You are on page 1of 8

Bombardowanie

Ulica bya pusta i gorca jak dugie piaszczyste wybrzee; powietrze drgao i wszystko
falowao, odbijajc si w zwierciadle upau jak w oleicie spokojnej letniej wodzie. Ulica bya
bez cienia, rozarzona jak kocio, cakiem nie do zniesienia. Nie byo ywej duszy, gdy nikt
po obiedzie nie wychodzi bez potrzeby na ulic, i nie byo nawet tchnienia wiatru, lecz kurz
wznosi si sam z siebie, jak gdyby ziemia wyparowywaa pod socem; i nie osiada, lecz jak
brunatna powolna mga wisia nad drog. Wszystko wygldao przez to tawo, gsto, wrc
jak na wp roztopiona magma w hutniczym piecu: jakby wszystko roztopio si w t sam
substancj, z ktrej zrobione jest soce, i duchot wypenio ca przestrze do oddychania.
Niebo budzio we mnie groz swoj bliskoci: grozio, e mnie sparzy jak rolin.
Gdyby opona jakiego roweru dotkna chodnika, zaskwierczaaby jak na patelni. Ledwie
powczyam nogami. Oczy zalepio mi lnice gorco, w gowie mi si mcio; byam na
granicy omdlenia, zanim jeszcze si to wszystko zaczo. Szam rodkiem ulicy, bez cienia,
byle jak najdalej od biaych rozpalonych cian, od ktrych bi ar, zamknita w ich
bezkresnych paralelach, i czuam taki ciar i zmczenie, e zapragnam pooy si na
rodku ulicy, rozoy na gorcym asfalcie i upiec jak kawa goego, bezsilnego, surowego
misa.
Ledwie powstrzymywaam si, by nie zoy si jak wachlarz. Minie kracowym
wysikiem utrzymyway mnie w pozycji pionowej. Topiam si jak woskowa wieca. Wrzca
przestrze bya nade mn i przede mn; nie omielaam si odwrci, by nie zobaczy jej za
sob: otoczona byam brunatn such mg, wenianymi obokami, ktre toczyy si wok
mnie pene gstej gorcej ciszy. Cisza bya tak materialna, e leaa mi na ramionach jak
ciar, przepalaa ubranie i go skr, i przedzieraa si do mojego wntrza, do puc i
wtroby, wypeniajc je gst jak ow pustk.
Mylaam: chc by w domu i chc si pooy w swoim chodnym pokoju, bez ubrania,
na zupenie gadkim napitym przecieradle, i nie rusza si, bez przykrycia, zza wp
przymknitych powiek patrze na spuszczone aluzje w oknach, przez ktre przechodz dwa
cienkie promyki soca. Lee tak a do miosiernej nocy. Ale nie byo zmiowania z nieba:
nie mogam nawet przyspieszy idc gorc ulic, gdy nogi miaam ociae i wol osab, i
gorco uderzao mi w twarz, jak fale wrzcego piasku.
Tak wic zapamitaam dokadnie gorc, pust przestrze ulicy ograniczonej cianami
budynkw, t piaskow rzek, ktra sza mi na spotkanie, i wreszcie tego jednego jedynego
czowieka, na samym kocu ulicy, gdzie linie rwnolege prawie si stykaj; czowieka, ktry
szed w moj stron, zbyt daleki bym moga okreli jego wiek, wygld, wzrost i twarz;
samotnego czowieka ktry szed nieokrelonym krokiem w nieokrelonym oddaleniu,
cakowicie nieokrelony. Jakiego wic czowieka, ktry porusza si na kocu ulicy, bez
dwiku i bez widocznego ruchu, czowieka, ktrego ledziam bezmylnie, jak jakiego
owada, nie odnoszc si do niego, tylko go dostrzegajc, notujc jego obecno, oprcz niego
zupenie sama na pustej, wrzcej ulicy, sama pod socem, tak daleka i nieokrelona w
migotaniu wiata, jakbym nie bya ludzk istot.
W tym momencie z wielkiej gbi, z samych wntrznoci ziemi, na ksztat zwierza, co
wyrywa si do skoku, zawya syrena, wznoszc coraz bardziej swoje nastroszone plecy, a na
wysoko kocielnej wiey, przeksztacajc swj straszny pocztkowy ryk w gronie jednolite
warczenie, w metalowy ton, ktry koysa si stale na tej samej wysokoci, nad gow, nie
zakcajc ciszy, tylko nakrywajc j z gry, przestrzennie, jak pokrywka nakrywajca gorcy
kocio ciszy, w ktrym wszystkie inne dwiki zachoway swoj wano i stosunki midzy
sob. Pomimo wycia syreny mogam wci jeszcze, idc, usysze szelest mojej spdnicy.
Nie spodziewaam si alarmu o tej porze dnia, poniewa samoloty nie wiadomo
dlaczego nie przylatyway po obiedzie, moe piloci te jadaj obiad, moe i mier jada
obiad, i kiedy alarmu nie byo do dwunastej, nie byo go zwykle a do wieczora. A teraz bya
druga po poudniu, i ja ledwie co zjadam obiad, i by upa, i ja nie miaam ochoty si chowa,
nie miaam siy biec, i podczas gdy syrena rozdzieraa mnie od wewntrz, jak szpony jakiego
zwierzcia, poczuam tylko przeraliwe znuenie i pragnienie, by pooy si byle gdzie, byle
gdzie, na rodku ulicy i niech pada co chce. Miaam ju do alarmw i uciekania, dosy
chowania si przed niewidzialnymi bombami, ktre mnie szukaj, chciaam mie cho raz
cakowity spokj, pooy si i skurczy gdzie na dnie wydarze, na zapiecku wojny i nie
biega w socu rozpalonego poudnia, nie musie strzec si w jakim nieznanym,
bezsensownym celu, przed bombami, ktre w kadej chwili mogy spa, i tak czsto paday
na jakiekolwiek miejsce w tym miecie.
Ten czowiek wci jeszcze szed na kocu ulicy, na pozr tak samo spokojny jak
wczeniej. Na ulicy byo teraz wicej ruchu, zamieszania, niejasnych gestw, lecz cay czas
bez dwiku, w zdradzieckiej gstej ciszy, ktra pod rykiem syreny jak lep trzymaa si ulicy
niczym dusznego tunelu. Kto za moimi plecami bezszelestnie przebieg przez jezdni. Potem
z poprzecznej ulicy wypad rozpdzony samochd, przy ktrym bieg jaki wieniak
rozprzgajc w biegu sposzonego konia, rzucajc nieme przeklestwa. W jakim domu z
trzaskiem otworzyo si okno i kto co krzycza. Wiedziaam, e krzyczy, gdy widziaam
zmaterializowany gsty dwik, ktry mnie oplt ciki jak ow, duszcy, i zelizgn si na
ziemi, cho tak naprawd nic nie byo sycha. Wszystko to dziao si poza mn, jak na
ekranie, do ktrego odwrciam si plecami. Przede mn by tylko czowiek, ktry szed mi
na spotkanie, ciemna plamka.
W tym momencie jakby przebia si nagle dziura w niemej barierze, ktr do tej pory
bylimy oddzieleni od nieba: dao si sysze cikie, chrapliwe brzczenie oddalonych
samolotw. Sdzc po dwiku musiao ich by duo. Tamten czowiek wci jeszcze
spokojnie szed ulic, przybliajc si. Pomylaam nagle: czyby mia zamiar pozosta na
ulicy, jedyny? By zupenie sam i szed w moj stron. Lecz zanim podszed dostatecznie
blisko, bym moga rozpozna rysy jego twarzy, rozczonkowa jego ruchy, skrciam w jak
sie, instynktownie, wbrew wasnej woli, odczuwajc mdoci, zawrt gowy, zbieranie si na
wymioty.
Wpadam do pierwszego domu po lewej. Przeszam najpierw przez sie, a potem po
maych schodkach na podwrze. Podwrko byo malutkie i zamknite z trzech stron tyami
domw: na kuchennych balkonach suszya si bielizna. Z czwartej strony znajdowa si
zwidy ty ogrd, w ktrym nie byo nikogo. Odwrciam si stojc w socu na rodku
podwrza, czujc, e si przewrc. Spojrzaam w stron domu, przez ktry tu weszam. Stao
przed nim paru ludzi, ktrych w pierwszej chwili nie spostrzegam, ktrych nie mogam
rozrni, poniewa cisnli si przy samej cianie, na p metrze cienia, moe w obawie
przed socem, a moe przed samolotami.
Zmczenie tak mnie przycisno, e ledwie zebraam si eby odnale gos. Czy jest
tu jaki schron? Prosz pastwa. Schron. Czy mog...? zapytaam i skierowaam si w ich
stron, te dwa, trzy cikie kroki, ledwie powczc nogami, ciskajc miniami wywrcony
odek. Nic mi nie odpowiedzieli; nawet na mnie nie spojrzeli. Zwtpiam w swoje istnienie.
Ju s, teraz je widz, o tam, rzek jaki gos. Szybko, niech pani podejdzie bliej, w cie,
eby pani nie zobaczyli, rzek drugi gos, kobiecy. To byo skierowane do mnie, gdy staam
otwarta dla nieba jak obrzdowa ofiara, bez siy i woli by si broni. Gupstwo, mylaam, nie
bd chyba rzuca bomb z mojego powodu, nawet jeeli mnie widz. Gupstwo, to wszystko
gupstwo, gupot jest si porusza. Nic nie powiedziaam. Nie mogam si ruszy. Szybko,
szybko, do pani mwi, prosz podej bliej, rzeka kobieta znowu, bardziej nerwowo. Jej
gos da mi si, ktrej mi brakowao. Podeszam i stanam z nimi, w cieniu. Naraz zrobio
mi si troch lej.
Nikt nic nie powiedzia. Patrzyli w niebo. Teraz ja te je widz, rzeka kobieta. Stojc
w chodzie widziaam jak powietrze dry: cae niebo pene byo srebrzystych drga. Wszystko
to mogy by samoloty albo osony anty radarowe, lub po prostu migotanie gorca: ja nic nie
widziaam. Byam miertelnie zmczona i nie mogam utrzyma oczu skierowanych w niebo.
Obok mnie byo trzech mczyzn, jedna kobieta i dwoje dzieci. Starsze mogo mie
okoo siedmiu lat, modsze okoo piciu. Lecz wobec nieba wszyscy bylimy rwni. Czy
mog gdzie dosta szklank wody? spytaam. Patrzyam wok, szukajc oczami
schronienia. Nikt mi nie odpowiedzia. Wszyscy uporczywie patrzyli w niebo, jak gdyby
wiedza o tym, co si dzieje w grze, moga im pomc.
Wtem usyszaam miarowe, twarde kroki w sieni. To mg by tylko ten czowiek z
koca ulicy. Czuam wyranie, e to moe by tylko on, cho nie byo ku temu powodu. Byo
mi mio, e idzie tu. Nie bdzie ju taki samotny, pozostawiony na strasznej pustej ulicy, pod
samolotami. A i wydawao mi si, e to bdzie jedyny znajomy midzy tymi ludmi. Teraz
bd moga go w kocu rozpozna, mie kogo. Pomylaam, e to mnie moe obroni od tej
gstej, ponurej atmosfery, ktra caa dry od grzmotw nieba pokrytego samolotami.
Wiedziaam, bez powodu, e ten czowiek bdzie rni si od ludzi, midzy ktrych zostaam
zwyczajnie rzucona z ulicy, ludzi, ktrzy mnie nie uznaj, ktrzy patrz w niebo, milcz, i nie
uznaj mnie.
Idziemy, powiedzia jeden z mczyzn stojcych koo mnie. Szybko, szybko.
Otworzy drzwi piwnicy znajdujcej si za moimi plecami. Pozostali w panice odwrcili si i
poszli za nim jak stado. Byo mi al, e nie poczekamy na mojego czowieka, ale skoro
wszyscy weszli, musiaam wej i ja. Pierwszy z nich zapali wiato: go arwk, ktra
zwisaa z wilgotnego sufitu. wiato byo wilgotne i zapleniale szarawe, podobnie jak i caa
piwnica: twarze ludzi byy chorobliwie blade. Piwnica byo wska i duga. Znajdoway si w
niej dwie beczki pooone na dwch podunych belkach, poza tym kilka skrzy uoonych a
po sufit i peno brudnych workw, z ktrych niektre stay pene, w kcie, z opatami i
kilofami. Usiadam na jednej z belek. Drugi mczyzna zosta przy drzwiach, za nami, i
syszaam stamtd jego gos, mwicy: Niech pan przyjdzie do nas. Powiedzia niewyranie
co jeszcze. Z dou, z piwnicy, w ktrej siedziaam, u szczytu schodw wida byo tylko nogi.
Moe i przybysz co odpowiedzia, lecz nie dao si wicej zrozumie, gdy syrena znowu
zacza wy. Teraz jej gos by histeryczny, wypaczony, skowyczaa jak wcieky pies.
Wydawao si, e jaki olbrzymi godny szczur siedzi na workach w mrocznym kcie piwnicy
i wyje rozpaczliwie. Po czym przesta, jakby noem uci. Wyglda na to, e tym razem lec
na nas, dao si sysze czyj szept w ciszy.
Cisza trwaa tylko chwil, tyle tylko, bymy j zauwayli. Poczuam nage, sztywne
napicie, jak niespodziewan otcha oczekiwania, ktra otworzya si we mnie samej, w
rodku, a potem, wraz z pierwszymi bombami, ktre zabjczo, zwierzco zagwizday w
nagym crescendo, po czym po krtkiej beznadziejnej przerwie, spady, poczuam, jak
zawrzay we mnie krzyki, wycia, amanie, omot, wstrzs, ktre podwigny mi wntrznoci
a do krtani, przybiy mnie do ciany, przycisny do ziemi. I jeszcze raz, i jeszcze. Bomby
paday dalej, rozdzierajc mi wntrznoci, szarpic mi bbenki, walajc mn po pododze jak
workiem, przylepiajc mnie do dbowej beczki jak bluszcz, ktry kto prbuje zerwa.
Nagle zgaso wiato: pooyam si na ziemi, na mokrej i brudnej ziemi w piwnicy bez
posadzki, wbiam twarz midzy beczki i ziemi, wplotam palce we wosy, zanurzyam kolana
w boto jakbym si chciaa zakopa. Resztk wiadomoci spostrzegam jeszcze jak
mczyzna, ktry sta przy drzwiach, zszed na d i przeszed obok mnie krzyczc w
ciemnoci: Tu jestem, nie bjcie si, pewnie do swoich dzieci. Chodcie na d, chodcie
na d, i zamknijcie w kocu te drzwi wrzeszczaa kobieta, ktra odesza a na koniec
piwnicy, byle by jak najdalej. Nie mogam rozrni, do kogo tak krzyczy, poniewa znowu
zagwizday, znowu pady bomby, a ja rozoyam si na ziemi, przylepiam si do dygoczcej
ciany.
Wtedy poczuam, w mroku, e kto nadchodzi. To mg by tylko czowiek z ulicy.
Byo mi mio, e nadchodzi i e przychodzi do mnie. Wyprostowaam si i usiadam, by na
niego czeka. Wiedziaam, e przyjdzie do mnie. Musia. Byo zupenie ciemno i nie
widziaam go, ani teraz, ani nigdy przedtem, lecz wiedziaam, e przyjdzie. Niech si pani
nie boi, ju jestem, powiedzia dotknwszy mojej doni, by si rozezna, i usiad. No, ju tu
jestem. Nic nie mogo mi si sta przy drzwiach. Nic wicej ni tutaj. On na pewno myla,
e to ja krzyczaam. Duo ich jest? spytaam jak mogam najspokojniej, mylc o
samolotach. Sucham? rzek obrciwszy si do mnie w mroku: poczuam jego oddech. Czy
jest ich duo? zapytaam znowu. Nie wiem. Nie, myl, e nie rzek. Wszystko jedno, ile
ich jest, to minie. Rozmylnie czeka na przerwy midzy eksplozjami, bym rozumiaa, co
mwi.
Po pewnym czasie powiedzia: Niech pani co powie. Podoba mi si pani gos. A
potem znowu spada seria bomb, gwidc straszliwie, jakby si stopniowo przybliay, i w
ciszy midzy gwizdami i eksplozjami chwyciam go za rk. I tak znowu mino troch czasu.
Ktra moe by godzina? spytaam. Nie mog zobaczy zegarka., powiedzia, Ma pani
moe zapaki? Potem odwrci si w stron wntrza piwnicy. Czy kto ma zapaki? zapyta
goniej. Prosz tutaj nie pali, zawy kto w ciemnociach, starajc si strach przetworzy
w gniew. A potem znowu pady bomby.
To trwa ju chyba ca godzin, powiedziaam. Nie, nie tyle, rzek on. To si tak
tylko wydaje. Teraz bomby dudniy nieprzerwanie, wymieszane z grzmotami dzia
przeciwlotniczych, ujadaniem pociskw. Trzsam si, sama z siebie lub razem z ziemi.
Kiedy to si skoczy? zapytaam w ciemno. On nie odpowiedzia. Oparam gow na jego
ramieniu a on mnie przytuli, obj za ramiona. Kiedy to si skoczy? powtrzyam w
szczeglnej ciemnoci jego objcia.
Jedno z dzieci znienacka zaczo paka. Jezu Chryste, rzeka kobieta, teraz jeszcze
ty. Pomdl si, warkn ojciec. Powiedz mu, niech si pomodli. Bomby bez przerwy
dudniy i wydawao si, e padaj coraz bliej. Przytuliam si mocniej do niego; chwyciam
rk, ktr mnie obj, podniosam do ust i wgryzam si w ni, by nie wrzeszcze. Nie bj
si, wyszepta nachyliwszy gow cakiem do mojego ucha, blisko. Jego gos by gbszy i
ciemniejszy ni przedtem. Wtuliam twarz we wgbienie midzy jego podbrdkiem a
ramieniem i mocno go przytuliam. Teraz to ju nie by tylko strach. Siedzielimy przytuleni,
patrzc w mrok, w ktrym jak lepcy przeczuwalimy si nawzajem.
Po jakim czasie sprbowaam palcami lewej rki obmaca jego twarz, by mc go sobie
wyobrazi. On nic nie mwi, nie broni si przed moim dotykiem, w ogle si nie poruszy.
To by on. Nie, teraz to ju wcale nie by mj strach. To by jego zapach, jego gos, odczucie
jego skry w ciemnoci. Jak ty to delikatnie, rzek cicho nie poruszajc si. Przesunam
ustami po skrze jego policzka. Moja biedna sposzona maa, rzek. Ju nie, wyszeptaam
mu. Praw rk przycisn moj gow do piersi wsuwajc mi palce we wosy.
Poczuam ulg. Mylaam, e leymy w ku, w mroku, i e jestemy oboje przyjemnie
zmczeni sob, i e nie chce nam si mwi i nie chce si jeszcze spa, tylko patrzymy w
ciepy mrok dotykajc si nagimi ciaami, nie odczuwajc ju podniecenia, lecz tylko spokj,
ukojenie, przyjemny dotyk skry na biodrach. Mylaam, e jestemy tu ju kilka dni lub
miesicy i e powiedzielimy ju wszystko, co wiemy i e teraz tylko milczymy lec jedno
obok drugiego, suchajc dalekich grzmotw, ktre nie mog nam zaszkodzi.
To jeszcze dugo potrwa, powiedziaam pieszczc go. Kto to wie?, rzek
przecigajc doni po moich wosach, teraz penych elektrycznoci. Jak wygldasz?
pytaam go. Co? nie od razu zrozumia. A potem, troch pniej: Jak wygldam? Teraz ju
sam nie wiem. Przytuliam go z powodu takiej odpowiedzi: nie chciaam, by si opisa. Nie
wiedziaam jak wyglda. Nie mogam go sobie wyobrazi. Nie wiedziaam, ile ma lat, czy jest
brzydki, czy jest kalek, jaki ma kolor oczu czy wosw. Baam si go sobie wyobraa.
Gdybym go moga zobaczy, mylaam, gdybym go tylko troszk moga zobaczy.
Wiedziaam, e kocham go tak po ciemku, e podoba mi si jego gos, e sprawia mi
przyjemno jego dotyk, e polubiam jego zapach. W mroku, w tym krtkotrwaym mroku.
Ale on mg by stary i brzydki i wstrtny, albo nie wiadomo co jeszcze. ebym go cho
troch, w jednym bysku, moga zobaczy. To jest najdusze bombardowanie odkd zacza
si wojna, rzek kto z ciemnoci. Zapona zapaka i ten sam gos powiedzia, e jest
trzecia trzydzieci. A ja mylaam, e to ju dawno noc, powiedziaam, a potem nie wiem
czemu powtrzyam: e ju dawno noc.
e ju dawno noc i my leymy przytuleni, wiedzc, e si kochamy, zaakceptowawszy
ju dawno jedno drugie, czujc, e w przeszoci nie zosta popeniony ani jeden bd, pewni,
e tak pozostanie a do nieokrelonego koca. On mnie gadzi po wosach i szyi. Ile masz
lat? zapyta mikko. Zagrzebaam nos w jego pach i powiedziaam Dwadziecia trzy. Nie
wiedziaam, dlaczego jest mi wstyd to powiedzie, ale byo mi wstyd i pragnam, by on co
prdko powiedzia, prdko, by mnie uspokoi. Tak, powiedzia. Mylaam, e powie co
jeszcze, okropnie si wstydzc, jakbym odkrya jak swoj niedopuszczaln tajemnic, tulc
go mocno, podliwie gadzc go po twarzy, tylko niech co powie, niech jeszcze co troch
powie, niech rozsdzi. Poniewa nie miaam siy, nie omieliam si go pyta o cokolwiek,
eby nie dowiedzie si tego, co musz, eby odwlec nadejcie wiata.
Nie wiedziaam niczego wicej ni wczeniej, i nie chciaam wiedzie niczego wicej.
Nie chc wiedzie. Chc tak zosta, oparta o niego, i chc by to trwao wiecznie, eby zawsze
spaday bomby i eby zawsze by mrok. Cakowity, gboki mrok, w ktrym starcy staj si
modzi, w ktrym wszystko jest inne, w ktrym ja sama jestem inna, tulc cakiem innego
czowieka. Mrok, w ktrym straszyda s pikne i zdrowiej kaleki. Mrok, ktry nas
przeobraa, ktry jest nam potrzebny jak pokarm, mrok, ktry nas zblia i nie zostawia nas
samych. Mrok, ktry jest wszechobecny i wieczny, ktry nas chroni, nigdy nas nie
opuszczajc, nie zdradzajc nas; ktry nam daje obrazy bez ksztatu, mczyzn bez wieku, i
nas same odmienione, chronione ciepym uciskiem, tym szczeglnym kawakiem ciemnoci;
mrok, ktry nas odnawia i zmienia, ktry daje nam twarze i oczy, jakich pragniemy, z
mioci. Pragnam olepn i na zawsze pozosta lepa. Byo mi wszystko jedno, co jest
prawd. Chciaam, by jego rce uspokoiy mnie, lep.

You might also like