You are on page 1of 5

Antun oljan

Deszcz

Ju cakiem dugo staem przy oknie, czekajc, a wskazwka przybliy si do penej


godziny. Patrzc przez okno na mokre dachy, wilgotne fasady, szeleszczce korony drzew, czuem
pewno, e zasony deszczu skrywaj wolno w ktr szybko si niebawem zanurz i pozwol
jej, by mnie niosa, razem z potoczkami, ktre wij si w d stromej ulicy. Oczywicie, to tylko
swego rodzaju wolno, maa prywatna wolno. Jak w kad sobot, wierzyem mocno, e w tej
wolnoci co na mnie czeka. Wolno jest zawsze pena ukrytych moliwoci: teraz skrywa je
deszcz. Nie wiedziaem, co takiego mogoby na mnie czeka, ale byem zupenie pewien, schodzc
po schodach w d, e moe tu, przed drzwiami, dwa kroki dalej, na rogu przy Uspijane, lub
jeszcze troch dalej na Trgu, na przystanku tramwajowym, co czeka wanie dzi, wanie na mnie.
Moe to jest akurat ta waciwa sobota.
Wstajc rano w deszczu sprbowaem wyobrazi sobie, co mnie czeka. (Jak noc, w pnie,
stojc przed deszczem, wymylam dugie, zawikane opowiadania.). Jestem ju zbyt stary by
myle o wygranej na loterii lub spadku czy bogatej kobiecie. To co mnie czeka jest zupenie inne,
naley tylko do mnie, i tylko mnie moe zadowoli. Deszcz by stay, drobny, krople
niedostrzegalne. Niebo byo cakiem jednostajne. Babie lato (i by moe co we mnie) przeszo
niepostrzeenie w jeden z tych wczesnych jesiennych deszczy, ktre jeszcze zatrzymuj tchnienie
ciepa jak wspomnienie, jeszcze otwieraj swoj przezroczyst tkank wygodnemu przechodniowi.
Deszcz pada nadal, gdy zszedem po schodach i wyszedem przed drzwi urzdu. Gdzie na
Gornjem Gradu, z maym opnieniem, wybia trzecia. Otworzyem parasol i byem zadowolony z
samego siebie, e jeszcze rano, gdy nie byo najmniejszego znaku deszczu, pamitaem by zabra
parasol. Byem jeszcze bardziej zadowolony widzc ludzi, ktrzy go nie wzili. Podnosili
konierze, zezujc na niebo. Pomylaem przez chwil jak przyjemno sprawi mi ten spacer w
deszczu, gdy chroniony przez parasol, bd obserwowa spod czarnej kopuy parasola reszt wiata
pod siw kopu nieba.
Ale wtedy doszedem do pierwszego rogu, ktrym ju bya Ilica, i poczuem przenikliwy,
chodny wiatr wiejcy w d Ilicy, i ostre drobne krople ktre uderzay mnie w twarz W aden
sposb nie mogem si cakowicie zasoni parasolem. Najpierw przechyliem go troch w prawo,
potem troch w lewo, po czym nagle prosto. Za kadym razem gdy wiatr ostrzej zad, musiaem
ca sw si utrzyma parasol rwno przed sob. Ju po dziesiciu krokach rozbolaa mnie rka;
musiaem j zmieni. Rka, ktr woyem do kieszeni, bya mokra, cierpa, jakby cudza. Deszcz
by chodny i nieprzyjemny. Poza tym pada coraz mocniej. Ludzie pieszyli si by si schowa; i ci
z parasolem, i ci bez niego. Naleao si schowa.
Na Ilicy bya wielka wystawa sklepowa, troch wcignita do wewntrz, by chronia przed
deszczem. Przed ni byo ju tyle ludzi, e nie byo wida, co jest na wystawie. Ludzie odwrcili
si do niej plecami i patrzyli na mnie. Wydao mi si, e nie byoby im mio, gdybym i ja si do
nich przyczy, e stwarzam tok, e zabieram im przestrze na ktrej si ju zadomowili. Co mi
tam do nich! Tylko bym midzy nimi odczuwa klaustrofobi! Przesunem si troch dalej, pod
okap jednej sieni, i stanem
Stanem i zamknem parasol. Wisia mi teraz ten parasol na rce jak wielki czarny zdechy
nietoperz. Mczyni nosz tylko wielkie parasole i tylko czarne parasole, ktre zoone wygldaj
jak martwe nietoperze. Kobiety nosz wszelakie parasole: cz wiecznego podziau wiata.
Zreszt, nie mam pojcia jak wygldaj martwe nietoperze. Co prawda, kobiety te tego nie
wiedz; wszystko jedno, nosz inne parasole. Moe nietoperze w ogle nie umieraj. Ewig
fledermusliche. Deszcz pada coraz mocniej i mocniej. Ulic koysao si mnstwo czarnych
wielkich parasoli. Odrbny wiat parasoli nad ludzkimi gowami, drugi poziom, e tak powiem,
czarne falujce morze. Moe nawet jeden z nich jest rwnie osamotniony, bez celu, jak ja, na tym
niszym poziomie. Koysaem parasolem jak wahadem zegara, nie wiedzc co robi, dokd pj.
Szukajc midzy przechodniami rozwizania, dostrzegem po drugiej stronie ulicy kobiet,
ktr znam. Miaa bladobrzowy kostium ciasno cinity w talii, ostatni (lub pierwszy) krzyk
mody tej jesieni. Bya pikna jak zawsze. Tak jak bya pikna przed trzema, nie, przed czterema
laty, kiedy j ostatni raz widziaem. Tak samo rudowosa. Tak samo zadbana, porzdna, mocna.
Sza drug stron ulicy i ogldaa wystawy, nie zauwaajc mnie, a ja prawie poczuem jej usta,
zapach rk, gos, biodra. Wszystko to prosto z dalekiej przeszoci doleciao przez ulic, przez
deszcz. Prawie otworzyem usta, by krzykn, by da jej zna; podniosem rk by jej pomacha,
by mnie spostrzega gdy podniesie wzrok, by jej powiedzie... miaem jej moe co wanego do
powiedzenia... Ale ona bya daleko na drugiej stronie ulicy i midzy nami byy tramwaje,
dzwonice szaleczo, lepo, w deszczu, przejeday ju cztery lata po lnicych szynach, w
drobnym jesiennym deszczu ktry nas wszystkich zakrywa, odosabnia, pozbawia znaczenia,
rozdziela zasonami ulic. Wiem, e gdybym teraz do niej podszed, wszystko by byo bardzo
zagmatwane. Serdecznie ucisnlibymy sobie donie, zadali kady swoje pytania, powoujc si
wprawdzie na przeszo, ale nie zbyt szczegowo, bymy nie przypomnieli sobie wszystkich tych
nieprawidowoci, ktre czas tylko czyni nieuleczalnymi. Zostaem tak, patrzc jak odchodzi
wzdu wystaw, ktre zaczy si zapala, za czteroletni zason siwego, bladobrzowego deszczu.
Nie zebraem wystarczajco siy czy chci by to zrobi, tak jak ju od duszego czasu nie
znalazem ani siy ani chci by pj do Mariki i by jej powiedzie, otwarcie, po ludzku, e midzy
nami wszystko skoczone. Midzy nami wszystko skoczone, Mariko. Kto wie, czy kiedykolwiek
co byo! Ale trzeba to w kocu powiedzie, gdy ona sama nigdy na to nie wpadnie. Nie chce na
to wpa. Trzeba tylko znale adn, dostatecznie nieobraliw formuk. Trzeba wymyli i
powiedzie. Ale wiecznie jestem zbyt zajty, kiedy trzeba i do Mariki. Lub zbyt zmczony. Lub w
zbyt dobrym nastroju. Teraz, na przykad, pada deszcz.
Nie, nie byem w stanie i do Mariki. Nie byem w stanie i do domu. Mojego pustego
domu, niewygodnego noclegu. Nie byem w stanie i do kina. Nie byem w stanie i do sali.
Myl o klubie koszykwki, jako e ju bardzo dugo, zbyt dugo gram w t koszykwk, ktrej ju
nie lubi, w klubie ktrego nie lubi, z ludmi ktrych nie lubi.
Mogem pj do Srebrnego jelenia. Jele to karczma na kocu ulicy Gaja. Przynajmniej
przedtem si tak nazywaa. Moe teraz na szyldzie napisane jest co innego, ale wszyscy cigle
jeszcze nazywaj j po prostu Jele. W Jeleniu zatem, zbierali si kiedy chopaki z mojej paczki i
pilimy razem biae wino lub liwowic, i piewalimy lub roztrzsalimy sport lub kobiety, lub
jeden drugiego. W Jeleniu jest obecnie bardzo duo ludzi ktrych nie znam i nie lubi. Wszdzie
dzisiaj jest wielu ludzi ktrych nie znam i nie lubi. W zasadzie mgbym powiedzie, e te dwie
sprawy s silnie powizane. Wtedy, dopki piem z chopakami z paczki, lubilimy nieznajomych
ludzi, bo nie byli nam potrzebni. Teraz za mamy do czynienia tylko z obcymi ludmi, tylko z
ludmi ktrych potrzebujemy, ktrych nie lubimy, ktrzy nic dla nas nie znacz. Nie wiem gdzie
skoczymy jeli rzeczy bd si tak dalej cign. Nie, nie mogem dzi, w taki dzie, i do
Jelenia, by tylko opakiwa przeszo. Tam bylimy, teraz nas ju wicej nie ma.
Mokr rk wycignem papierosa z kieszeni. Przechwyciem go such rk, ale byo ju za
pno. I zapaki byy wilgotne, z mikkimi gwkami. Zatrzymaem przechodnia, poprosiem o
ogie. Z nawyku, zasoniem papierosa rkami, kiedy go przypalaem. Czowiek tak samo zasoni
rk pomie zapalniczki. Nasze cztery rce wyglday przez chwil jak may globus. Lecz
czowiek tego nie zauway, czowiek si spieszy, i nagle odszed. Nie zdyem mu si dobrze
przyjrze. Moe to wanie on by heroldem, na ktrego czekam, a nie zdoaem odgadn
wiadomoci z jego twarzy. Odszed, jakby go nigdy nie byo. Do koca papierosa nie miaem
wraenia, e si pali, chocia w chodnym powietrzu tworzy si gsty biay dym. Dlaczego nie
spojrzaem na czowieka? Mogem mu przynajmniej powiedzie dzikuj. Ale nie byo to pytanie,
ktre mnie naprawd mczy. Co mam robi? Co mam robi to byo pytanie.
Staem, paliem i gapiem si na chodnik, po ktrym, omijajc kaue, przechodziy buty. Gdy
si lepo zagapiem w jeden punkt, przywidziao mi si, e buty id same. I buty, zrozumiaem, yj
w swoim wiecie. Byy rne buty; gumiaki, z pask podeszw, mokasyny, chodaki. Niektre
byy stare, niektre nowe. O niektrych nie dao si nic szczeglnego powiedzie. Ale, oczywicie,
adne nie szy same. W kadych y jeden ciemiyciel, zwierzchni gospodarz. Buty bkay si
bez celu, osamotnione, zakopotane, nieszczliwe, pod niejasne dyktando z grnego poziomu.
Spojrzaem na swoje wasne buty. Nieszczliwe, zagubione buty. Byy te, co znaczy brzowe, i
z czubka parasola woda sczya si na ich samotne czubki.
Nie byem w stanie. I do domu. I do kina. Pozostay jeszcze te rzeczy, by i o nich co
powiedzie. Dom bdzie chodny i nieprzyjazny; mog jedynie si pooy, by czyta lub spa.
Czytanie ju dawno mi si znudzio, a spa nie mog. Co mam czyta, tak zwane dobre ksiki?
Poo si, zgasz wiato i nie mog zasn. Nie rozmylam tak naprawd o niczym, ale nie mog
zasn. W kinie nudz si na tak zwanych dobrych filmach, i nudz si na tak zwanych zych.
Obok mnie, w kinie, zawsze jest puste krzeso, nawet jeeli kto na nim siedzi. Pki jeszcze jest to
jaki western, to zapomn, zabawi si; lecz ich jest tak mao. Oto, w napiciu kad rk na
uchwycie parasola, jak na rkojeci pistoletu, i chodno wpatruj si w deszcz, czekajc. Do
kawiarni nie chce mi si i, poniewa ju wicej nie pij i poniewa mog by rwnie dobrze tu
jak i w kawiarni. Nigdzie mi si nie chce i. Co mam robi? CO MAM ROBI? to jest pytanie. To
byo pytanie, a nie papieros, a nie kino, a nie Marika, a nie dom, nie, nic z tego wszystkiego. eby
co si dziao, to byo pytanie.
I moe wygldao jeszcze, e mog dokdkolwiek pj. Poniewa jeli mylicie, e nie mam
przyjaci, to si mylicie. Mam bardzo duo przyjaci. Wszyscy to przystojni ludzie i dobrzy
przyjaciele i ja ich wszystkich bardzo lubi i wiem, e i oni mnie lubi, gwnie w ten sam sposb, i
jeszcze tak lubi kilka osb, ktre moe i nie s moimi przyjacimi. Na nich nie licz. Licz tylko
na przyjaci. Moe moglibymy zagra w szachy lub zoy partyjk preferansa czy pokera, jeli
bdzie nas wicej, lub sucha pyt gramofonowych, ktre akurat kto przynis z zewntrz.
Moglibymy wszyscy razem gdzie pj, w dobrych nastrojach, w jakie miejsce, gdzie kelnerzy
s uprzejmi i skd nas nikt nie bdzie wyrzuca przed jedenast, na ma dyskusj dla oczyszczenia
ci, lub by rzuca wierszami. Wszystko to bymy mogli, gdyby to bya prawda. Ja to, rzecz jasna,
tylko wymylam. Gdy nas tak naprawd nie ma. Ja nas tylko tak wymylam. Nas nie ma razem.
Jestem tu gdzie jestem, a oni s gdzie indziej. My istniejemy, ale nie ma nas razem. Dlatego
jestemy tak dopasowani. Dlatego jestemy tak dobrymi przyjacimi. My tylko pozornie moemy.
Byoby bardzo gupie i naiwne z mojej strony, gdybym oczekiwa, e jest to moliwe.
Sprbowaem czubkiem parasola naszkicowa co na chodniku. Ale deszcz cigle pada,
cierajc rysunek z chodnika. Deszcz stale nadchodzi z gry i wszystko byo wilgotne. Moje rce
te byy wilgotne i miaem wraenie e nie s czyste. I gupie uczucie e gdzie mog pj. To
znaczy, e faktycznie mog gdzie pj, ale e jest jaka rzecz ktr musz dobrze przemyle
zanim pjd dokd ju postanowiem. Mogem jeszcze moe i na jakie tace. Jeszcze nie jest
pno. Na jakie fantastyczne tace, z fantastycznym jazzem. Z fantastycznymi kobietami, midzy
ktre wlec jak krogulec. Harmonijny taniec, w ktrym wszyscy bd radonie wspuczestniczy
i w ktrym bdzie mia swoj rol i parasol i buty i deszcz bdzie pada na wszystko srebrny jak
konfetti. Mogem pj i wiedziaem, e i tam bd jacy znajomi. e i tam co na mnie czeka. Ale
powiadam znw, i to byo tylko na pozr.
Tylko na pozr mogem si std ruszy, z tego miejsca, na ktrym ogrodzony jestem drutem
kolczastym deszczu, przykuty do ziemi czarnym gwodziem parasola. Z mojej prawej i z lewej
stoj tak samo przykuci ludzie, moe rozbjnicy, a moe tacy sami jak ja. Powiadam, tylko na
pozr. I teraz, jak dobrze pomyl, jestem skonny wierzy, e wszystko trzeba byo inaczej zacz.
e ju gdzie dawno co od samego pocztku i tak dalej. Jako e i na tace byo jak i nigdzie.
I do Mariki byo jak i nigdzie. I do klubu byo jak i nigdzie. Tak samo dobrze byo zosta tu
gdzie jestemy i czeka a deszcz si skoczy. To tak samo byo i nigdzie. Nigdzie jest w kadym
miejscu gdzie jest pusto, nudno, samotnie, deszczowo, chodno. Nigdzie jest w kadym miejscu,
gdy praktycznie kade miejsce jest takie. Niekiedy, trzeba doda bez wikszego przekonania.
Teraz jest nigdzie. I wczoraj byo. Po tym czowiek poznaje, e si starzeje.
Deszcz jeszcze cigle chlupota z gry, jakby paday ryby, jakby paday drobne srebrzyste
ryby ktre kto wysypuje z gry z penych koszy, cae bogactwo ktre si marnuje. Staem przed
drzwiami, czarny, wysoki i wyprostowany i miaem wraenie e jestem powieszony za konierz i e
mi nogi nie dotykaj ziemi. Wisiaem jak wielki, czarny, martwy nietoperz. Wisiaem jak parasol.
Nigdzie byo wszdzie dookoa mnie, nigdzie byo po drugiej stronie ulicy i przy ssiedniej
wystawie, nigdzie byo wszdzie, gdzie pada deszcz i gdzie nie pada deszcz. Nigdzie byo
nieograniczone. Mogem rwnie dobrze sta w byle jakim innym miejscu, a nie przed tymi
drzwiami, nie na Ilicy, nie w Zagrzebiu, mogem robi i co innego poza niczym. Ale zrozumcie, na
Boga, wszystko to tylko na pozr. Gdziekolwiek bym by, taki, bybym nigdzie. Ale to nie zmienia
niezbitego faktu, e stoj akurat tu, nigdzie indziej. Tu jest moje nigdzie. Tu jestem ja.
Deszcz jeszcze cigle opada z gry niewiadomo skd i pada nigdzie, a ja wisiaem jak
martwy nietoperz i kobiety si mnie bay, przechodnie omijali ukiem. Wydawao mi si , e
przypominam ju sobie siebie w podobnych sytuacjach. Wszystko to ju chyba przeyem. A
deszcz cigle pada. Ja stoj i nie odchodz. Nawet nie chc odej. Przynajmniej nie tak prdko.
Moe nie jutro. Moe nie pojutrze. Moe nie cay ten tydzie.

You might also like