Professional Documents
Culture Documents
MITY SKANDYNAWSKIE
William Moris
IGGDRASIL, DRZEWO ŚWIATA
Thor i Tyr szli drogą w kierunku rzeki Elivagar. Wtem posłyszeli jakiś
zgiełk za sobą, więc obrócili się i zobaczyli, że goni ich tłum wielogłowych
olbrzymów, wymachując pałkami i krzycząc, że złodziejscy Asowie, którzy
przyszli do Jotunheirnu, dostaną od nich nauczkę.
Thor postawił na ziemi kocioł, zamachnął się młotem Mjollnirem nad
głową i rzucił nim w najbliżej stojącego olbrzyma, który padł z roztrzaskaną
na kawałki kamienną czaszką. Skoro tylko Mjollnir powrócił do ręki Thora,
ten rzucił nim ponownie i powtarzał tę czynność, aż wielu olbrzymów legło
martwych, a reszta zawróciła i uciekła w zasnute mgłą góry Jotunheimu.
Wtedy Thor znowu zarzucił kocioł na głowę i ruszył naprzód pełen
dumy, chełpiąc się wszystkim, czego kiedykolwiek dokonał wśród
olbrzymów.
Kiedy przybył nad rzekę Elivagar, prom był na drugiej stronie.
Siedział w nim stary, jednooki przewoźnik z siwą brodą w
szerokoskrzydłym kapeluszu, otulony w ciemnoniebieski płaszcz.
- Hej tam, staruszku za rzeką! - zawołał Thor. - Kim jesteś i dlaczego
nie sprowadziłeś na tę stronę promu dla mnie?
- Co to za gbur nad gburami woła mnie przez rzekę? - spytał starzec. -
Powiedz mi, jak się nazywasz, albo pożegnaj się z nadzieją znalezienia się
na drugim brzegu. Olbrzym Hildolf, właściciel tej łódki, zakazał mi
przewożenia przez rzekę kłusowników i złodziei, a pozwolił przewozić tylko
ludzi porządnych i zacnych.
- Jestem najsilniejszy z Asów - odparł Thor. - Odin jest moim ojcem.
Na imię mam Thor - powinieneś więc drżeć przede mną.
- Ja zaś - rzekł stary człowiek - nazywam się Siwobrody. Musisz być
przestępcą, skoro podajesz się za męża Sif! Ale jeśli nawet jesteś
naprawdę Thorem, wiedz, że od śmierci Hrungnira nie spotkałeś się z
takim gwałtownikiem jak ja!
- Ja zabiłem Hrungnira, olbrzyma o kamiennej czaszce! A kiedy
toczyłem tę wielką bitwę, coś ty robił, że tak się przechwalasz?
- Walczyłem przez pięć długich zim na Zielonej Wyspie -
odpowiedział Siwobrody - i zdobyłem tam miłość siedmiu sióstr olbrzymek.
Czy Thor dokonał kiedykolwiek czegoś podobnego?
- Ja zabiłem Thjazego - brzmiała odpowiedź - i rzuciłem jego oczy na
niebiosa, gdzie teraz płoną jako gwiazdy. Cóż na to powiesz?
- Hlebard był najsilniejszym z olbrzymów, a ja podstępem
pozbawiłem go rozumu i zabrałem jego czarodziejską różdżkę. A coś ty
wtedy robił, Thorze?
- Byłem na wschodzie Jotunheimu i powaliłem niecne oblubienice
olbrzymów, kiedy szły w góry. Gdybym ich nie pozabijał, świat by się roił
od olbrzymów i w Midgardzie nie byłoby miejsca dla ludzi. A coś ty robił,
Siwobrody?
- Byłem w Vallandzie, walczyłem za rodzaj ludzki, pobudzałem
bohaterów, aby wojowali z nikczemnikami. Ty zaś, Thorze. kryłeś się w
rękawiczce Skrymira. drżąc ze strachu, żeby cię olbrzym nie posłyszał!
- Siwobrody, jesteś tchórzem i łotrem, wymierzyłbym ci śmiertelny
cios, gdyby mój miot mógł przelecieć na drugą stronę rzeki!
- A dlaczego miałbyś mnie zabić? - spytał starzec. - Mówię prawdę. Czy
zrobiłeś jeszcze coś, czym możesz się chwalić?
- Pewnego razu byłem w Jotunheimie, broniąc przeprawy przez tę
rzekę, kiedy napadli na mnie olbrzym Svarang i jego straszliwi synowie.
Rzucali we mnie wierzchołkami gór, a jednak ich pokonałem i na próżno
prosili o litość. A co ty wtedy robiłeś, Siwobrody?
- Byłem także w Jotunheimie, zalecałem się do olbrzymki. Jej syn
będzie wielce pomocny Asom w dniu Ragnaroku.
- Ja zabijałem dzikie kobiety na wyspie Hlesey...
- Zabijanie kobiet to zabawa tchórza! - szydził Siwobrody.
- To były czarownice, zamieniały się w wilkołaki! - krzyknął Thor. -
Potrzaskały mój okręt żelazną maczugą, groziły, że mnie pobiją, a mojego
służącego, Thjalfego, ugniatały, jak gdyby był ciastem. Ale przejdź przez
rzekę, a uderzenia Mjollnira pokażą ci, czy Thor jest waleczny!
- Nigdy bym nie uwierzył - odpowiedział Siwobrody - że wielkiego
Thora może powstrzymać w drodze do domu zwykły przewoźnik promu.
- Nie odzywam się więcej do ciebie! - ryczał Thor. - Z ust twoich
padają tylko złe, kłamliwe słowa. Bądź pewien, że zapłacisz mi za nie, jak
się jeszcze kiedy spotkamy!
- Zabieraj więc ten prom - odpowiedział Siwobrody i popchnął go na
przeciwległy brzeg - i płyń tam, gdzie cię porwą trolle.
Prom szybko mknął po wodzie, chociaż nikt w nim nie siedział, i
zatrzymał się w pobliżu miejsca, gdzie czekali Thor i Tyr. A kiedy wsiedli
nań i przepłynęli przez rzekę, na brzegu nie było śladu po przewoźniku
Siwobrodym.
Udali się więc w dalszą drogę, aż znaleźli się w miejscu, gdzie czekał
na nich zaprzężony w kozły wóz, którym szybko odjechali do Asgardu. Tam
Thor wręczył kocioł Agirowi, który teraz nie mógł się już dłużej wykręcać i
musiał zaprosić Asów na ucztę.
Przybyli do jego domu na święto plonów i przyznali, że nawet w
Walhalli wino i miód nie płyną obficiej i że nigdzie w Asgardzie nie ma
lepszego jedzenia i nie podają go dziewczyny piękniejsze niż urocze córki
Agira, dziewczęta fal.
Ale Thor siedział wciąż chmurny i markotny, ponieważ nikt nie mógł
mu doradzić, gdzie ma szukać przewoźnika imieniem Siwobrody.
- Odinie, mój ojcze - zapytał - czy nie siedziałeś na swoim
powietrznym tronie, kiedy usiłowałem przepłynąć przez rzekę Elivagar?
Czy nie widziałeś przewoźnika? Co robiłeś w tym czasie?
- Toczyłem słowną potyczkę z moim chełpliwym synem Thorem -
odpowiedział Odin, przemawiając nagle głosem Siwobrodego. - Jestem
gotów zapłacić za nią, jeżeli Thor pojął naukę.
Słysząc te słowa Thor zaśmiał się tak, że grzmot potoczył się po
Midgardzie, a letnie błyskawice rozbłysły nad szerokim Sundem i pięknym
krajem Danii, nie czyniąc nikomu krzywdy.
I tego wieczoru, na wielkiej uczcie na dworze Agira, nikt nie był od
Thora weselszy.
ŚMIERĆ BALDRA
Baldr nie żył, a nad Asgardem gromadziły się cienie. Troska osiadła
na twarzach Asów. Odin czul, że nagle przybliżył się dzień Ragnaroku. Lecz
dzień ostatniej bitwy był wciąż sprawą dalekiej przyszłości, a święty
obowiązek pomsty już domagał się wypełnienia.
I lód, który rzucił śmierć niosącą strzałę, musi umrzeć, bo tak głosi
nieugięte prawu bogów i ludzi, choć rzucił ją całkowicie niewinnie, bez
żadnych złych zamiarów w stosunku do brata, którego przecież tak bardzo
kochał.
Nikt z Asów jednakże nie mógłby go zabić z powodu wiążącej ich
przysięgi. Co więcej, Mód w dzień przebywał w Breidablik, opłakując
Baldra, a tam w żadnym razie nikt nie mógł podnieść nań miecza. A nocą,
kiedy błąkał się po ciemnych lasach, nikt nie potrafiłby go znaleźć.
Odin wiedział z proroctw Volvy, że jeszcze nie narodził się mściciel,
mający zabić Hoda. Wiedział jednakże, iż ma to być syn jego i śmiertelnej
kobiety, którą musi zdobyć pod postacią śmiertelnika, że ten syn ma mieć
na imię Vali i że przeżyje dzień Ragnaroku.
Ale jedna rzecz pozostawała nieznana, a mianowicie to, która z
kobiet ma być jego żoną. Nie mogła mu tego odkryć ani własna mądrość,
ani rady głowy Mimira.
Wreszcie zawezwał swego syna Hermoda, lotnego posłańca Asów.
- Włóż swoja lśniącą zbroję i hełm - rozkazał. - Osiodłaj Sleipnira i
udaj się na najbardziej na północ wysunięty kraniec Midgardu. Znajdziesz
się na ziemi Finów, którzy czarodziejską mocą zsyłają zimne burze na
świat ludzi. Mieszka wśród nich czarownik, imieniem Hrossthjof, który,
jedyny spośród żyjących ludzi, może widzieć przyszłość. Jedź spiesznie do
niego i dowiedz się, z kogo narodzi się Vali mściciel.
Wtenczas walkirie zapięły na Hermodzie jego lśniącą zbroję, podały mu
wysoki hełm, po czym skoczył na ośmionogiego Sleipnira i miał już ruszać
w drogę, ale Odin zatrzymał go na chwilę.
- Pamiętaj - przestrzegał - że Hrossthjof to najbardziej przebiegły i
okrutny z czarowników. Zwykł czarodziejską mocą ściągać niewinnych
podróżników do swojego lodowego zamku, tam rabować ich i zabijać.
Dlatego trzymaj w ręku moja laskę z runicznymi zaklęciami. Bez wątpienia,
kiedy się dowie, że przychodzisz ode runie, użyje w pełni czarnoksięskiej
mocy, aby tobą zawładnąć lub cię odpędzić.
Hermod wziął runiczną laskę Odina i ruszył w niebezpieczną misję.
Przejechał po moście Bifrost, przy którym stał na straży Heimdall w białej
zbroi, z rogiem Gjallar w dłoni, aby trąbić, kiedy się ukażą wrogowie
Asgardu. Przez Midgard pędził Hermod, szybki jak wiatr podczas burzy,
szybki jak zacinający deszcz. Czasami ktoś ujrzał go mknącego na
ośmionogim rumaku, przetarł oczy ze zdziwienia, a podniósłszy znowu
wzrok, widział tylko szalejącą burzę. Jechał przez dzikie, spowite mgłą
góry, grad dzwonił o kopyta Sleipnira, a w głębokich jarach za nimi
przewalały się śnieżne lawiny.
W końcu dotarł do kraju wiecznego zmroku, leżącego koło
najbardziej na północ wysuniętego cypla ziemi, gdzie czarownik Hrossthjof
miał swój zamek z zielonego lodu. Wtedy Hermod poznał, że go
dostrzeżono i że rzucono nań czary, bo Sleipnir sunął po lodzie jak
przyciągany magnesem, a on nie był w stanie w żaden sposób go
zatrzymać.
Jednakże cudowny rumak Odina nie stracił władzy w nogach i coraz
to przystawał z nagła i przeskakiwał zręcznie zasadzki, jakie na niego
zastawił Hrossthjof: rozpadliny w lodowcu cienko pokryte warstwą śniegu,
zaspy tak głębokie, że jeden nieostrożny krok, a jeździec i koń zatonęliby
w śniegu; obluźnione tafle lodu, po których zjechałby śliskim zboczem góry
aż w daleką przepaść.
Wkrótce pojawiły się szare, cieniom podobne potwory, o kształtach
mrożących krew w żyłach i zdawało się, że skruszą przybyszów w swych
potężnych, niezliczonych ramionach i rozszarpią ogromnymi kłami. Ale
Hermod uniósł się w strzemionach i uderzył je runiczną laską, którą dał mu
Odin, a monstra skuliły się i rozpierzchły, i jęcząc wtopiły się w śnieżna
zamieć.
W końcu wyruszył przeciw niemu sam Hrossthjof, czarownik pod
postacią olbrzyma. Wymachiwał grubą długą liną, chcąc związać jeźdźca i
konia, ale gdy się dostatecznie przybliżył, Hermod powalił go uderzeniem
laski i związał własną liną, zaciskając ją na gardle czarownika tak mocno,
że Hrossthjof zacharczał w przerażeniu i wysapał:
- Wysłanniku Odina, będę już mówić... przestanę ci szkodzić... nie
oszukam cię... Przysięgam na czarną rzekę Helheimu, Hleyptir... a na nią
nikt w dziewięciu światach nie przysięgnie fałszywie.
Hermod zdjął linę z szyi Hrossthjofa i rzekł:
- Mów więc, czarowniku Północy. Odin zapytuje, z kogo ma się
zrodzić Vali mściciel, ten, który musi zabić Hoda.
Hrossthjof dźwignął się z wolna na nogi i zaczął rysować na
zmarzniętym, śniegu dziwne znaki runiczne. Po chwili wyciągnął w górę
ramiona i zaczął nucić straszliwe zaklęcia. Nagle zaćmiło się słońce,
chowając się za czarne chmurzyska, ziemia drżała i trzęsła się, wiatry
burzy wyły wyciem drapieżnych wilków i jęczały jękami konających.
- Patrz! - zawołał nagle Hrossthjof wyciągając swe długie ramię i
sinym palcem ukazując coś na śniegu.
Hermod spojrzał i zobaczył, że w oddali mgły rozstąpiły się, ukazując
nagi szczyt góry. Nagle na śniegu ukazała się krew. Spływała w dół i
zdawało l się, że czerwieni całą ziemię. Potem ze śniegu wstała piękna
kobieta, trzymając niemowlę w ramionach. Dziecko momentalnie
zeskoczyło na ziemię i rosło szybko, aż stało się postawnym młodzieńcem,
który miał kołczan strzał na plecach i trzymał łuk w ręku. Wyciągnął
strzałę, założył ją, napiął łuk i wy- ' puścił strzałę; błysnęła jak ogień i nagle
utonęła w mroku.
Mgła podniosła się znowu i Hermod nie widział już nic, tylko
niewyraźny zarys skutych lodem pagórków i śniegiem okryte szczyty,
majaczące upiornie i szaro w wieczystym półmroku Arktyki.
- To, co widziałeś - przerwał ciszę Hrossthjof - to krew Baldra, która
plami ziemię. Potem przyszła Rind, córka Billinga, króla Rusów. Ona ma
zostać matką Valego, który wypuści ze swego łuku strzałę zemsty i powali
na ziemię ociemniałego Hoda. Wracaj teraz do Asgardu i powiedz Odinowi.
że jeżeli chce być ojcem Valego, musi pod postacią śmiertelnika starać się
o względy Rind i zdobyć ją za żonę.
Powiedziawszy to Hrossthjof zawrócił i zniknął w ciemnej mgle. Jak
każdy olbrzym, wydawał się jeszcze większy i straszliwszy, kiedy odchodził
w mrok.
Hermod natychmiast dosiadł Sleipnira i wyruszył w długą drogę
powrotną. Dojechawszy do Asgardu, klęknął przed Odinem i opowiedział
mu wszystko.
Potem wszechojciec Asów wstał ze swego tronu i pozostawiając w
Asgardzie swój boski majestat, ukrywając niewidzące oko w cieniu
szerokoskrzydłego kapelusza, wyruszył do Midgardu. Niebieski płaszcz
otulał jego postać. a w ręku zamiast laski, dzierżył oszczep Gungnir.
W tym przebraniu udał się na zachód, gdzie panował król Billing;
Odin ofiarował mu swoje służby, jako rycerz doświadczony w wojennej sztuce.
Król Billing ucieszył się wielce, w tym bowiem czasie potężny
nieprzyjaciel gotował wielką armię, by najechać jego królestwo.
- Nie mam wodza, który by poprowadził moje wojsko - lamentował
król Billing - a sam jestem za słaby i za stary, bym mógł stanąć na czele
wojowników. O, gdybym miał syna! Ale nie mam nawet zięcia, bo moja
córka, Rind, nie chce iść za mąż. Nie brakowało konkurentów, bo jest
młoda i piękna, ale gorąco pragnie zostać dziewicy Odina i jeździć z
Walkiriami na jego dzikie łowy, więc starającym się okazuje pogardę i ich
obraża.
- Choć stary już jestem - powiedział przebrany Odin, głaszcząc się po
brodzie - ja także spróbuję szczęścia, może zdobędę rękę pięknej Rind. Ale
najpierw muszę wykazać swą wartość prowadząc twoje wojska do
zwycięstwa.
Objął więc komendę nad wojownikami króla Billinga i tak dobrze nimi
pokierował, że najeźdźca został rozgromiony i nigdy już stopa jego nie
stanęła na ziemi Rusów.
Tajemniczy dowódca natchnął wojsko króla Billinga odwagą i
przekonaniem, że nikt nie zdoła dotrzymać im pola. Mówiono, że jemu
tylko przypisać należy zwycięstwo w ostatniej bitwie, bo rzucił się sam
jeden na wroga, wymachując oszczepem - a na ten widok nieprzyjaciel
pierzchnął w popłochu.
Król Billing nie przeczuwał nawet, kim jest jego wybawca, i po
skończonej wojnie przywołał go do siebie i rzekł:
- Szlachetny panie, tobie zawdzięczam zwycięstwo, koronę, nawet
samo życie. Wszystko, co posiadam, jest twoje. Powiedz, jak mam cię
nagrodzić.
- Proszę tylko o jedną nagrodę - odparł przebrany Odin. - O rękę twej
córki, Rind.
- Chociaż nie jesteś młody, nie mógłbym życzyć sobie lepszego
zięcia - odparł król. - Ale niestety moja córka nie należy do osób, którym
można by coś nakazać. Będzie twoją, zaręczam, ale tylko wtedy, jeśli uda
ci się zdobyć jej zgodę.
Król Billing posłał po Rind. Przyszła do sali, najsłodsza, najbardziej
ujmująca dziewczyna na świecie.
- Moja córko - zwrócił się do niej łagodnie ojciec. - Ten szlachetny
pan, który pokonał wszystkich naszych wrogów, uchronił nas przed klęska,
śmiercią lub niewolą, prosi o jedną tylko nagrodę: o twoja. rękę. Zależy to
tylko od ciebie, gdyż moją pełną zgodo, już zyskał. Chyba nagrodzisz
szlachetnego zbawcę naszej ojczyzny?
- Taki) mu tylko darń odpowiedź - zawołał Rind - i tylko w taki sposób
rękę!
Mówiąc to wystąpiła krok naprzód i uderzyła w twarz Odina. Potem
śmiejąc się z pogardą, odwróciła się, poszła z powrotem do swego pokoju i
zaryglowała drzwi.
Nie zdołało to jednak zachwiać postanowienia Odina. Pożegnał króla
Billinga. którego jego odjazd bardzo zasmucił. i jeszcze raz wyruszył w
drogę.
Wkrótce znowu powrócił do kraju Rusów, przebrany tym razem za
Hrossthjofa, złotnika. Był barczystym mężczyzną w sile wieku, o
inteligentnej dystyngowanej twarzy ale nadal miał tylko jedno oko.
Od razu przystąpił do pracy w swej specjalności i wkrótce zasłynął w
całym kraju z wyrobu pięknych przedmiotów z brązu i złota, a także
cudownych ornamentów i naszyjników przeznaczonych dla niewiast, w
końcu zrobił bransoletę i komplet pierścionków tak pięknych, że
podobnych im jeszcze nie widziano, zaniósł je królewnie Rind w podarku,
prosząc w zamian o jej miłość.
Rind wpadła w furię gniewu. Cisnęła bezcenne klejnoty na ziemię,
uderzyła w twarz złotnika Hrossthjofa i krzyknęła:
- Żaden mężczyzna nie zdobędzie mej miłości i żaden nie kupi mych
względów!
Nie zrażony tym - ponieważ wiedział, jak ważną jest rzeczą, aby
urodził się Vali - Odin znowu opuścił kraj Rusów, ale tylko po to, żeby
powrócić raz jeszcze, tym razem jako młody, piękny wojownik. Nigdy nic
widziano przystojniejszego młodzieńca, choć uroda jego miała skazę,
której usunąć nie mógł nawet wszechojciec Asów; posiadał tylko jedno
oko.
Uderzył w konkury do królewny, jak przystało młodemu śmiałkowi,
popisywał się przed nią zręcznością i odwagą, znosił bogate dary, śpiewał
w słodkich, dziwnych pieśniach o swojej miłości.
Wydawało się, że Rind skłania się ku niemu, bo jednego dnia, kiedy
po odśpiewaniu nowej pieśni ukląkł przed nią, szepnęła:
- Przyjdź do mnie dziś w nocy, jeżeli chcesz rozmawiać ze mną, ale
zachowaj to w tajemnicy, bo nikt nie może wiedzieć o naszej miłości.
Tak więc, gdy zapadła głucha noc, Odin. wciąż pod postacią
młodzieńca, skradając się szedł przez pałac, aż dotarł do pokoju, w którym
spała piękna jak słońce córka Billinga. Do jej łóżka przywiązany był pies,
który ujrzawszy Odina zaczął głośno szczekać. Rind zerwała się, wołając o
pomoc, a wtedy wszyscy dworzanie i żołnierze, którzy dotychczas udawali
tylko sen, wpadli do jej pokoju, wymachując mieczami i pochodniami.
Odin wielce poruszony zrozumiał, że uprzejme słowa i uczciwe
zabiegi o uzyskanie jej ręki nie zdobędą upartej dziewczyny.
Kiedy żołnierze króla Billinga dobiegali już do drzwi, Rind uderzyła
Odina i wrzasnęła, że w jej pokoju znajduje się złodziej. Odin wyciągnął
spod płaszcza laskę z zaklęciami runicznymi i dotknął nią lekko piersi i
czoła królewny, która natychmiast upadła, sztywna i nieruchoma jak trup,
prosto w ramiona tych, co nadbiegu' jej na ratunek. Odin ukrył się i uciekł,
nim Rind zaczęto ratować.
Kiedy ocucono Rind z omdlenia, król Billing spostrzegł ku swemu
przerażeniu, że córka oszalała. Wkrótce było już z nią tak źle, że nie mogła
nawet opuszczać swoich pokoi.
W tym czasie przybyła do pałacu mądra kobieta, imieniem Vekkja i
ofiarowała swoje usługi jako osoba znająca dobrze nauki lekarskie.
Twierdziła, że może wyleczyć nawet szaleństwo. Król Billing polecił jej
uzdrowić Rind. Vekkja przepisała chorej kąpiel stóp i kojące napoje, które
okazały się nadzwyczaj skuteczne, a potem powiedziała:
- Królu panie, gwałtowne szaleństwo wymaga gwałtownych środków
lekarskich, poza tym muszę pozostać sama z moją pacjentką i nic nie
powinno zakłócić mi ciszy, kiedy będę pracować. Jeśli zatem chcesz, abym
uwolniła twoją córkę od tej choroby, musisz pozostawić mnie z nią samą od
zachodu do wschodu słońca i zawiadomić wszystkich przebywających na
twoim dworze, że w tym czasie nie wolno zbliżać się do jej sypialni.
- Stanie się tak, jak sobie życzysz - rzekł król Billing i wydał
odpowiednie rozkazy.
Kiedy zapadła noc. Vekkja udała się samotnie do smutnej komnaty,
w której leżała piękna jak samo słońce córka królewska, pogrążona w
spokojnym śnie.
Tutaj Odin zrzucił przybraną postać i ukazał się jako wszechojciec,
życzliwy, lecz budzący strach swym majestatem.
Dotknięciem laski z runicznymi zaklęciami zbudził Rind, która
otworzywszy oczy uwolniona została z szaleństwa i poznała, kto stał koło
niej.
-Królewno Rind -powiedział Odin swoim łagodnym głosem. -Zawsze
pragnęłaś zostać jedną z moich dziewic bitewnych, czyli Walkirii, które
jeżdżą ze mną na piorunach i wybierają spośród rycerzy poległych w bitwie
tych najdzielniejszych, aby powiększyli zastępy bohaterów w Valholl,
mających walczyć w dniu Ragnaroku. Tak się stać nie może, ponieważ
Norny uprzędły dla ciebie ważniejszą przyszłość. Tobie jednej ze
śmiertelnych kobiet Midgardu ma być dane zostać matką jednego z Asów,
najmłodszego. Syn twój nazywać się będzie Vali i pomści pięknego Baldra,
jeszcze nim zajmie jego miejsce w Asgardzie. Nie zginie też w ostatniej
wielkiej bitwie, choć padną w niej bogowie i ludzie.
Królewna Rind skłoniła ulegle głowę, a kiedy ją podniosła, w jej
oczach lśniły łzy radości z zaszczytu, jaki miał ją spotkać. Kiedy Odin
znowu ją poprosił, żeby została jego żoną, nie odmawiała już mu więcej.
Nie minęło jednak wiele czasu, a Odin pożegnał swoją śmiertelną
żonę. Rind, i powrócił do Asgardu, gdzie czekała na niego prawdziwa żona,
królowa Frigg, która powitała go nie okazując zazdrości, ponieważ znała
wyroki losu.
Życie w Asgardzie płynęło jak dawniej. Ale Hod nie poniósł jeszcze
kary za rzucenie śmierć niosącego grotu w swego brata Baldra. Nadal
opuszczał Breidablik tylko po zmroku, bo dla ślepego dzień i noc były tym
samym, i wędrował po wielkich lasach na równinach Idy, dopóki pierwszy
śpiew budzących się ptaków nie oznajmił świtu.
Nosił teraz na ramieniu tarczę ciemności, którą ukuł dla niego leśny
troll, Mimring, a u boku miał magiczny miecz, aby nikt nie odważy się
napaść go w mrokach nocy.
Pewnego dnia. gdy Heimdall pełnił straż przy wrotach Asgardu,
nadeszło mostem małe dziecię z łukiem w ręku i kołczanem na plecach.
- Żadnemu dziecku z potarganymi włosami i brudnymi rączkami nie
wolno iść tędy do Asgardu! - krzyknął Heimdall.
- Zaprowadź mnie do Odina wszechojca, który siedzi w Walhalli!
-rozkazało dziecko tak dziwnym głosem, że Heimdallowi w głowie nie
postało się sprzeciwiać.
Przyszli do Walhalli i tutaj zatrzymał ich Hermod.
- Żadnemu dziecku z potarganymi włosami i brudnymi rączkami nie
wolno wchodzić tutaj! -zawołał. -Ani też żadnemu mężowi z Midgardu,
który nie ma ran ani śladów krwi świadczących, że poległ w bitwie!
- Zaprowadź mnie przed Odina mojego ojca! - odpowiedziało chłopię,
a glos jego brzmiał donośniej, niż kiedy odezwało się po raz pierwszy do
Heimdalla. Podobnie jak strażnik Bifrostu, tak i strażnik Walhalli nie
kwestionował władczego tonu dziwnego dziecka. Odsunął się i chłopiec
wszedł prosto do Walhalli. Asowie wlepiali weń wzrok, zdumiewali się
einherjar -bohaterowie, a dziecię szło przed tron Odina.
-Witaj -zawołał Odin wstając z tronu. -To jest Vali, syn mój i
księżniczki Rind. To ten, który się urodził, żeby dokonać świętego dzieła
pomsty za śmierć Baldra.
-Jak może ten chłopczyk pokonać silnego Hoda, którego broni tarcza
ciemności i miecz przerażenia? -dopytywali Asowie.
-To prawda, że urodziłem się dopiero tej nocy -odpowiedział Vali.
-Jednakże nim ta noc przeminie, będę już dorosły. A tak jak młodziutka
wiosna rośnie i pokonuje potężną zimę, tak ja pokonam Hoda!
I gdy wszyscy zdumiewali się, jak szybko rośnie -bo w tym czasie,
gdy na niego patrzyli, przemieniał się z chłopca w młodzieńca i z
młodzieńca w męża -wyszedł z Walhalli i podążył do ciemnych lasów.
Błądził tam zrozpaczony i opuszczony Hod, a w jego sercu, które
dotąd znało tylko miłość, poczynała wzrastać nienawiść. Nagle usłyszał
czyjś jasny głos, który wołał donośnie:
-Zabójco Baldra, nadeszła twoja godzina! Uważaj na siebie, bo zbliża
się mściciel! Hod ruchem rozpaczy osłonił się tarczą ciemności i
wymachując mierzeni przerażenia popędził w kierunku tego głosu. Strzała
przeszyła ciemności... potem druga... trzecia. Hod osunął się na ziemię bez
ducha.
Okrzyk tryumfu Valego odbił się echem po całym Asgardzie, a gdy
Asowie przybiegli do miejsca, gdzie leżał nieżywy Hod. ujrzeli stojącego
nad nim wielkiego rycerza w lśniącej zbroi.
A w posępnej krainie Hel przeszedł Hod ze zwieszona głową przez
most Gjoll i stanął w mrocznej sali, samotny i zgnębiony.
Wtedy Baldr wstał od stołu i z otwartymi ramionami, z uśmiechem
radości i przebaczenia ruszył go powitać.
- Witaj, drogi bracie! - zawołał. -Teraz, kiedy przyszedłeś, Helheim i
przestał już być tak smutny... To nie ty, ale podły Loki był sprawca mojej
śmierci... a jednak trudno mi żałować, że to twoja ręka trzymała strzałę z
jemioły, bo inaczej nie przyszedłbyś tutaj dzielić ze mną mojej samotności.
Teraz jesteśmy razem i bez smutku spędzimy czas, jaki jeszcze pozostał
do dnia Ragnaroku, kiedy znowu zabłyśnie nam światło życia.
LOKI UKARANY