Professional Documents
Culture Documents
Smok w mieczu
(The Dragon in the Sword)
Minerwie,
najszlachetniejszej Rzymiance
W. B. Yeats,
Ra Wojny
PROLOG
Jestem Johnem Dakerem, ofiar marze caego wiata. Jestem Erekose, Wojownikiem
Ludzkoci, ktry wymordowa ludzk ras. Jestem Urlikiem Skarsolem, Panem Mronej
Twierdzy, ktry podnis Czarny Miecz. Jestem Ilianem z Garatherm, Elrykiem Zabjc
Kobiet, Ksiycowym Jastrzbiem, Coru-mem i wieloma, wieloma ^innymi - mczyznami,
kobietami i obojnakami. Byem nimi wszystkimi. A wszyscy s wojownikami odwiecznej
Wojny o Rwnowag, ktrzy prbuj broni we wszechwiecie sprawiedliwoci, cigle
zagroonej inwazj Chaosu, narzuci czasowi wizy egzystencji bez pocztku i koca. Jednak
nawet to nie jest mym prawdziwym przeznaczeniem.
Moje prawdziwe przeznaczenie polega na tym, e pamitam, cho niedokadnie,
wszystkie poszczeglne wcielenia, kad chwil nieskoczonej liczby istnie, niezliczon
ilo epok i wiatw - tak rwnoczesnych, jak i kolejno nastpujcych po sobie.
Czas jest rwnoczenie agoni Teraniejszoci, dugotrwa mczarni Przeszoci i
straszliw perspektyw niezliczonych Przyszoci. Jest te systemem delikatnie
przenikajcych si rzeczywistoci, nieprzewidywalnych skutkw i nieodkrywal-nych
przyczyn, ukrytych gboko napi i zalenoci.
Cigle do koca nie wiem, dlaczego mnie wybrano, ani jak udao mi si zakoczy
cykl, co - jeli mnie nawet nie uwolnio - to przynajmniej stworzyo moliwo zmniejszenia
mych cierpie.
Wiem tylko, e moim losem jest ustawiczna walka i krtkotrwae okresy pokoju,
albowiem jestem Wiecznym Wojownikiem - zarazem obroc i najwikszym zagroeniem
sprawiedliwoci. Za moj spraw caa ludzko jest w stanie wojny. Ja sprawiam, e
mczyzna i kobieta cz si, ja sprawiam, e ze sob walcz. We mnie tak wiele ras pragnie
zrealizowa swoje mity i marzenia...
Jednak jestem istot ludzk w nie mniejszym ani nie wikszym stopniu ni
ktrykolwiek z moich blinich. Rwnie atwo poddaj si mioci, jak i rozpaczy, obawie i
nienawici.
Byem i jestem Johnem Dakerem. W kocu osignem jaki spokj, doszedem do
jakich rozstrzygni. Oto moja prba opisania ostatniej historii...
Opisywaem ju, jak krl Rigenos wezwa mnie do walki przeciwko Eldrenom, jak si
zakochaem i popeniem straszliwy grzech. Opowiadaem, co mnie spotkao, gdy zostaem
wezwany do Rowenarcu (wierzyem wtedy, e bya to kara za moj zbrodni), jak nakoniono
mnie wbrew mej woli, abym podj Czarne Ostrze, jak spotkaem Srebrn Krlow i co
robilimy na rwninach Poudniowego Lodu. Sdz te, e spisaem gdzie inne moje
przygody (lub te spisali je ci, ktrym je szczegowo opowiedziaem). Opowiadaem troch,
jak doszo do mojej podry czarnym okrtem, prowadzonym przez lepego sternika. Nie
jestem jednak pewien, czy kiedykolwiek opisaem, jak to si stao, e opuciem wiat
Poudniowego Lodu i moje tam wcielenie, Urlika Skarsola. Zaczn wic swoj opowie od
ostatnich wspomnie umierajcej planety. Jej ldy powoli paday upem chodu, a jej ospae
morza byy tak gste od soli, e ich powierzchnia moga utrzyma rosego czowieka. W tym
wiecie udao mi si, przynajmniej w pewnym stopniu, odkupi moje wczeniejsze grzechy,
miaem wic nadziej, e moe bd mg si znowu poczy z moj jedn jedyn mioci,
pikn Ksiniczk Eldrenw - Ermizhad.
Mimo e w oczach tych, ktrym pomagaem, byem bohaterem, w miar upywu czasu
stawaem si coraz bardziej samotny. Ogarniaa mnie melancholia bliska niemal myli o
samobjstwie. Zdarzao si niekiedy, e wciekle i bezsensownie buntowaem si przeciw
losowi, jaki sta si moim udziaem, przeciw wszystkiemu i wszystkim, ktrzy rozdzielili
mnie z kobiet stojc mi w oczach na jawie i we nie. Ermizhad! Ermizhad! Czy kto
kiedykolwiek kocha tak gboko? Tak wytrwale?
W rydwanie ze srebra i brzu cignitym przez wielkie, biae niedwiedzie,
przemierzaem bezkresne poacie Poudniowego
Lodu, wci niezmordowanie przywoujc wspomnienia i modlc si o poczenie si
z Ermizhad, tsknota za ni bya bowiem dla mnie zbyt bolesna. Sypiaem niewiele. Od czasu
do czasu zagldaem do Szkaratnego Fiordu, gdzie miaem wielu przyjaci i wdzicznych
suchaczy. Jednak zwyke, yciowe ludzkie sprawy irytoway mnie. Nie chcc uchodzi za
gbura, gdy tylko byo to moliwe - unikaem ich gocinnoci. Zamykaem si zwykle w
moich pokojach, tam za w stanie nerwowego wyczerpania usiowaem wprawi moj dusz
w stan letargu i usun j z ciaa, aby moga na planie astralnym (jak o tym mylaem) uda
si na poszukiwania mojej utraconej mioci. Byo jednak tak wiele planw i poziomw
egzystencji - nieprzebrana wielo wiatw i ich kombinacji. Bya te, o czym wiedziaem,
nieograniczona rnorodno chronologicznych i geograficznych kombinacji. Czy byoby w
ogle moliwe przeszukanie ich wszystkich, aby odnale moj Ermizhad?
Powiedziano mi, e mog j znale w Tanelorn. Ale gdzie byo Tanelorn? Ze
wspomnie pochodzcych z moich poprzednich wciele wiedziaem tylko, e miasto to
przybierao rozmaite formy i byo zawsze nieuchwytne, nawet dla kogo, kto skazany by na
wieczn wdrwk pomidzy mnogimi poziomami Miliona Sfer. Jakie miabym szans,
skazany na jedno ciao i na jedn egzystencj, aby odnale Tanelorn? Gdyby to byo
moliwe, to musiabym do tej pory natrafi na nie wielokrotnie.
Wyczerpanie stopniowo brao przewag nad moim umysem. Jedni uwaali, e moe
to doprowadzi do mojej mierci, inni za sdzili, e mog oszale. Zapewniaem ich, e
umys mj jest wystarczajco silny, zgodziem si jednak przyjmowa lekarstwa, jakie mi
proponowano. Dziki nim pogryem si w kocu w gbokim nie, w trakcie ktrego, ku
mojej radoci, nawiedza mnie zaczy dziwne, senne urojenia.
Pocztkowo zdawao mi si, e dryfuj na falach bezksztatnego oceanu kolorw i
wiate, docierajcych do mnie z kadej strony. Stopniowo zorientowaem si, e to, co
widziaem, byo obrazem wielkoci i zoonoci Wielowiata. Przynajmniej
do pewnego stopnia zdolny byem zauway i rozrni poszczeglne jego poziomy i
okresy. Moje zmysy nie byy jednak w stanie wyowi z tej zdumiewajcej wizji adnego
konkretnego szczegu.
Pniej poczuem, e bardzo powoli spadam poprzez wszystkie wieki i sfery
rzeczywistoci, poprzez przerne wiaty, miasta, grupy mczyzn i kobiet, lasy, gry,
oceany, a zobaczyem przed sob ma, pask wysepk, ktrej ziele dawaa kojce
poczucie trwaoci i solidnoci. Kiedy tylko moje stopy dotkny jej, wyczuem zapach
wieej trawy, zobaczyem kpki torfu i jakie dziko rosnce kwiaty. Wszystko to wygldao
cudownie i prosto. Prostota ta kontrastowaa z rozmazanym chaosem kolorw i falami wiate
o wci zmieniajcej si intensywnoci. Nad owym fragmentem stabilnego wiata staa jaka
posta. Bya zakuta w pancerz, mienicy si to-czarn krat od korony a po pity. Miaa
opuszczon przybic, tote nie mogem ujrze twarzy.
Mimo to poznaem go, bo ju si kiedy spotkalimy. Znaem go jako Czarno-tego
Rycerza. Powitaem go, jednak nie odpowiedzia. Pomylaem, e moe zamarz na mier w
swym pancerzu. Pomidzy nami trzepotaa wyblaka flaga bez adnych symboli. Moga to
by flaga oznaczajca rozejm, ale przecie nie bylimy wrogami. By to ogromny mczyzna,
wyszy nawet ode mnie. Gdy spotkalimy si ostatnim razem, stalimy na wzgrzu i
obserwowalimy, jak armie ludzkoci przemierzaj w walce okoliczne doliny. Teraz nie
obserwowalimy niczego. Chciaem, aby unis przybic i pokaza mi twarz. Nie zrobi tego.
Chciaem, aby przemwi do mnie. Nie uczyni tego. Chciaem, aby upewni mnie, e nie jest
martwy. Nie da mi adnego znaku.
Ten sen powtarza si wielokrotnie, co noc. Kadej nocy bagaem go, aby si odsoni,
stawiaem take inne dania, ale za kadym razem odmawia mi odpowiedzi.
Wreszcie pewnej nocy nastpia zmiana. Nim zaczem swoje zwyke proby, Czarno-
Zty Rycerz przemwi do mnie...
- Ju ci to wczeniej mwiem. Odpowiem ci na kade pytanie.
Brzmiao to tak, jakby-kontynuowa rozmow, ktrej pocztku ju nie pamitaem.
- W jaki sposb mog poczy si znowu z Ermizhad?
- Wsiadajc na Mroczny Statek.
- Gdzie znajd Mroczny Statek?
- Sam do ciebie przypynie.
- Jak dugo musz jeszcze czeka?
- Duej, ni by tego chcia. Musisz powcign sw niecierpliwo.
- To bardzo nieprecyzyjna odpowied.
- Niestety jedyna, jakiej mog udzieli.
- Jak si nazywasz?
- Podobnie jak ty obdarzany jestem wieloma imionami. Jestem Czarno-ltym
Rycerzem. Jestem Wojownikiem, Ktry Nie Moe Walczy. Niekiedy bywam te nazywany
Czystym Sztandarem.
- Poka mi swoj twarz.
- Nie.
- Z jakiego powodu?
- Ach, to delikatna sprawa. Chyba nie przyszed jeszcze na to czas. Gdybym pokaza ci
zbyt wiele, mogoby to zaszkodzi wielu innym chronologiom. Musisz wiedzie, e Chaos
zagraa wszystkim sferom i dziedzinom Wielowiata. Rwnowaga przechyla si zbytnio na
jego stron. Trzeba pomc Prawu. Musimy uwaa, by nie uczyni jeszcze wikszej szkody.
Ju wkrtce usyszysz moje imi, jestem tego pewien. Wkrtce - to sowo traktuj wedle
twojej miary czasu, bo wedug mojej mogoby to by choby i dziesi tysicy lat...
- Czy pomoesz mi powrci do Ermizhad?
- Ju wyjaniaem, e musisz czeka na statek.
- Kiedy mj umys zazna wreszcie spokoju?
- Kiedy spenisz wszystkie twoje zadania. Zanim zdysz otrzyma nastpne.
- Jeste okrutny, Czarno-ty Rycerzu, dajc mi tak niejasne odpowiedzi.
- Chc ci zapewni, Johnie Daker, e nie ma wyraniej-szych. Nie jeste jedynym,
ktry oskara mnie o okruciestwo...
Uczyni ruch rk i zobaczyem skalne urwisko. Przy samej jego krawdzi, jedni
pieszo, inni w siodach (cho stwory, jakich dosiadali, nie przypominay w niczym koni), stay
szeregi wojownikw w pogitych zbrojach. Byem na tyle blisko, e mogem przyjrze si ich
twarzom. Mieli oczy bez wyrazu, jakby przywyke do widoku mierci. Nie mogli nas widzie,
ale wydao mi si, e si do nas modl - a przynajmniej do Czar-no-tego Rycerza.
Zawoaem:
- Kim jestecie?
Oni za odpowiedzieli mi, unoszc gowy, aby zaintonowa straszn litani:
- Jestemy zgubieni. Jestemy ostatni. Jestemy okrutni. Jestemy Wojownikami na
Krawdzi Czasu. Jestemy wyniszczeni, jestemy zrozpaczeni, jestemy zdradzeni. Jestemy
weteranami tysica psychicznych wojen.
Zupenie jakbym da im znak, sposobno do wyraenia swoich obaw, tsknot i alu
nad mijajcymi wiekami. Ich chr brzmia zimno i melancholijnie. Czuem, e trwali na tej
skalnej krawdzi przez ca wieczno, odzywajc si jedynie wtedy, gdy zadano im pytanie.
Skandowanie nie zostao przerwane, a wrcz przeciwnie - stao si goniejsze...
- Jestemy Wojownikami na Krawdzi Czasu. Gdzie nasza rado? Gdzie nasz
smutek? Gdzie nasza trwoga? Jestemy gusi, niemi i lepi. Jestemy niemiertelni. Tak zimno
jest na Krawdzi Czasu. Gdzie nasze matki i nasi ojcowie? Gdzie nasze dzieci? Zbyt zimno
jest na Krawdzi Czasu! Jestemy nienarodzeni, nieznani, nie moemy umrze. Zbyt zimno
jest na Krawdzi Czasu! Jestemy zmczeni. Tak bardzo jestemy zmczeni. Zmczeni na
Krawdzi Czasu...
Byo w tym tyle blu, e chciaem zakry domi uszy.
- Nie! - krzyczaem. - Nie! Nie wolno wam zwraca si do mnie. Idcie std!
Zapada cisza. Odeszli.
Obrciem si w stron Czarno-tego Rycerza, ale i on znikn. Czyby by jednym
z nich? Moe ich przywdc? Albo te, pomylaem, moe wszyscy oni byli jedynie
rozmaitymi aspektami jednej i tej samej istoty - mnie samego?
Nie do, e nie potrafiem odpowiedzie na te pytania, to w istocie wcale nie
pragnem usysze odpowiedzi.
Nie jestem pewien, czy zdarzyo si to wanie w tym momencie, czy w jaki czas
pniej, w innym nie, ale znalazem si na skalistej play patrzc na spowity gst mg
ocean.
Pocztkowo mga uniemoliwiaa zobaczenie czegokolwiek, potem jednak stopniowo
spostrzegem coraz wyraniejszy ciemny ksztat, zakotwiczony blisko brzegu.
Wiedziaem, e by to Mroczny Statek.
Na pokadzie statku migocc to tu, to tam, wiecio pomaraczowe wiato. Byo to
ciepe, spokojne wiato. Wydawao mi si te, e sysz grube gosy nawoujce si midzy
rejami a pokadem. Najpewniej to ja wezwaem statek, on za odpowiedzia na moje
wezwanie. Wkrtce - przywieziony szalup - byem ju na gwnym pokadzie. Staem
naprzeciw wysokiego, pospnego mczyzny, ubranego w skrzany sztorm-iak, sigajcy mu
poniej kolan. Dotkn mego ramienia, jakby na powitanie.
Innym szczegem, ktry utkwi mi w pamici, byo to, i cay okrt, kady cal jego
powierzchni, pokryty by najrozmaitszymi zdobieniami - niektre z nich przypominay figury
geometryczne, inne jakie dziwaczne stwory, jakby wyjte ywcem z najbardziej
nieprawdopodobnych historii.
- Znowu popyniesz z nami - powiedzia kapitan.
- Znowu - potwierdziem, jakkolwiek w aden sposb nie mogem sobie przypomnie,
kiedy to pynem z nim poprzednim razem.
Pniej opuszczaem ten statek wielokrotnie, pod wieloma rnymi postaciami, aby
zazna najrniejszych przygd. Jedno z moich wciele wryo mi si w pami bardziej ni
inne, tak, e pamitaem nawet moje imi. Brzmiao ono: Cie z Cie Gar. Przypominaa mi
si jaka wojna pomidzy Niebem a Piekem. Przypomniaem sobie oszustwo, zdrad i jakie
zwycistwo. Potem znowu powrciem na pokad okrtu.
- Ermizhad! Tanelorn! Czy tam pyniemy? Kapitan dotkn mojej twarzy koniuszkami
palcw i otar mi zy.
- Jeszcze nie teraz.
- W takim razie nie spdz wicej ani minuty na pokadzie tego statku... - rozzociem
si. Ostrzegem kapitana, e nie chc by traktowany jak wizie. Nie pozwol zwiza mego
losu z tym statkiem. Sam zadecyduj o swoim losie.
Nie sprzeciwia si memu odejciu, cho wydawao si, i jest nim zmartwiony.
Obudziem si raz jeszcze, w ku, w moim pokoju, w Szkaratnym Fiordzie. Miaem
gorczk. Otoczony byem przez gromad sucych, ktrzy nadbiegli, syszc moje krzyki.
Midzy nimi przeciska si w moim kierunku przystojny, rudowosy Bladrak Poranna
Wcznia, ktry ju kiedy ocali mi ycie. By zaniepokojony. Pamitam, e krzyczaem do
niego, aby mi pomg, aby wydoby n i uwolni mnie wreszcie z tego ciaa.
- Zabij mnie, Bladraku, jeli cenisz sobie nasz przyja!
Nie posucha mnie jednak. Dugie noce nadchodziy kolejno i przemijay. W trakcie
niektrych z nich wydawao mi si, e jestem ponownie na pokadzie okrtu. Innym razem
wydawao mi si, e kto mnie wzywa. Ermizhad? Czy to ona mnie wzywaa? Wyczuwaem
obecno kobiety...
Kiedy jednak przyjrzaem si memu kolejnemu gociowi, zauwayem, e jest nim
karze o kanciastej twarzy. Karze taczy i plsa, mruczc do siebie pod nosem,
najwidoczniej mnie nie poznajc. Wydawao mi si, e go poznaj, nie pamitaem jednak
jego imienia.
- Kim jeste? Czy przysa ci lepy sternik? Moe jeste wysannikiem Czarno-
tego Rycerza?
Moje pytania jakby zaskoczyy kara. Zwrci ku mnie swe przedziwne oblicze,
odsun czapk ku tyowi i wyszczerzy zby w umiechu.
- Pytasz, kim jestem? To dla mnie zaskakujce, jestemy bowiem starymi znajomymi,
ty i ja, Johnie Daker.
- Znasz mnie pod starym imieniem? Jako Johna Dakera?
- Znam ci pod wszystkimi twoimi imionami. Ale tylko pod dwoma z nich moesz si
pojawia wicej ni jeden raz. Czy jest to dla ciebie zagadk?
- Tak. Czy musz w tej chwili znale jej rozwizanie?
- Jeli bdziesz chcia, to znajdziesz. Zadajesz wiele pyta, Johnie Daker.
- Wolabym, eby nazywa mnie Erekose.
- Twoje pragnienia speni si. W kocu otrzymasz odpowiedzi na swoje pytania! Nie
jestem a tak zym karem, nieprawda?
- Przypominam sobie! Zw ci Jermays, Garbaty Jermays. Jestemy do siebie podobni
- twoje liczne wcielenia stanowi rne postacie tej samej osoby. Spotkalimy si przy grocie
jelenia morskiego.
Przypomniaem sobie nasz wczesn rozmow. Czy to nie on jako pierwszy
powiedzia mi o Czarnym Mieczu?
- Bylimy starymi przyjacimi, Wojowniku, ale nie poznae mnie wtedy, podobnie
jak i teraz nie moge mnie sobie przypomnie. Moe masz zbyt wiele do zapamitania, co?
Nie obrazio mnie twoje zachowanie. Widz, e znw zgubie swj miecz...
- Nigdy wicej nie wezm go ju do rki. To bya przeraajca bro. Nic mi po niej.
Nie chc te adnego miecza, jeli bdzie podobny do tego. Przypominam sobie, e mwie
wtedy, i s takie dwa...
- Mwiem, e niekiedy s dwa. Mwiem te, e moe to by zudzenie, bowiem w
istocie jest zawsze tylko jeden. Nie jestem jednak pewny. Miae w doni ten, ktry nazywasz
(czy te nazywae) Przywoujcym Burz. Teraz, jak przypuszczam, bdziesz potrzebowa
miecza zwanego aobnym Ostrzem.
- Wspominae, e z tymi mieczami zwizane jest jakie przeznaczenie.
Zasugerowae te, e z tym przeznaczeniem wie si mj los...
- Naprawd tak mwiem? Widz, e pami ci wraca. Dobrze, dobrze. Jestem pewny,
e moja wiedza moe ci troch pomc. Moe zreszt nie? Czy wiesz o tym, e kady z tych
mieczy jest tylko pokryw, naczyniem dla czego wicej? Zostay wykute, jak rozumiem, aby
zosta wypenione, zamieszkane, aby posiada co, co mgby nazwa dusz. Widz, e
zbiem ci nieco z tropu. Niestety, jestem z natury tajemniczy. Mam pewne wiadomoci, to
prawda. Mam wiedz na temat naszych przedziwnych losw; losw, ktre s czsto bardzo
popltane. Obawiam si, e kontynuujc swoje rozwaania sprawi ci tylko wiele przykroci,
a moe take i sobie! Ju widz, e jeste niedysponowany. Czy jest to jedynie przejaw zego
stanu zdrowia, czy te rozciga si to take na twj umys?
- Czy moesz mi pomc w odnalezieniu Ermizhad, Jermays? Czy moesz powiedzie
mi, gdzie ley Tanelorn? To jest wszystko, co chciabym wiedzie. O reszt nie dbam. Nie
chc wicej sysze o przeznaczeniu, o mieczach, o statkach i rnych dziwnych krajach.
Gdzie jest Tanelorn?
- Ten statek tam pynie, nieprawda? Rozumiem, e Tanelorn jest jego portem
przeznaczenia. Jest tak wiele miast zwanych Tanelorn, statek za ma do przewiezienia
adunek tak wielu osobowoci, nawet jeli s tylko rnymi stronami tej samej postaci. To
zbyt wiele jak dla mnie, Wojowniku. Musisz powrci na pokad okrtu.
- Nie mam zamiaru wraca na Mroczny Statek.
- Zbyt wczenie zszede z pokadu.
- Nie wiedziaem, dokd ten okrt mnie zabiera. Balem si, e zagubi si i nigdy
wicej nie odnajd Ermizhad.
- To dlatego odszede! Przypuszczae, e ju dotare do swojego celu? Ze jest jaki
inny sposb, aby go znale?
- Czy opuciem statek wbrew woli kapitana? Czy bd za to ukarany?
- Nie sdz. Kapitan nie lubi kara. Nie lubi te by sdzi. Okrelibym go raczej
jako tumacza, komentatora. Wszystkie moje wyjanienia maj na celu skoni ci do powrotu
na pokad statku.
- Nie chc by znowu na pokadzie Mrocznego Statku.
Otarem z policzkw mieszanin ez i potu; stao si tak, jakbym zarazem usun
sprzed oczu Jermaysa, bowiem ten znik.
Wstaem i przyodziaem si, krzyczc, aby podano mi mj stary pancerz. Zmusiem
ich, aby go na mnie woyli, pomimo e trudno mi byo utrzyma si na nogach. Potem
poleciem, aby przygotowano dla mnie wielkie sanie wodne z napdem w postaci potnych
czapli, ktre umiay cign je poprzez tamtejsze zasolone, pofadowane rwniny
umierajcych oceanw. Opryskliwie potraktowaem tych, ktrzy chcieli mi towarzyszy,
polecajc im, aby powrcili do Szkaratnego Fiordu.
Odrzuciem ich przyja. Uciekem przed wzrokiem ludzkoci, pograjc si w
mrokach przesyconej zapachem soli nocy. Unoszc gow, zawyem z rozpaczy niczym pies,
wzywajc Ermizhad, nie otrzymaem jednak odpowiedzi. Po prawdzie, nie liczyem na ni.
Wymieniem to imi na przekr kapitanowi Mrocznego Okrtu. Zwracaem si do kadego
boga czy bogini, jakich mogem kiedykolwiek zna. A na koniec zwrciem si sam do
siebie, do Johna Dakera, Ereko-se, Clana, Elryka, Ksiycowego Jastrzbia, Coruma i
wszystkich innych. Na koniec zwrciem si nawet do Czarnego Miecza, ale odpowiedziaa
mi tylko straszna, okrutna cisza.
Rzuciem okiem na blade wiato witu i wydao mi si, e widz wielkie urwisko, na
ktrym stoj wyndzniali wojownicy - ci sami wojownicy, ktrzy mieli tam sta ca
wieczno, a kady z nich mia moj twarz. Jednak byy tam tylko chmury, niemal tak samo
gste jak morze, po ktrym eglowaem.
-.Ermizhad! Gdzie jeste? Co lub kto moe mnie z tob poczy?
Usyszaem przenikliwy, nieprzyjemny wist wiatru, zbliajcego si od strony
horyzontu. Usyszaem trzepot skrzyde moich czapli. Usyszaem, jak moje morskie sanie z
oskotem wpadaj pod powierzchni fal. Usyszaem te swj gos mwicy, e mog zrobi
jeszcze tylko jedn rzecz, adna bowiem sia nie przyjdzie mi z pomoc. To wanie byo
przyczyn, e przybyem tu sam. To dlatego przywdziaem zbroj bojow Urlika Skarsola,
Pana Mronej Twierdzy.
- Musisz rzuci si do morza - powiedziaem do siebie. - Musisz si utopi, musisz
uton. Gdy zginiesz, z pewnoci bdzie ci dane jakie inne wcielenie. Moe staniesz si
ponownie Erekose i uda ci si poczy z twoj Ermizhad? Swoj drog, byby to przykad
wiernoci, ktry nawet bogowie musieliby doceni. Moe tego wanie od ciebie oczekuj?
Moe chc zobaczy, jak daleko siga twoja odwaga? I sprawdzi, jak bardzo j kochasz?
Z tymi sowy wypuciem z doni wodze sa, dziki ktrym mogem wpywa na
tempo i kierunek lotu ogromnych czapli i przygotowywaem si na zanurzenie w tym
strasznym lepkim morzu.
Nagle jednak tu przede mn na pokadzie stan Czarno-ty Rycerz i pooy mi na
ramieniu sw do w stalowej rkawicy. W drugiej rce dziery Czysty Sztandar. Tym razem
podnis przybic, abym mg zobaczy jego twarz.
Przywodzia ona na myl wielko i janiaa niezwyk, staroytn mdroci. Byo to
oblicze, ktre zapewne widziao o wiele wicej, ni ja ujrz we wszystkich swych wcieleniach
razem wzitych. Rysy tej twarzy byy ascetyczne i subtelne, a wielkie oczy patrzyy
przenikliwie i wadczo. Skra miaa kolor byszczcej, wypolerowanej miki, a jego gos by
niski, gboki, peen poczucia siy i niezomnej woli.
- To nie bylaby odwaga, Wojowniku. To byaby, w najlepszym razie, gupota. Wydaje
ci si, e czego szukasz, ale zamierzasz si zachowa jak kto, kto chce jedynie pooy kres
cierpieniom. S jednak sprawy, ktre trudniej Wojownikowi wybaczy ni to. Mog ci przy
tym powiedzie, e twoje obecne cikie przeycia nie potrwaj ju dugo. Przybybym do
ciebie wczeniej, ale byem zajty gdzie indziej.
- Kim bye zajty?
- Ach, oczywicie tob. Ale to tylko bajeczka, opowiadana w innym wiecie i moe w
twej przyszoci, z uwagi na to, e Milion Sfer wci wiruje w czasie i przestrzeni z rn
szybkoci. Ich kadorazowe zetknicie si jest zaskoczeniem, nawet dla mnie. Zapewniam
ci, e wybrae bardzo niewaciwy moment na pozbawienie si ycia, a w kadym razie
tego ciaa. Nie mwi nawet o konsekwencjach, cho nie wtpi, e byyby nieprzyjemne.
Wielka i powana przygoda jest wanie przed tob. Jeli spenisz tam swj obowizek jako
Wojownik, w sposb moliwie najlepszy, moesz czciowo uwolni si od przeznaczenia.
Moe to spowodowa pocztek i koniec wielkich przedsiwzi. Niech ci wezw. Ju
pewnie syszae te gosy?
- Niczego nie byem w stanie zrozumie z ich gosw. To przecie nie mog by owi
wojownicy, ktrzy woaj...
- Oni woaj o uwolnienie ich od wasnego przeznaczenia. Nie, to inni ci wzywaj;
tak, jak wzywano ci przedtem. Czy nie syszae adnego imienia? Nowego dla ciebie?
- Chyba nie.
- To oznacza, e powiniene powrci na Mroczny Statek. To wszystko, co mog ci
doradzi w tej sytuacji. Jestem gboko zaskoczony...
- Jeli ty jeste zaskoczony, Rycerzu, to ja jestem doprawdy skonfundowany! Nie chc
podda si temu czowiekowi i jego okrtowi. To wzmaga moje poczucie bezradnoci. Co
wicej, nadal mam to samo ciao. W tym ciele z pewnoci nie odnajd Ermizhad. Aby j
odnale, musiabym by w ciele Erekose lub Johna Dakera.
- Widocznie twj nowy wygld nie jest jeszcze gotowy. Siy zaangaowane w te
sprawy dziaaj bardzo rozwanie. Mimo wszystko musisz jako wrci na ten statek...
- Czy tylko to masz mi do zaproponowania? Czy moesz mi da nadziej, e jeli
rzeczywicie znajd si na Mrocznym Statku, odzyskam moj Ermizhad?
- Wybacz mi, Wojowniku. - Do czarnego giganta wci spoczywaa na moim
ramieniu. - Doprawdy, nie jestem wszechwiedzcy. Kt mgby by, skoro caa struktura
Czasu i Przestrzeni jest w ustawicznym ruchu?
- Co chcesz przez to powiedzie?
- Nie mog ci powiedzie nic ponad to, co sam postrzegam. Niech ten okrt ci
zabierze, to wszystko, co mog ci przekaza. Wiem, e dziki temu znajdziesz si wrd tych,
ktrzy ci najbardziej potrzebuj i czekaj na tw pomoc. Z kolei ich pomoc moe ci
przynie jak form uwolnienia od twych obecnych cierpie. Poza tym moesz tam uzyska
obietnic przyszego poczenia. Takie jest moje zdanie...
- Gdzie mam szuka tego statku?
- Jeli bdziesz tego chcia, statek sam do ciebie przypynie. Z pewnoci ci znajdzie.
Nie musisz si obawia.
Czarno-ty Rycerz zagwizda nagle, a z pomaraczowej mgy wypad galopujcy
ogier, bijc kopytami o powierzchni wody, nie pograjc si w niej jednak. Czarno-Zty
Rycerz wsiad na t besti. Jej sier bya rwnie czarna jak jego skra. Nie mogem poj,
jak to si dzieje, e rumak stoi na powierzchni wody nie pograjc si w niej ani na cal.
Byem tym widokiem tak dalece oszoomiony, e zapomniaem zada jedcowi dalszych
pyta. Wstaem tylko i patrzyem, jak unis w gr w gecie pozdrowienia swj Czysty
Sztandar. Potem zwrci swego bojowego rumaka w stron chmur i pdem odjecha.
Pozostaem sam, pogrony w domysach, ale Czarno-Zty Rycerz przynis mi
troch nadziei i powstrzyma moje pogranie si w szalestwie. Zdecydowaem, e si nie
zabij, cho perspektywa znalezienia si na pokadzie Mrocznego Statku wcale mi si nie
umiechaa. Pomylaem sobie, e najlepiej bdzie, gdy si poo w saniach, a czaple niech
zawioz mnie tam, gdzie same zechc (by moe do Szkaratnego Fiordu, bo ich
wytrzymao si skoczy, a by moe inaczej - zasid na pokadzie, odpoczywajc, nim
rusz w dalsz wdrwk po powierzchni oceanu. I tak wiadomo, e prdzej czy pniej
powrc do domu). Szkoda, e nie zapytaem Rycerza o imi. Niekiedy imi potrafi obudzi
upione wspomnienia, obrazy przyszoci i zdarzenia z przeszoci.
Zasnem, a gdy tak spaem, sny powrciy. Usyszaem odlege gosy - byy to gosy
skandujcych wojownikw, wojownikw z Krawdzi.
- Kim jestecie? - zwrciem si do nich bagalnie. Miaem ju do moich wasnych
pyta - zbyt wiele byo wok tajemnic. Nagle jednak inkantacja wojownikw zacza
zmienia tonacj, a w kocu syszaem tylko pojedyncze imi:
- SHARADIM! SHARADIM!
Sowo to nic mi nie mwio. Wiedziaem, e to nie jest moje imi. To nigdy nie byo
moje imi. I nigdy nim nie bdzie. Czybym by ofiar jakiego fatalnego, kosmicznego
bdu?
- SHARADIM! SHARADIM! W MIECZU JEST SMOK! SHARADIM!
SHARADIM! PRZYBD DO NAS, BAGAMY! SHARADIM! SHARADIM! TRZEBA
UWOLNI SMOKA!
- Ale ja nie jestem Sharadim - powiedziaem gono. - Nie mog wam pomc.
- KSINICZKO SHARADIM, NIE ODMAWIAJ NAM!
- Nie jestem wasz ksiniczk, nie jestem Sharadim. Czekam na wezwanie, to
prawda. Ale wy potrzebujecie kogo innego...
Czyby bya jeszcze jaka druga, podobnie nieszczliwa dusza, skazana na los
podobny do mojego? Moe jest wielu takich jak ja?
- UWOLNIENIE SMOKA TO OSWOBODZENIE NASZEJ RASY! SHARADIM,
NIE POZWL NAM DUEJ POZOSTAWA NA WYGNANIU! SUCHAJ, JAK SMO-
CZYCA RYCZY WE WNTRZU KLINGI, PRAGNC SI POCZY ZE SWYM
KRLEM. UWOLNIJ NAS WSZYSTKICH, SHARADIM! UWOLNIJ NAS, SHARADIM!
TYLKO KTO Z TWOJEJ KRWI MOE PODJ MIECZ I ZROBI TO, CO POWINNO
BY ZROBIONE!
Brzmiao to dla mnie nieco bardziej znajomo, cho wiedziaem, e nie byem
Sharadim. Jak okreliby to John Daker, byem niczym radio odbierajce niewaciwe pasmo.
Tym wikszym paradoksem byo, i wanie chciaem pozby si mego obecnego ciaa,
przyj inne, najchtniej ciao Erekose i poczy si z Ermizhad.
Wci nie mogem si pozby tych gosw. Inkantacja stawaa si coraz goniejsza,
teraz mogem zobaczy nawet zarysy kobiecych postaci otaczajcych mnie koem. Nadal
jednak byem w saniach. Nawet przez sen wyczuwaem ich nierwn powierzchni pod
swymi domi. Tymczasem otaczajce mnie postacie zaczy powoli kry wok mnie,
pocztkowo zgodnie z ruchem wskazwek zegara, a potem w przeciwn stron. Byo to tylko
koo zewntrzne, podczas gdy koo wewntrzne stanowiy blade pomienie, ktrych blask
niemal mnie olepia.
- Nie mog przyj! Nie jestem tym, kogo potrzebujecie! Musicie szuka gdzie
indziej! Jestem potrzebny gdzie indziej...
- UWOLNIJ SMOKA! UWOLNIJ SMOKA! SHARADIM! SHARADIM! UWOLNIJ
GO, SHARADIM!
- Nie! To wy powinnicie wreszcie uwolni mnie! Uwierzcie mi, kimkolwiek
jestecie, e to nie mnie potrzebujecie! Dajcie mi odej! Dajcie mi odej!
- SHARADIM! SHARADIM! UWOLNIJ SMOKA!
Ich gosy byy rwnie zdesperowane jak mj. Jak gono nie woabym i tak by mnie
nie syszay, poniewa uniemoliwiao im to ich wasne woanie. Miaem w stosunku do nich
braters-
kie uczucia. Chtnie przemwibym do nich, aby przekaza choby t niewielk
wiedz, jak mam, ale mj gos wci nie by syszalny.
Usiowaem przypomnie sobie moje wczeniejsze rozmowy. Czy kiedykolwiek
mwiono mi o smoku uwizionym w mieczu? Czy dziao si to w trakcie rozmowy z Czarno-
tym Rycerzem? A moe mwi mi o tym Garbaty Jer-mays? Czy kapitan opowiada mi o
tym, e zostaem wybrany, aby wzi taki miecz i czy dlatego wanie opuciem pokad
statku? Tego wszystkiego nie pamitaem. Wszystkie sny przemieszay si ze sob. Podobnie
wszystkie moje poprzednie wcielenia nie daway si od siebie odrni, krc po moim
umyle niczym ryby wyskakujce na powierzchni wd jeziora, aby po chwili pogry si
znowu w wodnych odmtach.
Teraz gos zawoa: - ELRYK! l znw: - ASQUIOL! Inna grupa wzywaa Coruma,
jeszcze inne Ksiycowego Jastrzbia, Rashona, Malanni. Woaem, aby przestali. Nikt nie
wzywa Erekose. Nikt mnie nie wzywa! Wiedziaem jednak, e to wanie ja jestem
rwnoczenie nimi wszystkimi - nimi wszystkimi i jeszcze wieloma innymi.
Ale nie byem Sharadim.
Zaczem ucieka przed tymi gosami. Bagaem, aby dano mi spokj. Wszystko,
czego pragnem, to Ermizhad. Moje stopy zanurzyy si nieco w gstej od soli powierzchni
oceanu. Obawiaem si, e uton, opuciem jednak moje sanie. Brnem w wodzie, sigajcej
mi a po uda, trzymajc miecz nad gow. Przed sob za widziaem smuky statek o
wysokich kasztelach, sterczcych na dziobie i na rufie, rysujcy si ciemn bry na tle mgy.
Na wielkim, gwnym maszcie okrtu zwinity by ciki agiel, a wszystkie drewniane
elementy statku byy misternie rzebione. Dziobnica okrtu bya masywna i zakrzywiona, a
na obu wysokich pokadach znajdoway si wielkie koa sterowe.
Zawoaem:
- Kapitanie! Kapitanie! To ja! To ja, Erekose, powrciem! Jestem tu, aby speni moje
zadanie! Zrobi wszystko, co zechcesz!
- Ach, to ty, Wojowniku. Miaem nadziej odnale ci tutaj. Wejd na pokad i
rozgo si. Na razie nie ma tu innych pasaerw. Bdziesz i tak mia wiele do zrobienia...
Wiedziaem, e kapitan mwi do mnie i e wanie opuciem wiat Rowenarcu,
Poudniowego Lodu i Szkaratnego Fiordu, pozostawiajc je za sob na zawsze. Na pewno
wszyscy uznaj, e wypynem na rodek oceanu i napotkaem jelenia morskiego lub po
prostu utonem. al mi byo jedynie tego, e nie poegnaem si w inny sposb z Bladra-
kiem Porann Wczni, ktry by moim dobrym przyjacielem.
- Czy moja podr bdzie duga, Kapitanie? - zapytaem, wspinajc si po spuszczonej
dla mnie drabinie. Zdaem sobie nagle spraw, e odziany jestem tylko w prost spdniczk z
mikkiej skry, sanday i szeroki pas na piersiach. Spojrzaem w oczy umiechajcego si
kapitana, ktry wycign muskularn rk, aby pomc mi przele przez burt. Jego odzienie
byo rwnie proste jak przedtem, wcznie z sztormiakiem z cielcej skry.
- Nie, Wojowniku. Moim zdaniem, bardzo szybko znajdziesz cel tej podry. Chodzi o
rozgrywk pomidzy Prawem a Chaosem i ambicjami arcyksicia Balarizaafa, kimkolwiek on
jest!
- Nie znasz wic naszego celu? - zdziwiem si. Poszedem za nim do jego maej
kabiny umieszczonej pod pokadem szacowym. Na stole przygotowany by posiek dla nas
obu. Jedzenie pachniao wybornie. Zaprosi mnie gestem, abym usiad naprzeciw niego.
Powiedzia:
- By moe naszym celem jest Maaschanheen. Czy znasz ten wiat?
- Nie.
- W takim razie wkrtce si z nim zapoznasz. Moe nie powinienem zbyt duo mwi.
Mgbym ci wprowadzi w bd. W kadym razie cel to ostatnia rzecz, jaka powinna teraz
ci zajmowa. Jedz, bo moe ju niedugo opucisz pokad ponownie. Jedzenie wzmocni ci
przed wykonaniem zadania.
Sam rwnie przyczy si do posiku. Jedzenie byo zdrowe i sycce, ale najwiksz
przyjemno sprawio mi picie wina. Palce niczym ogie dodao mi wigoru i energii do
dziaania.
- Moe opowiesz mi co o tym Maaschanheem, Kapitanie?
- Jest to wiat bliski temu, ktry znae jako John Daker. W kadym razie znacznie
bliszy ni kady z tych, jakie dotychczas odwiedzie. Ludzie z czasw Dakera, orientujcy
si dobrze w tych sprawach, powiedzieliby, e jest to Pogranicze Czasw, bowiem ich wiat
przecina si tam z owym wiatem, cho tylko niewielu dane jest przenosi si midzy nimi.
Ziemia nie jest przy tym wcale czci systemu, do ktrego naley Maaschanheem. W
systemie tym znajduje si sze sfer, a ich mieszkacy nazywaj je Sferami Kola.
- Sze planet?
- Nie, Wojowniku. Sze sfer. Sze kosmicznych paszczyzn, obracajcych si wok
centralnie ustawionej osi, krcych niezalenie od siebie, wirujcych na osi i ukazujcych
sobie nawzajem rne swoje strony w rnych momentach swego ruchu. Rwnoczenie
kada sfera kry take wok swego soca, takiego jak to, ktre przyzwyczaie si oglda
na swoim niebie, na niebie Johna Dakera. Milion Sfer stanowi bowiem jedynie rne wersje
tej samej planety - planety, ktr John Daker nazywa Ziemi. Na tej samej zasadzie kade z
twoich wciele jest jedynie jedn z wersji twojej osoby. Jak wiesz, niektrzy nazywaj to
Wielowiatem. Sfery we wntrzu innych sfer, powierzchnie przenikajce si z innymi
powierzchniami, wymiary zachodzce na siebie, spotykajce si, a niekiedy tworzce bramy i
przejcia midzy sob. Czasem nie spotykaj si nigdy. To jest przyczyn trudnoci w
przechodzeniu midzy tymi wiatami i jedynie okrt, taki jak ten, moe w Jym pomc.
- Odmalowae ponury obraz, Kapitanie. Okrutny dla mnie, ktry szukam kogo
wrd tej mnogoci egzystencji.
- Powiniene si cieszy, Wojowniku, bowiem tylko owej rnorodnoci zawdziczasz
swoje istnienie. Gdyby twoja Ziemia miaa tylko jeden wymiar, a ty tylko jedn osobowo,
gdyby Prawo i Chaos miay tylko po jednym wymiarze, to cay ten wiat przepadby, zgin
zaraz po stworzeniu. Milion Sfer oferuje tymczasem nieskoczon mnogo i wybr wielu
moliwoci.
- Ktrych liczb ogranicza Prawo?
- Tak, bo w przeciwnym razie Chaos zdobyby przewag. Dlatego wanie musisz
walczy, aby utrzyma Kosmiczn Rwnowag. Ta krucha rwnowaga midzy obiema siami
jest konieczna, aby ludzko moga rozkwita i wykorzystywa wszystkie swoje moliwoci.
Ciy na tobie wielka odpowiedzialno, Wojowniku, niezalenie od postaci, pod jak
wystpujesz.
- A jaka bdzie moja nastpna posta? Czy moe to by kobieta? Niejaka ksiniczka
Sharadim? Kapitan potrzsn przeczco gow.
- Nie sdz. Ju wkrtce poznasz swe nowe imi. Musisz mi obieca, e gdy
zakoczysz pomylnie swe zadanie, powrcisz do mnie, gdy po ciebie przybd. Obiecasz?
- Dlaczego miabym to zrobi?
- Dlatego, e bdzie to dla ciebie korzystne, uwierz mi.
- A jeli do ciebie nie przybd?
- Nie wiem, co si wwczas stanie.
- W takim razie nie obiecam. Kapitanie, chc ju teraz zna bardziej szczegowe
odpowiedzi na moje pytania. Mog tylko powiedzie, e prawdopodobnie bd znowu szuka
tego statku.
- Bdziesz nas szuka? To ju atwiej byoby ci znale bez niczyjej pomocy Tanelorn.
- Kapitan by wyranie rozbawiony. - Nas si nie da odszuka. To my szukamy i znajdujemy. -
Zaczai jednak zdradza zaniepokojenie, potrzsajc z niedowierzaniem gow. Grzecznie lecz
zdecydowanie zakoczy rozmow, mwic: - Ju pno. Musisz odpocz, aby zebra siy.
Zaprowadzi mnie do wielkiej kajuty na rufie okrtu. Pomieszczenie to przeznaczone
byo dla znacznie wikszej iloci ludzi, byem tu jednak sam. Przygotowaem sobie koj,
umyem si w nalanej do - tego celu wodzie i uoyem si do snu. Zauwayem z ironi, e
jest to w pewnym sensie sen wewntrz innego snu, ktry rwnie mieci si w jeszcze innym
nie. Jak wielu poziomw istnienia dowiadczam obecnie, nie mwic nawet o tych, o
ktrych wspomina kapitan?
Znowu pogryem si w sennych marzeniach i usyszaem t sam inkantacj,
ujrzaem te same kobiety, ktrym usiowaem wytumaczy, e wzywaj niewaciw osob.
Teraz wiedziaem na pewno, bo przecie sam kapitan to potwierdzi.
- Nie jestem wasz ksiniczk Sharadim!
- SHARADIM! UWOLNIJ SMOKA! SHARADIM! WE MIECZ! SHARADIM,
UWOLNIJ WINIA PICEGO W STALOWYM OSTRZU WYKUTYM PRZEZ
CHAOS! SHARADIM, PRZYBD NA ZGROMADZENIE! KSINICZKO
SHARADIM, TYLKO TY MOESZ WZI TEN MIECZ W DO. PRZYJD DO NAS,
KSINICZKO SHARADIM! BDZIEMY NA CIEBIE CZEKA!
- Nie jestem Sharadim!
Gosy saby, a woanie zostao zaguszone innym.
- Jestemy zmczeni, smutni, niewidzcy. Jestemy Wojownikami Na Krawdzi
Czasu. Jestemy znueni, tak bardzo znueni. Jestemy zmczeni mioci... - Przez moment
zauwayem raz jeszcze wojownikw, czekajcych na Krawdzi. Usiowaem przemwi do
nich, ale zniknli. Krzyczaem. Obudziem si, kapitan pochyla si nade mn.
- Johnie Daker, ju czas, aby nas znowu opuci.
Na zewntrz byo rwnie ciemno i mglicie, co zawsze. Gwny agiel by wzdty
niczym brzuch godujcego dziecka. Po chwili bezwadnie zwis na maszcie. Odnosio si
takie wraenie, jakby statek zarzuci kotwic.
Kapitan wskaza na reling. Sta tam mczyzna niezwykle podobny do kapitana, tyle
e niewidomy. Da mi znak, abym zszed po drabince i wszed z nim do dki. Nie miaem na
sobie ubrania, ani miecza w doni. Byem cakiem nagi.
- Pozwl mi znale jakie odzienie i bro.
Stojcy obok mnie kapitan potrzsn przeczco gow.
- Wszystko, czego potrzebujesz, bdzie tam na ciebie czekao, Johnie Daker. Cialo,
imi i bro... Pamitaj o jednym. Jeli powrcisz do nas, gdy do ciebie przybdziemy, bdzie
to dla ciebie najlepsze rozwizanie.
- Wolabym mie poczucie, przynajmniej teraz, e cho troch mog wpywa na
wasny los - powiedziaem.
Zszedem po drabince na pokad odzi; wydao mi si, e sysz delikatny i cichy
miech kapitana. Nie by to miech drwicy ani sardoniczny. Po prostu komentarz do moich
ostatnich sw.
Szalupa przepywajca przez mg wywioza mnie na chodne powietrze witu. Szare
wiato rozbyskiwao midzy pasmami chmur. Wielkie, biae ptaki przelatyway nad czym,
co przypominao olbrzymie bagno, pobyskujce gdzieniegdzie powierzchni szarych wd,
miejscami za urozmaicone pkami trzcin. Obok bagna, na niewielkim pagrku, zauwayem
jak stojc posta. Staa niczym pomnik, wyprostowana i sztywna. Wiedziaem jednak, e
posta ta nie bya wykonana z elaza ani z kamienia. Miaem wiadomo, e zbudowana jest
z ludzkiego ciaa. Domylaem si nawet ksztatw.
Zauwayem, e posta ta ubrana bya na czarno: w dopasowane do ciaa skrzane
odzienie, z grub, skrzan peleryn, zwieszajc si z ramion oraz w sterczcy, spiczasty
kapelusz na gowie. W doni miaa pik o dugim drzewcu, na ktrej si opieraa. Osobnik ten
mia take ze sob jaki inny or, ktrego szczegy trudniej byo okreli.
Kiedy nasza d zbliaa si do tej sztywnej postaci, zauwayem w oddaleniu drug
sylwetk. Czowiek ten wydawa si nieodpowiednio ubrany jak na wiat, w ktrym si
znajdowa. By znuony i wyglda na kogo, kto ucieka przed pogoni. Mia na sobie co, co
przypominao szcztki dwudziestowiecznego garnituru. By zmczony i skoatany, a jego
bladobkit-ne oczy spoglday z twarzy, ktrej rysy wyrzebio co wicej ni tylko wiatr i
wiato soneczne. Mia najprawdopodobniej nie wicej ni trzydzieci pi lat. Gow mia
odkryt i wida byo jego jasne wosy. By szczupy, cho silnie zbudowany. Sdzc z
wygldu, by bliski wyczerpania. Zamacha w kierunku stojcej nieruchomo postaci i zawoa
co, czego nie byem w stanie usysze. By wyczerpany, lecz si swej woli brn mozolnie
przez bagniste bezdroa.
Sobowtr kapitana da mi znak, abym opuci d. Nie kwapiem si do tego. Kiedy
postawiem bos stop na grzskim torfie, przewodnik rzek:
- Johnie Daker,. pozwl mi yczy ci czego innego ni szczcia. Zamiast tego ycz
ci, aby, gdy nadejdzie czas, by zdolny zmobilizowa cala sw odwag i caly swj rozsdek
wanie wtedy, gdy bdziesz ich najbardziej potrzebowa. Powodzenia! Wierz, e bdziesz
chcia popyn znowu z nami...
Jego sowa wcale nie poprawiy mojego nastroju, wawiej wic wygramoliem si z
dki.
- Ze swej strony mam nadziej, e nigdy wicej nie zobacz ani ciebie, ani twojego
statku...
Ale odzi, wiolarza ani stojcej nieruchomo postaci ju nie byo. Obrciem swj
zesztywniay kark, aby ich odszuka i poczuem, e jest mi nagle nieco cieplej. Zrozumiaem
od razu, dlaczego znikna nieruchoma posta - teraz to ja j zamieszkiwaem i oywiaem.
Nadal jednak nie wiedziaem, jak brzmi moje imi i jakie zadanie mam w tym wiecie do
spenienia.
Drugi z mczyzn wci brn w moim kierunku poprzez moczary, woajc co bez
przerwy. Na znak pozdrowienia uniosem moj cik pik.
Poczuem nagle przytaczajcy strach. Co mi mwio, e w tym wanie moim
najnowszym wcieleniu bd musia utraci wszystko, co kiedykolwiek posiadaem i
wszystko, czego pragnem...
KSIGA PIERWSZA
Sny niosy go w gr, po chropawych kamieniach Marzenia senne kryy w rne
strony, niosc go. Im duej ni, tym bardziej by samotny A przyszo pozostaa za nim.
Budzc si zesztywniay i gramolc z trudem Z blaskiem pierwszego, sztucznego
wiata Wprawia w drenie okoliczne drzewa A przeszo cielia si przed nim.
Jego zaginiony smok ukry si gdzie Nie mg si wymkn, ani zazna drzemki.
Wiedzia, e jest ju jak martwy w swym wntrzu, Ale mier to dopiero poowa drogi.
Louis MacNeice, Spalony Most
Czowiek ten nazywa si Ulrich von Bek i niedawno wyszed z obozu w Niemczech
zwanego Sachsenwald. Jego zbrodnia polegaa na tym, e by chrzecijaninem i wypowiada
si przeciwko nazistom. Zwolniono go (dziki wstawiennictwu wpywowych przyjaci) w
1938 roku. W 1939 z kolei, gdy nie powioda si jego prba zabicia Adolfa Hitlera, uciekajc
przed gestapo schroni si w sferze, w ktrej teraz znajdowalimy si obaj. Nazywaem j
Maaschanheem, on za okrela j po prostu jako Pogranicze. By zaskoczony moj
znajomoci wiata, ktry wanie opuci.
- Wygldasz raczej na rycerza z Pieni o Nibelungach! - stwierdzi. - W dodatku
mwisz dziwn, archaiczn niemczyzn, pewnie gdzie tutaj jeszcze uywan. A mimo to
twierdzisz, e pochodzisz z Anglii?
Nie widziaem powodu, aby opowiada mu zbyt szczegowo o moim yciu jako
yciu Johna Dakera, ani o tym, e urodziem si w wiecie, w ktrym Hitler by ju dawno
pokonany. Dawno przekonaem si, e takie wyznania czsto miewaj fatalne konsekwencje.
On za przyby nie tylko po to, aby si ocali, ale i po to, aby znale sposb na zniszczenie
potwora, ktry zawadn dusz jego narodu. Moje nieuwane sowa mogyby zawrci go z
drogi przeznaczenia. Z tego, co wiedziaem, von Bek mg spowodowa klsk Hitlera!
Wyjaniem mu tyle z mojej wasnej sytuacji, ile uwaaem za suszne, ale i to wystarczyo,
aby otworzy usta ze zdumienia.
- Pozostaje faktem - dodaem - e aden z nas nie jest zbyt dobrze przystosowany, aby
dawa sobie rad akurat w tym wiecie. Ty chocia znasz swoje wasne imi!
- Nic nie pamitasz z Maaschanheem?
- Nic. Jedyne co mam, to zdolno posugiwania si jzykami, jakie napotykam w
rnych wiatach. Mwie, e masz map?
- Miaem, otrzymaem j w spadku, ale straciem j w tej walce z uzbrojonymi
chopcami, usiujcymi wywlec mnie z domu, opowiadaem ci. Nie wyrniaa si niczym
specjalnym. Jak si domylaem, narysowano j gdzie w pitnastym wieku. To dziki niej
mogem dotrze do tego miejsca i miaem nadziej, e umoliwi mi te odejcie std, gdy
skocz si powody, dla ktrych si tu znalazem. Teraz jednak boj si, e pozostan tu
dotd, a znajd kogo, kto pomoe mi si std wydosta.
- Wiemy na razie tylko tyle, e to miejsce jest zamieszkane. Spotkae ju po drodze
jakich ludzi. Moe oni bd mogli co pomc?
Tworzylimy bardzo dziwn par. Moje ubranie wydawao si by dostosowane do
terenu, w jakim si poruszalimy - buciory sigay mi a po uda, u pasa miaem haczykowate
mosine ostrze na dugim trzonku (przypominajce ciki ocie do polowania na ososie),
posiadaem te zakrzywiony n z zbkowanym ostrzem oraz sakw zawierajc suszone
miso, troch monet, naczyko z atramentem, piro i kilka przybrudzonych arkuszy
czerpanego papieru. Nie dawao mi to wprawdzie adnego wyobraenia co do celu mojej
misji, ale przynajmniej nie dane byo mi nieszczcie noszenia na sobie szarego flanelowego
garnituru, puloweru o krzykliwych kolorach i koszuli bez konierzyka. Zaproponowaem von
Be-kowi, aby zaoy mj paszcz, ale na razie odmwi. Powiedzia mi, e przywyk ju do
raczej melancholijnej pogody tego miejsca.
By to jaki bardzo dziwny wiat. Szare chmury tylko czasem rozstpoway si, aby
przepuci wizk promieni sonecznych, owietlajcych jak okiem sign pytkie, bagienne
wody. wiat ten wydawa si skada z wskich pasemek ldu, nieznacznie tylko wystajcych
ponad poziom wd, poprzecinanych moczarami i strumieniami. Prawie nie byo wysokich
drzew. Zaledwie kilka krzeww nadawao si na kryjwk dla przedziwnie ubarwionych
ptakw wodnych i rwnie dziwacznych zwierztek, jakie co jaki czas spotykalimy.
Usiedlimy na poronitym traw pagrku, rozgldajc si wok i ujc wytrwale wysuszone
miso. Von Bek (z pewnym zaenowaniem wyzna, e by w Niemczech hrabi) by bardzo
wygodzony i wida byo, i ledwo powstrzymuje si, aby nie pokn misa przed jego
przeuciem. Zgodzilimy si, e najlepiej bdzie pozosta na razie razem, poniewa jestemy
w podobnej sytuacji. Podkreli, e celem, ktry go tutaj przywid, byo znalezienie sposobu
na pokonanie Hitlera. To wanie zawsze bdzie dla niego najwaniejsze. Odrzekem na to, e
i ja mam tu do spenienia jakie zadanie, ale dopki nie zostanie ono sprecyzowane, z
przyjemnoci bd mu towarzyszy jako sojusznik.
Nagle oczy von Beka zwziy si. Wskaza na jaki punkt, pooony za moimi
plecami. Obrciwszy si, zauwayem budynek lecy daleko od nas. Byem pewny, i go
tam przedtem nie widziaem, ale domyliem si, e przysaniaa go mga. Bylimy zbyt
daleko, aby rozpozna jakiekolwiek szczegy.
- Nie ma co - powiedziaem - chyba powinnimy pj
w tym kierunku.
Hrabia von Bek zgodzi si entuzjastycznie. - Bez ryzyka nie ma efektw - odrzek.
Dziki odpoczynkowi i jedzeniu odrodzi si jakby fizycznie i psychicznie. By to, jak si
wydaje, zadowolony z siebie stoik. Krtko mwic - Niemiec najlepszego gatunku- tak to
okrelalimy, gdy byem jeszcze w szkole - wiele wiekw temu, w innym wiecie.
Powoli i mudnie brnlimy przez bagnisko. Czsto musielimy przystawa, aby przy
pomocy mojej piki bd ocienia, ktry nis teraz von Bek, wybada przed sob grunt,
znale sposb na przedostanie si z jednej kpy staego ldu na drug, ratowa si nawzajem
przed wpadniciem po pas w gsty, wodnisty szlam, chroni si przed nadzianiem na ostre
szpikulce trzcin, ktre wydaway si by najwyszymi rolinami w tych okolicach. Czasami
widzielimy przed sob w tajemniczy budynek, innym za razem wydawa si znika.
Czasem znowu sprawia wraenie sporej wielkoci miasta lub wielkiego zamku.
- Sdz, e ma wyranie redniowieczny wygld - zwrci si do mnie von Bek. - Czy
nie przypomina Norymbe-
rgi?
- No c - odparem - aby tylko lokatorzy nie byli podobni do tych, ktrzy obecnie
zamieszkuj twj wiat!
Znowu by wyranie zdziwiony moj wiedz na temat jego wiata. Postanowiem, e
bd jak najrzadziej wspomina temat hitlerowskich Niemiec i dwudziestego wieku, ktrego
obaj bylimy wiadkami.
Gdy pomogem mu przebrn przez jeden z najbardziej nieprzyjemnych odcinkw
bagna, powiedzia do mnie: - Czy to moliwe, e musielimy si wanie tutaj spotka? Czy
nasze przeznaczenia mog by w jakikolwiek sposb powizane?
- Wybacz, jeli ci rozczaruj - odparem - ale zbyt wiele ostatnio syszaem o
przeznaczeniu i kosmicznych planach. Mam ich do. Wszystko, czego pragn, to odnale
kobiet, ktr kocham i pozosta z ni tam, gdzie nikt nam nie bdzie przeszkadza!
Wyranie mi wspczu. - Musz przyzna, e caa ta gadanina o przeznaczeniu i losie
ma w sobie co wagnerowskiego i nazbyt przypomina mi haniebne wykorzystywanie przez
hitlerowcw naszych mitw i legend w celu usprawiedliwienia upiornych zbrodni.
- Ja rwnie dowiadczyem wielu zwodniczych tumacze, majcych
usprawiedliwia akty najgorszego okruciestwa i zdziczenia - przytaknem. - Zazwyczaj dla
ich autorw maj one wydwik sentymentalny, ale zupenie inny dla ich ofiar, czy to w
przypadku jednostek, jak u markiza de Sade, czy te wtedy, gdy przywdca narodu wzywa do
wzajemnego zabijania.
Poczuem, e zrobio si nieco chodniej i zacz my deszcz. Tym razem udao mi
si zmusi von Beka do zaoenia mojego paszcza. Wbiem moj pik w ziemny pagrek, tu
obok kpy szczeglnie wysokich trzcin, on za pooy swj ocie na ziemi, aby mie wolne
rce i mc porzdnie opatuli si paszczem.
- Czyby robio si ciemno? - zdziwi si patrzc ku niebu. - Mam tutaj wielkie
kopoty z okreleniem czasu. Spdziem tu ju dwie noce, ale nadal nie potrafi powiedzie,
ile godzin trwa doba.
Miaem uczucie, e mrok gstnieje. Chciaem wanie zaproponowa, abymy raz
jeszcze zajrzeli do mojej sakwy, aby znale tam co, co pomogoby nam rozpali ogie, gdy
nagle otrzymaem potne uderzenie w rami i poleciaem twarz ku ziemi. Uklkem i
obrciem si, usiujc sign po pik, ktra - poza krtkim noem - bya moim jedynym
orem, gdy okoo tuzina dziwacznie uzbrojonych wojownikw wyskoczyo z kpy trzcin i
ruszyo w naszym kierunku.
Jeden z nich rzuci uprzednio pak, co spowodowao mj upadek. Von Bek wrzasn,
schylajc si po ocie, gdy druga paka ugodzia go w gow.
- Sta! - wrzasn w kierunku napastnikw. - Dlaczego nie pertraktujecie? Przecie nie
jestemy waszymi wrogami!
- To tylko twoja opinia, mj przyjacielu - warkn jeden z nich, a pozostali
zawtrowali mu nieprzyjemnym miechem.
Von Bek skuli si, zakrywajc twarz. W miejscu, gdzie zosta uderzony pak,
widniaa sina prga.
- Czy chcecie nas zabi, nie dajc nam adnej szansy? - zawoa.
- Zabijemy was tak, jak tylko zechcemy. Wiesz o tym, e kady moe zabija bagienn
hoot.
Ich pancerze byy mieszanin metalu i skry, w kolorach jasnozielonym i szarym, aby
nie odrniay si od ta. Rwnie ich bro bya podobnej barwy, za na odsonite czci
ciaa naoyli warstewk rozsmarowanego bota, aby tym bardziej upodobni si do
otoczenia. Mieli rzeczywicie barbarzyski wygld, najgorszy by jednak bijcy od nich
nieznony smrd - mieszanina odoru ludzkiego, smrodu zwierzcych odchodw i bagiennej
zgnilizny. Sama wo wystarczaa, by zwali z ng ofiar!
Nie wiedziaem, co to takiego bagienna hoota, wiedziaem jednak, e mamy
niewielk szans, aby przey ich atak, zbliali si bowiem, trzymajc w doniach maczugi i
miecze i chichotali.
Prbowaem sign po moj pik, ale odtoczyem si zbyt daleko. Gdybym zechcia
dobrn do niej na czworakach poprzez mokre, mikkie trawy, to nim bym tam dotar, dosig-
noby mnie uderzenie maczugi lub miecza.
Von Bek by jeszcze gorzej przygotowany do walki.
Mogem tylko krzykn do niego: - Uciekaj, czowieku! Von Bek, uciekaj! Nie ma
powodu, abymy zginli obydwaj!
Na moment nadcigny chmury, zrobio si jeszcze ciemniej. Bya nadzieja, e mj
towarzysz moe schroni si w mrokach nocy.
Jeli o mnie chodzi, to instynktownie uniosem ramiona, aby zasoni si przed
skierowanym w moj stron orem.
Pierwsze uderzenie wyldowao na moim ramieniu i omal go nie zamao.
Oczekiwaem na drugie i trzecie. Ktre wreszcie pozbawi mnie przytomnoci. Na to tylko
mogem mie nadziej - na szybk i bezbolesn mier.
Nagle usyszaem niezwyky dwik, ktry jednak natychmiast rozpoznaem. Ostry
huk wystrzau, a za nim dwa nastpne. Najbliszy przeciwnik pad jak city, najwyraniej
ginc na miejscu. Nie zastanawiajc si nad przyczynami tej nagej odmiany porwaem
pierwszy z brzegu miecz, a zaraz potem drugi. Byy to ordynarne, cikie miecze, pasujce
bardziej rze-nikom ni szermierzom, ale byy wszystkim, czego mi byo trzeba. Miaem teraz
nadziej na przeycie!
Powrciem na miejsce, gdzie ostatni raz widziaem von Beka; by tam - widziaem
ktem oka, jak podnosi si z klczek, trzymajc w doniach pistolet automatyczny z dymic
jeszcze luf.
Od bardzo dawna ju nie widziaem i nie syszaem takiej broni. Rozbawio mnie
nieco, i von Bek nie by cakiem bezbronny, przybywajc do Maaschanheemu. Wykaza du
przytomno umysu, zabierajc ze sob co tak bardzo przydatnego w tym dziwnym wiecie!
- Daj mi miecz! - krzykn do mnie. - Mam ju tylko dwie kule i wolabym zachowa
je na inn okazj.
Prawie nie patrzc w jego stron, rzuciem mu jeden z mieczy, po czym wsplnie
ruszylimy przeciw naszym wrogom, ktrych morale, po owych niespodziewanych strzaach,
znacznie si pogorszyo. Nigdy przedtem nie syszeli strzaw!
Ich przywdca burkn co i rzuci w moim kierunku kolejn maczug. Zdoaem si
uchyli. Pozostali natarli na nas wciekle, najpierw rzucajc prtami, przed ktrymi
uskakiwalimy lub zasanialimy si, potem za starlimy si z nimi twarz w twarz.
Zabiem dwch, nim zdoaem si zastanowi nad tym, co robi. Miaem ca
wieczno dowiadczenia w tego typu walce, tote wiedziaem, e jeli ich szybko nie zabij,
to sam ryzykuj utrat ycia. Walczc z trzecim, opanowaem si na tyle, e poprzestaem na
wytrceniu miecza z jego rki. Tymczasem von Bek, najwidoczniej mistrz fechtunku, jak
wielu ludzi z jego sfery, poradzi sobie szybko z dwoma innymi, tak e pozostao ju tylko
czterech czy piciu przeciwnikw.
Wtedy ich przywdca zawoa do nas, abymy zaprzestali walki.
- Cofam swoje sowa! Jak si okazuje, nie jestecie bagienn hoot. Popenilimy
bd, atakujc was bez ostrzeenia. Wstrzymajcie miecze, panowie i porozmawiajmy.
Bogowie wiedz, e nie obawiam si przyzna do bdu.
W gotowoci do zareagowania na moliw zdrad ze strony jego ludzi z wahaniem
odoylimy or.
Podnieli wrzaw, chowajc bro do pochew i pomagajc powsta na nogi swym
rannym towarzyszom. Zabrali si te do polegych, natychmiast odzierajc ich z broni i
sakiewek. Dowdca warkn jednak na nich gniewnie:
- Gdy ta caa sprawa si zakoczy, pozdejmujemy z nich pancerze ku zadowoleniu
wszystkich. Spjrzcie, dom jest ju cakiem blisko.
Spojrzaem we wskazanym kierunku. Ku swemu zdziwieniu zauwayem, e by tam
budynek - czy moe dwa budynki - ku ktrym od pewnego czasu szlimy z von Bekiem.
Wida byo dym sczcy si z kominw, flagi na wieyczkach, wiecce tu i wdzie wiata.
- C wic zrobimy, panowie? - zapyta dowdca. - Co naley zrobi? Zabilicie sporo
naszych ludzi. Fakt, e zaatakowalimy, ale aden z was nie odnis powaniejszych ran.
Macie take dwa nasze miecze, ktre przedstawiaj dla nas du warto. Czy chcecie pj
w swoj stron i nie wspomina wicej o caej sprawie?
- Czy tym wiatem rzdzi takie bezprawie, e moecie atakowa kadego, kogo
chcecie, bez ponoszenia konsekwencji? - zapyta von Bek. - Jeli tak, to jest tu podobnie jak
w wiecie, ktry niedawno opuciem!
Nie widziaem wikszego sensu w kontynuowaniu dalszej sprzeczki w tym duchu.
Zorientowaem si, e tutejsi ludzie, niezalenie od specyfiki wiata, w ktrym yj, nie maj
ani wyczucia, ani zrozumienia dla spraw zwizanych z moralnoci. Przypuszczaem, e
wzito nas za jakiego rodzaju banitw wyjtych spod prawa, teraz za okazywali nam
oszczdne w sowach powaanie i szacunek. Chciaem, wykorzystujc t szans, dosta si do
ich miasta, aby rozejrze si i zorientowa, w jaki sposb moemy by uyteczni ich wad-
com.
W oglnym zarysie przedstawiem moje pogldy von Beko-wi, ktry okaza si w tym
wzgldzie bardziej sceptyczny. Wida byo, e jest to czowiek nader pryncypialny (tacy
wanie ludzie uznali za swj obowizek przeciwstawi si terrorowi, rozptanemu przez
Hitlera) i szanowaem go za to. Bagaem go jednak, by pozostawi ocen tych ludzi na
pniej, gdy bdziemy wicej wiedzieli na ich temat.
- Wydaje mi si, e s bardzo prymitywni. Nie wolno nam oczekiwa od nich zbyt
wiele. By moe stan si tylko rodkiem, ktry pomoe nam pozna ten wiat lub w razie
potrzeby go opuci.
Von Bek broni swoich ideaw niczym pies bronicy swego pana, w kocu jednak
zrezygnowa. - Powinnimy jednak zatrzyma miecze - doda.
Robio si coraz ciemniej. Nasi przeladowcy stawali si coraz bardziej nerwowi. -
Jeli chcecie pertraktowa, to moe zechcielibycie robi to jako nasi gocie. Zarczamy
wam, e tej nocy jestecie bezpieczni. Dajemy wam Obietnic Pokadu.
Sowa te zostay wypowiedziane z powag, co miao podkrela ich znaczenie, gotw
wic byem przyj ich warunki. Aby przeci nasze wahanie, ich dowdca zdj z gowy
swj szaro-zielony hem i przyoy go do serca.
- Wiedzcie, panowie - oznajmi - e jestem Mopher Gorb, Stranik skrzy Armiada-
naam-Slifogg-ig-Vortana. Ta wyliczanka imion take musiaa mie jakie znaczenie.
- Kim jest ten Armiad? - zapytaem, a na jego twarzy odmalowao si osupienie.
- Jest to Baron Kapitan naszego domu-kaduba zwanego Zmarszczona Tarcza,
rachmistrz naszego kotwicowiska zwanego Szponiast Doni. Musielicie o tym sysze. Jest
nastpc Barona Kapitana Nedau-naam-Sliforg-ig-Vortana...
Von Bek unis donie do gry z okrzykiem zgrozy. - Do tego! Wszystkie te imiona
przyprawiaj mnie o bl gowy. Zgadzam si przyj wasz gocinn propozycj i bardzo za
ni dzikuj.
Mopher Gorb nie zrobi jednak adnego ruchu, trwajc nieruchomo. Najwyraniej na
co oczekiwa. Po chwili zorientowaem si, o co chodzi, tote take zdjem mj stokowaty
hem i przycisnem go do serca.
- Jestem John Daker, zwany Erekose, niekiedy zwany Mistrzem krla Rigenosa, ongi
Pan Lodowej Bryy i Szkaratnego Fiordu, to za jest mj brat po mieczu, Ulrich von Bek,
pochodzcy z Bek w ksistwie Saksonii w Niemczech...
Cignem jeszcze troch w tym duchu, a wyczuem, e jest zadowolony z iloci
wymienionych przeze mnie imion i nazw, cho pewnie nie zrozumia z tego ani sowa.
Widocznie potwierdzenie obietnicy wyliczeniem dugiej listy imion i tytuw miao
gwarantowa dotrzymanie sowa.
Tymczasem von Bek, mniej biegy w tych sprawach i nie umiejcy udawa, o mao co
nie wybuchn miechem i bardzo stara si nie spotka wzrokiem mego spojrzenia.
Podczas gdy to wszystko si dziao, domu-kadub urs. Dopiero teraz stao si
widoczne, e cay ten masyw kadub przyblia si do nas. Byo to nie tyle zwyke miasto czy
zamek, co raczej rodzaj statku lub tratwy o niewiarygodnych rozmiarach (cho moe nieco
mniejszych ni dwudziestowiecznych transatlantykw), a jego napd stanowiy jakie
maszyny wydzielajce dym, ktry z oddali wyglda jak zwyky, swojski dym z domowego
ogniska. Nic dziwnego jednak, e z daleka wziem t budowl za jak redniowieczn
fortec, bowiem kominy ustawione byy w wielu miejscach budowli, a wieyczki, baszty i
krenelae wyglday jak wykonane z kamienia, podczas gdy w rzeczywistoci pokryway je
drewno i ceramika, to za, co wziem za proporce, byo po prostu wysokimi masztami, z
ktrych zwieszay si reje, jakie ptna i resztki ta-kielunku. Wygldao to niczym dzieo
szalonego pajka. Bandery, powiewajce na masztach, byy mocno przybrudzone. Dym,
wydobywajcy si z otworw wentylacyjnych, by to-szary; niekiedy porywa ze sob
okruchy popiou, czsto rozarzonego do biaoci. Popi ten najwyraniej nie stanowi dla
statku ryzyka i nie grozi poarem, osadza si jednak grub warstw na pokadzie. Dziwiem
si, e ci ludzie potrafi y w takim brudzie.
Masywny, ryczcy okrt brn powoli przez poyskliwe wody bagniska, ja za
uwiadomiem sobie, e odr, wydzielany przez naszych przeciwnikw by po prostu woni
ich statku. Pomimo e okrt by jeszcze daleko, ju wyczuwao si ohydny smrd dolatujcy
stamtd. Piece, z ktrych dym wychodzi na zewntrz kominami, spalay zapewne wszelkiego
rodzaju odpadki i mieci.
Von Bek spojrza na mnie, jakby chcia zrezygnowa z gocinnoci Mophera Gorba,
ale wiedziaem, e jest ju za pno, aby si wycofa. Bardzo mi zaleao, aby dowiedzie si
wicej o tym wiecie, w czym na pewno nie mogoby pomc obraanie naszych gospodarzy.
Von Bek powiedzia co do mnie, ale nie dosyszaem tego, bo ponad wszystkim groway
teraz okrzyki oraz buczenie statku, ktry wanie zbliy si do nas, widoczny jako ciemna
brya na tle szarych chmur.
Potrzsnem przeczco gow. Von Bek wzruszy ramionami i wycign z kieszeni
starannie uprasowan jedwabn chusteczk. Z niesmakiem przycisn j do twarzy, udajc, e
ma katar.
Wok olbrzymiego kaduba, zoonego z niezliczonej liczby kawakw i at
wykonanych z metalu lub drewna, mieszay si i wiroway bagniste wody, krc w rnych
kierunkach, opryskujc nas wod, ziemi i botem. Z niejak ulg zauwaylimy, e z
miejsca, znajdujcego si blisko rufy, opuszczono zwodzony most. Mopher Gorb wszed na
jako pierwszy, okrzykujc si komu wewntrz.
- Oni nie s bagienn hoot. To nasi gocie, ludzie honoru. Jak sdz, pochodz z
innej sfery i id na zgromadzenie przeznaczenia. Przedstawilimy si sobie wzajemnie.
Pozwlcie nam wej na statek w pokoju!
Jaka niewielka cz mego umysu podniosa niespodziewany alarm. Jedno z
wypowiedzianych przed chwil sw byo mi dziwnie znajome, cho nie wiedziaem, ktre.
Mopher wspomnia o zgromadzeniu. Gdzie syszaem przedtem to okrelenie? W
jakim z moich snw? W ktrym z moich wciele? Czyby to bya jaka przestroga?
Obowizkiem Wiecznego Wojownika byo pamitanie przeszoci i przyszoci. Czas i
Konsekwencje nie poddaj si naszym yczeniom.
Nie byem w stanie przypomnie sobie nic wicej i zaczem lekceway ten problem,
gdy tak szlimy za Mopherem Gor-bem, Stranikiem Szkatuy Zmarszczonej Tarczy (co z
pewnoci byo nazw okrtu) wprost do wntrza cuchncego, nieprzyjemnego kaduba.
Kiedy bylimy ju na pomocie, odr sta si tak nieznony, e bliski byem
wymiotw, jednak ostatkiem si powstrzymaem si. Wntrze okrtu rozwietlone byo
pochodniami. Szlimy po deskach; patrzc pomidzy nimi zauwayem, e poniej biegaj
jacy obnaeni ludzie, wprawiajcy w ruch co, co zapewne byo koami, na ktrych porusza
si kadub okrtu. Widziaem wiele drabinek na rnych poziomach - niektre byy z metalu,
inne z drewna, jeszcze inne stanowiy po prostu linki, przecignite midzy twardymi
elementami. Syszaem jki i okrzyki, dochodzce z miejsc, gdzie pracowali mczyni i
kobiety, obsugujcy koa i waki, na ktrych toczy si kadub, zapewne oliwic i czyszczc
ich mechanizmy. Potem przemierzylimy nastpny odcinek drewnianych schodw, a
znalelimy si w wielkim hallu, penym pancerzy i uzbrojenia. Na spotkanie wyszed nam
przepocony jegomo, wysoki, lecz tak otyy, e byo cudem, i w ogle by w stanie si
porusza.
- Wymienilicie wasze imiona, tote witamy was gorco na pokadzie Zmarszczonej
Tarczy, panowie. Nazywam si Drejit Uphi i jestem na tym pokadzie Gwnym Zbrojmist-
rzem. Widz, e trzymacie w doniach dwa nasze miecze, tote prosz was bardzo o ich
zwrcenie. Ciebie take, Mopher. I pozostaych rwnie. Zcie wszelk bro, a take
pancerze. A co z pozostaymi? Czy musimy posa po ich pancerze?
Mopher wydawa si by zawstydzony. - Tak. Zaatakowalimy naszych goci, sdzc,
e s oni bagiennym robactwem.
Okazao si, e jest zupenie inaczej. Umift, lor, Wetch, Gobs-hot i Strote s ju
paliwem. Trzeba zabra ich zbroje.
Wzmianka o paliwie wyjania mi, dlaczego dym z kominw mia szczeglnie ohydny
zapach i dlaczego wszystko na pokadzie pokryte byo warstewk lepkiego, kleistego smaru.
Drejit Uphi wzruszy ramionami. - Moje gratulacje, panowie. Znakomicie walczycie.
Ci wojownicy byli dobrze wyszkoleni i sprytni. - Stara si by tak uprzejmy, jak tylko
potrafi, ale wida byo, e nie jest zadowolony ani z nas, ani z Mop-hera.
Poniewa nie pomyleli nawet o tym, aby zabra pistolet von Beka, poczuem si
nieco bezpieczniejszy. Mopher zdj swj paszcz, ukazujc brudn, bawenian bluz i
bryczesy. Po chwili poszlimy za nim na wysze pitra miasta-okrtu.
Cae wntrze okrtu byo zatoczone, przypominao to nieco redniowieczne miasto.
Ludzie wypeniali wszystkie korytarzyki, alejki i chodniki przenoszc towary, nawoujc si,
handlujc, plotkujc i kcc. Wszyscy byli brudni, bladzi, wygldali niezdrowo, ich odzienie
pokryte byo brudnym pyem. Ich garda wydaway si zatkane popioem, tak jak pokryta nim
bya ich skra. Kiedy wyszlimy na otwarte nocne powietrze i przemierzalimy dugi most
przerzucony nad targowiskiem, charczelimy, a z nosa i oczu cieko nam obficie. Mopher od
razu zorientowa si, co si nam stao i zaczai si mia.
- Prdzej czy pniej wasze ciaa przyzwyczaj si do tego - powiedzia dodajc: -
Spjrzcie na mnie! Do tej pory przez moje puca przesza przynajmniej poowa tego statku!
I zaczai si znowu mia.
Szedem dalej, trzymajc si barierki mostu, ten bowiem buja si na skutek
powieww wiatru oraz wstrzsw spowodowanych toczeniem si k statku. Powyej
zauwayem pilnie pracujce ludzi, podczas gdy inni wdrapywali si i schodzili z olinowania.
Wszystko to owietlone byo jzykami ognia i snopami iskier, wydobywajcych si z
kominw. Spostrzegem teraz, e wiksze kawaki poncego ulu wyapywane byy przez
sieci otaczajce wierzchoki kominw i albo osiaday po bokach, gromadzc si w sieciach,
albo wpaday ponownie do wntrza kominw.
Von Bek potrzsn z niedowierzaniem gow. - Wszystko tu jest ndzne i
rozklekotane, ale w sumie to cud zwariowanej inynierii. Mona by przypuszcza, e
wprawiaj to wszystko w ruch maszyny parowe.
Mopher usysza jego sowa. - Fofegowie syn ze swych naukowych wynalazkw -
powiedzia. - Mj dziadek by Folfegiem, z kotwicowiska Rannego Raka. On wanie by
twrc napdu dla wielkiego Rozpalonego Mosslizarda, ktry mia wyruszy ladem Ilbarna
Kreyma, a na Krawd. Statek powrci, jak wiedz wszyscy mieszkacy Maaschanheemu, z
jednym tylko czowiekiem na pokadzie, jednak maszyny nie zawiody, one to wanie
przywiody statek z powrotem do kotwico wiska Rannego Raka. Podczas Wojny Kadubw
okrt ten zdoby czternacie wrogich kotwicowisk, w tej liczbie Zerwan Flag, Dryfujc
Papro, Uwolnionego Homara, Polujcego Rekina, Zaman Pik i wszystkie okoliczne
kaduby.
Von Bek by jeszcze bardziej zdumiony ni ja. - Jak nazywacie wasze kotwicowiska? -
zapyta. - Rozumiem, e chodzi o pasma staego ldu, pomidzy ktrymi egluj wasze
kaduby.
Teraz znowu Mopher wyglda na zdziwionego. - Sprawa jest bardzo prosta. Nazwy
kotwicowisk zwizane s z tym, co przypominaj one na mapie. Jak uksztatowany jest ld.
- Oczywicie - odrzek von Bek, przyciskajc chusteczk do ust, jego gos by teraz
przytumiony. - Przepraszam za moj naiwno.
- Moecie zadawa nam dowolne pytania - powiedzia Mopher, usiujc nada swej
twarzy przyjemniejszy wyraz - poznalimy bowiem wzajemnie nasze imiona i moemy
wyjawi wam wszystko, co wiemy, poza rzeczami witymi.
Dotarlimy wreszcie do koca mostu, gdzie znajdowaa si kratownica, za ktr wida
byo cienisty hali, na cianach ktrego migotay latarnie. Na wezwanie Mophera okratowana
brama zostaa podniesiona, umoliwiajc nam wejcie. Hali by bardziej kunsztownie
zdobiony ni pozostae pomieszczenia; odkryem przy tym, e kratownica pokryta bya
dodatkowo siateczk, dziki czemu do hallu przedostawao si bardzo niewiele popiou.
Rozleg si dwik trbki (niezbyt przyjemny, skrzekliwy), a z owietlonej mdym
wiatem galeryjki, pooonej nad naszymi gowami, zabrzmia jaki donony gos:
- Witam was, nasi szanowni gocie. witujcie dzisiaj z Baronem Kapitanem i
zatrzymajcie si u nas a do Zgromadzenia.
Nie moglimy zobaczy mwicego, by to jednak najwidoczniej tylko herold. Teraz
dopiero, na szerokich, otwartych schodach po przeciwnej stronie sali ukaza si niski, krpy
osobnik o twarzy gladiatora i nader agresywnym zachowaniu czowieka, ktry z trudem
opanowuje swj temperament.
Mia na sobie szat pokryt urozmaiconymi wzorkami z czerwonego, zotego i
bkitnego brokatu, za na grubych nogach nosi byszczce spodnie, obcione na dole
kulkami z rnobarwnego filcu. Na gowie mia jeden z najdziwniejszych kapeluszy, jakie
zdarzyo mi si widzie w trakcie moich wdrwek w Wielowiecie i nic dziwnego, e nie
pooy go, zgodnie z tutejszymi zwyczajami, na sercu. Kapelusz mia niemal metr
wysokoci, wyglda niczym starowiecki cylinder, tyle e mia nieco wsze rondo.
Domylaem si, e jest wewntrz usztywniony, ale jego rondo byo powyginane w
najrniejsze strony, a barw kapelusza bya krzykliwa musztardowa , tak jaskrawa, e w
obawie przed olepieniem musiaem odwrci wzrok. Jedyne, na co si zdobyem, to
powstrzymanie si przed wybuchem miechu.
Waciciel tego dziwacznego stroju sprawia wraenie, jakby uwaa, e jego ubir
jest nie tylko bardzo na miejscu, ale wrcz szykowny. Dotarszy do podna schodw
zatrzyma si, uczyni w nasz stron nieznaczny gest powitania, a potem zwrci si do
Mophera Gorba:
- Jeste odprawiony, Straniku Skrzy. Mam nadziej, e wicej nie popenisz
podobnego bdu. Nie mona myli naszych drogich goci z bagienn hoot, a w dodatku
utracie dobrych wojownikw.
Mopher ukoni si nisko. - Twoja wola. Baronie Kapitanie.
Nagle nasz okrt zacz dre i jcze, jakby skarc si na zadawany mu bl. Przez
kilka chwil musielimy wszyscy trzyma si czego si dao, a wreszcie drenie ustao.
Wwczas Mopher Gorb kontynuowa: - Przeka nadzr nad skrzyniami memu nastpcy i
licz na to, e zapie on wiele hooty dla naszych piecw.
Mimo e bardzo mglicie rozeznawaem si w tym, o czym mwi, to i tak zaczo mi
si zbiera na wymioty.
Mopher Gorb wyszed, a krata zostaa natychmiast opuszczona. Baron Kapitan ruszy
w nasz stron, potrzsajc swym kapeluszem.
- Jestem Armiad-naam-Sliforg-ig-Vortan. Jestem Baronem Kapitanem tego kaduba,
rachmistrzem Szponiastej Doni. Jest dla mnie prawdziwym zaszczytem, i mog powita
ciebie i twojego przyjaciela.
Zwraca si bezporednio do mnie, a jego gos by podejrzanie ugrzeczniony. Jego
sowa zaskoczyy mnie i musiao to uwidoczni si na moim obliczu, poniewa Armiad
umiechn si.
- Wiem, szlachetny panie, e tytuy, jakie wymienie mojemu Stranikowi Skrzy, s
tylko nielicznymi pord tych, jakimi si szczycisz, ani nie dziwi mnie to, e nie chciae
wymienia ich wszystkich komu takiemu jak on. Myl jednak, e jako Baron Kapitan mam
chyba prawo, aby powita ci tym imieniem, jakie znane jest wszystkim najlepiej,
przynajmniej tutaj, w Maaschanheem.
- Naprawd znasz moje imi, Baronie Kapitanie?
- Ale oczywicie, Wasza Wysoko. Znam twoj twarz z naszych ksig. Wszyscy
czytalimy o wyczynach, jakich dokonae, walczc przeciw jedcom Tynuru. O twych
poszukiwaniach oraz pogoni za Starym Ogarem i jego dziemi. O tajemnicy, jak rozwikae
w Dzikim Miecie. I o wielu, wielu innych sprawach. Jeste czczony jako bohater w
Maaschanheem, wasza wysoko, zupenie tak samo jak wrd swoich wasnych
Draachenmenschw. Nie potrafi wyrazi, jak dalece jestem szczliwy, mogc ci powita i
ugoci. Zarwno moja osoba, jak i cay okrt s do twojej dyspozycji. To dla nas prawdziwy
zaszczyt.
Z wielkim trudem powstrzymywaem umiech, widzc jak ten nieprzyjemny, brzydki
czowieczek stara si usilnie nada swemu zachowaniu pozory dobrych manier. Postanowiem
zachowywa si wyniole, bo tego wanie ode mnie oczekiwa.
- Jak wobec tego mnie nazywacie?
- Ach, wasza wysoko! - umiechn si sztucznie. - Jeste Ksi Flamadin,
Wybrany Wadca Yaladek, jeste bohaterem znanym we wszystkich Szeciu Wymiarach Koa!
Chyba wreszcie poznaem moje nowe imi. Zadraem, pomylaem bowiem, e
prawdopodobnie oczekuje si ode mnie wicej ni mog i chc dokona.
Von Bek umiechn si do mnie z nutk ironii. - Rwnie przede mn ukrye, panie,
ten sekret.
Ju wczeniej wyjaniem mu wszystkie zoonoci mojej sytuacji. Rzuciem mu
przelotne spojrzenie.
- Teraz, szlachetni panowie, zechciejcie by moimi gomi w trakcie uroczystoci,
jakie dla was przygotowaem - oznajmi Baron Kapitan Armiad, wskazujc na odlegy kraniec
hallu, gdzie jedna ze cian uniosa si powoli, ukazujc rzsicie owietlone pomieszczenie, w
ktrym zastawiono olbrzymi, dbowy st. Potrawy przygotowane na stole wyglday
ohydnie.
Unikaem spojrze von Beka i modliem si w duchu, aby znale cho jedn potraw,
ktra okae si jako tako zdatna do jedzenia.
- Domylam si, szlachetni panowie - powiedzia Armiad, gdy dotarlimy do naszych
siedze - e pragniecie odpocz na pokadzie naszego statku, nim udacie si w dalsz drog
na Zgromadzenie.
Poniewa byem bardzo ciekaw, co mia na myli, mwic o Zgromadzeniu,
przytaknem z powag.
- Myl, e oczekuje was nowa przygoda - doda Armiad. Jego ogromny kapelusz
zachwia si niebezpiecznie, gdy siada koo mnie. Cho wo bijca od niego nie bya a tak
nieznon, to jednak przypominaa smrd cia jego pachokw.
Nie wtpiem, e jest czowiekiem, ktry nie tylko z zasady gardzi reguami dobrego
wychowania, ale te po prostu nie mia wikszego wyobraenia o zwykej ogadzie. Mao
tego - gdyby jego prnoci nie dogadzao goszczenie nas, kazaby podern nam garda i
umieci nasze ciaa w skrzyniach albo spali je w piecach. Byem szczliwy, e rozpozna
we mnie tego, jak mu tam, ksicia Flamadrina (albo te pomyli mnie z nim!) i postanowiem
korzysta z jego gocinnoci w moliwie najmniejszym zakresie.
Po posiku zapytaem go, jak dugo, jego zdaniem, potrwa droga na Zgromadzenie.
- Dwa dni, nie wicej. Dlaczego, szlachetny panie? Czy tak ci si spieszy, by by tam,
nim zgromadz si wszyscy inni? Jeli tak, moemy przyspieszy tempo poruszania si
naszego statku - to jedynie kwestia regulacji mechanizmw i spalenia wikszej iloci paliwa...
Pospiesznie zaprzeczyem. - Niech bd dwa dni. A czy wszyscy przybd na owo
Zgromadzenie?
- Jak sam o tym wiesz, wasza wysoko, przybd przedstawiciele Szeciu Sfer. Nie
potrafi oczywicie przewidzie obecnoci specjalnych goci naszego Zgromadzenia.
Odbywamy je zawsze w Maaschanheem niezalenie od tego, czy sfery zbliaj si akurat do
siebie, czy te nie. Corocznie od zawarcia Rozejmu, gdy zakoczya si definitywnie Wojna
Kadubw. Wielu przybdzie, gwarantujc sobie oczywicie nawzajem bezpieczestwo.
Nawet bagienna hoota, ci okropni renegaci bez okrtu i kotwicowiska mog przyby i nie
zosta zapakowanymi do skrzy. Tak, tam naprawd zbierze si doskonae towarzystwo,
jeden w drugiego, wasza wysoko. Zapewniam, e bdziesz mia, panie, poczesne miejsce w
tym gronie. Nikt nie bdzie mg tego zanegowa. Zmarszczona Tarcza jest twoja, panie!
- Jestem bardzo zobowizany, Baronie Kapitanie!
Sucy przychodzili i wychodzili, stawiajc przed nami straszliwe pmiski. Odmowa
jedzenia nie bya tu niemile widziana i nie denerwowaa nikogo. Zauwayem, e podobnie
jak ja, von Bek zaj si saatk ze stosunkowo smacznych rolin bagiennych.
W kocu zabra gos i on: - Wybacz mi, Baronie Kapitanie. Jak zapewne wspomina
ju jego wysoko, jestem w nienajlepszym stanie i moja pami mocno ucierpiaa. Jakie s
inne sfery poza t?
Podziwiaem jego bezporednio i metod, dziki ktrej unikn sprawiania mi
kopotw.
- Jak jego wysoko wie - odpar Armiad z ledwo skrywan niecierpliwoci - jest
Sze Sfer, Sfer Koa. Jest Maas-chanheem, gdzie wanie si znajdujemy. Jest
Draachenheem, gdzie wada Ksi Flamadin (jeli nie przeywa przygd gdzie indziej!) -
skin w moj stron - jest te Gheestenheem, Sfera Ludoerczych Kobiet-Widm. Inne sfery
to Barganheem, dziedzina tajemniczych Ksit Ursine; Fluugensheem, ktrego mieszkacw
chroni Latajca Wyspa, oraz Rootsenheem, ktrego wojownicy znani s z gorcej krwi. Jest
te, rzecz jasna, sama Sfera Centralna, nikt jednak stamtd nie przybywa i nikt tam si nie
udaje. Nazywamy j Alptroomensheem, Sfer Nocnych Zmor. Czy wszystko ju ci si
przypomniao, hrabio von Bek?
- Cakowicie, Baronie Kapitanie, dzikuj ci za trosk. Boj si, e nawet w
najlepszych czasach nie miaem najlepszej pamici do nazw.
Z pewn ulg, czy moe tak mi si tylko wydawao, Baron Kapitan zwrci swe
aroganckie, niezbyt mie spojrzenie ponownie w moj stron.
- A czy twoja narzeczona, panie, take spotka si z nami na Zgromadzeniu? Czy moe
Ksiniczka Sharadim pozostaje, aby pilnowa Sfery, podczas gdy ty udajesz si na
poszukiwanie przygd?
- Och - odrzekem, nie potrafic ukry swego zaskoczenia, jeli nawet nie szoku. -
Ksiniczka Sharadim. To trudno ju teraz okreli.
I nawet w tej chwili usyszaem dochodzce z gbi mej wiadomoci rozpaczliwe
woanie:
- SHARADIM! SHARADIM! OGNISTY SMOK MUSI BY UWOLNIONY!
Wtedy poczuem, e jestem zmczony i poprosiem Barona Kapitana, aby poleci
zaprowadzi mnie do oa.
Kiedy znalazem si ju w swojej kwaterze, odwiedzi mnie von Bek, ktrego pokj
by tu obok mojego.
- Chyba nie czujesz si najlepiej, Herr Daker - powiedzia. - Czyby si obawia, e
twoja mistyfikacja wyjdzie na jaw, e powrci prawdziwy ksi, ujawniajc si na owym
Zgromadzeniu?
- Ach, nie - stwierdziem. - Nie mam raczej wtpliwoci, e jestem prawdziwym
ksiciem, przyjacielu. Szokuje mnie natomiast fakt, e jedyne imi, jakie syszaem przed
przybyciem do tego wiata i ktre ju wtedy wydawao mi si dziwnie znajome, naley do
mojej narzeczonej!
Von Bek powiedzia: - Musisz starannie ukrywa swe zakopotanie, gdy j w kocu
spotkasz.
- Postaram si - odparem, ale w gbi duszy wcale si nie uspokoiem i sam nie
wiedziaem dlaczego. Tej nocy nie mogem zasn. Zaczynaem ba si swoich snw.
Nastpnego poranka nie miaem kopotw ze wstaniem. Noc wypeniy mi wizje i
halucynacje, skandujce kobiety, rozpaczajcy wojownicy, jakie gosy wzywajce nie tylko
Shara-dim, ale take mnie, nazywajce mnie tysicem przernych imion.
Kiedy przyszed do mnie von Bek, koczyem wanie porann toalet, on za znowu
zacz mwi o tym, jak le wygldam. - Czy te twoje okropne sny przeladuj ci zawsze,
czy tylko w okrelonych sytuacjach?
- Nie zawsze - odparem - ale czsto.
- Nie zazdroszcz ci, Herr Daker.
Von Bekowi dano nowe ubranie. Porusza si niezdarnie w koszuli i spodniach z
cienkiej skry, kurtce, wykonanej z nieco grubszej skry oraz wysokich buciorach.
- Wygldam raczej jak rozbjnik ze sztuki Sturm und Drang - zauway.
By nieco rozbawiony nasz sytuacj i, co przyznaj, sprawia mi przyjemno swym
towarzystwem. Byo ono nieporwnywalne z drczcymi mnie zwykle wizjami i
proroctwami.
- To ubranie - cign - jest przynajmniej czyste! Widz te, e i dla ciebie
przygotowano ciep wod. Chyba powinnimy uwaa si za szczciarzy. Ubiegej nocy
byem tak zbity z tropu, e zapomniaem ci podzikowa za pomoc, jakiej mi udzielie.
Pragnbym zaofiarowa ci moj przyja, panie - wycign do w moj stron.
Ucisnem j serdecznie. - Moesz liczy na moj - odrzekem. - To dla mnie
szczcie i zaszczyt mie takiego przyjaciela. Nie liczyem na tak wiele.
- Syszaem o wielu cudach, jakie zdarzaj si w Strefie Pogranicza - kontynuowa -
ale nic nie jest chyba dziwniejsze ni ten wlokcy si ciko okrt. Zwrciem uwag na
mechanizmy wprawiajce go w ruch. S nader prymitywne - oczywicie parowe - i moe zbyt
dugo ju nie pocign. Nie widziae chyba nigdy tylu prtw ani tokw w jednym miejscu!
Wszystko to musi by niezwykle stare, niewiele tu chyba ulepszono w cigu ostatniego
stulecia. Mechanizmy jako tako zesztukowane, podwizane, przymocowane, byle jak
zespawa-ne. Koty i piece s bardzo masywne, pracuj wydajnie. Wprawiaj przecie w ruch
tona rwny mniej wicej waszej Queen Elizabeth, a woda tylko czciowo uatwia
poruszanie si. W porwnaniu z okrtem oceanicznym o wiele wiksz rol odgrywa tu
oczywicie sia ludzkich mini. Co prawda musz przyzna, e moja inynierska wiedza jest
ograniczona i sprowadza si zaledwie do roku studiw technicznych, na ktre udaem si z
polecenia ojca. To by postpowy czowiek!
- Bardziej postpowy ni ja - powiedziaem. - Zupenie nie znam si na tych sprawach,
a chciabym. Nie zdarzyo si, abym by zmuszony do uywania tego typu wiedzy w
wiatach, w ktrych dotychczas byem. Magia jest chyba dla nas teraz waniejsza - mam na
myli to, co nazywane byo magi w naszym, dwudziestym wieku.
- Moja rodzina - wtrci von Bek z jednym z tych swoich ironicznych umiechw -
zawara blisk znajomo take i z magi.
Nastpnie hrabia von Bek opowiedzia dzieje swojej rodziny, cofajc si a do
siedemnastego wieku. Jak si wydawao, jego przodkowie zawsze dysponowali moliwoci
podrowania pomidzy rnymi Strefami, do rnych wiatw, w ktrych panoway rne
prawa. - Zapewne musiay pozosta jakie lady tych wydarze - doda - ale nie zgbilimy
ich nigdy, z wyjtkiem jednego przypadku, ktry by, czciowo przynajmniej, oszustwem!
Dlatego w walce przeciw Hitlerowi przyj pomoc kogo, kogo nazywa Szatanem.
To wanie Szatan pomg mu odnale drog do Pogranicza i zapowiedzia, e tu wanie
moe znale pomoc oraz sposb na pokonanie Kanclerza.
Ale czy ten Szatan jest tym samym, ktry zosta wypdzony z Nieba, czy te moe jest
jakim pomniejszym bstwem, uwizionym w tej postaci, tego nie podejmuj si okreli. W
kadym razie pomg mi.
Jego sowa przyniosy mi ulg. Cho ja sdziem, e powinien - Von Bek nie
spodziewa si zbyt wiele od czego, co byo dla niego zupen nowoci, podczas gdy dla
mnie sprawy te byy rzecz znajom i oczywist. Jak by jednak nie byo, ten wiat nie
dysponowa zapewne adnymi nadnaturalnymi cudami, z wyjtkiem tego, e przyjmowa za
oczywiste istnienie innych wiatw. To umacniao mnie w dotychczasowych wyobraeniach.
Von Bek, ktry jak stwierdzi zdy ju czciowo zwiedzi statek, poprowadzi mnie
po skrzypicych, drewnianych korytarzach, ktrymi szlimy ju uprzednio, idc po paacu
Barona Kapitana. Dotarlimy ostatecznie do izby obitej pikowanym suknem, utkanym
zadziwiajco dobrze jak na ten wiat. Zastawiono tam obszerny, drewniany st.
Sprbowaem troszeczk sonej, sproszkowanej masy, majcej by serem, nieco twardego
chleba i popiem to czym, co przypominao mi rozcieczony jogurt. W kocu skusiem si na
wypicie kubka wzgldnie przejrzystej wody i zjedzenie ugotowanego na twardo jaja jakiego
nie znanego mi ptaka. Nastpnie poszedem w lad za von Bekiem poprzez labirynt
rozkoysanych korytarzykw i galeryjek, a na kruchy pomost, rozcignity pomidzy dwoma
masztami. Chwia si tak zamaszycie, e dostaem zawrotw gowy i musiaem mocno
trzyma si barierki. Poniej zaoga okrtu zajta bya swoimi sprawami. Widziaem wozy
cignite przez stworzenia podobne do wow, syszaem okrzyki kobiet woajcych do siebie
z okien rozklekotanych budynkw, widziaem dzieci bawice si pord zwisajcego nisko
takielunku i obszczekiwane przez stojce na pokadzie psy. Wszdzie kbi si dym,
przesaniajc cakowicie niektre miejsca. Co jaki czas wiatr rozwiewa spaliny i wtedy
mona byo zaczerpn odrobin wieego powietrza znad bagien, przez ktre brna
Zmarszczona Tarcza, posuwajc si z niezdarn godnoci.
Mimo e monotonny i szaro-zielony w swej barwie, Maas-chanheen by imponujcy.
Chmury przepyway czsto po niebie, tote przenikajce przez nie wiato byo zmienne,
owietlao najrniejsze laguny, bagna i wskie pasemka ldu, bdce kotwicowiskami
ludzi yjcych poza statkami. Stada dziwnych, lecz piknych ptakw krztay si po
powierzchni wody lub pord okolicznych trzcin, zrywajc si niekiedy gromadnie do lotu i
lecc w kierunku niewidzialnego horyzontu.
Niezwykle wygldajce zwierzta zanurzay si w trawy bd wystawiay swe gowy
spod powierzchni wody, rozgldajc si ciekawie. Najdziwniejsze wyday mi si zwierztka
podobne do wydr, tyle e wiksze ni lwy morskie. Jak dowiedzielimy si, zwano je
vaasarhundami. Jzyk tutejszych ludzi, ktrym ja posugiwaem si lepiej ni von Bek, by
teutoskiego pochodzenia, spokrewniony ze starogermaskim i holenderskim, a w mniejszym
stopniu - z angielskim i z jzykami skandynawskimi. Wiedziaem teraz, dlaczego mwiono
mi, e wiat ten bardziej ni ktrykolwiek spord dotychczas przeze mnie odwiedzonych
przypomina wiat Johna Dakera.
Psy wodne baraszkoway w wodzie i niczym foki pyny za okrtem, utrzymujc
przez cay czas bezpieczn odlego, zwaszcza wtedy, gdy wpynlimy na gbsze wody
(cho nigdy nie byo tak, abymy cho troch nie ocierali si o dno). Czsto poszczekiway
lub rzucay si na resztki jedzenia, ktre rzucali im ludzie ze statku.
Zorientowaem si tego dnia do szybko, e zaoga kaduba nie bya zoona z ludzi
zych, cho tutejszy wadca i jego Stranicy Skrzy byli doprawdy mao sympatyczni.
Mieszkacy statku nauczyli si y w brudnym popiele, sypicym si z kominw i nie razi
ich ju smrd tego miejsca; robili wraenie do wesoych z natury i przyjacielskich, od kiedy
dowiedzieli si, e nie stanowimy dla nich zagroenia i nie jestemy bagienn hoot. Tym
okreleniem, jak si wydaje, oznaczano iudzi nie majcych swego okrtu. Mogli to by
zarwno tacy, ktrzy zostali banitami z uwagi na swe zbrodnie, jak i ci, ktrzy po prostu
wybrali takie ycie. Niekiedy tworzyli bandy, mogce - jeli nadarzya si okazja po temu -
napada okrty lub porywa z ich pokadw ludzi. W adnym razie jednak nie uwaaem, aby
zasugiwali na jednoznaczne potpienie oraz na traktowanie ich jako own zwierzyn.
Dowiedzielimy si, e to sam Baron Kapitan Armiad by twrc prawa, wedle ktrego ludzie
yjcy na ldzie musieli by zabijani, a ich ciaa - skadane w skrzyniach.
- W rezultacie - powiedziaa nam jedna z kobiet garbujc skrzana pacht - nikt z
ldu nie chce handlowa ze Zmarszczon Tarcz. W tej sytuacji zmuszeni jestemy zdobywa
sobie ywno na wasn rk na kotwicowisku lub liczy na to, co Stranicy Skrzy wycisn
od bagiennej hooty. - Wzruszya ramionami. - Ale to co nowego.
Odkrylimy, e najszybszym sposobem poruszania si po miecie jest uywanie
wskich chodnikw pomidzy masztami. Dziki temu moglimy oszczdzi wiele czasu, jaki
stracilibymy, przemierzajc krte uliczki. W ten sposb rwnie atwiej byo nam
zorientowa si w terenie. Przy masztach znajdoway si umocowane na trwae drabinki,
osonite na caej swej dugoci kratownic, ktra chronia przechodniw przed upadkiem na
znajdujce si poniej budynki.
Szlimy wraz z grup modych mczyzn i kobiet. Ludzie ci byli rwnie licho odziani
i ponurzy jak ich wspplemiecy - byo w nich jednak co szlachetnego. Przyczyli si do
nas, gdy znajdowalimy si na dachu wieyczki i obserwowalimy ruf okrtu z jej
olbrzymimi sterami, uywanymi zarwno do hamowania, jak i do zakrcania. Zdarzay si
chwile, gdy stery zagbiay si mocno w pokady muu. Jedna z kobiet, w wieku okoo
dwudziestu lat, o jasnych wosach, ubrana w strj podobny do stroju von Beka, przedstawia
si nam pierwsza.
- Nazywam si Bellanda-naam-Folfag-ig-Fornster - powiedziaa, kadc sw
czapeczk na sercu. - Chcielimy pogratulowa wam waszej walki z Mopherem Gorbem i
jego poborcami. Zanadto przywykli do cigania wycieczonych z godu odszczepiecw.
Mam nadziej, e dostali od was dobr nauczk, jeeli tacy osobnicy s w stanie nauczy si
czegokolwiek.
Przedstawia nam swoich dwu braci i grup przyjaci.
- Wygldacie na studentw - powiedzia von Bek. - Czy tu na pokadzie jest wysza
uczelnia?
- Jest - odpowiedziaa dziewczyna - chodzimy tam, gdy jest otwarta. Odkd jednak
nasz nowy Baron Kapitan przej wadz, nie zachca si zbytnio nikogo do nauki. Szczerze
pogardza on tym, co okrela jako jaowe rozwaania. Nie najlepiej wiedzie si take artystom
i intelektualistom, tote nasz okrt jest od trzech lat omijany przez niemal wszystkich z ich
grona. Ci, ktrzy zdoali opuci Zmarszczon Tarcz i mogli sw wiedz oraz umiejtnoci
zaoferowa innym statkom, ju dawno odeszli. Pozostaa nam tylko nasza modzie i jej zapa
do nauki. W najbliszym czasie nie ma nadziei na zmiany. W dziejach rnych kadubw
znane byy gorsze tyranie, bardziej krwioerczy przywdcy, wiksi gupcy. Niemia jest
wiadomo, e stalimy si pomiewiskiem caej sfery, e aden przyzwoity czowiek z
innego okrtu nie zechce ci polubi czy nawet by z tob widziany. Jedynie podczas
Zgromadzenia jestemy w stanie nawiza pewne kontakty, jednak na krtko i zbyt formalnie.
- A gdybycie wszyscy opucili statek...? - zacz von Bek
- Stalibymy si po prostu bagienn hoot. Mamy tylko nadziej, e obecny Baron
Kapitan wpadnie midzy tryby lub w taki czy inny sposb zakoczy moliwie szybko swe
ycie! Nie nale do snobw, ale jest to najgorszy przykad arywis-ty.
- Czy wadza nie jest u was dziedziczna? - zapytaem.
- Zwykle tak. Armiad jednak obali naszego poprzedniego Barona Kapitana. Armiad
by zarzdc Barona Kapitana Ne-dau i - jak to czsto bywa, gdy bezdzietny wadca si
starzeje
- stopniowo zacz przejmowa przywdztwo. Mielimy zamiar wybra nowego
Barona Kapitana spord najbliszej rodziny Nedaua. Moja matka jest jego krewn, ze strony
Fornsterw. Natomiast wuj Arbreka - tu wskazaa modego, rudowosego czowieka, ktry by
tak niemiay, i rumiece na jego twarzy mogy wspzawodniczy z kolorem wosw
- mia tytu Lorda Rendeps i czyo go z wczesnym wadc zamiowanie do poezji.
By wreszcie Doowrehsi, wywodzcy si z rodu Santa Monica, ktrego czyy z wadc
bliskie wizy krwi, cho pdzi ycie samotnie na odludziu, pogrony w naukach. Na nich
wszystkich mielimy gosowa. Wwczas, chyba z powodu starczej zgrzybiaoci (bo chyba
nie chodzio tu o nic innego), Baron Kapitan Nedau zarzdzi Prb Krwi. Nie zdarzyo si to
od czasw Wojen Kadubw, czyli od bardzo dawna. Nadal jednak jest to przewidziane w
spisie praw i trzeba tego przestrzega. Dlaczego Nedau wyzwa Ar-miada do walki, tego nie
wiedzielimy; domylamy si, e Nedau zosta sprowokowany przez jak obraz lub grob,
e odkryty zostanie jaki sekret. Armiad oczywicie przyj wyzwanie i obaj walczyli na
wysokim chodniku, wiszcym pomidzy gwnymi masztami. Wszyscy obserwowalimy
walk z dou, zgodnie z tradycj, o jakiej ju teraz nikt nie pamita i pomimo, e dym z
kominw utrudnia nam widoczno, to nie byo wtpliwoci, e Nedau otrzyma pchnicie
prosto w serce, a potem spad z wysokoci niemal stu metrw na plac targowy. Tym
sposobem, dziki staremu prawu, ktre nie zostao na czas zmienione, mamy nowego Barona
Kapitana - prostackiego, prymitywnego tyrana.
- Wiem co na temat takich tyranw - wtrci von Bek. - Czy nie jest niebezpiecznie
mwi takie rzeczy publicznie?
- Moliwe, e tak - zgodzia si - ale wiem, jak wielkim jest on tchrzem. Niepokoi go
przy tym to, e inni Baronowie Kapitanowie wcale go nie znaj lub znaj bardzo sabo.
Unikaj go i nie zapraszaj na adne uroczystoci. Nie odwiedzaj naszego okrtu. Nie uwaa
si ju nas za czonkw wsplnoty. Jedyne, co nam pozostao, to nasze doroczne
Zgromadzenie, gdzie wszyscy musz si spotka, a sprzeczki s zakazane. Rwnie tam
zaogi innych okrtw okazuj nam minimum uprzejmoci. Zmarszczona Tarcza ma opini
barbarzyskiego kaduba, godnego najciemniejszej przeszoci, nawet z okresu
poprzedzajcego Wojny Kadubw. To wszystko osign Armiad, przywracajc do ycia
stare, zapomniane prawa. I zabijajc, bo tak to nazywamy, swego pana. Gdyby prbowa
popeni nastpne przestpstwa przeciw wasnym ludziom, na przykad uciszy nas,
krewnych starego Barona Kapitana, to jego szans na zaakceptowanie przez ludzi
szlachetnych jeszcze bardziej zmalej. Czyni mieszne wysiki, aby ich sobie pozyska, ale
robi to w sposb aosny i prymitywny. Im bardziej prbuje ich sobie zjedna - czy to
podarkami, czy pokazujc sw odwag lub stanowczo, jak na przykad w stosunku do
bagiennej hooty - tym bardziej separuje si od nich. - Bellanda umiechna si. - To jedna z
niewielu rozrywek, jaka pozostaa nam na pokadzie Zmarszczonej Tarczy.
- Nie ma sposobu, aby go usun?
- Nie, ksi Flamadinie, bowiem tylko Baron Kapitan moe wyzwa kogokolwiek na
Prb Krwi.
- A czy inni Baronowie Kapitanowie nie mogliby wam pomc? - zainteresowa si von
Bek.
- Prawo zabrania im tego. Takie s postanowienia wielkiego pokoju, jaki zawarto, gdy
zakoczyy si Wojny Kadubw. Zabrania si ingerencji w wewntrzne sprawy innego
miasta-okrtu. - Sowa te wypowiedzia, jkajc si lekko, Arbrek, po czym doda: - Bylimy
wtedy dumni z tego prawa, ale obecnie dziaa ono na nasz niekorzy, na niekorzy
Zmarszczonej Tarczy...
- Teraz chyba rozumiesz, ksi - powiedziaa Bellanda, umiechajc si nieznacznie -
dlaczego Armiad tak ci dogadza. Syszelimy, e paszczy si przed tob.
- Musz przyzna, e nie jest to dla mnie najzrczniejsza sytuacja. Dlaczego on to
wszystko robi, dlaczego nie chce zachowywa si w stosunku do was w sposb
cywilizowany?
- Uwaa nas za sabszych od siebie. Ty za jeste silniejszy, w kadym razie on tak
sdzi. Zasadnicz jednak przyczyn, dla ktrej ci nadskakuje, jest bez wtpienia ch
zaimponowania innym Baronom Kapitanom. Jeli pojawi si na Zgromadzeniu, majc u
swego boku synnego ksicia Flamadina z Va-ladek, to na pewno inni zaakceptuj go w
swoim gronie.
Von Bek by mocno rozbawiony. Wybuchn miechem. - I to jest jedyny powd?
- W kadym razie powd zasadniczy - odpowiedziaa dziewczyna, podzielajc jego
rozbawienie. - To prymitywny facet, nieprawda?
- Tacy ludzie, im bardziej s prymitywni, tym bardziej s niebezpieczni - odrzekem. -
Chciabym, Bellando, abymy okazali si pomocni przy wyzwalaniu was od tyranii.
- Mamy tylko nadziej, e zdarzy mu si wkrtce jaki nieszczliwy wypadek -
odrzeka. Mwia to szczerze i otwarcie. Najwidoczniej nie mieli zamiaru wzbogaca dziejw
statku o kolejne morderstwo.
Byem wdziczny Bellandzie za nawietlenie sytuacji. Postanowiem od razu
skorzysta z jej pomocy. - Usyszaem od Armiada ostatniej nocy - powiedziaem - e jestem
dla wikszoci waszych ludzi kim w rodzaju bohatera ludowego. Mwi o przygodach, ktre
jednak nie s mi zbyt dobrze znane. Czy wiesz, co takiego mia na myli, mwic o tym?
Zamiaa si znowu. - Podziwiam tw skromno, ksi Flamadinie. Albo te swym
wdzikiem i taktem starasz si dorwna swej skromnoci. Na pewno wiesz, e w
Maaschanhe-em, jak i we wszystkich Sferach Koa, twoje przygody opowiadane s przez
kadego ulicznego bajarza. W caym Maaschan-heem sprzedaje si ksiki, zwykle
wydrukowane na posiadajcych drukarnie statkach, w ktrych opisuje si szeroko, jak zabie
potwora czy uratowae ycie dziewczynie. Nie powiesz chyba, e ich nigdy nie widziae na
oczy!
- Tutaj... - powiedzia jaki mody czowiek, trzymajc nad gow kolorow ksik,
przypominajc mi nieco stare, wiktoriaskie powiecida. Dopchn si do mnie ze sowami:
- Prosz! Chciabym prosi o podpis, panie.
Von Bek powiedzia cicho: - Wspominae o tym, e bywae wieloma bohaterami w
swych licznych wcieleniach, Herr Daker, ale jak dotd nie miaem w rkach adnego na to
dowodu!
Ku memu zakopotaniu wzi ksik z rk chopca i przeglda j, przysuwajc
zarazem do mnie. Wizerunki z ksiki byy do mnie, z grubsza biorc, podobne.
Przedstawiay mnie siedzcego na grzbiecie jakiego jaszczurowatego stwora, z mieczem w
wycignitej doni, jakbym walczy z czym, co przypominao skrzyowanie wielkiego
pawiana z psem wodnym. Wystraszona moda kobieta siedziaa na moim siodle z tyu, za nad
rysunkiem, niczym w komiksie, widnia tytu: KSI FLAMADIN, BOHATER SZECIU
WIATW. Wewntrz ksiki kiepsk proz spisana bya historia moich wyczynw, bdca
po czci ewidentnym zmyleniem. Opisano tam moje wymagajce odwagi wyczyny,
szlachetne uczucia, niezwykle atrakcyjny wygld i tak dalej. Wszystko to sprawio, e byem
rwnie skonfundowany, co speszony, ale mimo to przed oddaniem ksiki zoyem na niej
swj podpis - Flama-din. Zrobiem to niejako automatycznie. By moe taki wanie by mj
charakter w tym wcieleniu. Nie sprawiao mi trudnoci odpowiadanie na pytania,
posugiwanie si ich jzykiem ani czytanie. Westchnem ciko. Jak dotd nie zdarzyo mi
si nic rwnie banalnego, a zarazem dziwnego. Byem w tym wiecie bohaterem i to
bohaterem, ktrego dzieje obrosy fikcj. Byem niczym Jesse James, Buffalo Bili, czy - w
mniejszym stopniu - niektre gwiazdy sportu czy muzyki z dwudziestego wieku!
Von Bek podrapa si w gow. - Nie miaem pojcia, e zaprzyjaniem si z kim tak
sawnym jak Old Shatterhand czy Sherlock Holmes - powiedzia.
- Czy wszystko, co tu napisano, jest prawd? - zapyta waciciel ksiki. - Trudno
uwierzy, panie, e dokonae tego wszystkiego i nadal wygldasz cakiem modo!
- Co jest prawd, to pozostawiam waszemu osdowi - odrzekem. - Powiem jedynie,
e jest tu nieco upiksze.
- Dobrze - wtrcia Bellanda z szerokim umiechem. - Jestem gotowa uwierzy w
kade sowo. Zdarzaj si plotki, e to twoja siostra dysponuje prawdziw moc, podczas gdy
ty uyczasz jedynie swego imienia pisarzom tworzcym sensacyjne opowiadania. Teraz
jednak, gdy ci spotkaam, ksi Flamadinie, mog potwierdzi, e w kadym calu jeste
bohaterem!
- Jeste bardzo uprzejma - skoniem si. - Oczywicie moja siostra rwnie zasuguje
na zaufanie.
- Ksiniczka Sharadim? Jak syszaam, zabrania opisywania jej w podobnych
broszurach.
- Sharadim? Znowu to imi! Dopiero wczoraj opisano mi j jako moj narzeczon.
- Tak... - Bellanda wygldaa na zaskoczon. - Czybym bya zbyt miaa w moich
artach, ksi...?
- Nie, skde. Czy Sharadim to wsplne imi na mojej ziemi...? - zadaem gupie
pytanie. Speszyem j.
- Nie bardzo rozumiem, panie...
Von Bek znowu przyszed mi w sukurs. - Syszaem, e Ksiniczka Sharadim bya
przeznaczona na on dla Ksicia Flamadina...
- I jest - powiedziaa Bellanda - bdc zarazem jego siostr. Taka jest przecie tradycja
w naszym wiecie, nieprawda? - Speszya si jeszcze bardziej. - Jeli okazao si, e zanadto
wierzyam w niektre plotki czy powtarzaam gupie przypuszczenia, to doprawdy
przepraszam, bo naprawd...
Wziem si w gar. - To nie ty powinna przeprasza. - Podszedem do krawdzi
wieyczki i wychyliem si. Wia porywisty wiatr, rozwiewajc dymy i dostarczajc mym
pucom wieego powietrza, chodzc skr, a zarazem uatwiajc mi zebranie myli. - Jestem
zmczony. Czasem zdarza si, e o czym zapominam...
- Chodmy - powiedzia von Bek, egnajc si z modzie. - Pomog ci doj do
twojej kwatery. Musisz z godzin odpocz. Z pewnoci poczujesz si lepiej.
Pozwoliem mu si prowadzi, oddalajc si od grupy zdezorientowanych modych
ludzi.
Gdy dotarlimy do kabiny, przy drzwiach czeka ju na nas posaniec. - askawi
panowie - powiedzia - Baron Kapitan przesya wam wyrazy uszanowania. Chtnie podejmie
was lunchem.
- Czy oznacza to, e powinnimy stawi si u niego tak szybko, jak to moliwe? -
zapyta von Bek.
- Gdybycie tylko zechcieli, panowie. Weszlimy do wntrza, kierujc si w stron
mojej sypialni. Usiadem ciko
- Przepraszam ci, von Bek. Te wiadomoci nie powinny mnie poruszy do tego
stopnia. Gdyby nie te moje sny te kobiety woajce na mnie wanie Sharadim...
- Myl, e ci rozumiem - odrzek - ale musisz si wzi w gar. Nie chcesz chyba,
aby ci ludzie stanli przeciwko nam. W kadym razie jeszcze nie teraz, mj przyjacielu. Z
pewnoci wrd inteligencji wielu jest zainteresowanych twoj osob i chciaoby wiedzie,
czy naprawd jeste takim bohaterem, jakim przedstawiaj ci ksiki. Kr te pogoski, e
ksi Flamadin jest tylko marionetk. Czy to rozumiesz?
Skinem gow. - Moe dlatego woaj Sharadim.
- Nie jestem pewien, czy ci rozumiem.
- Wedle tych pogosek to ona posiada prawdziw moc, a jej brat - jej narzeczony - jest
ledwie pozorantem. By moe odpowiada jej on jako uosobienie ywej legendy i ludowy
bohater. Takie sytuacje zdarzay si ju wielokrotnie.
- Nie sigabym myl tak daleko, ale rzeczywicie jest to moliwe. Czy to oznacza,
e ty i ksi Flamadin moecie mie rne charaktery?
- Zewntrzna powoka czowieka jest zmienna, von Bek, ale charakter pozostaje
niezmienny. Nie pierwszy raz okae si, e wcielono mnie w bohatera, ale nie takiego,
jakiego wszyscy oczekiwali.
- Swoj drog, na twoim miejscu zastanawiabym si, czy ju kiedy nie byem na tym
wiecie. Czy liczysz na to, e ju wkrtce znajdziesz odpowiedzi na drczce ci pytania?
- Przyjacielu, nie jestem pewny absolutnie niczego - odparem, wstajc i
rozprostowujc si. - Lepiej przygotujmy si na nowe niespodzianki, czekajce nas. przy
posiku.
Gdy szlimy w stron salonu Barona Kapitana, von Bek powiedzia: - Zastanawiam
si, czy ksiniczka Sharadim zjawi si na Zgromadzeniu. Musz przyzna, e jestem coraz
bardziej zaciekawiony tym spotkaniem. A ty?
Zmusiem si do umiechu. - Lkam si tego spotkania, przyjacielu. Boj si ndzy i
terroru, jakie z niego wynikn.
Von Bek spojrza z powag w moj twarz. - Myl, e gdyby nie mia na obliczu tego
upiornego grymasu, to robiby lepsze wraenie.
Baron Kapitan Armiad zaczai w askawym tonie. Od czasu owego spotkania ze
studentami oczekiwaem, e zapyta mnie, czy nie zechciabym wywiadczy mu przysugi i
odwiedzi wraz z nim inny okrt jeszcze przed Zgromadzeniem.
- Kaduby przybywaj kolejno na Miejsce Zgromadzenia, czsto eglujc blisko siebie
przez wiele mil, nim tam dotr. Do tej pory umieszczone na najwyszych masztach posterunki
obserwacyjne zauwayy trzy inne kaduby. Sdzc po sygnaach, s to Zielona Dziewczyna,
Pewny Skalpel oraz Nowy Argument, wszystkie pochodz z najodleglejszych kotwicowisk.
Musiay przeby dug drog nim dotary a tutaj. Naley do tradycji, e Baronowie
Kapitanowie zapraszaj si wzajemnie w takiej sytuacji. Odmowa moe by
usprawiedliwiona jedynie chorob na pokadzie lub inn, rwnie wan przyczyn. Mgbym
przekaza do Nowego Argumentu sygnay z informacj, e chcemy zoy tam wizyt. Czy
nie mielibycie ochoty odwiedzi innego statku?
- Przyjmujemy zaproszenie z przyjemnoci - powiedziaem. Nie tylko miaem ochot
porwna sytuacj na rnych okrtach, ale take sdziem, e bdzie to okazja, aby
zorientowa si, jak traktuj Armiada inni Baronowie Kapitanowie. Z tego co mwi, w
obecnej sytuacji nie wypadao odmwi nawet jemu. Oczywiste byo, e zamierza
wykorzysta mnie jako gocia, aby podnie sw reputacj przed rozpoczciem
Zgromadzenia. Liczy, e inni go zaakceptuj i podniesie swj presti.
Zupenie si odpry, syszc moj odpowied. Jego tusta twarz wypogodzia si. -
Dobrze. Wydam polecenie, aby przekazano sygnay.
Poegna si z nami i podzikowa za przybycie. Udalimy si w dalsz wdrwk,
aby lepiej obejrze okrt. Bardzo szybko znalelimy si znowu w towarzystwie Bellandy i
jej przyjaci. Byli to z pewnoci najbardziej interesujcy ludzie, jakich tu do tej pory
spotkalimy. Zabrali nas na najwysze maszty, aby pokaza nam dymy snujce si z
odlegych kadubw, powoli przesuwajcych si w kierunku miejsca, gdzie miao si odby
Zgromadzenie.
Bladolicy chopiec imieniem Jurgin mia lunet, dziki ktrej mg rozpozna flagi
wszystkich okrtw. Szybko odczytywa ich nazwy i wykrzykiwa:
- To jest Odlegy Targ z kotwicowiska Pywajcej Gowy. A tam dalej Zielona
Dziewczyna z Rozbitego Dzbana...
Zdziwiem si, skd moe to wszystko wiedzie. Wrczy mi lunet.
- To proste, Wasza Wysoko. Na flagach przedstawiony jest ksztat, jaki
kotwicowiska maj na mapie, a nazwy statkw wskazuj, co ten ksztat najbardziej
przypomina. Tym sposobem okrelamy take konfiguracje gwiazd. Nazwy statkw w wielu
przypadkach wywodz si z czasw staroytnych i s imionami okrcikw, na jakich
wyruszyli po raz pierwszy nasi przodkowie. Dopiero stopniowo przeksztaciy si one w
pywajce miasta, jakimi s obecnie.
Wziwszy lunet, obserwowaem flag zamocowan na najwyszym maszcie
ssiedniego statku. Na fladze przedstawiono czerwony rysunek na czarnym polu.
- Powiedziabym, e jest to co w rodzaju chochlika. Gar-gulec.
Jurgin zamia si. - Ta flaga pochodzi z kotwicowiska Brzydala, a okrt zwie si
Nowy Argument i pochodzi z dalekiej pnocy. Zdaje si, e ten wanie statek masz, panie,
odwiedzi dzi wieczorem?
Zdumiao mnie jego jasnowidztwo. - Skd o tym wiesz? Czy moe macie swoich
szpiegw u dworu?
Potrzsn przeczco gow, wci si miejc. - To jest o wiele prostsze, wasza
wysoko. - Wskaza na nasz najwyszy maszt, gdzie na lekkim wietrzyku opota cay szereg
flag i proporczykw. - Tak mwi nasza wasna sygnalizacja. A Nowy Argument odpowiedzia
kurtuazyjnie (zapewne ukrywajc niech do naszego wielkiego Barona Kapitana), e
zaprasza ci na godzin przed zmrokiem. Oznacza to - doda - e nie masz, panie, zbyt wiele
czasu, bo Armiad nienawidzi podrowania przez bagno po zmroku. Boi si pewnie zemsty
tych, ktrych nazywa bagienn hoot i zamyka w skrzyniach.
Z pewnoci na Nowym Argumencie rwnie zdaj sobie z tego spraw!
W kilka godzin pniej von Bek i ja w towarzystwie Barona Kapitana Armiada-naam-
Sliforga-ig-Vortera, wszyscy odziani w bogato zdobione, wyrafinowane (i nieodparcie
mieszne) stroje, wsiedlimy do dki z maymi kkami, poruszajcej si si mini okoo
tuzina (odzianych w rwnie pstrokate liberie) mczyzn, odpychajcych d palami od dna.
d niekiedy pyna, innym razem za toczya si na koach, przemierzajc bagna i laguny,
dzielce nas od Nowego Argumentu, nie tak znw odlegego od Zmarszczonej Tarczy, jak si
pocztkowo wydawao. Armiad prawie nie mg si porusza w swym pikowanym paszczu i
watowanych poczochach oraz w osobliwym kapeluszu na gowie. Najprawdopodobniej
znalaz gdzie jak star rycin, przedstawiajc osob w takim wanie stroju i musia doj
do wniosku, i tak wanie ubiera si powinien prawdziwy Baron Kapitan. Mia pewne
trudnoci z wejciem do dki, gdy za zrywa si wiatr, musia trzyma oburcz swj
kapelusz. Flisacy bardzo wolno popychali nasz d, tym bardziej, e Armiad stale na nich
pokrzykiwa, napominajc, aby byli uwani i nie dopucili do rozbicia lub wywrcenia dki.
Poniewa ubrani bylimy w znacznie wygodniejsze stroje i pozbawieni broni, wic nie
mielimy problemw tego rodzaju i ca swoj uwag moglimy skupi na powstrzymywaniu
si od miechu.
Nowy Argument by nie mniej poobijany i poatany ni Zmarszczona Tarcza, moe
nawet nieco starszy, ale mimo wszystko w lepszym stanie ni nasza skorupa. Dym z jego
kominw by mniej ty, a osony wok kominw szczelniej-sze, tote na pokady opadao
znacznie mniej pyw. Flagi byy bardziej czyste (cho oczywicie i im wiele brakowao do
doskonaoci), a i barwy, jakie pokryway statek, byy wyra-niejsze. Wida, e statkiem
opiekowano si troskliwie, chocia domylaem si, i zrobiono to specjalnie w zwizku ze
zbliajcym si Zgromadzeniem. Wydao nam si dziwne, i Armiad nie rozkaza, aby
podobne porzdki zrobiono take na pokadzie jego statku, a e tego nie zrobi, wiadczy
mogo jedynie o jego wasnej niskiej inteligencji, sabym morale jego ludzi i o tuzinie innych
tego typu rzeczy.
Przebywszy zimne, mtne wody, dotarlimy wreszcie do wysokiej burty Nowego
Argumentu. Spuszczono specjalny podest, a nasi flisacy z trudem wepchnli na d, po
czym wcignito nas do wntrza gocinnego okrtu. Rozejrzaem si ciekawie wok.
Widok oglny przypomina to, co widzielimy na pokadzie poprzedniego statku.
Panowa tu jednak swoisty ad i porzdek, ktry sprawia, e okrt Armiada by, w
zestawieniu z tym okrtem niczym stary parowiec przy okrcie liniowym. Ludzie, jakich
spotkalimy na pokadzie, ubrani byli podobnie do tych, ktrych spotkalimy onegdaj na
bagnach, byli jednak czyciejsi i nie razili swym wygldem. Pomimo, e von Bek i ja
starannie wykpalimy si przed podr i nalegalimy na otrzymanie czystych ubra, to i tak
- nim zdoalimy doj do naszej odzi - osiada na nas warstwa brudu. Caa nasza trjka
miaa wic zapach statku, z ktrego przybywalimy. Nie zdawalimy sobie z tego sprawy,
zdoalimy si bowiem do niego przyzwyczai. Byo te oczywiste, e zaoga Nowego
Argumentu znajdowaa strj Armiada rwnie zabawnym jak i my!
Nie mielimy wtpliwoci, e to nie tylko snobizm przyczyni si do tego, i inni
Baronowie Kapitanowie nie chcieli oglda na swych pokadach tej pokracznej kreatury. Jeli
nawet byo w tym troch snobizmu, to osobowo Armiada potwierdzaa kade ich
zastrzeenie.
Najwyraniej nie zdajc sobie sprawy z fatalnego wraenia, jakie robi, Armiad
zachowywa si wrcz wyzywajco. Na powitalnym przyjciu, podczas prezentacji i
oficjalnego powitania z pompatyczn dum owiadczy, e przyprowadzi ze sob na pokad
Nowego Argumentu goci i by zachwycony, gdy gospodarze objawili zaskoczenie, a nawet
szok, usyszawszy nasze imiona.
- Tak, w istocie - ogosi. - Ksi Flamadin i jego towarzysz wybrali nasz statek,
Zmarszczona Tarcz, aby na jej pokadzie przyby na Zgromadzenie. Nasz kadub w tym
okresie bdzie ich kwater. Teraz, dobrzy ludzie, prowadcie nas do swych panw. Ksi
Flamadin nie przywyk do takiej ospaoci.
Bardzo zaambarasowany jego fatalnymi manierami, chcc pokaza gospodarzom, e
nie podzielam jego opinii, udaem si wraz z witajc nas wit poprzez kolejne podesty na
zewntrzny pokad. Take na tym statku zbudowano prawdziwe miasto, adne i dobrze
prosperujce. Wida byo galeryjki, tawerny, sklepy z ywnoci, a nawet teatr. Von Bek
wyrazi mrukniciem sw aprobat, a idcy obok niego Ar-miad powiedzia gonym,
scenicznym szeptem, e zauwaa tu wszdzie oznaki dekadencji. Znaem niegdy, jako
John Daker, wielu Anglikw, ktrzy utosamiali zamiowanie do czystoci z dekadencj i
ktrych nie przekonaby zapewne poziom sztuk i rzemiosa na pokadzie Nowego Argumentu.
Zdoaem w kadym razie porozmawia cho troch z paroma osobami spord witajcej nas
wity, robicymi wraenie przyjemnych, modych ludzi. Odpowiadali mi jednak niechtnie,
mimo e chwaliem wygld i pikno, jakie zastaem na pokadzie ich okrtu.
Przemierzylimy cay szereg korytarzykw, docierajc wreszcie do pomieszczenia
przypominajcego olbrzymi, urzdow sal. Sala ta nie sprawiaa wraenia ufortyfikowanej
twierdzy. Przeszlimy przez ukowato sklepione wejcie wprost na dziedziniec otoczony
piknymi arkadami. Z lewego skrzyda owej kolumnady wyonia si grupa mczyzn i
kobiet, wszyscy mniej wicej w rednim wieku. Ubrani byli w dugie szaty o barwnych
kolorach i kapelusze o wygitych rondach, a w kadym z owych kapeluszy zatknite byo
kolorowe piro; donie okryway jasne, skrzane rkawice. Twarze ich byy sabo widoczne,
zakrywali je bowiem maskami z gazy. Zdjli je jednak natychmiast, kadc do na sercu w
gecie podobnym do tego, jaki uczyni Mopher Gorb i jego ludzie, gdy ich po raz pierwszy
spotkalimy. Szlachetne rysy tych ludzi wywary na mnie due wraenie. Zaskoczyo mnie, e
dwoje spord nich miao brzow skr. Witajca nas wita zoona bya wycznie z ludzi
biaej rasy.
Ich maniery byy bez zarzutu, pene kurtuazji i elegancji, czuo si jednak, e
niechtnie widzieli nas tutaj. Najwyraniej nie robili rnicy pomidzy von Bekiem, mn i
Armiadem (ktry, rzecz jasna, zachowywa si po swojemu), tote odnosio si wraenie, e
to rzymscy patrycjusze przyjmuj delegacj barbarzycw z odlegego kraju.
- Witajcie, szanowni gocie ze Zmarszczonej Tarczy\ My, rada naszego Barona
Kapitana Denou Pra, krewnego Toir-seta Larensa i naszego nienego Obrocy, witamy
was w jego imieniu i prosimy, abycie zechcieli przyczy si do nas i wzi udzia w lekkim
poczstunku w Sali Gocinnej.
- Dobra, dobra - odpar Armiad gestykulujc tak szeroko, e musia uwaa, aby nie
spad mu kapelusz. - Ksi Flamadin i ja jestemy zaszczyceni, bdc waszymi gomi.
I tym razem moje imi nie zrobio na nich zbyt miego wraenia. Ich dyscyplina
wewntrzna bya jednak na tyle dua, e w niczym nie okazali niesmaku czy niezadowolenia.
Skonili si jedynie i przepucili nas przodem poprzez sklepione przejcie, ku drzwiom
wyoonym kolorowym szkem. Znalelimy si w przytulnej izbie, owietlonej baniastymi
lampami. Sklepienie izby zdobione byo scenami przedstawiajcymi stylizowan wersj
zamierzchych dziejw statku. Przypomniaem sobie, e Nowy Argument przyby z Pnocy,
zapewne spod bieguna (jeli ten wiat posiada biegun w takiej postaci, o jakiej mylaem) i
std bray si zapewne wyobraenia lodowych bry.
Jaki stary czowiek zdj mask, odkrywajc swoj twarz, unis si z pokrytego
brokatem krzesa i pooy do na sercu. Wydawa si bardzo wty, a jego gos, gdy
przemawia, by bardzo saby.
- Baronie Kapitanie Armiadzie, ksi Flamadinie, hrabio Ulrichu von Bek - jestem
Baron Kapitan Denou Pra. Zblicie si, prosz i usidcie koo mnie.
- Spotkalimy si ju przedtem raz czy dwa - powiedzia Armiad tonem wulgarnej
wrcz zayoci. - Przypominasz sobie, bracie Denou Pra? Na Konferencji Kadubw, na
pokadzie Oka Lamparta, za w zeszym roku na pokadzie Mojej Ciotki Jeroldeen, na
pogrzebie naszego brata Grallerifa.
- Pamitam ci dobrze, bracie Armiad. Czy na twym statku wszystko w porzdku?
- W jak najlepszym, dzikuj. A na twoim?
- Dzikuj, utrzymujemy rwnowag, jak sdz.
Bardzo szybko stao si jasne, e Denou Pra chciaby nada tej rozmowie charakter
czysto formalny. Armiad nie dawa jednak za wygran.
- Nie co dzie zdarza si mie na pokadzie Wybranego Ksicia Yaladek.
- To prawda - potwierdzi bez entuzjazmu Denou Pra. - Tak, tyle e askawy pan
Flamadin nie jest ju Wybranym Ksiciem swego ludu.
Dla Armiada sowa te byy prawdziwym szokiem. Wiedziaem, e Denou Pra mwi
to bez specjalnego celu i stara si by grzeczny, nie wiedziaem jednak, jak mam rozumie
jego sowa: - Nie jest ju Wybranym?
- Czy askawy pan nie wspomnia ci o tym? - Kiedy Denou Pra mwi, pozostali
czonkowie Rady zbierali si wok stou i zajmowali swe miejsca. Wszyscy patrzyli w moj
stron. Potrzsnem gow. - Czuj si zakopotany. Baronie Kapitanie Denou Pra, moe
zechciaby mi pan to wyjani?
- Jeli nie zostanie mi to poczytane za niegocinno - tym razem Denou Pra
wydawa si zaskoczony. Zapewne nie spodziewa si takiego pytania. Chciaem jednak
wykorzysta sposobno i wycign od niego moliwie duo informacji. - Wieci na ten
temat docieray do nas ju od pewnego czasu. Syszelimy, e zostae wygnany przez
Sharadim, tw bliniacz siostr, ktrej nie zgodzie si polubi. Porzucie wszystkie swoje
obowizki. Wybacz mi, askawy panie, ale nie bd kontynuowa, obawiam si bowiem, e
okazabym si mao gocinny...
- Prosz, mw dalej, Baronie Kapitanie. Pomoe to wyjani niektre rzeczy, bdce
dla mnie tajemnic.
Zawaha si nieco, jakby nie by pewny faktw. - Stao si tak, e ksiniczka
Sharadim zagrozia, i wyjawi niektre z twych zbrodni - lub te byy to oszukacze
oskarenia i to, e usiowae j zabi. Jak syszelimy, nawet wtedy bya gotowa ci
wybaczy, jeli zgodzisz si zaj nalene ci miejsce obok niej i sta si wadc
Draachenheem. Odmwie wwczas, twierdzc, e pragniesz zaznawa przygd za granic.
- Innymi sowy, zachowaem si jak rozpieszczony ulubieniec tumw. Tak wic,
majc na widoku jedynie swoje egoistyczne cele, usiowaem j zabi?
- Tak mwiy wieci, dobiegajce nas z Draachenheem, askawy panie. Tak napisano
w owiadczeniu, podpisanym przez ksiniczk Sharadim. Wedle tego dokumentu nie jeste
ju Wybranym Ksiciem, lecz osob wyjt spod prawa.
- Wyjty spod prawa! - Armiad a unis si z krzesa. Gdyby sobie nie przypomnia,
gdzie si znajduje, z pewnoci wyrnby pici w st. - Banita! Nic mi o tym nie
powiedziae, gdy wszede na pokad mojego statku! Nie powiedziae o tym, przedstawiajc
si moim ludziom.
- Baronie Kapitanie Armiad, imi, jakim przedstawiem si twemu Stranikowi
Skrzyni nie brzmiao wcale Flamadin. To ty uye tego imienia jako pierwszy.
- Ach! To sprytny wybieg!
Denou Pra by przeraony tym naruszeniem etykiety. Unis kocist rk. -
Panowie!
Czonkowie Rady rwnie byli zbulwersowani. Jedna z kobiet, ktra nas uprzednio
witaa, powiedziaa pospiesznie: - Przepraszamy najmocniej, jeli was obrazilimy, drodzy
gocie...
- Obrazilicie! - powiedzia gono Armiad, z nabieg krwi twarz. - To ja zostaem
obraony, nie za wy, drodzy czonkowie Rady, ani ty, Bracie Denou Pra. Nie wy mnie
obrazilicie. Moja dobra wola, moja inteligencja, caa moja skorupa zostaa obraona przez
tych szarlatanw. Powinni mi wyjani, jakim cudem znaleli si na naszym kotwico wisku!
- To, o czym mwiem, byo publikowane - powiedzia Denou Pra. - I nie wydaje mi
si, aby askawy pan Flamadin dopuci si jakiegokolwiek oszustwa. Sam przecie
dopytywa si, co byo w tych doniesieniach. Gdyby je zna lub gdyby chcia ukry prawd,
czy postpowaby w ten sposb?
- Prosz o wybaczenie, panie - rzekem. - Mj towarzysz i ja nie zamierzalimy okry
wstydem waszego statku ani te udawa, e jestemy kim innym ni jestemy w istocie.
- Nic o tym wszystkim nie wiedziaem! - rykn Armiad.
- Ale przecie gazety... - powiedziaa jedna z kobiet. - Niemal w kadej wiele pisano
na ten temat...
- Nie toleruj takich rzeczy na pokadzie mojego statku. Powoduj upadek morale
zaogi.
Teraz dopiero wyjanio mi si, jak to si stao, e powszechnie znana w
Maaschanheem historia nie dotara do filisters-kich uszu Armiada.
- Jeste oszustem! - wybuchn pod moim adresem. Rozejrza si wok, obserwujc
obecnych spod swych krzaczastych brwi i daremnie oczekujc od nich aprobaty dla swego
postpowania. Z trudem powstrzyma si od dalszych obelg.
- askawi panowie s przecie twoimi gomi - powiedzia Denou Pra, skubic sw
bia, kozi brdk. - Przynajmniej do czasu Zgromadzenia jeste zobowizany traktowa ich
gocinnie.
Armiad wyda z siebie cikie westchnienie. Wsta. - Czy Prawo nie przewiduje innej
moliwoci? Czy nie wspomniaem, i podali faszywe imiona?
- Czy to ty nazwae askawego pana Flamadinem? - zapyta jaki starzec z odlegego
koca stou.
- Rozpoznaem go. Czy to nie oczywiste?
- Nie zaczekae, a on si przedstawi, lecz sam wymienie jego imi. Oznacza to, e
nie przyby on na pokad twej skorupy jako oszust. Wydaje si, e mamy tu do czynienia z
przypadkiem samooszukania si...
- Przypisujesz mi ca win.
Czonkowie Rady milczeli. Armiad zasapa i poczerwienia. Spojrza w moj stron. -
Powiniene by mi powiedzie, e nie jeste ju Wybranym Ksiciem, e jeste przestpc
ciganym w swojej sferze. Jestecie po prostu bagienn hoot, ot co!
- Doprawdy, askawi panowie! - Baron Kapitan Denou Pra unis do gry swe
wychude, brzowe palce. Nie jest to zachowanie, jakie przystoi gociom ani
gospodarzom...
Armiad, poniewa bardzo zaleao mu na akceptacji ze strony rwnych mu baronw,
ustpi. - Moecie rozgoci si na moim pokadzie - zwrci si do nas - dopki nie
rozpocznie si Zgromadzenie. - Spojrza w kierunku Denou Pra. - Prosz mi wybaczy
pogwacenie etykiety, Bracie Denou Pra. Gdybym wiedzia, kogo przyprowadziem na wasz
pokad, to wierzcie mi, e nigdy...
Jedna z kobiet wtrcia si: - Nie prosimy o wyjanienia, zwaszcza, jeli nie mieszcz
si one w naszych tradycjach gocinnoci. Wymieniono imiona i trzeba okazywa gocinno.
To wszystko. Pozwl nam, prosz, pamita o tym.
Pozostaa cz spotkania upyna w sztywnej atmosferze. Von Bek i ja patrzylimy
na siebie, nie prbujc nawet przemwi, podczas gdy Armiad pochrzkiwa i mamrota co
do siebie, niemal nie odpowiadajc na kurtuazyjne uwagi czynione przez Barona Kapitana
Denou Pra i jego Rad. Wydawa si zaamany. Nie mia ju ochoty przebywa w miejscu,
gdzie jego presti dozna tak powanego uszczerbku. Nie chcia te, oczywicie, zabiera nas
ze sob na okrt. Na koniec jednak, gdy zaczo robi si ciemno, da nam obu znak do
wyjcia. Skoni si przed Denou Prazem i usiowa nieporadnie wytumaczy si ze swego
bdu i napicia, jakie tu wywoa. Von Bek i ja wymamrotalimy najkrtsze sowa
poegnania, jakie znalimy, natomiast Baron Kapitan Denou Pra oznajmi: - Nie mam prawa
ocenia ludzi wedle tego, jak opisuj ich gazety. Domylam si, e wcale nie szukae sawy,
jaka ci otoczya, czynic ci bohaterem ludowych legend, uosobieniem dzielnoci i
szlachetnoci. Tym trudniej jest ci teraz pogodzi si z obecn opini o tobie jako o ajdaku.
Licz na to, e wybaczysz mi przejawy zego smaku, na jakie sobie pozwoliem, a ktre
sprawiy, e omieliem si ciebie osdza, askawy panie, nie poznawszy ani ciebie, ani
twych dziejw. Przeprosiny nie s konieczne, Baronie Kapitanie. Jestem ci zobowizany za
twoj uprzejmo i grzeczno. Jeli zdarzy si, e jeszcze znajd si na waszym statku, to
mam nadziej, i bd wwczas w waszych oczach godnym tego zaszczytu.
- Cholerne pikne swka - kl Armiad, gdy w honorowej asycie szlimy krtymi
korytarzykami do miejsca, gdzie znajdowaa si nasza szalupa, gotowa zawie nas na pokad
Zmarszczonej Tarczy - dla czowieka, ktry usiowa zabi wasn siostr! I to dlaczego? Bo
chciaa powiedzie wiatu prawd o nim. Jeste ajdakiem i niegodziwcem. Mwi ci, nie
pozostaniecie duej na pokadzie naszej skorupy ni do samego Zgromadzenia. Potem
bdziesz mia do wyboru: albo szuka szczcia na kotwicowiskach, albo w cigu dwudziestu
godzin znale inny statek. Oczywicie jeli ci tam przyjm, w co wtpi. Jestecie ju
martwi, obydwaj.
Spuszczono nas w d. Zrobio si ju cakiem ciemno, a znad lagun wia zimny,
przenikliwy wiatr, zginajc trzciny i szeleszczc przecigle. Armiad zadra z zimna. -
Szybciej, maruderzy! - wrzasn. Szturchn najbliej stojcego czowieka zacinitym
kuakiem. - Nie obrazicie ju adnego statku sw obecnoci na jego pokadzie - zwrci si
do nas. - Ju jutro wszyscy dowiedz si o waszych sprawkach, jeszcze przed rozpoczciem
Zgromadzenia. Moecie sobie poczyta za szczcie, e w czasie Zgromadzenia rozlew krwi
jest zabroniony. Nie mona zabi nawet owada. Wyzwabym was sam, gdybym uzna was za
godnych tego...
- Prba Krwi, Baronie? - zapyta von Bek, tumic miech. Wydawao si, e caa ta
sprawa niezwykle go mieszy. - Czy chcesz wyzwa na Prb Krwi ksicia Flamadina? To,
zdaje si, przywilej Barona Kapitana, czy nie?
Syszc to, Armiad rzuci mu tak ostre spojrzenie, i wydawao si, e przetnie nim go
na p. - Uwaaj, co mwisz, hrabio von Bek. Nie wiem, jakie zbrodnie popenie, bez
wtpienia jednak ju wkrtce wyjdg one na jaw. Ty take otrzymasz wyrok, na jaki
zasuye!
Von Bek mrukn do mnie: - Nic tak nie rozwciecza czowieka jak odkrycie, e sam
siebie oszuka!
Armiad dosysza to. - Nasza gocinno ma swoje granice, hrabio von Bek. Jeli
naruszyby te granice, to wwczas wolno by mi byo, wedle Prawa, wygna ci czy nawet
postpi jeszcze gorzej. Gdybym mg postpi tak, jak chc, to powiesibym was obu na
maszcie. Bdcie wdziczni tym dekadenckim i sabowitym starcom z Nowego Argumentu za
ich wstawiennictwo. Macie szczcie, e przestrzegam prawa. W przeciwiestwie do was.
Przestaem sucha tej gadaniny. Zamyliem si gboko. Zrozumiaem wreszcie, jak
to si stao, e ksi Flamadin znalaz si osamotniony w Maaschenheem. Dlaczego jednak
nie chcia polubi swojej bliniaczej siostry, Sharadim, skoro wiedzia, co go spotka? I czy
naprawd usiowa j zamordowa? Czy naprawd by takim ajdakiem, jakim przedstawiaa
go jego siostra? Tak czy inaczej, wiat odwrci si do niego plecami. Ludzie bardzo nie lubi
sytuacji, gdy uwielbiany przez nich bohater okazuje si mie zwyke, ludzkie saboci.
Armiad z wielkim niezadowoleniem zezwoli nam na udanie si wraz z nim do jego
paacu. - Uwaajcie jednak - ostrzeg - bo wystarczy mi najmniejsze przekroczenie prawa z
waszej strony, aby sobie z wami poradzi...
Poszlimy do swoich kwater.
Gdy znalelimy si w moim pokoju, von Bek zaczai mia si przeraliwie,
trzymajc si za brzuch. - Biedny Baron Kapitan mia nadziej, e dziki tobie zyska presti,
a tymczasem straci tylko twarz wrd rwnych sobie! Och, jak bardzo chciaby nas zabi!
Zarygluj dzi na noc drzwi, bo nie mam zamiaru przezibi si i umrze...
Byem znacznie mniej rozbawiony ni on, miaem bowiem wicej tajemnic do
odkrycia. Mylaem ju, e w tym wiecie cieszy si bd prestiem i bd mia wadz.
Teraz to wszystko przepado. A jeli Sharadim naprawd bya jedyn si Draachenheem, to
dlaczego wezwano mnie, abym zamieszka w ciele ksicia Flamadina?
Tego wszystkiego naprawd nie oczekiwaem. Wzywano Sharadim, moj bliniacz
siostr, chyba wanie dlatego, e wiedziano o jej mocy i o tym, e ja byem tylko pozorantem
udzielajcym swego imienia wielu fikcyjnym historyjkom. Taka teoria bya do logiczna i
wiarygodna. Mimo to jednak zarwno Czarno-ty Rycerz, jak i lepy kapitan uwaali, e
Wieczny Wojownik by w tym wiecie potrzebny.
Staraem si jak mogem, aby nie myle o tych sprawach i skoncentrowa si na
biecych problemach. - Odwieczne zwyczaje pozwalaj nam pozosta tutaj a do
Zgromadzenia. Po tym terminie bdziemy wyjci spod prawa, staniemy si zwierzyn own
dla Stranikw Skrzy Armiada. Czy dobrze to ujem?
- Ja te tak to rozumiem - przytakn von Bek. - On ma nadziej, e nikt nie przyjmie
nas na swj pokad. Osobicie wcale mi zreszt nie zaley, aby spdzi reszt ycia na
pokadzie jednego z tych wrakw.
W chwili, gdy mwi te sowa, naszym statkiem zatrzso tak mocno, e polecielimy
a na cian. Ruszylimy w dalsz drog.
- Ciekaw jestem, jakie mamy szans, aby dotrze do innej sfery? Domylam si, e na
Pograniczu nie jest to trudne.
- Najlepszy plan, jaki znam, to pozosta tutaj i czeka na Zgromadzenie. Tam
bdziemy mogli zorientowa si ostatecznie, kto i dlaczego jest mi niechtny, kto nie wierzy
Sharadim, a kto mnie nadal powaa.
- Spodziewam si, e znajdziesz tam niewielu przyjaci. W kocu ty - lub te ksi
Flamadin - bye odpowiedzialny za jakie zbrodnie albo stae si ofiar oszczerczej
propagandy. Wiem, co to znaczy, gdy kto z dnia na dzie zrobi z ciebie ajdaka. Hitler i
Goebbels to mistrzowie w tych sprawach. Moliwe jednak, e podczas Zgromadzenia zdoasz
udowodni sw niewinno.
- Jak si do tego zabra?
- Tego dowiemy si dopiero jutro. Pki co, pozostamy na swoim miejscu. Czy
zauwaye, e zadzwoniem na sucego, gdy tylko tu weszlimy?
- I nikt nie przyszed. To byo do przewidzenia. Wydaje si, e zaznamy tylko
minimum gocinnoci.
aden z nas nie by godny. Umylimy si, jak si dao i udalimy si do ek.
Wiedziaem, e potrzebny mi jest odpoczynek, ale zmory nocne byy tego dnia szczeglnie
silne. Znw syszaem gosy wzywajce Sharadim. Gosy te stanowiy dla mnie prawdziw
udrk. Potem za, w miar jak zagbiaem si w sen, zaczynaem widzie kobiety, ktre
wzyway moj siostr. Wszystkie byy wysokie i zdumiewajco pikne. Pikne byy zarwno
ich ciaa, jak i oblicza. Miay wysmuke ksztaty, ktre tak dobrze znaem, wskie podbrdki,
wysoko zaznaczone koci policzkowe, delikatne uszy, mikkie wosy i wielkie oczy o
migdaowym wykroju, skone oczy. Rniy si tylko strojami. Uformoway koo wok
ognia, a ich gosy wypeniay ciemno. Byy Eldrenkami. Ras, z ktrej pochodziy,
nazywano niekiedy Yadhagh, innym razem za - Melniboneczykami. Rasa ta bya blisko
spokrewniona z ludem Johna Dakera. Jako Wieczny Wojownik naleaem wic do obu tych
ras. Jako Erekose kochaem jedn z takich kobiet.
Gdy biae pomienie obniyy si i mogem przenikn je wzrokiem, zobaczyem co,
co sprawio, i poczuem jednoczenie ekstaz i obaw. Wycignem donie, krzyczaem,
usiujc dotkn znajomej mi twarzy.
- Ermizhad! - krzyczaem. - O, moja ukochana! Jestem tutaj! Jestem tutaj. Pom mi
przeby pomienie. Jestem tutaj!
Niestety owa kobieta, jedna z tych, ktre stay, trzymajc si za rce, nie usyszaa
mnie. Miaa zamknite oczy. Wci tylko piewaa i koysaa si, piewaa i koysaa si.
Ogarny mnie wtpliwoci, czy to naprawd bya ona. A moe to Eldreni wzywali mnie do
siebie, wzywali Sharadim, mylc, e wzywaj mnie. Ogie spotnia i olepi mnie.
Ujrzaem j znowu. Byem niemal pewny, e jest to moja utracona mio.
Niespodziewanie zostaem wyrwany z tego snu i przeniesiony do innego. Znw nie
wiedziaem, jak brzmi moje imi. Ujrzaem poczerwieniae niebo, na ktrym wiroway smoki.
Olbrzymie latajce gady, ktre, jak si wydawao, suchay polece grupy ludzi, stojcych na
poczerniaych ruinach miasta. Nie byem jednym z tych ludzi, ale staem wraz z nimi. Oni
take przypominali Eldrenw, cho ich ubiory byy bardziej kunsztowne, przypominajce
cacka. Nie byem w stanie poj, skd wiedziaem tak wiele o tych ludziach. To na pewno
byli Eldreni, pochodzcy jednak z innego miejsca i czasu. Wygldao na to, e maj jakie
wielkie zmartwienie. Stosunki pomidzy nimi a latajcymi u gry gadami byy trudne do
uchwycenia, mimo e przychodziy mi do gowy pewne wspomnienia (lub te ostrzeenia, co
dla mnie oznacza to samo). Usiowaem odezwa si do jednego z moich kompanw, ale oni
wcale mnie nie zauwaali. Niebawem znowu wszystko zawirowao i ujrzaem, e stoj na
gadkiej, szklistej rwninie bez koca. Zmieniaa ona barwy od zieleni do purpury, potem do
bkitu, aby powrci do zieleni, jakby zupenie niedawno zostaa stworzona i musiaa si
dopiero ustabilizowa. Jaka zdumiewajcej urody istota staa przede mn; skr miaa zotej
barwy, a wejrzenie tak agodne, i podobnego nigdy przedtem nie widziaem. Mwia do
mnie, ja jednak byem nagle von Bekiem. Nie rozumiaem jej sw, byy bowiem skierowane
do niewaciwej osoby. Usiowaem przedstawi jej sytuacj, nie byem jednak w stanie
poruszy ustami. Okazao si, e staem si pomnikiem, byem wykonany z takiego samego
szklistego, wieccego tworzywa, jak i caa rwnina.
- My - zgubieni, ostatni, nieczuli - jestemy Wojownikami Na Krawdzi Czasu.
Naszym losem chd i bezruch, jestemy gusi i lepi. Jestemy odwodem Losu, weteranami
wojen psychicznych...
Znowu widziaem tych zrozpaczonych onierzy, stojcych na krawdzi wysokiej
skay, ponad niezgbion przepaci. Czy zwracali si do mnie, czy moe odzywali si
zawsze wtedy, gdy wiedzieli, e ktokolwiek moe ich usysze?
Spostrzegem czowieka w czarno-tej zbroi, jadcego na potnym czarnym
rumaku bojowym poprzez wzburzone wody. Zawoaem na niego, ale albo mnie nie sysza,
albo zignorowa moje woanie.
Potem znowu migna mi twarz Ermizhad. Przez kilka sekund syszaem goniejsze
ni zwykle skandowanie:
- SHARADIM! SHARADIM! SHARADIM! POM NAM, SHARADIM!
UWOLNIJ SMOKA! UWOLNIJ SMOKA, SHARADIM, A PRZEZ TO UWOLNISZ NAS!
- Ermizhad!
Otworzywszy oczy zauwayem, e wykrzykuj jej imi prosto w twarz
zaniepokojonego i zakopotanego Ulricha von Beka.
- Obud si, czowieku! - powiedzia. - Zdaje si, e przybylimy ju na
Zgromadzenie. Chod, to sam zobaczysz.
Potrzsnem gow, nie mogc nadal wyzwoli si ze swych nocnych koszmarw.
- Moe jeste chory? - zapyta. - Moe poszukam jakiego lekarza, jeli kto taki jest
tutaj?
Kilkakrotnie wcignem powietrze do puc. - Wybacz mi. Nie miaem wcale zamiaru
ci straszy. Miaem sny.
- nia ci si ta kobieta, ktrej szukasz? Ta, ktr kochasz?
- Wanie.
- Wykrzykiwae jej imi. Przepraszam, jeli ci przeszkodziem, przyjacielu.
Pozostawi ci tutaj samego, aby mg doj do siebie...
- Nie, von Bek. Zosta, prosz. Zwyke ludzkie towarzystwo to rzecz, ktrej mi
najbardziej brakuje. Wychodzie ju na pokad?
- Nie mogem zasn, bo przeszkadza mi ruch statku. I oczywicie smrd. Moe
jestem zbyt wymagajcy, ale wo ta przypomina mi obz koncentracyjny, do ktrego mnie
wysano.
Spojrzaem na niego ze wspczuciem, coraz lepiej rozumiejc jego wstrt do statku
Armiada.
Szybko ubraem si i odwieyem. Wyszedem wraz z von Bekiem na galeryjk,
pooon tu przy naszych kabinach. Widok stamtd by bardzo dobry. Poprzez dym, poprzez
spltany takielunek, midzy flagami, kominami i wieyczkami zauwayem, e przybilimy
do brzegu, dziobem do play, stanowicej brzeg wyspy o niemal owalnym ksztacie. W
samym centrum wyspy wznosi si prosty, kamienny monolit, podobny do tych, jakie
widywaem w Kornwalii jako John Daker. Przybyo tu take okoo pidziesiciu skorup, a na
ich potnych bryach wida byo uwijajce si ludzkie figurki. Statki nadal wytwarzay par,
ale do chaotycznie. Co jaki czas ktry z nich z dononym sykiem wypuszcza kby pary
w powietrze, co sprawiao, e cay obraz przypomina nieco stado wyrzuconych na brzeg
wielorybw. Tylko precyzja ustawienia psua to wraenie - odstpy midzy burtami byy
idealnie rwne.
Skorupy te utworzyy pkole wok wyspy. Na odlegym kracu tego pkola
znajdoway si wysmuke eleganckie okrty przypominajce nieco greckie galery, z ma
iloci masztw i oaglowania na pokadzie; wiosa byy opuszczone. Ich wygld wywoywa
wraenie pikna i przepychu. Wzibym je za okrty pynce z poselstwem jakiego bogatego
narodu. Byo ich okoo piciu. Obok nich wida byo sze mniejszych jednostek, ktre
rwnie sprawiay przyjemne wraenie. Od dziobu do rufy pomalowane byy na biao. Prawie
wszystko, co dao si pomalowa, byo biae. Maszty, agle i wiosa - nawet flagi,
powiewajce nad pokadami, byy biae, zachowujc jedynie may, czarny symbol w lewym
grnym rogu. Wygldao to na krzy, ktrego kady z kocw zwieczony zosta dugim
hakiem.
Dalej przycumowano trzy znacznie wiksze, pkate statki napdzane par, zupenie
nie przypominajce poprzednich. Zbudowane byy z drewna, miay wysokie kasztele, luki dla
dzia lub wiose, pojedynczy gruby komin w czci rufowej i rzd mniej wicej omiu maych
k opatkowych na kadej burcie. Wygldao to tak, jakby kto wymyli parowiec i
zbudowa go, nie baczc na to, czy projekt jest sensowny, czy te nie. Wiedziaem jednak, e
nie jest moj rzecz sprawy te ocenia. Pokraczne z wygldu okrty mogy by wewntrz
cakiem funkcjonalne. Bliej przycumowano wiele statkw w ksztacie pmiskw,
najwyraniej wyciosanych z jednego kawaa drewna (cho drzewo to musiao by zaiste
ogromne). Byy pozacane, wyrniay si masztem umieszczonym na jednym z kocw i
mnstwem dugich, drewnianych wiose. Statki te nie wydaway si wytworem szczeglnie
wyrafinowanej myli technicznej - ludzie, ktrzy nimi przypynli, nie musieli zapewne
przeby dugiej drogi, aby tu dotrze.
Na kocu, pomidzy pmiskoksztatnymi statkami a najdalej na lewo pooon
skorup z Maaschenheem, znajdowa si wielki okrt, wygldajcy ni mniej ni wicej jak
Arka Noego na starych rycinach. By drewniany, ze spiczastym sterem i dziobem. Nad
pokadem wznosi si jeden, potny budynek prostej konstrukcji, wysoki na cztery
kondygnacje, z regularnie umieszczonymi drzwiami i oknami. By to najbardziej
funkcjonalny i pozbawiony ozdb statek, jaki mona byo wymyli.
Jedyne, co mnie dziwio, to fakt, e drzwi wydaway si znacznie wiksze ni
wymagaby tego czowiek przecitnego wzrostu. Nad pokadem nie byo flag; von Bek by
rwnie bezradny jak ja w zgadywaniu, do kogo naley statek i skd przypyn.
W oddali wida byo troch krccych si ludzi, dzielia nas jednak zbyt dua
odlego, aby dao si zobaczy jakiekolwiek szczegy. Ludzie z biaych okrtw mieli na
sobie ubrania okrywajce ich od stp do gw, oczywicie biae. Ci z bogato zdobionych galer
rwnie nosili jasne stroje. Zaogi wielkich, otwartych odzi wzniosy wysokie, kanciaste
namioty; sdzc po unoszcych si nad namiotami dymach, przygotowywano tam sobie
jedzenie. Nie byo adnych oznak obecnoci mieszkacw Arki.
Widziaem niewiele z uwagi na znaczn odlego i aowaem, e nie mam ze sob
lunety Jurgina, bowiem chciabym bardzo pozna wszystkich mieszkacw tak zwanych
Szeciu Sfer.
Rozwaalimy wanie rnorodno przybyych tu ludzi, gdy z gry rozleg si
donony gos:
- Cieszcie si lenistwem, askawi panowie! Niewiele go zaznacie po Zgromadzeniu.
Zobaczymy, czy byy ksi Yaladek umie ucieka tak szybko, jak zwyka bagienna mysz!
By to Armiad, czerwony na twarzy i nadty, ubrany w co w rodzaju szlafroka
czerwonej barwy, przetykanego gdzieniegdzie kolorem winiowym. Wychyla si z
pooonego nad nami balkonu, nerwowo zaciskajc pici, jakby w ten sposb zamierza
wycisn ycie z naszych cia.
Ukonilimy si, yczc miego poranka i powrcilimy do wntrza. Mimo ryzyka
zdecydowalimy si opuci kwatery, zabierajc z sob wszystko, co mielimy. Pragnlimy
odszuka naszych modych przyjaci, majc nadziej, e nadal bd chcieli przebywa w
naszym towarzystwie.
Zastalimy Belland i jej przyjaci siedzcych na paskiej przybudwce jednego z
pokadw, grajcych kolorowymi etonami w jak gr. Zdziwili si naszym widokiem i
niechtnie oderwali od gry.
- Jak widz, nowiny ju do was dotary - powiedziaem do Bellandy, ktrej moda,
liczna twarz wyraaa szczere zakopotanie. - Wyglda na to, e z bohatera staem si
ajdakiem. Czy uwierzycie cho troch moim sowom, jeli powiem, e nie mam nic
wsplnego ze zbrodniami, o ktrych bya mowa?
- Nie wygldasz na kogo, kto atwo porzucaby swoje obowizki lub zamordowa
wasn siostr - powiedziaa cichym gosem Bellanda. Spojrzaa mi w oczy. - Ale nie
zostaby ludowym bohaterem, gdyby nie fama o twojej uczciwoci i prawoci. Po piknej
twarzy nie poznasz, co kryje si w sercu, jak mwimy na Zmarszczonej Tarczy. atwiej jest
odczyta ze cechy charakteru... - Na moment odwrcia gow, ale potem znowu spojrzaa na
mnie swymi jasnymi, szczerymi oczami. - Mimo wszystko, ksi Fla-madinie - czy moe
eks-ksi? - uwaam, e powinnimy sobie wzajemnie ufa, bo lepsze to ni ufanie innym
mitom czy te edyktom naszego Barona Kapitana Armiada! Zamiaa si. - Czemu jednak
zaley ci na naszej opinii? Nie moemy ci przecie ani pomc, ani zaszkodzi. My tutaj, na
Zmarszczonej Tarczy, jestemy kompletnie bezsilni...
- Sdz, e wanie wasza przyja jest tym, czego ksi Flamadin potrzebuje
najbardziej - odrzek na to von Bek. - Byoby to przynajmniej potwierdzeniem, e to, co
cenimy, ma warto pozytywn.
- Jeste pochlebc, mj drogi hrabio? - umiechna si do mego przyjaciela.
Teraz on si zmiesza.
Spogldajc do gry zobaczyem Jurgina, siedzcego na wysokim maszcie i
obserwujcego przez lunet jeden ze statkw. Po krtkiej rozmowie ze zgromadzon
modzie zaczem wspina si po olinowaniu, dopki nie usiadem obok niego na belce.
- Co szczeglnie ciekawego? - zapytaem.
Potrzsn przeczco gow. - Ja tylko z zazdroci podpatrywaem inne statki. Nasz
jest najbrudniejszy, najbardziej zaniedbany i najbiedniejszy ze wszystkich. A przecie niegdy
szczycilimy si wygldem naszego okrtu. Czego nie rozumiem, to tego, e Armiad po
zabiciu starego Barona Kapitana nie zauwaa, co dzieje si z naszym kadubem. O co mu
waciwie chodzi?
- Niegodziwcy bardzo czsto uwaaj, e jeli sprawuj wadz dla swoich osobistych
korzyci, to i inni z tego powodu powinni by szczliwi. Zagarniaj t wadz w bardzo
rny sposb, a potem nie przychodzi im do gowy, e pozostali rwnie ndznymi ludmi,
jakimi byli przedtem. Armiad dokona mordu w nadziei, e to przyniesie mu szczcie. Teraz
za jego jedyn satysfakcj jest fakt, e moe doprowadza innych do stanu rozgoryczenia
rwnego swojemu!
- To do skomplikowana teoria, ksi Flamadinie. Czy nadal mamy uywa tego
imienia? Widziaem ci z Bellanda i domylam si, e pozostali zdecydowani s pozosta
twymi przyjacimi. Ale skoro jeste wydziedziczony...
- Jeli chcecie, mwcie mi po prostu Flamadin. Przybyem tutaj, aby zapyta, czy
mgbym poyczy lunet. Szczeglnie zainteresowany jestem tym wielkim, prostej budowy
statkiem i ludmi w bieli. Mgby mi o nich cokolwiek opowiedzie?
- Ten wielki kadub jest jedynym tego rodzaju okrtem, wasnoci Niedwiedzich
Ksit. Zapewne pozostan na pokadzie, dopki nie rozpocznie si waciwe Zgromadzenie.
Mwi si, e ubrane na biao kobiety s kanibalkami. Niepodobne s do innych istot ludzkich.
Rodz wycznie dziewczynki, tote musz z wiadomych wzgldw kupowa lub porywa
mczyzn z innych Sfer. Okrelamy je jako Kobiety-Zjawy. Cae ich ciaa ukryte s od stp
do gw w pancerzach z koci soniowej i rzadko kiedy udaje si zobaczy ich twarze.
Przyzwyczajeni jestemy ba si ich i trzyma od nich z daleka. Zdarza si, e urzdzaj
najazdy na inne sfery w pogoni za mczyznami. Najbardziej zainteresowane s chopcami i
bardzo modymi mczyznami. Rzecz jasna, e w czasie Zgromadzenia nie bd tak
postpowa i zadowol si tym, co uda im si zdoby drog handlu. Twoi ludzie, ksi,
czsto zaatwiali z nimi tego typu interesy, a i Armiad chtnie by to obi, gdyby nie obawia
si bojkotu ze strony innych Baronw Kapitanw. Od kilku stuleci adna z naszych skorup
nie handluje z nimi.
- A wic moi poddani, ludzie z Draachenheem, kupuj i sprzedaj mczyzn i kobiety?
- Czyby o tym nie wiedzia, ksi? Przecie wszyscy o tym mwi. Czy twj lud
robi to tylko w czasie Zgromadzenia?
- Musisz zrozumie, Jurgin, e cierpi na zaniki pamici. Zwyczaje i tradycje
Draachenheem s mi tak samo nieznane, jak i tobie.
- S wysmuke i eleganckie - powiedzia Jurgin, podajc mi lunet - ale najgorsze jest
to, i uwaa si je za ludoer-czynie. S niczym pajki, ktre zjadaj mczyzn zaraz potem,
gdy speni ju swoje zadanie.
- Jak na pajki, wygldaj cakiem niele - odrzekem. Rozmawiay wanie midzy
sob. Zapewne byo im niewygodnie w zbrojach z koci soniowej, ktre nie wydaway mi si
ju biae, ale lniy ca gam kolorw, od tego do brzowego, jaki przyjmuje ko
soniowa poddana obrbce. Na powierzchni pancerzy wyryte byy ozdoby, a cao odzienia
spinana bya kocianymi guzikami i ptelkami ze skry. Ubir by dobrze dopasowany i
zakrywa szczelnie cae ciao, sprawiajc, e posta przypominaa z postury owada o
zdobionym pancerzu. Ich wzrost przewysza redni, a sposb poruszania si by peen
wdziku, mimo e ubir im tego nie uatwia. Byy bardzo atrakcyjne. Trudno uwierzy, e
istoty tej piknoci mog zajmowa si handlem niewolnikami i lu-doerstwem.
Dwie spord owych kobiet przybliyy do siebie swe osonite hemami gowy, aby
porozmawia. Jedna z nich potrzsna niecierpliwie gow, a druga, chcc by lepiej
syszana, uniosa przybic.
Udao mi si zobaczy fragment jej twarzy.
Bya rwnie moda, co i pikna. Jej skra bya jasna, a oczy due i ciemne. Miaa
podun, trjktn twarz i bya podobna do Eldrenw. Kiedy obrcia si ku nam, luneta
omal nie wypada mi z rki.
Patrzyem oto w oblicze kobiety, ktra tak czsto odwiedzaa mnie w snach, ktra
wzywaa moj siostr Sharadim, ktra tak rozpaczliwie mwia o smoku i mieczu...
Najbardziej wstrzsn mn fakt, e byem w stanie te twarz rozpozna.
Bya to twarz kobiety, ktrej szukaem w otchani wiekw aby j wreszcie odnale;
kobiety, za ktr tskniem we dnie i w nocy i z ktr chciaem si poczy...
Bya to twarz mojej Ermizhad!
KSIGA DRUGA
KSIGA TRZECIA
Przeszlimy okoo piciu mil, gdy otaczajcy nas wok zielony las zacz gwatownie
szeleci, jakby na znak przeraenia. Kierowalimy si jedynie zarysem cieki. Pomimo
wzrastajcego w lesie ruchu szlimy pewnym krokiem przed siebie. Ali-saarda zbliya si do
mnie.
- Wyglda to tak, jakby las odkry nasz obecno i podnis alarm - powiedziaa
cicho.
W teje chwili dby, jeden po drugim, skamieniay, a kamienie stay si pynne. Cay
krajobraz zmieni si diametralnie. Wci widzielimy nasz drk, ale otaczay nas teraz
monstrualne, zielone pnie, na szczycie ktrych, wysoko nad naszymi gowami, widniay te
kielichy gigantycznych onkili.
- Czy to wanie kryo si za tamt iluzj? - zapyta przeraony von Bek.
- To jest zarwno rzeczywisto, jak i iluzja - odrzekem. - Chaos ma swoje nastroje i
kaprysy, to wszystko. Jak ci przedtem mwiem, nie moe by stay. Jego natura polega na
zmiennoci.
- Natomiast w naturze Prawa - wyjaniaa Alisaarda - ley uporzdkowanie.
Rwnowaga polega na tym, e ani Prawo, ani Chaos nie mog uzyska zupenej przewagi,
jedno z nich oznacza bowiem jaowo, a drugie - zaburzenia.
- A czy ta walka pomidzy Prawem a Chaosem ma miejsce w kadym ze wiatw,
jakie znajduj si w Wielowiecie? - zainteresowa si von Bek. Rozejrza si, przygldajc
si kwiatom. Ich wo bya jak narkotyk.
- Ta walka trwa wszdzie, w tej czy innej formie. To wieczna wojna. Jest te, jak
mwi, mistrz skazany na to, aby bra w tej walce udzia a do kraca czasu...
- Doprawdy, Alisaardo - wtrciem - wolabym, aby nie przypominaa mi o losie, jaki
czeka Wiecznego Wojownika! - Nie byem w nastroju do artw.
Alisaarda przeprosia mnie. Szlimy dalej w milczeniu, pokonujc okoo mili, gdy
krajobraz zadra ponownie i raz
jeszcze si zmieni. Tym razem miejsce gigantycznych onkili zajy szubienice. Na
wszystkich koysay si klatki, a w kadej z nich znajdowa si wyndzniay, umierajcy
czowiek, woajcy o pomoc.
Poleciem ignorowa otaczajce nas widoki i trzyma si cieki
- A to? Czy to te jedynie iluzja? - zawoa do mnie von Bek. By bliski ez.
- Zapewniam ci, e tak wanie jest. Ta wizja zniknie, jak znikny poprzednie.
Nagle winiowie wydostali si ze swoich klatek i zniknli. Na ich miejscu pojawiy
si olbrzymie ziby, wrzeszczce o pokarm. W kocu szubienice znikny, ziby odleciay,
za wok nas, jak okiem sign, ujrzelimy olbrzymie, szklane budynki. Charakteryzowafy
si mieszanin stylw architektonicznych. Tu jednak te nie byo stabilnoci - co kilka chwil
jeden z budynkw zawala si z hukiem i brzkiem, niekiedy powodujc rwnie upadek
ssiednich gmachw. Aby nie zej ze cieki, zmuszeni bylimy przeazi przez sterty
rozbitego szka, ktre grzechotao nam pod nogami. Z budynkw dochodziy gosy,
widzielimy jednak, e gmachy s puste. Byy to odgosy miechu i bolesne lamenty.
Przejmujce szlochy. Jki torturowanych. Szko stopniowo zaczynao si topi, a stopiwszy
si przyjmowao wygld twarzy konajcych ludzi. Twarze te miay rozmiary budynkw!
- Tak, to na pewno jest Pieko! - zakrzykn von Bek - a to s dusze potpionych!
Twarze wzleciay w powietrze, przeksztacajc si w wielkie metalowe ostrza w
ksztacie lici paproci.
Nadal podalimy nasz cienist drk. Zmuszaem si, aby myle jedynie o celu
naszej wdrwki, o Mieczu Smoka, ktry mg przywrci eldreskim kobietom moliwo
dotarcia do ich ojczyzny, a ktry nie powinien wpa w rce Chaosu. Zastanawiaem si,
jakich rodkw uyje Sharadim, usiujc nas pokona. Jak dugo moe utrzyma pozory ycia
w martwym ciele mojego sobowtra?
W metalowych liciach zabrzcza podmuch wiatru. Trzasny i zabrzczay, co
sprawio, i zaczem szczka zbami ze
strachu, mimo e nie stanowiy one dla nas bezporedniego niebezpieczestwa. Chaos
nie by sam w sobie zy i nie mia zych zamiarw. Jego ambicje byy jednak wrogie
pragnieniom ludzi i Eldrenw, jak te pozostaych ras zamieszkujcych Wielowiat.
W pewnej chwili pord tej metalowej dungli spostrzegem jakie postacie,
poruszajce si podobnie jak my. Uniosem Actoriosa. Dziki niemu mogem wykry
wszelkie ywe stworzenia. Jeeli jednak kto szed naszym ladem, to zapewne by od nas
zbyt oddalony, aby nasz kamie mg go odkry.
Po kilku chwilach licie paproci zmieniy si w zamroone we. Pniej we oyy i
zaczy si nawzajem poera. Wszystko wok nas wio si, splatao i syczao. Byo tak,
jakby obie strony naszej drogi otacza spltany ywopot z wy. Mocno chwyciem drce
rami Alisaardy.
- Pamitaj, e one w adnym razie nie zaatakuj nas bezporednio. One rwnie nie s
rzeczywiste!
Mwic to, miaem jednak wiadomo, i iluzje Chaosu s na tyle realne, aby,
pomimo krtkoci swego trwania, wyrzdzi wszelkie szkody.
W kocu we zmieniy si w gazie jeyn, a nasza droga staa si piaszczyst
ciek, wiodc ku odlegemu morzu.
Poczuem si nieco pewniej, mimo e zdawaem sobie spraw z iluzorycznoci tego
bezpieczestwa. Zaczem sobie nawet pogwizdywa dla dodania animuszu, gdy nagle za
zakrtem cieki spostrzegem, e nasz drog blokuje gromada jedcw. Na ich czele sta
nasz stary wrg Baron Kapitan Armiad ze Zmarszczonej Tarczy. Jego rysy byy teraz jeszcze
bardziej zwierzce ni wtedy, gdy widzielimy go po raz ostatni. Nozdrza stay si tak
szerokie, e przypominay wiski ryj. Twarz poronita bya kpkami wosw, podobnie jak
kark, gdy za mwi, gos jego przywodzi na myl krowi ryk.
Byli to czonkowie wity Sharadim, ci sami, ktrych pozostawilimy za sob,
wchodzc w bram wiodc do wiata, w ktrym obecnie przebywalimy. Najwidoczniej nie
stracili zbyt wiele czasu ruszajc za nami w pocig.
Nadal bylimy bezbronni i nie mielimy szans na pokonanie ich. Spltane jeyny byy
na tyle gste, e uniemoliwiay
ucieczk w jakkolwiek stron poza t, z ktrej przyszlimy. W kadej chwili grozio
nam stratowanie.
- Gdzie twoja pani, Baronie Wieprzu? - zawoaem stajc. - Czy jest tak tchrzliwa, e
boi si sama przyby do Chaosu?
Oczy Armiada - i tak ju wskie - stay si teraz wziutkimi szparkami. Chrzkn i
pocign nosem. Jego nozdrza i oczy lniy wilgoci.
- Wadczyni Sharadim ma sprawy o wiele waniejsze ni ciganie nic nie znaczcego
robactwa. My mylimy o upie najwikszym z moliwych.
Sowa Armiada spotkay si z przychylnym przyjciem jego kompanw, ktrzy
wyrazili swe poparcie istn kanonad parskania i pochrzkiwania. Ich twarze i ciaa
zmienione byy w wyniku mirau z Chaosem. Zastanawiaem si, czy byli wiadomi tych
zmian, czy ich mzgi byy rwnie spaczone jak fizjonomie. Niektrych z nich nie byem w
stanie rozpozna. Szczupa, nieprzyjemna twarz ksicia Perichosta obecnie przypominaa
wygodzonego chomika. Ciekaw byem, ile czasu tutaj spdzili.
- A jaki to up jest najwikszym z moliwych? - zwrci si do Armiada von Bek.
Umylnie przecigalimy spraw, liczc na to, e kolejna zmiana otoczenia bdzie dla nas
bardziej korzystna.
- Dobrze wiesz, o co idzie! - rykn Armiad z poczerwienia twarz, wykrzywion we
wciekym grymasie. - Sami te tego szukacie. Wiem to. Nie moecie zaprzeczy!
- Ale czy ty wiesz o co chodzi, Baronie Ksi Armiadzie? - zapytaa Alisaarda. - Czy
Wadczyni dopucia ci do swych sekretw? Nie sdz, zwaywszy, i gdy ostatnio mwia o
tobie, narzekaa, e nie jeste waciwym materiaem do jej celw. Powiedziaa, e zostaniesz
powiadomiony, gdy nadejdzie czas na twe usugi. Jak sdzisz, Baronie Kapitanie, czy ten czas
ju nadszed? Czy ju otrzymae to, czego pragniesz najbardziej? Czy w kocu inni
kapitanowie ci szanuj? Czy pozdrawiaj swego Krla Admiraa, ilekro jego statek
przepywa opodal? Czy te moe zachowuj cisz, albowiem Zmarszczona Tarcza jest rwnie
brudna i odraajca jak nie-
gdy, tyle e jest jedn z ostatnich skorup toczcych si po Maaschanheem?
Udao si jej wykpi go i sprowokowa. Staraa si go zarazem wybada i dowiedzie
si, jak brzmiay instrukcje Sharadim. Z powcigliwoci Armiada wida byo, i z ca
pewnoci otrzyma rozkaz, aby dostarczy nas ywych.
Jego mae oczka rozbysy pragnieniem mordu, lecz zacisn donie na krawdzi
sioda.
Ju mia odpowiedzie, gdy wtrci si von Bek.
- Jeste gupim, ciemnym, zachannym czowiekiem, Baronie Kapitanie. Czy nie jeste
w stanie zauway, i ona pozbya si niepotrzebnych ju sprzymierzecw? Wysaa was do
Chaosu, sama za kontynuuje podbj Szeciu Sfer. Gdzie ona teraz jest? Walczy z eldreskimi
kobietami? Likwiduje niedobitki Czerwonych Welonw?
Syszc to, Armiad wyda z siebie triumfalny ryk, ktry zapewne mia by miechem.
- Jaki poytek miaaby z walki z Eldrenkami? Ju ich nie ma. Pewno opuciy Gheestenheem.
Ucieky w obawie przed nasz flot. Cay Gheestenheem jest w naszych rkach!
Alisaarda uwierzya mu. Byo wida, e mwi prawd. Blada i drca, z trudem
panowaa nad sob.
- Gdzie one ucieky? Nie ma takiego miejsca, gdzie mogyby si schroni.
- Gdzieby indziej, jak nie u swych odwiecznych sojusznikw? Ucieky do Adelstane i
kul si tam ze strachu wraz z Niedwiedzimi Ksitami za murami twierdzy, podczas gdy
armia mojej Wadczyni oblega ich. Upadek twierdzy jest przesdzony. Garstka walczy jeszcze
przeciwko nam, wraz z piratami z mego wasnego wiata, ale wikszo schronia si w
Adelstane, oczekujc tam na nieuniknion rze!
- Musiay skorzysta z przejcia pomidzy Barobanay a twierdz Ksit -
wymamrotaa Alisaarda. - To bya rzeczywicie jedyna moliwa strategia przeciw tak
potnym siom jak te, ktrymi dowodzi Sharadim.
Baron Kapitan Armiad raz jeszcze rykn ze miechu.
- We wszystkich Szeciu Sferach podbj by bardzo szybki. Moja pani
przygotowywaa swe plany od lat. A gdy
wreszcie nadszed czas, aby je urzeczywistni, w niezrwnany sposb spenia swe
zamierzenia.
- Udao si jej tylko dlatego, e bardzo niewielu rozsdnych ludzi jest w stanie
zrozumie tak wielk dz wadzy - odrzek z emfaz von Bek. - Nie ma nic bardziej
dziecinnego ni umys tyrana.
- I nic bardziej przeraajcego - mruknem pod nosem.
odygi jeyn zaczy si wi ku grze, przeksztacajc si w splecion, wielobarwn
gaz. Bez jednego sowa Alisaarda, von Bek i ja zniknlimy ze cieki jakby na dany znak,
dajc nura w szeleszczc gstwin, podczas gdy w nasz stron runa wyjca, bezadna
gromada. Groteskowo tych postaci spotgowana bya dodatkowo znieksztaceniami ich cia.
W kadym razie mieli nad nami t przewag, i siedzieli na koskich grzbietach.
Zgubilimy drog, miotajc si z miejsca na miejsce. Baron Armiad i jego kompani
bdzili w pogoni za nami, nawoywali si porykiwaniem i gwizdami. Odgosy te mogy
stwarza wraenie, i jestemy tropieni przez stado zwierzt, a nie przez istoty ludzkie.
W tym wszystkim nie byo jednak nic komicznego, bylimy naprawd przeraeni.
Zdawalimy sobie spraw, e Sharadim polecia wzi nas ywcem, lecz przecie w swej
gupocie i zalepieniu ci prymitywni gupcy mogli nas zabi zupenie przypadkowo!
W odruchu rozpaczy wycignem Actoriosa, aby poszuka jakiej innej drogi.
Zwoje gazy stay si teraz wielkimi, wodnymi fontannami, bijcymi wysoko w niebo.
Staralimy si kry za nimi, aby tylko znikn z pola widzenia. Wtem ksi Perichost
spostrzeg Alisaard i z triumfalnym parskniciem wydoby miecz, po czym rzuci si na ni.
Zauwayem, e von Bek zawrci, prbujc j ratowa. Ja miaem jednak bliej. Rzuciem
si na napastnika, chwyciem go za nadgarstek i wykrciwszy mu rk, zmusiem do
upuszczenia miecza na ziemi. Jego do przypominaa szpony. Alisaarda pochylia si, aby
podnie miecz, podczas gdy ja, uywajc wszystkich si i wykorzystujc wag mego ciaa,
zwaliem wreszcie ksicia na ziemi.
- Von Bek! - zawoaem. - Wskakuj na siodo! - Rzuciem Actoriosa Alisaardzie, ktra
pochwycia go nie bardzo rozumiejc, o co chodzi. Zostalimy ju zauwaeni przez wiksz
liczb nieprzyjaci, ktrzy tumnie zbliali si w nasz stron.
Von Bek wskoczy na siodo i pomg Alisaardzie usi za nim. Przez chwil biegem
obok konia, krzyczc do nich, aby ruszyli szybciej do przodu i szukali nowej drogi, ja za
postaram si ich potem odnale.
Pniej odwrciem si, aby stawi czoa mabdeskiemu barbarzycy, ktrego lanca
mierzya wprost w moj pachwin. Zrobiem unik, dziki czemu nie zostaem ugodzony i
chwyciem drzewce, szarpic je w prawo. Liczyem na to, i Mabden okae si na tyle gupi,
e nie wypuci drzewca z rki. Tak si te stao. Mabden wylecia z sioda jak pirko.
Byskawicznie skorzystaem z tego, zajmujc jego miejsce w siodle, majc w dodatku jego
lanc. Ruszyem na poszukiwanie przyjaci.
Zarwno von Bek, jak i ja bylimy bardziej biegli w jedzie konnej ni cigajcy nas
rycerze. Kluczc pomidzy wielkimi fontannami, stopniowo zniknlimy z pola widzenia
Barona Armiada i jego bandy. W decydujcej za chwili pomidzy nimi a nami pojawia si
kolejna lustrzana ciana. Naszych przeladowcw wida byo przez ni bardzo wyranie. Nie
istnia oczywicie aden szczeglny powd, aby ciana musiaa pojawi si wanie w tym
miejscu - by to po prostu przypadek, jakich wiele w Chaosie, tyle e bardzo dla nas
szczliwy. Mokrzy od potu, zwolnilimy tempo naszej wdrwki.
Zauwayem, jak von Bek obraca si w siodle i cauje Alisaard. Odpowiedziaa na to
z radoci, obejmujc go ramionami. Actorios zabrzcza w jej piknej doni.
To Ermizhad pocaowaa mego przyjaciela. To Ermizhad, ktra mnie zdradzia. A
wierzyem, e z jej strony zdrada mnie nigdy nie spotka!
Wiedziaem teraz z ca pewnoci, e to ona. Oszukiwaa mnie przez ca drog. Z
mioci do niej mordowaem kiedy cae narody, ona za odwdziczaa si za moje oddanie i
wierno w taki sposb!
Co gorsza, von Bek, ktrego uwaaem za swego przyjaciela, nie mia w tej materii
adnych skrupuw. Oboje wystawiali na pokaz swoje uczucia. Obejmowali si, jakby kpic
ze wszystkiego, co byo mi drogie. Jake mogem im ufa?
Wiedziaem, e nie mam wyboru, jak tylko ukara ich za bl, jakiego mi przysporzyli
swym postpowaniem.
Osadziwszy konia na miejscu, uniosem lanc zabran Mab-denowi. Zwayem j w
doni. Znaem si dobrze na wadaniu tak broni i wiedziaem, e wystarczy jeden rzut, aby
przebi ich ciaa, wtedy pocz si na zawsze. Byaby to nagroda godna ich zdrady.
- Ermizhad! Jak to moliwe?!
Cofnem rk, przygotowujc si do rzutu. Widziaem, jak oczy von Beka spogldaj
na mnie z przeraeniem i trwog, nie rozumiejc grocego niebezpieczestwa. Rwnie
Ermizhad odwrcia si w lad za jego spojrzeniem.
Zaczem si z nich mia.
Mj miech odbija si echem po okolicy, jakby chcia wypeni cay ten wiat.
Von Bek krzycza. Ermizhad krzyczaa. Bez wtpienia bagali o lito. Daremnie - nie
mog jej ode mnie oczekiwa. miech stawa si coraz goniejszy i goniejszy. Nie by to
jedynie mj miech, syszaem te inny, miejcy si gos.
Zawahaem si.
Usyszaem okrzyk von Beka. - Herr Daker! Co ci optao? Co si dzieje?
Zignorowaem go. Zrozumiaem teraz, jak mnie zwodzi, jak wiadomie zabiega o
moj przyja, wiedzc, e dziki temu atwiej mu bdzie nawiza romans z moj on. A
czy Ermizhad nie pomagaa mu w urzeczywistnieniu tego planu? Logika podpowiadaa, e
tak by musiao. Jak mogem by tak zalepiony, e tego nie spostrzegem? Skoncentrowaem
si na innych, mniej wanych sprawach. Tymczasem Miecz Smoka wcale nie jest mi
potrzebny. Nie musz by lojalny wobec Szeciu Sfer. Dlaczego miabym da si ogupi
tymi sprawami, podczas gdy ona zdradza mnie na moich oczach?
Przestaem si mia. Chwyciem lanc w taki sposb, aby by gotowym do rzutu.
I wtedy zdaem sobie spraw, e nadal sysz miech. To nie by ju mj miech.
Spojrzawszy w bok, zauwayem stojcego nieopodal mczyzn. Mia na sobie szaty
w kolorach czarnym i ciemnob-kitnym. Jego twarz wydaa mi si dziwnie znajoma, cho nie
mogem sobie przypomnie, dlaczego. Mia wygld mdrego, zrwnowaonego ma stanu w
rednim wieku. Jedynie jego dziki miech nie pasowa do tego wizerunku.
Zrozumiaem, e stoi przede mn wadca tego wiata, sam arcyksi Balarizaaf.
Bez namysu rzuciem lanc wprost w jego serce.
mia si nadal, nawet patrzc na lanc wbit w jego ciao.
- , jakie to zabawne - powiedzia w kocu. - Znacznie zabawniejsze ni podbijanie
innych wiatw i ujarzmienie narodw. Czy nie przyznasz mi racji, Wojowniku?
Poniewczasie zdaem sobie spraw, e staem si ofiar iluzji i halucynacji tego
wiata. Byem bliski tego, aby w przypywie szalestwa zabi dwoje najlepszych przyjaci.
Wtem arcyksi Balarizaaf znik, rozleg si natomiast skierowany do mnie okrzyk
Alisaardy. Okazao si, e dziki pomocy Actoriosa odnalaza inn drog, o podobnie
zamglonym zarysie. Bardziej jednak zaintrygowa mnie wielki, brzowy zajc, ktry posuwa
si susami po tej drodze.
- Musimy pody jego ladem - powiedziaem, wci nie mogc ochon na myl o
tym, czego niemal nie popeniem. - Pamitacie, co mwi Sepiriz? Ten zajc jest naszym
pierwszym przewodnikiem w drodze do Miecza.
Von Bek spojrza na mnie badawczo.
- Czy znowu jeste sob, mj przyjacielu?
- Mam nadziej - powiedziaem. Jechaem teraz na czele w lad za zajcem, ktry -
poruszajc si w charakterystyczny sposb - prowadzi nas ciek.
Wkrtce nasza droga zwzia si, a konie zaczy potyka si na skaach. Zsiadem,
prowadzc mego wierzchowca za uzd. Von Bek i Alisaarda postpili podobnie.
Zajc czeka na nas cierpliwie, pniej rczo ruszy do przodu.
Na koniec zwierzak zatrzyma si w miejscu, gdzie zarys naszej drogi zdawa si
zderza z potn ska. Poniej
zobaczylimy szerok kotlin, rzek, przypominajc wielkoci Missisipi oraz
potn twierdz, najwyraniej zbudowan ze srebra. Prowadzc konie, zbliylimy si do
zajca i do skalnej ciany. Wycignem do w kierunku zwierzaka, ten jednak odskoczy.
Potem, niespodziewanie, zaczem spada w ciemno, w melancholiczn pustk kosmosu.
Czybym znowu sysza donony miech Balarizaafa? Czybymy dali si, koniec kocw,
zapa w puapk, zastawion przez arcy-ksicia Chaosu? Czy wtrcono nas w Otcha po
wieczne czasy?
Zdawao mi si, e spadaem tak przez dugie miesice, a moe i lata, nim zdaem
sobie wreszcie spraw, i odczucie ruchu zniko. Staem oto na twardym gruncie, tyle e
otoczony kompletn ciemnoci. Rozleg si jaki gos:
- Johnie Daker, jeste tam?
- Jestem tutaj von Bek, gdziekolwiek by to byo. Co z Ali-saard?
- Jestem z von Bekiem - odpowiedziaa.
Stopniowo udao si nam zbliy do siebie i uj si za rce.
- Gdzie jestemy? - dziwi si von Bek. - Czy to nie jedna z puapek arcyksicia
Balarizaafa?
- Moliwe - odparem - cho miaem wraenie, i to zajc nas tu przyprowadzi.
- To tak jak z Alicj, ktra wpada do krliczej jamy, pamitasz? - zamia si von
Bek.
Umiechnem si rwnie. Alisaarda milczaa, zapewne dlatego, e nie rozumiejc, o
czym mwimy, bya zakopotana. Na koniec rzeka:
- W Chaosie znajduje si wiele takich miejsc, gdzie powoka Wielowiata jest cienka,
s te takie, gdzie poszczeglne wiaty przecinaj si. Nie mona takich miejsc nanie na
mapy, jak robimy to z naszymi bramami, pomimo e wiele z nich pozostaje w tym samym
miejscu przez stulecia. By moe wpadlimy w jedn z takich dziur w powoce. Nie wiem, w
jakiej czci Wielowiata moemy si znajdowa...
- Moe nigdzie? - zapyta von Bek.
- Moe nigdzie - przytakna.
Nadal nie opuszczaa mnie myl, e zajc sprowadzi nas tutaj umylnie.
- Mielimy znale puchar, ktry zaprowadziby nas do rogatego konia, a ten z kolei
mia wskaza nam drog do miecza. Wierz w Sepiriza, w jego umiejtnoci przewidywania.
Myl, e znalelimy si tutaj, aby znale ten puchar.
- Przyjacielu, nawet jeeli puchar jest gdzie tutaj - zaoponowa von Bek - to i tak go
przecie nie zauwaymy, nieprawda?
Schyliem si, aby dotkn podoa. Byo wilgotne. W powietrzu unosi si zapach
pleni. Sigajc rk coraz dalej, potwierdziem swoje przypuszczenia, i stoimy na starym,
pooranym bruzdami bruku.
- To dzieo rk ludzkich - powiedziaem. - Domylam si, e jestemy w jakim
podziemnym pomieszczeniu. To oznacza, e gdzie tu musi by ciana. ciana, w ktrej, by
moe, znajdziemy jakie drzwi. Chodcie - powiedziaem, prowadzc ich powolutku po
podou a do chwili, gdy moje palce natrafiy na pokryty luzem kamie. By nieprzyjemny
w dotyku, przekonaem si jednak wkrtce, i jest to pocztek ciany. Szlimy dalej wzdu
niej, dochodzc do jednego rogu, a potem do drugiego. Izba miaa okoo siedmiu metrw
szerokoci. W trzeciej z kolei cianie znajdoway si drewniane drzwi z metalowymi
zawiasami i potnym, staromodnym zamkiem. Uchwyciem za klamk i nacisnem j.
Ulega ze zdumiewajc lekkoci. Szarpnem. Za drzwiami byo wiato. Ostronie
otworzyem drzwi na kilka cali, po czym wystawiem gow na korytarz.
Korytarz by niski, o falistym sklepieniu i wydawa si rwnie stary jak sama izba. We
wnkach, rozmieszczonych wzdu korytarza, wieciy si, jak si od razu zorientowaem,
typowe dla dwudziestego wieku arwki, zawieszone na goych przewodach, jakby byy
przeznaczone jedynie do prowizorycznego uytku. Po mojej prawej stronie korytarz koczy
si drzwiami, z lewej za cign si przez pewien czas, a potem zakrca. Zamyliem si.
Nie byem pewny kierunku dalszej wdrwki.
- Wydaje mi si, e jestemy w lochach redniowiecznego zamku - szepnem do von
Beka - cho jest tu nowoczesne owietlenie. Sam zreszt wyjrzyj.
Po chwili cofn gow i zamkn drzwi. Syszaem, jak ciko oddycha, lecz nie
powiedzia nic.
- O co chodzi? - zapytaem.
- Nic takiego, przyjacielu. Mam jakie ze przeczucie. Wiem, e moemy by teraz
wszdzie, miaem jednak odczu-
ci, e rozpoznaj ten korytarz. Oczywicie, jest to raczej niemoliwe. Takie miejsca z
reguy bywaj do siebie podobne. To co, badamy okolic?
- Jeli jeste gotw... - odparem. Zamia si nieznacznie.
- Oczywicie. Mj umys jest nieco podekscytowany ostatnimi wydarzeniami, to
wszystko.
Wyszlimy na korytarz. Wygldalimy doprawdy oryginalnie. Alisaarda w biaej zbroi,
ja w skrzanym stroju wojownikw z bagien, a von Bek w imitacji dwudziestowiecznego
ubioru. Posuwalimy si naprzd z du ostronoci, a dotarlimy do zakrtu. Miejsce to
wygldao na cakowicie wyludnione, cho zapewne byo w uyciu, zwaywszy silne
owietlenie. Przyjrzaem si najbliszej arwce. Bya nieznanego mi typu, dziaaa jednak
bez wtpienia na tych samych zasadach, co wszelkie inne arwki.
Tak dalece bylimy zaabsorbowani badaniem korytarza, e zapomnielimy o
ostronoci, gdy tymczasem otwary si jedne z drzwi i wyszed z nich mczyzna.
Stanlimy jak zamurowani, gotowi stawi czoa ewentualnemu atakowi. Cho nie
widzielimy go zbyt wyranie, byo oczywiste, e jest osob fizycznie istniejc. Dla mnie
jego ubir by szokujcy, nie mwic ju o von Beku, ktry a zasapa z wraenia.
Sta przed nami, ni mniej ni wicej, sztabowy oficer SS! Pogrony by w lekturze
dokumentw, po chwili unis jednak gow, wpatrujc si wprost w nasze twarze.
Milczelimy. Wzdrygn si, spojrza raz jeszcze, wzruszy ramionami, po czym, mruczc co
pod nosem, odwrci si. Poszed w przeciwnym kierunku, przecierajc oczy.
Alisaarda zachichotaa.
- A wic mamy, mimo wszystko, take pewne atuty w tej niewesoej sytuacji -
powiedziaa.
- Dlaczego nic do nas nie powiedzia? - zapyta von Bek.
- Jestemy w tym wiecie jedynie cieniami. Czsto syszaam o takich rzeczach, ale
nigdy sama tego nie dowiadczyam. Jestemy tutaj zmaterializowani tylko czciowo. -
Zamiaa si raz jeszcze. - Tu jestemy tym, za co zawsze w Szeciu
Sferach uwaano Eldreny. Jestemy duchami, przyjaciele! Ten czowiek uzna, e
cierpi na halucynacje!
- Czy wszyscy tutaj bd podobnego zdania? - zapyta nerwowo von Bek. Jak na
ducha, zanadto si poci. On lepiej ni ja wiedzia, co znaczy dosta si w apska tych
bydlakw.
- Myl, e moemy mie tak nadziej - odpara Alisa-arda, cho sama chyba nie
bya do koca pewna, czy ma racj. - Widok tego czowieka przerazi ci, hrabio von Bek.
Czy to nie on powinien si ciebie teraz ba?
- Zdaje si, e co z tego rozumiem - wtrciem. - Jak sdz, Sepiriz zamierza w ten
sposb speni swe zobowizania wobec hrabiego von Beka, osigajc zarazem swoje wasne
cele. Powiedziae, von Bek, e rozpoznajesz to miejsce. Czy przypominasz sobie teraz, kiedy
je moge przedtem widzie?
Pochyli gow, ukrywajc twarz w doniach. Po chwili przeprosi nas za stan, w jakim
si znalaz, wyprostowa si i skin gow.
- Tak. To byo kilka lat temu. Przyprowadzi mnie tutaj daleki kuzyn. By zagorzaym
narodowym socjalist i chcia zrobi na mnie wraenie tym, co okrela jako wskrzeszenie
staroytnej kultury germaskiej. Znajdujemy si w tak zwanych ukrytych komnatach
wielkiego zamku w Norymberdze. To jest samo centrum tego, co nazici uwaaj za sw
duchow twierdz. Oczywicie teraz nikt z zewntrz nie ma szans tu wej, wtedy jednak byli
mniej liczni, mniej si liczyli i mieli mniej wadzy. Mwi si, e te podziemia s rwnie stare,
jak pierwsi budowniczowie Gotw, przybyych tutaj jeszcze przed Rzymianami. Ich groby
znajduj si u podna, na ktrym zbudowany jest ten zamek. Odkopano je cakiem
niedawno. Kiedy przybyem tutaj, wiele mwiono o tym odkryciu jako o podwalinach
prawdziwej historii Niemiec. Wtedy ju byem przyzwyczajony do podobnych nonsensw. To
miejsce denerwowao mnie z uwagi na znaczenie, przypisywane mu przez mojego
nazistowskiego kuzyna. Niedugo potem, jak si dowiedziaem, zakazano wejcia wszystkim
poza czonkami najwyszej hitlerowskiej hierarchii. Nie mam pojcia, dlaczego. Rozchodziy
si normalne w takich sytuacjach plotki, sugerujce, i odbywaj si tutaj obrzdy
hitlerowskiej czarnej magii,
ale nie wierzyem temu. Sdziem raczej, e bdzie si tu mieci jaka tajna instalacja
wojskowa. W tamtym okresie nazici zmuszeni byli udawa, i przestrzegaj ukadw
rozbrojeniowych.
- Sepiriz mwi przecie, e zajc zaprowadzi nas do pucharu - powiedziaem w
zadumie. - Jakiego rodzaju puchar moemy odnale w Norymberdze?
- Jestem pewna, e odkryjemy to w odpowiednim czasie
- Alisaarda bya ju zniecierpliwiona nasz dyskusj. - Chodmy dalej. Pamitajcie, e
wci bardzo wiele od nas zaley. W naszych rkach spoczywa los Szeciu Sfer. Von Bek
rozejrza si.
- Pamitam, e gdzie tu bya gwna krypta, co w rodzaju komnaty obrzdowej,
ktrej mj kuzyn przypisywa znaczenie niemal mistyczne. Nazywa j osi ducha
germaskiego, czy tym podobne bzdury. Musz si przyzna, e jego gadanina nudzia mnie i
sprawiaa, e robio mi si niedobrze. Moe wanie tam znajduje si to, czego szukamy?
- Czy pamitasz drog? - zapytaem. Rozwaa co przez chwil, po czym odrzek:
- Musimy pj w tym kierunku. Na kocu korytarza znajduj si drzwi. Jestem
niemal pewien, e prowadz do tej wanie, gwnej komnaty.
Poszlimy za nim. Mino nas dwch dalszych hitlerowcw, ale zauway tylko jeden
z nich, ktem oka. Rwnie i on uzna to za zudzenie. Jeli rzeczywicie byy to czasy
wspczesne von Bekowi, to niewtpliwie wikszo tych ludzi spaa bardzo mao i
przywyka ju do wszelkiego rodzaju majakw i halucynacji. Gdybym ja by czonkiem SS,
zapewne take widywabym wszelkie odmiany duchw.
Von Bek zatrzyma si przy drzwiach, ktre z pewnoci zostay wykonane cakiem
niedawno, cho w stylu romaskim, jak wikszo pozostaych.
- Myl, e to jest ta komnata - powiedzia. Zawaha si.
- Czy mam otworzy drzwi?
Biorc nasze milczenie za zgod, chwyci wielk, elazn gak, prbujc j obrci.
Bezskutecznie. Przywar ramieniem do dbowych drzwi, usiujc je popchn, ale nic to nie
dao. Potrzsn gow.
- Zamknite. Podejrzewam, e po drugiej stronie drzwi znajduj si nowoczesne
zamki. Ciko bdzie sobie z tym poradzi.
- A czy jest moliwe, e - skoro nasze ciaa nie s w tym wiecie takie, jakimi by
powinny - to nie posiadamy odpowiedniej siy? Moe dlatego nie udaje si otworzy tych
drzwi? - zapytaa Alisaarda.
Ona nie miaa zbyt wielkiej wiedzy o podobnych zjawiskach. Zasugerowaa, aby
zobaczy, w jaki sposb drzwi s otwierane przez innych.
- Moe za tym kryje si jaka sztuczka - dodaa.
Postpilimy tak, chowajc si w najbliszej niszy i obserwujc maszerujcych
korytarzem nazistowskich oficerw. Nie byo tutaj uzbrojonych wartownikw, tote
doszlimy do wniosku, i hitlerowcy czuj si tu cakowicie bezpieczni.
Czekalimy tak okoo godziny i zaczynalimy ju traci cierpliwo, gdy jaki wysoki,
siwowosy czowiek w czarno-srebrzys-tym stroju, przypominajcym mundur SS, skrci w
nasz cz korytarza i ruszy w naszym kierunku. Wyglda niczym kapan celebrujcy swe
obowizki. Trzyma w doniach ma skrzynk. Stan przy drzwiach do naszej komnaty,
otworzy skrzynk, wycign klucz i woy do zamka. Usyszelimy zgrzyt - drzwi
otworzyy si. Z komnaty wydoby si zapach pleni.
W lad za siwowosym osobnikiem natychmiast weszlimy cicho do izby.
Przygotowywa zapewne sal do jakiego obrzdu, tak jak kapan przygotowywaby koci
do naboestwa. Zapali wiele wiec, duych i maych. ciany krypty byy z pewnoci
bardzo stare, za sklepienie wzmocnione niezliczonymi arkadami, tote trudno byoby
okreli rzeczywist wielko tego pomieszczenia. Pomienie wiec migotay, rzucajc
ruchliwe cienie, wic nietrudno byo nam si ukry. Kiedy kapan skoczy sw prac i
wyszed z komnaty, zamkn za sob drzwi na klucz.
Teraz moglimy swobodnie porusza si po komnacie. Zorientowalimy si, e
miejsce to zapewne stosunkowo niedawno zostao przeksztacone w swego rodzaju wityni.
Na przeciwlegym kocu komnaty znajdowa si otarz. ciana za otarzem udekorowana bya
flag hitlerowsk z czarn swas-
tyk na biaym tle, w otoczeniu czerwieni, a take innymi, rwnie barbarzyskimi
symbolami, ktre miay by podobiznami starych, teutoskich wzorw. Na samym otarzu
znajdowao si stylizowane srebrne drzewko, za obok niego wykonana z litego zota figurka
szarujcego byka.
- Takimi przedmiotami nazici pragnliby wypeni nasze kocioy - szepn von Bek.
- Pogaskie figurki i przedmioty kultu, ktre oni uwaaj za symbole prawdziwie niemieckiej
religii. S rwnie antychrzecijascy, co antysemiccy. Zdaje si, e nienawidz wszelkich
systemw mylowych, ktre w jakikolwiek sposb podwaaj ich pseudofilozoficzny bekot,
peen mistycznych frazesw! - Przyglda si otarzowi z obrzydzeniem. - To najgorszy
gatunek nihilistw. Nie wiedz nawet, e niszcz wszystko, nie tworzc w zamian nic. Ich
dziea s rwnie puste jak twory Chaosu, ktre niedawno widziaem. Nie ma w tym
prawdziwej historii, konkretnej treci, gbi, ani intelektualnej jakoci. Jest jedynie negacja,
brutalne odrzucenie wszystkich niemieckich tradycyjnych cnt.
Znowu by bliski ez. Alisaarda uja go za rami. Niewiele rozumiaa z tego, o czym
mwi, ale bardzo mu wspczua.
- Sprbuj skoncentrowa si na naszym celu - powiedziaa cicho. - On przecie ma
suy take twojej sprawie, kochany.
Po raz pierwszy usyszaem z jej ust takie okrelenie. Raz jeszcze przeszya mnie
zazdro. O, jak bardzo tskniem za pocieszeniem ze strony takiej kobiety, kogo tak
podobnego do mojej Ermizhad, e mgbym z atwoci udawa, i to wanie ona. Szybko
poradziem sobie jednak z moj saboci. Przypomniaem sobie szalestwo, ktre ogarno
mnie nie tak dawno. Cigle grozio mi niebezpieczestwo ze strony takich iluzji.
Von Bek by jej wdziczny za trosk i przypomnienie o celu naszego dziaania.
- Puchar - Graal - naley z pewnoci do ich gwnych przedmiotw kultowych. Nie
widz go jednak nigdzie - powiedzia.
- Graal? Czy nie opowiadae mi, gdy si po raz pierwszy spotkalimy, e twoja
rodzina jest w pewien sposb zwizana ze witym Graalem?
- To tylko legenda. Niektrzy z> moich przodkw podobno go widzieli, a inni mieli go
nawet pod swoj opiek. Caa historia wydaje mi si jednak zanadto dziwaczna. Jedna z
legend mwia nawet o tym, i nasz rd mia go przechowywa nie dla Boga, lecz dla
Szatana! Czytaem wiele na ten temat, kiedy poszukiwaem moliwoci zniknicia z Bek tak,
aby na-zici tego nie zauwayli. W taki wanie sposb wpady mi w rce mapy i ksiki na
temat Pogranicza Bagien...
Przerwa, syszc dobiegajce z korytarza odgosy. Byskawicznie ukrylimy si w
jednej z wnk.
Drzwi otwary si raz jeszcze, wpuszczajc do izby ostry snop elektrycznego wiata,
rozwietlajcy panujcy tu mrok. Pojawiy si trzy postacie. Caa trjka nie bya specjalnie
wysoka, a ich twarze byy dla nas niewidoczne z uwagi na wysokie, usztywnione konierze,
osaniajce gowy. Ich paszcze przypominay stroje noszone przez niektre zakony rycerskie,
jak choby templariuszy. Jakby dla spotgowania tego wraenia, osobnicy ci trzymali w
osonitych rkawicami doniach szerokie miecze, a pod pach kady z nich nis ciki,
elazny hem redniowiecznej roboty. Stroje tych ludzi nadaway im surowy wygld i
stwarzay wraenie barbarzyskiej siy. Kiedy zamknli i zaryglowali za sob drzwi, ruszyli w
stron otarza. Zauwayem wtedy, i jeden z nich by bardzo szczupy i lekko utyka, drugi,
spasiony jak wieprz, sapa, idc pod arkadami. Natomiast trzeci porusza si ze specyficzn,
sztucznie wygldajc sztywnoci, jego ramiona byy cofnite ku tyowi, jak u czowieka
niskiego wzrostu, ktry chce udawa wyszego ni jest. Wycignem do, aby uj von
Beka za rami. Dra, ale ja nie dziwiem si temu.
Nie mogo by wtpliwoci, e mielimy oto przed sob trzech arcy-ajdakw
dwudziestego wieku: - Goebbelsa, Goe-ringa i Hitlera. Wszystko, co swego czasu czytaem
na temat ich dziwacznych, mistycznych wierze, wiary w ponadnatural-ne moce i
przewiadczenia o istnieniu nadprzyrodzonych, nieprawdopodobnych zjawisk, potwierdzao
si tutaj w caej peni.
Nie wiedzc, e s obserwowani, zaczli nuci fragmenty poezji Goethego. W ich
ustach frazy te brzmiay niczym ob-
ra i profanacja. Podobnie jak w przypadku wielu innych romantycznych ideaw,
wypaczyli rwnie idee zawarte w wierszach Goethego, aby dostosowa je do swoich
niegodziwych celw. Rwnie dobrze mogliby piewa tu Czarn Msz lub bezczeci
synagog swymi bezecestwami - efekt byby ten sam.
Allen Gewalten Zum Trutz sich er hal ten, Nimmer sich beugen, Kraftig sich zeigen,
Rufet die Arme Der Go t ter hierbei.
Wszelka moc dana bdzie duszom nieustraszonym, gdy silny i niezomny, gdy
liczysz sam na siebie, wtedy i bogowie bd ci suy!
Naduywali tych sw jak wszelkich innych, jak manipulowali najszczytniejszymi
ideaami i uczuciami narodu niemieckiego, budujc z nich sw wasn, patetyczn i
oszukacz ideologi. Nie zdziwibym si, gdybym zobaczy nagle tu obok siebie ducha
Goethego, paajcego dz odwetu na tych, ktrzy tak dalece wypaczyli jego zamysy.
Goebbels postpi krok do przodu, aby zapali dwie wielkie, czerwone wiece,
umieszczone po obu stronach otarza.
Z atwoci mogem zrozumie stojcego tu koo mnie von Beka, ktry z ledwoci
powstrzymywa si przed zaatakowaniem tych niegodziwcw. Nie odzywajc si,
powstrzymywaem go. Musielimy czeka i zobaczy to, co miao by nam tutaj ujawnione.
Sepiriz bez wtpienia pragn, abymy si tutaj znaleli. To on sprowadzi zajca, aby ten nas
tu przysa. Musielimy zaczeka i obejrze majcy nastpi rytua.
Byem zaskoczony banalnoci i paskoci ich wypowiedzi. Peno w nich byo
wezwa pod adresem staroytnych bogw, do Wotana i duchw Dbu, elaza i Ognia.
wiato wiec owietlao ich twarze: Goebbels wykrzywi sw szczurz twarz. w umiechu
niczym niesforny uczniak, z luboci oddajcy si obuzowaniu; Goering by nadty i
powany, wierzcy
w kade wypowiedziane sowo, najwyraniej pijany lub znar-kotyzowany. Wreszcie
Adolf Hitler, kanclerz Trzeciej Rzeszy, o ciemnych, byszczcych niczym lustra oczach,
bladej twarzy, janiejcej jakim niesamowitym blaskiem, pragncy, aby wszystko, co powie,
stawao si rzeczywistoci, a cay wiat ulega jego szaleczym zamierzeniom.
Widok ten robi niezwykle silne wraenie - mam nadziej niczego podobnego nigdy
nie dowiadczy. Nawet najgorsze przejawy Chaosu byy niczym wobec tego bezmiaru
ludzkiej perwersyjnoci. W dodatku sceny te byy tak bliskie moim wasnym czasom, e z
atwoci wczuwaem si w pooenie von Beka i wspczuem mu. Von Bek zmaga si ze
sob niczym pies acuchowy, pragncy tylko jednego - zabi. Widzia na wasne oczy zo,
jakie ci trzej sprowadzili na jego nard. Jego jedynym celem byo zniszczenie ich, aby tym
sposobem mc ocali swj wiat od za. Wanie ten cel poczy jego los z moim.
Spojrzaem na Alisaard. Nawet ona odczuwaa potg za, jak reprezentowali trzej
ofiarnicy.
- Niechaj potga naszych staroytnych plemiennych bogw, bogw, ktrzy uyczyli
swej siy zdobywcom Rzymu, udzieli si Niemcom take i teraz, w chwili, gdy way si ich
przeznaczenie, w chwili decyzji - mwi Goebbels, nie bardzo chyba wierzcy w to, co sam
mwi, ale zdajcy sobie doskonale spraw, e Hitler i Goering s gorliwymi wyznawcami. -
Niech udzieli si nam mistyczna moc wielkich bogw Starego wiata, wypeniajc nas
niepojt, naturaln energi, t sam, ktra niegdy pokonaa poraonych judeo-
chrzecijaskich wrogw naszej staroytnej ziemi. Niech nasza krew, bdca czyst,
nierozcieczon krwi naszych nieustraszonych przodkw, znowu popynie naszymi yami
tym samym sodkim rytmem co w czasach, gdy nasi uczciwi, niewinni przodkowie nie zostali
jeszcze zdeprawowani przez obce im religie Wschodu. Niech Niemcy powrc do
nieskrpowanego zrozumienia swej wasnej tosamoci!
Cign dalej w tym duchu, plotc bzdury, podczas gdy von Bek niecierpliwi si
coraz bardziej, za ja i Alisaarda zaczynalimy si nudzi i traci cierpliwo.
- Teraz wezwijmy Kielich, naczynie zawierajce nasz duchow tre; Kielich,
ktrego poszukiwa Parsifal, Kielich Mdroci, ktry chrzecijanie ukradli nam i wczyli do
wasnej mitologii, nazywajc witym Graalem! - Goebbels zacz nuci, przenoszc ciar
ciaa z jednej nogi na drug, podskakujc niczym jaki pokraczny karze.
- Wezwijmy Kielich, abymy mogli skorzysta z jego zawartoci i napeni si
Mdroci, ktrej poszukujemy! Jego sowa powtrzyli Hitler i Goering.
- Teraz uklknijmy! - zakrzykn Goebbels, najwyraniej rozkoszujc si chwilami,
podczas ktrych mia wadz nad dwjk pozostaych.
Nazici posusznie przyklknli, jedynie Goebbels sta nadal zwrcony ku otarzowi z
rozoonymi ramionami.
- Tutaj, w miejscu najbardziej staroytnym, gdzie bya siedziba Kielicha od pocztkw
Czasu, niech owadnie nami wizja. Pijmy t mdro. Niech udzieli si nam potga naszych
dawnych bogw, niech przemwi wiedza naszej dawnej krwi, a nasza dawna sia niech da
nam pewno. Musimy pozna kierunek naszej drogi. Musimy wiedzie, czy mamy skupi
siy na owadniciu potg atomu, czy te sprosta najpierw wyzwaniu i zagroeniu ze
Wschodu. Wielcy bogowie, dajcie nam znak. Musimy otrzyma od was znak!
Nie mam pojcia, czy Goebbels odgrywa tylko teatralny spektakl przed swymi
wierzcymi gorco kompanami, czy te rwnie wierzy w bzdury spywajce z jego wskich
ust. Nie wiem, czy jego pena zakl mowa miaa cokolwiek wsplnego z tym, co miao
pniej nastpi, czy te moe to obecno tutaj von Beka staa si przyczyn zjawiska, ktre
nastpio. Jego rodzina bya przecie blisko zwizana ze witym Graalem, tak jak ja, pod
rnymi postaciami, zwizany byem z mieczem. Moe to wanie dlatego nasze losy tak si
spltay, albowiem walka, jak wsplnie prowadzilimy, bya wielk i wan spraw. Jak
wielk rol odgrywa Sepiriz i jak wiele wiedzia, tego nie byem w stanie oszacowa, ale z
pewnoci jego zdolnoci postrzegania oraz przewidywania wykorzystane zostay do tego,
abymy znaleli si we waciwym miejscu o waciwyrr czasie.
Teraz zacza si kolejna faza rytuau, ktra zaskoczya ca trjk celebrantw, a w
szczeglnoci Goebbelsa. Usyszelimy sodkie dwiki muzyki, wypeniajce izb.
Towarzyszy im zapach podobny do woni r.
Muzyka bya chralna i jaskrawo kontrastowaa zarwno z otaczajcymi nas
ciemnociami oraz z ponurym nastrojem tego miejsca, jak rwnie i z pogaskimi
akcesoriami, przeznaczonymi przez nazistw do obrzdw. Nagle pojawio si biae,
olepiajce wiato, przepenione tak mioci, i mona byo wpatrywa si w nie bez blu
dla oczu. Jak si okazao, sprawia to umieszczony w centrum wiata przedmiot, bdcy te
rdem owej muzyki i upajajcej woni - prosty kielich, podobny do pozacanego pucharu,
ktry widziaem tylko raz.
By to przedmiot, zwany w chrzecijaskich legendach witym Graalem, a wrd
Celtw Czar Mdroci. Istnia od zawsze, pod wieloma imionami, podobnie jak i Miecz
miewa rozmaite imiona, tak samo jak ja miewaem rozmaite imiona, bdc Wiecznym
Wojownikiem. Mimo przenikliwej wiatoci zauwayem, i wszyscy trzej - Goebbels, Hitler
i Goering klczeli, przypatrujc si w niemym osupieniu nieoczekiwanej wizji.
Usyszaem, e Hitler mamrocze bez koca te same, bezsensowne zaklcia. Goeringa
zapaa czkawka, z trudem usiowa unie swoje cikie ciao i powsta, natomiast Goebbels
zacz szczerzy si w umiechu niczym zoliwy ucze, ktry dokona strasznego odkrycia.
mia si.
- To prawda! To prawda! - krzycza ju Goebbels, zwracajc si do siebie samego i do
swoich wtpliwoci. - To prawda. Otrzymalimy znak! Co musimy teraz zrobi? Czy mamy
odpowiedzie na zagroenie ze Wschodu, nim skoncentrujemy swoje siy na zbudowaniu
bomby atomowej, czy te powinnimy konsolidowa dotychczasowe zdobycze, udzielajc
zarazem penego wsparcia naszym naukowcom? Jak wiele czasu musi min, nim zaatakuje
nas Rosja? Czy moe Ameryka z Angli napadn na nas? Co mamy robi? Nasze podboje
nastpiy tak szybko, e nie mielimy nawet czasu zastanowi si nad nimi. Potrzebujemy
prawdy. Czy naprawd jeste znakiem danym nam przez starych bogw? Czy oni gotowi s
skierowa nas na waciw drog, mogc zapewni Niemcom dominujc pozycj w
wiecie?
- Puchar nie moe do nas przemwi, Herr Doctor! - wtrci pogardliwie Adolf Hitler,
wyczuwajc niepewno swojego ministra. - Naley uj go w donie, a wtedy ujawni si nam
prawda. Czy nie tak?
- Nie, nie, nie! - Goering zdoa wreszcie powsta, pocc si obficie. Mia
zaczerwienione oczy, zsiniay nos, a usta pene liny. Odetchn gboko, penymi pucami. -
Musi by jaka dziewczyna, z ca pewnoci. Panna, pilnujca Graala. Dziewczyna znad
Renu, co? Z Wagnera, co? - Zachichota.
Z trudem mogem uwierzy, e mam oto przed sob ludzi, ktrzy w tak wielkim
stopniu wpynli na histori mojego wiata. Wydao mi si oczywiste, e wszyscy w jakim
stopniu podlegaj dziaaniu narkotykw. Zachowywali si niczym gupiutkie dzieci.
Powinienem zrozumie, e w naturze takich osobnikw ley infantylno, ukryta w gbi
serca. Jedynie dzieci wierz, e uda im si zdoby ogromn wadz, wadz nad wiatem, nie
pacc za to adnej ceny. Za cen t czsto bywa utrata rozsdku u tego, kto owej wadzy
poda. W jakim sensie ci osobnicy byli nawet bardziej groteskowi i bardziej przypominali
karykatury ludzi, ktrymi niegdy byli, ni nieszczsne istoty, ktre moglimy zobaczy w
Chaosie. Czy zdawali sobie z tego spraw? I czy uwiadomienie sobie tego doprowadzi ich do
jeszcze gbszego szalestwa?
- Tak - oznajmi Hitler, z ktrego promieniowao mieszne przekonanie o wanoci
wasnej osoby. - Reskie Dziewice, Walkirie, Wotan wreszcie. Ten kielich symbolizuje
jedynie ich obecno.
Ta absurdalna debata trwaa jeszcze chwil. Jak sdz, nie podali wcale tej wizji.
Odprawiali rytuay w celu wzmocnienia wasnej woli, aby upewni si co do susznoci
swego postpowania. Ta krypta w podziemiach norymberskiego zamku, ich stroje, piewy,
miay jedynie rozwia ich wahania, chcieli dziki temu uwierzy w swoje mistyczne
przeznaczenie.
Nagle olnia mnie myl, e Graal moe wcale nie pojawi si w odpowiedzi na
wezwanie doktora Goebbelsa. Moe zjawi si tutaj, poniewa my tu bylimy, lub te,
konkretniej,
poniewa by tutaj von Bek. Spojrzaem na przyjaciela. Jego twarz promieniaa, gdy
przypatrywa si Graalowi. Zapewne przedtem nie zdawa sobie sprawy z tego, jak bardzo
jego los jest z nim zwizany, mimo e zna przecie rodzinne legendy.
Hitler postpi do przodu, a jego dziwna, drobna twarz bya zadziwiajco powana,
gdy wyciga drce donie w stron Graala. Blask bijcy z pucharu nadawa jego skrze
znami przeraajcej bladoci i sprawia, e caa posta wygldaa na chor. Nie mogem
uwierzy, e taki degenerat by w stanie choby spojrze na Graala, nie mwic nawet o jego
dotkniciu.
Szponiaste palce, na ktrych ciya krew milionw ludzi, wycigny si w stron
piewajcego przepiknie kielicha. Jego oczy arzyy si, byszczc niczym lnice kamienie,
wilgotne usta rozszerzyy si, a twarz wykrzywia w niesamowitym grymasie.
- Zdajcie sobie spraw, przyjaciele, e to jest poszukiwane przez nas rdo energii. To
potga, ktra pozwoli nam pokona kadego nieprzyjaciela. ydzi myl si, jak zwykle,
zwracajc si - celem zbudowania bomby atomowej - w niewaciwym kierunku. My
znalelimy ten sposb tutaj, w Norymberdze. Znalelimy go w samym sercu naszej
duchowej twierdzy! Oto energia, mogca zniszczy cay glob - albo te zbudowa go na nowo
- w ksztacie, jakiego zadamy! Jake marne jest to, co nazywane bywa nauk! My mamy
co daleko potniejszego! Mamy nasz Wiar. Mamy Si, znacznie wiksz ni Rozum.
Mamy mdro, przekraczajc zwyk wiedz. Mamy Graala, ktry jest Kielichem
Nieograniczonej Potgi!
Jego donie przypominay teraz czarne szpony, wycigajce si ku czystemu wiatu,
jakim promieniowa kielich - jakby mia zamiar ograbi ten cudowny przedmiot z jego
walorw, o ktrych nie miaem nawet myle.
Teraz jednak Puchar zaczai piewa goniej. By to prawie pisk, wyraajcy jakby
przeraenie zamiarami Hitlera. Melodia staa si jednym dononym znakiem ostrzeenia.
Mimo tego dyktator zdecydowa si pochwyci domi puchar. Jego palce zetkny si z
byszczc, zot powierzchni.
Pisk Adolfa Hitlera zabrzmia goniej ni pisk pucharu. Cofn si. Zaszlocha.
Spojrza na swoje palce. Byy poczerniae,
jakby skra na nich zostaa wypalona do koci. Po chwili, niczym mae dziecko
woy palce do ust i usiad nagle na posadzce staroytnej groty.
Goebbels wzdrygn si. Wycign do w stron pucharu, ale nieco ostroniej. Raz
jeszcze Graal ostrzegawczo zagwizda. Goering wycofywa si, osaniajc twarz ramieniem i
krzycza:
- Nie, nie! Nie jestem twoim wrogiem! Joseph Goebbels odezwa si pojednawczo:
- Nie chcielimy pogwaci nietykalnoci tego przedmiotu. Pragnlimy jedynie
skorzysta z jego wiedzy.
By przestraszony. Rozglda si w poszukiwaniu drogi ucieczki jakby nagle
zatrwoy si tym, co sam przypadkowo powoa do ycia. Tymczasem jego wadca siedzia
wci na posadzce ssc palce i przypatrujc si uwanie Graalowi, a od czasu do czasu
mruczc co pod nosem.
Bojc si, e puchar moe znikn rwnie szybko, jak si pojawi, rzuciem si
naprzd, aby go pochwyci. Zorientowaem si, e jestem przez nich widziany w blasku, jaki
panowa w izbie. Pierwszy zauway mnie Hitler i przypatrywa mi si uwanie, osaniajc
doni oczy. Zdecydowaem si na zabranie pucharu. Powiedziaem do von Beka:
- Pospiesz si, czowieku. Jestem przekonany, e tylko ty jeste w stanie pooy na
kielichu sw do. We go. To nasz klucz do Miecza Smoka. Bierz go, von Bek!
Trzej nazici zbliali si do nas, zapewne zafascynowani trzema ciemnymi postaciami,
ktre zauwayli. Chcieli upewni si, czy to, co widz, jest prawdziwe.
Alisaarda stana pomidzy nimi a Graalem, unoszc rk.
- Dalej ani kroku! - zawoaa. - Ten puchar nie naley do was. Jest nasz. Potrzebujemy
go, aby ocali Sze Sfer przed wadz Chaosu!
Staraa si przemawia rozsdnie, nie zdajc sobie sprawy, kim oni w istocie s.
Hermann Goering by przekonany, e wreszcie widzi swoj Resk Dziewic. Hitler
jednak przyglda si nam, potrzsajc gow, jakby chcia si pozby jakiej halucynacji.
Goebbels szczerzy si tylko w umiechu, zafascynowany chyba swym wasnym
szalestwem.
- Suchajcie! - zawoa Goering. - Czy poznajecie t mow? Ona uywa
staroniemieckiego jzyka! Przywoalimy cay Panteon!
Hitler przygryza doln warg, starajc si podj jak decyzj. Co chwila spoglda
to na nas, to znw na swoje palce i tak po kolei.
- Co mam zrobi? - zapyta wreszcie.
Alisaarda nie zrozumiaa go. Wskazaa na drzwi. - Idcie! Idcie! Ten kielich naley
do nas. To po niego tutaj przyszlimy
- Mog przysic, e to staroniemiecki - upiera si Goering. Byo jednak oczywiste, e
nie rozumia jej wcale lepiej ni ona jego. - Ona usiuje przekaza nam waciw decyzj. Ona
pokazuje. Ona pokazuje na Wschd!
- We ten puchar, czowieku - przynaglaem von Beka. Nie byem w stanie
przewidzie, co si wydarzy, jeli pozostaniemy tu duej. Nazici byli nieobliczalni. Jeli
wybiegn z tego pokoju i zamkn za sob drzwi, to znajdziemy si w puapce. Moliwe, e
umrzemy tutaj, nim zdecyduj si ponownie na otwarcie drzwi do tej izby.
Wreszcie von Bek zdecydowa si dziaa. Bardzo powoli wycign rce w stron
piknego kielicha, ten za ukry si w jego doniach jakby by tam zawsze. Dwiki stay si
jeszcze milsze, a blask sabszy. Natomiast zapach by nawet silniejszy. Twarz von Beka bya
rozwietlona wiatoci kielicha. Wyglda na bohaterskiego i czystego, jak prawdziwy
rycerz krla Artura, ktry swe ycie powici pogoni za Graalem.
Poprowadziem jego i Alisaard obok zdezorientowanych nazistw w kierunku drzwi
wyjciowych. Kielich wzilimy ze sob. Nie prbowali nawet nas zatrzyma, nie byli te
pewni, czy i za nami, czy pozosta.
Odezwaem si do nich tak, jak bym mwi do psa: - Zostacie tu! Tutaj!
Alisaarda uniosa rygiel u drzwi.
- Tak - bkn Goering. - Mamy znak, na ktry czekalimy.
- Ale przecie Graal - wtrci Hitler - ma by rdem naszej potgi...
- Jeszcze go znajdziemy - zapewni go Goebbels. Powiedzia to nieco niepewnym
tonem. Wydawao si, e ostatni rzecz, jakiej pragnby, byoby ponowne ujrzenie Graala
lub nas. Podwaylimy przemony, dziwny wpyw, jaki wywiera na swych nazistowskich
kompanw, a zwaszcza na swego wodza Hitlera. Spord caej trjki jedynie Goebbels by
zadowolony z naszego odejcia. Zamknlimy za sob drzwi. Zamknlibymy je na klucz,
gdybymy go mieli.
- Teraz - powiedziaem - musimy jak najspieszniej powrci do pokoju, z ktrego
przyszlimy tutaj. Przypuszczam, e to umoliwi nam powrt do Chaosu...
Von Bek wci trzyma oburcz puchar, idc jak w natchnieniu, z wyrazem skupienia i
napicia na twarzy.
Alisaarda przygldaa mu si zakochanymi oczyma, delikatnie podtrzymujc go za
rami. Kiedy teraz oficerowie SS natknli si na nas, natychmiast wycofywali si, olepieni
blaskiem kielicha. Bez przeszkd dotarlimy do naszej izby. Ujwszy za klamk otworzyem
drzwi wiodce do mrocznego wntrza. Wsunem si ostronie do rodka, za mn Alisaarda,
prowadzca za sob von Beka, ktrego wzrok bezustannie spoczywa na Graalu. Umiech
zachwytu bka si po jego przystojnej twarzy. Nie wiedzie czemu niepokoio mnie to.
Potem Alisaarda zamkna za nami drzwi, a izb wypeni blask, jaki emitowa kielich.
W tym wietle bylimy jedynie mrocznymi cieniami.
Ku swemu zdumieniu odkryem, e poza mn byy tu jeszcze trzy cienie!
Najmniejszy z nich przysun si do mnie bliej. Umiechn si szeroko i przywita
ze mn.
By to Garbaty Jermays. Nie mia ju na sobie bagiennego pancerza - ubrany by teraz
w strj bardziej rnobarwny.
- Widz, e zaznae ostatnio rzeczy, ktre s dla mnie chlebem powszednim -
powiedzia, kaniajc si. - Wiesz ju, czym jest moc i wiesz, co to znaczy by duchem!
Ucisnem jego do, wycignit w moim kierunku.
- Co tu robisz, Jermays? Czy przynosisz jakie wieci z Maaschanheem?
- Dziaam teraz w subie Prawa. Mam do przekazania wiadomo od Sepiriza -
odrzek. Twarz mu spochmurniaa.
- Tak, s take wieci z Maaschanheem. Wieci o klsce - doda powoli.
- Adelstane? - rzucia si do nas Alisaarda, odgarniajc wosy ze swojej piknej
twarzy. - Czy Adelstane upado?
- Jeszcze nie - powiedzia z powag karze - ale Maaschanheem jest podbijany w coraz
wikszym stopniu. Niedobitki take cigay do twierdzy Niedwiedzich Ksit. Obecnie
jednak Sharadim wysya w pocig za nimi nawet najwiksze kaduby, ktre przepywaj
pomidzy Filarami Raju! adna ze sfer nie jest wolna od groby inwazji. Kada jest
zaatakowana. Mieszkacy Rootsenheem s zniewoleni - maj do wyboru albo przysig na
wierno Chaosowi, albo mier. To samo ma miejsce w Fluugensheem i, co oczywiste, w
Draachenheem. Gheestenheem jest teraz pod okupacj wojsk Sharadim. Ludzie wszdzie s
pokonani. Eldreny i Niedwiedzi Ksita stawiaj opr, ale obawiam si, e nie bd ju w
stanie broni Adelstane zbyt dugo. Stamtd wanie przybywam. Pani Phalizarna, ksi
Morandi Pag i ksi Groapher Rolni przesyaj wam najlepsze yczenia, modl si za sukces
waszej wyprawy. Jeeli Sharadim lub jej kreatura dotr do Miecza Smoka przed wami, to ju
niedugo Chaos przebije si przez bram Adelstane i opanuje miasto. Co wicej, kobiety
eldreskie nie pocz si z reszt swojej rasy...
Wieci, jakie przywiz, przeraziy mnie.
- Czy wiesz co konkretnego na temat samej Sharadim i jej brata?
- Nic nie wiem, syszaem tylko, e udaa si do Chaosu wraz z nim, aby dokoczy
swoje sprawy...
- W takim razie my rwnie musimy uda si do Chaosu
- powiedziaem. - Mamy kielich, o ktrym mwi nam Sepi-riz. Teraz bdziemy
szuka rogatego konia. Ale czy moesz powiedzie nam, Jermays, jakim sposobem moemy
powrci do Chaosu?
- Przecie w nim jestecie - zdziwi si Jermays, po czym otworzy drzwi.
Ukazao si wiato dnia. W powietrzu unosi si bogaty, egzotyczny zapach, wida
byo wiee, ciemnozielone licie oraz szlak, wiodcy w gb czego, co przypominao
tropikalny las.
Kiedy przekroczylimy prg, opuszczajc izb, okazao si, e Jermays znik, zniky
te drzwi i wszelki lad po norymberskich lochach.
Dopiero wtedy von Bek ockn si, opuci kielich i zawoa z rozpacz:
- Zawiodem! Jak bardzo zawiodem! Och, dlaczego pozwolilicie mi stamtd odej!
- O co chodzi? - zawoaa zaskoczona Alisaarda. - Co ci si stao, kochany?
- Miaem okazj ich zabi, a nie zrobiem tego!
- Czy uwaasz, e mgby ich zabi w obecnoci tego kielicha? - zapytaem dodajc:
- Zreszt nie miae broni. Uspokoi si nieco.
- Ale to przecie bya moja jedyna okazja, aby ich zabi. Mogem ocali miliony
ludzkich istnie. Z pewnoci nie nadarzy mi si druga taka szansa!
- Osigne swoje cele - powiedziaem. - Osigne je jednak w sposb poredni,
zgodnie z zasadami Rwnowagi. Mog ci obieca, i oni sami siebie teraz zniszcz dziki
temu, co zaszo dzisiaj w krypcie. Wierz mi, von Bek, ich los jest teraz tak samo przesdzony,
jak los ich ofiar.
- Naprawd? - zastanawia si von Bek, spojrzawszy ponownie na kielich. Kielich nie
byszcza teraz, cho byo oczywiste, e jego potga wcale nie zmalaa.
- To prawda, przysigam.
- Nie wiedziaem, e posiadasz take zdolno przewidywania przyszoci, Herr
Daker.
- W tym wypadku mam. Oni nie przetrwaj zbyt dugo. Po jakim czasie wszyscy trzej
zgin mierci samobjcz, a ich tyrania si skoczy.
- Niemcy i wiat uwolni si od nich?
- wiat uwolni si od tego za, to mog ci obieca. Uwolni si od wszystkiego, co ma
z nimi zwizek, pozostanie jedynie pami o ich okruciestwie i barbarzystwie.
Odetchn gboko, spazmatycznie.
- Wierz ci. Zatem Sepiriz dotrzyma danego mi sowa?
- Dotrzyma, jak zawsze dotrzymuje - potwierdziem. - A przy tym zaspokoi zarwno
twoje pragnienie, jak i zrealizowa swoje cele. Wszelkie nasze dziaania s powizane, a nasze
przeznaczenia maj co wsplnego. Dziaanie, podjte w jednym z zaktkw Wielowiata,
moe w efekcie przynosi zmiany zupenie gdzie indziej, o tysice lat (jak zreszt mierzy ten
dystans?) std. Sepiriz bierze udzia w grze o Rwnowag. Sprawdza, reguluje, dokonuje
zmian, a wszystko to suy ma zachowaniu Rwnowagi. Nie jest jedynym takim sug. Poza
nim - wedle tego, co wiem - s jeszcze inni, ktrzy przemieszczaj si wrd miliardw
wiatw i cykli Wielowiata. Ostatecznie nikt z nas nie jest w stanie wyobrazi sobie caoci
tego systemu, ani wykry jego prawdziwego koca czy pocztku. S tu cykle wewntrz cykli,
schematy wewntrz schematw; by moe, jest to cao ograniczona, ale nam, miertelnym,
wydaje si nieskoczona. Wtpi, czy nawet Sepiriz ma peny obraz sytuacji. On tylko robi
to, co sprawia, e ani Prawo, ani Chaos nie osigaj zupenej przewagi.
- A co z Wadcami Grnych wiatw? - zapytaa Alisa-arda, ktra z pewnoci
orientowaa si w tych sprawach. - Czy oni ogarniaj cao?
- Wtpi - odrzekem. - Ich wizja jest z pewnoci w jakim sensie nawet bardziej
ograniczona ni nasza wasna. Bywa tak, e pionek widzi wicej ni krl czy krlowa, chyba
dlatego, e ma po prostu bliej.
Von Bek potrzsn gow i wymamrota cicho:
- Zastanawiam si, czy kiedykolwiek nadejdzie taki czas, e wszyscy ci bogowie,
boginie, czy pbogowie zaprzestan tej walki? e, na przykad, przestan istnie?
- Moliwe, e takie okresy zdarzaj si w okresie cyklicznych dziejw niezliczonych
wiatw - odrzekem. - To wszystko moe znale swj koniec, gdy Wadcy Grnych
wiatw i caa maszyneria kosmicznych tajemnic przestan istnie. I moe wanie dlatego
tak si boj zwykych miertelnikw. Sekret ich zagady, jak podejrzewam, zawarty jest
w nas, tyle, e my nie zdajemy sobie jeszcze sprawy z naszej potgi.
- A czy ty, Wieczny Wojowniku, domylasz si, jakiego to rodzaju potga moe by? -
spytaa Alisaarda. Umiechnem si.
- Jak sdz, tkwi w nas denie do stworzenia takiego wiata, w ktrym nie byoby
potrzeby istnienia wszystkiego, co nadnaturalne, a nawet byoby to zakazane!
W tym momencie dungla spitrzya si nagle, przeksztacajc si we wzburzony
ocean ciekego szka, ktry tylko jakim cudem nas nie pochon.
Von Bek zawy i upad, nie wypuszczajc z ucisku kielicha. Alisaarda uja go wp,
usiujc pomc mu wsta. Wia przeraliwie wyjcy wiatr. Zbliyem si do mych towarzyszy.
Von Bek sta ju na nogach.
- Uyj Actoriosa! - krzyknem do Alisaardy, ktra nadal opiekowaa si tym
kamieniem. - Znajd nasz ciek!
Kiedy signa do sakiewki, aby odszuka Actoriosa, Graal znowu zaczai piewa.
Melodia rnia si bardzo od tej, ktr syszelimy poprzednio. Bya spokojniejsza i cichsza,
mimo to jednak miaa wielk moc. Wzburzone, szkliste fale stopniowo uspokoiy si.
Gadkie, obsydianowe pagrki znieruchomiay. Midzy nimi ujrzelimy nasz ciek.
Wioda ku piaszczystej play.
Trzymajc przed sob kielich, von Bek prowadzi nas ku temu brzegowi. Wioda nas
sia, jak si domylam, o wiele potniejsza od Actoriosa. Sia porzdku i rwnowagi, zdolna
wywiera olbrzymi wpyw na otoczenie. Przysza mi do gowy myl, e wikszo tego, co
mnie spotkao dotychczas, byo zaaranowane przez Sepiriza i jemu podobnych. Ju
wczeniej zorientowaem si, e von Bek jest zwizany z Graalem na podobnej zasadzie, jak
ja z Mieczem. Von Bek potrzebny by do odnalezienia tego kielicha, teraz za przynis go
tutaj, do tego wiata, w poblie miejsca, zwanego Pocztkiem wiata. Czy mogo to mie
jakie znaczenie?
Dotarlimy wreszcie do brzegu. Powyej znajdoway si poronite traw wydmy,
przesaniajce horyzont. Wdrapalimy si na jedn z nich, aby stamtd rozejrze si po
cigncej si
bez koca rwninie. Istna nieskoczono trawiastych pagrkw, upstrzonych
gdzieniegdzie dzikimi kwiatami. Na prno byoby szuka choby drzewa czy grskiego
szczytu, amicego t jednostajno. Wok nas unosia si przyjemna wo. Gdy si
obrcilimy, spostrzeglimy, e szklany ocean gdzie znikn. Rwnie w tamtym kierunku
wida byo jedynie falist rwnin!
Spostrzegem zbliajcego si do nas czowieka. Brn powoli poprzez wysokie trawy.
Lekki wietrzyk porusza jego odzieniem w kolorach srebra i czerni. Przez uamek sekundy
mylaem, e to moe Hitler lub jeden z jego fagasw dotar za nami a do tego wiata. Po
chwili rozpoznaem jednak szpakowate wosy i patriarchalne oblicze. By to arcyksi
Balarizaaf. Kiedy tylko zauwayem go, stan i unis do w gecie powitania.
- Jeli pozwolicie, miertelni, to nie podejd do was bliej. Przedmiot, ktry ze sob
macie, jest dla mnie bardzo szkodliwy! - Umiechn si, jakby z samego siebie. -. Musz te
przyzna, e nie odpowiada mi obecno tego przedmiotu w mojej Sferze. Jeeli zechcecie
mnie wysucha, dobijemy targu.
- Nie targuj si z Chaosem - powiedziaem. - Chyba sam to rozumiesz? Odchrzkn.
- Och, Wojowniku, jak sabo znasz sw wasn natur. Byway ju takie czasy i
nadejd inne, kiedy bdziesz lojalny tylko wobec Chaosu...
Nie daem si zbi z tropu. Powiedziaem stanowczo:
- No c, arcyksi, mog ci zapewni, e w chwili obecnej nie poczuwam si do
podobnej lojalnoci. Sam decyduj o sobie, najlepiej jak potrafi.
- Zawsze taki bye, Wojowniku, niezalenie od tego, ktrej stronie suye. To jest,
jak podejrzewam, tajemnica twej dugowiecznoci. Uwierz mi, naprawd ci podziwiam... -
Odchrzkn, jakby zapa si na nieuprzejmoci. - Szanuj to, co mwisz, Wojowniku.
Chciabym ci jednak ofiarowa szans na zmian przeznaczenia caego cyklu dziejowego oraz
twego wasnego przeznaczenia, na ocalenie przed mczarnia-
mi, jakich ju zapewne zaznae. Zapewniam ci, e jeli bdziesz postpowa tak jak
dotychczas, to spotka ci znowu bl i wyrzuty sumienia.
- Powiedziano mi, e zaznam wreszcie nieco spokoju, e bd mia moliwo
poczy si znowu z Ermizhad - odparem stanowczo. Odrzucaem jego argumenty, mimo
ich pozornego rozsdku i konkretnoci.
- To byaby tylko przerwa. Zacznij suy mnie, a otrzymasz niemal wszystko, czego
zapragniesz. I to natychmiast.
- Ermizhad?
- Kogo tak podobnego do niej, e zapomnisz o jakiejkolwiek rnicy. Kogo jeszcze
pikniejszego. Kogo, kto bdzie ci wielbi tak bardzo, jak jeszcze aden mczyzna nie by
wielbiony.
Ku jego zdumieniu rozemiaem si w gos.
- Jeste naprawd Wadc Chaosu, arcyksi Balarizaa-fie. Masz wielk wyobrani.
Jeste przekonany, e celem wszystkich miertelnikw jest osignicie tej samej wadzy, jak
ty dysponujesz. Kochaem konkretn osob w caej jej zoonoci. Zrozumiaem to jeszcze
lepiej, odkd zapoznaem si ze zudami, jakie narzuca ludzkiemu umysowi ten wiat. Jeli
nie mog mie tej, ktr kocham, to nie chc substytutw. C dla mnie moe znaczy
uwielbienie takiej istoty? Kocham Ermizhad dla niej samej. Moj wyobrani cieszy nie to, e
byaby mi posuszna, lecz to, e istnieje. Nie mam udziau w powoaniu jej do ycia, lecz po
prostu czcz jej istnienie. I zawsze bd j czci, nawet jeli nie bdzie mi dane si z ni
poczy. A jeeli cho na krtki czas bd mg si z ni spotka, samo to bdzie ju
wystarczajcym usprawiedliwieniem dla przebytych cierpie. Sam wykazae, arcyksi,
czym naprawd jest Chaos, co jest wart i podae przyczyny, dla ktrych z nim wanie
walcz!
Balarizaaf wzruszy ramionami, traktujc moje sowa z humorem.
- Moe w takim razie jest jeszcze co, co mgbym ci ofiarowa? Ze swej strony
prosz ci tylko o jedno - aby unis Miecz Smoka w moim imieniu. Eldrenyskie s prawie
wykoczone. Sharadim i Flamadin wadaj wszystkimi szecioma
Sferami Koa. Jeli pomoesz mi w tej jednej, maej sprawie, abym mg zjednoczy
ten niewielki fragment Wielowiata pod moim wadaniem, zrobi wszystko, co bd mg,
aby przywrci ci twoj Ermizhad. Gra jest ju skoczona, Wojowniku. My wygralimy. C
wicej moesz zrobi? Masz teraz okazj zadba o siebie. Nie chcesz chyba zosta ju na
zawsze gupcem Fortuny?
Pokusa bya wielka i zaczynaem ju si waha, gdy spojrzaem na zdesperowan
twarz Alisaardy. Podjem przecie t walk z lojalnoci wobec Eldrenw. Jeeli teraz j
odrzuc, podwa tym samym moje prawo do poczenia si z kobiet, ktr kocham.
Potrzsnem wic przeczco gow, zwracajc si zarazem do hrabiego Ulricha von Beka.
- Przyjacielu, czy byby tak dobry zbliy nieco kielich do arcyksicia, aby mg go
sobie lepiej obejrze?
Z piskiem, z dzikim, straszliwym krzykiem przeraenia, tak rnym od sodkiego tonu
poprzednich jego wypowiedzi, arcy-ksi Balarizaaf cofn si, a jego wygld zaczai
zmienia si w miar, jak zblia si do niego von Bek z kielichem. Jego ciao wydawao si
wrze, przywierajc do koci i zmieniajc ustawicznie sw posta. W przecigu kilku chwil
ukaza nam tysice rozmaitych twarzy, z ktrych tylko nieliczne przypominay od biedy
twarze ludzkie.
Wreszcie znik cakowicie.
Opadem na kolana, drc i szlochajc. Dopiero teraz zdaem sobie spraw, czemu si
przeciwstawiem, jak bardzo kusiy mnie jego propozycje i obietnice. Caa moja sia usza ze
mnie.
Przyjaciele pomogli mi wsta.
Chodny wiatr szumia wrd traw i wydawao mi si, e nie jest on wytworem
Chaosu. By to, zapewne czasowy, ale jednak efekt wpywu Graala. Zaimponowaa mi raz
jeszcze potga tego kielicha, ktry porzdkowa otoczenie nawet tu, w samym sercu Chaosu!
Alisaarda zwrcia si do mnie cichym gosem.
- On jest tutaj - powiedziaa. - Rogaty ko tu jest. Z uniesion gow ko stpa powoli
w naszym kierunku. Zara, jakby na powitanie. By to zwierz o barwie ciaa cza-
sem srebrnej, czasem za zotej. Z czoa wyrasta mu jeden rg. Podobnie jak Graal,
przypomina mi wtki znanej ziemskiej mitologii. Alisaarda umiechaa si, patrzc z
przyjemnoci na zwierz, ktre podeszo bliej, obwchujc jej rk.
Za naszymi plecami rozleg si gos. By nam znany, nie by to jednak gos arcyksicia
Balarizaafa.
- Teraz ja zabior puchar - usyszelimy. Sta tam Sepiriz. W jego oczach byo co, co
sugerowao, e cierpi. Wycign sw wielk, czarn rk do von Beka.
- Prosz o puchar. Von Bek opiera si.
- On naley do mnie - odrzek.
Sepiriz, jak rzadko kiedy, da si ponie zoci.
- Ten puchar nie jest niczyj - burkn. - Sam jest swoim panem. Sam jest wacicielem
potgi. Wszyscy, ktrzy usiuj wej w jego posiadanie, s przearci pragnieniami i
zachannoci. Nie spodziewaem si tego po tobie, hrabio von Bek!
Skonfudowany von Bek opuci gow.
- Wybacz mi. Herr Daker powiedzia, e to ty umoliwie mi zapocztkowanie
samozniszczenia nazistw.
- To prawda. Ich przeznaczenie jest teraz nieuniknione dziki waszym odwanym
czynom, jak te dziki temu, co wydarzyo si, gdy szukalicie Graala. Mog ci zapewni,
von Bek, e zrobie bardzo wiele dla swojego narodu.
Z westchnieniem ulgi von Bek wrczy Sepirizowi Graala.
- Dzikuj ci, panie. A wic to, czego pragnem, spenio si.
- Tak. Jeli tego pragniesz, moesz powrci do swego wiata i do swych czasw. Nie
masz ju wobec mnie adnych zobowiza.
Von Bek spojrza jednak czule na Alisaard i umiechn si do mnie.
- Sdz, e powinienem zosta i doczeka koca tej sprawy, czy si uda, czy te nie.
Mam zamiar by wiadkiem, jak skoczy si ta cz twej gry, lordzie Sepiriz.
Sepiriz wydawa si by zadowolony, syszc jego sowa, cho w jego oczach nadal
widoczna bya jaka tajemna obawa.
- Musicie i za tym koniem - powiedzia. - Doprowadzi was do Miecza Smoka. Siy
za dysponuj teraz jeszcze wiksz potg. Nie upynie wiele czasu, nim wszystkie Sfery
Koa zostan cakowicie opanowane, stajc si upem Chaosu. Ten wiat jest w miar stabilny,
jeli zrwnowaone jest jego otoczenie. Jeli tak nie bdzie, zapanuje kompletny chaos. Bd
si dziay tak przeraajce obrzydliwoci, e te tutaj, w Sferze Nocnych Zmor, oka si
wobec nich niczym. Nic nie przetrwa w swej poprzedniej formie, wy za pozostaniecie tu na
zawsze jak w puapce. Bdziecie zaleni od kaprysw Bala-rizaafa, tysickrotnie
potniejszego ni obecnie!
Przerwa na chwil, nabierajc powietrza. - Czy nadal wolisz tu pozosta, hrabio von
Bek?
- Oczywicie - odpar mj przyjaciel ze specyficzn dla siebie, arystokratyczn
powag. - Niewielu jest na wiecie Niemcw, ktrzy rozumiej natur dobra i za i wiedz, na
czym polega ich obowizek!
- Niech tak bdzie - powiedzia Sepiriz. Okry kielich poami swego odzienia i znik.
Nie wiedzc, co robi, gdy przybdziemy na miejsce, ruszylimy za jednorocem.
Wpyw Graala stawa si coraz sabszy. Trawa najpierw przybraa szczegln, t barw,
potem zabarwia si na pomaraczowo, a w kocu na czerwono.
Jednoroec brn teraz przez rozlege jezioro krwi.
Zanurzeni po pas, drc z przeraenia, szlimy za nim.
Byo tak, jakbymy brnli przez krew tych wszystkich, ktrzy zginli gdzie daleko
std, suc perwersyjnemu deniu Sharadim do niemiertelnej potgi.
Straszliwe jezioro rozlewao si we wszystkich kierunkach, wypeniajc cay
horyzont. Poza nami oraz prowadzcym nas jednorocem, nie byo tu nikogo, a cay Chaos
wydawa si bezludny.
Z jakiego powodu nie mogem pozby si myli, e brodzimy we krwi niezliczonych
pomordowanych dusz. Po chwili wydao mi si, e nie musiaa to by krew przelana przez
Sharadim czy Wadcw Chaosu. Rwnie dobrze moga to by krew, ktr rozlaem ja -
Wieczny Wojownik. Przecie wymordowaem ca ludzko. Byem odpowiedzialny za
mier wielu ludzi, zabijaem ich, przybierajc tak rozmaite postacie. Pomylaem, e nawet
to jezioro jest jedynie niewielk czci przelanej przeze mnie krwi.
Moi przyjaciele objli si znowu jak kochankowie. Wyprzedziem ich nieco, idc
wci za jednorocem. Wpatrywaem si w powierzchni czerwonej cieczy. Zobaczyem moj
twarz jako Johna Dakera, jako Erekose, jako Urlika Skarsola, jako Clena z Cie Gar. A wiatr,
wiejcy nad jeziorem, wraz ze swym chodnym powiewem przynosi take sowa.
- Ty jeste Elryk, ktrego nazywali Zabjc Kobiet. Elryk, ktry zdradzil sw ras,
podobnie jak zdradzi j Erekose. Ty jeste Corum, zabity przez kobiet z rasy Mabdenw,
ktr kochae. Czy pamitasz Zarozini? Przypomnij sobie Medhbh. Przypomnij sobie
wszystkich, ktrych zdradzie i tych, ktrzy zdradzili ciebie. Przypomnij sobie wszystkie
bitwy, w ktrych walczye. Przypomnij sobie hrabiego Brassa i Yiseld. Jeste Wiecznym
Wojownikiem, ktrego przeznaczeniem po wsze czasy jest bra udzia we wszystkich
wojnach ludzkoci, we wszystkich wojnach Eldrenw, niezalenie od tego, czy s one
sprawiedliwe, czy te nie. Jake pozbawione sensu s twoje czyny! Szlachetny staje si
niegodziwcem. Czysty staje si zbrukanym. Wszystko wok jest podatne. Wszystko si
zmienia. Nic nie pozostaje niezmienne w rozgrywce midzy Czowiekiem a Bogami. Ty za
pokonujesz bezkresy wiecznoci, przemieszczasz si
midzy rnymi poziomami egzystencji, pozwalasz na to, e stae si pionkiem w
bezcelowej, kosmicznej grze...
- Nie - powiedziaem sam do siebie - w tym co jest. Musz odby pokut, aby
rozproszy wyrzuty sumienia. Musz znale odkupienie. Moe w ten sposb zaznam
spokoju. Wwczas, by moe, odnajd moj Ermizhad? Potrzebuj troch wolnoci...
- Ty jeste Ghardas Yalabasian. Zdobywca Odlegych Soc, ktry nikogo nie
potrzebuje...
- Jestem Wiecznym Wojownikiem, zwizanym kosmicznymi wizami i zmuszonym
do speniania niedokonanych obowizkw!
- Jeste Mv Okom Sebpt ORilsy, Wadca Armat z Qui Lors. Ty jeste Alivale, ty
jeste Artos. Ty jeste Dorian, Jere-miah, Asuiol, Goldberg, Franik...
Lista imion cigna si bez koca, jedno za drugim, a kade z nich brzmiao w moich
uszach niczym dzwon, dudnio niczym bben, dwiczao jak bro wojenna. Or, ociekajcy
strumieniami krwi. Milion twarzy osaczyo mnie. Milion zamordowanych istot.
- Ty jeste Wiecznym Wojownikiem, skazanym na nieustann walk bez odpoczynku.
Ta bitwa nie bdzie miaa koca. Prawo i Chaos to nieugici przeciwnicy. Zgoda midzy nimi
nigdy nie nastpi. Rwnowaga da od ciebie zbyt wiele, Wojowniku. W jej subie stracisz
siy...
- Nie mam wyboru. Takie jest wanie moje przeznaczenie. A przecie kady z nas
musi si podda swemu przeznaczeniu. Nie moe by adnego wyboru. Nie ma wyboru...
- Moesz wybra stron, po ktrej chcesz walczy. Moesz zbuntowa si przeciw
swemu przeznaczeniu. Moesz je odrzuci.
- Ale nie mog go zmieni. Jestem Wiecznym Wojownikiem i nie mam adnego
innego przeznaczenia poza tym wanie, nie mam innego ycia poza tym yciem, nie zaznam
innego blu poza tym blem. Och, Ermizhad, moja Ermizhad...
Rytm moich wlokcych si stp by taki sam jak wibrujcych w mojej gowie sw.
Mwiem teraz gono:
- Jestem Wiecznym Wojownikiem, ktrego ciga Kosmiczny Los. Jestem Wiecznym
Wojownikiem, a moje przeznacze-
nie jest ju okrelone. Jest nim wojna i mier. Moim przeznaczeniem jest strach...
To mj gos wymawia te sowa. To mj gos pyta mnie i odpowiada. Z moich oczu
pyny zy, ale wytarem je. Wci szedem. Wci brnem przez upiorne jezioro krwi.
Poczuem nagle na ramieniu czyj do. Strzsnem j.
- Jestem Wiecznym Wojownikiem. Nie mam adnego innego ycia poza takim
wanie. Nie mam sposobu, aby zmieni to, co mnie czeka. Jestem Wojownikiem. Jestem
bohaterem tysicy wiatw, a mimo to nie mam adnego, swojego wasnego imienia...
- Daker! Daker, czowieku! Co z tob si dzieje? Co ty tam mamroczesz? - rozleg si
gos von Beka, odlegy, peen afektacji.
- ciga mnie moje przeznaczenie. Jestem jedynie zabawk w rkach losu. Wadca
Chaosu mia w tym wzgldzie racj. Ja jednak nie osabem. Nie bd suy jego sprawie.
Jestem Wiecznym Wojownikiem. Moja skrucha jest zupena, moja wina jest wielka, a moje
przeznaczenie ju jest okrelone...
- Daker! We si w gar!
Ja jednak pochonity byem i zagubiony w maniakalnych rozmylaniach na temat
siebie samego. Nie mogem myle o niczym innym, jak o straszliwej ironii mojego
pooenia. W Szeciu Sferach byem oto pbogiem, legendarnym bohaterem Wielowiata,
szlachetnym mitem dla milionw. Tymczasem jedyne, czego zaznaem, to smutek i
przeraenie.
- Na Boga, czowieku, ty kompletnie zwariujesz! Suchaj mnie! Bez ciebie Alisaarda i
ja jestemy bezapelacyjnie zgubieni. Nie mamy sposobu dowiedzie si, gdzie jestemy i co
mamy robi. Jednoroec prowadzi nas do miecza. Tylko ty z nas trojga moesz ten miecz
podnie, tak jak tylko ja mogem podnie Graala!
Wojenne bbny nadal dudniy w mojej gowie. Mj umys wypeniony by brzkiem
metalu, a serce przearte melancholi rozczulao si nad straszliwym losem.
Znowu wdar si w to wszystko gos von Beka.
- Pamitaj, kim jeste, czowieku! Pamitaj, co masz tutaj zrobi! Herr Daker!
Widziaem przed sob jedynie krew, krew bya take za mn, krew otaczaa mnie
zewszd.
- Herr Daker! John!
- Jestem Erekose, ktry wymordowa ras ludzk. Jestem Urlik Skarsol, ktry walczy
z Belphigiem. Jestem Elryk z Mel-nibone i bd jeszcze wieloma innymi...
- Nie, czowieku! Pamitaj, kim naprawd jeste. Sam mi to wszystko swego czasu
opowiadae. By niegdy taki czas, gdy nie miae pojcia, e jeste Wojownikiem. Czy to
by dla ciebie pocztek ycia? Dlaczego nadal nazywany jeste Joh-nem Dakerem? To bya
twoja pierwsza tosamo. Zanim zostae wezwany, zanim zostae Wojownikiem.
- Ach, jake wiele cykli w dziejach Wielowiata mino od tamtej pory!
- Johnie Daker, zbierz swoje siy. Dla dobra naszej wsplnej sprawy! - woa von Bek,
ale jego gos dochodzi do mnie nadal z oddalenia.
- Ty jeste Wojownikiem, ktry dziery Czarny Miecz. Ty jeste Wojownikiem,
Bohaterem Tysica Mil...
Krew chlupotaa na wysokoci piersi. Nie wiedzie czemu osuwaem si coraz gbiej
i gbiej na dno. Ju niemal tonem we krwi, ktr sam przelaem.
- Herr Daker! Wr do nas! Wr do samego siebie!
Nie mogem ju by pewien adnej swej tosamoci. Tyle ich ju miaem. Czy one
wszystkie byy takie same? Jakie ndzne i niespenione byo moje ycie, spdzone na walce.
Nigdy nie zamierzaem walczy. Nie dotknem nigdy miecza, dopki krl Rigenos nie
przywoa mnie, jako Obrocy Ludzkoci...
Krew sigaa mi ju do podbrdka. Umiechnem si. Czemu miabym si
przejmowa? To tylko spenienie.
Znowu rozleg si zimny, cichy gos: - Johnie Daker, to bdzie twoja jedyna
prawdziwa zdrada, jeli zdradzisz sw tosamo. Wcielenie, w ktrym jeste sob samym -
brzmia gos von Beka. Wzruszyem ramionami.
- Zginiesz - doda - nie z powodu swych ludzkich saboci, ale dlatego, e posiadasz
nieludzk si. Zapomnij o tym, e bye Wiecznym Wojownikiem. Pamitaj o swej
miertelnoci!
Krew dotara mi do ust. Zaczem si mia.
- Popatrz! Ton w bardzo konkretnej postaci mojej winy!
- W takim razie jeste gupcem, Herr Daker. Popenilimy bd, ufajc ci jako
przyjacielowi. Podobnie jak eldreskie kobiety. Podobnie jak Niedwiedzi Ksita. Podobnie
jak Er-mizhad, ktra gupio wierzya ci jako ukochanemu. Ona kochaa Johna Dakera, nie
Erekose, ktry jest jedynie potwornym narzdziem Fortuny...
Krew zalaa mi usta. Zaczynaem j wypluwa. Podniosem si na kolana, ciko
dyszc. Poziom jeziora, jak si okazao, wcale si nie podnis. To tylko ja upadem. Stanem
wyprostowany, wpatrujc si przez chwil bezmylnie w von Beka i Alisaard. Trzymali mnie
oboje i potrzsali mn.
- Jeste Johnem Dakerem - usyszaem znw gos. - To John Daker by kochany przez
Ermizhad, a nie ten niezmordowany szermierz!
Odkaszlnem. Nadal nie rozumiaem go zbyt dobrze. Dopiero po chwili dotar do
mnie sens jego sw. A gdy to si stao, zaczem si zastanawia, czy mwi prawd.
- Ermizhad kochaa Erekose - powiedziaem.
- Moga ci tak nazywa, bo takie imi da ci krl Rigenos. Ale ten, kogo naprawd
kochaa, to John Daker, zwyky, skromny miertelnik, ktry zapany zosta w sie nienawici i
przeraajcego przeznaczenia. Nie moesz zmieni tego, co przeye, ale moesz zmieni to,
czym si stae, Johnie Daker! Czy nie widzisz tego? Moesz zmieni to, czym si stae!
Wydao mi si, e s to najmdrzejsze sowa, jakie mi si zdarzyo sysze w yciu.
Otarem ciecz ze swojej twarzy. To wcale nie bya krew. Strzsnem krople z oczu i rk.
Jednoroec zatrzyma si, czekajc na nas cierpliwie. Zrozumiaem, e raz jeszcze
utraciem poczucie rzeczywistoci. Tym razem jednak byo jasne, e w jaki sposb
zagubiem pewn cz mojej wasnej osobowoci pord moich kosmicznych przygd. Jako
John Daker nie byem zadowolony z mojego ycia, a wiat wydawa mi si szary i bezbarwny.
By jednak w pewnym sensie bogatszy ni cay ten dziki, fantastyczny cig wiatw, jakie
potem odwiedziem...
Pochyliem si, aby ucisn von Beka. Umiechnem si do niego.
- Dzikuj, przyjacielu. Jeste najlepszym koleg, jakiego kiedykolwiek miaem...
On take si umiechn. Caa nasza trjka staa tak porodku szkaratnego jeziora,
obejmujc si nawzajem, podczas gdy niebo nad nami zaczo wrze i kipie, po czym stao
si rwnie czerwone jak wody jeziora.
Po chwili zdawao si nam, e krwawy ocean powsta, aby spotka si z opadajcym
niebem, tworzc jednolit, potn cian z byszczcego, purpurowego krysztau.
Rozgldalimy si za jednorocem, ale przepad bez ladu. Przed nami nie byo nic,
poza strom, szkaratn skaln cian. Nagle przypomniaem sobie wizj, jak mielimy u
Mo-randi Paga. A przypatrujc si skalnej cianie zauwayem zatopiony w niej niczym owad
w bursztynowej bryle zielono-cza-rny miecz, w ktrym migota may, ty punkt.
- Tam jest - powiedziaem. - Oto Miecz Smoka!
Moi przyjaciele milczeli.
Dopiero po chwili zorientowaem si, e caa ciecz w jeziorze zastyga. Nasze stopy
byy tak samo zatopione w krystalicznej skale jak miecz. Bylimy w puapce.
Usyszaem stukot kopyt. Skaa, w ktrej uwizione byy moje nogi, draa pod
zbliajcymi si komi. Z trudem wykrcajc ciao, obejrzaem si przez rami.
Zbliay si dwie postacie, jadce na identycznych koniach. Konie byy czarne i
byszczce. Obie postacie odziane byy w barwne, paradne stroje, odpowiednio dobrane,
podobnie jak miecze i proporce. Jednym z jedcw bya Sharadim, Wadczyni Szeciu Sfer.
Drugim jej martwy brat, Flamadin, ktry chcia posi moj dusz.
U podstawy wielkiej, czerwonej skay pojawi si arcyksi Balarizaaf. Znowu mia
posta statycznego patrycjusza i czeka ze skrzyowanymi ramionami. Umiecha si. Zbyt
mn gardzi, aby na mnie spojrze. Miast tego zawoa w kierunku Sharadim i Flamadina:
- Witajcie, moi sodcy sudzy. Dotrzymaem danej wam obietnicy. Tu oto widzicie trzy
mae kawaki cierwa, przykle-
jone niczym muchy do lepu. Moecie z nimi zrobi, co tylko zechcecie!
Flamadin odrzuci sw wychud, szar gow do tyu i zacz si dononie mia.
miech ten by jeszcze bardziej pozbawiony ycia ni wtedy, gdy syszaem go po raz
pierwszy, przy krawdzi wulkanu w Rootsenheem.
- Nareszcie! Znowu bd kompletny. Nauczyem si ju by mdrym. Nauczyem si,
e nie warto suy adnemu innemu panu poza Chaosem!
Pilnie szukaem cho cienia inteligencji na jego nieszczsnej, martwej twarzy. Nie
znalazem nic.
Miaem jednak wraenie, e przypatruj si wasnym rysom. Flamadin mia by jakby
parodi, majc przypomnie mi, czym byem jako Wieczny Wojownik, albo raczej czym
mogem si sta.
Zrobio mi si al tej nieszczsnej istoty, zarazem jednak bardzo si baem.
Oboje zwolnili bieg swych koni, powoli zbliajc si do nas. Sharadim spojrzaa na
Alisaard i umiechna si sztucznie.
- Czy ju syszaa, moja droga? Eldreskie kobiety usunite zostay ze swojej Sfery.
Pochoway si jak szczury w zakamarkach siedziby starych niedwiedzi!
Alisaarda wytrzymaa jej spojrzenie.
- T wiadomo znam ju od twego lokaja, Armiada. Kiedy go ostatnio widziaam,
przypomina jeszcze bardziej wini, ktr w istocie jest. Czyby i na twojej twarzy, pani,
miay si pojawi podobne zmiany? Jak wiele czasu musi upyn, nim twoje powinowactwo
z Chaosem wyjdzie na jaw?
Sharadim rzucia jej wcieke spojrzenie i przyspieszya bieg konia. Von Bek
umiechn si do Alisaardy. Jej cios by rzeczywicie celny. Nic nie powiedzia, ignorujc
oboje jedcw najlepiej jak potrafi. Sharadim prychna i podjechaa do mnie.
- Witaj, Wojowniku! - powiedziaa. - C to za zudny wiat! Ale teraz zaznasz rzeczy
najlepszych, jakie mog si zdarzy. Udawae mego brata, Flamadina. Czy wiesz, e w
Szeciu Sferach, pord tych nielicznych, ktrych nie udao si dotd zabi lub pochwyci,
kursuje legenda, e Flamadin,
ten dawny Flamadin z bani, powrci, aby pomc im w walce przeciwko mnie?
Flamadin jednak stanowi teraz jedno ze sw siostr. Wzilimy lub. Czy syszae?
Wadamy wsplnie, na rwnych prawach.
Umiechna si. By to umiech straszny i zy.
Postanowiem j ignorowa jak von Bek.
Podjechaa do krystalicznej ciany, przyldajc si jej uwanie. Oblizaa wargi.
- Ten Miecz ju wkrtce bdzie nasz - powiedziaa. - Czy miaby ochot uj go w
rce, bracie?
- Moje rce - powiedzia Flamadin. Jego oczy pozbawione byy wyrazu. Bezmylnie
spoglda ku grze. - Moje dwie rce.
- On jest godny - powiedziaa z udanym wspczuciem Sharadim. - Odczuwa gd
posiadania swej duszy, jak widzicie. Brak mu duszy. - Po czym jadowicie spojrzaa mi prosto
w oczy. Poczuem, jakby z jej okrutnym spojrzeniem wbijay mi si w renice niezliczone
ostrza noy. Zmusiem si jednak z trudem, aby patrze na ni. Pomylaem:
- Jestem John Daker. Urodziem si w Londynie, w roku 1941, podczas nalotu. Moja
matka miaa na imi Helena, a mj ojciec Paul. Nie mam braci ani sistr. Poszedem do
szkoy...
Nie mogem sobie jednak przypomnie, gdzie po raz pierwszy chodziem do szkoy.
Prbowaem zmusi si do mylenia. Zobaczyem bia, podmiejsk drog. O ile pamitam,
po Blit-zu przenielimy si do poudniowego Londynu. Do Norwo-od, czy tak? Ale szkoa?
Jakie imi nosia ta szkoa?
Sharadim bya zdeprymowana. Zrozumiaa zapewne, e byem myl daleko od
rzeczywistoci. Moe obawiaa si, e mam jak ukryt si, jaki sposb ucieczki.
Powiedziaa:
- Jak sdz, nie wolno nam marnowa wicej czasu, lordzie Balarizaafie.
- Twoja kreatura - odrzek - powinna otrzyma dusz Wojownika, choby na krtk
chwil. Jeli to si nie powiedzie, musisz dotrzyma danego mi sowa i osobicie wzi
miecz. Taki by nasz ukad.
- A co z twoimi zobowizaniami, panie, czy ich dotrzymasz? - spytaa. Przez chwil
miaa nieco wadzy nad tym bogiem za.
- No c, zostaniesz przyjta do Panteonu Chaosu. Zostaniesz jedn z tych, ktrzy
wadaj Mieczem. Zastpisz kogo, kto skazany zosta na banicj.
Balarizaaf spojrza na mnie jakby z alem, e nie przyjem jego oferty. Byo jasne, e
wolaby widzie mnie jako swego sojusznika.
- Jeste potnym wrogiem - powiedzia w zamyleniu - pod kad postaci. Czy
pamitasz, lordzie Corumie, jak walczye przeciwko moim braciom i siostrom? Czy
pamitasz sw wielk Wojn przeciwko Bogom?
Nie byem Corumem. Byem Johnem Dakerem. Odrzuciem wszystkie inne wcielenia.
- Zapomniae mojego imienia, panie - powiedziaem. - Nazywam si John Daker.
Wzruszy ramionami.
- Co za rnica, jakie imi sobie wybierzesz, Wojowniku? Mgby wada wiatem
pod ktrymkolwiek ze swych bardzo licznych imion.
- Mam tylko jedno - odparem.
Zaczai si zastanawia. Sharadim rwnie nie moga zrozumie, co mogem mie na
myli. Dziki moim ostatnim dowiadczeniom i pomocy przyjaci, mogem mwi teraz sam
za siebie. Musz uwaa siebie za pojedyncz osob oraz za zwykego miertelnika.
Domylaem si, e w tym wanie tkwi klucz do ocalenia mojego i tych, ktrych kochaem.
Spojrzaem w oczy Balarizaafa i zobaczyem w nich przepastn otcha. Potem zwrciem
spojrzenie ku Sharadim i zauwayem w jej twarzy t sam pustk, co u Wadcy Chaosu.
Biedna, blada twarz Flamadina bya niczym wobec tego, co zobaczyem w ich twarzach.
- Nie zaprzeczysz, jak sdz, e jeste Wiecznym Wojownikiem - zauwaya
ironicznie Sharadim. - Bo wiemy, e jeste.
- Ja jestem tylko Johnem Dakerem - odrzekem.
- To jest John Daker - wtrci von Bek. - Z Londynu. To miasto w Anglii. Nie potrafi,
niestety, okreli, jaka to
cz Wielowiata. Moe ty bdziesz umiaa to zrobi, Shara-dim?
Wspomaga mnie i byem mu za to wdziczny.
- To bezsensowna strata czasu - ucia Sharadim, zeskakujc z konia. - Flamadin jest
godny. Potem musi wzi Miecz i zada uderzenie, ktre pozwoli Chaosowi rozprzestrzeni
si na wszystkie Sze Sfer!
- Nie powinna zwleka, moja pani - powiedzia zimno von Bek - cho z drugiej
strony czonkowie twej wity powinni take to zobaczy. O ile pamitam, obiecywaa swym
dostojnikom prawdziwy spektakl...
- To bydo! - Sharadim zrobia pogardliwy gest. Umiechna si, zwracajc si do
Alisaardy. - Okazali si nieuyteczni. Rzuciam ich przeciwko Adelstane. Tam mog by
szczliwi, szarujc na mury. Ju wkrtce ci, ktrzy si za nimi ukrywaj wraz z twymi
rodaczkami, zaznaj niewesoego koca! No, Flamadinie, mj kochany, martwy bracie. Zejd
z konia. Czy pamitasz, co masz zrobi?
- Pamitam.
Wpatrywaem si w niego uporczywie, on za zsiad z konia i zaczai i w moim
kierunku, powczc nogami. Spostrzegem, e Alisaarda podaa co von Bekowi, ktry sta
bliej mnie. Sharadim nie zauwaya tego. Caa jej uwaga skupiona bya na martwym ciele
brata, ktrego sama zamordowaa. Kiedy by ju blisko mnie, poczuem bijcy od niego
zapach zgnilizny. Czy wanie w takim ciele miaa si znale moja dusza?
Uczuem dotyk rki von Beka. Otworzyem do i pochwyciem to, co mi poda.
Ogrzao mnie pulsujce ciepo Actorio-sa. To bya nasza jedyna obrona przed magi tego
wiata.
Martwe palce Flamadina sigay teraz ku mojej twarzy. Uniosem ramiona, aby si
zasoni, wci nie mogc wyzwoli ng zakutych w litej skale. Usta Flamadina
wykrzywione byy w specyficzny sposb, przypominajcy bardziej miertelny grymas ni
wyraz uczucia. Jego oddech by wstrtny i cuchncy.
- Daj mi swoj dusz, Wojowniku. Musz si ni naje, a wtedy stan si znowu
caoci...
Nie mylc wiele, uniosem Actoriosa i ugodziem nim w na wp zbutwiae czoo.
Kamie wbi si w ciao niczym rozarzony grot. Poczuem zapach spalenizny. Flamadin sta
tam gdzie by, wydajc z siebie zdawiony oddech. Na gowie, w miejscu, w ktre uderzy
Actorios, wida byo wypalone znami.
- Co to jest? Co to jest? - zapiszcza sfrustrowanym, zowrbnym tonem Balarizaaf. -
Nie ma czasu na zwok. Nie teraz! Pospiesz si. Zrb wreszcie to, co masz zrobi!
Flamadin ponownie wycign ramiona w moj stron. Przygotowywaem si ju do
zadania drugiego ciosu, gdy przyszo mi do gowy co innego. cisnem Actoriosa i
narysowaem koo wok moich stp, ryjc nim w czerwonej, krystalicznej skale.
- Nie! - krzykna Sharadim. - Ach, on ma Actoriosa! Nie wiedziaam o tym!
Skaa wok moich stp zacza falowa i bulgota, wydzielajc row par.
Uwolniem nogi i stanem na twardej, skalnej powoce. Rzuciem Actoriosa von Bekowi,
polecajc mu, aby zrobi to samo co ja, sam za zaczem biec w stron purpurowej ciany. Za
mn czapa Flamadin. Sharadim krzyczaa:
- Lordzie Balarizaafie! Zatrzymaj go! On dotrze do miecza! Balarizaaf odpar
roztropnie:
- Nie dbam o to, ktre z was dotrze do miecza, aby tylko by uniesiony w mojej
sprawie.
Z jego strony nie grozio mi wic niebezpieczestwo. Czyby bya to puapka
zastawiona na mnie przez Wadc Chaosu? Obrciem si. Moi przyjaciele biegli za mn,
Flamadin by jednak znacznie bliej. Jego drapiene palce znowu wycigay si w stron
mojej twarzy.
- Musz si nasyci - powiedzia. - Musz mie twoj dusz. Nic innego mnie nie
nakarmi.
Tym razem nie miaem z sob Actoriosa. Prbowaem go odpycha, ale z kadym
dotkniciem czuem, jakby co ze mnie uciekao, przepywajc do jego ciaa. Usiowaem
oderwa si od niego, lecz nie miaem drogi ucieczki, byem bowiem tu przy krystalicznej
cianie.
- Wojownik! - zawoa podliwie Flamadin. Jego oczy zaczynay nabiera pozorw
ycia. - Wojownik. Bohater. Bd znowu bohaterem... Bd mia to, co mi si susznie
naley...
Walczyem zaciekle, ale moja energia odpywaa wci do jego ciaa. Dotarli do nas
moi przyjaciele. Usiowali go oderwa, ale przywar do mnie niczym pijawka. Usyszaem
miech Sharadim. Wtem Alisaarda wbia Actoriosa w gardo Flamadina. Rykn przeraliwie i
zakaszla, usiujc j odepchn. Wydawao mi si, e ar Actoriosa parzy mj wasny kark.
Byem przeraony daleko posunit symbioz, ktrej wanie dowiadczaem. Szlochaem,
usiujc si uwolni.
Zmartwiae ciao Flamadina janiao teraz moim yciem. Moje spojrzenie zasnuwaa
mga. Co chwil zaczynaem widzie samego siebie oczyma Flamadina.
- Jestem John Daker! - krzyczaem. - Jestem John Da-ker!
Tymi sowami usiowaem zmusi samego siebie do odzyskania tosamoci.
Spanikowana Alisaarda uya jednak znowu Actoriosa. Moje ciao znowu pono.
W kocu upadem na ziemi kompletnie wyczerpany. Przyjaciele usiowali odcign
mnie od istot z Chaosu, ja jednak bagaem ich, by zatrzymali Flamadina. By ju bardzo
blisko miejsca, w ktrym znajdowa si zatopiony w skale miecz. Widziaem, jak cal za calem
wchaniany by przez ska, a cakowicie w ni wnikn. Czuem, e ja take przenikam
przez purpurow ska. Widziaem moj rk sigajc po rkoje wielkiego, czarno-
zielonego miecza z pokryt runicznymi znakami kling, ktr przenika ty pomie.
Patrzc oczyma Johna Dakera, zobaczyem umiech Balari-zaafa. By zadowolony z
tego, co zaszo i nie zamierza interweniowa.
Sharadim jednak bya nieco zdezorientowana. Nie moga okreli, jak wiele mojego
wntrza zostao wchonite przez mego sobowtra. Mj wasny punkt widzenia podlega
ustawicznym zmianom. Raz byem Flamadinem, sigajcym po rkoje wielkiego miecza, to
znowu Johnem Dakerem, ktremu przyjaciele udzielali pomocy, dziko rozgldajcym si
wok
za jakkolwiek drog ucieczki lub choby za jakim orem. Wci mielimy
Actoriosa. Byem przekonany, e dopki mamy ten kamie, to ani Balarizaaf, ani Sharadim
nie bd skorzy do tego, aby si do nas zbliy.
Flamadin przemierza powoli wntrze skay. Moje ciao przeszywa intensywny bl.
Bez przerwy mamrotaem, e jestem Johnem Dakerem i tylko Johnem Dakerem. Tymczasem
moje zgrabiae palce sigay po miecz dowodzc, e byem te Flamadinem. Jknem.
Chciao mi si wymiotowa. W mojej gowie dudni jaki szept, ktry - jak przypuszczam -
by dusz Flamadina, walczc o ycie. Byo to echo sw, jakie paday podczas sprzeczki
poprzedzajcej zapewne zamordowanie go przez Sharadim.
- Miecz moe wyleczy zo u samego rda... Miecz moe przywrci harmoni...
Miecz to szlachetna bro... Ale nie w zych rkach... Miecz uyty do obrony jest w istocie
dobry...
- Nie! - krzyknem, zwracajc si do tego, co pozostao z prawdziwego Flamadina. -
To oszustwo! Miecz jest tylko mieczem. Miecz, Flamadinie, jest tylko mieczem, niczym
wicej! Dotknij go, ksi Flamadinie z Yaladek, a bdziesz po wsze czasy potpiony...
Usyszaem ponaglajcy krzyk Sharadim. Oczyma Johna Dakera widziaem, jak
postpia o krok bliej do skalnej ciany. Donie Flamadina spoczyway niemal na rkojeci
miecza.
We wntrzu tego upiornego ciaa walczyem o powstrzymanie rk. Miaem jednak
przeciwko sobie si zdesperowanej woli. Flamadin opanowany by przez dz ycia, dz
otrzymania obiecanej nagrody.
Wok mnie janiao czerwone wiato. Wszdzie widziaem okruchy, kawaki ska,
odbyski promieni. Mgbym tu zobaczy tysice moich odbi. Zrobio mi si sabo.
- Jestem Johnem Dakerem - jknem. - Jestem tylko Johnem Dakerem...
Flamadin dotkn Miecza, ktry jkn leciutko, jakby poznajc go. Obj rkoje.
Miecz nie broni si. Dotyk miecza nie sprawia Flamadinowi blu. Teraz byem niemal
prawdziwym Flamadinem, przejtym swoj potg, t przedziwn wersj ycia, jak ja
osignem niegdy.
Uniosem Miecz. Pokazaem go tym, ktrzy przygldali mi si przez krysztaow
cian.
Jako John Daker umieraem powoli, a resztki mojej duszy zaczy miesza si z dusz
Flamadina.
Walczyem sam ze sob. Skowyczaem i skamlaem, wycigajc rk po Actoriosa,
ktrego nadal trzymaa Alisa-arda.
- Jestem Johnem Dakerem. To jest moja rzeczywisto.
Te same donie, ktre przed chwil ujmoway Miecz, teraz chwytay Actoriosa.
Usyszaem pisk. To by mj gos. Gos Flamadina. Gos Johna Dakera. Byem nimi oboma
rwnoczenie. Zostaem rozdarty na dwoje.
Teraz John Daker uczyni potny zryw, aby wreszcie wyzwoli sw dusz z ciaa
Flamadina. Przypominaem sobie moje dziecistwo, moj pierwsz prac, moje wakacje.
Wynajmowalimy w Somerset kryt som chat, tu nad brzegiem morza. W ktrym to byo
roku?
Flamadin nieco osab. Jego punkt widzenia zamazywa si, podczas gdy John Daker
widzia coraz lepiej. Przywoujc to, co ludzkie i odrzucajc rol bohatera, miaem nadziej
wyzwoli si z przygniatajcego mnie ciaru. A uwalniajc siebie, mogem, by moe,
pomc take innym.
Pewny byem, e John Daker wygrywa t walk, gdy wczya si do niej Sharadim, a
nawet Balarizaaf. Usyszaem ich gosy, ponaglajce Flamadina, aby uy Miecza, aby zrobi
to, co przyrzek uczyni.
Zaczem z nimi walczy. Ale jego rami zgio si. Nawet wtedy prbowaem go
zatrzyma. Jego rami posuno si jednak do przodu, a Miecz Smoka wrzyna si w
krystaliczn cian. On wyrbywa sobie drog do Chaosu!
Jknem, miotajc si w swej bezradnoci - jako John Daker. Zabrawszy moj dusz
Flamadinowi, teraz wolabym, aby tam pozostaa, tak abym mg wpywa na jego
postpowanie i zatrzyma go.
Miecz Smoka unis si raz jeszcze. Raz jeszcze uderzy w skaln cian. Rozbyso
rowe wiato. We wszystkie strony rozbiegy si promienie. W otworze wyrbanym przez
Miecz Smoka ujrzaem ciemno. A za t ciemnoci kry si
inny wiat. wiat, w ktrym migny mi byszczce, biae wiee. Znany mi wiat.
Bardzo dokadnie to zaplanowali! Brama do Chaosu miaa by zarazem bram do
wielkiej jaskini Adelstane, gdzie stacjonuje armia Sharadim, oblegajca ostatnich obrocw
Szeciu Sfer!
Wydaem z siebie krzyk przeraenia. Usyszaem miech Sharadim. Obrciem si
jako John Daker, aby zobaczy Bala-rizaafa, jak ronie na podwjn wysoko swego ciaa, a
na jego obliczu maluje si wyraz najwyszej satysfakcji i triumfu.
- On wyrbuje drog do Adelstane! - zawoaem do przyjaci. - Musimy go
zatrzyma!
Cokolwiek kierowao teraz Flamadinem, nie bya to z pewnoci moja dusza.
Odzyskaem j ju w zupenoci. Wraz z powjotem mojej siy spostrzegem, e skaa znowu
staje si pynna i rozmywa si, za owo niesamowite promieniowanie zaczyna si ju
przedostawa do gigantycznej groty.
Niewiele mylc, ruszyem w pogo za Flamadinem, majc wci nadziej go
zatrzyma. On jednak znik za zakrtem wyrbanego przez siebie przejcia. Widziaem, e
zmierza w kierunku, w ktrym na podou jaskini rozbiy swoje obozowiska wojska
Sharadim. Byy tutaj namioty i kamienne chaty, gdzieniegdzie za ogromne kaduby z
Maaschanheem, skierowane do walki przeciw Adelstane.
Alisaarda i von Bek biegli wraz ze mn po kamiennych stopniach na dno jaskini.
Flamadin krzycza co w stron wojownikw, spord ktrych wielu byo ju nadgryzionych
zbem Chaosu. Mieli spaczone, zwierzce rysy, jakie widziaem u Ar-miada i jego ludzi.
- Za Chaos! Za Chaos! - krzycza Flamadin. - Powrciem! Teraz poprowadz was
przeciw waszym wrogom. Wreszcie zaznamy smaku zwycistwa!
Byem w stanie uwierzy, e to sam Miecz kieruje postpowaniem Flamadina!
Armia bya oszoomiona i zaskoczona szkaratn powiat, niespodziewanie
wlewajc si do groty. Sharadim i Balarizaaf jeszcze tu nie dotarli. Wiedziaem, e ju
wkrtce wejcie poszerzy si na tyle, i cay Chaos tu wtargnie, e delikatny
Barganheem, a potem wszystkie Sze Sfer zostan zajte. Nie byem w stanie nic na
to poradzi.
- PRZESZLIMY! OCH, PRZESZLIMY!
By to gos Sharadim, ktry rozleg si za moimi plecami. Znw wsiada na swego
czarnego rumaka i wycigna wasny miecz. Jechaa za nami.
Flamadin, poruszajc si niezgrabnie niczym strach na wrble, zmierza w kierunku
najbliszego kaduba. Z okrtu wydobywa si okropny smrd. Dym, sczcy si z jego
kominw by jeszcze bardziej cuchncy ni kiedykolwiek przedtem.
Moj jedyn myl byo, aby dotrze do Flamadina wczeniej ni zdoa to uczyni
Sharadim, wyrwa Miecz z jego rki i potem prbowa zrobi, co tylko bdzie moliwe, dla
ocalenia tych, ktrzy jeszcze przeyli w Adelstane. Wiedziaem, e moi przyjaciele maj
identyczne zamiary. Razem bieglimy pod gr, w kierunku okrtu, mimo e zbierao si nam
na wymioty. Wszdzie wok nas rozlegay si bekoty, pochrz-kiwania, piski i wycia.
Potem, gdy przejedaa Sharadim byszczca purpurow wiatoci, rozlegay si gromkie
wiwaty.
Spojrzaem w kierunku Adelstane, otoczonego poncym krgiem, za ktrym wida
byo delikatne, koronkowe, biae wiee o niezwykej piknoci. Nie mog pozwoli na
zniszczenie tego, dopki bd y. Kiedy nasza trjka dotara do okrtu, spostrzeglimy na
gwnym pomocie Barona Kapitana Armiada, unoszcego swj miecz w gecie powitania
Flamadina. Przypadkowo lub te w zgodzie z przeznaczeniem, mielimy si znowu zjawi na
pokadzie Zmarszczonej Tarczy!
Tak bardzo byli pochonici swoim triumfem, e nie zauwayli nawet naszego wejcia
na pokad. Bylimy przeraeni fatalnym stanem okrtu. Nieliczni mieszkacy, jacy tu jeszcze
pozostali, byli z pewnoci przymuszani do brania udziau w tej wojennej pracy. Mczyni,
kobiety i dzieci - wszyscy byli w achmanach. Wygldali na wygodzonych i pobitych. Kilka
twarzy na nasz widok rozjanio si promykami nadziei.
Zamierzalimy ukry si w ktrym z domw. Niemal natychmiast przyczya si do
nas jaka wychudzona nieszcz-
nica, ktrej przybrudzona twarz wci zdradzaa lady modoci i urody.
- Wojowniku - powiedziaa - czy to ty? A kim s oni?
Bya to Bellanda, rozentuzjazmowana moda studentka, ktr spotkalimy niegdy po
raz pierwszy na pokadzie tego okrtu. Jej gos by chropawy, wygldaa na blisk mierci.
- Co z tob, Bellando? - szepna Alisaarda. Moda kobieta potrzsna gow.
- Nic szczeglnego. Od kiedy Armiad ogosi wojn przeciwko tym, ktrzy mu si
sprzeciwiali, zmuszani bylimy do cikiej pracy niemal bez odpoczynku. Wielu umaro. My
tutaj, na Zmarszczonej Tarczy, moemy si uwaa za szczliwych. Nadal nie mog poj,
jak to si mogo sta i jak nasz wiat ze wiata sprawiedliwoci sta si wiatem
zdominowanym przez tyrani...
- Kiedy ta plaga si skoczy - powiedzia z powag von Bek - cho tak szybko si
rozprzestrzenia, i trudno nad ni zapanowa. To samo zdarzyo si take w moim wiecie.
Jak wida, trzeba by zawsze czujnym!
Widziaem, jak Armiad prowadzi Flamadina do schodw wiodcych na gwny
pokad. Flamadin wci dziery Miecz Smoka nad gow, ukazujc go wszystkim obecnym.
Rozejrzawszy si po zakamarkach groty, spostrzegem jadc w kierunku statku Sharadim,
wzywajc gromko Flamadina, ten jednak ignorowa j. Wci przeywa swj wielki, nagy
triumf. Jego szkaradne, trupie rysy wykrzywione byy czym, co mona by nazwa parodi
radoci. Przeszed po gwnym pomocie i wspi si na takielunek gwnego masztu, aby
by widzianym przez wszystkich zgromadzonych.
Wiedziaem, e mam teraz kilka chwil czasu na to, aby dotrze do Flamadina
wczeniej, ni zdoa to uczyni jego siostra. Niewiele mylc, zaczem wspina si ku grze,
zamierzajc wykorzysta pltanin lin i erdzi, aby znale si jak najwyej, jak uczyniem to
ju przedtem. Powoli wspinaem si coraz wyej, ku gwnemu pokadowi.
Flamadin sta na podecie w taki sposb, aby mc unosi do gry miecz i pokazywa
go zebranym. Jego nieszczsne, wyniszczone ciao sprawiao wraenie, jakby miao lada
moment
odpa od koci. Jego gest, gdy unosi do gry miecz, by niemal patetyczny.
- Wasz bohater - zawoa swym martwym, pustym gosem - wanie powrci.
Mimo e przez cay czas pochonity byem uporczywym wspinaniem si, nie byem
w stanie opdzi si od myli, e jest on teraz czym w rodzaju parodii mnie samego, jako
Wiecznego Wojownika. Nie podobao mi si to. Wci wspinaem si, pniej za pezem po
rei, znajdujcej si ponad gowami zgromadzonych rycerzy. Cay czas wbijaem sobie w
gow, jaki byem jako John Daker. Zdaje si, e malowaem jakie obrazki i miaem studio z
widokiem na Tamiz.
Flamadin wyczu mnie, gdy zaczem opuszcza si ku niemu. Jego trupie oczy
spojrzay na mnie. Mia wygld przestraszonego dziecka, ktremu lada moment odbior
ulubion zabawk.
- Prosz - powiedzia cicho. - Pozostaw mi go jeszcze na chwil. Sharadim take tego
pragnie.
- Nie ma ju czasu - odrzekem.
Zeskoczyem tu za nim. Trzymajc za plecami Actoriosa, wycignem do po
Miecz Smoka. Wida byo byszczcy w jego klindze ty pomie, podwietlajcy runiczne
znaki.
- Prosz - baga Flamadin.
- W imi tego, czym niegdy bye, ksi Flamadinie, daj mi ten miecz - nalegaem.
Wykrzywi si z blu, czujc Actoriosa.
Usyszaem poniej jakie zamieszanie. By to Armiad.
- Jest ich dwch. Dwch takich samych! Ktry jest nasz?
Moja do zacisna si na jego nadgarstku. By teraz znacznie sabszy ni przedtem.
Sia Miecza nie napenia go. By moe to wanie Miecz zebra energi, swoj i Flamadina.
- Ten miecz nie jest zy - powiedzia. - Sharadim mi tak mwia. Moe by uyty po
stronie dobra...
- To miecz - odparem. - To bro. Zosta stworzony po to, by zabija.
Dziwny, pokraczny umiech pojawi si na jego obliczu. - Jake wic mgby czyni
dobro...
- Gdy zostanie zamany - powiedziaem i wykrciem mu do w nadgarstku.
Miecz Smoka upad na pokad.
Armiad i jego ludzie wspinali si ju po olinowaniu, wszyscy dobrze uzbrojeni.
Zapewne zrozumieli ju, co si dzieje. Zerknem w stron pieczary. Sharadim bya ju
niemal na pokadzie okrtu, a za ni sza jej armia. Flamadin wyda z siebie dziwne kanie
widzc, jak podnosz Miecz Smoka.
- Obiecaa mi odda moj dusz, jeeli tylko wznios ten miecz w imi Chaosu. Ale to
nie bya moja dusza, prawda?
- Nie - stwierdziem. - Moja. W tym wanie celu Sharadim utrzymywaa ci przy
yciu. Tym sposobem wanie oszukae Miecz Smoka.
- Czy mog ju umrze?
- Ju niedugo - obiecaem.
Obejrzaem si. Ludzie Armiada dotarli do platformy. Miecz Smoka dwicza
przejmujco, gdy oburcz ciskaem jego rkoje. Pomimo wszystkiego, czego dotd
dowiadczyem, zdecydowaem przyczy si do pieni miecza, wypeniony byem bowiem
cudown, dzik radoci.
Uniosem kling. Jednym ciciem odrbaem gowy dwom najbliszym napastnikom.
Ich bezgowe ciaa spady natychmiast w d, w kierunku niszego pokadu, strcajc po
drodze wielu innych, tworzc kbowisko miotajcych si koczyn i lejcej si krwi.
Trzymajc miecz w jednej doni, drug chwyciem za wiszc lin i z mocnego
odbicia wyldowaem za plecami przeciwnikw, tnc ich po drodze mieczem. Zeliznem si
na pokad tu obok Armiada, ktry zaczyna wspina si po takielunku jako jeden z ostatnich.
- Podobno chciae wyrwna ze mn rachunki - zawoaem, miejc si w gos.
Z przeraeniem popatrzy na miecz i na moj twarz. Wybekota co, rzucajc si w
kierunku masztu. Postpiem do przodu, wbijajc czubek Miecza Smoka w drewniany pokad.
- Jestem tutaj, Baronie Kapitanie. Rachunki rzecz wita, myl, e si z tym zgodzisz.
Z niechci, poruszajc swym wiskim pyskiem, powrci na pokad. Wszyscy jego
ludzie przygldali si nam teraz. Ich
zezwierzcone spojrzenia skupione byy na pokadzie niczym na scenie.
Nagle za moimi plecami rozleg si monstrualny ryk. Obejrzaem si przez lewe
rami. Purpurowe wiato janiao coraz jaskrawiej. Wejcie do tego wiata stale si
poszerzao. Zauwayem tam jakie poruszenie: wielkie, groteskowe postacie jechay tu na
jeszcze dziwniejszych od siebie rumakach. Potem ponownie spojrzaem na Armiada.
Z mieczem w doni, niechtnie zblia si do mnie. Wydawao mi si, e sysz co w
rodzaju skomlenia, wydobywajcego si z jego drcego pyska.
- Zabij ci szybko - obiecaem. - Ale zabi ci musz, mj panie.
I wtedy poczuem nagle, jak ogromny ciar lduje na moich plecach. Miecz Smoka
wylecia mi z rki, a ja sam rozcignem si jak dugi na pokadzie. Usiowaem powsta.
Usyszaem radosne parsknicie Armiada. Na karku poczuem jakie zimne usta. Poczuem
cuchnc wo.
Spojrzawszy ku grze zobaczyem Armiada i jego ludzi zgromadzonych nade mn.
Prbowaem sign po Miecz Smoka, ale kto kopn go dalej. Flamadin za, wci siedzcy
na moim grzbiecie, wycedzi przez swe przegnie usta:
- Teraz nasyc si znowu. A ty, Johnie Daker, zginiesz. Ja bd jedynym bohaterem
Szeciu Sfer.
Na rozkaz Flamadina Armiad i jego ludzie pochwycili mnie. Poruszajc si po
swojemu dziwnie, mj sobowtr podszed do Miecza Smoka i podnis go.
- Ten Miecz wypije twoj dusz - powiedzia - a przy tym doda mi si. Ja i Miecz
bdziemy jednoci. Niemiertelni i niezwycieni. Raz jeszcze wszystkie Sze Sfer bdzie
mnie podziwia!
Wydawao mi si, e skrzywi si, podnoszc miecz i e przyglda mi si niemal ze
wspczuciem. Nie byem w stanie poj, jakie mroczne i straszliwe zakamarki jego duszy
kieroway nim, jak wiele pozostao w nim sympatii dla dawnego wiata Sfer Koa. Jego
siostra bya w stanie powstrzyma proces rozkadu jego ciaa, teraz jednak rozkada si
niemal na naszych oczach. Wci mia nadziej na ycie. Nadziej na moje ycie.
Armiad odchrzkn z zadowoleniem. Jego lepkie donie chwyciy mnie teraz za
rami.
- Zabij go, ksi Flamadinie. Tak bardzo pragnem ujrze jego mier, od chwili,
gdy po raz pierwszy podszy si pod ciebie, ksi i spotwarzy mnie w oczach moich
kolegw kapitanw. Zabij go, panie!
Poznawaem jak przez mg stojcego z boku Mophera Go-rba, Stranika Skrzy
Armiada. Teraz jego nos wyduy si, a oczy zbliyy si bardziej do siebie tak, e
przypomina raczej psa ni czowieka. Jego donie zaciskay si bardzo mocno na moim
ramieniu. Gb obryzgan mia lin. On take z luboci wyczekiwa na moj mier.
Flamadin unis rami, a szpic Miecza Smoka znalaz si zaledwie o kilka cali od
mego serca. Potem, wydajc z siebie szloch, zamierzy si do cicia.
Pieczara rozbrzmiewaa haasem czynionym przez biegncych wojownikw,
skpanych w purpurowym wietle. Teraz jednak usyszaem jeden dwik wybijajcy si
ponad inne. Ostry, wyrany trzask. Flamadin westchn i zastyg w bezruchu. W jego czole
pojawia si ponca dziura. Sczy si z niej
szlam, ktry widocznie niegdy by krwi. Opuci Miecz Smoka. Obejrza si powoli
za siebie.
Sta tam von Bek, hrabia z Saksonii, z dymicym Walthe-rem PPK kalibru 0,38 cala w
doni.
Flamadin usiowa ruszy w kierunku nowego przeciwnika, wci trzymajc w
zacinitej doni Miecz Smoka. Upad jednak na pokad i resztki ycia opuciy go.
Armiad i jego ludzie nadal mnie trzymali. Mopher Gorb wydoby dugi n,
najpewniej po to, aby wbi mi go w gardo. Nim zdoa to uczyni - chrzkn dziwnie, a n
wypad mu z rki. Ukazaa si kolejna rana, tym razem w okolicy skroni Mophera Gorba.
Armiad puci moje rami. Pozostali czonkowie upiornej zaogi okrtu rozpierzchli
si. Jednak Alisaarda ruszya do przodu i byskawicznie chwyciwszy miecz Mophera Gorba,
gwatownymi pchniciami zaatakowaa Barona Kapitana. Armiad broni si zaciekle, ale nie
mia wielkich szans wobec jej zrcznoci i sprawnoci w posugiwaniu si broni. Ju po
chwili wbia ostrze prosto w jego nieludzkie serce, a potem przystpia do walki z innymi
przeciwnikami. Ja rwnie walczyem nie swoim mieczem. Po Miecz Smoka nie mogem
sign, poniewa zbyt wielu przeciwnikw odgradzao mnie od zwok Flamadina.
Walczyem jak tylko mogem najlepiej, usiujc tam dotrze. Von Bek take mia
miecz. Wreszcie bylimy razem i walczylimy razem.
- Jak widz, Bellanda przechowaa twj pistolet! - zawoaem do von Beka.
Umiechn si szeroko.
- Nie auj teraz, e go jej zostawiem! Ju byem pewny, e go wicej nie zobacz.
Niestety, byy tylko dwie kule.
- Za to zostay dobrze uyte - dodaem z wdzicznoci.
Nagle stwierdzilimy, e zewszd otaczaj nas trupy. Odraajca zaoga Armiada
zostaa pokonana. Gdzieniegdzie czogao si kilku rannych, usiujc uciec. Von Bek wyda z
siebie radosny okrzyk triumfu, ale zaguszy go okrzyk Bellandy. Sharadim dokonaa
niesamowitego skoku na grzbiecie swego ogiera i pdzia teraz po pokadzie. Kopyta koskie
niczym
bojowe bbny dudniy nad ciaem jej brata, trzymajcego wci w doni Miecz
Smoka.
Rzuciem si do biegu, starajc si dopa miecza wczeniej, ni zdoa uczyni to
Sharadim. Ona jednak byskawicznie zeskoczya z koskiego grzbietu i signa doni po
bro, zacinit w martwej doni brata.
Kiedy dotkna rkojeci, zasyczaa z blu. Nie byo jej wolno bra go do rki. Ca
si woli zmusia si do podniesienia miecza.
Uderzya mnie jej niewyobraalna uroda. Kiedy tak niosa Miecz Smoka w kierunku
konia, jakby niewiadoma, e kto moe j widzie, wydawaa mi si czym wicej ni
zwyk kobiet, bya bowiem pikniejsza od wszystkich, jakie kiedykolwiek widziaem. Bya
bogini, porwan przez dz wadzy.
Ruszyem za ni.
- Ksiniczko Sharadim! Nie wolno ci dwiga tego miecza! Stana przy swoim
rumaku. Obejrzaa si powoli, marszczc brwi z irytacj.
- Co takiego?
- On naley do mnie - powiedziaem. Powoli przechylia sw przeliczn gow w
bok. Przyjrzaa mi si uwanie.
- Co takiego? - powtrzya.
- Nie wolno ci dotyka Miecza Smoka. Tylko ja mam teraz prawo go dotkn.
Zacza wspina si na siodo.
Nie przyszo mi do gowy nic innego, jak tylko wydobycie Actoriosa i trzymanie go
przed sob. Jego pulsujce, wibrujce wiato owietlao moj do kolorem czarnym,
czerwonym i purpurowym.
- W imieniu Rwnowagi dam Miecza Smoka! - zawoaem.
Jej twarz zachmurzya si. Oczy byszczay. - Ju jeste martwy - powiedziaa powoli,
zgrzytajc zbami.
- Nie jestem. Oddaj mi Miecz Smoka.
- Zapracowaam sobie na ten miecz i wszystko, co jest z nim zwizane - powiedziaa,
blada z wciekoci. - Mam do niego prawo. Suyam Chaosowi. Oddaam Sze Sfer
lordowi Balarizaafowi, aby wada nimi wedle swego uznania. Lada chwila
spodziewa si moemy przybycia jego, oraz wszystkich jego podwadnych. Przez t bram,
ktr ja przecie stworzyam. Naley mi si nagroda. Zostan Wadczyni Miecza, bd
panowa nad wasnymi wiatami. Bd niemiertelna. A jako niemiertelna, zatrzymam ten
miecz jako symbol mojej wadzy.
- Umrzesz - powiedziaem bez ogrdek. - Balarizaaf ci zabije. Wadcy Chaosu nie
dotrzymuj nigdy swoich obietnic. To przecie wypywa z ich natury.
- Kamiesz, Wojowniku. Odejd ode mnie. Nie jeste mi ju potrzebny.
- Musisz odda mi ten miecz, Sharadim.
Actorios zapon silniejszym blaskiem. Czuem go w doni niczym ywy organizm.
Staem teraz blisko niej. Przycigna do siebie miecz. Wiedziaem, e kade miejsce
w jej ciele, ktre styka si z mieczem, przeszywa natychmiast dotkliwy bl, ona jednak
ignorowaa to wierzc, e w zamian stanie si niemierteln.
Widziaem may, ty pomie, ukryty wci w klindze miecza, podwietlajcy
runiczne znaki na ostrzu.
Actorios zaczai piewa. Jego gos by cichy, ale bardzo pikny. piewa do Miecza
Smoka.
I Miecz Smoka wymrucza odpowied. Pomruk stawa si coraz silniejszy i silniejszy,
dochodzc niemal do krzyku.
- Nie! Nie! Nie! - krzykna Sharadim. Jej skra take odbijaa wibrujce wiato. -
Popatrz! Popatrz, Wojowniku! Oto nadchodzi Chaos! Nadchodzi Chaos! - zamiaa si, po
czym machna mieczem, wytrcajc mi Actoriosa. Pochyliem si, aby go podnie, ale ona
bya szybsza. Uniosa miecz, jczc z blu, albowiem rkoje parzya jej do.
Miaa zamiar zniszczy Actoriosa.
Moj pierwsz, instynktown myl byo rzuci si do przodu i za wszelk cen ocali
go. Przypomniaem sobie jednak, co mwi Sepiriz i odstpiem. Umiechna si do mnie.
By to umiech wilka.
- Teraz rozumiesz, e w ten sposb mnie nie pokonasz - powiedziaa.
Z niewiarygodn si opucia ostrze miecza, uderzajc dokadnie w sam rodek
pulsujcego kamienia, przypominajcego ywe serce.
Kiedy ostrze miecza zetkno si z Actoriosem, krzykna. By to okrzyk triumfu i
zwycistwa, ktry niemal momentalnie przeksztaci si w krzyk gniewu, a potem mki.
Actorios zosta zniszczony. Rozlecia si na kawaeczki, rozproszy w najrniejsze
strony.
A w kadym takim kawaeczku zamknity by wizerunek Sharadim!
Kady z odamkw Actoriosa unosi w niepami czstk Sharadim. Mylaa, e uda
jej si sta najwaniejsz z ludzi, tymczasem stao si tak, e zostaa zaklta w czstkach tego
przedziwnego kamienia. Staa tu wci, zamara w pozie, w jakiej niszczya Actoriosa. Bl na
jej twarzy stopniowo zmieni si w przeraenie. Zacza dre. Miecz Smoka jcza i wy w
jej doni. Jej ciao zdawao si wrze. Znika jej uderzajca uroda.
Von Bek, Bellanda i Alisaarda zbliali si do mnie, ja jednak daem im znak rk, aby
si zatrzymali.
- Tu nadal grozi wam niebezpieczestwo - krzyknem do nich. - Musicie i do
Adelstane. Powiedzcie Eldrenkom i Niedwiedzim Ksitom, co si tu stao. Przekacie im,
e powinni czeka i obserwowa.
- Ale przecie nadchodzi Chaos! - zawoaa Alisaarda. - Spjrz! - Spowite czerwon
powiat postacie byy wiksze od wszystkich poprzednich. Groteskowych jedcw wid
sam Balarizaaf. Wadcy Piekie przybywali, aby wzi w posiadanie swoje nowe krlestwo.
- Do Adelstane! Szybko! - zawoaem.
- Ale co ty zrobisz, Herr Daker? - zapyta von Bek z niepokojem w gosie.
- To, co musz. To, co stao si moim obowizkiem - odrzekem, majc nadziej, e
mnie waciwie zrozumie. Von Bek pochyli gow.
- Bdziemy oczekiwali na twoje pojawienie si w Adelstane - powiedzia. Byo jasne,
e wszyscy troje uwaali si ju niemal za martwych.
Wyrwa w kosmicznej tkaninie stale si poszerzaa, za czarni jedcy czekali
cierpliwie, a stanie si na tyle obszerna, eby mogli przez ni przejecha.
Stanem i uniosem Miecz Smoka. Wydawa z siebie ciche, sodkie dwiki, jakby
rozpoznajc swego pana.
Wszdzie wok miecza wiroway w powietrzu fragmenty roztrzaskanego Actoriosa,
niczym planety wok soca. W niektrych spord migajcych okruchw zauwayem
twarze Sharadim z zastygym na nich wyrazem przeraenia, jakie j ogarno, nim jej ciao si
rozpado.
Spojrzaem na jej zwoki, lece na ciele brata. Jedno z nich reprezentowao cae zo
tego wiata, drugie - jego dobro. Oboje zostali jednak pokonani przez dum, ambicj i
obietnic uzyskania niemiertelnoci.
Patrzyem jak von Bek, Alisaarda i Bellanda znikaj za burt okrtu. Obozy wojsk
Sharadim ogarno teraz zamieszanie. Widocznie oczekiwali na rozkazy. Bya pewna
nadzieja, e moim przyjacioom uda si niepostrzeenie dotrze do Adels-tane. Musz tam
dotrze. Wiedziaem, e nie byliby w stanie przey tego, co miao tu nastpi.
Uniosem miecz ku grze i zmusiem umys, aby by ulegy mojej woli.
Przypomniaem sobie, co opowiada Sepiriz i co poleci mj zrobi, gdy Actorios zostanie
rozbity: jak moc wezwa na pomoc. Syszaem - w zakamarkach mego umysu - ich piew.
Syszaem ich zdesperowane gosy, tak jak wielokro syszaem je podczas moich snw.
- Jestemy zgubieni, jestemy ostatni, jestemy okrutni. Jestemy Wojownikami Na
Krawdzi Czasu. Jestemy zmczeni. Jestemy zmczeni. Jestemy zmczeni mioci...
- UWALNIAM WAS WRESZCIE! WOJOWNICY, UWALNIAM WAS! WASZ
CZAS ZNOWU NADSZED. NA MOC MIECZA, NA ZNISZCZENIE ACTORIOSA, NA
WOL RWNOWAGI, NA POTRZEB LUDZKOCI, WZYWAM WAS. ZAGRAA
NAM CHAOS. CHAOS ZWYCIA. JESTECIE POTRZEBNI!
W dalekim kracu pieczary, ponad piknym, biaym miastem Adelstane, ujrzaem
klifow ska. Na niej zobaczyem kolumny mczyzn. Niektrzy siedzieli na koniach, inni
szli
pieszo. Wszyscy byli uzbrojeni. Wszyscy patrzyli w moj stron jakby w sennym
zamroczeniu.
- Jestemy szcztkami twoich iluzji. Resztkami twoich na dziei. Jestemy
Wojownikami Na Krawdzi Czasu...
- WOJOWNICY! WASZ CZAS NADSZED. MOECIE ZNOWU WALCZY.
JESZCZE JEDNA BITWA. JESZCZE JEDEN CYKL! PRZYBDCIE! CHAOS
NADJEDA PRZECIWKO NAM!
Rzuciem si do rumaka Sharadim, ktry dysza i parska nad zwokami swojej pani.
Nie stawia oporu, gdy wskoczyem na siodo. Raczej cieszy si z nowego jedca.
Skierowaem go w stron zejcia ze statku. W penym galopie przeskoczyem przez burt,
spadajc na skaliste podoa jaskini. onierze Sharadim zbiegli si do mnie gromadnie, okuci
w elazne zbroje, wiwatujc na moj cze. Uwaaem ich za wrogw. Przez moment byem
zdezorientowany now sytuacj, ale wnet zorientowaem si, e oni walcz tylko dla
Sharadim i Flamadi-na. Uznali mnie za brata Wadczyni i jej maonka! Oczekiwali, e
prowadz ich przeciwko Adelstane,w imi Chaosu.
Spojrzaem za siebie. Szkaratna, olbrzymia ju wyrwa, stawaa si wci coraz
szersza. Groteskowe, czarne postacie zbliay si.
Spojrzaem na Adelstane.
- Wojownicy! - zawoaem. - Do mnie, Wojownicy!
Wojownicy Na Krawdzi Czasu zbudzili si. Wylewali si teraz szerok mas z
grskiego szczytu Adelstane, niewidocznymi ciekami zbliajc si do mnie.
- Wojownicy! Wojownicy! Chaos nadciga.! Poczuem silny podmuch wiatru.
Purpurowego wiatru. Ogarn wszystkich wok.
- Wojownicy! Wojownicy Krawdzi! Do mnie! Do mnie!
Mj rumak zara dononie, stukajc kopytami. Parskn zadowolony, e ta chwila
nadesza, jakby y tylko po to, aby wzi udzia w tej bitwie. Miecz Smoka dwicza w mej
prawicy. piewa niebiasko i promieniowa ciemnym wiatem, ktre tylekro poprzednio
widywaem, pod tyloma rnymi postaciami. Nadal jednak wydawao mi si, e Miecz ma w
sobie co innego, nowego, co, czego przedtem nie znaem.
- Wojownicy! Do mnie!
Nadcigali tysicami. Odziani w rozmaite zbroje. Z najrniejsz broni, jak mona
byo wymyle. Maszerowali pieszo i jechali na koniach, a ich twarze janiay yciem, jakby -
podobnie jak rumak - yli tylko dla bitwy.
Poczuem, e take i ja nie yem nigdy peniej ni teraz, gdy wziem miecz do rki.
Byem Wiecznym Wojownikiem. Przewodziem ogromnym armiom. Mordowaem cae
narody i rasy. Byem kwintesencj krwawej walki. Nadawaem tej walce szlachetno, poezj,
uzasadnienia. Przydawaem jej bohaterstwa i godnoci...
Jaki gos we mnie domaga si jednak, aby bya to ostatnia moja walka. Byem
Johnem Dakerem. Nie miaem ochoty wicej zabija. Chciaem jedynie y, kocha i zazna
pokoju.
Wojownicy z Krawdzi Czasu formowali wok mnie szyki. Powycigali z pochew
or najrozmaitszego autoramentu. Byli poruszeni, krzyczeli gono. Radowali si.
Zastanawiaem si, czy kady z nich by niegdy taki jak ja. Czy byli wszystkimi wcieleniami
bohaterskich rycerzy? Wszystkimi wcieleniami samego Wiecznego Wojownika? Z ca
pewnoci wikszo spord ich twarzy bya mi dziwnie znajoma, tak znajoma, e nie
miaem odwagi spojrze im w oczy.
onierze ksiniczki Sharadim byli zupenie zdezorientowani. Wojownicy z
Krawdzi Czasu patrzyli na nich twardym, stanowczym spojrzeniem ludzi, ktrzy przywykli
do zabijania, czekali jednak na moje rozkazy.
Jeden z generaw Sharadim zbliy si do mnie, jadc midzy swymi wojskami.
Wyglda piknie w swoim ciemnobki-tnym pancerzu, szpiczastym hemie z piropuszem i
czarn, gst brod.
- Panie mj i Wadco! Obiecae nam sojusznikw. Czy ju przybyli? - Jego oblicze
skpane byo w purpurowej wiatoci. - Czy Chaos przybdzie nam z pomoc, abymy mogli
zniszczy miasto? Czy to znak dla nas?
Zaczerpnem tchu, wac zarazem miecz w doniach.
- Oto twj znak - powiedziaem, jednym ciciem miecza odcinajc mu gow, ktra
potoczya si ze stukotem po ziemi.
Nastpnie zwrciem si do armii, ktr Sharadim zgromadzia tutaj, aby podbi Sze
Sfer.
- Tam jest wasz wrg! Walczc z Chaosem macie cho niewielk szans na uratowanie
si. Jeli staniecie przeciwko nam, zginiecie!
Syszaem pltanin pyta, lecz zignorowaem j. Zwrciem mego czarnego rumaka
w stron poszerzajcej si, purpurowej wyrwy. Uniosem miecz, dajc znak tym, ktrzy
chcieli i za mn.
A potem ju w penym galopie poprowadziem szar przeciw Wadcom Chaosu!
Za moimi plecami rozleg si donony odgos. Potny krzyk, tak jednolity, e mgby
by uwaany za gos jednego czowieka. By to okrzyk wojenny Wojownikw z Krawdzi
Czasu. Bya w nim egzaltacja. Wrcili do ycia. Wrcili do jedynego ycia, jakie byo im
znane.
W purpurow wyrw wjechay ogromne, czarne postacie. Spostrzegem Balarizaafa w
pancerzu, okrywajcym cae ciao. Widziaem osobnika z gow jelenia, inny przypomina
tygrysa, a wielu pozostaych nie przypominao adnych stworze, jakie kiedykolwiek
chodziy czy pezay w jakimkolwiek z poznanych przeze mnie wiatw. Poprzedza ich
szczeglny zapach - zarazem przyjemny i straszny. Ciepy i zimny. By to zapach raczej
zwierzcy, cho mg by rwnie woni rolin. Czysta wo Chaosu, wo, jaka - wedle
legend - miaa by woni Piekie.
Na mj widok Balarizaaf osadzi konia. Mia surowy wygld, ale jego gos by
uprzejmy. Potrzsn sw potn gow, a gdy si odezwa, jego gos zadudni echem w
pieczarze.
- May miertelniku, gra skoczona. Gra jest skoczona, a Chaos zwyciy. Czy
nadal tego nie rozumiesz? Jed z nami. Jed z nami, a ja zaspokoj twe pragnienia. Dam ci
istoty, ktre bd ci towarzyszami. Pozwol ci pozosta ywym.
- Musisz powrci do Chaosu - odrzekem. - Tam jest twoje miejsce i tobie
podobnych. Nie masz tu nic do roboty, arcyksi Balarizaafie. A ta, ktra wchodzia z tob w
umowy, ju nie yje.
- Nie yje? - nie mg uwierzy Balarizaaf. - Czy ty j zabie?
- Sama zadaa sobie mier. Wszystkie postacie, ktrymi bya Sharadim i pod ktrymi
oszukiwaa tak wielu, s na wieczne czasy strcone w otchanie niepamici. To los
nieszczsny, ale zasuony. Nie ma komu ci wita, arcyksi. Jeli teraz wkroczysz do tego
wiata, okaesz nieposuszestwo Prawu Rwnowagi.
- Jeste tego pewny?
- Wiesz, e mwi prawd. Musiaby zosta wezwany; czy jest przejcie, czy te go
nie ma - niewane.
Arcyksi Balarizaaf odetchn chrapliwie. Przysun ogromn do do twarzy.
Podrapa si w nos.
- Jeeli jednak wkrocz, to kto mnie zatrzyma? Zaproszenie byo. miertelni wyrbali
to przejcie. Te wiaty nale do mnie.
- Mam armi - powiedziaem. - Mam te Miecz Smoka.
- Mwie co o Rwnowadze? To dobrze. Nie mog poj twojego rozumowania. I
przypuszczam, e nie odpowiada ono Rwnowadze. Jakie znaczenie moe mie dla mnie fakt,
- e zgromadzie armi? Zobacz, kogo ja tutaj przywiodem ze sob - powiedzia, wskazujc
monstrualn rk nie tylko swych wasali, pomniejszych ksit Chaosu, ale take i tych,
ktrzy nie przypominali wygldem ani ludzi, ani zwierzt. Trudno byo nawet okreli, kim
s. - To jest Chaos, Wojow-niczku. A to jeszcze nie wszyscy.
- Nie wolno ci wkroczy do naszego wiata - powiedziaem stanowczo. - wezwaem
Wojownikw z Krawdzi. I mam Miecz Smoka.
- Wci mi to powtarzasz. Czy mam ci pochwali? Jak powinienem na to
zareagowa? Ndzny miertelniku, jestem arcyksiciem Chaosu i zostaem wezwany przez
miertelnych, aby wada ich wiatem. To wszystko.
- W takim razie wyglda na to, e bdziemy musieli stoczy bitw - rzekem.
Umiechn si.
- Jeli upierasz si, aby to tak nazwa.
Uniosem Miecz Smoka. Raz jeszcze za moimi plecami rozleg si podobny do
grzmotu okrzyk.
Ruszyem na spotkanie Chaosu. Nie mogem uczyni nic wicej.
Zostaa ju tylko bitwa.
Byo tak, jakby wszystkie bitwy, w jakich do tej pory uczestniczyem, miay miejsce
jednoczenie. Jakby bitwa ta trwaa ca wieczno. Kolejne fale zioncych ogniem,
wyjcych, szczekajcych, wijcych si i cuchncych stworw rzucay si na mnie. Jedni byli
uzbrojeni, inni atakowali mnie pazurami i zbami, jeszcze inni patrzyli bagalnie, oczekujc
litoci, ktra nie moga jednak nadej. Wok mnie walczyli Wojownicy z Krawdzi, mur
cia, ktrych minie wydaway si nie zna zmczenia. Kady z nich walczy rwnie biegle
jak ja. Niektrzy padli, obaleni przez stwory Chaosu, ale inni natychmiast zastpowali ich w
szeregu.
Ataki Chaosu nastpoway po sobie falowo. I fala za fal byy odpierane. Co wicej,
niektrzy spord ludzi walczyli po naszej stronie. Walczyli z wasnej woli, zadowoleni z
tego, i nie s ju na usugach Sharadim. Ginli, ale ginli wiedzc, i nie zdradzili swej rasy.
Wadcy Chaosu nie brali dotd udziau w tym wszystkim. Gardzili zabijaniem
zwykych miertelnikw. Powoli jednak, w miar upywu czasu, okazywao si, e ich
podwadni nie zdoaj nas pokona. Bylimy stworzeni jakby do tej jednej walki,
dowiadczeni we wszelkich wojnach Wielowiata. ywiem te przekonanie, e jest to - w
pewnym sensie - moja ostatnia walka, e jeli tym razem mi si powiedzie, to moe zaznam
wreszcie pokoju, choby na krtk chwil.
Powoli szeregi Chaosu zaczy si przerzedza. Mj miecz ocieka krwi (jeli tak
mona nazwa wypeniajcy ich ciaa pyn), a moje rami zmczyo si tak bardzo, e baem
si, eby nie odpado. Mj rumak krwawi z niezliczonych ran. Sam rwnie otrzymaem
wiele ciosw. Niemal ich jednak nie zauwaaem. Bylimy Wojownikami z Krawdzi Czasu i
musielimy walczy do koca. Nie pozostao nam ju nic innego.
Wreszcie arcyksi Balarizaaf raz jeszcze wysun si ze swych szeregw. Nie byo
w nim teraz pogardy. Nie mia si. By powany i napity. By zy, ale nie prbowa ju zbi
mnie z tropu swoim spojrzeniem.
- Wojowniku! Po co ta straszna walka? Zrbmy rozejm i omwmy warunki.
Tym razem zwrciem konia w jego stron. Zebraem w sobie wszelkie siy, moje i
mojego miecza. Zaatakowaem go.
Mierzyem w gow arcyksicia Chaosu. Runem do przodu. Mj ko frun w
powietrzu, cwaujc w kierunku nadnaturalnego olbrzyma. Szlochaem. Krzyczaem. Moj
jedyn myl byo zniszczy go.
Wiedziaem jednak, e nie mog go zabi. Wygldao na to, e jedynie on z nas dwch
jest w stanie zabi swego przeciwnika. Nie dbaem jednak o to. Rozwcieczony terrorem, jaki
rozpta we wszystkich Szeciu Sferach, nieszczciem, jakie zawsze nis ze sob,
nikczemnoci, jakiej si dopuszcza, gdziekolwiek si znalaz i gdziekolwiek go zawiody
ambicje, rzuciem si z mieczem w doni wprost na niego, mierzc w zdradzieck,
nienawistn twarz.
Za sob usyszaem znowu, znowu ekstatyczny okrzyk bitewny Wojownikw.
Widzieli, co robi i dodawali mi odwagi, oddajc cze temu, co skonio mnie do
zaatakowania arcyksicia.
Czubek Miecza Smoka dotkn jego otwartej paszczy. Przez chwil pomylaem sobie,
e zostan przez niego poknity i wpadn do czerwonej gardzieli.
Nie czuem ju pod sob sioda mego konia. Pynem wprost ku gowie arcyksicia
Balarizaafa.
Nagle znik, a ja poczuem pod stopami ziemi. Przede mn zamykaa si purpurowa
rana. Rozejrzawszy si, ujrzaem sterty cia zabitych wrogw i sprzymierzecw. Widziaem
zwoki dziesiciu tysicy wojownikw, biorcych udzia w tej bitwie, o ktrej z upywem
czasu zaciera si ju pami w moim umyle. By to straszny widok.
Obrciem si. Wojownicy Krawdzi chowali do pochew swj or, ocierali krew z
toporw i opatrywali rany. Na ich obliczach malowa si al, jakby byli rozczarowani i chcieli
nadal walczy. Policzyem ich.
Pozostao czternastu. Czternastu - cznie ze mn.
Wyrwa w kosmicznym murze zabliniaa si szybko. W tej chwili nie mgby si
przez ni przecisn nawet czowiek. Mimo to jednak wyonia si stamtd jaka posta.
Nieznajomy znieruchomia, ogldajc si, aby zobaczy, czy przejcie zamkno si
ostatecznie.
Nagle w jaskini Adelstane zrobio si zimno. Czternastu rycerzy zasalutowao mi, po
czym odeszo w cie. Zniknli.
- Bd teraz odpoczywali a do nowego cyklu - powiedzia przybysz. - Tylko raz
wolno wzi im udzia w bitwie. A ci, ktrzy w niej zgin, s szczliwcami. Inni musz
poczeka. Taki jest los Wojownikw Krawdzi Czasu.
- Za jak zbrodni tak pokutuj? - zapytaem. Sepiriz, on to by bowiem, zdj swj
czarno-ty hem. Uczyni nieznaczny ruch doni.
- To nie zbrodnia. Kto mgby nazwa to grzechem. yli tylko po to, by walczy. Nie
wiedzieli, kiedy naleao przesta.
- Czy oni wszyscy s poprzednimi wcieleniami Wiecznego Wojownika? - zapytaem.
Popatrzy na mnie uwanie, przygryzajc grn warg. Wzruszy ramionami.
- Jeli tak uwaasz.
- Jeste mi chyba winien nieco szersze wyjanienie, panie
- rzekem.
Uj mnie pod rami. Obrci w stron Adelstane, a potem zaczlimy i po
kamiennych stopniach, zalanych krwi tysicy polegych. Gdzieniegdzie ranni poruszali si
jeszcze. Kaduby, namioty oraz kamienne chaty pene byy umierajcych.
- Nie jestem ci winien nic, Wojowniku. I ty nic nikomu nie zawdziczasz. Nie masz
ju zobowiza.
- Mog mwi tylko za siebie - odrzekem. - Mam dug.
- Czy nie jest on spacony?
Zatrzyma si. Otworzy usta i zacz si ze mnie mia.
- Dug ju jest spacony, czy nie tak, Wojowniku? Przytaknem.
- Jestem ju zmczony - powiedziaem.
- Chod. - Szlimy dalej pomidzy zwokami polegych.
- Pozostay jeszcze pewne rzeczy do zrobienia. Najpierw jednak naley przekaza
wieci o twoim zwycistwie do Adelstane. Czy zdajesz sobie spraw z tego, co waciwie
zrobie?
- Odparlimy inwazj Chaosu. Czy ocalilimy Sze Sfer?
- O, tak. Oczywicie. Ale to nie wszystko. Czy wiesz, co si stao?
- Czy to, co powiedziaem, nie wystarczy?
- By moe. Ale sprawilicie, e arcyksi Chaosu zosta wtrcony w Otcha.
Balarizaaf nie moe ju wada. Naruszy zasady Rwnowagi. Mimo wszystko mg jednak
zwyciy. To wanie akt odwagi z twojej strony by decydujcy. Taki postpek nosi w sobie
adunek szlachetnoci, mocy i uczucia, tote zmienia natur Wielowiata i jego efekty s
ogromne. Doprawdy, teraz jeste rzeczywicie bohaterem, Wojowniku.
- Nie pragn ju wicej by bohaterem, lordzie Sepiriz.
- I to wanie, bez wtpienia sprawia, e jeste tak wielkim. Zasuye sobie na chwil
wytchnienia.
- Chwil wytchnienia? Czy to wszystko?
- To wicej ni moe otrzyma wikszo spord nas - powiedzia, nieco zdumiony. -
Ja nigdy jej nie zaznaem.
Skonsternowany daem mu si poprowadzi przez gorejcy krg otaczajcy Adelstane,
w ramiona moich najdroszych przyjaci.
- Walka skoczona - oznajmi Sepiriz. - We wszystkich wiatach, we wszystkich
sferach. Ju po wszystkim. Teraz musi si rozpocz gojenie ran i zmiany na lepsze.
- Wreszcie zaznamy pokoju - powiedzia Morandi Pag. - Naley si wszystkim
mieszkacom Szeciu Sfer, ktrzy ocaleli. Musimy, oczywicie, zacz budowa i uprawia
rol. Jednake my, Niedwiedzi Ksita, zamiast zagbia si w nasz wiedz i chowa si
po jaskiniach, powinnimy pomc. Tak jak pomc powinien kady, kto moe w jaki sposb
przyczyni si umiejtnociami swej rasy do pomnoenia wsplnego dobra.
Biae miasto Adelstane byo znowu spokojne i ciche. Niedobitki armii Sharadim, ktre
przyczyy si do nas, walczc przeciwko Chaosowi, powrciy do swoich wiatw,
zapewniajc nas, i w przyszoci nigdy nie pozwol na powstanie tyranii. Nigdy wicej nie
dadz si omami komu podobnemu do Sharadim i pchn w odmty wojny. Utworzono
nowe rady, zoone z przedstawicieli rnych ras, za okres Wielkiego Zgromadzenia mia
odtd by nie tylko czasem handlowania.
Jedynie Phalizaarna i jej eldreskie kobiety nie powrciy do poprzedniej siedziby,
Gheestenheem, ktry, jak syszelimy, zosta zrwnany z ziemi przez odakw Sharadim.
Eldrenki czyniy przygotowania do wyjazdu.
Bellanda z Maaschanheem odesza ze swymi ludmi na pokad Zmarszczonej Tarczy,
obiecujc nam, e jeli tylko zawitamy kiedykolwiek do Maaschanheem, to tym razem
zaznamy gocinnoci, o jakiej moemy jedynie marzy, yczylimy jej z caego serca
szczliwej drogi. Wiedziaem, e gdyby nie to, i ukrya pistolet von Beka i przechowywaa
go przez wiele miesicy, z pewnoci bylibymy ju martwi.
Alisaarda, Phalizaarna, von Bek i ja bylimy gomi Niedwiedzich Ksit, ktrzy
podejmowali nas w sali, gdzie zazwyczaj odbywali konferencje i zgromadzenia. I tym razem
z paleniska unosiy si kadzidlane zapachy, wypeniajc izb, a niedwiedziowaci gospodarze
robili, co mogli, aby tylko nie okaza, jak bardzo niemia jest im nasza wo. Morandi Pag od
razu zadeklarowa, e nie powrci ju na sw samotn ska, lecz pozostanie tutaj z
przyjacimi, aby dziaa w kierunku
usprawnienia komunikacji pomidzy poszczeglnymi Sferami Koa.
- Wy troje zrobilicie dla nas tak wiele - powiedzia Gro-affer Rolm, powiewajc
atasowym rkawem. - Ty za, Wojowniku, pozostaniesz w naszych legendach, to pewne.
Moe jako ksi Flamadin? Legendy maj to do siebie, e mieszaj fakty, przeksztacaj je,
tworzc w ten sposb cakiem now jako.
Pochyliem gow, mwic cicho:
- Jestem zaszczycony, ksi, cho ze swej strony wolabym widzie wiat wolnym od
legend i bohaterw. Zwaszcza od takich bohaterw, jak ja.
- Nie wierz, aby to byo moliwe - odpar Niedwiedzi Ksi. - Kady nosi w sobie
nadziej, e w legendach zawarte jest wszystko to, co stanowi o szlachetnoci ducha,
uczciwoci uczynkw i zamiarw. Byway czasy, kiedy legendy nie zawieray w sobie takich
walorw, a ich bohaterowie suyli tylko samym sobie i byli na tyle sprytni, aby kosztem
innych realizowa swe zamiary. Kultury, majce takie legendy, s zazwyczaj bliskie
degeneracji i mierci. Jak sdz, lepiej jest opiewa idealizm, ni go odrzuca.
- Nawet jeli idealizm prowadzi moe do czynw, bdcych ucielenieniem
niewyobraalnego za? - zapyta von Bek.
- To, co wartociowe, zawsze zagroone jest dewaluacj - stwierdzi Morandi Pag. -
To, co czyste i wzniose, zawsze moe by naduyte. Nasz powinnoci jest wanie
znalezienie rwnowagi... - umiechn si. - Czy w naszych codziennych sprawach nie
odbija si take odwieczna walka pomidzy Chaosem i Prawem? Umiar to w kocu dobry
sposb na przeycie. To jest, wedug mnie, spucizna yciowych dowiadcze i dochodzi si
do niej, gdy jest si w rednim wieku. Niekiedy triumfuje w nas nieumiarkowanie, innym za
razem zwycia rozwaga. Tak sprawy stoj. To wanie utrzymuje Rwnowag.
- Nie uwaam, abym osobicie mia wpyw na Kosmiczn Rwnowag - wtrciem -
ani na machinacje Prawa czy Chaosu. Ani bogowie, ani diaby nie stanowi o naszym prze-
znaczeniu. Wierz, e to my sami jestemy w stanie je kontrolowa.
- Tak by powinno - odrzek Morandi Pag. - Tak by powinno, przyjacielu. Jeszcze
wiele cykli odbdzie si w dziejach Wielowiata. W niektrych spord tych cykli to, co
nadnaturalne, zniknie tak, jak znik za twoj przyczyn arcyksi Balarizaaf. Jednake nasza
wola i nasza natura maj to do siebie, e w innych czasach bogowie ci, pod rozmaitymi
postaciami, powrc. Ich sia zawarta jest w nas samych. Wszystko zaley od tego, ile
odpowiedzialnoci jestemy w stanie wzi na swoje barki...
- Czy to mia na myli Sepiriz, gdy mwi mi o chwili wytchnienia?
- Na to wyglda - Morandi Pag podrapa swe posiwiae futro. - Czarno-ty Rycerz
nieustannie przemieszcza si pomidzy rnymi wiatami. Niektrzy sdz nawet, e ma
zdolno przenikania przez strumie Czasu z jednego cyklu do drugiego. Niewielu posiada
tak wielk moc i zarazem tak wielk odpowiedzialno. Zdarza si, jak mwi, e zasypia.
Wedug tego, co syszaem, ma braci, z ktrymi razem ponosi odpowiedzialno za
utrzymanie Rwnowagi. Pomimo moich intensywnych bada nie za bardzo orientuj si
jednak w jego dziaalnoci. Mwi si, e ju teraz sadzi ziarna, ktre umoliwi ocalenie bd
destrukcj nastpnego cyklu, jest to jednak raczej ciekawostka ni wiedza.
- Ciekaw jestem, czy jeszcze kiedykolwiek go ujrz. Sam powiedzia, e jego praca
skoczya si, przynajmniej tutaj, a moje dzieo jest ju niemal na ukoczeniu. Dlaczego
pomidzy okrelonymi ludmi oraz przedmiotami istnieje tak silne powinowactwo? Dlaczego
wanie von Bek uprawniony jest do trzymania Graala, a ja - Miecza i tak dalej?
Morandi Pag odchrzkn ciko. Przysun swj pysk do paleniska, aby zacign si
kadzidem, po czym rozsiad si wygodnie w fotelu.
- Skoro istniej schematy, przeznaczone dla okrelonych czasw i sytuacji, skoro
istnienie Wielowiata uzalenione jest od konkretnych obowizkw do spenienia i ani Prawo,
ani Chaos nie s w stanie zdoby penej przewagi, to niektre
istoty z pewnoci musz by przypisane, tak jak si to te stao, do konkretnych,
obdarzonych wielk moc, przedmiotw. W kadej rasie zdarzaj si w kocu tego typu
legendy. Takie powinowactwa to jeden z elementw caoci. Zachowanie tej caoci,
zachowanie Porzdku, ma szczeglne znaczenie. - Znowu odchrzkn. - Bd musia
bardziej zagbi si w te sprawy. To cakiem ciekawy sposb na spdzenie pozostaych mi
jeszcze lat ycia. Lady Phalizaarna powiedziaa agodnie:
- Nadszed czas poegnania, ksi. Przed nami jest jeszcze jedna, wana rzecz do
wykonania, aby ostatecznie zakoczy t faz dziejw odwiecznej gry wszechwiata. Musimy
std odej, aby poczy si z reszt naszej rasy.
Morandi Pag pochyli gow.
- Okrty, ktre dla was schowalimy, s gotowe. Czekaj w porcie.
Von Bek, Alisaarda i ja jako ostatni weszlimy na pokad wysmukego, eldreskiego
statku. Z alem, niechtnie, egnalimy si z niedwiedzimi Ksitami. Nikt z nas nie
powiedzia jednego choby sowa o naszym ewentualnym przyszym spotkaniu.
Wiedzielimy, e do niego nie dojdzie. To wanie sprawiao, e byo nam szczeglnie ciko
si egna.
Stalimy we trjk na wysokim pokadzie ostatniego ze statkw wypywajcych z
portu, pync pomidzy wysokimi skaami, osaniajcymi wejcie do Adelstane, niedaleko
wodnych odmtw otaczajcych skay, na ktrych Morandi Pag spdzi tak wiele lat.
- egnajcie! - krzyczaem, machajc rk ostatnim przedstawicielom szlachetnej rasy.
- egnajcie, drodzy przyjaciele!
I usyszaem jeszcze woanie Morandi Paga: - egnaj, Joh-nie Daker. Zaznaj
odpoczynku, jakiego pragniesz.
Pynlimy przez cay dzie, a dotarlimy do miejsca, gdzie wielkie, wietliste supy
przedzieray si pomidzy chmurami, opadajc ku powierzchni morza. Tczowe blaski
tworzyy co na ksztat zamku, zbudowanego z wielkich, promiennych filarw. Dotarlimy
ponownie do Kolumn Raju.
Trjktne agle eldreskich statkw wypeniy si wiatrem. Okrty jeden za drugim
wiedzione wprawionymi w egludze
domi przemykay pomidzy kolumnami. Wszystkie znikay po drugiej stronie
przejcia, a pozosta jedynie nasz. Wwczas Alisaarda przeja ster. Odrzucia gow do tyu
i zacza nuci pen radoci pie.
Raz jeszcze pomylaem sobie, e stoi przede mn Ermi-zhad, tak jak staa przy mnie
niegdy, gdy przeywalimy wielkie przygody. Ta kobieta nie kochaa jednak Erekose,
Wiecznego Wojownika. Kochaa hrabiego Ulricha von Beka, szlachcica saksoskiego,
uciekiniera przeladowanego przez okropiestwa nazizmu, ktry to uciekinier w dodatku
kocha j take. Nie odczuwaem ju zazdroci. To bya aberracja, narzucona mi przez Chaos.
Byem jednak przeraliwie samotny i smutny, nic nie byo w stanie mnie pocieszy. Och, Er-
mizhad, opakiwaem ci teraz, gdy przepywalimy przez Kolumny Raju, zagbiajc si
coraz dalej i dalej w soneczne morza Gheestenheem.
eglowalimy wci w kierunku Barobanay, starej stolicy Kobiet-Zjaw, tworzc ca
flotyll okrtw.
Kobiety zgromadzone na pokadach lub pracujce tam ubrane byy w swoje
tradycyjne, delikatne pancerze z pokrytej wzorkami koci soniowej, tyle, e nie miay na
gowach hemw, ktrych niegdy uyway jako zasony twarzy, majcych wzbudza strach w
potencjalnych wrogach. Kiedy w kocu wpynlimy do spalonego i zniszczonego portu,
zaczlimy przyglda si czarnym ruinom, ktre niegdy byy tak piknym, przyjemnym i
ucywilizowanym miastem. Wiele kobiet pakao.
Tymczasem Phalizaarna stana na zniszczonych schodach nabrzea i zwrcia si do
eldreskich kobiet.
- To teraz tylko wspomnienie. Wspomnienie, ktre musimy na zawsze zachowa. Nie
wolno si nam zamartwia, albowiem ju wkrtce, jeli speni si nasze legendy, powrcimy
nareszcie do swego prawdziwego domu, gdzie przebywaj mczyni naszej rasy. Eldreny
znowu stan si silne, yjc we wasnym wiecie, w wiecie, ktremu nie zagro nigdy
barbarzycy adnego rodzaju. Zaczniemy now kart w dziejach naszej rasy. Chlubn kart.
Wkrtce tak, jak my poczymy si z naszymi mczyznami, tak i smoczyca poczy
si ze smokiem. Dwa silne ramiona, wyrastajce z tego samego ciaa, rwnie silne
oba, rwnie czue i rwnie zdolne, aby stworzy wiat, ktry byby jeszcze lepszy od tego,
jaki stworzylimy tutaj. Johnie Daker, poka nam Miecz Smoka. Poka nam nasz nadziej,
nasze spenienie, nasz determinacj!
Na jej rozkaz zrzuciem paszcz. U pasa wisia w pochwie Miecz Smoka. Nie
wycigaem go od bitwy pod murami Adel-stane. Odczepiem pochw od pasa i trzymaem
miecz przed sob, aby wszyscy mogli go zobaczy, nie wycignem go jednak. Podczas
dyskusji z Phalizaarn zgodzilimy si, e powinienem tylko jeden raz wydoby miecz z
pochwy. Poprzysigem sobie, e wicej go nie uyj.
Gdybym tylko mg, oddabym miecz Phalizaarnie i niech z nim robi, co tylko zechce.
Moim przeznaczeniem byo jednak by jedynym, ktry moe trzyma w miecz. Kobiety
eldres-kie zaczy schodzi ze statkw na nabrzee i rozglda si po zrujnowanych
budynkach. Z Barobanay pozostay jedynie popioy i osmalone ruiny.
- Idcie! - zawoaa Phalizaarn. - Musicie zabra std co, co przechowywaymy
przez cay czas naszego wygnania. Przyniecie elazny Krg.
Von Bek i Alisaarda stanli obok mnie na nabrzeu. Ju wczenie omwilimy to, co
mamy uczyni. Morandi Pag zaoferowa von Bekowi pomoc w powrocie do jego wiata, ten
jednak wola pozosta z Alisaarda, tak jak ja niegdy pozostaem jedynym na wiecie
czowiekiem i zdecydowaem si pozosta z Eldrenami, z Ermizhad. Ujlimy si za rce, co
dodao mi si i pozwolio na zawarcie paktu z sob samym, z Joh-nem Dakerem -
zdecydowany byem nie zrywa tej umowy.
Wkrtce pojawiy si znowu Kobiety-Zjawy, w pancerzach pokrytych sadz, niosc
wielk, dbow skrzyni. Trzymay za drgi przecignite przez wykonane z brzu uchwyty.
Skrzynia bya z pewnoci bardzo stara. Wygldao na to, e bya to jedyna rzecz, jak
posiaday Eldrenki po swych przodkach.
Po jednej stronie miasta na powierzchni morza byszczao wci soneczne wiato, a
po drugiej morski wietrzyk unosi ku niebu popioy spalenizny. Tymczasem przy nabrzeu, na
wysmukych, eldreskich okrtach kobiety z wielk uwag ob-
serwoway moment wyjmowania ze skrzyni przedmiotu, zwanego przez nie elaznym
Krgiem.
Byo to co w rodzaju kowada, jakby brya, przypominajca z wygldu pie drzewa,
ustawiona na cokole. Cao wykonana bya z cikiego, pokrytego rowkami elaza.
Przypominaa z wygldu may stoeczek, ale wida byo, e cae generacje kowali musiay
pracowa nad tym przedmiotem. Na podstawie elaznego Krgu wyryte byy znaki runiczne,
bardzo podobne do tych, ktre widniay na klindze Miecza Smoka.
Przyniesiono mi ten przedmiot i zoono u stp.
Na wszystkich twarzach wida byo oczekiwanie i nadziej. Cel ich ycia, cel ycia
kilku pokole yjcych w trudnych warunkach, w sposb trudny i nienaturalny, zawiera si w
nadziei, e kiedy wreszcie naprawiony zostanie kosmiczny bd, ktry pozbawi je cznoci
ze sw ras, e przyszo wreszcie si do nich umiechnie. Ja take ponosiem ofiary i
cierpiaem po to, aby doczeka tego wanie dnia. Wszystko inne byo spraw wtrn. Z
powodu mioci do rasy, ktra mnie niegdy przyja, do kobiety, ktr niegdy kochaem
bezgranicznie, a do zaparcia si siebie, signem po Miecz Smoka.
- Wycignij miecz z pochwy - zawoaa Phalizaarn. - Wycignij miecz, abymy
mogy przyjrze mu si po raz ostatni. Wycignij t potg, ktra ma zosta w kocu
zniszczona, ktra wykuta zostaa po to, aby Chaos suy Prawu, ktra miaa na celu suy
zachowaniu Rwnowagi i doprowadzeniu do koca naszego przeznaczenia. Poka nam kling
tego miecza, niech to bdzie ostatni akt w dziejach bohatera, zwanego Wiecznym
Wojownikiem. Odkupujc nas, odkupisz take i siebie. Poka nam Miecz Smoka!
Lew doni ujem pochw, natomiast rkoje chwyciem w prawic. Zaczem
bardzo powoli zsuwa pochw, ukazujc promieniejc kling, wypeniajc swym wiatem
nasze oczy. Zielono-czarny miecz pokryty by tak licznymi znakami runicznymi, i wydawao
si, e jest tam spisana caa jego historia.
Stojc wrd zgromadzonych wok kobiet eldreskich, owiany rzekim powietrzem
Gheestenheem, uniosem miecz do
gry. Upuciem pochw na ziemi. Ujem Miecz Smoka oburcz. Uniosem go do
gry tak wysoko, aby kady mg go ujrze, zobaczy ten ciemny, ywy metal z janiejcym
w jego wntrzu maym, poyskujcym, tym pomieniem.
Miecz Smoka zaczai piewa. Bya to dzika, sodka pie. Pie tak stara, e
opowiadaa o yciu, ktre istniao poza Czasem, poza wszelkimi zmartwieniami ludzi i
bogw. Pie mwia o mioci i nienawici, o morderstwie, zdradzie i pragnieniu. Mwia o
Chaosie i Prawie, o spokoju, jaki niesie z sob prawdziwa rwnowaga. Mwia o przyszoci,
przeszoci i teraniejszoci. Mwia take o niezliczonych rzeszach wiatw, jakie kryje w
sobie Wielowiat, o wiatach znanych, jak i o tych, ktre maj by dopiero poznane.
Wwczas ku mojemu zdumieniu odezway si take kobiety eldreskie. Ich piew
doskonale harmonizowa ze piewem miecza. Zorientowaem si, e ja take piewam,
pomimo, i nie rozumiem adnego ze sw, ktre wypowiadaj moje wargi. Nigdy nie
sdziem, e jestem zdolny do tak piknego piewu. Chralny piew potgowa si wci i
narasta. Miecz Smoka pulsowa w ekstazie i taka sama ekstaza widoczna bya na obliczach
wszystkich wiadkw tego wydarzenia.
Trzymaem teraz miecz nad gow. Krzyknem gono, cho nie rozumiaem
wasnych sw. Krzyknem, a mj okrzyk zawiera w sobie moje wasne marzenia, moje
tsknoty, jak te nadzieje i obawy wszystkich ludzi. Draem z potgujcej si rozkoszy,
draem z przeraenia oraz z powodu niewytumaczalnych obaw. Zaczem coraz niej
opuszcza miecz, coraz szybciej i mocniej. W stron elaznego Krgu.
Kowado, ktre byo jedyn pamitk, jak Eldrenki odziedziczyy po przeszoci i
miao przypomina im o ich przeznaczeniu, janiao teraz tak sam wiatoci, jak
emitowa Miecz Smoka.
Wreszcie oba przedmioty zetkny si. Rozleg si donony dwik. Dwik potny,
ktry mgby pochodzi z rozpadu planety, pkania kosmicznej bariery lub wybuchu gwiazdy
we wszechwiecie. Przeraajcy dwik, zarazem jednak pikny. By to dwik spenionego
przeznaczenia.
Miecz, tak ciki w mej doni, sta si teraz lekki niby pirko. Zobaczyem, e klinga
pka na dwoje. Jedna cz przylgna do elaznego Krgu, a druga pozostaa w mojej doni.
Moim ciaem wstrzsn dreszcz nieoczekiwanej radoci. Dyszc ciko, nadal piewaem
moj pie, tak sam, jak ta, ktr pieway kobiety, pie Eldrenw, pie Miecza Smoka i
elaznego Krgu.
Kiedy tak piewalimy, z kowada wystrzeli pomie, uwolniony z Miecza, a ktry
przez krtk chwil zamieszka w kowadle. Pomie wi si i iskrzy, take piewajc. piew
ten przeszed w ryk, zwielokrotniony przez garda kobiet. Za pomie stale umacnia si i
rs, tworzc wasne ksztaty i kolory. Odepchn mnie dziki swej mocy i mog przysic, i
nigdy nie widziaem niczego potniejszego. Bya w nim sia ludzkich pragnie, ludzkiej
woli, ludzkich ideaw. Wci rs i rs. Szcztki miecza wypady mi z rki. Klczaem teraz
patrzc, jak pomie nabiera ksztatw, wci ryczc, skrcajc si i wijc, przymiewajc
swym blaskiem soce.
To bya ogromna bestia. Smok, ktrego ciao pokryte byo uskami, byszczcymi w
sonecznych promieniach. Smok, ktrego grzebie pon wszystkimi barwami tczy. Smok,
ktrego czerwone nozdrza ziay ogniem, a biae zby zgrzytay. Jego ksztaty unosiy si ku
niebu z niesychanym wdzikiem, a skrzyda sigay coraz dalej i dalej w obie strony. opot
skrzyde stawa si coraz mocniejszy, a bestia znikaa w bezmiarze jasnego, bkitnego nieba.
Pie brzmiaa jednak nadal. piewa smok, pieway kobiety, piewaem ja. piewao
te kowado, jedynie piew miecza stawa si coraz sabszy. Ciao smoka unosio si coraz
wyej. Wreszcie smok obrci si w przestworzach i zacz lata, nurkujc w powietrzu,
muskajc powierzchni morza, aby po chwili znw wznie si ku niebu, cieszc si i
upajajc sw si, wolnoci i ruchem.
Wtem zarycza. Jego oddech by tak potny, e jego ciepo dotaro do naszych
twarzy, przynoszc nam jakby powiew nowego ycia. Smoczyca otwara sw wielk paszcz i
z uczuciem zadowolenia oraz ulgi zazgrzytaa ogromnymi zbiskami. Taczya w
przestworzach na nasz cze. Chciaa uyczy nam
swej siy. Rozumielimy j doskonale i cieszylimy si wraz z ni. Raz jeden tylko
zaznaem podobnego uczucia i dawno o tym zapomniaem. Szlochaem teraz zami radoci.
Wreszcie smoczyca obrcia si. Jej wielobarwne skrzyda, przypominajce skrzyda
jakiego niezwykego, wielkiego owada, opotay teraz w zupenie innym celu. Obrcia dug
gow i przypatrywaa si nam swymi mdrymi, czuymi oczyma, a z jej nozdrzy, raz
jeszcze, wydobyo si mocne tchnienie, jakby woaa nas, wzywaa do tego, abymy podali
za ni.
Von Bek uj mnie za rami.
- Chod z nami, Herr Daker. Chod z nami przez Bram Smoka. Zaznamy tam
wielkiego szczcia! Alisaarda rwnie cisna moje rami, mwic:
- Bdziesz odtd szanowany przez wszystkie Eldreny. Na zawsze.
Ja jednak odpowiedziaem ze smutkiem, e nie mog i z nimi.
- Wiem, e musz znowu odnale Mroczny Statek. To mj obowizek, a zarazem
moje przeznaczenie.
- Mwie przecie, e nie chcesz ju by bohaterem - powiedzia zaskoczony von
Bek.
- To prawda. A czy w wiecie Eldrenw bd, czy nie bd bohaterem? Moj jedyn
szans na pozbycie si tego ciaru jest pozostanie tutaj. Wiem o tym dobrze.
Wszystkie kobiety znajdoway si ju na pokadach swoich statkw. Wiele spord
nich wskazywao domi morze, gdzie ponad spienionymi falami wida byo smoczyc.
Machay mi na poegnanie, wci piewajc.
- Idcie - zwrciem si do przyjaci. - Idcie i bdcie szczliwi. Ta wiadomo
pocieszy mnie w obliczu kadej straty, jaka mnie dotknie, zapewniam was.
W taki oto sposb rozstalimy si. Von Bek i Alisaarda jako ostatni weszli na pokad
okrtu opuszczajcego port. Przygldaem si, jak wiatr wypenia trjktne agle okrtw, a
wysmuke dzioby przecinaj powierzchni morza.
Wielka smoczyca, uwolniona wreszcie zgodnie ze sowami legendy, zatoczya na
niebie krg, cieszc si moliwoci latania.
Smoczyca odleciaa, ale krg pozosta. Ogromny dysk, w kolorach bkitnym i
czerwonym, stopniowo powiksza si, dopki nie sign krawdzi powierzchni wd.
Kolory stay si bardziej zoone. Nad wod migotay tysice przebogatych, migotliwych
cieni. Przez ten krg przemkna teraz smoczyca, znikajc niemal cakowicie. Za ni
popyny okrty Eldrenw. One take znikny w tym krgu. Poczyy si z reszt swej rasy.
I smoki i Eldreny poczyy si!
Krg zblad.
Krg znik.
Pozostaem sam, w wyludnionym wiecie.
Byem sam.
Spojrzaem pod nogi, na dwie powki miecza i kowado. Szcztki te zawieray w
sobie przedtem ogromn si. Wygldao na to, e traciy powoli swe poprzednie ksztaty. Nie
wiem czemu przyszo mi to do gowy.
Dotknem stop rkojeci miecza. Przez moment byem skonny go podnie, ale
natychmiast odwrciem si, wzruszajc ramionami. Nie chciaem ju wicej mie nic
wsplnego z mieczami, magi czy przeznaczeniem. Jedyne, czego pragnem, to powrci do
domu.
Opuciem port. Spacerowaem pord ruin eldreskiego miasta. Przypominaem
sobie takie zniszczenia z przyszoci. Przypominaem sobie, e jako Erekose, Wojownik
Ludzkoci, wiodem swe armie przeciwko miastom podobnym do tego, przeciwko ludowi
Eldrenw. Pamitaem sw zbrodni. Pamitaem te inne zbrodnie, kiedy to prowadziem
Eldrenw przeciw mojej wasnej rasie.
Jako jednak nie odczuwaem teraz poczucia winy, ktre niegdy nie dawao mi
spokoju. Myl, e winy zostay mi odpuszczone. Dokonaem pokuty i byem wreszcie sob.
Nadal jednak bolenie odczuwaem strat Ermizhad. Czy kiedykolwiek pocz si z
ni?
Pniej, gdy zblia si wieczr, znalazem si znowu na nabrzeu, przypatrujc si
zachodzcemu Socu. Wok panowaa cisza. Wszdzie by spokj. Taka samotno nie
podobaa mi si jednak, albowiem panujcy tu spokj by jedynie efektem braku ycia.
W przestworzach kryo kilka morskich ptakw, krzyczcych dononie. Fale z
oskotem uderzay o nabrzee. Usiadem na elaznym Krgu, kontemplujc znowu dwie
powki, jakie pozostay z Miecza Smoka, zastanawiajc si, czy nie zrobibym lepiej, pync
wraz z Eldrenkami do ich wiata.
Nagle usyszaem za plecami stukot koskich kopyt. Obejrzaem si. Zblia si do
mnie jedziec, wiodcy z sob drugiego konia, luzaka. Jedziec by drobnej postury,
nieksztatny, pstro odziany. Umiechn si szeroko na mj widok i machn rk na
powitanie.
- Czy zechcesz uda si na przejadk w moim towarzystwie, Wojowniku? Ja
bybym rad z twojej kompanii.
- Dobry wieczr, Jermaysie. Mam nadziej, e nie przynosisz mi nowych wiadomoci
o jakimkolwiek przeznaczeniu czy zagadzie - zawoaem, wskazujc na siodo.
- Jak dobrze o tym wiesz, nigdy nie dbaem o takie sprawy - powiedzia. - Nie do mnie
naley odgrywanie znaczcej roli w dziejach Wielowiata. Ostatni okres by chyba najbardziej
obfitujcym w wydarzenia, jaki pamitam. Nie auj tego, cho chciabym by wiadkiem
klski Sharadim i Chaosu. Dokonae wielkiego zadania, nieprawda, Wojowniku? Chyba
najwikszego w twej karierze?
Potrzsnem gow. Nie wiedziaem tego.
Jermays wid mnie z nabrzea ku brzegowi morskiemu, tu obok biaych, klifowych
ska. Zachodzce soce nadawao niebu cudownej, gbokiej barwy. Soneczna kula
zagbiaa si niemal w morzu. Wszystko wok wydawao si trwae i nienaruszalne.
- Twoi przyjaciele odeszli, czy nie tak? - zapyta podczas drogi. - Smok poczy si
ze smokiem, Eldren z Eld-renem. Ciekaw jestem, jak to dynasti zaoy tam von Bek? Jak
bd wyglday dalsze dzieje, zapocztkowane tym, co wydarzyo si tutaj? Nastpny cykl
musi si zacz, nim speni si znany los Melnibone.
Ta nazwa bya mi znana. Budzia jakie niejasne wspomnienia, ale odrzuciem je. Nie
byy mi ju potrzebne wspomnienia, czy to z przeszoci, czy z przyszoci.
Wkrtce zrobio si cakiem ciemno. wiato ksiyca dawao na powierzchni wd
srebrny odblask. Kiedy okrylimy pwysep, pdzc na grzbietach naszych koni,
zauwayem ciemny zarys statku stojcego na kotwicy w niewielkiej zatoczce. Okrt mia
wysokie pokady dziobowy i rufowy, a jego wrgi pene byy icie barokowych zdobie.
Dzib okrtu mia mia, wysmuk lini oraz bardzo wysoki maszt. Na maszcie rozpity by
pojedynczy, wielki, wydty agiel. Zauwayem, e na obu wysokich pokadach znajdoway
si koa sterowe, zapewne po to, aby mona byo sterowa statkiem zarwno z rufy, jak i z
czci dziobowej. Statek lekko siedzia na powierzchni wody, niczym okrt, ktry oczekuje
dopiero na wiey adunek.
Jermays i ja jechalimy na swych rumakach po pycinie. Usyszaem jego okrzyk:
- Hej tam, na okrcie! Czy zabierzecie pasaerw?
Przy balustradzie ukazaa si jaka posta, wpatrujca si w mrok ponad naszymi
gowami, w stron klifowych ska. Natychmiast zorientowaem si, e mam przed sob
lepca.
Na wodzie przy statku zacza si tworzy rowa mga. Bya do rzadka i nie
poruszaa si zgodnie z ruchami fal morskich, ale z ruchami mrocznego okrtu. Spojrzaem na
ocean. Ksiyc schowa si ju za chmurami i niewiele mogem zobaczy. Wydawao mi si,
e czerwona mga gstnieje.
- Wejd na pokad - powiedzia lepiec. - Jeste oczekiwany.
- Teraz bdziemy musieli si rozsta - rzek Jermays. - Jak przypuszczam, upynie
wiele czasu, nim si znw spotkamy, by moe dopiero w czasie nastpnego cyklu. egnaj,
Wojowniku.
Poklepa mnie po ramieniu, po czym obrci swego konia, galopujc wawo w stron
brzegu. Usyszaem jeszcze grzmot kopyt na nadbrzenym piasku, a potem wszystko ucicho.
Pozosta jeszcze mj ko. Zeskoczyem z sioda i pozwoliem mu si oddali. Pobieg
w lad za Jermaysem.
Zaczem brn przez wod w kierunku statku. Woda bya ciepa i sigaa mi ju po
piersi, nim wreszcie dotarem do trapu i zaczem wspina si na pokad. Czerwona mga
stawaa si coraz gstsza i cakowicie przesaniaa brzeg.
lepiec wcign nozdrzami powietrze.
- Musimy rusza w drog. Ciesz si, e zdecydowae si przyj. Nie masz ju
miecza, prawda?
- Nie jest mi ju potrzebny - odrzekem.
Chrzkn w odpowiedzi, po czym wyda rozkaz rozwinicia agli. Zobaczyem
sylwetki ludzi na pokadzie. Poszedem wraz ze lepym sternikiem do kabiny, gdzie czeka na
nas jego brat, kapitan. Syszaem opot agli, a po chwili statek ruszy z miejsca, pchany
podmuchami wiatru. Kotwice zostay podniesione. Okrt ruszy w kierunku otwartego morza.
Zdawaem sobie doskonale spraw, i eglujemy po wodach oblewajcych rne wiaty.
Jasnobkitne oczy kapitana spoglday na mnie yczliwie, gdy wskazywa
przygotowane dla mnie jedzenie.
- Z pewnoci jeste zmczony, Johnie Daker. Wiele dokonae, co?
Zdjem z siebie moje cikie odzienie. Odetchnem z ulg, mogc napeni odek
winem.
- Czy jest jeszcze kto tej nocy na pokadzie? - zapytaem.
- Z twojej rasy? Tylko ty.
- A gdzie teraz pyniemy? - zapytaem, gotw do zaakceptowania kadej odpowiedzi,
jak otrzymam.
- Och, to nie ma specjalnego znaczenia. Przecie nie masz miecza.
- Twj brat ju take to zauway. Zostawiem go, zamany, na wybrzeu Barobanay.
Jest ju bezuyteczny.
- Nie cakiem - powiedzia kapitan, wrczajc mi bukak z winem. - Ale ju nigdy nie
bdzie musia by naprawiony. By moe powstan z niego dwa miecze, z obu czci.
- Dwa miecze z dwch kawakw. Czy wystarczy do tego metalu?
- Myl, e tak. To wszystko wcale ci jednak nie dotyczy. Czy nie chcesz si teraz
przespa?
- Jestem znuony - odpowiedziaem. Poczuem si nagle tak, jak gdybym nie
odpoczywa od stuleci.
Niewidomy sternik zaprowadzi mnie do starej, znanej mi koi. Rozcignem si na
niej i niemal natychmiast zaczem
ni. niem o krlu Rigenosie, Ermizhad, Urliku Skarsolu i wszystkich innych
bohaterach, ktrych posta przyjmowaem. Pniej niem o smokach. Setkach smokw.
Kadego ze smokw znaem po imieniu. Smoki te kochay mnie i ja te je kochaem. niem
te o wielkich flotach. O wojnach. O tragediach, o niewyobraalnym szczciu, o sztuce
magicznej, o szalonych romansach. niem te o biaych ramionach, obejmujcych mnie.
Znw nia mi si Ermizhad. Potem nio mi si, e jestemy razem, a w kocu obudziem
si, miejc si w gos. Przypominaa mi si bowiem pie smoka, ktr pieway eld-reskie
kobiety.
Ociemniay sternik i jego brat, kapitan, pochylali si nade mn. Oni take byli
umiechnici.
- Johnie Daker, nadszed czas, kiedy musisz opuci pokad. Nadszed dla ciebie czas
nagrody.
Wstaem. Ubrany byem jedynie w skrzane spodnie i buty, nie byo mi jednak zimno.
Wyszedem wraz z nimi na spowity w mroku pokad. Gdzieniegdzie wieciy te lampy.
Poprzez czerwon mg spostrzegem zarys linii brzegowej. Zobaczyem wie, a potem
drug. Chyba oznaczay one wejcie do portu.
Wpatrywaem si w ciemno, usiujc rozrni szczegy. Te wiee wyglday mi na
dziwnie znajome.
Niewidomy sternik zawoa na mnie z dou. Siedzia w niewielkiej dce, ktra miaa
dowie mnie do brzegu. Poegnaem si z kapitanem i zszedem do dki, siadajc na
aweczce.
Sternik zabra si wawo do wiosowania. Rowa mga bya gsta i nieprzejrzysta.
Wygldao na to, e zblia si wit. Pomidzy dwiema identycznymi wieami znajdowa si
czcy je most. W okolicy janiao mnstwo wiate. Usyszaem odgos syreny alarmowej.
Pocztkowo mylaem, i jest on wydawany przez wielk wodn besti, ale po chwili
zorientowaem si, e chodzi o d.
Sternik unis wiosa ku grze.
- Jeste teraz, Johnie Daker, w miejscu swego przeznaczenia. ycz ci powodzenia.
Ostronie zeskoczyem na grzski piasek wybrzea. Usyszaem nad gow jaki
warkot. Usyszaem gosy. A potem, gdy
znik ju sternik, pograjc si w czerwonej mgle, zdaem sobie spraw, e byem ju
kiedy w tym miejscu.
Bliniacze wiee to Tower Bridge. Odgosy, ktre syszaem, byy odgosami
wielkiego, nowoczesnego miasta. Odgosami Londynu. John Daker powrci do domu.
EPILOG