, trudno. Ale moesz mi pomc inaczej - powiedzia mdrzec.
Zdj przy tym piercie z maego palca lewej doni i poda go modziecowi,
mwic: - We konia ze stajni i pojed na targ. Sprzedaj ten piercie. Pamitaj
jednak, aby wytargowa za niego moliwie jak najwicej, i nie zgadzaj si na
cen poniej jednego dukata. Tyle mam odda. Jed i szybko wracaj z pienidz-
mi.
Modzieniec wzi piercie, wskoczy na konia i pojecha na targ. Sprawa
bya tak prosta, e dziwio go, i mistrz nie moe sobie z tym poradzi.
Na targu od razu zacz oferowa piercie przy pierwszym napotkanym
straganie. Handlarz patrzy i sucha z zainteresowaniem do momentu, gdy ucze
wymieni cen. Wtedy machn lekcewaco rk i odesa go dalej. Inni kupcy
reagowali podobnie. Kiedy tylko dowiadywali si, e chce za piercie dukata,
wybuchali miechem, a niektrzy odchodzili. Najwicej, ile modzieniec mg
uzyska, to dwadziecia pi miedziakw.
Pewien stary kupiec, zapewne z litoci, by na tyle miy, e podj si trudu
wyjanienia mu, i jeden dukat ma o wiele wiksz warto ni jego piercie.
Ale koczc swj wywd, te si umiecha. Kto inny, chcc mu pomc, zaofe-
rowa jednego srebrnika i worek ryu, jednak modzieniec, pamitajc pouczenia
mistrza, nie przyj oferowanej zapaty. W miar upywu czasu by coraz bar-
dziej zaamany. Zadanie wydao si nie do wykonania.
Zaproponowa kupno piercienia chyba ponad stu kupcom, ale na nic. Przy-
gnbiony i zupenie zaamany swoim niepowodzeniem wsiad na konia i odje-
cha. Duo by da za to, aby mc ofiarowa mistrzowi dukata i uwolni go od
jego zmartwienia. Wtedy mgby otrzyma rad i pomoc dla siebie. Podjecha
pod chat i wszed do rodka.
- Mistrzu - powiedzia - przykro mi bardzo, ale nie zdoaem uzyska za
piercie danej przez ciebie sumy. Odwiedziem prawie stu handlarzy i kup-
cw. Najwicej, co mi oferowano, nie przekraczao wartoci dwch czy trzech
134
srebrnikw. Ale wiesz, co? Stopniowo traciem zapa i nie przekonywaem kup-
cw wystarczajco dobrze. Przecie to nie jest uczciwe i wrcz niemoralne. Jak
mona kogo oszukiwa i da tak duo? Mwi, e piercie wart jest wicej,
da za niego caego dukata, skoro wszyscy uwaaj inaczej?
- To, co powiedziae, jest bardzo mdre i bardzo wane, mody przyjacielu
- odpar mistrz, umiechajc si. - Rzeczywicie, powinnimy najpierw pozna
prawdziw warto piercienia. Wsid jeszcze raz na konia i pojed do starego
jubilera na kocu miasta. Nikt lepiej ni on nie wyceni piercienia. Powiedz, e
ja ci przysyam i e chc sprzeda ten piercie. Zapytaj go, ile jest wart i ile ci
moe zapaci. Ale nie zwaaj na jego propozycj kupna. Wr z powrotem z
piercieniem.
Modzieniec, bardzo niechtnie, wsiad z powrotem na konia i pojecha. Stary
jubiler starannie bada klejnot w wietle oliwnej lampy, patrzy na niego przez
lup, way piercie na wadze i co liczy na kartce papieru. Odoy lup i
powiedzia: - Modziecze, powiedz mistrzowi, e jeeli zaley mu na tym,
abym od razu kupi piercie, to nie mog da mu wicej jak siedemdziesit
osiem dukatw.
- Siedemdziesit osiem dukatw?! - wykrzykn modzieniec, nie mogc
opanowa zdziwienia.
Reakcj t jubiler chyba le odczyta, bo szybko doda:
- Tak, wiem, e to mao. Z czasem moglibymy znale dobrego kupca i
dosta za niego okoo dziewidziesiciu... stu - poprawi si - dukatw. No, ale
jeli to pilne, to dzisiaj tylko tyle.
Modzieniec by rozentuzjazmowany. Pdzi na eb na szyj do mistrza, aby
podzieli si z nim dobr nowin.
- Usid - powiedzia spokojnie mistrz, wysuchawszy go najpierw uwa-
nie i ponownie nasuwajc piercie na may palec lewej doni. Ty rwnie
jeste jak ten piercie.

Jeste skarbem, cennym klejnotem, jedynym w swoim rodzaju. Two-


j warto moe oszacowa tylko prawdziwy ekspert. Dlaczego wyma-
gasz odycia, aby tw prawdziw warto odkry obojtnie kto? Dlacze-
go budujesz wasn warto na podstawie opinii kogo, kto si na tym
nie zna? Pamitaj, zawsze szukaj eksperta.

135
63. Skrzyda su do latania

Kiedy mistrz powiedzia do swojego najzdolniejszego ucznia: - Masz talent.


Pamitaj, nie wszyscy rodzimy si ze skrzydami. Prawd jest, e nie masz obo-
wizku latania, ale myl, e szkoda by byo, aby ograniczy si wycznie do
chodzenia, dysponujc talentem, ktry dobry Bg ci da. wiat z gry wyglda
inaczej. Pikniej i prociej.
- Ale ja przecie nie umiem lata - odpowiedzia ucze.
- A podejmowae prby? Skd wiesz, e nie umiesz... - rzek mistrz.
Wszed z uczniem na gr i stan nad przepaci.
- Widzisz? To jest przestrze. Kiedy zdecydujesz si lata, przyjdziesz tutaj,
nabierzesz powietrza, skoczysz w przepa, rozoysz skrzyda i polecisz.
Ucze zwtpi: - A jak spadn?
- Moe spadniesz, ale nic ci si nie stanie, nie umrzesz. Moe bdziesz mia
par zadrani, par siniakw, moe co sobie zamiesz; ale to wszystko uod-
porni ci na kolejn prb - odpar mistrz.
Ucze wrci do dojo. Spotka si z innymi uczniami, ze swoimi przyjacimi
i kompanami. Opowiedzia, co mwi mistrz. Niektrzy z nieukrywan zazdro-
ci nie chcieli sucha.
Ci z najbardziej ograniczon zdolnoci mylenia, ktrzy z reguy mwi
najgoniej, odezwali si w te sowa: - Zgupiae? Po co? Mistrz oszala do
reszty... Do czego potrzebne ci latanie? Jeste dobry tu na ziemi. Nie wygupiaj
si! Zreszt, komu potrzebne jest dzisiaj latanie?
Najlepsi przyjaciele radzili mu tak: - A jeli to prawda i mistrz ma racj? Czy
to nie jest jednak zbyt niebezpieczne? Czemu nie zaczniesz stopniowo? Sprbuj
skoczy najpierw ze stou, potem moe z drabiny, potem wybierz jakie drzewo.
Ale... od razu ze szczytu w przepa? Zastanw si.
Rada ta wydaa si rozsdna. Ucze wszed wic na wierzchoek drzewa i
nabrawszy odwagi, skoczy. Rozwin skrzyda, ale nie zdy nimi nawet zama-
cha, gdy z caym impetem run na ziemi.
Z wielkim guzem na gowie natychmiast pobieg do mistrza.
136
- Oszukae mnie! Nie mog utrzyma si w powietrzu, a co dopiero lata.
Sprbowaem i zobacz, jak si uderzyem! Nie jestem taki jak ty. Moje skrzyda
s do ozdoby.
- Mj drogi - rzek mistrz - eby szybowa, trzeba mie swobod i szeroki
horyzont, trzeba najpierw stworzy sobie przestrze wolnego powietrza do roz-
oenia skrzyde. Potrzebujesz pewnej wysokoci, by wypeniy si wiatrem.
Aby lata, trzeba zacz bra na siebie ryzyko. Zobacz, wszyscy mamy to samo
niebo nad gow, ale jake rne horyzonty.
Ale nie musisz. Jeli nie chcesz, to moesz oczywicie zrezygnowa i zawsze
tylko chodzi... patrzc w gr i zazdroszczc innym. By moe tak jest lepiej.

64. Jak tutaj jest adnie

Przed chatk w grach siedzia mistrz, pali fajk i podziwia wspaniae wi-
doki: zbocza gr poronite lasami, doliny z polami uprawnymi, wijc si rze-
k, po ktrej pyny zaadowane towarami donki.
- Jak tutaj jest adnie! - zwrci si do ucznia, ktry biegnc gdzie w po-
piechu, przysiad te na chwil na aweczce.
- Aha, adnie - odpar ucze, a w myli doda: Wiocha zabita dechami, z
ktrej nie mona si wyrwa. Rozglda si przy tym dookoa, zainteresowany
rnymi drobiazgami i szczegami wok awki. - Bardzo adnie - doda jeszcze
popiesznie, tak troch na odczepnego i ju chcia gdzie biec, ale mistrz go
zatrzyma:
- Usid przez chwil w spokoju, zobaczysz, e tutaj naprawd jest
bardzo adnie.
Ucze usiad, ale krci si niespokojnie. Co tu moe by adnego? - myla.
- Niedostpna gra, mroczny las, podmoka dolina i brudna rzeka. Mistrz nic
nie mwi. To milczenie i bezczynno draniy go.
- Mistrzu? - odezwa si.
- Tak? - odpar mistrz, spokojnie wyjmujc fajk z ust.
- A co jest za t gr? - wskaza na horyzont.
- Sdz, e druga gra.
- A za ni?
- Myl, e rzeka i dolina.
137
Ucze przez chwil siedzia spokojnie, ale znowu zaczo go nosi.
- A tak samo adne jak te... te? - i znowu pokaza na gr na horyzoncie.
- Tak samo adne. Ale tutaj jest najadniej - odrzek spokojnie mistrz.
Po chwili milczenia ucze znowu zacz niespokojnie:
- A mog pj zobaczy?
- Moesz.
Ucze zerwa si wic z awki i polecia.
Wrci po kilku dniach i zasta mistrza, siedzcego w tym samym miejscu.
Przysiad na aweczce obok, bardzo z siebie zadowolony i podekscytowany
- Miae racj, mistrzu - zacz sprawozdanie z wycieczki - za t gr bya
gra, rzeka i dolina, i wioska. Bardzo adna okolica. - Mistrz nic nie odpowiada
i pali fajk. - Wyobra sobie, co mi si przytrafio... - Opowiada podekscyto-
wany, a mistrz spokojnie kiwa gow, zasuchany w jego opowie.
Na koniec ucze zapyta:
- Mistrzu, a za tamt drug gr i rzek, co jest?
- Myl, e nastpna gra, rzeka, dolina, wioska i miasto - odpar mistrz.
- A mog pj zobaczy?
- Moesz.
Ucze zerwa si i polecia. Wrci po kilku tygodniach. Mistrz siedzia tam,
gdzie poprzednio.
Ucze opowiada, co widzia i co go spotkao, i jak piknie tam byo, a potem
zakoczy tradycyjnym pytaniem: - Czy mog pj zobaczy co jest za tamtymi
grami?
Mijay tak tygodnie, miesice; mijay lata. Ucze widzia coraz wicej gr,
rzek, dolin, wiosek i miast. Zwiedzi cay wiat. By bogatszy w coraz to nowsze
dowiadczenia i przeycia. Pewnego dnia wrci z kolejnej wyprawy za gry.
Usiad spokojnie na aweczce obok mistrza, nic nie mwi i patrzy. I wtedy po
raz pierwszy zobaczy zbocza gr poronite lasami, doliny z poami uprawnymi,
wijc si rzek, po ktrej pyny zaadowane towarami donki.
Po dugiej chwili milczenia powiedzia:
- Jak tutaj jest adnie!
- Te tak uwaam - odrzek mistrz. - Tu jest najadniej na wiecie.

138
V

Bajki o pienidzach,
bogactwie i wadzy
65. Smok, ktry opanowa krlestwo

Jest to stara bajka wschodnia o wadzy, ktr mistrz czsto opo-


wiada, gdy pytano go, dlaczego nie zabiega o stanowiska, nigdzie nie
kandyduje. Dlaczego majc tak wspaniale pomysy, bdc tak uczci-
wym i mdrym czowiekiem, nie chce rzdzi i by przy wadzy?

Dawno, dawno temu byo sobie wspaniae i bogate krlestwo. Panowa tam
dobry krl i yli szczliwi poddani. Ale tak jak to bywa w bajce, nagle krle-
stwo opanowa straszny, ziejcy ogniem smok. Skd przyby, nie byo wiadomo.
W jaki sposb zaj wielki zamek na Smoczym Wzgrzu za bagnami, nikt nie
wiedzia. Smok by bardzo zy i zachowywa si tak jak bardzo ze smoki - poe-
ra dziewice, ograbia karawany, ogniem pali pola wieniakw, zabiera towary
kupcom, podnosi podatki i nakada srogie kontrybucje na wszystkich. Ludno
tego wspaniaego krlestwa cierpiaa strasznie.
Dobry krl, odsunity od wadzy i skazany na banicj, w ukryciu i penej
konspiracji prbowa pozby si gada. Czyni to w tradycyjny dla bajek sposb,
tzn. ogosi krlewskim dekretem, e ten, kto pokona besti, dostanie w nagrod
rk ksiniczki i p krlestwa. Przyjedali rni rycerze - wszyscy sawni, o
nieskazitelnej opinii i moralnoci, zaprawieni w pokonywaniu smokw. Wygl-
dali mniej lub bardziej gronie, dosiadali biaych i czarnych rumakw, jedni
przybywali dla sawy, inni zwabieni piknoci ksiniczki, jeszcze inni dla
czystego zysku i... przepadali bez wieci. Smok rozprawia si ze wszystkimi.
By coraz bardziej rozzoszczony i uciska nard coraz sromotniej. A ludzie
opowiadali, e bagna i lasy przed Smoczym Wzgrzem usane s trupami dziel-
nych rycerzy i lepiej omija te tereny z daleka.
Wie o straszliwym niepokonanym smoku roznosia si daleko poza granice
krlestwa. Nie wiadomo, czy z tego powodu, czy dlatego, e lata mijay i ksi-
niczka nie stanowia ju takiej atrakcji, a moe dlatego, e poowa prawie zupe-
nie zniszczonego krlestwa stawaa si raczej ciarem ni nagrod, zaintereso-
wanie walk ze smokiem wrd walecznego rycerstwa zupenie zmalao. Dobry
krl postanowi zatem zmieni taktyk.
141
Wrd zaufanych i sprzyjajcych mu poddanych zrobi zbirk pienidzy,
co dooy z wasnych zasobw, przezornie schowanych w bankach krajw
neutralnych, i wyznaczy nagrod za gow smoka. Zwabieni okrg sumk
rycerze znowu zaczli tumnie zjeda do krlestwa. Ich zapa troch sab, gdy
okazywao si, e nagroda bdzie wypacana w dwch ratach: poowa przed, a
poowa po dostarczeniu gowy, ale i tak najdzielniejsi i najszlachetniejsi wyru-
szali w stron Smoczego Wzgrza.
Napisaem wyruszali, czyli w liczbie mnogiej, bo smok sroy si coraz
bardziej i kolejni rycerze przepadali bez wieci - tym razem z poow nagrody
kady. Sytuacja wydawaa si kryzysowa i bez wyjcia. Bezradny krl zwoa w
akcie rozpaczy rad stanu, aby co wsplnie wymyli - jaki plan, program
naprawczy, strategi dla oswobodzenia kraju spod tyranii smoka.
Rada radzia przez tydzie. Przede wszystkim w peni zaaprobowaa post-
powanie krla i jednogonie przegosowaa wotum zaufania dla wadcy. Odno-
nie problemu smoka przewijao si wiele koncepcji postpowania. Przede
wszystkim dokadnie zdefiniowano problem i okrelono wszystkie jego parame-
try. Z tego podsumowania wynikao, e smok jest wyjtkowo grony, zy i
straszny. Dlatego do jego pokonania trzeba znale wyjtkowo walecznego,
dzielnego, o wyjtkowej, nieskazitelnej opinii i moralnoci rycerza. Rycerze,
ktrzy do tej pory prbowali zmaga si ze smokiem, byli po prostu nieodpo-
wiedni do rangi problemu. Na pewno proponowana kwota za gow smoka bya
zbyt niska - to sugerowao, e nie jest on do koca taki straszny i przycigao
pod Smocze Wzgrze drugi gatunek rycerstwa. Rezultaty mona, jak opowiadaj
okoliczni mieszkacy, oglda po lasach i na bagnach wokoo wzgrza.
Rada ustalia, e trzeba przede wszystkim znacznie podnie nagrod za go-
w smoka i zastanowi si, gdzie i jak znale odpowiedniego rycerza. Moe
rycerzowi naleao by te co, przyszociowo, zaproponowa: na przykad do-
ywotnie miejsce w radzie albo stanowisko ministra ds. smokw?
Krl rozpocz zbieranie gotwki, a czonkowie rady zajli si poszu-
kiwaniem rycerza. Po miesicach cikiej pracy krl dysponowa kwot kilka-
krotnie przewyszajc pierwotnie proponowan, a rada - list kilkunastu najwy-
bitniejszych rycerzy, specjalizujcych si w walkach ze smokami. Po burzliwej
debacie i tajnym gosowaniu wybrano w kocu najwybitniejszego rycerza i skie-
rowano do niego imienne zaproszenie. W dokumencie, podpisanym przez Do-
brego Krla i czonkw Rady, zwrcono uwag na cierpienia ludu, oraz nie-
mierteln saw, ktr niechybnie okryje si miaek. Nie ukrywano te dotych-
czasowych niepowodze, a take wymieniono wysoko nagrody. Wszyscy
142
czekali z niecierpliwoci na powrt posaca.
Jakie byo zdziwienie wszystkich, gdy zamiast posaca zjawi si sam ry-
cerz. Owiadczy, e wzruszy si do ez, czytajc fragmenty listu, ktre opisy-
way cierpienia mieszkacw krlestwa, a zo w nim wzbieraa, gdy zapozna-
wa si z okruciestwem smoka. Pomimo e mia w planach zabicie kilku in-
nych, pomniejszych i mniej okrutnych potworw, odoy tamte sprawy i przy-
by natychmiast. Prosi, aby zaraz wskaza mu drog na Smocze Wzgrze.
Krla i wszystkich czonkw rady uj skromnoci, otwartoci i bijc z
twarzy uczciwoci. Wyglda przy tym bardzo mnie i gronie, a jego wielki
miecz, to byo wida, nie raz posmakowa smoczej krwi. Na piknym rumaku, w
lnicej zbroi, z kopi i mieczem mg wzbudza zachwyt przyjaci i przerae-
nie smokw.
Nie pyta o gratyfikacj i nagrod. Gdy wrczano mu poow ustalonej sumy,
by wyranie zaenowany i zakopotany, mruczc co pod wsem: e po co, nie
trzeba a tyle, moe rozda potrzebujcym itd. O stanowiskach nie chcia sy-
sze, bo wadza go nie interesuje.
Zaopatrzony w stosown map i instrukcje, rycerz uda si w stron Smocze-
go Wzgrza, egnany z ogromnymi nadziejami przez krla i wielu mieszkacw.
Przejecha doliny, przeprawi si przez rzeki, lasy i pomniejsze wzniesienia.
Napotykana ludno ze wspczuciem patrzya na niego, opowiadajc o strasznej
bestii. Min urwiska i przepacie, przebrn przez gste lasy i mokrada - nig-
dzie nie byo smoka. Zblia si do Smoczego Wzgrza, na szczycie ktrego
pysznio si straszliwe zamczysko. Nastawi kopi i ostronie, gotowy w kadej
chwili odeprze atak, zbliy si do zamkowej fosy - nigdzie nie byo smoka.
Zwodzony most by opuszczony, a brama w warownych murach uchylona. Z
najwiksz ostronoci, wietrzc w tym jaki okrutny podstp, przeszed przez
most i zajrza na zamkowy dziedziniec - nigdzie nie byo smoka.
Poszuka wzrokiem wejcia do zamku. Znajdowao si po przeciwnej stronie
dziedzica. Ostronie zbada teren i najszybciej, jak potrafi, przemkn niczym
byskawica na drug stron dziedzica. Nikogo nie byo, nikogo nie zauway.
Uchyli wrota zamku. Ujrza wielkie kamienne schody, prowadzce w gr.
Zacz powoli si wspina. Na szczycie schodw zobaczy kolejne drzwi.
Ostronie rozwar je i znalaz si w wielkiej sali tronowej, i... wtedy go zobaczy.
Smok siedzia na tronie na kocu sali. Wyglda jak normalny smok. By zie-
lony, mia wielk paszcz i wyupiaste oczy, cae ciao pokryte usk. Wielkie
skrzyda dodaway mu grozy, a dugi ogon mia zawinity z tyu za tron.
143
W zielonych apach pomidzy dugimi pazurami trzyma... ksik i czyta.
Smok, podobnie jak rycerz, by wyranie zaskoczony.
Pierwszy otrzsn si rycerz i pamitajc dokadnie sekrety taktyki wo-
jennej, postanowi skorzysta z zaskoczenia. Doby miecza i skoczy przez sal
w kierunku smoka, skadajc si jednoczenie do straszliwego cicia. Gdy by w
poowie drogi, zauway, e smok otwiera paszcz. Spodziewa si strumienia
ognia i siarki - jak to w zwyczaju smokw walczcych z rycerzami. Opuci
przybic swojej wspaniaej zbroi w oczekiwaniu na ognisty podmuch, ale nic
takiego nie nastpio. Po prostu smok co do niego mwi. Ale poniewa mwi
w smoczym jzyku, rycerz i tak nie zrozumia. By zreszt bardzo blisko celu.
Nie marnowa czasu na zastanawianie. Machn mieczem i uci smokowi go-
w. Byo po wszystkim. Koniec.
Rycerz, majc si cay czas na bacznoci, podnis przybic, stalow rka-
wic otar pot z czoa i odetchn. Ju? Po wszystkim? By troch zdezoriento-
wany, e to wszystko w sumie tak atwo i gadko poszo. Po krtkiej chwili re-
fleksji postanowi wrci do swoich rycerskich obowizkw. Podszed do smo-
ka, uj gow za zielone wosy i ju, ju mia podej do okna, aby pokaza j
wiwatujcemu tumowi z okrzykiem: Oto gowa waszego ciemicy! - gdy
nagle jego wzrok pad na uchylone drzwi w rogu sali. Bia z nich dziwna ja-
sno. Trzymajc cay czas gow smoka w jednej rce, a miecz w drugiej, pod-
szed do drzwi. Uchyli je szerzej.
To, co zobaczy za drzwiami, wprawio go w zupene osupienie. By to skar-
biec wypeniony po brzegi niewyobraalnym bogactwem: pienidze, zoto w
sztabach, diamenty, biuteria, ozdoby, drogie kamienie, biae i czarne pery,
rzeby, dziea sztuki, misterna porcelana. Stan jak zamurowany. Odoy miecz
oraz gow smoka i wszed do rodka. Wydawao mu si, e ni. Szed midzy
skrzyniami wypenionymi zotymi dukatami, midzy kuframi penymi rubinw i
szmaragdw. Dotyka porcelany i drogich ubra. Nagle odwrci si, chcc
sprawdzi, czy go kto nie ledzi i nie obserwuje. W skarbcu nie byo nikogo.
Wyszed z powrotem do sali tronowej. Tam te cisza i pustka. By sam. Wr-
ci do skarbca. Podszed do skrzyni z dukatami i zacz napenia kieszenie zo-
tem. Zgarn do torby gar pere i rubinw, sign po gruby zoty acuch, aby
powiesi go sobie na szyi, i wtedy nagle spostrzeg, e... jego donie staj si
dziwnie szponowate, rce pokrywaj si grub zielon usk. Twarz niepropor-
cjonalnie si wydua. Cae ciao dziwnie si wykrca i przeistacza. Wwczas
te zacz rozumie, co mwi do niego smok w sali tronowej: Gdy ju bdzie
po wszystkim, to nie bierz tego. Pod adnym pozorem nie bierz!
144
66. Gadajce drzwi

W bardzo bogatym i mdrze rzdzonym krlestwie y sobie bardzo bogaty i


mdry krl. Jego mdro polegaa na tym, e mia mdrych doradcw i urzd-
nikw, ktrym dawa szerokie uprawnienia i powierza rne samodzielne zada-
nia. Nie wtrca si w wiele spraw i wszyscy byli zadowoleni. Posun si nawet
do tego, e kanclerzowi i kilku godnym najwyszego zaufania ministrom, nie
zwaajc na protesty krlewskiego skarbnika, powierzy klucze do skarbca (co
warto zaznaczy, mia bardzo duy i dobrze strzeony skarbiec). Krl ufa im
bezgranicznie, dajc penomocnictwa do swobodnego dysponowania dobrami -
oczywicie na potrzeby krlestwa.
Caociow piecz nad skarbcem sprawowa krlewski skarbnik, ktry by
wieloletnim wiernym sug krla, czowiekiem o nieposzlakowanej uczciwoci i
opinii. Pewnego dnia poinformowa monarch, e comiesiczna inwentaryzacja
wykazaa brak kilkunastu sztuk zota. Krl w pierwszej chwili zarzdzi powtr-
ne przeliczenie zota i wszystko zoy na karb pomyki. Tych kilkanacie sztuk
stanowio zreszt minimalny uamek promila bogactwa znajdujcego si w
skarbcu.
Powtrne przeliczenie wykazao jednak, bez cienia wtpliwoci, brak zota.
Krl, nie chcc na nikogo rzuca pochopnych podejrze, ca spraw postanowi
zatuszowa i nie nagania, a skarbnikowi poleci piln obserwacj skarbca.
Min spokojny miesic i nie zaobserwowano niczego dziwnego. Do skarbca
wchodziy tylko uprawnione osoby oraz wpisyway, co wnosz i wynosz, w
stosownej ksidze. Gdy jednak przysza kolejna inwentaryzacja, zabrako na-
stpnych kilkunastu sztuk zota. Nie byo wtpliwoci - w najbliszym otoczeniu
krla, w gronie najbardziej zaufanych jest zodziej, ktry potajemnie zakrada si
do skarbca.
Krl by w nie lada kopocie. ledztwo policji krlewskiej nie wchodzio w
gr ze wzgldu na pozycj podejrzanych i rozgos, jaki nadaoby ono sprawie.
Jak zatem wykry zodzieja, nie rzucajc przy tym podejrze na uczciwych lu-
dzi? Co z zaufaniem, ktrym ich obdarzy? Nie moe teraz wszystkim odebra
kluczy.
Po wielu dniach przemyle i konsultacji ze skarbnikiem, ktry jako jedyny
wiedzia, co wydarzyo si w krlewskim skarbcu, krl zdecydowa si wezwa
145
do siebie wszystkie osoby posiadajce klucze do skarbca. Najtaktowniej jak
potrafi, poinformowa o obserwacjach skarbnika, a jego samego poprosi o do-
kadne zreferowanie sprawy. Na sali zapanowao wite oburzenie.
- To znaczy, e kto z nas kradnie? - krzycza kanclerz. - Podejrzenie pada
teraz na kadego nas, to oburzajce!
Podobnie zachowywali si pozostali ministrowie. Wszyscy byli zbul-
wersowani sytuacj i posdzeniami. W zdenerwowaniu i silnym afekcie mini-
strowie zaczli zwraca klucze, rzucajc je na st i podajc si przy tym do
dymisji. Atmosfera bya niezwykle napita. Krl nie dosy, e zosta okradziony,
to jeszcze traci znakomitych ministrw i przyjaci, a zyskiwa wrogw. Pomi-
mo e nie bya to jego wina, chcia jako zaagodzi ca spraw i wysnu przy-
puszczenie, e by moe kto obcy dorobi klucze do skarbca. Moe skorzysta z
okazji, nieuwagi i jest w posiadaniu dodatkowych kluczy?
Takie postawienie sprawy spodobao si wszystkim zebranym i rozpoczto
dyskusj na ten temat. Przypominano sobie rne sytuacje, zdarzenia, dziwne
zachowania giermkw, paziw, suby. To byo jedyne rozsdne wytumaczenie
i, co najwaniejsze, nie rzucao podejrze na dostojnych zebranych. Krl zarz-
dzi natychmiastow wymian drzwi i zamkw, a wrczajc nowy pk kluczy
kademu ze swoich ministrw, przykaza szczegln o nie trosk.
Po miesicu w skarbcu znowu byo jednak mniej o kilkanacie sztuk zota...
Problem wydawa si nie do rozwizania. Krl, zupenie zrezygnowany, zwrci
si po pomoc do swojego nadwornego maga, astrologa i alchemika. Ten, wysu-
chawszy wadcy, powiedzia:
- Powiniene, krlu, zamontowa w skarbcu gadajce drzwi, ktre po-
wiedz, kto jest zodziejem. Jeszcze raz wymie drzwi i klucze i popro mnie na
spotkanie z ministrami.
Gdy krl po raz kolejny wrczy nowe klucze, alchemik poinformowa
wszystkich, e drzwi zamontowane do skarbca s jego specjalnej konstrukcji. S
to gadajce drzwi, ktre wska ewentualnego zodzieja.
Pomimo napitej atmosfery informacja ta wywoaa ogln wesoo i po-
kpiwanie. Nietrudno si domyli, e alchemik nie cieszy si powaaniem
wrd zdroworozsdkowo mylcych ministrw; sprawy nie potraktowano po-
wanie.
Min miesic, a ze skarbca ubyo kolejne kilkanacie sztuk zota. Alchemik
rozkaza wymontowa drzwi i wnie na sal na przesuchanie. Krl i ministro-
wie z zainteresowaniem patrzyli, jak alchemik zblia si do drzwi i przykada do
146
nich ucho. Na sali zrobio si bardzo cicho. Pomimo bezsensownoci caej sytu-
acji, wyczuwao si pewne napicie i oczekiwanie - a jeeli co jest w tej magii
alchemika?... Niestety, drzwi nie chciay nic powiedzie. Alchemik rozzoci si
i nakaza wymierzy drzwiom kar chosty.
Kat smaga drzwi batem, a alchemik poucza je, e jeeli nie zaczn mwi,
to przejdzie do kolejnej fazy tortur, czyli przypalania ogniem. W kocu uzna, e
drzwi s gotowe do skadania zezna. Jeszcze raz przybliy ucho i wykrzykn:
- Drzwi mwi, e nie wiedz, kto jest zodziejem, bo s nowe i nie znaj
imion, ale... - tu zawiesi gos - zodziejem jest mczyzna, ktry ma dzisiaj
pajczyn na turbanie.
Krl ze zdziwieniem zauway, jak jego ministrowie, kanclerz, a nawet
skarbnik nerwowo i z dziwnym grymasem twarzy bezwiednie sigaj rk do
turbanw. I wszystko stao si jasne.

67. Maa rzecz, a czy naprawd cieszy

By sobie pewien wczga. Wszystko, co posiada, nosi w maym plecacz-


ku. W kieszeni nadgryzion buk, a w drugiej - nadpit flaszk czerwonego
wina. Wszdzie mu byo dobrze, ze wszystkiego si cieszy. By zawsze pogod-
ny, radosny i wes. Nie mia wasnego domu, aby mc swobodnie podrowa i
zwiedza wiat. Nie mia wasnego ka, aby mc swobodnie cieszy si w
nocy zapachem trawy i gwiadzistym niebem.
Chodzi z podniesiona gow, a patrzc w niebo, widzia przepikne chmury i
czul gorce soce. Patrzy na drzewa i widzia kolorowe ptaki. Patrzy na kwiaty
i widzia rnobarwne motyle. Deszcz moczy jego stary paszcz, a on cieszy si
przepikn tcz. Umiech nie znika z jego oblicza. Dla kadego mia dobre
sowo. Jego pogodny nastrj wszdzie zjednywa mu ludzi. Umiechali si do
niego i serdecznie witali nawet nieznajomi. By szczliwy.
A kiedy przypadkiem spojrza pod nogi i znalaz zot monet. Poszed do
gospody i najad si do syta. Kupi sobie nowe ubranie i podrn torb. Wynaj
pokj w gospodzie, wzi kpiel w gorcej wodzie z pachnidami, a kadc si
spa do wygodnego ka, starannie zamkn za sob drzwi, aby w nocy kto nie
okrad go z reszty pienidzy, ktre mu zostay.
147
- Maa rzecz, a cieszy - pomyla o zotej monecie i zasn.
Od tego dnia wczga nie patrzy ju w niebo. Nie patrzy na drzewa, na
kwiaty, nie widzia ludzi. Ju si nie umiecha. Chodzi ze spuszczon gow -
patrzy w d, pod nogi. Szuka kolejnej zotej monety, szuka szczcia.
By nieszczliwy.

68. Mie tylko dla siebie

Wczga szed wesoy i beztroski ulic i nagle j zobaczy - bya to ogromna


i wspaniaa brya zota. Soce owietlao j w caej peni, a promienie ocierajce
si o jej powierzchni fantastycznie odbijay si i zaamyway, dajc tysice
przepiknych refleksw. Wydawao si, e to jaki nieziemski obiekt. Wczga
sta i przyglda si jej zahipnotyzowany.
- Znalazem bry zota - pomyla. - Ale moe jest tu gdzie jej waciciel?
- doda z niepokojem.
Rozejrza si dookoa, ale nikogo w pobliu nie byo. W kocu podszed i do-
tkn j. Bya ciepa i mia. Czule gadzc powierzchni palcami, mia wraenie,
e jest delikatniejsza, ni myla. Wydaa mu si jeszcze pikniejsza.
- Chc j dla siebie - pomyla.
Wzi wic j ostronie w rce, woy do plecaka i uda si pospiesznie w
kierunku lasu.
Rozemocjonowany wszed pomidzy drzewa, kierujc si ku odludnej pola-
nie. Tam ostronie wyj j z plecaka i uoy na trawie. Usiad i w samotnoci,
w spokoju zacz j kontemplowa, syci si jej piknem.
- Po raz pierwszy w yciu mam co cennego tylko dla siebie. Co, co jest
moje. Tylko moje! - pomyleli oboje jednoczenie.

148
69. Klub 99

By sobie kiedy bardzo smutny krl, ktrego nic nie cieszyo. Mia on su-
cego, ktry, jak kady sucy smutnego krla, by bardzo szczliwy i wesoy.
Co rano budzi krla, przynoszc mu niadanie, piewajc i mruczc radosne
pieni trubadurw oraz opowiadajc wesoe historie. Na jego twarzy malowa si
zawsze szeroki umiech, a w yciu czowiek ten odznacza si spokojem i rado-
ci. Pewnego dnia krl mia ju tego dosy i zapyta:
- Paziu, wyznaj mi twoj tajemnic, twj sekret.
- Jaki sekret, wasza krlewska mo?
- Gdzie tkwi tajemnica twojej radoci i dobrego humoru?
- Nie ma adnego sekretu, adnej tajemnicy, wasza wysoko.
- Nie okamuj mnie, paziu! - krl gronie zmarszczy czoo. - Nieraz kaza-
em obcina gowy za mniejsze przewinienia ni kamstwo.
- Ja nie kami, wasza wysoko. Nie ukrywam adnego sekretu.
- To dlaczego zawsze jeste radosny i wesoy? No, powiedz, dlaczego?
- Panie, nie mam powodu do smutku. Wasza wysoko darzy mnie hono-
rem, pozwalajc na suenie mu. Mam on i dzieci, mieszkajcych w domu
przyznanym nam przez urzdnikw dworskich. Daj nam odzienie i poywienie,
a w dodatku wasza wysoko od czasu do czasu obdarowuje nas paroma mone-
tami, bymy mogli sobie pozwoli na dowolny kaprys. Jak mam nie by szcz-
liwy?
- Jeli zaraz nie wyznasz mi twojej tajemnicy, ka ci ci gow! - rzek
bardzo powanie krl. - Nikt nie moe by szczliwy z podanych przez ciebie
powodw. To niemoliwe!
- Ale, wasza wysoko, nie ma naprawd adnego sekretu. Niczego ba
dziej nie pragn od moliwoci spenienia waszych oczekiwa. Nie ma te ni-
czego, co bym przed wami ukrywa.
- Odejd, odejd, zanim zawoam kata! - krl by jeszcze smutniejszy.
Sucy umiechn si, odda pokon i wyszed z komnaty.
Krlem zawadno istne szalestwo. Nie potrafi sobie wytumaczy w a-
den logiczny sposb, dlaczego pa - bdc na subie, przez dwadziecia cztery
godziny na dob speniajc jego zachcianki, chodzc w znoszonym odzieniu,
zjadajc resztki z paskich stow, nie posiadajc niczego swojego - mg by
szczliwy.
149
Kiedy si uspokoi, zawoa najmdrzejszego ze swoich doradcw i opowie-
dzia mu o rozmowie, ktr odby tego dnia rano.
- Dlaczego ten czowiek jest bezustannie wesoy i zadowolony? Dlaczego
jest szczliwy?
- Och, wasza wysoko, chodzi o to, e on nie jest w Klubie.
- Nie jest w Klubie?
- No, tak.
- I to go uszczliwia?
- Nie, panie. To nie pozwala mu by nieszczliwym.
- Chwileczk, nie wiem, czy dobrze zrozumiaem. Bycie w Klubie uniesz-
czliwia ci?
- Tak.
- A jego tam nie ma.
- Nie ma.
- A jak wyszed?
- Nigdy nie wszed.
- Co to za klub? - krl by mocno zaintrygowany.
- Klub 99.
- Doprawdy, obawiam si, e nic nie rozumiem.
- Moglibycie, panie, zrozumie jedynie wtedy, gdybycie pozwolili mi na
wykonanie eksperymentu.
- Jakiego?
- Pozwalajc na to, aby wasz pa wszed do Klubu.
- Tak, zmusz go, aby wszed - krl by zdecydowany.
- Nie, wasza wysoko. Nikt nie moe nikogo zmusi, aby wszed do Klu-
bu.
- W takim razie trzeba bdzie zastosowa jaki podstp?
- Nie trzeba, wasza wysoko. Jeli stworzymy mu tak moliwo,
wejdzie do Klubu z wasnej i nieprzymuszonej woli.
- A nie zorientuje si, e to bdzie oznaczao przeobraenie si w czo-
wieka nieszczliwego?
- Tak, zorientuje si.
- W takim razie nie wejdzie.
- Nie bdzie mg si oprze.
- Mwisz, e zorientuje si, e wejcie do tego dziwacznego Klubu uczyni
go nieszczliwym, a pomimo to wejdzie, wiedzc, e nie ma wyjcia? Przy-
znam, e znowu nic nie rozumiem.
- Tak jest, panie. Ale pozwl, e jeszcze raz zapytam: Czy jeste skonny
straci znakomitego sucego i... dziewidziesit dziewi dukatw tylko dla-
tego, eby poj zasad Klubu?
150
- Tak. Zdecydowanie tak.
- Dobrze. Dzi po pnocy przyjd po ciebie. Musisz mie przygotowan
skrzan sakw z dziewidziesicioma dziewicioma dukatami. Przelicz kilka
razy. Ani jeden wicej, ani jeden mniej.
- Co jeszcze? Mam wzi ze sob stra na wszelki wypadek?
- Nie. Tylko skrzan sakw. Do zobaczenia po pnocy, wasza wysoko.
I tak si stao. W nocy mdrzec przyszed po krla. Po kryjomu przedostali
si sekretnym przejciem na podwrze paacu i ukryli obok domu sucego.
Tam przeczekali do witu. Mdrzec przyczepi do skrzanej sakwy karteczk z
krtk informacj:
TA SAKIEWKA JEST TWOJA.
JEST TO NAGRODA ZA BYCIE DOBRYM CZOWIEKIEM.
CIESZ SI TYMI DUKATAMI I NIE MW NIKOMU,
JAK JE ZNALAZE.
W domu sucego zapalia si pierwsza wieca. Mdrzec ostronie podszed
do drzwi i przywiza sakw do klamki. Zapuka i szybko si oddali. Pa wy-
szed, a mdrzec i krl obserwowali go z ukrycia.
Sucy, stojc na progu domu, otworzy skrzan sakw i w wietle wiecy
przeczyta wiadomo. Potrzsn torb i syszc dwik metalu, zadra, przyci-
sn skarb do piersi, rozejrza si dookoa, sprawdzajc, czy nikt go nie obserwu-
je, i pospiesznie wszed do domu. Na zewntrz byo sycha, jak rygluje drzwi.
Krl i mdrzec podkradli si do okna, aby obserwowa, co bdzie si dziao
dalej. Sucy zrzuci wszystko, co znajdowao si na stole, poza wieczk.
Usiad i oprni sakw. Wasnym oczom nie wierzy. Gra zotych monet! On,
ktry nigdy nie mia adnej, teraz mia ca gr.
Pa dotyka je i przesypywa. Pieci i ustawia wieczk tak, aby pomie
odbija si w monetach. Grupowa je i rozsypywa w stosy.
Tak bawic si i bawic, zacz ukada stosy z dziesiciu monet. Jeden stos
dziesiciomonetowy, dwa stosy dziesiciomonetowe, trzy stosy, cztery, pi,
sze... Jednoczenie liczy skarb: dziesi, dwadziecia, trzydzieci, czterdzie-
ci, pidziesit, szedziesit... A ustawi ostatni stos, ktry skada si z dzie-
wiciu monet!
Najpierw przelizgn si wzrokiem po stole, szukajc jeszcze jednej monety.
Nastpnie rozejrza si po pododze, zajrza pod st, na koniec dokadnie spraw-
dzi sakw.
Nie, to niemoliwe - pomyla. Przybliy ostatni stos do pozostaych i
przekona, e jest niszy.
151
- Zodzieje! - wykrzykn. - Okradli mnie! Przeklci!
Ponownie sprawdzi st, podog, sakw, swoje ubranie, kieszenie, zajrza
pod meble... ale nie znalaz tego, czego szuka.
Leca na stole gra monet lnia, jakby chciaa zakpi z niego i przy-
pomnie mu, e byo tylko dziewidziesit dziewi dukatw. A dzie-
widziesit dziewi.
Dziewidziesit dziewi monet. To duo pienidzy - pomyla. - Ale bra-
kuje mi jednej monety. Liczba dziewidziesit dziewi nie jest kompletna. Sto
jest liczb kompletn, ale dziewidziesit dziewi nie.
Krl i jego doradca patrzyli przez okno. Oblicze pazia nie byo ju takie sa-
mo. Mia zmarszczone czoo i napit twarz. Oczy mu si zmniejszyy i przy-
mkny, usta przybray okropny grymas, przez ktry wida byo zby.
- Witaj w Klubie - ironicznie szepn mdrzec do krla.
Sucy, chowajc monety do sakwy i rozgldajc si po wszystkich ktach,
sprawdza, czy nie obserwuje go kto z domownikw, a potem ukry sakw mi-
dzy drewnem. Nastpnie wzi papier i piro w celu zrobienia rachunkw.
Ile czasu potrzebowaby na kupno setnej monety? Mamrota przy tym na gos
do siebie: - Jestem gotw ciko pracowa, aby j zdoby. Pniej moe nie
bd ju musia wcale pracowa. Z setk monet czowiek jest bogaty. Z setk
monet mona y spokojnie.
Skoczy rachunki. Jeliby pracowa i oszczdza ca pensj, a w dodatku
gdyby wpad mu jaki dodatkowy grosz, po jedenastu, dwunastu latach miaby
wystarczajco duo pienidzy na zakup zotej monety.
Dwanacie lat to duo czasu - mamrota pod nosem. - Moe mgbym po-
prosi on, aby podja prac w paacu na jaki czas. Mgby jej to zaatwi.
Ponadto on sam koczy prac o godzinie pitej po poudniu, a mgby przecie
pracowa do nocy i zarobi w ten sposb dodatkowe pienidze. Policzy - sumu-
jc prac ony i swoj dodatkow. Za siedem lat miaby potrzebn mu liczb
monet. To wci za dugo!
Moe mgby sprzedawa w miasteczku zostajce im po kolacji jedzenie i w
ten sposb troch zarobi. W sumie im mniej zjedz, tym wicej bd mogli
sprzeda.
Sprzeda, tak, sprzeda... Idzie lato... Zaczyna si robi gorco. Na co miao-
by si przyda tyle zimowych ubiorw? A jedna para butw nie wystarczy?
Podsumowa.
Wymagao to wyrzecze. Ale cztery lata wyrzeczenia i miaby swoj monet
numer sto!
152
Niezauwaeni przez nikogo krl i mdrzec wrcili do paacu. Krl by
wiadkiem, jak pa wszed do Klubu 99.
- Teraz obserwuj go, panie, a zobaczysz, jak funkcjonuj ludzie w Klubie.
W cigu kolejnych tygodni sucy realizowa swoje plany zgodnie z tym, co
postanowi owej nocy, a krl bacznie go obserwowa. Z kadym dniem pa by
coraz mniej wesoy, umiechnity i szczliwy. Pewnego poranka wszed do
krlewskiej alkowy, nieuwanie uderzajc w drzwi, marudzc i le si zachowu-
jc.
- Co ci jest? - zapyta krl w dobrej wierze.
- Nic mi nie jest, a co ma mi niby by? - odpar niegrzecznie.
- Jeszcze cakiem niedawno, par dni temu, miae si bez przerwy i pie-
wae.
- Wykonuj swoj prac, prawda? Czego sobie yczy krlewska mo? e-
bym by te waszym baznem i trubadurem? Jestem sucym. Nikt mi nie paci
za umiechy i pieni!
Po kilku dniach krl wyrzuci sucego. Nieprzyjemnie byo mie pazia,
ktry by cigle w zym humorze.

70. Moneta mdrca

Starzy ludzie mwi, e Lao Tse chodzi po miecie w achmanach i sypia w


przedsionkach domostw. Powiadaj, e pewnego ranka, kiedy jeszcze spa w
takim miejscu, pojawi si bogaty kupiec.
- Witaj, mistrzu! - pozdrowi go.
- Witaj! - odpowiedzia Lao Tse.
- Poniewa miaem udany tydzie, przybywam z t oto sakw pienidzy,
aby ci j ofiarowa.
Mistrz nie wykonujc adnego ruchu, popatrzy na niego w milczeniu.
- We je. Nie chodzi o aden podstp. Duo ci zawdziczam. To dziki
twoim naukom zdobyem bogactwo i osignem szczliwe ycie. Pienidze s
moje i tobie je daj, bo wiem, e potrzebujesz ich bardziej ni ja.
- Masz ich wicej ? - zapyta Lao Tse.
153
- Oczywicie, e mam - odpar bogacz. - Duo wicej.
- I nie chciaby mie wicej od tych, ktre masz?
- Chciabym, oczywicie, e bym chcia.
- W takim razie przyjmij te pienidze ode mnie, bo ty potrzebujesz ich bar-
dziej ni ja.
Starzy ludzie powiadaj, e dialog ten przebiega dalej tak:
- Ale przecie ty te musisz je, a eby kupi ywno, potrzebne s pie-
nidze.
- Mam jedn monet - Lao Tse j pokaza - a to starczy mi na miark ryu
na dzisiaj rano i moe jeszcze na par owocw.
- Dobrze. Ale je musisz rwnie jutro, pojutrze i popojutrze. Skd jutro
wemiesz pienidze?
- Jeli zagwarantujesz mi, e doyj jutra, to by moe wezm od ciebie te
monety...

71. Bezcenny diament

Pewien bardzo bogaty pan kupi sobie brylant. Wyda za niego dwa miliony
dolarw i schowa do szafy pancernej. By szczliwy, gdy wyciga swj bry-
lant i pokazywa przyjacioom oraz znajomym. Wszyscy zachwycali si, bo
nigdy jeszcze nie widzieli tak piknego i wielkiego okazu. Wszyscy te mu za-
zdrocili. Jego szczcie i rado rosy w miar wzrostu ceny klejnotu. Przy
kolejnej wycenie specjalici orzekli, e brylant tej klasy, tej czystoci i tej wagi
jest ju wart trzy miliony dolarw. Waciciel by szczliwy, wrcz wniebo-
wzity.
Pewnego dnia tak jak zwykle pokazywa brylant jednemu ze znajomych. Ten
by fachowcem i znawc kamieni szlachetnych. Gdy zobaczy klejnot, wpad w
autentyczny zachwyt. Oglda przez szko powikszajce, patrzy pod wiato,
way, mierzy, podziwia szlify, co liczy - dodawa i odejmowa kolumny cyfr.
- Wspaniay okaz - odrzek do waciciela. - Jest rzeczywicie fantastyczny
i wart swoich pienidzy, trzech milionw, ale gdy mu si tak przygldam, to...
- To co? - wtrci zaniepokojony waciciel.
- Nie, wszystko jest w porzdku, ale obliczyem, e gdyby go rozci na
poow, to miaby dwa brylanty, kady wart po dwa miliony dolarw.
154
- Co takiego?
- Tak. Precyzyjne przecicie, o, tutaj, w tym miejscu, daoby ci od razu
cztery miliony dolarw.
- Cztery miliony? - Pan nagle posmutnia i lekko si zirytowa. Gdzie pry-
sno szczcie. Dlaczego nikt mu o tym wczeniej nie powiedzia?
Spakowa brylant i pojecha do najlepszego jubilera w stolicy. Ten dugo
oglda kamie, co liczy i potwierdzi: - Gdyby go przeci, byyby dwa bry-
lanty na tyle due, e warte po dwa miliony.
- To prosz przeci! - prawie krzykn waciciel.
- Jest tu niestety pewien problem - mwi spokojnie jubiler. - Jeden faszy-
wy ruch, le ustawione duto, za mocne uderzenie i ten pikny brylant si rozsy-
pie. Nie wezm na siebie takiej odpowiedzialnoci. Prosz zwrci si do kogo
innego, ale obawiam si, e u nas w kraju nikt si tego nie podejmie.
- Zobaczymy - odpar waciciel kamienia. Schowa brylant do kieszeni i
zy oraz jeszcze bardziej nieszczliwy trzasn drzwiami.
Straci cay majtek na podre, ekspertyzy, wyceny, ubezpieczenia i ochro-
n. W kocu wyldowa w porcie w Rotterdamie. Zosta mu tylko brylant i bilet
III klasy na statek do domu. By wieczr, a statek odpywa nazajutrz rano. Bez
sensu, zupenie zaamany, szed wsk portow ulic, pen knajp, ulicznych
dziewczyn i pijanych marynarzy. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Nagle do-
strzeg obskurny szyld Jubiler. Wszed - przytumione wiato, niewielki kan-
torek, za kantorkiem starszy czowiek w charakterystycznym czarnym chaacie, z
pejsami i w jarmuce.
- Witam, witam, szanownego pana! Czym mog suy? - jubiler wyszed
zza lady.
- Chc przeci ten kamie - zrezygnowanym gosem odrzek pan i wyci-
gn z kieszeni marynarki brylant, ktry niesamowitym blaskiem rozwietli
ciemne pomieszczenie.
- Ajajaj, jaki pikny kamie - z zachwytem powiedzia jubiler i zacz ze
znawstwem oglda brylant. - Ajajaj, i ile jest wart? - mlaska z uznaniem.
- No co? Da si przeci? - waciciel by ju troch podenerwowany
zwok.
- A co si ma nie da? Jak si dobrze da - tu wykona charakterystyczny
ruch pocierania kciukiem i palcem wskazujcym - to i si da przeci - zako-
czy na wesoo jubiler. Nagle odwrci si i krzykn w kierunku zaplecza:
- Icek! Icek! Gdzie si podziewasz? Nigdy ci nie ma.
155
Z zaplecza wybieg brudny, pocigajcy nosem chopak. Mia moe dwana-
cie, moe czternacie lat. W rkach trzyma miot, szmat do podogi i wiadro.
- Tak, panie majster? Myem podog w kuchni - i pocign nosem.
- Icek, masz to szkieko i rozetnij panu na dwa rwne. Tylko jak ci rka
drgnie, to ci tak dup zoj, jak jeszcze nigdy.
- Mnie? Drgnie rka? Co pan, panie majster.
I nim waciciel kamienia zdy si zorientowa, Icek trzyma ju w rkach
duto i motek, ustawi kamie i spokojnie bez jakichkolwiek obaw uderzy.
Kamie rozpad si na dwie rwniutkie czci.
- No, widzi majster? Gotowe - i poda dwa kawaki jubilerowi.
- No, dobra, udao ci si tym razem. Zmykaj i kocz zmywa kuchni.
Icek tak jak si pojawi, tak znikn.
Waciciel kamienia sta jak zamurowany i patrzy na dwa przepikne brylan-
ty.
- Boe, nie mog uwierzy, to to geniusz jubilerski! - zwrci si do jubi-
lera. - Przez pitnacie lat aden jubiler w najwikszych zakadach na wiecie nie
zrobi tego, co ten obdarty chopak.
- Ta, jaki tam geniusz, szanowny panie? On po prostu nie wie, ile to jest
warte, i jest wolny od jakichkolwiek zahamowa.

156
VI

Bajki o dzieciach
i ich wychowaniu
72. Synowie patrycjusza

Dawno, dawno temu za grami, za lasami na siedmiu wzgrzach byo sobie


miasto-pastwo Rzym. Za czasw panowania cesarza Augusta y sobie w Rzy-
mie dostojny patrycjusz o imieniu Witeliusz. By bardzo bogaty, mdry i przez
to niezaleny. Wysoko ceniono go na dworze Augusta i wielokrotnie sam cesarz
pyta go o rady. Ta pozycja Witeliusza wynikaa te z faktu, e mia syna - Aniu-
sza - wybitnego poet. Poematy i liryki Aniusza byy czytane i wzbudzay za-
chwyt na kadym przyjciu u cesarza. Kryy w odpisach po dworze, a nawet
lud rzymski rozczytywa si w tych wspaniaych frazach. Aniusz by znany i
podziwiany.
Szczcie Witeliusza nie byoby niczym zakcone, gdyby nie jego drugi syn
Grachus - pijak, ajdak i obibok. By najsynniejszym awanturnikiem w Rzymie.
Wczy si z onierzami, zadawa z przemytnikami i portowymi dziewczyna-
mi, a jeeli wybuchaa w Rzymie jaka uliczna rozrba, to mona byo by pew-
nym, e albo Grachus j wywoa, albo by w ni przynajmniej zamieszany.
Pewnego dnia Grachus tak narozrabia, e August wezwa Witeliusza do siebie i
stanowczym gosem rozkaza:
- Musisz co z tym zrobi!
Witeliusz by zbyt mdrym czowiekiem, aby lekceway ostrzeenie cesa-
rza. Poszed natychmiast do dowdcy legionw, kupi dla Grachusa stanowisko
setnika i jeszcze tego samego dnia Grachus wyruszy ze swym oddziaem do
jakiej zapadej prowincji - Antiochii, Palestyny czy Jerozolimy. W kadym
razie lad po Grachusie zagin.
Szczcie Witeliusza nie byo ju teraz niczym zakcone i trwaoby tak wie-
le lat, gdyby nie mier cesarza Augusta. Panowa on, jak zapewne wiesz, Drogi
Czytelniku, wiele lat, a zdaniem jego ony, dostojnej Liwii, zdecydowanie zbyt
dugo. Tote pewnego dnia zjad niewie gruszk z drzewa i zmar.
Po nim na tron wstpi dostojny Tyberiusz, ktry mia zupenie odmienne
upodobania od Augusta i na wyspie Capri zajmowa si czym cakiem innym
ni czytanie poezji. Po nim za cesarzem zosta Kaligula, ktry wykazywa jesz-
cze inne skonnoci i upodobania, a do swoich wygupw i ekscesw cay czas
159
potrzebowa pienidzy. Co jaki czas wzywa wic do siebie dawnych stronni-
kw swojego dziadka Augusta i przedstawia im propozycj nie do odrzucenia.
Tak przypomnia sobie te o Witeliuszu, ktry otrzyma nastpujc ofert:
- Za zdrad stanu jeste skazany na mier i konfiskat majtku, to samo
dotyczy caej twojej rodziny. Jeeli jednak popenisz samobjstwo, rodzina za-
chowa ycie i zostanie tylko wydalona z Rzymu.
Witeliusz nie mia wyjcia. Wrci do domu, poegna si z rodzin. Wszed
do wanny z gorc wod i ju - tradycyjnym rzymskim zwyczajem - mia ostr
muszl podci sobie yy, gdy nagle przed nim pojawi si anio.
- Mj Pan przysya mnie do ciebie. ye godnie i sprawiedliwie, nie
krzywdzie ludzi, mog przed mierci speni jedno twoje yczenie, dotyczce
przyszoci. Co chciaby wiedzie?
- Tak, mam takie yczenie. Chciabym wiedzie, co bdzie z moim synem -
odpar Witeliusz.
Anio umiechn si i powiedzia: - O to moesz by spokojny. Sowa two-
jego syna nigdy nie zagin i przetrwaj wieki. Bd je powtarzali ludzie na caej
ziemi do koca wiata i jeszcze trzy dni duej.
Witeliusz uspokoi si i ju mia sign po muszl, ale jaki cie zdziwienia
przelecia przez jego twarz.
- Wiesz? Zawsze wiedziaem, e Aniusz pisze pikne poezje - zwrci si do
anioa - ale nie spodziewaem si, e jest a tak dobry. Powiedziae: do koca
wiata wszystkie ludy na caej ziemi bd powtarza jego sowa?
Teraz zdziwi si anio.
- Ja nie mwiem o Aniuszu, tylko o Grachusie.
Anio machn skrzydem, a Witeliusz zobaczy na nieboskonie, jak miliony
ludzi - biaych, czarnych, kolorowych - stojc, klczc, siedzc, powtarzaj:
Panie, nie jestem godzien, aby przyszed do mnie, ale powiedz tylko sowo, a
suga mj zostanie uzdrowiony.

73. Jak wychowywa dzieci

Pewnego dnia do mistrza przyszli zatroskani rodzice. Maj szecioro dzieci:


trzy crki i trzech synw, i ogarnia ich coraz wikszy strach, czy bd w stanie
wychowa ich na porzdnych ludzi, ktrzy poradziliby sobie w yciu. Jakie
przekaza im wartoci? Jak postpowa? Jak ksztaci?
160
- Na te pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi - powiedzia mistrz. -
Kade z waszych dzieci wymaga innego postpowania. To, co mog wam pora-
dzi, to kierowa si w swoich relacjach z nimi kilkoma zasadami. Przede
wszystkim powinnicie pamita, e dzieciom moecie da, tak naprawd, tylko
dwie rzeczy: korzenie i skrzyda. Korzenie to dom, rodzina i tradycja; opieka i
pomoc; poszanowanie starszych, prawo i uczciwo w najdrobniejszych spra-
wach; ad i porzdek moralny. Korzenie dadz dobre umocowanie, podstawy i
dobre wybicie do lotu. Dadz te pewne ldowanie i wiadomo, e zawsze jest
takie miejsce, gdzie mona bezpiecznie spocz. Skrzyda za to otwarto na
wiat, wielkie horyzonty i zachty do latania. To pokazanie, e w yciu jest dla
kadego miejsce na jego lot, e cokolwiek si robi, mona to robi wspaniale,
by w tym wielkim. Warto rozwin skrzyda.
- To pikne, co mwisz - powiedzia ojciec - ale wok nas jest wiele ro-
dzin, ktre staraj si postpowa zgodnie z t zasad, a ich dzieci, majce ko-
rzenie i skrzyda, wcale nie chc lata. Jak postpowa, aby chciay je rozwin i
lata? Przecie nie mog tego zrobi za nie!
- Dobrze powiedziae - odpar mistrz. - Nie rozwiniesz za nie skrzyde i
nie polecisz. Najwicej bdw rodzicw polega wanie na tym, e chc to robi
za wasne dzieci: wybra najlepsze miejsce do startu, zapozna z list zagroe,
uchroni przed upadkiem i poranieniem skrzyde. Relacje midzy wami a dzie-
mi powinny by takie jak midzy ukiem i strza. uk i ciciwa to ojciec i mat-
ka, strzaa to dziecko. Strzaa trafia do celu i cieszy si, e go osigna. Im cel
by odleglejszy, tym wiksza satysfakcja. Ale kto napi uk? Kto wymierzy?
Kto uwzgldni! wiejcy boczny wiatr? Strzaa trafia i si cieszy. Nie pamita,
skd wyleciaa. To dobrze. Ale powiedzcie mi, kto pjdzie po nagrod? Na kogo
spynie splendor: na strza czy ucznika? Jednak kady dobry ucznik wie, e
aby strzaa trafia do celu, musi by speniony najwaniejszy warunek.
- Musi by okrelony cel - przerwaa matka.
- Tak, ale strzaa nie trafi - odpar mistrz.
- Trzeba napi uk.
- Tak, ale nie trafi.
- Trzeba odpowiednio przygotowa strza.
- Tak, ale nie trafi.
- Trzeba dokadnie wycelowa.
- Tak, ale nie trafi.
Rodzice wymieniali jeszcze kilkanacie rnych warunkw, a mistrz z coraz
161
wikszym rozbawieniem odpowiada swoje nie trafi. W kocu, gdy rodzice
byli ju zupenie zrezygnowani, rzek: - Strzaa musi opuci uk i ciciw. Trze-
ba j wypuci! Rozumiecie? Rodzice rozemieli si wraz z mistrzem.
- Masz racj. Jakie to proste. Ale w swojej rodzicielskiej mioci chcie-
libymy mie ich blisko siebie - powiedziaa matka.
- Ich czy ich serca? - przerwa mistrz.
Po duszej chwili milczenia i zadumy matka odpowiedziaa: - Ich serca, aby
byy cay czas z nami.
- Aby wasze serca mogy by blisko, wasze domy musz sta bardzo
daleko - rzek mistrz.
I jeszcze jedno: jestecie dobrymi, troskliwymi rodzicami. Kochacie swoje
dzieci. Ju to, e zdajecie sobie takie pytania, o tym wiadczy. Niech tak bdzie
zawsze. Aby tak byo, nie bd potrzebne wam te zasady, tylko mio.

W postpowaniu z dziemi rodzice maj tylko dwie drogi do wyboru:


albo kocha, albo mie racj.

74. Siostrzeniec

Bya sobie kiedy niezwykle porzdna i bardzo bogobojna wdowa. Wczenie


stracia ma, uzyskujc po nim dosy pokan rent, i postanowia spdzi
reszt ycia na postach, modlitwie i czynieniu jamuny. Za gwny cel ycia
obraa sobie wspieranie ubogich, pocieszanie nieszczliwych, sprowadzanie na
waciw drog zagubionych. Jej spokojne dni, oprcz kilkukrotnego odwiedza-
nia wityni i modlitwy za dusz ma, upyway na angaowaniu si w akcje
organizacji spoecznych, kocielnych, humanitarnych. Bya pewna, e Bg to
kiedy naleycie oceni i otworzy przed ni bramy raju.
W miar upywu czasu jej zapa gas jednak, a zadowolenie z tego, co robia,
malao. Miaa wraenie, e ubodzy nie doceniaj naleycie jej wsparcia, nie-
szczliwi nie okazuj wdzicznoci za pocieszenie, a zagubieni ponownie wra-
caj na drog grzechu. Wdowa przesza na pozycje ofensywne: tpia wystpki,
pitnowaa grzech, wytykaa bdy. Sama zaoya organizacj, ktrej celem byo
zawrcenie wiata ze zej drogi. Bo wiat przybra dwie barwy: po jednej stronie
162
bya ona i jej przyjaciki ze witej Krucjaty Sprawiedliwoci, po drugiej - caa
reszta. Wszystkie swoje dziaania konsultowaa oczywicie w modlitwach ze
swoim zmarym mem. W pewnej chwili do tej reszty zakwalifikowaa te pro-
boszcza, ktry zwrci jej uwag, e by moe zbyt duo czasu spdza w murach
kocioa, powicajc cay czas zmarym i zapalczywie tropic zo, a nie trosz-
czy si naleycie o yjcych i nie czyni dobra. Jej zaangaowanie w bezwzgld-
n walk ze zem roso. Bya przekonana, e Bg to naleycie oceni i na pewno
uchyli przed ni bramy Raju.
Nagle zdarzyo si co nieoczekiwanego. Niespodziewanie zmara duo
modsza siostra bogobojnej wdowy, o ktrej ta zupenie zapomniaa. Siostra
prosia j w testamencie o zaopiekowanie si jej dwunastoletnim synem. Cho-
piec nie mia nikogo innego na wiecie, tylko t cioci, ktrej nie zna i nigdy nie
widzia.
Wdowa przyja to jako osobiste wyzwanie i rozpocza wychowywanie sio-
strzeca na porzdnego czowieka. Ale, niestety, chopak by wyjtkowo krnbr-
ny i nieposuszny. Wola gra w pik ni si uczy, owi ryby ni siedzie na
roratach, pali ogniska z kolegami ni pdzi na nieszpory. Wybija szyby, dra-
ni koty, goni psy. Z trudnoci skoczy szko podstawow. W redniej szkole
byo jeszcze gorzej. Wdow bez przerwy wzywano na rozmowy; nie byo wy-
wiadwki, aby jej siostrzeniec nie zosta wymieniony z imienia i nazwiska. Za-
czy si papierosy, alkohol, dziewczyny i bardzo pne powroty do domu. Zaw-
sze z weso min i zawsze z przyrzeczeniem poprawy.
Wdowa rwaa sobie wosy z gowy. Prosia, bagaa, apelowaa, grozia. Ale
chopak wyrs na duego dorodnego modzieca i wyranie grb si nie ba.
To raczej jego bali si ssiedzi i znajomi, majc pretensje do bogobojnej wdowy,
e nie potrafi wychowa siostrzeca. Kilka razy powtarza klas, a w kocu, te
dziki staraniom wdowy, ktra wydaa na prezenty wszystkie swoje oszczdno-
ci, dotar do matury. Zda j z poprawkami, ale potem rozpoczo si najgorsze.
Pijastwa, balangi, imprezy w domu albo w okolicy. Nie podj adnej dalszej
nauki, adnej pracy. y z renty cioci, majc bez przerwy rne wariackie pomy-
sy, ktre realizowa ze swoimi przyjacimi, a tych mu nie brako.
Wdowa by zrozpaczona, zrezygnowana i zaamana. Nawet pogodzia si z
proboszczem, szukajc u niego pocieszenia i rady.
A nagle, niespodziewanie wybucha wojna. Siostrzeniec, nie czekajc na
pobr, na ochotnika zgosi si do armii i zosta wysany na front do dalekiego
kraju. Wdowa odetchna.
Ale - jak to bywa z wojnami - s one krwawe, okrutne i bez sensu. Zaczy
przychodzi niepokojce wieci z frontu, na ktrym ginli dzielni chopcy.
163
Wdowa te wyczekiwaa wiadomoci, ale nie pojawiay si. Pewnie ley gdzie
pijany na tyach i nie moe pisa - pomylaa o siostrzecu. Ale martwia si o
niego coraz bardziej.
Mczyzna natomiast sprawowa si dzielnie, wykazujc si niezwyka od-
wag i zaangaowaniem. Dowdcy mwili, e wrcz brawur. Pewnego dnia
podczas wielkiej i krwawej bitwy jaka zabkana kulka trafia go i zgin. Do-
wdztwo napisao stosowany list do wdowy, ale ta nigdy go nie przeczytaa, bo
dzie wczeniej te zmara.
Nastpnego dnia jej dusza dotara do bram raju. Tam zostaa, niestety, skie-
rowana - tak jak inne cywilne dusze - na bok. Pierwszestwo mieli onierze,
ktrzy, walczc w sprawiedliwej sprawie, mieli wejcie gwarantowane. Atmos-
fera pod bram raju bya napita. Cywilne dusze toczyy si i awanturoway, nie
chcc czeka w kolejce. Ich wejcie wstrzymywa, zgodnie z instrukcjami Boga,
wity Piotr, sprawdzajc jednoczenie, aby adna si nie przelizgna bez-
prawnie. Tymczasem na koniach, czwrkami i przy dwikach anielskiej orkie-
stry wkraczali dzielni i bohaterscy onierze, bo tylko tacy ginli... Wkraczali i
wkraczali, bo bitwa bya wyjtkowo duga i krwawa. Dusz cywilnych byo coraz
wicej, a koca pochodu onierskiego nie byo wida. W kocu Bg podj
decyzj, e pki co wszyscy cywile niechaj id na kilkaset lat do czyca i tam
sobie spokojnie czekaj.
wity Piotr rozpocz stosowne przegrupowania i ju dusze cywilw zacz-
y przemieszcza si w stron czyca, gdy nagle wdowa dostrzega w kolumnie
onierzy, jak na piknym koniu, w galowym mundurze posuwa si jej siostrze-
niec. Krzykna do niego, a on j rozpozna i umiechn si szelmowsko jak
zwykle.
- O, ciocia te tutaj! - zawoa radonie.
- Tak, ale nie chc mnie wpuci.
- To niech ciocia wsiada - wycign rce, zapa ciotk i posadzi za sob
na koniu.
Zbliyli si do bramy raju.
- Hej, onierzu, a co to za cywiln dusz chcesz przemyci do raju - za-
trzyma ich wity Piotr i ze srog min wskaza na wdow, ktra, przestraszona,
chowaa si za plecy siostrzeca.
- A, ta? Jaka to cywilna dusza, wity Piotrze? To markietanka - odpar
wesoo siostrzeniec.
- A skoro tak, to co innego - odpar wity Piotr i przepuci ich do nieba.

164
75. Uparta ksiniczka

Pewien krl mia crk i - jak to bywa w zwyczaju krlw - kocha j nad
ycie. Crka bya pikna, moda, mdra, wyksztacona i, co oczywiste, bardzo
bogata. Ale - jak to bywa w yciu ksiniczek - wiadoma tego wszystkiego
dziewczyna, bya bardzo uparta i rozkapryszona. Zycie upywao jej na balach,
ucztach, wyjazdach i rnych imprezach towarzyskich. Kochaa taniec, piew,
teatr i dobr literatur. Wszyscy cenili jej inteligencj i bali si jej citego jzyka.
Odprawiaa wszystkich starajcych si o jej rk konkurentw z najznako-
mitszych rodzin krajowych i zagranicznych, podajc przy tym rne powody,
zawsze bardzo rzeczowo uargumentowane.
Krl zrzuca to wszystko na mody wiek i sodkie roztrzepanie ksiniczki.
Tumaczy j przed zalotnikami, agodzi napicia towarzyskie i gasi midzyna-
rodowe konflikty - mocno nadszarpujc przy tym budet krlestwa. Wraz z ca-
ym dworem wznosi monarcha mody ku niebu, aby w kocu ksiniczka si
ustatkowaa i znalaza kogo odpowiedniego. Nikt nie podejrzewa jednak, e
mody zostan tak szybko wysuchane, a ju na pewno, do czego doprowadz.
Po paru dniach od odprawienia ostatniego konkurenta ksiniczka owiad-
czya krlowi przy obiedzie, e chce wyj za m i pragnie przedstawi swoje-
go kandydata na narzeczonego. Krl nie posiada si z radoci. Zaraz zacz
wypytywa: Kto to jest?, Skd pochodzi?, Czym si zajmuje? itd. - jak to
w zwyczaju troskliwych i kochajcych krlw bywa. Ksiniczka, niewiele si
ocigajc, owiadczya, e jest to modszy stajenny, w gestii ktrego ley sprz-
tanie krlewskich stajni.
Krl zaniemwi i opad na krlewski tron. Czy dozna szoku? To chyba ma-
o powiedziane. Nie by w stanie wydoby z siebie sowa.
- Ale, dziecko - wybekota wreszcie - czy dobrze si zastanowia ?
- Ojcze, tu nie ma co si zastanawia! - odpara. - To mio od pierwszego
wejrzenia, taka, o jakiej pisz ksiki. - I na dowd pokazaa aktualnie czytan
lektur.
- Ale chociaby to - oponowa krl - on jest niewyksztacony i nie umie
czyta.
- Nie szkodzi - odpara. - Ja czytam a za duo i mu opowiadam. Jest nam z
tym bardzo dobrze.
165
- No, a maniery, jzyk, pozycja spoeczna? Czy to nie bdzie ci prze-
szkadza w towarzystwie?
- Bdziemy mieszka w samotnoci, z dala od towarzystwa - ucia.
- Zrezygnujesz z balw, bo on chyba nie umie taczy?
- Zrezygnuj.
- I z teatru?
- I z teatru! Z przyj, rautw... ze wszystkiego - krzyczaa ksiniczka,
bardzo ju rozzoszczona. - Ja go kocham, a on mnie i chcemy by razem.
- Ale to taki wstyd - zacz krl, lecz ksiniczka mu przerwaa:
- Jaki wstyd? e si kochamy? Bdziemy razem i koniec!
Krl zna dobrze ten ton i wiedzia, e niczego dobrego nie wry. Ksi-
niczka upara si i teraz zrobi wszystko, aby postawi na swoim. Dyskusja i
argumentacja byy bezcelowe. Krl odoy prezentacj narzeczonego do nastp-
nego dnia, a sam uda si po pomoc do swojego najstarszego i najmdrzejszego
doradcy. Ten ju sysza o caej sprawie i spodziewa si wizyty krla.
- C, wasza wysoko, znam ksiniczk tak samo dobrze jak ty. Obaj
wiemy, e postawi na swoim, a zatem musisz si zgodzi na ten zwizek. To
moja rada.
- Jak to? - krl by wyranie niezadowolony. - Ten zwizek nie ma przy-
szoci. Nie przetrwa dwch, trzech tygodni, a potem co, co dalej ? Poza tym
kompromitacja rodziny krlewskiej na innych dworach. Co pomyl sobie od-
rzucani kandydaci? A najwaniejsze: ona bdzie nieszczliwa do koca ycia i
tego si nie odwrci.
- A moe jeste w bdzie, krlu? Moe ich zwizek przetrwa i bd yli
dugo i szczliwie? Mio potrafi wszystko zmieni - filozoficznie zauway
doradca.
- Nie przetrwa!
- Przetrwa.
- Nie przetrwa duej ni miesic! - krl by rozzoszczony postaw dorad-
cy, ktry wyda mu si gupi, uparty i niewiadom realiw ycia.
- Krlu, nie ma co si spiera. Proponuj, abymy si zaoyli. Jestem w
stanie postawi sto sztuk zota, e zwizek ksiniczki i stajennego przetrwa
duej ni miesic.
- Zgoda - krl lubi hazard. - Przeciwko moim stu sztukom zota, e nie
przetrwa. Ale jak to rozstrzygniemy? - zawaha si krl.
- To proste. Trzeba ich wystawi na prb. Zamknij ich razem, wasza wy-
soko, w jednej komnacie na miesic. Jeeli potem bd si dalej kochali i
chcieli pobra, to wygraem. Jeeli nie, to ty.
166
Pomys bardzo spodoba si krlowi. Wezwa do siebie ksiniczk i oznaj-
mi, e zgadza si na jej zwizek ze stajennym. Ujy go jej sowa o mioci, ale
przede wszystkim posucha rady swojego najlepszego doradcy. Ksiniczka
posaa pene wdzicznoci spojrzenie w stron dostojnika, a ten spokojnie skin
gow, wiedzc, e ma jej wdziczno do koca ycia.
- Zanim jednak - kontynuowa krl - kapan poczy was na cae ycie nie-
rozerwalnym wzem maeskim, chc podda was maej, nic nie znaczcej
wobec dni, ktre was razem czekaj, prbie. - Ksiniczka suchaa z zaintere-
sowaniem. - Zostaniecie na miesic zamknici we dwjk w jednej z komnat
krlewskich. Bdziecie kontaktowali si tylko ze sub, z ktr jednak nie b-
dziecie mogli rozmawia. Pozostaniecie tak ze sob przez miesic, a potem od-
bdzie si lub.
Ksiniczka bya w sidmym niebie. Osigna to, czego chciaa, a prba
wydaa si jej raczej upragnion nagrod, a nie jak trudnoci do pokonania. Z
radoci ucaowaa krla i pobiega do narzeczonego.
Jeszcze tego samego dnia par narzeczonych zamknito w odosobnieniu, a
warta obja stra u drzwi.
Modzi byli zachwyceni. Nareszcie razem! Nikt im nie przeszkadza, nie po-
ucza i nie pilnuje!
Tymczasem krl i doradca zajli si nasuchiwaniem odgosw do-
biegajcych zza drzwi i przepytywaniem suby, ktra miaa prawo krzta si
po komnacie. Pierwsze dni wskazyway na to, e krl straci sto sztuk zota. Mo-
dzi byli wpatrzeni w siebie i sob zajci. Jednak po tygodniu zaczy si pierw-
sze nieporozumienia. Po dziesiciu dniach - pierwsza powana awantura. Po
dwch tygodniach - wyzwiska i wulgaryzmy, pacz i rkoczyny. Przed upywem
trzeciego tygodnia ksiniczka zacza wali w drzwi i krzycze rozpaczliwie:
- Wypucie mnie std, ju duej nie wytrzymam!
Do drugich drzwi stuka stajenny, groc:
- Zabierzcie mnie std, ju duej tego nie znios i si powiesz!
W komnacie zapanowaa nienawi.
Krl - po konsultacji z doradc, ktry uzna swoj przegran - zdecydowa
si otworzy drzwi.
Ksiniczka rzucia mu si na szyj z radoci i ogromn wdzicznoci, e
to mia by tylko miesic, a nie cae ycie. Przyrzekaa, e si zmieni i zawsze
bdzie go sucha.
Jak si zapewne domylasz, Drogi Czytelniku, krl zrezygnowa z wygranej,
a nawet przeciwnie - wypaci znaczn kwot doradcy, bdc pod wraeniem
jego mdroci i taktu, z jakim rozwiza t trudn spraw.
167
76. Odrobina srebra

Pewien krl, troszczc si niezwykle o wyksztacenie i wychowanie swoich


dzieci, odda najstarszego syna, nastpc tronu, na nauk do klasztoru. U bardzo
mdrego mistrza oraz w otoczeniu rwnie mdrych i wyksztaconych mnichw
mia pobiera stosowne nauki. Krl liczy na to, e dobry przykad, etyka i mo-
ralno, a take zdobyta wiedza i wychowanie modego ksicia zaowocuj potem
dobrymi rzdami w pastwie.
W klasztorze przestrzegano surowych regu i zasad. Mody ksi z duymi
oporami i niechtnie uczestniczy w codziennych rytuaach, wiczeniach, medy-
tacjach i naukach. Stopniowo jednak chon atmosfer i zwyczaje. Zacz podo-
ba mu si spokj i opanowanie mnichw. By pod wraeniem ich ogromnej
wiedzy, szczeglnie mdroci mistrza. Polubi nawet poranne wiczenia, bo
dostrzega jak jego ciao mnieje. Przyzwyczai si do kpieli w zimnej wodzie,
zaczy smakowa mu skromne, proste posiki.
Powoli pena akceptacja ycia klasztornego zacza przeradza si u niego w
istn modziecz fascynacj. By pod urokiem prawoci i praworzdnoci, pa-
nujcych w klasztorze. Nie byo tu adnych zewntrznych kar i zakazw, a jed-
nak panowa porzdek i wewntrzna potrzeba przestrzegania regu, wypywaj-
cych ze wiadomoci i zrozumienia. Zachwyca si nadrzdnymi zasadami po-
szanowania drugiego czowieka, jego prawa do wolnoci i wyraania swoich
pogldw, a przy tym bezprzykadnym wrcz odrzuceniem egoizmu i pogard
dla dbr materialnych.
Wieczorami, gdy mody ksi zostawa sam w swej skromnej celi, podej-
mowa wewntrzne postanowienia i dawa sobie stosowne obietnice, e gdy
zostanie kiedy krlem, zmieni cay system edukacji w pastwie, wprowadzajc
klasztorne reguy, ograniczy wydatki na dwr i rzd, obniy podatki, ukrci
samowol urzdnikw; mdrych, skromnych i wyksztaconych ludzi uczyni
ministrami i sdziami; w obsadzaniu stanowisk bdzie kierowa si fachowoci;
wytpi korupcj i nepotyzm... W tym mniej wicej miejscu ksi najczciej
zasypia.
Oczywicie, dzieli si swoimi planami i zamierzeniami z mistrzem, ktry
cierpliwie sucha, przytakiwa i stara si nie pozbawia modzieca zudze
168
ani nie wyprowadza go z przynalenej jego wiekowi naiwnoci.
Mino kilka lat, aczkolwiek duo mniej, ni mona byo oczekiwa. Eduka-
cja ksicia zostaa przerwana nagle i gwatownie. Do klasztoru dotara wiado-
mo: Umar krl, niech yje krl. Ksi, pomimo jeszcze bardzo modego
wieku, bdc prawowitym nastpc tronu, zosta wadc. Gdy egna si ze swo-
imi brami z klasztoru, zwrci si do mistrza z prob, aby i on opuci klasztor
i uda si z nim do stolicy jako jego osobisty i jedyny doradca. Mistrz jednak
odmwi, proszc jednoczenie, by mody monarcha nie wymaga uzasadnienia
tej decyzji. Krl, jako dobry ucze, uszanowa wol mistrza i nie pyta. Pogro-
ny w smutku po zmarym ojcu, ale jednoczenie peen wewntrznego zapau uda
si na czele krlewskiego orszaku do stolicy, by sprawowa nowe rzdy.
W kilka miesicy po koronacji krl zjawi si znowu w klasztorze. ali si
mistrzowi na to, jak wielki opr napotyka, gdy chce wprowadza nowe zwyczaje
i reguy postpowania. Jak brakuje mu uczciwych ludzi do pomocy w rzdzeniu,
ktrzy dobro pastwa bd przekadali ponad swoj prywat. Jak trudno o rze-
telnych, mdrych fachowcw. Ponowi propozycj objcia przez mistrza stano-
wiska osobistego doradcy oraz premiera rzdu. Mistrz podzikowa za zaufanie i
pokadane w nim nadzieje, jednak ponownie stanowczo odmwi. Wtedy krl,
wida przygotowany na taki obrt sprawy, zaproponowa co innego.
- A gdybym tak zwrci si z t prob do moich dawnych kolegw i towa-
rzyszy ycia klasztornego? W cigu kilku lat zdyem ich dobrze pozna. Nie
znam lepszych, uczciwszych i bardziej odpowiednich kandydatw do zarzdza-
nia wieloma ministerstwami. Wierz, e zechc pj ze mn i powici si dla
dobra kraju. Czy miaby co przeciwko temu ?
Mistrz, troch zaskoczony t nieoczekiwan prob, agodnie si umiechn
i powiedzia: - Jeeli wyra zgod, zechc z tob pojecha do stolicy i obj
urzdy, nie bd mia nic przeciwko temu.
Krl bardzo si ucieszy, a wielu mnichw faktycznie zgodzio si mu po-
mc. Wrd nich byli ci najbardziej nieskazitelni, najbardziej prawi, na ktrych
mu najgorcej zaleao. Niezwykle zadowolony, z potnym zastrzykiem no-
wych sil wraca do stolicy.
- Tym razem na pewno mi si uda - myla.
Mino znowu kilka miesicy i mody krl ponownie przyjecha do mistrza.
Znw nie by jednak szczliwy i zadowolony, a wrcz zaamany i rozdraniony.
Opowiada, wzburzony, jak coraz trudniej rzdzi si krajem. Pomimo jego stara
169
i chci, pomimo powoania najuczciwszych ludzi na stanowiska nie znika korup-
cja, apwkarstwo. Dalej panoszy si nieuczciwo i niesprawiedliwo, po-
wszechny brak szacunku dla prawa. Obywatele skar si jeszcze bardziej ni za
czasw jego ojca.
- Dlaczego urzdnicy i ministrowie myl tylko o sobie i swojej karierze, a
nie o poddanych? Dlaczego ustanawiaj ze prawa, coraz wiksze podatki, coraz
surowsze wyroki?
- Dlaczego - pyta mistrza - ludzie tak bardzo si zmieniaj? Tak szybko?
Pod wpywem czego? Te cechy, ktre widziaem u nich tutaj w klasztorze, w
stolicy znikny. I to jak szybko.
Mistrz wysuchiwa modego krla, starajc si spokojem i agodnoci ostu-
dzi troch temperament wadcy, a yczliwym umiechem podnie go na duchu.
W kocu, gdy mody krl wyrzuci z siebie wszystkie dlaczego, zwrci si do
niego:
- Spjrz, panie, w okno. Co widzisz?
- Nie rozumiem - odrzek zdziwiony krl.
- Spjrz przez szyb. Co widzisz? - kontynuowa mistrz.
- Las, k - zacz odpowiada wadca - chopw na polu, dzieci kpice
si w zakolu strumienia, par zakochanych caujc si pod drzewem. Wz dra-
biniasty jedzie drog...
- A teraz co widzisz? - i mistrz podsun krlowi lustro.
- Siebie - odpar zdziwiony krl.
- To jest taka sama szyba, a jednak niewielka warstwa srebra, odpowiednio
pooona, zupenie zmienia postrzeganie wiata.

170
VII

Bajki z ycia wzite


77. Zgodno pogldw

Pewien czowiek po wielu latach pobytu za granic postanowi odby podr


sentymentaln w swoje rodzinne strony. Odwiedza znajomych, zachodzi w
znane sobie miejsca. Siada w tych samych kawiarniach co dwadziecia lat temu
i cieszy si tymi samymi widokami. Rozpoznawali go sklepikarze na targu i
ekspedienci w sklepach. Spdza sympatyczne, wesoe wieczory w winiarniach i
pubach. Z satysfakcj stwierdzi, e cho mino dwadziecia lat, to wiat tak
bardzo si nie zmieni. Znajomi byli ci sami, przyjaciele bardzo dobrze urzdzili
si w yciu, no, moe jedynie dzieci podorastay, a wraz z ich wiekiem urosy
problemy. W sobotni ranek siedzia w ogrdku eleganckiej kawiarenki. Pi kaw,
jad pysznego rogalika z masem i przeglda porann gazet. By w wietnym
nastroju. Nagle podszed do niego ebrak i poprosi o par groszy na co do
jedzenia. Nie odrywajc oczu od gazety, sign do kieszeni, wyj gar monet i
ju mia poda ebrakowi, gdy odruchowo spojrza na jego twarz - i rozpozna w
nim swojego dawnego najlepszego przyjaciela, ktrego bezskutecznie szuka od
tygodnia.
- O, Boe, Peter - zawoa radonie
ebrak wyranie si zmiesza: - Skd pan zna moje imi?
- Nie poznajesz mnie ? To ja, Wiktor. Przesiedzielimy w jednej awce
cztery lata w szkole redniej, a potem pi lat studiw w jednym pokoju w aka-
demiku.
Twarz ebraka rozjania si w szczerym umiechu. Nastpio serdeczne po-
witanie oraz uciski i duga rozmowa przy stoliku. W kocu pado pytanie, ktre
musiao pa:
- Ale powiedz, co si stao? Gdy wyjedaem bye ju ustabilizowanym,
zamonym czowiekiem. Miae rodzin, due dochodowe gospodarstwo rolne,
pikne winnice. Czemu dzisiaj jeste na ulicy i ebrzesz o chleb?
- C, pewnego piknego dnia, gdy jechaem do domu swoim nowym ca-
dillakiem, przyszo mi do gowy, e pot ssiada przesunity jest o jakie p
metra w moj stron. Zaczem nad tym rozmyla. W kocu poszedem do
prawnika. Wyraziem swj pogld, i uwaam to za ewidentne zajcie mojej
wasnoci. Hm, prawnik te tak uwaa...
173
78. Inna miara

Pewien bogaty wieniak zapodzia gdzie swoj siekier. Zawsze bya na po-
dwrzu przy drewutni i nagle przepada. Szuka jej cay dzie bezskutecznie i w
kocu nabra przekonania, e kto musia mu j ukra. Dokona w myli prze-
gldu wszystkich potencjalnych zodziei i jego podejrzenie pado na ssiada. Za
kadym razem gdy si spotykali i rozmawiali, czu, e ssiad co krci, i po-
woli nabiera przekonania, e rzeczywicie jest zodziejem. Jego sposb chodze-
nia, mwienia, wyraz twarzy, w ogle wszystko u tego czowieka wiadczyo, e
to on ukrad siekier.
Wkrtce jednak siekiera odnalaza si w szopie z drzewem. Gdy nastpnego
dnia spotka ssiada, ten w niczym nie przypomina mu zodzieja.
Od tamtego zdarzenia mino kilka lat. Pewnego dnia do bogatego wieniaka
przyszed ten sam ssiad z ma przestrog:
- Zauwayem, e mury wok twojego domu zmurszay od deszczu. Jeeli
ich w por nie naprawisz, zodziejowi atwo bdzie dosta si do twojego domu.
Takie samo ostrzeenie da bogaczowi jego syn, ktrego rwnie zaniepokoi
stan murw. Krtko po tym rzeczywicie wiele rzeczy zostao ukradzionych z
podwrza i domu. Bogacz by peen podziwu dla mdroci syna, ssiada za
uzna za zodzieja. A gdy swoimi podejrzeniami dzieli si ze znajomymi, zaw-
sze dodawa, e ssiad ju raz par lat temu by zamieszany w kradzie siekiery.

79. Strefy klimatyczne

Pewien wdrowiec przyszed pnym popoudniem do wioski. Trafi do cha-


ty ubogich rolnikw i rozmawiajc w trakcie spoywania skromnego posiku,
zosta wcignity przez matk w sprawy rodzinne. W spokoju wysucha, jak
to niedobr on wzi sobie jej najukochaszy syn i jak bardzo synowa uprzy-
krza ycie dobrej teciowej, a take o tym, jak wspaniaego ma ma z kolei jej
174
crka. Matka podawaa wiele przykadw zdarze i zachowa, ktre miay do-
wodzi niewdzicznoci synowej, i oczekiwaa potpienia jej przez gocia. Po-
niewa caa rodzina bya jeszcze w polu, matka swobodnie i bez skrpowania
wypowiadaa ostre sdy, zrzucajc caa win za konflikty i niepokoje w domu na
synow.
Wdrowiec, troch zakopotany, nie kwapi si do jednoznacznej oceny. Pr-
bowa agodzi jej rozgoryczenie i zo. Narazi si jednak tylko na gniew i nie
by ju pewny, czy znajdzie w tym domu schronienie na noc.
Przed zmierzchem rodzina wrcia do domu i po posiku wszyscy zaczli
ukada si do snu. Dni byy upalne, wic caa rodzina spaa latem na odkrytej
werandzie, aby rozkoszowa si chodniejszymi godzinami nocy. Gociowi te
przygotowano tam posanie.
W nocy matka spostrzega, e nie lubiana przez ni synowa pi przytulona do
jej najukochaszego syna. Poczuwszy zazdro, zbudzia oboje.
- Jak moecie w taki upa spa tak blisko siebie! - wykrzykna - Spocicie
si, a to niezdrowe. Jutro obudzicie si te cali zdrtwiali!
W przeciwnym rogu werandy posanie urzdzia sobie jej crka z mem.
Spali w pewnej odlegoci od siebie. Na ten widok zadrao serce kochajcej
matki. Obudzia ich take.
- Kochani, koniecznie przysucie si do siebie bliej, noc jest chodna i a-
two moecie si przezibi - ostrzega.
Wdrowiec obserwujc te sceny, uklk, wznis rce do nieba i zawoa z
czci i bojani w gosie:
- Ach, jaki wielki i potny jest Wszechmocny! Taka maa weranda
i a dwie strefy klimatyczne!

80. Kwestia pochodzenia

W pewnej rodzinie byo dwch braci. Mieli tego samego ojca, t sama matk
i byli tak samo wychowywani. Jeden brat by Biay, a drugi Czerwony. yli
sobie spokojnie i szczliwie do momentu, gdy czerwoni bracia nie wywoali
rewolucji przeciwko biaym. Porwany patriotycznym obowizkiem Czerwony
175
brat, poszed na pierwsz lini frontu i dzielnie walczy o wolno, solidarno i
niepodlego. Cierpia zimno, gd i niewygod, spa na styropianie, a nawet by
ranny. W kocu jednak byo warto - czerwoni bracia zwyciyli.
Jego Biay brat ju na pocztku rewolucji gdzie zagin. Ale Czerwony nie-
wiele si nim interesowa, bo pochonity by wdraaniem przemian, demokracji
i praworzdnoci; wolnymi wyborami, prywatyzacj i reformami.
Mijay lata. Za ogromne zasugi dla rewolucji Czerwony brat zosta miano-
wany kierownikiem Pastwowego Gospodarstwa Rolnego w Stanie Upadoci.
Uwaa to za wielki zaszczyt i niezwykle odpowiedzialn funkcj; ogromny
honor i zaufanie, jakimi obdarzya go nowa w peni demokratycznie wybrana
wadza.
Pewnego dnia do kierowanego przez niego PGR-u mia przyjecha z wizyt
minister rolnictwa w randze wicepremiera. Druga pod wzgldem znaczenia oso-
ba w rzdzie. Trway gorczkowe przygotowania. W kocu nadesza dugo
oczekiwana chwila. Na botniste podwrko zajechaa kawalkada luksusowych
czarnych aut. Ochrona, obstawa, osoby towarzyszce i wreszcie sam minister.
Wysiad, przyj kwiaty, przeegna i ucaowa chleb oraz wykaza naleyte
zainteresowanie oborami, chlewni i niwami. Oprowadza go oczywicie kie-
rownik - Czerwony brat. W miar jednak trwania wizyty osoba ministra i wice-
premiera zdawaa si mu by coraz blisza i znajoma. Nie bardzo wiedzia, skd,
ale na pewno go zna. Na okolicznociowym bankiecie, gdy znikny ju znacz-
ne iloci jedzenia i pochonito ogromne iloci pynu integracyjnego, a atmos-
fera mocno si rozlunia, Czerwony brat odway si na zadanie pytania:
- Przepraszam, obywatelu premierze, czy mog zada jedno prywatne py-
tanie?
- Ale oczywicie, kolego - kolego zabrzmiao bardzo pryncypialnie, ale
i zachcajco.
- Odnosz takie wraenie, e znam obywatela premiera. Czy pan premier
nie jest moe moim zaginionym dawno, dawno temu, jeszcze podczas rewolucji,
Biaym bratem?
- Oczywicie - odpar wicepremier i wycign rce do serdecznego
ucisku.
Tu nastpia spontaniczna integracja wicepremiera i kierownika oraz inten-
sywne odnowienie wizi rodzinnych przy osuszanych kolejnych butelkach.
W miar jednak trwania tego rodzinnego i ju bardzo osobistego spotkania w
Czerwonym bracie narastaa pewna nuta zdziwienia i lekkiego niepokoju. Biay
brat to zauway i zapyta: - Co ci trapi?
176
- W zasadzie tak. Myl nad jedn spraw i nie mog tego zrozumie. To, e
ja jestem dyrektorem PGR-u, jest dla mnie jasne. Czerwoni bracia wygrali, ja
jestem czerwony i mam to stanowisko za swoje zasugi. Ale ty zawsze bye
biay. Biali przegrali, a ty nagle jeste ministrem i wicepremierem. Jak to moli-
we?
- Bo, widzisz, bracie, jest to kwestia rodziny i pochodzenia - refleksyjnie
zauway Biay brat.
- Jak to? Przecie mamy tych samych rodzicw i tak sam rodzin.
- Wypeniasz ankiety i kwestionariusze, podania?
- Oczywicie, tak.
- Ja te. W rubryce rodzice wpisujemy to samo, ale w rubryce brat ja
wpisuje: Brat Czerwony. A ty co wpisujesz?

81. Rozpacz

Bya sobie kiedy rodzina pasterzy. Wszystkie owce trzymali w jednej za-
grodzie. Karmili je, dbali o nie i chodzili z nimi na wypas. Sprzedawali mleko,
robili sery. Regularnie strzygli i odstawiali wen na targ.
Od czasu do czasu owce prboway ucieka z zagrody albo na pastwisku. Po-
jawia si wwczas najstarszy z pasterzy i przemawia do nich:
- Wy, niewiadome i durne owce, czy nie wiecie, e na zewntrz w dolinie
czyha na was tysice niebezpieczestw? Tylko tutaj macie wod, poywienie i
schronienie przed wilkami.
Widocznie owce nie byy zbyt wielkimi mionikami niezalenoci, bo na
og starczao to do rozwiania owczych marze o wolnoci. Pewnego dnia
przysza jednak na wiat inna owca. Mona powiedzie, e bya to czarna owca.
Miaa buntownicz natur i namawiaa inne do ucieczki ku rozlegym pastwi-
skom. W tej sytuacji wizyty starego pasterza, majce na celu ostrzeenie owiec
przed czyhajcymi na nie niebezpieczestwami, musiay si zintensyfikowa.
Pomimo to owce coraz czciej przejawiay nerwowo, kiedy wyprowadzano je
z zagrody, a ponowne zaganianie ich tam wymagao duo wysiku.
A pewnej nocy czarna owca przekonaa pozostae do ucieczki. Pasterze zo-
rientowali si dopiero o wicie, kiedy zastali poaman i pust zagrod. Poszu-
kiwania nie miay ju sensu.
177
Wszyscy razem, paczc i rozpaczajc, udali si do starca, ktry by gow
rodziny.
- Poszy sobie, poszy sobie!
- Biedne...
- Poumieraj bez nas z godu.
- I z pragnienia bez naszej wody.
- No i te wilki w dolinie! - rozpaczali.
- Co si z nimi stanie bez nas?
W chacie zapanowa oglny lament i rozpacz.
Tymczasem starzec odkaszln, pocign fajk i powiedzia:
- Tak, to prawda: co si z nimi stanie bez nas? - zamyli si. Ale najgor-
sze jest to, co si stanie z nami bez nich??!!

82. Test

Pewien synny, wiatowej sawy chirurg zosta zaproszony przez modych


studentw medycyny, zrzeszonych w Towarzystwie Anonimowych Noblistw,
na odczyt. Opowiada o swoich osigniciach w dziedzinie przeszczepw. Wy-
kad by wspaniay, a prelegent wzbudzi powszechny podziw i zachwyt. Na
koniec zarzucono go wieloma pytaniami, na ktre odpowiada niezwykle facho-
wo, ale te z du swad i poczuciem humoru. W kocu jeden ze suchaczy,
bdc pod niewtpliwym urokiem wybitnego profesora, zapyta spontanicznie:
- Panie profesorze, jak zosta tak wspaniaym chirurgiem i mie takie suk-
cesy?
- Mody kolego - zacz profesor - prawdziwy chirurg potrzebuje dwch
darw: odpornoci na rzeczy obrzydliwe i umiejtnoci wnikliwej obserwacji.
- Czy mgby pan profesor to rozwin? - prosi student.
- Proponuj pewne dowiadczenie, a zarazem test. - To mwic, profesor
wyj z torby niewielki pojemnik z jak brunatn ciecz, otworzy go i po sali
roznis si potworny odr. Profesor zanurzy palec w tej ohydnej cieczy, a po-
tem go poliza. Nastpnie zaproponowa studentom, aby poddali si takiemu
dowiadczeniu i uczynili to samo. Studenci, nie bez obrzydzenia, podchodzili do
katedry i kolejno wszyscy zdoali tego dokona.
178
Kiedy z powrotem zajli swoje miejsca i tryumfujco patrzyli na profesora,
ten umiechn si i powiedzia:
- Panowie, serdecznie gratuluj pozytywnego przejcia pierwszej czci testu.
Niestety, drug cz wszyscy oblalicie. Nikt z was nie zauway, e palec,
ktry polizaem, nie by tym, ktry zanurzyem w cieczy.

83. Superpami modego aktora

Mody adept sztuki aktorskiej po skoczeniu szkoy dosta anga w teatrze.


Mia bardzo duo szczcia, bo wanie przygotowywano now, wielk insceni-
zacj z kategorii tych, o ktrych aktorzy mwi, e tok na scenie jest wikszy
ni na widowni. Dosta pierwsz w yciu rol: obok zwyczajowego trzymania
halabardy na pocztku drugiego aktu mia wbiec na scen i krzykn w kierun-
ku krlewskiego tronu:
- Krlu, wrg stoi u bram!
Kwestia moe maa, ale kluczowa dla przebiegu przedstawienia, zazna-
czajca dramatyczny zwrot caej akcji.
Po dwch tygodniach pamiciowego opanowywania roli przysza kolej na in-
terpretacj. Reyser pozostawi du swobod kademu aktorowi i, niestety, u
naszego modego bohatera da zna o sobie brak dowiadczenia oraz rutyny. Po
tygodniu bezskutecznych prb zwrci si po pomoc do dowiadczonego aktora,
ktry ju wielokrotnie trzyma halabardy.
- C, kolego - odrzek tamten - gdybym ja otrzyma tak hm... odpowie-
dzialn rol, zagrabym tak: rzucibym si do stp krla i krzykn: KRLU,
wrg stoi u bram. Pooybym nacisk na KRLA. Wiesz, wszyscy bd na
niego patrze, wic moe i ciebie kto zauway. Moe w przyszej sztuce dosta-
niesz wiksz kwesti, a moe kiedy zagrasz samego krla.
Mody adept rozpocz nauk interpretacji, ale po tygodniu, tknity zym
przeczuciem, zwrci si do innego dowiadczonego aktora. Ten niewiele si
zastanawiajc, odrzek:
- To oczywiste, naley pooy akcent na sowo WRG: Krlu, WRG
stoi u bram. Krlem nie ma si co przejmowa, zetn mu gow w trzecim akcie
i po wszystkim, a nowym krlem zostanie wrg i moe ci zauway.
179
Moesz si ju zapewne domyli, Szanowny Czytelniku, e trzeci dowiad-
czony aktor zaleci pooenie akcentu na sowo BRAM, bo tam koczy si caa
sztuka.
Prby jako si przetoczyy i doszo do premiery. W drugim akcie nasz boha-
ter wypada na scen, dopada do tronu krla i... staje jak wryty, bo zapomnia
kwestii. Wszyscy wpatrzeni w niego, a on stoi i bezradnie, miertelnie przerao-
ny przewraca oczami. Krla gra dowiadczony aktor, ktry, gdy spostrzeg, co
si dzieje, chcia jako ratowa sytuacj i zwrci si do przeraonego giermka:
- I c mi chcesz powiedzie, mj dowiadczony i oddany giermku? - ale,
niestety, odpowiedzi byy pochrzkiwania i bezradne unoszenie ramion gierm-
ka.
- Moe mi chcesz powiedzie, e wrg stoi u bram?
- Aha! - krzykn ucieszony mody aktor.

PS. Bajk t opowiedzia mi Marek Szurawski, dziennikarz, eglarz,


tumacz, wybitny polski specjalista ds. metod zapamitywania.

84. zy na pogrzebie

Umar bardzo bogaty przemysowiec, ktry cay swj majtek zapisa spra-
wiedliwie, bliszej i dalszej rodzinie, nie zapominajc przy tym o przyjacioach i
znajomych.
Na niezwykle uroczystym pogrzebie uwag wszystkich przykuwa pewien
mczyzna, ktry paka od pocztku ceremonii, ronic rzsiste zy. Nie uspokoi
si ani na chwil. Po pogrzebie kilka osb podeszo do niego z wyrazami wsp-
czucia i wsparcia, ale przede wszystkim z pytaniem, kim by zmary dla niego, e
tak mocno po nim rozpacza.
- Czy dobrze zna pan zmarego? - kto zapyta.
- Nie - odpowiedzia paczc.
- By panu bardzo bliski?
- Nie.
- By pana przyjacielem?
- Nie.
- Czy by czonkiem pana rodziny?
- Nie.
180
- To dlaczego pan tak rozpacza ?
- Wanie dlatego - odrzek mczyzna, zalewajc si Izami.

85. Bezcenny czas

W kolejce w aptece stao kilka osb, troch zniecierpliwionych. Obsugiwana


przez farmaceut kobieta w rednim wieku nie moga zdecydowa si na rodzaj
pasty do zbw oraz wielko i twardo szczoteczki. Popisywaa si znaw-
stwem przedmiotu, tumaczya farmaceucie, jak jest to wane zagadnienie dla
jamy ustnej, zmieniaa zdanie, marudzia. Stojcy za ni starszy mczyzna pr-
bowa bardzo grzecznie wpyn na jej decyzj i przyspieszy obsug.
- Bardzo pani przepraszam - zwrci si do kobiety - ale ogromnie mi si
spieszy. Moe zastanowiaby si pani gdzie na boku i podja ostateczn decy-
zj, a w tym czasie pan obsuyby kilka osb?
Kobieta, wyranie poirytowana zwrceniem jej (!) uwagi, spojrzaa na niego
zimno i nieprzyjemnie i w nonszalancki sposb odpowiedziaa: - A gdzie to
takiemu staruchowi jak pan moe si jeszcze spieszy? - przez jej twarz przele-
cia szyderczy umiech.
W aptece zrobio si bardzo cicho. Starszy mczyzna umiechn si do niej
i spokojnie powiedzia: - Szanowna pani, mam siedemdziesit lat, w moim wie-
ku kada minuta jest bezcenna.
- O, niech pan nie przesadza - kobieta nie zmieniaa tonu jeszcze pan
zdy. Co, spieszy si pan, bo czeka na pana jaka specjalna okazja? - doko-
czya ju wyranie zoliwie i nieprzyjemnie.
Mczyzna popatrzy jej prosto w oczy i zacz mwi: - Dwa lata temu
otworzyem szuflad w komodzie mojej ony i wyjem z niej paski karton, w
ktrym bya jej pikna jedwabna bluzka z przepikn, rcznie haftowan koron-
k. Kupiem j jej trzydzieci lat wczeniej, gdy po raz pierwszy bylimy w No-
wym Jorku. Nigdy jej nie zaoya, czekaa z tym na jak specjaln okazj.
Dobrze, pomylaem, dzisiaj jest ta specjalna okazja. Zbliyem si do jej ka i
pooyem t liczn bluzk, obok innych rzeczy przy jej gowie. Niedugo za-
czn j ubiera do trumny. Po krtkiej, gwatownej chorobie dzie wczeniej
zmara.
Kobieta spucia wzrok.
181
- Kady dzie, ktry przeywamy - kontynuowa starszy pan - jest t specjal-
n okazj. Nasze okazje ju miny. Nie wolno traci czasu i odkada wszyst-
kiego na potem. Od tego dnia wicej czytam, a mniej sprztam. Siadam na tara-
sie i rozkoszuj si urod okolicy bez poczucia winy, e nie wyplewiem ogrd-
ka. Spdzam jak najwicej czasu z moimi bliskimi i przyjacimi, a mniej si
martwi jutrem. Zrozumiaem, e ycie to cigo dowiadcze, ktre trzeba
przey w radoci, a nie prbowa je przetrwa lub cierpie. Ju niczego nie
odkadam na potem. Pij codziennie z moich antycznych krysztaowych kielisz-
kw. Zakadam nowe ubranie na zakupy w hipermarkecie, jeeli tylko mam na to
ochot. Nie zachowuj moich najlepszych perfum na specjalne wizyty, tylko
uywam ich codziennie, kiedy pragn poczu je na sobie. Wyrzuciem ze swoje-
go sownika zwroty: moe kiedy, pewnego dnia. Jeeli co jest warte zoba-
czenia, usyszenia lub przeycia, chc to zobaczy, usysze i przey teraz.
Kadego dnia rano powtarzam sobie, e ten dzie jest wyjtkowy i dzisiaj czeka
mnie co naprawd ekscytujcego. Kady dzie, kada godzina, kada minuta
jest ni. Dlatego, niech mi pani wybaczy, nie mog sobie pozwoli na ich bez-
sensowne tracenie w kolejkach.
VIII

Bajki o mdroci,
sprycie i gupocie
86. O parobku, ktry potrafi spa podczas bu-
rzy

Pewien bogaty gospodarz potrzebowa w swoim obejciu parobka do pracy w


stajni i stodole. Zgodnie z obowizujcymi zwyczajami rozpocz poszukiwania
na najbliszym jarmarku w wiosce. Rozmawia z kilkoma modymi ludmi, ale
aden nie zdoby jego zaufania. Ten nie zna si na pracy przy zwierztach, inny
da za wiele, jeszcze inny mia mao uczciwy wygld. W kocu ju prawie zre-
zygnowany dostrzeg jeszcze jednego, nie znanego sobie modzieca, ktry
przyglda si koniom. By bardzo szczupy i nie wyglda na zbyt silnego, ale
gospodarz nie mia wyjcia.
- Poszukuj pomocnika do pracy w gospodarstwie - zagadn go. - Nie
szukasz pracy?
- Tak, panie - odpar modzieniec.
- A znasz si na roli i pracy w gospodarstwie?
- Tak, panie.
- A co umiesz robi najlepiej?
- Potrafi spa w burzliw noc - odpar modzian.
- Co mwisz? - zapyta zaskoczony gospodarz, chcc upewni si, czy do-
brze usysza.
- Potrafi spokojnie spa podczas burzy - odrzek spokojnie modzieniec.
- I za to ci kto paci ? - gospodarz nie ukrywa zdziwienia. - e pisz ?
- Tak, panie.
Gospodarz pokrci gow i odszed, mylc, jak wielu gupcw jest na tym
wiecie. Potrzebowa silnego pomocnika do cikiej pracy przy oporzdzaniu
byda, koni i trzody, a nie jakiego szaleca, ktry jest dumny z tego, e umie
spa w burzliwe noce.
Gospodarz szuka dalej, ale do pnego popoudnia nikogo nie znalaz. Pora
bya wraca do domu. Nie majc innego wyjcia, zdecydowa si zatrudni
ostatniego wolnego parobka - tego, co umie spa w burzliw noc.
- W porzdku, bior ci na prb. Zobaczymy, co potrafisz robi.
- Niech si pan nie martwi, ja mog spa w burzliw noc.
185
Nowy parobek by w gospodarstwie kilka tygodni. Nikomu si nie na-
przykrza, z nikim si nie kci. Robi, co mu kazano. Zwierzta miay to, czego
potrzeboway. Zreszt gospodarz tak by zajty przy niwach, e nie zwraca
wielkiej uwagi na to, jak pracowa modzieniec.
Pewnej nocy obudzia go jednak straszliwa burza. Silny wiatr miota drze-
wami i wy w kominie, grad trzaska w okna, a drzwi przeraliwie skrzypiay.
Gospodarz, mocno zaniepokojony, wyskoczy z ka. Burza moga otworzy na
ocie drzwi stajni, przestraszy konie i krowy, porozrzuca siano, som i pasz,
wyrzdzi mnstwo rnych szkd.
Pobieg do izby parobka i zacz stuka w drzwi, krzyczc:
- Wstawaj, obud si! - ale parobek spa.
- Wstawaj i pom mi, zanim wiatr rozniesie stajni i pouciekaj zwierzta! -
Ale zza drzwi nie dochodzi aden gos. Nacisn klamk i wszed. Zobaczy, jak
parobek smacznie pi i nie ma najmniejszego zamiaru si budzi.
Machn zrezygnowany rk i pobieg po schodach w d. Nie mia czasu do
stracenia. Burza rozszalaa si na dobre.
Z ogromnym trudem przedar si przez podwrze i dotar do zagrody. I tu
spotkao go wielkie zaskoczenie.
Drzwi do stajni byy szczelnie zamknite, a okna starannie zablokowane.
Siano i soma poprzykrywane i tak poukadane, e aden wiatr nie byby w sta-
nie ich rozwia. Konie i krowy uwizane, a kury i trzoda wyjtkowo spokojne.
Na zewntrz wiatr gwatownie szala, a wewntrz zwierzta spay spokojnie.
Wszystko byo naleycie zabezpieczone.
Wtedy gospodarz zrozumia, co mia na myli modzieniec, gdy mwi, e
moe spa nawet w burzliw noc. Kadego dnia wykonywa starannie i dobrze
swoje obowizki. Dokadnie sprawdza, czy wszystko byo zrobione jak naley.
Szczelnie zamyka drzwi i okna, przywizywa zwierzta i opiekowa si nimi.
By przygotowany na burz kadego dnia, dlatego nigdy si jej nie lka i mg
spa spokojnie.

87. Przebaczenie

Mistrz przez wiele lat siedzia w cikim wizieniu, niesusznie wtrcony do


lochu na podstawie faszywych oskare o spisek przeciwko wadcy. Siedzia z
kilkoma innymi mnichami, ktrzy podobnie jak on cierpieli niewinnie. Wielu z
186
nich nie wytrzymao strasznych warunkw i zmaro. Po kilku latach sprawa si
wyjania i ci, ktrzy przeyli, wrcili do klasztoru w grach.
Mijay lata. Pewnej mronej zimowej nocy kto niespodziewanie zapuka do
bramy. Mnich stojcy przy furcie rozpozna sprawc wszystkich swoich nie-
szcz i wtrcenia do lochu. By to czowiek, ktry ich niesusznie oskary i
wizi przez wiele lat. Zmarznity, ledwo trzyma si na nogach. Naj-
prawdopodobniej zgubi si w grach i by skazany na pewn mier.
Mnich nie bardzo wiedzia, jak postpi, i pobieg do mistrza. Mistrz kaza
szybko otworzy bram i wpuci czowieka do klasztoru. Zaj si nim troskli-
wie. Ogrza go, nakarmi, opatrzy rany i odmroenia. Po kilku dniach, gdy mrz
zela, wsadzi go na mua i odprowadzi do traktu, aby nie zabdzi.
Po powrocie pozostali mnisi mieli do niego pretensje, jak mg tak postpi.
- Przecie to by sprawca wszystkich naszych nieszcz - mwili.
- Zgoda - odpar mistrz - ale ja mu to przebaczyem.
- Ale my nie - chrem odpowiedzieli mnisi. - Cigle trawi nas nienawi do
tego czowieka.
- W takim razie - powiedzia agodnie mistrz - wci siedzicie w wizieniu, a
on trzyma nad wami stra.

88. Pod sidm gwiazd

Przy ruchliwym trakcie staa sobie karczma, zwana Pod Szczliw Gwiaz-
d. I cho bya w tym miejscu przez wiele lat i znana bya w caym kraju, to
karczmarz ledwo wiza koniec z kocem. Pomimo e ceny byy rozsdne, a w
rodku mio i przytulnie; pomimo e jedzenie byo bardzo dobre, a pokoje wy-
godne - nie by w stanie przycign duej liczby klientw. Byway dni, e
karczma staa pusta.
Takiego wanie dnia zjawi si w niej wdrowny mnich. By jedynym go-
ciem i karczmarz, nie bdc zajty, chtnie z nim rozmawia, alc si na swj
los i brak goci. Mnich ujty mi i serdeczna obsug i dobrym jedzeniem, palc
nargile, rozpocz pogawdk z karczmarzem, starajc si jako rozwiza jego
problem.
- Widzisz, moim zdaniem, jest to kwestia nazwy twojej karczmy. Po-
winiene j zmieni.
187
- To nie jest moliwe - oponowa karczmarz. - Tak nazywaa si zawsze,
od pokole. Pod t nazw jest rozpoznawana przez wdrowcw...
-...i dlatego do niej nie zachodz? - przerwa mu z umiechem mnich. - Wy-
gldasz na rozsdnego czowieka i zapewne wiesz, e aby zasza jaka zmiana,
trzeba j dokona. Jeeli czowiek przez cay czas postpuje tak samo jak daw-
niej, a oczekuje innych rezultatw, to nie najlepiej wiadczy o jego stanie umy-
sowym. - Tutaj znowu si umiechn.
- Ale ja przez cay czas co zmieniam - oponowa karczmarz - stoy, obru-
sy, kufle. Wprowadzam nowe dania i promocyjne ceny.
- Robisz to jednak wewntrz karczmy, wic doceni to moe tylko ten, kto
do niej wejdzie. A na zewntrz jest tak samo jak dawniej. Musisz zmieni nazw.
Nazwij j - tu mnich si zamyli - Pod Sidm Gwiazd. Ale jeszcze jedno,
wymaluj na szyldzie tylko sze gwiazd i ostatni zrb wiksz i zot.
- Sze gwiazd? Przecie to absurd. Jaki z tego bdzie poytek?
- Jak nie sprbujesz, to nie zobaczysz - odpowiedzia mnich z umiechem i
poszed.
Po dugim namyle i paru kolejnych dniach bez klientw karczmarz zmieni
nazw oraz zamwi stosowny szyld, zgodny z zaleceniami mnicha. Jeszcze
malarz na dobre nie zdy zej z drabiny, a otworzyy si drzwi i wszed boga-
ty kupiec z grup pomocnikw. Tryska dobrym humorem i ze miechem zwr-
ci si do karczmarza:
- Hej, karczmarzu, widziaem, e zmienie nazw, ale chyba zrobie nie-
zy bd. Ha, ha, ha... - a wszyscy giermkowie mu zawtrowali. - Piwa i jada dla
wszystkich! - zamwi kupiec.
Towarzystwo rozsiado si i jeszcze karczmarz nie zdy ich obsuy, a ju
pojawi si nastpny go z uwag, e chyba na szyldzie jest bd.
Od tego dnia karczma pkaa w szwach. Kady podrny, ktry mija karcz-
m, wchodzi, aby zwrci uwag na bd na szyldzie, bdc wicie przekona-
nym, e nikt go wczeniej nie zauway. Gdy by ju za w rodku, mia atmos-
fera, wystrj, serdeczno obsugi robia na nim wraenie i zostawa, aby zje tu
i odpocz. W ten sposb karczmarz dorobi si ogromnej fortuny, ktrej tak
dugo poszukiwa. Czsto te myla z wdzicznoci i podziwem o mnichu
sprzed wielu lat, ktry mia tak niesamowity pomys. Jak dobrze zna si na
interesach - myla karczmarz.
A pewnego dnia mnich pojawi si znowu. Zosta niezwykle serdecznie
przyjty i w kocu karczmarz mg zada mu, tuczce si w gowie od wielu lat,
pytanie:
- Jak wpade na tak fantastyczny pomys z nazw? Skd taka dobra
znajomo interesw?
188
- Zupenie nie znam si na interesach - odpar umiechnity mnich - ale znam
dobrze ludzk natur.

Nic tak bardziej nie raduje i nie wprowadza w dobry nastrj naszego
ja jak poprawianie bdw innych ludzi.

89. Latajcy ko

W pewnym krlestwie y sobie niezwykle przebiegy i sprytny rabu. Gra-


sowa na traktach i upi kupcw, karawany oraz zwykych podrnych. Drwi
sobie ze stray krlewskiej i z samego krla. Jak to bywa w bajkach, powinie-
nem teraz napisa: ograbia bogatych i rozdawa biednym, ale, niestety, boha-
ter tej bajki - cho ograbia bogatych - znaczn cz tego, co zrabowa, roz-
dawa... sobie i swoim kompanom. Umyka zasadzkom, wyczuwa podstpy, nie
sucha faszywych doradcw i zdrajcw, ale w kocu i jemu powina si noga.
Zosta schwytany i wtrcony do lochu, gdzie oczekiwa na rych rozpraw.
Biorc pod uwag wielko szkd, ktre uczyni, oraz jego niechlubn saw,
proces by pokazowy, a skadowi sdziowskiemu przewodniczy sam krl. Mo-
narcha chcia mie pewno, e po sprawiedliwym procesie, w ktrym zostan
rozpatrzone wszystkie argumenty oskarenia i obrony, rabu zostanie skazany na
cicie, ktre bdzie niezwocznie wykonane. Tak te si stao - zapad wyrok
skazujcy.
Po ogoszeniu go oskarony w ostatnim sowie przyzna si do winy, wyrazi
skruch, przeprosi wszystkich, ktrym wyrzdzi szkod, i uzna wyrok za jedy-
nie moliwy. Ku zdziwieniu zgromadzonych wystpi jednak do krla z propo-
zycj: jeeli krl wstrzyma wykonanie wyroku o rok, on nauczy krlewskiego
konia lata. Moe wtedy bdzie to powd do uaskawienia.
Propozycja wydaa si tyle dziwna, co i atrakcyjna. Krl zdawa sobie spra-
w z jej nierealnoci, ale drugiej strony... kto to moe wiedzie? Krl oczami
duszy ju widzia, jak zjawia si na latajcym koniu na zjedzie krlw. Wi-
dzia ten splendor i zdziwienie innych zazdrosnych wadcw. Logiczny umys
walczy z wyobrani. Wyobrania wzia gr - krl zgodzi si na odroczenie
wyroku.
189
Obroca nachyli si do rabusia i po cichu powiedzia:
- Co ty najlepszego wyrabiasz? Przecie nie nauczysz konia lata. To nie
jest moliwe.
Rabu umiechn si
- Mam na to rok, a przez rok wiele si moe wydarzy: moe zdechn
ko, umrze krl, moe wybuchn rewolucja i krl abdykuje. Rok to duo cza-
su.

90. yciowa postawa

Pewien wieniak uskara si na wszystko i bez przerwy narzeka - na pogo-


d, ssiadw, urodzaj albo nieurodzaj, na chodne poranki i upalne wieczory itd.
Nic mu si nie podobao, z niczego nie by zadowolony. I tak upywao mu y-
cie.
Chocia mia spory kawaek dobrej ziemi, nie chciao mu si na nim praco-
wa, bo uprawa roli jest za cika. Dzierawi komu pola te nie chcia, bo mu
za mao zapac i jeszcze oszukaj. Nikomu nie pomaga - no, bo niby dlaczego?
Nikomu nie dzikowa - no, bo niby za co? Ssiedzi omijali jego dom z daleka;
mao kto mg znie jego pesymistyczny nastrj.
Pewnego dnia, zbierajc chrust w lesie, zobaczy wilka bez nogi i bez oczu,
ktre straci zapewne, prbujc wydoby si z side. Zacz si dziwi, jakim
sposobem tak okrutnie okaleczone zwierz moe przey w lesie. Wtem spo-
strzeg lisa z tust kur w zbach. Lis nasyci si poow kury i zostawi reszt
misa wilkowi. Chop by zachwycony dobroci Boga, ktry troszczy si o
biednego wilka.
Nastpnego dnia chop zauway, e Bg znowu nakarmi lepego wilka za
porednictwem tego samego lisa. Chop mocno si dziwi dobroci Stwrcy i
pomyla, e oto skoczya si i jego mczarnia na tym wiecie: Ja take poo
si w jakim kcie i zaufam w peni Panu, a on da mi wszystko, czego potrzeba,
rkami innych ludzi. Nie bd ju nic robi, o nic si nie bd troszczy.
I tak te zrobi. Pooy si przed swoj chat i czeka, ale przez wiele dni nie
zdarzyo si nic. By godny, wycieczony z pragnienia, mier zacza zaglda
mu w oczy, a nikt si nie zjawi, nikt niczego nie przynis, niczego nie poda.
Gdy by ju tak wycieczony, e traci przytomno, nagle zjawi si przed nim
ubogi wdrowny mnich.
No, nareszcie - pomyla chop.
190
- Daj mi w kocu je i pi! - powiedzia szorstko do mnicha.
- Nie mam nic do jedzenia - odpar pogodnie mnich.
- Jak to, nic nie masz? To po co do mnie przychodzisz? Bg przysya ci
do mnie z pustymi rkami?
- Nie bardzo wiem, o czym mwisz? - odpar mnich. - Przechodziem obok
i wstpiem napi si yk wody.
Chop opowiedzia mnichowi o tym, co widzia w lesie, o swoim zachwycie
dla miosierdzia boskiego i o swoim postanowieniu.
- Obawiam si, e jeste na bdnej drodze - odpar mnich - i zamkne
swoje oczy na prawd. W yciu powiniene i drog wyznaczon przez lisa i
przesta wreszcie naladowa biednego, okaleczonego wilka.

91. Mistrz interpretacji

Pewien potny i grony krl y w cigym strachu o utrat wadzy i swoje


ycie. Otoczy si armi i tajnymi subami, ktre strzegy go dzie i noc, ale
mimo to jego strach o jutro cigle narasta. Zacz ciga na dwr astrologw,
wrbitw i przepowiadaczy przyszoci, ktrzy przecigali si w stawianiu
horoskopw, w interpretacji rnych znakw i udzielaniu przepowiedni. Pewnej
nocy krl mia sen, niezwykle wymowny: nio mu si, e wypady mu wszyst-
kie zby oprcz jednego z przodu. Natychmiast wezwa swoich tumaczy snw,
aby objanili mu znaczenie koszmaru. Ci po dugiej naradzie i penej obaw dys-
kusji wydelegowali swego przedstawiciela, ktry rzek:
- Krlu mj i panie, oby los oszczdzi ci wszelkiego nieszczcia! Z gry
prosz o wybaczenie, ale nie mam dla ciebie pocieszajcych wieci.
- Mw szybciej! - warkn ju przestraszony krl.
- Sen twj oznacza, e bdziesz wiadkiem mierci wszystkich swoich naj-
bliszych.
Sowa te rozsierdziy i przeraziy krla do tego stopnia, e natychmiast kaza
ci gow tumacza snw i wezwa nastpnego. Nastpny powtrzy t sam
interpretacj i te straci gow.
Do poudnia w krlestwie ubyo kilku tumaczy snw, a krl szala, cigajc
na dwr kolejnych. Blady strach pad na cae krlestwo.
W kocu stranicy zjawili si u mistrza, ktry by znany ze swojej uczciwo-
ci oraz umiejtnoci tumaczenia snw. Ale w tym przypadku, c mg zrobi.
191
Sen by tak oczywisty, e los mistrza by przesdzony. Uczniowie poegnali
go z ogromnym alem.
Jakie byo ich zdziwienie, gdy wieczorem mistrz wrci, prowadzc mua
objuczonego podarkami od wadcy.
- Mistrzu, za co krl wynagrodzi ci tak sowicie? - pytali zaskoczeni.
- Zinterpretowaem jego sen.
- To wiemy, ale co powiedziae?
- Jak to, co? To, co wynikao ze snu. Powiedziaem mu, e jego rodzina i
wszyscy bliscy bd cieszy si dugim yciem, ale on bdzie mia najwspanial-
sze zdrowie i przeyje ich wszystkich.

92. Postpowanie zgodne z natur

Nad brzegiem rzeki siedzia mnich pogrony w medytacji. Gdy otworzy


oczy, zobaczy skorpiona, ktry wpad do wody i rozpaczliwie prbowa ratowa
swoje ycie. Mnich, peen wspczucia dla toncego stworzenia, bez wahania
woy rk do wody i wydoby je na brzeg. W podzikowaniu skorpion zaata-
kowa wybawc, dotkliwie godzc go w do - a ukszenie skorpiona czuj na-
wet medytujcy mnisi. Syczc z blu, mnich pogry si ponownie w medyta-
cji. Gdy po duszej chwili otworzy oczy, ujrza, jak skorpion znowu walczy o
ycie w falach rzeki. Mnich i tym razem woy rk do wody i uratowa nie-
wdziczne stworzenie. Skorpion zaatakowa go jednak ponownie i to tak dotkli-
wie, e mnich straci zupenie panowanie nad sob, poderwa si i zacz krzy-
cze z blu.
Haas nad rzek zaciekawi przechodzcego w pobliu czowieka, ktry ze
zdziwieniem ujrza, jak skorpion po raz trzeci wpad do wody, a mnich po raz
trzeci szykuje si, aby go ratowa.
- O, czcigodny, wyjanij mi, prosz - zwrci si do mnicha czemu wci
pomagasz tej nikczemnej, podej istocie, jeeli zamiast wdzicznoci otrzymu-
jesz bl i cierpienie?
- Kady z nas postpuje zgodnie ze swoj natur - rzek mnich. - W naturze
skorpiona ley atak i zadawanie blu, w mojej naturze - miosierdzie.

192
93. Sens ciszy

W zwyczaju mnichw jest to, e czsto przebywaj na pustkowiu, gdzie z da-


la od zgieku i pokus wiata powicaj si modlitwie i medytacji. Ktrego dnia
do takiej pustelni przyby zabkany wdrowiec i poprosi mnicha o yk wody.
Mnich zaprowadzi go do duej kamiennej stgwi, by ten ugasi pragnienie. Nie-
znajomy zaczerpn kubkiem wody i napi si do syta. Peen wdzicznoci i
nieco omielony zada mnichowi pytanie.
- Powiedz mi, prosz, jaki sens ma ycie w tej samotni? Po co to robisz?
- Popatrz na wod - i gestem wskaza stgiew. - Co widzisz?
Wdrowiec woy gow gboko do rodka, po czym j podnis.
- Nic nie widz - odpar.
Po krtkiej chwili ciszy mnich powtrzy gest i pytanie:
- Co widzisz?
- Widz samego siebie - odpar nieznajomy.
- I to jest odpowied na twoje pytanie - odrzek mnich. - Gdy po raz pierw-
szy zajrzae do zbiornika, woda by wzburzona, bo przed chwil zanurzae w
niej kubek. Nie zobaczye niczego. Teraz jednak tafla wygadzia si i uspo-
koia. W tym moesz pozna, jaki jest sens ciszy. Dziki niej moesz ujrze
samego siebie. A poznajc siebie, poznasz najskrytsze tajemnice wiata.
- Jak to moliwe? - zdziwi si wdrowiec.
- Gdy twj umys bdzie tak spokojny jak tafla wody w stgwi albo jak ta-
fla jeziora o wschodzie soca, wtedy najmniejsze dbo trawy, najmniejsza
muszka go poruszy, wywoujc ogromne koa. Gdy twj umys bdzie wzburzo-
ny jak fale oceanu, to wpa moe nawet dziesiciotonowy gaz, a go nie do-
strzeesz.

193
94. Czowiek, ktry umar za ycia

By sobie kiedy czowiek, ktry wci si martwi, ale najbardziej martwi


si o swoje zdrowie. Tym za, co najsroej go przeraao, by dzie mierci.
Martwi si nawet tym, czy doyje do swojej mierci. Pewnego dnia, ogarnity
takimi mylami, doszed do wniosku, e waciwie nie jest do koca pewien, czy
jeszcze yje, czy ju umar. Postanowi wic pj do lekarza i zapyta: - Po-
wiedz mi, prosz: umarem czy jestem ywy? Ale udowodnij mi to.
Lekarz rozemia si i poradzi, aby dotkn swoich doni i stp.
- Czujesz? S ciepe! To znaczy, e yjesz. Gdyby by martwy, twoje do-
nie i stopy byyby lodowate.
Odpowied wydaa mu si na tyle rozsdna, e go uspokoia.
Przysza zima. W mrony i nieny dzie czowiek pojecha do lasu narba
drewna. cign rkawiczki i zacz rba pnie siekier. Kiedy po pewnym
czasie otar doni spocone czoo, stwierdzi, e bya zimna. Pamitajc, co po-
wiedzia mu lekarz, cign buty i dotkn swoich stp. Utwierdzi si w swoim
przeraeniu - stopy te byy zimne jak ld.
Teraz ju nie mia adnej wtpliwoci, speniy si jego najczarniejsze myli -
uwiadomi sobie, e jest martwy.
- Umary nie powinien chyba chodzi po lesie i macha siekier - pomy-
la... Postawi wic siekier obok drzewa, pooy si na lodowatej ziemi i, zo-
ywszy donie na piersi, zamkn oczy. Przybra pozycj, jaka przystoi umare-
mu. Wkrtce do wozu zbliya si sfora dzikich psw. Widzc, e nikt nie ma
zamiaru ich odgania, psy rozerway worek z prowiantem i poary wszystko, co
si nadawao do zjedzenia. Widzc to, lecy czowiek pomyla: Maj szcz-
cie, e ju jestem martwy. Gdybym y, wzibym kija i wygoni je std.
Psy wszyy dalej i znalazy mua przywizanego do drzewa. Bya to atwa
zdobycz dla ostrych psich zbw. Mu wierzga i kwicza, a czowiek myla o
tym, co by zrobi, gdyby tylko y. Jak machaby siekier i kijem w obronie
zwierzcia. Ale przecie nie yje.
Psy w par minut poradziy sobie z muem i zabray si do obgryzania koci.
Potem rozochocona sfora wszya dalej i ostronie obchodzia teren. Po chwili
jeden z psw wyczu czowieka. Rozejrza si dookoa i dostrzeg drwala lecego
194
nieruchomo na ziemi. Podszed do niego powolutku. By ostrony, bo wiedzia,
e ludzie s podstpni i niebezpieczni. Czowiek jednak si nie rusza. Reszta
psw szybko doczya i przeykajc lin, powolutku zacza otacza czowieka.
Teraz mnie zjedz - pomyla czowiek. - Gdybym y, pokazabym im, co
potrafi, i inny byby koniec tej historii.
Psy si zbliyy i widzc, e czowiek si nie rusza, poary go.

95. Konkurs piewu

Po wielu latach nieobecnoci do lasu wrcia mdra sowa. Bya w niewoli w


miecie. Opowiadaa wszystkim zwierztom o ludzkich zwyczajach. Zwierzta
suchay z zainteresowaniem, a szczeglnie zaciekawiy si rnymi sposobami
oceny i kwalifikacji. Sowa opowiadaa na przykad, e kompetencje artystw
ustala si w konkursach, oceniajc, ktry z nich jest najlepszy w danej dyscypli-
nie sztuki - w malarstwie, rysunku, rzebie, piewie. Najbardziej spodobay si
zwierztom opowieci o konkursach i festiwalach piosenki.
Wiadomo o ludzkich zwyczajach rozchodziy si po caej puszczy. W ko-
cu Rada Puszczy postanowia zorganizowa festiwal piosenki. Rado bya
ogromna i na konkurs zapisay si prawie wszystkie zwierzta, poczynajc od
wrbla, a na niedwiedziu koczc. Do konkursu zapisa si te czowiek. Rada,
poinstruowana szczegowo przez sow wyuczon w miecie, opracowaa w
peni demokratyczny regulamin, mwicy o tym, e kady moe piewa, co
chce, i interpretowa utwr w dowolny sposb. Wyniki konkursu zostan ogo-
szone po tajnym i powszechnym gosowaniu, w ktrym wezm udzia wszyscy
uczestnicy konkursu, czyli kady uczestnik bdzie te jurorem.
Bobry szybko zmontoway scen, rozstawiono krzesa na widowni i zaczo
si. Zwierzta, w ustalonej przez losowanie kolejnoci wchodziy na scen i
pieway, otrzymujc mniejsze lub wiksze brawa od zebranych suchaczy. Gdy
wszyscy, czni z czowiekiem, wykonali swoj piosenk, rozpoczto akt go-
sowania. Zwierzta oddaway gos na kartach, ktre, zoywszy na p, wrzucay
do urny pilnowanej przez sow i dwie sdziwe mapy, nie biorce udziau w
konkursie.
195
Potem nadszed moment publicznego przeliczenia gosw. Sowa wesza na
prowizoryczn scen. Za ni mapy wniosy urn. Komisja otworzya urn, aby
przeliczy wyniki tych uczciwych i demokratycznych wyborw w akcie tajnego i
powszechnego gosowania, o ktrych bez przerwy syszaa od politykw w mia-
stach. Mapa wyja pierwszy gos i sowa, wrd panujcej oglnej, penej emo-
cji, ciszy, krzykna:
- Kochani, ogaszam, e pierwszy gos pad na naszego przyjaciela osa!
Po widowni przebieg szmer zdziwienia, a nastpnie rozlegy si niemiae
oklaski. Na tablicy wynikw jeden gos znalaz si przy ole.
- Drugi gos: osio! - Teraz powstao ju oglne zamieszanie.
- Trzeci i czwarty: osio!
- To niemoliwe - rozlegy si gosy na widowni. Wszyscy dobrze wie-
dzieli, e nie byo gorszego piewu od faszywego ryku osa. Co si stao? Czy to
moliwe? Kolejne kreski na tablicy pojawiay si wanie przy ole. Uczestnicy
konkursu, a jednoczenie jurorzy, zaczli si przyglda sobie ze zdziwieniem i
podejrzliwie. Pniej coraz bardziej oskarycielsko, a na kocu, gdy powoli
stawao si jasne, e prawie wszystkie gosy oddano na osa - coraz bardziej
zawstydzeni swoim gosowaniem.
Po ostatecznym przeliczeniu gosw sowa przedstawia oficjalne wyniki
konkursu: - Decyzj bezstronnego, niezawisego jury w wolnym de-
mokratycznym gosowaniu wygra nasz przyjaciel osio. Tylko dwa gosy pady
na kogo innego: jeden otrzyma skowronek, a jeden czowiek. Prosz o brawa!
Stao si co, czego nikt si nie spodziewa. Co, co wszystkich ucze-
stniczcych zdziwio i zaskoczyo, czego ju przed ogoszeniem wynikw zacz-
li si wstydzi. Wyniki jednak nie kamay: ogromna wikszo wybraa na naj-
lepszego ze wszystkich piewakw faszujcego i przenikliwie ryczcego osa.
Tego ju si nie da odwrci. Osio zosta ogoszony najpikniejszym gosem
caego lasu i okolic.
Poproszona o komentarz mdra sowa podja si prby wytumaczenia
wszystkim, jak do tego doszo. Ot kady uczestnik konkursu uzna siebie za
najlepszego kandydata do zwycistwa. Postanowi zatem odda wasny gos na
najmniej zagraajcego mu konkurenta, ktry, co byo oczywiste dla wszystkich
od pocztku, absolutnie nie kwalifikowa si do zwycistwa. Takim uczestni-
kiem konkursu w opinii wszystkich by osio i dlatego gosowanie skoczyo si
prawie jednomylnie.
Dlaczego dwa gosy nie pady na osa? Jeden by gosem samego osa, ktry
wiedzia, e nie ma szans, i tak nie wygra, wic szczerze i uczciwie oddal swj
gos na skowronka. Drugi gos nalea do czowieka, ktry oczywicie gosowa
na samego siebie.
196
IX

Bajki wspczesne
96. Kim jestem?

Tego dnia byo tak jak zwykle. Mark Parker, wybitny, niezwykle znany wia-
towej sawy profesor filozofii, tak jak zawsze wsta o sidmej rano. Jak zawsze
szurajc swoimi pantoflami, poczapa w kierunku azienki. Umy zby, ogoli
si i nawily twarz dobr wod toaletow. Ubra dres i trampki i wybieg do
parku. Nie cierpia biega po alejkach, ale dobry obyczaj akademicki nakazywa
demonstrowanie sprawnoci fizycznej, najlepiej porannym joggingiem lub jazd
na rowerze. By to te wany rytua towarzyski, bo profesor spotyka podczas
biegu wszystkie znaczce postacie z uczelni. I tu wydarzya si pierwsza niespo-
dzianka - tego dnia nie spotka nikogo.
Troch zy na dzisiejszy bezsens biegania, wrci do domu. Wzi prysz-
nic, jak zawsze elegancko si ubra i zszed na d po korespondencj. Mia zwy-
czaj zaczyna oficjalny dzie od kawy i przegldania korespondencji, aby od
razu odpowiedzie wanym osobom. Tam czekaa go druga niespodzianka dnia -
nie byo listw! Wczy komputer, aby odebra poczt e-mailow, ale - trzecia
niespodzianka - skrzynka odbiorcza bya pusta.
W ostatnich latach w tym samym tempie, w ktrym rosa jego pozycja na
uniwersytecie, pczniaa te korespondencja, stanowica wany kana jego kon-
taktu ze wiatem. Troch w zym humorze ze wzgldu na brak wiadomoci,
skoczy niadanie, skadajce si - oprcz soku ze wieych pomaraczy - z
patkw z mlekiem (zalecanych przez lekarzy), i wyszed na ulic, kierujc si w
stron uczelni.
Wszystko wygldao tak jak zawsze: samochody jak zawsze jechay tymi
samymi ulicami i jak zawsze haasoway, tramwaje wydaway charakterystyczne
odgosy na zakrtach - na co on zwykle skary si codziennie studentom na
pierwszym wykadzie (rektor od dawna walczy z wadzami miasta o usunicie
tramwajw sprzed budynkw uczelni); gazeciarze rozdawali bezpatne numery
dziennikw reklamowych. Wszystko wygldao tak jak zawsze. Myla o tym, e
po poudniu musi zagra w golfa z prorektorem Stone'em i sprbowa zaatwi
dofinansowanie dla swojej katedry. Nienawidzi golfa i nie cierpia nudziarza
Stone'a, ale takie byy zwyczaje na uczelni; interesy wypadao zaatwia podczas
golfa.
199
Przechodzc przez plac Niepodlegoci, prawie zderzy si z profesorem
Baxterem. Znali si od lat i godzinami byli w stanie prowadzi dugie rozmowy
na temat swoich koncepcji metafizycznych bytw pozazmysowych. Wczorajsza
dyskusja bya szczeglnie interesujca, ale nie zostaa dokoczona, dlatego po-
macha mu rk na powitanie, majc nadziej na kontynuacj rozmowy w drodze
do uczelni. Bardzo zaleao mu na wygoszeniu wasnej opinii w tej sprawie.
Jednak profesor jakby go nie pozna i min pospiesznie. Zawoa go po imieniu,
ale by ju za daleko. Pomyla, e pewnie Baxter go nie usysza.
Idc dalej, spotka grup znanych sobie studentw, spieszcych na zajcia.
Umiechn si - zawsze zaleao mu na dobrej opinii u studentw - ale odpo-
wiedziay mu zdziwione twarze. Dzie zaczyna si wyranie le.
Ogarno go dziwne zniechcenie i uczucie narastajcej nudy. Tu przed wej-
ciem do gmachu uczelni zdecydowa si wrci do domu. Mia zaleg lektur
dotyczc tematu swoich bada, musia zrobi korekt artykuu do czasopisma,
powinien te poczeka na listy, ktre musz w kocu nadej. Wypada te, aby
by przygotowany do wystpienia na posiedzeniu Rady Wydziau. Musi, bdc
tak wanym profesorem, zaprezentowa swoje zdanie.
Tej nocy spa le i obudzi si wczeniej ni zwykle. Komputer znowu mil-
cza, a skrzynka odbiorcza wywietlaa komunikat: Liczba odebranych wiado-
moci: 0.
Zszed na d i jedzc patki na mleku, zacz z niecierpliwoci wypatrywa
przez okno listonosza. W kocu zobaczy go na pocztku ulicy i serce w nim
zamaro. Listonosz przeszed obok jego domu, nie zatrzymujc si przy skrzyn-
ce. Profesor szybko wybieg i zawrci listonosza, aby upewni si, czy na pew-
no nie ma dla niego adnej korespondencji. Listonosz przejrza jeszcze raz torb
i poinformowa go, e nie ma nic na ten adres. Zapewni take, e ani nie ma
strajku na poczcie, ani nie ma w kraju adnych problemw z dorczaniem listw.
Profesor, zamiast si uspokoi, zmartwi si jeszcze bardziej. Czu, e co si
dzieje, ale nie wie, co, i koniecznie musi to sprawdzi. Radio grao jak zwykle, w
telewizji obejrza te same wiadomoci. Jednak co byo nie tak. Po poudniu
ubra si starannie i uda si do swojego znajomego, profesora Bolzano.
Nie lubi go wprawdzie, ale ceni za zdrowy rozsdek. Kiedy tylko otworzyy
si drzwi, poleci gospodyni zapowiedzie swoj wizyt. Patrzya co prawda na
niego jako dziwnie, gdy zwrci si do niej po imieniu, ale to zignorowa. Zna-
jomy nie kaza na siebie dugo czeka.
200
Gdy tylko si pojawi, Parker z udawan serdecznoci i otwartymi ramio-
nami podszed, aby si z nim przywita, lecz pan domu grzecznie i powcigli-
wie zapyta:
- Przepraszam pana, czy my si znamy?
W pierwszej chwili pomyla, e to art, i rozsiadajc si swobodnie w fotelu,
poprosi, aby gospodarz poczstowa go drinkiem. Skoczyo si to fatalnie - pan
domu zawoa ogrodnika i gospodyni, nakazujc im wyrzuci intruza na ulic.
To zupenie wyprowadzio go z rwnowagi. Tracc panowanie nad sob, zacz
wykrzykiwa obraliwe sowa w stron gospodarza. Da tym samym gospodyni i
sucemu wystarczajcy powd do brutalnego pozbycia si go z domu.
Wracajc do siebie, natkn si na ssiadw. Jak zwykle uprzejmy, ukoni
si kademu. Wszyscy zignorowali go, bd potraktowali, jakby by zupenie
nieznajomym.
W domu usiad w fotelu i zamyli si. Jego gow zawadna powoli, naj-
pierw cakowicie absurdalna, ale stopniowo coraz bardziej prawdopodobna myl
o jakim spisku spoeczestwa przeciwko niemu. Musia gdzie kiedy popeni
nie wiadomo jaki bd przeciwko swojemu rodowisku, ktre kilka godzin temu
cenio go tak bardzo, jak zdecydowanie teraz go odrzucao. Wida byo to co
powanego, bo zaangaowali si w ten spisek nawet jego najblisi przyjaciele i
znajomi, a take listonosz, mleczarz, studenci i koledzy z uczelni. Dugo si nad
tym zastanawia, ale nie zdoa sobie przypomnie adnego faktu, w ktrym
obraziby kogo, a co wicej, uwika w to cae miasto. Zdumiewa go te stopie
zorganizowania spiskowcw i ich konsekwencja.
Przez kolejnych kilka dni nie wychodzi z domu. Wyczekiwa na ko-
respondencj, ktra nie nadchodzia, na telefon lub na wizyt ktrego z przyja-
ci, ktry wpadby w odwiedziny zaniepokojony jego nieobecnoci. Ale nic
takiego si nie dziao. Nikt nie dzwoni, komputer milcza, nikt nie zblia si do
jego domu. Gospodyni, ktra od dwudziestu lat zajmowaa si domem, przestaa
przychodzi, zupenie o tym zreszt nie powiadamiajc.
Po tygodniu, rozluniony i omielony kolejnym kieliszkiem wypitego alko-
holu, profesor zdecydowa si zajrze do pubu, gdzie zwykle chodzi ze swoimi
przyjacimi na wieczorne pogaduszki. Ledwo wszed, zobaczy wszystkich
znajomych, siedzcych za ich ulubionym stoem w rogu sali. Panowaa wesoa
atmosfera. Jak zwykle wszyscy dobrze si bawili, suchajc fragmentw nowej
komedii Petera, czytanej przez jego on Ann. Profesor wzi krzeso i przy-
siad si do nich, mylc, e jak zwykle trzeba bdzie chwali kolejn grafoma-
sk sztuk pseudopisarza. Przy stole zapanowaa grobowa cisza, ktra moga
201
oznacza tylko jedno - niech zebranych do nowo przybyego. Profesor nie
wytrzyma duej:
- Moecie mi powiedzie, czego chcecie ode mnie, co macie przeciwko
mnie? Jeli co wam zrobiem, powiedzcie mi i skoczymy z tym. Jeeli was
obraziem, to przepraszam, ale przestacie mnie tak traktowa, bo duej nie
wytrzymam.
Zebrani przy stole popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Jedni wyranie roz-
bawieni, drudzy zniechceni i oburzeni. Jeden z mczyzn, zapewne psychiatra,
popuka si w czoo, wystawiajc tym samym diagnoz nowo przybyemu. Pro-
fesor, tym razem spokojniej, jeszcze raz poprosi o wytumaczenie. Potem zacz
usilnie nalega, a na koniec rzuciwszy si na ziemi, baga, aby wytumaczyli
mu swoje zachowanie.
Jedna z kobiet, kierujca si wyranie wspczuciem, powiedziaa do niego
yczliwie:
- Prosz pana, my pana nie znamy. Nikt z nas pana nie zna. Czy pan to ro-
zumie? Nikomu z nas nic pan nie zrobi. W niczym nie zawini i nie obrazi. Nie
wiemy nawet, kim pan jest.
Profesor rozpaka si. Wsta i wychodzc z pubu, pocign za sob swoje
tytuy naukowe, pozycje spoeczn i swoje czowieczestwo. Powoli szed w
kierunku domu. Gowa opada mu na ramiona. Wydawaa si cika, chocia
mia w niej pustk. Mia wraenie, e kada z jego ng way przynajmniej ton.
W domu zrozpaczony rzuci si na ko. Jak i dlaczego sta si nieznany,
obcy, nieobecny, niezauwaalny? To nie- kbio mu si w gowie. Nagle nie
byo jego nazwiska w notesach korespondentw ani w pamici znajomych, a
jeszcze mniej byo go w sercach przyjaci. Po gowie jak na karuzeli kryo
pytanie zadawane mu przez wszystkich i przez samego siebie: Kim jeste?
Zauway, e pomimo swojej wiedzy, wyksztacenia i przyswojonej mdroci
wielu filozofw nie potrafi odpowiedzie na to pytanie. Zna swoje imi, nazwi-
sko, adres; rozmiar koszuli, butw, garnituru; numer dowodu osobistego,
PESEL, NIP, PIN i kilka innych danych, stanowicych o jego tosamoci.
Ale poza tym, kim prawdziwie, wewntrznie i gboko by? Czy jego opinie,
upodobania i zachowania rzeczywicie naleay do niego? Czy naprawd akcep-
tuje wygaszane przez siebie oficjalne zdanie? Czy musi mie drogi samochd,
chocia nim nie jedzi? A te ukony, umizgi i zamiatanie ogonem naprawd
mu odpowiada? Czy te jest to raczej, jak wiele innych rzeczy, prba niezawie-
dzenia oczekiwa tych, ktrzy wymagali od niego, aby by tym, kim powinien by?
202
PROFESOREM, znanym, wybitnym szanowanym!
Powoli zaczynao mu co wita, co zaczo si ukada. Anonimowo, by-
cie zupenie nieznanym uwalniao go od koniecznoci zachowywania si zgodnie
z ustalonymi reguami. Obojtnie, cokolwiek by zrobi, i tak nie zmienioby to
zachowania innych w stosunku do niego. Po raz pierwszy od wielu lat odkry
co, co ukoio jego myli i dusz. Zerwa si i wrzasn: nic nie musz. Mam to
w d... To, co si stao, pozwalao mu na dowolne zachowanie bez potrzeby szu-
kania aprobaty reszty wiata.
Gboko odetchn i ponownie opad na ko. Poczu si dziwnie rzeko,
jakby nowe powietrze wypenio mu puca. Poczu krew pync w yach i bicie
wasnego serca. Zdziwi si, ale po raz pierwszy od niepamitnych czasw NIE
DRA. W kocu zrozumia, e wszystko zaley od niego, e jest sam, e ma
tylko siebie i e moe si teraz mia lub paka; cieszy si lub martwi. Ale dla
siebie, nie dla innych. W kocu zrozumia, e jego wasna egzystencja nie jest i
nigdy nie bya uzaleniona od innych.
Odkry, e musia pozosta sam, aby spotka si z samym sob...
Zasn spokojnie, gboko, bez rodkw uspokajajcych i nasennych, i mia
pikne sny.
Jak nigdy obudzi si o dziesitej, przecign si uradowany wdzierajcym
si do jego pokoju promykiem soca, ktry cudownie owietla wntrze. Nie
umyty zszed po schodach, przypiewujc piosenk, ktr wanie przed chwil
uoy, wrzucajc dres i trampki do kuba na mieci. Zobaczy pod drzwiami
stert listw, gazet i innej korespondencji z caego tygodnia, ale nie zareagowa.
Gospodyni bya w kuchni i przywitaa si z nim, jak gdyby nic si nie stao.
Poprosi o trzy jajka na bekonie i kakao. Na placu Wolnoci w drodze do pracy
dogoni go profesor Baxter i chcia kontynuowa dyskusj, ale nasz bohater
przeprosi go grzecznie, bo jest wanie zajty obmylaniem planu nasadze w
swoim ogrodzie. Wykad zacz, ku zdziwieniu wszystkich studentw, od zacy-
towania wiersza swojego ulubionego chilijskiego poety Pabla Nerudy Wyznaj
e yem.
Wieczorem w pubie nikt nie pamita tej dziwnej i szalonej poprzedniej nocy.
Przynajmniej nikt nie zdoby si na aden komentarz. Skrytykowa sztuk Pete-
ra, a i tak Peter poklepa go serdecznie po plecach, mwic, e ju od dawna
trzeba byo nim wstrzsn.
Wszystko wrcio do normy... oprcz samego profesora. Trzeba mie nadzie-
j, e ju nigdy nie bdzie musia prosi nikogo, aby popatrzy na niego, w celu
upewnienia si, czy yje.
203
Nie bdzie szuka na zewntrz siebie okrelenia tego, co jest jego istot. Nig-
dy nie bdzie ba si odrzucenia. Wszystko bdzie jak przedtem - z wyjtkiem
tego, e profesor nigdy ju nie zapomni, kim jest.

A czy Ty, Drogi Czytelniku, zadae sobie kiedy pytanie: Kim, jestem?

97. Dialogi samochodowe

Byo ju dawno po zachodzie soca - zreszt w marcu soce zachodzi bar-


dzo wczenie. Obok zakutanej w kurtk i kolorow chust, machajcej rk
dziewczyny zatrzyma si jasno-srebrzysty zachodni samochd. Podbiega, prze-
rzucajc torb z rki do rki. Niepewnie otworzya drzwi i zapytaa: - Podrzuci
mnie pan do... - silny wiatr i deszcz zaguszyy ostatnie sowa.
- Tak, prosz - mczyzna za kierownic skin gow i nawet na ni nie
spojrza.
Wsiada i odetchna z ulg. Nareszcie. Poczua si pewniej. Przeszo go-
dzinne oczekiwanie w strugach deszczu i na hulajcym wietrze nie naley do
przyjemnych. Nikt nie chcia si zatrzyma, chocia wysyaa bagalne spojrze-
nia w kierunku kadego zbliajcego si pojazdu i pogrki za kadym oddalaj-
cym si. Ostatni autobus nie zabra jej z przystanku. Kierowca uzna za stosowne
zostawi kilku pasaerw. Brak wolnych miejsc - te sowa jak wyrok brzmiay
jej jeszcze w uszach. W kocu jednak doczekaa si okazji i to jakiej.
W samochodzie unosi si delikatny zapach dobrych kosmetykw. Byo czy-
sto i sucho, ciepo i przyjemnie. Z gonikw dobiegay rytmiczne, niezbyt go-
ne dwiki najmodniejszego obecnie na muzycznym rynku angielskiego zespo-
u Smokie.
Mczyzna patrzy przez cay czas przed siebie. Rce pewnie i mocno trzy-
may kierownic. Czuo si od niego ogromny spokj i opanowanie. Samochd
przyspiesza. Strzaka szybkociomierza pia si w gr - 80, 90,120, zatrzyma-
a si na 160 km/godz. Zakrt - 120, prosta - 160. Wewntrz nic nie wskazywao
na tak szybko. Samochd pyn jak po wodzie, prowadzony pewn rk i
tylko delikatne mruczenie silnika przypominao o szybkoci.
204
Zesp piewa: ...losy ludzi, nasze losy i drogi, po ktrych chodz, s pene
niespodzianek. Zmiany s czstk naszego ycia. Niekiedy bywa le, czasem
bardzo le, ale potem zawsze wstaje soce i wraca wszystko, co najlepsze.
Trzeba wierzy i by przygotowanym na to, co niesie los.
Dziewczyna powoli tajaa. Zdja mokr chust - ciemne wosy spyny na
ramiona. Rozpia kurtk i przeoya torb na tylne siedzenie. Miaa szesnacie,
moe siedemnacie lat. Wesoe, ciekawe wszystkiego oczy, dua znajomo
ycia i wasne widzenie wiata nastolatki byy ozdobami jej twarzy. Bluzka,
ktr miaa na sobie, nosia widoczne lady pilnej potrzeby dopasowania si do
obowizujcej mody. lady przerbek nie day si pokry kolejnymi farbowa-
niami. Inne elementy jej stroju te czasy wietnoci miay ju dawno za sob.
Bya przy tym tak adna, jak mog by adne kobiety w jej wieku.
Mczyzna milcza. Ona miaa ochot zagada, co powiedzie, zacz
rozmow, ale mczyzna jako j dziwnie oniemiela. Trwao to dobr chwil.
I wtedy jej wzrok pad na bukiet przepiknych ciemnoczerwonych r, le-
cych wprost przed ni na peczce przed szyb. Re byy wspaniae. Pene
ukrytej naturalnej tsknoty i pikna, a drobniutkie kropelki deszczu na patkach
sprawiay wraenie, jak gdyby kto obsypa je malekimi diamentami. Patrzya
na nie dugo. Jeszcze nigdy od nikogo nie dostaa takich wspaniaych kwiatw.
Czy kiedykolwiek dostanie?
- Dla kogo te re? - zapytaa troch odruchowo.
Zabrzmiao to do ostro i obcesowo.
- Dla ciebie - usyszaa w odpowiedzi spokojny, mikki gos.
Mczyzna nie wydawa si zaskoczony.
- Ale si pan wygupia! Pytam powanie - wypalia zdziwiona i troch jak-
by poirytowana zupenie inn odpowiedzi ni ta, ktr spodziewaa si usy-
sze. Nikt nie bdzie sobie robi artw jej kosztem!
- Ja powanie odpowiadam: dla ciebie! - powiedzia spokojnie, nie odrywa-
jc wzroku od drogi.
Cisz, ktra zapanowaa, przerywa tylko rytmiczny ruch wycieraczek i
dzwonienie deszczu o szyby. Nawet z gonikw dobiegaa spokojniejsza muzy-
ka. Trwao to minut, moe dwie. Dziewczyna cay czas nie odrywaa wzroku od
r. Wida byo, e jest zupenie zdezorientowana i intensywnie myli.
- Dlaczego dla mnie? - zapytaa cicho i troch niepewnie.
- Bo kobieta, dla ktrej byy te re, nie moga ich przyj. Prosia, abym
podarowa je komu, kogo moe bd podwozi. S zatem dla ciebie - powie-
dzia, nie zmieniajc tonu gosu, i lekko si umiechn. Po raz pierwszy spojrza
205
te w jej stron. W wietle mijajcej latarni zobaczya jego ciemne, zamylone
oczy.
Mia czterdzieci, moe czterdzieci pi lat, pocig twarz, pooran moc-
nymi zmarszczkami i krtko przycite wosy. By szczupy, wysoki, o czym
wiadczy daleko odsunity od kierownicy fotel. Ubrany by w jasnoszary drogi
golf, ktry opina jego szerokie barki i ramiona, oraz w dinsy.
- Jak mona nie chcie takich r? - dziewczyna nie krya swego zdziwie-
nia. - S takie pikne i na pewno bardzo drogie. Trzeba by bardzo gupim, eby
ich nie chcie - zawyrokowaa. Signa rk po kwiaty i zbliya je do twarzy. -
Jak adnie pachn... - dodaa, tak jakby na potwierdzenie swojej opinii.
- Nie powiedziaem, e nie chciaa. Powiedziaem, e nie moga, a to rni-
ca - zauway spokojnie mczyzna, nie odrywajc oczu od drogi.
W samochodzie znowu zapanowao milczenie. Wida byo, e dziewczyna
analizuje usyszane sowa. Co to znaczy: nie moga? Bo co? Nie ma gdzie je
wstawi? Jest uczulona? W kocu nie wytrzymaa.
- Dlaczego nie moga? Nie rozumiem.
- Ta kobieta ma dom, rodzin i ma. Jej m byby bardzo zaskoczony,
gdyby wrcia do domu z takim bukietem. Miaaby z tego powodu kopoty.
Musiaaby kama. Dlatego nie moga - w gosie mczyzny zabrzmiaa nuta
smutku. - I to wszystko.
Znowu zapanowaa cisza. Odpowied zamurowaa dziewczyn na kilka mi-
nut.
Z gonikw dobiegaa piosenka: ...o Alicji i ssiedzie, mieszkajcych obok
siebie, drzwi w drzwi, przez dwadziecia cztery lata. On j kocha i czeka na
swoj szans. Wiedzia o niej wszystko, ledzi jej kroki, zna jej przy-
zwyczajenia. Nie starczyo mu jednak odwagi, aby o tym powiedzie. Alicja
wyjechaa wielk limuzyn, a on zosta sam. I wtedy przysza Sally i powie-
dziaa, e ona te czekaa dwadziecia cztery lata na swoj szanse i teraz ta
szansa nadesza.
- Pan j bardzo kocha? - wystrzelia nagle dziewczyna. Sama bya zasko-
czona tym pytaniem i ugryza si w jzyk. Ale byo ju za pno.
- Bardzo - pada krtka odpowied.
- To dlaczego si pan z ni nie oeni? - kolejne pytanie byo oczywistym
nastpstwem poprzedniego. Dialog nabiera charakterystycznego, bezporednie-
go tempa.
- Bo si spniem.
- Ile?
- Dwadziecia lat.
206
- O, k...wa! - wyrwao si spontanicznie z ust dziewczyny. - Przepraszam
pana, wyrwao mi si.
- Nie szkodzi. Czasami myl tak samo.
I znowu pogryli si w milczeniu. Mczyzna spokojnie patrzy na drog.
Samochd pdzi w strugach deszczu. Tego spokoju coraz bardziej brakowao
dziewczynie. Wida byo, e odpowiedzi mczyzny s dla niej czym nowym,
zaskakujcym i nie przystajcym do jej problemw, do jej widzenia wiata.
Zesp piewa: ...o poamanych marzeniach i straconych miociach. O
tym, jak atwo ludzie rezygnuj. O poamanych sercach. O tym, e nie jest
wane to, co na zewntrz, ale to, co w rodku czowieka.
- Pan jest bardzo bogaty, prawda? - Nie wiadomo dlaczego zadaa takie py-
tanie.
- To zaley - pada krtka odpowied i mczyzna lekko si umiechn.
- No, myl o forsie, drogich ubraniach, domu, imprezach i lokalach. Sa-
mochd ma pan ekstra, wida, e bardzo drogi. Ciuchy te, wszystko zagranicz-
ne i chyba drogie. Z PEWEX-u?
- Jeeli o to pytasz, to tak. Mam wszystko, jestem bogaty - zaakcentowa
sowo wszystko.
- I jest pan szczliwy? - zabrzmiao to bardziej jak stwierdzenie lub po-
twierdzenie myli dziewczyny ni pytanie.
- Myl, e chyba tak - w odpowiedzi sycha byo lekkie zawahanie.
- Dlaczego powiedzia pan chyba? Nie jest pan pewny majc to... to -
szukaa odpowiedniego sowa - forsy jak lodu. - Nie bya w stanie ukry po raz
kolejny swojego zdziwienia.
- Bo, widzisz, s takie chwile, kiedy jestem bardzo szczliwy i wtedy to
wszystko nie jest mi do niczego potrzebne. I takie chwile, gdy to wszystko
mam, a nawet jeszcze wicej i nie jestem szczliwy. Oddabym wtedy to
wszystko za to, czego pragn... kogo pragn - poprawi si. - Ale nikt nie chce
jako bra - znowu lekko si umiechn.
- To znaczy, e mona mie wszystko, czego czowiek pragnie, i jednocze-
nie nie mie wszystkiego? - zauwaya dziewczyna z autentyczn zadum. -
Mie wszystko, eby by szczliwym i jednoczenie nie by?
- Mona.
- No, to co jest najwaniejsze? Czy jest jaka recepta na ycie, na wszyst-
ko? Recepta, ktrej mona si trzyma? - w gosie dziewczyny sycha byo
lekkie podenerwowanie.
- Myl, e jest.
- Jaka? - strzelia ju wyranie poirytowana.
207
Mczyzna zacz powoli mwi:

Podaj mi rce na dzie dobry,


Pocauj mnie, aby dzie jak modo pochyli si nisko.
Przytul si i z trosk codziennych przepytaj wieczorem.
We mnie ze sob na noc.
Bardzo, bardzo blisko.
Potem mi powiedz: dobranoc, kochany.
Taka moja recepta na wszystko.

- Boe, jakie to adne. Kto to napisa? - zapytaa szeptem, czujc, jak


oczy robi si jej lekko wilgotne.
- Ja.
W samochodzie zrobio si zupenie cicho.
- Widzisz - cign po chwili mczyzna - kady dostaje od ycia to, o co
je prosi. Czas pokazuje, e nie zawsze wiemy, o co prosi. Ta recepta te nie jest
dla wszystkich. Jest tylko dla tych, ktrzy maj odwag zgbi najskrytsze za-
kamarki duszy i zrobi pewien rachunek. O tym rachunku najczciej pragniemy
zapomnie.
- Jest dla tych, ktrzy nie boj si pragn, poda za swym marzeniem i...
- zawiesi gos - wraca silniejszymi, by stawia czoa zwykej rzeczywistoci.
- Jeeli bdziesz o niej pamitaa - zwrci si bezporednio do dziewczyny
- pozwoli ci dotrze do ciebie samej, jeli wystarczy ci odwagi, by stawi czoa
prawdzie o yciu, mioci, przemijaniu.
- No, wanie, mwi pan o przemijaniu. Czy tylko wystarczy czasu, bo po-
dobno dopiero na staro mdrzejemy i wiemy, co bymy chcieli - dziewczyna
prbowaa lekko ironizowa. Ale jako zaczepka nie wysza zbyt autentycznie,
bo sowa mczyzny wyranie zrobiy na niej wraenie.
- Na staro, mwisz? - mczyzna podchwyci jednak jej ton.
- Wanie - powtrzya celowo. - Pan najmodszy nie jest! - Zabrzmiao to
zdecydowanie, jak wyrok.
- Ale, widzisz, nie ma czego takiego jak staro.
- Jak to, nie ma? - dziewczyna bya znowu zdezorientowana. -A moi rodzi-
ce, babcia?
- Ludzie starzej si - zacz powoli mczyzna - tylko wtedy gdy porzuca-
j swoje marzenia i ideay... Lata mog ci pomarszczy skr ale porzucenie
ideaw pokrywa zmarszczkami dusz... Jeste tak moda jak twoja wiara i tak
stara jak twoje zwtpienia; tak moda jak twe zaufanie we wasne siy i tak stara
jak twj lk... Tak moda jak twa nadzieja i tak stara jak twoja rozpacz... Kiedy

208
niegi zwtpienia przysypi ci serce, wtedy si zestarzejesz.
...Tak moda jak moja wiara... jak zaufanie we wasne siy... jak moja na-
dzieja - powtarzaa po cichu dziewczyna. Nagle w charakterystyczny dla siebie
sposb wypalia:
- A jak mi tego zabraknie, to co, starzej si, umieram? I do piachu?
- Kiedy bya ostatnio na cmentarzu ?
Pytanie j zaskoczyo.
- Gdzie?
- Na grobach, na cmentarzu?
- No, niedawno. Na grobie dziadka. A czemu pan pyta?
- Przygldaa si nagrobkom? Co jest na nich napisane?
- Nie rozumiem?
- No, co tam jest napisane na nagrobkach?
- Imi, nazwisko, urodzony, zmar i... - zamylia si - czasami jaka myl.
- A czy nie pomylaa, e na niektrych nagrobkach powinno by napisa-
ne: urodzony, zmar - mczyzna zawiesi gos - pochowany.
W samochodzie zalega zupena cisza.
- To dlatego, e wielu ludzi umiera dla innych, rezygnuje z ycia na wiele
lat, zanim tak naprawd odejd - skomentowaa prawie szeptem i do siebie
dziewczyna.
W samochodzie zrobio si bardzo cicho.
Mczyzna skupi si na drodze, dziewczyna nie miaa ochoty nic po
wiedzie.
Zesp piewa: ...Jeeli pomylisz, e ci bardzo kocham, a ja pomyl, e
ty mnie kochasz, to wtedy wszystko, o czym mylimy, czego pragniemy, stanie
si rzeczywistoci. Trzeba tylko gorco pragn, myle i chcie.
Po dugiej chwili milczenia dziewczyna, patrzc przed siebie, odezwaa si
bardzo cicho.
- Jest pan bardzo, hm... - zawahaa si przez moment - dziwnym czowie-
kiem. Jeszcze nikogo takiego nie spotkaam.
- Dlaczego dziwnym? - spyta, ale w gosie nie byo zaskoczenia. - Chyba
przesadzasz.
- Ma pan tyle lat co mj ojciec - zacza bardzo powoli, wac w gowie
kade sowo - a moe wicej. A tak mona z panem inaczej porozmawia. Z
ojcem nigdy tak nie rozmawiaam. Zreszt z nikim - przerwaa i znowu zamyli-
a si.
- Wie pan o yciu chyba bardzo duo. Doszed pan te chyba do wielu rze-
czy. Mwi o tym pana smutne oczy, te gbokie zmarszczki na twarzy i znisz-
czone rce... Jest pan taki inny na zewntrz i inny w rodku - znowu przerwaa. -
209
Ma pan przy tym miy, spokojny gos jak... jak z radia. Mwi pan tak niewiele, a
jak pan co powie to... to... - nie moga znale odpowiednich sw - to tak ci-
nie w doku, e czowiek musi zacz myle.
- Zreszt jak pan nic nie mwi, to te jest tak fajnie. Tak jakby pan mwi...
Jakbym syszaa pana myli.
- Jakby to byy moje myli, ale takie tam ze rodka... ktrych czasami na-
wet si boj.
- Chyba dojedamy. Gdzie chcesz wysi? - zmieni temat, wyranie za-
skoczony analiz dziewczyny.
- Troch dalej - ockna si jak z transu. Przy przystanku PKS. Owina si
chust. Zacza zapina kurtk i przechylia si po torb.
- Re naprawd mog zabra?
- S dla ciebie, ju powiedziaem. Samochd zacz zwalnia i zatrzyma
si.
- Chciaam panu bardzo podzikowa i - zawahaa si spuszczajc gow -
yczy, aby by pan z t kobiet. eby by pan szczliwy, bez chyba - doko-
czya prawie szeptem.
Oczy mczyzny dziwnie si zaszkliy i chyba krople deszczu wpady nie-
spodziewanie do wntrza auta.
- Chciaabym te - powiedziaa weselej i goniej, ale znowu si zawahaa -
pana pocaowa.
- Nie widz przeszkd - teraz by ju wyranie zaskoczony i to, co powie-
dzia, zabrzmiao bardzo niepewnie.
- Ale si wstydz - krzykna wesoo i wyskoczya z samochodu. Trzasna
drzwiami i pobiega w deszcz.
Samochd jeszcze dobr chwil sta w bezruchu, potem wolniutko ruszy i
znikn.
Zesp piewa: ...pomyl o nocy. Pamitam twoje oczy. Nie myl o poeg-
naniu. Posuchaj rytmu mojego serca, a zrozumiesz wszystko. Pamitaj, za-
wsze suchaj serca. Suchaj tylko serca.

***

Byo ju dawno po zachodzie soca - zreszt w marcu soce zawsze zacho-


dzi bardzo wczenie. Obok zakutanej w dugi paszcz i kolorowy szal, stojcej
przy luksusowym samochodzie i machajcej rk modej kobiety zatrzyma si
jasnosrebrzysty minivan na zagranicznych numerach rejestracyjnych. Podesza

210
szybko, przerzucajc skrzan torb-aktwk z rki do rki. Otworzya niepew-
nie drzwi i zapytaa po angielsku: - Could you give me a lift to the... - silny
wiatr i deszcz zaguszyy ostatnie sowa.
Mczyzna za kierownic skin gow i spojrza w jej stron. Kobieta sie-
dzca obok niego mio si umiechna: - Tak oczywicie, bardzo prosz - od-
powiedziaa po polsku.
Wsiada i odetchna z ulg. Nareszcie. Poczua si pewniej. Przeszo go-
dzinne oczekiwanie w strugach deszczu i na hulajcym wietrze nie naleao do
przyjemnych. Nikt nie chcia si zatrzyma, chocia wysyaa bagalne spojrze-
nia w kierunku kadego zbliajcego si pojazdu i pogrki za kadym oddalaj-
cym si. Zapomniaa w por zatankowa paliwo, a obsuga stacji benzynowej
uznaa za stosowne przypomnie jej o tym: Do osiemnastej, kochana. Ju za-
mknite - te sowa jak wyrok brzmiay jej jeszcze w uszach. Nie moga uwie-
rzy, na zegarku byo trzy minuty po osiemnastej.
W kocu jednak doczekaa si okazji. Samochd przyspiesza. Strzaka szyb-
kociomierza pia si w gr - 80,90,120, zatrzymaa si na 160 km/godz. Za-
krt - 120, prosta - 160. Wewntrz nic nie wskazywao na tak szybko. Samo-
chd pyn jak po wodzie, prowadzony pewn rk i tylko delikatne mruczenie
silnika przypominao o szybkoci. Znaa to mruczenie bardzo dobrze. Te tak
jedzi.
W samochodzie unosi si delikatny zapach dobrych kosmetykw. Byo czy-
sto i sucho, ciepo i przyjemnie. Z gonikw dobiegay rytmiczne, niezbyt go-
ne dwiki dosy starego angielskiego zespou Smokie. Te tego sucha pod-
czas jazdy.
- Jakie problemy z samochodem? Moe zadzwoni po pomoc drogow al-
bo odholowa pani do stacji obsugi? - zapyta mczyzna. Jego gos sprawi, e
kobieta znieruchomiaa i zaniemwia. Dosownie zastyga w bezruchu. Ten
gos. Znam. Boe, skd go znam? Myli zaczy si kbi z nieprawdopodobn
szybkoci.
- Pytam, czy moe co pomc pani z samochodem - zaskoczony mil-
czeniem mczyzna ponowi pytanie i odwrci si lekko do tyu. Zobaczya jego
ciemne oczy z blaskiem, troch nie pasujce do twarzy pooranej zmarszczkami.
Mg mie pidziesit pi, moe szedziesit lat, krtko obcite wosy i
szczup, mocn sylwetk.
- Nie, nie dzikuj - ockna si z zamylenia. - Zabrako po prostu benzy-
ny. Zapomniaam w por zatankowa, ale zaraz podjad z mem drugim samo-
chodem i wszystko bdzie w porzdku. Mieszkam tutaj niedaleko. Rodzina si ju

211
pewnie troch niepokoi, a nie zabraam telefonu komrkowego.
- Kochanie, podaj pani moe gorcej kawy, to na pewno dobrze zrobi po
tym staniu na deszczu - mczyzna zwrci si do siedzcej z boku kobiety.
- Wanie o tym samym pomylaam - odwrcia si i podaa kubeczek z
nalanym aromatycznym napojem. - Prosz, to pani rozgrzeje - i znowu si
umiechna.
Miaa na pewno tyle lat co on, ale wygldaa duo modziej. Jej wspaniaa
uroda, delikatno i wdzik nie tylko nie zniky wraz z modoci, ale nabray
swoistego blasku, umiejtnie podkrelonego dyskretn biuteri. Ciemne wosy,
przepikne szare oczy i uroczy, ciepy umiech. Bya po prostu liczna.
Moda kobieta na tylnym siedzeniu znowu znieruchomiaa i patrzya jak
urzeczona.
- Jak ma pani liczn biuteri! - wykrztusia troch zmieszana.
- Dzikuj, wielu osobom si podoba. To prezent od ma z okazji... pew-
nej rocznicy - zawahaa si i z lekkim umiechem pooya rk na doni m-
czyzny. - Wtedy jeszcze nie bylimy maestwem i mieszkalimy w kraju. -
Mczyzna te si umiechn.
- Ale teraz ju jestemy i od wielu lat w kad rocznic musimy przyjecha
w rodzinne strony. Pamitamy o niej i obchodzimy tak samo - zakoczy.
Zapanowaa cisza. Samochd toczy si szybko i pewnie. Wszyscy zatopili
si w swoich mylach. Trwao to dobr chwil.
- Chyba dojedamy - zauway mczyzna.
- Tak, jeszcze kawaeczek. O, gdyby mg pan zatrzyma si przy tym do-
mu z ogrodem.
- Oczywicie. Jaki pikny dom - w gosie da si sysze autentyczny za-
chwyt.
- Dzikuj, projektowalimy go i budowali razem z mem. Mieszka si tu
wspaniae.
- I pewnie szczliwie?
- Tak jestem szczliwa. Bardzo szczliwa - teraz ona si umiechna.
Samochd stan. Kobieta jednak nie wychodzia. Wida byo, e o czym in-
tensywnie myli.
- Chciaam pastwu bardzo podzikowa - gos dziwnie si jej zaama. -A
panu... - znowu chwil si zamylia - jeszcze raz za to podwiezienie pitnacie
lat temu. I za t recept. Pamita pan? - Mczyzna by wyranie zaskoczony. -
212
Stosuj j do dzisiaj. Jest wspaniaa i zawsze skuteczna. Mia pan wtedy racj i
czsto o panu myl, chocia nie podejrzewaam, e si jeszcze w yciu spotka-
my.
Signa do torebki i z dokumentw wycigna dwa patki ry.
- Te re wtedy byy dla pani. Prosz, niech je pani wemie. Teraz pani
moe.
Zamkna drzwi i pobiega w deszcz. Na jej spotkanie wybieg z domu m-
czyzna z parasolem.
- Kochanie, troch si martwiem. Co si stao...
Dalsz cz rozmowy zaguszy dudnicy deszcz.
Zesp piewa: ..Pamitam twoje oczy. Posuchaj rytmu mojego serca, a
zrozumiesz wszystko. Pamitaj, zawsze suchaj serca. Suchaj tylko serca.

PS. Te bajk opowiedziaa mi na kursie metody Silvy owa dziewczy-


na, dzisiaj postrzegana przez swoje rodowisko jako autentyczna ko-
bieta sukcesu.

98. Bo wiary mao...


czyli jak dziadek Pietrucha chmury przegania

To wszystko, o czym pisz, wydarzyo si pod koniec lat siedemdziesitych,


gdzie daleko w zapomnianej przez ludzi i urzdy wiosce Borowa w wojewdz-
twie opolskim. y tam sobie od niepamitnych czasw Dziadek Pietrucha,
przepraszam, Jzef Jakub Pietruchowicz. Pochodzi ze Wschodu, gdzie z Wi-
leszczyzny, a wyrokiem si wyszych i Boga, jak sam powiada, od czterdzie-
stego szstego na Ziemiach Wyzyskanych, czyli w Borowej. Na Jzefa Pietru-
chowicza nikt nigdy nie mwi inaczej jak Dziadek Pietrucha, a on nie zyma
si na to i przyzwyczai, jako e rodziny swojej dawno nie mia - ona zmara
zaraz po przyjedzie, a dzieci gdzie w sowieckiej armii si zawieruszyy. Wic
jak mwili na niego dziadek, to tak raniej mu byo i weselej.
Pietruchowicz lubi ludzi i dla ludzi by zawsze yczliwy. Zagada, zaarto-
wa, dla dzieci mia cukierka, a dorosego i papierosem poczstowa, cho sam
pali fajk. Raz tylko kiedy przyszed do Jzefa Pietruchowicza list urzdowy
213
z Rosji, a z Kazachstanu. Po tym licie nie pokazywa si w wiosce przez dwa
tygodnie i wtedy tak jako dziwnie byo wszystkim. Nikt nigdy nie pyta, co byo
w tym licie. Nawet ksidz na sumie mwi, aby nawet kto bardzo ciekaw - i tu
patrzy na star Ciemigow - tej sprawy nie tyka i Pietruchowicza nie pyta. I
ludzie nie tykali.
Lat mia zawsze duo i zawsze by stary. A z wiekiem, jak mwi, rozum w
gowie lepszy i dobr rad dla ludzi atwo jest znale. Chodzili po rady do Pie-
trucha wszyscy, nie tylko ssiedzi. Bywao, e i sam sotys, a nawet z okolicz-
nych wiosek. Co za doradzi, tak zawsze byo najlepiej. Gdy spr by we wsi
jaki - a to o konia le podkutego, a to o miedz, pszenic nie wymcon czy le
zaorane pole - to zawsze gos Pietruchy by najwaniejszy. Na polityce si zna,
gazety czyta. Nikt nie widzia go w gospodzie. Za to widywali go z ksikami
jak od proboszcza z parafii poycza. Byli te tacy, co mwili, e wiata kawa
widzia i ksztacony by wysoko, bo i po rusku, i po niemiecku tak jak po polsku
mwi umia. Wszyscy go znali i jego zdanie cenili. Jak wodocig we wsi mieli
zakada, to caa wie nie chciaa, bo dopaci z wasnych trzeba byo. Z powiatu
przez p roku prbowali sotysa i wiosk przekona, i nic. A jak Pietrucha po-
wiedzia na zebraniu w stray, e chopy z Borowej gupie s, e jak wody w
chaupach nie bdzie, to aden mody gospodarki si nie chyci i na wiosce nie
zostanie, a jak nie zostanie, to wszystkie stare wyzdychaj - to nie trzeba byo nic
wicej gada i nikogo ju przekonywa. Wszyscy na wodocig si zoyli. Tak
samo byo z budow remizy, z orodkiem zdrowia i z telefonami.
Ale Pietrucha nie dlatego by tak przez wszystkich powaany. Potrafi co,
czego nikt w okolicy i jeszcze dalej robi nie umia. Dziadek Pietrucha potrafi
chmury deszczowe rozgoni!
Gdy nad wiosk i polami chmury zakryway soce, a deszcze zbyt dugo pa-
day, wtedy sotys szed z prob do Pietruchy. Niby to przypadkiem, niby e
kopot szykuje si wielki, no i e trzeba by co na to zaradzi, ale nie wiadomo,
co. Jak czowiek prosi, dziadek Pietrucha nigdy nie odmawia. Ubiera si w
witeczny garnitur, zakada koszul, krawat, szed w pole za las, co tam robi
i... deszcz przestawa pada. Najczciej, gdy wraca z pola, ju wiecio soce.
Ludzie we wsi mwili, e Pietrucha jest panetnikiem. To taki, co to podobno
z deszczem i burzami jest za pan brat. Kiedy prbowa go podpatrze, co niby w
tym polu robi, syn mynarza, ale tak go lumbago pokrcio, e przez cztery nie-
dziele z ka zwlec si nie mg. Wic ju po tym nikt nie prbowa.
214
Pietrucha potrafi te wod znale i miejsce na dobr studni wskaza.
Gdzie dom zbudowa, potrafi powiedzie i na zioach si zna jak nikt inny. Z
tego wszystkiego troch si go nawet ludzie bali, ale nigdy nic zego nikomu nie
zrobi. Pienidzy od nikogo nie bra, a korzystali z niego wszyscy i nikomu to
nie przeszkadzao. I tak ju byo w Borowej od niepamitnych czasw.
Gdzie w poowie marca zmar stary proboszcz, ktry by we wsi od poczt-
ku. Caa wioska bya na pogrzebie. Odprowadzaa go na cmentarz, bo chcia
lee tutaj, w swojej parafii, midzy swoimi. Caa wioska witaa te nowego
proboszcza, ktry z pocztku wszystkim nawet si spodoba, bo ju tu kiedy by
przez rok wikarym, ale trwao to do niedzieli. W niedziel na sumie podczas
kazania nagle jak grom z jasnego nieba nowy proboszcz wypali:
- Wiemy, e tu w Borowej s tacy, co mieni si rwnymi siom natury -
tutaj spojrza na dziadka Pietruch, ktry jak zawsze siedzia w pierwszej awce -
i wyroki nieba chc poprawia albo... i zmienia. Jeeli za tydzie na sumie nie
przyjd tu przed otarz w ubraniu pokutnym, z gow posypan popioem i go-
no nie powiedz, e to bzdury i mamienie ludzi, to... - zawiesi gos, a w kocie-
le powiao autentyczn groz - zakaz wstpu do wityni Paskiej i zakaz dost-
pu do Paskiego stou! - Tu silnie uderzy rk w ambon.
W kociele zrobio si cicho. Wszyscy patrzeli na dziadka Pietruch. Klcza
w awce spokojny, z lekko pochylon gow i niewzruszony modli si z ksi-
eczki.
Spokj Pietruchy wyranie rozzoci proboszcza, bo ju nie owijajc niczego
w bawen, zwrci si wprost do niego
- Do was mwi, Pietrucha, do was, syszelicie?
W kociele zrobio si jeszcze ciszej. Trwao to dobr chwil. Gowa dziadka
Pietruchy pochylia si jeszcze niej i wtedy wszyscy usyszeli kliwy szept:
- Zamilcz, sugo Boy, kiedy z twoim Panem rozmawiam w Jego domu!
Proboszcz osupia. Sowa te zupenie zbiy go z pantayku. Na pewno nie ta-
kiej odpowiedzi si spodziewa i nie takiego obrotu sprawy. Poczerwienia i
zamilk bezradnie. Zacz nerwowo odprawia dalsz cz mszy.
W kociele zrobio si jako niewyranie, jak nie w kociele. Dla wszystkich
byo jasne: proboszcz, nie wiedzie czemu i o co, rozpocz wojn z dziadkiem
Pietrucha. Ale jak ta wojna bdzie przebiegaa, tego si nikt nie spodziewa.
215
Dziadek Pietrucha do komunii nie przystpi, tak jak to robi w kad nie-
dziel, i rki nowemu proboszczowi, stojcemu na schodach kocioa po mszy,
nie poda, cho ten na to wyranie czeka. Min go, kapelusz na gow wkada-
jc i tak, jakby by troch w popiechu. Zreszt wszyscy wychodzcy po mszy z
kocioa ze zdziwieniem stwierdzili, e nad kocioem, a szczeglnie nad poka-
nym ogrodem i sadem proboszcza, zebray si ciemne chmury, z ktrych zaczy-
na la rzsisty deszcz z gradem, i trzeba szybko wraca do domu.
Od tej pamitnej niedzieli w Borowej, a moe dokadniej nad Borow, zacz-
y dzia si sdne dni. Pomimo e to wiosna, nad wiosk i nad polami przestao
pada. Natomiast co drugi dzie zza lasu cigna czarna gradowa chmura, za-
trzymywaa si nad plebani i ogrodem proboszcza i potny grad siek wszyst-
ko, co zaczynao wychyla si z ziemi.
Pocztkowo proboszcz prbowa przeciwstawi si siom natury i przy
pomocy gospodyni, kocielnego i organisty robi nowe nasadzenia, flancowa
zakupione w miasteczku warzywa. Zaoy nawet namiot foliowy, ochraniajcy
saat i pomidory. Wszystkie te dziaania jakby jeszcze bardziej rozzaszczay
owe siy natury i w krtkim czasie po namiocie foliowym nie pozostao ladu.
Grad niszczy wszystko.
A nad wiosk nie padao.
Po miesicu, prby mediacji i rozwizania konfliktu podj si sotys. Ubra
si starannie, wzi ze sob kierownika szkoy Jurewicza i Maciaszka z GS-u i
jak zwykle poszli do dziadka Pietruchy. Dziadek Pietrucha przyj ich przed
domem na werandzie, palc swoj fajk i suchajc uwanie.
- Bo tego gradu nad plebani jest ju troch za duo, a gdzie indziej desz-
czu nie ma, nie pada. A przydaoby si, bo ziemia ju strasznie wysuszona, jak
nie na wiosn - koczy swoj mow sotys, a pozostali przytakiwali.
Gdy sotys skoczy, Pietrucha chrzkn, wyj z ust fajk i spokojnie za-
cz:
- Sotysie, to, e deszcze rozgania potrafi, to wszyscy wiedz... - i spoj-
rza dobitnie na sotysa oczekujc potwierdzenia.
- Wiedz - potwierdzi sotys, a inni pokiwali gowami.
- ...ale - tu Pietrucha zawiesi gos - na gradzie to ja si nie znam - zako-
czy stanowczo i zacz dalej pali fajk.
Zalega cisza. Sotys nie wiedzia, co powiedzie. Inni milczeli. Pietrucha pa-
trzy przed siebie. Po pewnej chwili zacz jednak z lekko filozoficzn nut w
gosie:
216
- Gdyby proboszcz odwoa to, co powiedzia na sumie, to moe, czy ja
wiem? - zamyli si. - Moe i z gradem bym si zmierzy?
Sotys z nadziej natychmiast uda si na plebani. Ale, niestety, proboszcz o
niczym nie chcia sysze. W adne sprawy nadprzyrodzone to on nie wierzy i
niczego nie bdzie odwoywa.
- A Pietruchowicz to z niebem nic wsplnego nie ma i to wszystko brednie,
gupie gadanie i ciemne zabobony. Deszcz i grad jest z nieba i od Boga, a od
tego to ja tu jestem i kwita - koczy wyranie poirytowany.
Gdy sotys wychodzi z plebanii, zza lasu cigna nad warzywnik ksidza
proboszcza kolejna gradowa chmura.
A nad wiosk nie padao.
W poowie lipca wiadomo o jakim konflikcie midzy wiosk a pro-
boszczem dotara za porednictwem komitetu wojewdzkiego do redakcji jedne-
go z opolskich dziennikw. Sezon by typowo ogrkowy, szpalty wolne - posta-
nowiono wysa modego, dobrze zapowiadajcego si redaktora. Niech spraw
delikatnie wybada i odpowiednio opisze. Wic pojechaem.
Do Borowej dotarem nie bez trudu dopiero pnym popoudniem. Dzie by
soneczny i upalny. O samochodach redakcyjnych wtedy nie byo co marzy, a
komunikacja te funkcjonowaa nie najlepiej. Czeka na mnie sotys, uprzedzony
telefonem z redakcji, z suto zastawionym stoem, kolacj i kilkoma znaczcymi
osobami ze wsi. Rozmowa potoczya si wartko. Pkay kolejne butelki, ale
sotys o adnym konflikcie nic nie sysza. Podobnie pozostali uczestnicy biesia-
dy.
- Gdzie by tam! U nas, w Borowej? Panie redaktorze, ludzie tu zgodni. Z
jednych stron, ze Wschodu. Tu kady krwi z palca da i misk miodu, jak trzeba.
eby si kci i eby a redaktor z wojewdztwa przyjeda, to my tego nie
wiemy! - mwi tak prawie kady.
Im jednak bardziej moi rozmwcy wszystkiemu zaprzeczali, tym wikszej
nabieraem ciekawoci i podejrze. Pytaem, oni opowiadali. Wypitego alkoholu
przybywao, jzyki rozwizyway si coraz bardziej. W kocu zeszo na starego
proboszcza, pado nazwisko dziadka Pietruchy i co niektrzy w wiosce myl o
nowym duszpasterzu. Grubo po pnocy, gdy moi rozmwcy ju dobrze spali na
stole i pod stoem, wiedziaem prawie wszystko o Jzefie Pietruchowiczu, jego
dziwnych umiejtnociach i caym marcowym zajciu w kociele.
Jakie byy jednak rzeczywiste nastpstwa tej pamitnej niedzieli, mogem si
przekona z samego rana, gdy szedem wysuszon drog do kocioa na rozmo-
w z proboszczem. Mijaem uschnite roliny i spalone trawy, spkan ziemi.
Wida, e deszcz nie pada tutaj od bardzo dawna. Niedaleko plebani i kocika
217
na wzgrzu widok by zgoa inny. Tak jakby wanie przesza kolejna ulewna
burza, a wyobione bruzdy w ziemi po spywajcej wodzie i zniszczone licie
drzew w sadzie wskazyway, e burze gradowe zdarzaj si w tym miejscu bar-
dzo czsto i s wyjtkowo intensywne.
Proboszcz, niestety, nie mia dla mnie czasu, a przez kocielnego po-
informowa mnie, e gdyby nawet mia, to i tak by ze mn nie rozmawia, bo nie
ma o czym. O gupotach to on rozmawia, nawet z redaktorem z wojewdztwa,
nie bdzie.
Gdy wracaem do domu sotysa, czuem si jako dziwnie. Caa sprawa bya
wrcz kuriozalna i troch niewiarygodna jak na koniec XX wieku. Wydawaa si
by wrcz surrealistyczna. Na pewno miaa co wsplnego z gusami, czarami i
ludow magi, a z drugiej strony wszystko widziaem na wasne oczy i nawet
zrobiem zdjcia. Jak to wszystko pomieci w racjonalnym umyle? Co powie-
dz w redakcji? Jak to przedstawi? Zapowiada si niezy orzech do zgryzienia.
Po powrocie do domu sotysa nie kryem zdziwienia zachowaniem probosz-
cza i ca sytuacj. Sotys, ju trzewy, nie bardzo pamita, co wczoraj powie-
dzia i wola dzisiaj milcze.
- Sotysie - zagadnem - a dziadek Pietrucha to by ze mn porozmawia?
- A dlaczego nie? - odrzek sotys. - Pewnie, e by porozmawia. Pj-
dziemy oba, to was przedstawi i bdzie wam raniej. A jak si nagadacie, to
bdziecie wszystko wiedzie.
I poszlimy. Z zainteresowaniem, ale nie bez obaw zbliaem si do domu
czowieka, ktry z chmurami rozmawia i deszcze rozgania.
Dziadek Pietrucha by w ogrodzie i warzywa konewk podlewa, bo nad wio-
sk przecie nie padao. Ju o mnie wiedzia i nawet troch oczekiwa.
Lat mia siedemdziesit albo i wicej. Twarz poorana zmarszczkami, sumia-
ste wsy, spracowane rce i lekko pochylona sylwetka pasoway mi do stworzo-
nego wczeniej przeze mnie, na podstawie opowiada, obrazu. Ale mylce
oczy z takim specyficznym byskiem i czyste, zupenie niewioskowe ubranie ten
obraz zmieniay.
- Niech pan redaktor sobie sidzie tu na awce, a ja zsiadego mleka przy-
nios. Mleko bdzie dobre po tej wczorajszej kolacji u sotysa - umiechn si,
troch do siebie, troch do nas, a w oczach pojawi si ten specyficzny bysk. - A
i rozmawia bdzie lepiej - zauway. - Bo na co mocniejszego to chyba jeszcze
za wczenie, sotysie? Prawda? - i znowu si umiechn. Ton by troch kpiar-
ski, troch zaczepny.
218
Po chwili przynis dzbanek zimnego zsiadego mleka, rozla do kubkw i
zacz: - To pan redaktor a z wojewdztwa przyjecha, aeby ze starym Pietru-
cha porozmawia? A o czym to niby bdziemy gada, a?
I tak zaczlimy rozmawia. O wszystkim - o ludziach, yciu, emocjach,
wojnach, konfliktach, ludzkiej uczciwoci i pazernoci; o yciu na wsi zapo-
mnianej przez ludzi; o nienawici i tolerancji; o wybaczaniu i o tym, jak trudno
jest by innym wrd swoich. Sotys szybko nas opuci, a dziadek Pietrucha w
zasadzie mwi i opowiada o sobie. Mwi, ale do tego najwaniejszego dla
mnie problemu nie dochodzi. W kocu nie wytrzymaem i wypaliem prosto z
mostu, jak to mody czowiek potrafi:
- Panie Pietruchowicz, ale chmury to pan rozgania w kocu umie? Tak
czy nie? - zapytaem chyba odrobin zbyt stanowczo. - Bo ludzie to rnie m-
wi - dodaem prowokujco.
- A umiem - odpar zdecydowanie dziadek Pietrucha. - Wszyscy wiedz, e
umiem. A proboszcza to si pan nie pytaj - nawiza do mojej porannej wizyty
na plebanii - bo on gow wysoko nosi i ludzi nie widzi. Boga szuka nie tam,
gdzie trzeba. Za daleko - doda wyranie rozzoszczony. - To Go i nigdy nie
znajdzie.
- Ale jak pan to robi? - nie chciaem dopuci, aby dziadek zmieni temat.
- Normalnie.
- No, to jak? Niech pan powie. Jeeli to moliwe.
- A, wychodz w pole, zmwi Ojcze Nasz i Zdrowak, potem jeszcze Li-
tani do Najwitszego Serca, potem patrz w niebo na chmury, wycigam rce i
na niebie robi znak krzya, o, tak - wycign rce i uczyni na niebie duy znak
krzya. - A potem tylko ten krzy rozcigam na lewo i prawo i chmury si roz-
stpuj.
- Zawsze si rozstpuj? - zapytaem z wyranym powtpiewaniem w go-
sie.
- Zawsze - stanowczo potwierdzi dziadek i doda z wyran pokor - jak
taka bdzie wola Pana.
Zamilkem i zrobio mi si jako dziwnie. Ale nie bybym dziennikarzem,
gdybym nie cign dalej i nie doprowadzi sprawy do koca.
- No, a teraz mgby mi pan rozgoni chmury? - zapytaem troch nieufnie.
- A mgbym - bez najmniejszych oporw odrzek dziadek.
- No, tak, ale nie ma chmur - zauwayem z przeksem, bo na niebie nie
byo najmniejszej chmurki.
- Aaa tam - zbagatelizowa dziadek. Woy dwa palce do ust, gono
gwizdn i tak dziwnie machn rk, jak gdyby kogo przywoywa.
219
Nie mogem uwierzy wasnym oczom. Po chwili zza lasu zaczy nadciga
ciemne burzowe chmury i zatrzymay si nad nami.
- No, to patrzaj pan - powiedzia dziarsko dziadek.
Zamilk, zamkn oczy i zacz si najpierw modli. Trwao to dobr chwil,
po czym unis rce, zrobi znak krzya i, tak jak poprzednio pokazywa, rozci-
gn krzy na boki.
- O, k! - wyrwao mi si, gdy patrzyem w niebo.
Po raz kolejny dzisiaj nie mogem uwierzy w to, co widz. Po prostu byo to
niewiarygodne. Chmury powolutku zaczy si rozstpowa i po pewnym czasie
zniky zupenie.
- Nieprawdopodobne - nie mogem ukry swojego zdziwienia - niewiary-
godne. To si po prostu nie mieci w gowie - mwiem, wrcz zdruzgotany tym
eksperymentem.
- Bo, widzicie, redaktorze - zacz filozoficznie dziadek - mdrzy ludzie
mwi, e to zaley od pojemnoci gowy - dokoczy z lekk ironi, cho i nie
bez satysfakcji. Ale ja tej ironii nie syszaem.
Po pewnej chwili, bdc cay czas pod wraeniem tego, co widziaem, zacz-
em mwi dalej:
- Ma pan jakie nadprzyrodzone moce - byem wyranie podekscytowany.
- A gdzie tam! Jakie nadprzyrodzone! - obruszy si tym razem dziadek. -
Zna i umie si to i owo, to i trzeba dla ludzi robi.
- Ale przecie nie potrafi tego kady - oponowaem.
- A czeg by nie? Potrafi kady - stanowczo zaprzeczy dziadek.
- Kady? - jeszcze raz zapytaem.
- Kady - odpowiedzia dziadek.
- A ja te? - po raz kolejny nie wytrzymaem.
- Wy te, panie redaktor. Jak kady, to i wy te.
- A mog teraz sprbowa? - zapytaem, sam zaskoczony swoim pytaniem.
- A czemu by nie?
- No, tak, ale chmur nie ma - w moim gosie zabrzmiaa chyba nuta nadziei.
- Aaa tam - odrzek dziadek i tak jak poprzednio gwizdn i machn rk.
Jeszcze potniejsze chmury zaczy cign nagle zza lasu. Na tle bezkresnego,
czystego nieba wyglday wrcz przeraajco.
- No, chmury s, to zaczynaj pan - powiedzia zdecydowanie dziadek.
Przeegnaem si i zaczem si modli, a serce walio mi jak motem. Gdy-
by widzieli mnie moi szefowie z redakcji - pomylaem przez chwil. Na od-
wrt byo jednak za pno. Z du starannoci staraem si dokadnie powtrzy
220
ruchy dziadka Pietruchy. Wykonaem na niebie znak krzya i zaczem go roz-
ciga. Dziadek przyglda mi si z uwag, wyranie ucieszony moim zaanga-
owaniem. Niestety, chmury nie rozstpiy si.
- Panie Pietruchowicz, nie rozganiaj si - byem zawiedziony. - Dlaczego,
co jest le? - zapytaem i powtrzyem ruch rkami po niebie.
- Faktycznie, nie rozganiaj si - patrzc w niebo, potwierdzi dziadek. - A
wiesz, pan redaktor, czemu? A...? BO WIARY ZA MAO... WIARY MAO,
OT CO... - i dziadek Pietrucha zacz si szczerze mia... a ja powoli z nim.

Zapewne jeste ciekawy, Drogi Czytelniku, jaki by koniec tej historii. Min-
o jeszcze par miesicy i sprawa trafia do biskupa, a biskup... zmieni z dnia na
dzie proboszcza.
Nowy proboszcz na pierwszej swojej mszy w niedziel powiedzia tak:
- Byy tu pewne sprawy zwizane z natur, ktre nikomu nie prze-
szkadzay. I byli te tacy, ktrzy ten dawny porzdek chcieli zmieni, powoujc
si na imi Pana. Oddajmy co naturalne, naturze, a co Boskie, Bogu i niech zo-
stanie tak, jak byo.
Podszed do dziadka Pietruchy, poda mu rk, a dziadek przystpi do ko-
munii. Gdy za po sumie wszyscy wychodzili z kocioa, zobaczyli jak drobniut-
ki deszczyk zaczyna zrasza wysuszone do granic moliwoci okoliczne pola i
ki. Nad Borow zaczo nareszcie pada.

Ps. Jest to niewiarygodna pod wieloma wzgldami, ale autentyczna


historia. Nazwiska bohaterw i miejsce zmieniem. Opowiedzia mija kil-
ka lat temu na kursie metody Silvy w dziennikarz (niestety ju nie taki
mody), a mj przyjaciel, mieszkajcy obecnie w USA - Jacek Szrot. Po-
niewa nigdy nie mg jej opublikowa, a od wielu ju lat nie jest zwi-
zany z dziennikarstwem, postanowiem zrobi to za niego, chylc w ten
sposb czoo przed niezbadanymi zjawiskami, prawami natury i potg
umysu czowieka.

221
99. Mistrz tae-kwon-do

Pod koniec lat szedziesitych, w czasach popularnoci filmw z Bruce'em


Lee, jak grzyby po deszczu powstaway w wielu miastach Polski sekcje wschod-
nich sztuk walki. Rwnie we Wrocawiu przy AZS powstaa sekcja tae-kwon-
do. wiczylimy z zapaem ju p roku i, jak na nastolatkw przystao, bylimy
wicie przekonani, e posiadamy talent, umiejtnoci i niewiarygodne wrcz
moliwoci. Oczywicie s stopnie uczniowskie, ktre trzeba zaliczy, i mi-
strzowskie, ktre trzeba zdoby, ale to formalno. W zasadzie, powiem nie-
skromnie, po pl roku wicze wiedzielimy o tej sztuce walki prawie wszystko
i tylko kwesti czasu byo zaproszenie nas do Kanady (gwna siedziba Zwiz-
ku) przez Mistrza Choi Hong Hi na stae i konsultacje.
Pewnego dnia jeden z kolegw przyszed na trening bardzo podekscytowany.
Dzisiaj wczesnym rankiem widzia nad Odr niedaleko akademikw tka w
do-boku (strj do wicze), ktry wiczy wyskoki, kopnicia, wskakiwa na
drzewa itd. Nikt nie dawa wiary tym opowieciom i dyskusja posza w kierunku
oceny porannego samopoczucia naszego kolegi. Ten jednak zaklina si, e by
trzewy, a i poprzedniego dnia nic nie pi. Postanowilimy zatem sprawdzi t
niecodzienn opowie.
Nastpnego dnia wczesnym witem zaczailimy si nad rzek w krzakach.
Jakie byo nasze zdziwienie, gdy rzeczywicie w pewnej chwili na wale prze-
ciwpowodziowym pojawia si midzy drzewami dziwna posta - redniego
wzrostu, szczupy, ale mocno zbudowany mczyzna o kruczociemnych, dugich
wosach, wyranie dalekowschodnich rysach i skonych oczach. Ubrany by w
ciemne, mocno przepocone treningowy do-bok. Wida po nim byo, e trenuje
ju dobr chwil. Patrzylimy z ukrycia na pynne ruchy, na wykonywane przez
niego ukady i formy. Wysokie kopnicia, wyskoki, precyzyjne ruchy pici.
Bylimy zachwyceni i zauroczeni. Nie byo wtpliwoci - prawdziwy, oryginal-
ny mistrz tae-kwon-do u nas nad Odr? Ale skd?
Po kilku dniach intensywnego ledztwa wiedzielimy ju wszystko.
Mistrz pochodzi z Korei Pnocnej i by studentem III roku elektroniki.
222
Mieszka w akademiku niedaleko Odry i faktycznie trenowa tae-kwon-do. (Tu
warto wspomnie, e nasza socjalistyczna ojczyzna bya w tym okresie mocno
zaprzyjaniona z Kore Pnocn. W Polsce studiowao i zdobywao kwalifika-
cje zawodowe bardzo wielu jej obywateli).
Prawie wszyscy z sekcji rozpoczli poszukiwanie dojcia do mistrza, aby
namwi go na treningi w naszej sekcji. Nie byo to wcale takie trudne. Mistrz
okaza si bardzo miym, skromnym i sympatycznym czowiekiem. Mia 23 lata,
od kilku lat by w Polsce i bardzo si zdziwi, e kto trenuje tutaj koreaskie
tae-kwon-do.
adnym mistrzem to on nie jest, ma dopiero III dan, zreszt trenuje od nie-
dawna, dopiero 18 lat. No i nikogo uczy nie bdzie, bo jeszcze nic nie umie.
Nie dawalimy za wygran. W kocu nasze nalegania, proby zaprzy-
janionych dziewczyn i naciski kolegw z wydziau elektroniki zrobiy swoje.
Mistrz zgodzi si przyj na zajcia sekcji.
Moesz sobie wyobrazi, Drogi Czytelniku, jaka gorczkowa atmosfera pa-
nowaa przed zajciami. No, teraz to si zacznie prawdziwy trening pod okiem
prawdziwego Koreaczyka. wiat niech dry! Na zajciach wszyscy obecni, w
wyprasowanych do-bokach, ustawieni w rwne rzdki. Punktualnie zjawi si
nasz Mistrz. Podszed do trenera, zoy ukon i przedstawi spraw. Zosta za-
proszony, ale wszystko uzalenia od zgody trenera - on tu rzdzi, on decyduje.
Trener odpowiedzia, e jest zaszczycony, bdzie mu bardzo mio, gdy wszyscy
pod okiem takiego dowiadczonego... itd. Tu nastpiy wzajemne wymiany
grzecznoci i uprzejmoci, a mymy przebierali nogami, kiedy wreszcie zacznie
si ten prawdziwy trening. No i si zaczo.
Po krtkiej intensywnej rozgrzewce mistrz poprosi o podejcie do drabinek
wok sali, stanicie bokiem i powtarzanie ruchu, ktry nazwa wstpem do
kopnicia dollyo-chagi. Ruch polega na podniesieniu nogi bokiem, zgiciu w
kolanie i wyprostowaniu. I tak wiczylimy... ptorej godziny. Mistrz chodzi i
poprawia uoenie rk, stopy, tuowia.
Na nastpnym treningu wiczylimy to samo, tyle e na lew nog, ale na ko-
lejnym - z powrotem na praw. Mistrz chodzi i cierpliwie poprawia. Po mniej
wicej czterech tygodniach (osiem treningw) wiczenia wstpu do kopnicia
dollyo-chagi frekwencja na treningach zmalaa o poow, a ci, ktrzy zostali,
wiczyli jako dziwnie niechtnie i bez specjalnego entuzjazmu. Mao tego,
pojawiy si gosy, e nie wiadomo, czy to na pewno jest mistrz. No, bo kto
widzia jego mistrzostwo? A nasz trener prowadzi zajcia ciekawiej itd. Mistrz
to oczywicie zauway. Zebra wszystkich i zapyta:
223
- O co chodzi ?
- O nic, wszystko w najwikszym porzdku - odpowiedzia zgodny chr
jednak mao entuzjastycznych gosw. Wrcilimy do wstpu do kopnicia,
ktry wiczylimy do koca treningu.
Na nastpny trening przyszo jeszcze mniej osb i byo jeszcze smutniej.
- No, to powiedzcie, o co chodzi - poprosi znowu mistrz.
- W zasadzie to o nic, ale...
- Ale co?
- No, bo mymy myleli, e kopnicia, wyskoki, rozbijanie pici cegie
i... a tu tak od miesica jak pies przy drzewie: noga w gr. I w ogle to straszna
nuda.
- Ale to wycie mnie zaprosili do prowadzenia zaj - powiedzia mistrz.
- Tak, i dlatego jest w porzdku, nikt nie ma pretensji, ale mymy myleli...
Mymy chcieli...
Na sali zaleg cisza. Mistrz patrzy na nas, my na mistrza. I wtedy stao si
co dziwnego. Mistrz siedzia na pitach tyem do drabinek. Nagle wybi si
wysoko w powietrze, machn nogami w gr i do tyu, tak e w pewnej chwili
zawis gow w d, kopniciem zama najwyszy szczebel drabinki, odbi si
od niego i spokojnie opad na podog przyjmujc wyjciow pozycj na pitach.
Trwao to moe sekund, moe krcej. Wszystkich zamurowao.
- A gdyby kto z was chcia kiedy tak kopn, to zapraszam do drabinek
na wiczenie wstpu do kopnicia dollyo-chagi.

100. Portier w domu publicznym

W tym maym obskurnym amerykaskim miasteczku w stanie Pensylwania


nie byo w poowie XIX wieku gorszego miejsca jak dom publiczny i nie byo
gorszej pracy jak portier w tym domu. Stanowisko to w pewnej rodzinie byo
dziedziczone - piastowa je dziad, potem ojciec, a teraz przeszo na modego An-
drew. Praca nie wymagaa adnych kwalifikacji i adnych umiejtnoci, dlatego
Andrew j dosta.
224
Po kilku latach zmieni si jednak waciciel domu publicznego i postanowi
zaprowadzi nowe porzdki, podnie jako oferowanych usug. Wrd wielu
reform i innowacji znalazo si te miejsce na zmiany w funkcji portiera.
- Od jutra - powiedzia nowy waciciel - oprcz otwierania i zamykania
drzwi gociom, sprztania schodw i pilnowania porzdku bdziesz jeszcze
zapisywa, ilu goci wchodzi i w jakich godzinach. Co pitego gocia zapytasz,
czy jest zadowolony, a co dziesitego, jakie wprowadziby zmiany w naszej
firmie, aby byo mu lepiej. Wszystko to spiszesz i co tydzie takie sprawozdanie
pooysz na moim biurku.
- Oczywicie, szefie - odpar Andrew - ale jest jeden problem. Ja nie
umiem pisa i czyta.
- Co takiego? Nie umiesz pisa?
- Nie umiem. Na tym stanowisku nie byo to nigdy potrzebne.
- W takim razie musz ci zwolni, bo teraz jest to potrzebne.
I Andrew zosta zwolniony. Nie bardzo wiedzia, co ze sob pocz. Gorszej
pracy w miecie ju nie byo. Zacz zastanawia si, co umie, co potrafi. Bilans
nie wypad zbyt optymistycznie. Troch umia i lubi majsterkowa. Poniewa i
tak nie mia nic do roboty, postanowi zrobi st i krzesa na werand. No, tak,
ale nie mia narzdzi. Drzewo by si znalazo, ale bez dobrej piy, motka i
gwodzi nic nie zrobi. Mg poyczy narzdzia, ale po pierwsze, nigdy nie lubi
nic poycza, a po drugie, w okolicy brakowao narzdzi i poyczano je niecht-
nie. Mg kupi, ale najbliszy sklep elazny znajdowa si w ssiednim miecie,
o jeden dzie drogi.
W kocu i tak nie mam nic do roboty, to przejad si po narzdzia. Jeden
dzie tam, jeden z powrotem i bd. Wzi wszystkie swoje oszczdnoci, chleb
i wod na drog, wsiad na konia i pojecha.
Po dwch dniach wrci z nowiutk pi, solidnym motkiem, obcgami i
funtem gwodzi. Wyda na to cae cztery dolary - czyli wszystkie swoje
oszczdnoci.
Rano ju mia zabra si do cicia drzewa, gdy zjawi si ssiad.
- Andrew, podobno bye w miecie i kupie narzdzia?
- Tak.
- Suchaj, poycz mi pi na jeden dzie. Mam tak piln rzecz do doko-
czenia.
- Zgoda, tylko, wiesz, kosztowaa mnie ponad dolara i straciem dwa dni, a
teraz mam ci j poyczy?
- Nie chc za darmo. Dam ci p dolara za poyczenie piy na cay dzie i
zwrc ci za jeden dzie drogi te p dolara. Zgoda?
225
- Dobrze, ale oddasz pi nienaruszon.
- Oczywicie.
Ucieszony ssiad popdzi do domu z pi koczy cicie drzewa. Jeszcze
dobrze nie znikn za rogiem, a ju drugi ssiad sta na werandzie, pytajc, czy
Andrew nie ma czasem za duo gwodzi.
- Kupiem cay funt i daem za niego dolara, ale straciem dwa dni na dro-
g, a teraz wanie chciaem zrobi st i krzesa.
- St i krzesa poczekaj, a moje krowy uciekn bez zagrody. Sprzedaj mi
p funta gwodzi, poycz motek i obcgi. Dam ci za to dwa dolary i dorzuc
dolara za drog.
Wieczorem Andrew oczyci i starannie zakonserwowa narzdzia. Przeliczy
pienidze i rozway gwodzie na mniejsze porcje.
Nastpnego dnia sytuacja powtrzya si z t tylko rnic, e chtnych do
poyczenia byo wicej ni Andrew mia narzdzi. Zabrako te gwodzi.
Po tygodniu Andrew mia pi, motek i obcgi oraz dwadziecia pi dola-
rw. Tyle zarabia w dobrym miesicu w domu publicznym.
Postanowi wybra si do miasta jeszcze raz, aby uzupeni zapasy. Gdy po-
prosi o kilka motkw, pi i innych narzdzi, sklepikarz sam wspomnia co o
rabatach i cenach hurtowych, bo p tuzina to ju hurt. Dorzuci te jakie meta-
lowe drobiazgi - druty, zawiasy, obrcze w prezencie od firmy. W sumie wy-
szo mu to prawie o poow taniej ni wtedy, gdy kupowa po jednej sztuce. Z
trudem dowiz te zakupy do domu. Ale gdy nastpnego dnia ssiad przyszed
poyczy narzdzia, Andrew rzek:
- Nie ma sensu, aby paci mi za poyczanie. Lepiej sobie kup.
- Nie mog straci dwch dni, aby wybra si po motek i gwodzie do
miasta - odpowiedzia ssiad.
- To ja ci sprzedam. Motek kosztuje w sklepie dolara i tyle za niego zapa-
ciem. Dodaj mi drugiego za drog i nowiutki motek jest twj - na zawsze.
Ssiadowi spodobaa si ta propozycja i bez wahania na ni przysta, kupujc
jeszcze pi i obcgi. Podobnie pozostali ssiedzi. Po dwch dniach Andrew
sprzeda wszystko, co przywiz, i w rkach trzyma prawie sto dolarw. Szcze-
glnym powodzeniem cieszyy si u ssiadw rne drobiazgi, ktre dosta za
darmo, a ktre okazay si nadzwyczaj przydatne. Niewiele zastanawiajc si,
doczepi do konia dwukk i pojecha jeszcze raz do miasteczka. Za cae sto
dolarw zakupi narzdzia i inne metalowe wyroby, targujc przy tym jeszcze
korzystniejsze upusty.
Po powrocie rozoy wszystkie towary na werandzie i rozpocz handel.
Wszystko sprzedawao si bardzo dobrze, bo narzdzia kademu byy potrzebne.
226
Zreszt roznioso si ju po okolicy, e u Andrew mona kupi najpotrzebniejsze
rzeczy.
Ale zaczy si te problemy. Trafia si reklamacja. Trzonek w motku pk i
motek trzeba byo wymieni na nowy. Gdy klient oddali si z nowym motkiem
od werandy, Andrew szybko wybi stary trzonek i sprawnie dorobi drugi, opra-
wi i motek by znowu jak nowy. To dao mu do mylenia. Zamkn werand i
poszed na koniec miasteczka do kowala Petera.
- Ile by wzi za zrobienie takiego obucha do motka?
Kowal popatrzy, pooglda, pomyla i powiedzia:
- Pitnacie centw.
- A do siekiery?
- Te pitnacie.
- A gdybym zamwi u ciebie po sto sztuk, to ile by chcia?
- To po dziesi.
- A gdybym zamawia po sto sztuk w tygodniu?
- To zejd do omiu centw.
- Dobra. Zamawiam po sto sztuk siekier i motkw na ten tydzie - i po-
szed do stolarza, ktry po dwa centy zgodzi si dorobi trzonki i oprawi na-
rzdzia.
Tak dziaajc, Andrew po p roku mia duy wasny sklep z narzdziami,
ktre produkowali dla niego kowal i stolarz. Rozprowadza je po caej okolicy,
bo byy dobre i tanie. Po roku by ju wacicielem kuni, stolarni i kilku skle-
pw w pobliskich miastach. Zatrudnia ponad stu ludzi, a jego firma bya po-
wszechnie znana i szanowana.
Gdy rozpoczto budow kolei elaznej w Pensylwanii, waciciele zwrcili
si do niego o dostarczanie potrzebnych narzdzi, rub i gwodzi do budowy, a
take innych metalowych wyrobw. Firma rozrastaa si coraz bardziej.
Po dwudziestu latach Andrew zosta obwoany krlem stali, bdc waci-
cielem najwikszych kopalni rud, hut i stalowni w caym kraju i zdobywajc
kilkusetmiliardowy majtek. Pod koniec ycia zasyn z niespotykanej na taka
skal dziaalnoci charytatywnej. Fundowa i budowa biblioteki, sale koncerto-
we, domy opieki spoecznej, szkoy. Nie zapomnia rwnie o swoim rodzinnym
miecie w Pensylwanii. Ufundowa w nim szko i przepikn bibliotek.
Podczas ceremonii otwarcia biblioteki burmistrz miasta poprosi go o zoe-
nie pierwszego, honorowego wpisu do ksigi pamitkowej, co bdzie zaszczy-
tem dla caego miasta.
- Niestety, jest to niemoliwe. Nie umiem pisa.
227
- Boe! - krzykn zdziwiony burmistrz. - Nie umie pan pisa i doszed pan
do takich osigni i takiego majtku. To, co by pan osign, umiejc pisa?
- No, c. Pewnie bybym portierem w domu publicznym - zauway re-
fleksyjnie Andrew.

101. Potga radiestezji

W pierwszej poowie lat osiemdziesitych los sprawi, e odziedziczyem po


rodzicach obiekt marze wielu wczesnych polskich rodzin - ogrdek dziakowy
na POD Rado. Byo to kiedy oczko w gowie mojej matki, ktra spdzaa
tam wszystkie wolne chwile. Niewane byo, e daleko - 30 minut tramwajem, a
potem jeszcze 30 minut pieszo; niewane, e wiele upraw wysychao - brak
wasnej studni; wane, e by i mona byo na niego pojecha, by tam popraco-
wa i zebra wasne plony.
Kierujc si sentymentem i pamici, czym by ten ogrdek dla rodzicw,
rozpoczlimy z on prb utrzymania go w takim stanie jak dawniej. Robili-
my to wbrew logice i zdrowemu rozsdkowi - brak samochodu, trjka maych
dzieci i aktywna praca zawodowa na kilku etatach. Ju pierwsza jesienna kontro-
la Komisji dziakowej wykazaa, e ogrdek podupada i jest prowadzony w
sposb dalece niekonwencjonalny. Grzdki za niskie, bruzdy za szerokie, trawa
na ciekach, licie nie sprztnite, chwasty nie wyplewione (czym byy w
owych czasach Komisje dziakowe i co jeszcze kontroloway, na pewno pamita-
j starsi czytelnicy Bajek, a modszych prosz, aby ich o to zapytali). Na wiosn
byo jeszcze gorzej i dostalimy upomnienie za panoszce si mlecze, po letniej
za kontroli Zarzd POD Rado zaleci wdroenie programu naprawczego i
zagrozi odebraniem dziaki.
W tym czasie w Polsce rozpoczto popularyzacj problematyki zdrowej
ywnoci, rolnictwa biodynamicznego i wpywu zjawisk radiestezyjnych na
drzewa i roliny. Rozpoczo si regularne drukowanie Kalendarza biodyna-
micznego prof. Marii Thunn w tumaczeniu i ze wspaniaymi komentarzami
pana Zbigniewa Przybylaka. Ukazaa si ksika Radiestezja w domu i w ogro-
dzie Czesawa Spychalskiego. Do polski przyjedali liczni specjalici z Nie-
miec, Szwajcarii, Anglii, propagujc te niezwykle interesujce idee bardziej
228
naturalnych, a przez to zdrowych upraw. Znaczna cz rodowiska dziakow-
cw ywo interesowaa si tymi innowacjami, a Pracownicze Ogrdki Dziako-
we byy miejscem, gdzie toczyy si zaarte dyskusje, czy warto te nowe metody
upraw wyprbowywa.
W tym czasie w Zakadach Doskonalenia Zawodowego we Wrocawiu pro-
wadziem, cieszce si duym powodzeniem, kursy radiestezyjne. Przygotowy-
waem chtnych do egzaminu czeladniczego i mistrzowskiego w Izbie Rze-
mielniczej, w rzemiole radiestezja. Gdy przysza proba z POD o wygoszenie
kilku prelekcji dla dziakowcw o radiestezji, fitotronice i rolnictwie ekologicz-
nym, prezes zleci to mnie. T dodatkow fuch przyjem bardzo chtnie, ale
mj dobry nastrj prys, gdy spojrzaem na adres domu dziakowca - chodzio o
moje ogrdki dziakowe Rado.
Zupenie bez radoci, cho z nadziej, e nie zostan rozpoznany, poszedem
na wykad w rodzimym domu dziakowca. Niestety, ju na wejciu spotkaem
swoich ssiadw: emerytowanego ksigowego i majora w stanie spoczynku.
Obaj naleeli do dziakowego betonu, a byli te aktywistami dziakowymi,
czonkami Komisji Oceniajcej. Jeden z nich mia nawet pseudonim Asfalt,
odkd na zebraniu dziakowcw zaproponowa, aby alejki midzy dziakami
wyasfaltowa, tak by pod sam bramk mona byo podjecha maluchem. To
im w znacznej mierze zawdziczaem negatywne oceny. Majora interesowao
zawsze wszystko. Chodzi po ogrdkach i zadawa pytania, coraz bardziej docie-
kliwe i drce. Ksigowy z kolei nic nie mwi, tylko obserwowa i skrupulat-
nie notowa. Mwic krtko, byli niezwykle natrtni i stanowili postrach nie
tylko dla mnie, ale i dla innych, normalnych uytkownikw ogrdkw dziako-
wych.
Wbrew moim obawom prelekcja toczya si jednak bardzo spokojnie, a tema-
tyka wzbudzia autentyczne zainteresowanie. Mwiem o alopatii rolin - czyli
wsplnocie, o tym, co trzeba sadzi obok czego, aby roliny na siebie dobrze
oddziayway i przynosiy obfite plony, bo jedne wydzielaj fitoncydy, a inne
pochaniaj flawonoidy. O tym, e pewne chwasty s poyteczne, bo wzbogacaj
gleb w niezbdne mineray i wydzielaj olejki eteryczne, odstraszajce szkod-
niki. O tym, e konopie odstrasz mszyce, a czarny bez nornice, i o tym, e pew-
ne roliny fantastycznie rosn na ciekach wodnych, a inne ich nie toleruj; e w
ogrodach nie naley robi grzdek, bo to wyjaawia gleb itd. Major i ksigowy
te suchali, ale ich miny i rzucane komentarze wskazyway jednoznacznie, co o
tym myl. Sala notowaa podawane informacje, a potem rozpocza si seria
pyta. W kocu za pado pytanie, ktrego si tak obawiaem:
229
- A czy pan doktor ma swoj dziak i uprawia j tymi metodami?
Nie bardzo wiedziaem, co mam odpowiedzie, bo patrzyli na mnie major i
ksigowy. Powiedziaem wic co, co zaskoczyo wszystkich, ze mn wcznie: -
Tak, uprawiam dziak i mam j nawet w pastwa ogrdkach Rado, a moimi
ssiadami s, dobrze pastwu znani, pan major i pan ksigowy.
Po sali przelecia szmer i wszyscy spojrzeli w stron tych dwch panw. Ci
skinli potakujco gowami, a major doda;
- Tak jest, doktor ma dziak obok mojej i wyczynia tam na niej te swoje
rne rzeczy - tu wykona charakterystyczny, dobrze znany, ruch rk koo go-
wy, majcy podkreli, co on sdzi na ten temat. - Zabrzmiao to niechccy tak,
jak gdyby oni byli moimi wsplnikami w sprawie, a przynajmniej obserwato-
rami. Z kolei mnie zawitao w gowie, e by moe wiele niedocigni na
moim ogrodzie oni w tej chwili podcigaj pod uprawy niekonwencjonalne.
Od tego dnia panowie byli czstymi gomi na mojej dziace - nabijajc si,
krytykujc i pokpiwajc z moich osigni ogrodniczych; zoliwie wypytujc,
czy dany chwast celowo tu ronie i jakie ma przynie korzyci. Dokuczali i
obmawiali mnie w caej okolicy, czerpic z tego ogromn satysfakcj. Stworzyli
te dla mnie przezwisko Doktorek- Pomidorek, ktre - musz przyzna - bar-
dzo przyjo si na dziakach.
Ten rok by wyjtkowo nieprzyjazny dla ogrkw. Gdy kwity, lalo, a potem
przyszed dugi okres suszy. Na dziakach wszystkim wyschy ogrki. Byo o nie
trudno te w handlu i na bazarach, zreszt byy mae i ju ky.
Pewnego dnia wczesnym popoudniem wybraem si na dziak. Wysiadem
z tramwaju i zobaczyem co niesamowitego. Na przystanku nie byo nikogo,
sta tylko pewien dziadek i sprzedawa ogrki - pikne, zielone, redniej wielko-
ci i po bardzo przystpnej cenie. Mia dwie plastikowe torby, cznie moe
dziesi kilo. Zaczem intensywnie myle, co zrobi? Kupi, ale co dalej? Nie
mam toreb. Na dziak p godziny drogi. Do domu p godziny tramwajem. Ale
przecie mam prac w ogrdku. A ogrki by si przyday. Co robi?
W kocu kupiem od dziadka wszystkie ogrki - jedenacie kilo. Obiecaem,
e torby odwioz mu jutro na to miejsce, i poniosem up na dziak. Droga z
takim obcieniem zabraa mi dwa razy wicej czasu, a majc perspektyw po-
wrotu, zaczem aowa swojej decyzji. W kocu jednak dotarem umordowany
na dziak, postawiem dwie torby z ogrkami w budce i zaczem porzdkowa
230
grzdki, na ktrych walay si zesche badyle i licie po ogrkach. Zajcie si t
akurat grzdk byo czystym przypadkiem, ale - jak si za chwil okae - brze-
miennym w skutki. Zjawi si bowiem wcibski major...
- Witam, ssiada - zacz przymilnie. - Ogreczki wyschy, co? Radiestezja
nie pomoga, ha... ha... ha.. - i kopn nog zesche badyle na grzdce.
- A, witam, pana majora - udaem zaskoczonego. - Porzdkuj troch te
grzdki po ogrkach, bo jak raz si zbierze, to ju nie ma co liczy, e co jesz-
cze wyronie.
- A co to ssiad zbiera? Licie, ha... ha... ha... - Major by wyranie w do-
brym nastroju.
- Gupie pytanie: Co zbiera? Ogrki.
- Jakie ogrki?
- Polskie, Cucumissativus, odmiana Cezar FI - bysnem znajomoci
odpowiedniej terminologii.
- I gdzie one s? - Major by troch zaskoczony.
- Tam w budce, niech ssiad pjdzie i sam zobaczy, bo ja jestem troch tu-
taj zajty.
Major poszed szybko w kierunku budki. Wszed do rodka, a do moich uszu
doleciao:
- O k..., ja p..., a niech to...!
Wyskoczy z budki jak oparzony.
- Skd to ssiad ma?
- Jak to skd? Std - i pokazaem na dwie grzdki.
- Nie, to niemoliwe.
- No, to niech ssiad powie, skd... - ale nie dokoczyem, bo major znowu
znikn w budce. Usyszaem, jak wysypuje ogrki z toreb na podog i liczy.
Znowu wypad z budki.
- Bdzie tego chyba z dwanacie kilo?
- A z ciekawoci zwa w domu - dodaem od niechcenia.
U majora znikn dobry humor. W to miejsce pojawi si niepokj i zupene
zdezorientowanie. Prbowa ca sytuacj jako zrozumie, ale wida byo, e
nie jest w stanie znale sensownego wytumaczenia.
- No, to skd ssiad je ma?
- Ju mwiem, zebraem na tych dwch grzdkach.
- To niemoliwe. Tu na dziakach wszystkim wyschy ogrki. Mnie wy-
schy, ksigowemu wyschy, Nowakowej wyschy, a nawet Kozowskiemu.
- Ale oni nie stosuj tych metod co ja - zauwayem. - Jak si dobrze dobie-
rze radiestezyjnie miejsce posiania i zastosuje odpowiedni neutralizator interfe-
rencyjny, to wtedy dugi system korzeniowy ogrka czerpie wilgo z pierwszej
231
geologicznej warstwy wodononej i nie jest wraliwy na susz - wyjaniem
naukowo.
- To bzdura - major machn rk i przyglda si jak zahipnotyzowany
torbom z ogrkami.
- Ssiedzie - zmieniem nieco ton na ostrzejszy - to moe mi chce ssiad
powiedzie, e co... kupiem te ogrki na placu albo przy tramwaju i niosem
trzy kilometry te dwanacie kilo tu na dziak? Wstawiem do budki, eby ssia-
dowi zrobi na zo? Tak?
- No nie - zacz niepewnie major - wir to pan jeste, ale nie idiota. - I za-
myli si.
Major pobieg po ksigowego. Ksigowy przyszed ju podekscytowany
opowiadaniem majora. A gdy sam zobaczy, sprawdzi i przeliczy, by zdruzgo-
tany.
Wie o moich sukcesach ogrodniczych rozesza si po ogrdkach dziako-
wych lotem byskawicy. Do wieczora moj budk odwiedzio jakie dwadzie-
cia, dwadziecia pi osb, a role przewodnikw i oprowadzaczy przejli major
i ksigowy, ktrzy - nie wiedzie, kiedy - zaczli utosamia si z moimi ogr-
kami. Domylasz si te zapewne, Drogi Czytelniku, e z kadym nastpnym
dniem ilo zebranych ogrkw rosa, a wielko grzdek malaa.
Wieczorem, gdy powoli zbieraem si z ogrkami do domu, major i ksigo-
wy przyszli jeszcze raz. Mieli troch niewyrane miny:
- Ssiedzie - zacz niepewnie major- a nie poyczyby nam pan jakiej
ksiki z tej... tej radiestezji i z tych upraw?

Histori t czsto opowiadam swoim suchaczom na zajciach z ra-


diestezji, udowadniajc, e mona do tej wiedzy przekona nawet naj-
wikszych niedowiarkw.

102. Karciany dug

W przedwojennej Polsce w maym prowincjonalnym miasteczku na dalekich


wschodnich rubieach widywaa si w kady wtorek i czwartek grupa przyjaci.
Spotykali si towarzysko, pili kaw i dobre nalewki, zawzicie dyskutujc i
naprawiajc Rzeczypospolit, ale przede wszystkim zasiadali do pokera. Byli
232
agodnymi hazardzistami, ktrzy uwaali, e karta lubi dym, a jak gra, to
tylko w pokera i na pienidze. Ustalili pewne wite zasady: maksymaln kwot
do dziennego przegrania, minimalne i maksymalne przebicie, oraz e kto wy-
czerpie limit i zostaje bez pienidzy, ten odpada. Bywao, e ich spotkania prze-
cigay si prawie do witu, ale w banku na stole nigdy nie bywao wicej ni
pidziesit, osiemdziesit zotych. W towarzystwie obok lekarza, aptekarza,
pana dziedzica grywali te proboszcz i rabin dosy duej miejscowej gminy
ydowskiej.
W pewien czwartek rabin wyranie nie mia szczcia, a karta mu zdecydo-
wanie nie sza. Przyjaciele artowali, napomykajc co o rekompensacie w po-
staci szczcia w mioci, ale rabinowi jako wytrawnemu karciarzowi wcale nie
byo do miechu. Nie mia otwarcia, nie wchodzi do licytacji; przegrywa, wy-
dawao si pewne rozdania. Przegra ju prawie ca dzienn pul pienidzy. I
wtedy los si do niego umiechn. Z rozdania dosta trzy krle, waleta i dzie-
sitk. Wszed do gry i wymieni jedn kart - za waleta dosta drug dziesitk.
Mia fulla i to mocnego: krle na dziesitkach. Teraz si odegra.
Gra ukadaa si po jego myli. Wszyscy weszli bardzo spokojnie po kilka
groszy. Gra si rozkrcaa i wszyscy jako wyjtkowo dugo w niej byli. Pierw-
szy odpad aptekarz, potem naczelnik poczty. Potem nie wytrzyma licytacji
dziedzic i lekarz. Pozosta proboszcz i on. Proboszcz dorzuci dwa zote do ban-
ku i wszed za pi. Rabin mia ju tylko zotwk, nie mg gra dalej ani nawet
sprawdzi kart proboszcza. Zwrci si z bagaln prob do ssiadw o poycz-
k, bo ma tak kart, e ho, ho... Ale koledzy powoali si na regulamin ich spo-
tka i z przykroci odmwili. Co robi?
Sytuacja bya napita, ale do wesoa. Rabin zwrci si do proboszcza:
- Poycz mnie cztery zote.
- Nie poycz, bo nie wolno!
- To podpisz weksel na cztery zote i sprawdzam? - nie ustpowa rabin.
- Ja tam nie jestem jaki yd, eby mnie weksel dawa - odpar roz-
bawiony proboszcz.
- To dam ci zegarek, zota Doxa, i jutro wykupi - proponowa coraz bar-
dziej podekscytowany rabin.
- A co to ja lombard jestem jaki, eby u mnie graty zastawia? - pro-
boszcz by niewzruszony, a cae towarzystwo znakomicie si bawio.
- To, do cholery, co? Mam przyj w niedziel do ciebie suy do mszy? -
wypali nie panujcy ju nad nerwami rabin.
233
- Zgoda - niespodziewanie odpar proboszcz - i wygosisz kazanie.
Wszyscy pozostali gruchnli miechem, bo ju widzieli rabina w komy, jak
suy ksidzu do otarza na niedzielnej sumie i wygasza homili.
miech ocuci nieco zapalczywo rabina, ktry rozpocz regularne pertrak-
tacje. Po dugiej dyskusji strony ustaliy, co nastpuje: rabin wchodzi do gry i
sprawdza. Jeli ma lepsze karty, wygrywa i nie musi nic robi. Jak przegra, to w
niedziel suy do mszy i wygasza homili, ale nie moe w niej podwaa do-
gmatw i doktryn katolickich ani obraa uczu wiernych. wiadkowie potwier-
dzili zacignicie stosownego dugu karcianego i sposobu jego spaty. Karty
wyoono na st.
Proboszcz, ku rozpaczy rabina, mia karet asw i wygra.
Ju nastpnego dnia rano - nie wiedzie, skd - cae miasteczko o niczym in-
nym nie mwio, jak o dugu karcianym rabina i wszyscy czekali na niedziel.
W niedziel na sumie koci pka w szwach, a mao kto by w stanie za-
chowa powag, widzc rabina w czarnym chaacie, jarmuce i w komy, jak
usuguje proboszczowi do mszy. Wszyscy czekali jednak na homili. W kocu
nadszed dugo oczekiwany moment. Rabin wdrapa si na wysok ambon,
powid wzrokiem po rozbawionych twarzach wiernych, wypeniajcych po
brzegi koci, i zacz:
- Umiowani, siostry i bracia! Gdy przygotowywaem si do tego kazania,
duo czytaem waszych witych ksig i naszych witych ksig. U was pisze
si: Jest jeden Bg i u nas pisze si: Jest jeden Bg .
Po kociele przeszed szmer i wszyscy jako spowanieli.
- U was pisze si: Kochaj bliniego swego i u nas pisze si: Kochaj
bliniego swego. Wy macie dziesicioro przykaza i my mamy dziesicioro
przykaza. Bracia i siostry, mnie si wydaje, e to jest najwaniejsze. A reszta?
Reszta to zwyky komentarz sug Boych!
Po kociele przeszed kolejny szmer.
- No, jest jeszcze jedno: wy wierzycie, e Mesjasz ju by i e powrci, i na
Niego czekacie. My wierzymy, e dopiero przyjdzie, i te czekamy. Wic ja
mam tak propozycje, siostry i bracia. Wemy si za rce i spokojnie czekajmy
razem. Kiedy przyjdzie, to nam powie, czy ju by, czy te przybywa pierwszy
raz. Co wy na to?
Wszyscy zamilkli. Zalega cisza, a potem w kociele rozlegy si en-
tuzjastyczne oklaski.
Klaska sam proboszcz, ktry wsta i serdecznie podzikowa rabinowi. Lu-
dzie opowiadali potem przez wiele lat, o tej wspaniaej homilii, wygoszonej
przez rabina w katolickim kociele.

234
103. Dobrze sprzedana informacja

Zoyo si tak, e podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych na stau szko-


leniowym miaem wolny weekend. Wsplnie z grup przyjaci wynajlimy
samochd i postanowili wybra si na Pustyni Newada. W kocu byo to nieda-
leko - tylko jakie trzysta szedziesit mil. Jechalimy autostrad rwn jak st,
prost jak strzaa i mijalimy co trzydzieci mil motel, co dwadziecia mil stacj
benzynow. Krajobraz dookoa monotonny, stepowo-sawannowy. Nic ciekawe-
go. W samochodzie panowaa senna atmosfera.
W pewnej chwili przed naszymi oczami ukaza si ogromnych rozmiarw
bilbord: Uwaga! Przed tob pustynia. Czy masz paliwo? Atmosfera w samo-
chodzie od razu si oywia i wszyscy spojrzelimy na wskanik paliwa. Byo
dobrze ponad p baku. Wszyscy znowu spokojnie opadlimy na siedzenia, ale
rozpocza si rozmowa. Dobrze, e ostrzegaj. My mamy ponad pl baku, ale
inni mog nie mie itd. A tu nagle pojawi si drugi bilbord: Uwaga! Przed
tob pustynia. Czy na pewno masz paliwo? Bd odpowiedzialny! Nie lekcewa
tego ostrzeenia!
Jeszcze raz spojrzelimy na kontrolk paliwa i po krtkiej wymianie zda po-
stanowilimy zatankowa do pena na najbliszej stacji.
Gdy przed naszymi oczami ukaza si kolejny bilbord: Uwaga! Ostatnia sta-
cja benzynowa przed Pustyni Newada - spokojnie zjechalimy na prawy pas,
na podjazd do stacji i stanli w kilkudziesiciosamochodowej kolejce do jednego
z omiu dystrybutorw (do pozostaych kolejki byy jeszcze dusze).
Nikt z nas nie zauway maego dopisku na bilbordzie. Cztery nastpne sta-
cje, ktre miniesz, to fatamorgana.

Ten chwyt reklamowy udao mi si z fantastycznym skutkiem sprzeda jed-


nemu z moich znajomych, ktry zwrci si do mnie po pomoc jako do eksperta
feng-shui.
Za zaoszczdzone pienidze kupi sobie motel z restauracj przy dosy ruchliwej
drodze krajowej. Niestety, motel le funkcjonowa, a ju zupenie nie miaa

235
powodzenia restauracja. Pomimo wielu stara mojego kolegi - ciekawego wy-
stroju, eleganckiego parkingu, dobrej i obfitej tradycyjnej polskiej kuchni - go-
cie szerokim ukiem omijali to miejsce. Przeprowadzona wizja lokalna otocze-
nia i samej restauracji niczego nie wniosa. Wszystko byo w naleytym porzd-
ku. Wtedy zapytaem:
- Czy ty si jako reklamujesz?
- Tak - odpar mj znajomy. - Na dwa kilometry przed motelem, z jednej i
z drugiej strony stoj due tablice: UWAGA MOTEL.
- No i wszyscy uwaaj, aby si nie zatrzyma - skomentowaem.
Obaj gruchnlimy miechem. - Zrobisz tak: natychmiast zdejmiesz te tablice
i zawiesisz nowe z napisem ...jedziesz tak dugo, ...nie jeste godny? Potem,
gdzie po kilometrze, drug: a co by powiedzia na takie pierogi... jak
robia mama? A na jakie dwiecie metrw przed motelem: PIEROGI JAK U
MAMY i strzaka.
Kolega zrobi wszystko, co zaleciem, i spotkalimy si po trzech miesicach.
Wyglda na bardzo zmczonego.
- Stary - zacz - ale mi narobi. Motel peny przez ca dob. W re-
stauracji nie wciniesz szpilki. Cztery kucharki bez przerwy lepi pierogi. Ju
nawet zaczem wspomaga si mroonkami.

104. Wspomnienia z wczasw radiestezyjnych

Wczasy radiestezyjne, organizowane przez Stowarzyszenie Radiestezyjne w


Bydgoszczy, zawsze bd kojarzyy mi si z moim pierwszym pobytem, a w
zasadzie pierwszym dniem pobytu w Przyjezierzu w roku, chyba, 1989 lub 1990.
Na pkach ksigarskich ukazao si wtedy drugie wydanie mojej Radiestezji
stosowanej, bardzo dobrze sprzedawaa si te Radiestezja terapeutyczna i
Tajemniczy jin-jang, a prawdziwym hitem bya ksika Promieniowanie kszta-
tw. Nic zatem dziwnego nie byo w tym, e prezes Stowarzyszenia zaprosi
mnie do poprowadzenia zaj z radiestezji. Poniewa jednak jeden kurs to eko-
nomicznie troch za mao, aby ciga i utrzyma wykadowc, ustalilimy z
prezesem, e bd dodatkowo prowadzi zajcia tzw. samokontroli umysu -
kursu wzorowanego na metodzie Silvy.
236
Pomimo kilku ju lat obecnoci na rynku psychotronicznym w Polsce, w ro-
dowisku bydgoskim byem osob bardziej znan z ksiek i innych publikacji
ni z bezporednich kontaktw. Mwic krtko, nie przez wszystkich byem
rozpoznawany, a moje teksty czy tytu naukowy nie wszyscy kojarzyli z moj
osob.
Do Przyjezierza przyjechaem, zgodnie z wczeniejsz zapowiedzi, dzie
pniej, gdy wszyscy byli ju po prezentacjach, wstpnych decyzjach i zapisach
na kursy. Przyjechaem w poudnie po bardzo mczcej kilkudniowej podry i
zatrzymaem si przed jak tablic ogoszeniow, na ktrej widnia program
wczasw radiestezyjnych: rozkad kursw, kto prowadzi, w ktrym miejscu i
cena.
Dzisiaj mam wiadomo, e wygldaem zapewne troch dziwnie i nie jak
na powanego wykadowc przystao - mocno opalony, chudy, dugie blond
wosy (wiem, dzi trudno uwierzy), krtkie dinsowe postrzpione spodnie, t-
shirt, mocno zniszczone trampki, a na plecach sfatygowany, pokanych rozmia-
rw plecak. Staem i z zainteresowaniem przygldaem si dosy pokanej ofer-
cie kursw zaproponowanych przez organizatorw.
- A kolega na jaki kurs? - usyszaem nagle za swoimi plecami.
Odwrciem si. Za mn stao dwch mczyzn, bardzo starannie ubranych i
powanie wygldajcych. Pamitam, e obaj byli brodaci.
- Ja? - zapytaem lekko zdziwiony.
- No, kolega, bo widzimy, e kolega nie moe si zdecydowa. Moe po-
mc? - mwi jeden z nich. - Bo my tu jestemy trzeci raz i wszystkich znamy. A
kolega to chyba tutaj zupenie nowy?
- Tak, jestem tutaj po raz pierwszy - odpowiedziaem zgodnie z prawd. -
Bardzo dzikuj za pomoc, ale bd musia chodzi na radiestezj - powiedzia-
em z lekkim umiechem, liczc w duchu na rozpoznanie. Jednak nic takiego nie
nastpio.
- Na radiestezj? A zastanowi si kolega? - doda ten drugi, taksujc spoj-
rzeniem mj wygld. Chyba nie wypadem w jego oczach najkorzystniej, bo
zapyta: - A to dla kolegi nie bdzie za trudne jak na pocztek? Co kolega wie
na ten temat?
- Co tam kiedy czytaem - dodaem, starajc si zachowa powag.
- Co! Panie, to powana wiedza, a nie tam jakie co - wczy si ten
pierwszy, nieco poirytowany. - Radiestezja to umiejtno odczuwania promie-
niowa z otoczenia - i rozpocz regularny wykad na temat istoty radiestezji.
Zaczem sucha coraz bardziej zainteresowany i ubawiony sytuacj. W tym
dosy dugim monologu rozpoznawaem z niemaym zdziwieniem wtrcenia i
237
sformuowania z moich ksiek i wykadw. Przyznam, e nie bardzo wiedzia-
em, co zrobi, jak zareagowa. Intencje rozmwcy byy bardzo pozytywne, ale
caa sytuacja stawaa si mocno niezrczna dla obu stron. Na koniec wykadu, w
trakcie ktrego drugi brodacz potakiwa potwierdzajco, prelegent doda:
- I bdzie to prowadzi powany wykadowca. Tu trzeba mie przy-
gotowanie i predyspozycje. Widziae pan? - tu wskaza palcem na tablic in-
formacyjn - doktor habilitowany z politechniki, fizyk! - Tu wymownym gestem
unis palec do gry. - To bdzie na pewno wysoki poziom. Zna pan doktora
Krlickiego?
- Chyba tak, wydaje mi si, e znam - odpowiedziaem z pewn wt-
pliwoci.
- Jak to: chyba, wydaje mi si? To nawet tego nie jeste pan pewny? -
skwitowa moje wtpliwoci rozmwca.
- A czy to czowiek moe powiedzie, e kogo zna tak naprawd? - za-
uwayem filozoficznie
- No, ma pan racj.
- Ale co, sugeruje pan, e to bd za trudne wykady dla mnie? - prze-
rwaem mu z udawan obaw w gosie.
- atwe nie bd - do rozmowy wczy si drugi z brodaczy i wyranie si
rozkrca. - Byem kiedy na wykadzie doktora Krlickiego. Czasami to go
trudno zrozumie. Trzeba cay czas uwaa, bo uywa takiego naukowego jzy-
ka.
- A gdzie tam, przesadzasz - wtrci ten pierwszy. - Teraz to on czyta na
wykadzie swoj ksik i strasznie nudzi, jak to naukowiec.
- Wcale nie przesadzam. Trudno mwi i trudno go zrozumie - oponowa
drugi brodacz. - A to w ogle powany czowiek. Z nim nie porozmawiasz pan
tak normalnie jak my w tej chwili. Trzeba uwaa, co si mwi - zwrci si do
mnie, oczekujc wikszego zaangaowania w rozmow. Nie zdyem jednak si
wczy, bo uprzedzi mnie pierwszy rozmwca:
- No, tu masz racj. Kiedy go spotkaem, to, panie - zwrci si do mnie -
cay czas przednie apy i nisko ogon: panie doktorze, to, panie doktorze, tamto,
co, pan doktor, sdzi - tutaj wykona taki gest i przyj tak pozycj jak pies,
ktry na dwch apach prosi i suy. - Taki dystans wytwarza i jest bardzo nie-
przystpny.
- A to starszy czowiek? Ile ma lat? - zadaem pytanie, ju wyranie rozba-
wiony, ale i zainteresowany swoj charakterystyk.
- No, wie pan, trudno powiedzie, ale na pewno grubo po czterdziestce.
238
- Ale wyglda na duo wicej - wtrci drugi.
- Bo radiestezja niszczy i wykacza ludzi.
- Niszczy? - zapytaem, coraz bardziej zafascynowany t rozmow.
- Tak, panie, i to mocno. Umys i ciao. Jeste pan mody, to nie wiesz. Od
razu wida, e nie miae nic wsplnego z radiestezj. Rujnuje czowieka, bo
promieniowania radiestezyjne szkodz.
Tutaj mj rozmwca znowu si rozkrci i zacz prowadzi drugi wykad o
szkodliwoci radiestezji.
- Ale i tak najwaniejsze s naturalna ochrona i te osobiste zdolnoci - do-
koczy i zapyta: - A pan ma predyspozycje? Bo to trzeba mie to co , wie
pan, t iskr, jak maj radiesteci. My to mamy - tu spojrza na koleg, a ten
potwierdzi skinieniem gowy. - My jestemy w radiestezji od ponad pitnastu
lat. To si wszystko czuje: dobre i ze miejsca, siatk geopatyczn, a nawet ludzi
mona wyczu. Drania od porzdnego czowieka to od razu si odrni - tu wy-
mownie spojrza na mnie i zawiesi gos, po chwili przerwy doda: - No, Krlicki
te to ma, bo to si czuje.
Kolega potakujco kiwa gow.
- Hm, nie wiem, czy ja mam takie zdolnoci. Jako to mona sprawdzi? -
zapytaem niepewnie.
- Oczywicie, zaraz pana sprawdzimy.
To mwic, wyj z kieszeni wahado Izis, uj moj do i zacz dosownie
wymachiwa nad ni tym wahadem. Towarzyszyy temu pomruki i dziwne
odgosy wydawane przez obu panw. W kocu zapad wyrok:
- Co pan tam masz, ale Klimuszko to pan nie bdziesz - zamia si wy-
ranie zadowolony ze swojego dowcipu, a drugi mu wtrowa.
- Czyli w radiestezji nie mam czego szuka? - Upewniaem si niemiao.
- No, wie pan, dzisiaj na pewno nie, ale za par lat, kto wie, moe? - Da mi
jednak jak nadziej.
Skierowaem swoj uwag na tablic informacyjn i zmieniem temat roz-
mowy.
- Na doskonalenie umysu chyba te bd musia chodzi - wtrciem.
- O, to dobry pomys - zauway jeden z panw. - Bo to wie kolega, gow
zawsze warto rozwija - mj rozmwca nie zmienia kpiarskiego tonu - a to si
koledze przyda, oj przyda. - Obaj panowie zarechotali. - I wtedy o wybr kursu
bdzie atwiej - i znowu gruchnli miechem.
Nie wiadomo, jak dalej potoczyaby si ta rozmowa, gdyby nie pora obiado-
wa. Moi rozmwcy w znakomitych humorach popdzili do stowki, a ja - te
239
mocno ubawiony tym zdarzeniem - udaem si na poszukiwania organizatora.
Nie podejrzewaem, e by to dopiero pocztek niezwykle ciekawego i pouczaj-
cego dnia.
Odszukaem biuro organizatora, pobraem klucze do domku, bloczki na obiad
i umwiem si na spotkanie organizacyjne po obiedzie, gdy si zakwateruj,
odwie i troch odpoczn. Organizator zasugerowa, abym najpierw zjad
obiad, bo za p godziny stowka wydaje obiady innej grupie.
Gdy dotarem do stowki, obiad by w peni. Na ogromnej sali prawie
wszystkie stoliki byy zajte, a przy okienku wydawania posikw pusto. Posta-
wiem plecak przy wejciu. Podszedem do okienka, wziem talerz zupy pomi-
dorowej i drugie danie i stojc na rodku sali z tac, zaczem rozglda si za
wolnym miejscem. W rogu sali zauwayem stolik, przy ktrym siedziay tylko
dwie panie. Skierowaem si w tym kierunku. Panie, w rednim wieku, byy
bardzo pochonite jak zajmujc rozmow i nie zauwayy, e zbliam si w
ich stron.
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? - zapytaem najgrzeczniej, jak
potrafiem. Panie byy wyranie zaskoczone i sprawiay wraenie, jakbym zrobi
co strasznego, wulgarnego i nieprzyzwoitego. W odpowiedzi przeszyy mnie
dwa zimne jak sztylety spojrzenia i usyszaem syk wcale nie zachcajcy do
zajcia miejsca:
- Wolne! - rzucia jedna przez zby
- Bardzo dzikuj - postawiem tac, usiadem, skuliem si i zaczem po-
wolutku je zup, nie podnoszc oczu znad talerza. Dano mi odczu bardzo
dobitnie, e byem intruzem. Rozmowa pa, zapewne niezwykle wana i istotna,
zostaa w brutalny sposb przerwana. Przy stoliku zalega niepokojca cisza.
Gdzie mniej wicej w poowie talerza jedna z pa chrzkna dwuznacznie.
Niemiao podniosem wzrok.
- A pan to, przepraszam, ktry stopie rozwoju duchowego? - do moich
uszu dolecia ostry, natarczywy, apodyktyczny gos. Obie panie patrzyy na mnie
uwanie.
- Rozwoju duchowego? - upewniaem si, nie bdc pewien, czy dobrze
usyszaem pytanie.
- Tak, ktry stopie rozwoju duchowego? - pani ponowia jeszcze bardziej
zdecydowanie swoje pytanie. Nie bardzo wiedziaem, co mam odpowiedzie, i
po duszej chwili zastanowienia odparem:
- Hm... chyba aden.
- No, te co - pani bya wyranie oburzona, wrcz dotknita moj odpo-
wiedzi. - W takim towarzystwie przecie nie mona je posiku! - podsumowa-
a, zwracajc si do koleanki i obie wstay, wziy swoje tace i przeniosy si
240
do innego stolika. U mnie za od tego czasu pozostaa u mnie dziwna awersja do
rozwoju duchowego.
Po obiedzie rozpoczem poszukiwanie swojego domku campingowego.
Domki byy due, chyba trzypokojowe. Drzwi wejciowe prowadziy do nie-
wielkiego holu, z ktrego byo wejcie do trzech pokoi, azienki i WC. Otworzy-
em zewntrzne drzwi i wszedem do holu. Moim oczom ukazaa si nastpujca
scena: drzwi do dwch pokoi otwarte, w holu potworny baagan, jakie damskie
rzeczy porozkadane, porozwieszane i dwie panie, mocno roznegliowane,
przymierzaj przed duym lustrem w holu jakie ciuchy. Dwie inne krztaj si
w pokojach. miech, gwar, gona muzyka. Panie byy tak zajte sob, e nie
zauwayy mojego wejcia. A przynajmniej tak mi si wydawao. Przemknem
chykiem do mojego pokoju i zamknem drzwi.
- Widziaycie?
- Co?
- Mczyzna?
- Gdzie?
- No, tam. Wszed do pokoju. - Doleciao do mnie bardzo wyranie przez
cienkie drzwi i akustyczne ciany.
- Niemoliwe. Wydawao ci si. Tutaj, w naszym domku?
- Naprawd, mczyzna. Halinka, id sprawdzi.
Gwar za cian ucich. Kto gono i natarczywie zapuka do moich drzwi.
- Prosz - odpowiedziaem uprzejmie.
Drzwi otworzyy si energicznie i do pokoju wtargna z impetem szczupa
brunetka w rednim wieku. Bya wyranie zaskoczona, ale i zaciekawiona.
- O, a kolega co tutaj robi? - rzucia szybko w moj stron, kopic
przy tym lekko mj plecak. - Te na wczasy czy tak sobie?
W pokoju rozpocza si inspekcja.
- Na wczasy. Bd chyba tutaj mieszka - odpowiedziaem cicho, silc si
przy tym na niemiao, bo sytuacja zaintrygowaa mnie powanie.
- Jak to mieszka? Tutaj, z nami? - Teraz staranne lustrowany by mj ple-
cak. - W naszym domku? - w gosie sycha byo zdziwienie, a rozmwczyni
dobitnie zaakcentowaa sowo naszym.
- Tak. Dostaem taki przydzia od pana prezesa - dodaem zakopotany, po-
kazujc przy tym klucz z numerem domku i pokoju.
- Sam mieszka? - mj go nie kry jeszcze wikszego zdziwienia i usiad
na ku. - Dwa ka i taka dua szafa - na potwierdzenie swoich sw kobieta
wstaa i szybko zajrzaa do jej wntrza - a my si tam toczymy we czwrk. -
241
Zabrzmiao to jak wyrzut i ch wzbudzenia u mnie poczucia winy.
- No, chyba sam. - wtrciem. - Pan prezes nie mwi nic, e mi kogo do-
kwateruje - dodaem bardzo uprzejmie.
- No, to si jeszcze wyjani... - pani inspektor, rozgldajc si cay czas
po pokoju i taksujc wszystko uwanie, wymownie zawiesia gos. Byo wida,
e co j nagle zaniepokoio, o czym myli, co jej nie pasuje w caej sytuacji.
- A kolega to czasem nie z tej... no... - znowu si zamylia, szukajc od-
powiedniego sowa - no... z tej obsugi - rzucia troch od niechcenia - z kadry? -
poprawia si.
- Tak, bd prowadzi zajcia - odpowiedziaem starajc si nada mojemu
gosowi niemiay ton.
- Aha, to wszystko wyjania - zauwaya. - Do widzenia - i zamkna
drzwi, wychodzc z pokoju.
Po chwili zza ciany dobiegy do mnie gosy:
- No i co? Czego si dowiedziaa? Mczyzna?
- Nie, dziewczyny, nic z tego. To nie aden mczyzna. To kto z obsugi.
Tak zacz si mj pierwszy dzie pobytu w Przyjezierzu.
Moecie Pastwo wyobrazi sobie miny i samopoczucie tych wszystkich
osb wieczorem, gdy organizator przedstawia uczestnikom wczasw nowego
wykadowc Zbigniewa Krlickiego.
Brodacze zostali moimi serdecznymi kompanami podczas caego pobytu; do
dzisiaj spotykamy si na zjazdach i sympozjach. Panie od rozwoju duchowego
od wielu lat nie opuszczaj kursu metody Silvy, ilekro prowadz go w ich mie-
cie. Natomiast Halinki i jej koleanek nie spotkaem ju wicej.

105. Opowie o pewnym bucie

Ta historia wydarzya si we wrzeniu na pocztku lat osiemdziesitych po-


przedniego stulecia w pocigu pospiesznym relacji Bielsko-Biaa - Szczecin. W
przedziale pierwszej klasy siedziao czterech mczyzn: trzech profesorw i
jeden mody, wieo upieczony asystent. Wracali do Wrocawia z duej midzy-
narodowej konferencji termodynamicznej, ktra odbywaa si w Szczyrku.
242
Atmosfera dopiero co zakoczonego sympozjum przeniosa si do przedziau.
Toczya si tu oywiona dyskusja naukowa. Paday nazwiska wielkich nauko-
wych autorytetw, tytuy publikacji, przywoywano wzory, nazwy i pojcia,
ktre normalnego czowieka mogy przyprawi o bl gowy.
Dyskutowali oczywicie profesorowie, a mody asystent przysuchiwa si z
zainteresowaniem, szczliwy, e moe uczestniczy w takiej uczcie intelektual-
nej. Od czasu do czasu zadawa jakie pytanie czy wtrci ze dwa zdania, ktre z
reguy wywoyway pobaliwy umiech na twarzach starszych kolegw i
wyrozumiae skinienia gow. Dyskusja toczya si wartko. Omwiono teori
chaosu i wielkiego wybuchu, II zasad termodynamiki i teori wzrostu entropii,
poruszono niekonwencjonalne rda energii i ogniwa paliwowe. Signito te
do tematw bardziej szczegowych, takich jak termokondukcja magnesw nad-
przewodzcych akceleratorw jdrowych i przepywy metastabilne niskowrz-
cych pynw dwufazowych w strukturach kapilarnych z adsorpcyjnych.
Pocig min Katowice, Zabrze, Gliwice. Gdzie chyba w Strzelcach Opol-
skich otworzyy si drzwi do przedziau i stan w nich mczyzna w rednim
wieku. Niski, gruby, w brudnej koszuli i marynarce, wywiechtanych spodniach.
Tuste dugie wosy z widocznym upieem i kilkudniowy zarost dopeniay
nieprzyjemne wraenie.
- Wolne? - zapyta gburowato, wskazujc miejsce przy oknie. Dziwnym
trafem oba miejsca przy oknie nie byy zajte. Dyskusja ucicha. Wszyscy spoj-
rzeli na intruza.
- Wolne - odpar niechtnie jeden z profesorw i demonstracyjnie odwrci
gow. Mczyzna unis dwie ogromne ceratowe torby i rozpocz przeciskanie
si pomidzy kolanami wsppodrnych, nie zwracajc najmniejszej uwagi na
to, e depcze po nogach i dosy mocno potrca.
- Panie, uwaaj pan troch! Depcze pan po nogach - krzykn jeden z po-
trconych profesorw.
- To zabieraj pan te giry i nie podkadaj, jak ludzie chc przej - warkn
mczyzna nieprzyjemnie.
W przedziale zrobio si cicho. Zacz roznosi si natomiast intensywny
odr niemytego ciaa i nikotyny. Mczyzna rozgoci si. Wielkie torby uloko-
wa na pkach. Przed sob na stoliczku podokiennym pooy jaki dwa papie-
rowe zawinitka i szklank, zdj marynark i przecign si zrelaksowany.
243
Pozostali pasaerowie przygldali si mu jak osobnikowi z innej planety. Spoj-
rza na nich wyzywajco i znowu warkn:
- No, czego? - wszystkie gowy odwrciy si w drug stron.
Mczyzna rozwin zawinitko. Z wytuszczonej gazety wyj kawa kie-
basy, jeszcze wikszy kawa kaszanki, dwa kiszone ogrki i zacz ze smakiem
zajada.
- Tak bez chlebka? - z wyran ironi i zaczepk w gosie zagadn jeden z
odwaniej szych profesorw.
- A pan to zawsze resz kasz z chlebem? - z penymi ustami burkn m-
czyzna, odbierajc ch do dalszej rozmowy.
Zjad, kawakiem gazety otar usta, gono bekn i sign po drugie zawi-
nitko. Odwin z gazety p litra czystej wdki, nala ponad p szklanki i dusz-
kiem wypi.
Towarzystwo w przedziale patrzyo na rozgrywajc si scen z coraz wik-
szym zdumieniem. Tymczasem mczyzna, niczym nie zraony, sign do
kieszeni marynarki, wyj paczk papierosw, zapalniczk. Zapali papierosa.
Zacign si z wyrana rozkosz i wydmucha dym nosem.
- Panie, do cholery - nerwy puciy jednemu z profesorw - zga pan tego
papierosa, tu s sami niepalcy!
- Mnie tam niepalcy nie przeszkadzaj - burkn nie wyjmujc papierosa z
ust. - Jestem tolerancyjny - i zadowolony ze swojego dowcipu zacz gardowo
rechota. Wprawiwszy si w wietny humor, zwrci si do profesorw: - Ja was
bardzo denerwuj, co?
- Tak, bardzo. Dobrze, e poruszy pan ten temat, bo uwaam... - zacz je-
den z nich, ale nie dokoczy, bo mczyzna mu przerwa.
- To macie problem i musicie co z tym zrobi, bo wam z nerww yki w
mzgu popkaj i bdzie nieszczcie. Ha, ha , ha - zarechota gono.
Towarzystwo w przedziale zamilko.
Skoczy papierosa, strzepujc popi na podog, i zacz rozglda si za
jakim legowiskiem. Miejsce naprzeciwko niego byo wolne. Nie zastanawiajc
si zbyt dugo, zdj buty i stopy w brudnych skarpetkach, z ktrych jedna bya
dziurawa, ulokowa na siedzeniu na wprost siebie. Wycign nogi i z wyran
przyjemnoci zacz je rozprostowywa, poruszajc przy tym palcami stp.
Poniewa nogi w brudnych skarpetkach wyldoway tu obok asystenta, ten
uwaa za stosowne interweniowa.
- Prosz pana - zacz powoli i dobitnie - prosz natychmiast zdj nogi z
siedzenia i zaoy buty.
- Bo co? - mczyzna odpowiedzia zaczepnie.
244
- Bo jest pan odraajcym chamem i nieokrzesanym gburem, ktry powi-
nien by trzymany w zamkniciu, a nie przebywa wrd normalnych ludzi. - To
zdanie wypowiedziane mocnym pewnym gosem zaskoczyo wszystkich w prze-
dziale, a profesorowie z uznaniem spojrzeli na modego czowieka. Zaskoczyo
te mczyzn. Poczerwienia i wrzasn:
- Co, ja nieokrzesanym chamem? Ty, gwniarzu - i chcia zerwa si z
miejsca, majc wyran ochot do rkoczynu, ale ze wzgldu na wycignite
nogi i du tusz nie zrobi tego wystarczajco szybko. Mody czowiek by
szybszy. Mia blisko 190 cm wzrostu i dobrze zbudowan sylwetk. Gdy m-
czyzna w kocu wsta, jego twarz znalaza si na wysokoci klatki piersiowej
modzieca, ktry bez obawy patrzy mu z gry prosto w oczy. Trwao to dobr
chwil. Wida byo, e mczyzna rozwaa swoje szanse. W kocu uzna, e s
niewielkie, i opad na siedzenie. Popatrzy w okno i rzuci od niechcenia:
- A butw nie wo i tak - zaplatajc przy tym rce na brzuchu w gecie
obraonego dziecka.
- Prosz, aby woy pan buty i uchyli okno, bo w przedziale mierdzi -
jeszcze raz spokojnym gosem zwrci si do niego asystent.
- Nie wo - i ponownie demonstracyjnie ulokowa nogi na siedzeniu
przed sob.
- Ale ja pana jeszcze raz bardzo prosz.
- A ja panu jeszcze raz bardzo piknie odpowiadam - odpar mczyzna,
przedrzeniajc przy tym ton gosu i sposb mwienia asystenta - nie wo, bo
tak bez butw mi dobrze.
- Nie woy pan?
- Nie!
- Na pewno nie? - upewnia si asystent.
- Nie! I co? - coraz bardziej zaczepnie odpowiada mczyzna.
I wtedy stao si co, czego nikt z obecnych nie przewidywa. Mody czo-
wiek sign jedn rk do klamki i uchyli okno. Druga rk sign na podog
po but. Wykona zamaszysty ruch i wyrzuci but za okno. Zamkn je, usiad i
spokojnie zacz czyta gazet.
Trudno jednym sowem okreli atmosfer, jaka zapanowaa w przedziale, bo
kady z podrnych odczuwa zapewne co innego. Mczyzna osupia i zanie-
mwi. Patrzy to na okno, to na modego czowieka i jeden but na pododze.
- Paaaanie... - zacz si jka.
- Tak? - znad gazety, nie unoszc wzroku, odrzek asystent.
- Mj but.
245
- Co paski but?
- Pan wyrzucie mj but!
- Tak. Bo by panu niepotrzebny.
- Jak to niepotrzebny?
- Owiadczy pan, e bez butw panu lepiej. To co tak nagle interesuje si
pan jednym butem?
- Ale to granda, chamstwo, ja ci na milicj i do sdu - coraz bardziej za-
cietrzewia si mczyzna, a asystent by coraz spokojniejszy.
Pocig jecha dosy sprawnie, mija kolejne stacje i zblia si do Opola. W
przedziale toczya si ktnia na temat wyrzuconego buta. Przewaga intelektual-
na, argumentacja, sposb formuowania myli by zdecydowanie po stronie mo-
dego czowieka. Profesorowie przysuchiwali si tej sownej utarczce z ciekawo-
ci i nie bez odrobiny satysfakcji. W kocu mczyzna opad zmczony i wy-
czerpany na siedzenie. Da za wygran. W przedziale zalega cisza. Sycha byo
tylko pisk hamulcw, bo pocig dojeda do Brzegu. Byy to jednak pozory
spokoju.
Nagle mczyzna znowu si oywi i zada rekompensaty finansowej za
buty. Dyskusja rozgorzaa od nowa. Asystent odmawia, ale chyba niezbyt sta-
nowczo. Mczyzna to wyczul i naciska coraz mocniej. Dyskutanci przeszli do
wstpnej wyceny butw. Asystent zwrci uwag na dosy wiekowy rocznik
modelu, wypunktowa zniszczon podeszw i podkrela stopie poszarpania
sznurwek. Ostatecznie byby w stanie zapaci za buty, ale kwot pomniejszon
o procent zuycia, ktry powinien by bardzo znaczny. Mczyzna, wciekajc
si i gestykulujc sta na stanowisku, e naley mu si zwrot gotwki za nowe
buty, bo takie musi kupi. To doprowadzio do miechu asystenta i dyskusja
utkwia znowu w martwym punkcie, przybierajc bardzo nieparlamentarny cha-
rakter. Potem znowu zalega cisza, a po chwili ponownie wznowiono negocjacje.
W kocu ustalono kwot wyjciow za buty i rozpoczto kolejny etap negocja-
cji, o procent pomniejszenia jej ze wzgldu na stopie zuycia. Tutaj dyskusja
bya jeszcze bardziej zaarta i wida byo, e w tej czci mczyzna czuje si
jak ryba w wodzie. Tego typu spory na pewno nie byy mu obce. W kocu strony
dobiy targu, co potwierdziy skinieniem gw.
- No, to dawaj, pan, kas - zatar rce wyranie zadowolony i zupenie wy-
luzowany mczyzna.
Asystent sign rk do tylnej kieszeni spodni. Wyj kilka banknotw. Sta-
rannie, na oczach wpatrzonego w pienidze mczyzny, odliczy poow ustalo-
nej kwoty i trzymajc je w rku, powiedzia:
- Prosz, tak jak si umawialimy - i poda pienidze.
246
- Co, co pan mi dajesz? - mczyzna by znowu zaskoczony i patrzy na
sum, ktr trzyma w rekach.
- Ustalona kwota za buty. Ale poniewa wyrzuciem tylko jednego, to pa-
ce tylko za jednego.
- Ty... ty... - mczyzna nie mg znale odpowiednich sw, a krew zno-
wu napyna mu do twarzy - ty krtaczu, ty oszucie. A masz, naryj si tymi
pienidzmi - nerwy ju zupenie mu puciy. Rzuci pienidzmi w asystenta.
Wcieky, zatrzyma wzrok na pododze, na bucie. - A mam ci w dupie. Ciebie i
twoje buty - krzykn rozwcieczony do granic moliwoci w stron asystenta,
ktry chowa powoli pienidze. Zerwa si, zapa za but i z caej siy wyrzuci
go za okno. Usiad wyranie uspokojony. Z uczuciem zwycistwa, zakoczenia
sprawy z sukcesem, tryumfalnie powid wzrokiem po przedziale.
Pocig wanie dojeda do Wrocawia. Pasaerowie rozpoczli zdej-
mowanie walizek. Mczyzna nie rusza si, jecha dalej. Patrzy w okno, nie
zwracajc uwagi na krztanin. Wtedy podszed do niego asystent.
- Prosz.
- Co to jest? - mczyzna oniemia.
- Paski but - i poda mu jego but, ktrego wcale nie wyrzuci, tylko zrcz-
nie schowa pod marynark.

Ps. Histori te opowiedzia mi w mody asystent. Dzisiaj profesor


Politechniki Opolskiej.

106. Mistrz kontrabasu

By sobie kiedy mionik gry na kontrabasie. Uwielbia ten instrument i


wiedzia o nim wszystko. Zna najpikniejsze utwory, rozpoznawa efektowne
solwki, by w stanie wymieni wszystkich wiatowej sawy kontrabasistw oraz
opowiedzie o ich karierze muzycznej i yciu prywatnym. Najpikniejsz chwil
relaksu i uczt duchow by dla niego moment, gdy zasiada w wygodnym fotelu
i sucha, sucha, sucha jakiego wybitnego kontrabasisty. Nie opuci te nig-
dy adnego koncertu w filharmonii, jeeli tylko wrd wykonawcw by jaki
godny uwagi kontrabasista.
247
Pewnego dnia z ogromn radoci przeczyta! w prasie, e w miejscowej fil-
harmonii wystpi z koncertem solowym jeden z najwybitniejszych wirtuozw
tego instrumentu. Prawdziwy mistrz.
Pobieg natychmiast i kupi bilet w pierwszym rzdzie. Przez miesic nie y
niczym innym jak koncertem. Napicie signo szczytu w dniu wystpu. Na
dugo przed rozpoczciem koncertu mionik gry na kontrabasie siedzia, ele-
gancko ubrany, na swoim miejscu na widowni i pilnie studiowa program. W
kocu zaczo si.
Koncert by fantastyczny. Nic z tego, co sysza o mistrzu, nie byo przesa-
dzone. Wirtuozeria gry, nieprawdopodobna dynamika. Lewa rka przemieszcza-
a si po gryfie od gry do dou z ogromn szybkoci, a palce uciskay struny z
mikkoci i finezj. Prawa rka przesuwaa si do przodu i do tyu, a palce
szarpay struny z niebywa precyzj i wyczuciem. Obok efektw typowo mu-
zycznych nieprawdopodobne byy te efekty wizualne, gdy obie rce, cay czas
w ruchu, stykay si czy krzyoway. Oprcz tego kontrabas te cay czas by w
ruchu - z przodu, z boku, z tyu. Co wspaniaego. Niezapomniane przeycie. Po
kilku fantastycznych bisach, koszach kwiatw i autografach dla rozentuzjaz-
mowanych nastolatek opada kurtyna. Koncert si skoczy.
Bohater naszej bajki wyszed z filharmonii rozpromieniony i w peni usatys-
fakcjonowany. Odnowiony emocjonalnie i duchowo. Postanowi ten fakt uczci
rwnie typowo fizycznie i wstpi do baru na drinka. Po wypiciu trzech szyb-
kich drinkw, czwarty zacz pi powoli i wtedy do jego uszu doleciaa muzyka.
Z rogu sali sczyy si spokojne frazy jazzowe, grane przez trio: pianino, perku-
sja i kontrabas. Oczywicie zainteresowanie melomana wzbudzi kontrabasista.
Ale nie byo na co patrze. Smutny, smtny i statyczny. Gra bez entuzjazmu,
beznamitnie dotykajc strun. Dla mionika gry na kontrabasie byo to co
strasznego, nie do przeycia. Istna profanacja instrumentu. Wypi jeszcze jedne-
go drinka i podszed do muzyka.
- Panie, jak pan moesz tak gra? - zacz cicho, aby nie zakci muzyki. -
To istna profanacja tak wspaniaego instrumentu, jakim jest kontrabas.
Muzyk spojrza na niego spokojnie i zapyta: - Nie bardzo pana rozumiem?
- Przed chwil byem w filharmonii i tam bya wirtuozeria. U mistrza to
jedna rka chodzia tak, a druga tak, i to bez przerwy. - Tu wykona charaktery-
styczny ruch rkami: lew - gra, d, a praw - w prawo i w lewo. - A pan
trzymasz ten gryf w jednym miejscu i tylko przebierasz od niechcenia palcami.
O to mi chodzi.
248
- Bo, widzi szanowny pan, tamten go wci szuka - tu muzyk powtrzy
dynamicznie demonstrowane ruchy rk na gryfie kontrabasu - a ja ju znalazem.
- Spokojnie ustawi rce w jednej pozycji i gra dalej.

107. Patriota

Ta historia wydarzya si na pocztku lat siedemdziesitych ubie-


gego stulecia w jednym z licew oglnoksztaccych.

Na lekcji jzyka polskiego przerabiano ulubiony temat wczesnych poloni-


stw: wojna wiatowa, obrona ojczyzny, patriotyzm i oglnie tzw. mio do
ojczyzny. Mona by doda: socjalistycznej. Pani profesor zgodnie z planem
zaj w konsekwentny sposb egzekwowaa od uczniw wiedz ze starannie
dobranych lektur, domagajc si omwienia, co autor mia na myli, oraz ocze-
kujc poparcia dla patriotw i jednoznacznego potpienia zdrajcw. Zgodnie z
wytycznymi Kuratorium Owiaty, wiat przyj dwie barwy: czarn i bia, a
waciwie czarn i czerwon, a uczniowie powinni w caoci opowiedzie si po
waciwej stronie i potpia.
Wobec tego nastoletni uczniowie, majc na uwadze kocow ocen seme-
straln, ochoczo wychwalali patriotyczne postawy tych, co polegli dla ojczyzny,
a potpiali tych, ktrzy starali si jako przey. Potpiali Niemcw, wstpuj-
cych do partii nazistowskich, kapo obozowych, tajnych wsppracownikw,
szpiegw, Volksdeutschow i tych, ktrzy nie zginli w powstaniu warszawskim
czy przeyli jako obozy koncentracyjne. Dostao si te tym, ktrzy stch-
rzyli i odeszli z Andersem, oraz tym, ktrzy odmwili ataku pod Lenino i na
Berlin.
Lekcja przebiegaa sprawnie i blisko byo ju podsumowania oraz koco-
wych wnioskw, gdyby nie jeden ucze, nazwiemy go Janek Kowalski. Ten
siedzia, sucha i jako jedyny nie potpia. To zaniepokoio pani profesor.
Zwrcia si wic z podchwytliwym pytaniem do Kowalskiego:
- A ty, Kowalski, czemu nie potpiasz? Nie przeczytae lektur?
Janek wsta.
249
- Przeczytaem - odpowiedzia spokojnie - i to bardzo uwanie. Rozmawia-
em nawet na ten temat z rodzicami i dziadkami, ktrzy pamitaj tamte czasy.
- I co? Czyby mia inne zdanie ni my i popiera tych zdrajcw? -
zabrzmiao to wrcz szyderczo, a pani profesor zwrcia si po aprobat do kla-
sy. Zgodnie z oczekiwaniem, klasa gruchna miechem. - A moe taka postawa
jest ci blisza? - w gosie wyczuwalna bya ironia i ch ponienia ucznia. Pani
profesor bezwzgldnie wykorzystywaa swoj przewag. Byo to chyba jednak o
to jedno zdanie za duo.
- Nie, pani profesor - odpowiedzia nie speszony Janek - mam podobne
zdanie. Ale tak sobie myl, e chyba jestem za mody, aby tak jednoznacznie i
krytycznie budowa opinie.
Klasa ucicha, a nauczycielka bya troch zaskoczona.
- Moesz rozwin, co masz na myli?
- Niczego jeszcze w yciu nie przeyem. Nie byem w takiej sytuacji, jak
ci ludzie w czasie wojny. Nie znam siebie i nie wiem, jak bym si zachowa. - Tu
na chwil przerwa, a w klasie zalega zupena cisza. - Gdybym by w obozie
koncentracyjnym, gdybym by bity i skazany na mier, a mia moliwo si
uratowa za cen zostania kapo i bicia innych... nie wiem, co bym zrobi. - Zno-
wu przerwa. - Gdybym patrzy na swoj umierajc z godu rodzin, a mia
niemieckie pochodzenie i moliwo przeycia, to nie wiem, czy nie podpisa-
bym Volkslisty. Gdybym walczy przez kilka lat i ju czu zbliajcy si koniec
wojny, a zosta zmuszony do jeszcze jednego ataku na przewaajce siy wroga,
to nie wiem, czy bym nie zdezerterowa. Dlatego uwaam, e nie mam prawa i
nie powinienem ocenia tych ludzi w tak jednoznaczny sposb, jak to proponuje
pani profesor.
Spojrza jej prosto w oczy, ale pani profesor wyranie nie chciaa przyj je-
go punktu widzenia, majc na uwadze, e prawie dwie godziny lekcji poszoby
na marne.
- To co? Uwaasz, e postawa patriotyczna jest bdem yciowym, e nie
naley powica ycia dla Ojczyzny?
Janek przez chwil milcza, a w oczach pani profesor bysna iskierka satys-
fakcji.
- Nie, pani profesor - Janek mwi powoli. - Uwaam, e naley powici
ycie dla Ojczyzny - zawiesi gos, a polonistka tryumfalnym spojrzeniem ogar-
na klas - i dlatego nie naley nigdy dla niej umiera.
Pani Profesor na chwil zaniemwia:
- No c, jeste mody i niedowiadczony i std tak nieodpowiedzialne
zdania i opinie. Siadaj! - chciaa zakoczy t dyskusj, ktra wymkna si jej
250
spod kontroli. Ale Janek chyba pamita to jedno zdanie sprzed paru minut, bo
nie usiad.
- Tak, ma pani racj, ju to mwiem, jestem mody i niedowiadczony, ale
pani profesor jest w tym wieku, e przeya pani wojn i okupacj. Jestem cie-
kawy, co pani robia podczas tych trudnych lat. Jak wygldaa pani patriotyczna
postawa?
Pani profesor zblada, potem zrobia si czerwona. Chciaa co powiedzie,
ale nie moga. W kocu krzykna do Janka:
- Wyjd z klasy!
Za ordynarne zachowanie oraz rozbijanie lekcji Janek Kowalski zosta za-
wieszony w prawach ucznia, a potem usunity ze szkoy.

108. O odpowiedzialnoci

Dwaj modzi ludzie, studenci, jesieni tu przed egzaminem magisterskim


wybrali si na wycieczk w gry. Chodzili, zwiedzali, wdrapywali si na szczyty
i schodzili w doliny. Nocowali w schroniskach lub wiejskich chatach. Pewnego
dnia, a raczej wieczoru dotarli w tak parti gr, ktrej zupenie nie znali, i zgu-
bili si.
Zblia si wieczr. Grozi im nocleg na goej ziemi i w bardzo niskiej tem-
peraturze. Dlatego z mozoem i niemaym trudem przedzierali si przez las z
nadziej, e w kocu dotr do jakiej drogi i wioski. Nagle w ciemnociach zo-
baczyli wiato i zaczli i w jego kierunku. Doszli do wysokiego, potnego
muru. Troch zdziwieni, zaczli posuwa si wzdu niego i dotarli do wielkiej
kutej z elaza bramy. Za ni zobaczyli owietlony, duy dziedziniec wspaniaej
posiadoci - ogrd, fontanna, pikny, starannie odrestaurowany paac, garae, a
na podjedzie trzy samochody, najnowsze modele, sportowy lamborghini, tere-
nowy infinity i limuzyna cadillaka. Nieco z boku zauwayli kort tenisowy i spo-
rej wielkoci basen.
Z duymi oporami zdecydowali si na nacinicie dzwonka przy bramie. Po
pewnej chwili w paacu otworzyy si drzwi i wyszed sucy w nowiutkiej
starannie dopasowanej liberii. Podszed do nich z umiechem, otworzy bram i
nie czekajc na ich prob, zaprosi do rodka. Weszli na dziedziniec i stanli.
Sucy starannie zamkn kut bram i zapraszajcym gestem wskaza, aby
pj za nim.
251
Idc w stron paacu, modziecy opowiadali, jak zgubili si w grach, i py-
tali, czy mog przenocowa. Oczywicie - zapewnia sucy - nie ma adnych
przeszkd. Zaraz wskae im pomieszczenie, gdzie bd mogli zostawi bagae,
azienk, aby mogli si odwiey, i pani zaprasza do jadalni na kolacj, bo za-
pewne s zmarznici i godni.
Weszli do przepiknie urzdzonego paacu - z ogromnym przepychem, ale
jednoczenie ze smakiem i znawstwem, wiadczcym o poziomie i dobrym gu-
cie waciciela. Sucy wskaza kademu z nich osobn azienk i zaprosi za
czterdzieci pi minut do jadalni. Modziecy jeszcze nigdy w yciu nie byli w
takim miejscu, a gorca kpiel w wannie z jacuzzi po tylu dniach wdrwki i
biwakowych warunkw wydawaa im si czym wrcz nieziemskim.
Zrelaksowani, odpreni, przebrani w nowe rzeczy, ktre dziwnym trafem
znalazy si w azienkach, weszli do jasno owietlonej jadalni. Zza stou wysza
na ich powitanie przepikna moda dziewczyna. Moga mie dwadziecia, moe
dwadziecia pi lat. Miaa ciemne dugie wosy, ciemnoszafirow sukni do
ziemi i wspania, poyskujc w wietle biuteri ze szmaragdw, szafirw i
diamentw. Umiechna si na powitanie, podaa kademu rk i zaprosia do
stou.
Rozpocza si kolacja. Przy stole uwijao si kilku sucych, zmieniajcych
nakrycia, sztuce i pmiski. Przekski, przystawki, saatki, misa, ryby, do tego
najwspanialsze, znakomicie dobrane wina, ktre akceptowaa lekkim skinieniem
gowy pani domu. Z ssiedniego pomieszczenia dobiegaa dyskretna ywa
muzyka kwartetu smyczkowego. Oczywicie rozmawiali - o wszystkim - miali
si i stopniowo, w miar rozluniania si atmosfery, artowali. Pani domu bya
przemi osob, znajc si na sztuce, malarstwie, literaturze, ale rwnie na
dobrych samochodach i sporcie. Znikn jakikolwiek dystans i skrpowanie.
Wieczr wszystkim wydawa si wspaniay.
Czas pyn niepostrzeenie. Zjedli wykwintny deser, wypili kaw. Zbliaa
si pnoc. Modziecy poczuli si zmczeni wraeniami, a swoje zrobi take
obfity posiek i wypity alkohol. Pani domu, widzc ich znuenie, wezwaa su-
cego i powiedziaa:
- Jestem samotn, niezamna kobiet. Mieszkam w tym domu sama.
Wzgldy moralne nie pozwalaj mi nocowa z wami pod jednym dachem. Dla-
tego prosz, abycie przenieli si do pawilonu dla goci, sucy wskae drog,
i tam udali si na spoczynek. Rano suba odwiezie was na dworzec i wrcicie
do domw. Gdybymy si jutro nie zobaczyli, ju teraz ycz wam wszystkiego
dobrego i dzikuj za wspaniay wieczr.
252
Wstaa, podaa rk na poegnanie i wysza.
Sucy zaprowadzi ich do gustownego pawilonu dla goci, oddalonego ja-
kie sto metrw od paacu. Wskaza sypialnie i zaprosi na niadanie rano do
paacu. Pooyli si do ek peni wrae.
Rano zjedli sami wspaniae niadanie - pani jeszcze spaa - i sucy odwiz
ich jednym z luksusowych samochodw na dworzec. Wracali zamyleni do do-
mu.

Mino dziewi miesicy.

Do jednego z modych ludzi przyszed list polecony z oficjalnymi pie-


czciami. Otworzy, zacz czyta. Powoli zmieniaa mu si twarz, zaczy dre
rce. Sign nerwowo po suchawk telefonu i zadzwoni do swojego przyjacie-
la. Poprosi go o natychmiastowe spotkanie, bo ma wan spraw do omwienia.
Po kilku godzinach siedzieli w kawiarni naprzeciwko siebie. Ten, ktry otrzyma
list, zacz powoli, cedzc przez zby kade sowo:
- Wtedy w grach... u tej dziewczyny... gdy nocowalimy w pawilonie...
Poszede do niej... i spdzie z ni noc... - zawiesi gos.
- Tak, chciaem ci to powiedzie - drugi, wyranie zmieszany, prbowa
wyjani - ale nie byo jako okazji.
- I... moje nazwisko... i adres... podae jako swoje? - pierwszy mwi dalej,
patrzc koledze w oczy.
- Tak, bardzo ci przepraszam, to mia by taki art... - By coraz bardziej
zmieszany. - Moe niezbyt odpowiedzialny...?
- Chciaem ci powiedzie, e dostaem dzisiaj list... od prawnika tej dziew-
czyny - przy stoliku zapada cisza. - Trzy dni temu zmara. Bya nieuleczalnie
chora, nie miaa adnej rodziny ani spadkobiercw. W testamencie zapisaa mi
cay swj majtek.

253
Literatura
Adamczewska H., Banie i legendy Dalekiego Wschodu, Nasza Ksigarnia,
Warszawa 1991.
Brunei H., Umiech Buddy. Humor zen,Wydawnictwo Sic! 2004
Bucay ]., Pozwl, e Ci opowiem, Wyd. Replika, Zakrzewo 2004.
Coelho P., Alchemika, Wyd. Drzewo Babel, Warszawa 1995.
Lundell D., Sun Tzu, Sztuka wojny dla graczy giedowych i inwestorw.,
IFC Press, Krakw 1999.
De Mello A., Modlitwa aby, cz I i II, Wyd. Apostolstwa Modlitwy, Krakw
1992.
De Mello A., piew ptaa, Wyd. Verbinum, Warszawa 1994.
O'Brien J., Man Ho K, Elementy fengshui, Rebis, Pozna 1993.
Sun Tzu., Sztuka wojny, Wyd. vis-a'-avis/Etiuda, Krakw 2003.
Wong E., Opowieci o taoistycznych niemiertelnych, Wyd. Zysk i S-ka,
Pozna 2003.
Zigler Z., Do zobaczenia na szczycie, Wyd. Medium, Warszawa 1995.

rda inspiracji
Bajki rdo

3,19,21,23,24,34,35,38, 62,63, Jorge Bucay


68,69,81,95,96,100
10,11,13-16,25,40,32,55, 70, 79, 84, 86, 88-90, Anthony de Mello
92,93
1,40 Sun Tzu
56, 57, 72 Paulo Coelho
2, 5-8,12, 52, 94 Helena Adamczewska
31 Joanne O'Brien, Man Ho Kwok
44,95 Zig Zigler
17,30,61 Henri Brunei

255

You might also like