You are on page 1of 175

ROGER LANCELYN GREEN

MITY SKANDYNAWSKIE

(Tłumaczyła: Aldona Szpakowska)


Jest to wielka opowieść północy,
która dla całej rasy powinna być tym,
czym opowieść o Troi była dla Greków

William Moris
IGGDRASIL, DRZEWO ŚWIATA

W krajach północnych lata są krótkie, a zimy długie i mroźne. Życie


jest ciągłą walką z bezlitosną przyrodą: z chłodem i mrokiem, ze
śnieżycami i lodem zimy, z przejmującym wiatrem, z nagą skałą, której nie
porasta żadna zieleń, z grozą wiejącą od ciemnych gór i głębokich
parowów, rozbrzmiewających wyciem wilków.
Ludzie, którzy tam żyli w zaraniu dziejów, musieli być silni i
wytrzymali, aby w ogóle przetrwać. Byli oraczami, a także wojownikami,
walczyli z wilkami i dzikszymi jeszcze niż one ludźmi, którzy napadali na
nich z gór lub przychodzili znad morskich cieśnin i fiordów, by palić ich
domy, rabować dobytek i żywność, a częstokroć porywać im żony i córki.
A jeśli nawet nie trzeba było się zmagać z dzikim zwierzem lub
dzikszym jeszcze człowiekiem, wydawało się, że same żywioły to olbrzymy,
które toczą wojnę ż ludźmi, mając za oręż mróz, wiatr i śnieg.
Był to okrutny świat, nie budził nadziei, ale istniały na nim: miłość i
cześć, odwaga i wytrwałość. Wielkie czyny domagały się spełnienia - żyli
bardowie i skaldowie, mający o nich śpiewać, aby nie zaginęła pamięć o
bohaterach.
A jak w pieśniach i podaniach wspominano wielkie czyny mężów, tak
snuto opowieści o bogach, o Asach, którzy z pewnością w zaraniu czasu
toczyć musieli jeszcze sroższe boje z olbrzymami lodu, mrozu, śniegu i
wody - skoro i teraz ledwo zdołano utrzymać ich w ryzach.
Dawni Skandynawowie wierzyli, że na początku czasu nie było takiej
ziemi, jaką mamy teraz, wokół rozpościerała się tylko Ginnungagap,
ziejąca pustka. Krążyły w niej jakieś dziwne mgły, które w końcu się
rozdzieliły, pozostawiając jeszcze głębszą pustkę. Na południe od niej leżał
Muspellsheim, kraina ognia, a na północ - Niflheim, kraina mgły.
Na południowym krańcu świata siedział z ognistym mieczem w ręku
Surt, olbrzym ognia, czekając na dzień zagłady, aby powstać i zniszczyć
zarówno bogów, jak ludzi.
W samej głębi ziejącej pustki tryskało źródło życia, Hvergelmir, z
niego wypływały rzeki, ale okrutne tchnienie Północy ścinało ich wody,
tworząc z nich miażdżące wszystko bryły lodowe.
Z upływem wieków bryły lodowe w tajemniczy sposób osiadały przy
źródle życia i powstał z nich Ymir, największy z olbrzymów, ojciec
straszliwych olbrzymów mrozu i w ogóle całego rodu olbrzymów. Ymir
począł żyć, a wraz z nim pojawiła się cudowna krowa Audumla, której
mlekiem się karmił. Ale po bardzo krótkim czasie lodowe ciało Ymira
popękało na drobne kawałki, a każdy z nich stał się olbrzymem szronu,
ojcem wiedźm i czarowników, wilkołaków i trolli.
Audumla potrzebowała pożywienia, lizała więc lód wokół siebie i
czerpała stamtąd sól życia, która wypływała z Hvergelmiru. Lizała lód
pierwszego dnia, a wieczorem się ukazały spod niego włosy mężczyzny,
lizała drugiego dnia, a wieczorem wyłoniła się głowa mężczyzny, zaś pod
koniec trzeciego dnia - cały mężczyzna.
Ten pierwszy z Asów nazywał się Buri, był wysoki, silny i piękny. Miał
syna imieniem Bór, który poślubił olbrzymkę Bestię. Byli rodzicami tego z
Asów, który zasadził drzewo świata, Yggdrasil i stworzył ziemię.
Bór miał trzech synów: Odina, Viii i Ve. Odin, wszechojciec, był z nich
największy i najszlachetniejszy.
Toczyli boje z Ymirem, potężnym olbrzymem lodu. Z jego ran
wytrysnęła lodowata woda i zatopiła prawie wszystkich olbrzymów szronu
z wyjątkiem jednego Bergelmira, który był bardzo mądry j zręczny, i
dlatego oszczędził go Odin.
Bergelmir bowiem zbudował arkę, schronił się w niej z żoną i dziećmi
i wyszedł cało z wód potopu.
Odin zaś i jego bracia strącili martwego Ymira w otchłań
Ginnungagap i z jego ciała uczynili świat, w którym żyjemy. Z jego lodowej
krwi wyłoniło się morze i rzeki, z ciała - suchy ląd, z jego kości wzniosły się
góry, a z jego zębów powstały żwir i kamienie.
Odin i jego dzieci opasali ziemię kręgiem morza, a drzewo świata,
jesion Yggdrasil, wyrosło, aby utrzymać ją w miejscu, zacieniać potężnymi
konarami i podtrzymywać niebo – lodowato - błękitny szczyt czaszki Ymira.
Zgarnęli iskry, tryskające z Muspellsheimu, i zrobili z nich gwiazdy. Z
królestwa Surta, olbrzyma ognia, przynieśli roztopione złoto i odlali z niego
świetlisty wóz słońca. Ciągnęły go rumaki wcześnie się budzące i mocarne,
a powoziła nim piękna dziewczyna, Sol. Przed nią biegł jasny chłopak Mani,
prowadząc wóz księżycowy zaprzężony w rumaki najszybsze.
Słońce i księżyc biegną szybko i nigdy nie odpoczywają. Nie odważą
się zatrzymać ani na chwilę, bo każde z nich ściga rozjuszony wilk, dyszący
żądzą pożarcia swej ofiary - co nastąpi w dniu ostatniej wielkiej bitwy
Ragnaroku. Owe dwa wilki są dziećmi zła, ich matka, niegodziwa wiedźma,
żyła w żelaznym borze ze swym mężem olbrzymem i rodziła mu wilkołaki i
trolle.
Kiedy Odin wprawił w ruch gwiazdy i oświetlił ziemię słońcem i
księżycem, zwrócił się ku nowemu światu, przez siebie uczynionemu.
Olbrzymy i inne twory zła już spiskowały przeciw niemu, wziął więc jeszcze
trochę kości Ymira i odgrodził się ścianą gór od ziemi olbrzymów, czyli
Jotunheimu. Potem zwrócił się ku krainie, którą stworzył dla ludzi i nazwał
krainą środka, czyli Midgardem, i zaczął ją użyźniać i upiększać.
Z kędzierzawych włosów Ymira zrobił drzewa, z jego brwi - trawę i
kwiaty, uformował też chmury, aby płynęły po niebie i skrapiały ziemię
łagodnym deszczem. A potem, chcąc zapoczątkować ród ludzki,
wszechojciec zaniósł drzewo jesionu i czarnego bzu nad brzeg morza, z
pierwszego zrobił Aska, z drugiego Emblę, pierwszego mężczyznę i
pierwszą kobietę. Dał im dusze, jego brat Viii obdarzył ich zdolnością
myślenia i czucia, a Ve wzbogacił ich mową, słuchem i wzrokiem.
Potomstwo tych dwojga zaludniło Midgard, ale panował wśród nich
grzech i smutek, ponieważ olbrzymi i inne złe twory przybierały postać
mężczyzny lub kobiety i wchodziły z nimi w związki małżeńskie, wbrew
wszystkiemu, co czynił Odin.
Karły również przyłożyły do tego ręki, ponieważ nauczyły ludzi
kochać złoto i potęgę, jaką daje bogactwo. Te drobne istoty żyły w
Niflheimie, krainie mgły, i w wielkich podziemnych pieczarach. Powstały z
ciała zmarłego Ymira i Asowie nadali im ludziki kształt, ale obdarzyli o
wiele większą sprawnością w dziedzinie sztuk i rzemiosł związanych z
obróbką żelaza, złota i drogich kamieni.
Owe karły, których władcą był Durin wyrabiały pierścienie, miecze i
bezcenne skarby i dobywały z ziemi złoto na użytek Asów.
Kiedy bowiem mądry Odin ukończył Midgard, zapragnął na wysokich
gałęziach Yggdrasilu, drzewa świata, stworzyć dla siebie potężną i piękną
krainę, Asgard. Pierwszy jego paląc, cały z lśniącego złota, nazywał się
Gladsheim, siedziba blasku, i w nim to zasiadał na wysokim tronie Odin,
mając u boku piękną Frigg, swoją królową.
Ta para wzniosła pałace dla swych dzieci, wielkich bogów i bogiń,
które miały wkrótce wypełnić przeznaczone sobie zadania w długiej walce
przeciw mocom zła: dla Thora, pana grzmotu, i jego żony, złotowłosej Sif;
dla śmiałego, rwącego się do boju młodego Tyra strażnika bogów; dla
jasnego Baldra, najpiękniejszego z Asów, i jego żony, słodkiej Nanny; dla
Bragego i Idun, zakochanych w muzyce i młodości; dla Ulla łucznika i
Vidara milczącego, i wielu, wielu innych.
Opasywały Asgard warowne mury z wieżami, wznosiły się w nim
domy i pałace, a w środku leżała jasna równina Idy, gdzie przed pałacem
Odina, Gladsheimem, rozpościerały się rozkoszne ogrody.
Odin i wszyscy Asowie przejeżdżali co dzień przez most Bifrost,
ukazujący się ludziom na ziemi jako tęcza, i schodzili do źródła Urd, pod
korzeń jesionu Yggdrasil - wszyscy z wyjątkiem potężnego Thora, który nie
ośmielał się postawić stopy na ten delikatny łuk z obawy, że załamie się
pod jego ciężarem. Musiał przeto udawać się tam okólną, wyboistą drogą
przez góry, a na jego widok pierzchali w przerażeniu wszyscy olbrzymi.
Most Bifrost jaśniał na niebie, u wejścia nań bowiem płonął wielki ogień,
który nie dozwalał rodowi olbrzymów wedrzeć się do Asgardu.
W cienistym mroku, u stóp drzewa świata, Asowie odbywali narady,
chcąc zadecydować, jak udzielić pomocy rodzajowi ludzkiemu i jak
prowadzić długą wojnę przeciw olbrzymom.
A jeszcze niżej, w pobliżu źródła, stał piękny dwór, gdzie mieszkały
trzy wieszcze siostry Norny: Urd, Verdandi i Skuld, które wiedziały więcej
niż nawet sam Odin. Urd mogła widzieć wszystko, co zdarzyło się w
przeszłości, przed Verdandi nie ukryło się nic, co działo się współcześnie
na którymkolwiek ze światów, Skuld zaś posiadała mądrość największą, bo
widziała przyszłość - a tego nie potrafił nawet sam Odin.
Później niejednokrotnie Norny zjawiały się w chwili urodzin bohatera,
aby snuć przędziwo jego losu i udzielić mu dobrych i złych darów,
mających zaważyć na jego przyszłym życiu.
Mogły odsłonić przed Odinem bieg świata i od nich to, jak również
dzięki własnej mądrości, wiedział o Ragnaroku, ostatniej wielkiej bitwie,
która musi być stoczona przy końcu świata, kiedy to Asowie i ich
nieprzyjaciele, olbrzymi, rozgrywać będą do ostatecznego zwycięstwa
wielką wojnę dobra ze złem.
Norny chodziły również do jesionu Yggdrasil i codziennie podlewały
jego największy korzeń wodą ze źródła Urd.
Źli zaś nieustannie starali się zniszczyć drzewo świata: w dole. w
Niflheimie, skąd wyrastał jeden z jego korzeni, podły Nidhogg podgryzał go
nieustannie, a węże korzeń oplatały, zatruwając ukąszeniami. Wyżej zaś,
cztery jelonki biegały po gałęziach, podskubując liście. Na szczycie siedział
mądry orzeł, przyglądając się temu, co się dzieje, a intrygantka Ratatosk,
ruda wiewiórka, przeskakując z gałęzi na gałąź krążyła w dół i w górę
między Nidhoggiem a orłem, przenosząc nowiny i plotki.
W środku tego przedziwnie skomplikowanego świata siedział Odin
wszechojciec, niczym łagodny pająk na pajęczynie. Jego siedziba, górująca
nad Asgardem, nazywała się Hlidskjalf, czyli ława drzwi, i stamtąd
spoglądał na świat. Dwa oswojone kruki, Hugin i Munin spoczywały mu na
ramionach. Im to zawdzięczał wiele ze swej wiedzy, gdyż codziennie rano
zrywały się do lotu i przeleciawszy cały świat wracały wieczorem,
opowiadając, co widziały - Hlugin szybki jak myśl. Munin o wspaniałej
pamięci, której nie dorównywała niczyja.
Odm patrzał przed siebie i widział, jak za wysokimi górami, w
Jotunheimie, olbrzymi knują zło. Patrzył ku Midgardowi i widział, jak rasa
ludzi pracuje w znoju na polach i niemal jednej myśli nie poświęca wojnie i
wojennej chwale. Czuł, że trzeba jeszcze coś zrobić, i to szybko, aby w dniu
ostatniej wielkiej bitwy mogli stanąć u jego boku wojownicy zdolni do walki
z olbrzymami.
Przywołał do siebie syna. Heimdalla. jasnego boga. zrodzonego w
tajemniczy sposób o poranku czasu przez dziewięć matek, dziewcząt-fal z
krańców świata. Bóg ten miał zęby ze szczerego złota, widział równie
dobrze we dnie, jak w nocy, wzrok jego, doprawdy, był tak bystry, że
dostrzegał rzeczy o sto mil odległe, słuch zaś tak dobry, że słyszał, jak
trawa rośnie na ziemi, a wełna na grzbietach owiec. Odin mianował
Heimdalla strażnikiem i kazał mu zamieszkać na skraju Asgardu, w pobliżu
Bifrostu. I mieć zawsze przy sobie wielki róg - Gjallar, aby w razie napaści
olbrzymów na Asgard mógł w ten róg zadąć. Głos rogu niósł się przez cały
świat.
- Heimdallu, mój synu - rzecze Odin. - Wyruszysz do Midgardu,
przyjąwszy na siebie postać, jaką uznasz za stosowną. Idź między
mieszkających tam ludzi. Są oni dobrzy i prości, a jednak nieodpowiedni do
moich zamiarów. Wybierz spomiędzy nich najlepszych i przez tajemne
moce. jakimi władasz, spraw, niech dadzą początek trzem stanom, aby w
przyszłości człowiek rodził się z darami, jakie najlepiej rozwinąć może. i
aby potrafił doskonale wypełnić to. co jest jego zadaniem, a nie jak teraz
umiał robić wiele rzeczy, lecz żadnej dobrze. Niech to będą w odpowiedniej
liczbie włościanie i ludzie rzemiosła oraz wodzowie - każdy zrodzony do
swojej roli. Chcę, żeby dzięki temu powstał potężny lud. z którego
mógłbym powołać bohaterów Midgardu, mających stanąć przy naszym
boku w ostatniej wielkiej bitwie, Ragnaroku.
Heimdall przeto przyjął na siebie postać krzepkiego wędrowca i
minąwszy most Bifrost znalazł się w krainie środka. Wielkimi krokami szedł
przez zielone ścieżki, przez lasy i pola. aż o zmierzchu stanął przed czyimś
domostwem.
Drzwi były uchylone, wszedł więc. Na palenisku płonął ogień, wisiał
nad nim garnek, po jednej stronie siedział pan domu. po drugiej - pani
domu. wieśniak Ai i jego żona Edda w kapturze z tkanego w domu płótna.
- Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam. jak się nazywasz. i
rozgość się jak u siebie w domu.
- Jestem Rig wędrowiec - odparł Heimdall i usiadł pośrodku ławy.
mając po jednej stronie gospodarza, a po drugiej gospodynię.
Wtedy Edda przełamała chleb, ciężki, grubo mielony, zmieszany z
otrębami, który zwykle spożywali na kolację, i podawszy część gościowi,
poprosiła, aby jadł i popijał rosołem z garnka.
A kiedy zapadła noc, Rig wędrowiec rzeczywiście rozgościł się jak u
siebie. Położył się bowiem pośrodku legowiska, tam gdzie było najcieplej i
najmiękcej, Ai i Edda zaś zmuszeni byli leżeć po obu skrajach.
Trzy dni przebywał u nich ten dziwny gość, potem wyruszył w drogę,
uśmiechając się do siebie.
A w dziewięć miesięcy później Ai i Edda mieli syna, którego nazwali
Thrall, co znaczy niewolnik. Wyrósł szybko na mocarnego mężczyznę o
twardych rękach z grubymi palcami, o krzepkich barach, długich stopach i
brzydkiej twarzy. Poślubił wędrowną dziewczynę o spalonych słońcem
ramionach, która zaszła boso na to wrzosowisko, a ich dzieci wznosiły
płoty i orały ziemię, hodowały świnie, wypasały stada kóz i wykopywały
torf na ogień. Ich synowie mieli takie imiona, jak Niezdara, Gbur i Prostak,
a na córki wołano: Zawada, Popiółka, Grubonoga.
Tymczasem Heimdall szedł dalej swą drogą przez Midgard i
następnego wieczoru przybył do innej zagrody. Drzwi były zaryglowane,
lecz śmiało wszedł do izby. zobaczył ogień płonący na kominku i siedząca
przy nim parę dobrych ludzi, zajętych pilnie swą robotą. Nazywali się Atti i
Amma, byli porządnie ubrani i schludni - on miał przystrzyżoną brodę i
włosy przycięte, a kobieta włożyła czysty fartuch i zawiązała na szyi
chusteczkę.
- Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam swoje imię i rozgość się jak
u siebie w domu.
- Jestem Rig wędrowiec - odparł Heimdall i usiadł na środkowym
zydlu, mając po jednej stronie gospodarza, a po drugiej gospodynię.
Wtedy Atti podał wieczerzę składającą się z aromatycznie pachnącej
zupy i gotowanej cielęciny, a potem poprowadził gościa do jedynego
posłania w ich domu. Tutaj Rig wędrowiec rzeczywiście rozgościł się jak u
siebie. Położył się bowiem na środku posłania, mając z jednego boku
gospodarza, a z drugiego gospodynię, aby go grzali.
Przez trzy noce gościł u Attego i Ammy, a potem udał się w drogę
uśmiechając się do siebie.
A w dziewięć miesięcy później Attemu i Aminie urodził się syn.
Nazwano go Karl, czyli rzemieślnik, i wyrósł na silnego, wesołego
mężczyznę o rumianych policzkach. Potrafił przyuczać woły do orki, miał
zręczną rękę do budowania domów, do kowalstwa, umiał robić wozy i
pługi.
Kiedy przyszła pora, znaleziono mu żonę i oboje prowadzili wspólne
gospodarstwo, uprawiali ziemię, tkali płótno i skrzętnie składali
oszczędności.. Żyli w szczęściu, a ich synowie nosili takie imiona, jak
Gospodarz, Rolnik, Kowal i Sąsiad, a na ich córki wołano: Gospodyni.
Prządka, Dzieweczka; albo Dójka.
A Heimdall wyruszył w dalszą wędrówkę przez Midgard, stanął
następnego wieczoru przed domostwem, którego drzwi zwrócone były na
południe. Rygli nie zasunięto, więc wszedł do środka i zastał tam dwoje
zacnych ludzi ubranych w piękne szaty, którzy mówiąc do niego patrzyli
mu prosto w oczy, a ręce mieli kształtne, białe, o długich palcach. On
pracowicie skręcał cięciwę i przymocowywał ją do swego długiego łuku z
wiązu i nazywał się Dziedzic, a ona Dziedziczka.
- Witaj, obcy przybyszu - rzekli. - Powiedz nam swoje imię i rozgość
się jak u siebie w domu.
- Jestem Rig wędrowiec - brzmiała odpowiedź i gość usiadł mając po
jednej stronie gospodynię, a po drugiej gospodarza.
Wtedy Dziedziczka rozpostarła na stole haftowany obrus z pięknego
płótna, położyła na nim bochny białego pszennego chleba, dobrze
uwędzoną szynkę i pieczony drób na srebrnych półmiskach, postawiła wino
w wysokim dzbanie i puchary o podstawkach ze srebra.
Po wieczerzy siedzieli rozmawiając i popijając wino, aż nadeszła pora
spoczynku. A wtedy Rig wędrowiec rzeczywiście zachował się, jakby był u
siebie w domu, bo pierwszy wstał od stołu i legł na środku łoża, tak że
Dziedzic i Dziedziczka musieli położyć się po jego bokach.
Trzy noce spędził u Dziedzica i Dziedziczki, a potem ruszył w drogę,
uśmiechając się do siebie.
A w dziewięć miesięcy później urodził się w tym domostwie syn o
jasnych włosach, różowych policzkach i oczach bystrych jak oczy orła.
Nazwano go Jarl, co znaczy wojownik, a kiedy wyrósł, okazał swą zręczność
w napinaniu łuku, rzucaniu dzidą, jeździe konnej, szermierce i pływaniu.
Kiedy z młodzieńca przeobrażał się w męża, Rig wędrowiec przybył
ponownie z ciemnego lasu, aby go wykształcić w niektórych sztukach i
wskazać mu jego miejsce na świecie.
- Jesteś panem krainy Udał - oznajmił mu. - Kraina ta na zawsze
należeć będzie do twoich synów i synów twoich synów. Jesteś bowiem
jednym z Asów, panujących w Asgardzie, uznaję cię za mojego
chrzestnego syna, nadaję tobie ten tytuł i czynię cię władcą ludzi.
Następnie Rig wędrowiec, który w Asgardzie był Heimdallem, jasnym
bogiem, udzielił Jarlowi wiele ze swej mądrości i powiódł go na wielkie
przygody do Myrkvidu, mrocznego lasu, gdzie buszowały trolle. Pokazał
mu, jak wymachiwać mieczem, potrząsać tarczą i galopem pędzić na
bitwę.
Jarl zgromadził więc zdatnych do walki mężów i odebrał ziemie złym
ludziom, żyjącym nie opodal olbrzymów. Zaślubił księżniczkę i ich syn był
pierwszym królem Midgardu, królem Danii. Ów władca zgromadził panów i
wojowników, podbijał ziemie i zaprowadzał na nich pokój.
A później wyprawił dla swych ludzi ucztę w zamku i obdarował
złotymi pierścieniami tych, co walczyli najdzielniej.
Odtąd zawsze ćwiczyli sio w walce na miecze, w jeździe konnej i
wyruszali na bitwę przeciw każdemu, kto chciał najechać ich ziemie lub
czynić krzywdę ludowi. Król jednakże posiadł nie tylko męstwo, ale i
mądrość i znał niektóre tajemnice życia i zamiary Odina. H e im dali
bowiem powiedział chrzestnemu synowi o wielkiej wojnie, toczącej się
między Asami i olbrzymami, i o Ragnaroku. Wyjawił mu, że z rozkazu
Odina wszyscy, co będą mężnie walczyć i polegną, zostaną po śmierci
zaprowadzeni do Asgardu i utworzą tam armię Asów, która weźmie udział
w wielkiej bitwie w ten dzień ostateczny.
Nim jeszcze urodził się Jarl wojownik, Heimdall, wróciwszy do
Asgardu, ujrzał w pobliżu pola jasności nowy pałac. Było to wielkie
dworzyszcze Odina, Valholl, czyli Walhalla, o pięciuset czterdziestu
bramach. Przez każdą wejść mogło jednocześnie ośmiuset rycerzy. Jego
dach pokryto tarczami, a krokwie były z drzewców włóczni. Słupem,
podtrzymującym środek dworzyszcza, było potężne, żywe drzewo; jego
liśćmi żywiła się czarodziejska koza, Heidrun, dająca zamiast mleka
wiecznie płynący strumień miodu, słodkiego napoju, przeznaczonego dla
bohaterów.
Kiedy już byli bohaterowie gotowi paść w bitwie, Odin posyłał
walkirie, aby wybierały najwaleczniejszych na tę nie kończącą się ucztę.
Owe walkirie, dziewice Odina - wśród nich znajdowały się jego córy -
były to nieśmiertelne kobiety, które jeździły za nim po chmurach, gdy
ukończył swe łowy. Kiedy indziej znowu wzlatywały nad światem pod
postacią łabędzi, szukając, kto jest najgodniejszy, by zasiąść w Walhalli.
Czasem zstępowały na ziemię, zrzucały swe łabędzie szaty, by wykąpać
się w ustronnych jeziorkach lub rzekach. Jeżeli wtedy ujrzał je jakiś
mężczyzna i ukrył ich szaty, wydawało się, że niczym nie różnią się od
ziemskich kobiet, można było zalecać się do nich i pojąć którąś za żonę - o
czym przekonali się niektórzy bohaterowie z Midgardu - ale Walkiria
poślubiwszy człowieka stawała się zwykłą śmiertelnicą.
Kiedy Odin wyruszał na polowanie, zdarzały się czasami dziwne
rzeczy. Pewnej nocy. gdy rozpętała się burza i pioruny huczały wśród gór,
Olaf kowal skulony nad ogniem swej kuźni w Haligolandzie modlił się o
odwrócenie złych losów.
Nagle posłyszą} tętent kopyt końskich na skale i ciężkie uderzenie w
drzwi.
Powstał, drżąc cały, otwarł drzwi i oto stanął w nich potężny król w
lśniącej czarnej zbroi z szerokim mieczem u boku. Prowadził olbrzymiego
konia, który prychał i rżał niecierpliwie, grzebiąc nogą ziemię i potrząsając
grzywą.
- Otwieraj szybko, mistrzu kowalu! - wołał król. - Koń mój zgubił
podkowę, a daleka czeka mnie droga przed świtem.
- Dokąd jedziecie, szlachetny panie, w takim pośpiechu i w taką noc?
- pytał Olaf prowadząc wierzchowca do kuźni i oglądając jego kopyta.
- Noc jasna i nie mam czasu do stracenia - odparł król. - Muszę być w
Norwegii, nim wzejdzie dzień.
- Gdybyście mieli skrzydła, mógłbym uwierzyć waszym słowom -
roześmiał się kowal na ten, jak sądził, żart.
- Mój rumak szybszy niż wiatr - posłyszał - a wiatr dobiegnie do
Norwegii szybciej niż ptak. Lecz gwiazdy bledną, pośpiesz się, mistrzu
kowalu.
Drżącymi dłońmi wybrał Olaf największą podkowę i przymierzył ją do
wspartego na swym kolanie kopyta. Wygięte żelazo było o wiele za małe,
lecz gdy dotknęło kopyta, zaczęło rosnąć, aż osiągnęło odpowiednią
wielkość. Przerażony kowal wyciągnął hacele i ze zdumieniem ujrzał, że
wkręcają się same bez jego pomocy.
- Dobrej nocy, kowalu Olafie! - zawołał król wskoczywszy na grzbiet
konia. - Dobrze okułeś rumaka Odina! A teraz na bitwę!
I gdy Olaf padłszy na kolana gonił go wzrokiem, Odin mknął w
chmurach z głową promieniejącą jasnością - i raz jeszcze rozszalała się
burza, gdy tak pędził na wielką bitwę, po której walkirie miały wybrać
wielu bohaterów.
Tak więc w Walhalli rosły szeregi odważnych mężów i wielkich
wojowników, którzy co wieczór zasiadali przy stole biesiadnym. Miód płynął
obficie, lecz choćby nawet się mocno popili, żadnemu z nich rano nie
dokuczał ból głowy. Z nadejściem dnia przywdziewali zbroje i wychodzili na
pola Odina, pomiędzy złociste drzewa, i tam toczyli śmiertelne boje, lecz
wieczorem powstawali zdrowi i w najlepszej przyjaźni szli do Walhalli.
Kiedy walczyli, kucharz Andhrimnir zabijał ogromnego dzika,
Sahrimnira, i gotował jego mięso w ogromnym kotle. Lecz następnego
rana Sahrimnir znów był żywy, można go było zabić i zjeść wieczorem.
Wówczas bohaterowie zasiadłszy przy biesiadnym stole ucztowali
jedząc mięso dzika i popijając je obficie miodem, a skaldowie Asgardu
śpiewali wzruszające pieśni o początku świata, o wojnie między Asami i
olbrzymami, a być może o bitwie, która się miała rozegrać o świcie
ostatniego wielkiego dnia, Ragnaroku.
ODIN POSZUKUJE MĄDROŚCI

Wielu już było herosów w Walhalli, lecz Odinowi, siedzącemu


samotnie na Hlidskjalfie, wydawało się, że miną jeszcze długie lata, nim
walkirie zdołają zebrać hufiec rycerzy dostatecznie liczny, aby mógł się
przydać w dniu Ragnaroku. Ale czy olbrzymi zechcą czekać? Nie znajdował
na to odpowiedzi, a Norny nie wyjawiłyby mu tego, nawet gdyby dla nich
nie stanowiło to tajemnicy. Odin zatem doszedł do wniosku, że musi za
wszelką cenę zdobyć mądrość, bo mądrością i podstępem zdoła może
powstrzymać zakusy wrogów, aż jego bohaterowie będą gotowi do
ostatniej bitwy.
Różnymi i dziwnymi sposobami poszukiwał Odin mądrości. Szukał jej
nawet między olbrzymami i udał się do Jotunheimu w przebraniu, aby
uczyć się od synów władcy lodu.
Szukał także mądrości u zmarłych i wisiał przez dziewięć dni i nocy -
złożony w ofierze samemu sobie. Kazał bowiem powiesić się na gałęziach
Yggdrasilu, drzewa świata, niczym na szubienicy, i zabronił Asom podawać
sobie w tym czasie chleba czy wina. Dzięki temu, nim zszedł z drzewa,
napłynęły ku niemu z głębin, spod pieczary Nidhogga, tajemnice śmierci.
A potem odwiedził karły w ich podziemnych pieczarach i od
najmądrzejszego z nich, Dvalina, nauczył się, czego zdołał, z ich
specjalności.
Na ostatku skierował swe kroki w dół. aż ku korzeniom Yggdrasilu, i
idąc wzdłuż tego korzenia, który sięga krainy olbrzymów szronu, dzieci
Bergelmira, odnalazł mędrca Mimira. Był to brat dobrodusznej olbrzymki
Bestii, matki Odina, i nikt na całym świecie nie dorównywał mu mądrością.
Mimir w najskrytszych głębiach ziemi strzegł źródła mądrości i co dzień
wypijał jeden łyk bezcennego napoju.
- Mądry Mimirze - błagał Odin - daj mi choć jeden róg wody z twojej
krynicy.
- Nie - odpowiedział olbrzym - nie wolno mi lekkomyślnie trwonić
tego skarbu, dzielić się z kimkolwiek, kto nie byłby gotów za len łyk
mądrości oddać najcenniejszej rzeczy, jaką posiada.
- A więc, na święty Asgard! - zaklinał się Odin. - Pozwoliłbym nawet
wydrzeć sobie jedno oko, jeżeli miałbym za to prawo napić się tej wody i
osiągnąć glebie mądrości potrzebną dla ocalenia tych, co mieszkają w
Asgardzie i w Midgardzie.
- Taka jest, zaiste, cena za łyk mądrości z mojej krynicy - odparł
ponuro Mimir. I od tego dnia Odin miał tylko jedno oko.
Mimir został doradcą Odina i wkrótce polecił mu zawrzeć przymierze
z Vanami, ponieważ Asowie powinni zdobyć jak najwięcej
sprzymierzeńców.
Vanowie był to lud błyszczący, zrodzony w wyższych, sferach
powietrza, zamieszkujący pierwotnie w Vanalandzie nad wysokim
szczytem Yggdrasilu. Nigdy nie pojawiali się w Asgardzie ani Migdardzie,
nigdy nawet nie tknęli stopą ziemi. Sądzić by można, że nie wiedzieli o
istnieniu Asów. zaś Asowie nie wiedzieli nic o nich.
Odin rozkazał swym posłańcom szukać Vanów w Vanalandzie, ale
szukali ich daremnie. Wołali głośno w przestworza, że Odin i inni Asowie
przystąpią do przymierza, jeśli ci przyślą na rozmowy do Asgardu choć
jedną osobę ze swego grona. Nie otrzymali żadnej odpowiedzi.
Ale jednego dnia przybyła do Asgardu dziewczyna olbrzymka. Zwała
się Gullveig. Nieznacznie tylko górowała wzrostem nad Asami i wyglądała
bardzo miło: miała złociście lśniące oczy i włosy, a również całe jej ciało
lśniło jak złoto.
Asowie gościli ją chętnie w swej szczęśliwej krainie, a ona, niby złoty
promień słońca, przesuwała się między nimi, kiedy siedząc na
dziedzińcach swych pałaców w cieniu Yggdrasilu grali w szachy złotymi
figurami lub w warcaby - złotymi krążkami.
Gullveig przebywała jakiś czas między nimi, później zeszła do
Midgardu i wkrótce potem cień padł na świat. Odin spostrzegł, że ludzie
nie są już tak szczęśliwi i szczerzy jak dawniej. Nagle zrodziła się wśród
nich miłość do złota; wykuwali z niego monety-pierścienie, chowali je w
tajemniczych miejscach, spiskowali, oszukiwali, mordowali, aby posiąść to,
co przedtem uważano po prostu za najbardziej użyteczny i najpiękniejszy
metal do wyrobu naczyń i ozdób.
Zobaczywszy to, Odin zawezwał Asów na spotkanie do Walhalli i
postawił przed nimi na środku sali Gullveig.
- Patrzcie! - zawołał. - Oto dziewczyna olbrzymka, która przyszła do
nas! Jest
wiedźmą i uroczycą i wpuściła grzech do Midgardu, gdzie przedtem go nie
znano. A teraz koniec już ze złotym wiekiem! Nasi wrogowie w Jotunheimie
odnieśli nowe zwycięstwo! Asowie Asgardu, bracia moi i synowie, jaki
wyrok wydacie na Gullveig, matkę grzechu?
- Wyrok śmierci! - krzyknęli wszyscy jednym głosem i powstawszy
rzucali w nią oszczepami. Lecz choć godziły w nią ze wszystkich stron,
przeszły przez jej ciało i z brzękiem padły na ziemię, a Gullveig, nietknięta,
stała przed Asami, śmiejąc się.
Rozpalono zatem wielkie ognisko w sali, wepchnięto w nie Gullveig i
ogarnęły ją płomienie. A kiedy przygasły, wyszła żywa i nietknięta,
jaśniejąc i lśniąc bardziej niż kiedykolwiek.
Trzykrotnie próbowano ją spalić na popiół w dworzyszczu Odina i
trzykrotnie wychodziła z ognia cała, piękniejsza nawet niż przedtem -
podobnie jak złoto topione w ogniu staje się coraz lepsze i cenniejsze za
każdym razem, gdy je wlewają do formy.
Gullveig, wyszedłszy z ognia, skierowała się ku najbliższym drzwiom
i zwracając się ku Asom, zawołała:
- Poróżniłam ze sobą ludzi, a wyście poróżnili ze sobą bogów!
Spójrzcie, przybyłam jako wysłanniczka Vanów i oto, jak żeście się ze mną
obeszli! A teraz powracam, aby im powiedzieć, że nie można ufać nikomu
w Asgardzie: na gościa spada grad dzid, herolda wrzuca się w ogień! Ale
cel swój osiągnęłam: nastąpi wojna między Asami a Vanami!
To rzekłszy, wskoczyła na najbliższy promień słoneczny i
natychmiast opuściła Asgard.
Asowie zebrali się na naradę, bo Odm podejrzewał, że Gullveig
oszukuje i Vanów, podobnie jak ich oszukała, chce bowiem doprowadzić do
wojny między nimi, co dałoby olbrzymom szansę zdobycia Asgardu.
I rzeczywiście, nim zdążyli zadecydować, co czynić, ukazała się
wielka armia Vanów i spadając jak grom z jasnego nieba, ruszyła do ataku
na mury Asgardu.
Odin wystąpił naprzeciw wrogom i rzucił dzidą w ich wodza. Lecz ten
pochwycił oręż w locie i zwrócił go z niskim ukłonem.
- Królu Vanów, jakie nosisz imię? - zapytał Odin.
- Jestem Njord, władca Vanaheimu - odparł lśniący wojownik. - Wy-
ruszyłem zaś przeciw wam nie w gniewie, ale z żalu, że tak źle przyjęliście
moją wysłanniczkę.
- Jeżeli mówisz o wiedźmie Gullveig - powiedział Odin - to jej nie
można uważać za wysłanniczkę bogów. Należy bowiem do rasy Jotun, a
jedynym jej pragnieniem jest sprowadzenie nieszczęścia na lud twój, lud
mój, o tak, a również i na mieszkańców Midgardu. aby mogło nadejść
panowanie olbrzymów.
Mówił dalej, opowiadając, jak to Gullveig wpuściła grzech między
ludzi, a kiedy Njord posłyszał o tym i zrozumiał, jak rozpaczliwą walkę
toczą Asowie przeciw olbrzymom, rzucił o ziemię swym błyszczącym
mieczem i uścisnął dłoń Odina.
- Niech zapanuje między nami pokój! - zawołał. - Pokój między Asami
i Vanami, między ziemią a powietrzem. Wspomożemy was przeciw
olbrzymom, będziemy jak jeden lud, zaprzysiężemy wieczystą przyjaźń i
wymienimy zakładników.
Rozradowali się tym ogromnie Asowie, a Honir, brat Odina,
oświadczył dobrowolnie, że pójdzie z Vanami i zamieszka u nich jako
rękojmia przyjaźni.
- A ja sam pozostanę tutaj, w Asgardzie - rzekł Njord.
- Witaj więc - zawołał Odin - witaj nie jako obcy zakładnik, ale jako
jeden z nas. Możesz wznieść pałac i żyć tu ciesząc się taką swobodą i
szacunkiem jak Asowie. Na wszystkich naszych radach przypadnie ci takie
miejsce, jak gdybyś rzeczywiście był moim bratem.
Przypieczętowano więc przymierze między Asami i Vanami i
odprawiono uroczystość, w czasie której Asowie i Vanowie składali sobie
nawzajem przysięgi wierności spluwając w zloty garnek na znak dobrej
wiary.
W ten sposób Njord zamieszkał w Asgardzie i tutaj po latach urodził
mu się syn, Frey, który został panem pogody i rolnictwa, i córka Freyja,
pani piękna i miłości. Każdemu z nich wzniesiono piękny pałac.
A Odin pojął teraz, w jaki sposób zdobyć może jeszcze większą
mądrość. Wziął złoty gar, znak pojednania Asów i Vanów, i sztuką, której
nauczyła go już mądrość Mimira, przemienił go w człowieka, imieniem
Kvasir. Człowiek ten zaczął swe życie jako dorosły, bez wspomnień
dzieciństwa, lecz w zamian za to otrzymał mądrość zarówno Vanów, jak
Asów.
W Asgardzie kochano go za dobroć, a w Midgardzie czczony był przez
wszystkich, gdyż sprowadził pokój między ludzi, nauczył ich, jak mają
postępować, a także wielu sztuk i rzemiosł, co uczyniło ich życie lepszym i
szczęśliwszym. Jeżeli ktokolwiek znalazł się w kłopocie albo potrzebował
rady, posyłał po Kvasira, a ten szedł, gdzie go potrzebowano.
Lecz w końcu stało się to przyczyną jego zguby. Dwóch
niegodziwych karłów, imieniem Fjalar i Galar, poprosiło go, żeby przyszedł
i udzielił im rady w pewnej sprawie.
W dobroci swego serca nie podejrzewał nic złego, udał się więc skrycie do
karłów, a ci zwabili go w głąb swych przepastnych pieczar, zamordowali i
przetoczyli jego czarodziejską krew do dwóch kadzi i kotła. Potem
domieszali do niej miodu i warzyli ją z czarodziejskim nektarem, który
posiadał taką moc, że każdy, kto go skosztował, stawał się poetą, uczonym
lub jasnowidzem.
Karły nie skosztowały napoju, lecz w tajemnicy radowały się jego
posiadaniem. Aby wytłumaczyć zniknięcie Kvasira, rozgłaszały dookoła, że
mędrca zniszczyła jego własna mądrość, że udławił się własnymi słowami,
nie znajdując nikogo, z kim mógłby prowadzić dysputę.
Wydawało się nikczemnikom, że nikt ich nie podejrzewa, postanowili
zatem zamordować również i pewnego olbrzyma. Zaprosili niejakiego
Gillinga wraz z żoną i ugaszczali ich bardzo przyjaźnie.
Pierwszego poranku zaproponowali, aby Gilling popłynął z nimi ich
łodzią, gdy będą łowić ryby na śniadanie.
- Ale wiosłujcie ostrożnie - zastrzegł się olbrzym - bo nie umiem
pływać.
Fjalar mrugnął do Galara i wyruszyli na gładką toń morza. Lecz w
drodze powrotnej skierowali łódź na burzliwe wody, w pobliże zwisających
skał. Łódź się wywróciła, Gilling utonął, ale karły, będąc doskonałymi
pływakami, odwróciły łódź jak trzeba i powiosłowały do domu.
Kiedy powiedzieli żonie olbrzyma, że Gilling wypadł z łodzi i wywrócił
ją, kiedy usiłował się do niej dostać, krzyczała i zawodziła tak, że mało nie
pogłuchli.
- Chodź ze mną! - zawołał w końcu Fjalar. - Zabiorę cię do wejścia do
naszej pieczary i zobaczysz miejsce, gdzie utoną twój mąż. Z pewnością
będzie to dla ciebie jakąś pociechą.
Olbrzymka zgodziła się, a gdy przygotowywała się do drogi, Fjalar
odciągnął na bok brata i szepnął:
- Mamy więc okazję i ją zabić! Idź do górnego okna. Dawszy bratu
trochę czasu, sam poprowadził olbrzymkę przez pieczarę do wyjścia, skąd
rozciągał się widok na morze.
- Wyjdź tędy - poradził jej - znajdziesz się tak blisko miejsca, gdzie
utonął twój mąż, że będziesz jakby razem z nim.
Nic nie podejrzewając wyszła szybko przed pieczarę, a wtedy Galar
strącił na nią z okna ogromny kamień i ją zabił.
Jednak tajemnicze zniknięcie obojga rodziców wzbudziło w synu
Gillinga, Suttungu, pewne podejrzenia. Zjawił się w pieczarze karłów, nim
zdążyły ukryć ciało jego matki. Kiedy niespodzianie rzucił się na nich,
opanowało ich takie przerażenie, że nawet nie próbowali wypierać się
tego, co uczynili.
- A więc to tak! - krzyczał olbrzym. - Zabiliście moich rodziców wodą i
kamieniem! Oboje szybko umarli. Teraz ja was zabiję również wodą i
kamieniem, ale postaram się, byście umierali długo.
Zaniósł ich daleko na morze i postawił na niskim grzbiecie skał.
- Jest teraz najdalszy odpływ - oznajmił. - O tej porze roku skał tych
nie zalewa woda nawet przy przypływie. Ale za parę tygodni silny przypływ
ogarnie skałę i zniesie was w morze. Nawet karły nie potrafią przepłynąć
stąd do brzegu, ale jak wiem, możecie obyć się bez jedzenia przez kilka
miesięcy... starczy więc wam czasu na rozmyślania, co to znaczy tonąć. Ja
będę co dzień przychodzić, aby popatrzeć, jak się czujecie.
Śmiejąc się ponuro, olbrzym Suttung odszedł na ląd, a dwa karły
kuliły się żałośnie na nagiej skale, broniąc się przed przenikliwym zimnem
tej północnej krainy. Minęło kilka dni, czuł się coraz bardziej nieszczęśliwi i
przerażeni, bo przypływ był coraz silniejszy, a w końcu nawet na
najwyższym wzniesieniu sięgał im do kolan.
Każdego dnia olbrzym Suttung przychodził sycić oczy ich niedolą i
szydził z nich słysząc błagania o miłosierdzie.
- Złożymy ci wysoki okup! - wołali. - Góry złota i skarbów. Będziemy
pracować dla ciebie i zrobimy ci przemyślne narzędzia i oręż!
- Mam tyle złota, ile pragnę - odpowiedział Suttung. - A na cóż
zdadzą mi się wasze narzędzia? Pragnę tylko mieć dostatek jedzenia i picia
i żyć wygodnie bez pracy.
Karły przypomniały sobie czarodziejski napój, jaki uwarzyły z krwi
Kvasira, i Fjalar krzyknął:
- Szlachetny olbrzymie, damy ci najcenniejszą rzecz na świecie,
napój, jakiego nie mają nawet Asowie, napój, za który Odin oddałby drugie
swoje oko,
- Co to za napój? - warknął olbrzym.
- Nazywa się ambrozja natchnienia - odpowiedziały karły. -
Przynajmniej tak słyszeliśmy, bo my nie wiemy, co to znaczy natchnienie.
Ale próbowaliśmy tego napoju, i nie ma w świecie lepszego! Zrobiono go z
krwi mądrego Kvasira zmieszanej z miodem. Upija on rozkoszniej niż
jakikolwiek inny miód. Kiedy się kto nim upije, nie leży pod stołem, ale
chodzi i mówi, i śpiewa, a jego słowom nikt nie może się oprzeć. Dlatego to
udało się nam zwieść twego ojca i twoją matkę.
Suttung pomyślał, że może istotnie jest w tym coś z prawdy, i nie
chciał dopuścić, aby ten bezcenny napój dostał się kiedy w ręce Asów,
więc w końcu zaniósł na ląd dwa dygocące ze strachu i zimna karły.
W zamian za to wręczyli mu trzy naczynia,, wypełnione tym
bezcennym napojem, a Suttung zabrał je do swego zamku stojącego na
górze na granicy Jotunheimu. Przechowywał je w komnacie-skarbcu,
wykutej w twardej skale w samym sercu góry.
Odin nie wiedział nic o tym, co się stało, bo mądry Mimir opuścił go i
wraz z Honirem udał się do Vanaheimu, głównej siedziby Vanów, ludu
błyszczącego, gdzie zamieszkał.
Wybuchła tam kłótnia między Mimirem a dostojnymi Vanami,
ponieważ ci powzięli posądzenie, że rzucił czar na Honira, bo ten,
zagadnięty z nagła, nie dawał nigdy odpowiedzi na postawione przez nich
pytanie, tylko mówił zawsze: “Mimir musi na to odpowiedzieć!"
W końcu, osądziwszy, że Mimir niezawodnie jest czarnoksiężnikiem
lub magikiem, zabili go i odesłali jego głowę Asom.
Odin bolał głęboko nad śmiercią Mimira, ale nie szukał pomsty na
Vanach, albowiem był pewien, że uczynili to na skutek jakiegoś
nieporozumienia.
Mocą swą zachował od rozkładu głowę mędrca i umieścił ją koło
źródła mądrości - dawnego źródła Mimira. Od tego dnia głowa Mimira
ostrzegała Odina o mających nadejść niebezpieczeństwach i doradzała,
czego należy unikać.
Zaklęta głowa powiedziała mu przede wszystkim o śmierci Kvasira i
o ambrozji natchnienia.
- Musisz zdobyć ten napój i sprowadzić go do Asgardu - poleciła. -
Ani jednej kropli nie wolno zostawić olbrzymom. Ma go teraz w swym
zamku Suttung, ale jak dotąd nie ośmielił się jeszcze go spróbować.
Kiedy Odin poznał historię zemsty Suttunga, zwołał w Asgardzie radę
i opowiedział innym Asom, co się stało.
- Nie możemy domagać się, aby nam oddal ten miód czy też go
sprzedał - powiedział - bo w ten sposób pokazalibyśmy olbrzymowi, jak
cenimy ów napój. Ktoś musi iść w przebraniu i próbować go zdobyć siłą lub
ukraść.
Nie było chętnych na podjęcie tej beznadziejnej wyprawy i w końcu
sam Odin wyruszył następnego dnia, przebrany za starego parobka.
Przesłoniwszy niewidzące oko szerokim rondem kapelusza, z kosą na
ramieniu, kroczył przez Midgard, aż znalazł się na ziemiach leżących na
granicy Jotunheimu, gdzie żył Baugi, brat Suttunga. Zobaczył na łące
dziewięciu mężczyzn, którzy żeli trawę, i przystanął, aby z nimi
porozmawiać.
- Czy jesteście zadowoleni z pracy u olbrzyma? - zapytał.
- Tak - odpowiedział jeden z żeńców - ale nasze kosy nie są dość
ostre, abyśmy mogli żąć tak szybko, jak tego sobie życzy pan Baugi.
- Można temu łatwo zaradzić - rzekł przebrany Odin. - Pozwólcie mi
je naostrzyć.
Wyciągnął osełkę zza pasa i zabrał się do roboty. Kiedy skończył,
kosy cięły jak brzytwy. Wieśniacy byli zdumieni.
- Radbym kupić od ciebie tę osełkę! - zawołał jeden. - Zechcesz mi ją
sprzedać, obcy człowieku?
- Nie, nie - protestował drugi, wypychając się przed niego. - Sprzedaj
ją mnie! Ja mam więcej pieniędzy, pan Baugi mnie nagrodził hojniej,
kiedyśmy poszli z nim na wyprawę za las Myrkvid, by tam łupić i wzniecać
pożogę.
Starali się nawzajem przelicytować, mówiąc w podnieceniu o wiele
więcej o swych niegodziwych czynach, niż zamierzali. Wreszcie Odin
zawołał:
- Sprzedam osełkę za tysiąc monet-pierścieni. No więc, kto chwyci
pierwszy, będzie ją miał!
Mówiąc to, rzucił osełkę gwałtownie w górę, a każdy z dziewięciu
mężczyzn skoczył, by ją złapać w locie. Zwarli się w kłębiącą masę,
trzymając wciąż wyostrzone kosy w rękach, i wszyscy znaleźli śmierć od
ich ostrzy.
Kiedy Odin ujrzał, że spotkał ich zasłużony los, podniósł swą osełkę,
owinął się płaszczem i ruszył w drogę. Wieczorem przybył do domu
olbrzyma Baugego i poprosił o nocleg.
- Jestem ubogim parobkiem - powiedział. - Nazywam się Bolverk. Jak
moje imię wskazuje, jestem wyszkolony w czarnej magii i potrafię zarobić
na nocleg.
- Bolverk czy sprawca zła to jedno dla mnie - warknął Baugi. - Jeden
człowiek nie zda się na nic, choćby najbardziej zręczny w czynieniu zła.
Jakże zbiorę moje plony? Dziewięciu moich żeńców stoczyło bitwę między
sobą, zabijając się wzajemnie. Nie dbałbym, o to, gdyby ścięli wpierw
trawę. Nie mam pojęcia, skąd wziąć pachołków. Pozabijałem większość
ludzi w okolicy, a resztę przepędziłem. Tych dziewięciu to byli moi
specjalni słudzy: kosili trawę w lecie, a głowy ludzkie w zimie. Jeden
człowiek nie zda się na nic.
- Powinieneś mnie wpierw wypróbować, a nie szydzić - rzucił Odin
wspierając się na kosie. - A co mi dasz, jeżeli pracę dziewięciu mężczyzn
wykonam w krótszym czasie, niż oni by to zrobili?
- Co ci dam? - zapytał Baugi, patrząc na niego ogłupiałym wzrokiem.
- To niemożliwe. Wszelako jeśli ci się to uda, dam ci wszystko, czego
zażądasz.
- Dobrze - powiedział Odin. - Słyszałem, że twój brat, wielki olbrzym
Suttung, ma w piwnicy wspaniały miód, który nazywa się krew Kvasira. Daj
mi jeden łyk tego miodu, a zbierzesz obfitsze plony niż kiedykolwiek.
- Krew Kvasira! - zagrzmiał Baugi pocierając nos. - Suttung nie da ci
nigdy nawet kropelki! Nawet mnie nie dał ani odrobiny.
- No dobrze, a czy przyrzekniesz, że dopomożesz mi zdobyć łyk tego
miodu bez wiedzy Suttunga? - nalegał Odin. - Olbrzym jak ty i
czarnoksiężnik jak ja powinni znaleźć na to sposób.
- Och, to mogę przyrzec - zgodził się Baugi. - Ale chcąc to zrobić,
musisz być przebieglejszy niż setka karłów.
Złożył przysięgę, a potem Odin w przebraniu wziął się do pracy. Nim
dojrzało zboże, zżął trawę, zwiózł ją i ustawił w zręczne stogi. Następnie
skosi! zboże, wysuszył, wymłócił i złożył ziarno w spichrzach Baugego.
- Doskonale, mistrzu czanoksiężniku - pochwalił go olbrzym widząc
jego dzieło. - Pracowałeś lepiej niż dziewięciu ludzi i zasłużyłeś na większą
nawet nagrodę niż łyk bezcennego miodu mojego brata Suttunga. Chodź
ze mną do jego zamku i zobaczymy, czy uda mi się go namówić, aby cię
nagrodził wedle twej zasługi.
Ruszył więc Odin z Baugim na zamek Suttunga, ale kiedy ten
usłyszał prośbę brata, odmówił mu bez ogródek. A nawet wpadł we
wściekłość.
- Zawsze byłeś głupcem. Baugi! Zdobyłem poufne informacje, że
sami Asowie, nasi nieprzyjaciele, pragną mieć mój miód, a ty byś go
trwonił dając byle jakiemu parobkowi dlatego tylko, że lepiej żnie trawę niż
ci twoi rabusie. Mój miód musi być rzeczywiście cenny, skoro sam Odin go
pragnie. Więc nawet ja jeszcze go nie będę pił. Trzymam go w swoim
podziemnym skarbcu pod górą, gdzie nikt go nie tknie. A dla większej
pewności zamknąłem w nim jako strażniczkę moją córkę Gunnlod.
Wsadziłem ją tam, gdy tylko doszło do mych uszu, że Asowie chcą mieć
ten miód. Wracaj więc, na swoje gospodarstwo, a jeżeli nie zabierzesz ze
sobą tego Bolverka, to z jego krwi zrobię napój. I zapewniam cię, że będę
go pić nie tracąc czasu.
Odszedł Baugi, gniewny i zmieszany, a Odin kroczył za nim,
pogrążony w myślach.
- Obawiam się, że nie ma sposobu na zdobycie tego napoju - rzekł
wreszcie Baugi. - Kiedy mój brat coś postanowi, nie można go namówić,
aby zmienił swą decyzję.
- Wspomnij na dalszy ciąg swej przysięgi - odparł Odin. - Przyrzekłeś,
że jeżeli Suttung się nie zgodzi dać mi czary miodu, dopomożesz mi ją
zabrać bez jego wiedzy.
- Och, pomogę ci, jeżeli znajdziesz jakiś sposób - burknął Baugi. - Ale
słyszałeś, co mówił? Jest pod górą, strzeże go Gunnlod.
- Mimo to zdobędziemy go - zapewnił Odin. - Zaprowadź mnie w
pobliże pieczary, gdzie trzyma go Suttung.
Zdumiony Baugi zaprowadził go do pieczary pod ową górą i w końcu
stanął przed ścianą litej skały.
- Stąd jest najbliżej, poza samym zamkiem - oznajmił. - Ale od
piwnicy Suttunga dzieli nas pół twardej skały.
- Jeżeli uczynisz, co powiem, zdobędę wszystko, czego chcę. -
Mówiąc to Odin wyjął z kieszeni świder i wręczył go towarzyszowi.
- To zaczarowany świder - wyjaśnił. - Gdy się nim wierci, wydłuża się
i wydłuża, choćbyś nie wiem jak głęboko wiercił. Przestaje się wydłużać
dopiero wtedy, gdy przejdzie na drugą stronę. Skala jest dla mnie za
twarda, ale olbrzym powinien ją z łatwością przewiercić.
Baugi, jeszcze bardziej niż przedtem zdumiony, ujął świder obiema
rękami i zabrał się do wiercenia dziury w kamieniu. Pracował długo, aż
zaczął się męczyć. Wreszcie wyciągnął świder i upuszczając go na ziemię
zawołał:
- No! Przewierciłem skałę! Ale nie mam pojęcia, na co się przyda
taka dziureczka!
Odin nachylił się i dmuchnął w nią, a grad kamiennych odłamków
uderzył go w twarz.
- Olbrzymie Baugi! - zganił go. - Nie myślałem, że mnie oszukasz, po
tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem.
Z gniewnym pomrukiem Baugi podniósł świder i zabrał się ponownie do
roboty. Tym razem pracował, póki nie przebił ściany na wylot.
Odin znów dmuchnął w dziurę, a ponieważ nic wyleciał pył skalny,
wiedział, że przewiercona jest do końca.
- Stój tutaj na straży - polecił olbrzymowi, a sam przemienił się w
węża i wśliznął w dziurę.
Nawet Baugi zorientował się teraz, że Bolverk jest kimś więcej niż
zwykłym parobkiem, który liznął nieco czarnej magii.
“To jakiś złodziej okradający Asów - pomyślał. - Może być nawet
jednym z Asów."
Tak rozmyślając pochwycił świder i wcisnął go w dziurkę, chcąc zabić
węża.
Ale Odin przeczuwał zdradę i skoro tylko wśliznął się w dziurę,
przemienił się w robaczka, aby mu świder nie zrobił krzywdy.
Wpełzł do podziemnego skarbca Suttunga i tam z robaczka
przeistoczył się w pięknego, młodego olbrzyma.
Gunnlod, piękna córa Suttunga, zdziwiła się bardzo, gdy go ujrzała.
- Myślę, że zjawiłeś się przede mną dzięki czarom, aby napić się
ambrozji uwarzonej z krwi Kvasira - powiedziała. - Jestem tutaj, by jej
strzec. Ale tak mi się już znudziło to przebywanie w ciemnej, zamkniętej
pieczarze, że nie powiem ojcu o tobie. Jeżeli mnie pocałujesz, pozwolę ci
napić się ambrozji z jednej z kadzi, w których jest przechowywana.
Odin ją pocałował, a dziewczyna była tak zadowolona, że otworzyła
pierwszą kadź i zaprosiła go, by się napił. Odin przywołał całą swą
znajomość sztuk czarodziejskich. Podniósł do ust wielką kadź i opróżnił ją
jednym haustem.
- Musiałeś być bardzo spragniony, nieznajomy książę - stwierdziła
Gunnlod patrząc na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
- Ach - odpowiedział chytrze Odin - ale to pragnienie, by napić się
miodu, jest niczym w porównaniu z pragnieniem jeszcze jednego
pocałunku boskich warg pięknej pani Gunnlod!
Gunnlod, jak cała rasa olbrzymów, była ociężała w myśleniu, a teraz
tak ją podnieciło uwielbienie przystojnego młodego olbrzyma, który potrafił
jednym haustem opróżnić całą kadź miodu, że nadstawiła wargi do
pocałunku. Złożywszy na jej ustach pocałunek, Odin podniósł drugą kadź.
- Za zdrowie Gunnlod, najpiękniejszej z olbrzymek! - zawołał i wypił
napój co do kropli.
Gunnlod była jak oczarowana i niczego w świecie nie pragnęła tak
bardzo, jak miłości tego godnego podziwu olbrzyma.
- Pocałuj mnie jeszcze! - prosiła. - Pocałuj, a będziesz mógł napić się
ze złotego kociołka, w którym znajduje się najsłodsza ambrozja z krwi
Kvasira.
Odinowi nie trzeba było więcej. Ale kiedy opróżnił także i kociołek,
zupełnie opadł z sił.
- Cudowny olbrzymie! - zawołała Gunnlod. - Nie mogę żyć bez ciebie.
Zostań mym mężem, a otrzymasz wszystko, co będę mogła ci dać.
- Daj mi najpierw trochę świeżego powietrza i widok błękitnego
nieba! - zdławionym głosem prosił Odin.
Nie podejrzewająca niczego Gunnlod otworzyła drzwi na szczycie
wielkiego tunelu w skale, który prowadził do komnaty skarbca, gdzie się
znajdowali.
Odin natychmiast przemienił się w orła i triumfalnie wzleciał w
powietrze.
Gunnlod zdała sobie sprawę, że z niej zadrwiono, a jej głośne krzyki
sprowadziły wkrótce Suttunga. Skoro się dowiedział, co się zdarzyło, sam
również zamienił się w orła i puścił się w pogoń za Odinem.
A tymczasem Asowie czekali na murach Asgardu i natężając wzrok
patrzyli ku północy.
Kiedy wreszcie ujrzeli wielkiego orla lecącego ku nim z ciemności,
poznali od razu, że to Odin, i przygotowali się, by go przyjąć zgodnie z
poleceniami, jakie wydał ruszając na tę niebezpieczną wyprawę. Postawili
na dziedzińcu trzy złote naczynia, potem znowu stanęli na murach
trzymając miecze w dłoniach, a Ull naciągnął cięciwę swego łuku.
Coraz bliżej nadlatywał orzeł, błyszcząc w ciemnościach. Nagle
Asowie ujrzeli drugiego orła, który go gonił, a leciał szybciej od niego -
wielki czarny orzeł, o potężnych skrzydłach nie mniejszych chyba od
skrzydeł Hrasvelga olbrzyma, który rozpętywał burze.
Błyszczący orzeł przeleciał nad murem i zaledwie opadł na pozłacany
bruk Asgardu, ujrzano błysk światła i postać Odina, a jednocześnie trzy
złote naczynia wypełniły się aż po brzegi ambrozją natchnienia.
A w momencie gdy olbrzym Suttung dosięgnął muru i Ull naciągnął
cięciwę, słońce wzniosło się nad wschodnie góry. Jego pierwszy promień
padł na Suttunga, zsunęła się z niego orla szata i runął na ziemię,
zamieniając się w stos kamieni.
- Tak będzie z całym rodzajem olbrzymów - obwieścił uroczyście
Odin. - Gdy w świętej krainie Asgard oświetlą ich promienie słońca, tkwiące
w nich zło powali ich na ziemię i obrócą się w kamienie.
Mamy teraz u siebie krew Kvasira i w odpowiednim czasie damy jej
się napić tym ludziom z Midgardu, których uznamy za godnych. Zostaną
poetami, opiewać będą czyny bogów i herosów, opowiadać wspaniałe sagi
o bohaterstwie mężczyzn i kobiet, natchnionych przez Norny do dzielnych
czynów albo też okazujących hart ducha w wielkich cierpieniach.
Chodźmy, napijmy się ambrozji natchnienia, by spotęgowała się
nasza mądrość, potrzebna bowiem nam będzie wielka przebiegłość, aby
nie dopuścić olbrzymów do Asgardu. Jednak to, że skradłem krew Kvasira i
oszukałem z konieczności Gunnlod, sprowadziło, niestety, grzech do
Asgardu i nie da go się tak łatwo wypędzić jak Gullveig. Ona już tu nie
wróci, gdyż Vanowie są z nami.
Kto będzie zdrajcą - tego nawet wielki Mimir nie powiedział mi
jeszcze. Lękam się, że będzie nim ktoś spośród nas, bo to zdają się głosić
runy mądrości, te tajemnicze zapiski, które potrafię odczytywać, odkąd
napiłem się krwi Kvasira.
Cisza zaległa na chwilę, a Odin na próżno starał się ujrzeć
przyszłość. Lecz nawet krew Kvasira nie mogła go obdarzyć taką mocą.
JABŁKA IDUN

W zaraniu świata, pewnego pogodnego letniego dnia, płynęła po


morzu łódź żaglowa. Siedzący w niej przystojny młodzian grał na złotej
lirze i śpiewał słodko białym mewom, fruwającym dokoła. Łódka przybiła
do brzegu
tak blisko Asgardu, jak tylko wody pozwalały, i śpiewak zszedł na
ląd. Gdziekolwiek stąpnął, wyrastała z ugoru trawa, a potem rozkwitały
kwiaty. Zaczynały śpiewać ptaki, a drobne zwierzątka igrały swawolnie
dokoła.
Gdy zbliżył się do Asgardu, Asowie posłyszeli słodkie dźwięki liry i
pospieszyli mu na spotkanie przez most Bifrost.
Lecz zanim nadeszli, ziemia zadrżała, rozwarła się tuż u jego stóp i
wyszła z jej wnętrza piękna dziewczyna, jasna jak sama wiosna, trzymając
w rękach złoty koszyk.
Młodzieniec jakby jej oczekiwał, wyciągnął ku niej rękę, ona ją ujęła,
tak że zbliżyli się do stóp Bifrostu trzymając się za ręce.
- Witajcie, jaśni panowie Asgardu! - zawołał śpiewak. - Przybywam z
Jotunheimu, krainy olbrzymów, ale jestem jednym z was. Piękna Gunnlod
jest moją matką, ta, która strzegła ambrozji natchnienia, sporządzonej z
krwi Kvasira, Odin jest moim ojcem, on poślubił Gunnlod w komnacie-
skarbcu Suttunga. Krew Kvasira płynie w moich żyłach, przyszedłem do
Asgardu, aby wam śpiewać i grać.
- Witaj, Bragi, mój synu, panie poezji i słodkiej muzyki - pozdrowił go
Odin. - W mądrości swojej wiedziałem, że przyjdziesz i przyniesiesz radość
Asom.
- Rzeczywiście, przyniosłem wam radość - potwierdził Bragi i
wyprowadził naprzód piękną córę ziemi. - To moja przyszła oblubienica,
piękna Idun, której ojcem jest lvaldi, karzeł ziemi.
- Witaj w Asgardzie, Idun, pani młodości - pozdrowił ją Odin. -
Powiedz nam, proszę, co niesiesz ze sobą w swym złotym koszyku?
- Przynoszę wam jabłka młodości - odpowiedziała Idun głosem tak
miękkim i pełnym słodyczy, jak podzwanianie wód w górskim jeziorze. -
Jeżeli będziecie jeść te jabłka, to pozostaniecie młodzi na zawsze.
- Witaj, po trzykroć witaj w Asgardzie - zawołał Odin z rozjaśnioną
radością twarzą. - Nawet bogowie się starzeją, a potrzebujemy młodości i
siły,
skoro mamy walczyć przeciwko olbrzymom i dawać dobre dary
mieszkańcom Midgardu. Wejdźcie oboje do Asgardu, a wieczorem
wyprawimy wam ucztę weselną i będziemy się radować jak nigdy
przedtem.
Tak więc wieczorem odbyły się zaślubiny Bragego z Idun i odtąd
zamieszkali wśród Asów.
Pod koniec uczty Idun, krążąc wśród weselników, obdarowywała
każdego z nich jabłkiem ze złotego koszyka, a gdy je spożyli, poczuł, że
młodość pulsuje im w żyłach. A choć Idun rozdawała Asom wiele jabłek, jej
koszyczek pozostawał wciąż pełen.
Naturalnie, że kiedy olbrzymi posłyszeli o tym cudzie, zapragnęli
skraść jabłka i mieć je dla siebie. Przez długi czas wysiłki ich były daremne,
bo żadnemu nie udało się wśliznąć do Asgardu, Idun zaś nigdy nie znosiła
swoich jabłek na niziny Midgardu.
Pewnego dnia jednakże zdarzyło się, że 0din i jego brat, jasny Honir,
wędrowali przez Midgard - w przebraniu zwykłych podróżnych, obserwując
radości i smutki, prace i rozrywki śmiertelników.
Idąc szybko dotarli po dłuższym czasie do gór, wznoszących się
niedaleko granicy z Jotunheimem. Gdy przechadzali się tam wśród dolin i
sosnowych lasów, napotkali młodzieńca o miłej powierzchowności i
łotrowskim spojrzeniu iskrzących się oczu.
- Bądźcie pozdrowieni, Odinie i Honirze, potężni Asowie, synowie
Bora i Bestli! - zawołał ów młodzieniec.
Odin zmarszczył czoło i odpowiedział surowo:
- Jakże to być może, młodzieńcze, że wiesz, kim jesteśmy, i znasz
nasze imiona? Muszą tkwić w tym chyba jakieś czary olbrzymów.
- Nie ma w tym żadnych czarów - odparł nieznajomy. - Jestem
bowiem waszym kuzynem, nazywam się Loki. Krew olbrzymów krąży, to
prawda, w moich żyłach, ale płynie także i w waszych, o ile mi wiadomo.
Przecież ojcem Bestli był olbrzym Bolthorn, a jego brat Bergelmir był ojcem
Farbautego, mego ojca... Pozwólcie więc, kuzynowie, abym wędrował
razem z wami i dowiódł, że jestem godzien stanąć u boku Asów w ich
walce ze złymi olbrzymami, mieszkającymi w Jotunheimie.
Tak więc Loki wędrował z Odinem i Honirem, pomagając im w ich
pracach. I wkrótce pokazał, że może się przydać strażnikom Asgardu, bo
wielce był przebiegły i chytry. Jeśli kiedykolwiek stanęły przed nimi
trudności, zawsze znajdował na nie jakiś sposób. Umiał także, podobnie jak
Odin, przybierać jaką zechciał postać.
Jednego dnia wszakże zetknął się z silą większą niż jego własna i
okazało się, że bynajmniej nie jest wolny od zła, cechującego olbrzymów.
Wędrował z Odinem i Honirem przez góry i pustkowia, gdzie trudno
było znaleźć coś do jedzenia. Ale kiedy zeszli do samotnej doliny, ujrzeli
pasące się tam stado bydła.
Jedną sztukę zabili i zręczny Loki wzniecił ogień pocierając o siebie
dwa suche patyczki, a potem zabrał się do gotowania solidnego obiadu.
Po pewnym czasie pomyślał, że pieczeń musi już być gotowa, zdjął
więc rożen z ognia i miał zamiar odkroić potężny kawał mięsiwa, kiedy ku
swemu zdumieniu spostrzegł, że jest zupełnie surowe.
Umieścił je blisko największego żaru i pozostawił tam jeszcze na pól
godziny.
Czas ten dobiegał już końca, kiedy Honir zawołał:
- Z pewnością do tej pory wół się już upiekł! Gdzież twoja zwykła
zaradność, Loki?
Wtedy Loki opowiedział im, co zaszło.
- Myślę, że jest w tym coś dziwnego - zakończył. - Może więc
zechcecie obaj przyjrzeć się temu ogniowi, póki się smaży na nim mięso, i
mięsu, gdy już je zdejmę z ognia.
Rozrzucił ogień i zdjął wołowinę.
- Patrzcie! - zawołał...-- Jest tak samo surowe, jak zaraz po zabiciu
wołu! A przecież wisiało nad ogniem prawie dwie godziny!
Dwaj Asowie przyjrzeli się mięsu i stwierdzili, że Loki ma zupełną
rację.
- Muszą tu działać złe czary - zawyrokował Odin.
- Cha! cha! cha! - zaskrzeczał jakiś glos na drzewie nad nimi. - Nic
upieczecie mięsa bez mojej pomocy.
Zdumieni podnieśli wzrok i ujrzeli wielkiego orła.
- A więc, czy nam pomożesz? - zapytał Loki, który pierwszy ochłonął
ze zdumienia.
- Tak, pomogę! - krzyknął orzeł. - Ale musicie przyrzec, że gdy mięso
będzie gotowe, pozwolicie mi zjeść, ile zechcę, nim sami zaczniecie.
Asowie zgodzili się, bo byli bardzo głodni, a wówczas orzeł nadleciał i
machając skrzydłami wzniecił potężny ogień.
Kiedy Loki rozgarnął płonące gałęzie i zajął mięso ze szpikulca, było
doskonale upieczone.
- Teraz ja wezmę swoją porcję - zaskrzeczał orzeł - a potem wy
będziecie mogli zacząć jeść. To mówiąc zagarnął dla siebie .cztery udźce,
szynkę, comber i łopatki.
- Dość! - wrzasnął Loki i aż podskoczył z wściekłości. - Zabrałeś wiele
więcej, niż ci się należy, a nam zostawiłeś za mało. Ja sam zjadłbym tę
resztkę.
Orzeł nie zwracał na niego uwagi, tylko siedział łykając wołowinę i
chichocząc cicho. Wtedy Loki zupełnie stracił panowanie nad sobą. Porwał
za leżącą w pobliżu gałąź i uderzył nią orła, krzycząc:
- Oddaj nam trochę mięsa, ty łakoma bestio!
Orzeł natychmiast wzbił się w powietrze i odfrunął. Ale gałąź
przylgnęła do jego piór, do gałęzi przylepił się Loki. Mimo usilnych starań
nie mógł się odkleić.
Orzeł obniżył lot, kiedy zbliżyli się do zbocza góry, i wlókł Lokego po
ostrych odłamkach skał, po drzewach, tarni i jeżynach, aż nieszczęśnik
znalazł się w opłakanym stanie. Zdawało mu się, że lada chwila jego
ramiona wyłamią się ze stawów.
Zaczął więc błagać orła, aby mu nie zabierał życia, obiecując dać w
zamian wszystko, czego zażąda.
- Wyprowadź z Asgardu Idun z jej koszykiem jabłek, a zabiorę cię z
powrotem do twoich przyjaciół i oddam ci twój obiad odpowiedział orzeł.
Oburzony Loki odmówił.
- Nie mógłbym tego zrobić, nawet choćbym chciał - zakończył. - Nie
należę do Asów i wątpię, czy mnie kiedykolwiek wpuszczą do Asgardu.
- W takim razie będę cię wlókł z jednego krańca Midgardu w drugi -
wrzasnął wściekle orzeł. - Wiedz, że jestem Thjazi, olbrzym burzy, i to, co
dotychczas zrobiłem z tobą, jest niczym w porównaniu z tym, co potrafię!
Kiedy usłyszał to Loki, spadło na niego przerażenie i natychmiast
przyrzekł, że postara się wyprowadzić Idun z koszeni jabłek poza granicę
Asgardu.
Wtedy Thjazi zaniósł jeńca z powrotem do Odina i Honira, którzy
wciąż czekali przy ogniu, odczepił od niego gałąź i oddal zgłodniałym Asom
dwa udźce wołu.
Loki nie zdradził swym towarzyszom, za jaką cenę został uwolniony, i
nawet nie powiedział, że orzeł był w rzeczywistości olbrzymem burzy.
Oświadczył tylko, że spotkała go słuszna kara za uderzenie orła – do
którego dodał, należy zabity przez nich wół - że orzeł mu przebaczył i
zwrócił część mięsa jako rekompensatę za jego cierpienie.
Odin nie podejrzewał nic i tak polubił Lokego, że kiedy wrócili do
Asgardu, wyznaczył mu siedzibę w Midgardzie u stóp mostu Bifrost, i
często przychodził do niego na naradę. Loki z oddaniem pracował dla
Asów. Ale nie za: pomniał obietnicy danej Thjazemu, olbrzymowi burzy, i z
całą przebiegłością obmyślał, jak mógłby nakłonić Idun, aby z koszykiem
jabłek wyszła samotnie z Asgardu.
Pewnego dnia Idun spacerowała z Bragim wśród pięknych łąk i lasów
Midgardu, a kiedy na chwilę odłączyła się od małżonka, podszedł do niej w
przebraniu Loki i powiedział:
- Pani Idun, słyszałem o cudownych jabłkach, jakie masz w
Asgardzie. Niedaleko stąd w małym lasku rosną podobne, ale jestem
pewien, że są ładniejsze i smaczniejsze od twoich.
- Nie wierzę! - zaprotestowała Idun. - Ale gdyby tak było naprawdę,
musiałabym zerwać jabłka, o których mówisz, bo tylko Asom wolno ich
kosztować.
- Gdybyś, pani, miała swoje jabłka ze sobą - podsuwał Loki -
mogłabyś je porównać z tymi, które znalazłem.
- Nie mam ich ze sobą - odpowiedziała nie przeczuwająca nic złego
Idun. - Ale przyniosę tu jutro mój koszyk jabłek. Nie zaznam chwili spokoju,
póki się nie przekonam, co to za owoce znalazłeś. Dotąd myślałam, że
dobra matka ziemia wydala tylko jeden plon jabłek młodości - te, które
mnie powierzyła.
Powiedziawszy to, Idun zawróciła, szukając Bragego, a Loki udał się
spiesznie do Thjazego, z wiadomością, co go czeka nazajutrz.
Następnego dnia, od momentu gdy jasny wóz Słońca wyruszył na
niebieskie szlaki, Loki czekał u stóp Bifrostu w tym samym co w przeddzień
przebraniu.
Wczesnym rankiem Idun, świeża i piękna jak wiosna, zeszła po
tęczowym moście, niosąc w rękach złoty koszyk.
Loki niezwłocznie sprowadził ją w cień drzew, aby nikt jej nie widział,
a gdy znaleźli się dostatecznie daleko od Asgardu, przeprosił ją na chwilę i
po kryjomu powrócił spiesznie ścieżką, którą przyszli. Gdy znalazł się na
skraju lasu, zrzucił przebranie i kręcił się przez resztę dnia po dolinie, aby
go mógł widzieć Odin i inni Asowie.
A tymczasem nadleciał olbrzymi orzeł, zakołysał się nad Idun i uniósł
ją daleko od Asgardu, w głąb Jotunheimu, aż do Thrymheimu, krainy wiatrów.
Tutaj ją osadził w potężnym zamku, zbudowanym na szczycie nagiej
turni, wokół której nieustannie szalały burze i zawodziły wichry.
Wtedy zrzucił swe orle przebranie i pod własną lęk budzącą postacią
stanął przed biedną, drżącą Idun.
- Jestem Thjazi, olbrzym burzy! - zawołał. - A to jest moja twierdza,
daleko od Asgardu, za daleko, aby Asowie mogli udzielić ci jakiejś pomocy.
Tutaj musisz pozostać, a jeżeli pozwolisz mi jeść twoje czarodziejskie
jabłka młodości, uczynię cię moją żoną i królową Thrymheimu.
- Nigdy, przenigdy - sprzeciwiła się odważnie Idun. - Te jabłka są
tylko dla Asów, nigdy ich nie dotkną wargi olbrzyma. Nie mogę być twoją
królową, bo jestem żoną Bragego, boskiego śpiewaka, pana wszelkiej
słodkiej muzyki.
Na te słowa Thjazi wybuchnął taką złością, że aż zamek się zatrząsł
od jego gwałtownego oddechu.
- A więc tu pozostaniesz! - wrzasnął. - Zostaniesz tu sama, aż dasz
mi, czego pragnę! - Po czym zamknął Idun w najwyższej komnacie wieży
zamku i w szale gniewu wybiegł szerząc zniszczenie w Jotunheimie i w
Midgardzie.
Tymczasem w Asgardzie Asowie zaczęli odczuwać brak wieczornych
odwiedzin Idun, przynoszącej do sali uczt czarodziejskie jabłka w złotym
koszyku.
- Gdzie jest Idun? - pytali, a Bragi pochylał smutnie głowę i dobywał
żałosnych tonów ze swej złotej liry.
- Odeszła ode mnie, nie wiem dokąd - wzdychał. - Z wnętrza ziemi
przyszła do mnie. może tam powróciła. Ale z pewnością przyjdzie znowu.
Starość zaczęła naznaczać swym piętnem Asów. Nawet w złocistych
włosach Baldra pojawiały się srebrne pasma; sztywniały kości Odina i sam
Thor odczuwał ciężar lat na swych mocarnych barkach.
Odin nie mógł się niczego dowiedzieć o Idun; nawet z Hlidskjalfu nie
mógł dojrzeć, co się z nią stało, nawet głowa Mimira nie potrafiła
przepowiedzieć mu, kiedy powróci.
Ale jego kruki, Hugin i Munin, fruwały szybko i daleko, nad
Midgardem i w głąb Jotunheimu, co dzień dalej. Wreszcie przyniosły
wiadomość.
- Idun zamknięta jest w wysokiej wieży nad zamkiem Thjazego
olbrzyma burzy w wietrzystym Thrymheimie - zakrakały. - Jabłka młodości
spoczywają bezpiecznie w jej złotym koszyku i Thjazi ich nie tknie. Ale Idun
mizernieje i blednie, gdy siedząc w wysokim oknie patrzy bez przerwy w
stronę Asgardu i daremnie wzywa męża na ratunek.
Odin zwołał Asów na naradę i powiedział im o tym.
- Musimy uderzyć na Jotunheim i pozabijać wszystkich olbrzymów! -
zagrzmiał Thor. - Nie ma chwili do stracenia, starzejemy się! Odin z
uśmiechem potrząsnął głową.
- Zawsze byłeś zapaleńcem, mój synu! - upomniał Thora. - Zawsze
uważałeś, że siłą dokona się wszystkiego, a cierpliwością nic. Już jako
niemowlę mię dawałeś się okiełznać swojej dobrej matce Jord. Doskonale
pamiętam, jak pierwszy raz okazałeś swą silę zrzucając dziesięć skór
niedźwiedzich, którymi cię przykryła, starając się na próżno zatrzymać cię
w kołysce. Nie. tym razem przebiegłość to nasza jedyna szansa. Ale nie
wiem, kto nas wesprze, bo olbrzymi czuwają, a ja nie wśliznę się do
Jotunheimu w przebraniu tak łatwo jak wtedy, gdy wyniosłem ze skarbca
Suttunga ambrozję natchnienia.
Następnie zabrał głos świetlisty Honir, mieszkający stale u Vanów,
który bawił wówczas w Asgardzie.
- Przypominam sobie, że podczas naszej ostatniej wspólnej wędrówki
po świecie towarzyszył nam niejaki Loki, na wpół olbrzym, a jednak bardzo
podobny do nas, Asów. Dzięki swemu sprytowi pokonywał z łatwością
wszelkie przeszkody, jakie stanęły na naszej drodze.
- Dobrze to zapamiętałeś, mój bracie - pochwalił go Odin. - Właśnie
Lokego nam potrzeba. Mieszka obecnie w Midgardzie. u stóp Bifrostu, i
chodzę do niego od czasu do czasu, aby zasięgnąć rady.
Odin zatem i wielu Asów zeszli Bifrostem do Midgardu i znaleźli
Lokego w pobliskim lesie.
Kiedy powiedzieli mu o porwaniu Idun i złotych jabłek i zapytali,
czyby im nie chciał dopomóc w jej odzyskaniu, zamyślił się ponuro.
- Może zdołałbym sprowadzić do Asgardu panią Idun i jej jabłka -
odparł wreszcie - ale zadanie jest ciężkie i niebezpieczne... Jest trudne
przede wszystkim dlatego, że nie należę do Asów i jako jeden z plemienia
olbrzymów nie mam wstępu do Asgardu.
- Jeżeli sprowadziłbyś z powrotem Idun z jej koszem jabłek młodości,
uczynilibyśmy cię jednym z nas - obiecał Odin. - Ale musiałbyś także za-
przysiąc nam lojalność i wierność w wojnie z olbrzymami.
Loki przystał na to, wiążąc się straszliwymi przysięgami, które
sprowadziłyby na niego przerażające kary, gdyby je złamał. Potem Odin
uroczyście zawarł z nim braterstwo krwi i rzekł:
- Teraz krew Asów płynie w twoich żyłach i możesz wejść do Asgardu
jako jeden z nas. Mimo to spotka cię niechybnie straszny los, jeżeli
wstąpisz do Asgardu, a nie sprowadzisz pięknej Idun z jej zaklętymi
jabłkami.
- Idę sprowadzić ją z Thrymheimu - odpowiedział z tryumfem Loki. -
Tymczasem przygotujcie wielki stos z wiórów i strużyn żywicznej sosny w
samej bramie Asgardu. Ale nie zapalajcie go, aż nadejdzie właściwy
moment. Pamiętajcie, że mogę zmienić się w co zechcę, ale Thjazi olbrzym
burzy potrafi tylko przybrać kształt potwornego orła.
Loki szybkim krokiem wyruszył w drogę. Ale gdy tylko znikł Asom z
oczu, zamienił się w sokoła i pomknął w stronę Thrymheimu. Kiedy doleciał
do zaniku, krążył nad nim czas jakiś, nasłuchując, co mówią żołnierze i
słudzy olbrzyma. Dowiedział się z ich rozmowy, że Thjazi poszedł łowić
ryby, a Idun jest zupełnie sama w swym więzieniu w wieży.
Wfrunął więc tam śmiało i zobaczył Idun, która siedziała smutnie,
wsparłszy swą piękną twarz na dłoniach i patrząc wciąż ku jasnym
wiośnianym krajom leżącym za zimowym Jotunheimem.
- Pani Idun! - zawołał. - Prędko! Przybyłem z Asgardu, aby cię
ratować... Aby cię zabrać z powrotem do męża. Bierz złoty koszyk z
jabłkami młodości, trzymaj go mocno, cokolwiek by się działo, i zaufaj mi!
Idun zerwała się żywo, owinęła się płaszczem, chwyciła zloty koszyk i
tuląc go mocno do piersi zawołała:
- Jestem gotowa, błogosławiony ptaku z krainy światła i lata! Jeśli
doniesiesz mnie szczęśliwie do Asgardu, sokół stanie się na zawsze
przyjacielem Asów i wszystkich mieszkańców Midgardu, ptakiem, któremu
nikt nie będzie wyrządzać krzywdy!
Wtedy Loki w postaci sokoła nadał Idun kształt i wielkość orzecha,
chwycił ją w swoje szpony i szybko wyfrunął z wieży.
Wkrótce wrócił do domu olbrzym Thjazi i popędził do komnaty na
szczycie wieży. Kiedy nie zastał w niej Idun i spostrzegł brak jabłek,
gwałtowny wybuch jego gniewu wstrząsnął wieżą, która runęła na
dziedziniec.
- Nie było tu żadnego człowieka! - wołała służba, drżąc ze strachu. -
Ani żadnego zwierza! Tylko sokół krążył nad zamkiem jakiś czas, potem
wpadł przez okno do wieży, a po chwili wyleciał stamtąd, niosąc coś, co
wyglądało jak wróbel, przysmak sokołów. Odfrunął niedawno w stronę
Midgardu.
Thjazi przybrał postać orła, tak ogromnego, że skrzydła jego zdawały
się rozpościerać od jednego do drugiego krańca widnokręgu.
Wzbił się w powietrze, a wiatry wyjąc leciały za nim, kiedy szybował
w dal. W poszumie piór przemknął nad Jotunheimem i nad Midgardem a
pęd powietrza wyrywał drzewa z korzeniami; kładło się na ziemi dojrzałe
zboże, waliły w gruzy, potężne zamki, unosiły w górę domy i stogi siana,
statki rozbijały się o skały lub zalewały je spiętrzone wody.
W Asgardzie Asowie czekali przy wielkiej bramie, rzucając
niespokojne spojrzenia przez Midgard ku Jotunheimowi.
Nagle dalekowzroczny Heimdall zawołał:
- Widzę nadlatującego od Jotunheimu sokoła, który trzyma w
szponach orzech! Leci szybko ku nam!... A daleko za nim widzę orła! Nigdy
jeszcze nie było w Midgardzie tak wielkiego ptaka! Orzeł leci szybciej niż
sokół i dogania go!
Teraz i Asowie mogli dojrzeć lecącego ku nim dzielnego sokola z
orzechem w szponach. Widzieli czarnego orła, który pruł powietrze za nim i
stawał się z każdą chwilą większy. Widzieli, jak od orlego lotu pochylają się
lasy i kładzie się zboże w Midgardzie, i odgadli, że to Thjazi, olbrzym burzy.
Asowie zapalili pochodnie i ze wzrokiem utkwionym w ptaki stali z dwu
stron ogromnego stosu wiórów i smolnych drzazg w bramie, przez którą
most Bifrost prowadził do Asgardu.
Coraz bliżej nadlatywał sokół, lecz widać było, że goni ostatkiem sił, i
coraz bliżej nadciągał orzeł. Niewielka odległość dzieliła już ptaki, gdy
sokół minął bramę i opadł w cieniu murów.
Asowie cisnęli pochodnie na stos, ogień zasyczał gwałtownie w tym
właśnie momencie, gdy orzeł, nie mogąc już wstrzymać lotu przelatywał
przez bramę.
Wpadł wprost w płomienie, zapaliły się pióra jego skrzydeł i runął w
dół w bramie Asów. Zginął od ostrych cięć mieczy, uderzeń dzid i toporów.
Asowie odwrócili się od martwego ciała olbrzyma Thjazego ku
stojącemu w cieniu murów Lokemu. Stojąca koło niego Idun z okrzykiem
radości podbiegła ku Bragemu i padła mu w ramiona.
Tej nocy Loki zajął miejsce wśród Asów na wielkiej uczcie, a potem
jadł z nimi jabłka młodości. I od tej pory przyjęli go do swego grona, tak
samo jak przedtem Njorda, władcę Vanów.
Chociaż Thjazi nie żył, a Idun ze złotymi jabłkami była znowu w
Asgardzie, niebezpieczeństwo ze strony olbrzymów burzy nie zostało
zażegnane.
Następnego dnia szła przez Midgard dziewczyna olbrzymka, ubrana
w błyszczącą zbroję, z włócznią w ręku.
- Jestem Skadi, córka olbrzyma burzy Thjazego! - zawołała. - Żądam
zadośćuczynienia za śmierć ojca. Jeśli go nie otrzymam, pomszczę
Thjazego, bo żyją dwaj jego bracia, Idi i Gang, tak silni i potężni jak on.
A Odin, stojąc w bramie Asów. odpowiedział:
- Skadi, nie chcemy z tobą walczyć! Złożymy ci zadośćuczynienie za
śmierć ojca. Ofiarowujemy także przyjaźń tobie i twemu rodowi. Powiedz,
ile mamy dać ci złota, jako cenę krwi.
A Skadi zawołała:
- Mamy więcej złota, niż jest w całym Asgardzie! Czyż nie wiecie, że
po śmierci olbrzyma Osvaldego pozostało po nim tyle złota, że jego
synowie Thjazi, Idi i Gang nie mogli go zważyć, gdyż żadna waga świata
nie uniosłaby nawet dziesiątej części tego ciężaru? Podzielili je więc,
układając w stosy. Nie, dajcie mi za męża któregoś z Asów i rozśmieszcie
mnie. bo jeszcze nigdy się nie śmiałam.
Zastanowiła Asów ta propozycja i uznali, że mądrze uczynią, jeżeli ją
przyjmą. Skadi bowiem była piękna, a przymierze z olbrzymami burzy
wydawało się konieczne, bo w przeciwnym razie mogliby zniszczyć
Midgard i Asgard.
Odin więc udzielił takiej odpowiedzi:
- Zgadzamy się na twoje warunki, waleczna dziewczyno. Ale musisz
wybrać sobie męża nie widząc całej jego postaci, tylko stopy.
Skadi przystała na to i Odin wprowadził ją do Asgardu. gdzie
stanąwszy w swojej lśniącej zbroi nie wydawała się wiele większa od
zgromadzonych.
A potem weszli do wielkiej sali i wskazał jej zasłonę, za którą ukryli
się Asowie, wysunąwszy jedynie stopy. Skadi je oglądała, a kiedy zbliżyła
się do pary stóp zgrabniejszych niż inne, wykrzyknęła:
- Wybieram tego za męża, bo nic mogłabym znaleźć lepszego niż Baldr!
- Kiedy odsunięto zasłonę, zobaczyła, że wybrała nic Baldra, ale Njorda z
Vanaheimu.
Ale oboje byli sobie radzi i wieczorem wyprawiono im wesele, Loki
zaś tak wesoło dokazywał i błaznował z kozłem, że Skadi śmiała się w glos.
Spełniono zatem postawione przez nią warunki.
Bardzo prędko jednak wynikły między małżonkami nieporozumienia,
ponieważ Njord chciał zamieszkać w zamku Noatun nad morzem, a Skadi
tęskniła za wietrzystym domem w Thrymheimie. Ułożyli się, że będą
spędzać dziewięć nocy w Thrymheimie, a następne dziewięć w Noatun. Ale
kiedy Njord wracał do swego zamku, wołał:
- Och, jakże nienawidzę gór! Jak okropne wydaje się wycie wilków po
śpiewie ptaków.
Skadi, jednakże, mówiła wręcz coś przeciwnego:
- Pisk morskich ptaków nie daje mi spać. A jeśli już zasnę, mewy
budzą mnie przed świtem.
Spędzała więc coraz więcej czasu w górach, biegając po śniegu i
zabijając niedźwiedzie swymi szybko mknącymi strzałami. Mimo to w
pięknym nadmorskim Noatunie urodziło się Skadi i Njordowi dwoje
zachwycających dzieci: syn nazwany Freyem i córka nazwana Freyją.
Kiedy dorośli, zamieszkali w Asgardzie i nikt nie był bardziej
szanowany i kochany wśród Asów niż Frey, pan owocowania i szczodrego
pokoju, i Freyją, pani miłości i piękności, która jednakże potrafiła ruszyć na
bitwę u boku Odina. powożąc złotym wozem, zaprzężonym w koty.
LOKI I OLBRZYMI

Loki mieszkał w Asgardzie, uznany za jednego z Asów, i nikt nie


przypuszczał, że wydal Idun olbrzymowi burzy, nim ją sprowadził z
powrotem. Tego rodzaju postępowanie leżało w jego naturze, tak wielką
bowiem radość sprawiało mu platanie niegodziwych figlów, że często robił,
co mu przyszło do głowy, nie licząc się z następstwami. Trzeba przyznać,
że był wielce przebiegły i chytry, a dzięki swym uzdolnieniom oddawał
Asom ogromne usługi. Na początku należał do najważniejszych strażników
Asgardu i niejeden raz ustrzegł Asów przed nieszczęściem.
Odin wierzył, że w końcu Loki przezwyciężył w sobie naturę
olbrzymów, że o niej zapomniał, a zważając na to, że łączy się braterstwo
krwi, pilnował, żeby Lokego traktowano jak prawdziwego potomka Bestii, a
nie tylko jej kuzyna.
Bardzo wcześnie w historii Midgardu Loki dowiódł swego sprytu
pokonując olbrzyma Skrymsli, który okazał się zbyt przebiegłym
przeciwnikiem zarówno dla Odina jak i Honira.
Zdarzyło się bowiem, że ci trzej Asowie wędrując znów razem po
ziemi, co w tych wczesnych dniach świata robili często, zaszli do domu
wieśniaka na Wyspach Owczych.
Wieśniak nie rozpoznał ich, gdyż byli przebrani, ale zaprosił trzech
wędrowców do swej kuchni i postawił przed nimi sutą wieczerzę. Jednak
nie przyłączył się do nich, kiedy weselili się przy ogniu nad kielichami
miodu, i Odin zauważył, że od czasu do czasu odwraca się i płacze.
- Co cię gnębi, uprzejmy nasz gospodarzu? - zapytał go w końcu. -
Czy nie moglibyśmy ci w czymś pomóc lub pocieszyć cię jakoś?
- Niestety, szlachetny panie - odpowiedział wieśniak, z twarzą zalaną
łzami - żaden śmiertelnik nie może mi pomóc. Rano przyjdzie ten okrutnik,
olbrzym Skrymsli, aby zabrać nam ukochanego najmłodszego syna
Rognira, bo go sobie upatrzył na jutrzejszy obiad. Daremnie błagaliśmy o
litość, nie chce okazać miłosierdzia naszemu ukochanemu dziecku.
- To się stać nie może! - zawołał Odin, zrywając się na równe nogi i
ukazując swą prawdziwą postać. - Ukryjemy rano chłopca przed
Skrymslim, a jeżeli mnie się to nie uda, schowa go mój brat, Honir.
Wieśniak i jego żona padli na kolana przed trzema Asami. Odin
szybko podszedł do drzwi i wyciągnąwszy w górę ramiona zaintonował
pieśni runiczne, których nauczył się od swego wuja, Mimira, mądrego
olbrzyma.
Kiedy tak śpiewał, na dzikich ugorach wyrastało zboże i o wschodzie
słońca jak okiem sięgnąć rozpościerały się złote łany, gotowe pod sierp.
Wtedy Odin zabrał małego Rognira i ukrył go w ziarnku zboża w jednym
z kłosów na środku wielkiego pola. Potem trzej Asowie stanęli we drzwiach
domu, aby patrzeć, co się stanie, i wkrótce od strony gór nadszedł
niebotyczny olbrzym.
- Dawać mi małego Rognira! - zawołał.
- Ukrył się na polu zboża - powiedział wieśniak.
- A więc znajdę go przed zachodem słońca - odparł olbrzym.
Wyciągnął ostry miecz i zaczął ścinać zboże, wytrząsając ziarno i
odrzucając słomę z pustymi kłosami, aż na krańcu pola powstał wysoki
bróg.
Zapadał wieczór, kiedy Skrymsli ściął ów nieszczęsny kłos,
wytrząsnął jego ziarna na rękę i wybrał to właśnie, w którym ukrywał się
Rognir.
Przerażone dziecko wezwało Odina na pomoc i jeden z jego kruków
nadfrunął, porwał ziarenko z dłoni olbrzyma i zaniósł je do domu, gdzie
Rognir natychmiast odzyskał swą naturalną postać.
- Zrobiłem wszystko, co w mej mocy, aby wam pomóc - zwrócił się
Odm do wieśniaka. - Słońce zaszło, Skrymsli oddalił się i chłopiec jest
bezpieczny.
Trzej Asowie pozostali w chacie wieśniaka na noc, a rankiem
zobaczyli, że olbrzym Skrymsli idzie ku nim. Honir wziął za rękę chłopca i
wyprowadził go szybko tylnymi drzwiami do lasu, do którego sfrunęły dwa
śnieżnobiałe łabędzie, i zamienił go w maleńkie piórko na szyi jednego z
tych ptaków.
Tymczasem olbrzym stanął w drzwiach chaty.
- Dawać mi małego Rognira! - zaryczał.
- Ukrywa się w lasku - odpowiedział wieśniak.
- A więc go znajdę przed zachodem słońca - odrzekł Skrymsli i
pobiegł do lasku.
Przez cały dzień prowadził poszukiwania wśród leśnych ptaków i
zwierząt, a wieczorem złapał tego właśnie łabędzia, na którego szyi
ukrywał się Rognir. Z okrzykiem triumfu podniósł ptaka do ust, chciał go
ugryźć, ale Honir widząc to, posłał powiew wiatru, który zdmuchnął piórko
sprzed warg olbrzyma i zaniósł je do domu, gdzie przerażony chłopiec
wrócił do swej naturalnej postaci.
- Zrobiłem wszystko, co mogłem, aby wam pomóc - zwrócił się Honir
do wieśniaka. - Słońce zaszło, Skrymsli oddalił się i chłopiec jest
bezpieczny.
Jednakże Asowie pozostali jeszcze na jedną noc w domu wieśniaka i
następnego poranku zobaczyli, że olbrzym Skrymsli znowu idzie ku nim.
Tym razem Loki pochwycił chłopca za rękę - wyprowadził go szybko
tylnymi drzwiami i pobiegł z nim na brzeg morza. Wsadził go do łodzi,
wypłynął n» morze, zarzucił wędkę i wkrótce wyłowił trzy flądry, ukrył
chłopca w najmniejszym jajeczku ikry jednej z nich i wrzucił ryby w morze.
Tymczasem olbrzym zbliżył się do drzwi domu wieśniaka.
- Dawać m! małego Rognira! - ryknął.
- Wyszedł łowić ryby - powiedział ojciec.
- A więc go znajdę przed wieczorem! - zawołał Skrymsli, poszedł na
brzeg morza, wsiadł do łódki i odpłynął Kiedy znalazł się na głębi, spotkał
Lokego, który natychmiast tak pokierował swoim czółnem, że łódź
olbrzyma zderzyła się z mm i zgruchotała je.
Loki wdrapał się na łódź olbrzyma, usiadł na rufie dygocąc z zimna i
błagał Skrymslego, żeby go zawiózł na ląd, nim zemrze z zaziębienia.
Ale olbrzym nie zwracał na niego uwagi i wiosłował szybko, aż
znalazł się daleko na morzu. Wtedy opuścił kotwicę i zarzucił wędkę.
Wkrótce złowił trzy flądry. a w jednej z nich Loki rozpoznał tę
właśnie, w której ukrył Rognira.
- Dobry panie Skrymsli - zaczął prosić olbrzyma - daj mi tę małą
rybkę. Dla człowieka, który się o mało nic utopił, nie ma nic lepszego niż
surowa ryba.
- A więc jesteś głodny, co? - warknął Skrymsli. podnosząc rybę. - No
póz. obawiam się. że będziesz musiał poczekać, aż słońce zajdzie.
Mówiąc to rozpłatał trzy flądry i liczył każde jajeczko w ich ikrze, aż
doszedł do tego. w którym ukrywał się chłopiec.
Ale Loki przyglądał się mu pilnie i gdy zobaczył, że trzyma to
właśnie, ziarenko ikry, zamieni) się w sokola, porwą) je z dłoni olbrzyma i
odfruną) ku brzegowi.
Tutaj przywrócił chłopcu jego właściwą postać i rzekł:
- Czekaj, aż Skrymsli postawi stopy na brzegu, a wtedy biegnij jak
możesz najszybciej przez pas bielutkiego piasku i tam, gdzie się kończy,
wbij ten żelazny pal.
Rognir uczynił, jak mu kazano, i w tym lotnym pędzie zdawało mu
się, że piasek się rusza i dziwnie dzwoni pod stopami. Kiedy się obrócił i
wbił pal zgodnie z poleceniem, zobaczył, że Skrymsli zapada się w piasek.
Olbrzym ugrzązł w nim aż po kolana, a wtedy rozpaczliwym
wysiłkiem, wydając ryk wściekłości, wydobył jedną nogę i rzucił się
naprzód. Potkną) się, a chcąc się ratować rozpostarł obie ręce. Ale pokrył
je sypki piasek jak woda. Uderzył głową o żelazny pal i to lak mocno, że
stracił przytomność, a nim ją odzyska), runął głową naprzód w piach i
utonął. Tylko nogi sterczały mu z ziemi.
A Loki pozbawił ich Skrymslego jego własnym sierpem.
Po tym zwycięstwie Lokego nad Skrymslim Odin i inni Asowie jeszcze
chętniej zwracali się do niego z prośbą o radę w sprawach tyczących się
olbrzymów, a wkrótce jego przebiegłość ponownie została wystawiona na
próbę, ale tym razem chodziło o coś znacznie ważniejszego.
Nie syn wieśniaka był w niebezpieczeństwie, ale zagrożony został
sam Asgard. Zdarzyło się, że Odin i inni Asowie spotkali się na naradzie,
aby zadecydować, jakie mury należy wznieść wokół Asgardu dla obrony
przeciw wrogom.
Kiedy omawiali trudności z tym związane, przyszedł Heimdall. strażnik
mostu Bifrost, i tak powiedział:
- Ojcze Odinie, przed bramą Asgardu stoi mężczyzna, który
podejmuje się zbudować mury, zdolne powstrzymać zarówno olbrzymów z
gór, jak i olbrzymów szronu. Chce mówić z wami wszystkimi i ułożyć się co
do ceny, jaką mu zapłacicie za jego pracę.
Odin zatem i inni Asowie zbliżyli się do bramy Asgardu i spojrzeli na
nizinę u jej stóp, gdzie stał ów przybysz, trzymając w ręku wodze pięknego
ogiera. Był to posępny, wysoki mężczyzna, ale nie dostrzegli w nim nic
nadzwyczajnego, prócz jego niezwykle złego humoru.
- Czy jesteś mistrzem murarskim, który proponuje wznieść nam
mury?
- Tak - odparł ów mężczyzna. – I przysięgam, że w ciągu trzech lat
wzniosę cały mur, mur tak mocny i tak wysoki, aby mógł powstrzymać
rasę olbrzymów.
- A jakiej żądasz zapłaty za tak wielki popis sztuki budowniczej?
- Waszej uroczystej przysięgi, że dacie mi panią Freyję, z rodu
Vanów, za oblubienicę - odpowiedział mężczyzna - a również słońce i
księżyc.
Kiedy Asowie posłyszeli te słowa, chcieli je uznać za żart i odprawić
mężczyznę ostrzegając go, by na przyszłość nie czynił tak bezczelnych
propozycji.
Ale Loki powiedział:
- A może warto nad tym się zastanowić. Wiecie doskonale, że nikt z
nas nie potrafiłby zbudować takiego muru w ciągu trzech lat. Niemożliwe,
żeby mógł to zrobić ktokolwiek z ludzi, chyba że posiadłby nie znane nam
tajemnice tego rzemiosła. Zgódźcie się więc na warunki przybysza, ale
zażądajcie, aby całą ścianę, aż do ostatniego kamienia, wzniósł w ciągu
jednej zimy, i to bez niczyjej pomocy. Uprzedźcie go też, że jeżeli w
pierwszym dniu lata praca jego nie będzie absolutnie wykończona, nie
otrzyma wcale zapłaty. Niemożliwe, aby skończył całą budowlę, ale może
przynajmniej położy solidne fundamenty i będziemy je mieć za darmo.
Wyglądało na to, że Loki napił się krwi Kvasira, bo jego słowa
przekonały Asów i Odin przedstawił te warunki budowniczemu.
- Zgadzam się na wszystko - odpowiedział - i żaden człowiek nie
będzie mi pomagał. Ale musicie mi pozwolić posługiwać się moim koniem.
Nie widzieli w tym nic złego, więc wszyscy Asowie złożyli uroczystą
przysięgę, że dadzą mu Freyję, słońce i księżyc, jeśli praca zostanie
ukończona przed pierwszym dniem lata.
Następnego dnia zaczynała się zima i dziwny murarz zabrał się do
roboty. O zmroku obserwujący ją Asowie poczuł się nieswojo. Koń murarza,
Svadilfari, zdążył już przywieźć tak wielkie ilości ogromnych bloków
skalnych, że zakrawało to na cud. Co więcej, nim nadszedł dzień, murarz
sam poprzycinał wszystkie te kamienie i ustawił je na właściwym miejscu,
mocno ze sobą spojone.
I tak posuwała się praca. Każdego dnia Svadilfari przywlekał
ogromne ładunki kamieni, a każdej nocy jego pan je ustawiał, i kiedy
nadchodził kres zimy, mur również bliski był ukończenia.
Wówczas Asowie, zaniepokojeni i przerażeni, spotkali się znów na
naradzie.
- Brakuje już tylko trzech dni do początku lata - zagaił Odin - i
wszyscy widzicie, że murarz z łatwością ukończy pracę w terminie. Czyż
więc będziemy musieli dać jedną spośród nas, piękną Freyję, przybyszowi
z Midgardu?
Czyż będziemy musieli dopuścić do zniszczenia Midgardu i Asgardu,
wyrzekając się słońca i księżyca, które ten czarownik może sprzedać
olbrzymom, naszym wrogom?
- Ale złożyliśmy przysięgę, więc nie. możemy jej złamać -
przypomniał im syn jasnego Baldra, Forseti, pilnujący przysiąg.
- Ach, czemuż składaliśmy tak głupią, nikczemną przysięgę! -
wyrzekł z gniewem Tyr, pan wojny. - Pokonalibyśmy olbrzymów bez muru.
- Namówił nas przebiegły Loki - Odin cedził wolno słowa.
- Wszyscy zgadzaliście się, że zapowiedź budowniczego to tylko
przechwałka - wypomniał mu Loki. - Nie wolno wam zrzucać całej winy na
mnie, bo ja tylko wysunąłem pewną propozycję, a wy skwapliwie ją
przyjęliście.
- Mnie wtedy nie było - zawarczał Thor, jeżąc rudą brodę. - Byłem
daleko stąd, strzegłem was przed olbrzymami. Jestem pewien, że Loki, syn
Laufey, spłatał wam brzydkiego figla. Wpakował nas w okropną sytuację...
musi nas z niej wydobyć... albo będzie miał ze mną do czynienia!
Większość Asów zdawała się zgadzać z Thorem i Loki poczuł strach.
- Ależ ja nie miałem pojęcia, tak samo jak wy, że koń tego człowieka
posiada moc czarnoksięską! - protestował. - Na pewno wymyślę jakiś
sposób, aby murarz stracił prawo do zapłaty. Mam pełno pomysłów w
głowie, ale boli mnie, gdy widzę, że podejrzewacie mnie o świadome
sprowadzenie na was tego strasznego niebezpieczeństwa, a to był
przecież tylko przypadek.
- Nikt nie posądza cię o to, Loki - odpowiedział Odin. - Jesteś jednym
z Asów, łączy nas braterstwo krwi. Ale Thor ma rację: masz w sobie o wiele
więcej chytrości niż którykolwiek z nas. Tyś nas namówił na tę ugodę i
musisz nas wydobyć z matni.
- Ale tak, żebyśmy nie musieli łamać przysięgi ani plamić naszej czci
- powiedział cicho Forseti. Asowie przytaknęli mu i ukończono naradę.
Loki natychmiast wyszedł samotnie z Asgardu i Thor szeptem dał
wyraz podejrzeniu, że Loki szuka schronienia u olbrzymów, po czym
stwierdził, że Heimdal, strażnik Asgardu, nie powinien go przepuścić przez
Bifrost.
Inni Asowie nie mówili nic. Każdy zajął miejsce na niemal ukończonym
murze i spoglądając w dół, wypatrywał, co nastąpi.
Z zapadnięciem nocy pojawi} się murarz, prowadząc ogromnego
ogiera, Svadilfarego, z nowym ładunkiem kamieni. Już dochodzili do muru,
kiedy nagle z pobliskiego lasu wyskoczył drugi koń, piękna biała klacz, rżąc
i tańcząc na zadnich nogach.
Wydawało się, że Svadilfari z miejsca oszalał. Stanął dęba, zarżał w
odpowiedzi na rżenie białej klaczy, gwałtownym szarpnięciem wyrwał się z
zaprzęgu, przewracając wóz z kamieniami i pomknął w ciemność.
Przez całą tę noc i przez cały następny dzień Svadilfari uganiał się za
białą klaczą, a jego pan biegł za nim, klnąc i nawołując go bez rezultatu.
Ostatniej nocy zimy budowniczy powrócił sam, kulejąc, do Asgardu.
Przeszedł przez Bifrost, stanął wpośród Asów i miotał na nich
przekleństwa, nazywając ich oszustami i krzywoprzysiężcami. Wpadał w
coraz większą wściekłość, aż w pewnym momencie stracił panowanie nad
sobą i chytrze zmienioną postacią począł rosnąć w oczach i stał się
olbrzymi, potworny, obmierzły. Asowie poznali, że to jeden z ich wrogów,
olbrzym szronu z Jotunheimu, i zagniewani otoczyli go, odgrażając mu się
w złości. Mądry Odin umieścił Svalin, tarczę, na wschodniej stronie nieba,
aby zasłonić wschodzące słońce. Olbrzym nie zaprzestawał krzyczeć w
furii, że wszystkich Asów, z wyjątkiem Freyji, strąci z Asgardu do Niflheimu.
Wtem zobaczył blask słońca na krawędzi tarczy i z okrzykiem przerażenia
rzucił się ku murowi.
Odin zdjął z nieba Svalin, promienie wschodzącego słońca padły na
olbrzyma i zamieniły go w kamień, który podskakując potoczył się ku
brzegowi muru, zsunął się zeń i poleciał w dół, ku dalekiej dolinie
Midgardu, gdzie roztrzaskał się na tysiące odłamków.
Loki zaś wrócił w parę miesięcy później do Asgardu, prowadząc
wspaniałego siwka, Sleipnira, najszybszego konia na świecie, konia o
ośmiu nogach. Był to źrebak Svadilfarego i białej klaczy. Odin wziął go dla
siebie i jeździł na nim przez chmury nad Midgardem i dokądkolwiek
zapragnął.
LOKI POPELNIA NIEGODZIWOSC

Po przygodzie z olbrzymem murarzem w Lokim zaszła pewna


zmiana. Było w nim więcej nieżyczliwości, za wesołym zuchwalstwem kryla
się nieraz chytrość i coraz więcej czasu spędzał poza Asgardem.
Mądry Odin dostrzegł tę zmianę i zaniepokoił się bardzo. Dowiedział
się już bowiem, że przeznaczenie chce, by jeden z Asów okazał się zdrajcą.
A któż mógłby nim być, jeżeli nie Loki, zrodzony jako olbrzym.
Odin siedział właśnie na Hlidskjalfie, swym wysokim tronie ponad
Asgardem, i spoglądał w dół na świat. Nagle w dalekim Jotunheimie
dostrzegł Lokego, który na dziedzińcu posępnego zamku zabawiał się z
trzema potworami.
Odin natychmiast posłał po swego syna Hermoda, posłańca Asów.
- Pośpieszaj do Jotunheimu - rozkazał. - Nasz towarzysz Loki
zapomniał, że jest jednym z Asów, i zamieszkał w zamku olbrzymki
Angrbody. Każ mu wracać do mnie bezzwłocznie.
Szybki jak światło Hermod skoczył na grzbiet Sleipnira,
ośmionogiego konia Odina, i zniknął w oddali.
Wkrótce już Loki stał przed wszechojcem w gaju w Asgardzie. Na
ustach miał zuchwały uśmiech, lecz w spojrzeniu lęk.
- Wcale nie zapomniałem, że jestem jednym z Asów i że olbrzymi są
naszymi śmiertelnymi wrogami - tłumaczył się, gdy Odin mu powiedział,
gdzie go widział. - Ale pamiętasz chyba, że twoja matka Bestia należała do
ich rasy, a była przecież spokrewniona z moim ojcem. My, Asowie.
możemy przestawać z olbrzymami, nie opowiadając się bynajmniej po ich
stronie. A tak się zdarzyło, że kiedy prowadziłem Svadilfarego do
Jotunheimu, ocalając przez to Asgard od olbrzyma, który zabrałby Freyję,
słońce i księżyc, bo wy nie moglibyście nic na to poradzić... tak się wtedy
zdarzyło, że ujrzałem najpiękniejszą ze wszystkich olbrzymek, uroczą
Angrbodę. Pokochałem ją, ona mnie pokochała, pobraliśmy się i mamy
troje dziwnych dzieci.
- Nie jest rzeczą dobrą, gdy ktoś z Asów żeni się z olbrzymką i ma
potworki za dzieci... - zaczął Odin.
- Doprawdy? - szyderczo zapytał Loki. - A jednak ty, wszechojciec
Asgardu i Midgardu, poślubiłeś kiedyś Jord. Czy Anar, jej ojciec, i Nott, jej
matka, nie byli olbrzymami? A czy jej i twój syn, Thor, jest potworem?
- Loki, mówisz o sprawach, których nie rozumiesz - odparł Odin. -
Tylko przez posłuszeństwo mądremu Mimirowi i życzeniom Norn
poślubiłem łaskawie Jord, olbrzymkę ziemi, w zamierzchłej przeszłości,
kiedy świat dopiero powstawał. Bez Thora, jak sam dobrze wiesz, nie
dalibyśmy sobie rady z olbrzymami. Thor zjawił się jako nasz obrońca, ale
obawiam się, że te twoje dzieci przyszły na świat nam na zgubę.
Następnie Odin nakazał swym synom sprowadzić do Asgardu dzieci
Lokego, więc wyruszyli do Jotunheimu prowadzeni przez Thora i Tyra.
Kiedy wrócili, przywiedli ze sobą takie potwory, iż nic dziwnego, że
królowe Asów, Frigg i Sif, Idun i piękna Freyja, na ich widok zbladły jak
ściana.
Połowa ciała najmłodszej córki Lokego, Hel, była żywym ludzkim
ciałem, podczas gdy druga jej połowa miała siną barwę rozkładu. Średni
potomek Lokego, wielki wąż Jormungand, wznosił ku górze swe wijące się
cielsko jak posąg zła. Najstarszy zaś to był wilk Fenrir - największy i
najstraszniejszy ze wszystkich wilków.
- Nie wolno mi ich zabić - powiedział Odin - bo nie można zawrócić
losu w jego biegu ani spruć raz utkanej przez Norny tkaniny. Hel, córko
Lokego, udaj się do swego królestwa pod Niflheimem. Przychodzić tam
będą dusze zmarłych, którzy nie zginęli w walce. Lecz wpierw przepłyną
Gid, rzekę, której nikt nie może przekroczyć dwukrotnie, Garm, pies z
krwawą piersią, strażnik Helheimu, pilnować będzie twoich posępnych
włości. Idź więc tam, królowo zmarłych.
Mówiąc to, Odin wyciągnął rękę. a Hel, płacząc gorzko, zapadła się
pod ziemię, aż do najniższego ze światów, aby nad nim panować do chwili,
gdy zaświta Ragnarok, dzień ostatniej wielkiej bitwy.
Następnie wszechojciec chwycił Jormunganda i rzucił go w morze;
wąż rósł i rósł, aż opasał ziemię i chwycił ogon w paszcze. Jako wąż
Midgardu będzie z wyroków losu tkwić tam aż do Ragnaroku.
Ale wilk Fenrir pozostał w Asgardzie, chociaż tylko Tyr odważał się
podchodzić do niego co dzień i dawać mu mięso.
Wilk wciąż rósł i stawał się coraz bardziej niebezpieczny.
Głowa Mimira wyjawiła Odinowi, że zgodnie z przeznaczeniem wilk
ma się stać ich zgubą. Wszechojciec wiedział, że nie wolno mu go zabić,
zwołał więc raz jeszcze wszystkich Asów i przedstawił im całą sprawę.
- Zostawcie go mnie! - burknął Thor. - Zobaczę, czy można go zabić,
czy nie.
- To stać się nie może - sprzeciwił się stanowczo Odin. - Jest
dzieckiem jednego z nas, a zabicie któregoś z mieszkańców Asgardu
sprowadziłoby na nas dzień Ragnaroku szybciej niż jakikolwiek podstęp
olbrzymów.
- W takim razie zabierzmy go stąd i zwiążmy łańcuchem, którego nie
będzie w stanie zerwać - poradził Thor.
I tak też postanowili postąpić. Zrobili więc bardzo mocny łańcuch,
nazwali go Loding i pokazali wilkowi.
-Jesteś bardzo silny - powiedział Tyr - A może byś tak spróbował, czy
potrafisz zerwać ten łańcuch.
Wilk Fenrir spojrzał na łańcuch i wykrzywił wargi w uśmiechu
pogardy.
- Zwiążcie mnie jeżeli chcecie - warknął lekceważąco.
Opasali go więc łańcuchem, związali jego końce i odstąpiwszy parę
kroków w tył patrzyli, co będzie.
Fenrir podniósł się, wstrząsnął, a potem przeciągnął leniwie i łańcuch
Loding popękał w drobne kawałki, które z brzękiem rozsypały się po ziemi.
Asowie potem długo pracowali, starannie kując drugi, o wiele
silniejszy łańcuch, a Fenrir tymczasem wył na dziedzińcu Asgardu i z
każdym dniem stawał się potężniejszy.
Kiedy był gotów drugi łańcuch, nazwany Dromi, Tyr wziął go i
pokazał Fenrirowi. Wilk zobaczywszy te okowy uśmiechnął się złośliwie.
- Gdy tak łatwo zerwałeś Loding - powiedział Tyr - zrozumieliśmy, że
to nie była prawdziwa próba sił. Ale w ten łańcuch włożyliśmy całą naszą
sztukę. Zobacz, czy potrafisz rozerwać Dromi tak łatwo, jak rozerwałeś
Loding.
Fenrir przyjrzał się łańcuchowi i zobaczył, że jest on bardzo silny i
ciężki.
- Będzie to trochę trudniejsze - powiedział. - Ale zwiążcie mnie, a ja
rozerwę łańcuch Dromi tak, jak rozerwałem łańcuch Loding. Nabrałem sił
od czasu mego pierwszego wyczynu!
Asowie zebrali się na dziedzińcu i ponownie wilk Fenrir został
związany łańcuchem tak mocno, jak tylko Thor i Tyr potrafili.
Tym razem natężał się i zmagał z żelaznym łańcuchem Dromi, tłuki
nim ; o kamienny chodnik i naciągał, jak mógł najbardziej. W końcu Dromi
rozpadł się na kawałeczki jak poprzednio Loding, a Fenrir zawołał
triumfalnie:
- Patrzcie! Uwolniłem się od łańcucha Dromi! Czymże są dla mnie
wasze słabiutkie łańcuchy! Ale znudziła mi się ta zabawa! Nie zrobicie
łańcucha, którym moglibyście mnie związać, więc już nie zawracajcie mi
głowy podobnymi bzdurami. - Pobiegł na obiad, nażarł się surowego mięsa
i legł jak długi na ziemi, patrząc na swój cień i ciesząc się, że nadal rośnie.
Asowie jednakże znowu zebrali się na naradę i nawet Thor był
przygnębiony. Ale wstał mądry Frey i tak powiedział:
- Jest jasne, że nikt spośród Asów i nikt spośród Vanów nie zdoła
wykuć tak silnego łańcucha, aby nim spętać wilka Fenrira. Skoro my nie
potrafimy, nie potrafi tego zrobić żaden człowiek w Midgardzie, a wątpię,
czy dokonałby tego któryś z olbrzymów w Jotunheimie.
- Nie zadawajmy się już więcej z olbrzymami! - żachnął się Thor. -
Olbrzym kowal mógłby okazać się równie niebezpieczny, jak olbrzym
murarz.
- Ja też nie doradzałbym szukać pomocy w Jotunheimie - mówił Frey.
- Ale pozwólcie mi posłać mego wiernego posłańca Skirnira do ziemi,
leżącej za Niflheimem, do Svartalfaheimu, ojczyzny czarnych elfów.
Mieszkają tam pewne karły, bardziej wyćwiczone w kuciu łańcuchów niż
jakikolwiek inny mieszkaniec dziewięciu światów.
Asowie przystali na to i Skirnir, posłaniec, wyruszył w drogę.
Kiedy powrócił, niósł szary łańcuch z drobnych ogniwek, tak miękki ł
gładki jak jedwabna chusta, a niósł go z łatwością w jednej ręce.
- To jest łańcuch Gleipnir - powiedział oddając go Freyowi. - Karły
przysięgały, że tylko on zdoła spętać wilka Fenrira. który nie zerwie się z
tego łańcucha aż do dnia Ragnaroku, kiedy to pękną wszelkie więzy.
- Ten łańcuch wygląda na cienki i słaby - rozważał Odin, przesypując
go przez palce.
- Jest to zaklęty łańcuch, ukuty z pomocą czarów - wyjaśnił Skirnir. -
Karły tłumaczyły mi, że powstał z tupotu kocich stóp, brody kobiety,
korzenia skały, ścięgien niedźwiedzia, oddechu ryby i śliny ptaka. Możecie,
zaiste, zauważyć, że kocie stopy nie czynią już tupotu, kobiety nie mają już
bród, nie można znaleźć korzenia skały. Co się zaś tyczy innych rzeczy, nie
zastanawiałem się jeszcze nad tym.
Odin zatem wsunął łańcuch do swojej sakiewki i wraz z wieloma
Asami udał się na dziedziniec do wilka Fenrira.
Kiedy go zawołano na blask słoneczny, wyszedł ogromny stwór,
ziewając i przeciągając się, i wszyscy zauważyli, że wilk bardzo urósł od
dnia, kiedy rozerwał łańcuch Dromi.
- Chodź, zapoluj z nami w lasach Midgardu - zaproponował mu Tyr.
- O nie - odrzekł wilk. - Nie opuszczę jeszcze Asgardu. Wiem, że tutaj
jestem bezpieczny.
- Dobrze więc, przejdź się po równinach Asgardu. Choć nie wiem, czy
znajdziemy tu zwierzynę.
Fenrir zgodził się na to z ochotą i ruszyli przez jasne lasy i łąki, aż
doszli do jeziora Amsvarlnir. Wznosiła się na nim skalista wyspa i na
życzenie Ulla popłynęli ku niej.
- Widziałem tu wiele długonogich jeleni - powiedział łucznik Asgardu,
kiedy znaleźli się na wyspie. - Powinniśmy więc mieć dobre łowy.
W kilka godzin później, kiedy zasiedli, żeby coś zjeść i odpocząć,
Odin wyciągnął łańcuch Gleipnir.
- Mam tutaj coś zdumiewającego - powiedział do Asów i do Fenrira. -
Łańcuch lekki jak jedwab, a jednak nie mogę go przerwać.
Asowie zaczęli go po kolei próbować i nawet Thor stwierdził, że
łańcuch jest za mocny dla niego.
- Ale Fenrir z pewnością go zerwie - dodał. - Skoro potrafił uwolnić się
z łańcucha Dromi, to taki drobiazg nie powinien sprawić mu kłopotu. Fenrir
obwąchał łańcuch Gleipnir i zmarszczył podejrzliwie nos.
- Nie powiększy to mojej chwały, gdy rozerwę tak cienki łańcuch -
warknął ze złością. - A jeżeli są w nim jakieś czary, za nic nie dam się nim
związać.
- Ależ na pewno z łatwością zerwiesz taką jedwabną wstążkę -
nalegał Thor. - A jeżeli nie... no cóż, wtedy Asowie będą wiedzieli, że jesteś
tylko zwykłym słabym wilkiem, i nawet nasze żony nie będą się ciebie
dłużej bały. A skoro nie będziemy się niczego obawiać z twojej strony,
dlaczego nie mielibyśmy cię rozwiązać!
- Jeżeli to podstęp, byłoby za późno, gdybym dopiero związany
łańcuchem przekonał się, że nie mogę go rozerwać - zawarczał Fenrir. -
Nie, nie zgadzam się, abyście mnie nim wiązali. Ale nie chciałbym,
żebyście zwątpili w moją odwagę. Jeżeli więc ktoś z was włoży do mego
pyska rękę jako rękojmię dobrej wiary, pozwolę się związać Gleipnirem.
Asowie zbledli i spoglądali po sobie, bo nikt nie chciał przyjąć
wyzwania wilka.
Odważny Tyr wystąpił naprzód.
- Wilku Fenrirze! - zawołał. - Ja się nie lękam. Popatrz, kładę moją
dłoń między twoje zęby. Pozwól teraz, żeby Thor i inni Asowie umocowali
na tobie łańcuch.
Fenrir stał spokojnie, podczas gdy opasywano go łańcuchem i
zakładano pętle na nogi. Potem naprężył się i próbował zerwać łańcuch,
ale ten twardniał coraz bardziej i opasywał go coraz ciaśniej, a im bardziej
wilk się szarpał, tym twardszy stawał się łańcuch i tym mocniej go
krępował.
Z ust wszystkich Asów wyrwał się okrzyk radości i ulgi - z ust
wszystkich, z wyjątkiem Tyra, on bowiem stracił dłoń.
Kiedy zobaczyli, że wilk jest naprawdę związany i nie może zerwać
pęt, przeciągnęli łańcuch przez twardą skałę i przytwierdzili jego koniec do
ziemi zatykając go wielkim głęboko wbitym odłamkiem skały.
Fenrir miotał się wściekle, wyjąc przeraźliwie i próbując kąsać, więc
Thor zakneblował mu paszczę mieczem, wpychając mu jelec między dolne
zęby, tak że ostrze sterczało ku górze.
- Będzie tu leżał związany - zawyrokował uroczyście Odin - aż do
dnia Ragnaroku i dopiero wtedy łańcuch zeń spadnie. Tutaj w Asgardzie
nie możemy go zabić, bo jest to święte miejsce ł nie wolno nam przelewać
krwi Asów ani nikogo spokrewnionego z Asami.
Następnie wszyscy Asowie wrócili do wysokich zamków Asgardu i z
lekkim sercem ucztowali w Walhalli.
Ale Loki, chociaż ucztował tak wesoło jak inni i spijał wielkie rogi
miodu wznosząc toasty na zgubę olbrzymów, ku czci odważnego Tyra o
jednej ręce i potężnego Thora budziciela grzmotu, nie mógł darować Asom
tego, co uczynili, nie mógł im darować, że strącili Angrbodę w czeluści
Helheimu i dali mu jego prawowitą żonę Sigyn, którą porzucił dla
olbrzymki.
Ale najstraszliwszym gniewem pałał przeciwko Thorowi, bo ten
własnymi rękami związał Fenrira, a pijąc miód z rogu przechwalał się tym,
co uczynił, i głosił nienawiść do olbrzymów i tych, którzy im sprzyjali.
Loki nie mówił o tym nic, a nawet śmiechem przyjmował kpiny i
obelgi
Thora. Ale wymknął się z sali biesiadnej w ciemną noc dysząc
zemstą, snując plany niegodziwych czynów.
Rankiem, kiedy Thor wszedł do swego wielkiego pałacu Bilskirnir,
rozbłyskującego od gromów, spotkał swą piękną żonę, Sif, zalaną łzami, z
narzuconym na głowę płaszczem. - Co się stało? - zapytał, ciskając
oczami błyskawice.
Zanosząc się od płaczu, z oczami opuszczonymi w zawstydzeniu, Sif
z wolna
zsunęła płaszcz.
Wtedy Thor zapłakał z wściekłości i smutku, bo zniknęły jej piękne,
złote
włosy, a głowę miała tak łysą, jak łyse jest ściernisko po zebraniu plonów.
- Nocą, kiedy spałam, przyszedł złodziej - łkała. - Kiedy obudziłam się
rano, nie miałam już ani jednego włosa, ani jednego!
Thor ogromnymi krokami przemierzał Asgard, z oczyma miotającymi
błyskawicą, z rudą brodą jeżącą się wściekle i tak ryczał z gniewu, aż nad
wzgórzami Midgardu i nad dalekim Jotunheimem przetoczył się piorun.
- Loki, synu Laufey! - grzmiał Thor. - Gdzie jesteś, pomiocie
olbrzymów? Tylko tyś jeden mógł to zrobić. Pokażcie mi, gdzie jest ten
niegodziwiec, a połamię mu wszystkie kości.
Loki nie opuścił Asgardu, bo nie przypuszczał, że na niego paść może
podejrzenie. Wiedział, że Asowie nie dozwolą, żeby ich krewniaka spotkało
tu coś złego. Ale kiedy schwycił go Thor, sycząc, że zaniesie złoczyńcę do
Jotunheimu i tam rozszarpie na sztuki, wpadł w przerażenie.
- Puść mnie! - błagał. - Wynagrodzę ci, jak zechcesz. Wpadłem w
gniew i nie wiedziałem, co czynię.
Ale Thor tylko potrząsał Lokim, aż mu zęby szczękały, i pędził
wielkimi krokami przez Asgard, wrzeszcząc:
- Pogruchocę ci wszystkie kości i zmiażdżę cię skałą, abyś nie mógł .
popełniać więcej niegodziwości, jeżeli nie wsadzisz z powrotem na głowę
Sif wyrwanych włosów, tak aby rosły znowu!
- Zrobię to! Zrobię! - wolał Loki. - Postaw mnie na ziemi i posłuchaj!
Thor nieufnie postawił go na ziemi, ale trzymał go nadal.
- No więc - warczał - jak umieścisz z powrotem na głowie Sif włosy,
które jej wyrwałeś?
- Te trzy karły, które ukuły łańcuch Gleipnir... - wołał żywo Loki. – Ci
trzej synowie Ivaldego, którzy żyją w Svartalfaheimie, potrafią zrobić nowe
włosy nawet jeśli nikt inny nie potrafi. Pójdę do nich, a także zapłacę karę
za cały kłopot, jakiego narobiłem. Jeżeli połamiesz mi kości, Sif nigdy nie
odzyska swoich włosów, ale jeżeli pozwolisz mi teraz iść do
Svartalfaheimu, jest wielce prawdopodobne, że je odzyska. Nie stracisz nic,
jeżeli pozwolisz mi spróbować, ale możesz stracić wszystko, jeżeli mi nie
pozwolisz.
Wolno myślący Thor zastanawiał się czas jakiś. Ale kiedy wreszcie
zrozumiał, odepchnął od siebie Lokego wołając:
- Idź więc do Svartalfaheimu i załatw to najlepiej, jak możesz, z
synami Ivaldego. Ale nie łudź się, że mi uciekniesz, jeśli ci się to nie uda.
Gdziekolwiek będziesz, znajdę cię!
Loki pozbierał się mrucząc przekleństwa na Thora i wyszedł z
Asgardu, kierując się ku ziemi czarnych elfów.
Minął most Bifrost i szedł przez Midgard ku wysokim, samotnym
górom, gdzie pod ziemią w mrocznych pieczarach mieszkały karły i ich
kuzyni czarne elfy. Wędrował tymi pieczarami przez kręte przejścia i
strome schody, aż usłyszał przed sobą brzęk młotów spadających na
kowadła i ujrzał czerwony blask kuźni.
Dotarł w końcu do podziemnego świata pieczar, gdzie pracowały
karły, dobywając z ziemi złoto i żelazo, a ze skal drogie kamienie. Robiły
potem z tych kruszców piękne miecze, czarki, zbroje i inne cenne
przedmioty.
Loki odszukał synów Ivaldego, a kiedy im powiedział, czego chce,
mistrz tej sztuki rzemieślniczej, Dvalin, zawołał:
- Przyniesie nam to wielką chwałę wśród Asów! Zabierajmy się żywo
do pracy, bracia, i pokażmy, jak wielką jest nasza sztuka!
Karły postawiły więc złoto na ogień i wśród sapania miechów tak
żwawo zabrały się do pracy, że strumień iskier wypływał kominem, jak
lotne tchnienie wulkanu.
Najpierw mądry Dvalin ukuł oszczep Gungnir w podarku dla Odina.
Jest to najlepszy ze wszystkich oszczepów i zawsze trafia do celu.
Potem zrobił okręt Skidbladnir w podarku dla Freya, pana wiatrów.
Jest to najdoskonalszy ze wszystkich okrętów, bo może płynąć po ziemi tak
samo jak po morzu, a także w powietrzu, niezależnie od tego, skąd wieje
wiatr. Pomieści wszystkich Asów wraz z ich rumakami, a jednak da się
złożyć w ten sposób, że można go nieść jedną ręką albo zawiesić u pasa
wojownika..
Na końcu Dvalin uprządł złotą nić, delikatniejszą niż jakakolwiek
uprzędzona na kołowrotku śmiertelnych. Utkał z niej nowe włosy dla Sif.
- Jeśli położy się je na głowie - pouczył Lokego - będą rosnąć jak
prawdziwe włosy. I tak je zaczarowałem, że nie można ich będzie już nigdy
wyrwać siłą ani skraść podstępem.
Loki był zachwycony i przekonany, że teraz już mu nie grozi zemsta
Thora ani gniew Asów.
- Jesteś największy ze wszystkich kowali - powiedział Dvalinowi. - Ani
w Midgardzie, ani w Asgardzie, ani nawet lulaj czy wśród czarnych elfów
me ma nikogo, kto potrafiłby zrobić takie przemyślne, cudowne dary dla
Asów!
Otóż zdarzyło się, że słowa te posłyszał inny kowal, imieniem Brokki,
i zerwał się w wielkim gniewie.
- To nieprawda! - wrzeszczał. - Mój brat Sindri jest o wiele lepszym
kowalem niż Dvalin. Daję w zakład moją głowę!
- Przyjmuję zakład! - zawołał oburzony Loki. - Moja głowa przeciw
twojej, że Sindri nie zrobi dla Asów trzech podarków bardziej niezwykłych i
cudownych niż dary Dvalina!
- Zgoda! - ze złym uśmiechem odparł Brokki. - Dziś przed wieczorem
zetnę ci głowę. Muszę poprosić Sindrego, żeby wykuł mi w tym celu
specjalny oręż.
Następnie Brokki poprowadził ich do kuźni Sindrego, a kiedy karzeł
kowal posłyszał o zakładzie, uśmiechnął się szyderczo i pokiwał głową.
- O tak! - zawołał. - Zrobię coś lepszego, niż kiedykolwiek zrobił
Dvalin, syn Ivaldego. Gungnir, Skidbladnir i włosy dla Sif! Ba, poczekajcie,
aż zobaczycie moje dary dla Asów!
Stopił swoje kruszce i rzucił na nie czary. A potem przyłożył do ognia
miechy ze świńskiej skóry i kazał Brokkemu dąć w nie co sił, dopóki nie
wróci.
- Dmuchaj mocno - pouczał brata - i nie ustawaj ani na chwilę...
nawet aby przetrzeć sobie czoło... nawet by odetchnąć głębiej. Bo jeżeli
przestaniesz dmuchać choć przez chwilę, uszkodzisz to, co leży na ogniu.
Potem wyszedł do innej pieczary, Brokki dął w miechy, a Loki ze
złym błyskiem w oczach wymknął się cichcem z kuźni w przeciwnym
kierunku.
Wkrótce, kiedy Brokki zajęty był przy miechach, do kuźni wpadł giez
i uciął go w rękę, aż krew popłynęła. Ale Brokki nie przerwał pracy, aby go
odpędzić.
W parę minut później przyszedł Sindri i wyciągnął z ognia odyńca ze
złotą szczeciną i grzywą z połyskliwego złota.
- Dobrze - powiedział, - Gullinborsti jest gotów. A teraz znowu dmij w
miechy, bracie, i nie ustawaj ani na moment, żeby się nie zniszczyło
następne dzieło.
Mówiąc to umieścił nad ogniskiem więcej złota i znowu wyszedł z
kuźni. Wkrótce, gdy Brokki ziewał się potem przy miechach, giez przyleciał
znowu i uciął go w kark tak mocno, aż krew popłynęła. Ale Brokki nie
przerwał pracy, żeby go odpędzić.
Sindri przyszedł w parę minut później i wyciągnął z ognia lśniący
pierścień.
- Dobrze - powiedział. - Draupnir jest gotów. A teraz znowu dmuchaj
w miechy i nie przerywaj ani na chwilę żeby nie zepsuć mojego ostatniego
i największego dzieła.
Mówiąc to położył ogromną porcję żelaza na ogniu i znowu wyszedł z
kuźni.
Wkrótce, kiedy Brokki pracował przy miechach, giez ponownie
nadleciał i uciął go w powiekę, aż krew się puściła. Wtedy Brokki chwycił
gza, odrzucił go od siebie i wytarł krew z powieki. Miechy na chwilkę
spłaszczyły się, ale już w moment później Brokki pracował przy nich równie
pilnie jak przedtem.
Sindri powrócił i wyciągnął z ognia wielki żelazny młot.
- Niestety - stwierdził. - Mjollnir o mało nie został zepsuty. Popatrz,
ma trochę za krótki trzonek. Ale myślę, że mimo to wygram zakład, bracie
Brokki. Pospiesz do Asgardu z naszymi darami, niechaj je Asowie ocenią.
Loki był już w tym czasie w kuźni we własnej swej postaci i spoglądał
z pogardą na podarunki Brokkego, chociaż zaczynał się właściwie
niepokoić, które dary Asowie uznają za lepsze. Wyruszył jednakże do
Asgardu z Dvalinem i Brokkim, a kiedy się tam znaleźli, zgromadzili się
Asowie i Loki wyjaśnił obecność karłów opowiadając o zakładzie.
Wtedy Odin, Thor i Frey zasiedli na krzesłach sędziów, a Loki i Dvalin
stanęli przed nimi.
Najpierw Thor wziął włosy i wsadził je na głowę Sif. Natychmiast
zaczęły
rosnąć, jakby tam zawsze były, a Sif potrząsnęła głową i uśmiechnęła się,
jak uśmiecha się promienna ziemia, kiedy po mroźnej, jałowej zimie powraca
lato.
Potem Loki wręczył Odinowi oszczep Gungnir, wyjaśniając, że zawsze
trafia do celu i nie powstrzyma jego lotu nic, co stanęłoby mu na drodze. A
na końcu dał Skidbladnir Freyowi, mówiąc mu, że skoro się tylko rozwinie
żagiel, okręt przy sprzyjającym powiewie pomknie po morzu i lądzie, a po
skończonej podróży można go złożyć jak chusteczkę.
Trzej Asowie byli pełni podziwu i Odin rzekł:
- Karle Brokki, będzie ci naprawdę trudno prześcignąć te dary, bo
nigdy przedtem nie widziałem nic podobnego.
Brokki jednakże wystąpił naprzód, kłaniając się z pewnością siebie i
przede wszystkim ofiarował Odinowi pierścień Draupnir.
- Ten dar, panie mój, zapewni ci wielkie bogactwo - powiedział. -
Pilnuj dobrze tego pierścienia, bo co dziewiątą noc zsuwa się z niego osiem
pierścieni takiej samej wartości.
Potem dal Freyowi odyńca Gullinborsti, mówiąc:
- Ten dar, panie mój, pozwoli ci poruszać się z wielką szybkością.
Pilnuj dobrze tego odyńca, bo mknie przez powietrze czy wodę prędzej niż
koń. Co więcej, jego grzywa i szczecina rzucają taki blask, że nigdy nie
zgubisz drogi, chociażbyś jechał przez najgłębsze ciemności samego
Niflheimu.
Na końcu dał Thorowi młot Mjollnir i powiedział:
- Ten dar, panie mój, uzbroi cię w wielką siłę. Pilnuj dobrze tego
miota, bo cię nigdy nie zawiedzie. Możesz nim walić, jak chcesz mocno, i
skruszyć wszystko, w co uderzysz. A jeżeli rzucisz nim w coś, trafi w to i
powróci do twojej ręki, choćbyś go rzucił bardzo daleko. A jednak jest tak
mały, że możesz nosić go przy pasie. Ale nie chcę taić, że popełniłem jeden
błąd: młot ma trochę przykrótki trzonek.
~Chwilę trzej Asowie omawiali między sobą zalety tych darów, po
czym Odin wydał wyrok.
- Uważamy - powiedział - że młot Mjollnir jest najcenniejszy z tych
wszystkich rzeczy, ponieważ jest najlepszym naszym orężem w walce z
olbrzymami, naszymi śmiertelnymi wrogami. Toteż wydajemy następujący
wyrok: Karzeł Brokki wygrał zakład, a Loki musi oddać głowę.
- Jeżeli chcesz mieć moją głowę, musisz ją wziąć! - zawołał Loki w
zuchwalstwie rozpaczy i w jednej chwili był już bardzo daleko, idąc przez
powietrze w swoich butach wielkiego pędu.
- Sprowadź? go tobie! - wrzasnął Thor i natychmiast wskoczył na
swój wóz zaprzężony w dwa kozły Szczerbatego i Wyszczerbionego i już
mknął przez Midgard w potężnej, czarnej chmurze burzowej. Wkrótce był z
powrotem i wyrzucił Lokego z wozu na kamienną posadzkę Walhalli.
- Oto jest! - huknął, a grzmot przetoczył się w oddali. - Teraz, karle
Brokki, możesz wymierzyć mu sprawiedliwość.
Brokki natychmiast wyciągnął ostry topór i z radosnym uśmiechem
zbliżał się do swej ofiary.
- Chwileczkę! - zawołał Loki i karzeł zatrzymał się. - Gotów jestem
przyznać, że wygrałeś zakład, a moja głowa jest fantem. Ale czy nie
zgodziłbyś się, abym ją wykupił od ciebie? Wolałbym to uczynić, nim ją
zetniesz, bo potem niewielką będzie miała dla mnie wartość.
- Nie! - krzyknął Brokki. - Nie możesz mi nic ofiarować, co miałoby
dla mnie wartość! W Svartalfaheimie mamy o wiele więcej cennych
pierścieni, złota i oręża, niż posiadacie wy, Asowie, choćby do tego dodać
wszystkie bogactwa Midgardu i Jotunheimu. A o nic więcej my, karły, nie
dbamy... z wyjątkiem zemsty. Ten giez, który mnie uciął, gdy dmuchałem
w miechy; bardzo był do ciebie podobny, podstępny Loki. Ale tym razem
twoja chytrość na nic ci się nie przyda.
- Tak, przyznaję, że przegrałem - westchnął Loki. - Więc jeśli nie
masz zamiaru oszczędzić mej głowy, musisz przyjść i odciąć ją... Ale z
pewnością przypominasz sobie, że tylko głowę stawiałem w zakład. Ona
należy do ciebie, to jasne, ale szyja jest moją własnością. Musisz więc
ucinając mi głowę być bardzo ostrożny, abyś nie tknął szyi, bo każdy jej
kawałeczek należy do mnie i zabraniam ci jej tknąć... A oczywiście, kiedy
stawiałem w zakład moją głowę, miałem na myśli ją całą, musisz więc
odciąć ją w jednym kawałku i nic nie pozostawić.
Zapanowała chwila ciszy, a potem potężny wybuch śmiechu
wstrząsnął Walhallą. Brokki stal wymachując mieczem, a minę miał bardzo
głupią.
- A więc nie obetnę ci głowy - powiedział w końcu. - Ale żeby cię
ostrzec przed chełpieniem się w przyszłości, zeszyję ci wargi. Z pewnością
szlachetni Asowie zgodzą się ze mną. że mówisz o wiele za dużo, więc
trochę ciszy się przyda.
Loki przystał na to, gdyż by! to drobiazg w porównaniu z utratą
głowy.
- Jeżeli w szyciu jesteś tak biegły, jak w sztuce kowalskiej -
powiedział - zrobisz taki szew, że z dumą będę go obnosić na twarzy.
Brokki zabrał się do dzieła, ale stwierdził, że jego miecz jest zbyt
tępy i niezręczny, aby dziurawić nim ciało jednego z Asów.
- Ach, chciałbym mieć tu szydło mego brata! - zawołał.
Nie zdążył domówić tych słów, gdy nagle pojawiło się szydło
Sindrego, przeszyło wargi Lokego i Brokki bez żadnej trudności porobił w
nich dziurki i zasznurował je rzemieniem.
A potem wszyscy Asowie wyśmiewali się z Lokego, który stał niemy, nie
mogąc im odpowiedzieć zwykłymi sobie żarcikami.
- Wychyl róg miodu z nami, Loki! - drażnili go. - Śpiewaj nam, Loki,
śpiewaj podniecającą pieśń o miłości lub wojnie. Opowiadaj nam historię
jakiegoś swego zwycięstwa nad wrogiem.
Loki znosił te szyderstwa ze spuszczonymi oczyma, a kiedy Asowie
znudzili się tą zabawą i dwa karły odeszły z Asgardu, udał się szybko do
swego pałacu i wyciągnął rzemień.
Ale od tej pory jego wargi szpeciły blizny i nierówności i jego
uśmiech stał się zły, gdy dawniej bywał tylko chytry.
FREYJA OBLUBIENICA

Frey i Freyja, Vanowie, dzieci Njorda i Skadi, dorastali szczęśliwie w


Asgardzie, on najchętniej przebywał wśród jasnych elfów, ona wśród
młodzieży Midgardu - młodzieńców i dziewcząt, którzy po raz pierwszy
poznawali radości i smutki miłości. Freyja znała zarówno owe smutki, jak i
radości, ponieważ była poślubiona pięknemu Odowi, którego wiernie
kochała. Przebywali w dworzyszczach i ogrodach Asgardu, a ich dom
nazywał się Folkvang. Mieszkali lam niektórzy bohaterowie Midgardu,
polegli w bitwie, bo Odin pozwolił Freyji wybierać spośród wojowników,
przyprowadzonych przez walkirie, tych mężów, których chciała mieć w
swoich posiadłościach.
Freyja i Od żyli długi czas szczęśliwie w swoim zamku i mieli dwie
urocze, zachwycające jak klejnoty, córki, które znajdowały radość we
wszystkim, co piękne.
Jednak na Freyję spadł wielki smutek, tym większy, że wyniknął z jej
własnej winy, chociaż nigdy by nie przypuściła, że upodobanie do
klejnotów może popsuć szczęście małżeńskie.
Zdarzyło się raz, że Freyja wędrowała przez Midgard i przez
Alfaheim, w którym rządził jej brat Frey, i doszła do granicy
Svartalfaheimu, gdzie mieszkały czarne elfy.
Dvalin i jego trzej bracia zastawili tam na nią pułapkę. Siedzieli w
swojej kuźni przy wejściu do obszernej pieczary i robili najcudowniejszy
naszyjnik ze złota, jaki kiedykolwiek widziano. Nazywał się Brisingamen,
czyli naszyjnik Brisingów.
Freyja przystanęła, zobaczywszy karły, a piękno naszyjnika
wzbudziło w niej zachwyt. Przyglądała się ich pracy, dopóki nie ukończyli
naszyjnika.
- Czy sprzedacie mi ten naszyjnik za dużą ilość srebra? - spytała. - Bo
doprawdy nigdy nie widziałam ładniejszego i nie mogę bez niego żyć.
- Nie - odpowiedziały karły. - Za wszystko srebro ziemi nie sprzedamy
naszyjnika Brisingów.
- Czy sprzedacie mi go za dużą ilość złota? - spytała Freyja.
- Nie - odpowiedziały karły. - Nawet za wszystko złoto świata go nie
sprzedamy.
- Czy jest na świecie taki skarb, za który oddalibyście mi ten
naszyjnik? - spytała Freyja. - Bo odkąd ujrzałam ten klejnot, nie mogę żyć
bez niego.
- O tak - odpowiedziały karły. - Jest taki skarb na świecie, za który
oddalibyśmy Brisingamen. Ale musisz zapłacić każdemu z nas osobno.
Tym skarbem jest twoja miłość. Bądź żoną każdego z nas przez dzień i
przez noc - bo na tak krótki okres zawierają małżeństwo karły
Svartalfaheimu - a wtedy Brisingamen będzie twój.
A Freyja, w swym szaleństwie niepomna na nic, myślała tylko o
blasku i lśnieniu najpiękniejszej ozdoby świata, naszyjnika Brisingów
wspanialszego od wszystkich innych. Znikł z jej pamięci Od, jej mąż, dwie
urocze córeczki, zapomniała, że jest królową wśród Asów.
- Dobrze - odpowiedziała jak we śnie - za Brisingamen mogę być
żoną nawet takich jak wy.
Tak więc w dalekim Svartalfaheimie cztery karły zawierały
małżeństwo z Freyją, a nikt z Asów nie wiedział o tym - nikt z wyjątkiem
niegodziwca Lokego, bo on jeden zawsze wiedział, gdzie krzewi się zło.
Kiedy Freyja powróciła do Asgardu i zamieszkała ponownie w pałacu
w Folkvang, wstydziła się swego postępku i ukryła naszyjnik Brisingów
przed oczyma wszystkich. Ale gdy była sama w swej alkowie, do której nie
mógł wejść nikt nie proszony, wyjmowała go i poiła oczy iskrzącym
blaskiem.
Loki poszedł do Oda i powiedział mu, co zrobiła Freyja. Od nie chciał
mu wierzyć i wstydził się nawet wspomnieć żonie o tym, co mówił mu Loki.
- Nie wierzę nawet, że ma naszyjnik Brisingów - zakończył rozmowę
Od. - Ale jeżeli ma i wykradniesz go od niej, i pokażesz mi, uwierzę twojej
opowieści i serce mi pęknie.
- Byłoby bardzo trudno go ukraść - bronił się Loki. - Wiesz, jak
szczelnie wpasowane są drzwi komnaty Freyji i jak mocno je zamyka od
wewnątrz.
- Jeżeli nie potrafisz dowieść prawdy tej historii w jedyny sposób, na
jaki się zgadzam - zawołał Od - będę wiedział, że to kłamstwo, i Thor
skruszy cię na miazgę swoim młotem Mjollnirem.
Loki musiał wobec tego ukraść naszyjnik. Przyszedł nocą do komnaty
Freyji, ale drzwi były szczelnie zamknięte i mimo swej przebiegłości nie
potrafił ich otworzyć. Zamienił się więc w muchę i fruwał dokoła zamka i
zawiasów, ale nigdzie nie mógł znaleźć szpareczki. W końcu, blisko
zwieńczenia drzwi, znalazł maleńką dziurkę, niewiele większą od tej, jaką
robi igła. Z największą trudnością udało mu się przez nią przecisnąć.
Rozejrzał się bacznie, czy nikt nie czuwa w komnacie, ale podobnie jak w
całym pałacu, królował tu sen.
Loki podszedł do łoża Freyji. Spała, mając na szyi naszyjnik
Brisingów. Spostrzegł, że leży na zapięciu klejnotów, więc nie mógłby go
rozpiąć.
Przedzierzgnął się w pchłę i ugryzł Freyję w policzek. Na wpół
obudzona obróciła się i znowu zasnęła. Gdy tylko Loki posłyszał jej
spokojny oddech, wrócił do swej naturalnej postaci, rozpiął zameczek i
ściągnął naszyjnik. Otworzył drzwi i spokojnie wyszedł.
Udał się wprost do Oda, pokazał mu naszyjnik i opowiedział
dokładnie, co zrobił.
W gorzkim smutku Od cisnął naszyjnik na ziemię, opuścił Asgard i
szedł, gdzie go oczy poniosły.
Freyja obudziła się rano, zobaczyła, że naszyjnik zginął, a drzwi są
otwarte, i domyśliła się, że wykryto jej tajemnicę. Zanosząc się od płaczu
posłała po męża, chcąc mu wszystko wyznać i błagać o przebaczenie, ale
Oda nie było.
Wtedy wyznała to Odinowi.
- Nie zaznam chwili spokoju - łkała - dopóki nie znajdę mego
ukochanego Oda i nie wyproszę u niego przebaczenia za tę wielką
krzywdę, jaką mu wyrządziłam. Szukać go będę po całym świecie, póki nie
znajdę.
- Stanie się tak, jak mówisz - powiedział uroczyście Odin. - Wtedy zło,
które popełniłaś, żeby zdobyć złotą ozdobę, zostanie ci wybaczone. Ale
rozkazuję ci nosić zawsze naszyjnik, abyś pamiętała o tym, co zaszło.
- Nie mam już tego przeklętego świecidełka - łkała Freyja. - Złodziej,
który wszedł do mojej komnaty, zabrał je, jak już ci mówiłam.
- Tylko Loki mógł być tym złodziejem - stwierdził Odin. Wezwał
swego syna Heimdalla, strażnika Asgardu, i zapytał go, czy nie widział
Lokego.
- Owszem - odpowiedział Heimdall. - Syn Laufey przeszedł przez
Bifrost wczesnym rankiem, wkrótce potem, jak Od opuścił Asgard. Oda
teraz nie widzę, ale syn Laufey ukrywa się pod postacią foki koło skały
Singastein.
- Idź więc tam - rozkazał Odin - i zabierz mu naszyjnik, zwany
Brisingamen, zrobiony niedawno przez czarne elfy w Svartalfaheimie.
Przynieś go, zapnij na szyi Freyji i pilnuj, żeby go jej znów nie zabrał Loki
ani nikt inny.
Heimdall szybki jak światło pomknął spełnić zlecenie, a kiedy znalazł
się w pobliżu skały Singastein, zawołał głośno:
- Loki, synu Laufey, stań przede mną w swojej prawdziwej postaci.
Wiem, gdzie się ukrywasz i w co się przemieniłeś. Wyjdź, mówię, albowiem
przynoszę ci rozkaz Odina, pana Asów.
Foka - Loki ukryła się głębiej pod skałą, śmiejąc się do siebie.
Krótko trwał ten śmiech, bo Heimdall również przemienił się w fokę i
popłynął szybko przez zieloną wodę ku Lokemu. Pomiędzy dwiema fokami
rozgorzała zacięta walka, ale w końcu Heimdall zwyciężył i poprowadził do
Asgardu pokonanego. Loki wracał pod własną postacią, miał na sobie
naszyjnik i był wściekły.
Freyja zawiesiła sobie naszyjnik Brisingów i poszła z płaczem w świat
szukać Oda. Wędrowała z kraju do kraju, a Izy padające z jej oczu
zamieniały się w krople złota.
Przez długi czas nie wracała do Asgardu i jej brat, Frey, niepokoił się
bardzo, czy nie stało jej się co złego. Wyrzucał Odinowi, że posłał ją na
wędrówkę, bo Odin mógł sam odnaleźć Oda i sprowadzić go z powrotem.
Ale wolą ojca bogów było, żeby Freyja wędrowała przez świat, ucząc ludzi,
jak należy kochać.
W końcu Frey nie mógł już tego dłużej znosić. Pewnego dnia, kiedy
Odin udał się do źródła Mimira, żeby tam zasięgnąć mądrości, zasiadł
ukradkiem na wysokim tronie Hlidskjalf, aby popatrzeć na świat, co wolno
było czynić tylko Odinowi.
Nie zobaczył Freyji - ale jego wzrok przykuła jasność na dalekiej
północy. Patrzał długo i bacznie i zobaczył Gerd, córkę olbrzyma Gymira,
najpiękniejszą ze wszystkich cór olbrzymów szronu. Powietrze wokół niej
lśniło, gdy szła, światło zdawało się spływać z jej ramion. Potem nagle
zniknęła w lodowym pałacu swojego ojca. a Freyowi zdawało się, że zgasł
cały blask świata.
Smutny, zszedł wolno z Hlidskjalfu, ukarany za zuchwalstwo, jakie
okazał zasiadając na tronie Odina. Wróciwszy do pałacu nie rzekł ani
słowa, nie jadł, nie pił, nie spał. Nikt nie odważał się odzywać do niego, tak
dzikie było jego spojrzenie.
Wtedy jego ojciec, Njord, wezwał Skirnira, mądrego, wiernego
towarzysza Freya i poprosił go, aby wykrył, co się stało.
Skirnir udał się do Freya, który siedział samotnie, zatopiony w
smutku, i tak do niego przemówił:
- Powiedz mi, wielki Freyu, wodzu Asów, dlaczego całymi dniami
siedzisz samotnie w swoim domostwie?
- Jak mogę się podzielić z tobą brzemieniem mego smutku? Słońce
wschodzi codziennie, ale nie przynosi mi radości.
- Czyż zmartwienie twoje jest tak wielkie, że nie możesz się z niego
zwierzyć przyjacielowi? - zapytał Skirnir. - Czyż zapomniałeś, jak bliscy
sobie byliśmy kiedyś, chłopcy dorastający razem? Czy nie ufasz mi więcej?
Wzruszyły Freya te słowa i opowiedział Skirnirowi, co go trapi.
- W Gymirsgardzie ujrzałem przechadzającą się dziewczynę i
pokochałem ją - zakończył. - Nawet niebiosa lśnią jaśniej, kiedy podniesie
piękne ramiona. Jest mi droższa, niż kiedykolwiek była droga dziewczyna
mężczyźnie. Ale Asom i Vanom na pewno nie spodoba się moja miłość, bo
ona należy do rasy olbrzymów.
Ale Skirnir powiedział:
- Daj mi swego rączego konia i magiczny miecz, który przecina
wszystko, czego jego ostrze dotknie, a zdobędę ją dla ciebie.
- Dam ci oczywiście mego konia - odpowiedział Frey - a także mój
czarodziejski miecz, który sam walczy, jeżeli ten, kto go trzyma, jest
odważny.
Skirnir wziął miecz w dłoń, skoczył na grzbiet rumaka przyjaciela i
wyruszył do Jotunheimu.
- Pędź szybko, dobry koniu! - wołał. - Drogi są ciemne, a my musimy
przejechać przez spowite mgłą góry i znaleźć się w kraju olbrzymów
szronu, ale dojedziemy tam bezpiecznie, jeżeli nie spotkamy trolli.
W końcu dotarli do zamku Gymira i tutaj Skirnir zobaczył pasterza
siedzącego na zboczu góry.
- Pasterzu, który siedzisz na skałach i widzisz wszystkie drogi! -
zawołał. - Powiedz mi, jakim sposobem mógłbym porozumieć się i Gerd,
piękną córką wielkiego Gymira.
- Czyś oszalał? - wrzasnął pasterz. - A może już jesteś duchem?
Nigdy śmiertelnik nie zdobędzie prawa do rozmowy z dziewiczą córką
Gymira.
- Nie możemy zawrócić - odpowiedział Skirnir. - Choćby największe
czekały nas niebezpieczeństwa, musimy ruszyć w drogę. Umrę wtedy,
kiedy mi śmierć pisana, a tylko Norny wiedzą, którego dnia to nastąpi.
Siedząca w zamku Gerd posłyszała tętent kopyt końskich, kiedy
Skirnir przesadził mur i wjechał na dziedziniec.
- Co to jest? - zapytała. - Zdaje się, że ziemia drży i cały zamek się
chwieje.
- Mężczyzna na ogromnym rumaku skoczył przez mur na dziedziniec,
a teraz puścił konia wolno na trawę.
- Idź, zaproś go do sali - zawołała Gerd - i podaj mu pitny miód... Ale
mam przeczucie, że to ten przybysz, o którym mówi przepowiednia, że
przez niego przyjdzie, śmierć na mego kochanego brata, Belego.
W wielkiej sali Skirnir skłonił się nisko, gdy na spotkanie mu wyszła
Gerd z rogiem miodu w ręku.
- Który to z synów Asów czy też mądrych Vanów stoi przede mną? -
zapytała. - I jakim sposobem przeskoczyłeś mur, który otacza zamek mego
ojca?
- Nie jestem Asem ani mądrym Vanem, ani nawet elfem -
odpowiedział Skirnir.- Chociaż rzeczywiście przeskoczyłem ten mur, aby
zobaczyć się z tobą. Ale spójrz, mam tutaj jedenaście szczerozłotych
jabłek. Ofiaruję je tobie, piękna, aby zjednać sobie twoje względy, abyś
zechciała nazwać Freya, pana Vanów, najbardziej umiłowanym spośród
wszystkich żywych istot.
- Nie wezmę twoich jabłek jako zapłaty za moją miłość - odparła
Gerd. - Nigdy też nie nazwę Freya mężem ani on mnie żoną.
- Spójrz na ten miecz! - zawołał Skirnir wyciągając magiczny oręż
Freya. - Mógłbym ściąć ci głowę za jednym zamachem, gdybyś nie
zechciała udać się ze mną do Freya i być jego ukochaną.
- Nigdy nie zniosę, żeby mnie zmuszano do miłości - powiedziała
Gerd. - Jednak myślę, że stal błyśnie i spłynie krwią, jeżeli spotkasz
któregoś z moich krewnych.
- Spojrzyj raz jeszcze na ten miecz - rzekł Skirnir cichym,
przejmującym głosem. - Spojrzyj i zauważ, jak jest naznaczony
tajemniczymi znakami runicznego pisma, Są tam czary, które sprowadzą
na ciebie przekleństwo, jeżeli nie odwzajemnisz szczerej miłości Freya.
Jeżeli rzucę na ciebie czar, demony będą cię dręczyć co dnia, nawet tutaj w
Jotunheimie. Albo nie będziesz miała wcale męża, albo trzygłowy troll
zostanie twoim panem, o tak, Hrimgriamir, potwór, mieszkający w Dolinie
Trupów, będzie cię miał za żonę. Duszę twą porazi smutek, usychać
będziesz w żalu, jak usycha teraz Frey. Gniew Thora zwróci się przeciw
tobie, a sam Frey cię znienawidzi. Patrz, odciskam na tobie znak runiczny i
miłość napełni twe serce, ale miłość cię zniszczy, jeżeli nie zlitujesz się nad
Freyem.
A wtedy gniew wygasł w oczach Gerd i nagle zalśniła w nich czułość.
- Patrz - szepnęła. - Wychylam ten puchar za zdrowie Freya. Nigdy
nie myślałam, że pokocham któregoś z Vanów... a teraz nagle czuję, że go
pokochałam.
- Odpowiedz mi jeszcze na jedno, nim wrócę do Asgardu - rzekł
Skirnir. - Gdzie i kiedy spotkasz się ze wspaniałym synem Njorda?
- W lesie, nazwanym Barri, niskopiennym lasku, który on dobrze zna
- odpowiedziała Gerd. - Tam będę czekać na niego trzeciej nocy od dziś i
tam możemy zostać zaślubieni.
Wtedy Skirnir skoczył na konia i bódł go ostrogą, by pędził do
Asgardu, gdzie Frey czekał na niego niecierpliwie.
- Powiedz mi szybko, Skirnirze - domagał się Frey - powiedz mi, nim
rozsiodłasz konia, nim dotkniesz stopą ziemi, jak ci się powiodło w
Jotunheimie? Jak przyjęła piękna Gerd moją miłość?
- Barri to nazwa spokojnego lasku, znanego dobrze wam obojgu -
powiedział spokojnie Skirnir. - Tam, trzeciej nocy od dnia dzisiejszego,
Gerd czekać będzie ukochanego, tam zostanie żoną Freya, dostojnego
syna Njorda.
- Ach! - westchnął Frey z rozjaśnionymi szczęściem oczyma. - Ale
czekać jedną noc to długo, dwie noce - jeszcze dłużej, jakże zdołam czekać
trzy noce! Nieraz miesiąc wydawał mi się krótszy niż teraz choćby jedna
noc czekania!
Jednak nie kończące się noce minęły we właściwym czasie i Frey
poszedł spotkać swą ukochaną w lesie Barri.
W drodze ujrzał czekającego na niego olbrzyma Beli,
- Póki tchu we mnie, nie poślubisz mojej siostry Gerd! - ryknął Beli. -
A teraz umrzesz, ponieważ, jak widzę, nie masz miecza.
Wtedy Frey pożałował, że nie ma najostrzejszego miecza, który dal
Skirnirowi. Jednakże wtedy nie odczuwał jeszcze jego braku tak bardzo jak
później w dzień Ragnaroku, kiedy to ruszyli na niego synowie Muspell. Beli
zamachnął się swą straszliwą maczugą nad głową Freya, ten pochylił się,
aby uniknąć ciosu, podniósł z ziemi róg jelenia i dźgnął nim olbrzyma w
serce.
Potem ruszył dalej w drogę do lasu Barri, gdzie spotkała go Gerd i
ujrzawszy pokochała.
Zeszli się tam Asowie i Vanowie na zaślubiny i przyszła Freyja
opierając się na ramieniu dobrego Oda, bo go w końcu odnalazła i
wybaczył jej, że uległa przebiegłości i czarom czterech karłów.
W zaklętym lasku panowała radość i wesele, gdy świętowano w tę
ciepłą letnią noc, gdy słowik zawodził w gąszczach, a na pobliskim jeziorze
słychać było tajemnicze śpiewy łabędzich chórów.
A kiedy gwiazdy zbladły, wszyscy położyli się, by spać wśród
kwiatów i wonnej trawy, i krótkotrwała ciemność okryła ich jak miękki
płaszcz.
Ale w ciemności czaiło się zło.
Nadszedł ranek, Thor zerwał się na równe nogi z okrzykiem
wściekłości i w mgnieniu oka rozbudzili się inni Asowie.
- Zginął gdzieś mój młot Mjollnirj postrach olbrzymów - ryczał. -
Kiedy kładłem się spać, leżał u mego boku, miałem go pod ręką. Jakiś
przebiegły złodziej skradł mi go w ciemności!
Przywołali Lokego, trochę go podejrzewając, a trochę szukając u
niego pomocy.
- Owszem, pomogę wam wykryć, kto skradł młot Thora - zapewnił ich
Loki. - Alę tylko wtedy, jeżeli Freyja pożyczy mi swego płaszcza z piór. Bez
niego nie będę mógł odnaleźć młota.
- Będziesz miał mój płaszcz z piór - odpowiedziała Freyja. -
Pożyczyłabym ci go, nawet gdyby był zrobiony ze srebra i złota, na tak
długo, póki byś nie odnalazł młota Thorowi.
Loki więc owinął się w płaszcz z piór i pofrunął do Jolunheimu. Dotarł
do Thrymheimu, do krainy zgiełku, i tutaj znalazł Thryma, króla olbrzymów
zgiełku. Siedział na zboczu góry, splatając złote smycze dla swoich
chartów i robiąc przybranie na łby swoich koni.
- Pozdrawiam cię, Loki, synu Laufey! - zawołał. - Co słychać u Asów?
Co słychać u elfów? Dlaczego przybyłeś sam do Jotunheimu? A Loki
odpowiedział pokornie:
- Źle dzieje się u Asów. Źle dzieje się u elfów. Zginął młot Thora i
przysłali mnie, żebym go szukał. Powiedz mi, gdzie go schowałeś! Thrym,
pan olbrzymów, zaśmiał się głośno.
- Tak, schowałem miecz Gromowładnego! - zawołał. - Ukryłem go
osiem mil pod ziemią. Nikt go nie znajdzie, a ja go nie zwrócę, dopóki
Asowie nie przyślą mi pięknej Freyji, aby została moją żoną.
Odfrunął z powrotem Loki, płaszcz z piór trzepotał na wietrze.
Opuścił Jotunheim i przyleciał do Asgardu. U bramy spotkał go Thor, a
pierwsze jego słowa brzmiały:
- Jakie nowiny przynosisz mi z nieba? Powiedz szybko, czy znalazłeś
mój młot?
- Mam dla ciebie dobre wieści - odpowiedział Loki. - Thrym, olbrzym
zgiełku, ma twój miecz. Schował go osiem mil pod ziemią, tam gdzie go
nikt nie odnajdzie. Ale zwróci go, jeżeli przyprowadzisz do niego Freyję,
żeby była mu żoną.
Rozgorączkowany pragnieniem odzyskania Mjollnira, Thor nie
zastanawiał się nad niczym, ale popędził do pałacu Freyji i wpadł do jej
komnaty, wołając:
- Przygotuj się, Freyjo! Bierz swój welon ślubny i chodź ze mną do
Jotunheimu, bo olbrzym Thrym ma być twoim mężem.
Freyja z wściekłością zerwała się na nogi, a zrobiła to tak
gwałtownie, że naszyjnik Brisingów, który miała na szyi, pękł i spadł na
ziemię.
- Oszalałeś, Thorze! - wrzasnęła. - A może chcesz mnie obrazić,
mówiąc, że chętnie opuściłabym Oda, mojego drogiego pana, aby zostać
oblubienicą olbrzyma?
Wówczas Thor zwiesił w zawstydzeniu swoją olbrzymią głowę i
opowiedział Freyji, co zaszło. Udała się więc z nim razem na radę Asów, na
którą przybyli wszyscy, chcąc zdecydować, jak odzyskać młot Thora,
będący najpewniejszą obroną Asgardu przeciw olbrzymom.
W końcu nie chytry Loki, ale dalekowzroczny Heimdall wymyślił plan.
- Poślijmy fałszywą Freyję jako żonę dla Thryma - zaproponował. -
Zasłońmy twarz Thora welonem panny młodej, zawieśmy naszyjnik
Brisingów na jego szyi a broszę przypnijmy na piersi. Jeśli u jego pasa
wisieć będą klucze, suknia kobieca sięgać będzie za kolana, a kaptur
zakryje mu głowę, wtedy olbrzym pomyśli, że to naprawdę Freyja - a
potem już będzie za późno.
Asowie przyklasnęli temu pomysłowi, ale Thor był wściekły.
- Jeżeli pozwolę, by zarzucono mi na głowę welon panny młodej -
zawołał - i jeżeli przebiorę się za kobietę, Asowie już zawsze będą mi
dokuczać !
- Nie mów tak, wielki Thorze - powiedział Loki z błyskiem w oczach. -
Lepiej pomyśl, że jeżeli nie dostaniesz z powrotem swego młota, wkrótce
już olbrzymi zamieszkają w Asgardzie.
Wobec tego Thor zgodził się postąpić tak, jak radził Heimdall. W
chwilę później miał już na głowie welon ślubny, Brisingamen wisiał na jego
szyi, klucze brzęczały mu u pasa, suknia spływała za kolana, brosze
błyszczały na sukni, a głowę zakrywał kaptur.
Wtedy Loki zawołał:
- Thorze, pójdę z tobą jako twoja drużka. Pojedziemy razem do
Jotunheimu.
Loki przebrał się w kobiecą suknię, zarzucił welon na twarz, nasunął
kaptur. Wyprowadzono wóz Thora i zaprzężono do niego Szczerbatego i
Wyszczerbionego. Fałszywa Freyja z fałszywą drużką wsiadła do wozu,
ujęła lejce i popędziła przez Midgard do Jotunheimu, aż kamienie pryskały
spod kół, a iskry, jak błyskawice, sypały się spod kamieni.
Kiedy olbrzym Thrym zobaczył zbliżający się do Thrymheimu
zaprzęg, w którym siedziały dwie zawoalowane postacie, zawołał:
- Powstańcie szybko, wszyscy moi olbrzymi, i szykujcie się. Oto zbliża
się Freyja, córka Njorda, pana Vanów, ażeby zostać moją żoną. W7
oborach moich pełno jest krów o złotych rogach i czarnych wołów bez
najmniejszej skazy, “bydła, które raduje oczy olbrzymów. Mam w moim
zamku bogactwa i klejnoty, brakowało mi tylko pięknej Freyji.
Witano więc w Thrymheimie pannę młodą i jej drużkę i wyprawiono
wielką ucztę w ogromnej sali zamkowej.
Ale kiedy panna młoda zjadła całego wołu, osiem łososi i wszystkie
przysmaki, przygotowane dla dam, a oprócz tego wypiła trzy beczki miodu,
Thrym popatrzył na nią podejrzliwym wzrokiem i zawołał:.
- Z pewnością żadna panna młoda nic była nigdy tak głodna! Nigdy
nie widziałem, żeby dziewczyna brała tyle do ust albo piła takie ilości
miodu.
Panna młoda nie wiedziała, co na to odrzec, ale na szczęście jej
drużka była bystra i od razu znalazła odpowiedź.
- Freyja nie jadła nic od ośmiu dni! - zawołał Loki cienkim głosem. -
Tak bardzo pragnęła znaleźć się w Jotunheimie i zostać twoją żoną, że nie
mogła tknąć jedzenia ani picia.
Kiedy skończyli jeść, Thrym pochylił się, aby pocałować pannę
młodą. Ale zaledwie podniósł welon, odskoczył na całą długość sali.
- Dlaczego oczy Freyji tak płoną? - zawołał. - Wydaje się, że strzelają
z nich płomienie.
I znowu bystra drużka miała gotowa odpowiedź.
- Oczy Freyji są czerwone, bo nie spała przez osiem nocy, tak
pragnęła znaleźć się w Jotunheimie i być twoją żoną.
Potem przyszła siostra Thryma i poprosiła pannę młodą o podarunek.
- Daj mi złotą bransoletkę z twojego ramienia! - zawołała. Ale Thrym
przerwał jej.
- Będzie na to jeszcze dosyć czasu - oświadczył. - Przystąpmy do
zaślubin. Przynieście mi młot Mjollnir, zapłatę za żonę, i połóżcie go na
kolanach Freyji, aby ślub mógł się odbywać. Połóżmy na nim oboje ręce i
złączmy je w ślubnej przysiędze.
Serce Thora podskoczyło z radości, kiedy poczuł, że ma znowu
Mjollnir w rękach.
- Przyjmij to jako rękojmię małżeńskiej wierności Freyji! - zawołał,
zrzucając przebranie, i jednym ciosem młota położył trupem Thryma.
- Zakosztuj żelaza miast złota! - zawołał i powalił siostrę olbrzyma.
Potem zwrócił się ku reszcie olbrzymów i uderzeniami młota pozbawił ich
wszystkich życia, a sam wraz z Lokim ruszył do Asgardu.
Kiedy tam przybyli, dowiedzieli się, że w czasie ich nieobecności
omal nie oddano Freyji Alvisovi, przebiegłemu karłowi, który wiedział
wszystko o kradzieży Mjollnira i żądaniu Thryma.
W noc poprzedzającą powrót Thora przybył on do Asgardu. Przeszedł
most Bifrost, jakby był jednym z Asów.
- Prowadź mnie do Odina! - zawołał, gdy strażnik Heimdall zastąpił
mu drogę. - Natychmiast prowadź mnie do niego. Nie ma chwili do
stracenia, jeżeli chcesz ocalić Asgard przed olbrzymami, którzy już ruszyli
przeciw wam i wysiali mnie z poselstwem do Odina.
Heimdall zaprowadził go przed oblicze Odina i król Asów wypytywał
go, kim jest i dlaczego ośmielił się wejść do Asgardu.
- Jestem Alvis wszechwiedzący - odpowiedział karzeł. - Żyję pod
ziemią, dom mam pod skałą i przybyłem, aby zabrać Freyję oblubienicę.
- Godny pożałowania drużba - odpowiedział Odin. - Doprawdy, twarz
masz bladą i już wyglądasz jak trup, jak gdybyś mieszkał między
umarłymi.
- Nie żartujcie ze mnie! - wrzasnął karzeł. - Thor jest więźniem
olbrzyma Thryma i zastępy z Jotunheimu maszerują na Asgard, ale
zawrócą, jeżeli przyprowadzą Thrymowi Freyję oblubienicę.
- A dlaczego przysłali ciebie? - cedząc słowa przez zęby pytał Odin. -
Czyliż ty jesteś odpowiednim zwiastunem takich wieści?
- Tak, odpowiednim! - zaskrzeczał karzeł. - Ja jestem Alvis
wszechwiedzący.
- \V takim razie musisz dowieść swej mądrości - zażądał z powagą
Odin. - Chodź! Powiedz mi - wszak jesteś wszystkowiedzący i znasz historię
świata; jak nazywane są niebiosa w każdym ze światów?
- Ludzie mówią o niebiosach - odpowiedział Alvis, chętny popisać się
swą wiedzą. - Asowie nazywają je niebem, Vanowie dachem świata, dla
olbrzymów jest to wysoka kraina, dla elfów jasny dach, a dla karłów okap.
- A jak nazywa się w każdym ze światów ogień, spalający wszystko? -
dopytywał Odin.
- Nazywa się ogniem wśród ludzi - wyjaśniał karzeł. - Eild - mówią o
nim Asowie, płomienną falą zwą go Vanowie, pożerającym wszystko -
olbrzymi, piecem - karły, niszczycielem - mieszkańcy piekieł. Dwanaście
takich pytań zadał Odin Alvisovi, a kiedy doszli do pytania trzynastego,
zagadnął go:
- A teraz powiedz mi, jak nazywa się noc, córka Narfego, w każdym i
z tych światów?
- Nocą wśród ludzi - zawołał karzeł - ale Njol pośród Asów. Dla
olbrzymów jest brakiem światła, ale radością snu dla elfów i czarodziejką
marzeń sennych dla karłów.
- Tyle o nocy - zawołał Odin. - Doprawdy wiesz wiele, karle Alvisie.
Ale o jednym zapomniałeś. Noc przeszła. Jak nazywasz dzień, kiedy
oglądasz go w Asgardzie?
Wtedy właśnie słońce wstało i jego pierwsze promienie padły na
karła, a on chciał odpowiedzieć, ale nie wydał już z siebie głosu i nie
poruszyły się już jego wargi, bo obrócił się w kamień.
A z nowym dniem wrócili do Asgardu Thor i Loki i przynieśli
odzyskany z Jotunheimu Mjollnir, zaś piękna Freyja zeszła, aby ich powitać,
i uśmiechała się ze szczęścia, wsparta na ramieniu swego małżonka Oda.
WIZYTA THORA W UTGARDZIE

Kiedy Thor odzyskał swój miot Mjollnir, zabił olbrzyma Thryma z


wszystkimi jego domownikami, powrócił bezpiecznie do Asgardu i nic nie
groziło pięknej Freyji, olbrzymi poprosili Asów o pokój. Posunęli się nawet
tak daleko, że gwarantowali bezpieczeństwo Thorowi i Lokemu, gdyby ci
przybyli z wizytą do Utgardu, miasta olbrzymów, gdzie Utgardaloki był
królem.
- Żadna krzywda nie spotka Asów, Thora i Lokego, ani towarzyszy,
którzy z nimi przyjdą - przysięgał Utgardaloki - a ja przyślę Skrymira, mego
posłańca, żeby ich przeprowadził przez Jotunheim. Jeżeli Thor się nie lęka,
przyjdzie na pewno.
Takie wezwanie było najpewniejszym sposobem zmuszenia Thora do
przybycia. Kazał wyprowadzić swój wóz i zaprząc dwa kozły, Szczerbatego
i Wyszczerbionego.
- Nie zapraszają nas z przyjaźni - powiedział przezorny Loki. -
Możecie być pewni, że knują coś złego.
Mimo to zasiadł w wozie obok Thora i przelecieli przez Asgard w
wielkiej chmurze burzowej, a spod kół sypały się błyskawice.
Wieczorem przyjechali do chaty nad brzegiem Ifingu, wielkiej rzeki,
która nigdy nie zamarzała, dzielącej Midgard od Jotunheimu. Zacny
gospodarz przywitał gościnnie dwóch dziwnych przybyszów, ale przyznał,
że ma bardzo mało jedzenia w domu, za mało nawet dla siebie i dzieci,
syna i córki. Thjalfego i Roskvy.
- Nie martwcie się tym! - zawołał Thor.
Zabił swoje dwa kozły, Szczerbatego i Wyszczerbionego, pomógł
zedrzeć z nich skórę i poćwiartować je. Dusiły się w garnku i wkrótce obiad
był gotów.
- Pamiętajcie, by w żadnym razie nie złamać ani jednej kości moich
kozłów - zastrzegał Thor.
Po czym zasiedli do obiadu i Thor okazał swój zwykły dobry apetyt,
zjadając całego kozła i znaczną część drugiego.
- Mówił to o kościach tylko dlatego, aby zatrzymać szpik dla siebie -
szepnął kusiciel Loki do Thjalfego. - W tym szpiku jest cudowna moc,
ponieważ to nie są zwyczajne kozły.
Więc Thjalfi złamał jedną z kości udowych, kiedy Thor na niego nie
patrzał, i wyskrobał trochę szpiku nożem. Spostrzegł jednak, że Loki starał
się nie złamać żadnej kości, raz więc tylko popróbował szpiku.
Thor i Loki spali tej nocy w chacie, a rano Thor wrzucił wszystkie
kości do koźlich skór, pomachał nad nimi Mjollnirem i wyskoczyły z nich
kozły pełne życia jak zawsze.
Ale jeden z nich kulał trochę na tylną nogę, a Thor zobaczywszy to
obrócił się z błyskiem wściekłości i wymachując młotem nad głową, chciał
zabić gospodarza i jego dwoje dzieci.
- Jedno z was złamało kość udową kozła! - krzyczał. Oczy jego ciskały
błyskawice, a stawy palców, trzymających Mjollnir, zrobiły się białe.
Gospodarz rzucił się na ziemię domyśliwszy się, kim jest jego
straszny gość, i przyrzekał, że złoży zadośćuczynienie, jakiego tylko Thor
zażąda.
Widząc jego lęk, Thor rozjaśnił czoło i rzekł:
- Nikogo z was nie uderzę, ale dwoje twoich dzieci, Thjalfi i Roskva,
pójdzie ze mną, on zostanie moim pachołkiem, ona moją służką już na
zawsze. Zrozum, nie czynię im krzywdy, ale wyświadczam zaszczyt. A
teraz zaopiekuj się moimi kozłami, opatrz złamaną nogę, by się zrosła do
naszego powrotu. Do tego czasu Roskva zostanie z tobą, ale Thjalfi od razu
pójdzie z nami.
Tak więc Thor i Loki wyruszyli dalej w drogę, zabierając Thjalfego,
aby im służył. Szli brzegiem rzeki Ifing, aż dotarli do brzegu morza. Łodzią,
która tam na nich czekała, przepłynęli rzekę w najgłębszym miejscu. Na
przeciwległym brzegu pozostawili łódź i długo szli przez wielki bór. Nad
wieczorem znaleźli się na rozległej równinie, wśród nagich skał i
mrocznych dolin i na próżno szukali jakiegoś domostwa. .
W końcu, kiedy już zaczynała zapadać ciemność, a oni czuli się do
ostateczności zmęczeni i nękał ich głód, stanęli przed dziwnym
budynkiem. Wypełniała go obszerna sala z wejściem tak szerokim, że
zajmowało całą ścianę, ale wewnątrz nie zobaczyli nikogo, nie palił się
ogień, nie było paleniska ani sprzętów.
Wydawało im się to w każdym razie lepsze niż nic, zwłaszcza w tej
mroźnej okolicy, więc rozgościli się, jak mogli, w owym dziwnym
pomieszczeniu.
Około północy zostali nagle obudzeni wielkim wstrząsem ziemi,
podłoga drżała im pod stopami, sala chwiała się i kołysała. Nic więcej się
nie zdarzyło, ale Thor, rozglądając się dokoła, znalazł mniejszą izbę, leżącą
na prawo od dużej sali i do tego cieplejszego schronienia przenieśli się jego
towarzysze. Loki i chłopiec drżąc ze strachu wcisnęli się w najdalszy kąt,
ale Thor trzymając mocno w garści trzonek Mjollnira stał na straży we
drzwiach. Z pobliża dochodziły go jakieś porykiwania i świsty, a od czasu
do czasu gwałtowne dudnienie, ale nie widział nic.
Wreszcie niebo poszarzało i Thor wyszedłszy z sali ujrzał w
pierwszych blaskach poranka olbrzyma, który leżał na sąsiednim zboczu
góry i głośno chrapał. Nie był to bynajmniej jakiś niepokaźny olbrzym -
większego Thor nigdy nie widział.
Wtedy Thor zrozumiał, co to za hałasy słyszał w nocy, i w porywie
gniewu założył pas mocy i wymachiwał Mjollnirem, namyślając się, w co
uderzyć.
Nagle olbrzym się zbudził i Thor pomyślał, że bezpieczniej nie
używać w tej chwili Mjollnira. Zapytał natomiast:
- Kim jesteś, ty, który zakłóciłeś nasz sen chrapaniem?
- Nazywam się Skrymir - odpowiedział olbrzym, a słowa jego odbiły
się echem w górach. - Przyszedłem, aby zaprowadzić was do Utgardu. Nie
potrzebuję pytać, czy to ty jesteś Thorem, bo twój młot cię zdradził. Ale
wydajesz się mniejszy, niż przypuszczałem... A co wy tam robicie z moją
rękawiczką?
Mówiąc to podniósł ów rzekomy budynek wraz z Lokim i Thjalfim,
wytrząsnął ich na ziemię i wsunął do środka rękę, wpychając kciuk do izby,
w której spędzili noc.
Potem otworzył swoją torbę i zjadł potężne śniadanie, a Thor i jego
towarzysze musieli zadowolić się tym, co znaleźli.
- Poniosę waszą torbę z żywnością - powiedział Skrymir, kiedy
skończył śniadanie. - Wieczorem zjemy obiad w bardziej przyjacielskiej atmosferze.
Thor chętnie przystał na to i Thjalfi wręczył olbrzymowi pusty worek,
a Skrymir wsunął go do swojego, który zawiązał u góry i przerzucił przez
ramię.
- A teraz chodźcie za mną - zawołał huczącym głosem i ruszył wielki-
mi susami przez góry, a Thor i Loki natężając wszystkie siły ledwo
nadążali za nim, podczas gdy umęczony Thjalfi nie mógł dotrzymać im
kroku, choć doprawdy był to chyżostopy młodzieniec i nie miał sobie
równych wśród ludzi.
Późno wieczorem Skrymir znalazł dla nich schronienie na noc pod
mocarnym dębem, którego korzenie dawały im osłonę przed ostrym
wiatrem, a sam legł na zboczu górskim pod jego potężnymi konarami.
- Jestem zbyt zmęczony, żeby myśleć o kolacji - powiedział
wyciągając się na ziemi. - Ale tu leży torba z jedzeniem, otwórzcie ją i
posilcie się.
Rzucił na ziemię torbę i za chwilę chrapał rozgłośnie po drugiej
stronie drzewa.
Thor zabrał się do rozwiązywania torby, ale choć ciągnął i podważał
jak mógł, nie udało mu się rozluźnić ani jednego rzemienia. Nie zdołał też
przeciąć sztywnej skóry.
- Ten olbrzym drwi z nas! - zawołał w końcu i z wściekłością okrążył
dąb, i rąbnął Skrymira młotem w głowę. Olbrzym poruszył się, ziewnął i
szepnął sennie:
- Jakiś wielki liść spadł mi na głowę! Co tu robisz, Thorze? Chyba
skończyliście już kolację i układacie się do snu?
- Właśnie chcemy się kłaść - warknął Thor i kiedy Skrymir znowu
zaczął chrapać, poprowadził Lokego i Thjalfego do drugiego dębu, który
znajdował się w niewielkim oddaleniu, i tam, głodni i niezadowoleni,
próbowali zażyć spoczynku.
Północ nadeszła, ale Thor wciąż jeszcze nie mógł zasnąć. Olbrzym
Skrymir przewrócił się na wznak i chrapał tak, aż drzewa chwiały się jak w
czasie szalejącej burzy.- Uciszę tego potwora! - mruknął Thor. - Nie
mogliśmy jeść, powinniśmy przynajmniej trochę pospać!
Pobiegł na miejsce, gdzie leżał Skrymir, mocno zaparł się nogami,
zakręcił Mjollnirem nad głową i uderzył olbrzyma w czubek czaszki z taką
siłą, że obuch młota niemal całkiem się zapadł.
- Cóż to znowu się dzieje? - zapytał olbrzym i usiadł. - Przeklęty dąb!
Żołądź spadła prosto na moją głowę! A może to ty mnie obudziłeś, Thorze,
wiadomością o grożącym nam niebezpieczeństwie?
- Nie wiem nic o żadnym niebezpieczeństwie - odpowiedział Thor. -
Już prawie północ, obudziłem się właśnie i chciałem trochę rozprostować
nogi.
Skrymir mruknął coś i znowu zasnął, ale Thor, zgrzytając zębami z
wściekłości, usiadł z miotem w rękach i medytował, jak zadać jeszcze
jeden cios, żeby położyć kres życiu olbrzyma.
“Jeśli go porządnie walnę - myślał - nie ujrzy już więcej światła dnia!"
O pierwszym brzasku Thor zdecydował, że nadeszła odpowiednia
chwila. Skrymir zdawał się spać zdrowo, a leżał w taki sposób, że Thor z
łatwością mógł trafić go w skroń. Ruszył więc na niego wywijając
Mjollnirem z całej siły i wymierzył mu miażdżący cios. Skrymir usiadł
gwałtownie i zaczął rozcierać sobie głowę.
- Ach, te ptaki na dębie! - zawołał. - Jeden z nich zrzucił mi gałązkę
na czoło! A, Thor! Już się zbudziliście. To dobrze, bo przed nami długa
droga, jeżeli mamy stanąć w Utgardzie przed nocą.
Szli cały dzień przez góry, ale późnym popołudniem Skrymir
zatrzyma! się i powiedział do Thora:
- Muszę pozostawić was tutaj i iść na północ. Jeżeli skręcicie na
wschód, dojdziecie do Utgardu przed wieczorem. Ale zanim się
rozstaniemy, chciałbym udzielić wam pewnej rady. Słyszałem, jak
rozmawialiście ze sobą i powiedzieliście, że znacie olbrzymów mniejszych
niż ja. Pozwólcie, że was i-ostrzegę: w zamku Utgard spotkacie kilku o
wiele wyższych ode mnie. Więc kiedy tam się znajdziecie, uważajcie, aby
się nie przechwalać, bo poddani Utgardalokego nie zechcą słuchać
cierpliwie przechwałek takich maleństw jak wy. A tak naprawdę, to
radziłbym wam zawrócić, póki pora, i znaleźć się jak najszybciej w domu.
Powiedziawszy to, Skrymir przerzucił torbę przez ramię i poszedł ku
śnieżnym górom bielejącym daleko na północy. Ani Thor, ani Loki, ani
Thjalfi nie żałowali, że odszedł.
Nie zawrócili jednakże, ale wędrowali na wschód, a gdy zapadała
noc, stanęli przed zamkiem tak wysokim, że aż karki ich bolały, gdy
spoglądali na jego szczyt. W bramie znajdowała się żelazna krata, która
była opuszczona. Natężali siły, aby ją otworzyć, ale nadaremnie. Na
szczęście wkrótce okazało się, że są dostatecznie mali, by móc się
prześliznąć między żelaznymi sztabami.
Ujrzeli ogromne dworzyszcze, którego drzwi były szeroko rozwarte, i
a wszedłszy przez nie zobaczyli olbrzymów siedzących na ławach pod
ścianami. W końcu sali przy wysokim stole na podwyższeniu siedział władca
J olbrzymów, Utgardaloki.
Thor i Loki pozdrowili go uprzejmie, ale on zdawał się ich nie
spostrzegać i dalej dłubał w zębach, w końcu uśmiechnął się pogardliwie i
tak odezwał się do nich:
- Wyglądacie jak po długiej podróży, więc przypuszczam, że jesteście
Asami z Asgardu, a ten chłopczyk tutaj to pewnie sam Thor. Może jednak
jesteście mocniejsi, niż się wydajecie. Powiedzcie więc, czy szczycicie się
jakimiś specjalnymi osiągnięciami? Każdy z nas wystąpić może w
zawodach wymagających siły i hartu, a także umiejętności i sprytu. Który
więc z was wyzwie kogoś z naszych, aby dowieść swej sprawności?
- Ja! - zgłosił się Loki. - Jest sztuka, w której celuję, zwłaszcza w tej
chwili, a mianowicie w jedzeniu. Z każdym z was mogę stanąć do zawodów
na tym polu i założę się, że nikt nie potrafi jeść szybciej ode mnie!
- No cóż, to dobre zawody - zgodził się Utgardaloki - i od razu
wypróbujemy twoje siły. Nasz zawodnik w jedzeniu nazywa się Logi i golów
jest stanąć do wałki z tobą' czy kimkolwiek innym w każdej chwili.
Na środku sali ustawiono na podłodze wielką drewnianą michę i
napełniono ją mięsem. Loki usiadł z jednego końca, a Logi z drugiego.
Każdy z nich jadł tak szybko jak mógł i spotkali się w samym środku.
- Ale Logi zwyciężył - wydał wyrok Utgardaloki. - Loki bowiem jadł
tylko mięso, pozostawiając ogryzione kości na swojej części misy, a Logi
zjadł wszystko, kości i misę.
Po chwili Utgardaloki spojrzał na Thjalfego i rzekł:
- A to dziecko? Czy potrafi czegoś dokonać?
- Mogę stanąć do wyścigu z każdym, kto zechce - odpowiedział
śmiało Thjalfi.
- Bieganie to wspaniała sztuka - powiedział Utgardaloki. - Ale musisz
być bardzo szybki, jeżeli chcesz pokonać mojego zawodnika.
Potem wyprowadził ich z sali na długi pas ziemi znajdujący się
między murami zamku.
- Wypróbujemy twą sprawność od razu - powiedział, przywołał
młodego olbrzyma, Hugego. i kazał mu ścigać się z Thjalfim.
Wytyczono tor wyścigowy i dwaj biegacze wystartowali. Ale w
pierwszym starciu Hugi tak bardzo wyprzedził Thjalfego, że kiedy dobiegi
do mety, zawrócił i ruszył na spotkanie przeciwnika.
Wtedy Utgardaloki rzeki:
- Będziesz musiał bardziej natężyć swoje siły, Thjalfi, jeżeli chcesz
pobić Hugego - chociaż nikt, kto przybył tutaj, nie biegał nigdy szybciej od
ciebie. Próbujcie ponownie.
Wystartowali znowu, ale tym razem Hugi dobiegł do mety o tyle
wcześniej niż Thjalfi, że zdążył zawrócić i spotkać się z przeciwnikiem, nim
ten przebył trzy czwarte toru.
- Thjalfi biegł tym razem również bardzo dobrze - osądził Utgardaloki
- choć nie sądzę, żeby mógł odnieść zwycięstwo nad Hugim. Dam im
jeszcze jedną szansę i ona zadecyduje, kto wygra.
Wystartowali po raz trzeci. Hugi biegł tym razem tak szybko, że
dotarłszy do mety zawrócił i spotkał Thjalfego w połowie drogi.
- A więc Hugi jest lepszym biegaczem niż Thjalfi - stwierdził
Utgardaloki wracając na czele zebranych do sali. - Ale to są tylko mało
ważne zawody. Jestem pewien, że Thor zechce popisać się swoją siłą,
słyszeliśmy bowiem wiele o jego wspaniałych czynach i wiadomo nam, że
pokonał już paru olbrzymów.
- Przyszliśmy tutaj w pokoju, a nie dla wojennych czynów -
powiedział rozważnie Thor. - Ale jestem gotów stanąć do zawodów w piciu.
- Wspaniały pomysł! - zawołał Utgardaloki i rozkazał jednemu ze
służby przynieść ogromny róg, którym wychylali kolejki wojownicy
przechwalający , się swoją umiejętnością picia.
- Kiedy ktoś z nas wychyli ten róg jednym haustem - powiedział -
jesteśmy o mm dobrego zdania. Ale wielu olbrzymów musi dwukrotnie z
niego łykać. W każdym razie nie myślimy dobrze o nikim, kto go musi
podnosić do ust trzykrotnie.
Thor wziął do ręki róg, który nie wydawał się specjalnie wielki, choć
był bardzo długi. Dręczyło go pragnienie, więc nie przypuszczał, że będzie
musiał dwukrotnie łykać. Ale gdy mu zbrakło tchu i podniósł głowę, chcąc
zobaczyć, ile wypił, wydało mu się, że prawie nic.
- Piłeś z całych sil - zawołał Utgardaloki. - A jednak ubyło tak
niewiele. Gdybym sam nie widział, nie uwierzyłbym, że Thor z Asgardu tak
marnie pije. Jestem jednak pewien, że czekasz tylko, by opróżnić róg za
drugim łykiem.
Thor nie odparł nic, ale ponownie podniósł róg do ust, sądząc, że tym
razem naprawdę dużo wypije, i nie odrywał go, aż mu dech zaparło. Wtedy
zobaczył, że poziom napoju nie opadł tak nisko, jak powinien, a kiedy
zajrzał do środka, wydało mu się, że ubyło mniej niż poprzednio; w każdym
jednak razie teraz widać było, że róg nie jest pełny.
- No i cóż, Thorze - szydził Utgardaloki. - Chyba napijesz się jeszcze,
choć może ten trzeci łyk nie wyjdzie ci na zdrowie! Będzie on na pewno
największy, ale nawet jeżeli opróżnisz róg tym razem, nie jesteś tak
potężnym rywalem, jak mówią o tobie Asowie. Co prawda dopiero
zobaczymy, czego możesz dokazać w innych zawodach.
Słysząc to Thor wpadł w gniew. Podniósł znowu róg i pił, ile mu sił
starczyło. Przerwał dopiero wtedy, gdy się zaczął dusić. Odstawił róg i
kiedy dysząc ciężko spojrzał nań, zobaczył, że płyn opadł znacznie od
brzegów. Ale nie chciał już więcej próbować i oświadczył, że wypił już dość
jak na jeden wieczór.
- Teraz widzimy jasno, że nie jesteś taki silny, jak sądziliśmy -
zauważył Utgardaloki. - Nie możesz nawet wypić tej niewielkiej ilości, jaką
mieści róg. A czy spróbujesz swoich sił na innym polu? Może lepiej ci się
powiedzie w jakichś popisach siły.
- W Asgardzie nie powiedziano by, że mało wypiłem - mruknął Thor. -
Ale jaką próbę siły mi zaproponujesz?
- Nasi młodzi chłopcy - odparł Utgardaloki - zaczynają od czegoś
zupełnie łatwego, mianowicie podnoszą z ziemi mojego kota. Nie
proponowałbym tak łatwego zadania Thorowi z Asgardu, gdybym nie
zdawał sobie sprawy, o ile słabsi jesteście, niż przypuszczaliśmy.
Kiedy to mówił, ogromne szare kocisko skoczyło na środek pokoju i
stanęło na podłodze, prychając. Thor podszedł do niego i podłożył mu ręce
pod brzuch, chcąc go unieść wpół. Ale w tym momencie kot wygiął grzbiet
w kabłąk i chociaż Thor natężał wszystkie siły, zdołał tylko oderwać jedną
kocią łapę od ziemi.
- Stało się, jak przypuszczałem - z uśmiechem stwierdził Utgardaloki.
- No, ale mój kot jest rzeczywiście bardzo duży i moi ludzie są duzi i silni,
nie słabi i drobni, jak Thor gromowładny.
- Chociaż jestem mały - krzyknął Thor - będę się siłować z każdym z
was! Bo rozgniewaliście mnie i moje siły wzrosły w dwójnasób.
- Nie widzę tutaj olbrzyma, który by nie uznał za rzecz poniżej swej
godności walczyć z takim maleństwem. Ale nie dajmy się zwieść pozorom.
Wezwijcie moją starą niańkę i niechaj Thor z nią się mocuje. Obaliła
mężczyzn, którzy wydawali się nie mniej potężni niż ten wielki bóg z
Asgardu.
Natychmiast weszła do sali stara kobieta, zgarbiona i pomarszczona
wiekiem. Rumieniec gniewu wypłynął na twarz Thora, kiedy ją zobaczył,
ale Utgardaloki nastawał, aby się mocowali. Kiedy w końcu Thor ją chwycił
i usiłował przewrócić, przekonał się, że nie da się lego dokonać tak łatwo,
jak sądził. Okazało się, że im silniej na nią napierał, tym mocniej stała, a
kiedy z kolei ona go schwyciła, Thor poczuł, że chwieje się na nogach i
mimo swego oporu musiał paść na kolana.
- Dosyć tego! - zawołał Utgardaloki. - Nie zdałoby się na nic, gdyby
Thor próbował swoich sił przeciw któremuś z moich wojowników, skoro nie
może się ostać w walce z tą kobietą. Zasiądźcie więc, wszyscy trzej, i za-'
bierzmy się do jedzenia i picia. Przecież tylko Loki jadł i tylko Thor pił, a
niewątpliwie obaj mogą jeszcze coś zjeść i wypić - ja zaś chciałbym wam
pokazać, jak potrafimy przyjmować naszych gości.
Ucztowali więc aż do późna w noc, a potem ułożyli się do snu na sali.
Rankiem, kiedy się ubrali i byli gotowi do wyjścia, Utgardaloki wychylił z
nimi kielich na pożegnanie, wyprowadził ich z Utgardu i szedł razem ze
swymi gośćmi jeszcze kawał drogi.
Rozstając się z nimi, zapytał:
- A teraz powiedzcie mi, nim się rozstaniemy, co myślicie o moim
zamku w Utgardzie i największym rodzie olbrzymów, którzy go
zamieszkują? Czy przyznajecie, że spotkaliście w końcu olbrzymów
mocniejszych od was?
- Muszę przyznać - stwierdził Thor z żalem - że ze spotkania z wami
wyniosłem tylko wstyd. Po moim odejściu będziecie o mnie mówić jako o
słabeuszu, co bardzo mnie martwi. Zupełnie inne miałem cele, gdy jako
wysłannik Asów szedłem w odwiedziny do Utgardu.
- A więc powiem ci prawdę - odparł Utgardaloki - gdyż jesteście
daleko od mojego zamku w Utgardzie i o ile to będzie w mojej mocy, nigdy
już do niego nie wejdziecie. Muszę przyznać, że gdybym wiedział, jak silni
jesteście, nigdy by w nim wasza noga nie stanęła, tak bowiem wielka jest
wasza siła, że nie tylko my, ale cały świat znalazł się w śmiertelnym
niebezpieczeństwie.
A więc wiedzcie, że zwiodłem was pozorami i złudzeniami oka.
Aby zacząć od początku: to ja was spotkałem w drodze podając się
za Skrymira. Co do mej torby z prowiantami, to związana była powrozami z
żelaza, ukutymi przez trolle, żebyście w żadnym razie nie mogli jej
rozwiązać. Jeżeli chodzi o trzy ciosy, jakie zadałeś mi, Thorze, twoim
młotem Mjollnirem, to pierwszy był o wiele lżejszy od następnych, ale i on
pozbawiłby mnie życia, gdybym rzeczywiście go otrzymał. W drodze
powrotnej napotkacie podługowate wzgórze w kształcie siodła, a w nim
ujrzycie trzy wąwozy, jeden z nich będzie znacznie większy od
pozostałych. Te wąwozy wyżłobiłeś uderzeniem swego młota, bo ja za
każdym razem usuwałem się w bok, tak że ciosy spadały na wzgórze, a nie
na mnie.
Oszukałem was również w czasie zapasów w mej zamkowej sali.
Olbrzym, z którym Loki współzawodniczył w jedzeniu, nazywał się Logi -
był to w rzeczywistości ogień, który pożerał misę i kości tak samo jak
mięso. Thjalfi ścigał się z Hugim, to jest z myślą, a przecież żaden człowiek
nie zdoła biec tak szybko, jak myśl. Kiedy wychylałeś mój róg, dokonałeś
cudu, którego nigdy przedtem nie uznałbym za możliwy. Bo drugi koniec
rogu wpadał w morze, które obniżyło się w sposób widoczny na całym
świecie, gdy piłeś. Wywołałeś pierwszy odpływ morza i na pamiątkę twego
czynu fale już zawsze będą odpływać i przypływać.
Kiedy starałeś się unieść mego kota, wpędziłeś nas w śmiertelne
przerażenie. Bo to był wąż Midgardu, który opasuje świat, a kiedy go
podźwignąłeś, głowa i ogon Jormunganda zaledwie dotykały ziemi.
Natomiast twój ostatni wyczyn był równie wspaniały jak poprzednie.
Elli, z którą się mocowałeś, to była starość, a przecież zdołała jedynie
rzucić cię na kolana, choć nie ma na świecie człowieka, którego by w
końcu nie zmogła.
Teraz musimy się pożegnać, a byłoby najlepiej dla nas obu, gdybyś
tu nigdy już nie przychodził zobaczyć się ze mną. Jeżeli to zrobisz, będę
bronił mego zamku podstępami podobnymi do tych, których już użyłem -
albo innymi. Ale jeżeli pozostaniesz z dala od Jotunheimu, zapanuje pewnie
pokój między Asami i olbrzymami.
Wtedy Thora ogarnęła nagle wściekłość i zamachnął się Mjollnirem,
aby cisnąć go we władcę olbrzymów, bo wierzył, że tym razem nie da się
już zwieść.
Ale Utgardaloki zniknął, a z gór spłynęła natychmiast taka mgła, że
kiedy Thor Zawrócił, aby zburzyć zamek Utgard i obrócić go w perzynę, nie
był w stanie nic dojrzeć.
Więc Thor, Loki i Thjalfi zawrócili i po omacku szukali we mgle drogi
w góry, a idąc w kierunku wzgórza, w którym Thor wyrąbał młotem trzy
wąwozy, nie widzieli dalej niż na parę kroków.
Za wzgórzem mgła się przerzedziła i już bez trudu doszli do
gospodarstwa, gdzie Thor zostawił swój zaprzęg.
Złamana przez Thjalfego kość kozła zrosła się już zupełnie, więc
następnego dnia wyruszyli do Asgardu, zabierając ze sobą Roskvę.
Kiedy Thor opowiedział Odinowi i pozostałym Asom, jak nabrał ich
Utgardaloki, i powtórzył, co od niego usłyszał przy pożegnaniu, Odin rzekł:
- Dobrze się spisałeś, będąc w kraju olbrzymów, choć z początku
wyglądało to źle. Wiedzą teraz, że jesteśmy silni, a my wiemy, co mogą
zrobić, aby nas wywieść w pole. Może zdołamy ich zniszczyć, ale nie
przypuszczam, żeby mieli wyruszyć na Asgard ani też opanować Midgard.
Ale zwrócą się przeciw nam, gdy nadejdzie Ragnarok, dzień ostatniej
wielkiej bitwy.
- A jednak jestem zdecydowany wymazać krwią olbrzymów tę
zniewagę! - warknął Thor.
- Bez wątpienia krew olbrzymów znów się poleje - zapewnił go Odin.
- Chociaż między nami a Utgardalokim panuje pokój, są olbrzymi, którzy
się starają wyrządzić krzywdę nam albo sprowadzić nieszczęście na ludzi w
Midgardzie. Nie sądzę, żeby młot Mjollnir miał rdzewieć.
- O nie! - mruknął Thor. - A kiedy zwyciężę olbrzymów, zwrócę się i
przeciw wężowi Midgardu. O, gdybym wiedział, że kotem Utgardalokego
był Jormungand, nie próbowałbym oderwać jego łapy od ziemi, ale
rozwaliłbym mu łeb Mjollnirem!
ODIN UDAJE SIĘ NA WĘDRÓWKĘ

W dziewięciu światach panował pokój. Karły pracowały pilnie w


swoich kuźniach pod ziemią; olbrzymi w Jotunheimie, zakłopotani
odwiedzinami Thora, trwali w bezczynności i nie knuli żadnych spisków
przeciw Asom. W Muspellsheimie, krainie ognia, nie działo się nic, czekano
na dzień Ragnaroku. Elfy i Vanowie żyli w szczęściu; w smutnym kraju Hel i
w mglistym Niflheimie panował zupełny bezruch. Odin i Frigg, jego
królowa, udali się przez most Bifrost do Midgardu, aby w przebraniu
wędrować po świecie ludzi.
Zacny król Raudung miał dwóch niedorosłych synów: Geirroda i
Agnara. Właśnie w tym czasie chłopcy wypłynęli jednego dnia łódką, aby
łowić ryby na spokojnym morzu u brzegów państwa swego ojca.
Nagle chmury przesłoniły jasne niebo, zerwała się gwałtowna burza i
wichura zapędziła łódkę daleko na morze. Bracia kurczowo trzymali się
burty w obawie, że lada chwila łódka się przewróci i zatoną. Dopłynęli w
końcu do małej wysepki i w jej pobliżu łódka ugrzęzła na mieliźnie. Chłopcy
ostatkiem sil dobrnęli do suchego lądu.
Zapadła noc. W oddali ujrzeli blask światła. Kierując się w jego
stronę dowlekli się do chatynki, z której komina snuł się dym, a przez okno
migotał ogień.
Agnar zastukał do drzwi. Otworzył im jednooki starzec w
szerokoskrzydłym kapeluszu i zaprosił chłopców do środka. Starzec i jego
żona posadzili rozbitków przy ogniu, nakarmili, ułożyli na spoczynek.
Zima nadeszła, nim chłopcy odzyskali pełnię sił po tej przygodzie.
Gospodarze zatrzymali ich do wiosny i dbali o nich jak o własne dzieci.
Podczas tych długich miesięcy spędzonych na wyspie chłopcy
nauczyli się wiele od swoich zacnych przybranych rodziców. Gospodarz
pokazywał im, jak strzelać z łuku i rzucać dzidą, jak mocować się i biegać,
jak władać mieczem, jak rzucać toporem i młotem. A jego żona prowadziła
ich czasem głęboko w lasy i opowiadała o wszystkim, co żyje. uczyła
rozpoznawać śpiew ptaków i zbierać zioła przeciw chorobom ł na gojenie
się ran.
W długie zimowe wieczory ci dobrzy starzy wieśniacy opowiadali
chłopcom o czynach bogów i ludzi, mówili o chwale bitewnej i o jeszcze
większej chwale, płynącej z wypełniania nakazów czci i praw gościnności.
Nadeszła w końcu wiosna, a kiedy wczesnym latem uśmiech słońca
rozjaśnił morze, Geirrod i Agnar spuścili znowu swoją łódkę na wodę i
szykowali się do odpłynięcia. Stary wieśniak i jego żona zeszli na brzeg
morza i pobłogosławili dzieci.
- Podnieście żagiel - rozkazała kobieta niespodziewanie mocnym i
młodym głosem, głosem wielkiej królowej - a ja ześlę silny dobry wiatr, aby
bezpiecznie niósł was przez fale do ojczystego kraju.
- Płyńcie, moje dzieci - powiedział mężczyzna, który także wydawał
się młodszy i stal ze wzniesioną ręką niby król, posyłający rycerzy na
bitwę. - Przybyliście do nas jako dzieci, odpływacie jako młodzieńcy,
wysocy i silni. Przed wami całe życie. Przeżyjcie je godnie, a potem
przybądźcie do pełnej szczęścia Walhalli.
Łódka oddalała się, ślizgając po wodzie, a kiedy Agnar i Geirrod
obrócili się, zobaczyli na brzegu wspaniałe postacie Odina i Frigg.
Przez cały dzień żeglowali po roztańczonych falach, a o zmierzchu
dopłynęli do kraju, w którym panował ich ojciec, król Raudung. Agnar
radował się na myśl o powrocie do domu i nad wieczorem, kiedy łódka
uderzyła o brzeg, miał już wyskoczyć na ląd, lecz niespodziewanie brat
rzucił się na niego.
- Odpływaj stąd, Agnarze! - krzyczał. - Płyń tam, gdzie pochwycą cię
olbrzymi i trolle!
Uderzył go tak mocno, że Agnar bez zmysłów runął na dno łódki,
którą Geirrod zepchnął z powrotem na morze. Porwały ją fale odpływu i
wirujące morskie prądy zniosły na głębinę.
A Geirrod udał się do pałacu ojca, gdzie stary król powitał go
radośnie.
- Lecz gdzie jest Agnar, twój brat? - zapytał.
- Niestety - odpowiedział Geirrod - utonął w czasie naszej
niebezpiecznej morskiej podróży. Wielka fala zmiotła go z łódki i choć
robiłem, co mogłem, nie zdołałem go wyratować.
W niedługi czas potem król Raudung umarł. Geirrod został jego
następcą. Słynął ze swych bogactw i lękali się go wrogowie.
Agnara zaś fale zaniosły do ziemi, olbrzymów, którzy .odnosili się do
niego życzliwie, bo jego dobroć i łagodność kazała nawet im zapomnieć o
dzikich obyczajach.
Po pewnym jednak czasie Agnar zatęsknił za swym domem i krajem.
W przebraniu udał się do ojczyzny i przybył na dwór swego brata,
Geirroda. Nie wyjawił, kim jest, ale został sługą w swoim własnym domu i
służąc okrutnemu, skąpemu królowi pomagał wszystkim, którym mógł
pomóc.
Tymczasem Odin i Frigg powrócili do Asgardu, a pewnego dnia, gdy siedzieli razem
na zamku Hlidskjalf i rozglądali się po świecie, Odin odezwał się do swej
królowej:
- Czy widziałaś naszego przybranego syna, Agnara, twego
ulubieńca? Przebywał ostatnio wśród naszych wrogów, olbrzymów, i
wydaje mi się, że nawet ożenił się z olbrzymką. O ileż lepszy okazał się
jego brat Geirrod: spojrzyj na niego, na tego potężnego królu, mądrze
panującego nad ziemią swego ojca.
Ale Frigg odparła:
- Geirrod to okrutnik i sknera. Próbował pozbawić życia swego brata,
Agnara, a jedzenia żałuje nawet swoim gościom.
- Pójdę do niego w przebraniu - rzekł Odin - aby się przekonać, czy
mówisz sprawiedliwie. Zstąpię do Asgardu idąc do Jolunheimu, gdzie
zamierzam odbyć rozmowy z Vafthrudnirem, mądrym olbrzymem, bo ten
się chełpi, że zna więcej tajemnic świata niż ja sam. Jeżeli rzeczywiście
może mnie czegoś nauczyć, skorzystam z tego, ale jeżeli to tylko czcze
przechwałki, ukarzę go, jak na to zasługuje.
- A ja ci radzę, ojcze bogów i ludzi, pozostać w Asgardzie -
namawiała go Frigg. - Vafthrudnir jest rzeczywiście najmądrzejszym z
olbrzymów, ale to nasz wróg, a jego mądrość to przynęta mająca cię
ściągnąć do Jotunheimu i narazić na niebezpieczeństwo.
Ale Odin odparł:
- Daleko podróżowałem, wiele rzeczy widziałem i znałem wiele istot
żyjących. Ale nigdy nie toczyłem rozmów z mądrym olbrzymem, takim jak
Vafthrudnir, i jego muszę odwiedzić.
- A więc niech ci się powodzi, zarówno w drodze do Jotunheimu, jak i
z powrotem - rzekła z przejęciem Frigg. - I niechaj twoja mądrość jak
najlepiej ci służy, kiedy dojdzie do wymiany słów między tobą a
olbrzymem.
Odin zatem owinął się w długi błękitny płaszcz, nasunął głęboko na
czoło swój szerokoskrzydły kapelusz i wyruszył w drogę przez Midgard,
podając się za mędrca-imieniem Grimnir, który zna wiele potężnych
runicznych zaklęć, wie, jakie wyroki wydały Norny w sprawach przyszłości,
jak również posiada znajomość przeszłości.
Doszedł wreszcie do kraju, w którym panował Geirrod, i poprosił o
nocleg w pałacu.
Kiedy Odin był w drodze, Frigg wysłała swą służebnicę, Fullę, do
króla Geirroda z następującym poleceniem:
“Zajmij się człowiekiem w błękitnym płaszczu. Jest kimś więcej, niż
świadczą pozory, a poznasz to po tym, że najdzikszy pies nawet na niego
nie warknie".
A Geirrod o złym sercu osądził, że znaczy to tylko jedno: “Człowiek w
błękitnym płaszczu musi być niecnym czarownikiem, który przychodzi do
mojego kraju, ażeby rzucić złe czary na mnie samego i na moich
poddanych".
Rozpuścił więc swoje najdziksze psy i kazał ludziom trwać w
gotowości i schwycić przybysza, gdy się tylko zjawi.
Rzeczywiście pewnego wieczoru stary człowiek w szerokoskrzydłym
kapeluszu i błękitnym płaszczu stanął przed bramą zamku. Złe psy
wybiegły, aby rzucić się na niego, ale gdy się zbliżyły, jeden po drugim
podkulały pod siebie ogony i uciekały chyłkiem nie warknąwszy nawet.
Kiedy Geirrod zobaczy?, że psy wcale nie zaszczekały na obcego,
kazał go natychmiast pochwycić.
- Kim jesteś? - zapytał go. - I co tutaj robisz?
- Jestem biednym podróżnym imieniem Grimnir - usłyszał w
odpowiedzi. - Udałem się w podróż w celu załatwienia swoich własnych
spraw. Ale kiedy ugościsz mnie przy swoim ognisku, jak przystoi wielkiemu
królowi ugościć takiego biednego wędrowca jak ja, wyjawię ci w swojej
mądrości pewne rzeczy, które winieneś znać.
- O tak, ogrzejesz się przy moim ognisku bez obawy - odpowiedział
posępnie Geirrod - i wkrótce już powiesz mi wszystko, co wiesz.
Następnie rozkazał swoim ludziom uwiązać Grimnira między dwoma
ogniskami i dorzucać do nich drew, żeby płonęły wielkim ogniem, póki
niegodziwy czarownik nie wyzna, w jakim celu przyszedł.
Przez osiem dni i osiem nocy Grimnir siedział między dwoma ogniami, bez
jedzenia i picia, i cierpiał straszliwie. Ósmej nocy sługa, którym był Agnar
w przebraniu, podpełznął cicho między dwa ogniska i podał jeńcowi wielki
róg pokrzepiającego miodu.
Grimnir wypił miód do ostatniej kropelki i powiedział cicho:
- Bądź pozdrowiony, dobry Agnarze. Pierwszy z Asów, ojciec bogów i
ludzi, dobrze ci życzy. Nigdy za łyk miodu nie spotka cię większa nagroda.
W przerażeniu i zdumieniu Agnar odskoczył, a wtedy więzień,
siedzący między dwoma ogniami, które zaczęły mu już przypiekać skórę -
pochylił w tył głowę i zaczął śpiewać czystym, rześkim głosem. Śpiewał o
wielkich pałacach Asgardu: jak na początku Odin budował wielkie pałace
dla Asów. O Thrudheimie, twierdzy Thora, i pięknym Ydalir, gdzie mieszkał
Ull, o Alfaheimie, w którym panem był Frey, i Walhalli, do której Odin
sprowadza swych bohaterów spośród wojowników poległych w bitwie, o
Thrymheimie, gdzie żył olbrzym Thjazi, póki nie zabili go Asowie i nie
umieścili jego oczu wśród gwiazd, o Breidabliku, najbardziej błogosławionej
siedzibie słonecznego Baldra, o niebiańskim pałacu, w którym "Heimdall,
bystrooki strażnik Asów, popijał miód w pokoju; o Folkvangu. gdzie piękna
Freyja gościła tych, których wybrała spośród poległych na polu bitwy; o
Glitnir, lśniącym domostwie, gdzie Forseti, mądry syn Baldra, zasiadał co
dzień na sądzie i o spokojnym Noatun nad huczącym morzem, gdzie żyje
Njord.
Śpiewał o jesionie Yggdrasil, drzewie świata, i jego trzech
korzeniach; o Nidhoggu, który podgryzał najgłębszą część korzeni; o
wiewiórce Ratatosk,. skaczącej po gałęziach jesionu. Śpiewał także o
tajemnicach dnia i nocy? i o wozach słońca i księżyca, o wilkach, które
ścigają je po niebie.
Kiedy tak śpiewał, Geirrod począł zbliżać się ku niemu z twarzą
ciemną-od gniewu, ale jego gniew zmienił się w strach, gdy pieśń dobiegła
końca i Grimnir dźwignął się z wolna na nogi. Więzy opadły z jego rąk, a
jedyne1 oko rzucało błyskawice.
- O, Geirrodzie! - zawołał - za bardzo upiłeś się miodem zła. Smutne
to dla ciebie, któremu przypadł ten los, że straciłeś i przegrałeś przyjaźń
Odina i miejsce zarezerwowane w sali wybrańców... Twoi przyjaciele nie
mogą ci pomóc. Widzę twój miecz zaczerwieniony twoją własną krwią.
Nadchodzi kres twojego życia i Norny przecinają już jego pasmo. A teraz
oglądasz Odina twarzą w twarz, bo ja nim jestem!... Geirrodzie, podejdź,
do mnie, jeżeli możesz.
Geirrod rzucił się naprzód, aby paść na kolana i błagać Odina o
przebaczenie, ale tymczasem miecz wypadł mu z pochwy, król potknął się,
próbował miecz podnieść, ale runął nań, tak że ten przebił mu serce,
kładąc go trupem na miejscu.
Odin zwrócił się do nędznie ubranego sługi, który przyniósł mu róg
miodu.
- Wystąp naprzód, dobry Agnarze! - zawołał. - Syn Raudunga, a brat
Geirroda teraz tutaj panować będzie. Niechaj spoczywa na tobie
błogosławieństwo Odina, bo wiem, że będziesz rządził dobrze i
sprawiedliwie, okazując wszystkim miłosierdzie i dobroć, nawet najbardziej
obcym przybyszom.
A potem zostawiwszy Agnara, którego czekało długie, pełne chwały
panowanie nad ludem Gotów, Odin owinął się płaszczem, włożył
szerokoskrzydły kapelusz i wyruszy! nocą w drogę do Jotunheimu.
Stanął na czas przed zamkiem olbrzyma Vafthrudnira i poprosił o
schronienie.
- Nazywam się Gangrad - powiedział - i przyszedłem z daleka. W
moim i kraju zaliczają mnie do najmądrzejszych spośród mieszkańców i
mogę rywalizować z tobą pod względem znajomości wyższych spraw,
zarówno przeszłych, jak i tych, co dopiero mają nastąpić.
- Dlaczego stoisz w drzwiach? - zawołał Vafthrudnir. - Wejdź do sali i
usiądź. Witam ciebie, bo nie opuścisz mojego zamku, jeżeli nie odejdziesz
jako zwycięzca, wiedz bowiem, że ten, komu się nie powiedzie w zawodach
mądrości, daje głowę.
- Wiem o tym dobrze - odpowiedział gość, który nazwał się Gangrad. - A
teraz zacznij zadawać pytania, jeżeli znając grożącą ci karę, ośmielisz się
współzawodniczyć z nieznanym cudzoziemcem, który nie ma ochoty
mówić, skąd przychodzi.
- Gdybyś był nawet samym Odinem - zawołał Vafthrudnir z okrutnym
uśmiechem - i tak miałbym twoją głowę. Bo nawet pierwszy z Asów nie wie
więcej niż ja.
Olbrzym zaczął zadawać podobne pytania, jakie Odin stawiał
mądremu Alvisowi: pytał o imiona rumaków dnia i nocy, pytał, jak nazywa
się rzeka, która oddziela Asgard od Jotunheimu, i pole, na którym toczyć
się będzie bitwa Ragnarok.
- Skinfaxi, koń lśniący, ciągnie powóz dnia - odpowiadał Gangrad - a
Rimfaxi, koń oszroniony, niesie noc po jej szlaku. Ifing to rzeka mroczna i
nigdy nie skuta lodem, która oddziela Asów od olbrzymów, a ostatnia
bitwa rozegra się na równinach Vigrid.
Kiedy na cudzoziemca przyszła kolej zadawać pytania, dotyczyły
one po- wstania ziemi i nieba, Ginnungagap i Wielkiego Ymira, przybycia
do Asgardu
Njorda, pana Vanów, Norn i ich mądrości, i tego, kto przeżyje zagładę
bogów.
- Jesteś zaprawdę mądry - powiedział Gangrad - ale czy możesz mi
powiedzieć, jaki los spotka Odina w ostatniej wielkiej bitwie, w dzień
Ragnaroku?
- Pożre go wilk - odpowiedział Vafthrudnir - a pomści Vidar, który
rozerwie ziejącą śmiercią paszczę.
- Daleko wędrowałem - powiedział Gangrad - i próbowałem rzeczy
wprost nie do opowiedzenia; zaszedłem w nieznane światy i wypytywałem
różne stworzenia. Dlatego też powiedz mi - a jeżeli potrafisz, przyznam ci,
zaiste, miano najmądrzejszego spośród olbrzymów - powiedz mi, jakie
słowo nadziei szepnie Odin w głuche ucho syna, gdy ten leżeć będzie na
pogrzebowym stosie?
Poznał wówczas olbrzym Vafthrudnir, że to sam Odin stawia mu
pytania, skłonił głowę, by otrzymać śmiertelny cios mieczem, i rzekł:
- Nikt z żyjących nie wie, jakie słowo szepniesz w głuche ucho syna,
słowo od wieków skryte w tajemnicach Norn, a jednak o wieki dalekie w
przyszłości. Ustami skazańca rzucałem pytania o losy świata, gdyż ty
jesteś Odin i zawsze będziesz najmędrszy ze wszystkich.
- Przegrałeś głowę - odparł z powagą Odin - ale nie wezmę ci jej
teraz. Pamiętaj tylko, abyś się nie przechwalał swoją mądrością ani też w
żaden sposób nie skrzywdził tych. co przybędą szukać u ciebie gościny.
Odin znowu wyruszył w drogę, a kiedy ogarnęła go noc, zrzucił z siebie
przebranie i stanął w swej własnej postaci, jako król Asów i pan ludzi,
wyniosły, w złotym hełmie, z mieczem ciskającym błyskawice.
I, jak gdyby wezwany jego myślą, przybiegł ku niemu wielki koń
Sleipnir, ośmionogi, bujnogrzywy rumak Odina. Pan Asów skoczył na
grzbiet swego konia i pomknął przez Jotunheim. Nie minęli jednak
mrocznej rzeki Ifing przed wschodem słońca i traf chciał, że przejeżdżali
koło siedziby Hrungnira, wielkiego olbrzyma gór.
- Kiedy Odin się zbliżył, sam Hrungnir wyjechał mu na spotkanie i
witał go przyjaźnie.
- Kim jesteś? - wołał. - Nigdy dotychczas nie widziałem takiego
wojownika jak ty, który by w złotym hełmie na głowie, siedząc na
ośmionogim rumaku, przejeżdżał, gdy zechce, przez ziemię i morze.
- Jestem jednym z Asów, którzy mieszkają w Asgardzie -
odpowiedział Odin - i w dziewięciu światach nie ma takiego rumaka jak
mój. Stawiam w zakład głowę, że w Jotunheimie nie ma konia, który
mógłby biec równie szybko i długo.
- Twoja głowa przeciw mojej! - zawołał Hrungnir. - Mój Złotogrzywy
jest lepszym koniem niż twój! Nie ma co do tego wątpliwości. Już prawie
straciłeś głowę!
- A więc dogoń mnie i prześcignij! - zawołał Odin i ubódłszy Sleipnira
ostrogą znalazł się w jednej chwili na szczycie następnego pagórka.
Lecz teraz częsta u olbrzymów wściekłość opanowała Hrungnira.
Spiął konia ostrogami i Złotogrzywy pędził za Sleipnirem jak wicher w
czasie burzy lub górska lawina. Odin jechał szybko i długo, pędząc wśród
chmur, a kopyta Sleipnira ledwo dotykały górskich szczytów.
Pierwszy przybył do Asgardu i zawrócił, by powitać Hrungnira w
bramie.
Olbrzym zeskoczył z ociekającego pianą Złotogrzywego i stał w
bramie Asgardu.
- Wejdź jako gość i napij się z nami - rzekł Odin - bo masz dobrego
rumaka, a jednak twoja głowa należeć będzie do mnie, jeśli spodoba mi się
jej zażądać.
Hrungnir wszedł więc wielkimi krokami do sali i głośno domagał się,
aby mu podano największy róg miodu, jaki jest w Walhalli. Thora nie było,
przyniesiono więc jego róg olbrzymowi i dzbany, w których ten napój przechowywano.
Hrungnir wychylił róg, a potem nalewał do niego miodu z jednego
dzbana po drugim, aż się upił, zaczął przechwalać i rzucać pogróżki.
- Jakiż to piękny dwór! - wolał. - Zabiorę go ze sobą. Walhalla stać
będzie w Jotunheimie, nie w Asgardzie... Będziecie chcieli mi przeszkodzić?
Nie obawiam się Asów! Pozabijani ich wszystkich! Nie, nie zabiję pięknej
Freyji ani złotowłosej Sif! Zabiorę je ze sobą. Podejdź! Nalej mi miodu... Co,
żaden z was nie ma odwagi?
Jedna tylko Freyja odważyła się napełnić mu miodem róg i Hrungnir
raz jeszcze wychylił go do dna, wołając:
- Wypiję wszystek miód Asom! Ani kropli nic zostanie w Asgardzie! A
potem wrócę do mojego domu w Jotunheimie z Freyją i Sif, moimi
brankami! Kto się ośmieli mnie powstrzymać!
W tym momencie wszedł na salę Thor wymachując swoim miotem
Mjollnirem, a kiedy zobaczył pijanego olbrzyma, jego oczy poczęły ciskać
płomienie.
- Kto pozwolił temu obmierzłemu olbrzymowi postawić stopę w
Asgardzie? - zawołał. - Kto mu zapewnił bezpieczne wejście do Walhalli?
Jak do tego doszło, że piękna Freyją nalewa miód jednemu z naszych
wrogów z Jotunheimu?
- Przyszedłem tu jako gość - odburknął Hrungnir, rzucając mu
gniewne spojrzenie. - Sam Odin mnie zaprosił, żebym pił miód z Asami w
Walhalli.
- Nim stąd odejdziesz, pożałujesz, żeś przyjął zaproszenie - zagrzmiał
Thor.
- Niewielką sławę zdobędziesz, wielki Thorze, jeżeli zabijesz mnie
teraz, gdy jestem nie uzbrojony - zawołał Hrungnir. - Jeżeli chcesz okazać
swą odwagę, spotkaj się ze mną sam na sam na granicy Jotunheimu, w
Grjotunagardzie, miejscu kamiennego ogrodzenia.
- Wracaj do Jotunheimu i uzbrój się - ryknął Thor - a potem zjawiaj się
w Grjotunagardzie z jednym tylko pachołkiem do pomocy, kimkolwiek on
będzie. Spotkam się tam z tobą i stoczymy śmiertelną walkę.
Wtedy Hrungnir skoczył na Złotogrzywego i popędzając wściekle
konia wrócił do Jotunheimu. Opowiedział olbrzymom, co się zdarzyło i o
wielkim pojedynku, jaki miał nastąpić.
- Musisz go pokonać - powiedzieli olbrzymi. - Jeżeli Thor zwycięży, to
w swojej pysze najedzie Jotunheim, bo ty jesteś najsilniejszy z olbrzymów,
a Thor chowa do nas urazę, gdyż Utgardaloki okpił ich obu, Thora i Lokego,
kiedy przybyli z wizytą do Utgardu.
A więc olbrzymi udali się do Grjotunagardu i tam ulepili z gliny
mężczyznę, który miał być pachołkiem Hrungnira. Ten olbrzym był na
dziewięć mil wysoki, a szeroki w barach na trzy mile. Największą trudność
stanowiło znalezienie odpowiednio wielkiego serca, gdyż sami nie byli w
stanie go zrobić. Ostatecznie wzięli serce klaczy, bo było to największe z
serc, jakie znaleźli, i osadzili je w ulepionej z gliny klatce piersiowej.
Hrungnir miał serce z kamienia, ostre i o trzech zębach, podobne do
runicznej litery W, którą też z tego powodu nazwano sercem Hrungnira.
Głowę miał także z kamienia, toteż jego mózg nie należał do najlepszych.
Osłaniała go tarcza również z kamienia.
Kiedy nadszedł dzień walki, przeciwnicy wyruszyli do Grjotunagardu.
Gliniany pachołek pierwszy zobaczył nadchodzącego Thora, a na ten widok
kolana się pod nim ugięły i cały się spocił.
Ale do Hrungnira przybiegł szybkostopy Thjalfi i zawołał:
- Olbrzymie, chcę cię przestrzec! Przegrasz walkę, jeżeli będziesz
trzymał tarczę przed sobą. Thor ciebie zobaczył i zszedł pod ziemię.
Wyjdzie naprzeciw ciebie z dołu - z głębi ziemi.
Posłyszawszy to Hrungnir położył kamienną tarczę na ziemi i stanął
na niej, dzięki czemu mógł oburącz ująć swój oręż - wielką osełkę wyciętą
z ogromnej masy kamienia.
Zaledwie to uczynił, ujrzał Thora, nadchodzącego ku niemu w świetle
błyskawic, z grzmotem dudniącym pod stopami. Rycząc z wściekłości Thor
zakręcił swoim wielkim młotem Mjollnirem i rzucił nim w Hrungnira. W tej
samej chwili olbrzym podniósł swoją osełkę i cisnął nią w Thora. Oba oręże
zderzyły się w pól drogi. Osełka pękła na kawałki, które rozsypały się po
ziemi, dając początek złożom kamieni szlifierskich i krzemienia. Ale jeden
odłamek uderzył Thora w czoło tak mocno, iż upadł twarzą na ziemię.
Mjollnir jednak trafił Hrungnira w głowę miażdżąc jego kamienną
czaszkę w kawałki nie większe od ziarnka piasku, tak że olbrzym padł
martwy, a jedna jego stopa przygniotła kark Thora. A tymczasem zręczny
Thjalfi ruszył na glinianego pachołka ze swoją łopatą, a ponieważ glina, z
której ten był zrobiony, namokła już i rozmiękła, w parę minut rozgniótł go
zupełnie i rozsypał po polach jako margiel.
Potem pośpieszył na ratunek Thorowi, którego przygniatała do ziemi
stopa Hrungnira. Ale choć próbował z całych sił, nie zdołał jej unieść.
Tymczasem zjawili się w Grjotunagardzie Asowie, którzy posłyszeli o
nieszczęściu Thora. I oni również próbowali unieść stopę Hrungnira. Ale ani
sam wielki Odin, ani mocarz Tyr, ani Ull o potężnych barach, ani przebiegły
Loki nie mogli uwolnić Thora.
Wreszcie syn Thora, Magni, liczący wówczas zaledwie trzy lata, przyszedł
zobaczyć, co stało się z ojcem, a kiedy ujrzał na jego karku stopę
olbrzyma, bez trudu ją podniósł i obrzucił.
- Co za szkoda, że przyszedłem tak późno! - zawołał. - Gdybym był tu
wcześniej, zabiłbym olbrzyma uderzeniem pięści i nie miałbyś tych
wszystkich kłopotów.
- Kiedy dorośniesz, będziesz takim samym pogromcą olbrzymów jak
ja - powiedział z dumą Thor, podniósłszy się z ziemi. - A teraz na pamiątkę
tego pierwszego dowodu twej siły podaruję ci Złotogrzywego, rumaka
zabitego olbrzyma.
- Ten koń powinien należeć do mnie - oświadczył z powagą Odin. -
Ale bez żalu oddam go mojemu dzielnemu wnukowi... choć jego matka jest
olbrzymką.
Matką bowiem tego syna Thora nie była złotowłosa Sif, ale Jarnsaxa,
żelazny nóż, najsilniejsza ze wszystkich olbrzymek. w, Jotunheimie.
Zwycięscy Asowie wrócili do Asgardu zawarłszy pokój z olbrzymami,
przerażonymi śmiercią Hrungnira i zniszczeniem glinianego potwora.
Ale Thor siedział w swoim potężnym dworzyszczu Thrudvangar
markotny i zły, podpierając ręką obolałą głowę. Odłamek kamienia, który
go uderzył, tkwił mu nadal w czaszce i ani on sam, ani Magni nie potrafili
go wyciągnąć czy też uśmierzyć bólu, jaki sprawiał.
Na próżno Sif delikatnymi palcami obmywała ranę i skraplała łzami
jak rosą.
- Osełka Hrungnira musiała być wycięta i uformowana przy pomocy
czarów - jęknął Thor. - Bez wątpienia jakieś runiczne zaklęcie jest wyryte
na kawałku kamienia tkwiącym w mojej głowie i tylko czary mogą go
usunąć.
Posłano więc po czarodziejkę Groę, żonę Aurvandila mężnego, tego,
którego ze wszystkich mężów Midgardu najbardziej lękali się olbrzymi i
który sam udawał się do Jotunheimu i podstępem ich zabijał.
Groa chętnie przyszła do Thrudvangar, bo Thor niejednokrotnie
wspomagał Aurvandila w czasie jego wypraw na Jotunheim. Nakreśliła
znaki runiczne na podłodze i zaczęła śpiewać dziwne, tajemnicze pieśni i
recytować zaklęcia, -trzymając ręce nad głową Thora.
Thor poczuł, że odłamek kamienia obluźnia się i ból ustępuje. Z
wdzięczności za doznaną ulgę, chcąc nagrodzić Groę za udzieloną pomoc,
powiedział:
- Mam dla ciebie przyjemne nowiny. Kiedy ostatnim razem
wędrowałem po Jotunheimie, spotkałem twojego męża Aurvandila w chwili,
gdy zagrażało mu poważne niebezpieczeństwo ze strony olbrzymów. Ale
uratowałem go unosząc w bezpieczne miejsce. Kiedy przechodziłem przez
Elivagar, lodowy potok, ukryłem go w koszu na moich plecach. Dam ci
dowód, jak my, Asowie z Asgardu, cenimy twego męża za jego walkę z
olbrzymami. Kiedy przechodziłem w bród te gryzące zimne wody,
spostrzegłem, że jeden palec jego nogi wystaje z kosza i że jest
odmrożony na kamień! Odłamałem go więc i rzuciłem na niebo, a tam
zamienił się w najjaśniejszą z gwiazd. Ale Aurvandil żyje i jest zdrów, i
wraca do ciebie do domu.
Kiedy posłyszała to Groa, wpadła w takie podniecenie, że
zapomniała o swoich czarach i runicznych pieśniach. Zawróciła do drzwi,
wybiegła z Thrudvangar i jak mogła najszybciej popędziła do domu, by
powitać swego męża Aurvandila w chwili jego powrotu.
Tak więc odłamek kamienia pozostał w głowie Thora, choć ból już
przeszedł. Ale od tej pory nie wolno było w Midgardzie suwać osełek po
podłodze ani nawet upuszczać ich na ziemię, bo wtedy kamień, tkwiący w
czole Thora, poruszał się, sprawiając mu ból.
GEIRROD WŁADCA TROLLI

Thor odpoczywał w Thrudvangar po walce z Hrungnirem i olbrzymi


zachowywali spokój. Rozejm między Asgardem i Jotunheimem trwał, choć
zdarzały się niekiedy potyczki między poszczególnymi olbrzymami i Asami.
Ale Loki, wiecznie pragnący siać zło, przybrawszy swą ulubioną postać
sokola poleciał do Midgardu i Jotunheimu na przeszpiegi, aby narobić
zamętu, ile się da. Im bardziej sobie pozwalał na złośliwości, tym gorszy
się stawał. Zła natura olbrzyma coraz bardziej brała w nim górę, mimo
braterstwa z Asami.
Tym razem zmitrężył trochę w Midgardzie i sprowadził wiele ludzi na
manowce, aż wreszcie znalazł się nad Vimurem, najszerszą z rzek,
oddzielającą Midgard od tej prowincji Jotunheimu, w której miały swoje
siedziby trolle kamienia i trolle ognia.
Były to dziwne, niewydarzone stworzenia, spokrewnione zarówno z
olbrzymami, jak i z karłami. Budowały swoje domy pod niskimi górami,
mogły je unosić na czerwonych słupach, aby wpuścić czasami blask
światła.
Zajmowały się kowalstwem, podobnie jak karły, i gromadziły
ogromne bogactwa, ale nie posiadały tej znajomości swego rzemiosła, jaka
cechowała karły. Wiodły życie dzikusów, nie raził ich brud ani brzydkie
zapachy, często bywały sługami olbrzymów i sprzymierzały się z nimi
przeciw Asom i mieszkańcom Midgardu.
Na ziemiach leżących za Vimurem panował olbrzym Geirrod, a jego
zamkiem był największy spośród domów trolli, ogromna góra z kominem
pośrodku, buchającym czarnym dymem, który przesłaniał całą okolicę
niczym opary zła.
Loki interesował się trollami i dręczyła go ciekawość, co też one
robią w wielkim zamku Geirroda. Przysiadł w wykuszu okna umieszczonego
wysoko na zewnętrznej ścianie i spoglądał w dół do sali, gdzie olbrzym i
jego dwie córki, Gjalp i Greip, siedzieli przy obiedzie na złotych krzesłach,
ustawionych na podłodze grubo pokrytej śmieciem i brudem.
Geirrod spojrzał w górę i zobaczywszy Lokego w oknie zawołał do
swoich służących:
- Przynieście mi tego ptaka, który tam siedzi. Zawsze pragnąłem
mieć takie sokoły, jakie Asowie i Vanowie, i królowie Midgardu trzymają na
przegubie dłoni.
Loki wcale się nie bal i kiedy trolle pięły się nieporadnie po nierównej
kamiennej ścianie, postanowił przed odlotem przysporzyć im tyle kłopotu i
narazić ich na tyle niebezpieczeństw, ile się tylko da.
Kiedy pierwszy troll się zbliżył do okna, Loki odskoczył na bok i
trzymając się szponami ściany uciekał przed nim. Przesuwał się w lewo i w
prawo po ścianie zamkowej, za każdym razem wznosząc się trochę wyżej.
Trolle wspinały się za nim klnąc i pomrukując ze złości, bo ptak raz po raz
wymykał się im z rąk, właśnie gdy któryś już miał go schwycić.
W końcu Loki znalazł się tuż pod pułapem, a ponieważ jeden z trolli
był bardzo blisko niego, zdecydował się, że dość już tej zabawy, i
rozpostarł skrzydła, żeby odfrunąć.
Ale ku wielkiemu swemu przerażeniu poczuł, że ściana przyciąga jego
stopy niby magnes i że nie ucieknie. A potem objęła go ręka trolla i
zaniesiono go w tryumfie Geirrodowi.
Olbrzym wziął .ptaka w swoją potężną dłoń i przyglądał się mu
uważnie.
- To nie jest ptak! - wykrzyknął w końcu - To jakiś człowiek albo
jeden z Asów pod postacią ptaka. Zdradzają go oczy, bo ich nie można
zmienić jak resztę ciała. Mów więc, ptaku. Powiedz mi, kim jesteś i
dlaczego fruwasz sobie po moim zamku, mów, jeśli nie chcesz, żeby cię
spotkało coś złego.
Ale Loki nic nie powiedział i udawał, jak mógł, że jest tylko ptakiem.
Geirrod nie dał się jednak oszukać i kiedy zobaczył, że jego jeniec nie chce
mówić, zamknął go w wielkiej kamiennej skrzyni.
- Tutaj pozostaniesz bez jedzenia, picia, powietrza i światła, dopóki
nie zaczniesz mówić.
I tam Loki pozostał przez trzy miesiące, a potem już nie mógł znieść
tego dłużej i zawołał do Geirroda:
- Jestem Loki, jeden z największych spośród Asów. Nie przyszedłem,
żeby ci wyrządzić krzywdę. Chyba słyszałeś o mnie: wyjąwszy Odina nie
mam sobie równych wśród Asów... poza Thorem, wrogiem olbrzymów. Ale
Thora nie kocham, bo sam pochodzę z rodu olbrzymów.
- Ja również bynajmniej nie kocham Thora - warknął Geirrod - ani też
nikogo z Asów. Z miejsca ukręcę ci szyję, wrzucę cię z powrotem do
skrzyni, którą ukryję na zawsze pod tą górą - chyba że sprowadzisz Thora
do tego zamku. Ale musi przyjść bez miota; Mjollnirowi żaden olbrzym nie
sprosta, nawet ja!
Loki złożył najuroczystszą przysięgę, że to uczyni albo powróci i odda
się w ręce Geirroda. Wtedy olbrzym pozwolił mu odejść, wiedział bowiem,
że nawet Loki nie złamie przysięgi Asów, gdyż Asgard zamknąłby się przed
nim na zawsze.
Loki odfrunął z zamku Geirroda, leciał z powrotem przez szeroki
Vimur i ponad Midgardem, aż wreszcie dotarł do mostu Bifrost. Tutaj
ponownie przybrał swoją własną postać i wszedł do Asgardu, udając przed
strażnikiem Heimdallem, że wędrował wśród ludzi, służąc im pomocą i
radą.
Będąc w Asgardzie rzucił parę słów na temat przyjaznego olbrzyma
Geirroda i jego wspaniałego pałacu wybudowanego przez zręczne trolle.
- Przyjmował mnie bardzo gościnnie - mówił Loki, popijając w
zamyśleniu miód w Walhalli. - Pokazywał mi cudowne rzeczy, których
nigdzie przedtem nie widziałem. Powiedział, że bardzo by chciał gościć
wielkiego Thora i dać mu podarki ze swego skarbca, ale nie śmie go prosić,
bo lęka się samego nawet widoku młota Mjollnira, który zabił tak wielu
olbrzymów.
Loki powtarzał to zawsze w obecności Thora, i w końcu jego kuszące
słowa odniosły skutek, bo Gromowładny nie był skłonny do podejrzeń
względem nikogo - nawet wobec olbrzymów, i nie zdawał sobie sprawy, jak
łatwo już przychodziło Lokemu ze względu na osobiste urazy i ze złości
zdradzać Asów i pomagać olbrzymom w walce z nimi.
Pewnego więc dnia Thor wyruszył ze swym pachołkiem Thjalfim,
pozostawiając młot Mjollnir zawieszony na ścianie Thrudvangar. Budząc z
uśpienia piorun, przelecieli nad Midgardem w wozie zaprzężonym w kozły i
przybyli wreszcie nad brzeg Vimuru do wielkiego domu, w którym
mieszkała Grid.
Była to sprzyjająca mu olbrzymka, która pomagała Odinowi w
pierwszych dniach świata i została matką jego syna, Vidara milczącego,
pana lasów.
Grid przyjęła Thora mile, gdyż kochała wszystkich Asów. Kiedy
siedzieli przy obiedzie, zapytała go, dokąd się wybiera tak blisko granicy
Jotunheimu, i to bez Mjollnira w ręku.
- Idę w odwiedziny do Geirroda, władcy trolli - odpowiedział Thor. -
Jest on bowiem przyjacielem Asów i prosił, abym przyszedł jako gość do
jego
zamku i ucztował z nim. Słyszałem, że ma on bogactwa takie, jakich
nawet my w Asgardzie nie widujemy. Przebiegły Loki spędził u niego wiele
dni i zdumiał się tym, co widział w jego zamku.
- Obawiam się, że przebiegły Loki oszukał ciebie - powiedziała Grid. -
Wiem przecież dobrze, że Geirrod, władca trolli, to zły i podstępny
olbrzym, że niedobrze jest mieć z nim do czynienia, że wcale nie sprzyja
Asom, a już najmniej temu, w którego ręku Mjollnir tak często zadawał
śmierć olbrzymom.
- Rad jestem, że mnie ostrzegłaś - odpowiedział Thor - ale teraz nie
mogę zawrócić, bo olbrzymi okrzyczą mnie tchórzem.
- Idź więc do zamku Geirroda - poradziła Grid - ale weź ze sobą mój
pas mocy i ten żelazny pręt, który nazywają rózgą Grid, i te żelazne
rękawice. Mając to zdołasz się oprzeć Geirrodowi i trollom. Strzeż się jego
zdradzieckich podstępów, bo nie wiem, w jaki sposób chce sprowadzić na
ciebie nieszczęście.
Nazajutrz Thor pozostawił swój wóz u Gridy, a sam pieszo, w asyście
tylko Thjalfego wyruszył w drogę. Szedł brzegiem rzeki Vimur aż do
miejsca, gdzie wypływała bystrym potokiem z jarów pomiędzy górami
Jotunheimu.
Zapiął na sobie pas mocy i wstąpił w kłębiące się wody wspierając
się rózgą Grid, by nie porwał go wartki prąd. Thjalfi szedł za nim, trzymając
się pasa mocy, żeby go woda nie zniosła.
Kiedy Thor dobrnął do środka potoku, wydało mu się, że prąd pcha
go ze zdwojoną siłą i spostrzegł, że woda podnosi się i sięga mu ramion.
Kiedy woda wznosiła się nadal i przepływała coraz szybciej, Thor
spojrzał w górę potoku i zobaczył córkę olbrzyma Geirroda, Gjalp, która
stała jedną nogą na jednym, drugą na drugim brzegu nad wielkim
wodospadem i ręką popędzała wody.
- Rzeka musi być zahamowana u źródła! - zawołał i nachyliwszy się
wyrwał ogromny kamień z dna potoku i rzucił nim tak celnie, że
zahamował przypływ wody i zdołał dotrzeć do drugiego brzegu.
Tutaj prąd go zniósł, ale udało mu się chwycić konarów górskiego
jesionu rosnącego na brzegu i dzięki temu wdrapał się na bezpieczne
miejsce i przyciągnął Thjalfego. Z tego to powodu jesion ów nazywał się
odtąd drzewem ratującym Thora.
Znalazłszy się bezpiecznie na drugim brzegu rzeki Vimur, Thor i
Thjalfi bez trudu posuwali się dalej, aż ujrzeli ogromną górę - zamek
Geirroda - z której komina wypływały chmury czarnego dymu. Kiedy
podeszli bliżej, spotkały ich trolle i powitały w imieniu swego władcy.
- Chodźcie z nami do domu dla gości - zapraszały. - Przygotowany
jest tam dla was pokój, gdzie poczekacie chwilę, aż Geirrod będzie gotów
przyjąć was jak należy w wielkiej sali zamku.
Wprowadzono ich do ogromnego pomieszczenia o kamiennym suficie
i tutaj trolle zostawiły ich na chwilę samych.
Thor, zmęczony po przeprawie przez rzekę, chętnie usiadł na
jedynym w sali krześle, opadając na poręcz, aby odpocząć. Wtem poczuł,
że krzesło unosi się z podłogi i sunie w górę, co grozi mu zgnieceniem o
belki powały. Z szybkością błyskawicy władca burzy wsparł się rózgą Grid
o strop, pchając z całych sił krzesło ku podłodze. Usłyszał donośny chrzęst,
coś pękło i spod krzesła dobiegły go przeraźliwe piski.
Zeskoczył z krzesła i zobaczył pod nim dwie córki Geirroda, Gjalp i
Greip, z przetrąconymi kręgosłupami.
Zacisnął mocniej pas mocy, wciągnął żelazne rękawice i z
wściekłością wypadł z gościnnych apartamentów.
- Córki Geirroda spotkała słuszna kara! - krzyczał. - Chciały mnie
zmiażdżyć o powałę. Muszę się przekonać, czy i sam Geirrod jest taki
podły, że knuje zdradę, chcąc zabić gościa w swoim własnym zamku.
Przed domem dla gości czekały trolle, które zaprowadziły Thora i
Thjalfego do wielkiej sali. Po obu jej stronach płonęły ogromne ognie i
poprzez dym i płomienie Thor dojrzał, stojącego w głębi, przy największym
ogniu, olbrzyma Geirroda.
Thor powoli posuwał się ku niemu, a kiedy był już blisko, władca trolli
nagle chwycił ogromną parę szczypiec, wyciągnął z ognia rozpaloną do
białości sztabę metalu i cisnął nią w Thora.
Ale Thor szedł ostrożnie. Kiedy zobaczył, że leci ku niemu rozpalona
do białości sztaba metalu, pochwycił ją rękami w żelaznych rękawicach,
zakręcił nad sobą i odrzucił ku Geirrodowi.
Władca trolli dojrzał ją w locie i schował się za żelazny słup, by się
przed nią uchronić. Ale sztaba przebiła żelazny słup, stojącego za nim
Geirroda, mur zamku i wryła się głęboko w ziemię.
Thor odwrócił się i wypadł z sali, wymachując rózgą Grid i kładąc
pokotem
stojące lam trolle. Nie obejrzawszy się nawet za siebie, obaj, Thor i Thjalii,
dobiegli do brodu rzecznego, bez trudu przeszli tym razem przez Yimur i
wrócili do domu Grid.
Thor oddal Grid jej rózgę i .rękawice, ale na jej życzenie zatrzymał
pas mocy. Wsiadł do swego wozu i popędził w tryumfie do Asgardu.
Nie zaprzątał już sobie więcej głowy Geirrodem i jego zamkiem i
nawet nie raczył zawiadomić Lokego o tym, co się tam zdarzyło. Jednakże
w Midgardzie szerzyły się wieści o jego czynach i w końcu król Danii Gorm,
postanowił wyruszyć na poszukiwanie zamku Geirroda.
Wyruszył w trzy okręty i zabrał na pokład mądrego podróżnika
Thorkila. Rozpostarłszy żagle popłynęli morzem ku wielkiej Vimur, która
mieszkańcom Midgardu wydawała się tak szeroka jak sam ocean.
Żeglowali przez wiele dni płynąc powoli przy łagodnym wietrze.
Kiedy w końcu dobili do lądu, niewiele pozostało żywności na statkach, a
ludzie byli głodni.
Zobaczyli na brzegu ogromne stada pasącego się bydła, tak
łagodnego, że pozwalały człowiekowi podejść zupełnie blisko.
- Zabijcie tylko tyle, ile dzisiaj zjecie - ostrzegał ich Thorkil. - Jeżeli
zabijecie więcej, sprowadzicie zemstę duchów rządzących tą wyspą.
Ale nie zwracali na niego uwagi. Ubili wiele sztuk bydła chcąc zabrać
mięso na przyszły użytek. Nocą zaatakowała ich armia trolli, a ich wódz
olbrzym brodził po morzu, wymachując ogromną maczugą, i groził, że
potopi ich okręty, jeżeli z każdego z nich nie dadzą jednego człowieka, jako
okup za zabicie bydła.
Wydało im się, że lepiej to uczynić, niżby wszyscy mieli zginąć.
Ciągnięto zatem losy i oddano trzech mężczyzn trollom, po czym statki
ruszyły w drogę.
Przybyli wreszcie do kraju ogromnych zasp śnieżnych i lodowych
szczytów, gdzie w ciemnych borach czaiły się potwory. Thorkil powiedział,
że w pobliżu znajduje się zamek Geirroda.
- Ale miejcie się na baczności - ostrzegał króla i jego towarzyszy. -
Mieszkańcy zamku będą wam chcieli wyrządzić krzywdę. Dlatego też nie
odzywajcie się do nikogo, ale pozwólcie mnie mówić, co trzeba, gdyż znam
tutejsze obyczaje i grożące niebezpieczeństwa.
O zmierzchu, ku przerażeniu króla Gorma i jego towarzyszy, wielkimi
krokami zbliżył się do brzegu olbrzym.
Thorkil uspokoił przerażonych, mówiąc:
- To Godmund, brat Geirroda. Przybywa ofiarowując nam gościnę.
Ale miejcie się na baczności: zabierzcie ze sobą tyle jedzenia, ile będzie
wam potrzeba, i nie dotykajcie niczego, co wam ofiaruje. Również nie
dotykajcie nikogo z tutejszych mieszkańców.
Wyszedł naprzód i skłonił się przed Godmundem, który zaprosił go
wraz z towarzyszami do zamku na obiad.
- Ale dlaczego nic odzywa się nikt prócz Thorkila? - zapytał
Godmund, kiedy szli do zamku.
Król Gorm tylko potrząsną} głową, a Thorkil pośpieszył z
odpowiedzią.
- Szlachetny Godmundzie - powiedział. - To ze wstydu moi
przyjaciele nie mówią ani słowa. Tylko trochę znają twój język, ja
natomiast znam go dobrze. Wstydzą się więc borykać ze słowami, których
nie znają, lub mówić w języku tobie obcym.
Weszli na salę i zasiedli przy stole z dwunastu urodziwymi synami
Godmunda i gromadką jego pięknych cór.
- Dlaczego żaden z twoich towarzyszy nie je ani nie pije tego, co
postawiono przed nimi? - zapytał podejrzliwie Godmund.
- Ach! - odparł z miejsca Thorkil. - To wypływa z ich przezorności.
Byliśmy długo na morzu, żywiąc się prostym jadłem żeglarzy. Obawiam
się, że gdybyśmy skosztowali wspaniałego mięsiwa twego kraju,
pochorowalibyśmy się. Z tego tylko powodu posilamy się tym, co
przynieśliśmy ze sobą - bynajmniej nie z niegrzeczności albo pogardy dla
tych zaiste wspaniałych potraw, jakie kazałeś postawić przed nami.
To zamknęło usta Godmundowi. Wkrótce ponowił jednak próbę
złapania swych gości w pułapkę. Polecił swoim nadobnym córkom, aby
ofiarowały swą miłość szlachetnym gościom.
Pomny na słowa Thorkila, król Gorm rzucił znaczące spojrzenie na
swych towarzyszy, a Thorkil spiesznie wytłumaczył Godmundowi, że król i
wszyscy przybyli z nim ludzie mają już żony i według panujących w Danii
obyczajów byłoby niewiernością wobec nich, gdyby choć tylko pocałowali
inną kobietę.
Jednakże trzem Duńczykom córki Godmunda wydały się tak piękne,
że nie mogli się powstrzymać od ich pocałowania. Natychmiast opanowało
ich szaleństwo i nigdy już nie odzyskali zdrowego umysłu.
Ujrzawszy, jak dobrym skutkiem został uwieńczony jego podstęp,
Godmund zaprosił gości, aby zwiedzili jego piękny ogród i zerwali, jakie
zechcą, owoce.
Ale Thorkil odmówił w imieniu swoim, króla i jego ludzi, tłumacząc,
że spieszno im w dalszą podróż i nie mogą pozostać dłużej nawet dla
obejrzenia ogrodów, choć jest pewien, że przewyższają one pięknością- to,
co o nich słyszał.
Wtedy Godmund zrozumiał, że Thorkil nadspodziewanie jasno zdaje
sobie sprawę z grożących niebezpieczeństw. Nie próbował już więcej
podstępów, ale pośpiesznie przeprawił ich przez rzekę, kierując ku
zamkowi Geirroda.
Wkrótce znaleźli się w dziwnym, opuszczonym mieście, gdzie stały
domy trolli: kamienne kopce, które można było podnosić na czerwonych
słupach, gdy trolle chciały wpuścić światło do swoich pomieszczeń.
Chmura czarnego dymu wisiała nad miastem, a tu i ówdzie
powtykane na pale głowy złowieszczo szczerzyły zęby ku przybyszom.
Gdy przechodzili przez miasto, trolle umykały przed nimi jak upiory
wystraszone światłem dnia. I tak przybyli do zamku Geirroda.
Kiedy się doń zbliżyli, złe psy wypadły z zamku i chciały rzucić się na
nich, ale Thorkil cisnął ku nim rogi nasmarowane tłuszczem, psy zaczęły je
lizać, a oni bezpiecznie doszli do wrót.
We wrotach jednak wojownicy króla Gorma zatrzymali się i cofnęli,
nadleciały bowiem ku nim upiorne wrzaski i straszliwe zapachy, niemal nie
pozwalające oddychać.
Ale Thorkil dodał im odwagi:
- Nic się wam nie stanie, jeżeli będziecie mieć się na baczności i
zachowywać się tak, jak wam polecę. Przede wszystkim wyrzućcie z serc
waszych wszelkie pożądanie i chciwość i nie dotykajcie niczego, co
zobaczycie w zamku. Geirrod pokaże wam bezcenne klejnoty i cudowne
zbroje, które zapewne będą leżeć nie strzeżone, i wystarczy się tylko
schylić, aby je mieć. Niechaj jednak nikt nawet nie tknie niczego, a nie
sprowadzicie na siebie złego losu.
Król Gorm ustawił swoich ludzi czwórkami i weszli śmiało do wielkiej
sali, gdzie płomienie ognia przeświecały krwawo przez kłębiący się dym,
ściany oblepiał brud, podłoga zmieniła się w śmierdzące bajorko, w którym
pełzały węże i okropne robactwo. Na żelaznych ławach pod ścianami
tłoczyły się udręczone, na wpół głuche trolle.
Na kamiennym krześle siedział sam Geirrod, stary olbrzym z
ogromną dziurą w ciele, a przez nią widać było przedziurawiony siup i
rozpadliny w skale. Obok niego usadowiły się jego córki, zgarbione i
pokurczone, ponieważ ich kręgosłupy nic odzyskały siły. Pokryte wrzodami
i guzami, sprawiały odrażające wrażenie.
Żadne z nich nie odezwało się słowem ani nawet nie uniosło głowy, a
król Górni i jego ludzie w największym pośpiechu zawrócili, aby wyjść z tej
obmierzłej sali, Thorkil zaś przypomniał im, że Thor odrzucił rozpaloną do
białości sztabę żelaza na władcę trolli i ta go przebiła i że połamał grzbiety
jego córek, gdyż chciały go zmiażdżyć o powałę.
Kiedy doszli do drzwi, niespodzianie ujrzeli przed sobą skarby: beczki
pełne klejnotów, złote pasy, kły nieznanych jakichś zwierząt na złotym
łańcuchu, ogromne rogi jelenie wysadzane jarzącymi się drogimi
kamieniami, wielką złotą bransoletę przedziwnie ozdobioną klejnotami.
Wówczas, nie bacząc na ostrzeżenie, ktoś chwycił bransoletę i
założył ją na rękę; ktoś drugi drżącymi palcami ujął róg; inny nie mógł się
powstrzymać od wzięcia kła i przerzucenia go przez ramię.
Ale skoro tylko bransoleta znalazła się na ręku owego mężczyzny,
zamieniła się w żmiję, ugryzła go, trując swym jadem, róg się wydłużył i
stal wężem, który owinął się dwakroć wokół złodzieja, i ten padł martwy na
ziemię, kieł zamienił się w miecz i przebił człowieka, który go trzymał.
Reszta wojowników zawróciła w przerażeniu, aby uciec z zamku, ale
zanim minęli bramy, napotkali otwarte drzwi, zajrzeli i zobaczyli, że jest to
skarbiec Geirroda. Leżały tam wspaniałe płaszcze i pasy, złote hełmy i
cudowny oręż, za wielki jak na użytek zwykłych ludzi.
Na ten widok nawet Thorkil wyzbył się swej mądrości, wyciągnął
rękę i podniósł z ziemi bogaty ciepły płaszcz, król Gorm i jego ludzie także
zabrali się do podnoszenia różnych rzeczy i zebrali bogaty łup. Wtem pokój
zaczął się chwiać i rozległ się krzyk: - Złodzieje! Złodzieje!
Trolle, które przedtem wydawały się na wpół martwe i całkiem
niegroźne, jakby skamieniałe, niespodzianie rzuciły się na nich ze
wszystkich stron. Rozgorzała zacięta bitwa i z pewnością król Gorm i
wszyscy jego wojownicy by polegli, gdyby mężny wojownik Bukki celnie i
szybko szyjąc strzałami z łuku nie powstrzymał trolli, póki król nie wydostał
się z miasta. I tak tylko dwudziestu ludzi ocaliło. Razem z królem Gormem i
Thorkilem, Bukkim i jego bratem popędzili nad brzeg rzeki, gdzie już czekał
na nich Godmund ze swym statkiem. Przewiózł ich bezpiecznie przez
rzekę i zaprowadził do swojego domu.
Rano, kiedy mieli już iść nad brzeg morza, gdzie czekały na nich
statki, , okazało się, że stracili dzielnego łucznika, Bukkego. Zakochał się
on bowiem w jednej z córek Godmunda, która opatrywała mu rany po
bitwie. Poprosił ją o rękę, ona się zgodziła, ale zaledwie przypieczętowali
swe zaręczyny pocałunkiem, coś złego stało się z jego mózgiem, był jak
skołowany, a nim nadszedł ranek, stracił pamięć i wpadł w szaleństwo.
Ze smutkiem król Gorm i Thorkil opuścili zamek Godmunda, dotarli
do swych okrętów i odpłynęli. Ale nawet i wówczas płynąc w dół rzeki
Vimur, a potem przez morze, musieli znosić utrapienia j burze, tak że
doprawdy bardzo niewielu z nich zdołało powrócić do Danii.
Po tym wszystkim nawet Thorkil, wielki podróżnik, nie odważył się
już więcej odwiedzić tego straszliwego kraju, gdzie Geirrod, władca trolli,
przebywał w swoim wstręt budzącym zamku, okaleczony i pozbawiony
mocy po straszliwym ciosie, jaki mu zadał Thor.
PRZEKLEŃSTWO PIERŚCIENIA ANDVAREGO

W okresie kiedy Odin miał jeszcze zwyczaj wędrować w przebraniu


po Midgardzie, przybył on pewnego dnia w towarzystwie Honira i Lokego
nad piękną rzekę, która wartko .płynęła przez niską kotlinę.
Idąc jej brzegiem do źródła natrafili na wysoki wodospad w samotnej
górskiej dolinie. Na pobliskiej skale zobaczyli wydrę, która mrugając
radośnie powiekami zabierała się do jedzenia złowionego przed chwilą
łososia. Loki natychmiast chwycił kamień i tak celnie nim rzucił, że w
mgnieniu oka martwa wydra leżała obok martwego łososia.
- Aha! - zawołał Loki. - Dwoje za jednym uderzeniem! Widzicie, że
rzuciwszy jeden raz kamieniem trafiłem i w wydrę, i w łososia!
Podniósł swój podwójny łup i trzej Asowie znów ruszyli w drogę.
Doszli wreszcie do domu, leżącego wpośród uprawnych pól i opasanego
potężnym murem, jak dom wielkiego pana.
Trzej wędrowcy zbliżyli się do bramy, a przekonawszy się, że jest
otwarta, weszli do wielkiej sali, gdzie siedział samotnie przy ognisku śniady
mężczyzna o płonących oczach.
- Witajcie, przybysze! - zawołał. - Powiedzcie mi, kim jesteście i
dlaczego zjawiacie się na dworze Hreidmara czarnoksiężnika?
- Jesteśmy ubogimi pielgrzymami wędrującymi po świecie -
odpowiedział Odin i uniósł uprzejmie szerokoskrzydły kapelusz
przyglądając się bacznie Hreidmarowi swym jedynym okiem. - Kiedyśmy
zobaczyli wśród tych bujnych łanów zboża twój obwarowany dom,
zawróciliśmy, aby cię odwiedzić.
- Jesteśmy wprawdzie biedni - dodał szybko Loki - ale za to silni i na
swój sposób zręczni i mądrzy. Spójrz no na tę wydrę i tego łososia, których
zabiłem rzuciwszy jeden raz kamieniem.
Kiedy Hreidmar zobaczył, co Loki trzyma w ręku, zerwał się na równe
nogi i zawołał:
- Chodźcie tu, moi synowie, Fafnirze i Reginie! Chodźcie i zwiążcie
tych złych ludzi, którzy zabili waszego brata Wydrę!
A kiedy ich obezwładnił czarnoksięską mocą, wbiegli do sali dwaj
krzepcy młodzieńcy i związali ich mocno żelaznymi łańcuchami.
- A teraz - rzekł szyderczo Hreidmar pasąc oczy widokiem swych
jeńców - pozostaje tylko zdecydować, jaką śmiercią umrzecie.
- A dlaczego chcesz nas zabić? - zapytał spokojnie Honir, mając
nadzieję, że siłą argumentacji uda im się gładko wywinąć z
niebezpieczeństwa.
- Trzeba ci wiedzieć - odpowiedział Hreidmar - że jestem mistrzem
czarnej magii, takiej jaką znają trolle i czarne elfy. Moi trzej synowie także
posiedli tę sztukę, a poza tym obdarzeni są umiejętnością przybierania
jakiej zechcą postaci. Mojemu najstarszemu synowi Wydrze zachciało się
spędzić jakiś czas pod postacią wydry, aby mógł oddawać się ulubionemu
zajęciu łapania ryb skaczących z pobliskiego wodospadu, który nazywamy
Siłą Andvarego. Zabita przez was wydra to mój rodzony syn, a
sprawiedliwość i każe płacić życiem za życie.
- Ale sprawiedliwość zezwala na glówczyznę - odpowiedział
niewzruszony Honir - czyli na zapłatę za przypadkowo dokonane
zabójstwo. Ten mój towarzysz rzucił kamieniem w coś, co wyglądało na
zwykłe zwierzę, żyjące nad brzegiem rzekł. A zatem zadecydujcie, jaką
glówczyznę mamy złożyć za śmierć waszego syna.
Hreidmar naradzał się czas jakiś z Fafnirem i Reginem, a w końcu
powiedział :
- Przybysze, przyjmiemy od was główczyznę, a mianowicie taką: tyle
dobrego czerwonego złota, ile wypełni skórę wydry, która była moim
synem, i ile trzeba, aby ją pokryć tak, żeby nawet włosek nie wystawał.
Dwóch z was pozostanie tutaj w łańcuchach, a trzeci pójdzie przynieść
złoty okup.
Potem trzej Asowie naradzali się w odosobnieniu i w końcu ustalili,
że to przebiegły Loki pójdzie zdobywać złoto.
- Udaj się do czarnych elfów i do karłów - pouczał go Odin. - Użyj
wszystkich swoich sztuk, wpadliśmy bowiem w ręce czarnoksiężnika, który
nie może się dowiedzieć, kim jesteśmy. Dlatego nie poślę cię do Asgardu po
ratunek.
- Możecie na mnie liczyć - odparł Loki z chytrym uśmiechem. - Wiem,
gdzie można dostać złoto - chociaż doprawdy zdobycie go będzie
wymagało użycia wszystkich moich umiejętności.
Tak więc Odin i Honir pozostali w łańcuchach, Fafnir zaś i Regin
zdarli skórę z wydry, aby wymierzyć glówczyznę, i Loki wyruszył na
poszukiwanie skarbu.
Udał się wprost do Siły Andvarego, skąd wydra wyciągnęła lśniącego
łososia, i usiadł koło wodospadu.
Loki mógł widzieć wszystko, co kryło się za szumiącym
srebrnozielonym łukiem wód, i wkrótce dojrzał, że karzeł Andvari pod
postacią szczupaka wpływa w otwór swej pieczary, leżącej za
wodospadem; dostrzegł też za szczupakiem lśnienie złota w mroku
pieczary.
“Jak by go złapać? - zastanawiał się Loki. - Nie mógłbym go złapać
rękami, a jest za mądry, aby miał połknąć haczyk, choćbym założy!
najbardziej kuszącą przynętę".
Wtem przypomniała mu się Ran, okrutna żona olbrzyma Agira,
władcy mórz, która łapała w swoją sieć marynarzy z rozbitych okrętów i
sprowadzała ich na dno oceanu. Ran nie żywiła przyjaźni do Asów, ale
poznała, że w Lokim płynie zła krew olbrzymów, i chętnie użyczyła mu
swojej sieci.
- Ale nie pozwól, żeby zobaczyli ją Asowie - ostrzegała go. - Bo może
nadejść dzień, kiedy będziesz chciał uciec, a tylko taka sieć może cię
pochwycić.
Loki wziął sieć Ran i udał się nad wodospad. Rzucił sieć do wody, a
potem wyciągnął tak zręcznie, że ogromny szczupak utknął w jej oczkach i
leżał na brzegu, łapiąc pyszczkiem powietrze.
Loki wziął go w ręce i trzymał tak długo, aż Andvari powrócił do
swojej właściwej postaci i zapytał gniewnie, czego od niego chcą.
Kiedy Loki mu to powiedział, Andvari dla ratowania życia musiał się
wyrzec wszystkich swoich skarbów. Wyniósł je z jaskini poprzez łuk
spadających wód i ułożył na brzegu - utworzyły doprawdy wysoki stos:
takiej ilości dobrego złota nie widziano przedtem nigdy w Midgardzie.
Kiedy w końcu całe złoto leżało na brzegu, karzeł Andvari odwrócił
się, aby odejść. Ale w tym momencie wyciągnął szybko spod stosu jeden
mały złoty pierścień.
Obserwujący wszystko Loki dostrzegł to jednak i surowo mu rozkazał
rzucić pierścień na stos.
- Pozwól mi zatrzymać przynajmniej ten pierścień - błagał karzeł. -
Mając go będę mógł zrobić więcej złota, ale ten zaczarowany pierścień nie
służy nikomu, kto nie jest z rodu karłów.
- Nie zatrzymasz ani odrobiny złota - powiedział niedobry Loki i
wyrwawszy mu pierścień trzymał go mocno w ręku.
- W takim razie - oświadczył karzeł - weź razem z tym pierścieniem J
moje przekleństwo. Wiedz, że to przekleństwo przywiązane jest do
pierścienia i każdemu, kto go posiądzie, przynosić będzie smutek i zgubę,
aż pierścień i złoto znajdą się znowu w głębokich wodach.
Powiedziawszy to Andvari zamienił się znów w szczupaka i dał nurka
na dno rzeki.
A Loki zebrał złoto i wrócił z nim do siedziby Hreidmara, gdzie Odin i
Honir niespokojnie na niego czekali.
Kiedy Hreidmar zobaczył złoto, napełnił nim skórę wydry, a potem ją
postawił. Obsypywali ją zlotem dokoła, aż pod nim znikła, a zużyli do tego
cale złoto.
Kiedy sypali złoto, Odin zauważył pierścień Andvarego i wydał mu się
tak piękny, że wziął go ze stosu i wsunął na palec. Kiedy całe złoto
utworzyło kopczyk nad skórą wydry, Odin zawołał:
- A więc, Hreidmarze, zapłaciliśmy główczyznę. Spójrz, skóra wydry
jest całkowicie ukryta pod złotem.
Hreidmar przyjrzał się uważnie kopczykowi złota.
- O nie! - zawołał. - Widać jeden włos. Zakryjcie i len włos również,
bo jeszcze nie zapłaciliście glówczyzny i życie wasze jest w
niebezpieczeństwie.
Odin z westchnieniem zdjął pierścień z palca i zakrył nim ostatni
włos. W ten sposób złożyli główczyznę i odzyskali wolność.
Kiedy już byli wolni i Odin znowu trzymał swoją dzidę i nie groziło mu
żadne niebezpieczeństwo, Loki zwrócił się do Hreidmara i powiedział:
- Pierścień Andvarego niesie ze sobą klątwę Andvarego, zło i smutek
towarzyszyć będą każdemu, kto go założy.
Następnie trzej Asowie wrócili do Asgardu, ale pozostawili klątwę
pierścienia Andvarego, która spadła na Hreidmara i jego dwóch synów.
- Musisz nam dać część główczyzny - powiedział ojcu Fafnir i Regin. -
Wydra był także naszym bratem, nie tylko twoim synem.
- Nie dostaniecie ani jednego złotego pierścienia - odpowiedział
Hreidmar i zamknął skarby w najbardziej zabezpieczonym pokoju.
Fafnir i Regin poczęli spiskować przeciw ojcu i w rezultacie Regin
zamordował ojca, aby wydrzeć mu złoto Andvarego.
- A teraz - powiedział Regin, kiedy już zbrodnia została dokonana -
podzielmy ten skarb równo między siebie.
- Nie dostaniesz ani jednego złotego pierścienia - odpowiedział
Fafnir. - Doprawdy wcale na to nie zasłużyłeś, bo przecież zabiłeś ojca dla
złota. A teraz wynoś się stąd szybko, bo inaczej ja ciebie zabiję! Życie za
życie, mówi prawo, a twoje życie wystawiłeś na hazard mordując
Hreidmara.
Tak więc Fafnir wypędził Regina, a sam założył na głowę hełm
przerażenia Hreidmara i wyniósł cały skarb nagromadzony przez
Andvarego na pogórze Gnitaheid, z daleka od ludzkich ścieżek, i ukrył je w
pieczarze. Następnie wziął na siebie postać straszliwego smoka, legł na
złocie i zwyczajem smoków pożerał je oczyma.
A Regin, zaprzysiągłszy mu w swym sercu pomstę, udał się na dwór
Hjalpreka, króla Danii, i został u niego kowalem. Oddano mu pod opiekę
młodego bohatera, Sigurda Volsunga, syna Sigmunda, któremu kiedyś
Odin podarował zaczarowany miecz.
Bo kiedyś na dworze króla Volsunga, gdy wojownicy siedzieli nad
rogami miodu, wyszedł z ciemności jakiś nieznajomy jednooki mężczyzna
w szerokoskrzydłym kapeluszu i długim płaszczu. Szedł w głąb sali, aż
znalazł się przy wielkim dębie, wokół którego ją zbudowano.
Stanąwszy tam, wyciągnął wielki, błyszczący miecz i wbił go w
twarde drzewo tak mocno, że zagłębił się aż po rękojeść.
- Kto wyciągnie z pnia drzewa ten miecz, otrzyma go ode mnie w
darze i przekona się, że żaden śmiertelnik w Midgardzie nie trzymał nigdy
w ręku lepszego oręża!
Wyszedł zaraz z sali i zniknął w mroku nocy, a król Volsung i jego
wojownicy poznali, że odwiedził ich Odin.
Kiedy wyrósł Sigmund, syn Volsunga, on jeden okazał się dość
mocny, aby wyciągnąć miecz z drzewa; i dokonał nim wielu wspaniałych
czynów, bo nikt nie zdołał mu się oprzeć.
Nadszedł jednakże dzień, w którym losy kazały Sigmundowi umrzeć.
Gdy walczył w swej ostatniej bitwie, nie było nikogo, kto mógłby mu
dotrzymać pola, dopóki nie stanął nagle przeciw niemu Odin i nie uderzył
w jego wirujący miecz swoją laską. Miecz od razu roztrzaskał się w kawałki,
a wkrótce potem Sigmund legł śmiertelnie ranny.
W tej bitwie zginął cały ród Volsungów z wyjątkiem żony króla
Sigmunda, Hjordis. Po skończonej walce chodziła po pobojowisku, aż
znalazła swego męża, który jeszcze żył. Wydając ostatnie tchnienie polecił
jej zebrać szczątki miecza i przechowywać je troskliwie.
- Bo syn, który się nam urodzi - szeptał - będzie najszlachetniejszym
ze wszystkich bohaterów Midgardu. Z odłamków tego miecza ukują inny,
zwany Gram, i większych nim czynów dokona Sigurd, niż kiedykolwiek ja
dokonałem.
W chwilę później Sigmund umarł, a w jakiś czas potem Hjordis
wyszła za mąż za króla Hjolpreka, który był dobrym i wielkodusznym
ojczymem dla młodego Sigurda.
Regin został jego opiekunem i nauczycielem i uczył go starannie i
uczciwie wszystkiego, co potrzebne wojownikowi. Starał się wszakże
wzbudzić w nim niezadowolenie z jego losu, bo nie chciał, żeby Sigurd
pozostawał spokojnie w Danii. Nie udało mu się jednak wywołać w nim
buntu przeciw ojczymowi ani przybranemu domowi.
- Wiesz chyba, ile złota posiadał twój ojciec - mówił Regin. - No cóż,
on był królem, a tobie nie przeszkadza, że jesteś kimś bez znaczenia na
dworze ojczyma.
- Nie jestem kimś bez znaczenia - odpowiedział Sigurd. - Wystarczy
mi o coś poprosić, a to otrzymam.
- Musisz tego dowieść - domagał się Regin. - Poproś króla o konia, o
najlepszego konia, jakiego ma, i zobaczysz, co będzie.
- Da mi go! - zapewniał gorąco Sigurd. - Chętnie! I wszystko, o co
poproszę!
Mimo to poszedł do króla i poprosił, by mu podarował konia.
- Weź, którego zechcesz - powiedział król - i wszystko, co ci się
spodoba z tego, co posiadam.
Nazajutrz Sigurd poszedł do lasu, gdzie pasły się królewskie konie,
aby wybrać jednego dla siebie. Po drodze spotkał jednookiego starca z
białą brodą, ubranego w długi niebieski płaszcz i szerokoskrzydły kapelusz.
- Dokąd idziesz, młody panie? - zapytał starzec.
- Idę do lasu wybrać dla siebie konia - odpowiedział Sigurd. - Ale ty,
czcigodny panie, wydajesz się stary i mądry, poradź mi więc, proszę, jak
poznać dobrego wierzchowca.
- Chodź ze mną - odrzekł starzec - a wypróbujemy konie w wartkich
wodach Busilu.
I tak też zrobili, spędzając zwierzęta ze stromego brzegu w wody
bystrej rzeki. Wszystkie się przelękły i zawróciły na brzeg, z wyjątkiem
jednego, wielkiego ogiera, młodego i pięknego, na którym nikt jeszcze nie
siedział. I tego wybrał Sigurd. A wtedy starzec powiedział:
- Ten koń jest potomkiem Sleipnira. Musisz się o niego troszczyć, bo
będzie najlepszym ze wszystkich rumaków. - Powiedziawszy to zniknął, a
wtedy Sigurd poznał, że był to Odin.
Przyprowadził do domu konia i nazwał go Grani. Wkrótce zdobył
sławę doskonałego, nieulękłego jeźdźca.
Widząc, że jest już dorosłym mężem o wielkiej sile i odwadze, Regin
i. opowiedział mu o smoku Fafnirze, leżącym na wielkim stosie złota w
jaskini na Gnitaheid.
- Smok ten jest wielki i dziki - zakończył - aż jego paszczy tryska jad
śmiertelny, więc żaden człowiek nie odważył się ruszyć przeciw niemu,
zabić go i wziąć skarb.
- Jeżeli będę mieć dobry miecz - zawołał Sigurd - sam porwę się na
smoka Fafnira i go pokonam!
- Zrobię miecz dla ciebie - przyrzekł Regin, mistrz kowalstwa. Poszedł
do swojej kuźni i ukuł miecz o lśniącym ostrzu, który dał Sigurdowi.
- Spójrz na to, co ukułeś, Reginie! - zawołał Sigurd i uderzył mieczem
w kowadło tak silnie, że strzaskał ostrze na kawałki. - Idź, ukuj mi lepszy! -
dodał i rzucił na ziemię rękojeść.
Wtedy Regin, posługując się całą swą ogromną wiedzą i sprytem,
wykuł nowe ostrze i zaniósł nowy miecz Sigurdowi, który spojrzał na ten
oręż z podziwem.
- Może ten cię zadowoli - rzekł Regin - choć przyznać muszę, że
ciężko kowalowi mieć pana tak wymagającego jak ty.
Sigurd uderzył w kowadło nowym mieczem, ale i tym razem
strzaskał oręż w kawałki i rzucił rękojeść na ziemię.
- Wydaje mi się - zawołał - że jesteś po prostu kłamcą i złym
kowalem! A może chcesz mnie wydać smokowi Fafnirowi, który jak
słyszałem, jest twoim rodzonym bratem!
Udał się potem Sigurd do swej matki, królowej Hjordis, i zapytał:
- Czy prawdą jest to, co słyszałem, że mój ojciec, król Sigmund, dał ci
swój strzaskany miecz Gram, dar Odina?
- Tak, to prawda - odparła.
- Daj mi więc te kawałki, błagam - prosił Sigurd - bo muszę mieć
przecież dobry miecz, ja, syn takiego ojca.
Dała mu więc matka odłamki tego miecza, zapowiadając, że
zdobędzie nim wielką sławę, a Sigurd zaniósł je do Regina, każąc mu ukuć
z nich oręż.
Regin, klnąc w duchu Sigurda, zabrał żelazo do kuźni. Użył całej
swojej sztuki, przekuwając je na nowo. A kiedy wyniósł skończone dzieło,
miał wrażenie, że płomień strzela z ostrza.
- Sigurd ujął miecz i wydał mu się dobry. Jednakże zamachnął się i z
całej siły uderzył w kowadło: wspaniale ostrze przecięło żelazne kowadło
aż do podstawy z drewna, a samo się nawet nie wyszczerbiło.
- To jest rzeczywiście dobry miecz - powiedział Sigurd. Lecz chcąc go
poddać jeszcze jednej próbie udał się na brzeg rzeki i rzucił w jej toń
pasmo wełny, żeby popłynęło z prądem. Następnie zanurzył miecz w
wodzie, a gdy prąd zniósł na ostrze pasmo wełny, zostało przecięte na
dwoje.
- A teraz - powiedział Sigurd zatknąwszy miecz u pasa - jestem
gotów ruszyć przeciwko smokowi. Ale najpierw muszę pomścić śmierć
ojca, bo to moja święta powinność.
Wszyscy Duńczycy, mężczyźni, kobiety i dzieci, darzyli Sigurda
miłością i natychmiast zebrała się grupa wojowników, gotowa iść za nim.
Przepłynęli przez morze i napadli na plemię, które zabiło ród Volsunga.
Sigurd pokonał ich w bitwie i jednym uderzeniem miecza Grama zabił króla
Linga, który sprowadził śmierć na Sigmunda.
Spędził po tej wojnie jakiś czas u siebie i najwięksi spośród panów
Danii wydawali uczty na cześć Sigurda bohatera. Wkrótce przypomniał
sobie o smoku Fafnirze.
Udał się więc do Regina, mistrza kowalstwa, i rzekł:
- Przez cały czas miałem w pamięci smoka Fafnira. Prowadź mnie na
pogórze Gnitaheid i wskaż drogę do smoka.
- Sigurd i Regin odjechali na nie zaludnione tereny i wreszcie przybyli
nad rzekę, której wodą Fafnir zwykł gasić pragnienie. Prowadził do niej
przez wrzosowisko długi wydeptany szlak z pieczary, w której mieszkał.
- Powiedziałeś mi, że ten smok nie jest większy od innych - rzekł
Sigurd. - Ale teraz patrząc na jego ślady myślę, że to największy ze
wszystkich smoków.
- Jednak możesz go zabić - odpowiedział Regin - jeżeli wykopiesz dla
siebie dół na jego ścieżce i przebijesz mu serce, gdy będzie przechodził
nad tobą idąc napić się z rzeki. - A co się stanie, jeśli spłynie na mnie
krew smoka? - spytał Sigurd.
- Na nic się nie zdadzą moje rady - zawołał Regin - skoro się lękasz
każdego niebezpieczeństwa! Doprawdy, nie jesteś wart nazywać się
synem Sigmunda.
Wtedy Sigurd ruszył naprzód ku pieczarze smoka, ale Regin ukrył się
w skałach nad rzeką, bo bał się bardzo.
Sigurd zaczął kopać dół na ścieżce smoka, ale kiedy był tym zajęty,
podszedł do niego starzec z długą białą brodą, z jednym tylko okiem
skrytym w cieniu szerokoskrzydłego kapelusza i zapytał, co robi.
Kiedy Sigurd mu to wyjaśnił, starzec rzekł:
- Idziesz za radą kogoś, kto ci źle życzy. Powinieneś raczej wykopać
wiele dołów i rowów i skryć się w takim dole, do którego nie będzie mogła
spłynąć krew smoka, gdy mu wbijesz miecz w serce.
Starzec zniknął, Sigurd posłuchał jego rady, a później ukrył się w
jednym z dołów.
Nadeszła wreszcie pora, gdy smok jak zwykle udawał się do rzeki
napić się wody. Ziemia trzęsła się, gdy szedł pryskając wokół jadem.
Sigurd nie drżał i nie lękał się straszliwego ryku potwora ani też oparów
jadu. A gdy Fafnir znalazł się nad jego dołem, wbił mu pod lewą nogę
miecz Gram aż po samą rękojeść. Potem cofnął się wyciągając żelazo i
umknął w bok rowami.
Kiedy Fafnir poczuł, że jest śmiertelnie ranny, począł się rzucać
wściekle i głową, i ogonem miażdżąc wszystko dokoła. Potem widząc, że
już nadchodzi śmierć, uspokoił się i zapytał:
- Kim jesteś, bohaterze, któryś mnie ugodził? Jaki sławny wojownik
ma syna tak śmiałego, że odważył się stanąć z mieczem w ręku przeciwko
mnie?
Sigurd, wiedząc, że przekleństwo konającego jest bardzo
niebezpieczne, odparł;
- Nie znany ludziom jest mój ród, nazywaj mnie tylko kimś
szlachetnym.
Wówczas Fafnir powiedział:
- Przyczynił się do mojej śmierci Regin, mój brat, i raduję się myślą,
że jest przy tobie, bo wiem, jak dobre musi mieć intencje. Teraz już wiem,
że ty jesteś Sigurd Volsung i że zabiwszy mnie zwać się będziesz zabójcą
Fafnira. Bierz moje złoto, ale wiedz, że przyniesie ono zgubę każdemu, kto
je posiądzie, tak jak przyniosło mnie, gdyż ciąży nad nim klątwa
Andvarego.
Powiedziawszy to smok Fafnir skręcił się w boleściach i legł martwy,
nawet w chwili śmierci nie odzyskując ludzkiej postaci.
Wtedy Regin podszedł do Sigurda, mówiąc:
- Witaj, panie i władco! Odniosłeś wspaniałe zwycięstwo kładąc
trupem Fafnira, przeciw któremu nikt nie odważył się wystąpić! Jednak był
moim bratem, ja także jestem winien jego śmierci, dlatego też zrób to, o
co cię poproszę, aby wymazać plamę zabójstwa: wyjmij serce smoka,
upiecz je nad ogniem i daj mi do zjedzenia. Wtedy cala wina obciąży mnie,
a ty nie będziesz w ogóle niczemu winien, bo po prostu zabiłeś smoka i nic
więcej.
Sigurd przychylił się do prośby Regina i gdy ten odszedł na bok i
położył się w wysokich wrzosach, wsadził serce smoka na drąg i zaczął je
opiekać nad ogniem.
Po chwili Sigurd dotknął palcem serca smoka chcąc sprawdzić, czy
już jest upieczone, i sparzył się gorącą krwią, więc szybko włożył palec do
ust. Skoro tylko zlizał z palca krew smoka, natychmiast zaczai rozumieć
śpiew ptaków. Posłyszał rozmowę dzięciołów na sąsiednich drzewach.
- Oto siedzi Sigurd - mówił jeden z nich - i piecze serce smoka, ale
nie dla siebie. A przecież gdyby zjadł je sam, byłby najmądrzejszym
człowiekiem na świecie.
- A tam leży Regin - dodał drugi - i obmyśla, jak zamordować Sigurda
i zabrać dla siebie całe złoto uzbierane przez Andvarego. A trzeci zapytał:
- Dlaczego Sigurd nie zetnie głowy zdrajcy i nie zabierze złota?
- Rzeczywiście, dlaczego? - zawołał Sigurd zrywając się na równe
nogi. - Niech Regin uda się w tę samą drogę, co jego brat Fafnir.
Wyciągnął swój miecz Gram i odciął Reginowi głowę. Potem zjadł na
kolację serce smoka i ułożył się do snu na stosie złota Andvarego w jaskini
Fafnira. Ale najpierw wsunął na palec pierścień Andvarego.
Rankiem, kiedy ładował złoto na grzbiet Granego, posłyszał że ptaki
śpiewają nową pieśń.

W górze na Hindarfjall stoi zamek z tarcz,


Strzeże go ze wszech stron śmigły ognia mur.
W zamku leży Brynhild w mocy ciernia snu,
Najpiękniejsza z dziewic, jaką znal ten kraj.
Gdy ją Sigurd znajdzie - zbudzi się ze snu –
To wyrok Odina - zbudzi się ze snu.

Usłyszawszy to Sigurd skoczył na konia i pojechał ku Hindarfjall.


Wkrótce zobaczył wielki ogień na górze. Jechał dalej, aż na szczycie
Hindarfjallu ujrzał ścianę płomienia otaczającą zamek zbudowany z tarcz,
na którego wieży powiewała flaga.
Podciął ostrogami Granego i przeskoczył płomienie bez żadnej
szkody dla siebie i konia. Zsunął się z siodła i wszedł do zamku o ścianach
z tarcz.
Leżała tam jak martwa postać w złocistej zbroi. Sigurd szarpnął za
hełm, ale pancerz zdawał się zrośnięty z ciałem, musiał więc go
poprzecinać. Pod ostrzem miecza Grama twardy metal rwał się jak płótno.
Dostrzegł wówczas Sigurd, że w zbroi tej leży nie rycerz, ale piękna
złotowłosa dziewczyna, która śpi spokojnie, nie starzejąc się, nie
potrzebując jedzenia ani picia.
Nachylił się i pocałował ją, a wtedy wzrok jego padł na tkwiący w jej
ciele cierń. Wyciągnął go ostrożnie, a dziewczyna obudziła się z
czarodziejskiego snu i spojrzała na niego.
- Ach! - szepnęła. - Jesteś z pewnością Sigurdem, zwycięzcą smoka,
bo jak było to przepowiedziane, masz na głowie hełm przerażenia Fafnira.
Sama widzę, że jesteś najmężniejszy i najlepszy z mężczyzn, masz
złotorude włosy, szerokie ramiona, bystre oczy i potrafisz pięknie mówić.
- Pani - rzekł Sigurd - nie pomyliłaś się co do mojego imienia.
Sigmund syn Volsunga był moim ojcem, a ja jestem Sigurd, zwany także
zabójcą Fafnira, gdyż zabiłem smoka i zabrałem skarb Andvarego, którego
strzegł.
- Ale kim ty jesteś? I czemu pogrążona byłaś w czarodziejskim śnie w
tym zamku opasanym ścianą płomieni?
Wówczas ona odparła:
- Jestem Brynhild, córka potężnego króla. Byłam dziewicą Odina,
jedną z Walkirii, które towarzyszą mu w łowach, a w dzień bitwy wychodzą,
aby i zaprowadzić do Walhalli tych, którym on każe umrzeć. Pewnego dnia
tak się zdarzyło, że walczyli ze sobą dwaj rycerze, z których jeden był
stary, a drugi młody. Odin przyrzekł zwycięstwo staremu i posłał mnie,
abym przyniosła śmierć młodemu. Złamałam rozkaz Odina i zabiłam
starego rycerza. Za ten czyn z wyroków Odina nie mogę już być Walkirią,
ale muszę wziąć sobie męża i iść drogą do śmierci jak inne kobiety. Jednak
wszechojciec zlitował się nade mną i przysiągł, że zdobędzie mnie tylko
najdzielniejszy z rycerzy, sam Sigurd Volsung. Wzniósł więc wokół mnie
ścianę płomienia, wbił cierń snu w moje ciało i pozostawił mnie tutaj aż do
dnia twojego przybycia.
Potem Brynhild wstała i przyniosła Sigurdowi czarę wina, nad którą
ślubowali sobie wierność, a na znak, że ją jedną kocha, wsunął pierścień
na jej palec, lecz był to pierścień Andvarego, i od tej chwili spadło na
Brynhild przekleństwo.
Kiedy zaświtał poranek, Brynhild otworzyła oczy i zbudziła Sigurda,
mówiąc:
- Wstań, pogromco smoka! Musisz ruszyć w świat, aby zdobyć
jeszcze większą sławę i królestwo, nad którym ja będę królową. A ja będę
cię czekać, bo wiem, że nikt prócz ciebie nie przeskoczy ściany płomienia,
opasującej mój zamek.
Sigurd posmutniał na te słowa, ale rwał się do wielkich czynów dla
Brynhild. Ucałował ją na pożegnanie, siadł na konia, przeskoczył raz
jeszcze przez ogień i jechał zboczem Hindarfjallu, aż znalazł się w kraju, w
którym panował Gjuki.
- Kim jesteś, rycerzu, który przejechałeś przez wrota mego zamku
wioząc skarby? - zapytał król Gjuki. - Nikt nie odważy się przyjeżdżać tutaj
bez zezwolenia moich walecznych synów, Gunnara i Hognego.
- Jestem Sigurd, syn Volsunga - posłyszał w odpowiedzi. - Sigurd
zabójca smoka.
- A więc witaj! - zawołał król Gjuki. - Bądź moim synem i weź z
naszych rąk, co tylko zechcesz.
Sigurd zatem pozostał czas jakiś z królem Gjukim i zdobył wielką
sławę wojenną u boku Gunnara i Hognego. Ale córka Gjukego Gudrun
pokochała go od pierwszego spojrzenia i usychała z tęsknoty za nim.
Sigurd nie zwracał na nią uwagi, choć była doprawdy piękną
księżniczką, wszystkie bowiem jego myśli wypełniała Brynhild i często
mówił o jej urodzie i o ich wzajemnej miłości.
Wtedy matka Gudrun, królowa Grimhild, czarownica, uwarzyła
magiczny napój i zaniosła go Sigurdowi, gdy jednego wieczoru siedział we
dworze. A on go wypił, myśląc, że to po prostu czara miodu, którą zgodnie
ze zwyczajem przynosiły panie domu po obiedzie. Skoro tylko wypił ten
napój, zły czar zaćmił jego umysł, zapomniał o Brynhild i o miłości, jaką
sobie zaprzysięgli, i było tak, jakby się nigdy nie spotkali.
Czas upływał, wkrótce Sigurd pokochał Gudrun, niedługo potem się
pobrali i żyli razem szczęśliwie. Zaprzysiągł też braterstwo Gunnarowi i
Hognemu.
I tak minęło lat kilka, Grimhild umyśliła, że jej najstarszy syn Gunnar
musi zdobyć za żonę piękną Brynhild, która nadal mieszkała na Hindarfjall
w swoim zamku z tarcz opasanym pierścieniem ognia, a której sława
szerzyła się wśród mężczyzn we wszystkich krajach dokoła.
Gunnar więc wyruszył do Hindarfjall, a Sigurd i Hogni pojechali
razem z nim. Kiedy dotarli do ściany płomienia, Gunnar skierował na nią
swego konia i mocno zaciął go biczem, ale koń cofnął się w przerażeniu.
Zapytał go Sigurd:
- Dlaczego się cofasz, Gunnarze? A Gunnar odpowiedział:
- Mój koń lęka się ognia. Ale pożycz mi Granego, twojego sławnego
rumaka, a przeskoczę ogień!
- Naturalnie, z przyjemnością - przystał na to Sigurd, nie pamiętając
wcale własnych odwiedzin u Brynhild.
Ale Grani prychał i cofał się, czując, że obca dłoń trzyma jego uzdę.
- Musimy wezwać czary na pomoc - rzekł Gunnar, którego matka
nauczyła swoich sztuk. Wykorzystał umiejętność zmieniania się w kogo
zechce, przybrał postać Sigurda, a Sigurd jego.
Wtedy Sigurd, który oczom patrzących wydawał się Gunnarem,
dosiadł Granego i z łatwością przeskoczył falę płomienia i podjechał do
zamku z tarcz, w którym siedziała Brynhild od pięciu lat czekająca na
ukochanego.
- Kim jesteś? - zapytała, patrząc na niego z lękiem.
- Jestem Gunnar, syn Gjukego - brzmiała odpowiedź. - Przebyłem
krąg ognia, który cię otacza, a więc zgodnie z twoją przysięgą musisz być
moją żoną.
Tak więc, ponieważ nie można było na to nic poradzić, Brynhild uległa
i przysięgła, że zostanie żoną Gunnara. Tej nocy, gdy spali w zamku z
tarcz, leżał pomiędzy nimi ostry miecz Gram na znak, że małżeństwo nie
zostało jeszcze zawarte. A rankiem rzekomy Gunnar wstał, zsunął pierścień
z palca i włożył go na palec Brynhild, ale w zamian zdjął z jej palca
pierścień Andvarego i włożył na swój palec.
Następnie dosiadł Granego i przeskoczył ponownie przez ogień.
Kiedy wrócił do Gunnara, wymienili się postaciami, tak że każdy był znów
sobą.
Wkrótce płomienie zgasły, Brynhild opuściła swój zamek z tarcz na
Hindarfjall, a kiedy przybyli do zamku Gjukego, wyprawiono huczne
wesele.
Ale gdy Sigurd miał znowu na palcu pierścień Andvarego, czary
Grimhild straciły swoją moc i po pewnym czasie przypomniał sobie
wszystko, co się zdarzyło.
Napełnił go smutek i gorzki żal, bo poczuł, że wciąż kocha Brynhild
ponad wszystkie inne kobiety. Godność nie pozwoliła mu zdradzić się
najmniejszym znakiem i Brynhild sądziła, że zupełnie zapomniał o tym, co
między nimi zaszło, a czasem myślała, że jej się to śniło i że z nich dwóch
Gunnar jest rzeczywiście szlachetniejszy i dzielniejszy.
Wszakże pewnego rana, kiedy i ona, i Gudrun myły włosy w rzece,
powstała między nimi sprzeczka.
- Ponieważ z nas dwóch ja mam dzielniejszego męża - powiedziała
Brynhild - mam prawo myć włosy bliżej źródła rzeki.
- Ależ mój mąż jest dzielniejszy od twojego - odrzekła Gudrun - i ja
mogę rościć sobie prawo do lepszego miejsca w rzece, bo jestem
poślubiona Sigurdowi, który zabił Fafnira i Regina i zdobył wspaniały skarb
Andvarego.
- Jednak większą miało wartość i więcej wymagało odwagi to, co
uczynił Gunnar - zawołała Brynhild. - On, żeby mnie zdobyć, przejechał
przez płomienie, a Sigurd się bał.
- Więc ty naprawdę wierzysz, że to Gunnar przejechał przez
płomienie ognia? - rzuciła pogardliwie Gudrun. - A ja myślę, że ten, kto
zdobył ciebie, jakąkolwiek miał postać, był tym, kto dał mi ten pierścień,
pierścień
Andvarego, który noszę na palcu - a to nie Gunnar zdobył ten
pierścień f zabił smoka Fafnira na pogórzu Gnitaheid.
Wtedy Brynhild zamilkła, bo zrozumiała w końcu, że z niej zakpiono i
oszukano ją, chociaż nie wiedziała dlaczego. Zaciążyła nad nią klątwa
pierścienia Andvarego.
Przez cały ten wieczór milczała. Następnego zaś dnia powiedziała
Gunnarowi, że jest tchórzem i kłamcą, ponieważ nie przejechał przez
płomienie, chcąc ją zdobyć, ale posłał Sigurda, aby go zastąpił i udawał, że
sam tego dokonał.
- Nigdy już więcej - zapowiedziała - nie będę wesołą na twoim
dworze ani nie będę pić, ani grać w szachy, ani mówić ci przyjemnych
słów, ani nie będę pracować nad swymi robótkami, ani nie będę ci udzielać
dobrych rad. O nie, raczej myśleć będę, jak cię zabić! Bo doprowadziłeś
mnie do złamania przysięgi... bo wiem dobrze, że nikt prócz Sigurda nie
potrafiłby przejechać przez ścianę płomienia, strzegącego mojego zamku z
tarcz. O, rozpacz napełnia me serce, że Sigurd nie może być mi mężem!
Zniszczyła swoje robótki i zanosiła się głośno płaczem, tak żeby cały
dwór ją słyszał, bo serce jej pękało z bólu, że straciła Sigurda i poślubiła
tchórza i kłamcę.
Wreszcie Sigurd przyszedł ją pocieszyć i błagał, żeby kochała swego
męża Gunnara. Chciał jej oddać cały skarb, zebrany przez Andvarego,
jeżeliby tylko było to dla niej pociechą. Ale nie chciał opuścić swojej żony
Gudrun ani zabić Gunnara, któremu zaprzysiągł braterstwo. Zhańbiłby się
tym czynem.
- Za późno już, za późno, ale cóż zrobię! Gaży nad nami klątwa -
łkała Brynhild, a Sigurd tak rozpaczał nad stratą swej jedynej prawdziwej
miłości, że pierś mu wezbrała żalem i popękały ogniwa żelaznej kolczugi.
Ale zdawał sobie oczywiście sprawę, że nie można już było nic na to
poradzić, i wrócił smutny do domu. Brynhild zaś szalała ze smutku i
wstydu, opowiadając zmyślone historie podjudzała Gunnara i Hognego,
aby zabili Sigurda.
Opierali się jej poduszczeniom, pomni na przysięgę, ale kazali go
zabić młodszemu bratu, Gutthormowi, i dali mu czarodziejski napój, a
Gutthorm niemal oszalał z nienawiści i okrucieństwa.
Ale kiedy stanął na progu komnaty Sigurda, cofnął się i nie odważył
się nic zrobić. Wszedł po raz drugi, ale Sigurd spojrzał na niego tak jasnymi
i bystrymi oczami, że Gutthorm spuścił wzrok. Gdy wszedł po raz trzeci,
Sigurd spał. Wówczas Gutthorm przebił mieczem jego ciało i łóżko, na
którym i spoczywał, a sam odwrócił się i zaczął uciekać.
Ale Sigurd chwycił swój miecz Gram i rzucił go za Gutthormem z
taką silą, że ostrze miecza przecięło go w pasie na dwoje, i taki był jego
koniec. Jednak dokonawszy tego ostatniego wielkiego czynu Sigurd,
pogromca smoka, padł na wznak martwy.
Ciało wojownika złożono na wysokim stosie wzniesionym na
pokładzie jego wielkiego okrętu wojennego, a stos podpalono i okręt
zepchnięto na morze. Ale nim odbił od brzegu, Brynhild chwyciła miecz
Gram i przebiła sobie serce. Osunęła się na pokład obok Sigurda, między
nimi leżał miecz, ogień ogarnął ich oboje, a okręt odpłynął w dal.
Gunnar i Hogni podzielili między sobą skarb Andvarego i wydali
swoją siostrę Gudrun za mąż za króla Atlego. Kiedy Gudrun wsunęła
pierścień Andvarego na palec Atlego, klątwa spadła na niego i niczego nie
pragnął tak gorąco, jak tego złota. Gotów był popełnić najgorsze czyny,
aby tylko je zdobyć.
Zaprosił więc Gunnara i Hognego w gościnę, a ci przyjechali z
niewielką drużyną. Nim jednak wyruszyli w drogę, ukryli skarb Andvarego
głęboko pod wodami rzeki Renu i tylko oni dwaj znali to miejsce.
Kiedy przybyli na dwór Atlego, zły król ich pochwycił, wymordował
ich drużynę, a im samym zagroził torturami, jeśli nie zechcą mu
powiedzieć, gdzie jest schowany skarb.
Przyszedł najpierw do Gunnara, którego trzymał w zaniknięciu
osobno, próbował go zmusić do wyjawienia, gdzie znajduje się skarb. Ale
Gunnar powiedział:
- Hogni i ja złożyliśmy przysięgę, że nie wydamy miejsca, gdzie
ukryliśmy skarb. Ja nie mogę złamać przysięgi, póki żyje Hogni. Ale
przynieś mi odciętą głowę Hognego, abym miał pewność, że nie żyje, a
wtedy ci powiem.
Atli natychmiast kazał ściąć głowę Hognemu; gdy Gunnar zobaczył
odciętą głowę brata, roześmiał się tryumfalnie.
- Teraz nigdy już nie znajdziesz skarbu Andvarego! Tylko my dwaj
znaliśmy miejsce jego ukrycia, a mój brat był słabszy ode mnie i mógł je
zdradzić. Teraz jego usta są zamknięte na zawsze, a ze mnie żadne tortury
nie wycisną słowa.
Atli z rozczarowania i wściekłości rzucił Gunnara związanego do dołu
pełnego węży. Ale Gudrun posłała bratu lirę, a on palcami nóg grał na niej
tak cudnie, że nikt nigdy nie słyszał piękniejszej muzyki.
Wszystkie węże usnęły, z wyjątkiem jednego, który nie był
prawdziwym wężem, ale wiedźmą pod postacią węża. Wbiła ona swe zęby
w pierś Gunnara i zatruła go swym jadem.
Wówczas Gudrun, jak nakazywał obowiązek, zaczęła szukać pomsty
na Atlim za śmierć braci. Sprowadziła na niego w końcu śmierć,
podkładając ogień pod jego zamek, tak że wszyscy się spalili.
Potem jednak nie chciała już dłużej żyć i rzuciła się w morze. I w ten
sposób pierścień Andvarego, który miała na palcu, wrócił na głębiny i
nadszedł kres klątwy Andvarego.
Brynhild, dawna Walkiria, pojechała w swoim rydwanie czarną drogą
do Niflheimu, gdzie Hel panowała nad zmarłymi, Sigurda zaś powitał w
Walhalli sam Odin. Oboje bowiem mieli wypełnić ważne zadania w
Ragnarok, w dniu ostatniej wielkiej bitwy.
KOCIOŁ AGIRA

Kiedy między Asgardem a Jotunheimem panował pokój, Asowie


wydawali wiele wspaniałych uczt w swoich zamkach. Gościli u nich nawet
olbrzymi, ci, co zostali ich przyjaciółmi j uznali Odina za wszechojca
dziewięciu światów.
Najpierwszym spośród nich był Agir, olbrzym oceanu. Włada!
morzami i miał za żonę bezlitosną Ran, tę samą, która sprowadzała zgubę
na żeglarzy łowiąc ich w swą sieć i pożyczyła tę sieć Lokemu, kiedy chciał
złapać karla Andvarego, co stało się przyczyną nieszczęść rodu Volsungów,
ulubieńców Odina.
Ponury stary Agir o białej brodzie i zielonych włosach, o długich
chwytliwych palcach przypominających szpony, dziwnie odbijał swym
wyglądem od szlachetnych Asów i ich pięknych żon. Ale na ucztach w jego
zamku, znajdującym się na wyspie na Kattegacie - na którym potopionych
żeglarzy witano równie serdecznie jak poległych wojowników w Walhalli -
miód lał się tak samo obficie jak w Asgardzie. A dziewięć jego pięknych
cór-fal, o śnieżnobiałych ramionach i piersiach, o ciemnoniebieskich
oczach, biegało w zwiewnych zielonych szatach ze swą matką, Ran,
roznosząc złote puchary tak samo, jak córki Frigg na ucztach w Asgardzie.
Agir jednakże nigdy nie gościł Asów w swoim zamku. Pewnego dnia
wreszcie, kiedy jedna z uczt w Asgardzie dobiegała końca, Thor o
grzmiącym głosie, gdy nadmiar trunków rozwiązał mu język, począł
naigrawać się z gościa.
- Agirze! - zawołał. - Winieneś nam wiele uczt na swoim zamku!
Kiedyż zaczniesz odpłacać gościnnością za gościnność, z jaką cię
przyjmujemy?
Tępy, stary olbrzym obraził się za te drwinki, od razu znalazł
wymówkę i zemstę.
- Nie ośmieliłem się dotąd zaprosić szlachetnych Asów do mojej
ubogiej siedziby - oświadczył - gdyż lękałem się, że nie będę mógł godnie
ich przyjąć. Wprawdzie jedzenia by nie zbrakło, jest go więcej, niż dla was
potrzeba, ale niestety nie mam kotła dość wielkiego, żeby uwarzyć piwa
czy miodu jednocześnie dla wszystkich Asów... bo wiem przecie, jak
bardzo lubisz pić, wielki Thorze. Ale już teraz zapraszam was wszystkich,
abyście po żniwach przyszli na moją wyspę Hlesey ucztować, jeżeli tylko
uda wam
się zdobyć odpowiednio duży kocioł... Obawiam się jednak, że można
by go znaleźć tylko wśród olbrzymów w Jotunheimie.
- Wiem, gdzie jest taki kocioł - mówił z wolna Tyr, jednoręki bóg
wojny. - Ojciec mojej matki, olbrzym Hymir, ma bardzo wiele kotłów w
swoim zamku, który znajduje się daleko na wschód od rzeki Elivagar. Jeden
z nich jest na milę głęboki, a taką ma szerokość, że stojąc z jednej' strony
nie widzi się przeciwnej.
- Zdobędę ten kocioł, jeżeli da się to zrobić siłą lub podstępem! -
zawołał Thor.
- A ja pójdę z tobą - zgłosił się Tyr - bo beze mnie olbrzym Hymir nie
przyjąłby cię miło.
Zatem dwóch Asów wyruszyło w drogę wozem Thora zaprzęgniętym
w dwa kozły. Grzmot ryczał i błyskawice sypały się spod kół, gdy pędzili po
niebie w potężnej chmurze burzowej, aż znaleźli się poza zatoką śniegu z
deszczem na krańcach niebios, na ponurej krawędzi Jotunheimu, w pobliżu
siedziby Hymira.
W ostatnim domu w Midgardzie zostawili wóz i dalej szli pieszo przez
nagie skały, wspinali się po zboczach mrocznych wąwozów, aż stanęli
przed ogromnym kamiennym dworzyszczem Hymira, niedaleko
lodowatych wód oceanu.
We drzwiach spotkała ich żona Hymira, straszliwa olbrzymka o
dziewięciuset głowach. Chciała schwytać obu Asów i Thor zaczął
wymachiwać Mjollnirem, golów nim uderzyć, kiedy ukazała się druga
olbrzymka, ładna i miła, o włosach lśniących jak złoto.
- Stój! - zawołała. - To mój syn, Tyr, którego zrodziłam wszechojcu
Odinowi w zaraniu czasów.
Posłyszawszy to, stara olbrzymka utyskując zawróciła w mroki
zamku, a matka Tyra posadziła dwóch Asów przy ogniu.
- Muszę was ukryć, zanim wróci Hymir - ostrzegała. - Jest dziki i
nieuprzejmy dla gości. Nim ochłonie z gniewu, będziecie bezpieczni pod
tym kotłem, tutaj. Z pewnością złość jego prędko minie, skoro się dowie,
że jednym z gości jest jego wnuk, Tyr.
Wkrótce dobiegło ich z oddali powolne i ciężkie stąpanie, więc Thor i
Tyr wśliznęli się pod jeden z kotłów, stojący za kamiennym słupem koło
schodów.
Kiedy Hymir wchodził wielkimi krokami do domu, lodowe sople na
jego brodzie podzwaniały uderzając o siebie.
- Witaj, ojcze Hymirze! - zawołała matka Tyra. - Proszę, nie gniewaj
się, ale mamy gości, którzy przebyli długą drogę, żeby nas odwiedzić i
pożyczyć twój wielki kocioł do warzenia piwa. Jednym z nich jest mój syn,
Tyr, którego dawno pragnąłeś widzieć, a wraz z nim, w spokoju ł przyjaźni,
przyszedł jego brat przyrodni, przyjaciel ludzki, który się nazywa Thor.
- Thor zabójca olbrzymów! - ryknął Hymir i zajrzał w ciemny kąt,
gdzie kryli się dwaj A sowie.
Rzucił tam tak ostre spojrzenie, że słup kamienny rozpękł się na
dwoje, a znajdująca się pod nim belka spadła na ziemię i złamała się. Z
półki nad nią stoczyło się osiem ogromnych kotłów, siedem z nich potłukło
się w kawałki, a tylko jeden używany do warzenia piwa pozostał cały.
Blask ognia oświetlił obu Asów, Hymir nieprzychylnym wzrokiem
spoglądał na Thora, przez którego owdowiało tyle olbrzymek, a który teraz
zjawił się w jego zamku. Ale minął już pierwszy poryw jego złości i olbrzym
uznał, że mądrze postąpi, przyjaźnie witając Asów.
Wybrał więc trzy woły, zabił je i piekl w ogniu, częstując tymczasem
gości słodkim miodem i dobrym, w domu warzonym piwem.
Zdziwił się jednak, gdy Thor zjadł sam dwa woły, a tylko jednego
pozostawił dla reszty biesiadników.
- Musimy przygotować na jutro obfitszą ucztę - mruknął. - Inaczej
wszyscy z wyjątkiem Thora będziemy głodni.
Nazajutrz wcześnie rano Hymir wstał i poszedł na brzeg morza,
ciągnąc za sobą łódź. Miał zamiar złapać na śniadanie parę wielorybów
obawiając się, że Asowie mogliby zjeść jeszcze więcej wołów.
Na brzegu morza przyłączył się do niego Thor.
- Pozwól mi wiosłować i płynąć z tobą - prosił. - Chciałbym zobaczyć,
czy potrafię łowić potwory morskie.
- Nie sądzę, żebyś mógł mi się przydać w czasie połowu - zauważył
pogardliwie Hymir. - Twoja drobna postać przemawia przeciw tobie, a z
pewnością zziębniesz, jeżeli będziemy na morzu tak długo, jak to mam we
zwyczaju.
- Rzeczywiście! - wrzasnął Thor. rozwścieczony zniewagą, - A ja
myślę, że to raczej ty pierwszy poprosisz, żeby wracać.
- No cóż, płyń, jeżeli musisz - warknął Hymir. - Ale sam znajdź sobie
przynętę.
- Nie sprawi mi to trudności - zawołał Thor i przeskoczywszy mur
opasujący pastwisko schwytał największego i najdzikszego wołu, wielkie
czarne zwierzę, zwane ryczącym pod niebiosa, i jednym ruchem dłoni
ukręcił mu łeb.
Olbrzym zmarszczył się na ten widok i mruknął coś do siebie
powątpiewająco, gdyż przeraziła go siła Thora, choć nie chciał się do tego
przyznać nawet przed sobą.
Wsiedli więc do łodzi, Hymir odepchnął ją od brzegu, a Thor siadł
przy rufie, chwycił parę wioseł i wiosłował tak silnie, że olbrzym coraz
bardziej się niepokoił.
Dotarli wkrótce do miejsca obfitującego w ryby, gdzie Hymir miał
zwyczaj rzucać kotwicę i łowić płaszczki.
- Zatrzymamy się tutaj - powiedział - bo najlepiej łowi się ryby w tej
odległości od brzegu.
- Nie - odpowiedział Thor, pracując wiosłami tak energicznie, że
wygięły się jak witki. - Tutaj znajdziemy tylko nędzne małe rybki. Na
głębokim morzu złowimy potwora.
Hymir czuł się coraz bardziej nieswojo, aż w końcu zawołał:
- Teraz już naprawdę musimy zawrócić, bo jesteśmy nad głębiami
oceanu, gdzie przebywa wąż Midgardu.
Kiedy Thor to usłyszał, uśmiechnął się posępnie i wciągnął wiosła do
lodzi. Przygotował bardzo mocną linę i potężny hak, przyczepił na nim
głowę wołu i opuścił ją na dno morza.
Tymczasem Hymir ciągnął na linach jednocześnie dwa wieloryby,
które potem rzucił na łódź przed siebie.
- To już wystarczy! - zawołał. - A teraz wiosłujemy do brzegu, zanim
nas tu spotka jakie straszne nieszczęście.
Nie dokończył jeszcze tych słów, gdy wąż Midgardu kłapnął zębami
rzucając się na głowę wołu i wbił sobie hak w szczęki. Kiedy zrozumiał, że
go schwytano, począł się szarpać z taką siłą, że pięści Thora, trzymającego
liny, uderzały o boki łodzi.
-- Rycząc z gniewu Thor pochylił się do tyłu, by nie dać się pociągnąć
wężowi, i tak bardzo się naprężył, aż stopy jego przebiły deski pokładu. Ale
pewnie, choć jednak wolno ciągnął swą potężną zdobycz. Cale morze
wznosiło się i opadało z bulgotem, a dokoła liny wytworzył się wielki wir i
wodny.
Kiedy łeb Jormunganda wynurzył się na powierzchnię, Hymir począł
krzyczeć ze strachu; bo tym, którzy choć raz widzieli węża Midgardu, nic
już na świecie nie wyda się przerażające ani wstrętne.
Gdy Thor ciągnął potwora do łodzi i gotował się, aby uderzyć go
młotem, cala ziemia drżała, a straszliwe wycie Jormunganda odbijało się
echem po zimnych wodach i niosło aż ku lodowatym obszarom północy.
Hymir zbladł, potem zżółkł i kolana mu dygotały. W momencie kiedy
Thor zamachnął się Mjollnirem, aby zadać cios, Hymir pochylił się i przeciął
linę nożem do ryb; wąż Midgardu opadł aż na dno morza.
Z rykiem wściekłości Thor rzucił młotem za Jormungandem, a potem
uderzył Hymira pięścią w głowę, aż olbrzym runął w morze.
Mjollnir powrócił do ręki Thora posiniaczywszy tylko łeb Jormunganda,
a Hymir wgramolił się spiesznie na łódź. Siedział posępny, nie mówiąc
słowa, a Thor wiosłował ku brzegowi.
Kiedy dopłynęli do lądu, Hymir wydostał się z łodzi i powiedział z
goryczą do towarzysza:
- Proszę cię, żebyś przynajmniej podzielił się ze mną pracą. Albo
zanieś wieloryby do domu, albo wyciągnij łódkę na brzeg.
- Chętnie - odpowiedział Thor, bo minęła mu już wściekłość. Położył
sobie na głowę łódź, w której były wiosła i wieloryby, i wielkimi krokami
piął się stromą ścieżką ku domowi olbrzyma.
Zasiedli do śniadania i wieloryby szybko zniknęły - głównie w
przepastnym gardle Thora.
Uparty olbrzym nie chciał jednak przyznać, że Thor jest mocniejszy
od niego, i postanowił wystawić go na jeszcze jedną próbę.
- Oczywiście, umiesz tęgo wiosłować - rzekł. - Dobrze też łowisz ryby,
a łódź dźwigasz bez trudności. Ale to nie wystarcza, żeby cię nazwać
mocnym, bo na pewno, przy całej twojej sile, nie zdołasz rozbić tego
pucharu. Trzeba być olbrzymem, żeby to zrobić, choć to fraszka.
Thor wziął puchar Hymira i przyjrzał mu się dokładnie. Następnie
rzucił nim o kamienny siup tak mocno, że puchar przebił słup i uderzył w
ścianę.
Hymir podniósł puchar i oddal go Thorowi, n ten zobaczył, że nie ma
na nim nawet najmniejszego spłaszczenia.
Parokrotnie podejmował nowe próby, rzucając pucharem z taką silą,
że przebijał słupy i mury. Ale kiedy go podnosił widział, że jest cały i
nietknięty.
Kiedy szedł go podnieść po raz ostatni, przesunęła się koło niego
piękna olbrzymka, matka Tyra, szepcąc spiesznie:
- Rzuć nim w głowę Hymira! Jest twardsza od każdego pucharu.
Thor posłuchał jej i zamachnąwszy się cisnął pucharem z całej siły w
głowę Hymira.
Puchar upadł na podłogę rozbity w kawałki, a na głowie Hymira nie
było żadnego śladu. Stary olbrzym zaczął gorzko lamentować nad utratą
ulubionego przedmiotu.
- Tyle dobrych rzeczy tracę! - wzdychał. - Nigdy już nie będę popijał
miodu z tego pucharu, który leży rozbity u moich stóp... No cóż, Thorze,
zgubo olbrzymów, i mój wnuku, Tyrze, pokonaliście mnie. Tutaj stoi mój
wielki kocioł do warzenia piwa. Jeżeli nie jest dla was za ciężki, możecie go
zabrać ze sobą.
Tyr natychmiast wysunął się naprzód i chwycił naczynie, ale choć
natężał wszystkie siły, nie mógł go poruszyć.
Wtedy Thor ujął kocioł za brzegi i tak silnie nim szarpnął, że aż
przebił stopami podłogę. Zarzucił go na głowę jak hełm i odszedł z
tryumfem, a łańcuchy i haki kociołka pobrzękiwały u jego stóp.

Thor i Tyr szli drogą w kierunku rzeki Elivagar. Wtem posłyszeli jakiś
zgiełk za sobą, więc obrócili się i zobaczyli, że goni ich tłum wielogłowych
olbrzymów, wymachując pałkami i krzycząc, że złodziejscy Asowie, którzy
przyszli do Jotunheirnu, dostaną od nich nauczkę.
Thor postawił na ziemi kocioł, zamachnął się młotem Mjollnirem nad
głową i rzucił nim w najbliżej stojącego olbrzyma, który padł z roztrzaskaną
na kawałki kamienną czaszką. Skoro tylko Mjollnir powrócił do ręki Thora,
ten rzucił nim ponownie i powtarzał tę czynność, aż wielu olbrzymów legło
martwych, a reszta zawróciła i uciekła w zasnute mgłą góry Jotunheimu.
Wtedy Thor znowu zarzucił kocioł na głowę i ruszył naprzód pełen
dumy, chełpiąc się wszystkim, czego kiedykolwiek dokonał wśród
olbrzymów.
Kiedy przybył nad rzekę Elivagar, prom był na drugiej stronie.
Siedział w nim stary, jednooki przewoźnik z siwą brodą w
szerokoskrzydłym kapeluszu, otulony w ciemnoniebieski płaszcz.
- Hej tam, staruszku za rzeką! - zawołał Thor. - Kim jesteś i dlaczego
nie sprowadziłeś na tę stronę promu dla mnie?
- Co to za gbur nad gburami woła mnie przez rzekę? - spytał starzec. -
Powiedz mi, jak się nazywasz, albo pożegnaj się z nadzieją znalezienia się
na drugim brzegu. Olbrzym Hildolf, właściciel tej łódki, zakazał mi
przewożenia przez rzekę kłusowników i złodziei, a pozwolił przewozić tylko
ludzi porządnych i zacnych.
- Jestem najsilniejszy z Asów - odparł Thor. - Odin jest moim ojcem.
Na imię mam Thor - powinieneś więc drżeć przede mną.
- Ja zaś - rzekł stary człowiek - nazywam się Siwobrody. Musisz być
przestępcą, skoro podajesz się za męża Sif! Ale jeśli nawet jesteś
naprawdę Thorem, wiedz, że od śmierci Hrungnira nie spotkałeś się z
takim gwałtownikiem jak ja!
- Ja zabiłem Hrungnira, olbrzyma o kamiennej czaszce! A kiedy
toczyłem tę wielką bitwę, coś ty robił, że tak się przechwalasz?
- Walczyłem przez pięć długich zim na Zielonej Wyspie -
odpowiedział Siwobrody - i zdobyłem tam miłość siedmiu sióstr olbrzymek.
Czy Thor dokonał kiedykolwiek czegoś podobnego?
- Ja zabiłem Thjazego - brzmiała odpowiedź - i rzuciłem jego oczy na
niebiosa, gdzie teraz płoną jako gwiazdy. Cóż na to powiesz?
- Hlebard był najsilniejszym z olbrzymów, a ja podstępem
pozbawiłem go rozumu i zabrałem jego czarodziejską różdżkę. A coś ty
wtedy robił, Thorze?
- Byłem na wschodzie Jotunheimu i powaliłem niecne oblubienice
olbrzymów, kiedy szły w góry. Gdybym ich nie pozabijał, świat by się roił
od olbrzymów i w Midgardzie nie byłoby miejsca dla ludzi. A coś ty robił,
Siwobrody?
- Byłem w Vallandzie, walczyłem za rodzaj ludzki, pobudzałem
bohaterów, aby wojowali z nikczemnikami. Ty zaś, Thorze. kryłeś się w
rękawiczce Skrymira. drżąc ze strachu, żeby cię olbrzym nie posłyszał!
- Siwobrody, jesteś tchórzem i łotrem, wymierzyłbym ci śmiertelny
cios, gdyby mój miot mógł przelecieć na drugą stronę rzeki!
- A dlaczego miałbyś mnie zabić? - spytał starzec. - Mówię prawdę. Czy
zrobiłeś jeszcze coś, czym możesz się chwalić?
- Pewnego razu byłem w Jotunheimie, broniąc przeprawy przez tę
rzekę, kiedy napadli na mnie olbrzym Svarang i jego straszliwi synowie.
Rzucali we mnie wierzchołkami gór, a jednak ich pokonałem i na próżno
prosili o litość. A co ty wtedy robiłeś, Siwobrody?
- Byłem także w Jotunheimie, zalecałem się do olbrzymki. Jej syn
będzie wielce pomocny Asom w dniu Ragnaroku.
- Ja zabijałem dzikie kobiety na wyspie Hlesey...
- Zabijanie kobiet to zabawa tchórza! - szydził Siwobrody.
- To były czarownice, zamieniały się w wilkołaki! - krzyknął Thor. -
Potrzaskały mój okręt żelazną maczugą, groziły, że mnie pobiją, a mojego
służącego, Thjalfego, ugniatały, jak gdyby był ciastem. Ale przejdź przez
rzekę, a uderzenia Mjollnira pokażą ci, czy Thor jest waleczny!
- Nigdy bym nie uwierzył - odpowiedział Siwobrody - że wielkiego
Thora może powstrzymać w drodze do domu zwykły przewoźnik promu.
- Nie odzywam się więcej do ciebie! - ryczał Thor. - Z ust twoich
padają tylko złe, kłamliwe słowa. Bądź pewien, że zapłacisz mi za nie, jak
się jeszcze kiedy spotkamy!
- Zabieraj więc ten prom - odpowiedział Siwobrody i popchnął go na
przeciwległy brzeg - i płyń tam, gdzie cię porwą trolle.
Prom szybko mknął po wodzie, chociaż nikt w nim nie siedział, i
zatrzymał się w pobliżu miejsca, gdzie czekali Thor i Tyr. A kiedy wsiedli
nań i przepłynęli przez rzekę, na brzegu nie było śladu po przewoźniku
Siwobrodym.
Udali się więc w dalszą drogę, aż znaleźli się w miejscu, gdzie czekał
na nich zaprzężony w kozły wóz, którym szybko odjechali do Asgardu. Tam
Thor wręczył kocioł Agirowi, który teraz nie mógł się już dłużej wykręcać i
musiał zaprosić Asów na ucztę.
Przybyli do jego domu na święto plonów i przyznali, że nawet w
Walhalli wino i miód nie płyną obficiej i że nigdzie w Asgardzie nie ma
lepszego jedzenia i nie podają go dziewczyny piękniejsze niż urocze córki
Agira, dziewczęta fal.
Ale Thor siedział wciąż chmurny i markotny, ponieważ nikt nie mógł
mu doradzić, gdzie ma szukać przewoźnika imieniem Siwobrody.
- Odinie, mój ojcze - zapytał - czy nie siedziałeś na swoim
powietrznym tronie, kiedy usiłowałem przepłynąć przez rzekę Elivagar?
Czy nie widziałeś przewoźnika? Co robiłeś w tym czasie?
- Toczyłem słowną potyczkę z moim chełpliwym synem Thorem -
odpowiedział Odin, przemawiając nagle głosem Siwobrodego. - Jestem
gotów zapłacić za nią, jeżeli Thor pojął naukę.
Słysząc te słowa Thor zaśmiał się tak, że grzmot potoczył się po
Midgardzie, a letnie błyskawice rozbłysły nad szerokim Sundem i pięknym
krajem Danii, nie czyniąc nikomu krzywdy.
I tego wieczoru, na wielkiej uczcie na dworze Agira, nikt nie był od
Thora weselszy.
ŚMIERĆ BALDRA

W szczęśliwych czasach, kiedy olbrzymi nie toczyli otwarcie wojny


przeciw Asom, a w Midgardzie żyli przede wszystkim odważni i szlachetni
wojownicy, Asgard był siedzibą życzliwości i wesela. A ze wszystkich
pałaców w tym kraju szczęścia żaden nie błyszczał promiennie i w żadnym
nie
brzmiały głośniejsze śmiechy i słodsze pieśni niż w Breidabliku na
jasnym polu Idy, gdzie mieszkał piękny Baldr, najszlachetniejszy i
najłagodniejszy ze wszystkich Asów, ukochany syn Odina i Frigg.
Hod, bliźniaczy brat Baldra, nie przypominał go wcale, urodził się
bowiem ślepy. Spokojny i smutny przesiadywał samotnie w swej wieczystej
ciemności, pogrążony w myślach. Był jednak delikatny i dobry i obaj z
Baldrem serdecznie się kochali.
Często przechadzali się razem pod pięknymi drzewami na polu Idy,
jeden złotowłosy, o błyszczących oczach i rozjaśnionej szczęściem twarzy,
a za nim niczym mroczny cień ten drugi o włosach ciemnych, twarzy
pociągłej i bladej.
Pałac Baldra pokryty dachem ze srebra, wspartym na słupach z
szarego złota, był tak czysty i święty, że nic pospolitego ani brudnego nie
miało doń dostępu. Baldr mieszkał tutaj ze swoją do kwiatu podobną żoną,
słodka i delikatną Nanną; a we wszystkich dziewięciu światach nie było
piękniejszej miłości niż uczucie Nanny i Baldra.
Czas przemijał nawet w pełnej szczęścia Idzie, gdzie Bragi śpiewał
słodkie pieśni, Idun biegała wśród Asów niosąc błyszczące jabłka, a Baldr
rozsiewał światło i szczęście, gdziekolwiek się znalazł.
W Midgardzie także błogosławiono jasnego Baldra, nauczył on
bowiem ludzi używania ziół do gojenia ran i leczenia chorób. Kwiat
rumianku nazywano Twarzą Baldra z powodu jego jasności i mocy
leczniczej. Baldr rozumiał tajemnicze pisma runiczne, wyryte na złotych
słupach jego pałacu, i umiał przepowiadać przyszłość ludziom w
Midgardzie.
Ale nie mógł znać swojej przyszłości ani przyszłości nikogo z Asów.
Pierwszy' cień nadchodzących smutków wkradł się na złote pola Idy, kiedy
Baldr przestał się uśmiechać, chodził poważny i zamyślony, jak gdyby jego
mroczny brat Hod stanął pomiędzy nim a słońcem.
Wówczas Odin i Frigg zwołali Asów na naradę i prosili Baldra, żeby
im
wyjawił przyczynę swej melancholii i powiedział, dlaczego światło i radość
znikły z jego twarzy.
Baldr odpowiedział:
- Naszedł mnie dziwny jakiś smutek. Dotychczas zawsze sypiałem
długo i słodko i moje sny pełne były radości i szczęścia. Ale ostatnio to się
zmieniło, sny mam mroczne i straszne. Coś niedobrego mnie czeka, czyha
śmierć, której nie sposób przewidzieć. Widzę niebezpieczeństwo i rękę
zabójcy i uciekam przed nią daremnie długimi korytarzami snu, ale kiedy
się zbudzę, nie mogę sobie przypomnieć, co mi zagrażało, i twarz zabójcy
skryta jest przed moim wzrokiem. Ale pozostaje przerażenie i świadomość
wiszącej nade mną zagłady, nieuchronnego losu, który zbliża się dzień po
dniu, spowity zasłoną i straszny. Zagraża mi w ciemności, a skrywa się
przed rozbudzonym umysłem.
Asów zmartwiły bardzo te słowa. Posmutniał mądry Odin, który pił ze
źródła Mimira i rozmawiał z samymi Nornami. Wiedział, że Baldr musi
pewnego dnia umrzeć i że jego śmierć to zapowiedź zbliżającego się dnia
Ragnaroku, ale przypuszczał, że wyznaczony najdroższemu synowi kres
jest wciąż bardzo daleki.
Toteż gdy Asowie naradzali się jeszcze w Gladsheimie, pałacu narad
w Asgardzie, Odin wstał, osiodłał Sleipnira, swego ośmionogiego rumaka, i
odjechał w daleką drogę do Niflheimu.
Przez dziewięć długich dni i nocy mknął na rączym Sleipnirze przez
ciemne ścieżki i pełne ech pieczary, aż przybył wreszcie nad czarną rzekę
Gjoll, granicę królestwa Hel, dokąd schodzą duchy tych zmarłych, którzy
nie zginęli w bitwie.
Nad tą ciemną rzeką wznosił się most Gjoll o kryształowych
sklepieniach i wyłożony chodnikami z lśniącego złota.
Widząc jego ośmionogiego rumaka, Modgud, dziewica szkielet,
stojąca tu na straży, pozwoliła mu przejechać, ale zapytała:
- Któż to z żyjących jedzie drogą śmierci na rumaku Odina? A Odin
odparł głosem starca:
- Nazywam się Vegtam wędrowiec i przybywam tutaj z rozkazu
Asów, mieszkających w Asgardzie.
- Możesz jechać, Vegtamie wędrowcze - zezwoliła Modgud i Odin
jechał przez żelazny bór, gdzie drzewa są cale czarne, ho mają liście z
ostrego żelaza, aż dotarł do bram Helheimu, gdzie Garm o krwawej piersi,
wielki pies piekieł, ujada zaciekle, aby powstrzymać te duchy, które chcą
uciec stamtąd i wrócić na świat żywych.
Ale Odin nie próbował dostać się do królestwa Hel. Skierował się w
stronę długiego szarego kopca, w którym leżała pogrzebana mądra Volva.
Stanąwszy przy nim, począł wypowiadać potężne zaklęcia, które
przywołują zmarłych. Powoli rozwarła się ziemia i z jej czeluści wysunęła
się postać prorokini, w śmiertelnych szatach, z zielonkawą upiorną twarzą.
Zmarła Volva przemówiła zimnym, monotonnym głosem; nie drgnęły
nawet jej szczęki, nie wygięły się cienkie wargi.
- Jakiż to nieznany śmiertelnik dręczy mnie przywołując z powrotem
na świat? - zapytała. - Spoczywałam pogrzebana pod śniegiem. Spłukiwał
mnie deszcz, przenikała rosa. Od dawna już leżę umarła.
Wtedy Odin odparł:
- Nazywam się Vegtam, mądry wędrowiec. Wyjaw mi nowiny
Helheimu, a ja ci opowiem o Midgardzie, jeżeli zechcesz słuchać. Powiedz
mi, dla kogo to Hel wyścieliła ławy i ozdobiła swój dwór malowanymi
tarczami?
- To na Baldra czeka miód na dworze Hel - rzekła zmarła Volva - i dla
niego ściany ozdobiono tarczami. A jednak Asowie wciąż radują się: w
Asgardzie i na równinie Idy. Powiedziałam to wszystko wbrew mojej woli.
Nie powiem już nic więcej.
- Przemów znowu, mądra Volvo - rozkazał Odin - bo muszę wiedzieć
wszystko. Powiedz mi, kto zada śmierć Baldrowi? Kto odbierze życie
najukochańszemu synowi Odina?
- W rękach Hoda gałąź losu - odparła Volva. - On sprowadzi śmierć
na Baldra, odbierze życie najukochańszemu synowi Odina. Mówiłam wbrew
mojej woli. Nie powiem już więcej.
- Przemów znowu mądra Volvo - rozkazał Odin - bo muszę wiedzieć
coś jeszcze. Powiedz mi, kto wywrze pomstę na Hodzie, jak każą Norny?
Kto złoży zabójcę na pogrzebowym stosie?
- Na zamku zachodu zrodzi się syn Odinowi - odparła VoIva - Vali
będzie jego imię. On wywrze pomstę na zabójcy Baldra. Nie umyje rąk, nie
poczesze włosów, dopóki nie złoży Hoda na pogrzebowym stosie. Nim
jedną noc przeżyje, pomści najukochańszego syna Odina.. Mówiłam wbrew
mojej woli. Już naprawdę nie powiem nic więcej.
- Przemów raz jeszcze, mądra Volvo - zawołał z rozpaczą Odin. - Kto
nie uroni ani jednej łzy, kiedy wszyscy będą opłakiwać Baldra?
- Teraz już wiem, że nie jesteś Vegtamem mądrym wędrowcem -
szepnęła Volva. - Jesteś Odinem, bo nikt inny nie zadałby tego pytania.
Jedź teraz do domu i próbuj ocalić Baldra od wyroków losu. Mnie nie ujrzy
już żaden człowiek, dopóki Loki nie zerwie łańcuchów i pogromcy Asów nie
przyjdą w dniu Ragnaroku.
Volva osunęła się wolno w mogiłę i ziemia się nad nią zawarła.
Odin skoczył na Sleipnira i smutny odjechał do Asgardu. Rozmyślał,
jak odwlec godzinę losu, jak odmienić wysnute przez Norny przędziwo i
przedłużyć życie Baldra... Rozmyślał, czy to możliwe, aby Hod zabił brata,
którego kocha bardziej niż kogokolwiek innego żyjącego na dziewięciu
światach... Rozmyślał, jak mógłby wysłać Hoda z Asgardu albo trzymać
Baldra z daleka od niebezpiecznego towarzysza.
A kiedy przyjechał do swojej niebiańskiej siedziby, ujrzał swą żonę,
Frigg, siedzącą w Fensalir, jej pałacu w chmurach, z oczyma jaśniejącymi
szczęściem.
- Baldr jest bezpieczny! - zawołała. - Związałam przysięgą wszystko,
co rośnie na ziemi. A także wszystko, co w niej i na niej się znajduje:
kamienie, metale i nawet samą glebę. I wszystko, co żyje na ziemi, od
Asów, olbrzymów i trolli począwszy aż do zwierząt i węży. A także ptaki
latające w powietrzu i wszystkie istoty w morzu, a nawet same fale. Tak,
nawet trucizny i choroby, mogące zabić człowieka, przysięgły nie
skrzywdzić Baldra. Nasz ukochany syn jest więc bezpieczny.
Uspokoiło to Odina. Wiedział wprawdzie, że wyroki losu muszą się
spełnić, nie można bowiem odmienić przeznaczenia, ale sądził, że wiele
czasu upłynie, nim Norny znajdą sposób odebrania życia Baldrowi.
Tymczasem Asowie odkryli, że żaden oręż nie może zranić Baldra,
powstała więc nowa zabawa w słodkich gajach Idy. Na przykład
wyskakiwał naprzód Tyr i wyciągnąwszy swą silną rękę machał mieczem,
jak gdyby chciał przeciąć Baldra na dwoje. Ale ostry miecz wyginał się i
cofał, a Baldr pozostawał nietknięty. Albo Thor z krzykiem rzucał
Mjollnirem, lecz młot, który zabił tylu olbrzymów i roztrzaskał kamienną
głowę Hrungnira, wracał do ręki właściciela nie uderzywszy Baldra. Albo
Ull, niezrównany strzelec, wypuszczał strzałę za strzałą, a one odbijały się
jak gdyby o jakąś niewidzialną zbroję i zlatywały na ziemią nie raniąc go.
Wśród otaczających Baldra Asów był Loki. Kiedy się przekonał, że ani
trzymany jego ręką zatruty nóż, ani powleczony jadem ząb wilka nie
wyrządza Baldrowi najmniejszej krzywdy, wówczas o mało się nic udławił
kipiącą w jego sercu złością. Zawsze nienawidził Baldra, ponieważ ten był
piękny, dobry, bez skazy - ale teraz nie myślał już o niczym, tylko o tym,
jak go zabić. Wszystko na świecie kochało Baldra - wszystko, tylko nie Loki.
Nawet najzłośliwszy troll, najokrutniejszy olbrzym nie chciał go skrzywdzić.
Nawet kamień na drodze, nawet wąż w trawie.
Zaślepiony przez nienawiść i wściekłość, nie kochany Loki oddalił się
od gromadki szczęśliwych Asów bawiących się na jasnych łąkach Idy i
zaczął knuć zdradę, obmyślać podstępy tak zawzięcie jak nigdy przedtem.
Pewnego dnia, kiedy królowa Frigg siedziała w pałacu Fensalir i
przędła, myśląc z sercem pełnym radości i wdzięczności, że Baldrowi nic
nie grozi, przykuśtykała do niej wsparta na kiju stara kobieta i oddała jej
pokłon.
- Z jasnych łąk Idy dobiegają mnie głosy radości i śmiechy -
zagadnęła ją królowa. - Czy możesz mi powiedzieć, co robią Asowie, że tak
się radują?
- Coś bardzo dziwnego - wymamrotała stara. - Zabawiają się jakimiś
czarami. Stoi tam roześmiany Baldr, a inni Asowie rzucają w niego
kamienie, wypuszczają strzały, a także zadają mu ciosy mieczem i inną
bronią. Ale jemu nic nie szkodzi. Dokoła na ziemi leżą miecze, młoty, dzidy
i strzały, których użyto przeciw niemu na próżno.
- Ach! - wykrzyknęła Frigg z twarzą rozjaśnioną radością. - To
dlatego, że żadna broń nie może wyrządzić Baldrowi krzywdy. Wszystko,
co żyje albo rośnie na ziemi, wszystko, co się na niej porusza, co wychodzi
z ziemi albo do niej schodzi, albo pływa na pokrywających ją wodach -
wszystko przysięgło nie czynić mu krzywdy.
- Czy rzeczywiście wszystkie drzewa i krzewy, rośliny, kwiaty i trawy
przysięgły nie skrzywdzić Baldra? - dopytywała stara przybyszka.
- Wszystko, co wyrasta z ziemi - potwierdziła Frigg.
- Na zachód od Walhalli - powiedziała stara - stoi dąb, z którego
wyrasta mała roślinka, zwana jemiołą. Ona nie wyrasta z ziemi. Czy
również przysięgała, że nie skrzywdzi Baldra?
- Doprawdy, nie wydaje mi się, żeby trzeba było brać przysięgę od
jemioły - oburzyła się Frigg. - Jest laka słaba, miękka i młoda, z pewnością
nie mogłaby skrzywdzić nikogo.
- To prawda - przytaknęła stara. - Maleńka roślinka, co nie ma
własnych korzeni, ale musi brać pokarm z dębu, nie potrzebuje składać
przysięgi, bo nie mogłaby nikogo skrzywdzić.
Po czym skłoniwszy się nisko, stara kobieta pokuśtykała z powrotem,
a królowa pochyliła się znowu nad swymi krosnami tkając chmury. Ale
zdawać się mogło, że padł na nią cień, jak gdyby słońce zasunęło się za
jedną z utkanych przez nią chmur.
Wyszedłszy z Fensalir, Loki, już pod swą własną postacią, pośpieszył
ku samotnemu dębowi rosnącemu na zachód od Walhalli i ściął z niego
gałązkę jemioły. Ten oliwkowozielony pęd był słaby, wiotki i zdawało się,
że : nikomu nie można by wyrządzić nim krzywdy, ale Loki przyciął go na!
kształt grotu i szepcąc złowieszcze zaklęcia runiczne chuchnął nań, a pęd i
stał się twardy i ostry jak strzała.
Ukrywszy pod płaszczem strzałę z jemioły, Loki wrócił ukradkiem na
łąki Idy, gdzie Asowie wciąż jeszcze otaczali Baldra rzucając w niego nie
szkodzącym mu orężem. A także, za specjalnym zezwoleniem Asów,
przybyła tu niewielka grupka trolli: te rzucały w niego swymi kamiennymi
młotkami i aż piszczały z uciechy, kiedy nie uczyniwszy szkody młotki
spadały na ziemię. Gdzieniegdzie można było także dostrzec karła albo
czarnego elfa z chytrze wykutym orężem, na skutek zaklęć magicznych
twardym, ostrym i niezawodnym. Ale nawet magia traciła silę wobec
Baldra, ulubieńca świata.
Tylko ślepy Hod nie brał udziału w tej dziwnej rozrywce. Wsparty o
pobliskie drzewo przysłuchiwał się smutnie radosnym okrzykom i
śmiechom.
- Dlaczego nie strzelasz do Baldra? - zapytał kusiciel Loki przysunąwszy się
cicho do niego.
- Nie widzę, gdzie stoi Baldr - odparł z westchnieniem Hod. - A poza
tym juko ślepiec nie mam żadnej broni.
- Ach, cóż to za wstyd, że ty jeden ze wszystkich Asów nie możesz
uczcić twego brata rzucając w niego orężem, który opadnie nie czyniąc mu
krzywdy - oburzył się Loki. - Ale jeżeli chcesz, mogę wsunąć ci w palce tę
różdżkę i pokierować twą ręką, abyś mógł rzucić nią w Baldra.
Wtedy Hod zgodził się, żeby Loki włoży! strzałę z jemioły w jego rękę
i tak ułożył mu ramię, aby mógł trafić. Zamachnął się i rzucił z całej siły
strzałą, a ta przebiła ciało Baldra i jasny bóg runął martwy na ziemię. Było
to największe nieszczęście, jakie kiedykolwiek zdarzyło się wśród bogów i
ludzi.
Kiedy Asowie ujrzeli, że Baldr pada martwy, zapanowała wśród nich
cisza. Ręce im opadły, nie mogli nawet go podtrzymać. Patrzyli na siebie z
przerażeniem w oczach, a kiedy chcieli coś powiedzieć, płacz odebrał im
mowę.
Tylko Hod nie mógł płakać. Stał lani, gdzie pozostawił go Loki.
skamieniały z przerażenia i bólu.
Wkrótce wszyscy Asowie dowiedzieli się, kto rzucił śmiercionośną
strzałę, a chociaż Hod nie chciał skrzywdzić Baldra, wiedzieli - zarówno oni,
jak mimowolny zabójca - że musi teraz umrzeć, bo takie było prawo
Północy, którego nie wolno było łamać nikomu, a przede wszystkim Asom.
Ale nikt nie uderzył Hoda, bo Asów wiązała przysięga, że nie podniosą ręki
na siebie nawzajem, a co więcej, przestępstwem byłoby przelanie krwi na
równinie Idy i przed pałacem Breidablik,
Kiedy minęło pierwsze milczenie przerażenia, kiedy uspokoił się
pierwszy wybuch płaczu, Frigg przemówiła do Asów:
- Kto spomiędzy was chce zyskać moje względy i wiecznotrwałą
miłość? Kto pojedzie tą drogą do Helheimu, poszuka Baldra i zapyta Hel,
czy przyjmie okup, aby syn mój mógł wrócić do Asgardu?
Przez chwilę panowała cisza, bo jazda tam była uciążliwa, a droga
straszna.
Po chwili wystąpił Hermod, najszybszy z Asów, ich śmigły posłaniec i
wybrany towarzysz Odina.
- Ja pojadę do Niflheimu - zawołał. - Pojadę na dwór Heli. tak, nie
ulęknę się tych strasznych wrót, skoro mogę przez to sprowadzić z
powrotem mego brata Baldra na światło dnia.
- Ruszaj zatem - rozkazał Odin. - Weź Sleipnira, mego ośmionogiego
rumaka, aby niósł cię szybko. Tylko ja jeden zdaję sobie w pełni sprawę,
jak wielkim ciosem i stratą jest śmierć Baldra dla nas, tu w Asgardzie.
Hermod wciągnął lśniącą zbroję, wsunął hełm na głowę, skoczył na
Sleipnira i pomknął lotem błyskawicy.
Asowie zaś zanieśli zmarłego Baldra nad brzeg morza. Wyciągnięto
jego siatek, Hringhorni, największy ze wszystkich statków, spuścili go na
wodę. przycumowali do brzegu. Wznieśli na nim potężny stos pogrzebowy,
położyli na stosie bezcenne klejnoty i wspaniale hafty.
Okręt jednakże był tak obciążony, że nie mogli zepchnąć go na
morze, Wezwali więc na pomoc olbrzymkę Hyrrokkin, która przyjechała
siedząc okrakiem na olbrzymim wilku i mając za uzdę węża. Gdy
zeskoczyła ze swego rumaka, Odin kazał go przytrzymać czterem
najdzielniejszym rycerzom z Walhalli, ale wilk im się wyrywał, aż go
wreszcie przewrócili na ziemię.
Hyrrokkin zepchnęła statek jednym dmuchnięciem, tak potężnym, że
aż ziemia od niego zadrżała i zapłonęły belki, na których stał.
Thor uznał to za obrazę zmarłego i chwycił za młot Mjollnir, chcąc
powalić olbrzymkę, ale Odin spiesznie powstrzymał rękę swego
porywczego syna.
Następnie wyniesiono ciało Baldra i złożono je na pokładzie. Kiedy
słodka Nanna, jego żona, płacząc pochyliła się, aby ucałować męża po raz
ostatni, serce jej pękło i padła martwa. Asowie ułożyli ją u boku Baldra i
podpalili stos.
Thor, który rozniecał ogień, odsuwał się właśnie, kiedy przebiegał
przed nim maleńki karzeł, Lit. Thor półprzytomny z żalu kopnął go i zabił, a
zwłoki karła padły w ogień i spłonęły wraz z ciałami Baldra i Nanny.
Płonący statek miał już odpłynąć w ciemność. Asowie patrząc nań
przez łzy przesłaniające im oczy stali na brzegu. Nie tylko oni byli
żałobnikami. Frey w swym wozie nadjechał brzegiem z Vanaheimu i Freyja
przybyła w pojeździe zaprzężonym w koty. Za Odinem i Frigg stały
walkirie. Było także wielu olbrzymów szronu i innych olbrzymów z
Jotunheimu, przyszły trolle i elfy z Alfaheimu i wielu karłów z podziemnych
pieczar.
Gdy statek począł się oddalać od brzegu, Odin włożył na palec
Baldra pierścień Draupnir i nachylając się nad zmarłym synem szepnął mu
w ucho Słowo Nadziei, słowo, które znać pragnie każdy, kto żyje na jednym
y, dziewięciu światów.
Gdy fale ciemnego oceanu unosiły statek coraz dalej, z piersi
zebranych wydarł się głuchy jęk żalu i biegł przez cały świat. Siatek
oddalał się coraz bardziej, a kiedy dotarł do linii horyzontu, zdawało się, że
morze i niebo goreją.
Po chwili wszystko zagasło i żałobny całun mroku przesłonił świat.
A tymczasem Hermod pędził swoim szlakiem precz dziewięć nocy i
dziewięć dni, pędził ciemnymi wąwozami, aż przybył nad ognistą rzekę
Gjoll i wpadł na zloty most Gjoll.
- Któryż to z żyjących przejeżdża przez most, co czynić wolno tylko
umarłym? - zapytała strażniczka Modgud, dziewica śmierci. - Wczoraj
przejeżdżało tędy pięć drużyn zmarłych mężów, ale most nie dźwięczał
bardziej niż pod tobą jednym, a ty, chociaż żyw, warzą przypominasz
zmarłych. Dlaczego wjeżdżasz tutaj, na drogę Hel?
- Przysłano mnie z Asgardu - odpowiedział Hermod -- mam jechać do
Helheimu, aby poszukać pięknego Baldra. A może widziałaś, jak szedł ta
drogą do zamku Hel?
- Przechodził tym mostem piękny Baldr ze swoją żoną Nanną -
odpowiedziała Modgud - a za nim biegł mały karzeł. Są w zamku Hel. Do
drogi Jiel iść trzeba w dół i na północ.
Strażniczka odsunęła się, przepuszczając Hermoda. Sleipnir ponuro
kroczył ciemną drogą, minął żelazny las i doszedł do wrót Hel, gdzie wielki
pies Garm, krwawa pierś, zastąpił im drogę.
Hermod zeskoczył z rumaka i podciągnął popręg. Skoczył ponownie
na siodło, u bódł konia ostrogami, a len dał lak potężnego susa, że
przesadził wrota i znalazł się w Helheimie.
Hermod podjechał do zamczyska Hel, u wrót zeskoczył z konia i
wszedł do środka. Ujrzał siedzącego na honorowym miejscu swojego brata
Baldra. Nanna trzymała jego puchar, a karzeł Lit im usługiwał.
Hermod odpoczął przez noc, zjadłszy wieczerzę z Baldrem w
chłodnym przybytku zmarłych. Rankiem udał się do wielkiej sali, w której
Hel sprawowała sąd nad tymi, co przyszli do jej królestwa.
Hermod zadrżał spojrzawszy na jej upiorną twarz: jedna polowa była
żywa, a druga martwa. Do uszu jego dobiegały syczenia z wielkiego kotła
Hvergelmira i trzaskanie mieczy w lodowych wodach rzeki Sid. Słyszał, jak
Hel osadzała zmarłych. Widział, jak złych wypędzano do Nastrandir, na
wybrzeże trupów, gdzie brodzili w lodowatych, zatrutych strumieniach, a
potem wrzucano ich do kotła, Hvergelmiru, bo służyć mieli za pokarm
straszliwemu Nidhoggowi, który przerywał nadgryzanie korzeni jesionu
Yggdrasil, aby sycić się ich kośćmi.
Widział smutek i mrok. nawet w domach sprawiedliwych, którzy
zmarli we własnym postaniu, i pomyślał, że o wiele lepiej paść w bitwie i
iść do Walhalli, gdzie przebywają bohaterowie.
W końcu on sam zgiął kolano przed Hel i powiedział jej, z czym
przyszedł. Opisał, jak wielki smutek panuje wśród Asów i wszystkich
żyjących z powodu śmierci Baldra, i prosił, aby brat mógł wraz z nim
odjechać do Asgardu.
- Baldr powróci do was - wydala wyrok Hel swoim zimnym spokojnym
głosem - jeżeli opłakiwać go będą wszystkie istoty żyjące i wszystkie
rzeczy martwe. Jeżeli jednak będzie choć jeden wyjątek, zostanie ze mną.
Hermod wyruszył w podróż powrotną z radością w sercu, niosąc
Odinowi pierścień Draupnir jako podarek od Baldra. Był pewien, że nikt i
nic na świecie nic pożałuje łez, aby wykupić Baldra z krainy śmierci.
Przybył w końcu do Asgardu i opowiedział o wszystkim, co widział i
słyszał. Asowie rozesłali gońców po dziewięciu światach, prosząc, żeby
łzami wydobyto Baldra z Helheimu i Niflheimu i wprowadzono z powrotem
do Asgardu, na świat jasności. Razem z Asami opłakiwali Baldra wszyscy
ludzie, i wszystkie żywe istoty. Płakała sama ziemia, płakały kamienie,
drzewa i metale, tak jak i dotąd płaczą, gdy się je przeniesie z mrozu w
gorąco.
Wydawało się, że wszystko opłakuje Baldra, bo nawet olbrzymi lali
łzy zapominając o odwiecznej zwadzie z Asami.
Jednakże Baldr wciąż pozostawał w Helheimie, więc Hermod jeździł
po całym świecie, daleko i blisko, prosząc wszystkich i wszystko o łzy i
jeszcze raz o łzy.
Zaszedł daleko w głąb zimnego Jotunheimu i pewnego dnia zobaczył
u wejścia do jaskini olbrzymkę, która nie płakała.
- Kim jesteś, że nie opłakujesz pięknego Baldra? - zapytał.
- Jestem Thokk - odparła olbrzymka. - A kim jest Baldr, żebym go
opłakiwała?
Wtedy Hermod opowiedział jej o pięknym Baldrze i o przyrzeczeniu
Hel, że /wolni go, jeżeli cały świat opłakiwać będzie jego stratę.
Ale olbrzymka Thokk zaśmiała się grubiańsko.
- Thokk będzie lać suche łzy po Baldrze?! - zawołała. - Nie dbam o to,
czy Baldr, syn Odina, pozostanie martwy. Niech Hel zatrzyma tego, kogo
ma już u siebie.
Hermod kilkakrotnie prosił Thokk, żeby opłakiwała Baldra, ale
nadaremnie. Wreszcie odwrócił się ze smutkiem od wciąż śmiejącej się
olbrzymki i odjechał z powrotem do Asgardu.
Kiedy opowiedział o tym Asom, Odin przez chwilę trwał w smutnym
milczeniu.
- Tak więc Baldr musi pozostać w zamku Hel - stwierdził w końcu. -
Musi pozostać wśród zmarłych do dnia Ragnaroku, który jak sądzę, już się
przybliża... Jeżeli chodzi o olbrzymkę Thokk, wydaje mi się, że to nie był
nikt inny, jak Loki. Wprowadził on wiele zła pomiędzy Asów... był naszym
bratem, a teraz jest najzaciętszym wrogiem.
VALI MŚCICIEL

Baldr nie żył, a nad Asgardem gromadziły się cienie. Troska osiadła
na twarzach Asów. Odin czul, że nagle przybliżył się dzień Ragnaroku. Lecz
dzień ostatniej bitwy był wciąż sprawą dalekiej przyszłości, a święty
obowiązek pomsty już domagał się wypełnienia.
I lód, który rzucił śmierć niosącą strzałę, musi umrzeć, bo tak głosi
nieugięte prawu bogów i ludzi, choć rzucił ją całkowicie niewinnie, bez
żadnych złych zamiarów w stosunku do brata, którego przecież tak bardzo
kochał.
Nikt z Asów jednakże nie mógłby go zabić z powodu wiążącej ich
przysięgi. Co więcej, Mód w dzień przebywał w Breidablik, opłakując
Baldra, a tam w żadnym razie nikt nie mógł podnieść nań miecza. A nocą,
kiedy błąkał się po ciemnych lasach, nikt nie potrafiłby go znaleźć.
Odin wiedział z proroctw Volvy, że jeszcze nie narodził się mściciel,
mający zabić Hoda. Wiedział jednakże, iż ma to być syn jego i śmiertelnej
kobiety, którą musi zdobyć pod postacią śmiertelnika, że ten syn ma mieć
na imię Vali i że przeżyje dzień Ragnaroku.
Ale jedna rzecz pozostawała nieznana, a mianowicie to, która z
kobiet ma być jego żoną. Nie mogła mu tego odkryć ani własna mądrość,
ani rady głowy Mimira.
Wreszcie zawezwał swego syna Hermoda, lotnego posłańca Asów.
- Włóż swoja lśniącą zbroję i hełm - rozkazał. - Osiodłaj Sleipnira i
udaj się na najbardziej na północ wysunięty kraniec Midgardu. Znajdziesz
się na ziemi Finów, którzy czarodziejską mocą zsyłają zimne burze na
świat ludzi. Mieszka wśród nich czarownik, imieniem Hrossthjof, który,
jedyny spośród żyjących ludzi, może widzieć przyszłość. Jedź spiesznie do
niego i dowiedz się, z kogo narodzi się Vali mściciel.
Wtenczas walkirie zapięły na Hermodzie jego lśniącą zbroję, podały mu
wysoki hełm, po czym skoczył na ośmionogiego Sleipnira i miał już ruszać
w drogę, ale Odin zatrzymał go na chwilę.
- Pamiętaj - przestrzegał - że Hrossthjof to najbardziej przebiegły i
okrutny z czarowników. Zwykł czarodziejską mocą ściągać niewinnych
podróżników do swojego lodowego zamku, tam rabować ich i zabijać.
Dlatego trzymaj w ręku moja laskę z runicznymi zaklęciami. Bez wątpienia,
kiedy się dowie, że przychodzisz ode runie, użyje w pełni czarnoksięskiej
mocy, aby tobą zawładnąć lub cię odpędzić.
Hermod wziął runiczną laskę Odina i ruszył w niebezpieczną misję.
Przejechał po moście Bifrost, przy którym stał na straży Heimdall w białej
zbroi, z rogiem Gjallar w dłoni, aby trąbić, kiedy się ukażą wrogowie
Asgardu. Przez Midgard pędził Hermod, szybki jak wiatr podczas burzy,
szybki jak zacinający deszcz. Czasami ktoś ujrzał go mknącego na
ośmionogim rumaku, przetarł oczy ze zdziwienia, a podniósłszy znowu
wzrok, widział tylko szalejącą burzę. Jechał przez dzikie, spowite mgłą
góry, grad dzwonił o kopyta Sleipnira, a w głębokich jarach za nimi
przewalały się śnieżne lawiny.
W końcu dotarł do kraju wiecznego zmroku, leżącego koło
najbardziej na północ wysuniętego cypla ziemi, gdzie czarownik Hrossthjof
miał swój zamek z zielonego lodu. Wtedy Hermod poznał, że go
dostrzeżono i że rzucono nań czary, bo Sleipnir sunął po lodzie jak
przyciągany magnesem, a on nie był w stanie w żaden sposób go
zatrzymać.
Jednakże cudowny rumak Odina nie stracił władzy w nogach i coraz
to przystawał z nagła i przeskakiwał zręcznie zasadzki, jakie na niego
zastawił Hrossthjof: rozpadliny w lodowcu cienko pokryte warstwą śniegu,
zaspy tak głębokie, że jeden nieostrożny krok, a jeździec i koń zatonęliby
w śniegu; obluźnione tafle lodu, po których zjechałby śliskim zboczem góry
aż w daleką przepaść.
Wkrótce pojawiły się szare, cieniom podobne potwory, o kształtach
mrożących krew w żyłach i zdawało się, że skruszą przybyszów w swych
potężnych, niezliczonych ramionach i rozszarpią ogromnymi kłami. Ale
Hermod uniósł się w strzemionach i uderzył je runiczną laską, którą dał mu
Odin, a monstra skuliły się i rozpierzchły, i jęcząc wtopiły się w śnieżna
zamieć.
W końcu wyruszył przeciw niemu sam Hrossthjof, czarownik pod
postacią olbrzyma. Wymachiwał grubą długą liną, chcąc związać jeźdźca i
konia, ale gdy się dostatecznie przybliżył, Hermod powalił go uderzeniem
laski i związał własną liną, zaciskając ją na gardle czarownika tak mocno,
że Hrossthjof zacharczał w przerażeniu i wysapał:
- Wysłanniku Odina, będę już mówić... przestanę ci szkodzić... nie
oszukam cię... Przysięgam na czarną rzekę Helheimu, Hleyptir... a na nią
nikt w dziewięciu światach nie przysięgnie fałszywie.
Hermod zdjął linę z szyi Hrossthjofa i rzekł:
- Mów więc, czarowniku Północy. Odin zapytuje, z kogo ma się
zrodzić Vali mściciel, ten, który musi zabić Hoda.
Hrossthjof dźwignął się z wolna na nogi i zaczął rysować na
zmarzniętym, śniegu dziwne znaki runiczne. Po chwili wyciągnął w górę
ramiona i zaczął nucić straszliwe zaklęcia. Nagle zaćmiło się słońce,
chowając się za czarne chmurzyska, ziemia drżała i trzęsła się, wiatry
burzy wyły wyciem drapieżnych wilków i jęczały jękami konających.
- Patrz! - zawołał nagle Hrossthjof wyciągając swe długie ramię i
sinym palcem ukazując coś na śniegu.
Hermod spojrzał i zobaczył, że w oddali mgły rozstąpiły się, ukazując
nagi szczyt góry. Nagle na śniegu ukazała się krew. Spływała w dół i
zdawało l się, że czerwieni całą ziemię. Potem ze śniegu wstała piękna
kobieta, trzymając niemowlę w ramionach. Dziecko momentalnie
zeskoczyło na ziemię i rosło szybko, aż stało się postawnym młodzieńcem,
który miał kołczan strzał na plecach i trzymał łuk w ręku. Wyciągnął
strzałę, założył ją, napiął łuk i wy- ' puścił strzałę; błysnęła jak ogień i nagle
utonęła w mroku.
Mgła podniosła się znowu i Hermod nie widział już nic, tylko
niewyraźny zarys skutych lodem pagórków i śniegiem okryte szczyty,
majaczące upiornie i szaro w wieczystym półmroku Arktyki.
- To, co widziałeś - przerwał ciszę Hrossthjof - to krew Baldra, która
plami ziemię. Potem przyszła Rind, córka Billinga, króla Rusów. Ona ma
zostać matką Valego, który wypuści ze swego łuku strzałę zemsty i powali
na ziemię ociemniałego Hoda. Wracaj teraz do Asgardu i powiedz Odinowi.
że jeżeli chce być ojcem Valego, musi pod postacią śmiertelnika starać się
o względy Rind i zdobyć ją za żonę.
Powiedziawszy to Hrossthjof zawrócił i zniknął w ciemnej mgle. Jak
każdy olbrzym, wydawał się jeszcze większy i straszliwszy, kiedy odchodził
w mrok.
Hermod natychmiast dosiadł Sleipnira i wyruszył w długą drogę
powrotną. Dojechawszy do Asgardu, klęknął przed Odinem i opowiedział
mu wszystko.
Potem wszechojciec Asów wstał ze swego tronu i pozostawiając w
Asgardzie swój boski majestat, ukrywając niewidzące oko w cieniu
szerokoskrzydłego kapelusza, wyruszył do Midgardu. Niebieski płaszcz
otulał jego postać. a w ręku zamiast laski, dzierżył oszczep Gungnir.
W tym przebraniu udał się na zachód, gdzie panował król Billing;
Odin ofiarował mu swoje służby, jako rycerz doświadczony w wojennej sztuce.
Król Billing ucieszył się wielce, w tym bowiem czasie potężny
nieprzyjaciel gotował wielką armię, by najechać jego królestwo.
- Nie mam wodza, który by poprowadził moje wojsko - lamentował
król Billing - a sam jestem za słaby i za stary, bym mógł stanąć na czele
wojowników. O, gdybym miał syna! Ale nie mam nawet zięcia, bo moja
córka, Rind, nie chce iść za mąż. Nie brakowało konkurentów, bo jest
młoda i piękna, ale gorąco pragnie zostać dziewicy Odina i jeździć z
Walkiriami na jego dzikie łowy, więc starającym się okazuje pogardę i ich
obraża.
- Choć stary już jestem - powiedział przebrany Odin, głaszcząc się po
brodzie - ja także spróbuję szczęścia, może zdobędę rękę pięknej Rind. Ale
najpierw muszę wykazać swą wartość prowadząc twoje wojska do
zwycięstwa.
Objął więc komendę nad wojownikami króla Billinga i tak dobrze nimi
pokierował, że najeźdźca został rozgromiony i nigdy już stopa jego nie
stanęła na ziemi Rusów.
Tajemniczy dowódca natchnął wojsko króla Billinga odwagą i
przekonaniem, że nikt nie zdoła dotrzymać im pola. Mówiono, że jemu
tylko przypisać należy zwycięstwo w ostatniej bitwie, bo rzucił się sam
jeden na wroga, wymachując oszczepem - a na ten widok nieprzyjaciel
pierzchnął w popłochu.
Król Billing nie przeczuwał nawet, kim jest jego wybawca, i po
skończonej wojnie przywołał go do siebie i rzekł:
- Szlachetny panie, tobie zawdzięczam zwycięstwo, koronę, nawet
samo życie. Wszystko, co posiadam, jest twoje. Powiedz, jak mam cię
nagrodzić.
- Proszę tylko o jedną nagrodę - odparł przebrany Odin. - O rękę twej
córki, Rind.
- Chociaż nie jesteś młody, nie mógłbym życzyć sobie lepszego
zięcia - odparł król. - Ale niestety moja córka nie należy do osób, którym
można by coś nakazać. Będzie twoją, zaręczam, ale tylko wtedy, jeśli uda
ci się zdobyć jej zgodę.
Król Billing posłał po Rind. Przyszła do sali, najsłodsza, najbardziej
ujmująca dziewczyna na świecie.
- Moja córko - zwrócił się do niej łagodnie ojciec. - Ten szlachetny
pan, który pokonał wszystkich naszych wrogów, uchronił nas przed klęska,
śmiercią lub niewolą, prosi o jedną tylko nagrodę: o twoja. rękę. Zależy to
tylko od ciebie, gdyż moją pełną zgodo, już zyskał. Chyba nagrodzisz
szlachetnego zbawcę naszej ojczyzny?
- Taki) mu tylko darń odpowiedź - zawołał Rind - i tylko w taki sposób
rękę!
Mówiąc to wystąpiła krok naprzód i uderzyła w twarz Odina. Potem
śmiejąc się z pogardą, odwróciła się, poszła z powrotem do swego pokoju i
zaryglowała drzwi.
Nie zdołało to jednak zachwiać postanowienia Odina. Pożegnał króla
Billinga. którego jego odjazd bardzo zasmucił. i jeszcze raz wyruszył w
drogę.
Wkrótce znowu powrócił do kraju Rusów, przebrany tym razem za
Hrossthjofa, złotnika. Był barczystym mężczyzną w sile wieku, o
inteligentnej dystyngowanej twarzy ale nadal miał tylko jedno oko.
Od razu przystąpił do pracy w swej specjalności i wkrótce zasłynął w
całym kraju z wyrobu pięknych przedmiotów z brązu i złota, a także
cudownych ornamentów i naszyjników przeznaczonych dla niewiast, w
końcu zrobił bransoletę i komplet pierścionków tak pięknych, że
podobnych im jeszcze nie widziano, zaniósł je królewnie Rind w podarku,
prosząc w zamian o jej miłość.
Rind wpadła w furię gniewu. Cisnęła bezcenne klejnoty na ziemię,
uderzyła w twarz złotnika Hrossthjofa i krzyknęła:
- Żaden mężczyzna nie zdobędzie mej miłości i żaden nie kupi mych
względów!
Nie zrażony tym - ponieważ wiedział, jak ważną jest rzeczą, aby
urodził się Vali - Odin znowu opuścił kraj Rusów, ale tylko po to, żeby
powrócić raz jeszcze, tym razem jako młody, piękny wojownik. Nigdy nic
widziano przystojniejszego młodzieńca, choć uroda jego miała skazę,
której usunąć nie mógł nawet wszechojciec Asów; posiadał tylko jedno
oko.
Uderzył w konkury do królewny, jak przystało młodemu śmiałkowi,
popisywał się przed nią zręcznością i odwagą, znosił bogate dary, śpiewał
w słodkich, dziwnych pieśniach o swojej miłości.
Wydawało się, że Rind skłania się ku niemu, bo jednego dnia, kiedy
po odśpiewaniu nowej pieśni ukląkł przed nią, szepnęła:
- Przyjdź do mnie dziś w nocy, jeżeli chcesz rozmawiać ze mną, ale
zachowaj to w tajemnicy, bo nikt nie może wiedzieć o naszej miłości.
Tak więc, gdy zapadła głucha noc, Odin. wciąż pod postacią
młodzieńca, skradając się szedł przez pałac, aż dotarł do pokoju, w którym
spała piękna jak słońce córka Billinga. Do jej łóżka przywiązany był pies,
który ujrzawszy Odina zaczął głośno szczekać. Rind zerwała się, wołając o
pomoc, a wtedy wszyscy dworzanie i żołnierze, którzy dotychczas udawali
tylko sen, wpadli do jej pokoju, wymachując mieczami i pochodniami.
Odin wielce poruszony zrozumiał, że uprzejme słowa i uczciwe
zabiegi o uzyskanie jej ręki nie zdobędą upartej dziewczyny.
Kiedy żołnierze króla Billinga dobiegali już do drzwi, Rind uderzyła
Odina i wrzasnęła, że w jej pokoju znajduje się złodziej. Odin wyciągnął
spod płaszcza laskę z zaklęciami runicznymi i dotknął nią lekko piersi i
czoła królewny, która natychmiast upadła, sztywna i nieruchoma jak trup,
prosto w ramiona tych, co nadbiegu' jej na ratunek. Odin ukrył się i uciekł,
nim Rind zaczęto ratować.
Kiedy ocucono Rind z omdlenia, król Billing spostrzegł ku swemu
przerażeniu, że córka oszalała. Wkrótce było już z nią tak źle, że nie mogła
nawet opuszczać swoich pokoi.
W tym czasie przybyła do pałacu mądra kobieta, imieniem Vekkja i
ofiarowała swoje usługi jako osoba znająca dobrze nauki lekarskie.
Twierdziła, że może wyleczyć nawet szaleństwo. Król Billing polecił jej
uzdrowić Rind. Vekkja przepisała chorej kąpiel stóp i kojące napoje, które
okazały się nadzwyczaj skuteczne, a potem powiedziała:
- Królu panie, gwałtowne szaleństwo wymaga gwałtownych środków
lekarskich, poza tym muszę pozostać sama z moją pacjentką i nic nie
powinno zakłócić mi ciszy, kiedy będę pracować. Jeśli zatem chcesz, abym
uwolniła twoją córkę od tej choroby, musisz pozostawić mnie z nią samą od
zachodu do wschodu słońca i zawiadomić wszystkich przebywających na
twoim dworze, że w tym czasie nie wolno zbliżać się do jej sypialni.
- Stanie się tak, jak sobie życzysz - rzekł król Billing i wydał
odpowiednie rozkazy.
Kiedy zapadła noc. Vekkja udała się samotnie do smutnej komnaty,
w której leżała piękna jak samo słońce córka królewska, pogrążona w
spokojnym śnie.
Tutaj Odin zrzucił przybraną postać i ukazał się jako wszechojciec,
życzliwy, lecz budzący strach swym majestatem.
Dotknięciem laski z runicznymi zaklęciami zbudził Rind, która
otworzywszy oczy uwolniona została z szaleństwa i poznała, kto stał koło
niej.
-Królewno Rind -powiedział Odin swoim łagodnym głosem. -Zawsze
pragnęłaś zostać jedną z moich dziewic bitewnych, czyli Walkirii, które
jeżdżą ze mną na piorunach i wybierają spośród rycerzy poległych w bitwie
tych najdzielniejszych, aby powiększyli zastępy bohaterów w Valholl,
mających walczyć w dniu Ragnaroku. Tak się stać nie może, ponieważ
Norny uprzędły dla ciebie ważniejszą przyszłość. Tobie jednej ze
śmiertelnych kobiet Midgardu ma być dane zostać matką jednego z Asów,
najmłodszego. Syn twój nazywać się będzie Vali i pomści pięknego Baldra,
jeszcze nim zajmie jego miejsce w Asgardzie. Nie zginie też w ostatniej
wielkiej bitwie, choć padną w niej bogowie i ludzie.
Królewna Rind skłoniła ulegle głowę, a kiedy ją podniosła, w jej
oczach lśniły łzy radości z zaszczytu, jaki miał ją spotkać. Kiedy Odin
znowu ją poprosił, żeby została jego żoną, nie odmawiała już mu więcej.
Nie minęło jednak wiele czasu, a Odin pożegnał swoją śmiertelną
żonę. Rind, i powrócił do Asgardu, gdzie czekała na niego prawdziwa żona,
królowa Frigg, która powitała go nie okazując zazdrości, ponieważ znała
wyroki losu.
Życie w Asgardzie płynęło jak dawniej. Ale Hod nie poniósł jeszcze
kary za rzucenie śmierć niosącego grotu w swego brata Baldra. Nadal
opuszczał Breidablik tylko po zmroku, bo dla ślepego dzień i noc były tym
samym, i wędrował po wielkich lasach na równinach Idy, dopóki pierwszy
śpiew budzących się ptaków nie oznajmił świtu.
Nosił teraz na ramieniu tarczę ciemności, którą ukuł dla niego leśny
troll, Mimring, a u boku miał magiczny miecz, aby nikt nie odważy się
napaść go w mrokach nocy.
Pewnego dnia. gdy Heimdall pełnił straż przy wrotach Asgardu,
nadeszło mostem małe dziecię z łukiem w ręku i kołczanem na plecach.
- Żadnemu dziecku z potarganymi włosami i brudnymi rączkami nie
wolno iść tędy do Asgardu! - krzyknął Heimdall.
- Zaprowadź mnie do Odina wszechojca, który siedzi w Walhalli!
-rozkazało dziecko tak dziwnym głosem, że Heimdallowi w głowie nie
postało się sprzeciwiać.
Przyszli do Walhalli i tutaj zatrzymał ich Hermod.
- Żadnemu dziecku z potarganymi włosami i brudnymi rączkami nie
wolno wchodzić tutaj! -zawołał. -Ani też żadnemu mężowi z Midgardu,
który nie ma ran ani śladów krwi świadczących, że poległ w bitwie!
- Zaprowadź mnie przed Odina mojego ojca! - odpowiedziało chłopię,
a glos jego brzmiał donośniej, niż kiedy odezwało się po raz pierwszy do
Heimdalla. Podobnie jak strażnik Bifrostu, tak i strażnik Walhalli nie
kwestionował władczego tonu dziwnego dziecka. Odsunął się i chłopiec
wszedł prosto do Walhalli. Asowie wlepiali weń wzrok, zdumiewali się
einherjar -bohaterowie, a dziecię szło przed tron Odina.
-Witaj -zawołał Odin wstając z tronu. -To jest Vali, syn mój i
księżniczki Rind. To ten, który się urodził, żeby dokonać świętego dzieła
pomsty za śmierć Baldra.
-Jak może ten chłopczyk pokonać silnego Hoda, którego broni tarcza
ciemności i miecz przerażenia? -dopytywali Asowie.
-To prawda, że urodziłem się dopiero tej nocy -odpowiedział Vali.
-Jednakże nim ta noc przeminie, będę już dorosły. A tak jak młodziutka
wiosna rośnie i pokonuje potężną zimę, tak ja pokonam Hoda!
I gdy wszyscy zdumiewali się, jak szybko rośnie -bo w tym czasie,
gdy na niego patrzyli, przemieniał się z chłopca w młodzieńca i z
młodzieńca w męża -wyszedł z Walhalli i podążył do ciemnych lasów.
Błądził tam zrozpaczony i opuszczony Hod, a w jego sercu, które
dotąd znało tylko miłość, poczynała wzrastać nienawiść. Nagle usłyszał
czyjś jasny głos, który wołał donośnie:
-Zabójco Baldra, nadeszła twoja godzina! Uważaj na siebie, bo zbliża
się mściciel! Hod ruchem rozpaczy osłonił się tarczą ciemności i
wymachując mierzeni przerażenia popędził w kierunku tego głosu. Strzała
przeszyła ciemności... potem druga... trzecia. Hod osunął się na ziemię bez
ducha.
Okrzyk tryumfu Valego odbił się echem po całym Asgardzie, a gdy
Asowie przybiegli do miejsca, gdzie leżał nieżywy Hod. ujrzeli stojącego
nad nim wielkiego rycerza w lśniącej zbroi.
A w posępnej krainie Hel przeszedł Hod ze zwieszona głową przez
most Gjoll i stanął w mrocznej sali, samotny i zgnębiony.
Wtedy Baldr wstał od stołu i z otwartymi ramionami, z uśmiechem
radości i przebaczenia ruszył go powitać.
- Witaj, drogi bracie! - zawołał. -Teraz, kiedy przyszedłeś, Helheim i
przestał już być tak smutny... To nie ty, ale podły Loki był sprawca mojej
śmierci... a jednak trudno mi żałować, że to twoja ręka trzymała strzałę z
jemioły, bo inaczej nie przyszedłbyś tutaj dzielić ze mną mojej samotności.
Teraz jesteśmy razem i bez smutku spędzimy czas, jaki jeszcze pozostał
do dnia Ragnaroku, kiedy znowu zabłyśnie nam światło życia.
LOKI UKARANY

Odin rzadko się teraz uśmiechał, a Frigg płakała często tkając


chmury w Fensalir, ale poza tym życie w Asgardzie toczyło się na ogół tak
samo, jak przed śmiercią Baldra. Dzień Ragnaroku się przybliżał, rzucając
na nich cień mroczny i straszny. Jednakże nocne
uczty w Walhalli były wesołe jak zawsze, w Midgardzie toczyły się
wojny, walkirie jeździły na wciąż nowe bitwy, a zastęp einherjar,
wybranych bohaterów, rósł ciągle.
Brakło Baldra i Hoda wśród Asów, a choć przybył Vali, odszedł
jeszcze jeden spośród nich -Loki.
Od śmierci Baldra nie odważył się przyjść do Asgardu. Nie
wymierzono mu żadnej kary, a przecież zdawał sobie sprawę, że musi na
niego spaść. Odin musiał wiedzieć, że to jego dłoń wystrugała
śmiercionośny oszczep i prowadziła rękę Hoda. Na pewno też domyślali się
Asowie, że to on przybrał posiać olbrzymki Thokk i nie chciał łzami wykupić
Baldra z Helheimu.
Ale gdy czas mijał i niczyja ręka nie podniosła się przeciw niemu,
Loki znudził się czynieniem zła w Midgardzie, a w dodatku poczuł się
zlekceważony i opuszczony. Wydawało się, że Asowie zupełnie o nim
zapomnieli, a przecież on, Loki, był równie wielki, jak każdy z nich i
dokonał czynu, na jaki nie odważyłby się nikt inny w dziewięciu światach.
Kiedy więc nadeszło następne święto plonów. Loki, choć nie był na
tyle bezczelny, aby pokazać się w Asgardzie -zresztą wiedział dobrze, iż
jego dawny wróg, Heimdall, nie przepuściłby go przez most Bifrost -wybrał
się do zaniku Agira na wyspie, na Kattegacie.
Ucztowali tu Asowie, tak jak co roku, odkąd Thor przyniósł wielki
kocioł! do warzenia piwa. Sam Thor -jak dobrze orientował się Loki
-znajdował się w Jotunheimie, gdyż olbrzymi zaczynali się znowu burzyć i
knuć złe czyny przeciw bogom i ludziom.
W drzwiach zamku Loki napotkał Eldira. kucharza Agira.
-Powiedz mi, Eldirze -zagadnął go -o czym to rozmawiają Asowie
siedząc wokół biesiadnego stołu Agira?
-Mówią o broni i o swych wojennych czynach -odparł Eldir. -Ale nikt z
obecnych tu Asów czy Vanów nie powiedział ani jednego dobrego słowa o
tobie.
-W takim razie wejdę i zajmę miejsce wśród nich -oświadczył Loki.
-Przynajmniej będę mógł przymieszać goryczy do ich napojów i trucizny do
miodu!
-Bądź pewien, że jeżeli rzucisz na nich słowa fałszu i obmowy,
odpłacą ci za to -ostrzegł go Eldir.
Kiedy Loki wszedł do sali, cisza zapadła wśród Asów. Z pogardą i
nienawiścią patrzyli na niepożądanego gościa.
-Przybywam tutaj spragniony i zmęczony długą drogą -zawołał
zaczepnie Loki -a żaden z Asów nie częstuje mnie dobrym miodem.
Dlaczego wszyscy milczycie? Czyż nawet nie poprosicie mnie, bym siadł z
wami do stołu?
-Asowie już nigdy nie zaproszą ciebie na ucztę -rzekł Bragi. -Wiedzą
dobrze, co uczyniłeś i na co zasługujesz.
-Odinie, czyś zapomniał swojej przysięgi? -wolał Loki zwracając się
do wszechojca. -W zaraniu świata zmieszaliśmy naszą krew i przysiągłeś,
że nie odmówisz mi nigdy miodu ni wina z pucharu, z którego sam
będziesz pił.
-To prawda -odpowiedział spokojnie Odin. -Dlatego też, Vidarze, moi
synu, przysuń się do mnie, aby mógł usiąść ojciec wilka Fenrira. Niech nikt
nie powie, że Asowie zapomnieli przysięgi.
Loki usiadł i pociągnął miód z kielicha. Nie umiał jednak zapanować
nad Swoim złym językiem, a nienawiść i złość tak w nim kipiała, że nie
mógł ich ukryć.
-Pozdrawiam was wszystkich, potężni Asowie! -zawołał. -Pozdrawiam
was wszystkich z wyjątkiem tchórza Bragego, -który chciał nie dopuście
mnie do należnego mi miejsca wśród was.
-Dam ci rumaka i miecz, i również pierścienie -powiedział cicho Bragi
-jeżeli tylko przestaniesz obrażać Asów, jeżeli tylko zachowasz spokój na
tej uroczystej uczcie.
-Bragi, ty tchórzu! -huknął Loki. -Nigdy nie walczyłeś w żadnej bitwie,
nigdy nie walczyłeś mieczem na koniu. Nie, zawsze się chowałeś z obawy,
by nie trafiła cię zbłąkana strzała!
-Bądź pewien, że gdybyśmy znajdowali się na dworze, a nie u Agira,
jako jego goście -zawołał gwałtownie Bragi -dawno już miałbym w ręku twą
odciętą głowę!
-Proszę cię na naszą miłość, nie drażnij teraz Lokego -szepnęła
piękna Idun. kładąc jedną rękę na ramieniu męża, a drugą na ramieniu
Lokego.
-Bądź cicho, Idun -żachnął się Loki. -Uważam cię za bardzo złą
kobietę, skoro kładziesz rękę na ramieniu kogoś, kto zabił brata twego
męża.
-Chciałam tylko utrzymać pokój między wami -łkała Idun. -Za nic nie
chcę, żeby doszło między wami do walki tutaj, w biesiadnej sali Agira!
-Upiłeś się czy oszalałeś, Loki -upomniał go Odin -że zachowujesz się
w len sposób? Nie mów już nic więcej, jeżeli nie mają to być słowa pokoju.
-To właśnie ty, Odinie, powinieneś się wstydzić mieszać między nas!
-wrzasnął Loki. -Każdy wie, że nieraz dawałeś zwycięstwo w bitwie
tchórzom, a potrząsałeś Gungnirem nad głowami ludzi śmielszych od
ciebie, (.o więcej, sam zachowywałeś się po tchórzowsku na wyspie
Samsey, gdy zamieniłeś się w czarownicę i robiłeś złe rzeczy, jakie
przystoją tylko czarownicom.
-Nie powinieneś mówić o czynach, popełnionych w zaraniu czasów,
kiedy i ty. i Odin byliście jak bracia -wtrąciła spiesznie Frigg, starając się
utrzymać pokój.
-Bądź cicho, niewierna Frigg -wrzasnął Loki. -Wszyscy wiedzą, że
byłaś kochanką Vilego i Ve, kiedy ich brat Odin wyjechał!
Było taką niedorzecznością mówić coś podobnego o bogini
małżeńskiej miłości i wiary, że wszyscy Asowie wybuchnęli śmiechem. A
Frigg zawołała:
- Gdyby mój syn Baldr był tutaj, nie ośmieliłbyś się tak mnie
znieważać.
-Baldr już nigdy nic zasiądzie na waszych ucztach -drwił z niej Loki
-ho ja sprowadziłem na niego śmierć i zatrzymałem go w Helheimie!
-Bądź cicho, pijany pyszałku -zawołała z gniewem Freyja. -Nie jesteś
mężczyzna, ale półkobietą!
-Obmierzła czarownico! -omal nie udławił się złością Loki, bo słowa
Freyji były najgorszą obelgą na Północy. -Wszyscy Asowie byli twymi
kochankami i wiem dobrze, co robiłaś z karłami, żeby zdobyć naszyjnik
Brisingów.
Kilku Asów chwyciło za miecze i porwało się z miejsc, aby uderzyć na
Lokego. Ale na znak Odina usiedli z powrotem i milczeli.
Po chwili Loki, który nie mógł znieść, że nikt nie zwraca na niego
uwagi, zaczął znów.
- Ha, oto widzę znów mojego przyjaciela Tyra! -zawołał. -Tyr, wielki
rycerz! Jakiż to rycerz bez jednej ręki! Mój słodki syn, wilk Fenrir, ją
odgryzł!
-Wilk leży związany na rubieży ziemi -powiedział spokojnie Frey.
-Jeżeli nie będziesz uważać, co mówisz. Loki. i ty z kolei poczujesz na sobie
nasze łańcuchy.
-A kim ty jesteś, byś mógł szydzić z mojego syna Fenrira -odgryzał
się Loki. -Ty. co kupiłeś kobietę, córkę Gymira, za swój miecz. Kiedy Fenrir
zwróci się przeciw lobie w dniu Ragnaroku. łatwo pożre rycerza, który
stracił miecz.
-Jesteś pijany, Loki. i straciłeś rozum, Wyjdź na dwór, jak powinien
zrobić przyzwoity mężczyzna, gdy się upije -spokojnie poradził Heimdall.
-Nieraz ktoś plecie bzdury nad kielichem i wszyscy mu to zapomną, jeżeli
sam umilknie w porę.
-A więc i ty przyszedłeś na ucztę, tchórzliwy sługo Asów -drwi) Loki.
-Jesteś pewno zmęczony ciągłym wystawaniem w deszczu na moście
Bifrost, i to bez chwili snu!
Wtedy Skadi odezwała się zimnym, jakby z oddali płynącym głosem,
bo spadł na nią dar proroctwa i przez chwilę danym jej było widzieć
przyszłość.
-Ten pies, Loki! -rzekła. -Ten pies, Loki! Już niedługo będzie chodził
wolny, machając ogonem! Widzę go związanego przez Asów na skale
ostrej jak miecz, związanego ścięgnami wilka, własnego syna, zakutego w
żelazo!
-A to Skadi, córka olbrzyma, ośmiela się tak mówić do mnie!
-wrzasnął Loki. -Zapomina, że to ja przede wszystkim przyczyniłem się do
śmierci jej ojca, Thjazego! Pamięta tylko, że była kiedyś moją kochanką!
-No, wypij kielich starego miodu i zaprzestań tego gadania bez sensu
i tych nieprawdziwych opowieści -powiedziała miękko złotowłosa Sif
czyniąc ostatni wysiłek utrzymania pokoju w czasie uczty. -Wypij i przestań
wymyślać Asom.
Ale Loki stracił już cały rozsądek.
-A tu jeszcze Sif! -zawołał. -Sif, której kiedyś ukradłem włosy! Nawet
ona okazała się niewierną żoną i trzymała mnie w swym objęciu!
Nie domówił jeszcze tych słów. gdy dało się słyszeć dudnienie
grzmotu, ziemia zadrżała i sam Thor wkroczył do sali. Jego ruda broda
jeżyła się z gniewu.
-Bądź cicho, nikczemniku! -ryknął. -Mjollnir, mój potężny młot,
odbierze ci mowę, jeśli powiesz jeszcze choć jedno kłamliwe słowo.
-No, nareszcie ten niegodziwiec! -szydził Loki, kierując się jednak ku
drzwiom. -Grozisz mi, potężny Thorze, ale inaczej zaśpiewasz, kiedy
spotkasz się z moim synem, wilkiem Fenrirem. w dniu Ragnaroku!
-O tym zadecydują Norny -odpowiedział Thor. -Ale jeżeli odezwiesz
się raz jeszcze, cisnę cię na daleką Arktykę, gdzie nikt cię już nie zobaczy.
-Nie wspominaj o podróży do Jotunheimu! -drwił Loki. -Wiemy
wszyscy, jak się chowałeś w paluchu rękawiczki Skrymira! A co do rzucania
inną, to wiadomo nam także, że nawet torba Skrymira była lak mocno
związana, że nic mogłeś jej rozwiązać i musieliśmy obyć się bez kolacji.
-Młot, który zabił Hrungnira. zabije także i ciebie! -ryczał Thor,
wywijając Mjollnirem. -Pójdziesz wtedy do Nastrandir, będziesz się gotował
w Hvergelmirze jako strawa Nidhogga!
-Mówiłem tylko prawdę, ale już was opuszczam -krzyczał Loki.
-Pamiętam z dawnych czasów, że Thor nic panuje nad sobą. Co do zamku
Agira, mam nadzieję, że pójdzie z ogniem, nim rok minie!
Powiedziawszy to wyszedł. Ale zagniewani Asowie odbyli od razu
naradę i przysięgli nic spocząć, póki Loki nie zostanie schwytany i
związany. Kiedy skończyła się uczta, rozeszli się po świecie szukając go.
Loki zdawał sobie sprawę, że Asowie nic przebaczą mu i nie pozwolą
czynić więcej zła. Począł więc szukać bezpiecznego schronienia.
Wędrował w tym celu jakiś czas po Midgardzie i wreszcie zdecydował
się na pewną wyniosłą górę, z której rozciągał się we wszystkich
kierunkach widok na kilka mil. Tutaj w pobliżu wodospadu Franangr
zbudował sobie dom o czworgu drzwiach. Często zamieniał się w łososia i
kryl się w głębokiej wodzie albo za lukiem spadającej wody.
-Tutaj mnie nigdy nie złapią! -wykrzykiwał z pewnością siebie
jednego dnia. kiedy to siedział przy ogniu w domu i wyglądał przez
wszystkie drzwi po kolei. -Gdy będą szli. zamienię się w łososia i tak
dobrze się ukryję w wodospadzie Franangr albo gdzieś w dole rzeki, że
żaden z nich mnie nie znajdzie... Gdyby pożyczyli sieci od Ran, mogliby
mnie złapać, tak jak ja złapałem karla Andvarego. Ale Ran jest mi
przyjazna, oboje radujemy się czyniąc zło. Nigdy nic pożyczyłaby im sieci...
Asowie zaś nie wpadną na pomysł, żeby zrobić taką sieć. A gdyby nawet o
tym pomyśleli, żadne nie umiałoby tego wykonać. Nawet dla mnie byłoby
to trudne, choć ja oczywiście potrafię wszystko. Myśli, że należałoby tak to
zacząć...
—Wziął kawałek sznurka; splatał go i wiązał przemyślnie, tworząc
oczka sieci. Kiedy po chwili podniósł wzrok, zobaczy) gromadę Asów, z
Tlhorem na czcić, wchodzących na górę. dość jeszcze daleko.
Z przekleństwem cisnął w ogień na wpół gotową sieć, wyszedł
dalszymi drzwiami i zamieniwszy sit; w łososia zniknął w rzece i ukrył się
za wodospadem Franangr.
Kiedy Asowie weszli do jego domu, me znaleźli Lokego ani też nie
mogli go dostrzec nigdzie w okolicy.
-A jednak tu był -upierał się Thor. -Kiedy ojciec Odin rozglądał się po
świecie siedząc na tronie Hildskjalf. zobaczył go tutaj. Loki siedział w tym
domu przed wodospadem. Wzmianka o wodospadzie nasunęła coś na myśl
Honirowi, zawrócił do domu i długo i uważnie patrzał w ogień.
-Patrzcie -powiedział. -Ten popiół układa się no kształt sieci takiej,
jakiej Ran używa do ściągania marynarzy na dno morza. Przypomina mi to.
jak kiedyś Odin. Loki i ja wędrowaliśmy po Midgardzie i Loki złapał karła
Andvarego siecią Ran, kiedy karzeł zamienił się w rybę i ukrył pod takim
samym wodospadem, jak ten. Myślę, że Loki ukrywa się pod wodospadem
Franangr jako ryba. a zanim tu przyszliśmy, próbował, czy możliwą jest
rzeczą zrobić taką sieć, bo wie dobrze, iż Ran nigdy nie użyczyłaby swojej,
abyśmy mogli złapać olbrzyma. Spróbujmy więc, czy potrafimy sami zrobić
taką sieć i złowić Lokego.
Asowie zabrali się od razu do roboty, naśladując wzór pozostały w
popicie, i wkrótce mieli sieć długa na cała szerokość rzeki.
Thor ujął za jeden koniec, a pozostali Asowie za drugi i ciągnęli ją
przez rzekę i przez wodospady. Loki uciekł i ukrył się między dwoma
kamieniami, lecz dotknął sieci w przelocie i Asowie wiedzieli, że coś jest w
wodzie.
Obciążyli więc sieć, aby nic nie mogło się pod nią przemknąć, i
ciągnęli ją ponownie od wodospadów w dół rzeki, aż doszli do morza. A
kiedy Loki zobaczył wielki ocean, gdzie nie może żyć żaden łosoś,
przestraszył się i nagle przeskoczył przez sieć i popłynął w dół rzeki, aby
się ukryć pod wodospadami Franangr.
Ale oni go zobaczyli l raz jeszcze przygotowali się do przeczesania
siecią
rzeki. Tym razem polowa Asów siała z każdej strony sieci, a Thor brodził w
środku rzeki tuż za siecią. W len sposób szli, ku morzu i Loki zrozumiał, że
są tylko dwie możliwości ucieczki -przeskoczyć ponad siecią w do rzeki,
licząc, że Thor go nic zauważy, lub narazić się na niebezpieczeństwa
oceanu.
Tego zląkł się w ostatniej chwili, bo wiedział, że Agir, pan morza,
naśle na niego wiele potworów. Przeskoczył więc nagle przez sieć.
Ale Thor go zobaczył i krzycząc głośno uchwycił za ogon i trzymał
mocno, ściskając lak. że łososie do dnia dzisiejszego mają wąskie ogony.
Loki przybrał z powrotem swoją własną postać, a ponieważ złapano
go poza Asgardem i w takim miejscu, gdzie nic chroniły go żadne prawa
gościnności, wiedział że od Asów nie może oczekiwać przebaczenia, tylko
sprawiedliwej kary za zabicie pięknego Baldra.
Zaciągnęli Lokego do jaskini, z dala od świata ludzi, wbili w ziemię
trzy ostre płyty kamienne, do których go przywiązali. Jeden kamień był pod
jego ramionami, drugi pod udami, trzeci pod łydkami.
Aby znaleźć okowy, które by go utrzymały. Asowie zamienili złego
syna Lokego w wilka, a ten natychmiast zagryzł swego brata Narfego i
rozszarpał go na sztuki. Z mięśni Narfego zrobili postronki, którym!
związali Lokego. przeciągając więzy przez dziury, wywiercone w każdym z
kamieni. A później czarami zamienili je w żelazne druty.
Ula zwiększenia kary Skadi zawiesiła nad głową Lokego jadowitego
węża. lak że trucizna kapała na niego i skręcał się w bólu.
Ale nawet Loki nic mógł być pozbawiony przynajmniej jednej osoby,
która by go kochała, a była nią jego wierna żona, olbrzymka Sigyn. Stanęła
u boku. męża i trzymała kubek, zbierając weń krople trucizny. Ale kiedy
kubek był pełen, musiała się odwrócić, aby go opróżnić, a wtedy trucizna
padała mu na twarz, Loki skręcał się z bólu i cała ziemia trzęsła się i
drżała.
Tylko raz mieszkaniec Midgardu znalazł drogę do jaskini, gdzie leżał
Loki. czekając na dzień Ragnaroku. Był nim Thorkil. wielki podróżnik. Płynął
z towarzyszami przez bezsłoneczny kraj, gdzie nocą nie błyszczały
gwiazdy, a w dzień panowała głęboka ciemność. W końcu tak mało mieli
opału, że musieli jeść surowe mięso. Spadła na nich zaraza i wielu umarło,
a wreszcie, kiedy pozostali przy życiu stracili wszelka nadzieję, ujrzeli w
dużej odległości ogień i po jakimś czasie dopłynęli do pieczary nad
morzem, gdzie siedzieli dwaj olbrzymi, gotując rybę.
Thorkil przepłynął koło nich, mając na przednim maszcie klejnot,
który odbijał światło. Zarzucili go zagadkami, ale posiadał dosyć bystrości
umysłu, żeby je rozwiązać.
Przypłynął wreszcie do ziem. do których nie dotarł jeszcze żaden
siatek, których nie deptała nigdy noga człowieka.
Wylądował w głębokim mroku i szedł z towarzyszami, aż ujrzeli
przed sobą ogromna skałę. Krzesząc krzemień o żelazo rozpalili ogień i
zobaczyli wejście do pieczary.
Wsunęli się do niej przez wąska rozpadlinę w skale, towarzysze
Thorkila nieśli pochodnie przed nim i za nim wymijając pełzające na drodze
ślimaki i lśniące węże. Przeszli przez grząski, czarny strumień i dotarli do
miejsca. gdzie w zatęchłej, posępnej jaskini leżał Loki przywiązany do
trzech skał.
Ukazał się ich oczom wielki, straszny olbrzym, opleciony potężnymi
łańcuchami, na głowi;: włosy sterczały jak gałęzie dzikiego derenia. Kiedy
wyciągnęli ręce, aby wyrwać jeden z tych włosów na dowód, że Loki
naprawdę żył, poruszył się w swych pętach i natychmiast czarna trucizna
ogromnego węża zaczęła skapywać z sufitu jaskini.
Thorkil i jego towarzysze okryli się płaszczami t odwrócili chcąc uciec
z lej strasznej pieczary. Ale tylko pięciu wyszło z mej cało. Jeden wyjrzał
spod swego płaszcza i trucizna kapnęła mu na głowę, która odpadła, jak
ścięta mieczem. Inny spojrzał przesłaniając oczy ręką. ale natychmiast
oślepł. Trzeci wyciągnął rękę. aby się nie przewrócić, i natychmiast ręka
odpadła mu aż po ramię.
Thorkil i jego towarzysze dobrnęli do statku i płynęli w ciemnościach
przez długie tygodnie. Statek rozbił się u drodze powrotnej i tylko Thorkil
przeżył i mógł opowiedzieć, że gdzieś w północnej części świata widział
Lokego, olbrzyma zła.
I tak leży Loki. skuły wieżami, które nie dadzą się rozerwać aż. do
dnia Ragnaroku. kiedy opadną, a on będzie walczyć przeciw Asom w dzień
ostatniej wielkiej bitwy.
RAGNAROK

Odin wiedział od początku czasów, inni Asowie dowiedzieli się


wkrótce i nawet do mieszkańców Midgardu dotarła wieść, że cały świat
zginie pewnego dnia: w dzień Ragnaroku. zagłady bogów, w dzień
ostatniej wielkiej bitwy. Baldr nie żył i nie żył Mód. Loki był w pętach.
Walhalla zapełniała się wybranymi bohaterami. Asgard przesłaniały cienie,
w Jotunheimie- olbrzymi burzyli się i odgrażali. Mieszkańcy Midgardu
zwrócili się ku złu. którego nauczył ich Loki. pieniła się wśród nich zdrada,
chciwość i pycha.
Odin wiedział wiele o l y m, co miało nastąpić w dzień Ragnaroku.
pewnych spraw jednakże nie znal, bo nawet on nie mógł przewidzieć
przyszłości. Gdyby Norny znały tajemnicę, nie chciałyby jej wyjawić. Ale
one miały przecież snuć przędziwo losów każdego człowieka z osobna, nie
zaś losów całego świata.
Od czasu do czasu rodziły się i umierały dziwne kobiety, widzące
przyszłość -przeważnie niedaleką, a i to dotyczyło spraw mało ważnych.
Przychodziły jednak na świat i takie, co posiadały potężniejszy dar
widzenia. Taką była zmarła Volva. która Odin wywołał z grobu, aby mu
powiedziała o śmierci Hoda. Podobna jej urodziła się i żyła w Midgardzie.
Nazywała się Heid i słynęła z daru proroctwa.
Siedząc na Hlidskjalfie, skąd mógł zobaczyć wszystko, co działo się w
dziewięciu światach, Odin obserwował Heid, mądrą prorokinię, jak
wędrowała od domu do domu. i nagle pojął, że jest to ktoś mądrzejszy
nawet od Volvy. kto może mu odkryć najcenniejsze tajemnice.
Zstąpił więc do Midgardu w swym zwykłym przebraniu, w
szerokoskrzydłym kapeluszu, w błękitnym płaszczu, z wysoką laską. Zanim
wyruszył na poszukiwanie Heid, odwiedziły ją walkirie, przynosząc dary,
jakie zwykli dawać panowie Asgardu: przebiegłe zaklęcia pomagające
odnaleźć skarby, kalendarze runiczne i wieszcze różdżki.
Odin stanął przed Heid, gdy siedziała samotnie przed pieczara,
patrząc na rozlegle równiny Danii i błękitne wody Sundu.
Stanął przed nią jako .człowiek, przynosząc jej w darze pierścienie i
bransolety i prosząc, aby odsłoniła mu przyszłość. Ale prorokini poznała
Asa od razu i przemówiła głębokim, przejmującym głosem:
- Czego chcesz ode mnie? Dlaczego mnie kusisz? Wiem wszystko
Odinie, o tak wiem, że schowałeś swoje oko w świętym źródle Mimiru.
Widzę wszystko: zarówno początek świata, jak i jego koniec. Widzę
Ginnungagap, ziejącą pustkę, nim synowie Bora wydźwignęli z niej Ziemię.
Znam olbrzyma Ymira i krowę Audumlę... Widzę strzałę śmierci, jemiołę,
którą Loki ściął z drzewa; oszczep, który przebił serce Baldra. i Frigg
płaczącą w Fensalir.
-Znasz przeszłość, a tę i ja także znam -rzekł Odin. -Ale spójrz w
przyszłość, ponieważ posiadasz ten dar i tylko ty jedna go posiadasz,
mądra Heid, ty, którą my w Asgardzie nazywamy Volla. Spójrz i powiedz mi
o końcu świata. Powiedz mi o Ragnaroku i wielkiej bitwie na równinie Vigrid.
Potem stanął za Heid i wzniósł ręce nad jej głową szepcąc runiczne
zaklęcia mądrości, tak aby jego mądrość zmieszała się z jej mądrością.
Oczy Heid rozszerzyły się i wypełniły pustką, gdy spoglądała na
ziemię i wodę, nie widząc ani ziemi, ani wody, tylko rzeczy niewidzialne.
-Nadejdzie straszliwa zima Fimbul -zawołała -kiedy człowiecze zło
dojdzie do szczytu. Drut zabije brata, syn nic oszczędzi ojca, ludzie zatracą
swą godność.
Tej strasznej zimy szaleć będą śnieżne zawieje, mróz nieustępliwy
zetnie ziemię, rozhulają się ostre wiatry, a słońce nie da ciepła. Ta zima
Fimbul będzie trwać trzy lata.
Na wschodzie, w żelaznym lesie, siedzi zgrzybiała wiedźma, lęgną
się szczenięta Fenrira i wilk. który połknie słońce. Jego strawą będzie życie
przeznaczonych na śmierć ziemian, których krwią spryska niebiosa.
Ragnarok się zbliża: widzę go w dniach, które maja nadejść, daleko.
Jednak dla mnie. jasnowidzącej, jest tak. jakby len dzień był dzisiaj, i
wszystko z przyszłości, co widzę, rozgrywa się przed moimi oczyma, widzę
to i mówię tobie co widzę i słyszę, co staje przed moimi oczyma, jak gdyby
przyszłość i teraźniejszość były jednym.
Widzę wilka Skolla, który w tym dalekim dniu połknie słońce... i
księżyc leż zaginie, a gwiazdy zbryzga krew. Ziemia się trzęsie, drzewa i
skały padają i wszystko niszczeje.
Daleko w Jotunheimie czerwony kogut Fjalar głośno pieje. Inny kogut
złotopióry pieje nad Asgardem. Wszystkie więzy zostają zerwane, wilk
Fenrir wyrwał się na wolność, morze wdziera się na ląd. a Jormungand, wąż
Midgardu wypływa na brzeg. Zrywa się z kotwicy statek Naglfar. Zrobiony
jest z paznokci zmarłych, a więc kiedy mąż umiera, obcinajcie mu
paznokcie, żeby długo budowano statek. Ale teraz widzę, jak unosi się po
wodach potopu, a kieruje nim olbrzym Hymir, Fenrir zbliża się,
rozdziawiwszy paszczę, Jormundgand zaś rozpryskuje truciznę po morzu i
powietrzu. Jest straszny, gdy pojawia się obok Fenrira...
Rozwierają się niebiosa i w płomieniach schodzą z nich synowie
MuspeII. Prowadzi ich Surt z ognistym mieczem, a kiedy jadą po Bifroście,
most załamuje się pod nimi i spada na ziemię potrzaskany w kawałki. Loki
także jest wolny i spieszy na równinę Vigrid. Obaj z Hymirem wiodą na
bitwę olbrzymów szronu, wszyscy poplecznicy Hel idą za Lokim. Garm, pies
piekieł, szczeka zajadle przed pieczarą Gnipa, a jego pysk lśni krwią.
Słyszę, jak Heimdall we wrotach Asgardu trąbi na rogu Gjallar. Jego
głos czysty i ostry rozbrzmiewa po wszystkich światach, otrąbiając Dzień
Ragnaroku. Gromadzą się Asowie, Odin po raz ostatni jedzie do źródła
Mimira. Drży Yggdrasil. drzewo świata, niebiosa i ziemia.
A teraz widzę, jak Asowie kładą zbroje i jadą na pole bitwy. Pierwszy
jedzie Odin w złotym hełmie i jasnej zbroi, na rumaku Sleipnirze. z
oszczepem Gungnirem w ręku. Jedzie na wilka Fenrira. Thor jest u jego
boku, wymachując Mjollnirem, ale nie może nie pomóc Odinowi, bo
poświęca wszystkie siły walce z Jormungandem. Frey walczy przeciw
Surtowi, bój trwa długo. w końcu Frey pada. Ach, nie poległby, gdyby miał
w dłoni swój miecz. Ale oddał go Skirnirowi. Och, jak głośno szczeka Garm
w pieczarze Gnipa! Teraz się zerwał i napadł na Tyra. O, gdyby Tyr miał
dwie ręce, trudno byłoby Garmowi go kąsać, ale teraz jeden drugiego
kładzie trupem.
Thor zabija węża Midgardu. jest to czyn tak wielki, że równego mu
nie dokonał nikt przedtem i nikt nie dokona później. Odchodzi od miejsca
swej walki, ale po dziewięciu krokach pada na ziemię, bo potężny jest jad.
którym prysnął na niego Jormungand.
Odin i Fenrir wciąż się zmagają ze sobą, ale w końcu wilk odnosi
zwycięstwo i pożera Odina. Vidar śpieszy pomścić ojca i stawia stopy na
dolnej szczęce Fenrira. Chroni jego nogę but ze skrawków ludzkiej skóry,
ścinanej z pięt. Toteż jeżeli człowiek chce pomóc Asom. powinien ją często
ścinać i odrzucać. Vidar chwyta za szczęki wilka i rozdziera mu paszcze.
Taki jest koniec Fenrira.
Loki toczy bój z Heimdallem, zabijają się nawzajem i obaj padają na
ziemio.
Surt rzuca ogień na ziemie; i świat ginie w pożodze. Zstępuje
ciemność i nie widzę już nic więcej.
Glos Heid cichnie. Ale nadal siedzi nieruchomo i wbija wzrok w
próżnię, oglądając przyszłość szeroko otwartymi, nieprzytomnymi oczyma.
Stojącemu za nią Odinowi wydaje się, że stopniowo, powoli, spływa
w niego sita prorokini. Jego własne oko przesłania mgła i mrok... potem
nagle patrzy dwojgiem oczu -dwojgiem oczu Heid, me własnych.
Początkowo ukazuje mu się tylko niezmierzone rozlewisko wód,
spienionych, kłębiących się po całym świecie. Na jego oczach z wód
wynurza się nowa ziemia, zielona, owocująca, pokryta iglastymi lasami,
jasnymi lakami, roześmiana w blasku nowego słońca. Wkrótce wody
opadają, powstają szerokie rzeki, błyszczące wodospady i nowe błękitne
morze wokół lądów.
Po jakimś czasie na równinach Idy, gdzie przedtem leżał Asgard,
Odin widzi Vidara i Valego, dwóch Asów. którzy przeżyli Ragnarok. Zbliża
się ku nim dwóch synów Thora, Magni i Modi, niosąc Mjollnir. Otwiera się
ziemia i z Helheimu wychodzi piękny Baldr. trzymając za rękę brata Hoda.
Siadają razem i rozmawiają o wszystkim, co się zdarzyło, o tym, że
nie ma już Fenrira ani Jormunganda, że przepadło wszelkie zło. Potem
dostrzegają błyszczące wśród traw i kwiatów stare, zrobione ze złota figury
szachowe Asów i zebrawszy je zaczynają znowu grać na szachownicy
życia.
Z Vanaheimu przychodzi do nich Honir, niosąc nowym Asom wielką
mądrość. Na jego skinienie powstają na równinie Idy błyszczące pałace,
które czekają na dusze zmarłych ludzi z Midgardu.
Bo do Midgardu także wraca życie. Na wzgórzu Hoddmimira. w
jaskini, ocalało przed ogniem Surta dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Lif i
Lifthrasir. Zbudzili się. Poranna rosa zaspokoiła ich głód. Po latach urodziło
się im wiele dzieci, Midgard zaludnił się znowu, urodziły się też dzieci na
Nowym Asgardzie, który nazywał się Gimle, łąka klejnotów, i miał pałace
kryte słomą ze złota. Tutaj wybrani spośród ludzi zmieszali się z nową rasą
Asów. Nowe słońce lśniło jasno, nowy świat wypełniało światło i pieśń.
Odin zapłakał z radości, a nim otarł łzy, widzenie zbladło, utonęło w
szarości zimnego świata Północy, który jeszcze czeka na Ragnarok. Wiatr
zawodził po śnieżnych równinach, wilki wyły w pustych górach, po morzu
sunęła długa łódź, obwieszona tarczami, a w niej płynęli wikingowie, by
rabować, zabijać i wzniecać pożogę...
Siara prorokini siedziała samotnic przed pieczarą, śpiewając słowa
Voluspa, pieśni proroctw, najpiękniejszej ze wszystkich północnych pieśni,
jakie jeszcze pamiętają ludzie.
Odin zaś spokojnie szedł przez Midgard aż do mostu Bifrost, u
którego lśniącego łuku stał na straży Heimdall. Przyniósł swą dobrą nowinę
do Asgardu.
Znał teraz znaczenie tajemniczych słów. które szepnął w ucho
Baldrowi, gdy jego zmarły syn leżał na pogrzebowym stosie. Słów:
“powtórne narodziny”, które miały przynieść pociechę i nadzieję ludziom w
Midgardzte i bogom w Asgardzie.

You might also like