You are on page 1of 240

SÉDIR

UZDROWIENIA
CHRYSTUSA

B1BLJQTEXA PRZYJACIÓŁ DUCHOWYCH


w WARSZAWIE.
SÉDIR

UZDROWIENIA
CHRYSTUSA

BIBLJOTEKA PRZYJACIÓŁ DUCHOWYCH


w WARSZAWIE.
Dzieła tegoż Autora

W T A JE M N IC ZE N IA

O B O W IĄ Z E K D U C H O W Y

O PR A W D ZIW EJ RELIGJI

D R O G A P R AW D ZIW A D O B O G A P R A W D Z IW E G O

SIŁY M IST Y C Z N E I S P R A W O W A N IE Ż Y C IO W E

PIEŚŃ N AD PIEŚN IAM I

W Y K Ł A D Y . E W A N G E L JI T O M I

T O M II

TRZY OD CZYTY

K IL K U P R Z Y JA C IÓ Ł B O G A

E N E R G JA A SC E T Y C ZN A

S IE D E M O G R O D Ó W M IST Y C Z N Y C H

K S IĘ G A C Z U W A N IA

PR ZYJA ŹN I D U C H O W E

E W A N G E L J A I P R O B L E M A T W IE D ZY

K S Z T A Ł C E N IE W OLI
'V Łr AQ 11
blioteka Uniwersytecka KUL f —

1001034539

l%hb/óZ»M:
Drukarnia „POLSKA" w Częstochowie, ul. Herbska N-r 10. —
W STĘP.

Błogosławion bądź, Boże, iż dajesz cierpienie,


Lek ów boski na wszystkie nasze nieczystości,
Który, jako najlepsze, najczystsze szczepienie
Przygotowywa mocnych na raje świętości!

Wiem, że ból to jedyna wzniosłość niebotyczna,


Której już nie ukąszą ni ziemia, ni piekła,
I — by z niego korona ma w stała mistyczna,
Trzeba, by wszystkie czasy i światy oblekła.

Bo zaprawdę, o, Panie, najlepszem w człowieku


Świadectwem, jakie może dać swojej godności,
Je st spazm płaczu, toczący się z wieku do wieku,
I na brzegach tam Twojej cichnący Wii czności!
(Baudelaire)

T w ory p rzych od zą na św iat, b y spełnić na nim pew ną


pracę. O tóż, poniew aż braterstw o ścisłe spaja je w szystk ie
ze sobą, jak kam ienie św iątyni pow szechnej, g d y jed n e bez
drugich nie m ogą d ojść do kresu sw ej roboty, zdarza się, że
te, które sk o ń czy ły sw e zadanie, pom agają zapóźnionym ; tak,
że w ielkie dzieło zbiorow e d okon yw a się przez w spółudział
doskonały w ysiłków o góln ych .
D zieje się to tak dlatego, że w każdej istocie tkwi
pragnienie w zrostu i że stara się ona zaspokoić je, nie troszcząc
się o uszczerbek, jaki to sprawia jej sąsiadom ; ci zaś, op a­
now ani przez to sam o pragnienie, rów nież się tego nie w y ­
strzegają. N adto, w rodzoną nam jest w iedza m etod y roz­
w oju harm onijnego i niew innego. M etoda ta — to praw o
moralne; ale nie jesteśm y mu posłuszni. N ieposłuszeństw a
te stw arzają nasze cierpienia, a upór nasz każe nam zlew ać
ich początek z początkiem ^fe'.**PJiewygody, na jakie je s te ś­
m y skazani jedni przez drugich,-.,u*ezą nas m iarkować nasze
egoizm y.
B ó g nie m ógł b ył stw orzyć świata tylko dla S w eg o
dobra, gd y ż św iat ten nie jest Mu potrzebny; B ó g m oże
b y ć tylko sam ą dobrocią; zło jest tedy złem dla tych je d y ­
nie, którzy mu podlegają; przez się, jest ono tylko środkiem ,
b y zm uszać nas do rozw oju, albowiem nikt, naw et kam yk,
nie ży je i nie pow iększa się, bez wchłaniania ży ją cy ch c z ą ­
steczek bardziej słabych i bez cierpienia z tego pow odu.
Stw ierdzenie to, zrazu rozpaczne, łagod zi się, skoro
się w nas otwiera w idzenie świata m istycznego, gd zie panu­
je Opatrzność; przeczuw a się w tedy praw dziw e cech y bólu
i uduchaw iające ich wyniki; postrzega się, że aniołow ie
cierpienia w iedzą, na ile mają* żłobić sw e bruzdy, i d ośw iad ­
cza się ze zdumieniem , iż próby są okrutne tylko w miarę,
jak je odpycham y. Albow iem , w miarę jak się je przyjm u ­
je, przysw aja się sobie niezm ierną istotę M ęczennika stałego
i J ego potężne energje. T o Ja jed ynie cierpi w nas; ciało
je st w rażliw e tylko przez w ład ze życia p sych iczn ego , które
je nasycają; dusza po zostaje świadkiem niew zruszonym .
D usza jest iskrą B ożą; jest ona w ięc bezgrzeszną. T o je ­
dynie odzienie jej, b y tak rzec, ja, oso bo w o ść m oże być
posłuszną lub nieposłuszną. T o ono w stępuje lub zstępuje,
to ono cierpi, i na niem sprawuje się praw dziw e lecznictw o.
C hod zi ted y o w ychow an ie n aszego Ja, o w ycią gn ięcie go
ze świata, gd zie Ja ludzkie rozdzierają się w zajem , o prze­
sadzenie go, jak rośliny, do świata, gdzie Ja stają się słu­
gami jedne drugich. P rzesadzanie to jest przeobrażeniem ,
którego alchem ik — zw ie się Jezus.
Jesteśm y duchem i materją; c z y m aterja w ięzi du­
cha, c zy duch podnosi materję, m asz zaw sze rozczłonkow a­
nie pierwszej lub rozstrój drugiego, a przeto cierpienie.
T en splot panow ania o czy szcza ostatecznie zło, jakie w nas
obfituje; cierpienie jest ted y odkupiające; jest ono iskrą Jezusa.
Ale d laczego B ó g pozw ala na zło, d laczego dopu­
szcza w szystkie okropności, śród których m iotam y się?
M nóstwo m yślicieli siliło się rozw iązać tę zagadkę.
Żadna odpow iedź filozoficzna nie potrafiła jeszcze zatrzym ać

2
koncertu rozd zierającego skargi pow szechnej; jed yn ie o d p o­
w iedzi religji usypiają niektórych cierpiących; jed yn ie nie­
które dusze nadludzkie pokonały bojaźń cierpienia i zna­
lazły, przez to zw ycięstw o, szczęście trwałe już tu na ziemi.
M yśliciele, p o strzeg a jący w N aturze tylko ogrom ną
bitwę sił rozbieżnych i spraw, uw ażają, że rozw iązanie tego
zagadnienia otrzym uje się jed yn ie przez poznanie bardziej
pogłębione praw etnicznych, sp ołeczn ych , naukow ych, i
przez m ędrsze uzgodnienie stosunków , łączą cych jednostkę
ze zbiorow ością. P o zy ty w iści przypu szczają, że rozw ój na­
turalny z konieczn ości sprow adzi te w yniki, po upływ ie dłu­
giego szeregu stuleci.
D eiści, którzy przyjm ują hipotezę Istoty n ajw yższej,
dzielą się na dw a o b o zy . Jedni w idzą w e W szechśw iecie
tylko wyprom ieniow anie coraz bardziej m aterjalne tej
pierwszej pobudki; za b ieg jej w funkcjach praw k o s­
m icznych je st w ięc n iem ożliw y, gd y ż one stanow ią jeg o
własną b io logję. W tym w ypad ku , w szystk o jest rządzone
ze spraw iedliw ością m atem atyczną; hipoteza m nogości istnień
staje się m ożliw ą do przyjęcia, i tw ory są jed yn ym i spraw ca­
mi odpow iedzialnym i sw ych cierpień, które cechują się nie
jako kary, lecz napraw y poprzednich w ykroczeń, których się
dopuszczono, stając w poprzek n ieubłaganym prawom Ż ycia.
Inni, spirytualiści przypu szczają, że P rzyczyn a pier­
w sza jest n iezależna od sw eg o dzieła, którego m ogłaby
nie dokonyw ać. N ie w ierzą oni w w yprom ieniow anie, lecz
w stw orzenie świata, albow iem , g d y b y B ó g nie b y ł w olny,
nie b yłb y B ogiem . S ystem at ten, k tóry w form ie najdo­
skonalszej jest w yrażon y w pierw szych zdaniach E w an gelji
Jana i rozw inięty w teologji katolickiej, pou cza, że B ó g za ­
wiera nietylko to w szystk o, co m ożem y sobie w yobrazić,
ale i w iele je szc ze innych rzeczy, będ ących poza granicam i
naszej inteligencji i n aszego czucia; B ó g ten m ógłb y b y ł
stw orzyć św iat całkiem inny, niż ten, jakim jest, albo stw arzać
inne św iaty do nieskończoności; i nic nie w ykazu je, że nie
istnieją w szech św iaty różne od n aszego.

3
W następstwie, w szelki twór. jakib ąd źb y b ył, po-
żostaje zaw sze i całkow icie oddany w oli bożej. W niosek
ten, acz jest nie do dow iedzenia, okazuje się, jako jed yn y,
zachow ujący istotom m ożliw ość rozw ojów n ieskończonych,
oszczęd za jący im rozpaczy, czyn iący ich zdolnym i do prze­
kroczenia sam ych siebie. D laczego bow iem B óg, któremu
nie jestem potrzebny, pow ziął trud tworzenia m ojej osoby,
jeżeli nie dla mej korzyści, a ted y przez dobroć? G d y je st
O n dobry, je st dobry nieskończenie. Znajdę w Nim ted y
w szystkie pom oce, w szystkie w ładze i w szystk ie poznania.
Trudy *więc "i zaw ady, jakie spotykam na mej drodze, c z y
są one słuszneini następstwam i m ych poprzednich w ybryków ,
c zy niesłusznem i skutkami złości otoczenia, w inny o k a zy ­
wać mi się zasadniczo, jako prace, przygotow ane dla m ego
osobistego pożytku przez pieczę M istrza najm ędrszego,
który mię kocha. B óg, nieskończenie dobry, nie gniew a się
na nas, nie karze nas, nie mści się: pozw ala nam tylko
p od legać reakcjom bolesnym naszych nieposłuszeństw , za
każdym razem gd y nie chcieliśm y G o słuchać.
' C ? y uczeń" zna zam iary, jakie profesor je g o w a ży
c ó do jeg o przysżłogci? C z y żołnierz jest pow iadom iony o
planach generała? ,
W obw odzie pow szechnym , gd zie rządzą czas,
przestrzeń, przyczynbw óść, w szelki ruch w yw ołu je swe
przeciw ieństw o; na całym rozłogu tego pola bitw y ogrom nej,
tw ory w w alce rozw ijają sw e energje dla sw ego wzrostu
osobistego, tak jak pilny m łodzieniec, m ający n adzieję
otrzym ać dyplom . A le rzeczyw istym w ynikiem je g o starań
będzie w yszkolenie umysłu jasn ego, b o ga tego i giętk iego ,—
u żyteczn iejsze, niż w szystkie św iadectw a. T a k sam o, w szkole
świata, tw ory budują bezw iednie te cudow ne w ładze, jakie
autorzy religijni dają nam przeczuw ać, g d y m ów ią o cno­
tach, i przez ćw iczenie których Natura i Społeczeństw o
przeobrażają się powoli w kierunku trw ałej harm onji i
pow szechnego pokoju.
A następnie, c z y ż cierpienia, jakie się uw aża zp

4
niesłuszne, nie zdają się b y ć takiem i z tego pow odu, że się
jest w niem ożności określenia ich pierwotnej przyczyn y?
P rzypuszczając nawet, że jedna tylko ziem ia jest zam ieszka­
ła. gd zież znajdę um ysł d ostatecznie przenikliw y, b y w y ­
śledzić łańcuch przyczyn , określających n ieszczęście, ch oćby
tylko dla trzydziestego c z y czterd ziestego ogniwa? A jeżeli
zgodnie z ogrom ną rzeszą ty ch zpośród ludzi, którzy w ie­
rzyli i w ierzą w św iat n iew idzialny, spróbuję w yszu kiw ać
w tym ukrytym św iecie sił tajem niczych, w yw ołu jących tę
czy inną klęskę m aterjalną, c z y nie będę m usiał praw ie na­
tychm iast przyznać się do m ojej nieudolności?
' A zresztą, gd yb ym znał tajem nice, gd yb ym w iedział,
na co się narażam, stając się nieposłusznym Prawu, czyn iąc
Zło, nie b y ła żb y ma m ądrość tylko sam olubnym rachun­
kiem? M o głażb y mię zaprow adzić tak daleko i tak w ysoko,
dokąd chcę iść, i czuję, że pójdę? P oniew aż B ó g mnie
stw orzył, od N iego tedy przych od zę, do N iego ted y wra­
cam, i ta sam a siła, która mnie sprow adziła aż tu na pa­
dół, musi mnie zaprow adzić do N iego. W iem, że siła ta jest
M iłością, a nie Poznaniem , M iłością, a nie M ocą, M iłością, ro­
dzic w szelkiej w ied zy i w szelkiej w ład zy. Jeżeli w ięc dąże ca­
łą energją mej istoty do T e g o , który mię w ysłał, w stępuję ku
Niemu, i chm ury rozpraszają się, w miarę jaką się w znoszę.
Tak w ięc, B ó g jest Panem ; siły naw et moich buntów
— i te mam od N iego. A le jeżeli ranię się, przełażąc przez
płot dla kradzieży, m ogę mieć pretensję tylko do ' siebie.
Sw. Bernard z C lairvaux, w ielki ten znaw ca i poruszacz
ludzi, rzekł: „N iech w ola w łasna ustanie, a nie będzie pie- ń
k ła “ . Słow a tak proste, że n ależy 'j e d łu go rozw ażać, b y
poznać ich głębie. T a k jest; to m y sami sp raw iam y sobie
cierpienie; jesteśm y w łasnym i naszym i katami; żadna bo­
wiem istota nie ma w ład zy ani prawa szkod zić nam,
jeżeliśm y sami nie dostarczyli jej środków do tego. Tw arde
stwierdzenie, niewątpliwie; a le niekiedy p ożytecznem jest
pow ied zieć sobie rzeczy twarde.
W yraz „g rzech ” oznacza dokładnie przekroczenie, V

5
naruszenie prawa. Praw o moralne jest tożsam e z prawem
boskiem , a dośw iadczenie w ykazu je, że to ostatnie nie jest
niczem innem, jak zespołem praw pow szech nych życia.
O tó ż, w grzechu jest nieposłuszeństw o i pogw ałcenie, p rze­
w rotność moralna i uchyba materjalna. T a ostatnia napra­
wia się przez cierpienia m aterjalne, choroby lub n ieszczęścia;
lecz zgładzenie pierw szego w ym aga czynnika m oralnego,
który zw ie się skruchą.
P rzyzw yczajen ie do słyszen ia tego w yrazu od d z ie ­
ciństw a uczyniło go dla nas nic nie zn aczącym , w rze c zy ­
w istości wyraża on dramat najbardziej patetyczn y. Skrucha p o ­
czyn a się przez w yrzuty sumienia, utwierdza się przez żal za
grzechy i osiąga najw yższe swe natężenie przez pokutę.
Skrucha znaczy rozbicie; tw ardy oto kam ień ja n asze­
go pęka pod natężeniem żalu, i zżera go go rycz odkupiająca
łez. Jak krzemień, ja to ukrywa w środku ogień tajem ny,
dzisiaj niepostrzegalny, lecz jutro zd olny zapalić św iat i
pochłonąć siły najrozleglejsze. Jest to iskra Słow a, nasienie
życia w iecznego, nasza dusza. Żal za grzechy, to pierw szy
jej w ybuch; i im serce bardziej zatw ardziałe, tem kruszy
się gw ałtowniej; im się bardziej pogrąża w w yrzutach, tem
bardziej w ylatuje ku przyszłym naprawom. W ten sp osób
dusza przedstawia ludzkiemu Ja brzydotę zła, i jeżeli Ja
to uzna, serce żałujące w stępuje do Boga; skrucha praw dzi­
wa chroni nas od rozpaczy i pobudza nas do życia, do
działalności najtęższej. W ielcy tw órcy, podejm ujący rzeczy
niem ożliwe, byli prawie zaw sze raczej dawnym i pokutnika­
mi, niż ludźmi zw ykłej ambicji.
W żalu za grzechy jest niepojęte w zruszenie zara­
żające. W idzi się niekiedy matkę, która, rozczulona płaczem
sw ego dziecka, przebacza mu, zdw aja sw ą czu łość i obdarza
je nowem i skarbami oddania. P rzeczytajcie parabolę o synu
marnotrawnym. Niebo czyni snadnie w ięcej i okazuje się
bardziej nierozumnem od najbardziej . kochającej z m atek.
O d czytajcie opow ieść o pasterzu, szukającym ow cy za gu ­
bionej, i o Marji M agdalenie. O jciec m iłuje nas, pow iadam
wam; nie jest O n Bogiem pyszn ym i dalekim;

6 =
m iłuje O n nas z całą czułością, z całym niepokojem roz-
kochanem , z całem ' uroczem pom niejszeniem siebie, jakie
tyi-ko m oże w yobrazić sobie m iłość n ajdoskonalsza.

ÿ Ą:

K on ieczn o ść działania popych a nas nieubłaganie;


stanowi ona szkołę naszej w olności, m etodę n aszego całko­
w itego wzrastania. W każdej m iniicie staje przedem ną forma
Dobra i forma Zła, ta u w od ząca lub urzekająca, tamta
m ilcząca i zasnuta; Zło bow iem nie zna skrupułów,
b y podbić sobie w yzn aw ców , p od czas g d y D obro szanuje
zaw sze naszą w olę.
G d y b y śm y zaw sze słuchali n aszego sum ienia z
przekonaniem, że je st ono niezaw odne, m oglib yśm y d o sk o ­
nalić się bez cierpienia; ale, m y jesteśm y g ło w y zakute, upor­
czyw ie p o czytu jem y siebie za m ądrzejszych od Pana B oga,
i n ajcięższe dośw iadczenia w ystarczają zaledw ie do przeko­
nania nas, że tó m y jeste śm y spraw cam i n aszych mąk.
Próba ted y jest przyw ołaniem do porządku i lekiem ; rzeźbi
ona cierpliw ie p o sąg cud ow ny, jakim stan iem y się kiedyś;
B ó g nie chce zad aw ać nam cierpienia; chce O n tylko zm u­
sić nas do pracy. O tó ż, przez złośliw ość c z y przez upór
w ybieram y sp osób pracy, który w y w o łu je cierpienie; ch oć
m oglibyśm y d ok on yw ać tych sam ych u czyn k ów i postępów
w p ogod zie i radości ducha. P rzypom n ijm y sobie w ezw anie
Jezusa: „P rzy jd źcie do mnie, w y w sz y s c y , którzy jesteście
strudzeni i obciążeni, a ja w as po krzep ię” . B ó g n ig d y nie
chciał nas dręczyć; pragnie O n tylko, b yśm y się doskonalili.
W szelki czyn, rzucony na p o le świata, jest nasieniem
n ietylko niezniszczalnem , ale i sam o-rozm nażającem się ze
w zrastającą płodnością. Zło, jak i dobro, stają się coraz bar­
dziej m ocniejsze w miarę, jak m ijają wieki: je st rźeczą nor­
malną, że naprawa w iny staje się bardziej złożon ą w
stosunku do swoj'ej dawności. C hciano w yjaśn ić zagad n ie­
nie cierpienia teorją sp łaty win, popełnionych w uprzednich
istnieniach. H ipoteza ta, niedająca się dow ieść, od ch yla

7
tylko rozwiązanie. C z y dusza ma jedno tylko w cielenie na
ziem i, czy wiele, czy wędrowania uprzednie i następne na
innych planetach — h ipotezy, jakich zresztą K o śció ł n igd y
nie potępił — , czy cierpi się tylko za siebie, c z y w ofierze
za w iny niektórych naszych braci, czy jest to naprawą na­
szych win osobistych, lub czy O patrzność poddaje nas tym
próbom w celu rozwinięcia w nas nieznanych w ładz, czy
los osobisty jest funkcją przeznaczenia zbiorow ego fasy lub
o jczyzn y, treść zagadnienia jest ta sama; a poniew aż p o le­
ga ono na faktach niedostępnych, trzeba się p o go d zić z
zupełną naszą niewiedzą, zanim nie osiągniem y szczytu
m istycznego, skąd postrzega się cały świat.
N iespraw iedliw ości, które nas oburzają, m ogą b yć
tylko pozorne; nikt nie powinien pochlebiać sobie, że ujm u­
je w szystkie p rzyczyn y najprostszego faktu. K to m oże,
stw ierdzić, że źli, którym się w szystko udaje, nie są szczęśliw i
na m ocy jakiegoś układu n iepodejrzew anego ich ducha
z bogam i doczesności, i że później nie będą m usieli dać
gardła? A pozór szczęścia — jakież często ukryw a nędze!
K to pow ie, czy dobrzy, tak często n ieszczęśliw i, nie są
nimi, b y rozw ijały się przez to ich cierpliw ość, ich p o d ­
danie, ich wiara w ideał; lub c z y nie cierpią oni zam iast
kogo innego, zb yt ślepego, aby m ógł w yciągn ąć naukę z
próby, lub czy nie cieszą się przyw ilejem n atych m iasto­
w ego odkupienia sw ych win, lub spłacania sw ych d łu gów
duchow ych w najkrótszym przeciągu czasu?
Ja bowiem nasze nieśm iertelne, zanim poznało B o ­
ga i Chrystusa, długo w ybierało najm niejszy w ysiłek i
opóźniło się. Od chwili, jak ujrzało Św iatło, pow staje w
niem pragnienie władne, b y od zysk ać czas stracony; zna
ono je g o cenę; ' dojrzało ono przelotem sław etne horyzanty
swej p rzyszłości duchowej; m oże b yć w ów czas, że go d zi
się ono, że prosi o okres pracy w ytężonej. Ja' ziem skie nie
wie o tych dramatach; i niew iedza jeg o , która nam się zd a ­
je okrutną, dostarcza mu przeciw nie, n ajw spanialszych w yn i­
ków , gd y ż zm usza je do w yjścia z siebie, do przekroczenia
siebie, do ucieczki do tego w oln ego św iata D ucha, gdzie
panuje wiara, gd zie w szelka n iepew n ość umiera, gd zie od­
dycha się niezm iennym pokojem i niepokonalną energją.
N ajw ięk szy optyfnista — to m istyk; najsilniejszy
człow iek w oli — to m istyk; n ajp o tężn iejszy czło w iek c z y ­
nu — to m istyk praw dziw y, g d y ż ż y je on w w ieczności,
a tam oto tylko ukazuje się znaczenie w szystkich za gad ek i
w artość b ezw zględn a w szystk ich przeszkód.
Jakąbądź przyjm uje się teorję, n ależy go d zić się
na cierpienie. Żaden dłużnik nie spłaca sw ych d ługów , z a ­
przeczając je. A im pobudki i sp rężyn y n aszych w ysiłków
są mniej osobiste, tem są c z y s tsz e , zacn iejsze i płodn iej­
sze. O b aczcie C hrystusa.
P o có ż zacieśniać n asze pojęcia? C z y ż praw dziw i u-
czen i nie przypisują w yobraźni roli n ajw ydatn iejszej w
odkrywaniu tych hipotez, które ośw iecają jednym rzu­
tem m nóstwo faktów i p o zw alają je szeregow ać? W y­
obraźnia jest niczem innerr, jak zw ierciadłem , zb yt często
skażonem , w którem od bijają się krajobrazy niew idzialne.
P o có ż tedy ograniczać ż y cie na tym maleńkim globie?
D laczeg o żb y i inne św iaty nie m iały b y ć zam ieszkałe? P o ­
znawać cośkolw iek z ich b iologji m ożem y jed y n ie, w y cią g a ­
jąc w nioski z ziem skich od kryć fizyki i chem ji. Nie
w iem y nic o m iędzyplanetarnem środow isku; nie w iem y, jak
się zachow ują term o-dynam izm y i foto-dyn am izm y w prze­
strzeni zodjakalnej. A stronom ja opiera się te d y na h ipote­
zie, że w szystk o zachod zi w ę w szech św iecie tak sam o, jak
na ziem i — hipotezie, m ało praw dopodobnej dla filozofa.
1 każda inna hipoteza jest dozw olona.
C z y przyjąć c zy odrzucić teorję m nogich istnień,
czy przyjąć c zy odrzucić zam ieszkalność innych planet
przez tw ory podobne lub różne od ziem skich, trzeba u z­
nać, że k a ż d y 'z nas otrzym uje w najdrobn iejszych s z c z e ­
gółach sw ego życia, ze w szystk ich punktów w szechśw iata,
miljardy m iljardów w p ływ ó w fizyczn ych i psych iczn ych , z
których słaba tylko część w ynurza się na pow ierzchnię na­

9
szej świadom ości. C ó ż m ożem y pojąć z tej gry n ieskoń czo­
nej? Jakież m ożem y przew idzieć ze skutków m ożli­
w ych jed n ego tylko z naszych gestów , który elastyczn ość
środow isk niew ażkich odbija poprzez przestszenie i który
pow róci fatalnie do nas, poprzez wieki? A św iat um ysłow y,
św iat m oralny są jeszcze znacznie w rażliw sze, znacznie
czulsze od świata m aterjalnego. Ileż tedy potrzeba czasu,
b y naprawić nieład? Jakże w szystkie te złożon ości nie mają
czyn ić trudniejszą i dłuższą naprawę szkody? Jak żeżbyśm y
sobie uprościli naszą przyszłość, naw et najbliższą, g d y b yśm y
żyli z rzetelniejszą troską moralną.
*
ÿ $
U sunięcie bólu lub uniknięcie go nie zdaje się b yć
m ożliwem , chyba na bardzo krótko; posłuchajm y opow iadań
m orfinistów, którzy chcieli się w y le c zy ć od tego zatrucia;
spójrzm y na pustkę wewnętrzną egoistów , których serce
skam ieniało. W iększość ludzi godzi się na znoszenie cier­
pień, niektórzy starają mu się wym knąć, niektórzy poszukują
go. R ozw ażm y naprzód mądrość przeciętną.
Z początku ludzie nieszczęśliw i buntują się; potem
się uczą, jak znosić los przez stoicyzm , przez godność du­
chową; później dostrzegają perspektyw y religijne i ogrom ne
korzyści pokut dobrowolnie przyjętych; w reszcie, szaleństw o
K rzyża poryw a ich aż do niebios m istycznych d ob row ol­
nych poświęceń.
A toli, b y tchnąć tak w ysoko, długa praktyka staje
się konieczną; zużytkow ujm y z początku lekcje postępow e,
jakie nam zadaje każdy dzień, naw et n ajłatw iejsze; w szystk ie
zaw ierają światło.
„Miłość wszechmocna daje lekcję rzewną
Nieszczęściu tworów; to wiedzie do żalu
Drogą powolną i szczytną, lecz pewną".
(Verlaine)
W szelako niech zapaleńcy strzegą się przesady;
jeżeli się jest chorym, trzeba pielęgn ow ać ciało, trzeba
starać się p rzezw yciężać zg ryzoty; a jeżeli zdrow ie nie wraca,
jeżeli łzy płyną m im owolnie, próba przyniesie ow oce d ucho­
we, albow iem Jezus, w sp ółczu jąc już naprzód naszym sła­
bościom , zechciał m ów ić ja k g d y b y rów nież b y ł słaby, nie
lękając się zgorszenia dum y stoickiej; m ów ił O n O jcu: „ J e ­
żeli to m ożliw e, uczyń, b y kielich ten uchylił się odem nie“ .
W rzeczyw istości, potrzeba w ięcej odw agi, a b y u lży ć n asze­
mu ciału i o su szyć nasze płacze, ja k g d y b y m ogło się li­
czyć tylko na siebie, oddając się c ałk o w icie i usilnie
w ręce B oga, niż aby w ystaw ić siebie bez oporu na razy
w yroczne próby.
Spirytualiści są skłonni do mniemania, że czułostko-
w ość luźna i ogólna w ystarcza do ich obow iązków ; m ylą się
oni. Z w łaszcza na szlakach m istycznych energja, od w a­
ga, potężna w ola są nieodzow ne.
G d y spotka nas p r z y k r o ś ć ,. nie trzeba pragnąć jej
końca; trzeba się uśm iechać na ból, stosu jąc środki rozum ­
ne do u śm ierzen ia, go. W iem yż, c z y inni nie cierpią ty leż i
więcej jeszcze od nas? A M istrz nasz, c z y ż nie cierpiał,
nie cierpi li je szc zè , nie będzie li cierpiał aż do końca św ia­
ta nieskończenie w ięcej?
Im lepiej sp o ży tk o w yw a się teraźniejszość, tem
piękniejszą go tu je się przyszłość. I jeżeli się d ojd zie do
zgodności d oskon ałej, do cierpliw ości pogod n ej i radosnej,
otrzym uje się w zam ian pokój n iezak łócon y m ilczącego, p o ­
łączenia z M istrzem B ólu i B ło gości.
E goizm zresztą zapuścił w nas tak głębokie korze­
nie, aż do rdzenia n aszych kości, aż do n ajw y ższy ch s z c z y ­
tów n aszego ducha, że, aby je w yrw ać, potrzeba cierpli­
w ości prawie nieskończonej.
N auczm y się naprzód nie skarżyć. J ęczeć to osłabiać
się; nie niecierpliw ić się, nie szaleć, nie żebrać p o ­
ciech, nie opow iadać długo o sw ych przykrościach. J eżeli
chcecie urastać, jeżeli chcecie, b y działały m ocne środki,
nie szukajcie pom ocy u żad n ego tworu; uciekajcie się ty l­
ko do Lekarza nadprzyrodzonego; g d y O n stara się was

— 11
uzdrow ić, to dlatego, że was kocha. N ikt na św iecie nie
kocha w as tak, jak On; płacze On, patrząc na w asze cier­
pienie. .
G d y ból staje się nie do zniesienia, zam knijcie się
i w sam otności płaczcie, jęczcie, m ódlcie się, god ziny, dnie,
jeżeli potrzeba; ale przed ludźm i, braćmi w aszym i, jaw cie
się tylko ze spokojnem obliczem . W ysiłek taki zdaje wam
się niem ożliw y? O , nie, wielu już w ytrzym ało go. Zdaje
się wam b ezużyteczn y? Nie, żaden w ysiłek nie je st b ez­
u żyteczn y; a ten szczególnie, gd y ż pasuje on całkow icie do
godności w aszej duszy, do cen y w aszych łez.
Zaprawdę, łzy nasze należą tylko do B oga. N a le­
żą one do O jca, gd yż są one żyw e; należą one do Słow a,
g d y ż zbaw iają nas; należą one do Ducha, gd y ż pow ołują
pokój; należą one do N ajśw iętszej Panny, gd y ż są źró­
dłem pokory. Ma się je w ylew ać tylko w pieczarze n aj­
skrytszej serca i w n ocy woli, g d y ż gw iazd y tryskają
z nich, i leją one nadzieję na niepodejrzew ane rozpacze.
P rzyzw yczajan ie się do cierpienia dostarcza siły,
g d y ż okazuje nam naszą słabość; warunkiem do stania się
się m ocnym — to w iedzieć, że jest się słabym . P rzeo bra­
ża ono na siłę nadprzyrodzoną naturalną naszą w ątłość i
na wiarę stw órczą — wampira zwątpienia. Zw ątpienie jest ja ­
dem śm iertelnym energji, hydrą złą woli.
Zbudujm y sobie raczej wiarę; jakabądź wiara będzie lepsza
od eklektyzm u, od dyletantyzm u, od scep tycyzm u ; ale w y ­
bierzm y n ajw yższą pobudkę działania; posłuszeń stw o przez
m iłość. Zbrojni tą siłą,, staniem y się ostatecznie z w y ­
cięzcam i. P rzy rówiTj m bólu, ateusz cierpi najw ięcej; u
tego n ieszczęśliw ca męki zachow ują w szystk ie w łasności
rozprzęgające; i oschłość psychiczna, jaka go ogarnia, w y su ­
sza najcenniejsze energje; nicość objekty wna pociąga pustkę su-
bjektyw ną niedowiarstwa; podczas gd y m ęczennik idei, naw et
n iezbyt w zniosłej, jest podtrzym yw any przez radość tajem ną,
a ofiara je g o użyźnia zaw sze jakiś ugór św iata m oralnego.
Cierpienie, znoszone z miłości, zradza w y lew du chow y, przed

12
którym otw ierają się na oścież bram y szczęśliw ości. Tu
poczyn a się trud apostolski.
B ąd źm y również pokorni, g d y ż n iczego nie m o­
żem y dokonać, nie będąc w ciąż w spom agani tajem nie.
O d rzućm y następnie niepokoje, albo patrzm y na ich prze­
bieg, jak na w idow isko. W reszcie nie trzym ajm y się upor­
czyw ie n aszych upodobań i n aszych zam iarów. Jeżeli zło ­
żym y je „w ręce O jc a ” , S yn znajdzie tysiące sposobów ,
aby dobro, jakie one m ogą zaw ierać, nie pozostało bezpłodne.
R óbm y w szystk o , co można; w ięzy m ożliw ości są elastyczne;
i jeżeli w szystk o nas op u szcza, sp u śćm y w szystk o na B oga.
Z drugiej strony, strzeżm y t>ię nadmiaru gorliw ości;
szukać cierpienia dla przyjem ności zw ycięztw a n ależy do
pychy; C h rystu s nie rzekł nigdy: „C ierp cie, b yście mnie
byli m ili” , ale przeciwnie: „C h o d źcie do mnie, w y w szy scy,
którzy jesteście zm ęczeni i obciążen i, a ja w as p o krzep ię” ;
....bierzcie na się jarzm o m oje, i uczcie się odem nie, żem
ja jest cich y i pokornego serca; a znajdziecie spokój dusz
w aszych, albow iem „jarzm o m oje jest łatw e i brzem ię m oje
lek k ie” . I jeszcze: „kto chce zb aw ić sw ą duszę, traci j ą ” .
1 ta przypow ieść dla niecierpliw ych: „Jakiż król, idąc, b y
uczynić w ojnę innem u królow i, nie oblicza naprzód i nie
bada, c zy m oże z dziesięciom a tysiącam i iść na spotkanie
tego, który idzie przeciw niemu z dw udziestom a tysiącam i?” .
Nie chodzi te d y o cierpienie, -lecz o przezw yciężen ie cier­
pienia.
«Î;
$ ÿ

T a k sam o, jak ziarno, pow ierzone glebie, podlega,


przez działanie roztw arzające czyn ników fizyko-chem icznych,
głębokiem u rozkładow i, zanim puści korzenie i ło d ygi,
dojrzeje i rozm noży się stokrotnie, tak sam o „ja ” musi być
rów nież pow ierzone Ziem i, ulec cierpieniu, czu ć się roz-
bitem przez ogień bólu, w od ę łez i śn ieg n iew dzięczności,
iżb y się m ogło odrodzić, przem ienione przez prom ienie
g w iazd y nadprzyrodzonej.
W ten sposób pojęte, cierpienie niesie ow oce cu ­
downe; żaden ascetyzm , żadne kontem placje, żadna w ola
najśm ielsza, żadna zgoła m ózgow ość, ch oćb y najrozleglej-
sza, nie dostarcza tak, jak ono, w ied zy praw dziw ej, siły,
panowania nad sobą. D oskon ały czło w iek cierpienia zd o ­
b yw a siebie i zd ob yw a świat; w ięcej jeszcze, zysk u je on
przyjaźń Chrystusa i niezaw odną szczęśliw ość. C zy śce ,
gdzie bądź się je odbyw a, w znoszą nas równie w ysok o, jak
nas nisko strąciły. Nie bójcie się niczego: Św iatło w nas
jest nieśmiertelne; m ożecie je zaćm ić, zb ezcześcić, to p ew ­
na; ale zabić go nigdy. Jest ono życiem , krwią m is­
tyczn ą świata, lekiem pow szechnym . O no to skupia w je ­
den organizm cały rodzaj ludzki; przez w łasność tej ta­
jem n iczej jedności, każd y osobnik jest dotknięty cierpie­
niem w szystkich , które się rozlew a na m asy, w zbudza
zarody w spółczucia i przygotow u je rozw icie się róż M iłości
chrześcijańskiej.
Cierpliw e cierpienie o czy szcza ciało i serce, rozw i­
ja pokorę, optym izm , ducha m odlitw y. A le nie trzeba się
dziwić, gd y prawdziwi słudzy B oga cierpią w ięcej. Im się
bardziej pragnie N ieba, tem szyb ciej duch postępuje na
ścieży w ązkiej; i na tej samej przestrzeni czasu spotyka
się w iększą ilość przeszkód d u chow ych,’ jakie w św iecie fi­
zyczn ym w yrażają się przez próby. M ów ię tu nie o chrześ­
cijanach platonicznych, którzy ofiarow ują N iebu tylko zb o ­
żne pragnienia, ale o chrześcijanach czyn nych, którzy chcą
działać i którzy działają.
K a żd y ból jest częściow ą śmiercią, przegryw ką do
odrodzenia; w szelka w ada moralna, fizyczn ie um iejscowiona
w jednym z n aszych narządów poddanych cierpieniu, umie­
ra i odradza się na cnotę. O to d laczego zd olność cierpie­
nia jest miarą tę żyzn y moralnej.
P ostęp nie jest posuwaniem się po linji prostej; jest
to w yzw alanie się; pcham y się, do skraju w jednym kierunku,
potem w kierunku przeciw nym jak tylko m ożna najdalej; i
z racji przesileń w e w szelkich kierunkach, istota osiąga ró w n o ­
w agę. N ieszczęście sprow adza szczęście, i zm artwienie -
radość. A poniew aż n ad u żyw am y szczęścia, poniew aż za ­
sypiam y w radości, w yłaniają się inne próby, potem now e
radości; w yd elikacam y się, zd ob yw am y spokój, albowiem
D obro, oblicze w ieczystej D oskonałości, przew aża zaw sze
w końcu Zło. D ośw iadczam y pow oli braków um ysłu, słaboś­
ci woli, w reszcie jesteśm y łagodnie, ale pew nie odrzuceni ku
B ogu, jed ynej ucieczce, i postrzegam y w końcu O dkupiciela.
B ez C hrystusa cierpienie jest tylko spłatą. Z Nim staje się
siłą przeobrażającą.
Z ap ytajcie głosów n ajw y ższy ch , jakie słyszała Z ie­
mia; zgodnie św iadczą one o zacn ości pośw ięcenia; istnieje
tedy, poza nami, Ideał ob jek tyw n y, istność przedstaw icielka
altruizmu i oddania się. B ó g T en Św iatła zd aje się często
słabszym od boga egoizm u; atoli poniew aż w łaściw ością
M iłości jest dawanie siebie, zw y cię żo n y ten okazuje się
w rzeczyw istości zw ycięzcą.
C hrystus je st w cieleniem tej M iłości; zm ieszany z
tłumem tw orów , pow iadam iany o w szystkiem , co się z nie­
mi dzieje, przez w ytw orną czu ło ść S w eg o organizm u du­
chow ego, baczny przez S w e bardzo tkliw e w sp ółczu cie na
w szystkie ich troski i na w szystk ie ich nadzieje, m ógł O n
zaprawdę pow iedzieć, że — ćo dajem y każdem u strapionem u,
to ofiarow ujem y Jemu Sam em u.
K a żd y cierpiący, w jakim bądź zakątku ogrom nej
N atury ukryty, łą c zy się z Nim tem ściślej, im. cierpi z wię-
kszem poddaniem , tem istotniej, im cierpienia je g o są bar­
dziej w y zu te z egoizm u.
N a pew nym stopniu, g d y się w yczerp u ją cierpienia
osobiste, w zm aga się w nas troska o innych; i duch nasz
„w zdychaniam i n iew ysłow nem i” prosi, b y w ziął na siebie tro­
chę prób z otoczenia. W stępuje się w ó w czas na drogę aposto­
lstwa, człow iek zajm uje się coraz mniej sw ym w łasnym losem;
pragnie coraz bardziej poprow adzić ku tem u sam em u P a ste­
rzowi, który nas uzdrow ił i um ocnił, ow ce je szc ze błądzące:
Ból chrześcijański je st ogromny,
Jak serce ludźkie niebogie, —
Cierpi, rozmyśla przytomny
1 idzie znów w swoją drogę.
Jest on Kalwarji obrazem,
Bez krzyków w łzach się ugina,
Je st on i matką zarazem,
Lecż jaką! jakiego Syna!
(Verlaine)

W brew temu, co w yznają filozofow ie nadczłow ie-


czeństw a, ból jest fatalny tylko dla ludzi m ałego serca. Jak
w szystkie uczucia, w ym aga on oczyszczen ia, trzeba stać się
nieczułym na cierpienią nizkie i brzydkie czy błahe; w ten
sposób zm niejszy się ich liczbę, i oczyścim y się godnie.
Żaden ideał nie jest praw dziw y, jeżeli nie jest piękny. Ł z y
są cenne; strzeżm y się, byśm y nie w yczerpali źródła b ożego,
w ylew ając je z pobudek niegodnych. Jedynie na serca spu­
stoszone udrękami wielkiem i spływ ają ośw ieżające tchnie­
nia Ducha, i dla nich tylko cierpienie staje się podnoszącem
i odradzającem .
A potem , czego się obawiać? C z y ż nauka w sp ół­
czesna nie poucza po zytyw isty o zachow aniu w szystkich
energij? G d zież pobudka bardziej nakazująca do op an ow a­
nia w szelkiego cierpienia dla tego, kto w ierzy tylko w ma-
terję, skoro siły je g o nie umrą z nim, a przeciw nie p o ­
w iększą dziedzictw o niew ażkie je g o rodziny, je g o rasy,
ludzkości całej? Zaś dla w ierzącego, czy ż nie w ie on z
pew nością, że odporność jeg o na ból nie tylko będzie ż y ­
ła z nim, ale będzie jeszcze zebrana przez je g o B oga, w iel­
kiego M ęczennika, odmieniona, poczem rozlana w b ło g o sła ­
wieństw ach cudow nych na cały świat?
Zapraw iajm y się tedy do patrzenia w tw arz w rogom
n aszego szczęścia pozornego; w idząc w nich nie w rogów ,
lecz szerm ierzy lojalnych, których siła jest ustosunkow ana do
naszej, i dla których, odkąd w yd am y w alkę, niesposób będzie
czyn ić nam zła, gd yż złem b yło b y w łaśnie nie w alczenie.
C horoba jest jednym z przedm iotów najbardziej
o g ó ln ych skargi. O tó ż, w ed łu g lekarzy, w sz y s c y ludzie no­
szą w sobie chorobę albo zaród w szystkich chorób, i uzna­
no już, że p rzy czy n y chorób są natury fizjologiczn ej i na­
tury ataw istycznej; następnie okażą się one natury moralnej,
następnie natury duchow ej.
R ozpatrzym y zagadnienie ch oroby z punktu w id ze­
nia n ajw ew n ętrzniejszego i n ajgłęb sze go .
B ad ając p ochód św iata, odkryw a się spraw iedli­
w ość niezm ienną, która każe płacić tw orom ich w y k ro cze­
nia zb y t znaczne. N ie zatrzym ując się, dla w yjaśnienia te­
go faktu, ani na teorji katolickiej istnienia jed y n ego , gdzie
choroba je st próbą, rozw ijającą energję, przez jakie w zn o­
si się nasza oso bo w o ść, ani na teorji w schodniej istnień
m nogich, w ed łu g której cierpienia są reakcjam i nadużyć,
popełnionych w żyw otach uprzednich, poszukam y, w jaki
sposób choroba po zw ala nam spełnić nasz dział nieśm ier­
telny: naszą duszę albo n aszego ducha.
W chorobie, jest u żyteczn ośc fizyczna: uczenie się
hygieny, um iarkowania, starań o ciało; u żyteczn ość moralna:
rozw ój n aszych energij: u żyteczn o ść duchow a, którą roz­
patrzym y w dalszym ciągu.
Jak się m am y zachow ać, g d y nas dotknie choro­
ba? N aprzód le c zy ć nasze ciało w szelkiem i godziw em i środ­
kami, albow iem je st ono n aszym słu gą i dobrem narzę­
dziem pracy, ale tylko p o życzon em , które m am y ulepszać;
po wtćre, poddać się z rezygnacją, zaś to wbrew
m oralności karygudnej buntu, głoszonej w chw ili obecnej.
Jezus rzekł: „P osiad ajcie się cierp liw ością” , i E w angelja
jest szkołą bardzo ciężką i bardzo surow ą zastosow ania
tego nakazu.
C hrystus rzekł jeszcze: „K rólestw o B o że n ależy do
gw ałtow n ikó w ” , to zn aczy do tych, którzy rozw ijają w so ­
bie praw dziw ą energję. T ed y, gd y nadejdzie choroba, m asz
cierpieć b ez skargi i czek ać na uzdrow ienie bez niecierpli­
w ości. U znajm y, z nadejściem choroby, że jest spraw iedli­
w ość stała, i że nikt nie cierpi niesprawiedliwie; przyjm ij­
my ją w ięc, lecząc się zarazem starannie. O to słuszne sta­
nowisko. Rozwija ono nasze siły duchow e i zbliża nas do
K rólestw a B o żeg o . Zw róćm y uw agę, że N iebo stawia nas
często w obec niem ożliw ości, w obec rzeczy nieuchronnych,
b y w skazać nam naszą słabość i naszą niem oc w ob ec T eg o , k tó ­
ry jest W szech — P otęg ą i W szech — R zeczyw isto ścią. W szy ­
scy lekarze znajdow ali, się w obec w ypad ków bezn ad ziej­
nych. P ozostaje jedna tylko ucieczka. W zyw ać pom ocy
W ielkiego Lekarza, t. j. m odlić się. Choroba w iedzie nas
w ten sposób do szkoły m odlitw y, która prow adzi nas
w końcu do K rólestw a Św iatła i Pokoju.
W cierpieniu, chory jest d oprow adzon y do badania
siebie, do obejrzenia się w stecz i często do odkrycia c z y ­
nu grzesznego, pierwszej przyczyn y choroby; i to badanie
prowadzi go do żalu, do uznania sw ego błędu, do stania
się pokornym . A pokora jest warunkiem nieodzow n ym na­
szego postępu. Poniew aż postępow ać jest naszym o b o ­
wiązkiem , winniśm y zachow yw ać ją w sobie, stałą i coraz
głębszą.
N ie bez racji są choroby nieuleczalne, są bow iem
istoty, które m ogą spłacić sw e długi tylko przez cierpienie
fizyczn e, gd y ż jakość cierpienia jest zaw sze ustosunkow ana
do jak ości tego, kto ją ponosi. Tu jeszcze panuje spra­
w iedliw ość, którą stwierdzam y, ale która nie pow inna nam
przeszkadzać czyn ić w szystko, co m ożna, iżb y zm niejszyć
zło. P rócz tego, nie krytykow ać n igdy chorego, który m o­
że b yć sposobnością do pracy dla sw ego otoczenia, nie
sądzić go, gd y ż sąd ten m oże ściągnąć na nas skazę, z p o ­
w odu której cierpi nasz bliźni, i, b y ć m oże, w podobnym
położeniu zachow alibyśm y się gorzej od niego. Ż y c ie
po syła nas wbrew nam do szk o ły praktycznej, płodnej
w wyniki dośw iadczeń. A le znosić próbę lub sp łacać dłu ­
gi, tego czyn ić samemu i b ez po m ocy nie sposób. C h o ­
roba nawraca nas ku B ogu, o którym nie m yślim y nigdy;
w życiu bow iem mniemamy, że zaw dzięczam y nasze p o w o ­
dzenie naszym przym iotom , które, w gruncie, są tylko da­
rami; zaś badając p rzyczyn ę n aszych niepow odzeń, stw ierdzi­
my, że prawie zaw sze w inniśm y to zb yt dobrem u o sobie
mniemaniu.
Teraz, jak pielęgn ow ać chorych? N ależy uw ażać
ich, jako upostaciow ania C hrystusa, który pow iedział nam:
„W szystk o, co czyn icie nieszczęsnem u, mnie to c z y n icie ” .
I jest to rzeczyw istością ży w ą i zaw sze w spółczesną. K ie­
dy, ze w spółczucia, O jciec posłał S w ego Syna, b y zbaw ić
ludzi, chciał On, b y Ó w zn iósł w szystk ie form y cierpienia
na ziem i i na w szystk ich św iatach. Jezus brał na Siebie
prawie w szystk ie cierpienia tych, których uzdrawiał. O b e­
cność J ego śród nas je st zaw sze rzeczyw ista, i żaden c z ło ­
wiek nie cierpi, iżb y C hrystus nie b ył w pobliżu i nie brał
na Siebie trochę je g o cierpienia. W szystk o w ięc, co czynim y
naszem u bliźniemu, czyn im y to zaiste Jezusow i.
A praca, dla nas, to — w sp ółczu cie, to otw arcie serc
naszych, i właśnie serce nasze stanow i o naszej w artości
praw dziw ej. O to w ięc ku czem u n ależy d ążyć. P rzy g a ­
rniajmy z jednaką łagod n ością w szystk ie isto ty i w s z y ­
stkie rzeczy, albow iem w sz y sc y i w szystk o --- to robotnicy
B oga. Trud nasz najbardziej n ag ły — to otw o rzyć serce
nasze do pracy braterstw a rzeczyw istego i praktycznego, ja ­
ką n iektórzy z w as ju ż rozpoczęli i jaką, mam nadzieję, z e ­
chcecie urzeczyw istnić. C ałą m oją radością będzie móc
wam b y ć p o żyteczn ym w czem kolw iek.
ROZDZIAŁ PIERWSZY

UZDROWIENIA MISTYCZNE

/ weszli do Kapharnaum: a wnet w szabaty, wcho­


dząc do bóżnice, nauczał ich. I zdumiewali się na naukę
jego, albowiem je uczył, jako władzą mający, a nic jako
zakonni Doktorowie.
A był w bóżnicy ich człowiek, w którym był duch
nieczysty: i zawołał, mówiąc: Cóż ty masz z nami, Jezu­
sie Nazareński? Pszyszedłeś tracić nas? Znam Cię, ktoś
jest, on Święty Boży. I zfukał go Jezus mówiąc: Milcz,
a wynidż z człowieka.
I potargawszy go duch nieczysty, i zawoławszy
głosem wielkim, wyszedł z niego. I zdumieli się wszyscy:
tak iż się między sobą pytali mówiąc: Cóż to jest? cóż
to za nowa nauka? iż z władzą i duchom nieczystym ro­
zkazuje, a są mu posłuszni? A wnet się rozeszła sława
jego po wszystkiej krainie Galilejskiej.
*
* *

/ natychmiast wyszedłszy z bóżnicy, przyszli do


domu Symonowego i Andrzejowego z Jakubtm i z Janem.
A świekra Symonowa leżała w gorączce, a natychmiast
mówili mu o niej. I przystąpiwszy podniósł ją, ująwszy
rękę jej: a wnet ją gorączka opuściła i służyła im.
*
* H
t

A gdy był wieczór, gdy słońce zachodziło, przynosili


do niego wszystkie, którzy się źle mieli, i opętane.
A wszystko miasto zbliżało się było około drzwi. I uzdro­
wił wielu, których rozmaite choroby trapiły, a wyrzucił
wiele czartów, i nie dopuszczał im powiadać, że go znali.
A rano bardzo wstawszy wyszedł, i odszedł' na
puste miejsce, i tam się modlił. I szedł za nim Symon, i
ci co przy nim byli. A znalazłszy go, powiedzieli mu: że
cię wszyscy szukają I rzekł im: Idźmy do bliskich wsi i
miast, bociem na to przyszedł. I kazał w bóżnicach ich i
po wszystkiej Galilei: i wyrzucał czarty.

%
* *

I przyszedł do niego trędowaty prosząc go, i u-


padłszy na kolana, rzekł mu: Jeśli chcesz, możesz mię
oczyścić. A Jezus zmiłowawszy się nad nim, ściągnął rękę
swą, i dotknąwszy się go, rzekł mu: Chcę, bądź oczyszczo­
ny. A gdy to mówił, natychmiast odszedł trąd od niego,
i był oczyszczon: A zagroziwszy mu, natychmiast go od­
prawił. I rzekł mu: Patrz, abyś nikomu nie powiadał; ale
idź, ukaż się Arcykapłanowi, i ofiaruj za oczyszczenie
twe to, co rozkazał Mojżesz na świadectwo im. Lecz on,
odszedłszy, począł opowiadać i rozsławiać tę rzecz: tak,
iż już potem nie mógł jawnie wnijść do miasta, ale był
na ustroniu na miejscach pustych: a zewsząd przychodzili
po niego.
Hf
* *

I zasię przyszedł do Kapharnaum po ośmiu dniach,


i usłyszano, że był w domu: A wnet się ich wiele zebrało,
tak, iż zmieścić się nie mogli ani przed drzwiami; i mówił
do nich słowo. I przyszli k’ niemu, niosąc powietrzem ru­
szonego, którego nieśli czterej. A nie mogąc go przedeń
przynieść dla rzesze, odarli dach tam, gdzie byt Pan; a
przebrawszy pułap, spuścili łóżko, na którym powietrzem
ruszony leżał. A Jezus, obaczywszy wiarę ich, rzekł po­
wietrzem ruszonemu: Synu, odpuszczone są tobie grzechy
twoje. A byli tam niektórzy z Doktorów, siedząc i myśląc w
sercach swoich: Czemu ten tak mówi? blużni. Któż grzech
odpuścić może, jedno sam Bóg?
Co wnet poznawszy Jezus duchem swym, iż tak
w sobie myślili, rzekł im: Czemu to myślicie w sercach
waszych? Cóż łatwiej jest rzec powietrzem ruszonemu:
Odpuszczone są tobie grzechy, czyli rzec: Wstań weźmij
łóżko twoje i chodź? A iżbyście wiedzieli, iż Syn człowie­
czy ma moc odpuszczać grzechy na ziemi (rzekł do ru­
szonego powietrzem:) Tobie mówię wstań, weźmij łóżko
twe, a idź do domu twego. A on natychmiast wstał: a
wziąwszy łóżko, wyszedł przed wszystkiemi tak, iż się
wszyscy zdumieli, i chwalili Boga mówiąc: Iżeśmy nigdy
tak nie widzieli.
I wyszedł zasię do morza: a wszvstka rzesza
przychodziła ku niemu, i nauczał je.

*
* *

A mimo idąc, ujrzał Lewiego, syna Alpheuszowego,


siedzącego na cle, i rzekł mu: Pójdź za mną. A on wszy­
stkiego zaniechawszy, wstał i szedł za nim.
I uczynił mu Lewi wielką ucztę w domu swoim, i
była wielka rzesza Celników, i innych, którzy z niemi
siedzieli. I szemrali Faryzeuszowie i Doktorowie ich, mó­
wiąc ku uczniom jego: Czemuż z Celniki i grzeszniki ja ­
dacie i pijacie? A Jezus odpowiedziawszy, rzekł do nich:
Nie potrzebując zdrowi lekarza, ale ci, co się źle mają.
Nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzesz/"'ch
ku pokucie.
A oni rzekli k’ niemu: Czemuż uczniowie Janowi
poszczą często, i modlitwy czynią, także i Faryzejscy:
a twoi jedzą i piją? A on rzeki do nich: Izali możecie
uczynić, żeby towarzysze oblubieńcowi pościli, póki z nie­
mi jest oblubieniec? Lecz przyjdą dni, gdy też oblubieniec
będzie wzięty od nich, tedy w one dni pościć będą.
I powiedział im też podobieństwo; A żaden nie
wprawuje laty sukna nowego do szaty starej. Albowiem
odejmuje zupełność od szaty, i stawa się gorsze rozdarcie.
Ani leje młodego wina w stare statki; bo inaczej wino
nowe rozsadzi statki i samo wyciecze, i statki się zepsują.
Ale nowe wino ma być lane w statki nowe; a oboje spo­
łem bywają zachowane. A żądny pijąc stare, nie wnet
chce nowego, bo mówi; Lepsze jest stare.
(w ed łu g Wujka: Marek rozd. 1, w. 21 do rozd. 2.
w. 22. Łuk. rozd. 4, w. 33 do 44; rozd. 5, w. 12 do
39; Mat, rozd. 8, w. 2 do 4, 14 do 17; rozd. 9, w.
1 do 17)

UZDROWIENIA MISTYCZNE

B y uzdraw iać za pom ocą m odlitw y, trzeba rzetel­


ności, spokoju, życzliw ości; trzeba zw łaszcza utrzym yw ać
się w łączn ości stałej z naszym Chrystusem , lekarzem n ad ­
przyrodzonym . Ostatni ten warunek zawiera i uzupełnia inne.
Zw ła szcza oto w stosunkach sw ych z kobietam i
uzdraw iający w inien się o k azyw ać rzetelnym . Z pom ięd zy
w szystkich ludzi to on zw łaszcza, uzdraw iający, ma czuw ać,
po w strzym yw ać, łam ać p opęd y sił ciem nych instynktu zw ie­
rzęcego, zaw sze ży w o tn eg o . O n zw łaszcza ma pam iętać, że
zw ykłe spojrzenie p o żąd liw ości jest rów now ażne z istotnem
cudzołóstw em . T e nieszczęsn e, te chore przych od zą do
niego podw ójnie bezbronne; potrzebują one pom ocy, oka­
zują mu zaufanie, jak o istocie w yższej; niech się on strze­
że te d y podw ójnie, potrójnie, siedm iokrotnie zaburzeń m a­
g n etyczn ych w sobie, w nich. Zło, jak ieb y popełnił,
pożytku jąc n aopak sw ój czar du ch ow y, b y ło b y bardzo
nizkiem , bardzo nędznem , w ielce ciężarnem w długie i
ciężkie następstw a.
U zdraw iający pow'inien mieć spokój niezam ącony.
S pokój dla siebie, spokój dla sw ych chorych. Bardziej niż
inne m etody, lecznictw o za pom ocą m odlitw y po ciąga ku
Niewidzialnem u tego, kto go używ a, ku krainom n ajtajniej­
szym , najbardziej niezbadanym Św iata n iew idzialnego, a
przeto najbogatszym w niespodzianki. N atężenie m odlitw y,
do którego m istyk w ciąga się ustaw icznie, w znosi, o c z y s z ­
cza i w yczula jeg o ducha; otrzym uje on bardziej, niż inni
ludzie, odbicia m nóstwa w ydarzeń dobrych c zy złych, k tó­
rych teatrem są św iaty subtelne, a które przych odzą
skrzepnąć na naszej ziemi i na jej m ieszkańcach. Im w yżej
w znosi się m istyk, im bardziej zanurza się w głębiach, tem
siły, jakiem i duch je g o oddych a i jakie sobie przysw aja, są
bardziej czyn ne i sposób ich działania zb ijający z tropu.
B y zachow ać rów now agę um ysłu, d uszy i ciała, m istyczny
lekarz ma jeden tylko zasób: zimną krew, przytom ność u-
inysłu, roztropność walną, w ładanie zupełne sobą.
C horzy jeszcze bardziej pod legają przenikaniu
w p ływ ów niew idzialnych, chociaż bez ich w iedzy. Rozrów-
now ażenie fizjologiczne czyni ich wrażliwym i; a cierpienia m o­
ralne i cielesne są epizodam i ich w alk z temi najazdam i.
Ten, kto ich pielęgnuje za pom ocą tylko m odlitw y, winien
okazyw ać pod w ójn y spokój i siłę: za siebie i za nich, za
to w szystko, czego im brak z odporności i rów now agi.
Z w łaszcza w latach obecnych nie zgad zajcie się z tym i ch o ­
rymi, którzy wam mówią o m agji, k tórzy p o czy tu ją siebie
za ofiary praktyk tajemnych. N aprzód, jest to rzadko słu sz­
ne; a w każdym razie lepiej, b y chory przestał się przejm o­
w ać temi rzeczam i. Jeżeli w am w ypadnie p o w ied zieć słów
kilka do w aszych chorych, publicznie lub na osobności,
nie m ów cie n igdy o okultyzm ie ani o czarnoksięstw ie, na­
w et z punktu widzenia teoretyczn ego, b y je zakazać.
P otrzecie bądźcie d obrzy. N iechaj w ielki nakaz nie­
o d zow n y m iłości braterskiej będzie ustaw icznie przed wa-
szem sercem i przed waszą wolą; m iłość braterska i czysta,
w yzuta z egoizm u rodzinnego, w yzu ta z zainteresow ań
intelektualnych i czaru u czu cio w ego , m iłość duchow a. Z a j­
m ijcie się k ażd ym chorym tak, jak się zajm ujecie sobą:
szukajcie słow a, śród w szystk ich słów , które go pokrzepi,
gestu, który mu ulży; traktujcie g o ze sło d y czą pogodną.'
nie zw ażajcie na je g o niecierpliw ości i kaprysy; p rzeb aczajcie,
zapom inajcie o je g o niew dzięczności; porzućcie w asze w y g o d y ,
by zadow olić drobne je g o d esp otyzm y. N ie op u szczajcie
żadnej sposobności do m odlitw y za n ieszczęśliw ych; kując,
człow iek staje się kow alem . N ie sp rzeczajcie się, nie roz­
prawiajcie, nie pogardzajcie. Nie baczcie, c zy chodzi o n as­
tępstwa alkoholizm u c z y rozpusty; w id źcie tylko ciało,
które cierpi, istotę w udręce. B ąd źcie dobrzy, jak O jciec
jest d obry, dla w szystkich , w e w szystkiem , w szęd y. Precz
z głośną jow ialnością, precz z nachm urzonem obliczem .
Uśmiech. P rzyjm ujcie w szystkich , jak go ści w ielce m iłych,
staną się oni bow iem pobudką do pracy, t. j. sposobnościam i
dopom agania naszem u M istrzow i. R adość Jego na w idok
w aszego posłuszeństw a niech będzie w aszą radością, niech
czyni w asze szczęście. B ąd źcie szczęśliw i. T rw ajcie w w e­
selu niew olników M iłości, a b ęd ziecie prom ieniowali bez
wysiłku i b ęd ziecie odm ieniali rozpacze dookoła siebie.
W reszcie, bądźcie zjednani, ży jcie w jedności,
pozostaw ajcie w łączności. Zanim uniesiecie palec, rzucicie
wzrok, rzekniecie słow o, zbadajcie, c z y w asza ręka, w asze
oko i w asz języ k są z Jezusem . P recz ze złorzeczeniem ,
precz z naganą naw et w tonie głosu; precz ze słowam i
próżnemi; w yrażajcie się o nieobecnych, jak b yście to czyn i­
li, gd y b y w as oni słyszeli. N ie m ów cie źle naw et o zw ie­
rzętach, o rzeczach, o czasie: o nikim. M yślcie tylko o
Chrystusie; ż y jc ie tylko dla C hrystusa; słuchajcie się tylko
głosu C hrystusa w w aszem sumieniu; czyń cie jaknajlepiej;
karmcie Ja sw oje pokarmam i, do jakich ma ono odrazę;
pom agajcie ży ć w szystkiem u, co żyje; w ych od źcie pierwsi
na spotkanie nieśm iałych i w styd liw ych biedaków .
Jezus rzekł sw ym uczniom: „N ie lękajcie się, będę
z W am i przez w szystk ie dni aż do spełnienia w iek ó w ” .
B ąd źcie tym i uczniami.
G d y ujrzycie, że nieuleczalni zdrow ieją, nie dziw cie
się; pokłońcie się i dziękujcie. G d y błahe niedom agania
nie będą ustępow ały w obec w aszych m odłów i w aszych p o ­
stów duchow ych, nie dziw cie się również, pokłońcie się i w
proch się zetrzyjcie. Będziecie, b y ć m oże, zaprow adzeni do
piekieł straszliwych; aniołowie, b yć m oże, poniosą w as ku
niew ysłownym ekstazom , nie dziw cie się, pokłońcie się i
oddajcie hołd. U sychać, b yć m oże, będziecie w pustyniach
rozpaczy: tam oto B ó g będzie najmniej daleki. P okłońcie
się jeszcze i zaw sze G o czcijcie.

PRZEZORNOŚCI KONIECZNE.

T ek sty kanoniczne,teksty apokryficzne, słowa, p rzy­


pisywane naszem u M istrzowi, rozrzucone w dziełach religij­
nych pierw szych stuleci (Agrafa), streszczają małą tylko liczbę
uzdrowień, jakich O n dokonał; pisma te nie w zm iankują naw et
o tych w szystkich, które b y ły znane w śpółczesnym , i m ilczą
o sposobach szczególnych, jakiem i posługiw ał się niekiedy
Jezus.
M yśleć, że używ ał On zaw sze tylko m odlitw y, b y ­
łoby to tw orzyć sobie o Jego m ocy w yobrażenie n azbyt
ciasne. M y, zw ykli nędzarze, tak, m y mam y, m y m ożem y
tylko prosić; każde położenie ręki na sile niem aterjalnej sta­
nowi z naszej strony gw ałt przyw łaszczycielski. G d y b y śm y
byli prawdziw ym i chrześcijanam i, nie zryw alibyśm y ow ocu,
nie bralibyśm y do ust pokarmu, nie zaczyn alibyśm y żadnej
pracy, nie prosząc naprzód pozw olenia O jca i J ego pom o­
cy, albowiem w szystkie rzeczy należą do N iego jed n ego i
od N iego jednego w szystko dzierżymy^ Zaniedbanie tego
czyni w szystkie nasze dzieła bezprawnem i.
A le Jezus, jedno z O jcem , rzeczyw ista forma O jca
w tym św iecie w zględności, mistrz i pan tw orów , rozkazuje
im prawnie; ma O n do tego prawo. N ie potrzebuje O n zd a­
w ać im żadnego rachunku z tego, czeg o od nich w ym aga,
od N iego to bowiem m ają one b yt i życie; i jakibądź jest
J ego rozkaz, są one zaw sze winne, jeżeli nie są Mu p o słu sz­
ne. Jednakże, p o d obn y do syna pełnego szacunku, który,
aczkolw iek d o sy ć b iegły, b y sam em u uprawiać ogród rodzin­
ny, nie czyn i nic b ez proszenia naprzód o pozw olenie
sw eg o ojca, Jezus, m o g ący rozkazyw ać m orzom i górom,
dem onom i chorobom , aniołom i ludziom , nie czyn i n igdy
żad n ego cudu, nie podejm ie żadnego przedsięw zięcia, nie
otrzym aw szy uprzednio zezw olenia O jca S w ego niebieskie­
go: następnie, spełnia O n dzieło środkam i, jakie uw aża za
odpow iednie.
M y, m aluczcy, nie m am yż naśladow ać tego zach o­
wania w zględ ó w naw et w rzeczach najpospolitszych? I na­
wet, podając chorem u filiżankę ziółek, w inniśm y prosić
O jca, b y zech ciał ją b łogosław ić, pie znam y bow iem nic
z w łasności te go leku, nie w iem y, jaka roślina dostarczyła
mu materji; jakie czynniki m ogły odm ienić jej w łasności
gatunkow e, gd zie kwitła ona, jakie ręce d o tyk ały jej. C z y ż
nie u czy nas chem ja roślinna, że soki roślin odm ieniają się
zależnie od gle b y , pory roku, godzin nawet? C z y ż nie
poucza nas chem ja biologiczna, że w organizm ie naszym
przebiegają różne reakcje zależnie od nam iętności, jakie
nas poruszają? W ob ec chorego, niecierpliw ość działa fi­
zyczn ie inaczej, niż litość, pokora inaczej, niż zarozum ia­
łość; o ileż w ięcej w ezw anie do B o g a winno uczynić
skuteczniejszem i nasze zabiegi?
Praw idło to stosuje się z w ięk szą je sz c z e ścisłością
do lecznictw a niem aterjalnego, którego stosow anie w ym aga
jakn ajw iększej roztropności. O to d laczego:
Fakt, że postrzegam y najjaśniej i najzupełniej te
z form życia p o w szech n ego , które podpadają pod nasze zm y­
sły, a których tajem nice stara się odkryć fizyka, chem ja, na­
uki przyrodnicze, fakt ten w skazuje, że św iat ciał stanowi
naszą obecną dziedzinę, że m ożem y się posługiw ać jeg o
wytw oram i, że winniśm y go u lepszać naszym przem ysłem
i prow adzić naszym śladem do św iata D ucha przez nasz
w ysiłek ku św iętości. M am y prawo poszukiw ać w trzech
państwach w szystkich m ożliw ych środków leczniczych; m a­
my obow iązek rozpowszechniania n aszych odkryć b ez ską­
pstw a i składania B ogu hołdu w dzięczności, jaki M u za to
przypada.
A le m y jeste śm y nienasyceni. N ie zadaw alając się
ciągnieniem korzyści z zasob ów nieskończonych N atury fi­
zyczn ej, zanim jeszcze zostały w yczerpan e — każde bowiem
z trzech tych państw, m ineralne, roślinne i zw ierzęce za­
wiera sam o środki leczn icze na w szystk ie choroby — zapu sz­
czam y się zuchw ale w dziedziny nieznane. O to m agnetyzm ,
pom ocniczy środek cudow ny, zapew ne, ale jakich to trzeba
czysty ch rąk, b y go stosow ać b ez n iebezpieczeństw a; oto
spirytyzm , który n iepokoi n aszych um arłych i rozrównowa-
ża medja; oto sztuki m agiczne, które zadają gw ałt siłom
niew idzialnym , w iężą je, skazują na w ygn an ie lub zabijają;
oto hypnotyzm brutalny; oto su gestja, w iążąca zam iast
w yzw alać, pow odująca zaburzenie zam iast uzdrowienia.
O tóż, najpotężniejsi m agn etyzerzy nie znają więcej
m agnetyzm niż najsilniejsi atleci prawa nerw om ięśniow e.
O tóż, są choroby, które nie ustępują przed najm ędrszym
lekarzem . O tó ż, nikt nie m oże pow ied zieć z całą pew nością,
czem są duchy, genjusze, b ogo w ie, ani czem różni się su­
gestja od rozkazu h ypn otyczn ego c zy od skupienia m yślo­
w ego lub rzutowania woli. N iew ątpliw ie, setki książek m ó­
wią o tem w szystkiem , ale nie m ogą one n au czyć was
praw dy, autorow ie ich bow iem nie ż y ją w P raw dzie, którą
jest Słow o. Ja też, wiem to dobrze, nie posiadam tej w ie­
d zy doskonałej; ale mam wraz z wam i przew agę przez to,
iż wiem, że nic nie wiem; albow iem , znając n aszą niew iedzę,
trzym am y się jedn ego tylko Chrystusa, a od czasu do
czasu w ed łu g potrzeb chwili, w ed łu g naszej słabości, C h ry s­
tus ten w skazuje nam Praw dę w tym c z y innym punkcie.
M ów ię wam tylko rzeczy ogólne, g d y ż c h o ćb y się
człow iek stał nie wiem jak roztropny, ch o ćb y niew iem jak
zgłębiał św iadom ość sw ej nicości, pokusa W ied zy p ozostaje
zaw sze m ożliwą; upadek jest zaw sze m ożliw y, a posiadanie
tajem nicy pociąga za w sze od p ow ied zialn ość. O ile nie
spełnim y w zupełności w szystk ich ob ow iązkó w , obow iązków
rodzinnych, sp ołeczn ych , za w o d o w y ch , jak ie pociąga za so ­
b ą nasza drobna w ied za św iata fizyczn eg o , B ó g nie o d sło­
ni nam żadnej z tajem nic n iew idzialnych, nie potrafilibyśm y
bow iem po słu giw ać się nią bez szk o d y dla innych lub sie­
bie. U czniow ie, k tórym S łow o odsłania jak ąś tajem nicę,
posługują się nią tylko, aby pom agać sw ym braciom , ale
jej nie gło szą z o b aw y, b y ktoś nieroztropny lub p y szn y
nie zaw ładnął nią.
O d k op u je się dzisiaj w iele doktryn, które jakob y
prow adzą do w ładania temi siłami nieznanemi; ale m ylą
się one w szystk ie. E nergje tajem ne, jakie bada ezoteryzm ,
są tylko fluidam i stworzonem i, t. j. poddanem i prawom
m echanicznym w zględn ości, których czyn n o ść zaw iera gra­
nice, a u życie w ym aga określonych warunków. P odobnie
jak cała Natura, są one odbiciam i odw róconem i innych sił,
absolutnych, rzeczyw istych , niew arunkow anych, jakie należą
do królestw a B o żeg o , do św iata C h w ały, którego w odzem
jest Jezus; są one czynnikam i J eg o cudów ; ich działanie
jest n ieuchw ytne i doskonałe; są one n iedosięgaln e dla
tych, co ży ją p oza Chrystusem ; a zresztą, z pośród tych,
którzy pracują pod prawem Chrystusa, bardzo niewielu
staje się godnym i otrzym ania którejbądź z nich. T eo lo gja
zna je pod mianami łasteji darów Ducha Ś w iętego.
N a ziemi naszej niem asz n igd y w ięcej nad trzech
słu g C hrystusa dość d oskon ałych , b y stać się narzędziam i
tych sił w ieczystych ; żaden z nich jednakże nie dorów nyw a
doskon ałości ludzkiej Jezusa; a zresztą najd oskon alszy twór
pozostaje za w sze n ieskończenie daleki od boskiej św ietn oś­
ci C hrystusa. C zło w iek n ajm ędrszy nie robi nic innego
nad w yd aw an ie lekcji, jakiej się nau czyła istota je g o nie­
śmiertelna; cudotw órca n ajp o tężn iejszy, jeżeli jest chrześci­
janinem, - p o słu gu je się tylko ogniem , p o życzo n ym przez
N ieb o, lub, g d y nie je st chrześcijaninem , ogniem , porw a­
nym gw ałtem lub przeb iegło ścią w tajem nych kuźniach
N atury. Jeden tylko Jezus staje, jako w szechm ocny
i w szechw ied n y; O n jeden tylko naucza z władzą; On
jed en tylko rozkazuje pełnoprawnie.
Tak w ięc, pokora jest pierw szym warunkiem kon iecz­
nym do uzdrawiania w imię Boga: pokora ustaw iczna i pełna;
pokora, która zawiera przebaczenie uraz, zapom nienie ich, i
która sprow adza miłość w łasną do miary tak drobnej, że
przeciw nicy nie mają już gdzie jej zranić; pokora, która za ­
wiera w szystk ie posłuszeństw a i w szystkie w yrzeczenia, k tó­
ra zradza ufność, radość niezm ąconą, pokój słodki, i k tó­
ra roztacza dokoła cudow ne w onie pól w ieczystych .
Nie w iem y, do jakiego stopnia w szystk o zależy od
B oga; najbardziej czczeni ze słu g Jego, acz tak zdum iewa-
jącem i zdają się nam ich rozpraw y, nie w idzieli, dokąd się
rozciąga, gd zie schodzi pow szechna ta zależność. Św iat ż y ­
je Bogiem ; ściślejszy jeszcze, niż w ątek nierozerw alny rze­
czy nieskończenie m ałych, w ątek O patrzności osnuwa i prze­
nika nas zew sząd; sam Szatan, choć tak olbrzym i, straszne-
mi sw ojem i buntami zdoła zaledw ie rozsunąć tu i ow dzie
kilka ogniw żyjącej sieci M iłości; co do buntów ludzkich,
b y ły b y one śm ieszne, g d y b y nie zasłu giw ały na litość. T o
nie uczucie naszej słabości winno nas czynić mądrymi, lecz
raczej uczucie naszej niew dzięczności; to nie biedne, drob­
ne nasze czyn y ranią ojcow skie serce B oga, to zasada ich
przewrotności.

POCHODZENIE CHOROBY.

W ielkie zobow iązan ie m ilczące zaciąga się w chw i­


li, gd y uczeń zjaw ia się u chorego; staje on tam w imieniu
Chrystusa, pod je g o w ładzą, posługuje się siłami, jakie J e­
go cierpienia stw orzyły, zajm uje Jego m iejsce, śm iałbym
rzec. U m ysłow ość ziem ska chorego i obecnych m oże nie
p o strze g a ć . tego strasznego zastępstw a; ale w idzą go ich
duchy, w idzą go aniołow ie, w idzą go istoty niewidzialne;
uczeń naraża się w każd ej chwili na m ożność stania się
przyw łaszczycielem ; pow ołanie cu d otw órcy m istycznego jest
zadaniem przytłaczającem ; w ym aga ono w ytrw ałości nad­
ludzkiej, po ko ry bezdennej.
K on iecznem b yło przypom nieć te rzeczy przed roz­
winięciem n aszych badań. C zu ło ść bow iem O jca ukrywa
nam jeg o w ielkość; zaś co do C hrystusa, to pragnienie, ja ­
kie go strawia, zbaw ienia nas, czyn i, iż upadabnia się O n do
nas tak dalece, że zapom inam y i o Jego m ocy i o J ego nie-
w yśłow nej piękności. N ic w ięcej, jak to poruszenie w ew ­
nętrzne, przez jakie zw racam y n aszego ducha do B oga,
my, atom y, w ob ec Istoty bez miary, gest ten, w idziany pra­
w dziwie takim, jakim on jest, pow inien w yd aw ać się nam
jako najszaleńsza ze śm iałości, i pow inn ibyśm y pozw alać
sobie na n iego tylko z drżeniem św iętej ob aw y. A le sły s­
ząc w ciąż ośw iadczenia, iż B ó g je st dobry, iż pobłażliw ość
Jego jest nieskończona, iż m iłość J ego na w szy - stko nam
pozwala, tracim y szacun ek i stajem y się w ob ec N iego zu chw a­
le poufali.
Starajm y się ożyw iać w sobie od czasu do czasu
te pojęcia pierw iastkow e ale nieodzow ne.
P rzyw ileje n ajw yższe, jakie Pan N asz C hrystus o-
trzymał od O jca, ofiarow uje O n nam je ustaw icznie; naszą
rzeczą jest przyjm ow ać je. M im o, że duch nasz w stępuje
do pałacu, gd zie ich strzegą hufce aniołów , klucze do tego
pałacu w ykuw ane są z uczyn ków m iłości braterskiej, z których
najprostszem i, zarów no najtrudniejszem i są: pow strzym anie
się od obm ow y i obrona n ieobecnych, na których napadają.
Ale to nie d osyć odw iedzić od czasu do czasu pałac cu ­
downy; trzeba stać się zdolnym w nim zam ieszkać, b y żyć
w nim, ja g d yb y śm y tam b yli urodzeni, i przyjąć tam tejszy
sposób bycia, m ow ę i sp osób m yślenia. P rzykład ajcie się
tedy system atyczn ie do tej w yrozum iałości dla błędów bli­
źniego, do tej surow ości dla w łasnych sw oich błędów , do
tej p o w ściągliw ości język a, do tego sam orzutnego, porywu
ku słabszym , po których to znakach poznają się serca, za ­
m ieszkujące Św iatłość.
T ysiące razy będziecie m usieli pow tarzać ten sam
w ysiłek, zanim języ k w asz zgod zi się nie w ym ów ić złośli­
w ego słowa; ale potem będziecie przyjaciółm i C hrystusa i
obyw atelam i Nieba; w szystkiem , co się tam znajduje, o w o­
cami jego, krynicam i jeg o, harmonjami jego, energjam i je ­
go, pierwowzoram i w ieczystem i sił przyrodzonych, które na­
uka p o zytyw n a i okultyzm silą się przyw łaszczać, w szyst­
kiem tem będziecie m ogli rozrządzać. B ęd ziecie m ogli, w
imię Jezusa, rozkazyw ać chorobie, burzy, śm ierci, dzikim
zw ierzętom , bez ćw iczeń, bez w ysiłku, bez formuł, bez
obrządków .
T en to sp osób m ówienia Pism o Sw. oznacza mia-
mianem „daru ję z y k ó w ” . P rzyjaciel B o ga w ygłosi, naprzykład,
m owę po francusku, i słuchacze jakiegob ąd ź kraju zrozum ie­
ją go; zapytan y w jakim bądź narzeczu, zrozum ie on za p y­
tanie, i p ytający zrozum ie je g o odpow iedź; zw ierzęta nawet
i rośliny i kamienie m ogą się porozum iew ać z prawdziwym
uczniem . Nadomiar, w szystk o się łą czy w św iecie Ducha:
jedna z je g o niezliczon ych m ocy - jest ich bow iem więcej
niż siedem - dostarcza temu, kto otrzym uje jej dobrodziej­
stw o, całą sumę Światła, jaką istota jeg o m oże pojąć. Ale
to jest inny zgoła przedm iot.
A b y uzdraw iać m istycznie, t. j. całkow icie, cały za­
stęp organów dotkniętych, od ośrodka du ch ow ego aż do
ciała m aterjalnego, od początkow ego dziedzictw a choroby
aż do ostatnich skutków w spadkobierstw ie, trzeba ży ć ż y ­
ciem podwujnem . T rz;b a w iedzieć, słyszeć, m yśleć, dzia­
łać na ziemi; trzeba zarówno w idzieć aniołów i duchów nie­
śm iertelnych, m ówić z niemi, pracow ać z niemi, w zierać w
krajobrazy niebieskie, ujm ow ać przedm ioty boskie. Takie
jest istnienie człow ieka w olnego.
Zanim do tego dojdziem y, m ożem y tylko pielęgn o­
w ać chorych, pom agać n ieszczęśliw ym i m odlić się za je ­
dnych i za drugich; m ożem y tylko tyle, ale te drobne rze­
c zy stanow ią n ajsurow szy z obow iązków . I g d y spełnianie
tych zobow iązań naczelnych przyczynia nam w ydatki, trudy,
zaw od y, cieszm y się, albow iem przykrości te, zn oszon e przez
miłość, zm niejszą dług n aszych braci. Jakkolw iekbądź
gorzkie b y ły b y n asze za w od y, jakkolw iekbąd ź nieusprawiedli-
wionem i m o g ły b y się w yd aw ać dla naszej krótkow zroczności,
zachow ujm y pokorną i .m ocną ufność. D alecy jeszcze od
szczytnej działalności „żołn ierza ” , który cierpi całopalnie,
w egetujem y w w ięzieniu za długi; tym sposobem , nie m o­
że nas dotknąć żadne cierpienie, które nie jest spraw iedli­
we i niem ożliw e do zniesienia. R zeczy niesprawiedliwe,
nieznośne, to widm a, zrodzone z naszej p ych y lub naszej
gnuśności.
N asze próby nie przekraczają n igdy naszych sił,
wielekroć, choć nie postrzegam y tego, B ó g , za pośrednic­
twem jed n ego ze słu g Sw oich odracza termin w yp łaty tych
długów , o szczęd za nam choroby, w ypadku; zmartwienia.
C zęsto O jciec nasz n ajlep szy bierze to trochę dobra, jakie
nam się zdarzy spełnić, jako pozór, b y uchylić z naszej
drogi przejście fatalne cierpienia, zrod zon ego n iegd yś przez
któryś z n aszych błędów ; i, z racji n aszego w ysiłku ku
lepszem u, m iłosierdzie boskie w ciąga w szelako na nasz
kredyt ten d ług niezapłacony.
C o w n ioskow ać z tego w szystkiego? Ż e uzdrow ie­
nie jest zaw sze łaską w yjątk ow ą. S p osob y niedozw olone,
jak m agja lub w ola, nie uzdraw iają, lecz zaw ieszają na p e­
wien czas fizyczn e skutki choroby; tak sam o, jak złodziej
już nie kradnie, póki jest w w ięzieniu. M ed ycyn a zw ykła
leczy ciało; ale poniew aż nie sięga strony duchow ej, jeżeli
zw olniony chory nie otrzym a od N ieba zgład zen ia sw eg o
grzechu przez żal d oskon ały i lep sze życie, choroba m oże
odezw ać się później z w iększą gw ałtow n ością. Jeżeli uzdro­
wienie zachodzi przez m odlitw ę, pacjent jest c zysty , p rzy­
najmniej o ile nie w padnie znów w ten sam grzech, który
w odow ał je g o chorobę.
C h ory winien dobrze zrozum ieć, że, w e w szystkich
razach, od zysk u je zdrow ie tylko w tedy, g d y ktoś bierze
na sie je g o dług. W rzeczy sam ej, co raz żyło , nie umie-
ta. Choroba tedy nie umiera, gd y porzuca jedną ze sw ych
ofiar. A le rezygnacja chorych, pragnienie zdrowia, żal za
ic h . w iny praw dopodobne, ufność ich w B oga, ich m odlitwy,
łagod zą stopniowo surow ość jadu chorobow ego; i uczeń
czysty , żołnierz C hrystusa m oże nawet, przez swą ofiarę
dobrowolną, odmienić jad ten na balsam i piekło to na raj.
S p osob y ludzkie w ypęd zają, w iążą lub łagod zą chorobę;
jeden tylko sposób m istyczny odmienia ją i odradza.
N ikt w szelako, a żołnierz C hrystusa również jak
zw y k ły w ierzący, nie ma prawa brać na siebie dobrowolnie
cu d zego cierpienia, nikt bow iem nie jest panem sw ego
ciała. M a się rozum ieć, że podstaw ienia, przenoszenia na
drzew o c zy na zw ierzę, m agiczne uroki są zabronione przez
prawo Nieba; są to zbrodnie, i o nich to m ożna pow ie­
dzieć ze słuszną racją: lek gorszy, niż choroba. C złow iek
w olny, uzdraw iający chorego, płaci za tego ostatniego, ale
za pom ocą przełożenia zasług, przekazania duchow ego, zaś
gd y lekarz uzdrawia chorego sposobam i lecznictw a natural­
nego, następuje również przesunięcie długu, aczkolw iek cał­
kiem inne niż pierwsze; lek w yw ołu je przyrost energji
w organizm ie,, a w ysiłek obronny tego ostatniego zjednyw a
mu pom oc darm ową m iłosierdzia b ożego; ale w tym razie
ciało jed yn ie jest w spom ożone; zadanie duchow e pozostaje»
jeden bowiem tylko człow iek w oln y m oże je zdjąć i zgład za­
jąc, uzdrowić całkow icie. Nie pora jeszcze do poznania szcze­
gó ło w eg o mechanizmu tych zjaw isk. M ódlm y się raczej,
w szy scy, c zy jesteśm y chorym i, c z y lekarzam i, c z y z w y k ły ­
mi sługam i Chrystusa.
K ied yś, posiądziem y D ucha Św iętego; chcę pow ie­
dzieć, że Duch Św ięty posiądzie nas, i spełni, za naszem
pośrednictw em , w szystko, co ludzie próbują sw ym m ózgiem ,
sw ym m agnetyzm em czy sw oją w olą. Żadna istota nie
opiera się rozkazom Ducha, tak sam o kam yk drobny, jak
słońca drogi m lecznej, bez w zględu na okoliczności chwili.
U zdrowienia Chrystusa, niezliczone i natychm iastow e, noszą
w szystkie pieczęć Ducha. Nie zapom inajm y, że m oc ta
zwierzchnia, spraw owana przez ludzi w olnych, pociąga za
sobą bolesną odw rotność, jaką wam przed chw ilą oznajm i­
łem: m ęczeń stw o w ew nętrzne i ciągłe M iłości. D uch jest
M iłością i zlatu je on jed ynie, na te serca gd zie ż y je już
tylko M iłość. A le nie bądźm y zuchw ali, nie starajm y się
n aśladow ać isto ty te w yjątkow e, zadaw alajm y się, p rzy­
nosząc ulgę naszym braciom drobnem i środkami, jakie są
w naszej m ocy; nie chybić n igdy żadnego z tych skrom nych
w ysiłków jest zadaniem już dostatecznie trudnem.

CHOROBY.

C h orob y są to bolesne zbiegi tajem nic nieodgadnio-


nych; ci jedni tylko m ogą przeniknąć ich p rzyczyn y pierw­
sze, p rzy czy n y duchow e, którzy stali się zarów no niezdolni
do niecierpliw ienia się w ym aganiam i chorego, gd y one na­
w et zdają się b yć nieusprawiedliw ione, lub do osądzania
bliźniego, naw et jeżeli on zdaje się b y ć odpow iedzialnym
za sw e n ieszczęścia. G d y b y nam odsłoniono te p rzyczyn y,
my, którzy jesteśm y próżni, zaborczy, zazdrośni o nasze
w y g o d y , sk orzystalib yśm y z tego, żeb y uwolnić się od tych,
którzy cierpią, okazalibyśm y się tak twardzi, tak m ało li­
tościw i w zględem tych biednych istot uciążliw ych, że ścią­
gn ęlib yśm y na siebie najokrutniejsze losy; te sam e prze­
szkod y, ci sami w rogow ie, którzy spow odow ali upadek
naszych braci, sp ow od ow alib y nasz upadek, szyb ciej jeszcze
i niżej, z racji naszej pychy; liczba chorych by wzrosła
i po w sta łyb y now e choroby, jak w czasach sądu. N ieśw ia­
dom ość, w jakiej nas utrzym uje N iebo, jest tedy roztropna
i dobra.
Tym sposobem , gd y, na chodniku, w idząc jakiegoś
biedaka, upadającego z jakiejkolw iek niem ocy, m yślę sobie:
„Tem gorzej dla niego, nietrzeba b yło p ić ” , w tej samej
chwili zmieniam kierunek m ego przeznaczenia, i istota moja
zostaje skierow ana ku zb iegow i takich okoliczności, że,
w mniej lub w ięcej bliskiej przyszłości, dotkniętą zostanie
takiemi samemi słabościam i, c z y takiemi samemi zg ry zo ta ­
mi, jakie zrobiły z tego człow ieka alkoholika. C z y oprę
się lepiej od niego? Praw dopodobnie nie, gd yż posiadałem
za w iele ufności w mą siłę.
Jeżeli, przed tem samem widowiskiem , hamuję
w zgardę, płynącą ze złego m ego serca, z obaw y, bym nie
uległ później podobnej pokusie, nie jestem m iłosiernym, ale
zręcznym egoistą; i Przeznaczenie odda mnie niewątpliwie,
kiedyś w dniach rozterki, na pastw ę innych obrachowują-
cych egoizm ów .
A le jeżeli, postrzegając pod tą formą, tarzającą się
śród nieczystości, tylko ciało rozdarte przez cierpienie,
tylko ducha zgnęb ion ego zgryzotą, usiłuję go ukoić, po­
krzepić jedno i drugie, b y ć m oże, poniew aż nie chcę w i­
dzieć C iem ności, w której ję c z y ten brat nieszczęśliw y,
B ó g zbudzi Św iatło uśpione w głębi jeg o serca, i chory ten
zostanie uzdrow iony. Do otrzym ania takich cudów potrze­
ba tylko m iłości braterskiej i czynnej, w yzutej z rachuby,
z wahań i narzekań.
C o czyn ić tedy, ż e b y nie sądzić? W szy sc y w iedzą,
że ta oto choroba ma za przyczyn ę tę oto wadę; niew ąt­
pliw ie, atoli nie trzeba sobie m ówić: Ja nie w padłem w te
sidła, ja w nie nie wpadnę. Odw rotnie, trzeba w iedzieć,
że się jest bardzo skłonnym do upadku. Albow iem , w ogó-
le, w szy sc y członkow ie w ielkiej rodziny ludzkiej noszą
w sobie ziarna w szystkiego zła i w szystk iego dobra, i oto
zaw sze n ajw yżsi przed B ogiem m ają siebie za najm niej­
szych . N ikt tedy nie m oże potępiać nikogo, tem bardziej,
że O patrzność potrafi ze zła w yprow adzić dobro.
Strawia nas tym sposobem pragnienie poznania, by
je ugasić, szukam y przygód, zam iast czekać, b y B ó g nas
cze g o ś nauczył, jeżeli uważa nas za go tow ych . Dałem
wam tylko co przykład trudnych położeń, w jakie w pędzają
nas nasze niecierpliw ości. Jednakże, nasze w ysiłki, b y je
rozw ikłać, jakkolw iek niezręczne, rozw ijają nasze siły, i w su­
mie posuw am y się naprzód, pom im o częstych naszych zbłą-
kań; czuła piecza boża b łęd y nasze obraca na nasz postęp.
B ęd ąc uległym i uczniam i Jezusa, ograniczycie się
te d y do jednej tylko m odlitw y, ż e b y otrzym ać uzdrowienie
chorych, którym w asze m iłosierdzie da jednocześnie ulgę.
Przestrzeganie zasad ew angelicznych stanow i jed yn ą m eto­
dę, jed yn e ćw iczenie, jak ie nam podaje nasz M istrz, by
odnowić Jego cuda. G d y przyw raca On zdrow ie, m ówi
jednym : „W iara cię uzd row iła” , drugim: „O d p u szczają się
tw oje g rze c h y ”, ale my — my nie m am y prawa w ym agać
wiary ani w yszu k iw ać grzechów tych , do których idziem y;
my m ożem y tylko prosić za nich, z niemi, c zy zam iast
nich, b y M iłosierdzie uzdrow iło ich, popierając prośbę na­
szą jakąś ofiarą lub postem duchow ym . N ie zapom inajm y
o tem tem bardziej, że niektórzy cierpią z innych pow odów ,
niż dla pokuty osobistej. Zachodzą w szelako w ypadki tak
dziwne, że pew ne w iadom ości m ogą się wam przydać, aby
zachow ać niew zruszoną naszą ufność w dobroć, w spraw ie­
dliwość boską i w aszą pew ność, że O jciec widzi w szystko,
że nic się nie dzieje bez J eg o pozw olenia.
D w a są, w istocie ludzkiej, ogniska duchow e, k tó­
rych płom ienie płoną w dw óch odw rotnych kierunkach, są
one bow iem natury przeciw nej. Jednem ogniskiem jest ż y ­
cie przyrodzone, ja, egoizm , ciało i je g o instynkty; dru-
giem jest ży cie nadprzyrodzone, m iłość czysta, duch i jeg o
dążenia. C ze g o chce jedno, to drugie odtrąca, szczęście
jed n ego jest bólem drugiego. O tóż, jednym z celów istnie­
nia jest w łaśnie złą czy ć te rozbieżne płom ienie, ściągnąć
ducha do ciała, w znieść ży cie cielesne do życia duchow ego,
złączy ć je, zjednać, kazać im ży ć w harmonji.
Ja nasze, w olna w ola nasza, je szc ze w pow ijakach,
waha się w tej szarpaninie i źle odróżnia kto to ciało c z y
duch w yd aje jęki, które je niepokoją. Jako że jest ono
najbliżej ciała, często skłoni się ono ku niemu, z wielkim
trudem poddaw ać się będzie życzeniom ducha i użyje
w szystkich zasob ów N atury, b y ulżyć temu ciału, posuw a­
jąc się naw et do szukania w dziedzinach zabronionych p o ­
tężniejszych m etod leczenia. M odlitw a i o czyszczen ie m o­
ralne zdołają je jedne tylko uchronić od podw ójnego tego
błędu: buntu przeciw cierpieniu i użycia środków niedozw o­
lonych, zabronionych, gd y ż niebezpiecznych.
O to jaki początek tej ustaw icznej walki, której w i­
downią jest nasza osoba. Ja nasze, już istniejące, jest p o ­
wiadom ione przed urodzeniem przez pew nych aniołów o pra­
cach, jakie będzie musiało spełnić podczas istnienia ziem ­
skiego, które mu będzie dane. W niektórych w ypadkach
dość rzadkich, m oże ono w ybierać zpom iędzy różnych
prac; ale w ybór ten jest mu u życzo n y tylko w tedy, jeżeli
Św iatło jest w nim d osyć m ocne, b y dać mu odw agę pod­
jęcia drogi najuciążliw szej, drogi, na której oczyści się bar­
dziej. Dla ogrom nej w iększości urodzin, przeciw nie, w ybór
nie jest dany; nasze ja postrzega jed yn ie prace, jakie je
oczekują; ale w danej chwili znajduje się ono w Św ietle,
jakie przew odnicy jeg o przynoszą ze sobą; widzi ono rze­
c zy z punktu widzenia Nieba; osądza siebie w ed łu g swej
prawdziwej wartości i, naogół, zgóry przyjm uje trudy, jakie
są jej w skazyw ane. C hory nieuleczalny, w praw dzie, może
jęczeć i burzyć się na swem łożu boleści: ale to w ierzga
jeg o ciało; duch świetlany tego m ęczennika, przeciw nie, ra­
duje się, być m oże, w uniesieniu przyjętej ofiary; istota le­
żąca przed wami nie dom yśla się tego głębokiego dramatu;
naodwrót, duchy ludzi szczęśliw ych , m ocnych, których w i­
dzim y radujących się i tryum fujących, duchy ich żalą się
i cierpią w ciem nościach tych śm iertelnych, jakiem i są ra­
dości tego świata.
Tak tedy, nie sądźm y nigdy; nie chciejm y gwałtem ,
b y nasi chorzy byli w yleczeni; niechaj nasze m odlitw y, zra­
zu pokorne, nie stają się sam owolnem i nakazam i w oli dla
choroby; jest to pochyłość, po której łatw o się sto czyć.

FAŁSZYWE UZDROWIENIA.
Są sposoby walki z cierpieniem , jakich użycia nie
chce Niebo? W ym aga tedy N iebo, b yśm y cierpieli? O d p o ­
wiem: tak, na pierw sze pytanie, i: nie, na drugie. O jciec,
C hrystus, M arja Panna, w szy scy m ieszkańcy N ieba cierpią
na w idok n aszego cierpienia, cierpią na w idok cierpienia
najdrobniejszego ze stw orzeń. T o też dają nam środki,
byśm y nie cierpieli, środki skuteczne i niezdradliwe; a je ż e ­
li niektóre leki niem aterjalne są nam w zbronione, to — iż
leki te sp row ad ziłyby, po uldze czasow ej, zło pow ażniejsze
i bardziej oporne.
S p o so b y życia, w iecie to, są liczne w e w szechśw ie-
cie; jesteśm y św iadom i tylko niektórych: fizyczn eg o, m yślo­
w ego, czu ciow ego , a istnieją jeszcze inne cielesności, inne
um ysłow ości, inne sp osob y kochania, niż te, które znam y.
O tó ż św iadom ość, posiadana przez człow ieka, jed n ego z tych
trybów życia og óln ego, jest znakiem , że dozw olonem mu
jest posługiw ać się nim; jest to ogród, do którego on w chodzi
w pewnej określonej chwili sw eg o rozwoju; ma go on upra­
wiać, i ma prawo u żyw ać roślin, o w oców , kw iatów , których
d ogląd ał w zrostu. A le nie ma on prawa chytrze lub gw ał­
tem wdzierać się do innego ogrodu, b y zryw ać tam ow oce;
m ogą mu one b yś szkodliw e, a stróże obiją złodzieja.
U żyw ać te d y do leczenia n aszego ciała w szystk ie­
go, co dają nam trzy państwa: mineralne, roślinne i zw ie­
rzęce, je st to nasze prawo, jest to nasz obow iązek. Ale
brać ducha rośliny c z y zw ierzęcia do przeszczepiania go
na w zór Paracelsa; przyw iązyw ać choroby do kam ienia czy
drzewa, jak to czyn ią znachorzy; w yp ęd zać chorobę za p o ­
m ocą duchów elem entarnych, jak tego u czy magja; rozka­
zyw ać chorobie w e w łasnem swem imieniu, jak na to p o zw a­
lają sobie sugestjon erzy, są to praktyki potępione przez
Niebo: ob ciążają one pew nem złem istotę niewinną tego
zła, god zą one na w oln ość tworu, psują to, co urządziła
O patrzność, czyn ią z człow ieka bożka p ych y, podczas gd y
on winien b yć pokornym sługą w szystkich; w reszcie uzdra­
w iają one tylko na pew ien czas; jak w przypow ieści ew an­
geliczn ej, zło w ypęd zone pow raca z siedm iom a innymi to­
w arzyszam i, i stan chorego pogarsza się.
Szczęśliw y jest uzdraw iacz zuchw ały, który płaci
natychm iast za sw ą nieostrożność, w tym życiu, nie zaś
w drugim.
A le m etody dozw olone, m edycyna zw ykła, m agne­
tyzm , w stawiennictwo św iętych, nie uzdrawiają całkowicie;
usuwają one zło fizyczn e na pew ien okres czasu mniej lub
w ięcej długi, ale nie sięgają one p rzyczyn y duchow ej. Nie
umoralnia się złodzieja c z y pijaka, zam ykając go w więzie*
niu; skoro się tylko otw orzy w ięzienie, skoro tylko butelka
stanie się dostępna, jeden i drugi pow rócą do daw nego ż y ­
cia ; kara nie odmienia zgoła serc. T ak sam o zabieg lekars­
ki d o ty czy tylko ciała, zabieg m agn etyczny d o ty czy tylko
pow łoki m agnetycznej; św ięty, którego się w zyw a, nie m oże
odmienić duszy, albowiem wierny nie powiada: „W ielki
Ś w ięty, poproś B oga, żeb y mnie uzdrow ił” , ale powiada mu.
„W ielki Ś w ięty, uzdrów m nie” .
O tóż, przyczyn ą n ajczęstszą w iększości chorób jest
grzech; serce duchow e zostało zatrute, zepsucie je g o zawła-
da coraz bliżej różnemi subtelnem i ciałami człow ieka i d o ­
sięga je g o fizyczn ego ciała. A ż e b y nastąpiło uzdrow ienie
zupełne, potrzeba, bądź by chory zniósł próbę aż od
końca, bez skargi, z żalem , z radością, bądź też b y, w ysła ­
niec B o ży odkrył winę początkow ą i obm ył ducha chorego
jak to czyn ił Chrystus; lub też ma b y ć uczyniona m odlitwa
przez chorego lub przez k ogo innego dość pokornego, by
dosięgła M iłosierdzia b ożego, i w ów czas B ó g sam uzdra­
wia, p o syłając anioła.
Zechcijcie rzucić okiem na ostatnią hipotezę, która
nas jed ynie zajm uje ze w zględu na nasze od w ied zin y ch o­
rych.
B y uzdrawiać, b y zam ieniać siłę chorobliw ą na siłę
zdrow otną, trzeba wejrzenia, które przenika aż do głębi serc,
trzeba rąk czystych , godnych w ylania na plam y sumienia
w o d y w ieczystych w ytrysków .
Jedna tylko m iłość bliźniego daje ten przyw ilej;
albo raczej nie, nie zd ob yw a go nam ona; czyn i nas ona
jed yn ie zdolnym i do otrzym ania go; a i na to trzeba je ­
szcze, by to była miłość wolna od w szelk iego egoizm u, by
nasze miłosierne uczynki b y ły napraw dę uczynkam i miło-
siernemi, t. j. łaskam i za darmo. O to biedak, któremu
św iadczę w szelką u żyteczn ą pom oc, poruszony uczuciem
samorzutnem w spółczucia; m oże się zd arzyć, że mój u c z y ­
nek jest tylko spłatą długu duch ow ego, zaciągn iętego n ie­
gd yś przezem niè u tego biedaka; w oczach spraw iedliw ego
Sędziego, m iłosierny mój u czyn ek b ęd zie tylko aktem spra­
w iedliw ości, uregulow aniem rachunków , i nie m oże on sp eł­
nić na duchu tego n ieszczęśnika odpuszczenia jeg o grze­
chów. P o d cza s gd y , jeżeli jestem w oln y w ob ec tego c z ło ­
wieka, jeżeli mój los nie jest nic w inien je g o losow i, m o­
je m iłosierdzie w zględem niego je st darm owe; będzie jeszcze
lepiej, jeśli on je st m ym dłużnikiem ; w tym razie, ofiara,
jaką czyn ię dla niego, daje moc mej m odlitwie, i N iebo
m oże zezw olić na rzeczyw iste uzdrow ienie je g o cierpień.
B ardzo rzadko daje się zau w ażyć to m iłosierdzie, o-
trzym ane z łaski i prawie zaw sze w w ypadku, g d y Żołnierz
N iebieski zstępuje tu, by spełnić posłannictw o. R ozszerzcie
ten przykład w nieskończoność, a d ostrzeżecie tego C h ry ­
stusa, który nauczał, jako w ładzę m ający, i który ro zk azy­
w ał n ajgorszym dem onom , nie pod nosząc głosu.

DEMON i CHOROBA.

E w angeliści m ów ią często o opętanych, z których


C hrystus w yp ęd zał dem onów , zaś krytyk a w spółczesna
stąd w nioskuje, że chorzy, uzdrawiani przez Chrystusa, byli
n aogół tylko nerwow cam i, ludźm i podatnym i do su gestji lub
histerykam i. Jest to pogląd cząstk o w y i stronniczy. D ziś
jeszcze na W schod zie panuje wiara w złe duchy, prześladu­
jące człow ieka, i w genjuszów ożyw icieli w szystkich istot i
w szystkich zjaw isk fizyczn ych . K o ś c ió ł u ży ł w szystkich za ­
sob ów d oktryn y i d yscyp lin y, b y w ykorzenić to mniemanie;
czyn iąc to, okazał się on, jako matka roztropna, teorja b o ­
wiem taka otwiera bramę na najdziw aczniejsze rojenia i prak­
tyki najzabobonniejsze. W szelako teologo w ie K ościoła stw ier­
dzają istnienie tw orów niew idzialnych: djabłów , duchów m ie­
szanych, a n io łó w --7 i ich stałe uczestnictw o w ruchach śwa-
ta w idzialnego. I wiara ta jest zgodna z rzeczyw istością.
G d y b y śm y byli m ądrzy, g d y b y poznanie d ziw ów u-
krytych N atury miało za je d y n y skutek pogrążenie się w
uw ielbienie Spraw cy n ajw yższeg o, gd y b y ta drobna część
w pływ u, jaką w yw ieram y na tę Naturę, przyczyn iała się je ­
dynie do w zrostu naszej w d zięczn ości i naszej pokory, g d y ­
b yśm y przyw ilejów , jakich N iebo u życza naszem u stanow i
istot ludzkich, używ ali zaw sze tylko dla n aszych bliźnich,
w ów czas, tak, w ów czas tajem nicza ta Natura nie m iałaby
już dla nas sekretów i pozw alałaby bez zastrzeżeń czerpać
w sw ych skarbach.
A le m y nie jesteśm y rozważni; oto d laczego nie­
moc nasza w zględem sił tajem nych jest ochroną dla naszej
nieroztropności. Zresztą, siły te nie są nam potrzebne; je ­
żeli z całego serca od d ajem y się służbie B oga i bliźniego,
to otrzym ujem y siły N iebieskie nieskończenie cenniejsze i
spraw niejsze.
P o co, śledząc naturę dem onów , geniuszów , duchów,
puszczać się na n iebezpieczne i niepew ne dociekania, za­
miast badać gruntownie to, co m am y na podorędziu, t. j. zło,
jakie ży je w nas sam ych? D zieci nasze nie rozpoczynają na­
uki od retoryki; nauczm y się tedy poznaw ać naprzód nasze
obow iązki bezpośrednie i w ładać narzędziem tego obow iązku,
t. j. sobą samym Analizujm y zło, jakie się w nas ukrywa;
gd y staniem y w obecności siebie sam ych, gd y doprow adzi­
m y do pełni Światła w szystkie nasze Ciem ności, otworzą
się inne pola dla naszych dociekań.
W idzim y, w E w angeljach, że złe duchy poznają
światło n ajw yższe Jezusa; u istot, w rzeczy sam ej, przed
poznaniem rozum owem i logicznem , w ytw arza się poznanie
intuicyjne i bezpośrednie, którego jednak św iadom ość pozosta­
je mniej lub więcej mętną z powodu gęstw y cielesnej, jaka
okryw a nasz organizm du chow y. F ilozofja w sp ółczesna usi­
łuje w yprow adzić na św iatło m echanizm nieśw iadom ego;
odkryw a ona powoli, że m ózg nie jest nieodzow ny dla m y­
śli, a naw et, że poznanie m oże się od b yw ać sposobam i
całkiem różnemi od postrzegania zm ysłow ego lub abstrakcji
um ysłow ej. Istotnie, zapom ina się szyb ko, że przyrządy te­
legraficzne nie są falą elektryczną; nerw y, m ózgi, to tylko
przyrządy, jakie ży cie wprawia w ruch; m ózgow ość to m e­
chanizm m yślow y, uszykow an y dla ziem i i dla obecnej na­
szej form y umysłu; ale um ysł ten, przez się, jest jednym
z atrybutów życia; i dw a twory, przez sam fakt, że ży ją , m o­
gą się zaw sze porozum ieć z łatw ością, ustosunkow aną do
sw ego w yzu cia się z form y cielesnej, w jaką są przyodziani.
O so b a ziem ska C hrystusa zasłaniała blask Jego o-
sob y duchow ej; św iadkow ie Jego dzieł rozum ieli ich szczy-
tność w miarę, jak żyli w ed łu g Światła; ale duchy, dobre czy
złe, p ostrzegały lepiej ten blask niew idzialny, prom ieniujący
na ich królestw o, p od czas gd y blask absolutny, w łasność
Syna B o żeg o , w idzieli mniej bezpośrednio, niż uczniow ie,
u których w sercach skrzyła się ju ż iskra W ieczności, czą ­
steczka tego Słow a O dkupiciela. T o też dem oni w iedzą,
że m ają do czynienia ze Św iętym B ożym , ale przew ażnie
nie w iedzą, kim jest istotnie ten Ś w ięty.
P o co B ó g stw o rzył te duchy złe, po co zło, po co
cierpienie, i, ostatecznie, po co stworzenie? U m ysłow ość
ludzka nie m oże tu dać żadnej odpow iedzi zadaw alającej,
albowiem nie m oże w idzieć drugiej strony tych zagadnień;
nikt nie m oże być jednocześnie głów n od ow odzącym i z w y ­
kłym żołnierzem . W ten sposób, w dziedzinie religji, jest
wiele zagad ek nierozw iązalnych, są one bow iem um ieszczo­
ne poza św iadom ością p sychologiczn ą; i jeżeli, w obec nich,
zatrzym am y nasze dociekania przez akt wiary i pokory, akt
tén otw o rzy w nas z czasem szczelinę intuicji, zetknięcie
z daleką i niezrozum iałą rzeczyw istością, i w ted y zrozum ie­
my; ży cie w nas b ęd zie m ów iło z życiem poza nami.
N ależało b y lepiej słuchać szeptów , drgnięć, jakie w
sercach naszych w yw ołu je zbliżenie się tworów; wrażenia sym -
patji c zy antypatji, przestrachu c z y ufności, mimo sw ej pro­
stoty, m ogą w skazać, c z y istota, która je w zbudza, n ależy
do Światła, c zy do C iem ności. Spotkanie św iętego jest ko­
rzystniejsze, niż czytan ie je g o dzieł, książka bowiem jest
tylko pewnem przełam aniem się światła je g o życia; w zm a­
cnia ono dobro, jakie jest w nas, i polepsza zło, jakie ró­
w nież tam tkwi. W aga naszej doskonałości jest dlatego tak
wielka, że pociąga ona doskonałość w ielu innych istot, niż
my sami, które ży ją zw iązane z nami; zajm ujem y w św iecie
ducha stanow isko ośrodkow e; jesteśm y osiami; pociągam y
za sobą, na prawo i na lew o, w zw y ż i w dół, m nóstwo
podrzędnych tworów; przez nas to dem oni m ogą stać się
dobrodziejam i; przez nas to prom ienność aniołów m oże się
zetknąć z przedm iotam i cielesnem i.
P rzypisując choroby działaniu złego ducha, staro­
żytni nie m ylili się całkow icie. G rzech, pierw sza przyczyn a
nieładu chorobliw ego, przyczepia do n aszego ducha c zy n ­
nik zła, który staje się przyczyn ą wtórą tego nieładu; i d zia­
łanie tego czynnika na nasz organizm -fluidyczny pociąga u-
szkodzenia funkcjonalne, znane m edycynie. C z y chodzi o z a ­
burzenia psychiczne c z y organiczne, Jezus, uzdrawiając,
zaw sze w ypęd za genjusza w łaściw ego tego zaburzenia. O tóż,
ponieważ genjusz ów napadł na chorego tylko dzięki temu,
że Sprawiedliw ość niezm ienna dawała mu na to prawo, jeżeli
cudotwórca poryw a mu je g o zd ob ycz, winien mu dać o d szk o ­
dowanie; chory musi b yc o czy szczo n y ze sw ego zła ducho­
w ego, a gehjusz zaopatrzony w now e środki do życia. B y
uzdrawiać naprawdę, n ależy m óc działać na układ ośrodko­
w y świata niewidzialnego, gd zie przebyw ają ty p y zasadnicze
rzeczy i tworów, pod bezpośrednią pieczą Słowa.

WARUNKI UZDROWIENIA MISTYCZNEGO

Uczeni w Piśm ie żyd ow scy, zgodnie z Zakonem ,


uznawali, że jeden tylko B ó g uzdrawia, odpuszczając grzechy;
b y ło b y herezją zaprzeczać ten pew nik. A le brakło im
odw agi, b y iść za logik ą te go dogm atu m ianowicie, że c z ło ­
w iek, który o d p u szcza grzech y, ab y uzdraw iać, musi być
Synem B o żym i Sam ym Bogiem ; w przeciw nym bow iem ra­
zie, ściąga on nieodwołalnie* pioruny D ucha na siebie. U c z e ­
ni w Piśm ie nie chcieli zg o ła, b y Jezus b ył tym Synem ;
bałw ochw alstw o tekstów , przesąd y ich k asty gasiły w nich
Św iatło. Zapew ne, kształcić się jest obow iązkiem ; ale um ysł,
narzędzie' przedziw ne, stać się m oże n iebezpiecznym , jeżeli
się go nie trzym a na w łaściw em m iejscu. W iedza, zd ob yta
przez naukę c z y przez postrzeganie, jest tylko szkołą o d le­
głą poznania ży w e g o , kroczeniem ku temu św iatu ob ecn o ś­
ci istotnych, którego o g ro d y nie m ają ju ż przeszkód, a
m ieszkańcy— tajem nic. Praw o n akazuje nam uprawiać w szy st­
kie nasze energje, z taką sam ą pieczą gorliw ą, c z y należą
one do ciała, do duszy, c zy do sfery m yśli; albow iem ,
aczkolw iek są one narazie m ałe, słabe, niezręczne, są one
nie mniej zarodam i p rzyszłych w ładz, których rozpięcie i
tężyzn a w praw iłyb y nas w zdum ienie, gd y b yśm y m ogli w y ­
obrazić je sobie dzisiaj. I, b y po zostać pod naszym obecnym
widnokręgiem , tak sam o jak bujny las pow staje całkow icie
z kilku n ędznych ziarenek zagu bionych w błocie; tak sam o
św ietności wielkich m ózgów , prow adzących ludzkość, są
tylko zarodkow em i nasionam i b ogatych organizm ów, jarzą­
cych się ognisk, z których utw orzy się później nasz aparat
m ózgow y.
Jezus, S łow o w cielone, b ył w posiadaniu najczyn-
niejszej w ład zy um ysłow ej, jakiej siłę i przenikanie m oże
znieść człow iek d oskon ały. Jak zw y k ły żołnierz rozw ikłuje w
rozkazach głó w n od ow o dącego zaledw ie dw ie c z y trzy z p o ­
budek na sto, jakie je natchnęły, tak sam o m ózg nasz, w
dociekaniach sw ych n ajgłębszych , nie obejm uje tysiącznej
części perspektyw , jakie jednym rzutem uw agi ogarnia u-
m ysł Jezusa. T o też nie dochodzim y, nie m ożem y dojść
do zrozum ienia G o; najw iększe um ysły, gd y zabierają się
do studjów nad E w angelją, zacieśniają jed yn ie perspektyw y,
ścinają jed ynie przedłużenia. C z y n y Chrystusa zdają się nam
bez związku, nielogiczne, sprzeczne; i jeżeli, w opow ieściach
Ew angelji, eg zegeci odkryw ają jakiś ład, dow oln y zresztą
to w ynika on z upraszczającego ich racjonalizm u, z tego
że nie znają oni albo przeczą istnieniu niezliczonych nici
niewidzialnych, którem i istoty są zw iązane w e w szystkich
kierunkach przestrzeni, w e w szystkich trybach czasu.
Jezus, patrząc na twór, na człow ieka, na zw ierzę
na drzew o, na pagórek, na dom, na cechę, postrzegał tym
sam ym rzutem oka w stępow anie poprzednie, stosunki ob ec­
ne i zstępow anie p ó źniejsze tego tworu; jest tedy praw­
dopodobieństw o ogrom ne, że nie działał O n w obec tej isto­
ty, jak m ybyśm y to robili. A w ięc, w zyw a O n rzesze, idzie
ku nim; potem ucieka od nich, każe im nie m ówić o Sobie,
kryje się po górach; ściąga uw agę najpotężn iejszych Sw ych
w rogów , potem znika, jak przestraszony; On, spokój niosą­
cy, m ówi o w ojnie, pożarach i czyn i ruchy gwałtu; On,
w szechm ocny, drży; O n, n ajsłodszy, przem awia w zburzony.
Jak pojąć te sprzeczności?
Trzeba sobie naprzód pow iedzieć, że nie są to
sprzeczności, i pam iętać, że istoty boskie ży ją w sposób
odw rotny od ludzi obdarzonych rozum em , albow iem cała
Natura jest obrazem odw róconym K rólestw a w ieczystego.
Ludzie przedni mniemają, że powinni się pchać, zajm ow ać
pierw sze m iejsca, rzucać się w oczy, bądź iż m ają o sobie
doskonałe mniemanie, bądź iż przypuszczają, że będą u ży ­
teczniejsi tłumowi, g d y się wzniosą. S łu d zy N ieba, przeciw ­
nie, ukryw ają się; starają się ży ć w cieniu, biorąc na siebie
w szelkie ciem ności, jakie głupota, nienawiść lub n iew d zięcz­
ność ludzka im w yznacza, albowiem w Ciem nościach zew ­
nętrznych Św iatło w ew nętrzne jaśnieje blaskiem najjaskra­
w szym . A jednak, trzeba również, b y Św iatło zatw ierdziło
się przed próżnem i wspaniałościam i w ład zy polityczn ej, bo­
gactw a społecznego, w ied zy rozum ow ej, iżby fałszyw i b o ­
gow ie, w dzień Sądu, nie m ogli pow iedzieć, iż n igd y nie
w id zieli Praw dy.
Jeśli tedy drogi Ducha są nieuchw ytne, postaw a
nasza winna być pokorna, nietylko w ob ec nich, ale w obec
w szystkiego; nie m ożem y bow iem jeszcze odróżnić bez b a­
dania, śród tego w szy stk ieg o , co do nas przychodzi, c z y to
Duch B o ży przynosi nam to, c zy D uch tego świata. U sta­
nówm y Pokorę w całej naszej osobie. P okorę w sercu na-
szem przez żal za grzechy, przez żal przeżyty, przez na­
prawę krzyw d y, jaką w yrządziliśm y naszem u bratu; jeżelim
ukradł, zanim zostanę uzdrow iony, zanim N iebo zech ce mnie
uzdrowić, zanim mnie b ęd zie m ogło uzdrow ić, m uszę oddać
kapitał z procentami; żaden w ykręt nie złag o d zi tej konie­
czności. Pokora w naszem sercu jeszcze, przez św iadom ość
w szystk iego zła, jakie uczyniliśm y, w szystk ieg o dobra, jakie-
śm y pominęli: „N ie zrobiłem n igd y nikom u nic złe g o !“ w y ­
krzykuje niecierpliw y chory, o niestety! słow a te nieszczęsn e
zatrzym ują błyskaw iczn ie M iłosierdzie i ucinają pom oc b o s ­
ką. P okorę w n aszych sądach; jak że często chorzy się ska­
rżą na ob ojętn ość sw ych lekarzy, na ich nieuctw o, oskarża­
ją ich o chciw ość i oschłość; otóż, lekarza w ybiera się ty l­
ko pozornie; ma się lekarza, na jak iego się zasługuje; są­
dzić go, to sprzeciw iać się natchnieniu, które mu N iebo da­
je; o.drzucać jakiekolw iek m odlitw y, ofiarow yw ane na naszą in­
tencje, to rów nież p rzeszkad zać działaniu N ieba. P okorę w
naszych m iłościach w łasnych , przez przebaczenie, przez za ­
pom nienie uraz; chorem u, który prosi N iebo o sw e uzdro­
wienie, ale który, jed nocześnie, nie przestaje się proceso­
wać, nie rzuca w ogień kw itów dłużnika, b ęd ącego w k ło ­
potach, m ed ycyn a przyjdzie, b y ć m oże, z ulgą, ale niebo
go nie zbaw i, ani jeg o, ani tych, których on kocha. P okora
w naszej m ęce fizyczn ej, choroba bow iem nasza, ch ociażb y
najbardziej odrażająca, je st zaw sze tą, na jaką zasłu żyliśm y
i jaka o czy ści najlepiej nasze serce. Z drugiej strony, nie
bez racji K o śció ł prosi z nami Pana: Zachow aj nas od na­
głej śmierci! C h o ro b y pow olne, to choroby piękne; człow iek
w idzi, jak m aleje, ma czas na skruchę i na m odlitwę, w y ­
rzuty, to działanie w yp alające Św iatła na nasze niew idzial-
ne rany; nie trzeba odtrącać tego rozpalonego żelaza, trze ­
ba, przeciwnie, godzić się nań, w zyw ać go, znosić go z ra­
dością; tym sposobem unika się wielu n ieszczęść poza gro­
bem. P okora w poszukiwaniu środków i w niecierpliw ości
długiej choroby; pieniądze, w ydaw ane na aptekę, na d ok to­
ra, na chirurga, to siły i życie, które krążą i pow oli poryw a­
ją nasze bóle; lepiej też ż y ć zubożon ym , niż umierać b o ga ­
tym . W takim razie, pow iecie, poco tylu biednych umiera
nędznie po długich męczarniach? Dla wielu pow odów , o d ­
powiem w am na to; niektóre z nich są mi znane, ale nie
śmiem wam dać ich, poznać; nie um ielibyśm y się ustrzec
od w ydaw ania sądów o każdej chorobie i ściągalib yśm y na
się straszne odpow iedzialności. Praw o naczelne gen ezy cho­
rób jest jaknajprostsze; na szczęście, nie znam y go; potępia­
libyśm y bowiem naszych braci; otóż, inne prawo, prawo
ciosu pow rotnego lub reakcyj duchow ych działa nieubłaga­
nie. Tak oto, biedaczysko, którego zam ęcza rak. chce, by
go opatryw ano parę razy na dzień; to mnie drażni, opow ia­
dam to, uskarżam się na te w ym agania przed każdym , kto
chce mnie słuchać; i to już w ystarcza, b y w pędzić mię na
drogę raka, abym dośw iadczył, jakiej niestrudzonej potrzeba
rakowatemu rezygnacji, b y nie zam ęczał sw ego otoczenia.
Pokorę w reszcie aż w ciele i w duchu żyw otnym naszych
organów; aby uzdrowienie lekarskie m ogło nastąpić, chory
narząd winien pragnąć leku; iżb y uzdrowienie istotne i osta­
teczne stało się m ożliwem , potrzeba zw łaszcza, b y chory
narząd, przyjm ując Ł askę i Światło, żałow ał, god ził się z lo­
sem i dochodził do zapom nienia sw ego bólu, jak serce na­
sze przez ufność zapomina o zmartwieniu.
Tak tedy, m ożliw ość naszego zdrowia cielesnego
m ieszka w naszem sercu; trzeba, by to serce zostało ocio­
sane, obrobione, w ykute, a iżb y stało się przybytkiem Św ia­
tła; cierpienia w szelkiego rodzaju— to twardzi robotnicy w
pracy, i nie wym kniem y im się, choćbyśm y używ ali nie
wiem jakich w ybiegów . O dtrącając ich, czyn im y pracę tylko
uciążliwszą; lepiej poddać się zaraz i dobrowolnie; Niebo
zresztą potrzebuje naszej dobrej woli; jak rzadko istotnie,
w idzim y, b y Jezus odm ienił serce przewrotne; a to dlatego,
że, b y nasz kierunek m istyczny stał się żyw otn ym , musi on
pochodzić z w oln ego postanow ienia; w szystko, co człow iek
czyn i w tej dziedzinie, czyn i z w łasnej sw ej woli; B ó g
czeka na nas, nie bierze O n nas w brew nam sam ym .
Pragnąc w ięc N ieba, potrzeba nam jeszcze, b y być
uzdrow ionym , m onety zasług, dzięki której przerwanie na­
szej próby zo stało b y zapłacone: pośw ięcenia, pow strzym a­
nia się od obm ow y, pam ięci o ży w czej Jezusa, który, n ie­
gd yś, uzdrow ił niew ątpliw ie innych, dotkniętych tem samem,
cierpieniem, przyjęcia now ej pracy, która zrów now aży tę,
jakąby nam d ostarczyła choroba: usynow ienia dzieci, . z w o ­
lnienia z długów , wstrzym ania dochodzeń sądow ych, d o ­
brych uczyn ków , za pom ocą których przych odzi pom oc,
duch nasz zostaje w yciągn ięty z drogi choroby i um iesz­
czon y na drodze aniołów uzdrow icieli. Zdarza się również,
że inny tw ór obciąża się naszem brzemieniem: ktoś z na­
szego otoczenia, przech od zący żołnierz N ieba, ktoś z odda­
li, k ogo nie znam y, naw et zw ierzę, pies nasz b y ć m oże.
Nie dziw cie się: w szystk o jest m ożliw e, nie w iem y tylu rzeczy!
S p o so b y ludzkie niosą ulgę, oddalają, osłabiają ch o ­
robę, ale nie uzdrawiają na zaw sze; albow iem , naw et po
śmierci, choroba m oże się ciągnąć. A b y lekarstw a d ziała ły
skutecznie, po w in n yb y b yć przygotow ane z pom ocą m odlitw y
z zachow aniem pew nych ostrożności. Lekarstw a, p o ch o ­
d zące z państw a m ineralnego, są lepsze, g d y są p rzygoto­
w yw an e w podziem nem laboratorjum , gd zie im nie grożą
prom ienie słońca, ani księżyca. Lekarstw a, po ch o d zące ze
świata roślinnego c z y zw ierzęcego, w inn yby być grom adzo­
ne przed w schodem słońca i z udziałem m odlitw y. C o do
chirurgji, chroni ona od śm ierci, zapew ne, lecz nie uzdrawia,
g d y ż działa tylko fizjologicznie. W szelako, jeżeli chory
zn osi operację z cierpliw ością i odw agą zupełną, b yć m oże,
iż N iebo zad ow oli się tym poddaniem , b y zgład zić je g o
grzech; ale sztuka chirurgiczna nie odgryw a roli w tym mi­
stycznym wyniku. Zaznaczm y m im ochodem , że winno się
zaw sze pam iętać, jak w szystk o jest żyw e; o d jęty narząd
ży je w dalszym ciągu, choć życiem pom niejszonem ; jest on
w dalszym ciągu zw iązany z ciałem , w skład którego w cho­
dził, i zw iązek ten trwa aż do spełnienia w ieków . O n to,
zresztą, w dzień Sądu, dozw oli zm artw ychw stać ciału. Po-
w innoby się ted y starannie grzebać narządy ucięte, składać
je na ustroniu w ziem i, iżb y zachow ać je od w szelkiego
dalszego uszkodzenia. C o do hypnotyzm u, który rozkazu­
je, N iebo nie zezw ala go używ ać; pozw ala Ono na m agne­
tyzm , gd y się go poprzedza m odlitw ą i g d y się go stosuje
rękoma zupełnie czystem i; ostatni ten warunek staje się nie­
kiedy niezmiernie trudnym do spełnienia, w sz y sc y bowiem ,
m ężczyźni i kobiety, jakkolw iek godnem , prawem b yło na­
sze istnienie, m ożem y ulec pokusie; otóż C hrystus rzekł, że
m yśl najbardziej przelotna, nie stłum iona, jest rów nozna­
czna z czynem ; p rzyzw yczajajm y się w ięc do najw iększej
czystości w naszych w zajem nych stosunkach. Zachow ując
te przezorności, m agnetyzm staje się środkiem pom ocni­
czym najprzedziw niejszym ; pozw ala on, naprzykład, działać
na od ległość, naw et na chorych nieznanych. Nie dam je ­
dnak innych w yjaśnień; pycha jest ciekaw a tajem nic; bezu­
żyteczn ie dawać je jej na pastw ę, gd y ż w y w o łała b y ich ze­
psucie.
W reszcie, jak to w idzieliśm y uprzednio, n ajw yższa
metoda uzdrawiania, to zw ykła m odlitwa. W ystarcza p o ­
w ied zieć B ogu imię chorego, dodając: „U zd ró w go , jeżeli
taką jest T w oja w o la ” ! B ezu żyteczn ie w ytężać um ysł, sta­
rać się poznać zło, starać się w idzieć n ieobecnego c h o reg o
od czuw ać przepływ sił leczniczych; o to w szystk o nie p o ­
winniśm y w cale zabiegać; jeżeli B ó g zechce, to tego d o ­
św iadczym y. Przeciw nie zaś, winniśm y w ło ży ć ca.^ naszą
pieczę, całą naszą energję, cały nasz zapał w to, b y ży ć
w ed ług E w an gelji. W m odlitwie nie tyle zn aczy jej natę­
żenie, co jej przygotow anie. Jeżeli pośw ięcam codziennie
kwadrans na w ypow iedzenie imion osób chorych, trzeba,
bym pozostałe dw adzieścia trzy go d zin y i trzy kwadranse
pośw ięcił na ży cie w N iebie, na ży cie jako doskonały li­
czeń; w ów czas duch mój będzie bliżej Jezusa, i w ystarczy
mi przedstaw ić Mu m oje pragnienia poprostu, poczciw ie
bez wprowadzania siebie w n iezw ykłe stany.
P rośby takie są przekazyw ane natychm iast, poprzez
zastęp y anielskie, z hierarchji do hierarchji; niezmiernie rzadko
tylko Słow o sły szy je bezpośrednio; jednakże do N iego jed ynie
albo do N ajśw iętszej Panny, nie z a ś lfo Jego aniołów czy do
Jego św iętych, będ ziem y się zwracali; tylko przez zasługi M atki
jedynej i Syna jed y n e g o m am y w staw iać się u B oga. R o­
zum iecie teraz, mam nadzieję, że, aby uzdraw iać w imię
B oga, zanim o c zy nasze zd ołają w y cz y ta ć na czole chore­
go i w jeg o sercu całą genezę je g o cierpienia od sam ych
jego narodzin, i b y usta nasze m ogły mu pow iedzieć: „Idź,
odpuszczają ci się tw oje g rz e c h y ” , potrzeba na to nie p o tę ­
gi, nie inteligencji, lecz oddania się, pokory, roztropności.
P rzed tym , kto je st niczem , zło drży i ucieka. Słow a te są
napisane w Św iatłości. Praw idłem jest to, że człow iek ma
używ ać w szystkich go d ziw ych pom ocy, jakim i sztuka i na­
tura m ogą go darzyć, potrzeba bow iem , b y m edycyn a o-
siągnęła sw ą d oskon ałość w zględn ą, - a także b y człow iek
oddał się cały w ręce B o ga jed yn ie, g d y ż m edycyn a będzie
musiała z czasem zniknąć przed bezpośredniem i cudam i
Ducha.
P o co ż y ć w niepokoju? Jesteśm y dziećm i O jca
spraw iedliw ego i d obrego. G d y przych od zi cierpienie, zna­
c zy to, że O jciec ch ce n aszego dobra, g d y ż jedno tylko
cierpienie uduchaw ia; i oto w przeciw nościach w ielkich p rzy­
chodzą w ielkie pom oce cudow ne; nie grodźm y im tylko
drogi naszą m ałodusznością.

P O K O R A
N ależy uw ażać niektóre zagadnienia higjeny zb io­
row ej, jako szczepienia chorób; n ależy stosow ać się do praw
cyw iln ych czy w ojskow ych , uznając przytem , że, jeżeli ta-
kiem jest nasze przeznaczenie, żadna surow ica nas nie u-
strzeże od tyfusu czy ospy; i że, jeżeli B ó g tego zechce,
m ożem y bez szwanku p rzeżyć epidem ję lub zarazę, nawet
bez szczepień. Ma się rozum ieć, trw ajm y w pokorze; czyń ­
my, co do nas należy; kto się uchyla od przykrego za strzy ­
ku, dla siebie c zy dla sw eg o dziecka, w ierząc, że N iebo
ustrzeże go napewno, ten się myli; kto obcuje z chorym i
na cholerę, nie p od daw szy się ochronnem u szczepieniu, nie
powinien przypuszczać, że go N iebo koniecznie zabezpieczy;
jeżeli N iebo uzna za słuszne, b y umarł, pełniąc sw ój obo­
w iązek, będzie to piękna śmierć, przeszłość jak i przyszłość
jeg o m ogą na tem zyskać; jeżeli go N iebo zachow a w ca­
łości, będzie to jeszcze łaską, poniew aż jesteśm y zaw sze
tylko sługam i nieużytecznem i.
T ak sam o, w ych od ząc od zakażon ego, winienem
zd ezyn fekow ać me ręce i me ubranie; że się osobiście nie
obawiam zarazy, to moja rzecz, ale nie powinienem narażać
innych na n iebezpieczeństw o, przenosząc na sobie chorobo­
tw órcze zarod y. T ak samo jeszcze, jeśli jestem dotknięty
zakaźną chorobę, nie mam prawa zezw alać na zakażen ie się
tych, którzy się do mnie zbliżają; o ile siły m oje p ozw olą,
będę czuw ał nad zabrudzoną bielizną, spluw aczkam i, n a c z y ­
niami, jakiem i się posługuję; odpow iedzialn y jestem za w y ­
padki, spow odow ane mojem niedbalstw em . Jeśli rzucę skórkę
od pom arańczy c zy płonącą zapałkę, to staję się o d p ow ie­
dzialnym za zw ichnięcie nogi c z y za pożar, jakie one m ogą
sp ow od ow ać.
N aogół, każd y ma znosić w szystk ie form y cierpie­
nia, serce bow iem nasze jest tak twarde, że nie rozum iem y
n igd y cierpień naszych braci, i naw et nie w sp ó łczu jem y im
nigdy, ch yba żeśm y ich sami dośw iadczali. G d y m am y te­
d y do wyboru: narażać się na n iebezpieczeństw o, c z y go
uniknąć, pierw sze stanow isko jest bardziej czyste. Najpierw ,
pociąga ono mocną ufność w B oga; następnie, poniew aż
winniśm y kochać bliźniego jak siebie sam ego, m am y m y ­
śleć, że, jeżeli przyjm iem y ten lub inny w ypadek, to nie
zwali się on na któregoś z braci; w ten sp osób p rzyzw y­
czaja się czło w iek do m iłości B ożej, cierpiąc zam iast k o go ś
innego. Wiem, że ciężko słuchać tych rzeczy pow szedniej
mądrości; bierzcie to tylko za w skazów kę ku w iększej d o ­
skonałości, dobrą dla tych, którzy pośw ięcili się całkow icie
służbie N ieba, z pokorą głęboką i odw agą, którą próby
podniecają zam iast obalać.
Zaburzenia w stosunkach człow ieka duchow ego, czło ­
wieka flu id yczn ego i człow ieka cielesn ego m ogą zradzać
ciężkie zaburzenia patologiczne, jak apopleksja, epilepsja i
w iększość chorób um ysłow ych. W ob ec tego nie zm uszajcie
dziecka, które się obaw ia ciem ności, do spania bez nocnej
lampki: dziecko m oże czu ć albo w id zieć istoty, jakich m y,
dorośli, nie postrzegam y już; są k ształty półm aterjalne, k tó ­
re św iatło w ypłasza; przestrachy nocne m ogą sp ow odow ać
u dziecka k ry zy sy nerw ow e, a naw et obrzm ienia. N ie
budźcie rów nież gw ałtow n ie śp iącego spokojnie ani somnam-
bulika. N ie n ależy naw et sprow adzać raptownie do rze­
czyw istości człow ieka głębok o poch łon iętęgo w sw ych roz­
m yślaniach. W ypadki nagłej śm ierci są i tak d o sy ć liczne,
poco pom nażać je nierozstropnem i postępkam i. A n ew ryzm y
są w yw ołan e przyczyn am i fizjologicznym i, które są znane
lekarzom , lecz rów nież i p rzyczyn am i ponadfizycznem i, że
tak powiem ; g d y duch człow ieka, błąkając się po przestrze­
niach w ew n ętrznych, zostaje przyw ołan y do sw eg o ciała w
sp osób n azb yt brutalny, w zm aga się przyp ływ krwi do ser­
ca, do m óżdżku lub do m ózgu, i gw ałtow nem u temu ciś­
nieniu m uszą się opierać naczynia krw ionośne, b y nie nastą­
piła śm ierć.
Nie n ależy p o sy ła ć m yśli w dal w celu podboju
m yśli k o g o ś inn ego, naw et w zam iarach u czciw ych , m yśl
bow iem moja, błąkając się w przestrzeni w poszukiw aniu
drugiej m yśli, m oże ulec napaściom w rogich istot, albo
przejąć się chorobliw em i zarodam i, przebiegając sam opas
krainy n iezdrow e, albo zm ylić drogę, albo w yw ołać prze­
strach u osoby, którą nawiedza; n iech cący nawet, m oże ona
udzielić jej chorobę, lub, wracając zarazić nią sWe własne
ciało; m oże ona w yprow adzić ducha z tejże osoby, która
dostaje w ted y obłędu; albo też pew ne tw ory, korzystając
z oddalenia, m ogą ow ładnąć m oją osobę, a w tedy ja sam
staję się warjatem; początek różnych rodzajów pom ieszania
zm ysłów tkwi prawie zaw sze w kryzysie podśw iadom ości.
Duch ludzki, w y szed łszy ze sw ego ciała, m oże w ejść, za ze­
zw oleniem lub gw ałtem , w inne ciało; ale Spraw iedliw ość ska­
że, b yć m oże, ducha, który chciał podbić innego ducha, na
to, że stanie się zkolei niewolnikiem jakiegoś niew idzialne­
go tyrana; duch ludzki, szu k ający uparcie jakiejś tajem nicy
zakazanej, traci nad sobą panowanie i rozstraja sw ój mózg:
stąd tyle przyczyn chorób um ysłow ych, których się nie
m ogą dopatrzeć psychjatrzy. W iele jeszcze złych uczynków
pow oduje sk azy w naszych narządach, których nie odkryje
żadna zręczność lekarza: m iejscow y paraliż, obrzm ienie, znie­
kształcenie członków , reum atyzm m ogą b yć niekiedy znakami
fizjologicznem i częściow ego opętania.
Zakończę krótkie te wskazania, przypom inając wam raz
jeszcze, że daję je tylko, jako drobne przykłady złożon ości
zjaw isk życio w ych i w ażności naszych czynów ; w szystk o to
nieznane, a które odkryw am y na każdym kroku, winno zra-
dzać w naszych sercach pokorne uczucie n aszego nieuctwa
i ży w e pojęcie naszych odpow iedzialności. L ecz nie posłu ­
gujm y się n igdy światłam i, jakie N iebo nam pozw ala d o­
strzec, do poszukiw ań pierw szych przyczyn chorób, ani do
sądzenia naszych braci; używ ajm y ich tylko do zm niejsze­
nia naszych własnych egoizm ów , n aszych pych i naszych
gnuśności; w zględem innych n ależy b yć w yrozum iałym ;
w zględem siebie bądźm y zaw sze surowi.
Dla tego więc, kto oddaje się m odlitwie za chorych,
pokora, surow ość dla siebie, pobłażliw ość dla drugich są
nieodzow ne. A również i roztropność.
B y uzdrawiać m istycznie, niepotrzeba innej w ied zy,
jak zrozum ienie własnej swej nicości, innej energji, ja k siła
przeciw ienia się swem u ja. T rzeba ciąg łego czuw ania nad
tą w olą własną, tak żyw otn ą, tak upartą, tak giętką, która
się w ślizguje do n ajczystszych naszych pragnień. Jest ona
prawdziwie hydrą stugłow ą; uwiąż ją tutaj, pow stanie obok;
usunięta czyn em m ocnego w yrzeczenia, oto w kilka chwil
lub w kilka tygod n i znow u się ukazuje., Zapew ne, wielkie
dzieło moralne jest zam ierzeniem przerastającem w szystkie;
w iedzm y jednak, że im się bardziej naprzód posuw ać, im
w ięcej urasta trudności, tem w ięcej przybyw a pom ocy; i p o ­
trójny ten w zrost harm onijny w ciąż się w zm aga, aż do zro­
dzenia się człow ieka w oln ego, isto ty doskonałej, którą po-
b ud ow yw a Duch Ś w ięty, łącząc naszą osobę, naszych kusi­
cieli n aw róconych i n aszych w spółpracow ników w szelkiego
rodzaju tchnieniem sw ym odrodczem .
P okora jest tak nieodzow na dla stosunków mis­
tyczn ych N ieba z człow iekiem , że B ó g niekiedy ukrywa
Sw ym sługom te c zy inne fakty, których poznanie m ogło­
by w nich zb ud zić uczucie chw ały, zb y t trudne do usunię­
cia. T ak się miało z A postołam i, którzy przez cały ciąg
sw ego ziem skiego życia, nie znali dostojeństw a sw eg o p o ­
chodzenia d uchow ego. W d zisiejszych czasach, w kołach ilu-
minatów, sp otyka się grom adnie w cielenia sław nych oso bis­
tości: Joanny d ’Arc, Marji M agdalen y, M atki B oskiej, N ap o­
leona, K arola W ielkiego. Nie trzeba się śm iać z takiej naiw noś­
ci; w szystk o d o ty czące sprężyn tajem nych podśw iadom ości jest
nam ukryte, a i w sam ej rzeczy, bardzo niewielu z nas jest
w oln ych od próżności mniej lub w ięcej śm iesznych. N aj­
w a żn ie jsza — uszanow ać dobrą wiarę szukającego: żaden w y ­
słaniec B o ży nie zna sw ej w łasnej tożsam ości duchow ej; od
chwili tedy, jak się ktoś podaje za w cielenie naprzykład
apostoła, zn aczy to, że jest on albo szalbierzem albo uro-
jeń cem Starajm y się w ięc trwać w pokorze ze w szystkich
n aszych sił; pam iętajm y, że Judasz przodow ał w śród apo­
sto łó w i że upadł przez pychę.
M o żem y tutaj postrzec, d laczego op ow ieść ew an ge­
liczna gło si zaraz po m ow ie o uzdrow ieniach Jezusa, jak
Żyd zi dobrze m yślący dziwili się, w idząc Jezusa z ludźm i
bez znaczenia, jak uczniow ie Jego m usieli ż y ć w radości i
jakie ma znaczenie, w łaśnie w tem m iejscu opow ieści, para­
bola o łacie i o winie now em .
Istnieją inne choroby, niż niełady fizjologiczn e. N ie­
uctw o jest chorobą, cham stw o jest chorobą, przesądy są
chorobam i, tak samo ciężkiem i, jak rak lub gruźlica; i, jak
zw ykła obecność Jezusa koiła zaburzenia cielesne, sp ojrze­
nie Jego i Jego głos rozpraszały rów nież w ad y umysłu i o-
b yczajó w . W idzim y codziennie, jak S łońce i przestw ór na­
pełnia nasze członki rzeźkością fizyczną; Słońce to doskona­
łe , jakiem jest Chrystus, uszczęśliw ia nieskończenie w ięcej
całkow itą naszą istotę. Praw o Jego, to nie surow ość ani
pokuta, lecz w yzw olen ie i słod ycz; żenie O n w szystkie chm u­
ry, kruszy w szystkie w ięzy, zdejm uje w szystkie trudy. M y,
co pragniem y upodobnić się do uczniów, winniśm y się trzy­
mać w ew nętrznie tak blisko M istrza, by kąpać się w Jego
promieniowaniu ukojnem , b y w szechw ładna J ego radość o-
św ietlała nasze tw arze i prom ieniowała na n aszych braci
szczęściem pew ności w ieczystych .
A le now a łata rozrywa sukno zu żyte i wino now e
rozsadza starą łagiew . T o właśnie robią niechrześcijańscy
m istrzowie ży cia duchow ego. N ie m ogą oni odnow ić w c a ­
łości o so b y sw ych uczniów; w edług sw ej m ocy, zszyw a ją
tu i ow dzie, sztukają, leją zb yt m ocny napój do um ysło-
w ości skostniałej, do zu żytej w rażliw ości. Jeden Jezus ty l­
ko, który nas zna do gruntu, m oże nas odrodzić do gruntu.
T oteż, g d y dusze zwracają się do was, bądźcie roztropni;
pom agajcie im raczej w aszym przykładem , niż rozprawami,
raczej ofiarami w aszem i ukrytemi, niż morałami, raczej m o­
dlitwami w aszem i, niż naukami. Jeden tylko C hrystus m oże
dać nam prastare wino mądrości w ieczystej; m ądrość d o­
czesna daje nam tylko wino nowe.
Przenośnia ta odnosi się również do nadużycia w ła ­
dzy, którego winnym i stają się niektórzy wtajem niczeni, w
poszukiw aniu ziem skiej nieśm iertelności. C z y u żyją d te
go alchem ji c zy inagji c z y woli, sp o so b y ich sprow adzają się
zaw sze do w ypędzenia ducha człow ieka, zam ieszkującego
ciało m łode i rzeźkie, b y sam ym u lokow ać się w tem cie­
le. Jakkolw iek bądź w zn io słąb y b yła pozorną ich po bu d ­
ka, stają się oni ted y winni p o d lejszego zabójstw a, niż za ­
bójstw o po spolitego zbrodniarza. A le, na szczęście, pozna­
nie tych w ypad ków sum ienia w ych od zi poza nasz zakres.
ROZDZIAŁ DRUGI

ODPOWIEDNIKI D U CH O W E

/ wszedłszy na górę, nocował na modlitwie Bożej.


A gdy był dzień, wezwał do siebie, których sam chciał; a
przyszli ku niemu: i wybrał z nich dwanaście (które też
nazwał Apostoły), aby byli z nim; a iżby je posłał prze­
powiadać. I dal im moc uzdrawiania wszelkiej niemocy, i
wyganiania czartów.
A dwunastu Apostołów te są imiona: Symon,
którego nazwał Piotrem. Jakób, syn Zebedeuszów, i Jan,
brat jego: i dał im imiona Boanarges, to jest, synowie gro­
mu; Andrzej brat Symona - Piotra, Filip i Bartłomiej;
Mateusz i Tomasz; Jakób Alheuszów i Tadeusz: Symon
Kananejczyk, którego zowią Zelotem, i Judasz Iskarjota,
który go też wydal.
II
Ht Hi

I przyszli do domu, i zbiegła się zasię rzesza, tak,


iż nie mogli i brać pokarmu. A gdy to usłyszeli jego po­
winowaci, wyszli, aby go pojmali, bo mówili, iż odszedł
od rozumu.
*
Hi H
i

W on czas szedł Jezus w dzień sobotni przez zbo­


ża: a uczniowie jego, głodni będąc, poczęli rwać kłosy, i
jsść. Co ujrzawszy Faryzeuszowie, rzekli mu: Oto u-
czniowie twoi czynią, czego się nie godzi czynić w dzień
sobotni. A on im odpowiedział: Nie czytaliście, co czynił
Dawid, który łaknął, i ci, którzy z nim byli? Jako wszedł
do domu Bożego, i chleby pokładne jadł; których się mu
nie godziło jeść, ani tym, którzy z nim byli, tylko samym
Kapłanom? Alboście nie czytali w zakonie, że w sobotę ka­
płani w kościele gwałcą dzień sobotni, a bez winy są?
(Liczb, Roz. 28, w. 9) Lecz mówię wam, iż oto tu większy
jest, niż kościół. A gdybyście wiedzieli, co jest; Miłosier­
dzia chcę a nie ofiary: nigdybyście bvli nie potępiali nie­
winnych. I mówił im: Szabat ci uczynion jest dla czło­
wieka, a nie człowiek dla szabatu, A tak Syn człowieczy
jest Panem też i szabatu.

* *

I wszedł zasię do bóżnice, a tam był człowiek, ma­


jący rękę uschłą. I pytali go Doktorowie i Faryzeuszowie,
mówiąc: godzili się w soboty uzdrawiać? aby go oskarżyli.
À on im rzekł. Który człowiek z was będzie, któryby miał
owcę jedna.: a gdyby ona wpadła w dół w sobotę, azali
je j nie wyjmie i wyniesie? A jakoż daleko ważniejszy jest
człowiek, niżli owca? Przetoż się godzi w sobotę dobrze
czynić. Tedy rzekł człowiekowi, który miał rękę uschłą:
Wstań, a stań w pośrodku. Rzekł tedy do nich Jezus:
Pytam was, jeśli się godzi w szabaty dobrze czynić, czyli
źle? człowieka zachować czyli utracić? A oni milczeli. A
pojrzawszy po nich z gniewem, zasmuciwszy się dlą śle­
poty serca ich, rzekł człowiekowi: Wyciągnij rękę
twą. 1 wyciągnął; i stała się zdrowa, jako i druga, - A
wyszedłszy Faryzeuszowie, czynili natychmiast radę z He­
rodjany przeciwko jemu, jakoby go stracili.
A Jezus z uczniami Swemi wszedł do morza, a wiel­
ka rzesza z Galilei i z Judzkiej ziemie szła za nim. I z
Jeruzalem, i z Idumei, i z za Jordanu, i tych wielkie mnó­
stwo, co około Tyru i Sydonu, słysząc o tem, co czynił,
przyszli do niego.
1 rzekł uczniom swym, aby miał łódkę w pogoto­
wiu dla rzesze, aby go nie ucisnęli. Albowiem wiele ich
uzdrawiał. I wszystka rzesza pragnęła się go dotknąć,
albowiem moc wychodziła od niego i uzdrawiała wszyst­
kich. A duchowie nieczyści, gdy go ujrzeli, upadali przed
nim i wołałi mówiąc: „Tyś jest Syn B o iÿ ’ . I bardzo im
groził, aby go nie objawiali. Aby się wypełniło to co by­
ło powiedziano przez Izajasza Proroka, mówiącego: Oto
sługa mój, któregom sobie obrał, umiłowany mój; w któ­
rym sobie ulubiła dusza moja. Położę ducha mojego na
nim, a sąd poganom opowie. Nie będzie się wadził, ani
będzie wołał, i żaden nie usłyszy po ulicach głosu jego;
Trzciny zgniecionej nie złamie, a lnu kurzącego się nie za­
gasi: aż wystawi sąd ku zwycięstwu. A w imieniu jego
poganie będą nadzieję mieli.

Tedy przywiedziono do niego opętanego, ślepego


i niemego; i uzdrowił go, tak iż mówił i widział. I zdu­
miały się wszystkie rzesze, i mówiły; Izali ten jest syn
Dawidów? A Doktorowie i Faryzeuszowie, którzy byli
przyszli z Jeruzalem, mówili: iż ma Beelzebuba; a iż mo­
cą książęcia czartowskiego czarty wygania. I wezwawszy
ich, mówił ku nim w przypowieściach: Jakoż może szatan
szatana wyganiać? I królestwo jeśliby przeciw sobie było
rozdzielono, nie może się ostać królestwo ono. I dom, je ­
śliby przeciw sobie powstał, rozdzielon jest, i nie będzie
się mógł ostać, ale ma koniec. I szatan jeśliby sam prze­
ciw sobie powstał, rozdzielon jest, i nie będzie się mógł
ostać, ate ma koniec. A jeśłiż ja mocą Beetzebuba wyrzu­
cam czarty: synowie wasi czyjąż mocą wyrzucają? Dla
tego oni będą sędziami waszemi. Lecz jeśli ja Duchem
Bożym wyganiam czarty: tedy na was przyszło królestwo
Boże. Nie możeć żaden sprzętu mocarzowego, wszedłszy
w dom, splądrować, jeśliby pierwej mocarza onego nie
związał, a wtedy dopiero dom jego splądruje,
Kto nie jest zemną, przeciwko mnie jest; a kto nie
zbiera zemną, rozprasza.
Zaprawdę powiadam wam, że wszystkie grzechy
będą odpuszczone synom ludzkim, i blużnierstwa któremi-
kolwiek bluźnili. I ktobykolwiek rzekł słowo przeciwko
Synowi człowieczemu, będzie mu odpuszczone: ale ktoby
mówił przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpu­
szczono ani na tym świecie, ani na przyszłym. A powia­
dam wam, iż z każdego słowa próżnego, które wyrzekli
ludzie, dadzą liczbę w dzień sądny. Albowiem z słów
twoich będziesz usprawiedliwiony: i z słów twoich bę­
dziesz potępiony.
I przyszli matka i bracia jego, a stojąc przed do­
mem, posłali do niego wzywając go. A rzesza siedziała
około niego, i powiedziano mu: Oto matka twoja i bracia
twoi przed domem cię szukają. I odpowiedział im mó­
wiąc: Któż jest matka moja i bracia moi? I ściągnąwszy
rękę na ucznie swoje, rzekł: Oto matka moja, i bracia
moi. Albowiem ktoby czynił wolą bożą, ten jest brat mój,
i siostra moja, i matka moja.
Gdy duch nieczysty wynijdzie od człowieka, cho­
dzi po miejscach bezwodnych, szukając odpoczynku. A nie-
znalazłszy, mówi: Wrócę się do domu mego, zkądem wy­
szedł. A przyszedłszy, znajduje go umieciony i ochędo-
żony. Tedy idzie, i bierze z sobą siedmiu innych duchów
grzesznych nad się, a wszedłszy mieszkają tam: i bywają
ostateczne rzeczy człowieka onego gorsze, niżli pierwsze.
Tak będzie i temu narodowi złtmu.
1 stało się, gdy on to mówił: podniósłszy głos nie­
która niewiasta z rzesze, rzekła ma: Błogosławiony żywot,
który cię nosił, i piersi, któreś ssał! A on rzekł: I owszem,
błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego, i strzegą go.
(Marek roz. 3, w. 13 do 19; Łukasz roz. 6, w. 12 do 16
Mateusz roz. 10, w. 1 do 4. Mateusz - roz. 12, w.1do21;
Marek roz. 2, w. 23 do 28; Łukasz roz. 6. w. 1 do 11;
Mateusz roz. 12, w. 22 do 32; Marek roz. 3, w. 22 do
30; Łukasz roz. 11, w. 14,15, 17 do 23; roz. 12, w. 10.
—Mateusz roz. 12, w. 36, 37 — Marek roz. 3, w. 31 do
35; Łukasz roz. 8, w. 19 do 21; Mateusz roz. 12, w.
46'do 60. Łukasz roz. 11, w. 24 do 28; M ateusz roz. 12 w.
43 do 45.)

NASZA PEŁNIA.

C zy tają c te kom entarze, znajdziecie je zapew nie dość


luźnemi, ale nie m oże b yć inaczej. Brak nam czasu, by
sposób d yd ak tyczn y w y ło ży ć w szystkie widnokręgi, jakie
otwiera E w angelja; i m usieliście to ju ż postrzec, brak mi
do tego zdolności. O to d laczego pogadanki te są nieco
podobne do w yjaśnień przewodnika, który na szczy cie góry
w ylicza podróżnikom: dwa szc zy ty na lew o, dolina z tyłu,
rzeka na prawo, równina tu, las tam. P oczciw iec nie umie
rozprawiać m etodycznie, ale ludzie z miasta, którzy go słu ­
chają i którzy są ludźm i w ykształconym i, uszykują te da­
ne i ustalą sobie rychle topografję panoram y, jaka się roztacza
u ich stóp. C zyń cie, jak w ędrow cy, zadow ólcie się kilko­
ma w iadom ościam i luźnemi, jakie wam daję, i w yciągn ijcie
z nich m ożliw ie najw ięcej korzyści.
T o rzekłszy, pow róćm y do badania w ładz d uch o­
w ych.
Założeniem tych pojęć jest to, że duch rządzi ma-
terją, jest on niejako dlań środkiem ciężkości, i jej rów no­
w aga biologiczna zależy od dobrych stosunków , jakie z nim
utrzym uje. Prawo to sprawdza się zarów no na istocie zb io­
row ej, jak to zob aczym y niebawem , jak i na jednostce.
Do tego oto ostatniego w ypadku m ożna sprow adzić
przypow ieść o domu, najechanym pod czas n ieobecności je ­
go właściciela.
Dom oznacza, m iędzy innemi rzeczam i, ciało i w ła­
dze fizyczn e, które są siedzibą n aszego ducha. Roztropnie
jest strzec sw ego domu; jeżeli się go opuści, m oże przyjść
złod ziej; to choroby um ysłow e, ^ lub m ożna przyw ieźć z
po d róży zarody chorobliw e; to choroby fizyczn e. Pam ię­
tajcie to bow iem , w szelkie pragnienie, w szelkie dociekanie
um ysłow e je st rodzajem w yjścia ducha, mniej lub w ięcej
długiem , mniej lub w ięcej świadom em .

POW OŁANIE DW UNASTU APO STO ŁÓ W .

G d y się człow iek skupia w sobie, aby ustalić plan


przedsiębiorstw a przem ysłow ego, b y w ypracow ać elem enty
d zieła sztuki, b y dobrać w spółpracow ników , b y w ytknąć so­
bie linję postępow ania, b y urobić sobie pogląd na świat
dla w szelkich uprzytom nień, c z y przygotow ań, nie zrobi on
nic w artościow ego, jeżeli się nie uda na górę, spędzając
n oce na m odlitw ie.
Istnieją inne góry, niż gó ry geograficzn e, inne noce,
niż n oce astronom iczne, inne sam otnie, niż odosobnienie cie­
lesne; w szystk ie równie rzeczyw iste, jak nasze A lp y, nasze
ciem ności fizyczn e c z y nasze pustelnie. Z drugiej strony
niem asz objaw ów naszej isto ty św iadom ej, w dążeniu do
d oskon ałości, któreby nie w y m ag ały przygotow ania, a p o ­
n iew aż w szelki akt jest odbiciem odległem jed n ego ze ski­
nień tego, którego zw ą Aktem czystym , w szelkie p rzy g o ­
tow anie m oże jed yn ie naśladow ać mniej lub w ięcej niezrę­
cznie tajem ne sam otnie Słow a, ob leczon ego w naturę lu­
dzką. L ecz przygotow anie do czeg o b ądź staje się bardzo
trudne, g d y ma ono b y ć gruntowne; w szystk o jest tak zło ­
żone, w szystk o jest tak źle ośw ietlone, w szystk o jest tak
d alece niepewnem i tak pow ierzchow nem , prócz chyba, gd y
czło w iek a cechuje krótkow zroczność um ysłu lub g d y jest się
ogarniętym ogniem genjuszu. Spróbujm y n ieco analizy.
N aprzód, mam stać się jaknajbardziej, w ed le m o­
żn ości, podobnym do m ego w zoru doskon ałego, do tego
Chrystusa, w którym się łączą w zn iosłość kontem placyjna
i moc ziszczenia. W tym celu, niechaj istnienie m oje całe
stanie się uprzednio ciągłem przygotow aniem przez żal za
grzechy, przez pokorę, przez dobre uczynki, przez pragnie­
nie ulepszenia, przez karność zam iarów i słów , przez nie­
w inność uczuć.
N astępnie, zbadam pobudki rozum ow e m ego przed­
sięw zięcia
Potem , jeżeli zda mi się ono słusznem , poproszę
N ieba, b y posłużyło się mną dla spełnienia go, o tyle
o ile Mu się podoba.
W końcu, ustalę plan, ze w szystkiem i szczegółam i
m ożliwem i, posiłkując się całą mą w iedzą i całem d o­
św iadczeniem .
D op row ad ziw szy tę pracę do końca — w sam otno­
ści szczy tó w w ew nętrznych — zw rócę się do D oskonałości
niedostępnej, której nie znam , i przekonam się, że w obec
N iej w ysiłki me są niczem .
Stw ierdzenie całkiem proste, a które nie powinno
zg o ła zam ącić mej ufności; toteż z tej n icości wzniesie
się ma m odlitw a prosta* bezpośrednia, pewna, że otrzym a
odpow iedź.
I w długiej sam otności mej nocy, zstąpi łaska pod
postacią intuicji c zy siły, zgod nie z naturą m ych zam ierzeń.
W ów czas, opuszczając górę, w rócę do życia zew ­
nętrznego, i w ybiorę m etody, plany, m yśli, p o lo ty, jak
to uczyn ił Jezus, w yznaczając Sw ych A postołów .
W szelako jest to tylko przykład, jak w szystk ie p rzy­
kłady, chcę pow iedzieć — nie zupełnie zg o d n y ze sw ym
w zorem , a który zam ierza w skazać wam jed yn ie drobne
sp ożytkow an ie nauk, zaw artych w czyn ach Jezusa. Spójrz­
cie lepiej na sam fakt, który staje przed wami. O to, jak
ja go pojm uję.
W cielenie Słow a b yło przew idziane od początku
czasów , ze w szystkiem i swem i szczegółam i, ze w szystkiem i
zdarzeniam i, ze w szystkiem i swem i następstw am i. O d p o ­
czątku, dusze A p osto łó w zo stały w ybrane wraz z kosm iczne-
mi ich szlakam i i indyw idualnem i ich pracam i. D laczego
te d y Jezus, w chwili gd y ich brał ze Sobą, udaje się na g ó ­
rę, b y rozm yślać, zda się, o Sw ym w ybo rze, b y prosić o
natchnienie, które w każdej godzinie i na każdem m iejscu,
b yło w Nim stałe i pewne?
Zdajm y sobie naprzód sprawę, że, patrząc na b liź­
n iego, w idzim y zaw sze tylko po zory albo obrazy zn iekształ­
cone; w yob rażam y sobie, że pobudki postępow ania naszych
sąsiadów są te sam e w łaśnie, jak ieb y nas p o p ych ały do
tych sam ych czynów ; jest to nie zaw sze słuszne, zw łaszcza
g d y istota, którą bierzem y pod uw agę, jest istotą w yższą.
I jeżeli czy n y C hrystusa zradzają tysiące i tysiące w yników
śród których krótkow zroczność nasza odróżnia zaled w ie dwa
lub trzy, to pobudki C hrystusa są w rzeczyw istości o w ie­
le liczn iejsze, niż zd ołają je w ykryć nasze analizy.
N adto — i tu staje straszne zagadnienie przezn acze­
nia (straszne pow iadam , z pow odu przebrzm iałych stosów
ksiąg, jem u po św ięcon ych )— przedw iedza boska nie pociąga
za sob ą niew olnictw a tworów; nasi filozofow ie mniem ają za ­
w sze, że B ó g tak, jak oni, posiada tylko ograniczone za so ­
by; d o sy ć ziarna piasku, b y zatrzym ać nasze m aszyn y naj­
bardziej po m ysło w e, i najpłod n iejszy m ózg, w ob ec nieprze-
w idzianości, znajduje tylko drobną liczbę środków zap ob ie­
g a w czych . L ecz O jcie c posiada w każdej okoliczności, nie­
skoń czoną liczbę rozw iązań dla nieskończonej liczb y za g a ­
dnień. G d y sobie w ybierze jakiś świat, c z y jakiś naród,
c zy jak ieg o ś człow ieka do tego c zy innego dzieła, a niech
w pew nej chw ili tw ór ten odm ów i posłuszeństw a, c zy ż nie
m oże O n w ziąć odrazu innego tworu jakiegokolw iek, dla
tegoż dzieła, uzbrajając go w konieczne zdolności? I prze­
w idyw anie Jego, przezorność Jego, Jego O patrzność, ponie­
w aż są doskonałe, pozostają niezkazitelne w ob ec w szelk iego
przypadku św iata w zględ n ego. Ach! n igd y nie zdołam y
b y ć dość skromnym i; najw spanialsze nasze dary, niezapo-
m inajm y n igd y — są to dary, jak i n ajpiękniejsze nasze
cnoty. T ak tedy, długie to rozm yślanie nocne Jezusa, p o ­
szukującego S w ych A p ostołów , m ogło b yć rozpatrywaniem
zam iarów opatrznościow ych, naprawą nieznanych słabości,
przygotow aniem do n ow ych m ożliw ości, i je szc ze czem ś in-
nem, tysiącem rzeczy innych.
Dwunastu A p osto łó w b yli to zapew n e duchy bardzo
stare, b ogate w dośw iadczenia, dojrzałe przez długie trudy,
urobione przez w iele prób; pochodziło coś w nich od sta­
rych proroków Starego Zakonu, którzy zapow iadali przyjście
M esjasza; ale cała ich p rzeszłość tak pełna, w obec ich p o ­
słannictw a chrześcijańskiego, zn aczyła tyle, co glina bez­
kształtna, z której geniusz rzeźbiarza w yprow adza w zniosły
posąg. Jakkolw iek w ielcy byli oni w stosunku do innych
duchów ludzkich, jakkolw iek czcigodni i m ądrzy, trzeba b y­
ło w strząśnienia do gruntu m ałej ich ludzkiej w ielkości,
szczupłej ich ludzkiej m ądrości, iżb y M ądrość w ieczysta
m ogła się niemi posługiw ać. I noc Jezusa na górze Ty-
berjadzkiej została użyta na to now e przeobrażenie.
T aki jest jeden z pow od ów , dla których O jciec o-
dejm uje Sw ym posłannikom pojęcie ich istoty duchow ej i
pam ięć ich przeszłości.
W n ocy tej obezw ładniającej, zachow ać wiarę ż y ­
wą, oto pierw szy dar, którym uzbrojony jest apostoł; zap o­
mniał on wiele, ale nauczył się tego, że Św iatło przych o­
dzi i odchodzi w sposób prawie zaw sze n ielogiczny; w yb u ­
cha ono nagle b ez w idocznego zw iązku z naszem i trudami,
z naszem i gnuśnościam i, czy z naszem i troskami; sługa
C hrystusa w ie o tem i uśm iecha się pogodn ie do dnia
prom iennego, jak i do przerażającej ciem ności; chociaż jest
on jeszcze zdolny do upadku, pogoda je g o stanow i już
przyw ilej rzadki; nie n ależy jej m ieszać z obojętn ością bud­
d yjską czy stoicką; są one tak niepodobne do siebie, jak nie­
w iedza chrześcijańska do scep tycyzm u filozoficznego.
Analizując nasze pew ności i nasze w ątpliw ości aż
do założenia, skąd jedne i drugie w ypływ ają, w idać, że, je ­
żeli w yobrazić sobie założenie przeciw ne, m ożna, z niego
w yprow adzić szereg rozbieżny rozum ow ań rów nie lo g iczn ych
jak i pierw szy; to ćw iczenie d jalektyczne, które uprawiali
Hindusi przed Grekam i i Rzym ianam i, prow adzi do tego
wniosku, ze w szystk o jest pozorne i m ożliw e, ale nie p e w ­
ne. O tóż, ek lek tycy i dyletanci się m ylą; ich w ahania m ię­
d zy tezą i antytezą oznacza, że nie potrafili oni zn aleźć
trzeciego punktu w idzenia pojed n aw czego, syn tezy. F ilo ­
zof chrześcijański sp o ży tk o w yw a to poszu kiw an ie do usta­
nowienia się w ubóstw ie m istycznem intelektu. P rzez p o ­
dobne ćw iczenia sługa B o ż y dochod zi do ubóstw a m isty­
czn ego serca. I skoro jeden, jak i drugi, zdoła pow iedzieć
szczerze: Jestem niczem , lub: N ic nie m ogę, w ted y zstępuje
Św iatło, mniej lub w ięcej czyste, w ed łu g głębokości niew ie­
d zy lub próżni w oli w łasnej.
O to cecha pod staw ow a żołnierza C h rystu sow ego;
apostolstw o jest tylko jedną z je g o działalności; p o zostają
mu bardzo wielkie ofiary do dokonania, bardzo ciężkie tru­
d y do zniesienia, zanim otrzym a stopień w armji Światła; i
je sz c z e inne prace, zanim się stanie człow iekiem w olnym ;
lecz nam nie chodzi o uszeregow anie członków zastęp ów
m istycznych; niechaj nam w y sta rczy poznanie hierarchji o-
gó ln ej w jednym tylko celu: b yśm y się nie mieli za to, czem
nie jesteśm y.

sf: s/t
*

Istnieje przeciw ieństw o pom ięd zy w ielkościam i Z ie­


mi i m ocam i N ieba. Zw iastuni B oga idą zaw sze do m ałych,
do ubogich, do nieokrzesanych, do tych, którzy zw ą się lu ­
dem albo złem tow arzystw em . A le nie po to, b y znaleść
łatw iej zw olen ników , jak to pow iadają so cjo lo d zy . D late­
go oto, że mali są god niejsi uw agi, niż w arstw y kierow ni­
cze, d latego że, m ając serce w oln iejsze od am bicji c z y
skąpstw a, są oni dostępniejsi dla praw dy; d latego że są
mniej w yniośli, d latego że pom agają sobie w zajem ła­
twiej; d latego że m ają mniej czasu do kształcenia się
od bogatych; dlatego że życie jest dla nich ciężkie; dlatego
w reszcie, że w szy sc y mniej lub w ięcej w yzyskiw ali ich.
A p ostołow ie b yli w szy sc y ubogim i ludźmi; najlepiej
uposażonym pośród nich b y ł M ateusz, poborca podatków ;
nadomiar urząd ten b y ł w pow szechnej pogardzie. Jednak­
że ludzie ci bez znaczenia m ieli dusze stare; przeszli oni
przez w iele wcieleń, d ostrzegli oni chw ałę Pana, tow arzy­
szyli M u w Jego długiem zstępow aniu poprzez niezli­
czone kręgi planetarne. N ie sądźcie tedy nikogo. Proste
i natychm iastow e ich posłuszeństw o na pierw sze w ezw anie
Pana w skazuje snadnie, iż byli oni w ybrani uprzednio;
znajdźcie dzisiaj urzędnika, k tóryb y porzucił sw e biuro, swe
pobory i sw ą em eryturę, b y iść za innym człow iekiem , tak
źle w idzianym , tak zapoznanym przez ludzi „d obrze m yślą­
c y c h ", jakim b ył Jezus w ow ym czasie?
L ecz w szystk o to jest niczem . B y ć m oże, że w tej
chwili, na ulicy, c zy też później, za wiek, gd ziekolw iek bądź,
Jezus lub jeden z Jego przyjaciół przejdzie przed wam i i
pow ie wam: C hod ź za mną! W tej chwili, w ierzcie mi,
w szystk ie rzeczyw istości Ziem i sczezną; pójdziecie za Nim
b ez wahania; Św iatło bowiem w nas rozpoznaje Św iatło p o ­
za nami; ale jeżeli się chce, żeb y to nastąpiło, nie trzeba
p o czy ty w a ć się za zdrow ego; trzeba zdać sobie spraw ę ze
sw ych chorób i starać się usilnie je u leczyć. P rzyjd zie le­
karz, a iżb y ani kalecy ani grzeszni nie zostali oddani na
całopalną ofiarę Sprawiedliwości; lek Jego — to M iłosierdzie.
C i, którzy uw ażają siebie za spraw iedliw ych c z y św iętych,
nie potrzebują G o, aż do dnia, kied y poznają sw ój błąd.
D w unastka uczniów bezpośrednich odnajduje się we
w szystkich starych wtajem niczeniach, w lam aizm ie, w bra-
minizmie, w m azdeizm ie, w judaizm ie, w orfizm ie, w Peru,
w Chinach, w Tracji, w N orw egji.
Z tych ludzi Jan b ył najm łodszy, a tradycja zw ie
go d ziew iczym i um iłowanym . W ed łu g gn ostyków w yob ra­
ża on m iłość, jak Jakub -r. nadzieję i Piotr — wiarę. *)
Bartłom iej jest tym sam ym , co N athanael, imię je ­
go znaczy: D any od B o ga (B ożydar); b y ł to brat bliźn iaczy
Tom asza. T adeusz albo Lebeusz zn aczy: kochający. Ja-
kób i Szym on Zelota b yli braćmi Chrystusa. C o do Iskar-
joty, imię je g o m oże pochodzić od Sakar: zapłata, od iska-
ra — uduszenie, albo od Iscoreti — pas skórzany.
C i dwunastu przedstaw iają rów nież, w św iecie — ty ­
leż promieni Słow a, i w człow ieku ty leż w ładz, działających
w życiu m istycznem człow ieka odrodzonego.
A p ostołow ie byli, albo raczej są — duch ich bow iem
żyje zaw sze dookoła ich M istrza istotam i bardzo w znios-
łemi; nie byli oni w eszli jednak n ig d y do N ieba. B yli to,
w oddali w ieków , ludzie, którzy rozw ijali się z trudem, jak
m y w szyscy, którzy spłacali d łu g Naturze, którzy m ówili in­
nym o B ogu, i którzy otrzym ali śmierć w nagrodę. A jednak,
gd y znów pow rócili dw a tysiące lat tem u, pozostaw ali w nie­
świadom ości siebie. Jakaż to nauka dla naszej rzekom ej
wiedzy!
N ieco dalej, ew angeliści dają praw dziw e zasad y
zrzeszenia. „W szelkie K rólestw o rozdzielone przeciw sobie,
zgin ie.” Jedność duchow a jest te d y nieodzow na do ż y w o t­
ności ruchu zbiorow ego. G d y ludzie zbierają m onety, czy
grom adzą za so b y w ied zy, c z y łączą się w w ielkiej liczbie,
w rzeczyw istości dają oni jed yn ie C zasow i sp osobność do
wywierania sw ej m ocy rozkładającej.
Pow iem w ięcej, nie jest naw et niezbędnem dla ist­
nienia jakiegoś ugrupowania, b y znali się jeg o członkow ie,
ani by mieli w idzialnego przew ódcę. W ystarczy, b y każda
z jednostek je g o pełniła bez zastrzeżeń zasadę duchow ą,
która jest duszą zw iązku.
P rzykładem zasadniczym takiego zrzeszenia jest to,

*) Pseudo-Cyprjan (de singularitats clericorum ) pseudo Atanazy (dialogi


III de Sancta Trinitate), św. Bazyli (de contubernalibus) rozszerzają na wszystkich
apostołów miano Boanerges (syn gromu), które Ewangelja daje Janow i i Jakóbowi.
Ale ci tylko zasługują na ten przydomek z racji pokrew ieństw a z Jezusem .
co R óżo - K rzyżo w cy zw ali K ościołem D ucha Św iętego, to
co inni m istycy, a nawet niektórzy O jcow ie K ościoła zwali
K ościołem wewnętrznym ; pow iedzieliśm y już o tem coś niecoś.
N ie zużyw ajcie ted y w aszych sił na zbieranie tow a­
rzyszów , na d yskusje nad statutami, na sprawdzanie o b ec­
ności, na w ysyłan ie okólników . N ajw y ższy ideał, jaki m o­
żecie pow ołać, to C hrystus. C zyń cie w ięc Jego w olę, każ­
d y na sw oją rękę. K ied yś w końcu złączeni będziecie z ty ­
mi, co są przeniknięci tym sam ym , co w y, zapałem ; i będzie­
cie w szy sc y zjed noczeni poprzez harm onję w aszej dla N ie­
go miłości.

O POSTĘPOW ANIU POSLANNIKÓW .

O to punkt, na który zda mi się b yć rzeczą w ażną ścią­


gnąć uw agę m istyków . W idzim y, w w ielu m iejscach Ewan-
gelji, że C hrystus upow ażnia Sw ych apostołów do zaopatry­
wania się w pokarm w dzień sabatu, lub do przyjm ow ania go
od ludzi, którym niosą Światło. N ie zapom inajm y, że chodzi
o apostołów , t. j. o istoty w yjątkow e, którym poruczona jest
służba Światła, nie z ich w łasnej w oli, lecz z w oli N ieba.
Nie po czytu jm y siebie za podobnych do nich; zapalać się
do p o ety czn e go w yobrażenia sługi B ożego, w ędrującego po
św iecie, na łasce tego, co mniema b yć natchnieniem , i o-
czek u jącego, ja k g d y b y mu się to należało, b y ci, do k tó ­
rych się zwraca, zaopatryw ali w szystkie je g o potrzeby,
b yło b y to prawie nadużyciem zaufania. Sam Św. Paw eł,
dając, w ed ług słow a Pana, tym , k tórzy gło szą E w an gelję,
prawo ży ć z E w angelji, św. P aw eł narzucił sobie ręczne rze­
m iosło, jak to sam ośw iadcza w yraźnie, by nie b yć cięża­
rem nikomu. O tóż, święci P aw łow ie są rzadcy. G dy­
śm y sobie zadali najm niejszy trud dla k ogo ś, m niem am y,
żeśm y spełnili' czyn sługi C hrystu sow ego; n ależałob y w i­
d zieć życie wewnętrzne żołnierzy N ieba, by zdać sobie
spraw ę z natężenia w ysiłku, jaki oni łożą; n aw et ich b liscy
oceniają źle te trudy, albowiem „nikt nie jest prorokiem w
sw ym kraju". A le jeżeli się przypom ni, że, z jednej strony,
napisano jest: „ G d y pościsz, nam aść gło w ę i skrop w on ­
nościami tw a rz“, i że, z drugiej strony, posłannictw o m o d li­
tw y w ym aga stałego postu d u chow ego, to m ożna w y o b ra ­
zić sobie, że żaden przew ódca d oczesn y, żaden m ąż Stanu
nie jest obarczony w iększą troską, niż taki zapozn an y chrześ­
cijanin, ży ją c y pozornie całkiem po m ieszczańsku, ale k tó­
remu tajemnie B ó g pow ierzył pracę jakow ąś dla postępu
sw ych braci. Jakkolw iek rozległe b y ły b y nasze n ad zieje,
jakkolw iek gorące b y ło b y nasze pragnienie dobra, pokorna
mądrość, jaka winna nam słu żyć za praw idło, k aże nam p o ­
zostaw ać na m iejscu, które w ybrała dla nas O patrzność,
przyjm ując pogodnie roboty najbardziej jednostajne, gd y ż
one również m uszą otrzym yw ać Św iatło przez nasz p rzy ­
kład. Jeżeli N iebo zech ce od nas c zeg o ś innego, potrafi
0110 snadnie nakłonić okoliczności i dać nam poznać Sw ą
wolę w sposób równie prosty i równie pew ny, jak to czyni,
naprzykład, m ajster w fabryce, dając nam sw e rozkazy.
T ak więc, m ódlcie się za chorych, pom agajcie u b o­
gim, p ocieszajcie strapionych, m ódlcie się o potrzeby o-
gólne, udzielając, g d y w as o to proszą, w aszej rady ch rześ­
cijańskiej, ale pracujcie nadal w sw oim zaw od zie i zd o b y ­
w ajcie chleb dla sw ej rodziny w łasnym trudem, dopóki B ó g
nie postanow i inaczej.
D ziecię B oże, jest poza w szelkiem prawem , alb o­
wiem stało się ono dzieckiem B ożem po poddaniu się
w szystkim prawom i d latego , że serce je g o ż y je w świecie»
z którego idą w szystk ie prawa. S łu ży ono swem u Panu;
otóż służba Panu — to jed yn ie m iłość.A przeto, w szelki o-
byczaj i w szelkie praw idło pierzcha w ob ec w ym agań mi­
łości. Me człow iek przeciętny jest ob ow iązan y b yć roztro­
pnym. nie pow inien obarczać sw ego ciała nadmiernemi tru­
dami, ani w yrzeczeniam i — członków sw ej rodziny, chyba
że się oni na to god zą, nic bow iem nie je st je g o w łasnoś­
cią; jest on jed yn ie w łodarzem , rządcą sw ego dom u, sw ych
dzieci, sw ych urzędników , sw ych zw ierząt d om ow ych, i za
w szelki nadmiar pracy, jaki narzuciłby jednym czy drugim,
poniesie sam odpow iedzialność; „nieroztropność jest d o ­
zw olona tylko w jednym w ypadku, gd y się jest żołnierzem ” .
D o tej reguły roztropności i przystosow yw ania się
do okoliczności stosuje się Sam Jezus; naogół, g d y jakiś
tw ór G o poznaje, każe mu m ilczeć. N iem asz nic w a ż­
n iejszego, istotnie, jak te poznaw ania przez twór istoty
duchow ej, zawartej w kształcie cielesnym . M ożna się om y­
lić; można w ziąć prom ieniowanie m agn etyczne lub m yślow e
za czyste Św iatło, w ed łu g tego c z y się samemu ży je w m a­
gnetyzm ie c zy w m yślow ości. Trzeba być kornym , by w i­
dzieć Św iatło. D ziś wiêlu już ludzkich m ędrców zatruło
Europę i Am erykę teorjam i rzekom o chrześcijańskiem i; są
oni tylko gońcam i m ędrców je szc ze liczn iejszych i bardziej
urocznych, jakich A zja kusicielka zach o w u je w zapasie w
sw ych św iątyniach, w głębi puszcz, na w yżyn ach sw ych gór
św iętych. W iększość z nich w ie jednak, kim je st C hrystus;
ale m iłość w łasna nie pozw ala im> niewolnikom sw ych syste-
m atów, poczytującym się za w olnych, w yznać G o publicznie.
O n giś demoni krzyczeli w obec Jezusa przez usta opętań­
ców : T y ś jest Syn B ożyl to blask Jego cnoty, nieznośny
dla tych ciem nych duchów w yryw ał im to św iadectw o. Ale
adepci są ludźmi; są oni w olniejsi od dem onów ; w oln ość
ich jest inna; posiadają oni ten straszny przywileje przeko­
nywania sam ych sjebie, m ożności zam ykania oczu na rze­
czywistość'.
• N iechaij ich zaślepienia nas nie gorszą. W ielu z
nas zachow uje się, jak ci nadludzie; w idzim y zb yt często
urok zam iast cudu, i dziw o tam, gd zie sam B ó g działa.
W ielu ze w spółcześników Jezusa w idziało w Nim tylko zn a­
chora, czarnoksiężnika, agitatora, kabalistę; strzeżm y się, by
się nie zn aleść pośród tych, którzy, sp otk aw szy na tej zie­
mi obraz cielesny Pana, nie poznają go ju ż w dzień Sądu,
g d y zażąda od nich rachunku ze skarbu, jaki otrzym ali w
opiekę.
Z drugiej strony, dobroć O jca jest tak w ielka, iż
zastania O n każdą pochodnię, której blask m ógłb y razić na­
sze chore oczy. P rzez troskliw ość oto Jezus nie chce, b y
głoszono Jego miano Syna B ożego; chce O n b yć dla tłu­
mu tylko sługą O jca , nic nie dając podejrzew ać ze S w ego
stanowiska śród tych sług. C h ce O n b y ć tylko w ybrańcem ,
człow iekiem , którego O jciec w ybrał z pośród innych, k tó ­
rego O jciec kocha i ob sypu je sw em i darami; ale nie chce
dać widzieć, że jest pierw szym ze w szystkich sług O jca,
ich Zasadą i ich Siłą, że jest W ybrańcem najprzedniejszym ,
Um iłow anym pośród w szystkich , że łaski O jca jest zdolen
przyjm ow ać w szystk ie i w sp osób nieograniczony, g d y ż Sam
O n jest tej samej natury, co i N ieskoń czoność, że O n jeden
pośród w szystkich słu g m oże tylko przyjm ow ać pełnie D u ­
cha, gd yż jest rów ny D uchow i, i że, jeżeli w szy sc y słudzy
mają kiedyś sądzić ten c z y inny zakątek św iata, t.j. na n o­
wo go urządzać, to jed en tylko Jezus sądzić będzie cały
w szechśw iat i cały zesp ó ł narodów .
T ek st Izajasza, do którego od syła nas E w angelista,
w skazuje snadnie na ten sposób bycia, n acechow any o g lęd ­
nością i pobłażliw ą tolerancją. W rzeczy sam ej, W ybrany
Pana jest um iłowanym , albow iem O n jeden tylko spełnia d o­
skonale w olę B oga; d latego posiada O n pełnię życia nie­
bieskiego. Nie rozprawia On; w ie O n dobrze, ż ę rozpraw y
służą tylko do jątrzenia miłości w łasnych, i że Praw da za ­
twierdza się w nas w skutek n aszych w ysiłków ku dobru,
a nie w skutek n aszych dociekań um ysłow ych. ' W ybrany
Pana nie k rzy czy na rynkach publicznych, nie szuka p o ­
pularności, i Św iatło w ch odzi do serca człow ieka w m ilcze­
niu i odw ew nątrz. W ybrany P ana dogląda troskliw ie nad­
łam anych gałązek n aszych w ładz osłabłych i roznieca cier­
pliwie b ez przerw y w ciąż gasn ący płom yk n aszych zam iera­
jący ch serc. C złow iek bow iem doskonali się tylko, przez
sw ój w łasny w oln y w ysiłek, rozum ie to tylko czeg o d o ­
św iadcza, ocenia w artość rzeczy, g d y skosztu je ich próchna;
rady i napom nienia nie na w iele się zdadzą, w ierzy on im
tylko w połow ie. W ten oto sp osób W ybrany Pana, zanim
przem ówił do nas na ziemi Swem i w zruszającem i kazaniami,
postarał się dać nam naprzód przykład, przed nakazem , ofia­
rą straszną S w ego zstąpienia aż tu na padół i S w ego m ę­
czeństw a.
P rzyłóżm y się tedy raczej do czynu w ed łu g dobra,
niż do rozpraw; nasz przykład będzie najlepszem w ezw aniem ,
nasze postępow anie będzie najłagodniejsze i najbardziej ż y ­
wotne, a ow oce naszego apostolstw a najobfitsze.

OPINJA i RZECZY BOSKIE.

P rzysłow ia, jak i zabobony, podnoszą n iekied y nie­


słusznie p oszczególn e uw agi do rzędu prawd ogóln ych. O to,
zdarza się d osyć rzadko, by głos ludu b ył głosem B oga.
B y usprawiedliwić to pow iedzenie, trzebaby ustalić różni­
cę pom iędzy ludem a tłumem. W tłumie, m ożnaby rzec,
m ieszają się w szystkie w arstw y społeczeństw a, ow ładnięte
jakim ś szałem , spojone niżsżem i instynktami; p od czas gd y
wyrazowi: lud, przypisalibyśm y znaczenie zdrow sze, żyw sze,
głębsze, synonim prawie tego, co zwano jeszcze św ieżo:
warstwami pracującemi; lud b yłb y zespołem tych, przez k tó ­
rych naród żyje: pracow nicy rąk naprzód, niew ątpliw ie, ale
również urzędnicy i pracow nicy um ysłowi; robotnik, jak i
wieśniak skłonni są m ówić, że ludzie z białem i rękom a są
próżniakami; liczni są jednak pośrednicy, inżynierow ie, m aj­
strowie, uczeni,doktorzy, artyści, których dzień liczy się
raczej po szesnaście, niż po ośm, godzin, i którzy się z u ż y ­
w ają tak samo, jak górnik lub najemnik. Zapew ne, trud
m ięśniow y jest rzeczą ciężką, ale zm ęczenie nerw ow e nie
mniej w yczerpuje; nadomiar w szelka gruntowna praca nada­
je szlachectw o m istyczne i ściąga na nas św iatłość R z e czy ­
wistości.
T oteż, poniew aż lud ży je z m ocą i krzew i życie,
poznaje on tych, co niosą pochodnie; tłum przeciw nie,
gardzi nimi, krępują oni bowiem ich zachcianki samorzutne;
ich wrzaw a podnosi się tem w ścieklejsza, podobnie jak hołd
ludu staje się tem go rętszy, im Św iatło gore czystsze i sz la ­
chetniejsze. Jezus, jed y n y pośród w szystkich tych zw iastunów ,
w zbudzać będzie zaw sze skrajne przeciw ieństw a. Syn B o ży
dla jednych, syn B elzebuba dla drugich, szalon y dla sw ych
krew nych, w szystkiem w strząśnie, zanim w szystk o odbuduje.
Lud, w szy sc y którzy się troszczą o ob ow iązek ro­
dzinny i o obow iązek sp ołeczn y, naród w reszcie przy pracy,
postrzega Świątło, niesie ono bow iem w sobie zdrow e w ła­
dze: naprzód energję, od w agę nie oszczęd zania w ysiłku; i
zdrow y rozsądek, poczu cie rzeczyw istości i życia. Jest to
słuszne, albowiem aby otrzym yw ać n ow e siły, trzeba na­
przód w yd ać te, jakie się posiada, g d y ż rzetelność w życiu
daje praw dziw y pogląd na rzeczy i ludzi. Jezus jest po
stronie ludu; n ajw yszukań szym w yw od om faryzeu szów prze­
ciwstawia O n zaw sze tylko zd row y rozsądek. O skarżają G o,
że w ypędza dem onów przez księcia dem onów ; odpow iada
im: zali szatan m oże się stać w łasnym sw ym wrogiem ?
U znajecie, że P iekło pierzchło precz? T e d y N iebo zstąpiło
do was.
Tym sposobem dochod zim y do tego w ielkiego u-
proszczenia, które zw alnia inteligencję przeładow aną rozu ­
mowaniami i w zm aga m oc czyn u. B ó g czy djabeł, dobro
c zy zło, m iłość c zy egoizm : te konieczne pod ziały w ystar­
czą, b y nas kierować; im w ięcej kom prom isów , tem w ięcej,
wahań, tem w ięcej folgow ania. Są tylko dwa o b o zy i, p o ­
m iędzy niemi, przestrzeń pusta. K to nie idzie za C h rystu ­
sem, ten zostaje tem sam em w ciągn ięty przez Innego; ów
zabiera naw et tych, którzy nie oddają się stan ow czo i zu ­
pełnie C hrystusow i; i ktokolw iek pracuje w innym celu, niż
służenia Chrystusow i, ow oce je g o pracy, ch ociażb y n ajlicz­
niejsze i najpiękniejsze, gniją.
O to jedna z racyj praktycznych, dla których wiara
w Chrystusa, B oga i człow ieka zarazem , zd aje mi się tak
w ażną. W ciżbie niezliczon ych ruchów , stan ow iących ist­
nienie pow szechne, jak o ść bierze górę nad ilością. O tó ż,
rzeczy m ogą przyjm ow ać tylko dw ie cechy; m ogą b yć je ­
dynie boskie lub przyrodzone, a poniew aż to zam iary sta­
now ią o w artości naszych czyn ów , w szelki czyn, nie m ają­
cy Chrystusa za przedm iot, umiera po krótszym czy dłuż­
szym czasie, jedno bow iem tylko Słow o udziela nadprzy-
rodzoności. Jeżeli badać ten sam zesp ół czyn ów w czasie,
to w idać, że ow oce w iększości z nich rozpraszają się pod
tchnieniem zew nętrznych okoliczności; niektóre tylko, bar­
dzo rzadkie, grupują, przeciw nie, sw e w yniki, szeregują je,
organizują i trwają dalej w przyszłości; b y ły one bow iem w y ­
dane w imię C hrystusa i dla jed yn ej Jego służby.
W szyscy, którzy stosują tę dyscyp lin ę zam iarów,
w yznają, że jest ona równie ciężka, jak i ważna. Nie w y ­
starcza energja, w ytrw ałość, czu jn o ść; jesteśm y, istotnie, tak
rzadko w zgod zie ze sobą; w iele chceń miota się w nas i
dobrych i złych; zatw ierdzają się one kolejno, w tym sa­
mym niekiedy czasie, i szam ocem y się, przecząc sob ie-
C zy ście oto nie zw rócili uwagi, jak czyn y nasze różnią się
od naszych słów? Jeden klnie i złorzeczy, ale na szczęście
gniew je g o nie dochodzi do pięści; drugi prawi najpiękniej,
a popełnia tysiące złośliw ości. Nie jesteśm y ani całkow icie
dobrzy, ani całkow icie źli; prześlizgujem y się; otóż, B ó g
nie lubi w iotkości, ani zręczności; mamy stać się jednorodni.
Jezus zna dobrze naszą skazę ziem ską, przyczyn ę
zarazem naszej n ęd zy obecnej i naszej w ielkości przyszłej;
pragnie O n pom óc nam w odbudow ie naszej jedności, za ­
kładając w nas to niebo jed n o czące, po w ołu jące K ró ­
lestw o w ieczne, gdzie w szy scy są jednem , w sobie i m iędzy
sobą. Nie traci O n żadnej sposobności, aby nas u czyć, jak
siebie upraszczać, jak sprow adzać w szelkie poruszenia n asze­
go życia w ew nętrznego do posłuszeństw a jed yn ej zasadzie,
przez jedną m etodę, do jednego celu. P o założeniu tedy,
jak to w idzieliśm y przed chwilą, w ielkich antynom ij p o w ­
szechnych, po w ykazaniu nam, że ziszczen ie naszej jed n o ści
własnej dokona się w nas przez złączenie się z Nim, w c ie ­
loną Jednością absolutną, kieruje On nas ku zd ob yciu zje ­
dnania p sych o lo g iczn eg o za pom ocą dwuch nauk, pozornie
ob cych temu przedm iotow i: jednej o w ażności m ow y, dru­
giej o pokrew ieństw ach d uchow ych. Harmonja nas sam ych
z nami samymi, harmonja nas sam ych z naszym i bliźnimi:
podw ójny cel, ku którem u M istrz nasz prow adzi nas p o ­
średnio. Zna O n naszą krnąbrność i próżność; czu łość Je­
go chce nas ustrzec przed buntem c z y zniechęceniem i dać
nam zd ob yć drobne zasłu gi w nieco dłuższem poszukiw a­
niu: szeroki gościniec jest d ogod n iejszy, niż ścieżka na przełaj.
Zanim człow iek ‘ się postaw i w obliczu jakiejbądź
form y Absolutu, winien zapom nieć w szystk ą w zględn ość, u-
czyn ić ze sw ego m ózgu białą kartę i ze sw eg o serca, serce
dziecka. T oteż przed podjęciem dw óch nauk, w y żej w ska­
zanych, Jezus żenie z nas naprzód rozpacz, obw ieszczając
nam przebaczenie w szystkich grzechów , w szystkich bluź-
nierstw, za w yjątkiem grzechu przeciw D uchow i. W yjątek ten
nie powinien nas przerażać, grzech bow iem taki jest dla nas
niem ożliw y do popełnienia: Duch po zostaje niedostępny dla
w szelkiego tworu n ieod rod zonego. Z osób B oskich C h ry ­
stus jest n ajbliższy, a jednak nikt G o nie zna, nikt naw et
nie będzie G o znał, aż do dnia kied y otw orzą się bram y
N ieba. O jciec jest je szc z e bardziej niepoznaw alny, a Duch
jeszcze o w iele bardziej, jeżeli w szelako m ogę sobie p o ­
zw olić na te ubogie sp o so b y m ówienia. T en tylko m ógłb y
się podnieść przeciw ko D uchow i, ktob y go znał, a zn ałby
G o tylko dlatego, że w szystk o widział, w szystk ieg o się na­
uczył, w szystk ieg o d ośw iad czył. N apaść je g o b yła b y tedy
jako sam obójstw o całej je g o istoty, sam by się strącił w
nicość. W rzeczyw istości, w szystko, co n ajw znioślejsi wzier-
c y (kontem platorzy) pow iadają o D uchu, jest niczem . O g ra­
niczm y się w ięc i troszczm y się o w iny, jakie m ożem y p o ­
jąć; ponosim y za nie pełną odpow iedzialność.
Iść z B ogiem , c z y z D jabłem — to rozum iem y; jeste ś­
my za to odpow iedzialni. N apadać na C h rystusa — w iem y,
co robim y; jesteśm y za to odpow iedzialni. W yrażać swe
praw dziw e uczucia, c z y kłam ać; m ów ić źle o drugich, m ó­
wić bez celu — m am y pełną św iadom ość tego w szystkiego;
jesteśm y wpełni odpow iedzialni; i słusznem jest, że w dniu
Sądu, m am y zdać Sprawę z n ajdrobniejszego słow a. T o
obw ieszczen ie potępienia nie p rzeczy obw ieszczen iu prze­
baczenia, danemu nieco w yżej. Istotnie, by przebaczyć,
czy ż nie trzeba znieść obrazy? chociaż O jciec nie uraża się
naszem i buntami. P ozw ala O n nam dośw iadczać po p ew ­
nym czasie ich bolesnych skutków ; następnie, skoro w nas
dostrzega żal praw dziw y i w olę popraw y, przebacza, t .j. o-
m yw a nasze serce i naprawia w szystk ie niełady, jakie
nasza wina zrodziła w nas, w naszem ciele, dokoła nas, w
św iecie widzialnym , jak i niew idzialnym . O trzym ać przeba­
czenie N iebios to łaska cudow na i wielka; baczm y, byśm y
jej nie stracili, czuw ajm y nad naszem i m yślam i, nad n asze­
mi słow am i i nad naszem i czynam i. Kontrola n aszych p o ­
czynań jest w zględn ie łatwa; kontrola naszych m yśli, które
się unoszą sam orzutnie z naszego serca, jest praw ie nie­
m ożliwa ; jeżeli chcem y zadać sobie nieco trudu, pop róbu j­
my kontroli naszych słów; przez to ćw iczenie tajem ne o-
siągniem y pow oli taki w ynik, że tłum dokoła nas będzie
mniej lży ł to, czeg o nie rozumie.

M O W A .

N ie zdajem y sobie spraw y z w artości roku, m iesią­


ca, zw ykłego dnia; ale kied y .zostaniemy przeniesieni do
krainy umarłych, czas ziem ski, który często marnotrawim y,
okaże się nam bezcennym . W idzicie, pow racam zaw sze do
dobrow olnego w ysiłku; stosując ścisłą regułę, nie obaw iaj­
cie się w yczerpania w sobie źródeł zapału i natchnienia:
n ajpotężniejsze prace, podjęte dla podboju sam ego siebie,
są niczem w obec najm niejszego tchnienia Ducha, z stę p u ­
jąceg o na nas. M ożem y tedy, bez żadnej przeszkody, za-
prządz się z całych sił do podporządkow ania E w an gelji
w szystkich naszych w ładz fizyczn ych, m oralnych i u m ysło­
w ych.
Z e w szystkich tych m ocy, jest jedna, której w szy sc y
prawie n adużyw ają, a która jest w łasnością w yłączn ą ziem ­
skiego człow ieka: to m owa. Praw ie w szęd zie indziej
tw ory mają inne sp o so b y w yrażania się; ale tu na ziem i
m owa zajm uje stanow isko ośrodkow e w m echanizm ie życia.
O to d laczego prawo gło si ten w yrok: „Z e słów tw ych b ę­
dziesz usprawiedliw iony, i ze słów tw ych b ęd ziesz p o tęp io­
n y ” . Istotnie, w naszym obecnym stanie jesteśm y mniej
odpowiedzialni za nasze czyn y, niż za nasze słow a, i je s z ­
cze mniej za nasze m yśli, nad którem i nie m am y prawić
zupełnie kontroli.
M yśli nasze rodzą się w naszem sercu, bez naszej
woli; jeżeli są złe, to m ożem y co n ajw yżej nie zastanaw iać
się nad niemi. W czyn ach n aszych, czas, potrzebn y do ich
spełnienia, m oże słu żyć do rozw agi; zdarza się nam też c z y ­
nić źle, gd y chcem y dobrze; następnie zw łaszcza, czyn , d o­
bry czy zły, w ym aga w sp ółpracy m nóstw a energij w yro-
cznych, co do których nie m am y jasnej św iadom ości; nie
znam y siebie, nie w iem y co nam przekazali nasi przod ko­
wie, nie jesteśm y zgoła panam i n aszego życia cielesn ego,
jesteśm y prawie całkiem nieśw iadom i w szystk ieg o, co się
ty czy tego tajem nego życia.
W iem y natom iast, co m ów im y; m ożem y o w iele le­
piej panow ać nad naszym językiem , niż nad tysiącam i nieo­
kreślonych odruchów reszty n aszego ciała; i słow a te, tak
szybko w yrzeczone, w ytrysku ją n aog ół w prost z n aszego
serca; są one ted y ży w e, i — n ie stety!^ - nieśm iertelne, w ię­
kszość z nich bow iem jest złośliw a i próżna.
W idzim y, że m owa b yła na początku dana czło w ie ­
kow i do tw orzenia, na obraz O jca; nie śm iem pow iadać o
w szystkicE dziw ach, jakie m ow a m ogłab y w yw o ływ a ć, g d y ­
byśm y jej nie b yli zb ezcześcili. M usim y teraz piąć się z p o ­
wrotem; to będzie ciężko; próbujm y, nieprawdaż?
N ie m ów m y ju ż w ięcej ani słów złych, ani b e z u ży ­
tecznych; n ależałob y d ojść do tego, by nie lży ć żadnego
tworu: ani p o go d y, ani błota, ani zw ierzęcia natrętnego, ani
narzędzia, którem w ładam y niezręcznie — tem bardziej ża d ­
n ego z n aszych braci; w stosunku do różnych teoryj, ogra­
niczm y się do pow iedzenia, że zdają się nam one b y ć lub
nie b yć zgodnem i z tem, co postrzegam y z Praw dy; co do
przestępców i zło czyń có w , to tłom aczm y ich. C hrystus na­
piętnow ał faryzeuszów , handlarzy, obłudników , ale m y nie
jesteśm y Chrystusem .
P rzy każdym z nas znajdują się nieustannie dobry
anioł i zły anioł, którzy w idzą i słyszą w szystk o, co robim y
i co m ówim y. W szy sc y d ob rzy aniołow ie są za w sze razem,
źli są często rozdzieleni. G d y m ów im y źle o jakiejś istocie,
która nie m oże się bronić, bądź — iż jest nieobecna, bądź
— iż n ależy do innego królestw a, niż królestw o ludzkie,
anioł jej przebyw a z nami, w idzi nas, sły s z y nas; co naj­
mniej, trzej aniołowie Św iatłości są ted y św iadkam i naszej
niegodziw ości, która nas od nich oddziela, odgradza nas od
Światła; chociaż aniołow ie ci pragnęliby nam dopom óc, nie
m ogą tego uczynić; każda obm ow a d od aje kam ienia do mu-
ru, jaki w znosim y pom ięd zy niemi i sobą; w yłączam y się z
Nieba; potępiam y się.
P otem rozstajem y się z naszem i rozm ów cam i, i to
tw orzy trzy, cztery i w ięcej par istot poróżnionych, które
b y ły b y m ogły pozostaw ać w zgod zie. A b y harm onja zosta­
ła przyw rócona, trzeba czekać, aż splot okoliczności znów
spow oduje spotkanie się tych sam ych osób i ob rażon y prze­
b aczy napastnikowi.
C o do słów próżnych, to potępiają nas one, gd yż
są one m arnotrawstwem. Żartow ać, by rozruszać nieco
zm ęczon ego druha — rzecz użyteczna; m ów ić z obow iązku
grzeczn ości — słuszna, gd y ż uczeń winien zaw sze uw ażać
siebie za n iższego od kogokolw iek; ale paplanie bez sensu
osłabia w ładze uw agi i czyn i nas stopniow o niezdolnym i
do ciągłości w myśleniu.

RODZINY DUCHOWE.

W szystkie istoty są z sobą w pew nych stosunkach,


niezależnie od form y, pod jaką się nam ujawniają. C z ło ­
w iek jest ustosunkow any z planetami; b ogi z tą czy
inną formą naszej materji. N auka, obejm ująca część tych
odpow iedników stanow iła O ku ltyzm starożytny.
K abała, naprzykład, w yłu szczała anatom ję filo zo ­
ficzną jednego z b o gó w ob ecn ego stw orzenia, Adam a Kad-
mona. Rabini mniemali, że ta istota w ypełniała św iat, ch o­
ciaż w rzeczy sam ej jest ona tylko jedną z je g o postaci.
Bramini, skądinąd, pouczali o em brjologji W szechśw iata:
punkt widzenia je szc ze b o g a tszy w rozw inięcia. Starożytni
wtajem niczeni żółtej rasy, m ó zg o w cy czystej w od y, zajm o­
wali się m atem atyką kosm iczną, geom etrją psych iczną, m e­
chaniką boskości.
Zaznajam ianie się z m gtodam i m yślow em i starożyt­
nych M ędrców nie jest nieodzow nym . Jeżeli się posiada
przytom ność um ysłu, konieczną, b y nie dać, się urzec ich
blaskowi, niekiedy zw odniczem u, stanow ią one w yborną gim ­
nastykę, która um ożliw ia pew ien postęp.
Ale m ożna się bardzo dobrze zad ow olić następują-
cemi pojęciam i. K a żd y człow iek n ależy do niewidzialnej
rodziny, której w innaby odpow iadać rodzina widzialna, w ja ­
kiej się rodzi. K ażd a grupa składa się z osobn ików p o d o b ­
nych, t. j. opatrzonych tem iż narzędziam i pracy, g d y ż m ają
one to samo zadanie, lub, jeżeli w olicie, g d y ż idą tą sam ą
drogą. W ych od zą one z tego sam ego m iejsca rozw oju i kie­
rują się ku tem uż celow i doczesnem u. I n aczelnik każdej
grupy, najstarszy, pociąga innych.
T aka jest podstaw a w szystkich nauk w różebnych;
ale pam iętacie dobrze, jakie nasuw ają się zastrzeżenia co
do posługiw ania się niemi.
O tó ż, m oże się w rodzinie zd arzyć, że jed en z jej
członków w y b ie ży naprzód i, jeżeli inni nie m ogą za nim na­
dążyć, przyłącza się do grupy dalej posuniętej. M o że być
również, że inny dostrzeże przecznicę, przez którą krewni
nie m ogą mu tow a rzyszyć, a dzięki której zysk u je na cza ­
sie. S ą rów nież i m aruderzy. R odzina nie je st te d y stała;
a zw łaszcza nie jest ona dzisiaj tera, czem b yła w chwili
pierw szego w yruszenia w drogę.
D rogi duchow e są podobne do dróg ziem skich. T e,
które łączą w ielkie m iasta, gd zie ż y c ie zda się szerokie i w
pieniądz obfite, są to drogi utorowane, ludne, okrążające
przeszkody. A le jeżeli się chce uniknąć okrążeń, zbadać
nieznaną krainę, albo sprobow ać sw ych sił w oddali, w ó w ­
czas droga staje się natychm iast bardziej sam otną, bardziej
dziką i bardziej uciążliw ą.
T o sam o dokładnie dzieje się w Ś w iecie N iew i­
dzialnym . W miarę oddalania się od granic św iata, a zb li­
żania do je g o ośrodka, szlaki stają się coraz mniej w y g o d ­
ne, i podróżnicy coraz rzadsi. W szystk ie drogi są w ykreś­
lone, ale niektóre z nich przebyć m ożna jed yn ie z tysiącz-
nemi trudami z pow odu zarośli, potoków , potrzasków , zło ­
dziei i dzikich zw ierząt.
O d w aga, jakiej potrzeba podróżnikow i, b y porzucić
utorowaną drogę, jest to m istycznie — w ezw aniem Słow a.
K a żd y krok, k ażd y w ysiłek tego śm iałego człow ieka, jest
dany m ocą niew ym ow ną tego krzyku. Stopniow o, porzuca
on kij, obuw ie, odzież, jakie się nosi na gościńcu; po w iet­
rze nieznanych krajów, jakie przebiega, zmienia n aw et w łas­
ności jeg o krwi; zdobyw ania przeszkód, spuszczan ia się w
dół, przepływ ania wód, pom nażają je g o siły; oczekiw anie nie­
bezpieczeństw a zaostrza zm ysły, tak samo jak praca mater-
jalna, wykonana z czystym zamiarem, daje zdrow ie i gotuje
dla następnego istnienia ciało jędrne i norm alne. Pow olna
ta alchemja, która stopniow o przeobraża całą istotę, jest to
urastanie Chrystusa wew nętrznego; w ten to sposób, jak
dalej zobaczym y, człow iek, który pełni w olę N ieba, jest
m łodszym bratem Jezusa, albowiem G o naśladuje; jest mat­
ką Jezusa, bo każdy ból, każdy w ysiłek, każda kom órka
zmarła przy pracy, każda ofiara odmiema coś n iecoś z jeg o
ciemnej m aterjalności, pow iększając Św iatło ośrodkow e,
którem jest Słow o.
KTO M O JA M A TK A I KTO MOI BRACIA ?

M ożna sobie w yob razić św iat, jako las, gd zie rosną


w bezładzie, pozornie nie do rozw ikłania, różnorodne rośli­
ny, krzew y i drzew a. Jednakże ukryty porządek kieruje tym
chaosem ; rodzaj gruntu, je g o po ch yłość, układ w ód, wiatrów
i św iatła sprzyja lub ham uje kiełkow anie ziaren i ich roz­
w ój. P od ob n ie się dzieje z lasem rodzaju lu d zkiego, z tą
różnicą, że jesteśm y roślinam i podw ójnem i, ziem skiem i
i niebiańskiem i zarazem , nurzając od dołu korzenie w
fizyczn ości, w czarnoziem ie P rzeznaczenia, od góry, prze­
ciwnie, zstępując z d uchow ości, lecz rozw ijając oba rodzaje
kw iatów w św ietle dnia. Jakąbądź jest te d y praca, której
się oddajem y: rzem iosło c z y trud m etafizyczn y, sztuka czy
nauka, realizacja c z y spekulacja, ich ow oce uczestniczą
i w N iebie i w Ziem i. A m y sami, zbudow ani z uprzednich
pierwiastków ew olucji, atawizm u, dziedziczności, jesteśm y
świadkami d ok on yw ającego się n aszego w ykończania, d zię­
ki podw ójnem u obecnem u zstępow aniu; w y ższe siły w szech ­
świata zb iegają do k ołyski k ażd ego dziecka i, nadto, jest
mu udzielone św iatło n adprzyrodzone, łaska boża przez p o ­
średnictwo je g o Anioła.
T rzy ted y czynniki składają się na k ażd y twór:
siły ew o lu cyjn e przeszłości, teraźniejsze siły osobnika i siły
zstępujące św iatów nad-ziem skich, i, gd y chodzi o czło w ie­
k a — czw arty czynnik: dar b oży, jak i nam daje Chrystus,
ale jaki m y nie zaw sze przyjm ujem y.
Tyin sposobem , u każdej kołyski sp otykają się dwa
długie zastęp y krewnych: linja ciała, linja ducha. G d y b y
machina św iata nie została zniepraw iona przez n iezliczon e
nieposłuszeństw a naszej rasy, dw ie te linje p o k ry w ały b y się
z sobą; taka harmonja jest rzadka; sp otyka się też, aż na­
zb yt często , n iezgodn ości charakterów, nienawiści, o d c h y le ­
nia w a rto ści.śród członków jednej rodziny.
T o jest reguła ogólna; zdarzają się w ypadki w y ją t­
kow e. D any naród m oże potrzebow ać jak iegoś b odźca, p o ­
m ocy, zasłużył on b y ć m oże na w tajem niczonego lub na
kata; w ów czas w rodzinie, której członkow ie przedstaw iają
cechy i zdolności zgodne z zadaniem , jakie on będzie m u­
siał spełnić, p rzych od zi bądź duch ludzki, bardzo posunięty
naprzód, który w raca w stecz, b y natchnąć od w agą sp óźnio­
nych, lub jak ow yś twór nadludzki, genjusz, b y ć m oże, bóg,
demon, który przynosi now ą w iedzę, wielki postęp sp o łecz­
ny, nieznaną formę sztuki, albo który, przeciw nie, wbija
tłumowi, którym opanował, ciężkie lekcje cierpienia.
P ozw ólcie mi tutaj zażądać od w as jaknajusilniej
dwóch rzeczy. N aprzód, nie stosujcie nigdy, ani do siebie,
ani do w aszych dzieci, próżnej chw ały jed n ego z tych w y ­
jątków ; powtarzam to wam raz jeszcze, dusza starsza, duch,
który, na w y ższy ch światach rządzi tą c z y ową czynnością,
lub który w n iższych św iatach w znieca ten czy ów gniew ,
k ied y się tutaj przyobleka w ciało, zapom ina pow oli o swoim
stanie poprzednim. Jest to prawo surowe; nikt, odkąd w y szed ł
z dzieciństwa, nie m oże unieść zasłony, która oddziela ist­
nienia i światy; żadne jasnow idzenie, żadna sztuka tajem na
nie m oże ujawnić, czem byliśm y. B ądź, by nas ochronić
od pokus p ych y czy podłości zb yt ciężkich dla naszej sła ­
bości, bądź, b y w nas w zniecać nadprzyrodzoną wiarę,
bądź, b y nas ustrzec od rozpaczy, N iebo nie chce, b yśm y
niechybnie znali naszą przeszłość c z y naszą przyszłość. Nie
starajm y się tedy n igdy w iedzieć, kim jesteśm y, kim je st ten
c zy ów bohater lub genjusz; nie trzeba sądzić.
N astępnie, zależnie od upodobania, m ożecie p rzy­
ją ć lub odrzucić teorję m nogich istnień: to drobiazg, gd y ż
chrześcijanin niema się troszczyć o sw ą przyszłość, lecz
tylko o dzień dzisiejszy, dla doskonałości którego p o św ię­
ca on w szystkie sw e siły. N ajprostsza rzecz, to nie za j­
m ow ać się reinkarnacją, nie głosić tej zasady, nie dociekać
jej tajem nic. Teorja ta, w rzeczy sam ej, nic nie ujawnia,
B o i jak żeżb y m ogło b yć inaczej ? N apraw dę nie w iem y,
jakie są nasze składniki, ani skąd pochodzą nasze energje;
nie znam y świata niew idzialnego, zapom nieliśm y naszych
przodków , nie w iem y nic o naszym potom stw ie, nie w idzi­
my naszych przew odników . N adto, drogi nasze nie są
odosobnione, lecz zbiorow e; chodzim y, ży je m y grupami, ro­
dzinami duchowem i; starsi pociągają nas i, z kolei, m y p o ­
ciągam y m łodszych braci; w ód z grupy, najstarszy z tego
rodu, m oże zm ienić działalność każd ego z członków , prze­
sunąć ich m iejsca, inaczej rozłożyć ich ciężary.
Umiera oto człow iek; zesp ó ł je g o oso bo w o ści za ­
wiera parę szeregów pierw iastków , które m ażnaby u łożyć
w edług dwóch wieljdch działów : pierw iastki chw ilow e, k tó­
re śmierć zwraca środow isku, skąd one pochodzą, jak ciało,
energje pow ierzchow ne; i pierwiastki poznania odruchow e
trwałe, zd ob ycze głębokie, które pow iększają ja nieśm iertel­
ne, są one bowiem natury poza-ziem skiej. O tóż, napisano
jest: „Tem u, kto niema, będzie je szc ze o d jęte11. G d y te­
d y anioł przew odnik rodziny duchow ej widzi,- że ta zd o ­
bycz czyni pyszn ym c z y skąpym jej posiadacza, m oże mu
ją wziąć, w całości lub częściow o, i dać jakiem uś innemu
członkowi tej rodziny. O to d laczego ten, kto się znowu
wciela, nie jest prawie n igd y takim sam ym ; pom ięd zy śm ier­
cią i nowem urodzeniem , m oże on b yć um niejszony o te
czy inne w łasności, p ow iększon y o te c z y inne cechy; n igd y
nie będzie dw óch j a w tern sam em ciele, ale w szystk o, co o ta ­
cza te ja , m oże stać się przedm iotem najrozm aitszych p o ­
działów. T e pozorne anom alje mają, jako w ynik m oralny,
rozw ijać w nas n ieodzow ne braterstwo, gd y ż k ażd y z nas
posiada trochę cząsteczek fizyczn ych c z y fluidyczn ych,
które w w iększej ilości w chod zą w skład któregoś z na­
szych bliźnich. Sym patje i antypatje sam orzutne nie mają
innej przyczyn y.
P ozatem — g d y ż w szy stk o to n ależy do zw y k łe go
porządku rzeczy — odnajduje się sposobem nadnaturalnym
ow oc jakiegoś istnienia, św iatło w szystk ich dobrych u czyn ­
ków, spełnionych w pokorze, lub raczej w iąże się z ja w
sposób trw ały. Jeżeli jednak, p ew nego dnia, to j a ulegnie
p y sze i będzie mniem ało, że to św iatło do niego należy,
N iebo zabiera mu je prawie w całości i daje innemu p o ­
korniejszem u; tutaj również „tem u, kto nie ma, zostanie
je szc ze o d jęte” . O to zarys ogóln y, w ed łu g którego d o k o ­
n yw ają się „przew roty d u sz” . O to je sz c z e w ypad ek, nade-
w szystk o szczeg óln y, jaki C hrystus w nosi do te go pier­
w otn ego planu, i udziela doskonałym Sw ym uczniom m ożli­
w ej odnow y, przez w y ją tk o w y przyw ilej, uzależnion y t d
D ucha Ś w iętego.
W czasie ludow ego zgrom adzenia, pow iadom iony, że
M atka Jego i Jego bracia w zyw ają G o, Jezus odpow iada:
„K to m oja m atka i kto m oi bracia?” M ow a zaiste twarda
dla uczucia ludzkiego; ale, m uszę to rzec, m owa zgod n a z
rzeczyw istością faktów .
Ani w y, ani ja nie m am y upodobania do sporów;
nie będziem y dochodzili, czy tym i „braćm i” b yli bracia, c zy
krewni. K a to licy twierdzą, że najśw iętsza M atka C hrystu sa
nie miała innego dziecka i że dziew ictw o jej b yło ciągłe;
protestanci, przeciwnie, utrzym ują, że miała ona ze sw ym
m ężem kilkoro dzieci. K to rozstrzygnie pom ięd zy za słu ga ­
mi dziew ictw a i m acierzyństw a? Rada św iętego P aw ła, k tó ­
rą zaw sze w ytaczają na korzyść d ziew iczości, zdaje mi się
b yć, że śmiem tak rzec, w ybiegiem , albow iem nikt nie jest
pewien, ch ociażb y p rzezw yciężył dziesięć ty sięc y pokus,
c zy nie ulegnie dziesięcio - tysiącznej pierw szej. A g d y b y
w szystkie kob iety w yrzekły się m acierzyństw a, to w jąki
sposób duchy, w yczekujące z niecierpliw ością u bram ziemi
oczyszczen ia przez cierpienie, dopełniłyby sw ego rozwoju?
Z drugiej strony, bezsprzecznie, czysto ść cielesna oszczęd za
pew ne siły i pozwala przeszczepiać je na psych iczne dzieła:
cała mądrość przed-chrześcijańska zgadza się co do tego
z m ądrością katolicką. A le -te przeobrażenia sił nerw ow ych
na siły fluidyczne nie sięgają po w yżej m agnetyzm u czy
m yślow ości (mental): nie sięgają rzeczy nadprzyrodzonych;
są One rzędu nadcielesnego, ale nie boskiego. A potem ,
jakiż kazuista osądzi, czy boleści m acierzyństw a, czuw ania i
niepokoje matki, tak często niewspółm ierne z radościam i
życia m ałżeńskiego, m ają w iększe lub m n ie js z e . znaczenie
od dziew iczego w yrzeczen ia klasztornego, z je g o walkam i i
surow em i pokutami.
A le w róćm y do rzeczy.
Jeżeli Jezus je st B ogiem , jeżeli Jego ziem skie ciało
zostało utworzone w łonie Jego m atki przez osobliw e dzia­
łanie D ucha Św iętego — a trzeba w to w ierzyć w brew w szel­
kiej fizjologicznej racji — nie m iał O n, rzecz o czyw ista, nic
w spólnego ze Sw em i ziem skiem i rodzicam i.
P o có ż ted y za p o ży czać drogi pospolitej, p rzych o ­
dząc na ten św iat? B y ją odnow ić, b y ją uśw ięcić, b y ją
uczynić boską. B y ło b y nieprzystojnie w ykład ać te tajem ni­
ce; poznam y je w tedy dopiero, g d y będziem y ju ż jedni dla
drugich jed ynie przyjaciółm i niezaw odnym i; ale m ałżonko­
w ie chrześcijańscy m ogą w ied zieć, że stan m ałżeński za ­
wiera cudow ne m ożliw ości. C h rystu s nie obaw ia się potrą­
cać o to, głosząc, że ci s,ą J ego m atką i J ego braćm i, k tó ­
rzy spełniają słow o B o że. Zdanie te, zrozum iane wpełni,
wyraża tajem nicę praw dziw ego odrodzenia.
W yobraźcie sobie, w rzeczy sam ej, doskon ałego
ucznia, m ężczyznę c zy kobietę: b ęd zie on brał zaw sze pod
uw agę tylko służbę B ożą; nie p o zw oli sobie ani na m yśl,
ani na słow o, ani na czyn , k tóryb y n ieb ył dla b liźn iego i
z miłości dla Boga; nie zadaw alając się w ykonaniem prac,
jakie się nastręczają, w ybierze on, z pom ięd zy dwu utru-
dzeń, przykszejsze dla egoizm u; w reszcie, g d y go żadna
praca nie w zyw a, sam w ynajdzie coś dla dobra ogólnego;
i, wiodąc to istnienie ciąg łego pośw ięcenia, będzie się miał
mimo to za sługę n ieużytecznego. W takiej istocie
w szystko się pow oli odm ienia, odradza i odnaw ia. W ładze
jeg o m yślow e, m oce jeg o duchow e, siły je g o cielesne, aż do
ostatniej kropli krwi, aż do rdzenia je g o kości, w szystk o
zostaje om yte z plam dzied ziczności i grzechów osobistych;
Duch nadaje temu w szystkiem u ży cie now e, ży cie boskie;
Słow o się rodzi w ośrodku tej istoty; staje się ona ojcem
i m atką i bratem i siostrą Chrystusa, w yw o d zi pna bow iem
odtąd od tego C hrystusa w szystkie sw e cnoty, jak now y pęd
ciągnie sw ą substancję i sw e w łasności ze starej latorośli,
na której został zaszczepion y.
M am nadzieję, że w krótkich tych w yjaśnieniach
nie będziecie w idzieli m aterjalizmu, jaki d ostrzegliby w nich
zapew ne niektórzy m etafizycy. E w an gelja nie jest ani fi­
zyką, ani m etafizyką: to rozum ieją w szy sc y , ale śmiem
jeszcze pow iedzieć, że nie jest ona też ani spirytualizm em
ani materjalizmem; w szystkie te punkty w idzenia należą do
analizy ludzkiej; E w angelja jest poglądem bośkim na rze­
czy, realizmem; jest ona jednolita, jest ona całkow ita, za­
wiera ona w szystk ie system aty znane i w iele innych jeszcze.
Pam iętajcie, B ó g jest n ietylko w szystkiem tem i w szystkiem
tamtem, nie tylko tem w szystkiem w zw iązku z w szystkiem
tamtem, ale je s z c z e nieskończonością niepojętych trybów .
E w angelja to.l$- B oża m owa.
G d y C hrystus coś mówi, w szystko się w tem mieści:
m yśl, uczucie, w ykonanie, zasada, prawo, czyn; teza, anty­
teza, synteza. Przysw ajajm y sobie Jego naukę, jako p o ­
karm potrójny: obcow anie ze Słow em um ysłem , m iłością i
czynem ; a przyjdzie tym sposobem stan b łogosław ion y,
w którym wielkie te trójce znikną przez się, w którym rozu­
mieć, kochać i czyn ić będzie dla nas jednem tylko dziełem .

DUCH NIECZYSTY.

Znamiennem jest, że bezpośrednio po om ówieniu


praw dziw ego n aszego pokrew ieństw a duchow ego, pouczając
nas, że pełniąc w olę B ożą w chodzim y do rodziny Słow a,
Jezus odsłania nam zw ycza je n ieczystych duchów .
Są one przeciwieństwem zw ycza jó w duchów c z y ­
stych. D uchy czyste szukają pracy i trudu; duchy n ieczyste
,szukają odpoczynku; te używ ają na zm ianę podstępu i
gwałtu; tamte się ofiarowują, ale się n igd y nie narzucają;
jedne biorą, drugie dają; dla pierw szych osoba ludzka,
naród, epoka, w szystk o jest domem, w którym ży ją jako
p asożyty; dla drugich, w szystk o je st dom em , który ma b yć
utrzym any w porządku i ozd ob ion y na dzień, k ied y Pan
w stąpi do niego.
T ym sp osobem , w yp ęd zić w roga za pierw szym
razem nie zapew nia zw ycięstw a, trzeba go odpędzać
dwa i trzy i siedem razy; i ostatnie w alki stają się cięższe,
niż pierw sze. G d y b y mi b yło w olno w y ło ży ć układ c z ło ­
w ieka, zo b a czy lib y śm y jasno, jak m iarodajnem i są te tw ier­
dzenia ew angeliczne, które nam przepisują najprostsze i naj-
codzienniejsze praco; zo b a czylib yśm y, jak te elem entarne
ćw iczenia budzą n ajgłęb sze nasze energje, nie zam ącając
zdrow ego działania organizm u.
Jest, b yć m oże, lepiej, b yśm y nie znali tych tajem ­
nic; g d y b yśm y posiadali klu cz zagad ek, nie m ielibyśm y już
zasługi -postępowania w ed łu g Praw a; św iętość nasza stałaby
się tylko rozum nym egoizm em ; i, gd y b yśm y, skąd inąd,
przestąpili nakazy, nasza wina b yła b y całkow ita i przeba­
czenie niem ożliw e.
Nie w yjaśn ię wam tedy osobliw ego znaczenia w y ­
żej p rzytoczon ego ustępu; trzebaby opisać ca ły świat, k tó­
ry w yd ałb y się wam dziw acznym i którego bram nie p rzy­
stoi otwierać, albow iem O patrzność trzym a je je szc ze z a ­
mknięte dla przew ażnej liczb y n aszych bliźnich. A le w s z y ­
stko sobie odpow iada, ten sam plan przew odzi w szystkim
trybom życia, i analogiczne krzyw e przew odzą różnym ich roz­
winięciom . Spróbujm y raczej zastoso w ać do n aszego wieku
to, czeg o u czy nas Jezus o zw yczajach n ieczystych duchów:
do ducha, który go ożyw ia ogólnie, do je g o filozofji, do je ­
go estetyki.
C ech y tak w ybitn e u m ysłow ości w sp ółczesnej bu­
dzą raczej niepokój, niż nadzieję; ogólna kultura staje się
coraz, rzadszą; nie sp otykasz om al ludzi z pojęciam i ogólne-
mi; k ażd y się specjalizuje, bądź z pow odu ogrom nej rozm a­
itości zaw odów , bądź z pow odu d ro b ia zg o w o ści. dociekań
teoretyczn ych, bądź z pow odu w łasności um ysłów , bystrych
zapew ne, ale często ciasnych. Spójrzcie na tłum w kinie,
w stadjonie, na w yścigach: zob aczycie moc profilów gw a ł­
tow nych, potężnych szczęk, ciężko zarysow anych ust, twar­
dych lub chytrych oczu, zaś to u kobiet je szc ze częściej,
niż u m ężczyzn. P rzew aga instynktu i nam iętności za­
twierdza się w szędzie, naw et w uczesaniu i ubraniu; moda
podkreśla kształty ciała, szczęk, ust; chód i sposób b ycia
stał się brutalny; ręce rozm achane, ramiona drgające, nie
czuw a się już nad samorzutnem i ruchami, które dobre w y ­
chow anie starało się d otychczas harm onizować; umie się
dzisiaj biegać, przesadzać płoty, rzucać piłką, ręczną czy
nożną, ciskać dyskiem i dzirytem ; nie umie się już chodzić
po chodniku, ani zachow yw ać się w m ieszkaniu.
F izyczn e te piętna odnajduje się w szczep ione w
poglądach polityczn ych, artystycznych c z y literackich; słu­
chajcie ludzi, czytajcie ich dzieła; w szy scy prawie przyjm u­
ją jakiś błąd po czątkow y za prawdę; w szelka karność w pra­
cy, w m yśleniu lub w życiu jest odrzucona; a zw łaszcza
każd y ślepo w ierzy w e w łasny sw ój genjusz. K ażd a po­
w ieść ma b yć arcydziełem , każdą banalność w skazują nam,
jako niew ydaną dotąd orginalność, każda teza, ciesząca się
pow odzeniem , jest sofizm atem . N ajzacniejsze pozory służą
do przyjm ow ania w szelkich głupstw; Francja jest zalana pia­
ną świata; i najszaleńsi z tych w szystkich dzikusów robią
najw ięcej harmidru, zabierają n ajlepsze m iejsca, urągają na
kraj, z którego ży ją bezw stydnie, tak pod w zględem mater-
jalnym jak i duchow ym , i nienawistnie prześladują to w szy ­
stko, co jeszcze pozostało z d u szy naszej rasy.
W iem dobrze, że Francja, przyjm ując tych źle w y ­
chow anych gości, ułatwiając życie tym głodom orom , jest
posłuszna sw ej misji — ośw iecicielki. K tobąd ź oddych a p o ­
wietrzem naszej o jczyzn y, otrzym uje od niej, często b ez­
wiednie, łaskę wytworną, która go uduchawnia. D zielić te
skarby pom iędzy w szystkich , którzy ich pożądają, godzić
się na napaści i pożarcie, przyjm ow ać niew dzięczność i nie­
nawiść pasożytów , w ysysają cych krew, taka jest rola Fran­
cji, takie jest jej nieprzym uszone przeznaczenie; tak dalece,
że sami Francuzi popych ają ją do tego, bądź przez nad­
mierne uw ielbienie dla tych c zy innych w ytw orów zagrani­
cznych, bądź przez paradoksalne igry w yrafinow anych sw ych
um ysłów . N ie sk oń czyłbym , g d y b y trzeba b yło m ów ić sz c z e ­
gółow o; ale w szystk o , co nas zapala do te go co obce, p o ­
czą w szy od przem ysłow ych w yn alazk ów aż do form sztuki
i spekulacyj um ysłow ych , są to w szystk o p o m ysły francuskie,
u nas zapoznane, a przedstaw ione nam przez inny naród
pod now em mianem. Jasność naszej d u szy podobna jest
niekiedy do w ielkiej naiwności.
P rzyk ład ów te go tum anienia je st bardzo w iele, i u-
derzają one zw łaszcza w dziedzinie literatury. Źródłow e k ry­
tyki w ykazały, jak N iem cy i W schód zagarnęli od w ieku m yśl
francuską; je st to zjaw isko norm alne, albow iem na ziem i
przew roty sił, p o czą w szy od m agn etycznych, sk o ń czy w szy
na m etafizyczn ych , kierują się w ed łu g biegu słońca, t. j. od
wschodu na zachód. A le C hrystu s przyszed ł ongiś, b y u-
m ieścić u dołu to, co b yło na górze, i u gó ry to, co było
na dole; pod w zględem sp ołecznym , Francja, położona na
zachodzie św iata, spełnia ten sam czyn C h rystu sow y, gd yż,
w edług biegu naturalnego rzeczy, pow inna była zaw sze o-
trzym yw ać, a przeciw nie, za w sze dawała; i daw ać b ę­
dzie coraz w ięcej. N aszem zadaniem , nas, praw dziw ych
francuzów i praw dziw ych chrześcijan, zd aje się b yć tedy, u-
przedzić um ysłow e najazdy, które grożą jej posłannictw u.
Zpośród m yślicieli, którzy kształtow ali, od wieku,
m łode m ózgi dzisiejsze, m am yż w ym ieniać Châteaubrianda,
Stendhala, P roud ’hona, B alzaca, M icheleta, W iktora H ugo,
Renana i w sp ó łcze śn y ch Anatola France’ a, M au rycego Bar-
rcsa, K arola P ég u y , A ndrzeja G id e ’ a, Rom ain Rollanda ?
Iluż innych je s z c z e ? O tó ż, praw ie w sz y sc y oni są anti-
chrześcijanam i i zarazem anti-francuzam i, pom im o ich pa-
trjotyzm u i ich religijności. N ajn iebezpieczn iejsi z nich p o ­
siadają to m istrzostw o stylu, które u życza błędow i w dzięku
praw dy, jak suknia w ielkiej kraw cow ej czyn i w d zięczną
najbrzydszą kob ietę. R obią oni w s zy sc y z dyletantyzm u
kodeks sw ego istnienia, lecz gra k ażd ego z nich w iedzie
do w ysuszenia źródeł zapału i energji.
Jeden w yciąga z uczuć i z czyn ów śm iesznostkę,
jaka się tam znajduje ogólnie i jaka je w yjaław ia; odsłania
on przywarę, przez którą są niekiedy spełniane pozorne b o­
haterstwa i, przez nierzetelną sztukę podstaw ienia, obarcza
daną funkcję społeczną m ałostkow ością podkreśloną u jej
przedstaw iciela, albo utożsam ia braki w yko n a w cy z B o ­
gu ducha winną instytucją; ale, urzędnik zawinił, w ięc
i urząd zbrodniczy: oto sylogizm , jaki uroczny talent sofis­
ty przyprawia sosem w olnom yślności, n iezależności chara­
kteru, bezstronności krytyki. Pom ieszanie błędów z praw ­
dami, zaprzeczenie rzeczyw istościom zdrow ego rozsądku, u-
jęcie w system w ygod n ego eklektyzm u, przyjm ow anie m rzo­
nek, jak pacyfizm lub m iędzynarodow ość, oto w yniki tego
burzycielstw a.
Inny dyletant, urodzony artysta - scep tyk, ironiczny
i w y zu ty ze złudzeń, t. j. egoista, stał się w w ieku dojrza­
łym tradycjonalistą, patrjotą i katolikiem ; niestety! nie ze
szczerego nawrócenia, lecz z pobudek estetyczn ych . Nie
czując w sobie jurnej krzepkości, koniecznej dla zd ob ycia
w ład zy, odnow ił on postaw ę m argrabiego C hâteaubriand’ a.
W ierzyć w B oga z całą naiw nością — dobre to dla w yb o r­
ców ; tego się nie rozgłasza, tak sam o jak nie cofa się w
salonie ręki w obec jaw n ego łotra. W ielki ów pisarz, o
którym m yślę, obdarzony tak w ytw orną i b ogatą w rażli­
w ością, um ysłem tak rozległym , popełnia jednak błąd lo ­
giczn y. P oniew aż gardzi on w iększością sw ych w sp ółcze-'
snych, doskonała miłość sw ego kraju i sw ej religji staje się
dla niego niem ożliwą; gardzić — to nie zn aczy rozum ieć.
O tóż, zalety je g o stylu, w ytw orność jeg o po jęć zjed n a ły
mu pewien o g ó ł m łodzieży, dla których również, n ie stety!
rzeczyw istości N ieba i O jczy zn y są już tylko sym bolam i.
A oto jeszcze inny punkt w idzenia, o w iele bardziej
zacieśniony.
Jest to również w ielki prozaik, w ykarm iony na G re­
cji i Rzym ie, a który się stał doktrynerem w ielce w ojow n i­
c ze g o stronnictwa; naw et je g o nieprzyjaciele przyznają mu
olbrzym i talent; co do je g o uczniów — uw ażają go oni na-
równi z n ajw iększym i m ężam i stanu. Jednakże opiera się
on na prostackim pom ieszaniu w artości z niew zruszoną p o ­
godą. P rzew ó d ca po lityczn ego stronnictw a, w a lczą ce go 0
tron i kościół, pisarz ten w ykazu je nam co dnia, że król
jest nam n ieod zow n y, a jed n ocześn ie dorzuca do sw ych w y ­
w odów anti - chrześcijańskie sen tencje i m aksym y, w któ­
rych a gn o stycyzm styka się z ateizm em ; dom inikanin, O.
Laberthonnière, zebrał grubą k sięgę heretyckich cytat, za p o ­
ży czo n ych o d tego obrońcy katolicyzm u.
T eraz oto w ielki chory, bardzo subtelnie n iebez­
pieczny, czaruje on bow iem , a uchyla się jed nocześnie od z a ­
pału, jaki w znieca. O n to je st w e w ład zy dem ona prze-
w rotności;często o nim zresztą wspom ina. P otom ek całeg o
szeregu sum iennych protestantów , karność budzi w nim
rozpacz, g d y b y ż choć zn ał jej w łasności; ch ce on się czuć
w olnym w zględem każd ego postępku; dop u ściłb y się naw et
zbrodni,, g d y b y wraz nie d ostrzegał, że czyn raz dokona­
ny go zw iąże; i pędzi życie, rzucając się na oślep i znów
się zatrzym ując, oddając się i znów się cofając. C zło w iek
ten n ieszczęśliw y, mimo całej sw ej inteligencji i d oskon ałe­
go mniemania, jakie ma o sobie, nie widzi, że to p oszu ki­
wanie mętu, przew rotności, zaw ieszon ych stanów duszy, o
w iele bardziej go w ięzi, niż popełnione gw ałty, g d y ż czyn ią
go niewolnikiem je g o chmurnej pych y.
N ie m oże on w id zieć istot norm alnych, żeb y ich nie
kusić, poruszając przed niem i tysią ce m ieniących się widm;
widzi on dobro i zło; ale dobro w yd aje mu się nudnem ,
zb y t prostem i zb y t zdrowem ; p o ciągają go tylko b ogactw a
zła. „O błuda, — pow iada on, — je st jednym z warunków
sztu k i” ;i to upodobanie do sztucznoścr, upodobanie do
kłam stw a, doprow adza go do przekręcania tekstów ew an ge­
licznych; jak O skar W ilde, jed en z je g o d u ch ow ych braci,
uw aża Jezusa za artystę, a p rzypow ieści za rozkoszne op o­
wiadania; jak św iętość pociąga dem onów , tak to, co boskie,
pociąga tych literatów; radziby je nieco popsuć.
W ielu w ielkich m yślicieli cudzoziem skich m ają du­
cha fałszu: E dgar P oe, Em erson, C arlyle niekiedy są takimi;
W illiam B lake, N ietzsche, Schopenhauer, H egel, K ant, D o­
stojew ski, Tołstoj — sam o jądro ich genjuszu je st fałszem ,
i poczyn ili oni pom yleńców w e Francji; Renan jest jednym
z nich, i jednym z najsław niejszych, on też, z kolei, sp a­
c z y ł całą m oc pisarzy, z których najbardziej w p ływ ow ych
przytoczyłem przed chwilą.
O tóż, jeden tylko z nich, K a r o lP é g u y , nie przy­
biera pysznej postaw y. Zapew ne, w ierzy on w sw e posłan ­
nictwo, zna swą siłę i sw ą um ysłow ość; ale się niem a za
nadczłow ieka; nie ośw iadcza, jak Stendhal i inni, że pisze
dla w ieków przyszłych; pracuje dla teraźniejszości, wie
bowiem , że „jutro ma dość na trosce s w o je j” . P o jął też
on n ajw yższe rzeczyw istości ludzkie i nadludzkie; daje nam
o Francji i C hrystusie obrazy dokładne, i sam naukow iec,
w ychow anek szk oły normalnej, pozw ala nam rozum ieć g o ­
dność pracy lepiej, niż to czyn ią socjologow ie; lepiej, niż
klerykali — ludzką naturę św iętości; lepiej, niż wielu eksta-
tyków — obcow anie łaski i poufność z osobam i boskiem i.
A le nikt nie jest prorokiem w e w łasnym kraju.
F ałszyw i w ielcy ludzie, których buta, m iłość własna,
pycha, ranią się o zapory, jakie im staw ia genju sz rasy,
buntują się, urażeni, szukają pozorów^ niezależności, którą
uw ażają za szczytną, a która jest tylko błahą; i przez o-
błudę tak wielką, że już prawie nieświadom ą, nie obaw iają
się iść na pasku tych potężnych, lecz zgu bn ych indyw idu­
alności, które ze w szystkich stron świata, go d zą w zd row y
rozsądek, prawdę, dobro i Światło.
Im sławniejsi, tem szkodliw si, m yśliciele tacy służą,
bezwiednie, pew nym zamiarom Przeciw nika. Nie rozpa­
czajm y jednak; służą oni niew ątpliw ie również, b ezw ied n ie,
zamiarom O patrzności. Albow iem tłum y są w ysyłan e do
Istnienia, iżb y się w szystkiego n auczyć, w szystk o poznać,
pokonać w szystk ie pokusy, odw rócić w szystk ie zasadzki.
A b y p od ołać całej tej pracy, narzucają się dw ie m etody:
jedna po lega na zam knięciu oczu, zatkaniu sobie uszu, na
odrzuceniu w szystk ieg o, co nie jest Praw em N iebios; jest
to m etoda n ajszyb sza i n ajpew niejsza, albow iem , doprow a­
dzona do kresu, daje ona p ogląd rzeczyw isty, dokładne p o ­
znanie w szystkich widm ku szących, które się po drodze tło­
czą. Druga, najogólniej używ ana, stosu je dośw iadczenie,
próby; k osztu je w szystk ich ow oców , ponosząc niem iłe na­
stępstwa dociekań; i, dzięki tym przeżyciom mniej lub w ię­
cej dotkliw ym , m ądrość przych od zi pow oli.
C o do mnie, w olę pierw szą m etodę i polecam ją
wam; przez nią zm niejsza się cierpienie i skraca się droga
w stosunku najw iększym . Zapew ne, odtw arzanie ról F au stów ,
M anfredów, Zaratustrów, Im m oralistów znam ionuje pew ne
piękno; jest to atoli kom edja pom yłek, z której zostajem y
wkońcu zaw sze w ystaw ieni na dudka. F ałszyw ym b ohate­
rom się zdaje, że oni jedni w ykazu ją energję; nie p ostrze­
gają oni, że n ajw iększe ich w ysiłki n iezależności, to chwile,
kiedy pycha w iąże ich potrójnym splotem . K to udaje w o l­
nego, ten .czyni się niewolnikiem .
A b y w as oto zach ęcić do pierw szej m etody, w strzy­
muje się niekiedy — zb yt często, jak mi to pow iadają — od
udzielania wam tych c z y innych tajem nic, o które potrąca
E w angelja. M o gę źle zrozum ieć, w stosunku do w a szeg o
pojm owania; m ożecie mnie źle rozum ieć. M o żecie czytać
czy słyszeć inne rzeczy, niż to, co m ówię; m ożecie s to so ­
w ać do siebie opow ieści, które się do was nie odnoszą;
strzeżm y się tej form y zaw iści, która się zw ie jń e k a w o ś c ią .
P ow tarzam to wam od lat dw udziestu pięciu, a
Ernest H ello rzekł to przedem ną: strzeżcie się w szy stk ieg o
ccTprzyćhodzi ze W schodu. Strzeżcie się niem ieckiej m yśli
i jej przyjaciół, nie tylko zm arłych: K anta, H egla i N ietzsche-
gp, ale i ży w ych O ttona Spenglera, K eyserlinga, Rudolfa
/Steinera, i w szystkich tych, którzy się w yn oszą ponad tłum;
^strzeżcie się słow iańskiego czaru i fa łszyw e go chrześcijań-
stwa; strzeżcie się zach w ycającego Rabindranatha T agore i
M ahatm ÿ Gandhiego; m ieszają oni w sz y sc y Jezusa z Buddą,
posłuszeństw o w zględem B oga z poddaniem się instynktom ,
i m iłość braterską z w ykolejonem i poczynaniam i dem ago­
giczn ego fanatyzm u.
W szy scy głoszą pochw ały C hrystusow i i E w angelji,
ale tłom aczą Jednego i drugą, m ieszając pojęcia lub roz­
dzielając ich założenia. Zapew ne, K rólestw o N iebieskie o-
otwarte jest tylko dla ubogich w duchu; ale ci jed ynie są
ubod zy, którzy nie przyw iązują w agi do bogactw a. N aj­
drobniejszy urzędnik, który robi oszczęd n ości ze sw ej śm ie­
sznej pensji, jest bogaczem , kocha on bow iem pieniądz;
miljarder, w y d ają cy bez rachuby i nie lęk ający się ruiny,
jest ubogim . U czeń szkoły elem entarnej, nad ęty zd ob ytą
w iedzą podręcznikow ą, jest bogaczem ; Pasteur, który w ie­
dział, że nic nie wie, b ył ubogim . I pisarze, o których wam
mówię, naw ołujący do życia chwilą, gło szą c y próżność w y ­
siłku i pustkę w szelkiej pew ności, przekonani niezachw ianie
o sw ym własnym genjuszu, są ow ym i bogaczam i, dla któ­
rych N iebo P raw dy i Piękna pozostają niedostępne.
J eszcze w y, Francuzi, m acie k rytyczn y um ysł d osyć
giętki, b y w ytropić sofizm aty i pokonać ponętność form y.
A le wielu prostodusznych cu d zoziem ców dają sie zw ieść.
Am erykanie, Szw ajcarzy, D u ńczycy, Szw edzi, C zesi p rzyj­
mują z dobrą wiarą paradoksy i podziw iają sztuczki este­
tyczno - filozoficzne. Ah! ileż spustoszeń czyn ią książki!
Jakichże zasłon nie tkają, by zakryć rzeczyw istość! T rzeba
b y nam było w ejrzeć w siebie, od czasu do czasu, sam
na sam, bez teorji, bez po zy, bez uprzedzeń.
Nasi „źli pasterze” w ciąż m ów ią o w glądaniu w siebie;
ale to co oni nazyw ają „szcze ro ścią ” , są to w odze, pu­
szczon e w szystkim instynktom : one są w nas, pow iadają,
w ięc są dobre! a to jest przyzw oleniem b ądź jakiem u pra­
gnieniu, a zw łaszcza złem u. C z y ż nie będzie szczerością
przyznanie, że pozory przyjęte, aby źle m yśleć, źle czuć,
źle czynić, są ob łud ą? Tó, co oni zw ą „w o ln o ścią ” , to fał­
szyw a od w aga popełniania naszych drobnych podłostek, jak
g d y b y to b yło czem ś szlachetnem ; p od czas gd y , czyn iąc je,
kujem y sobie łań cuchy. T o , co oni n azyw ają „piękn em ” ,
to — uprzejm e bałw ochw alstw o dla sw ego sztu czn ego ja ,
jakie sobie z wielkim m ozołem utw orzyli, pod czas gd y
piękno boże je st blaskiem rzeczyw istości. W reszcie, tem,
co oni n azyw ają B ogiem , to oni sami: „B ó g , pow iada R o­
main Rolland, to nasze ja w y ższe, w cielone w nas, w tej
godzinie sw eg o ży cia tysiąco letn iego... M yśl o rzeczach
w iecznych i b ęd ziesz w ie c zn y ” . Jakież pom ieszanie! C z y ­
nią oni E w an gelję czło w ieczą, naturaliżują ją, subjektyw i-
zują,
Biedni artyści, biedni ludzie ogrom n ego talentu;
jakżeż ich n ależy żałow ać ! O b y ż nie stało się z n aszą ra­
są, jak z ow ym opętanym z E w an gelji. K to ś oto, dw a t y ­
siące lat temu, w y p ęd ził z pośród nas ducha n ieczystego ;
ale intruz zaw ezw ał siedm iu spólników , i starają się oni
społem z powrotem w prow adzić się do starego, w y g o d n eg o
domu. Daj B oże, b y następne pokolenie oparło się tym-
nieustannym napaściom!
ROZDZIAŁ TRZECI

PRZYJĘCIE ŁASKI

Jezus wszedł do Kapharnaum. A niektórego Rot­


mistrza sługa, źle się mając, poczynał umierać, który u
niego był ważny. A usłyszawszy o Jezusie, posłał do nie­
go starsze żydowskie, prosząc go, aby przyszedłszy uzdro­
wił sługę jego. A oni, przyszedłszy do Jezusa, prosili go
z pilnością, mówiąc mu: iż godzien jest, abyś mu to uczy­
nił, albowiem naród nasz miłuje, i onże nam zbudował
bóżnicę. I rzekł Jezus: Ja przyjdę, a uzdrowię go. Tedy
Jezus szedł z niemi. A gdy ju ż nie daleko był od domu,
posłał do niego Rotmistrz przyjacioły, mówiąc: Panie, nie
trudź się. Bociem nie jest godzien, abyś wszedł pod dach
mój. Przetożem się i sam nie miał za godnego, abym był
miał przyjść do ciebie: ale rzeknij słowem, a ozdrowieje
sługa mój. Bociem i ja jest człowiek pod władzą posta­
nowiony, mając pod sobą żołnierze, i mówię temu: Idź, a
idzie; a drugiemu: Przyjdź, a przychodzi; a słudze moje­
mu: Uczyń to, i czyni. Co ustyszawszv Jezus dziwował
się: i obróciwszy się, rzekł tym, którzy szli za nim: Za­
prawdę powiadam wam, nie nalazłem tak wielkiej wiary
ani w Izraelu. A powiadam wam: Iż wiele ich ze wscho­
du słońca i zachodu przyjdzie, i usiądą z Abrahamem, i
Izaakiem, i Jakóbem w Królestwie Niebieskiem. A synowie
Królestwa będą wyrzuceni w ciemności zewnętrzne; tam
będzie płacz i zgrzytanie zębów. I rzekł Jezus rotmistrzo­
wi: idź, a jakoś uwierzył, niech ci się stanie. I ozdrowiał
sługa tejże godziny.
*
* *

/ stało się potem, szedł do miasta, które zowią


Naim; a za nim szli uczniowie jego i rzesza wielka.
A gdy się przybliżył ku bramie miejskiej, alić wynoszą u-
marłego, syna jedynego matki jego; a ta była wdową: a
rzesza miejska wielka z nią. Którą ujrzawszy Pan ulito­
wał się nad nią, i rzekł jej: Nie płacz. I przystąpiwszy,
dotknął się mar, (a ci co nieśli stanęli,) i rzekł: Mło­
dzieńcze, tobie mówię: Wstań. I usiadł on, który był umarły,
i począł mówić, i dał go matce jego. I zdjął wszystkich
strach: i chwalili Boga, mówiąc: że Prorok wielki powstał
między nami; a iż Bóg nawiedził lud swój. / rozeszła się
o nim ta powieść po wszystkiej Judzkiej ziemi, i po wszy-
stkiem pograniczu.
*
* *

1 oznajmili Janowi w więzieniu uczniowie jego o


tem wszystkiem. A Jan, wezwawszy dwu z uczniów swo­
ich, posłał do Jezusa, mówiąc: Tyżeś jest on, który masz
przyjść, czyli inszego czekamy? Gdy tedv przyszli do nie­
go mężowie oni, rzekli: Jan Chrzciciel posłał nas do cie­
bie, mówiąc: Tyżeś jest, który masz przyjść, czyli innego
czekamy? A onejże godziny wiele ich uzdrowił od nie­
mocy i utrapienia, i od duchów złych; a wiele ślepych
wzrokiem darował. A odpowiedziawszy, rzekł im; Szedł-
szy, odnieście Janowi, coście słyszeli i widzieli: iż ślepi
widzą, chromi chodzą, trędowaci biorą oczyszczenie, głusi
słyszą, umarli zmartwychwstają, ubodzy Ewangelję przyj­
mują. A błogosławiony jest, który się zemnie nie zgorszy.
A gdy odeszli posłowie Janowi, począł o Janie
mówić do rzeszy: Cóżeście wyszli na puszczą widzieć?
trzcinę, która się od wiatru chwieje? Ale coście wyszli
widzieć?, człowieka w miękkie szaty obleczonego? oto
którzy są w odzieniu kosztownym, i w rozkoszach, ci są
na pałacach królewskich. Ale coście wyszli widzieć?
Proroka? Zaiste powiadam wam, te większego, niż Pro­
roka. Tenci jest, o którym napisano: (Malachjasz roz. 3,
w. 1) Oto ja posyłam Anioła mego przed obliczem two­
im; który zgotuje drogę twoją przed tobą. Albowiem po­
wiadam wam: między narodzonemi z niewiast, żaden nie
jest większy nad Jana Chrzciciela. Lecz który mniejszym
jest w królestwie Bożem, większym jest, niżli on. A od
dni Jana Chrzciciela aż dotąd, królestwo niebieskie gwałt
cierpi, a gwałtownicy porywają je. Bo wszyscv Prorocy
i Zakon, aż do Jana prorokowali. A jeśli chcecie przyjąć,
tenci jest Eliasz, który mial przyjść.

* *

Kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha. A sły­


sząc lud wszystek i celnicy, wysławiali sprawiedliwego
Boga, dawszy się ochrzcić chrztem Janowym. Ale Fary-
zeuszowie i Doktorowie zakonni. znieważyli radę Bożą sa­
mi przeciw sobie, nie dawszy się mu ochrzcić.
Komuż tedy przyrównam ludzi rodzaju tego ? Po­
dobni są chłopiętom, na rynku siedzącym, i do siebie wo­
łającym, i mówiącym: Graliśmy wam na piszczałkach, a
nie tańcowaliście; lamentowaliśmy, a wyście nie płakali.
Albowiem przyszedł Jan Chrzciciel, ani jedząc chleba, ani
pijąc wina: a mówicie: Czarta ma. Przyszedł zaś Syn
człowieczy, jedząc i pijąc, a mówicie: obżerca i pijak wi­
na, przyjaciel celników i grzeszników. Lecz usprawiedli­
wiona jest mądrość od wszystkich synów swoich.

*
* *

Gdy tedy przyszedł do Galilei, przyjęli go Gali­


lejczycy, ujrzawszy wszystko, co był uczynił w Jeruzalem
w święto; bo i sami byli przyszli na dzień święty. Przy­
szedł tedy zasię do Kany Galilejskiej, gdzie wodę winem
uczynił.
*
* *

I był niejaki królik, którego syn chorował w K


pharnaum. Ten gdy usłyszał, iż Jezus przyszedł z Żydo­
wskiej ziemie do Galilei, poszedł do niego i prosił go, aby
zstąpił i uzdrowił syna jego, bo poczynał umierać. Rzekł
tedy do niego Jezus; Jeśli znaków i cudów nie ujrzycie,
nie wierzycie. Rzekł do niego królik: Panie ! zstąp pier­
wej, nim umrze syn mój. Rzekł mu Jezus; Idź, syn twój
żyw jest. Uwierzył człowiek mowie, którą mu powiedział
Jezus, i szedł. A gdy on już zstępował, zabieżeli mu słu­
dzy i oznajmiłi, mówiąc, iż syn jego żywię. Pytał się te­
dy od nich godziny, której mu się polepszyło. I rzekli mu:
Iż wczora o siódmej godzinie opuściła go gorączka. Po­
znał tedy ojciec, iż ona godzina była, której mu rzekł Je­
zus; Syn twój żywię. I uwierzył sam i wszystek dom jego.
Ten zasie wtóry znak uczynił Jezus, przyszedłszy
z Żydowskiej ziemie do Galilei.
(M ateusz roz. 8, w. 5 do 13; Łuk roz. 7, w. 1 do 10. —
Łukasz roz. 7, w. 11 do 17. — Łukasz roz. 7, w. 18 do 30;
M ateusz roz. 11, w. 2 do 15; — Łukasz roz. 7, w. 31 do 35
M ateusz roz. 11, w. 16 do 19. — Jan roz. 4, w. 43 do 54)

SETNIK

Zdaje mi się, że historja z setnikiem z Kafarnaum


w skazuje w szystk ie konieczne warunki do otrzym ania łask
N ieba.
C zło w iek ten ż y c z y sobie, b y je g o w ierny słu ga o-
zdrowiał, jak m y pragniem y, b y nasi wierni słu d zy, nasze
ciało, nasze w ład ze nie cierpiały. Jest on człow iekiem z a ­
cnym; pom agał on ludziom , śród których żył, jak m y win­
niśm y pom agać w życiu tym , którzy nas otaczają. Jest on
pokorny; nie czuje się godnym , b y stanąć przed Panem,
nie czuje się naw et godnym przyjąć zb aw czych odwiedzin;
prosi jed ynie o jedno słow o: w ie on, że od ległość nie ist­
nieje dla W szechm ocn ego, że, chociażb y m iejsce, skąd G o
w zyw am y, b yło nie wiem jak od legle, ob ecn ość Jego jest
zaw sze natychm iastow a. O to siedm przykład ów do naśla­
dowania.
Zapew ne, wiara taka je st przedziw na, i będziem y
się p o czytyw a li za w ielce szczęśliw ych , g d y pow stanie ona
w nas samorzutnie. Ż e b y ją otrzym ać, trzeba czynić, jak
ów setnik: obow iązek nasz, w całej prostocie. T o k um ysłu,
który nam przedstaw ia naprzód rzeczy pod ich złożon ą p o ­
stacią, je st p o żyteczn y, b ez w ątpienia, i rozw iązuje nasz
m ózg; w szelako jest to tylko szkoła, term inowanie. K ogo
dotknie Św iatło, ten snadnie w idzi zło żo n o ść św iata, ale się
sam w niej nie gm atwa; ży w e w iązadło, łączące G o z Jedno­
ścią, odsłania mu w każdym szczeg ó le, w jaki sposób u-
zgodnić je z całością, i żadna niespodzianka nie zbija go
z tropu.
T ym sposobem setnik ujrzał, jednym rzutem oka,
Chrystusa, jako w odza armji, który daje rozk azy sw ym li­
cznym sługom i żołnierzom , rozkazy, spełniane z roztro­
pnością i szyb kością jeszcze o w iele doskon alszą od roz­
tropności i szybkości, w żd y przedziw n ych, podw ładnych
rzym skiego oficera. C złow iek ten nie gu bił się w lesie te-
oryj ezoteryczn ych i religijnych; od pierw szego spojrzenia,
zdał sobie sprawę, że choroby są Jstotam i, że uzdrowienie
jest aktem duchow ym , że w św iecie D ucha, przestrzeń i
czas się rozwiewają, że słow o B oga jest życiem sam em i
aktem czystym .
W szystko, co m ożna zrobić, aby otrzym ać praw dzi­
w ą wiarę, wiarę ży w ą i czynną, streszcza się ted y w o sią g­
nięciu zw yczaju stałego obcow ania z B ogiem : m ów ić do
B oga, jak do o so b y obecnej. M usim y się do tego w c ią g ­
nąć; pięć minut z rana i w ieczorem nie w ystarcza; podobnie
jak m łodzieniec czuw a nieustannie nad sw ym językiem i
swem zachow aniem , tak sam o każda z sekund, które, d w a­
dzieścia razy na dzień, oddzielają nasze różne zajęcia, winna
b yć w ypełn iona nagłym zw rotem do C hrystusa, w zn iesie­
niem n aszego zapału, skupieniem się ośrodkow em n aszego
wnętrza. Jest to niew ątpliw ie długie szkolenie; ale n ab ycie
bądź jak ieg o m istrzostw a, ch o ćb y najbardziej m aterjalnego,
c zy ż nie w ym aga rów nież w ytrw ałego czu w an ia? P o w ie­
dziano nam, w iele lat ju ż tem u, „że uśm iechać się do przy/
krości jest początkiem drogi, prow adzącej do w ia ry ” . T ak
niew zruszona p o go d a rozkw ita tylko przez ciągłe obcow anie
z B ogiem , w zn osząc stale nasze serca ponad drobne, bied­
ne ziem skie k oleje, przez dopraszanie się cudu, przez pozna­
wanie w łasnej n ic o ś c i..
P okora, w rzeczy sam ej, stanow i glebę — ży w iciel­
kę wiary. C i syn ow ie K rólestw a, przeznaczeni przez O p a ­
trzność do przyjęcia tu na ziem i B o g a ży w e g o , jeżeli zo ­
stali odrzuceni do ciem ności zew nętrznych, to tylko z racji
pychy, jaką odczuli, w id ząc siebie narodem w ybranym ; a te
narody obce, p rzy b y łe ze W schodu i Zachodu, z racji oto
pokory tylko, zo stały d op u szczone przez O jca do Jego
uczt.
T ak tedy, całkiem proste pełnienie całego n aszego
obow iązku, praw dziw a pokora, żyw a m yśl o naszym O jcu:
oto co wzm acnia wiarę; a wiara, z kolei, pozw oli nam roz­
taczać d ookoła nas cuda dobroci b ożej. W eźm iem y się,
nieprawdaż, do ro b o ty ? Zda mi się często , że odkryw am
w w as pew ien niepokój, pew ną trw ożną lękliw ość, w reszcie
zwątpienie; to w yjaław ia w szystk ie w asze trudy. N abierzcie
tchu, um ocnijcie się, usp okójcie się, i do roboty! C z e g ó ż
się m ożecie obaw iać ? Znoju ? ależ, pokonyw aliście go ju ż tak
często; p o rażk i? ależ słu życie Panu św ietnem u, który widzi
pierw w asze trudy, niż w asze pow odzenie; słu życie M istrzo­
w i najm ędrszem u; jeżeli nie daje wam O n odnieść z w y cię ­
stw a św ietnego, to — iż porażka pozorna jest lepsza i dla
W as i dla w aszych przeciw ników .
SYN WDOWY.
O gólnie, brak nam w ew nętrznej pełni, tego uczucia
radości pogodnej i prom iennej, która rozgrzew a duszę asce­
ty, jak euforja w pływ a na rozkw it ciała atlety. O tó ż, p eł­
nia ta w ynika z uprawy zm ysłu duchow ych rzeczyw istości.
W eźm y przykład przybliżony. O to w skrzeszenie s y ­
na w d ow y z Naim; E w angelista opow iada tę rzecz n ie zw y ­
kłą w dwunastu c zy w czternastu w ierszach. A le do ja-
kichż obszernych kom entarzy każd y z w yrazów tych kilku
zdań daw ałby pole, g d y b y z niego w yciągn ięto c a łe zna­
czenie, jakie one zaw ierają? N azw a tego m iasta, uczniow ie,
tłum, umarły, którego mają pogrzebać* syn jed y n y , nado-
miar, w d ow y, orszak żałobn y, w sp ółczu cie Jezusa, Jego
zwrot: N ie płacz! Jego, w ów czas, g d y nikt G o o nić
nie prosi; zbliża się, dotyka trumny, służebnicy się za trzy ­
mują; każde słow o cu d otw órczego rozkazu, i Jezus „o d ­
dający go m atce je g o ”, przerażenie w idzów i cała reszta.
Zastosujcie każd y z tych szczeg ó łó w do człow ieka
duchow ego, do człow ieka m oralnego, do człow ieka um ysło­
w ego, do fluidów , do człow ieka fizyczn ego, do je g o życia
pow szedniego, do poziom u sp ołeczn ego, do materji, do po­
znania, do ziemi, do iluż rzeczy je s z c z e ! W dow a, matka
w skrzeszonego, m oże b y ć w zięta za stw orzenie rozłą­
czone ze sw ym Panem przez grzech, za K ościół, za lud,
za duszę zbłąkaną; m ożna sobie w yobrazić zastosow ania te­
go w ydarzenia w alchem ji, w p sych o lo g ji m istycznej, w g o ­
spodarce narodow ej. A le dociekania te, aczkolw iek nie są
w całości grą sym bolizm u, zaspakajają tylko um ysłow ą cie­
kaw ość; jedynie intuicje różnych stopni rzeczyw istości, za ­
wartych w tem c zy innym słow ie lub czyn ie Chrystusa, ma­
ją znaczenie jako pokarm serca; intuicje, pow stające sam o­
rzutnie z głębi naszej istoty, g d y w ola nasza zaślubia w olę
B o g a i nagina do tego wzoru w ś z y s M e i n a ć e św iadom e
naszej oso b y.
W Jezusie 'je s t jedność, obejm ująca i przekracza­
jąca W szechśw iat; w szystko, co O n czyn i i m ówi, w strząsa
zarazem postaciam i przestrzeni i czasu. W skrzeszenie tedy
um arłego nie jest aktem zw ykłym ; z każdą istotą ludzką są
zw iązan e setki tw orów ziem skich czy poza - ziem skich, w i­
dzialn ych c zy niew idzialnych; z nim te tw ory um ierają, jak
się z nim one zrodziły; dać ż y c ie zm arłem u w ym aga o ż y ­
wienia w szystk ich tych tow arzyszów i pom ocników ; w y w o ­
łuje się przez to niezliczon e w strząsy, sprow adza się o w ie­
le w ięcej cierpień, niż radości. W skrzeszenia m agn etyczne
c zy m agiczne są bądź nieśw iadom e tych pow ikłań, bądź się
o nie nie troszczą; aję m istyk się niemi przejm uje; oto dla­
c zeg o pozw ala on sobie tylko prosić N ieb o.
O tó ż, b y prośby te zostały usłyszan e, a następnie
w ysłuchane, musi on ży ć jed nocześnie w N iebie i na ziemi;
nie — przechodzić od jed n ego do drugiego, ale b yć społem
w N iebie i na ziem i, od d ych ać dw iem a atm osferam i, w i­
d zieć dw ie rzeczyw istości; je st to m ożliw em , jest to nawet
łatwem , albow iem , zapraw dę, przez C hrystusa, dw ie te rze­
czy tw orzą jedno.
C zy ń cie ted y stopniow o w asz w zrok przenikliw szym ;
niechaj twory, z którem i żyjecie, stają się dla w as przejrzy -1
stemi, niech w ątek ok oliczn ości nie ukryw a wam już linij
b ożych sił; um iejcie zn aleść w e w szystkich chw ilach i w e
w szystkich m iejscach ten punkt tajem ny, przez który każde
z tych m iejsc w iąże się z nieskończonością, a każda z tych
chw il z .w ieczn ością. T ym czasem , w asze odrodzenie nie
jest dokonane; p o czyn a się zaledw ie; Św iatło zam ieszkuje
tylko m aleńki kącik w aszej osoby; posiadacie pełnię tylko
na tym m aluczkim obszarze. M acie się ted y pow oli p o ­
z b y ć całej reszty nierzeczyw istości, które go zajm ują, nie
w ypełn iając go.
S pójrzcie oto. w danej chw ili na ten k ry zy s g iełd o ­
w y w e Francji; m nóstw o n aszych rodaków w ierzyło w rze­
czyw isto ść spraw giełd o w ych . O tóż, pieniądz jest tylko
znakiem; a kurs giełd o w y — znak znaku — w okresach nie­
pew nych, jak nasz, nie odpow iada w końcu zupełnie istotne­
mu bogactw u narodu. Francuzi dali się uw ieść sym bolow i,
obrazowi, cieniowi. G d y b y byli dobrow olnie przeszli do
porządku dziennego nad m achinacjam i M iędzynarodów ki fi­
nansowej, gd y b y się b yli zachow ali, ja k g d y b y te zabiegi
nie miały m iejsca, nie b yło b y na naszych giełdach od ­
bić ruchów Am sterdam u c z y innych giełd, i napaść na na­
sz e g o franka spotkałaby tylko próżnię; rozw iałaby się.
Podobnie się dzieje w rzędzie duchow ym . G d y się
będziecie zachow yw ali, jak g d y b y rzeczy znikom e b yły
w szechm ocnem i, uczynią z was one sw ych niew olników . G d y
się będziecie zachow yw ali przeciwnie, biorąc rzeczy b o ­
że za jed yn e rzeczyw istości, B ó g uczyni was w szech m ocn y­
mi; spełniać O n będzie w asze pragnienia, jak ojciec obda­
rza z radością grzeczne dziecko nagrodam i i podarunkami.
Ludzie religijni najinteligentniejsi i najw ykształceń si
nie m ogą zgoła pojąć tych absolutów pełni i jedności; w y ­
obrażają sobie, że wiara potrzebuje ludzkiej pom ocy, aby
odrodzić świat doczesny; albowiem , masz daleko w ięcej u-
czonych i administratorów, niż praw dziw ych m istyków .
M yślałem św ieżo o .tych szczególnościach , czytając książkę
H enryka M assis’ a; bystry ten um ysł, w ykształcon y, rozsąd­
ny, o bardzo zdrow ym zm yśle katolickim , ośw iadcza, że
zw ykłe pełnienie przez każd ego z w iernych, w sp osób choć­
by najdoskonalszy, zasad E w an gelji nie w ystarcza, ani do
odrodzenia społeczności, ani do pow rotu dobrobytu naro­
d ow ego, ani do napraw y błędów jeg o filozofów c z y jego
artystów . Pan M assis nie uczuł w idocznie n igd y w szech ­
m o cy Słow a Jezusa; zbytnia je g o um ysłow ość nie pozw ala
mu przyjm ow ać prostoty ducha; karmi się on jeszcze pustą
strawą; je g o chrześcijańska wiara opiera się naprzód na
m yśli kom entatorów i bada tekst B o ży poprzez kom entarze
O jcó w -K o ścio ła i K anony Soborów .
I m y nie zach ow u jem y się inaczej w zakresie c
dziennych zajęć. U stanaw iam y pośredników pom iędzy B o ­
giem a sobą; nie postanaw iam y sobie iść prosto do N iego; a
jeżeli naw et mam y ten zamiar, nie śm iem y go u rzeczyw ist­
nić. G d y te d y C hrystus przych odzi do nas, O n to robi
całą drogę; jak dla przyjaciół i m atki m łodzieńca z Naim,
którzy się użalali, nie m yśląc o tem, że Pan Ż y cia prze­
chod ził ob ok nich, w sp ółczu cie oto C hrystusa w spom aga
nas, £>dy nas w idzi zrozpaczonych; lecz gd y b yśm y ży li z
Nim, z radością d aw ałby w szystkim naszym czynom pótę-
żne i doskonałe piękno S w eg o w spółdziałania.
W zyw ajcie N iebo, w zd ych ajcie do N iego , n asycaj­
cie się Jego Duchem prom iennym ; w ćw iczeniach od d ech o­
w ych poleca się naprzód opróżnić płuca, zanim się je na­
pełni czystem pow ietrzem . P o zb yw a jcie się naprzód w szy ­
stkiego, co jest w aszem ja, nie pow iadam w szystk ieg o, co
je st ziem ią, ziem ia bow iem i tw ory są dziełam i i zaw ierają
odblaski B oga, ale pow iadam , po zbyw ajcie się tej pożądli­
w ości, tej żą d zy posiadania, tej chciw ości, • tego skąpstw a
ży cio w ego , które w szystk o psują. Potem , w ypełniajcie się peł­
nią w ieczystą, i w szy stk o , co b yło w nas oddane śm ierci,
zostanie oddane życiu, jak m łodzieniec z Naim.

GDZIE JEST CHRYSTUS?

Ileż niespokojn ych duchów zadaje sobie w d zisiej­


szy ch czasach to sam o p yta n ie? T en c z y ów cudotw órca,
ten czy ów m yśliciel, jest li M istrzem , jest li T ym , który ma
p rzy jść? Jan C hrzciciel, n ajw iększy z ludzi, zap ytu je, jako
człow iek ośw iecon y i przezorny, w iedząc, że cud m aterjalny
nie za w sze d ow odzi praw ow itości duchow ej cudotw órcy.
O tó ż,'o d p o w ie d ź Jezusa je st odpow iedzią człow ieka proste­
go, n adającego faktom najw iększe znaczenie probier­
cze. D la c zeg o ? B o oto prostota Jezusa widzi po za zm y ­
słem krytycznym p sych olog ów , podczas g d y prostota lu­
dzi nieśw iadom ych tkwi poniżej, jako prostota cząst­
kow a, n egatyw na i pow ierzchow na, nie przekraczająca p o ­
znania rozum ow ego; prostota ucznia, przeciw nie pozostaw ia
p o za sob ą sąd um ysłow y.
K tokolw iek gardzi pracami m ózgu i ogólnie różne-
mi rodzajam i ludzkiej pracy, w ykazu je przez to, że jeszcze
nie dośw iadcza! nam iętnych zainteresow ań. P oczątku jący
na drogach duchow ych m ają skłonność do patrzenia z nie­
jaką pogardą na b ad aczy laboratoryjnych, na um ysłow ców ,
i naw et na sumiennych zachow aw ców praw ideł m oralnych
c zy religijnych. P ew ien pow ażn y pisarz, baron Seillière,
przedstaw iając nam, szeregiem głębokich ■studjów , spu­
stoszenia, jakich przyczyn ą, w ciągu XVIII i XIX stule­
cia, była niekarność w zruszeń, p rzyzw yczaja nas do łączenia
wyrażeń: rom antyz n i m istycyzm ; a poniew aż je g o kom en­
tatorzy nie w ytykają tego pom ieszania, o g ó ł tym sposobem
pogrąża się w starym błędzie, który czyni z m istyka m arzy­
ciela i człow ieka popędów . O tó ż, nie m asz praw dziw ego
m istycyzm u bez surow ej reguły, bez ascetyzm u.
C złow iek nie jest ciałem; człow iek nie jest duchem;
człow iek nie jest duszą. T rzy te treści są w nim zm iesza­
ne, albo raczej złączone; jest on substancją jed yną, nie po­
dobną do żadnej z trzech substancyj m acierzystych, która-
by jednak nie m ogła istnieć bez ich potrójnego uczestnictw a.
W szelka analiza jest tylko sztuczn ością w pojm ow aniu R ze­
czyw istości, przez jej rozkład; i w szystko, co d o ty czy C hry­
stusa, jest jed ynie rzeczyw istością, życiem ; nie bierzcie ża­
dnego ze słów E w an gelji za w yraz faktów , c z y uczuć czy
pojęć, ale za rzeczyw istości, za rzeczy żyw e, za istoty ż y ­
jące.
O to d laczego Jezus odpow iada posłom Chrzciciela:
„Idźcie, oznajm cie Janowi, coście w idzieli i s ły sz e li” . P o ­
słow ie ci nabrali, a raczej odnaleźli, w szkole ich mistrza,
ten zm ysł rzeczyw istości, to bezpośrednie ujęcie życia p o ­
szczeg óln ego dla każd ego faktu i dla każdej istoty, którego
zaród otrzym ujem y przed zstąpieniem do cyk ló w istnień,
ale którego pełnię posiadam y dopiero po przebyciu w szy ­
stkich dróg i wkroczeniu z pow rotem w królestw o Absolutu.
T en sposób bycia, zarazem uprzejm y i dyskretny,
w zrok ten toczon y po tworach, w olny od w szelkiego osobn i­
czeg o nalotu, to zrozum ienie, n asycon e dośw iadczeniem ,
więcej niż pobłażliw e: braterskie i ludżkie, zarazem pokorne
i pełne godności, oto co m am y zd o b y ć, aby otrzy­
mać promień Św iatła w ieczn ego, dla którego k ażd y twór,
każda okoliczność jest niezaw odnym przybytkiem . Z a sto ­
sujcie do w szystkich stanów um ysłu lu d zkiego, to co m o­
żecie w y czy ta ć u Cldüde Bernard’ a, u H enryka Poiricaré’ go,
u D uchem ’ a o stanie um ysłu nau kow ego, a w ted y spostrze­
żecie, czem winno być w asze zachow anie się w życiu . P o ­
zb ycie się odrębności je st najtrudniejszą pracą; w ciąż w idzi­
my, jak ludzie w yjątk ow i zam ykają się w czterech ścianach,
i co gorsza, nie d ostrzegają tego, że się zam knęli. Sp ójrz­
cie na Anioła S zk o ły, św iętego T om asza z Akwinu; je st to
um ysł pierw szorzędny, ale w rósł w grunt A rystotelesa.
Patrzcie na N apoleon a I, ów typ narzędzia Św iata n iew i­
dzialnego: ceni on tylko rozum , zim ną krew , w olę, rzeczy
najbardziej przyziem ne, najbardziej dotykalne. Pisarze reli­
gijni, tłom acze E w an gelji, w id zą w niej albo tylko moralne
m aksym y alb o twierdzenia d ogm atyczne, zależnie od toku
ich um ysłu, lecz nić ponad to. K tokolw iek w ycią ga z E -
w angelji zastosow anie inne, niż za zw ycza j, uchodzi w ich
oczach za w izjonera, okultystę, teozofa^ T aka jest uroczna
w ładza czarodzieja ^ U m ysłu.
Zapew ne, rola je g o , jak o tłom acza Ż ycia, pozostaje
ważną i nieodzow ną; ale się nią nie zadaw ala, lecz dając
pozorne zaspokojenie naszej w ład czej potrzebie natychm ia­
stow ych pew ności, zaprzepaszcza pow oli to Ż ycie, jed yną
R zeczyw istość, poza obrazam i, jakie pom aga nam o
nim tw orzyć. P ostaw a um ysłow ca przypom ina postaw ę
inżyniera, k tóryb y zapom niał o rzeczyw istości - ^ lo k o m o ty ­
wie, m yśląc tylko o sw oich w ykresach i o sw oich równa­
niach.
Praw dą jest, że istotne Ż y cie odbija się w różnych
zwierciadłach:- zw ierciadle m yśli log iczn ej, zw ierciadle w rażli­
w ości estetyczn ej, zw ierciadle charakteru m oralnego, zw ier­
ciadle w rażliw ości cielesnej; w ielkie te obrazy rozszczepiają
się z kolei na niezliczon e odbicia, przez n iezliczon e ścianki
tych w ielkich soczew ek.
Błędem ezoteryzm ów było nie to, ż e wierzyły one
w przew agę faktów poza - fizyczn ych nad pojęciam i św ia­
dom ości, lecz to, źe doszukiw ały się tych zasadniczych fak­
tów, w ych odząc z materji. E w angelja stawia nas w obec
tych faktów sam ych, w prow adzając nas do K rólestw a B o­
żeg o, mieszkania Słow a, gdzie w szystk o drga życiem naj-
rzeczyw istszem ; pokazując nam zjaw iska tego świata ośrod­
kow ego i niezm iennego,_ jako zasad y naszych m etafizyk,
naszych teologij, naszych m oralności i naszych nauk; zapra­
wiając nas do Jedności boskiej przez-poszukiw anie jedności
osobistej, Ę w an gelja w prow adza nas do B o ga od ośro­
d k a ; okultyzm y m ogą nas ku Niem u kierow ać tylko od ze­
wnątrz, a, nadomiar, na co nas one narażają!
Chciałbym , b yście dłużej te punkty rozw ażyli, by
móc lepiej odpow iedzieć na zarzuty, że łączym y w odzież
Arlekina bezładne strzępy różnorodnych doktryn. Święta Fran­
ciszka Rzymianka, św ięta Hildegarda, K atarzyna Emmerich
i wiele innych, obficie opisywały zakątki Świata niew idzialne­
go; nie rzekłem jednak nigdy, że b y ły przeto okultystkam i
czy teo zo fkami; św. J ó z e f K upertyński w yw ołał w iele zja­
wisk, niedoścignionych przez najsław niejsze m edja: nie p o ­
w iedziałem nigdy, źe b y ł on spirytystą, w iedząc n azb yt d o­
brze, że fakt m aterjalny m oże m ieć tysiąc różnych p rzy ­
czyn duchow ych. T eo lo go w ie, którzy nas krytykują, winni
się okazać również bezstronnym i. N ie ciągniem y gw ałtem
n aszych rozm ów ców do konfesjonału; ale to nie zn aczy,
b yśm y b yli protestantam i; polecam y regu łę ascetyczn ą lub
uciekanie się do N ajśw iętszej Panny; ale p. W ilfred M onod
nie słusznie z tych pow odów zaliczą nas do za gorza­
łych katolików .
Im się bardziej starzejecie, tym w ięcej stw ierdzacie
jak w ielką rzadkością je st bezstronność, n iezależność, zd ro­
w y rozsądek. W szy sc y jesteśm y podobni do zm arłego A r­
tura M eyer’a, m ów iącego o m alarstwie. W idzieć rzeczy w
oderwaniu od n aszych upodobań, oceniać je po za naszemi
sprawami, porów n yw ać je bez udziału n aszych nam iętności,
jest to rzecz trudna, n ad zw yczaj trudna, zasłu gu jąca na
w y jątk ow ą n aszą p ieczę.
Starajm y się przedrzeć m gły; do te go m ogą się
sprow adzić w szy stk ie naw oływ ania C hrystusa; odpow iada
również O n n aszym pięciu zm ysłom , naszej pam ięci, naszej
logice, naszem u sądowi: „P atrzcie i, w róciw szy, pow iedźcie
waszem u panu (sercu), coście w id zieli” .
W szelako — w yb a czcie m oją troskę oszczędzenia
wam jakn ajw ięcej fa łszyw ych kroków w szelako, niechaj
w asze p o stęp y ku sw ob od zie D ucha nie napaw ają was
śm ieszną pych ą. Zapatrzcie się na Jezusa z Nazaretu; stoi
On tam, pod naporem kilkuset nieboraków i kalek, k rzy­
czących w upalnem słońcu, śród kurzu, much i m ocnych
w yziew ów tłumu. U zdrow ić ch orego na ciele i na duszy,
to nie tak łatw o, jak po w ied zieć szoferow i: „P roszę mnie
zawieść* na bulw ar K a p u c y n ó w ” . Jakkolw iekbądź w ielki b ył
Chrystus, m usiał O n jed n ak w ejrzeć w k ażd ego z tych nie­
szczęsnych, dotrzeć w nim tak do fizy czn eg o brudu, ob e­
cnego, jak i do brudu m oralnego, bardzo daw nego,
bardzo o d ległego , bardzo głębokiego; jakkolw iek potężn y
b ył C hrystus, trzeba b yło jednak, b y Jego zb aw cze skinie­
nie, by J eg o słow o cudow ne d o sięg ły aż do tajem nych o-
środków kaleki, zapan ow ały nad je g o n ajod leglejszem i koń­
czynam i w idzialnem i i niew idzialnem i. D la ucznia, leczy ć
nie jest rzeczą trudną; zad aje on sobie pew ne umartwienia,
prosi N iebo, i N iebo sobie radzi. A le Jezus, zarazem czło­
wiek i B óg, b ła g ający i d ający, co za napięcie, co za n ie­
pojęta praca!
O tó ż, w całem tem zam ieszaniu, przyjm uje O n spo­
kojnie w ysłań có w C hrzciciela, przem awia do nich kilkom a,
pogodnem i słow am i i czyn i dalej sw ą w pracę. N iech was
nic nie niepokoi. W y rów nież, czyń cie sw oje; odpow iadaj­
cie w szystkim nie w ięcej, niż trzeba, ale lak, jak trzeba; z a ­
chow ujcie spokój po god n y, zach ow u jcie w sobie, zdała od
zgiełku, W ieczystą O becność, z racji której tłum y tw orów
już Was m ają za błogosław ion ych. I, stopniow o, w szystkie
te zagadnienia, które tu społem om awiam y, rozw iążą się
w całkow itą i doskonałą pew ność.

S I Ł Y ŻYWE.

R ozpatrzm y tryby odkupiającego dzieła Jezusa, w y ­


liczone przez N iego Sam ego. Posłom Jana przytacza On:
ślepych, chrom ych, trędow atych, głuchych, um arłych, ubo­
gich, których uzdrawia, i ogłasza, jako ośrodek tej gw iazdy,
szczęście tych, którzy przyjm ą Jego Słow o.
Zanim człow iek zostanie zesłany na świat, otrzym u ­
je on istotnie od O jca sześć iskier, które rozw ijają istnie­
nia, i które m ożna określić w następujący sposób:
zdolność postrzegania kształtów tworów;
zdolność działania, pracowania na św iecie, gdzie
się znajdujem y, co odpow iada kroczeniu Ja w zdłuż drogi,
na której je O jciec um ieszcza;
zdolność organiczna, przez którą nasze funkcje ż y ­
ciow e się równoważą i dają nam potrójne zdrowie;
zdolność rozum ienia języ k a tw orów , t. j., dla tej zie­
mi, zespół naszych zdolności um ysłow ych;
zdolność tw órcza, przez którą się rozw ija i upiększa
życie dokoła nas; m oc tak dalece różna od zw ykłej dzia­
łalności życio w ej, jak m iłość — od egoizm u;
w reszcie, zdolność odradzania się do n ow ego życia;
otrzym yw ania od żyw czych energij, m ogących nas stw orzyć po
raz w tóry w A bsolucie, po stworzeniu pierw otnie w e W z g lę ­
dności. Pełne p rzyjęcie ży w ych prawd E w an gelji do naszej
duszy, do n aszego ducha i do n aszego ciała sta n o w i;o tem
odrodzeniu.
S ześć tych zdolonści odpow iadają sobie parami,
pierw sza i szósta należą do Św iatła, szczególn iej do Ducha
Św iętego; druga i piąta idą społem ; nie m óc bow iem ch o­
dzić, jak kalecy, to zn aczy w Św iecie N iew idzialnym S ło ­
wa — nie ży ć; pochodzą one od Syna, który jest D rogą i Ż y ­
ciem; trzecia i czwarta są od O jca i trzym ają się razem,
zep sucie bow iem fizjologiczn e w rozw oju sw ym n ajw yższym 1
pociąga um ysłow ą niem oc.
O tó ż, każda z tych sił ż y w y c h ludzkiej isto ty dana
jej jest przez osobne słońce; w e w szech św iecie bow iem
jest siedem słońc, nie jed n o tylko. T o , które nas o św ie­
ca, je st żółte, ale je st je sz c ze sze ść innych, których
św iatło odpow iada mniej w ięcej każdej z barw tęczy; S'ą'
one rów nież rozm ieszczon e parami w przestrzeni,' w o g n i­
skach trzech kosm icznych elips; ich tory pozostaną je szc ze
długo niezbadane. W szystk ie gw iazd y, odkryte przez astro­
nom ów , prom ieniują św iatłem , na które je st w rażliw e nasze
oko; ale m asz w iele innych św iatów , równie rzeczyw istych ,
jak ta ziem ia; jed n e z nich są gęstsze, drugie m niej, w s z y ­
stkie w p ływ a ją na w szystk ie, praw ie w szystk ie są zam ie­
szkałe, w szy stk ie już otrzym ały lub m ają otrzym ać naw ie­
dźm y od kupiającego Słow a.
• Para słońc n ajb liższych nas — to nasze słoń ce ż ó ł­
te w idzialne, i słońce, które Hindusi zw ą słońcem czarnem lub
słońcem um arłych. O statn ie to słonce w yw iera na całe-
życie ziem skie działanie równie w ażne jak, działanie
słońca w idzialn ego. W dobie obecnej kilku uczniów m oże
je postrzegać o pew nych godzinach; b y nasze o c z y n ab yły
tę w rażliw ość, potrzeba ty lk o rezygn acji w próbach i m iło­
ści bliźn iego.
T e skąpe w iadom ości nie m ogą zg o ła słu żyć w
praktyce, i n iech yb nieby się m ylił, k t o b y . chciał je sam o­
istnie zu ży tk o w y w ać. Karm ią one jednak nadzieję i dają p o ­
korze pun kty oparcia. W czasach , g d y tylu z n aszych bra­
ci, szczęśliw ie uposażonych, zabija się dla zd o b y cia jak ie­
goś n ied ostępn ego skarbu, p o żyteczn em je st pow tarzać so ­
bie przy każd ej sposobności, ż e jed ynem i dziedzinam i, w k tó ­
rych chrześcijanin ma ob ow iązek rozw ijać sw e siły i prawo
w y cze rp yw a ć je aż do śm ierci, to w alka z w łasnem i ułom ­
nościam i, ą zw łaszcza ofiara dla bliźn iego ze sw ych w y g ó d ,
ze sw y ch b ogactw , ze sw eg o w łasnego szczęścia.
Trzeb ab y, b yśm y, podobn ie jak nasz M istrz, zb a­
w iali ślepych, chrom ych, chorych, głuchych, um arłych i u-
bogich. Jest to m ożliw e, zw iastuje O n nam bow iem w in­
nej okoliczności, że będziem y czyn ili w ięk sze cuda, niż J e­
go. Nie zatrzym ujm y się tylko . D zięki B ogu, d ostrzega­
m y niektóre z n aszych ułom ności; b ąd źcie pewni, że w idzi­
m y tylko najm niej ciężkie; m iłość zaostrzy nasz wzrok,
ale m iłość, rozciągająca się na w szelki twór, na w szelki
przedm iot, na w szelk i stan d u szy c z y ducha, na w szelkie
w ydarzenie, podobnie jak się stosuje do n ęd zy fizyczn ej.
W y, co n osicie w sercu ranę p o w szech n ego cierpie­
nia, pytacie się, c zy jest ono n ieodłączne od smutnej ludz­
kości, i odpow iadacie sobie, że cierpienie będzie trw ało, pó­
ki ch oćb y jeden człow iek będzie używ ał życia, nie troszcząc
się, b y ostatni z je g o braci u żyw ał go z nim razem. Ro­
zum iecie, że m ajątek, szczęście, w ładza, inteligencja naw et
— to trucizny dla du chow ego serca, trucizny nie przez się,
lecz przez żądzę posiadania, jaką budzą w tych, którzy o-
trzym ują straszne te skarby. Zrozum cie je szc ze i to: Je­
zus nie przyszedł, b y usunąć ból świata, jak chirurg w y ci­
na raka; jest O n sam em tem nieszczęściem , wspaniałem ,
strasznem, żałosnem ; przyszed ł On, b y nas n au czyć leczyć
okropnego raka, nie w ycinać, lecz w y leczyć, przez to g łę ­
bokie i całkow ite przem ienienie całego n aszego jestestw a,
które się dokon yw a przez posłuszeństw o Prawu, t. j. przez
przyjm ow anie w szystk ieg o i przez pośw ięcenie się dla w szy ­
stkiego.

POSŁANNICTWA.

Nie żałujm y ju ż tedy, że ży je m y w epoce, która


pod tylu w zględam i przypom ina epokę, w jakiej ż y ł C h ry­
stus. Z ły humor, ani krytyka nic nie odbudują; m ogą one
tylko n iszczyć. K ażd a rzecz, naw et najstraszniejsza i naj­
okrutniejsza, zawiera pew ne Światło; szukajcie iskry, zam iast
w yklinać brudne prochy. Starajcie się w ad naszych czasów ,
n aszych w sp ółczesn ych , n aszych polityków , n aszych artys­
tów , n aszych u czonych, jako takich, jeżeli nie w id zieć; •
to przynajm niej nie w ystaw iać ich na jaw . Ludzie ci, c y ­
niczni, chciw i, pozbaw ien i wj^tworności i kultury, są narzę­
dziami; B ó g ich prow adzi, podczas g d y oni się m ają za
w olnych; jeżeli B ó g pozw ala im zaćm iew ać św iatło dzienne
ich brzydotą, to d latego że nasze w łasne doskon ałości są
jeszcze bardzo w ątłe, i że zb yt słabe ich prom ieniow anie
zostaw ia przy ży ciu za b ó jcze zarody głu ch ych spelunk.
O tó ż, na n iezm ierzonych rozłogach Stw orzenia, gd zie
w ioskam i są planetarne system aty, gd zie rzekam i są ocean y
ogniste, gd zie nasz św iat je st ja k ow oc to czą cy się drogą,
jest zaw sze tłum , je st. zaw sze Zw iastun wraz ze sw ym i P o ­
słami, je st za w sze o b ecn y Jezus. C zem że są, na tej ska­
li, drobne w strząsy n aszych w sp ó łcze sn y ch ? A le, pow iecie,
czem są n asze nędzne w y siłk i? Nie popełn iajcie om yłki;
tak jest, n asze pożałow ania god ne w ysiłki są tylko prochem ,
ale stają się one olbrzym ie, jeżeli je czyn im y tak, b y Jezus
pełnił je w nas.
W ew nątrz nas ciśnie się także w rzaskliw y tłum,
pospolity i cyn iczn y; w jakiejś ogołocon ej izbie n aszego
ducha jest rów nież Zwiastun; są i je g o P osłow ie; a gd y
P osłow ie op u szczają obejścia naszej św iadom ości, Jezus p o ­
zostaje i m ów i. C zy ń cie, by, w każd ym z w as, odeszli
Posłow ie.

SPO SO B N O ŚĆ UPADKU.

N ieszczęściem n aszych w sp ółczesn ych , je st to, że


prawie n igd y nie chcą słuchać G łosu nadprzyrodzonego.
N astępstw a ludzkich sądów są ciężkie w miarę p o ­
w agi ich przedm iotu. U w aga ta jest o czyw istą dla rzeczy
zw ykłych, n ależących praw ie zaw sze do rzędu p raktyczn e­
go, pojm ow an ego za jed yn ie istotny; uw aga ta jest
jeszcze bardziej słuszną dla rzeczy d u chow ych, w sz c ze g ó l­
ności dla sądów , które się odnoszą do Jezusa.
M yślę o tem, czytając, co prasa m ówi o dram acie
pod tytułem : Jezus z Nazaretu, — św ieżo w ystaw ionym
w O deonie. K rytyk a płodzi, zazw yczaj, m nóstwo głupstw
ale przekracza miarę, gdy przedm iot ją przerasta.
Żartuje się z polityków w od zów kawiarnianych; jednakże,
g d y te sam e anem iczne m ózgi rozpraw iają o rzeczach reli­
gijn ych, nieskończenie bardziej złożon ych i bardziej od leg­
ły ch od m yślow ych naw yknień tłumu, w sz y sc y uw ażają to
za całkiem naturalne. S w oboda badania jest dobra, jeżeli
się do niej zabierają, jed yn ie ludzie kom petentni, pod tym
jednak warunkiem, b y b yli bezstronni. D ziś słu ży ona zw ła­
szcza, jako upozorow anie nieuctw a. Renan w yrasta na w ta­
jem n iczającego „w oln om yślicieli” w czorajszych, jak Anatole
France — d zisiejszych.
„Jesteśm y n azb yt inteligentni, żeb y w ierzy ć” , o-
św iadczają oni; być inteligentnym , to zn aczy przyjm ow ać
tylko to, co m oże postrzegać ich rozum c zy pięć ich zm y­
słów;, w tem ujęciu inteligencja za le ży od subtelności tych
zm ysłów lub od sw ob od y tego rozumu; będzie te d y działa­
ła, niestety ! tylko w bardzo zacieśnionych granicach. G d y ­
b y orzekli, że rzeczy religijne przerastają ich w ów czas, tak, o-
k azaliby się um ysłam i wolnem i od przesądów ; ale prze­
ciwnie, ucinają oni i odrzucają w szystk o, co sięga poza
ich pojm owanie. Jest to sposób odnoszenia się do spraw y
bynajm niej nie naukow y; oto, co m ożnaby najmniej o tem
pow iedzieć.
Są oni nieuleczalni, gd y ż nie chcą b yć uzdrowieni.
A le pow ied zm y, na ich w ytłom aczenie, że są oni rów nież nie­
co ślep i; ich o czy są jeszcze tylko czułe jed yn ie na światło
fizyczn e, a ich św iadom ość — na św iatło m yśli. W szelako,
są oni odpow iedzialni za sw e .zaślepienie; albow iem O patrz­
n ość pow iadam ia ich ciągle, w ten c z y inny sposób, o
istnieniu innego słońca, niż słońca um ysłu —- i d latego, że
oni odrzucają zbadanie tych w skazań. Zapom inają oni, że
idzie , się naprzód, zaw sze przekraczając, ch ociażb y o w łos
tylko, sw e własne granice. U m ysł niezależny i zd ro w y na­
przód je odróżnia, i przez to uznanie, staje się zdolnym dó
odnow y, dzięki czem u rozszerzenie ich będzie mu d o zw o ­
lone. A b y się odrodzić, trzeba się zg o d zić um rzeć.
Jedną z n ajśm iertelniejszych m rzonek isto ty m yślącej,
to jej u porczyw ość w w ytw arzaniu system atów . A b y zb u ­
dow ać dom, potrzeba kam ieni lub cegieł, rzeczy określo­
nych, w ym iernych, w yraźnych; aby zbudow ać systèrhat,’
prócz pojęć, trzeba słów : nie m asz nic nad nie bardziej
nieścisłego. D ziw , że z tak lichym m aterjałem , udaje' się,
od czasu do czasu, p iękn y gm ach. A le c z y budow niczym
będzie Heraklit c z y A rystoteles, św ięty Tom asz c z y Duns
Scot, K arterjusz c z y Spinoza, Kant c z y B ergson, żaden nie
dojdzie do tego, a b y cały w szechśw iat w prow adzić do
sw ego gm achu.
W so cjo lo g ji daje się zau w ażyć podobna niem oc.
Te same w yrazy oznaczają, pod różnem i piórami, rzeczy
wręcz przeciw ne. M aterjalizm m arkśow ski Lenina i zrów no­
ważone uduchow ienie prezydenta W ilsona — g d y przyto­
czyć tylko um arłych — c zy nie dążą do tego sam ego celu,
czyż nie m ówią o spraw iedliw ości, o pow szechnem szczęściu
i o po ko ju ?
W literaturze, g d y w eźm iem y najpopularniejszą gałąź
sztuki i p rzytoczym y rów nież tylko um arłych — c zy będziem y
czytali M aurycego B arrès’a c z y M arcel’a P rou st’a, m usim y
stwierdzić, że jed en w yp acza w ielkie istotności, jakie w y sła ­
wia, rozw ażając je tylko z ich p ła szczyzn y psych ologiczn ej,
nie zaś z ich bosk iego ośrodka, że drugi, p o ciągan y przez
anormalność, daje nam sw e zdum iew ające analizy w rażli­
wości, tylko jako notatki n ad zw yczaj inteligentnego w idza,
ale zaniedbuje ich pow iązanie w w idoku praktycznego z a ­
stosowania.
W nauce, Einstein, o ile przynajm niej m ogą go ro­
zum ieć profani, odsłania nam stare praw dy, znane od p o ­
topu. C z y ż potrzeba mi na to rachunku całk ow ego, by
zrozum ieć, że w ielkość nieskończona p o zostaje zaw sze n ie­
skończoną, bez w zględu na to, jaką od niej odcinam ilość ?
Freud ogrom nie się trudzi, b y w yjaśn ić to, o czem d osko­
nale wie m nóstwo n ieokrzesanych babin; B ergson w z y ­
w a na pom oc całą biologję, b y nas p o u czyć, że intuicja
m oże ośw iecać; W illiam Jam es m iesza uparcie cudow ność
i boskość.
Tu się zatrzym am ; c z y ż każda z dziedzin ludzkiej
działalności nie dałaby pola do podobn ych u w a g?
Fakt, w rażenie, idea — to ty lk o pow ierzchnie, pun­
kty styczn ości, nie zaś ośrodki; oto co należałoby najpierw
przyjąć. Zresztą, dla ośw iecon ego m yśliciela, niem ożność
w yrażenia praw dy nie jest li znakiem luki w pojm ow aniu?
T ak jest, w szy scy ci w ielcy pracow nicy, w szystk ie te
w yjątk ow e u m ysły kierują sw e w ysiłki do jed n ego zew n ę­
trznego oblicza zagadnienia, jakie pragną rozwiązać: bądź
do oblicza fizyczn eg o — zjaw iskow ości, ekonom ji, admini­
stracji, czuciow ości, estetyki, obrządków — bądź do oblicza
um ysłow ego, bądź do oblicza w zruszen iow ego. Żaden nie
chce przyjąć w rzeczyw istości B oga ży w eg o , a jednak
w szy sc y oni w iedzą bardzo dobrze, że pojm ow anie um ysło­
w e nie je s t pojm owaniem rzeczyw istem .
B y przygotow ać się do otrzym ania tej ostatniej,
trzeba w iele rzeczy.
P rzyjąć św iat zm ysłów za rzeczyw isty.
P rzyjąć św iat jestestw zbiorow ych — rasę, ojczyzn ę,
religję — jako rzeczyw isty.
P rzyjąć św iat pojęć estetyczn ych , jako rzeczyw isty.
P rzyjąć św iat oderw any praw i m etafizyk, jako rze­
czyw isty.
P rzyjąć św iat uczuć, jako rzeczyw isty.
P rzy jąć św iat w yobraźni, jako rzeczyw isty, i nadać
temu mianu w łasności organizm u i życia, jakie posiada,
np., zw ierzę ludzkie.
A lbow iem w szystk o istnieje zarazem w nas i poza-
nami. I w szystk o jest żyw ym organizm em .
P ostrzeżen ie, w zruszenie, idea, chcenie nie są to
ani w yniki psychiczno - chem iczne reakcyj kom órkow ych,
ani zb ieżn o ść fal; są to spotkania indyw idualnych istot,
dram aty, b itw y, m ałżeństw a, narodziny, śm ierci. Zarzucą
mi, że je st to antropom orfizm . A le d laczeg ó ż antro-
pom orfizm o d n ajd yw ałb y się w e w szystk ich stuleciach i na
w szystkich szerokościach, je ślib y nie b y ł w yrazem kosm i­
cznej p ra w d y?
W sumie, każda czyn n ość p sych o lo g iczn a d ąży do
zrodzenia pojęć, poznań, do m ocy których p rzyczyn iają się
um ysłow ość, w zruszen iow ość, czu ciow o ść, ale w charakterze
pom ocniczym ; te narodziny, jakiem je st zd o b y cie pew ności,
w ym agają ojca i matki; poco w yszu k iw ać dla nich pseu d o­
nimów, g d y ci rodzice zw ą się w ieczystem Św iatłem i m i­
łością d osk on ałości?
T y ch tedy, którzy nie przyjm ują, ż e Jezu s je st B o ­
giem, bądź — iż G o uw ażają na sp osób panteistów , bądź
iż m ają to miano za w y b ie g K ościoła, bądź z innych
pobudek, które pow tarzać zda mi się n ieprzystojnem , — J e­
zus ma raczej za n ieszczęsn ych , niż w innych, naprzód
n ieszczęśn ych, idą bow iem złą drogą i na nierozum iane cier­
pienia; następnie za nieco w innych, m oglib y bow iem w id zieć
rzeczyw iście jasn o, g d y b y się przyznali do sw ej om ylności.
U kazanie się Św iatła je st zaw sze zb aw cze; zbaw ia
ono natychm iast m niejszość, która je zaraz przyjm uje, jak
tylko postrzegła; zbaw ia ono pow oli n iezliczoną w iększość,
która je narazie odrzuca. O drzucenie to, istotnie, strąca
niew iernego ku n o cy ciem niejszej, w której łonie się s z a ­
m oce, b y w yn urzyć się na św iatło dzienne, które je szc ze
odrzuca, ale ju ż z m niejszą gw ałtow nością; tym sposobem ,
wahając się od ciem ności do św iatła, które się coraz w ię­
cej ku sobie zbliżają, po pew nej ilości okresów , po sześciu
lub m nożnych z sześciu, ślepi się poddają i Św iatło ich u-
zdrawia.
P ow rót tych dzieci m arnotrawnych sprawia, n ie­
w ątpliw ie, w ielką radość O jcu i J ego Aniołom ; ale oni
przez to nie zaznają szczęścia, m uszą bow iem w y cze r­
pać żal skruchy i naprawić n ieco zaburzenia, jakie ich w łó ­
częgostw o zasiały w św iecie. T en jest tylko odrazu w
szczęśliw ości, kto nadludzkim w ysiłkiem pokory przyjm u­
je Chrystusa, skoro G o tylko dostrzeże. Albow iem , i to
jest w ielką tajem nicą przyjaźni Jezusa Chrystusa, osobnik,
korzystając z pełni sw ej św iadom ości p sych ologiczn ej, mo­
że ży ć jed nocześnie na ziem i i w N iebie. K orzenie drze­
w a trudzą się w ciem ności gleb y, pośród kam ieni i roba­
ctwa; liście drzewa pracują w św ietle i powietrzu; gałęzie
i korzenie należą do tegoż drzew a. A cząsteczki, które
cierpiały w ciem ności, w zn oszą się pow oli ku słońcu, pod­
czas gd y jesienią liście opadają, gniją, tw orząc ży zn ą g le­
bę, której sok chłoną korzenie podczas zim y. Podobnie
dzieje się z uczniem , ale w kierunku odw rotnym . Jest on
drzewem , którego korzenie w zn oszą się w nieskończoność
N ieba, i który darzy ziem ię sw em i przedziw nem i kwiatami
i cudownem i ow ocam i. Ż y je on w pełni radości, g d y ż się
karmi górą — albo sw ym ośrodkiem szczęśliw ościam i M i­
łości, a na dole oddaje materji to, co przynosi z Nieba,
ofiarami również błogosław ionem i tej sam ej M iłości.

GŁOSZENIE SŁOW A.
Tak w ięc, od esław szy do ich mistrza uczniów Jana
C hrzciciela, którzy przyszli od księcia Skruchy, Jezus, zwra­
cając się do tłumu, słusznie zaw ołał: „B ło g o sła w io n y , kto
się nie zg o rszy ze mnie !”
W ielu uczonych ośw iadcza, iż uznają, że życie jest
w szędy; jest to uznanie Słow a tylko w kręgu zm ysłow ego
postrzegania. W ielu artystów i poetów opiew a lub m aluje
piękności pow szechnej harmonji; jest to uznaw anie Słow a
tylko w sferze w zruszeń d u szy. W ielu filozofów odkryw a
ustrój ż y w y w grze abstrakcyjnych praw; jest to uznanie
Słow a tylko w mroźnem niebie m etafizyki. R eakcje fizy k o ­
chem iczne, falow ania i drgania energij kosm icznych, emana-
cje i pojęcia, subjektyw izm y i panteizm y, w szystk o to ty l­
ko cienie, rzucane na różne ekrany przez b oską Istotę,
w ędrującą poprzez świat.
C i, którzy uznają Jezusa C hrystusa, jako jed yn ego
Syna B o żeg o , który p rzyszed ł w ciele i zm artw ychw stał,
w ych o d zą z C ienia i w chod zą do R zeczyw isto ści.
Jednakże, w ielu chrześcijan w yzn aje taką wiarę ty l­
ko słow am i, z naw yku, z posłuszeństw a; drudzy, sum ien­
niejsi, doszli do pew n ego system atu m oralnych d ow od ów
i logiczn ych przesłanek na dobro tej praw dy; inni w reszcie,
czując, że prawda iest tylko w ted y prawdą, gd y się w y ra ­
ża przez sam o _życie,_ starają się dać ży cie tej n ieo ­
dzow nej praw dzie, w prow adzając ją do sw oich m yśli, uczuć,
słów , a zw łaszcza do sw oich czyn ów . C i są uczniam i, słu­
gami, przyjaciółm i Jezusa.
G d y m ówię: ci, co nie przyjm ują tej praw dy, należą
do Antychrysta, nie wyklinam ich; k lasyfiku ję ich jedynie.
Są oni raczej godni pożałow ania, niż potępienia; n ależy ich
ośw iecać, nie zaś od nich stronić.
R eligja je st rzeczą żyw ą; n igdzie na św iecie ży cie
tak m ocno nie tętni, jak w niej. C z y n jest tu w ażniejszy,
niż m yśl, żarliw ość w ażniejsza od prawidła. C z y ż nie rzekł
św. A ugustyn : „M iłuj — i rób co c h ce sz ” ? A le trzeba mi­
łow ać uczynkiem , a nie tylko zam iarem .
W ielcy przew odn icy lu d zkości posłu gu ją się różne-
mi m etodam i, b y pod bić tłum. Jedni d och od zą do celu,
narzucając układ prawideł i ścisłe w yszkolenie; drudzy opa-
now yw u ją opinję za pom ocą zręcznej p u b licystyk i. Inni
w reszcie, i ci są praw dziw ym i apostołam i, poryw ają i na­
wracają ży w ym pociągiem przykładu. Jeżeli jesteście eru-
dytam i, krasom ów cam i, zręcznym i djalektykam i, niew ierzący,
których naw rócicie, uwierzą przez um ysł i u m ysłow o. B y
się stali praw dziw ym i uczniam i, będą m usieli, w cześniej
c zy później, zrobić w ysiłek w yjścia z dziedzin u m ysło­
w ych, b y w ejść do królestw a serca. G d y narzucacie z góry
sw ą wiarę, w yniki otrzym ane będą je sz c z e bardziej pow ierz­
chow ne i w ątłe.
A le m iejcie w sercu w aszem prześw iadczenie gorące,
że jesteście niczem , że nic nie posiadacie, że nic nie m o­
żecie, że Jezus jest w szystkiem i w szystko m oże, — i żyjcie
zw yczajn ie śród ludzi w aszej w arstw y sp ołecznej, będąc u-
służnym i dla w szystkich , pobłażliw ym i, uprzedzając prośby
w styd liw ych nędzarzy, dając naw et nieco w ięcej, niż to, oco
proszą. N iew ątpliw ie, znajdą się w śród obdarow anych lu­
dzie, którzy w as będą w yzyskiw ali i w yśm iew ali; tych to,
gd y złość ich będzie ju ż dla w as zupełnie obojętną, b ęd zie­
cie m ogli w ięcej nie przyjm ow ać; lecz drudzy, których
nie próbow aliście przekonyw ać kazaniam i, zapytają się, dla­
czeg o tak postępujecie; zapytają w as sam ych o to; i w asza
odpow iedź w ów czas będzie w nich kiełkow ać. Z aszczep i­
cie w ów czas dziczkę na Pniu w ieczności. O św iecicie braci
w aszych w poznaniu Słow a.
N ie zdołam y n igd y n azb yt pow tarzać, że pełnienie
E w an gelji daje w szystko: zdrow ie, pow odzenie, pieniądze,
poznanie, w ym ow ę, jeżeli te ziem skie rzeczy są potrzebne
dla któregobądź z n aszych braci, albo naw et gd y
są one konieczne dla nas. M a się rozum ieć, w ostatnim
tym w ypadku, pod warunkiem , że się nie przybiera postaw y
ucznia w nadziei nagrody. P ierw szym warunkiem, aby N ie­
bo m ogło nas w ysłuchać, to — bezinteresow ność.
C zęsto niedow iarkow ie, najbardziej w ykształcen i,
najzręczniejsi, byw ali zbijani z tropu przez prostaczka, nie­
uka, lecz praw dziw ego ucznia, ośw iecon ego przez sw ego
M istrza. C o w ięcej, w przew idyw aniu n iezliczon ych na­
paści, jakim Prawda C hrystu sow a ma u legać w dw udziestym
stuleciu, N iebo chciało, b y to pom ieszanie ludzkiej w ied zy
m nożyło się przez m istyczną prostotę. C h od zi tu o za sto ­
sow anie słyn n ego pow iedzenia: „ G d y pociągani będziecie
przed sąd y, nie troszczcie się — co m acie m ów ić” .
O bietnica ta jest dla nas. M y to m am y stać się
zdolnym i do przyjm ow ania D u ch a Św iętego; w szystk o nam
jest danem, p o zostaje nam tylko pośw ięcić całkow icie na­
sze siły do przygotow ania w naszych sercach przybytku
m ożliw ie jaknajm niej n iegodn ego dla tych n ad przyrodzo­
nych darów.
N ieroztropnością jest m ów ić bez um iarkowania o
C hrystusie, Synu B ożym . M ożna w yw ołać drwinę; m ożna
spow odow ać zło, ja k g d y b y się dało niem ow lęciu z b y t m o­
cny pokarm; m ożna zg o rszy ć, jeżeli się nie daje słuchaczom
przykładu, zupełnie god n ego, Ideału, jaki się stw ierdza. N ie
należy też b y ć b ojaźliw ym . P raw dziw em głoszen iem wiary,
jest nasze życie; jeżeli nasze c z y n y w yw ołu ją pytania, od ­
pow iadajcie ze spokojem , z miarą, bez zgorzknienia, bez
w yniosłości.
R adość, jaką Jezus daje tym , którzy G o poznali,
nie jest tylko przyszłą; jest rów nież i obecną. T a k sam o,
jak m ałe n ęd ze życia nie m ącą zg o ła za ch w y tó w artysty,
pogody filozofa, siły działacza, p o św ięcających się jak ie­
muś wielkiem u celow i, tak sam o i nasze obcow anie z J e­
zusem kładzie na w łaściw e niepoczesne m iejsce w szystkie
te niedogodności, uchybienia, ukłócia, jakie tylu w sp ó łcze­
snych nam ludzi w yprow adza całkiem z rów now agi. A p o ­
kój ten głęboki i ż y w y nie je st p od obn y do obojętn ości,
do bierności stoika.

ZWIASTUN.

Zapew ne, je st to rzeczą ludzką szu kać d ookoła sie ­


bie oparcia dla n aszych słabości i przew odnika dla naszych
niepewności. P rzed C hrystusem ludzie grupow ali się za ­
w sze za nadludźmi, a, i po C hrystusie, brak w iary utrzy­
m ywał ich w tej sam ej bojaźliw ej za leżn o ści. M y, ludzie
now ocześni, nie p ostęp u jem y lepiej. Jest zresztą tyle u-
czonych osobistości, stw ierd zających k o n ie czn o ść w id zial­
nych przew odników , że m ożna śm iało nam w y b a c zy ć trzy ­
manie się pośredników . Z drugiej strony, nasza w ola sk łó­
cona, rozbita, nasze za p a ły bezkrw iste c z y zm ienne, nasze
uleganie w pływ om czyn i nas, n iestety ! niezdolnym i do
podjęcia drogi ew angelicznej, z b y t zw ykłej dla n aszego p o ­
wikłania, zb yt prostej dla n aszych chw iejnych kroków .
W tym stanie, w jakim jesteśm y, potrzeba nam w yjaśnień
analityków , którzy zw olna rozśw ietlają nasz analityczny
um ysł; potrzeba nam tęgich przew odników , którzy w ynajdu­
ją sztuczne ćw iczenia, a b y nas um ocnić; potrzeba nam p rzy­
kładów niedoskonałych, poniew aż przykład Chrystusa w y ­
daje nam się n azb yt doskonały.
Jesteśm y podobni do u czącego się pływ ać, który
radby robić ruchy pływ ackie tylko na piasku. M am y zrobić
jeden tylko krok, aby w ejść do K rólestw a i to pod b ez­
pośrednią opieką Jezusa. N ie mamy odw agi przeskoczyć
rowu. A jednak nic łatw iejszego; ale nie śm iem y.
Jako dzieci P rzyrody, nie chcem y słuchać nikogo,
tylko innych dzieci P rzyrod y, starszych niew ątpliw ie, ale
w żd y dzieci P rzyrod y. O to d laczego, w sp ółczu jąc tej b ła­
hej słabości, Jezus śle przed Sobą przesłańca.
Kim 011 je s t? N ie ośw iecon y przez innych, nie
czarujący słow am i, jak tylu innych, p ociągających tłum y
schlebianiem ich urazom , na łasce nam iętności, jak trzciny
chw iejące się we w szystkich kierunkach na w oli wiatrów.
Ani też w ładzca w ed łu g miary doczesn ej. A le w id zący w du­
chu, prorok, człow iek, w ięziony przez Ducha B o żeg o . 1 w ię­
cej niż prorok, którego posłannictw o p o zostaje m iejscow e
i przygodne, — w ysłaniec, z posłannictw em pow szechnem
i ciągłem . B y rzec w szystko, „n ajw iększy z pośród tych,
którzy są zrodzeni z n iew iasty” .
P oznaliśm y już tę postać nadludzką, której w iel­
kość budziła uw ielbienie n ajpiękniejszych genjuszów du­
chow ieństw a. Jan nie potrzebow ał, w ed łu g Złotoustego,.
żad n ego mistrza ludzkiego; bo i św. A m broży i Origenes
utrzym ują, że od N aw iedzenia u żytk ow ał on w pełni w szy ­
stkie sw e w ładze; b ył on prorokiem urodzonym , w edług
św. Paulina i ks. G uéric’ a z Igny. Słyn ny G erson poucza,
że zajął on m iejsce Lucyfera; w ed łu g tradycji siedzi on po
lew icy Chrystusa, gd y po praw icy siedzi Marja; wreszcie,
jak pow iada św A ugustyn, jest on tak wielki, że w iększy —
b y łb y Bogiem .
W każdym razie jest on „w ięcej niż prorok”, w i­
dział on bow iem całą Prawdę; je st on zw iastunem n ow ego
Zakonu. A ż do niego orbita N atury b yła zam knięta. P rze­
d ziw n y kw iat całkow itego w ysiłku tw orów , rozw inął się on
na pierw sze spojrzenie sw eg o M istrza w drodze ku tej zie­
mi; stanow i on przesłanki konieczne do przyjęcia Nieba;
jest on drogow skazem , zw ilża on nasze o c zy zbolałe, by
blask w sch od zącego słońca nie zam knął ich znowu; przez
niego zasłona zaśw iatów została podniesiona.
C hrzciciel je st ted y tylko człow iekiem , ale jed yn ym .
I, jeżeli czytać E w an gelję w św ietle W ieczn ości, C hrzciciel
ukazuje się, jako człow iek, który w szystk ieg o d ośw iadczał,
który spełnił w szystk ie prace, w ytrzym ał w szystk ie próby,
pokonał w szystkich potw orów , o d czytał w szystk ie tajem nice,
przeb ył w szystk ie szc zy ty .
W ięk szy od M o jżesza i Salom ona, w ięk szy od Fo-
hi’ ego i L ao-T sa, od K riszny c z y B uddy, od Zoroastra, O dyna
c zy M ahom eta, oto co wiara w Jezusa każe nam w ierzyć,
jeżeli się jest chrześcijaninem . M niem anie to, p rzyznaję,
jest przeciw ne k rytyce, przeciw ne w szelkim św iadectw om
historji, przeciw ne rozsądkow i. Zgod a. A le jest ono pra­
wdą. Zw róćm y się, w rzeczy sam ej, do tej sam ej nauki
historji, na jaką się pow ołu je racjonalizm nie w id zim yż tam,
że w szy sc y ci sławni ludzie, w sz y sc y ci w od zow ie ludów ,
w szy sc y ci reform atorzy mieli przy sobie, za sobą, tajem nych
inspiratorów, bezim iennych doradców , którzy niemi kiero­
wali, dostarczając im zasad n iczych środków ich prom ienio­
w ania? W szystk o na św iecie idzie parami. Sam C hrystus,
czy ż nie odw ołuje się nieustannie do S w ego O jca N iebie­
sk ieg o ? A Jan. C hrzciciel c z y ż nie zapow iada T e g o , który
idzie za nim, a o którym ośw iadcza, że nie je st god zien
rozw iązać rzem yka J ego ob u w ia?
O tó ż, im w ielkość jest praw dziw sza, tem je st mniej
znana. Jan C hrzciciel, n ajw iększy z ludzi, jest jednym z n aj­
mniej znanych, a ci m alu czcy w K rólestw ie N iebieskiem ,
o których C hrystus pow iada, że są w ięksi od Przesłańca,
ci są całkiem nieznani. M ożn aby mi zarzucić, że Chrystus,
o którym m ówię, że jest tak bardzo w ielki, n ajw iększy, jest
jednak sław ny od wielu w ieków , i dobrze znany; całe setki
bow iem m yślicieli i u czonych studjow ały, je szc ze studjują
J eg o doktrynę i Jego historję. O w szem , C hrystu s zdaje się
b y ć dobrze znanym i zd aje się cieszy ć m ożliw ie najw iększą
sław ą, ale jest znany tylko zew nętrznie, cieszy się sławą
ludzką; w istocie, jak J ego fizyczn a osobow ość pozostaw a­
ła za Jego życia całkiem zagadkow ą, tak i J ego duchowa
o so b o w o ść zostaje, po J ego śm ierci, i aż po koniec św ia­
tów , rów nież zagadkow ą, rów nież źle zrozum ianą; zaś to
d latego, że Jej człow iek pojąć nie m oże, mimo całego gen-
juszu uczonych, całej m iłości św iętych. M ięd zy tym i u-
czniam i przedziw nym i i w ielebnym i a ich M istrzem leży
w ciąż ta sam a otchłań, oddzielająca ich w zględn ość od Je­
go absolutu; jakkolw iekbądź piękni i czyści, są oni jednak
tylko tworami w ob ec sw eg o Stw órcy; u rozum ieć będziem y
zaw sze tylko obraz nieskończenie m ały Słow a, Chrystusa,
Jezusa. R ozm yślajm y nad temi niezw ykłem i pojęciam i; nie
dostarczą nam one, b yć m oże, liczn ych zastosow ań pra­
k tyczn ych , ale osw o ją nas z duchem E w an gelji, który jest
przeciw ieństw em ducha rodzaju ludzkiego.
K rólestw o N iebieskie, w szechśw iat w ielkości nie­
skoń czonych , zwie się R zeczyw istością; Przyroda, maluczkie
zw ierciadło, w którem postrzega się jed n ak obraz n iezliczo­
nych ob łok ów i ogrom nego firmamentu, m iejsce wielkości
skoń czonych , odbija N iebo, odw racając je g o kształty. D zie­
je się to w rzędzie p ojęć, jak w rzędzie m oralności, jak
rów nież i w rzędzie substancyj. T ym sposobem , w ielcy,
m ożni uczeni w ed ług P rzyro d y, są mali, słabi, n ieu cy w e­
d ług B oga. E w an gelja obfituje w obrazy tej prawdy.
I Przesłaniec nasz b ęd zie w ielki u B o ga w stosunku sw ego
zapoznania u ludzi; b ęd zie się on um niejszał w miarę, ja k
je g o M istrz się b ęd zie zatw ierdzał; spełni on w e w szystkich
trybach działalności tę pracę powrotu do treści, scałkow a-
wania d uchow ego, która, w św iecie m oralnym, zw ie się
skruchą i pokutą.
Zrozum m y to dobrze. B ó g dał nam zaród w ol­
ności» wzbrania się w ięc O n cośkolw iek dla nas czyn ić, je ­
żeli nie w yrazim y M u naprzód n aszej w olnej z g o d y , n asze­
go w oln ego pragnienia J ego pom ocy. W yraz ten — to żal
za grzechy, w yrzut sum ienia, pokuta, w yrzeczenia, ofiary,
rezygn acja, ca ły w reszcie ascetyzm . O tó ż, w szystk ie tw ory
zg rzeszyły , w szystk ie się m ają kajać, i w szystkim tworom ,
poniew aż w szystk o ży je , Przesłan iec daje przykład i naukę.
O to, co czyn i je g o go d n ość szczególn ą; w szęd y,
gdzie je g o M istrz ch ce zstąpić, udaje się on naprzód i to­
ruje Mu drogę. C h o d zi tu jednak nie tylko o m owę; ch o­
dzi o rzeczyw iste prace, o trudy duchow e, bardziej w y cze r­
pujące, niż trudy cielesne; w pew nym św iecie, w łaśnie
w św iecie Chrystusa, stan y duszy: niepokój, w sp ółczu cie,
napom nienie, skrucha, m odlitw a, są to akty, nam acalne d zie­
ła n aszego ducha. O to trud Chrzciciela; podejm uje go on
w szędy; zarów no w m ocarstw ach n iższego rzędu, jak i w ser­
cu ludzkiem , zarówno w św iatach niew idzialnych, jak i na
tej ziemi. Dla tak p o tężn ego w ysiłku, potrzeba zaiste, b y
b ył on najw iększym z dzieci ludzkich.

P O KUTA.
Zwiastun, anioł skruchy i pokuty, jest bohaterem
tych tajem nych tragedyj, tych w ew nętrznych kataklizm ów ,
które w naw róconej istocie w szy stk o pustoszą, w szystk o
unoszą, pozostaw iając nagą skałę egoizm u, p ych y, m iłości
własnej; i skałę tę je sz c z e kruszą w y b u ch y w yrzutów , i d o­
skonałego żalu za grzechy.
Są dw a rodzaje poku ty, którym pod legam y. P o ­
kuta, jaką nakładam y na siebie sami w ed łu g w yrzutów , za ­
palonych w naszem sercu przez subtelny prom ień zm iłow a­
nia b o żeg o , i pokuta cięższa, jaką niebo na nas nakłada,
b y o czyścić n ajtajniejsze zakątki naszej o so b y m oralnej.
Jan ted y k azał pokutę tłum om , zachow ując co do siebie
praktykę surow ości bez m iłosierdzia.
Dla naszej natury w y d aje się rzeczą bardzo trudną
i odrażającą zdawanie sobie spraw y ze zła, jakie się czyni;
n ieczułość łą c zy się tu z zaślepieniem , i pycha ze słabością.
Św iadom ość osw aja się ze złem; jest w złem siła
zepsucia, czyn iąca, w miarę ociągania się, pow rót do du­
chow ego zdrow ia coraz trudniejszym . Rzadko bardzo chce
się b yć złym świadom ie, ale często bardzo nie chce się być
le p szy m- Nie w yobrażam y sobie, czem jest odkupienie,
czem b yło zstąpienie Słow a, ani czem jest pow szechność,
ani czem jest po jed yń czość je g o skutków .
W yobraźm y . sobie, m y, którzy mamy w stręt do
w y zb y cia się najdrobniejszej w y g o d y , czem b y ły nieskończo­
ne w yzucia, niezliczone um niejszania się, jakie Słow o na­
ło ży ło na Się w ciągu sw ej ogrom nej podróży, aż tu na zie­
mię; jakiż genjusz w szechobejm u jący m ógłb y pojąć taki ciąg
ofiar? I, p rzy szed łszy na Ziem ię, Jezus C hrystus pracuje i
cierpi nie tylko dla zbłąkanego ogółu S w ych spółcześników ,
c z y dla tłum u p rzyszłych pokoleń; cierpi O n je sz c z e za
każd ego zosobna, za tego, za innego, za mnie osobiście;
k ażd y z nas jest celem jednej z boleści chrystusow ych; Je­
zus w idział każd ą z n aszych złości i uczyn ił coś, b y z niej
w ynikło dobro. I każde z n aszych uczuć, czy czynów ,
każda z n aszych m yśli c zy postanow ień woli, m oże stać się,
zależnie od n aszego w yboru, now em zadaniem M u rany,
c z y też w spółpracą z Jego dziełem pow szechnem .
W inniśm y tedy w zn iecać w sobie żal za nasze wi-
ę y , nie z racji przykrych następstw , jakie z nich m ogą dla
nas w yniknąć, ale d latego że krzyw d zą drugich i że zadają
cierpienia naszem u Z b aw cy i P rzyjacielow i, J ego duchow e­
mu ciału, J ego sercu, które nas m iłuje nieskończenie.
W inniśm y się w reszcie kajać i gło w ą i sercem , z
pobudek rozum u i z pobudek uczucia.
T ak w ięc, co do pierw szych, w szelka wina jest nie­
posłuszeństw em ; b yć nieposłusznym , zn aczy, że się człow iek
uw aża za m ądrzejszego od B o ga , albo że się nie umie o-
panow ać. T o zn aczy, że się sam ow olnie przeszkadza za ­
miarom B oga; ogranicza się je; staw ia się siebie poza ich
w pływ em . N adto, um niejsza się sam ego siebie, człow iek
się osłabia w szelkiem i sposobam i, w cześniej c z y później,
g d y ż tem samem w prow adza do sw eg o w nętrza ziarno z e ­
psucia; i prom ieniow anie n asze na innych zostaje zaćm iohó.
Za żalem idzie zadośćuczyn ienie; bądź takie, jakie
sami na siebie nakładam y, zn ach od ząc środki napraw y zła,
w yrząd zon e bliźniem u, lub też pod dając się surow ej
d yscyp lin ie, b y pokonać nasze w ady, bądź, jakie B ó g na
nas nakłada, przez przykrości i p rób y m aterjalne, przez
choroby, przeciw ieństw a losu, prześladow ania lub przez pró­
b y w ew nętrzne: sm utki, oschłości, n oce i pokusy.
O to teraz, co m ożna teoretyczn ie w ied zieć o w e­
wnętrznym rządzie pokuty; bardziej su bteln y, niż pierw szy,
w ym aga on nasam przód żarliw ości. U czeń ma b yć pożerany
pragnieniem B oga; ma on płonąć; za p a ł je g o m iłości je d y ­
nie uczyn i go praw dziw ym uczniem ; staje się on zdolnym
przez liczb ę i m oc cierpień przebiec w kilka lat drogę,
która zabiera letnim stulecia. P ow iadam : stulecia, albow iem
czy p rzyjąć teorję w ielokrotnych narodzin, c z y trzym ać się
teorji czyśćca , chociaż czas nie je st taki sam na innych g lo ­
bach, jak na naszej ziem i, o czy szcz en ie serca jest pracą nie­
skończenie złożon ą.
A b y dośw iadczenia m aterjalne przyniosły n ajbu j­
n iejszy plon, w ystarcza je zn osić, ale z poddaniem , ze sp o­
kojem , i, jeżeli m ożna, z radością. „Ż ołn ierze C h rystu so w i”
są uczniam i wybranym i, którzy, nie żad aw alając się zn o sze­
niem tego, co na nich przypada, proszą o w ięcej prób, by
p rzekroczyć sw e siły cierpienia, b y p rzek roczyć m ożliw e;
to ci, którzy, nie zad aw alając się cierpieniem w łasnem , pra­
gną cierpieć zam iast te go c z y innego ze sw ych braci, k tó ­
remu C hrystus zech ce u lży ć. Serce tych i s t o t - - t o w ybuch
płom ienia, pełnego żaru. Pragnijm y usilnie do nich się
upodobnić.
P ró b y w ew nętrzne przych od zą na nas, jak i p o ­
przednie, n iezależnie od naszej woli; B ó g je nam zsyła;
p o lega ją one na różnych niesm akach i przeszkodach łą c z e ­
nia się z B ogiem przez m odlitw ę c z y pracę moralną. T ak
w ięc, n iew olne roztargnienia, skrupuły, pozorna niem oc k o ­
chania B oga,czynien ia dobra bliźnim, sm utek, zniechęcenie
na w idok zła, jakie w nas tkwi, go rycz z pofzucia osam o­
tnienia, zw ątpienie, bądź co do zjaw isk n aszego życia w e­
w nętrznego, bądź co do naszego zbawienia, bądź naw et co
do n aczelnych prawd, jak istnienie B oga lub jeg o dobroci;
pew ność potępienia; bolesne pragnienie B oga; niew olna od­
raza do B oga. P o za tem, różnorodne pokusy, jakiem i B ó g
pozw ala P rzeciw nikow i nas naw iedzać.
T e cierpienia stanow ią sław etny udział gw ałtow ni-
ków . Jeżeli się będę posuw ał pom aleńku, pow iadając so ­
bie, że mam przed sobą całą przyszłość, że boża cierpli­
w ość jakoś w szystko urządzi, że, czego nie zrobię teraz,
zrobię później, albo m oże kto inny mnie zastąpi, że m oje
czyn y są tak mało znaczące, że-m zm ęczon y, że inni pracu­
ją jeszcze mniej odem nie: w szystk o to jest letniość; w s zy ­
stko to jest gnuśność. B yć gw ałtow nikiem — to zn aczy ro­
zum ieć, że tylko chwila obecna n ależy do nas, że od niej
za leży cała nasza przyszłość, że czas stracony nie w etuje
się nigdy; że jest podłością pozostaw iać sw ą pracę' innym;
że najdrobniejszym naszym czynom , jeżeli w kładam y w nie
troskę o B oga, B ó g nadaje n ajw yższą cenę; że jedynie
natura i ciało są leniwe, ale w ola, polot m iłości czystej
n igd y nie czują zm ęczenia; że nikt inny nie m oże dokładnie
spełnić pracy, która na mnie przypada; że w ob ec najdro­
bniejszej sposobności zm niejszenia bólu świata i trudu Je­
zusa w szelkie rozw ażanie winno ustąpić. B y ć gw ałtow ni­
kiem to iścić całą tę w iedzę.
P okusa odparta, jakkolw iekbądź niska, nie bruka ser­
ca, brukanie poczyn a się z przyjęciem pokusy. B ó g zresztą
pozw ala D jabłu m ęczyć nas tylko w tedy, gd y jesteśm y
dość silni, aby się bronić.
C o do tych strasznych stanów d u szy, w yliczon ych
nieco w y żej, spójrzm y na nie z punktu w idzenia Nieba.
U jrzym y w ów czas jasno cech y praw dziw ego ucznia. Tak
sam o z jak w ielkie um ysły są skrom ne, tak samo, jak b o ­
haterom m iłosierdzia zd aje się, że czyn ią dla bliźniego ty l­
ko drobnostki, -M m iłość C hrystusa i inne cnoty są tak g łę­
boko w cielone w osobę moralną praw dziw ego ucznia, że
zdaje mu się, iż jest ich prawie pozbaw ion y. I tu jeszcze
krańce stykają się, i św ięty nie zna sw ej piękności, jak
urodzony zbrodniarz nie zna sw ej b rżyd o ty. G d y mroźne
m gły m istycznej n o cy spadną na w as, w ied zcie tedy, że
kocha się B o ga sam em pragnieniem kochania G o, trzeba
tylko ,, b y ta chęć b yła stw ierdzona uczynkam i; i trw oga
przed brakiem miłości B oga, jest najpraw dziw szą m iłością.
M iejm y się za bardzo szczęśliw ych , jeżeli w idok
n aszych w ad sprawia nam takąż przykrość, jak dawniej w i­
dok. w ad bliźniego. B ąd źm y szczęśliw i, g d y radości p rzy­
jaźni są nam w zbronione, g d y n ieprzezw yciężon e p rzeszko­
d y niw eczą nasze zam iary, g d y drepczem y na m iejscu; gd y
całe ziem skie ży cie , cała nauka, i cała sztuka, którąśm y u-
m iłowali, stają się dla nas czcze. Zbierzm y cały nasz sp o­
kój, g d y przych od zi .zw ątpienie, zniechęcenie, rozpacz, gd y
um ysł nasz staje się niezdolnym do uw agi i do ciągłości
m yśli. B ó g oto w ym aga od nas zupełnej po ko ry, całk ow i­
te go oddania się M u, w oczekiw aniu li tylko od N iego radości
głębok iej i kojącej, nauki, siły i ufności.
Jeżeli w as osaczą skrupuły, stańcie się całkiem ma­
łym i, zrozum cie, że B ó g je st dobry, bardziej je sz c z e niż
spraw iedliw y, i że, jjeżeli się m ylim y w dobrej w ierze, nie
po liczy O n nam n aszego błędu. G d y w szystk o straci sw ój u-
rok, naw et czyn ien ie dobra, n aw et m odlitwa, n aw et w asze ofia­
ry, stańcie się je szc ze m aluczkim i, i w dalszym ciągu c zyń ­
cie dobro, w yrzeczenia, m ódlcie się, ch o ćb yście b yli zu peł­
nie pew ni, że się to na nic nie zda.
C o do d jabelskich napaści i opętania, nie są to
próby cięższe od innych, przeciw nie; zd ają się one cięższe-
mi, a le tak nie jest zgoła; i są one za w sze przeplatane p o ­
m ocam i najrzadszem i i najsilniejszem i.
Streśćm y, jeżeli chcecie, te spostrzeżenia, o których
napisano setki tom ów . D aję wam tylko rzeczy zasadnicze,
ale i tak byłem m oże za rozw lekły.
W eźm y np. jakiegokolw iek ucznia. Zaprawia się on
do praktycznego m iłosierdzia, do m odlitw y, do w alki ze
swem i wadami; znajduje się on w stanie takim, jaki teolo­
go w ie zw ą życiem oczyszczającem . B ó g zsyła mu od c za ­
su do czasu pom oce, w ysłuchuje niektórych jeg o próśb; jest
ón przeciętnym chrześcijaninem .
Jeżeli ów uczeń n atężv w ysiłek, oto zaraz do
zw ykłego pragnienia, które go pociąga do B oga, wdziera
się w rażenie oschłości, g o ry czy, przelotnych roztargnień, ale
w szystk o to jest przeniknięte owem trwożnem pragnieniem
obecności Boga; czuje on jednocześnie, że upodobania,
które go w iod ły do tej c z y innej pracy ciała lub ducha, u-
roki, jakie m iały dla niego ludzkie cele istnienia, w ietrzeją
i rozw iew ają się. Św. Jan od K rzyża zw ie ten okres pier­
w szą nocą. Trzeba utrzym ać spokój i czekać, nie zaniedbu­
jąc żad nego obowiązku.
G d y się ta noc k oń czy, uczeń, bez żad nego w tym
w zględzie udziału, - zostaje obdarow any w yraźnem uczuciem
obecności B oga, różnorodnem w trwaniu i napięciu. Za­
leżnie od w ew nętrznego zachow ania się ucznia, ta łączność
zatrzym uje się na tym stopniu albo się pogłębia. W tym
ostatnim razie uczeń przechodzi przez w ew nętrzne oczyszr
czenia, o których m ów iliśm y w yżej, a które stanow ią wtó-
rą noc św. Jana od K rzyża; łączn ość z B ogiem rozwija się
i m oże d ojść do ekstazy; obcow anie ze św iatem zm ysło­
w ym ulega m niejszym lub w iększym przerwom .
P rzed ekstazą, jednakże, inne zjaw iska m ają m iej­
sce, zjaw iska, znane w term inologji katolickiej pod mianem
zw iązań (ligatura) m ocy, ran, stygm atów , poryw ań, za ch w y­
tów, w izyj, objaw ień, cudotw órstw a i t. d. Jakkolw iek się zja­
w isko ujawnia, sprow adza się to zaw sze do w zięcia przez
promień B o ży w posiadanie o so b y m istyka. T o porwanie
przejm uje wskroś pobudliw ość, jeden lub kilka zm ysłów ,
jedną lub kilka władz um ysłow ych lub psychicznych, m niej­
sza z tem, — zasadniczo pozostają niezm ienne cechy na­
stępujące:
niem ożność ucznia wprawienia się dow olnie w ten
stan, w ięk sza lub m niejsza niezrozum iałość zjaw iska,
przyćm ienie w yobraźni i w ładz um ysłow ych, a w ięc i pracy
^ dowolnej; serce ogranicza się do utrzym ania zw iązku z B o ­
giem; w w ynikach w reszcie, -r--,zawsze w zrost m iłości B oga
i bliźniego oraz pragnienie doskonałości.
P o okresie ekstaz, m oże zajść w reszcie trzecia noc,
zwana jeszcze zw iązkiem przeobrażającym , siódm em m ieszka­
niem, albo zaślubinam i duchow em i. Jest to ostatni etap; je ­
żeli się dochodzi do n iego, to tylko przez tysiące przeobrażeń
nieznacznych, i daje on zdum iew ające p rzyw ileje. Św iadom y
zw iązek z B ogiem trwa w ó w czas naw et w ciągu zw ykłej pracy,
jak g d yb y uczeń b y ł rozdw ojony; stąd w ynika pew ne zbóst-
wienie je g o istoty um ysłow ej i p sychicznej, po ch o d zącej z tej
rozmowy albo raczej z tego ciąg łego obcow ania z B ogiem .
W szelako, B o g a się nie w idzi, ale w ie się, czu je się, ma się
pewność J ego ob ecn o ści, i pojm uje się, co O n m ówi, bez
żadnego słyszen ia. U czeń nie jest zatracony w B ogu , niby
kropla w od y, w racająca do oceanu, jak to utrzym ują Jogow ie.
Jest on zaszczep ion y na w ieczystej Latorośli winnej; dziczka
żyje życiem Latorośli, ale nie jest nią.
Tu się zatrzym am . W rzeczyw istości, etap y m istycz­
nego związku nie są płaszczyznam i, na które m ożna się dostać
skokiem; w szy stk o tu zach o d zi stopniam i, których c ią g i na­
tura zm ieniają się z każdym uczniem , bo każdy, uczeń to
oddzielny świat. D roga ta je st n ad zw yczaj trudna i subtelna,
pełna niebezpieczeństw i zasadzek; w ym aga ona klasztornej
samotności. T o też O jciec nam li, ludziom św ieckim , którym
nie sposób w ybrać sobie naw et odpow iedniej d jetetyki, daje
inne drogi, w iod ące do te g o ż celu, a m oże je sz c z e w yżej.
P ojm ijm y to dobrze: B ó g p rzezn aczył dla pewnej
części ludzkości pew ien zesp ół poznań i religijnych praktyk,
stanow iących przedziw ny organizm K ościoła: teologja, liturgja,
. asceza, m istyka, oto w ielkości, zw iązane społem i zależne
jedne od drugich. A le tak sam o, jak m oże istnieć teologja
równie praw dziw a, jak tom izm , ale różna, m ogą też istnieć
liturgja, asceza, m istyka inne, niż katolickie, i również dobre.
E w an gelja zaw iera jedne i drugie.
ROZW ÓJ MISTYKI.

O graniczając się na -M istyce, której jest tyle odmian,


c o teologij, nauk i sztuk, w yszczegó ln ijm y wyraźnie, że
chrześcijański m istycyzm rozpoznaje się po tym jedynym
znaku, koniecznym i w ystarczającym ; że uczeń, zn ający rze­
czyw istą b oskość Jezusa, znajduje w Nim, i jed yn ie w Nim,
praw dę, drogę i ży cie . Z trzech w ielkich w yznań C hrześcijań­
stw a — trzy d ziały od zieży U krzyżow anego, o które rzucili
los żołnierze C esarza ani praw osław ie, ani Reform a nie
w niknęły w tak szczeg ó ło w e badanie m istyki; wierni bowiem
pierw szego kościoła są, b y tak rzec, nabożHemi dziećm i, zaś
dążności w oln ego sądu prow adzą w iernych drugiego kościo­
ła do całkiem oschłego m oralizm u, albo do racjonalizm u w y ­
soce krytycznego. P rzy to czy m y jednak, w krajach germ ań­
skich: G illes Gutm ana, H. M adathanusa, Jakuba B oehm ego,
Abraham a Frankenberga, J. G . G ichtela, później Oetingera;
w A nglji, Janinę Leade, P ord age’a, w S zw ecji, Swedenbor-
ga, którzy są w szy sc y m istykam i, w ierzyli bow iem w Chrys-
tus3 , Syna jed yn ego B oga, i szczęśliw ie doszli do celu,
w badaniach bardzo ciekaw ych pew nych krain Królestw a
B o żeg o . Ich praktyczna m etoda jest dość podobna do me­
tod y Franciszkanów ,
M istycyzm katolicki daje badaczow i dużą liczbę
system ów , które, acz w szystk ie m ierzą w ten sam cel i po­
sługują się tem iż pom ocam i, różnią się m etodą. C iało sa­
m o doktryny i prac rozw inęło się pow oli; apostołow ie
i pierwsi uczniow ie b yli m istykam i; ale d otykając ręką
Światła, które ich ośw iecało, całkiem pochłonięci jeg o ła­
godnym blaskiem , skąpani w J ego ożyw czem cieple, nagleni
potfżebam i teraźniejszości, nie troszczyli się zgoła o analizy.
D ziesięć do dwunastu w ieków przejdzie, zanim za­
czną roztrząsać etap y drogi d u szy do B oga. T rzeb ab y to­
m ów i trudu całego instytutu, b y naszkicow ać dokładny
obraz w cielania się zasad m istycyzm u katolickiego; od
O jcó w Pustyni aż do Św . Tom asza z Akwinu, i od niego
aż do doktorów, w ykań czających dzieło, jak Św. Ignacy, Św.
Teresa, Rodriguez, św. Franciszek S alezy, Scaram elli, Surin
i tylu innych. Nadom iar, m y, którzy d ążym y do w zn ow ię-
nia bezpośredniej styczn o ści ze/ Źródłem w ieczystem D rze­
wa K rzyżo w ego , potrzebujem y Taczef szerokich rzutów o g ó l­
nych, aniżeli bardzo daleko posuniętych analiz. Brak nam
zresztą czasu, b y iść za tem i ostatniem i.
W ystarcza nam odróżniać w bogatym organiźm ie
mistyki katolickiej trzy ogóln e prądy:
S zkoła dominikańska, w ed łu g św . T o m a sza , poszu ­
kuje snadnie łączności z B ogiem przez m odlitw ę i dobre u-
czynki, ale posługując się zasobam i m yśli, uśw ięcając bada­
nia, osiągając A b solut za pom ocą m etafizyki.
Szkoła Franciszkańska jest nabożna; franciszkanie
stają się m aterjalnie ubogim i,- i kochają tak m ocno Jezusa,
że w końcu otrzym ują od N iego ubóstw o duchow e.
Szkoła Ignacego L oyoli jest szkołą woli; upraw iający
ćwiczenia musi chcieć; jej cielesne pokuty, jej nauki, jej m o­
ralna dyscyplin a dążą jed yn ie do jak n ajw yższeg o w zm oże­
nia jego w oli, b y u czyn ić go u ległym działaniu łaski.
Tu znow u odnajduje się trzy części sza ty Jezusa.
A le jest szata b ez szw u, utkana przez sam ą M atkę B ożą.
a której przędzą są uczniow ie najprostsi, najbardziej ubodzy,
najbliżsi św iętej o so b y M istrza; b ez w zględ u w jakim K o ś ­
ciele zew nętrznym się narodzili, należą oni do K ościoła
w ew nętrznego.
O to d laczego, w każdej szk ole sp otyka się, od c za ­
su do czasu, ucznia, który ustala jej łączn ość ze szkołą oś­
rodkową. T a k w ię t, dom inikanin W in centy Ferrier, ob d a­
rzony potężn ą w ym ow ą i nieskazitelną nauką, zdum ie­
wa tłum y sw em i cudam i i przekazuje nam, w sw ym
Traktacie o Życiu du.ch.owem, doskonałe prawidła m istyki.
W ten sp osób sp otyka się w śród syn ó w św. Franciszka, w y b it­
nych doktorów , jak O . Y v es i O . Józefa. T ak w ięc, w śród
Jezuitów f-^Jm ów ców , jak B ourdalone, m istyków , jak O . O .
Surin, Ludw ika Lallem ant, de C aussade. U jm ując szerzej,
i dla ogółu sw ych dzieci, każd y okres historji K ościoła da­
je w ielkiego doktora, w ielkiego kaznodzieję, w ielkiego wzier-
cę, w ielk iego cudotwórcę, tak że, w śród w szystkich organów
tego rozległego ciała, ustala się rów now aga tak bliska zupe­
łnego zdrowia, jak m oże na to pozw olić zm ącona atmosfera,
tego. św iata.
A toli, ze w szystkich tych dróg, nasza droga zda się
najlepiej odpow iadać naszym warunkom. Teorja i zew nę­
trzne form y nabożności, sprow adzone do istoty sam ej, p o ­
zostaw iają nam w ięcej sił rozporządzalnych dla praktycznej
działalności i w ew nętrznej uprawy. Jednakże, do w szy ­
stkich dróg, jakie tylko m ożna sobie w yobrazić, stosują się
słow a objaw ione: „G w ałt zd ob yw a N ie b o ”, m ożem y bo­
wiem gw ałcić każdą form ę n aszego ja . Karm elitanka gw ał­
ci delikatność sw ego ciała; w izytka — delikatność sw ej w o ­
li; jezuita delikatność w łasnych gustów ; ale jeżeli uczeń
czw artej S zk o ły ;— szk o ły sza ty b ez szw u — chce zd ob yć
szturmem T w ierd zę w ieczystą, stanie się on dla sam ego
siebie nieubłaganym , narzuci on w szystkie n iew ole tak swym
potrzebom , jak i sw ym nam iętnościom , c z y sw ym mniema­
niom; b ęd zie patrzał w sw e życie, i odcinał natychm iast
w szystk o, co w yrasta z niego nieustannie z ciem nego
korzenia egoizm u i oso bo w o ści. Im go w ięcej b ęd zie p o że­
rał żar złączen ia się ze Słow em , tem się okaże skrajniejszym
sam ow ładcą przeciw samemu sobie. T aka jest szkoła Prze-
słańca, a Jezus poleca ją w innej okoliczności, g d y woła:
„G d y go rszy cię tw a ręka, utnij j ą .. .” W idzę to, E w angelja
nie zw raca się ani do ludzi słab ych , ani do biernych.
W iem , że wielu chrześcijan w oli się obchodzić ze
swem i w adam i z w iększą dyplom acją. U dziela się tysiące
drobnych po m ocy psych olog iczn ych chw iejnej ich w oli, ty ­
siące drobnych podniet ich letniejącej gorliw ości; i K ościół
okazuje w zględem te go m nóstw a m iernych dusz, porusza­
nych ty lk o najlichszem i troskami, cierpliw ość, przezorność,
po m ysło w o ść najprzedniejszej z m atek. Zresztą, to B ó g w
niego w paja tego ducha przezornego w ychow ania, zro d zo ­
n ego tem czułem słowem : „N ie łam cie gałązki nadłam anej” .
W szelako, kto czu je w sercu m ocniejszy płom ień,
obow iązek nakazuje mu w ybrać drogę Przesłańca. C z y ż
nie napisano: „W yplunę letnich z u st” ? D roga ta ,.d ro g a
czynu całkow itego, czyn u nieustannego; jest ze w szystkich
najpew niejsza, najkrótsza, ale rów nież najcięższa. W ym aga
ona energji, zręczności, przytom ności realizatora, skupienia,
pogody, oderwania się w ziercy. A le nasz K ról patrzy na nas,
posyła O n nam pom oce, i jesteśm y z Nim lico w lico — mo-
gę-ż rzec, w iekam i w cześn iej od tłumu, czas bow iem zm ie­
nia się na każdym ze św ia tó w ? — w każdym razie znacznie
w cześniej, niż m oglib yśm y się tego spodziew ać, 1, jako
nagrodę, daje O n nam posłannictw o sław etne zstąpienia
do zapóźn ion ego stadka, by tchnąć w nie nieco od w agi i
pom óc mu w kilku cięższych przeprawach.
O to indyw idualn y obraz posłannictw a Przesłańca,
jego uosobienie zbiorow e w yniknie ze zw ielokrotnionego jego
odtworzenia. Ludom , rasom pokarm d u ch ow y przynoszą
prorocy; dla p o szcze gó ln eg o osobnika, intuicje są proroka­
mi. Brak nam czasu, b y iść szlakiem historji i śledzić w ie­
loraką działalność O patrzności; ale, jak po szczegó ln i ludzie
są obojętni, inni bardziej zapalni, a inni je szc ze płoną cali
żarliwością, tak są i narody drepcące na m iejscu, zaś inne
zdążają skrótami; jed en z tych ostatnich stał się sław ny
w europejskiej epopei; drugi w idzim y cierpiącym w tej
chwili, ale nie rozum iejący zg o ła sw ych w strząsów . Z aw sze i
w szędzie N iebo śle proroków dla pow szedniej w ędrów ki, i
raz w życiu rasy p o syła Zw iastuna, do szturm u k oń cow ego.
O tóż, podobnie~jak C hrzciciel b y ł E ljaszem , Zw iastun jest
zaw sze Zwiastunem , bez w zględu na je g o chw ilow ą postać
zewnętrzną; tak sam o K rólem jeg o , naszym Z baw cą, jest
zaw sze C hrystus, nasz Jezus.

CZUJNOŚĆ.

G d zie tylko istoty oczek u ją przyjścia C hrystusa,


muszą one ż y ć pod rządem Zw iastuna, w czujności i m o­
dlitwie. C zu w ać jest to b yć obudzonym ; jest to rów niej
prow adzić nasze zm ysły i nasze w ładze, jak pasterz czyni
ze stadem , ściągając bez przerw y kapryśne b yd ło do jedne­
go pastwiska; jest to rów nież spełniać zaw ód poskromiciela,
który pow tarza rozkaz roztargnionem u psu tysiąc razy, gdy
tego trzeba, b ez zniecierpliw ienia, z tym sam ym spokojem^
lecz z tą samą surowością.
Jest w nas, w rzeczy sam ej, dw óch, albo raczej po
jednej stronie stoi jeden, à po drugiej cała chmara, stado,
tłum. W edług pogańskiej c z y św iatow ej m ądrości, tutaj jest
w ola, tam cała reszta:
ciało, ze zm ysłam i i instynktam i;
charakter ze sw em i nam iętnościam i, ze swem i przy­
zw yczajeniam i, ze sw em i wadam i i cnotami;
intelekt, ze swem i m yślam i, sw em i pojęciam i, ze
sw ą strukturą um ysłow ą;
duchow ość z całym dobytkiem niew idzialnego św ia­
ta, światłam i i cieniami, pom ieszane w pasie granicznym ,
który łą c z y w nas nieśw iadom e ze świadom em .
Atoli, dla m ądrości chrześcijańskiej, prócz tych czte­
rech stad, jest jeszcze jedno stado, najbardziej niesforne,
stado woli. Albow iem ośrodek naszej istoty m ieści się
wew nątrz chcenia, w sam ym środku n aszego duchow ego
serca.
P rzy zw y cza jajcie się zatem staw ać się w idzam i sie­
bie Samych. .Niechaj w ob ec każdej rzeczy wewnętrznej
c z y zew nętrznej obserw atorjum w aszem będzie punkt w i­
dzenia B o żeg o . N aw et poryw najpiękniejszy lub trud pod­
ję ty dla bliźniego zysk u ją na czystości, na w artości ducho­
w ej, na ow ocach m aterjalnych, jeżeli się je poddaje kam ie­
niowi probierczem u: „N iechaj się stanie T w o ja w ola, nie
moja!*’ , któremu odpow iada zaw sze w ejrzenie Słow a.
C zyn ią c to, nie obaw iajcie się stać się biernymi
czy niezdecydow anym i; staniecie się biernymi dla kłótników,
niezdecydow an ym i dla płochych, ale w asze serce nie przesta­
nie płonąć w oczekiw aniu B ożej odpow iedzi, i w asza energja
stanie się przez to chw ilow e ociągnięcie się tem ży w szą i świa-
tlejszą. N adom iar, c zy ż B ó g nie jest zaw sze w y żej, zaw sze
dalej ? E kstaza, jakkolw iekbąd ź upajająca, jest zaw sze tylko
zasłoną J ego blasku, rozpiętą przed nam i przez aniołów .
A słowa, które do nas łaskaw ie zw raca? W ym aw ia O n je
tylko, b y je zn iżyć do n aszego drobnego pojm ow ania.
Praw dziw e ob licze B o ga zostanie dla nas niew idzialne, i
prawdziwy Jego gło s — n ieuch w ytny, póki nie staniem y się
ludźmi w olnym i.
P osłu gu jm y się ted y naszem i oczym a i naszem i u-
szami. T ak trzeba, m usim y tak czyn ić, je st bow iem napi­
sano: „K to ma u szy, niechaj słu ch a ” . L ecz, jakkolw iek c z y ­
ste i dobre b y ły b y nasze zam iary, nie zapom inajm y nigdy,
że nasze o c z y i nasze u szy, jak nasz um ysł, jak nasza czu-
ciowość, jak n asza w ola, jak nasza św iadom ość, są orga­
nizmami niedoskonałem i, dla których jest niem ożliw ością
przyjm owanie doskonałości.
Potraficie w ięc — i nic nie zm ąci w aszej ufności —
wstępować na p uszczę i w noc m istyczną; potraficie w e
w szystkiem i w szęd y w ybierać trudne i przykre; zapam ięta­
cie, że, g d y nasz P rzyjaciel zda się b y ć najdalej, jest On
tuż obok, ale pod form ą nieuchw ytną, g d y ż w y ższą
i czystszą.

EW ANGELJA i ROZUM.

Jednym z n ajczęstszych zarzutów , jakie zw raca prze­


ciw E w an gelji anty - klerykalizm , to rzekom e potępienie, ja ­
kie ta ostatnia rzuca na rozum , na energję, na zysk i ma-
terjalne.
Mniemam, iż jesteście obecnie przekonani, że Ewan-
gelja, nie będąc zg o ła doktryną len iw ego w yrzeczenia, naka­
zuje przeciw nie energję n ajw ytrw alszą i n ajw yższą tak dla
naszego ży cia m oralnego, jak i dla n aszego ż y cia m iłosier­
nego.
T ak sam o E w an gelja nie potępia poczyn ań pra­
cow nika, z jakiejkolw iek dziedziny; zgoła przeciw nie, gd y ż
M istrz k ard tchórzliw ego sługę, który zakopał sw ój talent,
i chwali d zielnego sługę, który w yciągn ął z niego korzyść.
E w an gelja nie potępia rów nież i w ied zy, ani ow o­
cnych trudów filozofa c z y artysty.
Potępia ona jed yn ie użytek, jaki czyn ią ludzie z o-
w oców sw ych prac. Skarby, jakie grom adzą, zam iast zacho­
w yw ać z nich tylko konieczne a rozdaw ać zbyteczne: oto
co przeszkadza bogaczom w ejść do K rólestw a N iebieskiego.
Duma, jaką budzi w artyście szczęśliw e ziszczenie, jego
pierw szych arcydzieł, hipnotyzuje go , ukryw a mu m ożliwe
od n ow y je g o geniuszu i zagradza mu drogę do piękna w ie­
czystego; sam się on skazu je na manierę, w którą go po­
ciąga jeg o temperament i, ch ociażb y posiadała w yjątkow ą
wartość, maniera zostaje mimo w szystk o manierą. G d yb y
artysta b ył pokorny, g d y b y miał św iadom ość, że dary jego
nie są je g o zasługą, zaś je g o trudy, będąc po prostu zwar-
tościow aniem „talen tu”, jaki mu został pow ierzony, stano­
wią tylko je g o m oralny obow iązek, mury, zatrzym ujące
w nim zstąpienie natchnienia B o żeg o , ru nęłyby i zacząłby
nam m alow ać, ju ż nie piękności zm ysłów , N atury czy na­
miętności, lecz piękności doskon ałe i czyste D ucha.
R ozum iecie, że takie sam e pokorne otw arcie duszy,
taka sama drżąca tęsknota w ob ec tajem nic całkow itego po­
znania, p o w od ow ałyb y również odnow ę um ysłu ludzi, pracują­
cych dośw iadczalnie, oraz m yślicieli, i rozw iązałyb y ich
intuicję.
B adając ży cie w ielkich ludzi czynu, w od zów ludów
czy w od zów przem ysłu, zob aczycie, że p rzyczyn y ich try­
um fów oraz porażek sprow adzają się w sum ie bądź do o-
strości ich wzroku, bądź do ich zaślepienia. P ierw sza z tych
cech jest utrzym yw ana słusznem w yczu ciem słabości ludzkiej,
zaś druga jest następstw em nierozum nej pychy.
G d y ted y E w an gelja w ysław ia ubogich, prostaczków ,
cierpiących i trudniących się w zgardzonem i zaw odam i, nie
jest to krasom ów stw o rew olucyjne. S łabość i cierpienie,
niezależnie od ich postaci i pobudek, mimo iż z b y t często
jesteśm y sami ich sprawcam i, w zruszają czułość O jca,
w spółczucie Syna i w zyw ają D ucha. A lbow iem serce nę­
dzarza nie jest przyw alone kasą ogniotrwałą; a naiwne serce
prostaka nie kam ienieje w ed łu g jak iegoś system u, jak ob y osta­
tecznego, lecz zaw sze tym czaso w ego , albow iem serce, które
cierpi, w yzw ala się z materji i od uroków ziemi; albow iem
człowiek, zn o szą cy w zgardę ludzi „szan o w n ych ” , z głębi
swej n ęd zy ponurej w yd aje w estchnienie niezw yciężonej
nadziei.
O ile m ożna przeniknąć, to zam iarem B o ga w zg lę ­
dem naszej rasy zdaje się b yć w prow adzenie jej w całości,
poprzez ży w e poznanie, do m ocy szczęśliw ości je sz c z e roz-
leglejszej, niż ta, którą się cieszyfâ, g d y należała je szc ze do
hierarchij anielskich. Ż yliśm y w ó w czas w w ieczności, w nie­
skończoności, w d oskon ałości, w absolucie. A le — m ogę
sobie pozw olić na pow ied zen ie tego w epoce, gd zie w sz y ­
stkie paradoksy są przyjm ow an e, — ten absolut nie jest
jednolitym św iatem . U czen i W schodu i nasi m atem atycy
mylą się, uw ażając Parabrahm a c z y w ielkości nieskończone
za stany stałe albo ilości nieruchom e. „Jest w iele m ieszkań
w domu O jca m e g o ” . D om em O jca n aszego to nie N atu­
ra; ona stanow i dziedzinę dokoła P ałacu, w którym m ieszka
Pan. Tak jest, w W ieczn ości krążą nieustanne w ieczności;
w N ieskończoności splatają się przestrzenie b ez miary;
w D oskonałości jaśn ieją doskon ałości niezliczon e, różne,
a w szystkie zupełne; w S zczęśliw ości bez granic M iłości
śpiewają w ieczy ste szczęśliw ości, w szystk ie doskon ałe i
wciąż się w zm agające.
O jciec rzuca garściam i w b ruzdy N atury ziarna
Światła, którem i jesteśm y w istocie. W szy stk ie te ziarna
się różnią, m ogą one b y ć do siebie podobne, ale żadne nie
jest z żadnem jednakie. I w padam y w to p o le przerażają­
cej rozciągłości, gd zie każda grudka ziem i je st system atem
światów, a każda bruzda m gław icą. P oczerń następuje ta­
jem nicza praca kiełkow ania.
O tó ż Siew ęa p o czyn a od jed n ego krańca pola i
kończy na drugim. Żniwiarz w ejd zie od jed n ego krańca p o ­
la i skoń czy na drugifn. Przeznaczenie każdej d u szy je st
po szczegó ln e, mniej lub w ięcej długie, mniej lub w ięcej u-
ciążliw e, do spełnienia którego otrzym uje od N atury, na
rozkaz B oga, konieczne siły i władze.
T ym sposobem-, w szystk o, co jest w nas po żytecz­
n ego i dobroczynnego, jest po życzką, a ow ocność naszych
w ysiłków jest jed yn ą naszą zasługą. W szystko, co jest w nas
szkod liw ego i złego, jest to odczynnik, i naszą przewiną
nie jest zgoła to, że znam y naszą złość, lecz to, że się g o ­
dzim y na uw odzicielskie zło.
T a k więc, dusze, które O jciec przeznacza do prowa­
dzenia jak iegoś stada, zostają zaopatrzone w żyw otn iejsze
cechy: fizyczn e, społeczne, um ysłow e, w oli i duchowej
to atoli w yróżnienie stanow i dla tych dusz w ybranych
straszną próbę, g d y ż w ym aga dłuższej pod róży, liczniej­
szych d ośw iad czeń,/i daje im nieustanną pokusę w iary we
w łasne siły, w e władny rozum , w e w łasne znaczenie, wiary
w siebie sam ych i w ypełnienie się sam ym sobą. O tóż,
g d y twór jest sob ą w ypełn iony, N iestw orzone ju ż w eń nie
w stępuje; nie znajduje O no m iejsca dla siebie.
W ów czas O jciec ju ż nie m oże, jeżeli w olno tak rzec,
posługiw ać się tym tworem , zakażonym pychą, do tych za­
dań, do jakich go uzbroił; pozostaw ia go sam em u sobie,
fatalności, jaką, sobie w łasnem i rękom a kształtuje, nielitoś-
ciw ym b ogom , rzecznikom odw etu, aż póki nie uzna on
sw ej w iny i nie ukorzy się. A toli w przerw ie oddaje On
posłannictw o wiernej służebnicy, innej d u szy, ubogiej i w y ­
zutej, którą zam iast n ieobecnych cnót i przyrodzonych władz
obdarza jednym z darów S w ej n adprzyrodzonej łaski.
O to co się dzieje ogólnie; ale są i w yjątki. Od
czasów Jezusa ży je jed en naród, który nie chybił posłan­
nictw a B ożego; jest kilku uczniów , przynajm niej jed en na
stu lecie, którzy sw e posłannictw o spełnili. W szelako ludy
i wierni uczniow ie są nieznani i m uszą po zostać nieznani.
W idzicie, w jaki sposób naprzykład Izrael, pierw o­
tnie w ybrany, b y się stać pow szechnym zw iastunem O d ku ­
piciela, po zbaw ił się tego przyw ileju przez sw ą zatw ardzia­
łość, pod czas g d y ludy pogańskie, ale pokorne i skruszone,
stały się krzew icielam i chrześcijaństw a. T a k obala Pan
m ocnych, w y w yższa słabych, tych, co byli pierw szym i, u-
m ieszcza na ostatniem m iejscu, tych , co b yli ostatni — w
pierwszym rzędzie. O to d laczeg o ukryw a O n Sw e tajem ni­
ce mądrym, a odsłania je ubogim w duchu. O to w jaki
sposób odrzucają zam iary B o ga F aryzeu sze i doktorzy.
C o się ty c z y oso b istego w a szeg o ży cia w ew nętrz­
nego, w iecie dostatecznie, jaką jesteśm y znikom ością, i że
mimo naszej nicości, winniśm y się całkow icie pośw ięcać n a­
szym zawodom , naszym m aszynom , naszym polom , naszym
książkom, i tym , którzy nas potrzebują.
Jeżeliście, atoli, doszli do tej pięknej rów now agi n ie­
zw yciężonej energji i sp okojn ego oderwania, tłum, do k tó ­
rego należym y, jest je sz c z e daleki od tej harmonji. Rasa
biała zw łaszcza znała d otych czas zapał odkryć, p o d bojów
i poczynań; przeniknęła ona w szęd y, potrafiła sobie w s z y ­
stko zniewolić: dalekie ludy, nieznane siły, tajem nice ma-
terji, arkana m yśli. N ie pam iętała ona o obietn icy sw ego
Chrystusa: „Szukaj naprzód K rólestw a B o żeg o i w szystko
ci będzie p rzyd an e” . G d y b y szukała tylko tego, otrzy­
małaby panowanie nad siłami, znajom ość tajem nic, zrozum ie­
nie misterjów, o których dziś nie ma żad n ego w yobrażenia.
W róg C hrystusa ujrzał snadnie ten błąd. W zm aga
go on już oto od pó ł w ieka. M obilizuje duszę A zji, z d o ­
bną w ponętne uroki, osnutą w w onie, odzianą w sztu ­
czne blaski bardziej przykuw ające, niż n agość jej ideologji.
Ludy słowiańskie, germ ańskie, anglo - saskie dają się brać
na te czary, oto czo n e nim bem sło d y czy , w yrozum iałości i
pogody. Duch tradycji i k rytyki szczep ó w łacińskich uod-
parnia się na nie potrochu. A le czuw ajm y. Słynne to ż ó ł­
te n iebezpieczeństw o, z którego śm ieje się w iększość m ę­
żów stanu, przyjd zie b y ć m oże z całej A zji, u w iedzie nas
być m oże uczuciem , estetyką, filozofją, p sych ologją, zanim
zatopi nas w e krwi n ajszaleńsżych bitew .
T rzym ajm y nasze serca w ścisłym zw iązku z p rzy­
kazaniami Chrystusa.

143
NASI W SPÓŁCZEŚNI.

K a żd y badacz ma prawo w ybrać sw ój punkt w id ze­


nia; co do nas, staram y się zaw sze oglądać rzeczy z pun­
ktu w idzenia w ieczności; jest to lepsze obserw atorjum , niż
to, jakie sobie obrał Renan na Syrjuszu. N iew ątpliw ie,
Syrjusz jest bardzo od legły, je st jednak położon y w
tej sam ej, co ziemia, przestrzeni, oddalenie je g o pom niej­
sza, i to, ćo zachodzi na n aszym padole, w yd aje się bez zna­
czenia; w szystk o w ów czas traci sw ą w ażność, i obserwator
renanowski przechodzi rychle do scep tycyzm u . Punkt w idze­
nia w ieczności, przeciw nie, będąc położonym w odległości
nieskończonej, niezm ierzonej, je s t zarów no blizki od w szy­
stkich zakątków przestrzeni skończonej; nic nie pom niejsza,
zach o w u je dla k ażd ego zjaw iska je g o ścisłe znaczenie,
pozw ala na dokładną ocenę w szystk ieg o.
N iew ątpliw ie, rzekłby znam ienity ironista, — ale jak
to się P an do tego bierze, b y d ojść do punktu widzena
B o g a ? P osiad acie b y ć m oże tajem niczą receptę, albo na­
leży cie do nadludzi, c z y te ż go d zicie po czciw ie sw ą wiarę
ze sw ojem i w yobrażen iam i?
W iecie w y to dobrze, że zagadnienie nie je st tak
trudne, jak je sobie w yob rażają racjonaliści; b y je rozwią­
zać, trzeba się trzym ać dosłow n ie E w an gelji, nadaw ać jej
znaczenie całkow ite, pełne, pow szechne. I tym sposobem ,
w ob ec tem atu, jak i dzisiaj podaję w aszym rozstrząsaniom ,
tłum w sp ółczesn y, na pierw sze w ejrzenie, okaże się nam
podzielonym ; tu, część n ajznaczniejsza, przytłaczająca więk­
szość, ci, którzy nie wierzą, że Jezus jest jed yn ym Synem
B oga i Sam ym Bogiem ; tam, całkiem drobna grom adka tych,
którzy w ierzą w tę niepojętą boskość. Z jednej strony
szum ne i ruchliwe mrowie, które zadaje sobie nieskończone
trudy dla znikom ych w yników ; z drugiej strony m niejszość
n ajpośledniejsza i m ilcząca, która m yśli tylko o C hrystusie,
która pracuje tylko dla Chrystusa, która kocha w szystk o
tylko przez Chrystusa.
Jakość uczyn ków tych ostatnich w ykazu je praw dzi­
wość ich punktu w idzenia. Tam ci, acz zysku ją tak św ietne
pow odzenie, w rezultacie znikają rychle w zapom nieniu,
pogrążają się w błoto, ob ryzgiiją się krwią sw ych ofiar i
cała ich ruchliw ość w znieca jed yn ie coraz w iększe zaburzenia.
K ied y Jezus porów nyw a sw ych w sp ółczesn ych z
dziećmi, które czyn ią w ielki harmider na u licy i żalą się, że
nie zwracają uw agi dorosłych osób, kreśli O n zarazem ó-
braz naszego o b ecn ego pokolenia. X X -ty w iek je st zd u ­
miewająco p o d obn y do pierw szego: w ielka cyw ilizacja p o ­
lityczna i cesarska, ob yw atele, których jed yn ą troską jest
obchodzić prawa, w od zow ie — cyniczni lub utopijni, ch o­
robliwe um iłowanie skrajności, sztuczn ości, niew iadom ego,
rade niezrozum ienie B oga, straszne w ojny, klęski — i, tu
i tam, zapadłe, nieznane w ysep ki Światła, na które zstępuje
promień nadprzyrodzonej pew ności, niew idzialny dla tłumu.
Istnieją, m iędzy pewnem i chronologicznem u okresa­
mi, odpow iedniki, które zaznaczali niektórzy badacze; tak
więc, dla filozofji, Barlet, w sw ym dziele Evolution de
l’idée; dla historji, prace majora B rück’a. I m ędrcy chińscy
mniemają, że szem at ew olucji jest spiralą, naw iniętą na
stożek, którego podstaw a, jak i w ierzchołek, przekraczają
środki naszych dociekań; g d y się w eźm ie jakąkolw iek tw o­
rzącą tego stożka, to punkty jej przecięcia ze spiralą p rzed ­
stawiają ze sobą podobieństw a.
Tak jest, ży cie kosm iczne jest ciągłem powtarzaniem ,
przy w znoszeniach się poziom u; poznanie przeszłości słu ży
tedy do kierowania nas w teraźniejszości i, im się bardziej
starzeje osobnik, im dłużej trwa ciało społeczne, tem win-
niby nabyw ać w iększej m ądrości. Jeden, jak i drugie,
ulepszają się niew ątpliw ie, lecz mniej, niż b y się to m ogło
stać, gd y b y nie dawali się bezustannie uw odzić przez „z a ­
bawy, tańce i śp ie w y ” , jak m ówi Jezus. Z racji oto tego
rozrywania, rozpraszania się, św iadom ość rzeczy B oskich
rozwija się tak mało. D zisiaj, jak i dw adzieścia w ieków
temu, gd y człow iek się kaja i stara się dobrow olnem i zw ro­

= 145
10
tami i pozbaw ieniam i się złagodzić zło, jakie popełnił, ludzie
dow odzą, że jest on warjatem , że religja jest smutna, że
-fanatyznje, że nie trzeba się trzym ać B oga m ściw ego i su­
row ego. D zisiaj, jak i dw adzieścia w ieków temu, gdy
.człow iek , cały przejęty Duchem , gło si B oga miłosierdzia
i m iłości, ży je w pogod zie niew inności i roztacza dokoła
siebie cuda przebaczenia i zbaw ienia, ci sami lu­
dzie utrzym ują, że człow iek ten jest obłudnikiem i żyje
sobie w ygod n ie pod płaszczykiem religji.
T e obm ow y, te potw arze nie pow inny wzruszać
szczerego ucznia; jeżeli m iłość braterska jest mu natchnie­
niem, będąc dalekim od ganienia otwarcie sw ych współ-
cześników-, zabroni on naw et sobie sądzić ich w swem
sumieniu, iżb y nie czyn ić ich odpow iedzialnym i za zgorsze­
nie, jakie m ogą w yw ołać ich krytyki, oraz nie podsycać
n iezgody, jaką oni w ytw orzyli. „Ludzie, pom yśli sobie ów
uczeń, są tem, czem m ogą być, i rozum ieją, co m ogą rozu­
mieć; posłannictw em mem nie jest prostow anie ich sądów,
lecz nadążanie im z pom ocą, gd y tego potrzebują. G d yb y
napastow ali m oje ciało, obow iązkiem m ym b yło b y bronić
tego sługę, bez napastowania z mej strony. A le oni napa­
stują m oją moralną istotę, m oje Ja: tego nie potrzebuję
bronić. Lepiej, b y złość skrupiła się raczej na mnie, niż
na którym z m ych braci. A zresztą, jeżeli m ają mnie za
fanatyka, czy ż to nie m oja przesadna gorliw ość razi ich?
Jeżeli uważają, że ży ję zb yt w ygod n ie, c z y ż jestem pew ny,
żem nigdy nie w yciągał żadnej korzyści z w ygód , jakie
mi daje N iebo, z łask, jakich mi Ono u jy c z a ?
T ym sposobem , uczeń ów uważa* że, oddając się B o ­
gu całkow icie, w szystko, co zachodzi, jest dobre, w szystko
ma mu b yć radością, w szystk o jest pobudką do w yzbycia
się pych y i do dziękczynienia. O to droga Pokoju: tak
się zapow iadają okoliczności, że ju ż od tej chwili winniśm y
się p o czytyw a ć za bardzo szczęśliw ych, żeśm y otrzym ali
siłę do stawiania w tym kierunku pierw szych kroków.
A le uczyńm y się maluczkimi, od wewnątrz, i żyjm y
w pokoju.
Spójrzcie na Przesłańca, pokutne je g o ży cie go rszy ­
ło ludzi; patrzcie na Jezusa, zw y k łe ży cie J ego gorszyło
również; obaj mieli zupełną słuszność; to ci, co k rytyk o ­
wali, byli w błędzie; ale te sprzeczne zgorszenia zdradzały,
przez reakcję, je szc ze trw alsze zapały.
M y, ludzie zw ykli, nie m am y posłannictw a pu blicz­
nego, nie m ożem y ted y w yw o ływ a ć tych zb aw czych zgorszeń.
Otóż, nasze niezadow olenia z siebie sam ych, nasze kłopoty,
nasze w ewnętrzne niem oce, jedna z przyczyn , jakie m ogą
je w yw oływ ać, są to całkiem małe zgorszenia, jakie czynim y
bezwiednie w m ałych kręgach naszych stosunków bądź
widzialnych, bądź niew idzialnych. Jesteśm y jeszcze nazbyt
zewnętrzni, n azb yt ważni, n azb yt z tego św iata w naszym
duchowym życiu.
Zrozum ieliśm y dobrze, że m am y pełnić w szelkie
obow iązki i zach o w yw ać o b ycza je n aszego zew nętrznego
życia, rodziny, zaw odu, św iatow ych stosunków w sposób
gruntowny i m ożliwie najlepiej. Szukam y, niepraw da-ż ?,
ducha, w ed łu g którego m am y to w szystk o przeżyw ać,
i którego m am y sobie przysw oić. N aprzód, i w yb aczcie mi,
że wam to tak często pow tarzam , czyń cie w szystk o tylko
dla Chrystusa, b y Mu b y ć posłusznym , by Mu pom agać,
b y On widział, że g o kochacie choć trochę.
N astępnie, prócz dla tych, w zględem których macie
pewną odpow iedzialność: dzieci, sług, podw ładnych, zrozum ­
cie dobrze, że przykład jest najlepszą z rad. N iew ątpli­
wie, serdeczne w ezw anie ma sw oje znaczenie; ale z chwilą
jak kogoś ch oćb y najlżej m oralizujem y, tem samem
w ynosim y się i bliźniego sąd zim y Stąd płyną przykre re­
akcje i długi zaciągane przez krytykę.
W reszcie, i to streszcza w szystko, bądźcie mali; jeżeli
nie zdołacie sami podeptać pych y, d aw ajcie się potrącać,
daw ajcie się deptać innym. R ozw ażcie, jak doskonale je ­
steśm y niczem; jak nic z tego, co jest nami, nie jest naszem ,
jak nic z tego, co czynim y, nie jest naszą zasługą. Tak
jest, czyń cie się maluczkim i wew nątrz siebie; pozbaw iajcie
w asze j a ziem skich je g o pokarm ów, każcie mu pościć,
karm cie go tem, czego nie lubi; zm uszajcie je do przykrych
prac.-
A le niechaj nikt nie postrzega tych surow ych
umartwień. Skoro jakiś w ysiłek staje się tak ciężki, że
m ożna go w y czy ta ć z w yrazu w aszej tw arzy, idźcie wraz
i zam knijcie się u siebie, i tam, przez nikogo niewidziani,
pracujcie nad sobą, przekładajcie w aszem u ja , rozw ażajcie,
m ódlcie się, aż póki uczucie pew ności i pokoju znów nie
w ypełni w aszego rozpogod zon ego serca. .

KRÓLESTW O BOŻE, PRZESTRZEŃ I CZAS.

P rzypisyw ano ogólnie aż dotąd przestrzeni i czasow i


tryb jed yn y, do którego się stosow ały w szelkie odległości
i w szelkie trwania. Tak w ięc, klasyczna astronom ja mierzy
planetarne od ległości i ich okresy tym sam ym metrem, któ­
ry słu ży dla geodezji, oraz tem i sam em i cyklam i, które służą
dla chronologji.
N iektórzy m yśliciele pytali siebie, c z y na innych
planetach rzeczy zachod zą tak sam o, jak na naszej ziemi.
U w ażne badanie pew nych zjaw isk m echanicznych, elektrycz­
nych, m agn etycznych c z y naw et p sych op atyczn ych zdaje
się w skazyw ać, że przesztrzeń i czas rozw ijają się w e w za­
jem nej zależności, i że m ogą się przejaw iać pod innemi
trybam i, wewnątrz tych, jakie rejestruje nasze ja. P o g ­
ląd y te, acz zdają się b y ć ryzykow n e, uzgadniają się ze
staremi teorjam i ezoteryzm u, gd zie tw ierdzono i uważano
za dow iedzione, że są św iaty o w iększej lub m niejszej ilości
wym iarów , niż trzy, a trwania o przeszłości, teraźniejszości
i p rzyszłości inaczej uszeregow anych tak pod w zględem
jakości, jak i ilości, niż w naszym zw ykłym porządku. Jest
to równie słuszne, jak to, że w m echanice masa ciał i ich
energja są tem samem; że w szystk ie siły naturalne są sub­
stancjami, w ażkiem i materjami; że w szelka postać w ażkiej
materji jest siłą dla postaci materji gęstszej, a m aterją dla
postaci materji bardziej subtelnej. T eo rje fizyki ulegają
gruntowuemu przeobrażeniu; odm ienią się je sz c z e bardziej
w ciągu pięćdziesięciolecia. A toli, jak w ew nątrz p o zytyw n ej
nauki laboratorjów , jest nauka nie mniej p o zytyw n a E zote-
ryzmu, tak i wewnątrz tej ostatniej, c z y też zew nątrz, jest
nauka m istyczna, która jest, jak dw ie poprzednie, d ośw iad­
czalną. N iem asz nauki b ez dośw iadczenia.
Inni ludzie, rzadsi, niż m yśliciele i w tajem niczeni,
doszli, w tem co się ty c z y przestrzeni i czasu, jak i w wielu
innych sprawach, do form uły pow szechnego zdania: jest
jedna tylko przestrzeń i jed en czas. W szelako dodają ściślej:
w Królestwie Bożem ; gd ziekolw iek indziej, k ażd y w szech ­
świat posiada sw ój w łasny tryb rozciągłości i trwania. L u ­
dzie ci w iedzą, że m ożna dośw iad czać pew nego stanu
istnienia, gdzie w szystk o jest obecnością i teraźniejszością,
gdzie przeszłość tysiącoletnia zb iega się w obliczu jasnor
widza z nieodgadnioną p rzyszłością, jak P aryż i Pekin, T e-
by i przyszłe m iasta Australji, m ogą się zb iegać pod je g o
wzrokiem. Stan ten zw ie się życiem w iecznem , i, przez
cud, ze w szystkich najbardziej; dla rozum u n iep ojęty, do
tego stanu n iepojętego, od czasu Jezusa, m ogą dochodzić
ci w szyscy, którzy um ieją chcieć absolutnie.
C h cen ie to absolutne po lega na ukrzyżow aniu tego
w szystkiego, co je st ja , za pom ocą m iłości - ofiary; ja , pobu­
dowane z egoizm ów , ataw izm ów , osadów analiz i osobistych
doświadczeń, u żyw a sw ych sił na opór nawrotom nie - ja ;
idzie ono i zdolne jest iść tylko ku w ielorakośći; ofiara
przeciwnie, prow adzi nas ku jed n o ści ży cia w ieczn ego, ono
bowiem nie jest niczem innem, jak trw ałością, ciągłością,
tożsam ością, zkąd w y w o d zą się epoki, m iejsca, tw ory. Z b a­
wienie, dane nam przez C hrystusa, pozw ala nam, ju ż na tej
ziemi, ży ć jed nocześnie w W ieczn ości. Z tej racji, jest
ono jedno rzeczyw iste, zbaw ienia, dane przez innych zb aw ­
ców, są tylko postojam i, tym czasow em i rozw iązaniam i, nie-
stałemi postanow ieniam i niestałości ludzkiej.
Rodzaj w oli, jakiej w ym aga m istyczny w ysiłek , nie
uznaje granic dla sw ego rozwoju; w ydaje się ona bez ustan­
ku, d ąży po za granice m ożliw ości, przeczy niedorzeczności,
ryzykuje w szystk o i dla w szystk iego, a z każd ego nadm ia­
ru napięcia odradza się w ciąż m łodsza i św ieższa. Jak w
ćw iczeniach atletycznych rozszerza się klatka piersiowa,
kości i m ięśnie rozrastają się kom órka za kom órką, tak w o '
la ucznia, o w rodzonem c z y udzielonem tchnieniu ducho-
wëm , rozwija się przez każdą z drobnych energji w y zw o ­
lonych z ja za pom ocą każdej drobnej ofiaryy W zrost ten jest
konkretny, bierze w niej udział cała nasza osoba, włókna
naszych mięśni, jak i ciałka krwi, fale n aszego m agnetyz­
mu c zy niew ażkie iskry n aszych w ładz um ysłow ych . W za­
sadzie sw ej, w ola — to wiara. Jedni się rodzą z wiarą w
pieniądz, drudzy z wiarą w sztukę, inni jeszcze z wiarą
w B oga; zasługą naszą, naszą u żyteczn ością, to praca mniej
lub w ięcej cierpliw a i odw ażna nad tym duchow em zaro­
dem. Im ideał jest szczytn iejszy, tem niebezpieczeństw a
w iększe. Z d ob yw ca boskości musi się strzec, b y nie uw a­
żać przedm iotu sw ej wiary, jako subjektyw ne tw ory sw ych
idealistycznych pragnień. T ak jest, B ó g i ży cie w ieczne są
w nas, ale są one również i głów nie poza nami; nie są one
nami, zstąpiły one w nas, i, aby w stąpić do m iejsca im
w łaściw ego, chcą one w spółpracow nictw a naszej w olnej w o­
li, iskry P rzedw ieczn ego, bez której jesteśm y już nie ludzkie-
mi istotami, lecz m yślącem i zw ierzętam i.
M istyk unosi się ponad św iatem pojęć, jak filozof
ponad światem zm ysłów . Wiara stw ierdza mu w szystko,
wiara czyni mu w szystk o istotnem , wiara każe jaw ić się przed
nim każdej rzeczy i każdem u tw orow i. Ziem skie jego
istnienie otrzym uje i staje^się sam em życiem je g o w ieczn oś­
ci, św iadczyło ono bow iem nieustannie o praw dziw ości w ie­
kuistych słów . Istota jeg o cała, rozum, dusza i ciało p o ­
ch w y ciły je i ucieleśniają je tutaj na ziemi; naw zajem , one
go biorą i ziszczczają tam w górze. 1 człow iek ten ży je
na św iecie jed yn ym , stw orzonym przez w cielenie Słow a, w
rów now adze m iędzy skończonem i nieskończonem , m iędzy
C zasem i W iecznością.
W yjaśnienia te, b y ć m oże, nic nie w yjaśniają, zw rot
bowiem siły duchow ej, o której m ów ię, należy raczej do
dziedziny B ytu, niż do d zied ziny W ied zy, i teorja nie daje
pełnego poznania, jak praktyka. P isarz nie zadaw ala się
czytaniem arcydzieł, lecz próbuje pisać. M istyk, który
jest przedew szystkiem człow iekiem w oli, staje się n ieod ­
zownie człow iekiem czyn u. Ż y c ie zajm uje go bardziej, niż
poznanie, chociaż w zruszenie i m yśl w ciąż się z sob ą spla­
tają. M oże n astępujące rozw ażania okażą się bardziej
przekonyw ającem i.
N auka odkryła fakty, które najfantastyczniejszym
rojeniom poetów c z y jasn ow id zów dają n ieoczekiw ane u za­
sadnienie praw dopodobieństw a. W iadom o dzisiaj, ż e św ia­
tło, m agnetyzm , elektryczn ość posiadają pew ien ciężar, że
czas jest w ielkością w zględną; że ciała w ruchu się prze­
kształcają; że, podobnie jak stan b ezw zględ n ego spoczynku,
nie istnieje rów nież i stan ciąg łego ruchu; że w szystk o
żyje, nawet t. zw . ciało nieorganiczne; że materja najbez-
władniejsza, kryształ, szyn a, przedstaw ia, w odmianach sw ej
wewnętrznej budow y, zjaw iska, które zdają się b yć zarysem
aktów biologicznych, jak blizna rany, albo aktów m yś­
low ych, jak pam ięć. P ow raca się do w ielkiego, przedpoto­
pow ego sym bolu Kaina — siły dośrodkow ej, czasu pożera­
jącego, i A b la siły odśrodkow ej, przestrzeni m ordowanej
bezustannie. P oczyn a się rozum ieć, m ówiąc filozoficznie,
że jest przestrzeń i czas niepojęte, abstrakcyjne —- następnie
przestrzeń i czas uchw ytne, w ym ierne, w zględn e w stosunku
do naszych w ładz pojm owania; w rzeczy sam ej, psycho-fi-
zjologja stwierdza dośw iadczalnie, że najdrobniejsze trwanie,
jakie psychizm nasz m oże sobie uświadom ić, równa się
dwóm tysiącznym sekundy, i najdrobniejsza rozciągłość
wym iernej przestrzeni nie przekracza kilku tysiączn ych
milimetra.
F izyka i chem ja, w kraczając w ten sp osób w dzie­
dzinę psychologji, prow adzą nas, szlakiem zresztą Leibnitza
i Spinozy, do zaprzeczenia w olnej woli. G d y coś postanaw ia­
m y, pow iadają ludzie nauki, w yp ływ a to ze znanych nam
pobudek, które sobie uświadam iam y; otóż, nasza istota
świadom a jest zespołem ściśle określonym , fatalnym , będą­
cym w ytw orem w ychow ania, środowiska, przyzw yczajeń, o-
trzym anych w skazów ek. Postanaw iam y też, dodają uczeni,
pod naporem podśw iadom ości, która jest w ytw orem ogólnej
dziedziczności, zw iązanej z niezliczonem i dziedzicznościam i
nieznanem i w szystkich energij, płynących ze w szystkich punk­
tów w szechśw iata i tw orzących naszą osobow ość. Jesteśm y
tedy, w ed łu g ich zdania, zespołem ukrytych sił, zaw sze
go tow ych do uzewnętrzniania się, i sił działających, w ysw o ­
bodzonych przez poprzednie i przez zew nętrzne reakcje.
W rzeczy sam ej, taki jest stan p sych olog iczn y człow ieka
przyrodzonego.
C i sami m yśliciele głoszą, że czyn słuszny, norm al­
ny, praw dziw y w ynika z dokładnej znajom ości rzeczyw is­
tości, w środowisku których zostaje spełniony. „D ziała
się odpow iednio w miarę, jak się poznaje praw dziw ie'1
(Abèl Rey: La Philosophie moderne, str. 344). Jest to ’
zresztą, wręcz przeciwne temu, co poucza B outroux i Bergson-
Trudność le ży w tem, b y zd o b yć to ścisłe po zn an ie rzeczy"
w istości, tak zew nętrznych jak i w ew nętrznych. B ergson jest
w błędzie, pozwalam sobie na tę śm iałość, gd y pom ija
sąd, a doradza tylko posłuch życiow em u popędow i. B ou ­
troux b ył również w błędzie, gd y, radząc posługiw ać się ro­
zum em, zw ał rozum uczuciem intuicyjnem , t. j. n iew yraź-
nem, praw dy. W illiam Jam es i pragm atyści są w b łęd zie,
utrzym ując, że sprawdzianem czynu jest u żyteczn ość jeg o
praktycznych w yników . T rzy te szk o ły są w błędzie nie-
tylko z punktu w idzenia pozytyw izm u , lecz i z punktu w i­
dzenia m istycznego. Sprawdzianem praw dziw ego czyn u — 1
to altruizm (zaw sze przeciw ny instynktow i życiow em u ) to
czysto ść je g o pobudek, to dobroć je g o raczej, niż je g o
użyteczn ość.
L ecz g d y pow stają w e mnie pojęcia posłuszeństw a
B ogu , m iłości, w yrzeczenia się, ofiary, m niejsza o to, c z y
jest w tem przypadkow a gra m ojej podśw iadom ości, c z y
następstw o m ego w ych ow an ia c z y m istycznego ośw iecenia;
jeżeli, analizując me sp rężyn y aż do rdzenia m ego tem pera­
mentu, m ego charakteru i m ojej um ysłow ości, czyn ię p o sta­
nowienie przeciw ne tem u, do czeg o p o p ych ałyb y mnie te
pierwiastki w yroczn e, c zy się przez to zbliżę do stanu w o l­
ności? N iew ątpliw ie, czyn mój nie będzie całkow icie w o l­
nym , gd y ż poznanie m oje nie b ęd zie zupełne, ani ma w ola
w szechm ocna, ale zrobię jeden krok ku nowem u, ku nie­
dośw iadczonem u, ku w yzw oleniu ; w yrw ę kilka z m oich
energij z gle b y determiiiizm u; po czn ę je przenosić ku ziem i
w olności. W yd a się to je szc ze bardziej praw dopodobnem ,
jeżeli przypuścić wraz z naszym i fizykam i, że czas, prze­
strzeń, masa, energja są n ierozdzielne i w zajem nie od sie­
bie zależne, g d y ż postanaw iam iść naw spak temu, do czego
mnie popych a dzied ziczność, m oje środow isko, mój bezw ład
i m oja energja.
Zresztą, ta teorja m istyczna, albo raczej ten polot mej
m ocy w zruszeniow ej nie m iałby tak w ielkiej w ładzy, gd y b y
b y ł n ierzeczyw isty. W rzędzie naukow ym i rozum ow ym ,
nie m oże b y ć ani przypad kow ości, ani cudu, ani w olnej
woli, ani boskości. A le w rzędzie w zruszeniow ym , m istycz­
nym , c z y m etafizycznym , jest B óg, je st cud, jest w olność.
P o zy ty w ista pow ie, że to — złudzenia, N ie, człow iek nie
m oże doznaw ać ani p rzeżyw ać rzeczy nieistniejących; serce
i m ózg w spółpracują ze sobą, n igd y się nie stopią jedno
w drugiem . Nie ponaw iajm y błęd ów logiki W iktora C o u ­
sin’ a.
W yob raźm y sobie teraz, na granicy* człow ieka, k tó ­
ry idzie w każdej o k o liczn o ścF p rzeciw sw ym dążnościom
w rodzonym c zy nabytym ; człow ieka, u którego m oc w zru­
szeniowa, pociągając m oc w oli i m oc ziszczająca, b yła b y
dość silną, b y zaw sze działać w kierunku altruizmu, ofiary
i w yrzeczenia. Taki człow iek, d oskon ały uczeń C hrystusa,
nie zasłuży na w yrzuty, jakie uczeni czynią słusznie ar­
tystom i m etafizykom . B ęd zie on um ysłem jasnym i roz­
sądnym , bo c zy ż ideałem um ysłu n aukow ego nie jest cał­
kowita niezależność i ścisła b ezstron ność? B ędzie on w olą
jasną i prawą, bo czy ż ludzie znani z energji nie są za­
zw yczaj niewolnikam i jakiejś nam iętności? B ędzie on sercem
gorącem , nic bowiem szczytn ego nie m oże b yć podjęte bez
zapału. Taki człow iek, zd oln y do panowania nad sobą w
zgiełku burz w zruszeniow ych, zd oln y do działania mimo
w szystkich jad ów niepow odzenia, zm ęczenia i zniechęcenia,
c zy ż nie kruszy sw ych łańcuchów d u ch ow ych ? Napewno
tak; zetrze on je ogniw o za ogniw em , i w szystkie, jeden
po drugim, od najzew nętrzniejszych, od najkruchszych, do
najtajniejszych, do n ajtęższych. R ozciągnie on stopniowo
sw e panow anie aż po sferę nieśw iadom ego, poniew aż c z y ­
n y je g o obejm ow ać będą dział coraz w iększy w olnej woli.
A le, co m ówi C h rystu s? „Szu kajcie P raw dy, a Prawda
was w y zw o li” . W sam ej bow iem rzeczy, człow iek sam nie
m oże stać się w olnym ; m oże tylko dojść do skraju sw ego
więzienia; ktoś inny otwiera mu jeg o bramę: to D uch.Święty;
zaś obrządek tego otwarcia jest wam znany; m ówiłem wam
o tem dawniej; jest to chrzest Ducha, którem u przew odzi
Słow o, nasz Chrystus.
O to teorja w ielce ryzykow na, pow iedzą, i bardzo
prostacka. R yzyko w n a ?;B yn ajm n iej, jeżeli się weźm ie pod
uw agę jednom yślną tradycję tych, co dośw iadczali J e z u s a -
Chrystusa. Jeszcze raz: nie,' jeżeli przyjąć w nioski filozofji,
opartej na nauce. T a ostatnia w skazu je nam, w rzeczy sa­
mej, we w szechśw iecie, już nie przegrody i tamy
pom iędzy prawdą i fałszem , słusznem i niesłusznem , wi-
dzialnem i niew idzialnem , ciągłem i nieciągłem , próżnem i
pełnem , organicznem i nieorganicznem , m aterją i siłą, cia­
łem i duszą, złem i dobrem; — lecz pom iędzy kresami,
dawniej oddzielonem i tych par, filozofja ta w skazu je nam,
powiadam , szeregi stopniow ań licznych i subtelnych; jest
ona na drodze do odkrycia jedności życia. P rzyjd zie dzień,
kied y się okaże, [że przestrzeń i czas nie są pojęciam i o-
derwanemi, ale środow iskam i m aterjalnemi, jak energja,
św iatło, pola m agnetyczne; przyznaje się im ju ż w łasności,
b ędące dotąd w yłączn ie udziałem materji: bezw ład, ciężar,
budow ę. W ów czas posiąd zie się p o gląd „e w a n g e liczn y ” na
rzeczy; b ęd zie się w idziało, że w szystk o ż y je życiem orga-
nicznem , i w różnych stopniach, inteligentnem ; zam iast
stw ierdzać w szęd y tylko determinizm, p ostrzeże się w szęd y
w olność; zrozum ie się, że w ed łu g słów św . Jana, w szelka
forma, w szelki tw ór zaw ierają razem życie, praw dę i drogę.
E p izo d y, w których Jezus sły szy , w idzi, działa na
od ległość, i w których cu d ow n y skutek ma m iejsce w ch w i­
li Jego działania, w yjaśniają się przez fakty, których m e­
chanizm próbuję w sk azać. Ś w iaty są tylko odw róconem i
cieniami rzeczy w ie c zy sty ch ; w jak i sp osób rzecz m ogłaby
b yć bożą, g d y b y n asze zm ysły, c z y nasza logika m ogła ją
zm ierzyć? K rólestw o B o że przenika w szech św iat i nas sa­
mych aż do głębin; chodzi tylko o p rzyjęcie te go b ło g o ­
sław ionego najazdu; chod zi o um ieszczen ie się w irracjo-
nalnem. W yprow ad zić, jak to czyn ią apologeci, zesp ó ł hi­
potez, prow ad zących do p o jęć m istycznych, — to nie wiara.
W iara nie szuka d ow odów ; jest ona prosta, naiwna, c ałk o ­
wita; słow a B o ga ukazują się jej, jak o tak rzeczyw iste, że
nie muśnie ją naw et m yśl oporu lub opóźnienia w w yko n a­
niu. T y lk o , aby ^raczyła ona zstąpić i zam ieszkać w nas
trzeba się naprzód n au czyć, nie przyw iązyw ać się do ni­
c z e g o poprzez sam ego siebie.
A cuda te, gd zie Jezus rozkazuje czasow i i o d le g ło ś­
ci, są słow am i jed ności, absolutu i w ieczn o ści, którem i m a­
my żyć, które m am y w chłaniać w nasze o so b y znikom e,
w reszcie je w cielać.

SYN SETNIKA.

P ew n ego dnia zstępując ku G alilei, Jezus uzdrow ił


na o d leg ło ść syna oficera z Kafarnaum . M iasto to m oże
p rzed staw ia ć ziem ię; oficer ten, ja nasze; je g o um ierający
syn, intelekt. C o d o J ezu sa ? jestto Jezus. W rzeczy samej,
tutaj na ziemi, um ysłow ość nasza jest często bliska upadku,
a nasze serce często potrzebuje podniety zewnętrznej,
cudu, by stać się znów wrażliwem na Światło. Ale w ierzyć
dopiero po otrzym aniu dow odu potęgi B oga, nie jest wia­
rą. W iara — to w ierzyć i b yć prześw iadczonym bez dow o­
du, na proste słow o B oga. K ied y się rozum uje, nawet
luźno, nie jest to już wiarą. W obec cudu, niewątpliwie,
scep tyk rozprawia, w ycią ga zbieżności, źle prow adzone
obserw acje, naukow e w yjaśnienia; ale ci ze św iadków tego
cudu, u których Św iatło niezupełnie zostało zagrzebane pod
popiołam i, dośw iadczają tego intuicyjnego drżenia, przez
które człow iekow i z ciała jaw ią się dośw iadczenia czło w ie­
ka duchow ego; łaska tego rodzaju prow adzi nas ku wierze;
ale odkrycie w staw iennictw a B o żeg o przez analizę przyczyn
cud ow nego zjaw iska nie je st wiarą.
Stajecie w ob ec trudności nie do rozwiązania, lub
też w przededniu terminu w yp łaty, nie m ając ani grosza
w kieszeni, albo też choroba was w iedzie nad sam grób.
W iecie, że dopust jest zasłużony, żeście daw n iej-źle postę­
pow ali, że klęska c zy śm ierć będą słuszne. Jeżeli posia­
dacie wiarę, mój przykład niema znaczenia, albowiem je ­
den tylko człow iek w oln y posiada wiarę, i niepokój, nie­
szczęście, cierpienie im ają się go o tyle tylko, o' ile chce
on ulżyć bliźniemu, niosąc jeg o brzem ię. Jeżeli nie posia­
dacie wiary, m ożecie, albo ulec okolicznościom , albo w al­
czy ć całą sw ą inteligencją i całą sw ą energją, albo też u-
ży ć c zy je jś po m ocy w św iecie w idzialnym czy nie­
w idzialnym . N iebo op u szcza biernych; N iebo opuszcza i
pyszn ych , w ierzących tylko w siebie; bojaźliw ym Niebo
pom aga tyle tylko , aby im dać sp osobność użycia
sw ych sił. A le w y, którzy jesteście uczniami, w y w iecie, że
mimo w aszej letniości, N iebo widzi was, czuw a nad wami i
nie da wam zginąć. Staracie się przeto usilnie zachow ać
sp okój, staracie się naw et usilnie, b y wasi najbliżsi i p rzy­
jaciele nie czytali w aszych niepokojów na w aszych twarzach;
okazujecie, jak zw ykle, w eso ło ść i zadow olenie, i czekacie,
kiedy będziecie się m ogli zam knąć sam otn ie'w kom nacie,
b y płakać. I m ów icie do C hrystusa: „P a n ie zasłużyłem
na te próby i na inne jeszcze; nie jestem godzien, abyś zni­
ż y ł Sw ój wzrok ku mnie; ale m ożesz mnie uzdrowić, zbaw ić
mię m ożesz od klęski, p o cie szyć mię w rozpaczy; poddaję
się T w ej woli; ratuj mię, jeżeli uw ażasz to za słuszne; p o ­
prawię się, będę mniej złym potem , przyrzekam Ci, z T w o ­
ją p o m ocą” . S łow a te są piękne, uczucie to jest piękne;
św ięci zachow ują się w ten sp osób. A le nie jest to je ­
szcze wiara, jest to droga, po której się do niej w stęp u je-
G d y b y śm y m ogli zrozum ieć, określić, albo prościej,
w yobrazić, czem je st wiara, nie n ależałaby ona do nadprzy-
rody. Zróbm y te d y n iezbęd n y w ysiłek, aby ją otrzym ać w
darze. Idźm y zaw sze do kresu m ożliw ości, aż do końca
naszej w ytrw ałości i naszej odw agi; ta ofiara ze w szy stk ie­
go, co m ożliwe, w yw oła nieodzow nie niem ożliw e.
W ciągajm y się w c z y n y wiary; coraz w iększa liczba
naszych braci i nasza o jczyzn a również, będą potrzebow ali,
b yśm y w zyw ali aniołów wiary. U trzym ujm y się na w y so ­
kości zadania.

$
V *f*

U zdrow ienia na od leg łość m ogą się d okon yw ać ró-


żnemi sposobam i.
Jeżeli uzdrow iciel jest zw ykłym człow iekiem , k tó ­
rego w ład ze psychiczn e są w okresie rozw oju, ale który
nie idzie drogą E w an gelji, b ęd zie on działał albo za pom o­
cą m agnetyzm u, albo istot n iew idzialnych, albo woli.
Sp o so b y m agn etyczne stosuje się, robiąc „ p a s y ” , jak-
gd y b y chory b ył o b ecn y w pokoju, albo po syłając uśpione
medjum na poszukiw anie sobow tóra (ciała astralnego) chorego,
albo każąc uśpionem u m edjum zw racać fluid na chorego, albo
dając chorem u napój n am agn etyzow any, albo każąc mu
nosić n am agn etyzow any przedm iot, albo m agn etyzując b ie­
liznę lub. inny przedm iot nasycony fluidam i chorego. Są
oprócz tego sp osob y w yzw alania fluidów, zaw artych w bie­
żącej w odzie, w kamieniach, roślinach i działania niemi.
D ziałanie za pom ocą istot niew idzialnych polega,
bądź na w ezwaniu spirytystycznem , bądź na przeniesie­
niu c zy w yw ołaniu, c z y zaklęciu m agicznem , bądź na
inw okacji do istot pom ocniczych, zw iązanych -z każdą reli­
gijną zbiorow ością w ed łu g przepisanych form.
D ziałanie za pom ocą m yśli polega na w ytw orzeniu
m yślow ego obrazu uzdrowienia i w yrzutow aniu go na cho­
rego.
M ożna również argum entować, jak to czyn ią w y ­
zn aw cy Christian Science, ale na odległość.
W działaniu za pom ocą w oli używ a się sugestji,
słownej lub m yślow ej; m ożna rów nież kazać chorobie o-
dejść.
Żadna z tych m etod nie jest, przez się, dozwoloną;
jedne z nich stanow ią w łaściw e nadużycia w ład zy, drugie
są nieroztropnością. Nic zresztą nie je st dozw olonem bez
uciekania się do B oga. T en tylko stosuje zdrow e leczenie i
nie naraża się na duchow e niebezpieczeń stw a, kto jest w zg o ­
dzie z zasadam i E w an gelji, kto uznaje życie, rozum, i w ol­
ną w olę w każdem stw orzeniu, kto czyn i m iłosierdzie po­
w szechn e, kto w szy stk ieg o oczek u je li tylko od m odlitwy.
Taki tylko człow iek m oże się posługiw ać m agnetyzm em ,
jest to bow iem siła normalna, jak siła mięśni, siła nerwowa,
w ładze m ózgow e; ale u żyw ać g o b ęd zie z całą pokorą,
rów norzędnie z m odlitw ą. P ow strzym yw ać się on będzie
od sp osob ów m edjum icznych, bo się nie wie, k o go się w z y ­
wa; jak również od sp osob ów m agicznych, m yślow ych czy
woli, bo są one przym usam i, a żaden tw ór nie ma prawa
tyranizow ać drugiego. Zatem , czy m odlitwa winna b yć je ­
dyną ucieczką ucznia, który się u czy uzdrawiać ? Zapew ne,
tak; ale są w ypadki, gd zie uzdrowienie b yło b y nieodpow ie­
dnie; w ów czas m ożna się posługiw ać zw ykłym ludzkim ma­
gnetyzm em .
U czeń posunięty, „ż o łn ie rz ” , rozporządza m agn etyz­
mem nieznanym , sub teln iejszym i po tężn iejszym , który z o ­
stał przyniesiony na ziem ię przez C hrystusa, i który je st
udziałem tych jed yn ie, którzy stosu ją w zu pełności
nakaz m iłosierdzia. Z w y k ły m agn etyzm p o d lega pew nym
prawom: prawu b iegu n ow ości, m iejsc, dni, godzin; działa
z w iększą lub m niejszą siłą, zależn ie od stanu fizjo lo g ic zn e­
go c z y od w praw y m agn etyzera. M agn etyzm m istyczn y
jest w oln y; nic go nie pęta: ani czas, ani oddalenie, ani o-
koliczn ości, ani w arunki fizyczn e; n iezależnie od w ieku,
zdrowia, w arun ków środ ow iska, w których się zn ajdują u-
zd raw iający i pacjent, spełnia on swoje dzieło, idzie on bo­
wiem w prostej linji od dzieł Chrystusa.
N ie starajcie się jednak ująć go własnem i w aszem i
środkami; umknie on wam. W ykonyw u jcie prawo C hrystu ­
sa tak gruntownie, jak tylko' was na to stać, i m ódlcie się.
O to w szystko. W szelki inny zakus pozostanie bezu żyteczn y.
I nadto, w szystk o, co wam tu powiadam , ma war­
tość tylko jako w stęp i w zw yczajan ie się do tego stanu,
jaki stanie się naszym , gd y otrzym am y w ład zę działania w
K rólestw ie Bożem i na Ziem i jednocześnie i z pełnią św ia­
domości. W ów czas ż y ć będziem y na Jedynej płaszczyźnie.

KU N A D P R Z Y R O D Z I E .

C hrystus jest jed y n y z zało życieli religij, który w y ­


m agał od S w ych w iernych ofiary z ich o so b y przez m iłość,
przez nadludzki optym izm , zw any nadzieją, przez zap rzecze­
nie lub raczej przekroczenie w szystkich um ysłow ych pojęć,
obalenie w szystkich praktycznych niem ożliw ości, przez
wiarę. Inne religje opierają się na m etafizyce, jak
taoizm; na filozofji, jak buddyzm ; na danych d ośw iad­
czalnych nauki tajem niej, jak braminizrh c z y m azdeizm ; na za ­
twierdzeniu dobrow olnem i dogm atycznem , jak m ozaizm lub
islamizm; na uczuciu w spólnoty ze w szystkiem i innerni tw o­
rami, jak pew ne kontem placyjne sekty, odrośle religij m a­
cierzystych. C hrystus jeden tylko stawia człow ieka w obec
B oga, b ez żadnego pośrednictw a, prócz Siebie, który jest
jednem z Bogiem ; O n jeden tylko odsłania tajem nicę for­
malną stworzenia, w skazując ją, jako cień ograniczony przez
przestrzeń i przez czas K rólestw a n ieograniczonego, w iecz­
nego, n ieskończonego, jakie O n zam ieszkuje; O n jeden tyl­
ko daje nam zrozum ieć, że w szystk ie w artości stworzone są
odwróceniem wartości niestw orzonych; O n jeden tylko,
w reszcie, zakłada dla rodzaju ludzkiego, uw od zon ego zim-
nemi blaskam i abstrakcji i ch ciw ego zw łaszcza rozumienia,
sposób poznania ży w y, w yn ik ający z polotu duszy
ku nadprzyrodzonym rzeczyw istościom i przez najniezłom-
niejszą i n ajściślejszą d yscyp lin ą sw ego ja.
Jedna tylko E w an gelja zm usza do czujności, do
uwagi, do krytyki sam ego siebie, równie jasnej i bezstron­
nej, jaką b yć m oże obserw acja praw dziw ego u czonego, cza­
tującego na tajem nice materji, i jednocześnie zachęca nas
ona do karmienia uczu ciow ości równie bogatej, zapału rów­
nie lirycznego, jakie sp otyka się u artysty lub po ety. Ewan­
gelja d ąży do uczynienia z nas istot zrów now ażon ych i skoń­
czonych.
P raw d ziw y m istyk jest czło w iek zd row y. Jeżeli ja­
snow idz nie w ykazu je w pow szednim trybie życia zrówno­
ważenia, zd row ego rozsądku, poczucia rzeczyw istości, to
można mniemać, że jeg o w idzenia są fałszyw e. • Jeżeli ekstaza
jest rzeczyw ista, nie osłabia ona w ładz m yślow ych; przeciw ­
nie, wzm acnia je. B adajcie szczeg ó ło w o ży cie św . Bernar­
da, św . C o letty, św , T eresy, pani Acarie, św. W incentego
a P aolo, proboszcza z Ars — ograniczając się tylko do sław­
nych przykładów — a spostrzeżecie, że ci słu żeb n icy Boga,
których pow ierzchow na krytyka ma za neurasteników, są
mistrzami w sztuce rozw iązyw ania najtrudniejszych sytuacyj,
w sprawach pieniężnych, w sprawach psychologji, w spra­
w ach urządzeń rodzinnych, społecznych lub politycznych.
A le, jeżeli ich nabożność była żarliwa, jeżeli ich spalało
pragnienie N ieba, jeżeli ich uczuciow ość była najbardziej
w ysubtelniona, to jednak w sz y sc y oni rządzili sobą, sw oim
temperamentem, sw oim charakterem , sw oim um ysłem w spo­
sób jak najbardziej sam odzierżny.
A b y cośkolw iek o C hrystu sie rozum ieć, nie trzeba
G o badać, jak to czyn ili Renan’i, Ledrain’ i, L o isy ’ ow ie,
Alfredzi Charbonnel’ owie; b ezu żyteczn e są rów nież w y ja ś­
nienia T ain e’ow skie, jak to czyn ił O . Didon; Jezus nie jest
postacią, należącą tylko do historji; J ego środow isko, Jego
rasa, nie miały żad n ego w pływ u na J ego utw orzenie się; p rzy­
powieści nie są alegorjam i; i św iętokradztw em je st chcieć,
jak pisał ów dominikanin, daw ać słow om Jezusa „w ięcej
plastyki i w ięcej blasku“ . T rzeb a w id zieć Syna B o żeg o , ja ­
kim On jest, niezm ordow anym podróżnikiem , p rzeb iegają­
cym św iaty, obarczonym w szystkiem i bólam i, biorącym na
Się próby zb y t ciężkie dla n aszych p yszn ych bark, w y cze r­
panym ofiarami i czuw aniem , ale czerpiącym w M iłości S w ej
miłosiernej, z głębi S w ych konań, siłę zm artw ychw staw ania
bez przerw y dla n ow ych m ęczeństw .
Szaleństw o chrześcijańskiego podjęcia, nikłość środ­
ków je g o założenia, d o w od zą n ad człow ieczeń stw a Jego
Założyciela. I, jeżeli się to d zieło utrzym uje od d ziew ię­
tnastu stuleci pom im o błęd ów je g o pracow ników św iad czy
to, iż zawiera ono coś bosk iego . W zn iecać to Św iatło nie­
zniszczalne, w y zw ala ć je z po p iołów i ciem nych oparów
ziemskich t:1 oto zadanie chrześcijanina; zadanie to zw ie się
podbojem św iętości. B ó g stw o rzył i rządzi całym św iatem
tylko poto, b y nas prow adzić do św iętości. B ó g ściga nas
w szędy; zbrodniarz, czło w iek przew rotny, lekkoduch, leniuch
— w szy scy jesteśm y jako J eg o zd ob ycz; czych a O n na nas,
pędzi z ostępu do ostępu, aż w reszcie, w yczerp an i próżne-
mi rozkoszam i świata, padam y rażeni piorunem najsłodszym
Jego m iłości. Jesteśm y um iłow ani przez O jca; jed yn ą tro­
ską Syna; jesteśm y błogosław ionem i ofiarami D ucha.
Atoli, ż e b y w id zieć Praw dę, trzeba przeb yć próg,
zam knięty przez uroczne zasłon y pozorów . A n alizujm y na­
sze pew ności i nasze w ątpliw ości aż do założenia, zn ajdu­
ją ceg o się z konieczności u źródła jed n ych i drugich. P o ­
tem, bierzm y założen ie przeciwne; będziem y m ogli w yprow a­
d zić z n iego logiczn ie pewniki i w ątpliw ości sprzeczne z pun­
ktami w yjścia n aszych pierw szych indukcyj. Z tych antytez
w nosi się zazw yczaj, że w szystk o jest pozorne i m ożliwe,
że w szy stk o ted y jest niepewne. B y w k roczyć do m isty­
czn ego zastępu, trzeba znaleść trzeci punkt w yjścia, trzeci
układ pew ników , k tó ryb y złączy ł i p o god ził poprzednie te­
z y niesprzym ierzalne. T ym sposobem w chodzi się um ysłow o
do ew an geliczn ego ubóstw a. W iecie, w jaki sp osób osiąga
się je moralnie. O dtąd, poczyn a się m ożność pow iedzenia:
N ie wiem nic, i: N ie m o g ę nic. Z tej podw ójnej próżni
w yłania się Pełnia; z tej podw ójnej n o cy tryska Promień;
m odlitw a p o czyn a sw e bąkania; w stępuje się na D rogę, ja ­
wi się Praw da, zstępuje Życie; d oczesn e w idnokręgi się za ­
cierają, natom iast, oczarow anym naszym oczom jaw ią się
odw ieczne krainy W iary.
O to szkoła, którą n ależy przejść, b y m óc p rzyjąć
w cielenie Słow a, b y zrozum iećr cuda Jezusa - C hrystusa, by
um ożliw ić zbliżenie się Ducha, przez którego będzie nam
później danem od tw orzyć nasz wzór. M ów iąc tak s z c z e g ó ­
łow o o uzdrow ieniach, dokonanych przez Jezusa, chciałem
wam tylko udostępnić W szechśw iat m istyczny. K to ko l­
w iek postrzegł ch o ćb y przelotnie blask tego Królestw a
C h w ały, nosi już zaw sze w łonie zb aw czą je g o tęsknotę, i
nieśm iertelna ta m ęczarnia pow ali go kied yś na twarz przed
drzewem K rzyża, którego ow oce zw ą się: pokój, szczęście,
w szechw iedza, w szechm oc i w olność.
ROZDZIAŁ CZW ARTY

K R Ó LE STW O NIEBIESKIE

A niektóry z Faryzeuszów prosił go, aby z nim


jadł. I wszedłszy w dom Faryzeuszów, usiadł. A oto
niewiasta, która była w mieście, grzesznica, dowiedziaw­
szy się, iż siedział w domu Faryzeuszowym, przyniosła
alabastrowy słoik olejku. I stanąwszy z tyłu u nóg jego,
poczęła łzami polewać nogi jego, a włosami głowy swojej
ucierała, i całowała nogi jego, i olejkiem namazała. Wi­
dząc Faryzeusz, który go był wezwał, rzekł sam w sobie,
mówiąc: B y ć ten był Prorokiem, w zdyć by wiedział, która
i jaka to je s t niewiasta, co się go dotyka, bo je s t grzesz­
nica. A Jezus odpowiedziawszy, ' rzekł do niego: Symonie,
mam ci coś powiedzieć. A on rzekł: Mistrzu, powiedz, —
Lichwiarz niektóry miał dwu dłużników; jeden dłużen był
pięćset srebrnych groszy, a drugi pięćdziesiąt. A gdy oni
nie mieli czem płacić, odpuścił obydwom. Któryż tedy
więcej go m iłu je? A Symon odpowiedziawszy rzekł:
Mniemam, iż ten któremu więcej odpuścił. A on mu po­
wiedział: Dobrześ rozsądził. I obróciwszy się ku niewieś­
cie, rzekł Symonowi: W idzisz tę niew iastę? wszedłem do
domu twego, nie dałeś wody na nogi moje: a ta łzami
polała nogi moje, i włosami swemi otarła. N ie pocałowa­
łeś mię: a ta jako weszła, nie przestała całować nóg mo­
ich. N ie namazałeś olejkiem głowy mojej, a ta maścią
nogi moje namazała. Przeto powiadam ci: Odpuszczone
j e j są wiele grzechów, iż wielce umiłowała. A komu mało
odpuszczają, mało miłuje. I rzekł do niej: odpusz­
czone są tobie grzechy. I poczęli społem siedzący mówić
między sobą: K tóż to jest, co to i grzechy odpuszcza ?
I rzekł ku niewieście: Wiara twoja zbawiła cię: idź w po­
koju.

I stało się potem, że on chodził po miastach i mia­


steczkach, ucząc i opowiadając królestwo Boże; a dwanaś­
cie z nim, i niektóre niewiasty, które były uzdrowione
od duchów złych, i od chorób: M ar ja , którą zowią M ag­
daleną, z której siedm czartów wyszło było; Joanna, żona
Chuzego, sprawcy Herodowego, i Zuzanna i innych wiele,
które mu służyły z majętności swoich.

$
iji $

A gdy się wielka rzesza schodziła, i z miast kwa­


piła się do niego, rzekł przez podobieństwo: Wyszedł ten,
który sieje, siać nasienie swoje. A gdy siał, jedno upadło
podle drogi, i podeptane jest, a ptacy powietrzni pojedli
je. Drugie zaś upadło na opokę, gdzie nie miało wiele
ziemi: a natychmiast weszło, przeto iż nie miało głębokiej
ziemi. A gdy Słońce weszło, wy gorzało, a iż nie miało
korzenia, uschło. A drugie padło między ciernie; a spo­
łem wzrósłszy, ciernie zadusiły je. A drugie upadło na
ziemię dobrą: i dało owoc wchodzący i rosnący: a jedno
przyniosło trzydzieści, drugie sześćdziesiąt, trzecie zasie
sto. I mówił: Kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha!
Tedy przystąpiwszy uczniowie, rzekli mu: D lacze­
go im przez podobieństwa mówisz ? Którym on rzekł:
Wamci dano poznać tajemnice Królestwa Bożego, a innym
przez podobieństwa, iż widząc nie widzą, a słysząc nie ro-
zumieją. 1 pełni się w nich proroctwo Izajaszowe, który
mówi:
Słyszeniem słuchać będziecie, a nie zrozumiecie;
A widząc widzieć będziecie, a nie ujrzycie,
Albowiem zatyło serce ludu tego,
A uszyma ciężko słyszeli,
I oczy swe zanurzyli;
Żeby kiedy oczyma nie oglądali,
I uszyma nie słyszeli,
A sercem nie zrozumieli,
1 nie nawrócili się,
A uzdrowiłbym je.
Wy tedy słuchajcie podobieństwa o tym rozsiewa-
czu: Nasienie jes t słowo Boże. A którzy podle drogi: cić
są, którzy słuchają, potem przychodzi djabeł, i wybiera
słowo z serca ich, aby, uwierzywszy, nie byli zbawieni.
Którzy zaś na opokę, ci gdy usłyszą, natychmiast je z ra­
dością przyjmują: a nie mają korzenia w sobie, którzy do
czasu wierzą; potem gdy przyjdzie uciśnienie i prześlado­
wanie dla słowa, odstępują. A które padło między ciernie:
ci są którzy słuchali, a odszedłszy, od starania i od bo­
gactw, i od rozkoszy żywota bywają zaduszeni i nie przy­
noszą owocu. A które na ziemię dobrą: cić są, którzy
dobrem a uprzejmem sercem usłyszawszy słowo, zatrzy-
mywają i owoc przynoszą w cierpliwości, jedni trzydzies­
ty, drudzy sześćdziesiąty, a drudzy setny.
A żaden zapaliwszy świecę, nie nakrywa j e j na­
czyniem albo kładzie pod łoże: ale stawia na świeczniku,
aby ci, którzy wchodzą, widzieli światło. Albowiem nie
masz nic tajemnego, coby się objawić nie miało; ani skry­
tego, coby poznano nie było i na jaśnią nie wyszło.
A przetoż patrzcież, jako słuchać macie; albowiem kto
ma, będzie mu dane, a ktokolwiek nie ma, i to co mniema,
żeby miał, będzie od niego odjęto.
Czemuż podobne je s t Królestwo niebieskie, a cze­
mu j e podobne uczynię ? Podobne je s t ziarnu gorczyczne-
mu., które wziąwszy człowiek wrzucił do ogrodu swego;
które najmniejsze je s t ze wszego nasienia: ale kiedy urośnie,
większe je s t ze wszech zió ł ogrodowych: i stawa się drze­
wem, tak iż przychodzą ptacy powietrzni, i mieszkają na
gałązkach jego.
I mówił: Takci je s t Królestwo Boże, jako gdyby
człowiek wrzucił nasienie w ziemię. A spałby, i wstawał
w nocy i we dnie, a nasienie by wschodziło, i rosło, gdy
on nie wie. Bod ziemia sama z siebie owoc rodzi, naj­
przód trawę, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie.
A gdy się dostoi zboże, wnet zapuści sierp, bo żniwo
przyszło.

%
Hf
H

I wiela takowych przypowieści mówił do nich sło­


wo, jako mogli * słuchać. A krom podobieństwa nie mówił
im: Aby się wypełniło to co jes t rzeczono przez Proroka
mówiącego:
Otworzę usta moje w przypowieściach,
Opowiem skryte rzeczy od założenia świata.
Wszakże uczniom swoim osobno wszystko wykładał.
1 zasię rzekł: Komuż przypodobam Królestwo
B o ż e ? Podobne jes t kwasowi, który wziąwszy niewiasta,
zakryła we trzy miary mąki: ażby się wszystko zakwasiło.
Insze podobieństwo przełożył im, mówiąc: Podob­
ne jes t Królestwo niebieskie człowiekowi siejącemu dobre-
nasienie na roli swojej. A gdy ludzie spali, przyszedł
nieprzyjaciel jego, i nasiał kąkolu między pszenicę, i od­
szedł. A gdy urosła trawa, i owoc uczyniła, tedy się po­
kazał i kąkol. A przystąpiwszy słudzy gospodarscy, rzekli
mu: Panie, iżaliś nie posiał dobrego nasienia na roli two­
j e j ? Zkąd tedy kąkol ma ? I rzekł im: Nieprzyjazny czło­
wiek to uczynił. A słudzy rzekli mu: Chcesz że, iż pój­
dziemy, zbierzemy go ? A on rzekł: Nie, byście snadź
zbierając kąkol, nie wykorzenili zaraz z nim i pszenicę.
Dopuśćcie obojgu społem róść aż do żniwa, a czasu żniwa
rzeknę żeńcom-. Zbierzcie pierwej kąkol,. a zwiążcie go
w snopki ku spaleniu; a pszenicę zgromadźcie do gumna
mojego.
Tedy, rozpuściwszy rzesze, przyszedł do domu:
I przystąpili k niemu uczniowie jego mówiąc: W yłóż nam
podobieństwo o kąkołu roli. A on odpowiadając, rzekł im:
Ten, który sieje dobre nasienie, je s t Syn Człowieczy. A ro­
la jes t świat. Lecz dobre nasienie, ci są synowie Króles­
twa. Kąkol zaś są syhowie źli. Nieprzyjaciel zasię, któ­
ry go nasiał, jestci djabeł. A żniwo je s t dokonanie świata.
Żeńcy zaś Aniołowie. Jako tedy kąkol zbierają i palą og­
niem; tak będzie w dokonaniu świata. Pośle Syn Człowie,
czy Anioły swoje, a zbiorą z królestwa jego wszystkie
pogorszenia i te, którzy czynią nieprawość. I wrzucą je
w piec ognisty. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Tedy sprawiedliwi rozjaśnieją, jako słońce, w Królestwie
Ojca swego. Kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha.
Podobne je s t Królestwo niebieskie skarbowi skryte­
mu na roli: który nalazłszy człowiek, kryje, a z radości
jego odchodzi, i wszystko, co ma, przedaje, a onę rolę
kupuje.
Zasię podobne je s t Królestwo niebieskie człowieko­
wi kupcowi, szukającemu dobrych pereł. A nalazłszy
jednę kosztowną perłę, szedłszy poprzedał wszystko, co
miał, i kupił ją.
Zasie podobne je s t Królestwo niebieskie niewodowi
zapuszczonemu w morze, a z każdego rodzaju ryb zgro­
madzającemu. Który gdy się napełnił, wyciągnąwszy,
a na brzegu usiadłszy, wybrali dobre w naczynia, a złe
precz wyrzucili. Takci będzie przy dokonaniu świata.
Wynijdą Aniołowie, i wyłączą złe z pośrodku sprawiedli­
wych. I wrzucą j e w piec ognisty: tam będzie płacz i
zgrzytanie zębów.
Wyrozumieliżeście to wszystko ? Powiedzieli ma:
Tak. A on im rzekt. P rzetoż każdy Doktór nauczony
w Królestwie niebieskim podobny je s t człowiekowi, gospo­
darzowi, który wyjmuje z skarbu swego nowe i stare
rzeczy.
(Łukasz roz. 7, w. 36 do 50. — Łukasż roz. 8, . 1 do
3. — M ateusz roz. 13, w 10 do 15; Marek roz. 4, w 10
do 13. — Łukasz roz. 8, w. 4 do. 15; Mateusz roz. 13,
3do9;18do23; Marek roz. 4. w. 3 d o 9 ,1 4 d o 2 0 .—Łukasz
roz. 8, w 16 do 18;' Marek roz. 4, w. 21 do 23; Mateusz
roz. 10, w. 26, 27. Mateusz roz. 5, w. 15,16. — Marek
roz. 4, w. 24, 25. — M ateusz roz. 13, w. 31, 32; Marek
roz. 4, w. 30 do 32; Łukasz roz. 13, w 18,19 Marek roz. 4,
roz. 26 do 29 — Mateusz roz. 13, w. 34, 35; Marek
roz. 4, w. 33, 34. — Mateusz roz. 13, w. 33; Łuk. roz.
13, w. 20, 21. — M ateusz roz. 13, w. 24 do 30, 36 do 43,
— Mateusz roz. 13, w. 44. — M ateusz roz. 13, w. 45,
46. — Mateusz roz. 13, w. 47 do 50 — Mateusz roz. 13.
w. 51, 52.)
O NAŚLADO W ANIU JEZUSA.

C z y n y nasze są kroczeniem n aszego ducha nieś­


m iertelnego w zdłuż dróg Św iata N iew idzialnego; sąd ten
jest tak d alece słuszny, że fakt przejścia z szerokiego
gościńca na w ązką ścieżkę zw ie się skruchą. W pew nych
chwilach człow iek, w yczerp an y lub znudzony używ aniem ,
wraca w stecz; g d y pow rót ten dokon yw a się dla pobudek
n ajw yższych , lub, g d y w oli się, w n ajgłęb szych naszych p sy ­
chologicznych dziedzinach, stany w yrzutu, żalu, strapienia,
rozbicia w ew nętrznego, jakim się pod lega, odpow iadają te­
mu pochodow i w stecznem u, w ciągu którego jesteśm y o b o­
wiązani zw racać W orom , ofiarom naszych egoizm ów , siły i
substancje nieprawnie przez nas zagarnięte. Zw racanie to
zw ie się pokutą.
P rzed zstąpieniem S łow a na ziem ię, ludzkość była
obow iązana płacić sw e długi w całości; prawo to zostało
nazwane Karm ą przez H indusów , odw etem przez M o jże­
sza. P on iew aż jednak grzeszn icy, przez ciąg spłacania dłu­
gu, zaciągali n ow e p o życzk i przez n ow e grzechy, gd y ż zło
raz zasiane rozwija się i pom naża sam o, w ypłaty m nożyły
się rów nież w sp osób n ieskończon y, i ludzkie cierpienie
zdaw ało się rozciągać na okres nieskończony. M ów iąc krót­
ko, człow iek nie m oże się sam zbaw ić. A le cierpienia d ob ­
rowolne i niew inne Słow a w cielon ego w Jezusa - C hrystusa
darzą żału jącego grzesznika nieprzebranem i pom ocam i b o ­
żego m iłosierdzia, jakie teologja zw ie łaską, g d y ż są one
zaw sze za darmo. P rzych o d zą one istotnie z Absolutu;
w skutek tego, najm niejsza z pośród nich, z natury sw ej,
zn aczy n ieskończenie w ięcej, niż zasługi tworu Św iata
W zględnego, jakkolw iek w ielkiem i b y je w yobrażon o.
U staliw szy te rzeczy, m ożem y przystąpić do zba­
dania epizodu Jaw n ogrzeszn icy u F aryzeu sza. Zawiera on
liczne nauki.
Jezus b yw a ł nietylko u b ied oty i u ludzi skrom ­
nie uposażonych; przyjm ow ał O n rów nież zaproszenia b o­
gaczów ; nie kierow ał się O n pobudkam i u żyteczn ości czy
szanow nościj nie schlebiał ani zachow aw com ani rew olucjo­
nistom; gd y ż jedni i drudzy m ają lub nie mają niekiedy
racji; i tak samo, jak nie zakładał sp ołecznego raju na jed­
nych tylko reformach ekonom icznych c z y polityczn ych, nie
w ybierał O n S w ych uczniów , Sw ych bliskich i przygodne
gościn y na m ocy zew nętrznych, w zględów . Ludzie, rzeczy,
okoliczności b y ły dla N iego tylko sposobnościam i do na-
prostow yw ania błędu, do w zniecenia światła, do siania ziar­
na; nasz świat, który urabiam y, który przez w ielu jest po­
czytyw a n y za jed yn y, b y ł w Jego rękach tylko odwrotnią:
tkał On po drugiej stronie w ątka, z prawej strony; toteż
w iele z Jego postępków zdają się b yć niezrozumiałemi
i w iele z Jego słów niedorzécznem i, gd y ż w idział On, czego
m y nie w idzim y.
M ożem y obrać linję postępow ania rów noległą do
J ego linji, lecz na płaszczyźn ie znacznie niższej; lecz w ów ­
czas strzeżm y się głuchych dążności naszej osobow ości,
g d y ż m ogą one sp aczyć najrzetelniejsze zam iary. K ażdego
pociąga pew ne środow isko sp ołeczne c z y św iatow e, dzięki
upodobaniom , kulturze, pow inow actw om , poglądom swoim
w szelakiego rodzaju; w ybacza się temu, kto się wdaje w
złe tow arzystw a, g d y ż nie jest on całkow icie odpow iedzial­
ny za srom otę sw ych sym patyj; i słusznie, trzeba być w y­
rozum iałym ; ale ten znowu, którego w rażliw ość jest w ytwor­
na i um ysł w yrafinow any, nie ma też zb yt w ielkiej zasługi,
gd y przestaje z istotam i w yższej miary, jak i ten, który
kocha sw e w y g o d y , że ż y je z ludźm i bogatym i; trzy te
jednostki pow od ują się poprostu rodzajem egoizm u, jaki
jest im w łaściw y. Jeżeli w olę obiadow ać w wykwintnem
tow arzystw ie, to winieném się zd o b yć na szczerość w yzna­
nia, że czyn ię to d latego, iż lubię zb ytek i przepych, nie
zaś — b y naśladow ać Jezusa, który zasiadał również u stołu
bogatego ów czesn ego m ieszczaństwa. Jeżeli przeciwnie,
lubię rozpasanie spelunk, to mam się strzec obłudnego
twierdzenia, że robię to dlatego, iż Jezus ob cow ał z hołotą.
W ybaczcie mi, że tak u porczyw ie podkreślam w ielce pos­
polite przykłady; lecz oszu ku jem y się z taką łatw ością, ok­
łam ujem y siebie z tak p o m ysło w ą dw ulicow ością!
Jeżeli przeciw nie, nie dając posłuchu naszym gu s­
tom, idziem y tam, gd zie nas w zyw ają, tam zw łaszcza, gdzie
m ożem y osłod zić go rycz, otw o rzyć okienko nadziei, pokrze­
pić rezygn ację, uśm ierzyć nienaw iść, zm niejszyć przesądy,
upiększyć godzinę pospolitą, tam w reszcie, gd zie się w y ­
bieram y z odrazą, w ó w czas będziem y naśladow cam i Jezusa.
C zy m yślicie, że w rażliw a w ytw orność Jezusa nie była
poddana m ęce pośród nieunikninych b rzyd ot uciśnionych
n ęd zarzy? C z y m yślicie, że szlach etny zapał Jego duszy,
przepełnionej w spółczuciem , nie b ył um ęczon y twardym
egoizm em m ożnych, którzy G o nierozum ieli; a jednak p rzyj­
m ował ich zaproszenia? Znajd ow ałeś G o tu i tam, gdziekol-
w iekbądź w znosiło się n ajsłabsze w estchnienie ku Światłu,
słuchającego tylko tego w estchnienia, w id ząceg o tylko roz­
liczne nędze biedaków c z y m ożnych, n ietroszczącego się o
Swe w łasne odrazy, b aczn ego na jed n ę tylko szczerość skarg.
T ym sposobem , czytają c E w an gelję, p rzyw iązu jm y
się nie tyle do uroku opow iadań, do cudow ności epizodów ,
ile do tajem nego ducha, tw órcy jednych i karm iciela dru­
gich. Trzeba czasu, b y móc ob cow ać z tem rozkosznem
tchnieniem w ieczystej dobroci; trzeba w ielkiej w ytrw ałości
w ciągłym w ysiłku przeżyw ania je g o zasad; ale k ażd y z
tych w ysiłków otrzym uje natychm iast zapłatę, podwójną:
pragnienie posuwania się naprzód, i głębsze rozumienie
pow szechnego A rcy-D zieła.
Jezus zasiada te d y u stołu Faryzeusza. M ożna przed­
stawić sobie tę scenę tak dokładnie, jak pozw alają nam na
to nasze w iadom ości archeologiczne; m ożna dopom óc sobie
w tem opowiadaniam i orjentalistów , pow ieściopisarzy, jasno­
widzów, c zy zw ykłych podróżników , — m niejsza z tem. Są
to sztuczności, uprawnione niew ątpliw ie, ale zew nętrzne,
w celu poruszenia naszej nabożności. D w aj. c z y trzej pisa­
rze .wyobrazili sobie naw et Chrystusa znów ob ecn ego w d zi­
siejszych czasach, ży ją ceg o naszem życiem i dającego na­
szemu społeczeństw u przykład czy naukę zastosow aną do
naszych o b yczajów i do naszych ułom ności w spółczesnych.
Spróbujm y spojrzeć na nasz W zór oczym a bardziej
duchowem i. P oprzez w idzialny wyraz Jego historji wniknij­
my w Jego serce o nieprzem ierzalnem promieniowaniu,
w stąpm y ku szczytom Jego ducha, gdzie spoczyw ają
w szystkie tajem nice, rozw ażm y w zniosłą w yjątkow ość Jego
osoby, najbardziej zjednanej, najbardziej zw artej, jaką moż­
na w yobrazić sobie i, jednocześnie, najróżnorodniejszej i
najw ytw orniejszej.
U szanow nego tego Izraelity oto sam B ó g i oto
C złow iek zupełny. P ozostaje On zaw sze w Sobie niezmien­
ny, a jednak znajduje się, bez um niejszania się ni obrazy,
w środku sam ym tego, co cierpi, i tego, co pragnie, w oso­
bie S w ego gospodarza, w osobach gości, w osobie wkra­
czającej kobiety. G dziekolw iek stąpa, C zło w iek -B ó g jest u
siebie, w szęd y bowiem w znosi śię skarga cierpienia. To
Jezus w zatw ardziałem sercu b ogacza sypie popiół sytości;
to Jezus w zranionem sercu nędzarza w yw ołu je jęki roz­
paczy; to Jezus w szalonem sercu zbrodniarza hamuje
w ściekłość; iżby z naszych ziem skich niesm aków rodziło się
pragnienie dóbr niebieskich; b y nasze w yczerpania pow oły­
w ały m łodą nadzieję; b y bezsilne w ściekłości, doprowadza­
ne do przesilenia, staw ały się pierw szenii podmuchami
w szechm ocnej sło d y czy . T aki jest przynajm niej b ieg rzeczy
dla upadłej ludzkości; wierne posłuszeństw o Ewangelji
po zw oliło b y nam uniknąć tych przykrych w strząsów , nie­
w ątpliw ie, ale rzadcy są bardzo ci, którzy stają się zdolny­
mi do otrzym ania Św iatła bez uprzednich zbłąkań w Ciem ­
nościach.
U tego ted y F aryzeusza jest Słow o, nikt G o jed­
nak nie poznaje, albowiem mierne dusze gospodarza i goś­
ci, niezdolne iść daleko na lew o, są równie niezdolne iść
daleko na prawo. M arja-M agdalena jedna w idzi jasno; po­
pełniła ona tyle w ykroczeń, piła ich gorycz; płom ienna jej
dusza odrzuciła pychę ponurej rozpaczy, i N iebo zesłało
jej żal. Tarzała się w żalu jak, n iegd yś w przepychu tego
świata; w iele grzeszyła, S łow o przeb aczyło jej w iele; a p o ­
nieważ otrzym ała od N iego nadmiar przebaczenia, p okocha­
ła Je, jak nikt G o jeszcze nie kochał.
M iłość B o ga dla nas, nasza przyszła m iłość dla
Boga, są to rzeczy całkow icie nieznane. U bóstw o naszej
duszy, słabość n aszego m ózgu nie m ogą ani się karm ić,
ani się poruszać w zaw rotnym św iecie m iłości duchow ej.
N ajczystsi z nas, g d y chcieli nam p o w tórzyć coś z ech
harmonij n ieobjaw ionych, m usieli poprzestać na ubogim ję ­
zyku wątpliwym m iłości ziem skiej. R zec o boskiej m iłości,
że jest ona cała' pośw ięceniem , to oznajm iać, że słońce
świeci; w ym ow a banalizuje się aż do pospolitości, gd y za ­
mierza opisać ży cie m iłości; ży cie to bardziej się różni od
życia fizyczn ego i życia u m ysłow ego, niż m etafizyka się
różni od nauki, albo rachunek całk ow y od arytm etyki. N a­
sze w ładze czuciow e, n aw et n ajszczytn iejsze, potrzebują,
mimo w szystko, odprężenia, zd o b ycia n ow ego rozm achu,
przezwyciężenia sw ych znużeń; ponoszą one porażki tem
szersze, im z-w iększą czysto ścią ofiarow yw ały się n iew d zięcz­
ności i niezrozum ieniu. C z y nie w idzim y, jak Sam Jezus
upada na duchu, na w idok całego brudu, którym rodzaj
ludzki odpow ie na czu ło ść Jego miłości? K a żd y uczeń znosi
również swą m ękę czuw ania w O grod zie O liw nym .
A le kied y N iebo zstąpi na ziem ię, m iłość bliźniego
i miłość B oga, staw szy się tą sam ą m iłością, uniosą się na
w yżyny dzisiaj nie do pojęcia. M iłość k ażd ego z w ybrańców ,
odnawiając się z siebie, równie m łoda za każd ym ze sw ych
wybuchów, wrastając bez przerw y m iłością zobopólną w sz y s t­
kich innych w ybrańców , nie dozna ju ż zm ęczenia ani nie­
pokoju. D usze te w zniesione ponad sw ą w łasną granicę
doczesności, rozw ijać się będą z n ieskończon ości w n ie­
skończoność harmonijnem w spółzaw odnictw em , którego ciąg
równowag, nie krępując zg o ła ich poryw ów , rozniecać b ę ­
dzie w ciąż ich zapał i ich sam orzutność.
A le ,to jest kres, a m y jesteśm y na początku drogi.
MARJA M AGD ALEN A.

W czasie naszej ziem skiej drogi, N iebo jest z tymi


którzy najbardziej cierpią. Nie patrzy ono na nasze winy,
widzi ono tylko nasze strapienia. Żołnierze jeg o byw ają
w szędzie, gdzie m ają coś do zrobienia, ale nadew szystko,
jak ich Mistrz, ^wśród ludu, który w szystkich żyw i, a któ­
rym zajm ujem y się zb yt mało; przestają oni z ludźm i, od
których stroni świat, którzy drażnią obłudę, którzy u-
padli b yć m oże, tylko przez brak p ieczy nad nimi. O to dla­
czeg o Jezus przygarnia kurtyzanę w domu Faryzeusza.
C ó ż to za zgorszenie dla porządnego człow ieka, dla tej
podpory społeczeństw al A również, jakaż to cudow na intui­
cyjna pew ność u tej kobiety, iż otrzym a przebaczenie!
K to zajd zie daleko w złem , jest zd oln y zajść je ­
szcze dalej w dobrem . Spraw iedliw ość B o ga nie postępuje
w ed ług spraw iedliw ości ludzkiej; ta ostatnia zna tylko pra­
wo odwetu; zaledw ie od kilku w ieków dop u szcza ona oko­
liczności łagod zące. N iebo, w brew naszej logice, otacza
sw ą opieką uparciucha, który zdaje się być najmniej te­
go godnym . Im istota jest bardziej zbłąkana, zbrukana, ch o­
ra naw et z w łasnej w iny, tem N iebo staje się baczniej­
sze na jej pierw szy żal, na jej pierw szą prośbę.
T aką jest m iłość B oga, taką ma się stać miłość
człow ieka. C harakteryzuje ją ofiara z siebie. S p o so b y jej
działania są nieskończone. M oc jej niema granic. Treść
jej to gorące pragnienie służenia ukochanej istocie, chociaż­
by się miało ją i siebie zatracić n azaw sze, aby jej b yć po­
słuszną.
M iłość je st zdolna znosić w szystk ie w ięzy; jest te­
d y najw olniejszą z istot. Nie zna ona ani niem ożliw ości,
ani czasu, ani oddalenia; stawia czoło śmierci; płonie
ona naw et w Piekle; naw et m iernota nie zaciem nia jej.
Praw dziw a M iłość nie zna niepokoju; jaśn ieje ona
pogod ą, prom ienieje pokojem ; pośw ięcenie jest- dla niej bło­
gością, przeciw ności są tylko zarzew iem , pod sycającem
jej płom ień. P osiad a ona jed yn ą praw dę, niew zruszoną
pewność, niezłom ną m oc. W szystk o błogosław i, bo w s z y ­
stko jest dla niej m ożnością rozrostu.
Z pow odu oto sw ej zd oln ości cierpienia kobieta jest
bliższą Niebu, niż m ężczyzna. I to je st pow odem , aby jej
słuchać w ięcej, niż to się czyn i. L ecz nie trzeba, b y w y ­
chodziła ona ze sw ej roli; nie pow inna pracow ać na chleb
poza ogniskiem dom ow em , zadaniem jej bow iem je st tam
upiększać ideałem w szystk ie pospolitości ży cia codzien nego,
nad którem ma p ieczę. Jeżeli ch ce pełnić sw e ob ow iązki
na serjo, ma ona w ięcej pracy, niż jej m ąż. A le nie jej
m iejsce w salach o d czy to w y ch , w kom itetach, na listach
protestujących, d och od zą cych sw ych praw i innych om a­
mów. C o ją ob ch o d zą fem in istyczn e brednie ? jeżeli jest
naprawdę dobra, c z y ż nie czu je w głębi serca, że B ó g jest
z pokornym i, z pracow nikam i cich ym i?
W ielki czyn , naw et pozornie ob ojętn y i b e z u ż y ­
teczny, ma sw e wyniki; pobudka jeg o , w ed łu g jej w iel­
kości i szczerości, czyn i go mniej lub w ięcej ow ocnym .
Patrzcie, co otrzym uje jaw n ogrzesznica za to, że nam aściła
nogi sw ego M istrza.
O to w ięc, z jednej strony, człow iek dobrze m y­
ślący, b ogaty, dobrze w ych ow an y, szanow ny, jed en z „fi­
larów sp ołeczeń stw a”; z drugiej — kobieta, w yjęta z pod pra­
wa, przedm iot pogardy, gorszycielka, w yrzutek sp ołeczeń ­
stwa; pośrodku Istota nadludzka, której sam a ob ecn o ść
sądzi jed n ego i drugą, odsłaniając tajnego ducha każd ego.
Oto podw ójne przeciw ieństw o, z b y t często nierozum iàne,
służące za pozór do tyranji m ocnych i do buntów słabych.
Ludzie bowiem nagrom adzają m aterjalną potęgę i duchow ą
wielkość; tłum mniema, że m ajątek, w ysok ie stanow iska,
w yższość um ysłow a p o ciągają za sobą w ielkie przym ioty
moralne; ludzie w y ższy ch klas są skłonni do niedoceniania
ludu. M ylą się jedni i drudzy; nie rozum ieją oni pochodu
odw rotnego m ocy d oczesn ych i m ocy d u ch ow ych . C i u
dołu nie zd ają sobie spraw y z szerzącej zep su cie siły złota
i sław y; ci z góry zam ykają u szy na skargi nędzarzy. O tóż,
w ielka antynom ja ludzka — to nie rozum i ciem nota; to —
tw ardość serca c zy jeg o dobroć; ludzie bogaci nie są ko­
niecznie wytworni; biedni nie są koniecznie ordynarni. Tym
sposobem , nasz F aryzeusz, który zajm uje w ysokie stanowisko
społeczne, który je st w ykształcon y, ży je poprawnie i myśli
rozsądnie, w egetu je dalej od B oga, niż niewiasta złeg o pro­
w adzenia, urągająca opinji i ży ją ca z dnia na dzień. Nie
n ależy m yśleć, że N iebo przekłada ludzi nieporządnych od
ludzi przyzw oitych; sp otykam y bow iem b o ga czy, troszczą­
cych się jed yn ie o dobro, i nędzarzy, pożeranych przez
w szystkie nizkie nędze; zn aczy to jed ynie, że posiadanie
społecznych przyw ilejów w ysu sza często serce, podczas gdy
go rycze i w styd, jakie znosi zbłąkan y twór, budzą w nim
zaw sze w końcu iskrę Słow a, jakkolw iek grubą b yła by
warstwa prochu, jakim najsrom otniejsze b ałw ochw alstw a mo-
g ły b y ją pokryć.
Faryzeusz jest racjonalistą; nierządnica jest mis-
tyczką w zarodzie; pierwszem u brak pojęcia granic umysło-
w ości, drugiej brak pojęcia dyscyp lin y; lecz pierw szy, czu­
jąc się dum ny ze w szystkich sw ych ludzkich przyw ilejów ,
nie dostrzega B o ga przy sobie; p od czas g d y druga, w któ­
rej w ybuch żalu kruszy i spala w szystk o, ujrzy przed sobą,
w blasku tego pożaru, sw eg o P ana i sw ego Zbaw cę.
Nie zn aczy to, b yśm y gardzili społecznem i uprzy-
w ilejow aniam i, przyrodzonem i darami, w ykształcen iem , w y ­
chowaniem , ale że n ależy im przypisyw ać jed yn ie zn acze­
nie ludzkie i w zględn e. N ie zn a czy to, b yśm y się mieli
w ałęsać bez celu, pozoru jąc nasze w ybryki nabyw aniem do­
św iadczenia i dochodzeniem do m ądrości przez przesyt, ale
że nie n ależy okryw ać hańbą w szystkich w ykolejeńców ,
w szystkich rozbitków , w szystkich m iotanych przypływ em i
odpływ em żądz; śród tego opłakan ego tłumu są m oże tacy,
dla których w yko lejen ie stanie się odskocznią ku B ogu,
których rozbicie odrzuci na brzegi łaski, i którym niesm aki
dadzą pragnienie w ieczystych zdrojów .
K a żd y z nas jest rów nież i tym grodem , gd zie ż y ­
ją F aryzeusze w sw ych pięknych dom ach dobrze urządzo­
nych, i nierządnic w p yszn ych siedzibach lub norach. W nas
również w stąpił M istrz pew nego razu; zasiad ł O n w tej z
naszych kom nat, którą przyoblekł, od początku, w najbo­
gatsze ozd ob y, którą um eblow ał tym rozum em , tą logiką,
tą pamięcią, tą rzeczow ą m ądrością, które nadają nam pięt­
no w y żsżo ści w ob ec innych istot. L ecz piękne te w ładze,
z siebie pyszne, nie poznały sw ego Stw órcy, tym czasem
w pośled niejszych zakątkach naszej osoby, jakaś z sił z g ie ł­
kliw ych instynktu, żądna d otych czas całeg o fizyczn eg o
w szechśw iata, zajęta jed yn ie jeg o podbojem i używ aniem
postrzega na w ysokościach blask n iezw yk ły, czu je nieopisaną
słod ycz, sły szy n iew ym ow ny głos; co oto jest w nas n aj­
bardziej m aterjalnego i najbardziej n ieokrzesanego, chw yta
to, co przesubtelne, sam ego Ducha.
T o sam o zachod zi w dziedzinie sp ołeczn ości i etniki.
Ludy i rasy, jakie O jciec b ył w ybrał na początku, b y o tw o ­
rzyć innym drogę zbaw ienia, i które zaopatrzył w e w sz y st­
kie dary potrzebne do tego zam ierzenia, p o czę ły z czasem
uważać te łaski za sw ą osobistą w łasność, i po w zięły stąd
pychę; ta uczyniła je niezdolnem i do spełniania sw ego o-
patrznościow ego zadania. W ów czas O jciec, nie chcąc, by
przez winę jed n ego narodu, zg in ęły w szystk ie inne, posłał
Sw ego Syna; zapozn an y przez sw e w łasne stado, C h rystus
zw rócił się do zbłąkanych ow iec, do P ogan, i ci przyjęli
Światło dzięki gęstości mroku, w jakim się miotali. P o ­
dobnie d zięcko, urodzone w b ogatej rodzinie, dochod zi do
przekonania, że m ajątek ten i te za sz czy ty posiada przez
się, staje się pyszn em i o c z y je g o ślepną na Prawdę;
Prawda szuka w ów czas pokorn ego i cierpliw ego biedaka,
przenika go i czyn i go sw ym zw iastunem .
N aogół, w szystk ie tw ory od najm niejszych do n aj­
w iększych , które p rzy szły na św iat z rów norzędnem i dara­
mi, pod legają rów norzędnym próbom , w y ch o d zą z nich pra­
wie zaw sze pokonane i opóźniają w ten sposób sw e praw ­
dziw e szczęście i sw ą doskon ałość.
Strzeżm y się tedy uroku, jaki roztaczają nasze
w łasne przym ioty; uczm y się odróżniać od n aszego nie­
śm iertelnego j a narzędzia, jakie mu zostały u życzo n e do
spełnienia je g o pracy. C iało to z jeg o siłą, z jeg o zręcz­
nością, z je g o pięknością; w ytw orne organy, dzięki którym
lubujem y się w w ykw incie i w spaniałościach N atury i Sztu­
ki; w ład ze m yślow e, które pozw alają nam rozum ieć, klasy­
fikow ać, kierow ać energjam i M aterji, i które nas wznoszą
aż do pogod n ych roztrząsań abstraktu; ta energja woli, któ­
rej ćw iczenie przysparza nam tęgich, lecz niebezpiecznych
radośći zw ycięstw i panowania: nic z tego w szystk iego nie
n ależy do nas. Ale, niestetyl jeżeli naw et znam y teorety­
cznie naszą ustawę dłużników od urodzenia, zaciągających
nieograniczone pożyczki, zachow u jem y się w praktyce, jak-
g d yb yśm y byli prawym i w łaścicielam i siebie sam ych. Jes­
teśm y podobni do F aryzeu sza, który, w idząc, jak Jezus
przyjm uje hołd nierządnicy, w nioskuje, że O n nie widzi,
jaka to jest kobieta; w ierzym y tylko pozorom , sądzimy
tylko w ed ług pozorów , przyw iązujem y się tylko do pozo­
rów.
Odróżniać, w rzeczy sam ej, przelotne od ,stałego
jest dociekaniem tak ważnem , że w szy sc y wtajem niczeni
A zji podnieśli to do zasad y sw ych system atów ; pojęcie to
leży u podstaw y taoizm u, bramanizmu, buddyzm u, lamaiz-
mu, i m ahom etańscy sufi’ ow ie również to stosow ali. W y­
stępuje to również i w E w angelji, ale dom yślnie, ra­
czej jako filozoficzna indukcja, niż jako praw idło życiow e;
przez Jezusa Chrystusa konkret bezpośrednio obejm u­
je; w oli O n naprzód u czyć nas raczej ży ć, niż myśleć.
Istotnie, nie w szy scy ludzie są zdolni do rozm yślania; ale
w szy scy m ogą odczuć m ękę sw ego bliźniego, w sz y sc y mo­
gą mu nieco dopom óc; M iłość jest n ajw yższem w tajem ni­
czeniem .
W ypadnie wam nie mniej dawać um ysłom niespo­
kojnym pew ne wyjaśnienia; spróbujm y w ięc razem zdać
sobie sprawę, w jaki sposób B óg, jed yna R zeczyw istość,
udziela się człow iekow i i w paja w niego zn aczen ie tajem ne
złudnych pozorów .
N ależy naprzód, choć zda mi się to m ocno pretensjo-
nalnem, spróbow ać pow ied zieć wam coś niecoś o Istocie
Boskiej i o T rójcy, b yście nie potrzebow ali uciekać się do
specjalnych dzieł O jcó w K ościoła i teo lo gó w .
Nie rozw ijając żad nych dow odzeń, w y g ło szę po-
prostu to, w co w ierzę, co po czytu ję za Praw dę, t. j., co
zdaje mi się najbardziej praw dopodobnem , nadającem się
najmniej do snucia błęd ów subjektyw izm u i panteizm u, co
w reszcie zdaje mi się być n ajzgod niejszem z ideą C hrystusa.
Istota n ajw yższa je st jed yn ą istotą całkiem nie ma-
terjalną, jak to pow iedział Jezus Sam arytance: „ B p g jest
d uch” . A poniew aż, w innem m iejscu, Jezus ośw iadcza,
iż jest jednem ze S w ym O jcem , w nioskuję ztąd, że Trójca,
jest w og ó le tylko obrazem , obrazem niew ątpliw ie n ajlep­
szym , m ożliw ie najjaśn iejszym dla n aszego um ysłu, ale o-
brazem życia tej n ajw yższej Istoty.
Jest O na prosta w Sw ej treści jedna, jednorodna,
jeśli wolno rzec, n iezależna i w olna, suma w szystkich d o ­
skonałości, jakie m oże p o jąć nasza w rażliw ość, nasza czu-
ciow ość, nasza u m ysłow ość i nasza wola; a prócz tego,
suma nieskończenie liczn ych doskonałości, jakich ludzki
twór nie będzie m ógł n igd y pojąć; suma w szytkich m ożli­
w ości i niem ożliw ości, w szystk ieg o, co było, w szystk ieg o, co
jest, w szy stk ieg o , co będ zie, w szystk ieg o poprzedniego,
w szystkiego następnego, w szystk ieg o trwania i w szystkiej
w ieczności, w szystk iej skoń czoności i w szystkiej n ieskończo­
ności; w szystk ieg o , co w zględ n e i w szystk ieg o , co absolutne.
1, bezm ierny ten zesp ół stanow i zaledw ie organy i w ładze
tej Istoty, rdzennie w sobie niedostępnej dla n aszych d o­
ciekań.
M o żem y stw o rzyć sobie obraz, poniekąd jasn y, tych
tylko działalności B oga, przez które żech ciał O n z b liż y ć się
do nas: m ówię o Słow ie. Słow o jest Bogiem : całkow icie
niem aterjalne, w olne, w szechm ocn e, i C złow iekiem : cał­
kow icie m aterjalne, złożon e ze w szystkich odm ian materji
od n ajgęstszych , jak ciało fizyczn e, aż do bardziej fluidycz-
nych jak psychizm , um ysłow ość, w ola. Zdaniem bowiem
mojem, w szystk o, co nie jest czystym duchem , jest materją;
Duch c zy sty jest jed yn ą substancją w ieczystą, wolną, w y ­
starczającą sobie sam ej, rozw ijającą się przez sam ą tylko
grę sw ej w rodzonej działalności; p od czas gd y w szystkie in­
ne substancje, naw et najsubtelniejsze, jak siły mechaniczne,
m yśl, w ola ulegają prawom , rodzą się, zu żyw ają się przez
ćw iczenia i potrzebują innych substancyj, by w dalszym
ciągu istnieć lub b y się odnaw iać.
Słow o jest osobą B oga, zajm ującego się stw orze­
niem, b ądź b y mu daw ać istnienie, bądź b y mu to istnie­
nie zach o w yw ać, bądź b y przeobrażać to istnienie doczesne,
przeryw ane i tym czasow e, na ży cie ostatecznie w ieczne, ciąg­
łe i niezm ienne, a bezustannie now e. W ciągu tej działal­
ności, O jciec rozkazuje, Syn pracuje, a Duch św ięty jest
podw ójną w łasnością tego nakazu i tego ziszczenia. O j­
ciec stwarza, Syn naprawia, D uch zbaw ia. A le przedtem
O jciec postanow ił, S yn d ostarczył żyw ej substancji tworu,
Duch harmonijnie ją zorganizow ał.
N ajlepszym sposobem , mojem zdaniem , przedsta­
wienia sobie B o żeg o działania, to zebranie, ze wszystkich
czterech opow ieści ew angelicznych, ustępów , odnoszących
się do dzieł w łaściw ych każdej z trzech O sób; praca to nie
trudna, ani naw et długa. Zresztą, daleko lepiej zawsze
zw racać się do źródeł, niż do kom entarzy, oraz do prac o-
ryginalnych, niż do podręczników k rytyczn ych c zy popu­
laryzatorskich.
W szelako, w zw iązku z przedm iotem naszych obec­
nych rozw ażań, przyznaję, że nie mniej trudnem jest ująć
ruch życia B osk iego w św iecie c zy w człow ieku, jak i w Je­
go w łasnej Istocie.
C hrześcijańska tradycja, poprzedzająca św. Tom asza
z Akw inu, zgodnie uznaje: ciało, duszę i ducha, jak o skład­
niki człow ieka; lecz nie określa ona, czem jest dusza i czem
jest duch. Jedni autorow ie staw iają ducha ponad duszę,
drudzy zn ów — duszę ponad ducha. Z d aje się, że o g ó l­
ne mniemanie m istyków przypisuje przew agę duchow i i o-
kreśla go, jako siedlisko Ja, pod mianem D ucha o so b o w e­
go. W św ietle tej hipotezy, odrodzenie i zb aw ie­
nie polega na um niejszeniu się ducha oso b o w ego i na z a ­
stąpieniu go D uchem B ożym . W skład człow ieka d oskona­
łego tu na ziem i w ch o d ziło b y ciało i dusza, n asycone przez
Ducha Ś w iętego, któryb y w pajał w te dw ie składow e zasad y
Wszystkie cn oty i w szystk ie m ądrości, jakie one są zdolne
przyjąć.
T eo lo go w ie, bad acze tekstu apostoła P aw ła (I T ess.
V, 23), który w ylicza: ciało (soma), duszę (psyche), ducha
(pneuma), uw ażają psychę za duszę czu ciow ą albo ż y c io ­
we tchnienie, a pneumę za duszę um ysłow ą, w y ższą . P ra­
ca zbawienia p o le ga łab y w ów czas na władaniu duszą w ten
sposób, aby b yła zaw sze posłuszną D uchow i B ożem u, a
nigdy ciału. W ten sp osób nasze ciało p rzystosow yw a
się przez zbaw ienie, przez zm artw ychw stanie, do K rólestw a
B ożego. W ten sposób człow iek, spełniając nakazy C hrystu ­
sa, niby dziczka zaszczep ion y na innym pniu, przestaje p o ­
woli czerpać ży cie ze św iata, b y je czerpać z N ieba, i sta­
nie się niebiańskim i duchow ym , zachow ując jed n ocześn ie
swe ciało i sw ą duszę odrodzone. D uch złą czy go ze
Słowem.
Jesteśm y obrazem B o ga przez nasze ciało i naszą
duszę; staniem y się na podobieństw o B oże, g d y J ego duch
zstąpi na naszą naturę ludzką i przeobrazi ją. G d y jeste ś­
my posłuszni E w an gelji, B ó g nas posiada, w miarę jak
każdy z nas m oże przyjm ow ać to posiadanie; D uch w p ły ­
wa na naszą osobę i, jak słoń ce pow oduje przez sw e św ia­
tło i ciepło rozrost nasion ukrytych w glebie, tak i Duch,
przez Sw e dary albo Sw e łaski, w yw ołu je rozw ój ziaren w ie­
czystych, jakie O jciec zło ży ł od początku w naszem o-
środku. .W ten sposób w zrasta w nas C hrystus w ew n ę­
trzny.
C ała nasza zasługa polega tylko na uległem pod­
daniu się łasce; uległość ta, rozumie się, obejm uje w ysiłki
najbardziej bohaterskie walki z egoizm em i m iłość bra­
terską.
C o do innych tworów, niż człow iek, które stanowią
trzy państwa fizyczn e, św iaty niewidzialne, siły ziemskie
i w szechśw iatow e, N iebo działa na to w szystko za pośred­
nictwem człowieka; każdy z nas jest ośrodkiem m ałego świa­
ta, który za sobą pociąga w sw ych w stępow aniach, jak i
w sw ych upadkach; każdy uczeń rozdaje, chociaż prawie
zaw sze nieświadom ie, w szystkim tym nie ludzkim tworom,
dla których staje się słońcem , ży cie boże, przesiane, przy­
stosow ane do ich różnych pojem ności, przez przejście swe
poprzez um ysłow ość, duszę, a nawet ciało tego ucznia.
Stąd w ażność n aszego sprawowania się codziennego i cię­
żar naszej odpow iedzialności.
Z jednej ted y strony, w miarę jak się stajem y świą­
tyniami Ducha, zew nętrzne n ieczystości tracą coraz bardziej
m oc brukania nas; z drugiej strony, i w ed łu g te go ż postę­
pu, oko nasze odróżnia coraz lepiej praw dziw y grunt tw o­
rów. D op row ad źcie do ostateczn ych granic te dw a na­
stępstw a, a pojm iecie postaw ę i siłę Jezusa. Postaram y się,
nie prawdaż* urabiać naszą w ew nętrzną istotę na podo­
bieństw o tego, co będ ziem y odkryw ali postępow o z Jego
d uszy.

W Y RZUTKI.

W rzeczach religijnej m oralności, wierni posiadają


u porczyw ą skłonność uważania się za splam ionych przez
zew nętrzne zetknięcia; księgi M ojżesza, Manu, Zoroastra u-
gruntow ały ten błąd przez m nogość sw ych rytualnych prze­
pisów . N iew ątpliw ie, jak pow ietrze n ieczyste kazi naszą
krew, tak zbliżenie zbrodniarza, u ż y cie pew nych pokarm ów,
byw anie w pew nych środow iskach kazi nasze flu id yczn e
ciało (double) i uspasabia naszą psychikę do w ykroczeń ;
choroby psychiczne m ogą b y ć w yw ołan e chorobliw ym psy-
chicznem sąsiedztw em , tak jak trędow aty lub bagna m o­
gą spow odow ać choroby fizyczn e. A le to jest w idnokrąg
Natury; instynkt nienawiści nie jest grzechem ; grzechem
jest pójść za tym instynktem ; rak nie je st grzechem , lecz
grzechem będzie bunt chorego. Z punktu w idzenia B oga,
grzechem jest tylko przyzw olen ie na to c z y inne pragnienie
zła, obojętnem je s t c zy pochodzi ono z n aszego j a czy z nie-
ja ; grzech rodzi się w naszem wnętrzu najtajniejszem ,
w naszej wolnej woli.
D zisiejsi m oraliści słuchają lekarzy i psychiatrów .
W edług tych uczonych w szelkie w yłom y w naszej m oral­
ności p ochod zą z jednej tylko p rzyczyn y: zaburzenia w
rów now adze fizjologiczn ej. N ie jest to słuszne. O to isto­
ta ludzka, której duchow a droga ma spotkać dem ona z a ­
bójstw a. N ie d oszukujm y się p rzyczyn y tego spotkania,
albowiem nam, którzy jesteśm y prześw iadczeni o spraw ied­
liwości O jca i o Jego dobroci, w ystarczy w iedzieć, że ka­
żd y człow iek musi podlegać* zanim w róci do N ieba, próbom
w szelkich pokus. Jeżeli ta ludzka istota, przeznaczona na
spotkanie Zabójstw a, nie posiada w sobie m ożliw ości sta­
nia się mordercą, próba b ez punktu zaczepienia stanie się
nieczynną. Sam orzutne poczu cie spraw iedliw ości m ówi
nam, że spotkanie to nastąpi tylko w ted y, jeżeli w tym
tw orze istnieje moralna skaza, a w ięc skaza psychiczna, a
więc skaza fizjologiczna, dzięki której dem on M orderstw a
będzie się m ógł do niego p rzyczepić. Stan chorobliw y
zbrodniarza c zy n ałogow ca jest skutkiem , nie zaś p rzy czy ­
ną. D ość zbadać auten tyczn e w izerunki św iętych; odnajduje
się w nich często pew ne piętna, w jakich nasi przysięgli
lekarze w idzą zm niejszenie odpow iedzialn ości sw ych klien­
tów; tylko że zbrodniarz dał się pokonać swem u instynk­
towi, a św ięty nad nim zatrium fow ał i przeobraził sw ą
przyrodzoną ułom ność na cnotę.
Tak w ięc, jak to m yślał F aryzeu sz, zw y k łe tw ory
dają się istotnie brukać zew nętrznej n ieczystości, nie w al­
czą one bow iem z w ew nętrznym pociągiem , jaki w nich bu­
dzi ta zewnętrzna n ieczystość. A le istoty n iezw ykłe, pro­
rocy, są nieskalani; przeciwnie, oni to oczyszczają, stali się
bowiem bezgrzeszni. Stali się panami w szystkich sw ych
organizm ów: fizyczn ych , p sychicznych i m yślow ych. ■Zw ykli
ludzie karmią się chlebem , mięsem , roślinami albo w raże­
niami, albo uczuciam i, albo ideami; w szystko to jest zew -
nętrzność. C i zaś żyw ią się tylko wew nętrznością, samą
treścią rzecżyw iście wew nętrzną, treścią c zysteg o Ducha;
d oskonały sługa O jca m oże, naw et zanim otrzym a swą zu­
pełną w olność, b yć karm ionym w swem fizycznem ciele
przez Ducha, tak jak to ma m iejsce z jeg o organami nie-
widzialnem i. Ż ycie m istyczne, istotnie, nie ogranicza się na
n aszych w y ższy ch okręgach; d ąży ono do zagarnięcia nas
całkow icie, a N iebo jest i tam na w ysokościach, i tu również,
a także i poniżej; w ola B oga winna się też pełnić po w szy ­
stkie ziem ie, aż do tej, z której się składa nasze ciało;
K rólestw o B oże winno się zakładać na planetach tak samo,
jak i w społeczeństw ach i w naszych fizyczn ych osobach.
P ozw ólcie mi podkreślić tę genezę grzechu. N a­
sza istota nie zawiera w szystkiego; człow iek i św iat ■ — oto
dwie p o ło w y tej całości; postrzegam y, pojm ujem y tylko
rzeczy, które znajdują w nas przeciw staw ienie; dziecko, w
mózgu którego ośrodek m atem atyczny, złożon y normalnie
z tysiąca kom órek, przedstaw ia liczbę znacznie zredukow a­
ną, nic nie zrozum ie z algebry; ten sam fakt pozostaw ia
jed n ego w idza w zupełnym spokoju, a drugiego świadka
wprawia we w ściekłość; ten bow iem ostatni nosi w sw ym
duchu zaród gniewu, a u pierw szego zaród ten jest w uśpie­
niu; to samo się odnosi do w szystkich stanów d u szy, do
w szystkich pragnień, w szystkich nauk, w szystkich sztuk.
O dobroci czy złości czynu stanowi ted y m oje zezw olenie
na pobudkę, idącą zzew nątrz lub w yw ołaną w e mnie przez
daną okoliczność. P rzebyw anie ze św iętym nie czyn i mnie
świętym , uspasabia mnie jed ynie do w yboru św iętości, jeśli
ziarno św iętości już w e mnie kiełkuje; aby stać się św iętym
z kolei, m uszę na to przystać, m uszę chcieć. P rzebyw an ie
ze zbrodniarzem nie czyn i mnie zbrodniarzem ; skłania mnie to
ku złu; na to bym stał się z kolei zbrodniarzem , trzeba
mej zg o d y, m uszę tego chcieć; lub z b y t często, niestety!
w y starczy sob ie pobłażać, albow iem zło jest w e mnie sil­
niej rozw inięte, niż dobro.
N ierządnica w ięc nie m ogła splam ić M istrza; a M istrz,
ze Sw ej strony, nie m ógł odtrącić w zru szającego jej żalu.
Jakąż naukę w yciągn iem y z te go p rzygarn ięcia?
Zbadajm y ok oliczn ości.
M ożna, w rzeczy sam ej, pod zielić przykłady, jakie
nam daje C h rystu s na dw ie kategorje: do pierw szej za licza ­
my to w szy stk o , co daje O n nam do naśladow ania, w e­
dług n aszych sił i pod warunkiem zupełnej szczerości; do
drugiej — to w szy stk o , c z e g o O n jed yn ie posiada m oc i
prawo czyn ić, a co m y b ęd ziem y m ogli robić tylko , gd y
otrzym am y chrzest Ducha.
A le n aw et prace pierw szej kategorji w ym agają p e w ­
nych ostrożności, z pow odu naszej słabości, z pow odu łat­
wości, z jaką oszukujem y sam ych siebie. Tak więc, m asz
wielu nieroztropnych ludzi dobrej w oli, którzy, pragnąc na­
śladow ać Jezusa, schod zą do nizin sp ołeczn ego piekła w z a ­
miarze zabłyśnięcia iskrą nadziei przed w ygasłym wzrokiem
zrozpaczonych, lub w skrzeszenia moralnej św iadom ości w
zdrętwiałem sumieniu zbrodniarzy czy ludzi przew rotnych.
Zapew ne, zapał tych naw racających je st godzien pochw ały;
lecz ilu chybia w tych szlachetnych zakusach, bądź iż prze­
cenili sw e siły. bądź iż, m yśląc o w spółczuciu braterskiem,
ulegli w rzeczyw istości ciem nem u pożądaniu, którego zdra­
dzieckich zabiegów nie zdołali w ytropić w sw ych w łasnych
głębiach. W jednym i drugim w ypadku, m ylą się oni cięż­
ko i co do siebie sam ych i co do nędzarza, którem u prag­
ną pom óc; nie zbaw ia się bow iem nikogo siłą.' A P rzezna­
czenie nie ma litości dla naszych błędów ; N iebo tylko je d ­
no darzy Sw ą pobłażliw ością.
Surowe prawo p rzyczyn ow ości zm usza filantropa
nieroztropnie gorliw ego, który daje się pociągać zepsutym
środowiskom , jakie chciał uzdrawiać, do w zięcia później na
sw e barki osobistych następstw sw ego niepow odzenia, i
czyni go nadto odpow iedzialnym zą głębsze upadki, spo­
w odow ane jeg o słabością, tych w szystkich nędzarzy, któ­
rych podniósł z rynsztoka, b y znów ich tam pogrążyć.
A le nie grzeszm y również nadmiarem roztropności;
jeżeli uczeń posunięty, „żołn ierz C h ry stu so w y ”, musi poszu­
kiw ać walki i duchow ych niebezpieczeństw , to każdy chrześ­
cijanin ma obow iązek nie op uszczać żadnego z w yrzutków
społecznych, jakich sp otyka na swej drodze. Jeżeli bogacz
odwraca się od w łóczęgi, czyn i źle i ściąga na sw ą głow ę
przeznaczenie tego łazika i też nałogi, jakie b yć m oże do­
prow adziły tegó brata do żebraniny. Inne przykłady same
przychodzą na myśl; zbędnem by było — nieprawdaż ? -
przytaczać je.
„Żołnierz C h ry stu so w y ” — to chrześcijanin, który
się postarzał w m istycznym rynsztunku; pracow ał już
niemało, ma pew ne dośw iadczenie, a Jezus, biorąc go do
S w ej służby, daje mu oręż. B itw a to jeg o sprawa, ma on
w y k a zy w a ć odw agę; nie zna on, co nieroztropność. C zło ­
w iek tego rodzaju stawia czoło trudnościom ; szuka w szędy
zrozpaczonych, w iecznie niezadow olonych, n ałogow ców ,
nieśw iadom ych, zbuntow anych, gnuśnych, b y ich w yprow a­
dzić z tych trzęsawisk; a jeśli w szalonych jeg o zam ierze­
niach, do których go ciągnie gorliw ość, czeka go porażka,
pom agają mu A niołow ie, i Jezus dla niego jed n ego w rócił­
by raczej na ziem ię, niż dałby mu zginąć.
N ie dziw m y się tej rozpiętości dla n aszych spełnień,
jakiej N iebo udziela nam; chce O no bow iem naszych
usług, lecz o tyle tylko, o ile M u je oddajem y z w ol­
nej woli. N iew ątpliw ie, jest pew ne minimum, na jakie się
m usim y zd ob yć, by się nie cofać na m istycznej dródze; tem
minimum będzie, dla w ypadku jaki nas dziś zajm uje, nie
odm awiać n igdy pom ocnej dłoni w yrzutkom społecznym ,
gd y oto błagają. C o do maximum, jest ono bez miary,
albowiem m iłość braterska i praw dziw a zaw sze znajduje
coś do dania, naw et g d y się mniema, że w szystk o się już
dało. A le N iebo czyn i nas panam i naszych pośw ięceń;
C hrystus nie uw aża S w ych słu g za najem ników; podnosi
O n ich do god ności przyjaciół, lubi O n bow iem ich usługi,
jed ynie gd y czyn ion e z w łasnej woli, t. j. z m iłości. Łaska
ta bezcenna dopuszczenia nas do tej niew iarogodnej rów ­
ności: stawania się Jego Przyjaciółm i, ob ow iązu je nas też
nieskończenie. Jeżeli w idzicie w C hrystu sie tylko Pana
n ajm iłościw szego i n ajlepszego, jak G o w o g ó le jesteście
zdolni w yczu ć, służcie Mu, jako słudzy; jeżeli w idzicie w
Nim n aszego B oga, P rzyjaciela w a szeg o oso bistego i p o ­
szczeg ó ln ego , to c z y ż nie będzie wam trzeba, w od p ow ie­
dzi na to n iepojęte zaciesniénie Jego bezm iernej chw ały,
oddawania z całeg o jestestw a was sam ych, coraz szerszego i
głęb szego, szeregu w zm agających się ofiar, które jednak
n igd y nie n asycą w aszej m iłości, n igd y nie w ypełnią n ie­
zaspokojon ych pragnień w a szeg o m iłosierdzia.
N aszym m istycznym obow iązkiem jest d ążyć tedy
w ciąż naprzód. „N ie sięgaj po n iem ożliw e” , pow iada
chłopski rozum, ale m y, jeśli jesteśm y tym i sługam i, które
Jezus darzy mianem P rzy jació ł Sw oich, m y oto m am y się­
gać po niem ożliw e. O to dokąd winniśm y d ą żyć, i o tyle
lepiej będziem y p rzeżyw ać to paradoksalne życie, o ile b ę­
dziem y się staw ać bardziej pokorni i całkow iciej niepom ni
siebie.

MIŁOŚĆ BOŻA.

Teraz, g d y ju ż um iem y się trzym ać w pew nych kar­


bach, uczm y się m iłow ać n aszego Mistrza: z jednej strony
trzym ać dobrze zw ierzę w cuglach, a z drugiej pozw alać a-
niołow i rozw ijać skrzydła. M iłość, jaką twór m oże uczu-
w ać w zględem sw ego Stw órcy, różni się zasadniczo od
w szystk ich innych m iłości. N am iętności m ężczyzn i kobiet,
jakkolw iekbądź czyste w yob rażałb y je sobie idealista, tnają
zaw sze pew ną dom ieszkę oparów ciała, pew ne harmonje
drgań m agnetycznych, n ależące do ziem i, a m ącące ich u-
czucia bądź w chwili ich zrodzenia, bądź w czasie ich roz­
woju. G d y b y Beatrice lub Vittoria C olon na b y ły typam i
męskimi, w ątpię, aby Alighieri lub Buonarotti tak się z ni­
mi sharm onizowali, naw et w ed łu g niem aterjalnych trybów
Sztuki lub U duchow ienia.
Jeżeli m iłość B o ga nie ożyw ia m iłości bliźniego,
to staje się ona rychle filantropją, ow em uprzem ysłow ieniem
m iłosierdzia. C o do przyjaźni, to fakt, że w sz y sc y o niej
m ówią, skłania mnie do m yślenia, że nikt jej nie zna. P la ­
ton zdaje mi się b y ć w tym w zględ zie nazbyt m etafizy­
cznym ; C ycero n azb yt rozum ow ym , a M ontaigne nadto in­
d yw idualistycznym . P rzyjaźń d w ojga osób m oże być tylko
uszlachetniającą popraw ą indyw idualizm u. Jeżeli piękne to
uczucie łą c zy w ięcej, niż dw ie oso b y, w chodzi ono do rzę­
du uczuć chrześcijańskich; w ów czas bow iem współpraca
B oga staje się koniecznością, aby ją uchronić od pewnej
zagłady przed naszem i niezm ożonem i egoizm am i.
Jednetn słowem , nic się nie zdoła w cielić w ideale,
jeżeli nie w ezw iem y B oga na pom oc naszym uniesieniom.
Jakże w ięc kochać B oga, i kied y G o koch am y?
Stan wew nętrznej pełni i radości, łatw ej m odlitw y
i optym izm u w skazuje niew ątpliw ie na m iłość dla naszego
Mistrza; jest to jednak często m iłość pow ierzchow na lub
zew nętrzna, w ynikająca ze szczęśliw eg o układu w naszych
ciałach niew idzialnych, a którą pierw sze podm u chy przeci­
w ieństw a m ogą zgasić.
G d y miłosierne uczynki, ascetyczn e prace, m odli­
twa, tracą sw e pow aby, a mimo w szystko usiłuję zmusić
się do nich, chociaż czuję niesm ak, chociaż zdają mi się
one zgoła bezużyteczn e, to oto jest m iłością B oga już
trwalszą, ju ż głębszą. A n ty-klerykali mniemają, że długie
m odły nocne i dzienne zakonów kontem placyjnych zapala­
ją w duszach mnichów i m niszek ognie w yobraźni; w idać
snadnie, że tych rzeczy nie d ośw iadczali nigdy. W ręcz
przeciw nie, te pow olne psalm odje, te brewjarze, te różańce
gaszą pow oli m gliste zap ały now icju sza, zw alniają go z na­
bożnych przesądów , ukazują mu m istyczne zagadnienie w
całej prostocie, w całej przerażającej nagości, rozpra­
szają je g o po bo żn y rom antyzm , staw iają go w św iet­
le zim nego rozumu i krytycyzm u , n ieod zow n ego dla życia
w ew n ętrznego, i przenoszą w reszcie ognisko m iłości B o ga
z zew nętrznych okręgów jeg o o so b y do ośrodków coraz
to bardziej w ew nętrznych.
P raw dziw a m iłość B o ga rodzi się z m iłości bliźnie­
go. Jest kilka rodzajów w spółczucia; n ajpo w szed n iejszy —
to zw ykła fizyczn a w rażliw ość; trzeba ją przeobrazić nâ
sym patję bardziej wew nętrzną, głębszą, pogodniejszą; trze­
ba d ojść do tego, b y nie w idzieć już błędów i przyw ar
tych, którym się pom aga, nie dając się zarazem im oszu ­
kiwać; nie trzeba potępiać nieszczęsn ych; przych od ząc z p o ­
m ocą ich osobom i ziem skim ich przeznaczeniom , trzeba
zarazem w id zieć w nich członki sam e n aszego Chrystusa.
Jeżeli zd ołam y d ojść do te go ośrod kow ego punktu w id ze­
nia, m iłosierdzie nasze nie b ęd zie ju ż miało naw rotów ku
sobie, ani zm ęczeń, ani niepow odzeń; będziem y postęp ow a­
li logiczn ie z n aszą wiarą, która wie, ile Św iatła k ry je się
w każdej ciem ności, P iękna w każdej brzydocie, P raw d y
w każdym błędzie, i M o cy w każdej słabości. K ochając
bliźniego, b ęd ziem y kochali B oga, i . z naszej bożej m iłości
wzm ocni się i o c zy ści n asza m iłość ludzka.
M arja - M agdalena, czczą c publicznie sw eg o M istrza,
poznała te rzeczy je sz c z e nieujaw nione, w spaniałe jej ser­
ce ogarnęło sam ą tajem nicę stosunku B o żeg o ze S w y m tw o­
rem, i z tego to pow odu, m iłość jej stała się zarodem
przyszłych ekstaz w szystk ich kontem plujących, którzy aż
do tej pory, byli złączen i z Panem , k ażd y w ed le sw ej siły.
R ze czy najw iększe p o czyn ają się zaw sze z całkiem drobne­
go w ydarzenia.
WIARA ZBAW IAJĄCA.

G d y b y twór m ógł przyjm ow ać pełnię słow a Jezusa,


b yłb y on odrazu przeniesiony do N ieba, cieszy łb y się już
na tej ziem i doskonałym pokojem , całkow itą wiarą, osta-
tecznem Zbaw ieniem . A le w obec naszej nieudolności, nikt
nie zdoła u słyszeć w ięcej nad pew ne echa Słow a, Jezus mo­
że na ni dawać i m y m ożem y przyjm ow ać tylko pokój prze­
m ijający i nadzieję zbawienia, acz zupełnie pewną: wiarą
nasza bow iem jest słaba, cząstkow a i przerywana.
Jezus nakazuje w pierw szym rzędzie m iłość bliźnie­
go wraz z m iłością B oga. D w ie te nierozdzielne miłości
w ystarczają do ziszczen ia w szystkich zam iarów O patrznoś­
ci, do spełnienia w szystkich pragnień, w szystkich potrzeb
tw orów , i do poprow adzenia w szystkich społem ku ich naj­
w yższym dokonaniom . O jciec nasz n ajlepszy urządza w
ten sposób pochód świata, albow iem jesteśm y mniej nie­
zdolni do m iłości, niż do wiary. T o też Jezus, którego
w szystkie wskazania podają dom yślnie wiarę, nazyw a ją
tylko w pew nych razach, od n oszących się do pojęcia zb a­
wienia: choroby, w ypadku, du chow ego zaślepienia. Zresztą,
jeżeli trzeba naprzód w ierzyć w B oga, aby G o kochać, to
b y um ocnić i, uw ypuklić ow o wierzenie, zrazu m gliste, nale­
ż y przym uszać nasze ja do służenia Mu z m iłości za po­
m ocą określonych czyn ów , każdodziennie bardziej niż dnia
w czorajszego, każdogodzin nie bardziej niż w poprzedniej
godzinie. W dziedzinie religijnej wiara i m iłosierdzie są
zgoła nierozłączne, są one bow iem podw ójnem obliczem
M iłości: m iłości B o ga , m iłości bliźniego. N auka K atech iz­
mu dodaje tu je szc ze nadzieję: śm iem tw ierdzić, że praw­
d ziw y uczeń, żołnierz C h rystu sow y, nie potrzebuje już
nadziei.’
Jakież są je g o n ad zieje? W łasne zbaw ien ie? C zy ż
nie je st on pew ny, że O jciec je g o m oże spełnić natych­
miast najśm ielsze je g o pragnienia ? Zbaw ienie drugich ?
C z y wiara nie daje mu pew ności dla w szy stk ich ? Niech
będzie pozbaw ion y sło d y czy w idzeń, blasku ekstaz, zw ykłej
pociechy w spólnej m odlitw y, niech . będzie w yzu ty z tego
rozumu, który pociesza pew nościam i doktryny, niech^zostâ-
nie zam knięty w najczarniejszej n ocy, wiara mu zapew nia
ciągle obcow anie z M istrzem . 1 to w ystarcza.
U czon y, który zbad ał liczne w ypadki tego sam ego
zjawiska, osiąga je g o pew ność. L ecz wiara, jest to p ew ­
ność tego, czeg o się nie widzi, czeg o się nie rozum ie, c ze­
mu przeczy logika. O ile ta pew ność nie ogarnęła w nas
d osyć rozległych obszarów , nie daje nam siły do p o stęp o­
wania w ed ług n ied orzeczn ości przedw iekow ej M ądrości, i
jest tylko cieniem w iary praw dziw ej. M ożna rzec tedy,
m ówiąc w sp osób absolutny, że nikt na ziem i nie w ie, co
to jest wiara, gd y ż ten, co b y ją posiadał tylko ty le „co
ziarnko g o rczy czn e“ , m iałby posłuch całej fizyczn ej N atury.
N a w stępie szk o ły w iary — a jesteśm y w sz y sc y p o ­
c zą tk u ją cy m i-f-zw o d zą nas często ułudy. W ybu chy serca,
chociażb y tryskały nie wiem jak szczerze i płomiennie,
nie zapalą odrazu całej naszej oso b y . T rzeba czasu, w iele
czasu, b y ogień ten ogarnął w szystk o, co je st w nas b ez­
płodne i zgniłe. K ilku pow ieściopisarzy, kilku dramatopi-
sarzy w sp ółczesnych w staw iło się, zrob iw szy odkrycie, że
są w nas nie tylko dw ie sprzeczne dążności, ale i w ielka
ilość luźnych oso b o w o ści, których zaw iłe niezgodn ości tło-
m aczą dziw actw a n aszego postępow ania, niezależne od o-
trzym anèj kultury, w chw ili g d y stajem y się pastw ą na­
m iętności. W rzeczyw istości nie jest to odkrycie nowe;
starzy p sych olod zy, dzisiaj w zgard zeni, opisyw ali ow e w zb u ­
rzenia.
O to św ieżo naw rócony, odm ieniony przez pew ności,
jakie w reszcie otrzym ał, który, z głębi sw eg o m łodego za ­
pału, oddaje się swem u B ogu . C hrześcijanin ów , nieśw ia­
dom y jeszcze całej złożon ości przedsięw zięcia, w yob raża so­
bie w dobrej w ierze, że się oddał całkow icie i ostatecznie,
i że odtąd, pod b aczn ą kontrolą, w szystk o p ójd zie gładko.
N ieste ty ! N ie. O sob a jego jest zaiste polem bitw y; ale w zm a­
gają się tam nie dwaj przeciw nicy, lecz tysiące przeciwni­
ków . Rzec, że jest w nas ciało i duch, to zbytnie uproszcze­
nie; każda kom órka ciała posiada w olę w łasną, każda kość,
każda żyła, każd y mięsień, każd y nerw, każd e fizjologiczne
ugrupow anie ma sw oją w olę; k ażd y zm ysł, każde uczucie,
k ażd y w yd ział um ysłow ości, każda w ładza intelektu, w łaści­
wa każdej gałęzi działalności spekulatyw nej czy praktycz­
nej, ma sw ą wolę; nadto olbrzym ia sfera nieśw iadom ego, w
stosunku do której fizjologiczn a św iadom ość stanow i tylko
szczu p ły w ycinek, posiada sw ą w olę ogólną oraz niezliczo­
ne sw e w ole po szczegó ln e, które w ładają niematerjalnemi
organami, tajem nem i funkcjam i, nieznanem i mocami, jakie
społem stanow ią człow ieka niew idzialnego. A świadom ość,
przytoczon a w yżej, ozn acza drobniutki tylko ułam ek tych
niezliczon ych chceń, na których w yniki system nerwowy
je szc ze niedoskonały m oże b y ć w rażliw y.
N asz naw rócony łą czy się ted y z B ogiem tylko
przez niektóre punkty sw ej istoty. Jest to rzecz zasadnicza,
w ystarcza to, b y później zapew nić w ielkie dzieło m istyczne.
L ecz tkwią w nim m iljony innych punktów , które chwilowo
nie czują B oga; jedne już G o nie czują, inne nie czują
G o jeszcze; chodzi o szkolenie jednych i przeszkolenie dru­
gich. Do tego oto służą zasad y moralne, reguły ascetyczne,
m etody czuw ania, rozm yślania, m odlitw y. Pojm ujecie, jak
n ieodzow nem jest dla ucznia nabożne te zapały do­
prow adzać do czynu, rozrządzać sw em i pobudkami
w edług ideału, staw ać się panem sam ego siebie, panem
sw ego ciała i sw ych zm ysłów , panem sw eg o um ysłu, i
przedew szystkiem panem sw ych nam iętności.
W iększość ted y chrześcijan posiada wiarę uczucia,
w ystarczającą im do zachow yw an ia się, w przerwach, w e­
dług Nieba; niektórzy, o um yśle bardziej w ym agającym ,
w yko rzystu ją to usposobienie sw ej d u szy dla utrwalenia
sw eg o przekonania m ocnem i rozum owaniam i teologji; lecz
ci, którzy naginają n iechybnie sw e instynkty, sw e upodo­
bania, sw e słow a, sw e mniemania, sw e c z y n y do niezłom-
nego prawidła pełnej w iary, jaką nam C hrystu s zaleca, ci
są bardzo rzad cy. U czeń w inienby czu w ać z u w agą zàw -
, sze zbudzoną nad w szystkiem i sw em i w ew nętrznem i poru­
szeniami oraz w szystkiem i sw em i napływ am i zzew nątrz, a
zarazem zestaw iać je w każdem m knieniu z ideałem wiary,
aby je usilnie z nim uzgadniać, i to w drobiazgach jak i
w rzeczach n ajw ażn iejszych . Reguła tak niesłychanie ciągła
i tak bezlitosna jest niem ożliw a do ziszczenia; po pierwsze,
gdyż zupełne panow anie nad sobą, jakiego, ona w ym aga, to
właśnie zagadnienie dane do rozwiązania; uprawa w o li w y ­
maga czasu; następnie, b y rozróżniać w pobudkach, jakie nas
podniecają, co w nich prow adzi nas do wiary a co od niej
oddala, trzebaby posiadać Poznanie żyw e, jakie ma być
właśnie jednym z w yników wiary.
W eźm y przykład.
Jestem oto na ulicy. P rzychod zi mi nagle m yśl
L przejścia na drugi chodnik. M ogę w końcu odm ów ić sobie
tej zachcianki. Jeżeli jednak nie w ynajdę jej ukrytej po­
budki, jakże orzec, c zy , zostając lub przechodząc, spełnię
lub nie spełnię aktu w iary?
Jesteśm y tworam i złożonem i; to tylko w geom etrji
linja prosta jest zaw sze najkrótszą drogą m iędzy dwom a
punktami. W św iecie moralnym , w życiu , najkrótsza droga
jest często bardzo kręta. T o te ż O jciec, który pragnie nas
uzdolnić do przyjęcia w iary zupełnej, poleca nam, na teraz,
miłosierdzie.
Cienie M iłości w ieczy stej n asycają, istotnie, św iat
ten zniszczalny w ięcej, niż cienie W iary. W róćm y do na­
szego prostego przykładu, przypu szczając, że uczeń kieruje
się już nie ku w ierze, lecz ku m iłości. P raw dopodobn e
wów czas p rzy czy n y je g o pragnienia zm iany drogi sprow adzą
się do dwóch: uniknąć przykrości lub w y św ia d czy ć sobie
przyjemność; sprawić kom uś kłopot, lub przyjść kom uś z po­
mocą. I w ybierze on tę drogę, która mu b ęd zie najmniej
przyjemną, lub która nastręczy mu sp osob n ość dopom oże-
nia bliźniem u. W tym stanie, w jakim obecnie jesteśm y,
prawidło m iłości jest dla nas o w iele jaśn iejsze.

■ — - 193 :----------- : -------------


13
Św iadom ość psychologiczn a i św iadom ość moralna
działają, jako dwa bieguny n aszego Ja; Ja egoizm , indy­
w idualizm , egotyzm , jakkolw iek je nazw iecie, to w szystko my
sami, to zasada w szystkich przeszkód dla n aszego duchow ego
rozw oju. Przeciw staw ia się ona m iłości, jak zwątpienie wie­
rze, jak zniechęcenie nadziei. Ale zw ątpienie jest już czemś
zew nętrznem dla egoizm u; je st ono obaw ą ja lub próżnoś­
cią um ysłu; ściganie i zw yciężen ie go w ym aga już głęb­
szego doświadczenia; tym czasem b yle kto odróżni z łatw oś­
cią eg oistyczn ą dążność od dążności altruistycznej. By
w a lczy ć ze swem Ja, d osyć mu rzec: N ie. Rozum owanie
nie odpędza zwątpienia, lecz go umacnia; a proste zaprze­
czenie jest dziełem w oli bardzo już silnej.
Dla łatw iejszego zrozum ienia tajem niczej jedności
B oskiej, dogm at T ró jcy podaje ją nam w takim podziale,
że wiara n ależy do O jca, pokój do Syna, zbaw ienie do
D ucha. C zynien ie M iłosierdzia uduchawia ja ; staje się ono
zdolnem w idzieć N ieobjaw ione, g d y ukaże się przed niem
pod jedną z postaci Słow a; w ted y wraz ze światłem Pocie­
szyciela przyjm uje pokój.
C a ły św iat ży je jakąś wiarą; jedni w ierzą w swój
handel, drudzy w sw ą sztukę, ten w przyjaźń, ów w jakąś
teorję; naw et scep tyk w ierzy w sw ój scep tycyzm . Otóż
w szystk ie te wierzenia, od n ajpospolitszych do najwyszu-
kańszych, od najbardziej m aterjalnych do najbardziej nie-
osobow ych, w szystkie znajdą kied yś sw ój kres. I dzień,
ten, o którym ci, co go przeżyw ają, m ówią, że jest on śmier­
cią, dzień ten jest, w rzeczyw istości, radosną zorzą w yz­
w olenia i odrodzenia. C złow ieczeń stw o jest niewdzięczne;
g d y ta wiara, która przez w iele długich dni dawała im siłę
do życia, w nich się zapada, lżą ją i przeklinają. Winniby
jej b łogosław ić. P óki odrzucają Niezm ienne, czy ż się nie
skazują na zm ien ność? P o có ż miłują widma, a zaniedbują
to co Ż y w e ?
Zapew ne, potężna w siebie ufność, jaka podtrzym u­
je artystę w ciągu jeg o bolesnych w zlotów , jaka obdarza
myśliciela po god n ą cierpliw ością bezinteresow ności, daleko
mniej zaw odzi, niż znikom e tryum fy b ogactw a c z y sław y;
Czyste ty p y p o ety, malarza, u czonego, m ędrca n akazują sza ­
cunek; ale który z nich, jeżeli ż y ł po chrześcijańsku, będzie
m ógł zaśw iad czyć u kresu sw ych dni, że umiera z tą p ew ­
nością, iż osiągn ął id ea ł? Zapew ne, w ola, której nie łam ie
żadne n iepow odzenie, jest jedną z n ajw yższych w artości
człowieka; ale daje mu ona szczęście tak ogołocon e, tak
suche, niekiedy tak cierpkie, że m oże ono zad ow olić je d y ­
nie dusze z granitu. Jeżeli jednak naszym ideałem jest B óg,
to radość, jaką nam sprawia J ego zbliżenie, jest żyw a, harm o­
nijna, bogata, ludzka, w szystkim dostępna, i ona jedna c z y ­
ni nas zdolnym i do bratania się ze w szystkiem i formami
życia.
B ez w iary m istyczn ej, n ajp o tężn iejszy d ziałacz gro­
madzi tylko m gław ice, n ajw zn ioślejszy artysta chw yta tylko
cień w ieczystej piękności, n ajgłęb szy m yśliciel pojm uje ty l­
ko odblask w ieczy stej P raw d y. Z nią najm arniejsza praca,
najcięższy trud się przeobrażają, a ich ow oce dojrzew ają
w słońcu czy ste g o D ucha.
R óżne w iary ludzi, zanim się staną przekonaniam i,
powstają jako pow ołania. K a żd y z nas, zanim się jeszcze
urodzi, jest p o w o ływ a n y jed nocześnie przez b ogó w i przez
B oga. A le m y słucham y raczej g ło só w bogów , ci bow iem
przebyw ają w pow łokach św iata, a nasze serce zam ieszkuje
również jednę z n aszych pow łok. T ym czasem Słow o tkwi
w Ośrodku św iata, p oza nami, i w O środku naszej istoty,
wewnątrz n aszego ja . S ły szy m y G o też źle bardzo.
G d y b y artysta słuchał głosu B oga, staw ałby się
przez to czu lszym na gło s Piękna; udręki jeg o , c z y liż nie
są dow odem je g o niem ocy ? C z y liż b y nie zn alazł on b ez­
miernej po m ocy w zbogacen iach, jakie przynosiliby A n ioło­
wie jeg o w rażliw ości tak bardzo ograniczonej, je g o m yśli
często jednostronnej, je g o technice uzależnionej od tem pe­
ramentu? G d y b y w ynalazca, g d y b y filozof, g d y b y u czony
słuchali głosu B oga i w ciąż b ez w ytchnienia, przez ży cie
zgodne z nakazem N ieba, sprow adzali sw e dociekania i roz­
myślania do osi W ieczności, nie p ostrzegaliżby m ożliw ości
dotąd nie p o jętych , idej dotąd ob cych ich duchow i, do­
św iadczeń rozstrzygających i k rzy żo w y c h ? Bezw ątpienia,
albowiem od czasów Chrystusa, kto dla N iego pracuje, przez
N iego zw ycięża.
Zbaw ienie nie jest tylko na później i poza św iata­
mi; B ó g bow iem jest n ietylko na niebie i w w ieczności.
O d czasów Jezusa - C hrystusa B ó g jest tu na ziem i, ob ec­
nie. Istnieje obecność B oża dla tw orów , które zakończyły
sw e ogromne prace kosm iczne; istnieje również obecność
B oga dla tw orów , które się jeszcze w yrabiają. N a polu,
w pracowniach masz obecność B ożą; m asz ją zarówno dla
robotnika, jak i dla chłopa; dla ojca, dla matki i dla dzie­
cka; masz ją dla m atem atyka, dla chem ika i astronoma;
masz ją dla przem ysłow ca, handlow ca i zarządcy; masz ją
dla panującego i dla obyw atela; m asz ją dla mnicha, dla
żołnierza, dla marynarza; k ażd y człow iek, na tej ziem i i na
innych ziem iach, iskrzenie których zaludnia noce, każdy
m ężczyzna i każda niewiasta rodzi się ze zdolnością po­
strzegania poszczególn ej Jego obecności, ze zdolnością ro­
zumienia, kochania, naśladow ania jednej z postaci Słowa
w ieczy steg o , jed n ego oblicza n aszego Jezusa - Chrystusa.
A le żadna z tych n iezliczonych istot nie ujrzy do­
stojn ego O blicza, jeżeli nie pójdzie za Jego głosem , nie
będzie w ysilała się ku wierze; wiara bow iem przychodzi przez
posłuch. Niech słucha cała, niech się cała sili słuchać.
Historja nie ukazuje nam żadnego z genju szów , ośw ie­
cających jej rozłogi, któryb y miał siłę d ośw iad czyć całko­
w icie tej tyranję na sobie. Żadnego, gd yż w n ajw znioślej­
szych charakterach m ożna, niestety, odkryć usterki.
Zaznaczając plam y tych w spaniałych pochodni, nie
chcę odw racać od nich w aszego podziw u. Trzeba kochać w szy­
stkich tych ludzi i w yciągn ąć z każd ego z nich naukę, jaką
jesteśm y zdolni przyjąć.
Ś w ięty P aw eł, jak i da Vinci, św ięty Augustyn, jak
i G oethe, Homer, jak i Rabelais, M ontaigne, jak i Corneille,
Szekspir, jak i M ichał Anioł, L oyola, jak i Baudelaire, św ię­
ty W incenty a P aolo, jak i N apoleon, św ięty Tom asz, jak
i św ięty Franciszek niech będą podziwiani w szyscy, jako p o ­
chodnie na drodze n ajw yższeg o Ideału, typu zupełnego,
źródła i kresu p o szczegó ln ych ideałów: na drodze Jezusa
Chrystusa.
A zw łaszcza, nad ew szystko trzeba chcieć czyn ić le­
piej, niż te olbrzym y. T o nie jest paradoks. Jakkolw iek
słabi, m ożem y, na spojrzenie O jca, stać się w iększym i od
najw iększych z ludzi, jeżeli ziszczać będziem y lepiej m ożli­
w ości, otrzym ane z J ego rąk. T akie jest dzieło wiary.
T ak w ięc, będziem y brali w dalszym ciągu słowa
Jezusa, naw et najprostrze, w całkow item ich znaczeniu,
i również w ich znaczeniu najbardziej osobistem ; będziem y je
stosow ali do p rzeszłości, do przyszłości, a zw łaszcza do
dnia ob ecnego, do chwili teraźniejszej. K a ż d y czyn , k ażd y
stan duszy, p rzeży ty w ed łu g praw dziw ej w iary, daje pokój
C hrystusow y i C h rystu sow e zbaw ienie tej części naszej o-
soby, która działa w ed łu g J ego słow a. Wiara, którą On
nam podaje, obejm uje w szystk ie inne w iary, tak p rzyro d zo­
ne, jak i ludzkie, albo raczej te ostatnie są tylko odw róco-
nemi cieniam i tam tej. Tłum ż y je w tych cieniach.
M y również, niew ątpliw ie; lecz m y m am y m oc ż y ć w łonie
tej ciżb y widm z tajem nem św iatłem , w pokoju i w ed łu g
M iłości. Zbliża się dzień, g d y R ze czy w isto ść zagarnie w s z y ­
stko w olbrzym im kataklizm ie, który b ęd zie zbaw ieniem
świata i zbaw ieniem tw orów .

DZIAŁANIE WIARY.

P rzez w y ra zy Pistis albo Fides klasyczn a sta ro ży­


tność ozn aczała w ierzenie; bardzo liczne m iejsca N ow eg o
Testam entu, gd zie w y stęp u ją te określenia, znaczą zarów no
zw iązek um ysłow y, jak i zw iązek u czu cio w y, z ideą C h rystu ­
sa. W iekow y u żytek chrześcijaństw a w zb o g a cił zn aczenie
tych pięknych dźw ięków .
Dla katolika, wiara jest przyzw oleniem um ysłow em ,
spow odow anem przez w olę (św ięty Tom asz). D la protestan­
ta wiara jest zjaw iskiem m oralnem, pew nym stanem duszy,
poprzedzonym przez przyzw olenie, za którym idzie posłuszeń­
stw o (Hastings). P olegam na w ied zy i praw dziw ości Bożej,
przyjm uję Jego słow o: taki jest akt wiary katolickiej. P rote­
stant n azyw a wiarą to jed ynie, w następstw ie czeg o rodzi
się uczucie oddania się B ogu , pew ności Jego opieki, poko­
ry, ufności w J ego m iłosierdzie.
K atolicy i protestanci są zgod ni co do konieczności
ufności w B oga i w zasłu gi Jezusa C hrystusa, aby otrzy­
mać przebaczenie, oraz co do n iem ożliw ości napraw y zła,
jakie się popełniło, bez tego przebaczenia. A le protestanci
wierzą jeszcze, że przebaczenie i zbaw ienie są pew ne i za­
bezpieczone, b y le b y się tylko m iało tę wiarę - ufność, i uważa­
ją, że bez niej nikt nie m oże b yć zbaw ion ym . Sobór Trydencki
nie przyjm uje ani 'jedn ego, ani drugiego z tych założeń.
Określenie wiary, jakie daje A p osto ł P ogan (do Ż y ­
dów , XI, I) zostało różnorodnie przetłom aczone; będzie, zda
się, pouczającem odtw orzyć je tutaj.
O to trzy katolickie tłom aczenia:
Wiara jest substancją (albo rzeczyw istością, albo
stanow czem oczekiw aniem , w ed łu g innych duchow nych) rze­
c zy , w których się pokłada nadzieję, przekonaniem (albo
dow odem ) co do tego, czeg o się nie w idzi” . (Ks. Cram­
pon).
„E s t autem fid es sperandum, substantia rerum, ar­
gumentom non apparentium” . (Wulgata).
„W iara jest podporą tego, czeg o się spodziew am y,
oczyw istością tego, czeg o nie w id zim y” . (O. Am elote).
O to przekłady protestanckie:
„W iara jest pew ną ufnością w to, czeg o się spodzie­
w am y, i niewątpieniem w to, czeg o niew idzim y” . (Luter).
„W iara jest podtrzym aniem tego, w czem pokładam y
n ad zieję, i pew nością rzeczy, których się zgoła nie widzi”
(B iblja Gabriela Bruna, 1586).
„W iara jest niezbitą pew nością tego, w czem pokła­
damy nadzieję, i m ocnem przekonaniem o tem, czeg o się
nie w idzi.” (M énégoz).
„W iara jest żyw em w yobrażeniem tego, w czem p o ­
kładam y nadzieję, i dow odem tego czeg o zg o ła nie
w idzim y.” (Osterw ald).
„W iara je st stanow czą pew nością rzeczy sp od ziew a­
nych, dow odem tych , których się nie w id zi.” (P rzekład s y ­
nodalny).
„W iara jest stałem oczekiw aniem tego, w czem po­
kładamy nadzieję, dow odem tego, c zeg o się nie w idzi.”
(Segond).
„W iara je st mocnem prześw iadczeniem tego, w czem
pokładam y nadzieję, dow odem tego, czeg o się nie w i­
d zi.” (Oltram are)’
„W iara je st prześw iadczeniem o tem, w czem pokła­
damy nadzieję, pew nością tego, czeg o się nie w id zi” . (Reuss).
„W iara je st m ocnem przekonaniem o rzeczach sp o­
dziewanych, zupełną pew nością faktów , których się nie w i­
d zi.” (Stapfer).
B y dobrze ująć m yśl św . Paw ła, zaznaczm y tu,
że przydaje on do wiary, b y żyła, m iłość wraz z czynam i (do
Galatów V , 6; I do Koryntu XIII, 13). Jeżeli wez'miemy
jednocześnie pod uw agę słow a Chrystusa, uzależniające zb a­
wienie od w iary (Jan, III, 16), od posłuszeństw a prawu Bożem u
(Mateusz, XIX, 16), od pom ocy łaski (Jan, VI, 44; X V , 5 ),..od
pokuty (Mateusz IV, 17; Marek, I, 15), od chrztu (Jan, III,
5; Marek, XVI, 16), od w ytrw ałości (Mateusz, X, 22), to
dojdziem y logiczn ie do tego, że zbaw ienie w ym aga za so ­
bów łączn ych m iłosierdzia Bożego* naszych w ładz intuicji
i umysłu, naszej siły uczuciow ej i naszej energji fizyczn ej,
w sumie, całeg o B o ga i całego człow ieka.
Zw róćm y się do kom entatorów C hrystu sow ych , do
teologów .
Ś w ięty B a zy l (Homelia de FidLe), określa wiarę, ja ­
ko pew ną skłonność, przez którą w ierzym y w praw dy obja-
wionę o B ogu. Św . Jan C hryzostom w ygłasza: „W iara po­
lega na przyjęciu tego, czeg o się nie w idzi, na ufaości
w autorytet tego, który nam czyn i obietn icę.” (in Genesim,
roz. VI, hom elia 36). T o samo pojęcie dogm atyczne wiary
panuje w sym bolu t. zw . św . Atanazego, ułożonym w Ga-
lji c zy Hiszpanji w IV c zy w V stuleciu, i doktrynie św.
Augustyna (de utilitate credenti; de fid e rerum, quae non
videntur; de videndo Deo) i jeg o ucznia, św. F ulgentego
(de fid e ad Petrum).
Św. Tom asz {Summa, 2 a. część zagadnienie I do
XVI) w ten sposób rozw aża wiarę:
Form alnym przedm iotem w iary albo m otywem
wierzenia jest prawda pierw sza, t. j. B óg; to, w co wierzą
wierni, stanow i jej m aterjalny przedm iot. P raw dy, do których
stosuje się wiara, zostały podzielone na pew ną ilość działów
i ułożone w S ym bol W iary. W ierzyć to stanow czo przy­
jąć objaw ione słow o. A kt wiary jest aktem zasług. O byczaj
wiary, w stosunku do niej sam ej został określony
w Liście• do Żydów (XI, 1): „Su b stan cja rzeczy spo­
dziew anych, dow ód (albo prześw iadczenie) rzeczy nie wi­
d zialn ych ” ; jest ona pierw szą z cnót; intelekt jest jej pod­
miotem, i jest ona najpew niejszą z cnót intelektuanych;
postaw a wiary była w aniołach przed ich w yniesieniem do
chw ały w iecznej; jest ona w dem onach, którzy są zm usze­
ni w ierzyć w słow o objaw ione i przekazane przez K ościół,
ale w ludziach masz ją jed yn ie pod warunkiem , że przyj­
mują w szystkie artykuły Sym bolu. A b y nam pozw olić objąć
prawdę B ożą, zostaje nam udzielona nadprzyrodzona po­
m oc — je st to łaska. W iara w yw ołu je w nas obaw ę roz­
działu z B ogiem . D ary odpow iadające w ierze są następu­
jące: dar rozumu i dar nauki, który, bardziej spekulatyw ny
niż praktyczny, pozw ala nam odróżniać, w co n ależy w ie­
rzyć lub nie w ierzyć. W ad y przeciw ne w ierze są: niewier­
ność, bluźnierstw o, ciem nota i brak rozumu. Stary zakon
nie zawierał żad nego nakazu, d o ty cząceg o wiary; trzeba to
było ugruntować w now ym .
Tym sposobem , wiara, w znaczeniu katolickiem , nie
jest aktem czysto um ysłow ym , ale aktem , gd zie w ola w p ły­
wa na umysł; akt, przez który w ierzym y w dogm at, w y ­
maga z gó ry poruszenia d u szy ku B ogu; m oże m ieć on te­
dy znaczenie moralne i religijne, oraz pod staw ow ą w łasność
zbaw czą. O to d laczego św. T om asz pow iada, że „pierw sze
złączenie się d uszy z B ogiem dokon yw a się przez w iarę” ,
i że „pierw szą zasadą o czyszczen ia serca jest wiara, która
zm yw a n ieczystość grzechu; jeżeli się później u d osko­
nala przez m iłość, to następuje o czyszczen ie zupełne
Wiarą — - w ierząca jakkolw iek n iższa od m iłości naprzy-
kład, ma pew ne prawo pierw szeństw a: w psychologiczn ym
porządku rozw oju przechodzi się od n iedoskonałości do d o­
skonałości; wiara - w ierzenie jest bramą, w prow adzającą
nas do Chrześcijaństw a; wiara gruntuje i utwierdza inne akty
cnoty. P o czyn a ona naprawę aby jej potem dokonać wraz
z nadzieją i m iłością.
S obór T ryd encki określa: „W iara to w ierzyć, że
coś jest praw dziw em ” . „J e żeli do w iary nie dołącza się na­
dzieja i m iłość, to łączn ość z C hrystusem nie jest d o sk o ­
nała i nie jest się żyw ym członkiem Jego c ia ła ” (c. VIII, n.
800).- Jednakże „ je st to wiara praw dziw a, chociażb y nie
była wiarą żyw ą; i kto ma wiarę bez m iłości, jest chrześcijani­
nem ” . (ca/z. 28, n. 8-38). „W iara jest początkiem zbaw ienia
człow ieka” .... (c.VÜ I, n. 801). T e d y „anatem a temu, kto m nie­
ma, że bezbożnik je st uspraw iedliw iony przez sam ą wiarę, ro­
zum iejąc przez to, że nie w ym aga się n iczego innego i że
nic nie w spółdziała do otrzym ania łaski uspraw iedliw ienia” .
(can. 9 n. 819).
Sobór W atykański określa: „P rzez tę wiarę, która
jest początkiem zbaw ienia człow ieka, K o śció ł K atolicki ro­
zum ie cnotę nadprzyrodzoną, przez którą.... w ierzym y, że
treść objaw ienia B o żeg o fest praw dziw a.” (sess. III canon III).
I jeszcze: „W iara je s t nadprzyrodzoną cnotą, przez którą, u-
przedzeni i w spom ożeni łaską B oga, uw ażam y za praw dziw e to,
co O n o b jaw ił” . (Sobór Watykański: Const. Dei. Filius, i o z . 2i).
Jednem słowem : Pism o i tradycja przypuszcza lub
naucza, że wiara je st um ysłow em przyjęciem dogm atów ob­
jaw ionych.
O baczm y, co pow iada Reforma.
K alw in zachow uje pojęcie ' wiary um ysłow ej; ale
w niektórych ustępach (m ianowicie Institution chrétienne,
I, IV, roz. 1) w prow adza pierw iastek m istyczny: „Zbawienie
otrzym ujem y... o ile uznam y, że B ó g jest dla nas Ojcem ,
życzliw ym dla pojednania, jakie się ziściło w Chrystusie,
i że przyjm ujem y Chrystusa, jako danego nam na sprawiedli­
w ość, uśw ięcenie i ż y c ie ” . W ciągu XVII i XVIII wieku w a­
hać się będzie protestancka teologja pom iędzy kierunkiem
um ysłow ym i m istycznym . W początkach XIX-go stulecia,
angielscy m isjonarze uznają przew agę m yśli nad uczuciem ,
zw racając ten ruch ku praWowierności. Schleierm acher ( f i 834)
naucza, że relig ja polega zasadniczo na życiu serca i na uczuciu.
Sam uel Vincent, pastor z Nim es, ośw iadcza: „D ane wiary są
proste i nie pod legają dyskusji; nie pochodzą one z gry
naszych w ładz um ysłow ych ” . (Du protestantisme en France,
1829, str. 335). Dla niego, chrześcijaństw o jest w znacznie
w iększej mierze życiem , niż doktryną, i w yodrębnia on. E-
wangelję od scholastyczn ych sym bolów :
N astępnie Aleksander V inet ( f 1847) utrzym uje, żę
wiara jest „w łaściw ie w idzeniem wewnętrznem prawd zbaw ie­
nia, obcowaniem serca z prawdą, bardziej jeszcze życiem ,
niż w idzeniem ” . (Etude sur Biaise Pascal, str. 199). Tak
samo dla Schérèr’a i C olàn i’ego, wiara jest aktem moralnym,
polegającym na łączności z Jezusem C hrystusem (Schérer:
Revue théologique, 1850, t. I, str. 65 i nast.; 1851, t. III,
str. 98 i nast.; Colani: 1851, t. III, str. 1 i nast.). Dla
Augusta B ouvier’ a, wiara jest „darem m yśli i serca Bogu
E w angelji i złączeniem d üszy z Jezusem - C hrystusem ” , zaś
teologja „sp osobem tłom aczenia tego uczucia, zrodzonego
przez E w an gelję, na idee, na System atyczne p o jęcia ” . (J. E.
Roberty: Auguste Bouvier, théologien protestant, Paris,
Alcan, str. 89.).
W ten oto sp osób liberalny protestantyzm doszed ł
do odróżnienia w iary od w ierzeń. E u gen ju sz M énégoz
(Publications diverses sur le fidéisme et son application à
l’enseignement chrétien traditionnel, 3 tom y, Fischbaćhęr
1909; R éflexions sur l ’Evangile du Salut, Paris, Fischbacher
1879) posuw a się aż do przypuszczen ia, że m oże b yć z b a ­
w iony człow iek, któryb y zaprzeczał istnienie C hrystu ­
sa, b yleb y „serce je g o było dostatecznie gorące, b y się
całkow icie oddać B o g u ” , (t. I, str. 274). A le uznaje on, że
wiara zawiera pierwiastek um ysłow y: wierzenie, grające rolę
czyn nego elem entu w kształtow aniu się w iary rrçistycznêj.
W każdym razie, czło w iek je st zb aw ion y przez wiarę, przez
żal i oddanie, B ogu serca, bez w zględu nà je g o wierzenia,
na je g o b łęd y, na je g o herezje;, w ierzącego zb aw ią jed ynie
wiara,, p o św ięcen ie, d uszy B ogu , niezależnie od je g o teorji
lub przekonań.
W systęm acie tym wiara chrześcijańska nié różni
się już co do sw ej istoty od w iary m ahom etańskiej czy
buddyjskiej; jedna i druga czu ją się w rzeczy sam ej w y ­
niesione ponad św iąt zm ysłow y, w ob ec spekulacji myśli,
i w iążą się z B ogiem praw dziw ym uściskiem . W iara jest
tu darem serca, obcow aniem z B ogiem ; Wierzenie, dogm at —
to tylko zew nętrzność; wiara jest niezm ienna, d ogm at ulega
zmianom. D ogm aty, zaw arte w pism ach, są uw ażane jako
chw ilow y w yraz dośw iadczenia; ujm uje się je inaczej lub
się je zaprzecza, ośw iadczając się zarazem w duchow ej z g o ­
dzie z pisarzami św iętym i !
A ugust S ab a tier,zało życiel „S y m b o lizm u ” , um ieszcza
się w tym sam ym punkcie w idzenia, ćo i tw órca „F id e iz m u ” .
Wiara jest uczuciem religijnem , a poniew aż d ąży do w yraże­
nia się wform ułach, poszukuje tedy pom ocy'antropom orfizm ów
czy sym bolów , nie w ycisku jąc zresztą na nich żadnej cèch y
stałości. Ztąd m asz w w ierze pierw iastek niezm ienności
i pierwiastek przejściow ości. Fideizm w iąże się głów nie
z pierwiastkiem niezm ienności; sym bolizm podkreśla pier­
w iastek przem ijający. (O b. m ianowicie: Esquisse d’ürie phi-
losophie de la religion d’après la psychologie et l’histoire,
P aiiś, Fischbacher, 1897. La doctrine de l’ expiation et son
évolution historique, Paris, Fischbacher, 1903. Les religions
d’autorité et la religion de l’esprit, Paris, Fischbacher,
1905).
„Iżb y być religijnym , nie koniecznie należy wierzyć
w B o g a w tradycyjnem znaczeniu w yrazu. K a żd y człowiek,
po św ięcający się w ew nętrznie i oddany całkow icie idealne­
mu prawu ludzkości, czy chce, czy nie chce, pełni akt wia­
ry religijnej w dokładnej mierze energij i szczerości tego
uśw ięcen ia” (Religions d’autorité, str. 493).
W ten sposób fideizm utorow ał drogę A gnostycyz-
mowi religijnemu. T h éod ore Flournoy pisze: „W iara i auto-
sugestja są z konieczności synonim am i” . (Observations de
Psychologie religieuse, w Archives de P sych o lo gie, t. II, str.
133, G enew a, październik, 1903). W szelki przedm iot wiary
m ieści się w tajem niczej dziedzinie niepoznaw alnego, i ro­
zum winien się w yrzec uroszczeń ich pojęcia.
Streszczając: katolicka doktryna głosi, że wiara jest
przystaniem um ysłu na praw dy objaw ione i niewzruszone;
um ysł je ogarnia, nie d latego że je w idzi, lecz dlatego że
B ó g mu je wpaja. Wiara w swej treści „w ią że się z w olą”,
choć oczyw iście zawiera i pierwiastek um ysłow y. A le jeże­
li ów staje się indyw idualny i odrzuca tradycję, to w prow a­
dza do wiary rozm aitość jej odmian. Za tem idzie
agn ostycyzm , w którym akt w iary zostaje w yzuty
z cech y zobow iązania; bo cóż to, istotnie, za akt, który w y­
nika z „nieskończenie zm iennego elem entu” , jak go nazywa
Flournoy, narówni kłam liw y jak i praw dziw y, bo to co, jest
obecnie prawdą, stanie się za chw ilę kłam stw em ! Ztąd ów
racjonalizm w sprawach religijnych, który dzisiaj wzm aga
liczb ę spirytualistów nie katolickich, nie w ierzących w abso­
lutną b oskość Jezusa - Chrystusa. Ztąd ów modernizm, po­
d a ją cy wiarę, jako zw y k łe uczucie serca, b ez d yscyp lin y u-
m ysłow ej, i rychle bez. d yscyp lin y m oralnej. Potępiając
m odernizm , Stolica papieska obroniła najcenn iejsze i niczem
nie zastąpione pojęcie Jezusa - C hrystusa, jed yn ego Syna
B ożego, który się w cielił i zm artw ychw stał.

*
* *

Jaka jest funkcja wiary w pracy n aszego zbaw ienia.


Spór pom ięd zy katolikam i i protestantam i to c zy się
około dwu tych tekstów:
„C zło w ie k nie b yw a uspraw iedliw iony z u czyn ków
zakonu, jedno przez w iarę” . (Św. P aw eł, do G alatów , II, 16)
„C zło w ie k b yw a uspraw iedliw iony z uczyn ków , a
nie z w iary ty lk o ” . (Św. Jakób, II, 24.).
O tóż, św. P aw e ł pow iada również: „ C h o ć b y m miał
w szystkę wiarę, tak, iżbym góry przenosił, a m iłości bym nie-
miał: nicem nie je s t” . (Kor. XIII, 2). I jeszcze: „ A teraz trwają
wiara, nadzieja m iłość; to troje, a z tych w iększa jest mi­
ło ść ” (Kor. XIII, 13). W reszcie: „ B o w C hrystusie Jezusie
nic nie w aży, ani obrzezanie, ani nie obrzezanie, ale wiara,
która przez m iłość d ziała .” (G alat. V , 6 )..
T en sam A p o sto ł p isze skąd inąd: „W iara p o cz y ­
tana byw a ku sp raw ied liw ości.” (do Rzym ian, IV, 5). W ia­
ra, sama przez się, nie w yczerp u je w arunków niezbędnych
do zbawienia; ale B ó g przez C hrystusa czyn i nam łaskę,
poczytując ją jako w ystarczającą do zbaw ienia. Jeżeli w ie­
rzę, że C hrystus jest B ogiem i że O n jed en m oże mnie w pro­
wadzić do K rólestw a B o żeg o , przekonanie to, jakie moja
wola narzuca memu rozum ow i, nakłada ja k o b y ham ulec na
me egoizm y; dodaje bod źca memu lenistwu; w ola ta otw o ­
rzy w e mnie okna na prom ienie Ł aski i um ożliw i m oje
odrodzenie.
W ed ług św. P aw ła, um ysł chrześcijanina mówi: ,>Nie
rozumiem, ale przyjm u ję” . Serce w ierzącego chw yta w u-
ścisku boską osobę Z b aw cy i kocha Ją; ciało w yzn aw cy na­
gina się do u czyn ków , jakie nakazują mu spotem um ysł
porwany poza przestrzeń i czas, i serce w uniesieniu mi­
łości doskonałej.
U czynki, jakie św. P aw eł zw ie uczynkam i Zakonu,
są to uczynki, pełnione z bojaźni, z interesu; uczynki z wia­
ry, są to uczynki, których pobudka je st nadprzyrodzona,
uczynki m iłosierdzia, m iłości. Jakób i P aw eł są istotnie
z sobą całkow icie w zgod zie. Albow iem pierw szy zazna­
cza wyraźnie-, że cierpliw ość, zdolność dłu giego cierpienia
bez skargi, jest dow odem w iary, jej próbą i jej dowodem ,
ale że w inny jej tow arzyszeć uczynki doskonałe (I, 3, 4).
Nie pom ija on zresztą w w ierze pierwiastka w ierzenia u-
m ysłow ego; ale g d y wiara się ogranicza do tego jedynie
pierw iastka, jak u dem onów (II, 14), staje się w tedy czą­
stkow ą i bezpłodną.
C zy tają c L isty A p ostołów , trzeba pam iętać, że św. Pa­
w eł zwraca się do P ogan, do n iew ierzących, którzy m yślą, że
się zbaw ią przez zachow yw an ie form; u czy on ich tedy cno­
ty wiary, oczyszczen ia, uduchow ienia pobudek. Św . Ja^ób
zwraca się do Ż yd ów , form alistów i rytualistów ; wskazuje
on im konieczn ość Niszczenia ich m artwych przepisów , o-
żyw ienia ich. Jeden i drugi chce w prow adzić do duszy
sw ych słuchaczów m ożliw ość, pew ność w ieczn ego zbaw ie­
nia. A le pierw szy zapew nia to zbaw ienie przez akt dosko­
nały i całkow ity w ew nętrznego człow ieka, a sam a ta dosko­
nałość pociąga czyn ien ie dobrych dzieł m aterjalnych; dla
niego doskonałe uczynki są ow ocem naturalnym i samo­
rzutnym tej m istycznej jedni w wierze i m iłości. Podczas
gd y drugi zapew nia to sam o zbaw ienie przez doskonałość
uczynków , która w ym aga doskonałości wiary; radzi on dzia­
łać dla B oga, a wiara przyjd zie potem .
N ie n ależy rów nież o tem zapom inać, że Św. Paweł
b ył intelektualistą, filozofem , w tajem niczonym w żydow ski
ezoteryzm . Ś w ięty Jakób, człow iek czynu przedewszystkiem ,
w olał ascetyzm i praktyczny w ysiłek; zajm uje się on więcej
człow iekiem , P aw eł troszczy się naprzód o B oga.
N aogół, b yć m oże, iż naw róconego, zw racającego
Się do B oga, O jciec uw aża za zdolnego do w idzenia tylko
B ud dy c zy M ahom eta, c z y Baba albo C hrystusa pom niej­
szonego do w yobraźni ludzkiej. A le jeżeli O jciec po czyta
go za zd olnego do pochw ycenia praw dziw ego Chrystusa,
ośw iecenie, jakie się w ted y d okon yw a, będzie m ogło roz­
jaśnić bądź je g o um ysł, bądź je g o w olę, bądź je g o serce.
I nawrócony ten zrozum ie odtąd albo św iętego Paw ła, albo
św iętego Jakóba, albo Sam ego Jezusa. N iem asz n iezgo d ­
ności m ożliwej w tekstach św iętych ; są tylko niezrozum ie­
nia, spow odow ane brakiem pojętności lub pych ą czytelnika.
A potem , kto nam dow iedzie, że A p ostołow ie nie
znali różnicy p om ięd zy d oczesnem i rajami a szczęściem
w ieczystem ?
Śród tylu tajem nic, jakich im Jezus udzielił, a o k tó ­
rych żadna op ow ieść nie doszła do nas, nie dał że im n igd y
do zrozumienia, że dzieło Zbaw ienia jest przedsiew zięciem
prawie zaw sze w ielow iekow em ? P o św ięciw szy się B ogu te­
raz, tu na ziem i, będzie li m ożna ziścić to ślubow anie w ca­
łej rozciągłości sw ej osobow ości, w e w szystkich jej p o ję­
ciach, w e w szystk ich jej uczuciach, w e w szystkich jej c z y ­
nach? Jeżeli przyjąć C zy ście c, niepew ność co do sposobu
trwania, jaki panuje na tem m iejscu, nie popych a li w y o ­
braźni do bliskiego sąsiedztw a z system atam i, głoszącem i
m nogość istnień ? A w ów czas, niech n aw rócony rozpocznie
dzieło sw ego zbaw ienia od uczyn ków , których prom ieniow a­
nie otwierać b ęd zie stopniow o je g o w ew nętrzne kom naty
na Światło; albo niech je rozpoczn ie od zbudow ania syste-
matu m yśli, jak np. tom izm , w następstw ie czeg o ujrzy się
logicznie przynaglonym do m iłości B o ga i do uczyn ków mi­
łości; niech rozpocznie je w reszcie od rozpłom ienienia sw e­
go serca, które porw ie je g o um ysł aż do progu N ieobja-
wionego, przenikając je g o ciało od w agą w szelkich trudów
dla słu żb y bliźniego; c z y ż nie w idzim y, że ta w ypraw a
po zbawienie, jak w szystkie podróże, ma sw ój początek, sw ój
środek i sw ój kres ? Pierw sze kroki m ogą b y ć pod jęte przez
nadzieję, albo raczej, przez pragnienie nadziei, przez p otrze­
bę wiary, przez fizyczn ą litość, zapoczątkow an ie m iłosier­
dzia; ale kroki pośrednie i ostatni krok — to wiara, nadzie­
ja i miłość, w szystkie trzy złączone, pociągające się w za­
jem nie, dające pielgrzym ow i siłę stawiania ich. Zresztą,
najwięksi słud zy B o ga są zaw sze na postoju mniej lub w ię­
cej oddalonym od punktu w yjścia.
T ak tedy, najm ądrzejsze i najbardziej bogobojne
rozm yślania ludzi docierają zaw sze do w niosków zw ykłego
zdrow ego rozsądku, gd y zdrow y ten rozsądek działa na
podstaw ie pokory, na zw yczaju pełnienia nakazów C hrystu­
sa. C z y poczyn a się od pojm ow ania, czy od miłowania,
c zy od czynu, ćw iczenie się w jednym z tych trzech dzia­
łów pociąga i ulepsza dw a inne. I człow iek szczery nie powi-
nienby n igd y mieć najm niejszej ob aw y co do sw ej ducho­
wej przyszłości. W szelka rzecz w idziana w cieniu Jezusa -
C hrystusa staje się prostą i pewną.

JASNOWIDZENIE BOŻE.

Tak w ięc, w ep izod zie tym kajającej się jaw no­


grzesznicy m ożecie od n aleźć teraźniejszy o w oc w aszego
dośw iadczenia, bądź tw ardą spłatę win, zd ających się być dro­
biazgam i, bądź to tak m ocne szczęście, idące za okresami
pesym izm u, bądź to uduchow ienie nas sam ych, które wy-
subtelnia nasze zm ysły i nasz sąd, bądź to trw alsze obco­
wanie z Chrystusem , bądź ow e n iepow odzenia materjalne,
które nas gw ałtem staw iają w obec naszej n iem ocy, bądź to
pow olne i tajem ne przeobrażenie całej naszej istoty, któ­
re nas prowadzi do trwałej i jed yn ej jednorodności praw dzi­
w eg o P rzyjaciela.
Im się dalej posuw am , tem mi się bardziej zdaje,
że uw agi najprostsze, n ajbezpośredn iejsze, n ajoczyw istsze są
najbardziej b ogate w treść. T ym sposobem , w opow ieści,
jaką wam przypom inam , faktem naczelnym jest to, że je ­
den Jezus zna praw dziw e uczucia jaw n ogrzesznicy. Pośród
uczestników , jedni się gorszą, drudzy utyskują na marno­
trawstwo, lub nie rozum ieją nic zgoła. Jeden Jezu s w i­
dzi poprzez dziw ne jej zachow anie, tak podatne do tylu
złośliw ych uw ag, co pochłania tę niew iastę. O tó ż, podobna
przenikliwość została obiecana i dla biednych n aszych sp oj­
rzeń, tak je szc ze słabych. Słusznem jest, że oko je st zw ier­
ciadłem duszy. W szystk o, co czyn im y i o czem m yślim y,
dochodzi do naszych oczu. C z y się d zielę z kim ś pienię­
dzmi, c zy ham uję gniew , c z y przebaczam winę, c z y robię
cobądż zgod n ego z nakazem bożym , D uch Ś w ięty, który
zstąpił na pom oc mej dobrej w oli, uśw ięca każdą z tych
drobnych sił ludzkich i zcala je z mą duszą; z te go to o ś­
rodka prom ieniują one n a różne me ustroje i uduchaw iają
je. Podobnie, ale w odw rotnym kierunku, m aterjalizują
mnie me grzechy; i cała ta długa praca tajem na ku Św iatłu
czy ku C iem nościom dociera do oczu, dając im jasność
czy ponurość.
P sych iczn e ćw iczenia w tajem niczonych uczulają je ­
dynie system n erw ow y na drgania różne od drgań fizy czn e­
go planu, lecz za w sze je sz c z e zależne od ogóln ych praw
tego świata. Ć w iczenia m istyczne: m odlitw a, m iłosierdzie,
pokora otwierają nas na działanie D ucha, czynnika w oln ego
od w szelkiego prawa. S iły stw orzone, naw et n ajw yższe,
wyczerpują się działając; w yrów nanie zzew nątrz je st dla
nich nieodzow ne; Duch, przeciw nie, karmi się Sobą, i im się
więcej rozdaje, tem w zm aga S w ą siłę, Jeżeli ted y skłaniam
do przyjęcia Ducha *me serce Św ietlane — jed y n y z orga­
nów moich, który je s t zd oln y G o sobie p rzysw oić — nie
potrzebuję dbać o nic innego,; b yle tylko m oje po stęp ow a­
nie było prawem w ed łu g C hrystusa, tak nazewnątrz jak i na-
wewnątrz, Duch przych yli mi N iebo całe, je st on bow iem
wiązadłem O jca i Syna; uzdrow i mnie O n moralnie jak i fi­
zycznie, w zm oże w szęd y ż y c ie w e mnie, u czyn i mi zro-
zumiałemi w szelkie postacie życia po za mną, je st O n bow iem
Miłością, sam ą istotą życia w ieczn ego. A le uczyni O n to
w szystko, szanując mą drobną w olność, je s t on bow iem
wolnością doskonałą; uszanuje O n nietylko ośrodkow ą w o l­
ność m ego serca, w zd y ch a jąceg o do Św iatła, ale i w szystk ie
drobniutkie w oln ości indyw idualne m ego sądu, m ej pam ięci,

209
14
każdej z m ych w ładz m yślow ych, m ych w ładz w łaściw ych
p o szczegó ln ym naukom, p oszczególn ej sztuce, p o szczegó l­
nym ziszczeniom m aterjalnym i duchow ym , w szystkie wresz­
cie drobne w olności każd ego narządu ciała, każdej części
tych narządów, aż do najbardziej m ikroskopijnych.
O to d laczego żar n aszych pragnień nie daje nam
natychm iast w idzenia B oga. N ie jesteśm y tylko duszami;
jesteśm y w ielom a duszam i, wielom a ducham i, w ielom a cia­
łami, i k ażd y z tych trzech n aszych ośrodków składa się
jeszcze z setek części; jesteśm y światem całym ; i g d y nasze ja
chce to, aby m óc osiągnąć przedm iot pragnień, trzeba jeszcze
b y znaczna w iększość w szystkich tych energij, przez które
ono działa, chciała w tym że, co i ono, kierunku. Na to, by
dokonać podboju, król, naw et najbardziej autokratyczny, musi
dbać, b y w iększa część jeg o ludu chciała tego wraz z nim.
Tym sposobem , nasze uduchow ienie w ym aga czasu.
Jaw nogrzesznica przyszła na św iat z sercem spragnionem
absolutu; jej um ysł pragnął rów nież doskonałej piękności,
tak jak dusza i ciało pragnęły doskonałego szczęścia. C zyż
p rzyszły jej M istrz pozw ał ją w e w czesnej m łodości, by
rzucić ją bezpośrednio do N ieb a? N ie. P ozw olił jej w y­
chylić czarę zaw od ów . Inteligencja tej niew iasty musiała
zakosztow ać próżni „system atów , podobnie jak dusza jej mu­
siała um rzeć dla ziem skich uciech; i głębia jej upadków sta­
nie się konieczną odskocznią, stanow iącą o w yso k o ści jej
p rzyszłych uniesień.
P rzyp o w ieść o M agdalenie u F aryzeu sza m oże zna­
leźć w ielką liczb ę zastosow ań. O to jedno z nich, d o tyczą­
ce kultury um ysłow ej.
D usza zasadnicza w szelkiej isto ty, osobnika, rasy,
narodu, planety, nauki, sztuki je st trybem S łow aj,d u ch oso­
bisty każd ego z tych tw orów posiada w ow ym trybie Słowa
sw oją prawą m ałżonkę; ale jest rów nież k u szon y usta­
w icznie przez kurtyzanę, ow ym piekielnym fermentem chci­
w ego egoizm u, który pociąga tw ór do sam ouw ielbienia lub
ku fizyczn ym uciechom . Tym sposobem , grecka kultura tak
w ytw ornie piękna, tak b ogata i tak pogodna, jest nałożnicą
rasy białej, której prawą m ałżonką jest doktryna ew angeliczna.
O tó ż, dla jaw n ogrzeszn icy p rzych od zi zaw sze chw i­
la żalu. R zuca ona w te d y do stóp sw eg o M istrza ow oc
sw ych nierządów, skarb y które, racjonaliści, jak Judasz, opła­
kują, w idząc ich trwonienie. A le strata ta jest tylko pozorna;
cała ta cenna piękność, porzucona u stóp Słow a, przeo­
braża się, w tejże chw ili, w Św iatło czyste, w ieczy ste i ż y ­
we. O to jed en z n ajpo tężn iejszych cudów , jakie spełnia um i­
łow any Lekarz.
T a k w ięc, istnienie ucznia to nieustanny ciąg śm ier­
ci i odrodzeń; tak w ięc, k ażd y z je g o p otężn ych w ysiłków
rozw iązuje się tarzaniem u n ó g U m iłow an ego, K tóry go do
serca garnie; i przez ten uścisk, ścisły i m istyczny, uczeń
postrzega w spojrzeniu P rzyjaciela, w rysach Jego tw arzy,
w fałdzie J eg o sza ty św iatło tyle poszukiw ane, odsłaniające
mu tajem nicę w ład zy, nauki, sztuki, posiadanie której roz­
płom ieniało g o od tak dawna.
Odm iana te d y serca jest zg o ła czem ś innem,
niż to, co się uw idacznia nazewnątrz; walki, ponow ne u-
padki, p rzek on yw ające słow a, w szy stk o to tylko pom niej­
szone obrazy w ielk iego w ew n ętrznego dramatu, gd zie w cho­
dzą w grę setki figur. Z w y k ły człow iek staje się tam sta­
tystą. W ysłannik, którem u p olecon o to naw rócenie, kieruje
w szystkiem , je st w szęd y , kładzie na w szy stk o rękę, ale ta­
ki człow iek m usiał poprzednio przyjąć D ucha. O d tąd nie
masz dlań niem ożliw ości; równie dobrze odradza on duszę,
jak skałę c zy planetę. M ów ię wam o tem, b yście w ied zie­
li, że nie jesteśm y n ig d y sam i, i że pom oc B o ga p rzy ch o ­
dzi zaw sze w chwili, g d y sta jem y' się bezsilni.
Zatrzym ałem w as dłużej, niż zw ykle, na tym epi­
zodzie z M agdaleną, by wam w skazać na przykładzie, choć
pobieżnie, z jaką głęb o k ą uw agą trzeba czytać E w an gelję,
z jaką m iłością n ależy ją rozw ażać, jak ścisłym uściskiem
trzeba się zespolić z jej duchem , b y d ostrzec, w prostocie
jej w ersetów , poruszające się sw obodnie przeogrom ne św iaty.
W nikaijcie w m nogie oddźw ięki, jakie m ają czyn y
w ysłańca Absolutu w czasie i przestrzeni. P om ijając pom sto­
wania fem inistek dzisiejszych na niew olnictw o, do jak ie­
go b yła dawniej doprow adzona kobieta, spójrzcie w tajem ­
nicę tej przypow ieści.
W dniu tym, Jezus przygarnia w istocie w szystkie
żale przyszłych grzesznic, których b łądzące klisze zostały
w yw ołan e przez zespół- głosów żalu i m iłości i tło c z y ły się
tłumnie, w tej godzinie, w astralnej atm osferze sali faryze-
uszow skich przyjęć.
Robotnik działa na m aterję tylko siłą mięśni; in ży ­
nier, bardziej ośw iecon y, używ a m aszyny, spełniającej tę
sam ą pracę za nakazem korby. W św iecie N iew idzialnym
dzieje się podobnie; z w y k ły człow iek działa tylko za pom o­
cą obrządków , zabiegów , formuł; a w yniki, jakie w ten spo­
sób otrzym uje są zaw sze pow ierzchow ne i niepew ne. Ale
komu O jciec udzielił T ajem nicy, ten m oże bez zw łoki i bez
w ysiłku czyn ić cuda jeszcze cudow niejsze, niż odrodzenie
serca.

ZNACZENIE PRZENOŚNI.

T en sposób nauczania jest najstarszy, najpopular­


niejszy, najzrozum ialszy. T e obrazow e podobieństw a, te
analogie, w zięte z codzien nego życia, zaw ierają isto­
tnie część praw dy, która się pow iększa lub pom niejsza
w ed łu g siły w zierającego w nie w zroku. M y zaś jesteśm y
odpow iedzialni za w szystk o , co nam b yło dane do zrozu­
mienia, do w idzenia i do słyszen ia.
Sami uczniow ie nie pojęli narazie zu pełnego zna­
czenia kazań Jezusa; o trzym aw szy dopiero dar języ k ó w , od ­
naleźli w słow ach M istrza to, czego im b yło potrzeba, aby
spełnić sw e posłannictw o.
T ym sposobem , N iebo daje niektórym ludziom ro­
zum b ądź — iż uprzednio na niego zapracow ali, b ądź — iż
poruczono im zkolei poszczególn ą czyn n ość do spełnienia.
C o do innych, niechaj dają dow ód dobrej woli, pracując jak
można najlepiej. Zresztą, rozum ienie spraw N ieba winno
być w rodzone; jeżeli ich ju ż nie rozum iem y, to d latego, ż e ś ­
my na nie zam ykali o czy i u szy przez wieki, gd y ż n ie w y ­
godnie nam b yło patrzeć i słuchać.
Słuchajcie w ięc i patrzcie; Św iatło m oże p rzyjść do
was pod postacią najpospolitszą i najm niej oczekiw aną.
M oże ono przem ów ić ustami genjusza, jak i mizeraka;
w szystko jest god ne naszej uw agi. K to w tej chw ili sły sz y
i nie słucha, zali w ie, c z y za rok lub za stulecie nie będzie
szukał z upragnieniem tego, co dziś zle k c e w a ży ł? T rzeba
się trochę zm agać z naszem i przelotnem i upodobaniam i
i brać. Co przynosi nam życie; to zaw sze lepsze od tego,
na co m am y ochotę.
Z absolutnego punktu w idzenia, rzeczy, isto ty, w y ­
darzenia, idee, w zruszenia, sp ołeczn ości, w szelkie form y
pow szechnego istnienia ukazują się'(w ed łu g sw ej tożsam ości
rzeczyw istej tylko na ośrodkow ej płaszczyźn ie św iata, w je ­
go sercu i w naszem sercu. P raw dziw a ich postać odbija ~
się następnie w różnorodny sp osób na w szystkich innych
płaszczyzn ach. P rzechadzka, naprzykład, jest przyjem nością
dla ciała; dla restauratora, do którego się pójdzie zjeść
śniadanie — to zysk; dla traw, które się depcze, to plaga.
Próba jest, ze strony odw rotnej, w ykarczow aniem cierniste­
go pola; epidem ja na ziem i je st gdziein dziej żniwem ; w s z y ­
stkie nasze radości po w stały z cierpienia innych istot. P raw ­
dziwa w iedza — to ta, która pozw ala nam w idzieć, w tem
czy ow em odbiciu, ży w e g o ducha rzeczy. Z a leży ona od
jasności n aszego w ew nętrznego spojrzenia, od n aszego m o­
ralnego w ysubtelnienia i od łaski Ducha.
O becne położenie sp ołeczn e i m iędzynarodow e w y ­
nika z tego sam ego pędu ku w olnem u indyw idualizm ow i,
który zrodził Reform ację, W olnom ularstw o, rok 1789, 1848,
M iędzynarodów kę, naszą R zeczpospolitą; lecz |te n pęd tak
szlachetny, tak w spaniałom yślny, reagując przeciw tra d y c y j­
nemu katolicyzm ow i, stanął na stanow isku J i J y l k o rozum u
i zastąpił kult B o ga kultem Ludzkości. Historja w skazuje
nam skąd inąd, że zasada autorytetu, dąży, tak w polityce
jak i w religji, również do nadużyć. T e walki, te w zm aga­
nia wrogich sobie doktryn są z natury rzeczy czynnikiem
ziemskim. W N aturze niem asz ni kół, ni sfer; w szystk o
jest elipsą lub kształtem jaja; a poniew aż oprócz Natury działa
B óg, w św iecie krzyw ych czy brył niem asz kształtów zam ­
kniętych skończonych. W ystępują tylko parabole, rzekłbym :
paraboloidy. O to d laczego Słow o przem awia parabolicznie.
1 nig jest to zw ykła gra słów . Zapew ne, nazw isko
Ram boüillet nie pochodzi od Rama, tak samo jak w yraz kry­
ształ od C hrystusa; i nie w szystk ie rośliny, w których przew aża
czerw ony kolor, działają dobrze na krew. A le jakaś iskierka
lśni się niekiedy w analogjach, harm onjach, w hom ofo-
njach. W szęd y m asz św iatła, tylko, tu na ziemi, w szystko
jest tak bardzo złożone; ziem skie kształty, rozpatryw ane
zw ysoka, jako końców ki, są w ytw oram i sił bez liku. Je­
żeli liść dębu ma pew ną zieloność, a liść w ierzby ma inną
zieleń, to na tę różnicę składa się b yć m oże dw a lub trzy
tysiące przyczyn; różnią się rów nież i w łaściw ościam i; zresztą
barwa nie jest jed yn ą odznaką; m asz kształt, splot, uner­
wienie, smak, zapach, gęstość. Jednakże, fakt, że dwa te
rodzaje liści są zielone, w skazuje, że mają one w spólną
własność, tylko jednę.
T ak w ięc, gd y E w angelista pisze: Jezus m ówił w pa­
rabolach (przypow ieściach), n ależy zw rócić naprzód uw agę,
że ow e przypow ieści nie są ani przykładam i, ani podobień­
stwam i, ani porównaniam i, ani sym bolizm am i, ani alegorja-
mi, w reszcie żadną retoryką. N astępnie — pow iedzieć sobie,
że pom iędzy czytelnikiem i Jezusem jest w ielka od ległość,
przestrzeń bardzo obszerna, a która nie jest pustynią, k tó­
ra jest św iatem , w ielom a światam i, zaludnionem i światłam i,
substancjam i, siłami, m ieszkańcam i, i że to w szystk o m oże
załam ać w idziany prom ień i zb ezk ształcić dźw ięk słow a B o ­
żeg o . Trzeba również w iedzieć, że z chwilą, g d y w yznaw ca
czyn i to, co należy, Jezus znosi odległość; zm niejsza O n ją
nawet w miarę, jak p o ch ylam y się pod J ego"słod kiem
prawem. Intuicyjne w idzenia nie przenikają zb yt głęboko.
Nie m ały to trud uczynić nasze intuicje tak czystem i, tak
uduchownionem i, tak potężnem i, b y zd ołały sięgnąć praw dy,
tam gdzie się ona m ieści, t. j. w O środku nas sam ych, tam
gdzie płonie iskra Słow a. G d y b y rom antycy, g d y b y mo-
niści, g d y b y B ergson i W iliam Jam es i nasi m łodzi nad­
realiści b yli zrozum ieli, że jest Św iat stw orzon y i Stw órczy,
nie czyn iliby z człow ieka w szech w ied zącego boga; nie w y ­
obrażaliby sobie, że szczytem sztuki c z y m yśli je st w pra­
wić się w stan chłonności, czek ać i n otow ać przechodzące
obrazy. N iew ątpliw ie, praw dziw y m istyk staje przed B o ­
giem w biernej postaw ie; ale uprzednio ustaw icznie pra­
cuje, by uzdolnić w szystk ie sw e organy fizyczn e i p sy ­
chiczne do przyjm ow ania B oga. A dept W schodu stosuje
tę regułę w ed łu g system u w ied zy tradycyjnej; m yli się
on w tym w zględzie, w szelki bow iem system at poznania jest
tym czasow y. Zaś sługa C hrystusa, niepom ny sw ej własnej
doskonałości, dla jed yn ej m yśli posłuszeństw a w pracy, p o ­
nieważ daje działać swem u M istrzow i za siebie, zgoła nie
błądzi i osiąga cel.
T ak w ięc, jeżeli ustne nauki Słow a w cielonego b yły
parabolami, C z y n y w ieczy steg o Słow a są rów nież parabo­
lami. Rzuca O n o tw ory na pola W szechśw iata, a, jak
ziarno zasiane jesien ią staje śię ziarnem w następnej jesie­
ni, i m y stajem y się w końcu kosm icznego roku tym sa­
mym posiew em , jakim b yliśm y na początku, ale pom nożo­
nym i dorodniejszym . Zach od zi tu w szelako różnica, bo
jeżeli ziarno żniw a je st tożsam e co do sw ej natury z ziar­
nem zasiew u — a i o tem d ałoby się coś pow iedzieć, alb o­
wiem ży cie pragnie się zaw sze w zn osić § r jeżeli elipsa
w św iecie m aterji jest prawie zam kniętą, to dla nas, dla
człow ieczeństw a, ofiara Słow a otw iera tę elipsę, odrzuca jej
drugie ognisko w n ieskończon ość i zam ienia ją na parabolę.
A, jeżeli ludzie, nieśw iadom i p osiad acze w yrazu
Słowa, są tak często smutni, stroskani c z y zbłąkani, jeżeli
w idzą źle, lub nie w iedzą, to d la te g o , że nie przyjęli m o­
w y B ożej jaką Słow o szepcze w nich, nie chcą jej; — chcę
przez to pow iedzieć: chw ilow o się jej boją, buntują się
przeciw niej; przyjm ują ją, n iestety ! po ilu walkach; a jednak
m ogliby b yć odrazu szczęśliw i; ale materja, świat, rozum
ich mami. Jesteśm y elipsą; w tajem niczony Usiłuje stać się
kołem , chce on złączyć dwa ogniska w jedno; ale nasz
C hrystus u czy, że, przeciw nie, trzeba otw orzyć elipsę, od­
rzucając jedno z jej ognisk aż w n ieskończoność. K rzyw e
zam knięte, to w rzeczy sam ej, Przeznaczenie; krzyw e otwar­
te, to W olność;i w szystkie tw arze dookoła nas, których usta
są tak gorzkie a spojrzenie tak twarde, nie są li takiemi
z racji w ściekłej w alki z F atalizm em ? Zaprzeczają go, gło ­
szą siebie w olnym i, odrzucają w szelką dziedziczność, nie
chcą ju ż ani praw, ani hierarchij. L ecz się powstaje
tylko przeciw swem u tyranowi; czują się ted y więźniami,
i nie chcą przyznać, że każd y bunt zaciska sprzęgło ich pęt.
D zisiejsze czasy obfitują w ludzi niezm iernie inteligentnych;
w szystk o czytali, w szystko poddali analizie, zrozum ieli w szy­
stko, w szystk o podziw iali, cok olw iek się odnosi do rodzaju
ludzkiego; są przesyceni kulturą; m ózg ich cierpi na niestra­
w ność, i nerw y ich gonią ostatkam i; z tego też pow odu naj­
bujniejsze tem peram enty artystyczne i p o etyckie poszukują
jak ow ejś św ieżości i sm aku, pow racając do prym itywnych
form sztuki, do bełkotu przedhistorycznej liryki, i zd ob yw a­
ją się jed yn ie na sztuczną naiw ność; sam orzutnego zapału
udać nie sposób; czysto ści dziecka o. w łasnych siłach czło­
w iek od zysk ać nie zdoła; trzeba na to przyjąć pom oc w iel­
kiego Lekarza dusz; ale ludzie te go nie chcą. C zek ajm y te­
dy; żaden bow iem bunt nie w yczerp u je B o żej cierpliwości.
W szelkie, zresztą, słow o sięga dalej, niż ten kto je
w y g ła sza . M oże się zdarzyć, że w yp rzed zające m yśli od ­
najdą, się w bliskiej przyszłości, w jakiejś proklam acji n o­
wej szk oły. N asze m ow y przebiegają rów nież sw e małe
parabole. A przytem , opow ieści, jakie Jezus gło sił Sw ym
uczniom , nie b yły, powtarzam , przenośniam i; g d y je w y ­
jaśnia, nie tłom aczy ich na sp osób starożytnych w ta je­
m niczających; Jezus nie jest zw ykłym naratorem; gd y Je­
zus mówi o czem ś, to rzecz tę stw arza. C z y m ówi nam
o ziarnie, które pada na różną glebę, c z y o drzew ie, czy
o zaczyn ie, c zy ô perłach, nie chodzi tu o obrazy, chodzi
0 N iego. Ó w zasiew to On; to najdrobniejsze ziarno— to O n; ta
garść rozczyn u— to On; ta perła— to O n. G d zieś w jakim ś ta-
jem niczem m iejscu ży ją i perła, i rozczyn , i ziarno; są one
ju ż tam w K rólestw ie w ieczności. W chwili, g d y Jezu s je
wym ienia, sch od zą oto on e do d u szy Ziemi, i p o czyn ają w
niej istnieć. Ludzie nie chcą zrozum ieć, że bezcenna perła
jest tuż na podorędziu, że po cu d ow ny rozczyn trzeba tylko
sięgnąć; że ziarna Św iatła, gd zie drzem ie Praw da, Piękno,
D obroć w ieczysta m ają tylko przyjąć i karmić się niemi. T e
fakty, te zjaw iska, te przedm ioty, um ieszczone w ośrodku na­
szego świata, prom ieniują przez w szechm ocną m ow ę Słowa;
g d y te prom ienie padają na gła zy te go globu, czy na roś­
liny, czy na zw ierzęta, pow stają now e ciała, roślina lub zw ie­
rze; gd y te promienie padają na ducha ludzkiego i odbijają się
w jeg o intelekcie, czuciow ości, c z y ciele, w ów czas wyłania
się idea bliższa praw dy, piękniejsza sztuka, lepsza siła.
1 w szystko to, z wielu irinemi w spółrzędnem i następstw am i,
jest pow olnem zstępow aniem K rólestw a B odego, postępo-
wem ziszczaniem się w oli B oga.

PRZYPOW IEŚĆ O SIEWCY.

P arabola ta na pierw sze w ejrzenie zd aje się nada­


wać do liczn ych kom entarzy. M ożn aby sobie łatw o w y ­
obrazić, że są inni siew cy, niż Słow o; że genjusze, b o g o ­
wie, aniołow ie ob siew ają rów nież lu d zką oso bę, że ży ją c e
form y fizyczn eg o św iata zasiew ają n aszą czu ciow o ść tak, jak
nam iętności, a rtystyczn e w zruszenia zapładniają n aszą czu-
ciow ość, ja k p ojęcia kiełkują w n aszym um yśle; m ożnaby
sobie zarów no w yob razić, że jesteśm y sam i jed ni dla dru­
gich na zm ianę siew cam i, ziarnem i glebą. T akie przypu-
szczenią nie odpow iadają prawdzie, i podaję je tylko, by
dać przykład przepaści, jaka dzieli znaczenie całkiem prak­
tyczn e i życio w e nauk ew angelicznych od sym bolizm ów ,
jakiemi je chciano przesłodzić. P odobne zaku sy będą się
praw dopodobnie m nożyły w tym wieku, w którym rozkwita
pew ność siebie nowatorów, dum nych z pow tarzania starych
rzeczy, których nie rozumieją.
N asienie charakteryzuje w łaściw ość posiadania ca­
łości dynam icznej tworu, od którego ono pochodzi, i m o­
żność w ydania jed n ego lub w ięcej podobn ych osobników ,
gd y się ono znajdzie w odpow iedniem środow isku. P o ­
dobnie jak roślina, jak zw ierzę, jak człow iek, jak m ieszka­
niec św iatów niew idzialnych i kamień posiada w łaściw ość
rozrodczą, ale cecha ta ogranicza się do zrodzenia fizy cz­
n ego kształtu. W przeciw ieństw ie do tw ierdzeń naszych
fizjologów , rodzice nie przekazują sw ym dzieciom istoty
sam ej sw ych tem peram entów, c z y um ysłow ości; lecz odw rot­
nie, ow o „ Ja” , dla którego nadeszła chwila przyjścia na ten
padół, by pracow ać za pom ocą danych sił m oralnych czy
um ysłow ych, zostaje skierow ane na rodzicielskie stadło,
którego fizjologiczn e i psychiczn e cech y w ytw orzą najod­
pow iedniejsze środow isko dla dośw iadczeń, jakie mu narzu­
ca jeg o przeznaęzenie. Istoty, rzeczy, w ypadki, środowiska
nie stwarzają w nas; w yciskają tam one tylko obrazy, ubie­
gają się o nas lub nas usuw ają, sugestjonują nas, tyranizu­
ją niekiedy; ale nie m ogą w yd ać z nas isto ty now ej, tak
jak m y nie m ożem y naprawdę stwarzać; m ożem y tylko ko-
pjow ać.
T o też jed en jest tylko siew ca na polach W szech­
świata: to S łow o Jezus ? C hrystus. O n jed en zasiew a ż y ­
cie, albowiem O n jeden je st życiem . T o, co m y dajem y
naszym dzieciom , to nie życie, to — : istnienie; a i je g o na­
w et nie d ajem y, przekazujem y je. B y zrodzić się do życia,
trzeba rozum ieć, trzeba czuć, trzeba w idzieć, że nie ż y je ­
my, że nic w nas nie ży je rzeczyw iście, ża poruszam y się
w św iecie cieni, że roznam iętniam y się do widm , że m y ­
ślimy obrazam i. I jednocześnie trzeba szanow ać te cienie,
kochać te widm a, ujm ow ać te obrazy, albow iem w nich
spoczyw ają, jak ziarno w p y le drogi, cudow ne m ożliw ości
naszego zrodzenia się w B ogu .
W nioski te, p o zw ólcie mi p ow tórzyć to raz jeszcze,
stosują się równie dobrze do jednostki, jak i do narodu, i w
jednostce stosują się do k ażd ego rodzaju jej działalności,
do k ażd ego jej sp ołeczn ego stanow iska; w narodzie — do
każdego z je g o ustrojów , do k ażd ego z je g o dzieł, do k a ż­
dego z je g o postaw w zględem innych narodów.
T ym sposobem , S łow o jest jed yn ym siew cą praw ­
dziwym . M y w szy sc y , rasy, lu d y i osobniki, ciała, dusze czy
duchy, my jesteśm y jed yn ym gruntem , jed en bow iem tylko
człow iek posiada ten p rzyw ilej, że m oże bezpośrednio łą ­
czyć się z B ogiem ; inne, tw ory — W yjąw szy aniołów — przez
niego tylko otrzym ują Św iatło w ieczy ste. W ażnem jest te­
dy w n ajw yższym stopniu n au czyć się przyjm ow ać nasiona
w ieczn o ści.. Jak nie b yć ani tw ardą rolą drogi, ani rolą ka­
mienistą, ani głogiem ? J ezu s nam powiada: trzeba stać się
sercem uczciw em i dobrem i pełnić w ytrw ale przykazania
B oże.
M acie dość dośw iadczenia, by zrozum ieć głębię i
odczuć b ogactw o tych słów tak p fo stych . A le m acie czę-r
sto do czynienia z ludźm i, którzy lubią nieco powikłania,
Oto w ięc po gląd y, jakie b ęd ziecie m ogli sp o żytk ow ać w sw o­
ich rozm owach.
R ozw ażm y, naprzykład, pracę ogólną ducha ludz­
kiego.
Praca ta po lega na dociekaniach co do św iata, co
do faktów , co do pojęć, co do m etod n aszego d oskon ale­
nia się indyw idualnego i naszej po bu d ow y moralnej,
um ysłow ej i sp ołecznej. S ą dwa sp o so b y prow adzenia
tych dociekań. P ierw szy je st sposobem u czu ciow ców , lu­
dzi intuicji, nam iętnych, w olnom yślicieli; to różnoim ienny
romantyzm; to M ontaigne, R ousseau, D elacroix, Proudhon,
Bergson. Drugi — to sp osób ludzi system atyczn ych , trądy-
cjonalistów , zw olen ników autorytetu; to k lasycyzm , "to teo-
logja katolicka, to B ossu et, Ingres, A u gu st C om te, Maurras.
P ierw szy — to genjusz W schodu; drugi — to genjusz Grecko-
łaciński. D oskon ałość po lega na syntezie obu sposobów ;
je st ona jednak rzadka i nietrwała. G ustaw Flaubert zw ia­
stuje ją w sw ym djalogu Sfinksa i Chim ery; Dante, da Vinci,
Racine osiągali ją niekiedy, k ażd y w sw oim kierunku; lecz
na drodze w spólnej i pow szechnej Chrystus je st jej wzorem
nieporównanym i E w angelja m etodą najdoskonalszą.
U n aszych w sp ółczesnych panuje zaciekły wstręt
do prawidła; nie chcą oni naw et pod legać prawidłu, jakie
sami w ydadzą; zapom inają oni, że w obec niem ocy, w jakiej
człow iek się miota, b y zaw sze czynić zad ość sw ym pragnie­
niom, w posłuszeństw ie tylko znajduje on szczęście naj­
pew niejsze i siłę najtrwalszą. W obec ciągłych rozczarowań,
człow iek p yszn y staje się pesym istą, jak Chateaubriand, ale
człow iek pokorny zwraca się ku Niebu, upakarza się do •
głębi, i otrzym uje rychle sum ę pew ności i pokoju, zgodną
z ludzką naturą. O siągnąć doskonałą harm onję, pozostając
prostym i naturalnym , oto w ielka lekcja Chrystusa. A le lu­
dzie rozum ieją ją źle; w edług sw ego charakteru, jedni przyj­
mują tylko dział regulam inowy, drudzy — dział w olnościow y.
O to w jaki sposób nadmiar w ład zy zradza rew olucje i nad­
miar sw obód tyranję.
L ecz nie odchodźm y od naszej paraboli. Nasienie
B oże, Ż ycie, prawdziwa inteligencja, zdrow e uczucia, ener­
gja woli, m ogą padać na drogę, na grunt skalisty, pośród
gło gó w lub na dobrą ziem ię.
D obra ziemia, to ta harmonja organiczna, pow stała
z norm alnego układu w szystkich elem entów: piasek drogi,
nieco kam yków , resztki dzikich krzew ów , stanow iących na­
w óz, w którym ziarno znajduje pokarm zupełny. G łogi t - to
b ezładn y w zrost w olnom yślnych dążności. O poka — to b ez­
płodna nagość zakusów Władzy, która się sama w yjaław ia
w sw ym paroksyzm ie. P y ł drogi — to bezkształt, anarchja,
czczo ść, do czeg o fatalnie w iedzie przerost jed n ego czy
drugiego system atu.

220
P o w sta jem y z prochu, w racam y d o prochu, i to
odnosi się nietylko do n aszego ciała. C z y będzie to o b y ­
watel, c zy robotnik, m yśliciel, artysta c z y mnich, w szy scy
poczyn ają od borykania się w prochu; k a żd y musi zrobić
w ybór. A le sam a jak ość tego w yboru ma ogrom ne zn acze­
nie. C z y poddanie się temu c z y innemu prawidłu orzekło
o moim w y b o rze? C z y pycha głoszenia się w olnym sp o ­
w odow ała ów w y b ó r? O d odpow iedzi tej za le ży za cią g­
nięcie się do w ojska A n tychrysta c z y do falangi Chrystusa.
A le nie d osyć się zaciągnąć; trzeba spraw ow ać to rzem iosło
żołnierza, trzeba stać się zdatnym i do pracy na tyłach, i do
boju. Trzeba się n auczyć b y ć posłusznym w sposób w olny.
W ciąż synteza sprzeczności; S łow o, „primum mobile”, jest
jednotylko doskonałe. Sam o się w siew a w ziem ię, w bezw ład.
K atolicyzm je st rów nież podw ójn y; je st on chrześ­
cijaństwem w ew nętrznem k ażd ego w ierzącego, jest on K o ś ­
ciołem zew nętrznym , gm achem z kam ienia n iezniszczalne­
go w ustroju sp ołecznym i um ysłow ym . S pójrzcie na Izra­
ela, naród n iegd yś religijnie i polityczn ie najm ocniej zorga­
nizow any. O d kąd został rozproszon y i prześlad ow an y, stał
się n ajczyn niejszym z ferm entów rew olu cyjn ych, m ikrobem,
być m oże, zw ycięzkim europejskich sp ołeczeń stw . N iew ąt­
pliwie, biorę rzeczy ogólnie —, lub zgruba — pom ijając Od­
cienie i przejścia, które w y m ag ały b y tom ów; zaznaczam tu
tylko punkty w y jścia dla rozplanow ania w aszych studjów ;
w szystko bow iem jest nieskończenie złożon e, i, jakabądź
by b yła okolica, którą się bada, w skazu jące słu py są u ży ­
teczne, ch ociażb y naw et nie w sk azyw a ły od leg ło ści ściśle
co do metra.
W e w szelkim w ysiłku, nie m ającym B o g a na celu,
strzeżm y się krańcow ości. N ie ufajm y w ięc n ig d y całkow i­
cie ani naszem u um ysłow i, ani naszej woli; ufajm y naszem u
sercu, w miarę ja k uzdraw iam y je g o p o ryw y przez n ieu gię­
tą d yscyp lin ę w stosunku do je g o egoizm ów i n aszych
gnuśności. Sobór T ryd encki ustanow ił, że żal za grzechy,
t. j. kajanie się, pow stałe z ob aw y piekła, nie je st zgoła
dostateczne, b y zapew nić nasze zbawienie; ale że trzeba
jeszcze żalu, żeśm y obrazili B oga, t. j. skruchy. P ogląd ten
jest poglądem zdrow ego rozsądku.
P rzenosząc te uw agi na p łaszczyzn ę zbiorow ą spo­
łeczeń stw , zrozum iem y, że w szystkie sp osob y bytow ania są
użyteczn e dla życia rasy. Ona również w ym aga dyscyp li­
ny, jak d yscyp lin a R zym u, w olności, jak w olność Reformy,
i naw et w pew nych chw ilach skrajnego indywidualizm u, jak
ten, w który w padają dzisiejsi Żydzi. A le, n adew szystko, po­
trzebuje ona M iłości, M iłości tej m ilczącej, której pył, ka­
m ienie i ciernie odm aw iają Ż yciu , ale którą dobra ziemia
orna daje mu w ciszy. O ddaje się ona cała pod zasiew;
tam te się zastrzegają; przyznają tylko siebie.
Tak w ięc człow iek sam ow olny, nieuległy, bierny
ch ybią jednako; jed yn ie ten człow iek c z y naród zatriumfu­
je, który będzie um iał przyjm ow ać, a następnie urządzać,
który będzie umiał b yć najprzód biernym , potem czynnym;
spartańczykiem potem ateńczykiem ; zapaleńcem i człow ie­
kiem woli; tyranem dla sw ego egoizm u i bratem dla ego-
izm ów lub raczej cierpień bliźniego; tw ardym w reszcie dla
siebie i czułym dla drugich.

*
* *

Nie zapom inajm y w szelako, że w szelki przyw ilej po­


ciąga za sobą odpow iedzialność. Grudka ziemi, w którą
w pada ziarno, nie p o zostaje bezczynna: pracuje ona, wysila
się tyleż, co i ziarno; naśladujm y ją. T o, co powierza
nam W ielki Siew ca, w ym aga całej naszej pieczy; trzeba ją
przykładać przy każdej sposobności, poprostu, pokornie,
dyskretnie, ale ustaw icznie.
Drobniutkie ziarenko, które zostało w siane w was,
doprasza się wzrostu; w asze liczne m odły dźw igać je będą
w górę, jak pow ietrze i słoń ce w yciąga ło d y żk ę nad ziemię;
w asz rygor i w asze trudy będą je karm iły, jak ziem ia kar­
mi kiełek od dołu.
P roszę w as ted y o uprawę cierpliw ą i dbałą otrzy­
m anego ziarna; o przygotow an ie się sw obodne, łatw e, ufne;
radosne do przyjm ow ania innych cennych nasion. Albow iem
nikt nie w yobraża sobie, jakie ten W ielki Siew ca, któremu
w mniemaniu naszem słu żym y, ponosi trudy, b y zstępow ać
do nas; b y przynosić aż do n aszych ciem nych serc lśniące
nasiona Światła; b y sprow adzać aż do nędznej ciasnoty
naszej kalekiej odw agi straszne gw iazd y N ieskończoności;
b y osłabiać oślepiające b łysk aw ice N iebios n ieobjaw ionych,
iżbyśm y, wraz z tą biedną ziem ską kulą, która nas nosi,
nie zostali przez ich kontakt o b ń c e n i w proch tejże chwili.
N aszym ścisłym obow iązkiem je st starać się w szelkiem i si­
łami poznaw ać olbrzym ie trudy T e g o , który Jeden na świe-
cie kocha nas praw dziw ie.

*
* *

C za s y , w jakich ży jem y , są w yjątk ow o przytłacza­


ją c e ;'p o ło ż e n ie naszej o jc z y z n y jest w ielce niepewne; p o ­
dobne jest ono do tych najgorszych sytu acyj, które pow ta­
rzały się parę razy na n aszym froncie p od czas w ojny;
w szy scy są zaniepokojeni; i m y nie m ożem y nie od czu w ać
ogólnego niepokoju. A jednak nie pow inniśm y upadać na
duchu.
N iepokój ten zd aje się dziś b y ć g łę b szy od tego,
jaki b y ł w innych ep okach zarów no k rytyczn ych naszej his­
torji. A lbow iem dawniej sp ołeczn e pod w aliny nie zd aw ały
się b y ć m ocnem i, g d y ż b y ły w trakcie rozbudow y; podczas
gd y dziś, w idząc, jak się one chw ieją, obaw iam y się, czy
to nie ze starości. A potem , charaktery dzisiaj są znacznie
mniej hartowne. Z b y t w ielu ludzi nie chce już tradycji;
zb yt w ielu ludzi nie chce ju ż autorytetu ani B ożej nadziei;
zb yt wielu ludzi nie chce ju ż dziś zw y k łe g o rozum u. N ic
na to nie poradzim y; urodziliśm y się w takiej epoce; niema
potrzeby jęczyć; potrzeba tylko spojrzeć rzeczyw istości
w twarz.
W chw ilach zniechęcenia skierujcie w asz w zrok na
stałość n aszego O jca, na w ytrw ałość n iepojętą Jego Syna.
N ie m ówię o tem, co zrobił O n dla w szechśw iata od
pierw szej m inuty czasu; perspektyw a b y ła b y n azb yt rozległa.
A le spójrzcie na to, co zrobił O n dla naszej ziem i od dw u­
dziestu w ieków , i dla naszej rasy. Sam się O n przedsta­
wia pod postacią Siew cy; siejba atoli, jaką O n uprawia, nie
jest tak łatwa, jak siejba n aszych w łościan, jeżeli bow iem
jest O n siew cą, to jest O n zarazem i ziarnem; w łościjanin
rzuca sw e garści w rolę, a resztę pow ierza dobrej ziemi,
słońcu i d eszczow i. A le S łow o nie rzuca z w y żyn Nieba
nasion Światła; naprzód bierze O no na się trud zstępow a­
nia poprzez zodjaki. D roga ta, jak w iecie, trwa wieki, i każdy
z kroków W ieczysteg o Pielgrzym a, to w cielenie na gw ieź-
dzie, na której stawia O n stopę. W yobraźcie sobie, ile to
w szy stk o przedstaw ia cierpień, niepokojów , krzyżow ań, nie­
skoń czonych nadziei, w ciąż zaw od zon ych . P om yślcie, i ż e
od W niebow stąpienia, C hrystus nasz nie przestaje patp££ć
na ten świat, że widzi tu tylko gła zy i ciernie, gd zie j w e n
kłos nie w schodzi. P om yślcie, że b yć m oże przyjÉp On
niekiedy ciało potajem nie, ‘ b y przeszkodzić tej ziem i sto­
c zy ć się w N ico ść. P om yślcie, że od J eg o historycznego
istnienia, na m iljardy ludzkich istot, jakie ż y ły , znalazło się
m oże zaledw ie parę setek tych kłosów , które d o szły do
całkow itej dojrzałości. Zapew ne, pokolenia nie odnawiają
się ciągle; te sam e pow racają wielokrotnie; ! mimo to, w y ­
niki B ożej cierpliw ości zdają się b yć bardzo drobnemi dla
naszej niecierpliwości.
P om yślcie, że k ażd y z nas jest, jak C hrystus na
czele św iata; m y sami jesteśm y naszem polem , jesteśm y
zasiew cam i nas sam ych; i jeżeli, w porównaniu z gw iazdą,
osoba nasza jest m aluczka, ziarna, jakie m am y z niej w y ­
prow adzić, są rów nież małe i słabow ite. N ie zniechęcajm y
się. C z y ż *Jezus się zn iech ęca? C z y ż nie ustosunkow ał
O n naszej pracy do naszych sił? Żołnierz, c z y ż nie czuje
w zrastającej od w agi w miarę, jak walka staje się c i e c z ą ?
1 c zy ż nie w iem y, ż e zw ycięstw o n ależy do n as?
W ybaczcie mi, jeżeli m ów ię wam rïë c z ÿ , -Które -Wàs-
iiiezafda-tolćllniajią; âle poniew aż zw ierzacie rrii się niekiedy z wa-
sżyćh trudów, żaW ódów, a rów nież i z pow odzeń , ńie m ó­
wiąc nic o tej radości głębokiej, w jakiej ż y je 'żołnierz N ie1
ba, m yślę, że nie posiddacie tej radości. À poriiëtoàt wie% ,
że C hrystus daje ją niezaw odnie każdem u, k t o 1 Mu służy
niezaw odnie, w nioskuję, że m uszą b yć w was chw ile ponu­
re. T e g o nie trzeba. M ożecie zrobić, b y pokój Nieba db-
fitował w w as rozkosznie.

*
sj: ÿ

Zaw d zięczam y w szystk o Niebu, i nic nie robim y dla


N iego. G d y b y śm y m ogli w idzieć niezliczone dary, jakich
O jciec udziela nam bezustariku, i nic ń iezńaćżąće zw roty,
jakie mi są nasze ubogie cnoty, b ylib yśm y przerażeni i zroz-
paćzeni. O trzym ujem y O cean, a rzucam y kilka kropel w ody
na w ysu szo n y grunt n aszego pola. Na szczęście, nie mie­
rzym y tej strasznej niew spółm ierności. W szęd y w Naturze
są drogi piasczyste, kam ienie, ciernie i tylko czw arta część
dobrej ziemi; ale od człow ieka zależy, b y te piaski, te ska­
ły, te zarośla u lep szyć. C zło w iek jest królem stw orzenia,
n iestety! chce on bow iem b yć królem t y l k o — żeb y dusić
sw ych poddanych, podczas gd y w inienby im rozdać w sz y ­
stkie sw e bogactw a. N asza godność p rz y tła c z a nas w obec
Spraw iedliw ości, a m y nie uznajem y nawet niew yczerpalne-
go M iłosierdzia.
N ależałob y b y ć ustaw icznie bacznÿm w obec m ożli­
w ości otrzym ania ziarna W iekuistego S iew cy. W brew temu,
w co w ierzą m ędrcy, Stw orzenie nie jest zakończone; trwa
ono ciągle; i klażda ziferhska chw ila, każd e in ie js c e , każd y
organ m oże stać "się puiiktëm spadku drobiny Ż ycia B ożegó.
P oniew aż serce nasze jest jeszcze zb yt w ątłe, bÿ
być jed nocześnie w dw óch m iejscach, n ależałob y sp ó ży t-

225 z
15
kow ać każdą wolną sekundę, by poruczać się B ogu , bez
namysłu, bez natężenia, spokojnie, cicho, bez uniesień, ale
zaw sze niezłom nie.
N ależałob y naprzód i przedew szystkiem nie rozłą­
czać się n igdy z Bogiem . N ależałob y następnie, b y próby
nie odw racały nas od N iego; nasze serce — to kam ień p o ­
kryty cienką warstwą ziemi; b y ten kam ień ro zło żyć, roz-
kruszyć, zam ienić pow oli na ziem ię zasiew ną, potrzeba śnie­
gu, deszczu, słońca, ognia burzy, a rów nież i pługa pew nych
O raczów , chcę rzec — cierpień różnych, jakie przyjm ujem y
tak źle, ubóstw a, oszczerstw , żałoby, zaw odów . N ależałoby
jeszcze tłumić w sobie żąd ze ziem skiego szczęścia, które,
w idziane w Św ietle, są tylko cierniami. N ależałob y wreszcie
jak to mówi w yraźnie Jezus, b y serce nasze stało się cał
kiem uczciwem: nie czyniło zła żadnem u tworowi, i całkiem
dobrem: czyniło dobro w szelkiem u tw orow i.
W idzicie tu, że stany psychiczn e i um ysłow e są
w rzeczyw istości żyjącem i istotam i. W ady, b łęd y, cnoty,
d ążności istnieją w nas przed i po ich objaw ieniu się pod
postaciam i roślinnemi, zw ierzęcem i, pseudoludzkiem i. Tak
w ięc parabole są allegorjam i dla m oralistów i filozofów , ale
dokładnem i opisam i dla tych, którym Duch otw orzył oczy.
D ołóżm y w szelkich starań, b y się opierać w pływom
doczesnym . P rzyjm ujm y tylko w p ływ y w ieczyste; trzym aj­
my się naprzód Chrystusa.

P A R A B O L A O ZIARNIE.

O bow iązkiem tego, kto otrzym ał, jest przekazyw a­


nie z kolei; c zy będzie to św iatło um ysłow e, siła w spółczu­
cia, b ogactw o, m oc lecznicza, trzeba się tem dzielić ze
w szystkiem i, całkow icie. Jednym z w yników dzieła mesja-
n icznego jest kłaść u gó ry to, co było d otych czas u dołu,
w yprow adzać na św iatło m ieszkańców nor, czyn ić zro-
zumiałemi tajem nice. T rzym ajm y w tajem nicy jed yn ie to,
co m oże słu żyć do zła i cudze błędy.
K a żd y człow iek otrzym uje wraz z istnieniem
iskrę Św iatła B o żeg o . A le ten, kto ż niej nie korzysta,
kto jej nie zasila, m oże b yć jej pozbaw ion y na rzecz tego
z braci, który w ykazał staranie w zględem tej, jaką już p o ­
siada. K ied y sły szy m y lub w idzim y coś od B oga, zach o­
wujm y to ted y w sercu z w d zięcznością, z pokorą; sto su j­
my to w życiu. P yszn em u zostanie odjętem naw et to,
co w swem mniemaniu posiada.
R ozrost duchow ycłr ziaren, które są w nas, nie jest
bezpośrednim w ynikiem naszej pracy; ulepsza ona tylko
glebę i rozpędza chmury, zasłaniające prom ienie m istyczn e­
go słońca. G d y zb o że zostało zasiane, grunt zn aw ożony,
kłos rośnie, choć rolnik nie wie, w jaki sposób. D ość te­
dy spełnić jak najlepiej sw ój obow iązek, a N iebo zajm ie
się resztą.
N ie O no jedno tylko zasiew a, zresztą, pola n asze­
go ducha. Przeciw nik rów nież otrzym ał tę w ładzę. W o-
gromnej w iększości w ypad ków zielsko zagłu sza zb oże, ale
zdarza się również, że to ostatnie ulepsza nieco chwast.
Nawet w dziedzinie naszej w olnej w oli, dobry czyn czy zły
uczynek, to również ziarna; oto d laczego zbieram y często
niesmak, sm utek, zniechęcenie.
D obro i zło zaw sze sąsiadują; i aniołow ie P ań scy
dają im w zrastać razem, z obaw y, b y nie zn iszczyć nieco
dobra, w yryw ając chw ast, g d y zb oże jeszcze młode;
z przyjściem dopiero n a jw y ższeg o S ęd ziego, źli zostaną-od­
rzuceni w ogień cierpienia, p od czas gd y d o b rz y 'p o w ię k sz ą
skarb B o ży , stanow iąc w tem sam em m iejscu świata ko-
lonję K rólestw a B o żeg o . C o do piekła, jest ono snadnie
w ieczyste, w tem znaczeniu, że od początku do końca
stworzenia m asz zaw sze m iejsca, gd zie się cierpi, ale nikt
nie zostaje na zaw sze pod w ład zą dem onów . Żniw iarze
anielscy nie dają niczem u zginąć, ale nie niszczą też oni ni­
czego. M y sami jesteśm y w polu, gd zie gospodarz zasiał
zboże, a n ocą p rzyszed ł z ły człow iek, gd y stróże nie zw ra­
cali uw agi, b y zasiać kąkol. G leba winna karmić przede-
w szystkięm zboże. Jeżeli, nie. czyni tego, w iedzcie) że z o ­
stanie przeorana do gruntu przez Mistrza, zanim jej po w ie­
rzy n ow y w ysiew .

PARABO LE KOŃCOW E.

„R zeczyw istem i ow ocam i dla człow ieka są tylko,


te, które w yrastają z jeg o w łasnego gruntu” , rzekł Lodoik,
hrabia z Divonne. N iebo daje nam ziarno; trzeba czasu
i w ysiłków , by ono urosło, w szystk o bow iem w N aturze u-
lega prawu czasu, nic nie jest w niej w olnem . W ładza
psychiczna potrzebuje podstaw y, gruntu, by zapuścić w nią
korzenie. Jeżeli, naprzykład, dobro w nas w zrasta, ćw icze­
nie go w ym aga roztropności, taktu, pom ysłow ości, darów
um ysłu, siły m ięśniowej, panowania nad sobą, bez cz,ego
zabrakłoby nam energji, koniecznej do czyn ów miłosier­
dzia, i cnota dobroci by w nas zamarła.
Pełniąc nasze zadanie pow szednie, po zostaje nam.
tylko czekać z ufnpścią w yników m istycznej uprawy; pierw­
sze w yniki będą się m oże zd aw ały nieznaczne w oczach-
rozumu; N iebo zaopiekuje się S.w.em dziełem .
Jak odrobina kw asu zakw asza trzy miary m ą k i,, tak.
samp Św iatło działa jednako dobroczynnie na n aszego du­
cha, jak i na. nasz tem peram ent, jak- i na nasze ciało; ale,
działanie je g o -jest. tak subtelne, że praw ię go n igd y nie
uczuw am y. Przenika ono w ten sam sp osób w szystkie,
płaszczyzn y świata, aczkolw iek jest ono ukryte; tę praw dę
w łaśnie częściow o pojęli teologow ie, g d y w yjaśniają, ż e 0 -
w ą niewiastą ew angeliczną je st K ościół, u kryw ający w trzech,
w ielkich rodzinach- lu d zkości kw as sw ej doktryny, (dom,
Guéranger).
Starożytni M ędrcow ie nie rozum ieli tych nauk, k tó­
re, dla, chcących słuchać, zdają się b yć — tak proste. Nie
mieli oni pojęcia o obecności B o żej, czyn nej i rzeczyw istej;
pojm owali, ją jako, rzekę siły fluidycznęj, jak o tchnienie
zstgpyjącę, z w jerzchołków świata, zsyłąne przez jej olśnię-
w ających m ieszkańców , od czasu do czasu, dzieciom Ziem i,
w formie o ży w c ze g o w pływ u . A le droga, prow adząca, do
Absolutu, nie była je szc ze nakreślona, m ogli oni b yli p o ­
strzegać w dram acie kosm icznym jed yn ie w ahającą się grę
przyrodzonych wym ian.
Rolnik znajduję b ez szukania, w c za sie sw ej po w ­
szedniej pracy, skarb niebieski. K upiec szuka i znajduje
tylko perłę, w ielkiej w praw dzie cen y. P o K rólestw o łatw iej
jest sięgnąć ludziom prostym . I, w rzeczy sam ej, z chwilą,
gdy Jezus daje nam uczuć Sw ą ob ecność, w szystk o inne
staje się nam obojętnem , porzucam y w szystko: przyjaźni,
miłości, bogactw a, nauki, sław y i w szy stk o m iejsce, jakie, w
komnatach n aszego ducha zajm ow ali ci przelotni goście, staje
się w oltem ; w szystk ie siły, jakich oni używ ali, idą ną służ-.
b ę . M istrzowi; w szystk ie n iep ok oje pierzchają; w szystk ie
pragnienia się jednoczą; w szystk ie niew iedze się ośw iecają,
przy płom ieniu zw y cię zk ie j M iłości.
Parabola połow u je s t analogiczna z parabolą ką-
kolu.
S zereg ten podobieństw w ykreśla w szystk ie sp oso­
by troskliw ości B ożej: udzielanie Św iatła, je g o uprawę, je ­
go wzrost, w alkę dobra ze złem , szerzenie się w szech m o­
cne Ducha, Jego tajem nicę, szczęśliw ość, jaką darży,
i wreszcie ugrupowanie uczniów . Ci, k tórzy nieśli sw e
w ięzy i, prócz tego, pom agali innym do ich znoszenia w ię­
zów, są dopuszczeni do w oln ości całkow itej.
K ied y dzieci b y ły grzeczne, ojciec w ieczorem opró­
żnia kufry, gd zie przechow uje cenne rzeczy, które zg ro ­
madził; pokazuje je im pow olutku i poucza baw iąc; cie­
kawość m aleństw budzi upodobania, ożyw ia ich um ysł, w ska­
zuje niekiedy ich pow ołanie. T ak sam o C h rystus przyszedł,
by dać nam podziw iać niektóre w spaniałości S w ego K ró le­
stwa, iżby w zbudzić w nas pragnienie w idzenia ich kiedyś
w szystkich i posługiw ania się niemi, w ed łu g tego co nam
przyrzekł w imię S w ego O jca.
A le jest w iele innych cudów , niż te które są opi­
sane w Ew angelji; przyjd zie czas napew no, kiedy, b ęd zie­
m y je m ogli w szystkie podziw iać w domu O jca. A b y do
tego dojść, nie trzeba szukać bezpośrednio nagrody; zrozu­
mienie tejam nic, jakie m ożem y osiągnąć sami, m oże być
zaw sze tylko Cząstkowe. O b ciążało b y ono nas nazbyt
ciężkiem brzemieniem; głow a b y rosła, a ciało p ozostaw ało­
b y Wątłem. M am y pełnić nasz obow iązek; gd y go dokonam y,
O jciec da nam dziedzictw o. Albow iem ja nasze całkow ite,
zarów no w sw ej św iadom ej jak i nieśw iadom ej części, skła­
da się tylko z sił, pochod zących z Przyrody; m ogą-się więc
one karmić tylko pokarmami przyrodzonem i, t. j. względ-
nemi; nauki i w ładze, jakie ztąd w ynikną, będą, przeto,
z- konieczności niezupełne, częściow o błędne. Duch czysty
tylko zawiera prawdę absolutną, nie ma on bow iem ża­
dnych w ięzów — ani czasu, ani przestrzeni.
O czekujcie tedy chrztu Ducha, a będziecie wiedzieli
w szystko, i w szystko wam będzie uległe.
SPIS RZECZY.

Strony

W S T Ę P ........................................................................ 1.

Rozdział pierwszy — U ZD R O W IE N IA M IST Y C Z N E 20.


U ZD R O W IE N IA M IS T Y C Z N E . . . 23.
P R Z E Z O R N O Ś C I K O N IE C Z N E . . . 2 6 .
P O C H O D Z E N IE C H O R O B Y . . .. . 30.
C H O R O B Y ............................................................. 35.
F A Ł S Z Y W E U Z D R O W IE N IE . . . . 3 8 .
D E M O N I C H O R O B A ......................................... 41.
W A R U N K I U ZD R O W IE N IA M IS T Y C Z N E G O 44.
POKORA . . . . . . . 51.

R o z d z ia ł dru g i r O D P O W IE D N IK I D U C H O W E . 58.
N A S Z A P E Ł N IA . . . . . . 6 2 .
P O W O Ł A N IE D W U N A S T U A P O S T O Ł Ó W . 63.
O P O S T Ę P O W A N IU P O S Ł A N N IK Ó W . . 70.
O P IN JA I R Z E C Z Y B O S K IE . . . . 7 4 .
MOW A . . . ......................................... 78.
R O D ZIN Y D U C H O W E . . . . . &0.
K T O M O J A M A T K A I K T O MOI BRA C IA ?... 83.
D U C H N I E C Z Y S T Y ......................................... 88.

Rozdział trzeci — P R Z Y JĘ C IE Ł A S K I . . . 98.


S E T N I K ........................................................................ 101.
S YN W D O W Y ................................................... 104.
G D Z IE J E S T C H R Y S T U S? . . . . 107.
SIŁY Ż Y W E .............................................................. 112.
P O S Ł A N N IC T W A . . ......................................... 114.
SPO SO BN O ŚĆ UPADKU . . . .115.
G Ł O S Z E N IE SŁ O W A . 120.
Z W I A S T U N '.- . à . 123.
POKUTA . 127.
RO ZW Ó J M ISTYKI 134.
czu jn o ść . : . . • 137.
E W A N G E L J A I R O ZU M 139.
N ASI W S P Ó C Z E Ś N I . 144.
K R Ó LE STW O BO ŻE, PR ZE STR ZEŃ I CZAS 148.
SYN S E T N IK A . . . . 155.
K U N A D P R Z Y R O D Z IE . . . . 159.

R o z d z ia łc z w a r ty — K R Ó L E S T W O N IE B IE SK IE 163.
O N A Ś L A D O W A N IU JE Z U SA 169.
M A R JA M A G D A L E N A 174.
W YRZUTKI . 182.
&
M IŁO ŚĆ B O Ż A . 187.
W IA RA Z B A W IA J Ą C A 190.
D ZIA ŁA N IE W IARY 197.
JA SN O W ID ZE N IE B O Ż E 208.
Z N A C Z E N IE P R Z E N O Ś N I 212.
P R Z Y P O W IE Ś Ć O S IE W C Y 217.
P A R A B O L A O ZIARN IE 226.
PARABOLE KOŃCOW E 228.

You might also like