You are on page 1of 164

Indeks: 00199/2018/02/91

Opracowanie edytorskie: Jawa48©


na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych

Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak


w części jak i w całości.
Luty 2018
Prawa autorskie
należą do autora, autorów ilustracji,
Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej
ich spadkobierców oraz innych osób fizycznych i praw-
nych mających lub roszczących sobie takie prawa.
Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o na-
szej kulturze, literaturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich
rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną
z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.
Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym
podobne bez zgody autora edycji zabronione.
Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia zapo-
mnianych pozycji literatury z lat szkolnych.
Ilustrowała: Leonia Janecka

WYDAWNICTWO
MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
Warszawa 1960
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

SPIS TREŚCI

POSTANOWIENIE 9
ROWER 15
POŻAR 23
KRZAK BZU 30
WYPADEK 38
CHAIMEK 46
PANI KALINOWSKA 54
ZWYKŁA BAWEŁNA 62
CHOINKA 69
WÓZEK 82
KAMIZELKI 90
HELENKA 97
LIST 104
ŚWIĘTA 115
POWRÓT 122
IMIENINY 129
SZOFER 137
NOWE MIESZKANIE 145
U PROGU 153

Nota edytorska 162

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
8
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

POSTANOWIENIE

Anka była tak zmęczona, że zupełnie leciała z nóg. A tu jesz-


cze trzeba ułożyć do snu zapłakanego Adasia, uspokoić Zosię, jako
tako posprzątać pokój. Piekły ją oczy i chętnie zapłakałaby tak
samo jak najmłodszy braciszek. Ale nie było można. Nie wolno jej
teraz zapominać, że jest najstarsza w domu, że na jej opiece zosta-
ła ta trójka, bo przecież i Ignasia trudno uważać za dorosłego, cho-
ciaż już jest sporym chłopcem.
— Teraz musisz iść spać, Adasiu. Pościelę ci łóżeczko, po-
patrz, jak ładnie.
— Nie chcę spać — marudził chłopczyk.
— Trzeba koniecznie — tłumaczyła Ania łagodnie i posadzi-
ła braciszka na krześle, żeby mu zdjąć buciki. Był taki śpiący, że
nim go zdążyła rozebrać, głowa opadła mu na piersi i bez protestu
pozwolił się zanieść do łóżka.
— Kładź się i ty, Zosiu.
Skrzypnęły drzwi. Wszedł Ignaś. Jego wesoła zawsze twa-
rzyczka stała się w ciągu ostatnich dni surowa i poważna nad
wiek.
— Nie śpicie jeszcze?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
9
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Adasia już położyłam. Zosia się zaraz kładzie. Kładź się i


ty.
Ignaś spojrzał w kąt, gdzie stało gładko zasłane łóżko matki,
i usta mu zadrgały.
— A ty nie idziesz spać, Anka?
— Nie. Prosiła pani Tobiakowa, żeby jeszcze zajść do niej.
Ma mi coś powiedzieć.
Leżąca już w łóżku Zosia przywołała ją gestem. Ania pochy-
liła się nad zapłakaną twarzą siostry.
— Aniu, co teraz będzie? — zapytała dziewczynka cicho i
nowe łzy popłynęły po jej policzkach.
— Nie płacz, kochanie, nie płacz już! Zupełnie oczy ci zapu-
chły! Jakoś przecież będziemy sobie musieli radzić. Co się stało, to
się nie odstanie. Tylko musisz być dzielna, ty i my wszyscy. Inaczej
będzie trudno...
Siedziała chwilę przy siostrze czekając, aż tamta uśnie. Nie,
nie będzie to łatwo, przy największej nawet odwadze. Po śmierci
ojca ledwo sobie przecież dawali radę, chociaż matka pracowała w
fabryce i jak mogła, oszczędzała każdy grosz A teraz? Już matka
nie pójdzie nigdzie do pracy, już nigdy, nigdy nie pogładzi znisz-
czoną ręką głowy Ani, już nigdy nie uśmiechnie się do najmłod-
szego Adasia, którego tak kochała. Po południu pokryła ją bura
glina na cmentarzu. Zostali zupełnie sami — ich czwórka.
Równy, głęboki oddech Zosi wskazywał, że dziewczynka
usnęła. Ania cicho wysunęła się z pokoju. Zeszła po skrzypiących
schodkach na pierwsze piętro i zapukała do drzwi sąsiadki, pani
Tobiakowej.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
10
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

W pokoju było gwarno i ludno. Z pięć sąsiadek zeszło się na


wieczorną pogawędkę. Na widok Ani gruba i czuła pani Matylda,
żona piekarza, zaczęła od razu pochlipywać.
— Oj, biedactwo ty moje, co teraz z wami będzie? Oj, ludzie
kochani, taka dobra kobieta i jak to jej przyszło czworo drobiazgu
zostawić.
— No, Anka już nie drobiazg i Ignaś spory chłopak — wtrą-
ciła się energicznie pani Tobiakowa.
A właśnie w tej chwili Anka poczuła się mała i słaba jak nig-
dy. Znów łzy napłynęły jej do oczu, ale je wstrzymała całą siłą.
— Siądź, Anka — zapraszała gospodyni. — Tu nie ma co la-
mentować, trzeba jakoś obmyślić, co sieroty mają robić.
„Sieroty" — pomyślała Anka. Tak, byli przecież sierotami.
Cały ciężar tego słowa zwalił się na jej barki. Sieroty — póki żyła
matka, nie odczuwało się tak strasznie braku ojca. Ale teraz? Nie
było ich obojga, dobrych, kochanych, którzy o wszystkim pomy-
śleli, o wszystko się zatroszczyli.
— Mówiłam już z tą panią doktorową, co chodzę do niej
prać. Przez swojego męża może się wystarać, żeby Adasia wzięli
do przytułku. Zaraz jutro musisz tam iść, pogadać z nią.
Anka oniemiała na chwilę. Zdawało się jej, że źle zrozumiała
— Adasia? Do przytułku?
— Cóż się tak dziwisz. W parę dni się załatwi i pójdzie na
Mostową.
— Na Mostową?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
11
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Cóż ty, dziewczyno? Nie wiesz, że przytułek na Mosto-


wej? Pod ósmym, w tym domu z ogródkiem.
Ania mocno zacisnęła ręce, aż paznokcie wbiły się w dłoń.
— Nie, proszę pani. Ja Adasia nie oddam do przytułku.
Tobiakowa plasnęła w ręce ze zdumienia.
— Patrzcie! A cóż ty z malcem zrobisz? Przecież coście mie-
li, to matczyna choroba zjadła. Trzeba jakoś i o tamtych pomyśleć!
Ignasia pani Matylda w piekarni umieści, w terminie. Dostanie kąt
i chleb. A o Zosię pytała siostra pani doktorowej, zabrałaby ją do
dziecka, do Sosnowca...
Ance zdawało się, że śni. Jakże to? Jeszcze przed chwilą byli
wszyscy razem, cała czwórka, i oto nagle mieliby się rozlecieć jak
wyrzucone z gniazda pisklęta. Cóż by ona zrobiła w tym opusto-
szałym pokoju bez wesołego śpiewu Zosi, bez szczebiotu Adasia,
bez opowiadań Ignasia, który zawsze potrafił zauważyć coś cieka-
wego na podwórzu, na ulicy i potem opowiedzieć tak pięknie, jak
by z książki czytał.. I co by się stało ze szkołą? Matka tak przecież
chciała, żeby Ignaś się uczył, skończył wszystkie siedem klas.
Wstała. Głos jej trochę drżał.
— Ja pani bardzo dziękuję za dobroć, za troskę i staranie o
nas. Ale to nie może być... My musimy zostać razem wszyscy...
— Jakże to tak? Z czego będziecie żyli? Nie wiesz nawet, co
mówisz — oburzyła się pani Tobiakowa krzyżując dłonie na brzu-
chu, pod niebieskim fartuchem w paski.
— Majster obiecał, że mnie weźmie do fabryki. Nie dostanę
tyle co mama, ale zawsze coś zarobię. Będziemy sobie radzić.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
12
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Do fabryki? Zedrzesz się, zdrowie zniszczysz, tak jak


matka!
— Młode to przecież jeszcze...
— Rady sobie nie da...
Anka stała w kręgu lamentujących sąsiadek. Zacięła zęby.
Sama przecież bała się tej fabryki, bała się, że nie podoła. Powie-
działa majstrowi, że jest o dwa lata starsza, niż była w rzeczywi-
stości. Uwierzył, bo była duża i silna, a lękała się, że jej nie przyj-
mie uważając, że jest zbyt młoda. A tu teraz, zamiast jej dodać otu-
chy, kraczą nad nią jak kruki... Wiedziała, że to wszystko z życzli-
wości, ale chciała już jak najprędzej stąd uciec, wrócić do siebie.
— No, choćbyś i spróbowała w fabryce, to Adasia i tak lepiej
oddać. Nie będzie się kto miał dzieckiem zająć. Tobie się zdaje, że
tam majątek zarobisz, a to przecież tak nie jest. Pracować możesz,
ale z dziećmi zrób tak, jak ci radzę, bo nie wydolisz, dziewczyno,
nie wydolisz!
— Spróbuję — powiedziała cicho Anka. — Ale zostaniemy
razem jak przedtem...
Nie słuchała już, co mówią sąsiadki. Pożegnała się i wyszła.
Ciężko szła po schodach na górę. Opadły ją wątpliwości, czy da so-
bie radę, czy potrafi ocalić od rozbicia osierocone gniazdo.
Cicho uchyliła drzwi. Tykotanie zegara rozlegało się w ciem-
nościach. Wsłuchała się w oddechy śpiącej trójki.
Nie, nie, za nic w świecie! Nie rozstaną się, nie odda nikogo z
nich obcym ludziom. Ręce sobie do łokci urobi, nogi sobie do ko-
lan uchodzi, a musi, musi dać radę! Musi być wszystko tak, jak by
mama nie umarła, jak by tu była razem z nimi! Są sierotami, ale
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
13
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

niechże ten ciężar sieroctwa spadnie na nią, a nie na nich! Musi im


zastąpić matkę!
Ostrożnie, żeby nie pobudzić śpiących, zapaliła naftową
lampkę. Wzięła stojącą na komodzie starą, spłowiała fotografię
matki i patrzyła długą chwilę w tę kochaną twarz, której już nie
było na ziemi. I zdawało się jej, że matka się uśmiecha, jak by była
zadowolona z postanowienia córki.
Teraz Anka wiedziała na pewno, że miała rację.
Adaś poruszył się przez sen i coś zamruczał. Podeszła i
tkliwie pogładziła jego złote włoski.
— Odchowam cię, nie skrzywdzę cię, nie oddam cię obcym
ludziom — szeptała Anka i choć wiedziała, że olbrzymi jest ciężar,
który bierze na siebie, jak by opadło z niej zmęczenie całego
strasznego dnia.
Poczuła się silna, kiedy już znikły wszelkie wątpliwości.
— Dam sobie radę — powiedziała jeszcze raz do siebie sa-
mej, do śpiącej trójki, do matki, patrzącej na nią dobrymi oczyma
ze zblakłej fotografii.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
14
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

ROWER

Słychać było na schodach kroki. Zosia biegnie do drzwi. Tak,


to Ania wraca. Jak powolutku idzie. Musi być strasznie zmęczona.
— No, co u was słychać? Adaś był grzeczny?
— Tak — mówi malec i uważnie przygląda się paczce, którą
siostra trzyma w ręce.
— Co tam jest?
— Nic! — śmieje się Anka przekornie.
— To coś dla mnie! To coś dla mnie! — cieszy się Adaś i
wskakuje na krzesło, żeby dosięgnąć wyciągniętej w górę ręki sio-
stry. Jest! Zdobył! Cukierki!
— Miętowe! Anka, miętowe!
— Naturalnie, że miętowe!
Zosia pośpiesznie wyciąga z pieca garnek i nalewa na talerz
barszcz dla siostry.
— Ho, ho, patrzcie, jakich to pyszności nagotowała!
Anka wesoło rozmawia z Zosią i Adasiem, ale jest niespo-
kojna. Dziś, w sobotę, dostała po raz pierwszy wypłatę za tydzień
pracy w fabryce. Trzeba rozliczyć, na co wystarczy, na co nie. Strą-

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
15
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

cono jej trochę za zerwane nici na szpulkach, dostała mniej, niż się
spodziewała.
Kiedy Adaś śpi już w swoim łóżeczku, trzy głowy, ciemna
Anki i jasne Zosi i Ignasia, pochylają się nad stołem w szczupłym
kręgu naftowej lampy.
— Na komorne trzeba odłożyć...

Ignaś z powagą zapisuje.


W sklepie...
Za węgiel...
Adasiowe buty dać do szewca...
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
16
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Teraz policz wszystko.


Ignaś liczy. Sprawdza drugi raz, żeby nie było omyłki. Anka
kładzie na stole zarobione pieniądze.
— Nie wystarczy — mówi zwyczajnym głosem, choć ogar-
nia ją rozpacz. Zapomniała zupełnie o zelówkach Adasia... I węgla
wyszło więcej, niż się spodziewała... Czyżby istotnie pani Tobia-
kowa miała rację?
— To nie damy butów Adasia do szewca. I z komornym
mamy czas, trzeba płacić przecież dopiero pierwszego — mówi
niefrasobliwie Zosia.
— Tak, a buty dziurawe i Adaś się zaziębi. Na komorne mu-
simy odkładać co tydzień, bo skąd potem wziąć tyle pieniędzy?
Zosia wzdycha. Anka opiera głowę na rękach i patrzy na
wypisany przez Ignasia rachunek.
— Ech, nie ma co dzisiaj łamać sobie głowy! Zapłacimy ra-
chunek w sklepie, a o komornym będziemy myśleli w przyszłym
tygodniu! — radzi Ignaś.
— Ty byś lepiej, Anka, położyła się wcześnie spać, jedna
niedziela, kiedy się możesz wyspać porządnie!
„Rzeczywiście, nic się przecież nie da wymyślić. Pieniądze
się nie rozmnożą" — myśli Anka i kładzie się spać.
Rano słońce już pada złotą smugą na czysto wyszorowane
przez Zosię deski podłogi, kiedy się budzi. Zosia z Adasiem siedzą
przy stole, mały coś rysuje.
— Uch, ale się wyspałam za wszystkie czasy!

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
17
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A myśmy już dawno wstali! Tylko siedzieliśmy jak mysze,


żeby cię nie budzić — mówi Adaś.
— Jak myszy, jak myszy, Adasiu — śmieje się Anka.
— Jak mysze, to ładniej — upiera się chłopczyk i wydyma
wargi.
Anka ze śmiechem nalewa sobie wody do miednicy.
— A gdzie to Ignaś?
— Poleciał gdzieś zaraz rano. Pewnie na rowerze pojechał,
bo słyszałam, jak brał z komórki.
Ance zrobiło się trochę przykro. Myślała, że niedzielę spę-
dzą wszyscy razem, a tu tymczasem Ignaś poleciał gdzieś w świat.
Już przeszło rok, jak dostał ten rower, i jeszcze się nie może nim
nacieszyć. Tylko by jeździł i jeździł.
— No, to i my chyba pójdziemy na spacer, co? Może do par-
ku?
— Do parku! Do parku! Do parku! — zaczął podskakiwać
radośnie Adaś.
A tymczasem Ignaś rzeczywiście jechał na swoim rowerze.
Wyjechał z miasta na szeroką szosę. Het, daleko ciągnęła się zielo-
na aleja wysokich drzew. Małe domki kryły się w pełnych georgi-
nii ogródkach. Wesoły wiatr muskał twarz świeżym powiewem.
Jak cudownie było pędzić gładką drogą, w błękitniejącą od lekkiej
mgiełki dal! Rower szedł sprawnie, posłuszny kierującym rękom.
„Pojadę jeszcze dalej — myślał Ignaś.— To przecież ostatni raz!"
I przypomniał sobie teraz wszystkie dalekie wyprawy, które
zawdzięczał swemu rowerowi. Podmiejskie laski sosnowe i wsie u
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
18
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

skraju dróg, i rzeczki płynące po złotym piasku, których nigdy by


nie poznał, gdyby nie rower; kochany, poczciwy rower, który w
godzinę czy dwie potrafił zanieść daleko od miasta, kurzu i hałasu
ulicy. Rower dostał od wuja, który wyjechał do Francji i zostawił
go siostrzeńcowi. Miał piękną, popielatą ramę, z obłażącym już
trochę lakierem, i znać było na nim paroletnie trudy. Ale jeszcze
mógł śmigać po drogach jak ptak.
Jeszcze poprzedniego dnia zdawało się Ignasiowi, że nie od-
dałby go nikomu i za nic. Jeszcze dwa tygodnie temu śmiał się tyl-
ko, kiedy Stefan od fryzjera z rogu chciał go od niego odkupić. Ro-
wer? Nigdy w życiu! Czekają przecie dalekie drogi i — marzenie
Ignasia — podróż rowerem po Polsce.
— Namyśl się — powiedział Stefan. — Dam ci trzydzieści
złotych.
Wsiadł wtedy na rower i gwizdnąwszy łobuzersko pojechał
sobie, gdzie oczy poniosą. To było ledwo dwa tygodnie temu. Tak,
ale ile w jego życiu zmieniło się przez te dwa tygodnie!
Trzydzieści złotych to znaczyło i komorne, i podzelowanie
Adasiowych butów. Nie płacili dużo za pokoik na poddaszu, cia-
sny, z małym okienkiem, a szewc był znajomy i nie drożył się.
Więc powinno wystarczyć. Anka przestanie się trapić, po tygodniu
pracy będzie sobie spokojnie mogła odpocząć w niedzielę, nie my-
śląc, skąd wziąć pieniądze.
Wiatr zaszeleścił w przydrożnych wierzbach:
A ty już nigdy nie popędzisz gościńcem! Już nigdy nie wy-
kąpiesz się w rzece pod naszym cieniem! Już najwyżej na piechot-
kę powędrujesz do lasku, zaśmieconego papierkami i starymi bu-
telkami, gdzie w niedzielę wylęgają gromady ludzi chcących ode-
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
19
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

tchnąć świeżym powietrzem. Już nigdy nie posłyszysz, jak świsz-


czę wiatr koło uszu... Ach, taka wycieczka rowerem!
— I trapiąca się Anka, i zabeczana Zosia, i kaszlący Adaś! —
powiedział Ignaś tak głośno, że aż wędrująca brzegiem drogi gęś
zatrzepotała skrzydłami z przestrachu. Zaśmiał się i zawrócił. Po-
chylił się nisko nad kierownicą, z całych sił przycisnął pedały i pę-
dził jak wiatr ku miastu, które rosło mu w oczach, wyłaniało się
coraz bliższe i wyraźniejsze.
Wjechawszy w ulice zwolnił. Stefana nie trzeba było długo
szukać — spacerował przed domem na rogu. Dobito targu raz dwa
i Ignaś pobrzękując w kieszeni pieniędzmi ruszył ku domowi.
Tamci już wrócili. Anka krzątała się koło pieca. Zosia po-
śpiesznie obierała kartofle.
— Gdzie byłeś?
— Ho, ho, to długa historia!
Adaś natychmiast rzucił drewienka, które na próżno usiło-
wał zbić skrzywionym gwoździem.
— Jak to było? Jak to było? — dopytywał się zaciekawiony.
— Opowiedz! On opowie historię! — triumfalnie zwrócił się do
Zosi, jak by to było jego własną zasługą.
— Otóż... wyszedłem na spacer...
— Wyjechałeś chyba?
— No, wyjechałem, niech ci będzie. Jadę sobie, jadę drogą,
aż tu zza drzewa wychodzi wysoki pan.
— I co? I co?
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
20
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Kłania mi się uprzejmie...


— Tobie się kłania? — dziwił się Adaś.
— A cóż ty sobie myślisz, brzdącu? Mnie, Ignacemu Siel-
skiemu we własnej osobie. I mówi: szanowny panie, czy nie mógł-
bym służyć panu maleńkim prezentem? Mam właśnie do zbycia
trzydzieści złotych.
— Brednie! — oburzyła się Zosia.
— Brednie? A to co jest?
Anka i Zosia ze zdumieniem patrzyły na połyskujące na sto-
le monety.
— Ignasiu, co to?
— Komorne i zelówki — śmiał się Ignaś. I miał taką uszczę-
śliwioną minę, jak by w tej chwili zupełnie nie pamiętał, że to był
także świst wiatru w uszach i zielone wierzby schylone nad drogą,
i plusk rzeczułki po piasku, i wszystkie nieznane drogi Polski, któ-
re na niego czekały.
— Ignasiu! Coś ty zrobił? — zaniepokoiła się Anka.
— Zamordowałem sklepikarza z dołu — śmiał się Ignaś. —
Cóż robisz tak wielkie oczy?
Anka wybiegła z pokoju. Słychać było, jak przesuwa graty w
komórce obok.
— Ignaś! Tyś sprzedał rower!
— Sprzedałem. No i co z tego?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
21
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Nic — powiedziała Anka, ale miała łzy w oczach. Ona


wiedziała dobrze, jaką cenę zapłacił Ignaś za zelówki Adasia, za
komorne, to znaczy za spokój i dach nad głową ich wszystkich.
Wiedziała, że był to świeży oddech wiatru na twarzy i szept
wierzb, i plusk wody, i dalekie, nieznane, cudowne drogi całej Pol-
ski, którymi już nigdy nie pojedzie szary rower, kierowany ręką
Ignasia.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
22
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

POŻAR

Rano o szóstej Anka wychodziła z domu. Do fabryki było da-


leko, a nie mogła wydawać pieniędzy na tramwaj. O siódmej już
miała stać przy maszynie nawijającej białą watę bawełnianą na
furkoczące, wielkie szpule.
O wpół do ósmej wybiegał do szkoły Ignaś. Na drewnianych
schodach dudniły jego kroki jak kanonada wystrzałów.
Teraz Zosia zostawała z Adasiem. Z poważną miną wkładała
niebieski fartuszek i zabierała się do sprzątania.
— Nie podłaź mi pod miotłę. Muszę przecież pozamiatać.
— Ale zostaw trochę okruszynek.
— Po co? Podłoga musi być czysta.
Chłopczyk zastanawiał się chwilę.
— A co będzie, jak przyjdzie... mysza?
—Jaka mysz, Adasiu?
— Taka zwyczajna myszą. I co ona będzie jadła?
— Tu nie ma myszy.
— A są. Jak zamiatasz, to mysza piszczy. Posłuchaj. Ona się
martwi, że nie będzie miała co jeść.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
23
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Och, ty głuptasku! To przecież miotła tak skrzypi! Musi ją


Ignaś lepiej przybić do drążka, bo odpada.
— Miotła? — rozczarował się Adaś.
— Ano pewnie. O, posłuchaj!
Miotła istotnie skrzypiała za każdym mocniejszym przyci-
śnięciem do podłogi. Adaś się zmartwił.
— Myślałem, że mysza. I że będzie nasza własna, moja i
twoja. I że jej będziemy dawali okruszynki. Ona się może oswoić?
— Pewnie może. Bo przecież są białe myszki, widziałam w
słoju u krawca. Są oswojone.
— A co będziemy robili teraz?
— Teraz ty pójdziesz do ogródka pobawić się z dziećmi, a ja
skoczę do sklepu.
— To ja ci potem pomogę obierać kartofle, dobrze?
— Dobrze. A teraz chodźmy. Czyste masz ręce?
— O...
Adaś wyciągnął ręce i szeroko rozstawił paluszki, żeby było
widać, że są czyste.
— I przecież w ogrodzie i tak się zbrudzą — powiedział po-
ważnie.
Zeszli razem po schodach. Ogród to był właściwie tylko ko-
ślawy krzak bzu na obszernym podwórzu. Zbierały się tu i bawiły
dzieci z całej kamienicy. Z okna parterowego pokoju, w którym

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
24
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

mieszkał szewc, wyglądał tęsknie ku bawiącym się blady Chaimek,


jego syn.
— Tylko się nie zabrudź, Adasiu.
— Nie. Tylko troszeczkę, to się otrzepie, prawda?
Zosia już nie odpowiedziała. Szybko wyszła przez ciemny
tunel bramy na ulicę. Za chwilę wracała z torbą napełnioną ziem-
niakami i kapustą. Adaś zobaczywszy ją wybiegł naprzeciw.
— Coś kupiła?
— Same dobre rzeczy. Ale ty, Adasiu, zostań tu jeszcze, to ja
umyję okno. W co się bawicie?
— W czarnego luda. Ty się nie boisz czarnego luda?
— A kto teraz jest czarnym ludem?
— Józek. I ja się wcale nie boję, choć on tak ryczy.
Zosia zaśmiała się i skręciła ku klatce schodowej. Śmieszny
był ten Adaś. Taki malutki i taki poważny.
Wszedłszy na schody poczuła od razu lekki zapach spaleni-
zny.
Co to może być?
Cuchnęło nieprzyjemnie, a na pierwszym piętrze dym
szczypał w oczy. Co to było? Błyskawicznie zastanowiła się, czy to
nie w ich mieszkaniu. Ale nie, przecież ogień w piecu dawno wy-
gasł. Swąd musiał dochodzić skądinąd.
Im wyżej wchodziła, tym więcej było dymu. Teraz już wie-
działa: to z mieszkania pani Kalinowskiej. Przeraziła się. Przecież
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
25
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

o tej porze nie było nikogo w domu prócz staruszki babki, która
była sparaliżowana i leżała stale w łóżku. Dziewczynce zadrżały
ręce. Upuściła torbę i poskoczyła ku drzwiom Kalinowskich. Tak,
przez szpary u dołu płynęły smugi dymu w klatkę schodową.
Co robić? Krzyczeć o pomoc? Któż o tej porze był w domu?
Pani Tobiakowa poszła na pewno do prania, wszędzie w mieszka-
niach tylko dzieci. Wołanie na nic się nie przyda.
Uderzyła dłonią w zamknięte drzwi. Rozległ się za nimi sła-
by jęk.
Nie namyślała się już ani chwili. Nacisnęła klamkę i wpadła
do wnętrza. Uderzył ją w twarz gryzący dym. W pokoju było nie-
mal ciemno. Kłębił się dym, który teraz z całą siłą runął wprost na
Zosię, w otwarte drzwi.
— Pani Kalinowska! Pani Kalinowska! — zawołała Zosia nic
nie mogąc zobaczyć w zadymionych ciemnościach. Posuwała się
wolno naprzód, wyciągając przed siebie obronnym ruchem ręce.
— Pani Kalinowska!
Odpowiedział jej słaby jęk. Rzuciła się naprzód, obijając so-
bie nogi o meble. Wreszcie potknęła się o kogoś leżącego na ziemi.
Tak, to nie mógł być nikt inny tylko sparaliżowana staruszka. Pali-
ła się najwidoczniej podłoga koło pieca i chora zwlokła się z łóżka,
żeby gasić. Czuć było swąd spalonych szmat — na pewno na sta-
rowinie zatliło się ubranie.
Po omacku Zosia dobrnęła do okna i pchnęła je na zewnątrz.
Otwarło się szeroko i gwałtowny przeciąg porwał gęste kłęby dy-
mu. Zrobiło się jaśniej. Zosia struchlała. Jaskrawy płomyk pełgał

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
26
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

po kaftaniku leżącej na ziemi. Na jedną chwilę wpadła w popłoch.


Co robić? Gdzie tu może być woda? Jak sobie poradzić?
Ale jak zbawienie przypomniała się jej czytanka z książki
Ignasia. Zerwała z łóżka jakąś derkę i zarzuciła na palący się kafta-
nik. Przyciskała rękami, dusząc płomyki. Nie czuła zupełnie, że
klęczy na deskach, które się nie palą, spróchniałe i zgniłe, ale tlą
gorącym żarem. Nie czuła oparzeń na rękach. Teraz złapała wia-
dro stojące w kącie i chlusnęła wodą na podłogę. Zasyczało, gęsty
kłąb dymu i pary wzniósł się w powietrze i opadł. W pokoju zro-
biło się niemal jasno. W tej chwili na schodach zadudniły kroki.
— Jezus Maria! Pali się! — wrzasnęła pani Maciejowa, żona
dozorcy. Za nią biegł jeszcze ktoś. Zosi, kiedy posłyszała ludzkie
głosy, kiedy poczuła, że nie jest już sama, że niebezpieczeństwo
pożaru zażegnane, zrobiło się słabo. Niemal nie czuła, że ją podno-
szą z ziemi. Jakby przez mgłę widziała, jak dozorczyni ze służącą z
pierwszego piętra niosą na łóżko sparaliżowaną staruszkę, jak się
krzątają po pokoju, jak leją jeszcze wodę na podłogę.
— Biedactwo moje, a toż ty całe ręce masz poparzone! Jak
się to nie bało, moja panno Joasiu, w ogień skoczyć!
— Tu był dym — powiedziała Zosia cichutko..
— I dym, i ogień, i wszystko! Spaliłaby się starowina na nic,
żeby nie ty! A tak, tyle że się przelękła... Jak tam, pani Kalinowska,
boli co panią?
— Nie... Dym mnie tylko tak otumanił... Nie domykają się
drzwiczki, dawno mówię: naprawić. Ale gdzie tam! Poszli wszyscy,
wysypały się węgle...
— Trzeba było wołać!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
27
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Oj, wołać, wołać! Nie wołałam to? Gdzie mnie kto usły-
szy... Zwlokłam się z łóżka, na rękach pod ten piec się doczołga-
łam... I tam już ani-ani... Spaliłabym się ani chybi...
Panna Joasia oglądała ręce Zosi.
— Poparzone porządnie... Boli bardzo?
Ale Zosia niemal nie czuła bólu. Nie myślała o tym.
— To nic... Ale jak ja ugotuję teraz obiad?
Panna Joasia pogłaskała ją po głowie.
— Nic się nie trap, pomogę ci. Ale teraz musimy iść do apte-
ki, aptekarz da ci coś na te ręce.
Staruszka poruszyła się na łóżku.
— Panno Joasiu!
Służąca nachyliła się ku niej. Staruszka wyjęła spod podusz-
ki złotówkę.
— Niech panna Joasia powie aptekarzowi, żeby dał dobre
lekarstwo, najlepsze jakie ma!
Zosia stała ze spuszczonymi oczyma, słuchając błogosła-
wieństw i podziękowań. Była uszczęśliwiona, kiedy wreszcie
można było wyjść. Ręce bolały porządnie, w sukience na samym
przedzie wypaliła się dziura.
— Nic, zaceruje się — pocieszała ją panna Joasia. — Zuch z
ciebie, dziewczyno!
To samo powiedział pan aptekarz smarując oparzelizny ole-
jem lnianym z wodą wapienną. A pannie Joasi usta się nie zamyka-
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
28
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

ły. W drodze do apteki i z powrotem zdążyła opowiedzieć historię


pożaru pani maglarzowej, panu piekarzowi, pani zieleniarce,
chłopcu od fryzjera i chyba jeszcze dziesięciu osobom. Zosia szła
coraz prędzej. Wstydziła się, że wszyscy na nią patrzą, że wszyscy
się dziwią, że nagle jakby zupełnie na nowo poznają ją, Zośkę Siel-
ską, która się przecież urodziła i wychowała w tym samym domu,
na tej samej ulicy, i wszyscy znali ją od pieluch chyba.
Kiedy znalazła się wreszcie na podwórzu, wybiegł naprze-
ciw Adaś, rozgorączkowany, z wypiekami na twarzy.
— Zosiu, jak to było? Nie spaliłaś się? A ogień był wielki? Jó-
zek mówi, że buchał aż pod dach! A czemu masz ręce owinięte?
—Zosia się poparzyła — powiedziała panna Joasia — i Ad-
aś, musi być teraz bardzo grzeczny i nie dokuczać jej.
— To ja będę obierał kartofle.
Panna Joasia zaśmiała się.
— Ano to chodź! Będziemy obierali razem!

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
29
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

KRZAK BZU

A niżej dziatwa leśna: głóg w objęciu kalin, ożyna czarne usta


tuląca do malin...

Zosia opuściła książkę na kolana.


— Pomyśl, Anka, jak tam było ślicznie... Chciałabym być kie-
dyś w lesie...
Anka udała, że nie słyszy. Cerowała dalej jedyną swoją su-
kienkę. Co właściwie miała odpowiedzieć siostrze? Tak, były prze-
cież na świecie — może nawet nie tak daleko — takie właśnie la-
sy, o jakich pisał Mickiewicz. Lasy szumiące wielkimi drzewami,
pełne ptaszęcego gwaru, zielone, pachnące, prześliczne. Ale żadne
z nich nie widziało nigdy takiego lasu — może tylko Ignaś zajechał
kiedy na rowerze tak daleko. Ona, Anka, znała las tylko z książek. I
dobrze rozumiała tęsknotę w głosie Zosi. Matka zresztą też opo-
wiadała im nieraz o lesie — żyła przecież na wsi, nim dostała się
tutaj do miasta i wyszła za ojca. Nigdy nie zapomniała o wsi —
przychodziła z fabryki zmęczona, kaszląca od bawełnianego ku-
rzu, ale na pierwsze pytanie Adasia zaczynała opowiadać, jak to
było w jej rodzinnych Zajęcznikach na wysokim brzegu Bugu. Na
pewno niewesołe było tam życie sieroty służącej u obcych ludzi, a
przecież matka wspominała te czasy ze wzruszeniem. Adaś i Zosia
wiedzieli doskonale, jak wygląda Bug, jak polatują nad jego wo-
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
30
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

dami białe rybitwy, jak zbiera się czarne jagody w wielkich lasach,
jak na ścieżce w świerkowym gąszczu można napotkać rudego li-
sa.
— Jak się nam kiedy będzie dobrze powodziło, to pojedzie-
my na wieś — mówiła zawsze matka. Ale jakoś nigdy, nawet za ży-
cia ojca, nie powodziło się tak dobrze, żeby sobie można było poz-
wolić na wyjazd.
— Anka, nie słuchasz?
Głos siostry wyrwał Ankę z zamyślenia.
— Słucham, słucham, Zosiu. Tylko tak się zamyśliłam...
— O czym?
— A o tym lesie... i tak w ogóle...
— Wiesz, żeby choć ogród był u nas taki jak na Śliskiej, tam
gdzie pani Tobiakowa chodzi prać...
Zosia podeszła do okna i patrzyła na podwórze, smutne,
szare podwórze kamienicy. Jedyna zieleń to był krzak bzu, tulący
się do muru wątłymi gałązkami. Nie, nie było tu pięknie.
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie pa-
nieńskim rumieńcem dzięcielina pała...
Zadeklamowała Zosia zapamiętane z „Pana Tadeusza" wier-
sze. Nie rozumiała wszystkich wyrazów — nie wiedziała, co to jest
świerzop, co to za dzięcielina, ale na pewno musiało to być coś
najpiękniejszego w świecie. Takie kwiaty jak za szybą wystawową
kwiaciarni w śródmieściu.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
31
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ignaś podniósł głowę znad zeszytu. Kiedy się uczył, można


by było z armat strzelać, nie słyszał, co się koło niego dzieje. Ale
teraz jakoś przeniknął do niego przez zawiłość rachunkowych za-
dań tęskny głos Zosi.
— Oj, oj, jak się to rozmaśliła! Na przyszły rok można się
przecież postarać, żeby cię wzięli na kolonie, to zobaczysz las i
wszystko. A dzięcielina to jest zwyczajna koniczyna, jak chcesz
wiedzieć.
— Dobrze ci mówić, zwyczajna koniczyna! Dużo masz u nas
na podwórzu zwyczajnej koniczyny!
Zosia była bliska płaczu. Nie wiedziała właściwie czemu, ale
właśnie dziś, kiedy czytała „Pana Tadeusza", tak żywo jak nigdy
odczuła swoją krzywdę — krzywdę dziecka miasta, które szarymi
murami kamienic odgrodzone jest od cudów przyrody.
— Żeby choć ten bez kwitł porządnie...
— Co, może teraz w październiku ma kwitnąć?
— Nie, ale na wiosnę...
—Chyba... Dziwne i tak, że jeszcze żyje — zauważyła Anka.
Istotnie, nieszczęsny krzak bzu nie miał łatwego życia. Naj-
młodsi wdrapywali się stale na słabe gałązki, kto przechodził, ten
skubnął, ziemia wokoło była ubita, twarda jak kamień. Nierzadko
jakaś rzucona szmata zawisła na krzaku łamiąc gałązki i zasłania-
jąc im i tę odrobinę słońca, jaka tu dochodziła.
— Już wiem! — oznajmiła nagle triumfalnie Zosia.
— Co wiesz?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
32
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Zrobię tak, że bez na wiosnę zakwitnie jak inne bzy!


— Zrobisz tak? — dziwił się Adaś rozwierając szeroko nie-
bieskie oczy.
— Zrobię i ty mi pomożesz, dobrze, Adasiu?
— Pomogę — powiedział poważnie malec, choć nie rozu-
miał, w czym ma pomagać. Może Zosia wymyśliła jakie czary?
Ale to nie były czary. Zaraz na drugi dzień, po sprzątnięciu
pokoju, Zosia wzięła braciszka za rękę i powędrowała do miesz-
kania dozorcy.
— Proszę pana — dygnęła grzecznie.
Dozorca nie był przecież zbyt uprzejmy i wiecznie krzyczał
na dzieci.
— A co tam?
Wytłumaczyła wszystko. Że się chce zająć krzakiem bzu,
okopać, zrobić wszystko jak należy. I bardzo prosi o pożyczenie
łopaty i grabi.
Pan dozorca mruczał niechętnie, ale poszedł do składziku i
dał narzędzia.
— Tylko żebyś w porządku oddała, bo inaczej będzie źle!
Ach, odda, naturalnie odda, nie zepsuje! Założywszy sobie
łopatę i żelazne grabki na ramię poszła w kąt podwórza.
Krzak bzu z bliska wyglądał jeszcze gorzej niż z daleka. Po-
łamane suche gałązki zwisały smutnie. Kita rudych nasionek, ślad
po jedynej kiści kwiatów, której udało się na wiosnę zakwitnąć,

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
33
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

sterczała w górę. Pieniek był krzywy i widniały na nim ślady czy-


jegoś scyzoryka.
— To co będziemy robili? — dopytywał się Adaś.
— Najpierw trzeba poruszyć ziemię. Ubita jak kamień!
— To ja zgrabię śmieci!
— Uważaj, nie skalecz się tylko grabiami!
Adaś popatrzył na siostrę.
— Ja przecież nie jestem już taki mały, ja tylko tak wyglą-
dam — powiedział wydymając wargi i z namaszczeniem zaczął
grabić. Czego tam nie było! Skorupy rozbitego garnuszka i za-
rdzewiały drut, i ułamki cegieł, i szmaty, i papiery! Bez stał w ist-
nym śmietniku.
Zosia zabrała się do kopania. Z całej mocy przyciskała nogą
łopatę. Z trudem, zgrzytając nieprzyjemnie, ostrze wchodziło w
ubitą glinę. Spociła się dobrze, nim wokół krzaka utworzył się ma-
ły krąg skopanej ziemi, którą Adaś rozdrabniał jeszcze grabiami.
Mżył drobny deszczyk, więc kiedy przyszli, na podwórku
były pustki. Ale wprędce zebrała się koło nich gromadka z całej
kamienicy.
Chłopcy z początku stroili sobie kpinki, że się Zosi zachciało
być ogrodniczką, ale potem wszyscy zajęli się bardzo sprawą ra-
towania bzu.
— Trzeba go podlać gnojówką, będzie lepiej rósł — oznaj-
mił z miną znawcy Władek od ślusarza.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
34
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Ciekawym, skąd weźmiemy tego gnoju! — skrzywił się


chudy Maniek.
Ale Władek złapał zardzewiały, dziurawy garnek, tkwiący w

śmietniku i wybiegł za bramę.


— Już wiem! Poszedł do Moszka mleczarza!
— Dużo przyniesie w dziurawym garnku!
Ale Władek sobie poradził. Zatkał szmatą dziurę i po chwili
wrócił, triumfalnie niosąc gnojówkę.
— Dostałem! Jak jeszcze będzie trzeba, to też mi da! Tam są
przecież cztery krowy!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
35
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Uch, śmierdzi... — skrzywiła się z niesmakiem Stefcia


krawcowej, którą wszyscy nazywali Stefunia-lalunia.
— To nic! Ale za to jak bez będzie pachniał!
Władek podlał starannie krzak i swoim świeżo wyostrzo-
nym scyzorykiem obciął połamane gałązki. Geniek od dozorcy
wbił w ziemię kij i sznurkiem przywiązał do niego krzywy pieniek.
W ogóle nagle wszyscy, nawet ci, którzy najbardziej niszczyli do-
tąd krzaki, zaczęli się o niego troszczyć.
— Na zimę przydałoby się owinąć słomą.
— Idź, głupi! Róże się owija, nie bez!
— A bez to nie zmarznie?
— Widzisz przecie, że dotąd nie zmarzł. To i nie zmarznie.
— Może. — Maniek nie był wcale przekonany.
To już gotowe! — cieszyła się Zosia. Wydało się jej, że bez
już od razu inaczej wygląda.
— A już! — zgryźliwie stwierdził Rudek z sutereny. — Moż-
na zacząć łamać!
Władek wystąpił na środek kręgu, jaki się zrobił przy krza-
ku.
— Chłopaki, i w ogóle wszyscy — zaczął uroczyście. — Jak
tam sobie chcecie, ale zapowiadam, niech który ziemię tu podepce
albo gałąź złamie, no, to ze mną będzie miał do czynienia.
— Owa, jaki mi to! — zaczepnie bąknął Rudek, ale Władek
wcale nie zwrócił na to uwagi.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
36
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Bo dlaczego my nie mamy mieć bzu? Na wiosnę będzie


sobie kwitł i będzie ładnie. No nie?
— Tak, tak! — przyświadczyła gorąco Zosia, a za nią inne
dziewczynki.
— Władek, a pójdziesz ty mi do domu! Deszcz leje!
To pani ślusarzowa wychylona z okna nawoływała gniew-
nie syna. I prawda, deszcz lał już na dobre. Że też tego wcale nie
zauważyli, zajęci bzem! Mała gromadka rozpierzchła się szybko i
wsiąknęła w klatki schodowe.
Adaś pośpiesznie dreptał za Zosią:
— A jutro rano, jak wstanę, to bez będzie kwitnął?
— Nie, głuptasku! Zakwitnie dopiero na wiosnę! Jeszcze bę-
dzie listopad i zima, i potem dopiero wiosna, jeszcze dużo, dużo
niedziel!
— Ale wtedy na pewno zakwitnie?
— Na pewno! — potwierdziła Zosia i aż uścisnęła braciszka
z radości, że na wiosnę na ich smutnym podwórku zakwitnie lilio-
wy bez.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
37
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

WYPADEK

W tym czasie, kiedy Ignaś siedzi w szkole, Zosia sprząta i go-


tuje, a Anka pracuje w fabryce, Adaś bawi się na podwórzu. Co-
dziennie ogląda krzak bzu, bo może akurat wbrew zapewnieniom
Zosi bez namyśli się i zacznie kwitnąć jeszcze teraz, choć ranne
przymrozki są coraz silniejsze i jak powiada pani Tobiakowa,
„ciut, ciut, a będzie śnieg".
I wszystko idzie dobrze. Ale pewnego dnia wydarza się nie-
szczęście.
Od dawien dawna Adasia kusi ulica. Nie, żeby pójść gdzieś z
Zosią albo Anką. To żadna sztuka i tak przecież często chodzi. Ale
sam. Zupełnie sam. Tak jak starsi chłopcy, a nawet nie starsi, bo
chociażby taki Edek wcale nie jest od niego starszy, a przecież, jak
opowiadają, już się czepia tramwajów. Tylko on, Adaś, zawsze był,
jak się śmiali chłopcy, mamusin synek. Był najmłodszy, chorowity
i mama strasznie się o niego bała. A teraz siostry tak samo. I dlate-
go jest trochę inny od swoich rówieśników — jakby młodszy od
nich.
Na ulicy jest ciekawie. Jadą wozy, czasem przemknie auto, a
za rogiem idzie tramwaj jak wielki, huczący żuk.
Ciemne przejście bramy kusi. Adaś wie, że robi źle, że go Zo-
sia po sto razy prosiła: „Tylko, Adasiu, nie wychodź na ulicę!" Ale
nie może się powstrzymać.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
38
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Tylko na małą chwilunię — mówi sobie i niespokojnie


spogląda w okno, to najwyższe na poddaszu. A nuż Zosia patrzy
akurat, co on robi?
Ale w oknie nie widać jasnej główki siostry. Adaś otrzepuje
dłonie z piasku i wychodzi.
Na ulicy jest gwarno, bo to akurat targowy dzień i wozy
chłopskie wracają z placu w mieście. Adaś stoi i gapi się. Konie
przy wozach są różne: kasztanowate, gniade i siwe. Sam o tym nie
wiedząc, chłopczyk schodzi na jezdnię.
— Ej, mały, uważaj! — rozlega się nagle okrzyk tuż nad jego
głową. Adaś pośpiesznie odskakuje. Akurat pod rower, który je-
chał tuż za jego plecami. Nikt nie jest winien — ani rowerzysta,
który tak mocno nacisnął hamulce, że aż koła zapiszczały po bru-
ku, ani woźnica, który gwałtownie skręca w bok — ale to nie
zmienia postaci rzeczy. Adaś leży na jezdni i nie wie wcale, co się z
nim dzieje. Jak przez mgłę czuje dziwne kołysanie i dokuczliwy
ból. Ktoś koło niego krzyczy, ktoś głośno mówi, ale wyrazy nie do-
chodzą do świadomości chłopca
Budzi go dopiero z półomdlenia jeszcze dokuczliwszy ból.
Wysoki pan schyla się nad nim i obmacuje nogę.
— Cichutko, Adasiu, cichutko — mówi Zosia i obejmuje go
mocno. Adaś czuje mokre kropelki na twarzy — ale to nie jest
deszcz. To Zosia płacze. Adaś rozgląda się. To już nie ulica ani nie
pokój na poddaszu. Przez wielkie, matowe szyby pada słaby blask
słońca.
— Panie w białych kitlach kręcą się po dużym pokoju.
— Ja tu nie chcę! — wrzeszczy Adaś.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
39
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Cicho, cicho, to szpital — mówi szeptem Zosia, z prze-


strachem spoglądając na doktora. Nie chcieli jej tu przecież wcale
wpuścić, choć dobrzy sanitariusze pogotowia, które przybyło po
Adasia, pozwolili jej przyjechać razem z braciszkiem aż tu.
Rzeczywiście doktor spogląda na nią i mówi:
— A teraz pójdziesz sobie do domu. Trzeba małemu zesta-
wić nogę. Złamana. Te skaleczenia na głowie to głupstwo, zagoi się
za parę dni. Idź do domu i powiedz ojcu, żeby przyszedł.
Zosi drżą usta.
— Kiedy my nie mamy tatusia...
Pan doktor w zakłopotaniu gładzi małą, przystrzyżoną w
klin bródkę.
— Hm... hm... no tak... To niech matka przyjdzie.
Oczy Zosi dopiero przed chwilą obeschłe znów napełniają
się łzami.
— I mamusi nie mamy też...
Pan doktor jest coraz bardziej zakłopotany.
— To może Ania przyjdzie? Ania to nasza siostra najstarsza
— tłumaczy Zosia.
Pan doktor jest wyraźnie ucieszony.
— Ależ tak, ależ tak, niech przyjdzie. A ty teraz zmykaj do
domu. Temu kawalerowi żadna krzywda się tu nie stanie.
Zosia lękliwie odchodzi. Aż na korytarz biegnie za nią roz-
paczliwy krzyk Adasia:
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
40
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Nie chcę! Nie chcę! Zosiu! Zosiu!


Wybiegła z gmachu, gnana tym rozpaczliwym krzykiem. Co
to będzie? Ta złamana noga... Anka już pewnie jest w domu, już jej
powiedzieli...
Anka już rzeczywiście wie. Wieczorem idzie do szpitala.
Wraca chmurna jak noc. — Nie jest dobrze z nogą Adasia. Kto wie,
może będzie już zawsze kulał.
Długo wieczorem w pokoiku na poddaszu nikt nie śpi.
Ciężko jest Ance na drugi dzień iść do fabryki. Najchętniej
pobiegłaby do braciszka. Ale nie można. Chorych wolno odwie-
dzać tylko dwa razy w tygodniu, po południu.
Prędko furkoczą szpule, prędko nawijają się nici, prędko
musi Anka biegać wzdłuż mechanicznego kołowrotka, żeby wią-
zać pękające nitki. I tak jest dzień po dniu. Ani na chwilę przy swo-
jej robocie Anka nie może przestać myśleć o braciszku.
A Adaś leży i leży w szpitalu. Noga kiepsko się zrasta.
Chłopczyk wraca do domu wymizerowany, szczuplutki. Ku-
leje trochę.
— To przejdzie — powiedział pan doktor. — Tylko po-
trzebny jest masaż i elektryzacja.
Anka zapada w otchłań rozpaczy. Zadłużyli się przecież w
czasie choroby w sklepiku, zaciągnęli pożyczkę u piekarzowej, nie
ma już ani grosza. Więc Adaś ma zostać kulawy na całe życie.
Wszystkie kłopoty, wszystkie zmartwienia, które dotąd
przeżyła, bledną nagle i zacierają się w pamięci Anki. Głupstwem
były, drobiazgiem niegodnym uwagi. Zapomina o pierwszych
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
41
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

dniach pracy w fabryce, kiedy wracała do domu obolała, zmęczo-


na tak, że z tego zmęczenia nie mogła zasnąć, a nieustanny turkot
maszyn rozsadzał jej głowę. Zapomniała o kłopotach z oparzony-
mi rękami Zosi. Cóż to wszystko znaczyło wobec tego, że Adaś,
mamin pieszczoszek, już nigdy nie będzie taki jak inne dzieci, że
już nigdy nie będzie mógł biegać, że się z niego będą śmiali niedo-
brzy chłopcy?
Anka blednie i mizernieje. Oczy otacza czerwona obwódka
od częstego płaczu, ukrywanego zresztą przed resztą rodzeństwa
w poduszce, w ciszy nocnego mroku.
— Coś z tobą, dziewczyno, niedobrze — odzywa się szpu-
larka od sąsiednich wrzecion, Korowa.
Anka opuszcza ręce. Podkrążonymi oczyma patrzy na towa-
rzyszkę pracy.
— Braciszek...
Słowa więzną jej w gardle. Ale dobre oczy Korowej patrzą
tak życzliwie, że szybko mija skrępowanie. Anka pospiesznie,
między związaniem jednej a drugiej nitki, opowiada wszystko. O
ojcu, matce, o rodzeństwie w pokoju na poddaszu.
Korowa słucha.
— A to niedobrze, żeś nigdy nic nie powiedziała,.. — zauwa-
żyła wreszcie.
— Po co? — pyta Anka żałośnie i znów pędzi wzdłuż wrze-
cion, łapie nitki, wiąże je pospiesznie drżącymi palcami. Musi
uważać, nie mogą jej przecież nic wytrącać teraz, kiedy jest tak
ciężko, kiedy o każdy grosz chodzi jeszcze bardziej niż zwykle.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
42
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Korowa już się nie odzywa, tak jak i Anka zajęta swoją pra-
cą. Ale po dwóch dniach ktoś puka do pokoju na poddaszu.
Anka otwiera. To Korowa i Kowalska, ta, która pracuje przy
krosnach.
— Zebrałyśmy między sobą w szpularni i od krośniarek, i z
paczkarni. Wszystkie kobiety, jak pracujemy. Żebyś miała na te
tam masaże.
Anka stoi jak skamieniała. Nierozumiejącymi oczyma patrzy
na kobiety, jak by zobaczyła je pierwszy raz w życiu. A to są prze-
cież te same, z którymi osiem godzin stoi co dnia w fabryce. Ko-
rowa z siwiejącymi na skroniach włosami i wesoła, chuda Ko-
walska.
— Cóż tak stoisz? Porachuj i bierz!
Ręce dziewczyny są sztywne jak drewno. Nie mogą ani rusz
wyciągnąć się po pieniądze. Zniecierpliwiona Korowa kładzie je
wreszcie na stole. Drobne, wytarte pieniążki, półzłotówki, złotów-
ki, pieniądze zarobione ciężką pracą w fabryce, wysnute ze szpul
bawełny, wytłuczone ciężką ramą krosien, nabrzmiałe gorącem
farbiarni, zakurzone bawełnianym pyłem, okupione chorobą i ka-
lectwem nieraz.
— Jakże tak... jakże tak... — powtarza bezdźwięcznie Anka.
Ale Korowa macha energicznie ręką.
— Mojaś ty, już ty aby nie stój jak ten słup! Nieszczęścia
chodzą po ludziach, to jakżeby jeden drugiego nie wspomógł? A
jeszcze w fabryce — w jednej robocie stoimy, w jednej bawełnie
pracujemy, to jak by to było?
Usta Anki poruszają się bez głosu.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
43
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Fanaberii tu żadnych nie strój! Zwyczajna to sprawa, że-


by jeden drugiemu pomógł! Jak się innej co zdarzy, to i ty, jak lep-
szy czas przyjdzie, wspomożesz! To nie kradzione ani nie wyże-
brane. Z dobrego serca dane, po bratersku — choć my i baby, toby
jakoś inaczej trza było rzec.

Ręce Ani drżą. Nie wie, co ma robić. Szorstki głos robotnicy


brzmi w tej chwili tak jak głos matki:
— Znowu tak nie jest, żeby człowiek człowiekowi był wil-
kiem. Anka kładzie dłoń na pieniądzach. To jest zdrowie Adasia,
zdrowa noga, koniec nieszczęścia.
— Jak ja mam...
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
44
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Nie dziękuj tu, nie dziękuj, bo nie ma za co. Dziś my tobie,


jutro ty nam pomożesz. Zwyczajna sprawa.
Odchodzą. Anka długo siedzi przy stole. Koniec kłopotów!
I nagle zaczyna inaczej patrzeć na swoje koleżanki fabrycz-
ne. Poratowały ją w nieszczęściu. Zatroszczyły się o nią, obcą,
wszystkie. I te ze szpulami, i te od krosien, i te z paczkarni nawet,
z którymi nigdy się nie spotykała. Poczuły się w nieszczęściu jej
siostrami, dopomogły.
I wydało się Ance teraz, że ma wielką rodzinę. Tam, w huku
maszyn, w bawełnianym pyle pracujące kobiety — to były wszy-
stko jej siostry. I tu przecież, w kamienicy, też byli dobrzy, swoi
ludzie. I ucieszyła się, że ma tak wiele życzliwych serc, tak wiele
przyjaznych dłoni, wielką rodzinę ludzi pracy.
Często, zmęczeni i zdenerwowani, mogli nawet dokuczać,
nawet zrobić krzywdę. Ale kiedy kogoś spotkało nieszczęście —
okazywało się, ile w każdym tkwi dobroci i życzliwości. Okazy-
wało się — że ludzie są sobie braćmi.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
45
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

CHAIMEK

Adaś powoli wraca do zdrowia. Najpierw chodzi o kulach,


potem — podpierając się laską. A wreszcie może już wyjść o włas-
nych siłach.
— Tylko uważaj, tylko uważaj, Adasiu! — proszą go Anka i
Zosia.
— Ja przecież uważam — rozkłada Adaś szeroko rączki. —
Ja zawsze uważam... To tylko tamten nie uważał, ten, co jechał na
rowerze.
Więc tak jak dawniej Adaś bawi się na podwórku. Tylko że
już nie kusi go brama. Zbyt bolesne było samodzielne zapoznanie
się z ulicą.
Podwórko, jak je dzieci nazywają „ogród", jest najważniej-
szym miejscem dla dzieci z całej kamienicy. W innych domach są
prawdziwe ogrody albo na ulicach są skwerki, gdzie się można
bawić. Stąd do parku jest daleko, ulica jest smutna i brudna, a dom
pełen dzieci. Po drewnianych gankach, obiegających wszystkie
piętra, nieustannie dudnią dziecinne kroki. Matki się niecierpliwią.
— Nie plącz się pod nogami!
— Nie zawracaj mi głowy!
— Poszedłbyś wreszcie na podwórze!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
46
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Matki są zmęczone ciężką pracą, skłopotane wieczną biedą,


mozolnym wiązaniem końca z końcem, ciągłym obliczaniem, czy
na drugi dzień będzie co do garnka włożyć. Łatwo oberwać jeden i
drugi szturchaniec, kiedy się nie w porę nawinąć pod rękę. Dla-
tego najlepiej, kiedy w domu nie ma nic do roboty, wybiec na po-
dwórze.
Tu spotykają się wszystkie dzieci z wszystkich pięter obu
klatek schodowych. A właściwie nie wszystkie. Bo Chaimek, syn
szewca, przygląda się tylko z okna wesołym zabawom.
Na podwórku jest piasek, w którym grzebią się najmłodsi —
zostało go sporo po budowie wozowni, której tyły przylegają do
podwórza. I jest dużo miejsca do skakania, biegania i zabaw. Ge-
niek od dozorcy potrafi wdrapać się na dach wozowni i skakać
stamtąd — inni nie odważą się na to. Są za mali i za bojaźliwi. Ge-
niek jest najstarszy. Oczywiście nie najstarszy z wszystkich dzieci
z kamienicy, ale najstarszy z tych, co bawią się na podwórzu. Bo
starsi chłopcy, jak na przykład Ignaś, nie uznają podwórza.
— To dla brzdąców — mówią wędrując na nie zabudowane
place, daleko, za parkiem jeszcze.
Brzdące są z tego zadowolone. Lepiej się bawić bez star-
szych chłopców, bo tamci dokuczają i zaraz zaczynają się bójki.
Odkąd Adaś po chorobie zaczyna się już bawić na podwó-
rzu, Zosia nieustannie podbiega do okna, żeby spojrzeć w dół, co
się z nim dzieje. I Anka, choć zmęczona po powrocie z fabryki, czę-
sto schodzi na dół i patrzy, czy się Adaś zanadto nie męczy, czy nie
nadweręża sobie ledwo wygojonej nogi.
Przy tej okazji Anka zauważa w oknie szewca bladą twa-
rzyczkę Chaimka i jego wielkie, czarne oczy, tęsknie utkwione w
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
47
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

bawiące się dzieci. Chaimek patrzy, jak tamci biegają. Porusza


ustami, kiedy Geniek głośno liczy: entliczki pentliczki czerwone
stoliczki, na kogo wypadnie — na tego bęc!
— Dlaczego Chaimek nie bawi się z wami? — pyta Anka,
kiedy zdyszany od biegu braciszek zatrzymuje się na chwilę przy
niej.

— On jest chory, jemu nie wolno, wiesz? — tłumaczy Adaś.


Ale w parę dni potem, kiedy Anka wraca z fabryki, Chaimek
jest na podwórzu. Dzieci bawią się, a on stoi lękliwie pod murem i
przygląda się szeroko otwartymi oczyma.
— Czemu się nie bawisz? — pyta Anka.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
48
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— On nie umie biegać — tłumaczy prędko Stefcia, ale rów-


nocześnie pada odpowiedź Genka:
— My się nie chcemy bawić z Żydem.
Anka jak by nie słyszy tego, co powiedział Geniek. Bierze za
rękę Chaimka.
— Nie umiesz prędko biegać?
— Bo ja byłem chory i mnie nie wolno — mówi cicho Cha-
imek i spuszcza nisko głowę.
— No tak, widzicie, Chaimek był chory i to dlatego. Tak sa-
mo jak Adaś, dopiero przecież od paru dni biega tak jak wy wszy-
scy. Ale Chaimek na pewno potrafi coś innego, prawda?
Chaimek przestępuje z nogi na nogę i zastanawia się chwil-
kę.
— Ja umiem bajki... różne takie... I prawdziwe historie też.
Bo jak ja leżałem, to mi siostra przynosiła dużo książek z czytelni.
To ja pamiętam.
Geniek od dozorcy nie wydyma już pogardliwie ust. Słucha.
Słuchają i inni uważnie tego, co mówi Chaimek. A Anka ściska dłoń
chłopca, jakby chcąc mu dodać odwagi.
— I potrafisz opowiedzieć?
Smutna twarz Chaimka ożywia się.
— O potrafię, potrafię! Ja dziadkowi przecież zawsze opo-
wiadam, bo dziadek jest ślepy i nie może czytać.
Krąg dzieci zacieśnia się. Teraz i Chaimek stoi w tym kręgu.
Nie jest już sam.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
49
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— O Ali Babie umiesz? — pytają go.


— O Ali Babie też... Ale teraz to ja czytałem o dzikich gęsiach
i jak taki chłopak z nimi wędrował — nieśmiało mówi Chaimek.
Dziecinne oczy płoną ciekawością. Jedyna książka tu na po-
dwórzu to był stary kalendarz. Ale w najciekawszej historii bra-
kowało ostatniej kartki i nigdy nie można się było dowiedzieć, jak
się skończyła. A ten Chaimek, patrzcie no, powiada, że czyta dużo
książek!
Anka trzyma dłoń na ramieniu chłopca i to go jakoś ośmiela.
Czuje się bezpieczniejszy.
— I jeszcze... umiem zrobić zegar słoneczny... Ale to nie te-
raz, przed południem trzeba zrobić, jak jest słońce.
— I wiesz, która godzina? Jaki zegar? — wypytują Geniek i
Staszek, ci dwaj, którzy przedtem najbardziej dokuczali Chaimko-
wi.
— Zobaczycie jutro — mówi Anka. — A teraz się bawcie.
Nie musicie przecież ciągle biegać. Możecie się bawić w farby albo
w złotą kulę...
Zabaw przecież jest dość. Anka odchodzi na górę. Chaimek
zostaje w gromadce dzieci i jest najpierw farbą czerwoną, a potem
trzyma złotą kulę, a potem zadaje dzieciom do rozwiązania za-
bawne zagadki. Na podwórku jest mniej wrzasku, a zabawa idzie
w najlepsze.
Adaś wraca na kolację zadowolony.
— Wiesz, on nam opowiadał o tym chłopcu, co go krasnolu-
dek zamienił w krasnoludka. I wiesz, on nam opowiadał o dzikich
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
50
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

gęsiach i o gąsiorze, co z nimi poleciał, taki domowy, wiesz? I on


nam opowiadał o takich wronach, i jeszcze nam opowiadał o li-
sach, wiesz?
Adaś ma wypieki na policzkach, takie to wszystko było cie-
kawe.
— A jutro to on nam zrobi słoneczny zegar. I zawsze bę-
dziemy wiedzieli, która godzina. I on powiedział, że choć Geniek
go zawsze bił, to on się nie gniewa i ten zegar będzie Genka też.
Anka uśmiecha się do braciszka. Chłopczyk opowiadając
macha rękami i jest niesłychanie przejęty. Nawet Ignaś podniósł
głowę znad książki i słucha.
Kiedy Adaś już śpi, rozlega się pukanie do drzwi. To szewc,
ojciec Chaimka, przyniósł podzelowane Ignasiowe buty.
— Ile się należy? — pyta Anka.
— Ile się należy? — Szewc stoi w progu i zaognionymi
oczyma patrzy na Ankę. — Nic się nie należy. I ja chciałem pannie
Ance podziękować za mojego chłopca.
Anka robi się czerwona.
— Ale dlaczego... cóż takiego...
Zgarbiony szewc kiwa głową.
— To ja się martwiłem, to ja się martwiłem! Bo on chory był
i słabowity taki, a zawsze chce do dzieci, na podwórze. To jemu
dzieci dokuczały, ten od dozorcy to go bił i nie chcieli się z nim
bawić. To on przychodził do domu i płakał, czemu oni nie chcą się
z nim bawić. A dziś to on przyszedł taki wesoły i on cały wieczór
bawił się z dziećmi.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
51
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Tak przecież powinno być — mówi zmieszana Anka.


— Powinno, powinno — powtarza szewc. — Ale tak nie by-
ło, dopiero dziś.
— I Chaimek umie się ładnie bawić — dodaje Anka.
— Czemu by nie umiał ładnie się bawić? To dobre dziecko,
grzeczne dziecko! A oni tak jemu dokuczali...
Anka stoi i nie wie, co ma jeszcze powiedzieć temu zgarbio-
nemu, smutnemu człowiekowi.
— Ja pannie Ance dziękuję za mojego chłopca. Teraz cał-
kiem będzie inaczej, jak on sobie może pochodzić po podwórzu.
Bo przedtem tylko w pokoju, a u nas ciasno i skóry śmierdzą. To
on z tego kaszlał coraz bardziej. To jak by panna Anka potrzebo-
wała jeszcze może dla siebie albo dla brata buty podzelować, to ja
podzeluję. Bo pannie Ance też przecież ciężko — mówi szewc i
rozgląda się po pokoju. — To ja już pójdę. I jeszcze raz dziękuję za
mojego chłopca.
— Nie ma za co — cicho mówi Anka.
— Oj, oj — kiwa głową szewc. — Jest za co, i to jeszcze jak!
To się tak mówi, że wszyscy ludzie są braćmi. Ale dzieci krzyczały
zawsze na mojego chłopca: Żyd! Żyd! A że panna Anka im wytłu-
maczyła, to się teraz z nim bawią i widzą, że on taki sam jak inni, i
bajki umie, i bawić się umie...
Szewc wyszedł. Anka uśmiechnęła się. Jak to dobrze, że ma-
ły Chaimek nie będzie już stał samotny, odtrącony przez dzieci
pod murem wozowni! Bo przecież, tak jak powiedział szewc,
wszyscy ludzie są braćmi.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
52
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Kto to tak powiedział przedtem, przed szewcem? — za-


stanawiała się, bo słowa o braterstwie ludzi zabrzmiały w jej
uszach jako coś bardzo znanego. Po chwili dopiero przypomniała
sobie swoje rozmyślania sprzed niedawnego czasu, kiedy to była
w takiej rozpaczy, a ludzie ją poratowali i z ich pomocą Adaś, za-
miast zostać kaleką, był zdrowym, wesołym chłopcem.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
53
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

PANI KALINOWSKA

— Co to będzie z tą Kalinowską, moja pani! — martwi się na


schodach pani Tobiakowa, założywszy swoim zwyczajem ręce pod
niebieskim fartuchem w paski.
— A co się stało? — dziwi się gruba pani Matylda, żona pie-
karza.
— To pani o niczym nie wie? A toć przecie córkę odwieźli
do szpitala, a dzieci zabrali krewniacy aż pono na Długą ulicę, a
starowina została sama jak ten palec! Przecie to się z łóżka ruszyć
nie może, jak też sobie poradzi?
Pani Matylda wzdycha ciężko.
— Żebym miała czas, to bym zaleciała do niej, poobrządzała
jakoś, ale gdzie, ledwie człowiek ze swoim wydąży, jak z tego pra-
nia przyjdzie...
Głosy sąsiadek milkną na ganku. Zosia długo stoi i słowa
pani Tobiakowej dźwięczą jej w uszach.
Tak, to prawda, przecież wtedy, w czasie pożaru, po którym
Zosia ma jeszcze różowe blizny na rękach, starowina na czwora-
kach zwlekła się pod piec. Cały dzień spędzała w łóżku — a co te-
raz będzie?
Zosia cichutko podchodzi do zamkniętych drzwi i puka.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
54
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Proszę — mówi znany głos. Zosia wchodzi. Tak, pani Ka-


linowska leży w łóżku. Spod ciemnej chustki zawiązanej pod bro-
dą wysuwają się kosmyki siwiuteńkich włosów. Na zniszczonym
kocu leżą pomarszczone, drobne dłonie.
— A, to Zosia! A chodźże, dziecko, co tam u was słychać?

Zosia opowiada o Ance, o Adasiu, o tym, jak się Ignaś dobrze


uczy, a równocześnie rozgląda się po pokoju. Brudno tu i smutno,
nie tak jak w ich pokoiku, który choć malutki, przecież jest miły i
czysty. W wiadrze pod piecem stoi węgiel, ale widać dawno nie
palone, zimno jest niemożliwie.
Pani Kalinowska protestuje słabo, kiedy Zosia zabiera się do
palenia, ale potem leży już cicho i patrzy, jak Zosia krząta się po
pokoju.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
55
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Bo to widzisz, moja Mania zachorowała i leżę tu jak ten


Łazarz...
— Ja tu pani wszystko posprzątam. Zaraz będzie przyjem-
niej. I chyba jakiś obiad trzeba ugotować?
Tak to się zaczyna. Wieczorem Zosia opowiada Ance o pani
Kalinowskiej.
— To dobrze — mówi Anka. — Obiad to byś mogła tu ugo-
tować razem z naszym i potem zanosić, żeby było mniej kłopotu. A
na osobne gotowanie to więcej wychodzi, tak przecież się przy nas
pożywi.
Zosia się cieszy. Na drugi dzień zabiera już ze sobą Adasia,
bo jest tak zimno, że nie można się bawić na podwórzu.
I teraz okazują się różne dziwne rzeczy. A więc pani Kali-
nowska też jest ze wsi, jak mama.
— Mojaś ty, przecież wszyscy tutaj kiedyś ze wsi przywę-
drowali lepszego losu szukać — tłumaczy pani Kalinowska.
Adaś chce zapytać, czy pani Kalinowska znalazła ten lepszy
los, ale go Zosia w sam czas pociąga za rękaw. I okazuje się jeszcze,
że pani Kalinowska bardzo lubi dzieci. I że zna dużo ciekawych hi-
storyjek, i potrafi być wesoła, i śmiać się razem z Adasiem.
Staruszka siedzi oparta o poduszkę, a Adaś przy niej na
krześle.
— Powiedz no, Adaś, co to takiego: w lesie rosło, liście mia-
ło, przyszło do wsi, zabuczało!
Adaś długo myśli.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
56
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Krowa! — woła wreszcie triumfalnie.


Pani Kalinowska śmieje się cichutko, cienkim śmieszkiem.
— Krowa w lesie rosła?
— Drzewo!
No, ale przecie drzewo nie zahuczało we wsi!
Adaś nie może odgadnąć. Wykręca sobie spocone z wysiłku
palce.
— Basy przecież!
— Jakie basy?
Staruszka przestaje się śmiać.
— Prawda, skąd ty masz wiedzieć, co to basy? Miejskie
dziecko jesteś przecie!
I tak się zwykle kończą rozmówki z Adasiem. Pani Kalinow-
ska wzdycha. I Zosia wie — staruszka tęskni za wsią, tak samo jak
tęskniła mama.
Ale pani Kalinowska poprawia się na łóżku i zaczyna znów
coś innego. Zosia zawsze czeka z upragnieniem na te opowiadania.
Staruszka pamięta wiele, wiele rzeczy. Każdy rok, każdy miesiąc,
każdy dzień przeżyty w długim życiu rozwija się w opowiadaniu
starej kobiety jak niteczka z kłębka. A niteczka jest różnych barw
— czasem snuje się szara i smutna, czasem rozbłyskuje wszystki-
mi kolorami. I Zosi wydaje się dziwne, że jeden człowiek mógł
przeżyć tak dużo.
— Jak mieszkaliśmy w tamtym mieszkaniu na Śliskiej, po-
czekaj, ile to lat będzie? Ho, ho, sporo lat... Najmłodsza już wtedy
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
57
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

nie byłam, ale i stara też nie... W tkalni wtedy pracowałam, przy
krosnach.
— Tak jak Anka — wtrąca nieśmiało Zosia.
— Anka przy wrzecionach przecież, nie przy krosnach! I co
to teraz za robota. Osiem godzin i do domu! Ale wtedy! Od rana do
wieczora za krosnami się stało i majster srogi był, oj, srogi! Ani
przegadać, ani odetchnąć nie dał! I fabryka inna była, nie takie
wielkie gmaszyska, jak potem pobudowali. I tyle ludzi nie praco-
wało co teraz, a i tak o robotę łatwiej było niż dziś... Ale o czym to
ja chciałam mówić... aha... Mąż mój wtedy też w przędzalni praco-
wał, a jakże.
I pani Kalinowska opowiada o tych dawnych czasach.
— Mówi mi raz mój Jan, mąż znaczy się, tak i tak, Małgosiu,
bo mnie Małgorzata na imię, trzeba w jedno miejsce coś zanieść.
Wiedziałam ja zaraz, co to może być. Bo to czasy wtedy takie były,
że robotnicy z carem wojowali.
— Wojsko było? — pyta Adaś, który niewiele rozumie z ca-
łego opowiadania.
— Gdzie tam wojsko! Car wojsko miał, a ci nie mieli nic, ino
własne ręce. A na tej przędzalni, gdzieśmy z mężem pracowali, to
każdy, jeden w drugiego, przeciw zaborcy taki był zapalony, że to
strach! I mój rozmaite tam rzeczy robił, nie wypytywałam ja, bo
wiedziałam, że tajne.
Ale już za nim wietrzyli, poglądali, trza się było pilnować. A
tu akuratnie trzeba było broń przenieść w jedno miejsce, zamach
się na takiego najgorszego szykował. No to ja wzięłam, poniosłam.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
58
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Wzięłam ja tę paczkę i idę, pomalutku, niby to nic. Ale skóra


na mnie cierpnie. I od ciężaru, i od strachu to siódme poty na mnie
biły. Tak mi się zdawało, że kto na mnie popatrzy, to już zaraz wie:
oho, Kalinowska broń niesie!
— I co? I co?
— Ano nic. Na miejsce, jak trzeba, zaniosłam i zostawiłam.
Teraz, kiedy sobie w łóżku leżę, nogą nie ruszę, to mi się dziwne
zdaje — czy to ja ta sama, co kiedyś z ulicy Śliskiej z bronią przez
całe miasto szła...
Staruszka zamyśla się na chwilę.
— A znów kiedyś... mieszkał u nas chłopak taki młody, we-
soły był...
Zosia słucha jak najciekawszej bajki tych dawnych dziejów,
które dla pani Kalinowskiej najwidoczniej są jeszcze bliskie i
świeże.
Przewija się jak kolorowa mozaika długie życie — weselisko
na wsi i młoda dziewczyna tańcząca do upadłego przez całą noc.
Huczące warsztaty przędzalni i schylona nad nimi młoda kobieta. I
wreszcie ten smutny, zaniedbany pokój, i staruszka ze sparali-
żowanymi nogami leżąca na łóżku. I przecież te wszystkie trzy
osoby to jest jedna i ta sama pani Kalinowska.
Zosia patrzy na pomarszczone, drżące ręce, na posiekaną
zmarszczkami twarz. Każda taka zmarszczka to znak, jaki życie
mijając kładło na gładkiej ongiś twarzy młodej dziewczyny. Trud-
ne, mozolne było to życie. Najpierw zginał się grzbiet nad gliniastą
rolą, ciekł z czoła pot w sianokosy i żniwa. Potem przyszły czasy
pracy w fabryce, tamte czasy, kiedy robotnica z przędzalni szła
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
59
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

ulicą dźwigając ciężki pakunek z bronią dla walki z zaborcami.


Wyhodowała pani Kalinowska troje dzieci, „wyprowadziła na lu-
dzi", jak mówiła, a teraz, kiedy leżała bezwładna, nie było przy niej
nikogo.
— Ot, Mania dla mnie zawsze najlepsza była i teraz, jak ona
w szpitalu, to się już nikt o mnie nie zatroszczy. Synowie wyje-
chali, pożenili się, jeden w Ameryce, pono dobrze mu się powodzi,
ale o starej matce nie wspomni.
Zosi łzy nabiegają do oczu. Troskliwie poprawia koc na no-
gach leżącej.
— A ty kochane dziecko jesteś i wszyscy wy poczciwości,
żeście się starą zajęli. Nielekko, nielekko żyć człowiekowi, kiedy
już do pracy niezdatny...
Zosia nie umie odpowiedzieć. A tak strasznie przecież chcia-
łaby pocieszyć staruszkę! I buntuje się jej małe serduszko przeciw
tej niesprawiedliwości.
Przecież ta pani Kalinowska przepracowała ciężko całe ży-
cie, nie dla siebie, dla innych, dla tych dzieci, które wykierowała
„na ludzi". Czy za to wszystko nie należał się jej spokojny kąt, lep-
szy niż ten ciasny pokoik, i opieka lepsza, niż miała, bo nie miała
właściwie żadnej.
Ale pani Kalinowska nie umie się długo martwić. Mimo
wszystko było w niej jeszcze wiele wesołości. Toteż machnęła rę-
ką:
— Ech, zebrało się starej na marudzenie! Lepiej ja wam opo-
wiem, jak to mnie raz chłopcy we wsi nastraszyli.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
60
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Adaś rzuca pośpiesznie patyki, które układał przy piecu, i


podbiega do łóżka. Z poprzedniej rozmowy niewiele rozumiał i
znudziła go szybko. Ale te historyjki to było coś dla niego. Opiera
się o ramę łóżka i słucha.
— Wyszłam ja sobie raz wieczorkiem, bo skrzypiało coś na
podwórzu i ojciec wołał, że pewnie stajnia otwarta, żeby zam-
knąć..
Pani Kalinowska opowiada. W pokoju jest czysto i miło. W
piecu trzaska wesoło ogień. Staruszka patrząc na twarzyczki sie-
dzących przy niej dzieci zapomina o swoich biedach i troskach, jak
by ubyło jej wiele z tych lat ciążących na grzbiecie.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
61
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

ZWYKŁA BAWEŁNA

Wracając z fabryki Anka zatrzymała się przed wystawą. W


jasnym świetle żarówek barwiły się za szybą materiały. Mieniły
się wszystkimi kolorami. Były gładkie i w kwiaty, groszki i prążki,
we wszelkie możliwe desenie.
Tuż koło Anki przystanęły dwie dziewczynki.
— Które ci się najbardziej podoba?
— Czy ja wiem... To w groszki ładne... O, tamto w te czerwo-
ne maki, popatrz!
— Iii... To przecież zwykła bawełna — skrzywiła się druga
dziewczynka.
Anka odeszła. Ale usłyszane słowa dźwięczały jej długo w
uszach. A szczególnie żywo przypomniały się na drugi dzień, kiedy
weszła za wysoki fabryczny mur i stanęła do codziennej pracy.
„Zwyczajna bawełna" — powiedziała tamta dziewczynka —
i na pewno nie miała pojęcia o tym, co to znaczy zwyczajna ba-
wełna. Tak jak nie miała pojęcia i Anka — nawet wtedy, kiedy
matka opowiadała, jak to jest w fabryce. Dopiero na własne oczy
trzeba się było przekonać o tym, co to jest ta bawełna.
Anka raz była w kinie. I akurat zdarzyło się, że wyświetlano
film o Murzynach. Z ekranu, z migających na nim szybko obrazów,
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
62
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

dowiedziała się Anka, jak na polach rosną bawełniane krzaki, jak z


dojrzałych, brunatnych owocków wysypuje się biała, bawełniana
wata. W wielkie kosze zbierają ją Murzyni — mężczyźni, kobiety i
dzieci. Widać było, jak tam musi być gorąco — ekran płonął sło-
necznym blaskiem, na niebie nie było ani jednej chmurki. Pod tym
upalnym niebem, pod prażącymi promieniami słońca, Murzyni
zbierali bawełnę, a pot kapał im z czół. A potem robotnicy pako-
wali bawełnę w wielkie paki — i wiozły je okręty daleko, w świat.
Z okrętów robotnicy portowi przeładowywali ciężkie bele do po-
ciągów — i bawełna wędrowała dalej. Aż wreszcie wysoko nała-
dowane auto ciężarowe zajeżdżało pod bramę fabryki — i tu już
nie trzeba było kina ani ekranu — Anka wiedziała, co się z baweł-
ną dalej dzieje.
Bawełnianą miękką watę skubały pośpiesznie ręce dziew-
cząt, rozczesywały ją przemyślne maszyny, aż wreszcie mecha-
niczne wrzeciona, które obsługiwała Anka, ciągnęły z niej długą,
długą, tak często rwącą się nić. Nawijała się nić na furczące szpule,
żeby potem powędrować do tkalni. Tam łomotały ramy warszta-
tów, nad którymi przez osiem godzin schylali się mężczyźni i ko-
biety. Z tkalni szły gotowe zwoje materiału do farbiarni, do salki o
cementowej podłodze, gdzie wrzała w kotłach farba i gęsta mgła
pary zasłaniała wszystko. Potem jeszcze suszarnia, potem pakow-
nia — i dopiero wtedy „zwyczajna bawełna" wędrowała do skle-
pów, tam ją ręce sklepowych rozkładały na wystawie, żeby nęciła
oczy przechodniów swą barwą i połyskiem.
„Ileż to ja nitek musiałam związać, żeby naprzędło się nici
na jedną bawełnianą sukienkę?" — zastanawiała się Anka i wie-
działa, że próżno liczyć — tak często przecież pękały nitki. I ileż
razy trzeba się było schylić nad ramą tkackiego warsztatu, i ile

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
63
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

wilgoci wdychać w farbiarni, i ile ruchów wykonać w pakowni —


żeby wreszcie sztuka materiału była gotowa.
Anka rozprostowała na chwilę plecy i rzuciła okiem na salę.
W powietrzu unosił się biały, bawełniany pył. Niewiele pomagały
huczące u sufitu wentylatory — pył był mocniejszy od nich, nie
dał się wessać, nie dał się wyrzucić. Wszystko — nawet włosy i
twarze robotnic, było jakieś wybladłe i szare od tego pyłu, który
drażnił oczy i siadał na płucach.
„Zje cię bawełna" — przypomniały się Ance gorzkie słowa
jednej ze starszych robotnic. Doprawdy, one wszystkie wyglądały,
jak by je zjadała bawełna.
„W każdej nitce tkwi moja robota, odrobinka mojego życia
— pomyślała Anka, pośpiesznie wiążąc zerwaną nić. — Niespra-
wiedliwe były tamte dziewczęta, przy bawełnie się człowiek na-
pracuje nie mniej niż przy jedwabiu!"
Przy tych rozmyślaniach osiem godzin upłynęło jakby prę-
dzej niż zwykle. Zaświstała głośno syrena fabryczna.
— Fajerant! — powiedział głośno przechodzący przez salę
majster i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki umilkł od ra-
zu turkot i łomot maszyn. W przyzwyczajonych do nieustannego
hałasu uszach dziwnie dźwięczała cisza — ona właśnie wydawała
się czymś głośnym.
Fala ludzi wypłynęła przez wielką fabryczną bramę. Anka
pośpiesznie skręciła w swoją stronę, choć ją koleżanki zagadywa-
ły, żeby je podprowadziła kawałek. Tak, one sobie może i mogły
pospacerować, ale Ance zawsze się spieszyło do domu. Co się dzie-
je z dziećmi? Czy nie przydarzyło się coś złego? Nigdy nie mogła
zapomnieć tej chwili, kiedy dowiedziała się o wypadku z Adasiem.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
64
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ale w domu wszystko było w porządku. Ignaś odrabiał za-


dania, Zosia cerowała pończochy, a Adaś bawił się z kotkiem
przybłędą, który pewnego dnia przyszedł za Zosią z ulicy i osiedlił
się na dobre w pokoiku na poddaszu.
— Jedz prędko! — powiedział Adaś. — Obiecałaś mi prze-
cież jedną rzecz.
— Co za rzecz? — nie mogła sobie przypomnieć Anka.
— Wczoraj mi obiecałaś. Nie, nie wczoraj. Wtedy kiedy pa-
dał deszcz i nie chciałaś mnie puścić na podwórze.
— Aha! Już pamiętam!
— No, widzisz. Ty sama powiedziałaś, że jak się obiecuje, to
trzeba dotrzymać.
— Dobrze, dobrze! Tylko o czym ma być ta bajka? — zasta-
nawiała się Anka widząc, jak Adaś aż drepcze koło jej krzesła ze
zniecierpliwienia.
— Jak chcesz. Tylko długa, długa jak na sam koniec ulicy!
— Garnki naprawiać! Blaszane pobielać! Garnki pobiela, lu-
tuje, drutuje! — rozległo się nagle z podwórza.
— Oj, oj, druciarz! A w tym niebieskim garnku jest dziura!
— poskoczyła Zosia ku oknu.
I za chwilę na schodach zaczłapały ciężkie kroki. Druciarz
wziął garnek i chciał wyjść lutować na schody. Ale było zimno,
więc Anka zatrzymała go w mieszkaniu.
Usiadł na małym stołeczku przy piecu i zabrał się do roboty.
Adaś zapomniał o bajce i przyglądał się ciekawie.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
65
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Wstawi się łatkę i garnek będzie jak nowy — powiedział


druciarz.
— A te druty do czego?
— A do drutowania. Jak się gliniany garnek rozbije, nic z
niego. A ja go odrutuję i jeszcze nowy przetrzyma...
Adaś popatrzył na dziurawe, rozklapane buty druciarza i
pomyślał, czy też da się drutować buty. Druciarz dostrzegł spoj-
rzenie chłopca.
— Na buty patrzysz? Ano, butów drutować się nie da. A te
się wysłużyły. Kawał drogi przeszły.
— Z daleka?
— Żebyś wiedział. Z daleka — powiedział druciarz, ale nie
okazywał chętki do dalszej rozmowy. Wstawił blaszaną łatkę w
garnek, wziął zapłatę i poszedł.
Po chwili znów było słychać na sąsiednim podwórzu jego
nawoływanie:
— Garnki pobiela, lutuje, drutuje!
Teraz Adaś przypomniał sobie o obietnicy siostry.
— Anka, a bajka?
Anka była zmęczona i nie bardzo chciało jej się mówić.
Trzeba jednak było jakoś zająć upartego braciszka.
— A ot, widzisz, bajka. Był sobie garnek, zrobili go w fabry-
ce i posłali do sklepu. Stał na blasze, gotowały się w nim ziemniaki
i zupa. Aż zrobiła się dziura. Bardzo się martwił garnek, że pójdzie

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
66
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

na śmietnik. A tu zjawił się druciarz i naprawił garnek. I jutro Zo-


sia ugotuje w nim zupę!
— E... to wcale nie bajka! — oburzył się Adaś. — I to wcale
nie jest nic ciekawego.
— Nic ciekawego? A żeby nie druciarz, to nie byłoby jutro
zupy. Zosiu, co to jutro chcesz gotować?
— Żur... nie, żur był wczoraj. Chyba kapuśniak.
— A widzisz! Kapuśniak, to, co ty lubisz! A żeby nie dru-
ciarz, to by nie było kapuśniaku!
To się Adasiowi spodobało.
—A żeby nie węglarz, to by nie było węgla! — powiedział.
— Węglarz tylko roznosi węgiel. A górnik go kopie w kopal-
ni
— A kto jest najważniejszy?
— Jak to najważniejszy? — nie zrozumiała Anka.
— No, najważniejszy ze wszystkich, z wszystkich robót.
— Wszyscy są ważni — powiedziała wolno Anka. I nagle zu-
pełnie jakoś inaczej spojrzała na ich mały pokoik.
Przygarnęła do siebie brata.
— Popatrz: Zdun robił piec. Stolarz krzesła, stół i komodę.
Murarz murował, malarz pomalował sufit i ściany, robotnicy w fa-
bryce zrobili lampę, w drukarni drukowano książkę, z której się
uczy Ignaś. Pomyśl, ilu ludzi pracowało, żebyśmy tu mogli sobie
razem siedzieć przy stole.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
67
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A ja nie pracuję!
— Ty jesteś jeszcze malutki. Jak podrośniesz, będziesz pra-
cował.
— A ty w tej fabryce to właściwie co pracujesz?
— Nie co, tylko jak. Widzisz, ja wiążę nitki. A żeby nie było
nitek, nie byłoby materiału. A żeby nie było materiału, w co byśmy
się ubierali?
Anka uśmiechnęła się. Dopiero teraz przyszło jej do głowy,
że i jej robota przecież jest ważna. Tak ważna jak każda inna — jak
każdy trud włożony w przedmioty, które nas otaczają, których
każdy używa — nieraz nie zdając sobie sprawy, że tkwi w nich
cząstka ludzkiego życia, wysiłek, mozół, praca.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
68
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

CHOINKA

Adaś nie wiedział, co to jest tydzień.


— To od niedzieli do niedzieli — wytłumaczyła mu Zosia.
Ale to niewiele pomogło. Było tak jak z bzem. Adaś codziennie cze-
kał, że to właśnie już jutro będzie choinka,
— Tyle tych tygodniów, tyle, i wcale nie ubywa! — gniewał
się. — A można choinkę zrobić już?
— Nie można. To dopiero na Boże Narodzenie — powie-
działa Anka i spochmurniała. W zeszłym roku mieli choinkę i była
wilia, i matka upiekła nawet placek z powidłami na święta. Ale co
będzie teraz? Z wielkim trudem, przy oszczędnym gospodarowa-
niu Zosi, ledwo starczyło. A małemu braciszkowi tak strasznie
chciało się choinki i świąt, i wszystkiego, co sobie zapamiętał z
poprzedniego roku. Nie miała mu serca mówić, że pewnie trzeba
się będzie tego wyrzec.
Geniek powiedział, że oni będą mieli choinkę aż do sufitu. A
Stefcia robi w szkole taką gwiazdę, całą ze złota. Powiedziała, że ją
powiesi na samym wierzchołku, ale ona nie będzie miała takiego
dużego drzewka, ona nie chce. Powiedziała, że woli takie malutkie.
Anka nie odezwała się. W sobotę, kiedy wychodziła do pra-
cy, śpiący jeszcze zwykle o tej porze Adaś usiadł na łóżku.
— Anka!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
69
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Co? Spij jeszcze, śpij, wcześnie jest!


— Anka! Ty mi nie kupuj już cukierków! Wiesz?
Anka zdziwiła się. Co się stało małemu łakomczuchowi?
Zawsze tak czekał na sobotę, kiedy dostanie torebkę miętówek.
— Ty mi daj te pieniądze, co na cukierki, daj mnie! Dobrze,
Anka?
— Po co ci pieniądze?
— Ja ci teraz nie powiem. To będzie niespodzianka. Ale mi je
dasz?
— Dam, dam — uspokoiła go. I po południu dwudziestogro-
szówka znalazła się w rączce Adasia.
— Nie powiesz mi, po co ci to?
— Nie. Teraz powiem tylko Zosi, bo bez niej nie można. A
potem to i ty zobaczysz. Ale to jest straszna niespodzianka, to nie
mogę!
Anka nie dopytywała się więcej. A w poniedziałek Adaś z
Zosią powędrowali do sklepu.
Położono przed nimi na ladzie cały stos bibułek. Adaś aż
drżał ze wzruszenia, dotykając tych tęczowych cudów.
— Ta, ta! Popatrz, jaka ładna!
— Obejrzyj najpierw wszystkie, to wybierzemy — doradza-
ła Zosia, bo braciszek wpadał w zachwyt na widok każdego arku-
sika i każdy chciał kupić.
— Czerwoną trzeba wziąć koniecznie.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
70
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A ta zielona?
— E, lepiej nie. Za ciemna. Nie będzie widać na drzewku.
— Ta różowa...
— Dobrze. I żółta, i niebieska.
— O, jeszcze ta! To jaka jest?
— Pomarańczowa. No, to już dosyć. Aha, jeszcze biała!
— I jeszcze jaka?
— Już nam nie wystarczy pieniędzy, Adasiu. Bibułki są po
trzy grosze — zostały nam jeszcze tylko dwa.
Sklepowa za te dwa grosze dodała kilka złotych, papiero-
wych gwiazdek. Adaś podskakiwał z uciechy.
— Chodź prędko, prędko! I będziemy robić, ale Ance, pa-
miętaj, nie mów nic! To ma być niespodzianka!
Zabrali się zaraz w domu do roboty. To znaczy — zabrała
się Zosia, a Adaś w przesadnej gorliwości nieustannie jej prze-
szkadzał.
— Dlaczego tak krajesz?
— Tak trzeba. To będzie łańcuch.
— Czerwony? To już nic nam nie zostanie czerwonego.
— Niecały czerwony! Popatrz, to będą takie kawałki, każdy
inny.
— Ale skleisz?
— Pewnie! Zaraz zagotuję klajstru.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
71
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— I co jeszcze zrobimy?
— Parasolki. Wiesz, to się robi z patyczków i bibułki.
— Ładne?
— Bardzo ładne. Zobaczysz.
— A dlaczego tak krajesz?
— Nie nudź! Tak trzeba!
Adaś uspokoił się na chwilę. Ale nie mógł wytrzymać.
— Przetniesz! Oj, bo przetniesz!
— Nie przetnę! A jak będziesz nudził, to nie będę nic robiła
— i koniec.
— To ja już nie będę. To ja może wystrugam patyczki na te
parasolki?
— Tylko się nie zatnij. O, to tak trzeba.
— Takie cieniutkie?
— To przecież nie są prawdziwe parasole!
Pracowali gorliwie. Przed przyjściem Anki ułożyli wszystko
w tekturowym pudle po Adasiowych butach i schowali pod łóżko.
— Ja nic nie powiem! Ja nic nie powiem! — podśpiewywał
Adaś, kiedy Anka jadła swój spóźniony obiad.
Zosia nieznacznie szturchnęła braciszka.
— Czemu mnie szturchasz? Ja przecie nic nie mówię!
— O czym masz mówić? — zapytała Anka.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
72
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— O niczym! Pamiętasz, ja ci przecież powiedziałem, że to


niespodzianka! To się nie możesz niczego spodziewać, dopiero po-
tem, jak już wszystko będzie gotowe! I ja ci nawet nie powiem, jaki
to będzie dzień!
Anka śmiała się. Strasznie trudno było Adasiowi zachować
tę jakąś tajemnicę. Ale nie dopytywała się wcale.
Gorzej było z Ignasiem. Po powrocie ze szkoły potrzebował
młotka, który się gdzieś zawieruszył. Chciał naprawić drzwi, bo
spaczyły się i przez szeroką szparę u dołu wiało do pokoju ze
schodów.
Ignaś nachylił się i zajrzał pod łóżko.
— Tam nie wolno! Tam nie ruszaj! — wrzasnął przeraźliwie
Adaś i poskoczył ku bratu.
— Oszalałeś? Czego się drzesz?
— Tam nie rusz! Tam... niespodzianka!
— Dużo mnie twoje niespodzianki obchodzą — mruknął Ig-
naś i odsunął tekturowe pudełko.
— Nie wolno! Nie dotykaj!
Ale już było za późno. Zaszeleścił łańcuch, kolorowa zawar-
tość pudełka ukazała się oczom Ignasia.
— To na choinkę — rozbeczał się Adaś. — Ale to miała być
niespodzianka-a-a!
— Nie płacz! — wmieszała się Zosia. — Ignaś nam też po-
może.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
73
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Przecież choinki nie będzie — powiedział Ignaś. Adaś aż


zbladł.
— Jak to nie będzie? Łańcuch już jest i parasolki, i koszy-
czek...
— Ale choinki nie ma.
— Bo to dopiero na Boże Narodzenie, tak Anka powiedziała.
Ignaś stał zamyślony.
— No, co, Zocha? Jakże to zrobimy?
— Może Anka będzie miała trochę pieniędzy.
Chłopak pokręcił przecząco głową.
— Ciekawym skąd? Za węgiel jeszcze jesteśmy winni...
Adaś płakał na głos. Jak to, miała być choinka i wszystko tak
sobie planowali — a tu nic?
— Nie bucz! Może się da coś wymyślić!
— A co?
— Niespodzianka! Powiem ci, jak już wszystko będzie goto-
we! — śmiał się Ignaś coś kombinując.
Następnego dnia po szkole poszedł na plac za kościołem. Już
tam leżały w stosach pachnące, zielone drzewka. Chłopak prze-
szedł wzdłuż kramów, błyszczących od wystawionych w nich
świecidełek, i skręcił w alejkę, którą tworzył gąszcz ustawionych
jodełek i świerków. Szybko odszukał pana Grzegorza, ojca jednego
z kolegów.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
74
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A ty tu co robisz? Choinkę wybierasz? — pytał pan Grze-


gorz ociosując krzyż na podstawę do drzewka.
— Ech, gdzie tam. Zarobić bym coś chciał...
— Zarobić, hm, może by się i dało! Tak, tak, każdy chciałby
jakoś te święta przebyć jak ludzie.
Pan Grzegorz namyślał się chwilę.
— Jak kto kupi, to mógłbyś odnieść. Tylko cię tamci przepę-
dzą, bo oni tu już od początku stoją — mruknął.
Ignaś obejrzał się. Kilku obdartych, zmarzniętych chłopców
dreptało dla rozgrzewki po błocie, czekając, czy kto nie kupi cho-
inki i nie zażąda, by ją odniesiono do domu.
— Co by mnie mieli przepędzać? Jak ludzie zaczną kupować,
to i dla nich starczy, i dla mnie.
— A krzyże umiałbyś dopasować?
— Czemu nie? W domu przecież wszystko robię.
— Bo ja mam rękę odmrożoną, to mi ciężko. A Wicek chory,
nie pomoże. To bym ci parę groszy dał — dużo nie, bo co to na
tych drzewkach za zarobek — no, i jak byś chciał, to dla siebie
drzewko wybierzesz.
Ignaś ucieszył się. To było lepsze niż odnoszenie drzewek,
na które czekali tamci chłopcy, którzy pewnie chcieli sobie zarobić
na kawałek chleba. A on sam był przecież syty — lepiej, że im nie
będzie odbierał zarobku.
Do świąt był jeszcze jakiś tydzień. Od razu po obiedzie Ignaś
każdego dnia biegł na plac. Ociosywał krzyże, wstawiał w nie
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
75
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

drzewka, dopasowywał. Czasem odniósł drzewko — i wtedy zaro-


bek powiększał się. Pomagał wieczorem zwijać stragany i od
przekupek też coś za to dostawał. Cierpiała na tym trochę szkoła,
ale Ignaś pocieszał się, że to przecież nie potrwa długo — po świę-
tach wszystko nadrobi.
Adasiowi przyniósł arkusz srebrnego papieru, który mu
ofiarowała któraś z przekupek, i Zosia wylepiła wielką gwiazdę na
szczyt.
— Taka, jaką ma Stefcia! — cieszył się Adaś. A Ignaś konfe-
rował cicho z Zosią. Adasia do tego nie dopuszczali.
Anka dziwiła się, że żadne z rodzeństwa nie mówi jakoś o
zbliżających się świętach. Cała ta sprawa martwiła ją bardzo, ale
cóż miała zrobić? W zeszłym roku — tak, w zeszłym roku było co
innego. Ale teraz trzeba sobie było powiedzieć, że wtedy, kiedy w
innych pokojach zabłysną świeczki na choince, a rodziny zasiądą
przy stole — u nich ten wieczór nie będzie się różnił od innych
wieczorów.
Dziwiło ją, że Adaś już nie liczy tygodni i dni, że Zosia jest
stale zaaferowana, a Ignasia nigdy nie ma w domu. Ale nie miała
czasu długo o tym myśleć. Zaziębiła się trochę — lekki, wytarty
płaszczyk nie chronił wystarczająco od zimowych chłodów i —
czuła się źle. Przeważnie więc po przyjściu z fabryki kładła się od
razu spać.
W dzień wilii jakoś wszyscy zbudzili się wcześniej, nawet
Adaś był na nogach, kiedy wychodziła.
— Dziś wrócę wcześniej — powiedziała. — Pracujemy tylko
do dwunastej. Potem muszę pomóc piekarzowej, bo prosiła.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
76
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Młodsze rodzeństwo spojrzało na siebie znacząco, ale Anka


tego nie zauważyła.
— Choć opłatek kupię, żeby było jak w wilię — powiedziała
wychodząc i szybko zamknęła za sobą drzwi, bo była pewna, że
teraz Adaś rozpłacze się. A jakże miałaby go pocieszać?
W pokoiku tymczasem zawrzało.
— Adaś, pomożesz mi sprzątać! Ignaś, ty mi daj te pienią-
dze, to wszystko kupię. Ty zaraz wychodzisz?
— Tak. Dziś będzie największy ruch, da się jeszcze coś zaro-
bić.
— I choinkę przyniesiesz? — niepokoił się Adaś.
— Przyniosę, przyniosę! Już wybrałem i odstawiłem wczo-
raj na bok.
Nacisnął czapkę i poleciał na dół, aż zadudniły schody.
— Teraz posprzątamy, a potem pójdę do sklepu.
— Ze mną? ,
— Nie. Taki wszędzie musi być ścisk, że cię tylko zgniotą.
Raz-dwa kupię i przyniosę. A ty nigdzie nie wychodź.
— To ja jeszcze poprzylepiam na parasolkach te gwiazdki.
— Dobrze, klajster jest tam w garnuszku.
Ale wszystkie gwiazdki dawno już były przylepione, nim
wróciła obładowana Zosia.
— Coś kupiła? Coś kupiła?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
77
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Dużo rzeczy. Zaraz rozpakujemy.


— Ojoj, co tak pachnie?
— Śledzie.
— To śledzie będą?
— A jakże. Nalej wody do miseczki, bo je trzeba wymoczyć.
— I co będzie jeszcze?
— Śledzie smażone i kapusta z grzybami, i kluski z makiem.
— A mak masz?
— Pewnie, że mam. Wszystkiego po troszku, ale będzie
prawdziwa wilia, tak jak w zeszłym roku.
— A pani Kalinowska będzie u nas?
Nie. To nie wiesz, że wrócił ten syn, co to był w Ameryce, i
zabrał ją do siebie?
— Tak? Toście o tym mówiły wczoraj z Anką? A jak to było?
— Trzeba było słuchać, to byś wiedział. A teraz daj tamten
garnek, bo muszę utrzeć mak.
— A czym?
— Wałkiem od ciasta.
Robota wrzała. Koło jedenastej wpadł na chwilę Ignaś. Na
ramieniu niósł małą, ale gęstą, zieloniutką choinkę. Adaś aż za-
piszczał z radości.
— A tu macie świeczki. Dziesięć! Jak przyjdę, to przymocuję
drucikami do gałązek.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
78
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Świeczki były kręcone, kolorowe.


— Wiesz, Zocha, to my będziemy mieli prawdziwe święta!
— A pewnie, że prawdziwe. Może nie! Weź ścierkę i wytrzyj
stół, cała cerata brudna.
— Żeby tylko Anka nie przyszła za wcześnie!
— Nie przyjdzie, nie bój się. Ja już prosiłam piekarzową, że-
by ją zatrzymała dłużej.
Wesoło trzaskał ogień w piecu, perkotała kapusta, smako-
wity zapach grzybów rozchodził się po całym pokoju, kiedy na
schodach rozległy się kroki.
To Anka!
Zosia wybiegła na schody.
— Anka, Aneczka, my cię tak strasznie prosimy, nie przy-
chodź jeszcze do domu! Idź zaraz do pani piekarzowej!
— Dobrze, tylko chciałam trochę odpocząć.
— Złota, kochana, jedyna, to ty tam sobie odpocznij! Teraz
nie można! Ja cię tak strasznie proszę!
— Bo się cała niespodzianka popsuje! — zapiszczał Adaś i
Anka chcąc nie chcąc zawróciła.
„Co to może być? — zastanawiała się. — Pewnie Zosia zrobi
jakiś wystawny obiad — ale z czego? Przecież nie zostawiłam jej
więcej pieniędzy niż zwykle..."
Ona też sprawiła rodzeństwu niespodziankę — kupiła cu-
kierków i pierników, choć miała wyrzuty sumienia, że nie wystar-
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
79
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

czy potem na następny tydzień na życie. Ale przecież były to świę-


ta...
Zapadł mrok, kiedy Ignaś zapukał do mieszkania piekarzo-
wej, gdzie Anka kończyła porządki.
— Anka! Chodź!
Piekarzowa podziękowała Ance i dała jej wielką złocistą
struclę.
— Będziecie mieli na święta — powiedziała.
Anka ucieszona szła po schodach. Ignaś miał ogromnie ta-
jemniczą minę.
— Co wy tam wyrabiacie? — spytała go.
— Nic.
— Jak to nic? A czemu nie chcieliście mnie wpuścić do mie-
szkania?
Ignaś nie odpowiedział, bo już byli na miejscu. Drzwi otwar-
ły się szeroko. Anka stanęła jak wryta na progu. Na komodzie stała
choinka, pięknie przybrana kolorowymi łańcuchami. Stół wysu-
nięty był na środek pokoju. Na półmisku leżały dwa smażone śle-
dzie.
— Co to?
— Wilia! Wilia! Wilia! — wrzeszczał Adaś podskakując ra-
dośnie. — Prawdziwa wilia!
I była prawdziwa wilia. I prawdziwe prezenty — szalik dla
Anki, chusteczka dla Zosi i pończochy dla Adasia.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
80
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

„Tylko Ignaś nie dostał nic" — martwiła się Zosia.


Ale Ignaś się tylko śmiał. Zapalił świeczki na choince i w ma-
łym pokoiku na poddaszu zabrzmiały dźwięki wesołej kolędy.
Był to naprawdę najweselszy dzień w pokoiku na poddaszu
— najweselszy ze wszystkich dni, jakie przeżyli od śmierci matki.
Teraz jak by zapomnieli o swoim sieroctwie, o wszystkich tro-
skach i trudach. Skwierczały świeczki, chrupały w zębach pierniki,
ogień palił się w piecu, było tak przytulnie i miło!
— Mamy prawdziwe święta! — powiedział Adaś i dał kot-
kowi przybłędzie kawałek smażonego śledzia. Niech i on wie, że
jest wilia!

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
81
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

WÓZEK

Na drugim piętrze mieszkał pan Jan, który handlował owo-


cami. Ale teraz pan Jan był chory, a jego wózek stał w zamkniętym
na skobel składziku w końcu podwórza. Jednak Geniek potrafił się
tam dobrać.
— Chłopaki, urządzimy zabawę!
Zaraz otoczyła go gromadka. Teraz, kiedy było zimno i pa-
dał śnieg, matki nie puszczały malców na podwórze — bawili się
więc na nim starsi chłopcy. Często podnosili taki krzyk, że pan do-
zorca wybiegał z kijem ze swego mieszkania i rozpędzał ich wy-
myślając głośno. Rozbiegali się jak spłoszone wróble — ale za
chwilę, kiedy tylko wysoka postać dozorcy znikała w sieni, zabawa
zaczynała się na nowo.
— Chodźcie, chodźcie, coś wam pokażę!
Chłopcy, a z nimi Ignaś, zbliżyli się zaciekawieni. Co znowu
wymyślił Geniek?
— Popatrzcie.
Drzwi składziku były już nadpróchniałe ze starości i skobel
wysunął się z miękkiego drzewa. Kłódka wisiała przy nim, ale wy-
starczyło lekkie pociągnięcie, żeby się drzwi otwarły.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
82
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ostrożnie, oglądając się, czy dozorca nie widzi, wsunęli się


jeden za drugim do ciemnej szopy.
— Tylko cicho! Ojciec zaraz pójdzie na miasto, to wtedy nikt
nam nic nie zrobi. Ale teraz cicho!
Na palcach poruszali się w mroku. Ciekawie tu było. W ką-
tach leżały całe stosy jakichś gratów, pod ścianą, oparte o nią, sta-
ły narzędzia, na prawo od drzwi sterczały drewniane części stare-
go warsztatu stolarskiego, którego już nikt nie używał, a naprze-
ciw stał wózek owocarza.
— Cicho! Ojciec wychodzi!
Zamarli w miejscu. Ignaś widział przez szparę w nieszczel-
nych deskach ścian, jak dozorca wyszedł z mieszkania i rozejrzał
się po podwórku. Zdziwił się widocznie, że nigdzie nie widać
chłopaków, którzy jeszcze przed chwilą hałasowali mu pod okna-
mi, ale nie pomyślał, żeby spojrzeć w stronę składu. Postał chwilę
i ruszył w stronę głównej sieni prowadzącej na ulicę.
— No, teraz możemy wszystko obejrzeć! — triumfalnie
wrzasnął Geniek.
— Ty, Geniek! Po co twojemu ojcu ten świder? Wziąłbym go
sobie... — powiedział Stefek grzebiąc w narzędziach.
— Nie rusz! Dałby ci ojciec, że no! Dopiero niedawno kupił
ten świder!
W składzie wisiały w kątach pajęczyny, wszystko okrywał
grubą warstwą kurz. Od dawna nikt tu nie zaglądał.
— Ojej! Tu coś jest! — wrzasnął przeraźliwie Franek od ślu-
sarza.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
83
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Idź, głupi! Co tu może być?


Ruszyło się coś, ruszyło!
— To na dyszel wózka nastąpiłem — tłumaczył Ignaś. Za-
śmiali się, bo wszystkim zrobiło się na chwilę jakoś niewyraźnie.
Bardzo dziwnie wyglądał ten zakurzony, pełen gratów skład.
— A jak byśmy tak wzięli wózek?
— Po co?
— Powozimy się po podwórzu!
— Dobra jest! Ignaś, pociągnij no za dyszel!
Koła wózka uwięzły w jakichś szmatach, z trudem ruszyli go
z miejsca.
— No, teraz — hop! przez próg!
Próg był wysoki. Wózek podskoczył pod silnym pchnięciem
kilku par rąk i znalazł się na podwórzu.
— Niczego sobie jeszcze wózek — okiem znawcy oglądał go
Franek. — Można pojeździć!
— Siadaj!
Franek ochoczo wskoczył. Za nim dwaj inni.
— No, jazda!
Chłopcy ze śmiechem ciągnęli wózek. Coraz więcej było
amatorów na jazdę, coraz mniej takich, co chcieli ciągnąć.
— Hej, chłopcy! Siadamy wszyscy! Trzeba się rozpędzić,
odepchnąć, potem już sam pojedzie!

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
84
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Sześciu chłopców wskoczyło. Wózek silnie odepchnięty po-


toczył się naprzód, aż dyszel utknął w ścianie składu. Zatrzeszcza-
ło.
— Złamał się?
— E, gdzie tam! No dalej!
— Da wam Jan, jak połamiecie! — zauważyła Stefcia prze-
chodząc przez podwórze.
— Ty się nie wtrącaj! To nie dla dziewczyn! — odkrzyknął
jej Maniek.
Wzruszyła ramionami i poszła dalej, po sól do sklepu. Jej
uwaga ochłodziła jednak trochę zapał gromadki.
— No, niechby tak wyszedł?
— E, nie wyjdzie! Chory przecież. U nas przez ścianę sły-
chać, jak wciąż kaszle.
— Kto jedzie? Siadać — komenderował Geniek. — Spieszcie
się, bo ojciec wnet wróci!
Znów zaturkotały koła po odmiecionym ze śniegu podwó-
rzu i znów dyszel uderzył w ścianę domu.
— Szczęście, że nie trafiło w szybę! — stwierdził Franek, bo
dyszel uderzył tuż koło okienka piwnicy.
— Ale coś w nim trzasło — niespokojnie zauważył Stefek.
— Ech, nic nie widać! No, jazda!

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
85
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Tym razem wózek skręcił jakoś w bok, przechylił się, obła-


dowany gromadką chłopców. Geniek zleciał przez niewysoką de-
skę płytkiej skrzynki — a z koła spadła obręcz.
— Oj, co teraz będzie?
— A nic! Przejedziemy się jeszcze raz, a potem zamkniemy
wózek w składzie i co nam kto zrobi?
— Dyszel też jest pęknięty.
— Pomyślą, że się rozsechł.
— A Stefka wypaple.
— Nie wypaple. Będzie się bała. No, jazda!
Kulawy wózek ruszył z miejsca, przechylając się na bok.
— Stop!
W tej chwili w drzwiach prowadzących do oficyny ukazała
się szczupła postać. Chłopcy zamarli. To był pan Jan, właściciel
wózka.
Pierwszy zorientował się Geniek. Dał susa i w jednej chwili
wymknął się na ulicę. Za nim Franek. Ale reszta, a z nimi Ignaś,
stali jak osłupiali.
Stary człowiek pokaszlując szedł wolno ku nim. Spod gę-
stych brwi patrzyły małe, bure oczy. Siwe kosmyki dawno nie go-
lonej brody sterczały na wszystkie strony.
Jakby nie widząc chłopców stanął i zaczął oglądać wózek.
— Koło do niczego i dyszel pęknięty...

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
86
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Odwrócił się i przykładając ręce do ust ochrypłym głosem


zawołał w ciemny otwór sieni:
— Hela! Hela!
Na schodach zatupotały kroki. Z drzwi wybiegła mała,
ośmioletnia dziewczynka, wnuczka owocarza. Na widok milczącej
gromadki chłopców i rozklekotanego wózka stanęła zdziwiona.
— Chodź no tu, Hela — powiedział Jan i zakaszlał silniej. —
Chodź no i popatrz. To nasz wózek?
— A nasz — powiedziała zalękniona dziewczynka.
— Dziadek na nim wozi owoce i chodzi po ulicy, i nawołuje,
żeby ludzie kupowali jabłka i cytryny, żeby zarobić na ciebie i na
siebie?
— A tak — nieśmiało przytwierdziła Helenka nie rozumie-
jąc, o co chodzi.
— Ale teraz dziadek nie będzie miał czym wozić jabłek. Bo
wózek popsuty. A na naprawienie dziadek nie ma pieniędzy. I nie
będzie mógł sprzedawać owoców, żeby ci kupić chleba. I co bę-
dzie?
Małe usteczka Helenki zadrgały.
— A czyj jest wózek? Dziadka. Ale się nie spytali, czy wolno,
czy można, zabrali jak swój i popsuli. Dla głupiej zabawy. A ty
wiesz, Helenko, kto tak robi?
Dziewczynka milczała.
— Tak robi człowiek bardzo zły i nieuczciwy, żeby zabrać
cudze i zniszczyć. Chodź do domu.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
87
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ignaś stał czerwony ze wstydu. Wolałby się w ziemię za-


paść. Marzył, że teraz spadnie cegła z dachu, zabije go, żeby nie
musiał słuchać spokojnych, surowych słów starego człowieka. Że-
byż tamten chociaż krzyczał, wymyślał tak, jak to nieraz, choć bez
wielkiego powodu, robił dozorca! Ale nie. Stary owocarz nie uno-
sił się — i tym gorzej czuli się chłopcy. Woleli, żeby ich bodaj pobił
— byłe nie te spokojne, gorsze od uderzeń słowa.
Umilkły już na schodach kroki starca i wnuczki. A chłopcy
stali jeszcze i patrzyli na ruinę wózka.
— Wszystko przez Genka — wyrwał się Stefek. Ale nikt mu
nie odpowiedział. Bo przecież wszyscy wyciągali wózek ze składu
wszyscy na nim jeździli, a Geniek wcale nie był najstarszy ani
najmądrzejszy, żeby go tak zaraz trzeba było słuchać.
— Chłopcy — zaczął niepewnie Ignaś.
— No co?
— Jakoś to trzeba zrobić...
— Ale jak? Masz to pieniądze?
— Trzeba pogadać. Franka ojciec nam pomoże i dozorcy po-
wiemy, i innym.
— Aha, żeby lanie każdemu sprawili?
— A choćby i lanie — powiedział cicho Ignaś. — Ale tak nie
może zostać.
Cicho wsunęli się na podwórko Franek i Geniek. Ale i oni,
choć nic nie mówili, czuli, że lepiej dostać lanie, byle tylko napra-
wić jakoś nieszczęsny wózek.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
88
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ignaś powoli wracał do pokoju na poddaszu.


„I co to nas skusiło?" — myślał z rozpaczą i wciąż stała mu
w oczach szczupła postać starego człowieka, patrzącego bez gnie-
wu i złości na połamany, zniszczony wózek.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
89
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

KAMIZELKI

Pewnego dnia rudy Wicek, terminator pana Pętelki z dru-


giego piętra, szedł z ważną miną i wywiesił w bramie kartkę. Na
kartce wielkimi kulfonami było napisane:
Kto hce zarobić
niech sie zgłasza drugie piętro
mieszkanie 21
Od razu przed ogłoszeniem zebrała się gromadka. Wicek
odstąpił o krok i przyglądał się swojemu dziełu.
Dzieci uważnie przeczytały, co tam było napisane. To, że z
błędami, nie było wcale ważne. Wszyscy przecież wiedzieli, że Wi-
cek jest sierotą i musi na siebie pracować. Kiedy więc miał się nau-
czyć dobrze pisać?
— Ty, Wicek, a my byśmy mogli?
— Czemu nie? Napisane przecież wyraźnie: kto chce zaro-
bić.
— To i dzieci też?
— A też.
— A co to będzie?
— Idź na górę, to ci majster powie.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
90
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A dziewczyny też, czy tylko chłopcy?


— Dziewczyny lepiej. Ale jak chłopcy chcą, to też mogą.
Więcej od Wicka się nie dowiedziano, bo odwrócił się na
pięcie i taki sam ważny jak przyszedł — odszedł z powrotem.
Po pokojach, klatkach schodowych i gankach zawrzało jak w
ulu.
— Ty, widziałeś ogłoszenie?
— Widziałem.
— No i co?
— Kto wie, co za zarobek?
— Może Wicek takie kawały robi?
— E, gdzie mu tam kawały w głowie!
— Majster mu kazał napisać, widać — zarobek jest.
— Trzeba by iść...
Z tym zgadzali się wszyscy: że trzeba iść i dowiedzieć się, o
co chodzi. Ale jakoś nikt nie mógł się pierwszy odważyć. Stali
grupką pod drzwiami, zza których dochodził turkot maszyny.
— Zapukaj...
— Ty zapukaj!
— Ale pierwszyś przyleciał, to pierwszy wchodź!
Wreszcie Zosia się odważyła. Zapukała ostrożnie, z bijącym
sercem.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
91
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Proszę! — zawołał pan Pętelka i odchrząknął. Zawsze tak


chrząkał.
Skrzypnęły drzwi. Zosia weszła, a za nią pchali się wszyscy
inni. Stefcia i Helenka, i Geniek, i Staszek, i inni.
— Względem ogłoszenia? — zapytał urzędowym tonem pan
Pętelka i znów chrząknął.
Onieśmielona Zosia kiwnęła głową.
— A szyć umiesz?
Oczekującym chłopcom wyciągnęły się twarze. Chodziło o
szycie! No tak, można się było przecież domyślić, jaki zarobek mo-
że dać krawiec.
— Umiem — szepnęła cicho Zosia. Pewnie, że umiała! Mało
się to nacerowała, nałatała ubrań Adasia!
Teraz pan Pętelka zaczął objaśniać. Dostał duże zamówienie
na kamizelki. Bo pan Pętelka nie robił całych ubrań, nie przyjmo-
wał u siebie zamówień. Z wielkich firm dostawał towar na uszycie
stu, dwustu, trzystu kamizelek. Nic, tylko kamizelki. W innym do-
mu był znów inny specjalista — od samych spodni. Inny od ma-
rynarek. I tak składało się całe ubranie. W wielkim magazynie
sprzedawano potem te ubrania — a nikt z kupujących nie wie-
dział, że kamizelkę szył w swoim małym pokoiku pan Pętelka,
spodnie pan Majeranek, a marynarkę chorowity Jastrząb z su-
tereny.
Otóż teraz pan Pętelka dostał zamówienie na kamizelki,
trzeba ich było uszyć dużo, dużo, przygotować wiele ubrań na
wiosenny sezon. A pan Pętelka miał do pomocy tylko rudego Wic-

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
92
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

ka — mógł nie zdążyć. Wobec tego chciał, żeby mu dzieci pomogły


i przyszywały guziki.
— Nic, tylko guziki i sprzączkę z tyłu. A za jedną kamizelkę
— dostanie każdy...
Pan Pętelka wzniósł palec w górę i wszyscy zamarli w ocze-
kiwaniu.
— Dostanie każdy — grosz.
Nie było to dużo — grosz. Ale przecież wszyscy wiedzieli, że
pan Pętelka za uszycie całej kamizelki dostaje piętnaście groszy. A
więc na guziki po sprawiedliwości nie wypadało więcej.
— Tylko musi być przyszyte mocno, dobrze, równiutko. Jak
kto przyszyje źle, to więcej nie dam.
Zosia zgodziła się. Po południu miała zawsze trochę czasu.
Przyda się parę groszy. A guziki można szybko przyszyć.
— Tylko żeby nie pobrudzić, nie pochlapać czym, ręce przed
robotą umyć! — pouczał pan Pętelka odliczając dla Zosi dziesięć
kamizelek, guziki, igłę i nici.
Za Zosią podeszła nieśmiało Helenka.
— Hm... taka mała...
— Ale ja umiem szyć! — protestowała Helenka. — A dzia-
dek chory, to przyda się!
Pan Pętelka pokiwał głową i dał Helence pięć kamizelek.
Skrzypnęły znów drzwi. To nadchodziły inne dzieci.
— Ha, raz kozie śmierć! — zdecydował się nagle Staszek. —
Daj pan te kamizelki! Może Wicek szyć, to i ja spróbuję!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
93
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Zosia prędziutko pobiegła na górę. Położyła stos kamizelek


na stole. Nawlekła igłę.
Nie było to tak łatwe, jak się zdaje. Najpierw trzeba było za-
znaczyć miejsce, w którym miały być guziki. Trzeba było rów-
niutko położyć kamizelkę i według gotowych już dziurek wymie-
rzyć i zaznaczyć białą kredką, gdzie ma wypaść guzik. Potem się
szyło. Materiał był sztywny, twardy, igła przechodziła z trudem,
nici się rwały. Guzików musiało być sześć. Po półgodzinie Zosia
zarobiła jeden grosz — przyszyła guziki i sprzączkę z tyłu do jed-
nej kamizelki.
Palce bolały ją od wpychania igły w sztywny materiał. Z
przerażeniem patrzyła na stos kamizelek leżących na stele. Kiedy
zarobi dziesięć groszy? Trzeba będzie szyć do samiuteńkiego wie-
czora, a tu jeszcze przecież pończochy Adasia czekają na cerowa-
nie.
Za drzwiami rozległy się kroki. To szła Stefcia.
— Dużoś przyszyła? Jedną? Ja też jedną. Wiesz, ja chyba to
oddam. Cały dzień trzeba by siedzieć za dziesięć groszy. A ta głu-
pia Helenka ryczy jak bóbr, nie przyszyła jeszcze nawet do jednej,
pokłuła sobie palce.
Ignaś podniósł głowę znad książki.
— A ja wam coś poradzę.
— Co?
Tak nic nie zrobicie. Zejdźcie się wszyscy razem, urządzimy
warsztat. Zobaczycie, jak robota pójdzie!
Dziewczynki patrzyły z niedowierzaniem.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
94
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Cóż tak oczy wytrzeszczacie? Mówię, zwołajcie tych


wszystkich kamizelkarzy, to wam pokażę, jak się pracuje!
Za chwilę w pokoiku było pełno. Okazało się, że nikt nie
zdążył wykończyć więcej niż jedną kamizelkę. Niemal wszyscy
myśleli, żeby zrezygnować z roboty.
— Stół wysunąć na środek! — komenderował Ignaś. — Zo-
cha, ty będziesz naznaczać, gdzie przyszyć guzik. Stefka, Staszek,
Marysia przyszywają guziki. Geniek i Jaśka sprzączki. Adaś i He-
lenka będą nawlekali igły. Ustawcie się porządnie! Najpierw Zosia,
i ty znacz, i zaraz rzucaj kamizelkę dalej! Adaś i Helenka tu, z dru-
giej strony! Nawlekajcie i kładźcie igły na brzegu, żeby każdy brał
i nie tracił czasu. Tu sobie ustawcie pudełko z guzikami, a tu
sprzączki! Żywo!
Zawrzała wesoła robota. Zosia pośpiesznie robiła białe
znaczki na ciemnym materiale.
— Prędzej! Prędzej! Ja już przyszywam piąty guzik!
— A ja szósty!
— Zocha, śpiesz się!
— Adaś, dłuższe nitki!
— Trzeba wymierzyć tak, żeby każda wystarczała na trzy
guziki. Dłuższa nie może być, bo się plącze.
— Stać! — wrzasnął nagle Geniek. Zatrzymali się.
— Co się stało?
— Robimy, robimy, ale jak to będzie? Nie wiadomo teraz,
kto ile zarobił!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
95
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Wszyscy tyle samo!


— Nie! Bo jeden szyje, a jeden znaczy, a jeden nawleka...
— To co z tego? Patrz, jak teraz prędko idzie! Jaka kupa ka-
mizelek już gotowa!
— Trzeba zrobić tak, że się podzielimy zarobkiem. Równo,
bo wszyscy tyle samo czasu pracują.
— Czy to będzie sprawiedliwie? — zastanawiał się Staszek.
— Pewnie, że sprawiedliwie! Wszyscy pracują, wszyscy za-
rabiają!
Zabrali się znów do roboty. A Ignaś, który pomagał Zosi zna-
czyć, przerwał na chwilę i na kawałku papieru napisał: „Wielka
spółdzielcza pracownia krawiecka".
I tę kartkę powiesił na drzwiach pokoju.
A wieczorem okazało się, że trzeba iść jeszcze raz po kami-
zelki. Wszystkie wzięte w południe były już gotowe.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
96
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

HELENKA

Od trzech dni Helenka nie przychodzi do „spółdzielni kra-


wieckiej". Było to dziwne, gdyż Helenka bardzo potrzebuje pie-
niędzy, ale przecież wszyscy wiedzą, że dziadek Helenki ma się
gorzej, Helenka musi przy nim siedzieć.
— Słuchajcie — powiedział Staszek przyszywając ostatni
guzik do kamizelki — to jak będzie teraz z podziałem zarobków?
Przecież Helenka trzy dni nie pracuje z nami. Ile to na nią wypada?
Geniek wziął papier i ołówek i liczy. Nie wypadało dużo, no
bo ich cały zarobek nie był wielki, ale przecież nawet tych kilka
groszy to była dla Helenki duża strata.
— Wcale nie byłoby ładnie, żebyśmy nie liczyli Helenki —
powiedziała Zosia wydymając usta. — Ona przecież szyłaby chęt-
nie, ale nie może odejść od dziadka.
— To jak zrobimy?
— Może tak, że jak kto choruje albo nie z własnej winy nie
przyszedł szyć, to i tak należy do podziału?
— Naturalnie! Tak będzie sprawiedliwie. Przecież jak Wicek
chorował, to go pan Pętelka nie wyrzucał, tylko też dawał mu
mieszkanie i jedzenie, choć Wicek nie pracował.
— To my mamy być gorsi od pana Pętelki?
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
97
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— No, już nie wrzeszczcie, zgadzam się, zgadzam!


— Trzeba powiedzieć Helence, żeśmy tak uchwalili, bo ona
pewnie się martwi.
— Ja skoczę do niej — ofiarowała się Stefcia.
— A skocz. Tylko prędko wracaj! Patrz, jaka jeszcze kupa
kamizelek, a to już wieczór!
Stefa poszła i wróciła nadspodziewanie prędko.
— Tam coś bardzo źle z panem Janem.
— To nie powiedziałaś Helence?
— Nie. Pełno tam sąsiadek, a Helenka płacze, że aż strach.
Piekarzowa powiedziała, że to już koniec.
Cała gromadka przycichła. I co Helenka teraz zrobi?
Zapanowało milczenie. Zosi przypomniał się żywo dzień po
pogrzebie matki. Ale ich było przecież czworo i Anka była duża,
mogła pracować w fabryce. Ale co będzie z Helenką? Taka mała
jeszcze i samiuteńka na świecie! W milczeniu kończyli robotę i ro-
zeszli się do swoich mieszkań.
Rano wszyscy wiedzieli, że pan Jan rzeczywiście umarł w
nocy. Już nigdy nie potoczy ulicami swego wózka, nie będzie
sprzedawał cytryn ani jabłek. A wózek naprawiono, kosztowało to
co prawda Genka porządne bicie, ale złośliwa psota została zma-
zana i okupiona. Zreperowany wózek stał w składzie na podwórzu
— i co z tego? Już nigdy nie będzie potrzebny panu Janowi.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
98
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Litowali się wszyscy nad Helenką, ale najwięcej zajmowała


się jej losem gromadka dzieci złączona wspólną pracą w „spół-
dzielni krawieckiej".
— Pamiętasz tę małą Manię, co jej matka umarła? Widzia-
łem ją tu kiedyś, chodzi po prośbie.
— Przecież ona ma babkę!
— To co z tego? Babka też nie ma nigdzie pracy i Mania mu-
si coś zarobić, stara wygania ją na ulicę.
Przycichli. Nie było to wszystko wesołe. Co się stanie z małą
Helenką? Taka jest grzeczna, delikatna, dziadek tak bardzo o nią
dbał...
— A jak będzie z pogrzebem?
— Pogrzeb to już na koszt gminy, tak powiedział piekarz.
— Mój ojciec nawet za tym chodził — oświadczył z ważną
miną Geniek, zresztą i bez tego dzieci wiedziały, że dozorca jest
najważniejszą osobą w kamienicy.
— Powinniśmy wszyscy iść na pogrzeb.
— A pewnie!
— A może uchwalimy, że w ogóle jak członkowi spółdzielni
ktoś umrze, to zawsze wszyscy idziemy na pogrzeb?
— Wariat! Co ty chcesz, żeby wciąż ktoś umierał? Może za-
miast spółdzielni założyć towarzystwo pogrzebowe?
Nikt się nie roześmiał, bo wszystkim było smutno. Przecież
tam, obok, siedziała przy umarłym dziadku mała Helenka, która
została sama na świecie.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
99
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Niesporo szło szycie. Stos gotowych kamizelek wzrastał


bardzo powoli. Adaś nie miał kłopotu z nawlekaniem igieł, choć
zawsze robili to we dwójkę z Helenką. A teraz sam mógł nastar-
czyć.
Smutno wlokły się dni do pogrzebu. A po pogrzebie zeszli
się znów wszyscy w pokoju na poddaszu. Ale jakoś nikt nie zabie-
rał się do roboty.
— Co będzie z Helenką?
W pokoju zapanowało milczenie. Stefka popłakiwała. Miała
już całkiem czerwony nos i oczy, bo płakała przez cały czas po-
grzebu. Skrzypnęły drzwi. Wszedł spóźniony Staszek.
— Dobrze się wam tu siedzi, a tam Helenka stoi na schodach
i płacze
— Na schodach?
Piekarzowa chciała ją wziąć po pogrzebie do siebie, ale He-
lenka powiedziała, że nie chce. A teraz widać nie chce tam wejść
— że dziadka już nie ma — stoi i płacze.
Niepewnie spoglądali na siebie.
— Trzeba coś zrobić!
— Co zrobisz?
— Przecież tak nie można...
— Wszyscy czuli, że tak nie można — i siedzieli bezradni,
zmartwieni.
— Gdzie ona się podzieje?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
100
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Gospodarz powiedział, że póki się nie trafi lokator, to


może siedzieć w tym mieszkaniu. A lokator tak prędko na tę dziu-
rę nie poleci. To najgorszy pokój ze wszystkich.
— No to co, że może zostać? A co będzie jadła?
Znów zamilkli.
Wtem podniósł się Wacek, zawsze najbardziej milczący.
— A ja wam coś powiem. Spółdzielnia rozwija się, nie?
— No to co z tego?
— I tu jest coraz ciaśniej. Anka przychodzi z fabryki ledwo
żywa, a my jej tu huczymy nad głową. Ignasiowi zajmujemy cały
stół, kłopot z nami mają.
— To żaden kłopot — wtrąciła się Zosia.
— Nie gadaj! Moja mama wczoraj mówiła, że nie rozumie,
jak Anka może wytrzymać z takim wiecznym bałaganem w domu.
Otóż, czy nie dałoby się zrobić tak: będziemy pracować u Helenki.
I za to, że nam daje mieszkanie, to się jej będzie dawało część z na-
szych zarobków.
— Niby masz tego tak dużo!
— Dużo nie jest, ale przecież nie wszyscy muszą naprawdę
zarabiać. Geniek na przykład — macie mieszkanie, ojciec ma pen-
sję, zarabiasz sobie na różne rzeczy. Jak będziesz miał mniej, to się
dziura w niebie nie zrobi.
— Ja też... — bąknęła nieśmiało Stefcia.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
101
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— No widzicie! To się jakoś da zrobić. A ogrodnik nam już


przecież obiecał zarobki na wiosnę. Uchwalmy tak: spółdzielnia
bierze Helenkę na utrzymanie, zgoda?
— Piekarzowa też pomoże — co jej zaszkodzi, jak da co
dzień kawałek chleba?
— U nas też czasem coś się da...
— Wszyscy pomożemy!
Twarze rozjaśniły się.
— Nie damy Helence po prośbie chodzić! Jakoś sobie pora-
dzimy! Zosia, skocz po Helenkę, to jej powiemy!
Jakoś wesoło zrobiło się w pokoiku. Znikła troska o Helen-
kę, jej los.
— Damy rady? — powątpiewał Czesiek.
— Pewnie, że damy rady! Mało to nas? Cała gromada!
— Patrzcie, jak to dobrze się ułożyło z tą spółdzielnią... Żeby
nie to, to by każdy luzem chodził, i co z tego? Nic byśmy nie po-
mogli Helence ani samym sobie!
— Pewnie, że gromada to nie jeden!
— Mój tata tak zawsze mówi, dlatego do związku się zapi-
sał, wszyscy robotnicy z jego fabryki to w związku są. Żeby razem,
wspólnie.
Zapłakana Helenka stanęła w drzwiach. Ale Zosia widać już
jej wytłumaczyła, o co chodzi, bo blady uśmiech błąkał się po
ustach dziewczynki.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
102
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Nie bucz, Helka! Teraz ty jesteś dziecko spółdzielni!


— Opiekunów masz do licha i trochę — stwierdził Geniek.
— No to już dobrze! Za zarobione dzisiaj pieniądze kupimy
nafty i już od jutra przenosimy warsztat do Helenki.
Radosny gwar szedł z pokoiku na poddaszu aż na schody.
Ślusarzowa ze służącą od pana doktora stanęły w klatce schodo-
wej i słuchały. Wiedziały już, o co chodzi. W kamienicy każda
wieść rozchodziła się z szaloną szybkością.
— Patrz pani, panno Joasiu, jak to sobie bąki wymyśliły!
— Baciarnia i baciarnia, a tymczasem niezłe te dzieciska,
nie?
— Myślę ja, że i dorosłe lokatory też się przyczynią.
— A pewnie! Jak wszyscy, to wszyscy! Żeby nas dzieci nie
zawstydziły!
I tak los Helenki został rozstrzygnięty. Wzięła jej życie na
swoją odpowiedzialność gromadka „spółdzielni" i cała kamienica.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
103
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

LIST

Tyle było w kamienicy zajęć i roboty, że dzieci nie oczekiwa-


ły wiosny tak gorączkowo, jak zwykle. Aż jednego dnia Adaś przy-
biegł zdyszany na górę.
— Bez, bez!
— Bez czego?
— Ależ bez ma pączki, słyszysz, nasz bez!
Zosia pobiegła na dół tak szybko, że Adaś ledwo mógł nadą-
żyć. Zachlapało rozpryskiwane butami błoto.
Nieszczęsny, na pół umarły bez postanowił widać wywdzię-
czyć się dzieciom. Brunatne gałązki były okryte pąkami — dużymi,
lśniącymi pąkami zieleni.
— O, tu zaraz będą liście...
— Jeszcze nie zaraz. Pączki nie bardzo duże.
— Duże! Ty byś chciała, żeby były takie jak na kasztanie?
Zosia zaśmiała się i delikatnie pogładziła ręką krzywy pieniek bzu.
— Poczciwina!
— A pamiętasz, jak się z nas śmiali?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
104
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Ale pomogli nam. I teraz już jest przecież inaczej. Pewnie,


że było zupełnie inaczej. Przecież między dniem, kiedy
Zosia i Adaś postanowili się zaopiekować bzem, a tym
pachnącym już wiosną porankiem zdarzyła się tak ważna rzecz,
jak założenie „spółdzielni", co wprowadziło zupełną zmianę w ży-
ciu kamienicy, a raczej — dzieci kamienicy.
— No, to już znaczy będzie wiosna.
— Za tydzień?
— Nie wiem, czasem zrobi się ciepło i znów potem spada
śnieg, i jest mróz.
— Ale teraz nie będzie — oświadczył Adaś.
— Bo ty tak chcesz!
— Nie. Ale pachnie prawdziwa wiosna.
Pachniało wprawdzie najsilniej śmietnikiem i kuchennymi
odorami, ale istotnie przebijał się przez to inny zapach, zapach
czegoś świeżego, młodego. Może był to topniejący już na dobre
śnieg, a może naprawdę wiosna?
— Pójdę po Helenkę i pokażę jej. Żeby ona pierwsza zoba-
czyła. Tylko, Zosiu, czy on zakwitnie?
— Chyba zakwitnie. Trzeba go okopać i podlać.
— Znów tą gnojówką?
— Znów.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
105
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Adaś skrzywił nosek i poszedł po Helenkę. A potem już


wieść o pączkach na bzie dotarła wszędzie i co chwila zbiegało
któreś z dzieci na dół, żeby obejrzeć krzak.
— Rano, jak myśmy oglądali, to były mniejsze — mówi z po-
wagą Adaś.
— Idź, głupi, za tych parę godzin urosły, co?
— A urosły. A jak na przykład na tej fuksji, co Anka dostała,
kwiatek rozwinął się przez jedną noc?
Z dnia na dzień grubiały pączki i nie tylko na bzie. Gdzie tyl-
ko rosła jakaś drzewina, jakiś najmarniejszy krzaczek, widać już
było zapowiedź zieleni. Pod murem na podwórku zaczęła pusz-
czać zielone piórka nowa, młoda trawa.
I akurat wtedy, kiedy Geniek przestał pracować w „spół-
dzielni"; bo: „jak jest wiosna, to nie da się nic robić", zdarzyły się
dwie rzeczy.
Pierwsza była przewidziana i oczekiwana. Ogrodnik klasz-
torny zamówił sobie pomoc „spółdzielni". Ogrodnik był już stary, a
ogród klasztorny był duży i trudno było dać sobie z nim radę sta-
remu człowiekowi. Miała mu więc pomóc „spółdzielnia". To było
weselsze zajęcie niż przyszywanie guzików. Grabiło się zgniłe li-
ście, gracowało ścieżki, kopało grządki, spulchniało na nich zie-
mię, mieszało kompost. Stary ogrodnik chodził, przyglądał się,
mówił, co jak trzeba robić, i gderał.
Tak więc to było pierwsze zdarzenie. Ale drugie było cał-
kiem niespodziewane.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
106
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Przyszedł list. List był zaadresowany do Anki. A Anka późno


przychodziła z fabryki, wiec list leżał na stole przez długie godzi-
ny. Adaś oglądał go na wszystkie strony.
— Skąd to może być?
— Jak Anka przyjdzie, to przeczyta.
— A nie można teraz?
— Nie, przecież do Anki adresowane.
Adaś wzdychał i obchodził naokoło stół. Na samym środku
leżała biała, gruba, kwadratowa koperta z szeroko napisanym ad-
resem. Na górze nazwisko, niżej nazwa miasta, ulica, numer domu.
Kiedy odezwały się wreszcie kroki Anki, Adaś wybiegł aż na scho-
dy.
— Chodź prędko, chodź prędko, list!
— Co za list?
— Do ciebie! Listonosz przyniósł! Położyłem na stole i leży!
I nie wiemy od kogo!
— Zaraz, zaraz zobaczymy! Daj mi odetchnąć!
Anka wzięła w rękę kopertę i przyglądała się jej długo. List
w pokoju na poddaszu nie był częstym zjawiskiem. Może nawet w
ogóle od śmierci matki nie było żadnego listu?
Anka ostrożnie rozerwała kopertę. Wyjęła arkusik papieru.
„Kochana Aneczko i kochane dzieci!"
— Na głos czytaj, na głos! „Kochana Aneczko i kochane dzie-
ci!"
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
107
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A od kogo jest list?


— Poczekaj, przecież muszę przeczytać!
— No, to czytaj!
„Kochana Aneczko i kochane dzieci! Piszę do was tych parę
słów, bo oto tak różnie bywa i losy ludzkie różnymi drogami cho-
dzą."
— Co różnymi drogami chodzi?
— Losy, nie przeszkadzaj!
„A i ja teraz, na stare lata, szczęścia doczekałam się. I znowu
jestem w swojej wsi i gospodarzę sobie z synem pomalutku. Bo i
to wam muszę napisać, że czy z tej radości, czy z tego starunku, ale
tak się stało, że na nogi pozdrawiałam i po tylu latach chodzić zdo-
lę, tyle że się trochę jeszcze laską podpieram. I myślę ja sobie tak,
żeby Adaś i Zosia, że to zawsze tacy ciekawi byli wsi, na te święta
do nas przyjechali. I dwadzieścia złotych posyłam na drogę, bo
przecież wiem, że u was się nie przelewa i że pewnie tak samo
ciężko jest, jak i wtedy było, kiedyście się starą kobietą za-
opiekowali i ostatnim kęskiem dzielili. I, kochane dzieci, nigdy
wam tego nie zapomnę i chciałabym bardzo, żeby Adaś i Zosia
przyjechali, jak już tak chcieli tę wieś widzieć. A że się robi wiosna,
to tu bardzo ładnie u nas, i myślę, że zechcecie przyjechać. Ciebie,
Aneczko, nie zapraszam, bo wiem, że przecież do fabryki chodzisz,
więc nie możesz jechać. Ale dzieci niech przyjadą, nie bój się,
Aneczko, to nie tak daleko i dobrze im tu będzie."
— I już?
— I jeszcze napisane, jak trzeba jechać, żebyście się nie po-
mylili.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
108
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A od kogo to?
— Ojej, jakiś ty niemądry! — zawołała zniecierpliwiona Zo-
sia — od kogo może być? Od pani Kalinowskiej!
— Prawda! Od pani Kalinowskiej! — zawstydził się Adaś.
Ale przecież to, co było w liście, było tak piękne i niespodziane, że
tak samo dobrze mogła to napisać dobra wróżka, która spełnia ży-
czenia dzieci.
— A te pieniądze, co pani Kalinowska pisze, to gdzie?
Anka uważnie przejrzała kopertę.
— Nie ma. Pewnie przekazem wysłane, to jutro przyjdą. Pa-
miętasz, jak stryj posyłał pieniądze, to zawsze szły dłużej niż list.
— No, to jak będzie?
Anka w zamyśleniu opuściła dłoń z listem na kolana.
— Jak to będzie? Pojedziecie.
— A kto będzie gotował?
— Damy sobie z Ignasiem radę.
— To Ignaś nie pojedzie?
— Przecież go pani Kalinowska nie zaprasza. Za dużo pew-
nie by było, cała trójka.
— I Ignaś był już na wsi. Rowerem.
— Ale teraz nie ma roweru...

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
109
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— No, trudno. Ignasiowi zawsze jakoś łatwiej będzie, jak się


zechce gdzie wybrać. A z wami trudno. To już trzeba pojechać, jak
się okazja trafia. I pani Kalinowska naprawdę się ucieszy.
Adaś chodził od tego dnia jak nieprzytomny. Na wieś! Jak to
jest na tej wsi? Zanudzał Zosię pytaniami.
— A wodociąg tam jest?
— Nie ma.
— A prawdziwego bociana zobaczymy?
— Może zobaczymy. Przecież wiosna, to chyba przyleciały.
— I co tam jeszcze będzie?
— Zobaczysz. Już przecież niedługo — trzy dni.
— Najlepiej byłoby, żeby się położyć spać i zbudzić wtedy,
jak się już skończą te trzy dni.
Ale trzy dni minęły szybko. Dygocąc ze wzruszenia Adaś z
Zosią jechali na dworzec. Odprowadzali ich Anka i Ignaś.
— A uważajcie! Poproszę konduktora, to wam powie, gdzie
wysiąść. I nie wyglądajcie przez okno, bo może coś wpaść do oka. I
żebyście nie zgubili chusteczek i pieniędzy. I kłaniajcie się pani
Kalinowskiej.
Para syczała, pociąg dudnił. Adaś siedział z noskiem przyci-
śniętym do szyby.
— Popatrz, popatrz, takie małe domki!
— O, woda! A nad wodą most!
— Ojej, tu jakieś drzewa! Popatrz, to las!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
110
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Zosiu, Zosiu, popatrz, jaka malutka krowa! Dużo malut-


kich krów!
— Nie malutka, Adasiu, tylko one się daleko pasą, to się tak
wydaje.
— Zosiu, Zosiu, tu niedaleko stacja! To my już chyba wysia-
damy!
— Jeszcze nie. Anka mi wypisała wszystkie stacje. Jeszcze
trzy.
Zielone łąki, wąskie rzeczki, siwe lasy migały za oknami. Je-
chali przez nie znany dotąd świat, gdzie nie było kominów, ka-
mienic, ulic, nie było nic z tego, na co przyzwyczaili się patrzeć
przez całe życie.
Lokomotywa zaświstała. Zosia poderwała się z ławki.
— To już chyba tu!
W tej chwili wszedł konduktor.
— Panienka tu wysiada.
Był tak uprzejmy, że pomógł zdjąć z półki tobołek. Dzieci
wysiadły.
Owiało ich twarze ciepłe, wiosenne powietrze. Gdzieś, tuż
niemal nad maleńkim budyneczkiem stacyjnym, wysoko w górze,
Pod lazurowym niebem, śpiewał skowronek.
— Chodź, Adasiu, chodź! Potem sobie wszystko obejrzymy.
Młody chłopak z zadartym nosem, z biczem w ręku pod-
szedł do nich.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
111
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Wyście do nas przyjechali?


— Do was?
— No, do Kalinowskich.
— Tak, to my.
— No, to chodźcie. Konie są.
Dzieci szły za wyrostkiem. Za stacją stał wózek zaprzęgnięty
w dwa żwawe, drobne koniki.
— To wasze konie?
— A nasze. No, siadajcie.
Adaś błagalnie spojrzał na Zosię.
— Ja na koźle, dobrze?
— A siadaj, siadaj. Ostrożnie!
Wgramolił się wreszcie i chłopak cmoknął na konie. Ruszyły
z miejsca. Wózek zaczął podskakiwać na wyboistej drodze. Droga
szybko przeszła spomiędzy pól w sosnowy las.
Dziwnie tu było, cudownie, inaczej niż w mieście. Zosi kręci-
ło się trochę w głowie. A jeszcze trzeba się było przeprawiać pro-
mem przez rzekę — umierała ze strachu, że prom się przewróci,
że wóz, konie i oni wszyscy wpadną w wodę, głęboką i szumiącą.
Ale jakoś wszystko odbyło się szczęśliwie. Chłopak wskazał biczy-
skiem na wzgórza rozciągające się ponad rzeką.
— A ot już my w domu. Tam, na skraju, koło tych drzew, to
nasz dom. Już tam pewno babka wygląda, czy nie jedziemy, bała
się, żebyście stacji nie przejechali.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
112
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Wieś nie była wielka. Wzdłuż drogi, po obu stronach, cią-


gnęły się zabudowania, chaty kryte gładziutkimi strzechami ze
słomy. Przy każdym domu był ogródek.
— Ot i babka, zobaczyła nas z daleka.
Zosia ucałowała ze wzruszeniem pomarszczoną dłoń sta-
ruszki. Pani Kalinowska rogiem chustki ocierała załzawione oczy.
Syn pani Kalinowskiej wesoło przywitał dzieci. Był rumiany,
tęgi i co chwila śmiał się głośno. Pani Kalinowska wyglądała przy
nim jeszcze szczuplejsza, niż była w rzeczywistości.
Dobrze i miło było u Kalinowskich. Dzieci szybko poszły
spać, bo po wszystkich wrażeniach podróży oczy kleiły im się tak,
że niemal nie rozumiały, co się do nich mówi.
A następny ranek zaczął się złotym blaskiem słońca na so-
snowej podłodze i gruchaniem gołębi w gołębniku pod strzechą. I
potem już wszystko toczyło się jak najpiękniejsza bajka.
Pokazał im Franek gniazdka w zaroślach, łowili ryby na
wędkę. Nie złapali wprawdzie nic, ale samo siedzenie nad rzeką
było cudowne. Wszystko zresztą było cudowne — białe zawilce w
mchu leśnym i pierwiosnki nad strumykiem, i kotki wierzb, wy-
puszczających już liście, i ten prawdziwy, najprawdziwszy bocian,
siedzący na gnieździe na stodole Kalinowskich.
— To pan już nie wróci do miasta? — zapytała Zosia syna
pani Kalinowskiej, bo przecież wiedziała, że jeździł gdzieś po da-
lekim świecie i pracował w mieście.
— A nie. Gospodarkę sobie kupiłem, matkę sprowadziłem,
po cóż ja do miasta? Chłop zawsze byłem i chłopem mi najlepiej

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
113
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

być. Oj, tęskni człowiek w mieście za wsią, tęskni że strach! A już


co my, Kalinowscy, to do tej ziemi strasznie ciągniemy.
Zosia nie dziwiła się. Tak pięknie było we wsi nad rzeką!
Szybko mijały dni. Adaś opalił się na wiosennym słońcu, na-
brał rumieńców. Pasł krowy z wiejskimi dziećmi, nauczył się wiej-
skich piosenek. Dobrze mu tu było.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
114
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

ŚWIĘTA

Prędko mijały dni nad brzegiem rzeki. Ani się dzieci opa-
trzyły, kiedy nadeszła sobota przed Palmową Niedzielą.
— Kładź się, Adaś, kładź — poganiała pani Kalinowska —
bo jutro trzeba po palmy lecieć.
— Pójdziemy nad jezioro, tam najładniejsze.
— A idźcie, gdzie chcecie, żebyście tylko na czas przynieśli.
— Przyniesiemy, przyniesiemy! — zapewniał Franek.
— To ty mnie zbudź, Zosiu, bo ja może zaśpię — niepokoił
się Adaś.
— E, co masz zaspać! Polecimy raniutko.
Zdawało się Adasiowi, że ledwo przyłożył głowę do podusz-
ki, a tu już Zosia ciągnie go za ramię.
— Wstawaj, śpiochu, trzeba iść!
Chłopczyk przetarł zaspane oczy i raźno wyskoczył z łóżka.
— No zbierajcie się, idziemy!
Szli szybko dróżką przez łąki, przez zarośla wiklin.
— O, tu są bazie!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
115
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— E, takie tam bazie — pogardliwie machnął ręką Franek.


— Nad jeziorem to dopiero są ładne.
Adaś zadyszał się trochę, nim doszli do jeziora. Ale opłaciło
się. Franek ciął kozikiem gałązki, na których bielały duże, puszyste
bazie.
— Jakie śliczne!
— Mówiłem ci, że tu najładniejsze!
— To ja pójdę z panią Kalinowską.
— A idź, jak chcesz. Ale jak byś został...
Franek zamilkł na chwilę i obejrzał się za siebie w krzaki,
czy nie słyszą go przypadkiem mali Stasiakowie, mozolący się nad
jakimiś szczególnie upartymi witkami.
— Co by było, jak by został?
— Chodźcie tu trochę dalej, to wam powiem. Ale nikomu nie
powiecie?
— Nikomusieńku, choćby kto nie wiem jak nas pytał.
Franek z tajemniczą miną odciągnął ich za krzak wikliny.
— No, to wam już powiem. Dziś Palmowa Niedziela, nie?
— No pewnie, że Palmowa Niedziela! Przecież dlatego zbie-
ramy te bazie!
— No, widzicie! A co się dzieje w Palmową Niedzielę?
— Jak to co?
— A bo to jest tak: w Palmową Niedzielę to się skarby suszą.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
116
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Skarby? Jakie?
— A wszelakie, różne! Gdzie tylko skarby pod ziemią są, to
w samiućko południe suszą się na białych chusteczkach, na słon-
ku. Jak kto kiedy pieniądze pod ziemią zakopał albo co, to się dziś
wszystko pokaże. W ten jeden dzień w roku. I trzeba prędko but z
nogi ściągnąć i za siebie przez tę chusteczkę przerzucić — to już
nie znikną i można wziąć.
— E, to pewnie bajdy — wydęła pogardliwie usta Zosia.
— Żadne bajdy! Stara Kulaska, ta, co po prośbie chodzi, to
na własne oczy widziała.
— To czemuż nie wzięła, tylko po prośbie chodzi?
— Ano, bo akuratnie boso była, to jakże miała trzewikiem
chustkę przerzucić! To się tylko przypatrzyła, a akurat w kościele
na południe dzwonili. Przedzwonili — patrzy, już nie ma nic. No, i
zaraz o tym opowiadała.
— A gdzie to było?
— Tego nie mówiła. Pewnie chciała na drugi rok sama
przyjść i wziąć.
— To skąd wiesz, gdzie szukać?
— Najczęściej to po kępach skarby są. Powyżej wsi, na tej
góreczce, jest na miedzy taka kępa. Pewnikiem tam się będą su-
szyły, bo niby gdzie? To my już tam pójdziemy.
— A co zrobimy z tymi pieniędzmi? — zastanawiał się Adaś.
— Jak je będziesz miał, to pomyślimy — wtrąciła się Zosia.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
117
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Była to rzeczywiście rozsądna uwaga i Adaś umilkł, po-


śpiesznie drepcząc ku domowi, żeby oddać bazie pani Kalinow-
skiej.
— Ładne przynieśliście — pochwaliła. — No, to ja już idę, a
wy się tu dobrze sprawujcie przez ten czas.
Adaś tajemniczo mrugnął na Franka. Ten udawał, że tego
nie dostrzega. Niby nigdy nic. Zajadał chleb, jak by wcale nie wie-
dział o skarbach i Palmowej Niedzieli.
Do południa było jeszcze daleko, kiedy ruszyli ku kępie pod
laskiem. Kępa była zwyczajna, ot, kupa kamieni zebranych na po-
lach w czasie orki.
— Tu?
— Tu.
— Ja się trochę boję, Zosiu!
— Czego się boisz? Kamienie jak kamienie.
— A jak tu nagle ziemia się otworzy i te pieniądze się po-
każą, i...
— Nic się nie otworzy.
— A otworzy! — upierał się Franek. — Chusteczka wyje-
dzie, a na chusteczce pieniądze. Tylko żeby. but prędko zdjąć.
— To ja już zdejmę — ofiarował się Adaś.
— Nie! Wtedy trzeba zdjąć, jak się już pieniądze pokażą. Bo
inaczej to na nic. I lepiej nie gadajcie tyle, bo nic z tego nie będzie.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
118
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Usiedli wiec w milczeniu koło kępy i czekali. Nieznośnie


dłużyły się minuty.
— Słuchajcie, czy dzwonią — szeptem odezwał się Franek.
Nasłuchiwali tak pilnie, że aż im dźwięczało coś w uszach, i
nie wiedzieli, czy to odgłos dzwonów, czy nie. Słońce świeciło ja-
sno, nad polami śpiewały skowronki. Nic nie wskazywało na to,
żeby za chwilę miały się dziać czary i dziwy.
— Dzwonią!
Istotnie teraz lekki wiatr przyniósł ze sobą dźwięk dzwo-
nów bijących w odległym kościele. Adaś zbladł i okrągłymi oczy-
ma wpatrywał się uporczywie w szare kamienie.
Głos dzwonów przebrzmiał. Franek poruszył się zniechęco-
ny.
— Nie ma nic...
Nagle podskoczył i schylił się.
— Jest!
W palcach trzymał zaśniedziałą, zabłoconą dwugroszówkę.
— To skarby? — z rozczarowaniem przeciągnął Adaś.
— Widać miały być i coś się stało — ten jeden tylko się po-
kazał.
— Ech, głupstwa pleciesz! Zgubił ktoś dwa grosze, przecież
tu pole, to ludzie chodzą, i przeleżały pod śniegiem całą zimę Też
skarby znalazł!

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
119
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Franek nie był jednak przekonany. Starannie otarł dwugro-


szówkę o spodnie i włożył ją do kieszeni. Adaś także nie był zu-
pełnie pewny, czy dwugroszówka nie była przypadkiem cząstką
skarbów.
— A w każdym razie dobrze, że choć dwugroszówka! Lepiej
niż nic — pocieszał się w powrotnej drodze.
Pani Kalinowska nadeszła z kościoła już dobrze po połu-
dniu. Dała każdemu do przełknięcia jeden kotek z święconej pal-
my, „żeby choroby nie było". Tak samo dała bazie krowom, a resz-
tę zatknęła za święty obraz w izbie.
— Żeby od pożaru chroniły, od choroby, od nieszczęścia, od
wszelkiego złego — powiedziała.
Od poniedziałku po Palmowej Niedzieli czuło się już, że na-
prawdę zbliżają się święta. Pani Kalinowska w wielkim szaflu roz-
robiła wapno, dosypała do niego błękitnej farbki i malowała po-
czerniałe, pożółkłe przez zimę ściany. Adaś strasznie palił się do
tej roboty, ale okazało się, że to wcale nie tak łatwo. Wapno chla-
pało z wielkiego pędzla na wszystkie strony, a na ścianie wy-
chodziły brzydkie, nierówne maźnięcia.
— Nie na ciebie ta robota, nie! — tłumaczyła mu dobrotli-
wie pani Kalinowska. — Zdaje się łatwo, ale przecie umieć trzeba.
Daj lepiej spokój, bo sobie ubranie zawalasz, a to bieda potem z
wapna czyścić. Ot, podwórko posprzątać to byście mogli.
Poszli więc z Zosią i Frankiem sprzątać. Trzeba było naj-
pierw w pobliskiej brzezinie wyciąć witki, porobić z nich miotły,
pięknie pozamiatać. Pozbierali starannie wszystkie trzaski, jakich
przy rąbaniu drzewa wyrosły pod stodołą całe stosy. Pousuwali

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
120
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

śmieci, ułożyli porządnie żerdki, wysypali piaskiem placyk przed


stodołą. Aż ich pan Kalinowski nie mógł się dość nachwalić.
— Z miasta, a patrzcie, jak to do wsiowej roboty zdatni! —
pokiwał z podziwem głową.
Adaś poczerwieniał z zadowolenia i palił się do wszelkiej
roboty podłażąc wszystkim pod ręce, aż mu wreszcie pani Kali-
nowska wynalazła zajęcie.
— Ja sobie ciasto rozczynię, a wy kraszanki zróbcie. Zawo-
łam Marcysię od sąsiada, to wam pokaże, jak się robi.
Okazało się, że barwienie jajek nie jest też taką prostą
sprawą, jak by się zdawało. Pewnie, że to nie żadna sztuka iść w
mieście do sklepu, kupić farb i pomalować jajka. Tu trzeba było iść
z nożem i motyką i nakopać korzeni tarniny. Odwarem z tarniny i
cebuli barwiło się jajka.
Potem paliło się wielki ogień w piekarskim piecu. Pani Kali-
nowska drewnianą kociubą wygarniała z pieca żar i kładła na roz-
palonych kamieniach wnętrza okrągłe kołacze i wielkie bochny
żytniego chleba.
Minęły szybko świąteczne dni, minął lany poniedziałek i
wnet już trzeba było wracać do domu, do Anki, do Ignasia.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
121
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

POWRÓT

Kiedy Zosia i Adaś wrócili ze wsi, miasto wydało im się


dziwnie szare i smutne.
— Oj, popatrz, Zosiu, jak to podwórko wygląda — przedtem
wydawało mi się całkiem inne.
— Przedtem... przedtem nie wiedzieliśmy przecież, jak wy-
gląda wieś.
Istotnie podwórko było szare i smutne, w blaskach wiosen-
nego słońca wydawało się jeszcze brudniejsze i smutniejsze, niż
było w rzeczywistości. Odrapane mury kamienicy wyglądały jak
robaczywe. Jeszcze bardziej raził zapach kuchenny unoszący się z
pootwieranych na ganki drzwi. Weszli w ciemną klatkę schodową.
Wionęła na nich wilgoć i chłód.
Cicho szli na górę po skrzypiących schodach. Anki jeszcze
nie było. Otworzył im uradowany Ignaś.
— Już jesteście! Dlaczegoście nie napisali? Byłbym wyszedł
na dworzec.
— Chcieliśmy zrobić niespodziankę — powiedziała Zosia i
rozejrzała się po pokoju, jak by była tu po raz pierwszy.
— Jak tu się zmieniło! — stwierdził zdziwiony Adaś.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
122
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ale naprawdę nie zmieniło się nic. Był to ten sam mały, cia-
sny pokoik na poddaszu, w którym mieszkali od lat. Małe okienko
wychodzące na podwórko wpuszczało niewiele światła.
Podłoga była miejscami popróchniała, ściany brudne, pełne
plam.
— Smutno — powiedziała jeszcze Zosia. Tak, teraz wydawa-
ło im się tu wszystko brudne i smutne, kiedy zobaczyli, że może
być inaczej. Ze może ciepły wiatr wiać nad zieleniejącymi polami,
że może szemrać i szumieć błękitna woda rzeki, że w ogródku pod
oknami mogą wyłazić z ziemi czerwone pędy piwonii i listki nagie-
tek. Że w chacie może pachnieć świeży chleb i na białych, czystych
ścianach mogą wisieć obrazy.
— Oj, jacy się wielcy państwo znaleźli! — zadrwił Ignaś. —
Na trzy tygodnie wyjechali i już im się wszystko nie podoba!
— Wcale nie, Ignasiu — tłumaczyła Zosia. — Ale odzwyczai-
liśmy się, tam jest całkiem inaczej.
— No, opowiecie potem o wszystkim, zaraz zrobię herbaty.
Pewno jesteście głodni. Zaraz skoczę po chleb, bo nic nie ma.
— Nie trzeba, nie przynoś. Przywieźliśmy różne rzeczy od
pani Kalinowskiej.
Zosia rozpakowała tobołek i położyła na stole okrągły bo-
chenek czarnego chleba, biały serek, porcelanowy garnuszek pe-
łen żółtego masła i kołacz, ostatni -kołacz świąteczny, który pani
Kalinowska schowała na drogę dla dzieci.
— A tam co jeszcze masz?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
123
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— To dla Anki! Pani Kalinowska to sama tkała. To kapa na


łóżko albo może być na stół. To lniane.
Ignaś nie bardzo interesował się piękną tkaniną. Więcej za-
jął go chleb, którego wielką kromkę ukrajał sobie i nasmarował
świeżutkim masłem.
— Pycha! To wyście tam zawsze zajadali takie dobrości?
Zosia zawstydziła się. Prawda, przecież przez ten cały czas
brat siedział tu w mieście i na pewno były tu te same wieczne bra-
ki i kłopoty co zawsze.
— W czasie wakacji to ty musisz tam pojechać. Pani Kali-
nowska powiedziała, że zawsze będzie się cieszyła, jak ktoś z nas
przyjedzie.
— No, do wakacji jeszcze daleko. Może mi się uda dostać na
kolonie.
Na chwilę zamilkli jedząc chleb z masłem i serem. Ale Zosia
wciąż rozglądała się po pokoju i jakaś myśl nie dawała jej usie-
dzieć spokojnie.
— Ty się, Ignaś, nie śmiej, ale tu naprawdę jest bardzo
brzydko. Może by co dało się na to poradzić...
— Cóż poradzisz? Przeprowadzisz się do pałacu?
— Po co do pałacu? Można by i tu jakoś urządzić inaczej...
Ignaś nie miał sam pomysłów, ale kiedy ktoś podał projekt,
to zapalał się do niego. Majstrować lubił, a robota paliła mu się w
rękach.
— A wiesz, że może by się i dało. Tylko co i jak?
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
124
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

W tej chwili rozległy się kroki na schodach. To wracała An-


ka. Powitania i opowiadanie o tym, jak to było u pani Kalinow-
skiej, przerwały na cały niemal wieczór projekty odnowienia
mieszkania. Ale w końcu zeszło i na to. Anka zgodziła się chętnie.
— Tylko wiecie przecież, że ja nie mam czasu na nic. Róbcie
sobie sami, co chcecie. Ja przez ten czas, co was nie było, zaosz-
czędziłam parę groszy, to wam dam.
Zosia rzuciła się siostrze na szyję.
— Moja złociutka, moja kochana, nam wcale nie trzeba du-
żo. Zobaczysz, jak my to wszystko wymyślimy, urządzimy!
— Dobrze, dobrze, tylko mnie nie zaduś! — śmiała się Anka.
— I już teraz spać, bo Adasiowi oczy się kleją!
Położyli się, ale Zosia długo nie mogła usnąć. Myślała, roz-
ważała, co zrobić, żeby ich pokoik wyglądał jakoś inaczej.
Rano zerwała się szybko, ale i tak trzeba było odłożyć
wszystko do powrotu Ignasia ze szkoły. Dopiero wtedy można by-
ło rozpocząć obrady i policzyć, co można zrobić za te pieniądze,
które im dała Anka.
Teraz przez kilka dni dzieci pracowały w pocie czoła. Oka-
zało się, że to nie jest tak łatwo, jak się zdawało.
Zosia miała czerwone placki na kolanach, nim zdołała po-
wlec jasnym pokostem podłogę. Ale wyglądało teraz inaczej. Ignaś
z mozołem wybielił ściany glinką. Nie było to tak ładne jak farba,
którą malowali ściany malarze, ale przecież było czysto i jasno —
a o nic więcej nie chodziło.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
125
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Wymyli szyby, polakierowali ramy okienne. Zosia przykryła


stół lnianą tkaniną od pani Kalinowskiej, a Ignaś postarał się o gli-
niany wazonik i postawił na stole pęk pierwiosnków, po które
powędrował daleko za miasto.
— No, widzisz, że nie potrzeba wcale żadnego pałacu —
przecież tu jest teraz ślicznie!
W całej kamienicy wiedziano o nowych porządkach w poko-
ju na poddaszu. Pierwsza przybiegła Helenka i z otwartą ze zdu-
mienia buzią stanęła w progu.
— Ojej, jak tu ładnie!
Za Helenką przyszli inni. Starannie wycierali nogi przed
drzwiami, bo każdemu rzucało się w oczy, że podłoga jest świeżo
pomalowana, i nikt jej nie chciał pobrudzić. Wchodzili, rozglądali
się, dziwili.
— Kupę pieniędzy musiało to was kosztować — westchnął
rudy Wicek.
— Kosztować, kosztowało, ale się przecie opłaciło tych parę
złotych.
Więc znów dziwili się wszyscy, kiwali głowami, zaglądali w
każdy kąt.
— Jej, jej, strach tu będzie teraz przychodzić, żeby czego nie
powalać — zażartował Geniek od dozorcy.
— Ja ci dam powalać! Teraz tu już zawsze będzie porządek
— pochwaliła się Zosia.
I rzeczywiście, teraz łatwiej było utrzymać porządek w po-
koju. Przedtem rozpacz brała, kiedy się spojrzało na popaczoną
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
126
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

podłogę, nie chciało się myć szyb, bo i tak tkwiły w brzydkich, ob-
lazłych z farby ramach. A teraz pokój jaśniał i lśnił. Ile razy Anka
wracała z fabryki, już w drzwiach uśmiechała się — tak tu było
miło i przytulnie.
Pani piekarzowa, mimo swojej tuszy, wdrapała się po scho-
dach i podziwiała, co dzieci potrafiły zrobić. A potem wróciła do
siebie na dół i przysłała za chwilę przez Joasię, służącą od pana
doktora, ładną haftowaną serwetkę na komodę i obrazek na ścia-
nę. Ignaś ostrożnie wbił gwóźdź w sam środek ściany i powiesił
obrazek. Odstąpił o parę kroków i podziwiał swoje dzieło.
— Patrzcie! Nieładnie?
Rzeczywiście było ładnie. Obrazek przedstawiał białe brzo-
zy na wzgórku.
— A to nam będzie przypominało wieś — ucieszyła się Zo-
sia — Adasiu, tamte brzozy koło kępy, gdzieśmy szukali skarbów,
to na pewno są takie same jak te.
— Może — westchnął Adaś.
Przypomniało mu się teraz pachnące ciepłe powietrze, jakie
płynęło przez pola owej Palmowej Niedzieli. Poskoczył ku oknu i
otwarł je szeroko.
— Jak tu inaczej pachnie — westchnął.
— Chciałeś, żeby pachniało jak na wsi? Trudno, tego już nie
będzie, tego nie zmienisz żadnym pokostem ani żadną glinką.
— Nie narzekajcie. I tak jest zupełnie inaczej.
Teraz dopiero poczuli i zrozumieli, że inaczej żyje się w ich
pokoju, odkąd stał się ładny. Jakoś lepiej się Ignasiowi odrabiało
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
127
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

lekcje, kiedy nie miał przed oczami odrapanych, brudnych ścian.


Zosi weselej było gotować obiad, kiedy widziała, ile się zmieniło
dzięki ich własnej pracy.
Ale najbardziej puszył się Adaś. Zwoływał po kolei wszyst-
kich, żeby obejrzeli pokój. Raz nawet udało mu się zaciągnąć na
górę pana dozorcę.
— Prawda, jak u nas jest ładnie? — pytał z dumą, a pan do-
zorca kiwał głową i dziwił się tak samo jak wszyscy.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
128
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

IMIENINY

— Jaki to jutro, dzień? — zapytał Ignaś zastanawiając się


nad datą wycieczki szkolnej.
Anka podniosła znad szycia głowę i spojrzała na kalendarz.
Ale nie odpowiedziała.
— Co się stało?
— Nic... Jutro imieniny mamy.
Milczenie zaległo pokój. Prawda, przecież mamie było Stani-
sława na imię. Dawniej, kiedy matka żyła, jakoś nie myślało się o
imieninach. Był to taki sam dzień, jak każdy inny. Ale teraz, kiedy
jej już nie było z nimi, wydało im się to niezmiernie ważne, że wła-
śnie następnego dnia są jej imieniny.
Anka wzięła w rękę fotografię matki. Tę samą, przed którą
kiedyś przyrzekała uroczyście samej sobie, że nie da rodzeństwa
w obce ręce, że wszystko zrobi, żeby siostrze i braciom zapewnić
ognisko domowe i możność życia. Z fotografii patrzyły dobre, mą-
dre oczy matki w drobnej, przywiędłej twarzy.
Ance łzy napłynęły do oczu. Jak to już strasznie dawno —
choć nie upłynął przecież jeszcze nawet rok od owego dnia, kiedy
szli za pogrzebem.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
129
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A pamiętasz, jeszcze dawno, dawno, to raz byli u nas na


imieninach goście i stryj przysłał wtedy szal, prawda?
— Jaki szal? — zainteresował się Adaś.
— Ty, Adasiu, nie pamiętasz, byłeś wtedy całkiem malutki...
A może nawet nie było cię jeszcze na świecie... — przypomniała
sobie Anka. — Wtedy tatuś zaprosił gości, a stryj przysłał prezent,
taki jedwabny szal.
Urwała. Przypomniało jej się, jaka wesoła, rozbawiona była
jeszcze przed śmiercią ojca, przed najcięższym okresem życia,
który wyrył tyle zmarszczek na twarzy matki.
— Wiesz co, Anka... — zaczęła niepewnie Zosia. .
— Co?
Ale Zosia umilkła. Tak trudno było powiedzieć to, co czuła,
to, co czuli wszyscy troje!
Na schodach rozległy się głosy.
— Co ja mam z tym Genkiem, moja pani, to nie do wytrzy-
mania! Nieusłuchane chłopaczysko, że strach! Jak tak dalej pój-
dzie...
— To pani dozorcowa myła schody i przy tej okazji rozma-
wiała z którąś z lokatorek. Jak zawsze wyrzekała na swego syna
łobuza. Ale wszyscy w pokoju na poddaszu równocześnie pomy-
śleli to samo:
Na nas już nawet gniewać się nie ma kto. Już nie posłyszymy
głosu matki, choćby karcącego surowo.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
130
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ale matka przecież nigdy na nich nie wyrzekała. Umiała jed-


nym słowem, jednym uśmiechem załatwić wszystkie spory i za-
drażnienia. Wtedy, kiedy żyła, jakoś tego nie spostrzegali. Dopiero
teraz zrozumieli, jaka była ich matka, cicha, zapracowana, całym
sercem kochająca.
Nie mówili o tych sprawach. Zbyt to było i ciężkie, i trudne.
Ale każde myślało o tym nieraz. Może oprócz Adasia, który był za
mały, żeby wiele rzeczy móc pamiętać i rozumieć.
Najdotkliwsze wyrzuty sumienia dokuczały Ignasiowi.
Przypomniał sobie tyle rzeczy, których żałował, a które były nie
do odrobienia. Jak w zabłoconych butach wchodził do mieszkania
i na czysto wyszorowanej przez matkę podłodze zostawały brud-
ne ślady. Jak niegrzecznie odpowiedział, kiedy matka gniewała się,
że nie wraca ze szkoły wprost do domu. Jak łaził po płotach, drąc
ubranie, a matka musiała potem długo w nocy ślęczeć przy kop-
cącej lampce i cerować — choć oczy miała słabe i wcześnie rano
musiała się zrywać, żeby biec do fabryki. Jak żywe stały teraz
przed nim dobre, siwe. zaczerwienione z wysiłku oczy matki.
— Jak mogłem, jak mogłem! — powtarzał sobie w duchu. —
Gdyby to tak wiedzieć, móc zacząć jeszcze raz od początku.
Gdyby śmierć matki to był tylko jakiś okropny, zły sen — jakże in-
aczej zachowałby się po przebudzeniu.
Ale to nie był sen i nie dało się cofnąć czasu. Wszystkie winy
wobec matki pozostały nieokupione i trudno o nich zapomnieć.
— Co my zrobimy mamie na imieniny? — zapytał niefrasob-
liwie Adaś, którego znudziło to długie, poważne milczenie ro-
dzeństwa.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
131
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Prawda — można jakoś uczcić dzień imienin matki. Że też


nie przyszło to żadnemu z nich do głowy wtedy, kiedy matka żyła,
kiedy można było przyjść, złożyć życzenia, ofiarować coś, co by-
łoby dowodem troskliwej pamięci.
— Pójdziemy na cmentarz — powiedziała cicho Anka.
— To ja wstąpię do naszego ogrodnika— wtrąciła żywo Zo-
sia. — Obiecał mi kiedyś, że jak narcyzy zakwitną, to mi da. A już
przecież kwitną.
Cicho kładli się spać, zajęci jedną myślą, o matce. Lampa
zgasła.
— Adasiu, pamiętasz tę bajkę o matce, co szukała dziecka.
— O tych oczach i włosach?
— Tak.
— To w tej książce Andersena, prawda? — przypomniała
sobie Anka.
I okazało się, że wszyscy znają bajkę. O tym, jak umarło
dziecko i matka poszła je wypraszać u śmierci. I oddała swoje
piękne włosy, i oddała oczy, żeby tylko odzyskać dziecko. Jakoś
zupełnie inaczej teraz rozumieli tę bajkę. Rozumieli, że mówi ona
o każdej matce — autor chciał powiedzieć, że matka dla swego
dziecka gotowa jest do największych ofiar, największych poświę-
ceń.
— Smutna bajka! — powiedział sennie Adaś i za chwilę
usłyszeli jego równy, głęboki oddech. Spał.
— A wiesz... — zaczęła znów Zosia, ale Ignaś zaprotestował.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
132
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Spijmy! Trzeba jutro wcześnie wstać.


Obie dziewczynki wiedziały, że Ignasiowi wcale nie chce się
tak bardzo spać, ale nie chce, żeby mówiły o matce. Zbyt go to
wzruszało, a wstydził się łez napływających do oczu, choć w ciem-
ności nie mogły ich widzieć.
Leżeli więc cicho aż do zaśnięcia.
Rano pierwsza zerwała się Zosia.
— Wstawajcie! Patrzcie, jaka cudowna pogoda!
Rzeczywiście, niebo było błękitne, bez jednej chmurki, a
ciepły wiatr podnosił białą firankę. W taką pogodę łatwiej jest
wstać, senność mija szybko.
— Prędko, prędko, po drodze jeszcze wstąpimy do ogrodni-
ka.
Adaś cieszył się, że pojadą tramwajem. Na cmentarz było
daleko i choć starsze dzieci przespacerowałyby się z przyjemno-
ścią, ze względu na Adasia trzeba było jechać tramwajem. A
tramwaj to była dla Adasia wielka przygoda, mimo że już przecież
jechał raz koleją do pani Kalinowskiej.
Ogrodnik gderając i mrucząc dał Zosi spory pęczek narcy-
zów, a kiedy się dowiedział, o co chodzi, wygrzebał parę krzacz-
ków rozkwitłych bratków i wręczył dziewczynce.
— Tamto zwiędnie, a bratki będą kwitły — powiedział. —
Tylko jak wy to posadzicie, pożal się Boże!
— Posadzimy, posadzimy — śmiała się Zosia. — Przecież
widzieliśmy, jak pan to robi.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
133
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Nie to samo widzieć — a samemu robić. Nie za głęboko,


ale żeby korzonki całe przykryć ziemią, dołek porządnie wykopać,
nie byle jak — pouczał ogrodnik.
Ale to wszystko Zosia wiedziała już dawno. Podziękowała
pięknie i wybiegła.
— No, a teraz do tramwaju!
Przez cmentarny mur zwieszały się okryte młodymi listecz-
kami gałęzie. Na wysypanych piaskiem alejkach nie było niemal
nikogo. Na grobach kwitły pierwiosnki, bratki, narcyzy.
— Jak tu ładnie! A tam ptaszek śpiewa, słyszycie?
— Pewnie gniazdko tu ma!
— Gniazdko na cmentarzu?
— A czemu nie? Cicho tu jest, spokojnie, to mu dobrze. Sły-
szysz, jak śpiewa?
Ptak zanosił się radosnym kląskaniem, szeleściły cicho listki
na brzozach. Dzieci mówiły ściszonym szeptem, tak tu jakoś było
uroczyście mimo wiosennej wesołości.
Grób matki był daleko, w odległej części cmentarza, poza
alejkami, przy których wznosiły się grobowce z marmuru i pia-
skowca. Zabłądzili, takie wszystkie kwatery były do siebie podob-
ne. Wreszcie doszli.
Grób mamy stał samotny i opuszczony pomiędzy innymi
grobami. Nie byli tu od pogrzebu dziadka Helenki. Nie było jakoś
czasu, nie pomyśleli o tym. Przykro uderzył ich widok żółtej gliny,
na której leżały zrudziałe gałązki jodłowe.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
134
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Na tamtych grobach tyle kwiatów — powiedział Adaś i


dziewczynki odczuły to jako wyrzut. Tak, ich wina, zapomniały o
tym, żeby, gdy się zaczęła wiosna, zająć się jak należy grobem
mamy.
— To nic, zaraz wszystko urządzimy — zakrzątnął się Ignaś,
który zauważył drgnięcie ust Anki. — Dawaj, Zocha, te bratki!
Posadzili na grobie mamy krzaczki bratków. Delikatne, ak-
samitne płateczki zabłysły kolorami na żółtej glinie.
— Patrzą jak oczka — zauważył Adaś, i Zosi natychmiast
przypomniała się bajka, o której mówili wieczorem. Tak, ten jeden
krzaczek ma kwiaty bladoniebieskie jak oczy mamy.
— To nasz prezent na mamy imieniny, prawda? — cieszył
się Adaś. Tak, Adaś był malutki. Słabo pamiętał matkę, a ojca wca-
le. Nie odczuwał swojego sieroctwa tak boleśnie jak oni. Zaraz też
zajął się oglądaniem kwiatów na innych grobach, a potem z za-
dartą głową śledził drozda na drzewie.
A oni długo stali w milczeniu nad ukwieconym grobem. Nie
było o czym mówić — ale wiedzieli, że myślą o jednym. O mamie,
której już nie ma. O tym, że mogli być dla niej lepsi wtedy, kiedy
żyła. Ale że tego nie da się już odrobić, że już nigdy nie będą jej
mogli powiedzieć, jak bardzo ją kochają, jak bardzo są jej
wdzięczni za wszystko, co dla nich zrobiła, jak bardzo żałują tylu,
tylu rzeczy.
— Musimy tu częściej przychodzić. Trzeba posadzić jakiś
krzaczek albo coś, żeby rosło cały rok.
— Ja zapytam ogrodnika, on poradzi.
Znów umilkli. Ale nadszedł Adaś i zaczął nudzić.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
135
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Chodźmy już. Już wszystko widziałem.


Zosia chciała ofuknąć braciszka, ale się powstrzymała. Cóż
on może rozumieć, za mały jest. Dopiero kiedy podrośnie, zrozu-
mie, że matka była tym człowiekiem, który go kochał najbardziej
na świecie, i że już nigdy, nigdy nie znajdzie się nikt, kto by go ko-
chał tak jak matka.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
136
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

SZOFER

Ignaś nie spieszył się. Szedł ulicą wolniutko i myślał o tym,


co mu powiedział w szkole Janek Rudawski. Oczywiście chodziło o
gołębie. Gołębie Janka znane były w całej szkole. Wiadomo było,
że Janek nie myśli o niczym innym tylko o swoich pawikach, serca-
tych, newkach, i jak się tam one nazywają. Janek potrafił upatrzyć
sobie gołębia na drugim końcu miasta i nie miał spokoju, póki nie
udało mu się go zdobyć. Często spóźniał się do szkoły, bo akurat
wydarzył się jakiś kłopot z gołębiami. Kiedy się szło do Janka na
odległą maleńką uliczkę, wiadomo było, że nie należy go szukać w
domu. Stał na podwórku z zadartą głową śledził, jak stadko pta-
ków lata wysoko, zataczając kręgi nad domami.
A teraz Janek sprzedawał swoje gołębie. Wszystkie. Kupo-
wane przez lata, zdobywane z największym trudem.
— Przeprowadzamy się. Tam nie wolno gołębi trzymać,
wielka kamienica i okropnie porządna, ojciec dozorcą będzie.
Janek mówił to wszystko spokojnie, ale usta mu drgały. Ko-
ledzy słuchali zdumieni. Jakże to, Janek Rudawski bez gołębi? Nie
mieściło im się to w głowach.
— Już wczoraj posprzedawałem, została mi para tych pawi-
ków, co to ci się wtedy taić podobały. Może byś je wziął?
— Nie mam pieniędzy — powiedział Ignaś.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
137
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Dużo nie chcę. I skredytuję ci. Jak będziesz miał, to od-


dasz. Żal mi byle komu sprzedawać.
Ignaś przypomniał sobie żywo, jak wtedy, kiedy odwiedził
Janka, napuszony gołąb łaził po krawędzi dachu z nastawionym
półkolisto ogonem, jak gruchał śmiesznie, jak spoglądał w dół
okrągłym, zabawnym oczkiem. Jak by to dobrze było mieć taką
parkę! Tylko gdzie je trzymać? Dozorca na pewno nie pozwoli. I
właściwie — przecież coś zapłacić będzie trzeba, a skąd wziąć
pieniądze? To nic, że Janek chce dać na kredyt. Bo w końcu i tak
trzeba będzie zapłacić.
Tak był zamyślony, że nie bardzo wiedział, co się koło niego
dzieje. Niedbałe przyciskał łokciem książki i zeszyty.
Wtem tuż nad uchem usłyszał jakiś okrzyk. Ryknęło auto i
wtedy dopiero chłopak zdał sobie sprawę, że trąbiło już tak od
chwili. Uskoczył w bok — i przeraził się. Wielki, ciemny przód sa-
mochodu dotknął niemal jego ramienia, gwałtownie skręcił w bok,
rozległ się łomot i brzęk.
— Smarkaczu, jak chodzisz! — krzyknął szofer.
I wtedy dopiero Ignaś zrozumiał, co się stało. Szedł niewła-
ściwą stroną, podlazł wprost pod samochód. Kierowca skręcił w
ostatniej chwili — i auto wpadło na latarnię narożną, wskoczyło
na chodnik i zatrzymało się dopiero uderzywszy w oszklone drzwi
sklepu. Cały chodnik zasłany był odłamkami szkła.
Od razu zaczęli się gromadzić ludzie. Ze sklepu wypadła
blada jak płótno kobieta i zaczęła wygrażać szoferowi pięściami.
— Jak jedziesz! Patrzcie państwo, na chodnik się wpakował,
caluteńkie szyby na nic!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
138
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Chłopca się jeszcze czepia!


— Szczęście, że nikogo na chodniku nie było! Zabiłby na
miejscu!
— Cała ulica ich! Co ich tam obchodzi, że kogo przejadą!
Ludzi zbierało się coraz więcej. Szofer wysiadł z uszkodzo-
nego auta i ocierał twarz rękawem. Odłamki szkła z wybitej szyby
skaleczyły go lekko w policzek. Płynęła wąziutkim pasemkiem
krew.
— Jak kto ślepy, to pod kościół, a nie autem kierować!
— Byłby chłopaka przejechał!
— Gdzie policja? Policjanta wołać, niech protokół spisze!
— Nauczyć trzeba takiego, jak ma jeździć!
Przerażony Ignaś stał poza kręgiem tłumu. Nikt nie zwracał
na niego uwagi. Rozgniewane kobiety wygrażały pięściami szofe-
rowi.
— Prawo jazdy odbiorą, skończy się kawalerska jazda! —
powiedział ktoś.
— Chłopak pod maszynę wlazł — próbował się tłumaczyć
szofer.
— Ale, akurat! Ile nas tu jest, to poświadczymy, jak było!
Chłopak nic nie winien! Szedł sobie zwyczajnie, a tu ani sygnału,
ani nic.
Ignaś nie rozumiał, co się dzieje. Przecież to wszystko nie
była prawda. Czy podejść i powiedzieć, że to on winien, a nie szo-
fer.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
139
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

W tej chwili dostrzegł granatowy mundur zbliżającego się


policjanta i przeląkł się. Tłum zafalował, ludzie zaczęli podbiegać
do policjanta. Nikt nie pamiętał o Ignasiu.
„Pójdę sobie" — pomyślał chłopak i schylił się po rozsypane
książki. Zerknął jeszcze za siebie. Szofer stał przed policjantem,
czerwone pasemko krwi sączyło mu się po policzku, policjant spi-
sywał coś w swojej książeczce, a z tłumu padały nieustanne
okrzyki i wyjaśnienia. Ignaś przyśpieszył kroku. A nuż go jeszcze
zawołają, zaczną pytać. Kto wie, może trzeba będzie zapłacić za
szybę, za latarnię, za uszkodzenie auta. Skąd on na to wszystko
weźmie pieniędzy? Lepiej już odejść.
Z początku szedł normalnym krokiem, ale im było dalej od
miejsca wypadku, tym bardziej się śpieszył. W końcu już biegł.
I taki zadyszany, zmęczony wpadł do domu.
— Co się stało? — spytała Zosia.
— Nic.
Usiadł przy stole i próbował jeść, ale barszcz nie przecho-
dził mu przez gardło. Teraz dopiero przeżywał z całą wyrazisto-
ścią wypadek. Wielki, czarny przód auta był tuż-tuż, przecież gdy-
by szofer nie skręcił w ostatniej chwili, sprawa wyglądałaby zu-
pełnie inaczej. Pogotowie, szpital, a kto wie, czy nie gorzej jeszcze.
A teraz Ignaś siedzi sobie spokojnie w domu i je obiad — a tam
szofera pewnie odprowadził policjant do więzienia. Przecież
wszyscy świadczyli przeciw niemu, tak jak zresztą najczęściej by-
wa przy podobnych wypadkach ulicznych. Zawsze winien jest szo-
fer, rowerzysta, tramwajarz, a ludzie nie zastanawiają się nad tym,
czy wypadku nie spowodował przechodzień.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
140
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ignaś odłożył łyżkę.


— Co to, nie będziesz jadł?
— Jakoś mi się nie chce...
Rozłożył zeszyt i zabrał się do zadania. Ale i to nie szło. Nie
mógł skupić uwagi — wciąż wypływała przed oczyma blada,
skrwawiona twarz szofera, wzburzony tłum, rozwalone drzwi
sklepu. No, i wreszcie policjant, skrzętnie zapisujący zeznania w
dużym notesie.

Westchnął. Co właściwie należy zrobić? A może i jego tam


już szukają? Ale chyba nie znajdą? To było w obcej dzielnicy, nikt
go tam nie zna. Ot, powiedzą, że chłopiec i już. Mało to chłopców o
tej porze, kiedy się kończą lekcje w szkołach, chodzi po mieście. A
nawet jak by spytali, to można się nie przyznać. Nikt tam na niego
nie zwracał specjalnej uwagi, szofer był zbyt wstrząśnięty wypad-
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
141
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

kiem, przechodnie interesowali się szoferem i wybitą szybą, a nie


nim, istotnym sprawcą wypadku.
— Mogę spokojnie zabrać się do lekcji — powiedział sobie
chłopak, ale jakoś to nie szło. Twarz szofera, brzęk wylatujących
szyb, wszystko to było zbyt żywe i natrętne, żeby można się było
zająć czymś innym.
Zosia i Adaś niewiele zwracali uwagi na brata. Ale Anka po
powrocie do domu od razu zauważyła, że coś jest nie w porządku.
— Masz jakie zmartwienie?
Ignaś zastanawiał się chwilę. Powiedzieć czy nie? Ale zbyt
mu ciążyło na sercu przedpołudniowe wydarzenie. Opowiedział.
Anka zerwała się z miejsca.
— Musimy zaraz iść do komisariatu! Opowiesz wszystko, co
jak było.
Ignaś zbladł. Do komisariatu? Ale Anka miała rację. Ręce mu
trochę drżały, kiedy brał z wieszaka czapkę.
— Nic się nie bój, śmiało mów, przecież tamtemu prawo
jazdy mogą odebrać, do kryminału wpakować!
Szli w milczeniu. Pod Ignasiem nogi się uginały. Marzył, że
się stanie coś takiego, że nie dojdą do tego komisariatu. Niechby
go lepiej auto przejechało.
— To tu — powiedziała spokojnie Anka.
Weszli. Ignasiowi tańczyły przed oczyma czarne cienie, nie
dostrzegł nawet dyżurnego przodownika.
— W jakiej sprawie?
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
142
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Anka szturchnęła brata, ale Ignaś nie mógł z siebie słowa


wydobyć. Wyręczyła go więc.
— My w sprawie tego wypadku z autem na ulicy Szerokiej.
Brat zeznanie chciał złożyć.
Przodownik uważnie przyjrzał się chłopcu i wydobył z szu-
flady czysty arkusz papieru. Zanotował imię, nazwisko.
Ignaś opanował się już i drżącym, ale wyraźnym głosem
opowiedział wszystko. Jak myślał o gołębiach Janka i wcale nie
uważał. Jak szofer trąbił, jak chciał go wyminąć. Pióro biegało po
papierze, przodownik wypytywał o szczegóły. Potem telefonował
gdzieś.
— No tak, to się zgadza, szofer zeznał to samo. Ale świad-
kowie jakoś inaczej mówią.
Ignaś jeszcze raz powtórzył, jak to było, jak ludzie zebrali
się i krzyczeli na szofera, choć ten nie był winien.
Wreszcie przodownik powiedział, że mogą sobie pójść.
Dziwnie lekko i dobrze było Ignasiowi na sercu. Jaka ta Anka mą-
dra! I przecież właściwie od początku trzeba było tak zrobić —
podejść do tamtego policjanta na ulicy i powiedzieć, że szofer
mówi prawdę. I że to on, Ignaś, winien. Choć tak naprawdę to wła-
ściwie winne były gołębie Janka Rudawskiego.
W trzy dni potem przyszedł szofer. Widocznie w komisaria-
cie dali mu adres Ignasia. Przez policzek biegła mu czerwona, wą-
ska kreska — ślad wypadku. Szofer podał Ignasiowi rękę jak doro-
słemu człowiekowi.
— Morowiec jesteś, choć po ulicy chodzić nie umiesz. Ja
mam żonę, czworo dzieci, żebyś się nie był zgłosił, prawo jazdy by
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
143
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

mi odebrali, a wtedy — choć z mostu do rzeki skacz! A tak, to kło-


poty są, ale już nie to. Morowiec jesteś.
Bardzo miły był ten szofer. Siedział dosyć długo i rozmawiał
z dziećmi. Opowiadał, jak to się jeździ autem. A na pożegnanie
powiedział Ignasiowi:
— Ja mam postój tam, na Szerokiej. Jak byś się chciał przeje-
chać, to przyjdź!

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
144
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

NOWE MIESZKANIE

Już od dłuższego czasu chodziły po kamienicy te wieści, ale


dzieci jakoś nie zwracały na nie uwagi. Toteż Anka osłupiała, kie-
dy pani piekarzowa zaczepiła ją pewnego dnia na schodach.
— No i co, wyprowadzacie się, czy jak?
Anka nie zrozumiała, o co chodzi.
— Dlaczego się mamy wyprowadzać?
— Nie wiesz to? Piętro podnoszą, oba te pokoje pod dachem
będą burzyć.
— Burzyć?!
— A jakżeś chciała, jak by mogli budować? Zapytaj dozorcy,
to ci powie.
Anka pośpiesznie zbiegła na dół. Pan dozorca tylko pokiwał
głową.
— A jakże, budują jeszcze jedno piętro. Gospodarz się na-
myślał, namyślał, już się zdawało, że z tego nic nie wyjdzie, aż się i
namyślił. Co mu te dwa pokoiki, piętro buduje, parę mieszkań so-
bie zrobi, za czynsz zaraz więcej wpłynie.
Wszystka krew zbiegła Ance z twarzy. Głucho wyszeptała:

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
145
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— A my?
— No cóż, wyprowadzić się trzeba będzie. Jeszcze macie
czas, to wam nie mówiłem, po co się macie trapić. Gadałem z go-
spodarzem, żeby to jakoś załatwić — ale cóż, żadnego mieszkania
wolnego nie ma. Musicie sobie poszukać, wy i ta mała owocarza.
— Helenka!
— A tak, Helenka jej przecie. To już ja nic nie poradzę —
mówił pan dozorca i pilnie patrzył gdzieś w bok, żeby nie widzieć,
jak usta Anki drżą żałośnie, jak się jej trzęsą ręce.
Odwróciła się i wolno poszła na górę.
Cicho skrzypnęły drzwi pokoiku. Ich własnego pokoiku. Ty-
le czasu tu mieszkali, tyle złego i dobrego przeżyli, a teraz trzeba
się będzie wyprowadzić.
Rodzeństwa nie było. Zosia poszła z Adasiem na spacer, Ig-
naś gdzieś pobiegł do kolegi. Anka usiadła przy stole i patrzyła na
czysto wybielone ściany, na obrazek z brzozami. Jakże to możliwe,
że niedługo ten pokój nie będzie należał do nich? Że trzeba będzie
rzucić to wszystko, zostawić sąsiadów, których się poznało tak
dobrze — w chwilach smutku i radości. Już się nie spotka na scho-
dach grubej pani Matyldy, nie zadzwoni cienki głos panny Joasi od
doktora, nie będzie się słyszało z podwórza znanych głosów dzie-
ciarni.
Zadudniły prędkie kroki po schodach. Wracali Adaś i Zosia.
— Anka, jaka ładna pogoda! Mówię ci, w parku to aż...
Zosia zatrzymała się w rozpędzie.
— Co się stało, Anka?
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
146
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Nic. Musimy się wyprowadzić.


— Wy-pro-wa-dzić? — przeciągnęła zdumiona Zosia.
— Ja się nie wyprowadzę — oświadczył Adaś z taką energią,
że starsza siostra uśmiechnęła się.
— Nic nie poradzimy, trzeba, to trzeba. Od jutra zacznę się
rozglądać za nowym mieszkaniem.
Dzieci stały jak ogłuszone. Tak się przyzwyczaiły do swojej
małej izdebki. Nigdy im przez myśl nie przeszło, że kiedykolwiek
trzeba ją będzie opuścić.
Na drugi dzień przyszedł dozorca z karteczką od gospoda-
rza. Tak, teraz już nie ulegało wątpliwości — trzeba było szukać
nowego mieszkania.
— Tylko żeby było takie samo jak to — zażądał Adaś.
Anka rozpoczęła mozolną wędrówkę. Ale nie było to łatwe.
Wisiały na bramach kartki: do wynajęcia. Wędrowała po scho-
dach, oglądała, najczęściej jednak wystarczało wejść do dozorcy i
zapytać, jaki jest czynsz. Sumy były tak wielkie, że Anka odwracała
się na pięcie i odchodziła.
I żaden z pokoi, które obejrzała, nie był podobny do ich po-
koiku na poddaszu — były to malutkie klitki, niemal zupełnie
ciemne, z oknem wychodzącym na brudne drewniane ganki, z że-
laznymi piecykami, na których nie dałoby się ugotować obiadu,
smutne, niskie pokoiki. Wychodziła z nich Anka coraz bardziej
przygnębiona.
Codziennie szła na te poszukiwania, a pomagał jej Ignaś. I
oboje zauważyli dziwne zjawisko, że w poszukiwaniach coraz
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
147
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

bardziej oddalali się od dużych, szerokich ulic, coraz bliżej byli ni-
skich domków na przedmieściach. Tam, w śródmieściu, nie mieli
w ogóle o co pytać — mieszkania były drogie i niechętnie odpo-
wiadano im nawet na pytania. Dotąd zdawało im się, że mieszkają
daleko od centrum, a teraz okazało się, że trzeba się chyba prze-
nieść wiele, wiele dalej.
Wreszcie pewnego dnia Ignaś wrócił z triumfującą miną.
— Mam! Mam! Wiesz, zaraz koło tego domu, gdzie przed-
tem mieszkał Janek Rudawski!
— Na poddaszu jak tu? — dopytywał się skwapliwie Adaś.
— No, jak chcesz koniecznie, to można powiedzieć, że na
poddaszu! Bo już nad nami nie ma żadnego mieszkania, ale nie jak
tu, bo tak nisko jak u dozorcy!
— Jak to może być wysoko i nisko, wszystko na raz — zdzi-
wił się Adaś.
— A czy ja ci mówiłem, że wysoko? Tylko że dom jest parte-
rowy.
— Aha... I jak tam jest?
— Nawet ładnie. Ogródek jest i niedaleko taka łączka. Tro-
chę jak na wsi.
Adaś westchnął.
— Dlaczego? — wtrąciła Anka. — Może nam być całkiem
dobrze.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
148
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Ale powiedziała to bez wielkiego przekonania. Tak się prze-


cież przywiązali do swego pokoiku na poddaszu; żadne z nich nie
wyobrażało sobie, że można będzie żyć gdzie indziej.
Trochę się im poprawiły humory, kiedy poszli całą gromadą
oglądać nowe mieszkanie.
Właścicielka, pani Bugajowa, żona murarza, przyjęła ich
bardzo życzliwie.
— Jakoś się tu przecie pogodzimy. A mój całą zimę nie robi,
za lepszych czasów domek się postawiło, to sobie tak dorabiamy.
W ogródku sobie grządki będziecie mogli zrobić, ale to już na
przyszły rok, teraz za późno.
Zosi oczy się zaśmiały, kiedy zobaczyła w ogrodzie jabłonkę
i krzaczki piwonii.
— Patrz, Adaś, piwonie jak u pani Kalinowskiej!
Wrócili do domu trochę pocieszeni i powoli zaczęli myśleć o
przeprowadzce. I teraz dopiero zaczęli boleśnie odczuwać rozsta-
nie z pokoikiem i kamienicą.
— Wiesz, Anka, ale chyba czasem przyjdziemy tu.
— Pewnie, że przyjdziemy. Choćby zobaczyć, jak bez kwit-
nie.
— Czy też dzieci o nim nie zapomną, jak się wyprowadzimy!
— troskała się Zosia. Bo koślawy krzak bzu wywdzięczał się dzie-
ciom za ich troskę i wysilał się, jak mógł. Na kilku gałązkach za-
kwitły pachnące, liliowe kwiaty i dzieci z kamienicy stały całymi
godzinami i podziwiały swoje dzieło.
— E, nie zapomną — tak się wszyscy cieszą, że kwitnie.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
149
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Pomyśl, ile się zmieniło przez ten czas: pani Kalinowska


wyjechała i wyzdrowiała, bez kwitnie, dziadek Helenki umarł, za-
łożyliśmy spółdzielnię, Adaś złamał nogę, byliśmy na wsi — wyli-
czała Zosia i aż się zdumiała, ile to zdarzeń i spraw zaszło od lata
w ich życiu.

A świadkiem wszystkiego był pokoik na poddaszu. Kiedy


przyszło do robienia porządków, do sprawdzania, co jest do wy-
rzucenia, a co trzeba ze sobą zabrać, wciąż trafiali na drobiazgi,
które wywoływały wspomnienia.
— Patrzcie, tu w kącie guziki od kamizelki! To jak jeszcze u
nas się szyło!
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
150
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— O, w skrzynce papierek kolorowy, pamiętasz, Adasiu, to


chyba z tych parasolek na drzewko.
— Ignaś, tu jeszcze glinka od malowania pokoju.
— O, skorupka z jajka! To z tych, cośmy wzięli od pani Ka-
linowskiej.
I tak w koło. Trzeba to było wyrzucać — a robiło się żal. Bo
jak by się wyrzucało cząsteczki życia, które przepłynęło w tym
pokoju.
— Nie możemy przecież zabierać ze sobą śmieci — powie-
działa Anka, ale i ona długo trzymała w dłoni jakąś czarną, pokru-
szoną łodyżkę, pewnie z tych kwiatów, którymi przybrali fotogra-
fię matki w dzień jej imienia.
A już najgorzej było, kiedy zaczęły się rozmówki z sąsiada-
mi. Z Helenką nie trzeba się było żegnać — na nowym mieszkaniu
mieli pokój i małą kuchenkę, uznali więc, że zmieszczą się razem z
Helenką. Ale inni..
Nawet pan dozorca, zwykle taki srogi, teraz ofiarował się z
pomocą przy znoszeniu rzeczy i przewiezieniu ich na nowe miesz-
kanie. Pani Matylda wzdychała tak ciężko, jak by sapał miech ko-
walski. Przyszedł też ojciec Chaimka i długo stał w progu.
— A wy mi stamtąd też przynieście buty, jak będzie potrze-
ba — powiedział cicho — podzeluję.
Panna Joasia przybiegła i ofiarowała Ance swoją jedwabną
bluzkę.
— Na mnie już ciasna, a tobie się jeszcze przyda — powie-
działa i miała łzy w oczach.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
151
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

A już najbardziej dzieci. Tłoczyły się do drzwi, zawadzały,


właziły pod ręce.
— Ja tam przylecę w niedzielę — obiecywał Geniek. — Tam
to chyba już będziesz miał gołębie — dopytywał się Ignasia.
— Nie wiem, może — odparł chłopak, któremu teraz wcale
nie gołębie były w głowie.
— Smutno jak na pogrzebie — powiedziała Stefunia-lalunia
i nagle rozpłakała się. A za nią inne dziewczynki.
Nie, nie było to wcale wesoło opuszczać pokoik na podda-
szu i tych wszystkich ludzi, z którymi się zżyło.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
152
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

U PROGU

Po jednej stronie sieni małego domku mieszkała pani Buga-


jowa z mężem i malutką Cesią, po drugiej — Anka z rodzeństwem.
Było tu prawie jak na wsi. Na jabłonce w ogródku siadywała
zięba i śpiewała tak głośno, jak by chciała obudzić śpiące zbyt dłu-
go dzieci.
— Cwirrr, ćwirrr, tiu, tiu, tiuuu!— zanosiła się zięba rado-
sną piosenką i Anka zrywała się na równe nogi.
— Ojoj, czy to już tak późno?
Ale wcale nie było jeszcze późno. Tylko ranek tutaj, na
przedmieściu, zaczynał się jakoś wcześniej niż na podwórku ka-
mienicy w mieście.
Przyjemnie zaczynał się dzień, do którego hasło dawała pta-
szęca piosenka. Adaś od razu biegł na drugą stronę do pani Buga-
jowej.
— Cesiu, wstawaj!
Dwuletnia Cesia podnosiła główkę i śmiała się wesoło. Bar-
dzo lubiła Adasia. A Adasiowi było przyjemnie, że teraz to nie on
jest najmłodszy w domu — był jeszcze ktoś mniejszy, Cesia. I cały
niemal dzień siedział u pani Bugajowej albo w ogródku. Cesia ba-
wiła się w piasku, a Adaś opiekował się nią naśladując Zosię.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
153
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Uważaj, Cesiu, nie brudź sukienki.


Uważaj, nie skalecz się w paluszek, tu szkło leży.
Cesia niewiele sobie robiła z tych uwag, ale Adaś był bardzo
dumny, bo pani Bugajowa prosiła go czasem:
— Adasiu, zajmij się Cesią, ja muszę skoczyć do sklepiku.
Zosia miała teraz o wiele więcej czasu, nie trzeba było pilno-
wać młodszego braciszka. Nie szły tędy tramwaje, nie jeździły au-
ta i zresztą mógł się bawić w ogródku. Od czasu do czasu dziew-
czynka znikała gdzieś z domu.
— Dokąd idziesz, Zosiu?
— Zaraz wrócę. Mam coś załatwić. Baw się grzecznie z Ce-
sią.
— Będziemy robili babki z piasku.
— Dobrze. Róbcie sobie. A jak będziesz głodny, to chleb jest
na półce.
I szła. Wracała zarumieniona, szczęśliwa, ale nie mówiła ni-
komu ani słowa.
Anka w ogóle nie wiedziała o tych tajemniczych wyprawach,
Ignaś się nimi nie interesował. Miał teraz mało czasu — zbliżał się
przecież koniec roku szkolnego. Ale to nie było to samo, co każdy
inny koniec roku. Teraz Ignaś kończył ostatnią klasę. Już nie pój-
dzie we wrześniu do szkoły.
— A jak skończysz szkołę, to co będziesz robił? — dopyty-
wała się Zosia.
— Co będę robił, to moja rzecz. Zobaczysz w swoim czasie.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
154
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Tajemnica?
— Może i tajemnica. A ty nie masz żadnych tajemnic?
Zosia zaczerwieniła się. Czy Ignaś się czego domyśla? Ale to
było powiedziane ot, tak sobie. Nie, Ignaś nie wiedział — może
tylko jedna Helenka. Ale Helenka mało przebywała teraz w domu.
Uparła się, że nie będzie za darmo jadła chleba, na który
Anka ciężko pracuje.
— Cóż ty możesz zarobić? Taka mała? — tłumaczyła jej An-
ka, ale Helenka nie ustępowała.
— Mała jestem, ale przecież mogę się do czegoś przydać.
Dziadek zawsze mówił, że trzeba pracować.
— Rób, jak chcesz. Ale pamiętaj sobie, żebyś się nie martwi-
ła, jak niczego nie znajdziesz. Nam jest bardzo dobrze z tobą.
Helenka szukała. Radziła się pani Bugajowej.
— Mojaś ty, a jak byś spróbowała zalecieć na Kamienną uli-
cę, tu zaraz, do Sowińskiej?
— Kto to taki?
— Krawcowa. Mówiła mi kiedyś, że potrzebuje kogoś do po-
mocy, bo tam dzieci dwoje, szycia ma sporo, to się jej ktoś przyda.
Może jeszcze nikogo nie znalazła.
Helenka pobiegła z bijącym sercem na ulicę Kamienną. Pani
Sowińska podniosła głowę znad turkoczącej" maszyny.
— Tak, rzeczywiście, potrzebuję pomocy. Żeby się zająć tro-
chę dziećmi i pomóc przy szyciu. Ale ty, moje dziecko, chyba jesteś
za mała.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
155
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Helenka wyprostowała małą figurkę starając się, żeby wy-


glądać na jak najwyższą.
— Proszę pani, ja jestem bardzo silna! I szyć umiem trochę, i
dzieci lubię, i w ogóle...
Pani Sowińska namyślała się.
— Miłą masz buzię, ale boję się trochę... Nie dasz rady.
— To niech mnie pani weźmie na próbę. Pani zobaczy, ja
wszystko zrobię, wszystko potrafię.
— A rodzice zgodzili się, żebyś do mnie przychodziła?
— Ja nie mam rodziców — powiedziała cicho Helenka. I od
razu zrobiło się tak, że pani Sowińska już się nie namyślała. Umó-
wiła się, że Helenka będzie przychodziła o siódmej i zostanie już
do wieczora.
— Mogłabyś właściwie nocować tutaj, ale ciasno trochę.
— O, proszę pani, ja mam mieszkanie, my tam wszyscy ra-
zem, to ja już wolę. — Prędko pobiegła z nowiną do domu.
— Czy ci nie będzie za ciężko? — martwiła się Anka. Ale He-
lenka była jak najlepszej myśli.
— Dam sobie radę! A ta pani Sowińska taka miła. Taką ma
łagodną twarz. I dzieci też miłe, chłopczyk podobny trochę do Ad-
asia, ale mniejszy.
Zaczęła więc Helenka swoją robotę. I była zadowolona. Nie
zarabiała dużo — ale dostawała jedzenie, kilka złotych, a czasem,
gdy odniosła gotową robotę, płacono jej za to. Przemocą wciskała
od czasu do czasu w rękę Anki zarobione pieniądze.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
156
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— To moja część za mieszkanie. Dlaczego mam za darmo


mieszkać?
Po długich prośbach i namowach Anka godziła się wreszcie
brać. Nie było jej łatwo — zarobki w fabryce obniżyli, a tymcza-
sem wydatki rosły. Za rok Adasia trzeba będzie posłać do szkoły.
Zosia wyrastała gwałtownie ze wszystkich sukienek, zelówki Ig-
nasia domagały się reperacji. I tak w koło. Załatało się jedną dziu-
rę — a już pokazywała się druga.
Największy kłopot był właściwie z Ignasiem. Dotąd wiedzia-
ło się, że w czerwcu zaczynają się wakacje, a we wrześniu rok
szkolny. Wiedziało się, że trzeba starać się o książki i zeszyty —
ale nad niczym innym nie było powodu łamać sobie głowy.
A teraz Ignaś kończył szkołę — i co dalej!
Widywała Anka często chłopców w wieku Ignasia, którzy
nie mogąc dostać po skończeniu szkoły żadnego zajęcia, nie mając
pieniędzy na to, żeby się uczyć dalej, całymi dniami zbijali bąki,
palili papierosy ze znalezionych niedopałków, grywali pod parka-
nami w karty, uczyli się włóczęgostwa i kradzieży.
„Ignaś jest dobry chłopak, to prawda, ale jak nie będzie miał
nic do roboty..." — martwiła się rozmyślając o bracie. Był zdolny i
nauczyciele bardzo go chwalili. Ale o tym, żeby się dalej uczył, nie
mogło być mowy. Rozumiała, że nie będzie ze swoich zarobków
mogła pomagać bratu. Dobrze, że starczy choć na to, co jest —
mieszkanko na przedmieściu, jedzenie i ubranie, choć już z ubra-
niem zawsze bywał kłopot.
Nie zaczynała rozmowy, gdyż nie widziała żadnego wyjścia.
Co może poradzić? A przecież poradzić powinna ona, starsza sio-
stra.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
157
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Zmartwienie było także z Zosią. Teraz, kiedy pani Bugajowa


zajmowała się Adasiem, Zosia nie miała już tak dużo roboty. Jak
Adaś pójdzie do szkoły, zajęcia będzie jeszcze mniej. Do fabryki
nie chciała brać siostry. Na razie była jeszcze za mała, a później —
nie, w fabryce za ciężka robota. Niezdrowa. Przecież Anka stale
pokaszliwała od tego bawełnianego pyłu, który wdychała w płuca
każdego dnia przez tygodnie i miesiące. Widziała, jak szybko tracą
siły i zdrowie robotnice przędzalni — nie była to wcale przy-
szłość, której życzyła siostrze. Ale co robić? Przecież trzeba jakoś
zabezpieczyć przyszłość Zosi, dać jej w ręce jakiś fach. I znów wy-
pływała kwestia pieniędzy — skąd je wziąć na kształcenie?
Jednym słowem zmartwień było mnóstwo. Najłatwiej z Ad-
asiem — nim skończy szkołę, nie trzeba się trapić o jego dalsze lo-
sy.
— Panna Anka coś mizerna — zauważyła Bugajowa. —
Zmartwienie jakie czy co? Dzieci przecież, dziękować Bogu, zdro-
we.
— Zdrowe, ale czy to tylko o zdrowie człowiek się kłopoce?
— Zdrowie grunt, żeby panna Anka wiedziała. A reszta to
już głupstwo.
Dobrze było mówić pani Bugajowej — ale nie były to prze-
cież głupstwa. I Anka uginała się pod ciężarem wziętej na siebie
odpowiedzialności. Obiecała przecież matce, ślubowała po jej
śmierci, że zaopiekuje się rodzeństwem, że im zastąpi matkę. Nie
było to tak łatwo — i Anka niejedną noc przepłakała nie mogąc
znaleźć żadnego wyjścia z sytuacji.
Ale okazało się, że Ignaś sam myśli o sobie. Pewnego dnia
zaczął niespodzianie przy kolacji rozmowę.
©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
158
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Mówiłem z panem Bugajem. Zaraz jak się skończy szkoła,


pójdę do niego na budowę.
— Po co?
— Jak to, po co? Na pomocnika, pracować.
— Bój się Boga, Ignaś, za mały jesteś!
— Wcale nie. Już ty się nie bój, jak mnie pan Bugaj bierze, to
wie, co robi.
— To będziesz murarzem? — zapytał ciekawie Adaś.
— Nie. Tak zaraz murarzem nie można być. Będę pomocni-
kiem. A potem murarzem, a może jeszcze kimś innym, jak mi się
uda. Ale to jeszcze nieprędko.
— Kim, kim? — podskakiwał niecierpliwie Adaś koło stołu.
— Strażakiem.
— Strażakiem? — zdziwiła się Anka.
— A co, źle? Widziałem, jak się paliło na Ceglanej. Dziecko
po drabinie znieśli, kobietę wyratowali. Ludzi ratują, domy im ra-
tują. Tylko że muszę jeszcze czekać. Jak będę całkiem dorosły.
— Niebezpieczne... Niedawno w gazecie było, że się strażak
poparzył.
— Tak, ale ilu ludzi wyratował?
Anka — wtrąciła nieśmiało Zosia — ja ci też mam coś po-
wiedzieć.
— Co znów? Co się stało?

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
159
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Nic się nie stało... Tylko że ja...


— Co?
— Widzisz, myślałam sobie... Już w domu nie jestem taka
potrzebna, a jeszcze jak Adaś pójdzie do szkoły...
— Na miłość Boską, mówże wreszcie!
— Bo ja... bo ja... mam miejsce w szpitalu! — wypaliła nagle
Zosia.
— W jakim znowu szpitalu?
— Na Zagórnej... Tam jest szpital dla dzieci... I ja mówiłam z
jedną tam... i ona powiedziała.
— Co powiedziała?
— I nie gniewaj się, Anka, ale ja już mówiłam z dyrektorem i
z doktorami... i ja...
— Wyduśże wreszcie — zniecierpliwił się Ignaś.
— I ja mam od jesieni miejsce posługaczki w tym szpitalu.
Anka patrzyła zdumiona.
— Jak to?
— A tak... Myślałam sobie, trzeba przecież jakoś... I jak tam
będę pracowała... przy chorych dzieciach... To myślałam sobie...
Anka uściskała siostrę. Łzy stanęły jej w oczach. Wieczorem
wyszli do ogródka. Pachniały kwiaty, ktoś daleko grał na harmo-
nii. Było cicho i pięknie.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
160
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

— Więc ty, Ignaś, będziesz ratował ludzi i ich dobytek... Ty,


Zocha, będziesz pomagała ratować chore dzieci.
— A ja, ja co? — wtrącił się Adaś.
— Ty masz jeszcze czas.
— A ty, Anka, co?
— Cóż, malutki, ja będę dalej w fabryce — powiedziała An-
ka cicho i jakoś smutno.
— Przecież ty dajesz ludziom ubranie, robisz płótno na ban-
daże i na poduszki dla niemowląt, i na sukienki dla dzieci, i na
wszystko, wszystko.
— Prawda — rozjaśniła się Anka. — Każdy z nas będzie ro-
bił pożyteczną robotę.
Pachniały kwiaty. Słodko dźwięczała daleka melodia. Było
cicho, pogodnie, dziwnie radośnie.

K O N I E C

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
161
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

Nota edytorska

Wzruszająca, pełna ciepła i emocji, uczucia, trwogi i trwogi o jutro, powieść wyszła spod
pióra pisarki i dziennikarki, której twórczość podobno uwielbiał sam Stalin, lecz która
nigdy nie doczekała się uznania w kręgach literackich. Zresztą większość swego życia
poświęciła polityce i całkowicie oddała się ideologii.
Wanda Wasilewska (1905 w Krakowie – 1964 w Kijowie) mimo PPS-kich korzeni (ojciec
Leon bliski współpracownik Piłsudskiego, Andrzej Strug — ojciec chrzestny) niemal całe
swe życie poświeciła ideologii komunistycznej mimo że nie związała się z partią komu-
nistyczną to jednak ściśle z nią w szeregach PPS współpracowała i popierała. Od 1939
roku zamieszkała na stałe w ZSRR i chociaż zdarzało jej się przyjeżdżać do Polski po
wojnie, dość jednoznacznie wybrała inną Ojczyznę. Właściwie to z Polską wiązały ją je-
dynie studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, które zakończyła doktora-
tem w 1927 roku i późniejsza działalność nauczycielska i publicystyczna.
W kilku swoich powieściach niemal całkowitą ich treść poświęcała realizmowi socjali-
stycznemu. O ile jednak dla wielu twórców było to „odrabianiem pańszczyzny na mono-
polistycznym poletku” o tyle Wasilewska robiła to z głębokim przekonaniem, nie stro-
niąc od przemycania treści ideologicznych w utworach dla dzieci (W pierwotnej puszczy
— 1946).
„Pokój na poddaszu” nie jest powieścią ideologiczną. Trudno się nawet powstrzymać, od
stwierdzenia, że zwiera przede wszystkim treści etyczno-moralne, nacechowane opty-
mizmem i samozaparciem. Bo jak inaczej można ocenić sytuacji czwórki małoletnich
dzieci (nie wiemy nawet czy najstarsza Anka jest pełnoletnia ani też ile lat ma Zosia nie
chodząca już do szkoły). Akcja dzieje się w okresie międzywojennym, można się domy-
ślać że w dobie kryzysu, a skromne zarobki najstarszej siostry nie są w stanie zapewnić
czteroosobowej rodzinie utrzymania, zwłaszcza kiedy dość niespodziewanie powiększa
się ona o jeszcze jedną sierotę, Helenkę. To także opowieść o wielkiej solidarności, po-
święceniu i zaangażowaniu się w pomoc innym, kiedy tylko zachodzi taka potrzeba. Nie
ma tu wzniosłych ideałów, ale jest za to ciężka praca, mozolny trud i wysiłek oraz czu-
łość i pomocna dłoń niesiona innym i przez drugich.
Dzieci świetnie sobie radzą, potrafią się cieszyć z takich rzeczy, których inni nie zauważają.
Szczęście daje im miłość i wzajemne wsparcie. [Asiatek — Lubimy czytać]
Książka była lekturą obowiązkową w szkole podstawowej w latach PRL-u, bardzo chęt-
nie czytana i lekko przyswajaną. Może dlatego ze napisana była prostym, nieskompliko-
wanym językiem ot, takim jaki chętnie pożeramy wzrokiem. Nic też dziwnego, że taki
styl autorki nie mógł podobać się krytykom i kolegom po piórze, którzy Wasilewską
uważali po prostu za grafomankę, piszącą głównie „do szuflady”, co faktycznie nie od-
biegało od rzeczywistości.

W Nocie edytorskiej wykorzystano informacje encyklopedyczne, Wikipedii oraz opinię ze


strony „Lubimy czytać”, podpisaną Asiatek, 2011.

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
162
Wanda Wasilewska – POKÓJ NA PODDASZU

©
Opracowanie edytorskie: Jawa48
163
Uwaga!!!
Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już roz-
powszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobi-
stego.

Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne


zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego znacze-
nia gospodarczego

Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku


pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz
źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące
możliwości.

Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.

Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany


plik będzie służył jako kopia zapasowa.

Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod
warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku
komputera.

Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r. o


prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Dotyczy również Portalu Chomikuj.pl – Regulamin Świadczenia


Usług Drogą Elektroniczną

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

You might also like