You are on page 1of 80

Fiona McArthur

Zagadkowa pielęgniarka
ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Czy siostra źle się czuje? – zaniepokoił się Jack Dancer, kierownik szpitala w Bellbrook
oraz praktycznie jedyny lekarz w tej placówce. Przechyliwszy na bok głowę, usilnie starał się
dopasować rozległe kwalifikacje siedzącej przed nim kobiety do jej drobnej sylwetki oraz
młodego wieku. Trzeba co najmniej dziesięciu lat, by dorobić się tylu dyplomów, pomyślał.
Ona tymczasem wygląda jak leśna nimfa, która z kamiennym spokojem taksuje go wzrokiem
spod przymkniętych powiek.
Teraz, kiedy Mary odchodzi, szpital rozpaczliwie potrzebuje talentów tej kobiety.
Z niekłamanym podziwem przyglądał się kandydatce skierowanej do Bellbrook przez
agencję prowadzoną przez jego kuzynkę. Co tknęło Julie, by przysłać tu tę Elizę May?
– Czuję się doskonale – odparła.
Mówiła cicho, ale w jej głosie dźwięczała nuta stanowczości. Eliza wyprostowała się,
przez co nareszcie zobaczył jej oczy. Ten widok go poraził.
O rany, takie zielone i kuszące. Ze złotą obwódką. Nie mógł oderwać od nich wzroku.
Wziął głęboki oddech i odważnie powiódł spojrzeniem po pełnych wargach, lekko zadartej
brodzie i dekolcie. Co się z nim dzieje?!
– Proszę mówić, doktorze – ponaglała go rzeczowym tonem.
Ona nie należy do krainy elfów, przeszło mu przez głowę. Poskromił swoją wyobraźnię...
oraz libido. Ta kobieta tryska energią, więc byłby idiotą, gdyby jakimś niestosownym gestem
pozbawił szpital tak fachowej siły.
Precz z głupimi myślami.
Drugi raz nie wolno mu tak zareagować.
Tylko Eliza May zgłosiła się na miejsce Mary. Jest dynamiczna i wysoko
wykwalifikowana, mimo że trochę przypomina kameleona. No, nieco urozmaicenia się
przyda, zwłaszcza gdy od czasu do czasu szpital pogrąża się w chaosie.
Teraz czekają na niego pacjenci w przychodni, a Mary, jego szwagierka, już miesiąc temu
powinna była pójść na urlop macierzyński. Co więcej, kuzynka Julie twierdzi stanowczo, że
na Elizie można polegać. Odchrząknął.
– W takim razie – powiedział, nie patrząc na nią – jak tylko znajdziemy naszą siostrę
przełożoną, przekażę panią pod jej opiekę. Ona wszystko pani pokaże, a my zobaczymy się
dopiero przed wieczornym obchodem.
– Dobrze – odrzekła półgłosem, a on aż zamrugał. Dobrze, że nie będzie go oglądała aż
do wieczora, czy że przełożona oprowadzi ją po szpitalu?
Nie podobało mu się żadne z tych wyjaśnień. Gdy szli do wyjścia ze szpitala, z
zaciekawieniem spoglądał z góry na tę nową pielęgniarkę, która sięgała mu ledwie do
ramienia. Mimo to dzielnie dotrzymywała mu kroku, wręcz frunęła na niewidzialnych
skrzydłach.
– Gdzieś się pali? – zapytała, unosząc jedną brew. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
– Zrozumiałem. – Zwolnił. – Zapomniałem, że siostra ma krótsze nogi niż ja.
– Tak mi się wydawało – ucięła, a on pojął, że ją irytuje oraz że ona ani trochę nie jest
speszona jego obecnością. To chyba dobrze?
Ucieszył się na widok Mary.
Siostra Mary McGuiness miała pyzatą twarz i bardzo obfite kształty, ale zawdzięczała je
głównie zaawansowanej ciąży. Mary była częścią tego szpitala. Nikt z personelu nie
wyobrażał sobie, by ktoś mógł ją zastąpić. Jack miał nadzieję, że Eliza May choć w połowie
będzie taka dobra jak jego szwagierka.
Przedstawił sobie obie panie, po czym oddalił się z uczuciem ulgi. Przede wszystkim
spieszył się do pacjentów w przychodni, ale też postanowił jak najprędzej zadzwonić do
kuzynki, by dowiedzieć się czegoś więcej o Elizie May.
Od lat żadna kobieta tak go nie zaintrygowała.
– Mary, zostawiam siostrę Elizę pod twoją opieką. Jak już ją oprowadzisz po szpitalu,
masz natychmiast iść do domu i się położyć. Mary, to są zalecenia pana doktora! – Skinął
Elizie głową. – Powodzenia. Proszę dzwonić do przychodni, jak będzie siostra miała jakieś
wątpliwości.
Eliza uśmiechnęła się blado. Po moim trupie, pomyślała. Postanowiła trzymać się z
daleka od mężczyzn takich jak doktor Dancer, a już na pewno nie zamierza być od niego
zależna.
Czuła, że doktorowi Dancerowi już teraz pozwoliłaby złamać sobie serce. Wystarczy, że
facet ma problemy emocjonalne, a taką wariatkę jak ona już do niego ciągnie. Tymczasem on
po dwóch miesiącach spędzonych z nią oświadczy się... innej.
– To jest twoje biuro – mówiła Mary, najwyraźniej obojętna na urok Jacka Dancera.
– Po co mi biuro? – Eliza odwzajemniła ciepły uśmiech Mary, bo w tej dziewczynie było
coś, co rozgrzało jej zimne od lat serce.
Mary nikogo nie zawiedzie.
– Układanie planów dyżurów – wyliczała cierpliwie Mary – szukanie zastępstwa, gdy
zachoruje któraś pielęgniarka, zamawianie leków, przyjmowanie przedstawicieli firm
farmaceutycznych, wywiady dla prasy i, nie daj Boże, konieczność zapanowania nad
sytuacjami kryzysowymi...
– O matko! – roześmiała się Eliza.
Zaskoczył ją ten śmiech, ponieważ od jakiegoś czasu w ogóle się nie śmiała. Tutaj, w tym
prowincjonalnym szpitalu, jest zupełnie inaczej. Panuje tu atmosfera ciepła i otwartości,
czego przykładem może być ta ciężarna.
– Jestem przekonana, że to wszystko poczeka do twojego powrotu, ale faktycznie, osobny
pokój się przyda. – Wyjrzała na korytarz prowadzący do części szpitalnej.
– Idziemy dalej – oznajmiła Mary, wychodząc z biura. – Mamy dwa oddziały, w każdym
po dwa pokoje oraz cztery pokoje jednoosobowe z łazienką. Wybudowaliśmy to skrzydło
dzięki darowiźnie przekazanej przez wdzięcznego pacjenta.
Pokoje były jasne i lśniące czystością. Tylko w dwóch leżeli pacjenci.
W pierwszym Mary przedstawiła Elizę dwóm mężczyznom. Młodszy miał ręce
zabandażowane od palców aż po pachy.
– Joe rozpalał ognisko benzyną. – Mary potrząsnęła głową, poruszona jego głupotą. –
Teraz wymaga szczególnej opieki, bo ma unieruchomione ręce. Powinien zostać w szpitalu w
Armidale, ale doktor Dancer ma duże doświadczenie w dziedzinie oparzeń, więc pozwolono
mu wrócić do nas. Za kilka dni go wypiszemy.
– Jak miałam sześć lat – odezwała się Eliza – spadłam z konia i złamałam sobie ręce.
Przez sześć tygodni nic nie mogłam nimi zrobić. Bardzo panu współczuję.
Mężczyzna westchnął.
– Siostra to chyba naprawdę rozumie.
– Nasz drugi pacjent to Keith. – Mary uśmiechnęła się do ogorzałego i pomarszczonego
siedemdziesięciolatka. – Keith jest oborowym. Miał perforację wyrostka, ale nikomu się nie
przyznał. O mało nie przypłacił tego życiem. Zatrzymaliśmy go trochę dłużej, żeby nie wracał
od razu do ciężkiej pracy. – Mary przyjrzała mu się uważniej. – I chyba jeszcze nie najlepiej
się czuje.
– Niech siostra nie przesadza. – Jego chropowaty glos przypomniał Elizie o ojcu.
Uścisnął jej dłoń. – Witam siostrę w Joego i swoim imieniu.
Kontakt z chłodną i spracowaną ręką tego człowieka skierował jej myśli na zalety życia
na prowincji. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej tego brakowało. O nie,
nigdy nie porzuci miasta na stałe, bo niektóre aspekty wiejskiej egzystencji napawają ją
przerażeniem.
Małe miasteczko, plotki, wszyscy są ze sobą spokrewnieni. Dorastała w takiej
miejscowości i z niechęcią myślała o czasach, kiedy matka ich porzuciła. Ojciec zamknął się
wówczas w domu przed ludzkimi językami, a zarazem przed jej koleżankami. Była wtedy
strasznie samotna. Lepiej o tym nie myśleć.
I nie pozwolić się wciągnąć w małomiasteczkowe klimaty.
Powiedziała to nawet Julie, szefowej agencji zatrudniającej pielęgniarki.
– Obawiam się, że w Bellbrook będzie strasznie duszno.
Julie jednak wskazała na istotną zaletę tej pracy.
– Zauważ, że będziesz tam miała do czynienia tylko z jednym lekarzem – stwierdziła.
Dopiero teraz Eliza przypomniała sobie, że Julie nie patrzyła jej wtedy w oczy.
– Mam nadzieję, że spodoba się tu siostrze – powiedział staruszek.
W drugim pokoju leżała kobieta po porodzie.
– Elizo, poznaj Janice oraz jej synka Newmana. Janice urodziła przez cesarskie cięcie w
Armidale. U nas wraca do siebie.
– Gratuluję ci, Janice, takiego ślicznego synka. – Eliza pogładziła rączkę noworodka.
Musi zajrzeć do karty tej pacjentki, bo położnictwo bardzo ją interesuje.
Jej wyjątkowo nieudany narzeczony Alex nawet nie chciał słuchać o niemowlętach, więc
jakiś czas temu postanowiła zamiast na położnictwie skoncentrować się na internie, by
przeczekać, aż jej luby dojrzeje do rozmawiania o dzieciach. Mimo to tęskniła do pracy z
ciężarnymi i noworodkami.
Jeśli nie jest jej pisane wyjść za mąż, mogłaby, gdyby zdecydowała się na położnictwo,
poświęcić się opiece nad dziećmi innych kobiet.
– Newman jest bardzo grzeczny. – Młoda matka nie ukrywała zachwytu.
Eliza zauważyła, że Mary kładzie dłoń na swoim brzuchu. Na pewno nie może się
doczekać, kiedy i ona będzie miała dziecko. Kątem oka szacowała, czy daleko jej do
rozwiązania. Nie wolno spuścić jej z oka, bo w opinii Elizy Mary może urodzić w każdej
chwili.
Może dlatego Julie tak ją namawiała na to zastępstwo?
– Dużo macie takich pacjentek? – zapytała, gdy minęły dwa kolejne puste pokoje.
– Trzy, cztery w miesiącu. Są u nas przez dwa, trzy dni, czasami dłużej.
– Czy zdarzają się wam nieprzewidziane porody? Mary uśmiechnęła się.
– Zdarzają się nam takie podbramkowe sytuacje – odrzekła – ale Jack ma tyle roboty, że
ciężarne tuż przez rozwiązaniem woli kierować do miasta. – Znalazły się teraz w przestronnej
jadalni. – W tym skrzydle przebywają nasi pacjenci w podeszłym wieku. Jak mają siły, jedzą
posiłki w tej sali razem z innymi.
Zatrzymały się przy stanowisku pielęgniarek, gdzie czekały na nie dwie identyczne
ciemnowłose kobiety. Po chwili dołączyła do nich trzecia, nieco młodsza. Witając się z Elizą,
patrzyły na nią uważnie, bez wątpienia porównując ją z Mary.
– Mamy cztery wspaniałe dochodzące pielęgniarki – wyjaśniła Mary. – Stanowią nasze
wsparcie na poszczególnych zmianach. To jest Vivian – Mary wskazała na tę młodszą – która
dzisiaj pracuje z tobą. Eliza uśmiechnęła się do pielęgniarki, ale w tej samej chwili
rozdzwonił się dzwonek któregoś z pacjentów.
– Witaj, Elizo. Muszę pędzić – powiedziała Vivian i czym prędzej oddaliła się do swoich
podopiecznych.
– Rhonda i Donna to nasz dynamiczny tandem. Jedna pracuje w nocy, druga wtedy, kiedy
mamy wolny dzień.
Kobiety przytaknęły i się uśmiechnęły, z czego Eliza wywnioskowała, że zdała test.
Przynajmniej tego dnia.
– Miło cię poznać – powiedziała Donna. – Już wychodzę. Pora się zdrzemnąć.
– Ja też się zmywam – odezwała się Rhonda.
– Będzie mi brakowało tego oddziału – westchnęła Mary, tęsknie spoglądając za
odchodzącymi. – Tam jest administracja oraz archiwum medyczne, a tutaj mamy oddział
pomocy doraźnej. – Weszły do schludnej sali operacyjnej, obok której znajdowało się
ambulatorium. – Od czasu do czasu mamy do czynienia z poważniejszymi wypadkami. –
Mary wskazała na skrupulatnie oznakowane półki. – Głęboko wierzę, że takie naklejki są
bardzo praktyczne, zwłaszcza w miejscu, gdzie liczy się każda minuta – tłumaczyła.
– To doskonałe rozwiązanie. – Eliza przygarnęła Mary do siebie krzepiącym gestem. –
Jestem pewna, że mi się tu spodoba. Nie martw się, będę dobrze opiekowała się twoim
szpitalem.
Nad ich głowami rozległ się dzwonek alarmowy.
– Co to znaczy? – zapytała Eliza. Ściągnęła brwi, ponieważ Mary przyłożyła dłoń do
podbrzusza.
– Nagły wypadek. Przy okazji zapoznam cię z naszą kartoteką.
– Sama to zrobię. A jeśli zaczniesz rodzić, tobie też założę kartę.
– To przejdzie. – Mary uśmiechnęła się z przymusem i powoli ruszyła w stronę
rejestracji, gdzie młoda kobieta ciężko opierała się o biurko. Obok niej stała przestraszona
dziewczynka.
– Astma – poinformowała Mary rejestratorka, przekazując jej sfatygowaną kartę
pacjentki.
Eliza rzuciła okiem na nazwisko. Mia Summers.
W ambulatorium Eliza posadziła pacjentkę na leżance. Dobrze, że mogła stać o własnych
siłach oraz że nie straciła przytomności za kierownicą. Całkiem niedawno Eliza była
świadkiem zgonu młodego człowieka z powodu astmy. W dużym stołecznym szpitalu, gdzie
jest wielu lekarzy, ale i to na nic się nie zdało. Astma może zabić, jeśli zignoruje się sygnały
ostrzegawcze, więc od tej pory Eliza prowadziła prywatną kampanię edukacyjną obejmującą
wszystkich cierpiących na tę chorobę.
– Czy ma pani przy sobie ventolin?
– Mama go ma, ale nie ma siły go użyć – odezwała się dziewczynka, wyjmując inhalator
z zaciśniętej dłoni pani Summers.
Eliza zerknęła na etykietę, przytaknęła, po czym zmierzyła pacjentce nasycenie krwi
tlenem, ponieważ czuła, że kobieta lada chwila straci przytomność.
– Jak masz na imię? – zwróciła się do dziewczynki, sięgając po sprzęt do inhalacji.
– Kirsty. Mam już osiem lat.
– A ja mam na imię Eliza. Jestem pewna, że wyrośniesz na świetnego lekarza. Bardzo
ładnie zajmujesz się mamą. Gdzie jest tata?
– Był w stajni, jak mama powiedziała, że jedziemy do szpitala. Zostawiłam tacie kartkę.
– Bardzo mądrze zrobiłaś, a mama podjęła słuszną decyzję. To jest maska tlenowa.
Razem z tlenem mama dostanie silniejsze lekarstwo i będzie jej łatwiej oddychać.
Przełamała ampułkę z lekiem, wprowadziła go do komory nebulizatora i nałożyła
pacjentce maskę.
Przez cały czas rozmawiała z dziewczynką, w głównej mierze po to, by podnieść na
duchu przerażoną pacjentkę.
– W płucach twojej mamy są maleńkie rurki do oddychania i one są teraz zatkane gęstą
wydzieliną. To lekarstwo ją rozrzedzi, żeby mama mogła ją wykasłać i normalnie oddychać. –
Kirsty przytaknęła, a Eliza zwróciła się do matki. – Proszę zamknąć oczy i czekać, aż lek
zadziała. – Eliza spojrzała na Mary. – Sądzę, że należy podać hydrokortyzon i,
prawdopodobnie, salbutamol. Zadzwoń po doktora Dancera, a ja założę wenflon, żeby nie
tracić czasu.
Mary sięgnęła do telefonu.
– Teraz wbiję twojej mamie malutką igiełkę – podjęła Eliza. – To nie będzie bolało.
Poczuje jakby ukłucie komara. Przez tę igłę podamy mamie lekarstwo, które działa jeszcze
szybciej. Nie chcesz na to patrzeć?
– Potrzymam mamę za drugą rękę.
– Mia, ma pani wspaniałą córę.
Pacjentka przytaknęła, po czym zaczęła kasłać, co oznaczało, że poziom tlenu w jej krwi
już się podnosił.
Eliza spojrzała na dziewczynkę, by zobaczyć jej reakcję na kaszel matki.
– Czy to znaczy, że ta wydzielina już jest bardziej rzadka?
– Tak. – Eliza przygotowywała zestaw do kroplówki. – Następnym razem, kiedy mama
będzie miała takie sine palce albo nie będzie mogła mówić, powinna wezwać karetkę, to już
w drodze do szpitala dostanie tę maseczkę. Znasz numer pogotowia?
– Trzy zera albo dziewięć jeden jeden w Ameryce, albo trzy dziewiątki w Anglii.
– Ojej, nawet ja nie znam tylu numerów! – zawołała Eliza, nie kryjąc podziwu. – Trzeba
wtedy powiedzieć dyspozytorce, że mama nie może oddychać, a potem odpowiedzieć na
zadawane pytania.
Jack od progu się zorientował, że Eliza panuje nad sytuacją. Pacjentka już była w stanie
udzielić odpowiedzi na jego pytania, a gdy podano jej dożylnie leki, które zasugerowała
Eliza, można było ją przewieźć na obserwację do szpitala w Armidale.
– Pojedzie z panią siostra Rhonda. – Jack lekko uścisnął ramię pani Summers. – Jeśli nic
się nie wydarzy, wróci pani do nas jutro albo pojutrze.
Gdy zjawił się mąż pacjentki, Jack wytłumaczył mu, dlaczego małżonce będzie lepiej w
szpitalu w Armidale, po czym pan Summers i Kirsty wrócili do domu.
Jack obserwował Elizę, która w błyskawicznym tempie porządkowała gabinet. Potrząsnął
głową. Niezła. Nie był co prawda pewny, czy lubi, gdy ktoś mówi mu, co ma podać
pacjentowi, ale jakoś z tym się pogodzi. Stanowczość Elizy niewątpliwie zapobiegła
pogorszeniu stanu pacjentki, a to jest najważniejsze.
– Świetnie się spisałaś, Elizo – powiedział przez nie wiadomo dlaczego lekko ściśnięte
gardło. – Pani Summers jeszcze nigdy nie miała tak silnego ataku.
Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się , a on poczuł, że rozbłysło słońce.
– Dziękuję – odrzekła obojętnym tonem. – Już wiem, jak wygląda praca lekarza w
sennym miasteczku.
Uśmiechnął się szerzej, jednocześnie czując, że brakuje mu tchu. Bezwiednie postąpił
krok do przodu, jakby chęć znalezienia się bliżej niej była czymś zupełnie naturalnym.
Ale jej twarz nagle się zmieniła. Kąciki warg opadły, a wzrok pociemniał. Odwróciła
głowę.
– Dowiedziałam się od pani Summers, że ona nie ma planu samodzielnego działania ani
spejsera – mówiła zasadniczym tonem, odstawiając pudełko z ampułkami do szafki. – Nie
opracowujecie indywidualnych planów dla astmatyków?
– Raczej nie. – W pierwszej chwili nie przykładał dużej wagi do jej słów, ponieważ
zastanawiał się, dlaczego tak nagle zamknęła się w sobie. – Jeśli stwierdzę u pacjenta
umiarkowaną astmę, od razu kieruję go do specjalisty w Armidale albo do kliniki chorób dróg
oddechowych w Newcastle. To ich specjalność.
Przeniosła na niego wzrok.
– Zamówię ulotki Fundacji do Walki z Astmą. Przyślą nam jeszcze instrukcję oraz wzory
indywidualnych planów samodzielnego działania w przypadku ataku astmy. Pomagałam przy
opracowywaniu takich planów i jestem przekonana, że dzięki nim pacjenci o wiele lepiej
radzą sobie z tą chorobą. Spejsery z kolei bardzo ułatwiają inhalowanie ventolinu, zwłaszcza
w trakcie ataku.
Zmroził go jej chłodny, rzeczowy ton. Odniósł wrażenie, że jego obecność jej nie
odpowiada. O co chodzi? Niestety, powinien wracać do przychodni.
– Dziękuję, siostro. Wiem, czym jest plan samodzielnego działania oraz jak wygląda
spejser – odparł z godnością. – Oczywiście rozważę pani sugestię. – Zerknął w stronę drzwi,
w których stała Mary. – Jeszcze nie w domu?
– Muszę pomóc Elizie. Niedługo skończę.
– Ja już wychodzę. Żegnam panie – rzucił z teatralną wyniosłością.
Patrzyła za nim. Co jej strzeliło do głowy? Jak mogła mieć czelność pouczać Jacka?! Już
pierwszego dnia podpadła człowiekowi, z którym ma pracować przez najbliższe osiem
tygodni. I jakim prawem, myśląc o nim, używa jego imienia? To jest doktor Dancer.
Problem w tym, że ten facet jest za wysoki, za przystojny i zbyt pewny siebie, przez co
ona czuje się słaba, kobieca i ma ochotę na coś, czego już nigdy miała nie zrobić. Może,
przyjeżdżając tutaj, popełniła kolejny życiowy błąd?
– Zdaje się, że go uraziłam – powiedziała.
– Nie przejmuj się. Dobrze mu zrobi świadomość, że nie wszyscy padają przed nim na
kolana. – Mary podjęła przerwany wątek. – Widzę, że bez trudu znalazłaś wszystko, co było
ci potrzebne dla pani Summers.
Eliza rozejrzała się po pokoju.
– To dlatego, że poukładałaś leki i cały sprzęt w najporęczniejszych miejscach. Twój
system naklejek jest fantastyczny. Bardzo ułatwia pracę, zwłaszcza takim osobom jak ja,
które często zmieniają szpitale.
– To zrozumiałe. – Mary przechyliła głowę. – Powiedz mi, dlaczego zgłosiłaś się do
agencji? Przecież z twoimi kwalifikacjami mogłabyś mieć etat w niejednym szpitalu.
Eliza spojrzała jej w oczy.
– W agencji pracuję od niedawna. Lubię czuć się wolna i móc w każdej chwili zmienić
miejsce pobytu.
– Można i tak... Chodźmy stąd, bo Jack będzie zły, jak jeszcze raz mnie zobaczy. – Mary
ciężkim krokiem wyszła na korytarz. – O czym to ja mówiłam? Aha, pracujesz pięć dni w
tygodniu po osiem godzin, a w nocy dyżurujesz pod telefonem. Oprócz weekendów. Dasz
radę?
– Jasne. – Eliza potrząsnęła głową. – Kiedy miałaś czas zajść w ciążę?
– Mój mąż jest, między innymi, szefem tutejszej straży pożarnej, więc doskonale wie, jak
gospodarować czasem – odparła ze śmiechem Mary. – Ja też nie lubię bezczynności. Dzisiaj
Mick pojechał na jakąś konferencję. Kiedy nie ma go w domu, wiele godzin spędzam tutaj.
Odpowiada nam taki styl życia. Mick wraca za parę dni, a po porodzie będzie z nami przez
dłuższy czas.
– A jeśli urodzisz wcześniej?
– Będzie zmuszony przylecieć tu pierwszym samolotem!
Eliza pokręciła głową, zdumiona spokojem koleżanki.
– Mary, ty chyba jesteś Wonder Woman.
– Niedługo przez kilka tygodni będę bardzo znudzoną Wonder Woman. Proponuję, żebyś
jutro, pojutrze do mnie wpadła. Na pewno będziesz miała jakieś pytania, a ja chciałabym się
dowiedzieć, jak ci się pracuje.
Małe miasteczko. Eliza dobrze znała tę atmosferę i nie o to jej chodziło, gdy postanowiła
uciec z wielkiego miasta. Tutaj wszyscy się znają i wtrącają w nie swoje sprawy. Nie chciała
jednak urazić Mary, ponieważ wydała się jej osobą bardzo bezpośrednią.
Po pracy, gdy wróci do hotelu, czeka ją pogwarka z żoną właściciela baru, rano wymiana
poglądów ze sklepikarką, a gdy później uda się jeszcze na pocztę, to do wieczora cała dolina
będzie wiedziała ojej przyjeździe, o tym, jaki ma samochód i jak wygląda.
Lepiej się nie wychylać, pomyślała, bo Jack, który zapewne jest ze wszystkimi
spokrewniony, dowie się o tym pierwszy.
ROZDZIAŁ DRUGI

Mary pojechała do domu jeszcze przed lunchem.


Eliza pomogła przy posiłku ośmiorgu leciwym pacjentom, którzy zasiedli do stołu,
rozdała im leki i wraz z Vivian posprzątała oddział. Do wpół do siódmej znała układ całego
szpitala, przeprowadziła wyczerpujące rozmowy ze wszystkimi hospitalizowanymi
pacjentami, zapoznała się z historią ich chorób i pomogła w przygotowywaniu kolacji.
Potem zajrzała do rozkładu dyżurów i przez dziesięć minut rozmawiała przez telefon z
Julie z agencji pośrednictwa pracy pielęgniarek. Jeszcze tylko wieczorny obchód z
niepokojącym doktorem Dancerem i będzie wolna.
Siedziała przy stanowisku pielęgniarek i bębniła palcami w blat biurka. Jack Dancer się
spóźniał.
Z każdą minutą była coraz bardziej zdenerwowana. Jak w poczekalni u dentysty. Przecież
doktor Dancer nie jest taki nadzwyczajny, żeby przez niego zmieniać się w kłębek nerwów!
A jednak było w nim coś wyjątkowego. Gdy znalazł się w jej polu widzenia,
znieruchomiała na widok jego czarnych kędzierzawych włosów, tak potarganych, jakby przez
cały dzień nic tylko je przegarniał palcami. Z rozpędu odsunął je za uszy. Dopiero wtedy
dostrzegła dyskretny brylancik w prawym uchu. Jak to możliwe, że rano przegapiła tak
istotny szczegół?
– Gotowa? – Jego rzeczowy ton sprawił, że nieco się rozluźniła.
Rzeczowość jest bardzo pożądana. On też chce jechać do domu. Im bardziej będzie
opryskliwy, tym lepiej.
– Chodźmy. – Sięgnęła po notatnik.
Gdy na nią spojrzał, zorientowała się, że jego oczy są brązowe, a nie czarne, jak jej się
wcześniej wydawało. Zauważyła to? Dziwne. Podobno jest odporna na takie drobiazgi.
– Jak minął dzień? – zapytał.
– W porządku. – Przyspieszyła kroku, by jak najprędzej mieć obchód za sobą. I nie
widzieć doktora Dancera.
– Znowu się ścigamy?
Poczuła, jak w odpowiedzi na jego rozbawienie tężeją jej rysy twarzy. Boże, spraw, żeby
on nie był taki sympatyczny, ani żeby ze mną nie flirtował. Nie chcę go polubić.
Po raz kolejny powtórzyła sobie, że ona już nie zawraca sobie głowy mężczyznami.
– Wiedziałam, że ma pan problemy emocjonalne i nie jest zdolny do prawdziwego
związku – wymamrotała.
Jack przystanął, a ona dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos. O
Boże! Przechylił głowę.
– Słucham? Co pani mówiła?
Wbiła wzrok w podłogę, po czym rezolutnym gestem wysoko uniosła głowę.
– Przepraszam. Niech pan o tym zapomni. – Ponieważ milczał, poczuła potrzebę dalszych
wyjaśnień.
– Może zachowuję się jak wariatka, ale nie mam szczęścia do facetów. Po ostatnim
jeszcze się nie pozbierałam. Tak się złożyło, że lgną do mnie męskie wraki, ofiary
bezwzględnych bab. Wynajdują mnie, leczą swoje biedne złamane serduszka, po czym żenią
się z innymi. Może to dziwne, ale nie mam ochoty dalej się w to bawić. – Była pewna, że
wzrok mu posępnieje, ale postanowiła dokończyć tę kwestię.
– Musiałam to powiedzieć, żeby się wytłumaczyć z tej idiotycznej uwagi. – Jack milczał.
– Niech pan o tym zapomni. Idziemy na obchód.
Jack kompletnie stracił rezon. Już wcześniej przeczuwał, że ta kobieta jest dziwna.
Kobieta kameleon jest szalona, a Mary wyszła. Co robić?! Ma za sobą bardzo męczący dzień.
Po pacjentce z atakiem astmy uprzytomnił sobie, że tego dnia przypada rocznica
najgorszego dnia w jego życiu. Nie mógł wręcz uwierzyć, że na kilka godzin o tym
zapomniał.
Gdy zapanował nad przygnębieniem, dowiedział się, że zaprzyjaźniona młoda para po raz
drugi straciła dziecko poczęte metodą in vitro. Potem jeden z jego wujów zgłosił się po
wyniki badania cytologicznego znamienia usuniętego tydzień wcześniej. Okazało się, że jest
to najbardziej złośliwa postać czerniaka.
A teraz to!
Jego nowa pielęgniarka to nienawidzący mężczyzn elf z problemami.
– Nic się nie stało. Niech pan o tym zapomni – usłyszał jej głos z oddali.
Zamrugał i czym prędzej odsunął od siebie myśli o Elizie May. Jack, weź się w garść.
Eliza nie przestawała mówić:
– Powinien pan obejrzeć ranę pooperacyjną tego pacjenta – powiedziała przy łóżku
Keitha. – Słyszałam, że jutro ma wyjść, ale wydaje mi się, że wdała się infekcja.
– Jak temperatura?
– Rośnie. Trzydzieści dziewięć po południu, potem lekko spadła.
Popatrzył na kartę, którą ta wariatka wyjęła z ramki w nogach łóżka. Cholera, znowu
miała rację. Trzeba mu podać drugą serię antybiotyku. Ma bardzo niską odporność po tym,
jak o włos wywinął się od zapalenia otrzewnej.
Gdy Eliza zdjęła opatrunek z brzucha pacjenta, oczom Jacka ukazały się znamienne
czerwone pręgi.
Popatrzył na twarz Keitha. Tak, wygląda znacznie gorzej niż rano.
– Niestety, Keith. Nie wypuszczę cię, dopóki się z tym nie uporamy.
– Założyć wenflon? – zapytała.
Zdążyła już przysunąć stolik z zestawem do kroplówek. I pewnie wybrała i przygotowała
antybiotyk. Kto tu jest lekarzem?
– Ma pani odmierzony antybiotyk? – rzucił jadowitym tonem.
Powinien wiedzieć, że to nie zrobi na niej wrażenia.
– Prawie. Co to będzie?
Wskazała na dwie ampułki. Wybrałby to samo. Więc o co mu chodzi? Przecież szukał
doświadczonej pielęgniarki.
– Ceftriaxon. Najpierw jednak proszę pobrać wymaz na posiew.
Stała do niego tyłem, więc nie widział, czy się uśmiecha.
– Już to zrobiłam. Przy porannej zmianie opatrunku. Założyć wenflon?
Już miał powiedzieć: „Dziękuję, sam to zrobię”, ale zmienił zdanie. Wiedział z
doświadczenia, że żyły tego pacjenta są cienkie i kruche. Siostra Eliza dostanie nauczkę.
Ona jednak z łatwością wbiła się w prawie niewidoczną żyłę. Podziwiał jej wprawne
ruchy, w pewnej chwili nawet wydawało mu się, że ona ma trzy ręce.
– Hodowle z krwi? – rzuciła, mocując wenflon plastrem.
– A mogę? – warknął. Normalnie tak się nie zachowuje, więc musi się opamiętać. Już
miał ją przeprosić, ale zauważył jej rozbawienie.
To wcale nie jest zabawny dzień. Nie odezwał się. Wpisał zalecenia do karty, po czym
poklepał staruszka po ręce.
– Przykro mi, stary. Musisz tu jeszcze zostać. Keith pokiwał głową.
Gdy przeszli do łóżka Joego, okazało się, że śpi. Jack rzucił Elizie pytające spojrzenie, na
co ona odciągnęła go na bok.
– Zauważyłam rano, że on nie bierze środków przeciwbólowych – mówiła półgłosem. –
Bał się, że Keith weźmie go za mięczaka. – Wzruszyła ramionami. – Pogadałam z nim, kiedy
Keith wyszedł z pokoju. Doszliśmy do porozumienia. Już po pierwszej dawce zasnął, a wiem
od Keitha, że wcześniej nie zmrużył oka.
Jack ściągnął brwi.
– No dobrze. Idziemy dalej.
Pod koniec obchodu, dziesięć minut później, zaszli do Janice i jej noworodka. Nie
rozmawiali ze sobą. Na odchodnym Jack nagle się zatrzymał.
– Siostro.
Podniosła wzrok znad papierów.
– Słucham, doktorze.
– Bardzo ładnie założyła pani wenflon. I słusznie postąpiła pani w przypadku Joego. Jeśli
byłem niemiły, to na usprawiedliwienie powiem tyle, że miałem trudny dzień.
– Nie ma sprawy.
Patrzy gdzieś ponad twoim ramieniem, stwierdził, i nie ma ochoty rozmawiać, więc lepiej
już wyjdź.
Pierwszy krok kosztował go sporo wysiłku. Zupełnie nie wiedział, co o niej myśleć, i to
go gnębiło. Do tego dnia jego życie było przyjemnie uporządkowane.
Odsunął od siebie koszmar sprzed trzech lat. Nawet uznał, że może drugi raz się ożenić.
Przecz w tym, że od tamtej pory nie spotkał się z żadną kobietą.
Z tą też nie miał zamiaru się umawiać. Mimo że myśl o niej nie dawała mu spokoju.

Wróciła do hotelu. Przechodząc przez hol, zauważyła dziewczynę siedzącą w barze.


Oprócz niej nie było tam nikogo.
– O, idzie nasza nowa pielęgniarka – powiedziała nieznajoma.
Eliza przystanęła.
– Dobry wieczór.
– W piątkowe wieczory jest tu bardzo głośno.
– Mnie to nie przeszkadza. – Eliza podała jej dłoń.
– Eliza May.
– Mów mi Carla. – Było coś pociągającego w tej chudej dziewczynie. Nie tylko jej
oszroniona szklanka.
Eliza oblizała wargi, kładąc torebkę na barowym stołku.
– Strasznie gorąco – sapnęła.
– O tej porze roku zawsze tu tak jest. – Carla wstała, przeszła za bar, napełniła szklankę
kostkami lodu, po czym wyjęła z lodówki butelkę soku owocowego. – Ale ze mnie gapa!
Napijesz się, prawda?
– Konam z pragnienia. Pracujesz tutaj?
– Nie. Rob wyszedł do klopa, więc pilnuję baru.
– Zerknęła w stronę drzwi. – Jak to wypiję, idę popływać. Jeśli chcesz, to ci pokażę
supermiejsce. Mój tajemniczy zakątek.
– Tylko dla wtajemniczonych? – Eliza z uśmiechem położyła na barze dwa dolary. W
dzieciństwie nieraz miała kłopoty z powodu takich sekretów.
– Coś w tym stylu.
Skwapliwie przyjęła to zaproszenie. Czuła potrzebę relaksu po dniu spędzonym w
ciągłym napięciu z powodu Jacka Dancera. Dopiła sok i odstawiła szklankę.
– Skoczę do pokoju po ręcznik.
Aby dotrzeć do kąpieliska Carli, należało przejść przez dwie furtki na tyłach hotelu i zejść
w dół po stromym zboczu. Było to zakole rzeki z trzech stron otoczone skałami. Na samym
brzegu stały dwie płaczące wierzby oraz obdrapana tablica z napisem „Teren prywatny”,
ozdobiona dawno uschniętym wieńcem z trawy.
Carla zignorowała to ostrzeżenie i od razu wbiegła do wody. Stojąc niepewnie na brzegu,
Eliza poprawiła kostium. Miała wrażenie, że jest za bardzo wycięty. Kostiumy kąpielowe
nieodmiennie, od najmłodszych lat, wprawiały ją w zakłopotanie.
Pierwszy krok nie był najgorszy, lecz w miarę jak oddalała się od brzegu, woda stawała
się coraz bardziej zimna.
– Brr, lodowata! – zapiszczała, mimo to odważnie zanurzyła się po samą szyję.
Przerażenie malujące się na jej twarzy rozbawiło Carlę, która leniwie przepłynęła obok.
Eliza rzuciła jej zawistnie spojrzenie, po czym położyła się na plecach. Zimna woda sprawiła
ulgę jej rozgrzanej skórze. To był kapitalny pomysł.
– Natychmiast wyjdźcie na brzeg!
Eliza rozpoznała od razu ten głos. Cała przyjemność prysła.
– Carla! Jak mogłaś?!
Jack Dancer jest zły, pomyślała Eliza. Serce łomotało jej tak mocno jak dziecku
przyłapanemu w sadzie sąsiada.
– Nie bądź taki drętwy, doktorku – powiedziała Carla, podpływając do brzegu.
– Żałuję, że nie nadziałaś się na kroki. Wczoraj taka przygoda spotkała Smithy’ego.
Szkoda, że nie widziałaś, jak płakał, kiedy faszerowałem go morfiną. Jakim prawem narażasz
Elizę na takie ryzyko? Ona jest z miasta i nawet nie wie o istnieniu tych potworów!
– Wiem, co to są kroki – odezwała się Eliza.
Ta ryba przypomina brudnoszary kamień, za to w płetwie grzbietowej ma gruczoły
jadowe, a jej ukłucie jest piekielnie bolesne. Wychodząc na brzeg, Eliza podejrzliwie
spoglądała na przybrzeżne trzciny. Dekoracyjne, ale i zdradliwe.
Chwilę później obydwie owinięte ręcznikami stały na brzegu, ciskając wzrokiem gromy
pod adresem mężczyzny na przeciwnym brzegu. Carla wściekłym gestem potrząsnęła głową i
odwróciła się do niego plecami.
– Możesz już spokojnie wracać do domu, ponuraku! – prychnęła. – Wyciągnąłeś nas z
wody, więc już się możesz zrelaksować.
Jack nie odpowiedział, a Eliza nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Uprzytomniła
sobie, że przyłapano ją na czymś, co było zakazane. Co gorsza, Jack widział ją w kostiumie
kąpielowym. Machnęła mu ręką na pożegnanie i ruszyła pod górę za Carla.
Kiedy wdrapały się na zbocze, była tak samo spocona jak wówczas, gdy z niego
schodziła. Powinna była posłuchać instynktu i nie dać się skusić na wypad do tego
„tajemniczego zakątka”.
– Głupio wyszło – mruknęła Carla. – Przez ostatnie dwa lata nikt tu nie natrafił na kroki.
Nie wiedziałam o Smithym. To jest supermiejsce, nie wolno tylko dać się przyłapać Jackowi.
– On rządzi tu tak samo jak w szpitalu?
– Jack jest właścicielem ziemi na obu brzegach rzeki – wyjaśniła Carla w drodze do baru.
– Ale rzeka nie jest własnością prywatną.
Następnego dnia każda napotkana w szpitalu osoba przypominała jej o tym żenującym
incydencie. Oj, nie należało wyjeżdżać z miasta!
Okazało się, że Rob, kolega Carli, uznał to wydarzenie za niezmiernie zabawne i
opowiedział o nim wszystkim bywalcom baru. Oni z kolei swoim znajomym, tak że w ciągu
dwunastu godzin, jeszcze zanim Eliza przyszła do pracy, opowieść stała się wyjątkowo
barwna i w efekcie wyszło na to, że Eliza i Carla kąpały się półnagie w rzece na oczach
facetów z baru.
– Przestań! – jęknęła Eliza ku rozbawieniu Janice, która tłumiła śmiech, by nie obudzić
synka.
– O tym, że byłyście bez biustonoszy, opowiadał stary Pat, więc nikt w to nie uwierzył.
Ale dzięki temu już dałaś się poznać jako dobry kumpel.
– Mam nadzieję, że nikt nie da wiary temu Patowi. A jak się do mnie zgłosi na
szczepienie przeciwko tężcowi, to wybiorę dla niego najgrubszą igłę.
Janice niemal popłakała się ze śmiechu, więc i Eliza się rozpogodziła, ale natychmiast
spoważniała, gdy do pokoju wszedł Jack.
– Co słychać? – zapytał z kamienną twarzą, lecz Eliza dostrzegła błysk w jego oczach.
– Eliza żaliła mi się na wczorajszy upał – palnęła Janice, lecz Jack nie wypadł z roli.
– Owszem, było gorąco. Jak się ma twój maluch?
– Świetnie. Oboje czujemy się doskonale. Dzisiaj przyjeżdża moja mama, więc Newman
pozna swoją babcię.
– Przekaż mamie pozdrowienia ode mnie, bo nie wiem, czyją zobaczę. Mam dzisiaj kupę
roboty, więc będziesz pod opieką siostry Elizy.
Eliza wyszła za nim na korytarz. Nie chciała, by pomyślał, że to ona rozpowiada o
wydarzeniach poprzedniego dnia.
– Ona usłyszała o tym nie ode mnie – tłumaczyła się. – Zdaje się, że już cała okolica wie,
że nas pan wygonił z rzeki.
Podniósł wzrok znad notatek.
– Bellbrook to bardzo małe miasteczko. Ubarwianie każdego wydarzenia to ulubione
zajęcie jego mieszkańców. – Spojrzał na nią z błyskiem rozbawienia w oczach. – Mnie
najbardziej podoba się wersja, w której pani wybiega z wody na golasa, a ja rzucam pani
ręcznik.
Przerażona podniosła dłoń do warg, lecz sekundę później, gdy uprzytomniła sobie
komizm tej sytuacji, nie mogła się nie roześmiać. Taka reakcja była dla niego zaskoczeniem,
bo już mu się wydawało, że dała się nabrać na jego żarcik.
Większa część nocy upłynęła mu na odpędzaniu od siebie wspomnienia jej kształtnego
ciała w kostiumie kąpielowym. Nawet teraz zrobiło mu się gorąco z tego powodu.
Kiedy poprzedniego dnia rano przyjmował do pracy nową siłę, nawet nie zauważył, że
ona ma biust. Idiotyczne myśli i jeszcze bardziej idiotyczne palpitacje serca! Co się z nim
dzieje?
– Większość przybyszów z miasta zazwyczaj nie akceptuje małomiasteczkowego
plotkarstwa – zauważył, patrząc gdzieś w bok.
– Nie jestem większością przybyszów z miasta – odparła, po czym przeszła do tematu
infekcji jednego z pacjentów, lecz Jack nie dał się zwieść. Utwierdzał go w jego przekonaniu
rumieniec na jej policzkach.
W trakcie obchodu miał po raz kolejny okazję podziwiać jej kwalifikacje, gdy
wbrew^protestom Keitha przekonała go, że powinien zostać jeszcze przez tydzień w szpitalu,
gdy bez najmniejszych oznak bólu ze strony Joego zmieniła mu opatrunek, gdy na twarzach
seniorów ujrzał radość na jej widok.
– Siostra ma wielki talent. Można by pomyśleć, że pracuje tu siostra znacznie dłużej niż
półtora dnia.
– Ja też odnoszę takie wrażenie – powiedziała bez mrugnięcia powieką.
Obchodząc szpital w drodze do przychodni, zastanawiał się nad interpretacją tej
wypowiedzi. Czuł, że ta kobieta za bardzo go interesuje oraz że i on nie jest jej obojętny.
ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia zaraz po obchodzie wyjechał na spotkanie do Armidale. Miał wrócić


dopiero wieczorem.
W szpitalu nic się nie działo, więc po dyżurze Eliza czuła się wytrącona z równowagi. Do
tego stopnia, że postanowiła wybrać się na przejażdżkę po okolicy.
Zerknęła na kartkę z planem, który narysowała jej Mary, i stwierdziła, że jest już
niedaleko. Jej wielkie auto majestatycznie sunęło po nierównej polnej drodze. Był to
czterdziestoletni mustang, kiedyś chluba jej ojca. Przeprowadzając się do Sydney, zabrała ze
sobą też ten samochód.
Postanowiła nie myśleć o Jacku, tym bardziej że wcześniej przez całą godzinę
zastanawiała się, czy uda mu się wrócić na wieczorny obchód. Zdążył.
Nie była pewna, czy wizyta u Mary jest dobrym pomysłem, skoro ona, Eliza, nie chce
angażować się w sprawy Bellbrook. Ale zaletą Mary może być to, że nie jest spokrewniona z
doktorem Dancerem. Poza tym Eliza obiecała jej zdać sprawozdanie ze swoich pierwszych
dni zastępstwa.
Ledwie mustang zatrzymał się przed domem McGuinessów, drzwi się otworzyły i stanęła
w nich rozpromieniona Mary.
– Co słychać? Wszystko gra? Jak ci się układa z Jackiem? – zasypała ją pytaniami, lecz
widząc, jak rysy Elizy tężeją, przestała się uśmiechać. – Przepraszam. Proszę, wejdź.
Obiecuję, że już o nic więcej nie będę cię pytała. To z radości, że ktoś mnie odwiedza.
– Od półtorej doby jesteś na urlopie macierzyńskim i już się nudzisz?
– Żałosne, prawda? – Mary poprowadziła ją do skąpanego w słońcu pokoju. Z okna
roztaczał się widok na łańcuch górski w promieniach zachodu z potężną zaporą wodną na
pierwszym planie. Jeszcze bliżej rozciągał się ogród kipiący zielenią, a w nim krzyczały
ptaki.
– Jak tu pięknie! – westchnęła Eliza.
– Przyznaję, ale teraz, kiedy będę miała dziecko, wolałabym mieszkać bliżej miasteczka.
Przeszły do salonu w różowej tonacji. Eliza opadła na miękkie poduszki, czując, jak
powoli znika napięcie wywołane obchodem z Jackiem. Mary przysiadła na krześle. Wyraźnie
posmutniała.
– Czy twój mąż nie może przyjechać wcześniej?
– Mógłby, ale wtedy musiałby znowu wyjechać niedługo po tym, jak mały się urodzi, a
obiecaliśmy sobie, że przez kilka pierwszych miesięcy będziemy jak najwięcej razem.
– No tak, to chyba bardzo rozsądne. Co zrobisz ze swoim skarbem, jak wrócisz do pracy?
Mary uśmiechnęła się.
– Bellbrook to wyjątkowe miejsce. Będę go zabierać ze sobą. Ludzie w szpitalu tworzą
jedną wielką rodzinę i zawsze mi pomogą. – Obydwie się roześmiały. – Chodźmy do ogrodu,
zanim zajdzie słońce. Szkoda takiego pięknego wieczoru.
Na patio owiał je intensywny zapach róż. Z rozłożystego drzewa zerwały się trzy czarne
papugi, by odlecieć z wrzaskiem, który prawie zagłuszył słowa Mary.
– Zanosi się na trzy dni deszczu – powiedziały w tej samej chwili i obydwie wybuchnęły
śmiechem.
– Ty też jesteś przesądna? – zapytała Eliza.
– A kto nie jest?
– Wydawało mi się, że mieszkańcy prowincji mają większą skłonność do zabobonów niż
ludzie z miasta.
– Naprawdę wychowałaś się na wsi? – zainteresowała się Mary.
– Tata kochał wieś, a mnie to nie przeszkadzało.
– A mama?
– Odeszła od nas. – Eliza wzruszyła ramionami. – Z tego powodu. Oraz z powodu plotek.
– O tak, tutaj aż od nich huczy.
– Domyślam się, że już wiesz, że Jack wygonił Carlę i mnie z rzeki.
– Nie mogłam się doczekać, kiedy to powiesz. Eliza uniosła ręce w geście rozpaczy.
– Jestem niewinna, przysięgam. Wymyślili, że byłam na golasa, a Jack rzucił mi ręcznik.
– To znaczy, że to nieprawda? – Mary zrobiła rozczarowaną minę, ale długo nie
wytrzymała. – Plotki biorą się stąd, że w małym miasteczku wszyscy są spokrewnieni albo
skoligaceni przez małżeństwo...
– Ilu krewnych ma tu nasz doktor Jack? – zapytała bezwiednie, ale było już za późno, by
te słowa wycofać. Należało mieć nadzieję, że Mary nie pomyśli, że Jack ją interesuje, tym
bardziej że podejrzewała ją o skłonność do swatania.
– Mieszkają tu prawie sami jego krewniacy.
– Zauważyłam. Ty też należysz do tego kręgu? Mary westchnęła.
– Nie. Przyjechałam tu z Sydney. Wszystko zaczęło się od pradziadków Jacka, którzy
mieli dziesięcioro dzieci. Większość z nich tu została. Jack ma więcej kuzynów niż pies
pcheł.
– To dlaczego nie ma żony i dziesięciorga dzieci?
– Na tym polega problem. Miał żonę. Ożenił się z moją siostrą. Umarła trzy lata temu. –
Mary umilkła, po czym otrząsnęła się z melancholii. – Lydia nie chciała mieszkać w
Bellbrook, więc wróciła do Sydney. Miesiąc później zginęła w wypadku. Była w ciąży.
Spodziewała się synka.
Biedny Jack.
– To okropne. Musiało być wam bardzo ciężko. Mary patrzyła przez okno.
– Jack mnie wspierał. Mick, mój mąż, jej nie lubił, więc gdy rzuciła Jacka, odetchnął z
ulgą. Jack zawsze był opiekuńczy, zawsze brał na siebie odpowiedzialność. Chyba o to
chodziło mojej siostrze, gdy za niego wychodziła. Lydia była inna niż ja – ciągnęła. – Piękna,
rozpieszczana przez rodziców, artystycznie utalentowana. Nie znosiła Bellbrook. Nie chciała
być w ciąży, a na koniec znienawidziła Jacka. – Popatrzyła z uśmiechem na swój duży
brzuch. – A ja uwielbiam być w ciąży, kocham Bellbrook i... kocham Jacka jak brata. Dzięki
niemu poznałam Micka. Był drużbą na ich ślubie. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego
wejrzenia i natychmiast się pobraliśmy. I od tej pory czuję się tu jak w domu. Nigdy nie
wiadomo, co komu los zgotuje.
Sporo tu sercowych happy endów. Eliza westchnęła.
Mary jest taka zadowolona z życia. Szczęściara. Ale ona już nie chce bawić się w miłość.
Intrygowała ją żona Jacka. Za co można go znienawidzić?
– Czym twoja siostra się zajmowała?
– Niczym. Próbowaliśmy wciągnąć ją do jakichś wspólnych działań, ale jej to nie
interesowało. Nudziła się jak mops, miała za złe całemu światu, że życie przecieka jej przez
palce. Zanim zginęła, pomyślałam nawet, że to dobrze, że wyjechała z Bellbrook, bo przez nią
Jack był bardzo nieszczęśliwy. Podejrzewam, że i on tak na to patrzył. Do czasu tego
wypadku.
Pokręciła głową.
– Załamałam się – ciągnęła. – Jack i ja mieliśmy straszliwe poczucie winy, bo wydawało
się nam, że za mało się staraliśmy. Jack głęboko przeżył śmierć dziecka. Winą za
chimeryczność Lydii obarczał siebie oraz ciążę. Nie wiem, czy by go nie rzuciła, a ich synek
by żył, gdyby Jack poświęcał jej więcej uwagi. – Westchnęła. – Przez kilka miesięcy po
wypadku Jack sprawdzał w literaturze fachowej, czy szpital, do którego ją przewieziono,
zrobił wszystko, co należało w takiej sytuacji.
Podniosła wzrok na Elizę.
– Podejrzewam, że to ciągle w nim siedzi. I dlatego nie spieszy mu się do zakładania
nowej rodziny. – Pogładziła brzuch. – Powiedział, że robienie dzieci zostawia mnie, a sam
zostanie dobrym wujkiem. Myślę, że to wielka szkoda. I uważaj, całe Bellbrook jest o tym
przekonane.
– Nie patrz na mnie. – Eliza na serio się przestraszyła. – Nie interesują mnie mężczyźni.
– To nie ma nic do rzeczy. Bądź przygotowana na przeróżne aluzje przychylnych ciotek i
stryjów, którzy o niczym innym nie marzą jak o tym, żeby Jack założył rodzinę.
Już miały wejść z ogrodu do domu, gdy dobiegł je chrzęst opon na podjeździe od frontu
oraz jazgot telefonu w salonie.
– Otworzę drzwi, a ty odbierz telefon – powiedziała Eliza, widząc rozterkę Mary.
Chwilę później pożałowała takiej decyzji, bo gościem okazał się Jack.
– Co pani tu robi? – To spotkanie zaskoczyło oboje w równej mierze.
Eliza tylko westchnęła: jak banalne jest jej życie!
– Proszę wejść. – Wzruszyła ramionami. – Mary rozmawia przez telefon. Zaraz tu
przyjdzie.
– Pod warunkiem, że to nie jest jej mąż. Ich rekord to trzy godziny i dziesięć minut –
mruknął Jack.
Eliza aż zagwizdała. Nie potrzebuje trzech godzin i dziesięciu minut z Jackiem
Dancerem. Drażnił ją sam jego widok, a teraz, kiedy Mary sporo jej o nim opowiedziała, nie
miała pojęcia, jak sobie z tym facetem radzić.
– Niech pan powie Mary, że przyjadę jutro. Padam ze zmęczenia – oznajmiła chłodnym
tonem.
Jack z niesmakiem popatrzył na podjazd.
– To pani mustang?
Przeniosła wzrok na swojego czerwonego gruchota.
– To moje ukochane autko.
– Ile pali?
Popatrzyła w głąb domu w nadziei, że Mary wybawi ją z sytuacji. Nic z tego.
– Zależy od tego, jak jeżdżę.
– A jak pani jeździ?
– Co to pana obchodzi? – Potrząsnęła głową, nie spodziewając się odpowiedzi, ale się
przeliczyła.
– Żal mi każdego życia, a taki zabytek jest zdecydowanie mniej bezpieczny od
nowoczesnych samochodów.
– Będę jutro w pracy, proszę się nie martwić. – Sięgnęła do kieszeni po kluczyki. –
Proszę, niech pan przekaże Mary, że do niej zadzwonię. Dobranoc.
Huknęła pięścią w kierownicę. Jack Dancer, osobnik po przejściach! Przeczuwała to.
Ktoś, tam wysoko, uwziął się na nią! Z drugiej strony trzeba przyznać, że życie wcale Jacka
nie rozpieszczało.

Patrzył za autem oddalającym się w obłoku kurzu, tak samo jak patrzył za samochodem
żony, kiedy rzuciwszy go, wyjechała do Sydney. Odwrócił się, słysząc kroki Mary.
– Mam wrażenie, że ona dobrze zrobi tej społeczności.
– Mogłaby i tobie zrobić dobrze – zauważyła Mary.
– Nie przyjechałem do ciebie rozmawiać o Elizie May. – Nadal miał mieszane odczucia
na jej temat.
– Dlaczego? My rozmawiałyśmy o tobie. – Uniósł wysoko brwi, ale nie podjął tematu,
więc zapytała: – To po co przyjechałeś?
– W odwiedziny.
– Więc dlaczego ona się zmyła?
– Powiedziała, że przyjedzie kiedy indziej. – Popatrzył na Mary. – W pracy jest bardzo
dobra. Jeśli u nas zostanie, nie musisz spieszyć się z powrotem.
– Jack, jesteś dla niej miły? – zapytała podejrzliwie.
– Nie za bardzo. Podejrzewam, że jest po przejściach.
– A ty nie?
Wzruszył ramionami i zmienił temat.
– Muszę jechać. Chciałem tylko zobaczyć, jak się czujesz na urlopie macierzyńskim.
– Bardzo przyjemnie leży się brzuchem do góry, ale podejrzewam, że zwariuję z
bezczynności. Zostań na kolację. Chciałam podjąć Elizę, ale ją wypłoszyłeś.
– Wcale jej nie płoszyłem – obruszył się.
Nie był o tym przekonany. Na razie nie pokazał się jej z najlepszej strony. Chyba dlatego,
że budziła w nim strach. Nie fizyczny, skądże, takie chucherko, ale gdzieś na poziomie
bodźców bardzo prymitywnych, nad którymi wolał się nie zastanawiać.
– Dobrze, chętnie zjem z tobą kolację. Ganiam od samego rana, więc jeśli nie będę musiał
stać w kuchni, moja radość będzie bezgraniczna.
– Tyle razy ci mówiłam, żebyś zatrudnił gosposię.
– Pamiętam o tym, ale cenię sobie prywatność. Chyba wiesz, jakie jest to nasze
miasteczko. – Ruszył za nią do kuchni. – Zadzwoniłem dzisiaj do Julie. – Bardzo się starał, by
zabrzmiało to obojętnie. – Okazało się, że Julie i Eliza się przyjaźnią. Julie twierdzi, że Eliza
jest bardzo odpowiedzialna.
Mary przechyliła głowę, a on już wiedział, co ona powie.
– Po co do niej dzwoniłeś? Podobno jesteś z niej zadowolony.
Ależ ta Mary jest dociekliwa.
– Instynkt mi to podpowiedział.
– Mój instynkt podpowiada mi, że Eliza May jest wspaniałą kobietą. Już ją zaliczyłam do
grona najbliższych przyjaciół. – Spojrzała na niego wyzywająco, lecz on powstrzymał się od
komentarza. – Myślę, że zjemy na dworze, bo szkoda tak pięknego wieczoru.

– Witam siostrę.
Jaki serdeczny od samego rana, pomyślała niezadowolona. Była cała obolała i połamana
po trzeciej nieprzespanej nocy na najbardziej nierównym materacu na południowej półkuli.
Ale nie to było przyczyną bezsenności.
– Dzień dobry.
– Wygląda pani na niewyspaną.
– Chyba sprawię hotelowi prezent w postaci nowego materaca.
– Aż tak źle? – Bardzo się starał być miły. Czuła, że mięknie. Bez wątpienia dlatego, że
nie dały jej spać rewelacje Mary na jego temat.
– Uhm – mruknęła, po czym podjęła bezpieczny wątek. – Keith wygląda dzisiaj znacznie
lepiej, czyli antybiotyk działa.
Gdy ramię w ramię szli przez hol, Eliza wszystkimi zmysłami odbierała jego bliskość:
wzrost, uśmiech, a nawet odgłos kroków. Działo się to wbrew jej woli, więc trochę się
odsunęła, czego on nie zauważył.
– Bardzo dobrze. A Joe spał lepiej niż pani?
Skąd ta troskliwość? Zdaje się, że gdy poprzedniego dnia zostawiła go u Mary,
szwagierka ostro go poinstruowała. Mary, błagam, nie zachęcaj go!
– Czy to Mary kazała panu być dla mnie miłym? Zaczerwienił się i przemilczał tę
złośliwość. Odetchnęła z ulgą.
Weszli do pokoju Janice, która właśnie kąpała małego Newmana. Trzymała go fachowo i
nie wykazywała żadnych oznak zdenerwowania.
– Janice, wyglądacie tak spokojnie, jakbyście robili to już sto razy – ucieszył się Jack.
Malec leżał na wodzie i niebieskimi oczkami wpatrywał się w matkę. Śliczny, pomyślał Jack.
Jednocześnie zdał sobie sprawę, że jego ból z powodu straty synka jakby zelżał.
– On bardzo lubi się kąpać. – Janice się uśmiechnęła.
– Jak szwy? Bolą?
– Nie bardzo. Eliza dała mi środek przeciwbólowy, żebym mogła sama go wykąpać. Ale
po kąpieli oboje się zdrzemniemy.
– Ssie?
W odpowiedzi Newman donośnie czknął, czym wszystkich rozbawił.
– Prosiak – ofuknęła go matka. – Ssie jak smok, jakby miał nic już nie dostać. A ja jutro
chciałabym pojechać do domu. Możemy?
Jack spojrzał na Elizę, która przytaknęła.
– Musisz się oszczędzać.
– Matka Janice będzie z nią przez tydzień – wyjaśniła Eliza. – Radziłam jej, żeby wróciła
do domu chociaż jeden dzień po przyjeździe matki.
Janice cicho się roześmiała.
– Peter jest genialnym farmerem, ale nie nadaje się na gospodynię. Eliza uważa, że
powinniśmy się tam zjawić, dopiero jak mama doprowadzi dom do ładu.
– Zgadzam się. Rano zbadam małego i obejrzę twoje szwy. Jeżeli wszystko będzie w
porządku, po lunchu się pożegnamy – oznajmił.
– Dziękuję. – Janice wyjęła synka z wanienki i ułożyła go na ręczniku rozłożonym przez
Elizę. Dziecko zakwiliło z zimna, ale ucichło, gdy Janice owinęła go ręcznikiem i przytuliła.
Jack dostrzegł błysk smutku w oczach Elizy. Postanowił dowiedzieć się więcej o nowej
pielęgniarce. Wcześniej nie przyszło mu do głowy, że elfy potrafią się rozczulać.
Nie miał czasu na rozmyślanie, bo Eliza już przeszła do pokoju Keitha i Joego.
Stwierdził, że czerwone pręgi na brzuchu starszego pacjenta nieco zbladły, za to na
policzki wypełzły mu podejrzane wypieki.
– Boli? – zapytał, dostrzegając, że pacjent jest spocony i ma przyspieszony oddech.
– Trochę.
Nie oczekiwał innej odpowiedzi, ale nie uśpiło to jego czujności.
– Zdaje się, że w samą porę złapaliśmy tę nową infekcję. Keith, do wieczora twoje
samopoczucie powinno się poprawić. Szwy wyglądają już zdecydowanie lepiej. Zostawiam
cię na łasce siostry Elizy.
– To znaczy, że jestem w dobrych rękach, doktorze. Ona jest bardzo bystra.
Jack położył mu rękę na ramieniu.
– Ja też to zauważyłem.
– Szkoda, że taka dobra kobieta nie ma męża. – Keith mrugnął do Jacka, który odskoczył
od łóżka, jakby zobaczył tam żmiję.
– Dziadku, nie zaczynaj – uśmiechnął się z przymusem. – Zajrzę do ciebie jutro.
Znaleźli się przy łóżku Joego.
– Widzę, że już nie masz podkrążonych oczu – powiedział. – Cieszę się, że ból słabnie.
– Czułem się trochę jak mięczak – wyznał Joe. – Siostra mnie złamała, ale sen dobrze mi
zrobił.
– Środki przeciwbólowe w rozsądnych dawkach przyspieszają proces gojenia – zapewnił
go Jack. – Ból jest sygnałem, że dzieje się coś złego, ale kiedy już wiadomo, o co chodzi, jest
niepotrzebny.
– Siostra Eliza powiedziała to samo. To dobra dziewczyna. – Gdy Joe powiódł wzrokiem
od Jacka do Elizy, Jack odniósł wrażenie, że jego asystentka hamuje śmiech.
Był pełen podziwu dla jej samokontroli. Prawdę mówiąc, ten podziw burzył jego spokój.
To tylko pociąg fizyczny, tłumaczył sobie, nie zamierzając mu ulec. Ani sugestiom
pacjentów.
– Jutro do domu? – zapytał, spoglądając na rzeczy pacjenta ustawione przy łóżku. Joe nie
miał już bandaży, a tylko opatrunki tuż nad łokciami, gdzie chlapnęła benzyna i poparzenia
były najgłębsze. – Palce goją się prawidłowo, mimo że są takie różowe. To jest nowa skóra.
Nie wolno ci tego zabrudzić ani wychodzić na słońce. Pamiętaj o tym. A jak już musisz
wyjść, co parę godzin smaruj się kremem z filtrem, jasne?
– Tak jest, doktorze. Przyjedzie po mnie siostra. Powiedziała, że wypożyczy mi jednego
ze swoich synów, żeby ze mną mieszkał i przez kilka tygodni robił za mnie brudną robotę.
– Bardzo dobrze. I trzymaj się z daleka od pożaru buszu. Zapowiadają, że czekają nas
trudne tygodnie. Jeśli pożar dotrze do twojego gospodarstwa, pakuj manatki i przyjeżdżaj do
nas. Nie baw się w strażaka, zrozumiano?
– Tak, panie doktorze.
Jack podniósł ramię w pożegnalnym geście, po czym spojrzał na Elizę. Wydawało mu się,
że zbladła.
– Co pani jest?
– Nic, nic. Mam złe wspomnienia z pożaru buszu, ale to było bardzo dawno temu.
Wyszedł za nią z pokoju.
– Co się wtedy stało? – zainteresował się.
– Nie lubię o tym mówić. Co doktor sądzi o szwach Keitha?
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
– Wyglądają lepiej, ale on mi się nie podoba. Jeśli pani albo nocna zmiana będziecie
miały wątpliwości, dzwońcie do mnie. Gdyby jego stan się pogorszył, odstawcie jedzenie
oraz picie i obserwujcie, czy nie ma objawów niedrożności porażennej jelit. Infekcja mogła
spowolnić ich pracę. – Zasępił się. – Gdyby jego jelita nie pracowały, trzeba go będzie
przewieźć do Armidale, a on nie lubi być tak daleko od swoich.
Przytaknęła.
– On się niepokoi o Bena, o swojego psa pasterskiego. Zajmuje się nim sąsiad, ale on i
tak się martwi.
– Będzie musiał poczekać jeszcze parę dni.
Zastanawiając się w milczeniu nad problemem oborowego, przeszli do skrzydła
zajmowanego przez seniorów.
– Widzę, że już trzyma pani rękę na pulsie wszystkich spraw w Bellbrook.
Eliza podniosła wzrok do nieba.
– To ma być gra słów?
– Owszem.
– Niech pan sobie daruje! – jęknęła. – Mój ojciec całe życie mówił szaradami, aż... –
Zawahała się. – Nieważne. Niech pan się bawi słowami, ile pan chce, to pana szpital.
Zadzwonię, jak coś się będzie działo.
Gdy odchodził, upominała siebie, że nie wolno jej za bardzo go lubić. Wytrącają z
równowagi i sprawia, że mówi nie to, co trzeba, a wcześniej jej się to nie przytrafiało. Należy
przecież do tych, którzy cierpliwie wysłuchują innych, a tu nagle zaczęła traktować Jacka jak
spowiednika, który z przerażającą łatwością rozdrapuje jej od lat zabliźnione rany.
Popełniła błąd, decydując się na zastępstwo w Bellbrook. Zrobiło się jej jednak głupio,
gdy pomyślała o Mary, która mimo zaawansowanej ciąży dzielnie tkwiła na posterunku.
Najwyraźniej Bellbrook było jej pisane, a ona musi dociec przyczyny. Oby nie
sprowadziło się to do wyciągania Jacka Dancera z zapaści emocjonalnej jej kosztem.

– Doktorze, te hemoroidy znowu bardzo mi dokuczają.


Wielkim wysiłkiem woli oderwał myśli od Elizy, by skoncentrować się na leciwej
pacjentce.
– Współczuję. A nie zażywała pani znowu tych tabletek z paracetamolem i kodeiną?
Staruszka unikała jego wzroku.
– Parę wzięłam. To one wywołują ból?
– Pośrednio. Kodeina powoduje zaparcia, a wysiłek bardzo źle robi żylakom.
Podejrzewam inną przyczynę. Co panią boli?
– To tylko hemoroidy.
Jack zajrzał jej głęboko w oczy.
– Więc proszę mi powiedzieć, dlaczego zażywa pani środki przeciwbólowe?
– Prawdę mówiąc, doktorze, to przez męża. Chrapie tak głośno, że nie mogę spać, a po
dwóch proszkach śpię jak kamień.
Pokręcił głową.
– Przepiszę pani słaby środek nasenny. I proszę do mnie przysłać małżonka. Zajrzę mu do
gardła, a potem, jeśli to będzie wskazane, skieruję go do kliniki snu. Bardzo możliwe, że
małżonek cierpi na bezdech.
Kobieta wyprostowała ramiona.
– Mój Jem jest chory? – zdumiała się. – On nigdy nie choruje. Kto by pomyślał? –
Ściągnęła brwi. – Czy przez ten bezdech można być zmęczonym? Bo Jem narzeka, że ciągle
jest zmęczony.
– To niewykluczone. – Wstał i podał jej receptę. – Proszę brać jedną pastylkę przed snem,
dopóki się nie dowiemy, co dolega pani mężowi.
Otwierając drzwi, stłumił ziewnięcie. Nie tylko Jem Rowe ma problemy ze spaniem.
Od przyjazdu Elizy on sam sypia marnie. Ledwie wysiedział do osiemnastej. Z radością
pojedzie do domu.
ROZDZIAŁ CZWARTY

O świcie Keith dostał wysokiej gorączki. Pełniąca nocny dyżur Rhonda po namyśle
zadzwoniła do Elizy z prośbą, by przyjechała do szpitala i zajęła się pacjentem, ponieważ
Jack wyjechał do dziecka chorego na krup.
Kiedy Eliza dotarła do łóżka Keitha, pacjent był rozpalony, mamrotał coś bez sensu i
rzucał się niespokojnie.
Poprawiła mu poduszkę i szczelniej okryła. Wyglądał okropnie.
– Keith, jak się pan czuje?
Staruszek otworzył oczy i blado się uśmiechnął.
– Jak groch przy drodze. Śniło mi się, że pochyla się nade mną Kuba Rozpruwacz. – Nie
brzmiało to jak żart. – Chyba siostra przyszła przed czasem. Już jest rano?
– Jeszcze nie. Proszę spać dalej. Posiedzę przy panu, aż przyjedzie doktor Dancer i pana
zbada.
Keith przeniósł na nią wzrok. Z kącików oczu pociekły mu łzy.
– Niech siostra nie pozwoli, żeby odwieźli mnie do Sydney. Nie chcę umierać daleko od
swoich... – wyszeptał.
– Keith, pan nie umrze. Nie pozwolimy panu. – Położyła mu dłoń na kościstym ramieniu.
– Dobrze pan wie, że doktor Dancer wysyła pacjentów do innych szpitali tylko wtedy, kiedy
nie ma innego wyjścia.
– Jak coś się ze mną stanie, zaopiekuje się siostra moim psem? – Mocno ścisnął jej dłoń.
– Nic złego się panu nie przytrafi, a ja i tak zaopiekuję się Benem. Proszę się uspokoić.
Zaczekajmy, aż zadziała antybiotyk. – Otarła mu pot z czoła. – Proszę zamknąć oczy i
spróbować zasnąć, a ja będę w tle coś opowiadać.
Półgłosem zaczęła relacjonować swoje dzieciństwo na farmie ojca. Kiedy pacjent zasnął
niespokojnym snem, umilkła. Obserwowała go bacznie, od czasu do czasu ocierając mu czoło
i poprawiając pościel. Następna godzina okazała się najtrudniejsza, ponieważ jego stan
zdecydowanie się pogorszył. Widok jego rozgorączkowanych policzków boleśnie
przypomniał jej o ojcu.
Miała osiemnaście lat, kiedy pewnego dnia ojciec pobiegł na pastwisko gasić pożar
spowodowany uderzeniem pioruna. Pogoda była wtedy taka jak teraz, a ona do tej pory miała
w pamięci swąd eukaliptusowego dymu oraz trzask ognia w poszyciu. Podlewała właśnie
rabatki wokół domu, gdy nagle zerwał się wiatr, a za nim ruszyła ściana ognia wysokości
drzew, zasłaniając jej ojca.
Nim oprzytomniała i wbiegła na werandę, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak płomienie
ogarniają warzywnik i sławojkę.
Była pewna, że zginie, gdy nagle chlusnęła na nią kaskada wody. Serce waliło jej tak
głośno, że zagłuszyło huk silnika helikoptera cysterny używanego do gaszenia pożarów z
powietrza. Maszyna zawróciła po nowy ładunek wody, a ona stała struchlała, wpatrując się w
miejsce, gdzie widziała ojca po raz ostatni. Potem rzuciła się biegiem w tę stronę.
Znalazła go w wodopoju. Na pierwszy rzut oka nie odniósł żadnych obrażeń, lecz wysoka
temperatura poparzyła mu płuca. Trzymała go za rękę i patrzyła razem z nim, jak helikopter
zrzuca kolejny ładunek wody, by dogasić żar, po czym ląduje tuż przy nich.
Przewieziono go do szpitala w mieście, skąd już nie wrócił. Umierał dwa dni, a ona do tej
pory nie wybaczyła sobie tego, że przeżyła, a on nie. Nie lubiła tych wspomnień, bo
przypominały o jej bezradności. Nieznajomość zasad pierwszej pomocy należała do
ważniejszych powodów, dla których wybrała studia pielęgniarskie.
Na pogrzebie ojca po raz ostatni widziała matkę. Było to bardzo nieprzyjemne spotkanie.
Padło w jego trakcie dużo gorzkich słów, zwłaszcza z jej strony.
Na dzisiaj wystarczy wspomnień, pomyślała, prostując się w fotelu. Gdy podniosła
wzrok, ujrzała Jacka.
Wydał jej się silny, dobry i godny zaufania. Jego widok dodał jej otuchy.
– Już pan wrócił, doktorze? Przytaknął.
– Jak on się czuje? – Wskazał na staruszka.
– Chyba lepiej. Śpi spokojniej niż pół godziny temu.
Jack popatrzył na pacjenta, który stale zmieniał pozycję.
– Domyślam się, że było ciekawie.
– Nie lubię takich atrakcji – odparła chłodno. Nie ukrywała niepokoju z powodu stanu
pacjenta. Czuła, że podniósłby ją na duchu kontakt fizyczny z Jackiem. Gdyby mogła, na
przykład, oprzeć głowę na jego piersi albo gdyby ją objął.
Na szczęście nie zrobił żadnego takiego gestu. Gdy przedstawiała mu stan pacjenta, stał z
rękami w kieszeniach. Potem ponownie zbadał Keitha i zlecił dodać do kroplówki antybiotyk.
Godzinę później stan pacjenta zaczął się nieznacznie poprawiać. Wówczas Rhonda
zaproponowała, by poszli na kawę.
– Zostanę jeszcze pół godziny – powiedziała Eliza.
– Myślę, że najgorsze już za nami. Pan, doktorze, niech jedzie do domu. Jak będzie
trzeba, zadzwonię.
Tłumiąc ziewnięcie, popatrzył na zegarek.
– Zostaniemy oboje. Będziemy się nawzajem pilnowali, żeby nie zasnąć.
Ruszyli do pokoju śniadaniowego.
– Od północy jest pan na nogach – zauważyła Eliza. – Musi pan być zmęczony.
Wzruszył ramionami.
– Nie bardziej niż normalnie. Nie potrzebuję dużo snu. – Przysiadł na brzegu stołu i
zaczął machać nogą, a ona, napełniając imbryk, starała się na niego nie spoglądać.
Uśmiechał się czarująco.
Nie wolno ci się angażować, powtarzała w duchu.
– Proszę opowiedzieć mi coś o sobie – zaczął łagodnym tonem. – Jak siostra się czuje w
Bellbrook?
– Wolałabym, żeby nie zwracał się pan do mnie per „siostro”. Mam wtedy wrażenie, że
pan ze mnie kpi.
– To nie są kpiny – zapewnił ją, po czym dodał:
– Elizo. – Tak jak prosiła. – Teraz ty powiedz „Jack”.
Milczała.
– Tchórz. Eliza to bardzo ładne imię. Po kimś w rodzinie?
Nie podobała jej się ta rozmowa.
– To jest moje drugie imię. Pierwsze otrzymałam po matce. Gwendolyn, ale go nie
lubiłam, więc jak miałam osiemnaście lat, zmieniłam je na Elizę.
– Czy mam rozumieć, że nie jesteś w dobrych stosunkach z matką?
– Nie wiem. Od siódmego roku życia widziałam ją jeden raz.
Przez parę minut Jack w milczeniu popijał kawę.
Zaskoczyłam go, pomyślała z satysfakcją. Pochyliła się nad kartą choroby Keitha, by
wpisać swoje najnowsze obserwacje. Może przestanie ją dręczyć tak osobistymi pytaniami.
Niestety.
– Jeśli jestem natarczywy, Elizo, to dlatego, że niespodziewanie poczułem się
zrelaksowany w twojej obecności. – Zauważył, jak drgnęła jej dłoń, w której trzymała
długopis. – Nie bój się, nie będę składał ci żadnych propozycji. Dostałem od losu porządną
nauczkę i do końca tego stulecia nie zamierzam szukać bratniej duszy.
– Zważywszy, że ten wiek dopiero się zaczął, wątpię, żebyś dożył następnego.
Nie zamierzał burzyć muru, którym się odgradzała, ani ratować jej przed upiorami z
przeszłości. On też dźwiga swój bagaż i do tej pory nie wybaczył sobie tego, że zawiódł
Lydię. Jakie przeżycia sprawiły, że Eliza tak boi się otworzyć?
Może ją rozśmieszyć?
– Bądźmy przyjaciółmi – zaproponował w końcu.
– Przyda mi się taki sympatyczny i bezpieczny przyjaciel.
– Czemu nie? SBP to brzmi ładnie. Skąd wiesz, że jestem bezpieczna? – zapytała bez
entuzjazmu.
– Powiedziałaś Mary, że masz dosyć facetów. Podejrzewam, że zależy ci na
oświadczynach jeszcze mniej niż mnie.
Trafił w sedno, sądząc po tym, jak energicznie pokiwała głową.
– Masz rację. Jeśli jeszcze znajdzie się ktoś, kto zechce się ze mną ożenić, będzie musiał
mnie porwać, bo będę wrzeszczeć i kopać do samego ołtarza.
Czuł to samo.
– Skoro już mamy to za sobą, powiedz mi, co planujesz po wyjeździe z Bellbrook. Jaki
masz cel w życiu?
Ziewnęła. Nie zdziwiło go to, była przecież czwarta rano. Zdaje się, że odpowiadając mu,
myślała, że w ten sposób go rozbudzi.
– Prawie już spłaciłam mieszkanie w Randwick. Kupiłam je, bo było blisko szpitala. Jak
już będę miała kredyt z głowy, chcę kupić samotną chatę w lesie i parę akrów ziemi.
Koniecznie ze strumieniem. Niedaleko od Sydney, żebym mogła spędzać tam weekendy.
– Czy to znaczy, że nie przepadasz za Sydney?
– zdziwił się. Czekał na więcej informacji, ale Eliza milczała.
Dlaczego ona nie chce mówić o sobie?
– Pora zmienić Rhondę – powiedziała. – Strasznie jesteś dociekliwy.
Nie brzmiało to zbyt stanowczo.
– Opowiedz mi o tym facecie, który cię rzucił – poprosił łagodnym tonem. Być może to
przełamało jej opór.
– O którym? – Sama się zdziwiła, że mu odpowiada.
– Było ich więcej niż jeden?
– Kiedy ojciec zginął w pożarze buszu... przeniosłam się do Sydney, na studia
pielęgniarskie. Na uczelni zakochałam się w starszym ode mnie mężczyźnie po
dramatycznych przejściach. Wydawało mi się, że jesteśmy bardzo sobie bliscy.
Postanowiliśmy, głównie on, że nikomu o tym nie powiemy, że weźmiemy cichy ślub poza
Sydney. Pewnego dnia przyszedł do mnie, podziękował za to, że obudziłam go do życia i
oznajmił, że pokochał kobietę, którą poślubi nazajutrz.
Jack wykrzywił wargi w grymasie niesmaku i potrząsnął głową.
– Dlaczego uważasz, że już zawsze tak musi być? Ten facet okazał się po prostu draniem.
Uśmiechnęła się.
– Mojego ostatniego narzeczonego, Alexa, rzuciła poprzednia dziewczyna. I tym razem
myślałam, że do siebie pasujemy. Zaręczyliśmy się. Również on chciał utrzymywać to w
tajemnicy. Nasz plan był tak tajny, że zanim ustaliliśmy datę ślubu, odszedł z moją
przełożoną. – Popatrzyła na dłonie. – Wydawało mi się, że to mężczyzna mojego życia, który
nie wykorzystuje mnie do załatwienia swoich problemów emocjonalnych, lecz on mścił się na
mnie za wcześniejsze sercowe niepowodzenia. Jak połączę to z rozwodem rodziców oraz z
tym, że wychowałam się z ojcem samotnikiem, to nie mam innego wyjścia, jak zgodzić się z
opinią mojego psychoterapeuty.
– Chodzisz do psychoterapeuty?
– A ty byś nie chodził?
Wytrzeszczył oczy jak złota rybka chwytająca powietrze, czym ją rozśmieszył. Sam tego
chciał, pomyślała.
– Moja terapeutka uważa, że cierpię na syndrom oderwania z powodu odejścia matki,
czego rezultatem jest niska samoocena. I dlatego padam ofiarą mężczyzn obciążonych
emocjonalnie, którzy nie potrafią odwzajemnić miłości.
– Matko święta. – Jego wargi drgnęły w ledwie dostrzegalnym uśmiechu, a ona ze
zdziwieniem odczuła uzdrawiające działanie śmiania się z samej siebie.
– Moim nowym celem w życiu jest przejść przez nie bez miłości oraz bez ryzyka
zmarnowania energii na kolejnego bezużytecznego faceta.
Jack podrapał się w ucho.
– Zaraz, zaraz. Muszę to sobie poukładać. Po tym, jak rodzice się rozstali, mieszkałaś z
ojcem. Gdzie to było?
– Na farmie w Macksville.
– To niedaleko stąd.
– Do dwunastego roku życia uczył mnie ojciec, a kiedy w końcu poszłam do prawdziwej
szkoły, miałam trudności w nawiązywaniu kontaktów. Nie miałam przyjaciół. Odzywali się
do mnie tylko ci, których nikt inny nie chciał słuchać, więc wyspecjalizowałam się w
słuchaniu. – Uśmiechnęła się gorzko, po czym wstała. – Zdaje się, że jesteś wyjątkiem.
– To bardzo ciekawe.
– Wątpię. – Wzięła ze stołu kartę choroby Keitha. – Chodźmy do Rhondy.
Zwierzenia Elizy dały mu sporo satysfakcji, lecz on nadal był ciekawy szczegółów z jej
pokręconego życia. Jej wyznania dostarczyły mu tematu do dalszych rozmyślań.
Gdy wrócili do łóżka pacjenta, Rhonda zapewniła ich, że jego stan się poprawia, oraz że
w trakcie nocnego dyżuru będzie do niego zaglądała co piętnaście minut.
Eliza odetchnęła z ulgą.
– Jak to dobrze, że możemy Keitha zatrzymać w naszym szpitalu, tym bardziej że poleży
tu co najmniej dwa tygodnie. Bardzo się bał, że odeślesz go do miasta.
– Mam nadzieję, że teraz już naprawdę zacznie wracać do zdrowia. Najważniejsza jest
częsta zmiana opatrunku oraz antybiotyk podawany dożylnie. Antybiogram dostaniemy jutro i
wtedy się dowiemy, czy nie należy go zmienić.
Eliza zerknęła na drugie łóżko.
– Cieszę się, że Joe wychodzi. Czy myślisz, że możemy mu pozwolić na odwiedzanie
Keitha?
– Nie powinno mu to zaszkodzić. Zawrócili do stanowiska pielęgniarek.
– Do widzenia, do jutra – powiedziała.
– Dobranoc, Elizo.
W jego głosie brzmiała nowa nuta, która długo nie pozwoliła jej zmrużyć oka.
Za wszelką cenę muszę zachować dystans, pomyślała tuż przed zaśnięciem.
Nie minęły dwa tygodnie jej pobytu w Bellbrook, a już zapisała się na tenisa z Carla i
kilkoma młodszymi kobietami. Była na korcie zaledwie dwa razy i za każdym, podczas
porannego obchodu następnego dnia, Jack relacjonował jej jej poczynania oraz godzinę, o
której poszła spać.
– Ty zbierasz te informacje sam, czy ktoś ci ich dostarcza? – warknęła, a on szeroko się
uśmiechnął.
– Dla wszystkich jesteś wielką nowością.
– Tylko dlatego, że chcą mnie z tobą wyswatać. – Potrząsnęła głową z udawanym
oburzeniem. Przyjemnie się z Jackiem przekomarza, nie należy jednak zapominać, że
obserwuje ich całe Bellbrook.
– Jestem fantastyczną partią.
– Nie ty jeden. Sorry, mnie to nie interesuje. Pochylając się w jej stronę, zniżył głos:
– I dlatego lubię być z tobą.
Rozejrzała się, ale na szczęście nikt ich nie widział.
– Nie życzę sobie nawet żartów na ten temat. Pierwsze dni października były coraz
cieplejsze, podobnie jak stosunki między Elizą i Jackiem, a już czwartego żar lał się z nieba.
Tematem rozmów wszystkich hospitalizowanych staruszków były obawy przed
nadchodzącym upalnym latem.
Gdy na wzgórzach pojawił się pierwszy słup dymu, wyszli na werandę, by potrząsając
siwymi głowami, zwiastować katastrofę.
– Największe pożary, które widziałem, były w roku pięćdziesiątym szóstym – westchnął
Keith. – Ogień pochłonął cztery ofiary: dwóch wujów Jacka z synami.
Joe, który właśnie go odwiedził, przytaknął.
– Mnie jeszcze nie było wtedy na świecie, ale ojciec mi o tym opowiadał. – Joe zwrócił
się do Elizy. – Teraz mamy doskonałego szefa straży.
Eliza przymknęła powieki, by odpędzić wspomnienia o ojcu. Nienawidziła lata, tej pory
pożarów, i przysięgła sobie, że nie będzie miała z tym do czynienia. W Sydney, skąd
przyjechała, nie było pożarów buszu. To kolejny powód, z którego nie powinna przyjeżdżać
do Bellbrook.
– Jest nim mąż siostry Mary – ciągnął Joe. – Ma ogromne doświadczenie. Jest stanowym
doradcą od tych spraw. W wojsku był bardzo ważnym strażakiem.
Jeszcze przed lunchem wszystkich zdrowych mężczyzn wezwano do siedziby straży,
ponieważ ogień zaczął schodzić z gór w stronę Bellbrook.
W szpitalnych pokojach włączono radioodbiorniki, tak że Eliza nie mogła odciąć się od
aktualnych informacji.
„Spłonęły tysiące hektarów pastwisk i lasu... spalone stada bydła, ogrodzenia i obory. Na
szczęście nie ma strat w budynkach mieszkalnych... „
Kiedy zakładała maskę tlenową nowej pacjentce z astmą, tuż obok jak spod ziemi wyrosła
Mary.
– Wiedziałaś, że będzie pożar, prawda? Mary przytaknęła.
– Nietrudno to przewidzieć. Wezmę następnego pacjenta.
– Dzięki. – Eliza nie mogła opuścić pacjentki, nie upewniwszy się, że środek
rozkurczowy zadziałał. Domyślała się też, że Mary tylko czekała na taką okazję. Oby Jack nie
pomyślał, że to ona ją ściągnęła.
Jakiś czas wcześniej wyjechał z miasta wezwany przez odległego sąsiada kobiety, która
zasłabła w swoim domu, i teraz czekał przy niej na karetkę.
W miarę jak narastał upał, do szpitala zgłaszało się coraz więcej osób w starszym wieku,
by pomagać w jadalni przy robieniu kanapek dla strażaków.
Gdy Jack wrócił, Mary odpoczywała w biurze na rozkładanym łóżku. Uległa naleganiom
Elizy tylko ze strachu przed Jackiem.
– Miałaś dużo roboty pod moją nieobecność? – Rzucił kluczyki na biurko.
– Sporo. Troje dzieci z astmą wywołaną dymem, dwa przypadki lekkich poparzeń,
niemowlę z drgawkami oraz jeden pacjent z podejrzeniem pęknięcia nadgarstka na skutek
kolizji z przerażonym kangurem.
– Kochane Bellbrook. Założę się, że Mary jest wściekła, że ją to ominie.
Niechętnie przeniosła na niego wzrok.
– Niewiele ją ominęło. Pomaga mi prawie od samego rana. Przekonałam ją jednak, że
powinna odpocząć i położyłam ją w biurze. – Czekała na naganę.
– Obawiałaś się, że będę miał do ciebie pretensje o to, że ona tu jest? – Przyglądał się jej
z niedowierzaniem.
– Nie wiedziałam, jak zareagujesz.
– Mary sama jest swoim szefem. To dlatego jest taką dobrą pielęgniarką. Jedyny problem
z nią jest taki, że nie chce odpoczywać, ale mam do ciebie zaufanie i wiem, że nie pozwolisz
jej na nic ryzykownego.
– Mam nadzieję. – Poczuła się rozgrzeszona. Bez sensu.
Jack z kolei uznał, że nic się nie stało.
– Idziemy zbadać naszych chorych.
Godzinę później mieli już wstępne diagnozy oraz zalecone kuracje i ani jednego
oczekującego pacjenta. Większość miała wrócić następnego dnia na oględziny poparzeń i
zmianę opatrunku, a pacjent z pękniętym nadgarstkiem został skierowany do radiologa w
Armidale.
– Elizo, byłaś fantastyczna.
– Dzięki. Z pomocą Mary.
– Ale odpowiedzialność spoczywa na tobie. – Usiadł przy stanowisku pielęgniarek. –
Pacjentka, do której rano mnie wezwano, nazywa się Dulcie Gardner i ma pięćdziesiąt cztery
lata. Odwieziono ją do szpitala w Armidale z udarem. Jej stan i rokowania są dobre, więc
prawdopodobnie wyjdzie z tego z osłabioną lewą stroną ciała i lekkim zaburzeniem mowy.
Mam nadzieję, że po badaniu neurologicznym pozwolą jej na rekonwalescencję u nas. Jedna z
moich dalekich kuzynek jest terapeutką zajęciową na urlopie wychowawczym. Umówiłem się
z nią, że przez kilka tygodni będzie zajmować się Dulcie. Jak się zapatrujesz na jej dosyć
długą obecność w szpitalu, zwłaszcza że na początku będzie wymagać stałej opieki?
– Nie mam nic przeciwko temu.
Uśmiechnął się, a ona zaczęła się zastanawiać, ile razy udało mu się dopiąć swego dzięki
tej strategii.
– Tak myślałem. Jest jeszcze jedna sprawa. – Zawahał się. – Czy byłabyś skłonna na jakiś
czas zamieszkać u Dulcie? Wiem, że taka propozycja może wydawać ci się dziwna, ale to
bardzo ładny domek, a na dodatek jest tam strumień. Chodzi o menażerię Dulcie.
– Eliza wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. – Jej zwierzaki trzeba karmić
dwa razy dziennie. Dulcie jako jedna z niewielu nie ma w Bellbrook żadnej rodziny, więc nie
mogę do tego zatrudnić żadnej kuzynki ani kuzyna. Jej córka mieszka w Sydney, ale nie
utrzymuje z nią kontaktu. Dowiedziałem się o tym w karetce.
Jack proponuje jej opiekę nad domem i dobytkiem tej kobiety? Tak ją ta perspektywa
zdumiała, że nie wiedziała, czy boi się, czy cieszy.
– Dlaczego ja?
– Bo będziesz tu jeszcze przez sześć tygodni, mniej więcej tak długo, jak ona w szpitalu.
Poza tym wiem, że narzekasz na łóżko w hotelu oraz że marzysz o samotni.
Genialna okazja, tym bardziej że w weekend w hotelu nie dało się spać z powodu
odgłosów dobiegających z restauracji.
– Kiedy mam się tam przenieść?
– Fantastycznie. – Odetchnął z ulgą. – Jeśli to możliwe, to jutro po południu. Sąsiedzi
zajmą się zwierzętami rano, a ja nakarmiłem je dzisiaj. Jest tam osioł, króliki, kilka kur, dwie
kozy, kot i pies.
– O rany! Prawdziwa menażeria. Skąd wiesz, że umiem oporządzić całe to towarzystwo?
– To żaden problem dla dziewczyny, która wychowała się na farmie.
Okazuje się, że bardzo uważnie słuchał tego, co nad ranem mu o sobie opowiedziała.
– Dlaczego sam się tam nie przeniesiesz?
– Bo już mam paru podopiecznych, a ty jesteś jedyną osobą bez zobowiązań w tym
miasteczku. Dulcie ma bajeczne loże w pokoju dla gości – dodał kusicielskim tonem. –
Wyśpisz się w nim jak księżniczka.

We wtorkowe popołudnie spakowała się, by zamieszkać w domu nieznanej jej Dulcie.


Domek stał pięć kilometrów pod miasteczkiem. Otaczał go płot z białych sztachet z ozdobną
bramą i gąszcz kwitnących krzewów.
Jack jechał za nią, by pokazać jej, gdzie przechowywana jest karma oraz zapoznać ją ze
zwierzakami.
Ledwie wysiadła z samochodu, polizał ją po ręce duży pies pasterski mieszaniec o
smutnym spojrzeniu.
– Roxy kocha wszystkich – oznajmił Jack ze śmiechem, wyskakując ze swojego jeepa. –
Nie jest najlepszym stróżem, ale pobiegła aż dwa kilometry do sąsiadów, aby zawiadomić ich,
że jej pani coś się stało.
– Mądry piesek – rozczuliła się Eliza, przytulając psa, który teraz polizał ją z zapałem po
twarzy. Śmiejąc się, odepchnęła go. – Roxy, to, że mam cię za bohatera, nie znaczy, że wolno
ci mnie lizać! Proszę pokazać mi resztę menażerii – zwróciła się do Jacka.
Ogarnął posiadłość szerokim gestem.
– Oto osioł Poco, przychylnie nastawiony do całego świata, pod warunkiem, że przyjdzie
się do niego z wiadrem wody. Kozy pasą się same. Domyślam się, że króliki i kury Dulcie
karmi odpadkami. Nie mam pojęcia, gdzie jest kot, ale na pewno zjawi się koło kolacji.
Eliza rzuciła się rozdzielać jedzenie między zwierzęta, a Jack uśmiechał się, widząc jej
entuzjazm.
Już dawno nie była w stanie takiej euforii. Może jednak tęskni do życia na wsi?
– Jak Dulcie jutro wróci z Armidale, na pewno się ucieszy. I sądzę, że pomoże jej to
szybciej odzyskać formę.
Spojrzała na niego. Na jego wargach igrał beztroski uśmiech, jakby nie spoczywał na nim
ciężar odpowiedzialności za zdrowie całej małomiasteczkowej społeczności. Nawet nie
zdawał sobie sprawy z tego, że niewielu lekarzy przejęłoby się losem zwierząt pacjentki i
szukałoby kogoś, kto się nimi zaopiekuje.
– Jack, wiem, że mnie w to wrobiłeś oraz że to ja będę dźwigać to wiadro z wodą, ale
cieszę się, że troszczysz się pacjentów. Dobry z ciebie człowiek.
– Jak na mężczyznę?
– Ja tego nie powiedziałam.
– Ale powiedziałaś, że będziesz nosić wodę. Myślę, że sobie poradzisz. Podoba ci się to
odludzie? Sam już zapomniałem, jaki tu spokój. Nie boisz się ognia, prawda? To bardzo
schludnie prowadzona farma. Zauważ też, że dokoła domu trawa została niedawno
wykoszona.
Spojrzała za siebie na górę porośniętą lasem schodzącym aż do potoku. Całe obejście
było bardzo czyste, nie walały się tam żadne śmieci, które mogłyby stanowić zagrożenie
pożarowe. Wzruszyła ramionami.
– Tutaj jest po prostu pięknie. Nie boję się. Farma taty była jeszcze bardziej oddalona od
ludzkich osad.
Jack przytaknął.
Czując narastające między nimi napięcie, Eliza pomyślała, że to wielka szkoda, bo
jeszcze przed chwilą rozmawiało się im tak swobodnie. Jack, proszę, nic nie mów.
– Wobec tego do jutra. – Wahał się, jakby chciał powiedzieć coś innego. – Dobranoc,
Elizo.
– Dobranoc. – Westchnęła, patrząc na odjeżdżający samochód. Nie udało się jej doszukać
w tym facecie żadnych wad.
Kobieto, pilnuj swojego serca, bo za miesiąc, dwa będziesz zalewać się łzami.
Odwróciwszy się w stronę zwierzaków, natknęła się na dziesięć par oczu wpatrujących
się w nią z nadzieją.
– Kochani, będzie dobrze.
ROZDZIAŁ PIĄTY

W środę rano od samego początku zanosiło się, że Eliza spóźni się do pracy. Na łóżku
Dulcie spała nieprzerwanie aż do szóstej. Potem karmienie zwierząt trwało dwa razy dłużej,
ponieważ osioł nie chciał odsunąć się od bramki, przez co trzy razy musiała przechodzić
przez ogrodzenie z wiadrem pełnym wody.
– Typowy dominujący samiec – mruknęła, wlewając ostatnie wiadro do poidła.
Wracając do domu, przypomniała sobie o jajkach, i tak zanim nakarmiła kury i pozbierała
jajka, zrobiła się siódma.
– Przepraszam za spóźnienie – kajała się przed Rhondą i Vivian.
– Doktor Dancer zadzwonił i uprzedził nas, że możesz się spóźnić – odparła z uśmiechem
Rhonda.
– Ach tak. – Mądrala.
– Ale tylko trochę. – Rhonda próbowała ratować sytuację.
Eliza nie chciała, by koleżankę gryzło sumienie, że napytała biedy lekarzowi, więc
powiedziała ugodowym tonem:
– Jutro nakarmię zwierzaki dużo wcześniej. Jak nasi podopieczni?
Gdy Rhonda przekazała jej oddział i wyszła, przyjechał Jack.
Widząc, że Eliza jest zadowolona, przestał się martwić tym, że obarczył ją opieką nad
zwierzyńcem Dulcie. Był przekonany, że jako dziewczyna wychowana na farmie nie będzie
miała z tym większego kłopotu, nie wiedział jednak, jak będzie się czuła w takiej samotni.
– Dzień dobry paniom – przywitał Elizę i Vivian. Gdy ta pierwsza pozdrowiła go
uradowanym uśmiechem, przeszył go dreszcz. Nie po raz pierwszy, lecz teraz miał wrażenie,
że staje się wobec niej zupełnie bezbronny.
– Witam pana, doktorze – powiedziała z szelmowskim uśmiechem. – Myślał pan, że
będzie pan tu przede mną?
Poczuł, że zaczyna tracić panowanie nad sobą.
– Jak się sprawowała twoja nowa rodzinka? – zapytał.
W nocy spał bardzo niespokojnie, nękany wyrzutami sumienia. Dręczyła go myśl, że
Eliza może się bać, a jego obawy przetykały niepokojące sny.
Eliza zaczęła się rozwodzić na temat swego nowego domu.
– Tam jest wspaniale, mimo że już wiem, co znaczy „uparty jak osioł”. Poza scysją z
Pokiem wszystko poszło jak z płatka.
Ciepło w jej spojrzeniu dodało mu energii na cały dzień, mimo że wywołało je
wspomnienie krnąbrnego osła, a nie jego osoba.
– Jak sądzisz, kiedy przywiozą Dulcie? – zapytała go, sięgając po karty pacjentów.
– Przed lunchem. Chyba – odparł, zastanawiając się, czy był równie ogłupiały, gdy
poznał Lydię.
Ruszyli do pokoju Keitha, Vivian zaś poszła sprawdzić, czy wszyscy seniorzy zasiedli już
do śniadania. Na korytarzu przypomniał sobie, jak pierwszy raz szedł tędy z Elizą. Wydawało
mu się, że miało to miejsce o wiele dawniej niż dwa tygodnie temu.
Otrząsnął się z tych podejrzanie obsesyjnych myśli, by zbadać pacjenta, który tego dnia
wykazywał oznaki zdecydowanej poprawy.
– Keith, jesteś gotowy do powrotu do domu? – zapytał.
Wyczuł, że Elizę to pytanie zaskoczyło.
– Zdejmę teraz opatrunek, żeby pan doktor zobaczył, jak się goi – powiedziała.
Keith zsunął się z poduszki, by ułatwić Elizie zdjęcie opatrunku.
– Doktorze, naprawdę mogę iść już do domu? – Keith nie wierzył w swoje szczęście. –
Kiedy? Mój pies już pewnie mnie nie pozna.
– Wykluczone. Ben na pewno o tobie pamięta – pocieszał go Jack, oglądając ranę. –
Pięknie się goi. Myślę, że możesz wyjść nawet dzisiaj, pod warunkiem że zjawisz się tu za
dwa dni na wizytę kontrolną. Pamiętaj też, że jeśli ogień podejdzie zbyt blisko pod twój dom,
masz tu wrócić. I zabierz psa. Jak będzie trzeba, gdzieś go umieścimy.
Twarz starszego pana zmarszczyła się w uśmiechu.
– Twoja ciężarówka czeka na ciebie na szpitalnym parkingu – ciągnął Jack. – Miejmy
nadzieję, że zapali.
Keith już spuścił stopy na podłogę.
– Nie zniechęci mnie taki drobiazg.
Gdy wracali do stanowiska pielęgniarek, Elizę rozpierało zadowolenie.
– Przyjemnie było popatrzeć, jak Keith rwie się do domu. Nie spodziewałam się, że
wypiszesz go tak szybko. On też się tego nie spodziewał.
Jack spoważniał.
– Rozmawiałem z Mickiem, mężem Mary. Dał mi do zrozumienia, że w najbliższych
dniach możemy mieć do czynienia z potężnym pożarem. Pomyślałem, że dobrze będzie, jeśli
Keith wcześniej dotrze do domu i sprawdzi, czy wszystko jest w porządku.
Poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka.
– A farma Dulcie?
– Zapytałem o to Micka. Powiedział, że ogień najbardziej nam zagraża z przeciwnej
strony. Obiecał, że będzie miał tę farmę na oku. – Rozejrzał się po korytarzu. – Chyba należy
zawczasu przygotować wszystkie łóżka.
– Co z porodem Mary? To jeszcze tylko dziesięć dni.
Dobrze, że chociaż Eliza to rozumie.
– Chciałbym ją przewieźć do Armidale. – Przeczesał włosy palcami. – Wolałbym, żeby
tam rodziła. Nie wiem, kiedy to nastąpi, bo ona nie życzy sobie USG, więc mogę tylko ufać,
że dziecko jest zdrowe. Ale jeśli obawy Micka się potwierdzą, to lepiej, żeby była tu niż sama
w domu. Posadzimy ją przy selekcji ofiar pożaru.
– Będę jej pilnować.
– Wiem. – Popatrzył na zegarek. Tak, na Elizie można polegać. To jej wielka zaleta. I nie
jedyna. Niestety, na podziwianie innych on nie ma czasu.
– Lecę do przychodni. Chyba poproszę sekretarkę, żeby odwołała paru pacjentów. Nie
jestem przesądny, ale dzisiaj mam złe przeczucia.
Dulcie Gardner przywieziono o jedenastej. Mogła stać o własnych siłach, ale przy
chodzeniu trzeba było ją podtrzymywać. Oprócz tego mówiła niewyraźnie. Jej stan poprawiał
się szybko, napawając lekarzy nadzieją, że odzyska dawną sprawność, jeśli pozwoli
organizmowi regenerować się w swoim tempie.
– Czy to pani jest tą nową pielęgniarką, która opiekuje się moją rodzinką?
Z karty choroby Dulcie Eliza dowiedziała się, że pacjentka ma pięćdziesiąt cztery lata,
mimo że wyglądała na dziesięć mniej. Miała falujące jasne włosy i jasnoniebieskie oczy. Gdy
się uśmiechnęła, lewy kącik jej ust pozostał nieruchomy. Mimo to była śliczna i Eliza od razu
ją polubiła.
– Tak, mam na imię Eliza. Twoi podopieczni są zdrowi i czekają na ciebie.
– Dobrze ci się śpi w moim pokoju gościnnym? Znalazłaś pościel?
– Twoje łóżko jest sto razy bardziej wygodne od hotelowego – mówiła Eliza, układając
jej rzeczy w szafce: talk, mydło, grzebień, suszarka do włosów. – Jesteś bardzo dobrze
wyposażona – zauważyła – zważywszy, że przywiozła cię karetka na sygnale.
– Doktor Dancer mnie spakował. Ten człowiek to anioł.
Tak, on jest dobry, pomyślała w duchu Eliza.
– Bardzo się przejął losem twoich zwierzaków – powiedziała na głos.
Dulcie przygryzła wargi.
– Bo zagroziłam, że nigdzie nie pojadę, jeśli nie poszuka kogoś, kto z nimi zamieszka.
– Szkoda, że tego nie widziałam – odparła Eliza z uśmiechem, wyobrażając sobie Jacka w
takiej patowej sytuacji.
– Może zachowałam się jak najgorsza niewdzięcznica, ale potrafię być stanowcza. –
Dulcie rzuciła jej skruszone spojrzenie.
– Dzisiaj rano twój osioł był strasznie uparty. Nie chciał się ruszyć spod bramki. Może
ma to po tobie? Musiałam przełazić przez ogrodzenie, żeby napełnić poidło.
Dulcie zaniosła się śmiechem.
– Zapomniałam powiedzieć doktorowi, że trzeba dać mu jabłko, żeby się przesunął! –
Zniżyła głos. – To dobrze zrobi naszemu Jackowi. Żeby nie przewróciło mu się w głowie od
tego uwielbienia, które go otacza.
– Słucham? – W głosie Jacka zabrzmiała nuta rozbawienia, która sprawiła, że Eliza nie
poczuła się zażenowana.
Nie patrząc na nią, podszedł do pacjentki.
– Witaj, Dulcie. Wyglądasz dużo lepiej.
– I czuję się o wiele lepiej. Poza tym, doktorze, gratuluję takiej pielęgniarki.
– Ma zadatki na tyrana. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Widziałem, jak karetka
zajeżdża pod szpital, więc pomyślałem, że wpadnę i zapytam, jak się podróżowało. Pamiętaj,
Eliza ma cię doglądać.
– Nie ma sprawy. My, dziewczyny, mamy wszystko pod kontrolą – rzekła Dulcie z
głębokim przekonaniem.
Gdy koło południa dym znad gór zaczął powoli docierać do Bellbrook i do szpitala, Eliza
poczuła, że znów ogarnia ją strach. Mary przystała na rolę selekcjonerki i cierpliwie
wpisywała swoje obserwacje do kart pacjentów. Na siedząco.
Pacjenci w przychodni przynosili ze sobą swąd spalenizny. Słońce zniknęło za
złowieszczą kurtyną dymu. Starsi mieszkańcy Bellbrook znowu pracowicie robili kanapki i
napełniali termosy litrami wody, soku albo herbaty, a spiker radiowy co kwadrans
relacjonował sytuację.
O trzynastej warkot silnika ciężarówki zwiastował przybycie dwóch pomocników oraz
pasterskiego psa.
– Joe był w tarapatach, więc uznałem, że obaj powinniśmy tu wrócić.
Nieco później Eliza się dowiedziała, że Keith pojechał w odwiedziny do Joego, ale zastał
go pod ścianą szopy unieruchomionego przez płomienie, które podpełzły po wysuszonej
trawie. Kuzyn Joego nieco wcześniej wyjechał pomóc matce i chociaż Joe nie miał
najmniejszego zamiaru bawić się w strażaka, zmusiły go do tego okoliczności.
Z pomocą Keitha uratowali szopę i napełnili wodą otaczający ją rowek. Potem
zadecydowali, że trzeba ewakuować się do miasteczka, zanim droga odwrotu zostanie
odcięta.
– Przyjechaliśmy pomóc. Doktor pewnie byłby zły, gdybyśmy się znowu rozchorowali.
– Na pewno byłby bardzo niezadowolony – odrzekła Eliza, prowadząc ich do sali, w
której fabryka kanapek pracowała pełną parą.
Po drodze minęli Jacka z tacą kanapek dla personelu.
– Podejrzewam, że dzisiaj nie będzie żadnej przerwy na lunch – rzekł pogodnym tonem, a
do niej dotarło, że lubi jego towarzystwo, że lubi uśmiechać się do niego, oraz że sprawy
przybierają niebezpieczny obrót. Idiotka.
– Więc nie marnujmy czasu na pogaduszki – ucięła. Jack uniósł wysoko brwi.
To była przesadnie ostra odzywka, przyznała w duchu, ale to jego wina, że zboczyli na
taki osobisty tor. To on nazwał ją sympatycznym i bezpiecznym przyjacielem, SBP, ale nie
tak się patrzy na przyjaciela! Zdecydowanie nie życzy sobie takich ciepłych spojrzeń w dniu,
w którym temperatura przekracza czterdzieści stopni. Ani żadnego innego dnia.
Chciała przez chwilę być sama, by zapanować nad łzami cisnącymi się jej do oczu.
– Może byś zajrzał do Mary. Jeśli nie trzeba jej pomóc, jestem gotowa zająć się wraz z
tobą nowymi pacjentami – powiedziała opanowanym tonem.
– Despotka – mruknął pod nosem. Mimo to wyszedł.
Mary wydała mu się bardziej znużona niż zazwyczaj.
– Jesteś zmęczona – powiedział. – Zjedz coś i się połóż.
– Mówisz to samo co Eliza – odparła.
– Niemożliwe. – Uśmiechnął się szelmowsko, na co ona odwzajemniła się bladym
uśmiechem.
– Masz rację, jestem skonana, boli mnie krzyż i jestem niezadowolona, bo nie mogę wam
pomóc – wyznała.
– Jesteś bardzo pomocna. A na pewno nam nie pomożesz, jeśli się rozchorujesz albo
zaczniesz rodzić, nie informując mnie o tym. Od kiedy boli cię krzyż?
– Od początku ciąży. Coraz bardziej, w miarę jak przybywa mi na wadze.
Takie wyjaśnienie go nie przekonało.
– Oby nic więcej ci nie dolegało. Jeśli zaczniesz tu rodzić, to natychmiast
przetransportuję cię do miasta, choćbym miał nieść cię na własnych plecach.
Wepchnął dłonie do kieszeni, żeby już w tej chwili nie wziąć jej na ręce i nie posadzić w
samochodzie. Stracił już jedną kobietę oraz wyczekiwane dziecko i nie przeżyje po raz drugi
takiej tragedii. Nic takiego się nie stanie, pocieszał się w duchu, ale poproszę Elizę, żeby nie
spuszczała jej z oka.
– Zadzwonię do Micka i każę mu po ciebie przyjechać – oświadczył.
– Mick nie ruszy się na krok ze sztabu kryzysowego. – Pokręciła głową. – Obiecuję, że
jak tylko zacznę rodzić, zadzwonię po kuzynkę Micka, która mieszka w Armidale. Poza tym
termin mam za dziesięć dni i na pewno się opóźni, co przydarza się większości kobiet.
Teoretycznie.
– Mary, nie bardzo mi się to podoba. Nie mogę do niczego cię zmusić, ale wolałbym,
żebyś wyjechała, jak tylko Mick będzie wolny.
– Dobrze. Jack, przestań się mną zajmować. Pomóż za to Elizie. Ona ma długą listę
pacjentów.
– Druga despotka... A tak tu było spokojnie... Gdy stał w drzwiach, usłyszał ripostę Mary:
– Narzekałeś wtedy na stagnację.
– I bardzo lubiłem tę stagnację! – odciął się, idąc w stronę ambulatorium.

Pod koniec dnia Eliza w dojmujący sposób odczuła brzemię zmęczenia pracą w szpitalu
oraz przypływu uczuć wobec Jacka, którego na szczęście wezwał pacjent spoza Bellbrook.
Dzięki Bogu strażacy mieli już pożar pod kontrolą, więc strumień pacjentów zaczął maleć.
O trzeciej odesłała Mary wraz z mężem do domu, a od szóstej oczekiwała Jacka.
Spieszyła się, ponieważ czekały na nią głodne zwierzaki Dulcie.
Na oddziale oprócz staruszków było troje pacjentów: Dulcie po wylewie, Connie,
dziewczynka z atakiem astmy, której jeszcze nie można było wypisać, oraz Cynthia, młoda
mama z noworodkiem o imieniu Liam.
Liam był jej trzecim dzieckiem. Zamierzała zostać na oddziale tylko przez dobę po
porodzie, lecz Jack, wiedząc, że Cynthia mieszka na oddalonej farmie, przekonał ją, by
zaczekała w szpitalu, aż minie zagrożenie pożarem.
Jack wrócił dziesięć po szóstej, więc wpół do siódmej było już po obchodzie. Wkrótce
potem Rhonda zmieniła Elizę.
Zwierzaki powitały ją entuzjastycznie, więc czym prędzej je nakarmiła. Marzyła o
prysznicu, ponieważ czuła na sobie swąd dymu, którym przesiąkła, kiedy opatrywała
kilkunastu strażaków.
Jednak gdy opuściła łazienkę, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Uznała, że to z powodu
zmęczenia oraz tego, co wbrew sobie czuje do Jacka.
Jest w Bellbrook od ponad dwóch tygodni, a wydaje się jej, że zna go od lat.
– Pamiętaj, że stąd wyjedziesz – powiedziała do siebie. Więc skąd to przygnębienie?
Pożar buszu obudził w niej przykre wspomnienia, a odkąd przeniosła się do Sydney,
starannie ich unikała. Gdy w telewizji pokazywano pożar lub o nim rozmawiano, zmieniała
kanał. Ale tutaj nie sposób było się od niego odciąć. Może przyszła pora zaakceptować fakt,
że w Australii pożary buszu są zjawiskiem naturalnym?
Usłyszawszy szum silnika auta Jacka, nie wiedziała, czy się cieszy, czy myśli o tym z
niechęcią. Czuła, że byłoby lepiej, gdyby nie przyjechał.
– Cześć, Elizo. Nie ukrywam, że jestem tu, aby cię zobaczyć – oznajmił od progu.
Jak on ją zna! Zaskoczyło ją również to, że jej ciało z takim entuzjazmem zareagowało na
jego przybycie.
– Proszę, wejdź. – Odwróciła się, by już nic więcej nie wyczytał z jej twarzy, zwłaszcza
tego, czego sama jeszcze sobie nie powiedziała.
On nie udaje, więc dlaczego ona to robi? Bo nie jest taka odważna. Woli sobie
wyobrażać, że on nie robi na niej najmniejszego wrażenia.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, ona na kanapie, on w fotelu. W końcu nie
wytrzymała napięcia.
– Dlaczego tu przyjechałeś? – zapytała. Wpatrywał się w nią, w jej piękne zielone oczy
elfa, który zastanawia się, czy nie wyrzucić go za drzwi.
Z tym wyrazem twarzy podobała mu się jeszcze bardziej. Dlaczego do niej przyjechał?
Przecież po drodze tłumaczył sobie, że jadąc do niej, robi wielki błąd.
– Wiem, że nie lubisz pożarów buszu, więc pomyślałem, że wpadnę się upewnić, czy
wszystko jest w porządku.
– Wszystko jest w idealnym porządku. Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.
– Często o tobie myślę. Westchnęła.
– Zdaje się, że oboje mamy problem.
– Domyślam się, że czujesz to samo – powiedział cicho, a ona opuściła powieki, wzięła
głęboki oddech, po czym spojrzała na niego twardo.
– Jack, to nieistotne, co czuję. Niedługo stąd wyjadę. Miałam do czynienia ze zbyt
wieloma nieodpowiednimi facetami, żeby teraz słuchać o tym, co czujesz. – Odwróciła
wzrok, z czego wywnioskował, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
– Przynajmniej przyznajesz, że lubisz mnie tak samo jak ja ciebie.
– Nie powiedziałam tego.
– Chcę tylko dowiedzieć się, co jest między nami. Może nic. Sama stwierdziłaś, że
możemy być przyjaciółmi.
– Myliłam się. – Wzruszyła ramionami.
– Elizo, nie sądziłem, że brak ci odwagi.
– Już drugi raz zarzucasz mi tchórzostwo. Nie jestem tchórzem. I nie jestem naiwna.
Wolałabym, żebyś tu nie przyjeżdżał. Myślę, że będzie lepiej, jak sobie pojedziesz.
– A gdzie tradycyjna farmerska gościnność?
– Nie ma.
– Dobrze, Elizo. Już wychodzę. Zobaczymy się jutro w szpitalu.
W drodze do domu próbował pozbierać myśli. Lubi Elizę. Naprawdę ją lubi. Ceni jej
kwalifikacje oraz dobroć i poniekąd rozumie, co dzieje się w jej duszy. Mimo to czuł, jak
wzbiera w nim instynkt opiekuńczy oraz chęć wzięcia jej w ramiona, by ją chronić. Może
nadeszła pora odrzucić celibat? No tak, biologia się odezwała.
Przerażało go to, że pragnie jej całej. Ostatni raz, gdy tego doświadczył, spotkały go same
nieszczęścia. Uznał wtedy, że lepiej będzie, jeżeli zapomni, że jest mężczyzną, i zajmie się
otaczającą go rzeczywistością.
Dzięki wytężonej pracy nawet mu do głowy nie przyszło zaczynać życie od nowa. Ale
zjawiła się Eliza, burząc mur, którym otoczył swoje serce.
Ta kobieta jest zupełnie inna niż jego ideał: despotyczna, uparta, pracowita i
prawdopodobnie wcale go nie potrzebuje, a on wyobraża sobie Bóg wie co. Jeśli nawet się
uprze, jeśli ona odwzajemni jego uczucia, to być może zawiedzie ją tak samo, jak zawiódł
Lydię.
Powinien wybić ją sobie z głowy. Ale te zielone oczy...
Jak tu spać spokojnie?
ROZDZIAŁ SZÓSTY

Następny dzień był nieco spokojniejszy, jakby ludzie, walcząc z ogniem, nie mieli czasu
na chorowanie. Pożar zbliżał się do miasteczka.
Eliza po nocy spędzonej na rozmyślaniach nie miała ochoty na poważne dyskusje z
Jackiem. Gdy wieczorem od niej wyjechał, jego obecność była nadal wyczuwalna w pokoju,
więc przeszła do kuchni, ale i tu nie zaznała spokoju. Wyszła na dwór. Na samym progu Roxy
polizała ją po ręce, więc mimo mroku poszła z nią na spacer. Pomyślała, że w ten sposób
wywietrzeją jej z głowy myśli o Jacku. Myśli, którymi nie mogła się podzielić nawet z psem.
Teraz, dobę później, udało jej się przebrnąć przez wspólny obchód pacjentów, w trakcie
którego zgadzała się ze wszystkim, co Jack powiedział. Pod koniec miała wrażenie, że
przeistoczyła się w kiwającego głową pieska, jakiego wozi się na półce pod tylną szybą auta.
Patrzyła przez okno, gdy badał maleńkiego Liama.
– Z tym też się zgadzasz? – zapytał nagle, a ona skinęła głową.
Gdy wykrzywił wargi, rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie jego słowa, ale nic to
nie dało.
– Z czym się zgodziłam?
– Że od pół godziny mnie nie słuchasz. Że cię nudzę.
Spiorunowała go wzrokiem.
– Tak, to prawda.
Zbył to uśmiechem, po czym podał jej agrafkę do pieluch.
– Zostawiam ci Liama – powiedział. – A sam pojadę do domu.
Nareszcie ma go z głowy.
– Doskonale.

Wracała na farmę pod wieczór, mijając po drodze spłachetki dymiącej spalonej trawy.
Wspinając się na wzgórze, włączyła światła. Tego dnia przez szosę przebiegało więcej
zwierząt niż poprzedniego, a od czasu do czasu drogę przesłaniały kłęby dymu, podobnie jak
myśli o Jacku Dancerze przesuwały się przez jej umysł.
Pięć minut później zjechała lekko na bok, by przepuścić auto nadjeżdżające z przeciwnej
strony. W chwili gdy zmrużyła oczy oślepiona jego reflektorami, z buszu po lewej stronie
wyskoczył duży kangur. Rzucił się w prawo, w lewo, po czym zastygł w bezruchu pośrodku
szosy.
Zahamowała gwałtownie i skręciła w bok, by ominąć zwierzę, o mały włos nie ocierając
się o wysoką bandę. Słyszała trzask lusterka bocznego oraz gałęzi uderzających w drzwi od
strony pasażera. Dzięki Bogu nie zahaczyła zderzakiem o barierkę.
Gdy samochód stanął, głęboko odetchnęła. Mało brakowało, a uderzyłaby w kangura.
Dobrze, że nie jechała szybko.
Analizując w myślach sekwencję wydarzeń, czuła, że coś pominęła. Ściągnęła brwi.
Tak, ten drugi samochód jechał znacznie szybciej, więc żeby nie zabić kangura, również
musiał zjechać z drogi!
Spojrzała za siebie, ale nikogo tam nie było. Chwyciła za kierownicę, zawróciła i powoli
jechała w stronę zakrętu. Wychylała się przez okno, wypatrując na żwirze pobocza śladów
opon. Znalazła je mniej więcej w tym miejscu, w którym kangur wyskoczył na szosę.
Prowadziły w kierunku zbocza.
Niedobrze. Zahamowała, włączyła światła awaryjne, po czym wysiadła.
Ślady opon urywały się przed niewysokim ogrodzeniem, a następnie przemieniły się w
szlak połamanych gałązek.
Pomyślała, że musi wezwać pomoc, zanim zacznie spuszczać się ze zbocza, bo schodząc,
sama mogłaby doznać kontuzji, a przecież nikt jej tam nie zauważy. Znalazła się bowiem w
krainie, gdzie przejeżdżający kierowcy nie zwracają uwagi na połamane gałęzie.
Wybrała numer służb ratunkowych, zawiadomiła policję, wezwała karetkę, po czym
wróciła do auta po torbę z medykamentami i latarkę.
Kangur już dawno zniknął jej z oczu.
– Ale narozrabiałeś – mruknęła, zanurzając się w gąszcz. Pokonała ogrodzenie z drutu.
Tutaj, w miękkiej ziemi, znowu dostrzegła ślady opon. Wyglądały tak, jakby kierowca
usiłował zahamować.
Ostrożnie schodząc coraz niżej, ze współczuciem myślała o tym, co dzieje się w umyśle
kierowcy podczas takiego nieoczekiwanego zjazdu.
W zlokalizowaniu wraku pomógł jej błysk metalu w świetle latarki. Zapatrzona w niego,
potknęła się i ostatnie metry pokonała jednym ryzykownym ślizgiem, ale nie straciła
równowagi.
Zatrzymała się na zderzaku czerwonego sportowego auta. Chwytając się gałęzi, dotarła
do drzwi pasażera. Otworzyła je, ale gdy rozbłysło światło, stwierdziła, że wewnątrz nikogo
nie ma. Na kierownicy dojrzała ślady krwi, lecz kierowca najwyraźniej wysiadł w obawie
przed eksplozją.
Rozejrzawszy się, dostrzegła kobietę siedzącą pod drzewem.
– Jak się pani czuje? Jestem pielęgniarką – powiedziała cicho.
Poświeciła latarką na jej klatkę piersiową, by jej nie oślepić, ale taka ostrożność okazała
się zbędna, ponieważ kobieta straciła przytomność. Była w zaawansowanej ciąży. Gdy
zaczęła się osuwać na ziemię, Eliza w ostatniej chwili przytrzymała jej głowę, by nie uderzyła
o kamień.
Przesunęła ją nieco, tak by ułożyć jej nogi na powalonym pniu i zwiększyć dopływ krwi
do mózgu. Kobieta nie odpowiadała na pytania, jej oddech zwalniał, a tętno było ledwie
wyczuwalne. Eliza poczuła na plecach zimny dreszcz strachu.
Jednocześnie usłyszała w oddali odgłos syreny ambulansu. Dlaczego on jedzie tak wolno?
Nabrała podejrzenia, że kobieta umiera z powodu obrażeń wewnętrznych. Jeśli umrze, zginie
jej dziecko, chyba że zdarzy się cud.
Ten kwadrans trwał chyba godzinę, mimo że w tym czasie udało się im wydobyć ranną z
przepaści przez bramę w ogrodzeniu. Karetka podjechała od dołu, przez co znaleźli się na
szosie o wiele szybciej, niż gdyby wynosili poszkodowaną bezpośrednio na górę.
Przed samym szpitalem monitor kardiologiczny wydał złowieszczy pisk. Serce kobiety
stanęło.
– Zawał.
Eliza i ratownik przystąpili do reanimacji, mimo że oboje wiedzieli, że nawet najlepiej
przeprowadzona reanimacja nie uratuje dziecka ani matki, jeśli nie zostanie zatrzymany
krwotok wewnętrzny.
Jack już czekał na nich w drzwiach. Wysłuchał relacji Elizy, gdy wieźli ciężarną na salę
operacyjną, praktycznie ani na chwilę nie przerywając masażu serca.
Po dwóch próbach z defibrylatorem oraz po podaniu środków stymulujących sytuacja
pozostawała bez zmian.
Jack pokręcił głową.
– Wy, chłopcy – zwrócił się do ratowników – nie przerywajcie reanimacji, a ja i Eliza
zrobimy cięcie.
– Cesarskie? Co takiego?! Tutaj?
Eliza milczała. Słyszała już o takich przypadkach ratowania ciężarnych ofiar wypadków.
– Infekcją będziemy się martwić, jak ona przeżyje. Jeśli nie wydostaniemy dziecka,
matka nie ma szansy przeżyć, a w martwej matce dziecko też jest skazane na śmierć –
wyjaśnił Jack.
Eliza miała do niego pełne zaufanie.
– Nawet jeśli dziecko już nie żyje, w ten sposób mamy szansę ją uratować – odezwała się.
– Jeśli nie spróbujemy, to na pewno ją stracimy. Jack, czego potrzebujesz?
– Wszystkiego, ale to strata czasu. Przygotuj dla nas rękawiczki, skalpel, środek
dezynfekujący i kocyk dla dziecka. Jeśli matka przeżyje, antybiotykiem i szwami zajmiemy
się potem.
– Mam słuchać tętna płodu? Spojrzał na nią.
– Nie mamy na to czasu. To jest ich jedyna szansa. Następny kwadrans Eliza pamiętała,
jakby obserwowała całą scenę przez szybę.
– Nie czas na znieczulenie. Odsłoń jej brzuch – polecił Jack, a ona podała mu rękawiczki,
po czym zwróciła się do Rhondy:
– Przygotuj rzeczy dla dziecka. Moim zdaniem jest donoszone. Pomogę ci, jak już je
będziemy mieli.
Jack czuł, że musi to nastąpić błyskawicznie. W związku z tragedią, która go dotknęła
osobiście, przeczytał wszystko, co napisano na ten temat. Miał niewielką szansę uratować tę
kobietę, wyjmując dziecko, eliminując w ten sposób ucisk na duże naczynia krwionośne
poniżej macicy. Wówczas można krew z macicy i nóg ponownie skierować do krwiobiegu.
Zdawał sobie sprawę, że nadzieja jest nikła, ale jeśli nie spróbuje, kobieta nie ma żadnej
szansy. Gdyby Lydii zrobiono cesarskie cięcie, gdy ustała akcja serca, może by uratowano ją
oraz ich synka. A może nie. Nigdy się tego nie dowie. Lecz on da tej kobiecie szansę.
– Nich mnie potem ciąga po sądach za tę bliznę – mruknął, gdy Eliza polewała środkiem
dezynfekującym brzuch ciężarnej.
Jack przeciął skórę. Za trzecim cięciem dostał się do macicy. Podał bladego i
bezwładnego noworodka Elizie, która natychmiast przeszła do Rłiondy czekającej z ciepłą
chustą i sprzętem reanimacyjnym.
Energicznie masując dziewczynkę, Eliza wyjaśniła Rhondzie, na czym polega reanimacja
noworodka.
– Ona chyba nie żyje – szepnęła Rhonda. Pierwszy raz była świadkiem takiego porodu. –
Nie trzeba jej osłuchać?
– Niekoniecznie. Dotknij pępowiny, żeby sprawdzić, czy pulsuje. W pierwszych
sekundach najważniejsze jest oddychanie. – Teraz Eliza nauczyła koleżankę masażu serca. –
Norma u noworodków to około dziewięćdziesiąt uderzeń serca oraz trzydzieści oddechów na
minutę.
Gdy nagle drgnęły mięśnie twarzy noworodka, Eliza poczuła cudowny przypływ nadziei.
– No, maleńka. Postaraj się. Jeśli ma ci się udać, to zaraz. – Modliła się w duchu, by to
maleństwo okazało się dzielnym wojownikiem. – Noworodki chcą żyć – zwróciła się do
Rhondy, ale w rzeczywistości przekonywała siebie samą. – Są przygotowane na burzliwy
początek.
Noworodek lekko się zakrztusił, jeszcze raz otworzył buzię i jeszcze raz. Eliza wyczuła
przyspieszające tętno.
Gdy dziecko zakwiliło, wzruszenie ścisnęło ją za gardło, a Rhonda aż się cofnęła. Płacz
się nasilał, sygnalizując całemu światu, że dziewczynka będzie żyła.
– Nie mogę w to uwierzyć. – Rhonda zalała się łzami.
– Elizo, jesteś mi potrzebna – rzucił Jack przez ramię.
– Pilnuj, żeby było jej ciepło i trzymaj tlen trzy centymetry od jej ust – poinstruowała
Rhondę.
– Ssserce pppodejmuje pracę – odezwał się nagle jeden z ratowników, w osłupieniu
wpatrując się w monitor.
Eliza nie dowierzała własnym uszom. Nie spodziewała się, że uratują i matkę, i dziecko.
– Wyjdzie z tego? Jack przytaknął.
– Spróbowałaby tylko nie wyjść. Dostała ogromną szansę.
Nadzieja dodała mu otuchy. Nie potrafił uratować własnej rodziny, ale śmierć jego
najbliższych sprawia, że teraz może uratować życie innym.
Coraz bardziej miarowa praca serca pozwoliła im podać pacjentce potrzebne płyny i litry
krwi. Mimo że w dalszym ciągu nie odzyskiwała przytomności, nasycenie tlenem stopniowo
się podnosiło.
– Zakładamy szwy. Trzeba ją przygotować do ewakuacji do miasta.
Godzinę później przyleciał śmigłowiec ratownictwa medycznego.
– To wielki sukces – oświadczył z uznaniem nowo przybyły lekarz.
Jack i Eliza przyjęli te gratulacje słabym uśmiechem. Ze zmęczenia padali z nóg.
Potem zjawiła się policja, domagając się zeznań.
Gdy w końcu Jack podwoził Elizę do jej auta pozostawionego na szosie, nie mieli siły
rozmawiać.
– W takich sytuacjach nienawidzę być jedynym lekarzem w całym Bellbrook. Bez ciebie
nie dałbym rady – odezwał się Jack.
– Byłeś niesamowity, taki skoncentrowany... Ciągle nie mogę uwierzyć, że oboje żyją.
Ale nie chciałabym drugi raz tego przeżywać.
– Ani ja, wierz mi. Nawet nie wiemy, jak ona się nazywa. – Zatrzymał się za jej
samochodem.
Niespodziewanie niebo przecięła błyskawica, a chwilę później rozległy się pomruki
gromu. To dobrze, deszcz dogasi pożary i trochę złagodzi upał.
Jack wyglądał na skrajnie wyczerpanego, a i ona nie czuła się lepiej. Mimo to nie chciała,
by odjeżdżał.
– Jedź ze mną do Dulcie. Chociaż na chwilę. Nie chcę być teraz sama. Ty chyba też nie
powinieneś siedzieć zamknięty w czterech ścianach.
Czekając, aż wysiądzie, wpatrywał się w mrok za przednią szybą, potem pokiwał głową i
westchnął.
– Bardzo dziwny jest ten świat.
Po niedługim czasie zaparkowali przed domem Dulcie. Powitała ich Roxy.
– Wiem, przepraszam za spóźnienie – kajała się Eliza, gdy Roxy obsypywała ją mokrymi
pocałunkami. – Ale przestań mnie lizać! – Przeszło jej przez myśl, że jednak warto dać się tak
obślinić, by sprowokować uśmiech Jacka. – Zapraszam do środka. – Nakarmię je później, a
wody mają pod dostatkiem.
– Boję się, że zasnę i już się nie obudzę. – Opadł na fotel w salonie, zwiesił ramiona i
przymknął powieki.
– Zrobię herbatę – powiedziała cicho.
Nagle się przebudził, czując na piersi niespodziewany ciężar. Zorientował się, że to kot.
Zsunął go na kolana i w zamyśleniu zaczął głaskać.
Życie jest bardzo dziwne.
Czy związek z Lydią ułożyłby się inaczej, gdyby potrafił ją uratować? Ze smutkiem
pomyślał o tym, że jego synek miałby teraz trzy lata.
Czy to rzeczywiście jego wina, że to małżeństwo się rozpadło? Pora sobie odpuścić. Na
początku naprawdę kochał Lydię. Trudniej było ją kochać, gdy stała się zgorzkniała. Chciał
mieć dziecko nawet bardziej niż ona, ale nie wiedział, że ciąża wszystko zniszczy.
Starał się spędzać z nią jak najwięcej czasu. Krócej pracować. Ale ona była szczęśliwa
tylko w Sydney. Nie wiadomo, jaką byłaby matką. Może skończyłoby się brzydkim
rozwodem, walką o prawo do widywania się z dzieckiem. Tego już się nie dowie.
Jednak śmierć Lydii i synka nie poszła na marne. Dzięki nim dzisiaj wiedział, co robić, by
ocalić życie innej kobiety i jej dziecka. Wraz z Elizą, Rhondą oraz ratownikami dokonali
wielkiego dzieła.
Usłyszał gwizd imbryka w kuchni. Tam jest Eliza. A powinna być tu, na jego kolanach,
na miejscu kota.
– Sorry, futrzaku. – Postawił kota na podłodze, a sam wstał z fotela.
Ruszył za odgłosem gwizdka. Gdy wszedł do kuchni, Eliza nie odwróciła się w jego
stronę. Ustawiała kubki na tacy.
– Jack, ta kuchnia jest za mała dla dwóch osób. Zaniosę herbatę do pokoju.
– W ten sposób się tu zmieścimy. – Wyjął kubki z jej rąk, odwrócił ją i przyciągnął do
siebie tak, że nosem dotknęła jego klatki piersiowej.
Oparł brodę na jej głowie, wdychając cytrusowy zapach jej włosów. Westchnął. Jak
dobrze było trzymać ją w ramionach.
Zniecierpliwionym gestem uniosła głowę. Zastanawiała się właśnie, co poda na kolację, i
przeoczyła zmianę w jego spojrzeniu.
– Jack, co ty robisz? – Dopiero wtedy podniosła na niego wzrok. To, co ujrzała w jego
oczach, nieoczekiwanie rozpaliło w niej ogień.
Stali tak przez kilka minut, a ona, opierając głowę na jego torsie, delektowała się kojącym
poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawały jej jego ramiona. Potem, jak na filmie w
zwolnionym tempie, jego wargi zaczęły się zbliżać do jej ust. Bardzo tego potrzebowała, a
sądząc po reakcji jego ciała, on również. To, co zaczęło się jak niewinny gest pocieszenia,
przeistoczyło się w pełen namiętności pocałunek. Nagle nie było już „ich dwojga” lub
„dwóch osób”, lecz jeden wzajemny głód i rozszalałe pragnienie wyzbycia się nękających ich
demonów.
Gdy zadźwięczał pager, Jack przez kilka sekund nie mógł się zorientować, co się z nim
dzieje. Elizie zajęło to nawet więcej czasu, więc podtrzymywał ją, aż otworzyła oczy. Patrzyli
po sobie, zdumieni opłakanym stanem swojego przyodziewku.
Eliza otarła dłonią wargi, po czym szepnęła:
– Odbierz. – Odwróciła się, oparła ręce na zlewie i próbowała odetchnąć świeżym
powietrzem wpadającym przez okno.
Patrzył na jej plecy: kark miała jeszcze lekko zaczerwieniony tam, gdzie podtrzymywał
jej głowę, i rozpięty biustonosz. Pokręcił głową, westchnął, schylił się po koszulę, która leżała
na podłodze, i wyszedł do salonu, by zatelefonować do szpitala.
Pierwszy raz w życiu tak się zachował. Taki brak samokontroli może wywołać jeszcze
większy chaos niż to, co tego dnia działo się w szpitalu.
Wybierając numer, zauważył, że drżą mu palce.
Wrócił do kuchni odmieniony.
– Jeden z moich dalekich krewnych godzinę drogi stąd doznał poważnych obrażeń w
pożarze – powiedział opanowanym tonem. – Zachodzi obawa, że nie przeżyje transportu.
Muszę go ustabilizować, zanim przyleci po niego śmigłowiec.
Nie tracąc resztek przytomności umysłu, wcisnęła mu do rąk dwa banany i karton soku.
– Musisz coś zjeść.
– Elizo...
– Nie teraz, Jack. To był bardzo trudny dzień, który dla ciebie jeszcze się nie skończył.
Powodzenia.
Spoglądała z progu na oddalający się samochód.
Co ona wyprawia?! Mało brakowało, a znaleźliby się w łóżku. Gdyby Jack kierowany
modelową przezornością nie zaopatrzył się w prezerwatywy, mogłaby zajść w ciążę i do
końca życia żałować tej chwili słabości!
Czy na pewno? Czy to okoliczności sprzyjają takim sytuacjom, czy może są one jedynie
pretekstem? Czy znalazłaby się w takim położeniu, gdyby Jacka nie lubiła?
Jest o krok od zakochania się w nim, powinna zatem wyjechać z Bellbrook. Rozstać się z
Jackiem. Musi jednak tu wytrwać do porodu Mary.
Nieśmiały wewnętrzny głosik podpowiadał jej, że gdyby Jack wyznał jej miłość, mogłaby
mieć nadzieję na wspólną przyszłość. Ale ona się boi. Słusznie. Wydawało się jej już kiedyś,
że kocha, aczkolwiek nie przejawiało się to tak obezwładniającymi doznaniami jak
kilkanaście minut temu. Zapewne należy to przypisać dramatycznym wydarzeniom sprzed
paru godzin.
No cóż, zobaczymy, co przyniesie nowy dzień.
ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Myślę, że lepiej będzie, jeśli nikt się nie dowie, że byłem wczoraj u ciebie – powiedział.
– Na razie.
Zmroziło ją. Kolejny „sekretny” romans.
– A to dlaczego? – Czuła, że stężały jej mięśnie twarzy.
Oparł się o biurko i spojrzał jej w oczy.
– Nie mów o tym nikomu, dobrze?
Obserwowała teraz nieznajomego mężczyznę. Poda jakiś powód czy powie, że nie żałuje
tego, co wczoraj się wydarzyło? Oczywiście nic nie powiedział. Nie mogła się nadziwić
swojej naiwności. Kolejny raz.
Przecież widziała, na co się zanosi. Zaryzykowała i co z tego wynikło? Facet ma wyrzuty
sumienia, mimo że już dawno powinien z nich wyrosnąć.
Nie planowała obwieszczać tego wszem wobec, ale przydałoby się jej dotknięcie jego
ręki, spojrzenie rzucone w pracy dla potwierdzenia tej nowej bliskości. Przysięgała kiedyś
sobie, że już nigdy nie ulegnie jałowym rozmyślaniom i potajemnym związkom.
Szkoda, że nie może wyjechać stąd już dzisiaj. Zadzwoni do Julie i poprosi, by poszukała
jej zastępczyni.
Jack zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Być może sama mu to ułatwiła, mówiąc
w kuchni Dulcie: „Nie teraz”. Ale nie podejrzewała, że on się dostosuje.
Byłaby wdzięczna losowi, gdyby pozwolił jej oprzytomnieć, zanim zrobi coś
nieodwracalnego.
Musi skoncentrować się na pracy.
– W sobotę rano chciałabym zabrać Dulcie na farmę, żeby popatrzyła, jak mają się jej
zwierzęta. Zgodzisz się?
– Oczywiście. Pod warunkiem, że jesteś pewna, że ona sobie poradzi. Dzięki temu
zorientujemy się, w jakim tempie posuwa się jej rekonwalescencja. Jak chcesz, mogę ją do
ciebie przywieźć.
Nie podobała się jej ta propozycja, ale nie mogła mu tego zabronić.
– Bardzo proszę – wycedziła przez zęby, ale on tego nie zauważył. – Godzinę ustalimy
później.
Przeszła do jednego z pustych pokoi, oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Idiotka,
idiotka, idiotka!

Jack był wstrząśnięty swoją reakcją na Elizę i było mu na rękę, że ona nie robi żadnych
problemów z powodu jednej chwili zapomnienia. Nie był jednak pewien, czy to była tylko
chwila. Za nic w świecie nie chciał swoim pośpiechem zniweczyć czegoś bardzo kruchego, na
co jeszcze nie byli gotowi. Tak było z Lydią. Potem tego bardzo żałował.
Nie życzył sobie również, by pół miasteczka, głównie jego krewni, z zapartym tchem
obserwowali jego zaloty. Nie miał przy tym pewności, czy Eliza jest w stanie to zrozumieć.
Miał nadzieję, że jej nie uraził. Przeprosi ją, jak tylko ją zobaczy. Skądinąd cieszyło go,
że przynajmniej pozornie nie robiła wielkiej sprawy z tego incydentu. Jakoś się przed nią
wytłumaczy. Za to cierpła mu skóra, gdy wyobrażał sobie te wszystkie domniemania i płotki.
Ona nie wie, jakie jest Bellbrook, nie zna siły plotki, tego, jakie krzywdy potrafi
wyrządzić. Miał przy tym niejasne przeczucie, że sam nie jest bez winy.
Miał nadzieję, że mimo owego niefortunnego sformułowania następnego ranka Eliza
nadal zechce z nim rozmawiać, bo zaczynało do niego docierać, że nie może jej stracić.

Przez cały następny tydzień miał okazję się zorientować, jak Eliza potrafi być
nieuchwytna. Utwierdziło go to w przekonaniu, że musi przełamać jej rezerwę. Przeproszenie
kobiety nigdy nie było dla niego żadnym problemem, toteż nie powinno być zwłaszcza teraz,
kiedy czuł, że z każdym dniem jest w niej coraz bardziej zakochany.
Pod koniec każdego wspólnego dyżuru miał wrażenie, że ona narzuca coraz większy
dystans. Liczył, że wizyta z Dulcie oczyści atmosferę, ponieważ nie będą wówczas w pracy.
Oby tak było. Zaczynał ulegać obsesji na jej punkcie.

W piątek po południu Eliza rzuciła się w wir porządków. Między innymi po to, by nie
myśleć o Jacku oraz by nie został po nim żaden ślad.
Na koniec w różnych miejscach ustawiła w wazonach bukiety kwiatów. Chciała, żeby ta
wizyta sprawiła przyjemność właścicielce domu.
W sobotę rano uporządkowała trawnik, zamiotła werandę i postawiła na niej fotele.
Prawie zapomniała o tym, że Jack ma przywieźć Dulcie. Wzięła prysznic i ładnie się ubrała. Z
myślą o Dulcie, nie o nim.
Przyjechali punktualnie o dziesiątej. Gdy witała ich w bramie, ze zdziwieniem zauważyła,
że Dulcie ma łzy w oczach.
– Elizo, jak tu pięknie! – zawołała. Ujrzawszy Jacka w dżinsach i rozpiętej pod szyją
koszuli, Eliza poczuła, jak jej serce łomocze. Stało się. Jest w nim zakochana. Jak dotrwa do
końca tego dnia?
Podszedł do niej, trzymając w ręce papierową torbę. Uśmiechał się szelmowsko.
– Przywiozłem ciasto. – Uroczyście wręczył jej pakunek, po czym pomógł
rekonwalescentce wysiąść z auta.
– Roxy, leżeć! – zawołała ze śmiechem Dulcie. – Wiem, że musisz mnie polizać.
Wystarczy. Fuj!
Eliza niosła ciasto, przez cały czas czując się, jakby oglądała tę scenę przez szybę. Jack
kilka razy rzucił w jej stronę wymowne spojrzenie, ale ona na to nie reagowała.
Dulcie dzielnie pokonała odległość dzielącą auto od werandy, ale schodki okazały się
sporą przeszkodą.
– Nie spiesz się – rzekła spokojnym tonem Eliza.
Z pomocą Jacka Dulcie dotarła do drzwi i zatrzymała się w progu. Rozglądała się po
swoim domostwie ze łzami w oczach.
– Jak tu ślicznie. Elizo, jak ja ci się odwdzięczę?
– Już to zrobiłaś, pozwalając mi tu mieszkać. Twoje łóżko jest sto razy wygodniejsze od
hotelowego.
– Weszli do środka. – Kupiłam ciasteczka, bo nie umiem piec, ale skoro mamy jeszcze
ciasto Jacka, to zrobimy przyjęcie. – Zerknęła na zarumienioną twarz Dulcie. – Jak się
czujesz?
– Chodzenie idzie mi jako tako, ale wejście na werandę okazało się ponad moje siły.
– Nasza rehabilitantka w tym tygodniu skoncentruje się na stopniach – wtrącił Jack. –
Dulcie, nie spiesz się. Przygotuj się, że to może trochę potrwać.
– Siadaj, a ja zaparzę herbatę. – Eliza odsunęła krzesło.
– Mogę ja to zrobić? – zapytała Dulcie. – Może jestem niecierpliwa, ale chcę zobaczyć,
jak idzie mi w kuchni.
Elizie wcale nie uśmiechało się zostać sam na sam z Jackiem.
– Dobrze, pod warunkiem, że Jack przyniesie gorący czajnik – powiedziała.
Stali pośrodku pokoju, a ona starała się nie patrzeć w stronę kuchni, gdzie o mało nie
doszło do zbliżenia. Jack ją obserwował.
– Elizo, bardzo tu ładnie. – To były słowa, ale jego oczy mówiły: „Pamiętam, że tam
byłaś”.
Wolałaby o tym zapomnieć.
– Łatwo utrzymać tu porządek.
Jack zerknął w stronę Dulcie krzątającej się w kuchni.
– Chciałbym tu wrócić po południu. Elizo, musimy poważnie porozmawiać.
– Wolałabym, żebyś nie przyjeżdżał. Nie ma o czym rozmawiać.
Ale on nie rezygnował.
– Tego, co się stało, nie wolno ignorować.
– Wydawało mi się, że ustaliliśmy, że nic się nie stało. Gdyby jednak coś było między
nami, na pewno bym to puściła w niepamięć.
– Elizo, weźmiesz tacę? – zawołała Dulcie.
– Ja ją przyniosę – oznajmił Jack. – I wrócę po czajnik.
Została sama w pokoju. On już wie, że ona ma do niego słabość, i chce to wykorzystać.
Dziwiło ją jedno: dlaczego tak nagle uznał, że mu na niej zależy?
Dulcie niepewnym krokiem weszła do pokoju, ale na jej twarzy malowało się
zadowolenie z powodu pierwszego sukcesu w kuchni.
– Jakoś poszło – powiedziała. – Gorzej mi idzie przenoszenie różnych rzeczy, ale mogę
sobie kupić stolik na kółkach, dopóki nie nabiorę sił.
– Za dwa tygodnie zauważysz wielką różnicę. – Jack szedł za nią z emaliowanym
różowym czajnikiem. – Dulcie, jaki on ma rozkoszny dzióbek!
– Należał do mojej teściowej. Dała mi go przed śmiercią.
Eliza przechyliła na bok głowę.
– Nie wiedziałam, że jesteś zamężna. – Każdy temat jest dobry, byle nie myśleć o Jacku.
– Jestem szczęśliwą wdówką.
Eliza nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
– Masz rodzinę? Dzieci? – zainteresowała się. W tej samej chwili przypomniała sobie o
jej córce mieszkającej w Sydney. Trudno. Nie cofnie tego pytania.
– Jedno – odparła Dulcie ze smutkiem. – Ale ostatni raz rozmawiałyśmy dziesięć lat
temu. Obydwie jesteśmy uparte. Ja pogodziłam się ze swoją matką, dopiero jak byłam w
ciąży.
– Może i ja wtedy dogadam się ze swoją. – Co ją podkusiło, żeby to powiedzieć? Wcale
nie zamierzała wychodzić za mąż, a już na pewno nie myślała o dziecku. Poza tym nie
przyszło jej do głowy, by matce przebaczyć. Ostatnio jednak coraz częściej nachodziła ją taka
myśl.
Dużo się zmieniło, odkąd przyjechała do Bellbrook. Łatwiej jej pogodzić się z pożarami
buszu, małomiasteczkowymi plotkami, przestała jej być obca myśl o osiedleniu się na
prowincji oraz o przebaczeniu.
Dulcie poklepała ją po kolanie.
– I przez tyle lat nie utrzymujecie żadnego kontaktu?
– Przysyła mi życzenia urodzinowe i świąteczne, ale ja jej nie odpisuję. – Chyba osoba
dojrzała czymś takim się nie chwali. – Ostatni raz rozmawiałyśmy na pogrzebie ojca.
Dulcie potrząsnęła głową.
– Podejrzewam, że skoro przez tyle lat przysyła ci życzenia, to liczy, że któregoś dnia się
odezwiesz.
Jack postanowił rozładować atmosferę.
– No, gdyby moja mama żyła, to ja bym się do niej odzywał. Ale wiadomo, że mężczyźni
nie są tacy pamiętliwi jak kobiety.
– Masz rację. – Eliza była mu wdzięczna za zmianę tematu. – Jack, przekrój ciasto i
pomyśl jakieś życzenie.
– A jeśli nóż zazgrzyta na paterze – dodała ze śmiechem Dulcie – musisz pocałować
dziewczynkę, która siedzi najbliżej.
Eliza doznała deja vu. Dlaczego nagle stanęła jej przed oczami matka, która tyle lat temu
w takich sytuacjach mówiła to samo? To chyba jedyne przyjemne wspomnienie matki. A
może zapamiętała tylko te przykre?
Z błyskiem w oku Jack chwycił nóż.
– Nareszcie. Już się za to biorę. Eliza przestraszyła się nie na żarty.
– To będziesz ty, Dulcie – rzuciła. – Bo ja muszę pozmywać. – Odsunęła krzesło, ale
zrobiła to zbyt powoli.
Jack przekroił ciasto, głośno skrobnął nożem paterę, po czym pochylił się w jej stronę i
pocałował ją w policzek. Trwało to ułamek sekundy, ale ciepło, które rozkoszną falą rozlało
się po całym ciele, kazało jej jak najszybciej wyjść z pokoju.
– I drugi dla drugiej dziewczynki, która też siedzi bardzo blisko!
– Widzę, że nasz doktor lubi się popisywać – zapiszczała uradowana Dulcie.
Czas mijał szybko, aż przyszła pora, by Dulcie pożegnała się ze swoją menażerią.
Jack pomógł jej wsiąść do samochodu.
– Dziękuję wam z całego serca – powiedziała. – Zrobiliście mi wielką niespodziankę. –
Mocowała się z klamrą pasa, ale ostatecznie zapięła go bez niczyjej pomocy. – Elizo, mam
nadzieję, że zobaczymy się w poniedziałek.
Jack obszedł samochód i ponad dachem spojrzał na Elizę.
– Widzimy się wieczorem.
– Wykluczone – odrzekła z kamienną twarzą. Posprząta i natychmiast wyjdzie z domu.
Zanim to nastąpiło, usłyszała szum silnika jego auta. Zacisnęła zęby. Przecież powiedział
„wieczorem” ! Błyskawicznie zamknęła drzwi na klucz, przemknęła do kuchni i wybiegła na
dwór.
Podbiegła do niej Roxy wyraźnie zdezorientowana, czy ma witać gościa, czy iść na
spacer z Elizą.
– Lepiej chodź ze mną – rzuciła Eliza, znikając wśród drzew. Jeśli będzie szła tuż przy
ogrodzeniu, Jack jej nie zobaczy.
– Eliza! – rozniosło się po farmie. Roxy szczeknęła.
– Roxy – odezwała się Eliza, zniżając głos. – Bądź cicho albo idź do niego, ale nie wracaj
potem do mnie.
Pies pognał do Jacka i, oczywiście, przyprowadził go do niej. Rozpaczliwie szukała
wymówki, która usprawiedliwiłaby jej obecność w zaroślach. Bukiet! Tak, znalazła się tu, by
zerwać kwiaty do bukietu. Nim Jack do niej dotarł, uzbierała sporą wiązankę.
Usiłował się nie uśmiechać, obserwując, jak Eliza udaje, że zrywa kwiaty. Widział, jak
skulona biegła w stronę zarośli i wiedział, gdzie jest, jeszcze zanim Roxy obwieściła to
całemu światu.
– Ukrywasz się?
– Prosiłam, żebyś nie przyjeżdżał.
– To brzmiało bardziej jak rozkaz. – I oczywiście wzmogło w nim chęć odwiedzin.
Gdyby jej wzrok umiał zabijać, Jack na pewno leżałby już martwy. Teraz jednak
zastanawiał się, jak komukolwiek może się podobać bukiet z tak brzydkich roślin.
– Widzę, że nie masz w zwyczaju posłusznie wykonywać rozkazów – powiedziała
kąśliwym tonem.
– Nigdy się nimi nie przejmowałem. Ale mogę się tego nauczyć.
– Wątpię. – Unikała jego spojrzenia, co bardzo go speszyło, bo wyczuł, że odgrodziła się
od niego jeszcze grubszym murem.
– Jack, czego ty właściwie ode mnie chcesz? – Patrzyła na niego z nieskrywaną złością, a
on zastanawiał się, czym sobie na to zasłużył. – Darmowej kuchni? Ramienia, na którym
mógłbyś się wypłakać, czy tylko seksu?
Otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale nie dała mu dojść do słowa.
– Nie życzysz sobie żadnych zobowiązań, nie opowiedziałeś mi nic o sobie i boisz się, że
ktoś cię zrani, a teraz wymyśliłeś sobie romans, o którym nikt nie może się dowiedzieć. Co ja
bym z tego miała, Jack? – Rozłożyła szeroko ramiona. – Nic, absolutnie nic. Nie wystawię się
na takie ryzyko. Więc sam widzisz, że nasze drogi muszą się rozejść. Proszę, idź sobie.
– Elizo, być może nie zawsze dobrze cię traktowałem. Myślę, że oboje za dużo
przeżyliśmy, żeby teraz zachowywać się jak obcy i udawać, że między nami nic nie ma.
Eliza była nieugięta.
– Jack, między nami nic nie ma.
– Chciałbym mieć na to twoje słowo, bo sam już nie wiem, co myśleć. – Rozejrzał się,
zbierając myśli. Czul, że dłużej nie mogą być tylko przyjaciółmi. – Elizo, jesteś okrutna. Bez
większego wysiłku mogłabyś pozwolić mi pokazać moją drugą twarz. Mimo że bardzo
starałem sieją ukryć, jestem nie tylko jedynym lekarzem w Bellbrook.
– Nie jestem pewna, czy Jack Dancer to ktoś więcej niż lekarz.
– Daj mi szansę. Zapraszam cię do mojego domu. – Uniósł brwi jak dziecko, które o coś
prosi.
– A jeśli ktoś mnie zobaczy? Wydawało mi się, że zależy ci na utrzymaniu takich
odwiedzin w tajemnicy.
– Przepraszam za te słowa. – Nareszcie ma okazję to powiedzieć. – Od tygodnia jest mi
przykro z tego powodu, ale nie dałaś mi szansy na wyjaśnienie. To, co nas łączy albo zaczyna
nas łączyć, jest jeszcze bardzo kruche, łatwo to coś zniszczyć. Uznałem, że nie jest ci
potrzebne przychylne zainteresowanie ze strony moich licznych znajomych oraz krewnych.
Wiem na pewno, że ja tego nie potrzebuję. – Starał się ze wszystkich sił ją przekonać. –
Podam ci kolację, żebyś nie mówiła, że szukam darmowych posiłków. Swoje już
wypłakałem, więc nie potrzebuję do tego twojego ramienia, a o seksie porozmawiamy kiedy
indziej. – Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, czym go trochę rozbawiła. –
Powiedziałem to na zachętę. O seksie możemy w ogóle nie rozmawiać.
Zdecydowanie nie muszą o tym rozmawiać. Wystarczyło, że padło to słowo, a powietrze
wokół nich zaczynało iskrzyć.
– Mogłabyś zobaczyć, jak mieszkam – dodał pospiesznie. – Na pewno zastanawiałaś się
nad tym oraz co robię w wolnych chwilach.
– Nie przyszło mi to do głowy. – Tym razem wiedział, że Eliza kłamie.
– Naprawdę? – Mam cię, pomyślał z satysfakcją. Zaczynał mieć nadzieję, że ta wizyta nie
okaże się kompletnym fiaskiem.
Eliza klepnęła się w kolano, by przywołać Roxy. Wyraźnie zbierała się do odejścia, więc
uznał, że musi mieć ostatnie słowo, by z honorem odjechać z farmy Dulcie.
– Elizo, nie będę się z tobą przekomarzał. Jesteś zaproszona na kolację. Czekam na ciebie
jutro o ósmej.
– Nie jedz lunchu, bo może się okazać, że zostanie ci podwójna kolacja – mruknęła.
Powiedziała „może się okazać”, co przyjął za dobrą monetę.
W sobotę pojechała do Armidale. Ze zdjętym dachem, by wiatr wywiał jej z głowy
niechciane myśli. Niestety, ta metoda się nie sprawdziła. Miała nadzieję, że gdy wyjedzie z
doliny, uwolni się od rozważań o Jacku.
Gdy o zmierzchu zajechała pod dom Dulcie, w dalszym ciągu nie wiedziała, co robić.
O wpół do ósmej niezdecydowana stała przed lustrem. Tyle się wydarzyło przez parę
minionych tygodni... Czy powinna dać Jackowi jeszcze jedną szansę, a może powinna chronić
siebie przed ryzykiem nowej katastrofy?
Kłopot w tym, że zdecydowanie nie życzyła sobie za parę lat spojrzeć wstecz i żałować,
że go nie posłuchała.
Kolacja u Jacka to jeszcze nie zobowiązanie na całe życie. Nie miała złudzeń, że mogą
pozostać przyjaciółmi. Stanęła wobec czegoś, w co nie bardzo wierzyła, była jednak pewna,
że jest to coś, co nie potrwa długo.
Czas płynął, a ona się wahała.
ROZDZIAŁ ÓSMY

Stanęła w progu jego domu spóźniona, ale cieszyła się, że wybrała swoją ulubioną
sukienkę: turkusową i szeleszczącą. Wkładała ją, gdy okoliczności wymagały od niej
mobilizacji całej energii, a przeczuwała, że ten wieczór będzie wyjątkowo trudny.
Powitał ją z uśmiechem.
– Witaj. Ślicznie wyglądasz. Cieszę się, że zdecydowałaś się mnie odwiedzić. –
Poprowadził ją przez hol z biało-czarną posadzką do gabinetu pełnego książek. Fotele obite
wzorzystą tkaniną, ciemna boazeria na ścianach i różowy dywan na podłodze z
wyfroterowanych desek odbijały się w wiszącym nad kominkiem wielkim lustrze w
drewnianej ramie.
Jack posłał jej spojrzenie, które mówiło, że bardzo się cieszy z jej wizyty.
– Mam dla ciebie niewielki prezent. Zamierzałem ci go wręczyć kiedy indziej, ale ze
względu na twój strój... nie mogę się powstrzymać.
Takiego Jacka Dancera jeszcze nie widziała: wesoły, swobodny, prawdziwy dżentelmen
w swojej wiejskiej posiadłości.
Z zabytkowej komódki wyjął woreczek wielkości ananasa.
– Kiedy to zobaczyłem, pomyślałem o tobie. Gdy rozwiązała wstążeczkę, jej oczom
ukazała się szklana kula na rzeźbionej drewnianej podstawce. Wewnątrz kuli, pośród
wirujących płatków śniegu, siedziała wróżka w zielonej szacie bardzo podobnej do sukni
Elizy. Miała zielone oczy, rude włosy i niewielkie skrzydełka.
Eliza roześmiała się i potrząsnęła kulą.
– Dziękuję. Bardzo lubię takie bibeloty.
– Dla mnie jesteś królową wróżek. Uniosła brwi.
– A ty kim jesteś?
– Ja? – Położył dłoń na sercu. – Mam nadzieję, że przystojnym księciem, chociaż wydaje
mi się, że w twoich oczach jestem potworem.
– Jack, przestań. Nie mów jak męczennik. – Odwróciła spojrzenie. – Oprowadź mnie po
swoim domu.
Wzruszył ramionami.
– Jak się domyślasz, nic tu się nie zmieniło od śmierci mojej matki. Powiem ci w
sekrecie, że nie podobają mi się nowoczesne sprzęty. Co gorsza, uwielbiam polerować meble.
To zajęcie koi mi nerwy.
– Wyglądał na lekko zawstydzonego takim wyznaniem.
– Masz zadatki na doskonałą gospodynię domową – zażartowała. – Nie masz sprzątaczki?
– A widzisz mnie przy desce do prasowania? Żelazko zupełnie mnie nie kręci.
Wiadomo, co go kręci. A raczej kto. Ona. Niby jedno niewinne słowo, a atmosfera
błyskawicznie zmieniła się. Eliza ze wszystkich stron słyszała sygnały ostrzegawcze.
Przeszli do oszklonego pokoju letniego z sielankowym widokiem na rzekę, pastwiska
oraz wzgórza.
Eliza uznała, że przebywa tam osoba doskonale zorganizowana oraz że jest to ulubione
pomieszczenie Jacka. Przysiadła na ozdobnej bujanej ławce jak najdalej od niego.
Należy zacząć od towarzyskiej wymiany zdań, pomyślała.
– Co pan robi, doktorze, kiedy nie ratuje pan życia ludzkiego? – zagadnęła.
– Bawię się w farmera, ale tak naprawdę zajmuje się tym jeden z moich kuzynów. Lubię
łowić ryby, jadać u krewnych w roli wizytującego motyla oraz przesiadywać tutaj, żeby z
bezpiecznej odległości oglądać świat. Było tak do twojego przyjazdu. – Zaczął kołysać
huśtawką.
Rozpraszało ją to, nie mogła skupić się na rozmowie. Dlaczego mężczyźni w takich
sytuacjach zawsze przebierają nogami, jakby chcieli zerwać się do lotu? Dlaczego nie mogą
zrobić tego łagodnie? Zaparła się nogą, by zatrzymać huśtawkę, na co Jack rzucił jej
wymowne spojrzenie.
– Za szybko?
– Mhm – mruknęła. Jej uwadze nie uszła dwuznaczna wymowa tak postawionego
pytania.
Powiodła wzrokiem po krajobrazie. Wolałaby, żeby Jack nie wyczuł jej zdenerwowania.
– To stąd zobaczyłeś Carlę i mnie w rzece.
– Tak. A dzień wcześniej widziałem, jak Smithy otarł się o kroki.
– Ach tak. Nie bardzo chce mi się wierzyć, że to się naprawdę wydarzyło. – Rzuciła mu
wymowne spojrzenie. – Moim zdaniem posłużyłeś się tym argumentem, żeby przegonić nas z
rzeki.
– Rzeka... ani ludzie nie są niczyją własnością. Elizo, nie bój się mnie.
Nie na tym polega jej problem. Jej problemem są jej marzenia.
– Nie ciebie się obawiam.
Milczeli już jakiś czas, spoglądając sobie w oczy, gdy Jack się uśmiechnął. Jeszcze nikt
tak rozbrajająco nie uśmiechał się do niej. Poczuła nagle, jak przez pajęczynę jej strachu
przedarł się jasny promień.
Jack pochylił się ku niej, dotknął palcem jej warg, po czym wstał. Czar prysł. Jakim
cudem jeden uśmiech może zniweczyć wszystkie obietnice, jakie sobie składała?
– Zajmę się przystawkami i szampanem – rzucił od niechcenia.
Przez chwilę Eliza wachlowała się dłonią, by ochłonąć, lecz miała zbyt mało czasu, by
zaprowadzić ład w swoich myślach, bo w drzwiach pojawił się stolik na kółkach, a na nim
krewetki, oliwki, sałatka z kurczaka, sos satay, a także kubełek z lodem i szampanem oraz
kieliszki.
Poczuła się jak statystka w scenie uwodzenia. Nie chciała grać roli pierwszej amantki.
Postanowiła rozładować atmosferę:
– Mama dała ci niezłą kindersztubę.
– Lubię być dobrze przygotowany. Możemy zjeść tutaj zamiast przy stole?
Skinęła głową.
– Opowiedz mi o młodym Jacku Dancerze – poprosiła.
Dotknął palcem jej ramienia, ale ona miała wrażenie, że zrobił to bezwiednie.
– Rodzice zmarli pięć lat temu – zaczął. – Mieli problemy z poczęciem potomstwa z
powodu wady genetycznej po stronie matki. Na szczęście tę wadę dziedziczą tylko kobiety.
Mama miała jedno poronienie za drugim. Pamiętam, że przez jakiś czas myślałem, że
powinna dać sobie spokój i skupić się na mnie. Bardzo o mnie dbała. Oczywiście poza tymi
okresami, kiedy ogarniał ją głęboki smutek z powodu straty kolejnego dziecka.
W Boże Narodzenie najpierw wędrowaliśmy do kościoła, po powrocie do domu były
prezenty, a potem mama szła do kuchni i gotowała, gotowała, gotowała, aż stół trzeszczał pod
ciężarem indyków, szynek, ciast, jarzyn, owoców i waz z bezalkoholowym ponczem. Do
obiadu zasiadało dziesięć, dwadzieścia osób z rodziny albo znajomych.
Ojciec był człowiekiem nieskomplikowanym. Kochał farmę, rodzinę i wszystkie
zwierzęta. Kiedy byłem trochę starszy, dotarło do mnie, że jest samoukiem, że został
weterynarzem, bo czytał wszystkie możliwe książki i kochał zwierzęta. Kiedy już
studiowałem, przywoziłem do domu swoje podręczniki i wspólnie rozwiązywaliśmy
zagadnienia, które sprawiały mi trudność. Ojcu wystarczyło raz przeczytać rozdział i już
wiedział, jak mi to wyjaśnić. Kiedy mówiłem mu, że mógłby zrobić wielką karierę,
odpowiadał, że niczego więcej do szczęścia mu nie trzeba.
– Miałeś wspaniałych rodziców. – Przysięgła sobie w duchu, że jej dzieci właśnie tak
będą wspominały dom rodzinny.
– Udało mi się.
– Co było dalej?
– Tata był dużo starszy od mamy. Umarł w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Znalazłem
go przy warsztacie w szopie. Gdy stanęło jego serce, oparł się o warsztat i umarł.
– A matka?
– Miała guzek w piersi, o którym nikomu nie powiedziała. Nawet synowi, który był
lekarzem. Zachorowała wkrótce po śmierci taty, ale było już za późno. Rok później, pod
koniec studiów, poznałem swoją przyszłą żonę. Pobraliśmy się bardzo szybko, ale to był błąd.
Domyślam się, że Mary już ci o tym opowiedziała.
Przytaknęła.
– Nie muszę poznawać w tej chwili twojej wersji.
– Mary jest dla mnie jak siostra, której zawsze mi brakowało, a Mick jest moim
najlepszym kumplem. A teraz ty się zjawiłaś. – Mówił to tak cicho, jakby wyczuł, że ona ma
ochotę uciec. – Mam wrażenie, że polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia. Prawda?
Westchnęła. Jak się zachować? Nadal się bronić czy trochę mu ulec? Kiedy się
zatrzymać? Nie umiała kłamać.
– Tak, to prawda.
– Czy tobą też wstrząsnął fakt, że stało się to tak nagle?
Przypomniała sobie pierwsze chwile ich znajomości oraz to, jak usilnie starała się stłumić
w sobie to zainteresowanie. Przytaknęła, odnotowując jednocześnie, że jej strach maleje z
każdą chwilą pod wpływem ciepła jego ramienia. To, co czuła, nie mogło być pomyłką.
Otoczyło ich szczególne pole magnetyczne.
Jack ujął jej dłoń. Z jego spojrzenia wyczytała tyle obietnic, że przez myśl jej przeszło, że
sobie to wmawia. Czuła mimo to, że nie ma żadnej kontroli nad wzbierającymi w niej
emocjami.
Uniósł jej dłoń do warg, a ona zadrżała.
– Właśnie tego boję się najbardziej – szepnęła. – Tego, co się stanie, gdy się zaangażuję, a
ty odejdziesz.
– Nie zdobędę się na to, raz oddawszy ci serce.
– Oddałeś mi swoje serce? – Powiodła dłonią po jego ramieniu tylko po to, by się
upewnić, że to wszystko dzieje się naprawdę.
– Tak.
– Kiedy to się stało?
– Pierwszego dnia. Jak spojrzałaś na mnie tymi zielonymi oczami. Piorunowałaś mnie
wzrokiem rozzłoszczonego elfa, a mnie aż dech w piersiach zaparło.
– Byłeś wtedy bardzo oschły.
– Bo próbowałem dać temu odpór. Uśmiechnęła się.
– Znam ten stan. I z nim walczę.
– A ten pocałunek u Dulcie? – Uśmiechnął się, widząc jej zmieszanie. – Wydaje mi się,
że był zaskoczeniem dla nas obojga.
– Nie rozumiem, jak to się stało.
– Myślę, że był to pierwotny instynkt. Pierwszy raz straciłem panowanie nad sytuacją.
Poczułem, że wpadłem w wir. Ciągle o tym myślę.
– Jack, co ty ze mną wyprawiasz? Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie potrafię sobie
wyobrazić ciebie jako mojej drugiej połowy. Jak nam się udało pracować razem przez tyle
dyżurów?
– Oboje otoczyliśmy się barierami ochronnymi, poza tym obracaliśmy się wśród
potrzebujących nas ludzi, więc nie mieliśmy czasu zająć się sobą nawzajem. – Wzruszył
ramionami. – Powstrzymywał nas strach, że nasze uczucie nie zostanie odwzajemnione. –
Przyciągnął ją, by usiadła mu na kolanach pomimo protestów huśtawki, która zaskrzypiała
pod nierówno rozłożonym ciężarem.
Roześmiali się. Naturalność tej reakcji sprawiła, że Eliza poczuła się jak zaczarowana
przez Jacka, a to przecież ona miała być postacią z bajki.
– Nie czujesz się dziwnie? – zapytała.
– Czuję się jak w bożonarodzeniowy albo urodzinowy poranek albo jak wtedy, kiedy
czekałem, aż przyjdzie do mnie kolega, z którym miałem bawić się przez cały dzień. To jest
oczekiwanie.
– Tak, wszystko to razem.
Fascynowała ją otaczająca ich aura ciepła. Tutaj, na tej ławce, czuła się przy nim
bezpiecznie i swobodnie, a jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej nie była pewna, czy chce tu
przyjechać. Takiej tajemniczej bliskości nie czuła przy boku obu mężczyzn, za których
zamierzała wyjść. Przeraziła ją myśl, że mogła złączyć swój los z którymś z nich i nigdy nie
zaznać takiej harmonii.
– Przestań myśleć. – Głos Jacka wyrwał ją z zadumy. – Skup się tylko na nas i na tej
chwili, bo miliony ludzi czekają na coś takiego przez całe życie. Kiedy indziej rozłożysz to na
czynniki pierwsze.
Z uśmiechem objęła go za szyję.
– Masz rację, czasami myślę za dużo. Jest cudownie.
– Będzie lepiej.
– Chwalipięta.
Pocałował ją, a gdy odchylił się, by na nią popatrzeć, roześmiała się uszczęśliwiona:
stopniał ostatni sopel lodu w jej sercu. Łzy szczypały ją pod powiekami.
– Boję się. A jeśli wydarzy się coś, co nam to odbierze? Całe życie czekałam na chwilę, w
której uwierzę w miłość.
– Ciii. Zaraz cię pocałuję.
Całowali się, aż zaszło słońce. Potem Jack zaniósł ją do sypialni. W ciągu paru minut jej
zielona suknia, jego koszula i spodnie, ich bielizna znalazły się na dywanie. Nagą Jack
przeniósł na staroświeckie łoże z baldachimem.
– Jaka piękna – szepnął, gładząc jej pierś. – Taka jędrna, a ty taka krucha. Boję się, że cię
zmiażdżę.
– A ja się nie boję. – Pocałowała go w szyję.
Kochali się niespiesznie i tkliwie, aż Eliza krzyknęła z rozkoszy, a on wzruszony do łez
przygarnął ją do siebie, by scałować jej łzy. Nie wyobrażała sobie, że zbliżenie może być tak
cudowne. Wtulona w niego poczuła, że nareszcie znalazła swoje miejsce na świecie.
Wstała przed świtem, wzięła prysznic, on zrobił jej kawę, a potem znowu ją całował. Gdy
po raz drugi spojrzała na zegar, zorientowała się, że jeśli ma jeszcze wrócić do Dulcie, by
nakarmić zwierzęta, to na pewno się spóźni.
– Jack, muszę jechać!
– Wiem, słonko.
Gdy zadzwonił jego telefon, okazało się, że i on musi jechać do pacjenta.
Eliza uznała, że mimo wszystko był to najpiękniejszy poranek w jej życiu.
Była w łazience, gdzie dobiegł ją dzwonek telefonu.
– To ja, Mary. Elizo, wody odeszły. Karetka jest gdzieś w buszu z Jackiem i Mickiem.
Mam skurcze co trzy minuty. Nie dam rady sama przyjechać.
– Przygotuj torbę. Będę u ciebie za kwadrans. – Pospiesznie wkładała Tshirt, spodnie i
tenisówki.
Gdy dojechała do Mary, w całym domu jeszcze paliło się światło, a sama Mary siedziała
na krześle przed drzwiami. Nie wstała, by przywitać Elizę, która błyskawicznie się
zorientowała, że poród jest już w zaawansowanej fazie.
– Coś mi się wydaje, że urodzisz w Bellbrook. Mary ledwie się uśmiechnęła.
– Naprawdę byłam przekonana, że zdążę do Armidale.
– Skupmy się na przeprowadzeniu cię do mojego auta. Pozwalam ci siedzieć na moich
białych fotelach.
– Nie wiem, czy mogę chodzić.
– Możesz, możesz. – Nie na darmo Eliza pogłębiała swoją wiedzę na kilku oddziałach
położniczych. – Wstawaj. – Pomogła jej się podnieść.
– Jak na taką kruszynę, jesteś bardzo silna – powiedziała z uznaniem Mary.
– Jeszcze nie widziałaś, jaka ze mnie siłaczka. Usadowiła Mary na osłoniętym pledem
siedzeniu, po czym podała jej swoją komórkę.
– Zadzwoń do Rhondy i każ jej przygotować wszystko do porodu. I wyślij esemesa do
Jacka i Micka. Dobrze by było, żeby obaj byli przy tym wydarzeniu. A teraz trzymaj się.
Byłoby lepiej, żebyś urodziła na łóżku.
Z piskiem opon zahamowała przed szpitalem, gdzie czekała na nie Rhonda z fotelem na
kółkach. Minutę później Mary znalazła się w pokoju zawczasu przemienionym przez Rhondę
w izbę porodową.
– Dzięki, Rhondo – rzekła Eliza. – Mamy oksytocynę?
– Tak, leży przygotowana przy łóżku.
– Rhondo, jesteś wielka, bo zaraz będzie nam potrzebna. – Zwróciła się do Mary. –
Przebierzemy cię teraz w koszulę i przeniesiemy na łóżko. Muszę posłuchać tętna dziecka.
Obmacała brzuch, stwierdzając, że płód jest ułożony z prawej strony, głową w dół.
Następnie przyłożyła stetoskop, by posłuchać tętna. Spoglądając na zegarek, liczyła liczbę
uderzeń serca.
– Sto pięćdziesiąt. W normie. Nie wiadomo tylko, dlaczego ktoś wyciągnął zatyczkę z
jego wanny i teraz ono zjeżdża w stronę wyjścia.
– Jedynie położna potrafi ująć to w ten sposób – sapnęła Mary, czując, że nadchodzi
nowy skurcz.
– Muszę przeć.
Prawo Murphy’ego, przemknęło Elizie przez głowę.
– Dobrze. Słuchaj swojego ciała i rób, co ci podpowiada.
– Moje ciało mi podpowiada, że mam przeć – mruknęła Mary, nabierając powietrza.
– Niepotrzebnie martwiłam się o rozwarcie, bo już widzę ciemne włoski.
Za oknem z piskiem opon zatrzymał się drugi samochód, zwiastując przybycie Jacka i
Micka. Do pokoju wpadło dwóch umorusanych mężczyzn.
– Mary, kochanie! – zawołał Mick. – Przepraszam, że nie byłem przy tobie.
Mary tylko chwyciła go za rękę, ponieważ znowu parła. Jack tymczasem mył ręce.
– Masz oksytocynę dla łożyska? – rzucił przez ramię.
– Tak. Rhonda wszystko przygotowała. Jeśli się nie pospieszysz, to będę zmuszona sama
odebrać to twoje kuzyniątko. Naciągaj rękawiczki!
Posłał jej ciepły uśmiech, a ona sięgnęła do torby Mary po aparat fotograficzny.
Dwie minuty później córeczka Mary leżała na jej brzuchu i wpatrywała się w nią
zdziwionym wzrokiem. Eliza pstryknęła kilka zdjęć i odłożyła aparat. Wszyscy odetchnęli z
ulgą, ale Elizie nie podobało się zabarwienie skóry noworodka. Podsunęła mu maseczkę
tlenową.
Mary wychyliła się, by pocałować mokry łepek.
– Dam jej na imię Amelia.
– Ona jest sina – zauważył Mick głosem łamiącym się ze wzruszenia.
To prawda.
Eliza położyła mu rękę na ramieniu.
– Też byłbyś siny, gdybyś pokonał taki ciasny tunel w takim niesamowitym tempie.
Dajmy jej parę sekund na zaczerpnięcie oddechu. Zaraz ją zbadamy.
Pomimo podawanego tlenu noworodek nadal był siny. Sine paluszki są objawem
normalnym, lecz to dziecko miało siny również brzuszek. Sinica.
Jack był w tej chwili zajęty nagłym krwawieniem, w którego efekcie urodziło się łożysko.
Przez ten czas Eliza modliła się o zdrowie dla małej Amelii.
– Jack, proszę, podejdź do nas – rzekła opanowanym tonem, a on przeszedł w drugi
koniec łóżka. – Osłuchaj ją.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Mick wodził wzrokiem od Elizy do Jacka, i do swojej córeczki. Nawet osoba nieobeznana
wyczułaby, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Już otworzył usta, lecz Mary go
powstrzymała, mocno chwytając go za ramię.
– Zaczekaj – powiedziała tonem pełnym rezygnacji, który jeszcze bardziej go
przestraszył.
– Co się stało? – podniósł głos, a Mary zwiększyła uścisk.
– Nie wiadomo. Kochany, daj im trochę czasu. Mick nieco się uspokoił, ale w jego
oczach zalśniły łzy. Dziecko siniało z sekundy na sekundę, a jego oddech stawał się coraz
szybszy mimo podawanego tlenu.
– Serce słychać wszędzie. Oprócz drożnego przewodu żylnego, odpływ wsteczny z
każdej komory. Podejrzewam też szklistość płuc, bo podawanie tlenu jej nie pomaga.
Asystowała Jackowi podczas intubacji noworodka mającej na celu optymalne dotlenienie
organizmu. Bez rezultatu.
– Połącz się z zeterpe w Sydney – rzucił Jack pod jej adresem, a ona błyskawicznie
sięgnęła do telefonu.
– Moje biedactwo – westchnęła Mary, nie tłumiąc łez.
Mick znowu rozglądał się bezradnie po obecnych, jakby szukał w ich oczach choćby
iskierki nadziei. Lecz wszystkie twarze mówiły to samo, a on nie chciał się z tym pogodzić.
– Co to jest zeterpe? Co się stało? Jack, rób coś!
– Zeterpe to zespół reanimacji pediatrycznej – odparł Jack, nie spuszczając oczu z Micka.
– Musimy zasięgnąć ich porady, dowiedzieć się, czy możemy coś jeszcze zrobić.
Podejrzewam, że wasze dziecko ma wrodzoną wadę serca oraz niewydolność płuc, które
sprawiają, że bardzo trudno jest mu żyć poza macicą. Wszystko było w porządku, dopóki
przez łożysko dostawało tlen wraz z krwią Mary, bo ta krew nie przepływała przez
niewydolne serce oraz płuca. Teraz, kiedy opuściło macicę, jego mózg oraz inne narządy nie
otrzymują tlenu, ponieważ serce i płuca pracują nieprawidłowo.
Eliza podała mu słuchawkę.
– Jack, doktor Hunter Morgan z zeterpe – oznajmiła.
Na moment opuścił powieki, by zebrać myśli, po czym zrelacjonował stan Amelii.
Docierały do nich tylko jego odpowiedzi.
– Zrobiliśmy to. To również. Tak. Nie. Bez poprawy. To także. – Powiódł po słuchaczach
wzrokiem pełnym smutku. – Już nic innego nie możemy zrobić? – Milczał przez dłuższą
chwilę, po czym odezwał się ledwie słyszalnym szeptem: – Rozumiem. Dziękuję, doktorze.
To znaczy, że możemy ją wyjąć. Do widzenia. – Odłożył słuchawkę.
Eliza otworzyła oczy, by wykonać jego polecenia. Najbardziej przygnębiające są
drobiazgi. Bez szpecącej rurki twarzyczka Amelii odzyskała normalny wygląd. To dobrze, że
ostatnie minuty przeżyje bez niej. Mary pokiwała głową, tak mocno przygryzając wargę, że w
kąciku ust pojawiła się krew. Przytuliła swoje dziecko do serca.
Jack zwrócił się do rodziców.
– Przykro mi, ale jesteśmy bezradni. Mick potrząsnął głową.
– Przykro ci?! Co to znaczy, że ci przykro?! Wezwij śmigłowiec. Każ ją zawieźć tam,
gdzie ją uratują!
Mary dotknęła jego ramienia.
– Za późno, kochany. Nawet najlepszy szpital na świecie jej nie uratuje. Żyła tyle, żeby
się z nami przywitać, ale teraz odejdzie.
Mick patrzył na nią, jakby postradała zmysły.
– Odejdzie? Dokąd? Nie pozwól jej umrzeć!
Rhonda wybiegła z pokoju. Widząc to, Jack pomyślał, że najchętniej zrobiłby to samo.
Miał dosyć tego koszmarnego dnia, lecz Mick i Mary go potrzebują. Popatrzył na Elizę i
podziękował Bogu za jej obecność.
Wyglądała na całkiem opanowaną. To spostrzeżenie go zirytowało. Ona jest zawsze
opanowana. Wykazała zimną krew nawet rano, gdy obudziła się w jego ramionach! Lecz
teraz Mary spogląda na niego tak, jakby prosiła, by powiedział, że jutro o tej porze jej
córeczka będzie żyła.
– Mary, Amelia umiera – wykrztusił przez ściśnięte gardło. Nie bardzo wiedząc, co się z
nim dzieje, opadł na kolana przy łóżku i rozpłakał się, jakby mu serce pękło. Opłakiwał Mary,
Micka i Amelię, siebie i dziecko, które stracił trzy lata wcześniej. We troje trzymali się za
ręce wokół małej Amelii, która stopniowo przestawała oddychać.
Eliza przyglądała się im, odsunięta na bok przez ich bliskość i rozpacz. Ktoś jednak
musiał czuwać przy sterze, więc wzięła się za przygotowanie do tego, co miało nastąpić.
Posprzątała salę po porodzie, ułożyła czystą koszulę dla Mary, zrobiła kawę oraz herbatę dla
Micka i Jacka. Potem ubrała Amelię w śliczną sukieneczkę i podała ją matce. Delikatnie
zaproponowała, że zrobi im jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć i odcisków rączki.
Porozumiała się z księdzem, który zgodził się ochrzcić maleństwo oraz porozmawiać z
rodziną, która już zaczynała się schodzić.
Zanosiło się na kolejny upalny dzień.

Mary i Mick leżeli na łóżku, przytulając stygnące ciałko córeczki. Jack, skrajnie
przygnębiony, wyszedł z pokoju i ciężkim krokiem powlókł się na parking.
Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. To, co miało być wydarzeniem radosnym,
przeistoczyło się tragedię, której nie zapomni do końca życia. Za co los tak ciężko karze takie
szlachetne istoty jak Mary i Mick? Nikt nie powinien być tak doświadczany.
Wydarzenia tego poranka obudziły w nim wspomnienia utraconej żony i synka. Trzy lata
temu przysięgał sobie, że nie będzie płakał. Nie przy ludziach! Nie w obecności Elizy, która
zachowała się jak przystało na profesjonalistę.
– Jack, nie możesz w tym stanie jechać do domu. – Stała tuż obok. Widząc, że nie może
słowa z siebie wydobyć, objęła go, ale on się cofnął.
Poczuła się, jakby ją spoliczkował.
– Wiem, że jesteś załamany. Wszyscy tak się czujemy.
Nareszcie znalazł właściwe słowa i całą złość na niesprawiedliwy los wylał na nią.
– Co ty możesz wiedzieć?! Byłaś zimna jak lód. Jesteś powierzchowna. Taka sama jak
Lydia. Teraz to widzę. Trzymaj się ode mnie z daleka.
Poczuła, że nogi się pod nią uginają, jakby ktoś wymierzył jej cios w splot słoneczny.
– Jack, Mary znaczy dla mnie bardzo dużo... Ty też.
– Dla ciebie liczy się tylko Eliza May i kropka. Ty ze wszystkim sobie poradzisz, więc
teraz radź sobie sama. Nie wracam dzisiaj do pracy, zapewne jutro też mnie nie będzie, a
potem mam wolny weekend. – Nie patrząc na nią, otworzył drzwi samochodu i ciężko opadł
na siedzenie.
Z niedowierzaniem i przerażeniem patrzyła na odjeżdżające auto, a w uszach nadal
dźwięczały jej jego okrutne słowa.
Miała ochotę ukryć się w mysiej dziurze, tak jak ojciec odciąć się od świata. Zawsze
nachodziło ją to w sytuacjach zbyt bolesnych. Słowa Jacka ją zraniły, ponieważ znowu
zakochała się w niewłaściwym mężczyźnie. Ale tym razem ból okazał się jeszcze bardziej
dokuczliwy.
Jeśli on myśli, że śmierć małej Amelii jej nie poruszyła, to znaczy, że nie wie, jaka ona
jest naprawdę. To kolejny mężczyzna, który traktuje ją jak opokę, w ogóle nie zastanawiając
się, jaka jest prawdziwa Eliza.
Stała przygarbiona pod ciężarem jego zarzutów i spoglądała w dal za jego znikającym
samochodem.
On się myli, ale to jego problem. Ona natomiast nie może pozwolić sobie na ucieczkę.
Praca za pośrednictwem agencji pozwalała jej wprawdzie na wcześniejsze zerwanie umowy,
ale tym razem nie wolno jej odejść, ponieważ jest potrzebna Mary i żadne oskarżenia Jacka
tego nie zmienią.
On prawdopodobnie wierzy w to, co powiedział. Dawna Eliza pod wpływem jego słów
uznałaby, że odtrącił ją z jej winy, że jest nic niewarta. Teraz będzie inaczej: zostanie w
Bellbrook tak długo, jak będzie potrzebna Mary.
Jack może jej wyrzucać, że nie płakała, ona jednak w duchu wypłakała morze łez,
opłakując tych dwoje cudownych ludzi i ich maleńką córeczkę, których los tak szybko
rozdzielił. Mimo to byli razem, Amelia miała szansę poznać swoich rodziców, a oni do końca
życia, jak największy skarb, zachowają w pamięci jej zdumione spojrzenie, nim na zawsze
zamknęła oczka.
Odwróciła się i weszła do szpitala. Za godzinę Rhonda schodzi z dyżuru, więc trzeba
jechać do domu, przebrać się, nakarmić zwierzaki i wrócić do pracy.
Jadąc na farmę, minęła miejsce, w którym samochód z nieznajomą ciężarną stoczył się ze
zbocza. Jak na ironię losu tych dwoje przeżyło straszny wypadek, a córeczka Mary, która
przyszła na świat siłami natury, umarła. Jaki los czeka tę dziewczynkę z wypadku?
Widocznie oszczędzając ją, pan Bóg ma wobec niej wielkie plany. A jaką misję specjalną
wypełniła Amelia, żyjąc parę minut?
Zatrzymując się pod bramą na farmie Dulcie, miała oczy pełne łez. Oparła głowę na
kierownicy i rozszlochała się na cały głos. Jakiś czas później uniosła głowę, bo dotarło do niej
rozpaczliwe szczekanie Roxy po drugiej stronie drzwi. Wzięła głęboki wdech i wpuściła ją do
środka. Pies oparł się łapami o jej kolana, po czym wsunął mokry pysk pod pachę.
– Tak, tak. Możesz mnie polizać – chlipnęła Eliza z rezygnacją, po czym wysiadła z auta i
przytuliła się do psa. Gdy się wyprostowała, donośnym rykiem powitał ją osioł. W tej samej
chwili z kojca odezwał się kogut.
Tak, zaraz je nakarmi, nawet w tym stroju, bo w spodniach łatwiej przechodzić przez
ogrodzenie.
O siódmej była z powrotem w szpitalu, zmieniając pogrążoną w smutku Rhondę.
Gdy weszła do pokoju Mary z tacą ze śniadaniem, ze zdziwieniem stwierdziła, że Mary
jest sama.
Na jej widok koleżanka szeroko otworzyła ramiona.
– Dziękuję ci za wszystko. Jesteś wspaniała, cudowna – powitała ją łamiącym się głosem,
a Eliza o mało nie upuściła tacy, spiesząc się ją uścisnąć.
– Mary, tak mi przykro... Amelia jest taka śliczna, a tak krótko była z nami. Wszyscy
jesteśmy zdruzgotani.
– Wiem. Dziękuję Bogu za te minuty, kiedy się urodziła w otoczeniu przyjaciół w tym
szpitalu, a nie w obcym miejscu, gdzie nikogo nie znam, gdzie od razu by mija zabrano.
Umarłaby wtedy w samotności. Męczy mnie to, że sama musiałaś dźwigać ten ciężar. Wiem,
że tak było. Biedny Jack nie może się pozbierać... Chyba po raz drugi przeżywa śmierć mojej
siostry i swojego synka. Mam nadzieję, że za sprawą Amelii Jack zostanie uleczony, bo
nareszcie pozwolił sobie opłakać również swoje dziecko.
Przymknęła oczy, ponownie ogarnięta smutkiem.
Eliza nie mogła wyjść z podziwu, że Mary miała siłę wznieść się ponad swój ból, by
pomyśleć o innych. Nie była pewna, czy Jack na to zasługuje, po tym jak ją potraktował.
Zagryzła wargę i wysoko uniosła głowę.
– Gdzie jest Mick? – zapytała.
– Pojechał do domu wziąć prysznic i zjeść śniadanie. Ma za złe losowi. Na mnie też jest
zły, bo jak twierdzi, za szybko pogodziłam się z losem, ale tacy są mężczyźni. Krytykują nas,
kiedy okazuje się, że jesteśmy silne, bo wiedzą, że oni na to by się nie zdobyli. Boją się
silnych kobiet.
Elizę uderzyła głęboka mądrość tych słów. Doznała olśnienia. Nie czas teraz się tym
zajmować, ale wkrótce dużo się zmieni. Takie ujęcie sprawy może wyjaśnić dużo wydarzeń w
jej życiu.
– Zgadzam się z tobą.
W jej głosie było coś, co kazało Mary uważnie jej się przyjrzeć. Tym spojrzeniem
przekazały sobie ogromny ładunek siły, po czym obydwie przeniosły wzrok na łóżeczko
stojące w rogu pokoju. Eliza podała Mary martwą córeczkę, a ta czule ją pocałowała.
– Po południu jadę do domu – szepnęła Mary. – Wolę, żeby żałobnicy przyjeżdżali tu, a
nie do nas. Przed wieczorem pożegnamy się z Amelią i zostawimy ją w waszych rękach.
Eliza przytaknęła, po czym wyszła do pozostałych pacjentów.
Mary wzięła prysznic, potem ledwie tknęła śniadanie. Przez cały czas towarzyszyła jej
Amelia.
– Smutno się zrobiło w tym szpitalu. Najpierw ten straszny wypadek, a teraz maleństwo
siostry Mary – westchnęła Dulcie, ocierając łzy.
– No cóż... – Eliza pokiwała głową. – Ale pociecha przychodzi z zupełnie
nieoczekiwanych stron. Rano płakałam przez całą drogę do domu. Wiesz, kto ukoił moje łzy?
Twoja Roxy. Była niesamowita. Zrozumiałam wtedy, ile mam szczęścia, znalazłszy się w
takiej chwili na twojej farmie.
– Miło mi to słyszeć. – Informacja, że jej pies komuś pomógł, wyraźnie poprawiła Dulcie
nastrój.
– Co mam zrobić, żeby Roxy mnie nie lizała? – zapytała Eliza, pomagając Dulcie włożyć
buty.
– Tak, to bywa denerwujące. Jak powiesz „fuj!”, zostawi cię w spokoju.
Gdy wymieniały spojrzenia, Eliza pomyślała o sile kobiet. Mężczyzna widzi w tym
bezduszność, a kobiety mimo brzemienia straty idą naprzód.
– Czy już wiadomo, kim jest ta kobieta z wypadku?
– zapytała Dulcie.
– Jeszcze nie. Nie wiadomo też, do kogo jechała. Jej stan ciągle jest krytyczny, ale
dziecko ma się dobrze. – Eliza kończyła porządkowanie pokoju. Na odchodnym usłyszała:
– Dzięki Bogu. Biedactwo.
Dotrzymując wykrzyczanego słowa, Jack nie zjawił się w szpitalu. Nawet nie odwiedził
Mary.
Donna przyszła na nocną zmianę godzinę wcześniej i od razu zaczęła wyganiać Elizę do
domu.
– Odwaliłaś kawał roboty. Wszyscy to wiemy. Cały szpital jest ci wdzięczny.
– To ja wam dziękuję. Rhonda spisała się na medal. Dzięki ci za to, że przyszłaś
wcześniej. Nie będę udawać, że nie jestem skonana. Z utęsknieniem myślę o piątku i wolnych
dniach. To był koszmarny tydzień.
Donna przytaknęła.
– Jackowi też dał się we znaki. Jak długo tu jestem, nigdy nie wziął więcej niż jeden
dzień wolnego.
Należało jak najszybciej ukrócić ten wątek.
– Jego strata – mruknęła Eliza na odchodnym. – Dobranoc, Donno.
Pod wieczór, nakarmiwszy zwierzęta, poszła nad strumień, gdzie niewielka kaskada wody
chlupotała na różowych i żółtych kamykach.
Panowała tam błoga cisza przerywana krzykami ptaków, trzaskiem gałązek pod łapami
Roxy polującej w zaroślach i szumem wiatru w koronach drzew. Nadal było bardzo gorąco,
mimo że zachodzące słońce otaczała aureola dymu. W zakolu strumienia woda była na tyle
głęboka, że można było w niej dla ochłody usiąść albo nawet się położyć.
Eliza przezornie się rozejrzała. Oczywiście w pobliżu nikogo nie było. Rozebrała się, po
czym pozwoliła chłodnej wodzie zmyć z siebie napięcie i obelżywe słowa Jacka.
Przypomniała sobie, co mówiła Mary. Czy rzeczywiście jest taką siłaczką? Może
mężczyźni lgną do niej po to, by wylizać się z ran? A potem znikają. To by sporo wyjaśniało.
Może nawet odejście matki. Matka odeszła, ponieważ jej córka była silna. A ojciec
zerwał wszystkie kontakty towarzyskie, bo ich nie potrzebował, dopóki mógł się oprzeć na
córce. Czerpał z jej siły, bo bez tego by zginął. Leżąc w strumieniu, czuła, jak jej porażki
jedna po drugiej spływają do morza.
To, że matka odeszła, to nie jej wina. Fakt, że zdecydowała się porzucić własne dziecko,
świadczy o ogromnej sile. Może kiedyś należy ją odnaleźć i zapytać o motywy? Wyszła na
brzeg. Może i jest silna, ale poza tym jest skonana i musi się wyspać.

Rano podeszła do bramki z jabłkiem w ręce, na co Poco posłusznie usunął się z drogi.
Poprzedniego dnia była zbyt zmęczona, by o tym pamiętać. Uśmiechnęła się do długouchego
zwierzaka.
– Widzisz, stary? Już znam twoją tajemnicę.
Wysiadając na szpitalnym podjeździe, odniosła wrażenie, że zapowiada się nieco
chłodniejszy dzień. Wydawało się jej też, że nad horyzontem znowu zbierają się chmury
deszczowe.
W porównaniu z minionym tygodniem dzień upływał spokojnie. Przyjęła w przychodni
kilku pacjentów, z którymi sama sobie poradziła, bo Jack w dalszym ciągu się nie stawił. W
jednym bardziej skomplikowanym przypadku skonsultowała się z przychodnią w Armidale.
Po pracy pojechała odwiedzić Mary oraz Micka i spędziła z nimi pół godziny. Przywiozła
im pieczonego kurczaka i bułki ze sklepu, przewidując, że Mary nie będzie miała ochoty
zajmować się kuchnią. Pomimo jej nalegań nie zjadła z nimi posiłku. Uznała, że nie należy
ich męczyć przedłużającą się wizytą.
Reszta tygodnia wyglądała podobnie, a ona nie zamierzała tego zmieniać. Dziękowała
Bogu, że pozwolił jej odpocząć od widoku Jacka.
Było jeszcze jasno, gdy w piątek pod wieczór wróciła do domu. Czym się zająć? Był to
jej stały problem, od kiedy miała dwa dni wolne od pracy.
Wpaść do Jacka? Chyba naraziłoby ją to na nowe przykre emocje. Taka wizyta mogłaby
dobrze zrobić jemu, ale nie jej. Ten czas powinna przeznaczyć na zajmowanie się sobą, a nie
innymi. Zasługuje na to.
Jest tego warta.
– Jestem tego warta – powtórzyła na głos.
Zostanie w domu ze zwierzakami. Poopala się, poczyta, po południu utnie sobie drzemkę.
To ją podniesie na duchu. Od tej pory będzie o siebie dbała.
W poniedziałek rano, czekając na poranny obchód z Jackiem, przypomniała sobie
pierwszy dzień w tej pracy. Wydał jej się bardzo odległy. Przez ten czas miła okazję poznać
Jacka z różnych stron.
Był bardzo troskliwy dla pacjentów, na przykład dla Dulcie. Czekał z nią na karetkę,
pomyślał o jej menażerii.
Widziała Jacka silnego i kompetentnego, gdy przyszło mu zająć się nieznajomą kobietą z
wypadku i przeprowadzić cesarskie cięcie. Mało kto w tak opanowany sposób zachowałby się
w tak dramatycznej sytuacji.
Miał niesamowite poczucie humoru. Jego powiedzonka i żarty słowne rozśmieszały ją do
łez.
Ale jego dusza była zbyt udręczona i obolała. Poza tym przez niego płakała, a tego sobie
więcej nie życzy.
Niezależnie od tego, co do niego czuje, nie będzie się poświęcać, by zaspokoić jego
potrzeby. Mała iskierka nadziei, że pewnego dnia Jack stanie przed nią wewnętrznie
ustabilizowany, już zgasła. Tydzień temu zniknęła w promieniach wschodzącego słońca wraz
z jego odjeżdżającym autem.
Najpierw usłyszała, jak Jack wita się z kimś na dworze, a potem jego kroki w korytarzu.
Z obojętnym wyrazem twarzy czekała przy stanowisku pielęgniarek.

Tydzień minął jak z bicza strzelił. Jack codziennie odwiedzał Mary i Micka, ale resztę
kolejnych dni spędzał w domu. Jego telefon milczał.
Pora wynurzyć się z żałoby i zacząć normalnie żyć, czyli wrócić do pracy. Oraz stanąć
oko w oko z Elizą.
To będzie najtrudniejsze.
Zdawał sobie sprawę, że był wobec niej nie w porządku. Nie tylko dlatego, że zostawił
cały szpital na jej głowie. Napadając na nią, był okrutny i nie ma nic na swoje
usprawiedliwienie. Mimo że nie bardzo pamiętał, co jej nagadał tego ranka, kiedy umarła
mała Amelia, wiedział, że wylał swój żal i poczucie bezradności na niewłaściwą osobę.
Dlaczego najsrożej krzywdzimy tych, których kochamy?
Piękna noc, którą spędził, trzymając ją w ramionach, wydała mu się odległym snem.
Zawiódł ją, wiedząc, jak bardzo bała się kogoś pokochać. Miał cichą nadzieję, że mu
przebaczy.
Oto i ona. Ledwie sięga mu do ramienia, a jaka skuteczna! Przerażająco skuteczna. Przy
niej budziły się w nim emocje, o których przysięgał sobie zapomnieć. Co więcej, w
przeciwieństwie do Lydii Eliza nie potrzebuje jego opieki. Prawdopodobnie nic, co mógłby
jej dać, tej kobiety nie interesuje, bo sama potrafi to zdobyć. Żeby tylko mu przebaczyła!
Nie mógł się zorientować, czy jest na niego zła, bo nie patrzyła mu w twarz.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

– Dzień dobry, Elizo.


Wyglądał tak marnie, że miała ochotę go przytulić i obiecać, że wszystko się ułoży.
On jej nie chce, a nawet gdyby było inaczej, to ona nie życzy sobie takiej kuli u nogi, bo
on nie ma zamiaru uwolnić się od przeszłości. Będzie musiał obudzić się z tego snu bez jej
pomocy.
Już to ćwiczyła. Już kochała mężczyzn cierpiących na chorobę emocji, którzy nie potrafili
odwzajemnić jej miłości, i zapłaciła za to wygórowaną cenę. To się nie powtórzy.
– Dzień dobry, doktorze. – Nie czekała, aż on skomentuje to oficjalne powitanie. – Dulcie
wraca do zdrowia w błyskawicznym tempie. Dzisiaj sama się ubrała. Ale dalej ma problemy
ze schodami.
– Doskonale. A jak tobie się żyje z jej zwierzyńcem?
– Dziękuję. – Wchodzili do pokoju Dulcie, która powitała ich uśmiechem.
– Dowiedziałem się od siostry Elizy, że z każdym dniem robisz duże postępy.
– Mnie też tak się wydaje. Doktorze, czy odzyskam pełną sprawność? Chciałabym już
wrócić do domu. Uważam, że pierwsza wizyta wypadła całkiem nieźle. Jestem za młoda, nie
chcę być inwalidką.
Jack ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Porozmawiam dzisiaj z fizjoterapeutką. Muszę się zorientować, jakie usprawnienia
byłoby dobrze wprowadzić w twoim domu, żeby było tam bezpieczniej. O ile wiem, ona też
jest z ciebie zadowolona.
Dulcie miała sporo czasu na myślenie, więc teraz przeróżne pytania cisnęły się jej na usta.
– Czy mogę mieć następny udar? Czy te leki rozrzedzające krew, które teraz dostaję,
temu zapobiegną?
– Te leki mocno obniżają ryzyko udaru. W pewnym sensie to dobrze, że miałaś taki
niewielki udar, bo w ten sposób zostaliśmy ostrzeżeni o ryzyku większego, z którego znacznie
trudniej byłoby cię wyciągnąć. – Zawahał się. – Mam nadzieję, że w ciągu miesiąca
odzyskasz pełną sprawność. Myślę, że za tydzień, po badaniach, puścimy cię do domu.
Dulcie uśmiechnęła się z ulgą.
– Warto poczekać. Przez jakiś czas wydawało mi się, że umarłam, a jeszcze mam tu parę
spraw do załatwienia.
– Miejmy nadzieję, że będziesz żyła długo i owocnie, więc nie mów o umieraniu.
Potem przyszła kolej na obchód pokoi seniorów. Między jednym a drugim pacjentem
Jack nieustannie próbował skierować rozmowę na osobiste tory, ale Eliza dała temu
zdecydowany odpór.
– Dziękuję, doktorze. Życzę miłego dnia. – Odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła w
stronę pokoju Dulcie.
Czuła na sobie jego spojrzenie, ale uznała, że lepiej będzie się nie oglądać.
– Elizo, zaczekaj.
Nie powiedział tego głośno, ale pierwszy raz usłyszała w jego głosie taką stanowczość.
Wbrew sobie przystanęła.
– Popatrz na mnie.
Odwróciła się i stanęła wyprostowana. Nie dopuści do tego, by znowu ją zranił.
– O co chodzi?
Trzema wielkimi krokami znalazł się tuż przy niej. Tak blisko, że czuła jego ciepło.
– Chcę cię przeprosić za to, co powiedziałem po śmierci Amelii. – Spoglądał jej w oczy
wzrokiem pełnym smutku.
On ciągle myśli o sobie! Nie o niej, ani o nich. Przeprasza przez wzgląd na siebie, nie na
nią, ani na to, co jest między nimi.
– Jak musisz, to proszę bardzo.
Wpatrywał się w nią, jakby szacował jej gotowość przyjęcia tych przeprosin.
– Byłem na skraju wytrzymałości, ale ten atak był z mojej strony niewybaczalny. Na
swoją obronę mam to, że ostatnio każdy dzień w moim życiu obfituje w silne emocje
związane nie tylko z bieżącymi wydarzeniami, ale również z tymi sprzed lat. Pomogłaś mi
rozwiązać niektóre problemy, więc tym bardziej nie miałem prawa obarczać cię moim
rozżaleniem. Przepraszam cię z głębi serca. – Nawet wyglądał na skruszonego.
Czuła, jak łzy wzruszenia pieką ją pod powiekami, ale też powtarzała sobie w duchu, że
ma myśleć wyłącznie o sobie.
– W porządku. Wiem doskonale, jaki masz za sobą tydzień... bo i ja go przeżywałam.
Sprawiłeś mi przykrość, ale również przyczyniłeś się do tego, że się przebudziłam. Dotarło do
mnie, że jestem tu przejazdem. Oboje powinniśmy o tym pamiętać. Nie przyjmował tego do
wiadomości.
– Jest między nami znacznie więcej niż tylko tyle, Elizo, ale jak chcesz, możemy zacząć
od początku. – Wyciągnął do niej dłoń. – Przyjaciele?
Potrząsnęła głową.
– Nie. Nie jestem zainteresowana. Nic między nami nie będzie. Julie już szuka kogoś na
moje miejsce.

Tego wieczoru Jack przyjechał pod dom Dulcie, żeby porozmawiać z Elizą, ale nie
otworzyła drzwi. Zgasiła lampę nad drzwiami i głośno włączyła telewizor, więc nie mógł z
nią rozmawiać nawet przez deski.
We wtorek był tam znowu. Zostawił na schodach ciasto i bukiet kwiatów.
W środę zwiędnięta wiązanka leżała nietknięta, a w miejscu, w którym położył ciasto,
stała psia miska.
W czwartek gruchnęła wieść, że zidentyfikowano kobietę z wypadku. Rano zjawili się w
szpitalu dwaj policjanci z Armidale i zażądali widzenia z Dulcie Gardner.
Eliza usiłowała skontaktować się z Jackiem, ale wyjechał do pacjenta i znalazł się poza
zasięgiem przekaźnika. Nie pozostało jej nic innego, jak trzymać Dulcie za rękę, gdy
przekazywano jej tę porażającą informację. Ofiarą wypadku okazała się Bronte Gardner,
córka Dulcie, która nadal w stanie ciężkim przebywała w szpitalu w Sydney.
Gdy policjanci wyszli, Dulcie spojrzała na Elizę wzrokiem pełnym rozterki i poczucia
winy.
– Jak mogłam nie wiedzieć, że moja córka walczy o życie? – spytała łamiącym się
głosem, mocno ściskając rękę Elizy. – Elizo, odezwij się do matki, zanim będzie za późno,
żebyś nie musiała sobie wyrzucać, że nic nie zrobiłaś.
Eliza pokiwała głową, bo żadne stosowne słowa nie przychodziły jej na myśl.
– Postaramy się, żebyś jak najszybciej mogła odwiedzić Bronte.
– Tak – mruknęła Dulcie, zagryzając wargę. – Czuję się taka bezradna i beznadziejna...
Chciałabym zostać sama. Zadzwonię, jak będę cię potrzebować.
Eliza uścisnęła ją, po czym wyszła z pokoju.
Na korytarzu oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Nigdy jej nie opuści wspomnienie
pierwszego spotkania z Bronte Gardner i tego, co potem nastąpiło. Może Bronte i jej córeczka
przyjadą tu, by odwiedzić Dulcie?
Od natłoku myśli kręciło jej się w głowie. Otworzyła oczy. I ujrzała Jacka.
Wracając od pacjenta, zorientował się, że Eliza go poszukiwała, więc zadzwonił do
szpitala. Na podstawie jej zachowania w minionym tygodniu domyślał się, że nie próbowała
się z nim skontaktować z byle powodu, ale nie spodziewał się, że będzie taka bezradna i
zagubiona.
Przyspieszył kroku.
– Elizo, dobrze się czujesz?
– Nie. Na pewno nie. – W chwili słabości, której wcale nie oczekiwał, podeszła do niego i
położyła mu głowę na piersi. Otoczył ją ramionami, a potem ujął ją palcem pod brodę, by
spojrzeć w oczy. Wpatrując się w ich zieloną otchłań, doznał takiego samego wstrząsu jak
wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Musiał się powstrzymywać, by jej nie zmiażdżyć w
uścisku.
– Od kiedy to przyznajesz się do ludzkiej słabości?
– Ta kobieta z wypadku to córka Dulcie – wyszeptała, wtulając twarz w jego koszulę.
Westchnął.
– Biedna Dulcie. Miałem takie przeczucie. Podzieliłem się nim z policją, a oni obiecali
sprawdzić ten trop. – Poczuł, że Eliza zesztywniała. Odsunęła się od niego. Zdaje się, że
znowu ją uraził.
– I oczywiście nie uznałeś za stosowne mnie o tym poinformować. – Te cholerne oczy
znowu się mieniły gniewem, a on poczuł, że jedynym sposobem rozłupania jej skorupy jest
porwać ją w ramiona i pocałować.
– To były tylko domysły, na dodatek łudziłem się, że nieuzasadnione. – Popatrzył na
drzwi pokoju Dulcie. – Jak ona to przyjęła?
– Jest załamana. Dręczy ją poczucie winy, że nie przyłożyła się bardziej do szukania
córki. Idź do niej. Zrobię jej herbatę. Dla ciebie też? – Podziękował. Gdy się oddalała,
zobaczyła, że wszedł do pokoju Dulcie.
Gdy jego wizyta dobiegła końca, zastąpiła go Eliza. Przysiadła na poręczy i objęła
zapłakaną Dulcie.
– Mam szczęście, bo nie jest jeszcze za późno na powiedzenie jej tego wszystkiego, czego
nie powiedziałam wcześniej. Bronte była ślicznym dzieckiem, ale kiedy była nastolatką, nie
mogłyśmy dojść do porozumienia. Ja też byłam młoda i głupia. Mój mąż twierdził, że mamy
bardzo podobny charakter.
Eliza słuchała w milczeniu, a Dulcie zapatrzyła się w okno, jakby można było przez nie
zobaczyć Sydney.
– Doktor Jack powiedział, że nie pojawił się tam żaden ojciec, więc dziecko jest pod
opieką szpitala, dopóki Bronte nie będzie w stanie nim się zająć. Obiecał zadzwonić do jej
lekarzy i w moim imieniu o wszystko ich wypytać. Ona wyzdrowieje, prawda?
– To doskonale wyposażony szpital, cieszący się bardzo dobrą opinią – powiedziała. –
Jestem pewna, że Bronte wyzdrowieje. Myślę, że skoro tak dobrze się trzyma, to jest twardą
zawodniczką.
– Mogłabym jej pomóc – powiedziała znacznie silniejszym głosem. – Dostałam szansę
naprawienia krzywd, które wyrządziłam dziecku. Mam nadzieję, że mnie odwiedzi. Wygląda
na to, że już raz podjęła taką decyzję. Wierzę, że ją zrealizuje.
– Na pewno to zrobi. Jestem przekonana, że będziesz wspaniałą matką i babcią.
Dulcie smutno potrząsnęła głową.
– Jak ja sobie poradzę? Jak ja się tego wszystkiego nauczę? Chciałabym nie popełniać
błędów.
– Powoli, Dulcie, nie spiesz się. – Eliza uścisnęła jej rękę. – Zorganizujemy ci pomoc, jak
one przyjadą, i to zanim odzyskasz pełną sprawność. Mogłybyście nawet spędzić tutaj dzień
albo dwa, żeby się lepiej poznać i nauczyć opiekowania się noworodkiem. Dulcie, wcale nie
jesteś stara. Będzie dobrze.
– Kompletnie już zapomniałam, co robi się z niemowlakami.
Eliza poklepała ją po ramieniu.
– Ja też nie mam o tym pojęcia. Znam się tylko na noworodkach.
Nie wolno jej angażować się w sprawy Dulcie, bo musi uwolnić się od Jacka, jak tylko
Julie znajdzie jej następczynię.
– Będę tu z wami na początku, ale zawsze możesz o pomoc poprosić Jacka. On też się na
tym nie zna, ale umie szukać ludzi, którzy znają się na różnych sprawach.
Kiedy przyjechał na wieczorny obchód, nie przerwała swojego zajęcia. Sytuacja
pogarszała się z godziny na godzinę. Uznał, że nie obejdzie się bez drastycznych posunięć.
Eliza przysiadła obok łóżka młodej mamy, by omówić z nią kilka istotnych szczegółów
dotyczących opieki nad dzieckiem. Przez ten czas Jack cierpliwie czekał. Potem był obchód.
Pod wieczór zjawił się pod jej domem, a ona znowu mu nie otworzyła, ale teraz
postanowił nie rezygnować. Nic z tego nie wyszło, bo zadzwonił jego pager. Gdy ponownie
wrócił na farmę Dulcie, światło w oknach było już wygaszone.
Czuł, że zawalił sprawę, jednak pocieszał się tym, że w weekend Eliza mu się nie
wymknie, choćby przyszło mu wyważyć jej drzwi.
ROZDZIAŁ JEDENASTY

Przyjaźń łącząca Elizę i Mary pomagała im przejść przez najtrudniejsze chwile, więc
Eliza tym chętniej odwiedzała Mary każdego dnia po pracy. Nie rozmawiały o Jacku, bo Eliza
nie podejmowała tego tematu, za to na bieżąco informowała przyjaciółkę o wydarzeniach w
szpitalu. Robiła to między innymi w nadziei, że Mary zdecyduje się na powrót do pracy
zawodowej, by wyjść z domu.
– Kiedy zamierzasz wrócić do szpitala? – zapytała któregoś dnia. – Julie podobno ma już
kogoś, kto mnie zastąpi w niepełnym wymiarze godzin. Za tydzień wygasa moja oficjalna
umowa, ale odejdę dopiero, jak ty zdecydujesz się wrócić.
– Elizo, nie wyjeżdżaj. Czasami już myślę o tym, żeby wyrwać się z tej pustki, ale co
rano czuję, że nie mam żadnej motywacji, żeby zmobilizować się choć na kilka godzin.
– Może właśnie od tego powinnyśmy zacząć – nalegała Eliza w przeświadczeniu, że jak
najprędzej powinna opuścić Bellbrook. Należało to zrobić już parę tygodni wcześniej, ale nie
chciała wywierać presji na Mary. Musi jak najszybciej od nowa ułożyć sobie życie.
Zadumała się nad swoim losem.
– Jak ci się układa z Jackiem? – zapytała niespodziewanie Mary, sadowiąc się obok niej
na kanapie.
– Zauważyłam, że po raz pierwszy od trzech lat wstąpiła w niego nowa energia. Ostatnio
nawet zachowuje się jak opętany.
Eliza wzruszyła ramionami.
– Nic nas nie łączy oprócz pracy. Nie zamierzam po raz kolejny być dla kogoś podporą
emocjonalną.
– Na jej twarzy pojawił się grymas niechęci. – Można powiedzieć, że za pierwszym
razem po prostu szczęście mi nie dopisało, drugi raz pokazał, że to jest reguła. Potem zjawił
się Jack. Nic z tego, Mary.
– Pasujecie do siebie jak mało kto. Na pewno bylibyście razem bardzo szczęśliwi.
Eliza odwróciła wzrok.
– Nie chcę uczestniczyć w finałowej odsłonie.
– Patrzyła na góry widoczne ponad tamą. – Następny mężczyzna, który poprosi mnie o
rękę, musi mieć sto procent pewności, że zależy mu wyłącznie na mnie, oraz mieć już
umówionego księdza. – Westchnęła.
– Dlatego uważam, że powinnam jak najszybciej stąd wyjechać. – Popatrzyła na
przyjaciółkę. – Ale zaczekam z tym, aż Julie znajdzie dla ciebie zmienniczkę.
– Elizo, czy ty go kochasz?
– Nie – skłamała. – Nie mogę sobie na to pozwolić. Gdybym nie miała takich ponurych
wspomnień, to może znowu bym zaryzykowała, ale teraz muszę myśleć o sobie. Zasługuję na
faceta, który będzie gotowy obwieścić naszą miłość całemu światu i będzie myślał nie tylko o
sobie. Dzięki tobie i mieszkańcom Bellbrook poznałam swoją wartość. I to daje mi siłę,
żebym się z wami rozstała. Nie zostanę.
– Rozumiem. – Mary pokiwała głową. – Rozumiem też, że nie chcesz znowu być czyjąś
opoką, ale mam nadzieję, że jeszcze dojdziecie do porozumienia. Obiecuję, że niedługo
postaram się podjąć pracę.
Potem zeszły do ogrodu, a gdy wróciły z przechadzki, Mary zwróciła się do niej z
pytaniem:
– Czy zgodzisz się zostać jeszcze tydzień? Wzięłabyś poranną zmianę, żebyśmy
sprawdziły, jak mi idzie. Mogłabym zaczynać pracę po lunchu, a kończyć przed nocną
zmianą. Pracowałybyśmy po sześć godzin.
Eliza przytaknęła. Tylko poranki. Będzie jej brakowało wieczornych obchodów z
Jackiem, pomyślała. Mimo to zdobyła się na wymuszony uśmiech.
– To bardzo dobre rozwiązanie.

W piątek po pracy zaproponowała Dulcie, nie konsultując się z Jackiem, że zawiezie ją do


Sydney, do córki, której stan poprawiał się z dnia na dzień.
Wyruszyły w sobotę rano z zamiarem spędzenia weekendu w Sydney. Zostawiła Dulcie
w szpitalu, gdzie zaoferowano jej nocleg w hotelu dla rodzin pacjentów.
Tymczasowy lokator już wyprowadził się z mieszkania Elizy, więc zajęła się
rozpakowaniem swojego dobytku. Podjęła też decyzję, że pora zainteresować się matką. Spod
ramki do fotografii ojca wyjęła pomiętą wizytówkę. Do tej pory nie miała serca jej wyrzucić,
a dostała ją od matki dwanaście lat wcześniej, przy grobie ojca.
„Mays of Mosman, wystrój wnętrz”. Taki biznes nie miał najmniejszej szansy na odległej
farmie ojca.
Sięgając pamięcią wstecz, zamiast odciąć się od wspomnień, pozwoliła im płynąć
swobodnie. I o dziwo, nie sprawiły jej większej przykrości.
Ujrzała matkę w eleganckim kostiumie z czarnego jedwabiu, poważną i zdecydowaną
przeciwdziałać izolacji córki.
Przypomniała sobie, jak bardzo była na nią zła, że nad trumną ojca nie uroniła ani jednej
łzy, i jak po mszy zarzuciła jej, że nigdy ojca nie kochała.
Gwendolyn się nie broniła. Powiedziała nawet, że decyzja wyjechania z farmy była
najlepszym posunięciem w jej życiu. I to samo doradzała Elizie.
Miała wtedy ochotę uciec od świata, zaszyć się wśród wzgórz, jak przez dziesięć lat robił
to ojciec, ale matka udaremniła jej ten plan, sprzedając farmę. Uzyskane w ten sposób
pieniądze przeznaczyła na studia i internat dla Elizy, a drugą część umieściła w funduszu
powierniczym, do którego Eliza uzyskała dostęp, ukończywszy dwadzieścia jeden lat.
Westchnęła, wpatrując się w wizytówkę. No cóż, spróbuje.
Parkując pod sklepem matki, zorientowała się, że jest to bardzo elegancka galeria. Metka
z ceną na wysmukłym flakonie wystawionym w witrynie upewniła ją, że jest to sklep dla
bardzo bogatej klienteli.
Weszła do środka i zaczęła oglądać kosztowne zastawy stołowe i piękne szkło.
Tymczasem jakiś klient finalizował transakcję.
– Dzień dobry, Elizo. – Głos matki był opanowany, ale w jej zielonych oczach, takich
samych jak oczy Elizy, malowało się zaskoczenie.
– Nie wiedziałam, czy mnie poznasz – odparła Eliza, podchodząc do lady.
– Co cię tu sprowadza?
Również Eliza szukała w myślach odpowiedzi na to pytanie. Na co liczy? Czego oczekuje
od kobiety, której praktycznie nie zna?
Wszedł nowy klient.
– Elizo, zaczekaj. Zapraszam cię na lunch. Zaraz zamykam sklep.
Wyglądało na to, że Gwendolyn ucieszyła ta niezapowiedziana wizyta. Eliza skinęła
głową i zajęła się oglądaniem wymyślnych ozdób.
Matka wyraźnie się postarzała, ale nie było w tym nic dziwnego, zważywszy, że upłynęło
dwanaście lat od ich ostatniego spotkania. Eliza nie wzięła tego pod uwagę, decydując się na
tę wizytę.
Przypomniała sobie, jak pewnego dnia odwiedziła Julie i jej matkę. Były jak siostry, a
wzajemne zrozumienie, jakie wyczuwało się między nimi, uprzytomniło jej, ile straciła.
Obserwując dyskretnie matkę, która z uśmiechem na ustach obsługiwała klientkę,
zastanawiała się, czy i jej tego brakuje. Pomimo idealnego makijażu z jej twarzy wyzierał
smutek. Eliza po raz pierwszy poczuła wyrzuty sumienia, że tak długo ignorowała przyjazne
gesty Gwendolyn.
Zamykając drzwi za klientką, matka odwróciła wywieszkę „Zamknięte”.
– Dokąd chciałabyś pójść? – zapytała.
– Ty znasz to miasto. – Eliza była w rozterce, sama nie wiedziała, czego chce.
– Pójdziemy tam, gdzie będziemy mogły porozmawiać, bo może znowu nie zobaczę cię
przez następnych dwanaście lat.
– Uważasz, że to moja wina? – Powoli zaczynała nabierać takiego przeświadczenia.
– Myślę, że wina leży gdzieś pośrodku, ale bardzo się cieszę, że cię widzę. Często o tobie
myślę.
Zaledwie cztery słowa, ale jak ważkie. Matka o niej nie zapomniała.
– Chyba muszę dorosnąć – westchnęła. – Ty przynajmniej przysyłałaś mi życzenia z
okazji świąt i urodzin, a ja ani razu się nie odezwałam.
Matka uśmiechnęła się gorzko, po czym zamknęła sklep.
– I nie realizujesz czeków.
– Gdzieś mam cały ich plik.
– Mój księgowy bardzo cię nie lubi. – Gwendolyn zaprosiła ją do niskiego sportowego
auta. Milczały.
– Dlaczego przysyłałaś mi pieniądze? – Eliza przemówiła, dopiero gdy usiadły przy
stoliku w wytwornej restauracji. Nie zrealizowała czeków, ale też ich nie podarła.
– Bo je mam. Poza tym jest tam mój adres. Liczyłam, że kiedyś się odezwiesz. Że kiedyś
mi przebaczysz, że cię zostawiłam, bo ja nie mogę sobie tego wybaczyć.
Oto sedno sprawy. Po to tu przyjechała.
– Dlaczego wyjechałaś? I dlaczego mnie porzuciłaś?
– Było ze sto powodów, ale przede wszystkim dlatego, że nie kochałam twojego ojca, a
nie zabrałam cię ze sobą, bo on był lepszym rodzicem niż ja, a ty go uwielbiałaś. – Elizie
wydawało się, że oczy matki podejrzanie błyszczą. – Nie chciałam, żebyś nauczyła się ode
mnie dokonywania niewłaściwych wyborów.
W ramiona twojego ojca pchnęło mnie ślepe pożądanie. Nie powinnam była za niego
wychodzić. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – Kiedy się urodziłaś, bardzo się starałam, ale
byłam coraz bardziej nieszczęśliwa z powodu odizolowania od świata. Kiedy dotarło do mnie,
że spotykam się z ludźmi, żeby nie oszaleć, i kiedy zaczęły się różne plotki, zrozumiałam, że
pora wyjechać. Nigdy nie żałowałam, że rozstałam się z twoim ojcem, ale zawsze cierpiałam
z powodu rozłąki z tobą.
Mało przekonujące argumenty.
– Ja nigdy bym nie porzuciła swojego dziecka. Gwendolyn rzuciła jej ironiczne
spojrzenie.
– Chciałaś wyjechać ze mną?
– Nie. Kochałam naszą farmę, zwierzęta oraz tatę. Nadal kocham wieś, ale tak się składa,
że przyciągam mężczyzn, którzy za moim pośrednictwem załatwiają swoje problemy
emocjonalne, po czym znikają.
– Masz to po mnie.
Nie jest źle, pomyślała Eliza. Szkoda, że wcześniej nie zdecydowała się na ten krok.
– Dlaczego nie zabrałaś mnie do siebie po pogrzebie taty?
– Miałaś osiemnaście lat. W oczach prawa byłaś osobą dorosłą. Dałam ci swoją
wizytówkę i powiedziałam, że zawsze jesteś mile widziana. Nie przewidziałam, że stanie się
to za dwanaście lat.
– To mało macierzyńska postawa.
– Powiedziałaś mi wtedy, że nie chcesz mnie więcej oglądać.
Owszem, tak było. Gwendolyn pogładziła jej rękę.
– Zacznijmy od nowa – zaproponowała. – Zobaczymy, co z tego wyniknie. Chociażby nie
zapominajmy o świętach i urodzinach. Kto wie? Może kiedyś się polubimy.
Uśmiechnęły się. Myśl, że matka może na nowo zająć miejsce w jej życiu, nagle przestała
wydawać się Elizie niedorzeczna.

W niedzielę po południu wracały do domu. Niezupełnie, bo Bellbrook jest domem Jacka,


ale nie jej.
Jechała z ciężkim sercem. Po drodze odpowiadała na pytania Dulcie, którą bardzo
ciekawił przebieg rozmowy z Gwendolyn. Na koniec Dulcie uznała z dumą, że zawarta
między nimi ugoda jest jej zasługą. Spotkanie z jej córką również należało uznać za sukces.
Poniedziałek był pierwszym dniem, kiedy Eliza i Mary dzieliły się obowiązkami. Eliza
zaczęła pracę o siódmej rano i skończyła o trzynastej, przekazując pacjentów Mary, która
zeszła z posterunku o dziewiętnastej.
W środę Mary uznała, że już wciągnęła się do pracy, więc Eliza z czystym sumieniem
mogła się wycofać.
Nadal mieszkała u Dulcie, która już wróciła do domu. Pomimo niedawno przebytego
udaru Dulcie bez większych problemów radziła sobie z gospodarstwem, co bardzo ucieszyło
Elizę. Dawało jej to poczucie, że w trakcie pobytu w Bellbrook zrobiła coś dobrego.
Za dwa tygodnie do Dulcie miała przyjechać córka z wnuczką. Im szybciej więc Eliza
wyjedzie, tym lepiej, ale przed nią jeszcze czwartek i piątek.
Jack był w rozterce. Zaczynał się bać, że Eliza wyjedzie, a on straci ją na zawsze. Nie
chciała z nim rozmawiać, natychmiast wychodziła z pokoju, w którym on się znalazł. Napisał
do niej dwa listy, ale obydwa wróciły do niego nieotwarte. W końcu zwrócił się o pomoc do
Mary.
Mary wpatrywała się w fotografię Amelii stojącą na komódce. Była na niej Amelia zaraz
po porodzie, a nad nią pochylał się wzruszony Mick.
Mary westchnęła.
– Nie wiem, co bym zrobiła bez Elizy – westchnęła. – Nie miałabym takich pięknych
fotografii i słodkich wspomnień, które nie opuszczą mnie do końca życia. Byliśmy załamani i
na pewno byśmy o tym nie pomyśleli.
Jack nie lubił rozmawiać o Amelii. Mimo że sekcja wykazała, że jej serce i płuca były
niezdolne do samodzielnego funkcjonowania, czuł, że coś przeoczył. Żelazna dyscyplina i
opanowanie, które Eliza pokazała tamtego dnia, nadal go przerażały.
– Bo miała dystans, na który osoby bliższe tobie nie potrafiły się zdobyć.
– Nie, Jack – zaprotestowała Mary. – To nie tak. Twierdzisz, że to kwestia dystansu? –
Potrząsnęła głową, a on odniósł wrażenie, że sprawił jej zawód. – Nie byłeś przy tym, jak w
domu wpadłam w panikę, nie widziałeś, jak mnie wiozła do szpitala, jak kładła mnie na
łóżko, jak się mną zajęła, dopóki ty i Mick nie przyjechaliście. To ona pamiętała o zdjęciach,
które są moim największym i najdroższym skarbem. – Rzuciła mu zirytowane spojrzenie. –
Nie zrobiła tego, bo miała dystans, ale dlatego, że jest opiekuńcza i silna. Eliza jest moją
najlepszą przyjaciółką. – Wzruszyła ramionami. – Eliza jest wyjątkowa. Jeśli ją kochasz i z
powodu jakiegoś głupiego nieporozumienia albo strachu pozwolisz jej odejść, będziesz tego
żałował do końca swoich dni!
– Już żałuję i obawiam się, że ją straciłem. Znalazłem w niej coś pięknego oraz silnego i
chciałbym to odzyskać. Wydawało mi się, że pokochała mnie tak jak ja ją, ale teraz stanął
między nami mur, którego nie mogę przebić.
– Nie możesz czy nie chcesz? Doszło do mnie, że widziano ją, jak nad ranem wychodziła
od ciebie dzień przed narodzinami Amelii. – Wbiła w niego wzrok. – Dlaczego się z tym
kryła? Dlaczego nie zabrałeś jej do najmodniejszej restauracji, żeby wszyscy zobaczyli was
razem? Dlaczego nie ma na palcu największego brylantu w całej Australii? Ona nie zniży się
do pustych obietnic i półśrodków, bo już nieraz się sparzyła. I ty o tym wiesz!
– Wiem.
Mary postanowiła być bezlitosna.
– Poprzedni jej faceci zawiedli ją i ty teraz do nich dołączyłeś. Nie wiem, co się między
wami wydarzyło, ale radzę ci, żebyś jak najszybciej to wyprostował.
Głęboko się zamyślił. To nie był zwyczajny wieczór. To była próba ognia, ziszczenie jego
najśmielszych marzeń, a on następnego dnia zawalił całą sprawę.
Zachował się wtedy, jakby ten wieczór nie miał żadnego znaczenia. Odrzucił jej
pocieszający gest, jakby była osobą z zewnątrz, kimś obcym, niezdolnym do pomocy.
Nic dziwnego, że zamknęła się w sobie, że nie chce z nim rozmawiać i grozi, że wyjedzie,
jeśli będzie ją nękał.
Więc dał jej spokój, bo do tej pory zawsze dostawał to, na co cierpliwie czekał. Mary
jednak ma rację. Trzeba powziąć konkretne decyzje, zanim Eliza zniknie z jego życia. Musi
przyjąć, że ona nadal go kocha, ale boi się, że on ją porzuci.
Promyk nadziei rozjaśnił jego niewesołe myśli. Jest tylko jeden sposób, by przekonać
Elizę, że ją kocha. Jednak jego realizacja wymaga paru dni. To nie problem, bo na pewno
znajdą się chętni do pomocy.

Zaczęło się to w czwartek.


Odkąd nieco wcześniej oznajmiła, że natychmiast wyjedzie, jeśli nie da jej spokoju,
przestał ją nachodzić, ale w czwartek po południu zaszła dziwna zmiana.
Gdy po pracy główną ulicą wracała do domu, pozdrawiali ją wszyscy przechodnie. Na
jednym ze skrzyżowań grupa staruszków zaczęła ją oklaskiwać, nawet zrzędliwa babcia
mieszkająca tuż przy poczcie wychyliła się z okna i do niej pomachała. Pomyślała, że
dowiedzieli się o jej wyjeździe i w ten sposób ją żegnają.
Gdy zaszła na pocztę po znaczki dla Dulcie, kasjerka wychynęła zza kontuaru, by ją
uścisnąć.
– Kochana, tak się cieszę. Całe Bellbrook nie posiada się z radości.
Eliza podziękowała uśmiechem, zastanawiając się, dlaczego jej wyjazd tak ich raduje.
Prawdę mówiąc, nie takiego pożegnania się spodziewała.
Właściciel stacji benzynowej rozciągnął wargi w uśmiechu od ucha do ucha.
– Bardzo się cieszymy, że jesteś w Bellbrook. Wszyscy.
– Dziękuję.
Co się dzieje? – pomyślała, płacąc za paliwo. Ze sklepu warzywnego wyszedł Joe i przez
całą szerokość ulicy zawołał:
– To superwiadomość, siostro! – Pomachała mu ze ściśniętym gardłem. Miała ochotę już
teraz dać nogę.
Potem spotkała Carlę, która mocno uścisnęła jej dłoń.
– Życzę wam wszystkiego najlepszego.
– Komu?!
– Tobie i doktorowi Jackowi. To wspaniale, że się pobieracie.
– To nieprawda! Skąd to wiesz?
– Całe miasto o tym huczy.
– To nieprawda – powtórzyła.
Carla nie przyjmowała tego do wiadomości.
– Jasne. Ale wszyscy o tym mówią.
Eliza zawróciła z piskiem opon i pognała z powrotem do szpitala. Jacka o to nie zapyta,
ale Mary na pewno wie, kto za tym stoi. Ujrzawszy ją, Mary porwała ją w ramiona.
– Gratuluję!
Eliza potrząsnęła głową i zamachała rękami.
– Do ciebie to też dotarło?! To nieprawda.
– To musi być prawda. Wiem o tym od Jacka.
– Jak on mógł?! Niech sobie nie wyobraża, że jak wszystkim powie, że się ze mną żeni, to
mu ulegnę!
– Uroczystość jest zapisana w kościele na dziesiątą w sobotę.
– Co takiego?! – zawołała Eliza na cały korytarz.
Na szczęście nikogo tam nie było. Czuła, że kręci się jej w głowie. – Bardzo przepraszam,
ale to bzdura.
– Zaprosił twoją mamę.
– Jak to?! – Rozejrzała się bezradnie. – Gdzie on jest? Muszę go znaleźć!
– Pojechał do Armidale, do dyrekcji, załatwić urlop na waszą podróż poślubną.
– Nie będzie żadnej podróży poślubnej! Nie będzie żadnego ślubu! Czy on sobie
wyobraża, że o wyznaczonej godzinie potulnie stawię się w kościele? Jak facet, który mnie
nie chciał, może wpaść na taki szatański pomysł?!
– Myślę, że bardzo mu na tym zależy.
Do Elizy powoli docierało, że Jack mógł faktycznie wpaść na taki pomysł. Zabije go.
Gdy odchodziła zamyślona, Mary patrzyła za nią z przychylnym uśmiechem na wargach.
Czy Jack rzeczywiście chce się ze mną ożenić?
Jeszcze tego samego popołudnia Jack stanął w progach domu Dulcie.
– Mary powiedziała, że mnie poszukujesz. – W ręce trzymał żółtą różę.
Powinna była wyjechać już dawno temu.
– Chodźmy do ogrodu – zaproponowała, zbiegając po schodach. Gdy się z nią zrównał,
uznała, że dziwnie na nią patrzy. – Nie wyjdę za ciebie! – oświadczyła hardo. – Ślub to
bardzo poważna sprawa. Muszą być zapowiedzi, zaproszenia, metryka...
Wzruszył ramionami.
– Chyba już wiesz, że mimo spełnienia tych wymogów nie zawsze dochodzi do zaślubin.
Tym razem ślub się odbędzie, mimo że bez zapowiedzi, a wniosek o wydanie metryki
podpiszesz jeszcze dzisiaj.
– Niczego nie podpiszę!
Miał przed sobą tego samego rozgniewanego elfa, którego poznał kilkanaście tygodni
temu. Patrzył na nią z miłością. Czuł, że kochają do utraty tchu, że za wszelką cenę musi ją
udobruchać i przekonać.
– Wyjdziesz za mnie, jeżeli zaraz cię pocałuję? – Ujmując jej rękę, spojrzał jej w oczy. –
Wiem, Elizo, że mi nie uwierzyłaś, kiedy wyznałem, że cię kocham, ale to prawda. Proszę,
daj się namówić. Daj mi też szansę na życie z kobietą, którą będę kochał aż do grobowej
deski. Zostań moją żoną, w sobotę, na oczach całego Bellbrook i naszych przyjaciół. Mamy
ich bezwarunkową przychylność. Prosiłem ich też, żeby wpłynęli na zmianę twojej decyzji.
Elizo, proszę, zostań moją żoną. – Oczy zaszły jej łzami. – Zacznijmy nowe życie bez
nieporozumień i bez niepotrzebnej zwłoki. Przyjmiesz ten pierścionek? – Położył jej na dłoni
pokaźny szmaragd.
Mimo że w głowie jej się kręciło, przytaknęła.
Gdy ją całował, szepcząc słowa miłości, przeszło jej przez myśl pytanie, czy nie popełnia
błędu, ale jego ciepło, siła i pewność stopniowo przełamywały jej upór. Gdy się odsunął, by
spojrzeć jej w oczy, wzięła głęboki wdech.
Raz kozie śmierć.
– Może powinieneś był już dawno temu mnie pocałować? – Uśmiechnęła się tajemniczo.
– Kocham cię, Jack, ale nie przeżyję, jeśli mnie zawiedziesz.
– Ja też tego nie przeżyję. Przepraszam, że tak długo zwlekałem z pocałunkami, ale
najpierw musiałem uporać się ze swoimi upiorami z przeszłości. Przepraszam, że kazałem ci
czekać. Jeszcze nie powiedziałaś „tak”.
– Tak.
– No, nareszcie jesteś moja. Czy na pewno chcesz spędzić resztę życia w Bellbrook?
– Mogłabym mieszkać na Antarktydzie, byle z tobą, ale pokochałam Bellbrook. Poza tym
mam tu wielu przyjaciół.
– Nie zamierzam cię izolować. Będziemy jeździć do Sydney, żeby się rozerwać.
Będziemy robić różne wypady choćby tylko po to, żeby docenić uroki Bellbrook.
Od Dulcie pojechali do niego, gdzie godzinami się kochali i rozmawiali. Potem Jack
przyniósł do łóżka półmisek z jedzeniem.
– To będzie piękny ślub, ale teraz musimy pojechać do księdza, którego nie udało mi się
przekonać, że moja oblubienica wyraża zgodę.
– Nie dziwię mu się! – parsknęła. – Wiedziało o tym całe miasto oprócz mnie. Ludzie do
mnie machali na ulicy, a ja myślałam, że cieszą się, że ich opuszczam.
Jack się roześmiał.
– Musisz mi to wybaczyć.
– Zobaczymy. – Nachmurzyła się tak zabawnie, że znowu musiał ją pocałować.
Gdy wrócili od księdza, trzymając się za ręce, zasiedli na werandzie.
– Tyle przygotowań... – westchnęła, porażona taką perspektywą.
– Jutro przyjeżdża twoja mama. – Pocałował ją w czubek głowy. – A z nią ciężarówka
pełna sukien ślubnych, żebyś miała z czego wybrać. Wspomniała też o wizażystce i fryzjerce,
więc obawiam się, że zobaczę cię dopiero w kościele. Odniosłem wrażenie, że chce dla ciebie
coś zrobić, więc nie będziesz musiała nawet kiwnąć palcem. Gwendolyn na pewno znajdzie
wspólny język z paniami z Bellbrook.
Wydarzenia następowały po sobie zdecydowanie zbyt szybko, ale tym razem Eliza nie
miała powodu do narzekań.
– Ile razy rozmawiałeś z moją matką?
– Wystarczająco dużo, aby zorientować się, że nie zamierza znikać z naszego życia.
Cieszy mnie to. – Pocałował ją, żeby zmienić temat. – Czy już mówiłem, że cię kocham?
Trzy dni później odbył się najpiękniejszy ślub w historii Bellbrook.
Marsza weselnego zagrała na zabytkowych organach jedna z mieszkanek w imponującym
kapeluszu. Kościół tonął w kwiatach zwiezionych ze wszystkich ogrodów w całej dolinie.
Girlandy i bukiety zaaranżowały członkinie miejscowego klubu kobiet. Ksiądz, który ochrzcił
parę pokoleń krewnych Jacka, wygłosił płomienne kazanie poświęcone sile miłości oraz
grzechowi plotkarstwa.
Oborowy Keith poprowadził Elizę do ołtarza. Staruszek przywdział na tę okoliczność
swój najlepszy garnitur. Z dumą spoglądał na piękną kobietę, która szła obok, wsparta na jego
ramieniu.
Gdy młoda para powtarzała przed ołtarzem przysięgę małżeńską, każde ich słowo słyszeli
nawet ci, którym przyszło zająć ostatnie ławki. Nikt nie miał wątpliwości, że oboje
bezwarunkowo i z całą odpowiedzialnością przyjmują sakrament małżeństwa. Potem przy
wtórze muzyki organowej młodym małżonkom składała życzenia rodzina i niezliczona rzesza
przyjaciół.
Wieczorem, gdy nareszcie znaleźli się sami w luksusowym apartamencie w hotelu nad
zatoką Byrona, Jack mocno przytulił swojego zielonookiego elfa.
– Kocham cię – szepnął, a Eliza, zasypiając, wsunęła rękę w jego dłoń. I tak przespali
całą noc.

You might also like