You are on page 1of 7

Testem Benevolentiae

Do kochanego Syna Naszego Jakuba Gibbonsa, kardynała-kapłana od Świętej Marii za


Tybrem, biskupa baltimorskiego! O tzw. Amerykanizmie

Pismo to wysyłamy do Ciebie, jako dowód Naszej życzliwości, którą w ciągu Naszego
długiego pontyfikatu żywimy względem Ciebie, biskupów-kolegów Twoich, i całego ludu
Ameryki, i nie zaniedbaliśmy nigdy jej wyrazić, chętnie korzystając z każdej sposobności, czy
to z powodu szczęśliwego rozwoju Waszego Kościoła, czy to z powodu pożytecznej i
rozumnej Waszej działalności w opiekowaniu się i podwyższeniu sprawy katolickiej.
Owszem, często zdarzało się Nam dostrzec i pochwalić szczęśliwe usposobienie Waszego
narodu, gotowe do najszlachetniejszych przedsięwzięć i do wykonania tego, co może
przynieść pożytek całej ludzkości i powodzenie państwu.

Chociaż celem tego listu nie jest powtórzenie pochwał, których tyle razy Wam udzielaliśmy,
lecz wskazanie niektórych rzeczy, których strzec się albo naprawić wypada; mamy
uzasadnioną nadzieję, że przyjmiecie go, jako nowy dowód Naszej ku Wam miłości, bo
napisany jest z tej samej apostolskiej miłości, którą zawsze dla Was chowamy i często
wypowiadaliśmy. Tym bardziej spodziewamy się, że tak się stanie, bo ma on szczególnie na
celu usunąć pewne nieporozumienia, które niedawno powstały między Wami i zakłócają
spokój dusz, jeżeli nie wszystkich, to zawsze mnogich.

Znanym Ci jest, kochany Nasz Synu, że książka o życiu Izaaka Tomasza Heckera wzbudziła
niemało rozpraw, dzięki przeważnie jej komentatorom i tłumaczom na języki obce, z
powodów niektórych poglądów wypowiedzianych o sposobie życia chrześcijańskiego. My
tedy, jak to Nam nakazuje urząd zwierzchnictwa apostolskiego, w celu zachowania
nienaruszalności wiary i ochrony bezpieczeństwa wiernych, chcemy obszerniej napisać do
Ciebie o całej tej sprawie.

Nowe te poglądy, o których mowa, polegają mniej więcej na tym, że, dla łatwiejszego
pociągnięcia innowierców do uznania prawdy katolickiej, należałoby Kościołowi bardziej się
zbliżyć do ludzkości doszłej do pełnej już dojrzałości i, pozbywszy się dawnej surowości, stać
się wyrozumiałym dla aspiracji i poglądów współczesnych ludów.

Wielu sądzi, że to się winno stosować nie tylko do karności do życia, lecz także i do nauczań
wchodzących w skład skarbu wiary. Sądzą bowiem, że byłoby na dobre, w celu pociągnięcia
opornych zamilczeć o niektórych prawdach jakoby mniejszej wagi, a przynajmniej na tyle je
uszczuplić, żeby nie zachowały znaczenia, jakie im stale Kościół przypisywał.

Nie trzeba długich rozpraw, kochany Nasz Synu, aby wykazać, na ile to pojęcie jest
potępienia godne; wystarczy przypomnieć podstawy i początek nauki, którą nam Kościół
podaje. A więc Sobór Watykański co do tego tak się wyraża: „Nauka wiary, którą Bóg
objawił, nie jest podana rozumowi ludzkiemu do dalszego jej rozwinięcia, jak to się dzieje z
poglądami filozoficznymi, lecz jako skarb Boży powierzony Oblubienicy Chrystusa do
wiernego strzeżenia i nieomylnego wykładania... A pojmowanie świętych dogmatów należy
zachować takim, jakim je raz postanowił Święta Matka Kościół, i nigdy od tego rozumienia
nie odstępować pod pozorem głębszego zrozumienia” (1).
Nie trzeba też sądzić, że wolne jest od winy owo przemilczenie, które radzą zastosować do
niektórych zasad nauki katolickiej, aby je zakryć cieniem zapomnienia. Autorem wszystkich
prawd, wchodzących w skład nauki chrześcijańskiej, jest „jednorodzony Syn, który jest na
łonie Ojcowskim” (J 1, 18). A że prawdy te stosują się do wszystkich wieków i do wszystkich
ludów, wynika to ze słów wypowiedzianych przez samego Chrystusa do apostołów: „Idąc
tedy nauczajcie wszystkie narody... nauczając je chować wszystko, cokolwiek wam
przykazałem. A oto ja jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 19 i
nast.). Przeto ten sam Sobór Watykański powiada: „Wiarą Boską i katolicką trzeba wierzyć w
to wszystko, co się zawiera w słowie Bożym pisanym lub przepowiadanym, i co Kościół, jako
objawione przez Boga, do wierzenia podaje, czy to przez uroczyste określenie, czy to przez
zwyczajne powszechne nauczanie” (2). Niech więc nikt się nie kusi, z jakiej bądź racji, coś
zamilczeć albo ująć z nauki przez Boga podanej, kto by to uczynił, raczej by chciał katolików
rozłączyć z Kościołem zamiast rozłączonych do Kościoła pociągnąć. Niech więc wrócą do
Kościoła, niczego bardziej nie pragniemy, wszyscy, którzy błądzą w dali od Owczarni
Chrystusa, lecz nie inną drogą, niż tą, którą im sam Chrystus wskazał.

Co zaś do karności życia katolików, nie jest ona tej natury, by odrzucała wszelkie
miarkowanie stosownie do rozmaitości czasu i miejsca. Kościół otrzymał od Założyciela
swego duch łaskawości i miłosierdzia, dlatego też, od początku swego istnienia, chętnie czyni
on to, co mówił o sobie apostoł Paweł: „Wszystkim stałem się wszystko, abym zbawił” (1
Kor 9, 22). Dzieje wieków ubiegłych świadczą, że ta Stolica Apostolska, której powierzono
nie tylko urząd nauczania, lecz i rządzenia całego Kościoła, trwała zawsze „w tym samym
dogmacie, w tym samym pojmowaniu i w tej samej formule” (3); co zaś do karności życia,
zarządzała zawsze tak, aby, nie naruszając prawa Boskiego, uwzględnić obyczaje i
zapatrywania się tak różnych narodów, które obejmuje. Któż mógłby wątpić, że i obecnie
uczyniłaby tak samo, gdyby tego wymagało dobro dusz?

Lecz to się dziać nie może według widzimisię ludzi prywatnych, pozorem dobra łatwo uwieść
się mogących, lecz stosownie do sądu, jaki Kościół poweźmie: a temu sądowi winni się
poddać wszyscy, którzy nie chcą podpaść pod cenzury ustanowione przez poprzednika
Naszego, Piusa VI, który propozycję siedemdziesiąt ósmą zebrania synodalnego w Pistoi
uznał za „uwłaczającą Kościołowi i Duchowi Bożemu, który nim rządzi, o ile że poddaje
dyskusji karność ustanowioną i uchwaloną przez Kościół, jak gdyby Kościół mógł ustanowić
karność zbyteczną i tak ciężką, by stała się dla chrześcijańskiej wolności nieznośną”.

Kwestia, którą traktujemy, kochany Nasz Synu, kryje większe niebezpieczeństwo i jest
bardziej szkodliwa dla nauki i karności katolickiej. Stronnicy bowiem nowinek sądzą, że
należy wprowadzić do Kościoła pewną swobodę, polegającą na tym, że po ograniczeniu praw
i czujności władzy, wolno by było każdemu z wiernych działać swobodniej, zgodnie z
własnym swoim zapatrywaniem. Powiadają mianowicie, że należy wprowadzić swobodę na
wzór tej, na jakiej polegają nowoczesne urządzenia cywilne, prawie we wszystkich
państwach. O tej swobodzie mówiliśmy obszernie, w piśmie Naszym do wszystkich
biskupów o urządzeniu państw; gdzie też wykazaliśmy różnicę, jaka zachodzi między
Kościołem, instytucją Boską, a wszelkim innym zrzeszeniem ludzkim, które istnieje z woli
ludzkiej.

Trzeba więc bardziej zwrócić uwagę na pogląd, na podstawie którego radzą wprowadzić
większą swobodę w świecie katolickim. Powiadają, że Pontyfikat Rzymski, po otrzymaniu
uroczystego wyroku nieomylności w nauczaniu, wydanego na Soborze Watykańskim, nie
potrzebuje niczego więcej; a więc, jako zupełnie zabezpieczony, może dać każdemu większe
pole do myślenia i postępowania.

Dziwny zaiste sposób rozumowania: jedyny wniosek, jaki można wyciągnąć z faktu
nieomylności Kościoła jest ten, że nikt nie powinien od niego odstąpić, owszem każdy winien
dać się rządzić i kierować przez Kościół, aby tym łatwiej uchronić się od błędów własnego
sądu.

Dodajmy, że ci, którzy tak rozumują, odstępują od mądrych zamiarów Opatrzności Boskiej,
która chciała, aby powaga nauczania Stolicy Apostolskiej była uroczyście orzeczona po to,
aby skuteczniej chronić od niebezpieczeństw naszych czasów dusze wiernych. Prawie
wszędzie pomieszanie samowoli z wolnością, popęd do mówienia i omawiania wszystkiego,
możność sądzenia o wszystkim i łatwość głoszenia drukiem wszelkich poglądów, zalewają
umysły takim mrokiem, że dzisiaj właśnie, bardziej niż dawniej, korzyść jest i potrzeba
uciekania się do urzędu nauczającego, celem ustrzeżenia od błędu sumienia i postępowania.

Dalecy jesteśmy od myśli odrzucania wszystkiego co wydał umysł współczesny; owszem


chętnie pochwalamy wszystko, cokolwiek dąży do wykrycia prawdy wiedzy, do polepszenia
dobrobytu społecznego. Lecz wszystko to, pod karą utraty prawdziwej pożyteczności, nie
powinno powstawać i rozwijać się wbrew powadze i nauce Kościoła.

Rozpatrzmy teraz, jakie z już przytoczonych wypadają wnioski i przekonamy się, że jeżeli
intencja głosicieli, jak sądzimy, była dobra, to niemniej rzecz sama w sobie okazuje się na
pewno podejrzaną.

Przede wszystkim ci, którzy chcą dążyć do zdobycia chrześcijańskiej doskonałości, odrzucają
wszelkie przewodnictwo zewnętrzne, jako zbyteczne, a nawet mniej pożyteczne; utrzymują,
że obecnie, bardziej niż w czasach ubiegłych, Duch Święty rozlewa w duszach dary swoje
obficiej i pełniej, i bez żadnych pośredników, naucza i działa w nich, mocą jakiegoś
tajemniczego instynktu. Jest to niemałe zuchwalstwo chcieć mierzyć stopień, w jakim Bóg ma
się komunikować ludziom; to bowiem zależy jedynie od Jego woli, i On sam jest dowolnym
szafarzem swych darów. „Duch kędy chce tchnie” (J 3, 8). „Każdemu z nas dana jest łaska
według miary daru Chrystusowego” (Ef 4, 7).

Rozważając dzieje apostołów, wiarę pierwotnego Kościoła, walki i katusze bohaterskich


męczenników, płodność ubiegłych wieków w mężów tak wysokiej świętości; a porównując to
z czasem obecnym, kto by śmiał twierdzić, że w owych właśnie czasach Duch Święty mniej
łask wylewał na ludzi, niż w czasach obecnych? Lecz to pomijając, nikt nie przeczy, że Duch
Święty tajemniczym wpływem działa w duszach sprawiedliwych i podnieca je za pomocą
natchnienia i zachęty; bez tego żadne wpływy zewnętrzne, żadna pomoc, żadna nauka nic by
nie zdziałały. „Kto by utrzymywał, że może dostąpić zbawiennego skutku z opowiadania
Ewangelii, bez oświecenia Ducha Świętego, który daje każdemu słodycz w poznaniu prawdy
i wierzeniu w nią, jest zarażony duchem herezji” (4). Doświadczenie jednak poucza, że te
natchnienia i zachęty Ducha Świętego najczęściej następują za pomocą przygotowania przez
nauczanie zewnętrzne. W tym sensie mówi św. Augustyn: „Rodzenie dobrego owocu
sprawuje i ten, co podlewa drzewo i uprawia za pomocą środków zewnętrznych, i ten, co daje
wzrost drzewu działając wewnętrznie” (5).

To się zgadza z ogólnym prawem Opatrzności Boskiej, które stanowi, że ludzie przez ludzi są
zbawieni; a tych, których Bóg powołał do wyższego stopnia świętości, prowadzi znowu przez
ludzi, byśmy, jak powiada św. Chryzostom: „nauczani byli od Boga przez ludzi” (6).
Pouczający tego przykład mamy w samym zaraniu Kościoła: chociaż „Szaweł, parskając
jeszcze groźbami i morderstwem”, słyszał głos samego Chrystusa, i pytał Jego: „Panie, co
chcesz abym uczynił?”. Posłał go Pan jednak do Damaszku do Ananiasza: „wejdź do miasta,
a tam powiedzą co będziesz miał czynić” (Dz 9, 6). Należy nadto zważyć, że ci, co szukają
większej doskonałości, wstępując na drogę nieznaną większości, są bardziej narażeni na
zbłądzenie, a tym samym bardziej niż inni potrzebują przewodnika i mistrza. Taki sposób
postępowania zawsze praktykował się w Kościele; tę zasadę głosili jednomyślnie wszyscy,
którzy w ciągu wieków ubiegłych odznaczali się mądrością i świętością; ci zaś, co jej nie
uznają, zuchwale narażają się na niebezpieczeństwo.

Zastanawiając się poważniej nad tą kwestią, nie można dostrzec do czego ma doprowadzić
owo obfitsze wylanie się Ducha Świętego, które tak bardzo wynoszą nowatorzy, po usunięciu
wszelkiej interwencji zewnętrznej przewodników.

Bez wątpienia pomoc Ducha Świętego jest bezwarunkowo potrzebna do praktykowania cnót,
lecz zwolennicy nowinek niepomiernie wynoszą cnoty naturalne, jak gdyby one bardziej
odpowiadały obyczajom i potrzebom czasów obecnych, i jakoby było pożyteczniej je
posiadać, bo czynią człowieka zdolniejszym do działalności energicznej.

Trudno pojąć, jak ludzie przejęci duchem chrześcijańskim, mogą przekładać cnoty naturalne
nad cnoty nadprzyrodzone, i przypisywać tamtym większą skuteczność i płodność. Czyżby
natura, wsparta łaską, miała być słabszą, niż natura pozostawiona własnym siłom swoim?
Czyżby ludzie najświętsi, których Kościół uwielbia, i którym oddaje cześć publiczną, mieli
być słabymi i niedorzecznymi w rzeczach natury, dlatego, że celowali w cnotach
chrześcijańskich? Zresztą, chociaż się zdarza niekiedy podziwiać świetne czyny cnoty
naturalnej, iluż znajdzie się ludzi, posiadających zwyczajne takie cnoty? Kto nie doznaje
strasznych burz wewnętrznych? Otóż do zwalczenia tych burz, jak również do przestrzegania
wszystkich praw natury, potrzebna koniecznie człowiekowi pomoc Boża. Co zaś do
pojedynczych czynów, o których wspomnieliśmy, po ściślejszym ich zbadaniu, okaże się, że
mają pozory tylko cnoty, nie zaś cnotę samą.

Lecz choćby to były rzeczywiste cnoty, jeżeli kto nie chce walczyć na próżno, i nie chce
zapomnieć o szczęśliwości, do jakiej nas przeznaczyła dobroć Boga, jaki pożytek mamy z
cnót naturalnych, bez daru łaski Bożej i mocy, jaką ona daje? Słusznie powiada św.
Augustyn: „Wielkie wysiłki i prędkie ściganie, lecz po bezdrożu” (7). Jak bowiem natura
ludzka, podległa zepsuciu i poniżeniu skutkiem grzechu pierworodnego, przy pomocy łaski
podnosi się i zdobywa uszlachetnienie, tak samo i cnoty, praktykowane nie samymi
przyrodzonymi siłami, lecz z pomocą tejże łaski, będą silniejsze i trwalsze i skuteczniejsze do
otrzymania chwały wiecznej.

Z tym poglądem na cnoty naturalne, ściśle się łączy inny, który dzieli wszystkie cnoty
chrześcijańskie, jak mówią, na bierne i czynne, dodając, że pierwsze były odpowiedniejsze
dla wieków ubiegłych, ostatnie zaś stosowniejsze dla czasów obecnych. Co należy sądzić o
tym podziale, rzecz jasna, bo nie ma i być nie może cnoty biernej. „Cnotą – nazywa św.
Tomasz – udoskonalenie mocy, a końcem mocy jest czyn; i czyn cnoty niczym jest innym,
jeno dobrym użyciem wolnej woli” (8), przy pomocy łaski Bożej, skoro idzie o cnotę
nadprzyrodzoną.
Aby mniemać, że niektóre cnoty chrześcijańskie są bardziej zastosowane do danej epoki, niż
inne, trzeba zapomnieć słowa apostoła: „które przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni
obrazowi Syna jego” (Rz 8, 29). Chrystus jest mistrzem i wzorem wszelkiej świętości; do
Jego przepisów winni się zastosować wszyscy, którzy pragną zająć miejsce między
wybranymi. Otóż Chrystus nie zmienia się z biegiem wieków, lecz „Jezus Chrystus wczoraj i
dziś: ten sam i na wieki” (Hbr 13, 8). Do ludzi wszystkich wieków powiedziano: „Uczcie się
ode mnie żem jest cichy i pokornego serca” (Mt 11, 29); we wszystkich wiekach Chrystus się
okazuje „posłusznym aż do śmierci” (Flp 2, 8); i do ludzi wszystkich wieków stosuje się
sentencja apostoła: „którzy są Chrystusowi, ciało swe ukrzyżowali z namiętnościami i
pożądliwościami (Ga 5, 24). Oby obecnie większa liczba ludzi praktykowała cnoty w takim
stopniu, jak to czynili święci wieków ubiegłych! Tamci swoją pokorą, posłuszeństwem,
umartwieniem stali się potężnymi „w uczynku i mowie”, nie tylko dla większego dobra
religii, lecz także dla dobra współobywateli i ojczyzny.

Następstwem tego poniżenia cnót ewangelicznych, niesłusznie biernymi nazwanych, jest


wszczepienie w umysły lekceważenia samego życia zakonnego. Takie też wspólne
przekonanie mają stronnicy nowych zapatrywań, jak wnosimy z ich poglądów na życie
zakonne. Mówią bowiem, że śluby takie sprzeciwiają się duchowi czasu, jako krępujące
wolność człowieka; są odpowiedniejsze dla dusz słabych, nie zaś dla duchów silnych; i że nie
sprzyjają rozwojowi doskonałości chrześcijańskiej i dobru społecznemu, lecz raczej krępują i
przeszkadzają jednemu i drugiemu.

Błąd tego twierdzenia dobitnie wykazuje nauka i praktyka Kościoła, który zawsze najbardziej
pochwalał zakonny sposób życia. I nie bez słuszności, bowiem ci, którzy powołani od Boga,
dobrowolnie poświęcają się na taki żywot, nie zadowalając się wypełnianiem przepisów
ogólnych; idą za radami ewangelicznymi i stają się najgorliwszymi bojownikami Chrystusa.
Czy uznamy to za właściwość dusz słabych? Albo żeby to było niepożyteczne albo
szkodliwe? Ci, którzy się wiążą ślubami zakonnymi, nie tylko nie tracą woli, lecz owszem są
wolni tą wolnością, „którą wolnością nas Chrystus wolno uczynił” (Ga 4, 31).

Co zaś do tego co dodają, że życie zakonne albo bardzo mało, albo wcale nie przyniosło
pożytku Kościołowi, jest to nie tylko ubliżające zakonom, lecz nadto zdanie to jest tak błędne,
że nikt, znający dzieje Kościoła, nie może go podzielać. Same wasze Stany Zjednoczone czyż
nie od wychowawców zakonów otrzymały początki jednocześnie wiary i cywilizacji?
Jednemu z nich, co się wam chwali, niedawno postanowiliście wznieść pomnik. A i obecnie,
w naszych czasach, jak ochoczą i jak owocną dla życia katolickiego działalność rozwijają
zakony, gdziekolwiek są. Jak liczni są ci, którzy głoszą Ewangelię w nieznanych krajach i
rozszerzają granice ludzkości; a czynią to kosztem największych wysiłków i największych
niebezpieczeństw! Duchowieństwu zakonnemu, nie mniej jak świeckiemu, zawdzięczają ludy
dzielnych głosicieli słowa Bożego, kierowników sumienia, młodzież nauczycieli, a Kościół
wzór wszelkiej świętości. Należne są pochwały bez różnicy i tym, co się poświęcają życiu
czynnemu, jak i tym, którzy, zamiłowani w samotności, oddali się modlitwie i umartwieniu.
Jak wielką usługę oddawali i oddają ludzkości wiedzą ci, co wiedzą jaką potęgę do
przejednania i zjednania Boga ma „ustawiczna prośba sprawiedliwego” (Jk 5, 16), tym
bardziej kiedy jest połączona z umartwieniem ciała.

Jeżeli by się znaleźli tacy, co by chcieli pędzić życie wspólne, nie wiążąc się jednak ślubami
zakonnymi, mogą to uczynić; podobny związek nie jest nowym i w oczach Kościoła
nagannym. Powinni jednak baczyć, aby go nie przedkładać nad stan zakonny, ponieważ w
naszych czasach, bardziej niż dawniej, ludzie są skłonni do dogadzania rozkoszom ciała,
trzeba tym bardziej poważać tych, co opuściwszy wszystko, poszli za Chrystusem.

W końcu, by się nie rozwlekać, powiadają, że należy zaniechać dróg i sposobów, jakich
katolicy używali dotąd w celu nawrócenia innowierców, i doradzają użyć nowych. Co do
tego, dosyć zauważyć, kochany Nasz Synu, że nie jest mądrym wyrzekać się środka
wypróbowanego długim doświadczeniem, a nadto zaleconego dokumentami apostolskimi. Ze
słów Bożych wiemy, że każdy powinien pracować nad zbawieniem bliźniego w porządku i
miejscu, jakie kto otrzymał. Wierni wypełniają pożytecznie obowiązek ten, przez Boga na
nich włożony, nieskazitelnością życia, pełnieniem uczynków miłości chrześcijańskiej i gorącą
a wytrwałą modlitwą do Boga. Co zaś do członków duchowieństwa, wypełnią ten obowiązek
umiejętnie głosząc Ewangelię, poważnym i uroczystym odbywaniem nabożeństw, przede
wszystkim zaś ujawniając w sobie doktryny i zasady, które apostoł zalecał Tytusowi i
Tymoteuszowi.

Co się zaś tyczy rozmaitych sposobów głoszenia słowa Bożego, jeżeli się kiedy wyda
stosowniejszym przemawiać do innowierców nie w kościele, lecz w jakim odpowiednim
prywatnym lokalu, nie aby dysputować, lecz po przyjacielsku porozumieć się, nie jest to
rzeczą naganną; pod warunkiem jednak, że będą do tego wyznaczone władzą biskupów
osoby, które dały dowody swej wiedzy i cnotliwości. Sądzimy bowiem, że między wami jest
wielu takich, których w dali od katolicyzmu trzyma bardziej nieświadomość niż zła wola, a
takich łatwiej do owczarni Chrystusa nawrócić, wskazując im prawdę w prosty i przyjacielski
sposób.

Z tego co powiedzieliśmy, kochany Nasz Synu, wynika, że nie możemy pochwalić tych
zasad, które wielu nazywa amerykanizmem. Jeżeli przez tę nazwę chcą wyrazić poszczególne
przymioty ducha, zdobiące Wasz naród, jak inne zdobią inne narody, również jeżeli przez to
chcą zaznaczyć ustrój Waszych Stanów, Wasze obyczaje i prawodawstwo, nie znajdujemy
powodu do ich potępienia. Lecz jeżeli przez to mamy rozumieć, nie tylko uznanie, lecz nawet
wychwalanie już wymienionych zasad, nie możemy wątpić, że bracia Nasi, biskupi
amerykańscy, pierwsi, przed innymi, odrzucają i potępiają te zasady, jako ubliżające im
samym i całemu ich narodowi. Dałby bowiem powód do przypuszczenia, że są między Wami
i tacy, którzy żądają dla Ameryki innego Kościoła, niż ten, który się rozpowszechnił na całą
ziemię.

Jeden jest Kościół, jeden jednością nauki, jednością rządu, a tym jest Kościół katolicki; a
ponieważ Bóg na katedrze św. Piotra ustanowił centrum jego i fundament, słusznie więc
należy jemu imię Kościoła Rzymskiego, „bo gdzie Piotr, tam Kościół” (9). Przeto ktokolwiek
chce nosić miano katolika, powinien sobie przywłaszczyć słowa Hieronima do papieża
Damazego: „Nie idąc za innym przewodnikiem, jeno za Chrystusem, łączę się jednością z
Twoją Świątobliwością, tj. ze Stolicą Piotrową, uznaję Kościół na owej opoce zbudowany;
kto nie zgromadza z Tobą, rozprasza”.

Postaramy się, kochany Nasz Synu, aby pismo niniejsze, które z obowiązku Naszego
posłannictwa do Ciebie posyłamy, było zakomunikowane wszystkim innym biskupom
Stanów Zjednoczonych, powtarzając zapewnienie miłości, jaką pałamy dla całego Waszego
narodu, który, jak w przeszłości wiele zdziałał dla religii, obiecuje zdziałać więcej jeszcze w
przyszłości, przy pomocy Bożej.
Tobie zaś, jak i całemu narodowi amerykańskiemu, jako zadatek pomocy Boskiej, udzielamy
z całego serca błogosławieństwa apostolskiego.

Dan w Rzymie u Świętego Piotra, 22 stycznia 1899, pontyfikatu Naszego dwudziestego


pierwszego roku.

Leon XIII

(1) Const. de Fide cath., c. IV.

(2) Ibid., c. III

(3) Ibid., c. IV.

(4) Synod w Orange II, can. VII.

(5) De grat. Christi, XIX.

(6) Hom. I in inser. altar.

(7) In Ps. 31, 4.

(8) Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, I-II, a. 1.

(9) Św. Ambroży, In Ps. 11, 37.

You might also like