You are on page 1of 22

Ach te kobiety...

Ach ci mężczyźni...
Zarejestruj się na stronie

www.vocatio.com.pl

jako odbiorca naszego newslettera,


a będziesz otrzymywał informacje o nowościach, zniżkach
i specjalnych promocjach przygotowanych dla naszych Klientów.

Możesz oczekiwać zniżek o wysokości nawet


do 20–50% oryginalnej ceny detalicznej.
Cecil G. Osborne

Ach te kobiety...
Ach ci mężczyźni...
czyli kilka słów o małżeńskich
sprzecznościach i paradoksach

Oficyna Wydawnicza VOCATIO


Warszawa
Tytuł oryginału:
The Art of Understanding Your Mate
Przekład:
Piotr Sobczyński
Redakcja:
Hanna Borowska
Łamanie:
Tadeusz Zawadzki
Korekta:
Bożenna Bojar
Projekt okładki:
Jerzy Sobota

Copyright © 1970 by Zondervan Publishing House


Grand Rapids, Michigan
Published by arrangement with The Zondervan Corporation L.L.C.,
a division of HarperCollins Christian Publishing, Inc.
All rights reserved
Copyright for the Polish edition
© 1995 by Oficyna Wydawnicza VOCATIO
All rights for the Polish edition reserved
Wydanie trzecie (2019)
Wszelkie prawa do wydania polskiego zastrzeżone.
Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana
ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie,
fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie,
ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
W sprawie zezwoleń należy zwracać się do:
Oficyna Wydawnicza VOCATIO
02-798 Warszawa, ul. Polnej Róży 1
e-mail: vocatio@vocatio.com.pl
Redakcja: tel. 504 793 694
Dział handlowy: tel. 508 091 946
e-mail: handlowy@vocatio.com.pl
Księgarnia internetowa:
e-mail: sklep@vocatio.com.pl
www.vocatio.com.pl

ISBN 978-83-7829-282-1
Stan małżeński to bezkresne morze,
na którym żaden kompas nie ułatwi orientacji.
Heine

Małżeństwo
– idylla lub rozczarowanie
Małżeństwo to zarazem najwspanialsza, jak i najtrudniejsza ze
wszystkich relacji znanych człowiekowi.
Wszystko zaczęło się, kiedy Bóg powiedział: „Nie jest do-
brze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią
dla niego pomoc” (Rdz 2,18).
O domu rodzinnym pisze się czasami, że jest najsurowszą
ze wszystkich instytucji. Znany socjolog Ralph Linton wyraża
jednak inne zdanie: „Gdy nadejdzie hekatomba zgotowana nam
przez przemądrzałych polityków i naukowców pozbawionych
wyobraźni, to jedyny z ocalałych wówczas ludzi poświęci pozo-
stałe mu chwile życia na desperackie poszukiwania swojej żony
i dzieci”.
Podnoszą się alarmujące głosy mówiące, że wskaźnik roz-
wodów jest obecnie najwyższy w historii zachodnich społe-
czeństw. Na cztery zawarte małżeństwa, jedno kończy się roz-
wodem. Według prognoz, proporcja ta zmieni się za kilka lat
i osiągnie poziom trzy do jednego. Pomimo to 90 procent ludzi

5
wciąż zawiera małżeństwa. Robią to również ci, którzy już wcześ-
niej się rozwiedli – przeciętnie dwie spośród trzech rozwiedzio-
nych osób. W takich przypadkach bardzo rzadko dochodzi po-
wtórnie do rozpadu związku – tylko raz na dziesięć.
A zatem statystyki rozwodowe nie wydają się być aż tak alar-
mujące. Mówią one jedynie o popełnieniu pojedynczej pomył-
ki przez co czwartego człowieka. Statystyczne argumenty tracą
jeszcze na wadze w obliczu tego, że żaden inny związek dwojga
ludzi nie jest w istocie tak zagrożony rozpadem jak małżeństwo.
Nie ma idealnych małżeństw, ponieważ nie istnieją idealni
ludzie. Żaden człowiek nie potrafi w pełni urzeczywistnić wszyst-
kich swoich marzeń. Trudności w procesie budowania dobrego
związku w ogromnej mierze wynikają z genetycznych różnic
między dwojgiem ludzi. Partnerzy pochodzą z różnych środo-
wisk, odmienne są ich osobowości, potrzeby, cele, energia ży-
ciowa i odruchy emocjonalne.
Jeśli do tych różnic dodamy jeszcze ogromne różnice uczu-
ciowe między kobietą a mężczyzną, to z pewnością wyda się
zagadką, dlaczego tak wiele małżeństw jest udanych.
Młoda kobieta może naprawdę pojmować, iż niemożliwe
jest, aby niedoskonali ludzie zbudowali idealne małżeństwo.
Mimo to w głębi siebie pielęgnuje ona romantyczne marzenia
o idealnym spełnieniu z mężem. Mąż ten będzie oczywiście czu-
łym, silnym, mądrym i delikatnym mężczyzną. Zaspokoi wszyst-
kie jej oczekiwania.
Czy któryś z mężczyzn jest w stanie wyjść naprzeciw takim
nieograniczonym potrzebom? Żaden. Bowiem kobieta chce być
chroniona, pieszczona, kochana, a przy tym wymaga zupełnej
wolności i autonomii.
Jako żona będzie często próbowała drażnić męża i spraw-
dzać jego wytrzymałość. Będzie chciała upewnić się w ten spo-
sób, że granice istnieją, i że jej partner jest wystarczająco silny.
Gdy z jednej strony – mąż potrafi się oprzeć, zaś z drugiej – wie,
kiedy ma się poddać – kobieta zyskuje poczucie bezpieczeństwa.
Poza tym pragnie ona częstych dowodów uznania, wyra-
zów miłości i aprobaty. To pomaga jej budować obraz samej
siebie.
Chcąc znać stawiane przed nią wymagania, żona zastrzega
sobie jednocześnie prawo do wolnych wyborów. Zasadniczo zga-

6
dza się, aby być pomocnikiem, nie szefem. Lecz gdy naciska na
męża, testując jego wytrzymałość, wydaje się, że szuka dominacji.
Oczywiście, pragnie dominować nad wszystkim, co należy
do jej „sfery”, a więc nad domem i dziećmi. Nie zaprzecza, że
potrzebuje przy tym mężowskiej siły i troski. Jej „sfera wpły-
wu” ma jednak płynne granice i zmienia się, tak jak zmieniają
się potrzeby emocjonalne. Mąż powinien wyposażyć się więc
w superwrażliwe czujniki, aby zawsze wiedzieć, z jakim stanem
uczuć swojej żony ma aktualnie do czynienia.
Kobieta pragnie, aby okazywano jej miłość na wiele sposo-
bów: raz – mocno, raz – delikatnie, różnie. Te potrzeby mogą
się radykalnie zmieniać z dnia na dzień. Zawsze jednak męż-
czyzna musi pamiętać, że drobne wyrazy uczucia i aprobaty
znaczą dla jego ukochanej więcej, niż ktokolwiek jest w stanie
to sobie wyobrazić. Ona pragnie, by zawsze ją podziwiać, chwa-
lić, pieścić i słuchać jej. By doceniać jej uczucia nawet wtedy,
gdy wydają się one dziecinne lub nierozsądne. Co jeszcze? Aby
przez opiekę, ochronę, troskę – podkreślać jej kobiecość; robić
to także przez częste okazywanie miłości bez seksu. Wyrazy
akceptacji potrzebne są szczególnie tej osobie, która sama sie-
bie nie może zaakceptować. Tak więc kobieta chce, aby męż-
czyzna zapewnił jej bezpieczeństwo. Jest gotowa prowokować
go tylko po to, by uzyskać poczucie tego bezpieczeństwa. Prze-
ważnie czyni to nieświadomie. Pragnie mieć pewność, że jest
kochana oraz że on jest wystarczająco silny, aby jej się oprzeć.
Mąż musi też być na tyle rozsądny, żeby zostawić jej swobodę
działania – konieczną dla zachowania własnej osobowości. Ko-
bieta – z jednej strony chciałaby dominować, z drugiej – być
pod czyjąś opieką.
Mężczyzna musi wydawać się swojej żonie mocny, mądry
i kompetentny. Wolno mu wyrażać swoją siłę przy użyciu cze-
goś więcej niż czysto męska logika. Jego przewaga nie może
jednak przybrać postaci dominacji, by nie pozbawić kobiety
poczucia wolności. Podczas gdy on panuje nad sytuacją, ona
nie może czuć się manipulowana.
Kobieta szuka dobrego taty, który choć ulega jej zachcian-
kom, umie też być stanowczy, mądry i taktowny. Szuka delikat-
nego kochanka, potrafiącego okiełznać jej agresję, a przy tym
– rozumieć jej potrzeby. Szuka męża troszczącego się o wspól-

7
ne gniazdko, który potrafi być niezastąpioną „złotą rączką” (gdy-
by coś wymagało naprawy). Krótko mówiąc – trzeba jej ojca,
kochanka, „złotej rączki” i towarzysza zabaw. Ma to być coś
w rodzaju mieszanki między filmowym amantem, biznesmenem
i wszechwiedzącym tatą. Ten absolutnie uniwersalny wzór mę-
skości musi trzymać w jednej ręce neseser, w drugiej – pudło
z narzędziami. Dzieląc z żoną całe swoje życie, nie powinien
jednak zanudzać jej szczegółami ani zwierzać się z osobistych
niepokojów. To mogłoby przyprawić ją o zamęt i ból głowy. Męż-
czyzna, skoro jest tym, za kogo się podaje, musi stawić czoło
wszystkim wymienionym wymaganiom jednocześnie, bez za-
niedbywania swojej pracy.
Zdarza się, że kobieta wywoła kłótnię o jakiś drobiazg i po
chwili doleje oliwy do ognia, mówiąc o tym, co zdarzyło się dwa
lub trzy lata temu. Będzie opierać się „na kobiecej intuicji”, nie
zaś na „męskiej logice”. Oczywiście on uzna to wszystko za nie-
istotne. Ale ona chce, aby doceniać jej uczucia, niezależnie od
tego, czy są one mądre, czy nie. O wiele częściej żonie chodzi
raczej o to, aby była zrozumiana, niż aby postawiony jej kontr-
argument brzmiał zasadnie. Ma za złe mężowi, gdy nie jest on
„poruszony do głębi” tym, co ona przeżywa. Chce, by do niej
należało ostatnie słowo. Najczęściej jednak czuje się rozczaro-
wana, kiedy zwycięsko wyjdzie ze sporu. Partner traci wówczas
w jej oczach. Żona zdecydowanie woli wyrazić swe uczucia, niż
„być górą”. Jeśli wygrywa, jest nieco zawiedziona.
Kobiecie potrzebne są poważne rozmowy. Oczekuje ich
nawet wtedy, kiedy mąż jest zmęczony i nie ma ochoty na żad-
ne kontakty. Gdy on nie interesuje się jej światem, ona odbiera
to jako osobisty afront. Czuje się odrzucona. Płacze. Pragnie,
aby mężczyzna miał świadomość, że sprawy, które zaprzątają
jej uwagę, też są ważne. Można przecież uszanować to przez
słuchanie i nie spierać się o każdy drobiazg. Niekoniecznie trze-
ba zaraz wytknąć wszystkie błędy, łącznie z tymi, których ist-
nienie podejrzewa. Gdy kobieta ma już dość roli matki i żony,
może chcieć znów być małą dziewczynką. Wtedy bardzo po-
trzebuje swego męża jako silnego, mądrego i pobłażliwego ojca.
Kobiecą osobowość, której obraz przedstawiono powyżej,
mężczyzna postrzega jako mieszaninę sprzecznych, nierealnych
i nielogicznych potrzeb, których nikt nie jest w stanie całkowi-

8
cie zaspokoić. Ale co z nim, panem domu? On także ma zaska-
kująco różnorodne potrzeby.
Po pierwsze, chce czuć się kompetentnym, wartościowym
i stanowiącym oparcie. Wewnętrznie może wątpić, czy tak rze-
czywiście jest, ale nigdy nie przyzna się do tego przed sobą, a tym
bardziej przed własną żoną. Należy go więc zachęcać, ale broń
Boże nie prawić mu morałów, nie sprzeczać się z nim ani nie
krytykować. Siła jego „ja” potrzebuje wzmocnienia. Inaczej męż-
czyźnie trudno jest funkcjonować w dzisiejszym społeczeństwie,
tak bardzo przepojonym duchem współzawodnictwa. Potrze-
buje on być utwierdzany w poczuciu własnej wartości, zaś wyty-
kanie błędów – nawet gdy są one wyraźne – nie pomaga mu.
A co pomoże?
Mężczyzna pragnie odświeżyć co jakiś czas własną tożsa-
mość i ktoś powinien mu to ułatwić. Nieoceniona okaże się żona-
-matka, przy której jednak on nie będzie się czuł małym chłop-
cem. Zamiast dominować, kobieta powinna dbać o jego potrze-
by, być uwodzicielską kochanką i wydawać się swojemu mężowi
równie atrakcyjna jak wszystkie inne kobiety spotykane na co
dzień. Ta kochanka musi sama dać się uwieść, niezależnie od
tego, czy ma na to akurat ochotę, czy nie.
Mężczyzna potrzebuje także dobrej gospodyni, która za-
troszczy się o dom i dzieci. Powinna robić to zadowalająco, a je-
go nie wpędzać w poczucie winy, gdyby przypadkiem zaniedbał
któryś ze swoich obowiązków. Bo w takim stopniu, w jakim dom
stanowi przedłużenie osobowości kobiety, praca jest przedłu-
żeniem osobowości mężczyzny. Domem nie będzie więc on aż
tak zainteresowany jak żona, i trudno wymagać, aby był. Zresz-
tą kobieta też nie poświęci nigdy pracy męża tyle uwagi, ile po-
święca on sam. Jeżeli ona może mieć swoje „babskie” zajęcia
i cały krąg przyjaciółek, on również musi rozwijać męskie pasje
i zainteresowania. Żonie nie wolno zgłaszać pretensji o spę-
dzony w ten sposób czas. Jęczenie, biadolenie, narzekania
– nie tylko nie przyciągną jego uwagi, lecz wręcz odstraszą. Sku-
tek jest taki, że mąż natychmiast znika na długie godziny gdzieś
w piwnicy, garażu czy barze, lub zamyka się w ponurym i niedo-
stępnym zamku własnej samotności.
Mężczyzna nie przepada za kłótniami. Nie ma przecież
szans na wygraną, bo ona, jego ukochana, ciągle zbacza z tema-

9
tu. Gdy przy którejś okazji pewne fragmenty jego własnego „ja”
zostaną nadszarpnięte, niefortunny małżonek będzie szukał
chwil odosobnienia, aby się nieco „poskładać”. Robi to też, gdy
jest zmęczony lub zatroskany. Wtedy chce spokoju i nie cierpi
zadręczania go rozmowami o niczym. „O niczym” najchętniej
w ogóle by nie rozmawiał. Lecz jeśli to konieczne, chce przy-
najmniej znaleźć jakiś bardziej odpowiedni moment. Tymcza-
sem żona powinna spełnić rolę cierpliwej słuchaczki, aby mąż
mógł podzielić się swoimi problemami i tym, co go interesuje.
Brak uwagi z jej strony traktuje jako osobistą obrazę. Choć
z drugiej strony, jemu też jest trudno słuchać opowiastek o jej
codziennych drobnostkach.
Bierna strona męskiej natury – której istnienia rzecz jasna
nie chce on przyjąć do wiadomości – może spowodować ukry-
cie się za zasłoną milczenia lub wybuchem gniewu. Takie wybu-
chy biorą się z poczucia zagrożenia. Mogą być wynikiem jakiejś
wymówki w matczynym stylu, na skutek której on czuje się jak
mały chłopiec. Drażni go wszelki brak zrozumienia, a także pró-
by podważenia jego autorytetu.
Mężczyźnie niezbędne jest poczucie bycia u steru, nawet
wtedy, gdy faktycznie tam nie jest. Nieustanne żądania, by bar-
dziej zainteresował się domem, mogą przynieść dokładnie prze-
ciwny skutek. Każda scena przypominająca mu jego matkę i pły-
nące z jej ust przynaglenia do pracy jest okropna.
Konieczność utrzymania męskiej tożsamości może być przy-
czyną poczucia zagrożenia, ilekroć okaże się, że ostatecznie żona
miała rację. Jakiekolwiek wracanie do podobnych sytuacji może
prowadzić do odwetu. Delikatna perswazja, podejście „uwo-
dzicielskie” – dadzą znacznie lepsze efekty niż żądania czy sta-
wianie ultimatum. Zachowania w stylu: „chodź no tu i popatrz”
za bardzo wywołują z pamięci matkę, jej gderliwość i, co za tym
idzie, dzieciństwo.
Otwarta krytyka, zwłaszcza publiczna, czy jakakolwiek for-
ma upokorzenia doprowadzą mężczyznę najpewniej do eksplo-
zji gniewu. W najlepszym razie do cichego zobojętnienia. Żona
nie może próbować współzawodniczyć z nim na żadnym polu.
Podobnie jak ona poszukuje dojrzałego, wyrozumiałego,
silnego i delikatnego męża, on również znajduje się w pogoni
za niemożliwym. Chce mieć kobietę zawsze kochającą, rozu-

10
miejącą i pobłażliwą, która doskonale spełni rolę żony, matki
i kochanki. Marzy o matce, która da bezgraniczną miłość, bę-
dąc jednocześnie gwiazdą filmową. Ta gwiazda musi uwielbiać
prace domowe, zawsze przyznawać swojemu mężowi rację i do-
strzegać jego wielkość. Ma być posłuszną i wpatrzoną w niego
córeczką. Cokolwiek on powie, będzie dla niej wyrocznią albo
najzabawniejszym dowcipem.
Tym, którzy jeszcze nie wypłynęli na małżeńskie wody, po-
wyższy obraz wydaje się mocno przejaskrawiony. Osobiście już
dawno uznałem za bezowocne wszelkie próby oświecenia ich
w tych sprawach przed zawarciem związku. Patrzą na mnie za-
zwyczaj przez różowe okulary, mając wyraz rozbawionej pobłaż-
liwości na twarzach. Tak, owszem, bywały już między nimi nie-
porozumienia. Tak, są świadomi, że wspólne życie nie będzie
idyllą. Cokolwiek jednak pojawi się na drodze, oni doskonale
potrafią dać sobie z tym radę.
W końcu doszedłem więc do punktu, w którym proszę ich
jedynie o solenne przyrzeczenie, iż udadzą się do dobrej po-
radni małżeńskiej, gdy tylko zauważą pierwsze oznaki braku
wzajemnego zrozumienia. Informuję ich, że mąż odrzuca zwy-
kle tego rodzaju propozycje, póki jego małżeństwu bezpośred-
nio nie grozi rozpad. Mym jedynym żądaniem wobec pary pla-
nującej się pobrać jest, aby oboje nie obawiali się szukać facho-
wej porady, zanim ich kłótnie przerodzą się we wzajemne
zgorzknienie.
Podczas jednego ze spotkań w naszej poradni, na którym
w większości obecne były osoby zamężne lub żonate, pewien
spostrzegawczy urzędnik powiedział:
— Mam żonę już od dwudziestu lat, ale w czasie tych paru
krótkich spotkań dowiedziałem się o kobietach więcej niż przez
całe dwudziestolecie mojego małżeństwa.
Przerwał, aby po chwili stwierdzić:
— Moim zdaniem kobiety są nienasycone, a mężczyźni gru-
boskórni.
Wyraził tym naturalnie swoją opinię odnośnie do związku,
w którym sam był.
— Przypuszczam, że nigdy przez te lata nie potrafiłem zro-
zumieć, czego naprawdę chciała ode mnie moja żona. Byłem
wychowany w męskiej szkole i przez to pozbawiony kontaktu

11
z matką. Nigdy nie starałem się więc zgłębić potrzeb kobiet. Wiem
tylko, że ich oczekiwania i wymagania są bezgraniczne, jeśli oczy-
wiście moja żona jest typową przedstawicielką swojej płci.
W pewnym sensie miał rację.
Kobieta często jawi się swemu mężowi niepohamowaną
w dążeniach do ulepszenia ich związku. Niestrudzoną w pró-
bach uzyskania u męża zrozumienia i zadośćuczynienia jej emo-
cjonalnym potrzebom. Tkwiąca w jej wnętrzu iskra kobiecości,
z natury popycha ją ku tworzeniu jak najlepszego domu i mał-
żeństwa. Tak więc bez względu na to, czy jest delikatna, nie-
śmiała i pełna taktu, czy też wymagająca i gniewna, żona będzie
się wydawać swojemu mężowi nienasycona. On z kolei będzie
w jej oczach ślepym, gruboskórnym osobnikiem, który nic nie
rozumie i na dodatek jest obojętny wobec jej potrzeb.
Wszystkie pary małżeńskie mają do pewnego stopnia nie-
zgodne charaktery. Podawanie jednak takiej niezgodności za
powód rozwodu wydaje się raczej bezprzedmiotowe. Każde
z dwojga ludzi ma odmienny charakter, a zjawisko to jedynie
nasila się przy wyjątkowo bliskim, codziennym współżyciu męża
i żony. Ci dwoje są od początku niedobrani: mają zupełnie róż-
ne cele, dążenia, potrzeby emocjonalne i uwarunkowania śro-
dowiskowe.
Ona chce być w centrum jego uwagi. Pragnie przy tym, by
on odniósł sukces zawodowy. Zapomina, iż to ostatnie ozna-
cza, że praca męża będzie najważniejszą sprawą w jego życiu.
Jeśli więc teraz on nie umie wywikłać się z tej sprzeczności i za-
spokoić obu wymagań, ona z pewnością przystąpi do zwalcza-
nia jego pracy. Tak samo zwalczałaby kochankę lub inną poten-
cjalną konkurentkę.
Tę prawdę łatwo zilustrować na przykładzie młodego męża,
który wyznał mi, że wspólnie z żoną mają kłopoty z dziećmi.
Odpowiedziałem mu wówczas, że tego typu problemy zazwy-
czaj biorą swoje źródło w apodyktycznej i pragnącej domino-
wać naturze matki.
W jakiś czas potem, nie bez lekkiego rozczarowania, do-
wiedziałem się, że to, co usłyszał ode mnie, powtórzył słowo
w słowo żonie, wyjawiając autora całej wypowiedzi. Kobietę tę
znałem dosyć dobrze i lubiłem. Spodziewałem się więc, że ob-
róci swój gniew przeciwko mnie.

12
A jednak stało się coś innego. Jej oburzenie z całą siłą spadło
na męża: — Być może jestem apodyktyczną i dominującą mat-
ką — powiedziała. — Lecz gdybyś, wracając wieczorem do
domu, nie walił się od razu na tapczan, a zamiast tego spędził
trochę czasu z własnymi dziećmi, to pewnie przestałabym być
taka apodyktyczna.
Następnie wyznała, że w oczach jej i dzieci, on jawił się jako
nieustannie zmęczony osobnik, który mimo młodego wieku
wciąż leży na tapczanie.
Przypominając sobie te druzgocące wyznania, ów mężczy-
zna zwierzył mi się potem, że przyznał żonie rację, i nawet na
użytek domowników starał się wypracować inny wizerunek włas-
nej osoby.
Oczywiście, zmęczony po całym dniu pracy, człowiek ten
w pełni zasługiwał na wypoczynek. Ale wymagania, jakie po-
stawił przed nim dom, otrzymały pierwszeństwo przed chęcią
odprężenia i relaksu. Osobiste potrzeby były w tym wypadku
niezgodne z potrzebami rodziny. Lecz zamiast pozwolić na roz-
pad domowej harmonii, mąż potrafił rozładować powstały kon-
flikt, decydując, co jest dla niego najważniejsze.
Podobne niezgodności dotyczą nie tylko mężów i żon. We-
wnątrz każdego z nas istnieją ścierające się potrzeby i dążenia,
których hierarchię musimy w jakiś sposób ustalić.
Z powodu neurotycznych dążeń jednego lub obojga part-
nerów niektóre małżeństwa skazane są na niepowodzenie już
na starcie.
Zostałem kiedyś poproszony o udzielenie pomocy młodej
kobiecie, znajdującej się w głębokiej depresji i będącej pod opie-
ką psychiatry. Kobieta ta była zamężna dopiero od kilku mie-
sięcy, a jej depresja pogłębiała się z dnia na dzień. Już w czasie
pierwszego spotkania terapeutycznego wywnioskowałem, że
moja pacjentka wyniosła szereg urazów z dzieciństwa. Jej oj-
ciec był gruboskórnym brutalem, a starsi bracia dokładali sta-
rań, by uczynić jej życie udręką. Przy pierwszej sposobności
opuściła więc dom i zamieszkała samotnie. Po pewnym czasie
zawarła związek małżeński i szybko odczuła, że jest tyranizo-
wana podobnie jak w domu rodzinnym. Jej mąż pochodził z tych
kręgów kulturowych, gdzie mężczyzna odgrywa w rodzinie do-
minującą rolę. Małżeństwo rozumiał w określony sposób i po-

13
stępował zgodnie z tą wiedzą. Żona cierpiała. Nieświadomie
związała się z człowiekiem, który wiernie odtwarzał rodzaj uczu-
ciowego klimatu znany jej tak dobrze z dzieciństwa.
Po kilkunastu spotkaniach w grupie terapeutycznej kobie-
cie tej udało się wyzbyć patologicznego strachu przed ludźmi
i nabyć umiejętność bardziej swobodnego wyrażania. Jej depre-
sja wyraźnie zmalała. Po raz pierwszy w życiu osoba ta zaczęła
bronić się w niektórych domowych sytuacjach i potrafiła wyra-
zić swoje niezadowolenie. Odblokowała się na tyle, że nie bała
się już wybuchnąć wobec męża, nierzadko bardzo gwałtownie.
Na kolejnych spotkaniach musiałem jej wytłumaczyć, że
chociaż występujące w nas gniew i miłość są w równym stopniu
godne zaakceptowania i wyrażenia, to jednak dla dobra mał-
żeństwa wskazane jest, aby zapanować nad niektórymi uczu-
ciami, oczywiście nie przecząc ich istnieniu. Od męża owej ko-
biety dowiedziałem się o tych gwałtownych wybuchach. Wyczu-
wałem, że moja pacjentka znalazła się w punkcie przełomowym.
Doradziłem jej, aby do nowo odkrytej swobody wyrażania my-
śli oraz uczuć dodała nieco miłości i troski. Po kilku dniach prób
zadzwoniła, by powiedzieć, że znowu popada w depresję. Była
pewna, że jeśli nie będzie mogła dać upustu swoim uczuciom,
to znajdzie się w szpitalu psychiatrycznym. Ugrzęzła między
chęcią wyładowania się na mężu a potrzebą ratowania małżeń-
stwa. To ostatnie oznaczało niewygodną konieczność samoopa-
nowania.
Ilekroć więc żona starała się kontrolować swe emocje, po-
padała w depresję. Ilekroć wybuchała gniewem – mąż groził, że
odejdzie. Perspektywa porzucenia – przerażała, zaś uczucia –
paliły. Przy którejś rozmowie kobieta ta powiedziała mi, że
małżonek po prostu będzie musiał sprostać jej potrzebom.
— On mnie nie rozumie, ale będzie musiał i tyle. Tak na-
prawdę to wcale go nie kocham. Nie wytrzymałabym jednak,
gdyby mnie porzucił. Nie chcę zostać sama, samiutka na świecie.
Ta młoda żona nie była świadoma, że w istocie chciała ode-
grać się na swoich braciach i ojcu. Ale zamiast im, wymierzała
karę własnemu mężowi. Było w niej tyle wrogości do mężczyzn
w ogóle, że tylko długa terapia stwarzała jakieś szanse na po-
prawne ułożenie relacji małżeńskich. Bez tego każdy związek,
z jakimkolwiek partnerem, byłby chybiony.

14
Moja pacjentka lękała się bardzo wszystkich swoich uczuć,
podobnie jak i wrogości wobec mężczyzn. Zatrważał ją brak włas-
nej, kobiecej tożsamości, a wreszcie wizja samotnego życia.
W efekcie cyklu spotkań grupowych oraz pojedynczych po-
rad nastąpiła pewna zmiana. Kobieta, o której mowa, uporała
się jakoś z nękającą ją nienawiścią do męskiego świata. Dziś, mimo
że ciągle jeszcze musi pracować nad sobą, jej kontakty z płcią
odmienną są łagodniejsze. Również w małżeństwie zapanował
lepszy klimat. Przyszłość wydaje się wreszcie uśmiechać.
Osobowość neurotyczna poszukuje i wymaga absolutnej oraz
bezwarunkowej miłości. Takiej miłości nikt jednak nie potrafi
wciąż dawać. Dobre małżeństwo zbudowane jest zwykle na czymś
bardziej trwałym niż zaspokojenie głębokich, neurotycznych
uczuć. I tak jak istnieją małżeństwa, które nigdy nie powinny były
powstać, tak też pojawiają się małżeńskie sytuacje, dla których
jedynym sensownym wyjściem jest separacja. Kwestią nie jest tu,
czy ktoś akceptuje takie rozwiązania. Po związku nie pobłogo-
sławionym przez Boga nie można oczekiwać, że przetrwa.
Są małżeństwa zupełnie pozbawione sensu. Tak absurdal-
ne, iż trudno znaleźć dla nich inne wyjście niż separacja lub
definitywne rozstanie. Cóż, ten związek nigdy nie powinien był
zaistnieć, skoro więc powstał – jego rozpad jest niemal nieunik-
niony. A jednak nawet konflikty nie do rozwiązania mogą zna-
leźć szczęśliwe zakończenie, jeśli postępować z nimi wytrwale
i mądrze. Dla przykładu przytoczę historię Becky i Toma, któ-
rzy od ośmiu lat żyli ze sobą w małżeńskim związku. Byli typo-
wymi inteligentami z bogatych przedmieść. Wiedli aktywne ży-
cie towarzyskie i mieli mnóstwo forsy.
Wszystko zaczęło się od plotek. Ludzie szeptali, że Tom
widuje się dosyć często z kobietą o wątpliwej reputacji. Becky
wynajęła więc detektywa, który rychło postarał się o dowody
małżeńskiej zdrady. Gdy starania o rozwód posunęły się już
daleko, ktoś z krewnych doradził im spotkanie ze mną.
W czasie rozmowy Tom był obojętny i ponury, Becky zaś
pełna wrogości i spięta. Na początek zapytałem ją, czy w ogóle
jest zainteresowana pojednaniem. Odpowiedziała:
— Owszem, myślę, że chciałabym spróbować.
Na to samo pytanie Tom wzruszył tylko ramionami. Zwró-
ciłem się do niego:

15
— Jak byś ocenił prawdopodobieństwo, że się pogodzicie?
Jedna dziesiąta? Jedna pięćdziesiąta? Czy może setna?
— Nie jestem tym zbytnio przejęty — odparł. — Ale skoro
pytasz, to może jedna setna.
Opisałem im jedną z grup, w której zajmowaliśmy się trud-
nościami małżeńskimi oraz osobistymi problemami uczestników.
— Nawet jeżeli nie rozwiążecie waszych kłopotów — po-
wiedziałem na koniec — to każde z was dowie się czegoś więcej
o samym sobie. Przynajmniej następnym razem będziecie mieć
większą szansę powodzenia. Czy macie ochotę przyjść?
— Jeśli tak, to ja bym spróbował — odrzekł Tom. — O so-
bie wiem bardzo mało, a chciałbym wiedzieć więcej.
Zgodzili się przyjść za tydzień na spotkanie wspomnianej
grupy.
Już za pierwszym razem Becky natarła z całą siłą.
— Czy wiecie, po co tutaj przyszłam? — spytała, patrząc na
otaczający ją krąg ludzi. — Po to, by zemścić się na tym czło-
wieku! Przez jego niewierność i kłamstwa skończyłam u psy-
chiatry i to prawdziwy cud, że nie popadłam w obłęd. Wszyst-
ko, czego teraz chcę, to aby on cierpiał.
Prawiła tak przez parę ładnych minut. Tom przysłuchiwał
się temu z wyrazem kompletnej obojętności na twarzy. Na ko-
lejnych spotkaniach nadal wymyślała mu od ostatnich. On zaś
konsekwentnie zdawał się być znudzony lub lekko zaintrygo-
wany furią tych ataków. Gdy w cztery oczy spytałem Becky, czy
myśli, że jej postawa pomaga w wytworzeniu pojednawczej at-
mosfery, zrugała mnie także.
Przez następnych kilkanaście miesięcy jej gniewne wybu-
chy straciły nieco na sile. Ale pewnego wieczoru powiedziała
całej grupie o kobiecie, z którą żył jej mąż i którą przez kilka lat
utrzymywał. Wściekłość i zranione uczucia eksplodowały z nie-
spotykaną energią. Tom słuchał i chyba po raz pierwszy wziął
sobie to wszystko do serca.
— W porządku — rzekł. — Będę z wami szczery. Od dawna
żyję w zakłamaniu. Teraz mogę chyba wreszcie pozbyć się tego
ciężaru. Mówiłem pięć kłamstw, aby zakryć jedno, dziesięć – dla
ukrycia pięciu, a setki dla zakamuflowania całej tej żałosnej gry.
Z pełną szczerością opowiedział wszystkim historię podwój-
nego życia, którego stał się ofiarą. Dodał na koniec, że z chęcią

16
zakończy swój romans i odbuduje dobre stosunki z Becky.
Chciał, aby wróciła uczciwość i wzajemne zaufanie. Wszyscy
wiedzieliśmy, że mówi prawdę.
Po tym spotkaniu, na którym Tom opowiedział historię swej
niewierności oraz wyraził głęboki żal z powodu bólu, jaki zadał
żonie, jedna z obecnych tam mężatek podeszła do niego:
— Tom — powiedziała — to było wspaniałe. Naprawdę,
kocham cię. Byłeś uczciwy, a uczciwość jest piękna, nawet kie-
dy odkrywa coś szkaradnego.
Uścisnęła go i w tym ciepłym, przyjacielskim geście zawar-
ta była jakaś uzdrawiająca i odkupiająca treść.
Jeden z mężczyzn położył mu rękę na ramieniu:
— Myślę, że już wygrałeś — rzekł.
Ludzie spontanicznie wyrażali swoje uznanie. Ktoś długo
trzymał dłoń Toma w uścisku, chcąc wyrazić zrozumienie i mi-
łość chrześcijańską.
To był początek. Po upływie roku między Tomem a Becky
istniały już trwałe więzi porozumienia. Przeszłość została zapo-
mniana. Po półtora roku para ta była znowu małżeństwem bar-
dziej udanym od przeciętnego. Powodzi im się coraz lepiej i stale
donoszą mi o sukcesach.
W świetle doświadczeń podobnych do powyższego, nie je-
stem nigdy skory do porzucania nadziei na poprawę. Bez wzglę-
du na to, jak wiele animozji powstało między małżonkami, twier-
dzę, że zwrot ku lepszemu jest możliwy. No tak, ale problem
Bena i Ginger zdawał się być naprawdę beznadziejny. Ginger
w ogóle nie była zainteresowana kontynuowaniem ich związku.
Zakochała się w dużo od siebie starszym, żonatym jegomościu
i od Bena niczego już nie potrzebowała. Pociągał ją tylko jej
szalony romans. Wszystko wyznała mi od razu na pierwszym
spotkaniu. Prócz tego przejawiała niechętną obojętność. Na od-
wiedziny u mnie zgodziła się, myśląc, że „tak będzie lepiej”. To
Ben był inicjatorem szukania pomocy w poradni. On również
zaplątał się w miłostkę z najbliższą przyjaciółką swojej żony.
Jednak jego flirt okazał się w efekcie nieudany.
Ben i Ginger byli raczej młodzi i mieli kilkoro dzieci. Mieli
także kłopoty finansowe, gdyż Ben nie najlepiej zarabiał. Dzie-
ci źle reagowały na napięcia w domu. Cóż miałem powiedzieć
tej nieszczęsnej parze? Powiedziałem, że mogą mnie odwiedzić,

17
jeśli zechcą. Dodałem, że skorzystaliby znacznie więcej, uczęsz-
czając na spotkania grupy, gdzie dyskutowano wszelkie proble-
my małżeńskie i osobiste. Ginger nie była skora podejmować
tak bezsensownego, jak sądziła, wysiłku. W końcu jednak przy-
stała na to z niechęcią.
Grupa, do której ich odesłałem, składała się z około ośmiu
osób. Nowo przybyłych przyjęto z otwartymi ramionami. At-
mosfera spotkań wpłynęła na Bena, który w krótkim czasie za-
czął wylewnie dzielić się swoimi obawami i niepokojem. Nie
winił za nic Ginger. Masochistycznie obnażał własne ułomno-
ści, co żona skwitowała szyderczo:
— Być może zjedna sobie publiczkę, ale mnie nie oszuka.
Wiem dokładnie, jaki naprawdę jest.
Szczegóły tego, jak krok po kroku walczyli z osaczającymi
ich problemami, są nieistotne. Elektryzująca historia ich mał-
żeństwa w całości została wyświetlona na forum grupy. Ale tu,
w pełnej miłości atmosferze, można być pewnym, że nic nie grozi
takim zwierzeniom. Nikt nie wyjawiłby tego, co usłyszał, ko-
muś z zewnątrz, tak samo jak nie podzieliłby się z nikim obcym
sekretami własnej rodziny. Bowiem dobra grupa przypomina
kochającą się rodzinę.
Minęły trzy miesiące, zanim pancerz niechęci u Ginger roz-
topił się we łzach. Kobieta ta stała się inną osobą, wrażliwą i de-
likatną. Ben zrezygnował ze swego egoistycznego nastawienia
i oboje nauczyli się sztuki porozumiewania. Nie było już nic,
czego nie mogliby wyznać sobie wzajemnie. Szczerość, której
nauczyli się w grupie, wzięli do domu. Dbali też, by kontakt
między nimi nie ustawał także w czasie dzielącym spotkania
w poradni.
Po sześciu miesiącach byli już zgodnym małżeństwem.
Wszystko zostało przebaczone, miłość zajęła miejsce niechęci,
a oni z dnia na dzień dojrzewali emocjonalnie i duchowo. W cią-
gu mniej więcej roku od chwili, gdy dołączyli do grupy, nie tyl-
ko osiągnęli upragnione szczęście, ale znaleźli się w lepszej kon-
dycji finansowej. Ben osiągnął największy sukces zawodowy
– to znaczy zmienił pracę. Ich kłopoty małżeńskie doczekały
się rozwiązania nie dlatego, że Ben i Ginger nauczyli się no-
wych technik zmagania z problemami. Oni po prostu obydwoje
dorośli – duchowo, a także emocjonalnie.

18
Ben i Ginger uczestniczyli w zajęciach grupy, gdzie zajęli
się również sprawami rozwoju duchowego. To pomaga człowie-
kowi zrozumieć samego siebie. W trakcie zajęć Ben spostrzegł,
ku swemu przerażeniu, że w dziedzinie samoopanowania zdo-
był tylko cztery punkty na sto możliwych. Łącznie z innymi, rów-
nie zaskakującymi wynikami, dało mu to podstawę do rozpo-
częcia pracy nad sobą. Dzięki testom Ginger także coś odkryła.
Odsłonięte zostały te części jej osobowości, na które powinna
była zwracać większą uwagę. Gdy pracowali, aby usunąć swoją
niedojrzałość, dostrzegli oboje poprawę wzajemnych kontak-
tów. W miejsce krytyki, obwiniania i obustronnych oskarżeń
w każdym z nich pojawiło się pragnienie, by jeszcze bardziej
zmienić siebie na lepsze. Atmosfera w domu poprawiła się na
tyle, że dzieci przestały reagować napięciem i lękiem.
Ben i Ginger zrozumieli dość wcześnie, że istnieje trzyczę-
ściowe, powszechne prawo rozumu. Prawo to brzmi:

1. Nie zmienię nikogo przez bezpośrednie przygany,


2. mogę zmienić tylko siebie;
3. kiedy ja się zmieniam, inni czynią to także.

Powyższe punkty wiele osób wprowadza w życie, ale często


posługuje się nimi jako formą manipulacji.
Pewna żona wyznała:
— Zmieniłam całkowicie swoje postępowanie na całe dwa
tygodnie, lecz nie dostrzegłam w tym czasie choćby najmniej-
szej różnicy w zachowaniu męża.
Grupa pomogła jej zrozumieć, że mamy zmienić się nie dla-
tego, aby przekupić partnera. Robimy po prostu to, co jest ab-
solutnie konieczne dla uratowania małżeństwa. Każde z nas
musi zająć się sobą, bez względu na to, czy druga strona kon-
fliktu zacznie spełniać nasze oczekiwania, czy też nie.
W cytowanym przykładzie mąż miał gotową odpowiedź:
— Zmieniała się wiele razy — odrzekł — na dziesięć dni
lub na dwa tygodnie. Nie mam zamiaru traktować tego poważ-
nie, póki te zmiany nie będą naprawdę trwałe.
Istnieją trzy podstawowe rodzaje konfliktów małżeńskich:
niemożliwe do rozwiązania, osobowościowe i sytuacyjne. Kie-
dy doradzam parom, które zwracają się do mnie ze swymi pro-

19
blemami, zawsze staram się ustalić, do której z powyższych ka-
tegorii zaliczyć ich przypadek.
Jako sytuację nie do rozwiązania określiłbym taką, w której
małżonkowie nie powinni byli w ogóle się pobrać. Jest bezna-
dziejne, gdy żadne z nich nie przejawia chęci zmiany swojego
charakteru i postępowania. Zetknąłem się z wieloma tego ro-
dzaju osobami. Byli to ludzie zbyt młodzi lub niedojrzali emo-
cjonalnie, by pojąć podstawowe zasady życia we dwoje. Pamię-
tam młodego męża, brutala i sadystę, z którym żadna normalna
kobieta nie zamieszkałaby pod jednym dachem. Pamiętam mło-
dą żonę, tak zapatrzoną w swego ojca, że żaden mężczyzna nie
był w stanie sprostać jej oczekiwaniom. Rozmawiałem z mężem
obojętnym na wszystko i tak przywiązanym do swej matki, iż był
niezdolny nawiązać normalnych stosunków z jakąkolwiek inną
kobietą. Wreszcie próbowałem pracować z uczuciowo młodą, nie-
samodzielną, patologicznie zazdrosną kobietą, która uczyniła
z życia swego męża gehennę. Niewykluczone, że po latach tera-
pii każda z tych osób mogłaby dojrzeć na tyle, by odnieść sukces
w małżeństwie. Jednak we wszystkich wymienionych przypad-
kach ci egocentryczni i niedojrzali ludzie z góry odrzucali naj-
mniejszą sugestię podjęcia pracy nad sobą. Każdy z nich doma-
gał się jedynie zmuszenia partnera lub partnerki, aby dostoso-
wali się do stawianych im neurotycznych wymagań.
Druga kategoria małżeńskich nieporozumień dotyczy osób,
które umieją trzeźwo spojrzeć na istniejące w nich problemy
charakteru. Osoby takie są chętne podjąć wysiłek pracy nad
własnym rozwojem uczuciowym. Ilekroć chcą, naprawdę chcą
poddać się terapii – grupowej lub indywidualnej – ich proble-
my zwykle dają się rozwiązać. Kiedy człowiek dojrzeje na tyle,
aby dostrzec i zlikwidować swoją niedojrzałość – również jego
małżeństwo zaczyna funkcjonować prawidłowo. Jeśli nawet nie
będzie ono idealne, z pewnością stanie się w miarę poprawne.
Tom i Becky oraz Ben i Ginger, których problemy wydawały się
bardzo poważne, stanowią tu dobry przykład. Pomimo iż pary
te doświadczyły trudnych i bolesnych chwil, w rezultacie oka-
zały się dość otwarte na podjęcie środków zaradczych. A wów-
czas przyszły znakomite efekty.
Wreszcie trzecia grupa problemów małżeńskich to – jak
wspomniałem – przypadki sytuacyjne. Zarówno mąż, jak i żona

20
są w zasadzie dojrzali i dobrani pod względem temperamentu
i pochodzenia, ale nie znają jeszcze praktycznych sposobów za-
łatwiania codziennych spraw.
Podczas spotkania męskiej grupy w pewnej chwili zaczęto
dyskutować o małżeństwie. Mężczyźni są z zasady mniej skorzy
do tego typu rozmów. Na propozycję dzielenia się swymi pro-
blemami małżeńskimi uczestnicy spotkania przystali bez entu-
zjazmu. W końcu jeden młody człowiek stwierdził, że w jego
małżeństwie coś nie gra. Żona stała się zmienna w nastrojach,
jest przygnębiona i napada na niego przy każdej błahej okazji.
Krzyczy też na dzieci, co przedtem nigdy się nie zdarzało.
— Nie wiem, co ją ugryzło — mówił zafrasowany mąż. —
Do niedawna była cichutka i spokojna, a teraz po prostu nie
sposób z nią wytrzymać. Jestem u kresu wytrzymałości. Zauwa-
żyłem, że spędzam w biurze coraz więcej czasu pod byle pre-
tekstem, ponieważ zwyczajnie nie znoszę powrotów do domu.
— O co się kłócicie? — zapytałem.
— Myślę, że wszystko zaczęło się wtedy, gdy postanowili-
śmy zrobić w domu malowanie. Tak się składa, że mam w sobie
żyłkę artysty i dużo lepsze wyczucie koloru niż żona. Stoczyli-
śmy więc prawdziwą bitwę o to, w jakich barwach mają być po-
szczególne pokoje. Najgorzej szło nam z sypialnią. Ja chciałem
taki kolor, żona – inny. Walczyliśmy więc i nie zamierzałem się
poddać; raz dlatego, że jej gust nie był w tym wypadku dobry,
jak również z tego względu, że nie pozwolę kobiecie nade mną
dominować. Nie chcę po prostu utracić swojego „ja”.
Zapytałem go, co by zrobił, gdyby żona przyszła do jego
biura i poprzestawiała meble. Co by zrobił, gdyby zmieniła
wszystkie polecenia, jakie dał sekretarce, jemu zaś wykazała,
w jak wielu swoich decyzjach się myli.
— Nie zniósłbym tego nawet przez minutę — odpowiedział.
Wyjaśniłem mu więc, że tak samo jak praca i biuro są prze-
dłużeniem jego osobowości, tak dom i to, co się w nim znajdu-
je, są przedłużeniem osobowości jego żony.
— Sądzisz, że umiesz to zrobić dużo lepiej — mówiłem
dalej. — Lecz gdybyś wszedł do domu i przemeblował wszystko
w waszej kuchni, małżonka poczułaby się tak, jakbyś próbował
zmieniać jej osobowość.

21
Ktoś z grupy spytał wtedy, dlaczego o sprawach dotyczą-
cych domu nie można decydować w drodze wzajemnego poro-
zumienia.
— Świetnie, jeśli potraficie się zgodzić — odpowiedziałem.
— Ale w takich sprawach żona musi mieć prawo weta. Oczywi-
ście, potrzebne jej zainteresowanie męża, a najlepiej jego apro-
bata. Jednak to do niej musi należeć ostatnie słowo.
Młody małżonek wyglądał na bardzo zdziwionego.
— Dlaczego nikt mi tego nigdy nie powiedział? — spytał,
by po chwili dodać, jakby we własnej obronie:
— A co będzie, jeśli jej zmysł estetyczny okaże się gorszy
niż mój?
— Jeśli zechce pomalować sypialnię na czarno, pozwól jej
to zrobić, a zobaczysz, że nie poznasz swojej żony.
— Wracam więc do domu — odparł — i powiem jej, że
może w nim robić, na co ma ochotę. Że to jest jej domena, a ja
nie będę się wtrącał.
Inny członek grupy zdążył mu jeszcze poradzić:
— Jeśli rzeczywiście to zrobisz, to pamiętaj, że nawet gdy
nie spodobają ci się jej posunięcia, nie wolno ci narzekać. Zga-
dzaj się ze wszystkim.
Po tygodniu młody mąż oznajmił:
— Chciałbym wam wszystko opowiedzieć. Wróciłem do
domu i powiedziałem żonie, że od tej pory dom będzie jej do-
meną. Że może robić, co uważa za stosowne, a ja nie będę prze-
szkadzał. Nie wierzyła i była mocno zaskoczona. „Czy to ci fa-
ceci z grupy podsunęli ci taki pomysł?” — zapytała ostrożnie.
Odrzekłem, że myliłem się w stu procentach i że istotnie wy
mnie przekonaliście. Wtedy ona: „Chyba pójdę i ucałuję każ-
dego z nich”. I wiecie co? Od tamtej pory naprawdę jest inna.
Ktoś spytał:
— A tak nawiasem mówiąc, Gary, na jaki kolor chciałeś
pomalować sypialnię?
— Na czerwono — brzmiała szczera odpowiedź.

22

You might also like