You are on page 1of 139

Biblia o kontaktach z duchami ks.

Andrzej Zwoliński

Magia i jej odmiany - część 1

Biblia o kontaktach z duchami

Objawienie biblijne potwierdza możliwość pojawiania się dusz (lub duchów) zmarłych
– żywym.

Biblia opowiada o Królu Saulu, który w obliczu czekającej go bitwy ze znacznie


potężniejszymi Filistynami "radził się (...) Pana, lecz Pan mu nie odpowiadał ani przez
sny, ani przez urim (dosł. «światło i doskonałość» – święte losy, przechowywane w
pektorale arcykapłana, por. Wj 28,15-30), ani przez proroków. Zwrócił się więc Saul
do swych sług: «Poszukajcie mi kobiety wywołującej duchy, chciałbym pójść i jej się
poradzić»". Obrzęd wywołania ducha nie jest więc dostępny każdemu człowiekowi,
lecz może nim kierować jedynie "specjalna" osoba. Działanie Saula było wbrew
prawodawstwu Mojżesza, które zabraniało wywoływania zmarłych. Słudzy
odpowiedzieli mu: "Jest w Endor kobieta, która wywołuje duchy" (1 Sm 28,6-7). Gdy
wróżka z Endor wywołała ducha, Saul nie widział go. Pytał niecierpliwie kobietę: "Co
widzisz?" Biblia opowiada dalej: "Kobieta odpowiedziała Saulowi: «Widzę istotę
pozaziemską, wyłaniającą się z ziemi». Król zapytał: «Jak wygląda?» Odpowiedziała:
«Wychodzi starzec, a jest on okryty płaszczem». Saul poznał, że to Samuel, i upadł
przed nim twarzą na ziemię, i oddał mu pokłon. Samuel rzekł do Saula: «Dlaczego
nie dajesz mi spokoju i wywołujesz mnie?» Saul odrzekł: «Znajduję się w wielkim
ucisku, bo Filistyni walczą ze mną, a Bóg mię opuścił i nie daje mi odpowiedzi ani
przez proroków, ani przez sen; dlatego ciebie wezwałem, abyś mi wskazał, jak mam
postąpić» (1 Sm 28,13-15). Praktyki Saula zostały zdecydowanie potępione.
Przegrana bitwa z Filistynami, śmierć jego i jego synów oraz przejęcie władzy
królewskiej przez Dawida tłumaczono jako karę za niewierności, "które popełnił
wobec Pana, przeciw Słowu Pańskiemu, którego nie strzegł. Zasięgał on nawet rady
u wróżbiarki, a nie radził się Pana" (1 Krn 10,13-14).

Innym biblijnym przykładem na pojawienie się istot zmarłych jest Przemienienie


Jezusa na Górze Tabor: "Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak
słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz,
którzy rozmawiali z Nim" (Mt 17,2-3). Jeżeli Mojżesz i Eliasz nie żyli już od kilku
wieków, to w takim razie Apostołom mogły się ukazać tylko duchy tych patriarchów
pod ludzkimi postaciami. Chrystus celowo objawił chwałę oczekujących swego
zmartwychwstania, aby pouczyć, że jest także Panem "tamtego świata."

Za www.katolik.pl
Chrystus w przypowieści o bogaczu i Łazarzu mówi o bezskuteczności ingerencji
świata umarłych w świat żywych. "Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono
Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany". Bogacz, "pogrążony w mękach,
podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie". Gdy prośba o
ulżenie mu w jego osobistych mękach okazała się bezskuteczna, bogacz zwrócił się
do Abrahama z prośbą dotyczącą żywych: "Proszę cię więc, ojcze, poślij go (Łazarza)
do domu mego ojca! Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie
przyszli na to miejsce męki". Odpowiedź Abrahama była jednoznaczna: "Mają
Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!" Bogacz jednak nadal nalegał: "Nie, ojcze
Abrahamie(...), lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą". Prośba o
ukazanie się umarłego żyjącym, nawet w celu ich nawrócenia, została odrzucona,
gdyż "jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie
uwierzą" (zob. Łk 16,19-31).

Pouczając naród wybrany, na temat potępionych kultów, Biblia uczy: "Nie znajdzie
się pośród ciebie nikt, kto by (...) pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych.
Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni" (Pwt 18,10-12). Przewidziano
także surowe kary dla łamiących ów zakaz: "Jeżeli jaki mężczyzna albo jaka kobieta
będą wywoływać duchy albo wróżyć, będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie
ich. Sami ściągnęli śmierć na siebie" (Kpł 20,27).

Biblia dowodzi, że duchy ludzi zmarłych mogą w szczególnych przypadkach objawiać


się żyjącym.

Jednakże Kościół Katolicki, zgodnie z nauką Pisma Świętego, jednoznacznie potępia


spirytyzm. Najstarszy, znany dziś, dokument Kościoła na ten temat pochodzi od
papieża Aleksandra IV, z 1258. r. Św. Tomasz z Akwinu podjął w "Sumie
teologicznej" zagadnienie pojawiania się zmarłych ludziom żyjącym. Jego zdaniem
jest to możliwe dzięki szczególnemu zezwoleniu Boga i dokonuje się przez działanie
bądź aniołów lub demonów, bądź przez same dusze, które objawiają się w ciałach
pozornych. Pisał on: "Dusze zmarłych mogą się troszczyć o sprawy żyjących, chociaż
nie znają ich stanu, podobnie jak my troszczymy się o zmarłych, spiesząc im z
pomocą, chociaż nie znamy ich stanu. Mogą też one znać sprawy żyjących nie przez
siebie, ale przez dusze tych, co stąd do nich przychodzą, albo też przez aniołów lub
szatanów, czy też przez objawienie Ducha Bożego" (Suma teologiczna, I, 89,8).
Akwinata słusznie uzasadniał, że dusza ludzka jest bytem niematerialnym, zatem po
śmierci nie może się ukazać w sposób widzialny. A więc człowiek żyjący może jedynie
ujrzeć nie tyle ducha, ile skutek jego działania właśnie w formie ciała pozornego. Nie
wyjaśniał jednak bliżej czym jest owo ciało pozorne. Według współczesnych
teologów ciało pozorne, pod którym byt duchowy pojawia się ludzkim zmysłom, jest
skutkiem jego oddziaływania na ludzką wyobraźnię, w której wytwarza "obraz"
samego siebie. "Obraz" ten nasza świadomość projektuje na zewnątrz, wskutek
czego możemy widzieć tę osobę w rzeczywistości. Jest to widzenie rzeczywiste, tylko
inne niż optyczne.

Za www.katolik.pl
Podobne wyjaśnienie "widzenia" umarłych przedstawiła mistyczka Stefania Horak.
Opisuje ona wizje świętych, którzy się jej objawiali w sposób zmysłowy. Jedną z nich,
św. Magdalenę Zofię Barat (1779-1865), zapytała, jak się to dzieje, że będąc istotą
duchową, objawia się jej tak realnie. Otrzymała odpowied?: "Mogłaś była tylko
słyszeć mój głos. Mogłam była przychodzić do ciebie we śnie, jak to nieraz czynię,
albo mogłam ci była tylko dyktować zlecenie. Pan Jezus jednak pozwolił mi
przychodzić do ciebie tak, jak mnie widzisz. Abyś mnie mogła rozeznać zmysłami.
Chwytam w powietrzu atomy materii, potrzebne do utworzenia mego kształtu, a
potem – gdy odchodzę – rozpraszam je na powrót. Mogłabym ci się pokazać małym
dzieckiem, młodą dziewczynką, dorosłą lub staruszką. Nam wszystko z woli Boga
możliwe. Ani czas, ani przestrzeń dla nas nie istnieją" (S. Horak, Święta Pani,
Warszawa 1939, s. 96).

Od połowy XIX wieku Kościół potępił "spirytyzm nowożytny", gdyż – jak to wyjaśniał
Katechizm Piusa X – jest on "zabobonem", a "często nie jest wolny od interwencji
diabelskiej". Ze zmarłymi może być tylko łączność modlitewna – "wzajemne
udzielanie sobie dóbr duchowych", przypomina także II Sobór Watykański. Ponadto
komisja doktrynalna Soboru wyraźnie zabroniła "prowokowania za pomocą ludzkich
środków doświadczalnego kontaktu z duchami lub duszami ludzi zmarłych w celu
otrzymania od nich informacji" (LG,49).

Analogiczne stanowisko zajmuje większość teologów protestanckich, chociaż ich


stosunek do mediumizmu psychicznego jest bardziej liberalny niż w Kościele
Katolickim. Znane są przypadki udziału pastorów nie tylko w badaniach tych zjawisk,
lecz również w ruchu spirytystycznym.

Zdecydowanie przeciw praktykom spirytystycznym wypowiadają się przedstawiciele


Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, Zielonoświątkowcy, Świadkowie Jehowy,
opierając swe poglądy na Biblii. J. Decaris, adwentysta, pisze: "Skąd bierze się w
czasie seansu głos podobny do głosu naszych zmarłych oraz kto odpowiada na
pytania, które zadajemy? Odpowiedź jest prosta. U podstaw tych wszystkich zjawisk
znajdujemy wielkiego mistyfikatora, tego, który – poczynając od raju – maskuje się,
żeby zwodzić człowieka. W spirytyzmie przybiera on postać ukochanych zmarłych,
imituje ich głos, gesty, pismo itp."

Dalekowschodnie religie traktują zjawiska spirytystyczne jako przejawy działalności


demonów, rzadziej jako uświadamianie sobie poprzednich wcieleń. Buddyzm,
odrzucając możliwość istnienia duszy po śmierci – pojmowanej jako indywidualna
osobowość – tym samym wyklucza możliwość kontaktu z duszami.

Nowy Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina wierzącym: "Należy odrzucić


wszystkie formy wróżbiarstwa: odwoływanie się do Szatana lub demonów,
przywoływanie zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość" (p.
2116). "Spirytyzm często pociąga za sobą praktyki wróżbiarskie lub magiczne.
Dlatego Kościół upomina wiernych, by wystrzegali się ich" (p. 2117).

Za www.katolik.pl
ks. Andrzej Zwoliński

Templariusze ks. Andrzej Zwoliński

Magia i jej odmiany - część 2

Templariusze

W wiekach XVI, XVII i XVIII nastąpiła prawdziwa epidemia opętań, czyli zawładnięć
ciałem człowieka przez szatana.
Określono nawet objawy opętania u człowieka:
1. Zdolność czytania myśli innych ludzi;
2. Rozumienie obcych języków;
3. Mówienie tymi językami;
4. Wiedza o zdarzeniach przyszłych;
5. Wiedza, co się dzieje w oddali;
6. Występowanie wyższych sił fizycznych;
7. Unoszenie się w powietrzu przez określony czas.

Ponadto wymieniano konwulsje, zesztywnienie ciała, wytrzymałość na uderzenia,


niewrażliwość na ból pewnych części ciała, które wyszukiwano ukłuciami. Wiele z
nich to zwykłe objawy choroby psychicznej, elementy zjawisk określanych jako
parapsychologiczne oraz umiejętności nabyte nauką lub ćwiczeniami ciała. W wieku
XIV potępiony został zakon Templariuszy. Jego Rycerze, nazywający siebie
obrońcami Grobu Chrystusa, mieli być powiązani w tajemnym bractwie, wielbiącym
szatana pod postacią kozła, zwanego Bafometem. Zakonnicy władali ogromnym
majątkiem, którego zdobycie przypisywano sztuce czarnej magii. Templariusze byli
rycerskim zakonem, który przybrał nazwę: Militia templi Salomonis („Wojska świątyni
Salomona”) albo Fratres militiae Salomonis. Został on założony w 1118 r., pod koniec
obrad Synodu w Troyes. Ich strojem był biały habit oraz biały płaszcz dla rycerzy,
czarny dla kwatermistrzów i dla giermków.

Czerwony krzyż na lewym ramieniu nadał im dopiero papież Eugeniusz III po 1145 r.
Zakon bardzo szybko rozwijał się i bogacił. Z początkiem XIV w. w samej tylko
Francji templariusze posiadali około dwóch milionów hektarów gruntów wolnych od

Za www.katolik.pl
wszelkich zobowiązań podatkowych czy dziesięciny. 14 września 1307 r. król Francji
Filip IV Piękny, z dynastii Kapetyngów, wydał rozkaz aresztowania wszystkich
templariuszy „na podstawie poprzednio starannie przeprowadzonego śledztwa w
związku z publicznymi pogłoskami”. Śledztwo prowadził „drogi nam w Chrystusie brat
Wilhelm z Paryża, inkwizytor przewrotności heretyckiej” – głosił rozkaz królewski. 12
maja 1310 r. spalono, jako odszczepieńców, 54 templariuszy. Po procesie trwającym
siedem lat, 18 marca 1314 r. Wielki Mistrz, Jakub de Molay został publicznie spalony,
jako heretyk i odstępca, na stosie wzniesionym na cyplu wyspy Cité, obok katedry
Notre Dame. Wraz z nim spalono jego najbliższych i zaufanych rycerzy.

Naoczny świadek śmierci Jakuba de Molay, Godfryd z Paryża, zapisał: „Kiedy Wielki
Mistrz zobaczył przygotowany stos, rozebrał się bez wahania. Przytaczam to, co
widziałem. Został w samej koszuli, rozbierał się powoli, był spokojny, ani nie zadrżał,
chociaż ciągnięto go i silnie popychano. Przywiązano go do słupa, związano mu ręce
sznurem, a on powiedział do katów: «Pozwólcie, abym przynajmniej trochę mógł
złożyć ręce i pomodlić się do Boga, bo to naprawdę odpowiednia chwila, wkrótce
umrę. Bóg wie, że niesłusznie. Wnet nieszczęście spadnie na tych, co nas
niesprawiedliwie karzą. Bóg pomści naszą śmierć; z tym przekonaniem umieram.
Proszę Cię, Panie, odwróć moją twarz do Najświętszej Maryi, Matki Jezusa
Chrystusa». Zezwolono mu na to, o co prosił, śmierć zabrała go łagodnie w
modlitewnej postawie, aż się wszyscy zdziwili”.

Papież Klemens V bullą „Vox clamantis” z 1312 r. wydał własną ocenę templariuszy:
„Zważywszy złą reputację templariuszy, podejrzenia i oskarżenia, jakich są
przedmiotem; zważywszy tajemniczą metodę i sposób, w jaki przyjmuje się do
zakonu, złe i niechrześcijańskie zachowanie wielu jego członków; zważywszy
zwłaszcza przysięgę, jakiej się wymaga od każdego z nich, aby nie ujawniali żadnego
szczegółu przyjmowania i nigdy nie występowali z zakonu; zważywszy, że nie można
naprawić zgorszenia, jak długo zakon będzie istniał; zważywszy ponadto
niebezpieczeństwo, jakie grozi Wierze i duszom oraz potworne zbrodnie większości
członków zakonu; zważywszy wreszcie, że z mniejszych powodów Kościół rzymski
znosił inne sławne zakony – znosimy bez goryczy i cierpienia, nie na mocy wyroku,
lecz postanowieniem i wyrokiem apostolskim, mieniony Zakon Templariuszy i
wszelkie jego instytucje”. Bulla „Ad providam” z 2 maja tegoż roku jednoznacznie
stwierdzała: „Od tej chwili zabraniamy komukolwiek wstępować do tego zakonu,
wkładać jego strój i zachowywać się jak templariusz, bo gdyby to zrobił to ipse facto
narażałby się na ekskomunikę”.

Filip IV Piękny, doprowadzając do likwidacji Templariuszy, kierował się racjami


politycznymi. Swoją decyzją osiągnął jednocześnie dwa cele: uwolnił władzę
monarszą od silnej konkurencji oraz zabrał duże majątki.

Jedna z legend masońskich podaje, że w dniu spalenia Jakuba de Molay kilku


wtajemniczonych, przebranych za mularzy, przyszło zebrać jego popioły i wówczas
poprzysięgło katom zemstę. Rocznica śmierci Wielkiego Mistrza jest w lożach
obchodzona uroczyście. W dawnym domu templariuszy, zwanym Temple, był

Za www.katolik.pl
więziony Ludwik XVI, a jego skazanie na śmierć i ścięcie wielu tłumaczyło jako
zemstę za spalenie żywcem Jakuba de Molay. Tymi mścicielami mieli być w tym
przypadku masoni, a głównie ich Wielki Mistrz, wówczas książę orleański.

Tradycję templariuszy włączyły w XIX wieku do wolnomularstwa loże francuskie i


niemieckie. Jak podają źródła masońskie: najstarszy wiarygodny dokument na ten
temat pochodzi z 1780 r. Pierwszą wzmiankę o rycerzach templariuszach, jako
spokrewnionych z wolnomularstwem, spotykamy w protokołach loży „Kapituła
Sklepienia Królewskiego św. Andrzeja” w Bostonie z 1769 r.

Wielka Loża w York usankcjonowała w 1780 r. stopień „rycerza templariusza”. Nie


można jednak potwierdzić historycznie związku pomiędzy rycerskim Zakonem
Templariuszy a wolnomularstwem, choć próbowano budować na ten temat wiele
dyskusyjnej jakości teorii.

Niektórzy badacze dziejów templariuszy wskazują na fakt ich współpracy z


muzułmanami, jako na źródło przejęcia pewnych nauk, misteriów i obrzędów z Azji
Mniejszej do obrzędowości zakonu. Przesiąknięcie herezjami Bliskiego Wschodu
mogło zbliżać templariuszy do gnozy, która dla wielu stanowi główne źródło ideologii
masońskiej.

W łonie samej masonerii zdania na temat związku z templariuszami są podzielone.


Już w 1782 r. Konwent w Wilhelmsbad zaprzeczył pochodzeniu wolnomularstwa od
templariuszy, orzekając, że „wolnomularstwo szkockie nie było ani dalszym ciągiem
ani też odrodzeniem tego Zakonu”.

Odcinianie się części masonerii od tradycji templariuszy nie przeszkadza jednak


powstawaniu szeregu organizacji i stowarzyszeń, będących stosunkowo blisko
masonerii, a powołujących się na zakon Jakuba de Molay. Przykładem tego może
być, funkcjonujący od XIX w., Zakon Templariuszy Wschodu (Ordo Templi Orientis –
skrót: O.T.O.), którego współczesnym odnowicielem i propagatorem był Aleister
Crowley (+1947). Crowley wstąpił do O.T.O. w 1912 r., stając na czele jego
brytyjskiej sekcji, Mysteria Mystica Maxima, i przybrał imię Baphometa.

Baphomet to imię antychrześcijańskiego bóstwa, któremu mieli oddawać cześć


templariusze. „Baphomet” to akrostych, czytany wspak (według kryptografii Kabały)
– „Temophab”, znaczy „Templi omnium hominum pacis abbis” tj. „opat świątyni
pokoju wszechludzkości”. Baphomet jest przedstawiany jako kozioł z wielkimi rogami,
z kobiecą piersią, ze skrzyżowanymi kopytami, siedzący na ujarzmionym globie. Na
łbie ma pentagrammę (gwiazdę pięcioramienną), u pleców zaś skrzydła. Jego prawa
ręka, z napisem „Solve” („rozwiąż”) i złożonymi na krzyż palcami, jest wyciągnięta ku
znajdującemu się u góry półksiężycowi. Lewa ręka, z napisem „Coagula” („zwiąż”),
również ze skrzyżowanymi palcami, wyciągnięta jest do półksiężyca w dole. Na
pokrytym łuską brzuchu ma kaduceusz Hermesa (pospolity znak sztuki lekarskiej),
tutaj będący symbolem drzewa wiadomości dobrego i złego.

Za www.katolik.pl
Według podania masońskiego statua z wizerunkiem Baphometa została dana
templariuszom przez samego „Wielkiego Budowniczego Świata”. Od templariuszy
miała ona przejść do socynianów, a potem do masonów. W Europie, w czasach
duchowego zamętu, który doprowadził do rewolucji francuskiej, „modne” stało się
odwoływanie do sił demonicznych. Dużą popularność zdobyła wówczas wróżka La
Voision, udzielająca wyroczni i porad ówczesnej arystokracji. W drugiej połowie XVII
wieku odprawiono pierwsze tzw. czarne msze. Chcąc sobie zapewnić dobry los,
spełnić ukrywane bluźnierstwa i zrealizować żądze seksualne, szlachta Ludwika XIV,
głównie kobiety, najęła około 50-60 kapłanów – odstępców, by ci przewodzili
„specjalnym” mszom opartym na magicznych wezwaniach i gestach. Związane one
były niekiedy ze składaniem szatanowi ofiar z ludzi – najczęściej małych,
ochrzczonych chłopców – z różnego rodzaju praktykami seksualnymi,
bezczeszczeniem Najświętszego Sakramentu i zaklęciami. W połowie XVIII wieku, w
Anglii, powstało jedno z pierwszych stowarzyszeń satanistycznych: Hellfire Club (Klub
Piekielnego Ognia). Założył je sir Francis Dashwood (1708-1780) i prawdopodobnie
było ono lożą czcicieli diabła, choć niektórzy twierdzą, że Dashwood i jego
towarzysze składali ofiary Bachusowi i Wenus, a nie Lucyferowi. W 1839 r. Eugéne
Vintras, po szeregu wizji, założył grupę religijną „Dzieło Miłosierdzia”, która
obwieszczała szybkie nadejście „trzeciej ery” – ery Ducha Świętego. Zyskał on nawet
dla swej działalności przychylność dwóch duchownych, którzy celebrowali dla grupy
„specjalne msze”. Vintras nosił szaty z odwróconym wizerunkiem krzyża, a wiele
elementów „jego” mszy przypominało „msze czarne”. W 1848 r. papież formalnie
ekskomunikował Vintrasa i jego „kapłanów ciemności”.

ks. Andrzej Zwoliński

Miło nam zaprosić wszystkich na spotkanie na czacie z ks. Andrzejem Zwolińskim,


które odbędzie się na stronie www.czat.katolik.pl - 9 stycznia (środa) o godz. 20.00 -
temat spotkania: "Sekty w Internecie. Jak nie dać się złapać w sieci".

Za www.katolik.pl
Ojciec Pio i kapłanka wudu o. Błażej Strzechmiński OFMCap.

Ojciec Pio i kapłanka wudu

Magia zawiera w sobie taką wizję świata, w której wierzy się w istnienie mających
wpływ na życie ludzkie tajemnych sił, a uprawiający ją człowiek uważa, że za pomocą
odpowiednich praktyk rytualnych może wpływać na rzeczywistość i ją kontrolować.
Tak pojęta magia, a wraz z nią wszelkie praktyki okultystyczne stoją w opozycji do
pierwszego przykazania Bożego: „Nie będziesz miał Bogów cudzych przede Mną”.
Ojciec Pio, mając świadomość, jak wielkie spustoszenie duchowe czyni okultyzm
odrywający człowieka od Boga, próbował się mu przeciwstawić.

Spirytyzm, magia i wudu

Ojciec Pio przestrzegał przed spirytyzmem, wywoływaniem duchów czy wróżeniem z


kart. Ich praktykowanie wprowadza bowiem w świat magii i okultyzmu, sprzeciwiając
się w ten sposób wierze w jednego Boga i dając okazję do tego, by popaść w moc
oddziaływania demonicznego. Zachowało się niewiele (choć znaczących) świadectw,
które ukazują stanowczy sprzeciw Zakonnika wobec tego rodzaju zachowań i postaw.

Pewnej kobiecie z Treviso, która latami zajmowała się wywoływaniem duchów, Ojciec
Pio kilkakrotnie odmówił rozgrzeszenia, by ją uwolnić od upodobania w tego rodzaju
praktykach. Natomiast jednemu z przyjaciół, adwokatowi z Palermo, który
fascynował się rytuałami magicznymi, nakazał: „Skończ ze spirytyzmem! To szatan
we własnej osobie”. Tak, spirytyzm i magia mają charakter demoniczny, co więcej,

Za www.katolik.pl
biorący w nich udział wyrządzają sobie ogromną szkodę, otwierając się na
interwencje demoniczne, począwszy od różnych form zniewolenia szatańskiego, na
opętaniu skończywszy.

Stygmatyk podobnie reagował na wróżbiarstwo, będące jednym z elementów


okultyzmu. Szukanie porad u wróżbitów czy jasnowidzów jest nie tylko narażaniem
się na iluzję i oszustwo, ale stanowi również nieposłuszeństwo wobec samego Boga,
w którym należy pokładać całą swą nadzieję, a własną przyszłość zawierzyć Jego
Opatrzności.

Gdy pewnego dnia Anna Di Leonardo wyznała podczas spowiedzi, że była u kobiety
wróżącej z kart, Ojciec Pio zapytał: – Po co tam poszłaś? – Ojcze, byłam przybita i
przygnębiona tym, że nic mi nie wychodzi. Miałam nadzieję, że otrzymam jakąś
dobrą wiadomość – wyszeptała przygnębiona kobieta. – Nie idź tam więcej, bo jeśli
jeszcze raz pójdziesz i wrócisz do mnie, to spuszczę Ci baty – usłyszała w odpowiedzi
surowe upomnienie.

Podobne doświadczenie miała inna kobieta, tym razem z Wenecji. Przystępując do


spowiedzi u Ojca Pio w listopadzie 1948 roku, wyznała, że w rodzinie jedna z ciotek
czyta z kart. Spowiednik stanowczym tonem powiedział do niej: „Natychmiast odrzuć
te rzeczy!”. Porzucić wróżbiarstwo oznaczało porzucić wiarę w fałszywych proroków.
Zakonnik dobrze wiedział, że Bóg, który jest Panem historii, zna przyszłość, zatem u
Niego trzeba szukać prawdy i pocieszenia.

Fenomeny magii i okultyzmu należy rozpatrywać w kontekście zjawisk duchowych,


powodujących jednak pewne skutki psychofizyczne. Tak też było w przypadku
profesora Settimio M. z Teramo. Poznał on w 1919 roku osobę, która twierdziła, że
posiada moce diabelskie. Niedowierzał jej, ale z biegiem czasu podczas spotkań z tą
osobą zaczął odczuwać wewnętrzny niepokój, postanowił więc jej unikać. „Wtedy
właśnie – wyznaje profesor – odkryłem w niej „świętą szatana”, która miała moc
dręczenia mnie, gdziekolwiek się znajdowałem, niezależnie od odległości – duchowo i
fizycznie. Nie miałem już spokoju i czasami wydawało mi się, że zwariuję.
Przypomniałem sobie wtedy o zakonniku z Foggii i postanowiłem go odwiedzić”.
Kiedy profesor znalazł się w klasztorze w San Giovanni Rotondo, które leży właśnie
koło Foggii, poprosił o rozmowę z Ojcem Pio. Opowiedział mu wtedy swoją historię,
którą zakończył słowami: „Ojcze Pio, jeśli ojciec pomoże mi wyjść z tego piekła, w
jakim się znajduję…, będę zawsze wytrwały i wierny ojcu”. Usłyszał wówczas krótką
odpowiedź: „Ja będę zawsze blisko ciebie, nie miej co do tego wątpliwości”.
Stygmatyk potrzebował aż dwóch lat, by uwolnić profesora Settimio M. spod władzy
złego ducha, za co profesor odpłacił się mu wcześniej deklarowaną wiernością,
pozostając jego duchowym synem.

Warto przywołać jeszcze jedno interesujące świadectwo. Dotyczy ono wudu, czyli
kultu przodków opartego na rytualnych obrzędach magicznych, które mają na celu
przebłaganie bóstw animistycznych. Historia ta przydarzyła się włoskiemu konsulowi
Agostino De Rienzo, który w 1975 roku wyjechał do Santo Domingo w Republice

Za www.katolik.pl
Dominikany z ważną misją rządową. Miał w imieniu Paktu Atlantyckiego czuwać nad
wprowadzaniem demokratycznych rządów w młodej republice po obaleniu dyktatury
Trujillo. Jednak nie było to na rękę rozmaitym ugrupowaniom, a także szczepom,
które popierały politykę byłego dyktatora. Któregoś dnia młoda kapłanka wudu
dostarczyła włoskiemu dyplomacie niepokojącą informację o tym, że ktoś z Santo
Domingo bardzo wysoko postawiony w hierarchii ezoterycznej wudu rzucił na niego
urok, który ma go doprowadzić do śmierci.

Wkrótce Agostino De Rienzo rzeczywiście poczuł się źle. Zaczął odczuwać dziwne
dolegliwości, nieustanne zawroty głowy, nawet pełniona przez niego misja
dyplomatyczna napotykała na szereg rozmaitych, niczym nieusprawiedliwionych
przeciwności. Zwrócił się wreszcie o pomoc medyczną, ale bezskutecznie. Nie
rozpoznano bowiem żadnej choroby. Wtedy przypomniał sobie, jak jego matka
oddała go pod opiekę Najświętszego Zbawiciela w sanktuarium w Montella i Matki
Bożej Łaskawej w sanktuarium w San Giovanni Rotondo, której czcicielem był sam
Ojciec Pio. Pełen ufności, tym razem sam poprosił o wstawiennictwo świętego
Stygmatyka. Wkrótce dolegliwości ustąpiły i rozwiązało się wiele trudnych spraw.
Mógł już wracać do Włoch.

Agostino De Rienzo tak wspomina tamte chwile: „Odkryłem przy pomocy kapłanki
wudu, że przeciwko mnie został rzucony urok, mający przyprawić mnie o śmierć,
zamówiony przez zbuntowany szczep, którego interesy były sprzeczne z
działalnością, którą tam wykonywałem. Kobieta ta poinformowała mnie ponadto, że
uratuję się dzięki człowiekowi, „istocie nadprzyrodzonej”, żyjącemu na szczycie
wzgórza, który już od dawna jest moim protektorem. Był on tak potężny, że mógł
unicestwić piekielne siły czarowników wudu. Tym człowiekiem, który zdołał ochronić
mnie z tak daleka, był Ojciec Pio”. Istotnie, urok zadany przez czarownika wudu
został zwyciężony mocą modlitwy skierowanej do Boga. Dokonało się to za
wstawiennictwem charyzmatycznego Zakonnika, który nie tylko walczył z siłami zła,
ale dzięki łasce Bożej je pokonywał.

„Boska energia” i medium

Ojciec Pio, obdarzony przez Boga wieloma łaskami nadprzyrodzonymi, stał się celem
zainteresowań różnych środowisk nie tylko katolickich czy chrześcijańskich, ale także
bioenergoterapeutycznych i spirytystycznych. Proces ten szczególnie uwidocznił się
po śmierci Stygmatyka. Wraz z rozwojem autentycznego kultu rosło niezdrowe
zainteresowanie rzekomymi „cudownymi mocami”, jakich miał udzielać osobom
trudniącym się leczeniem energią lub białą magią czy wywoływaniem duchów.

Ojciec Ksawery Knotz, kapucyn z Prowincji Krakowskiej opowiada o trzech takich


przypadkach, które miał okazję zaobserwować osobiście. Pierwszy dotyczy
bioenergoterapeuty, który w swoim gabinecie umieścił obraz Ojca Pio, twierdząc, że
to pomaga mu w ściąganiu „boskiej energii” potrzebnej do uzdrawiania ludzi. Drugi
przypadek ma związek z jasnowidzem, który miał rozwijać swe nadzwyczajne
„zdolności” dzięki temu, iż uważał się za duchowego syna Stygmatyka z San Giovanni

Za www.katolik.pl
Rotondo. Natomiast trzecia historia dotyczy pewnej Polki, która podawała się za
medium Ojca Pio. Podczas seansu spirytystycznego zapadała ona w swoisty trans,
tracąc świadomość, a w jej ciało miał „wstępować” duch charyzmatycznego
Kapucyna, który przez nią przemawiał. Osoby biorące udział w takim seansie mogły
zadawać pytania, a duch Ojca Pio miał na nie z zaświatów odpowiadać. Wokół
medium utworzyło się okultystyczne środowisko, którego – co może niektórych
zdziwić – jednym z celów było szerzenie kultu Świętego.

W ostatnim dwudziestoleciu w Europie i Ameryce powstało wiele takich


nieformalnych grup, które powołując się na osobę Stygmatyka, praktykują różne
formy okultyzmu, wciągając w swoje szeregi nowych adeptów.
Żyjemy w czasach, w których wzrasta zainteresowanie magią i spirytyzmem. W
księgarniach przybywa półek z literaturą poświęconą okultyzmowi, a w kinach nie
brakuje filmów z gatunku „magia, czary i demony”. Co więcej, w Stanach
Zjednoczonych powstała nawet akademia, która uczy swoich studentów różnych
technik wróżbiarstwa i czarów.

Zjawiska te są przejawem nowych poszukiwań duchowości. Człowiek współczesny


zagubił Boga, dlatego poszukuje Go w tym, co stanowi Jego zaprzeczenie, co po
prostu jest bałwochwalstwem. Ojciec Pio pytany przez Daniele Natale, co ma odpisać
kobiecie, która spotyka się z osobą mającą rzekomo kontakt z duszami czyśćcowymi,
odpowiedział: „Mój synu, mamy przykazania, mamy Ewangelię i Jezusa w
Najświętszym Sakramencie wśród nas”. To jest rada dla wszystkich szukających
prawdziwej duchowości. Po tym poznajemy, że znamy Boga, gdy zachowujemy Jego
przykazania, żyjemy Ewangelią Jego Syna Jezusa Chrystusa i czcimy Go w
Najświętszym Sakramencie.

o. Błażej Strzechmiński OFMCap.

Za www.katolik.pl
Pułapki, zasadzki, sidła Aleksandra Polewska

Pułapki, zasadzki, sidła

Z ks. Edmundem Szaniawskim MIC


rozmawia Aleksandra Polewska

Najkrócej rzecz ujmując – jeśli moc nie pochodzi od Boga, pochodzi od złego ducha,
jakkolwiek byśmy ją nazywali – wyjaśnia ks. Edmund Szaniawski, marianin z
Lichenia, pełniący posługę egzorcysty. – Bóg uwalnia, uzdrawia, daje pokój i światło.
Działanie demona jest niszczące – nawet wówczas, kiedy daje pozory dobra. Ale
najważniejsze jest to, by pamiętać, że człowiek, który dał się oszukać złemu, może
znaleźć pomoc w Kościele przez posługę księdza egzorcysty. Jest wielu tzw.
egzorcystów świeckich, którzy nie wyrzucają z człowieka złych duchów, ale – jak
twierdzą – odprowadzają dusze zmarłych (za pieniądze!). Jest to oszustwem i
sprowadzaniem nowych nieszczęść.

Za www.katolik.pl
O szczególnej posłudze Księdza można by z pewnością rozmawiać bardzo długo. W
ubiegłym roku miał Ksiądz ponad 1300 wizyt osób potrzebujących pomocy. W Piśmie
Świętym jest zdanie, które mówi, że nasz nieprzyjaciel jak lew ryczący krąży kogo
pożreć. Nieprzyjaciel czyli diabeł. Wygląda na to, że przez tysiąclecia nie straciło ono
na aktualności. Jakie dziś, w 2006 r., nieprzyjaciel, zastawia na nas pułapki? Na jakie
zagrożenia musimy zwracać uwagę?

– Największym zagrożeniem dla człowieka jest satanizm – odejście od Boga, sprzeciw


wobec Jego woli, a zwrócenie się ku szatanowi, by zyskać kłamliwie obiecywaną
wolność. Wejście do sekty satanistycznej czy tylko sprzyjanie satanizmowi czyni
człowieka niewolnikiem zbrodni, rozpusty, różnych nałogów – prowadzi do nienawiści
tego, co Boże. Magia – czynienie zła poprzez rytuały, rzucane uroki, gusła i czary. Nie
tylko czarna, ale również biała magia, która rzekomo ma służyć dobrym celom, nie
ma nic wspólnego z Bogiem. Jest posługiwaniem się mocami ciemności.

Kolejne zagrożenie to spirytyzm, czyli wywoływanie duchów osób nieżyjących. Nie


jest prawdą, że wywołując duchy, sprowadzamy na ziemię dusze naszych zmarłych.
Kiedy człowiek umiera, idzie do nieba, do czyśćca albo do piekła i nie ma możliwości
powrotu. Duch, który pojawia się wskutek wywoływania, to zły duch, który podszywa
się pod ducha wzywanej osoby. To on odpowiada na pytania, on porusza
talerzykiem. Osoby, które są dręczone po takich seansach spirytystycznych, często
zapadają na depresje, mają lęki, myśli samobójcze. Całkiem niedawno była u mnie
kobieta chora na depresję, której nie można było wyleczyć. W trakcie rozmowy
okazało się, że brała udział w takim seansie. Była też studentka, która wskutek
wywoływania duchów całkowicie oddaliła się od Boga. Korzystanie z usług wróżek,
tak u nas rozpowszechnione, jest również bardzo niebezpieczne, bo za wróżką też
stoi ktoś, kto nie jest od Boga. Ludzie chodzą do wróżek, bo np. chcą poznać swoją
przyszłość, dokonać właściwego wyboru w sprawach sercowych lub materialnych. Nie
wiedzą, że wróżka nie może tej przyszłości znać. Przyszłość bowiem zależna jest od
woli Boga i wyborów podejmowanych przez człowieka. A zły duch stojący za wróżką
układa przez nią plan zdarzeń człowieka – zawsze niekorzystnych, a nieraz
dramatycznych, np. śmierć w rodzinie. To samo dotyczy horoskopów, numerologii
czy astrologii.

Co do astrologii, mój znajomy, który jest związany z New Age, przekonywał mnie
kiedyś, że skoro Bóg stworzył gwiazdy, to również przez nie chce objawiać
człowiekowi swoją wolę.

– To manipulacja! Bóg objawił swoją wolę w Piśmie Świętym, dał nam się poznać
przez swojego Syna. Wracając jednak do tematu, zagrożeniem jest również
zadawanie pytań poprzez wahadełka, różdżki; np. czy mogę wyjść za tego
mężczyznę, czy nie? Także wróżenie z kart, fusów, z ręki, z butów, lanie wosku...

Nawet w andrzejki?

Za www.katolik.pl
– Tak, nawet w andrzejki; człowiek traktuje wróżby jako zabawę, a zły duch
wykorzystuje to, by wkraść się w jego życie. Korzystanie z usług
bioenergoterapeutów i wszelkich innych uzdrowicieli odwołujących się do
nieokreślonych energii. Efekty działań tych osób są takie, że mogą one wyleczyć z
jakiejś określonej dolegliwości, natomiast ujawnią się inne choroby, a na dodatek
zamęt w życiu duchowym. Przestrzegam szczególnie przed uzdrowicielami, którzy
posługują się metodą reiki!

Kontrowersyjna jest ostatnio nawet homeopatia.

– Twórca homeopatii, Samuel Hanemann, był spirytystą. Proces tworzenia leków


homeopatycznych również odwołuje się do mocy, która nie pochodzi od Boga.
Doświadczenie egzorcystów pokazuje, że osoby, które przez długi czas zażywają
środki homeopatyczne, skarżą się na niemoc duchową i różne dolegliwości
organiczne.

A co z feng shui? To równie kontrowersyjny temat.

– Choć wszystkie te zagrożenia mają różny charakter, różną specyfikę, mają to samo
źródło: stoi za nimi moc, która nie pochodzi od Boga. W przypadku feng shui
wchodzimy w pewną zabobonną mentalność. Nie możemy przestawić tapczanu, bo
ściągniemy na siebie nieszczęście, nie możemy przesunąć biurka w firmie, bo
zbankrutujemy – zasady feng shui nas ograniczają, zniewalają. A przecież nasze życie
nie zależy od tego, czy stół będzie stał pod oknem, czy pod ścianą.
Niebezpieczeństwem są też wszelkiego rodzaju amulety. W tym bardzo ostatnio
popularny pierścień Atlantów. Ma on rzekomo chronić przed wszelkimi
niepowodzeniami, a tymczasem zwyczajnie je przyciąga. Spotkałem się z osobami,
które nosząc ten pierścień, doświadczyły pasma niepowodzeń: wypadków, chorób,
rozbicia małżeństwa. Mówiąc o amuletach, mam również na myśli pentagramy,
figurki Buddy, słoniki z podniesioną lub opuszczoną trąbą czy modne ostatnio figurki
żab.

Co zagraża młodym ludziom, dzieciom? Przed czym należy je strzec?

– Wspomniane już przeze mnie rzeczy dotyczą i młodych, i dorosłych. Ale szczególną
uwagę należy zwrócić na Internet, który jest źródłem wielu treści okultystycznych,
np. Biblia Szatana. Także na czasopisma, gry komputerowe czy muzykę
heavymetalową.

Wielu młodych ludzi bardzo irytuje, kiedy mówi się, że słuchanie tej muzyki może im
szkodzić.

– Proszę zwrócić uwagę na specyfikę tej muzyki. Można zaryzykować stwierdzenie, że


to antymuzyka; muzyka jest źródłem piękna, przyjemności. Tymczasem metal to
dysharmonia. Całość wypełniona jest chaosem. Kiedy młodzi wychodzą z koncertu

Za www.katolik.pl
metalowego, dewastują co napotykają po drodze. Spotkałem się z chłopakiem, który
słuchał metalu i nie wiadomo skąd pojawiły się w nim nagle myśli samobójcze. Poza
tym wiele utworów heavymetalowych ma treści satanistyczne.

Nie tak dawno zarówno Benedykt XVI, jak i znany egzorcysta ks. Gabriele Amorth
wyrazili się bardzo krytycznie o Harrym Potterze. Papież stwierdził, że lektura ta
może zniszczyć w dziecku wiarę, która jeszcze nie zdążyła się rozwinąć.

– Harry’ego Pottera przedstawia się jako miłego, młodego czarodzieja. Kolejne tomy
jego przygód traktowane są jak piękne baśnie, ale gdy książki pani Rowling obedrze
się z ich baśniowości, zobaczymy przedszkole magii w całej okazałości. A od tego już
prosta droga do okultyzmu i wielu nieszczęść. Kto zaś trwa w wierności Bogu,
otrzymuje pokój i dobro, bo „Bóg jest miłością”.

Aleksandra Polewska

Niejasne energie ks. Aleksander Posacki SJ

Niejasne energie

Terminami takimi, jak holizm czy uniwersalna energia, posługują się przedstawiciele
różnych technik proponowanych przez ruch New Age. Ale nie tylko – energiami
posługują się bioenergoterapeuci (w tym instruktorzy reiki) akupunkturzyści,
różdżkarze, propagatorzy feng shui i sztuk walki, a także, niestety, nauczyciele,
pedagodzy i terapeuci, którzy przekraczając swoje zawodowe i naukowe

Za www.katolik.pl
kompetencje, odwołują się do pojęć religii, zakamuflowanych w języku swoistej
nowomowy.

New Age pojęciem „energia” posługuje się od dawna. Jednak dziś stosuje się je nie
tylko odnośnie do umysłu, ale i do ciała – w myśl holistycznych ideologii, które
bezzasadnie zamazują różnicę pomiędzy duchem a materią, duszą a ciałem. Prowadzi
to do błędu, który polega na tym, że zajmując się – na poziomie deklaracji – ciałem,
chce się uzdrowić ducha. W ten sposób uzdrowienie staje się swoistym zbawieniem,
w którego procesie nie mówi się jednak wcale o grzechu. To kolejny fatalny błąd, a
nawet kłamstwo. Mamy tu do czynienia z ukrytą religią, która sprzeciwia się
chrześcijańskiej koncepcji zbawienia, będącej zawsze wyzwoleniem z grzechu.

Energie, o których mowa, wyraźnie wykraczają poza ramy fizyki (nauka nie ma
dowodów na ich istnienie), stąd niektórzy wolą mówić o energiach niefizycznych czy
eterycznych lub dodają przymiotniki: kosmiczna, psychotroniczna czy tajemna. Owe
niefizyczne energie opisywane były już w starożytności przez różne systemy religijno-
kulturowe. W Chinach nazywane były ki (ch’i), w Egipcie ka lub gallama, w Indiach
prana i kundalini, w Tybecie – tumo, w Polinezji – mana. Czasem do tej listy dodaje
się także osobę Ducha Świętego stawianego na równi z tymi bezosobowymi formami
energii. Jest to nie tylko teologicznym błędem synkretyzmu, ale profanacją. W XIX w.
na określenie tych energii używano terminów: magnetyzm zwierzęcy (mesmeryzm),
od, elan vital. Wiele z tych orientalnych pojęć zostało zaadoptowanych do własnych
celów przez ruchy okultystyczne, które przedefiniowały ich pierwotne znaczenie.
Obecnie używa się też określeń: siła życia, bioenergia, bioplazma, biopole, łącząc
nowe pseudonaukowe pojęcia z terminami pochodzącymi z tradycji religijnych i
okultystycznych. W ten sposób to, co jest w istocie religijną inicjacją, stara się
przybrać pozory naukowości. W duchu scjentyzmu (przekonania, że nauka zna lub
znajdzie rozwiązanie wszystkich ludzkich pytań i problemów) traktuje się owe energie
jako bezosobowe i patrzy się na nie wyłącznie optymistycznie, sądząc, że przy
odpowiedniej wprawie można nad nimi zapanować i pokierować.

Tymczasem świat duchów osobowych to też rodzaj energii. Czy ideologicznie


podbudowany optymizm nie niesie niebezpieczeństwa spirytyzmu? Czy nie mamy
ponadto do czynienia z formą przypisania energii cech boskich, czyli z grzechem
bałwochwalstwa?

Pojęcie energii spróbowali zdefiniować uczestnicy I Sympozjum Stowarzyszenia


Radiestetów w Warszawie w 1981 r. Określono wówczas, że bioenergię
charakteryzują następujące cechy: ma własną inteligencję przewyższającą
inteligencję człowieka oraz psychiczne i genetyczne cechy charakteru człowieka, od
którego pochodzi. Potrafi przechodzić przez wszystkie przeszkody (mury, ekrany,
specjalne kabiny), a odległość nie ma dla niej znaczenia. Integruje wszechobecny
system wartości i siły metafizyczne wszechświata. W definicji tej najbardziej
zaskakująca jest pierwsza cecha mówiąca o tym, że energia posiada własną
inteligencję i to w dodatku przewyższającą inteligencję człowieka. Nasuwa się
pytanie, dlaczego coś, co nie jest bytem osobowym, posiada inteligencję. Takie

Za www.katolik.pl
określenie daje podstawy, aby mówić już nie tylko o ideologii, ale wręcz o wierze w
bezosobowego boga zwanego Energią.

W 1983 r. w Warszawie Biotroniczna Komisja Weryfikacyjna przy Stowarzyszeniu


Radiestetów ustanowiła definicję bioenergoterapeuty. Według niej,
bioenergoterapeuta to człowiek mający „dar przekazywania energii dobra w sposób
skuteczny a zarazem bezpieczny dla siebie i pacjentów. Ów dar nie musi być
uświadomiony sobie przez bioenergoterapeutę, jak również nie musi znać on
rzeczywistych mechanizmów przyczyny chorób i ich likwidacji” (zob. więcej w: A.
Posacki, Okultyzm, magia, demonologia, Kraków 1996, s. 99–100). Skąd więc
wiadomo, że energia jest dobra, skoro bioenergoterapeuta nie zna ani jej
pochodzenia, ani natury? Skąd wiadomo, że przekazywanie energii jest darem, skoro
dar nie musi być uświadomiony, a sam terapeuta nie musi wiedzieć, skąd on
pochodzi i czemu służy? Skąd bioenergoterapeuta wie, że znikają przyczyny choroby,
jeśli ich nie zna? A jeśli to, co znika, to tylko zewnętrzne objawy choroby?

Wspomniałem, że jedną z istotnych form teorii dotyczących energii propagowanych


przez bioenegoterapetów jest tzw. energia kundalini. Większość słowników mówi, że
to tajemnicza i „sakralna” moc duchowa „o naturze ogniowej i wężowej”, która jest
ideową i praktyczną podstawą indyjskiej tantry oraz hathajogi. Działanie kundalini
wiąże się z idolatrycznym ubóstwieniem człowieka i zarazem inicjacyjnym kultem
hinduskich bogów. Ideał kundalini łączy ze sobą jogę i tantryzm oraz wszelkie
indyjskie kulty bogini – jak Śakti czy Dewi. Propagowana przez sekty, jak Sahaja
Joga, jest metodą medytacji, według której obudzenie kundalini prowadzi do łatwo
osiągalnej samorealizacji. Ma ona otwierać drzwi do nowego wymiaru ludzkiej
świadomości. Energii kundalini przypisuje się boskie możliwości, co stanowi oparcie
dla wielu radiestetów czy bioenegoterapeutów uprawiających częściowo skrycie kult
bogów i otwierających ludzi na inicjacje okultystyczne. Proces budzenia kundalini i
siedmiostopniowego wznoszenia opisywany jest jako ścieżka mistycznego rozwoju
duchowego, wyzwolenia, oświecenia.

Jest wiele osób poszkodowanych przez praktyki kundalini, które organizując się na
stronach internetowych, bezskutecznie poszukują pomocy. Wyselekcjonowano wiele
cech, które powtarzają się u różnych ludzi, z rozmaitych krajów i kultur. Są to: utrata
przytomności (stwierdzane medycznie przeciążenia systemu nerwowego); krótki lub
długi termin dezorientacji życiowej; dysfunkcje seksualne; zaburzenia gastryczne;
stany lękowe; powtarzające się w nocy wrażenie dotyku obcych istot; spadek
zdolności intelektualnych i trudności w pamięci oraz koncentracji; utrata poczucia
tożsamości; „zaludnianie” świadomości (możliwe nawiedzenia spirytystyczne); dziwne
sensacje w ciele – płonące cieplne lub lodowato zimne prądy poruszające się w górę
kręgosłupa, uczucie baniek powietrza lub ruchu węża przez ciało w kierunku głowy;
bóle przy zmienianiu położenia ciała; napięcie lub sztywność w szyi i bóle głowy;
wibracje, niepokój lub skurcze w nogach i innych częściach ciała; wrażliwość
(medialna) na bliskość innych ludzi (zapach, ciepło); „całkowite kosmiczne orgazmy”;
doświadczenia mistyczne, „kosmiczne przelotne spojrzenia”; zdolności paranormalne,
zjawiska w ciele lub na zewnątrz niego; problemy ze znajdowaniem równowagi

Za www.katolik.pl
między silnymi seksualnymi pragnieniami a chęcią życia w czystości; uporczywy
niepokój z powodu braku rozumienia tego, co się dzieje; bezsenność, maniakalne
uniesienie lub głęboka depresja; całkowita izolacja z powodu niemożliwości
wypowiedzenia się o naturze czy jakości owego wewnętrznego doświadczenia.

Wiele z tych manifestacji przypomina doświadczenia podobne do tych, które odczuwa


się po seansach reiki czy bioenergoterapii, czyli trwały opór i brak skuteczności
wobec każdego leczenia medycznego, psychiatrycznego czy innych tradycyjnych
terapii. Liczne fakty wykazują, że energie tego typu mogą być szkodliwe, a nawet
niebezpieczne. Praktyka egzorcystyczna przekonuje, że jest to związane z
przywoływaniem bytów demonicznych. Wielu bioenergoterapeutów i ich klientów
było egzorcyzmowanych. Osobiście spotykałem się z przypadkami śmiertelnych
zachorowań już po jednym seansie tzw. bioenergoterapii. Tak naprawdę nie musi to
być ani bio-, ani energo-, ani terapia. Nie wiemy, z czym tak naprawdę mamy do
czynienia.

ks. Aleksander Posacki SJ

Chrześcijanin w "cywilizacji guzika" o. Piotr Jordan Śliwiński


OFMCap.

Za www.katolik.pl
Chrześcijanin w "cywilizacji guzika"

Masz ci los! Nie tak dawno Mika Brzezinski, prezenterka jednego z dzienników
ważnej stacji amerykańskiej telewizji odmówiła podania jako informacji dnia, że Paris
Hilton wychodzi z więzienia. Zrobił się z tego prawdziwy news i szereg ważnych
dzienników podało go w serwisie dnia. Rozumiem prezenterkę, dla której kolejny
etap przygód łóżkowo-rozrywkowo-jakichś tam jeszcze nie jest faktem do odtrąbienia
po całej kuli ziemskiej. Z drugiej jednak strony wspomniana aktorka oraz inne
piosenkarki czy sportowcy tworzą współczesny olimp. Gwiazdy, gwiazdeczki, kometki
i meteoryty show-biznesowe kreują dzięki massmediom mitologię współczesnego
świata, stają się wzorami do nieraz zupełnie bezkrytycznego naśladowania, miarą
szczęścia i sukcesu życiowego.

Bardzo często wobec zalewu tego typu zainteresowań i informacji chrześcijanin czuje
dziś bezradność. Jak ma się przebić z prawdą Ewangelii? Może jest ona niemedialna?
I często taka konfrontacja powoduje albo całkowitą bierność połączoną z
ukrywaniem swych religijnych poglądów, albo prowadzi do mentalności gettowej –
obwarowania w tym, co wydaje się jedynie chrześcijańskie, katolickie, kościelne.
Często ta druga postawa łączy się z szukaniem wrogów ukrytych we własnych
szeregach. Chrześcijanin staje się zmęczonym rycerzem, a przecież nie tylko miecz i
tarczę ma dzierżyć. Pilota od różnych urządzeń też.

Guzik i jego królestwo

Dzisiejsza pop-kultura rozwija się w cywilizacji nazywanej przez niektórych filozofów


"cywilizacją guzika". Wszystko jest poddane naszej woli, każda maszyna ma ten
jeden ważny wyłącznik albo sterowana jest za pomocą pilota, który obsługujemy,
który stanowi o naszej władzy. Guziko-władcy! Naciskamy guzik i maszyny od razu
realizują naszą wolę. I tak do czasu od naciśnięcia przycisku do realizacji zamówienia
ogranicza się nasza cierpliwość. Powoduje to, że wszystko, co spotyka człowieka w
życiu, musi być po pierwsze użyteczne, a po drugie skuteczne. To oczekiwanie
chętnie przerzucamy na kontakty z innymi ludźmi.

Zapewne niejednokrotnie zauważyliśmy, że podczas rozmowy z przypadkowo


spotkanym znajomym zaczynamy się denerwować, pozostając zbyt długo w roli
słuchacza. Rozmowa ma być skuteczna – informacje, parę pozdrowień, miłych
słówek i dalej. Guziko-władca jest nastawiony na możliwość wyłączenia urządzenia,
które nie jest potrzebne w danym momencie. A człowieka się nie da, ot tak,
wyłączyć. Dobrze, gdy pokornie słucha on komunikatu guziko-władcy, gorzej, jeśli
sam ośmiela się mówić i oczekuje wysłuchania.

Nieumiejętność słuchania guziko-władcy to jego znaczące kalectwo. Prowadzi ono do


utraty zdolności porozumiewania się z innymi ludźmi oraz – nierzadko – trudności
także w życiu religijnym, np. na modlitwie czy podczas spowiedzi. Boga także nie
można dowolnie włączyć i wyłączyć. On, mówiąc poprzez sumienie i słowo, choćby to

Za www.katolik.pl
głoszone w trakcie niedzielnych liturgii, nie tylko nakazuje właściwe postępowanie,
ale jeszcze domaga się, aby słuchać rzeczy niemiłych. A my, guziko-władcy, nawet
jeślibyśmy chcieli Go posłuchać, często nie wiemy, jak to zrobić.

Coraz częściej nasza podstawowa codzienna komunikacja sprowadza się do SMS-ów i


rozmów przez komórkę. Dają one pozór bliskości (bo mogę, przebywając w domu,
rozmawiać z osobami, które znajdują się w każdym niemal miejscu kuli ziemskiej),
ale takie porozumiewanie się z reguły jest powierzchowne, bo przecież też guziko-
władne. W konsekwencji człowiek napotyka coraz większe trudności w mówieniu o
problemach ważnych i w rzeczywiście głębokim kontakcie z rozmówcą.

Szybkość i powierzchowność komunikacji oraz porównywanie spotykanych ludzi do


reprezentantów show-biznesowego olimpu sprawia, że zaczynamy "ślizgać się" po
rozmowach, a ostatecznie i po ludziach. Zauważamy, jak nasz rozmówca jest ubrany,
jakich używa perfum, ale często nie potrafimy powiedzieć, co właśnie przeżywa i z
jakimi zmaga się problemami, ani też jak możemy się z nim spotkać. Nie wiemy o
nim nic. Człowiek bywa wtedy traktowany jak telewizor albo komputer: pozostajemy
przy nim, jeśli proponuje ciekawe komunikaty, ale gdy tylko przestają być one
interesujące, korzystamy z guzika, zmieniamy program albo kanał, przechodzimy na
kolejną stronę www czy też najzwyczajniej przestajemy korzystać z komunikatora.
Przykro – jeśli dotyczy to znajomego spotykanego podczas spacerów z psem,
dramatycznie – jeśli zawieszamy dialog z najbliższymi osobami, przeraźliwie – gdy
traktujemy Boga jako nudziarza.

W poszukiwaniu bliskości

Guzikowa władza nie eliminuje wszakże tęsknoty za bliskością drugiego człowieka.


Pojęcie o niej kształtują wszakże życio-mity gwiazdek show-biznesu. Jest odlotowo,
fajnie, jest chemia, magia, klimat, czyli jest miła chwila, bliskość ciał i psychiczne
odprężenie, mierzone stwierdzeniem: "Z nim/nią to się dobrze czuję". A potem wielka
rozpacz, bo chwila minęła i przypłynęła rzeka codziennych trudnych spraw. I nie ma
klimatu ani odlotu.

Jednak to nie tylko inni mają być "odlotowi" dla mnie, również oni stawiają mi
podobne wymagania. Konieczność bycia stale atrakcyjnym w kontaktach z innymi
zmusza do nieustannego sprawdzania się, ciągłego porównywania się z nimi. Muszę
się rozwijać jak inni, ba, nawet bardziej i intensywniej. W ten sposób zaczyna
dominować model "człowieka kuli", który winien się rozwijać we wszystkich
kierunkach. Uwidacznia się to już w kształceniu dzieci: mają one biegle mówić po
angielsku i francusku, jeździć konno, pojąć sztukę fechtunku, tańczyć, znać biologię i
świat teatru... Kultura bardzo często stawia dzisiaj człowieka w centrum. To on ma
być tym, który o wszystkim decyduje. I bardzo często w takiej pozycji ustawia się też
wobec Pana Boga, który ma tylko pomóc w odniesieniu sukcesu. Relacja z Nim ma
stanowić zaledwie jedną z osi rozwoju, i to tylko wspomagającą.

Za www.katolik.pl
Rozwijający się człowiek, prawdziwy guziko-władca, choć wyposażony w różne
instrumenty elektronicznego kontaktu, w znajomość języków obcych, możliwość
przemieszczania się po całym świecie, przymioty niezbędne do bycia królem
towarzystwa, bardzo często czuje się samotny i wyobcowany. Coraz częściej
słyszymy o tragicznych wypadkach w gimnazjach, gdzie obok sprawców dojmującego
zła byli także niemi świadkowie, całkowicie bierni, jakby osoba cierpiąca była dla nich
zupełnie obojętna. A zatem mamy samotność ofiary i obcość ludzi, którzy są
świadkami wydarzającego się zła. Tu nie wystarczy przyciśnięcie guzika odpowiedniej
maszyny, urządzenia. Odpowiedni przycisk trzeba znaleźć we własnym wnętrzu.
Sytuacje takie wskazują na pogłębiające się doświadczenie osamotnienia człowieka
wobec zła, które czyha w różnych przestrzeniach życia społecznego i osobistego.

Idące w parze poczucie osamotnienia i wyobcowania często prowadzą do zamknięcia


się człowieka w sobie, ale mogą być również powodem do poszukiwania drogi ku
światłu i odkrywania prawdy, że człowiek nie jest sam. Samotność staje się wówczas
wyzwaniem do odkrywania wyzwalającej religijnej relacji do Boga.

Wysiłek wiary

Chrześcijaństwo także chce, aby człowiek odniósł sukces, jednak proponowana


przezeń miara sukcesu jest zupełnie inna, zakłada ono bowiem model stożka:
owszem, rozwijaj się, ale w taki sposób, abyś coraz bardziej zbliżał się do centralnej
osi, którą jest relacja z Chrystusem, a nie od niej uciekał w pragnienie
samospełnienia. Bywa jednak tak, że od Chrystusa oczekuje się jedynie komfortu
psycho-duchowego: Ewangelia ma potwierdzać wartość człowieka, jego znaczenie w
oczach Bożych. Przy tym nie chce on słyszeć o wymaganiach, nie potrzebuje
pouczeń, a jedynie żąda pomocy w rozwiązywaniu swoich problemów. Bóg kocha
człowieka, ale także pokazuje prawdę o życiu. Wskazuje drogę do przełamania
obcości i samotności, ale ma to być wysiłek dążenia po szlaku przez Niego
wskazanym, a nie naciśnięcie jednego z dostępnych guzików.

Niektórzy ludzie chcą bowiem przyjmować wymagania chrześcijaństwa, tak jak się
bierze samochód w leasing: "Dobrze, proszę ojca, spróbuję, może będzie mi to
odpowiadać". Ja mówię na to: Powoli! Ewangelia to nie samochód. Nie można wziąć
jej w leasing i za pół roku czy dwa lata odstawić, bo nie pasuje, i rozpatrzyć inną
możliwość. Trzeba wybrać i zdecydować się na bycie z Chrystusem!

Bywa też tak, że od religii oczekuje się efektu terapeutycznego: "Ale świetna
spowiedź, czuję się o wiele lepiej". Nie można jednak doświadczenia religijnego
mierzyć jedynie skalą własnych uczuć, bo dobre samopoczucie może być
uwarunkowane przez wiele różnorodnych czynników – wypicie wspaniałej kawy albo
wysokie ciśnienie baryczne – i niekoniecznie mieć jakikolwiek związek z rzeczywistym
doświadczeniem bliskości Boga.

W doświadczeniu religijnym potrzeba wiary, potrzeba prośby o przymnożenie wiary,


aby nie pozostać wyłącznie na poziomie sentymentalizmu, co niestety bardzo często

Za www.katolik.pl
się zdarza: "Proszę ojca, nie czuję, że Bóg tu jest, więc pójdę poza kościół, na górkę,
tam czuję Boga". A jeśli będzie padać i tam też nie poczuje się Jego obecności, to
gdzie należy pójść? Tu pojawia się kolejny wymiar dzisiejszej kultury –
wszechdominacja subiektywnego poczucia.

A przecież Chrystus, kiedy wisiał na krzyżu, nie miał dobrych uczuć, a właśnie wtedy
był najściślej zjednoczony z Ojcem. Również Ojciec Pio, który przeżywał tyle cierpień,
nie był bez przerwy radosny i pełen sympatycznych uczuć, ale codziennie
podejmował wysiłek wiary. Nie można bowiem wiary utożsamiać jedynie z uczuciem
ani z wrażeniem danym właśnie w tej chwili.

Samarytański model bliskości

W życiu duchowym bardzo rzadko się zdarza, że w jednym momencie, w jednej


sekundzie można rozwiązać jakiś problem. Życie duchowe to pewne itinerarium,
droga – pełna wysiłku i trudu. Ojciec Pio mówił, że ludzie w różnym tempie zbliżają
się do Boga: jedni idą pieszo, inni jadą pociągiem. Ważne jest jednak, żeby wszyscy
utrzymali właściwy kierunek. Owszem, w życiu duchowym istnieją również
błyskawiczne, znaczące nawrócenia, ale później za tym doświadczeniem idzie
zwyczajny, codzienny wysiłek, prosty jak różaniec odmawiany po długiej pracy, jak
gest cierpliwości uczyniony wobec męża, żony czy dziecka.

W drodze przez codzienność, w pielgrzymce ku Bogu chrześcijanin nie jest i nie może
być odizolowany od współczesnej kultury. Ma jednak dobrze rozpoznać w niej ślady
Bożej obecności, a więc powinien być uważny i odważny. Nade wszystko jednak
winien pielęgnować przyjaźnie i tworzyć wspólnoty. Potrzebny jest ten charyzmat
spotkania, by móc się spotykać w grupie przyjaciół Boga, którzy w różnych
zawirowaniach wypływających z naszej kultury wzajemnie się wspierają: modlitwą,
obecnością, towarzyszeniem, dobrym słowem. Dobrze, jeśli uczą się wzajemnie
odkrywać to, co wartościowe we współczesnej pop-kulturze.

Myślę, że ta atmosfera bliskości opierającej się na przyjaźni wzajemnej i przyjaźni z


Bogiem przeżywanej na modlitwie, na słuchaniu słowa Bożego, na wspólnej
celebracji sakramentów będzie przyciągać innych. Bo potrzeba dzisiaj, aby
chrześcijanie przełamywali obcość i samotność, która wielu z nich dotyka.

Chrześcijaństwo bowiem pokazuje bliskość inaczej rozumianą. Ukazuje ją Chrystus w


przypowieści o miłosiernym Samarytaninie: pobity przez zbójców, leżący przy drodze
człowiek nie był ani fajny, ani miły, ani kontakt z nim nie budził wspaniałych uczuć,
dlatego zarówno kapłan, jak i lewita go minęli. Jedynie Samarytanin dostrzegł w nim
człowieka, dostrzegł w nim kogoś, kto potrzebuje pomocy. Na tym właśnie polega
prawdziwe przeżywanie bliskości: odkrycie godności człowieczeństwa, odkrycie
potrzeby relacji z kimś, kogo muszę spotkać, komu mam coś do ofiarowania.

o. Piotr Jordan Śliwiński OFMCap

Za www.katolik.pl
Magia znaków czy język miłości? Cezary Sękalski

Magia znaków czy język miłości?

Chrystus działa w znakach sakramentalnych i liturgicznych, ale jeśli zarówno osoba


posługująca się nimi, jak i je przyjmująca dopuszczą się lekceważenia, pozostaną
poza zasięgiem ich zbawczego działania. Liturgia nie oddziałuje bowiem na człowieka
w sposób automatyczny i nie wystarczy podczas Mszy Świętej stać w obrębie murów
okalających kościół, aby doświadczyć pełni oferowanej przez Chrystusa łaski.

Przed laty dane mi było uczestniczyć w bierzmowaniu zorganizowanym w zakładzie


karnym przeznaczonym dla młodocianych przestępców. W kaplicy zgromadziło się
dziesięciu bierzmowanych więźniów oraz miejscowa wspólnota Odnowy w Duchu
Świętym, spośród której wywodzili się świadkowie bierzmowania (m.in. ja), a także
kilkudziesięciu osadzonych, którzy chcieli uczestniczyć w tej uroczystości. Kiedy
miejscowy proboszcz przy powitaniu wszystkich zebranych rozwodził się nad tym
niezwykłym wydarzeniem, jakim niewątpliwie było obdarowanie darami Ducha
Świętego przestępców, niektórzy z nich odwracali się do siedzących z tyłu kolegów i
wymieniali z nimi porozumiewawcze, rozbawione spojrzenia. Kiedy jednak głos zabrał
biskup i mówił o tym, że otwarcie się na Boga jest jedyną szansą, aby nie przegrać
swojego życia, i że w życiu osadzonych odrzucenie Boga i Jego prawa doprowadziło
do ich skazania, z ich oczu znikły iskierki wesołości, a w to miejsce zjawiła się nuta
zadumy nad swoim życiem. Wspomnienie to stanęło przed moimi oczami, kiedy
zacząłem zastanawiać się nad naszym stosunkiem do liturgii.

Dwie strony medalu

Myślę, że nasze podejście do liturgii można sprowadzić do dwóch podstawowych


postaw. Pierwszą reprezentował ów proboszcz, który akcent stawiał na obiektywne
wydarzenie liturgiczne, jakim jest Msza Święta. Drugą reprezentował biskup, który
skupił się na subiektywnym odbiorze i dyspozycyjności przyszłych bierzmowanych
wobec oferowanego im znaku liturgicznego. Obydwa podejścia stanowią dwie strony
jednego medalu. Osobno każda z nich w sposób bardzo okrojony opisuje bogatą
rzeczywistość liturgii.

Słowo liturgia pochodzi z języka greckiego i oznacza ludowy czyn (leitos – ludowy,
ergon – czyn, dzieło, działanie). W kulturze greckiej termin ten nie miał zabarwienia
religijnego, lecz społeczno-polityczne. Określano nim wszelkie świadczenia publiczne

Za www.katolik.pl
podejmowane dla dobra wspólnego, takie jak podatki czy inne zobowiązania
społeczne.

W Kościele katolickim terminem tym określono służbę Bożą - sprawowanie kultu


publicznego poprzez czynności święte, które stanowią kontynuację misji Chrystusa w
Kościele. Z tego punktu widzenia sprawowanie liturgii jawi się jako publiczne
wydarzenie religijne, jednoczące daną społeczność wokół Chrystusa, który poprzez
konkretne znaki sakramentalne ją uświęca. W teologii mówi się o tym, że sakramenty
działają ex opere operato, a zatem na podstawie wykonanego dzieła. Od strony
samego znaku liturgicznego nie jest ważne nawet to, w jaki sposób i z jakim
nastawieniem wykonuje je celebrans, bo ich moc i skuteczność nie wypływa z jego
zdolności czy predyspozycji, ale z samej ofiary Chrystusa.

Religijność czy magia?

To jednak tylko jedna strona medalu. Gdybyśmy chcieli ograniczyć liturgię wyłącznie
do niego, moglibyśmy niepostrzeżenie przesunąć ją na teren magii. Myślenie
magiczne charakteryzuje się bowiem przyznaniem mocy sprawczej pewnym
rytuałom. Uwidacznia się to szczególnie w różnych zabobonnych praktykach:
splunięcie przez lewe ramię na widok czarnego kota ma uchronić nas przez
zwiastowanym nieszczęściem, a dotknięcie guzika na widok kominiarza – zapewnić
następstwo szczęśliwych wydarzeń. Przy czym w magii i zabobonach żadne inne
okoliczności typu: roztropność w życiowych decyzjach czy pracowitość w ogóle nie
mają żadnego znaczenia.

Podobne myślenie prowadzi niekiedy do erozji prawdziwej religijności. Ze


zdumieniem oglądałem kiedyś nagranie zrealizowane ukrytą kamerą. Zarejestrowano
na nim złodzieja, który przeżegnał się przed kradzieżą samochodu. Prawdopodobnie
w jego pojęciu nabożnie wykonany znak krzyża miał go uchronić przed policją.
Ciekawe, czy żywił potem pretensje do Pana Boga, kiedy już okazało się, że
samochód, do którego się włamał, był pozostawioną przez stróży prawa pułapką...
Obrazek ten wskazuje, że można nadużywać także różnych świętych znaków. W tym
przypadku znak krzyża został potraktowany jako działanie magiczne mające danemu
człowiekowi zapewnić powodzenie. Nadużycie polegało na tym, że działanie, które w
ten sposób zostało „poświęcone”, było sprzeczne nie tylko z jakąkolwiek religijnością,
ale i ze zwykłą etyką.

Od gestów zewnętrznych do odruchu serca

Pismo Święte ustami proroków wielokrotnie przestrzega nas przed nadmiernym


zrytualizowaniem naszej religijności. W Księdze Izajasza odnajdujemy
charakterystyczną skargę, w której Bóg stwierdza, że lud zbliża się do Niego tylko w
słowach, sławiąc Go wyłącznie wargami, podczas gdy jego serce pozostaje z dala od
Niego, co oznacza, że cześć oddawana Bogu jest tylko wyuczonym przez ludzi
zwyczajem (por. Iz 29, 13). Tu dochodzimy do drugiej ważnej zasady określającej

Za www.katolik.pl
skuteczność znaków liturgicznych. Teologowie mówią, że sakramenty działają ex
opere operantis, czyli mocą dokonującego dzieła.

Prawdą jest, że to głównie Chrystus działa w znakach sakramentalnych i


liturgicznych, ale jeśli zarówno osoba posługująca się nimi, jak i je przyjmująca
dopuszczą się lekceważenia, pozostaną poza zasięgiem ich zbawczego działania.
Liturgia nie oddziałuje bowiem na człowieka w sposób automatyczny i nie wystarczy
podczas Mszy Świętej stać w obrębie murów okalających kościół, aby doświadczyć
pełni oferowanej przez Chrystusa łaski. Brak staranności przy sprawowaniu
Najświętszej Ofiary czy antyliturgiczny śpiew mogą na tyle zakłócać czystość
przekazu, że zamiast otwierać człowieka na doświadczenie sacrum, nie tylko go na
nie zamykają, ale jeszcze wywołują dodatkową irytację. Stąd tak ważna jest ogromna
dbałość w przygotowaniu liturgii oraz wewnętrzne usposobienie do uczestnictwa w
niej.

Czy znaki liturgiczne wystarczą?

Trzeba zauważyć, że w ciągu wieków w Kościele katolickim dominowało podejście


kładące nacisk na moc samych znaków liturgicznych. Liturgia odprawiana po łacinie,
w języku nieznanym większości wiernych, była czymś tajemniczym i wzniosłym,
jednak mało komunikatywnym.

Po II Soborze Watykańskim nastąpiła gruntowna zmiana: dopuszczono do liturgii


języki narodowe i przesunięto akcent ku większej wspólnotowości (kapłan staje
twarzą do wiernych itp.). Niekiedy jednak wydaje się, że ciągle jeszcze brakuje nam
tego osobistego podejścia do Chrystusa, przez co liturgia zamiast objawiać Jego
obecność, raczej ukrywa ją za historycznie ukształtowanymi elementami. Nie jest to
oczywiście wina samych znaków liturgicznych ani też w pierwszym rzędzie sposobu
ich celebrowania. Często największą naszą trudność stanowi rutyna i
przyzwyczajenie. Uczestnictwo w liturgii jako we wspomnianym przez proroka
Izajasza „wyuczonym przez ludzi zwyczaju” to za mało, aby móc kosztować jej
zbawczych owoców.

Niekiedy wydaje się, że uczestnicy naszych zgromadzeń liturgicznych przypominają


uczniów, którzy w drodze do Emaus spotkali nieznajomego wędrowca. Słuchali go,
przyglądali się mu z zaciekawieniem, ale przez dłuższy czas tak naprawdę nie miał on
żadnego wpływu na ich życie. Gdyby nie wypowiedziane w ostatniej chwili słowa
„zostań z nami”, przypadkowe spotkanie w drodze szybko stałoby się tylko odległym
wspomnieniem, zacieranym stopniowo przez coraz to nowe, bardziej aktualne i
ekscytujące wydarzenia. Owo wypowiedziane mimochodem „zostań z nami” nagle
doprowadziło uczniów do rozpoznania w nieznanym wędrowcu Jezusa, który objawił
się im przy łamaniu chleba.

Owo wypowiedziane w sercu „zostań z nami” również w naszym przypadku jest


kluczowe dla religijności, jaką reprezentujemy. Tylko ono może sprawić, że Jezus
obecny w Eucharystii będzie miał szansę nie tylko towarzyszyć nam podczas

Za www.katolik.pl
uroczystych celebracji, ale także w całej naszej codzienności, we wszystkich sferach
naszego życia.

Cezary Sękalski

Pomiędzy wahadełkiem a krzyżem Jerzy

Świadectwo

Pomiędzy wahadełkiem a krzyżem

Już jakieś trzy lata po Pierwszej Komunii Świętej moja relacja z Bogiem zaczęła się
rozluźniać. O wierze w ogóle nie myślałem, bierzmowanie było już dla mnie zwykłym
„papierkiem”. Uważałem Kościół za martwy, sądziłem, że nie ma w nim Boga, a
jedynie nudna, smętna tradycja. O Bogu przypominałem sobie tylko wtedy, gdy było
mi naprawdę źle, bo miałem wtedy do Niego o to pretensje.

Gdy miałem 17 lat, kolega zaczął mnie wprowadzać w tajniki czarnej magii. Czytał na
ten temat różne książki – ocierało się to o satanizm i czary. Bardzo się na tym
sparzyłem. Zrobiłem też wtedy coś bardzo złego, więc w moim życiu zaczęły się dziać
straszne rzeczy. Później wyparłem to wydarzenie z pamięci i postanowiłem, że będę
lepszym człowiekiem. Chciałem to jakoś naprawić, ale o własnych siłach. Nosiłem
wprawdzie krzyżyk na szyi, jednak nie chodziłem do kościoła – podświadomie bałem
się Pana Boga z powodu tego, co zrobiłem w przeszłości...

Kiedy więc po jakimś czasie znów spotkałem tego kolegę, a on zaczął mi mówić o
bioenergoterapii, pomyślałem: „O nie! Już raz mnie w coś wciągnął”. Wytłumaczył mi
jednak, że tym razem to jest dobra, tzw. „biała magia”. Zetknął się z dwoma
uzdrowicielami, którzy mu pomogli, gdy leżał z bólem w krzyżu, a lekarze byli
bezradni. Nie wiem dlaczego, ale to mnie przekonało. Chciałem spróbować,
zwłaszcza gdy powiedział, że ludzie od tego zdrowieją. To było bardzo zachęcające,
bo odpowiadało mojemu pragnieniu pomagania innym.

MISJA: BIOENERGOTERAPIA

Za www.katolik.pl
Gdy więc kolega opowiedział mi o możliwości uzdrawiania, uznałem, że to musi
pochodzić od Boga. Miałem nadzieję, że w ten sposób będę mógł zrobić coś dobrego
– spełniać jakąś misję, robić coś fantastycznego. Nauczyłem się więc przyzywania
energii i posługiwania się wahadełkiem. Kupowałem też „krople duchowe”, które
miały mnie prowadzić do wyższego poziomu rozwoju duchowego. Człowiek, który
robił te krople, odprawiał nad nimi jakieś modły i dzięki temu za parę złotych
miesięcznie oferował innym bezwysiłkowy rozwój duchowy.

Stopniowo rodziło się we mnie poczucie, że skoro mogę pomagać, to jestem „kimś”.
Najpierw myślałem, że to Pan Bóg uzdrawia, posługując sie mną. A potem... że ja
uzdrawiam przy pomocy Pana Boga. Prosiłem o spłynięcie energii na rzeczy lub
osoby, przepuszczałem te energie przez tzw. czakramy człowieka, którego miałem
uzdrowić. Przykładałem do nich ręce i prosiłem, żeby ta energia spłynęła od Pana
Boga do mnie, a przeze mnie do chorej osoby. Prosiłem też Go o bezpośrednie
uzdrowienie tych osób lub odjęcie im bólu. Praktykowałem to głównie wśród
znajomych. Zająłem się również radiestezją, ale w moim przypadku nie były to
różdżki, tylko wahadełka. Traktowałem to wszystko jako kontakt z Bogiem. Zacząłem
też nosić coś w rodzaju talizmanu, ale przez pierwszy tydzień czułem się strasznie
zmęczony, wręcz wyzuty z sił. Wytłumaczono mi wtedy, że to talizman wyciąga ze
mnie „złe energie” i dlatego źle się czuję.

Po jakimś czasie zorientowałem się, że co najmniej raz dziennie muszę ściągnąć na


siebie energię, żeby się lepiej poczuć (wcześniej wystarczało mi przyjęcie jej raz na
dwa tygodnie). Potem okazało się, że już 2-3 razy dziennie muszę się „naładować”,
żeby czuć się normalnie. Kolega robił mi sesję terapeutyczną, a potem ja sam
prosiłem o te energie – na siebie, na jedzenie, na wodę, którą piłem. Korzystałem
nadal z „kropelek duchowych”. Człowiek, który je sprzedawał, wytwarzał też
„odpromienniki” – buteleczki z naenergetyzowaną wodą, porozstawiane w kształcie
krzyża (co było dla mnie potwierdzeniem, że ma to związek z Panem Jezusem).
Sprzedawaliśmy także kasety z przekazem energetycznym. Na początku była to
muzyka, potem oprócz niej był przekaz na podświadomość. Ciekawe, że jak tego
słuchałem, to zaczynały mi się zaciskać szczęki... Kiedyś dałem też kropelki pewnej
kobiecie, która miała problemy po zjedzeniu czegoś ciężkostrawnego. Okazało się, że
pomogły, ale następnego dnia... dolegliwości wróciły. Zaniepokoiło mnie również, że
gdy coś mi dolegało i stosowałem bioenergoterapię – ból przechodził z jednego
miejsca w drugie w ciągu jednego seansu. Zastanawiałem się dlaczego, skoro to
pochodzi od Pana Boga? Już wtedy powinienem zauważyć, że coś tu nie gra. Przecież
Pan Bóg uzdrawia trwale. Zauważyłem jednak, że te wszystkie praktyki mnie
uzależniają. Dopiero potem jezuita – o. Józef Kozłowski wyjaśnił mi, że taki właśnie
jest sposób działania złego ducha: najpierw wszystko jest dobrze – bo inaczej nikt by
się na to nie nabrał – a potem coraz gorzej. Ale wtedy już nie można przestać ani
samemu się z tego wydostać bez pomocy Pana Boga.

UFO ZAMIAST BOGA

Za www.katolik.pl
Pewnego dnia „człowiek od kropelek” powiedział mi, że te energie są dla ludzi, aby
się transformowali i przechodzili na wyższe poziomy rozwoju. A gdy zstąpi taka
ogromna energia, to ci, którzy się nie zmieniają (np. nie transformują się przez
branie kropelek) – po prostu jej nie wytrzymają. I dodał, że energie w kroplach i
odpromiennikach, które wytwarzał, schodzą z „centrum światłości” utworzonego
przez statki kosmiczne. Trafiło mnie! Przecież ja przez cały czas sądziłem, że to
wszystko pochodzi od Pana Boga! Nawet już wciągnąłem w „kropelki” swoją
dziewczynę i tatę. Tak się przejąłem, że przez dzień czy dwa leżałem z wysoką
gorączką. Potem okazało się, że mój kolega również wiedział o tym „centrum
kosmicznym”. Pomimo informacji o kosmitach ja nadal obstawałem przy swoim
zdaniu, że bioenergoterapia pochodzi od Boga. Nie brałem już jednak kropelek,
ponieważ byłem zaniepokojony, że coś z tym wszystkim jest nie tak.

Kolega, który mnie w to wciągnął, widząc moje załamanie, dał mi książkę o ojcu Pio i
Jezus żyje o. Emilieno Tardifa. Zacząłem czytać historię o. Pio i potrząsnęło mną.
Wielki charyzmatyk Kościoła, który nie używa wahadełka i nie prosi o zsyłanie energii
– po prostu modli się i dzieją się cuda! Bóg uzdrawia. Czytając to, po prostu
płakałem... Czułem ogromne miłosierdzie Pana Boga, przemawiającego do mnie
przez tę książkę. Byłem wstrząśnięty, bo okazało się, że to, co robię – nie ma nic
wspólnego z tym, co robił o. Pio. Także Kościół chrześcijański przestawał być w
moich oczach Kościołem martwym, bo w książce Tardifa czytałem, że teraz, w tym
czasie, kiedy ja żyję – Bóg również uzdrawia i jest Bogiem żywym w Kościele. Ojciec
Tardif też zresztą nie używał wahadełek ani energii, żadnych kamieni uzdrawiających
– nic. Na okładce książki Jezus żyje wydrukowany był adres Ośrodka Odnowy w
Duchu Świętym w Łodzi. Pomyślałem, że muszę iść do ludzi, którzy wydali tę książkę.
Wyobrażałem sobie, że usiądziemy – oni po jednej stronie, my po drugiej,
porozmawiamy i zobaczymy, kto ma rację. Powiedziałem koledze, że pod wpływem
tych książek coś się we mnie dzieje i chcę pójść do wydawnictwa. Zaprotestował –
nie po to dał mi te książki, żebym tam poszedł, ale żebym się lepiej poczuł.

WAHADEŁKO DO KOSZA

Zacząłem chodzić na Msze o uzdrowienie. Na jednej z nich Bóg uzdrowił mnie z bólu
obojczyka, który doskwierał mi po grze w piłkę. Dalej chodziłem na Msze i
jednocześnie stosowałem bioenergoterapię. Zacząłem też przychodzić na spotkania
grupy „Mocni w Duchu”. Chciałem się dowiedzieć, co to jest za ruch ta Odnowa w
Duchu Świętym i kim są ci ludzie. Cały czas byłem nieufny. Poszedłem nawet na
spotkanie animatorów, żeby sprawdzić „od głowy”, o co tak naprawdę tam chodzi.
Ale wtedy powiedziano mi, że jeśli ktoś chce posługiwać, to musi najpierw przejść
Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym. Zaczynało się za miesiąc. Wcześniej
więc poszedłem do spowiedzi do o. Józefa Kozłowskiego. Pochwaliłem się tą
bioenergoterapią, że to taka dobra rzecz, którą robię dla innych. Okazało się, że to
wszystko nie tak! Ojciec też mnie zachęcił, abym przeżył Seminarium. Ale gdy od
niego wyszedłem – nagle poczułem na sobie wielki ciężar. Wpadłem w panikę!
Poszedłem do kolegi, który mnie wciągnął w bioenergoterapię – powiedział, że ten

Za www.katolik.pl
ksiądz zrobił mi coś złego. Zamknął mi czakramy i dlatego jestem jak zabity... Kolega
zrobił mi „zabieg” i ponownie pootwierał czakramy.

Pomimo wszystko rozpocząłem Seminarium. Zaczynałem rozumieć, że


bioenergoterapia nie jest dobra. Ale że chciałem pomagać ludziom – nie potrafiłem
jej odrzucić. Pytałem: „Co w tym złego?” Postanowiłem oddać mój dylemat Jezusowi.
Skoro sam nie potrafię tego rozeznać, niech On mi to zabierze, jeśli taka jest Jego
wola. Podczas modlitwy o uzdrowienie, jaka odbywa się w trakcie Seminarium,
przekonałem się o jej mocy. Gdy grupa animatorów modliła się nade mną,
usłyszałem Słowo odczytane przez prowadzących, m.in.: „Łamię teraz nad tobą kij
ciemięzcy”. To było uwalniające!

Po modlitwie poczułem się bardzo szczęśliwy. Gdy wróciłem do domu, wziąłem do


ręki wahadełko, żeby sprawdzić, czy działa. Nie działało! To był dla mnie znak jaką
drogą pójść. Wyrzuciłem je do kosza, w ślad za nim poszły książki i inne rzeczy
związane z bioenergoterapią. Zaczął się proces wychodzenia ze zniewolenia. Ale
kiedy odmawiałem „Ojcze nasz” lub modliłem się inaczej – czułem, że nadal spływa
na mnie energia, której ja już nie chciałem. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, to
było okropne.

REKONWALESCENCJA

Moje wcześniejsze pragnienie i szukanie energii zrodziło się z pewnych problemów


wewnętrznych. A teraz było tak jak w innych nałogach – nie wyszedłem z tego od
razu, nałóg wciąż o sobie przypominał i toczyła się we mnie walka. Najpierw
musiałem oduczyć się proszenia o przypływ energii do jedzenia, na siebie i szukania
energii w modlitwie. Ludzie, którzy wprowadzili mnie w to wszystko, nauczyli mnie
również praktyki wychodzenia z siebie, ze swojego ciała, by wędrować na „wyższe
poziomy bytu”. W ten sposób odrzuca się to, co daje Bóg, czyli jedność duszy i ciała.
Po tych praktykach zostało mi bardzo denerwujące odczucie fizyczne, jakbym miał
„dziurę w głowie”. W żaden sposób nie mogłem sobie z tym poradzić. Ale podczas
jednej z Mszy o uzdrowienie, gdy o. Józef przechodził po kościele z Najświętszym
Sakramentem, zrobił znak krzyża nade mną – w tym momencie to odczucie znikło!

Moje wychodzenie z bioenergoterapii było procesem. W czasie Seminarium


utrzymywałem jeszcze kontakty ze swoim kolegą. Choć źle się u niego czułem,
jednak chodziłem tam, bo miałem nadzieję, że go z tego wyciągnę. Wyczytałem w
jednej z książek, że zły duch

w pewnym momencie musi ujawnić swoją obecność. Bóg go do tego zmusza, żeby
człowiek przekonał się, co robi. Poszedłem więc do kolegi z pytaniem: „Mówiłeś, że w
czasie sesji bioenergoterapeutycznej prowadzi cię jakiś duch. Czy ten duch wyznaje
Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego jako swojego Pana?” Okazało się, że ten
duch bluźnił na dźwięk imienia Jezusa Chrystusa. Kolega jednak mimo wszystko

Za www.katolik.pl
akceptował ten stan rzeczy – poznanie tej prawdy było dla mnie zaskakujące, ale
jednocześnie wyjaśniało, co kryje się za bioenergoterapią...

Miałem też ogromny problem, aby traktować Pana Boga osobowo – wcześniej był dla
mnie tylko jakąś „rozmytą energią”. Nawet po Seminarium nie miałem raczej
szczególnie bliskiego kontaktu z Nim, ale kiedy się modliłem – czułem miłość. To było
zupełnie inne odczucie niż w kontakcie z bioenergoterapią. Momentem przełomowym
były dla mnie Ćwiczenia Duchowne w Wolborzu – I tydzień, który przeżywałem po
raz drugi. Mój kierownik duchowy powiedział, żebym po prostu mówił do Pana Boga
jak do osoby. Gdy tak zrobiłem – zacząłem czuć miłość i więź z Nim.

Obecnie ta więź jest jeszcze ciągle „w budowie”. Pan Bóg dotyka teraz pewnych
zranień z mojego dzieciństwa, utrudniających mi kontakt z Nim i z ludźmi. Jestem Mu
bardzo wdzięczny, że mnie uzdrowił, że mnie prowadzi i porządkuje coraz głębsze
pokłady mojego złowieczeństwa. On wyciągnął mnie z tego całego duchowego
zagmatwania i daje mi nadzieję na wolność i spełnienie moich najgłębszych pragnień.
Kiedyś myślałem, że ze swoim życiem muszę poradzić sobie sam. Teraz jest inaczej –
mam potężnego Sojusznika, Jezusa Chrystusa, który zawsze mi pomoże i wyciągnie
do mnie rękę.

Jerzy

Moda na hipnozę Agnieszka Woś

Moda na hipnozę

Hipnoza jest obecnie stosowana nie tylko przez różnej maści uzdrowicieli, ale i przez
lekarzy, głównie psychiatrów, do leczenia lęków, nałogów oraz chorób somatycznych
o podłożu psychicznym. W Stanach Zjednoczonych znane są przypadki, kiedy
pracodawcy przed zatrudnieniem w firmie danej osoby prosili ją, aby poddała się
seansowi hipnotycznemu. Badanie miało na celu kontrolę podświadomych motywacji
i określenie przydatności na danym stanowisku pracy.

Wciąż jednak nie wiadomo, czym naprawdę jest hipnoza. Istnieją poważne
rozbieżności w ocenie tego specyficznego zjawiska. Najczęściej interpretuje się
hipnozę jako sztucznie wywołany, podobny do czuwania i snu przejściowy stan
zmienionej świadomości.

Ojciec współczesnej hipnozy

Za www.katolik.pl
Hipnozę znano i wykorzystywano już w starożytności głównie w celu znieczulenia, ale
także jako element wiedzy magicznej, która dostępna była tylko dla
wtajemniczonych. Za ojca współczesnej hipnozy uważa się francuskiego lekarza
Mesmera (1734-1815), masona, który zajmował się praktykami magicznymi, m.in.
jasnowidzeniem i telepatią. Twierdził, że jego ręce emanują magnetyczną mocą,
przez co może wpływać na myśli i postępowanie pacjentów. Dlatego przy "leczeniu"
chorych posługiwał się magnesami. Moc tę Mesmer nazwał zwierzęcym
magnetyzmem. Potem nazywano ją mesmeryzmem, a w końcu przyjęła nazwę
hipnozy, od Hipnosa, greckiego bożka snu.

Mesmer praktykował magnetyzm, urządzając wielogodzinne seanse "lecznicze", które


odbywały się według rytuału inspirowanego obrzędami magicznymi i pogańskimi.
Efektem tych spotkań były stany transowe i napady drgawek wśród jego pacjentów,
co nasuwa nam skojarzenia z objawami spirytystycznego opętania. Szarlatan ten
dorobił się znacznego majątku, gdyż jego pacjenci zazwyczaj pochodzili z wyższych
sfer. Jednak metoda nie znalazła uznania wśród francuskich uczonych. Specjalnie
powołana do zbadania "magnetyzmu zwierzęcego" Królewska Komisja Lekarska
jeszcze przed Rewolucją Francuską odrzuciła i potępiła doktrynę Mesmera oraz
zakazała stosowania jej w leczeniu. Niemniej współczesna psychoterapia
zrehablilitowała Mesmera i jego metody, zaliczając go do prekursorów nowoczesnej
hipnozy.

Hipnoza i magia

Hipnozą od niepamiętnych czasów posługiwali się magowie, kapłani i znachorzy.


Wiele świadectw historycznych potwierdza stosowanie hipnozy w świątyniach
starożytnej Grecji, Persji, Egiptu i na Dalekim Wschodzie. Istnieje zasadnicze
podobieństwo buddyjskiej medytacji, jogi oraz hipnozy. Efekty hipnotyczne kapłani
buddyjscy stosowali już w II w. p.n.e. za pomocą np. skupiania wzroku na jednym
punkcie. Magowie Perscy i Egipscy używali w takim celu talerzy o specjalnych
znakach. Długotrwałe wpatrywanie się w te symbole wprowadzało w stan
hipnotyczny.

Od końca XVIII wieku rozpoczęła się krytyka hipnozy, ujawniono niebezpieczeństwo


wykorzystania seksualnego osób poddanych tej praktyce. Hipnozę krytykowali sami
okultyści. Dotknięta paraliżem Mary Baker, założycielka sekty Christian Science,
została "wyleczona" przez jednego z wyznawców Mesmera, a następnie sama zajęła
się praktykowaniem hipnozy. Ostatecznie jednak ogłosiła, że ten rodzaj terapii nosi
piętno spirytyzmu i uznała ją za praktykę diabelską. Również Helena Bławatska,
teozofka, spirytystka i prekursorka New Age, uznała praktykowany już na
uniwersytetach hipnotyzm za "zwyczajne czarownictwo". Jeden z bardziej znanych w
XX wieku uzdrawiaczy i jasnowidzów Edgar Cayce stawiał diagnozy i uzdrawiał
podczas seansu hipnotycznego. Przez wiele lat sądził, że ta moc pochodzi od Boga.
W końcu domyślił się, że jest narzędziem w rękach diabła. Jednak nie był już w
stanie wyplątać się z pajęczyny, w jaką uwikłał się poprzez liczne transe hipnotyczne.
Brnąc dalej w coraz to bardziej dziwaczne interpretacje Biblii, które były owocem

Za www.katolik.pl
hipnotycznych transów, otrzymywał zaskakujące wizje, np. o wędrówce Jezusa na
Daleki Wschód, o zajmowaniu się magią przez Pana Jezusa oraz o rzekomej
prawdziwości reinkarnacji.

Technika lecznicza czy szarlataneria?

W stan płytkiego transu hipnotycznego udaje się wprowadzić około 80% ludzi.
Hipnoterapeuta rozpoczyna seans, prosząc pacjenta, aby liczył wstecz od jakiejś
liczby ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Efektem tego jest koncentracja
umysłu pacjenta, odprężenie oraz podatność na sugestie. Wtedy hipnotyzer próbuje
uzyskać informacje o wewnętrznych prolemach pacjenta, często wprowadzając go w
stan regresji, tj. cofnięcia się w dzieciństwo, w łono matki, a nawet w "poprzednie
wcielenia". Jednak wbrew powszechnemu mniemaniu hipnoza wcale nie musi
poprawiać wspomnień przeszłych wydarzeń, lecz często je osłabia lub zniekształca.
Badania dowiodły, że w czasie hipnozy ludzie potrafią kłamać i fantazjować.
Doświadczenia poprzednich wcieleń mogą być formą nie tylko zmyślenia, ale i
opętania. Znajomość prawdziwych faktów z życia ludzi, którymi się rzekomo było w
poprzednich wcielaniach, dowodzi ingerencji diabelskich w czasie hipnozy. Pacjent
mimowolnie staje się medium. Konsekwencje mogą być zatem bardzo groźne.

O. Verlinde, znany autorytet w sprawach okultystycznych, zwraca także uwagę na


niebezpieczny stan uzależnienia, jaki tworzy się między hipnotyzerem a osobą
hipnotyzowaną. Powrót do stanu normalnego wcale nie musi oznaczać, że zostały
zerwane wszelkie więzi łączące pacjenta z hipnotyzerem. Nakazy wydane w czasie
hipnozy mogą mieć silny wpływ na późniejsze decyzje człowieka. Jak mówi o.
Verlinde, możesz wykonać nawet najgłupszy czyn, który został nakazany przez
hipnotyzera. Nastąpiło bowiem zniewolenie, ograniczenie wolności danej osoby.

Poza tym, działając w najlepszej wierze, najbardziej etyczny hipnotyzer nie wie,
czego potrzebuje jego pacjent i jak daleko można ingerować w jego umysł.
Niewłaściwa sugestia może spowodować niepokoje, bezsenność i wiele innych
problemów. Wielu hipnoterapeutów i lekarzy wie jedynie, jak wywołać i wykorzystać
hipnozę. Natomiast nie mogą przewidzieć, co może się wydarzyć w psychice i umyśle
pacjenta. Także i pacjent nie wie, komu powierza swoją psychikę.

Occultus znaczy ukryty

Niebezpieczeństwo stosowania hipnozy wiąże się głównie z tym, że nie wiadomo,


czym w istocie jest to zjawisko. Brak jest rzetelnych danych opisujących
konsekwencje fizyczne i duchowe stosowania takich praktyk. Stanowisko Kościoła
katolickiego wobec hipnozy jest otwarte, o ile w badaniu tego zjawiska uwzględnia
się kryteria naukowe. Tymczasem autorytety medyczne biją na alarm donosząc, że
terapia ta opiera się na czynnikach w znacznej mierze nieznanych. Doktor Isadore
Rosenfeld w swej książce o alternatywnych metodach leczenia zauważa, że jak dotąd
nikt nie wie, jak działa hipnoza. Pomimo że zahipnotyzowani sprawiają wrażenie
uśpionych, badania mózgu przy pomocy elektroencefalografu wykazują obecność

Za www.katolik.pl
innych fal niż w czasie snu czy głębokiej medytacji. Nieprzypadkowo też Ernst Hilgard
w rezultacie swoich 25-letnich badań opisanych w Psychology Today stwierdził, że
ludzie szczególnie podatni na hipnozę są zaangażowani w parapsychologię.
Odmienne stany świadomości mają korzenie w okultyzmie i są praktykowane od
wieków przez zwolenników spirytyzmu. Stany hipnotyczne w przeszłości obdarzano
mianem rzucania czarów bądź zaklinania. Trans hipnotyczny otwiera drogę na
doświadczenia okultystyczne, a nawet na opętania demoniczne. Pismo Święte mówi
jednoznacznie o praktykach spirytystycznych: Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto
by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła,
przepowiednie i czary; nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał
się do umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni (Pwt
18,10-12).

Agnieszka Woś

Magia Voo Doo Stock czyli demonologia rocka Albin Drewniak

Magia Voo Doo Stock

czyli demonologia rocka

Janis Joplin zmarła po przedawkowaniu heroiny. Jimi Hendrix po zażyciu narkotyków


i tabletek nasennych oraz wypiciu alkoholu udusił się własnymi wymiotami. John
Lennon zginął zastrzelony przez fana. Ron McKernan z grupy Grateful Dead zmarł
wskutek postępującego zatrucia alkoholem. Brian Jones, gitarzysta The Rolling
Stones, po przedawkowaniu narkotyków utopił się w swoim basenie. Bon Scott, lider

Za www.katolik.pl
AC/DC, po całonocnej pijatyce utopił się w swoich wymiotach. Sid Vicious, basista
Sex Pistols, umarł, przedawkowawszy heroinę; wcześniej zamordował swoją
przyjaciółkę. Keith Moon, twórca przebojów The Who, oszalał, a w końcu zmarł po
przedawkowaniu leków. John Bonham z Led Zeppelin udusił się wymiotami po
zatruciu wódką. Freddy Mercury, lider Queen, umarł na AIDS. Kurt Cobain, gitarzysta
i wokalista Nirvany, popełnił samobójstwo pod wpływem heroiny, strzelając sobie w
usta z rewolweru.

Wielkie święto

Magia, symbol, mit. Spełnienie marzeń dzieci-kwiatów i apogeum hippi-sowskiej


kontrkultury. W połowie sierpnia 1969 roku 600 tys. młodych Amerykanów
przyjechało na farmę Maxa Jasgura w Woodstock, aby przez trzy doby uczestniczyć
w Open-Air-Festival, który miał się niebawem zapisać w historii naszej cywilizacji.
Tam spełniły się ideały pokolenia, dla którego muzyka rockowa była prawdziwym
misterium jednoczącym wspólnotę. Misterium sprzyjającym rewolucji seksualnej i
przyciągającym wyznawców wielu sekt religijnych.

„Ale również jak silna musiała być w Woodstock «manifestacja wolności,


autentyczności, tolerancji i człowieczeństwa niezgodnego z teorią klas», skoro film o
festiwalu polska telewizja pokazała dopiero w 1989 roku!" — zachwyca się autor
przeglądu prasy w Tygodniku Powszechnym.

Cztery miesiące po Woodstock, w grudniu 1969 roku, w Altamont w Kalifornii doszło


do aktu przemocy podczas koncertu The Rolling Stones. Zginęło czworo ludzi. W
świetle kamer telewizyjnych, u stóp sceny, na której Mick Jagger wykonywał swoje
słynne Symphaty for the Devil (z albumu Beggars Banquet), członkowie subkultury
Aniołowie Piekieł zamordowali młodego Murzyna. Mord miał charakter rytualny.

Rock Szatana

„Rock'n roll opanuje cię i zniszczy. Pozwala wniknąć najniższym elementom i cieniom.
Rock był zawsze muzyką Szatana" — twierdzi David Bowie.
Związki muzyków rockowych z satanizmem mają bogatą tradycję. Aleister Crowley
(1875-1947), jeden z twórców XX-wiecznego satanizmu, osobiście podkreślał
podobieństwo definicji współczesnej subkultury młodzieżowej — sex, drugs and
rock'n roll — do mechanizmu wywoływania satanistycznego transu, którego stałymi
elementami są: powtarzanie tego samego rytmu, narkotyki i magia seksualna.
Zdeklarowanym uczniem autora Księgi Prawa jest — obok Davida Bowie — Jimmy
Page, lider Led Zeppelin i właściciel księgarni okultystycznej oraz domu, który
wcześniej należał do Crowleya. Postać Crowleya cieszy się wśród muzyków
szczególną estymą, występuje min. na okładce płyty Sergeant Pepper's Lonely Hearts
Club Beatlesów.

Równie głośną sprawą są towarzyskie i duchowe relacje między członkami zespołu


Rolling Stones a Antonem Szandorem La Veyem, autorem Biblii Szatana, który w

Za www.katolik.pl
1966 roku ogłosił się założycielem Kościoła Szatana [o książce La Veya zob. Michał C.
Kacprzak, Nic, co zwierzęce..., Fronda nr 13/14 — przyp. red.]. La Vey zainspirował
wiele tytułów piosenek zespołu, min. Satanic Majesty's Request czy wspomniane już
Symphaty for the Devil, nieoficjalny hymn satanistów. Między innymi dlatego
Newsweek nazwał Micka Jaggera „lucyferem rocka" i pisał o jego „demonicznej sile
manipulowania ludźmi". Gitarzysta grupy, Keith Richard, wyznał, że piosenki
Stonesów powstawały spontanicznie, jakby w transie wywołanym inicjacją
spirytystyczną. Tłumaczył, że „melodie przychodzą w całości" i wypływają z wnętrza
muzyków, gdyż są oni „chętnym i otwartym medium". Takie wyznania pojawiają się
w środowiskach twórców rockowych znacznie częściej. Ted Nugent przy okazji
piosenki Violent Love (Brutalna miłość), która — ze względu na obsceniczny tekst —
nie była rozpowszechniana przez telewizję i stacje radiowe, powiedział: „Ludzie, piszę
te piosenki tak szybko, że to wprost nie do uwierzenia. Pomysły wypadają po prostu
z mojego wnętrza".

Wychodziły z niego piosenki...

Odczucie własnej mediumiczności jest jednym z ważniejszych elementów inicjacji


demonicznej, której świadectwa składają bardzo różni muzycy. Według relacji Fayne
Pridgon, dziewczyny Jimi Hendrixa, jej chłopak „zawsze gadał o jakimś diable, że
niby coś w nim jest, że nie może wcale nad tym zapanować, że nie wie, co go
zmusza do robienia tego, co robi, mówienia tego, co mówi; a piosenki [po prostu] z
niego wychodziły... Był taki zadręczony, po prostu rozdarty w środku. [...]
Opowiadałam mu o mojej babce i tych jej dziwactwach, a on mówił, żebyśmy tam
poszli i żeby jakaś zielarka czy ktoś taki zobaczył, czy nie da się tego demona z niego
wyrzucić" (ścieżka dźwiękowa filmu Jimi Hendrix).

Także Little Richard wyznał: „Kierowała mną i rozkazywała mi inna siła. Siła
ciemności, [...] w której istnienie wielu ludzi nie wierzy". Zresztą bez względu na
uświadomione związki z Szatanem, muzycy rockowi z reguły chętnie podkreślają
swoją duchową otwartość na nowe doświadczenia. W wywiadzie dla Circus Magazine
kompozytor piosenek zespołu Me-at Loaf, Jim Steinemann, powiedział: „Zawsze
byliśmy zafascynowani wszystkim, co nadnaturalne, a rock wydawał się nam
doskonałym środkiem wyrażenia tego". Z kolei Jim Morrison, legendarny lider The
Doors, określany jest przez swych biografów jako „nawiedzony uczeń ciemności",
„odkrywca badający granice rzeczywistości po to, by sprawdzić, co się stanie".

Zaprzedaliśmy dusze rock'n rollowi!

W grudniu 1971 roku, dwa lata po Woodstock, Circus Magazine informował, że Bill
Ward, jeden z członków grupy Black Sabbath, „ma uczucie, że Szatan jest Bogiem".
Nie ma w tym nic dziwnego, zważywszy, że przed koncertami zespół odprawiał
czarne msze, a na okładkach swoich płyt zamieszczał znane elementy satanistycznej
symboliki. Na jednym z takich albumów znajdują się słowa: „A ty, biedny głupcze,
który trzymasz w ręku ten longplay, wiedz, że wraz z nim sprzedałeś swoją duszę, bo
zostanie ona wnet uwięziona w tym piekielnym rytmie, w piekielnej mocy tej muzyki.

Za www.katolik.pl
A to muzyczne ukąszenie tarantuli zmusi cię do tańca, bez końca, bez przerwy".
Członkowie Black Sabbath należą do obozu zdeklarowanych wyznawców Szatana.
Tekst jednej ze swoich kompozycji zatytułowali podobnie jak Georg Friedrih Haendel
250 lat temu, Lord of the world. Różnica polega na tym, że Heandel sławił Boga.
Tymczasem wokalista zespołu, Ozzy Osbourne, stwierdził wprost: „Nasze audytorium
jest pod wpływem potęgi piekielnej i to właśnie tłumaczy nasze powodzenie".
Podczas koncertów muzycy Black Sabbath proponują fanom współuczestnictwo w
ceremoniach okultystycznych. W trakcie koncertu w Met Center publiczność ustawiła
transparent z napisem: „Zaprzedaliśmy nasze dusze rock'n rollowi". Hasło to stało się
tytułem następnej płyty Black Sabbath.

Po rozpoczęciu solowej kariery Ozzy Osbourne zwiększył frekwencję symboliki


okultystycznej na okładkach swoich płyt. Na scenie dokonywał rytualnych mordów na
małych zwierzętach, m.in. zabijał gołębie, nie pozosta- wiając po nich żadnego śladu.
Jego koncerty nadal cieszyły się jednak dużą popularnością.

Równie bliski kontakt z widzami stara się wytworzyć w czasie swych występów grupa
The Rolling Stones. Jak pamiętamy, najbardziej efektowną stroną koncertów
promujących ostatnią płytę zespołu Bridges to Babylon, była scenografia — most
łączący scenę z publicznością i zapraszający do biblijnej „matki rozpusty". W trakcie
innych koncertów odgrywano m.in. misterium voo-doo.

Black Sbbath, Led Zeppelin, The Rolling Stones, Kiss, Slayer czy — ostatnio — Marilin
Manson to wykonawcy natychmiast kojarzeni z satanizmem. Wszyscy oni mogliby
podpisać się pod „wyznaniem wiary", które przed kilku laty w wywiadzie dla jednego
z polskich czasopism złożył Glen Benton, lider amerykańskiej grupy Deicide
(Bogobójstwo): „Cokolwiek robię w życiu, czynię dla Szatana, a nie by sprawić
przyjemność jakimś dupkom. Moje teksty powstają w mej duszy, ja pozwalam jej
tylko przemówić, ona jest czystym złem, jest w całości poświęcona dla Szatana".

Ale satanizm, okultyzm i agresywny ateizm nie są wyłącznie domeną zespołów


grających „ciężką muzykę". Do wielbicieli tych zjawisk należą również wykonawcy
popularnych przebojów.

John Lennon w wywiadzie dla londyńskiej gazety Evening Standard w marcu 1966
roku powiedział o przyszłości Beatlesów i świata: „Chrześcijaństwo przeminie.
Jesteśmy bardziej popularni od Jezusa". Wielokrotnie twierdził też, że podpisał pakt z
diabłem. W The Playboy Interviews with John Lennon & Yoko Ono opowiedział o
swoich okultystycznych doznaniach z młodości, a proces tworzenia swoich piosenek
określił słowami: „To tak jak opętanie, jak jakieś medium". „Wyobraź sobie, że nie
ma raju./ To łatwe, tylko spróbuj" — tak zaczął swoją „ewangelię ateistów", słynny
przebój Imagine. „Oni są kompletnie antychrześcijańscy. Naturalnie ja też jestem
antychrze-ścijański, ale oni są tak bardzo antychrześcijańscy, że aż mnie zdumiewają,
a to nie jest łatwe" — mówił o Beatlesach Derek Taylor, ich agent prasowy.

Sex & drugs

Za www.katolik.pl
W wywiadzie dla Rolling Stone Magazine Elton John oświadczył: „Nie ma w tym nic
złego, jeśli pójdziesz do łóżka z kimś twojej płci. Uważam, że ludzie powinni
traktować seks w sposób wolny. Granicą są może kozy..."
Elton John jest wśród muzyków rockowych nieomal purytaninem. Większość z nich
nie wyznacza sobie żadnych granic, w myśl utworu grupy DR. HOOK Sloppy Seconds:
„Każdy potrzebuje czegoś,/ ale, na Boga, ja potrzebuję wszystkiego, żeby/ porządnie
się wyżyć./ Czasem marzę o młodych siksach, które dadzą/ mi nie kończące się
zadowolenie./ Czasem marzę o zwierzętach,/ czasem marzę o chłopcach"...

Alice Cooper, autor pochwalającej nekrofilię piosenki Cold Ethyl, mówi w jednym z
wywiadów: „Moja publiczność chce, żebym ją wziął tak, jak gwałciciel bierze swoją
ofiarę. [...] Mój związek z publicznością jest w najwyższym stopniu seksualny. Takie
panowanie nad ludźmi to wspaniałe, zaspokajające doświadczenie". Wykonując
podczas koncertów swój nekrofilski przebój, Cooper rąbał na kawałki naturalnej
wielkości lalkę, symulował uprawianie seksu z wężem i wieszanie się na szubienicy.
Ponadto często występował jako walczący homoseksualista. W piosence Never been
sold before śpiewał: „Ledwie mogę pojąć, że mnie sprzedałeś. Wcześniej przecież
tego nie robiłeś. Nie mogę być twoją brudną dziwką".

Frekwencja dewiacji seksualnych w świecie rockowych elit osiąga poziom gdzie


indziej nie spotykany. Homoseksualistami są lub byli Alice Cooper, Freddy Mercury,
Patti Smith, Elton John i wielu, wielu innych. Zdeklarowanym biseksualistą jest David
Bowie. Ponadto na scenach całego świata występuje ogromna grupa transwestytów i
pedofilów.
Gene Simmons, gitarzysta grupy Kiss, cieszył się w wywiadzie dla People Magazine:
„Czy wiecie, co dostaliśmy w ostatnim czasie? Masę listów od szesnasto- i
siedemnastoletnich dziewcząt z ich nagimi zdjęciami. To zadziwiające. To
wspaniałe!".

Trzeba przyznać, że świętowana w Woodstock rewolucja seksualna znalazła w


muzyce rockowej doskonałe odzwierciedlenie i wsparcie. Na pytanie „co to jest rock'n
roll?" tak odpowiedziała kiedyś Debie Harry: „Rock'n roll to tylko i wyłącznie seks. W
stu procentach. Taka jest ta muzyka. Nie wiem, czy moje piosenki działają tak na
ludzi, ale mam taką nadzieję".

Choć wśród przyczyn śmierci wymienionych na wstępie muzyków wyróżnia się


uduszenie własnymi wymiotami (co można tłumaczyć metafizycz-nie), jedną z
najczęstszych bezpośrednich przyczyn zgonu „zmienników Chrystusa" jest
przedawkowanie narkotyków. „Trudno jest uważać na dziecko, kiedy ma się
halucynacje" — tłumaczyła w wywiadzie dla People Magazine Grace Slick, która choć
została matką, nie zrezygnowała z narkotyzowania się.

Przypadki uzależnienia muzyków rockowych od środków odurzających i


halucynogennych są dobrze znane. Co jakiś czas zmienia się tylko moda na

Za www.katolik.pl
konkretny środek: z kleju na LSD itd. Heroina, która zazwyczaj kończy żywot
muzyków, jest modna zawsze.

Kierunek: transcendencja

W swojej książce Głód niebios. Rock'n roll w poszukiwaniu zbawienia angielski


dziennikarz i poeta Steve Turner postawił tezę, że za muzyką rockową ukrywa się
pragnienie doświadczenia transcendencji, którego młodzi ludzie nie potrafią znaleźć
w otaczającym ich, zsekularyzowanym świecie. Zdaniem Turnera, twórcy rockowi to,
paradoksalnie, rozpaczliwi poszukiwacze sensu i harmonii. Nie znalazłszy dla siebie
miejsca w Kościele, przynaglani instynktem religijnym, błądzą w chaotycznym świecie
rocka, bezsilnie marząc o odkupieniu.
W tym ujęciu muzycy rockowi byliby „niespokojnymi duchami", otwartymi na
demoniczne inicjacje i krzątającymi się po to, by skłonić innych do pójścia w ich
ślady. Na tym właśnie polega podstęp Szatana: upadły anioł pragnie, by razem z nim
upadli wszyscy ludzie.

I rzeczywiście. Zaledwie dwa miesiące po festiwalu w Woodstock, Jimi Hendrix


stwierdził w wywiadzie dla Life Magazine: „Nastroje powstają właśnie dzięki muzyce,
bo jest ona sprawą duchową. [...] Hipnotyzujemy ludzi i wprowadzamy ich w pewien
stan pierwotny, który zawsze jest pozytywny. Jak u dzieci, które bujają w obłokach.
A kiedy pozna się najsłabszy punkt człowieka, można wtłoczyć w jego
podświadomość wszystko, co się chce. Muzyk, który w ten sposób staje się jakby
„zwiastunem", zachowuje się jak dziecko wyzwolone spod wpływu dorosłych".

Teoretycy rocka zgodnie podkreślają, że muzyka ta znacznie wykracza poza


tradycyjne granice estetyki, sztuki czy rozrywki. Dość powiedzieć, że chyba wszyscy
wymienieni na wstępie rockowi samobójcy i psychopaci otaczani są przez fanów
kultem przypominającym kult świętych męczenników. Jeden z wyznawców Kurta
Cobaina, uważanego przed śmiercią za proroka, przepisał wszystkie teksty swego
mistrza z jego studyjnych, koncertowych i pirackich płyt, aby ocalić wszystkie słowa
lidera Nirvany, który zwykł czasami zmieniać w trakcie wykonania piosenki któryś z
jej wersów.

Specyfika muzyki rockowej niebezpiecznie zbliża ją do religii. Niebezpiecznie, bo jej


przekaz może być kontrolowany przez ludzi o nie zawsze czystych intencjach. Aleister
Crowley i Anton Szandor La Vey doskonale potrafili skorzystać z tej możliwości.
Podświadomość młodych ludzi — dzięki okultystycznym pośrednikom w rodzaju
Jimmy'ego Page'a czy Micka Jagge-ra — stanęła otworem przed Biblią Szatana, a La
Vey uzyskał dla swego „Kościoła" najgłośniejszą mównicę, na jaką tylko mógł liczyć.
Koncerty, ze swej natury przypominające „współczesne nabożeństwa", nie muszą
koniecznie epatować aktami zabijania gołębi czy rozlewania koguciej krwi. Wystarczy
demoniczna inicjacja muzyków, tajemny związek z „księciem tego świata".

Autostrada do piekła

Za www.katolik.pl
Być może młodzi ludzie naprawdę — jak chce Steve Turner — „odchodzą w rocka",
by znaleźć tam sens i ład, którego nie dostrzegają w „szarej codzienności".
Nieoczekiwanie potwierdza to esej Allana Blooma, znakomitego filozofa politycznego,
a jednocześnie nieprzejednanego krytyka muzyki rockowej: „Nic bardziej nie
wyróżnia tego pokolenia aniżeli nałóg słuchania muzyki. Żyjemy w epoce muzyki i
stanów duszy, które jej towarzyszą. Aby znaleźć tej miary entuzjazm, trzeba by się
cofnąć przynajmniej o sto lat do Niemiec, trawionych pasją do oper Wagnera.
Istniało wówczas religijne niemal poczucie, że Wagner stwarza sens życia, a
publiczność nie tylko słucha jego dzieł, lecz one jej tego sensu użyczają. Dzisiaj
bardzo duży odsetek ludzi w wieku od dziesięciu do dwudziestu lat żyje dla muzyki.
Muzyka jest ich namiętnością; nic ich tak bardzo nie przejmuje jak muzyka; nie
potrafią traktować poważnie niczego, co jest muzyce obce. Kiedy są w szkole lub z
rodziną, tęsknią za tym, by powrócić do swej muzyki. Wszystko, co ich otacza —
szkoła, rodzina, kościół — pozostaje poza ich muzycznym uniwersum. To zwyczajne
życie w najlepszym razie jest neutralne, lecz z reguły stanowi przeszkodę, coś
pozbawionego istotnych treści, a nawet rzecz, przeciw której należy się zbuntować".

Dokonana przez młodzież monopolizacja muzyki rockowej, jako jedynego depozytu


wartości duchowych, zakończyła się prawdziwą ekspansją na obszar rocka nie tylko
satanistów, ale i asów kulturowej inżynierii, którym odpowiadał radykalny rozdział
rocka i instytucji oskarżonego o hipokryzję społeczeństwa. Właśnie ta przepaść
pomiędzy dwoma kulturowymi światami tworzy mechanizm, który otwiera pole
działania dla misjonarzy zła. Wiedzą o tym obie strony.

W wywiadzie dla Rolling Stone Magazine David Crosby deklarował: „Jedno, co mogę
sobie wyobrazić, to porwanie waszych dzieci. To jedyne, co można zrobić. Oczywiście
nie mam tu na myśli prawdziwego porwania. Nie. Chodzi mi raczej o zmianę ich
systemu wartości, o to, by oddaliły się od swoich rodziców".
Alice Cooper jest jeszcze bardziej precyzyjny: „Podstawą sukcesu naszej grupy jest
bunt. Niektóre dzieci oglądające nasze koncerty są zaszokowane, ale słuchają naszej
muzyki, bo ich rodzice nas nienawidzą".

Również według Allana Blooma, muzyka rockowa ma przede wszystkim negatywne


znaczenie wychowawcze: rujnuje wyobraźnię i zamyka młodych ludzi na odbiór
wartościowej sztuki, „dostarcza przedwczesnej ekstazy i pod tym względem podobna
jest do sprzymierzonych z nią narkotyków". Bloom nie ma wątpliwości: „To
rynsztokowe zjawisko jest najwyraźniej spełnieniem zapowiedzi, która tak często
pojawiała się w psychologii i literaturze, a mianowicie, że nasza słaba i znużona
cywilizacja zachodnia zacznie na powrót czerpać siły z prawdziwego źródła:
podświadomości. [...] I cóż znaleźliśmy? Nie twórcze demony, lecz blichtr
showbiznesu. Wymakijażowany Mick Jagger w pstrokatych szmatkach to wszystko,
co przywieźliśmy z podróży do piekła".

Wielka maskarada, pieniądze, straszenie piekłem? Tak. Ale czy mieliśmy prawo
spodziewać się czegoś innego? Czy czekaliśmy na jakieś zaskakujące, apokaliptyczne
objawienie? Metafizyczne zło nie lubi nas zaskakiwać. Wystarczy mu miejsce w starej

Za www.katolik.pl
garderobie Micka Jaggera, pośród odpryskującej farby i gazet pełnych relacji z
niegdysiejszych koncertów.
A więc naprawdę wierzycie, że istnieję? I że okultyzm prowadzi do duchowej śmierci?
No nie, nie bądźcie śmieszni. To żadna czarna magia. To tylko magia Woodstock. It's
only rock'n roll!

Albin Drewniak

Tekst powstał w oparciu o książkę Johna Rockwella Diabelskie bębny, Oficyna


Wydawnicza „Vocatio", Warszawa 1997.

Za www.katolik.pl
Zrozumieć New Age o. Aleksander Posacki SJ

Zrozumieć New Age


rozmowa z Aleksandrem Posackim SJ

Nauka, którą głosi New Age, wydaje się być bardzo podobna do chrześcijaństwa,
wiele mówi o duchu, miłości i mistyce, gdy w rzeczywistości nie ma z nimi nic
wspólnego.

Skąd się wziął New Age?

New Age generalnie jest kontynuacją tradycji gnostyckich (*1), wiele czerpie również
z religii orientalnych, ze współczesnych nauk szczegółowych i pseudonaukowych
hipotez (z pogranicza nauki). Rozwija się już od ok. 30 lat. Bezpośrednim jednak
źródłem tej ideologii jest XIX-wieczna teozofia (2) i antropozofia (3). New Age
wykorzystuje też wiele koncepcji filozoficznych i religijnych, odpowiednio
przedefiniowując je dla własnych celów. Nowością tu jest wykorzystanie nauki i
techniki lub powoływanie się na nie.

Czym w takim razie jest New Age?

New Age jest systemem monistycznym, co oznacza, że zamazało granice odrębności


pomiędzy wszelkimi, różnymi bytami (4). Nie widzi rozróżnienia pomiędzy Bogiem,
człowiekiem i światem. Twierdzi, że to jest złudzenie, w rzeczywistości wszystko jest
jednością, jednym wielkim bytem, istnieniem.
Zamazywanie odrębności Boga i człowieka pociąga za sobą poważne konsekwencje -
człowiek traci status stworzenia i status grzesznika. To z kolei powoduje, że takie
pojęcia jak łaska, asceza, pokuta, zbawienie, grzech, nie mają sensu. Widzimy więc
jasno, że New Age już na poziomie światopoglądu podważa podstawowe prawdy
chrześcijańskie. Ponieważ ze światopoglądu zawsze wynika jakaś praktyka, to tak jest
również w przypadku New Age. Koncepcja Boga bezosobowego powoduje, że
modlitwa zostaje zastąpiona techniką. Tymczasem modlitwa nie jest techniką (5).
Zwolennicy New Age często nazywają swoje grupy modlitewnymi, chociaż w
rzeczywistości są to, co najwyżej, jakieś grupy medytacyjne albo mediumiczne. To
właśnie mediumizm jest jedną z podstawowych technik New Age. Polega na
wchodzeniu w odmienne stany świadomości, które mają doprowadzić umysł do
złączenia się z kosmosem lub duchami, które w nim są.

Istotnym elementem New Age jest również spirytyzm. Różni się jednak od spirytyzmu
XIX-wiecznego, kameralnego i elitarnego, który dotyczył osób zmarłych z rodziny,

Za www.katolik.pl
przyjaciół czy nawet postaci wielkich wieszczów. Dzisiejszy spirytyzm kieruje się ku
tzw. "bytom bezcielesnym", które w procesie reinkarnacji osiągnęły jakąś
domniemaną doskonałość boską, stały się mistrzami-mędrcami dzięki kolejnym
wcieleniom. New Age z góry zakłada tutaj optymizm, podczas gdy w tradycyjnej
religii hinduistycznej czy w buddyzmie istnieje jakaś forma tego, co my nazywamy
grzechem - jakiś cień winy i odpowiedzialności. Karma (6) i reinkarnacja są
nieubłagane, są czymś w rodzaju żelaznej sprawiedliwości. New Age zmienia akcent,
zakłada bowiem, że przez reinkarnację realizuje się kosmiczna ewolucja, a ponieważ
jednorazowe wcielenie nie wystarcza do doskonałości, dlatego człowiek musi wcielać
się wielokrotnie. Osoby, które wcielały się niezliczoną ilość razy, stają się bytami
bezcielesnymi, z którymi kontaktują się media za pomocą tak zwanego kanałowania
(7).

[...]
Ideolodzy New Age często doświadczenie mediumiczne, czyli wyjście duszy poza
ciało, nazywają doświadczeniem mistycznym, tymczasem nie ma ono z mistyką nic
wspólnego. Doświadczenie mistyczne w rozumieniu chrześcijańskim dotyczy tylko
Boga Osobowego i Transcendentnego (8) [...]
W chrześcijaństwie mistyka zawsze odnosi się do Objawienia, które jest obiektywną
rzeczywistością. Ono staje się lustrem dla doświadczeń mistycznych, subiektywnych
ze swej natury. Człowiek musi odnosić do Objawienia siebie i swoje życie, musi
rozróżniać duchy, aby mógł zobaczyć czy idzie dobrą, czy złą drogą. Dobra Nowina o
Jezusie jest dla niego najważniejszym punktem odniesienia. New Age też mówi o
Objawieniu i uznaje różne święte księgi, między innymi Biblię, ale przeformułowuje
zawarte w nich prawdy w zależności od interpretacji danego guru czy jakiegoś ducha
niematerialnego. I często twierdzi, że podaje wykładnię na nowe czasy, bo stara jest
prymitywna i nieaktualna.

Ludzie nieznający dobrze teologii chrześcijańskiej lub orędzia wiary, słysząc imię
Chrystusa w koncepcjach New Age, dają się zwieść i myślą, że jest to ta sama
Osoba, o której mówi chrześcijaństwo. Tymczasem New Age nie interesuje Bóg.
Jezus z Nazaretu jest dla nich tylko człowiekiem, być może wielkim mistrzem, w
którego wcieliła się osobowość kosmiczna, kimś takim jak Budda, Zaratustra czy
Konfucjusz. Jest to typowy przykład synkretyzmu religijnego, który dowolnie i w
sposób nieuprawniony czerpie różne elementy z wielu religijnych tradycji i znajduje
im wygodny dla siebie wspólny mianownik. Często ta wykładnia mija się z prawdą i
tradycją chrześcijańską.

Jak wobec tego powinien zachować się chrześcijanin, który żyje normalnie w świecie,
korzysta ze środków społecznego przekazu i z wielu stron otoczony jest informacją
propagującą New Age?

Chrześcijanin powinien poddawać swój umysł posłuszeństwu Chrystusowi (2 Kor


10,5) oraz czuwać nad własnym umysłem i sercem (1 Tes 5,6). Stąd uleganie
propagandzie czy manipulacji może być także zawinione. To prawda, że media

Za www.katolik.pl
próbują nami manipulować na różnych poziomach, na co wskazują badania
przeprowadzane w ostatnich latach. Taka manipulacja będzie jednak mniejsza, jeśli
człowiek uświadomi sobie pewne rzeczy. Jeżeli ktoś wybiera się na inicjację reiki (9),
to nie musi szukać ratunku dopiero wtedy, kiedy coś niedobrego zacznie się dziać z
jego życiem, np. zacznie chorować psychicznie, fizycznie lub też kiedy zostanie
opętany. Taki człowiek nie wystawi się na niebezpieczeństwo, jeśli będzie wiedzieć,
na czym opiera się koncepcja reiki czy też metoda Silvy (10), tak modna i popularna
ostatnio. A opierają się one właśnie na gnostycznej koncepcji boskiej jaźni, o której
mówiliśmy wyżej.

Możemy zapytać, dlaczego w metodzie Silvy rozwija się wizualizację i ćwiczenia


mózgu. Ktoś mógłby stwierdzić, że nie widzi nic złego w ćwiczeniu mózgu. I na tym
polega pułapka. Zaczyna się od dążenia do uzyskania lepszej pamięci i zlikwidowania
migreny, czy też wstawania bez pomocy budzika. To wszystko jednak zasadza się na
"odkryciu" boskości człowieka, a te wspomniane praktyki są tylko wstępem. Potem
wchodzi się coraz głębiej. Zgadzanie się na wolę Bożą, na dobre i złe, nawet na
cierpienie, zostaje zastąpione żądaniem przyjemności, czyli tego, co ja uważam za
dobre.
Także dlatego biała magia jest również czarną. Żaden biały mag nie jest tak
naprawdę dobry, bo on sam rozstrzyga o tym, co jest dobre, a co złe. Nie interesuje
się okultyzmem po to, aby czynić dobro, ale by osiągnąć coś dla siebie (11). Jego
motywacją jest pragnienie władzy. Przecież przyjemnie jest zdobywać szczęście i
władzę w białych rękawiczkach i aurze dobroczyńcy.

Jak wobec tego zachować się wobec różnego rodzaju propozycji, które mają nam
pomóc w pozbyciu się nadmiaru stresu, zdrowszym odżywianiu, twórczym działaniu...
Nikt nie mówi o jakiejkolwiek magii, propagując np. "zdrową żywność". Czy
powinniśmy przyjąć postawę totalnej nieufności wobec wszystkiego, co nowe?

Dokument watykański stwierdza wyraźnie, że należy być czujnym, wręcz nieufnym


wobec różnych "nowości", stwierdza wręcz: "Niektóre lokalne grupy New Age mówią
o swoich spotkaniach jako o «grupach modlitewnych». Ludzie, którzy są zapraszani
na takie spotkania powinni szukać znaków prawdziwej chrześcijańskiej duchowości i
podchodzić z podejrzliwością do jakiegokolwiek rodzaju uroczystości inicjacyjnych.
Zdarza się bowiem, że grupy takie wykorzystują brak teologicznej lub duchowej
formacji danej osoby w celu stopniowego zwabienia jej w coś, co w rzeczywistości
może być formą fałszywego kultu" (12). Jeśli poddajemy się jakiejkolwiek inicjacji, to
potem trzeba ją zmazać, odwołać, by móc wrócić do Kościoła. Inicjacja ma bardzo
poważne następstwa dla życia duchowego człowieka (13).

Po czym możemy poznać, że mamy do czynienia z rytuałem inicjacyjnym?

Zawsze w takich sytuacjach mówię, że mamy rozum i serce. Można czegoś nie
wiedzieć rozumem, ale serce i Duch Święty ostrzega cię - jeśli nie posłuchasz Go,
będziesz ponosić winę. Człowiek nie może wytłumaczyć się, że nie wiedział, bo w

Za www.katolik.pl
jego duszy, psychice działa Duch Święty, który będzie się sprzeciwiał złu, fałszywej
mistyce, apostazji (14).
Jeżeli ktoś ochrzczony (inicjacja chrześcijańska) przychodzi na inicjacyjną ceremonię
Medytacji Transcendentalnej (15), zanim otrzyma mantrę, która jest imieniem
jakiegoś boga czy ducha hinduskiego, a którą będzie praktykować, musi pokłonić się
bogom hinduskim i guru, którzy tworzyli tę tradycję (ich zdjęcia lub portrety często
znajdują się między kwiatami). Co to znaczy oddać pokłon człowiekowi czy innym
bogom w świetle doktryny judeochrześcijańskiej? Oznacza to akt idolatrii, czyli akt
inicjacyjny, który coś w człowieku zamyka lub coś otwiera. Może to być jakaś zła
duchowość lub jakieś zdemonizowanie, a wiemy dobrze, że przyczyną opętań i
zdemonizowania w każdym przypadku jest akt idolatrii, okultyzm, pakty z Szatanem.
Naruszenie pierwszego przykazania prowadzi w sercu do zdrady Boga i otwiera na
zdemonizowanie bardziej niż przekroczenie innych przykazań.

Pójście do wróżki również jest idolatrycznym aktem inicjacyjnym. Zawierzam bowiem


wróżce i w ten sposób odbieram Bogu Jego władzę objawiania przyszłości - jak mówi
św. Tomasz z Akwinu - gdyż tylko Bóg zna przyszłość i tylko On władny jest ją
objawić. Jeżeli idę do wróżki, to na poziomie umysłowym i serca popełniam grzech
przeciwko pierwszemu przykazaniu, ponieważ wróżbiarstwo także jest grzechem
przeciwko pierwszemu przykazaniu, o czym zresztą przypomina KKK 2116-2117. Już
w momencie decyzji pójścia do wróżki odebrałem Bogu to, co należy się tylko Jemu,
więc popełniam grzech. W przypadku New Age każda inicjacja sprzeciwia się wierze,
gdyż wprowadza w duchowość przeciwną chrześcijaństwu, choć na pozór bardzo do
niego podobną. W istocie wprowadza człowieka w formę fałszywego kultu, w kult
idolatryczny.

Jest jeszcze inne następstwo tego faktu. Po akcie idolatrycznym następują techniki,
które są formą ukrytych rytuałów, o czym mówią sami wyznawcy New Age. Rytuał
dopełnia akt mojej idolatrii i mojego zniewolenia. Rytuałem we wróżbiarstwie jest
słuchanie wróżki. Ona bardzo często jest medium, ma horoskop lub jakiś przedmiot,
w który się wpatruje. Jej umysł jest w kontakcie z duchami (16). W Medytacji
Transcendentalnej rytuałem będzie mantra, w bioenergoterapii nakładanie rąk i
przekazywanie energii (17). Nawet jeśli nikt nie nazywa tego po imieniu, w istocie
jest to klasyczny rytuał inicjacyjny. Nie można bezkarnie brać w nich udziału. One
zawsze niosą ze sobą jakieś następstwa.

Czy czytanie horoskopów w gazetach również jest aktem idolatrii i przynależy do


wróżbiarstwa?

Jeszcze nie jest, ale już otwiera i przygotowuje grunt. Tu możemy być bardziej
ostrożni w sądach. Jeżeli wg horoskopu ktoś zaczyna układać sobie pewne rzeczy,
np. "w miesiącu wrześniu spotkam mężczyznę mojego życia", to wtedy w tym
miesiącu, mniej lub bardziej świadomie będzie szukał wokół siebie "tego" mężczyzny.
I zły duch może to wszystko wykorzystać, może posłużyć się tymi oczekiwaniami, by
zdobyć władzę nad duszą tej osoby, która słucha różnych podszeptów nie
zastanawiając się, kto jest ich autorem. I tu rodzi się fałszywa mistyka, która jest

Za www.katolik.pl
bardzo niebezpieczna dla duszy, gdyż wsącza się w serce i do umysłu, inicjuje
człowieka w zupełnie inną religię czy kult obcy Bogu. Wtedy może się zdarzyć
wszystko. Objawienie znika z pola widzenia, liczy się tylko moje irracjonalne
doświadczenie.

Wiele jednak osób praktykuje np. jogę czy medytację lub też ćwiczy walki Wschodu
po to, by jak mówią, odreagować codzienne napięcia i stresy...

Stres jest jednym z wielu pojęć psychologicznych, które musimy przefiltrować pod
kątem tego, co ono znaczy. Jest to bowiem termin, za pomocą którego również
manipuluje się ludźmi. W antropologii chrześcijańskiej człowiek nie jest istotą
psychosomatyczną, ale osobą duchowo-psychofizyczną. Poza układem
psychofizycznym istnieje jeszcze dusza, która jest rzeczywistością nadprzyrodzoną,
miejscem stworzonym przez Boga, swego rodzaju ambasadą Bożą, gdzie Bóg Żywy,
Osobowy, Transcendentny, kontaktuje się z człowiekiem, pozostaje z nim w relacji.
Ojcowie Kościoła zawsze mówili, iż pełne zdrowie człowieka układa się w
następującej hierarchii: Bóg, dusza i dopiero potem układ psychofizyczny (18).

Tymczasem dzisiaj zaczyna się "od dołu". Od różnego rodzaju zabiegów, które mają
przywrócić piękno i zdrowie ciału, a zupełnie pomija się przyczyny natury często
duchowej. Poza tym musimy zrozumieć, czym jest stres. Jeżeli Bóg jest moim Panem,
mam udział w krzyżu Chrystusa, On wprowadza mnie w Misterium Zbawienia, w swój
Krzyż; więc czy ten Krzyż nie będzie się przekładał na mój stres? A zatem o moim
Krzyżu mam rozmawiać przede wszystkim z Bogiem. A może zgrzeszyłem i to
napięcie w moim organizmie jest skutkiem tego grzechu? Choroby często są skutkami
grzechu. New Age panicznie ucieka od cierpienia, odbiera mu sens i być może jest to
jedna z największych krzywd, jakie wyrządza współczesnemu człowiekowi.

Rozmawiała Dorota Wolak

O. Aleksander Posacki jest jezuitą, uzyskał tytuł doktora filozofii na Uniwersytecie


Gregoriańskim w Rzymie. Jest autorem wielu książek, m.in. Niebezpieczeństwa
okultyzmu; Okultyzm, magia, demonologia; Cuda chrześcijańskiej wiary.

Przypisy

1 - Gnoza - ogólnie pewna forma wiedzy, która nie jest intelektualna, ale wizjonerska
lub mistyczna i, jak się uważa, została objawiona. Może ona rzekomo połączyć
człowieka z boską tajemnicą. Bardzo rozpowszechniona w pierwszych wiekach
chrześcijaństwa, zwalczana przez Ojców Kościoła jako nauka niemożliwa do
pogodzenia z Objawieniem. Pojęcie to, jak też inne ważne dla New Age, będą
cytowane z dokumentu watykańskiego nt. New Age z 2003 r. Jezus Chrystus dawcą
wody żywej, Wydawnictwo M, Kraków 2003, s. 107.

Za www.katolik.pl
2 - Teozofia - rodzaj mistycyzmu rozpropagowany zwłaszcza w XIX wieku przez
Towarzystwo Teozoficzne H. Bławackiej. Podkreśla niezbędną jedność duchowych i
materialnych składników wszechświata. Poszukuje ukrytych sił, które sprawiają, że
materia i duch oddziałują na siebie w taki sposób, że umysły ludzkie i boskie w końcu
się spotykają. Wtedy następuje moment oświecenia. Por. Jezus Chrystus..., op. cit.,
s. 116.

3 - Antropozofia - ezoteryczna doktryna mająca na celu wprowadzenie ludzi w tajniki


"obiektywnej wiedzy" w sferze duchowo-boskiej. Spopularyzował ją R. Steiner
(1861-1925). Doktryna ta zakłada, że każda fizyczna istota ma odpowiadającą jej
duchową istotę, a na ziemskie życie wpływają gwiezdne energie i duchowe esencje.
Por. Jezus Chrystus..., op. cit., s. 104

4 - Byt - gr. on (stąd "ontologia" - nauka o bycie), to, co rzeczywiście istnieje, ale w
sensie podstawy rzeczywistości. Filozofia odkrywa, że istnieje byt materialny i byt
duchowy. Istnieją spory, który z rodzajów bytów jest pierwotniejszy, a nawet jedyny.
Jeśli uznaje się tylko jeden rodzaj bytu, mamy tu do czynienia z monizmem, którego
odpowiednikiem w religii jest panteizm. Jeśli uznaje się dwa różne rodzaje bytu, jest
to dualizm ontologiczny; jeśli więcej - pluralizm ontologiczny. Na temat monizmu i
panteizmu por. Jezus Chrystus..., op. cit., s. 110, 112.

5 - O tym fakcie mówił, przestrzegając przed pomieszaniem pojęć, dokument


watykański z 1989 r., Orationis formas, poświęcony problematyce modlitwy i
medytacji chrześcijańskiej (cytowany również w podobnej kwestii w dokumencie z
2003 r. nt. New Age - Jezus Chrystus dawcą wody żywej.

6 - Karma - kluczowe pojęcie w hinduizmie i buddyzmie. Pierwotnie oznaczała


rytualną ofiarę, dzięki której dana osoba uzyskiwała dostęp do zbawienia. Dla New
Age karma jest bliżej niesprecyzowanym prawem, tendencją, dzięki której świat
zmierza nieustannie do równowagi i harmonii moralnej, por. Jezus Chrystus..., op.
cit., s. 109.

7 - Kanałowanie (channeling) - psychiczne media twierdzą, że działają jako kanały


pozwalające na przepływ informacji pochodzących od innych istot, zwykle
bezcielesnych jednostek żyjących na wyższych poziomach rzeczywistości. Por. Jezus
Chrystus..., op. cit., s. 104.

8 - Bóg Osobowy i Transcendentny, czyli odrębny od stworzenia, istniejący poza


światem, jest odrzucany w tradycji gnostyckiej oraz w New Age.

9 - Reiki - system światopoglądowo-kultyczny, wywodzący się z ezoterycznego


pseudo-buddyzmu, oparty na doświadczeniu inicjacji, którego celem jest
uzdrawianie. Nie jest to jednak metoda neutralna, ale właśnie inicjacyjny system
duchowy (zakładający w sposób idolatryczny samoubóstwienie człowieka: "bóg
wewnętrzny"), jak też sama koncepcja uzdrawiania nie ma charakteru

Za www.katolik.pl
chrześcijańskiego (mimo propagowania synkretyzmu przez tę ideologię, np.
odwoływanie się do cudów Chrystusa). Na całym świecie, w ośrodkach zajmujących
się sektami Reiki traktowana jest jako niebezpieczna duchowość, a przez wielu nawet
jako sekta.

10 - Metoda Silvy - podobnie jak w przypadku Reiki, nie chodzi tylko o metodę
doskonalenia umysłu (Silva Mind Control), ale o całościowy system światopoglądowo-
kultyczny, zakładający idolatrycznie boskość człowieka (podobnie jak w Reiki: "bóg
wewnętrzny") i jego rzekomo nieograniczonych, umysłowo-mózgowych możliwości.
Na ten temat por. A. Posacki SJ, Dlaczego nie Metoda Silvy, Wyd. LIST-owa
Biblioteka, Kraków 1998.

11 - Taką uwagę wypowiada założyciel Kościoła Szatana, A. La Vey (Biblia Szatana),


który także nie wierzy w dobro tzw. "białej magii".

12 - Jezus Chrystus..., op. cit., s. 95.

13 - Inicjacja to wtajemniczenie w jakiś duchowy świat, często poprzez określoną


grupę ludzi. Na temat inicjacji por. Jezus Chrystus..., op. cit., s. 108.

14 - Apostazja - odstępstwo od wiary (por. KKK 2089).

15 - Medytacja Transcendentalna (skrót: TM) to nie tylko metoda czy technika


rozwoju umysłu, ale także całościowy system światopoglądowo-kultyczny, a nawet
wprost religijny, co udowodniły już procesy sądowe w USA kilkadziesiąt lat temu. Jak
ostrzega wspomniany Dokument Irlandzki nt. New Age, uprawianie tej praktyki
kultycznej może mieć charakter idolatrii.

16 - Na podobny temat por. świadectwo byłego astrologa-wróżbity, który używał


horoskopu jako punktu koncentracji medialnej w celu nawiązania relacji z duchami:
Ch. Strohmer, Czego nie powie ci horoskop?, Warszawa 1993, s. 82-83.

17 - Por. A. Posacki SJ, Bioenergoterapia, w: Encyklopedia Białych Plam, Radom


2001.

18 - Istnieją dwa rodzaje klasyfikacji w antropologii chrześcijańskiej: trójdzielny i


dwudzielny. Trójdzielny mówi o duchu (pneuma), duszy (psyche) i ciele (soma), i
znany jest na chrześcijańskim Wschodzie. Dwudzielny, który "zwyciężył" w tradycji
zachodniego chrześcijaństwa, mówi o duszy i ciele. W modelu dwudzielnym
odpowiednikiem ducha (pneuma) jest "dusza duchowa", natomiast ciału odpowiada
układ psychofizyczny czy psychosomatyczny.

Tekst pochodzi z "Życia Duchowego" nr 4(65) zatytułowanego "Czy wróżka prawdę ci


powie?"

Za www.katolik.pl
Przykazania miłości Boga ks. Bernard Witek SDS

Przykazania miłości Boga

Na pytanie uczonego w Prawie: które przykazanie w Prawie jest największe? – Pan


Jezus odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą
swoją duszą i całym swoim umysłem (Mt 22,37). Będąc zaś kuszony przez szatana,
rzekł: Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz
oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz.
Obie wypowiedzi nawiązują do pierwszej części Dekalogu, bowiem 10 Przykazań
można podzielić na dwie części: pierwsze trzy przykazania dotyczą relacji człowieka
względem Boga (miłość Boga) a pozostałe odnoszą się do relacji międzyludzkich
(miłość bliźniego).

Pierwsze przykazanie: Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie (Wj 20,3),
nakazywało Izraelitom zerwanie z wierzeniami oraz praktykami religijnymi Egiptu.
Przejście przez Morze Czerwone miało być wyzwoleniem zarówno pod względem
polityczno-społecznym, jak i religijnym. Przykazanie nie tylko wzywa do zerwaniem z
niewolniczą przeszłością, ale także zabezpiecza, aby naród wybrany nie popadł w
nową niewolę, tzn. aby powstała w ten sposób próżnia religijna nie została
zapełniona innymi bożkami ani też jakimkolwiek przedstawieniem Boga: Nie będziesz
czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego co jest na niebie wysoko, ani tego co
jest na ziemi nisko, ani tego co jest w wodach pod ziemią! W ujęciu biblijnym
człowiek stworzony na obraz Boga Stworzyciela oraz Wybawiciela nie będąc wolny,
nie może być wyrazicielem prawdy o Bogu Wybawicielu. W praktyce jednak
Izraelitom trudno było zerwać z przeszłością, o czym świadczy zdarzenie na Synaju –

Za www.katolik.pl
podczas gdy Mojżesz przebywając na górze otrzymał przykazania, naród oddawał
hołd złotemu cielcowi, którego czczono w Egipcie (Wj 32).

Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy (Wj 20,7). Obawa
przed przekroczeniem tego nakazu doprowadziła do zupełnego zakazu wymawiania
imienia, które Bóg objawił Mojżeszowi (Wj 3,14); Izraelici pozostają temu wierni aż
do dnia dzisiejszego. Zastępują je innymi imionami, takimi jak: Pan, Wszechmocny,
Najwyższy, itp. Człowiek Starego Testamentu w świecie, w którym magia była na
porządku dziennym, był przekonany o potędze słowa i jego wpływie na ludzi i
zdarzenia. Przykazanie w głównej mierze miało więc na uwadze użycie imienia Boga
w praktykach magicznych, które zresztą były zakazane przez Boga, jak czytamy: Nie
znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub
córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie i czary; nikt, kto by uprawiał zaklęcia,
pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych (Pwt 18,10-11).

Oba opisy biblijne Dekalogu motywują nakaz wypoczynku szabatniego w odmienny,


jakkolwiek nie przeciwstawny, sposób. Księga Wyjścia odwołuje się do dzieła
stwórczego: W sześciu dniach bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz
wszystko, co jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan
dzień szabatu i uznał go za święty (20,11). Stworzenie na podobieństwo Boga
Stworzyciela powinno powstrzymać się od wykonywania jakiejkolwiek pracy i
uświęcić szabat, oddając cześć Stwórcy. Księga Powtórzonego Prawa natomiast
odwołuje się do wyjścia z Egiptu: Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej i
wyprowadził cię stamtąd Pan, Bóg twój (5,15). Szabat zatem nabiera charakteru dnia
wyzwolenia. Ciemiężenie innych jest powrotem do sytuacji z Egiptu, nowym
zniewoleniem, dlatego też przykazanie biorąc w obronę zwłaszcza pozbawionych
praw pośród Izraela, mówi: aby wypoczął twój niewolnik i twoja niewolnica, jak i ty
(5,14).

ks. Bernard Witek SDS

Za www.katolik.pl
Jedyna Droga, Prawda i Życie O. Joseph-Marie Verlinde

Jedyna Droga, Prawda i Życie

Wszystkie tradycje religijne wymagają od nas szacunku, jako pewne świadectwo


wysiłku człowieka poszukującego Boga. Ale na końcu czasów Bóg objawił się,
ponieważ widział, że człowiek starając się odnaleźć Go po omacku, gubi się. Pan
Jezus mówił, że jeśli niewidomy prowadzi niewidomego, to obaj wpadną w dół, i
dodał: Ja jestem światłością świata, kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności.

Wielkie tradycje religijne są owocami wysiłku człowieka, który szuka Boga, ale nie
może osiągnąć swojego celu ze względu na grzech, który go zaślepia. Zachwycony
pięknem natury człowiek zaczyna mylić Boga ze stworzeniem i oddaje boską część
naturze. Stąd rodzą się wszelkie rodzaje pogaństwa, a także różne bardziej
rozwinięte formy naturalizmu, z których najbardziej znanymi są tradycje hinduizmu,
buddyzmu i taoizmu.

Człowiek nie szukałby Boga, gdyby On sam nie złożył w nim tego pragnienia. W
pewien sposób Bóg zawsze wychodzi na spotkanie człowieka, który naprawdę Go
poszukuje, a więc w tych tradycjach nie wszystko jest fałszywe. Są elementy prawdy
- Ojcowie Kościoła mówili, że są tam ziarna prawdy nawiązujące do Chrystusa, które

Za www.katolik.pl
ku Niemu kierują, a w Jezusie odnajdują swoją pełnię. Ale obok tych prawd jest wiele
błędów i, jak już zauważyliśmy, nieprzyjaciel chce zagarnąć te tradycje dla siebie.
Jednak Hindus, który z przekonania pozostaje w religii, w której się urodził, będzie
zbawiony dzięki tym ziarnom prawdy, tym słowom prawdy, które są obecne w jego
religii mimo błędów, które także się w niej znajdują. Bóg widzi zawsze dobrą intencję
swoich dzieci. Hindus idąc za swoją tradycją, podąża za tym, co uważa za
najprawdziwsze i nie wiedząc o tym, kieruje się ku Chrystusowi, nawet jeśli Go nie
zna. Odkryje Go dopiero, kiedy stanie przed Nim twarzą w twarz.

Inna jest jednak sytuacja chrześcijanina, który poznawszy już pełnię prawdy, zwraca
się do prawd częściowych, zwraca się do religii przedchrześcijańskich. Dla takiego
człowieka opuszczenie chrześcijaństwa dla innej tradycji jest apostazją, tzn.
zaparciem się wiary. Wówczas cześć oddawana tym częściowym prawdom staje się
bałwochwalstwem. Bożek nigdy nie jest kłamstwem. Bożek jest częściową prawdą,
która jest uznana za absolut, której oddaje się boską cześć. A więc jeśli Hindus może
być zbawiony dzięki niektórym prawdom swojej religii, to sytuacja jest zupełnie inna
dla chrześcijanina, który cofa się do tamtych tradycji. Stąd wynikają problemy, które
przeżywają ludzie Zachodu zwracający się ku tradycjom wschodnim.

Moje osobiste doświadczenie nauczyło mnie, że przejście przez rytuał inicjacji, to


wydanie samego siebie w ręce nieprzyjaciela. Dla chrześcijanina jest to naprawdę
zaparcie się Chrystusa, bo w rytuale inicjacji - mówię tutaj o inicjacjach buddyjskich
czy też hinduskich - kandydat przynosi kilka symbolicznych przedmiotów, np. kwiaty,
owoce, białą chusteczkę, kadzidło i inne przedmioty, reprezentujące całą jego osobę.
Ten zaś, kto dokonuje rytu inicjacji, ofiarowuje wszystkie te przedmioty któremuś z
bóstw tradycji hinduskiej, które pochłaniają naszą uwagę i odwracają nas od
Chrystusa. Są to uosobione siły natury, które Ojcowie Kościoła nazywali wprost
demonami, my zaś mówimy o duchach demonicznych. Kiedy więc uczestniczymy w
rycie inicjacyjnym, zgadzamy się na - wynikające z niego - przymierze z tymi
duchami.

Dlatego wszystkim osobom, które przeszły tego typu inicjację, radzę wyspowiadać się
z grzechu apostazji i - jeśli jakieś problemy będą się pojawiać dalej - poprosić o
modlitwę o uwolnienie. Sprawa jest poważna. Doświadczenie egzorcystów dowodzi
bowiem, iż inicjacje powodują bardzo silne związania. Ale Pan Jezus jest zwycięski
we wszystkim i gdy prosimy, by uwolnił nas z więzów, którymi związaliśmy się przez
swoją nieświadomość czy przez nieuwagę, także głosimy Jego zwycięstwo.

Joga

Jak widzicie, nie jestem przychylnie nastawiony do używania technik wschodnich w


życiu chrześcijańskim. Weźmy przykład jogi, którą w Europie usiłuje się traktować
jako gimnastykę. Kiedyś powtarzałem jednemu guru to stwierdzenie, a on mnie
wyśmiał. Powiedział: "Wy na Zachodzie jesteście naprawdę dziwaczni, joga przecież
nie jest żadną gimnastyką! Jeśli chcecie ją używać jako gimnastykę, to proszę

Za www.katolik.pl
bardzo, ale to nie przeszkodzi jej, by dokonała swego". Co jest dla nas szkodliwe?
Jaki jest skutek jogi?
Jest to ćwiczenie cielesne, które ma za zadanie uwolnienie ziemskiej energii, z którą
jesteśmy w kontakcie przez stawianie stóp na ziemi czy też przez podstawę
kręgosłupa - jeśli siedzimy na ziemi, i poprowadzenie jej aż do czubka czaszki. Tam
powinna się ona spotkać z energią niebieską. W momencie spotkania zaniknie iluzja
osobowego "ja".

To wszystko jest zrozumiałe wyłącznie w kontekście panteistycznym. Wszystko jest


bogiem i we wnętrzu boskiej energii oddzielają się dwa bieguny: energia ziemska i
energia niebieska, a cały świat jest tylko konsekwencją tego oddzielenia. Iluzja, że
istniejemy jako byty osobowe, jest jedną z konsekwencji oddzielenia tych dwóch
energii. Po to, aby uświadomić sobie, że jesteśmy bogami, wystarczy połączyć te
dwie energie, i moment ich zetknięcia jest właśnie iluminacją. Zanika wtedy
świadomość osobowa i pozostaje tylko świadomość istnienia. Oto prosty schemat
mistyki naturalnej, która stara się spowodować wycofanie świadomości osobowej.

Freud porównywał to doświadczenie z doświadczeniem przedosobowym, jakie


przeżywa dziecko w łonie swej matki. Nie jest ono jeszcze świadome na sposób
osobowy, ale żyje w fuzji ze swoją matką.
W mistyce naturalnej żyje się w fuzji, w stopieniu z całą naturą, a ponieważ natura
jest uważana za boską, jest się w "bogu" i jest się "bogiem". Taka droga prowadzi
nas dokładnie w odwrotnym kierunku niż modlitwa chrześcijańska.

Modlitwa chrześcijańska jest przede wszystkim dialogiem międzyosobowym. "Ja"


zwracam się do Bożego "Ty". Mój Ojcze, nasz Ojcze. Modlitwa chrześcijańska zakłada
odrębność osób. Jeśli ćwiczę jogę, moje "ja" osobowe się rozpływa, coraz mniej
jestem w stanie się modlić. Owszem, mogę wprawdzie odczuwać naturalną pogodę
ducha, uspokojenie, ale nie ma to nic wspólnego z pokojem nadprzyrodzonym, który
może nam dać wyłącznie Duch Święty. Pokój Ducha Świętego jest wspólnotą,
komunią z Ojcem i Synem w osobowej relacji zaufania i miłości.

Nie można przygotowywać się do modlitwy, ćwicząc jogę czy zen. Modlitwa
chrześcijańska jest historią miłości. W mistyce naturalistycznej miłość nie ma
najmniejszego sensu. By kochać trzeba być we dwoje. Natomiast w mistyce
naturalnej wszystko ogranicza się do nieosobowego, boskiego "ja". Jedyną definicję
Boga w Biblii znajdujemy u św. Jana: Bóg jest miłością (1 J), a buddyzm mówi o
miłości jako o niebezpiecznej iluzji. Trzeba więc dokonać radykalnego wyboru.

Zobaczcie, w jaki sposób umarł Budda - odszedł w pozycji lotosu. Wszystkie energie
są wtedy skoncentrowane na pępku i w ten sposób on wycofał się w głąb siebie, do
wnętrza. Tymczasem Jezus jest całkowicie rozciągnięty na krzyżu w geście
ukazującym pragnienie przyciągnięcia wszystkich do siebie. Jezus to człowiek
całkowicie oddany, który błaga Ojca, by przebaczył Jego oprawcom, daje Ducha
Świętego przed odejściem do Ojca. Z jednej strony Budda, skoncentrowany na

Za www.katolik.pl
samym sobie, z drugiej strony Chrystus, który pokazuje nam drogę daru z siebie.
Musimy wybrać.

Kiedy poprzez praktykę jogi energia podnosi się w górę wzdłuż kręgosłupa, otwiera
pewne centra energetyczne, które nazywamy czakramami. Czakramy otwierają nas
na moce okultystyczne. Te energie ziemskie i niebieskie nazywamy energiami
okultystycznymi, czyli nieznanymi, tajemnymi*, a więc takimi, o których nauka nie
jest w stanie nic powiedzieć. Nie można ich zmierzyć ani ich opisać, objawiają się
jedynie przez skutek. Każdy z czakramów otwiera nas na kolejny poziom energii
okultystycznej. W systemach naturalistycznych bóg jest energią, istnieje więc
szerokie spektrum energii okultystycznych, poczynając od najwyższego poziomu
duchowego aż po materię, a czakramy otwierają nas na różne poziomy tych energii.

Okultyzm

Teraz chcę wam pokazać, jaki jest związek między praktykami wschodnimi a
okultyzmem. Praktyki jogi otwierają czakramy i powodują fuzję z energiami. Jeżeli
macie dostęp do technik, umożliwiających współpracę z tymi energiami, to
wchodzicie w okultyzm. Magia jest używaniem energii okultystycznych, ale
duchowość wschodnia zabrania posługiwania się tymi energiami.
Ważny autor wschodni, Patandżali, który zebrał wszystkie teksty dotyczące jogi,
bardzo surowo przestrzega przed używaniem tych energii, które są do dyspozycji
człowieka w miarę otwierania się konkretnych czakramów. Mówi tak: "żeby używać
tych energii, musicie współpracować z duchami, które zarządzają danymi poziomami
tych energii". Tutaj pojawiają się duchy.

Zachód nie posłuchał ostrzeżenia mędrców Wschodu. Zachód używa technik


wschodnich, aby otworzyć czakramy, i natychmiast chce używać tych energii, a więc
zajmować się magią. Nie można jednak uzyskać rezultatów w świecie okultystycznym
bez współpracy z duchami, które rządzą tym światem. Wszyscy, którzy podejmują
działania w świecie okultystycznym, współpracują z duchami. To, co wam mówię,
jest owocem mojego osobistego doświadczenia oraz długiego doświadczenia
duszpasterskiego w tej dziedzinie i długich studiów nad dokumentami literatury
okultystycznej, które ujawniają fakt współpracy z duchami. Oczywiście autorzy ci
mówią nam, że te duchy są dobre, ale nie należy w to wierzyć.

Nie ma zasadniczej różnicy między magią czarną a białą. W obu przypadkach


używamy sił okultystycznych, tajemnych, z pomocą jakiegoś posługującego nam
ducha, chcącego zafascynować nas mocą, władzą, którą nam daje i w ten sposób
odciągnąć nas od Jezusa Chrystusa. Zawrócić nas z drogi ewangelicznego ubóstwa,
odwrócić od ducha służby naszego Pana i wprowadzić nas na drogę pychy i władzy
nad innymi, a więc na drogę kłamstwa.

Jeśli ktokolwiek z was uczestniczył w jakichś działaniach okultystycznych, nawet z


intencją czynienia dobra, tak jak było to w moim przypadku, niech przeczyta na nowo
Katechizm Kościoła Katolickiego, szczególnie rozdział o bałwochwalstwie, który

Za www.katolik.pl
komentuje pierwsze z przykazań: będziesz oddawał cześć tylko twojemu Bogu.
Znajdziecie tam potępienie wszystkich praktyk okultystycznych. Czarnej magii
oczywiście, bo to jest magia czyniąca zło, ale również magii białej, nawet jeśli jej
celem jest czynienie pozornego dobra. To dobrze, że chcesz czynić dobro, ale nie
wszystkie środki są dozwolone. Nie możemy wzywać złego ducha po to, by czynić
dobro, ponieważ on będzie umiał subtelnie poprowadzić was tam, gdzie wcale nie
chcecie pójść. Już św. Ignacy z Loyoli mówił, że - aby nas odciągnąć od Chrystusa -
szatan nigdy nie przedstawia nam zła jako zło, ale jako rodzaj, pozór dobra, żebyśmy
za nim poszli. W ten sposób stopniowo odciąga nas od Boga i zostaniemy
pochwyceni w jego sidła. Wtedy trzeba krzyczeć do Jezusa: "Panie Jezu, ulituj się
nade mną grzesznikiem". Pan Jezus wyzwolił nas od śmierci grzechu przez swoją
śmierć na krzyżu. Takie jest zwycięstwo, które Jezus chce objawiać w naszym życiu,
ale do tego potrzebna jest pokora wyznania tego, że odeszliśmy i złożenie wszystkich
złych mocy u stóp krzyża Jezusa, a także wyrzeczenie się tego wszystkiego, by
pozostać wyłącznie pokornym sługą Jedynego Pana.

Nieznane moce

Św. Augustyn twierdził tak: trzeba zauważyć, czy otrzymany skutek jest
proporcjonalny do przyczyny. Żeby np. przesunąć jakiś przedmiot, muszę go
popchnąć. Doświadczam kontaktu dotyku i pewnej siły użytej w stosunku do tego
przedmiotu. Przesunięcie się przedmiotu jest proporcjonalne do przyczyny, a więc do
siły mojej ręki, która go przesuwa. Ale, jeśli koncentrując się tylko, mówię do tego
przedmiotu: "przesuń się" i obiekt się przesuwa, to należałoby postawić sobie
pytanie, jak się to dzieje. Samo moje słowo nie ma takiej władzy, żeby przesuwać
przedmioty. Przyczyna nie jest proporcjonalna do skutku. W takich przypadkach,
mówi św. Augustyn, a później św. Tomasz, musi koniecznie zaistnieć jakaś przyczyna
pośrednia, która w sposób niewidzialny spełnia to, co ja powiedziałem. Te moce
pośrednie, niewidzialne, to złe duchy. Dlaczego są one złe? Ponieważ anioł, duch
dobry, jak mówi to jego nazwa, jest posłańcem Bożym, który ogłasza nam drogę
zbawienia w Jezusie Chrystusie.

Anioł, który mówi mi o czym innym niż o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, nie jest
posłany przez Boga. Bóg nie posyła swoich aniołów po to, byśmy pracowali na niwie
okultyzmu. Bóg nie chce, żebyśmy byli wielkimi czarnoksiężnikami tajemnego świata.
On chce, byśmy byli prorokami, królami i kapłanami łaski z nieba. Nie jesteśmy
magami niskich sił, ale jesteśmy sługami łaski z "wysoka". Aniołowie pomagają nam
przyjąć tę łaskę, tak jak anioł Gabriel, który przychodzi ogłosić Maryi tajemnicę
wcielenia. On przychodzi, by pomagać nam budować nadchodzące Królestwo Boże,
które nigdy nie przeminie, a nie po to, by dać nam władzę nad przemijającym
światem. Demony chcą nas fascynować, byśmy skoncentrowali się na tym, co niskie i
byśmy zapomnieli, że nasze życie jest ukryte w Bogu. Jak to mówi św. Paweł:
...szukajcie tego, co w górze,[...] ponieważ wasze życie jest ukryte z Chrystusem w
Bogu (Kol 3,1-3). Dlatego jest tak ważne, żebyśmy byli ludźmi rozeznawania i
odwracali nasz wzrok od wszelkich fascynacji okultystycznych, tajemnych, które są

Za www.katolik.pl
pułapką dla naszej duszy. Tak samo jak wszelkie wieści, otrzymywane za
pośrednictwem zmarłych.

Spirytyzm

Już Księga Powtórzonego Prawa skazuje na ukamienowanie tych, którzy wywołują


duchy i pytają zmarłych. Jeśli uwzględnimy statystyki, trzeba by we Francji
ukamienować co trzecią osobę... Na szczęście nie jesteśmy fundamentalistami. Ten
zachwyt i pociąg do spirytyzmu wskazuje na to, że gdy gaśnie nadzieja na
zmartwychwstanie, ludzie są gotowi chwycić się byle jakiej nadziei przetrwania.
Niestety, na końcu tej linii "telefonicznej" są złe duchy...

Nasi zmarli mają na szczęście coś dużo ciekawszego do roboty niż rozmowy z
żywymi. Kontemplują oni Oblicze Boga lub też kończą swoją drogę oczyszczenia i
zagłębiają się w uszczęśliwiającej miłości. Św. Katarzyna z Genui w swoich uznanych
przez Kościół objawieniach o czyśćcu, mówi te pocieszające słowa, że za nic w
świecie dusza czyśćcowa nie zechciałaby wrócić na ziemię, bo już spotkała Boga. A
jej cierpienie powoduje to, że nie może bardziej zbliżyć się do Niego. Oczyszczanie
się dusz w czyśćcu, to ogień miłości spalający to, co w tej duszy nie jest jeszcze
miłością, ale przywiązaniem do ziemi. Dusza czyśćcowa chciałaby rzucić się w
ramiona Boga, ale przywiązania ziemskie jej to uniemożliwiają i to jest jej
cierpieniem. Czy myślicie, że taka dusza będzie chciała przyjść, żeby rozmawiać przy
stoliku z talerzykiem, który się kręci? Tymczasem są duchy, które podszywają się pod
naszych zmarłych, żeby nas zniewolić. Warto wiedzieć, że jeżeli na tego typu
seansach ktoś zacznie się modlić, to - jakby przypadkiem - zmarły nie jest w stanie
przyjść. Czy to nie dziwne? Współcześni psychologowie odradzają praktykowanie
spirytyzmu i okultyzmu, bo statystyki pokazują, że wielu pacjentów szpitali
psychiatrycznych, to właśnie adepci tego typu praktyk.

Co zrobić, by się od tego uwolnić? Trzeba wyspowiadać się z podejmowania praktyk,


które są potępiane przez Kościół i Pismo Święte. Jeśli jakieś symptomy będą się dalej
objawiać, to wtedy poproście braci i siostry o modlitwę o uwolnienie. Jest bardzo
ważne, żeby w takiej grupie modlącej się o uwolnienie był obecny kapłan, chociaż
czasem nie jest to konieczne. A jeśli i to nie będzie wystarczające, to mamy w
Kościele posługę egzorcysty. Jest ona przeznaczona przede wszystkim dla osób, które
są opętane, co zresztą nie musi dotyczyć tych, którzy w zwykły sposób mieli kontakt
z okultyzmem.

Reiki

Chcę jeszcze powiedzieć kilka zdań na temat reiki. Reiki jest bardzo niebezpieczne.
Przez dłuższy czas przyglądałem się temu, ponieważ początkowe rezultaty wydają się
bardzo pozytywne. Byłem bardzo zdziwiony. Jednak bardzo szybko, bo po sześciu
miesiącach praktyki, zmieniłem zdanie... Jak zawsze w innych tego typu praktykach
okultystycznych, negatywne skutki pojawiają się później, by osoba nie podejrzewała
reiki o złe oddziaływanie. Negatywne skutki mogą pojawić się na poziomie fizycznym,

Za www.katolik.pl
psychicznym lub duchowym. Mógłbym podać mnóstwo przykładów, dotyczących
każdego z tych poziomów. Na ogół problemy zaczynają się w parę tygodni po
rozpoczęciu praktyki reiki.
Reiki jest drogą inicjacji okultystycznej. Pierwszy poziom wtajemniczenia dotyczy
panowania nad energiami okultystycznymi, by móc przekazywać je na miejscu.
Później można je już przekazywać na odległość i stopniowo posiadana moc potęguje
się. Jeśli zastosujecie tu kryterium rozeznania św. Augustyna, to zastanówcie się, jak
można przez telefon uzdrowić kogoś, kto jest oddalony o 100 km? Albo to się nie uda
- i wówczas nie ma się czym przejmować, albo się uda - i wtedy trzeba zapytać, jaką
mocą to się dokonało. Praktyka reiki jest niebezpieczna i by się z niej wyzwolić
potrzeba bardzo silnej modlitwy o uwolnienie.

Chrześcijanin a New Age

Trzeba wiedzieć, że chrześcijaństwo będzie coraz bardziej konfrontowane z kulturą


zdominowaną przez New Age. Taka była też sytuacja pierwszych wspólnot
chrześcijańskich. Chcę was zachęcić nie do lęku i samoobrony, ale do ostrożności.
Chrześcijanie bowiem gromadzą się po to, żeby umacniać się w wierze, nadziei i
miłości, aby wciąż na nowo wybierać naszego Pana i Zbawiciela, pozwolić się
napełniać Jego Duchowi, by móc stawać się prawdziwymi świadkami Ewangelii w tym
świecie. Spotykamy się razem wyłącznie po to, by wspólnie móc iść dalej i głosić
prawdę Ewangelii wszystkim naszym braciom w człowieczeństwie. I czynić to z tym
samym pragnieniem, które płonie w sercu Jezusa, "aby wszyscy mogli poznać Ciebie,
jedynego, prawdziwego Boga, i Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa". I aby
poznając Go, mogli poznać zbawienie i życie wieczne. Amen
O. Joseph-Marie Verlinde
jest założycielem Rodziny św. Józefa, autorem wielu książek dotyczących New Age.

Fragm. konferencji wygłoszonej w czasie Strumieni Wody Żywej 2002 pt. "Ja jestem
Drogą, Prawdą i Życiem"
tłum. Maria Pieńkowska
*Od łac. occulo - ukrywać, trzymać w tajemnicy; occultus - schowany, ukryty,
tajemny.

Inicjacje satanistyczne ks. Aleksander Posacki SJ

Inicjacje satanistyczne

Widzimy w Polsce i na świecie ogromne zainteresowanie szatanem, okultyzmem i


magią. Stwierdzamy fenomen fascynacji złem. Tematy satanistyczne poruszane są
bardzo często i są obecne agresywnie w kulturze. Rozwijają się sekty satanistyczne,

Za www.katolik.pl
które traktują szatana w sposób religijny: całkiem na poważnie, tak jak inni traktują
Boga i Jego prawa. Dla zwolenników szatana jest on symbolem wolności i mocy. I z
tej racji jest "wyzwolicielem" z rzekomego fałszu tradycyjnych religii, represji
kulturowych czy osobistych kompleksów.

Powstaje pytanie: Dlaczego młodzi sataniści traktują szatana jako swego wyzwoliciela
czy też kogoś w rodzaju substytutu ojca? Czy są to problemy dotyczące jedynie
przeżyć traumatycznych w rodzinie i swoistej reakcji na represję ze strony własnego
środowiska: rodziny, szkoły, otoczenia? Czy jest to też sprawa pewnej mody i
naśladownictwa? Nie wykluczając owych czynników psychologiczno-socjologicznych
(np. "obrazów" Boga; zob. Obrazy Boga w: PSJ 7/2001), rodzi się też pytanie z
innego - duchowego - obszaru: Dlaczego młody człowiek (mający już czynne władze
duchowe: rozum i wolę) przemienia się w perwersyjnego egoistę, który hołduje
właśnie motywom zimnego egoizmu, bezwzględnej agresji czy okrutnej zemsty? Czy
jest to naturalne i czy może być wyjaśnione czynnikami psychospołecznymi?

Tego rodzaju doświadczenia i liczne dosyć fakty są nagminnie lekceważone przez


ludzi: przez rodziców, nauczycieli a także niektórych duchownych. Nie rozumieją oni
specyfiki doświadczeń inicjacyjnych szczególnie w obszarze zła - satanizmu, gdzie
pewne słowa i gesty - realizujące się w wolności - deklarujące nachylenie duszy
człowieka w tym kierunku, powodują, iż duchowe zło przychodzi samo, gdyż nie
trzeba go zbytnio prosić. Perwersyjna wolność młodych egoistów sprzęga się z
działaniem szatana jako przewrotnego bytu duchowego, obdarzonego inteligencją i
wolą - bytu osobowego. Nauka o istnieniu szatana jako bytu osobowego jest
potwierdzona przez współczesne Magisterium Kościoła (Dokument Kongregacji Nauki
Wiary, 1975 r.: "Wiara chrześcijańska a demonologia"). Młody człowiek ulega pokusie
i wpada w duchową pułapkę. Uwarunkowania psychospołeczne nie "rozgrzeszają"
młodych ludzi.

Powszechna plaga powierzchownego "psychologizowania", związana ściśle z zupełnie


arbitralną i bezprawną banalizacją problematyki zła, przyczynia się do osłabienia nie
tylko badawczego zmysłu obserwacji, ale również czujności w wychowaniu i
duszpasterstwie. Księgi, którymi raczą się młodzi ludzie, aby wywoływać
najstraszniejsze duchy (w tym także samego Lucyfera), należą do najbardziej
niebezpiecznych, o czym wiedzą wszyscy badacze okultyzmu. Wiedzą o tym także
duszpasterze, zaangażowani w walkę z okultyzmem oraz w opiekę nad ludźmi
wychodzącymi z niego, tacy np. jak światowej sławy badacz dr Kurt Koch, który w
swojej praktyce przebadał co najmniej 20.000 osób zniewolonych przez okultyzm. W
magicznych księgach znajdują się symbole okultystyczne oraz imiona duchów czy
demonów, które się przywołuje.

Rytuał magiczny oraz inwokacja spirytystyczna są konkretną realizacją poszukiwań


magicznej woli mocy. Są to księgi, które stają się powodem ludzkiej tragedii, a dom,
w którym są trzymane, może być źródłem paranormalnych zjawisk, chorób czy
nieszczęść (por. K. Koch, Pomiędzy wiarą a okultyzmem, s. 78-80). Optymistyczne
opinie niektórych badaczy, takich jak M. Eliade czy C.G. Jung, którzy mówią o

Za www.katolik.pl
"potrzebie inicjacji" u współczesnego człowieka, niewiele w tym przypadku wnoszą,
gdyż badacze ci nie są w stanie nic powiedzieć o kierunku owej inicjacji. Nie są w
stanie ocenić i zdiagnozować, komu i czemu oddaje się człowiek w rytuale
inicjacyjnym, którego ma akurat potrzebę; czy jest to dobre czy złe. Tego rodzaju
pytania i odpowiedzi wymykają się ich metodologii. Nagłaśniane są natomiast ich
optymistyczne (i częściowo zresztą słuszne) obserwacje, dotyczące owej
antropologicznie uzasadnionej "potrzeby inicjacji", która w dzisiejszych czasach
została zaniedbana na skutek powierzchownego racjonalizmu upraszczającego i
redukującego wszystko co głębokie w człowieku, a co wyraża się np. w symbolach,
rytuałach czy mitach.

Interpretacja sfery symbolicznej zależy od antropologii. Czy więc symbolika obecna w


kulturze nie została dziś potraktowana zbyt psychologicznie, zbyt naturalistycznie?
Identyfikacja z pewnymi symbolami czy znakami to nie tylko automatyczny przejaw
pokładów nieświadomości, ale również przejaw wolnej decyzji, aby włączyć się w
jakiś duchowy świat. W jaki świat włączają się młodzi sataniści, rysując tajemne
znaki, pochodzące z "przeklętych" i niebezpiecznych ksiąg czarnej magii, których
nawet najbardziej doświadczeni okultyści nie chcą nawet trzymać w domu? Czy
uspokajająca i banalna interpretacja wielu tzw. psychologów (a także psychiatrów)
nie przyczynia się do rozwoju plagi satanizmu? Tymczasem przedziwna agresja i
upadek moralności wśród młodzieży przy tego rodzaju interpretacji bardziej
spirytualnej (gdzie inicjację traktuje się jako włączenie w pewien duchowy świat)
może mieć inne przyczyny niż tylko frustracje psychologiczne tłumaczone
mechanizmami psychologii rozwojowej czy społecznej.

Chrześcijanie od początku zdawali sobie sprawę ze znaczenia owej "symboliki


przynależności". Symbol Krzyża lub piętno szatana to nie tylko wyraz tajemnej głębi
podświadomości, ale także wyraz deklaracji wierności i przynależności do
określonego świata duchowego, w tym także osobowego. "Pieczęć Baranka" na
czołach wiernych to skutek ich wierności. Podobnie jest w przypadku "znamienia
szatana"; jest to pieczęć wyrosła z niewierności i pieczętująca tę niewierność czy
zdradę na wieki. Jest to więc coś innego, a przede wszystkim coś o wiele gorszego
niż tylko problemy z "ciemną stroną psychiki", o której tak wiele (i raczej beztrosko)
rozprawiają psychoanalitycy (idąc za C.G. Jungiem). Trzeba więc nam tę epidemię
satanizmu traktować poważnie, zwłaszcza że coraz więcej dzieci i młodzieży
przejawia skutki zniewolenia demonicznego z opętaniem włącznie. Jak przypomina
papież Jan Paweł II: W pewnych przypadkach działalność złego ducha może posunąć
się również do owładnięcia ciałem człowieka, wtedy mówimy o opętaniu. (...) Kościół
nie popiera i nie może popierać tendencji do zbyt pochopnego przypisywania wielu
faktom bezpośredniego działania demona. Zasadniczo nie można jednak zaprzeczyć
temu, że szatan powodowany chęcią szkodzenia i prowadzenia do zła może posunąć
się do tego krańcowego przejawu swojej wyższości (Katecheza o upadku
zbuntowanych aniołów, 13 IX 1986).
Znany włoski, czołowy egzorcysta katolicki, ks. G. Amorth za najważniejsze przyczyny
zdominowania człowieka przez szatana uważa grzechy przeciwko I przykazaniu
Dekalogu (idolatria, bałwochwalstwo), takie jak:

Za www.katolik.pl
1. dobrowolne pakty zawierane z szatanem, niekiedy przypieczętowane tatuażem lub
innymi znakami, włącznie z samookaleczeniami (por. KKK, 2113);

2. nierozważne okultystyczne kontakty: magia, spirytyzm, różne praktyki Wschodu,


które mogą prowadzić do opętania (por. KKK, 2116-2117). Przyczyną opętania mogą
być także lekceważone przez ludzi przejawy okultyzmu: wróżbiarstwo i
uzdrowicielstwo. Ks. Amorth twierdzi bowiem, że biada człowiekowi uzdrowionemu
przez maga powiązanego z szatanem. Nawiązuje on albo z demonem, albo z magiem
więź o poważnych konsekwencjach, którą jest bardzo trudno przerwać. Istnieją też
oczywiście inne przyczyny "zdemonizowania", takie jak np. permanentne i ciężkie
grzechy nie związane bezpośrednio z I przykazaniem.

SATANIZM JAKO GRZECH BAŁWOCHWALSTWA

Satanizm w nauce Kościoła ma wymiar grzechu przeciwko I przykazaniu, biorąc rzecz


obiektywnie, abstrahując od różnych obciążeń subiektywnych czy okoliczności
łagodzących (por. KKK, 2113). I z tej racji po raz kolejny należy pamiętać, by nie
pozwolić socjologom i psychologom zbagatelizować tego wymiaru. Zwłaszcza że w
teoriach psychologicznych niezależnie od koncepcji bardzo często przyjmowany jest
w sposób ukryty dogmat o ograniczonej wolności człowieka; lub nawet braku
wolności człowieka. Oznacza to, że psychologia z racji swojej metody będzie dążyła
do rozgrzeszania człowieka i do wyjaśniania wszystkiego czynnikami determinującymi
go. Taka jest jej metoda; nawet przy dobrej woli psychologa metoda ta ma pewną
siłę i autonomię. Tymczasem nigdy się nie da tego wykluczyć, że nawet człowiek
bardzo zdeterminowany czynnikami psychologicznymi posiada jednak bardzo
wyraźną, obiektywną, realną winę w kontekście grzechu idolatrii (bałwochwalstwa),
czyli transgresji (przekroczenia) I przykazania Dekalogu, co jest uważane za
najpoważniejszy, najcięższy grzech. Wolność człowieka jest dogmatem wiary, zaś
według Objawienia biblijnego idolatria jest najcięższym grzechem (por. Wj 34,16;
Pwt 6,14-15; Mt 22,37n).

Musimy więc brać pod uwagę wszystkie wymiary w strukturze człowieka. Idąc tym
śladem, widzimy, że inicjacje, które są dokonywane w sektach satanistycznych, mogą
mieć różne formy; od form łagodnych do najbardziej zbrodniczych, polegających na
zabijaniu ludzi. Wszystkie one mają na celu inicjacyjne pieczętowanie przynależności
kultycznej, idolatrycznej. Trzeba to widzieć w funkcji związku z grzechem idolatrii.
Oczywiście kryminolodzy, humaniści, etycy będą to widzieć zawsze jako wykroczenie
przeciwko człowiekowi, etyce czy prawu.

Problem popularyzacji literatury satanistycznej poruszył swego czasu abp Józef


Życiński, który zwrócił się 8 II 2000 r. z apelem do księgarzy o nierozprowadzanie
Biblii szatana autorstwa A.S. La Vey'a. Motywując swoją interwencję, abp Życiński
pisze, że niemoralne jest współdziałanie w rozprowadzaniu publikacji, które
zachęcają do korzystania z narkotyków czy stosowania przemocy. Skrajną formę
działania może stanowić społeczny bojkot tych księgarń, w których usiłuje się

Za www.katolik.pl
urynkowić wszystkie ludzkie wartości i czerpać zyski zarówno z handlu pornografią,
jak i z satanistycznych publikacji, głoszących pogardę i nienawiść do bliźnich (Gazeta
Wyborcza 9 II 2000).

Może trzeba byłoby jednak dopowiedzieć i przypomnieć, że jest to także (a może


przede wszystkim) kwestia transgresji I przykazania, czyli grzechu idolatrii, co jest
ważne szczególnie dla chrześcijan. I być może powoduje to wszystkie te spustoszenia
psychoduchowe, a także późniejsze ingerencje demoniczne, na które bezpośrednio
otwiera właśnie grzech idolatrii. Związek grzechu idolatrii z ingerencją demoniczną
potwierdza praktyka duszpasterstwa okultyzmu oraz praktyka egzorcystyczna. Ten
czynnik inicjacji ma charakter pewnego aktu przynależności do fałszywego boga, w
sposób idolatryczny, czyli par excellence grzeszny.

Podobna zasada jest w samym okultyzmie. Ponieważ jest tu także popełniany akt
grzechu przeciwko I przykazaniu, łatwo dotyka obszaru satanizmu. Widzimy tutaj
istotne duchowe pokrewieństwo. Od okultyzmu przechodzi się łatwo do satanizmu.
La Vey interesował się hipnozą i okultyzmem zanim założył Kościół Szatana. Satanizm
jest po prostu rozwinięciem tej woli mocy, która jest ukryta w myśleniu magicznym
czy okultystycznym. Poza tym, okultyzm daje całościowy światopogląd, tworząc
szeroką, intelektualną bazę także dla satanizmu, który sam w sobie korzysta z
tradycji gnostyckiej. Okultyzm może być łagodną (w sensie nie-brutalności), lecz
poważną formą satanizmu i przejściem do pełnego satanizmu.

Widzimy w historii okultyzmu europejskiego przenikanie się bez przerwy okultyzmu i


satanizmu. Także satanizm europejski nie istnieje bez okultyzmu. Był on albo
inspirowany przez okultystów, albo miał w sobie immanentnie zawsze taką otwartość
na okultyzm. Zwłaszcza że satanizm w formie ideologicznej (ten, który dotyczy
postaci, osoby szatana, kultu) był inspirowany bezpośrednio gnozą. Gnoza jest także
ściśle związana z okultyzmem. Cała tradycja ezoteryczna Zachodu opiera się na
gnozie, w tym także doktryna masonerii. Gnoza ustawicznie pojawia się w ramach
tradycji okultystycznej i satanistycznej. Poza tym w gnozie jest istotny stosunek do
zła, a nawet próba rozwiązania tajemnicy zła. Wśród młodych ludzi kwestia stosunku
do zła jest kwestią drażliwą. Są oni bardzo wrażliwi na problem zła - i słusznie - jak
również silnie reagują na hipokryzję, na wszelki fałsz moralny (jak wspomina o tym
La Vey, grając na tej strunie w Biblii szatana), co wynika także z wrażliwości na
problem zła. Nierozwiązanie problemu zła powoduje bunt przeciwko Bogu. Mieszają
się tutaj bardzo poważne problemy filozoficzne i teologiczne (tzw. "przeklęte
problemy" Dostojewskiego) z wymiarem psychologicznym (stąd też kompetencje
psychologa tu nie wystarczą).

ks. Aleksander Posacki SJ


tekst pochodzi z Posłańca Serca Jezusowego

Cuda Eucharystyczne ks. Aleksander Posacki SJ

Za www.katolik.pl
Cuda Eucharystyczne

Cuda eucharystyczne przyjmowały różnorakie formy. W wielu przypadkach święte


Hostie krwawiły lub przemieniały się w Ciało, a eucharystyczne wino, w Krew Pańską
- w widoczną Krew. Czasami Hostie unosiły się w powietrzu lub były nienaruszone
przez bardzo długie okresy czasu.

A jednak Eucharystia jest jedna i jedyna, a cudów eucharystycznych jest wiele.


Czemu służą cuda eucharystyczne? Z faktów wynika, iż pojawiały się one wtedy, gdy
Realna Obecność była poddawana w wątpliwość lub jeszcze częściej, gdy Najświętszy
Sakrament był lekceważony, zaniedbywany, przyjmowany niegodnie czy nawet
bezczeszczony (np. cud w Santarem, w Portugalii - 1266 r. czy cud w Pateno, we
Włoszech - 1772 r.). Było to więc wyjście naprzeciw słabości ludzkiej z całym
ryzykiem popadnięcia w jakiś materializm. Zwłaszcza że materializacje czy też swoiste
udowadnianie świata duchowego dokonuje się często w kontekście fałszywej
religijności i fałszywej mistyki, jak spirytyzm, magia, teozofia czy fałszywe
objawienia.

Wiele cudów eucharystycznych jest nam znanych z bogatych źródeł historycznych.


Jeszcze większa ich liczba zachowała się do naszych czasów w ustnych przekazach i
opowiadaniach. Już pierwsze wieki chrześcijaństwa zostawiły nam pisma i biografie
świętych, zawierające opisy cudownych wydarzeń związanych z Eucharystią (jak np.
świadectwo św. Cypriana z III w.).

Św. Cyprian opisuje historię kobiety, która przechowywała u siebie Ciało Pańskie (co
było wtedy dozwolonym zwyczajem), lecz przeszła na stronę herezji. Gdy po pewnym
czasie otworzyła skrzynię, w której przechowywana była Eucharystia, z wnętrza
buchnęły nagle płomienie ognia, co napełniło kobietę nie tylko strachem, ale żalem i
skruchą. W słynnym cudzie w Santarem, w Portugalii (1266 r.) pewna kobieta wyjęła
Komunię św. z ust i owinęła w welon, by zanieść Ją wróżce jako zapłatę za obiecany
ratunek. Wówczas Hostia zaczęła krwawić.

ANI MAGIA, ANI RYTUALIZM

Duchowość to nie manifestacja jakiejś energii (będącej formą materii). Tak chcą
postrzegać duchowość niektórzy okultyści czy parapsychologowie, widzący w
Eucharystii jeszcze jedno promieniujące źródło życiodajnej energii obok tzw.
"czakramu wawelskiego". Tymczasem duchowość nie da się znaturalizować, ani
zmaterializować w takim sensie, że wyeliminuje się specyfikę duchowości, choćby
poprzez poszukiwanie jej wymierności czy wymierzalności. Taka postawa to błąd
"duchowego materializmu", który szerzy się bez umiaru w ideologii New Age, chociaż
już wcześniej spirytyzm zmaterializował świat ducha (V. Frankl).

Za www.katolik.pl
Duchowość może się natomiast wcielać w materię, a to już jest zupełnie co innego.
W przypadku Eucharystii trzeba by rzec jeszcze inaczej - to wolny Duch Osobowy,
Duch Boży, Jezus Chrystus wciela się w materię, bo tego chce, a nie dlatego, że
musi. Tajemnica Wcielenia określa tajemnicę Eucharystii. Jezus jest realnie obecny
we Mszy św. nie dlatego, że takie są prawa konieczności, wynikające z zasad
wspomnianej materializacji duchowości. Jest to tajemnica wolności i miłości Boga.
Należy w to wierzyć, należy zaufać Bogu, który sam nam objawił taki rodzaj swojej
obecności (por. 1Kor 11,24n).

Jezus wciela się w Eucharystię, bo tego chce i trwa w niej, bo nam to obiecał jakby w
miłosnym wyznaniu. Jeśli ludzie tracą wiarę, jeśli sprzeniewierzają się tej Bożej
miłości wyrażonej w Tajemnicy daru Eucharystii, to wówczas Bóg, by ich otrzeźwić
czy obudzić, ukazuje Niewidzialne w widzialnym. Z całym ryzykiem takiego aktu,
który może wcale nie jest jakiś wzorcowy, ale jedynie dopuszczony przez Boga z racji
słabości ludzkiej. Jest to akt Bożego miłosierdzia. Potwierdza to wspomniany
kontekst tzw. "cudów eucharystycznych". Kontekst wątpienia, lekceważenia, zdrady
czy profanacji. Dla tych głównie powodów zechciał Zbawiciel (choć może jeszcze dla
innych, tylko Jemu znanych) w różnych okresach i okolicznościach ukazać ludziom
swą obecność poprzez cuda eucharystyczne. Ale to do nich jednak być może odnosi
się Jego wypowiedź skierowana pierwotnie do Tomasza Apostoła: Uwierzyłeś
dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J
20,29).

Nie należy więc wykorzystywać cudów eucharystycznych w powierzchownej i


fałszywej apologetyce rytualnego znaczenia Eucharystii lub nauczania jakiegoś
przesadnego lęku, który podszywałby się pod bojaźń Bożą. Nie chodzi więc o
zewnętrzny rytualizm, który zbliżałby się także do jakiejś magii. Nie jest to więc
problem przyjmowania Komunii na kolanach czy na rękę, choć intencją tych
interpretacji jest ochrona wielkości, godności czy świętości Eucharystii, często
lekceważonej i profanowanej także dziś.

CUDA EUCHARYSTYCZNE U ŚWIĘTYCH

Eucharystia jednak to przede wszystkim zjednoczenie z Bogiem, które posiada realny


i jakby materialny wymiar. To ofiara, ale także komunia, która jest tej ofiary owocem
i celem. Eucharystia, która jest darem, uzmysławia nam, że wszystko jest darem,
usposabiając nas do wdzięczności (eucharistein: Łk 22,19; 1Kor 11,24) i pokory, do
tych podstawowych, ewangelicznych doświadczeń. Ta darmowość daru Eucharystii
promieniuje niekiedy w taki sposób, iż Bóg w Jezusie Chrystusie obdarowywuje
często świętych czy też pobożnych ludzi cudami eucharystycznymi. Nie mają jednak
one charakteru wspomnianych materializacji i spektakularnych wydarzeń, ale są
formą daru wewnętrznego wglądu w Tajemnicę Eucharystii (często w formie ekstazy,
jak u św. Franciszka Borgii czy św. Filipa Neri). Wiara świętych wtedy pogłębia się,
gdyż pogłębia się ich zrozumienie tajemnic Bożych. Chodziło np. o głosy i wizje, które
dotyczyły Tajemnicy Eucharystii, np. u św. Teresy z Avila, która zrozumiała wiele w

Za www.katolik.pl
ten sposób z teologii Eucharystii, gdy chodzi o jej błędne poglądy na temat
rzekomego znaczenia wielkości Hostii.

Istnieją też cuda, które objawiają nie tylko znaczenie i godność Eucharystii, ale także
jej moc w świecie widzialnym, tj. władzę Boga nad stworzoną przez Niego materią.
Można by do tej kategorii zaliczyć np. cud Eucharystycznego Postu, czyli pożywiania
się wyłącznie Komunią św. u św. Józefa z Cupertino (powszechnie znanego z
niezliczonych lewitacji), św. Anieli z Foligno, św. Róży z Limy czy współcześnie u
Marty Robin.

Często chodziło o realną Komunię świętą przyjmowaną z rąk Zbawiciela (św.


Klemens, św. Katarzyna ze Sieny) czy też podawaną rękami Aniołów (św.
Bonawentura, św. Stanisław Kostka). Współcześnie należy przypomnieć także cud
eucharystyczny Fatimy, gdzie dzieci widziały krople krwi spadające z Hostii do
kielicha, trzymanego przez Anioła Portugalii, który przyniósł dzieciom Komunię św.,
tłumacząc jakby ową wizję teologicznie: Bierzcie i pijcie Ciało i Krew Jezusa
Chrystusa, tak straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi! Wynagradzajcie
za ich winy i pocieszajcie swego Boga. Jest jeszcze inny motyw takiego ukazywania
tajemnicy Eucharystii. To znaczenie Eucharystii dla naszego zbawienia, o czym
przypominała właśnie Maryja w Fatimie przez Anioła, udzielającego dzieciom Komunii
pod dwiema postaciami. Ten fakt przypomniał naukę Chrystusa: Kto spożywa moje
Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym (J
6,54).

Można by odwrócić ten pewnik wiary, zadając pytanie: co dzieje się z tym, kto nie
spożywa Ciała i nie pije Krwi, bo utracił wiarę w Realną Obecność? Bo głównie o
wiarę tu właśnie chodzi.

Akt czystej wiary

Cud Eucharystii wymaga zawsze wiary, czystej wiary, bezinteresownej wiary. Wierzę,
więc uznaję widzialne za Niewidzialne. Wierzę obietnicom Boga, bo zawierzyłem Jego
Miłości. Dlatego cud Eucharystii jest dla mnie owocny. Czy cuda eucharystyczne dają
dowód na tę mistyczną przemianę, o której mówi sam Jezus, gdy stwierdza, iż to
"jest" Ciało Moje (por. Łk 22, 19; 1Kor 11,24)? Nie, bo sam cud - z teologicznego
punktu widzenia - nigdy nie jest dowodem, ale tylko znakiem. Taka jest logika
tajemnicy Wcielenia. Cuda eucharystyczne są po prostu znakiem skierowanym do
wierzących ludzi, w którym jest tylko odrobinę więcej widzialności niż zwykle. Bóg to
dopuszcza, byśmy w naszej słabości nie stracili wiary w Niewidzialne, byśmy uwierzyli
w Niewidzialne, a nie po to, by udowodnić przedmiot naszej wiary. To dlatego Jan
Paweł II, jeszcze jako arcybiskup Krakowa, nawiedzając Lanciano we Włoszech
(3.11.1974 r.), miejsce słynnego cudu eucharystycznego (ok. 750 r.), napisał: Spraw,
abyśmy w Ciebie bardziej wierzyli, pokładali nadzieję i miłowali.

Wiara ma bowiem zawsze swoje próby, coraz to nowe, często niezliczone. Będziemy
zawsze wystawiani na kolejną próbę, nawet jeśli w danym przypadku uda nam się

Za www.katolik.pl
zwyciężyć. Im mniej pewności w sercu, tym więcej trzeba zewnętrznych dowodów
(S. Kierkegaard, Pojęcie lęku). Zresztą kontekst konkretnych cudów
eucharystycznych odnosił się zawsze do konkretnych osób, które utraciły właśnie
wewnętrzną pewność. Były to najczęściej osoby, które wątpiły, czy nawet błądziły lub
upadały. Ludzie ci, widząc znak, doświadczali wewnętrznego widzenia Miłości Boga.
Tak też było właśnie w Lanciano, gdzie wątpiący zakonnik doświadczył widzenia
cudu, a następnie wewnętrznej, duchowej przemiany.

A jednak ilość zewnętrznych dowodów nie zawsze przechodzi w jakość wewnętrznej


pewności. Często zresztą pewność maleje proporcjonalnie do zewnętrznej
doskonałości dowodów. Doświadczenie wskazuje, że ludzie, którzy wpadli w obsesję
udowadniania wiary, są zawsze nienasyceni i bezskutecznie szukają coraz to nowych
znaków. Kryje się często w tej postawie zwykły upór niewiary, co wyraził z afektem
B. Pascal: Jak ja nienawidzę tego błazeństwa, aby nie wierzyć w Eucharystię! Jeżeli
Ewangelia jest prawdą, jeśli Chrystus jest Bogiem, jakaż w tym trudność? (Myśli, 359
[402]).

Czysta wiara i bezinteresowne zaufanie do Boga są niezbędne także dlatego, iż nawet


jeśli można było wykorzystać osiągnięcia nauki i eksperymentalnie potwierdzić fakt
chemicznej czy materialnej przemiany w cudzie eucharystycznym, nie jest to
absolutny dowód na Bożą obecność. Prowadzono np. rzetelne i szczegółowe badania
ludzkiego Ciała i Krwi, które cudownie się ukazały w czasie Mszy św. w formie
fizykalnej, podczas słynnego cudu w Lanciano. Do dzisiaj można zobaczyć (fot. na s.
12 i 13) zachowaną sieć naczyń tętniczych i żylnych czy tkankę mięśniową właściwą
mięśniowi sercowemu. Potwierdzono również prawdziwą hematologiczną strukturę
starożytnej Krwi z Lanciano. Jednakże w skomplikowanym świecie materii, który sam
w sobie jest tajemnicą, jest możliwe wyjaśnienie alternatywne, jeśli nie teraz to w
przyszłości. Niepewność pozostanie, jeśli liczymy na zewnętrzne dowody. Cuda
dokonujące się w materii mają pobudzić cuda dokonujące się w sercu, w wymiarze
duchowym, jak to właśnie stało się w Lanciano i w wielu innych miejscach. Chodzi o
to, by ponownie zaufać obietnicy Bożej, by znowu przejść do poziomu czystej,
bezinteresownej wiary. Jest to faktycznie prawdziwy cud, który może czynić wielkie
cuda.

ks. Aleksander Posacki SJ


tekst pochodzi z Posłańca Serca Jezusowego

Za www.katolik.pl
Oszustka wróżąca z kart | Żyzny teren - Zabobon rzeczowy i sytuacyjny | Do
wszystkich, którzy interesują się magią, wróżbami, jasnowidztwem, astrologią i
czarami | Magia jest bałwochwalstwem |

Magia, wróżby i zabobony Francesco Bamonte

rozdział: Jak zapobiegać rozpowszechnianiu się magii

Propozycje Pastoralne

Jak zapobiegać rozpowszechnianiu się magii

Chciałbym teraz skierować bratnie słowo do wszystkich kapłanów. Niektórzy wierni


pytają nas: "Czy na pewno może ktoś zaszkodzić jakiejś innej osobie za pomocą
wróżby?" Rzeczywiście, są ludzie, którzy kierują się do wróżbity po zdrowie, po
pieniądze, po sukces lub z powodów uczuciowych, ale są i tacy, którzy zwracają się
do wróżbity w nadziei, że ten pomoże im przez magię skrzywdzić jakąś inną osobę,
np. gdy chodzi o zdrowie, w życiu zawodowym lub w życiu uczuciowym. Osoby te
mówią: "Chcę, aby ta osoba nie zaznała pokoju. Chcę, aby członek mojej rodziny,
mój sąsiad zapadł na jakąś poważną chorobę. Chciałbym, aby tej osobie nie szły
dobrze interesy. Chcę, aby ten człowiek zostawił swoją żonę (narzeczoną). Chcę, aby
ta kobieta zostawiła swojego męża (narzeczonego), by mogła być ze mną.
Chciałbym, aby ta rodzina została zniszczona. Chcę, aby tego człowieka spotkała
śmierć, itd."

Zazwyczaj wróżbita, by spełnić prośbę swego klienta, przygotowuje tak zwany


"urok", który w większości przypadków jest sporządzany w formie tzw. "czaru".
Biskupi toskańscy w uwagach pastoralnych z 1994r. pod tytułem Odnośnie magii i
demonologii napisali: "Niektórzy wierni zadają sobie pytanie: "Czy czary są
prawdziwe? Czy demon może posługiwać się złymi osobami lub gestami takimi jak
czary, czy też uroki, by skrzywdzić jakąś inną osobę?" Odpowiedź jest oczywiście
trudna, a w poszczególnych przypadkach indywidualna, ale nie można wykluczyć, w
praktykach tego typu, pewnego uczestnictwa gestów magicznych w świecie
demonicznym i na odwrót".

Za www.katolik.pl
Jeden z największych teologów, św. Tomasz z Akwinu, oświadczył w Summie
Teologicznej:
"Święci Ojcowie piszą, że demony mają władzę nad ciałami i nad wyobraźnią ludzką,
według pozwolenia Boga. Dlatego też magowie mogą rzucać uroki z ich pomocą. W
Piśmie Świętym apostoł Paweł ustawia "bałwochwalstwo i wróżbiarstwo" wśród
działań ludzi, którzy "nie mogą odziedziczyć królestwa Bożego" (por. Gal 5,20), i
apostoł Jan przypomina, że dla "bałwochwalców i wróżbitów" przeznaczony jest
"udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką"" (Ap 21,8).

Drodzy bracia kapłani, zjawisko czarów jest dzisiaj rozpowszechnione i modne,


bardziej niż kiedykolwiek. Uważam, że należy poprawnie informować wiernych.
Byłoby bezowocne mówić im, że są to głupoty i wymysły, biorąc pod uwagę tak
Pismo Święte jak również świadectwa, z którymi spotykamy się w naszej pracy
duszpasterskiej. Negowanie istnienia tych praktyk byłoby fałszerstwem. Co gorsza,
mówiąc, że są to wymysły, prowokuje się nieuniknioną błędną reakcję, czyli jednak
zwrócenie się do wróżbity. To znowu prowokuje efekt końcowy, który zwykle określa
się przechodzeniem "z deszczu pod rynnę".

Starożytny Rytuał Rzymski Kościoła katolickiego, wśród norm do przestrzegania w


przypadku egzorcyzmowania kogoś, w punkcie 8 oświadcza:
"Niektórzy twierdzą, że został na nich rzucony urok, mówią, kto to zrobił i jak go
zniszczyć. Trzeba być bardzo ostrożnym, aby nie zwracać się z tym problemem do
wróżbitów, jasnowidzów i innych, zamiast do kapłanów Kościoła. Nie należy
odwoływać się do żadnej formy zabobonu lub innych niedozwolonych środków".

Nowy rytuał Kościoła katolickiego na temat egzorcyzmów De exorcismis et


supplicationibus quibusdam, w przepisie 15, zaprasza kapłana, by ten nie odmawiał
duchowej pomocy tym wiernym, którzy uważają, że są przedmiotem jakiegoś uroku
czy klątwy. Nawołuje się do wspólnej modlitwy, by osoby te odnalazły w końcu pokój
w Bogu. Ze wskazówek danych nam przez Kościół wydaje mi się jasne, że nie jest
duszpastersko poprawne tracenie czasu na przekonywanie kogokolwiek, że czary nie
istnieją, lub też, że istnieją lecz są nieskuteczne. Bezsensowne jest też mówienie:
"Nie chcę słuchać o tych rzeczach". Powinniśmy raczej pomagać duchowo i modlić
się, co można również uważać za środki ewangelizowania tych, którzy są wokół nas.

W tym dziele ewangelizacji pierwszą rzeczą do zrobienia jest przeciwdziałanie w


tworzeniu się tego typu mentalności, dla której urok staje się wygodnym alibi, by nie
brać na siebie odpowiedzialności za życie w grzechu.

Ktoś mógłby powiedzieć: "Stało mi się to, ponieważ ktoś rzucił na mnie urok".
Później, gdy wchodzimy w głąb życia danej osoby, widzimy, że np. nie ma w nim
sakramentu pokuty lub gdy nawet jest spowiedź, to zdarza się bardzo rzadko, źle
odbywana i z ciężkimi grzechami, z których nigdy się nie spowiada. Nie ma w życiu
takiej osoby np. niedzielnej mszy świętej, a jeśli jest, to tylko kilka razy w roku. Nie
przyjmuje komunii świętej, nie modli się, żyje w moralnym nieładzie, być może w

Za www.katolik.pl
nienawiści do kogoś, egoizmie, pysze, niesprawiedliwości. Dlatego też, jeżeli uznamy
urok, (który w klasycznej definicji jest "sztuką szkodzenia komuś posługując się
interwencją demona"), za realny i w pewnych warunkach również skuteczny, musimy
wywnioskować, że ta interwencja demona jest skuteczna tylko tam, gdzie Zły z
powodu grzechu znajduje otwarte drzwi, dla swojego nadzwyczajnego działania. Z
tego też powodu musimy przypominać naszym wiernym, że: "wszystko to, co chroni
nas przed grzechem, chroni nas od Złego" (Paweł VI).

Musimy nauczać, że grzech jest pierwszym autentycznym złem dla człowieka, że


utrzymywanie i pomnażanie stanu łaski, czyli komunii z Bogiem jest zwycięstwem w
powszechnej walce z demonem (kuszenie) i tym samym jest najlepszym
zapobieganiem jego nadzwyczajnym działaniom (w których zawierają się także czary
i uroki).

Naszym największym wrogiem nie jest więc wróżbita, rzucanie uroków czy też same
ewentualne czary. Naszym największym wrogiem nie jest nawet demon, lecz jest nim
grzech.
Naszym podstawowym zadaniem duszpasterskim jest prowadzić naszych braci tak,
aby stawali się prawdziwymi uczniami Jezusa Chrystusa, napełnionymi Duchem
Świętym i zdolnymi kochać Boga i bliźniego. To jest prawdziwe wyzwolenie człowieka
spod władz ciemności. Osoba jest wolna wtedy, gdy odrzuciwszy swój grzech, może
otworzyć się na Boga i żyć w komunii i miłości z Nim i braćmi. Dlatego powinno leżeć
nam na sercu przypominanie wiernym, że prawdziwą szkodą dla człowieka jest bycie
i życie w oddaleniu od Boga (pomimo, że - jak wielu mówi - wierzą w Niego), jakby
On nie istniał.

Aby unikać sytuacji wzbudzania w wiernych lęku przed urokiem, jak również aby
sprzyjać rodzeniu się ufności do Boga, który nas strzeże, wydaje mi się bardzo
słusznym przypomnieć to co powiedział ks. Gabriele Amorth w swej książce Pewien
egzorcysta opowiada: "Dokładne przeanalizowanie faktów często wskazuje, że
podstawą trudności, na które się narzeka, są powody psychiczne, sugestie, fałszywe
lęki. Dodam jeszcze, że często urok nie osiąga swego celu z różnych powodów:
ponieważ Bóg na to nie zezwala, ponieważ osoba, na którą został rzucony urok, jest
dobrze zabezpieczona żyjąc w modlitwie i jedności z Bogiem, ponieważ wielu
czarowników nie jest zdolnych do tego, aby je rzucać, a są raczej zwykłymi
oszustami. Sam demon "oszust od samego początku", jak go napiętnuje Ewangelia,
oszukuje swoich naśladowców. Byłoby wielkim błędem życie w lęku przed urokiem.
Biblia nigdy nam nie mówi, aby bać się demona. Mówi nam, aby się mu
przeciwstawiać, by być pewnym, że to on od nas ucieknie (por. Jk 4,7), gdy
będziemy mocni w wierze" (por. 1 P 5,9).

Mamy łaskę Chrystusa, który zwyciężył szatana za pomocą krzyża, mamy


wstawiennictwo Najświętszej Maryi, nieprzyjaciółki szatana od początku ludzkości,
mamy pomoc Aniołów i Świętych. Przede wszystkim mamy pieczęć Trójcy Świętej,
którą zostaliśmy naznaczeni na chrzcie świętym. Jeśli żyjemy w jedności z Bogiem, to
demon z całym piekłem drży przed nami. Chyba że to my otworzymy mu drzwi.

Za www.katolik.pl
rozdział: Oszustka wróżąca z kart

Oszustka wróżąca z kart

Kolejne opowiadanie (syntetyzujące historię mojej znajomej) pokazuje jak etykietka


"bioenergoterapeuta" jest wykorzystywana przez wielu oszustów do praktyk
magicznych, robiąc wrażenie licencjonowanej i poważnej działalności. Nie chcę
wchodzić w szczegóły, czy to leczenie jest faktycznie realne i odbywa się za
pośrednictwem fluidów naturalnych i nakładania rąk na chore części ciała. Z
pewnością możemy stwierdzić, że jest wielu oszustów, którzy twierdzą, że są w
stanie to czynić, co jednak nie jest prawdą. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że
natrafimy na kłamców.

Pewna pani przez prawie rok chodziła do kobiety, która podawała się za
"bioenergoterapeutkę". Prowadziła do niej również swoją córkę, która miała
problemy psychiczne. Ona sama leczyła się u niej na bóle nóg. Na pierwszym
spotkaniu kobieta odczytywała córce karty tarotowe. Potem na kartce papieru
narysowała krzyż, a pod nim przykleiła obrazek Jezusa i Maryi i przebiła je szpilką.
Pod świętymi obrazkami przebitymi szpilką przykleiła zdjęcie córki, o które wcześniej
poprosiła. Następnie zapaliła świece. To samo uczyniła ze zdjęciem mojej znajomej.
Podczas gdy czytała z kart, powiedziała, że niektóre osoby z rodziny mojej znajomej
ściągały zło na jej rodzinę, a w szczególności na jej córkę, z którą przyszła. Moja
znajoma uwierzyła w to, co zostało jej powiedziane i czuła żal do członków swojej
rodziny. Cała sesja zakończyła się masażem nóg. Cała ta bioenergoterapia
ograniczała się tylko do tych rzeczy!

Na kolejnym spotkaniu, w celu uwolnienia córki mojej znajomej od uroku, czytająca z


kart przyprowadziła ją przed lustro, dała jej jakąś kartkę, na której były wypisane
zdania (napisane ręcznie i kserowane). Podczas gdy dziewczynka czytała je wróżąca
masowała jej głowę i szeptała jakieś niezrozumiałe wyrazy. Dziewczyna zapamiętała
tylko ostatnie zdanie z kartki, które brzmiało: "Niech ciemność nocy mi towarzyszy".
Wróżąca dawała dziewczynie co jakiś czas różnego rodzaju świece, które miały być

Za www.katolik.pl
zapalane w domu, aż do ich wypalenia. Pewnego razu dała jej pozłacany medalik i
srebrną kotwicę, wszystko za cenę 200 tysięcy lirów. Na medaliku znajdowały się
jakieś niezrozumiałe znaki. Medalik miał służyć, jak powiedziała
"bioenergoterapeutka", do oddalania od córki podłości czarownic, natomiast kotwica
miała służyć do uwodzenia mężczyzn.

Innego dnia moja znajoma i jej córka zobaczyły na biurku wróżki talerzyk, a na nim
wątrobę jakiegoś zwierzęcia. Wątroba znajdowała się w stanie totalnego rozkładu. W
biurze wróżki były też koty, którym brakowało jednego oka lub ogona a nawet jednej
łapy. Ponadto na jednej ścianie zawieszone były zdjęcia jej klientów. Często podczas
konsultacji "bioenergoterapeutka" otrzymywała telefony. Niekiedy, powiedziała mi
moja znajoma, wróżka krzyczała i ganiła na telefonicznego rozmówcę przeklinając
imię Boga, Maryi i świętych. Zachowywała się tak wtedy, gdy ten ktoś nie stosował
się do jej rad. Moja znajoma, która chodziła ze swoją córką do wróżki 2 lub 3 razy w
tygodniu, musiała płacić na ostatnim spotkaniu w tygodniu 200 tysięcy lub 300
tysięcy lirów. Tymczasem tak problemy córki, jak bóle nóg mojej znajomej nie tylko
nie znikały, ale się nasilały. Wtedy postanowiła zaprzestać konsultacji u wróżki, która
i tak już ją drogo kosztowała. Zaczęła wraz z córką pilnie uczestniczyć we Mszach
świętych, na których do tej pory bywała rzadko.

Wróżka, poinformowana o tym, próbowała odwieść ją od tej decyzji, ale to się jej nie
udało i wkrótce straciła dwie klientki. Wszystkie przedmioty, które moja znajoma i jej
córka otrzymały od wróżki, zostały przekazane księdzu z Fiesole, który je zniszczył.
Dziewczyna rozpoczęła regularną drogę modlitwy i uczestniczenia w sakramentach,
co bardzo jej pomogło. Dzisiaj jest bardziej pogodna, również dzięki pomocy, jaką
otrzymała od animatorów grupy parafialnej i proboszcza.

Za www.katolik.pl
rozdział: Żyzny teren - Zabobon rzeczowy i sytuacyjny

UWOLNIJMY SIĘ OD ZABOBONÓW

Żyzny teren

Ze świadectw przedstawionych w poprzednim rozdziale mogliśmy się dowiedzieć jak


zabobony w swojej różnej formie stanowią żyzną glebę dla rozmnażania się
wróżbitów.
Słowo zabobon pochodzi z łaciny superstitio i oznacza bezprawne przedkładanie
jednej rzeczy nad drugą. Odnosi się to do wszystkich form werbalnych i praktyk
podobnych do świętych rytuałów, jak również do postaw, które przenosi się nad
autentyczną praktykę religijną powodując jej zanik. Istnieją dwa rodzaje zabobonów:

a) zabobon sensu stricto, kiedy rzeczy, które się wykonuje, mają jakiś związek z
praktykami religijnymi takimi jak np. modlitwa, gesty, błogosławieństwa;
b) zabobon rzeczowy i sytuacyjny, kiedy te same rzeczy lub podobne wykonuje się
bez łączenia ich z modlitwami lub praktykami religijnymi.
Kilka przykładów zabobonów sensu stricto.

Mogę zrobić krótki spis, oparty na osobistym zbiorze danych, najbardziej spotykanych
form tego typu zabobonów np.:
- powtarzanie jakiejś modlitwy określoną ilość razy, gdyż w przeciwnym wypadku
grozi jakieś nieszczęście;
- traktowanie recytacji modlitw w określonej liczbie, w określone dni roku, czy
tygodnia, jako niezawodny środek na uwolnienie takiej samej ilości dusz z czyśćca;
- recytowanie modlitw z życzeniem, aby temu, komu życzymy źle, stało się coś złego;

Za www.katolik.pl
- pogląd, że woda święcona zebrana potajemnie z jakiejś liczby kościołów (np.
siedmiu) jest skuteczna;
- odmawianie modlitw na skrzyżowaniach dróg w określonych godzinach dnia lub
nocy;
- odmawianie samemu lub przez inne osoby różnych dziwnych modlitw w domach lub
dokonywanie błogosławieństw z litaniami, przy użyciu świec, krucyfiksów w różnych
kolorach, z zastosowaniem różnych substancji i kolorowych tasiemek.

W tej szczególnej formie zabobonów sensu stricto należy zwrócić uwagę na rytuały,
znaki religijne i akty kultu. Rzeczywiście, sam Kościół zaprasza nas do ich
wykonywania. Mają one bowiem, odmawiane z wiarą i ufnością, zbliżać nas do Boga i
do łączności z Nim. Natomiast wykonywane w błędnym nastawieniu wewnętrznym
mogą stać się zabobonem. I to właśnie (przypominają nam biskupi z Toscanii w
dokumencie zatytułowanym "Co dotyczy magii i demonologii") zdarza się wtedy,
kiedy "wierzący jest świadom, że stosuje gesty chrześcijańskie, poprzez które wie, że
działa Bóg i Jego łaska, lecz na płaszczyźnie emocjonalnej działa w nim pewna
postawa magiczna, związana jedynie z pragnieniem osiągnięcia czegoś lub ucieczką
od jakiejś nieosobowej siły, której się boi".

Jest to niebezpieczeństwo, przeciwko któremu ani księża ani wierni nie są


zabezpieczeni. Dlatego wszyscy są zaproszeni przez toskańskich biskupów "do
stałego odkrywania sensu autentycznego "rytuału Kościoła", na bazie pełnej
dojrzałości wiary i rzeczywistej zgodności między tym, w co się wierzy, co się
celebruje a jak się postępuje w życiu. Istnieje bowiem nierozerwalny związek
pomiędzy wiarą, kultem a byciem chrześcijaninem".

Zabobon rzeczowy i sytuacyjny

Z tym rodzajem zabobonu spotykamy się wtedy, gdy ktoś przypisuje pewnym
rzeczom moc, bazując na ich naturze. Moc, którą rzekomo te rzeczy powinny
posiadać, jest niezależna od tego, jakie są działania człowieka. Ten zaś
konsekwentnie uzależnia od niej swoje zachowanie. Kto praktykuje takie zabobony,
myśli, że nawet poprzez kontakt z określonymi rzeczami przywołuje szczęście lub też
nieszczęście. Jego działanie ogranicza się do prób wejścia w kontakt z tym, co
przynosi szczęście (np. jakiś amulet) i unikania tego, co przynosi nieszczęście (np. nie
podróżuje w określone dni, nie wynajmuje w hotelu pokoju o numerze 13 lub 17,
unika spotkania z określonymi zwierzętami). Oto spis takich zabobonów:

Rzeczy, które rzekomo mają przynosić nieszczęście:

- czarny kot, który nam przebiega drogę;


- spotkanie sowy;
- przejście pod schodami;
- zbić butelkę z olejem;

Za www.katolik.pl
- rozbić lusterko;
- założyć ręce jedna na drugą, kiedy ktoś się z nami wita;
- rozłożyć parasol w domu;
- położyć kapelusz na łóżku;
- otrzymać w podarunku chusteczki;
- trzymać nogi skrzyżowane, jeśli kobieta jest w ciąży lub też przyszywać guzik do
ubrania w momencie, gdy ma się je na sobie;
- kupić wózek dla dziecka jeszcze przed jego narodzeniem;
- rozpocząć podróż lub podejmować decyzje w pewnych dniach tygodnia lub miesiąca
(np. we wtorek, w piątek, a szczególnie w piątek 13 lub 17. Znane jest to sławne
zdanie "Ani we wtorek, ani w piątek nie zawiera się małżeństwa ani nie podróżuje".).
- mieć do czynienia z liczbami 13 i 17 (w odniesieniu do tego typu zabobonu, warto
zwrócić uwagę, że jest on bardzo rozpowszechniony w Stanach Zjednoczonych jak
również w innych krajach. Rzeczywiście można tam spotkać przypadki, że piętro 13
czy 17 jakiegoś bloku, nie jest oznaczone odpowiednio tymi numerami, lecz 13
nazywane jest 12 bis, a 17 oznaczone jest jako 16 bis. Tak samo jeśli chodzi o
miejscówki w samolotach. Nie ma miejsca 13 czy 17, a znajdziemy miejsce 12 bis i
16 bis).

Rzeczy, które mają przynosić szczęście, bądź chronią przed nieszczęściem:

- skrzyżowane palce dłoni;


- robienie gestu rogów palcami;
- dotknięcie żelaza, kiedy mówi się o jakiejś ryzykownej sprawie lub kiedy przejeżdża
karawan bądź kiedy się słyszy syrenę. Takie samo działanie w analogicznych i tych
samych przypadkach ma mieć dotykanie swoich genitaliów. Istnieją również
zabobonne przyzwyczajenia. Bardzo rozpowszechnione są one nawet w języku
potocznym. Na przykład często się słyszy: "dotknijmy żelaza, zróbmy rogi";
- noszenie w kieszeni lub na szyi, na nadgarstku, łańcuszka z czerwonym lub złotym
rożkiem, zawieszanie go również na drzwiach domów lub na lusterku w samochodzie;
- posiadanie w domu lub wożenie w samochodzie jako amuletu określonej maskotki z
plastiku, która przedstawia garbatego w cylindrycznym kapeluszu, trzymającego w
jednej ręce końską podkowę a druga ręka pokazuje rogi skierowane w dół. Zamiast
nóg maskotka kończy się formą rogu w czerwonym kolorze;
- spotkać garbatego a lepiej jest jeszcze dotknąć jego garbu;
- zawiesić na drzwiach domu podkowę, czosnek lub kukurydzę;
- nosić różne wisiorki z kości słoniowej, koralu, czarnego bursztynu, kłów, czarnych
rąk lub znaków zodiaku itp.;
- ubierać się w niektórych momentach życia np. na egzamin w szkole, na załatwienie
jakiegoś interesu lub na spotkanie, w taki sam sposób jak w okolicznościach
szczególnie pozytywnych z własnej przeszłości;
- jeść rodzynki lub soczewicę w noc sylwestrową w przekonaniu, że to przyniesie
bogactwo;
- wrzucać monety do fontanny myśląc o jakimś marzeniu;
- znaleźć czterolistną koniczynkę;
- w ostatni dzień roku kalendarzowego ozdabiać dom jemiołą;

Za www.katolik.pl
- zakładać w noc sylwestrową bieliznę koloru czerwonego.

rozdział: Do wszystkich, którzy interesują się magią, wróżbami,


jasnowidztwem, astrologią i czarami

DO WSZYSTKICH CHRZEŚCIJAN, KTÓRZY INTERESUJĄ SIĘ BĄDŹ ZWRÓCILI SIĘ DO


MAGII, WRÓŻB, JASNOWIDZTWA, ASTROLOGII, CZARÓW

Drogi Przyjacielu

Jeśli jesteś jednym z tych, którzy zwracają się do wróżących z kart czy z dłoni,
astrologów, magów czy jasnowidzów, to te słowa kieruję przede wszystkim do
Ciebie. We Włoszech około 12 milionów osób co najmniej raz w życiu skorzystało z
usług jednego ze 170 tysięcy wróżbitów, którzy łudząc swoich klientów zarabiają na
nich wiele miliardów lirów rocznie.

Jeśli masz zaufanie do tych właśnie osób, to znaczy, że nie wiesz wielu rzeczy, o
których Ci opowiem. Konieczne jest jednak, abym pomógł Ci zrozumieć różnicę
między postawą autentycznie religijną i postawą magiczno-zabobonną. Reszta będzie
dla Ciebie jasna.

Za www.katolik.pl
Postawa religijna a postawa magiczno-zabobonna

Postawa religijna to postawa człowieka, który wierzy w Boga, adoruje Go, chwali Go i
wielbi, Jemu dziękuje, prosi o wybaczenie grzechów, które Mu wyznaje, Jemu się
powierza oddając Mu swoje życie całkowicie i bezwarunkowo oraz z pełnym
zaufaniem oddaje się Boskiej Opatrzności. Kiedy zwraca się do Niego, gdy się modli,
nie myśli nigdy, aby zmusić Boga swą modlitwą, by On spełnił jego ludzką wolę, ale
próbuje otrzymać od Niego łaskę dostosowania się do tego, czego On chce, gdyż
wie, że dobrem dla niego jest pełnić wolę Boga (święci mówią: "moje niebo to wola
Boga").

Istnieje również tzw. postawa magiczno-zabobonna. Odnosi się ona do osoby, która
za pomocą określonych formuł, rytuałów, gestów, filtrów, amuletów lub talizmanów,
chce obronić się przed jakimś nieszczęściem czy niepowodzeniem lub chce
przyciągnąć szczęście albo też zdobyć władzę i nadprzyrodzone panowanie nad
rzeczywistością, która go otacza. Chce to osiągnąć podporządkowując sobie
nieuchwytne siły okultystyczne, aby kierować biegiem wydarzeń tak, by móc czerpać
z tego korzyści dla siebie lub dla osoby, która do niej się zwraca.

Posłużę się praktycznym przykładem przytoczonym przez Massimo Introvigne,


znanego badacza zjawisk magicznych, który pomoże nam lepiej zrozumieć ten
podział.
"Jeśli potrzebując deszczu zwracam się do Boga w modlitwie, wiedząc dobrze, że Bóg
i tak odpowie w sposób suwerenny i niezależny na moją prośbę (tzn. odpowie
powodując, że spadnie deszcz lub też nie), a ja pozostaję w wierze i w pokoju
ustosunkowuję się do Jego decyzji, to zachowuję się w sposób jednoznacznie
religijny. Jeśli natomiast potrzebując deszczu, jestem przekonany, że wystarczy
wyrecytować formułę by zmusić Boga, lub jakieś bóstwo, czy ducha, a może nawet
szatana, by otrzymać deszcz, to znaczy, że zachowuję się w sposób magiczno-
zabobonny".

Tak więc różnica tkwi w tym, że człowiek religijny zwraca się pokornie do Boga
mówiąc Mu: "Niech się stanie według Twojej woli", podczas gdy człowiek o postawie
magiczno-zabobonnej wszystko koncentruje na sobie mówiąc: "Niech się stanie
według mojej woli".

Czy wróżbita może nam naprawdę pomóc?

Postarajmy się teraz lepiej poznać postać wróżbity - maga. Kim w rzeczywistości jest
wróżbita posługujący się kartami czy też mag? Czy jest to naprawdę osoba, która
może pomóc ci w dobrym lub złym? Z pewnością nie! Mag wróżący z kart czy też
czarownik jest to zawsze ktoś, kto zręcznie wykorzystuje potrzeby jakiejś osoby,
okłamując ją dla własnych korzyści. Wiedząc, że obiecuje fałszywie, przedstawia się

Za www.katolik.pl
jako dobrodziej, twój prawdziwy przyjaciel, jedyna osoba będąca w stanie rozwiązać
wszystkie twoje problemy.
Nędzna istota ludzka, stworzona jak wszyscy inni z prochu i popiołu, nie jest w stanie
uniknąć nawet banalnego przeziębienia, a obiecuje to, czego nawet Bóg nie obiecuje.
W ten sposób stawia siebie ponad Bogiem. Cóż za pycha! Cóż za oszustwo! Cóż za
kłamstwo!

Wróżbici wykorzystują skłonność wielu ludzi do postawy magiczno-zabobonnej, aby


ciągnąć dla siebie korzyści z cierpienia, z niepokojów, z niepewności, wątpliwości, ze
zmartwień, frustracji, z nieporozumień, rozczarowań i przeciwności tych, którzy do
nich się zwracają. Sprzedawcy dymu i iluzji są także często powodem pogorszenia się
sytuacji i tak już problematycznych, a nieraz dramatycznych. Bardzo zręcznie
gromadzą astronomiczne zarobki, oszukując całe tłumy cierpiących. Posiadają także
wielką zdolność do psychologicznego przywiązywania do siebie ludzi, by uzależniać
ich coraz bardziej od swoich usług i zarabiać na nich przez długi czas.

W jaki sposób ci szarlatani są w stanie psychologicznie przywiązać do siebie wielu


ludzi? Podam Ci kilka przykładów, poza tymi, które przytoczyłem już na początku tej
książki, aby pomóc Ci zrozumieć, jakiego oszustwa jesteś ofiarą:

- wróżbita (lub wróżka) daje Ci talizman i mówi, że aby działanie jego było ciągłe,
należy go co jakiś czas doładowywać. Tak znajduje powód, abyś był zmuszony
ponownie wrócić, może po dwóch tygodniach, bądź wcześniej i wydał kolejne
pieniądze;

- wróżbita (lub wróżka) da Ci kolorową świecę, która kosztuje kilka tysięcy lirów,
powie Ci, że jest poświęcona szczególnymi rytuałami, by przyciągała dobro i
szczęście dla Ciebie. Będziesz musiał zapalać ją o pewnej godzinie przez jakiś czas, a
kiedy cała się wypali, będziesz musiał wrócić, aby dostać nową za kolejne 50 lub 100
tysięcy lirów;

- wróżbita (lub wróżka) daje Ci za każdym razem coś innego, raz amulet, innym
razem proszki, które należy używać w określony sposób, innym razem jakieś suszone
zioła, to znowu jakieś formuły magiczne spisane na kartce, którą będziesz musiał
nosić przy sobie. Możesz też otrzymać kadzidło lub sól, jakiś uszyty woreczek,
którego pod żadnym pozorem nie będziesz mógł otworzyć, a w środku będzie piasek
np. z cmentarza, a czasami prochy zmarłych skradzione z cmentarzy lub też
wysuszona krew menstruacyjna, kawałki ubrania czy szat liturgicznych, włosy z
części intymnych, kosmyk włosów wraz z częścią twojego zdjęcia lub zdjęcia innej
osoby, które przyniesiesz na jego polecenie. Za każdym razem dowiesz się, że te
rzeczy służą do czegoś bardzo szczególnego, np. w celu przywołania szczęścia lub
zdrowia czy też miłości lub jakiegoś dobrego interesu a może w celu ochrony Ciebie
od zazdrości czy też niepowodzeń, aż w końcu w celach oczyszczenia środowiska itd.;

- niektórzy z nich otaczają się krzyżami, figurkami świętych czy Madonny, różańcami,
obrazkami świętych, malowidłami przedstawiającymi ojca Pio czy Papieża. Wszystko

Za www.katolik.pl
to po to, by uspokoić klienta bazując na uczuciach religijnych. Niemała liczba
wróżbitów, używa nawet imienia Boga i świętych w swoich dywagacjach, rytuałach,
tylko po to, by Cię uspokoić i dobrze oszukać.

Inne szachrajstwa i kłamstwa

Wróżbici zdumiewają Cię, mówiąc rzeczy, których nie mogli o Tobie wiedzieć. Prawie
zawsze jednak posługują się prywatnymi detektywami, którzy zbierają informacje o
Tobie.

Pewien detektyw z Cagliari w wywiadzie dla "Famiglia Cristiana" z 4 kwietnia 1999 r.


powiedział na ten temat: "Kiedy klient umawia się na wizytę u wróżbity, zazwyczaj
dostarcza mu jedynie podstawowych danych: adres, numer telefonu, niekiedy mówi
również o problemie, który go dręczy. Wróżbita natomiast zleca detektywowi
zdobycie wszystkich możliwych informacji dotyczących klienta i jego rodziny. Odbywa
się to jeszcze przed pierwszą wizytą. W ten sposób już podczas pierwszej wizyty,
wróżbita jest w stanie zadziwić swojego klienta, demonstrując mu, że posiada siły
nadprzyrodzone, które umożliwiają mu czytanie jego przeszłości za pomocą
instrumentów magicznych".

"Nie jest to jednak jedyny sposób. Nawet w stosunku do kogoś, kto przychodzi do
wróżbity bez wcześniejszego zamówienia wizyty, szachrajstwo funkcjonuje. Wróżbita
gra na zwłokę, aby mieć czas na znalezienie rozwiązania lub na przygotowanie
jakiegoś stosownego amuletu. W przerwie między pierwszym i kolejnym spotkaniem,
detektyw realizuje swoje zadanie".

"Zdarza się jeszcze gorzej. Często niektóre osoby zwracają się do mnie, bo chcą
dowodów na to, co powiedział im jasnowidz. Na przykład: pewna kobieta zupełnie
niedawno zleciła mi śledzenie swojego męża, ponieważ podejrzewała, że zdradza ją z
inną kobietą. Po wykonaniu detektywistycznego dochodzenia, powiedziałem kobiecie,
że nie znalazłem żadnego dowodu potwierdzającego jej podejrzenia. W odpowiedzi
powiedziała, że to niemożliwe, jako że wróżbita powiedział jej coś zupełnie innego.
Była to insynuacja klientowi zdrady, by potem za bardzo wysoką cenę rozwiązać
problem. Teraz można zrozumieć, dlaczego nigdy nie akceptowałem współpracy z
wróżbitami. Mam 60 lat i wydaje mi się czymś okrutnym wykorzystywanie ludzi,
którzy cierpią i dorabianie się na nich. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że
niektórzy z moich kolegów pracują dla nich, a jest to bardzo dochodowe zajęcie.
Wystarczy przymknąć jedno oko lub zamknąć oba na zasady deontologii zawodowej".

Wróżbici posługują się nie tylko prywatnymi detektywami, lecz mają również swoich
wspólników, którzy wykonują dla nich pracę detektywów.

Starszy już dzisiaj rzymski egzorcysta, ksiądz Proia w swej książce Ludzie, szatani,
egzorcyzmy napisał: "Jeśli chodzi o współpracowników wróżbitów, wierni muszą być

Za www.katolik.pl
bardzo ostrożni i trzymać się od nich z daleka. Są to osoby, które w przypadku
cierpienia lub przygnębienia zbliżają się mówiąc: "Znam pewną osobę, która pomoże
ci rozwiązać twój problem. Jest to osoba bardzo dobra i pragnie czynić dobro. Jeśli
chcesz, dam ci jej adres albo cię do niej zaprowadzę". Są to osoby, które kierują
nieostrożnych ludzi do tego czy innego wróżbity i otrzymują za to znaczną część
zarobku. Współpracownik dostarcza następnie wróżbicie informacji dotyczących
danej ofiary: wzrost, budowę ciała, wygląd twarzy, kolor włosów, sytuację rodzinną i
ewentualne problemy etc. Kiedy pechowiec spotyka się z wróżbitą spostrzega, że jest
osobą dobrze znaną wróżbicie. Słucha więc informacji, które są mu przekazywane
jako owoce. cudownego jasnowidzenia, lub czegoś podobnego. Należy być bardzo
ostrożnym".

Zdarzają się również rzeczy jeszcze gorsze, którym nie ma końca. Kiedy w rozmowie
wróżbita orientuje się, że klient posiada stosowne warunki psychologiczne, by go
uwieść, proponuje mu stosunki seksualne najbardziej perwersyjne, tłumacząc i
usprawiedliwiając je jako konieczne w celu osiągnięcia pozytywnych i skutecznych
wyników rytuałów magicznych. Świadectwa wielu pechowych osób ujawniły tę
degradującą, poniżającą stronę działalności wróżbitów.

W stosunku do osób, które rezygnują z ich "protekcji" nie chcą dalej zasilać ich
kieszeni, oszuści uruchamiają mechanizm prawdziwego szantażu. Grożą swoim
klientom, że spotka ich śmierć lub też insynuują, że znajdą się w niebezpieczeństwie,
jeśli nie poddadzą się ich "opiece". Wiem, że są takie osoby, które wystraszone tymi
groźbami, ulegają szantażom i płacą okresowo wróżbicie jakąś kwotę.

Tymi i innymi jeszcze sposobami wróżbici są w stanie przywiązać do siebie swoje


ofiary i wyłudzać od nich pieniądze w kwocie od 50 do 100 tysięcy lirów za każdym
razem, aż do kwoty dziesiątków, a nawet setek milionów lirów.

Podsumowując należy jeszcze dodać, że związek, jaki tworzy się pomiędzy klientem a
wróżbitą, jest czasami tak silny, że człowiek nie jest w stanie już sam decydować o
czymkolwiek bez konsultowania się z wróżbitą, nawet w sprawach najbardziej
banalnych. Są ludzie, którzy nie wyruszają w podróż, nie prowadzą swoich
działalności gospodarczych, nie podejmują żadnych decyzji rodzinnych, czy też
zawodowych, bez wcześniejszej konsultacji z wróżbitą.

Pewien jubiler opowiadał mi, że wielu z jego klientów, przedsiębiorców, podczas gdy
są w jego sklepie, między jednym a drugim poruszanym tematem, zwierza mu się, iż
przed podpisaniem jakiegoś kontraktu finansowego spotykają się z wróżbitami.
Mówią to oczywiście ściszonym głosem dodając: "Zwierzam się panu, bo jest pan
przyjacielem .."
Ksiądz Raul Salvucci jest egzorcystą od 1975r. Na pytanie dotyczące tych tematów,
zadane mu przez dziennikarza z "Avvenire" odpowiedział: "Wszyscy wiedzą, że
pewien wielki przedsiębiorca lecąc swoim prywatnym samolotem, na pokład zabiera
zawsze swoją wróżkę, którą zatrudnia na pełnym etacie. W świecie filmu i spektaklu
jest tak samo. Kiedy podczas pewnych transmisji telewizyjnych określony wróżbita

Za www.katolik.pl
pojawia się zbyt często, można przypuszczać, iż prowadzący dany program korzysta z
konsultacji i pomocy spirytystycznej tegoż wróżbity, oczywiście w celu
zagwarantowania sukcesu".

rozdział: Magia jest bałwochwalstwem

CO BÓG MÓWI NA TEMAT ZABOBONÓW?

Magia jest bałwochwalstwem

Posługując się terminem "zabobon" odnoszę się, tak jak jest to w Biblii, do magii,
wróżenia, czarów, uroków, spirytyzmu, astrologii.

Praktyki zabobonne oddalają człowieka od Boga i od prawdy. Powodują one, że


człowiek grzęźnie coraz bardziej w kłamstwie i w ciemnościach. Bóg, tak w Starym

Za www.katolik.pl
jak i w Nowym Testamencie, mówi nam często o tego typu praktykach, aby nas
przed nimi ostrzec. Zabobon rzeczywiście osłabia wiarę, zakłóca autentyczną relację
człowieka z Bogiem, zastępując ją innymi formami, które nie prowadzą człowieka do
spotkania ze swoim Stwórcą.

Wśród praktyk zabobonnych, które istnieją od zawsze, można wyszczególnić magię-


oszustwo, za którą stoi jedynie kłamstwo, z rytuałami i formułami, które są jedynie
teatrzykiem (to wszystko jeszcze do dnia dzisiejszego jest ściśle związane z dużymi
pieniędzmi). Istnieje także "autentyczna" magia. W tego typu postawie mamy do
czynienia z konkretną i rzeczywistą chęcią odwoływania się do tajemnych sił,
niezupełnie zidentyfikowanych. Odbywa się to za pośrednictwem formuł, rytuałów,
filtrów, talizmanów i jeszcze innych rzeczy, i ma na celu wpłynięcie na bieg wydarzeń
lub na jakieś osoby, osiągając z tego jakąś korzyść. Również ta "autentyczna" forma
magii, często jest praktykowana za pieniądze.

Chciałbym zacytować niektóre wiarygodne teksty, które są syntezą nauczania


biblijnego. Pierwszy fragment pochodzi z książki Gabriele Amorth Egzorcyści i
psychiatrzy: "Magia ze wszystkimi związanymi z nią praktykami jest zabobonem,
bałwochwalstwem, ponieważ jest poszukiwaniem poza Bogiem i Jego prawami, które
w mniemaniu tych, którzy ją uprawiają, nie wystarczają lub którym nie daje się
wiary. Dlatego poszukuje się innych dróg, innych praw, innych bożków, aby przyszły
z pomocą. Cała historia Starego Testamentu obrazuje ten konflikt i nie dotyczy on
jedynie narodu żydowskiego. Jest on symboliczny dla ludzkości wszystkich czasów.
Naród żydowski żył wśród narodów pogańskich, które miały tę mentalność: każdy
naród miał swoich bogów protektorów i każdy teren miał swoich bogów. W tym
miejscu czyha już pokusa na lud żydowski. Wierzyć prawdziwemu Bogu, który objawił
się Abrahamowi, Mojżeszowi i innym prorokom i który uwolnił ich z niewoli egipskiej
czy też wierzyć bożkom ludów, wśród których żyli i bożkom ziemi, na której żyli. Kto
bardziej zasługiwał na zaufanie, kto bardziej ich bronił, za kim było lepiej im pójść?
Przeplatali więc wierność i zdradę, ucieczki i powroty, na ciągłej huśtawce
przeciwstawnych decyzji i obietnic.

"Tak jest również z dzisiejszym chrześcijaninem. Będzie się z tym zmagał również
chrześcijanin jutra, wybawiony przez Boga z niewoli szatana przez chrzest. Człowiek,
depozytariusz planów Boga co do życia i co do swego przeznaczenia, które dobrze
powinien znać, pozostaje jednak ciągle kuszony myślą i drogami tego świata i
pozostaje w niebezpieczeństwie zgubienia się po drodze".

Drugi fragment pochodzi z uwag pastoralnych Konferencji Episkopatu w Toscanii


Odnośnie magii i demonologii: "Kościół ogólnie mówiąc nie zajmował się zbytnim
badaniem zjawiska magii. Potępienie jej było i jest zawsze stałe zgodnie z tym, co
naucza Pismo Święte".

"Znane jest twarde stanowisko Starego Testamentu przeciwko tym, którzy praktykują
magię. Powodem tak surowego potępienia jest fakt, że magia jest odrzuceniem
jedynego, prawdziwego Boga. "Nie będziecie się zwracać do wywołujących duchy ani

Za www.katolik.pl
do wróżbitów. Nie będziecie zasięgać ich rady (.) Ja jestem Pan, Bóg wasz!" (Kpł
19,31). "Także przeciwko każdemu, kto się zwróci do wywołujących duchy albo do
wróżbitów, aby uprawiać z nimi nierząd, zwrócę oblicze i wyłączę go spośród jego
ludu. Uświęćcie się więc i bądźcie świętymi, bo Ja jestem Święty. Ja, Pan, Bóg
wasz!"" (Kpł 20, 6-7).

"Magia w wizji biblijnej reprezentuje akt odstępstwa od Pana, jedynego Zbawiciela


swojego narodu (Pwt 13,6) i znaczy tyle, co gest buntu w stosunku do Boga i Jego
Słowa (1Sam 15,23). "Ja Pan, tylko Ja istnieję i poza mną nie ma innego Zbawcy. To
ja zapowiedziałem, wyzwoliłem i obwieściłem" (Iz 43,11-12). Czym innym jest
proroctwo, oznajmujące zbawienie Pana, a czym innym przepowiednie wróżących,
jasnowidzów, tragarzy kłamstwa i oszustwa" (Jer 27, 9 i 29, 8; Iz 44, 25 i 47, 12-15).

Oddawanie się magii jest równe oddawaniu się prostytucji. "Lud mój zasięga rady u
swojego drewna, a jego laska daje mu wyrocznię; ... duch nierządu oznajmił -
opuścili Boga swojego, aby cudzołożyć" (Oz 4, 12, por. Iz 2,6 i 3, 2-3).

Księgi Mądrości oznajmiają ironicznie, w jaki sposób rytuały magiczne zamiast


zbawiać prowadzą do zguby. "Zawiodły kłamliwe sztuczki czarnoksięstwa, spadła
haniebna kara za przechwalanie się mądrością. Ci, którzy przyrzekali duszę schorzałą
uwolnić od strachów i niepokojów, sami chorowali na strach wart śmiechu" (Mdr 17,
7-8).

Nowy Testament kładzie to wszystko na tej samej płaszczyźnie co Stary Testament,


kiedy domaga się wiary w jedynego Pana Jezusa i chrzest w Jego Imię i wymaga
odrzucenia każdej postawy zabobonnej (por. Dz 8, 9-13 i 19, 18-20). Istnieje bowiem
bardzo konkretne przeciwieństwo pomiędzy głoszeniem wiary i magią (por. Dz 13,
6-12 i 16, 16-24). Prawdziwie wierzący są nawoływani do zawierzenia jedynemu
prorokowi Jezusowi Chrystusowi, Synowi Ojca (por. Mk 1,11) i Pismu Świętemu
danemu przez Ducha swojemu Kościołowi (por. 2P 1, 16-21). Czary, pod jakąkolwiek
formą, są częścią działań, które wykluczają z dziedzictwa Królestwa Bożego (por. Gal
5,20) i tak Apokalipsa wyklucza z Niebieskiej Jerozolimy "kłamców", "czarowników"
różnego rodzaju (Ap 9,21; 18,23; 21,8; 22,15). Magia zastępuje Boga stworzeniami i
staje się wznowieniem diabelskiego kuszenia, któremu sam Jezus Chrystus
przeciwstawił się, zwyciężając je: "I rzekł diabeł do Niego: Tobie dam potęgę i
wspaniałość tego wszystkiego (.). Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko
będzie Twoje. Lecz Jezus mu odrzekł: Napisane jest: Panu, Bogu swemu, będziesz
oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz" (Łk 4,6-8).

Za www.katolik.pl
Pochylone życie - cz.I | Pochylone życie - cz.II | Pochylone życie - cz.III | Pochylone
życie - cz.IV | Pochylone życie - cz.V | Pochylone życie - cz.VI | Pochylone życie -
cz.VII | Pochylone życie - cz.VIII |

Wolni od niemocy o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Za www.katolik.pl
rozdział: Pochylone życie - cz.I

Pochylone życie - cz.I

Kiedy ktoś stoi pochylony, to właściwie nie chce patrzeć innym w oczy. Może nie
dlatego, że do innych czuje pogardę, ale że to inni patrzą na niego z pogardą. Może
boi się, że inni mogą dostrzec coś, czego on sam nie chce zobaczyć w sobie.
Spotkałem kogoś, kto tak był głęboko “posiniaczony” przez przekleństwa rodziców,
że wstydził się być fotografowany! Jedno przekleństwo rzucone na dziecko może być
pamiętane przez wiele lat i warunkować życie w sposób bardzo niekorzystny, a co tu
dopiero mówić o wielokrotnym wyzywaniu! To idealna przestrzeń dla złych duchów,
które potrafią nawet wejść w słowa, które nie brzmią wulgarnie, ale za to posiadają
siłę rażenia gorszą niż najgorsze bluźnierstwo: “Żałuję, że cię urodziłam!” To wielki
grzech powiedzieć takie słowa dziecku, ponieważ przynoszą mu gorszy los, niż
uderzenie pięści lub złamanie nogi!

Zdarza się, że ktoś tak źle o sobie myśli i jest głęboko przekonany, że inni patrzą na
niego z pogardą... Uważa, że tylko to mu się należy: pogarda – ponieważ nikt się nie
ucieszył w życiu z jego narodzin! Gdy coś takiego się dzieje z ludzką duszą, jakże
blisko snują się cienie demonów gotowe gnębić dalej serce ludzkie pętami lęku i
złości! Podam przykłady, które potwierdzą to, co mówię.

Pewna dziewczyna była atakowana przez swego ojca krzykiem, może nawet lepiej
będzie, jeśli powiem: wrzaskiem. Słowa potrafią w nas złamać naszą wewnętrzną
konstrukcje osobowościową, potrafią uderzyć jak żelazny drąg, potrafią złamać
wewnętrznie człowieka. Szczególnie słowa rodziców, którzy mówią ze złością,
przeklinają, rzucają złorzeczenia. Uderzenie rózgi wywołuje sińce, uderzenie języka
łamie kości.(Syr 28,17).

Po jakimś czasie on już jej nawet nie bił, tylko krzyczał, wyzywając ją. Doprowadziło
to do tego, że wycofała się do swojego wnętrza, zamknęła w sobie, zamknęła na
innych, była taka pochylona i skulona. Gdy wszedłem do pomieszczenia, w którym
pracowała, dla żartu krzyknąłem. Nie zawsze zachowujemy się racjonalnie albo
poważnie – mnie też się to zdarza. Kiedy usłyszała mój okrzyk, tak się wystraszyła,
że uciekła. Jeszcze tego samego dnia chciała ze mną rozmawiać. O wszystkim mi
opowiedziała: mój krzyk wywołał z jej pamięci wszystkie krzyki ojca, cały strach i lęk,
jaki w sobie skumulowała przez lata. Byłem zdziwiony, że nawet moje niepoważne
zachowanie Jezus wykorzystuje dla czyjegoś uwolnienia! Wieczorem modliliśmy się
wspólnie. Przez całe życie chciała wymazać, zapomnieć to wszystko, co zostało jej
wykrzyczane, ale jednocześnie ta historia ją krępowała, nie pozwalała jej być sobą,
nie pozwalała jej się śmiać, mówić głośno, być pewną siebie. Miała na tym tle uraz,

Za www.katolik.pl
była związana, chodziła cicho i zwykle mało mówiła, a jeśli już się odzywała, to
przyciszonym, drżącym głosem. W czasie modlitwy poprosiłem ją o to, żeby napisała
listę żalów do swojego ojca, żeby wypisała wszystko to, co nosiła od dawna w swoim
sercu. Po dwóch godzinach przyszła do mnie z tą listą zażaleń. Powiedziałem jej:
“Przeczytaj mi to, co napisałaś, bo może coś jeszcze ustalimy. Chciałbym lepiej
zrozumieć to, co Cię tak posiniaczyło w duchu.” Zaczęła odczytywać ten indeks:
“Przepraszam cię, tato, za to, że na mnie krzyczałeś; przepraszam cię za to, że mnie
biłeś, przepraszam cię za to i za to...”. Lista była długa, a zanosiło się na to, że za
wszystko chciała przeprosić ona. Czuła się winna, ponieważ była niszczona; czuła się
zła, ponieważ źle ją traktowano. Przerwałem jej: “Ja też cię przepraszam, nie czytaj
już pozostałych słów! Czy naprawdę to jest twoją winą, że on na ciebie krzyczał?”
Pierwszy raz w życiu zobaczyła, że czuła się winna za to, że on był z niej niesłusznie
niezadowolony. Powtarzające się ataki wściekłości i złości, niezadowolenia i
odtrącenia, doprowadziły ja do przekonania, że musi być bardzo winna, skoro jest
nieustannie karana niechęcią ojca.

Nie zawsze jednak jesteśmy winni zła, które na nas spada. Zwykle cierpienie
odbieramy jako karę za to, co uczyniliśmy, za to, jakimi jesteśmy, za to, że nie
czyniliśmy tego, co trzeba. Kara kojarzy nam się z winą. Znam osoby zgwałcone,
które siebie obwiniały o to, że przytrafiła im się ta krzywda. Spotkałem też ludzi
fizycznie pobitych, którzy obwiniali się o to, że dali się złamać. A przecież to nie jest
winą! To nie było jej grzechem, że ojciec był ciągle niezadowolony.
Przeredagowaliśmy te zarzuty. Zaczęliśmy się jeszcze raz modlić i ta modlitwa była
jak odwijanie całunu turyńskiego… przyglądaliśmy się każdej nici, każdemu wątkowi,
każdemu fragmentowi jej obolałych wspomnień aż rozwinęła się ta szata jej losu
utkana wewnętrznie. Z tej tkaniny pamięci spoglądał na nią Jezus, na którego
krzyczano, na którego wrzeszczano, którego wyzywano, wyśmiewano, na którego
zrzucono winę za wszystkie grzechy... Zobaczyła, że jest podobna do Jezusa i
doświadczyła zerwania przez Niego tych więzów lęku i obwiniania się. Nawet była
wdzięczna za mój krzyk. Pamiętam, że dwa, trzy dni później, była zupełnie inną
osobą.

Takiego uwolnienia, żaden człowiek nie potrafi dać drugiemu człowiekowi. Może to
zrobić tylko Jezus, dlatego że On cierpiał to wszystko, co nas zniewala. Cierpienia,
które On zniósł – te wszystkie wrzaski i krzyki, oskarżenia i całe niezadowolenie
swojego narodu są zasługą, są również skarbem dla nas wszystkich. Człowiek
doświadczając tej łaski, widząc jak Jezus dla niego cierpiał, widząc, że cierpiał to
samo co On – może doznać łaski uwolnienia. Odnalezienie podobieństwa do Jezusa
jest odnalezieniem mostu dla łaski, która jaka wkracza do ludzkiej duszy, by ją
uwolnić od więzów, które nałożył nam zły duch w chwili doznawania krzywdy.
Modlitwa z kimś, kto został tak potraktowany w życiu jak Jezus w Ostatnim Tygodniu,
przypomina mi rozwijanie całunu turyńskiego. Przyglądanie się rdzawym plamkom
bólu na niciach losu; delikatne rozwijanie załamań tkaniny, które są jak załamania
psychiczne, doły, rozpacz, wyszukiwanie nasionek Słowa Bożego w miejscach tak
strasznie przeoranych pługiem bólu, odkrywanie w pozornie bezkształtnych plamach
naszych przeżyć – kształtu Jego Ciała!

Za www.katolik.pl
Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że
mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją
duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi (
Ps.139,13-15).

Utkany we wnętrzu ziemi… Jak można tkać tkaninę we wnętrzu ziemi? Chyba, że w
grobie. W grobie Jezusa? Albo pod ziemią, czyli pod stopami ludzkimi, w zdeptaniu?
Mojry, córki Ananke, greckiej bogini przeznaczenia, tkały los z nici czasu. Każda
chwila w życiu jest czasem bezcennie ważnym, jak nić w tkaninie. Kiedy wyciągasz
jedna nitkę z tkaniny, naruszasz całość, wszystko może się wtedy rozstąpić. Każda
nić jest istotna, nawet ta najbardziej skręcona z bólu. Ta najmniej kolorowa, albo ta
o krzykliwym kolorze. Krzykliwy kolor może być nawet modnym kolorem, gorzej z
krzykliwymi wspomnieniami, choć może nigdy nie pomyślałeś, że te krzykliwe
wspomnienia mogą mieć taki wydźwięk w twoim sercu, jak krzykliwe kolory – mogą
dodać piękna poprzez przebaczenie, jakie ofiaruje się wspaniałomyślnie
krzywdzicielowi.

Zauważyłem, że każdy, nawet najbardziej upodlony człowiek, kiedy przebacza


swojemu krzywdzicielowi, odzyskuje godność, a nawet jeszcze mocniej odczuwa swą
wartość istnienia, niż przed upodleniem. Przebaczenie sprawia, że stajemy się
arystokratami w duchu i wcale nie chodzi mi o pychę czy dumę. Po prostu odczuwa
się godność, którą zapewne czuł Jezus, kiedy krzyczał: “Ojcze, przebacz im, bo nie
wiedza, co czynią!”. Tego właśnie nie chcą nam życzyć demony – poczucia godności!
Tymczasem Jezus potrafi nas doprowadzić do odkrycia godności nawet w chwilach
nas upadlających. Broń Boże, nie chodzi o grzebanie się w przeszłości i rozdrażnianie
chorych miejsc – nagłe pozbawienie kogoś mechanizmów obronnych może zresztą
źle się odbić w ogóle na zdrowiu. Chodzi o coś innego. Kiedy wracamy do czegoś
trudnego w przeszłości, to tylko po to, żeby odkryć w tym Jezusa, podobieństwo do
Niego lub Jego obecność, Jego przebaczenie, Jego cierpienie… Chodzi o to, żeby
nawet najbardziej nieludzkie wątki naszego istnienia stały się Boskie! Kiedy
odkrywamy w jakimś przeżyciu Boga, to przeżycie przestaje być koszmarem,
przestajemy się go bać, przestajemy na siłę zapominać albo uciekać od przeszłości i
wtedy w ogóle nie musimy “gonić” przez życie.

Znam alkoholików, którzy nigdy nie wybaczyli sobie tego, że w dzieciństwie byli bici
przez ojców alkoholików czy też obwiniani przez matki alkoholiczki – rodziców, którzy
uciekali w alkohol przed wspomnieniami z wczesnej młodości, kiedy sami byli
gwałceni lub upokarzani i za wszelką cenę pragnęli uciec w cokolwiek przed tamtymi
wydarzeniami.

Z pokolenia na pokolenie przerzuca się poczucie winy, obwinianie, złoszczenie się,


nienawiść. Nikt nie chce czuć się winnym, więc ciężar winy przerzuca się na dzieci, na
wnuki, na żonę, na męża. Ucieczka przed przeszłymi porażkami, za które nie chce się
czuć odpowiedzialnym, to również częsty powód alienowania się w grzechach, w
uzależnieniach, w czymś, co daje zapomnienie. Istnieje w człowieku lęk przed

Za www.katolik.pl
przeżyciem przykrego uczucia skruchy i pełnego przyjęcia odpowiedzialności serca za
własne winy. Najłatwiej uciec przed tym obwiniając innych, a samemu pogrążając się
w jakimś grzesznym uzależnieniu. Chcemy zapomnieć o tym, na co nas było stać,
wmawiając innym, że byli odpowiedzialni za nasze klęski sumienia. Natomiast ci,
których obwiniano, obciążono, czują konflikt – czują się winni za czyjeś grzechy, bo
tak im to “wkodowano”, a z drugiej strony wiedzą, że to nieprawda.

Jeśli więc masz sobie coś przypomnieć, to nie po to, żeby to rozdrapać, ale tylko po
to, by dostrzec w tym Jezusa, albo Go w to doświadczenie zaprosić.

Za www.katolik.pl
rozdział: Pochylone życie - cz.II

Pochylone życie - cz.II

Pewien mężczyzna skarżył się na to, że ma ogromne kłopoty ze swoją pożądliwością,


że ogarnia go czasem taka nieludzka siła, jakby był zwierzęciem i popada wtedy w
ipsację. A jednocześnie w kontakcie ze swoją żoną, którą bardzo kochał, odkrywał
swoją niezdolność seksualną. Nie mógł sobie z tym poradzić i to było dla niego wielką
tragedią. Nie mógł doprowadzić do współżycia, gdyż w obecności żony ogarniała go
tak wielka obojętność, że sam jej nie rozumiał. Było w tym coś nieludzkiego w jego
pojęciu. I słusznie! Trwało to wiele lat i było to istną męką dla tego małżeństwa. W
czasie rozmowy rozeznającej z kapłanem, przypomniał sobie, że jego żona w
młodości była napastowana przez wujka, który doprowadził do jej obnażenia i sam
również tego dokonał – zranienie dokonało się przez nagie ciało mężczyzny. Stało się
to kilka razy. Kapłan poprosił o to, żeby przywiózł żonę ze sobą. Modlili się wspólnie.
Ten pożądliwy atak wujka doprowadził do tego, że w jej pamięci skojarzyły się widok
nagiego mężczyzny oraz lęk i wstręt. Poza tym czuła się winna, że doszło do tego, bo
przy każdej okazji swych grzesznych nadużyć, wmawiał jej, że to z jej powodu tak się
dzieje, że jest taka prowokująca, taka seksualnie zniewalająca, że “sama chciała i on
to czuje”. Przerzucał odpowiedzialność za swoje seksualne nadużycia na nią,
obwiniając ją o to, że nie mógł przy niej się powstrzymać. Żyła będąc uwiązana tym
skojarzeniem ohydy i wstrętu do ciała mężczyzny, w ogóle do nagości ciała, które
przecież jest świątynią Ducha Świętego! Ponieważ bardzo kochała męża, nie chciała
się do tego przyznać. Jednocześnie z tą wizją, tym obrazem ciała mężczyzny miała
skojarzone uczucia nienawiści, lęku, wstydu, winy i zapewne w te uczucia wszedł
duch, który zupełnie paraliżował ich współżycie. Modlitwa o uwolnienie mocą imienia
Jezus usunęła tę przeszkodę. Znowu Jezus dał ze skarbca swoich zasług wspaniałą
łaskę uwolnienia. W czasie modlitwy kapłan poprosił ją, żeby zamknęła oczy i
wyobraziła sobie Chrystusa. Jednocześnie przyzywał Go, żeby jej się pokazał w
uzdrawiającej dla niej postaci. Była przerażona, bo zobaczyła w swoim obrazie Jezusa
z X stacji Drogi Krzyżowej! Czyli w takiej postaci, w jakiej najbardziej się bała
zobaczyć nie tylko Jego! Jezus wszedł w to, czego najbardziej się bała.

Takiego Jezusa znamy z X stacji Drogi Krzyżowej: niesprawiedliwie obwinionego i


zawstydzonego!!! To nie jest tylko wyraz pobożności, że sobie pójdziemy w czasie
Wielkiego Postu na nabożeństwo Drogi Krzyżowej, popatrzymy i pójdziemy dalej. To
są skarby łaski. Patrząc na to, co jest wyrażone w czternastu odsłonach, możemy
doznać wielkich uzdrowień! Ona była przerażona, myślała, że popełniła jakieś
bluźnierstwo kojarząc obnażenie Chrystusa z tym wszystkim, czego bała się
wspominać, ale usłyszała uspokajające słowa kapłana: “Nie bój się! Pan Jezus przyjął
tę stację dziesiątą Drogi Krzyżowej właśnie dla ciebie, żebyś była dzisiaj uzdrowiona.
Dlatego On dwa tysiące lat wcześniej zgodził się na to, żeby zdarto z Niego szaty.
Przewidział, że będą tacy ludzie, którzy sobie nie będą mogli poradzić ze swoją
seksualnością i będą ranić innych, i że będą tacy, którzy będą z tego powodu

Za www.katolik.pl
cierpieć, że będzie tak jak za dni Lota w Sodomie. I dlatego Jezus obronił ciebie,
przyjmując na Siebie to, co ci uczyniono!” Wzięła z tego skarbca pełną garścią wiary i
przyszło uzdrowienie. Oczywiście w takie przeżycia mogą ingerować złe duchy:
atakując te same miejsca naszej osoby tym samym przeżyciem i paraliżując wspólne
życie małżonków. Ten duch atakował ją wiele razy tak samo! Wszystko to
doprowadziło do tego, że nawet normalne, pełne miłości zachowanie, jakim jest akt
małżeński stał się nienormalnym i paraliżującym przeżyciem. Podobnie jak ta
dziewczyna, która mając 18-20 lat słyszała w domu tylko krzyk... – nawet radosne
okrzyki wywoływały u niej strach i panikę. Właśnie takie obszary uczuciowe naszej
osoby są napastowane i wiązane przez złe duchy.

Ostatnimi czasy tak wiele się mówi o bulimii albo anoreksji. Rzeczywiście to bardzo
niepokojące zjawiska. Nie znam zapewne gruntownie istoty tych chorób, ale
zauważyłem, że najczęściej osoby, które trafiały do mnie z tym problemem, miały
bardzo uzależniających rodziców, wręcz nadopiekuńczych, nadtroskliwych,
kontrolujących. Właściwie byli oni “bogami” kształtującymi dzieci na “swój” obraz.
Wcale nierzadko rodzice anorektyków to ludzie z wyższym wykształceniem albo
przynajmniej z wyższymi aspiracjami, ambicjami, tradycją, kulturą; ludzie, którzy
sobie nie wyobrażają, że ich dziecko może ponieść porażkę, albo być gorsze od nich.
Musi być zawsze lepsze! Rodzice, o których teraz powiem kilka słów, mocno działali
we wspólnocie modlitewnej. Obydwoje byli ludźmi ogólnie szanowanymi, przez jakiś
czas przewodniczyli całej grupie. W tym niestety kryła się zasadzka. Dobra opinia
może zanadto zobowiązywać, aby jej nigdy nie stracić, można zbyt dużo wymagać od
siebie i od innych. Poza tym religia dla wielu ludzi jest eskapizmem – ucieczką przed
zbyt nędzną prawdą w świat ułudy, w świat idealnych wyobrażeń.. Dlatego, żeby
obudzić kogoś z idealnych projekcji, dochodzi w takich rodzinach do “przebudzenia”
realnych faktów o człowieku i jego nędzy – dzieci stają się manifestacją ukrytych
prawd rodziców, którzy unieśli się ponad ziemię i zaczęli oszukiwać się wymarzonymi
o sobie mniemaniami – dodajmy – również religijnymi ułudami. Dzieci szaleją w
demonicznych albo niemoralnych i bagnistych sferach życia, ponieważ rodzice
“szaleją” w mistycyzujących i wypuryfikowanych z grzesznej prawdy obszarach
ducha. Poza tym ludzie boja się, że zawiodą księdza, przyjaciół, rodziców, wspólnotę
i wreszcie swoje ideały i wszystko przestaje być miłością, jest tylko lękiem; przestaje
być religią, jest tylko nerwicą. Najwięcej zasadzek złego ducha w drodze do Boga
ukrywa się tam, gdzie człowiek najmniej się ich spodziewa. Ojciec tej dziewczyny
zajmował wysokie stanowisko w pewnej instytucji artystycznej, natomiast matka była
pracownikiem naukowym w pewnej polskiej uczelni. Od pewnego czasu ich córka
chorowała na bulimię, nie chciała się modlić, zamykała się w pokoju ze słuchawkami
na uszach, zdarzyło się jej wziąć “trawkę”, a nawet ukradkiem upijała się wiele razy.

Rodzice szantażowali ją stawiając jej tak wysokie standardy moralne i duchowe, że


nawet im dorosłym nie byłoby łatwo je spełnić – choć udało się im udawać
nieskalanych. W dziecku rodził się bunt. Rodzice byli “bogami” – sami idealni i tego
samego wymagający od dziewczyny, ale za to stracili kontakt z prawdą. Jest przecież
bardzo wyraźnym drukiem w Biblii napisane: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to
samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. (1 J. 1,8) W imię dobra dziecka i

Za www.katolik.pl
miłości do dziecka z dnia na dzień przymuszali je do zachowań i postaw, które im się
jedynie podobały – rozpoczęli dzieło “puryfikacji” z grzesznej prawdy. Owszem,
również we wczesnym dzieciństwie, zabrakło zwykłych gestów czułości, przytuleń,
bajek i całusów na dobranoc, było zaś sprawdzanie higieny, codzienna nauka
układania we właściwym miejscu rzeczy i ubrań, szybkie nauczanie czytania, żeby już
w przedszkolu wyprzedzić inne dzieci, które tylko koślawo kreśliły kółka i krzyżyki,
gdy córka już układała własne wiersze. Sumienie zostało ukształtowane tylko w
jednym kierunku – w relacji do człowieka, do rodzica; grzechem było to, co nie
podobało się rodzicom. Czwarte przykazanie stało się pierwszym, pierwsze…
czwartym. Lęk przed niezadowoleniem, a jednocześnie pragnienie uwolnienia się z
ich pęt tak kolidowały ze sobą, że dla dziecka życie stało się nie do wytrzymania. Nie
mogło bowiem zgodzić się na obraz “idealnego” dziecka proponowany przez
rodziców, a z drugiej strony, bycie “sobą”, czyli bycie nieudolnym i niedojrzałym,
skazywało je na ogromne wyrzuty sumienia, na poczucie krzywdzenia rodziców,
zawiedzenia ich. Te dwie siły rozrywały serce dziewczyny aż do pokus samobójczych.
Jedynym zachowaniem, które dawało jej poczucie wolności, było odmawianie sobie
jedzenia – w tym miejscu rodzice byli w szachu. W tej strefie rodzice czuli lęk i czuli
się winni. To “niejedzenie” pozwalało dziecku mieć skrawek wolności i szantażując
triumfować nad “boskimi” rodzicami. Niejedzenie to rodzaj podkreślenia
niezależności, próba odzyskania kontroli nad własnym życiem. Próby samobójcze
również miały ten sam cel – udowodnić rodzicom, że jedynie ona decyduje o swoim
życiu! Cóż mieli zrobić? W ich odbiorze dziecko było zbuntowane i najlepiej było
pogrozić Bogiem i karami, jak wyprostowanym palcem albo pasem.

Niektórym rodzicom myli się “szczucie” psem z napędzaniem Boga na swe dzieci!
Posługiwanie się Bogiem tylko po to, by dziecko było takie jak chcemy, jest aktem
przeciwnym pierwszemu i drugiemu przykazaniu. Bo cóż to jest “Nie wzywaj Pana
Boga na darmo”? Czy nie oznacza to, że jeśli ktoś posługuje się Imieniem Boga dla
osiągnięcia swych osobistych celów albo żeby wymusić na drugim człowieku
określone postawy, straszy Bogiem swoje dziecko, to łamie to przykazanie? Ależ
oczywiście, stąd właśnie w tych przykazaniach jest zawarte przekleństwo (zob. Pwt
28 – Wj 20, 1-8), które dosłownie sprawdza się na oczach rodziców widzących swoje
dzieci, które odbierają sobie życie, biorą narkotyki, upijają się, chodzą opętane, mają
upodobania satanistyczne lub marzą o śmierci. Za rączkę są prowadzane przez mamę
i tatę po psychologach i psychiatrach, jednocześnie są w dalszym ciągu straszone,
sprawdzane, penetrowane, zmuszane, obciążone poczuciem winy, są “częściami”
życia rodziców, ale nie żyją swoim życiem. Nigdy nie są sobą, bo ciągle muszą
udawać przed rodzicami kogoś, kto na kilka godzin uspokoi ich podejrzliwość, którą
nazywają “miłością”. Kara za przekroczenie pierwszego i drugiego przykazania jest
wtedy straszna – dzieci zamierają na oczach rodziców, którzy modlą się do Boga,
jednocześnie tym samym Bogiem manipulując, aby ich dziecko było “idealnym”
robotem żyjącym tylko po to, by przynosić codzienną satysfakcje rodzicom.

Jest w Dziejach Apostolskich taka historia o chłopaku, który miał na imię Eutyches.
Jego imię znaczy “Dobry Los”. Zdarza się coraz częściej, że rodzice czynią wszystko,
co tylko mogą, żeby ich dziecko miało los najlepszy, żeby było najszczęśliwsze,

Za www.katolik.pl
pozbawione problemów, kłopotów, cierpień, porażek, chorób…Wymuszają, zmuszają,
szantażują, śledzą, podejrzewają, rozkazują, błagają, aby doprowadzić dziecko do
tego, by było spełnieniem ich najwyższych aspiracji i marzeń. Kiedy Paweł przybył do
Troady był tak pełen najlepszych chęci, że całą noc głosił Ewangelię – wszyscy go
słuchali, ale prawdę mówiąc, przypominało to “karmienie gęsi” – chciał im wszystko
na raz opowiedzieć. Od razu chciał uczynić z nich dojrzałych chrześcijan. Gdzieś koło
północy, z okna, z trzeciego piętra spadł chłopiec – Eutyches, ponieważ zasnął w
czasie głoszenia. Paweł szybko podbiegł do ciała leżącego na kamiennej posadzce i
przytulił je. Eutyches ożył. Ale ten przypadek jest dla mnie symbolem stawiania
komuś zbyt wysokich, perfekcyjnych wymagań – trzecie piętro! Niektórzy rodzice,
przełożeni, wychowawcy, nawet przedszkolanki chodzące z miną profesorek,
chcieliby, żeby ich dzieci od razu zajęli najwyższe lokaty – od razu na “trzecie piętro”,
omijając oczywiście pierwsze i drugie albo nawet parter. A to takie zdrowe, kiedy
czasem się kogoś sprowadzi “do parteru”! Dlatego ich dzieci muszą być najlepsze,
najinteligentniejsze, muszą mieć najlepsze oceny, najładniej być ubrane,
najzgrabniejsze, wszechstronne, błyskotliwe, idealne, bez skazy, niepokalanie
poczęte, bezgrzeszne, nieomylne… Właśnie to jest takie “trzecie piętro” – dzień w
dzień ciągle powracają przykazania rodzicielskie jak sfora erynii, które wciskają się w
uszy i powodują narastające poczucie winy i pragnienie uwolnienia! Wcale nierzadko
w domu zamiast ciepła rodzinnego są tylko uwagi, wymagania i konflikty między
rodzicami. A “trzecie piętro” to po prostu nierealne cele – dziecko czuje, że nie jest w
stanie sprostać żądaniom rodziców, czuje się bezwartościowe w ich oczach i
jednocześnie czuje bunt na żądania, które są nierealne!

Za www.katolik.pl
rozdział: Pochylone życie - cz.III

Pochylone życie - cz.III

Każdy wie, że anorektycy i ci, którzy cierpią na bulimię pochodzą ze środowisk, gdzie
są stawiane zbyt duże wymagania – wręcz wymagania “boskości”. Dotyczy to
również kultury, która tylko szczupłym paniom i panom daje prawo do
reklamowanego uśmiechu. Wtedy przychodzi noc i upadek. Dziecko nie wytrzymuje
“windowania” go w górę i spada, łamiąc sobie kark. Trzeba je wtedy przytulić. Nie
pamiętam, żeby Paweł po tym, co wydarzyło się w Troadzie, odważył się tak długo
mówić... Może gdzieś coś przeoczyłem, ale wydaje mi się, że był ostrożniejszy. To
nieustanne “nadawanie”, nieustanne wyrażanie wymagań i ciągłego niezadowolenia z
dziecka… myślę, że to może jedna ze współprzyczyn bulimicznych zachowań,
ponieważ wielu rodziców myli stawianie wymagań z troską i miłością. Eutyches został
wskrzeszony dopiero w objęciach Pawła, a spadł, gdy Paweł przez kilka godzin tylko
mówił i mówił. Jezus wiele razy uzdrawiał bardziej przez delikatny gest miłości, niż
przez głoszenie “kazań” złożonych z nakazów i zakazów. Zresztą wiemy dobrze, co
myślał o 613 przykazaniach Tory i ich faryzejskiej interpretacji, która doprowadziła do
nierozpoznania Syna Bożego przez naród, który Go oczekiwał. To nieustanne
wracanie do tych samych sformułowań wcale nie musi być miłe Bogu, choć może być
wypowiadane z powołaniem się na Jego kary albo na Jego dobroć, albo już sam nie
wiem, na co! “Musisz być …, bo naprawdę Bóg cię ukarze”, “Nie możesz nam tego
uczynić, bo nas to doprowadzi do bólu, a Bóg nie będzie na to obojętny i na pewno
pożałujesz”, “Nie możesz tego nam zrobić i nie zdać tego egzaminu…”, “Musisz być
najlepsza”, “Musisz pokazać, że jesteś najlepszy”. Czasem wystarczy to, że wszyscy
w rodzinie są “kimś”, wtedy dziecko nie ma prawa bytu, będąc “nikim”!

Kilka razy spotkałem się z tym, że rodzic, najczęściej ojciec, nakazywał dziecku
wypisywać po 100 lub 200 razy pewne karcące formuły w zeszycie, jakby to były
przykazania. Na przykład poznałem kobietę, która mając już prawie 50 lat jeszcze
przetrzymywała u siebie w domu zeszyt z nakazami ojca, który trzymając cuchnący
tytoniem palec przy nosie przerażonej dziewczynki surowym, majestatycznym tonem
zwracał się do niej po jakimś przewinieniu (najczęściej złej ocenie w szkole): “Pisz sto
razy smarkaczu: «Słowa ojca są święte, nie mogę ich nigdy przekroczyć, nie mogę

Za www.katolik.pl
być powodem smutku ojca!»”. Może nie pamiętam dokładnie tej formuły, ale to było
coś w tym stylu. Rzeczywiście po kilkudziesięciu takich “objawieniach” zeszytowych,
dziecko nauczyło się, że musi wszystkich zadawalać i nie wolno mu nikogo smucić i
zawieść. Takie założenie życiowe doprowadziło do poważnej nerwicy, schorzeń
kręgosłupowych, lęków i poważnych grzechów przeciwko szóstemu przykazaniu, no,
bo przecież nie odmawia się komuś, komu sprawiłoby się przykrość… szczególnie
mężczyźnie. Opowiadała mi z płaczem, że jeden z jej kochanków, kazał się jej modlić
do jego genitaliów i to się naprawdę stało. Była zakodowana do posłuszeństwa
mężczyźnie – zeszyt z przykazaniami, wypisanymi jak na tablicach kamiennych
Mojżesza, leżał w szufladzie razem z albumami fotografii rodzinnych. Po tym
wydarzeniu jednak odczuła tak duży niepokój, że powróciła do Boga!

Inny przykład: mężczyzna w ciągu kilku zaledwie lat próbował nawiązać jakieś bliższe
relacje z kobietami – po prostu szukał żony. Ale za każdym razem dochodziło do tego
samego schematu. Pierwsza kandydatka po trzech miesiącach poznała innego
mężczyznę i ukrywała to przed nim przez jakieś pół roku. Spotykała się z nim przed
kościołem. W końcu ktoś doniósł temu mężczyźnie, w jaki sposób traktuje go
narzeczona i gdzie się spotyka z rywalem. Poszedł pod kościół w dniu, w którym
zadzwoniła do niego mówiąc, że nie może przyjść na spotkanie, bo ma coś ważnego
do załatwienia. Zobaczył ją z tym mężczyzną przy kościele. Doszło do rozerwania
związku. Kiedy następna jego sympatia pewnego dnia oświadczyła, że do kościoła,
na msze, chodzi z kolegą ze szkoły, zrobił jej taką awanturę pełną zazdrosnych
wyrzutów i podejrzeń, że przyjaźń się skończyła. Nie pamiętam, jakie okoliczności
powodowały, że następne relacje rozrywały się w jego życiu, ale zawsze miało to
związek z kościołem. W końcu przestał sam chodzić do kościoła. Zamknął się w sobie
i zwątpił w to, że w ogóle może sobie ułożyć życie. Podobny schemat działania złego
ducha jest uwidoczniony na kartach Biblii, w księdze Tobiasza, tam, gdzie jest mowa
o demonie Asmodeuszu, który zniszczył kolejnych siedem relacji Sary. Wszyscy
mężczyźni w tych samych okolicznościach umierali. Sara więc była przekonana, że
nigdy już nie będzie miała szczęśliwego życia i próbowała je sobie odebrać.
Powtarzające się nieszczęścia mogą nas bardzo “pochylić” życiowo i możemy
dopatrywać się w nich ofensywy złego ducha, któremu zależy na wmówieniu nam, że
nie jest możliwe wyjście z zaklętego kręgu i jedynym rozwiązaniem jest “skończyć ze
sobą”. Ale może być i tak, że zło wprost atakuje nas najpierw pokusą, później
grzechem, wreszcie wmawia nam, że przecież nic się nie stało i powtarzamy grzech,
w końcu już jest to pewien modus vivendi, oswajamy się z nim, pomniejszamy jego
wagę tak, że grzech, który stał się nałogiem traktujemy jak konieczność fizjologiczną,
bez której mielibyśmy problemy z pęcherzem czy sercem albo jeszcze z innymi
organami ciała. Zawsze jednak główny atak jest w tym samym miejscu, w tej samej
strefie, gdzie już mu się raz… i nie raz udało.

Najczęściej, kiedy mówmy o nałogu, domyślamy się, że chodzi o samogwałt, ale tym
razem powiem o człowieku, którego zło niszczyło w zupełnie innym miejscu. Był
kimś, kto nie potrafił się powstrzymać przed upokarzaniem i niszczeniem tych, którzy
byli dumni i pewni siebie. Gdy tylko spotkał kogoś, kto był zbyt pewny siebie,
zadowolony, dumny, wykształcony, wybitny, podziwiany, angażował wszystkie siły,

Za www.katolik.pl
żeby doprowadzić kogoś takiego do ruiny, smutku, załamania, upokorzenia. We
wszystkich innych sferach jego życia wszystko funkcjonowało normalnie, ale jak tylko
spotkał pyszałka, miażdżył go podstępnie przez zawiłe spiski i obmowy, oszczerstwa,
oskarżenia. Po jakimś czasie zorientował się, że jest to dla niego jakąś obsesyjną
koniecznością, nie tylko związaną z przeżytymi upokorzeniami z dzieciństwa, kiedy to
jego ojciec wyśmiewał się z jego słabej konstrukcji fizycznej, słabych wyników w
nauce, słabości charakteru. W skutek nieustannych poniżeń, jakie spotykały go od
ojca, wyzwisk i wyśmiewania, zrodził się w jego sercu bunt i pragnienie
udowodnienia sobie i światu, że potrafi być “górą”, że wszyscy inni są od niego słabsi
i nędzniejsi. Przy tym nie miał duchowej pewności co do swej wartości, gdzieś w
duszy bowiem wierzył w słowa ojca i bał się odkryć, że może to wszystko co ojciec o
nim mówił, było prawdą. Sądzę też, że w tych wszystkich mężczyznach, których
karierę zniszczył, mścił się po prostu w zastępczy sposób na ojcu. W jego bunt i złość
na siebie i na ojca wdarł się jakiś duch, który zmuszał go do nieustannego
triumfowania nad tymi, którzy wydawali się idealnymi “egzemplarzami” marzeń ojca
o synu. Niszczył wrednie i podstępnie wszystkich, u których dopatrzył się cech
pożądanych tak bardzo przez jego ojca.

Ponieważ ojciec ciągle żądał od niego, by ten został wykształconym i wybitnym


matematykiem, dostawało się przede wszystkim mężczyznom, którzy mieli
jakikolwiek związek z tą dziedziną. W sumie duch mściwości wszedł przez
nieprzebaczenie sobie, że nie jest takim, jakim ojciec chciał go widzieć, przy czym
dopiero po nawróceniu odkrył, że życzenia ojca traktował jak przykazania samego
Boga, choć jednocześnie odczuwał co do nich bunt. Kiedy z nim rozmawiałem, nie
mogłem się nadziwić, jak tak wykształcony człowiek mógł przeoczyć przez wiele lat
spętane na węzeł gordyjski uczucia złości i buntu, żalu i lęku, nie potrafiąc po
kolejnych krzywdach, jakie uczynił innym mężczyznom, zobaczyć co naprawdę dzieje
się w jego duszy. Odkryliśmy, że tylko dlatego nie mógł tego wszystkiego w sobie
zobaczyć, ponieważ zatracał się w wiedzy, w czytaniu na kilogramy książek, w
pazernej ciekawości nauki. Ciągle jednak jak bumerang wracała ta sama sytuacja –
spotykał mężczyzn, naukowców, którzy szli lekko po stopniach naukowej kariery.
Wtedy wstępował w niego demon – nie mógł już się powstrzymać, działał jak android
dopóki nie złamał rywala. Czuł wtedy piekielną satysfakcję, która jednak zakwaszała
jego duszę smutkiem. Dotąd bowiem coś do nas wraca, dopóki tego gruntownie nie
rozwiążemy, u korzenia.

Jan Chrzciciel powiedział o potrzebie nawrócenia wypowiadając słowa: “Już siekiera u


korzenia jest przyłożona”. Nie powiedział: “…u gałęzi” albo “…u owocu” albo “...u
pnia”, tylko “....u korzenia”, czyli trzeba odcinać się od spętanych w nas duchowych
więzów u przyczyn, sięgając najgłębiej. Zwykle rozwiązujemy swoje związania bardzo
powierzchownie i dlatego one wracają z jeszcze większą furią!

Jakiś czas temu przyszła do mnie młoda kobieta, która powiedziała o sobie, że jest
opętana. Nie każdy, kto tak mówi, rzeczywiście jest opętany. Dlatego rozmawiałem z
nią i już po kilkunastu minutach powiedziałem jej, żeby wyspowiadała się z całego
życia, bo widocznie jest dręczona przez zło, ale na pewno nie jest opętana. Kiedy już

Za www.katolik.pl
zbierała się do wyjścia, poprosiłem ją, żeby się ze mną pomodliła. Rozpocząłem od
słów: “Święty Michale Archaniele, broń nas w walce…” i już więcej słów nie potrafiła
spokojnie słuchać. Chwyciła stół, który był w rozmownicy i cisnęła nim w sufit, jakby
był nie z ciężkiego drzewa tylko z papieru, wśród ogromnego krzyku, jaki wydobywał
się z jej ust, padła zemdlona na podłogę i jej ciało ciężko oddychało, jakby potrącone
niewidzialną siłą. Skończyłem modlitwę i wtedy sam zobaczyłem, że jej życie zostało
zagrożone przez demona. Okazało się, że w przeszłości ukryła przy spowiedzi pewien
grzech. Celowe niewyznawanie grzechów jest świętokradztwem i naraża człowieka na
wielkie niebezpieczeństwa duchowe. Za każdym razem, kiedy ta osoba przychodziła
do spowiedzi, mogła wyznać wszystkie grzechy, tylko nie ten, który zataiła. Gdy już
dochodziła do wyznawania przez wiele lat wcześniej ukrywanego grzechu,
wydobywał się z niej przeraźliwy krzyk, a ciało było wstrząsane konwulsjami. Ten
rodzaj złego ducha był dla niej ogromna pokutą, gdyż bardzo pragnęła się
wyspowiadać z tego grzechu i nie mogła. Sytuacja się odwróciła, gdyż wcześniej,
mogła się wyspowiadać, ale ukrywała grzech. Świętokradztwo, ukryte cudzołóstwo,
magia, wizyty u bioenergoterapeuty, wróżenie, wywoływanie duchów, aborcja,
pornografia i jeszcze wiele innych rzeczywistości może człowieka otworzyć na
działanie złych mocy w bardzo niebezpieczny sposób. Zło atakuje nie tylko przez nasz
osobisty grzech, ale również przez grzech innych osób. Jest więc i taka możliwość, że
ktoś bez własnej winy, np. w dzieciństwie albo w młodości został zaatakowany przez
zło, przez grzech innej osoby i siły ciemności to wykorzystały aby zamknąć go w
sobie, związać, pochylić życiowo. Taki atak złych mocy doprowadza do negatywnego,
nieprawidłowego myślenia, nieprawidłowej oceny sytuacji lub do przekonania, że już
nic dobrego człowieka w życiu nie może spotkać. Wreszcie – co może najważniejsze
– nasza urażona duma nie może się zgodzić i przebaczyć tego, co się wydarzyło. Na
skutek przeżytych przykrości, zranień, człowiek zamyka się w sobie. Może dojść do
takich zniewoleń i do osaczenia, bo mamy również świat duchów. Oczywiście te
objawy nie muszą być od razu dowodami na atak złych duchów, nie jest im tak łatwo
dotrzeć do człowieka.

Człowiek może być atakowany nie tylko przez pokusy, którymi dochodzi do grzechu i
w konsekwencji do więzów nałogu, ale także przez zranienie, przez czyjś grzech i to
też wiąże człowieka podobnymi pętami ciemności. Taka ofensywa mrocznych potęg
może narzucić człowiekowi pochylenie, zniewolenie czy związanie. Czyjś grzech może
tak silnie oddziaływać na człowieka, że pewne sfery życia: uczucia, pamięć,
wyobraźnię, nasze władze psychiczne lub duchowe może zupełnie osaczyć, zniewolić,
pochylić, skrzywić, sparaliżować..., tak jak we fragmencie o tej kobiecie. Człowiek w
odruchu obronnym po kilku takich samych raniących atakach może dać się związać
więzami lękowymi, boi się takich tematów, unika wszystkiego, co kojarzy się z tym,
co go boleśnie skrzywiło. Kiedy zranienie nie uległo zabliźnieniu, uzdrowieniu czy
przebaczeniu, jego skutki mogą powodować, że w uczucia lęku może przedostać się
zły duch i jeszcze bardziej człowieka szantażuje, dręczy, nastraja do złości i żeruje na
jego uczuciach jak pasożyt. Tratuje osobowość człowieka, wgniatając w
przygnębienie, zniewala ją i może doprowadzić do daleko posuniętego zamknięcia się
w sobie.

Za www.katolik.pl
Nie zawsze jest tak, że bolesne skaleczenia losu otwierają przystęp złym duchom, ale
na pewno potrzebna jest w tym wypadku modlitwa o uzdrowienie. Ale bywa tak, że
przez szczelinę zranienia przedostają się złe moce, tak jak te hieny, które idą za
zranionym dzikim osłem pustynnym, by go wreszcie dopaść i pożreć. I taki “osiołek”
zraniony może się konwulsyjnie i panicznie zachowywać. Wyraźnie odstaje od
środowiska, bo się broni. Takie osoby mogą mieć niekontrolowane napady agresji,
konwulsyjne gesty, narzucające się obsesyjne wyobrażenia nawet bluźniercze. Kto
wtedy może pomóc? Wtedy mamy Jezusa... Wtedy jest łaska, jest dar rozeznania,
jest modlitwa o przebaczenie albo o uzdrowienie, nawet o uwolnienie i przede
wszystkim powrót do rąk Jezusa i do wspólnoty.

rozdział: Pochylone życie - cz.IV

Pochylone życie - cz.IV

Zobacz, jak Jezus uzdrowił tę kobietę. Szedł, zauważył ją, wyciągnął ją na środek,
położył rękę na jej głowie (czyli przejął jej życie w swoje ręce), ona wyprostowała się
i teraz “Chwaliła Boga! Ale gdzie? Pośród wspólnoty. Nie wyciągnął jej poza
synagogę, ale w tej synagodze ją uzdrowił. Ta konieczność wspólnoty, komunii z
innymi jest tutaj bardzo podkreślona. O tej komunii z innymi jako warunku przyjęcia
odpustu i uzdrowienia mówi również Papież: “Modlić się o uzyskanie odpustu znaczy
włączyć się w tę duchową komunię, a tym samym otworzyć się całkowicie na innych.
Także bowiem w sferze duchowej nikt nie żyje tylko dla siebie. Chwalebna troska o
zbawienie własnej duszy zostaje oczyszczona z bojaźni i egoizmu dopiero wówczas,
gdy staje się również troską o zbawienie innych. Jest to rzeczywistość świętych
obcowania, tajemnica «rzeczywistości zastępstwa» (vicarietas), modlitwy jako drogi
do jedności z Chrystusem i z Jego Świętymi. On przyjmuje nas do siebie, abyśmy
razem z Nim tkali białą szatę nowej ludzkości, szatę z lśniącego bisioru, w którą
odziana jest Oblubienica Chrystusa. (Incarnationis Misterium, s. 9-10)

Zajmijmy się jeszcze przez chwilę tym rodzajem ataku, kiedy jesteśmy atakowani w
zwykły sposób: pokusa, grzech, nałóg. To też może doprowadzić do pewnych
“pochyleń” w naszym życiu i na pewno oddalić nas od Boga i innych. Grzech jest nie
tylko utratą przyjaźni z Bogiem, ale też z resztą świata, nie mówiąc już o tym, że sam
dla siebie człowiek staje się wrogiem. Mówiłem już, że jest charakterystyczne dla
złego ducha, że lubi nas atakować tymi samymi pokusami albo w ten sam sposób,
tymi samymi zranieniami. Dlaczego? Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze:
on chce wytresować człowieka, doprowadzić do mechanicznych zachowań, osłabić
jego wolę; tak, żeby człowiek miał łatwość grzeszenia albo łatwość zniewalania się

Za www.katolik.pl
czymś. Możemy powiedzieć, że to rodzaj pewnej “tresury”, czyli wdrożenie w pewien
sposób zachowania. Odczuwa się wtedy nawet potrzebę powrotu do pewnych
zachowań grzesznych choćby po wielu latach – bo jest to tresura. Człowiek ma wtedy
nieodpartą potrzebę doznawania znów jakiegoś bólu i jednocześnie przyjemności.
Kiedy jest ciągle atakowany tymi samymi grzechami dochodzi u niego właśnie do
takich skutków: wyobraża sobie, że już bez tego grzechu nie może żyć, ma potrzebę
doznawania przyjemności w tym grzechu i powrotu do niego, dlatego ma łatwość
grzeszenia. Następuje osłabienie woli. A z drugiej strony, złe duchy atakują nas tymi
samymi pokusami, ponieważ chcą odwrócić naszą uwagę od innych grzechów i
innych zagrożeń, a także oddalić nas od Boga i wspólnoty z ludźmi.

W sumie doprowadzają nas do tego, że my czcimy grzech, bo grzech staje się dla
nas najważniejszy, staje w centrum naszego życia, staje się bogiem – wszystko inne
już się wtedy nie liczy i nikt się już nie liczy! Przeklinamy go, ale czcimy, bo to jest
najważniejsze, to jest jedyne... Właśnie dlatego demony ponawiają ataki w tym
samym, osłabionym miejscu naszego życia duchowego. Następuje wtedy zaślepienie
umysłu, caecitas mentis. Człowiek zupełnie traci orientację w życiu. Tylko to jedno
się liczy: lęk przed tym grzechem i potrzeba jego spełnienia – w jego perspektywie
życiowej wszystko inne traci sens i zamazuje się kształt wszystkich innych
rzeczywistości! Zaniedbuje zupełnie rozwój w innych dziedzinach życia. Pojawiają się
więc więzy. Spowiedź jest wyzwoleniem z takiego grzechu, odpuszczeniem go,
darowaniem winy, ale czy koniecznie uwalnia od więzów grzechu, od kary, od
konsekwencji grzechu? Czy alkoholik, który raz w życiu poszedł do spowiedzi, po
spowiedzi jest wolny od nałogu picia alkoholu? Czy jest wolny od nałogu? On tylko
ma odpuszczony grzech, natomiast uwolnienie może przyjść przez to, że on pragnie
nawrócenia – konsekwencji odpustu. I to się musi dokonać w jakiejś wspólnocie w
Kościele, który jest wspólnotą, a nie rodzajem teatru, w którym są widzowie i aktor
konsekrowany, który tylko odczytuje modlitwy, ale myślami jest już przed
telewizorem. Ktoś spętany alkoholem będzie wolny od jakiejkolwiek skłonności do
alkoholu, jeśli zacznie się w nim proces nawrócenia. Musi rozpocząć proces
wychodzenia z tego.

Od nałogu może uwolnić człowieka łaska Jezusa, rzadko w jednorazowej formie


wyznania i przyjęcia przebaczenia, lecz tu potrzeba łaski w formie procesu,
długotrwałego “odginania” wykrzywionej postawy ludzkiej. I tu także jest potrzeba
odpustu zupełnego, czyli takiej łaski, która by rozpoczęła ten proces. Odpust zupełny
zostanie w pełni przyjęty i wykorzystany, gdy po spowiedzi i zerwaniu więzów
zmieniamy Pana naszego życia i styl życia. I mówimy: “Teraz Ty jesteś moim
Panem”. Co to za przykazanie? Pierwsze! Widzisz, cały czas chodzi o to jedno. A więc
nie wystarczy odmówienie kilku modlitw i nawiedzenie jakiegoś sanktuarium, czy
spełnienie jakiegoś dzieła miłosierdzia. Trzeba stać się człowiekiem modlitwy, czyli
rozpocząć proces wchodzenia w Boga. Bo w sercu świadczącym miłosierdzie innym
odpust zawsze się może być uwolnieniem, jeśli przyjmiemy go jako początek
nawrócenia, a nie jako jednorazową pożyczkę. Taki proces może przebiegać
bezpiecznie tylko we wspólnocie, która jest Kościołem Chrystusa! Nie tylko uznanie
Jezusa za Boga, ale i długotrwały proces “odchylania” naszego pochylenia jest tu

Za www.katolik.pl
konieczny. Spowiedź tylko rozpoczyna takie dzieło, ale nigdy nie możemy poprzestać
na przekonaniu, że wystarczy raz się z grzechów wyspowiadać. Nie wystarczy
wykąpać się raz na rok, bo za kilka dni trzeba zabieg higieniczny powtórzyć.
Wyobrażam sobie naszego Anioła, który po miesiącu od spowiedzi zbliża się do nas,
trzymając dwoma palcami nos, by nie ulec wstrząsowi, jaki można przeżyć z powodu
zaduchu i nieświeżości naszej duszy.

Opowiem jeszcze taką historię, która będzie alegorią, przypowieścią do tego, o czym
mówiliśmy. Wyobraź sobie cyrk. Cyrkowy treser miał 10 osłów. Wiele lat przyuczał je
do pewnych sztuczek – do 10 różnych sztuczek. Wśród nich była i taka, że na okrzyk
“hossa!” osiołki stawały na przednich nogach, podnosiły zadki do góry, kopytkami
rzucały w powietrzu, rżały, strzygły uszami..., były posłuszne na ten okrzyk i
wyczyniały różne przedziwne ruchy całym ciałem. Żeby tresura dała efekt, treser
oczywiście karcił te osły, bił i ranił. A one, bojąc się bólu, zachowywały się dokładnie
tak, jak chciał treser. Treser krzyknął “hossa!” i osiołki w napięciu tańczyły. Ich ruchy
były już mechaniczne, rżały nerwowo i na koniec wszystkie kręciły się wokół siebie. O
to chodziło treserowi. Osły bardzo lubiły tę ostatnią zabawę, bo ona zwiastowała, że
już niedługo będzie koniec numeru i one wszystkie zejdą wtedy z areny. Osły lubią
kręcić się wokół siebie w ogóle, z natury. Ale treser nauczył je czynić to w taki
sposób, że wyglądało to na bardzo piękny balet, wywoływało gromki aplauz
publiczności wyrażony oczywiście oklaskami i treser przed każdym przedstawieniem
ćwiczył to z osłami wielokrotnie, żeby żaden się nie pomylił. A jeśli się opierały,
mocno je kaleczył. Bojąc się kolejnych zranień, osły zawsze posłusznie zachowywały
się na arenie cyrkowej. Po przedstawieniu, pochylone, wracały do stajni i tam wiązało
się je przy żłobie. Pewnego dnia jeden z osłów został wykupiony, no, może inaczej –
odkupiony – z cyrku przez jakiegoś księdza, który zamierzał go wykorzystać na
procesji w Niedzielę Palmową. Kiedy już zorganizowano procesję, osiołek dźwigał na
sobie przebranego za Jezusa miejscowego organistę (bo jako jedyny w tej parafii
nosił brodę) i był bardzo zadowolony, strzygł uszami i spokojnie sobie stąpał z
kopytka na kopytko. Dzieci były zadowolone, kobiety, mężczyźni, wszyscy klaskali i w
końcu z tej radości – i księdza proboszcza i wszystkich, ludzie zaczęli wołać
“Hosanna!”. Osioł nagle stanął jak wryty, rzucił nogami w górę, zaczął rżeć...
Organista wystrzelił przez jego głowę i wylądował niestety gdzieś tam na bruku z
wielkim śliwkowym guzem, takim, że własnymi oczami go widział. Wszyscy byli
przerażeni tym co się stało?! Jak taki pobożny osiołek, na wskutek jednego okrzyku
mógł dokonać takiego wywrotu? Jeden bodziec i nastąpił powrót do starych
mechanizmów... Właśnie! Na szczęście ksiądz proboszcz nie zbił osiołka, tylko
postanowił oduczyć go tych odruchów, ale musiał zdecydować się na jeszcze jedną
kilkuletnią tresurę.

Tresurę zmienia się tresurą, czymś innym się nie da. Nie wystarczy jedynie wykupić
osiołka, musi być jeszcze jedna tresura – jakiś rodzaj karcenia, który wyprostuje
ludzkiego ducha, a nawet i ciało. Dopiero wtedy osiołek może się zmienić naprawdę.
No i tak się stało, Ksiądz oddał osiołka do innego tresera, który też miał dziwnym
trafem 9 osiołków, więc była taka ośla wspólnota i te osiołki przeżywały sobie jeszcze
jedną tresurę. Tym razem treser stosował inne metody. Osiołek po pewnym czasie

Za www.katolik.pl
na słowo “Hosanna!” szedł majestatycznym, dumnym krokiem, bardzo spokojnie,
tak, że nie tylko organista, ale i ksiądz proboszcz mógłby na nim spokojnie zasiąść i
bez problemu wjechać do kościoła jak do Jerozolimy... I tak się stało. Coś takiego
dzieje się z człowiekiem, który był tresowany przez zło, tak jak ta kobieta w
Ewangelii. Przez 18 lat była “na tresurze” u szatana, była pochylona przez lęki, przez
jakieś zaniepokojenia, przez stany depresyjne, przez załamanie, może przez jakiś
grzeszny nałóg. Czy może się w jeden dzień tak wszystko zmienić? W jeden dzień
może się rozpocząć, ale potem, żeby nauczyć się chodzić wyprostowanym, może
trzeba znowu 18 lat. Szatan ma swój “cyrk” i ten cyrk nazywa się “pokusa”. Tutaj
wielu trafia w różne zniewolenia. Ale nawet, jeśli uda się wykupić jakiegoś “osiołka”,
przez jakiegoś bożego człowieka, to taki “osiołek” potrafi wrócić do utartych
mechanizmów nawet w najpobożniejszym momencie, w najświętszej chwili swego
losu, w jednej chwili, na głos jednego szeptu pokusy, z powodu której odezwą się
stare przyzwyczajenia. O tym mówi Jezus w 8 rozdziale Ewangelii św. Jana, w 34 i 36
wierszu mówiąc o grzechu: Odpowiedział im Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę powiadam
wam: każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu, a niewolnik nie
przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was
wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni.» Tylko Jezus uwalnia! Jeśli Jezus
Chrystus obdarza wolnością, to jest ona prawdziwa. Jemu potrzeba powiedzieć całym
sobą, całym sercem: “Jezu Chryste, wierzę, że tylko Ty dajesz odkupienie, tylko Ty
jesteś moją jedyną, prawdziwą szansą, wyciągam moją dłoń do Ciebie i wiem, że
moja prośba jest wyznaniem wiary w Ciebie, jako Boga!”. W takich słowach dokonuje
się akt spełnienia pierwszego przykazania. “Panie, proszę Ciebie, uwolnij mnie – tylko
Ty możesz tego dokonać, jestem zniewolony lękiem, złością, milczeniem,
wycofaniem, żyję jak umarły, jak mechanizm, zupełnie nie panuję nad tym, co
czynię. Każdy podszept pokusy wprowadza mnie w grzech, każdy uraz zamyka mnie
na życie z innymi ludźmi, sam siebie nie rozumiem!”..

Oczywiście, ta modlitwa musi mieć tę determinacje i siłę, jaką możemy znaleźć w


modlitwie Tobiasza albo Sary, kiedy dostrzegli, że ich życie jest nieustannie dręczone
i wszystko im się rozsypuje (zob. Tb 2). Sara nie mogła żyć w małżeństwie, gdyż
kolejni małżonkowie w noc poślubną umierali, Tobiasz był atakowany przez
powtarzające się nieszczęścia. Gdy już siódma relacja “umarła” dla Sary, a Tobiasz
oślepł, obydwoje zaczęli się modlić, ale ich modlitwa była taka, że Bóg wysłuchał ich
w jedną godzinę. Obydwoje prosili o śmierć, ale dla nas jest to ważne, by modlitwa
była dogłębna jak śmierć, jeśli ma przynieść nowe życie. Modlitwa musi być jak
umieranie, by mogła przynieść nowe życie. Taki akt wiary wyrażony w modlitwie
serca, w wołaniu z dna duszy ma wielką moc, choć wydaje się być krótkim i
skromnym wezwaniem. To jest moment rozstrzygający, kiedy zdecydujesz się
zawołać we wnętrzu albo nawet całym sobą: “Panie ratuj!”. W tym momencie
rozpoczyna się w Twoim życiu nowy etap – może to niestosowne słowo, ale nowa
“tresura”, w której Twoje życie poddaje się już nie pod bat szatana i jego głosu, ale
pod rózgę Baranka i natchnienia Ducha Świętego.

W Apokalipsie jest napisane o Jezusie Chrystusie, że będzie On pasł narody rózga


żelazną. Uderzenie takiej rózgi łamie twarde karki i wykoślawione dusze, źle

Za www.katolik.pl
zrośnięte, krnąbrne i zatwardziałe w złości i lęku. Takie złamanie nie jest jednak
nieszczęściem, choć jest jakimś bólem. Karcenie Jezusa jest zawsze pełne duchowej
radości wypływającej z przeżycia uwolnienia od siebie samego, a właściwie od swego
skrzywienia duchowego. Rózga się nie złamie, ale pod nią musi się złamać ludzka
pycha. Karcenie jest wcale nierzadkim tematem biblijnym i najczęściej – chyba nie
przypadkowo – jest o nim mowa w księgach mądrościowych (zob. Hb 5, 17; Prz 3,
12; Prz 13, 1; Prz 15, 10; Koh 7, 5). Grzeszymy raz i od razu wpadamy w łapy
tresera, czyli złego ducha. On sprawia, że grzechy się powtarzają raz, drugi,
dziesiąty, jeszcze przy dwudziestym razie człowiekowi wydaje się, że to sporadyczne
potknięcie, z którym niebawem sobie da radę. Ale gdy już jest ten “jubileuszowy”,
setny upadek, to opór wobec grzechu słabnie, mamy też ograniczoną wizję
rzeczywistości, może nawet już jesteśmy na progu piekła jest to już consuetudo
peccandi et defensio peccatorum. Tak tworzą się więzy nałogu. Sami w ten cyrk
wchodzimy, sami go tworzymy i czując bicz tresera, lękając się jego uderzeń,
wykonujemy mechanicznie to, co nam zaproponuje. Tak zaczyna się nałóg
alkoholowy, nałóg narkotykowy, nikotynowy, masturbacji, dewiacji seksualnych,
nałóg obmawiania, zniewolenia pracą, nałóg chciwości, zazdrości, lenistwa,
obżarstwa, bulimia, anoreksja, kłótliwość, choroba komputerowa, telewizyjna... Nie
można później od tego się uwolnić, tak jak osioł nie może oderwać od żłobu swego
pyska. Nie potrafisz z tymi rzeczywistościami zerwać i nie wyobrażasz sobie bez nich
życia! To już jest zniewolenie. Życie wydaje się nie do zniesienia bez tych rzeczy, a z
powodu tych rzeczy nie możesz znieść życia! I pierwsze, co wtedy robimy –
biegniemy do spowiedzi. Czynisz tak, bo myślisz, że spowiedź wszystko załatwi, ale
jedna spowiedź niczego nie skończy, choć wszystko może rozpocząć. Teraz trzeba
mieć “nałóg” spowiedzi – odważmy się powiedzieć więcej, “tresurę” częstych
spowiedzi, bo tresurę grzechu trzeba wygonić tresurą spowiedzi.

Przeczytajmy fragment Ewangelii wg św. Łukasza, 17 rozdział, 11 wiersz: Zmierzając


do Jerozolimy, przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do
pewnej wsi, wyszło naprzeciw niemu dziesięciu trędowatych (szli jak osiołki...)
Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: «Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!»

Zwrócenie się do Boga w Jezusie w prostych słowach było zwrotnym momentem –


rzeczywiście zaczęło się uwolnienie i uzdrowienie. Mówię “uwolnienie”, bo nareszcie
ujawnili swój trąd – byli też zniewoleni wstydem i lękiem przed ludźmi. Przez te słowa
uznali w Jezusie Boga. W tym miejscu zatriumfowało pierwsze przykazanie. Na ich
widok rzekł do nich: «Idźcie, pokażcie się kapłanom». A gdy szli, zostali oczyszczeni.
Zwróćcie uwagę, jakie słowo zostało tutaj użyte: “oczyszczeni”. Oczyszczeni, bo byli
trędowaci. Kiedy? Kiedy szli, a “iść” to znaczy “być w drodze”. Mamy więc do
czynienia z procesem uwolnienia, a nie z nagłym uwolnieniem. Powiem inaczej:
zwyczaj chodzenia do kapłanów doprowadził ich do oczyszczenia. Ukrywa się tu
podpowiedź, skłaniająca nas do wiernych i częstych odwiedzin konfesjonału. Gdy szli,
stopniowo trąd zanikał, odpadały zgniłe części ciała i okazywało się, że pod chorą
tkanką jest zdrowa. Ale to był proces! Wtedy jeden z nich widząc, że jest
uzdrowiony... Czy jest różnica między oczyszczeniem a uzdrowieniem? Jest!
Oczyszczenie to tylko darowanie winy, a uzdrowienie jest zupełnym nawróceniem.

Za www.katolik.pl
Człowiek ten został uzdrowiony, a nie tylko oczyszczony. Wrócił chwaląc Boga
donośnym głosem. On naprawdę sobie krzyknął – to było głośne, odważne wyznanie
wiary Boga w Jezusie i jednocześnie uwolnienie od więzów wstydu, lęku,
zahamowań, wycofania. Zwróćmy uwagę, że ten fragment ukazuje trędowatych w
ukryciu wsi, dopiero gdy Jezus wchodził do wsi, oni wyszli… Chciałoby się
powiedzieć, ujawnili się. Aż do tej pory byli gdzieś ukryci, niewidoczni, zamknięci na
uboczu wspólnoty! Ale tylko ten Samarytanin na cały głos oddal chwałę Bogu. Inni
szli do kapłanów, ale nie byli tak otwarci, tak głośni, tak uwolnieni jak on!
Tymczasem Samarytanin upadł na twarz, do Jego nóg i dziękował Mu. Być może
mówił: “Panie, jestem uzdrowiony, ja Ci dziękuję, chwalę w Tobie Boga!”.

rozdział: Pochylone życie - cz.V

Pochylone życie - cz.V

W słowach Jezusa wyczuwamy pewne rozczarowanie: Samarytanin umiał w pełni


skorzystać z łaski, Judejczycy zachowali się jak poganie, chodziło im tylko o to, by
pozbyć się problemu, a nie odzyskać Boga; chodziło im tylko o pokazanie się
kapłanom, a nie Bogu. Jezus zaś rzekł: «Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych?
Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu,
tylko ten cudzoziemiec?» Do niego zaś rzekł: «Wstań, idź, twoja wiara Cię
uzdrowiła». Tylko jeden zobaczył, że jest nie tylko oczyszczony, ale również
uzdrowiony. Dziewięciu poszło pokazać się tylko kapłanom. Jeden wrócił – możemy
śmiało nadużyć tego tekstu: jeden się w pełni nawrócił, ponieważ zmienił swoje życie
– wrócił do Jezusa, nie zależało mu tylko, aby pokazać się od czystej strony
kapłanom. W Jezusie zobaczył Arcykapłana. Nie chodziło mu o to, żeby się pokazać
kapłanom, lecz o to, by oddać chwałę Jezusowi. Moim zdaniem ten tekst świetnie to
ukazuje: ci, którzy zaczynają chodzić do spowiedzi z pewną “tresurą” i posiadają już

Za www.katolik.pl
pewną dyscyplinę duchową – powiedzmy mają stałego spowiednika albo korzystają z
rozeznawania we wspólnocie, tak naprawdę nie chcą wrócić do Boga, do Jezusa, lecz
tylko pragną pozbyć się problemu i pokazać innym, że są szczęśliwi. Co za
egocentryczna płycizna! Ale tacy jesteśmy w większości na początku życia
chrześcijańskiego. Skoro wielu ludziom nie zależy na powrocie do Jezusa, tylko na
ukazaniu się od czystej strony duchowej, czyli na pokazaniu się ludziom, to kto jest
dla nich Bogiem? Zresztą, cóż im to dało? Zostali oczyszczeni, ale nie zostali
uzdrowieni. Nie została uzdrowiona ich opcja serca, która nie skłaniała się do Jezusa,
tylko do ludzi. Wspólnota bez Jezusa, wspólnota, w której ludzie są ważniejsi niż Bóg,
może dać tymczasowe oczyszczenie, ale nie integralne uzdrowienie. Pełne
uzdrowienie, to w pierwszym rzędzie powrót do Jezusa, a dopiero później do
wspólnoty – taki porządek uwolnienia jest wejściem w pierwsze przykazanie. Oddanie
chwały Bogu zawsze w pełni uzdrawia.

To, co napisałem powyżej, jest pewnym tłem. Na nim wyraźniej możemy zobaczyć,
co przywraca zdrowie – chwała oddawana Bogu! Ale nie dlatego chwalę Boga, żeby
uzyskać zdrowie, ale jeśli chwalę Boga, mam zdrowie rozumiane jako pełnię radości z
życia. Oczyszczenie, które otrzymali się ci ludzie, możemy uzyskać w sakramencie
pojednania. Kiedy zostaje mi darowany grzech, czuję się czysty, zadowolony, lekki,
ale to przeżycie jest jedynie moim, jest dla mnie. Uzdrowienie jest czymś więcej, jest
radością z odzyskania przyjaźni z Bogiem. Moja uwaga w tym wypadku nie skupia się
na osobistym komforcie duchowym, lecz na pragnieniu uczynienia Boga szczęśliwym
z tego powodu, że odzyskał swoje dziecko! W takim ujęciu nie ma już mowy o karze
lub więzach. Tu dopiero Jezus jest Bogiem. Dziewięciu pokazało się kapłanom.
Samarytanin został zobaczony przez Boga, on wrócił do Boga, by sprawić Mu wielką
radość.

Tylko jeden wrócił do Jezusa, w pełni zrozumiał, na czym polega nawrócenie; że nie
chodzi tylko o usatysfakcjonowanie duchowe samego siebie, lecz o uszczęśliwienie
Boga własną obecnością!
Bóg nie jest “załatwiaczem” naszych problemów, to Ojciec, który potrzebuje być
szczęśliwym z naszego szczęścia.

Zarówno pochylona kobieta, jak i Samarytanin odzyskali zdrowie, ponieważ ich


pragnienia nie były skierowane jedynie na to, by poczuć się wreszcie wolnym, ale
nade wszystko, by oddać chwałę Bogu, by podzielić się szczęściem z Bogiem. To
prawda zasmucająca Serce Boga: nie jesteśmy przyzwyczajeni myśleć o Nim jak o
Kimś, kto ma serce i też pragnie być kochanym i uszczęśliwianym!

Dlaczego trąd? Trąd jest nie tylko chorobą, ale też obrazem chorego życia, chorej
duszy, która żyje w ohydzie i bólu, w zamknięciu, w pochyleniu, w izolacji, w dużym
dystansie do innych. Niekoniecznie trzeba mieć wrzody, żeby być trędowatym. Pewna
kobieta, około 40 lat cierpiała na pewien rodzaj zmian skórnych, które wyglądały na
jakiś rodzaj zapalenia czy wyprysków alergicznych. Interwencje medyczne ciągle nie
przynosiły skutków. Wstydziła się tego i kosmetycznie maskowała zaczerwienione
miejsca na skórze. To zamaskowanie dało mi wiele do myślenia. Wydawało mi się, że

Za www.katolik.pl
jest w niej zupełnie coś innego zamaskowane. Pragnęła wyleczenia, ale żaden lekarz
nie mógł jej pomóc. W czasie rozmowy wyszło na jaw, że żyła w konflikcie
uczuciowym: czuła ogromną złość do matki, graniczącą z nienawiścią i jednocześnie
karciła się za to uczucie, definiując je jako grzech. Matka przez całe życie traktowała
ją z dużą niesprawiedliwością, właściwie były to krzywdzące nakazy, okazywanie
niezadowolenia, krytyka, niechęć do córki, nieustanne poprawianie. Matek, które
mają swoje córki “na pilota” jest bardzo dużo na tym świecie. Również w
Ewangeliach odnotowane są przypadki chorych córek, których jednak Jezus
bezpośrednio nie uzdrawiał, tylko prowadził korekcyjne rozmowy z ich władczymi
matkami. Dziecko czuło ogromny bunt na krzywdzące “dekalogi” matki, ale nie mogło
sobie pozwolić na wyrażenie złości i oburzenia na nieustanne ataki, gdyż normy
moralne zabraniały wyrażania złości do matki. We wnętrzu jej serca powstał konflikt:
z jednej strony czuła pragnienie wybuchnięcia i wygarnięcia matce całej
niesprawiedliwości, jakiej od niej doznawała, z drugiej tłumiła swoją złość definiując
ją jako grzech. Konflikt uczuć eksplodował do wnętrza – nastąpiła implozja –
kosmetycznie i moralnie tłumiony wybuch wewnętrznej agresji. Jej skóra wyglądała
tak, jakby pod nią nastąpiły wybuchy jakiejś potężnej siły. Dodatkowo, nie mając
żadnej satysfakcji uczuciowej z życia, szukała spełnienia w powtarzających się
uzależnieniach od mężczyzn, które przeżywała gwałtownie i namiętnie.

Po każdej z takich historii, czuła się skalana, trędowata, splamiona. Pragnęła miłości i
nienawidziła się za nią. Nie mam pojęcia, czy jej chorobowe objawy skóry miały jakiś
związek z jej sprzecznymi uczuciami, które nieustannie wewnątrz niej się ścierały, ale
doskonale ilustrowały jej przeżycia. Po pewnym czasie kobieta ta brała udział w
seminarium charyzmatycznym i przerażona powiedziała mi, że już w pierwszych
dniach tego zmagania rekolekcyjnego, zaczęła pierwszy raz w życiu wybuchać
ogromną złością do matki. Doszło do kłótni, w czasie której usłyszała, że jest
opętana. Ale to nie było opętanie, tylko uwolnienie z zależności i uzewnętrznienie
dawno zaległych negatywnych uczuć. O wiele większym grzechem niż złość wobec
matki, którą zaczęła wyrażać, było udawanie uległości i ukryty bunt. Jezus
powiedział, że kto nie ma w nienawiści ojca i matki, nie jest godzien za Nim iść. Kto
nie uzewnętrzni nienawiści, która w nim wewnętrznie eksploduje, kto nie potrafi żyć
w prawdzie uczuciowej, nie może podążać za Jezusem. Nie jest miłością do rodziców
udawanie miłości, natomiast może prowadzić do miłości autentycznej wyrażona,
przezwyciężona i wypowiedziana złość. To, że nie zgadzamy się z matką, nie znaczy,
że jej nienawidzimy, podobnie jak stłumiony bunt nie jest miłością do rodzica. Przy
takich napięciach uczuciowych nietrudno o jakiekolwiek schorzenia, również takie,
które uzewnętrzniają się na skórze. Nie brzmią mile słowa, które Jezus wypowiedział
do Maryi, gdy przyszła z rodziną, by Go wywołać z grupy słuchających ludzi: Moją
matką są ci, którzy słuchają Słowa Bożego, co wcale nie znaczyło, ze przestał Ją
kochać, był po prostu prawdziwy w swoich uczuciach. Nie podobało się Mu, że
rodzina próbowała narzucić swoją wolę, przeszkadzając w ten sposób w głoszeniu
Królestwa (zob. Mt 12, 48). Pokorna Maryja zrozumiała swojego Syna i Ewangeliści
nie odnotowali ani jednego słowa oburzenia, czy pretensji ze strony Matki Zbawiciela
– nie mówiąc już o szantażowaniu czy manipulowaniu uczuciami!

Za www.katolik.pl
Wracając do sprawy kobiety cierpiącej na schorzenia skórne: Czy jest to możliwa
interpretacja starożytnych zapisów z Księgi Kapłańskiej o trądzie? Czy jest to jedna z
tysięcy możliwości interpretacyjnych tej natchnionej Księgi? Pozostawiam to
egzegetom. Można się czuć trędowatym w środowisku, można się czuć jak
“Trędowata” z powieści Heleny Mniszkówny... Jakiś rodzaj odtrącenia można
przeżywać tak, jakby się było trędowatym i takie przekonanie o sobie, że jest się
kimś gorszym niż inni, staje się po jakimś czasie zniewalającym pochyleniem
istnienia. Musi się wtedy dokonać spotkanie z Bogiem w Jezusie – oddanie Mu
chwały, żeby odeszło to, co sprawia, że jesteśmy wyizolowani od reszty świata i
czujemy wstręt do siebie. W Biblii oddawanie chwały Bogu to nie tylko modlitwa
wielbiąca, czyli uznająca w Bogu… Boga! Ale też wyznanie grzechów Biblia nazywa
“oddaniem chwały Bogu”. Na przykład, kiedy Akan zgrzeszył świętokradztwem, Jozue
chcąc doprowadzić go do wyznania grzechów, zwraca się do Niego słowami: Oddaj
chwałę Bogu!

Rzekł, więc Jozue do Akana: «Synu mój, daj chwałę Panu, Bogu Izraela, złóż przed
Nim wyznanie. Powiedz mi: Coś uczynił? Nic nie ukrywaj przede mną!» (Joz 7, 19).
Księgi Starego Testamentu (tu mam na myśli szczególnie Księgę Kapłańską) może
niektórych bardzo dziwią, dlatego, że jest tam bardzo dużo zapisów z pozoru
niezrozumiałych. Ale nie jest prawdą, że Stary Testament nie ma dla nas takiego
znaczenia jak Nowy. Wszystko, co jest zapisane w Starym Testamencie, ma ogromne
znaczenie dla naszej rzeczywistości – potrzeba tylko daru odczytania tego, co Bóg
mówi przez doświadczenie starożytnych. Owszem, trzeba przeniknąć to Słowo,
zobaczyć to, co jest miedzy literami, usłyszeć, co jest w oddechu miedzy Słowami
wyczytywanymi z tych Pism.

Jeśli chodzi o trąd, to zapis dotyczący tej choroby zawarty w Księdze Kapłańskiej
świetnie przedstawia sytuację człowieka, który jest odrzucony przez społeczeństwo –
co może się z nim dziać, jak bardzo to odrzucenie może spowodować, że ktoś taki
rzeczywiście uwierzy w nie jak w przykazanie i w końcu załamie się samym sobą.
Cały 13 rozdział Księgi Kapłańskiej dotyczy trądu. Dzisiaj, w naszej szerokości
geograficznej nie ma trędowatych, ale są trędowaci w innym znaczeniu – duchowym.
Po prostu ktoś czuje się jak trędowaty w swojej rodzinie, jak trędowaty w swoim
środowisku, jak trędowaty w swoim zakonie, w pracy i Biblia o tym mówi. Pokazuje
również jak z tego wybrnąć. Tylko Jezus daje człowiekowi łaskę uwolnienia z
najgorszego zamknięcia i pochylenia życiowego. Spróbujmy zobaczyć, co jest tam
napisane o trądzie, i czy czasem nie przedstawia to sytuacji ludzi, którzy czują się
wyizolowani: Dalej powiedział Pan do Mojżesza i Aarona: «Jeżeli u kogoś na skórze
ciała pojawi się nabrzmienie, lub wysypka, albo biała plama, która na skórze jego
ciała jest oznaką trądu, to przyprowadzą go do kapłana Aarona albo do jednego z
jego synów kapłanów. Kapłan obejrzy jego chore miejsce na skórze ciała.» Są tu
wymienione trzy cechy: nabrzmienie, wysypka lub biała plama. Trzy cechy trądu.
Wiersz 45 i 46 wskazuje kolejnych pięć cech kogoś chorego na trąd: Trędowaty,
który podlega tej chorobie będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę
zasłoniętą i będzie wołać: “Nieczysty, nieczysty”. Przez cały czas trwania tej choroby
będzie mieszkał w odosobnieniu...

Za www.katolik.pl
Mieszkać w odosobnieniu to być w izolacji, nie móc złapać kontaktu ze
społeczeństwem – możemy odwrócić porządek tych słów, nie zmieniając ich
istotnego znaczenia: każdy, kto się izoluje od wspólnoty, od społeczeństwa, kto czuje
się gorszy, żyje w lęku i dlatego zamyka się na innych, staje się jak trędowaty. Co to
znaczy, że trędowaty ma nabrzmiałe ciało? Nabrzmienie, napuchnięcie, może nawet
nadęcie to sugestia, którą można odczytać również jako obraz dumy. A duma nazbyt
często ukrywa za nabrzmiałymi policzkami brak pogodzenia lub nieprzebaczenie. Co
to znaczy, że ma wysypkę? Jak się zachowuje człowiek z wysypką? Drapie się i cały
czas rozdrapuje swoje rany. Taki człowiek cały czas musi te swoje problemy boleśnie
rozważać! To one są w centrum uwagi, a nie Jezus! Dlatego człowiek taki nigdy nie
wyjdzie z problemów, bo ciągle go “swędzi” rozdrapywanie ran, więc ma bolesną
przyjemność, która nie prowadzi do zagojenia, tylko do jeszcze większych
samouszkodzeń. Leje się krew, odpada ciało kawałkami, a on dalej je rozdrapuje,
dalej wraca do tego, co go boli i ciągle nie może sobie czegoś wydarować albo
komuś przebaczyć, ciągle ma kompulsywną potrzebę odświeżania w sobie urazów i
bolesnych wspomnień, ale bynajmniej nie po to, by wreszcie coś sobie lub komuś
przebaczyć, lecz po to, by jeszcze bardziej się “nakręcić” na użalanie się nad sobą i
powiększanie nienawiści do kogoś lub siebie. I tak drapie te problemy całe życie i
cały jest rozdrapany. Ciągle w obiektywie jego skupienia jest tylko jego ból, jego
konflikty, jego problemy, jego załamanie, to, że stale siebie nienawidzi, to, że mu się
nic nie udaje, to, że ktoś go upokorzył i wyrzuca sobie jak mógł do tego dopuścić. To
wszystko staje się powoli bóstwem, bo bogiem jest dla nas to, czemu poświęcamy
najwięcej uwagi i serca! Egocentryczna przyjemność, odczuwana z tego
rozdrapywania starych ran, dałaby się ująć w słowach: “Ach, jak mi dobrze, gdy mi
źle! Jak ja lubię się tak udręczyć, jak ja lubię rozpaczać!”.

I wtedy rzeczywiście Jezus nie jest w środku, On nie może dotrzeć do tego człowieka
– do centrum jego uwagi. Ten rodzaj użalania się nad sobą nie jest oczywiście
skruchą albo miłosierdziem, lecz samoudręczeniem, użalaniem i demonicznym
egoizmem.

Co to znaczy “biała plama”? To jest nawet w swoim sformułowaniu coś bardzo


sprzecznego. Jak może być biała plama? Jak może na moim paulińskim habicie być
biała plama? Plama może być czarna, ciemna, jakaś brudna, ale biała, czysta plama?
No właśnie! Jest taka tendencja w człowieku, żeby ciągle się wybielać, żeby się ciągle
tłumaczyć, usprawiedliwiać, nie dostrzegać w sobie istoty winy. I lęk przed tym, że
się będzie odebranym przez innych jako człowiek splamiony, powoduje, że człowiek
ciągle czuje się zmuszony do coraz to nowych usprawiedliwień.. Kto tu jest Bogiem?
Inni! “Co inni powiedzą, kiedy odkryją, jaki jestem naprawdę? Zapewne mnie
znienawidzą, odrzucą, odtrącą, potraktują jak trędowatego, dlatego muszę coś
wymyślać, coś takiego, co wzbudzi w nich litość, współczucie, zrozumienie, może
nawet podziw albo fascynację?”. “Włosy w nieładzie”. Każdy wie, co to za określenie
“myśli nieuczesane” i chyba ten literacki idiom wcale nie jest odległy od tej wizji
kogoś, kto ma rozczochrane włosy. Włosy rosną na głowie, ale w Biblii głowa nie
była postrzegana jako źródło naszego myślenia. Jezus mówi, że każdy włos na naszej

Za www.katolik.pl
głowie jest policzony i ma na myśli to, że nawet to, co najmniejsze, co wydawać by
się mogło dla nas bez znaczenia, dla Niego… ma znaczenie! Podejrzewam, że nie
nadużyję tekstu, jeśli zinterpretuję ten nieład włosów jako życiowy bałagan, brak
harmonii, brak porządku, nieład, rozsypanie. Poza tym, włosy w Biblii – także na
brodzie – to wyraz godności i czci. Ktoś o zwichrzonym zaroście nie budził szacunku.
Zgolenie brody lub włosów na głowie było przejawem żałoby, bólu, rozpaczy. Widok
człowieka z rozwichrzonymi włosami oznaczał, że ma się przed sobą kogoś bardzo
cierpiącego i pozbawionego godności. Są ludzie, którzy bardzo cierpią z tego powodu,
bo ktoś im wmówił, że są “niczym” albo sami zadręczają się myślą, że nie są tacy jak
inni, z którymi się chorobliwie porównują. Taki sposób myślenia nazwałbym
“trędowatym"! “Rozdarte szaty”, czyli stan wewnętrznego rozdwojenia, rozdarcia,
ciągłego konfliktu i sprzecznych pragnień. On ciągle coś tam rozdziera w sobie, ciągle
walczy ze sobą.

Cechy, które może dość nieudolnie, ale próbowałem przybliżyć współczesnemu


czytelnikowi, zapewne nie wydadzą się aż tak archaiczne – pokazują bowiem
człowieka, który przede wszystkim celebruje – oddaje kult swojemu nieszczęściu.
Takich ludzi jest dzisiaj wielu i wcale niemało było wówczas. Czy człowiek może mieć
szansę, że wybrnie z tego, skoro sam czci swoje nieszczęście? Skoro najważniejsze w
jego życiu jest to, że jest mu najtrudniej? Może bardzo chcieć pomocy, ale ponieważ
jest skupiony na tym, że jego stan jest beznadziejny i ciągle rozdrapuje swoje rany,
nie może z tego wybrnąć.. Tu by się przydało, żeby Jezus komuś takiemu powiedział:
“Skup się na Mnie, nie na sobie, nie na swoim bólu, tylko na Mojej łasce wyzwolenia
z tego bólu. Uwierz w to, że Ja – Bóg, jestem w stanie wszystko zmienić w Twoim
życiu, jeśli Mnie uznasz za Boga, oddasz Mi chwałę i cześć, a nie będziesz ciągle
ubolewał, że ty nie masz czci i nikt cię nie chwali!”

rozdział: Pochylone życie - cz.VI

Pochylone życie - cz.VI

Co jest istotą każdego grzechu? Czy to, że Bóg nie jest Kimś najważniejszym? To
bardzo chore podejście do życia, kiedy nasze nieszczęścia, nasze cierpiętnictwo,
nasze niespełnione ambicje, urażone uczucia, urazy, bóle, ten cały wstręt, jaki
otrzymaliśmy w życiu i jaki w sobie pieścimy, staje się…, bożkiem ważniejszym niż
Bóg!

Za www.katolik.pl
Tymczasem Bóg zadbał najlepiej o to, żeby nawet nasze zranienia, były oznaką
przymierza z Nim, żeby nawet poniżenie nas wywyższało i nawet krzywda mogła być
elewacją serca. Bo trzeba to jasno powiedzieć: każda krzywda jest tak naprawdę
szansą na świętość. Krzywdę wymyślił szatan! Nie dało się jej usunąć ze świata, więc
Bóg z krzywdy uczynił przymierze, z męczeństwa świętość, z pokory chwałę, z
odrzucenia wybranie, a z ostatnich miejsc – pierwsze stołki w Niebie!

Bóg zostawił ludziom wielką władzę wolności i odpowiedzialności, ale jednocześnie


zabezpieczył tych, którzy mogli być w życiu skrzywdzeni czyjąś nieodpowiedzialnością
i nadużywaniem tej wolności. Zabezpieczył jeszcze większymi dobrodziejstwami i to
zarówno dla Żydów, jak i dla chrześcijan. Znakiem przymierza i przyjaźni z Bogiem
jest obrzezanie. Fizyczne dla Żydów, duchowe dla chrześcijan. O czym mówi Pismo
Święte? Bolesne odcięcie i odrzucenie kawałka ciała w najbardziej unerwionej i czułej
części organizmu ludzkiego. Taki znak przymierza! “Największy ból będzie dla mnie i
dla ciebie znakiem przymierza. Jeśli będziesz cierpiał najbardziej, wtedy jesteś
najbliżej.. Nie chcę twojego cierpienia, ale pamiętaj, że jeśli wejdziesz w największe
cierpienie, Ja jestem przy tobie wtedy najbliżej” – tak chyba brzmi sens tego znaku.
Dlaczego Pan Bóg wymyślił taki znak dla ludzi? Dlatego, że chciał ich cierpienia? Czy
dlatego, że przewidywał, że z powodu grzechu dojdzie do największych cierpień?
Wydaje mi się, że Bóg nie wymyślił takiego znaku, bo sprawiało mu przyjemność
ranienie małych Izraelitów jeszcze w niemowlęctwie, ale chciał przez ten znak
zakomunikować wszystkim, którzy mienią się jego dziećmi, że na tym świecie nawet
zranienie będzie jeszcze bardziej łączyło ich serca z Bogiem w przymierzu – nawet
złośliwość zła, będzie im służyła! Czasem tak właśnie mówimy: “kraje mi się serce”,
to znaczy, że coś naprawdę mocno przeżywamy współczując komuś. No właśnie –
Bóg w chwilach naszych największych “krajań” serca będzie stał jeszcze bliżej! Oto
sens obrzezania w znaczeniu duchowym!

W Księdze Rodzaju, w 17 rozdziale czytamy tak: Będziecie obrzezywali ciało napletka


jako znak przymierza waszego ze Mną z pokolenia na pokolenie. Każde wasze
dziecko płci męskiej, kiedy będzie miało osiem dni, ma być obrzezane. Nie obrzezany,
czyli mężczyzna, któremu nie obrzezano ciała napletka, niechaj będzie usunięty ze
społeczności, bowiem zerwał on przymierze ze Mną. Czyli ktoś, kto chciał uniknąć w
swoim życiu bólu, uniknął przymierza z Bogiem.

My też mamy obrzezanie. Jest ono duchowe, doskonalsze. Tyle jest w tobie dobra, ile
potrafisz znieść zła. Jeśli byle jaka złośliwość wyprowadza cię z równowagi, to nie
myśl, że jesteś dobry. Niewiele było w tobie ognia, skoro mały podmuch złości go
zdmuchnął.

Dlaczego Bóg uczynił z bólu największy znak przymierza? Dlaczego największy ból
Bóg potrafi uczynić największą łaską? Bo jest sprawiedliwy. Im bardziej wzmaga się
gdzieś krzywda, tym bardziej On ujmuje się za skrzywdzonym i wynagradza swoją
najsłodszą bliskością, jak matka, która obdarza najczulszymi pocałunkami dziecko,
które ma największą gorączkę. Gdyby nie było chore, nie przytulałby tak ciepło!

Za www.katolik.pl
Gdyby nie cierpiało, nie byłaby tak bliska! Im bardziej ktoś jest skrzywdzony, tym
bardziej On staje po stronie skrzywdzonego – taki jest Bóg. Czyli im bardziej ktoś jest
obrzezywany przez cierpienie, tym bardziej Bóg mówi: “Będę twoim przyjacielem”.
On się sprzeciwia krzywdom i dlatego staje po stronie skrzywdzonych, czyniąc ich
swoimi przyjaciółmi, błogosławiąc ich, czyniąc ten ich ból źródłem błogosławieństw i
największych łask. Sądzę, że Bóg, poprzez ten znak przymierza obrzezania, pragnie
nam wszystkim z całym przekonaniem powiedzieć, że On będzie zawsze najbliżej
odrzuconych. A im boleśniejsze okoliczności odcinają nas, jak niepotrzebny napletek
od organizmu społeczeństwa, (bo społeczeństwo to przecież taki ogromny organizm),
tym bardziej On nas błogosławi i czyni przyjaciółmi. Czy nie taki jest sens
Błogosławieństw Jezusa? Życie jest trudne tylko dla ludzi trudnych! Niektórzy
narzekają, że znoszą zbyt duże ciężary…, ale czy podnoszenie ciężarów nie czyni
kogoś atletą? Przyjaźń z Bogiem jest poprzedzona często nieprzyjaźnią ze światem.

Księga Powtórzonego Prawa, rozdział 10, 12-18 mówi tak o tym znaku (ten fragment
nosi tytuł: “obrzezanie serca” i jest to kapitalny komentarz w Starym Testamencie do
tego, jak zrozumieć obrzezanie): A teraz, Izraelu, czego żąda od ciebie Pan, Bóg
twój? Tylko tego, byś się bał Pana, Boga swojego, chodził wszystkimi Jego drogami,
miłował Go, służył Panu, Bogu twemu, z całego serca swego i z całej swej duszy,
strzegł poleceń Pana i Jego praw, które Ja ci podaję dzisiaj dla twego dobra. Do
Pana, Boga twojego należą niebiosa, niebiosa najwyższe, ziemia i wszystko, co jest
na niej. Tylko do twoich przodków skłonił się Pan miłując ich; po nich spośród
wszystkich narodów wybrał ich potomstwo, czyli was, jak jest dzisiaj... Dlaczego? Bo
był to naród najbardziej odrzucony. Dokonajcie, więc obrzezania waszego serca. Czyli
sam Bóg nadał duchowe rozumienie tego znaku. Tu nie chodzi tylko o zewnętrzny
znak, że to dziecko będzie krzyczało przez kilka dni i będzie miało gorączkę. Bóg
zdaje się tu mówić: “Tylko to sobie weźcie do głowy, że w największych bólach Ja
będę dla was przyjacielem, o to Mi chodzi, i dlatego daję wam ten znak, żebyście
całe życie o tym pamiętali”. I to jest porównywalne z chrztem, o którym kiedyś
napisałem, że jest to jakby takie zejście na dno, w otchłań i wydobywanie w Imię
Trójcy – bo tym bardziej w życiu chrześcijanina ujawnia się miłość Trójcy, im z
większego dna człowieka wydobywa. I dalej Pan Bóg mówi – zwróć uwagę, komu
dedykuje to obrzezanie serca, to jest bardzo ważne: Dokonajcie, więc obrzezania
waszego serca, nie bądźcie nadal ludem o twardym karku, albowiem Pan, Bóg wasz
jest Bogiem nad bogami i Panem nad panami, Bogiem wielkim, potężnym i
straszliwym, który nie ma względu na osoby i nie przyjmuje podarków. On wymierza
sprawiedliwość sierotom i wdowom, miłuje cudzoziemca, boście sami byli
cudzoziemcami w ziemi egipskiej.

Kto to jest sierota? Ktoś, kto ma macochę, ojczyma lub kto nie ma nikogo, człowiek
bez oparcia w człowieku, człowiek porzucony, odrzucony, który nie ma oparcia w
nikim. Czasem się mówi “sierota życiowa”, czyli ktoś nieprzystosowany, ktoś, kto nie
umie sobie poradzić z życiem. A Bóg takim sierotom daje największe przymierze. To
brzmi zupełnie absurdalnie – powiedziałby ktoś! Tak, to wygląda na absurd, że Bóg
tym więcej może pomóc tym, którzy już nawet sami dla siebie – nie mówiąc o innych
– nie mogą nic uczynić! A może to logiczne, a nie absurdalne? Znam wielu ludzi,

Za www.katolik.pl
którzy sobie świetnie radzą z życiem, nie są “sierotami życiowymi” i nie ma w ich
modlitwie takiej gorliwości i pokory, jak u tych, którzy są biedni, słabi, bezsilni,
osamotnieni i nie mogą już na nic liczyć oprócz Boga! Kto to jest wdowa? Człowiek,
który miał człowieka, opierał na nim swoje życie, ale stracił go. Ma bolesne poczucie
utraty, załamał się. A Bóg mówi: “właśnie w tym załamaniu będę dla ciebie
największym przyjacielem, bo przyjaciół nie opuszcza się w biedzie”. I trzecia pozycja
– cudzoziemiec. Jak się czuje cudzoziemiec w obcej ziemi? Wyalienowany,
wyobcowany, nie u siebie. Czuje się nieswojo. Możesz być w Polsce Polakiem i też się
czuć nieswojo w sensie takim, że czujesz się nieprzystosowany, nie wiesz, gdzie, do
kogo należysz, nikt cię nie chce, “piąte koło u wozu”, i czujesz się jak cudzoziemiec.
To się zdarza nawet w domu rodzinnym, że nie masz do kogo otworzyć ust.
Poznałem kiedyś taką osobę, która mówiła krócej niż Lakończycy, ponieważ nikt w
domu do niej się nie odzywał – czuła się jak pochylona i trędowata cudzoziemka.
Wystarczy się do kogoś nie odzywać i można tym milczeniem doprowadzić do
zupełnego pochylenia w życiu!

Z powyższych rozważań wynika, że osoby najbardziej “zdołowane” przez los są


najbliższe Bogu! Nie trzeba być Bogiem, żeby najwięcej uczucia okazywać tym,
którym jest najciężej – czy nie ma takich na ziemi, którzy mają właściwą hierarchię
miłości? Nawet zwykły, dobry ojciec może więcej uczucia okazywać temu dziecku,
któremu jest trudniej w życiu, niż temu, które sobie świetnie radzi. Bo ja tutaj nie
dopatruję się innych pozycji, innych gatunków ludzkich, innych ras nie ma. Sierota,
wdowa, cudzoziemiec. Trzy kategorie, które Pan Bóg sobie wybrał na
najwspanialszych przyjaciół.. Sierota – ktoś bez matki, bez ojca albo mający matkę i
ojca, ale tak ich mający, jakby nie byli dla niego rodzicami, albo ktoś odepchnięty
przez rodziców, niezaradny życiowo. Wdowa – może niekoniecznie odrzucona, ale
ktoś, kto utracił kogoś, dla kogo umarła osoba ukochana. Czasem ktoś nie umiera, a
umiera dla niego... Cudzoziemiec – czujący się nie u siebie, nieprzystosowany...
Zarówno sieroty, wdowy, jak i cudzoziemcy mogą czuć się odcięci, odrzuceni – jak
obrzezana część ciała – społeczeństwa – na bok. I o takich właśnie mowa w tych
natchnionych tekstach. Ani słowa o tym, że obrzezanie, jako znak przymierza, będzie
znakiem dla ukochanych, faworyzowanych dzieci, ukochanych i
usatysfakcjonowanych przez żony, mężów, ludzi, którzy są we własnej ojczyźnie,
mają własny kąt, własne gniazdko, własny portfel i wszyscy się z nimi dogadują. Nie
ma takich ludzi w tym przymierzu. Ani słowa! Widzimy więc jasno, że nie chodziło
Duchowi Świętemu już wówczas o zwykłe obrzezanie w najbardziej unerwionej części
ciała ludzkiego, by uczynić z tego znak przyjaźni z człowiekiem. Ale chodziło Bogu o
ludzi najboleśniej dotkniętych przez społeczeństwo, nawet ze wstrętem – jak ten
napletek odrzucony, by powiedzieć, że dla Niego są przyjaciółmi przymierza. Kiedy
ktoś nie ma w sobie poety, nie może pisać poematów. Kiedy do czegoś się nie
nadajesz, to może do czegoś innego... Jeśli nie nadajesz się do tego królestwa, to
może do tego, które Pan Bóg założył?

Czyż nie jest to jeden z najpiękniejszych dowodów miłości Boga, który przekonuje
nas, iż najbliżsi są Mu ci, którzy są wydalani przez innych; ci, których ludzie traktują
ze wstrętem, a ostatni w środowisku, czyż nie będą pierwszymi u Niego? I teraz

Za www.katolik.pl
pomyśl, jak ty się czujesz? Czy myślisz o tym, że dobrze by było być przyjacielem
Boga? Nieszczęścia nie zawsze spadają na nas z tego powodu, że świat jest zły i Bóg
nawet przez nie pogłębia z nami miłość, ale dlatego, że sami też jesteśmy grzeszni i
czynimy zło, które w chrześcijaństwie nazywamy grzechem. Nieszczęścia Bóg
pozostawił tylko dlatego na świecie, aby przypominały nam o tym, że poza Bogiem
nie ma szczęścia.

Nie wiem doprawdy, dlaczego ta pochylona kobieta miała tak nieszczęśliwe życie –
czy dlatego, że spotkało ja zło ze strony innych ludzi? Czy dlatego, że sama popełniła
takie grzechy, że jej życie stało się przeklęte? Jezus jednak ją uzdrowił i uwolnił z
mocy szatana. W Biblii hebrajskiej słowo “uzdrowienie” jest często synonimem
przebaczenia grzechów.

Na przykład w 2 Księdze Kronik 30,20: Wówczas Pan wysłuchał Ezechiasza i


przebaczył ludowi. W polskim tłumaczeniu (Biblia Tysiąclecia) są użyte słowa
“przebaczyć”, ale jest to raczej wydobycie domyślnego sensu, bo literalnie tłumacząc
byłoby rzeczywiście w tym miejscu słowo “uleczyć”, gdyż użyto tu słowa “We JiRPa”
od RAFA apr które tłumaczy się pierwszym znaczeniu jako “uzdrowił” – sanavit,
medetur, “przyniósł ulgę”. W sensie dalszym jednak słowo hebrajskie RAFA, znaczy
tyle, co restituit – “postawić na dawnym miejscu”, “oddać”, “przywrócić do dawnego
stanu” albo nawet “z powrotem się zaprzyjaźnić’ – co sugeruje, że przebaczenie i
uzdrowienie jest związane z relacją uczuciową – z przyjaźnią i miłością.
Podobnie w Księdze Izajasza – w 57,18; jest użyte słowo RAFA, które mówi o
uleczeniu Egipcjan, gdy Bóg im przebaczy kary za ich grzeszność.. Uleczenie jest tu
synonimem przebaczenia Bożego!

Dobrze jest jeszcze przyjrzeć się wszystkim tym tekstom, gdzie występuje słowo
RAFA, które w pierwszym znaczeniu tłumaczy się jako “uzdrowić”, choć w poniższych
tekstach ma znaczenie synonimiczne przebaczenia – czyli autor natchniony używa
wprost słowa “uleczyć” – RAFA, jako określenie stanu, w którym Bóg darował winę
(sic!): Dlaczego krzyczysz z powodu twej rany, że ból twój nie da się uśmierzyć?
Przez wielką twoją nieprawość i liczne twoje grzechy to ci uczyniłem. Wszyscy
jednak, co cię chcieli pochłonąć, sami ulegną pożarciu. Wszyscy, co ciebie uciskali,
pójdą w niewolę. Ci, co grabili ciebie, zostaną ograbieni. Wszystkich tych, co łupili
ciebie, wydam na łup. Albowiem przywrócę ci zdrowie i z ran ciebie uleczę –
wyrocznia Pana – gdyż nazywają cię Odrzuconą, Syjonie, o którą się nikt nie troszczy.
(Jer 30,15-17) Podobnie w Jer 17,14, słowo “uzdrów mnie” ma znaczenie poprawy
położenia względem prześladowców, wobec których Jeremiasz ma dużo negatywnych
uczuć, których nie umie zataić przed Bogiem. Są to uczucia wręcz złorzeczące. Czy to
z powodu tych uczuć Jeremiasz zachorował? Czy dlatego mówi o uzdrowieniu, bo ma
na myśli “chorą” sytuację albo położenie, które mogą doprowadzić do choroby?
Trzeba pamiętać, że to Stary Testament, gdzie ludzie nie znali zasady przyjmowania
zła – nadstawienia policzka na cios. Jeremiasz doznał wielkiej krzywdy i najwyraźniej
nie radzi sobie z burzą żalu i złości, bezsilności… Czy z tego powodu wpadł w jakąś
chorobę, skoro wołał: “uzdrów mnie!”? Uzdrów mnie, Panie, bym się stał zdrowym;
ratuj mnie, bym doznał ratunku. Ty bowiem jesteś moją chlubą. Oto oni, którzy mi

Za www.katolik.pl
mówią: Gdzie jest słowo Boże? Niechże się wypełni! Ale ja nie nalegałem na Ciebie o
nieszczęście, ani nie pragnąłem dnia zagłady. Ty wiesz: to, co wyszło z moich ust,
jest zupełnie jawne przed Tobą. Nie bądź dla mnie postrachem, Ty, moja ucieczko w
dniu nieszczęścia! Moi prześladowcy niech zostaną zawstydzeni, lecz mnie niech nie
spotka hańba! Niech ich lęk ogarnie, lecz nie mnie! Ześlij na nich dzień nieszczęsny,
zgładź ich, zgładź po dwakroć! (Jer 17,14).

Podobnie w Jer 33,6; użyto słowa RAFA jako określenia przebaczenia, choć wprost
jest mowa u uzdrowieniu! Powtórnie skierował Pan słowo do Jeremiasza, gdy ten był
jeszcze uwięziony w wartowni. To mówi Pan, który stworzył ziemię i ukształtował ją,
nadając jej trwałość – wyrocznia Pana. Wołaj do Mnie, a odpowiem ci, oznajmię ci
rzeczy wielkie i niezgłębione, jakich nie znasz. To bowiem mówi Pan, Bóg Izraela, o
domach tego miasta, o domach królów judzkich, które zostaną zniszczone, o wałach i
mieczach: idą walczyć z Chaldejczykami, by napełnić miasto zwłokami ludzi, których
zabiję w przystępie swego gniewu. Zakryłem, bowiem swe oblicze przed tym
miastem na skutek całej ich nieprawości. Oto podniosę je odnowione, uleczę i
uzdrowię (u MaRppa u RFaaTcim) ich oraz objawię im obfity pokój i bezpieczeństwo.
I odmienię los Judy i los Izraela, odbudowując ich jak przedtem. Oczyszczę ich ze
wszystkich grzechów, jakimi wykroczyli przeciw Mnie i odpuszczę wszystkie ich
występki, którymi zgrzeszyli przeciw Mnie i wypowiedzieli Mi posłuszeństwo (Jer
33,6-8). Ten ostatni wiersz wyraźnie już mówi o uzdrowieniu jako przebaczeniu
grzechów!

Tak więc w tych i innych tekstach, słowo “uzdrowić” oznacza po prostu przebaczenie,
choć nie jest użyte wprost! Przebaczenie więc jest biblijnie skojarzone z
uzdrowieniem. Skoro ta kobieta została uzdrowienia, to być może jej pochylenie
miało to związek z jej grzechami. Nasz grzech na pewno zostaje oczyszczony w
sakramencie pojednania, ale skutki tego grzechu, konsekwencje, cierpienie,
nieszczęścia, powikłania potrzebują innej interwencji. Tu potrzeba skruchy, odpustu,
powrotu do wspólnoty, otworzenia się na innych, a nie odstawanie w zaciętym
milczeniu, w anonimowym tłumie, z pochyloną głową, jakby się miało żelazny kark,
dystansowanie się i ucieczka przed każdym człowiekiem...

Kiedy w 2000 roku Papież wydał dokument o odpustach, pisał bardzo wyraźnie, że
odpust, czyli darowanie konsekwencji grzechowych, jest uwarunkowane powrotem
do wspólnoty, z otwarciem się na innych, ze zwróceniem się do Jezusa, odzyskaniem
Go jako Boga ze skruchą – najodpowiedniejszą dyspozycją, jaką można było
zobaczyć u łotra, który zwrócił się na krzyżu do Jezusa, mając zgodę na swój krzyż.
Jezus przyrzekł mu raj jeszcze tego samego dnia!

Sakrament pokuty daje grzesznikowi możliwość nawrócenia się i odzyskania łaski


usprawiedliwienia, wyjednanej przez ofiarę Chrystusa. Dzięki temu zostaje on na
nowo włączony w życie Boże i dopuszczony do pełnego udziału w życiu Kościoła.
Wyznając swoje grzechy, wierzący otrzymuje prawdziwie przebaczenie i może znów
uczestniczyć w Eucharystii, na znak odzyskania komunii z Ojcem i z Jego Kościołem.
Już jednak od czasów starożytnych Kościół żywił zawsze głębokie przekonanie, że

Za www.katolik.pl
konsekwencją przebaczenia, udzielonego bezinteresownie przez Boga, winna być
rzeczywista przemiana życia, stopniowe usuwanie zła wewnętrznego, odnowa
własnej egzystencji. Akt sakramentalny musi się łączyć z aktem egzystencjalnym, z
rzeczywistym zmazaniem winy, które nazywamy właśnie pokutą. Przebaczenie nie
oznacza, że ten proces egzystencjalny staje się zbędny, ale przeciwnie – że zyskuje
sens, zostaje zaakceptowany i przyjęty. Jak bowiem wiadomo, mimo pojednania
człowieka z Bogiem, grzech może pozostawić pewne trwałe skutki, z których należy
się oczyścić. Właśnie w tym kontekście nabiera znaczenia odpust dający «możliwość
przystępu (...) do całkowitego daru miłosierdzia Bożego. (Incarnationis Misterium 9).
W tym miejscu przypomnijmy oczyszczenie i uzdrowienie trędowatych. Możemy
bowiem jeszcze czegoś innego doczytać się w tym akcie miłosierdzia Jezusa. Jest tam
wyraźnie oddzielone uzdrowienie samarytanina od oczyszczenia reszty, którzy w
drodze, w pewnym procesie zostali oczyszczeni. Oni bowiem musieli zaakceptować
drogę, powolne dochodzenie do pełnego oczyszczenia, i to jest pokuta, skrucha i
powrót do wspólnoty, natomiast ten Samarytanin zwrócił się do Jezusa. Mamy w tym
obraz odzyskania jedności z Jezusem, z Bogiem. Nie wystarczy samo pojednanie z
Bogiem i nie wystarczy powrót do wspólnoty, musi być jedno i drugie. Potrzeba też
pokuty, skruszonego dochodzenia “do siebie”, do normalnych relacji ze wspólnotą
Kościoła i z Wszechmogącym. Czasem jest to bolesne. Dlaczego? Z doświadczenia
wiem, że Bóg “organizuje” wtedy drogę podobnych przeżyć, jakie wcześniej były
powodem grzechów, aby teraz przeżyć je we właściwy sposób, w taki, żeby nie były
powodem grzechu lub załamania, ale triumfem nad złymi skłonnościami, triumfem
wiary w Boga nad egocentryzmem. Przeczytajmy dalsze słowa z tej bulli: Grzech
bowiem, będąc obrazą świętości i sprawiedliwości Bożej oraz odrzuceniem osobistej
przyjaźni, jaką Bóg okazuje człowiekowi, wywołuje dwojaki skutek.

Za www.katolik.pl
rozdział: Pochylone życie - cz.VII

Pochylone życie - cz.VII

Po pierwsze, jeśli jest to grzech ciężki, pozbawia człowieka komunii z Bogiem i w


konsekwencji wyklucza go z udziału w życiu wiecznym. Jednakże skruszonemu
grzesznikowi Bóg w swoim miłosierdziu wybacza ciężki grzech i daruje mu «karę
wieczną», którą musiałby ponieść. Po drugie, «każdy grzech, nawet powszedni,
powoduje (...) nieuporządkowane przywiązanie do stworzeń, które wymaga
oczyszczenia albo na ziemi albo po śmierci, w stanie nazywanym czyśćcem. Takie
oczyszczenie uwalnia od tego, co nazywamy “karą doczesną” za grzech: gdy człowiek
ją poniesie, zostaje usunięte to, co stanowi przeszkodę dla jego pełnej komunii z
Bogiem i braćmi. Objawienie poucza zarazem, że chrześcijanin nie idzie samotnie
drogą nawrócenia. W Chrystusie i przez Chrystusa jego życie zostaje złączone
tajemniczą więzią z życiem wszystkich innych chrześcijan w nadprzyrodzonej jedności
Mistycznego Ciała. Dzięki temu między wiernymi dokonuje się przedziwna wymiana
darów duchowych, która sprawia, że świętość jednego wspomaga innych w znacznie
większej mierze niż grzech jednego może zaszkodzić innym. Niektórzy ludzie
pozostawiają po sobie jak gdyby nadmiar miłości, poniesionych cierpień, czystości i
prawdy, który ogarnia i wspiera innych. Na tym właśnie polega rzeczywistość
zastępstwa (vicarietas), na której opiera się cała tajemnica Chrystusa. Jego
przeobfita miłość zbawia nas wszystkich. O ogromie miłości Chrystusa świadczy
również to, że On nie pozostawia nas w kondycji biernych odbiorców, ale włącza nas
w swoje dzieło zbawcze, a zwłaszcza w swoją mękę. Mówi o tym znany werset z
Listu do Kolosan: “w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego
Ciała, którym jest Kościół”. (Kol 1, 24) (Incarnationis Misterium 10).. I jeszcze o
odpuście... Znowu Katechizm Kościoła Katolickiego, 1478 punkt: Odpust jest
darowaniem kary doczesnej należącej się za grzech. W ten sposób Kościół nie tylko
chce przyjść z pomocą chrześcijaninowi, lecz także pobudzić go do czynów
pobożności, pokuty, miłości.

Kara doczesna nie jest przejawem mściwości Pana Boga, jakoby Pan Bóg mówił: “A
wy dranie, tak zgrzeszyliście, to teraz zemszczę się na was!”. To nie jest tak! Kara
doczesna jest konsekwencją grzechu, mojego grzechu, ale po nawróceniu,
oczyszczenie, rodzaj czyśćca przydarza się nam po to, by całkowicie wyeliminować
skutki grzechu. W duchowości Izraela dowodem prawdziwej skruchy było właściwe
przeżycia jeszcze raz pokusy, która wcześniej doprowadzała do grzechu: Skruchę
można uznać za autentyczną, jeżeli grzesznik oprze się tej samej pokusie w
podobnych okolicznościach… Inaczej mówiąc powtarzają się sytuacje w naszym
życiu, które wcześniej doprowadziły nas do zła, po to, by teraz – po odpuszczaniu
grzechu – były dowodem zwycięstwa łaski i rodzajem pokuty, bo zapewne takie
same okoliczności albo podobne, które wcześniej doprowadziły nas do zła, będą
trochę bolały.

Za www.katolik.pl
Przede wszystkim weźmy pod uwagę grzechy, które wprowadziły nas w nałóg, czyli
w stały, mechaniczny prawie sposób popadania w zło. Powtarzający się grzech
“pochyla” człowieka do jakiegoś rodzaju zła, mamy wtedy skłonność do ciągłego
wchodzenia w to samo! Gdyby to było widoczne gołym okiem, to ludzkie ciało byłoby
skrzywione w jakąś stronę tak, jak ciało tej kobiety, która od 18 lat była spętana
jakimiś nieznanymi dla nas więzami demonicznymi.

Przypomina mi się w tym miejscu mężczyzna, który był spętany alkoholem. Mimo
prób wydobycia się z tych więzów, powracał do nałogu i nie mógł sobie poradzić z
uwolnieniem. Jego pijaństwo było jednak swoista pokutą, ponieważ ukrył przed sobą
i Bogiem zupełnie inny problem, nigdy się na niego nie otworzył i nie zdobył na
głębszą refleksję nad sobą – nie mówiąc już o autentycznej skrusze. Demon na
powierzchni jego egzystencji “walił" go w alkohol, a przy tym był zmuszony ciągle
przeżywać ogromne upokorzenie z powodu swych upadków. Dlaczego pił? Czy
dlatego, że chemicznie jego organizm był uzależniony od pewnej substancji? Czy
dlatego, że nie zgadzał się zupełnie z czymś innym, niż własnym alkoholizmem? Czy
wyspowiadał się ze wszystkich grzechów z przeszłości? Czy niczego nie ukrył przed
Bogiem? Czy jego spowiedź była skruchą”? Czy zapłakał nas swoimi winami? Wielu
ludzi oddaje Bogu grzech, ale nie wydobywa żalu ze swego serca – nie daje upustu
uczuciom, które są spętane wewnątrz, dlatego musi je dosłownie “topić". Tam
gnieżdżą się demony – w tych dennych, głębokich otchłaniach naszego ducha, w
którym “wyłączyliśmy światło” (por. Judy 0,6).

Brak efektów w wydobyciu się ze zniewolenia jest wcale nierzadko związane też z
niepogodzeniem lub nieprzebaczeniem: Ewangelia wg św. Mateusza 5,21-26
wyraźnie sugeruje trwałe zniewolenia: dozorca (demon), sędzia (poczucie winy,
wewnętrzne samopotępienia w zastępstwie wyrzutów sumienia), więzienie
(zniewolenie) aż do ostatniego grosza (niektórzy alkoholicy piją aż do dosłownego
ostatniego grosza, sprzedają rzeczy z domu, jakby mieli dług do spłacenia, przy czym
nie czują się winni, choć powinni się czuć; ma to związek z winą, którą wyparli z
powodu jakiegoś innego grzechu, którego nie uznali w sobie). Kto amputuje winę i
ukrywa grzech, może pokutować na innym poziomie własnej egzystencji: per quae
quis peccat, per haec et torquetur! Przez co, kto zgrzeszył, przez to samo musi
odpokutować!

Izrael wyszedł z Egiptu dokładnie tego samego dnia, którego wszedł po 430 latach
zniewolenia! (zob. Wj 12, 40-41). Mojżesz wyprowadził Izrael z niewoli w tym
miejscu, w którym sam został porzucony przez matkę – przez sitowie! (zob. Wj 2,3).
Może to być pokuta, jaką on sam sobie wymierza poza polem świadomości – gatunek
autoagresji za jakiś rodzaj nieprzebaczenia sobie lub nieprzebaczenia innym: na
przykład rodzicom za odrzucenie w dzieciństwie, za to, że kochali inne dziecko
bardziej, a jego pomijali w miłości lub wprost odrzucali, obwiniali. Nie może im tego
przebaczyć i jednocześnie uwierzył w to, że ich odrzucenie było słuszne, bo jest kimś
nędznym... Jednocześnie nie może przebaczyć i sobie, że był kimś tak żałosnym,
kogo nie mogli kochać. Albo gardzi sobą za to, że nie jest takim człowiekiem, jakim
chciałby być, że nie jest tak doskonały, idealny, wyjątkowy, zwycięski... I skoro nie

Za www.katolik.pl
może być kimś wspaniałym, więc “rzuca" się na dno... (pycha). Może to być wyparte
ze świadomości. Skoro jednak nic nie skutkuje, to znaczy, że przyczyna jest głębiej
niż ktokolwiek myśli, w samym sumieniu. Nerki i wątroba to organy zwykle
atakowane przez alkohol. W języku hebrajskim nerki to sumienie, a wątroba ma
związek z chwałą (to samo słowo: KAWOD!), czyli nieodpartą potrzebą doznawania
chwały, podziwu, uznania, pochwały. Chora potrzeba chwały u niektórych ludzi jest
tak ogromna, że ich nędzna rzeczywistość musi być “zalana" jakimś rodzajem
odurzenia.

Tyle zobaczyłem u tych ludzi osobiście. Prawie zawsze jednak u tych


“niepoprawnych” jest ukryte niepogodzenie ze sobą, ze swoim wewnętrznym
przeciwnikiem, czyli z tym, z czym się w sobie nie zgadzają – z nędzą charakteru,
osobowości, której nie mogą w sobie znieść i potrzebują alkoholowego patosu, by
przez chwilę poczuć się tak wspaniałymi i silnymi, jakimi chcieliby być za wszelką
cenę. Pan nawraca fatalnymi pomyłkami tych, którzy chcą zawsze uchodzić za
bezbłędnych. Warto spytać takiego człowieka, o czym udaje mu się zapomnieć, gdy
się upija. To może być klucz! Jeśli po alkoholu udaje mu się być silnym, to sądzę, że
głęboko ukrywa swoje przekonanie, że jest tchórzem i nie może się na to zgodzić.
Jeśli po alkoholu rozpacza i rozżala się nad sobą, to może ukrywać potrzebę
ulitowania się nad nim. Jeśli śpi, to daje wyraz swemu wycofaniu się z życia i może to
mieć związek z wieloletnim spychaniem go na margines lub wstydem, którego doznał
w jakimś etapie życia – wstydem, na który nigdy się nie zdobył, by go poczuć. Jeśli
się awanturuje, to możliwe, że chce za wszelka cenę się zamanifestować, czyli
wydobyć się z przeżycia, w którym przeżywał strach i był poniżany. Cokolwiek to
jednak jest, zawsze potrzebna jest pełna skruchy postawa wobec Boga, po prostu
prawdziwy płacz i wypowiedzenie przed Nim wszystkiego. Wszystko to, co
niewyjaśnione w ludzkim wnętrzu, co jest zaciemnione wyparciem lub zepchnięciem
w mrok zapomnienia, staje się domeną demonów. Są one bowiem tam, gdzie nie
dochodzi światło, są w naszych ciemnościach. Dopóki ktoś taki nie zdecyduje się na
wydobycie na jaw czegoś, co ukrywa nawet przed sobą i Bogiem, będzie zniewolony,
a nie chodzi tylko psychologiczne wytłumaczenie tego, co w nim jest spętane w
mroku, ale o odbycie pokuty przed z Bogiem. Kto bowiem nie odbywa pokuty przed
Bogiem, odbywa ją przed demonami, ludźmi… i sobą!

Prawdziwa spowiedź to naprawdę początek, potem potrzebna jest jednak ta droga do


wspólnoty, może być to powrót do osób, którym nie przebaczyliśmy albo do siebie
samego, by wreszcie z czymś się w sobie pogodzić, ale ostatecznie powrót do
wspólnoty Kościoła. Taka droga jest pokutą i na tym etapie Kościół przewiduje
odpust jako szczególny wyraz zgody na siebie i innych oraz pewien gatunek czyśćca
– oczyszczenia.

Zarówno osobisty grzech jak i krzywda, czyli czyjś grzech, który doprowadził do
jakiejś wykrzywionej postawy, budzą nie tylko smutek w duszy, ale też mogą
doprowadzić do pochylenia postawy duchowej. Powiedzmy, że nie jest to bez
związku z depresją, bowiem człowiek może być skłonny do interpretowania
wszystkiego w sposób bardzo negatywny. Nie dostrzega dobra, jest ciągle

Za www.katolik.pl
niezadowolony, ma czarne przewidywania, uważa się za “zero”. Życie ze swoimi
wydarzeniami nie musi być ani zupełnie złe, ani jedynie dobre, ale na wszystko
można tak spoglądać na wskutek jakiegoś nieprzebaczenia – sobie lub komuś!
Dodajmy, że za taki stan psychiczny coraz większej liczby ludzi, trzeba także obwinić
naszą kulturę, która pokazuje jedynie pięknych, zgrabnych, inteligentnych, silnych,
bezbłędnych, muskularnych, szczupłych, posiadających pełne uzębienie, nie
cierpiących klęski bohaterów filmów, reklam, programów telewizyjnych. W tym
momencie dokonuje się ubóstwienie “gwiazd” filmowych, idoli muzyki rozrywkowej,
autorytetów życia publicznego. Szary człowiek porównując się z takimi wzorcami ma
tylko jedno wyjście – załamać się swoją rzeczywistością.

Jan Paweł II 14 listopada 2003 roku powiedział, że w depresję człowieka wpędzić


mogą również media, lansujące konsumpcjonizm, natychmiastowe zaspokojenie
pragnień i pościg za coraz większym dobrobytem materialnym. Zauważył też, że
depresja prowadzi często do kryzysu egzystencjalnego i duchowego, który wyraża się
utratą sensu życia i obnaża kruchość człowieka, psychologiczną i duchową, którą w
części wywołuje społeczeństwo. Nazwał jednak depresję próbą duchową, dlatego
należy wyciągnąć rękę do chorych, dać im odczuć czułość Boga, włączyć ich do
wspólnoty wiernych. Jako drogę modlitewną powrotu do Boga i wspólnoty wskazał
psalmy i różaniec, który pozwala odnaleźć w Maryi kochającą Matkę uczącą, jak żyć
w Chrystusie oraz udział w Eucharystii stanowiącej źródło wewnętrznego pokoju.

Gdy sumienie staje się oskarżycielem, gdy stajemy się wrogami samych siebie, to
jakim cudem możemy być przyjaciółmi Boga lub innych ludzi? Wtedy wzrasta w nas
skłonność do spodziewania się tylko zła i tylko przegranych. Czujemy, że nie
zasługujemy na dobro, nie wierzymy w to, żeby nam coś w życiu wyszło, wszędzie
węszymy spisek, podejrzewamy innych, bo sami nie jesteśmy do końca ze sobą
uczciwi. Jesteśmy totalnie niezadowoleni i to nas jeszcze bardziej pochyla do ziemi.
Po drugie, możemy rzeczywiście ciągle doznawać samych nieszczęść, przekleństw na
drodze naszego losu. O tym właśnie mówi Księga Powtórzonego Prawa, rozdział 28.
Ten tekst wyraźnie wskazuje, że źródłem wszystkich nieszczęść jest brak
posłuszeństwa Słowu Bożemu, czyli również brak Jego znajomości. Odcięci od Biblii
nie potrafimy na obrzezanie krzywdami spojrzeć ewangelicznie, nie wiemy, że
błogosławieni są ci, którzy są ubodzy i że szczęśliwi są ci, którzy płaczą i nie wiemy,
że prześladowanie jest początkiem uszczęśliwienia w Królestwie.

Kiedy w Lourdes toczy się kolumna bohaterów na wózkach inwalidzkich o


powykrzywianych kończynach, kalek, których ręce i twarze są tak uhonorowane
bólem jak orderami, wszyscy ustępują z drogi tworząc korytarz szacunku. Bóg obiecał
bowiem najwięcej tym, którym najmniej na tym świecie ofiarował.

Cóż wtedy pozostaje, gdy spotka nas któreś z błogosławieństw, które zwykle w swej
początkowej fazie zadaje nam cięcie nożem nieszczęścia, obrzezując nasze serce?
Pozostaje nam wtedy zbuntować się i pogrążyć się w niepogodzeniu, w złości, nawet
w nienawiści. Podobnie jest, gdy sami popełniamy grzech – nie znając Słowa Bożego,
nie wiemy nawet, jaka jest prawdziwa waga grzechu, a z wielu nie zdajemy sobie

Za www.katolik.pl
sprawy. Kiedy ktoś do mnie przychodzi do spowiedzi i mówi, że “nie był w niedzielę w
kościołku i nie zmówił paciorka, czasem przeklinał i jest nerwowy”, to już wiem, że
ten człowiek zupełnie nie wie, o co chodzi. Nie tylko nie wie gdzie jest grzech, ale też
nie będzie wiedział, co to jest łaska! Ponieważ wielu ludzi czyni Bogu łaskę, gdy się
modli, dlatego życie jest dla nich niełaskawe.

Najczęściej, gdy wypowiadamy słowo “grzech”, to mamy na myśli czyn przeciwny


piątemu i szóstemu przykazaniu. Tak jest w Polsce. “Grzech? No tak, zgrzeszyłem:
cudzołóstwo albo zabójstwo, nic więcej.” Tymczasem Biblia zupełnie inaczej to
pokazuje! Piąte czy szóste przykazanie to nie jest pierwsze! Natomiast grzech, to jest
przede wszystkim pierwsze przykazanie! Następne też są grzechami, ale one
wynikają z pierwszego. Jeśli Bóg przestaje być Bogiem w jakimś środowisku, w
rodzinie, w narodzie, to pojawiają się również inne grzechy. Ale jeśli Bóg jest
naprawdę Bogiem, inne grzechy nie mają szans!

Może zauważyłeś, że w Piśmie Świętym – w Księdze Wyjścia – tam, gdzie jest


Dekalog, Dziesięć Słów wypowiedzianych przez Boga, tylko z pierwszym i drugim
przykazaniem jest związane pojęcie kary, z innymi nie. Otwórz tę Księgę na 20
rozdziale i sam zobacz: Wtedy Bóg mówił wszystkie te słowa: «Ja jestem Pan, twój
Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał cudzych
bogów obok Mnie. Nie będziesz czynił żadnej rzeźby, ani żadnego obrazu tego, co
jest na niebie wysoko ani tego, co jest na ziemi nisko ani tego, co jest w wodach pod
ziemią. Nie będziesz oddawał im pokłonu, nie będziesz im służył, ponieważ Ja, Pan,
twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który każe występek ojca na synach do
trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą». Co to
znaczy “nienawidzą”? Że wystarczy już mieć coś innego, ważniejszego niż Bóg, i to
już jest nienawiść Boga! Okazuję zaś łaskę aż do tysięcznego pokolenia tym, którzy
Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań. Nie będziesz wzywał imienia Pana,
Boga twego do czczych rzeczy, gdyż Pan nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa
Jego imienia do czczych rzeczy. Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić.. Czcij ojca
twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan Bóg twój dał tobie. Tu o
karach nie ma mowy... Nie będziesz zabijał – też ani słowa o karze. Nie będziesz
cudzołożył – tu też. Nie będziesz kradł – podobnie. Nie będziesz mówił przeciw
bliźniemu swemu kłamstwa jako świadek – również nie ma mowy o żadnej karze.

Ale pierwsze przykazanie jest obdarzone obfitym komentarzem o tym, że On do


trzeciego i czwartego pokolenia karze tych, którzy Go nienawidzą, ponieważ coś
jeszcze innego ubóstwiają oprócz Boga. I do tysięcznego pokolenia okazuje łaskę
tym, którzy Go kochają, czyli nikogo tak nie kochają jak Jego! I to jest światło.
Wystarczy, że po prostu z Bogiem nie liczymy się tak, jak z Bogiem, tylko jak z
“bozią”, a zaczyna się życie w kłopotach, życie w przekleństwie. Wystarczy, że ktoś
lub coś stało się ważniejsze dla nas niż Bóg i wtedy popadamy w pewne kłopoty
życiowe, które wzrastają w lawinowym tempie.

W moim przypadku tak na pewno było, ponieważ ubóstwiałem siebie, kochałem


siebie i to było numer jeden – Augustyn był numer jeden. I dlatego popadłem w

Za www.katolik.pl
życiu w depresję, która była dla mnie łaską, bo mi “wyświetliła”, że wcale nie jestem
taki wspaniały, jak sobie wyobrażałem czy żądałem od siebie.

Czytając te słowa, nie możemy ich oczywiście rozumieć jako planowaną zemstę
zimnokrwistego Boga, lecz jako ostrzeżenie dobrego Ojca, który nie chce, aby
człowiek był zniewolony i nieszczęśliwy na ziemi. On chce pomóc człowiekowi, ale
Bóg ma swoją boską wizję na naszą sytuację, a my mamy swoją ludzką. Która z nich
jest prawdziwsza?

W Księdze Powtórzonego Prawa, w 28 rozdziale mamy słowa, które nawiązują do


DEKALOGU. Są w nim dwa tytuły: “Błogosławieństwo za wierność” i “Przekleństwo za
występki”: Jeśli więc pilnie będziesz słuchał głosu Pana, Boga swego, wiernie
wypełniając wszystkie Jego polecenia, które ci dziś daje, wywyższy cię Pan, Bóg twój,
ponad wszystkie narody ziemi. Spłyną na ciebie i spoczną wszystkie te
błogosławieństwa, jeśli będziesz słuchał głosu Pana, Boga swego. Będziesz
błogosławiony w mieście, błogosławiony na polu. Błogosławiony będzie owoc twego
łona – i jest tam cała seria błogosławieństw. Za wszystko będziesz błogosławiony, we
wszystkim będziesz błogosławiony, wszystko, co będziesz przeżywać będzie
błogosławieństwem. Będzie ci ciężko, może trudno, ale też będzie to
błogosławieństwem dla ciebie. Wszystko będzie pracowało na twoją korzyść.
Dlaczego? Bo będziesz słuchał pilnie głosu Pana, Boga swojego, czyli Bóg będzie dla
ciebie Bogiem! I następny tytuł: “Przekleństwa za występki”. Posłuchaj, jak się to
zaczyna: Jeśli nie usłuchasz głosu Pana, Boga swego... Nie jest napisane: “jeśli
zabijesz Kowalskiego, okradniesz Nowakową albo jeśli coś tam jeszcze zrobisz”, tylko:
Jeśli nie usłuchasz głosu Pana, Boga swego i nie wykonasz pilnie wszystkich poleceń i
praw, które ja dzisiaj tobie daję, spadną na ciebie wszystkie te przekleństwa i dotkną
cię... Czyli nawet, gdyby ci się dobrze układało w życiu, wszystko i tak będzie
przeklęte. Dlaczego? Bo nie słuchasz głosu Pana Boga i to Jego Słowo nie ma dla
ciebie wielkiego znaczenia. Tak szanujemy kogoś jak liczymy się z jego słowami.
Dlatego wszystko będziesz przeżywał jako trudności życiowe. Na co spojrzysz –
nawet, jeśli to będzie dobre dla ciebie – ty będziesz to źle interpretował. Przyjdzie do
ciebie łaska, a ty powiesz: “Znowu przyszła katastrofa”.. Przyjdzie do ciebie Anioł, a
ty powiesz: “demon”. Na wszystko źle spojrzysz… Dlaczego? Bo nie masz Słowa i nie
umiesz interpretować rzeczywistości. Jak górnik, który schodzi bardzo nisko do
kopalni, zapomniał latarki, natrafił na żyłę złota, ale myślał, że to kolega zostawił
wynik swego trawienia i cofnął rękę ze wstrętem. Nie miał światła i źle zinterpretował
rzeczywistość. Jeśli nie masz Słowa Bożego, wszystko źle odczytujesz. W 31 wierszu
tego rozdziału czytamy: Twój wół na oczach twych zostanie zabity, a nie będziesz go
jadł... Na twoich oczach sąsiad zabije ci woła, a ty otworzysz usta i nawet nie
zareagujesz, bo ci ktoś to zrobi na twoich oczach i nawet nie zdążysz się zorientować,
że straciłeś wołu, czy krowę. Twój osioł zostanie ci zrabowany i nie wróci do ciebie;
twoje owce zostaną wydane twym wrogom, a nie będzie komu cię wspomóc.
Postawisz auto przed Tesco i ktoś ci je ukradnie, kupisz nowe na drugi dzień i w
drodze do domu ci się zepsuje. A dalej jeszcze gorsze rzeczy czekają człowieka:
Przeklęty będziesz w mieście, przeklęty na polu. Przeklęty twój kosz i twoja dzieża.

Za www.katolik.pl
rozdział: Pochylone życie - cz.VIII

Pochylone życie - cz.VIII

Celowo wybrałem te dwa wiersze, bo i tam jest osioł, a tyle wcześniej o nim pisałem.
Pochylona kobieta była porównana do osła uwiązanego u żłobu. Człowiek będzie cały
dzień przeklinał wszystko, wszystko będzie jakby przeciwko niemu. Wszystko będzie
przeklęte. Pan dotknie cię wycieńczeniem, febrą, zapaleniem, oparzeniem, śmiercią
od miecza, zwarzeniem zbóż od gorąca i śniecią; będą cię one prześladować aż
zginiesz. Niebiosa, które masz nad głową będą z brązu – czyli będziesz się modlił, ale
nie będziesz czuł modlitwy. Choroby będą się sypać całymi stadami i ciągle będziesz
się z nich leczył u lekarzy, którzy będą wynajdywać jeszcze inne i odsyłać do apteki,
gdzie będziesz tracił fortunę, a gdy już zaaplikujesz sobie lekarstwa, okaże się, że są
one rakotwórcze albo spowodują u ciebie torsje lub jakieś inne schorzenia. Czarna
seria! Ziemia pod tobą z żelaza – czyli wszystko będzie trudne dla ciebie i grunt
będzie twardy, nieprzyjazny. Pan ześle na twoją ziemię zamiast deszczu – pył i
piasek, będzie na ciebie padał z nieba, aż cię wyniszczy. Pan dotknie cię wrzodem
egipskim, hemoroidami, świerzbem i parchami, których nie zdołasz wyleczyć. Boże
kochany! Aż strach czytać! Ale wszystko człowiek będzie źle odbierał, bo nie ma
Słowa Bożego, czyli Bóg nie jest dla niego kimś, kto daje słowo uwalniające, bo Bóg
jest po prostu nikim! Owszem wujek coś tam powiedział, babcia coś powiedziała,
sąsiad coś powiedział, w telewizji mówili, w gazecie wyczytałem – to jest ważne,
trzeba nawet zapisać w pamiętniku. I wtedy człowiek jest skazany na to, że może źle
interpretować rzeczywistość. Może dochodzić do tego, że nawet dobre rzeczy może
przeżywać jako coś strasznego. Łatwo wtedy o załamanie, a nawet o depresję. Karą
doczesną za grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu mogą być również więzy,
zniewolone życie, życie pełne nieszczęść lub skłonność do patrzenia na wszystko w
taki sposób, że wszędzie się będzie dopatrywało zła! To jest pochylenie, zdołowanie
– bardzo depresyjne? Prawda? Co nie znaczy, że każda depresja jest karą za grzechy
– nie mam prawa tak twierdzić!
Wystarczy jednak, że Bóg nie był dla kogoś Bogiem – całe życie jest wtedy kolekcją
chorób i nieszczęść.

Za www.katolik.pl
I dlatego w tej chwili łatwiej ci będzie zrozumieć Ewangelię św. Łukasza i ten tekst,
który sobie wybraliśmy na początku, 13 rozdział: Nauczał raz w szabat w jednej z
synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była
pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować – czyli nic nie mogła zrobić
dla siebie... Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś
wolna od swej niemocy». Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się – i
pierwszą rzeczą, która zrobiła, gdy się wyprostowała – chwaliła Boga. Czyli od razu
Pan Bóg był dla niej numer jeden! Od razu wypełniła pierwsze przykazanie... Lecz
przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: «Jest
sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w
dzień szabatu!» Pan mu odpowiedział: «Obłudnicy – inaczej mówiąc “hipokryci!” –
czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go
napoić? – czyli od tego zniewolenia żłobem odwiązuje osła lub wołu, a my to znamy z
Księgi Powtórzonego Prawa, z 28 rozdziału – A tej córki Abrahama, którą szatan
osiemnaście lat trzymał na uwięzi nie należało uwolnić od tych więzów w dzień
szabatu?» Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały
cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów dokonywanych przez Niego.

Wróćmy na koniec do tej kobiety, która od 18 lat była tak schylona przed wszystkimi
i dopiero teraz wyprostowała się przed Bogiem. Czyż nie jest to już jasne, że jej
wykrzywienie mogło być spowodowane tym, że inni byli dla niej bóstwami, a Bóg
był… nikim? Zresztą, ów przełożony synagogi wydaje się tu być pewny w swoim
autorytecie, stojąc przed Jezusem, jakby był kimś ważniejszym niż Jezus! Spotkałem
bardzo wielu ludzi pogrążonych właśnie w takim pochyleniu, zniewolonych
rozpaczliwą niechęcią do życia, do siebie, ponieważ nauczono ich, że trzeba z ludźmi
się liczyć prawie tak, jak z Bogiem! I przeliczyli się! Syrach mówi: Ani synowi, ani
żonie, ani bratu, ani przyjacielowi nie dawaj władzy nad sobą za życia. (Syr 33,20)

Spotkałem też takie osoby, które były poddawane różnym opiniom, ocenom,
wyrokowaniom i te słowa ludzkie miały dla nich taką wielką wartość, jaką powinno
się obdarzyć Słowo Boże, czyli przykazania. Ludzkie słowa – nawet te najlepsze –
mogą wprowadzić człowieka w depresję. Pewna samotna matka wychowywała swoją
córkę w najlepszych, jak się jej wydawało, warunkach. Otaczała ją ochronnym
murem, eliminując wszystkie możliwości doznania porażki, zabezpieczyła ją od złego
towarzystwa, zawsze miała dla niej miłe słowa, nigdy nie krzyczała, wmawiała córce,
że jest piękna, inteligentna, cudowna i okazało się po jakimś czasie, że dziecko jest
niezdolne podjąć trud życia, że boi się wyjść z domu, lęka się przejść przez ulicę,
ucieka przed ludźmi. Przed egzaminem na studia uciekła, bo bała się, że może nie
zdać, choć wszystko umiała bardzo dobrze. Matka zupełnie nie rozumiała, co się
dzieje; zaczęła radzić się psychologów, co u córki z kolei wywołało lęki, że jest z nią
widocznie bardzo źle. Sprawa była beznadziejna. Albo gdy ktoś interpretował przykre
doświadczenia swojego życia w sposób nie ewangeliczny: licząc się jedynie z tym, co
ludzie o nim myślą. Dawanie wiary różnym opiniom ludzkim może doprowadzić do
tego, że człowiek w końcu nie wie, co się z nim dzieje, bo każdy mówi mu zupełnie

Za www.katolik.pl
coś innego. Prowadzi to do dezorientacji i zagubienia, bo świat nadaje na zupełnie
innej fali niż Ewangelia.

Ogromna liczba ludzi żyje w tłumionej rozpaczy, w pętach czy więzach


niezadowolenia z siebie, ponieważ gąszcz ludzkich słów jest jadowity i nawet
najlepsze ludzkie pochlebstwa są ostatecznie bardziej zwodnicze niż najgorsze Boże
Słowo. Ileż razy rozmawiałem z kimś, kto witał się ze mną w drzwiach z uśmiechem i
nagle w czasie rozmowy wybuchał ogromnym płaczem nie potrafiąc określić,
dlaczego nastąpił taki atak płaczu. Dopiero po godzinie wychodziło na jaw, że żyje od
wielu lat w cieniu ludzkich słów, że wszyscy plują mu w twarz kłamstwami,
pochlebstwami, wymaganiami, oczekiwaniami, przekleństwami, zazdrością i
nienawiścią, namiętnością i pożądaniem, gniewem i pogardą, podziwem i jeszcze Bóg
wie czym…, ale że to wszystko jest po prostu nie do wytrzymania. I tak trwa w
wieloletnich więzach zniewalających go w samotnej rozpaczy, w negatywnym
określaniu swojej osoby: “jestem strasznym człowiekiem, nawet dla siebie samego i
spodziewam się dla siebie wszelkiego zła od innych i od przyszłości”.. To jest
powszechny klimat, w którym gnębią się miliony ludzi na całym świecie. Żeby
stworzyć inny klimat, trzeba zbudować szklarnię modlitwy i spotkania ze Słowem
Boga, puścić trochę świeżego powietrza z Biblii, żeby drzewo duszy trochę się
wyprostowało.

U podstaw depresji leży często uzależnienie od innych: “Niektórzy ludzie w zbyt


dużym stopniu uzależniają własne istnienie od istnienia czy bycia innych osób” – oto
klasyczny tekst z poradnika terapeutycznego dla depresyjnych osób. Czy może być to
przeciwne pierwszemu przykazaniu? Jeżeli zupełnie uzależnię się od innej osoby, to
widocznie zabrakło Boga. Drugi człowiek nie jest fundamentem istnienia mojej osoby,
tylko Bóg może nim być. Gdy ktoś traci obiekt oparcia w drugim człowieku, od
którego jest uzależniony, przeżywa uczucie złości, pustki, czuje się samotny, nie umie
tych uczuć uwolnić na zewnątrz, kieruje je do wnętrza. Ta złość wewnętrzna
przeistacza się w poczucie winy i nienawiści do siebie. Następuje załamanie.
Dlaczego? Bo ten ktoś drugi, od którego byłem uzależniony, był dla mnie jak Bóg.
Jeremiasz wprost mówi: To mówi Pan: «Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w
człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on
podobny do dzikiego krzaka na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście;
wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną. Błogosławiony mąż,
który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją» (Jer 17,5-7). Gdyby Abraham
nie wyrzekł się Izaaka, Izaak stał by się dla niego bogiem, Abrahama spotkałoby
wtedy w życiu coś gorszego, niż to, co mu się zdarzyło.

Wszyscy wiemy, że nasze emocje są konsekwencjami naszych myśli, podobnie jak


mąka może być tylko taka, jakie ziarno wrzucono do młyna. Co “mielisz” – to
wychodzi z ciebie. O czym myślisz, jakie masz myślenie, to takie masz również
emocje. Jeśli do “młyna mózgu” wrzucamy tylko ziarna kąkolu, czyli słuchamy tego,
jak inni ludzie źle o nas mówią, wszystko źle interpretują, to jaka mąka z tego
wyjdzie? Spojrzę w lustro: oczywiście jestem brzydki w porównaniu z innymi ludźmi,
oczywiście inni są piękniejsi. Jestem za gruby, jestem za chudy, jestem za wysoki,

Za www.katolik.pl
jestem za niski, jestem głupszy od innych… Wskutek takiego myślenia o sobie, moje
emocje będą również dość dołujące. Wszystko musi być źle! Negatywne określenia,
negatywny system przekonań, który został wkodowany przez człowieka w
dzieciństwie, to znak, że zabrakło słów Dobrej Nowiny Jezusa, że to była ciągle zła
nowina z ust najbliższych. Kiedy wiecznie komuś mówiono, że życie jest bezsensem i
jest beznadziejne, to co będzie myślał po kilku latach takiej katechezy? Coś innego?

Dodajmy jeszcze jedno. Z powodu wielu nieudanych przeżyć, dramatów, przykrości,


niepowodzeń mogło się w nim utrwalić przekonanie, że już nigdy mu się nic nie uda.
Ponieważ nic mu się nigdy nie udało, teraz mu się nie uda i spodziewa się tylko
przegranej!!!

Poznałem kilka lat temu kobietę, która wychowywała się jedynie pośród braci – nie
miała siostry. Od małego dziecka bracia wyśmiewali się z niej, pogardzali, lekceważyli
ją, pomiatali, dodatkowo jeszcze była najmłodsza. I ona już z samego faktu, że była
dziewczyną, miała poczucie winy, bo nikt jej w domu – jako dziewczyny – nie
akceptował. Kiedy poszła do szkoły, bała się, że będzie tak samo potraktowana jak w
domu, więc zamknęła się w takiej “izolatce” i z nikim prawie nie rozmawiała. Dzieci to
wyczuły i od razu nastąpił frontalny atak. Seria dokuczliwych przezwisk była na
porządku dziennym. 8 lat szkoły podstawowej – 8 lat negatywnej edukacji. Później
poszła do liceum, uszczelniając zamknięcie w sobie, co jeszcze bardziej prowokowało
środowisko. I tak działo się przez wiele lat, może nawet więcej niż 18... W końcu, w
miejscu pracy – którą podjęła z wielkim trudem i boleścią – również wszyscy ją
poniżali. Zupełnie się załamała, bo nie była nawet podobna do nikogo
wartościowego, nie mówiąc już o tym, żeby w sobie znalazła jakąkolwiek wartość.
Nie spodziewała się już niczego dobrego w swym życiu. W czasie modlitwy,
prosiliśmy Jezusa, żeby to spodziewanie się zła – albo spodziewanie się najgorszego,
zmieniło się w spodziewanie radości. Przy pierwszych słowach o radości, jaką Bóg ma
z niej... po prostu uciekła. Trzasnęła drzwiami i “zwiała”, bo nie wytrzymała tego
napięcia prawdy. Dopiero za dwa tygodnie modliliśmy się drugi raz, kiedy oswoiła się
z tą prawdą, którą sobie uświadomiła. Nie jest łatwo człowiekowi uznać tak od razu,
że właśnie miał taką historię, a wcale nie jest mu lżej usłyszeć, że jest kimś, kto
budzi w kimś radość, na przykład w Bogu. Trudno w to uwierzyć... Zwykle takie
zniechęcone przekonania człowiek spycha do worka swojej podświadomości. Nie
chce o nich myśleć. A często te “śmieci” mają wielkie znaczenia dla nas. Kiedy się ma
w środku śmieci, można czuć się śmietnikiem! Na szczęście Jezus też był odrzucany –
i przez to odrzucenie przychodzi uzdrowienie. I kiedy następnym razem modliłem się
z tą kobietą, i ona zobaczyła Jezusa, jako odrzucony kamień węgielny (został
przecież odrzucony przez swój naród, przez swoją rodzinę, wyśmiany, opluty),
dotarło do niej, że jest podobna do Jezusa. Wtedy zaczęła się po raz pierwszy
uśmiechać! Wreszcie była do kogoś podobna i to do Boga! Zmienił się jej sposób
mówienia, co było dowodem zmiany myślenia. Jezus obecny w tej modlitwie – sam
widziałem – zdejmował z niej te więzy smutku i złości na siebie. Nagle jej twarz
przestała być napięta, jakby puściły jakieś więzy, które uczyniły z niej osła
uwiązanego do żłobu głupoty i smutku. Nagle odkryła, że jest komuś potrzebna –

Za www.katolik.pl
samemu Jezusowi – choć wydawało się, że nikomu do niczego nie jest potrzebne jej
istnienie.

Bez względu na to, czy to twój grzech cię skrzywił, czy też czyjś grzech odcisnął się
na tobie bolesną pieczęcią, i tak tylko Jezus jest bramą do pogodzenia się nie tylko z
samym sobą, ale i z Nim, i z resztą ludzi. Nie wystarczy tylko podać rękę czy rzucić
się w ramiona na minutę, lecz trzeba rzucić się w otchłań Jego Serca na zawsze!
Powrót do Jezusa, to jednocześnie detronizacja ubóstwianych autorytetów –
zerwanie zależności, jakie wytworzyły się między tobą a nimi, bo one są więzami
krępującymi i pochylającymi twoje istnienie. Powrót do wspólnoty, to zerwanie z
izolacją i nadmiernym wycofaniem, odtworzenie relacji, w których drugi człowiek
będzie tylko człowiekiem... i aż człowiekiem. Dlatego nie będziesz na niego spoglądał
jak na trwożące cię bóstwo czy równie niebezpieczna bestię. Powrót do siebie, to
spojrzenie na siebie z miłością i wyrozumiałością, która nie jest kłamliwym
usprawiedliwianiem siebie ani potępianiem. Potrzeba w tym miejscu wyznać grzechy
począwszy od korzenia, czyli dostrzec związek swoich win z łamaniem pierwszego
przykazania. Wreszcie wróć do Biblii jako pierwszego Słowa – źródła najważniejszych
opinii o tobie samym! Ewangelia św. Jana rozpoczyna się od słów: Na początku było
Słowo… Niech więc na początku wszystkiego w twoim życiu będzie Jego Słowo!

Przedmowa | Poniżanie świata ludzi, gloryfikowanie świata czarownic i czarodziejów |


Pozorna walka dobra i zła | Skąd ta fascynacja? |

Harry Potter – dobry czy zły? Gabriele Kuby

rozdział: Przedmowa

Przedmowa

Kochana Czytelniczko, Kochany Czytelniku, wzięliście Państwo tę książkę do ręki,


ponieważ szukacie odpowiedzi na pytanie: czy Harry Potter jest dobry, czy zły?
Ważne jest znalezienie tej odpowiedzi, ponieważ Harry Potter nie jest zwykłą książką,
jedną z wielu spośród szerokiej oferty mediów. Harry Potter jest długofalowym
projektem kulturowym, który wywiera wpływ na całe pokolenia i przez to staje się
społeczną rzeczywistością. Harry Potter przekracza wszelkie granice, realizuje swoje
dzieło na całym świecie, wszędzie tam, gdzie czyta się książki i ogląda filmy. Nigdy
wcześniej od czasu wynalezienia druku nie osiągnięto takiego sukcesu. Jeśli ktoś nie

Za www.katolik.pl
chce pozostać obojętny na to zjawisko, powinien znaleźć odpowiedź na pytanie
zawarte w tytule mojej książki.

Pytanie o dobro i zło jest uważane w naszych czasach za zbędne i przestarzałe.


Rzeczywistość, w której żyjemy, nie troszczy się o to. Możemy przymknąć oczy na
łatwe do przewidzenia skutki naszego działania. Nie unikniemy jednak cierpienia z
tego powodu. Samo postawienie pytania stanowi już akt wymierzony przeciw
globalnej potteromanii. Warunkiem niedorzecznego uzależnienia się od Pottera jest
to, że takie pytanie nie zostało postawione.

Ja już teraz udzielę na nie odpowiedzi – Harry Potter jest zły. Skutki będą
katastrofalne. I stoję oszołomiona przed rozmiarem zaślepienia. Jeśli Państwo i
wasze dzieci zachwyciliście się Harrym Potterem i nie chcecie psuć sobie
przyjemności, odłóżcie moją książkę.
Myślicie: tak wielu ludzi nie może się przecież mylić! Naprawdę nie?...

Czy Harry Potter ma być historycznym precedensem, aby interesy zyskania miliardów
zmotywowały miliony miłośników Pottera do czynienia dobra? Proszę, Szanowny
Czytelniku, załóż się przed przeczytaniem tej analizy, że masowy ruch Harry’ego
Pottera skieruje społeczeństwo ku dobru. Czy naprawdę chodzi o nieszkodliwą,
obojętną rozrywkę? Jeśli pomimo sympatii, którą odczuwacie Państwo dla Harry’ego
Pottera, jesteście gotowi postawić pytanie o dobro i zło oraz poświęcić trochę czasu,
aby posłuchać „głosu wołającego na pustyni”, chciałabym wyrazić swoje uznanie.
Niewielu ludzi chce sprawdzić słuszność pozycji, z którą zgadza się zdecydowana
większość. Pojawia się bowiem ryzyko odrzucenia, a niemal niczego bardziej nie
obawia się człowiek, jak izolacji we własnej grupie.

Proszę nie robić sobie żadnych wyrzutów, jeżeli podacie Państwo w wątpliwość
przyjemność czytania Pottera. Kryje się za tym wielka, podstępna inteligencja. Jeśli
nie jesteście pewni, jak oceniać ten fenomen, proszę kontynuować lekturę. Być może
odczuwacie niechęć do bycia biernym i manipulowanym uczestnikiem. Wtedy
wskazane byłoby poznanie nowego spojrzenia, które kłóci się z totalnym, „jedynym
słusznym” przekonaniem. Jeżeli wyrobicie sobie Państwo swój własny osąd,
przysłużycie się pluralizmowi, który uważa się za podstawę demokracji. Jeśli budzi w
Was odrazę i oburza magiczny świat Harry’ego Pottera, świat ideologii rasistowskiej i
ofiary krwi, przemocy i grozy, wstrętu i terroru, ciągłego zagrożenia i opętania, to
znajdziecie tu analizę, która pomoże Państwu popłynąć pod prąd i chronić Wasze
dzieci. Nie jest to łatwe.

Żyjemy jednak w czasach, kiedy musimy zadecydować. To dla Państwa napisałam tę


książkę. Przedstawiony tu tekst jest rozwinięciem mojego wkładu do książki: „Harry
Potter” – „Władca pierścieni” . Konieczność rozróżnienia, którą napisałam wspólnie z
Michaelem Hageböckiem. Książka ta ukazała się w listopadzie 2002 roku, a jej nakład
został szybko wyczerpany. Duch fantasy w obu analizowanych dziełach jest zupełnie
różny. J. R. R. Tolkien był praktykującym katolikiem, chciał w nowy sposób wskazać
człowiekowi drogę między dobrem a złem, między pokusą a wolnym wyborem dobra.

Za www.katolik.pl
J. K. Rowling jest – to przynajmniej można stwierdzić z całkowitą pewnością –
ateistką. Posiada ona nieograniczoną fantazję, dzięki której tworzy świat, w jakim
rządzi zło.

Harry Potter wprowadza czytelnika do zamkniętego świata strasznych potworów,


umazanych krwią duchów, złych i lubiących dręczyć nauczycieli, przejmujących grozą
uroków i zaklęć. Świata, z którego nie ma wyjścia i co gorsza – nikt tego wyjścia nie
szuka. Harry i jego przyjaciele niczego nie boją się bardziej, jak tego, że mogliby
zostać wyrzuceni z Hogwartu – szkoły magii i czarodziejstwa. W duchową pustkę
społeczeństwa, w którym chrześcijaństwo utraciło swoją kształtującą siłę, wlewa się
wartko niczym górski potok magia w formie czarów, czarnoksięstwa i satanizmu.
Wystarczy spojrzeć do internetu, aby się o tym przekonać.

Czy chcieliby Państwo tego? Chcieliby Państwo, aby następna generacja stanowiła
podatny na to grunt? Także Państwa dzieci? Także Państwa uczniowie? Także
Państwa wspólnota parafialna? Nawet jeśli wiara chrześcijańska (już) nic dla Państwa
nie znaczy, pozostaje nadal postawione na początku pytanie, na które dobrze byłoby
znaleźć odpowiedź. Potok bowiem przybiera na sile. Jeżeli chcecie Państwo wyrobić
sobie zdanie na temat tego, co znajduje się w piątym tomie Harry’ego Pottera,
proszę przeczytać streszczenie z komentarzem. Pomoże ono Państwu podjąć
świadomą decyzję, czy chcecie Państwo kupić kolejny tom serii J. K. Rowling, czy też
nie.

Gabriele Kuby
wrzesień 2003

rozdział: Poniżanie świata ludzi, gloryfikowanie świata czarownic


i czarodziejów

Poniżanie świata ludzi,

gloryfikowanie świata czarownic i czarodziejów

Do tej pory świat ludzi, ich życie uważano za dobre, a świat czarownic i czarodziejów
za zły. Jednak J. K. Rowling udało się odwrócić bieguny. Po 0 stronach książki, a w
filmie po 10 minutach, świat ludzi ukazuje się czytelnikowi/widzowi jako zły, a świat
czarownic i czarodziejów może nie jako dobry – takiego pytania się nie stawia – ale
jako taki, do którego warto dążyć. Harry ryzykuje własne życie, aby pozostać w tym
świecie – byle tylko nie musiał wracać do świata ludzi!

Jak autorka realizuje to „magiczne dzieło sztuki”? Już na początku historii


przeżywamy, jak uroczy, niewinny i godny zaufania Harry jest szykanowany przez złą
rodzinę zastępczą. Musi mieszkać w komórce pod schodami – jak pies.

Za www.katolik.pl
Jego rówieśnik, kuzyn Dudley, otrzymuje wszystko, Harry nic. Dudley jest gruby,
brzydki, tyranizuje Harry’ego, także w obecności rodziców, za co jest przez nich
nagradzany. Dudley jest gruby – „przypominał prosiaka” (II, 10) – zachowuje się jak
świnia i jest za to przez rodziców pieszczony. Czarodziej Hagrid wyczarowuje
kuzynowi świński ogonek. „Chciałem go zamienić w prosiaka, ale chyba jest już taką
świnią, że bardziej się nie dało” (I, 66).

Bycie grubym jest w naszej przejedzonej kulturze piętnem numer jeden. W


Niemczech 40% dzieci poniżej dziesiątego roku życia ma nadwagę, a setki tysięcy są
chore na anoreksję czy bulimię, co jest przejawem ucieczki od tego piętna. Ten guzik
autorka wciska bez oporów, aby manipulować emocjonalnie młodymi czytelnikami.
Dzięki temu zabiegowi duża część czytelników nie zauważa, że jest popychana w
samoosądzenie.

Nie tylko kuzyn, także wujek i ciotka przedstawieni są w żałosny i poniżający sposób.
Ciotka jest histerycznym czupiradłem, twarz wujka jest „wielka i rozlazła” – Harry
kiedyś nastąpił na nią przez nieuwagę (I, 44). Fakt, że wujek i ciotka przyjęli do
siebie dziecko i je wychowali, jest przemilczany. Niesprawiedliwość, nieczułość,
brzydota, przywiązanie do tego, co zewnętrzne, puste normy: normalne życie zostało
przedstawione jako obrzydliwe, znienawidzone. Właśnie tak, jak przeżywa to wiele
dzieci, a w szczególności miliony, których rodzice się rozwiedli: mało bezpieczeństwa
i miłości, strach przed tym, co powiedzą sąsiedzi, bezradni rodzice, którzy
dopuszczają do tego, że dzieci ich terroryzują i nie szanują, mobbing wśród kolegów
w szkole. Normalni ludzie określani są pogardliwie „mugole”, co podkreśla odrazę,
jaką budzą. W Harrym Potterze nie ma pozytywnego świata ludzi. Wujek i ciotka nie
chcą mieć nic do czynienia ze światem czarodziejów i czarownic, nie chcą, by Harry
poszedł do ich szkoły. Ponieważ lekceważenie dla świata ludzi już zostało mocno
nakreślone, opór wujostwa wydaje się być kołtuński i małoduszny (I, 63 i następne).

Poprzez magiczne uciążliwości, do jakich przyczynia się świat czarodziejski, wywołuje


się u Dursleyów brak poczucia bezpieczeństwa i przerażenie, przez co ich opór
zanika. Jest oczywiste, że Harry chce uciec od tej rodziny. Dlaczego chce się uczyć
czarów, wyjaśnia, gdy robi z Hagridem zakupy na ulicy Pokątnej: „Chciałem znaleźć
coś na Dudleya” (I, 88). Jego pierwszym motywem jest chęć zemsty. Do tego są
odpowiednie podręczniki, jak „grube dzieło pod tytułem Zaklęcia i przeciwzaklęcia
(oczaruj swoich przyjaciół i pognęb swoich wrogów ostatnimi nowościami:
Nagła Utrata Włosów, Galaretowate Nogi, Język w Supeł i wiele, wiele, wiele innych)”
(I, 88), ale Hagrid uważa, że Harry jeszcze ich nie potrzebuje: „A zresztą i tak by ci
nie wyszło, chłopie, trzeba się długo uczyć, żeby osiągnąć taki poziom” (I, 88). Celem
nauki jest więc opanowanie zaklęć, które szkodzą.

W czwartym tomie Dudley, „tyranizująca świnia”, natknął się na (podsuniętą przez


Freda Weasleya) „fasolkę Botta” o smaku toffi, co wyzwoliło zaklęcie sprawiające, że
język zwisał mu z ust „jak wielki, oślizgły pyton” (IV, 58). Ta pieśń manipulacji, którą
autorka gra na fortepianie zranionych uczuć i tęsknot dzieci, pojawia się w każdym
tomie w różnych wariacjach. Dlatego emocjonalnie zrozumiałe jest, że Harry chętnie

Za www.katolik.pl
idzie do szkoły magii i czarodziejstwa, chociaż tam często budzi się zlany potem z
powodu koszmarów. Żyje on w nieobliczalnym świecie złych nauczycieli, groźnych,
wielkich potworów, umazanych krwią duchów, wywołujących grozę zaklęć i czarów,
przy czym nie ma w tym świecie żadnego źródła miłości.

Jeden jedyny raz odczuwa się coś takiego jak miłość. Ale w jakim kontekście? Harry
widzi przez chwilkę w magicznym lustrze, stojącym na dwóch szponiastych stopach,
swoich zmarłych rodziców, którzy się do niego czule uśmiechają. Mama czarownica i
tata czarodziej. (Często osoby i sytuacje, które moglibyśmy uznać za pozytywne, są
wyposażane przez autorkę w satanistyczne symbole – tu szponiaste stopy lustra). W
filmie Harry szuka ręki mamy, ale trafia na pustkę...

Przyjaźń między Harrym, Ronem a Hermioną to cienki płaszcz, jaki musi istnieć, aby
przykryć świat zła. Jest to koło ratunkowe, dzięki któremu Harry porusza się w morzu
potworów. Ma to odbicie w realnych problemach dzieci chociażby z rozbitych rodzin:
rozłąka z rodzicami i ucieczka w przyjaźń z tak samo zagubionymi rówieśnikami.

Od początku Harry jest znany w Hogwarcie. Dlaczego? Ponieważ przeżył zaklęcie


Voldemorta. Sam Harry nie rozumie, że nie ma w tym jego zasługi. Jego popularność
jest niczym innym jak pociechą dla stęsknionych dzieci, które chcą być tak sławne jak
ich idole. Jako że emocjonalny guzik został w czytelniku przyciśnięty, nie wymaga to
żadnego przekonującego uzasadnienia. Harry jest sławny, to wystarczy.

Wraz z wejściem do szkoły magii i czarodziejstwa został uczyniony krok w kierunku


świata zła. Pozorna walka między dobrem a złem odbywa się wewnątrz zła. Czytelnik
zanurza się w świat zła, a z czasem postrzega zło jako coś normalnego i
pociągającego.

rozdział: Pozorna walka dobra i zła

Pozorna walka dobra i zła

a) Harry Potter tylko pozornie walczy ze złem

Powszechne jest mniemanie, że Harry Potter jest historią o walce dobra ze złem,
gdzie Harry jest dobry, a Voldemort zły.
Jeśli rzeczywiście walka dobra i zła ma miejsce, dobro musi chcieć dobra. Nie może
być owładnięte złem, a tym bardziej opętane. Nie można używać złych środków do
walki ze złem, bo wtedy dobro staje się złem i w efekcie zło zwycięża. Dobro musi
chcieć zwyciężyć zło i może wygrać, używając wyłącznie dobrych środków. Fakt, że

Za www.katolik.pl
krwawe konfrontacje Harry’ego z Voldemortem są punktem kulminacyjnym każdego
tomu, uważany jest przez większość komentatorów za wystarczający dowód na
twierdzenie, iż Harry Potter jest „nowoczesnym mitem”, „eposem” o walce między
dobrem a złem. Z tym że żadne z wymienionych wyżej kryteriów nie jest
wypełnione...

Harry nie jest dobry. Jego głównymi motywami pójścia do Hogwartu są chęć zemsty
na kuzynie Dudleyu i pragnienie uczenia się czarów i magii, ponieważ jest
czarodziejem. Harry jest zależny od Voldemorta. Dla każdego jest to widoczne ze
względu na posiadaną przez niego bliznę po zaklęciu, która łączy Harry’ego
bezpośrednio z Voldemortem. Boli go ona, gdy Voldemort jest w pobliżu. Jego
czarodziejska różdżka jest „bratem” różdżki Voldemorta, ponieważ w obu znajduje się
pióro z ogona feniksa.

Siły magiczne złego Voldemorta i dobrego Harry’ego mają więc to samo źródło. Harry
czuje się w niewytłumaczalny sposób spokrewniony z Tomem Riddle’em, który
później okazuje się być Voldemortem. „Harry [...] choć był pewny, że nigdy przedtem
nie słyszał nazwiska T.M. Riddle, miał niejasne poczucie, że ono coś dla niego
znaczy, jakby ten Riddle był jego przyjacielem, kiedy Harry był bardzo mały i prawie
go nie pamiętał” (II, 246). W czasie rytuału krwi w tomie czwartym czarodziejskie
różdżki Harry’ego i Voldemorta łączą się przez „ciemnozłoty promień światła” (IV,
688) i tworzy się „złota sieć o kształcie kopuły”, „klatka ze złotych promieni”. W
tomie piątym Harry zostaje opętany przez Voldemorta. Czuje, myśli i robi to, co
czuje, myśli i robi Voldemort. Dochodzi do fizycznego zjednoczenia z Voldemortem.

Harry walczy środkami zła – zaklęciami, przeciwzaklęciami i czarami. Jego zwycięstwo


nad Voldemortem w tomie pierwszym jest możliwe dlatego, że dotyka on ręką twarzy
Quirrella opętanego przez Voldemorta. „Harry zrozumiał:
Quirrell nie mógł znieść dotyku jego skóry, bo sprawiało mu to straszliwy ból. I
natychmiast dostrzegł w tym swoją jedyną szansę” (I, 304). Musiał przysporzyć mu
cierpień, by Voldemort nie mógł wypowiedzieć zaklęcia.

Harry nie zwalcza zła dlatego, że jest złe. Harry boi się przede wszystkim tego, że
zostanie wyrzucony ze szkoły. Ten strach stanowi motyw walki z Voldemortem.
Pragnienie pozostania w szkole magii i czarodziejstwa było najsilniejszym motywem
działań każdego z trójki przyjaciół. Kiedy w tomie czwartym Voldemort wypił krew
Harry’ego, Harry oddał mu pokłon. Oczywiście – został do tego zmuszony. Ale zrobił
to, co oznacza, że uznał władzę Voldemorta.

b) Nie ma żadnego dobrego bohatera walczącego ze złem

Za uosobienie dobra uważa się Dumbledore’a, dyrektora Hogwartu. W książce jest on


tak opisany: „Był to wysoki, chudy mężczyzna, bardzo stary [...]. Miał na sobie
sięgający ziemi purpurowy płaszcz i długie buty na wysokim obcasie. Zza połówek
okularów błyskały jasne, niebieskie oczy, a bardzo długi i zakrzywiony nos sprawiał

Za www.katolik.pl
wrażenie, jakby był złamany w przynajmniej dwu miejscach” (I, 13). Czy reżyser
teatralny ubrałby starego mędrca w buty na wysokim obcasie, dałby mu nos, który
wygląda, jakby został dwukrotnie złamany i na dodatek wyposażył w kołatkę do
biura w kształcie sępa?

Recenzenci dowodzą mądrości Dumbledore’a w niewielu zdaniach, które brzmią


mądrze. Przede wszystkim cytuje się te słowa: „Ostatecznie dla należycie
zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody. A ten
Kamień... cóż, to wcale nie była taka wspaniała rzecz. Sam pomyśl: tyle pieniędzy i
lat życie, ile zechcesz! Dwie rzeczy, których ludzkie istoty pragną najbardziej... Tylko
że ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze” (I,
306). W ten sposób okazuje się, że tytuł pierwszego tomu wprowadza w błąd,
ponieważ „Kamień Filozoficzny” jest niczym innym jak tylko fetyszem. Symbolizuje to,
co współczesny człowiek rozumie pod pojęciem szczęścia: „pieniądze i życie – tego
najbardziej pragniesz”.

Recenzenci nie starają się rozpatrywać postaci Dumbledore’a w odniesieniu do


wartości moralnych. Dumbledore wie, że jest słabszy od Voldemorta: „on nie zginął.
Nadal gdzieś jest. Może szuka innego ciała, żeby w nie wstąpić... Nie jest do końca
żywy, więc nie można go zabić” (I, 30 ); „jego znajomość magii przewyższa
umiejętności praktycznie każdego z żyjących czarodziejów. Wiedziałem, że nawet
moje najbardziej skomplikowane i potężne zaklęcia obronne mogą się okazać
nieskuteczne, gdy on odzyska pełną moc” (V, 912). Widzi więc przewagę zła.

Jego mowa na rozpoczęcie roku szkolnego brzmiała tak:


„Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Zanim rozpoczniemy nasz bankiet,
chciałbym wam powiedzieć kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw!
Dziękuję wam!” (I, 131). Na zakończenie roku szkolnego także wygłosił mowę:
„muszę was trochę pomęczyć ględzeniem staruszka, zanim wszyscy zatopimy zęby w
tych wybornych potrawach” (I, 314). Czy takie mowy przystoją mędrcowi? A
wychowawcy młodzieży? Reguły, które Dumbledore ogłasza, są łamane przez
nauczycieli i niego samego. Jest samowolny – ale jak mogłoby być inaczej w szkole
magii i czarodziejstwa!

Oto dwa przykłady:


Dyrektor zakazuje surowo uczniom wchodzenia do Zakazanego Lasu, ponieważ jest
tam niezwykle niebezpiecznie. Uczniowie są tam jednak wysyłani za karę. To tak,
jakby ojciec zakazywał jedenastoletniemu synowi picia whisky, a potem jako karę
kazał mu ją pić. Szkoła organizuje Turniej Trójmagiczny (w tomie czwartym), mimo
że wiąże się z nim bardzo wysokie ryzyko śmierci – wiele ludzi straciło w nim życie.
Jeden z uczniów mówi lekceważąco: „bez odrobiny ryzyka nie ma prawdziwej
zabawy” (IV, 204). Czy nie jest to postawa, która beztrosko popycha młodych do
praktyk związanych z najwyższym zagrożeniem, praktyk okultystycznych?
Dumbledore troskliwie ogranicza wiek uczestników – w turnieju mogą brać udział
jedynie ci, którzy ukończyli siedemnaście lat. Dopuszcza się jednak oszustwa,
zmuszając Harry’ego, który nie ma jeszcze wymaganych lat, do udziału w turnieju.

Za www.katolik.pl
Dumbledore raz ratuje Harry’ego z niebezpiecznych sytuacji, kiedy indziej zaś wydaje
go na działanie Voldemorta. W piątym tomie okazuje się jawnym cynikiem. Dla
szczęścia Harry’ego w teraźniejszości gotów jest zabić bezimiennych ludzi w
przyszłości (V, 915). Dumbledore nie jest dobrą siłą w złej grze. Takiej siły w tej grze
w ogóle nie ma.

c) Rozgraniczenie czarnej magii wprowadza w błąd

Różnicowanie magii czarnej i białej, co ma w Harrym Potterze często miejsce,


wywołuje wrażenie u czytelnika, że biała magia jest dobra i dozwolona. Powszechnie
uważa się, że biała magia to użycie magicznych środków w dobrym celu, podczas
gdy czarna magia używana jest w złym celu. Uzdrowiciele byliby więc dobrzy, a
afrykańscy czarownicy voodoo źli. To, że magia każdego rodzaju szkodzi człowiekowi,
zostanie szerzej omówione w dalszej części tej książki. Rozróżnienie białej i czarnej
magii jest tylko werbalnym złudzeniem, które przyczynia się do tego, że czarna
magia jest w Harrym Potterze ciągle praktykowana i akceptowana.

W Hogwarcie nieprzerwanie czaruje się na szkodę innych. Dokładnie tego uczą się
dzieci na zajęciach. Przy tym ciągle zwraca się im uwagę, że zaawansowani uczniowie
lub absolwenci Hogwartu uprawiają czarną magię. Młodsi uczniowie oczywiście
pragną uczyć się tych zaawansowanych metod. Harry tęskni za kimś, kto miałby
doświadczenie z użyciem czarnej magii. „Naprawdę pragnął kogoś (choć z trudem się
do tego przyznawał nawet przed samym sobą), kto by był jak... jak ojciec: dorosły
czarodziej, którego mógłby zapytać o radę [...], ktoś, kto by się nim zaopiekował,
ktoś mający doświadczenie w walce z czarną magią...” (IV, 29).

O Slytherinie, jednym z czterech domów, mówi się, że wyszło z niego „najwięcej


czarnoksiężników i wiedźm w dziejach Hogwartu” (II, 84). To znaczy, że i z innych
domów pochodzili czarodzieje i czarne czarownice. W Hogwarcie nauczany jest
przedmiot „obrona przed czarną magią”. Nauczyciel Szalonooki Moody mówi: „A ja
jestem tu po to, żeby wam przekazać choć odrobinę wiedzy o tym, co jeden
czarodziej może zrobić drugiemu. [...] Nie mam wam pokazywać, jak wyglądają
nielegalne zaklęcia czarnoksięskie, te poznacie dopiero w szóstej klasie. Uważają
[Ministerstwo Magii – przyp. red.], że jesteście jeszcze na to za młodzi. Na szczęście
profesor Dumbledore ma lepszą opinię o stanie waszych nerwów, uważa, że
wytrzymacie, a według mnie, im wcześniej poznacie, z czym przyjdzie wam walczyć,
tym lepiej” (IV, 226-22 ).

Dobry Dumbledore jest więc za tym, aby uczniowie uczyli się „zakazanych czarnych
zaklęć” i to wcześniej, niż to było w planie nauczania... Szalonooki Moody
demonstruje swoje zaklęcia na czarnych pająkach:
„– Imperio! [...]
– Mam nad nim całkowitą kontrolę. [...] Mogę sprawić, że wyskoczy przez okno,
utopi się, wpadnie któremuś z was do gardła... [...]

Za www.katolik.pl
– Crucio!
Pająk natychmiast skrzyżował nóżki [...] na brzuchu, przetoczył się na grzbiet i zaczął
dygotać, miotając się z boku na bok. Nie wydawał [...] żadnych odgłosów, ale Harry
był pewny, że gdyby miał głos, to piszczałby z bólu.
Moody wciąż celował w niego różdżką, i po chwili pająk zaczął dygotać i miotać się
jeszcze gwałtowniej...” (IV, 228-229).
Neville Longbottom uczepił się rękami blatu stołu, tak że kostki stały się białe, a jego
szeroko otwarte oczy wypełniało przerażenie. Jak reagują czytelnicy?...
„– Ból – rzekł cicho Moody – Nie musicie używać imadeł lub noży, by zadać komuś
ból, jeśli potraficie rzucić zaklęcie Cruciatus” (IV, 230).
Natomiast jeśli chodzi o zaklęcie uśmiercające, nauczyciel wyjaśnia: „skoro nie ma na
nie przeciwzaklęcia, to po co wam pokazałem, jak ono działa? Ponieważ musicie
wiedzieć. Musicie być przygotowani na najgorsze [podkr. aut.])” (IV, 232). Zdaje się,
że jest to motto autorki. Bardzo odpowiednie w książce dla dzieci...

rozdział: Skąd ta fascynacja?

Skąd ta fascynacja?

Za www.katolik.pl
Jak to możliwe, że globalna zachodnia kultura, składająca się z pojedynczych osób, z
których większość pragnie dobra dla swoich dzieci, wychowuje następne pokolenie z
Harrym Potterem?

Żyjemy w czasach globalnej niemocy. W którą stronę by nie spojrzeć, ludzkie drogi
prowadzą do sytuacji bez wyjścia. Z marzenia, aby zapanować nad naturą za pomocą
techniki, a świat zmienić w eldorado wolnego czasu, gdzie przez naciśnięcie guzika
natychmiast będzie dostarczona do domu rozrywka, wyrywa nas rzeczywistość:
bezrobocie, niekorzystne reformy systemów ubezpieczeń, zwrot demograficzny,
zmiany klimatyczne. Co robić, gdy nie widać nigdzie rozwiązania?

I wtedy pojawia się magia jako radosna nowina. Czego nie dokona technika, obiecuje
magia. Opanować niewidzialne siły, móc poruszać się ponad granicami czasu i
przestrzeni, aby zaspokoić swoje życzenia i żądze – ta tęsknota drzemie w każdym
człowieku. Grunt dla takich ofert jest tym bardziej podatny, im bardziej człowiek
cierpi na bezsilność. Jakie usposobienie mają dzieci i młodzież, które wzrastają w
takiej globalnej bezsilności? Jakie są duchowe warunki, w których kształtuje się
dzisiejsze młode pokolenie? Miliony dzieci są rozbite wewnętrznie przez rozwód
swoich rodziców.

Wiele z nich pozostawionych jest samym sobie, ponieważ tylko jedno z rodziców
roztacza nad nimi opiekę i brak mu czasu bądź dlatego że oboje rodzice pracują
(muszą pracować) i też nie mają czasu. Co siódme dziecko w Niemczech korzysta z
pomocy społecznej. Na skutek reform systemu ubezpieczeń coraz więcej dzieci
popada w nędzę. Wolny czas dzieci i młodzież spędzają przed ekranem lub
monitorem. Tam uczą się, że w życiu chodzi o to, aby mieć przyjemność, a
przyjemność ma się wtedy, gdy się konsumuje. Coraz mniej młodych posiada
możliwość realizacji przyjemności jako treści życia. Przeżywają to jako upokorzenie.

Skutkiem tego są: zanik autorytetu rodziców, ucieczka we wczesne kontakty


seksualne, upadek wykształcenia, popadanie w depresję, strach, nadwaga,
uzależnienie od leków, narkomania, samobójstwa dzieci i młodzieży oraz wielka
wewnętrzna pustka. Informacja, że można zmienić świat za pomocą czarodziejskiej
różdżki, jest kuszącą odpowiedzią na te potrzeby. Harry Potter zburzył barierę, która
do tej pory istniała w sumieniu jednostki. Jak ci, którzy wyrastają z Harrym Potterem,
będą radzili sobie w pełnych cierpienia sytuacjach bezsilności, z jakimi stykają się już
w młodych latach? Kto ostrzeże ich przed praktykami okultystycznymi, a jeśli nawet
ktoś to zrobi, to czy będą mu wierzyć, skoro przez cały okres młodości przebywali w
dobrze znanym, w „bezpiecznym” świecie fantazji? Jest różnica między tym, że jako
młody człowiek przekracza się granicę zła i ma się tego świadomość, a tym, że cała
kultura mówi, iż zło jest dobre. Sumienie nie może rozwijać się w takich warunkach.

Magiczne praktyki najszybciej wypełniają pustkę w sercach ludzi, którzy nic o Bogu
nie słyszeli, którzy nigdy nie uczyli się modlitwy i nie wiedzą, czego pamiątkę
obchodzimy na Boże Narodzenie. Poprzez zanurzanie się w zły świat szkoły magii i
czarowania dusze dzieci są przytępiane, a ich serca stają się niewrażliwe na piękno,

Za www.katolik.pl
prawdę, dobro. Jeśli te słowa brzmią tak, jak gdyby pochodziły z pożółkłego
pamiętnika, oznacza to jedno: ta kultura jest chora.

Za www.katolik.pl
rozdział: Jak rodzice mogą ochronić swoje dzieci?

Jak rodzice mogą ochronić swoje dzieci?

„Pociąg Pottera” jedzie dookoła świata, a podróżują nim miliony. Czy to możliwe, że
tak wielu ludzi wokół nas: krewni, przyjaciele, nauczyciele, księża, ludzie po studiach
i niewykształceni, wsiadło do niewłaściwego pociągu i niczego nie zauważyło? Czy
wszyscy wierzą w to, że zło ma ogon i rogi, jest rozpoznawalne na pierwszy rzut oka,
i naprawdę nie zdają sobie sprawy, że posiada ono – ze swoją długotrwałą strategią
– genialną umiejętność wtapiania się we współczesne prądy oraz wykorzystywania
bolączek dzisiejszego świata?

Jeśli nawet ktoś nie chce uczestniczyć w potteromanii, będzie zmuszony do


obcowania z nią przez obowiązkową lekturę, za którą dostaje się oceny, przez
klasowe wyjścia do kina, przez nacisk grupowy i masową histerię. Ponieważ
pedagogika Harry’ego Pottera systematycznie niszczy wiarę chrześcijańską w
kochającego Boga, mamy tu do czynienia z indoktrynacją, która jest nietolerancyjna i
niezgodna z duchem naszej konstytucji. Można odmówić w tym udziału z powodu
wiary i sumienia.

Rodzicom potrzeba odwagi, aby się sprzeciwić potteromanii. Muszą liczyć się z tym,
że zostaną wyśmiani, uznani za fundamentalistów i że usunie się ich na margines.
Zbyt wiele ryzykują ci, którzy siedzą w pociągu. Jeszcze więcej ich dzieci. Rodzice,
którzy rozpoznali duchowe i psychiczne niebezpieczeństwo oraz chcą chronić swoje
dzieci, muszą walczyć na dwa fronty: przeciw masowemu naciskowi i o serca
własnych dzieci. Przy tym konieczne jest, aby wyrobić sobie własny osąd.

Być może uznacie Państwo, że przesadzam. Nie pozostaje Wam zatem nic innego,
jak tylko samemu przeczytać Pottera. Proszę spróbować rozmawiać z innymi
rodzicami i nauczycielami, proszę wyjaśnić im kulisy, także wtedy, gdy na początku
będziecie mieć wielu przeciw sobie. Ludzie dają się porwać globalnemu prądowi.
Nigdy nie ćwiczyli pływania pod prąd. Proszę spróbować otworzyć im oczy w
delikatny sposób. Na końcu książki są zebrane argumenty przeciw Harry’emu
Potterowi. Możecie Państwo te strony powielić i rozdać. Tak długo, jak można, należy
kierować się dewizą: trzymaj dzieci z dala! Można dzieciom opowiedzieć, o co chodzi
w Potterze i – w zależności od wieku – poprzeć to fragmentami powieści, wzbudzić w
nich wstręt, zanim jeszcze nie wpadły w magiczny wir opowiadania.

Jeśli jednak dzieci właśnie pochłaniają te książki, wtedy pozostaje jedna możliwość –
uświadomienie im, co Harry Potter reprezentuje, i zaproponowanie innych książek,
które również trzymają w napięciu i, przede wszystkim, ubogacają, na przykład
Władcę pierścieni. Może to być okazja do głębszej rozmowy z dziećmi na istotne
tematy. Joanne K. Rowling powiedziała w wywiadzie udzielonym dla telewizji BBC z 2
września 2000 roku: „Sądzę, że materiał częściowo nie nadaje się dla sześciolatka.

Za www.katolik.pl
Ale nie powinno się mu zakazywać czytania. Gdy byłam mała, czytałam rzeczy, które
burzyły moją duchową równowagę, ale nie sądzę, że było to złe. Moi rodzice nigdy
nie cenzurowali tego, co czytałam. Dlatego nie powiedziałabym sześciolatkowi: «nie
czytaj tego», lecz: «uważaj, niektóre rzeczy mogą być nieprzyjemne»”.

Czy słyszeliście Państwo, co ona powiedziała?! Lektura, który burzy duchową


równowagę, nie jest zła nawet dla sześciolatka! A ochrona przed lekturą, która to
czyni, jest cenzurą! Nie, to nie jest cenzura, lecz obowiązek i dowód na
odpowiedzialność rodziców, którzy chronią w ten sposób swoje dzieci. Nie możemy
zatruwać ani ich ciała, ani duszy. Człowiek jest formowany przez to, co przyjmuje.
Tak, jak materialne pożywienie czyni ciało zdrowym lub chorym, tak duchowy
pokarm czyni osobowość i duszę człowieka zdrową albo chorą – szczególnie zaś
podatnych na wpływy dzieci. Proszę przypomnieć sobie książki, jakie czytaliście
Państwo między szóstym a czternastym rokiem życia. Czy nie miały one na Państwa
wpływu? Jak głęboko zapadły Państwu w pamięć historie i obrazy? Czy w przypadku
Państwa dzieci lekturą kształtującą ich wyobraźnię powinien być Harry Potter?

Wierzący, modlący się ojciec opowiadał mi, jak jego dziesięcioletni syn gorzko płakał,
bo był wyśmiewany w klasie z powodu wiary. Dorośli tak rzadko mają odwagę
przeciwstawić się większości, dla dzieci stanowi to już czyn heroiczny. Dlatego tak
ważne jest stworzenie więzi społecznych, które będą oparte na stałych wartościach i
sprawią, że stanie się widoczna radość, jaka rodzi się wtedy, gdy ludzie żyją zgodnie
z tymi wartościami.

Za www.katolik.pl
rozdział: Poniżanie świata ludzi, gloryfikowanie świata czarownic
i czarodziejów

Poniżanie świata ludzi,

gloryfikowanie świata czarownic i czarodziejów

Do tej pory świat ludzi, ich życie uważano za dobre, a świat czarownic i czarodziejów
za zły. Jednak J. K. Rowling udało się odwrócić bieguny. Po 0 stronach książki, a w
filmie po 10 minutach, świat ludzi ukazuje się czytelnikowi/widzowi jako zły, a świat
czarownic i czarodziejów może nie jako dobry – takiego pytania się nie stawia – ale
jako taki, do którego warto dążyć. Harry ryzykuje własne życie, aby pozostać w tym
świecie – byle tylko nie musiał wracać do świata ludzi!

Jak autorka realizuje to „magiczne dzieło sztuki”? Już na początku historii


przeżywamy, jak uroczy, niewinny i godny zaufania Harry jest szykanowany przez złą
rodzinę zastępczą. Musi mieszkać w komórce pod schodami – jak pies.
Jego rówieśnik, kuzyn Dudley, otrzymuje wszystko, Harry nic. Dudley jest gruby,
brzydki, tyranizuje Harry’ego, także w obecności rodziców, za co jest przez nich
nagradzany. Dudley jest gruby – „przypominał prosiaka” (II, 10) – zachowuje się jak
świnia i jest za to przez rodziców pieszczony. Czarodziej Hagrid wyczarowuje
kuzynowi świński ogonek. „Chciałem go zamienić w prosiaka, ale chyba jest już taką
świnią, że bardziej się nie dało” (I, 66).

Bycie grubym jest w naszej przejedzonej kulturze piętnem numer jeden. W


Niemczech 40% dzieci poniżej dziesiątego roku życia ma nadwagę, a setki tysięcy są
chore na anoreksję czy bulimię, co jest przejawem ucieczki od tego piętna. Ten guzik
autorka wciska bez oporów, aby manipulować emocjonalnie młodymi czytelnikami.
Dzięki temu zabiegowi duża część czytelników nie zauważa, że jest popychana w
samoosądzenie.

Nie tylko kuzyn, także wujek i ciotka przedstawieni są w żałosny i poniżający sposób.
Ciotka jest histerycznym czupiradłem, twarz wujka jest „wielka i rozlazła” – Harry
kiedyś nastąpił na nią przez nieuwagę (I, 44). Fakt, że wujek i ciotka przyjęli do
siebie dziecko i je wychowali, jest przemilczany. Niesprawiedliwość, nieczułość,
brzydota, przywiązanie do tego, co zewnętrzne, puste normy: normalne życie zostało
przedstawione jako obrzydliwe, znienawidzone. Właśnie tak, jak przeżywa to wiele
dzieci, a w szczególności miliony, których rodzice się rozwiedli: mało bezpieczeństwa
i miłości, strach przed tym, co powiedzą sąsiedzi, bezradni rodzice, którzy

Za www.katolik.pl
dopuszczają do tego, że dzieci ich terroryzują i nie szanują, mobbing wśród kolegów
w szkole. Normalni ludzie określani są pogardliwie „mugole”, co podkreśla odrazę,
jaką budzą. W Harrym Potterze nie ma pozytywnego świata ludzi. Wujek i ciotka nie
chcą mieć nic do czynienia ze światem czarodziejów i czarownic, nie chcą, by Harry
poszedł do ich szkoły. Ponieważ lekceważenie dla świata ludzi już zostało mocno
nakreślone, opór wujostwa wydaje się być kołtuński i małoduszny (I, 63 i następne).

Poprzez magiczne uciążliwości, do jakich przyczynia się świat czarodziejski, wywołuje


się u Dursleyów brak poczucia bezpieczeństwa i przerażenie, przez co ich opór
zanika. Jest oczywiste, że Harry chce uciec od tej rodziny. Dlaczego chce się uczyć
czarów, wyjaśnia, gdy robi z Hagridem zakupy na ulicy Pokątnej: „Chciałem znaleźć
coś na Dudleya” (I, 88). Jego pierwszym motywem jest chęć zemsty. Do tego są
odpowiednie podręczniki, jak „grube dzieło pod tytułem Zaklęcia i przeciwzaklęcia
(oczaruj swoich przyjaciół i pognęb swoich wrogów ostatnimi nowościami:
Nagła Utrata Włosów, Galaretowate Nogi, Język w Supeł i wiele, wiele, wiele innych)”
(I, 88), ale Hagrid uważa, że Harry jeszcze ich nie potrzebuje: „A zresztą i tak by ci
nie wyszło, chłopie, trzeba się długo uczyć, żeby osiągnąć taki poziom” (I, 88). Celem
nauki jest więc opanowanie zaklęć, które szkodzą.

W czwartym tomie Dudley, „tyranizująca świnia”, natknął się na (podsuniętą przez


Freda Weasleya) „fasolkę Botta” o smaku toffi, co wyzwoliło zaklęcie sprawiające, że
język zwisał mu z ust „jak wielki, oślizgły pyton” (IV, 58). Ta pieśń manipulacji, którą
autorka gra na fortepianie zranionych uczuć i tęsknot dzieci, pojawia się w każdym
tomie w różnych wariacjach. Dlatego emocjonalnie zrozumiałe jest, że Harry chętnie
idzie do szkoły magii i czarodziejstwa, chociaż tam często budzi się zlany potem z
powodu koszmarów. Żyje on w nieobliczalnym świecie złych nauczycieli, groźnych,
wielkich potworów, umazanych krwią duchów, wywołujących grozę zaklęć i czarów,
przy czym nie ma w tym świecie żadnego źródła miłości.

Jeden jedyny raz odczuwa się coś takiego jak miłość. Ale w jakim kontekście? Harry
widzi przez chwilkę w magicznym lustrze, stojącym na dwóch szponiastych stopach,
swoich zmarłych rodziców, którzy się do niego czule uśmiechają. Mama czarownica i
tata czarodziej. (Często osoby i sytuacje, które moglibyśmy uznać za pozytywne, są
wyposażane przez autorkę w satanistyczne symbole – tu szponiaste stopy lustra). W
filmie Harry szuka ręki mamy, ale trafia na pustkę...

Przyjaźń między Harrym, Ronem a Hermioną to cienki płaszcz, jaki musi istnieć, aby
przykryć świat zła. Jest to koło ratunkowe, dzięki któremu Harry porusza się w morzu
potworów. Ma to odbicie w realnych problemach dzieci chociażby z rozbitych rodzin:
rozłąka z rodzicami i ucieczka w przyjaźń z tak samo zagubionymi rówieśnikami.

Od początku Harry jest znany w Hogwarcie. Dlaczego? Ponieważ przeżył zaklęcie


Voldemorta. Sam Harry nie rozumie, że nie ma w tym jego zasługi. Jego popularność
jest niczym innym jak pociechą dla stęsknionych dzieci, które chcą być tak sławne jak
ich idole. Jako że emocjonalny guzik został w czytelniku przyciśnięty, nie wymaga to
żadnego przekonującego uzasadnienia. Harry jest sławny, to wystarczy.

Za www.katolik.pl
Wraz z wejściem do szkoły magii i czarodziejstwa został uczyniony krok w kierunku
świata zła. Pozorna walka między dobrem a złem odbywa się wewnątrz zła. Czytelnik
zanurza się w świat zła, a z czasem postrzega zło jako coś normalnego i
pociągającego.

Ciemność ze WschoduRobert Tekieli

Ciemność ze Wschodu

Praktyki wywodzące się z europejskiej tradycji ezoterycznej, jak magia czy


wróżbiarstwo oraz okultystyczne propozycje współczesne, jak kontrola umysłu,
bioenergoterapia czy supernauczanie, są obok praktyk wywodzących się ze Wschodu
głównymi źródłami dzisiejszych zagrożeń duchowych. Osoby trafiające do
egzorcystów dziwią się, że przyczyną ich kłopotów duchowych są ćwiczenia jogi,
wschodnich sztuk walki czy praktyki głębokiej medytacji. Jednak to zdziwienie jest
jedynie skutkiem swego rodzaju manipulacji, jakiej poddawani są ludzie Zachodu od
ponad stu lat.

Światło ze Wschodu! To hasło przyświeca wielu środowiskom okultystycznym,


artystycznym i intelektualnym od lat. Kolejne pokolenia teozofów, duchowych guru,
holistycznych uzdrawiaczy, głębokich ekologów głoszą o przewadze wschodniej
duchowości. Chrześcijaństwo zepchnięto na margines i powstały w ten sposób
duchowy głód człowieka Zachodu proponuje się zaspokajać wschodnimi praktykami.
Jednak drogi duchowe Wschodu i Zachodu nie mają wspólnych punktów. Wynikają z
zupełnie innych doświadczeń i dążą w zupełnie różnych kierunkach. Człowiek
Zachodu intensywne praktykując wschodnie techniki medytacyjne, może sobie tylko
zaszkodzić.

Aikido

Japońska sztuka walki propagowana jako pozbawiona agresji, stosująca tylko chwyty
obronne. Przy jej promocji nie wspomina się jednak, że korzenie aikido są religijne.
Twórca tej sztuki walki Morichei Ueshiba został członkiem grupy religijnej Omoto-kyo,
której guru obdarzony był „świętą siłą”. Wkrótce i Ueshiba został obdarzony „darami”
paranormalnymi, między innymi telepatią. Swą inicjację opisuje we wspomnieniach w
sposób następujący: „posiadł mnie złoty deszcz”. Wszystkie fakty opisywane przez
Ueshibę pozwalają na prostą diagnozę: opętanie. Twórca aikido od czasu inicjacji nie

Za www.katolik.pl
przegrał ani jednej walki, mimo że walczył nawet z kilkoma młodymi przeciwnikami
jednocześnie. Każdy adept aikido przy każdym treningu oddaje cześć portretowi
Ueshiby, który jest umieszczony w miejscu wyróżnionym i dominującym symbolicznie
nad salą ćwiczeń

Filozofia stojąca za aikido zakłada między innymi wszechenergetyczną naturę


wszechświata, co wyklucza podział rzeczywistości na Stwórcę i stworzenie. Aikido
czerpie też z azjatyckich pierwotnych kultów szamańskich ich praktyki transowe i
energetyczne. Ćwiczenia fizyczne w aikido są środkiem do uchwycenia kontaktu z
jakąś zewnętrzną wobec człowieka mocą zwaną „ki” oraz, w miarę postępów adepta,
do manipulowania nią. Czwarty poziom mistrzowski osiąga się, mając zdolności
uzdrawiania oraz posługiwania się telepatią.

Osoby rozpoczynające ćwiczenia aikido zapewniane są, że biorą udział jedynie w


sporcie walki. Że jedynym celem są umiejętności fizyczne. Wiedza o duchowym,
paranormalnym wymiarze tej sztuki walki podawana jest powoli, w miarę wzrostu
zaangażowania i fascynacji aikido. I na tym polega manipulacja. Twierdzi się także,
że telepatia, leczenie energiami i prekognicja są skutkiem rozbudowania siły
psychicznej człowieka, co jest nieprawdą, ponieważ przekraczają one ludzką naturę.
W rzeczywistości jest to wkraczanie w sferę rzeczywistości duchowej. Ćwiczenie
aikido często kończy się zniewoleniem duchowym, a nawet opętaniem.

Tai chi

Tym razem japoński system płynnych ruchów ciała wykonywanych w stanie


koncentracji umysłu i rozluźnienia ciała. Coraz częściej obecny w polskich szkołach
jako zajęcia dodatkowe. Bywa nawet alternatywą dla zajęć WF. Praktykowany jest
dla zdrowia jako forma medytacji oraz jako metoda samoobrony dzięki wykorzystaniu
energii „chi”. Na początku adept musi zapanować nad swym ciałem, potem nad
umysłem, a na następnym etapie nad ich harmonijną współpracą: „Gdy w ruchu nie
myśli się o ruchu, wtedy zaczyna się medytacja”. Niestety: „Obok pozytywnych
zjawisk, w medytacji mogą wystąpić pewne niekorzystne zjawiska, takie jak: utrata
kontaktu z rzeczywistością, halucynacje, zarówno wzrokowe, jak i słuchowe, urojenia
typu paranoidalnego, depersonalizacja oraz obce i nieznane dotąd odczucia
somatyczne. Obniżenie funkcjonowania psychofizycznego, które jest pożądanym
efektem medytacji, gdy przekroczy pewną granicę, może prowadzić do chwilowej
hipoglikemii i hipoteksji, czyli ostrego obniżenia ciśnienia krwi. Efektem tego są bóle
głowy i zawroty lub nawet omdlenie”. To cytat z książki Krzysztofa Maćko „Tai Chi
Chuan. Filozofia i praktyka”.

Nieświadomość ludzi decydujących o tym, co może, a co nie może pojawić się w


polskiej szkole sprawia, że tego typu praktyki jak tai chi proponowane są nawet
siedmiolatkom.

Joga

Za www.katolik.pl
Dlaczego praktyki medytacyjne są niebezpieczne dla ludzi Zachodu? Dlaczego joga,
która dla hinduisty żyjącego w Indiach, który nigdy nie słyszał o Jezusie, może być
drogą zbawienia, w Europie i Stanach Zjednoczonych jest dla wielu osób źródłem
wielu cierpień psychicznych i duchowych? Jest kilkanaście powodów. Ćwiczenia
medytacyjne na Zachodzie najczęściej praktykowane są bez opieki kompetentnego
guru. Można zostać instruktorem jogi po miesięcznym korespondencyjnym kursie.
Prawdziwy, hinduski guru jest świadom zagrożeń jakie niesie za sobą intensywne
ćwiczenie psycho-duchowe jakim jest joga, czy medytacja w ogóle. Wie, w którym
momencie pojawią się traumatyczne objawy, przygotowuje do nich adepta, radzi jak
sobie z nimi poradzić. Pozbawiony takiej opieki człowiek, tracąc kontakt z
rzeczywistością, doświadczając urojeń typu paranoidalnego, bólów głowy i omdleń,
wpada w panikę... W USA już kilkanaście lat temu powstała nowa jednostka
chorobowa: rozpad osobowości w wyniku ćwiczeń medytatywnych praktykowanych w
odosobnieniu. To po prostu nie są żarty.

Oprócz zagrożeń psychicznych mamy w jodze kontekst religijny. Joga była przed
tysiącami lat, i do dziś jest, praktyką religijną. Służy do osiągania celów religijnych,
czyli duchowych, i je osiąga. Pytani o rolę jogi w zwalczaniu stresu wschodni guru,
śmieją się z tego, że komuś przychodzi do głowy w tym celu wykorzystywać „świętą
technikę”, i konstatują, że niezależnie od subiektywnego nastawienia osoby
praktykującej jogę, technika ta osiąga swój obiektywny efekt. Duchowy efekt.

Niebezpieczeństwo medytacji

Nie ma chrześcijańskiej jogi, tak jak nie ma hinduistycznej modlitwy. W obrębie


świata hinduistycznych pojęć modlitwa jest po prostu niemożliwa. Jednak silny już w
XIX w. zachodni nurt kulturowy zacierał granice pomiędzy światem Zachodu i
światem Wschodu. Człowiek Zachodu traktuje transowe sztuki walki, religijne
medytacje czy jogę niepoważnie. Nie jest świadom przepaści pomiędzy naszą kulturą
wywodzącą się z Palestyny, Grecji i Rzymu, a kulturami Indii, Chin czy Japonii. Nie
jest też świadom, że duchowe autorytety hinduizmu i buddyzmu negatywnie
wypowiadają się o przeszczepianiu hinduizmu i buddyzmu do Europy: „Nie jestem
zwolennikiem całkowitego nawracania się ludzi Zachodu na buddyzm, gdyż nie jest
naturalne odcinanie się od swoich korzeni. Francuzi powinni raczej odkryć
zapomniane, lecz prawdziwe skarby własnej religii” – powiedział Dalajlama
tygodnikowi „Famille Chretienne” 24 kwietnia 1996 r., komentując konwersje
Francuzów na buddyzm. Za tą wypowiedzią kryje się głęboka świadomość
niebezpieczeństw wynikających z takich konwersji. Jeśli dokonuje jej chrześcijanin,
porzucający Chrystusa dla Buddy czy Kryszny, musi być też świadom konsekwencji
apostazji. Wielkie religie są równie godne, lecz nie równie dojrzałe. Mahomet i Budda
nie kryli, że są tylko ludźmi. Chrystus był Bogiem.

***

I na koniec pozostaje pytanie o to w jaki sposób rozróżniać. Czy każdy sport walki
jest duchowo groźny? Nie. Jedynie te sztuki walki, które poza ćwiczeniami fizycznymi

Za www.katolik.pl
proponują filozofię, ćwiczenia medytacyjne lub oddawanie czci symbolom czy
osobom. Sytuację komplikuje jednak fakt, że karate może być nazwą zarówno sportu
walki, ale może też być przez trenera wzbogacone o elementy filozoficzne i duchowe.
Potrzebna jest rozwaga i ostrożność. Jednego możemy być jednak pewni. Wschodnia
medytacja jest techniką duchową i niesie duchowe skutki. Czasami bardzo kaleczące.

Robert Tekieli

Za www.katolik.pl

You might also like