You are on page 1of 77

W ŚWIECIE FRYDERYKA CHOPINA

Jerzy Klechta

Studio Opinii,
Warszawa 2010
Spis treści

1. ZIEMIA RODZINNA 3
2. FRYDERYK KONRADEM 17
3. PARYŻ. PRZYJAŹNIE. RODACY 24
4. ROZKWIT TALENTU. PANI GEORGE SAND 42
5. ŚWIAT U STÓP GENIUSZA 57
6. U KRESU ŻYCIA 72
Literatura wykorzystana w tej książce 77

2
1. ZIEMIA RODZINNA
Fryderyk Chopin urodził się w Żelazowej Woli, mazowieckiej wsi położonej nad rzeką
Utratą, niedaleko Puszczy Kampinoskiej, około 50 kilometrów na północny zachód od
Warszawy. W księgach parafialnych kościoła św. Rocha. w Brochowie, w którym
Fryderyk Chopin został ochrzczony, jako data urodzin widnieje dzień 22 luty. Ojcem
chrzestnym był Fryderyk Skarbek, matką chrzestną Anna Skarbek, późniejsza
Wiesiołowska. Rodzina Chopinów za dzień urodzin przyjęła jednak dzień 1 marca.
Święto patrona - św. Fryderyka, przypada 5 marca, bliżej 1 marca. Tak w każdym razie
ten wybór tłumaczył Fryderyk Chopin.
Matka Chopina Tekla Justyna Krzyżanowska, córka Jakuba i Antoniny z
Kołomińskich urodziła się we wsi Długie koło Izbicy Kujawskiej, była ubogą
szlachcianką o upodobaniach artystycznych. Ojciec Mikołaj Chopin był Francuzem. Z
Polakami związał się we Francji. Urodził się we wsi Marainville (Lotaryngia), gdzie
jego rodzina zajmowała się uprawą roli, wina i kołodziejstwem. Ojciec Mikołaja,
Franciszek służył w posiadłości hrabiego Michała Paca. Administratorem majątku był
również Polak, niejaki Adam Weydlich, który zdecydował się na powrót do kraju i to
on wziął z sobą szesnastoletniego Mikołaja. Zatrudnił go w założonej przez siebie w
Warszawie fabryce tytoniu. Gdy nadarzyła się okazja powrotu do Francji, Mikołaj
Chopin zdecydował o pozostaniu w Warszawie. Nad Sekwaną szalała rewolucja.
Warszawa przeżywała rozkwit kulturalny i gospodarczy. Gdy wybuchło powstanie
kościuszkowskie Mikołaj wstąpił do warszawskiej Gwardii Narodowej, gdzie dosłużył
się stopnia oficerskiego, został ranny. Osiadł w Warszawie, uczył języka francuskiego.
W 1802 roku został guwernerem w domu dziedziców Łączyńskich, niedaleko Łowicza,
następnie w tym samym charakterze służył u rodziny Skarbków, w majątku Żelazowa
Wola, gdzie ochmistrzynią była młodsza od niego o 11 lat Tekla Justyna
Krzyżanowska. Pobrali się w 1806 roku.
Napoleon Bonaparte 22 lipca 1807 roku utworzył Księstwo Warszawskie. Polacy
zaciągali się do napoleońskiego wojska. Język francuski stał się użyteczny, bardziej
niż dotąd. Skorzystał na tym Mikołaj Chopin, przeniósł rodzinę do Warszawy,
wykładał w Liceum Warszawskim, w Szkole Aplikacyjnej Wojskowej, w Szkole
Kadetów Artylerii i Inżynierii. Był osobą uroczyście poważną, z pewną
wykwintnością w obejściu. Coraz bardziej się polonizował. Mimo iż w Warszawie
panowała moda na francuszczyznę, w domu Chopinów obowiązywał język polski.
Gdyby było inaczej, Fryderyk Chopin zapewne posługiwałby się wyśmienitą
francuszczyzną. We Francji spędził 18 lat. Do końca życia po francusku mówił z
błędami, jeszcze gorzej pisał.
Justyna Krzyżanowska - matka Fryderyka była córką administratora dóbr Skarbków.
Dobra były znaczne, lecz ich właściciel Kacper Skarbek utracjuszem, który
doprowadził majątek na skraj bankructwa ( musiał uciekać przed wierzycielami,
zamieszkał w Wielkim Księstwie Poznańskim). Stworzono legendę o pokrewieństwie
matki Chopina z hrabiostwem Skarbków, aby podnieść rangę społeczną Fryderyka (
nie tylko geniusz! nadto z domieszką błękitnej krwi!).
Gdy Mikołaj Chopin rozpoczął pracę guwernera i nauczyciela domowego w Żelazowej
Woli, majątkiem pod nieobecność męża zarządzała Ludwika Skarbkowa,
wychowywała córkę i czterech synów, jednym z nich był Fryderyk Skarbek - ojciec
chrzestny Fryderyka Chopina, późniejszy wybitny uczony, pisarz, polityk. Nad
młodocianym Chopinem sprawował mecenat. W “Pamiętnikach” Skarbek o Mikołaju

3
Chopinie pisze, że był przede wszystkim przyzwoitym, prawym i obowiązkowym
człowiekiem:
Szanując Polaków i wdzięczny będąc ziemi i ludziom, między którymi gościnnie
znalazł przyjęcie i odpowiedni sposób utrzymania życia, wypłacał się im szczerze z
obowiązku wdzięczności sumiennym kształceniem ich potomków na użytecznych
obywateli… przez długoletni pobyt swój w kraju naszym, przez stosunki
przyjacielskie z domami polskimi, a głównie przez ożenienie się z Polką, a stąd przez
związki małżeńskie i rodzicielskie stał się rzeczywiście Polakiem.
Skarbek w “Pamiętnikach” dostrzegł, że Mikołaj Chopin zasłużone uznanie wśród
ludzi, miłość bliźnich i nagrodę wielką uzyskał w osobie syna. Syn ten głośno i
wszędzie mieniąc się Polakiem, zjednał ojczyźnie swojej tę chwałę, iż była kolebką
jednego z największych geniuszów muzycznych. Z rodziną Chopinów przyjaźnią
związany był Michał Skarbek, młodszy brat Fryderyka, właściciel Żelazowej Woli ( za
udział w powstaniu listopadowym majątek jego Rosjanie skonfiskowali, potem został
odzyskany dzięki staraniom Fryderyka, związanego z reżimem carskim; Michał
popełnił samobójstwo).
Franciszek Liszt w książce o Chopinie pisze, że Fryderyk dorastał w czystej
atmosferze cnót domowych, tradycji religijnych i miłosiernych uczynków oraz
surowej skromności. W opiekuńczości i miłości do Fryderyka prześcigali się matka,
ojciec i siostry. Fryderyk jako sześcio i siedmio-latek takie kreślił do rodziców strofy:
Gdy świat Imienin uroczystość głosi
Twoich, moj Papo, wszak i mnie przynosi
Radość z powodem uczucia złożenia.
Byś żył szczęśliwie, nie znał przykrych ciosów,
Być zawsze sprzyjał Bóg pomyślnych losów,
Te Ci z pragnieniem ogłaszam życzenia.
F. Chopin
Dnia 6 Grudnia 1816.
Imienin dziś Twoich, Mamo, Ci winszuję!
Niech uiszczą Nieba, co w mym sercu czuję.
Obyś zawsze zdrową wraz szczęśliwą była,
Jak najdłuższe życie pomyślnie pędziła.
F. Chopin 16 Czerwca 1817
Matka była osobą wrażliwą, zamkniętą w sobie, cechy te przeniosła na syna. Ojciec,
choć również powściągliwy w ukazywaniu uczuć, nawet oschły, uczynił wiele, aby w
domu rodzinnym niczego nie brakowało. Kładł nacisk przede wszystkim na
wykształcenie dzieci, a gdy już było wiadome, że jedyny syn, kochany Frycek ma
nieprzeciętny talent, został jego – powiedzielibyśmy dziś – menadżerem i sponsorem,
pieniądze przesyłał mu nawet do Paryża. Matka udzielała lekcji gry na pianinie dla
początkujących. Pierwsze kroki pod okiem matki postawił również Fryderyk. Zasiadł
przy nim po raz pierwszy mając 4 lata. Ludwika, starsza od Fryderyka zaledwie trzy
lata uczyła go pisać i czytać, także pod jej kuratelą uczył się języków obcych. Fryderyk
miał jeszcze dwie młodsze siostry: rok młodszą Izabelę, która dożyła 70 lat i ona
potem zajęła się spuścizną po Chopinie, najmłodszą była Emilia, zmarła
w wieku 14 lat. Liszt pisał: Środowisko, w którym Chopin ujrzał światło dzienne i
rozwijał się niby w gniazdku bezpiecznym i przytulnym, przesycone było atmosferą
zgody, spokoju, pracowitości; toteż owe przykłady prostoty, pobożności i
delikatności pozostały dlań najsłodsze i najdroższe.

4
Mikołaj Chopin nie planował dla syna kariery artystycznej, niemniej muzykowanie w
domu było czymś naturalnym. Matka śpiewała, ojciec grał na flecie, zaś dziecię, jak
wspomina zachowanie brata, o rok młodsza Izabela - płaczem rychło okazywać
zaczęło czułość na wrażenia muzyki. Najmłodsza z sióstr Emilia pisała wiersze w
wieku lat ośmiu. Na portrecie Chopina zachowanym z warszawskich czasów, pędzla
malarza - realisty Miroszewskiego, widzimy twarz anemicznego astenika. Rok przed
śmiercią siostry Emilii wyjechał z nią i matką do Dusznik. Emilia zmarła na gruźlicę.
Mikołaj Chopin dożył wprawdzie 73 lat, lecz również dotknęła go ta choroba. Matka
zmarła w 1861 roku, umarła mając 79 lat. Kilka lat po Fryderyku zmarła starsza
siostra Ludwika. Fryderyk od najmłodszych lat zapadał na przeziębienia, gruźlica
zaatakowała jego organizm bardzo wcześnie, gdyby nie silne serce, organizm już
wcześniej nie wytrzymałby tempa i wysiłku, w jakim żył. Od szesnastego roku życia,
do ostatnich dni prowadził bardzo intensywny tryb życia. Już jako nastolatek zażywał
liczne lekarstwa, zachowywał żelazną dietę ( kilka filiżanek kawy żołędziowej
dziennie, trochę słodkiego wina i dużo owoców). Mimo to często gorączkował, kasłał,
w liście do kolegi szkolnego Jana Białobockiego pisał:
Spodziewasz się może, żem to wszystko, com dotąd nabazgrał, ze stołka napisał;
nieprawda, jest to spod kołdry, z głowy czepkiem ściśniętej, bo mię, nie wiem skąd,
boli j u ż 4-ty d z i e ń t e m u. Pijawki mi stawiali na gardło, bo mi g r u c z o ł y
p o p u c h ł y, a nasz Roemer powiada, że to j e s t k a t a r o w a a f e k c j
a…Dowiedzże się, moje życie, przy te okazji, że do Liceum nie chodzę. Albowiem
głupstwem by by było siedzieć z musu 6 godzin na dzień, kiedy mi doktorzy
niemieccy i niemiecko-polscy chodzić ile możności dużo kazali… Wszystkie herbaty,
wieczory, baliki w łeb wzięły. Piję wodę emetyczną z rozkazu Malcza i klejem
owsianym tylko się pasę guasi koń.
Gdy wyjechał z matką i siostrą na leczenie do Dusznik, największym problemem był
dla niego brak fortepianu. Profesorowi Elsnerowi użalał się w liście: brak mi jednej
rzeczy, której wszystkie piękności Dusznik nie mogą zastąpić, to jest dobrego
instrumentu. Niech Pan sobie wyobrazi, że nie ma tu ani jednego dobrego
fortepianu.
Niemniej dał koncert i zagrał na rzecz sierot. Był w ciągłym ruchu. Aczkolwiek
muzyka była dla niego najważniejszym ze światów, choć był chudy i cherlawy, nie
uciekał od chłopięcych zabaw i figli. Podczas wieczornej zabawy Fryderyk ruszył do
tańca, potknął się i tak to opisał w wierszyku:
Wszyscy mię z ziemi podnoszą
I na kanapę wynoszą…
W mazurku ustali,
Szkoda, wielka szkoda;
Doktora szukali,
Przyszedł golibroda.
Od najmłodszych lat był zajęty od rana do późnych godzin. W Warszawie czas
wypełniała nauka w liceum i konserwatorium, regularnie uczęszczał do opery i na
koncerty, sam dawał koncerty publiczne i na spotkaniach towarzyskich, co niedziela
grał na organach w kościele Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu, podczas mszy
św. dla uczniów i studentów.
Miał w istocie jedynego w życiu nauczyciela gry na fortepianie. Był nim Wojciech
Żywny. Następny jego znakomity pedagog, profesor Józef Elsner – wykładał
kompozycję. Gry na organach uczył się u Wilhelma Wurfla. Jak bardzo sobie cenił

5
Żywnego i Elsnera, z którymi przez lata utrzymywał kontakt, świadczą jego słowa
rzucone po latach: z p. Żywnym i Elsnerem, największy osioł by się nauczył.
Wojciech Żywny miał 60 lat, gdy zaczął uczyć sześcioletniego Fryderyka. Do Polski
przyjechał jako osiemnastolatek i zaczął grać jako skrzypek w domowej orkiestrze na
dworze Kazimierza Sapiehy. Był chodzącym reliktem XVIII wieku, wysoki, z pożółkłą
peruką, w watowanym surducie i aksamitnej kamizelce, w wysokich węgierskich
butach. Echem w Warszawie odbiła się transakcja, jakiej dokonał kupując na
wyprzedaży garderobę po ostatnim królu Rzeczpospolitej Stanisławie Auguście
Poniatowskim. Podobnie jak ojciec Fryderyka uznał Polskę za swoją ojczyznę. To
poczucie polskości ich połączyło. Gdy już przestał uczyć Fryderyka, nie zerwał więzi z
rodziną Chopinów. Fryderyk mając jedenaście lat skomponował i własnoręcznie
napisał nuty poloneza, dedykując go panu Żywnemu na jego imieniny.
To właśnie Wojciech Żywny wpoił Chopinowi miłość do Jana Sebastiana Bacha.
Wprowadził go w geniusz Wolfganga Amadeusa Mozarta i Josepha Haydna. Lekcje
odbywały się właściwie bez przerwy, Żywny poświęcał Fryderykowi każdą chwilę. I
jako pierwszy odkrył w nim talent geniusza. Łatwość, z jaką młody chłopiec
przyswajał sobie zasady i tajemnice gry na pianinie zdumiewała. Nie ingerował w styl
grania chłopca. Poza nauką ułożenia rąk podczas gry, wprowadzał go w świat
utworów wielkich mistrzów. Imponowała fenomenalna pamięć muzyczna Fryderyka.
Z łatwością powtarzał utwory mistrzów i własne, zanim zostały zapisane. Pan Żywny
uczył go zapisywać pierwsze skomponowane utwory. Pierwszy drukowany utwor
Chopina ukazał się, gdy miał 8 lat. Wydał go proboszcz kościoła Najświętszej Marii
Panny na Nowym Mieście, kanonik Izydor Cybulski, przyjaciel rodziny Chopinów.
Poloneza g-moll młodziutki autor dedykował Wiktorii Skarbek. Przedsięwzięcie
sfinansował Fryderyk hrabia Skarbek. W Pamiętniku Warszawskim (styczeń 1818)
ukazała się pochlebna recenzja.
O młodziutkiego geniusza zaczęły się ubiegać warszawskie salony. W pierwszej
kolejności należy wymienić tego, który pozostanie przy Chopinie przez całe życie –
księcia Adama Czartoryskiego. Otworzyły się przed Fryderykiem salony Sapiehów,
Zamoyskich, Potockich, Czetwertyńskich. Zaprosił go książę Antoni Radziwiłł z
Poznania, namiestnik króla pruskiego, którego młodszy brat Walenty poda
Chopinowi w Paryżu pomocną dłoń. Zainteresował się nim carski namiestnik wielki
książę Konstanty. Koncertował dla niego w Belwederze. Żona Konstantego, księżna
Łowicka chciała, aby Chopin muzykowaniem łagodził brutalność księcia. Jeden z
utworów Fryderyka stał się dla Konstantego ulubionym marszem wojskowym,
granym w pułkach i na paradach wojskowych. W 1818 roku do Warszawy przyjechała
matka cara Aleksandra I, cesarzowa Maria Fiodorowa. Ośmioletni Fryderyk
podarował jej dwa utwory. Gdy osiądzie w Paryżu stanie się zapiekłym wrogiem
Moskali. Przez władze rosyjskie traktowany będzie jako persona non grata. Nigdy nie
będzie mógł przekroczyć granicy cesarstwa rosyjskiego, aby przyjechać do Warszawy.
Pierwszy koncert ośmioletniego Fryderyka odbył się 24 lutego 1818 roku, w Pałacu
Radziwiłłowskim, na rzecz Towarzystwa Dobroczynności Zainicjował go poeta,
adiutant Tadeusza Kościuszki, Julian Ursyn Niemcewicz – za lat kilka jedna z
najważniejszych postaci polskiej emigracji we Francji. Fryderyk na swój pierwszy
koncert ubrany został w ciemny aksamitny żakiecik z białym kołnierzem, krótkie
spodenki i białe pończochy. W przyszłości nie będzie się rozstawał z białymi
koszulami, krawatami, rękawiczkami. Zagrał Koncert e-moll Wojciecha Jiroveca.
Franciszek Liszt – autor pierwszej biografii Chopina, daje następujący wizerunek
kilkunastoletniego Fryderyka: Widziano tę małą istotkę cierpiącą, lecz uśmiechniętą,

6
zawsze cierpliwą i wesołą, i z radością obserwowano, że nie staje się ani kapryśna,
ani przykra; z czułością patrzono na te jej zalety w przekonaniu, że otwiera przed
najbliższymi całe swe serce i nie kryje żadnych tajemnic.
Wojciech Żywny zrezygnował z dalszego nauczania Fryderyka gry na fortepianie, gdy
uznał, że wyczerpał swoje możliwości pedagogiczne. Chopin zaczął pobierać nauki u
profesora Józefa Ksawerego Elsnera – rektora Konserwatorium Warszawskiego. W
wychowaniu muzycznym Fryderyka najważniejszą rolę odegrali cudzoziemcy, którzy
stali się Polakami. Żywny – Czech, Elsner – Niemiec. Najżarliwszy w polskości był
profesor Elsner. Urodził się na Śląsku. Ułożył sobie jednak nowy życiorys
pochodzenia szwedzkiego, twierdził, ze jego ród wywodzi się ze szwedzkiej rodziny
królewskiej Wazów; jego przodek miał przybyć do Polski pod koniec XVII wieku, aby
po ożenieniu się z Polką dać początek nowej linii rodowej, polskiej oczywiście. Mając
dwadzieścia trzy lata został dyrygentem opery we Lwowie. Wszystkie opery, było ich
dwadzieścia siedem, napisał do słów polskich. Chopin odbył u niego studia harmonii,
kontrapunktu i kompozycji. Elsner był dla niego kimś więcej niż pedagogiem. Gdy
Fryderyk rozpoczął u niego naukę miał 57 lat. Był w świecie muzycznym postacią
znaną. W Teatrze Narodowym grano jego opery, pisał msze, pasje, symfonie, kantaty,
sonaty, najbardziej znane były jego mazurki, a właściwe mazury, które powszechnie
tańczono w Polsce. Gdy Chopin opuszczał ojczyznę na zawsze, profesor Elsner żegnał
go specjalnie z tej okazji skomponowaną kantatą, do słów Ludwika Dmuszewskiego:
zrodzony w Polskiej krainie.
Polską krainę poznawał podczas wakacyjnych wędrówek. Najbogatsze we wrażenie
były wakacje roku 1824. Spędzał je na ziemi dobrzyńskiej, w Szafarni, u szkolnego
kolegi Dominika Dziewanowskiego (jego stryj, oficer gwardii Napoleona, zginął pod
Samosierrą). Z Ludwiką Dziewanowską grywał na cztery ręce, zwiedzał okoliczne
dwory, wioski, poznawał folklor Mazowsza i Kujaw. Do rodziców pisał listy pełne
humoru i chłopięcej radości życia. Umieszczał je pod nagłówkiem “Kuriera
Szafarskiego”(wzorując się na ówczesnym “Kurierze Warszawskim”). Fryderyk - pod
pseudonimem redaktora Pichona był autorem wszystkich tekstów. Pismo ukazywało
się na ćwiartce papieru, składało z dwóch rubryk: Wiadomości krajowych ( z
Szafarni) i Wiadomości zagranicznych (z okolicy). Lektura „Kuriera Szafarskiego”,
jak zresztą lektura listów pisanych przez niego w przyszłości pozwala na lepsze
poznanie Chopina. Listy zawarte w formie artykulików, odbiegają oczywiście od tych,
które pisał na emigracji, w których dominowała refleksja, zmęczenie udręką życia,
tęsknota za najbliższymi i krajem. Z lektury Kuriera Szafarskiego wyłania się Chopin
żartobliwy, groteskowy, trochę romantyczny. Jego język już stawał się „artystyczny”.
Aczkolwiek zawsze będzie popełniał błędy gramatyczne, to na swój sposób listy były
małymi arcydziełami. Czternastoletni redaktor Pichon donosił:
Dnia 16 sierpnia 1824 roku. Wiadomości Krajowe.
Dnia 11 sierpnia r. b. odbywał J. P. Fryderyk Chopin kursa na dzielnym koniu,
ubiegał się do mety, a lubo po kilkakroć pieszo idącą Panią Dziewanowską
wyścignąć nie mógł ( w czym nie jego, lecz konia wina była), otrzymał jednak
zwycięstwo z Panią Ludwiką, która już dość blisko metry piechotą doszła. – J. P.
Franciszek Chopin wyjeżdża co dzień na spacer, z takimi jednak honorami, iż
zawsze na tyle siada. – J. P. Jakub Chopin wypija na dzień sześć filiżanek kawy
żołędziowej, Mikołajek zaś co dzień cztery bułeczki zjada, notabene prócz potężnego
obiadu i trzypotrawnej kolacyjki.
Dnia 13. m. i r. b. JPan Better dał się słyszeć na fortepianie z niepospolitym
talentem. Wirtuosus ten, Berlińczyk, gra w guście JPana Berżera (owego
7
fortepianisty skolimowskiego), w sztrychu i układzie palcy przechodzi Panią
Łagowską, a z taki uczuciem gra, iż każda prawie nutka nie z serca, ale z potężnego
brzucha wychodzić się zdaje.
Dnia 15. m. i r. b. doszła ważna wiadomość, jako się przypadkiem Indyczka ze
spichlerzem w kąciku wylęgła. Ważny ten wypadek, nie tylko że przyczynił się do
pomnożenia familii Indyków, lecz nadto powiększył dochody skarbowe i
powiększanie się onych zapewnił.
– Wczoraj w nocy kot zakradłszy się do garderoby stłukł Butelkę z sokiem, lecz jak z
jednej strony wart szubienicy, tak z drugiej strony zasługuje na pochwałę, bo sobie
najmniejszą wybrał. – Dnia 12 m.b. kura okulawiała, ze aż się w ogrodzie pasie. –
Dnia 14 m.b. wypadł obyrok, ażeby, pod karą śmierci, żadno prosię nie ważyło się
wchodzić do ogrodu.
Wtorek dnia 31 sierpnia 1824 roku. Wiadomości Krajowe
Dnia 28 m. r.b., gdy JPan Pichon, zatrudniony tualetą, o śniadaniu rozprawiał,
wlatuje z krzykiem do pokoju jakaś dama boso. Pichonek zdziwiony, otworzywszy
gębę stał z początku jak gapa, po chwilce jednak dowiedział się przyczyny łez i
narzekania: JPan Stolnik Wiktor Sikorowski, pospolicie od Panny Michuchnej
Fichturem zwany, pokłócił się z Panną Kozaczką, a po długich sprzeczkach i
korowodach tak ślicznie zamalował pięścią w łeb damulę, że aż w wyższej instancji
satysfakcji szukać przymuszoną była…
Dnia 30 m.r.b. W oborze trzy dziewki się pobiły. Dwie szczególniej, uzbrojone
Lęborkiem i skopkiem, biły trzecią bezbronną, a lubo i ta ku końcowi dostała i
skopek i węborek (notabene na pysku), oprzeć się jednak tamtym nie mogła. –
Dnia 30 m.r.b. JPani Zakierska, obywatelka Szafarka, pokłóciwszy się z drugą, ze
złości, że jej nic zrobić nie mogła, utopić się chciała. Szczęściem, że Pani Szrederowa,
żona pana Gaertnera owego starego obywatela, spostrzegłszy to przybiegła, a gdy
ta już głową w stawie była, zręcznie ją za nogi wyciągnęła i życie jej ocaliła.-
Sudyna suka, idąc dnia wczorajszego za Panną Józefą przez wieś, złapała gęś,
zadusiła i zjadła. – Dnia 31 m. r.b. Cztery gęsi złapano w szkodzie. – Dotąd są w
wolnym areście, nie wiedzieć jednak na czym się skończy.-
Krowa ma się coraz lepiej, a na generalnym konsylium doktorowie osądzili, że już
najmniejszego niebezpieczeństwa nie ma.-
Wiadomości Zagraniczne.
Dnia 29 m. r.b. JPan Pichon przejeżdżając przez Nieszawę usłyszał, usłyszał na
płocie siedzącą Catalani, która coś całą gębą śpiewała. Zajęło go to mocno, a lubo
usłyszał arią i głos, niekontent jednak z tego, starał się wiersze usłyszeć. Po dwakroć
przechodził koło płotu, ale na próźno, bo nic nie zrozumiał, aż na koniec zdjęty
ciekawością dobył trzech groszy, obiecał je śpiewaczce, byle mu śpiewkę
powtórzyła. Długo się kręciła, krzywiła i wymawiała, lecz zachęcona trzema
groszami, zdecydowała się i zaczęła śpiewać mazureczka, z którego Redaktor, za
pozwoleniem zwierzchności i Cenzury, na wzór jedną tylko strofę przytacza:
Patsajze tam za gulami, za gulami, jak to wilk tańcuje
A wskazać on nie ma zony, bo się tak frasuje (bis).
W Radominie dnia 29 m. r.b. kot się wściekł. Szczęściem nikogo nie ugryzł, ale
biegał i skakał po polu, i to tylko dopóty, dopóki go nie zabili, po zabiciu bowiem
przestał i więcej nie szalał.-
8
W Dulniku wilk zjadł na kolacje owcę. Stroskani opiekunowie pozostałych jagniąt
ofiarują temu ogonek i uszy, kto by wilka złapał, związał i przywiózł na inkwizycją
radzie familijnej.
Wolno posłać
Cenzor
L. D.
Uczestnik wakacyjnych przeżyć Kazimierz Wójcicki opisuje pobyt Chopina w
Szafarni: Gdy Żydzi przybyli do sąsiedniego dworu w Obrowie za kupnem zboża,
Fryderyk, przywoławszy ich, zagrał im majufesa (pierwszy taniec na cześć panny
młodej, podczas żydowskiego wesela -JK) . Gra jego w taki zapał i zapomnienie
handlarzy wprowadziła, że nie tylko podrygiwali radośnie i tańczyli, ale prosili
usilnie dziedzica, aby to mógł zrobić, żeby ten grajek grał im na wkrótce mającym
się odprawić weselu: ”bo tak grał, tak grał jakby rodzony Żyd”.
Folklor będzie dla Chopina inspiracją do wielkich utworów. Wsłuchiwał się w śpiewy
dziewcząt o miłości, w zawodzenia kobiet pracujących na polu, w pijackie śpiewy
mężczyzn w knajpie, o zmroku przypatrywał się tańczącym mazura.Fryderyk wakacje
spędzał na wycieczkach, był z przyjaciółmi w Toruniu, zachwycał się gotyckimi
kościołami. Przebywając na ziemi dobrzyńskiej, w Szafarni interesowało go wszystko,
rozmawiał z chłopami, Żydami, zamieniał się w słuch, gdy grała jakaś kapela wiejska.
Dziewczęce śpiewy o miłości i pijackie zawodzenia z karczmy, to była - chciałoby się
powiedzieć - Polska właśnie. Pochłaniał świat ludowej muzyki. Pisał do rodziców:
Siedzieliśmy przy kolacji ostatnią dojadali potrawę, gdy z daleka dały się słyszeć
chóry fałszywych dyskantów, już to z bab przez nosy… gęgających, już też z
dziewczyn o pół tony wyżej większą połową gęby niemiłosiernie piszczących
złożone, a akompaniamentem jednych skrzypków, i to o trzech stronach, które za
każdą przyśpiewaną strofą altowym z tyły odzywały się głosem…Cała wieś
zgromadzona przed dworem szczerze się weseliła, szczególniej po wódce, a
dziewczyny piskliwym, semitoniczno - fałszywym wyśpiewywały głosem: “ Przed
dworem kaczki w błocie, nasza pani w samym złocie…”.
Żeńcy śpiewali kierując zwrotki do obecnych, do każdego mieszkańca, do Fryderyka -
gościa dworu. Żartowano, że zbytnio chudy, że umizgiwał się do pewnej dziewki. Gdy
przyszło do tańców Chopin grał na skrzypcach i tańczył z werwą. Tamte dni
wspominać będzie przed długie lata. Gdy już został wiecznym tułaczem, muzyką
będzie opiewał ziemię ojczystą, całe życie będzie za nią tęsknił. Liszt pisał o nim:
nie może się uwolnić od uczucia stanowiącego właściwe podłoże jego serca, a dla
którego znajduje określenie jedynie w mowie ojczystego kraju, żaden inny bowiem
język nie posiada odpowiednika polskiego słowa “żal” ; słowo to powtarzał
wielokrotnie, jak gdyby ucho jego nie mogło się nasycić dźwiękiem tego wyrazu,
mieszczącego w sobie całą gamę uczuć wywołanych przez głęboką boleść - od
skruchy do nienawiści; błogosławione lub zatrute owoce tego gorzkiego drzewa.
W 1825 roku do Warszawy z oficjalną wizytą przybył car Aleksander I, „jako król
polski”. 27 maja 1825 r. Fryc zagrał w konserwatorium koncert fortepianowy
Moschelesa, został owacyjnie przyjęty, co spowodowało, że car zamówił specjalny
recital dla siebie. Odbył się w warszawskim kościele ewangelickim. Grą Chopina
Aleksander I był zachwycony, młody wirtuoz otrzymał od niego brylantowy pierścień.
Jednocześnie ukazało się pierwsze komercyjne wydanie utworu Chopina, Rondo c-
moll, op.1. Zagrał je na koncercie dobroczynnym dla ubogich. W prasie zagranicznej
ukazała się o nim pierwsza wzmianka, wychodzący w Lipsku “Allgemeine

9
Musikalische Zeitung” pisał, że młody Chopin w swych improwizacjach odznaczył
się bogactwem muzycznych pomysłów, a instrument, którego jest mistrzem, czynił
pod jego palcami ogromne wrażenie.
Na początku 1826 roku skomponował Marsza żałobnego c-moll. Prawdopodobnie
miało to związek z śmiercią Stanisława Staszica. Uroczysty pogrzeb odbył się w lutym
tego roku. Fryderyk leżał chory, pisał do Białobłockiego: To tylko Ci wspomnę, że
akademicy nieśli go od Ś-go Krzyża aż do samych Bielan, gdzie chciał być
pochowanym, że Skarbek miał mowę przy grobie, że trumnę jego obdarli z miłości i
entuzjazmu i że na pamiątkę ja mam kawałek kiru, którym były pokryte mary, na
koniec, że 20 tysięcy ludzi aż do miejsca ciało odprowadzało.
We wrześniu 1826 roku Chopin rozpoczął naukę w Szkole Głównej Muzyki (
wchodziła jako wydział Sztuk Pięknych w skład Uniwersytetu Warszawskiego,
uczelnia liczyła ok.1200 studentów). Rektor Józef Elsner wtajemniczał Chopina w
arkana kompozycji, który często chorował i z tego powodu na zajęcia uczęszczał tylko
6 godzin tygodniowo. Gdy był na pierwszym roku studiów powstało Rondo à la
Mazur F - dur. Wkrótce umarły na gruźlicę dwie bliskie mu osoby: siostra Emilia i
Jaś Białobłocki. W jednym z ostatnich listów do przyjaciela Chopin “proroczo”
zażartował: Jeśliś umarł, to mi donieś. Śmierć jego i Emilki była dla Chopina czymś
więcej niż stratą bliskich mu osób. Fryderyk był świadkiem cierpienia siostry. Obraz
jej umierania - zakasłała się na śmierć - będzie nosił w sobie. Po śmierci
czternastoletniej córki, nadzieje i troski Chopinów skupiły się na chorowitym
Fryderyku. Rodzice zdawali sobie sprawę, że dla rozwoju jego talentu konieczny jest
wyjazd zagranicę. Atmosfera, w jakiej dorastał sprzyjała jego rozwojowi. W
prowadzonym przez jego rodziców pensjonacie gromadziły się artyści i uczeni, na
czwartkowe spotkania u Chopinów przychodzili poeci Kajetan Koźmian, Kazimierz
Brodziński, malarz Antoni Brodowski, matematyk Julisz Korberg, zoolog Feliks
Jarecki, rektor Samuel Bogumił Linde, prof. Fryderyk Skarbek, jednak geniusz
młodego Fryderyka mógł rozwijać się tam, gdzie kwitło życie muzyczne Europy, we
Wiedniu, we Włoszech, najlepiej w Paryżu, kulturalnej stolicy świata, Warszawa była
prowincją.
W 1827 roku umarł Beethoven. Rok ten muzykolodzy uważają za przełomowy w
rozwoju muzycznym Chopina. Podjął próbę pisania na orkiestrę. W Wariacjach na
fortepian i orkiestrę pokazał się - napisze za jakiś czas “Gazette Musicale de Paris”-
już jako wybitny artysta i wyraźnie ukazał naturę swego talentu. Profesor Józef
Elsner uczył i kierował Chopinem tak, aby nie narzucać niczego, co zakłóciłoby
indywidualnością młodego geniusza.
W pierwszą zagraniczną podróż Chopin wybrał się w 1828 roku do Berlina.
Towarzyszył przyjacielowi ojca, który udał się na światowy zjazd badaczy natury.
Chodził na koncerty, w liście do najbliższych: Spontiniego, Zeltera i Mendelssohna
widziałem, lecz z żadnym nie mówiłem, bo nie śmiałem się sam rekomendować. O
wszystkim dokładnie informował rodziców. A patrzył na świat i ludzi, z poczuciem
dowcipu i dystansem:
Zdrów jestem, widziałem, co widzieć można było. Wracam do was. W poniedziałek (
to jest od pojutrza za tydzień) uściśniemy się. Służy mi waguska ( wagary – JK). Nic
nie robię, tylko łażę na teatr. Wczoraj byłem na „Przerwanej ofierze”, gdzie niejedna
chromatyczna gamma, przez pannę Schetzel wypuszczona, przeniosła mię na
Wasze łono. Po wasze przypomniała mi się berlińska karykatura. Stoi wyrysowany
żołnierz przy odwachu, z karabinem, i pyta: gui vice! (kto idzie), idąca tłusta
Niemka odpowiada: la vache! (krowa). Chciała ona powiedzieć: die
10
Wascherin(praczka), ale pragnąc, ażeby francuski żołnierz łatwiej ją zrozumiał,
sfrancuszczyła swoją godność! Między ważniejsze sceny pobytu liczyć mogę drugi
obiad z panami naturalistami. We wtorek, w wigilią rozjazdu, był obiad ze
śpiewami zastosowanymi do okoliczności. Co żyło, śpiewało, a co tylko przy stole
siedziało, spijało i brzękało w takt muzyce. Zelter dyrygował, przy nim stał na
pąsowym postumencie wielki wyzłacany kielich na znak najwyższej muzykanckiej
godności. Jedli lepiej niż zwykle, przyczyna tego jest następująca: panowie badacze
natury, a szczególniej zoologowie, zajmowali się głównie ukształcaniem mięsa,
sosów, rosołu itp. rzeczy, więc przez te kilka dni sesji tyle postępu w jedzeniu
uczynili. Na Koenigsters Teater drwiono już tym sposobem z uczonych, że w jakiejś
komedii ( na której nie byłem, lecz wiem z opowiadania) pija piwo i pyta jeden
drugiego: „Dlaczego teraz piwo w Berlinie tak dobre? A, bo się zjechali badacze
natury!” odpowiedział. Ale czas iść spać, bo jutro raniutenieczko musimy być na
poczcie. W Poznaniu zostaniemy dwa dni, in gratiam obiadu, na który nas zaprosił
arcybiskup Wolicki. Jak się zobaczymy, dopieroż to będziem gawędzić!
U arcybiskupa Teofila Wolickiego – znanego z żarliwego patriotyzmu i u księcia
Antoniego Radziwiłła zabłysnął grą utworów Beethovena i Haydna. Latem 1829 roku
wyjechał w kolejną podróż zagraniczną. W pierwszą podróż do Wiednia. Była to już
podróż z zamiarem koncertowania. Poznał sławną wiedeńską pianistkę Leopoldinę
Blahetkę. Pisał do rodziców:
Zdrów jestem i wesół. Nie wiem, co to jest, ale Niemcy mi się dziwują, a ja im się
dziwuję, że się nie mają czemu dziwić… oper widziałem trzy… Blahetka powiada, że
zrobię furorę, bom wirtuozem pierwszego kalibru, że między Moschelesa, Herza,
Kalkbrennera liczyć mie trzeba… Mam nadzieję, że mi P. Bóg dopomoże - Bądźcie
spokojni.
O nowych muzycznych znajomościach i koncertowaniu Chopina dowiadujemy się z
jego listów do rodziców. Jest w relacjach precyzyjny, pisze bez egzaltacji: Skorom się
na scenie pokazał, dostałem brawo, po odegraniu każdej wariacji takie były oklaski,
żem nie słyszał orkiestry. Po skończeniu tyle klaskano, iż musiałem drugi raz wyjść i
ukłonić się… Moje parterowe szpiegi zaręczają, że aż skakano na ławkach…
Pierwsze więc moje wystąpienie, o ile było niespodziewane, o tyle szczęśliwe… Dziś
mędrszy jestem i doświadczeńszy o jakie cztery lata.
W następnym liście napomyka o nowej znajomości: Dziś poznałem hr.
Lichnowskiego, nie mógł się dość nachwalić… to ten sam, co był największym
przyjacielem Beethovena. W Wiedniu dał dwa koncerty. Z drugiego był bardziej
zadowolony, w sali Karntnertortheater grał Rondo à la Krakowiak na fortepian i
orkiestrę oraz Wariacje B-dur na fortepian i orkiestrę. Do rodziców:
Jeżeli pierwszą razą zostałem dobrze przyjęty, to wczoraj jeszcze lepiej. Trzy razy
brawo się wznawiało, publiczność liczniej się zgromadziła. Baron, nie wiem już jak
się nazywa, teatralny finansista, dziękował mi…Moim Rondem ująłem sobie
wszystkich z professji muzyków. Zacząwszy od dyrektora orkiestry, Lachnera, aż do
stroiciela fortepianów dziwią się piękności kompozycji. Wiem, że podobałem się
damom i artystom…Tylko zakamieniałym Niemcom nie wiem, czylim dogodził,
wczoraj jeden z nich wraca z teatru, a już siedziałem przy kolacji, więc pytają go
drudzy, jak się bawił? „Piękny balet” – odpowiedział (po przerwie wystąpił balet, co
było na wielu koncertach zwyczajem – JK)… Czułem się w powinności nie
przeszkadzania mu w wylaniu uczuć i poszedłem spać mówiąc do siebie: jeszcze się
ten nie urodził, co by wszystkim dogodził. Dwa razy grałem, drugim razem jeszcze
lepiej zostałem przyjęty, idzie to cresceno, a zatem tak, jak ja lubię. Ponieważ dziś
11
wieczorem o 9-ej wyjeżdżam, więc muszę rano wizyty pooddawać. Wczoraj
Schupantzig wspomniał, że kiedy tak prędko Wiedeń opuszczam, to powinienem
wkrótce wrócić. Odpowiedziałem, że przyjadę się uczyć, na to ów baron wtrącił, iż
w takim razie nie mam po co przyjeżdżać, a co zostało innymi głowami
potwierdzone. Są to komplimenta, ale pocieszające.
Pobyt w Wiedniu nie przyniósł Chopinowi korzyści finansowych, jednak przetarł szlak
do późniejszych sukcesów. Przychylne recenzje ukazały się w poważnych
czasopismach, w jednej z nich czytamy, że Chopin to młody człowiek, który idzie
własną drogą. Po powrocie do Warszawy wiedział, że aby osiągnąć sukces powinien
wyjechać za granicę na czas dłuższy. Ojciec Chopina proponował Berlin, w którym
mieszkali Radziwiłłowie zapewniający pobyt w ich pałacu. Fryderyk myślał o
wyjeździe do Włoch, nie wykluczał Wiednia. Do Tytusa Woyciechowskiego: Dowiedz
się, że nie zostanę w Warszawie… mi teraz trzeba tam, gdziem zaczął, zwłaszcza
żem obiecał powrócić do Wiednia, a w jednej z gazet tamtejszych napisano, iż
dłuższy pobyt w Wiedniu byłby korzystnym mojemu wystąpieniu w świat.
22 marca 1830 roku Chopin dał drugi koncert w Warszawie, w Teatrze Narodowym.
Grał Koncert f-moll, Rondo à la Krakowiak i jak zwykle improwizował. Widownia
zgromadziła ponad 900 osób, nadkomplet. Powalił Warszawę na kolana. Od pewnej
hrabianki otrzymał wieniec laurowy, recenzenci pisali, że Niemców los obdarzył
Mozartem, Polaków Chopinem (to porównanie Fryderyk w liście do przyjaciel
skomentował krótko: nonsens, nonsens bardzo jasny). Nie zabrakło ówczesnych
fanów Chopina, chcieli go wszyscy słyszeć, domagano się następnego koncertu, w
ratuszu, gdzie była większa sala. Wołano jak na demonstracji: Na ratusz! Na ratusz!
W czasopiśmie Pamiętnik dla płci pięknej ukazał się wiersz pod tytułem: Sonet do
Fryderyka Szopena grającego koncert na fortepianie. Autorem był Leon Ulrich,
późniejszy tłumacz 12 tomów Szekspira.
Najbardziej rzeczowe recenzje wychodziły spod pióra Maurycego Mochnackiego.
Znany jest głównie z podziemnej działalności politycznej, należał do tajnego Związku
Wolnych Polaków, do sprzysiężenia Piotra Wysokiego, brał udział w powstaniu
listopadowym. Autor dzieł historycznych i myśliciel. Był wykształconym pianistą i
krytykiem muzycznym. Grywał wspólnie z Chopinem. O koncercie w Teatrze
Narodowym pisał w „Kurierze Polskim”:
Improwizacja nie zrobiła i nie mogła zrobić tego samego skutku, była bowiem
prawdziwą a nie udaną improwizacją, a jako taka mogłaż się wydać obok
kompozycji tak szczęśliwie natchnionych, tak uczenie skończonych… Niech to pan
Chopin zostawi tym drewnianym talentom, tym istotom, w których nigdy krew nie
ma silniejszego obiegu ale tylko jak nakręcony zegarek posuwa martwą machinę.
Słuchacz wszystkie jego kompozycje przyjmie jako improwizacje, bo w nich nie
poluje na myśli obce ale zawsze jest nowy, świeży, słowem natchniony…jego K o n c
e r t można by porównać do życia człowieka sprawiedliwego; żadnej
dwuznaczności, fałszu, przesady… cały jest oddany geniuszowi muzyki, którym
tchnie, oddycha…Zawsze jest nowy, świeży, słowem natchniony.
O wszystkich wydarzeniach Chopin powiadamia najbliższego przyjaciela lat
młodzieńczych, Tytusa Woyciechowskiego, zasypuje go listami. Informuje o tym, co
się dzieje w Warszawie, zdaje mu relację z ostatniego koncertu, ale nie to jest w tych
listach najważniejsze. Jest w nich wiele czułości, są wyrazem głębokiej przyjaźni, tylko
we wczesnej młodości bywa tak szczera, tak czysta. W listach tych – pisanych w
ostatnich miesiącach przed opuszczeniem kraju na zawsze – dzieli się troskami i
pragnieniami, ukazuje swoją duchowość, nie brak w nich ploteczek, młodzieńczych
12
zachwytów urodą płci pięknej, widzi świat taki, jaki jest, niczego nie retuszuje, nie
udaje nikogo, jest sobą i dzięki wiele dowiadujemy się co myślał, jaki był.
Pomyślisz może, skąd mi się wzięła taka mania pisania listów, że już trzeci do Ciebie
w tak krótkim przeciągu czasu posyłam. Jadę dziś o 7-ej godzinie z wieczora
diliżansem do Wiesiołowskich w Poznańskie i dlatego wprzód piszę, zwłaszcza że nie
wiem, jak długo mi bawić tam wypadnie, lubo paszport tylko na miesiąc wziąłem.
Moją myślą jest wrócić za dwa tygodnie. – Przyczyną mojego wyjazdu jest także
bytność Radziwiłła w swoich dobrach za Kaliszem. Były bowiem oświadczyny,
żebym jechał do Berlina, w jego pałacu tamże mieszkał i tym podobne słówka,
piękne, zabawne,- ja jednak żadnej w tym nie widzę korzyści, gdyby się to nawet
ziścić miało, o czym wątpię, bo już to niejedna łaska pańska, którą na pstrym koniu
widziałem, ale Papa nie chce wierzyć, żeby to miały być tylko des belles paroles, i to
jest przyczyna mojego wyjazdu, którą nawet, ile mi się zdaje, już raz Tobie
napisałem. – W tym względzie wiesz jaki dobry jestem, że dziesięć razy jedno
gotówem powtarzać i zawsze na nowość…
Ostatni twój list, w którym mi każesz się ucałować, odebrałem w Antoninie u
Radziwiłła. Byłem tam tydzień, nie uwierzysz, jak mi u niego dobrze było. Ostatnią
pocztą wróciłem i to ledwo com się wymówił od dłuższego pobytu. Co do mojej
osoby i chwilowej zabawy, byłbym tam siedział, dopóki by mię nie wypędzono, ale
moje interessa, a szczególniej mój Koncert jeszcze nie skończony, a oczekujący z
niecierpliwością ukończenia finału swojego, przynaglił mię do opuszczenia tego
raju. Były tam dwie Ewy, młode księżniczki, nadzwyczaj uprzejme i dobre,
muzykalne, czule istoty. Sama stara Księżna wie, ze nie urodzenie czyni człowieka i
tak wiąże swoim obchodzeniem się, że niepodobna jej nie lubić… X-żna Radziwiłłowi
życzy, żebym był w maju w Berlinie, zatem nic mi nie przeszkadza jechać na zimę do
Wiednia… Nie uwierzysz, jak mi teraz w Warszawie czegoś nie dostaje, nie mam
komu dwóch słów powiedzieć, na nikogo spojrzeć z zaufaniem…W przyszłym
tygodniu chciano, abym grał jeszcze jeden koncert, ale ja nie chcę. – Nie uwierzysz,
co za męka trzy dni przed wystąpieniem. Zresztą przed świętami skończę I-sze
Allegro 2-go Koncertu, a zatem zaczekam z 3-cim koncertem aż po Ś-tach, chociaż
wiem, że i teraz jeszcze więcej mógłbym mieć słuchaczów, bo cały wielki świat mało
mię słyszał…
Jeszcze w przeszłym tygodniu miałem ochotę pisać do Ciebie, ale mi tak zeszło, że
ani wiem, gdzie się podziało. – Trzeba Ci wiedzieć, że się świat nasz straszliwym
sposobem rozmuzykował, nie szczędzono nawet Wielkiego Tygodnia…Wczoraj był
wielki piątek, cała Warszawa wyszła na groby, i ja z Kostusiem (Konstanty Prusak
–JK), który onegdaj wrócił z Sannik, jeździłem od jednego do drugiego końca
Warszawy…
Jakąś ulgę czuję w nieznośnej tęsknocie, skoro list od Ciebie odbiorę, właśnie dziś
tego trzeba mi było, bom był nudniejszy niż kiedy… Dmuszewski zawsze ten sam,
łże, komponuje sobie rozmaite awantury, wczoraj go spotkałem i p o c i e s z n ą
nowinę mi powiedział, że jakiś sonet do mnie w „Kurierze” umieszcza. Na miłość
Boską prosiłem, żeby głupstwa nie robił, „już wydrukowany” – odpowiedział z
uśmiechem przysługującym się, myśląc, żem się pewnie radować powinien z
zaszczytu, jaki mię spotkał. O, źle zrozumiane przysługi! Znów będą mieli pole
szydzenia ci, którym zawiniłem. Co się tycze mazurów z moich tematów, kupiecka
chęć zysku przemogła. Już nic nie chcę czytać, co ludzie o mnie piszą, ani słuchać, co
gadają…Jutro Rossyjska Wielkanoc, nie będę na żadnych święconym. Jeszcze
żadnych świąt tak mało nie jadłem, nawet u Pruszaków na święconym w

13
poniedziałek czy niedzielę, już nie wiem, gdzie huk ludzi i szynek, bab itd., nawet na
obiedzie nie zostałem. – Zabierało się na duży obiad…Straciłeś 5 koncertów Panny
Sontag! – Ale nie żałuj, bo jeszcze się jej nasłuchasz, jeżeli prawda, że 13-tego
przyjeżdżasz. Trzynastego wypada podobno w niedzielę i właśnie jedziesz, kiedy ja
będę próbował w domu pierwsze A l l e g r o 2-go K o n c e r t u, korzystając z
nieobecności Panny Sontag, która mi wczoraj sama ślicznymi swoimi usteczkami
mówiła, że wyjeżdża do Fischbach na wezwanie Króla p r u s k i e g o. Nie
uwierzysz, ile miałem przyjemności w poznaniu bliższym, to jest w pokoju na
kanapie, bo wiesz, że się w więcej nie wdajemy, tego posłańca boskiego, jak ją
słusznie niektórzy zapaleńcy tutejsi nazwali. – X-żę Radziwiłł prezentował mię jej
jak najpiękniej, za co mu prześlicznie wdzięczny jestem. – Przez ten jednakże
tygodniowy jej pobyt u nas nie bardzo korzystałem z mojej znajomości, ponieważ
widziałem, jak umęczona zawsze była dziwno –nudnymi wizytami Kasztelanów,
Senatorów, Wojewodów, Generałów i Adiutantów, którzy na to tam siedzieli, aby
jej w ślipki zajrzeć i pogodzie porozmawiać…Dopiero teraz widzę, żem Ci za dużo
naplótł andronów, - widać, że jeszcze wczoraj imaginacja działa, żem się nie
wyspał, daruj także zmęczenie, bom tańczył mazura…
O przeklęta miłości własna! Ale jeżeli komu, to Tobie egoisto, winien jestem
zrozumienie o sobie, z jakim kto przestaje, takim się staje. Jeszcze w jednym Cię nie
naśladuję, to jest w decydowaniu się raptownym, ale mam szczerą chęć po cichu,
nic nie mówić, zdecydować się wyjechać od soboty na tydzień, bez pardonu, mimo
lamentów, płaczu, narzekania i padania mi do nóg. Noty w tłumok, wstążeczka do
duszy, dusza na ramieniu i w diliżans. Łzy jak groch padać będą ze wszech stron
wzdłuż i wszerz miasta, od Kopernika do Zdrojów, od Branka do Zygmunta, a ja jak
kamień zimny i suchy śmiać się będę z biednych dzieci, co mię tak czule żegnać będą.
Decyzja o terminie wyjazdu zagranicę ostatecznie zapadła. Od tego zależała przyszłość
artystyczna, rozkwit geniuszu Chopina. Wyjazdu chciał sam Fryderyk, dążył do niego
pan Mikołaj Chopin, który ze wszystkich najbliższych w rodzinie kalkulował chłodno i
rzeczowo. Warszawa była muzyczną prowincją, synowi jego potrzebne były sukcesy w
Europie. Nadto w Warszawie coraz bardziej była napięta atmosfera polityczna,
rewolucje i wojny nie służą artystom. Po śmierci cara Aleksandra I i wstąpieniu na
tron Mikołaja I nasilił się policyjny dryl, zaostrzyła się cenzura, nie dawano tak łatwo
paszportów, atmosfera gęstniała, gwałcono konstytucję, namiestnik carski, wielki
książę, Konstanty ograniczał swobodę działania. Nie bez wpływu na to miała sytuacja
w Europie. Polityczny bunt ogarniał Francję, Belgię, Włochy, księstwa niemieckie.
Na pożegnanie ojczyzny Chopin przygotował Koncert e- moll. Próba, prawie z
kompletną orkiestrą odbyła się 22 września1830 roku, w obecności warszawskiego
świata muzycznego. „Krajowy Dziennik Powszechny”: Jest to utwór geniusza… Ma
jechać za granicę… Miejmy nadzieję, że żadna obca stolica nie zatrzyma go na
zawsze.
Pożegnalny koncert odbył się 11 października 1830 roku, w sali Teatru Narodowego.
Oprócz Koncertu e-moll zagrał Fantazję A-dur na tematy polskie. „Kurier
Warszawski”: słuchaczów znalazło się około 700… znawcy uważają za jedno ze
szczytnych dzieł muzycznych.
Dzień po koncercie Fryderyk Chopin do Tytusa Woyciechowskiego: Wczorajszy
koncert udał mi się – pospieszam z tym doniesieniem. Powiadam Aspanu, żem się
wcale a wcale nie bał, grał tak, jak kiedy sam jestem i dobrze było. Pełna sala…
Brawa huczne…nigdy, powiadam Ci, jeszcze z orkiestrą tak mi się spokojnie grać

14
nie zdarzyło…- Ja zaś już o niczym nie myślę tylko o pakowaniu się, albo w sobotę,
albo we środę ruszam przez Kraków.
Wierszyki Konstancji Gładkowskiej do Fryderyka:
Przykre losu spełniasz zmiany
Ulegać musiem potrzebie.
Pamiętaj, niezapomniany,
Że w Polsce kochają Ciebie.
Ażeby wieniec sławy w niezwiędły zamienić
Rzucasz lubych przyjaciół i rodzinę drogą,
Mogą Cię obcy lepiej nagrodzić, ocenić,
Lecz od nas kochać mocniej pewno Cię nie mogą.
Pożegnali się w Ogrodzie Saskim, wymienili pierścionki, było to ostatnie jego
spotkanie w życiu z „pierwszą miłością”. W przededniu wyjazdu hucznie pożegnał się
z przyjaciółmi, zebrani wręczyli mu srebrny kubek wypełniony ojczystą ziemią. Nie
zdołał ukryć wzruszenia. Improwizował, śpiewano, płakano.
2 listopada był ostatnim dniem pobytu Fryderyka Chopina w Warszawie. Ranek
spędził z rodziną. Dzień Zaduszny. Wspominali nieżyjącą Emilkę. Najbliżsi,
przyjaciele, profesor Elsner odprowadzili go do rogatek na Woli. W szkicu do portretu
duchowego Jacgueline Willemetz pisze:
Dlaczego więc Chopin opuścił Polskę, dlaczego oddalił się od tego, co było dla jego
serca rodzimą glebą, chlebem powszednim dla radości i natchnienia? Czemu, mając
dwadzieścia lat zaledwie, jechał tam, gdzie nikt na niego nie czekał w tej
wstrząsającej paroksyzmami Europie, mając w bagażu za cały oręż tylko partytury
swoich utworów? Być głosem wołającej Polski. Prosili go o to rodacy, gdy zdali
sobie sprawę z jego geniuszu: “Bądź naszym wołaniem, Fryderyku, bądź naszym
krzykiem, żebyśmy nie pomarli zagłuszeni! Bądź naszym krzykiem i nich świat wie,
że Polska wciąż żyje, jaśnieje - nawet kwestionowana, zakneblowana, uciśniona…”
Chopin będzie tym krzykiem. Będzie nim nawet wyczerpany, u kresu sił, jak w
Anglii, Szkocji. Do samego końca dźwiękami nieskończonej subtelności i mocy
opiewał swój kraj. Nie pieśniami wojennymi, lecz ukazując najgłębszą istotę tego, co
stanowi o jego duszy, racji bytu i powołaniu, które wyrażają się, jak w każdym
innym kraju, poprzez jego kulturę i historię. Czy można dokładnie zmierzyć głębię
tego daru, tej wiernej do grobu miłości do swoich? Ów dar, którego nigdy się nie
zaprze ani zeń nie zrezygnuje, jest częścią tajemnicy Chopina u wyjaśnia niezwykle
płodny i twórczy charakter jego dzieła, autentyzm najwyższej próby, próby, który
jest źródłem jego powszechnego oddziaływania.
Żegnano Fryderyka z głębokim przekonaniem w jego sukces. Za jakiś czas, gdy jego
genialny uczeń będzie się wspinał po szczeblach sławy, prof. Elsner napisze do niego:
Naszego Fryderyka… wielce szanuję i bardzo, i bardzo kocham, bo to mu się, jako
Geniuszowi - człowiekowi, od wszystkich, którzy się na tym poznać umieją, należy.
Byłem Twoim mało zasłużonym, a wielce szczęśliwym nauczycielem harmonii
muzycznej i kontrapunktu i który zawsze będzie Twoim prawdziwym przyjacielem i
wielbicielem.
Chopin nigdy nie zapomni profesora Elsnera. W każdym liście dziękował mu za rady i
wskazówki. Wiedział , że dzięki jego wyczuciu, delikatności, nie narzucaniu własnych
poglądów, pomógł mu umocnić artystyczną tożsamość - tożsamość geniusza. Z

15
Paryża wysyłał do Elsnera upominki. Na karcie tytułowej jednej z książek napisał:
Kochanemu Panu Elsnerowi - wdzięczny i przywiązany uczeń…
Elsner w pożegnalnej kantacie wysyłał swojego najlepszego ucznia z przekonaniem, że
rusza on z historyczną misją. Jako pedagog stał na straży jego artystycznej
indywidualności, nie ingerował nawet wtedy, gdy znajdował ku temu powody.
Niektórzy muzykolodzy - chopinolodzy mają do Elsnera pretensje, że pozwalał, aby
Chopin “niewłaściwie” rozwiązywał konstrukcje sonatowe. Elsner był wybitnym
pedagogiem. Pozwolił iść Chopinowi własną drogą. Choć opłakiwał jego wyjazd z
kraju, to wiedział, że Chopin pozostając w Warszawie sławy nie zdobędzie. Zdobył
cały świat. Dla Polski.

16
2. FRYDERYK KONRADEM
W różnych relacjach, wspomnieniach z ostatnich dni przed wyjazdem Chopina z kraju
dostrzec można nutę niepokoju i nostalgii, jakby wszyscy przewidywali, choć w to nie
wierzyli, że on już nigdy nie wróci. Nie były to zresztą przeczucia irracjonalne, za
takim scenariuszem przemawiały dwa fakty. Po pierwsze - Warszawa była niewielkim
ośrodkiem muzycznym. Prof. Elsner uważał, że Chopinowi nie wolno się do niej
ograniczać. Grywanie na salonach hrabiowskich, czy nawet książęcych, prędzej czy
później sprowadzić by się mogło do towarzysko-zaściankowego muzykowania. Drugi
powód był polityczny.
Kilka tygodni po wyjeździe Fryderyka, 29 listopada 1830 roku wybuchło w Warszawie
powstanie. Gdy wiadomość ta dotarła do przebywającego już w Wiedniu Chopina, w
pierwszym odruchu postanowił wracać do kraju. Pisał do Matuszyńskiego: Gdyby nie
to, że ojcu teraz może ciężar, natychmiast bym powrócił. Przeklinam chwilę
wyjazdu.
Dziś wiemy, że jako żołnierz nie był Polsce potrzebny. Potrzebny był jako muzyk o
światowej sławie. Pragnął stanąć na barykadach w walce z Rosjanami obok przyjaciół
- Woyciechowskiego, Magnuszewskiego, Koźmiana, Gaszyńskiego, Kolberga,
Mochnackiego. Będzie nosił w sobie poczucie patriotycznego niespełnienia. Stał się -
dzięki muzyce, którą stworzył - jednym z największych symboli polskości.
Gdy w Warszawie wybuchło powstanie Wiedeń się zaniepokoił. Polaków
potraktowano jako wichrzycieli. Po klęsce Napoleona Bonapartego, Kongres
Wiedeński w1815 roku podzielił Polskę między Rosję, Prusy i Austrię. Bunt
powstańczy przeciwko Moskwie potraktowano jako próbę zachwiania ustalonym
porządkiem. W obecności Chopina padały nieprzychylne wobec Polaków uwagi: z
Polski nic dobrego nie wychodzi…Pan Bóg zrobił jeden błąd, że stworzył Polaków.
Zanotował:
Wszystko, com dotychczas widział za granicą, zdaje mi się stare, nieznośne i tylko
mi wzdychać każe do domu, do tych błogich godzin, których cenić nie umiałem… Tu
ludzie nie moi, dobrzy, ale dobrzy ze zwyczaju, czynią wszystko zbyt porządnie,
płasko, miernie, co mię dobija.
Gdy podczas pierwszego pobytu w Wiedniu, Chopin był dla wiedeńczyków cudownym
dzieckiem, teraz jego polskość wielu przeszkadzała. Cesarski lekarz nadworny,
przyjaciel nieżyjącego już Beethovena, osobistość wpływowa na dworze i w świecie
muzycznym, Johann Malfatti - żona jego była Polką - Chopin przybył z listami
polecającymi, poradził mu, aby dokonał wyboru i stał się kosmopolitą. Tylko taka jest
dla niego droga jako artysty. Chopin odparł, że wobec tego jest chyba bardzo kiepskim
artystą, gdyż czuje się Polakiem. Gdy do Wiednia dotarły wiadomości o represjach w
kraju, wysłał list do rodziców, aby sprzedali pierścień z brylantem, jaki otrzymał od
cara Aleksandra I. Zamówił spinki do koszuli z orłem polskim, na chusteczkach kazał
sobie wyhaftować narodowe symbole.
Problem narodowy, patriotyczny zderzał się z muzycznym. Za najpełniejszą,
skończoną formę muzyczną uważano wówczas operę. Dopiero napisanie opery mogło
z kompozytora uczynić mistrza. Namawiali Chopina do jej napisania przyjaciele i
profesor Elsner, także ojciec chrzestny Fryderyk Skarbek ( podrzucił mu nawet szkice
kilku librett, które sam napisał). Chopin nie myślał o operze, postanowił także
zrezygnować z komponowania na orkiestrę. Nie chciał, aby orkiestra odciągała uwagę
od fortepianu. Do Wiednia, na ręce Fryderyka przyjaciele słali patriotyczne apele. W

17
kraju panowała żałoba po upadku powstania. Krajowi potrzebna była narodowa
opera. Ona miała ponieść sprawę Polski na cały świat. Na operę Chopina chodzić
będzie cała Europa.
Sugestie przyjaciół przemilczał. Nie przekonał go ani argument patriotyczny (
napisanie opery narodowej), ani argument muzyczny ( opera jako skończona forma
muzyczna nobilituje kompozytora). Najdoskonalszą formę muzyczną widział w
fortepianie. I poprzez fortepian ukazywał miłość do ojczyzny. Adam Zamoyski w
biografii Chopina podkreśla, że to, co dla Chopina było najważniejsze przekazał za
pomocą jedynego środka - fortepianu. Im bardziej oddalał się od ojczystego kraju,
tym usilniej starał się pochwycić w swych dziełach jego ducha, ducha narodu.
Starszy od niego o osiem lat Stefan Witwicki (przyjaźń ich rozwijać się będzie w
czasach paryskich) utwierdzał Chopina w tym, aby poświęcił się zaśpiewowi na
sztukę narodową. Wręcz domaga się, aby Fryderyk wziął się za operę:
Już to koniecznie musisz być twórcą polskiej opery; mam najgłębsze przekonanie, że
zostać nim potrafisz i ze jako narodowy kompozytor otworzysz dla swego talentu
pole niezmiernie bogate… Obyś tylko ciągle miał na uwadze: narodowość,
narodowość i jeszcze raz narodowość; jest to prawie czcze słowo dla pospolitych
pisarzów, ale nie dla takiego jak Twój talentu. Jest ojczysta melodia jak klima
ojczyste. Góry, lasy, wody i łąki mają swój głos rodzinny, wewnętrzny, choć go nie
każda dusza pojmuje… Ty bądź oryginalnym, ojczystym; może Cię z początku nie
wszyscy pojmą, ale wytrwałość i ukształcenie się na raz obranym polu zapewni Ci
imię potomnych… Jestem przekonany, że opera słowiańska, wywołana do życia
przez prawdziwy talent, przez kompozytora czującego i myślącego, zabłyśnie kiedyś
na świecie muzykalnym jak słońce nowe.
Odnieść można wrażenie, że Witwicki wystąpił nie tylko we własnym imieniu, gdy w
podniosłym, patriotycznym tonie apelował: Żaden teraz Polak spokojnym być nie
może, kiedy idzie o śmierć lub życie jego ojczyzny. Życzyć jednak należy, abyś na
przyszłość pamiętał, kochany przyjacielu, żeś wyjechał nie po to, aby tęsknić, lecz aby
w swej sztuce ukształcić się i zostać pociechą i chwałą swej rodziny i kraju.
Chopina nikt nie był w stanie przekonać do tego, do czego sam nie był przekonany.
Był wrażliwy, przyjacielski, gotów za bliskimi osobami rzucić się w przysłowiowy
ogień. Jednak istniała żelazna granica, której nie wolno było nikomu przekraczać.
Nikt nie miał prawa narzucać mu, co ma pisać. Jak postępować w sprawach
muzycznych wiedział tylko on sam Słuchał jedynie własnego serca. Nie poruszyły go
nawet w najmniejszym stopniu argumenty patriotyczne. A przecież zarazem właśnie
podczas pobytu w Wiedniu narodził się jego głęboki patriotyzm. Gdy upadło
powstanie listopadowe w bólu i tęsknocie pojął, co znaczy być Polakiem. I przekonał
się, że bycie Polakiem nie zawsze otwiera drzwi na europejskie salony.
Chopin w liście do prof. Elsnera: Od dnia, w którym się dowiedziałem o wypadkach
29 listopada, aż do tej chwili, nie doczekałem się niczego prócz niepokojącej obawy i
tęsknoty; i Malfatti na próżno się stara mnie przekonać, że każdy artysta jest
kosmopolitą. Choćby i tak było, to jako artysta jestem jeszcze w kolebce, a jako
Polak trzeci krzyżyk zacząłem.
Co prawda składał wizyty, bywał na koncertach, ale wysokie progi arystokratycznych
salonów nie stały przed nim otwarte, tak jak to miało miejsce podczas poprzedniego
pobytu. Musiał odczuć tę niechętną atmosferę, bardzo pragnął wrócić do Warszawy,
z nostalgią pisał do Jana Matuszyńskiego, tuż po pobycie w katedrze św. Stefana:

18
Przyszedłem, jeszcze ludzi nie było… stanąłem w najciemniejszym kącie u stóp
gotyckiego filara. Nie da się opisać ta wspaniałość, ta wielkość tych ogromnych
sklepień. Cicho było - czasem tylko chód zakrystiana zapalającego kaganiec w głębi
świątyni przerywał mój letarg. Za mną grób, pode mną grób… Tylko nade mną
grobu brakowało. Ponura roiła mi się harmonia… Czułem więcej niż kiedy
osierociałość moją… Gdyby nie to, że ojcu może teraz ciężar, natychmiast bym
powrócił. Przeklinam chwilę wyjazdu… Wszystkie obiady, wieczory, koncerta,
tańce, których mam po uszy, nudzą mię: tak mi tu smętno, głucho, ponuro. Lubię ja
to, ale nie w tak okrutny sposób. Nie mogę czynić, jak mi się podoba, muszę się
stroić, fryzować, chossować; w salonie udaję spokojnego, a wróciwszy piorunuję po
fortepianie.
W Wiedniu naszkicował Scherzo h- moll op.20, Ballady g-moll op.23 zmagał się z III
koncertem fortepianowym ( porzucił jego pisanie), pracował nad ostatnim swoim
utworem, jaki napisał na orkiestrę - Wielkim Polonezem Brillante op. 22,
skomponował dziewięć mazurków op.6 i 7, cztery nokturny op. 9 i 15, etiudy, 5 i 6 z
op. 10, dokończył Poloneza Es-dur z op. 22, powstał Walc a - moll, a także końcowa
wersja pieśni Precz z moich oczu. To nie koniec utworów, które w tym czasie napisał.
Jednak im dłużej przebywał w Wiedniu, tym bardziej był miastem rozczarowany.
Wychował się na Bachu, Mozarcie i Haydnie. Zaś muzycznym Wiedniem nie oni
rządzili, także nie Beethoven, liczyli się Jan Strauss i Joseph Franz Lanner. Pokpiwał,
że wiedeńczycy walce rozrywkowe muzyką nazywają…oni tu walce dziełami
nazywają! a Straussa i Lannera, którzy do tańca im przygrywają- kapelmistrzami.
Miał dość takiego towarzystwa muzycznego. Fakt ten jedynie przyśpieszał decyzję o
wyjeździe.
Paderewski wołał: On był i tym kapłanem, co nas, rozproszonych, w święty ojczyzny
zaopatrywał sakrament! Chopin był chory na Polskę – pisał kompozytor, wybitny
felietonista II połowy XX w. Stefan Kisielewski. Fryderyk nie krył łez pisząc do
przyjaciela Matuszyńskiego:
Łzy, co na klawisze padać miały, Twój list zrosiły… Ściśnij mnie. Ty idziesz na
wojnę. Wróć pułkownikiem… Czemuż nie mogę być z wami, czemuż nie mogę być
doboszem!!! … U Was żyję. Umarłbym za Ciebie, za Was. Czemuż ja tak dzisiaj
opuszczony? Czy to tylko Wy macie być razem w tak okropnej chwili.
Pewnego dnia wybrał się na Kahlenberg (pieszo, więc była ta prawie górska wyprawa),
aby oddać hołd królowi Janowi Sobieskiemu, który rozbił tu obóz i wysłuchał mszy
świętej przed zwycięską bitwą.Bohater odsieczy wiedeńskiej zrobił na Fryderyku
wrażenie. W liście do przyjaciela Jana Matuszyńskiego: gdybym mógł, wszystkie
bym tony poruszył, jakie by mi tylko ślepe, wściekłe, rozjuszone nasłało uczucie, aby
choć w części odgadnąć te pieśni, których rozbite echa gdzieś jeszcze po brzegach
Dunaju błądzą, co wojsko Jana śpiewało.
Stawał się coraz bardziej emocjonalny, coraz żywiej biło jego serce sprawami kraju.
Im będzie dalej od kraju, tym będzie głębiej wnikał w to wszystko, co nazywa się
miłością do ojczyzny. I dlatego jego twórczość tak bardzo ojczyźniana, polska. Gdy
zdecydował się opuścić Wiedeń, najpierw myślał o udaniu się do Włoch, potem
wybrał Londyn. Jako obywatel kraju przejętego przez Rosję, aby wyjechać musiał
otrzymać rosyjski paszport. Rodziców informował, że spotyka przeszkody na każdym
kroku. Paszport co dzień mi obiecują i co dzień od Annasza do Kajfasza drepczę.
Ambasada carska nie dała paszportu do Londynu, zezwoliła na wyjazd do
Monachium, ambasador francuski podpisał dokument pozwalający na przejazd przez
Paryż. Informował prof. Elsnera: Wszystko, co zaszło w Warszawie, zmieniło moje
19
położenie może o tyle na niekorzystną stronę, o ile by w Paryżu mogło się do mojego
dobra przyczynić.
W notatniku pod datą pierwszego maja 1831 zapisał:
Dziwno mi, smutno mi… czemuż ja sam! Dziś było ślicznie w Praterze – mnóstwo
osób – nie obchodzących mnie wcale – zieloność uwielbiałem – zapach wiosenny –
ta niewinność w naturze przypominała mi dziecinne uczucia moje – na burzę się
zebrało – wróciłem – burzy nie było, tylko mnie smutek ogarnął – dlaczego? – Ani
muzyka mnie dzisiaj nie cieszy – już późno w noc, a spać mi się nie chce – nie wiem,
czego mi brak – a już trzeci krzyżyk zacząłem.
W jednym z ostatnich listów przed wyjazdem z Wiednia ( lipiec 1931) do rodziców: Z
ostatniego listu widzę, iż otrzaskaliście się z nieszczęściem, wierzajcie, że i mnie lada
co dokuczyć już nie może… Nadzieja, droga nadzieja!.. Nareszcie mam paszport…
Przybył nam jeszcze jeden kłopot: wyjeżdżając do Bawarii potrzeba mieć
Gesundbeitspass od cholery, inaczej w granice państwa bawarskiego nie
puszczają… Cieszy mię, że przynajmniej chodząc po tych dykasteryjnych schodach,
mieliśmy dobrą kompanię, bo jeżeli po dobrej minie, pięknej mowie i paszporcie
sądzić, to właśnie Aleksander Fredro wraz z nami, za podobnym paszportem
chodził. Cholery tu się strasznie boją. Aż śmiech bierze. Drukowane modlitwy od
cholery sprzedają, owoców nie jedzą, a przede wszystkim z miasta uciekają…
Nic mi nie brakuje, tylko życia, ducha więcej. Zmęczony jestem, ale czasami taki
wesół, jak w domu bywałem. Gdy mam smutne chwile udaję się do pani Szaszek,
tam zastaję zwykle kilka poczciwych Polek, które mi tyle otuchy dodają i tak mię
rozkokoszą, że zaraz tutejszych dygnitarzy zaczynam udawać. Nowy to poliszynel,
świeżo mojej roboty, jeszczeście go nie widzieli, ale ci, co na to patrzą, pękają ze
śmiechu ( poliszynel – francuska nazwa postaci występującej w komedii
improwizowanej, commedia dell‘arte; Fryderyk od najmłodszych lat wcielał się i
odgrywał, imitował różne postaci, w ten sposób zabawiać będzie towarzystwo
również w późniejszych latach, gdy będzie sławny na całą Europę – JK). Są znów
dnie, w których i dwóch słów ze mnie nie wyciągniesz ani się dogadasz, i wtedy jadę
za 30 krajcarów, do Hiertzingu albo gdzie w okolice Wiednia, aby się
rozerwać…Często na ulicy latam za jakim Jasiem lub Tytusem. Wczoraj byłbym
przysiągł, że Tytus z tyłu, a to jakiś, p…krew prusak. Wszystkie te epitety niech wam
nie dają złego wyobrażenia o mojej wiedeńskiej edukacji, wprawdzie tutaj nie mają
ani tyle grzeczności, ani dobranych wyrazów w rozmowie, wyjąwszy „Koszamer
diner” ( uniżony sługa) na końcu każdego frazesu, ale ja niczego tutaj nie uczę, co
jest wiedeńskim z natury, tylko tego, co wprowadzone, a co dobre. Walca, na
przykład, żadnego należycie tańczyć nie umiem, to już dosyć! Mój fortepian nie
słyszał, tylko mazury… Boże, wam daj zdrowie! Oby żaden ze znajomych nie
zmarł…Wasze listy kłują i ogromną pieczęć zdrowia kładą, tak się boją: paniczny
strach!
Chopin stał się emigrantem. Nigdy nie odnowił paszportu rosyjskiego. Tym samym
został emigrantem bez prawa powrotu do ojczyzny. Gdy znalazł się w stolicy Francji
dość szybko otrzymał prawo stałego pobytu w tym kraju. Na obczyźnie stworzył
większość swoich utworów.
Duchowa tożsamość Chopina była silniejsza od wszystkich trudów, przeszkód,
samotności, choroby, cierpienia. Siłę twórczą czerpał z tego, co wyniósł z ziemi
rodzinnej. Nie poddawał się modom, żadnym naciskom. Tak to ujął jego przyjaciel
Maurycy Mochnacki:

20
Ziemia, która mu życie dała swoim śpiewem, działała na usposobienie muzyczne i
przebija się niekiedy w utworach tego artysty; niejeden dźwięk jego tonów wydaje
się jakby odbicie szczęśliwie rodowitej naszej harmonii… Żeby do wytwornej gry i
genialnej kompozycji włączyć tak piękną prostotę r o d z i m e g o p i e n i a, jak ją
sobie Chopin przyswoił, trzeba mieć odpowiednie czucie, poznać echa naszych pól i
lasów, słyszeć piosnkę wieśniaka polskiego.
Chopin wyjechał z Wiednia 20 lipca 1831 roku. Do Paryża jechał przez Linz, Salzburg,
Monachium i Stuttgart. W Monachium zorganizowano mu koncert na poranku w
Philharmonischer Verein, w programie znalazł się Koncert e-moll i Fantazję A- dur
na tematy polskie. Zanotował:
Już dzienniki i afisze ogłosiły mój koncert, za dwa dni dać się mający, a jak gdyby
nigdy być nie miał, tak mię to mało obchodzi. Nie słucham komplementów, które mi
się coraz głupszymi wydają – chce mi się śmierci – znów chciałbym rodziców
widzieć. Jej obraz stoi przed mojemu oczami – zdaje mi się, że jej nie kocham, a
przecież z głowy nie wychodzi. Wszystko, com dotychczas widział zagranicą, zdaje
mi się stare, nieznośnie, i tylko mi wzdychać każe do domu, do tych błogich godzin,
których cenić nie umiałem. – To co dawniej wielkiem mi się zdawało, dziś
zwyczajnem – a to co dawniej zwyczajnem, dziś niepodobnem – nadzwyczajnem –
za wielkiem – za wysokiem. Tu ludzie nie moi; dobrzy, ale dobrzy ze zwyczaju,
czynią wszystko zbyt porządnie – płasko – miernie, co mnie dobija.
Zachwycił się Salzburgiem - miastem Mozarta. W pierwszych dniach września przybył
do Stuttgartu. 6 września 1831 r.feldmarszałek Iwan Paskiewicz, dowodząc 77
tysięcznym wojskiem rosyjskim rozpoczął szturm na Warszawę. Bronili jej słabo
uzbrojeni powstańcy, prawie o połowę mniej liczebni od Rosjan. Szturm Paskiewicza
zamienił się w rzeź Polaków. 8 września 1831 roku powstanie listopadowe upadło. Car
za krwawy szturm na Warszawę nagrodził Paskiewicza tytułem namiestnika i “ księcia
warszawskiego”.
Wiadomość o klęsce wstrząsnęła Chopinem. Prawdopodobnie wtedy zapisał pierwsze
nuty Etiudy, zwanej rewolucyjną, Etiudy c-moll op.10 nr 12. Powstał szkic Preludium
d-moll op. 28 nr 24. Sięgnął również po pióro. Pozostawił świadectwo wewnętrznych
zmagań. U progu dojrzałego życia dostrzegał jego bezsens. Rzucał na papier myśli -
słowa, często bezładne, miejscami niezrozumiałe, chaotyczne. Znamy je pod nazwą “
Dziennika stuttgarckiego”. Ich lektura uzmysławia stan ducha Chopina, jego
zagubienie, rozpacz, wściekłość, ból. “Dziennik stuttgarcki” zaczął pisać jeszcze przed
klęską powstania. Widać jak niepokój i tęsknota rodziły się, narastały, aby wybuchnąć
w wielkim bólu i krzyku serca, gdy dowiedział się o upadku Warszawy.
Dziwna rzecz! To łóżko do którego idę, może już niejednemu służyło umierającemu,
a mnie to dziś nie robi wstrętu! Może niejeden trup leżał, i długo leżał na nim? A cóż
trup gorszego ode mnie? - Trup także nie wie nic o ojcu, o matce, o siostrach, o
Tytusie! - Trup także nie ma kochanki! - Nie może się rozmawiać z otaczającym go
językiem! - Trup taki blady jak i ja. Trup taki zimny, jak ja teraz na wszystko
zimnym się czuję. - Trup już przestał żyć - i ja już
żyłem do sytu. - Do sytu? - A czy trup syty życia? - Żeby był syty, dobrze by
wyglądał, a on taki nędzny - czyżby życie tak wiele miało wpływu na rysy, na
wyraz twarzy, na zewnątrz człowieczą? Czemuż żyjemy takim nędznym życiem,
które nas pożera i na to nam służy, aby trupów robiło! - Zegary z wież
studgardzkich nocną biją godzinę. Ach, ileż w tej chwili trupów się po świecie
narobiło! Matki dzieciom, dzieci matkom poginęły - ile planów zniweczonych, ile

21
smutku z trupów w tym momencie i ile pociechy. Iluż opiekunów niepoczciwych, ileż
uciśnionych istot trupami.
Zły i dobry trup! - Cnota i zbrodnia jedno! … Widać więc, że śmierć najlepszy
uczynek człowieka - a cóż będzie najgorszym? - Narodzenie! Jako wbrew przeciwne
najlepszemu uczynkowi. Mam więc racją gniewać się, żem wyszedł na świat! -
czemuż mnie nie pozwolono zostać się w świecie… nieczynnym? - Wszakże i tak
jestem nieczynnym! Cóż przyjdzie komu z mojego bytu! - Nie zdam się do ludzi, bo
nie mam łydek ani pysków! - A choćbym i to miał, to bym nic więcej nie miał! Cóż by
było z łydkami - kiedy bez łydek być nie może! - A trup ma łydki? - Trup także, tak
jak ja, nie ma łydek; i tu jeszcze jedno podobieństwo więcej. Więc niewiele mi brak
do matematycznie ścisłego pobratania się ze śmiercią. Dziś jej sobie nie życzę,
chyba, że wam źle, dzieci. Że i wy nic sobie lepszego nad śmierć nie życzycie! - Jeżeli
nie, pragnę was jeszcze widzieć - nie dla mojego bezpośredniego, ale dla
pośredniego szczęścia, bo wiem, jak mnie kochacie. Ona tylko udawała. Albo udaje.
Oj, to sęk do odgadnienia!
-Tak, nie tak, tak, nie tak, nie tak, tak, palec w palec … opsneło się! … Kocha mnie?
Kocha mnie pewno? - Niech robi, co chce. Dziś wyższe uczucie, wyższe, daleko
wyższe, daleko wyższe od… ciekawości mam w duszy.
Ojcze, Matko, dzieci. Wszystko to, co mi najdroższe, gdzieście wy? - Może trupy? -
Może Moskal zrobił mi figla! - A zaczekaj! - Czekaj… Ależ łzy? - Dawno już nie
płynęły? - Skądże to? - Wszkaże suchy smutek od dawna mnie ogarnął. Ach - długo
płakać nie mogłem. Jakże mi tęskno… tęskno! Tęskno i dobrze! - Jakież to uczucie?
Dobrze i tęskno, kiedy tęskno, to niedobrze, a jednak miło! - Jest to stan dziwny. Ale
i trup tak. Dobrze i niedobrze mu razem w jednej chwili. Przenosi się w szczęśliwsze
życie i dobrze mu, żałuje przeszłego opuszczać i tęskno mu. To trupowi musi być
tak, jak mnie było w chwili, gdym skończył płakać. Było to, widać, jakieś skonanie
momentalne uczuć moich - umarłem dla serca na moment! Albo raczej serce umarło
dla mnie na moment. - Czemuż nie na zawsze? - Może by mi znośniej było.
- Sam. Sam. Ach, nie da się moja biedota opisać. Ledwo ja czucie zniesie. Ledwo
serce nie pęka z uciechy i z wielkiej przyjemności, jakich się w ciągu tego dnia
doznało. Na przyszły miesiąc paszport mi się kończy - nie mogę żyć za granicą, a
przynajmniej urzędownie żyć nie mogę. Będę tym jeszcze podobniejszy do Trupa.
Pisałem poprzednie karty nic nie wiedząc - że wróg w domu.
Przedmieścia zburzone - spalone - Jaś! - Wiluś na wałach pewno zginął - Marcela
widzę w niewoli - Sowiński, ten poczciwiec, w ręku tych szelmów! -O Boże, jesteś ty!
- Jesteś i nie mścisz się! - Czy jeszcze ci nie dość zbrodni moskiewskich - albo - alboś
sam Moskal!
- Mój biedny Ojciec! - Mój poczciwiec, może głodny, nie ma za co matce chleba
kupić! - Może siostry moje uległy wściekłości rozhukanego łajdactwa
moskiewskiego! Paszkiewicz, jeden psiak z Mohilewa, dobywa siedziby pierwszych
monarchów Europy?! Moskal panem świata?
- O Ojcze, takież to przyjemności na twoje stare lata! - Matko, cierpiąca, tkliwa
matko, przeżyłaś córkę, żeby się doczekać jak Moskal po jej kościach wpadnie gnębić
was.
Ach, Powązki! Grób jej szanowali? Zdeptany - tysiąc innych trupów przywaliło
mogiłę. Spalili miasto!! - Ach, czemuż choć jednego Moskala zabić nie mogłem! O
Tytusie - Tytusie!

22
Co się ze mną dzieje? Gdzie jest? - Biedna! - Może w ręku moskiewskim! - Moskal ją
prze - dusi - morduje, zabija! Ach, Życie moje, ja tu sam - choć do mnie -otrę łzy
twoje, zagoję rany teraźniejszości przypominając co przeszłość. Wtenczas, kiedy
jeszcze Moskali nie było.
- Wtenczas, kiedy tylko kilku Moskali tobie najgoręcej podobać się chciało, a tyś z
nich kpiła, bom ja tam był - ja, nie Grab…! - Masz Matkę? - I taką złą! - Ja mam
taką dobrą! - A może wcale matki już nie mam. Może ją Moskal zabił… zamordował
- siostry bez zmysłów, nie dają się - nie - Ojciec w rozpaczy, nie wie sobie rady, nie
ma komu podnieść Matki. - A ja tu bezczynny, a ja tu z gołymi rękami, czasem tylko
stękam, boleję na fortepianie, rozpaczam… Boże, Boże. Wzrusz ziemię, niech
pochłonie ludzie tego wieku. Niech najsroższe męczarnie dręczą Francuzów, co nam
na pomoc nie przyszli.
Lektura “Dziennika stuttgarckiego” ukazuje Chopina w głębokiej desperacji. W bólu i
szaleństwie komponował Etiudę c- moll i Preludia a- moll i d – moll, są one jakby
dalszym ciągiem notatek. “Dziennik stuttgarcki” jest jedynym zapisem, Chopin ani
wcześniej, ani później nie sięgał po pióro, aby notować swoje wewnętrzne przeżycia,
nie licząc listów. Podczas pobytu w Stuttgarcie podjął ostateczną decyzję. Tytusowi
Woyciechowskiemu wyznał: W Stuttgarcie, gdzie mnie doszła wiadomość o wzięciu
Warszawy, tam dopiero zupełnie zdecydowałem się udać w ten inny świat.
W tym „innym świecie” geniusz Chopina zabłyśnie w najwyższej skali. Narodzi się
inny Fryderyk. Z „cudownego dziecka” Warszawy – ukaże się Europejczyk,
rozchwytywany przez arystokratyczne i królewskie salony. Najmniej wiemy o jego
duchowości. Ukazywany jest jako postać wrażliwa, delikatna, nawet chimeryczna.
Delikatny był z powodu nękającej go przez całe życie choroby. Chimeryczny, jeśli miał
do czynienia z tłumem. Koncertować lubił jedynie dla najbliższego grona, nie dla
anonimowego tłumu. Jedni przypisują mu obojętność religijną, inni wyolbrzymiają
przedśmiertną spowiedź u przyjaciela, powstańca, miłośnika muzyki, księdza
Aleksandra Jełowickiego. Chopin jak większość Wielkiej Emigracji miał chłodny czy
nawet niechętny stosunek do Watykanu. Nic w tym dziwnego.
Zerwanie przez Chopina więzi z Kościołem katolickim, chłodny stosunek do Stolicy
Apostolskiej Polaków Wielkiej Emigracji, było uzasadnione. Oto bowiem papież
Grzegorz XVI, po wybuchu powstania listopadowego, w 1831 roku wezwał katolików
polskich do okazania posłuszeństwa caratowi. Po zmiażdżeniu powstania przez
wojska rosyjskie, w breve „Cum primum” z 9 czerwca 1832 roku, Grzegorz XVI
potępił polskie powstanie, jako bunt przeciwko prawowitej władzy. Zaborcy
pospiesznie wykorzystali oficjalny głos papieski. Uzyskali poważny argument w
żądaniu od polskich księży i Polaków – katolików, podporządkowania się polityce
zwalczania dążeń wyzwoleńczych, nazywanych wichrzycielskimi, rewolucyjnymi.
Kraje zaborcze: Rosja, Prusy, Austria, mając poparcie Watykanu, zawarły w 1833 r.
porozumienie o ścisłym współdziałaniu w tłumieniu działań konspiracyjnych
Polaków. Cios zadany przez papieża odwrócił Polaków od Kościoła katolickiego. Nie
należy jednak do tego mieszać Pana Boga. Madeleine Gerard - członkini paryskiego
Towarzystwa Historyczno-Literackiego prowadziła badania, których rezultaty przeczą
opinii o obojętności religijnej Chopina. Jej prace kontynuowała Jacgueline Willemetz,
która odrzuca pogląd o oddaleniu się Chopina od chrześcijaństwa. George Sand, jego
bliska towarzyszka życie z niesmakiem przypisywała mu katolicki dogmatyzm.
Wyrażał się on w pewnych zasadach moralnych, które wyniósł z domu rodzinnego.

23
3. PARYŻ. PRZYJAŹNIE. RODACY
Chopin przyjechał do Paryża we wrześniu 1831r. Pozostanie w nim do końca życia.
Pierwsze jego niewielkie mieszkanie mieściło się na czwartym piętrze, w kamienicy
przy Boulevard Poissoniere 27 w najruchliwszym punkcie miasta: Mam pokoik
ślicznie mahoniowo umeblowany, z gankiem na bulwary, z którego widzę od
Montmarte do Panteonu i wzdłuż cały piękny świat; zazdrości mi wielu mojego
widoku, ale nikt schodów.
Paryż lat trzydziestych XIX wieku był miastem nowoczesnym, jednym z największych
w Europie, aczkolwiek brudnym, w powietrzu unosił się odór końskiego nawozu i
innych nieczystości, nie było jeszcze ani kanalizacji, ani wodociągów. Paryż Chopina
zachwycił. Podziwiał bulwary, gazowe oświetlenie i okazałe budowle. Pisał do
Norberta Kumerskiego: Jest tu największy przepych, największe świństwo,
największa cnota, największy występek, co krok to afisze na weneryczne choroby -
krzyku, wrzasku, turkotu i błota więcej, niż sobie wystawić można. Ginie się w tym
raju i wygodnie z tego względu, że nikt nie pyta, jak kto żyje.
Polacy na początku lat trzydziestych cieszyli się w Paryżu sympatią. Idee powstańcze
Polaków zbiegły się z atmosferą rewolucji, która zrzuciła z tronu Karola X Burbona.
Opinia publiczna widziała w polskich powstańcach sprzymierzeńców, zwykli ludzie,
ulica, emigrantów witała z entuzjazmem, który z czasem zgasł i rząd francuski mógł
przystąpić do realizacji swojej polityki, sprowadzającej się do nie drażnienia Rosji.
Chopin był zachwycony swobodą i wolną myślą, której tak mu brakowało w Wiedniu.
Do Tytusa Woyciechowskiego: Paryż jest to wszystko, co chcesz, możesz się bawić,
nudzić, śmiać, płakać, wszystko robić, co Ci się podoba, i nikt na Cię nie spojrzy, bo
tutaj tysiące toż samo robiących co Ty - i każdy swoją drogą. Jakoż nie wiem, czy gdzie
więcej pianistów jak w Paryżu - nie wiem, czy gdzie więcej osłów i więcej wirtuozów
jak tu.
Fryderyk od dzieciństwa miał duże poczucie humoru, często posługiwał się
sarkazmem, ironią, był figlarzem. Opisując w listach życie uliczne Paryża, nie pominął
opisu dużej liczby prostytutek i śpiewaczek, które jak żartobliwie zanotował, były
ogromnie chętne do duetów. A gdy sąsiadka zachęcała go do wspólnych wieczorów
przy kominku, w liście do Kumerskiego wyznał szczerze, że bieda jakiej doświadczył w
podróży, nie dała mu możliwości kosztować owocu zakazanego. Przygoda z nieznaną
dziewczyną, w przygodnej karczmie, podczas podróży nie była jedyną w życiu
Fryderyka. Tyle, że nie pisywało się o tym w listach, chyba, że amatora uciech
spotkała bieda.
Po przyjeździe do Paryża natychmiast włączył w nurt życia muzycznego. Głównie
chodził do opery. Poznawał muzyków, kompozytorów, wirtuozów. Najgłośniejszy
pianista Paryża Friedrich Kalkbrenner zaproponował Chopinowi udzielanie lekcji.
Kierując się wskazówkami prof. Elsnera, Chopin odmówił. Elsner z Warszawy do
Chopina:
W nauce kompozycji nie należy podawać przepisów, szczególnie uczniom, których
zdolności są widoczne; niech sami je wynajdą, by mogli niekiedy sami siebie
przewyższyć… W mechanizmie sztuki, w posunięciu się nawet w części jej
wykonawczej, nie tylko trzeba, żeby uczeń zrównał się z mistrzem swoim i przeszedł
go, ale żeby miał i coś własnego, czym by także mógł świetnieć… Nie można
doradzać uczniowi zbyt długiego zajmowania się jedną metodą, manierą, jednego
narodu smakiem itd.. To, co jest prawdziwym i pięknym, nie powinno być

24
naśladowanym, lecz doświadczonym… To, w czym artysta ( zawsze korzystający ze
wszystkiego, co go otacza i uczy) zadziwia współczesnych, może mieć tylko z siebie i
przez doskonalenie samego siebie.
Siostra Ludwika - ten, przez całe życie Chopina, cierpliwy jego Anioł Stróż -
przekazała bratu dalsze uwagi Elsnera: Ty dziś czując, co dobre i lepsze, sam sobie
drogę torować powinieneś; Twój geniusz będzie Cię prowadził. Jeszcze co dodał:
Fryderyk ma tę oryginalność i ten rytm, czy jak tam, z ziemi rodzinnej, który go tym
oryginalniejszym przy wzniosłych myślach czyni i charakteryzuje.
W Paryżu w tym czasie skupiły się najwybitniejsze postaci epoki. Było to miasto
geniuszów. Victor Hugo, Honoré Balzac, Alphonse Lamartine, Eugène Delacroix i
liczna rodzina muzyczna. Chopin pozna wszystkich, z niektórymi nawiąże przyjaźnie,
wśród największych sław muzycznych znaleźli się: Gioacchino Rossini, Luigi
Cherubini, Vincenzo Bellini, Hectora Berlioz, Franciszek Liszt, Ferdinand Hiller (ten
niemiecki kompozytor i pianista stanie się dla prawie rówieśnika - Chopina,
paryskim powiernikiem, takim jakim w kraju był Tytus Woyciechowski). Chopin
wkrótce po przyjeździe do Paryża pisał do Norberta Kumelskiego :
Dosyć szczęśliwie, (ale drogo) dostałem się tutaj - kontent jestem z tego, com tu
zastał, mam pierwszych w świecie muzyków i pierwszą w świecie operę…może
dłużej to za zabawię, jak myślałem… Nie dlatego, żeby mi tu tak zbyt dobrze było,
ale dlatego, że powoli może mi być dobrze.
Ferdinand Hiller dał Chopinowi kilka praktycznych rad , poznawał go z artystami,
między
innymi z Felixem Mendelssohnem - Bartholdy. Muzyką Chopina zachwycił się Robert
Schumann, który z partyturą chopinowskich Wariacji zetknął się w Lipsku (lipiec
1831) i oczarowany nią napisał dwie recenzje, jedną do “ Allgemeine Musikalische
Zeitung”, drugą do “Revue Musicale”. Mottem tych recenzji było zawołanie: oto
geniusz! Schumann ze swoją pełną wdzięku żoną Klarą pozostanie wiernym
wielbicielem geniuszu Chopina.
Ze strony rodaków spotykał się z życzliwością, nie budził tak częstej wśród Polaków
zawiści, nie zajmował się polityką, nie należał do żadnej koterii, z czasem będą mu
wypominać, że tak chętnie obraca się wśród arystokracji, stale goszcząc na ich
salonach. Aleksander Jełowicki, dowódca powstania listopadowego na Wołyniu,
postać - chyba z uwagi na nadmierną aktywność - dość kontrowersyjna w środowisku
Wielkiej Emigracji , po przybyciu do Paryża podjął działalność wydawniczą, za własne
pieniądze wydał część III Dziadów i – jako pierwszy - Pana Tadeusza (w 1834 r.); był
świadkiem na ślubie Adama Mickiewicza i Celiny Szymanowskiej, w późnym wieku
został księdzem. Był znanym w Paryżu miłośnikiem i znawcą opery, z jego opinią
liczono się przy ustalaniu repertuaru Opery Włoskiej. Zostawił po sobie
Wspomnienia, w których znajdujemy, pisany w romantycznym stylu, następujący
passus o Chopinie:
...muzyczna dusza, ze skrzydłami poezji wleciała w ciało jak pajęczyna, i przez to
ciało widać ją jak przez pajęczynę; i to się nazywa Szopen. Jeszczem go dzieckiem
zaznał w Warszawie, a zaraz mówiłem, ze niemasz mu równego na świecie i
zgadłem; Szopen wywinął lot swój nad wszystkich, powiedział sobie: będę poetą
muzykiem i tak się stało; i nikt nie zgadnie, czy więcej u niego muzyki w poezji, czy
poezji w muzyce. Przy tem wszystkiem, zwyczajnie jak u dobrego Polaka, tyle
narodowego uczucia, że jak siądzie do klawicymbału, to Polaka

25
słuchacza zaprowadzi myślą do Polski, wodzi go po całej Polsce, i zaprowadzi aż w
serce Polski, aż do domu. To też jak mi już smutek dokuczy, idę do Szopena; jak
spojrzę na niego, to mi już weselej, bo i on tęskny, i oba pocieszamy się w tęsknotach
naszych. Przywodzim sobie na pamięć dawne czasy, a jak już z nich wybrnąć nie
możem, on siada do klawicymbału, ja gaszę świecę. Słaby blask ognia od kominka
igra cieniem Szopena jak blask pamięci igra cieniem przeszłości; daleki hałas ulicy
czasem zawyje jak burza, czasem zaszumi jak wodospad, i cicho, a Szopen jakby
czarowną mocą, zaczarowawszy swój klawicymbał, spędziwszy weń wszystkie
dźwięki i wszystkie głosy, każe mu śpiewać poezję swoją i tak śpiewa, niewiem jak
długo, bom zawsze o czasie zapomniał; śpiewa i przeszłe szczęście nasze, i biedę
obecną, i tęskność za matką, i tęsknotę do tego, co jeszcze w przyszłości, i trwogi
tego świata, i radości niebieskie; wyrywa mi podwójne i potrójne westchnienia,
wywoła niejedną łzę z oka; duszę rozburzy i znów uspokoi, wdzięcznem brzmieniem
niby poszeptem guślarza, przygoi rany serca, i błogo na duszy, i uczucie pokoju
owładnie na dobrą chwilę, odprowadzi mnie do domu, towarzyszy w modlitwie, i
strzeże snu mego.
Chopin dał kilka koncertów w ambasadzie brytyjskiej, u Platerów i Wołowskich, nie
zaspakajało to jednak ani ambicji Chopina, ani potrzeb kieszeni, był niecierpliwy.
Choć zaciekawił swoją osobą muzyczny Paryż zaskakująco szybko, co inni zdobywali
miesiącami czy latami, on osiągnął zaledwie w ciągu dwóch, trzech miesięcy, to
jednak marzył o sukcesie, który podbije wszystkich. Miał w sobie tak wielką siłę
ducha, siłę geniusza, że mimo słabości fizycznej stanie się tytanem pracy. Paryż
podbije nie jako kompozytor, lecz pianista, jako wielki improwizator. Pisał: Powoli
lansuję się w świat, ale tylko dukata mam w kieszeni. Nie przestawał jednak tęsknić
za ojczyzną. Zresztą nigdy nie przestanie. Pisał do Tytusa Woyciechowskiego:
Chciałbym Cię tu – nie uwierzysz bo, jak mi tu smutno, że nie mam komu się
wyjęzyczyć. Wiesz jak łatwo zabiorę znajomość, wiesz jak lubię z niemi gadać o
niebieskich migdałach – otóż takich znajomości mam po uszy ale z nikim razem
westchnąć nie mogę. Zawsze jestem, co się tyczy uczuć moich, w synkopach z
innymi. Dlatego męczę się i nie uwierzysz jak szukam jakiejś pauzy, coby do mnie
cały dzień nikt nie gadał…Miałem Twój list ze Lwowa; tem później się zobaczym a
może i wcale nie, bo serio mówiąc moje zdrowie nędzne – wesół jestem zewnątrz,
szczególnie między swojemi ( swojemi nazywam Polaków) – ale w środku coś mnie
morduje, jakieś przeczucia, niepokoje, sny albo bezsenność, tęsknota, obojętność,
chęć życia a w moment chęć śmierci, jakiś słodki pokój, jakieś odrętwienie,
nieprzytomność umysły, a czasem dokładna pamięć mnie dręczy. Kwaśno mi,
gorzko mi, słono, jakaś szkaradna mieszania uczuć mną miota.
Gdy Friedrich Kalbrenner usłyszał Chopina grającego Koncert e-moll, najpierw
zaproponował mu udzielanie lekcji, gdy zaś ten odmówił, nie zraził się, lecz ułatwił
zorganizowanie mu pierwszego koncertu publicznego w sali swojego przyjaciela
Camilla Pleyela – głośnego producenta fortepianów. Chopin nie lubił wielkich sal
koncertowych. Ani wtedy, gdy był jeszcze przed paryskim debiutem, ani w przyszłości.
Najchętniej grał dla
słuchaczy, których znał i którzy znali się na muzyce, nie lubił publicznej wrzawy.
Wiedział jednak, że nie zrobi kariery, jeśli ograniczy się do koncertów w zamkniętych
salonach. Dlatego tak ważny był występ publiczny. Doszło do niego 26 lutego 1832
roku w Sali Pleyela, z udziałem 13 innych artystów. Kilkanaście dni wcześniej
Konstancja Gładkowska wyszła za mąż. Wiadomość tę Fryderyk skwitował “po

26
swojemu“, trochę żartobliwie, trochę filozoficznie: Panna Gładkowska poszła za
Grabowskiego, ale to nie przeszkadza afektom platonicznym.
W dniu koncertu był tak zdenerwowany, że nic nie jadł. Na widowni znalazło się
liczne grono rodaków z księciem Adamem Czartoryskim, Ludwikiem Platerem,
Niemcewiczem, Grzymałą, Witwickim. W pierwszych rzędach zasiedli muzycy, wśród
nich młody Liszt, który właśnie po tym koncercie zapałał do Chopina przyjaźnią a po
latach wspominając jego grę pisał: wznawiające się bez końca oklaski nie
wystarczały, by wyrazić nasze oczarowanie wobec tego talentu, który objawił nowy
wyraz poetyckich uczuć i tak szczęśliwe inowacje formalne w swej sztuce. Obok
Liszta siedział Mendelssohn , który w liście do matki napisze, że Chopin obecnie jest
pierwszym z fortepianistów… gra jak Paganini, natomiast w liście do siostry, że jego
sposób gry na fortepianie jest zupełnie nowy, najbardziej oryginalny i najbardziej
artystyczny z współczesnych.
Na program paryskiego debiutu złożył się między innymi Koncert f -moll i Wariacje
b- dur op. 2. Chopin uczestniczył nadto w wykonaniu Kwintetu op. 29 Beethovena na
6 fortepianów. Nie słuchano i nie widziano artysty o takim wymiarze wrażliwości,
niepowtarzalności, duch chopinowskiej wirtuozerii, pisał do rodziny Antoni Orłowski
( kolega z warszawskiego Konserwatorium), wszystkich tutejszych fortepianistów
zabił na śmierć, cały Paryż ogłupiał. Zaś recenzent Francois Fetis w “Revue
Musicale“ oznajmił Europie:
Oto zjawia się młody człowiek, który ulegając swym osobistym wrażeniom i nie
naśladując nikogo, znalazł jeśli nie sposób całkowitego odnowienia muzyki
fortepianowej, to przynajmniej cząstkę tego, czego od dawna na próżno szukamy w
sztuce, a mianowicie obfitość oryginalnych pomysłów, jakich nie spotyka się nigdzie
indziej… P. Chopin wykonał… koncert, który zdumiał i przyjemnie zaskoczył
audytorium zarówno świeżością melodii i rodzajem pasażów, jak i modulacjami i
ogólnym układem części. Jest dusza w tych melodiach, jest fantazja w tych
pasażach, a wszędzie jest oryginalność… Jeśli późniejsze dzieła pana Chopina
spełnią to, co obiecuje debiut, nie ulega wątpliwości, że zdobędzie on świetną i
dobrze zasłużoną sławę. Młody artysta zasługuje także na pochwałę jako
wykonawca. Jego gra jest elegancka, swobodna, pełna wdzięku, efektowna i czysta.
Po koncercie posypały się zaproszenia. Producent fortepianów Pleyel & Compagnie,
Camille Pleyel zaoferował Chopinowi najlepsze egzemplarze instrumentu. Odtąd
będzie wierny fortepianom Pleyela. Wkrótce zgłosił się wydawca proponując kupno
wszystkiego, co Chopin miał w tece i natychmiast wypłacił zadatek. Honoraria były na
tyle wysokie, że znacząco poprawiły jego sytuację materialną, dotąd utrzymywał się
głównie dzięki pomocy ojca. Nie przywiązywał się jednak większej wagi do pieniędzy,
przede wszystkim je łatwo wydawał, najchętniej na modne stroje. Był zawsze
nienagannie ubrany, zgodnie z panującą modą. Podstawowym strojem był frak,
najczęściej koloru granatowego, do którego nosił spodnie koloru perłowego.
Obowiązkowo zakładał fular z brylantową szpilką i rękawiczki zawsze białe, nie krył
zdegustowania, gdy przyszła moda na odcień kanarkowy. O kupowaniu nowych
butów często pisał w listach. Wspólny język w tym, i innych tematach, znajdzie z
najbliższym francuskim przyjacielem, malarzem Eugène Delacoix. Wymieniali
informacje, pomagali sobie w zakupach. Delacroix uważał, że o wyglądzie buta
decyduje „nosek”, a najlepszym ich dostawcą miał być pewien Anglik W zamian za tę
informację Chopin polecił przyjacielowi wyśmienitego krawca.
Tę dbałość o strój, o elegancję wyniósł z domu rodzinnego. O jego wygląd dbali
rodzice, nauczyli go manier, które były konieczne podczas wizyt w pałacu Błękitnym i
27
Belwederze. Przez rodzinę hrabiostwa Skarbków traktowany był jak domownik.
Obowiązująca na salonach warszawskiej arystokracji etykieta była Fryderykowi znana
od dzieciństwa. W jego postawie, zachowaniu widziano arystokratę. W Paryżu był
artystą, który nigdy nie wchodził na salony kuchennymi drzwiami, ani nimi nie
wychodził. A przecież jeszcze nie tak dawno, jeszcze w pierwszych latach XVIII wieku,
muzyk wykonywał swoją pracę, za którą dostawał wynagrodzenie do przysłowiowego
kapelusza i opuszczał miejsce pracy tylnymi drzwiami.
Gdy po premierowym koncercie paryskim posypały się zaproszenia na salony,
traktowano go nie jak grajka wynajętego do umilania czasu, lecz artystę, który
zaszczyca gospodarzy swoją obecnością. Za jakiś czas Hector Berlioz odnotował
pewien incydent. Gospodarz pewnego przyjęcia potraktował Chopina jak muzyka do
wynajęcia i po posiłku poprosił go, aby coś zagrał. Chopin grzecznie odmówił.
Gospodarz ponowił prośbę w ostrzejszej formie, zaznaczając po grubiańsku, że obiad
go dużo kosztował i teraz gościom należy się muzyka. Berlioz wspominał : artysta
przerwał rozmowę krótko, mówiąc słabym, załamującym się i przerywanym przez
kaszel głosem: “ależ, proszę pana, ja zjadłem bardzo mało!
Mikołaj Chopin prosił syna w listach, aby odkładał zarabiane pieniądze. Nie mogło się
to udać, gdyż Fryderyk, gdy tylko dysponował frankami, nie liczył się w wydatkach.
Poruszał się po Paryżu wynajętą dorożką lub kabrioletem, kupował drogie
przedmioty, prezentami obdarzał kobiety, które i bez nich szalały za nim.
Uwodzicielem nie był. Uwodzicielskim - tak. Nie był dandysem. Elegancki strój
traktował jako osłonę, chował się przed światem ze swoją melancholią i ciągłym
smutkiem. I było to również – jak uważa jego amerykańska biografka Benita Eisler –
świadome skazanie się na perfekcyjność we wszystkim, na perfekcyjność w sztuce i w
tak banalnych sprawach jak ubiór. Antoni Orłowski donosił do kraju: Chopin
wszystkim kobietom głowy zawraca, a w mężczyznach zazdrość wznieca… Jest on
teraz w modzie i niedługo zapewne świat ujrzy rękawiczki a la Chopin. Tęsknota
tylko do kraju niekiedy go trawi.
Zawsze pamiętał o rodakach, wspierał przede wszystkim byłych powstańców
tułających się po paryskim bruku, chorych i biednych. Organizował przesyłki z
pomocą dla kraju. Lubił gościć przyjaciół w wytwornych restauracjach paryskich, sam
jadł niewiele i mówił mało. Po prostu cieszył się obecnością bliskich mu osób. Rzecz
zrozumiała, że od czasu do czasu wpadał w tarapaty finansowe, wtedy chętnie się
podpisywał w listach: Fryderyk Chopin – golec.
Sukces pierwszego publicznego koncertu wprowadził Chopina w wielki świat Paryża.
Stało się coś niezwykłego. Z dnia na dzień stał się sławny, osiągnął pozycję, o jakiej
wielu mogło marzyć przez całe życie. Zagrał w koncercie dobroczynnym dla ubogich
paryżan, który urządziła wdowa po marszałku Ney‘u, księżna de la Moscova. 20 maja
1832 roku zagrał pierwszą część Koncertu F-moll w Sali Konserwatorium. Gdzie się
nie pojawił witano go jak już uznanego artystę. Jednak, gdy zostawał sam, gdy
spotykał się z rodakami wracała nostalgia, tęsknota za bliskimi, za krajem. Był
wrażliwy, nadwrażliwy, szybko zmieniał mu się nastrój. Antoni Orłowski : Jest
smutny do tego stopnia, że czasem przyjdę do niego wyjdę i nic do siebie nie
gadamy. Ale to pochodzi z tęsknoty. Tylko proszę Was nie mówcie o tem jego
rodzicom, gdyżby to ich bardzo martwiło. Tu u nas w Paryżu kiepsko, nędza między
artystami. Cholera wszystkich panów wypędza na prowincję.
Epidemia cholery, w pięknym, ale brudnym Paryżu wypędzała panów z miasta, tracił
na tym Chopin, gdyż jego uczniowie a zwłaszcza uczennice pochodzili z bogatych
rodzin, na czas epidemii zawieszano pobieranie lekcji. Stan ducha Chopina osłabiały
28
wiadomości napływające z kraju o represjach wobec rodzin powstańców,
konfiskowano majątki, deportowano w głąb Rosji. Przez moment, będąc w desperacji
Chopin myślał o wyjeździe za ocean. Odstąpił od tego mało sensownego pomysłu,
rodacy nie zapominali o nim. Pomagało wielu. Od księcia Adama Czartoryskiego po
hrabinę Delfinę Potocką. Radziwiłłów znał z pobytu w Poznaniu. W Paryżu spotkał
Walentego Radziwiłła akurat wtedy, gdy po głowie chodziła mu myśl o wyjeździe do
Ameryki. Radziwiłł natychmiast przystąpił do działania, po prostu wprowadził
Chopina do domu Rothschildów. Wkrótce został nauczycielem gry na fortepianie żony
Jamesa Rothschilda. Z rodziną barona będzie związany do końca życia, zazna z ich
strony dobroć i wsparcie finansowe, nigdy nie odmówi zaproszenia na wieczór
muzyczny w salonach Rotschildów.
Chopin stał się najbardziej poszukiwanym nauczycielem muzyki w Paryżu. Uczył
muzyków, studentów oraz osoby z towarzystwa. Znalazły się tam nazwiska z całej
Europy. Aby Chopin a nie Liszt podjął się nauki córki jednego z marszałków Francji,
konieczne było specjalne wstawiennictwo. Wykształcił kilku wybitnych pianistów. Był
wymagający, gdy spotykał się z lenistwem lub niedbałą grą ucznia wybuchał gniewem.
Wymagał wiele od siebie. Tego samego domagał się od uczniów, co najczęściej było
niemożliwe i dlatego dochodziło do spięć. Uczeń Chopina, późniejszy profesor
Konserwatorium Paryskiego, Georges Mathias :
Chopin zaszczepiał uczniom cały swój zapał, chciał, żeby zrozumieli i pokochali
muzykę. Niedostatek pracy i wynikające z niego błędy wywoływały jego gniew.
Mimo uprzejmości i dobrego wychowania Chopina, zdarzały się przykre lekcje. Jeśli
natomiast był zadowolony z osiągniętych wyników, nie ukrywał swych radości i nie
żałował słów serdecznej zachęty.
Dawał po pięć godzin lekcji dziennie. Przynosiło to nie małe zyski. Za godzinę
lekcyjną brał 20 franków. Dorożka kosztowała jednego franka, uszycie surduta u
drogiego krawca - 150 franków czyli “półtorej dniówki”.
Od pierwszego publicznego koncertu paryskiego datują się jego przyjacielskie
kontakty z Franciszkiem Lisztem. Już w czasie koncertu z pierwszego rzędu unosiła
się postać Liszta, który razem z Mendelssohnem najgłośniej reagował na występ
Chopina. Liszt wspominał:
Najhuczniejsze brawa zdawały się być niedostatecznym wyrazem naszego
zachwytu dla talentu, który objawił nową epokę w wyczuciu artystycznym i
wprowadził tak szczęśliwie innowacje w formę swej twórczości.
W pierwszych latach pobytu Chopina w Paryżu razem koncertowali. Dzięki Lisztowi
poznał znanego wiolonczelistę Augusta Franchomme‘go - rówieśnika Chopina. Zrodzi
się z tego przyjaźń muzyczna. Chopin czuł się w tym gronie bardzo dobrze. Pisał do
Dominika Dziewanowskiego:

Kochany Domusiu!
Gdybym miał przyjaciela, co przed kilku lat ( przyjaciela z dużym, krzywym nosem,
bo tu o innych nie mowa), a więc który przed kilkoma laty ze mną w Szafarni bąki
zbijał, co mnie zawsze z przekonaniem kochał, a mego ojca i ciotkę z wdzięcznością
kochał, i żeby ten, wyjechawszy z kraju, do mnie ani słowa nie pisał, myślałbym
najgorzej o nim i chociażby o potem płakał i prosił, nie przebaczyłbym mu - a ja,
Fryc, mam jeszcze tyle czoła, że bronię moją negliżencję i odzywam się po długo
cichym siedzeniu jak bąk, co z wody łeb wyścibi wtenczas, kiedy go nikt o to nie
prosi. Ależ nie będę się silił na eksplikacje, wolę się przyznać do winy, która może z

29
daleka większą się wydaje jak z bliska, albowiem rozerwany jestem na wszystkie
strony. Wszedłem w pierwsze towarzystwa, siedzę między ambasadorami,
książętami, ministrami; a nawet nie wiem jakim cudem, bom się sam nie piął. Dla
mnie jest to dziś rzecz najpotrzebniejsza, bo stamtąd niby dobry gust wychodzi;
zaraz masz większy talent, jeżeli cię w ambasadzie angielskiej czy austriackiej
słyszano, zaraz lepiej grasz, jeżeli cię księżna Vaudemont protegowała. Proteguje -
nie mogę napisać, bo baba przed tygodniem umarła; a była to dama na kształt
nieboszczki Zielonkowej lub kasztelanowej Połanieckiej, u której dwór bywał, która
bardzo wiele czyniła dobrego, wielu arystokratów przechowywała podczas
pierwszej rewolucji; pierwsza z dam po Julietowych dniach była u dworu, ostatnia
z familii starszej Montmorency ( posiadaczka mnóstwa białych i czarnych suczek,
kanarków, papug właścicielka najzabawniejszej w świecie wielkim tutejszym
małpy, która na wieczorach u niej inne kąsała kontessy). Między artystami mam i
przyjaźń, i szacunek; nie pisałbym tego, jak tylko po roku przynajmniej pobycia
tutaj, ale dowodem szacunku jest, że mi dedykują swoje kompozycje ludzie z
ogromną reputacją wprzódy niż ja im: i tak Pixis swoje ostatnie Wariacje z
orkiestrą wojskową mnie przypisał, po wtóre, komponują wariacje na
moje temata, Kalkbrenner mojego mazurka jednego zwariował. Uczniowie
Konserwatorium, uczniowie Moschelesa, Herza, Kalkbrennera, słowem, artyści
skończeni, biorą ode mnie lekcje, stawiają moje imię przed Fieldowskim, słowem,
żebym był jeszcze głupszy, myślałbym, że jestem na szczycie mojej kariery;
tymczasem widzę, ile jeszcze mam przed sobą, a widzę to tym bardziej, iż żyję ściśle
z pierwszymi artystami i wiem, czemu każdemu nie dostaje. Ale aż mnie wstyd tylu
banialuk, com napisał; pochwaliłem się jak dziecko albo jak ten, co czapka na nim
gore i sam się zawczasu broni; zmazałbym, ale czasu nie mam drugiej pisać kartki;
zresztą możeś jeszcze mojego charakteru nie zapomniał, to sobie przypomnisz tego,
co taki dziś, jak wczora, z tą różnicą, że z jednym faworytem, drugi nie chce rosnąć i
nie chce. - Pięć lekcji mam dzisiaj dać; myślisz, że majątek zrobię; kabriolet więcej
kosztuje i białe rękawiczki, bez których nie miałbyś dobrego tonu. - Kocham
karlistów, nie cierpię filipistów, sam jestem rewolucjonistą, zatem nic sobie z
pieniędzy nie robię, tylko z przyjaźni, o którą cię błagam i proszę.
F. F. Chopin
To był dobry czas dla Chopina. Choroba dokuczała umiarkowanie, był już sławny,
rozrywany jako nauczyciel i pianista – improwizator, u Maurycego Schlesingera
wydał Cztery Mazurki op. 6, i Pięć Mazurków op. 7. Zarabiał tyle, że mógł sobie
pozwolić na zmianę pokoju przy bulwarze Poissonniere na nieodległe, ale większe na
Cite Bergere 4. W mieszkaniu tym kompozytora poznał pisarz Ernst Legouvé, we
wspomnieniach dał następujący jego portret:
Weszliśmy na drugie piętro niewielkiej kamienicy i oto znalazłem się przed młodym,
bladym, smutnym i eleganckim człowiekiem, o brązowych oczach z nieporównanie
czystym i łagodnym spojrzeniem, o kasztanowych włosach, prawie tak długich jak u
Berlioza i podobnie jak u niego spadających na czoło…Nie mogę lepiej określić
Chopina niż jako trinite charmante. Między jego osobowością, jego grą i jego
utworami panowała taka zgodność, że nie można było ich rozdzielić, jak rysów
jednej i tej samej twarzy.
Chopin wstawał późno, codziennie rano przychodził fryzjer, aby ułożyć mu fryzurę,
potem szkicował kompozycje, poprawiał, tworzył, następnie przez kilka godzin dawał
lekcje gry na fortepianie, wieczorem, co najmniej jedno, jeśli nie dwa, trzy spotkania,
przyjęcia, koncertowanie. Publicznych koncertów nie lubił, dał ich w życiu kilka, z
30
rozsądku, dla prestiżu. Najczęściej koncertował u Czartoryskich w Hôtelu Lambert, u
Delfiny Potockiej, u siebie. I bywał, prawie każdego wieczoru gdzieś bywał, i to było
dla niego najbardziej wyczerpujące. Choć prawie zawsze go namawiano, aby zasiadł
do fortepianu, czynił to niechętnie, sam decydował kiedy, gdzie i co może zagrać. Jeśli
dał się skusić, to bardzo późno w nocy, gdy salon opuściły przypadkowe osoby, gdy
pozostało własne grono. Legouvé twierdził, że Chopin do północy był pianistą
dobrym, ale po północy stawał się wspaniałym. Berlioz pisał:
Tylko małe kółko wybranych słuchaczy, dla których słuchanie go było rzeczywistą
potrzebą, mogło skłonić go, by zasiadł do fortepianu. Jakież wzruszenie wówczas
wywoływał! W jak płomienne i melancholijne marzenia potrafił przelewać swą
duszę! Zazwyczaj koło północy wypowiadał się bez opamiętania; gdy już odeszły
wielki lwy salonowe, gdy przedyskutowano polityczne tematy dnia, gdy plotkarze
pokończyli swoje anegdoty, gdy wszystkie sieci zostały zastawione, a wszystkie
wiarołomstwa popełnione, gdy już do gruntu zmęczono się prozą – wtedy,
posłuszny niemej prośbie jakichś pięknych wymownych oczu, stawał się poetą i
opiewał osjaniczną miłość bohaterów swych marzeń, ich rycerskie radości i
cierpienia swej dalekiej ojczyzny, ukochanej Polski.
Improwizacje, w które wkładał ogromnie wiele, całego siebie, wyczerpywały go aż do
zemdlenia. Po kilku takich nocnych koncertach, organizm słabł, gorączkował, męczyły
go ataki kaszlu, z biegiem lat coraz częściej i boleśniej. Charles Hallé pisał: Nic nie
przypomina, że to istota ludzka tworzy tę muzykę. Wydaje się, jakby spływała z
nieba, tak jest czysta, świetlana i natchniona.
Z publicznych najbardziej cenił sobie koncerty dobroczynne, dla rodaków. Z jego
inicjatywy, 4 kwietnia 1835 roku, zorganizowany został koncert w Théâtre des
Italiens. Od strony organizacyjnej pomogli mu warszawscy przyjaciele Wojciech
Grzymała i Aleksander Jełowicki. Pieniądze z koncertu miały być przeznaczone dla
Towarzystwa Dobroczynności Dam Polskich, niedawno założonego w Paryżu przez
księżną Czartoryską. Chcąc zebrać jak najwięcej pieniędzy, Chopin zdecydował się na
zagranie Koncertu e – moll z pełną orkiestrą, aczkolwiek wiadomo, że za tak liczną
obsadą muzyczną nie przepadał. Na zakończenie zagrał na dwa fortepiany z Lisztem.
Sukces artystyczny był ogromny. Finansowy również.
Liszt, z którym w pierwszym okresie pobytu w Paryżu łączyły Chopina bliskie więzi -
później w stosunkach między nimi górę weźmie rywalizacja - dał trafny, rys jego
osobowości:
Posiadał naturę wyjątkowo skłonną do wszelkiego rodzaju nagłych zmian
nastrojów, do kaprysów, gwałtownych dziwactw, które z góry należałoby mu
wybaczyć. Wyobraźnię miał niesłychanie bujną, uczucia pełne żaru. Wszystko było
w nim tak harmonijne, że zda się, nie wymagało żadnego komentarza. W jasnym
spojrzeniu niebieskich oczu więcej było dowcipu niż rozmarzenia; miły, łagodny
uśmiech nigdy nie miał w sobie goryczy. Delikatna, przeźroczysta cera, nos był
nieco orli, ruchy wykwintne, a sposób bycia nacechowany tak arystokratyczną
wytwornością, że mimo woli traktowało się go jak księcia. Poruszał się z
niewysłowiona gracją, mówił zawsze głosem cichym, nieco przytłumionym… W
stosunki towarzyskie wnosił niezmąconą pogodę; zazwyczaj był wesoły dzięki
wrodzonemu poczuciu humoru i bystrości umysłu… w sztuce naśladowania
rozmaitych osób okazywał niewyczerpana, pełną humoru werwę… Dzięki
bezwzględnemu unikaniu rozmów na temat własnej osoby oaz rygorystycznemu
zachowaniu dyskrecji w stosunku d o w ł a s n y c h

31
u c z u ć nawet w chwilach najwyższego przejęcia zachowywał całkowite panowanie
nad sobą.
Panowanie nad sobą – cechę tę w sobie rozwijał i to mimo tak rozbudzonej
wrażliwości, skłonności do egzaltacji czy nawet irytacji. Tłumił uczucia, starał się ich
nie ukazywać. Zorientował się, że inni mogą to łatwo wykorzystać. Jeszcze będąc w
Wiedniu pisał do Jana Matuszyńskiego:
Wszystkie obiady wieczory, koncerta, tańce, których mam po uszy, nudzą mnie: tak
mi tu smętno, głucho, ponuro. Lubię ja to, ale nie w tak okrutny sposób… w salonie
udaję spokojnego, a wróciwszy piorunuję na fortepianie. Z nikim poufałości.
A więc z nikim poufałości i nikomu nie pokazuj, co nosisz w duszy. Do Jana Fontany:
Nieś w duszy nabój i słabuj, ale nosiwa niech tego nikt nie spostrzegiwa.
W Paryżu wpadł w wir towarzyskiego, światowego życia. Ten styl życia go wciągał, ale
nie dawał wewnętrznego zadowolenia, choć przecież zarazem czekał na oklaski i
uwielbienie. Na pozór bawił się wyśmienicie, żartował, rozśmieszał towarzystwo,
jednak słowem nie odzywał się na tematy osobiste, nawet nie napomykał o
Warszawie, rodzicach, o tych, których kochał. To były jego tajemnice, zastrzeżone dla
obcych, dla bywalców salonów. Liszt uważał, że najchętniej otaczał się kobietami,
gdyż wśród nich czuł się swobodny, rozmowy z nimi nie dotyczyły spraw ważnych,
były błahe, mniej odpowiedzialne. Choć potrafił wyśmienicie poruszać się na
salonach, to z obecności na nich nie czerpał przyjemności czy radości, tak jak Liszt czy
Berlioz. Oni odżywali w paryskim wielkim świecie. Chopin w nim bywał, a jakże! i to
częściej nic inni, był tam radośnie przyjmowany, był rozchwytywany, był jego
znakomitą ozdobą, ale obecność w tym wielkim świecie traktował jako powinność,
jako zawodowy obowiązek, jako konieczność.
Spośród francuskich przyjaciół najbliższy był mu malarz Eugéne Delacroix i poeta
Heinrich Heine, dalej muzyk Ferdynand Hiller, wiolonczelista Auguste-Joseph
Franchomme, spośród arystokratów darzył go uczuciem autor słynnych „Listów z
Rosji” hrabia Astolphe de Custine, do francuskich przyjaciół mógł zaliczyć bankiera
Augusta Léo oraz właściciela składu win i w jednej osobie sekretarza poselstwa
saskiego w Paryżu Thomasa Albrechta, Chopin był ojcem chrzestnym jego córki. Nikt
z nich nie mówił po polsku. Było nawet sprawą drugorzędną to, że jego
francuszczyzna nie była najlepsza. Gdy przebywał wśród rodaków sam zwykle mówił
nie wiele, ale kochał ojczyźniany nastrój, dźwięk ojczystej mowy, obecność swoich.
Pisał do przyjaciela:
Bo, serio mówiąc moje zdrowie nędzne. Wesoły jestem zewnątrz, szczególnie między
swoimi (swoimi nazywam Polaków), ale w środku coś mnie morduje – jakieś
przeczucie, niepokoje, sny albo bezsenność – tęsknota – obojętność – chęć życia,
jakieś odrętwienie, nieprzytomność umysłu, a czasem dokładna pamięć mnie
dręczy.
Uważnie obserwujący go Liszt wspominał: Chopin zawsze najchętniej przebywał w
kręgu rodaków. Za ich pośrednictwem nie tylko świadom był wszystkiego, co dzieje
się w kraju, lecz także utrzymywał swoisty stały kontakt muzyczny z ojczyzną. Lubił
słuchać nowych poezji, które przywozili do Paryża podróżując Polacy, a jeśli słowa
tych wierszy podobały mu się, niejednokrotnie podkładał pod nie melodie, które
niesłychanie szybko rozpowszechniały się w kraju, nieraz jako utwory nieznanego
autora.

32
Chopin ciągle bywał w paryskim towarzystwa, starł się jednak nie ukazywać swojego
stanu ducha, tęsknoty, niepokojów, przeciwnie: dowcipkował, żartował, jeśli mówił to
raczej o sprawach błahych, nie lubił plotek, był dyskretny. Ale dopiero wśród swoich
czuł się swobodny i bezpieczny, i jeśli wtedy również piorunował, to już nie po to, aby
uciec, skryć się przed światem, lecz aby oddychać pełną piersią. W liście do swojej
uczennicy Marie Rozieres tak to wyjaśniał: Zdawałoby się, że to drobiazg a jednak
największą pociechą w obcym kraju jest mieć kogoś, kto nas przenosi do ojczyzny,
ilekroć na niego patrzymy, mówimy do niego albo go słuchamy.
Stało się zwyczajem, że rodacy w każdy poniedziałek spotykali się w mieszkaniu
Chopina. Żelazną regułą były spotkania Polaków w przeddzień świąt narodowych i
patriotycznych rocznic. Wieńczyło je muzykowanie Chopina, improwizował do
późnych godzin nocnych. Grał między innymi Mazurka Dąbrowskiego,
improwizował do powstańczych wierszy Wincentego Pola. Jedna z nich – Leci liście z
drzew - została zapisana w nutach. Na spotkania przychodzili Mickiewicz,
Niemcewicz, Norwid. Chopin nie był emigrantem politycznym. Ale w szeregach
Wielkiej Emigracji popowstaniowej stał się, obok Adama Mickiewicza, jej duchowym
patronem.
“Królem” Wielkiej Emigracji był książę Adam Czartoryski. Wcześniej związał swoje
ambicje i plany polityczne z dworem carskim. Za panowania cara Aleksandra I, z
którym łączyły go bliskie więzi, był szefem rosyjskiej dyplomacji. Wybuch powstania
listopadowego zmienił stosunek księcia Adama do Rosji, objął przywództwo
powstańczego rządu narodowego. Po upadku powstania udał się do Paryża, w Hôtelu
Lambert zbudował ośrodek polskiej myśli politycznej i życia kulturalnego. Otaczał
opieką i wspierał finansowo polskich artystów i myślicieli - polityków. Dzięki
Adamowi Czartoryskiemu Paryż stał się ówczesną niepisaną stolicą Polski.
Najważniejszą pozycję zajmowała w niej elita intelektualna, literacka i artystyczna.
Dla Fryderyka Chopina dom Czartoryskich był zawsze otwarty. Chopin wspólnie z
żoną Czartoryskiego, księżną Anną z Sapiehów działał w akcjach charytatywnych. Jej
też dedykował Rondo à la Krakowiak. Był również członkiem Towarzystwa
Literackiego Polskiego, skupionego przy Hôtelu Lambert.
Chopin i Mickiewicz. Chopin i Słowacki. Chopin i Norwid. Z każdym z nich inny był
stopień zblieżnia, porozumienia. Najskromniejszy ze Słowackim. Najgłębszy z
Norwidem. Z Adamem Mickiewiczem widywał się często. Iwaszkiewicz dostrzegł
między nimi więcej kontrastów niż podobieństw. Wielki Litwin nie rozumiał młodego
Królewiaka, raził go styl życia Chopina, układność, pedantyczna dbałość o strój, gdy
sam Mickiewicz o wygląd całkowicie nie dbał. Odmienne mieli charaktery. Mickiewicz
był wybuchowy, narzucający innym siebie, Chopin nie miał nie sięgał – jak twórca
Dziadów - po cudze losy i nie plątał ich pasma. Mickiewicz nie znał się na muzyce,
ale cenił wielkość Chopina, ten zaś jeszcze w latach gimnazjalnych zaczytywał się w
Balladach i romansach. Mickiewicz, podobnie jak Słowacki mieli za złe Chopinowi, że
tyle czasu spędzał na salonach, że przez to, ich zdaniem, marnował talent na
łaskotanie – pisał Słowacki do matki – po nerwach francuskiej arystokracji. Poeci
chcieli, aby kompozytor muzyką zagrzewał do buntu! Nie dostrzegli, że Chopin to
właśnie robił, nawet, gdy koncertował czy to u króla Francji, czy podczas pobytu na
Wyspach u królowej Wiktorii. Chopin martwił się o Mickiewicza, gdy ulegał dość
„podejrzanemu mesjanizmowi” Towiańskiego, w liście do Stefana Witwickiego z
niepokojem donosił o tych, których pociągnęły idee towianizmu. Wszak kierowali
pisma do cara, pisali z przeprosinami do Najjaśniejszego.

33
Głęboka więź łączyła Chopina z Norwidem. Dowiadujemy się o tym z listu Fryderyka
do Delfiny Potockiej. List ten porusza wiele kwestii, autor odkrywa również swoje
twórcze tajemnice:
Znowu Mickiewicza widuję – onegdaj u mnie. Zmienił się bardzo, tak sponurzał, że
go ani piosenkami, ani Filonem – jak to dawniej – rozruszać nie mogę. Przyjdzie i
wyjdzie, słowa nie powiedziawszy. Tyle, że wiem, po co przychodzi i zaraz grać
siadam, każąc wszystkich od drzwi odprawiać, że to niby mam lekcje, bo to
towarzystwa nie lubi. Ostatnio bardzo długo mu grałem, bojąc się na niego
oglądnąć, a słyszałem, że płacze. A potem, jak wychodził, sam pomagałem mu się
ubrać, bom nie chciał, by go lokaj zapłakanego widział. Mickiewicz za głowę mię
ścisnął najczulej, a w czoło mocno pocałował, pierwsze tego wieczoru wymówiwszy
słowa: „Bóg co zapłać! Przeniosłeś mię..” nie dokończył, bo łzy go znowu za gardło
ścisnęły. I tak się pasując z tym płaczem, wyszedł.
…Na pewno łatwiej było tańczyć niedźwiedziom Radziwiłła, jak mnie do Norwida
pisywać. Sam piszę, jak wiesz, prosto z mostu i jego proszę, aby mi, o co mu chodzi,
łopatą do łba wkładał. Ale to urodzony myśliciel, co wszystko tak w sosie filozofii
topi, że ani pojąć, o co chodzi. Tak rzecz najzwyklejszą zaplącze, że mózg ci o łba
ściany, jak ptak w klatce się tłucze, a wszystko na nic, bo zrozumienie za trudne.
Niech ręka Boska broni, jeżeli on tak mówi, jak pisze, bo i któż się z nim o co
dogadać zdoła? To już trzeci filozof, co się w naszych czasach w polskim Narodzie
objawił, cieszę się tym zamiast się turbować, że nie z moją mózgownicą filozofów
rozumieć. W ostatnim liście Norwida jedna mię myśl uderzyła, gdy on najlepiej o
kobietach pisząc – powiada – że kobieta, mając od męskiego słabszy, nigdy nic
godnego uwagi w filozofii, matematyce i muzyce nie stworzy. Zaraz o Tobie i
dziełach Twoich muzycznych pomyślałem, że Ty, z kobiet najpiękniejsza, masz
jednak głowę zgoła męską, tyle talentu z zdatności w dziełach swoich muzycznych
pokazując.
… Dwie interesujące wizyty opowiem. Wczoraj de Custine mię odwiedził. Poczciwy!
Jego zaciekawia nasza muzyka narodowa. Moją muzykę to już zna i prosił mię,
żebym dziś grał mu dzieła co największych twórców polskich. Grałem mu com znał i
umiał. Gdym skończył, t on mi na to, że w dziełach wszystkich tamtych twórców nie
dostrzega tego, że to są narodowe polskie dzieła. Ekskuzował się bardzo, że on jako
cudzoziemiec mylić się może, ale tamte dzieła są takie, jakie i Francuz i Anglik
mógłby stworzyć. A o moich kompozycjach powiedział, że są wcale inne, niż dzieła
Francuzów, Niemców i Anglików. I mówił, że ode mnie polska muzyka się zaczyna i
inne takie wielkie komplimenta. A jam mu na to oponował i brałem tamtych
twórców obronę. Dzwonek zabrzęczał – wchodzi Norwid i zaraz pyta, o czym
dyskusję prowadzimy. Gdy się dowiedział, zaczął Custinowi w unisono basować, że
jestem pierwszym narodowym twórcą, że ode mnie się muzyka polska rozpoczyna
etc. I zaczęli mię tak duetowo chwalić, żem aż uciekł grać do salonu, dokąd i oni
zaraz przeszli. To grałem, to gadaliśmy i tak nam najmilej noc zeszła, dopiero nas
świat rozpędził. Norwid mię lepiej od Mickiewicza rozumie, bo kiedy Mickiewicz
mnie do napisania opery narodowej popychał – Norwid, znając granice moje,
nigdy z czymsiś takim do mnie nie odezwał.
… Całą moją muzykę przedśpiewem Norwid nazwał w rozmowie. Przyznam Ci się,
żem z przykrością tego wysłuchał, nie pokazując po sobie. Wiem, jak bardzo wysoko
on o mojej sztuce trzyma, toteż mię to zdziwiło, bo to było tak, jakby on wszystko
moje za małe preludium uważał i czekał, aż ktoś inszy przyjdzie i większą muzykę
napisze. Czy symfonia ma być tylko dlatego lepsza, że jest wielka? Możem go jednak

34
nie zrozumiał, z jego filozofią nie pójdziesz w tory i może ja za głupi, żeby do
fundamentu jego myśli się dokopać.
… Norwid znów był u mnie, kocham go i bardzo szanuję, to jeden z prawdziwych
artystów i mój człowiek. Grałem mu i gadaliśmy długo. Między innymi dowodził mi
gorąco, że tak jak człowiek to i naród nigdy się nie zmienia, zawsze ma te same
wady i zalety. Mówił, że Niemcy – Krzyżacy, tak samo chytrzy, podli i okrutni był,
jak Niemcy dzisiaj. A i my swoich zalet i wad nie stracimy – warcholstwo, brak
zgody, prywata, co nas w niewolę strąciły, jeśli się cudem dźwigniemy, gotowe
strącić znowu. Słuchałem go, jak ponurego proroka i słuszność mu przyznać
musiałem. Pociechy szukałem w naszym polskim: „Lepiej kiedyś będzie”… i jego tym
pocieszyć starałem. Potem „Jeszcze Polska” zgrałem i popłakaliśmy się obaj.
…Ja fortepian najlepiej czuję i śmieję się z tych, co uważają, że się zdurniłem,
odrzucając wyższe widoki, a tylko na fortepian pisząc. Ale to mój grunt, na którym
najmocniej stoję.
… Najdziwniejszym z ludzi jest jeniusz, ten tak daleko w przyszłość wybiega, że ginie
z oczu ludzi z nim żyjących, a nie wiadomo, które pokolenie pojąć go zdoła. Jeniusz
ma wielki nos i świetny wąchalitis, którym kierunek wiatru przyszłości wyczuwa.
Nie myśl, że się na jeniusza szykuję, mając ogromne nosiwo, rozumiesz, że o innym
nosie mowa.
… W moich nudnych pisanych piękno leży w akompaniamencie. Pamiętaj, Findelko,
że u mnie akompaniament zawsze ma równe prawa z melodią, a często musi być na
plan pierwszy wysunięty. Co do finałów, które dotąd były nawet u największych,
jak np. Beethoven, nic nie mówiącym, bezgustownym hałasem, te są u mnie inne.
Tak jak w romansie interesującym ostatni rozdział bywa najciekawszym i
rozwiązuje losy bohaterów, tak i ja się staram, aby moje finały były logicznym
rozwiązaniem dzieła. Nieraz tak jest u mnie, że waga największa leży w ostatnich
kilkunastu taktach. Nie mówię tego fortepianistom, egzekwującym moje bzdury, bo
kto ma olej w głowie, ten sam zgadnie, a kto ma tylko prędkie palce, a siano we łbie,
temu i łopatą do głowy nic nie nałożysz.
… U każdego twórcy są chwile, kiedy natchnienie opada i zaczyna się mózgownicy
tylko robota. Wziąwszy nuty w rękę, można nawet palcem takie miejsca pokazać.
Chodzi o to, żeby natchnienia najwięcej, najmniej roboty było.
… Jeżeli dzieło wypracowane improwizacją przypominać będzie, największe
uczynisz. A dlatego pierwsze myśli natchnienia złapać i zapisać trzeba na gorąco.
Sama wiesz, że nie łatwo, bo umieją mignąć jak błyskawica. A przypomnieć potem z
całą precyzją trzeba. Słowem, zajmuje się, uważasz, łapaniem najmniejszych cieni
natchnienia pierwszego, a one, hycle, jak pchły uciekają.
… Ach, Mozart, Mozart, pomyśl tylko o nim. Wpakuj twórczość Mozarta w jego
życie – pomyśl, ile pracy i najgenialniejszej twórczości zmieściło się w tak krótkim
życiu. W moim wieku ileż on już największych dzieł stworzył, jaki ja mały, jak się z
nim porównam. Co prawda, on wszystko objął i ogarnął, co się tylko twórczością
muzyczną nazywa, a ja w łepetynie mam tylko klawisze… Ale wiem swoje granice i
wiem, że zdurniłbym się wtedy, gdybym się sadził i spinał zbyt wysoko, zdatności po
temu nie mając. Suszą mi głowę, abym symfonie i opery pisał, i wszystko co tylko
jest, chcą we mnie jednym mieć i polskiego Rossiniego, i Mozarta, i Beethovena. A ja
się po cichu śmieję i myślę, że od małego zaczynać potrzeba. Jestem fortepianistą
tylko, jeżeli jestem coś wart, to i dobrze, po mnie więksi przyjdą, co szerzej muzykę
ogarną i w nich polska muzyka rozszerzy się i rozkwitnie. Myślę, że lepiej robić

35
mało, ale dobrze jak tylko mogę, jak się wszystkiego chwytać, a źle wykonać. Od
tego nigdy nie odstąpię. Jak Cię kocham, tak nawet za Jana Chrzciciela polskiej
muzyki się nie uważam, a przyjścia jego chciałbym dożyć. Chciałbym tylko napisać i
zostawić abecadło tego, co naprawdę polskie, a nauczyć odrzucać polskość
fałszowaną. Może mi się to jakoś uda.
Adresatką tego listu była Delfina Potocka, niezwykła piękność. Kochali się w niej
poeci i hrabiowie, z Zygmuntem Krasińskim - poetą i hrabim w jednej osobie.
Zabiegał o jej względy książę d‘Orleans, syn króla Ludwika Filipa. Chopin również
darzył ją uczuciem. Odegrała w jego życiu ważną rolę, była nie tylko kobietą, która go
oczarowała, do ostatnich chwil jego życia pozostała oddaną przyjaciółką. Poznał ją w
1830 roku w Dreźnie, w drodze z Warszawy do Wiednia, miał wtedy 22 lata. Po
przyjeździe do Paryża natychmiast odwiedził hrabinę, była jedną z tych, która
wprowadziła go na paryskie salony. Miała wspaniały sopran, świetnie grała na
fortepianie, często zapraszał ją do siebie na muzyczne wieczory, gdy przychodzili jego
przyjaciele: Delacroix, Heine, Franchomme. Gdy się nie widywali, pisali do siebie
listy, nazywał ją w nich czule Findelką (przekręcając ulubionym zwyczajem sylaby:
Delfinka – Findelka). W jednym z listów do niej pisał:
Już ci zapowiedziałem, że listów po francusku nie przyjmę ani ci po francusku
odpisywać nie będę, nawet bez błędów nie potrafię. Możemy znać inne języki ale
między sobą po co cudzym językiem pisać czy gadać mamy. Ja sfatygowany
parlowaniem po salonach, szczęśliwy jestem gdy mogę swoim językiem gadać albo
pisać…Całe noce spędzam z kobietami rozśpiewanymi i ukochanemi, alaboż moje
etiudy to nie kobiety? O nie chyba nie będziesz zazdrosna. Etiudy to moje córki:
najbardziej kocham dwie ostatnie A – moll i C – moll, jak zwykle rodzice najmłodsze
dzieci kochają…
Kiedy mię tematy muzyczne opadają – jest czas, że więcej niż kiedy – to w domu
siedzieć najlepiej, ale mi nie dają spokoju i ciągną jak psa na łańcuchu. Wtedy mię
czasem przytomność odchodzi i taki wariat się robię chwilami, że boję się, że już
ludzie gadać będą. Niedawno mię spytano, czy nie miewam epileptycznych
przypadłości, widocznie im na takiego wyglądam, ale im na odpowiedziałem z
dobrym pieprzem. Uwadze furmanów paryskich życie swe zawdzięczam, że mię
mało sto razy nie przejechali, to cud. Ale, że nieraz mię furmani łajają, za czubka
pewno mając, to prawda…
Pisząc Etiudy, starałem się żeby prócz nauki i sztuka w nich była. Wirtuozowi, który
długo ćwiczyć musi, żeby się na śmierć nie znudził, trzeba dać exercisse, w których
godny pokarm dla uszu i dla serca znajdzie. Turbuję się, że pięknych exercissów dla
początkujących nie ma. Przed wirtuozem wszystko już stoi otworem, gdy go
ćwiczenia nudzą, może po najwyższe dzieła sztuki sięgać. Ale biedak, kto prócz
ćwiczeń nic jeszcze grać nie może, kto ma jak związane palce, nieruchawe, temu
jeszcze piękne ćwiczenia potrzebne, które by go do muzyki nie zdegustowały.
Próbowałem coś takiego pisać, alem nie potrafił, nic mi się nie udało, bo wszystko
było dla początkujących nazbyt trudne, może na później tę pracę odłożę, albo może
kto inny mię ubiegnie i tej sztuki dokaże. To wcale trudne.
W listach do Delfiny często był frywolny, radosny, stali się przyjaciółmi i obdarzali się
uczuciem. Służył jej radami w grze na fortepianie, był zresztą jej nauczycielem.
Troszczył się, aby nie zmęczyła rąk i aby umiejętnie posługiwała się pedałami
instrumentu:

36
I jeszcze się boję, żebyś Etiudami rąk nie zmęczyła na amen, co łatwo się przydarzyć
może. Moje Etiudy, widzisz, to nowa w exercissach metoda i dla
niewtajemniczonych może być zdradliwa i niebezpieczna… Ostrożnie, Findelko, z
pedałem, bo to hycel obraźliwy i krzykliwy ogromnie. Bardzo z nim grzecznie i
delikatnie trzeba, - jako przyjaciel bardzo jest pomocny, ale do intymnej znajomości
i miłości z nim przyjść nie tak łatwo. Jak wielka, dbająca o renomę dama, nie byle z
kim zechce. Za to, jak się już zgodzi i podda, to cuda prawdziwe czynić umie, tak, jak
praktyczna miłośnica.
Poeta Kazimierz Wierzyński w biografii Chopina dostrzega głęboki ładunek uczuciowy
łączący kompozytora z Delfiną Potocką, duchowość Chopina mierzy siłą i
wrażliwością jego serca, gorąco bijącego do drogich mu osób, do takich należała
piękna hrabina. W każdym jego geście, słowie dostrzec można żarliwość uczuć.
Chopin przekazując Delfinie rady jak ma grać podpowiada, aby wzorowała się na tak
cenionym i kochanym przez niego Bachu, pozostawał dla niego arcymistrzem pod
każdym względem. Delfinie radził:
Dla skończonego wirtuoza wszystkie diabelskie sztuczki są dozwolone, więc możesz
swego sposobu używać, i owszem. Możesz i pierwszy palec pod pierwszy podkładać.
Jak trzeba, to bierz dwa białe, a nawet dwa czarne klawisze jednym palcem. Trzeci
przez czwarty, a nawet przez piąty palec jak przełożysz, grzechu śmiertelnego nie
będzie. Nie męcz czwartego palca zbytnio, on tak ciasno z trzecim jest związany, że
nigdy go zupełnie swobodnym nie zrobisz. Mój czwarty palec jest zupełnie nie
wyrobiony, a tak umiem nim gospodarować, że nikt tego nie spenetruje. Każdy
palec jest inaczej zbudowany, każdy ma inną siłę i rolę też inną. Nie niszczyć trzeba,
lecz rozwijać wdzięk uderzenia, który każdemu palcowi jest właściwy i
przyrodzony. Grać codziennie Fugi i Preludia Bacha – to najwyższa i najlepsza
szkoła, idealniejszej nikt do końca świata nie stworzy. Kiedy masz czasu do zbytku,
ucz się Bacha na pamięć, tylko w pamięci dzieło mając, można je grać z całą
perfekcją. Bez Bacha nie masz swobody palców, jasności (clarte), piękności tonu.
Bez Bacha nie masz prawdziwego pianisty. Pianista, co Bacha nie uznaje, to kiep i
szarlatan…
Wiesz, Findelko, te listy do Ciebie, to innej, większej może roboty początek. Chcę o
muzyce i pianistowskiej sztuce napisać, bo u nas tak książek o muzyce brak, ale nie
wiem jednak, czy takiej wielkiej robocie podołam, łatwiej jednak mi pisać nuty, jak
litery. Pisząc do Ciebie, w pisanie o muzyce się wprawiam.
Chopin zadedykował Delfinie Potockiej Koncert f - moll oraz niektóre Pieśni. Malarz
Delacroix wysławiał jej urodę. Przyjaciele Chopina podkochiwali się w niej. Jeden z
nich opisywał, że jaśniała nadzwyczajną urodą, wdziękiem i szlachetnością obejścia
i słynęła ze śpiewu pełnego powabu i niewysłowionego uroku. Tego to głosu czarowi
ulegać lubił nasz artysta, wtórując jej na fortepianie.
Liczne było grono malarzy, muzyków, poetów, artystów, w którym przebywał Chopin.
Jadali wspólnie obiady, wyjeżdżali na pikniki, dyskutowali - jak zanotował Berlioz - w
kłębach dymu z długich fajek z tureckim tytoniem. Wówczas jeszcze nie uważano, że
palenie szkodzi chorym na płuca. Chopin sam nie palił, ale prowadził tryb życia, który
szkodził jego zdrowiu. Jeszcze w Warszawie, w domu hrabiego Skarbka przy
Krakowskim Przedmieściu, gdzie mieszkała rodzina Chopinów, poznał Bogdana
Jańskiego, którego Skarbek wysłał na naukowe stypendium do Paryża. Jański to dość
niezwykła postać, wybitny ekonomista, najpierw gorący zwolennik socjalizmu
utopijnego, potem gorliwy katolik, w kraju zostawił żonę z dzieckiem, w Paryżu
stworzył tzw. Domek Jańskiego, został duchowym założycielem zgromadzenia
37
zmartwychwstańców. Obaj nie było emigrantami politycznymi, przybyli do Paryża,
aby pogłębiać wiedzę i rozwijać umiejętności artystyczne (Chopin) i naukowe
(Jański). Łączyły ich warszawskie wspomnienia i rozmowy o Polsce. Jański również
był chory na gruźlicę, od lat gimnazjalnych palił cygaro za cygarem, zmarł w wieku 33
lat. Chopin - sam chory na płuca, otoczony był przez gruźlików. Jego serdeczny
przyjaciel Jan Matuszyński - powstaniec, podczas szturmu Rosjan walczył w obronie
Warszawy, jak większość powstańców wyjechał z kraju, osiedlił się w Tybindze, gdzie
uzyskał doktorat, potem przyjechał do Paryża, gdzie pracował jako lekarz. Zamieszkał
u Fryderyka, był ciężko chory na gruźlicę. Umarł w ramionach Fryderyka.
Przyjacielskie więzi z malarzem Delacroix pogłębiać się będą z upływem lat. Chopin
znał się na malarstwie, Delecroix na muzyce. Obaj dostrzegali przenikanie się obu
dziedzin, potrafili dyskutować godzinami. Zaprzyjaźnił się z poetą Heinrichem Heine.
Była to przyjaźń od pierwszego wejrzenia, spotkały się dwie bratnie dusze. O ich
przyjaźni Liszt napisał, że rozumieli się w pół – słowa i pół – dźwięku. Heine w
recenzjach muzycznych nazywał Chopina Rafaelem fortepianu, uważał, że jego gra
osiąga wyższy stopień wtajemniczenia i intymności. Słowa krytyki ze strony
recenzentów były nielicznie i ginęły w morzu zachwytów, nawet Balzac, krytyczny
wobec Chopina, nazywał go aniołem (krytycym Balzaca brał się głównie z zazdrości o
panią Sand).
Przyjacielskie spotkania w gronie muzycznym, głównie te z Lisztem, Berliozem,
Hillerem obfitowały w spory. Chopin swoim zwyczajem mówił nie wiele, ale gdy się z
czymś nie zgadzał, nie krył tego, był konsekwentny w poglądach, nieustępliwy.
Wszyscy byli romantykami, Chopin różnił się od innych tym, że był wychowany na
Bachu, jego uważał za największego, za fundament, sedno muzyki. Bachowskich
ćwiczeń nie akceptowali Berlioz i Liszt. Mozarta i Haydna, których Chopin stawiał w
pierwszym rzędzie, Liszt i Berlioz jako programowi romantycy bagatelizowali.
Chopin, w przeciwieństwie do innych, nie cenił mu współczesnych. Ani Schuberta, ani
tego, który go tak kochał: Schumanna. Także Liszt nie znajdował w oczach Chopina
uznania jako kompozytor. Wszyscy się jednak wzajemnie lubili, bawili, aczkolwiek w
kwestiach muzycznych byli wobec siebie bezkompromisowi. Berlioz utwory Chopina
uważał za usypiające i nudne, Chopin zanotował: Berlioz tworzy najpierw mnóstwo
akordów, a potem wypełnia, jak umie, interwały.
W 1833 roku Chopin znowu zmienił mieszkanie, przeniósł się do droższej, modnej
dzielnicy przy ulicy Chaussee d‘Antin 5. Mieszkania zmieniał często. W następnych
latach mieszkać pod numerem 38 przy tej samej ulicy co poprzednio, potem przy rue
Tronchet 5, rue Pigalle 16, Square d‘Orleans 9, Chaillot 74 i od jesieni 1849 roku przy
Place Vendome 12, gdzie umarł. Mieszkania zmieniał w zależności od sytuacji
finansowej. Prawie każde miało oddzielny salon z fortepianem. Mieszkanie, które
wynajął w1833 roku było jednym z lepszych.Zakupił drogie meble. Przyjaciele
ochrzczą to mieszkanie Olimpem. Tam odbywało się najwięcej koncertów. Dobywała
się z niego boska muzyka. Komponował, uczył, coraz częściej koncertował, prowadził
ożywione życie towarzyskie do późnych godzin nocnych i choruje. I nigdy nie
zapominał o swoich. Chopin wspierał działalność różnych towarzystw emigracyjnych,
które zresztą nie zawsze prowadziły uczciwą działalność. Nigdy nie odmówił pomocy.
Nie był naiwny, zdawał sobie sprawę, że niektórzy wyłudzają pieniądze, reagował
hojnością. Los rodaków był jego losem. Mawiał: Niech Bóg broni i zachowa, co się z
naszymi dzieje!
Rosjanie mieli już tradycyjnie szeroko rozwiniętą sieć tajnych służb. W penetrowaniu
środowisk emigracji polskiej mogli liczyć na pomoc francuskiej policji. Carscy tajniacy

38
denuncjowali Polaków, którzy nie posiadali prawa stałego pobytu w Paryżu, za swoje
usługi zyskiwali przychylność ze strony władz francuskich. Środowisko emigracji
polskiej nie kryło swego stosunku do caratu. Rosjanie próbowali je rozbić. Światowa
sława Chopina dotarła do cara Mikołaja I. Car zlecił ambasadorowi Rosji w Paryżu
zaproponowanie Chopinowi przyjęcia stanowiska carskiego artysty - muzyka. Tytuł
ten wiązał się z dożywotnią rentą, znacznej wielkości. Mieć go w swoim otoczeniu - to
dopiero byłby sukces. Przyjęcie przez Chopina takiej „godności” otworzyłoby przed
Rosjanami drogę do kół polskiej emigracji. Dość częste kłopoty finansowe Chopina,
nawet przez moment nie podszepnęły pomysłu o przyjęciu tytułu carskiego muzyka.
Przy każdej stosownej okazji manifestował swój nieprzyjazny stosunek do
moskiewskiego zaborcy. Ambasada rosyjska w Paryżu uznała go za osobę kłopotliwą,
niebezpieczną i wrogą. Wszelkie szanse na przyjazd do kraju zostały przekreślone raz
na zawsze.
Tęsknił za rodziną. Nie mógł jej odwiedzić w kraju, zatem do spotkania z rodzicami
doszło 15 sierpnia 1835 roku w Karlsbadzie. Uszczęśliwiony ojciec, Mikołaj Chopin
nazajutrz pisał w liście do Warszawy: Dowiedziawszy się z listów moich, że mam
jechać do Karlsbadu, chciał nam zrobić najmilszą z niespodzianek; porzucił swe
zajęcia w Paryżu i kilka nocy jechał, żeby przybyć to przed nami. Nie zmienił się ani
trochę… Wylewaliśmy łzy radości.
Po spotkaniu z rodzicami, Fryderyk w liście do sióstr tak dzielił radością: Nie do
opisania nasza radość! Ściskamy się, a ściskamy, i cóż więcej można; szkoda, że nie
wszyscy razem…Co piszę, to bez ładu; lepiej dziś nie myśleć: używać szczęścia,
jakiego się dożyło. To jednak co mam dzisiaj. Ciż sami rodzice, zawsze ciż sami,
tylko się mi troszkę podstarzeli. Chodzimy, prowadzimy panią Matulę pod rękę,
rozmawiamy o Was, opowiadamy sobie, ile razy jedno o drugim myślało. Pijemy,
jemy razem, każolujemy się, hukamy na siebie. Jestem au comble de mon bonheur.
Też same zwyczaje, tez same ruchy, w których urosłem, taż sama ręka, której ja tak
dawno nie całowałem… darujcie mi, ze niepodobna zebrać myśli i o czym innym
pisać, jak o tym, żeśmy szczęśliwi w ten moment; żem miał tylko nadzieję zawsze, a
dziś realizację tego szczęścia i szczęścia i szczęścia.
Spędzili trzy tygodnie, Fryderyk odwiózł rodziców do granicy, wspólnie jeszcze
odwiedzili w Cieszynie hrabiostwo Thun – Hohenstein, poczym 14 września 1835
roku się rozstali, widzieli się po raz ostatni w życiu. Do Paryża wracał przez Drezno.
Tu odwiedził rodzinę Wodzińskich, pochodzącą z Kujaw. Była to rodzina
arystokratyczna, z bogatym drzewem genealogicznym. Chopin był już wcześniej
zapraszany, teraz uwagę jego zwróciła szesnastoletnia Maria, jedna z córek, jej bracia
byli kolegami Fryderyka z lat szkolnych. I tak oto w Dreźnie zrodziło się kolejne
uczucie Chopina i myśl – pierwsza i ostatnia - o założeniu rodziny. Był od wybranki
starszy 9 lat. Przed wyjazdem do Paryża zdążył wpisać do jej sztambucha początkowe
takty Nokturnu Es – dur op. 9 nr 2 i sprezentował rękopis Walca As – dur, zwany
pożegnalnym. Nie obyło się bez akcentu narodowego oraz obecności wszędobylskiej,
tajnej agentury rosyjskiej. Podczas jednego z wieczorów Chopin zagrał Jeszcze Polska
nie zginęła. Obecny na koncercie domowym pamiętnikarz Józef hr. Krasiński
zanotował:
Chopin…grał dla nas swoje kompozycje, improwizował i wariował – a między tym
zagrał „Jeszcze Polska nie zginęła” czyli „Mazur Dąbrowskiego” i z niego prześliczne
swej kompozycji wariacje… Zachwycał nas cały wieczór – a za to nazajutrz rano
zostałem przywołany do Ambasady Rosyjskiej i zapytany: Jak mogłem był w domu,
gdzie śpiewano patriotyczne, rewolucyjne pieśni? Odpowiedziałem, że wcale nie

39
rewolucyjne, lecz dawne, że wcale ich nie śpiewano, lecz Chopin grał wariacje na
temat starego Mazura. Że nie wiedziałem, co on grać będzie, że na koniec, jak
mogłem w cudzym domu rozkazywać muzykantowi, co i jak ma improwizować”.
Nigdy nie zapomnę odpowiedzi: Jeżeli W Pan chcesz być wiernym Monarchy
poddanym… toś był powinien takiego jak Chopin demagoga za drzwi wypchnąć!!!
Hrabiego Krasińskiego spotkała kara, nie przedłużono mu pozwolenia na pobyt i
kazali z Drezna wyjechać. Chopin z Drezna udał się do Lipska. Zatrzymał się w nim
na krótko, ale był owocny w przeżycia muzyczne. Czas spędził z Mendelssohnem,
Schumannem i jego późniejszą żoną, młodą, piękną i świetną już pianistką Klarą
Wieck oraz jej ojcem, znanym muzykiem Fryderykiem Wieckiem. Muzykowali we
własnym gronie, gra Klary zrobiła na Chopinie duże wrażenie, wszyscy byli
zachwyceni grą Chopina i jego utworami. Schumann – na długie lata zakochany w
utworach i grze Chopina - entuzjastycznie opowiadał, że słuchając go nie wiedziałem
po prostu, co się ze mną dzieje. W redagowanym przez siebie tygodniku muzycznym
„Neue Zeitschrift fur Musik” oznajmiał: Był tu Chopin, lecz zabawił tylko parę
godzin, które spędził w kole bliskich znajomych. Gra on zupełnie tak jak komponuje,
to znaczy w jedyny sposób.
Mendelssohn do swojej siostry Fanny: Jest coś całkowicie oryginalnego w jego grze i
jednocześnie jest w niej tyle mistrzostwa, że można go nazwać wirtuozem
doskonałym.
W kwietniu 1836 roku w Lipsku ukazał się w druku Koncert f – moll. Chopin pisał go
w 1829 roku, kierowany uczuciem do Konstancji Gładkowskiej. W 1836 roku
dedykował go pięknej Delfinie Potockiej. Ukazanie się edycji lipskiej stało się okazją
do napisania przez Schumanna na łamach własnego tygodnika, że Chopin dziedziczy
po Beethovenie śmiałość ducha, po Schubercie ekspresję miłości, ale przede
wszystkim jest sobą, wyróżnia go potężna i odrębna narodowość. Robert Schumann
trafnie odczytał potęgę muzyki Chopina: Gdyby samowolny, potężny monarcha
Północy wiedział, jak niebezpieczny wróg grozi mu w pełnych prostoty melodiach
mazurków, zakazałby pewnie tej muzyki. Dzieła Chopina to ukryte wśród kwiatów
armaty.
Po powrocie do Paryża chorował, długa jazda dyliżansem osłabiła jego wątły
organizm. Chorował, jednak nie przestawał pracować. Szkicował nowe polonezy,
nokturny, mazurki, ukazały się w druku między innymi Dwa nokturny, op. 27,
Ballada G – moll, op.23, Dwa polonezy, op. 26. Drukowano go we Francji,
Niemczech, Anglii. Zalotne listy od Marii Wodzińskiej ( zapytywała czy to on
skomponował pieśń do słów: gdybym ja była słoneczkiem na niebie, nie
świeciłabym, jak tylko dla ciebie), zamówienia od wydawców, liczne zaproszenia na
wieczorne koncertowanie, słowem same sukcesy, a z drugiej strony atak choroby,
wysoka gorączka, krwotoki. Rozeszła się nawet po Paryżu wieść o śmierci
kompozytora.
Latem 1836 roku udał się do Marienbadu. Do Wodzińskich. Przyjęto go z radością.
Tak mu się w każdym razie wydawało, zresztą mógł tak sądzić po zachowaniu Marii.
Schumann starał się wykorzystać obecność Chopina w celach muzycznych, zaś król
saski wyraził pragnienie, aby usłyszeć sławnego pianistę. Królowi odmówił,
Schumanna unikał, w głowie miał co innego. Spędził z Wodzińskimi miesiąc.
Oświadczył się, pani Wodzińska rezultat tych oświadczyn uzależniła od decyzji
nieobecnego męża. Pożegnanie z Marią było czułe, obdarowali się pamiątkami, ale
niebawem korespondencja stawała się coraz bardziej lakoniczna, z wyraźnymi
sygnałami, że tak jak nie było oficjalnych zaręczyn, tak nic nie będzie z małżeństwa.
40
Listy nadchodziły coraz rzadziej, w końcu nadzieje prysły, Fryderyk przeżył dość
głęboko zawód miłosny. Plonem tej utraconej miłości stały się Etiudy As-dur i F –
moll i być może również Cztery mazurki, op. 30, Scherzo B – moll, op. 31, Dwa
nokturny, op.32.

41
4. ROZKWIT TALENTU. PANI GEORGE SAND
Był koniec października 1836 roku. Wieczór u hr.Marii d‘Agoult – kochanki Liszta.
Chopin poznał tam panią George Sand (Aurora Dudevent).Wtedy jeszcze małżeńska
perspektywa z Marią Wodzińską nie była przekreślona. Pierwsza opinia Chopina o
Sand: Poznałem wielką znakomitość, panią Sand, ale twarz jej niesympatyczna, nie
podobała mi się: jest w niej coś odpychającego… Cóż za antypatyczna kobieta, ta
pani Sand! Czy to naprawdę kobieta? Pozwalam sobie wątpić.
Istotnie styl bycia, męski ubiór i cygaro, z którym pani Sand się nie rozstawała mógł
budzić u subtelnego estety, jakim był Chopin odruch niechęci. Spodnie, w których
chodziła Sand miały swoją historię. Od młodych lat chodziła do opery i teatru, wtedy
nie mogła sobie pozwolić na kupno drogiego miejsca w loży czy pierwszych rzędach.
Na balkonie natomiast kobiety nie miały prawa siadać, aby nie odwracać uwagi
mężczyzn. Więc młoda Sand uciekła się fortelu, nosiła się po męsku. I tak pozostało.
Stworzyła wlasny styl bycia. Fryderyk patrząc na nią podczas pierwszego spotkania,
miał prawo do wątpliwości, czy to naprawdę kobieta. Nie miał ich Heine, którego
fascynowała ta ekscentryczna emancypantka skoro pisał, że miała oczy nieco
zamglone i senne, łagodne i spokojne, uśmiech pełen dobroduszności. Była starsza od
Chopina sześć lat. Gdy ją poznał w sercu jeszcze nosił Marię Wodzińską.
21 grudnia 1836 roku Chopin był świadkiem na ślubie przyjaciela Matuszyńskiego.
Wigilię Bożego Narodzenia spędził z Mickiewiczem, Niemcewiczem i Jełowickim u
Eustachego Januszkiewicza księgarza - wydawcy, który wspominał, że do pierwszej w
nocy podpity Niemcewicz opowiadał o czasach Sejmu Czteroletniego, potem jak
zawsze o tej porze, niezależnie od okoliczności Chopin grał, śpiewał, improwizował i
tak wszyscy grą i serdeczną zabawą byli zajęci, ze nikt nie widział zorzy północnej,
co nam przez pół godziny przyświecała. Niemcewicz w pamiętniku o pani Sand:
Talent w niej pisania rzadki, znajomy wszystkim, życie wolne, niestety! Raczy
jednak wierzyć w Boga, nieśmiertelność duszy i przyszłe lepsze życie. Opinia o
religijności George Sand zdecydowanie przesadzona.
W ostatnich dniach lutego 1838 roku zagrał na dworze króla Ludwika Filipa w
Tuileries. Słuchało go wybrane grono, gazeta muzyczna donosiła, że jego przebogate
improwizacje stanowiły główną atrakcję wieczoru. Nie był to jedyny koncert, jaki
Chopin dał na dworze królewskim, zawsze obdarzano go cennymi podarunkami,
takimi jak srebrny pozłacany komplecik do herbaty, czy wazony sewrskie, innym
razem otrzymał sewrską zastawę obiadową, każdy podarunek był opatrzony
inskrypcją: Louis-Philippe, Roi des Français, a Frédéric Chopin. Charakterystyczne
dla Chopina było to, że co prawda nie lubił koncertować publicznie, to jak wiemy,
często brał udział w koncertach charytatywnych i okazjonalnych, zwłaszcza takich,
które wspierały innych muzyków. W Rouen wziął udział w koncercie z okazji benefisu
swojego warszawskiego druha i dyrektora Towarzystwa Filharmonicznego w Paryżu,
Antoniego Orłowskiego. Zagrał Koncert e-moll i Poloneza Es-dur, op. 22. Znany
recenzent Legouvé o Orłowskim wspomniał jednym zdaniem, do Chopina zwrócił się
z apelem: Dalejże, Chopinie! Dalej! Niech Cię triumf zachęci! Nie bądź już egoistą,
udzielaj swego pięknego talentu wszystkim, daj się poznać, kim jesteś, rozstrzygnij
wielki spór dzielący artystów i kiedy padnie pytanie, kto jest pierwszym pianistą w
Europie, Liszt czy Thalberg, pozwól wszystkim, podobnie jak i tym, którzy cię to
słyszeli, zawołać – jest nim Chopin.
Jak należy słuchać Chopina, co wyraża jego muzyka i gra? Ujął to najlepiej Heine:

42
Chopin nie znajduje satysfakcji w tym, że jego ręce są oklaskiwane przez inne ręce
za ich zwinność. On ma większe aspiracje; jego palce są tylko sługami jego duszy, a
jego duszę oklaskują ci, którzy słuchają go nie uszami, lecz duszą.
W końcu kwietnia 1838 roku George Sand obdarzy go tajemniczym wyznaniem: On
sous adore…(ktoś Pana uwielbia). Chopin liścik przechowa do końca życia. Do
historii przeszedł wieczór 13 grudnia 1938 roku. Został opisany przed trzech jego
uczestników: markiza de Custine, Józefa Brzozowskiego i Ferdinanda Denisa.
Brzozowski akurat przybył z kraju, Chopin zaprosił go ciekaw najświeższych
wiadomości z Warszawy. Poza panią Sand i hrabiną d‘Agoult przyszli Heine, Liszt, de
Custine, Potoccy, Grzymała, inni. Pamiętnikarze zachwycili się wyszukanym strojem
pani Sand. Chopin pełniąc rolę gospodarza nie koncertował, co - jak podaje autor
monumentalnych dzieł o kompozytorze, Mieczysław Tomaszewski - nie przeszkodziło
Heinrichowi Heinemu ogłosił Europie, iż pianista z Warszawy jest nie tylko
wirtuozem, lecz i poetą. Liszt, który potrafił dostrzec istotę wydarzeń zapisał, że był to
wieczór, podczas którego Sand zdobyła Fryderyka: dosięgło go spojrzenie, którego
moc obezwładniła go tak, że wpadł w sidła. Od pierwszych chwil była nim
zachwycona:
Wszystko co w nim było wzniosłe, zachwycające, nawet wszystkie jego dziwactwa,
czyniły go duszą wybranych towarzystwa, toteż dosłownie z rąk go sobie
wyrywano, gdyż szlachetność jego charakteru, jego duma daleka od wszelkiej
niesmacznej próżności i bezczelnej reklamy, dystynkcja i delikatność w obejściu
czyniły z niego przyjaciela równie miłego, jak godnego zaufania.
Gorliwym opiekunem kompozytora był markiz de Custine, brał go na przejażdżki dla
zaczerpnięcia zdrowego powietrza, był dobrze sytuowany, osobą opiniotwórczą w
świecie artystycznym i politycznym. Admirował i stale podziwiał Chopina:
Osiągnął Pan wyżyny cierpienia i poezji; melancholia Pańskich utworów przenika
głębiej do serc; słuchacz jest samotny z Panem, nawet wśród tłumu; to już nie
fortepian, to - dusza, i jaka dusza!… Jedynie sztuka, tak jak Pan ją odczuwa, zdoła
połączyć ludzi rozdzielonych realną stroną życia; ludzie kochają się i rozumieją
przez Chopina.
Markiz pragnął otoczyć opieką Chopina, Sand nie ustawała „w zalotach”, natomiast
Heine niezmiennie sławił wielkość przyjaciela ( nie zawsze podając ścisłe o nim dane).
Po koncercie na rzecz uchodźców włoskich i ku czci zmarłego Vincenza Belliniego
poeta pisał:
Jego palce są posłuszne jedynie jemu i są oklaskiwane przez tych, którzy słuchają
nie tylko uszami, lecz duszą. Toteż jest ulubieńcem elity… Urodzony w Polsce, z
rodziców Francuzów, wykształcenie kończył w Niemczech. Wpływ tych trzech
narodowości złożyły się w nim na całość doskonałą… Polska dała mu zmysł rycerski
i swoje historyczne cierpienie, Francja - lekkości, elegancję i wdzięk, Niemcy zaś -
marzycielską głębię… Nic nie może dorównać tej radości, jaką nam daje, kiedy
improwizuje na fortepianie. Wtedy już nie jest ani Polakiem, ani Francuzem, ani
Niemcem, zdradza daleko wyższe pochodzenie; przybywa z krainy Mozarta,
Rafaela, Geothego; jego prawdziwą ojczyzną jest królestwo poezji.
George Sand zabiegając o Chopina szukała wsparcia u Wojciecha Grzymały. Nie była
czarownicą, jak ją określił Iwaszkiewicz, kierowało nią pragnienie zaopiekowania się
młodym geniuszem i rodzące się uczucie. Sand w 32 - stronicowym liście do Grzymały
pisała m.in.:

43
Najchętniej ułożyłabym nasz p o e m a t tak, bym nie wiedziała nic, ale to nic, o jego
życiu
c o d z i e n n y m, podobnie jak on o moim, żeby mógł kierować się swoimi
zasadami religijnymi, artystycznymi, nie licząc się ze mną, i nawzajem; ale żeby
wszędzie, w jakimkolwiek miejscu i chwili życia się spotkamy, dusze nasze sięgały
szczytów szczęścia i doskonałości. Jestem przekonana, że kochając miłością
wzniosłą, stajemy się lepsi, że nie tylko nie popełniamy występku, ale przeciwnie,
zbliżamy się do Boga, źródła i ogniska miłości.
O rodzącym się związku między Sand a Chopinem, poza Grzymałą, wiedział na razie
tylko przyjaciel obojga – malarz Delacroix. Podjął się namalowania tzw. podwójnego
portretu. Dość niezwykle potoczą się dzieje obrazu. Latem 1838 roku sprowadził do
swojego studia fortepian od Pleyela, jak wiadomo tylko na takim Chopin chciał grać.
Widoczna jest na nim jedynie głowa kompozytora i ramiona. Artysta ma na sobie
aksamitną, czarną marynarkę, białą koszulę z szerokim krawatem. Jest skupiony,
oczy wyraźnie mówią, że gra. Pani Sand jest zwrócona do Chopina profilem, jakby
słuchała jego gry, jest nią urzeczona. Malarz nie zapomniał włożyć w jej palce cygara.
Zdaniem historyków sztuki obraz nie został dokończony. Miał się nie podobać
Chopinowi i dlatego pozostał w pracowni Delacroix do jego śmierci. Potem obraz
zaczął żyć własnym życiem. Ktoś zdecydował o jego podzieleniu na dwie części. Część
płótna, z postacią Sand znalazła się w rękach prywatnego kolekcjonera i potem
zawędrowała do Ordrupgaard Museum w Kopenhadze, Chopin trafił do Luwru i tam
pozostał.
Przyjaźń Chopina z Delacroix wzięła się nie tylko ze wspólnych zainteresowań. Obaj
żyli w poczuciu osamotnienia, Fryderyk tęsknił za ojczyzna, za bliskimi, Delacroix
mimo szczęśliwego dzieciństwa również czuł się w życiu samotny. Przede wszystkim
jednak łączyło ich podobne spojrzenie na sztukę, na muzykę, stała wymiana myśli
związała ich. Obaj też w tym samym czasie wkroczyli w najbardziej twórczy okres w
życiu.
Wyjazd na Majorkę (Chopin wyruszył 27 października 1838 roku, Sand wyjechała z
dziećmi kilka dnia wcześniej) nie zwiastował mających nastąpić przykrych wydarzeń.
Uderzyły one w Chopina, w jego zdrowie, czym obarcza się Sand. Istotnie to ona
wpadła na pomysł wyjazdu na wyspę, której wcześniej nie znała, nie znała klimatu i
panujących tam zwyczajów, i co najważniejsze nie mogła przewidzieć fatalnych
skutków klimatu wyspy dla zdrowia kochanka. Po przyjeździe Chopin był
zachwycony. Pisał do Juliana Fontany: Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak
szmaragd, powietrze jak w niebie.
Za kilka dni nawrót choroby był tak silny, że w liście do Fontany pisał rozpaczliwie, i
jak to on – z pewnym sarkazmem i dowcipem : 3 doktorów z całej wyspy
najsławniejszych: jeden wąchał, wąchał com pluł, drugi stukał skądem pluł, trzeci
macał i słuchał, a jakem pluł. Jeden mówił, żem zdechł, drugi – że zdycham, 3-ci że
zdechnę…
Martwił się głównie tym, że nie może pracować, choroba przykuła go łóżka.
Niecierpliwie czekał na transport fortepianu Pleyela. Do Grzymały: To kraj diabelski,
co się poczt, ludzi i wygody tycze. Niebo śliczne jak Twoja dusza; ziemia czarna jak
moje serce.
Do Fontany: Tylko jeszcze fortepianu nie mam… Nie mów ludziom, żem chorował,
bo zrobią bajkę.

44
Trudno nie podziwiać Chopina, jego listy, które choć często chropowate, pisane
skrótowo, z błędami, kryją jego słabość i siłę, gorycz i pragnienie życia.
Henryk Sienkiewicz pisząc o listach Chopina zauważył, że są szczere, lotne,
bezpretensjonalne, co częstokroć czyni z nich prawdziwe perły literackie.
Maria Dąbrowska uważała, że miał talent pisarski. Urywki z jego listów – zauważa
Mieczysław Tomaszewski – weszły w krwiobieg społeczny, są obrazowe, lapidarne,
dowcipne: Co innego mi się śniło, ale się nie wyśniło; one mnie przed dobroć
zaduszą, ale ja im tego przez grzeczność nie odmówię; czuję się jak skrzypcowa
struna E napięta na basetli.
Chopin listów pisać nie lubił, pisał do Norberta Kumelskiego: wiesz, że wolę grać jak
pisać. Do Wojciecha Grzymały: męka dla mnie pisać, nawet do Ciebie. Tyle rzeczy za
piórem zostaje. Partytury – to było jego pisanie. Skądinąd Mickiewicz, choć był
geniuszem poetyckiego pióra, za pisaniem listów również nie przepadał. Kompozytor
nie lubił pisać listów a jednak pisał i to z literacką swadą. Tylko z panią Sand
wymienił 400 listów. W czasach młodości regularnie, nieraz codziennie pisał do
Tytusa Woyciechowskiego, we Francji, gdy przebywał w Nohant, do Wojciecha
Grzymały słał instrukcje też prawie codziennie. Z rodziną w Warszawie miał stały
kontakt. Nie było innych możliwości jak pisanie listów. Prof. Ryszard Przybylski w
eseju „Myśli Chopina” zauważa:
Kiedy Chopin pisał list, miał tedy wrażenie, iż tworzy tekst ułomny. Poprawiał więc
i skreślał, niekiedy dokładnie zamazując litery. A mimo wszystko przekazywał w ten
sposób swoje własne przemyślenia. Ten skądinąd skryty i maskujący się człowiek
tym razem jednak – użyję tu terminu Martina Heideggera – „pokazał się” w języku,
w słowach i zdaniach. Nie mówił wszystkiego, czasem nawet kłamał, zwłaszcza
wówczas, kiedy pisał rodzinie o swoim zdrowiu, niezmiernie rzadko się obnażał, ale
przecież „się pokazywał”, „się wyjęzyczał”, aby z kolei użyć jego własnego terminu.
Jakby nie biadolić, mamy tu więc do czynienia z najbardziej wiarygodnym obrazem
myśli Chopina… język tych listów jest tylko pozornie językiem pisanym. W gruncie
rzeczy mamy tu do czynienia z potocznym językiem mówionym.
George Sand popełniła błąd nie podejmując decyzji o wcześniejszym opuszczeniu
wyspy. Sądziła, że najgorsze minęło, poza tym nazbyt zajęta była pisaniem powieści,
chorobę artysty zbagatelizowała. Jednak nie była to decyzja świadoma, tak jak nikt
wtedy nie był świadom jak groźna jest choroba płuc. Nie traktowano jej za zagrożenie
dla życia, nie uważano jej za chorobą zakaźną, sądzono na przykład, że skutecznym
sposobem na jej leczenie jest hartowanie organizmu. Choremu na gruźlicę Juliuszowi
Słowackiemu zaaplikowano kąpiel w zimnym Atlantyku, po czym zmarł.
Geniusz nie poddawał się chorobie. Naszkicował Mazurka e – moll, nazwanego
palmejskim, od Palmy, o której, gdy się w niej tylko znalazł pisał z zachwytem: Jestem
w Palmie, między palmami, cedrami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami,
aloesami, figami granatami… W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą i gorąco; w
nocy gitary i śpiewy po całych godzinach… A moje życie, żyję trochę więcej… Jestem
blisko tego, co najpiękniejsze. Lepszy jestem.
Po pierwszym ataku choroby, przyszło uspokojenie, po czym pogoda pogorszyła się
jeszcze bardziej, nadeszły szalone burze, jedno, drugie urwanie chmury, ulewne
deszcze – donosiła w jednym z listów Sand - trwały prawie bezustannie przez dwa
miesiące. Teraz dopiero choroba pokazała, co potrafi. Reszty dopełniła miejscowa
ludność, która – z jednej strony patrząc, bezwzględna, z drugiej rozsądna - nosicieli
zarazków uznała za persona non grata i w tej sytuacji przybysze z Paryża przenieśli

45
się do opuszczonego klasztoru kartuzów, który położony wśród skał okazał się
najprzyjemniejszym miejscem na Majorce. Do Fontany:
Między skałami a morzem opuszczony ogromny klasztor Kartuzów, gdzie w jednej
celi, za drzwiami, jak nigdy b r a m y w Paryżu nie było, możesz sobie mnie
wystawić nieufryzowanego, bez białych rękawiczek, bladego jak zawsze. Cela ma
formę trumny wysokiej, sklepienie ogromne… przed oknem pomarańcze, palmy,
cyprysy… kwadratowy klak, do pisania ledwo mi służący, na nim lichtarz
ołowiany… ze świeczką, Bach, moje bazgroły…cicho…można krzyczeć… cicho.
Słowem piszę ci z dziwnego miejsca.
Słabiutki, chory Chopin, zdawał się niczym nie zrażać. Wielki geniusz wygrywał z
trudami choroby. Szkicował utwory, pracował nad Preludiami. Nie gdzie indziej, jak
właśnie na Majorce stworzył połowę z cyklu 24 Preludiów, op. 28. Tu uczynił z nich
organiczną całość. Mieczysław Tomaszewski o tych skromnych miniaturach, będących
arcydziełami pisze, że zespolone stworzyły mikrokosmos. Tworzy, choruje, walczy z
przeciwnościami natury i przy tym chodzi twardo po ziemi, o czym świadczy list do
producenta fortepianów Pleyela:
Przesyłam Panu nareszcie moje preludia dokończone na Pańskim pianinie…
Poleciłem Fontanie, żeby wręczył Panu mój rękopis. Chcę za niego n a F r a n c j ę i
Ą n g l i ę t y s i ą c p i ę ć s e t f r a n k ó w… Spostrzegłem, że nie podziękowałem
Panu jeszcze za pianino i ze piszę tylko o pieniądzach – Stanowczo jestem
człowiekiem interesu.
Gdy kolejna fala gwałtownych ulew zaatakowała wyspę, zapadła decyzja o
opuszczeniu Hiszpanii. Atak choroby nie ustępował. Podróż statkiem do Barcelony
zamieniła się w gehennę. Sand pisała, że dopłynął wypluwszy miednicę krwi i
słaniając się jak widmo. W Marsylii odpoczywał trzy miesiące. W tamtejszym
kościele Notre Dame du Mont zagrał na organach podczas podniesienia, na mszy
żałobnej przyjaciela, śpiewaka Adolpha Nourrita, któremu kilka razy akompaniował,
gdy wykonywał pieśni Schuberta.
George Sand pozostawiła liczne świadectwa dotyczące Chopina, jego stanu zdrowia i
twórczości. W Histoire de ma vie o pobycie na Majorce pisała w romantycznym stylu:
Biedny wielki artysta był chorym nie do zniesienia. Stało się to, czego się tak bałam,
niestety nie dosyć. Załamał się zupełnie. Mężnie znosząc cierpienie, nie umiał
przezwyciężyć niepokoju własnej wyobraźni. Klasztor wydawał mu się pełen widm i
strachów, nawet wtedy, gdy czuł się dobrze. Nie mówił o tym, trzeba było to samej
odgadnąć. Wracając z dziećmi z nocnych wycieczek po ruinach, zastawałam go o
dziesiątej wieczorem przy fortepianie, bladego, z błędnym spojrzeniem, z włosami
jakby zjeżonymi. Trzeba mu było kilku chwil, żeby nas poznał… To tu skomponował
Chopin najpiękniejsze z tych krótkich stronic, które skromnie nazwał preludiami. Są
to arcydzieła. Niektóre wywołują wizje zmarłych mnichów i odgłos żałobnych pieni
prześladujących artystę; inne są melancholijne i pełne słodyczy; przychodziły mu
na myśl w godzinach słońca i zdrowia, wśród gwaru dziecinnych śmiechów pod
oknem, przy dalekich dźwiękach gitary, przy śpiewie ptaków pod wilgotnym
listowiem, na widok bladych różyczek rozkwitających na śniegu; jeszcze inne pełne
są posępnego smutku i, czarując słuch, ranią serce. Jest jedno preludium, powstałe
w ponury, deszczowy wieczór…Kompozycja Chopina, z owego wieczoru, była
rzeczywiście pełna kropli deszczu odbijających się o dachówki pustelni, lecz w jego
wyobraźni… przeobraziły się one w łzy, spadające z nieba na jego serce.

46
Nohant leży w pobliżu La Chatre, 300 kilometrów na południe od Paryża. Posiadłość
w Nohant kupiła w czasie rewolucji francuskiej babka George Sand – Maria Aurora de
Saxe. Była ona córką marszałka Francji Maurycego de Saxe, syna księżnej de
Koenigsmark – metresy króla polskiego Augusta II Mocnego. Ojciec George Sand ,
Maurycy Dupin, był oficerem napoleońskim, adiutantem marszałka Murata, matka –
kobieta nadzwyczajnej urody – była córką sprzedawcy ptaków na bulwarach nad
Sekwaną. Po raz pierwszy Chopin przyjechał tu w czerwcu 1839 roku. Zaczął się
najbardziej owocny okres twórczości artysty. Z przerwami mieszkał tu z Sand prawie
trzy lata. Ogółem spędził z nią prawie czwartą część życia i stworzył w tym czasie
prawie połowę wszystkich swoich dzieł. Nohant przeszło do historii, jako miejsce, w
którym twórczość Chopina rozkwitła największym blaskiem. Iwaszkiewicz uważa, że
Nohant było dla niego namiastką tego, co bezpowrotnie stracił – namiastkę domu
rodzinnego, za którym całe życie tęsknił. Czuł się w Nohant lepiej niż gdziekolwiek
indziej, co nie znaczy, że choroba go opuściła, męczyły go ataki kaszlu, był słaby. I nie
opuszczała go melancholia. Nęka go melancholia. Przyjedź i zbadaj puls jego
nastroju – pisała Sand do Grzymały. Nie chodziło jej o jego stan zdrowia, lecz o to, co
działo się w jego duszy, co było twórczym zmaganiem się, w Dziejach mojego życia
pisała: Duchowe życie Chopina niczym i nigdy nie objawiało się na zewnątrz,
stworzone przezeń arcydzieła były tylko niejasnym tajemniczym jego wyrazem, ale
wargi artysty nigdy nie zdradziły przeżytych cierpień.
Musiało ją niepokoić, że nie otwierał się przed nią tak, jak to czynił przed swoimi:
kiedyś przed Woyciechowskim, teraz przed Fontaną i Grzymałą, także Matuszyńskim.
Zapraszała Grzymałę do Nohant licząc, że i ona na tym skorzysta, że nasz mały
otworzy się i przed nią. On zaś nie krył się przed przyjaciółmi, dzielił się każdą myślą,
przeżyciami, odkrywał przed nimi to, co dla twórców jest strzeżoną tajemnicą. W
liście do Fontany pisał (jak zwykle, z lekko przymrużonym okiem)o twórczych
zmaganiach podczas pracy nad jednym ze swoich arcydzieł: Ja tu piszę Sonatę si b
mineur, w której będzie mój marsz, co znasz. Jest Allegro, potem Scherzo mi b
mineur, marsz i finałek niedługi, może ze 3 strony moje; lewa ręka unisono z prawą
ogadują marszu.
Prof. Mieczysław Tomaszewski rozszyfrowując ten passus uważa, że w Sonacie b –
moll artysta zawarł te stany ducha, w których rozgrywa się walka między życiem a
śmiercią… Narracja właściwa zaczyna się toczyć po owym gwałtownym i groźnym,
przywołującym Dantego, otwarciu bramy. Toczy się w rytmie zdyszanym i
wzburzonym…Ta muzyka nie mogła toczyć się inaczej: musiała doprowadzić do
marsza… Pierwszy zarys marsza powstał przed Majorką, z inspiracji i emocji
patriotycznych. Lecz później wpisały się w tę muzykę momenty najściślej osobiste.
Mamy prawo sądzić, iż te, w których na Majorce śmierć zaglądała kompozytorowi
do oczu.
W Nohant powstały między innymi mazurki tworzące opus 41. Krytycy uznali je za
najpełniejszy wyraz geniuszu Chopina, spełniały one ponadto warunek stawiany przez
romantyków: piękno zabarwione osobliwością – pisze Amerykanka Banita Eisler.
Geniusz rzadko był z siebie zadowolony, tym razem - w dalszym ciągu listu do
Fontany – przyznawał:
Wiesz, że mam nowe 4 mazurki: jeden e –moll palmejski, 3 tutejsze, H -dur, E- dur i
cis- moll, zdaje mi się, że ładne, jak zwykle najmłodsze dzieci, kiedy rodzice się
starzeją.
Podczas pierwszego letniego pobytu w Nohant artysta chciał skończyć wcześniej
zaczęte utwory. Na Majorce rozpoczął szkicowanie III Scherza cis –moll, ukończył w
47
Nohant. Pani Sand słuchała Chopina pracującego nad Scherzem (pracował w pokoju
na piętrze od strony parku, obok mieściła się jej pracownia) i wtedy po raz pierwszy
była świadkiem jego prawdziwej męki twórczej. Był obsesyjnym perfekcjonistą. Raz
skomponowaną frazę zmieniał kilka razy, gdy chciał wrócić do pierwotnej wersji i nie
potrafił znaleźć jej w pamięci, poszukiwał jej z chorobliwym uporem, aż do skutku.
Pracował z nadludzkim wysiłkiem, i tak słaby organizm osłabiał jeszcze się bardziej,
każdy minimalny przypływ energii wykorzystywał do maksimum - jak zanotowała
Sand – rzucał się wręcz na fortepian, by komponować niektóre z najpiękniejszych
kart swej muzyki. Sand przyznała się, że obserwując go doznawała uczucia pokory (
swoje powieści pisała szybko i pisała dużo). Pytała: dlaczego Chopin nie potrafi
zachować w postaci nienaruszonej utworu, który wcześniej wymyślił w całości.
Pani Sand zostawiła obraz jego zmagań twórczych:
Twórczość jego była cudowna, spontaniczna. Znajdował ją nie szukając i nie
przewidując zawczasu. Twórcze natchnienie nawiedzało go, gdy siedział przy
fortepianie, nieoczekiwane, doskonałe, wyniosłe, lub brzmiało już muzyką w jego
głowie podczas jakiegoś spaceru, a wtedy spieszno mu było usłyszeć swą myśl
wyrażoną przez instrument. Ale wówczas rozpoczynał się najboleśniejszy trud…
nieustanne pasmo wysiłków, wahań, odruchów zniecierpliwienia, po to, by
uchwycić niektóre szczegóły tematu swojej muzycznej idei. Chcąc ja zapisać, za
bardzo analizował to, co stworzył jednym porywem myśli, a żal, ze nie jest ona, jego
zdaniem, wystarczając jasna, wtrącał go w rozpacz. Całymi dniami zamykał się w
swoim pokoju, spacerował po nim, płakał, łamał pióra, powtarzał i zmieniał setki
razy jeden takt…
a nazajutrz zaczynał wszystko od nowa, z drobiazgowym, beznadziejnym uporem.
Przesiadywał sześć tygodni nad jedną stronicą, aby w końcu zapisać ją tak, jak to
nakreślił w pierwszym rzucie… Nie zawsze można go było nakłonić do porzucenia
fortepianu, który częściej był jego udręką niż radością.
Poszukiwał ideału. Była to iście katorżnicza praca. Gdy napisał nowy utwór,
natychmiast rodziły się wątpliwości, analizował, dzielił się z przyjaciółmi uwagami,
formułował je – jak to u niego – zawile, mało czytelnie, widać jak się wewnętrznie
miotał, szukał innych rozwiązań. Gdy napisał Impromptu Fis-dur op. 36 informował
Fontanę, że jest to: może k i e p s k i e, jeszcze nie wiem, bo za świeże. Ale dobrze by
było, żeby nie bardzo Ordowskie, albo Zimmermannowskie, albo Karsko-Końskie,
albo Sowińskie, albo świńskie, albo inno-zwierzęce było, boby mi, podług mojej
rachuby przynajmniej 800 fr. przynieść mogło.
W listach do Fontany, które są czasem żartobliwe, innym razem nostalgiczne, ukazuje
się nam stan ducha artysty:
Szanuj mój manuskrypt i nie gnieć mi ani smól, ani drzej…bo tak kocham moje nudy
pisanie…Dziś skończyłem Fantazją – i niebo piękne, smutno mi na sercu – ale to nic
nie szkodzi. Żeby inaczej było, może by moja egzystencja nikomu na nic się nie
przydała. Schowajmy się na po śmierci…Zresztą czas ucieka, świat mija, śmierć
goni, moje manuskrypta Cię gonią. Z t y m s i ę n i e ś p i e s z, Kochanie, bo wolę,
żeby w Lipsku czekali na nie, jak żeby na rue Pigalle zimno na przyjezdnym zastali,
albo kurz, albo zaduch, albo wilgoć. O m o j e apartamenta się nie troszcz… Stara
łysa głowa Twoja niech się spotka ze zwiędłym nosiłem moim i zaśpiewajmy sobie:
Niech żyje Krakowskie Przedmieście! na nutę Bogusławskiego…
Artysta dbał o swoje interesy. Podczas corocznych, wakacyjnych pobytów w Nohant,
słał do Paryża, najczęściej do Fontany, dokładne instrukcje dotyczące różnych spraw:

48
sprzedaży rękopisów nut, wynajęcia nowego mieszkania i jego urządzenia, poszukania
nowego służącego:
Moje Życie. Bardzo Ci dziękuję za Twoją poczciwą, przyjacielską, nie angielską, ale
polską duszę. Wybierz papier, jak dawniej u mnie był tourterelle, tylko świecący,
glansowany, na oba pokoje i zielony ciemny, nie szeroki sznur na szlak. Na
przedpokój coś innego, porządnego. Jednakże, jeżeli jakie pilniejsze a m o d n i e j s
z e są papiery, które Tobie się podobają i wiesz, żeby mi się też podobały, to weź.
Wolę gładko, najskromniej i czyściuchno jak z w y c z a j n i e, o r d y n a r n o, e p i
s i e r s k o. Dlatego perłowo mi się podoba bo ani k r z y c z y, ani ordynaryjno.
Dziękuję Ci za pokój dla służącego, bo bardzo potrzebny. Teraz, co się mebli tycze, n
a j d o s k o n a l e j z r o b i s z, jeżeli się tym zajmiesz. Nie śmiałem, jak Cię kocham,
trudzić Cię tym ambarasem, ale kiedyś taki poczciwiec, zbierzże je i ustaw. Poproszę
Grzym., żeby na przenosiny dał pieniędzy; sam mu o tym napiszę. Co się zaś tycze
łóżka i biurka, trzeba by je dać odchędożyć ebeniście jakiemu. Papiery byś z biurka
wyjął – gdzie indziej zamknął. – Nie potrzebuję Ci opowiadać, jak masz robić.
Rządź, jak tylko Ci się podoba i jak potrzebnie Ci się zdawać będzie. Co zrobisz,
wszystko dobrze będzie. Masz całe moje s z e r o k i e zaufanie. To jedno. Teraz
drugie: trzeba, żebyś do Wessla pisał (wszakże Ty o Preludia pisał?...) Trzeba, żebyś
mu pisał, że mam 6 nowych manuskryptów, za które chcę, żeby mi za każdy płacił
teraz 300 franków (to jest ile funtów?...) – Napisz i odbierz odpowiedź. (Jeżeli
myślisz, że nie da, to mi napisz wprzódy.)-Pisz mi także, czy Probst jest w Paryżu?
Także przewąchaj jakiego służącego. – Jeżeli jaki Polak poczciwy, porządny. –
Powiedz i Drzymale o tym.- Zgódź, żeby sam sobie jadł, nie więcej jak 80. – Będę ku
końcowi 8-bra w Paryżu, nie prędzej. – Schowaj to sobie. – Ale materac elastyczny
mojego łóżka trzeba by kazać naprawić, jeżeli niedrogo – jeżeli drogo, to nie trzeba.
– Każesz krzesła i wszystko dobrze wytrzepać. – Niepotrzebnie Ci powiadam, bo
sam wiesz, co masz robić. – Jasia uściskaj. Moje Życie, dziwnie mi czasem na sercu
– niech mu P. Bóg da, czego mu potrzeba. – Ale niech się szwabić nie daje; choć z
drugiej strony… t e r e b z d e r e kuku. Otóż największa prawda na świecie! I póki
tak będzie, jak jest, zawsze Cię kochać będę, jako poczciwca, i Jasia, jako drugiego.
– Ściskam Was obu – piszcie, a prędko. Wasz stary z dłuższym niż kiedy nosem.
Ch.
Jest w tych precyzyjnych instrukcjach coś niebywałego. Geniusz żył wszak w innym,
swoim, tym genialnym świecie, a tu okazało się, że potrafił zająć się najbardziej
prozaicznymi sprawami pod słońcem. Można mu zarzucić, że zachowywał się jak
rozpieszczone dziecko, byłby to zarzut niedorzeczny. Wiedział, jaki chce mieć pokój i
jakie stroje, ale sam tego nie potrafiłby zorganizować.Od tego byli przyjaciele, którym
zresztą ich życzliwość wynagradzał. Zadziwia jednak precyzja przyjacielskich poleceń.
Podobnych poleceń słał wiele.
Chopin grał, improwizował, najchętniej wśród swoich, ale przecież nie one, lecz
koncerty publiczne przynosiły finansowe korzyści. Tych zaś jak wiemy Chopin nie
lubił. Koncertowanie przed nieznanymi mu ludźmi, widownia, która pozostaje
anonimowa, wszystko to napawało go lękiem. Lisztowi powiedział: Ja nie nadaję się
do występów publicznych – audytorium mnie onieśmiela, duszę się w oddechach
tłumów, paraliżuje mnie ciekawy wzrok, zmusza do milczenia widok obcych twarzy.
Po trzy letniej przerwie, wiosną 1841 roku zgodził się, czy to na skutek perswazji pani
Sand, czy też z przyczyn finansowych, na publiczny występ. Przygotowaniami zajęła
się Sand, zaś Chopin liczył, że się jej to nie uda. Udało się bardzo szybko, przed datą
koncertu sprzedano trzy czwarte biletów. Sand: On nie chce afiszy, nie chce
49
programów, nie chce wielkiego audytorium, nie chce, aby ktokolwiek z nim o tym
rozmawiał. Jest tak całym wydarzeniem przerażony, że zaproponowałam mu, aby
grał po ciemku, w pustej sali, na niemej klawiaturze.
Artystę uspokoiła informacja, że bilety na koncert w większości zostały zaoferowane i
sprzedane przede wszystkim tym, którzy należeli do jego kręgu, do jego świata.
Delacorix, mimo ostrego zapalania krtani i wysokiej gorączki, cały czas towarzyszył
przyjacielowi przed koncertem. Odbył się 26 kwietnia w salonie Pleyela. Mistrz
wykonał Balladę F-dur, III Scherzo etiudy, nokturny, preludia, mazurki. Był to
wielki sukces artystyczny a także finansowy i towarzyski. Schody sali Pleyela
wyłożono czerwonym dywanem. Jak relacjonował Liszt, widownię wypełniły
najelegantsze damy, młodzi, wytwornie ubrani panowie, najsławniejsi artyści,
najbogatsi finansiści, osobistości z najwyższych sfer, słowem cała elita towarzyska.
Pani Sand z zadowoleniem informowała przyjaciół, że w dwie godziny, uderzeniami
dwóch rąk zgarnął do kieszeni sześć tysięcy kilkaset franków pośród braw, bisów i
tupotu najpiękniejszych kobiet Paryża. Poeta Stefan Witwicki z pewnym żalem pisał:
Deklamujże swoje wiersze przez 3 kwadranse… i niech ci złożą za to 6000 franków.
Artysta wybrał bardzo trudny program, stanął u szczytu sławy. Koncert, nazwany
przez recenzentów Wielkim Koncertem Chopina miał wielki ładunek patriotyczny. Na
sali, poza elitą towarzyską Paryża, znajdowali się polscy uchodźcy. To dla nich zdawał
się grać Poloneza zwanego Wojskowym z op. 40. Eisler w swojej amerykańskiej
monografii o Chopinie, odtwarzając tamten wieczór pisze, że sygnał trąbki w
trójwymiarowym rytmie był jakby hołdem składanym chlubnej przeszłości Polski i jej
udręczonej teraźniejszości, był zarazem przywoływaniem nadziei. Jeden człowiek
stał się zwiastunem przyszłego zwycięstwa. To Chopin: wątły, a zarazem twardy jak
stal, zahartowany atakującą go chorobą, żywe wcielenie klęski i przemienionej w
tryumfalne bohaterstwo.
Liszt znany z teatralnych gestów, które niektórzy wyśmiewali, pod koniec koncertu
dostał się na estradę, przytulił wyczerpanego artystę i uniósł go. W entuzjastycznej
recenzji pisał między innymi o wzajemnym oddziaływaniu tradycji i nowatorstwa w
twórczości Chopina:
Jeszcze przed rozpoczęciem koncertu ludzie usadowili się na swoich miejscach,
gotowi do słuchania i natężający całą uwagę, żeby nie uronić ani jednej nutki, ani
jednego niuansu, ani jednej myśli tego, kto miał zająć miejsce przy fortepianie. I
słuszny był powód owej zachłanności, wewnętrznego napięcia i nabożeństwa, bo
ten, którego oczekiwano, którego chciano widzieć, słuchać, podziwiać, oklaskiwać,
nie był tylko zręcznym wirtuozem, doświadczonym w sztuce dźwięku pianistą; nie
był tylko artystą o wielkiej sławie, gdyż – będąc tym wszystkim, był czymś wiele
więcej – był Chopinem… Muzyka to był jego język, język boski, w którym wyrażał
wszystkie rodzaje uczucia… Tak jak innemu wielkiemu poecie, Mickiewiczowi, muza
ojczyzny dyktowała mu swoje melodie. Lamenty Polski użyczały jego muzyce jakiejś
tajemniczej poezji, która dla nas wszystkich, którzy ją naprawdę czują, nie może być
z niczym porównaną…Nie szukając fałszywej oryginalności, jest tak samo świetny
w stylu, jak i w pomysłach. Umie on nowym myślom nadać nowe formy.
Entuzjazm Liszta nie trafił jednak na przychylność Chopina. Końcowe zdanie recenzji
brzmiało: Królem wieczoru… był Chopin. A oto reakcja Fryderyka: Królem tak, ale w
obrębie s w e g o Cesarstwa. Wielu uznało, że Liszt nie wiedział, co zrobić z
zazdrością, zamienił ją pochlebstwo. Na pewno od serca płynęły słowa markiza de
Custine skierowane do Chopina: To nie fortepian, na czym Pan gra, to dusza. Kilka
dni po koncercie w organie prasowym księcia Adama Czartoryskiego, Trzeci Maj
50
ukazał się bardzo pochlebny artykuł o Chopinie. Gdy Chopin święcił swój kolejny
triumf, w Warszawie zmarł Wojciech Żywny.
W salonie Pleyela Chopin dawał koncerty okolicznościowe, dobroczynne, na cele
charytatywne. W koncercie, który odbył się 21 lutego 1842 roku w programie znalazła
się Ballada As-dur, Preludium Des-dur op.28, Andante spianato z op. 22 i 3
mazurki. W licznych recenzjach pisano o skali geniuszu i duchowości artysty.
„La France Musicale”: Jego inspiracja jest natury poetyckiej, czuła i naiwna, bez
karkołomnych rzutów rąk i diabolicznych wariacji; on chce mówić do serc, nie do
oczu; on chce kochać, a nie zadziwiać. Spójrzcie: publiczność wpada w ekstazę i
zachwyt; Chopin osiągnął swój szczyt.
„ Revue et Gazette Musicale de Paris”: Porządek połączony z bogactwem jest zawsze
doskonały. A to jest cecha charakterystyczną utworów p. Chopina… Geniusz melodii
jest tak wyrazisty, tak czuły, tak wytworny, styl jego harmonii jest tak bogaty, że
już od razu pierwsze wrażenia, którym nie podobna się nie poddać, rozbrajają
krytykę… Oklaskuje się nie tylko kompozytora, to przecież także wirtuoz, pianista
czarujący, który potrafi nadać palcom cudowną wymowę, aby w wykonaniu
naprawdę doskonałym obnażać całą swą żarliwą duszę. Klawiatura przeobraża się
w zupełnie nowy instrument, posłuszny rozżarzonemu natchnieniu tego geniusza,
czułego i namiętnego...Liszt i Thalberg, jak wiadomo, wywołują olbrzymie
wrażenie, Chopin czyni to samo, ale w sposób mniej gwałtowny, mniej hałaśliwy, a
to dlatego, że porusza w sercu struny bardziej intymne, delikatniejsze. Tamci
wywołują egzaltację w sposób zdecydowany natężeniem dźwięków i gestów, on
przenika w duszę głębiej; wzruszenia, które wywołuje, są bardziej skoncentrowane,
bardziej przytłumione, mniej gwałtowne, lecz nie mniej zachwycające.
W Poznaniu, który już wówczas był znanym ośrodkiem życia muzycznego, twórczość
Chopina była dobrze znana, głównie dzięki ukazujących się w druku jego dzieł.
Poznański „Tygodnik Literacki”: Jak nie masz Polaka, który by nie umiał śpiewów
historycznych na pamięć, tak przyjdzie czas, w którym Chopina dzieła przejdą w
naród, bo są rodzime, niepokalane, czysto polskie.
Miesiące letnie spędzał w Nohant. Latem 1842 roku przyjechali Delacroix, Witwicki,
uczennica i oddana sekretarka Chopina Maria de Rozières. Gdy znalazł się w swoim
gronie żartował, głowę miał pełną pomysłów, założył domowy teatrzyk, sam chętnie
odgrywał różne role. Z listów i notatek Delacroix:
Miejscowość jest urocza i trudno o milszych gospodarzy domu. Kiedy nie zbieramy
się przy stole, przy bilardzie lub nie wychodzimy na spacery, przebywam w swoim
pokoju lub wyleguję się na kanapie. Chwilami poprzez uchylone do ogrodu okno
dochodzi powiew muzyki Chopina, zmieszany ze śpiewem słowików i zapachem róż,
bo ten nie przestaje tutaj pracować…Prowadzimy niekończące się rozmowy z
Chopinem… To najprawdziwszy artysta, jakiego zdarzyło mi się spotkać w życiu.
Należy do tych rzadkich ludzi, których można czcić i podziwiać zarazem.
Słuchając gry przyjaciela na fortepianie, Delacroix miał wrażenie - pisał w jednym z
listów - jakby to Bóg muzyką zstępował na jego boskie palce. Z „Dzienników”
malarza dowiadujemy się, że obaj odczuwali głębokie powinowactwo duchowe.
Delacroix przyznaje w nich, że z muzyki Chopina czerpał kolory. Kompozytor i
malarz znaleźli wspólny język jak tworzyć, jak utrwalić kontur, tony, ulotne efekty,
gdzie konieczne jest napięcie, delikatne muśnięcie nuty, pędzla. Z Delacoix i Heinem,
z malarzem i poetą, Chopinowi rozmawiało się o twórczości, o sztuce, o życiu
najlepiej, należy do tego grona włączył jeszcze Norwida. Po wyjeździe malarza z

51
Nohant, Chopin pisał do wiolonczelisty Franchomme, iż genialny malarz jest
najcudowniejszym artystą,,, spędziłem z nim urocze chwile. Uwielbia Mozarta, zna
wszystkie jego opery na pamięć. Delacroix malował i rysował przyjaciela. Pozostawił
portret olejny Chopina, rysunki, w tym studium głowy i profil w kostiumie Dantego, z
wieńcem laurowym na skroniach.
Na każdy powrót Chopina z Nohant czekali niecierpliwie jego uczniowie. We wrześniu
1842 roku przyjechały do Paryża uczennice z Rosji, aby się dostać do artysty pojawiły
się z referencjami od ważnych osób. Jeden z polecających pisał do Chopina: Czy Pan
wie, że diabelnie Panu zazdroszczę? Wszędzie, gdzie się tylko obrócić, wszystko co
nosi miano kobiety mówi o Chopinie: Czy Pan zna Chopina? Boże, jak ja bym
chciała go poznać!
Uczniowie byli różni, zdolni, oddani, uczennice często zakochane, wścibskie. Jedną z
jego uczennic była dziewiętnastoletnia Zofia Rosengardt, córka napoleończyka i
uczestnika powstania listopadowego. Prowadziła dziennik, w którym opisała nastroje
mistrza. Były zmienne. Wyprowadzały go z równowagi pozornie drobne wydarzenia.
Gdy przyszła na lekcję w niewłaściwym terminie wpadł w furię, gdy zapomniała nut,
użył pod jej adresem ostrych słów. Gdy zagrała nokturn, był tak niezadowolony, że
chodził po salonie z kąta w kąt. Gdy niewytrzymała jego surowych uwag, wybuchła
płaczem i nagle Chopin uśmiechnął się a po zakończeniu lekcji podarował jej nuty
jednego ze swych utworów z dedykacją: Pannie Rosengardt za to, że bardzo wielkie
dziecko. F. Chopin. „Wielkie dziecko”( wkrótce Chopin będzie świadkiem na jej
ślubie) opisało go w liście do rodziny:
Dziwny, niepojęty człowiek! Nigdy wyobrazić sobie nie można istoty zimniejszej,
obojętniejsze na wszystko, co go otacza. Dziwna mieszanina w jego charakterze,
próżny, dumny, lubiący zbytek, a przecież nie interesowny – dla największych
zbytków nie poświęci najmniejszej swojej fantazji, kaprysu – grzeczny do zbytku, a
przecież jest tam tyle ironii, tyle złośliwości ukrytej! Biada temu, kto się da na tę
wędkę złapać. Rzut oka nadzwyczajnie bystry, każdą śmieszność uchwyci i zręcznie
wyśmieje. Dowcipu, rozumu naturalnego bardzo wiele, często znów ma chwile
dzikie, przykre, złe, gniewne, w których łamie krzesła, tupie nogami. Kaprysi jak
popsute dziecko, łaje uczennice, zimno traktuje przyjaciół. Najczęściej są to dnie albo
cierpień, osłabienia fizycznego albo kłótnie z panią Sand.
3 maja 1844 roku zmarł Mikołaj Chopin. Fryderyk na wiadomość o śmierci ojca
zareagował po swojemu. Zawsze, gdy mu było bardzo źle uciekał od ludzi, zamykał się
przed nimi, po stracie ojca wpadł w rozpacz, z nikim nie chciał się spotykać. Nie miała
do niego dostępu Sand, ani wiolonczelista Franchomme, który przyszedł go odwiedzić
z nadzieją ukojenia bólu przyjaciela. Śmierć ojca zrywała kolejną więź z domem
rodzinnym. Samotność stawała się jeszcze głębsza, była nieodwracalna. W liście do
Warszawy poprosił o bardzo dokładny opis ostatnich dni i godzin życia ojca.
George Sand – ta zimna, jak ją postrzegało wielu, zajęta sobą kobieta, patrząc na
cierpiącego Fryderyka napisała list do jego matki:
Szanowna Pani, sądzę, że nie zdołam niczym pocieszyć najlepszej matki mego
kochanego Fryderyka niż zapewnieniem o męstwie i panowaniu tego godnego
dziecka. Pani wie, jak głęboki jest jego ból i jak cierpiąca jest jego dusza; lecz dzięki
Bogu nie jest chory, a za kilka godzin udajemy się na wieś, gdzie nareszcie
wypocznie po tym tak strasznym przejściu. Myśli tylko o Pani, o swych siostrach, o
wszystkich swoich, których kocha tak gorąco i których smutek go niepokoi i
przejmuje tak jak jego własny. Przynajmniej niech pani ze swej strony nie niepokoi

52
się tym, że on jest bez opieki. Nie mogę mu odjąć tego cierpienia, jest ono tak
usprawiedliwione, tak głębokie i tak długotrwałe; lecz mogę dbać o jego zdrowie i
otaczać go takim przywiązaniem i troskliwością, jakby to czyniła Pani sama. Jest to
najmilszy obowiązek, jestem szczęśliwa, że mogę go wziąć na siebie, nigdy mu tego
nie uchybię. Obiecuję to Pani i mam nadzieję, iż Pani będzie ufała mojemu oddaniu
dla niego. Nie twierdzę, że nieszczęście Wasze dotknęło mnie tak, jak gdybym znała
tego wspaniałego człowieka, którego opłakujecie. Moje współczucie, choć tak bardzo
szczere, nie jest w stanie złagodzić tego straszliwego ciosu, lecz donosząc Pani, że
poświęcę me dni Jej synowi i że uważam go za swego własnego syna, wiem, iż mogę
choć pod tym względem trochę uspokoić Pani duszę. Toteż pozwoliłam sobie napisać
do Pani, by Jej powiedzieć, że Jej – jako uwielbianej matce mego najdroższego
przyjaciela – jestem głęboko oddana.
George Sand
Nadto zaprosiła do Francji, do Nohant siostrę Chopina, Ludwikę z mężem. Fryderyk
nie krył wdzięczności. Pani Sand szukała różnych sposobów, aby zdobyć zaufanie
Fryderyka i jego najbliższych. Chciała go ukoić, gdy po śmierci ojca znalazł się w
depresji. Jednak Chopin doskonale wiedział, że z powodu związku z panią Sand, który
nie był usankcjonowany ranił matkę. Sam też przez to był zraniony. Matka – pisze
prof. Tomaszewski – stanowiła dla niego daleki, lecz niewzruszony punkt
odniesienia. Nie tylko uczuciowy, również moralny. George Sand irytowały powody
tego stanu rzeczy. Nie kryła wzburzenia wypominając Chopinowi wobec osób trzecich
wyniesione przez niego z domu przekonania religijne.
Wieczór Wigilijny, 1845. Fryderyk w liście do rodziny: Dziś Wigilia Bożego
Narodzenia, nasza Panna Gwiazdka. Tutaj tego nie znają. Jak zwykle obiad jedzą o
6-tej, 7-mej albo 8-mej, a tylko niektóre domy protestanckie zachowują zwyczaje…
Wszystkie domy protestanckie zachowują Wigilię Bożego Narodzenia, ale
zwyczajny paryżanin nie czuje różnicy między dziś a wczoraj. Tutaj smutna Wigilia,
bo chorzy i doktora żadnego nie chcą…Że jak kaszlę nieznośnie, to nic dziwnego, ale
Pani Domu ( tak w listach nazywał panią Sand – JK) tak zakatarzona i gardło ją
boli, że musi ze swego pokoju nie wychodzić, co ją mocno niecierpliwi. Im więcej
zdrowia zwykle się ma, tym mniej cierpliwości w cierpieniu fizycznym… Ja się
często pytam siebie, jakby ludzie niecierpliwi mogli żyć pod niebem jeszcze
niegodziwszym jak tutejsze. Czasem za parę godzin słońca dałbym parę lat życia.
Zimą 1845/ 46 ciągle zapadał na zdrowiu, chore płuca nie dawały mu spokoju, ale siłą
nadzwyczajnej woli komponował. Lekarz pozwalał mu pić wodę z winem, artysta
wolał butelkę bordeaux bez wody, posyłał po nią Delacorix. Gdy tylko poczuł się lepiej
udzielał lekcji, dał koncert w Hôtelu Lambert. Ataki kaszlu nasilały się, pluł krwią.
Wreszcie pojechał na rekonwalescencję do przyjaciela Franchomme‘a. Po powrocie
przyjmował gości, przyszli książę Adam Czartoryski z żoną, księżna Sapieżyna,
Delacorix, zresztą malarz bywał u niego stale. Podczas pobytu gości, osłabiony
zasiadał do fortepianu i koncertował do północy. Delacroix w „Dzienniku” zanotował:
Mam teraz niekończące się rozmowy z Chopinem, którego bardzo lubię i który jest
człowiekiem bardzo niepospolitym: jest to najprawdziwszy artysta, jakiego w życiu
spotkałem. Jest on z tej niewielkiej liczby artystów, których można i podziwiać, i
szanować. Zasługą Delacorix było przede wszystkim namalowanie portretu
kompozytora, najlepszego ze wszystkich, jakie zostały namalowane. Zdaniem
Iwaszkiewicza: ta synteza boleści, natchnienia i szlachetności jest jednym z
najbardziej wzruszających portretów w historii malarstwa. Pisarz odmawia

53
jakiejkolwiek zasługi pani Sand, uznał, że w ogóle nie znała się z na muzyce a jej oceny
twórczości Chopina były mętne i dziecinne.
Lato i jesień 1846 Chopin spędził w Nohant. Był to jego ostatni w nim pobyt. Długi,
burzliwy i chorowity. Jakoś mi nie idzie, ale muszę się z tym pogodzić. Kaszlę
wystarczająco. Miałem znowu krwawienie, ale to nic.
Do Franchomme‘a: Robię wszystko co w mej mocy, aby pracować… a jak tak dalej
będzie, to moje utwory nie będą przypominały ś w i e r g o t u ż o ł n, ani nawet
dźwięku t ł u c z o n e j p o r c e l a n y. Muszę się z tym pogodzić.
Niesiony wielkością geniuszu, w walce z śmiertelną chorobą – zwyciężał. Siadał do
fortepianu. Tworzył i improwizował. Ukończył Nokturny op. 62 i Sonaty g – moll op.
65. Franchomme‘owi wysłał trzy rękopisy: Barkaroli op. 60, Poloneza-Fantazji op.61
i Nokturnów op. 62. Wątły, blady, kaszlący, kruchy Chopin, przy fortepianie
przeradzał się w demona geniuszu. Jeden z wieczorów w Nohant opisała Eliza
Fourniher:
Zasiadł do gry i niemal do północy bez przerwy wiódł nas wedle swej chęci od
nastrojów pogodnych do smutku, od radości do powagi… Znakomita prostota,
słodycz, dobroć i dowcip.
W tym ostatnim rodzaju zagrał nam parodię opery Belliniego, z której śmieliśmy się
bez miary…a modlitwa Polaków w nieszczęściu… wycisnęła łzy z oczu; potem etiuda
z motywem dzwonu na alarm, która wprawiła nas w drżenie; potem marsz
żałobny, tak poważny, tak posępny, tak bolesny. Na koniec z uniesieniem mówił o
wszystkich czarnych czynach Mikołaja i o chęci wskrzeszenia Polski.
W listach do rodziny Chopin o chorobie wspominał bardzo rzadko. Pisał o tym, co
było dla niego najważniejsze: Z mojej Sonaty na wiolonczelę rad jestem kontent, drugi
raz nie. W kąt rzucam, potem znów zbieram. Mam nowe trzy mazurki, nie myślę, żeby
ze starymi dziurami, ale na to czasu trzeba, żeby dobrze sądzić. Jak się robi, to się
dobrze zdaje, bo się inaczej by nic nie napisało. Dopiero później refleksja przychodzi i
odrzuca albo przyjmuje. Czas to najlepsza cenzura, a cierpliwość najdoskonalszy
nauczyciel.
Lubił Nohant, gdy tu przebywał ożywały obrazy i wspomnienia z wakacji spędzanych
na Mazowszu i Kujawach. Liszt pisał: Życie na wsi tak mu odpowiadało, że aby go
używać, Chopin zgadzał się na towarzystwo, które go nie bardzo cieszyło…Ledwie
przybywał na wieś, zaledwie otaczały go ogrody, drzewa, trawy i kwiaty, zdawał się
całkiem zmieniać, stawał się innym człowiekiem. A poza tym lubił na wsi pracować.
Nohant było miejscem, gdzie talent Chopina rozwijał się najpełniej. Przebywał tu
każdego lata i jesienią od 1839 do 1846 roku W Nohant napisał 37 opusów spośród 65
wydanych za życia. Z George Sand spędził 9 lat, jedną czwartą swojego życia. W tym
czasie napisał prawie połowę swoich utworów. Te fakty są godne przypominania.
Obecności Sand w życiu Fryderyka być może nie należy demonizować.Trudno jednak
przypuszczać, aby ich związek nie miał żadnego wpływu na rozwój twórczości artysty.
Kłócili się i darzyli żarliwym uczuciem. Napisali do siebie 400 listów. Pierwsze listy
od Sand, Fryderyk wklejał do albumu, obok listów najbliższych mu osób z kraju.
Z Nohant wrócił do Paryża sam, w połowie listopada 1846 roku. Zaczął dużo czasu
poświęcać przyjaciołom i uczniom. 28 listopada 1846 roku był świadkiem na ślubie
uczennicy, owej Zofii Rosengardt z poetą Bohdanem Zaleskim (przyjaciel Fryderyka -
skomponował dwie pieśni do słów Zaleskiego: Dwojaki koniec i Nie ma czego
trzeba). Chopin nadal uczestniczył w stałych sobotnich spotkaniach w Hôtelu

54
Lambert ( nie mówiąc o tych, które mialy miejsce okazjonalnie w innych dniach
tygodnia). Nieodłączny towarzysz rozpadającej się już pary, Delacroix namalował na
kopule Pałacu Luksemburskiego podobizny Sand i Chopina, jako Dantego i Aspazji.
Związek Chopina z Sand zbliżał się do końca. Do całkowitego zerwania dojdzie, gdy
artysta stanie po stronie Solange – córki Sand, w jej konflikcie z matką. Gdy nadeszły
święta Bożego Narodzenia 1847, jak zwykle z tej okazji, zasiadł do pisania listu do
rodziny, tym razem podzielił się goryczą, po rozstaniu z panią Sand:
Wigilię onegdaj jak naprozaiczniej spędziłem, ale o Was myślałem. Wam życzenia
najpoczciwsze jak co rok… Dziwne stworzenie przy całym rozumie! Jakiś szał
napadł: bruździ w życiu swoim, bruździ w życiu córki; z synem także się niedobrze
skończy, co przepowiadam i podpiszę… Nie żałuję, żem pomógł jej osiem lat znieść
najdelikatniejszych w jej życiu, wtenczas, kiedy córka rosła, a syn się przy matce
chował; nie żałuję wszystkiego, com zgryzł, ale żałuję, że córkę, tę dobrze
przepielęgnowaną roślinę, uchowaną od tych wichrów, w ręku macierzyńskim,
złamała przez nieroztropność i lekkość, która może uchodzić kobiecie
20-letniej, ale nie 40-letniej. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Pani S. nie
może mieć dla mnie, tylko dobre wspomnienie w duszy, jak się kiedyś obejrzy za
sobą.
Coraz słabszego zdrowia, pracował jeszcze usilniej. Po przyjeździe z Nohant do
Paryża, tak jak kilka lat temu, udzielał do pięciu godzin lekcji dziennie. W liście do
rodziny:
Dziś się o 7-ej obudziłem; przyszedł mój uczeń Gutman, żebym dziś o jego wieczorze
nie zapomniał… muszę dać lekcję młodej Rothschildowej, potem jednej m a r s y l c e,
potem
A n g i e l c e, potem S z w e d c e i przyjąć o 5-ej jedną familię z Nowego Orleanu,
którzy od Pleyela rekomendowani. Potem na obiad do Léo, na wieczór do
Perthuisów i spać, jeżeli będzie można.
Uczennica Friederike Müller – Streicher w prowadzonym przez siebie „Dzienniku”
opisuje wysiłek fizyczny i umiejętności pedagogiczne artysty:
Słaby, blady, kaszlący, często zażywał krople opium z cukrem lub pił wodę
żywiczną, nacierał czoło wodą kolońską, a mimo to uczył cierpliwie, wytrwale, z
podziwu godną gorliwością…W Paryżu ludzie mnie straszyli opowiadaniami o tym,
jak to Chopin każe ćwiczyć Clementiego, Hummla, Cramera, Moschelesa,
Beethovena i Bacha, ale nie jego własne utwory. Tak wcale nie było. Oczywiście,
musiałam z nim ćwiczyć kompozycje wymienionych mistrzów, ale żądał też bym
grała nowe i najnowsze utwory Hillera, Thalberga, Liszta itd. I zaraz na pierwszej
lekcji rozłożył przede mną swe cudne preludia i etiudy.
Był nie tylko w dalszym ciągu rozchwytywanym, lecz teraz najdroższym nauczycielem
w Paryżu, rodakom udzielał lekcji darmowo. Był zarazem nauczycielem bardzo
sumiennym. Uczył także wybitnych, już koncertujących pianistów, którzy przyjeżdżali
do niego z całej Europy, nawet z Rosji. Liczne grono uczniów stanowiły kobiety w
różnym wieku z arystokracji, zasobne żony i córki bankierów. Najzdolniejszą
uczennicą była księżna Marcelina Czartoryska. Była jego uczennicą, dobrą opiekunką,
nie odstępowała go w trudnych chwilach, podobnie jak jej mąż książę Adam.
W Hôtelu Lambert bywał coraz częstszym gościem. Każdy jego pobyt u Adama
Czartoryskiego kończył się koncertowaniem, czy z okazji imienin księcia, które
zbiegały się z Wigilią, czy podczas wielkiego balu karnawałowego. Jeden z takich

55
wieczorów w Hôtelu Lambert utrwalił na rysunku Cyprian Kamil Norwid, widzimy na
nim Chopina słuchającego gry swojego ucznia. W salonie Delfiny Potockiej grał w
gronie polskich przyjaciół. U siebie chętnie oorganizował koncerty na cześć hrabiny
Potockiej. Na jednym z nich grał w duecie z wiolonczelistą Franchommem. Byli
obecni Czartoryscy i księżna Wirtemberska. Jedną z uczennic została piękna
arystokratka Maria Kalergis, która zawładnęła sercem Norwida.
Brano mu za złe to salonowe koncertowanie i przebywanie wśród arystokracji,
salonów królewskich nie wyłączając. Patrzył na to niechętnie nie tylko Mickiewicz i
Słowacki. Węgierski pianista Stephen Hellen pisał do Schumanna: W ogóle nie
widziałem Chopina. Po uszy siedzi w bagnie arystokratycznym… woli wysokie
salony niż wyniosłe szczyty.
Takie traktowanie salonowych upodobań Chopina, nazywano go przecież słynnym
dandysem salonowym, to przykład oceniania po pozorach, postrzegania po
zewnętrznym wyglądzie, nie zaś po tym, co działo się wewnątrz, w sercu artysty. Był
delikatny i wrażliwy. Jego delikatna osobowość znajdowała schronienie na salonach
Czartoryskich, Radziwiłłów, hrabiny Potockiej, barona Rotschilda i markiza de
Custine, nie znajdował go zaś w masowej widowni. Uciekał przed nią. Zakładał
salonowy kostium, aby ukryć się przed reakcją tłumu, nawet aplauz nie zawsze bywa
stosowny. Węgierski pianista Hellen w dalszej części listu do Schumanna przyznał, że
choć drażni go salonowość Chopina, to przecież w sposób niepowtarzalny tworzy on
całkiem w innym duchu, to jest bardzo pięknie i głęboko.
Chopin chętnie grał w salonach arystokratycznych, ale tych, które on sam wybierał.
Grał w Hôtelu Lambert, gdyż miał tam widownię kochającą muzykę i znającą się na
niej. Gdy jednak musiał grać w salonach angielskich i szkockich lordów i pań z
arystokracji, przyjmował zaproszenia niechętnie, niektóre odrzucał. Tam, gdzie nie
ma duszy, tam nuty grają fałszywie. Gdy zasiadał do fortepianu, niczego nie udawał,
gdy zdarzyło się, że widownia go czymś zraziła, a działo się to w mniejszym gronie,
przestawał grać. Nie czekał na oklaski, wybierał salonowe, arystokratyczne
towarzystwo, gdyż było ono, obok najbliższego grona rodaków, najlepsze z możliwych.
W Anglii i Szkocji, gdzie kultura muzyczna stała na niskim poziomie przeżył jako
pianista dramatyczne momenty. Gdy zaczynał grać, wkraczał w przestrzeń, nie z tego
świata. Ten, kto ją zakłócał stawał się intruzem. Jeśli coś mam przed oczami, co mię
interesuje, mogą mię konie rozjechać i nie będę wiedział – pisał do
Woyciechowskiego. Z Nohant do rodziny: Jestem jak zwykle w jakiejś dziwnej
przestrzeni. – Są to zapewne owe espaces imaginaires.
Te przestrzenie wyobraźni – to nie była żadna choroba. To był tajemniczy znak
geniuszu. Nie można tego racjonalnie wyjaśnić. George Sand stwierdziła, że tej jakiejś
dziwnej przestrzeni, po prostu nie umiał okiełznać. Po skończeniu pracy nad
szkicowaniem preludiów, nie potrafił przez dłuższy czas przejść do rzeczywistości.
Podobnie, tyle, że po zakończeniu improwizacji – wspominała Müller-Streicher -
długo odnajdywał się w rzeczywistości, zachowywał się, jakby przebywał w innym
świecie. Pewnego razu do salonu po cuchu wszedł służący i położył na pulpicie jakiś
list. Chopin z głośnym okrzykiem przerwał grę swą grę, a włosy stanęły mu dęba.
Seneka w dziele „O pokoju duszy” cytuje powiedzenie Arystotelesa, że nie było
żadnego wielkiego geniusza bez domieszki obłędu.

56
5. ŚWIAT U STÓP GENIUSZA
Amerykanie umieścili Fryderyka Chopina na światowej liście sześciu największych
geniuszy drugiego tysiąclecia. Heinrich Heine zastanawiając się nad
najwybitniejszymi kompozytorami i pianistami epoki, w której żył, na pierwszym
miejscu postawiał Chopina:
Przy Chopinie zapominam o doskonałości samej gry i pogrążam się w słodkiej
otchłani jego muzyki, w bolesnych powabach jego tak bardzo głębokich, a tak
subtelnych dzieł. Chopin jest najpiękniejszym, genialnym kompozytorem i można
dziś zestawiać jedynie z Mozartem lub Beethovenem lub Rossinim.
Czapki z głów, panowie, oto geniusz! - Hut ab, ihr Herren, ein Genie! Słów tych jako
pierwszy użył Robert Schumann, gdy pisał o Chopinie w recenzji, pod tytułem Ein
Opus
II z Wariacji opus 2 Chopina, na temat z Don Juana Mozarta. Recenzja ukazała się
w „Allgemeine Musikalische Zeitung” 7 grudnia 1831 roku. Chopin miał wtedy 21 lat.
Za lat kilka Schumann napisze w „Neue Zeitschrift fur Musik” , że dzieła Chopina to
ukryte wśród kwiecia armaty. Chopinowskich armat lękali się carowie, przestraszyli
się ich Niemcy w czasie II wojny światowej.
Kunszt warsztatowy, oryginalność twórczą Chopina tak ujmuje Camilie Bourniguel
(autor hasła “Chopin”, w “Larousse de la musigue“): W istocie on sam wszystko
wynalazł: samego siebie, swoje źródła i - częściowo - fortepian. Instrument, który
dał się usłyszeć po raz pierwszy z taką mnogością niuansów i brzmień i który
poprzez niego się objawiał. A jednocześnie, od najpierwszych jego dzieł, objawiały
się i głos wewnętrzny, i wymagania stawiane metodzie, i styl, które już do niego
wyłącznie należą… Znakiem jego geniuszu było, że - mając dziewiętnaście lat -
doznał olśnienia ową dbałością o metodę, a zarazem transcendencją, kiedy
komponował swą pierwszą Etiudę.
Komponował siedząc przy fortepianie. Najdrobniejszy pomysł natychmiast
sprawdzał. Był pedantyczny. Do improwizowania nie wystarczyło pierwsze lepsze
pianino. Musiał to być sprawdzony fortepian, najlepiej Pleyela. Komponował i grał.
Był wielkim kompozytorem i największym improwizatorem swoich czasów. Jedno
było splecione z drugim. Improwizując mógł pozwolić sobie na wiele, grając szalał.
Gdy zapisywał nuty, gdy tworzył wymagał od siebie nadzwyczajnej precyzji,
obsesyjnie dążył do doskonałości, do osiągnięcia absolutnej prawdy muzycznej. Ale
nawet, gdy doszedł na sam szczyt, nie był z siebie zadowolony. Delacroix w
„Dzienniku” : Wracałem z Grzymałą rozmawiając o Chopinie. Grzymała mówił, że
jego improwizacje były znacznie śmielsze niż ukończone dzieła. Rzecz ma się tu
niewątpliwie tak samo, jak ze szkicem i obrazem skończonym. Nie, nie psuje się
obrazu kończąc go!
Zmaganie się z warsztatem, z twórczą materią. Chwile zwątpienia. To ciągłe
poszukiwanie, wdrapywanie się, zdobywanie niedostępnych szczytów. Tylko najwięksi
z największych sięgają doskonałości. Od dziecięcych lat był kruchy. Stawał się
mocarzem, gdy zasiadał do fortepianu, aby grać własne utwory Chopin bez wysiłku
improwizował, grając zachowywał się swobodnie, zaś podczas szkicowania utworu,
podczas pracy nad nim, gdy komponował, stawał się innym człowiekiem. To były
godziny ciężkiej pracy.. Każdy napisany poprawiał utwór wielokrotnie poprawiał, gdy
tworzył ciągle był z siebie niezadowolony. Ale gdy już utwór powstał, znał jego
wartość. Celem było osiągnięcie doskonałości. Ograniczył się do pisania na fortepian.

57
W myśl słów Goethego, w tym samoograniczeniu ukazał absolut mistrzostwa.Gdy już
utwór ostatecznie został ukończony, nie wolno było nic, komukolwiek, cokolwiek
naruszyć, zmienić. A przecież poza autorem utworu są jego wykonawcy. Inni pianiści,
orkiestra, dyrygent. Wybitnym i głębokim znawcą twórczości Chopina był André
Gide. Pisał:
Za sprawą jakiegoś dziwnego przeznaczenia, którego nie zaznał nikt inny, Chopin
tym bardziej wymyka się poznaniu im więcej jego wykonawcy wkładają pacy, by
dać go poznać. Z mniejszym lub większym powodzeniem można interpretować
Bacha, Scarlattiego, Beethovena, Schumanna, Liszta lub Faurego. Nie da się
zafałszować ich znaczenia wypaczając nieco ich tempo. Zdradzić można tylko
Chopina, głęboko, wewnętrznie i zupełnie wynaturzyć.. Każda modulacja w muzyce
Chopina, nigdy banalna i zawsze nieprzewidywalna, ma kryć w sobie i strzec tej
świeżości, wręcz bojaźliwej emocji towarzyszącej wytryskającej nowości, tajemnicy
nagłego czarowania, na które wystawia się dusza na nieprzetartych ścieżkach, z
których pejzaż wyłania się powoli.
Chopin ograniczając się do twórczości na fortepian, zawężając przez to środki wyrazu,
niejako w zamian każdą nutę obarczył odpowiedzialnością. Dzięki temu wszystko u
Chopina jest świeże i tajemnicze, dusza podąża nieznanymi ścieżkami. Kto traktuje
Chopina jako dostawcę muzycznych fajerwerków, ten z Chopina nie wiele pojął. Jego
twórczość wymyka nam się z świata materialnego, realnego, przenosi nas w świat
tęsknoty za utraconą miłością , za czymś na zawsze utraconym, za nieosiągalnym.
Był genialnym improwizatorem, najwyższej klasy pianistą, jedynym w XIX wieku
kompozytorem, który fortepian wyniósł na poziom absolutu, uczynił z niego środek
wyrazu, który zastępował wszystko inne, orkiestrę, chóry, solistów, operę i oratoria.
Rodacy namawiali go do skomponowania opery narodowej, aby w ten sposób głosił
chwałę umęczonej ojczyzny. Odmawiał bynajmniej nie z obojętności wobec narodu i
Polski. Namawiali go do tego Francuzi, muzycy i osobistości z dworu Ludwika Filipa.
Jednemu z hrabiów skromnie odpowiedział: Ach, panie hrabio, proszę pozwolić mi
zajmować się jedynie muzyką fortepianową - na to, by pisać opery zbyt mało
jestem uczony.
Gdy zasiadał do fortepianu nadchodził czas uroczystego uniesienia, rozmowy milkły,
kobiety mdlały, wszyscy oczekiwali wydarzenia nie z tej ziemi. Nie rozwodził się nad
sobą, ani nad swoją twórczością. Był nostalgiczny, wypełniała go tęsknota za ziemią
ojczystą, lecz nie roztkliwiał się nad sobą, najwyżej na swój temat z ironią żartował.
Był zamknięty w sobie, otwierał serce tylko w listach do kilku najbliższych przyjaciół i
rodziny. Gdy jednak zasiadał do fortepianu w gronie rodaków, czy to w Hôtelu
Lambert, czy w gronie byłych powstańców mieszkających w Paryżu lub Londynie
opiewał Polskę jak bard. Było to narodowe koncertowanie. Zarażał polskością
rozmiłowanych w jego muzyce cudzoziemców. Już w młodości zakochał się w Polsce.
O tym niezwykłym, romantycznym romansie z ojczyzną w eseju „Myśli Chopina”
pisze Ryszard Przybylski:
Chopin wiedział, że jest to związek na całe życie, że Polska go nigdy nie opuści i on
jej nigdy nie zdradzi. Kiedy podczas pobytu w Wiedniu wyczekiwał na wieści z
powstańczej Warszawy, jego myśl przeniosła się do rodzinnego miasta ogarniętego
niepokojem i grozą. Zaczął egzystować nie tutaj, lecz tam. Z punktu widzenia
wartości świat poznawany przez zmysły utracił na znaczeniu. Romans z ojczyzną
przyniósł mu tedy przekonanie, że myśl może człowieka uwolnić od nieznośnej
materialnej konkretności świata. Listy z tego okresu ukazują też, że Chopina
nawiedziło wówczas poczucie winy: nie spełnił swego obowiązku wobec ojczyzny.
58
Nie pomaszerował z kolegami do powstańczego boju. Nie został nawet doboszem
wyprowadzającym przyjaciół z okopów. Grał na fortepianie.
W Paryżu stał się piewcą uciśnionej Polski, wizjonerem, anielskim wcieleniem duszy
grającej na fortepianie (Balzac, Berlioz), duszą anioła strąconą na ziemię w
umęczone ciało, by dokonać w nim tajemniczego odkupienia ( Solange Clésinger -
Sand). Wzbudzał u ludzi dziwne tęsknoty (Baudelaire). Ernest Legouvé pisał:
Była między jego osobą, jego grą i jego utworami taka zgodność, że nie sposób by je
oddzielić, niczym rozmaitych rysów jednej twarzy. Osobliwy dźwięk, jaki
wydobywał z fortepianu, podobny był do spojrzenia, jakie płynęło z jego oczu; nieco
chorobliwa delikatność jego postaci godziła się z poetyczną melancholią jego
nokturnów, a dbałość o wygląd, jego wyszukany strój, czyniły bardziej zrozumiałą
nader światową elegancję niektórych ustępów jego dzieł.
Cyprian Kamil Norwid w Czarnych kwiatach pisał: On, w cieniu głębokiego łóżka z
firankami, na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo, tak jak
zawsze, w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś
monumentalnie zarysowanego… coś, co… arystokracja ateńska za religię sobie
uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej… taką to naturalnie
apoteotyczną skończoność gestów miał Chopin, jakkolwiek i kiedykolwiek go
znałem.
Norwid Chopina podziwiał. Jego Fortepian Szopena, napisany po śmierci artysty, jest
modlitwą – hymnem. Dla Karola Szymanowskiego Fryderyk Chopin jest wieczystym
przykładem, czym być może muzyka polska, a także jednym z najwyższych symboli
zeuropeizowanej Polski, nie tracącej nic ze swych rasowych odrębności, a stojącej
na najwyższym poziomie kultury europejskiej.
Chopin nie demonstrował swojego wewnętrznego świata, nie dzielił się z innymi
tajemnicą przeżyć, ani cierpieniem, ani miłością, ani wiarą. Ze światem rozmawiał
muzyką. Jako artysta był bywalcem światowych salonów. Jako człowiek był
samotnikiem z wyboru. Nawet do rozmowy z Bogiem nie potrzebował pośrednictwa.
Franciszek Liszt tak pisał religijności Chopina :
Głęboko religijny i szczerze przywiązany do katolicyzmu, Chopin nigdy nie poruszał
tego tematu, zachowując sprawę swej wiary dla siebie i nie manifestując jej na
zewnątrz… Nieraz długą chwilę obserwowaliśmy go w czasie pełnej werwy
hałaśliwej rozmowy, w której nie brał udziału, pogrążony w milczeniu. W ferworze
dyskusji otoczenie zapomniało o nim… Przypominał wówczas podróżnego,
stojącego na pokładzie okrętu miotanego przez wzburzone fale oceanu; samotnika,
który wpatruje się w daleki widnokrąg, w gwiazdy, duma o swej ojczyźnie, śledzi
wzrokiem wysiłki majtków, liczy błędne posunięcia - lecz milczy.
Ksiądz - poeta Jan Twardowski: Chopin dostał wielki dar od Boga - dar wielkiej
muzyki, uniwersalnej, docierającej do wszystkich, do młodego i starego, do prostego
i wykształconego, do Polaka i Japończyka. Ta muzyka wzrusza, budzi tęsknotę za
miłością, za dobrocią… świętym jest nie tylko święty kanonizowany, ale ten, który
budzi światło Boże w życiu doczesnym. Chopin był tym, który budził światło Boże
swoją muzyką.
Stefan Przybyszewski: Był tym, co siedzi na Golgocie u stóp całej ludzkości, na
krzyżu rozciągniętej. Całe wieki męczarń i bólu, całą wieczność strasznych cierpień,
krzyków za odkupieniem, rozpacznych przekleństw i potępieńczego wycia za
chwilką szczęścia, przewaliło się huraganem błyskawic przez jego duszę. Cały żywot

59
wszechistnienia rozpasał się piekielną męką w jego sercu; i siedzi u stóp krzyża i
patrzy na czarną noc, a nad nim czarnym kirem zakryte słońce… Poza muzyką
Szopena tkwi cały niezrównany przepych i czar naszej ziemi, poza tą muzyką
znajduje się olbrzymie morze duszy ludzkiej, wszechduszy, bo jeden tylko Szopen w
naszej muzyce miał prawo powiedzieć razem z nieśmiertelnym wieszczem: Ja
jestem milion!
Marcel Proust: Frazy Chopina, owe frazy o długiej, krętej i wyszukanej linii, tak
swobodne, tak giętkie, tak chwytne, szukające sobie miejsca kędyś bardzo daleko od
swego początkowego kierunku, daleko od punktu, gdzie można się było ich
spodziewać; frazy igrające na falach kaprysu jedynie po to, aby wrócić tym
świadomiej – z tym bardziej wyrafinowaną precyzją, niby ślizgając się po krysztale
dźwięczącym aż do potrzeby krzyku – i ugodzić w samo serce.
Witold Gombrowicz: Odwrotnością Mozarta byłby Szopen - tutaj bowiem afirmacja
słabości, delikatności, przeprowadzona z niesłychaną stanowczością i uporem, daje
w rezultacie siłę i możność spojrzenia życiu w oczy. On tak bardzo “upiera się przy
swoim”, tak kategorycznie chce być kim jest, że to czyni go naprawdę istniejącym -
a więc nieustępliwym, jako zjawisko, niezmożonym. W ten sposób, na drodze
autopotwierdzenia, romantyzm szopenowski, zrozpaczony, zatracony,
cierpiętniczy, poddany mocom świata jak słomka na wichrze, przeobraża się
surowy klasycyzm, w dyscyplinę, w opanowanie materii, w wolę panowania.
Stefan Kisielewski (kompozytor, felietonista): Chopin jest jak ów magiczny
przedmiot, mający w każdym zwierciadle inne odbicie. A przecież jest to zawsze ten
sam i jeden przedmiot. Oto tajemnica syntetycznej natury geniusza, w której, jak w
widmie słonecznym, siedem kolorów tęczy nałożone na siebie daje w sumie prostą,
niepokalana biel - w bieli tej jednak zawiera się wszystko inne… Przeżycia tych
rozsianych po całym świecie słuchaczy, doznawane przy obcowaniu z muzyką
Chopina, muszą mieć swój margines tajemnicy, muszą być otoczone powściągliwą
dyskrecją, tak charakterystyczną dla samego Chopina. Choć Chopin tkwił w
generalnej linii ewolucyjnej muzyki światowej, choć wywiódł się z Bacha i, jak ten
wielki mistrz, odrodził się w wieku XX, choć jego akordy spotykamy u Skriabina czy
Ravela, u Gershwina czy Ellingtona, to jednak działanie jego muzyki apeluje do
każdego słuchacza w sposób niepowtarzalny, głęboko i intymnie. Jest ono tak nie
powtarzalne, jak on był - jedyny.
Chopin o swojej twórczości wypowiadał się konkretnie, bez emocji. Do przyjaciela
Tytusa Woyciechowskiego: Nie ma to być mocne, jest ono więcej romansowe,
spokojne, melancholiczne, powinno czynić wrażenie miłego spojrzenia w miejsce,
gdzie stawa tysiąc lubych przypomnień na myśli. - Jest to jakieś dumanie w piękny
czas wiosnowy, ale przy księżycu. Dlatego też akompaniuję go s o r d i n a m i… Może
to jest złe, ale czemu się wstydzić źle pisać pomimo swojej wiedzy - skutek dopiero
błąd ukaże (uwagi na temat Koncertu e – moll -JK).
Do Juliana Fontany: Na Twój list szczery i prawdziwy masz odpowiedź w drugim
Polonezie - nie moja wina, żem jak ten grzyb, podobny do szampiniona, co truje, jak
go z ziemi odgrzebiesz i posmakujesz wziąwszy za co innego - wiem, żem się nikomu
nigdy na nic nie przydał - ale też i sobie nie na wiele co( po skomponowaniu
Poloneza c - moll op. 40 nr 2-JK)…Dziś skończyłem Fantazją - i niebo piękne,
smutno mi na sercu - ale to nic nie szkodzi. Żeby inaczej było, może by moja
egzystencja nikomu na nic się nie przydała. Schowajmy się na po śmierci ( po
skomponowaniu Fantazji op. 49-JK)

60
.
W liście do rodziny: Mam nowe trzy Mazurki; nie myślę, żeby ze starymi dziurami…
ale na to czasu trzeba, żeby dobrze sądzić. Jak się robi, to się dobrze zdaje, bo się
inaczej by nic nie pisało. Dopiero później refleksja przychodzi i odrzuca albo
przyjmuje. Czas to najlepsza cenzura, a cierpliwość najdoskonalszy nauczyciel ( po
skomponowaniu Mazurków op. 63-JK)
Wybitny muzyk Hector Berlioz był jednym z pierwszych, który publicznie nazwał go
geniuszem. Zaskoczyła go przy tym skromność geniusza. W jednym z artykułów
„Journal des debats” pisał:
Chociaż miał wspaniały talent wykonawczy, to przecież nie szukał poklasku
tłumów, nie był wirtuozem wielkich sal i wielkich koncertów. Od dawna wyrzekł się
tej wrzawy. Tylko krąg wybranych słuchaczy, którzy - jak wierzył - naprawdę
chcieli go słuchać, mógł nakłonić go, by podszedł do fortepianu. Ileż wzruszeń
potrafił wówczas wzbudzić! W jakichże gorejących i melancholijnych marzeniach
lubił odkrywać swą duszę! Zazwyczaj około północy zwierzał się największą
szczerością - kiedy już poszły sobie znane salonowe lekkoduchy, kiedy najświeższe
kwestie polityczne zostały już roztrząśnięte, kiedy wszyscy oszczercy wyczerpali
swoje anegdoty, kiedy zastawiono już wszystkie sidła, przetrawiono wszystkie
wiarołomstwa, kiedy już naprawdę dość było prozy, wówczas - ulegając niemej
prośbie kilku rozumnych par oczu - stawał się poetą i opiewał osjaniczne wzloty
miłosne bohaterów swych marzeń, ich rycerskie radości, boleść jego nieobecnej
ojczyzny, Polski umiłowanej, zawsze gotowej, by zwyciężać i zawsze pokonywanej.
Ale - poza spełnieniem warunków, jakie każdy artysta chciałby widzieć spełnione,
gdy występuje - nie trzeba go było namawiać. Wydawało się nawet, że
zaciekawienie, jakie wzbudzała jego sława, raczej go irytowało, toteż umykał jak
najspieszniej od osób mu niesympatycznych, jeżeli przypadkiem pośród nich się
znalazł.
Fryderyk Chopin w każdej z ról (improwizator, nauczyciel , kompozytor) był
nadzwyczajny. W istocie jako pianista był samoukiem. Pierwsze litery pianistycznego
abecadła poznał dzięki matce i siostrze. Potem gry na fortepianie uczył go Wojciech
Żywny, który był z zawodu skrzypkiem. Józef Elsner wprowadzał go w tajniki
kompozycji. Wszyscy dali mu tyle, ile było mu niezbędne, uczeń szybko przerastał
mistrzów, z czego oni sami zdawali sobie doskonale sprawę i rezygnowali z dalszego
nauczania. Bez trudu potrafili dostrzec, że Chopin ma własną technikę, własny styl
gry, od najmłodszych lat grał na duszy. Jeden z jego najbliższych przyjaciół Julian
Fontana, sam wybitny kompozytor uważał, że improwizacje Fryderyka wyrażały
rozmiar jego wyobraźni, wrażliwości i wielkości ducha:
Od najmłodszych lat zadziwiał bogactwem swojej improwizacji. Ale też wystrzegał
się pilnie popisywaniem się nią; kilku wybranych wszakże, którzy słyszeli go, jak
improwizuje całymi godzinami, w najwyborniejszy sposób, nigdy nie przywołując
jakiejkolwiek frazy któregokolwiek kompozytora, nie tykając nawet żadnego z
własnych dzieł, nie zaprzeczą, kiedy powiemy, że najpiękniejsze jego kompozycje są
zaledwie odbiciem i echem jego improwizacji. To jego spontaniczne natchnienie było
niczym niewyczerpany strumień wrzącej materii szlachetnej. Od czasu do czasu
mistrz sięgał kielichem i nabierał jej, by napełnić swą formę jego zawartością i
okazywało się, że kielichy te pełne były pereł i rubinów.
Z trudem przychodziło mu zasiąść przy fortepianie o określonej z góry godzinie, przed
z góry ustaloną widownią i grać z góry ustalony repertuar. Był wirtuozem ducha,

61
nazywano go księciem ducha. Grał na fortepianach Pleyela dlatego, że jedynie ich
barwa i brzmienie mu odpowiadały. Paryski przyjaciel Chopina, niemiecki
kompozytor Ferdynard Hiller pisał:
Rzekłbym, iż rzadko bywał wylewny, jednak przy fortepianie czynił to pełniej niż
ktokolwiek z artystów, których słyszałem. Wyrażał siebie w stanie tak skupionym,
że oddalało to wszelką obcą myśl. Nikt nigdy nie poruszał tak klawiszy fortepianu;
nikt inny nie potrafił wydobyć z nich podobnych, nieskończenie wycieniowanych
brzmień. Rytmiczna stałość łączyła się ze swobodą w deklamacji jego melodii, tak iż
wydawały się one owocem chwili. To, co u innych było wykwintną ozdobą, u niego
sprawiało wrażenie wielobarwnych kwiatów; to, co u innych było techniczną
biegłością, u niego przypominało lot jaskółki. Wszelkie dążenie do uchwycenia
poszczególnych elementów: nowości, wdzięku, doskonałości, uczucia - znikało: był
to Chopin w jednym słowie. Nawet brak tego potężnego brzmienia, właściwego
Lisztowi, Thalbergowi i innym, które podbijało słuchaczy, odczuwało się jako
jeszcze jeden urok. Uczucie nostalgii płynęło z daremnej walki podjętej z materią
przez energię myśli. Nawet najgłębsze rozumienie jego utworów, najbliższe
przyswojenie ich sobie, nie zdołałoby oddać ducha poezji jego języka.
Jarosław Iwaszkiewicz uważał, że jednym ze źródeł goryczy Chopina było to, że na
ogół nie zdawano sobie sprawy ze znaczenia tych realizacji. Gorzka była ta sława
pedagoga i pianisty dla tego, który wiedział, że jest przede wszystkim
kompozytorem.Fortepian Chopina - to była dusza! Była to dusza cierpiąca.
Jean - Jacgues Eigeldinger analizując metody dydaktyczne Chopina podkreśla, że
choć nie stworzył on szkoły nauczania, to była - taka jak muzyka Chopina - jedyna w
swoim rodzaju, brała się z pogranicza wtajemniczenia. Jego nauczanie było
odbiciem, ze wszystkimi szczegółami, sposoby gry Chopina i tego, jak pojmował
fortepian. Nie uczył “praktycznego” grania, nie uczył koncertowania ( jego uczniowie
nie przebili się na estradę), natomiast uczył tajemnicy muzykowania. Jedna z
uczennic, pani Courty przekazała drobiazgowe wskazówki, dotyczące chopinowskich
zasad gry na pianinie:
O moim mistrzu Chopinie, którego wspomnienie taką czcią otaczam mogę, i
owszem, podać parę informacji. To prawda - nie gra się go jak należy. Przede
wszystkim ramiona powinny być n i e w o l n i k a m i palców, a zwykle dzieje się
na odwrót; nie należy się więc tym zajmować i włożyć w to całą możliwą n a t u r a
l n o ś ć : palce wyciągnięte tak, by śpiewać, i ściśle przylegające, aby osiągnąć ową
nadzwyczajną, mglistą płynność małych nut lub appogiatur; żadnego
zatrzymywania taktu, a przecież dużo rozlewności czasami; prowadzić jeden
dźwięk ku następnemu, lecz w ostatnim momencie; ż a d n e j p r z e s a d y ,
n i g d y, p r z e n i g d y. Dużo tych samych palców w melodiach, aby przejść z
jednego dźwięku w drugi; trzeci palec jest wielkim śpiewakiem, a co do kciuka -
zawsze grać musi na boku. Siadać dosyć wysoko przy fortepianie i czynić jak
najmniej ruchów.
Co o tym myśleć, skoro to dokładnie przeciwieństwo najbardziej sprawnych
pianistów? Naturalność , całkiem naturalnie, nic wymuszonego, a rytm ścieśniony i
miarowy w charakterze typowym dla kraju drogiego Mistrza, wszystko to zaś - w
połączeniu z jego wybujaąa poezją, bez j a k i e j k o l w i e k p r z e s a d y ,
zwłaszcza w tempie, jest źródłem tego niebywałego wdzięku prawdziwych uczniów
tej Szkoły wybornej, co zresztą często rozumiano tak opacznie. Nie chciał pedału,
chociaż z niego korzystał, przede wszystkim jednak z pedału lewego, ale nie zalecał

62
go swym uczniom, aby nie przesadzać lub nie nadużywać jego skutków. Żadnego
hałasu, popisów, prostota - jak wszystko, co piękne…
Nigdy nie zdołamy dobrze zrozumieć tego geniusza i jego muzyki - oto okropna
strona tego prawdziwego meteora; prawdę mówiąc nigdy nie powinno się grać za
dużo jego muzyki, a stało się to istnym szaleństwem od jakichś dwudziestu lat.
Kazimierz Wierzyński w biografii „Życie Chopina” ukazał skalę geniuszu artysty.
Bogaty był rok 1840, ukazały się: Sonata B - moll, op. 35, Impromptu Fis - dur, op.
36, Nokturn G - dur, op. 37, Ballada F - dur, op. 38, Scherzo Cis - moll, op. 39,
Polonezy A - dur i C -moll, op. 40, Cztery Mazurki: Cis - moll, E - moll, H- dur i As -
dur, op. 41, Walc As - dur, op. 42 i Trois nouvelles etudes.
Poeta dokonał ich analizy. Pisząc Impromptu, Chopin zasłuchał się w Polsce.
Słyszymy tęskne i śpiewne szczęście, ten stan nostalgii snuje się w rozmodlonym
Nokturnie G - moll. Wraz z Nokturnem G - dur należą do najpiękniejszych utworów
Chopina. Balladę F - dur Chopin dedykował Schumannowi, do jej skomponowania
zainspirował Chopina Mickiewicz wierszem Świteź. Scherzo Cis -moll, op. 39 - to
wielka moc, jest w nim taki zryw walki protestu i gniewu jakby twórca tego
dramatu chciał przemóc wszelkie zło ciągnące się za nim. Potężne akordy biją w
niebo rebelią Prometeusza, modlitewny chorał w Des - dur zwiastuje zaświatową
pomoc i od konfliktu dwu tych idei drży cały demoniczny poemat.
Polonezy wypłynęły Chopinowi z polskiego serca. Słuchając ich widzimy symbolikę
losów Polski, jej wielkość i niedolę. Sam polonez sięga do starych polskich kolęd. Po
raz pierwszy zabrzmiał w Krakowie podczas uroczystości koronacyjnych Henryka III
Walezego i od tego czasu (1574 roku) towarzyszył koronacjom polskich królów. Potem
polonez już jako taniec poszedł w świat. Polonezy pisali najwięksi kompozytorzy,
Bach, Mozart, Beethoven, Schubert. Gdy jednak ich urzekała forma, to Chopin
zajmował się duszą poloneza. Gdy polonez był tańcem dworskim, to mazurka tańczyli
chłopi. Nasłuchał się ich Chopin w czasie wakacyjnych wędrówek po Mazowszu.
Kazimierz Wierzyński: Prócz pańskiej Polski polonezów istniała jeszcze dla Chopina
chłopska Polska mazurków. Były one uduchowieniem nie przeszłości i legendy
kraju, lecz tego, co sam w nim słyszał i czego lubił słuchać najbardziej. Z pieśni i
tańców ludowych nie brał dosłownych ich melodii i potrącał o nie tylko tu i ówdzie,
ale rytm ich zachował, bez zmiany umiał użyć go do wyrażenia najdelikatniejszych
idei muzycznych. Przy całym wewnętrznym i artystycznym arystokratyzmie szukał
związków z ludem i karmił swoją sztukę u jego niewyczerpanych i samorodnych
źródeł. Myślami Chopina o Polsce kierował w tym czasie Mickiewicz. Buntowniczy
dramat wielkiego poety “Dziady” z pewnością wpływał na bohaterską wyobraźnię
Chopina a epopeja “Pan Tadeusz”, sielski obraz życia polskiego, podsycała w nim
wspomnienia z przeszłości.
Wierzyński opisuje wieczór w salonie pani Sand. Poza nią obecny był Chopin,
Delacroix i Maurycy – syn pani Sand. Byli już po kolacji, dyskutowali o malarstwie i
muzyce, jak zwykle Fryderyk milczał, potem zasiadł do fortepianu. Gdy zabrzmiał
dzwonek do drzwi, Chopin przerwał granie , gdy zaś Sand wydała polecenie służącej,
aby nikogo nie wpuszczała, zaprotestował. Dla Mickiewicza drzwi miały być zawsze
otwarte. Na pytanie, skąd wie, że to Mickiewicz, odpowiedział: Jestem tego pewny.
Właśnie o nim myślałem.
Wieczór miał swój dalszy ciąg. W sąsiednim pokoju doszło do zaprószenia ognia.
Mickiewicza nigdzie nie było. Siedział w ciemnym pokoju, zastygły w myślach,
zasłuchany w grze Fryderyka. Sand wspominała: Gdyby to był kto inny, można by

63
mówić o pozerstwie. Ale w Mickiewiczu nie był nic udanego. On wciąż jeszcze
słuchał Chopina.
Dwaj geniusze dopełniali się wzajemnie. Chopin w mickiewiczowskich Balladach i
romansach zaczytywał się w latach gimnazjalnych. Muzyka Chopina, co prawda
całkowicie zdobyła Mickiewicza, jednak Wieszcz nie potrafił zrozumieć salonowego
stylu życia kompozytora. Gdy większość przyjaciół Chopina a także biografowie
(zwłaszcza Iwaszkiewicz) byli krytyczni wobec George Sand, to Mickiewicz był jej
przychylny. Ona jemu również. Podzielała nawet jego poglądy religijne, zwłaszcza
aprobatę dla towianizmu, uważając, że poeta uwzniośla szaleństwa swoim geniuszem
i zarazem dziką wiarą, dodała przy tym, że to właśnie Fryderyk ją do tego popycha,
dodaje sił, zagrzewa, aczkolwiek właśnie towianizm Mickiewicza artysta głośno
krytykował. Sand i Chopin razem chodzili na wykłady Mickiewicza w Collège de
France. Poeta przesadził, gdy wyraził się o Chopinie, iż jest moralnym wampirem,
zamęcza ją i być może, skończy się tym, że ją zabije. Kompozytor nie wziął tych słów
poważnie, często odwiedzał twórcę Dziadów i Pana Tadeusza – dzieła te miał głęboki
wpływ na wyobraźnię Fryderyka.
Hermetyczna twórczość Norwida dla większości nie była zrozumiała. Poeta w swojej
postawie życiowej, surowo przestrzeganych normach moralnych, gorliwej religijności
i wierności Kościołowi katolickiemu, nie przystawał do współczesnych. Nie rozumieli
go rodacy. Tworzył – jak w czasach Renesansu – w różnych dziedzinach: był poetą,
dramaturgiem, malował, rzeźbił, rysował. Ojczyznę kochał nade wszystko. Spośród
innych, Chopin rozumiał go najlepiej, rozumieli się bez słów. To znaczy Norwid
mówił, Chopin słuchał lub improwizował. Zdarzył się kiedyś incydent, który
kompozytor opisał w liście do Delfiny Potockiej:
Wiem, żem polityk sprawny i z ludźmi obchodzić się umiem, ale i mnie się zdarza
czasem głupstwo strzelić, którego potem odżałować nie mogę. Taki miałem przykry
wypadek z Norwidem. Już dawno temu przyszedł kiedyś do mnie, tom mu zagrał
jak zawsze. Widziałem, że rękawy jego lichego, płóciennego spencerka mocno
postrzępione, powiedziałem, że mu go moja konsjerżka zaraz naprawi i spencerek
do pani Etienne zaniosłem. Norwid siedział moim ciepłym szlafrokiem okryty.
Spencer naprawiony sam od pani Etienne wziąłem, aby w sekrecie trochę grosza do
kieszeni włożyć. Norwid nic nie spenetrował i ubrawszy się wyszedł. A teraz bardzo
długo nie przychodzi, myślę, że się o te pieniądze obraził. Od innych brał pożyczki i
sam o nie prosił. Wiem o tym, a mnie nigdy ani o grosz nie prosił, i nie było między
nami w życiu o pieniądzach mowy. Może chciał, żeby ze mną tylko sztuka go
łączyła…Nie mogę tego odżałować i że to z serca było, wytłumaczyć.
Norwid nie obraził się. Gdy nadszedł śmiertelny czas choroby, odwiedzał
kompozytora prawie codziennie, dopóki siły pozwalały brał go na spacer do Lasku
Bulońskiego.
16 lutego 1848 roku odbył się ostatni koncert Chopina w Paryżu. Nigdy wcześniej, ani
później nie grał tak doskonale. Inicjatorami zorganizowania koncertu byli francuscy
aniołowie stróże – menadżerowie artysty, bankier August Léo i producent
fortepianów Camille Pleyel. Od dawna nie grał publicznie, poza tym zaczął narzekać
na brak pieniędzy. Coraz częściej chorował, ostatnie tygodnie nie opuszczał łóżka,
musiał ograniczyć udzielanie lekcji. Jak zawsze, tak i teraz przedstawił całą listę
obiekcji, aby nie doszło do koncertu, wystarczyła jednak krótka wzmianka w prasie o
takiej możliwości i natychmiast posypały się zamówienia na bilety. Sala Pleyela mogła
pomieścić 300 osób, dwa tygodnie przed terminem koncertu zabrakło biletów. W
pierwszych dniach lutego poważnie zaniemógł. Pisał do siostry Ludwiki i rodziny:
64
Co się mnie tycze, zdrów jestem, jak mogę. Pleyel, Perthuis, Léo, Albrecht namówili
mnie na koncert. Od tygodnia już miejsca nie ma. Dam go w salonie Pleyela 16-ego
tego miesiąca. Tylko 300 biletów po 20 fr. Będę miał piękny świat paryski. Król
kazał wziąć 10, królowa 10, księżna Orleanu 10, ks. Montpensier 10, chociaż żałoba i
nikt z nich nie będzie. Zapisują się na drugi, którego zapewne nie dam… Afiszów nie
będzie, ani biletów darmo. Salon wygodnie urządzony, może 300 osób pomieścić.
Pleyel żartuje zawsze z mojej głupoty i na zachęcenie do koncertu schody kwiatami
ubierze. Będę jak w niebie i prawie tylko znajome twarze napotkają oczy moje.
Mam już u siebie fortepian, na którym gram.
Kilka dni przed koncertem zorganizował u Delfiny Potockiej próbę, przyszli
Czartoryscy, Maria Kalergis, Zaleski, Gaszyński. Już podczas koncertu, aby faktycznie
oczy jego napotykały znajome twarze, na podium w pobliżu fortepianu zasiedli
najbliżsi, a więc malarz Delacoix, książę Czartoryski, markiz de Custine, poeci
Grzymała i Zaleski. Grał preludia, etiudy, mazurki, nokturn, Walca – Des dur op.64,
Barkarolę i Berceuse, ze swoim przyjacielem i jego zdaniem najlepszym
wiolonczelistą w Europie – Franchomme‘em zagrał Sonatę wiolonczelową g-moll i
Mozarta. Był chory, osłabiony, z tego powodu pełen obaw. Ale o dziwo! Słabość ta
przerodziła się w jeszcze większy sukces. Ubywało mu sił, więc grę musiał zastąpić
jeszcze bardziej wyrafinowaną techniką. Jego pianissimo jest tak delikatne, że potrafi
wywoływać największe efekty crescendo, bez stosowania siły mięśni wirtuozów
nowej szkoły - pisał jeden z recenzentów.
Paryscy recenzenci zazwyczaj szukali jakiejś sensacji, pretekstu, aby skrytykować,
rzucić się na artystę, nie chcieli czy też nie mieli podstaw, aby mogli tak potraktować
Chopina, jego grę, jego utwory i jego samego wynoszono na piedestał, był królem
epoki, w której żył. Znany krytyk Cesar Commetant: Za każdym razem, gdy pojawiał
się na estradzie, by zasiąść do fortepianu, szedł prosto, nie zdradzając żadnych
oznak słabości. Twarz miał bladą, lecz nie robił wrażenia poważnie chorego…
Opiniotwórcza„Revue et Gazette Musicale”: Trzeba by pióra Szekspira, by opisać
grę Chopina! … Koncert Ariela fortepianu jest tak rzadkim zjawiskiem, że trudno
wymagać, bo drzwi do sali, w której ma się odbyć, były otwarte dla każdego, kto
chciałby być obecny, jak to się dzieje na innych koncertach. Na ten koncert
wyłożono specjalną listę, ale każdy, kto na niej umieszczał swój podpis, nie był
pewien, czy otrzyma cenną kartę wstępu: trzeba było szukać protekcji, by być
dopuszczonym do świętego świętych i móc złożyć w nim swoją ofiarę, a wyniosła
ona luidora. Czyż jednak można żałować luidora, gdy chodzi o posłuchanie gry
Chopina. Z tego wszystkie jasny wniosek, że we środę najbardziej dystyngowane
damy z arystokracji i najelegantsze toalety zapełniły salę Pleyela. Była również
obecna elita artystyczna i przyjaciele sztuki - a wszyscy czuli się uszczęśliwieni, że
mogą pochwycić w locie tego muzycznego Sylfa, który wreszcie - szczęśliwym a
rzadkim przypadkiem - pozwolił zbliżyć się do siebie, oglądać się słuchać, i to przez
kilka godzin. I Sylf spełnił oczekiwania - i z jakim efektem, z jakim uniesieniem!
Łatwiej jest opisać przyjęcie, jakie mu zgotowano, zachwyt, jaki wywołał, niż
wniknąć w tajniki sztuki, która na naszym ziemskim globie nie ma nic sobie
równego. Gdybyśmy mieli na nasze usługi czarodziejskie pióro, które potrafiłoby
oddać poetyczne cudowności królowej Mab, jej strojny rydwan z przejrzystym
zaprzęgiem, a wszystko nie większe rozmiarami niż błyszczący agat na placu
Aldermana, to i tak nie posunęlibyśmy się dalej jak do pojęcia talentu całkiem
idealnego, wyzwolonego z wszelkiej materii. Zrozumieć Chopina można tylko z
pomocą samego Chopina. Wszyscy obecni na środowym koncercie są równie jak my

65
o tym przekonani… czar działał bez przerwy i zachował swą moc nawet po
skończeniu koncertu.
Balzak pisał do swojej pani Hańskiej: Ten piękny geniusz jest raczej wrażliwą duszą
niż muzykiem.
Georges Mathias: Ci, co słyszeli Chopina mogą powiedzieć, że nigdy potem nie
słyszeli nic podobnego. Jego gra była jak jego muzyka; co za biegłość i co za potęga,
tak, co za potęga. Ale to trwało na przestrzeni niewielu taktów… Człowiek ten drżał
cały. Fortepian ożywał najintensywniejszym życiem. Instrument, który się słyszało,
gdy Chopin grał, nigdy nie istniał; stawał się nim poda jego palcami.
Stephen Heller: Było to najdziwniejsze widowisko - widzieć, jak jego małe ręce
rozciągały się i obejmowały trzecią część klawiatury. Podobne to było do pyska
węża, który połyka królika.
Najdalej, najgłębiej poszedł Astolphe de Custine pisząc w liście do Fryderyka:
Przybyło Panu cierpienia i poezji: melancholia utworów jeszcze bardziej przenika
serce…Osiągnął Pan wyżyny cierpienia i poezji; melancholia Pańskich utworów
przenika jeszcze głębiej do serca; człowiek czuje się wśród tłumu sam, jedynie z
Panem; to już nie fortepian, to dusza, i jaka dusza! Niech Pan się zachowa dla
przyjaciół; możność usłyszenia Pana od czasu do czasu jest prawdziwą pociechą; w
ciężkich dniach, które nam grożą, jedynie sztuka pojęta tak, jak Pan ją pojmuje,
zdoła zjednoczyć ludzi podzielonych realiami życia. Ludzie kochają się, ludzie
rozumieją się poprzez Chopina; uczynił Pan z publiczności krąg przyjaciół;
dorównał Pan wreszcie swemu geniuszowi, to mówi dosyć.
Trudno o bogatsze oddanie wielkości Fryderyka Chopina. Niespełna tydzień po
historycznym koncercie, w Paryżu wybuchła rewolucja. Akurat wtedy Chopin
rozchorował się jeszcze bardziej. Wiosna Ludów ogarniała całą Europę, zatem ożyły
nadzieje Polaków. Wszyscy żyjemy na ulicy, jak starożytni Ateńczycy, pytamy o
nowiny a nowin huk – pisał Bohdan Zaleski. We Włoszech tworzył legion Adam
Mickiewicz. Pod dowództwem Ludwika Mierosławskiego wybuchło powstanie w
Wielkim Księstwie Poznańskim. Do Wielkopolski podążali Polacy z Francji. Zachwiać
Europą i odzyskać niepodległość. To były marzenia Chopina, pisał do przebywającego
w Ameryce Fontany:
Zbierają się nasi w Poznaniu. Czartoryski pierwszy tam pojechał, ale Bóg wie, jaką
to drogą pójdzie, żeby znowu Polska była… Ale jak się zacznie, to całe Niemcy się
zajmą. Włochy już zaczęły. Mediolan wypędził Austriaków, ale siedzą jeszcze po
prowincjach i będą się tłuc. Zapewne Francja pomoże, bo musi stąd pewien motłoch
wypchnąć, żeby dobrze zrobić… Moskal zapewne u siebie będzie miał biedę, jak się
trochę wyruszy na Prusaka. Chłopy galicyjskie dały przykład wołyńskim i
podolskim, i nie obejdzie się bez strasznych rzeczy, ale na końcu tego wszystkiego
jest Polska, świetna, duża, słowem: Polska. Więc mimo niecierpliwości naszej
czekajmy, aż się dobrze karty pomieszają, żeby na próżno nie tracić siły, tak
potrzebnej we właściwej chwili. Ta chwila blisko, ale nie dziś. Może za miesiąc,
może za rok.
Artystów najtrafniej odczytują artyści, mistrzowie pióra muzycznych geniuszy.
Iwaszkiewicz:
Świat wydawał mu się kaźnią, jak umierającemu Hamletowi, ale jednocześnie
wierzył w przyszłość ojczyzny. Znał na pewno tajemnicę źródeł jej mocy i
„częściowo” umiał tę moc zakląć w swoje dzieła, wiedział, gdzie się znajduje

66
najcenniejsza warstwa naszej ziemi. Od wyjazdu z Nohant przez ostatnie lata życia
nie komponował prawie wcale. Ale kiedy nocami przeliczał własne bogactwa i
wszystko to, co ojczystej sztuce ofiarował, musiała spływać pogodna jasność na jego
czoło. Oddech się uspakajał, stawał się dłuższy, i sen schodził na zmęczone,
strudzone, zabiedzone i tak straszliwie osamotnione ciało „polskiego sieroty”. Dzieło
jego – a na pewno miał całkowitą świadomość jego wartości – stanowiło jego
największą pociechę. Jeżeli chcemy być ściśli, to musimy powiedzieć: ”mogło” być
pociechą. Bo przecież wiemy, że każdy prawdziwy artysta niemal wszystkie swoje
dokonane dzieła lekceważy i rzadko jest zadowolony z tego, co zrobił. Dzieła
minione rażą go niedoskonałością formy i olbrzymią szczeliną ziejącą pomiędzy
zamierzeniem a zrealizowaniem.
Rewolucja 1848 zamknęła w Paryżu salony. Chopin przestał udzielać lekcji. Zaczęło
brakować mu środków do życia. Stan jego zdrowia był zły. Wyjazd do Anglii nie miał
związku z rewolucją w Paryżu, Chopin nie uciekał przed nią, pobyt na wyspach był
zaplanował wcześniej. Liczył nie tylko na większe zarobki, chciał coś zmienić, ogarniał
go niepokój, podniecenie, zniecierpliwienie, nie krył obaw.
Decyzja o wyjeździe do Anglii i Szkocji była nieprzemyślana. Wierzyński podróż do
Anglii nazwał szaleństwem: Chorował ostatnio dwa razy, w maju 1847 roku na to,
co nazywał astmą, i w lutym 1848 roku na to, co nazywał newralgią. Organizm
jego, trawiony już przez gruźlicę, musiał się obejść drugi rok bez wypoczynku i
dobroczynnego wpływu Nohant. Wyjeżdżał do Anglii, by koncertować, to znaczy
zmuszać się do nadmiernego wysiłku i jak najskuteczniej wyczerpywać wątłe siły.
Londyn ze swoim klimatem był zaprzeczeniem wszystkiego, czego potrzebował dla
ochrony zagrożonego życia. Dziwne, że na te niebezpieczeństwa nie zwrócił uwagi
nikt z otoczenia Chopina.
Iwaszkiewicz pisał, że na wyspach wszystko tutaj było dla Chopina zabójcze: i
klimat, i tryb życia, i dalekie podróże na Północ, i brak, oprócz “Szkotek”,
jakiegokolwiek bliższego człowieka na tej pustynie, jaką była dla niego Anglia.
“Szkotki” to: Jane Wilhelmine Stirling i jej siostra, Katherine Erskine. Jane Stirling
była jego uczennicą od 1844 roku, podkreślała, że nie jest Angielką a Szkotką i
wyszukiwała wspólne cechy między Polakami a Szkotami, wszystko dlatego, że po
prostu była „bez pamięci” zakochana w Fryderyku. Była to miłość kobiety dojrzałej
(starsza od niego sześć lat). Organizowała mu koncerty, wspierała finansowo, o czym
nie wiedział, a o czym wiadomo z listów pisanych przez nią do siostry Chopina,
Ludwiki. Nie wiedziała, że Chopin był śmiertelnie chory. Opiekowała się nim w
ostatnich latach życia, potem zajęła się troskliwie jego spuścizną.
Chopin aż do znudzenia odczuwał dobroć sióstr – Szkotek. Reagował żartobliwie: One
mnie przez dobroć zaduszą, a ja im tego przez grzeczność nie odmówię. Gdy rozeszła
się plotka, że się żeni z Jane Stirling, w liście do Grzymały napisał: Mówią, że żenię się
z panną Stirling, a chyba prędzej ze śmiercią się ożenię.
Chopin pierwszy raz w Londynie był w 1837 roku. Pojechał wówczas z Camillem
Pleyelem na dwa tygodnie, wrażeniami podzielił się w liście do Juliana Fontany, jak
miał w zwyczaju, żartobliwie i dosadnie: Ale Angielki, ale konie, ale pałace, ale
powozy, ale bogactwo, ale przepych, ale wszystko począwszy od mydła a
skończywszy na brzytwach, wszystko nadzwyczajne – wszystko jednakowe,
wyedukowane, wszystko umyte, a czarne
jak szlachecka d…! Teraz był przeszło dziesięć lat starszy. Do Londynu – przebywszy
kanał bez choroby wielkiej – przyjechał w Wielki Czwartek, 20 kwietnia 1848 roku.

67
Nie był jedynym z muzyków, którzy opuścili kontynent podczas Wiosny Ludów. O
atmosferze panującej w środowisku muzycznym Hector Berlioz w „Pamiętnikach”:
Czasu jest mało. Gdy to piszę, Juggernaut republikanizmu przetacza się przez
Europę. Sztuka muzyczna, od dawna umierająca, teraz zupełnie zmarła. Właśnie
miano ją pogrzebać albo raczej wyrzucić na gnojowisko…Ale teraz, za pierwszym
drżeniem kontynentu, tłumy przestraszonych artystów przybywają w pośpiechu ze
wszystkich stron, szukając schronienia, jak ptaki morskie lecące ku lądowi przed
potężnym sztormem. Czy zdoła brytyjska stolica utrzymać tak wielu uchodźców?
Już w pierwszych dniach pobytu Chopina w Londynie zaproponowano mu koncert w
Towarzystwie Filharmonicznym, które cieszyło się renomą, było przepustką do
dalszych występów. Jednak artysta odmówił. Odrzucił niewątpliwy – na warunki
londyńskie – zaszczyt, gdyż uznał, że orkiestra, z którą z miał koncertować – jak pisał
do Grzymały – była jak ich rozbif albo i zupa żółwiowa, mocna, tęga, ale tylko to.
Na wyspach czuł się źle z kilku powodów: choroba śmiertelnie się nasiliła,
koncertował na fortepianach nie zawsze będących w dobrym stanie, płacono mu
niskie honoraria i nade wszystko męczyła go nostalgia. Do rodziny pisał: jedną nogą
jestem u was, drugą w Paryżu a w Londynie nie jestem. Nie odpowiadał mu poziom
kultury muzycznej na wyspach, świat biznesu, goniący za zyskiem – to nie należało do
jego świata. Skoro trudno go było skłonić do koncertowania w Paryżu, gdzie
publiczność znała się na muzyce, łatwo sobie wyobrazić, co przeżywał grając przed
widownią, dla której wielki artysta to był jakiś tam grajek, tyle, że znany. Na
niektórych koncertach, często w zimnych salach, zachowywano się jak na pikniku.
Wybierał koncertowanie w salonach. Chopin łatwo rozszyfrował Anglików, ich
stosunek do muzyki. Traktowali ją jak każdą inną imprezę towarzyską. Do Grzymały:
Jeżeli powiesz: artysta, tak ci Anglik myśli, że malarz, architekt albo
snycerz…żadnego muzyka artystą nikt nie nazwie ani wydrukuje, bo to jest w ich
języku i obyczajach co innego jak sztuka, to jest profesja.
Prawie wszystko zniechęcało go do Anglii, ale był moment, że rozważał pozostanie na
dłużej na wyspach. Wszak był tu otaczany opieką i uznaniem, otrzymywał coraz więcej
zaproszeń, jednocześnie wiadomości nadchodzące z Polski i Francji były coraz
bardziej niepokojące. Nie miał jednak już sił na zaczynanie, na budowanie czegoś
nowego, pisał do Grzymały: Cierpię na jakąś tęsknotę głupią i mimo całej rezygnacji
mojej nie wiem, ale niespokojny jestem, co z sobą zrobię… 20 lat w Polsce, 17 w
Paryżu, nie dziw, że mi tu nie raźno…ja już się smucić ani cieszyć nie umiem –
wyczułem się zupełnie – tylko wegetuję i czekam, że się prędzej skończyło.
15 maja 1848 roku zagrał w słynnym Stafford Mouse w obecności królowej Wiktorii i
jej męża księcia Alberta. Składał wizyty i grał u książąt i markizów. 23 czerwca dał
koncert w domu słynnej śpiewaczki Adelajdy Sartoris. Kilka krytycznych recenzji
zostało przyćmionych przez głosy zachwytu i pewnej refleksji, po jednym z koncertów
„Daily News” pisał: W rozmaitych utworach ukazał bardzo frapująco swój
niezwykły geniusz kompozytorski i przechodzącą wszelkie granice moc odtwórczą.
Muzyka jego posiada tak indywidualne piętno jak u żadnego mistrza
wszechczasów. Jest wysoce dopracowana, nowa w harmonice, pełna zręcznych
kontrapunktów i pomysłowych kombinacji; a jednak nie słyszeliśmy muzyki, która
by w takim stopniu robiła wrażenie nie obmyślanej z góry. Wykonawca zdaje się
ulegać porywom fantazji i uczucia, zatapiać w marzeniach i wylewać jakby
nieświadomie myśli i emocje przenikające jego umysł.

68
Żył intensywnie, co w połączeniu z londyńskim klimatem natychmiast odbijało się na
zdrowiu. Pisał do Paryża: Życie wśród wizyt, obiadów i wieczorów towarzyskich
bardzo mi ciąży. W ostatnich dniach plułem krwią – leczyłem się jedynie cytryną i
lodami – co mi dobrze zrobiło.
Z listów do Grzymały: Nudzą mnie ludzie swoimi zbytnimi opiekami. I odetchnąć
nie mogę, i pracować nie mogę. Czuję się sam, sam, sam, chociaż otoczony…
Filharmonię mi ofiarowano, żeby grać, ale nie chcę, bo to z orkiestrą. Byłem tam,
obserwowałem… Orkiestra ich jak rozbif albo i zupa żółwiowa, mocna, tęga, ale
tylko to… Tutaj wszystkie nowiny najsroższe wiem o Księstwie Poznańskim przez
Koźmiana Stanisława i Karola Franciszka Szulczewskiego, do którego mi Zalewski
dał słowo. Bieda i bieda…
Stara Rothschildowa pytała mi się ile kosztuję… więc odpowiedziałem, że 20 gw.
Ona poczciwa, dobra widać, na to mi odpowiada, że bardzo pięknie gram, to
prawda, ale ona radzi ,aby mniej wziąć, bo tej season trzeba więcej modereszon…
Żebym od kilku dni krwią nie pluł, żebym był młodszy, żebym nie był zwalony na łeb
od przywiązania, tak jak jestem, tobym może mógł nowe życie zacząć…
Zebranego grosza może będę miał wszystkiego, straciwszy mieszkanie, powozy, ze
200 gwinei ( do 5000 franków). We Włoszech można żyć rok, ale tu ani pół… mam
rozigrane nerwy; cierpię na jakąś tęsknotę głupią i mimo całej rezygnacji mojej, nie
wiem…co z sobą zrobię.
Sympatię wzbudził Henryk Flower Broadwood, syn znanego producenta
fortepianów. W liście do rodziny: Był dla mnie najlepszym i najprawdziwszym
przyjacielem. Jest to bardzo bogaty i pięknie wychowany człowiek, któremu ojciec
majątek i fabrykę zostawił a sam się na wieś usunął. Żeby dać wyobrażenie o
angielskiej jego grzeczności: rano raz mnie odwiedził, byłem zmęczony i
powiedziałem mu, żem nie dobrze spal. Wieczorem wracam od księżny Sommerset,
zostaję nowe materace elastyczne, poduszko w łóżku. Po wielkich kwestiach mój
poczciwy Daniel powiedział mi, że pan Broadwood przysłał i prosił, żeby nic nie
mówić.
Górę jednak brała nostalgia, poczucie obcości. Do rodziny: Żeby ten Londyn nie był
taki czarny, ludzie nie tacy ciężcy i odoru węglowego ani mgły nie było, to bym już i
po angielsku się nauczył. Ale ci Anglicy tacy różni od Francuzów, do których jak do
swoich przylgnąłem; tak wszystko na funty biorą, sztuki dlatego lubią, że to lux;
poczciwe serca, ale takie oryginały, że rozumiem, jak można samemu zesztywnieć
albo się w machinę obrócić. - Żebym był młodszy, to bym się może i na machinę
puścił, dawałbym koncerta po wszystkich kątach i wygrywał najbezgustowniejsze
awantury ( byle za pieniądze!), ale teraz…
W Londynie spędził trzy miesiące. Trzy miesiące przygnębienia, osamotnienia, obaw.
Kilkutygodniowy pobyt w Szkocji tylko pogorszył ten stan. Był troskliwie goszczony
przez rodzinę panny Stirling. Nie polepszało to ani jego samopoczucia, ani zdrowia,
nieustannie kasłał, pluł i pluł krwią. Pisał do wiolonczelisty Franchomme‘a: Słucham
ślicznych pieśni szkockich…czuję się jak np. osioł na balu maskowym albo struna
skrzypcowa E naciągnięta na basetli- zdziwiony, zbity z pantałyku, oszołomiony.
Jak bardzo był przygnębiony, widać z listu do Fontany. Wołał w nim dramatycznie:
Jesteśmy stare cymbały, na których czas i okoliczności swoje tryliki nieszczęsne
powygrywały… Nie umiemy tonów nowych wydawać pod kiepskimi rękami i

69
dusimy w sobie wszystko, czego dla braku lutnisty już z nas nikt nie wydobędzie. Ja
już ledwo dyszę… a Ty łysiejesz zapewne i zostaniesz jeszcze nad moim kamieniem
jak te wierzby nasze, pamiętasz? - co to goły łeb pokazują… Wegetuję, czekam zimy
cierpliwie. Marzę to o domu, to o Rzymie, to o szczęściu, to o biedzie.
Ożywiał się, gdy tylko znalazł się w rodzimym gronie. W Edynburgu gościł w rodzinie
doktora Adama Łyszczyńskiego, został przyjęty przez księcia Aleksandra
Czartoryskiego, co odnotował z radością: odżyłem cokolwiek pod ich polskim
dachem. Zadowolony był z koncertu w Manchesterze dla 1200 osób, bilety były 60
gwinei. W Szkocji grał głównie dla arystokracji. Jednak mimo wystawnych przyjęć na
jego cześć, mimo adoracji zewsząd, było mu ciężko i smutno, choć w liście do
kochanego Grzymały- potrafił ironicznie się uśmiechnąć:
Niedługo i po polsku zapomnę - po francusku z angielska mówić będę - a po
angielsku nauczę się ze szkocka i wyjdę na starego Jaworka, co 5 - cioma językami
mówił naraz… Całe rano np. aż do 2 -ej jestem teraz do niczego - a potem, jak się
ubiorę, wszystko mnie żenuje i tak dyszę aż do obiadu, po którym dwie godziny
trzeba siedzieć z mężczyznami u stołu i patrzeć co mówią i słuchać jak piją.
Znudzony na śmierć (myśląc o czym innym jak oni)… idę do salonu, gdzie trzeba
siły całej duszy, żeby siebie trochę ożywić - bo wtenczas zwykle ciekawi mnie słyszeć
- potem odnosi mię po schodach mój poczciwy Daniel do sypialnego pokoju …
Rozbiera, kładzie, zostawia świecę i wolno mi dyszeć i marzyć aż do rana, póki się
znów to samo nie zacznie.
W Paryżu nadal plotkowano, że Chopin myśli o ożenku z panną Stirling. Kompozytor
w liście do Grzymały dowcipnie je dementował, ale i z goryczą pisał o stanie ducha:
Żebym się mógł nawet zakochać w czymciś , co by mnie także kochało, jakbym sobie
życzył, to bym się jeszcze nie żenił, bobyśmy nie mieli co jeść i gdzie siedzieć… Biedę
klepać samemu wolno, ale we dwoje to największe nieszczęście… Zresztą
niepotrzebnie Ci to wszystko piszę… A więc o żonie nie myślę wcale, ale o domu, o
Matce, o Siostrach… Tymczasem moja sztuka gdzie się podziała? A moje serce
gdziem zmarnował? Ledwie że jeszcze pamiętam, jak w kraju śpiewają. Świat mi
ten jakoś mija, zapominam się, nie mam siły…Rodzaj porządku z moimi gratami do
zrobienia w przypadku gdybym gdzieś…
31 października 1848 roku wrócił ze Szkocji do Londynu. Nadeszły ciężkie dni, jeszcze
nigdy dotąd tak nie cierpiał. W Londynie przebywała jego uczennica i przyjaciółka,
wierna opiekunka, księżna Marcelina Czartoryska. Do Grzymały: Taka dla mnie
dobra, że nieledwie co dzień jak do szpitala przychodzi. Dlaczegóż P. Bóg tak robi, że
mnie od razu nie zabija, tylko pomału. Mam prócz zwyczajnych rzeczy newralgię i
zapuchły jestem.
Księżna Marcelina postawiła na nogi londyńskie sławy medyczne, czołowego
homeopatę i nadwornego lekarza królowej Wiktorii. Rada była jedna. Jak najszybciej
wyjeżdżać z deszczowego, wilgotnego Londynu. Jednak stan Chopina był tak ciężki, że
należało poczekać aż zdrowie nieco się poprawi. Mimo to zdecydował się danie
koncertu. Uroczystość miała charakter wyjątkowy. Dochód z koncertu miał być
przeznaczony dla weteranów – uczestników powstania listopadowego. Koncert odbył
się w Guild Hall, jego organizatorem było Towarzystwo Przyjaciół Polski, z ramienia
Hôtelu Lambert uroczystość przygotowała Marcelina Czartoryska. „Times” uznał
imprezę za szkodliwą politycznie, stwierdził, że dążenia wolnościowe Polaków
powodowały poważne zagrożenie dla pokoju w Europie. Księżna w liście do Adama
Czartoryskiego: Koncert udał się bardzo dobrze, Chopin grał jak anioł, o wiele za

70
dobrze jak dla mieszkańców tego miasta, których edukacja artystyczna jest trochę
problematyczna.
Jednak Chopin był już tak zmęczony, tak chory, że marzył jedynie o opuszczeniu tego
psiego Londynu – jak pisał. W liście do Stanisława Koźmiana, który był już pojechał
w Poznańskie, aby wziąć udział w rewolucji, kompozytor wołał: Skończyłem swój
zawód publiczny. Wszakżesz macie we wsi kościółek, dajcie mi na resztę dni moich
kawałek łaskawego chleba, a ja wam za to wygrywać będę na organach na cześć
Królowej Korony Polskiej.
23 listopada opuścił Londyn, podróżował koleją żelazną i promem. Zdążył wysłać do
Grzymały list z ważnym poleceniem: Każ w piątek bukiet fiołkowy kupić, ażeby w
salonie pachniało, niech mam jeszcze trochę poezji u siebie, wracając, przechodząc
przez pokój do sypialnego, gdzie pewno położę się na długo.

71
6. U KRESU ŻYCIA
Chopin wrócił do Paryża 24 listopada 1848 roku, był piątek, w tym samym dniu umarł
jego stały paryski lekarz Jean Molin. Opiekę przejęli trzej inni wybitni lekarze. Nie
wiele mu ulżyli w chorobie, co sam ocenił pisząc w jednym z listów: szukają po
omacku, ale nie przynoszą mi ulgi, wszyscy są zgodni co do klimatu, spokoju i
odpoczynku. Odpoczynek znajdę pewnego dnia i bez nich.
Odwiedził go Mickiewicz, wstał, zasiadł do fortepianu i improwizował. Wiedział, że
jego gra przenosi Wieszcza do tych pól malowanych zbożem rozmaitym. Kiedy
indziej pozował do portretu fotograficznego, który jest najdokładniejszym jego
wizerunkiem. Chopin ukazuje się na nim w pozycji siedzącej, prawa dłoń jest założona
na lewą, w tle po lewej stronie artysty stoi sekretarzyk, w tyle półka z książkami.
Kompozytor ubrany we frak z kamizelką z narzuconym szarym płaszczem. Twarz jest
wyraźnie znużona, szara, zmęczona, cienie pod oczami, widać, że artysta był
śmiertelnie trapiony chorobą i cierpieniem. Gdy Chopin pozował do portretu
fotograficznego miał 39 lat. Na portrecie widać postać o wiele starszą. 3 kwietnia 1849
roku umarł Juliusz Słowacki. Obaj nie przepadali za sobą. Poeta o twórczości
Fryderyka w liście do matki: Widziałaś że Ty, aby kto nazajutrz po rozczuleniu się
wielkiem, przez Chopina muzykę sprawionem, stał się lepszym, piękniejszym,
litośniejszym – wyrósł na bohatera? Kompozytor o Słowackim w liście do Delfiny
Potockiej: Mówiono mi, że Słowacki mię pawiem nazywa i gdzie może, ta szkaluje.
Nigdy mu żadnego gburstwa nie zrobiłem, zawsze się trzymając z daleka, nie
rozumiem, czego ten cymbał chce ode mnie. Może się też w tobie kocha?
Dzięki dyskretnej finansowej pomocy rosyjskiej księżny Natalii Obrieskow, wczesne
lato 1849 roku spędził na przedmieściach Paryża, w Chaillot, wtedy była to prawie
wieś (obecnie w tym mniej więcej miejscu znajduje się pałac Chaillot, na wzgórzu
Trocadero nad Sekwaną, naprzeciwko Wieży Eiffla). W Paryżu akurat wybuchła
epidemii cholery. Świeże, czyste powietrze na wsi korzystnie wpłynęło na Chopina.
Prawdopodobnie w Chaillot powstał jego ostatni utwór. W kraju wakacje często
spędzał na Mazowszu, na Kujawach, tam nasłuchał się mazurków. W Chaillot
naszkicował Mazurka f - moll, zapis nutowy był już niewyraźny. Iwaszkiewicz w
biografii Chopina dotyka sedna sprawy, gdy pisze, że utwór ten był zakończeniem
długiego szeregu mazurków, które Chopin komponował przez całe życie - od
wczesnej młodości po ostatnie dnie krótkiego żywota. W mazurkach skupiły się i
skondensowały najbardziej, najmocniej te elementy muzyki ludowej, które wywiózł
z kraju. To wszystko, co potrafił wytworzyć z tych elementów, jak potrafił je
przeanielić, opromienić swym uśmiechem, umalować swoją wielką wiedzą
muzyczną i okrasić swoją skromnością.
Czekał na przyjazd siostry Ludwiki.W ostatnim do kraju liście zawarł cały swój
kunszt. I tęsknotę, i smutek przed zbliżajacą się śmiercią i humor, który go nie
opuszczał:
Moje Życie, jeżeli możecie, to przyjedźcie. Słaby jestem i żadne doktory mi tak, jak
Wy, nie pomogą. Jeżeli pieniędzy Wam brak, to pożyczcie; jeżeli będę lepiej, to łatwo
zarobię i oddam temu, kto Wam pożyczy, ale teraz za goły jestem, żeby Wam
posyłać. Moje mieszkanie tutaj w Chaillot jest dosyć duże, żeby Was choć z 2 dziećmi
przyjąć. Ludka mała by sprofitowała z wszech względów. Kalasanty ojciec biegałby
cały dzień, wystawa płodów obok, słowem, miałby więcej jak dawniej wolnego dla
siebie czasu, bom słabszy i więcej z Ludwiką w domu siedzieć będę. Moi przyjaciele i
dobrze życzące mnie osoby znajdują najlepszym dla mnie lekarstwem przybycie

72
tutaj Ludwiki, jak to z listu p. Obreskow zapewne Ludwika się dowie. Więc starajcie
się o paszport. Jak mi dziś osoby , jedna z kaprys ypółnocy, druga z południa,
mówiła, osoby, które Ludwiki nie znają – powiedziały, że to nie tylko mnie zdrowo,
ale siostrze być zdrowo powinno. Więc przywieźcie, matko Ludwiko i córko
Ludwiko, naparstek i druty, dam wam chustki do znaczenia i pończochy do robienia
i spędzicie tu na świeżym powietrzu parę miesięcy ze starym bratem i wujem. Teraz
też podróż łatwiejsza. Dużo pakietów nie trzeba. Tutaj się, jak będziemy mogli, tanio
obywali. Mieszkanie i jedzenie znajdziecie. Nawet jeżeli czasem Kalasantemu z
Elizejskich Pól daleko do miasta, będzie mógł w Squrte d‘Orleans, w mojem stać
mieszkaniu. Omnibusy chodzą do samego Squaru, aż do samych drzwi tutaj. Nie
wiem sam dlaczego tak mi się Ludwiki chce, ale to tak, jak żebym była przy nadziei.
Zaręczam, że dla niej także to dobrze będzie. Mam nadzieję, że konsylium familijne
mi ją przyśle; kto wie, czy jej nie odprowadzę jeżeli pozdrowieję. Dopierośmy się
wszyscy uścisnęli, tak to już pisałem, tylko jeszcze bez peruk i z zębami. Zawsze to
żona mężowi posłuszeństwo winna, więc to męża trzeba prosić o to, żeby żonę
przywiózł. Więc ja go o to bardzo proszę, a jeżeli rozważa, to pewnie ani jej, ani
mnie większej nie zrobi przyjemności i użyteczności, nawet dzieciom, jeżeli które
przywiezie (o córeczce nie wątpię). Pieniądze się ekspensują, to prawda, ale nie
można lepiej użyć, ani też taniej wojażować. Raz na miejscu, znajdzie się dach.
Napiszcie mi słowo wkrótce…
Cholera już bardzo ustaje, rpawie już nie ma. Dziś piękna pogoda, siedzę w salonie i
admiruję mój widok na cały Paryż: wieżę, Tullerje, Izbę, St-Germain l‘Auxerrois,
St.-Etienne du Mont, Notre Dame, Panteon, St.-Sulpice, Val-de-Grace, Inwalidy, z 5-
ciu okien i same ogrody między nami. Zobaczycie, jak przyjedziecie. Teraz o
paszport i o pieniądze ruszcie się prędko a powoli. Napiszcie mi zaraz słowo.
Wszakże i cyprysy mają swe kaprysy: mój kaprys dziś jest Was tu widzieć. Może
Pan Bóg pozwoli, że będzie dobrze, a jeżeli Pan Bóg nie da, to przynajmniej róbcie,
jak żeby Pan Bóg miał przyzwolić. Dobrej nadziei jestem, bo rzadko wiele żądam i
od tego byłbym się wstrzymał, gdybym nie był pusowany przez wszystkich, którzy
mnie dobrze życzą. Rusz się, panie Kalasanty, to Ci dam doskonałe cygaro duże za
to; znam kogoś co sławne pali, np. w ogrodzie. Mam nadzieję, że mój list na
imieniny Mameczki doszedł i mnie nie brakowało. Nie chce mi się myśleć o tem
wszystkiem, bo to aż gorączka bierze; a nie mam gorączki z łaski Pana Boga, co
wszystkich zwyczajnych doktorów i gniewa.
Chopin miał w sobie wielką siłę ducha. Ciało wyniszczone śmiertelną chorobą
odmawiało posłuszeństwa, a on jeszcze, gdzieś do ostatnich dni sierpnia 1849 roku,
dwa miesiące przed śmiercią, udzielał lekcji. Planował wyjazd do Ostendy, aby tam
spotkać się z najbliższym przyjacielem czasów młodości, Tytusem Woyciechowskim.
W końcu września zamieszkał przy Place Vendôme 12. Przyjaciele znaleźli mu na
antresoli piękne, słoneczne, kilkupokojowe mieszkanie. Spędził w nim ostatnie trzy
tygodnie życia. Ten czas wypełniały nieustanne wizyty polskich i francuskich
przyjaciół.
Gdy w Paryżu rozeszła się wieść, że Chopin umiera, przed domem, w którym mieszkał
zbierały się tłumy.Czuwała przy nim siostra Ludwika, księżna Marcelina Czartoryska,
Delfina Potocka, baronowa Charlotte Rothschild, panna Sterling, Maria Kalergis,
księżna Obrieskow, Marie de Rozières. Jak zauważyła z kobiecą złośliwością, jedna z
paryskich pań, wszystkie wielki damy paryskie uważały za swój obowiązek zemdleć
w jego pokoju. Czuwały przy nim najbliższe osoby. Była wśród nich Solange - córka
George Sand, ta była zajęta sobą. Zerwali co prawda z sobą, jednka nie odwiedziła

73
umierającego ani razu. Wojciech Grzymała po śmierci Chopina w liście do Augusta
Léo pisał: Pani Sand zatruła całe jego istnienie.
Chopin polecił spalić niedokończone i niewydane utwory. Znajduje się wiele utworów,
w większym lub mniejszym stopniu niegodnych mnie; w imię przywiązania, które dla
mnie żywicie, proszę o spalenie ich wszystkich z wyjątkiem niedokończonej Metody (
w „Methode des Methodes” Chopin zawarł teoretyczne zasady pedagogiki
fortepianowej –JK)… Reszta bez żadnego wyjątku ma być strawiona przez ogień,
mam bowiem dla publiczności zbyt wielki szacunek i nie chcę, by na moją
odpowiedzialność i pod moim nazwiskiem rozchodziły się utwory niegodne
publiczności.
Najczęściej w godzinach południowych odwiedzał przyjaciela Delacroix, gdy chory
czuł się nieco lepiej, zabierał go na przejażdżkę powozem. Z ”Dziennika” malarza:
Poszedłem odwiedzić Chopina; zostałem u niego aż do dziesiątej. Drogi człowiek!
Mówiliśmy o pani Sand, o tym dziwacznym istnieniu, o tej mieszaninie zalet i wad…
Cierpienie nie pozwala mu niczym się interesować, a już najmniej pracą…
Widziałem wieczorem u Chopina czarodziejską panią Potocką. Słyszałem ją dwa
razy; chyba nie słyszałem rzeczy doskonalszej… Widziałem panią Kalergis. Grała
nie bardzo sympatycznie; ale za to jest bardzo piękna, gdy grając podnosi oczy w
górę na podobieństwo Magdaleny Guida Reniego lub Rubensa… Znowu widziałem
panią Potocką u Chopina. Znowu ten zachwycający głos zrobił na mnie
wrażenieWieczorem u Chopina. Znalazłem go bardzo osłabionego, ledwie
dyszącego. Po pewnym czasie moja wizyta go ożywiła. Mówił mi, że nuda jest jego
najsroższą męką, udręką. Zapytałem, czy nie znał przedtem uczucia owej nieznośnej
pustki, które odczuwam czasami. Odpowiedział mi, że dawniej zawsze potrafił zająć
się byle czym. Najbłahsze zajęcie zajmuje czas i oddala, rozprasza wapory. Co
innego zmartwienia, zgryzoty… Po kolacji byłem u Chopina, człowieka równie
doskonałego serca, a nie muszę mówić, że i umysłu. Opowiadał mi o naszych
wspólnych znajomych, pani Kalergis itd.. Z niemałym trudem wybrał się na
pierwsze przedstawienie „Proroka”… Wniebowstąpienie. Wychodząc z kościoła,
wstąpiłem do Chopina; jest mu naprawdę nieco lepiej.
Nie zapominał o przyjacielu wiolonczelista Franchomme, który przejął zarządzanie
finansami artysty. Odwiedzał kompozytora Norwid. Cyprian Norwid w „Czarnych
kwiatach”:
Zastałem go ubranego, ale do pół leżącego w łóżku, z nabrzmiałymi nogami, co, że
w pończochy i trzewiki ubrane były, od razu poznać można było. Siostra artysty
siedziała przy nim, dziwnie z profilu doń podobna… On, w cieniu głębokiego łóżka z
firankami, na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo, tak jak
zawsze w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś
monumentalnie zarysowanego…coś, co albo arystokracja ateńska za religię sobie
uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej… Owóż –
przerywanym głosem, dla kaszlu i dławienia, wyrzucać mi począł, że tak dawno go
nie widziałem – potem żartował coś i prześladować mię chciał najniewinniej o
mistyczne kierunki, co, że mu przyjemność robiło, dozwalałem – potem z siostrą
jego mówiłem – potem były przerwy kaszlu, potem moment nadszedł, że należało go
spokojnym zostawić, więc żegnałem go, a on ścisnąwszy mię za rękę, odrzucił sobie
włosy z czoła i rzekł: „ Wynoszę się!” – i zaczął kasłać, co ja, jako mówił,
usłyszawszy, a wiedząc, iż nerwom jego dobrze się robiło silnie coś czasem przecząc,
użyłem onego sztucznego tonu i całując go w ramię rzekłem, jak się mówi do osoby
silnej i męstwo mającej: „Wynosisz się tak co rok…a przecież, chwała Bogu,

74
oglądamy cię przy życiu”. A Chopin na to, kończąc przerwane mu kaszlem słowa,
rzekł:” Mówię ci, że wynoszę się z mieszkania tego na plac Vendôme”.
Cierpiał, ale nawet w śmiertelnej męce zdobył się na żart, gdy skarżąc się księżnej
Marcelinie na ból powiedział na koniec: Na co komu się przyda, że tak się męczę.
Umieram tak nędznie w łóżku. Żeby to było w bitwie, to bym rozumiał!
Grono przyjaciół Norwid, Zaleski, księżna Sapieżyna zastanawiali nad tym, jak
przygotować kompozytora na śmierć. Odrzucił sugestię spowiedzi. Prosił, aby się za
niego modlili. Bohdan Zaleski w liście do Koźmiana: Ma się źle. Nogi i brzuch
zaczynają puchnąc. Zaniedbany bardzo w religii, ale może Bóg da, że się opamięta.
Prosi o modlitwy i słucha pobożnie litanii.
Zjawił się u Chopina dawny przyjaciel, powstaniec, teraz ksiądz Aleksander Jełowicki.
Z jego inicjatywy powstały obrazy olejne i akwarele Teofila Kwiatkowskiego. W mini –
cyklu obrazów malarz oddał ostatnie chwile kompozytora. Ukazał chorego w pozycji
siedzącej, na łóżku pod baldachimem, wspartego o poduszki. Powstał jeszcze jeden
obraz przedstawiający ostatnie dni Fryderyka. Felix-Joseph Barrias namalował obraz
olejny, zatytułowany „Śmierć Chopina”. Delfina Potocka śpiewa przy łożu
umierającego, u wezgłowia - siostra kompozytora Ludwika, stoją Grzymała i
Kwiatkowski, siostra zakonna tuli Solange Clésinger, przy pianinie klęczy A.
Jełowicki. Kapłan-powstaniec przyszedł do przyjaciela, aby go wyspowiadać. Usłyszał
stanowcze nie. Nie było to nie przeciwko Bogu, lecz przeciwko spowiedzi jako
sakramentowi. Zgodził się zwierzyć Jełowickiemu nie jako księdzu, lecz jako
przyjacielowi. Potem zmienił zdanie. Nie reagował nawet na prośby siostry Ludwiki.
Nie zabraknie głosów, że Chopina zmuszano do spowiedzi, Iwaszkiewicz uznał wersję
spowiedzi jako nieprawdopodobną. Ostatecznie do spowiedzi doszło.
Delfina Potocka przyjechała, gdy tylko dowiedziała się, że Fryderyk umiera. Wcześniej
bawiła w Nicei. Uradowany jej widokiem zawołał: To dlatego, abym mógł panią
jeszcze zobaczyć, Pan Bóg opóźnił moje wezwanie! Na jego prośbę śpiewała mu tym
swoim niezwykłym sopranem. Zaśpiewała Hymn do Matki Boskiej Stradelliego i
Psalm Marcelego. Córka pani Sand zanotowała, że gdy Delfina śpiewała z rozdartym
sercem głosem pełnym łez, obecni padli na kolana, tłumiąc szloch. Polski kapłan (
ks. Jełowicki) zbliżył się do łóżka i udzielił sakramentów w należnej, posępnej ciszy.
Księżna Marcelina Czartoryska z wiolonczelistą Franchomme‘m zagrali Mozarta,
potem Sonatę na fortepian i wiolonczelę Chopina. Fryderyk umierał żegnany
muzyką. Charles Gavard: Cały wieczór szesnastego upłynął na odmawianiu litanii,
myśmy odpowiadali, a Chopin pozostał milczący. Tylko po ciężkim oddechu można
było sądzić, że jeszcze żyje. Tego wieczora badało go dwóch lekarzy. Jeden z nich,
doktor Cruveilhier, wziął świecę i trzymając ją przy twarzy Chopina, która wprost
pociemniała z duszności, rzekł do nas, że jego zmysły przestały reagować. Ale gdy
zapytał Chopina, czy cierpi, usłyszeliśmy zupełnie wyraźną odpowiedź: „Już nie!”
Tego dnia – 16 października 1849 r.- kompozytor wydał kilka poleceń. Poprosił
obecnych , aby uprawiali tylko d o b r ą m u z y k ę. Siostrze Ludwice wyznał, że
pragnie, aby serce jego spoczęło w Warszawie. Chciałby, aby na pogrzebie zabrzmiało
mozartowskie Requiem i aby do grobu wsypano ziemię ojczystą, którą Ludwika
przywiozła z kraju. Kazimierz Wierzyński cytuje, że jego ostatnie słowa, przerywane
kaszlem brzmiały:
Matka, moja biedna matka!
Umarł podtrzymywany przez Solance Clésinger, gdy podawała mu wodę do picia. Była
druga po północy,17 października 1849 roku. Tego dnia wykonana została maska

75
pośmiertna i odlew lewej ręki Chopina. Zgodnie z życzeniem kompozytora, lekarz
Jean Cruveiller przeprowadził autopsję, jego serce było w gorszym stanie niż płuca.
Ciało Chopina zostało zabalsamowane.
Uroczystość żałobna odbyła się w największej świątyni Paryża, kościele św.
Magdaleny, w samym centrum miasta, niedaleko Placu Concorde. Artysta zlecając
wykonanie Requiem Mozarta nie wiedział, że kobietom nie wolno było śpiewać w
kościołach parafialnych. Konieczne było uzyskanie dyspensy przez arcybiskupa
Paryża. Postanowiono warunek, że śpiewaczki pozostaną w ukryciu. Główną solistką
była przyjaciółka artysty, słynna mezzosopran Pauline Viardot.
Pogrzeb odbył się 30 października. Monumentalna, neoklasyczna świątynia została
udekorowana czarnym aksamitem z wyhaftowanymi inicjałami FC. Przybyły tłumy,
zajęły ogromne plac przez kościołem. Do wewnątrz wpuszczano za zaproszeniami.
Przeważał świat muzyczny, arystokratyczny i rodacy. Uroczystość żałobną rozpoczął
marsz żałobny z Sonaty b-moll. Teofil Gautier w „La Prese”: Dreszcz śmierci
przebiegł zebranych. Mnie samemu wydało się, jakby słońce przybladło, a złocenia
kopuły przybrały zielonkawy, złowieszczy odcień.
Wystąpiła najlepsza w Europie orkiestra i chór Konserwatorium Paryskiego, pod
dyrekcją Narcise Gerarda. Viardot zaśpiewała „Te decet hymnus, Deus”, w partiach
tenorowych i sopranowych również wystąpili wybitni soliści. Organista Lois James
Lefébure-Wély zagrał Preludia e-moll i h-moll Chopina.
Kondukt żałobny podążył na cmentarz Pere Lachaise. Pochód otwierali Czartoryscy,
książę Adam – twórca Hôtelu Lambert i Aleksander – mąż uczennicy artysty
Marceliny, wraz z nimi malarz Delaroix, producent fortepianów - na których grał
Chopin – Pleyel, wiolonczelista Franchomme i kompozytor Meyerbeer. Na życzenie
Chopina mów nad grobem nie wygłaszano. Został pochowany w ciszy. „Revue et
Gazette Musicale” w nocie pogrzebowej:
Nie powiemy więc Chopinowi, temu wielkiemu artyście, frazesu starożytnego
i święconego: Niech Ci ziemia lekka będzie! I tylu innych komunałow wyrażających
niepotrzebne współczucie, gdyż wszyscy mamy przekonanie, że jest się
szczęśliwszym tam, gdzie on przebywa, niż tu na ziemi. Zresztą czyż nie żyje on
zawsze wśrod nas?

76
Literatura wykorzystana w tej książce:
1. Fryderyk Chopin, Wybór listów, Wrocław 2004
2. Korespondencja Fryderyka Chopina, t. I, Warszawa 2009
3. Jarosław Iwaszkiewicz, Chopin, Kraków 1983
4. Aleksander Jełowicki, Listy duchowe, Berlin 1874
5. Jean-Jacoques Eigeldinger, Fryderyk Chopin, Warszawa 2008
6. Elżbieta Eisler, Pogrzeb Chopina, Kraków 2005
7. Andre Gide, Notatki o Chopinie, Kraków 2007
8. Jerzy Klechta, Serce Chopina, Paryż 2010
9. Jerzy Klechta, Duchowość Chopina, Katowice 2010
10. Elżbieta Pierożyńska, Miłość i przyjaźń w życiu Chopina, Warszawa 2005
11. Ryszard Przybylski, Cień jaskółki. Esej o myślach Chopina, Kraków 2009
12. Mieczysław Tomaszewski, Chopin, Kraków 2005
13. Mieczysław Tomaszewski, Chopin i George Sand, Kraków 2003
14. Kazimierz Wierzyński, Życie Chopina, Nowy York 1953
15. Bożena Weber, Chopin, Wrocław 2003
16. Jacqueline Willemetz, Chopin łowca dusz, Warszawa 2000
17. Adam Zamoyski, Chopin, Warszawa 1990

77

You might also like