You are on page 1of 412

© Copyright by Aleksandra Niemczyk and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac

Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2012

© Copyright for Nie wszystko „odeszło w mrok” by Czesław Brzoza and


Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2012

ISBN 978-83-242-1587-4

Opracowano na podstawie wydania:

Stanisław Mackiewicz (Cat), Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września


1939 r., Wydawnictwo Puls, Londyn 1992.

Wykorzystano rysunki Bronisława Fedyszyna, publikowane w latach 30. XX w. w


piśmie „Mucha”. W książce zachowano styl Autora, uwspółcześniając jedynie
pisownię i ortografię. Podkreślenia w tekście są oryginalne. Przypisy numerowane
pochodzą od redakcji niniejszego wydania.

Opracowanie redakcyjne
Jan Sadkiewicz

Projekt okładki i stron tytułowych


Ewa Gray
Basi i Ali z Jańcza Mackiewiczównom
Noc i brzask
Aby do tego już nie wracać

Parę słów lirycznych: wieczorami spać mi bomby nie dają (dzisiaj jest 25
września 1940 roku i mieszkam w centrum Londynu), chce mi się pracować: od tylu
lat przywykłem pisywać artykuły wieczorem i nocą. Praca dziennikarska jest mi dziś
niedostępna, spróbuję więc napisać książkę, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że
technika pisania książek jest całkiem inna: dziennikarz, siadając do biurka, ma już
cały artykuł w głowie, jak umeblowany a jaskrawą elektrycznością oświetlony pokój.
Natomiast całej książki nie sposób tak widzieć od razu; raczej widzi się jej kontury,
zarysy na ciemnym tle. Trzeba dopiero do tego domu wejść i po kolei światło w
pokojach zapalać, po omacku łazić po korytarzach, po ciemku szukać schodów. Stąd
nieźli dziennikarze mogą pisywać bardzo złe książki, tak jak dobrzy pisarze książek –
bardzo złe artykuły. Jednak mój ideał publicysty–dziennikarza, Bainville, równie
świetnie pisywał książki, nadając im cechy dobrego artykułu dziennikarskiego, to
jest zwięzłość i przejrzystość. Między innymi napisał on nie na długo przed śmiercią
Historię III Republiki1. Chcę go naśladować i napisać Historię niepodległej Polski: 11
listopada 1918 – 17 września 1939. Bainville temat swój potraktował ideologicznie,
pisał o ideach, nastrojach, dążeniach społeczeństwa III Republiki, książka jego
wyzwolona jest z opowieści faktów, dat, materiału historiograficznego. Niestety, ja z
musu muszę być ogólnikowy w tym, co piszę. Przez lata zbierałem pokaźną
bibliotekę, był to mój warsztat pracy, przed każdym prawie artykułem wertowałem
książki; wyśmiewałem się z dziennikarzy, którzy pisali bez książek. Biblioteka
została w Wilnie, liczne biblioteki londyńskie są pozamykane, z konieczności moja
niezła pamięć musi być moim jedynym sekretarzem naukowym. W historii
politycznej Polski nigdy nie grałem jakiejkolwiek roli, nigdy nie byłem na scenie, ale
często siedziałem w pierwszym rzędzie, obserwowałem spektakl dokładnie, a
czasami udawało mi się na chwilę zabrnąć za kulisy, zerknąć na to lub owo, dojrzeć
szminkowanie i kostiumowanie.
W przedmowie do swojej Historii III Republiki powiada Bainville: „Historia ta
jest niekompletna, dopóki niedostępne są akta konwentów masońskich”. Historia
niepodległej Polski, a także poprzedzające ją czasy, również zyskałaby dużo na
jasności, gdybyśmy wiedzieli wszystko o naszych związkach tajnych.
Stosunek u nas do masonerii jest dwojaki. Są ludzie, którzy prawie wszystko
tłumaczą działaniem masonerii i prawie wszystkich uważają za masonów, są inni,
którzy wzruszają ramionami na wyraz „masoneria”, odpowiadając po krakowsku:
„jeszczem żywego masona na oczy nie widział”, i twierdzą, że rozmowy o masonerii
to bujdy godne kucharek. Pewien pan w roku 1924 napisał artykuł kończący się
słowami: „W chwili, kiedy w Grecji chwiał się tron króla Jerzego – panna
Niewiarowska występowała w Warszawie nago. Non, Messieurs, il n’y a pas de
coïncidences [Nie, Panowie, nie ma zbiegów okoliczności]”. Francuszczyzna
ostatniego zdania brzmiała w tym artykule ironicznie i wyniośle, w rzeczywistości
autor był przekonany, że pomiędzy abdykacją króla Hellenów a brakiem skromności
polskiej diwy operetkowej zachodzi niezbity i nader bliski związek przyczynowy, że i
to, i tamto jest rezultatem knowań masonów. Są ludzie obłąkani na punkcie
masonerii, dla których zagadką jest, dlaczego dwóch ludzi uważanych za masonów
kłóci się albo walczy ze sobą. Tłumaczą to walką lóż. Ludzie o przeroście zmysłu
architektonicznego, ludzie lubujący się w jasności organizacyjnej, skłonni są wierzyć,
że stosunki polityczne świata są regulowane przez jakąś wszechpotężną organizację,
niczym przez wszechmocne ziemskie bóstwo, które przewiduje i kształtuje każde
wydarzenie polityczne. Ludzie ci nie zdają sobie sprawy, że każdy czyn, każdy
wypadek polityczny mieści w sobie atomy rzeczy wielkich i atomy rzeczy małych,
małostkowych, przypadkowych.
Ale równie nie mają racji ci, którzy zaprzeczają istnieniu masonerii i związków
tajnych.
Masonem nie byłem nigdy i poza należeniem w czasach studenckich do
wielokrotnie zdekonspirowanego w niepodległej Polsce i wielokrotnie już
opisywanego „Zetu”, nie brałem udziału w żadnej z tajnych organizacji. Pod tym
względem muszę powtórzyć za Bainvillem: moja historia Polski niepodległej będzie
niekompletna, albowiem nie będę poza tym rozdziałem powracał do działalności
stowarzyszeń tajnych. Skoro jednak już ten temat poruszyłem, czuję się w
obowiązku naszkicowania, co wiem, a raczej, czego nie wiem o stowarzyszeniach
tajnych.
Wiem najwięcej oczywiście o „Zecie”, to jest o Związku Młodzieży Polskiej –
założonym gdzieś przez Miłkowskiego (T.T. Jeża)2 – którego konstrukcja oparta była
na strukturze masońskiej. Były w nim trzy stopnie: koledzy, towarzysze i bracia,
później stopień towarzyszy został zniesiony. Pozostawał więc „Zet” i „Koła
Braterskie”, na których czele stała „Centralizacja”, niemająca prezesa tylko
sekretarza. Przez „Zet” przeszło bardzo wielu polityków niepodległej Polski, jego
dawnymi członkami byli spośród prezydentów Rzeczypospolitej Stanisław
Wojciechowski i Władysław Raczkiewicz, ogromną ilość dygnitarzy w Polsce
stanowili byli „zetowcy”.
„Zet” dał swego czasu początek Lidze Narodowej; organizacja ta była tajnym
kośćcem stronnictwa wszechpolaków, stronnictwa Narodowo-Demokratycznego
(endeków), które dziś się nazywa Stronnictwem Narodowym. „Zetowcy”,
przechodząc po ukończeniu studiów uniwersyteckich do starszego społeczeństwa,
awansowali zwykle do Ligi Narodowej. Co się później z tą Ligą stało, nie wiem,
słyszałem, że ją Roman Dmowski w roku 1927 rozwiązał3. Wiem, że Adam
Doboszyński, wypuszczony w roku 1938 z więzienia, przygotowywał serię artykułów
przeciwko związkom tajnym, celem wykazania, że każdy związek tajny staje się z
czasem pożywką, terenem działalności masonerii. Doboszyński jest jednym z ludzi,
którzy wszędzie widzą masonerię. Przypomina mi się w tej chwili, że normalna
historia Polski, taka, której się uczy uczeń klasy pierwszej, dzieli się na okresy i że
pierwszy z tych okresów nazywa się „okresem bajecznym”, gdzie nic nie jest pewne,
nic nie jest wyjaśnione. Otóż i moją historię niepodległej Polski poprzedza „dział
bajeczny”– te mianowicie kilka słów, szkicujących typ organizacji tajnych w Polsce.
Wracając do „Zetu”, później nastąpił rozłam między „Zetem” a Narodową
Demokracją. Pierwsza fala „zetowców”, która do Ligi Narodowej nie poszła,
przypada na rok 1908. W fali tej znajdowali się Stanisław Stroński i Edward
Dubanowicz, którzy założyli później tygodnik „Rzeczpospolita” (stąd tytuł pisma
wydawanego od roku 1919 w Warszawie przez Strońskiego). „Zetowcy” po zerwaniu
z narodowymi demokratami nadal kierowali Młodzieżą Narodową i w pewnych
środowiskach szli razem z endekami. Niewątpliwie najwybitniejszą wśród
„zetowców” osobistością w okresie poprzedzającym samą wojnę był Kazimierz
Wyszyński, mądry i kryształowej uczciwości człowiek. W czasie wielkiej wojny
poszczególne środowiska „Zetu”, nie zrywając organizacyjnych węzłów między sobą
i utrzymując organizacyjną jedność Młodzieży Narodowej, głosiły jednak hasła
polityczne diametralnie różne. Oto środowisko „Zetu” warszawskiego było
niepodległościowe i entuzjastycznie nastrojone do Józefa Piłsudskiego; środowisko
krakowskie, pod wpływem Zygmunta Rusinka, wręcz odwrotnie, było
antylegionowe, raczej endeckie; środowisko petersburskie – raczej
niepodległościowe; moskiewskie, kijowskie – raczej endeckie.
W roku 1918 „Zet” postanowił stworzyć organizację polityczną wśród starszego
społeczeństwa. Zdaje się, że powstała wówczas kontynuacja konspiracyjna „Zetu”4,
która dała początek organizacjom w rodzaju Straży Kresowej, Związku Obrony
Kresów Zachodnich, Rad Ludowych oraz Związku Naprawy Rzeczypospolitej.
Związek Naprawy montowali dawni „zetowcy” na spółkę z notorycznymi masonami,
których się później jednak ze Związku Naprawy pozbyli. Od tej chwili do dawnych
„zetowców” przylgnęła nazwa „naprawiaczy”. Będę o nich musiał mówić w dalszych
rozdziałach tej książki, jednak bez tej zawziętości, z którą ich zwalczałem w
niepodległej Polsce.
„Zet” i Liga Narodowa były to konspiracje o ideologii nacjonalistycznej i
jakkolwiek posiadające formy zapożyczone od masonerii, nastawione
antymasońsko. O masonerii wiem niewiele. Sądzę, że zawleczona była do Wilna i do
Królestwa Polskiego przez masonerię rosyjską, powstałą i rozkwitłą w Rosji na
gruncie instytucji niezależnej adwokatury. Jestem prawie pewny, że taki Tadeusz
Wróblewski, wybitny adwokat wileński, był masonem związanym z masonerią
rosyjską, która w Rosji utworzyła stronnictwo konstytucyjnych demokratów
(kadetów5). Za czasów niepodległej Polski masoni wileńscy używani byli przez
Piłsudskiego do utrzymywania kontaktów z masonami kowieńsko-litewskimi –
wobec braku stosunków dyplomatycznych była to jedyna droga porozumienia z
Litwinami – toteż litewscy chrześcijańscy demokraci zarzucali ciągle tautininkom6
wpływy masońskie i konszachty z Polakami. Masoni w Wilnie mieli lożę im.
Tomasza Zana, do której przedpokojem była półjawna organizacja „44-ech”, oraz
lożę drugiego stopnia, ściśle zakonspirowaną, pod nazwą „Gorliwy Litwin”.
Jeśli chodzi o pozawileńskie stosunki masońskie, należy przypuszczać, że już w
roku 1910 istnieje w Krakowie i Warszawie jakaś masoneria, sympatyzująca z
hasłami niepodległościowymi, że już wtedy należą do niej dr Rafał Radziwiłłowicz,
Andrzej Strug i inni, skoro Michał Sokolnicki wspomina o niej w swoich
pamiętnikach, jak również o tym, że mu Piłsudski do niej należeć zabronił. Później
dużo u nas mówiono o walce dwóch obrządków – romańskiego i szkockiego –
twierdzono, że w obrządku romańskim pozostali wrogowie Piłsudskiego, a w
szkockim – jego przyjaciele. Są to rzeczy zbyt zakonspirowane, by o nich można było
pisać poważniej, nie potykając się co chwila i nie ośmieszając we własnych i w
czytelników oczach całkowitą niewiedzą.
Pewniejsze są wiadomości, że masoneria rozwielmożniła się u nas za
pośrednictwem Włochów, że poselstwo włoskie w Warszawie w latach 1920–1922
było tu czynne. Wtedy weszło do masonerii mnóstwo oficerów, za wiedzą
Piłsudskiego, których Piłsudski w roku 1927 z masonerii odwołał i którym do lóż
należeć zakazał. Do jakiego rodzaju masonerii należał przywódca teozofów, generał
Karaszewicz-Tokarzewski, który nawet odprawiał jakieś obrządki pseudoreligijne,
nie wiem. Ludzie niewtajemniczeni, jak ja, będą zawsze masonerię odczuwali od
strony intrygi politycznej pomieszanej z groteską.
Piłsudczycy mieli swoją organizację tajną, która wyrosła na gruncie POW
(Polska Organizacja Wojskowa, szkoląca młodzież na przyszłych żołnierzy polskich
za czasów okupacji niemiecko-austriackiej). Wewnątrz tej POW powstał ZW, czyli
Związek Wolności, organizacja półtajna o nastawieniu politycznym, a wewnątrz tego
ZW – organizacja tajna „A” (od wyrazu „analfabeci”). Po aresztowaniu dnia 22 lipca
1917 roku Piłsudskiego i Kazimierza Sosnkowskiego przez Niemców, z inicjatywy
Bogusława Miedzińskiego został stworzony „Konwent”, który działał w imieniu
Piłsudskiego. „Konwent” ten był czynny także i w niepodległej Polsce, lecz w roku
1927 został przez Piłsudskiego rozwiązany. Oczywiście, poza tymi związkami
tajnymi, które wymieniłem, działało w Polsce bardzo dużo mafii i mafijek zarówno
na prawicy, jak lewicy społeczeństwa. Przeciętny wiek takiej mafii wynosił zaledwie
kilka lat. W tak przeurzędniczonym społeczeństwie jak Polska niektóre mafie miały
po prostu na celu wzajemne popieranie się na posadach. Mafijność stała się chorobą.
Znam dwie epoki specjalnego jej rozkwitu. Przed zamachem 1926 roku mnożyło się
w Polsce od organizacji tajnych typu kagulardów7 francuskich. Były to różne PPP
(Pogotowie Patriotów Polskich), Rycerze Białego Orła, Zakony Faszystów i inne.
Wszystkie te organizacje głosiły, że mają na celu niedopuszczenie do zamachu
Piłsudskiego. Kiedy dnia 13 maja 1926 roku na ulicach warszawskich strzelały
karabiny maszynowe, widziałem szefa jednej z tych organizacji, jak nerwowo kroczył
w hallu hotelu Bristol od jednej ściany do drugiej i z powrotem. Po zamachu
majowym zaczęły się konspiracje w samym obozie piłsudczyków. Sądzę, że jedną z
poważniejszych była konspiracja ambitnych oficerów II Oddziału Sztabu
Generalnego8, uniezależniona od szefów II Oddziału, założona prawdopodobnie
przez sekretarza premiera Kazimierza Bartla, porucznika Zaćwilichowskiego9.
Raz jeszcze powtórzę, że konspiracje i związki tajne odegrały w Polsce wielką
rolę, ale nie będę im mógł więcej miejsca poświęcić z powodu braku danych. Nie
można w pracy takiej, jak ta, którą zamierzam napisać, opierać się na
przypuszczeniach, domysłach i podejrzeniach.

Przypisy

1 Jacques Bainville, La Troisième République 1870–1935, Paris 1935.


2 Związek Młodzieży Polskiej „Zet” – tajna organizacja w polskich skupiskach
akademickich trzech zaborów (1887–1920), podporządkowana Lidze Polskiej, od
1893 Lidze Narodowej. „Zet” został założony przez Zygmunta Balickiego, T.T. Jeż
był założycielem Ligi Polskiej (1887).
3 Liga Narodowa powstała w 1893 z przekształcenia Ligi Polskiej, działała do 1928.
4 Kontynuacją „Zetu” był Związek Patriotyczny.
5 Konstytucyjni demokraci (kadeci) – właśc. Partia Wolności Ludu lub Partia
Konstytucyjno-Demokratyczna; liberalne ugrupowanie działające w Rosji w latach
1905–1917, opowiadające się za powołaniem monarchii parlamentarnej.
6 Tautinincy – popularna nazwa partii Związek Litewskich Narodowców.
7 Kagulard – członek nacjonalistycznej, tajnej organizacji militarystycznej,
działającej we Francji w latach 1936–1941.
8 Oddział II Sztabu Głównego (Generalnego) Wojska Polskiego – komórka
organizacyjna zajmująca się wywiadem i kontrwywiadem.
9 Stanisław Zaćwilichowski był m.in. założycielem Zakonu Nieznanego Żołnierza,
tajnej organizacji zrzeszającej oficerów i urzędników, starającej się wpływać na
politykę państwa.
Rosja

Trzy są szkoły, czy też trzy atmosfery, które się spotkały w niepodległej Polsce:
(1) historyczna szkoła krakowska, (2) ruch narodowy, reprezentowany przez
najwybitniejszego swego przywódcę, Dmowskiego, (3) socjalizm.
Socjalizm podzielić należy na socjalizm dzielnicy austriackiej i zaboru
rosyjskiego. Pierwszy rozkwitł na gruncie rozwoju konstytucyjnego, wyborów do
gmin i parlamentu, i jego historia łączy się z ogólną historią socjalizmu
europejskiego, jest tej historii pododdziałem. Na zabór rosyjski wpływał o wiele
oryginalniejszy socjalizm rosyjski, wyzwolony spod oddziaływania życia
praktycznego, bo w swej ojczyźnie odsunięty od jakiejkolwiek pracy w państwie, a
więc pozostający całkowicie w dziedzinie teorii czy też czynów antypaństwowych.
Aby zrozumieć ten wpływ, trzeba podmalować tło. Powiem tu coś niecoś o Rosji.
Dwoistość władzy i społeczeństwa
Wyraz „społeczeństwo” należy rozumieć w pojęciu rosyjsko-
przedrewolucyjnym. Kiedy się w tym pojęciu mówi „społeczeństwo”, nie ma się na
myśli ani chłopa–analfabety, ani członka artieli [kooperatyw, kooperacji], tragarza
na dworcu petersburskim. „Społeczeństwem” było w Rosji zbiorowisko ludzi
wykształconych, które w sposób filozoficzny zastanawiało się nad stosunkiem do
państwa. Kiedy urzędnik przychodził do biura i spełniał rozkazy swego
przełożonego – nie był „społeczeństwem”; ten sam urzędnik, kiedy wracał z biura i
przy wódeczce i zakąskach rozmawiał ze znajomymi – był „społeczeństwem”.
Aleksander II (1855–1881) zreformował Rosję. Dał wolność i uwłaszczył
włościan, dał sądownictwo jawne, oparte na wspaniałej procedurze, która stworzyła
z sądu rosyjskiego wzór instytucji praworządno-liberalnej, o wiele wyżej stojącej niż
sądownictwo w wielu państwach demokratyczno-konstytucyjnych, wreszcie
wprowadził szeroki samorząd miejski i wiejski (ziemstwa).
Podobno Aleksander II osobiście był przeciwnikiem tych reform.
– Gdyby tak było – słusznie wykrzykuje Makłakow – byłoby to największą
pochwałą samodzierżawia jako instytucji. Wynikałoby z tego, że samodzierżawie
musiało dać te reformy, których wymagała epoka, i że dało je w sposób wspaniały.
Istotnie, wyzwolenie Murzynów w Stanach Zjednoczonych nastąpiło dopiero po
krwawej i ciężkiej wojnie domowej w roku 1865. W kilkanaście lat później
konstytucyjny cesarz brazylijski, Dom Pedro, który przeprowadził oswobodzenie
Murzynów w swoim kraju, musi abdykować i niezadowoleni właściciele
niewolników wprowadzają republikę1. Rosja była krajem o wiele bardziej
gospodarczo zacofanym aniżeli Stany Zjednoczone, o wiele bardziej na pańszczyźnie
chłopów gospodarczo opartym aniżeli Stany Zjednoczone na niewolnictwie
Murzynów, a jednak Aleksander II bez żadnych wstrząsów przeprowadza tę wielką,
rewolucyjną reformę społeczną.
Witte, mąż stanu dużej skali, wskazywał na te wielkie dyktatorskie możliwości
samodzierżawia, wskazywał, że absolutyzm monarchiczny stanowi jedyny ustrój dla
kraju gospodarczo zacofanego, wymagającego wielkich reform. Istotnie, Aleksander
II, podobnie jak cesarz Mutsuhito, który wprowadził Japonię na drogę reform i
europejskiej modernizacji, podobnie zresztą jak Piotr Wielki, będą przykładami
potwierdzającymi tę tezę.
Reformy Aleksandra II nie powstrzymały rosyjskiego ruchu rewolucyjnego,
który odpowiadał na nie bombami. Genialnie ujął ten ruch Dostojewski w powieści
Biesy. Istotnie, jakiemuś cudzoziemskiemu historykowi, zdającemu sobie sprawę z
wielkości reform dokonywanych przez Aleksandra II, z tego, że ciemną, zacofaną,
analfabetyczną, pijaną Rosję podciągał ku wyżynom dobrego ustroju europejskiego,
dobrych praw, że wśród stosunków prawie średniowiecznych wykluwało się
społeczeństwo na wzór zachodnioeuropejskich społeczeństw liberalnych, że
stopniowo ograniczał swoją władzę – ci rewolucjoniści, miotający w niego bomby,
wydają się być jakimiś epileptykami. Ale oto rewolucja dokonuje szeregu zamachów
na cesarza i wreszcie zabija go dnia 1 marca 1881 roku.
Morderstwo to zostało potępione przez społeczeństwo rosyjskie i reakcja, która
przychodzi za czasów Aleksandra III, jest poniekąd przez to społeczeństwo
akceptowana. Aleksander III, człowiek o wiele mniej inteligentny od ojca, ale o
dużym poczuciu odpowiedzialności, nabożny, prawy, szlachetny, słowianofil i
antyeuropejczyk, ściągnął cugle, osadził konia, tak właśnie jak go sportretował
książę Trubecki na pomniku w Petersburgu. Ciężki cesarz, na ciężkim rosyjskim
bitiugu o skurtyzowanym na sposób europejski ogonie.
Po trzynastu latach reakcji, po wytępieniu rewolucji środkami policyjnymi,
Aleksander III umiera – na tron wstępuje Mikołaj II.
Rosja znów potrzebuje reform. Siła samodzierżawia jest zabezpieczona przez
lata reakcji, siła ta powinna być znowu obrócona na reformy.
Nie rozumie tego Mikołaj II. Trzyma się za poły polityki ojcowskiej. Nie ma
jednak prawości, lojalności, szlachetności ojca, nie ma jego siły charakteru, jego daru
dobierania sobie ludzi. Gdyby Aleksander III żył za czasów Mikołaja II, wkroczyłby
na pewno, aczkolwiek z niechęcią, na drogę reform. Mikołaj II jest słaby i uparty;
jego słabość nadaje jego uporowi charakter konwulsyjny.
W tym czasie nielegalne organizacje studenckie uniwersytetu moskiewskiego
wysyłają na jakiś ogólnoakademicki zjazd w Paryżu swego przedstawiciela.
Wybierają jakiegoś rozczochranego socjalistę, rewolucjonistę, nihilistę. Ten
przekrada się przez granicę z fałszywym paszportem, jedzie na Zachód, marząc o
poznaniu Francji wolności, równości i braterstwa. Są to jednak czasy sojuszu
rosyjsko-francuskiego: na dworcu w Paryżu spotykają rosyjskiego wysłannika
studenci francuscy hymnem Boże Caria chrani. Prowadzą go później na obiad do
ministra oświaty, na obiad do prezydenta Republiki, który mu podaje rękę i mówi
kilka miłych słów o potędze państwa rosyjskiego. Nasz nihilista słyszy ciągle: Rosja,
Rosja, Rosja. Zaczyna być dumny ze swej ojczyzny, zaczyna stawać na baczność,
kiedy grają hymn cesarski.
Wraca do Rosji. Tutaj czekają go podwójne represje.
Organizacja studencka stawia go pod sąd koleżeński za honorowanie za granicą
cesarskiego hymnu.
Policja rosyjska wsadza go do więzienia za nielegalny udział w zjeździe
zagranicznym.
Facet wiesza się w więzieniu.
Oto jest mała historyjka o stosunkach władzy i społeczeństwa rosyjskiego za
czasów Mikołaja II.
Społeczeństwo czeka na reformy. Młody cesarz, przyjmując delegację ziemstw,
nazywa myśl o konstytucji bezmyślnymi mrzonkami.
Społeczeństwo, odtrącone przez władze, nieznajdujące Aleksandra II, rzuca się w
kierunku bezprzytomnie antypaństwowym. Wszystko, co walczy z państwem, jest
mu sojusznikiem. Przychodzi wojna rosyjsko-japońska. Pisarze rosyjscy gloryfikują
żołnierza japońskiego, potępiają wojnę, kwiat inteligencji rosyjskiej wysyła
emisariuszy do Paryża, by przeszkodzić zaciągnięciu pożyczki wojennej we Francji.
Wojna jest przegrana – cesarz, pod wpływem wielkiego księcia Mikołaja
Mikołajewicza, podpisuje manifest o konstytucji. Rewolucja grzmi w Rosji. Władza
wisi na włosku, ale żołnierz, kozak i policjant tym razem jeszcze nie zawiodą.
Władza zwycięży i zatriumfuje.
I oto, po tym triumfie, władza wyciągnie rękę do społeczeństwa.
Pierwsza Duma rosyjska była rewolucyjna, kadeci, którzy z natury rzeczy
stanowią lewe centrum i którzy w tej Dumie byli frakcją najsilniejszą, głoszą hasła
rewolucyjne. Duma ta zostaje rozwiązana, zbiera się druga Duma. Kadeci tracą w
niej dużo mandatów na rzecz lewicy. Rewolucja na ulicy jest zupełnie pokonana. I
oto staje się rzecz nadzwyczajna. Cesarz wyciąga rękę do społeczeństwa. Generał
Trepow, pogromca rewolucji, wsławiony rozkazem: „Nabojów nie żałować!”,
wydanym do żołnierzy podczas zaburzeń ulicznych, wraz ze Stołypinem potrafi
namówić cesarza, by powołał rząd z kadetami jako ministrami. Kadeci tę rękę
odtrącają. Żądają, by cesarz zrzekł się tytułu samodzierżcy. Przypomina mi to gest
hrabiego Chamborda, który nie przyjął korony, ponieważ żądał białego sztandaru
zamiast trójkolorowego. Mikołaj II w początkach swego panowania burzy możność
współpracy ze społeczeństwem, teraz znów społeczeństwo, w sposób równie
nieinteligentny, odtrąca możność współpracy z władzą.
Rosja, jak ten student, o którym opowiadałem powyżej, skończyła
samobójstwem, rewolucją bolszewicką.
Na tle tej niemożności dojścia do porozumienia władzy i społeczeństwa należy
zrozumieć, jak głęboko antypaństwowy charakter miał socjalizm rosyjski. W Rosji
mieliśmy trzy partie socjalistyczne: mienszewików, bolszewików i eserów2 –
wszystkie nienawidziły państwa. Doktryny socjalistyczne interesowały liderów,
rekrut partyjny, młodzieniec–student, panna czy niezbyt liczny zresztą robotnik,
żmudnie agitowany przez inteligentów, szedł do tych stronnictw dlatego, że widział
w nich najgwałtowniejszy wyraz nienawiści i negacji państwa. Atmosfera dokoła
tego ruchu socjalistycznego nie była bynajmniej atmosferą zagadnień
gospodarczych, lecz po prostu atmosferą walki z państwem. Socjalista, tołstojowiec3
czy fanatyczny sekciarz religijny gotowi byli iść razem przeciw państwu, którym
solidarnie pogardzali, pomimo iż diametralnie różniły ich teorie, programy i formy
myślenia. Negacja państwa zresztą tkwiła zawsze głęboko w duszy rosyjskiej. Nawet
Dostojewski, ten apologetyk carosławia, zadawał sobie pytanie, czy wydałby policji
spiskowców na życie cara, i sam odpowiadał sobie anarchicznym i bezmyślnym: nie!
Socjalizm rosyjski wpływał z oddali na myśl polską. Na wiecach akademickich w
auli Kopernika, w Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego, wołał student
Leszczyński: „Jedyny człowiek na świecie, który sprawę polską rozumiał, był to
towarzysz Czchenkeli”. Ten Czchenkeli był Gruzinem, socjalistycznym posłem
kaukaskim do Dumy rosyjskiej.
I rzecz dziwna: rewolucja w Rosji wydała Lenina, który upaństwowił wszystko w
Rosji, do duszy ludzkiej włącznie, i wydała Piłsudskiego, wielkiego państwowca
polskiego.

Przypisy

1 Zniesienie niewolnictwa w Brazylii nastąpiło nie „kilkanaście lat później”, ale w


1888, a Dom Pedro został zdetronizowany w 1889.
2 Mienszewicy, bolszewicy – od 1903 frakcje Socjaldemokratycznej Partii
Robotniczej Rosji, po 1912 samodzielne partie. Eserzy, eserowcy – potoczne nazwy
członków założonej w 1901 Partii Socjalistów Rewolucjonistów.
3 Tołstojowcy – wyznawcy doktryny chrześcijańskiego anarchizmu opartej na
naukach Lwa Tołstoja.
Rosja oddziałuje jeszcze inaczej

Jeśli powyżej wyraziłem się, że rewolucja rosyjska wydała Piłsudskiego, to


powiedziałem tak ze względów czysto formalno-historycznych, ze względu na
wspólne pierwotnie łożysko socjalizmu polskiego i rosyjskiego w zaborze rosyjskim.
Natomiast zdajemy sobie sprawę, jakim antyrosjaninem był Piłsudski, jak Rosji nie
lubił, jak go ona nawet nie interesowała. W młodości przejeżdżał przez Moskwę,
siedział kilka godzin w bufecie stacyjnym, nie poszedł nawet rzucić okiem na
Krasnuju płoszczad’ [Plac Czerwony]. Piłsudski, jak Władysław Studnicki, jak inni
ludzie z kresów, był człowiekiem o nastawieniu antyrosyjskim. Nie można tego
powiedzieć o wielu innych socjalistach z Królestwa, Polakach i Żydach.
Ale poza socjalistami Rosja oddziaływała jeszcze w inny sposób na Polskę sprzed
wielkiej wojny.
Oddziaływała swoją przestrzenią i swoimi niewyzyskanymi bogactwami. Rosja
zsyłała Polaków na Sybir, Polacy się tam bogacili, jak Koziełł-Poklewscy, którzy
mieli na Uralu majątki liczone nie na hektary, lecz na kilometry kwadratowe,
kopalnie azbestu, rudy złota.
W rosyjskiej kolonizacji Azji Polacy odgrywają wielką rolę. Turkiestan, Syberia
są terenem pracy polskich inżynierów, dyrektorami kolei wschodniochińskiej są
Polacy. Pisarz rosyjski Amfiteatrow szkicuje taki obrazek. Przed sądem staje
wieśniak syberyjski, tak zwany czałdon, i używa miejscowego, syberyjsko-
rosyjskiego wyrażenia. Ale sąd go nie rozumie. Bo komplet sędziowski,
przewodniczący i dwóch asesorów to Polacy, prokurator – Polak, wreszcie adwokat
– także Polak.
Polacy, niedopuszczani do urzędów w Królestwie i na Litwie, zaludniali urzędy
w rosyjskiej Azji.
Przewalski – Sven Hedin rosyjski XIX wieku, ba! – nie Sven Hedin, ale Krzysztof
Kolumb lądowy na małą skalę, odkrywca szczytów średnioazjatyckich, pierwszy gość
europejski w wielu krajach, wyrzekał się polskości, ale przecież pochodził z polskiej
rodziny posesjonatów w dawnym województwie smoleńskim.
W czasie wojny z Turcją w roku 1878 wodzem naczelnym był wielki książę
Mikołaj Mikołajewicz starszy, ale szefem sztabu – generał Niepokojczycki,
kwatermistrzem – generał Lewicki. Dwa polskie nazwiska.
W Galicji posady urzędnicze były źle płatne, inteligenta polskiego dusił brak
pieniędzy. „Każdy krakowianin – śpiewa Boy – goły jest i inteligentny”.
Przeczytajcie książki o emigracji w Rosji takiego Jerzego Bandrowskiego, brata
Juliusza Kadena, typowego Galicjanina. Jak się ten człowiek rozkoszuje Rosją, jej
wielkością, rozmachem. Jakby człowiek, który wyszedł z dusznego kurnika i
odetchnął powietrzem stepu i morza.
Łódź sprzedawała perkaliki wielkiej Rosji, kramarz warszawski miał tam swe
interesy lub wysyłał syna na posadę, oficer gwardyjski w Warszawie rzucał złotymi
rublami, swym pijaństwem imponował kelnerowi i dziewczynie publicznej.
Zastanawiałem się, czy na tej książce nie położyć tytułu Piłsudski i Dmowski, do
tego stopnia uważam, że za czasów niepodległej Polski żyliśmy w cieniach skrzydeł
geniuszu tych dwóch ludzi, ale przecież obaj dla swej polityki musieli wyzyskiwać
nie tylko piękno, lecz i szpetotę. I dlatego będę zgodny z prawdą historyczną, jeśli
powiem, że to kramarskie lub to histeryczne nastawienie niektórych Polaków do
Rosji ogromnie pomogło Dmowskiemu, gdy dla celów swojej rzetelnie przemyślanej
polityki musiał propagować w Polsce filorosyjską orientację. Gorzej, że te
filorosyjskie nastroje przeżyły samą Rosję. Najmniej ich było tam, gdzie ludzie
zewnętrznie byli najbardziej zrusyfikowani, tj. na kresach, najwięcej – w Galicji.
Różnice ustrojowe

Duże były różnice ustrojowe między dzielnicami. Zabór pruski, wcielony do


królestwa pruskiego i cesarstwa niemieckiego, dzielił urządzenia prawne tego
państwa, w którym parlament niemiecki wybierany był na podstawie powszechnej
ordynacji wyborczej, a sejm pruski oparty był na trzech kuriach podatkowych. W
państwie tym Polacy byli zwalczani bezwzględnie, w parlamencie mieli szczupłą
grupę posłów, skazanych na chroniczną a zasadniczą opozycję. Kraj miał zdrową
strukturę społeczną. Żywioł żydowski został wciągnięty przez Niemcy lub wyparty
przez polskie mieszczaństwo. Gospodarujący rozsądnie ziemianin i mieszczanin,
wreszcie, co najważniejsze, bogaty i oświecony chłop – wyróżniali tę dzielnicę
korzystnie od innych. Zabór pruski nie tylko nie dał się Niemcom w tym okresie,
lecz przeciwnie, rozpoczął ofensywę w postaci odrodzenia polskiego Śląska i
Pomorza. Myśl ugody z Niemcami nie miała tu żadnych korzeni, żadnych widoków
poza zapomnianym incydentem chwilowego flirtu Wilhelma II z Polakami za
czasów kanclerstwa Capriviego w ostatnim dziesiątku lat ubiegłego wieku. Wyjątek
stanowiło zaledwie kilka osób; zostały one jednak prześcignięte przez Bohdana
hrabiego Hutten-Czapskiego, który już w niepodległej Polsce ogłosił swoje
pamiętniki, przedstawiając się czytelnikom jako renegat. „Zawsze byłem Prusakiem”
– pisze na wstępie człowiek będący członkiem polskiej rodziny senatorskiej, który
cały swój majątek odziedziczył po matce Mielżyńskiej z domu i był synem oficera
wojsk powstańczych 1830/1831 roku. Z dalszych kart tego pamiętnika dowiadujemy
się nawet, że autor nabył w południowych Niemczech dobra należące niegdyś do
rycerzy von Hutten, i „jakkolwiek nie umiałem ustalić związku genealogicznego
między tą rodziną a moją, to jednak lubiłem tam przebywać”. Mamy więc tu
renegactwo w czystej formie. Życie Czapskiego upływało na rozpaczliwych
wysiłkach zrobienia kariery politycznej, nie ze względów pieniężnych, lecz ze
względu na zamiłowania, ambicję działalności politycznej. Wszędzie było go pełno.
Właził do wszystkich salonów w Berlinie, od królewskich począwszy, gotów był
oddawać wszelkie usługi. Upadł tak nisko, że jeździł do Rzymu załagadzać konflikt z
Kościołem, powstały z walki kardynała hrabiego Ledóchowskiego, arcybiskupa
poznańskiego, z Bismarckiem; było to maksimum zdrady ze strony Poznańczyka, bo
przecież Ledóchowski występował w obronie polskości, Bismarck go uwięził, a
papież wziął jego stronę. Ba! – Czapski opowiada, że gdy jechał odwiedzać swych
krewnych na Ukrainie i na Litwie, wojskowość pruska zaszczyciła go zleceniami
wywiadowczymi. I cóż! Nawet w tym arcyrenegacie potrafili Niemcy obudzić Polaka.
Podczas ustawy o wywłaszczeniu Polaków z ziemi, ustawy wniesionej przez Bülowa
w roku 1908, budzi się w Czapskim gwałtowny protest, budzi się trochę Polaka.
Potrafi nadwerężyć swoją sytuację w salonach berlińskich, protestując gwałtownie
przeciwko bezprawiu. W chwili wybuchu wielkiej wojny cesarz Wilhelm II
zawiadamia Czapskiego, że życzy sobie odbudować państwo polskie. Czapski jest
wpierw kuratorem uniwersytetu i politechniki, otwartych przez Niemców w
Warszawie, potem zastępcą komisarza niemieckiego przy Tymczasowej Radzie
Stanu1. Odgrywa wtedy wielką, historyczną rolę, jakkolwiek był to człowiek
ulegający złudzeniom i autosugestiom, który poprzednie swoje misje i misyjki, w
istocie bez większego znaczenia, uważał za prace polityczne wielkiego stylu, a nie
umiał właściwie ocenić całej wielkiej wagi swej działalności w Warszawie. W tym
okresie Czapski nadal uważa się za Prusaka, nadal pisuje memoriały i listy, stojąc na
straży interesu politycznego Niemiec. Przy pierwszym spotkaniu z księciem
Zdzisławem Lubomirskim, jako prezesem Komitetu Obywatelskiego w Warszawie,
Czapski zwraca się do niego po niemiecku. Ale – rzecz dziwna! – w swoich
memoriałach i listach, pełnych nie tylko lojalności, lecz i usłużności wobec
Niemców, pisanych ciągle pod kątem „naszego niemieckiego interesu”, Czapski
forsuje takie projekty, które jak najbardziej odpowiadały właśnie polskiej racji stanu.
Jest na przykład gorącym zwolennikiem, znowu ze względu na „nasz niemiecki
interes”, przyłączenia Litwy do Królestwa Polskiego. Przedziwnie szczere pamiętniki
Czapskiego, napisane po niemiecku, lecz wydane także po polsku, zmuszają do
zastanowienia się nad wieloma rzeczami: nie tylko nad tym, że są jakieś kresy
renegactwa w duszy każdego człowieka, ale również nad dziwnym zjawiskiem, które
bym nazwał wallenrodyzmem bezwiednym.
Czapski był w swoim społeczeństwie wyjątkiem, Poznańskie walczyło z
Niemcami całe, od Radziwiłłów do chłopów. Była to wspaniała dzielnica defensywy
polskości.
Pod względem prawnym i gospodarczym przeciwieństwem zaboru pruskiego
był zabór rosyjski. Do roku 1905 panował tu absolutyzm, nie było nawet rządów
gabinetowych, nie było premiera, prezes komitetu ministrów był tylko instytucją
ustawodawczą, przewodniczył komitetowi ministrów, ale ten komitet ministrów był
instytucją doradczo-ustawodawczą, rozpatrującą niektóre projekty ustaw. Cesarz był
jedynym piastunem wszelkiej władzy, a jego wola jedynym źródłem ustawy. W
sprawowaniu władzy wykonawczej każdy minister konferował z cesarzem osobno i
od cesarza otrzymywał instrukcje. Ten system razem z wielkością imperium
powodował ustawiczne antagonizmy i waśnie pomiędzy resortami. Dopiero od roku
1905 mamy w Rosji przedstawicielstwo narodowe z dwóch izb: Dumy, opartej na
dość skomplikowanej ordynacji wyborczej, i Rady Państwa, złożonej w połowie z
osób mianowanych przez cesarza, w połowie obranych przez ziemstwa, uniwersytety
itd. Wtedy dopiero powstaje w Rosji rada ministrów na sposób europejski, i Witte,
Goremykin i Stołypin są pierwszymi premierami rosyjskimi. Polacy byli
urzędnikami w głębi Rosji, lecz żaden Polak nie odegrał jakiejkolwiek roli na
wyższym stanowisku w Petersburgu. Ale system społeczny, oparty na protegowaniu
ziemiaństwa, konserwował polskość ziem, które niegdyś należały do
Rzeczypospolitej. Chociaż konfiskaty popowstaniowe zabrały Polakom kilkadziesiąt
procent majątków, chociaż Polacy nie mogli kupować majątków na Litwie i Rusi, to
jednak na początku wieku XX nie tylko w Mińsku Litewskim, ale i w Kijowie
rozbrzmiewa język polski. Daleko na wschód, aż po granice Polski sprzed pierwszego
rozbioru, ziemianin, ekonom i Żyd miasteczkowy mówią po polsku. Ogromne dobra
na Ukrainie, nawet lewobrzeżnej, dziedziczone przez magnatów polskich,
administrowane przez Polaków, sprawiały, że kraj ten nie tracił polskiego
charakteru. Rosyjski system gospodarczo-społeczny sprzyjał utrzymywaniu tego
charakteru politycznego kraju, który tu zostawił wiek XVIII. Przewaga ziemiaństwa
polskiego była tak duża, że ziemstwa, to znaczy samorząd powiatowy i gubernialny,
były w rękach Polaków, toteż w niektórych guberniach nie było całkiem ziemstw w
obawie przed polonizacją kraju. Dopiero Stołypin chce te ziemstwa wprowadzić, ale
według ordynacji specjalnej, zabezpieczającej przed elementem polskim. Wtedy
polskim członkom Rady Państwa, zwłaszcza hrabiemu Olizarowi i Meysztowiczowi,
udało się wywrócić projekt Stołypina na Radzie Państwa. Stołypin podał się do
dymisji, lecz później na podstawie art. 87 ustawy zasadniczej zawiesił na trzy dni
izby i ogłosił nową ordynację dla ziemstw w północno-zachodnich guberniach
cesarstwa.
Królestwo Polskie posiadało resztki odrębności, które się wyrażały między
innymi w tym, że na terenie tych dziesięciu guberni obowiązywało nie rosyjskie
prawo cywilne X tomu (oparte zresztą na dawnym statucie litewskim), lecz kodeks
cywilny Napoleona. Poza tym w Królestwie Polskim nie było samorządu, ani
wiejskiego, ani miejskiego, zarządy miast spoczywały w rękach urzędników
mianowanych, oczywiście narodowości rosyjskiej, powszechnie obowiązywał język
rosyjski, tak w stosunkach z władzami, jak nawet w urzędowaniu instytucji
prywatnych, z małymi odchyleniami na rzecz dwujęzyczności.
Zupełnie inaczej było w Galicji, gdzie polityka, rozpoczęta przez Agenora
Gołuchowskiego, oddała zarząd kraju w ręce polskie. Językiem urzędowym
administracji, sądów i szkolnictwa był język polski; zarówno przedstawiciel władzy
centralnej (namiestnik, starosta), jak samorządowej (marszałek Sejmu Krajowego,
marszałek rady powiatowej) z reguły byli Polakami.
Przypisy

1 Tymczasowa Rada Stanu – namiastka przedstawicielstwa polskiego (1916–1917),


powołana przez generałów-gubernatorów niemieckiego i austriackiego, z siedzibą w
Warszawie, ograniczona głównie do roli opiniodawczej.
Szkoła krakowska

Powiedziałem, że trzy elementy kształtowały Polskę sprzed wielkiej wojny: (a)


szkoła krakowska, (b) ruch nacjonalistyczny, (c) socjalizm. Z tych trzech elementów
szkoła krakowska miała wpływ najmniejszy, nigdy nie działała na masy, w epoce
poprzedzającej wielką wojnę straciła wszelki kontakt z młodym pokoleniem. Jednak
ona jedynie miała styczność z dalszą naszą przeszłością, styczność zresztą natury
polemicznej. Szkoła krakowska, stańczycy, rodzą się z krytyki powstania 1863 roku,
nazwę swą otrzymują od Teki Stańczyka, wydawnictwa, które ośmieszało niektórych
powstańców. Bo jak każda wojna, tak i powstanie roku 1863 stało się święte dopiero
w oczach następnego pokolenia – ci, którzy je przeżyli, krytykowali gorąco wodzów i
niepowodzenia.
Wiele cech złożyło się na wybitną indywidualność szkoły krakowskiej. Była ona
szkołą historyczną, szkołą historyczno-prawną, szkołą polityczną. Paweł Popiel,
Józef Szujski, Stanisław Koźmian, Stanisław hrabia Tarnowski byli wodzami szkoły
krakowskiej w latach popowstaniowych. Michał Bobrzyński, namiestnik Galicji w
latach 1907–19111, był jej indywidualnością najsilniejszą. Epigonami stańczyków
byli Władysław L. Jaworski i Stanisław Estreicher. Redakcja „Czasu”, pisma, które
nie było rzekomo oficjalnym organem Stronnictwa Prawicy Narodowej (taką nazwę
przyjęli konserwatyści krakowscy na kilka lat przed wojną) i które czasami
wchodziło w konflikt z wybitnymi dygnitarzami w Wiedniu lub we Lwowie,
stanowiła jednak zawsze mózg tego stronnictwa i laboratorium pomysłów.
Stańczycy stworzyli w Galicji możliwość współpracy Polaków z władzą zaborczą.
To, co Gołuchowskiemu po powstaniu 1863 roku udało się w Austrii, Aleksandrowi
Wielopolskiemu nie udało się w Rosji, było nie do pomyślenia w zaborze pruskim.
Ta współpraca z zaborcą, która się udała, która oddała zarząd kraju w ręce
polskie, zabarwiała oczywiście całą ideologię szkoły krakowskiej i działała w dwóch
kierunkach: albo w doradzaniu Polakom w innych dzielnicach, aby czynili to samo
(trójlojalizm), albo w przemyśliwaniu, czyby się nie dało uczynić z Galicji polskiego
Piemontu, zjednoczyć całej Polski dokoła Galicji, tak jak Włochy zjednoczyły się
dokoła królestwa sardyńskiego.
Najwybitniejszą postacią szkoły krakowskiej był niewątpliwie Bobrzyński. Jego
Dzieje Polski, pisane w latach osiemdziesiątych z pasją, z zajadłością, z zawziętością,
atakują wszystkie upodobane przez rodaków teorie o naszej przeszłości, walą jak
młotem we frazesy romantycznej ideologii. Tolerancja polska w wieku XVI – nie
było u nas stosów z palonymi heretykami, podczas gdy cała Europa pławiła się we
krwi wojen religijnych! To anachronizm – pisze Bobrzyński – twierdzenie śmieszne.
Nasz polski indyferentyzm wobec kalwinów i arian w wieku XVI nie był jakąś
tolerancją religijną, której pojęcie w ogóle zrodziło się o wiele później, dopiero w
wieku XVIII, już w epoce liberalnej, sceptycznej i szanującej indywidualność ludzką.
Rzekoma tolerancja polska nie była jakimś cudownym polskim antydatowaniem
zjawiska nieznanego szesnastowiecznej Europie. To, co poetycznie nazywamy
tolerancją polską XVI wieku, wynikało po prostu z braku siły przekonań w Polsce, z
braku charakterów, z politycznej rozwiązłości. Bobrzyński atakuje po kolei królów
popularnych w Polsce, broni królów niepopularnych, atakuje Zygmunta Augusta,
usprawiedliwia Augusta II. „Brak silnej władzy zgubił Polskę” – oto teza szkoły
krakowskiej, którą można nazwać główną tezą tej szkoły.
Bobrzyński był indywidualnością na wskroś oryginalną i silną. Kiedy w roku
1919 napisał wspaniałą broszurę pt.: O zespolenie dzielnic Rzeczypospolitej, można
było powiedzieć, że jest to odbicie idei Maurrasa o konieczności zachowania
odrębności prowincjonalnych i opieraniu kultury narodowej na regionalizmie. Tylko
że to właśnie nie był żaden Maurras, ale Bobrzyński; studiując dzieła Bobrzyńskiego,
dochodzi się z całą pewnością do przekonania, że ten wielki konserwatywny ideolog
polski doszedł tutaj do rozwiązań wspólnych z rojalistycznym francuskim pisarzem,
nie pod jego wpływem, lecz zupełnie od niego niezależnie, sam z siebie.
W owych czasach w akademickim Zjednoczeniu krakowskim, podczas zebrania
dyskusyjnego, z ust słuchacza filozofii, Wyszyńskiego, padło oświadczenie, że cała
polska rzeczywistość współczesna mieści się w czterech nazwiskach: Bobrzyński,
Dmowski, Piłsudski, Studnicki. Uszeregowanie prawdziwie przedwojenne:
Bobrzyński był ekscelencją, tajnym radcą, człowiekiem, który miał dostęp do cesarza
w każdej chwili i któremu Franciszek Józef ufał bezgranicznie; Dmowski jest
wówczas byłym prezesem Koła Polskiego w Dumie petersburskiej, uznanym liderem
społeczeństwa w Królestwie; Piłsudski – zaledwie wodzem podziemia i organizacji
młodzieżowych; Studnicki – niczym, tylko mózgiem, od którego szły iskry
zapładniające czyny innych i wywołujące inicjatywy.
W roku 1940, w chwili, kiedy to piszę, idea Bobrzyńskiego oparcia Polski na
Austrii doczekała się poważnej rehabilitacji.
Widzę tu błyszczące inteligencją, ciemne oczy młodego człowieka, który wiosną
1940 roku przedkłada mi w Paryżu: Polska upadła, bo położona pomiędzy
Niemcami a Rosją nie miała oparcia na południu. Tym młodym człowiekiem był
pretendent austriacki2.
Spróbujmy następującego biegu rozumowania.
Czechy prawie do ostatniej chwili swego istnienia wołały, że wolą Anschluss, tj.
przyłączenie Austrii do Niemiec, tj. okrążenie Czech przez państwo niemieckie,
aniżeli restaurację Habsburgów.
Był to oczywiście nonsens. W roku 1933, po nastaniu Hitlera w Niemczech,
można było Czechom doradzać, aby nie tylko nie sprzeciwiali się restauracji
Habsburgów, lecz przeciwnie, młodego Ottona ukoronowali czeską koroną św.
Wacława i spowodowali ogłoszenie go królem Węgier, wskrzeszając w ten sposób
austriacką organizację polityczną. Byłby to wysiłek, który by może pozostawił
Austrię przy życiu i Czechy przy niepodległości narodowej.
Rozparcelowane przez traktat wersalski, słabe państwa i terytoria pohabsburskie
osłabiały się nadal, walcząc ze sobą. Gdyby te państwa przewidziały, że rola małych
państw będzie bardzo krótkotrwała w Europie, gdyby stworzyły między sobą
federację, może by uniknęły obecnego losu, tj. kompletnego uzależnienia się od
Niemiec.
Taka federacja byłaby odbudową polityczną Austrii w innej formie.
Bobrzyński rozumował, że Polska, położona pomiędzy Niemcami a Rosją, nie da
sobie z nimi rady, że Austria potrzebna jest Polsce po prostu dlatego, że bez sojuszu
z państwem austriackim zbyt wielka jest dysproporcja siły Polski oraz siły
połączonych Niemiec i Rosji, i że dysproporcja będzie zawsze czynnikiem
zachęcającym Niemcy i Rosję do pojednania się kosztem Polski.
W czasie jednak wielkiej wojny nie było możności uratowania Austrii (chyba
drogą odrębnego pokoju, który proponował cesarz Karol), po wielkiej wojnie nie
było możności sklecenia federacji naddunajskiej. Nawet ci, którzy rozumieli, że małe
państwa ostać się nie mogą, nie przyłożyliby ręki do realizacji takich fantazji.
Bobrzyński jako namiestnik stworzył w Galicji blok z konserwatystów,
demokratów (stronnictwa bogatego mieszczaństwa), ludowców Stapińskiego i
częściowo socjalistów. Blok ten miał przeprowadzić reformę wyborczą do sejmu
galicyjskiego, która by powiększyła ilość mandatów Ukraińców.
Do walki z tym blokiem stanęła Narodowa Demokracja, z częścią
konserwatystów ulegających jej wpływom.
Bobrzyński rozumiał Polskę jako państwo w dawnych granicach. Jako statysta
polski chciał ugody z Ukraińcami. Ugoda ta nie miała nic wspólnego ze zrzekaniem
się polskiego panowania nad terenami zamieszkałymi przez Ukraińców. Wręcz
przeciwnie, to właśnie Dmowski podczas wojny dość miękko stawiał sprawę naszej
granicy wschodniej w okresie, kiedy się jeszcze liczył ze zwycięstwem Rosji, a wśród
endeków były nawet głosy, nieliczne co prawda i niedługotrwałe, ustępujące Galicję
Wschodnią Rosji w zamian za Śląsk i Pomorze. Natomiast konserwatyści krakowscy
po traktacie brzeskim z dnia 9 lutego 1918 roku, oddającym Chełmszczyznę
Ukraińcom i zapowiadającym podział Galicji na część ruską i polską, szli na
zerwanie z dynastią, z Austrią, na przekreślenie dorobku całej swej polityki. Bronili
więc na całego zasady integralności ziem polskich.
Wśród Narodowej Demokracji prof. Stanisław Grabski głośno wypowiadał
pogląd, że współpraca polsko-rosyjska powinna się opierać na solidarnym
przeciwstawieniu się ukraińskiemu ruchowi narodowościowemu. Byłaby to analogia
do współpracy niemiecko-rosyjskiej, opartej na rozbiorze Polski. Bobrzyński był
zasadniczym przeciwnikiem tego poglądu.
Ale w walce z blokiem namiestnikowskim przewagę moralną w oczach
społeczeństwa miała nad Bobrzyńskim Narodowa Demokracja, miał młodszy od
niego Dmowski, rezydujący w Warszawie. W walce z Bobrzyńskim narodowi
demokraci przegrywali wybory i głosowania, odnosili zwycięstwa moralne.
Po pierwsze, walka z „Rusinami” była w Galicji zażarta. Sentyment obywatela
zwracał się przeciwko robieniu im jakichkolwiek koncesji, tak jak nie rozumiała
potrzeby tych koncesji szlachta polska XVII wieku, jak nie rozumieli Polacy w
niepodległej Polsce.
Po drugie, koncesje dla Ukraińców miały na sobie piętno nakazu z Wiednia. Idea
ugody z Ukraińcami, sama w sobie niepopularna, była obrzydzana jeszcze swoim
charakterem uległości wobec rządu austriackiego.
Po trzecie i najważniejsze, Bobrzyński tworzył swój blok nie na podstawie
ideowej, lecz z elementów z sobą sprzecznych. Wielki statysta nie miał czasu na
przekonywanie ludzi mądrą argumentacją historyczną i polityczną – zresztą
wiedział, że nie zawsze mądra argumentacja prowadzi do celu – więc załatwiał sobie
blok trochę naciskiem administracyjnym, trochę koncesjami. Pozyskiwało się
ludowców, pozyskiwało się socjalistów. Bobrzyński, obok szacunku dla swego
istotnie wysokiego poziomu zdania politycznego i szacunku dla swoich przekonań,
miał pogardę dla przekonań innych polityków.
Metoda Dmowskiego była inna i na dłuższy dystans niewątpliwie lepsza. Opierał
się na argumentacji bardziej popularnej, więcej działał na sentyment, lecz ludzie,
którzy byli w obozie Dmowskiego, byli to ludzie o przekonaniach jednolitych i nie
mieli wrażenia, że robią kompromis z sumieniem.
Stańczyków zgubiła orientacja austriacka, którą przekreśliła historia, posiadanie
przez dłuższy czas władzy, blok namiestnikowski.
Bobrzyński był największą indywidualnością szkoły krakowskiej. W porównaniu
z nim Leon Biliński był zaledwie zręcznym politykiem biurokratyczno-
parlamentarnym. Bilińskiego w parlamencie wiedeńskim nazywano „białym lisem”,
Freycineta, wielokrotnego ministra i premiera francuskiego, nazywano w Paryżu
„białą myszą”. Biliński był politykiem podobnym do takich Freycinetów, którzy
tylko zręcznością rządzili państwem. Bobrzyński był czymś więcej, był twórcą
ideologii i mężem stanu. Jaworski, prezes NKN3 i następca Bobrzyńskiego na
stanowisku lidera stańczyków, był umysłem wielkim i subtelnym. Lewicowiec za
młodu, później jako konserwatysta targany był sceptycyzmem, który próbował
subtylizować na mistycyzm. Jaworski był kunsztownym znawcą prawa cywilnego,
ale jego ruchliwy umysł potrzebował ciągle nowych pożywek, stąd jego
zainteresowania konstytucyjne, próby rewolucjonizowania prawa
administracyjnego, odchylenia ku filozofii. Jako mąż stanu był zbyt gładki, zbyt
liberalny, nie miał w sobie ani chropowatości Wielopolskiego, ani wybuchów
Piłsudskiego, nie mając też zręczności Talleyranda. Estreicher był o wiele więcej
liberałem prawego centrum niż polskim konserwatystą, i o wiele bardziej uczciwym
i prawym z gruntu człowiekiem niż dalekowzrocznym politykiem. Ale wszystko to
byli ludzie wielkiej kultury i wielkiej skali. Ich wpływ ideologiczny na niepodległą
Polskę był prawie żaden – a szkoda.

Przypisy

1 Bobrzyński był namiestnikiem Galicji od 1908.


2 Chodzi o Ottona Habsburga (1912–2011), syna ostatniego cesarza Austro-Węgier
Karola I.
3 NKN – działający w latach 1914–1917 organ polityczny utworzony przez
galicyjskich polityków orientacji proaustriackiej. Stanowił najwyższą instancję w
zakresie wojskowej, skarbowej i politycznej organizacji Legionów Polskich.
Roman Dmowski

Wychowawcą społeczeństwa polskiego, które zobaczyło niepodległą Polskę, nie


była więc szkoła krakowska. Nie był nim także komendant Piłsudski. Przez cały czas
istnienia niepodległej Polski Piłsudski decydował o polityce polskiej, nawet z trumny
oddziaływał na wydarzenia polityczne. Dmowski społeczeństwo to wychowywał,
kształtował jego poglądy. Zwycięstwo Dmowskiego nad Piłsudskim to Ozon, ta
organizacja piłsudczyków, Rydzów i Koców, która przyjęła program ideowy nie
Piłsudskiego, lecz Dmowskiego. Nie znaczy to wcale, bym Dmowskiego uczynił
odpowiedzialnym za Ozon, albo choćby za program Ozonu.
Myśląc o Piłsudskim i Dmowskim, myślę czasami, że instytucja ostracyzmu ma
swoje uzasadnienie i że nieszczęściem dla ula pszczół jest, gdy zamiast jednej, ma
dwie matki. Piłsudski był człowiekiem genialnym i Dmowski był człowiekiem
genialnym. Gdybyż można było ich rozsunąć w czasie! Współżycie tych ludzi w
jednej epoce było elementem osłabiającym Polskę. Historia, którą piszę, mogłaby się
nazywać Piłsudski i Dmowski. Dzieje mego pokolenia to walka tych dwóch ludzi.
Gdybyż mogli iść razem! Piłsudski proponował to w 1919 roku „kochanemu panu
Romanowi” – Dmowski odrzucił, bo tak byli obaj stworzeni, że żaden z nich nie
mógł być zastępcą drugiego. Nie to, że każdy chciał – jak mówią dzieci – lecz każdy
musiał być pierwszy w narodzie.
Dmowski – król naszych pojęć.
Stronnictwo wszechpolaków występuje we wszystkich trzech dzielnicach już w
roku 1900. Jak szkoła krakowska jest głównie odpowiedzialna za rządy w Galicji, tak
odpowiedzialność za politykę polską w Królestwie od chwili wprowadzenia instytucji
konstytucyjnych ponosi prezes Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego
(wszechpolaków), Dmowski.
Nie poszedł on na bojkot wyborów do Dumy, który propagowały stronnictwa
skrajne, który doradzał Studnicki. Niewątpliwie gotów był odegrać rolę Agenora
Gołuchowskiego w zaborze rosyjskim i jeśli mu się to nie udało, to z innych
przyczyn niż Wielopolskiemu. Ten miał rząd rosyjski za sobą, odepchnął go naród
polski. Dmowski miał za sobą Polaków Królestwa; z wrogiem, z zaborcą rosyjskim,
chciał ich pogodzić za pomocą demagogii antyniemieckiej i antyżydowskiej. Ale
teraz zgody nie chciał rząd rosyjski. Do władzy dochodzi Stołypin, właściciel
majątku na Kowieńszczyźnie, jak najdalszy od powtarzania wobec Polaków polityki:
Aleksander I–Czartoryski. I tutaj jednak, właśnie z punktu widzenia narodowo-
państwowych interesów rosyjskich, Dmowski, a nie Stołypin miał rację. Pojednanie
Polaków z Rosjanami leży przede wszystkim w interesie Rosjan, bo pojednanie
dwóch narodów to zawsze żniwo korzyści dla silniejszego z tych dwóch narodów.
Ba! – gdyby Mikołaj II miał duszę wielkiego monarchy, lub choćby rozmach
Mikołaja Mikołajewicza, gdyby zjechał w roku 1896 do Warszawy, kazał zagrać
„Jeszcze Polska nie zginęła”, gdyby obiecał restaurację państwa polskiego, może by
istotnie zbudował imperium słowiańskie, bo idea panslawizmu bez pogodzenia się z
Polakami będzie zawsze hipokryzją. Na szczęście tak się nie stało. Ale dajmy spokój
spekulacjom historycznym.
W Dmowskim uderza jego nowoczesność. Krakowską szkołę historyczną można
nazwać gotycką. W tych czasach nie tylko Kraków, ale cała Austria była gotycka, a
raczej neogotycka. To próby unowocześnienia form średniowiecznych,
rozwiązywania zagadnienia współżycia różnych narodowości, zbudzonych do życia
przez wiek XIX, przez wspólnotę dynastii. Ta austriacka neogotyckość odbijała się na
polityce galicyjskiej i na szkole krakowskiej.
Kemal-Pasza w wieku XX wyrzekł się kalifatu, to znaczy wpływu na cały świat
muzułmański, wyrzekł się wspaniałości Konstantynopola, by silnie i zwarcie
ugruntować się wyłącznie na plemieniu tureckim.
Pisząc w roku 1904 Myśli nowoczesnego Polaka1, Dmowski także zrzekał się
wielu rzeczy ze wspaniałego dziedzictwa Polski.
Zresztą nie chcę Dmowskiego czynić odpowiedzialnym za wszelkie
przejaskrawienia, które były później wypowiadane w imieniu jego i jego doktryny.
Przeciwnie, chcę podnieść, że Dmowski w Myślach nowoczesnego Polaka
wypowiedział wielkie zdanie, o którym zapomnieli jego adepci, widać więcej oddani
kultowi Dmowskiego aniżeli lekturze jego dzieł. Zdanie to brzmi: „Nie naród tworzy
państwo, lecz państwo tworzy naród”.
Dmowski niewątpliwie nie chciał wyrzekać się ziem polskich z ludnością
niepolską lub mieszaną, chciał tylko tę ludność zasymilować, nie chciał jej od narodu
odtrącać, jak to czynił Kemal z nie-Turkami lub Hitler z nie-Niemcami, chciał, aby
tak jak spolonizowała się cała szlachta litewsko-ruska, która przecież jeszcze w wieku
XVI nie mówiła w domu po polsku, tak samo spolonizowały się wszystkie ludy
zamieszkałe na terytorium państwa polskiego.
Z tej asymilacji wyłączał jednak Dmowski Żydów. Dmowski chciał asymilować
Rusinów czy Litwinów, bronił się przed asymilacją Żydów. Stosunek jego do Żydów
był nowoczesny, to znaczy nie chciał kwestii żydowskiej załatwiać ani przez chrzest,
jak o tym w Polsce marzyli poczciwi księża w wieku XVIII, ani też przez masową
asymilację, jak tego chcieli jeszcze poczciwsi liberałowie z wieku XIX. Ochrzczony
czy nieochrzczony Żyd pozostawał dla Dmowskiego Żydem, narodowością obcą.
Żydzi byli dla Dmowskiego teoretycznie równie godni zwalczania jak zaborcy,
praktycznie zwalczał ich jednak więcej. Uważał bowiem, że Żydzi szczelniej okupują
nasze życie gospodarcze niż zaborcy nasze życie polityczne. Obawiał się też nade
wszystko przenikania elementu żydowskiego do naszej kultury i literatury. Dążył do
emancypacji narodu polskiego spod gospodarczej przewagi Żydów, do stworzenia
polskiego mieszczaństwa, do oswobodzenia chłopa od handlu żydowskiego.
Nazywam Piłsudskiego ofensywą polityki polskiej, Dmowskiego – defensywą.
Dmowski był przede wszystkim obrońcą stanu posiadania. Dlatego dbał głównie o
zwartość sił narodowych, o usunięcie z terytorium narodowego elementów obcych.
Piłsudski to zagon kawalerii obejmujący duże terytorium, Dmowski to forteca,
zabezpieczająca stan posiadania.
Na przyczyny działań ludzkich składają się zawsze obok rzeczy wielkich także
rzeczy małe, obok pobudek świadomych – pobudki nieświadome. Za młodu
Piłsudski mówił o Pskowie, Inflantach, wzrok jego szedł ku północy, tam budował
wielkie koncepcje dla Polski; zmęczony życiem, stary Piłsudski chętnie powraca do
koncepcji rumuńskiej, związanej z krajem pełnym słońca i owoców.
Antyniemieckość Dmowskiego, prócz tych przyczyn, które znamy z jego pism,
wynikała zapewne także z niechęci do socjalistów i do Żydów. Ruch socjalistyczny
rozwijał się wtedy doskonale w Niemczech, a Żydzi mieli dużo do powiedzenia i w
Wiedniu, i w Berlinie.
Dmowski był niezaprzeczalnie politycznym wodzem Królestwa przed wojną, a
wpływ jego na dwie inne dzielnice był znaczny, gdyż Stronnictwo Narodowo-
Demokratyczne dużą rolę grało w Galicji, a jeszcze większą w Poznańskiem.
Dmowski był bardzo atakowany, przede wszystkim przez zasymilowanych Żydów i
ludzi o liberalnym wobec Żydów nastawieniu. Niektórzy patrioci atakowali go za
ugodowość wobec Rosji, socjaliści uważali go za niebezpiecznego reakcjonistę.
W czasie wojny rosyjsko-japońskiej Piłsudski w towarzystwie Tytusa Filipowicza
jedzie do Japonii, by uzyskać tam środki na wywołanie powstania w Królestwie.
Dmowski pojechał za nim, aby mu przeszkodzić. Na ulicy w Tokio obaj panowie
przywitali się kurtuazyjnie.
Po wybuchu wielkiej wojny, kiedy Piłsudski tworzy Legiony, kiedy w Krakowie
powstaje NKN – Dmowski opowiada się za orientacją rosyjską. Oddaje mu wtedy
wielką usługę pięknie napisana odezwa Wielkiego Księcia do Polaków: „Polacy!
Marzenia waszych ojców i dziadów ziścić się mają...”, obiecująca Polskę wolną w
języku, wierze i samorządzie. Były to obietnice skąpe i niewyraźne, ale nader pięknie
wypowiedziane, urywanymi, literackimi zdaniami, chwytające za serce. Nie może się
z nimi równać epistoła biurokratyczna, pełna nietaktów i ciężka w stylu, którą
wystosowała do Polaków Naczelna Komenda wojsk austriackich2. Odezwa Wielkiego
Księcia wywołała wielkie wrażenie w Polsce, ale wpłynęła także na Rosjan, przez
których przeszedł teraz wielki prąd filopolski. Przez kilka tygodni Rosjanie kochali
Polaków i zachwycali się nimi. „Nie rozumiem, dlaczego nie wprowadzić do Rosji
języka polskiego...” – mówił profesorowi Stanisławowi Cywińskiemu jakiś
powracający z Warszawy do Moskwy porucznik Moskal. „Jak to wprowadzić?” –
„No tak, wprowadzić na miejsce rosyjskiego”– odpowiedział prostolinijny oficer,
któremu język Mickiewicza spodobał się raptem więcej od języka Puszkina.
Dmowski powiadał wtedy, że Wielki Książę wywołał duchy, których zakląć z
powrotem rząd rosyjski już nie potrafi, widział ziemie polskie zjednoczone i
wyrzekał się na razie dalszych ziem wschodnich. W roku 1862 Andrzej Zamoyski w
rozmowie z wielkim księciem Konstantym odrzucił propozycje ugody właśnie w
imię ziem wschodnich, Dmowski pragnął jej teraz pod warunkiem przyłączenia do
Królestwa zaboru pruskiego i Galicji Zachodniej.
Bo co do Galicji Wschodniej, zamiary rosyjskie były całkiem wyraźne. Druga
równie pięknie napisana odezwa Wielkiego Księcia, pióra zdaje się tegoż księcia
Trubeckiego, który redagował odezwę do Polaków, zapowiadała przyłączenie Galicji
Wschodniej do ziem rosyjskich „…kak burnyj potok rwiot kamni, tak rwiotsa
russkij narod k’objedinieniju…”3 Odezwa mówiła o żywiołowym pragnieniu ludu
rosyjskiego Galicji Wschodniej połączenia się z ziemią rosyjską, nazywała Galicję
Wschodnią ziemią Osmomysła, Daniły i Lwa Halickiego.
W Warszawie zwycięstwo Dmowskiego było kompletne: zarówno właściciel
domu, jak stróż, zarówno ziemianin, jak chłop lub parobek, chcieli bronić Rosjan,
chcieli walczyć z Niemcami. Zwolennicy orientacji austriackiej i Legionów byli
nieliczni i nikomu nieznani. Na opinię publiczną w Królestwie nie mieli w okresie
początków wojny absolutnie żadnego wpływu.
Rosja upadła w wielkiej wojnie, jednak kalkulacje Dmowskiego na zwycięstwo
państw zachodnich okazały się słuszne. Dmowski przeniósł się na emigrację i tu stał
się mózgiem Polaków aktualizujących sprawę polską w Londynie, Paryżu i Rzymie.
Został prezesem Komitetu Narodowego4 i tworzył oddziały polskie we Francji z
Polaków amerykańskich, częściowo z jeńców niemieckich, a także z nadpływających
przez Murmań ochotników. Był wtedy uważany za symbol orientacji polskiej na
Francję, w której to orientacji niektórzy z jego zwolenników nieco przesadzali, na
przykład wywieszając w Polsce na równi z flagami polskimi kolory francuskie. Sam
Dmowski nigdy nie przekroczył granic interesu narodowego. W czasie swego
krótkotrwałego urzędowania w charakterze ministra spraw zagranicznych w
gabinecie Witosa na jesieni 1923 roku on właśnie zawarł układ handlowy z
Anglikami, którego obawialiby się podpisać urzędnicy ministra Konstantego
Skirmunta w obawie przed posądzeniem o brak frankofilstwa.
Czym należy tłumaczyć politykę Dmowskiego w niepodległej Polsce, którą
można by scharakteryzować wyrazami: „nie spieszno nam do władzy”?
Szukam na to odpowiedzi.
Sądzę, że Dmowski napatrzył się dosyć przykładów demoralizowania się
stronnictw, myśli politycznej, szkoły politycznej, przez sprawowanie władzy
okupionej koniecznościami kompromisów. Widział stańczyków, którzy wykończyli
się sprawowaniem władzy w Galicji, widział szybką demoralizację polityków
ludowych skoro dochodzili do mandatów lub dygnitarstwa, widział wreszcie obóz
Piłsudskiego, a w nim również ludzi szybko i prędko zatracających fizjonomię
moralną przez sprawowanie władzy.
Dmowski wysoko cenił doktrynalną, ideową czystość przekonań obozu, na
którego czele stał i którym kierował. Pakt, zawarty przez Stronnictwo z ludowcami
wiosną 1923 roku, który stworzył tak zwany „rząd narodowy” Witosa5, był zawarty
pod nieobecność Dmowskiego w kraju. Dmowski ten pakt potępił i odtąd jego ludzie
mówili: „Po raz drugi na taki ideowy kompromis nie pójdziemy, jeśli mamy wziąć
władzę, weźmiemy ją całą, bo nie może być kompromisów z sumieniem, z ideologią,
z prawdą”.
Takie stanowisko Dmowskiego zmniejszało oczywiście szanse dojścia do władzy
jego obozu, zaczynało powoli nadawać mu charakter emigracji we własnym kraju,
ale takie stanowisko wzmacniało go ogromnie pod względem autorytetu moralnego.
I stąd jego olbrzymi wpływ na młodzież w ostatnim dziesiątku lat istnienia Polski
niepodległej.
Wpływ Dmowskiego na naród polski da się podzielić na trzy fazy.
(1) Lata 1905–1915. Dmowski jest liderem bezwzględnej większości opinii
publicznej w Królestwie. Na jego politykę godzi się nie tylko Stronnictwo Narodowo-
Demokratyczne, ale także dużo grup zorganizowanych politycznie oraz przeważna
część opinii publicznej niezorganizowana. Wtedy w Królestwie Dmowski jest nie
tylko liderem ideowym, ale i kierownikiem polityki czynnej. Wpływ jego na Polaków
na Litwie i Rusi jest równie duży, w zaborze pruskim przeważający, najwięcej
przeciwwagi posiada w Galicji, ale i tam jego stronnictwo ma poważny wpływ.
(2) Lata 1915–1926. Powolne tracenie wpływów przez Dmowskiego z różnych
powodów, o których będziemy mówili dalej szczegółowo. Jest to jeszcze okres
zabiegania przez Dmowskiego czy też przez jego stronnictwo o władzę.
(3) Od dnia 13 maja 1926 do dnia 17 września 1939 roku Dmowski, pobity przez
zamach majowy, przez zwycięstwa wyborcze Piłsudskiego w roku 1928 i 1930,
odgrywa się na terenie ideowym, na terenie wpływu na młodzież. Stosunki kształtują
się w ten sposób, że doktryny Dmowskiego stosują jego przeciwnicy. Piłsudczycy,
doszedłszy do władzy, stosują – choćby w kwestiach narodowościowych – nie
program Piłsudskiego, lecz doktrynę Dmowskiego. Ozon odmawia udziału w
pogrzebie Dmowskiego w styczniu 1939 roku, lecz uprzednio skopiował,
przynajmniej na papierze, jego program i pogląd na świat.

Przypisy

1 Myśli nowoczesnego Polaka ukazały się (w częściach) na łamach „Przeglądu


Wszechpolskiego” już w 1902.
2 Autor porównuje odezwę Naczelnej Komendy C. K. wojsk austriackich z 9 sierpnia
1914, zapowiadającą wyzwolenie ziem polskich spod jarzma rosyjskiego, z odezwą
Naczelnego Wodza armii rosyjskiej w. ks. Mikołaja Mikołajewicza do Polaków z 14
sierpnia 1914, zapowiadającą zjednoczenie ziem polskich pod berłem cara.
3 Pol. „Jak burzliwy potok rozrywa kamienie, tak naród rosyjski rwie się ku
zjednoczeniu” – fragment odezwy w. ks. Mikołaja Mikołajewicza do Rusinów
małopolskich.
4 Komitet Narodowy Polski w Paryżu – organizacja polityczna (1917–1919)
założona w Lozannie przez działaczy ND, dążąca do odbudowy państwa polskiego z
pomocą Ententy, uznana za przedstawicielstwo Polski na Zachodzie.
5 Pakt lanckoroński – układ polityczny zawarty 17 maja 1923 między ZLN, PSChD i
PSL „Piast” (przygotowany m.in. w Lanckoronie), który zapoczątkował koalicję
rządową zwaną Chjeno-Piast.
Klamry

Stosunek dziecka do religii kształtuje się na pacierzu, stosunek dziecka do Polski


– na Sienkiewiczu.
Popularność powieści Sienkiewicza u dzieci, u ludu, u żołnierzy była tak duża, że
można go nazwać wielkim polonizatorem.
Sienkiewicz był siłą ogromną: gdyby umiał, gdyby chciał działać politycznie, na
pewno nikt by nie dał rady tej popularności stworzonej piórem. Byli pisarze wielcy,
ogromni, których wpływ ograniczał się do szczupłych warstw. O żadnej książce nie
można słuszniej powiedzieć, że trafia pod strzechy, niż właśnie o książce
Sienkiewicza. Narodowa Demokracja zapisała Sienkiewicza na swoje dobro, szła z
jego książką pod strzechę. Robiła to z całą dobrą wiarą, bo przecież przeciętny
narodowiec kochał to, co kochał Sienkiewicz, i odruchy Sienkiewicza były jego
odruchami. Wielki powieściopisarz sam zresztą poparł Narodową Demokrację w
roku 1905 i 1906, a działalność rewolucyjno-socjalistyczną w Królestwie
napiętnował słowami: „Rewolucja ta, właśnie dlatego, że nie była narodowa, musiała
przeistoczyć się w zwykły bandytyzm”. Ale przecież Sienkiewicz nie był i nie mógł
być tłumaczem idei Dmowskiego na powieściową kolorowość. To przeciwieństwo
pomiędzy Dmowskim a Sienkiewiczem nie przychodziło nigdy narodowcom do
głowy. Każdy przywykł uważać, że powieść i poezja to co innego, a polityka co
innego. A jednak Sienkiewicz i jego działalność pisarska, która się właściwie kończy
na Krzyżakach w roku 1900, na tym ostatnim dziele napisanym z talentem, tylko w
połowie mogła być zużytkowana dla propagandy politycznej ideologii Dmowskiego i
szkoły narodowych pisarzy: Bartek Zwycięzca, Z pamiętników poznańskiego
nauczyciela, wreszcie Krzyżacy – oto propaganda walki z Niemcami, która
odpowiadała polityce Dmowskiego w latach 1905–1915. Największa rzecz
Sienkiewicza – Trylogia, dzieło, które właśnie spopularyzowało i zawlokło pod
strzechy szlachecką oryginalność Polski i przez to właśnie było dziełem wielkim, nie
miała nic wspólnego z nowoczesnymi konstrukcjami Dmowskiego. W Trylogii
Polska nie była bynajmniej narodowościowo, etnicznie jednolita – akcja toczy się
cały czas na kresach, wśród Kozaków, Tatarów, Ormian, na dzikich polach i
szerokich stepach. Polska sienkiewiczowska to polskie imperium
różnonarodowościowe; to raczej barwna koronacja króla angielskiego z obrzędami
szkockimi i turbanami radżów hinduskich niż jednolity narodowy zlot
gimnastycznej organizacji „Sokół” w Pradze czeskiej. Sienkiewicz nie był
nacjonalistą polskim w tym pojęciu, które się zrodziło z narodowościowej polityki
Napoleona III, a uzyskało swój zenit w tezach prezydenta Wilsona w okresie
wersalskim, Sienkiewicz był raczej imperialistą polskim. Jego Polska musiała mieć
obok biskupów katolickich – biskupów unickich i prawosławnych, miała mułłów i
Ormian obok Mazurów, Żmudzinów i Kozaków. Żydów Sienkiewicz nie kochał, lecz
Żydami się nie zajmował, antyżydowskich nowel nie pisał.
Jaki był stosunek Dmowskiego do Sienkiewicza – nie wiem. Słyszałem kiedyś, że
wyrazy Sienkiewicza w Listach z Afryki: „…temu krytykowi zdaje się, że patrzy na
mego Płoszowskiego przez subtelną lupę, a naprawdę patrzy na niego przez rurę od
barszczu”, stosują się do Dmowskiego – nie mam możności, pisząc tę książkę, tego
sprawdzić. W każdym razie Dmowski akceptował Sienkiewicza jako pisarza
narodowego i Sienkiewicz akceptował Dmowskiego jako lidera ruchu politycznego w
Królestwie w roku 1906. Zresztą inne to były czasy: obecnie ani Hitler, ani Stalin nie
zgodziliby się na pisarza, któremu można by było udowodnić tyle odchyleń od
„generalnej linii”.
Ale Sienkiewicza akceptował nie tylko Dmowski, chwalił go także Tarnowski,
zachwycali się nim stańczycy. Sienkiewicz był redaktorem „Słowa”, organu
konserwatystów warszawskich. W tych czasach wydawało się, że nie mogło być nic
wspólnego pomiędzy stańczykami a endekami; pomiędzy redakcją „Czasu” a
Dmowskim. Otóż łączył ich jednakowo pozytywny stosunek do Sienkiewicza.
Nowoczesne Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne Dmowskiego z Sienkiewiczem
w ręku szło do chłopskiej chaty, Sienkiewiczem otwierało serca polskich robotników
na Śląsku. W tym tkwił wielki znak, że Polska narodowa kochać musi naszą
szlachecką przeszłość.
Sienkiewicz był prawdziwą klamrą „między starymi a nowymi laty”.
Otoczenie Piłsudskiego nie lubiło Sienkiewicza. Atakował go Sieroszewski;
oczywiście, antysocjalistyczne wystąpienia Sienkiewicza w roku 1906 musiały tu
zrobić swoje. Ulubionym pisarzem Piłsudskiego był Słowacki, Marszałek cytował
Wyspiańskiego, raz nawet Boya; nie pamiętam, aby zacytował kiedy Zagłobę czy
Wołodyjowskiego. To nastawienie wyrugowało koniec końców Sienkiewicza ze
szkoły za czasów Janusza Jędrzejewicza, co wywołało spod mego pióra szereg
najzajadlejszych na tego premiera napaści. A przecież cóż bardziej
sienkiewiczowskiego niż pobyt Marszałka w Nieświeżu w roku 19271. Mój Boże!
Kiedy Marszałek wtedy w wielkiej zamkowej sali jadalnej spoza olbrzymich
kandelabrów z płonącymi świecami mówił: „…to zamczysko”, „…dom Radziwiłłów,
który tak dawno przeszłości naszej służy”, a potem, gdy w małej ośmiokątnej sali
hetmańskiej, tak nazwanej od wiszących tam olbrzymich portretów Radziwiłłów–
hetmanów, mówił przy kawie do ordynata, swoim specjalnym tonem przez wąsy:
„…bo w mojej rodzinie, proszę księcia, działy się zawsze dziwne rzeczy” –
pomyślałem sobie, że świece się palą na niebiesko, bo duch Sienkiewicza musi tu być
gdzieś blisko.
Teraz stosunek otoczenia Piłsudskiego, całego tego środowiska, z którego
wyszedł Związek Strzelecki i Legiony, wytłumaczę za pomocą… historii sztuki. Oto
Sienkiewicz jako język to najczystszy renesans, Sienkiewicz jako fabuła, koloryt,
konstrukcja to barok. Sienkiewiczowska proza to podniesienie polszczyzny do
godności i majestatu łaciny. Tylko rzymskie kolumny, tylko rzymskie atrium z jego
kamienną posadzką, ciepłymi kwiatami i chłodzącą fontanną ma tyle godności i
prostoty jednocześnie, co Sienkiewiczowskie zdanie: owo proste, zwykłe, dostojne,
piękne kładzenie orzeczenia po podmiocie. W konstrukcji swego zdania Sienkiewicz
jest renesansem, miłym, pięknym, świeżym renesansem, o znakomitej czystości i
prostocie linii. Natomiast Sienkiewiczowska fabuła, mieszanina patosu z
rubasznością, sentymentalizmu i tęsknoty za majestatem, Skrzetuskiego z Zagłobą,
Wołodyjowskiego z Bohunem, jest barokowa. Odpowiada to zresztą duchowi czasu.
Lata twórczości Sienkiewicza, 1875–1900, to w architekturze naśladowanie różnych
wzorów, po których pełza cień baroku.
Kocham gotyk, nienawidzę secesji, ale widzę wielkie pokrewieństwo secesji z
gotykiem. Zresztą potwierdza to prawda historyczna. Ludzie w epoce koło roku 1900
chcieli być gotykiem, byli tylko secesją. Przynajmniej taki był los Przybyszewskiego
– odgadywał tajemnice gotyckich sklepień, był czołowym reprezentantem secesji.
Neogotyk – secesja; te rzeczy stoją blisko koło siebie. Wyspiański był
najgorętszym przedstawicielem neogotyku, był także secesją – najpiękniejszą,
najszlachetniejszą secesją, może usprawiedliwieniem istnienia secesji, ale secesją.
Środowisko, które urządzało wieczorki tańcujące i odczyty połączone z kwestą
na karabiny dla strzelców Piłsudskiego, to środowisko było głęboko secesyjne, było
to środowisko krakowskie, z cukierni Michalika. „Dziś się nie grywa
Przybyszewskiego, natomiast Bałucki robi kasę, to jego pośmiertny triumf” – pisał
dwa lata temu Boy w recenzji teatralnej. Bałucki pod koniec życia był we wzgardzie
powszechnej jako autor płytki, trywialny, przyziemny, żądano „jaźni” i „białych
pawi”; Sienkiewicz był także we wzgardzie jako pisarz płytki – nie rozumiano wtedy,
co to znaczy umieć tak dobrze pisać po polsku.
Otoczenie Piłsudskiego miało dwóch proroków: Wyspiańskiego i Żeromskiego.
Wyspiański to pisarz par excellence polityczny, „wzywał na bój”, wzywał do
przekształcenia potencjalnej siły polskiego sentymentu na kinetyczną siłę walki i
wojny. Wesele to program polityczny I Brygady. Żeromski był pisarzem załamania i
sceptycyzmu.
Piłsudski kochał Wyspiańskiego, odrzucał Żeromskiego. Tym się różnił
Piłsudski od swego środowiska.
Czy Brzozowski był prowokatorem, agentem Ochrany2? Ja wierzę oskarżeniom
Bakaja, byłego pracownika Ochrany, który ujawnił, że wielki pisarz i filozof polski –
Brzozowski – był agentem policji rosyjskiej w Warszawie. Nie tylko wierzę, ale w
skomplikowanych pismach Brzozowskiego znajduję wiele ustępów, które są jakby
lustrem odbijającym rzeczy niewidzialne, koszmar tego dualizmu: proroka
wzywającego swój naród do wolności i zdrajcy sprzedającego się policji. Na tle
sprawy Brzozowskiego powstała Róża Żeromskiego. Żeromski nie tylko należał do
tych, którzy bronili Brzozowskiego, ale szukał dlań usprawiedliwienia, szukał
zamiany koszmaru oskarżenia na koszmar męczeństwa. Piłsudski potępiał
Brzozowskiego twardo, surowo, bezwzględnie. „Winien czy nie winien, ja bym mu w
łeb strzelił” – wołał Sławek w namiętnej dyskusji z Żeromskim.
I potem drogi Piłsudskiego i Żeromskiego się rozeszły. Piłsudski dowodził
generałami w wojnie z bolszewikami, Żeromski pisał Przedwiośnie. Rozejście się
Piłsudskiego z jego dawnym środowiskiem za czasów pomajowych posiada swoją
genezę w różnicach między Wyspiańskim a Żeromskim, którzy inteligencji polskiej
lat 1900–1914 wydawali się tak sobie bliscy duchowo.
Jeszcze jedna dygresja.
Powieść obyczajowo-kryminalna Żeromskiego Dzieje grzechu, napisana w roku
1907, jest powieścią obyczajowo-historyczną. Widziałem w Polsce film pt. Dzieje
grzechu, przenoszący akcję tej powieści do czasów Polski niepodległej. Ten
anachronizm wynikał z niezrozumienia, że Dzieje grzechu stanowiły zwierciadło
bardzo specjalnej epoki.
Generał Zawarzin, szef rosyjskiej policji politycznej, Ochrany, w Warszawie,
wydał po wojnie pamiętniki, w których opowiada o pewnych skutkach działalności
rewolucyjnej w Królestwie. Zamachy na kasy skarbowe, na pociągi wiozące
pieniądze itd. robiono przy pomocy robotników, tak zwanych bojowców. Niektórzy
z tych robotników poszli po rozum do głowy i zaczęli tworzyć swoje partie –
„Anarchistów”, „Czarnego sztandaru” – które na własną rękę zaczęły rozbijać kasy
państwowe i obracać pieniądze na cele partyjne; polegało to na tym, że członkowie
nowo założonych „partii” dzielili się pieniędzmi między sobą. W ten sposób
rozwielmożnił się w Królestwie bandytyzm, pochodny od działalności rewolucyjnej.
Wczorajszy „bojowiec”, dziś bandyta, mógł się nieraz spotkać z inteligentem–
socjalistą i rozmawiać przy jednym stoliku kawiarnianym. Te właśnie stosunki, owo
makabryczne sczepienie się wielkiej idei i posępnego bandytyzmu, o które nie
sposób nikogo winić, lecz które mimo to było faktem, relacjonuje nam powieść
Dzieje grzechu w romansie Ewy i Pochronia, i dlatego Dzieje grzechu są poniekąd
dokumentem historycznym i nie można ich odrywać od epoki, którą ilustrują.

Przypisy

1 Słynna wizyta Piłsudskiego w Nieświeżu miała miejsce 25 października 1926.


2 Ochrana (ros. Ochrannoje otdielenije) – pot. nazwa tajnej policji politycznej w
Rosji, powołanej w 1881 do walki z ruchem rewolucyjnym, rozwiązanej w czasie
rewolucji lutowej (1917).
Władysław Studnicki

Historia jest dlatego zajęciem tak przyjemnym, że pozwala na oddzielenie


stworzeń boskich od stworzeń nieboskich. Pan minister, pan dyrektor
departamentu, pan naczelnik wydziału, pan prezes, pan sekretarz, pani
nadkonduktorowa kolei wąskotorowej, oto są stworzenia ludzkie, kreacje hierarchii
ludzkiej. Uśmiechamy się, gdy widzimy w kopenhaskim muzeum bilet wizytowy:
„Thorvaldsen, radca dworu”. A przecież dla iluż ludzi ten „radca dworu” znaczyło
więcej niż to, że Thorvaldsen przeistacza granity.
Studnickiego przed wojną wyniośle traktowali politycy krakowscy i redaktorzy
„Czasu”; pamiętam, jak wyniośle rozmawiał z nim jakiś docencik uniwersytetu, bo
przecież on, Studnicki, nie ma żadnego dyplomu; po wojnie wyniośle traktował go
byle starosta, bo Studnicki był w opozycji, nie zdając sobie sprawy, ile ze
Studnickiego jest w tym, że on, starosta polski, tu urzęduje.
Człowiek, prócz woli, inteligencji, charakteru, ma jeszcze, albo jej nie ma, „duszę
dowódcy”, to znaczy autorytet, który narzuca ludziom. Studnicki miał inteligencję,
charakter, wolę, nie miał ani krzty z duszy dowódcy, z bezprzyczynowego
oddziaływania dźwiękiem głosu, gestem, wyglądem. Byle dureń, słuchając świetnej
argumentacji Studnickiego, natychmiast był innego zdania i wypowiadał je zaraz za
pomocą najbardziej banalnych i wyświechtanych frazesów.
Na przestrzeni kilkunastu lat przed wojną Studnicki oddziałuje nie na swoich
zwolenników, bo ich prawie nie ma, nie na członków swej partii, bo takiej nigdy nie
posiadał, lecz na swoich wrogów politycznych, którzy nie zdając sobie z tego sprawy,
zaczynają powtarzać to, co od Studnickiego słyszeli lub u Studnickiego czytali.
Studnickiego zwalczano, wyśmiewano – i powtarzano jego argumenty jako
swoje.
Studnicki mówił o sobie, że jest „rycerzem jednej wielkiej myśli” – „w tym moja
słabość, moja siła” – niepodległości. Przerabiał na program polityki realnej zew
Wyspiańskiego z Wesela. Historia Studnickiego rozpoczyna się w ostatnim
dziesiątku lat zeszłego stulecia od więzienia i Syberii. Studnicki należy do PPS i
stanowi tam siłę kierującą w stronę haseł narodowych. Piłsudski go wtedy
wstrzymuje, ale idzie tą samą drogą. Bardzo wiele razy tak się zdarzyło, że Piłsudski
szedł za Studnickim, czasami wprost realizował koncepcje Studnickiego. „Czyn jest
czymś większym od koncepcji, dlatego uznaję wyższość Piłsudskiego nad sobą” –
powiedział Studnicki na jednym ze swoich procesów sądowych w roku 1938. Sala
zatrzęsła się od śmiechu – myśl, że ten mały staruszek z rozczochraną głową mógł
się równać z samym Piłsudskim, wydała się jej godna śmiechu do rozpuku. Sala ta
nie znała historii, nie wiedziała, jak bliski Studnicki jest prawdy.
Jerzy I grecki, Edward VII, będący wówczas księciem Walii, i Aleksander III
rosyjski, w ubraniach cywilnych, spacerowali po jakimś parku w Kopenhadze,
ponieważ wszyscy byli krewniakami króla duńskiego i bawili u niego w gościnie.
Zbliżył się do nich pewien jegomość i poprosił, aby mu wskazali, jak się z tego parku
wydostać. Trzech rozbawionych panów zaczęło odprowadzać jegomościa i bawić go
rozmową. Przy furcie parkowej jegomość powiada: „Podobają mi się panowie, może
się poznamy, czy mogę znać wasze nazwiska”. „Bardzo chętnie – odpowiedział
monarcha grecki – ja jestem królem greckim, ten pan jest księciem Walii, a tamten
wysoki cesarzem rosyjskim”. „No, to ja jestem Jezusem Chrystusem” – odparł
jegomość, zagniewany, że drwią z niego, czyli zachowując się podobnie jak ta sala, o
której wspomniałem.
W roku 1905 Studnicki jest przeciwnikiem Piłsudskiego, jego roboty
rewolucyjnej. Uważa, że walka z caratem, prowadzona ręka w rękę z rewolucją
rosyjską, może tylko nadal rusyfikować Polskę.
W latach 1910–1914 Studnicki jest wielbicielem Piłsudskiego, który realizuje
jego myśl oparcia polskich nadziei na przyszłej wojnie mocarstw centralnych z
Rosją, na rozbiciu Rosji w tej wojnie i zdobyciu w ten sposób niepodległości dla
Polski.
Osiemdziesiąt procent naszego terytorium państwowego posiada Rosja – wołał
Studnicki. – Kwestia niepodległości Polski to kwestia pobicia Rosji. Wszystkie nasze
powstania były zwrócone przeciwko Rosji. Państwo polskie nie może powstać bez
tych terytoriów, które posiada Rosja.
W czasie wojny Bobrzyński i Studnicki reprezentują różne stanowiska.
Bobrzyński chce rozwiązania austriacko-polskiego, przyłączenia Królestwa do
Galicji. Studnicki chce jak największej klęski Rosji, jak najdalszych granic Polski na
wschodzie. Studnicki od orientacji na Austrię przeszedł na orientację na Niemcy.
Erzberger w swych wspomnieniach nazywa go „ojcem Aktu 5 listopada1”.
Studnicki w taktyce politycznej był często człowiekiem nietaktownym,
naiwnym. Jego koncepcje były tak logiczne, że mimo wszystko oddziaływały na bieg
historii.
W trzech epokach Studnicki występuje jako prekursor Piłsudskiego, trzy razy
trzeba mu przyznać, że jego myśl wyprzedza czyn Piłsudskiego. Pod koniec wieku
XIX obaj są w PPS. (1) Studnicki pierwszy skierowuje się na drogę haseł
narodowych, co go zresztą skłoni wkrótce do opuszczenia PPS i czasowego
wstąpienia do wszechpolaków, Piłsudski z PPS nie wystąpi, lecz dużo za Studnickim
powtórzy. (2) Studnicki wyprzedza swą myślą czyn Piłsudskiego tworzenia
zaczątków polskiej siły zbrojnej w oparciu o Austrię w celu wyzyskania
nadchodzącej wojny do głoszenia haseł niepodległości. Nestorem niepodległościowej
myśli jest Studnicki. (3) Już w czasie wojny Studnicki zarzuca orientację austriacką,
zaczyna głosić orientację niemiecką – Piłsudski dla większego usamodzielnienia się
polskiego ruchu niepodległościowego także stara się oderwać od Austrii i dlatego
próbuje czasami grać na Niemcy. Ale Piłsudski miał spojrzenie głębsze i jako polityk
genialną intuicję wydarzeń. W roku 1917 zamierza wyjechać do Rosji. Studnicki był
o wiele bardziej prostolinijny, zbyt wiernie trwał przy swoich koncepcjach, nawet
wtedy, gdy już spełniły swą rolę i gdy mu je historia zgrywała.
Mówiąc o Studnickim, nie sposób pominąć jeszcze jednej jego cechy. Oto
politycy mają zwykle ambicje co do swej koncepcji związane z ambicjami co do swej
osoby. „To moja idea” – woła każdy z polityków i ma prawo wołać. O ile potępia się
polityków, którzy robiąc politykę, dorabiają się równocześnie majątku, o tyle nie
sposób się na nich gniewać, jeśli z ambicją co do swej idei łączą ambicje co do swej
osoby. Dwóch znałem tylko ludzi pod tym względem całkowicie bezinteresownych:
Sławka i Studnickiego. Studnickiemu było naprawdę wszystko jedno, czy będzie się
to nazywało koncepcją Studnickiego czy Mackiewicza lub Bocheńskiego, byleby
koncepcja mogła mieć jakieś szanse realizacji. Dbał tylko o swoją ideę, nic a nic o
swoje przy niej nazwisko. Gotów był do człowieka, który mu wyrządził największą
krzywdę, pójść z rękami wyciągniętymi, o ile uważał, że człowiek ten powiedział coś
rozsądnego politycznie. Studnicki to człowiek o przeroście odwagi cywilnej,
przeroście bezinteresowności. Naród polski może być dumny, że wydaje takich
ludzi. Niech się wstydzą ci, którzy nim poniewierali, a którzy przeważnie niegodni są
rzemyka zawiązać u jego obuwia.
1 Akt 5 listopada – proklamacja cesarzy Niemiec i Austro-Węgier z 1916 o
powołaniu Królestwa Polskiego. Nie określała jego zasięgu terytorialnego ani
zakresu niezależności.
Konrad Wallenrod socjalizmu polskiego

Bronisław Piłsudski, najstarszy brat Józefa, był wmieszany w spisek na życie


Aleksandra III, uwięziony, skazany na Sybir; Józef Piłsudski był także aresztowany w
związku z tą sprawą. Życie swe zaczął od Syberii, na której widział i odczuł gwałty i
przemoc fizyczną. Budziło to w nim bunt nieopanowany, organicznie nie znosił
gwałtu na swojej osobie. Potrzeba wyswobodzenia narodu polskiego spod
panowania rosyjskiego zapaliła się w nim jak pochodnia. „Panicz z Zułowa” – mówił
później sam o sobie; „panicz” – było to określenie delikatne, aksamitne, rzewne; tego
panicza zahartowało życie, na stal i granit przerobiło aksamity dzieciństwa i marzeń
dziecinnych, ale bunt, bunt panicza, człowieka, Polaka, Europejczyka, przeciw
przemocy sołdackiej pozostał. Znalazł się w obozie socjalistycznym, tak jak się tam
znalazła większość innych ludzi pochodzących z inteligencji polskiej i rosyjskiej, nie
dlatego, żeby czytając Marksa, przyznawali rację jego tezom, nie dlatego, żeby
odczuwali bezpośrednio niesprawiedliwość podziału zysków pomiędzy kapitałem a
pracą, lecz dlatego, że socjalizm był formą buntu przeciwko przemocy policyjnej.
Socjalizm był szkołą myślenia o gospodarce świata, Piłsudskiego właśnie
zagadnienia gospodarcze najmniej interesowały. Była to natura wybitnie polityczna,
nawet – powiedziałbym – agospodarcza. Zagadnień ekonomicznych Piłsudski nie
tylko nie lubił, ale się na nich nie znał. Dla niego socjalizm był terenem
organizowania walki. Do ugody polskiej miał niesmak i do ugodowców, tych, co
Mikołaja II w Warszawie podejmowali, tych, co byli obecni na otwarciu pomnika
Katarzyny – miał niesmak, obrzydzenie, wzgardę, jaką ma żołnierz, który się nie
poddaje, dla żołnierza, który składa broń. Toteż walka z rządem rosyjskim, walka z
rodzimą ugodą i wreszcie walka z międzynarodową obojętnością, ba! – niechęcią do
hasła niepodległości w obozie socjalistycznym, wypełniają pierwsze kilkanaście lat
jego działalności politycznej.
Najdawniejsze wspomnienia o Piłsudskim rysują go nam zawsze jako człowieka
rozmiłowanego we wspomnieniach historycznych. Mówi to o „bramie smoleńskiej”,
to o Żółkiewskim, nie znamy wspomnienia, które by przedstawiało nam
Piłsudskiego pasjonującego się wystąpieniami Bernsteina lub innymi zagadnieniami
ściśle socjalistycznymi. Piłsudski był po skończeniu gimnazjum zapisany na
medycynę, jednak z zamiłowania, z talentu był historykiem. – Z talentu… Miał tyle
talentów, była to niewątpliwie najbogatsza indywidualność, jaką od Piasta i Lecha,
od Giedymina i Giedyminowiczów wydała szlachta polska.
Socjalizm polski ulega w tym czasie rozłamom. Inteligencja żydowska w tym
socjalizmie, typu Róży Luksemburg, nie tylko nie chce hasła niepodległości, lecz
uważa, że państwo polskie – gdyby powstało – byłoby czynnikiem reakcyjnym w
Europie. Pod tym względem Róża Luksemburg dobrze przewidywała, bo gdyśmy
powstali jako państwo, byliśmy popierani przez konserwatystów angielskich, przez
prawicę francuską, byliśmy wałem ochronnym Europy przed bolszewizmem.
Inna cecha Piłsudskiego: nie dbał on nigdy o większość, dbał o zgranie, o
dyscyplinę swej grupy. We Frakcji Rewolucyjnej pozostał z niewielką ilością osób.
Frakcją Rewolucyjną nazywała się grupa Piłsudskiego, która zrobiła secesję z PPS;
przyczyną tej secesji były hasła narodowe i stosowanie czynnego terroru.
Unikam historiografii Polski przedwojennej i wojennej, wspomnę tylko, że
Piłsudski chciał wywołać rewolucję w Polsce w czasie rewolucji rosyjskiej. Rosja
1905–1906 była w ogniu, wszędzie były zaburzenia, strajki, barykady, wszystko się
trzęsło; koleje, poczta nie działały, całe miasta były w posiadaniu rewolucjonistów.
Cesarz Mikołaj II przyjmował w Peterhofie ministra Izwolskiego, przez lustrzane
szyby pałacu widać było morze, a na nim dymy i ogień armatni. To walczyła wyspa–
forteca Kronstadt z flotą. Powrót do Petersburga mógł być w każdej chwili odcięty,
cesarz i jego rodzina zgubiona. Izwolski nie wytrzymał i zapytał Mikołaja
Aleksandrowicza, dlaczego jest taki spokojny. Na to cesarz odpowiedział: „A czy pan
zna imię świętego, który jest patronem dnia moich urodzin?”
Piłsudski uważał, że powodzenie rewolucji rosyjskiej musi spowodować
oderwanie się Polski od Rosji. Doświadczenie drugiej rewolucji rosyjskiej,
rozpoczętej w lutym 1917 roku, przyznaje mu poniekąd słuszność, ponieważ istotnie
rewolucja rosyjska utraciła pewne posiadłości rosyjskie, redukujące się zresztą do
Polski i ziem osłanianych przez Polskę, tj. Litwy, Łotwy i Estonii. Piłsudski chciał
więc wyzyskać rosyjskie wrzenie rewolucyjne, intensyfikując polskie wrzenie
rewolucyjne. Z tego wszystkiego, co o nim wiemy, sądzimy, że najchętniej już w roku
1905 i 1906 poszedłby na ogólnonarodowe powstanie, że gotów był już i wtedy
wyrzec się sztandaru klasowego dla sztandaru narodowego, że z partią łączyła go
tylko możliwość akcji i pewien, naturalny zresztą, patriotyzm własnej organizacji. Ta
jednak spekulacja myślowa na temat „co by – gdyby” jest całkowicie jałowa. W
Królestwie 1905 roku nie było żadnych elementów umożliwiających powstanie
ogólnonarodowe, w całej Polsce myśl ta wydawała się dziecinna i nierealna, również
nierealne, mrzonkowate, dziecinne wydawało się tym ludziom hasło niepodległości.
Piłsudski działał w kierunku niepodległości, ochraniając to hasło całą aparaturą
form socjalistycznych.
Pierwsza rewolucja rosyjska skończyła się zwycięstwem rządu. Raz jeszcze nie
zawiódł kozak, policjant i sołdat rosyjski. Cesarz porzucił francuskiego maga Filipa i
zajął się Rasputinem.
Piłsudski wyjeżdża do Galicji, przeżywa zresztą ciężki okres depresji, jego natura
nerwowa odczuła niepowodzenie tak dalece, że poddaje się chorobie, że liczono się z
jego śmiercią. W roku 1908 powstaje Związek Walki Czynnej, założony przez
Kazimierza Sosnkowskiego, ściśle zakonspirowany, później powstają jawne związki
strzeleckie. Rozbrzmiewa hasło Studnickiego: wojna nadchodzi, musimy stanąć po
stronie Austrii, lecz nie dla Austrii, ale dla uzyskania niepodległości. Piłsudski stawia
na to hasło. Jego ludzie, jak Witold Narkiewicz-Jodko, nawiązują nawet kontakty ze
sztabem austriackim (pamiętniki generała Ronge). Odpowiada na to hasło
Dmowskiego: wojna nadchodzi, Polacy muszą iść przeciwko Niemcom. Pomiędzy
dwiema orientacjami rozpoczyna się zażarta walka. „Panicz z Zułowa” odczuwa
zawsze żywo oskarżenia, potwarze, kwestionowanie czystości jego intencji. Natura
Piłsudskiego nie znosi gwałtu, przemocy, ale nie znosi także obrazy, podejrzenia.
Toteż aksamit „panicza z Zułowa” zaczyna chropowacieć w tej walce. Pod wpływem
doznawanych uraz Piłsudski staje się ostry, bezwzględny, zacięty. Rozczarowania,
które mu życie niesie, przeżywa ciężko i one także czynią z niego człowieka
szorstkiego. Pod koniec życia, gdy zobaczy płaszczących się przed sobą tych, którzy
nim kiedyś pogardzali, zacznie mieć przesadną być może wzgardę dla ludzi. Wtedy
jednak, w okresie przygotowań do wielkiej wojny, stosunek jego do ludzi jest wciąż
jeszcze koleżeński i życzliwy. Sokolnicki zdziwił się, gdy Piłsudski suchym i ostrym
tonem ofuknął go w sprawie Brzozowskiego.
Wróćmy jeszcze do zagadnienia europejskiego socjalizmu przedwojennego.
Stosunek socjalistów europejskich do wojny przed rokiem 1914 był zupełnie inny niż
stosunek socjalistów europejskich do wojny przed rokiem 1939. Był to bowiem
stosunek bezwzględnie wrogi. Jeszcze na krawędzi wieku XIX i XX dziennik
pewnego publicysty francuskiego, który później stał się zresztą zapalczywym
szowinistą, umieścił obrazek przedstawiający sztandar trójkolorowy wetknięty do
kupy gnoju. Czerwony sztandar socjalistyczny był przeciwieństwem jakiegokolwiek
sztandaru narodowego. Socjaliści wierzyli, że żołnierz pierwszego dnia wojny nie
będzie strzelał do swoich braci, żołnierzy obcego mocarstwa, lecz do swoich
własnych oficerów. Socjaliści europejscy przed wojną 1914 roku, jeśli chodzi o hasła
międzynarodowe, byli o dziesięć pięter bardziej zaawansowani od europejskich
komunistów przed rokiem 1939. Obowiązkiem każdego socjalisty było głoszenie
haseł międzynarodowego braterstwa, haseł negacji uczuć narodowych i haseł
bezwzględnego pacyfizmu. Wojna się zerwała i swą żywiołową siłą złamała to
wszystko, zarówno we Francji, jak w Niemczech, ku zdumieniu wszystkich, a przede
wszystkim samych socjalistów.
I oto Piłsudski oddziałuje na wodza socjalistów galicyjskich w kierunku
narodowym. W tym okresie bliższy Piłsudskiemu był Daszyński, a nie Moraczewski,
który był międzynarodowcem. Moraczewski skłaniał się właśnie ku
międzynarodowemu pacyfizmowi. Opowiadano mi scenę z galicyjskiego kongresu
socjalistycznego, zaraz po obchodzie rocznicy grunwaldzkiej z lipca 1910 roku. Poseł
Herman Lieberman zarzucił Daszyńskiemu, że narodowo bałamuci robotnika, że
poprowadził robotników krakowskich w pochodzie na odsłonięcie pomnika Jagiełły.
Lieberman, doskonały mówca, przekonał salę i większość obecnych klaskała. Na to
głos zabrał Daszyński. Z początku mówił mniej więcej kurtuazyjnie, lecz w dalszym
ciągu mowa jego stawała się coraz bardziej zjadliwa i uszczypliwa. Rozgrzewał salę, a
gdy ją rozgrzał i rozruszał, zagrzmiał: „Tak jest! Towarzysz Lieberman ma rację.
Wyrządziłem wielką krzywdę robotnikowi polskiemu, oto zgodziłem się, żeśmy szli
na końcu pochodu, nie zażądałem i nie wymogłem, abyśmy szli pierwsi. Bo miejsce
robotnika polskiego jest na czele narodu”...
Grzmot oklasków, ogólne uniesienie, zachwyt opanowały salę. Daszyński wołał
dalej: „A szkoda, żeśmy nie poszli na Wawel. Niech by wawelskie mury przyjrzały się
naszym czerwonym sztandarom”.
Piłsudski nie potrafił porwać narodu ku powstańczym hasłom, lecz potrafił
unarodowić duży odłam ruchu socjalistycznego. Ale właśnie ten socjalizm będzie
kompromitował jego ruch strzelecki, odsuwał od niego wszystkie klasy, które w
Polsce miały coś do powiedzenia, wrogo nastrajał księdza i ziemianina, a jeden i
drugi był wówczas potentatem opinii publicznej. Orientacja austriacka miała
nierówną walkę z orientacją rosyjską. Pozostawała młodzież. W roku 1939 młodzież
polska z entuzjazmem czekała na rozkazy władz wojskowych. Przed rokiem 1914
było to o wiele bardziej skomplikowane. Uczeń gimnazjalny, student uniwersytetu
musiał we własnym swoim sumieniu szukać odpowiedzi na pytanie, czy ma się bić i
za kim ma iść, aby się bić. Toteż nad epoką, w której na salach wykładowych
Uniwersytetu Jagiellońskiego w coraz większej liczbie pojawiały się szaro-niebieskie
mundury strzeleckie, unosił się nastrój prawdziwie dramatyczny.
Sprawa polska jest funkcją stosunków niemiecko-rosyjskich

Jak istnieją prawa ekonomiczne, jak istnieje prawo popytu i podaży, tak istnieje
prawo rządzące polityką polską. Znaczenie polityczne Polski jest funkcją stosunków
rosyjsko-niemieckich. Z chwilą, kiedy te stosunki są złe, znaczenie Polski urasta,
Polska odzyskuje polityczną samodzielność. Kiedy stosunki rosyjsko-niemieckie
naprawiają się, samodzielność polityki polskiej pada. W chwili niemiecko-rosyjskiej
politycznej jedności działania – niepodległość Polski zamiera.
Rozbiory Polski poprzedzone były chwilą odrodzenia narodowego. Sejm
Czteroletni, zwany Wielkim, zawarł przymierze zaczepno-odporne z Prusami,
skierowane przeciw Rosji. Sejm ten potrafił stworzyć wojsko, skarb, przeprowadzić
wielkie reformy ustrojowe i społeczne. Prusy żądają od Polski w zamian za
przymierze antyrosyjskie Gdańska i Torunia. Polska odmawia. Prusy zdradzają nas,
układają się z Rosją, która druzgocze Polskę, dzieląc się jej terytorium z Prusami i
Austrią. Historia ta dość dokładnie przypomina ostatnią historię sprzed 1 września
1939 roku.
Napoleon tworzy Księstwo Warszawskie, jakąś wice-Polskę. Więcej mogli Polacy
oczekiwać od Aleksandra I, cesarza Rosji, któremu świtały w głowie ideały
ogólnoludzkie i na którego miał wpływ Adam Czartoryski. Ale powrót Napoleona z
Elby zmusza Aleksandra I do przedwczesnego zakończenia układów pokojowych –
raz jeszcze dzieli się Rosja z Prusami i Austrią terytorium Polski.
Powstanie Polski w roku 1830–1831 upada, bo armia polska, walcząc z
Mikołajem, ma przeciw sobie Prusy i Austrię wrogie powstaniu.
Bismarck opiera swą politykę na porozumieniu z Rosją. Jego ukochany
monarcha Wilhelm I na łożu śmierci rzuca przestrogę: „Nie zadzierajcie nigdy z
Rosją”. Ale Bismarck, w istocie, w głębi duszy, dążąc do stabilizacji sojuszu rosyjsko-
niemieckiego, manewrował bardzo kunsztownie. Jednym z takich manewrów było
stworzenie trójprzymierza niemiecko-austriacko-włoskiego. Aleksander III odczuł
przecież upadek Bismarcka w roku 1890 jako poważne niebezpieczeństwo,
jakkolwiek Aleksander III osobiście nienawidził Bismarcka.
Ale nie tylko trójprzymierze było atutem gry Bismarcka z Rosją, z którą dbał o
sojusz i cenił go sobie nade wszystko. Ciekawa książka profesora Józefa Feldmana
Bismarck a sprawa polska ujawniła, jak intensywne były zainteresowania Bismarcka
Polakami, emigracją polską. Bismarck w czasie powstania polskiego 1863 roku
ofiarowywał Rosji pruską pomoc zbrojną przeciwko powstańcom, a jednocześnie i
przed, i po powstaniu starał się skontaktować z różnymi kołami polskimi,
przebywającymi na emigracji, a także w kraju, zachęcał je, dodawał im otuchy,
słowem, miał swe skryte drzwiczki i kręte schodki do prowokacji i wyzyskania
polityki polskiej; nigdy nie wyrzekł się możliwości rzucenia na stół także karty
polskiej.
Trójprzymierze, bawienie się Rosjan ideą słowiańską, instynktowna słowiańska
niechęć do Niemca, rywalizacja Rosji z Anglią, polityka Bismarcka w czasie kongresu
1878 roku1, kłótnie i zawiści księcia Gorczakowa, ostatniego ministra, który w Rosji
nosił tytuł kanclerza, małżeństwo Aleksandra III z Dagmarą, królewną duńską – te
wszystkie wielkie, małe i maleńkie przyczyny spowodowały zbliżenie się Rosji do
Francji, tak upragnione przez Francuzów, którzy po klęsce 1870–1871 roku chcieli
powrócić do stanowiska wielkiego państwa. Zbliżenie się do Francji było wówczas
jednoznaczne z odsunięciem się od Niemiec. Zbliżenie to, zapoczątkowane i
załatwione za ostatnich lat panowania Aleksandra III, uległo różnym zmianom i
odchyleniom: zbliżała się do Niemiec Rosja, próbowała z Niemcami ugody Francja
Caillaux, ale w końcu skończyło się na wojnie 1914 roku.
Z chwilą wybuchu wojny kwestia polska wypływa natychmiast. Przecież to już
Bismarck powiedział, że w razie wojny rosyjsko-niemieckiej nic nie będzie mogło
powstrzymać powstania sprawy polskiej. Istotnie, dnia 14 sierpnia 1914 roku wielki
książę Mikołaj Mikołajewicz ogłasza swój manifest; dnia 5 listopada 1916 roku
generał Beseler w imieniu obu cesarzy, niemieckiego i austriackiego, zapowiada
niepodległość Polski; dnia 30 marca 1917 roku rosyjski rząd tymczasowy oświadcza,
że w niepodległości Polski widzi czynnik pokoju odrodzonej Europy; wreszcie dnia 3
czerwca 1918 roku uznają niepodległość Polski Anglia i Francja. Z chwilą więc
wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej silny wiatr powiał w nasze żagle i po upływie
czterech lat Polska stała się niepodległa, o czym przed wojną marzyli tylko nieliczni
politycy realni, nazywani przez ogół fantastami.

Przypisy

1 Kongres berliński (13 czerwca–13 lipca 1878) – konferencja z udziałem Rosji,


Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, Austro-Węgier, Włoch i Turcji. Podpisany w jej
wyniku traktat berliński zrewidował postanowienia kończącego wojnę rosyjsko-
turecką traktatu z San Stefano (3 marca 1878), pozbawiając Rosję części zdobyczy.
Uznawał także pełną niepodległość Rumunii, Serbii i Czarnogóry; Bośnię i
Hercegowinę oddawał pod administrację austriacką.
Wojna

Wielka wojna europejska znów potwierdziła melancholijne zdanie szwedzkiego


kanclerza Oxenstierny: „Jakże małą mądrością rządzony jest ten świat”. Dwa
państwa powinny były rozumieć, że idąc na wojnę, popełniają samobójstwo: Rosja i
Austria. Rosja miała doświadczenie rewolucji po wojnie z Japonią. Rosja powinna
była rozumieć, że technicznie, przemysłowo, nerwowo nie dotrzyma Niemcom.
Austria była co tydzień rozsadzana przez wojny wewnętrzne. A jednak Austria i
Rosja z większą lekkomyślnością niż odwagą rozpoczęły wojnę, w której zginęły, po
której już powstać nie miały. Wielka wojna zademonstrowała, że słabsze państwa
giną w wojnie nawet wtedy, gdy należą do obozu zwycięzców.
Unikając historiografii wojny, muszę wspomnieć, że na początku wojny
mieliśmy deklarację lojalności Polaków z zaboru rosyjskiego, popartą
sympatycznymi demonstracjami na cześć wojska rosyjskiego na ulicach Warszawy, i
mieliśmy wyruszenie w pole pierwszej kadrowej kompanii Piłsudskiego (NKN),
krwawe spotkania z Rosjanami oraz utworzenie Naczelnego Komitetu Narodowego i
Legionów.
NKN rodził się z idei szkoły krakowskiej, chciał tworzyć państwo polskie w
oparciu o Austrię. Spodziewał się w pierwszych dniach wojny, że państwa centralne
pobiją Rosję i że będzie można przyłączyć Królestwo Polskie do Galicji i monarchię
austro-węgierską przekształcić w monarchię austriacko-polsko-węgierską.
Do NKN weszły początkowo wszystkie stronnictwa galicyjskie, nawet endecy i
sprzymierzeni z nimi konserwatyści z „centrum”; endecy zresztą wkrótce wystąpili,
uprzednio przyczyniwszy się do rozbicia części tworzonych Legionów, tak zwanego
Legionu Wschodniego.
NKN nie mógł nadążyć za Piłsudskim. Początkowo nie chciał i obawiał się
powstania w Królestwie, sprzeciwiał się gorąco Polskiej Organizacji Narodowej,
którą w Królestwie założyli ludzie Piłsudskiego, później, gdy Piłsudski wstrzymał
werbunek do Legionów, dlatego by wywrzeć presję na mocarstwa centralne i dla
innych, słusznych, względów taktycznych – NKN przez swój departament wojskowy
nadal ten werbunek prowadził.
Prezes NKN, profesor Jaworski, nazwał Piłsudskiego w mowie bankietowej
„legendą”. „Brygadierze, jesteś legendą”. Ten subtelny i głęboki polityk wyczuł
osobliwą siłę i znaczenie Piłsudskiego, rozumiał, że NKN musi mieć jakiś mit za
sobą i że nosicielem tego mitu nie może być nikt inny niż Piłsudski. Ale nie wszyscy
członkowie NKN mieli to trafne wyczucie historyczne, a i Jaworski był zbyt gładkim
politykiem, aby ze swego stanowiska wobec Piłsudskiego wyciągnąć wszystkie
konsekwencje. Jaworski niewątpliwie chciał wygrywać Piłsudskiego, jak swego czasu
Cavour wygrywał Garibaldiego.
Cavour reprezentował inteligencję polityczną, Garibaldi – czyn rewolucyjny.
Stosunek Jaworski – Piłsudski tylko zewnętrznie był do tego podobny. Jaworski był
uznanym przez swoich i obcych wielkim politykiem, a Piłsudski – biednym
socjalistą, niedawnym szefem bojówkowych wypraw po pieniądze, człowiekiem, dla
którego dygnitarskie konferencje galicyjskie stanowiły „za wysokie progi”. Poza tymi
formami zewnętrznymi kryło się jednak co innego: Piłsudski, nie mając rutyny
politycznej, którą Jaworski miał, a która stanowiła nie tylko jego siłę, ale i słabość –
miał genialne wyczucie rzeczywistości, genialną intuicję polityczną.
Stosunek do Piłsudskiego innych członków NKN, mniej subtelnych niż
Jaworski, przypominał czasami stosunek bogatego mieszczanina do wędrownego
artysty, którego czasami się wspiera. Dla wielu polityków galicyjskich Piłsudski był
takim bezdomnym artystą, który zawędrował do Krakowa z zaboru rosyjskiego,
któremu się pomaga, ale którego się do poufnych narad nie dopuszcza.
Piłsudski w początkach wojny sfingował manifest „Rządu Narodowego”, który
jakoby miał powstać w Warszawie i który mianował go szefem narodowej siły
zbrojnej. Piłsudski zrobił to, by się pozbyć kurateli Komisji Tymczasowej; ale
najbardziej wzięli mu to za złe członkowie NKN.
Tak się historia ułożyła, że NKN prowadził walkę z Piłsudskim i Piłsudski walkę
z NKN, poza tym NKN walczył z czynnikami austriackimi, przede wszystkim z
naczelną komendą armii austriackiej, i Piłsudski walczył z Austriakami, ale NKN i
Piłsudski nawet w tej walce z Austriakami nigdy nie stanowili solidarnego frontu.
Piłsudski był inicjatorem, Piłsudski stwarzał fakty dokonane. NKN podążał za
Piłsudskim, ale NKN miał o wiele większe możliwości w sferach austriackich i tylko
NKN miał pieniądze.
Jako różnicę w myśleniu NKN i Piłsudskiego można zacytować różnicę w
zapatrywaniu się na kwestie dystynkcji oficerskich na mundurach. Politycy z NKN
uważali, że dystynkcje te powinny być upodobnione do austriackich, a to dlatego,
żeby oficer legionowy nie czuł się upośledzony wobec oficera austriackiego, żeby
żołnierz austriacki należycie mu salutował itd. Piłsudski wręcz przeciwnie, nie tylko
nie dbał o te utylitarne korzyści, lecz dbał o to jak najbardziej, aby mundur
legionowy w swym zewnętrznym wyglądzie jak najwyraźniej się od austriackiego
różnił. W tym szczególe widzimy wielką różnicę w metodzie myślenia. Piłsudski
dążył do samodzielnej armii i stąd konsekwentnie musiał się pozbywać tych
korzyści, które dawałaby mu przynależność do armii austriackiej.
Zapalny stan walki istniał zwłaszcza pomiędzy I Brygadą Piłsudskiego a
departamentem wojskowym NKN, na którego czele stał młody, ambitny inżynier
pułkownik Władysław Sikorski, a szefem propagandy był profesor Stanisław Kot.
Piłsudczycy zarzucali departamentowi, że w walce z nimi używa swoich austriackich
kontaktów i że wobec Austriaków jest zbyt lojalny. Departament zarzucał I
Brygadzie nielojalność i nieodpowiedni dobór personalny.
NKN jest uważany za emanację konserwatystów krakowskich. Ale ani
pułkownik Sikorski, ani profesor Kot nigdy konserwatystami nie byli. Pułkownik
Sikorski należał do lwowskiej grupy demokracji postępowej, a profesor Kot za
młodu był nawet socjalistą. Ale w okresie departamentu profesor Kot zażarcie
walczył z I Brygadą i z popierającymi Piłsudskiego socjalistami. Od tego czasu
profesor Kot często solidaryzował się z redakcją „Czasu”, czy też pisywał w tym
piśmie, tak że wiele ludzi uważało go za stańczyka, którym nigdy nie był.
Piłsudski nie był nigdy komendantem całych Legionów, ale tylko I Brygady.
Zarówno NKN, jak Piłsudski uważali za wielkie nieszczęście rozproszenie brygad
legionowych po froncie i starali się, aby wszystkie trzy brygady walczyły razem.
Zarówno walka bloku namiestnikowskiego z endecją, o której mówiłem w
rozdziale o szkole krakowskiej, jak walka departamentu wojskowego z I Brygadą,
odezwą się jak czkawka w późniejszej historii Polski.
Piłsudski chciał się przede wszystkim bić, uważał, że żołnierza polskiego nie
będzie, dopóki ten żołnierz nie przejdzie ognia, że on sam nie zostanie wodzem,
dopóki na szyszaku swoim nie będzie miał promieni walki, jeśli nie zwycięstwa.
Więcej sobie cenił autorytet, który się nabywa osobistym pobytem na froncie, aniżeli
uprawianie polityki w Krakowie czy w Wiedniu. Piłsudski jest na froncie, bije się ze
swą brygadą, zdobywa dla niej uznanie komunikatów niemieckich, uznanie
dowódców niemieckich. Brygada pogardza Austriakami.
Niemcy wkraczają do Warszawy dnia 5 sierpnia 1915 roku. Nastrój
warszawiaków jest chłodny dla Legionów. Warszawa nienawidzi Niemców,
jakkolwiek Niemcy wprowadzają samorząd z polskim językiem urzędowym,
otwierają polski uniwersytet i politechnikę, zatwierdzają milicję w ułankach na
ulicach miasta i tolerują ujawnianie uczuć polskich. Na czele administracji
niemieckiej w Królestwie staje generał Beseler, człowiek charakteru zacnego,
głęboko wykształcony, do Polaków usposobiony jak najlepiej. Ale wszystko to nie
przełamuje nastrojów nieufności do Niemców, a głód i uciążliwe rekwizycje
niemieckie powodują rozdrażnienie, zwrócone także przeciwko legionistom jako
sojusznikom Niemiec. Miarą nastrojów będzie przemówienie nestora kupiectwa
warszawskiego, pana Stanisława Bruna. „Zmienia się teraz ruble na marki, czyli jak
u nas mówią, pieniądze na marki” – mówił Brun, a Sławek idąc w mundurze
legionisty ulicami Warszawy usłyszał, jak jakaś pani wskazała na niego, mówiąc do
swojej córeczki: „Patrz, oto taki pan, który chce zabić twego tatusia”. Sławek bez
rumieńców na twarzy nie mógł mówić o tym wydarzeniu jeszcze po dwudziestu
latach.
W roku 1916 Piłsudski uważa, że Legiony zyskały już dostateczną reputację
wojskową i czyni z nich atut w grze politycznej, używając ich jako środka nacisku na
okupantów dla uzyskania czegoś konkretnego w sprawie polskiej. Wstrzymuje
werbunek do Legionów, werbunek ten jednak jest dalej prowadzony przez
departament wojskowy. Piłsudski podaje się do dymisji i opuszcza Legiony. Zaczyna
się w tym czasie niedostatecznie jeszcze wyświetlona gra pomiędzy rządami
austriackim a niemieckim w sprawie polskiej. Przekształceniu Austrii z państwa
austriacko-węgierskiego na państwo austriacko-polsko-węgierskie przeciwni są
Węgrzy uważając, że zmniejszy to ich znaczenie w monarchii. Jest to, mówiąc
nawiasem, dowód dużej krótkowzroczności, tak często ujawniającej się w wielkiej
polityce. W danym wypadku krótkowidzem był znakomity mąż stanu i wielki
charakter hr. Tisza. W Warszawie na Beselera i jego urzędników coraz większy
wpływ uzyskuje Studnicki. Wreszcie dnia 5 listopada 1916 roku ukazuje się manifest
dwóch cesarzy, zapowiadający utworzenie Królestwa Polskiego z ustrojem
konstytucyjnym i z własnym wojskiem. Granice nowego państwa mają być
określone „później”. Manifest ten odczytany jest na Zamku Królewskim w
Warszawie (zburzyło go bombardowanie niemieckie w roku 1939) w sali
asamblowej przez Beselera, po czym orkiestra niemiecka zagrała „Jeszcze Polska…” i
na zewnątrz zamku wywieszono polskie chorągwie. Przed zamkiem stały tłumy,
wśród nich członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej (POW)1 zaczęli wznosić
okrzyki: „Nie ma państwa bez wojska, nie ma wojska polskiego bez Józefa
Piłsudskiego!”, „Niech żyje Piłsudski!” itd.
Brygadier Piłsudski był wtedy w Krakowie i wziął udział w uroczystym
nabożeństwie na Wawelu z powodu Aktu 5 listopada. Przyjechał do Warszawy, gdyż
mianowany został członkiem Tymczasowej Rady Stanu, która się zebrała w ilości
dwudziestu pięciu członków, z tego piętnastu mianowanych przez generał-
gubernatora niemieckiego, a dziesięciu przez generał-gubernatora austriackiego,
gdyż Królestwo było podzielone na okupację niemiecką i austriacką, a stolicą
austriackiej był Lublin. Marszałkiem koronnym Rady Stanu wybrany został pan
Niemojowski, wnuk przywódcy stronnictwa kaliszan sprzed 1830 roku, którego
kwalifikacje polityczne ograniczały się mniej więcej do tej okoliczności, dyrektorem
departamentu wojskowego został Piłsudski, dyrektorem departamentu spraw
zagranicznych – Wojciech hr. Rostworowski, późniejszy senator. Studnicki miał być
bojkotowany przez członków Rady Stanu, jako narzucony przez Beselera, ale to się
nie udało. Komisarzem ze strony niemieckiej był hr. Lerchenfeld, jego zastępcą –
Bohdan hr. Czapski, komisarzem austriackim był Polak baron Konopka, jego
zastępcą – Ignacy Rosner, późniejszy redaktor „Kuriera Polskiego”, świetny
publicysta pisujący pod pseudonimem „Zm.”
Piłsudski urządził rewię POW i oddał POW pod władztwo Tymczasowej Rady
Stanu.
Ale Niemcy zażądali teraz wojska od narodu i chcieli formować je bez polskich
oficerów, a nawet bez podoficerów, bez artylerii. Na to nikt nie poszedł. Do biur
werbunkowych prawie nikt się nie zgłosił. Tymczasem zaczęła się rewolucja
rosyjska. Mikołaj II abdykował na rzecz Michała Aleksandrowicza, a Michał korony
nie przyjął. Piłsudski zaczął przemyśliwać, czy sprawy budowy wojska polskiego nie
przerzucić na teren rosyjski, który dawał już teraz większe możliwości
zorganizowania dużego wojska. Rząd austriacki ustąpił Beselerowi dowództwo nad
całym Polskim Korpusem Posiłkowym. Zażądano obecnie od Legionów przysięgi na
braterstwo broni z wojskami niemieckim i austriackim, wierności przyszłemu
królowi polskiemu oraz posłuszeństwa cesarzowi Wilhelmowi, jako wodzowi
naczelnemu. W początkach wojny Piłsudski musiał się zgodzić na daleko bardziej
przykrą przysięgę cesarzowi austriackiemu i nawet na nałożenie swemu oddziałowi
upokarzających czarno-żółtych opasek austriackiego landszturmu2. Ale to były
początki i bez tego upokorzenia Piłsudski w ogóle nie mógłby rozpocząć swego
legionowego czynu. Teraz sytuacja inaczej się już przedstawiała, przysięga żądana
przez Niemców była krokiem wstecz, a nie krokiem naprzód ku polskiej
niepodległości, i Piłsudski nakazał legionistom odmówić złożenia przysięgi. Większa
część legionistów przysięgi odmówiła, została aresztowana i osadzona w obozach w
Szczypiornie i innych, a oficerowie w Beniaminowie. Pewna ilość oficerów starała się
jednak nie opuścić żołnierzy i poszła pod fałszywymi nazwiskami do obozów
żołnierskich. Aresztowanych niezaprzysiężonych legionistów eskortowali na ulicach
Warszawy legioniści zaprzysiężeni. Piłsudski i kilku jego zwolenników ustąpiło z
Tymczasowej Rady Stanu. Od tego czasu datuje się rozłam i walka pomiędzy
legionistami z jednej strony a „aktywistami”, tj. tymi, którzy nadal chcą budować
Polskę przy pomocy Niemców – z drugiej. Piłsudski został aresztowany dnia 22 lipca
1917 roku wraz ze swoim szefem sztabu pułkownikiem Sosnkowskim i osadzony w
Magdeburgu. POW Niemcy rozwiązali, lecz pozostała ona jako organizacja tajna i po
upływie kilku miesięcy rozpoczęła nawet terrorystyczną walkę z okupantem
niemieckim.
Jednak Niemcy nie zrezygnowali z dalszej organizacji pseudowładzy w Polsce.
Dnia 14 października powołano Radę Regencyjną3, w której skład weszli ks.
kardynał Aleksander Kakowski, arcybiskup warszawski, książę Zdzisław Lubomirski
oraz Józef Ostrowski.
Z tych trzech panów najpopularniejszy był Lubomirski. Był prezesem Komitetu
Obywatelskiego, który powstał z chwilą wojny i współpracował z władzami
rosyjskimi. Lubomirskiemu generał Jengałyczew, generał-gubernator rosyjski, oddał
pieczę nad miastem; później został on pierwszym prezydentem warszawskiego
samorządu, powołanego przez Niemców. W czasie rozruchów głodowych
Lubomirski umiał wysiąść z samochodu, rozmawiać z tłumem, który się wtedy
uspokajał i nawet wznosił okrzyki: „Niech żyje książę–prezydent!” Przypisywano mu
szereg powiedzeń: podobno, gdy Jengałyczew miał powiedzieć, że w Warszawie po
odejściu Rosjan zostanie tylko kanalia, Lubomirski dodał: „I ja”. Tego rodzaju
aforyzmy Lubomirskiego były przeważnie nieautentyczne, natomiast prawdą jest, że
Lubomirski miał ripostę szybką i odruchową, w której szedł zawsze za potrzebą
serca. Był to patriota gorący, człowiek o przekonaniach liberalnych w stylu XIX
wieku, człowiek z gestem, z odwagą, noszący swe senatorskie nazwisko bardzo po
polsku. Brakowało mu konsekwencji w linii politycznej, co wynikało zresztą z
uczciwości osobistej, z tego, że się zbyt często dawał przekonywać najrozmaitszym
argumentom, o ile miały one charakter prawdziwie patriotyczny. Jego stosunek do
ludzi był miły, szczery, koleżeński. Ale nie zawsze miał dobre wyczucie ludzi. W
roku 1915 zgłosił się do jego gabinetu prezydenckiego na ratuszu brygadier Piłsudski
i powiedział: „Ja myślę, że my we dwóch moglibyśmy rządzić Polską”. Lubomirski
mu odpowiedział: „Do tego potrzeba, byśmy mieli wzajemne do siebie zaufanie, otóż
pan mnie zna, a ja pana nie”. „Książę pewno myśli, że jestem socjalistą” –
odpowiedział Piłsudski.
Rada Regencyjna była zwalczana przez POW (chociaż Lubomirski w dzień
intronizacji, zamiast przemówienia, którego oczekiwali Niemcy, odczytał odezwę
więzionych w obozie szczypiorniaków), zwalczana przez endeków; NKN ją
lekceważył, uważając jej członków za niedoświadczonych politycznie. Pierwszym
swoim premierem chciała Rada Regencyjna mianować Adama hr. Tarnowskiego,
przereklamowaną wielkość, byłego posła austriackiego w Bułgarii. Ale Niemcy się na
to nie zgodzili, dla nich Tarnowski miał zbyt silne oparcie w Wiedniu. Premierem
został Jan Kucharzewski, narodowiec, lecz przeciwnik polityki Dmowskiego, z
gruntu antyrosyjsko nastrojony, niegdyś kontrkandydat Dmowskiego przy
wyborach z Warszawy do Dumy, późniejszy autor monumentalnego dzieła Od
białego caratu do czerwonego. Tworzą się urzędy polskie, ale głód i rekwizycje są
coraz gorsze.
Przypisy

1 Polska Organizacja Wojskowa – tajna organizacja wojskowa (1914–1918),


założona w Warszawie z inspiracji Józefa Piłsudskiego. Prowadziła działalność,
głównie wywiadowczo-dywersyjną, w Królestwie Polskim, Galicji, na Ukrainie i w
Rosji. W 1918 uczestniczyła w przejmowaniu władzy w Galicji i rozbrajaniu
Niemców w Królestwie Polskim. W grudniu 1918 wcielona do Wojska Polskiego.
2 Landszturm – pospolite ruszenie w XIX i XX wieku w Niemczech, Austro-
Węgrzech, Holandii i Szwajcarii.
3 Radę Regencyjną powołano 12 września 1917.
Rewolucja rosyjska i wojsko polskie na wschodzie

Od chwili abdykacji cesarza i rezygnacji wielkiego księcia Michała w Rosji


zaczynają się dziać rzeczy nadzwyczajne. Monarchia była częścią religii chłopa
rosyjskiego; wdeptanie w błoto monarchii spowodowało w jego umyśle zaburzenia,
podobne otwieraniu się otchłani zwiastującej koniec świata. Chłop zrozumiał
wolność indywidualnie, jako wolność robienia, co się chce, przyznaną jemu właśnie
– zamiast karnie i zdyscyplinowanie spełniać rozkazy nowej demokratyczno-
republikańskiej władzy, wolał rzucić karabin o ziemię i powrócić do domu. Latami
hodowana demagogia, kult ludu, frazesy, że człowiek z ludu, chłop i robotnik jest
stworzeniem o wiele czystszym i szlachetniejszym od inteligenta, została teraz
podana temu tłumowi żołnierzy, który nie chciał się bić. I zagadała Rosja. Wszędzie
były wiece, mityngi, wszędzie rozlane wody krasomówstwa. Krasomówstwo i powrót
do chaty, rewolucja i rozstrzeliwanie oficerów – wszystko to zaczęło przybierać
charakter żywiołowy, charakter kataklizmu, dający się chyba porównać z
trzęsieniem ziemi, które by trzęsło gruntem i psyche ludzką na przestrzeni całego
euroazjatyckiego lądu. Miasta w Rosji były teraz ciemne i brudne, i zawalone
spoconym i brudnym tłumem wracających żołnierzy, koleje były przepełnione, a
roztrzęsione wagony pasażerskie z powybijanymi oknami i niezliczone wagony
towarowe – oblepione mazią żołdactwa, które piło, mordowało, pluło, śmierdziało i
wykrzykiwało o wolności i rewolucji. Krew rozstrzeliwanych na prawo i lewo ludzi
tryskała obficie i zabarwiała rynsztoki na kolor czerwony. Naród ten ogarnęła
epilepsja bezrozumu i furii. Wieś, śniegi i lasy rosyjskie oświecały pożary. „Wszystko
się pomieszało – wołał monarchista rosyjski, Puryszkiewicz – konie, kurwy, z
czerwonym sztandarem pcha się naprzód ogłupiały lud” („Wsio smieszałos’, koni,
bliadi, s krasnym znamieniem wpieriod, obałdiewszi, priot narod”). Na tle tego
kataklizmu, tej największej w dziejach anarchii, jakże plugawo wygląda figurka
Kiereńskiego, który demokratycznymi frazesami zaklinał sołdatów, aby wracali do
szeregów i wojowali z Niemcami. Podobno bolszewicy, zanim nie ujarzmili swą
tyrańską władzą całego terytorium rosyjskiego, rozstrzelali około półtora miliona
osób. Zdaje się jednak, że nie można było inaczej powstrzymać tego kataklizmu
anarchii, że jedynie czerezwyczajki1, masowo mordujące ludzi, mogły z powrotem
przywrócić autorytet władzy w Rosji, gdyż to, co dla ugruntowania tego autorytetu
zrobili Iwan Groźny i Piotr Wielki, przestało działać.
Genialny prorok Dostojewski, którego uważam za jednego z największych
świętych słowiańskich, pomimo że tak nas, Polaków, nie lubił, genialny Dostojewski
rzucił kiedyś złe proroctwo: „Żyd i Polak zgubi Rosję”.
Istotnie, z brudnych miasteczek Litwy, Białorusi, Królestwa Polskiego, Ukrainy,
z wąskich zaułków getta Lublina, Wilna, Mińska itd., itd. powyłaziła młodzież
żydowska i szmyrgnęła w odmęty rewolucyjnego kataklizmu. Byli oni jak dynamit,
rozsadzający prędko wszystkie cytadele dawnej Rosji, byli jak elektryczność, która
skręcała w konwulsjach te olbrzymie zwały ludzkiego żywego mięsa na placach,
ulicach, mityngach, dworcach kolejowych i wagonach. Ale ku honorowi naszych
rodaków należy powiedzieć, że przez Polaków w Rosji przeszedł odruch obrzydzenia
do rewolucji rosyjskiej i chęć oddzielenia się, separacji, izolacji, powrotu do kraju.
Mówię oczywiście ogólnikowo. Byli Żydzi, którzy byli przeciwnikami rewolucji, i
byli Polacy, którzy byli gorącymi jej zwolennikami. Byli nawet przedstawiciele
polskiej szlachty kresowej, jak Dzierżyński czy Pilar von Pilchau, którzy stali się
katami po czerezwyczajkach. Ale przeciętny typ Polaka w Rosji nie upodobał sobie
rewolucji i poczuł tęsknotę za krajem.
Oto jest geneza powstania wojska polskiego w Rosji.
Przez dwadzieścia lat rozpamiętywaliśmy w Polsce czyny brygady Legionów
Piłsudskiego, przez dwadzieścia lat, rokrocznie z okazji różnych rocznic i
uroczystości przynosiły nam pisma szczegółowe opisy wszystkich bitew i potyczek
tej bohaterskiej garstki chłopaków ideowych. Toteż znajomość historii wojennej
Legionów musi być w Polsce dość duża. Natomiast o wojsku polskim w Rosji wie się
o wiele mniej. A jednak pod względem militarnym zdarzały się tam czyny wprost
wspaniałe, zadziwiające. Oto rasowy kawalerzysta, rotmistrz Plisowski, idzie sobie ze
szwadronem kawalerii z Odessy do Bobrujska, cały czas w kraju nieprzyjacielskim,
staczając potyczki nieomal w każdej wiosce. Tysiąc czterysta kilometrów w kraju
nieprzyjacielskim to doprawdy epopeja, która przerosła wszystkie Kmicicowe
eskapady i woła o fantastyczne pióro Dumasa. Oto rotmistrz Jaworski, partyzant na
Ukrainie. Oto piekarnia pułkowa rozpędzająca na cztery wiatry napaść dużego
oddziału bolszewickiego, oto generał Iwaszkiewicz odnoszący zwycięstwa nad o
wiele liczniejszym nieprzyjacielem, oto murmańczycy, sybiracy, żeligowszczycy.
Legiony biły się dobrze i oddziały wojska polskiego na wschodzie biły się dobrze.
I te, i tamte wykazały, że Polacy Rosjan i bolszewików zwyciężają z łatwością.
Wojska te były jednak bardzo od siebie różne. Wolę zilustrować to przez karykaturę.
Oto o oficerze legionowym w karykaturze można powiedzieć, że wyszedł z
zadymionej kawiarni. O oficerze I Korpusu Dowbora, że wyszedł z rosyjskiej
kawaleryjskiej stajni. Niewątpliwie też przeciętny oficer polski na wschodzie siedział
lepiej na koniu niż przeciętny oficer Legionów po stronie austriackiej.
Genezą wyodrębniania się wojska polskiego była – powtarzam z naciskiem –
żywiołowa chęć Polaków wyodrębnienia się od paskudztwa rosyjskiej rewolucji. Były
szwaczki Polki w Petersburgu. Szyły tu i zarabiały. Otóż w czasie rewolucji chciały
wracać do kraju i twierdziły, że Polska jest niepodległa.
To twierdzenie zahacza o tragedię. Skonfrontujmy bowiem daty. Oto dnia 14
lipca 1917 roku nastąpiło konstytuowanie się Naczelnego Polskiego Komitetu
Wojskowego (Naczpolu)2 z panem Władysławem Raczkiewiczem jako prezesem.
Naczpol przystępuje do tworzenia wojska. Przeciwko temu pomysłowi występuje z
zawziętym sprzeciwem lewica polska z elementami „demokratycznymi” łącznie.
Czyim imieniem protestuje? Imieniem rewolucji rosyjskiej? – Broń Boże! Imieniem
Legionów Polskich Piłsudskiego. Lewica polska w Rosji nie chce tworzenia polskiego
wojska, ponieważ w jej mniemaniu istnieje już ono tam, po tamtej stronie.
Dzieje się to – jak powiadam – dnia 14 lipca 1917 roku, podczas gdy pięć dni
wcześniej, bo dnia 9 lipca 1917 roku, Legiony odmówiły przysięgi i poszły do
obozów internowanych. Dnia 22 lipca Piłsudski będzie aresztowany, a wiemy, że
poprzednio myślał o wyjechaniu do Rosji, aby tu tworzyć wojsko, wobec warunków,
które tu nastały. Więc lewica, protestując w imieniu Piłsudskiego przeciwko
tworzeniu armii polskiej w Rosji, protestowała przeciwko temu, co Piłsudski sam
chciał robić.
Ale to nie jest jedyny paradoks historii wojska polskiego na wschodzie. Oto
zwalczana przez lewicę idea wojska polskiego ma gorących zwolenników na prawicy,
u endecji. Oni, demokraci narodowi, przeciwnicy Legionów Piłsudskiego, chcieli od
samego początku mieć wojsko polskie w Rosji, patronowali nawet próbom tak
zwanego Legionu Puławskiego w początkach wojny, który się po stronie rosyjskiej
uformował. Teraz oczywiście całym sercem i duszą pomagają w stworzeniu I
Korpusu generała Józefa Dowbora-Muśnickiego.
I cóż, ten najgoręcej przez endeków popierany I Korpus przejdzie na orientację...
niemiecką. Podda się Radzie Regencyjnej, przejdzie do obozu diametralnie
przeciwnego Dmowskiemu. A stało się to w sposób bardzo prosty. Zimą 1917/1918 I
Korpus generała Dowbora-Muśnickiego w sile trzech dywizji piechoty, trzech
pułków kawalerii i odpowiedniej ilości broni technicznej znalazł się w
Mohylowszczyźnie, Mińszczyźnie – na ziemi, która swymi profanowanymi
kościołami, swymi napadanymi dworami, swymi terroryzowanymi miastami i
inteligencją polską przypominała mu, że jest ziemią polską. W obronie tego
wszystkiego szable polskie same dobyły się z pochew. Przewrót bolszewicki nastąpił
w Petersburgu dnia 25 października starego stylu (dnia 7 listopada nowego stylu)
1917 roku. I Korpus – co było naturalne, co było zrozumiałe – wdał się w wojnę z
bolszewikami. Dnia 25 stycznia 1918 roku o godzinie 12 upłynął termin ultimatum,
które generał Dowbor-Muśnicki wystosował do bolszewików. Dnia 25 stycznia 76 lat
temu sejm w Warszawie detronizował Mikołaja I3. Wojna I Korpusu z bolszewikami
obfituje w polskie zwycięstwa. I Korpus zdobywa twierdzę Bobrujsk z olbrzymim
materiałem wojennym, zdobywa wiele innych miejscowości, wypędza bolszewików z
dużego obszaru, wreszcie po zaciętej walce zdobywa Mińsk Litewski dnia 19 lutego
1918 roku. Ale do Mińska natychmiast wkraczają Niemcy, walczący wówczas także z
bolszewikami. Powiadają: walczymy ze wspólnym wrogiem.
Jerzy Zdziechowski, działając w imię polityki Dmowskiego, żąda, by generał
Muśnicki wypowiedział wojnę także Niemcom. Ale Dowbor jest dobrym generałem,
prymusem Akademii Sztabu Generalnego, wodzem odpowiedzialnym. Umie on
organizować, umie się bić, ale umie robić tylko to, co zrobić można. Wie, że nie
zwycięży jednocześnie bolszewików i Niemców. Dowbor poddaje się Radzie
Regencyjnej.
Ale Niemcy zawierają pokój z bolszewikami dnia 3 marca4; Rada Regencyjna,
której się Dowbor poddał, znajduje się w ostrym konflikcie z Niemcami z powodu
pokoju z Ukrainą, oddającego Chełmszczyznę Ukrainie. Niemcy odmawiają Radzie
Regencyjnej prawa rozporządzania wojskiem polskim na wschodzie, Niemcy nie
chcą mieć tego wojska polskiego, prawdziwie niezależnego, świetnie
wyekwipowanego, na niezmęczonych koniach, liczącego przeszło 20 000 bagnetów i
szabel.
Niemcy żądają likwidacji I Korpusu i generał Dowbor-Muśnicki kapituluje dnia
22 maja 1918 roku5. Składa broń.
Pod względem politycznym (a tylko polityką zajmuję się w tej książce) wojsko
polskie na wschodzie da się podzielić na trzy grupy:
(1) Korpus Dowbora-Muśnickiego trzymał się i bronił polskiej ziemi kresowej.
Poddał się Radzie Regencyjnej. Generał gotów był współpracować z Niemcami w
rozbijaniu bolszewików, na prawach sojusznika, ale Niemcy zamiar ten udaremnili.
(2) Także II i III Korpus Polski na Ukrainie, poniekąd i o tyle o ile, broniły
polskości Ukrainy, broniąc polskiej własności w tym kraju. Ale korpusy uważały to
za zadanie poziome, natomiast szlachetniejszą misję upatrywały w wojnie z
Niemcami. Z II Korpusem połączyła się brygada dawnych Legionów, która tu
przyszła pod komendą generała Józefa Hallera. Brygada ta po traktacie brzeskim
zbuntowała się przeciwko Austriakom, stoczyła z nimi bój pod Rarańczą dnia 15
lutego 1918 roku i przeszła linię frontu. Wkrótce generał Haller obejmuje komendę
nad II Korpusem. Niemcy żądają, by się poddał; generał Haller w przeciwieństwie do
Dowbora nie poddaje się i zostaje pobity pod Kaniowem, po czym wyjeżdża przez
Murmańsk do Francji, gdzie obejmuje dowództwo tworzącego się wojska polskiego
po stronie francuskiej.
(3) Kategorię trzecią stanowić będzie wojsko polskie, także w Rosji, ale już nie na
polskiej ziemi, niemające do czynienia z autochtoniczną ludnością polską.
Murmańczycy, generał Lucjan Żeligowski na Kubaniu i w Odessie, dywizja
syberyjska. Te wojska biły się już nie po stronie rosyjskiej, lecz po stronie koalicji
francusko-angielskiej, biły się z bolszewikami dlatego, że bolszewicy zawarli pokój z
Niemcami. Historia polityczna tych oddziałów należy do drugiej części tej książki.

Przypisy

1 Czerezwyczajka – potoczna nazwa WCzeKa, Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej


Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem (ros. Wsierossijskaja
czriezwyczajnaja komissija po bor΄bie s kontrriewolucyjej i sabotażom), w latach
1917–1922 centralnego organu bezpieczeństwa państwowego w Rosji.
2 Ukonstytuowanie się Naczpolu nastąpiło 14 czerwca, nie 14 lipca.
3 Sejm Królestwa Polskiego pozbawił Mikołaja I tronu polskiego 25 stycznia 1831.
4 Traktat pokojowy między sowiecką Rosją a Niemcami, Austro-Węgrami, Bułgarią
i Turcją podpisano 3 marca 1918 w Brześciu. Rosja godziła się na znaczne cesje
terytorialne. Traktat został wypowiedziany przez Rosję 13 listopada 1918.
5 I Korpus rozbrojono 21 maja 1918.
Ostatni rok wojny

„Wojną straconych okazji” nazwał generał Hoffmann wielką wojnę. Niemcy


stracili okazję nad Marną; gdyby konsekwentnie przeprowadzili wówczas plan
Schlieffena, na pewno by tę bitwę, a z nią razem i całą wojnę, wygrali. „Kto wygrał
bitwę nad Marną?” – zapytała piękna dama marszałka Joffre’a. Pytanie było
nietaktowne, gdyż Joffre był wodzem naczelnym w czasie tej bitwy, lecz zasługę
zwycięstwa powszechnie przypisywano generałowi Galliéni, gubernatorowi Paryża.
Joffre dowcipnie odpowiedział nietaktownej damie: „O pani! Wiem tylko, kto by ją
przegrał, gdyby była przegrana”. Joffre myślał o tym, że to on ponosił
odpowiedzialność za bitwę nad Marną i gdyby była przegrana, winiono by jego, a nie
generała Galliéni. Ale Joffre mógłby nietaktownej pani z większą jeszcze słusznością
odpowiedzieć: „To nie myśmy bitwę nad Marną wygrali, to Niemcy ją przegrali”.
Drugą straconą okazją dla Niemców było niewyzyskanie rewolucji rosyjskiej.
Wskutek rewolucji armia rosyjska była niezdolna do obrony kraju. Niemcy mogli
olbrzymi kraj opanować, zorganizować, znaleźć w nim żywność i surowce, których
im brakowało, a na zachodzie ograniczyć się do działań obronnych, które mogły
trwać w takich warunkach jeszcze długie lata.
Ludendorff poszedł inną drogą. Chciał uzyskać wojskowe rozstrzygnięcie na
zachodzie. Wykrwawił Niemcy w czterech ofensywach i runął. Zwycięskie wojska
francusko-angielsko-amerykańskie poszły naprzód, z tyłu za okopami niemieckimi
ukazały się czerwone płachty rewolucji.
W roku 1918 dzięki polemice Czernin–Clemenceau ujawniona została oferta
odrębnego pokoju, z którą wobec Francji i Anglii wystąpił cesarz Karol austriacki za
pośrednictwem swego szwagra, księcia Sykstusa Burbona Parmeńskiego, liniowego
oficera belgijskiego. W listopadzie 1916 roku umiera Franciszek Józef, na tron
wstępuje jego wnuk stryjeczny, Karol. Propaganda wojenna robiła z niego pijaka i
wszyscy w Galicji byli przekonani, że cesarz jest stale pijany. W rzeczywistości cesarz
Karol był człowiekiem bardzo dobrej woli i bardzo rozsądnym, aczkolwiek nieco
naiwnym w swej taktyce politycznej, nie mając ani doskonałej znajomości ludzi
swojego poprzednika, ani też jego pedantyzmu przy pracy. Gdyby oferta pokoju
cesarza Karola była przyjęta przez Francję i Anglię, wojna musiałaby się skończyć
już w roku 1917, oszczędziłoby się życie milionom ludzi, Niemcy wyszłyby z tej
wojny zwyciężone, natomiast Austria by się ostała, co by było dla Francji i Anglii
ogromnym plusem, albowiem Niemcy miałyby przeciwwagę w Europie Środkowej.
Francja odrzuciła tę ofertę rzekomo ze względu na... Włochów, ale naprawdę nie
można zrozumieć, z jakich przyczyn. Odrzucenie oferty cesarza Karola, a następnie
skompromitowanie samego cesarza przez ogłoszenie faktu tajnych rokowań,
wzmocniły ogromnie obu bezpośrednich antagonistów Francji, tj. Niemcy i Włochy.
Studiowałem tę kwestię swego czasu możliwie dokładnie i ze wszystkich stron i
doprawdy nie mogę dojść właściwych przyczyn odrzucenia oferty. Argumenty, które
przytacza pan Ribot, premier francuski odpowiedzialny za odrzucenie oferty, w swej
książce pod sympatycznym tytułem Listy do przyjaciela, są tak niemądre, że się na
serio liczyć z nimi nie można.
Wróćmy jednak na Wschód.
Bolszewicy, doszedłszy do władzy w Rosji, proponują Niemcom pokój. W
Brześciu Litewskim zjeżdżają się pełnomocnicy obu stron. Delegacja polska rządu
pana Kucharzewskiego dopuszczona nie zostaje. Jest to spotkanie starego i nowego
świata. Ze strony austriacko-niemieckiej występują dyplomaci starego typu: von
Kühlmann, niemiecki minister spraw zagranicznych, hrabia Czernin – minister
austriacki, występują osiwiali generałowie z księciem krwi Leopoldem Bawarskim na
czele, ze strony rosyjskiej – wczorajsi więźniowie i włóczędzy. Na czele delegacji stoi
dwóch Żydów: Trocki i Joffe; wbrew dotychczasowym zwyczajom w skład delegacji
wchodzi także kobieta, pani Kołłontaj; znajduje się tam, oczywiście, także
przedstawiciel żołnierzy, przedstawiciel robotników i przedstawiciel chłopów.
Przedstawiciela chłopów brakowało w delegacji, ale jadąc wieczorem w Petersburgu
na dworzec kolejowy, zatrzymano jakiegoś chłopa, który w wieśniaczym ubraniu i z
tobołem w ręku dokądś podążał, i tak z tej ulicy zawieziono go wprost na układy do
Brześcia jako członka delegacji dyplomatycznej. W Brześciu Niemcy wprowadzili
pierwotnie całą delegację do wagonu towarowego – bolszewickie towarzystwo już się
obraziło, bo myślało, że ma tak jechać, podczas gdy naokoło stały wagony osobowe,
ale okazało się, że w wagonie towarowym ordynansi niemieccy mają tylko wyczyścić
bolszewickim posłom zabłocone obuwie. Potem każdy z delegatów otrzymał cały
przedział w wagonie sypialnym i specjalnego oficera na opiekuna, lecz oficer
opiekujący się „przedstawicielem włościaństwa” zabawiał się pojeniem
nowokreowanego dyplomaty wódką, skutkiem czego ten się upijał i wyrabiał
brewerie pomimo upomnień szefa delegacji. Wobec czego na dalsze obrady Trocki
przedstawiciela włościańskiego ludu już nie zabrał.
Jednocześnie z układami z bolszewikami Niemcy i Austriacy toczyli układy w
tymże Brześciu z nowopowstałym rządem ukraińskim, posiadającym dość złudną
władzę w swoim kraju; dnia 9 lutego 1918 roku podpisali z nim pokój, oddający
Ukrainie Chełmszczyznę, która od traktatu wiedeńskiego wchodziła w skład
Królestwa Polskiego; tajna klauzula pokoju zawierała obietnicę podziału Galicji na
część polską i ruską.
Wywołało to olbrzymie wrażenie w całym narodzie polskim. Rewolucyjne,
antyaustriackie artykuły zamieszcza na miejscu wstępnym „Czas” krakowski,
zrywając z kilkudziesięcioletnią tradycją lojalności wobec Austrii i wierności
dynastii. Austriackiemu premierowi oświadcza baron Goetz, prezes Koła Polskiego:
„Deklaruję Waszej Ekscelencji, że z dniem dzisiejszym, cały naród polski od
pierwszego członka izby panów do ostatniego robociarza stoi w opozycji wobec
monarchii”. W Galicji nie ustają manifestacje, strajki, w których przodują urzędnicy
państwowi–Polacy, koleje i poczta. Mnóstwo ludzi odsyła ordery cesarzowi
Karolowi. Arystokracja polska odsyła klucze szambelańskie, wstęgi dam dworu. Były
minister Długosz pisze do cesarza, że odsyła tylko jeden order z posiadanych trzech,
bo tamte dwa ukradli mu honwedzi.
W Warszawie gabinet Kucharzewskiego podaje się do dymisji. Rada Regencyjna
wydaje płomienną odezwę z protestem, książę Lubomirski chodzi po Warszawie na
czele demonstracji ulicznej, przerywając kordon policji niemieckiej.
Każda jednak burza ma swój koniec: w Wiedniu cesarz Karol robi różne
posunięcia celem odzyskania sympatii Polaków. Ale w Marmaros Sziget zaczyna się
proces tej części legionistów, którzy chcieli wraz z generałem Hallerem przejść do
Rosji, lecz zostali przytrzymani przez Austriaków. W tym procesie o zdradę stanu
odważnie w obronie legionistów występuje w charakterze adwokata socjalista i poseł
do parlamentu wiedeńskiego Lieberman. Cesarz Karol amnestionuje wszystkich
legionistów. W Warszawie Rada Regencyjna także nie mogła zaniechać wszystkiego,
co zdziałała dotychczas. W kilka dni po dymisji Kucharzewskiego objął rządy Antoni
Ponikowski, jako gabinet prowizoryczny, dnia 5 kwietnia 1918 roku mianowany
został gabinet Steczkowskiego1, dyrektora banku z Galicji, w którym dyrektorem
departamentu stanu został książę Janusz Radziwiłł, niewątpliwie najwybitniejsza
głowa wśród członków tego rządu. Przyjechał on z Rosji, po drodze w Berlinie
proponowali mu Niemcy koronę litewską; książę Radziwiłł odmówił, wobec czego
królem litewskim miał zostać pochodzący z królewskiej rodziny wirtemberskiej
książę Urach, który miał przybrać imię Mindowe II. W Wilnie bowiem urzędowała
litewska Rada Stanu, tak zwana Taryba, ku oburzeniu ludności tego miasta, prawie
wyłącznie (jeśli nie liczyć Żydów) polskiej i nader patriotycznej. Radziwiłłowi, już
jako dyrektorowi departamentu stanu, czyni cesarz Wilhelm propozycję wyjaśnienia
sprawy polskiej przez proklamowanie króla. „Moim kandydatem jest Karol Stefan” –
powiedział wtedy. Karol Stefan Habsburg był to arcyksiążę austriacki, właściciel
Żywca, który mówił po polsku w domu, córki powydawał za Polaków, wreszcie w
czasie prześladowań pruskich ostentacyjnie zamieszkiwał w Poznaniu w hotelu
polskim. Ale Radziwiłł nie chciał nic przesądzać w sprawie polskiej, nie wierząc już
w zwycięstwo Niemiec.
Jako wojsko posiada Rada Regencyjna tylko oddziały „Wehrmachtu”2, tak zwane
bataliony polskie pod komendą niemiecką. Służy w tym „Wehrmachcie” Marian
Żegota-Januszajtis, oficer legionowy, lecz antagonista Piłsudskiego, niegdyś
komendant Drużyn Strzeleckich, organizacji, która istniała w Krakowie przed wojną
obok Związku Strzeleckiego i była politycznie kierowana przez „Zarzewie” –
organizację młodzieżową, będącą secesją z Młodzieży Narodowej.
Zwycięstwo dla sprzymierzonych przychodzi od półwyspu bałkańskiego.
Pierwsza pada Bułgaria.
Rada Regencyjna udzieliła dymisji rządowi Steczkowskiego i poleciła
formowanie nowego rządu księciu Radziwiłłowi. Ale wypadki szły szybko,
zwycięstwo Ententy było zbyt widoczne. Rada Regencyjna uważała, że rządy
powinny przejść do tych, którzy się za sprzymierzeńców Ententy cały czas uważali.
Toteż dnia 22 października 1918 roku ofiarowała rządy narodowym demokratom,
mianując gabinet Świeżyńskiego3, w którym Stanisław Głąbiński zostaje ministrem
spraw zagranicznych. Ale był to gabinet nieudany. Chce on zdetronizować Radę
Regencyjną i powiadamia ją o tym, na to Rada Regencyjna udziela mu dymisji, którą
rząd z pokorą przyjmuje.
Austria pada. W Krakowie powstaje Polska Komisja Likwidacyjna, która
obejmuje władzę nad krajem. Lwów okupują wojska ukraińskie, w Lublinie tworzy
się rząd Polskiej Republiki Ludowej4, złożony ze skrajnych żywiołów radykalnych z
wodzem PPSD galicyjskiej, Daszyńskim, na czele. Ministrem wojny w tym rządzie
zostaje Edward Śmigły-Rydz, który uprzednio zgłaszał się był do „Wehrmachtu”,
lecz go tam Niemcy nie przyjęli, a potem złożył był przysięgę na wierność Radzie
Regencyjnej.
Rewolucja niemiecka wypuszcza Piłsudskiego z Magdeburga. Dnia 10 listopada
Piłsudski przyjeżdża do Warszawy. Dnia 11 listopada Niemcy proszą o zawieszenie
broni i dnia 11 listopada Niemcy zostają wypędzeni z Warszawy5. Rada Regencyjna,
która uprzednio mianowała Piłsudskiego wodzem naczelnym, ogłasza manifest,
gdzie powiada, że „władzę i odpowiedzialność… w Twoje ręce, panie Naczelny
Dowódco, składamy, dla przekazania Sejmowi Ustawodawczemu”.
Polska zaczyna żyć.
Z dwóch orientacji – austriacko-niemieckiej i rosyjsko-koalicyjnej – obie
spełniły swą rolę, obie dobrze przysłużyły się ojczyźnie. Dmowski da nam sympatię
Ententy, pomoc wojskową i pieniężną, Dmowski wywalczy nam granice zachodnie.
Piłsudski i skutki jego polityki dały nam istnienie w Warszawie POW i – chociażby
pośrednio – te bataliony „Wehrmachtu”, które umożliwiły objęcie władzy nad
krajem i nie dopuściły bolszewików. Obie orientacje wpływały na wywołanie sprawy
polskiej, której pojawienie się na scenie dziejowej było zresztą naturalnym wynikiem
tego, że Rosja i Niemcy zaczęły walczyć ze sobą. Pomiędzy orientacją austriacko-
niemiecką a rosyjsko-koalicyjną nie było w czasie wojny żadnego porozumienia,
przeciwnie, była zawziętość i nienawiść, ale gdyby obie orientacje były ułożone i
zorganizowane z góry, gdyby im role rozdał jakiś reżyser polityczny, nie mogłyby
one zdziałać więcej niż zdziałały. Istnienie dwóch orientacji nie tylko nie zaszkodziło
Polsce, lecz przeciwnie, pomagały one sobie nawzajem, i dziś historia musi przyznać,
iż dobrze się stało, że były Legiony w Austrii, których nie chciała prawica, i wojsko
polskie na wschodzie, którego nie chciała lewica, i dobrze było, że istniał Komitet
Narodowy w Paryżu, którego nie chcieli aktywiści, i „Wehrmacht” w Warszawie,
którego nie chcieli pasywiści.

Przypisy

1 Rząd Steczkowskiego powołano 4 kwietnia 1918.


2 Polska Siła Zbrojna (niem. Polnische Wehrmacht) – polskie oddziały wojskowe
podległe władzom niemieckim, utworzone w kwietniu 1917 w Królestwie Polskim.
W listopadzie 1918 wcielone do Wojska Polskiego.
3 Rząd Świeżyńskiego powstał 23 października 1918.
4 Właśc. Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, powołany 7 listopada 1918
w Lublinie.
5 Niemcy wycofywali się z Warszawy znacznie dłużej, i nie było to efektem
„wypędzenia”, ale zawartego z Polakami porozumienia.
Ranek
Piłsudski chce być samodzielny

Przyjeżdżającego do Warszawy brygadiera Piłsudskiego powitał na dworcu


książę Lubomirski i zabrał go do swego uroczego pałacyku w cienistych ogrodach
Frascati na herbatę. Piłsudski uprzejmie to zaproszenie przyjął, był wtedy
entuzjastycznie witany jako wódz Polskiej Republiki Ludowej i jako wódz
socjalistów całej Polski, gdyż podział socjalistów na PPS Królestwa i PPSD Galicji,
jakkolwiek formalnie jeszcze istniejący, stawał się, oczywiście, przeżytkiem wobec
połączenia dzielnic. Książę Lubomirski był zastępcą władzy królewskiej. Przy
herbacie ze śmietanką w jego pałacyku zdetronizowana przed urodzeniem
monarchia i rodząca się republika podały sobie ręce.
Ale Piłsudski nie był tym, za jakiego uchodził w oczach swych „towarzyszy”
socjalistycznych. Niebawem przecież powie do nich: „Długo jechaliśmy wspólnym
tramwajem socjalistycznym – ja wysiadłem na przystanku, który nazywa się
»Niepodległość«”.
Na razie mamy w Warszawie rząd monarchiczny – Radę Regencyjną, która
zresztą od monarchizmu już usiłowała delikatnie się odsunąć, twierdząc, że jej
władza nie przesądza przyszłego ustroju państwa; w Lublinie powstał rząd
socjalistyczny, republikański, z wodzem PPSD, Daszyńskim, na czele.
Gdyby Piłsudski rozumował jak „towarzysz”, jak członek partii, nie byłoby nic
prostszego, a zdaje się, że i nic łatwiejszego, niż uznać legalność rządu lubelskiego i
w takiej czy innej formie stanąć na jego czele.
Piłsudski postąpił wręcz odwrotnie. Uznał legalność Rady Regencyjnej,
jakkolwiek jej istnienie, jej fons potestatis opierała się na patencie cesarzy
niemieckiego i austriackiego, i dopiero jako spadkobierca Rady Regencyjnej
mianował rząd socjalistyczny. A więc nie ministrowie socjalistyczni powołali go na
wodza, lecz on im rozdał urzędy.
Polityka ta uszła wówczas uwadze opinii publicznej, zresztą pismo żadnego
wtenczas istniejącego kierunku nie było zainteresowane tym, aby ją podkreślać. Ale
oto w siedem lat później, przed zamachem majowym, lewica sejmowa proponuje
Piłsudskiemu premierostwo, oddaje mu władzę – Piłsudski tę propozycję odrzuca
i… po władzę sięga drogą zamachu stanu. Czy wynikało z tego, że zamach był
niepotrzebny? – Nie, wynika z tego, że Piłsudski rozróżniał bardzo wyraźnie władzę
otrzymaną z rąk przyjaciół i władzę, którą wziął sobie sam.
Trochę tego samego było w tym, że Piłsudski zamiast jako trybun ludowy sięgać
po władzę via rząd lubelski, jako tego rządu lubelskiego przywódca, ale i towarzysz,
woli dojść do władzy inaczej, otrzymać ją ze słabych rąk Rady Regencyjnej.
Rada Regencyjna oddaje zresztą tę władzę niechętnie, ale ma przeciwko sobie
prawicę w postaci endecji i lewicę. Aktywiści, którzy byli jej oparciem, likwidują się
pośpiesznie sami, starając się przeważnie powrócić do szeregów endeckich lub
lewicowych.
Książę Lubomirski stawia jednak warunek, że Piłsudski otrzymuje władzę tylko
prowizorycznie, przejściowo, że ją złoży w ręce konstytuanty. Piłsudski warunek ten
przyjmuje i lojalnie dotrzymuje, jakkolwiek zupełnie nie jest pewien wyborów do
przyszłego sejmu.
Piłsudski mianuje gabinet Daszyńskiego, przeciwko któremu powstaje cała
burza oburzenia, jak się zdaje dość na rękę Piłsudskiemu, który skierowuje ją w
stronę Daszyńskiego, zastępując go osobą Moraczewskiego i zbywając tamtego
uprzejmymi komplementami w wystosowanym do niego liście.
Poza tym od razu oddaje się formowaniu wojska.
Gabinet Moraczewskiego jest gabinetem radykałów, którzy nie utracili jeszcze
dziewictwa swych radykalnych złudzeń i marzeń. Wydają oni dekrety
pozostawiające dużo do życzenia tak pod względem formy, jak i treści. Od gabinetu
odsunęli się zapraszani tam ludowcy Witosa, zasiada w nim tylko lewica ludowców,
„Wyzwolenie”, i socjaliści. Wprowadza się drogą dekretów szereg
najradykalniejszych reform społecznych, pięcioprzymiotnikowe, idealnie
demokratyczne prawo wyborcze do sejmu itd., itd. Między innymi minister
Stanisław Thugutt, członek partii „Wyzwolenie”, zmienia herb narodowy, nakazując
zdjąć z głowy orła koronę królewską. I tutaj raz jeszcze zwycięży Sienkiewicz.
Mniejszość chce mieć orła z gołą głową, „aby mu ciężko nie było”, według
peowiackiego określenia, ale ta mniejszość to bardzo szczupłe tradycje rewolucji
europejskiej XIX wieku, republikanizmu, radykalizmu. Sienkiewicz nie tylko
zwyciężył, ale znowu połączy nieprzejednanych wobec siebie endeków i stańczyków.
Endecy wołają oczywiście, że nastąpiła profanacja godła narodowego, a
przemądrzały „Czas” napisze artykuł, że korona na głowie Białego Orła wcale nie
oznacza monarchii, lecz suwerenność państwową, której widać socjaliści chcą się
zrzec. Według nomenklatury rządu Moraczewskiego Polska miała się nazywać
Republiką Ludową. Rozkaz wojskowy, a więc działanie w dziedzinie, którą Piłsudski
zastrzegł wyłącznie sobie, nakaże żołnierzom przysięgać na Rzeczpospolitą Polską.
Rząd Moraczewskiego wywiesił na zamku warszawskim czerwony sztandar. Rozkaz
Sosnkowskiego, wydany po pewnym czasie, nakazuje go zdjąć, powiadamiając, że na
obiektach wojskowych mogą być wywieszane wyłącznie kolory państwowe. Dla tych,
którzy znają Polaków, zbyteczną będzie chyba wzmianka, że i złota korona
królewska niebawem znalazła się na głowie orła.
Rządy Moraczewskiego wywołują zaburzenia, tłum przychodzi do prezydium
ministrów i spaceruje po salach, wyrażając swe nieukontentowanie; delegacja
przekupek warszawskich w liczbie kilkuset kobiet przychodzi do premiera,
Moraczewski ją przyjmuje, one mu wymyślają stylem straganiarskim. Rząd nie
imponuje stolicy. Narodowa Demokracja czuje za sobą poparcie tłumu, nazywa
socjalistów germanofilami. Rząd zgodził się na przyjazd hrabiego Kesslera,
przedstawiciela Niemiec, który zamieszkuje w Warszawie jako jedyny przedstawiciel
obcego państwa. Tytus Filipowicz, przyjaciel Piłsudskiego, wiceminister spraw
zagranicznych, wypędza tego Kesslera bez wiedzy rządu; za to otrzyma dymisję.
O ile Piłsudski sprowokował zamach Eustachego Sapiehy na siebie samego i na
rząd? W każdym razie Piłsudski, który często gości w tym czasie u siebie w
Belwederze księcia Sapiehę, nieraz mu wspomina, że wyższość lewicy nad prawicą
polega na tym, że lewica potrafi zrobić zamach stanu, a prawica nie. Kiedyś
specjalnie sugestywnie tłumaczy mu tę teorię, pokazując kręte schodki, którymi
uciekał wielki książę Konstanty. Dnia 4 stycznia 1919 roku książę Sapieha,
pułkownik Marian Januszajtis, Jerzy Zdziechowski i Tadeusz Dymowski próbują
zamachu stanu. Część wojska jest po ich stronie. Aresztowani są ministrowie.
Kompania piechoty chce aresztować również hrabiego Stanisława Szeptyckiego,
szefa Sztabu Generalnego, byłego generała austriackiego. Ale wysokiego wzrostu
generał energicznie objął komendę nad kompanią i przełamał swoim autorytetem jej
nastroje. Zamachowcy zostali aresztowani, po czym przejściowo wypuszczeni na
słowo honoru, z czego niektórzy z nich skorzystali, by uciec do Zakopanego, które
było pod władzą krakowskiej Komisji Likwidacyjnej1, a nie rządu Moraczewskiego.
Ale książę Sapieha słowa dotrzymał i siedział w swoim mieszkaniu w Alejach
Ujazdowskich. Przyszła go potem aresztować milicja ludowa, twór rządu
Moraczewskiego. Książę nie zgodził się jednak na aresztowanie przez milicję; w
rezultacie milicja się wycofała i rząd przysłał żandarmerię wojskową, która się
księciu podobała. W ten idylliczny sposób zakończył się zamach stanu, który nie był
nieudany, jak się to zawsze pisze, lecz udany, bo był jedną z przyczyn ustąpienia
rządu Moraczewskiego.
Kierownik ministerstwa skarbu, Władysław Byrka, oświadczył rządowi, że nie
ma pieniędzy, oświadczył także, że w razie zmiany rządu pieniądze się mogą znaleźć.
Rząd Moraczewskiego poczciwie ustąpił. Swoimi dekretami okaleczył jednak to
dziecko w kolebce, które było państwem polskim.
Jeśli Piłsudski nie starał się utrzymać swoich byłych towarzyszy przy władzy,
jeśli przerastając ich o całe piętra głową, wyrobieniem i instynktem politycznym,
życzył sobie zapewne ich ustąpienia, jeśli wolał raczej przeciąć tę pępowinę, która go
łączyła z socjalizmem, a jego władzę z partią, to jednak nie był wówczas do tych
ludzi źle usposobiony. Piłsudski przeżywa wtedy najbardziej romantyczny okres
swego życia. Wymarzona niepodległość nareszcie przyszła i on ma dłuto w ręku do
dalszej rzeźby jej form. Wydawało mu się wtedy, jak romantykowi, że w niepodległej
Polsce ludzie staną się lepsi, szlachetniejsi, wspaniałomyślniejsi. W tym okresie, w
tych pierwszych miesiącach spędzonych za kasztanami w Belwederze, Piłsudski chce
się godzić ze wszystkimi: z endekami, z aktywistami, ze wszystkimi swoimi
wrogami.
Odgaduję, że wewnętrzna formuła Piłsudskiego w tym okresie brzmiała: „Niech
przychodzi każdy, kto chce mnie uznać za wodza. Będę mu rad. Nie będę mu
pamiętał, co robił wczoraj, chcę zjednoczyć wszystkich”.
Po tym wszystkim, co później przeżyliśmy w Polsce, okresu ówczesnego w
żadnym wypadku nie można nazwać okresem faworyzowania legionistów. Dostali
oni wprawdzie posunięcie w randze o jeden stopień wyżej, co im wymawiano, ale
było to usprawiedliwione nawet względami ściśle wojskowymi. Nie awansowali od
dawna, siedząc w obozach internowanych, podczas gdy oficerowie od Dowbora
zdobywali wyższe rangi stosunkowo łatwo w wojsku rosyjskim i w I Korpusie. Jeśli
legioniści zaczynają od razu skupiać się w hewrę [bandę], popierając siebie
nawzajem i robiąc łokciami, nie można o to obwiniać Piłsudskiego. Najbliższych
swoich współpracowników pousadzał w wojsku na skromnych czasami
stanowiskach; tak najserdeczniejszy osobisty i polityczny przyjaciel, Walery Sławek,
otrzymał stanowisko w sztabie jednego z mniejszych generałów.
Legioniści nie wyobrażali sobie tego, co ich spotka. Dziwili się, że do wojska, na
którego czele stał Piłsudski, będzie się przyjmowało wszystkich, którzy ich
prześladowali, z którymi byli w wojnie, którym zarzucali ugodę bądź z Austriakami,
bądź z Niemcami: „Jak to, i Sikorski będzie w wojsku?” – pytali. Sikorskiemu dał
Piłsudski wysoki przydział bojowy, otworzył mu drzwi do ujawnienia jego
nietuzinkowych talentów wojskowych na froncie. „Jak to, i Zagórski?” – „Tak, nawet
Zagórski, wszyscy” – odpowiedział Piłsudski. Zagórski był to oficer specjalnie przez
I Brygadę znienawidzony, oskarżali go głośno o stosunki z wywiadem austriackim
podczas wielkiej wojny, choć na to prócz własnych posądzeń nie mieli żadnych
danych. I Zagórski także znalazł się w wojsku. Niektórym Polakom–oficerom
austriackim pamiętano, że nie pozwalali na mówienie po polsku w sprawach
służbowych. Wszyscy się teraz znaleźli w armii. Pod tym względem Piłsudski od
razu w pierwszych miesiącach zrobił z armii instytucję ogólnonarodową. Pewne
uprzywilejowanie oddziałów legionowych co prawda istniało, ale po pierwsze, nie
zawsze wynikało z intencji Piłsudskiego, a po drugie, mogłoby być o wiele większe.
Raz jeszcze podkreślę, że taka ogólnonarodowa, liberalna, uczciwa polityka
personalna Piłsudskiego w wojsku nie wynikała z jakiegoś strachu przed opinią
publiczną, lecz była celem i programem samego Piłsudskiego. Uprawiał on wtedy w
najszerszym zakresie nie politykę legionowego ekskluzywizmu, lecz politykę
jednania sobie wszystkich. Witał się serdecznie z dawnymi podkomendnymi z
Legionów, ale też życzliwie traktował wszystkich tych, którzy do niego nie mieli
niechęci i w wojsku dobrze pracowali.
A może nawet do byłych oficerów rosyjskich ciągnął go pewien sentyment.
Piłsudski był to samouk wojskowy. Znał świetnie wojny od strony historycznej,
książkowej, jego ogromna inteligencja lubowała się w rozwiązaniach wojskowych,
znał na pamięć wojnę rosyjsko-japońską, z którą swego czasu wiązał tyle nadziei,
znał także historię powstań, dzieje tych oficerów rosyjskich–Polaków, którzy
przyjeżdżali bić się w powstaniu styczniowym. I dlatego rozumiał, że pod suknem
szynelu i munduru rosyjskiego kołatać się mogą w sercu tęsknoty polskie.
Oczywiście, typ legionisty i typ Polaka–oficera rosyjskiego był zupełnie inny.
Właśnie w Rosji oficer najdalszy był od inteligenta. W Austrii, w Prusach oficer był
znacznie bliższy życiu przeciętnego inteligenta, oficera austriackiego czy pruskiego
zbliżała do inteligenta wspólna książka, teatr, życie w mieście. Oficer rosyjski był od
tych rzeczy o wiele bardziej oddalony. Oficer rosyjski–Polak bywał zazwyczaj
odsuwany od stanowisk sztabowych, bardzo często ekspediowany na Syberię, do
Azji, gdzieś na wielbłądzie szlaki. W Legionach natomiast zdarzali się intelektualiści,
którzy poszli do Legionów od stolika elokwentnej w kawiarni dyskusji,
rozczochrańcy o wszystkim intelektualnym rozprawiający. Wojskowy rosyjski nie
mógł rozumieć takiego stworu, jego własny koń był mu zrozumialszy.
Legioniści z początku nie lubili byłych oficerów rosyjskich, nazywali ich
„katolikami”, zarzucając, że są Rosjanami katolickiego wyznania. Przeciwnie,
Piłsudskiemu, jako człowiekowi z Litwy, z Charkowa, z Syberii, sprawiało
najwidoczniej satysfakcję, że wyswobodził tych generałów z niewoli rosyjskiej i że są
oni już generałami nie u cara, lecz u niego. Zresztą poza tym Piłsudski miał
wrodzony rycerski stosunek do dobrych wojskowych, dobrych oficerów. Jakkolwiek
bym te objawy tłumaczył, faktem jest, że stosunek Piłsudskiego do szeregu
generałów z rosyjskiego wojska był nadzwyczajnie serdeczny, czasami nawet
Piłsudski był dla nich lepszy niż oni dla niego. Zresztą w kilka lat po stworzeniu
armii polskiej, w antagonizmie, który rozdzielił byłych legionistów z byłymi
oficerami austriackimi, byli oficerowie rosyjscy stanęli raczej po stronie legionistów.
Podobnie jak w wojsku, byłoby w polityce. Piłsudski nie miał żadnych
zastrzeżeń personalnych, nikomu nie chciał i istotnie nie pamiętał przeszłości,
gotów był do każdego rękę wyciągnąć, kto by go chciał uznać za lidera i
współpracować w ramach jego ideałów politycznych. Niewątpliwie współpracowałby
z Dmowskim.
Ale to było niemożliwe. Nie pomniejsza to w niczym osoby Dmowskiego. Nie
chodziło tu przecież o sprawy osobiste, lecz o ideowe. Dmowski miał na szereg
spraw zapatrywania wręcz odmienne od Piłsudskiego i to tak dalece odmienne, że
kompromis był niemożliwy.
Narodowi demokraci, jakkolwiek w obradującym od dnia 10 lutego 1919 roku
Sejmie Ustawodawczym głosowali za uznaniem Piłsudskiego za Naczelnika Państwa,
od razu organizują z nim walkę. Dlaczego jednak nie przeciwstawiają mu w
propagandzie wiecowej i prasowej tego, którego istotnie przeciwstawić mu można,
mianowicie Dmowskiego? Chętnie tłumaczę to w sposób pochlebny dla
Dmowskiego. Oto Dmowski urzęduje wówczas w Paryżu, gdzie się kształtują losy
naszej granicy zachodniej. Dmowski istotnie rzeźbi wówczas naszą przyszłość na
czas dłuższy. Dmowski nie może i nie chce jednocześnie reprezentować państwa na
kongresie pokojowym i być bojowym kontrkandydatem Naczelnika Państwa na
wiecach w kraju. Wobec tego przeciwstawiają Piłsudskiemu Paderewskiego,
Korfantego, generała Hallera, generała Dowbora-Muśnickiego i innych. Każda z tych
osób posiada swoje wielkie zasługi historyczne, ale nie wszystkie mogą się równać z
życiem ofiarnym Naczelnika Państwa. Wiadome jest, na przykład, że generał
Dowbor-Muśnicki swego czasu porzucił katolicyzm i przeszedł na luteranizm, aby
móc wstąpić do Akademii Sztabu Generalnego, że był ultralojalnym cesarskim
generałem.
Walka z Piłsudskim będzie się zaostrzała coraz bardziej, używa się w niej plotek
najrozmaitszych, niestety, często bardzo wulgarnych, jak ta, że Piłsudski ożenił się z
Żydówką Perlówną, że ma drut, który go łączy z bolszewikami, że zdradza im
tajemnice wojskowe, że będąc w Legionach, ukradł komuś żółte buty. Plotki te są
rozpowszechniane przez pewne koła całkiem świadomie; popycha to wybuchową
naturę Piłsudskiego do reakcji i płoszy w nim jego romantyczny, liberalny pogląd na
świat z pierwszych tygodni po odzyskaniu niepodległości.

Przypisy

1 Właśc. Polska Komisja Likwidacyjna – tymczasowy organ władzy polskiej dla


Galicji i Śląska Cieszyńskiego (1918–1919).
Lwów

W ostatnich miesiącach austriackiego panowania nad Galicją pewne czynniki


austriackie znów stawiają na Ukraińców, wychodząc z założenia, że jeśli Polacy w
Galicji dążą do połączenia się z innymi dzielnicami Polski w całość państwową
całkowicie niepodległą, to Ukraińcy, położeni pomiędzy bolszewicką Rosją a
Polakami, będą woleli trzymać się Austrii. Toteż pewni generałowie austriaccy,
zapewne bez specjalnych instrukcji ze Sztabu Generalnego, przygotowywali
panowanie ukraińskie w Galicji Wschodniej: między innymi zgrupowano oddziały
wojskowe, w których bezwzględnie przeważali Ukraińcy, także we Lwowie.
W nocy z dnia 31 października na 1 listopada 1918 roku Ukraińcy opanowali
Lwów w imieniu Państwa Zachodnio-Ukraińskiego.
Polacy lwowscy przewidywali jednak zamach na Lwów i organizowali obronę.
Pomiędzy narodowcami, peowiakami a grupą znajdującą się pod wpływami
pułkownika Sikorskiego doszło do porozumienia. Komendantem naczelnym został
narodowiec kapitan Czesław Mączyński. Siły obrońców Lwowa były szczupłe, źle
było z uzbrojeniem, a zwłaszcza z artylerią.
Dzięki jednak prawdziwie bohaterskiej postawie obrońców udało się utrzymać
pewne części miasta przez dni 20, aż do dnia 20 listopada, w którym przybyła z
Przemyśla odsiecz dla Lwowa w postaci pociągu pancernego i około 1200 żołnierzy
pod dowództwem pułkownika Karaszewicza-Tokarzewskiego. Potem przyjechał
także generał Roja, przywożąc dwie kompanie o sile 180 ludzi.
Dnia 22 listopada Lwów był wolny od okupacji ukraińskiej, wojna jednak z
Ukraińcami w Galicji Wschodniej trwała nadal.
W obronie Lwowa brały udział dzieci polskie, nawet ustaliło się określenie:
„orlęta lwowskie”. Rzeczą charakterystyczną dla Polski i dla wojen polskich jest ten
stały udział dzieci, chłopców od lat trzynastu do siedemnastu. W wielu bardzo
ważnych momentach, w których ratować polityczne interesy narodu można było
tylko przez poświęcenie i bohaterstwo, dzieci wysuwały się na plan pierwszy. Nie w
jednym tak było Lwowie, chociaż obrona Lwowa jest tu przykładem bardzo
pięknym.
Dzieci w Polsce zazwyczaj są rozumniejsze i szlachetniejsze od starszego
pokolenia. Zdarza się też, że człowiek, który mając lat szesnaście odegrał wybitną
rolę, dzięki bohaterstwu oraz poświęceniu, w starszych latach zmienia charakter na
egoistyczny, oportunistyczny i swoje bohaterskie dzieciństwo wyzyskuje dla korzyści
i kariery.
Kobiety też wywierają na życie polityczne Polski wpływ o wiele większy niż w
innych krajach. Podkreślało to wielu cudzoziemców już w XVII i XVIII wieku. Ale
ten wpływ kobiet nie zawsze był szczęśliwy. Toteż naród polski może się nazywać
narodem bardziej rządzonym przez kobiety niż inne narody, ale przede wszystkim
narodem mającym bohaterskie dzieci.
Z ludzi, którzy w obronie Lwowa dużo politycznie zdziałali, wymienić należy
hrabiego Aleksandra Skarbka, wybitnego narodowego demokratę z Galicji;
wspomnieć trzeba także o przyszłym premierze profesorze Kazimierzu Bartlu,
czynnym w obronie Lwowa w charakterze oficera saperów.
Obrona Lwowa również była wyzyskiwana politycznie przeciw rządowi
lubelskiemu i Śmigłemu-Rydzowi, ministrowi spraw wojskowych tego rządu, a także
przeciwko rządowi Moraczewskiego i Piłsudskiego. Zarzucano im opieszałość w
pomocy dla Lwowa. Z okrzyków: „Do Lwowa!”, wznoszonych w Warszawie,
uczyniono okrzyk antyrządowy.
Po oswobodzeniu Lwowa nastąpiły tam zaburzenia antysemickie, potem szeroko
przeciwko nam za granicą wyzyskane.
W grudniu 1918 roku Lwów zaatakowały wojska ukraińskie pod dowództwem
generała Pawlenki. Dowództwo polskie spoczywało w rękach generała Tadeusza
Rozwadowskiego, byłego szefa Sztabu Generalnego za czasów Rady Regencyjnej,
uprzednio generała-artylerzystę w wojsku austriackim, cieszącego się u Austriaków
opinią bardzo zdolnego wojskowego. Rozwadowskiego odwołano i dowództwo objął
generał Iwaszkiewicz. Wojna z Ukraińcami trwała do czerwca 1919 roku, kiedy to
siły ukraińskie wyparto za Zbrucz, tj. za dawną granicę austriacko-rosyjską.
Poznań

Dnia 9 listopada władza nad Poznaniem przechodzi do rąk rad żołnierskich


pułków niemieckich obecnych w Poznaniu. Na poufnych naradach polskich
postanowiono starać się o udział Polaków w tych radach i w ogóle przygotowywać
się do wypędzenia Niemców. Na dzień 6 grudnia zwołano do Poznania Sejm
Dzielnicowy z działaczy społecznych Poznańskiego, Pomorza i Śląska. Wybory
powszechne do tego sejmu nie odbywały się, działacze społeczni zjechali się według
norm ustalonych przez Polski Komitet Wyborczy, instytucję stałą, przestrzegającą
solidarnego polskiego głosowania. Bo przecież jest to dzielnica, która dzięki
wysokiemu uświadomieniu narodowemu i skutkiem ucisku niemieckiego świeciła
innym dzielnicom cnotą solidarności narodowej, wspólnego frontu i braku
zawziętości politycznych wewnątrz społeczeństwa.
Sejm Dzielnicowy wybiera dnia 6 grudnia Radę Ludową, rodzaj rządu
dzielnicowego, której prezesem zostaje Władysław Seyda i w której skład wchodzą
Wojciech Korfanty i ks. Adamski1. Na posiedzeniu Sejmu Dzielnicowego obecny jest
demokrata i pacyfista niemiecki von Gerlach, który oświadcza, że Poznań jest
miastem polskim.
Drogą porozumienia z Radą Ludową władze niemieckie uznają radców polskich
na wszystkich stopniach administracyjnych. Polskie przygotowania wojskowe trwają
po cichu. Dnia 27 grudnia, kiedy Poznań udekorowany jest chorągwiami z powodu
przyjazdu z Paryża Paderewskiego, kilku żołnierzy niemieckich zaczyna zrywać
polskie barwy narodowe na ulicy Wilhelma (później 27 Grudnia). Spotyka się to z
odprawą czynną i staje się sygnałem do wybuchu powstania w mieście i całym kraju.
Pierwszym komendantem polskim jest kapitan Taczak. Potem Rada Ludowa
zaprasza na dowódcę wojsk wielkopolskich byłego komendanta I Korpusu na
wschodzie, generała Dowbora-Muśnickiego.
Wielkopolanie szczęśliwie walczą z Grenzschutzem2 niemieckim. Staczają bitwy
pod Szubinem, Węgrowcem, Zbąszyniem.
Dowbor-Muśnicki jako organizator i strateg nie zawodzi na ogół pokładanych w
nim nadziei, pewne trudności powstają z tego, że obsadza on stanowiska oficerskie
przybyłymi z nim oficerami z I Korpusu. Poznańczycy mają mało oficerów, bo w
pruskiej armii na stopniach oficerskich było mało Polaków, lecz mają znakomitych,
świetnie wykształconych podoficerów, którzy nie zawsze są zadowoleni z nowych
oficerów. Na tym tle występuje to, cośmy przywykli nazywać „dzielnicowością”
Poznańczyków.
Ta dzielnicowość nie idzie jednak za daleko. Oto w pewnym momencie wyrusza
do Dowbora delegacja, prosząc go o wysłanie wojsk pod Lwów. Dowbor, niegardzący
nigdy chwytami demagogicznymi, odpowiada, że bliższa koszula ciała, że pierwej
trzeba dbać o Wielkopolskę. Na to jeden z autentycznych Wielkopolan w żywy
sposób protestuje, twierdząc, że w niebezpieczeństwie nie zna różnic pomiędzy
dzielnicami Rzeczypospolitej.
Na terytorium Wielkopolski nie można było jeszcze przeprowadzić
prawidłowych wyborów do Sejmu Ustawodawczego. Toteż do Warszawy wyjechali
byli posłowie do parlamentu berlińskiego i byli posłowie do sejmu pruskiego. Oni to
przez pierwsze kilka miesięcy stanowią w Sejmie Ustawodawczym reprezentację
parlamentarną byłego zaboru pruskiego, i Poznańczyk, książę Ferdynand Radziwiłł,
jako najstarszy wiekiem poseł, otwiera pierwszy sejm w odrodzonej
Rzeczypospolitej.

Przypisy

1 Sejm Dzielnicowy w Poznaniu obradował w dniach 3–5 grudnia 1918 i wyłonił


Naczelną Radę Ludową, na czele której stanął Bolesław Krysiewicz. Władysław
Seyda wszedł w skład Komisariatu NRL.
2 Grenzschutz (Ochrona Pogranicza) – niemieckie formacje zbrojne działające na
Górnym Śląsku, w Wielkopolsce i na Pomorzu (1918–1920).
Wilno

Wilno pozostawało pod okupacją niemiecką aż do początku stycznia 1919 roku.


Władza spoczywała w rękach Niemieckiej Rady Żołnierskiej, ale taki Soldatenrat
uważał generałów za swój organ wykonawczy. Zadaniem Soldatenratu było
przekazanie terytorium bolszewikom. Do Polaków stosunek ich był nieprzychylny,
ale stosunkowo lojalny. Mińsk oddano już bolszewikom i próba samoobrony
polskiej Mińska się nie udała. W Wilnie samoobrona była przygotowywana na
większą skalę. Młodziutki hrabia Jan Tyszkiewicz oddał na jej cele cały posiadany
przez siebie duży majątek pieniężny. Szefem samoobrony został generał Wejtko,
przysłano mu z Warszawy na szefa sztabu kapitana Klingera, który okazał się
lepszym krzykaczem niż żołnierzem.
W pierwszych dniach stycznia Niemcy ustąpili z Wilna, zatrzymując się zresztą
na następnej stacji w kierunku Kowna i Warszawy, tj. w Landwarowie. Polska
piechota i kawaleria stoczyła bitwę z bolszewikami, przegrywając ją, ze względu na
wielką przewagę sił nieprzyjaciela.
Oddział polski cofnął się do Landwarowa i tu po złożeniu broni został przez
Niemców zawagonowany i przesłany przez Grodno i Białystok, będące jeszcze w
niemieckim posiadaniu, na terytorium, które okupowały już wojska polskie.
Ale dowódcy kawalerii, rotmistrz Władysław Dąmbrowski i brat jego,
podrotmistrz Jerzy, późniejszy słynny partyzant, nie wykonali rozkazu złożenia
broni. Na czele dwóch szwadronów i batalionu piechoty – o bardzo słabym stanie
liczebnym – wyruszyli w stronę Grodna. Zwyczajem przyjętym od bolszewików
sadzali swą piechotę do rekwirowanych sań i tak wieźli ją za kawalerią. Był to
oddziałek przypominający archaiczne szlacheckie pospolite ruszenie. W kawalerii
byli wyłącznie ziemianie i szlachta zaściankowa na własnych koniach o
najrozmaitszych siodłach i najrozmaitszej broni, było tam około siedmiu typów
karabinów i wydawano siedem typów ładunków. Piechota składała się z uczniów
gimnazjalnych i z robotników wileńskich.
Oddział Dąmbrowskiego poszedł naprzód przeciwko bolszewikom. Odniósł nad
nimi zwycięstwa pod Różaną, po czym zajął Prużanę, zdobył fortecę Brześć Litewski,
zawrócił, dotarł do Pińska, zdobył Baranowicze, przeszedł koło Nieświeża. Pomimo
swych sił mikroskopijnych poruszał się swobodnie w kraju okupowanym przez
wojska bolszewickie, budząc postrach wśród nieprzyjaciela1.
Marszałek Piłsudski w swoich odczytach o wyprawie wileńskiej, opowiadając,
jak w jego umyśle tworzyła się koncepcja tej wyprawy („powstawała w mym mózgu
mała czerwona plama, która przeistaczała się potem w dużą czerwoną plamę”),
podkreślił, że łatwość, z jaką dawał sobie radę Dąmbrowski z bolszewikami,
wywołała w nim chęć rozpoczęcia wojny o oswobodzenie kresów.
Wojna polsko-sowiecka się zaczęła, a z nią razem polityka rosyjska Józefa
Piłsudskiego, odmienna od polityki Francji w tej sprawie, a także od polityki
Romana Dmowskiego.
1 Mackiewicz sam był żołnierzem oddziału braci Dąmbrowskich.
Ententa a Rosja

W końcu 1918 roku i przez rok 1919 biją się jeszcze w Rosji z bolszewikami
następujące rosyjskie siły narodowe: generał Judenicz na zachód od Petersburga;
generał Miller na północy, koło Archangielska i Murmańska; admirał Kołczak na
Syberii; generał Denikin, który zda później komendę generałowi Wranglowi, na
południu i na obszarach dońskich wojsk kozackich.
Każde z tych wojsk oparte jest na innej drodze morskiej: Judenicz na Bałtyku,
Miller na Oceanie Lodowatym, Denikin na Morzu Czarnym, wreszcie Kołczak na
Oceanie Spokojnym. Generałowie ci bowiem łakną pomocy Ententy. Sami mają legie
oficerskie, trudne do dowodzenia i łatwo ulegające demoralizacji, albo Kozaków, czy
też półdzikich żołnierzy narodowości azjatyckiej, albo wreszcie nieliczną młodzież
inteligencką. Poza tymi elementami normalny żołnierz jest niepewny i łatwo ulega
infekcji bolszewickiej; odznacza się okrucieństwem i rabuje ludność. Wielka ilość
generałów w tych małych armiach rozsadza je także i anarchizuje.
Z tymi oddziałami związane są losy oddziałów w Polsce. Murmańczycy walczą
obok Anglików i obok generała Millera; historia polskiej dywizji syberyjskiej
związana jest z Kołczakiem, wreszcie 4 Dywizja Strzelców generała Lucjana
Żeligowskiego powstała na Kubaniu i związana była z wojskami kozackimi i
ochotniczymi rosyjskimi.
Generał Żeligowski, świetny i nieustraszony żołnierz, wykazał dużo zmysłu
politycznego. Poddany rozkazom francuskim i generałowi Hallerowi, na własną rękę
z Odessy dąży do Polski, dokąd przybywa dopiero w czerwcu 1919 roku. W lipcu
odnosi wielkie zwycięstwo nad bolszewikami pod Jazłowcem1.
W tych czasach polityka francuska, a zwłaszcza polityka francuskich czynników
wojskowych, wspiera narodowe siły rosyjskie, dążąc do odbudowy Rosji. Cesarz
Mikołaj II był lojalnym i rycerskim sprzymierzeńcem Francji i Anglii. Nawet jego
śmierć dnia 17 lipca 1918 roku związana jest poniekąd z tą lojalnością, gdyż zdaje
się, że wywiezienie go z Tobolska nastąpiło przy udziale agentów niemieckich, w
nadziei że oswobodzony cesarz da się użyć jako sojusznik Niemiec. Cesarz jednak
myśl tę kategorycznie odrzucił, został więc pozostawiony w Jekaterynburgu i potem
zamordowany przez bolszewików wraz z żoną, czterema córkami i synem.
Przeważna też część narodowych polityków i generałów rosyjskich (z wyjątkiem
generała Krasnowa) orientowała się na Ententę i zwalczała bolszewików nie tylko
jako bolszewików, ale i jako niemieckich sojuszników.
Francuskie sfery wojskowe przywiązują wielkie znaczenie do odrodzenia Rosji.
Dla nich to kontynuacja sojuszu z Rosją, który przecież ocalił Francję od klęski w
roku 1914 i 1915. Pomimo że Rosja upadła w wojnie, zbawiła Francję. Plany
zabezpieczenia się od Niemiec na granicy wschodniej, chociażby przez częściowe
rozczłonkowanie państwa niemieckiego, połączone z projektem republiki
nadreńskiej, spotykają się ze sprzeciwem Wilsona czy też Lloyda George’a. Toteż
Francuzi pomagają rosyjskim generałom pieniężnie, materiałem wojennym i
własnymi siłami zbrojnymi, wiele, wiele razy więcej aniżeli Polsce. Dla Francuzów
Polska jest tylko wice-Rosją, ersatz-Rosją, nie byłaby potrzebna, gdyby Rosja
istniała. Pomimo ogólnych niepowodzeń generalskich wiara w odrodzenie Rosji
narodowej u Francuzów jest tak duża, że taki na przykład pułkownik Chardigny nie
chce, by Wilno należało do Polski, chce je rezerwować dla przyszłej Rosji.
Wyznawcą poglądu, że Rosję należy restaurować jako siłę antyniemiecką, jest
także Winston Churchill. Lloyd George ma jednak inne zdanie.
Pomimo swych chęci sprzymierzeni nie zdobyli się dla tak poważnego celu, jak
odbudowanie antyniemieckiej siły narodowej Rosji, na jakikolwiek większy i
bardziej konsekwentny wysiłek. Uważali bolszewików za filoniemców (zresztą w tym
czasie następuje istotnie wielkie zbliżenie bolszewików do Niemców i odwrotnie), a
jednak dawszy rosyjskim wojskom narodowym pomoc, nie dali im pomocy
dostatecznej. Przypomina to trochę francuską i angielską politykę wobec czerwonej
Hiszpanii. Należy sobie zdać sprawę, że w roku 1919 kilka dywizji angielsko-
francuskich mogłoby przeważyć szalę na rzecz wojsk narodowych i odrestaurować
dla Francji i Anglii tak pożądanego w ich mniemaniu euroazjatyckiego sojusznika.
Ale na te kilka decydujących dywizji Francja i Anglia zdobyć się nie mogły.
Dmowski miał w sprawie rosyjskiej zupełnie inne plany i poglądy. Usiłował je
wcielić w czyn, ale mu się to nie udało, ani za czasów wojny z Sowietami, ani też
kiedy indziej.

Przypisy

1 Bitwę pod Jazłowcem (11–13 lipca 1919) stoczono z Ukraińcami.


Wschodnia polityka Piłsudskiego

Dnia 19 kwietnia 1919 roku Piłsudski zajął Wilno przy pomocy szwoleżerów, 11.
Pułku Ułanów i piechoty Legionów. Zwycięstwo nad miastem zapewnili wileńscy
robotnicy kolejowi, którzy sformowali samorzutnie pociąg i pojechali po piechotę do
Lidy. Patriotyczne miasto szalało z radości. Piłsudski wydał odezwę:
…Do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego… Kraj wasz…
Wiele razy przedrzeźniał ten zwrot profesor Stanisław Stroński. „Kraj wasz…” –
a więc nie nasz, nie polski – dedukował Stroński z tego zwrotu odezwy. Nie było w
tym wiele racji, bo przecież tak samo można napisać odezwę do Polaków w
Krakowie: „Polacy, wasza godzina wybiła…”, albo „Polacy, kraj wasz…” Ale
niewątpliwie odezwa ta była odzwierciedleniem idei federacyjnej, której
przeciwnikami byli narodowcy i prawdę powiedziawszy, całe społeczeństwo
wileńskie. Toteż w wyborach do wileńskiej rady miejskiej, które niebawem nastąpiły,
narodowcy zdobyli prawie wszystkie mandaty, „demokraci” wileńscy, którzy
wówczas reprezentowali federalizm, i socjaliści otrzymali zaledwie kilka mandatów.
Teraz chciałbym przystąpić do rozpatrzenia polityki Piłsudskiego wobec Rosji.
Stanowi ona już przeszłość daleką, nie tyle latami, ile możliwościami.
Endecy z wyrazu „idea federacyjna” zrobili akt oskarżenia, po czym całą politykę
wobec Rosji tłumaczyli przez federalizm. Profesor Stroński wpoił obywatelowi
polskiemu przekonanie, iż Piłsudski jako socjalista i demokrata tak kocha różnych
Ukraińców i Białorusinów, że gotów jest im nie tylko zdobywać ziemie rosyjskie, ale
i darowywać ziemie polskie, że ideały międzynarodowej równości ludów są tu
motorem działania Naczelnika Państwa. Tego rodzaju tłumaczenie nie było zresztą
tylko fantazją lub insynuacją profesora Strońskiego i dyrygowanej przez niego
orkiestry zarzutów. Wierzyli w to nie tylko endecy, nie tylko wrogowie Piłsudskiego,
przeciwnie, wierzyli w to także piłsudczycy, głosiły to samo także oficjalne
interpretacje polityki Naczelnika, powołujące się na hasło „za naszą i waszą
wolność”. Nie wierzyły w to tylko ludy, którym federację proponowaliśmy.
A jednak Piłsudski nie był idealistą typu 1848 roku, który by wyzwalał dla
ideałów wolności inne ludy kosztem żołnierza polskiego i interesów państwa
polskiego. O! Forma demokratyczno-wolnościowa rosyjskiej polityki Piłsudskiego z
roku 1919 dość mi przypomina socjalistyczną formę polityki Piłsudskiego z roku
1905. I tu, i tam, poza taką czy inną frazeologiczną formą, mieściła się planowana w
tajemnicy przez mózg Piłsudskiego polska racja stanu.
Przeciwnicy i zwolennicy Piłsudskiego widzieli jedno: „federalizm”. W istocie
zbiegały się w tej polityce Piłsudskiego z lat 1919 i 1920 dwie tendencje mające dużo
z sobą wspólnego, ale bynajmniej nie identyczne. Jedną tendencją było osłabienie
Rosji przez jej rozczłonkowanie; drugą tendencją było wzmocnienie Polski przez
federalizm.
Obie te linie polityczne można dziś spokojniej i obiektywniej zrozumieć niż
wtedy w ogniu polemiki.
Rozczłonkowanie Rosji. Trzeba się nauczyć, trzeba wbić sobie w głowę prawo
polityczne, które brzmi: potęga państwa jest pojęciem stosunkowym, potęgę
państwa mierzy się siłą, czy też słabością, sąsiadów tego państwa. Państwo potężne
to państwo, które ma słabych sąsiadów; państwo słabe to to, które ma sąsiadów
potężnych.
Państwo Franciszka I, króla Francji, było państwem o wiele słabszym od
państwa Ludwika XIV, króla Francji – a to tylko i wyłącznie dlatego, że za czasów
Franciszka I Francja miała dookoła monarchię Karola V, w której słońce nigdy nie
zachodziło, która była wówczas największym organizmem politycznym Europy, a
Francja Ludwika XIV – Rzeszę Niemiecką, bezsilną jako całość, rozczłonkowaną
przez traktat westfalski, Włochy rozbite na małe państwa i osłabioną Hiszpanię.
Włochy sprzed wielkiej wojny 1914 roku były państwem o wiele słabszym od
Włoch powojennych. To nie przyłączenie części Alp czy Triestu stało się przyczyną
takiego stanu rzeczy: Włochy przed wojną miały jako sąsiada duże państwo austro-
węgierskie, a po wojnie na ich miejscu szereg małych państewek, osłabianych walką
polityczną między sobą.
W imię tej zasady relatywizmu potęgi państwa Japonia od wielu lat dąży do
rozbicia swego wielkiego sąsiada, Chin, na pięć państw: Mandżurię, Mongolię, Chiny
południowe, Tybet i Turkiestan chiński.
Wspaniałym wyrazicielem relatywizmu potęgi państwa jest publicysta francuski
Bainville, którego chętnie nazywam swoim mistrzem, swoim największym
nauczycielem.
Bainville w swych studiach historycznych miażdży politykę Napoleona III.
Mądrzy politycy dążą do rozbicia swych większych sąsiadów na państwa mniejsze,
natomiast Napoleon III całkował, komasował sąsiadów Francji dzięki swej miłości
do doktryny narodowościowej. Ponieważ Napoleon III uważał, że państwa powinny
być narodowe, sprzyjał jednoczeniu się Niemiec, sprzyjał jednoczeniu się Włoch, nie
bacząc na to, że podzielone Niemcy i podzielone Włochy są oczywiście
bezpieczniejszym sąsiadem dla Francji niż połączone.
W roku 1940 Francja zapłaciła ostatecznie za błędy polityki Napoleona III.
Zaraz po traktacie wersalskim Bainville pisze wspaniałą, może najwspanialszą
swą książkę: Polityczne konsekwencje pokoju1, w której wskazuje, że traktat wersalski
nie zabezpieczył Francji, bo nie rozbił z powrotem Niemiec na Prusy, Bawarię itd.,
na szereg małych państw. Bainville wskazuje, że mniejsze liczebnie państwo, tj.
Francja, stała się wierzycielem większego liczebnie państwa, tj. Niemiec, i prorokuje,
że Niemcy nie tylko nie dotrzymają zobowiązań, które w Wersalu podpisali, lecz że
będą znów próbowali siłę swą rzucić na szalę wypadków i pobić Francję w następnej
wojnie.
Oczywiście, w interesie Polski leżało, aby stać się państwem możliwie
najmocniejszym, aby Niemcy i Rosja były możliwie najsłabsze.
W kierunku rozbicia Niemiec na szereg małych państw Piłsudski nic zdziałać
nie mógł. Polityka polska wobec zwycięskiej Ententy spoczywała w rękach
Dmowskiego, który walczył o nasze granice zachodnie i miał te same kłopoty z
uporem Wilsona czy z uporem Lloyda George’a, co Francuzi, i tak samo jak
Francuzom, a raczej o wiele bardziej, trudno mu było te upory przezwyciężyć.
Piłsudski nie mógł – i kto wie, czy chciał – usuwać Dmowskiego od tej pracy i brać
za nią odpowiedzialności.
Natomiast jeśli chodzi o Rosję, Piłsudski stał na brzegu oceanu ludzi
pogrążonych w całkowitej anarchii. Żelazo się kuje, gdy jest gorące, a losy historii –
w obliczu takich wydarzeń, jak rewolucja rosyjska. Piłsudski po objęciu stanowiska
Naczelnika Państwa wiedział, że państwo rosyjskie będzie miało taki charakter, jaki
mu się nada w najbliższych latach, a może miesiącach.
Piłsudski przede wszystkim bał się powrotu carskiej Rosji, obawiając się, że od
razu sięgnie aż po Kalisz. Istotnie, generał Denikin, z którym Piłsudski nawiązał
łączność, z trudnością bąkał o niepodległości Polski, a już słyszeć nie chciał, aby do
Polski miało należeć coś więcej poza Królestwem. Był taki incydent w czasie wojny
polsko-bolszewickiej, że bolszewicy naciskani przez białe armie wysłali do
Piłsudskiego wysłannika, prosząc go tajnie o wstrzymanie ofensywnych działań
wojennych, przekładając mu, że jeśli w danej chwili będzie ich bił, to białe armie
zwyciężą i Rosja narodowa powróci.
Piłsudski prośbie bolszewików zadośćuczynił i do zwycięstwa białych nie
dopuścił.
Czy należy go za to potępić, czy też chwalić? Odpowiedź zależy od poglądu, kto
byłby dla Polski niebezpieczniejszym sąsiadem: carat lub inna forma narodowej
Rosji, czy bolszewizm? Piłsudski, były więzień syberyjski, uważał, że jednak carat.
Toteż pozytywne załatwienie tej misji bolszewików uważać można za jedyny
komplement, który Piłsudski w całym swoim życiu pod adresem caratu
wypowiedział.
Poza tym Piłsudski stara się nie tylko kontaktować z ruchami narodowymi,
rozsadzającymi Rosję – kaukaskimi, tatarskimi itd. – ale nawet je popiera, zachęca,
podnieca na duchu. Szuka z nimi kontaktu od pierwszych miesięcy swych rządów w
niepodległej Polsce. Jest to uprawianie tej samej polityki, którą Bainville zalecał
Francji wobec Niemiec.
Tyle jeśli chodzi o osłabianie, o rozczłonkowanie Rosji.
Polityka ukraińska Piłsudskiego wiąże się z jego polityką negatywną – osłabiania
Rosji – ale jednocześnie wchodzi już w jego system wzmacniania Polski. Piłsudski w
lutym 1920 roku zawarł z Petlurą, naczelnikiem rządu ukraińskiego in partibus
infidelium2, układ, na mocy którego Petlura zrzekł się jakichkolwiek pretensji do
Galicji Wschodniej, Chełmszczyzny, Polesia i zachodniego Wołynia, natomiast
Piłsudski obiecywał mu wyrzucić bolszewików z Kijowa i kraj ten oddać Petlurze.
Istotnie dnia 8 maja 1920 roku wojska polskie wkroczyły do Kijowa.
Tę politykę ukraińską, łącznie z pomysłami utworzenia z ziem dawnego
Wielkiego Księstwa Litewskiego państwa odrębnego, sfederowanego z Polską,
nazywano w prasie polityką federacyjną Piłsudskiego, sprowadzając je do wspólnego
mianownika i atakując gorąco.
Będę miał okazję później wytłumaczyć całą wielką różnicę między ukraińską a
litewską polityką Piłsudskiego, wykazać miejsca słabe i tej, i tamtej, i przyczyny
nieudania się obu. Na razie jednak chciałbym podkreślić jedno. Oto w polityce
ukraińskiej, czy też wileńsko-litewskiej, upatrywali endecy w 1919 i 1920 roku
defetyzm narodowy: oskarżali Piłsudskiego, że chce ziemie polskie odstępować
Ukraińcom czy Litwinom, zarzucali, że w tych sprawach działa jako doktryner lub
socjalista, a nie jako egoista narodowy. Zwolennicy Piłsudskiego powiększali tylko
ten zamęt, ciesząc się głośno, że postępuje on jako wyjątkowy altruista, mający
jedynie na myśli „za naszą wolność i waszą” – rodzaj wschodnioeuropejskiego
Wilsona, dążącego do obdarzenia niepodległością różnych ludów, chociażby ze
stratą dla Polski.
I oskarżenia, i zachwyty były niesłuszne, choć opierały się na oficjalnym
brzmieniu różnych frazeologicznych enuncjacji, które się wówczas wypowiadało. W
sprawie ukraińskiej czy litewskiej Piłsudski kierował się wyłącznie polską racją
stanu. Po pierwsze, dążył do rozczłonkowania Rosji, po drugie, wierzył, że państwa
graniczące z Polską, oswobodzone przez Polskę od Rosji, wpadną z łatwością pod
wpływ Polski i że Polacy będą mogli je tak samo po pewnym czasie spolonizować,
jak szlachta polska dawnej Rzeczypospolitej spolonizowała i Litwę, i Ruś.
W innej swej książce wspominam, że Briand powiedział kiedyś: „Po co Joanna
d’Arc tak się męczyła, wypędzając z kraju Anglików?”, a potem dodał: „Po stu latach
i tak staliby się Francuzami”.
Pierwsze z tych zdań jest całkowicie obce naturze Piłsudskiego, który oczywiście,
mówiąc o czynie wojennym Joanny d’Arc, nigdy by nie zaczął zdania od wyrazu „po
co”.
Natomiast atmosfera drugiego zdania Briandowskiego tkwiła w poczynaniach
Piłsudskiego w owym czasie. Ludzie z kresów nie tylko nie mają kompleksu
niższości narodowej, lecz raczej mają kompleks wyższości narodowej. Wynika to z
tego, że na wschodzie nie byliśmy nigdy narodem chłopów czy robotników
kopalnianych, lecz narodem panów. Piłsudski był zawsze typem Polaka o
kompleksie narodowej wyższości i jak największych ambicji. Mówił, co prawda, w
rozdrażnieniu o „narodzie idiotów”, ale czy znacie matki bardzo ambitne na punkcie
swoich synów? Te właśnie najwięcej się gniewają i unoszą, gdy ich synkowie
przynoszą ze szkoły złe stopnie. Wybuchy antypolskie Piłsudskiego były tylko miarą
wielkości zadań, które Polsce stawiał, wielkości ambicji, które z nią łączył.
Piłsudski wierzył, że sfederowane z nami narody prędko staną się Polakami.
Piłsudski był głębokim wyznawcą zasady politycznej, że na koszty ugody silniejszego
narodu ze słabszym wyłożyć powinna zadatek strona silniejsza, albowiem ugoda
silniejszego narodu ze słabszym zawsze w przyszłości przyniesie korzyść
silniejszemu.
Przypis

1 Jacques Bainville, Les conséquences politiques de la paix, Paris 1920.


2 Pol. w prowincjach (zamieszkanych przez) niewiernych, przen. w otoczeniu
nieprzychylnym.
Przyczyny nieudania się wschodniej polityki Piłsudskiego

Jedną z głównych przyczyn nieudania się całego systemu wschodniej polityki


Piłsudskiego, polegającej na dążeniu do rozczłonkowania Rosji i stworzeniu państw
z Polską sfederowanych, była, oczywiście, klęska wojsk polskich pod Kijowem,
militarna przegrana wyprawy kijowskiej. Ale poza tą wojskową przyczyną
niepowodzenia były jeszcze inne, ściśle polityczne.
(1) Naród polski nie rozumiał tej polityki. Polak nie-piłsudczyk gotów był
czasami iść z Piłsudskim przeciw endecji, gdy mu mówiono, że Piłsudski to radykał,
a endecja to reakcja. Gotów był także ten Polak nie-piłsudczyk, o wiele zresztą
rzadziej, popierać Piłsudskiego, gdy myślał, że to antyklerykał, a endecja to partia
wojującego klerykalizmu. Gotów był wreszcie iść za Piłsudskim, jeśli uważał go za
filosemitę, bo aczkolwiek z pewnością nie można filosemityzmu uważać za naszą
narodową przywarę, jednak były koła, które się emocjonalnie niechętnie
ustosunkowywały do antysemickiej polityki endeków. Ale endecja odzyskiwała
wyższość nad Piłsudskim, gdy tłumaczyła Polakowi, że Piłsudski to, co mogłoby być
polskie, chce oddać Ukraińcom, Litwinom lub Białorusinom. Na to się nie godził
prawie nikt, a nawet legionista, który bezgranicznie Piłsudskiemu ufał, wolał, aby
było inaczej. Tego, że to ukraińskie ma być tylko czasowo ukraińskie, a potem będzie
polskie, ze zrozumiałych względów nikt nie mówił – a ci bardzo nieliczni, którzy się
do federalizmu u nas zabierali, napsuli chyba najwięcej. Nie zjednali Ukraińców, nie
zjednali Litwinów, a tylko wzięli á la lettre [dosłownie] gotowość Polski do zrzekania
się czegoś na rzecz kogoś obcego, głosili to nietaktownie, drażniąc społeczeństwo
polskie i zrażając je do Piłsudskiego. Nie wiem, czy w Belwederze zdawał sobie
Piłsudski sprawę, jak w jego „miłym” Wilnie w tym okresie niepopularni byli
federaliści.
(2) Prasa. Przed chwilą mówiłem, że byli Polacy, którzy szli za Piłsudskim, bo to
radykał, bo to antyklerykał, bo to filosemita. Piłsudski nie był ani radykałem, ani
antyklerykałem, nie był także filosemitą. A już najmniej z tego wszystkiego Piłsudski
chciałby się wyrzekać polskiego panowania na wschodzie. Od chwili, w której
Piłsudski objął niepodzielnie władzę w Polsce, w maju 1926 roku, i dopóki mu
zdrowie pozwalało mieć decydujący wpływ na to, co się działo w kraju, mogliśmy
obserwować jego radykalizm i jego antyklerykalizm. Pierwszy wyraził się między
innymi w oddaniu teki ministra rolnictwa konserwatyście Karolowi
Niezabytowskiemu, a drugi – w daleko idącej chęci pozyskania sobie
duchowieństwa. Ale to, że Piłsudski jeszcze w roku 1919 jest dla ziemianina, księdza
i kamienicznika straszakiem socjalistycznym, kuzynem bolszewizmu i człowiekiem
oddającym ziemie polskie Ukraińcom, zawdzięcza on prasie obozu przeciwnego i
brakowi prasy własnej.
Prasa zwalczająca Piłsudskiego rozporządzała wtedy świetnymi piórami.
Stanisław Stroński odegrał rolę historyczną. On to w tym okresie stwarzał
argumenty contra Piłsudskiemu, które powtarzali wszyscy inni dziennikarze. On
uderzał w Piłsudskiego jako polityka i jako wodza naczelnego i wszelkie powstające
w kraju niezadowolenia skierowywał przeciwko niemu. On robił z niego w
dziedzinie militarnej dyletanta, w dziedzinie politycznej – socjalika i szkodliwego
fantastę. On zaszczepił przeciętnemu obywatelowi przekonanie, że wszelkie zło
pochodzi od Piłsudskiego: i to, że istnieje kasa chorych, i to, że marka spada, i to, że
deszcz pada. Stroński stwarzał wtedy pojęcia, które się zaaklimatyzowały i na długo
utrzymały w dużej części społeczeństwa polskiego.
Na ścianach świątyni niechęci i nienawiści do Piłsudskiego, wzniesionej przez
Strońskiego, barwne obrazy rozwieszał Adolf Nowaczyński. Ten człowiek,
obdarzony talentem niepospolitym, urozmaicał argumentację Strońskiego, nadawał
jej koloryt, ciągnął za sobą śmieszków. Stroński uczył nienawidzić, Nowaczyński
ośmieszał.
Piłsudski nie doceniał znaczenia prasy. Dziwne, że tak realny polityk, tak mało
realne miał pojęcie o potędze utalentowanego pióra. Swojej prasy nie miał i nic
poważnego w tym kierunku nie robił. Miał ludzi, którzy później wykazali, że są
doskonałymi publicystami, chociażby Ignacego Matuszewskiego czy Bogusława
Miedzińskiego, lecz trzymał ich jako oficerów w wojsku.
Stroński specjalnie obrzydzał Polakom wyprawę kijowską. Dwa razy dziennie
pisywał artykuły w swojej „Rzeczypospolitej” i zawsze o Kijowie. Z wyprawy
kijowskiej tak dalece zrobił synonim polityki socjalistycznej, iż można było
wnioskować, że Bolesław Chrobry płacił składki do kasy socjalistycznej i posiadał
legitymację partyjną z numerem.
Talenty polityczne Piłsudskiego starły się z talentami dziennikarskimi.
(3) Dmowski był przeciwny rozczłonkowaniu Rosji, ponieważ wraz z
Francuzami uważał Rosję za siłę antyniemiecką, poza tym nie miał kompleksu
narodowej wyższości Piłsudskiego w sprawie ukraińskiej. Przeciwnie, razem ze
Stanisławem Grabskim obawiał się powstania państwa ukraińskiego ze względu na
oddziaływanie na Galicję Wschodnią i ze względu na to, że taka Ukraina mogłaby się
stać dziedziną wpływów niemieckich. Ale nie w tych politycznych spekulacjach
tkwiła wyższość Dmowskiego w jego sporze z Piłsudskim o politykę wschodnią.
Rosja w dalszym rozwoju wypadków nie okazała się siłą antyniemiecką, lecz
filoniemiecką, i stąd także pozostaje pod znakiem zapytania ewentualna
filoniemiecka orientacja ewentualnej, fantastycznej zresztą Ukrainy kijowskiej. Ale
oto w swoich metodach pracy Dmowski był człowiekiem o wiele bardziej
nowoczesnym, a jeszcze ściślej – o wiele bardziej współczesnym od Piłsudskiego.
Subtelny włoski pisarz polityczny, hrabia Sforza, nazywa Piłsudskiego dyktatorem
anachronizmu. Sam Piłsudski jak gdyby potwierdza ten sąd, gdy w jednej ze swoich
mów powiada, że cofnął koło historii polskiej do wieku XVIII, tj. do niepodległości,
ale że chce je cofnąć do wieku XVII, tj. do czasów mocarstwowego stanowiska
Polski. Ukraina przy Polsce to istotnie cofnięcie się do stanu XVII wieku i usiłowanie
odrobienia tych wszystkich błędów, które popełniliśmy od tych czasów. Była to
jednak metoda odwrotu od państwa narodowego. Otóż w chwili, kiedy to piszę,
czeka nas także odwrót od systemu państw narodowych. Małe państwa narodowe
okazały swą niezdolność do życia i czeka nas w przyszłości komasacja tych państw.
Ale wtedy – w latach 1919 i 1920 – byliśmy w zenicie zasady państw narodowych.
Napoleon III ze swoją ideą państw narodowościowych święcił triumf – Wilsonowi w
zasadzie wystarczało, by ktoś miał własny język i spoistość etniczną, by mu dawać
państwo. Dmowski, który swe życie przepracował na zmianie pojęcia Polski
szlachecko-państwowej na Polskę etniczno-plemienną, teraz sprzeciwiał się
metodom Piłsudskiego. Wszyscy rozumieli, o co chodzi Dmowskiemu, nikt, nawet
piłsudczycy, nie rozumieli dobrze, o co chodzi Piłsudskiemu.
Studnicki był Dmowskim á rebours. Chciał on mieć Niemcy jako sojusznika
przeciw Rosji. W sprawie federalizmu solidaryzował się z Dmowskim przeciw
Piłsudskiemu.
(4) Litwini ani na chwilę nie myśleli tak, jak polscy endecy. Dla nich federalizm
Piłsudskiego w żadnym wypadku nie był koncesją na ich korzyść, przeciwnie:
właśnie w nim, w federalizmie, w zwrotach o idei jagiellońskiej, widzieli drapieżne
szpony polskiego imperializmu. Litwini lubili i fetowali Nowaczyńskiego tylko
dlatego, że federalizm ośmieszał. Litwini o wiele bardziej gotowi byli do ugody z
Dmowskim aniżeli z Piłsudskim.
(5) Ukraina kijowska z innych względów zawiodła Piłsudskiego. Oto okazała się
zbyt narodowo słaba, w przeciwieństwie do dużego rozagitowania Ukraińców
galicyjskich. Potwierdzało to może nadzieje, że dałaby się kiedyś spolonizować.
Rozproszyło to pokładane w niej nadzieje na czynne współdziałanie przeciw Rosji.
Idea rozczłonkowania Rosji, której najdalej idącym przedstawicielem jest dziś
Adolf Bocheński, choruje właśnie na brak gustu Ukraińców kijowskich do
samodzielności. Hasła te nie mają korzeni pomiędzy Kijowem a Odessą. Łatwo
można sobie wyobrazić, że od Rosji odpadnie Kaukaz, Turkiestan, nawet Syberia.
Trudniej jest przypuszczać, że całość rosyjska pęknie na krawędzi pomiędzy Moskwą
a Ukrainą.
Sejm Ustawodawczy

Beseler przywiózł z Belgii do Warszawy czwórkę białych koni arabskich, które


podobno stanowiły przedtem własność króla Alberta. Parą tych białych arabów i
powozem wjechał Piłsudski w wąską ulicę przed gotycką katedrę św. Jana na
nabożeństwo w dzień otwarcia Sejmu Ustawodawczego. Powóz Piłsudskiego
otoczony był plutonem ułanów w mundurach z niemieckiego siwego sukna, z
lancami o żółtych proporczykach. Było to wszystko jeszcze pozbierane: białe araby z
Belgii, mundury z Niemiec; proporce mogły się komuś wydawać naiwne, całość
skromna i naiwna, ale robiła wrażenie o wiele większej dostojności niż później
korowody limuzyn profesora Mościckiego. W tej samej wąskiej warszawskiej uliczce
przed katedrą św. Jana widziałem później trumnę Piłsudskiego w biegającym świetle
czerwonych pochodni. Tutaj także, 3 maja, niesiono w triumfie króla Stasia w
aksamitnym fraku, jedwabnych chustach na szyi i złotych klamrach na pantoflach.
Kazanie na nabożeństwie z okazji otwarcia sejmu wygłosił ksiądz Teodorowicz,
arcybiskup obrządku ormiańskiego ze Lwowa, wielki narodowiec, twórca i
organizator opozycji biskupów galicyjskich przeciwko Bobrzyńskiemu i NKN-owi,
podówczas zdecydowany przeciwnik Piłsudskiego. Kazanie było elokwentne. Ksiądz
arcybiskup mówił długimi okresami. Podobało się powszechnie.
Sejm Ustawodawczy składał się: (1) z posłów obranych na wolnym obszarze
Polski na podstawie pięcioprzymiotnikowej ordynacji wyborczej, (2) z kilkunastu
byłych członków parlamentu wiedeńskiego z Galicji Wschodniej, ponieważ na tym
terenie toczyła się teraz wojna i wybory były niemożliwe, (3) z kilkunastu członków
parlamentu niemieckiego i sejmu pruskiego, reprezentujących z analogicznych
powodów zabór pruski.
Skład polityczny sejmu był następujący:
Klub Pracy Konstytucyjnej – byli galicyjscy konserwatyści i demokraci, pod
przewodnictwem posła obranego w Krakowie, prezydenta miasta, Fedorowicza.
Poza nim prawie wszyscy członkowie tego klubu składali się z byłych członków
parlamentu wiedeńskiego; 17 posłów.
Związek Ludowo-Narodowy – Narodowa Demokracja oraz Chrześcijańska
Demokracja; 92 posłów.
Zjednoczenie Narodowo-Ludowe – tu wchodził między innymi przyjaciel pana
Strońskiego, Edward Dubanowicz, a poza tym różne grupy i elementy z Królestwa. Z
byłych aktywistów wchodził profesor Witold Kamieniecki, uważany za masona.
Prezesem tego dość zbieranego towarzystwa był Leopold Skulski, z pochodzenia
łodzianin; 73 posłów.
Klub Mieszczański, składający się z przedstawicieli miast z panem Aleksandrem
de Rossetem na czele; 13 posłów.
Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast”. Wincenty Witos; 85 posłów. Stronnictwo
to reprezentowało chłopów–gospodarzy z wyraźną przewagą Galicji.
Ludowcy „Wyzwolenia” – była to grupa raczej z Królestwa, kierowana przez
działaczy inteligentów, sympatyzujących z niepodległościowcami w PPS. Uważano ją
za najbardziej masońską grupę w sejmie; 23 posłów.
Narodowa Partia Robotnicza – 29 posłów.
Polska Partia Socjalistyczna – 35.
Niemcy – 8.
Żydzi – 10.
Wszystkiego posłów w sejmie było 4151.
Nikt nie miał zdecydowanej większości. Przy wyborze marszałka wyłoniły się
dwie kandydatury: Wojciecha Trąmpczyńskiego i Witosa; pierwszą popierała
prawica, drugą lewica. Trąmpczyński zwyciężył kilku głosami, zapewne przy
poparciu robotników narodowych.
Trąmpczyński był jednym z niewielu Poznańczyków, który w życiu
wskrzeszonego państwa odegrał rolę pierwszorzędną. Okazał się przede wszystkim
znakomitym przewodniczącym. Zredukował co prawda znaczenie interpelacji
poselskich, zadowalając się pisemnymi na nie odpowiedziami rządu, ale gdyby
postąpił inaczej, prace sejmu nie ruszyłyby z miejsca, zahamowane interpelacjami.
Walcząc z Piłsudskim, umiał tej walce nadać charakter ściśle praworządny, nie
dopuścił zejścia z drogi prawa i obyczajów konstytucyjnych. Należy się mu tytuł
akuszera prawnego porządku w Polsce. Gdyby nie ten akuszer, sejm wyszedłby na
pewno nie raz z ram legalności. Polska opinia publiczna oceniła zasługi marszałka
Trąmpczyńskiego i stał się on w kraju bardzo popularny, jakkolwiek nie był
związany z żadną partią, był wtedy tylko sympatykiem Narodowej Demokracji, a nie
jej członkiem. Walce w obronie legalności poświęcił Trąmpczyński dalsze swe życie.
Po przewrocie majowym jego wystąpienia dotyczyły zawsze resortu Ministerstwa
Sprawiedliwości, wytykał akty niezgodne z prawem. Ale i w stosunku do ludzi swego
obozu był surowy. Ugodę endeków z ludowcami, dotyczącą przeprowadzenia
reformy rolnej, wyraźnie i głośno potępił, a w czasie jednego ze swoich wystąpień już
w pomajowym sejmie oświadczył, że nigdy nie uczestniczył w żadnym z nabożeństw
za duszę Eligiusza Niewiadomskiego.
Witos, wychowany w parlamencie wiedeńskim, kokietuje swoimi
oświadczeniami, że skończył tylko szkołę powszechną, lub nienoszeniem krawata, a
jedynie śnieżnobiałej koszuli i wysokich butów. Reprezentuje jednak typ chłopa
polskiego w najbardziej dodatnim pojęciu. Przemówienia jego nie zawierają żadnej
frazeologii, są realne, spokojne, logiczne, poparte druzgoczącymi argumentami.
Podczas wojny uchylał się od angażowania się po stronie niepodległościowców,
aktywistów czy pasywistów. Dawało mu to możność reprezentowania
maksymalnych żądań politycznych jako programu Stronnictwa Ludowego.
Pojawienie się stronnictwa prawdziwie włościańskiego, jakim jest niewątpliwie
stronnictwo Witosa, w tak licznej i wpływowej postaci, stanowi wtedy – w roku 1919
– duże novum w Polsce. Przecież jeszcze w latach 1914 i 1915 agitatorów
niepodległościowych po wsiach w Królestwie spotykają twierdzenia głoszone przez
chłopów, że polskie Legiony, dążąc do odbudowania Polski, dążą do przywrócenia
pańszczyzny. Świadomość narodowa włościanina, dawno już rozbudzona w
Poznańskiem, pozostawia dużo jeszcze do życzenia w Królestwie. Należy w tym
miejscu złożyć hołd Witosowi: zrobił on, co mógł, dla uświadomienia włościan o ich
obywatelskich, narodowych i państwowych obowiązkach.
Witos byłby politykiem niewątpliwie jeszcze o wiele większym, gdyby już wtedy,
w 1919 roku, zrozumiał, jak olbrzymie znaczenie odgrywa w narodzie jego
indywidualna, oryginalna tradycja, gdyby w imieniu chłopa polskiego zgłosił się po
sukcesję całej historycznej tradycji polskiej, gdyby oświadczył: „Chłop polski będzie
tą Polską rządził, lecz wszystkie narodowe tradycje uszanuje”. Gdyby powiedział:
„Nic, co jest polskiego, nie jest nam obojętne”. Tego Witos nie doceniał. Ale nie
doceniali i inni. Na wyścigi popisywano się frazesami, będącymi w wieku XX już
anachronizmem, gestem bez realnego znaczenia. Cieszono się nimi i bawiono.
Zniesienie tytułów szlacheckich przez konstytuantę francuską w wieku XVIII było
symbolem zerwania z resztą świata feudalnego; była to wtedy reforma istotna,
mająca realne znaczenie. Zniesienie herbów szlacheckich przez Sejm Ustawodawczy
było gestem pustym: herby szlacheckie dawno już przestały odgrywać jakąkolwiek
rolę społeczną czy polityczną, akt ten był wandalizmem bez sensu, godzącym w
polską pamiątkę historyczną.
Ale, być może, genezą takich typowo półinteligenckich gestów było głębokie
przeciwieństwo pomiędzy Polską przeciętnego inteligenta a Polską prawdziwie
ludową, to znaczy „ludową” nie w pojęciu odezwy czy frazeologii wiecowo-
demokratycznej, lecz „ludową” w pojęciu rzeczywistej, a nie urojonej rzeczywistości.
Tak na przykład na porządku dziennym obrad sejmu znalazła się kiedyś kwestia
patronatów kościelnych. Loża dziennikarska była tego dnia zupełnie pusta –
dziennikarz, z natury rzeczy inteligent polski, nie interesował się tą sprawą zupełnie
i wydawało mu się, że chodzi tu o jakąś kwestię formalno-prawną, w której nikt
nawet nie zabierze głosu. Tymczasem sejm dyskutował nad tą sprawą z wybuchami
dziwnej namiętności. Dziennikarze pozbiegali się do loży, ponieważ z sali sejmowej
dochodziły ich okrzyki i uderzenia pięściami w pulpity. Radykalny poseł włościański
ksiądz Okoń, nienależący ani do „Piasta”, ani do „Wyzwolenia”, zręczny, choć
specyficznie chłopski demagog, wniósł, aby prawa kolatorskie, przysługujące
dziedzicom fundatorów kościołów, do których należało także ograniczone prawo
prezenty kandydata na probostwo, przenieść na wsie wchodzące w skład parafii.
Zerwali się na to inni proboszczowie z ław poselskich i nazwali ten projekt schizmą i
herezją. Posłowie chłopscy targali się nawzajem oskarżeniami o tendencje
antykościelne i o nieposzanowanie honoru chłopskiego – dlaczego tego, co miał
kiedyś dziedzic, nie ma mieć chłop? Ujawniło się, że zdobycie praw kolatorskich dla
wsi byłoby czymś w rodzaju zdobyczy społecznej, o której nie myślały ówczesne
ministerstwa, zaludnione inteligentami. Gwałtowna dyskusja toczyła się nie tylko na
trybunie i w ławach, zapewne także, gdy padły oskarżenia o niekanoniczność,
toczyła się w sercach i sumieniach tych ludzi, pomiędzy uległością Kościołowi a
aspiracjami społeczeństwa włościańskiego. Dyskusja ta przyniosła z sobą atmosferę
wkraczania na scenę życia politycznego społeczeństwa nowego, świeżego, może
właśnie dlatego, że temat, który zdołał tę dyskusję ożywić, miał tak archaiczny,
anachroniczny dla tych czasów charakter, taki był niezwyczajny dla miejskiego
inteligenta. Witos stanął wtedy po stronie radykałów i dopiero później sprawa
została załatwiona zgodnie z przepisami kanonicznymi, po ożywionej akcji
duchowieństwa.
Pod względem politycznym sejm dzielił się według stosunku do Piłsudskiego.
Lewica była za Piłsudskim, prawica przeciw. Klub Pracy Konstytucyjnej, idąc
szlakami bloku namiestnikowskiego, wierny tradycjom wspólnoty z ludowcami czy
też z socjalistami, popierał także Naczelnika, jakkolwiek w sejmie zajmował krzesła
na skrajnej prawicy. W niektórych sprawach społecznych głosował jednak z
endekami. Członkowie tego klubu byli często języczkiem u wagi i rozstrzygali
podczas większych kryzysów politycznych. Chlubili się, że łagodzili te kryzysy, że
znajdowali zawsze wyjście, że oni jedynie w tym sejmie są parlamentarzystami
wielkiej szkoły, ale zarzucano im, że szczepią na gruncie polskim obyczaje
wiedeńskie. W ogóle, jeśli chodzi o charaktery dzielnicowe, ten pierwszy sejm w
Polsce był przesycony atmosferą galicyjską. Obradował w Warszawie, ale we
wszystkich prawie klubach rządzili posłowie z Galicji. Dopiero minister skarbu
Władysław Grabski wywołał rewoltę sejmu przeciwko Galicjanom z okazji relacji
papierowej marki – pieniądza dawnej niemieckiej okupacji, który pozostał na razie
pieniądzem nowej Polski – do papierowej korony austriackiej. Relację tę, którą
Grabski oznaczył na 100 do 70, uznali posłowie galicyjscy, bez względu na
przynależność partyjną, za wysoce krzywdzącą interesy zaboru austriackiego i
bronili się przed nią w sposób patetyczny. Endek Głąbiński obok socjalisty
Diamanda. Ale dzięki pismom Dmowskiego nie było w tym sejmie specjalnych
sympatii do zaboru austriackiego, toteż posłowie z pozostałych dzielnic
przegłosowali swoich galicyjskich kolegów, którym w innych okazjach pozwalali
sobą kierować.
Ordynacja wyborcza, opracowana jeszcze przez rząd Moraczewskiego, podzieliła
Polskę na duże okręgi wyborcze. Głosowało się na listy zawierające po kilka lub
nawet kilkanaście nazwisk. Wybory były proporcjonalne, mandaty rozdzielały się
pomiędzy listy systemem de Hondta. Taka ordynacja utopiła Żydów polskich, którzy
rozpyleni po całym kraju w miastach, w bardzo niewielu miejscach mogli się dostać
do sejmu. Było ich niepomiernie mało, bo tylko dziesięciu. Żydzi europejscy i
amerykańscy nie byli Polsce przychylni w tym okresie. W sejmie uchwalono prawo o
godzinach i dniach pracy, przewidujące absolutny i kategoryczny zakaz pracy w
niedziele. Żydzi postawili szereg wniosków zdążających do umożliwienia
robotnikom żydowskim pracy w niedzielę, a odpoczynku w sobotę. Właśnie z
antysemickiego punktu widzenia wnioski te nadawały się do przyjęcia, a nawet do
rozszerzenia. Antysemityzm to dążność do wyodrębnienia narodu żydowskiego, do
jego izolacji, jakże lepiej można było wyodrębnić robotnika żydowskiego, niż
odrębnie normując mu czas pracy? Ale antysemici Sejmu Ustawodawczego mieli w
swej polityce metody uproszczone – głosowali stale przeciwko żądaniom
żydowskim, nie zastanawiając się głębiej nad ich treścią. Ponieważ socjaliści w tej
sprawie postępowali zgodnie z doktryną: żadnych różnic ustawowych wywołanych
odmiennością religii, a ludowcy wszystkich maści również nie śpieszyli się z
przyznawaniem Żydom racji, więc wnioski żydowskie były odrzucane jednomyślnie
przeciw głosom żydowskim. W czasie głosowania nad manifestacyjną poprawką
żydowską, aby robotnikom zajętym wyłącznie w synagogach i żydowskich domach
modlitwy wolno było pracować w niedzielę, a odpoczywać w sobotę, która to
poprawka również była jednomyślnie odrzucana, zerwał się z miejsca Feliks Perl,
redaktor „Robotnika”, wybitny socjalista, szlachetny człowiek, Żyd z pochodzenia i
formalnej przynależności wyznaniowej, i poszedł do Daszyńskiego, prezesa klubu
socjalistycznego, namawiając go widać, żeby socjaliści w tym miejscu Żydom
ustąpili. Odruch ten notuję w związku ze spostrzeżeniem, że renegactwo narodowe
ma zawsze jakieś granice, poza którymi powstają już odruchy i wyrzuty sumienia,
jak o tym mówiłem przy okazji polskiego renegata hrabiego Bohdana Czapskiego.
Ale było już za późno i socjaliści wraz z całym sejmem przeciwko i tej także
poprawce głosowali. Wtedy prezes koła żydowskiego, Izaak Grünbaum, zawołał
donośnym głosem: „W tej chwili utraciliście Wilno, Mińsk i Galicję Wschodnią”.
Sala sejmowa przyjęła okrzyk Grünbauma całkowitym milczeniem.
Nie przyznając racji sejmowi w jego odrzuceniu manifestacyjnej poprawki
żydowskiej – jakkolwiek trzeba także zaznaczyć, że podobne odróżnianie innego
czasu odpoczynku tygodniowego dla Żydów niż dla reszty ludności nieznane jest
ustawodawstwu społecznemu żadnego z krajów europejskich – należy przyznać, że
okrzyk Grünbauma nie tylko oznaczał, że uważa się on za obcą potencję, ale także
groził nowemu państwu polskiemu dotkliwą karą za postępowanie nieposłusznego
sejmu. W milczeniu, w którym sala sejmowa okrzyk ten zniosła, nie było bynajmniej
lekceważenia zapowiedzi Grünbauma. Wręcz przeciwnie. Były to czasy, kiedy żywo
się interesowano tym, co mówili Żydzi Nowego Jorku i Londynu o Polsce, i w tym
milczeniu był raczej przestrach: kto wie, może istotnie te groźby odbiorą nam część
kraju ojczystego?
Pomiędzy sejmem, Piłsudskim a Dmowskim stanął wtedy niepisany i
nieformułowany modus vivendi.
Do Piłsudskiego należało wojsko, operacje wojenne, wreszcie Piłsudski rządził
na obszarach zajętych przez wojsko polskie; w ten sposób Wileńszczyzna i Wołyń
były na prawach jak gdyby polskiej okupacji, co nie było ani przyjemne, ani
sprawiedliwe wobec tych dzielnic. Prawica chciała temu przeszkodzić, ale Witos
popierał w tej sprawie Piłsudskiego i wraz z lewicą odpierał ataki na taki stan rzeczy.
Do sejmu należała natomiast cała polityka wewnętrzna, całe ustawodawstwo
społeczne i cała polityka gospodarcza i skarbowa. Do tych znów spraw Piłsudski się
nie mieszał i trzymał się od nich z dala.
Politykę zagraniczną znowu dzielili między sobą Dmowski i Piłsudski. Piłsudski
dlatego, że miał wpływ na Ministerstwo Spraw Zagranicznych: za czasów
Paderewskiego na podsekretarza stanu, hrabiego Władysława Skrzyńskiego, później
na ministrów Stanisława Patka i księcia Sapiehę; a Dmowski dlatego, że stał na czele
Komitetu Narodowego i współdziałał w układaniu pokoju europejskiego w zakresie
spraw polskich.
Przed wojną mieliśmy dwóch Polaków znanych całemu światu: Sienkiewicza i
Paderewskiego. Ale Sienkiewicz, który nie popierał polityki Dmowskiego podczas
wojny, umarł w Szwajcarii w roku 1916. Natomiast Paderewski oddał całą swoją
sławę i siebie samego na usługi dla Ojczyzny. Ponieważ znał prezydenta Stanów
Zjednoczonych oraz wiele głów koronowanych w Europie i miał łatwy dostęp do
osób wpływowych, oddał on ogromne usługi Komitetowi Narodowemu. Po
przyjeździe do Polski był wygrywany przeciw Piłsudskiemu – Naczelnik jednak
chciał dojść z nim do kompromisu i powołał go na premiera dnia 17 stycznia 1919
roku2.
Przypis

1 Gdy Sejm Ustawodawczy zgromadził się po raz pierwszy, zasiadało w nim 335
posłów, pod koniec kadencji ich liczba wzrosła do 432.
2 Rząd Paderewskiego został utworzony 16 stycznia 1919.
Dmowski i traktat wersalski

Dmowski był wybrany do Sejmu Ustawodawczego, ale do Warszawy nie


przyjechał. Należy przypuszczać, że nieobecność jego wyrządziła dużo szkody, lecz
potrzebniejszy był w Paryżu. Za granicę wyjechał jeszcze za czasów caratu. Obawiał
się, że Rosja zawrze odrębny pokój z Niemcami, i oskarżał wyższą biurokrację
rosyjską niemieckiego pochodzenia, że do tego z całą premedytacją dąży. I on
stawiał na wojnę pomiędzy Rosją a Niemcami, i on uważał, że nic bez tej wojny
zrobić się nie da. Do upadku caratu Francja była ultralojalna wobec Rosji i Dmowski
czuł się odosobniony i bezsilny w Paryżu. Większe zrozumienie znalazł wtedy w
Anglii, gdzie spotkał się z osobistym uznaniem i zainteresowaniem wielu osób.
Później, a zwłaszcza od zwycięstwa nad Niemcami, było wprost przeciwnie. Francja
jak najbardziej popierała Dmowskiego, gdyż chciała mieć granicę polską jak
najbliższą Berlina, jak najbardziej umocnioną, jak najniebezpieczniejszą dla
Niemców. Natomiast Lloyd George – odwrotnie. Dzisiaj są już widzialne gołym
okiem jego historyczne błędy. Uważał, że po wojnie Francja staje się najsilniejszym
mocarstwem w Europie i że Wielka Brytania, zgodnie ze swoją odwieczną regułą
polityczną, powinna się teraz mieć na baczności wobec tego najsilniejszego państwa
kontynentalnego. Niemcy zaś – zdaniem Lloyda George’a – powinny były być
dźwignięte z upadku, by można było znowu z nimi handlować. Europa – myśleli
Anglicy – nie będzie mogła wrócić do dobrej gospodarki, dopóki będzie miała Rosję
i Niemcy pogrążone w nędzy.
Dmowski przypisywał stanowisko Lloyda George’a wpływom żydowskim.
Należy pamiętać, że Dmowski walczył zawsze nie tylko z zaborcami, ale także z
Żydami, których uważał za naród bezpaństwowy, mający za to duży wpływ na
politykę wielu państw, a państw anglosaskich w szczególności. Dmowski, któremu
zawdzięczamy naszą granicę zachodnią, którego wysiłek dyplomatyczny jest
imponujący, nie kusił się nigdy o łatwiznę dyplomatyczną. Nigdy nie uważał, że jego
zadanie jako przedstawiciela narodu, później państwa polskiego, polega na tym, aby
być możliwie uprzejmym dla przedstawicieli mocarstw, w których rękach
spoczywały nasze losy, aby być z nimi jednakowego zdania, aby wskakiwać w ich
zdanie, w ich punkt widzenia, i na tym jechać. Takimi metodami Dmowski
pogardzał. Przyjechał jako Polak niereprezentujący żadnej siły, niemający ani
jednego żołnierza, obciążony tradycją przeszło stuletnich kołatań Polaków do opinii
europejskiej o pomoc, ratunek i litość, kołatań długich, zbiedzonych,
beznadziejnych… A jednak Dmowski był wysłuchany, a jednak jego koncepcje były
realizowane. O ile powstanie Litwy, Łotwy i Estonii związane są z powstaniem Polski
– gdyby Polska nie powstała na swoich ziemiach wschodnich, to oczywiście państwa
te powstać by nie mogły – o tyle znowu powstanie Czech na zachodzie było związane
z powstaniem Polski na zachodzie. Francja, budująca swój system obrony na wschód
od Niemiec, Francja zrozpaczona, że zabrakło Rosji, dążyła do oparcia się na siłach
dość solidnych – dopiero współistnienie Czech i Polski dawało jej zabezpieczenie.
Dmowski dążył jak najbardziej do porozumienia z Czechami, ale znowu nie kosztem
ustępstw ze strony polskiej. Przeciwnie: on właśnie wysunął sprawę Śląska
Cieszyńskiego. Nakłaniano Dmowskiego, aby dla dobra Polski poczynił jakieś
filosemickie deklaracje. Dmowski stanowczo się od tego uchylił; wręcz przeciwnie,
nie taił tego, co myślał o Żydach.
W swoich wspomnieniach opowiada Dmowski, że podczas pewnej konferencji z
dyplomatami europejskimi w sposób ostry i stanowczy sprzeciwił się ich zdaniu.
Wszedł na to Paderewski i w oczach jego Dmowski zobaczył przestrach. Potem
Paderewski zaczął merytorycznie popierać Dmowskiego, ale oświadczył, że nie
solidaryzuje się z tonem, w którym jego kolega przemawiał. „Bardzo to było
niepotrzebne” – pisze Dmowski.
Dmowski twierdził, że na konferencji pokojowej przegrał cztery sprawy: (1)
Warmii i Mazur, ponieważ postanowiono tam plebiscyt; (2) Gdańska, wobec
dziwacznej formy „wolnego miasta”, w jakiej sprawę Gdańska załatwiono; (3)
Śląska, ponieważ znów postanowiono tu plebiscyt; wreszcie (4) Śląska
Cieszyńskiego, gdyż w dniu 1 lutego 1919 roku Dmowski musiał podpisać z
Benešem układ, że i w sprawie Śląska Cieszyńskiego rozstrzygnie plebiscyt1.
Ale te przegrane, o których mówi Dmowski, ani nie pomniejszają, ani też nie
obniżają olbrzymiej wartości jego pracy. Zrobił on tyle dla Polski, ile Masaryk i
Beneš zrobili dla Czech, aczkolwiek był pozbawiony tych wszystkich ułatwień, które
oni posiadali. Wygranie przez Polskę granic zachodnich stanowi historyczną zasługę
Dmowskiego.
Traktat wersalski z pobitymi Niemcami podpisany był dnia 28 czerwca 1919
roku w zwierciadlanej sali pałacu wersalskiego, w tej samej sali, w której w 1871
roku proklamowane było zjednoczone Cesarstwo Niemieckie. „Narzuciliście nam
wojnę!” – zawołał Clemenceau na widok delegatów niemieckich.

Przypis

1 Formalny rozejm polsko-czeski zawarto w Paryżu 3 lutego 1919, a o


przeprowadzeniu plebiscytu mocarstwa Ententy zdecydowały 27 września 1919.
Korfanty i Górny Śląsk

W wieku XIX wiele narodowości w Europie Wschodniej powstało do


samodzielnego życia i wszystkie one doszły do świadomości narodowej przez
zakrystię. Ruch ukraiński oparł się na księżach unickich, ruch litewski stworzony
został wysiłkami księży narodowości litewskiej. Ale pod koniec tego wieku ze
zdumieniem spostrzegamy cud odrodzenia narodowego na Śląsku. Nie było tutaj
księży polskich – przeciwnie, duchowieństwo miejscowe angażowało się usilnie w
szeregach niemieckiej partii katolickiej (Centrum). Ale mury kościelne przechowują
wiele rzeczy. Lata mijają, a mury budowane w średniowieczu trwają, te same w nich
tkwią kamienie, podobny obrasta je mech. W kościołach na Śląsku nie było księży
Polaków, lecz przetrwały litanie i modlitwy po polsku. I tu kościół przechował nam
polskość od średniowiecza. Średniowieczne tumy gotyckie kryją wiele tajemnic.
Wśród tajemnic tumów gotyckich we Wrocławiu znajduje się też polskość.
Stosunki śląskie były wręcz odwrotne do stosunków na wschodzie Polski. Na
Litwie i Rusi chłop był Litwinem, Białorusinem lub Małorusinem, natomiast miasta
były polskie, inteligencja polska, większa własność polska. Tutaj chłop i robotnik był
polski, inteligencja, miasta i kapitał – niemieckie. O ile demokratyzacja na
wschodzie działała na niekorzyść Polski, o tyle na Śląsku nawet rewolucja społeczna
mogła nam przynieść korzyść narodową.
W roku 1903 obrany został ze Śląska do parlamentu niemieckiego po raz
pierwszy poseł, który powiedział, że wstąpi nie do Centrum, lecz do Koła Polskiego.
Był to trzydziestoletni Wojciech Korfanty. Zajadłość walki kleru niemieckiego z
Korfantym ilustruje historia jego ślubu. Miał się ożenić w kilka dni po wyborach. W
wigilię wyznaczonego ślubu wzywa go proboszcz panny młodej i oświadcza, że na
dekanalnym zjeździe postanowiono nie udzielić mu ślubu, o ile nie podpisze
deklaracji, że przeciw żadnemu kapłanowi diecezji śląskiej nie będzie nigdy
publicznie występował. Proboszcz dodał, że sam był przeciwny żądaniu takiej
deklaracji, ale musi wykonać postanowienie zjazdu. Korfanty odmówił podpisania
skryptu, który by był wilczym dołem dla jego działalności politycznej, i wyjechał z
narzeczoną do Krakowa, by tu wziąć ślub. Społeczeństwo krakowskie przygotowało
uroczystość w kościele Panny Marii. Ale wtedy właśnie odbywa się konklawe w
Rzymie po śmierci Leona XIII; kardynał Kopp, arcybiskup wrocławski, zwraca się do
księcia biskupa kardynała Puzyny i powołując się na przepis kanoniczny, że ślub nie
może być udzielony bez zgody proboszcza panny młodej, żąda wstrzymania ślubu
Korfantego w Krakowie. Puzyna telegraficznie zakazuje udzielenia Korfantemu
ślubu. Uroczystość u Panny Marii musi być odwołana. Znalazł się jednak proboszcz
św. Krzyża w Krakowie, który udziela ślubu wbrew zakazowi ordynariusza. Kuria we
Wrocławiu zwraca się wtedy do Stolicy Apostolskiej z żądaniem unieważnienia
ślubu Korfantego. Kongregacja uznaje jednak, że zgodnie z prawem kanonicznym
ślub jest ważny, a papież Pius X przesyła nawet Korfantemu błogosławieństwo.
Korfanty, członek poznańskiej Rady Narodowej, zostaje komisarzem
plebiscytowym na Śląsku jesienią 1919 roku1. Dnia 20 lutego 1921 roku odbywa się
głosowanie2: 707 000 głosuje za Niemcami, 489 000 – za Polską. Wobec tego
angielski i włoski komisarz na Śląsku opracowują podział Śląska na część niemiecką
i polską z jawnym poszkodowaniem interesów Polski. W obawie przed przyjęciem
tego projektu Korfanty decyduje się na powstanie w dniu 2 maja 1921 roku,
wywołując tym namiętnie antypolskie wystąpienie Lloyda George’a. Ostatecznie
sprawa Śląska zostaje załatwiona dnia 20 października 1921 roku. Śląsk został
podzielony pomiędzy Niemcy a Polskę, lecz pewne części terytorium przemysłowego
oddano Polsce.
Korfanty, jedna z najwybitniejszych postaci w obozie narodowym, będzie często
jeszcze odgrywał pierwszorzędną rolę w Polsce. Był on namiętnie zwalczany przez
lewicę i piłsudczyków. Zarzucano mu, że zajmując się polityką, dorobił się
znacznego majątku. Politycy będący jednocześnie finansistami – typ tak częsty we
Francji – byli zawsze nielubiani przez Polaków i w naszym kraju zajmowanie się
tymi dwoma rodzajami działalności naraz jest powszechnie potępiane. Ale trzeba
przyznać, że stosunki śląskie były cokolwiek inne. Oto Polacy, doszedłszy do
politycznego władztwa na ziemi śląskiej, pozostali tam tym, czym byli poprzednio,
czyli proletariatem gospodarczym, zależnym od obcego kapitału. Zrozumiała była
chęć opanowania także gospodarczego władztwa nad ziemią śląską, zrozumiała i
odpowiadająca interesom narodowym chęć bogacenia się Ślązaków. Na tym też tle,
w kraju o tak rozwiniętym życiu gospodarczym, interesy finansowe Korfantego
inaczej nieco wyglądały. Tak czy owak, postępowanie z Korfantym w ostatnich
latach Polski było haniebne. Po procesie brzeskim emigrował on za granicę; kiedy
umarł mu syn, prosił o list żelazny na przyjazd. Wbrew obyczajom, które tkwią w
naturze polskiej zawsze szanującej śmierć i pogrzeb rodzinny, odpowiedziano mu, że
jeżeli przekroczy granicę, zostanie natychmiast aresztowany. Potem, gdy już wojna z
Niemcami była całkiem bliska, Korfanty, powodując się wyłącznie patriotyzmem,
powrócił do kraju. Został aresztowany, osadzony w więzieniu, co spowodowało
chorobę i śmierć. Wypuszczono go dopiero na kilka dni przed śmiercią, gdy nie było
wątpliwości, że umrze. Nie szanując zasług tego człowieka, nie uszanowano historii
Śląska.
Polacy byli narodem rolniczym. Struktura ekonomiczno-społeczna Śląska w
chwili jego przyłączenia była nam obca. Lecz z każdym rokiem Śląsk coraz bardziej
przyciągał ku sobie zainteresowania polskie, ożywiał literaturę polską.
Zainteresowanie się Śląskiem ciągle rosło i wojna zastała Polskę wpatrzoną w światła
i ognie śląskich hut i fabryk.

Przypisy

1 Korfanty był członkiem poznańskiej Naczelnej Rady Ludowej, a komisarzem


plebiscytowym został mianowany w styczniu 1920.
2 Głosowanie odbyło się 20 marca 1921.
Wojna z bolszewikami

Rosja w 1919 roku nie istniała. Władza, która panowała nad głodnym
Petersburgiem i głodną Moskwą, walczyła na wszystkich frontach, miała powstania
wewnętrzne, transport zdezorganizowany, chaos i czerezwyczajki, które z chaosem
walczyły, na razie go powiększając. My, Polacy, nie mieliśmy co prawda także
większej armii, ale bądź co bądź nie mieliśmy wojny domowej i siłą naszą był duży
patriotyzm ludności. Toteż wojska nasze posuwały się na wschód szeregiem
zwycięstw nad oddziałami bolszewickimi. Dnia 8 sierpnia 1919 roku zajęliśmy
Mińsk Litewski, dnia 28 sierpnia – Bobrujsk, dnia 11 września – Borysów. Byliśmy
już bliscy historycznej naszej granicy.
Poznań, Lwów, Wilno – wszędzie pierwsi za broń chwytają mieszkańcy tych
miast, wszędzie wojska polskie przychodzą oswobadzać ludność dopiero na żądanie
ludności miejscowej. To samo, jeśli chodzi o kresy najdalsze. W Warszawie od
początku niepodległości istnieje Komitet Obrony Kresów, zorganizowany przez
ludzi pochodzących z Mińszczyzny i Mohylowszczyzny. Wydatną w nim rolę
odgrywa pan Władysław Raczkiewicz, mińszczanin, panowie Obiezierscy, obywatele
dawnego województwa mohylowskiego, pan Jundziłł z Polesia, prezesem jest książę
Sapieha, pochodzący z Grodzieńszczyzny.
Wojska polskie wita nie tylko ludność polska. Pop prawosławny, z reguły
Rosjanin, cieszy się także z wyzwolenia go od bolszewików, cały kraj wita nas jako
oswobodzicieli.
Dnia 29 stycznia 1920 roku bolszewicy wysyłają do Warszawy notę, proponując
pokój. Nota jest podpisana przez Lenina, Trockiego i Cziczerina; Cziczerin jest już
wtedy ministrem spraw zagranicznych.
Piłsudski jest jednak przekonany, że bolszewikom chodzi jedynie o zyskanie
czasu, że potrzebny jest im odpoczynek do przygotowania ofensywy – pogląd ten
potwierdzają wypadki późniejsze. Już w początkach kwietnia hiszpański Alfons XIII
uprzedza nas przyjaźnie, że wie o gotującej się na Polskę wielkiej ofensywie
sowieckiej.
Tymczasem zmienił się w Polsce gabinet. Dnia 27 listopada ustąpił Paderewski,
z różnych przyczyn związanych z niedostatecznym dawaniem sobie rady z
kwestiami politycznymi. Ostatni cios gabinetowi zadaje decyzja Rady Najwyższej,
która oddaje nam Galicję Wschodnią jedynie na lat dwadzieścia pięć. Decyzję tę
niesłusznie przedstawiono jako niepowodzenie dyplomacji Paderewskiego.
Premierem zostaje Leopold Skulski, osobistość dość przypadkowa, ministrem spraw
zagranicznych – Patek, dawny wymowny obrońca rewolucjonistów polskich przed
sądami rosyjskimi.
Rząd polski, dążąc do unicestwienia pokojowej oferty bolszewickiej, upiera się
przy Borysowie jako miejscu rokowań. Bolszewicy się na to nie zgadzają, a profesor
Stanisław Grabski, prezes sejmowej komisji spraw zagranicznych, który nie wierzy w
przygotowania bolszewików do ofensywy, uważa, że Piłsudski chce dalszej wojny ze
względu na swe cele polityczne i federacyjne oraz rozbijanie Rosji. Profesor
Stanisław Grabski głośno i otwarcie staje po stronie tez bolszewickich. Jednak
Naczelnik Państwa przy pomocy lewicy i Klubu Pracy Konstytucyjnej zwycięża w tej
grze ze Stanisławem Grabskim.
Dnia 25 kwietnia rozpoczyna się polska ofensywa na Kijów, który niebawem
zostaje zdobyty. Piłsudski, jak niegdyś Bolesław Chrobry, wjeżdża do tego miasta.
Powstaje sen o Polsce cofniętej do czasów Władysława IV. Marszałek Trąmpczyński
daje się porwać patriotycznemu uniesieniu i wita Piłsudskiego jako spadkobiercę
Batorych i Władysławów dnia 18 maja 1920 roku przed kościołem św. Aleksandra w
Warszawie. W kościołach śpiewają Te Deum laudamus.
Jednak niebawem rozpoczyna się kontrofensywa sowiecka. Rozpoczyna się z
południa i z północy. Na południu działa jazda Budionnego. Będzie to ostatnie, a
zarazem pierwsze decydujące dla kampanii użycie wielkich mas kawalerii. Ostatnie,
bo kawaleria, której wodzem najwspanialszym był niegdyś Sobieski, w XIX i XX
wieku straciła swe znaczenie. Pierwsze, bo w kampanii 1939 roku znaczenie
rozstrzygające i decydujące miała także kawaleria, tylko już nie konna, ale
zmotoryzowana – w postaci tak zwanych dywizji pancernych. Budionny – było to
wiec bezpowrotnie ostatnie użycie jazdy w jej dawnym charakterze kawalerii konnej
i pierwsze w czasach nowoczesnych rozstrzygnięcie wojny za pomocą elementu
ruchu.
Na północy uderza dawny oficer cesarskiej gwardii, dwudziestoośmioletni
Tuchaczewski, później czerwony marszałek, z rozkazu Stalina rozstrzelany. Dnia 11
lipca 1920 roku zostaje zdobyty Mińsk Litewski, w parę dni później – Wilno, dnia 20
lipca bolszewicy są nad Niemnem i Szczarą, dnia 1 sierpnia zajmują Brześć Litewski.
Wojska bolszewickie wkraczają na terytorium Królestwa, są pod Lublinem, pod
Lwowem. Tuchaczewski powtarza manewr Paskiewicza z 1831 roku. Jego kawaleria
dochodzi do Włocławka, bolszewicy zaczynają się stykać z siłami niemieckimi. Na
świat, do Ameryki idą depesze, że Warszawa zajęta, że Warszawa padła, że czerwone
sztandary powiewają nad Wisłą i Polską.
W tym czasie sejm nie zdaje egzaminu.
W Warszawie jest strajk robotników użyteczności publicznej, tramwaje nie
kursują.
W sejmie, w chwili opuszczenia przez wojska polskie Kijowa, a więc w chwili, w
której położenie wojskowe zaczęło się stawać dla nas tragiczne, rozpoczyna się
przesilenie rządowe. Zaczynają się targi o teki. Na ministrów zgłaszają się figury,
które w żaden sposób, nawet subiektywnie, nie mogły mieć o sobie przekonania, że
są geniuszami, że są jedynymi w takiej chwili zbawcami Polski, i żądają tek dla
siebie. I to przesilenie wobec nieprzyjaciela, który posuwa się naprzód i grozi zagładą
świeżo odzyskanej niepodległości, trwa długo, nieprawdopodobnie, haniebnie długo
– trwa całych dni piętnaście. Przez dwa tygodnie państwo zagrożone ofensywą
nieprzyjaciela nie posiada rządu z winy sejmu.
Przez piętnaście dni lewica stara się utworzyć gabinet z Daszyńskim na czele; nie
dopuszcza do tego prawica.
Dnia 24 czerwca powstaje nareszcie gabinet Władysława Grabskiego1. Dnia 10
lipca Grabski jest w Spa, na konferencji premierów państw sprzymierzonych, i prosi
o pomoc. Lloyd George stawia niesłychane warunki. Polacy winni ustąpić Entencie
w sprawie Gdańska i Czechom w sprawie Śląska Cieszyńskiego. Polacy winni oddać
bolszewikom cały kraj poza linią Grodno–Brześć Litewski. Władysław Grabski te
katastrofalne warunki przyjmuje, w zamian nie uzyskując prawie żadnej pomocy.
Dnia 11 lipca 1920 roku Lloyd George proponuje bolszewikom konferencję
pokojową w Londynie z udziałem Polski, Litwy, Łotwy, Finlandii i… Galicji
Wschodniej. Cziczerin odrzuca tę propozycję.
Przed narodem polskim stanął znów dylemat: zwyciężyć lub zginąć. Polska dnia
15 sierpnia 1920 roku zwyciężyła.

Przypisy

1 Gabinet Grabskiego powstał 23 czerwca 1920.


Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata

Lord D’Abernon, Anglik, nazwał bitwę nad Wisłą osiemnastą decydującą bitwą
w dziejach świata. Są bitwy wielkie i krwawe, mające jednak znaczenie tylko dla
narodów, które w nich udział biorą. Są jednak bitwy, które decydują o biegu historii
nie jednego czy kilku narodów, lecz o biegu historii ogólnej, o cywilizacji ogólnej.
Taka – powiada lord D’Abernon – była bitwa pod Salaminą, która ocaliła cywilizację
grecką i przesądziła losy Europy na całe tysiąclecia naprzód, takich bitew było
szesnaście innych w dziejach i wreszcie bitwa nad Wisłą w roku 1920.
Wojska bolszewickie stykały się z Niemcami. W razie bolszewickiego
powodzenia Niemcy, doprowadzone do rozpaczy traktatem wersalskim,
zsolidaryzowałyby się z bolszewikami, wywiesiłyby czerwone sztandary, losy Europy
mogłyby przybrać całkiem inny charakter.
Bitwa w środkowych dniach sierpnia w najogólniejszym schemacie wygląda jak
następuje. Generał Żeligowski pod Radzyminem zatrzymał posuwające się masy
sowieckiego żołnierza. Od Wieprza na północ uderzył naczelny wódz, biorąc
bolszewików do saka pomiędzy swoje armie a armie broniące linii Wisły, czy też, jak
V Armia generała Sikorskiego, kruszące bolszewików na północy Królestwa.
Od początku ofensywy bolszewickiej znów się zaczyna dramatyczna gra
pomiędzy Naczelnikiem Państwa i naczelnym wodzem a opinią publiczną.
Dziennikarz profesor Stroński stawia tu czoło Naczelnikowi Państwa, mając wpływ
na opinię publiczną o wiele większy niż zarządy stronnictw, same stronnictwa lub
ministrowie. Wpaja on całemu prawie narodowi przekonanie, że ofensywa sowiecka
jest tylko skutkiem wyprawy kijowskiej, rozpoczętej i wykonanej tylko i wyłącznie
dla fantastycznych kaprysów Piłsudskiego, aby Kijów oddać Petlurze. Ponieważ
bolszewicy długo idą naprzód, a w takich dniach niezadowolenie i wzburzenie
narodu jest rzeczą łatwą, zrozumiałą i zawsze z klęską współistniejącą, sytuacja
Piłsudskiego staje się ciężka. Dnia 30 czerwca premier Władysław Grabski wraz z
sejmem tworzą Radę Obrony Państwa1, w której skład wchodzi Dmowski; żąda on
ustąpienia Piłsudskiego ze stanowiska Naczelnego Wodza. Zarzuca się Piłsudskiemu
Kijów i niefachowość. Wciąga się do gry przeciw niemu ministrów państw obcych
rezydujących w Warszawie.
Dnia 24 lipca nowy kryzys gabinetowy. Władzę obejmuje rząd Witosa,
wicepremierem zostaje wódz socjalistów, Daszyński, Ministerstwo Wojny pozostaje
w rękach generała Sosnkowskiego, ministrem spraw zagranicznych jest książę
Sapieha, dawny zamachowiec na Piłsudskiego, przez tegoż Piłsudskiego na to
stanowisko wysunięty.
Słuszne jest, że na wodza naczelnego spada odpowiedzialność za klęskę, ale
słuszne jest także, aby zwycięstwo dawało mu chwałę. Wojna Polski kończy się ową
osiemnastą decydującą bitwą w dziejach świata, wielkim polskim zwycięstwem,
które gotowe jest wzmocnić stanowisko polityczne Piłsudskiego.
Wtedy profesor Stroński rzuca hasło: cud nad Wisłą. Hasło, mimo że w Polsce
się przyjęło, dla nas nader upokarzające. Dlaczegoż by to Polacy tylko cudem
zwyciężyć mogli? Analogii pomiędzy bitwą nad Wieprzem i Wisłą a „cudem nad
Marną” nie ma żadnej, bo nad Marną istotnie powinni byli wygrać Niemcy i tylko
nadzwyczajnym zbiegiem okoliczności tak wielkie popełnili błędy, że bitwę, a z nią
razem i całą wojnę, przegrali. Nazwa cudu była uzasadniona. My mieliśmy
naprzeciw siebie tylko 177 000 bagnetów i szabel, wojska wycieńczonego,
zmęczonego, posuwającego się po wrogim kraju. Nie umniejsza to nic ani wodzom,
ani żołnierzowi, jeśli powiemy, że w sierpniu 1920 roku powinniśmy byli zwyciężyć.
Żadnego cudu w tym nie było.
Rzucenie takiego hasła, jak „cud nad Wisłą”, było majstersztykiem
dziennikarstwa. Można się na tym uczyć wielkich dziennikarskich uderzeń,
podsunięcia, zasugerowania narodowi pojęcia, przekonania, w które ten naród
uwierzy; ta sugestia miała cel określony, całkiem inny i niezależny od bogobojno-
podniosłego nastroju, który wyrazy „cud nad Wisłą” otacza. Rzucenie hasła „cudu
nad Wisłą” w intencji zeskamotowania2 Piłsudskiemu politycznych owoców jego
zwycięstwa może nas pouczyć, w jak decydujący sposób prawdziwie utalentowany
dziennikarz wpłynąć potrafi na bieg wypadków i postawę opinii publicznej.
Hasło „cudu” było pierwszą i najbardziej kurtuazyjną próbą odebrania
Piłsudskiemu glorii zwycięstwa. Potem nastąpiło uporczywe twierdzenie, które
szerzy ten sam profesor Stroński, że zwycięstwo przypisać należy dyrektywom
generała Weyganda, że to on, a nie niedołężny, niefachowy Piłsudski, był
prawdziwym wodzem w tym zwycięstwie. Było to również niezgodne z prawdą
historyczną. Generał Weygand sam oświadczył, że zwycięstwo należy zawdzięczać
„generałom polskim”. Nie powiedział jednak, że nie tylko nie miał nic wspólnego z
opracowaniem planu bitwy nad Wisłą i Wieprzem, lecz że plan ten powstał wyraźnie
wbrew jego wskazówkom i poglądom. Ale prawda historyczna nie grała tu większej
roli. Stroński tak silnie wówczas trzymał w ręku cugle uczuć prawicowego
społeczeństwa polskiego, że do obowiązków narodowych należało twierdzenie, iż to
Francuz wygrał bitwę. Kto się ośmielał myśleć, że bitwę wygrał jednak Polak,
podejrzewany był o brak uczuć narodowych.
Koncepcja wyjścia znad Wieprza powstała kiedyś w genialnym mózgu
Prądzyńskiego w ostatniej fazie powstania listopadowego. Komu przypada zaszczyt
jej odrestaurowania z tak znakomitym skutkiem? Wskazywano na szefa sztabu
generała Rozwadowskiego. Piłsudski sobie przypisywał autorstwo koncepcji
zwycięstwa i zdaje się, że miał rację. Gdyby tak jednak nie było, gdyby szef sztabu
albo wydział operacyjny był autorem koncepcji, to przecież do wodza należała
decyzja. W każdym więc razie należy uznać, że decyzja wodza była trafna, skoro nam
dała zwycięstwo, skoro w ciągu dni kilku odwróciła bieg klęski na bieg zwycięstwa.
Nie zwyciężył bolszewików ani Kołczak, ani Wrangel, ani Denikin, ani Miller, ani
Judenicz. Nie zwyciężyli ich angielscy i francuscy generałowie, którzy ze swymi
wojskami przyjeżdżali białym armiom na pomoc. Zwyciężyli ich jednak Polacy i
Piłsudski.

Przypisy

1 Radę Obrony Państwa powołano 1 lipca 1920.


2 Eskamotować – daw. zręcznie coś ukryć lub skraść.
Traktat ryski jako przegrana Piłsudskiego

Potęga talentu i pióra profesora Strońskiego była tak duża, że społeczeństwo


polskie, myśląc o wojnie z bolszewikami, myślało bardziej o wyprawie kijowskiej niż
o bitwie sierpniowej. Za bitwę sierpniową dziękowało Bogu, za wyprawę kijowską
złorzeczyło Piłsudskiemu.
Można powiedzieć, że Piłsudski miał za sobą lewicę. Ale wpływy lewicy
związane były ściśle ze stosowaniem pięcioprzymiotnikowego prawa głosowania, z
istnieniem i funkcjonowaniem sejmu. Właściwą, realną, niezależną siłą w Polsce
była tylko inteligencja, a na tę miał w tej epoce Stroński wpływ ogromny. Stroński
wpychał Piłsudskiego w objęcia lewicy, gdyż odcinał go od prawicowego
społeczeństwa, od kleru, ziemiaństwa, przeważnej części inteligencji, od
Poznańskiego i zaboru pruskiego. Piłsudski nie rozumiał potęgi prasy. Nie wiedział,
co zrobić może prasowa sugestia, gdy kieruje nią człowiek z talentem, klasy
Strońskiego.
Po bitwie sierpniowej armia polska odniosła szereg sukcesów, wypędzając
bolszewików z obszarów wschodnich. Czy mogła iść dalej? Faktem jest, że Piłsudski
czuł się zwyciężony przez opinię publiczną, że sejm był przeciwny dalszej wojnie, że
opinia polska powszechnie bała się nowej wyprawy kijowskiej, że w dalszej wojnie z
bolszewikami nie mógł Piłsudski liczyć nawet na poparcie lewicy, która by mu go na
pewno odmówiła.
Piłsudski miał teraz pozycję wobec narodu przypominającą do pewnego stopnia
niektóre chwile z panowania Władysława IV. Ustąpił. Traktat ryski przekreślił
całkowicie jego system polityczny.
Dnia 21 września 1920 roku zaczęły się pertraktacje w Rydze, dnia 12
października podpisano warunki zawieszenia broni, dnia 18 marca 1921 roku –
traktat pokojowy.
Ten traktat pokojowy przewidywał odszkodowanie dla Polski w złocie, którego
bolszewicy nigdy nie zapłacili i na którego zabezpieczenie Polska nie żądała żadnego
zastawu, choć mogła to uczynić. Sowiety reprezentował Joffe. Delegacja polska była
wyłoniona przez sejm. Przewodniczącym był Jan Dąbski, ludowiec, członkami –
przedstawiciele wszystkich klubów sejmowych, którzy poczuli w sobie geniusz
polityczny, ale niewątpliwie najsilniejszą wśród nich indywidualnością był profesor
Stanisław Grabski. Na niego też spada odpowiedzialność czy zasługa, że traktat
pokojowy z Rosją był przekreśleniem możliwości polityki Piłsudskiego na
przyszłość, że był nowym zwycięstwem Dmowskiego.
Ziemie wschodnie dawnej Rzeczypospolitej podzielono pomiędzy Sowietami a
Polską w ten sposób, że bolszewicy otrzymali większość tych ziem, my – mniejszość.
Na swoich ziemiach bolszewicy, oczywiście, zorganizowali państwa bolszewickie,
które dając Ukraińcom i Białorusinom wszelką zresztą swobodę używalności ich
języków, uniemożliwiły im propagowanie aspiracji narodowych. Każde hasło
narodowoukraińskie było prześladowane tam z energią, siłą i okrucieństwem, na
które nigdy by nie stać było państwa polskiego. W ten sposób ukraińskie czy też
białoruskie hasła narodowe mogły już teraz rozbrzmiewać i działać tylko na naszym
terytorium, czyli ewentualny rozwój nacjonalizmu ukraińskiego, albo białoruskiego,
nie zmieniałby już w niczym statutu terytorialnego Rosji sowieckiej, natomiast
uderzałby w Polskę. Nacjonalizm ukraiński czy też białoruski nie mógł już teraz być
użyty do rozczłonkowania Rosji, mógł osłabiać tylko Polskę. Ten układ stosunków
zmuszał nas po prostu do zaniechania pomocy Ukraińcom w emancypacji, zmuszał
nas do stosowania wobec nich programu Dmowskiego, czyli dążenia do ich
narodowej asymilacji i połączenia z narodem polskim.
Polska otrzymała tyle Ukraińców i Białorusinów, ile mogła ich strawić – oto było
zwycięstwo programu Dmowskiego i Grabskiego.
Wydawało się to rozsądne w tej chwili. W roku 1921 jesteśmy w zenicie
doktryny państwa narodowego. Zdaje się wtedy ogólnie, że państwa nienarodowe
należą do przeszłości, nie mają przyszłości. Wielka wojna podniosła zasady polityki
narodowościowej Napoleona III do wysokości kanonu i doktryna Dmowskiego była
ogólnie zrozumiała, natomiast dążenia Piłsudskiego istotnie nie odpowiadały
duchowi czasu.
Konsekwencje polityczne traktatu ryskiego narzuciły się z żelazną siłą polityce
wewnętrznej Polski. Przez pewien czas utrzymują się jeszcze w Polsce na wpół
schowane, na wpół legalne ukraińskie organizacje irredentystyczne, jeszcze niby
trochę działają petlurowcy, tli się przez pewien czas na wpół polityczna, na wpół
groteskowa akcja rzekomego Białorusina, Bułaka-Bałachowicza1. Ale są to węgle
wygasającego ogniska; tlą się dopóty, dopóki istnieje niebezpieczeństwo odnowienia
się wojny polsko-bolszewickiej. Potem wewnętrzna polityka narodowościowa zejdzie
na tory doktryny Dmowskiego, będzie się dążyło do państwa jednolicie narodowego
i z tego toru nie zejdziemy już nigdy. Piłsudski dojdzie do władzy niepodzielnej,
nieograniczonej, jednak w niczym nie zmieni konsekwencji traktatu ryskiego w
naszej polityce wewnętrznej. Rządy okresu BBWR2 będą rządami
nacjonalistycznymi, wreszcie rządy Śmigłego-Rydza i Ozonu staną się nawet
karykaturą idei Dmowskiego, zabłyszczą polityką, której Dmowski nigdy by nie
stosował, rozumiejąc, że przesada w wykonaniu może zniszczyć ideę asymilacji. Z
wyjątkiem jednego województwa wołyńskiego, na którego terenie wojewoda
Józewski stosował politykę z czasów wyprawy kijowskiej, politykę będącą
niezrozumiałą i szkodliwą anomalią wobec polityki innych sąsiadujących z nim
wojewodów i całego rządu – ani za czasów dyktatury Piłsudskiego, ani późniejszych,
nie mieliśmy wobec narodowości słowiańskich innej polityki prócz tej, którą
wskazywał Dmowski. Że czasami sam Dmowski kierowałby nią lepiej, to już inna
kwestia. Że czasami ta polityka była niezręczna i dawała rezultaty wręcz odwrotne
do zamierzeń asymilacji, to znowu inna kwestia. W danym wypadku chodzi mi tylko
o podkreślenie niewątpliwego faktu, że polityka federacyjna została przez traktat
ryski przekreślona, że istniała może jeszcze w literaturze, ale nigdy w życiu realnym.
Wreszcie jednak zasadnicza uwaga przy końcu tych rozważań. Oto używam tutaj
dwóch określeń równolegle: Ukraińcy i Białorusini. To traktowanie Ukraińców i
Białorusinów na jednym poziomie było wielkim błędem, który się stale powtarzał w
polskiej polityce narodowościowej. Nie tylko nie można równać Ukraińców z
Białorusinami, ale nie można nawet porównywać Ukraińców do Białorusinów.
Ukraińcy stworzyli już swoją inteligencję, stali się świadomym, wieloklasowym
społeczeństwem, o państwowych aspiracjach i tradycjach; Białorusini do ostatniej
chwili byli tylko materiałem etnograficznym i niczym więcej.

Przypisy

1 Jesienią 1920 kilkutysięczne oddziały gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza,


wchodzące dotychczas w skład wojska polskiego, wkroczyły na tereny zajęte przez
Armię Czerwoną z zamiarem wywołania powstania antysowieckiego. Po
przejściowych sukcesach wycofały się na stronę polską, gdzie zostały internowane.
2 Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem – ugrupowanie polityczne skupiające
zwolenników polityki Józefa Piłsudskiego (1928–1935).
Sienkiewicz także przegrał traktat ryski

Poza jednak znaczeniem traktatu ryskiego dla narodowościowej polityki


polskiej, miał on jeszcze inne znaczenie. Oto Polska nigdy nie uznała rozbiorów.
Wszystkie powstania polskie XIX wieku głosiły hasło restitutio in integrum
wszystkiego, co XVIII wiek nam zabrał. Traktat ryski był pierwszym aktem ze strony
polskiej, który się wyrzekał i zrzekał w sposób legalny naszych praw do olbrzymiej
połaci ziem wschodnich. I patriotyzm polski zniósł to z łatwością. Jeszcze nasi
dziadowie, nie mówiąc już o pradziadach, życie oddawali za hasło nie tylko
„wolności” i „niepodległości”, lecz i „całości” ziem Rzeczypospolitej. W czasie
ratyfikacji traktatu ryskiego przez sejm niejaki pan Grabowski, który się nazwał
wnukiem Rejtana, rzucił z galerii sejmowej ulotkę zaczynającą się od słów: „Kainie
Grabski”. Ulotka ta protestowała przeciw oddaniu Rosji ziem odwiecznie polskich.
Ale pominęło ją głuche milczenie. Jedno z pism konserwatywnych (tak!) zamieściło
o niej wiadomość pt.: „Niesmaczny incydent”.
Wyobraźmy sobie przez chwilę, jakie wrażenie wywołałaby w kołach emigracji
popowstaniowej 1831 roku wiadomość, że ktoś zamierza zrzec się naszych ziem
wschodnich na rzecz Rosji. Okrzyczano by go zdrajcą. W Polsce po traktacie ryskim
żył jeszcze pogrobowiec polityki i zapatrywań Hotelu Lambert i atmosfery
otaczającej tę twierdzę cierpiętnictwa majestatu i protestu dawnej Polski, polskiego
non possumus. Był nim Władysław Zamoyski, syn generałowej Zamoyskiej, patriota,
o którym nawet socjaliści, między innymi Perl, wyrażali się z podziwem i
szacunkiem. Zamek w Kórniku jest neogotykiem, jego właściciel, Władysław
Zamoyski, był także neogotykiem, ale o wiele szlachetniejszego gatunku,
prawdziwym romantykiem zapomnianym przez romantyzm w wieku XX. Był to taki
polski święty, asceta, który w imię Polski wyrzekał się wszystkiego, zupełnie
podobnie jak święci średniowieczni rezygnowali z rozrywek tego świata. Zamek w
Kórniku był pozostałością Polski romantycznej. Generałowa Zamoyska była niegdyś
aresztowana przez Niemców. Zwrócono się do ambasady francuskiej w Berlinie,
gdyż pani Zamoyska była obywatelką francuską. Ambasador wzruszył ramionami:
„Czy chcecie, aby Francja wypowiedziała Niemcom wojnę z powodu hrabiny
Zamoyskiej?” Zamoyski, jeden z najbogatszych magnatów w Poznańskiem, nie spał,
nie jadł jak człowiek, jeździł pociągiem czwartą klasą, wydając wszystkie pieniądze
na cele narodowe. W Kórniku pokazują biurko, na którym sypiał ze słownikiem
łacińskim pod głową. Sceptyk i cynik zapyta, czy dużo zyskała na tym Ojczyzna, że
Zamoyski sypiał bez prześcieradła i poduszki, ale to był wielki duch dawnego
polskiego romantyzmu, duch, który swoją niewątpliwą szczerością, swoim ogniem,
zapałem, poświęceniem, zasługiwał na szacunek. Zamoyski był szlachetnym
prototypem wszystkich mniej szlachetnych Bodzantów Żeromskiego. Pogrobowiec
Hotelu Lambert, pogrobowiec romantyzmu. Otóż ten Zamoyski, oprowadzając
uprzejmie Piłsudskiego po zamku w Kórniku, powiedział mu jednak, wskazując na
pasy słuckie: „A Słuck nie należy do Polski, Panie Naczelniku!” I zdanie to
powtarzano w Poznaniu z akcentem anty-Piłsudskim, chociaż, jak Bóg w niebie,
właśnie Piłsudski najmniej w Polsce zasługiwał na ten zarzut. Jeden Piłsudski chciał,
inni już nie chcieli. Traktat ryski to nie tylko przegrana polityczna Piłsudskiego, to
nie tylko zwycięstwo doktryny Dmowskiego, to również przegrana Sienkiewicza,
który wpływał na kształtowanie się pojęć o Polsce, dopóki jej nie było, ale przestał
wpływać na pojęcia, jaką Polska ma być, z chwilą realnego odrodzenia państwa. Już
nie doktryna Dmowskiego, ale jej dekadencja, jej wynaturzenie, bo przekonanie, że
ziemie, które nie są zaludnione przez ludność etnicznie polską, nie są właściwie
ziemiami polskimi, zaczyna mieć prawo obywatelstwa. Tutaj już ostatecznie kończył
się Sienkiewicz Dzikich Pól i świętej Żmudzi, kończył się Mickiewicz, Rzewuski, Pol,
kończył się Żółkiewski, Chodkiewicz, Sobieski – wszystko, co było wielkie. Kończyła
się cała dawna Polska nieodłączna od pojęć o Polsce, tak jak nieodłączny jest
przepyszny Stambuł od pojęć o Turcji, ten sam Stambuł przez Kemala zaniedbany,
opuszczony. Dmowski zresztą sam nie chciał tak rozumować, ale duch czasów, duch
Wilsona sprawiał, że tak wówczas rozumowano. Na tym polegało zwycięstwo
nowoczesności Dmowskiego nad anachronizmem Piłsudskiego. Ale jednak polskie
ziemie etnograficzne dają nam Polskę zbyt słabą. Jeśli Anglia wobec mocarstw
kontynentalnych rządziła się zasadą two powers standard, to znaczy dążyła do
posiadania floty o sile równej siłom dwóch najsilniejszych potęg kontynentalnych –
zasadą polityki polskiej, położonej pomiędzy Rosją a Niemcami, musi być dążenie
do stworzenia organizmu politycznego o sile równej albo Rosji, albo Niemcom.
A tego etnograficzna Polska dać nam nie może.
Sprawa litewska też przegrana przez Piłsudskiego

Traktat ryski przesądził kwestię naszej polityki wschodniej w sposób


niezgadzający się z systemem polityki Piłsudskiego, lecz pozostawała jeszcze kwestia
litewska.
Powtórzmy raz jeszcze: nasze granice zachodnie zawdzięczamy Dmowskiemu,
nasze granice wschodnie – Piłsudskiemu. Nie udało mu się ich rozszerzyć dalej na
wschód, nie udało mu się odzyskać naszej historycznej granicy sprzed roku 1772, ale
jemu zawdzięczamy inicjatywę wojny z bolszewikami, jemu w tej wojnie zwycięstwo.
Litwa powstała jako państwo, które oskrzydlało nas w razie każdej wojny.
Stanowi pod względem geograficznym przedłużenie Prus Wschodnich, a w razie
przymierza z Sowietami bierze Wileńszczyznę w obcęgi.
Nasza strategiczna pozycja tak wobec Niemiec, jak Rosji jest inna, gdy Litwa
stanowi jedność polityczną z Polską.
W początkach niepodległości Piłsudski marzył o połączeniu Litwy kowieńskiej z
Litwą wileńską, o restaurowaniu w ten sposób byłego Wielkiego Księstwa
Litewskiego i o połączeniu go z państwem polskim.
Plany te snuła także grupa ludzi zwanych krajowcami. Dawniej za czasów
rosyjskich mieliśmy krajowców, konserwatystów, ziemian, z których może najgłębiej
myślący był Roman Skirmunt, właściciel Porzecza na Polesiu, przez pewien czas
prezes rządu białoruskiego za czasów rewolucji rosyjskiej. Krajowcy wychodzili z
założenia całości byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, chcieli je oderwać od Rosji,
połączyć z niepodległą Polską. Oczywiście, widzieli to tylko w swoich marzeniach.
Krajowcy byli nastrojeni tolerancyjnie wobec ruchów narodowościowych Białorusi i
Litwy i niechętnie wobec doktryn Popławskiego i Dmowskiego. Roman Skirmunt
słowa Joe Chamberlaina, przywódcy angielskich imperialistów, o „małych
Brytyjczykach” skierowywał pod adresem zwolenników Polski etnograficznej,
nazywając ich pomniejszycielami ojczyzny.
Ale to dawne czasy. Roman Skirmunt za czasów polskich rzadko się powoływał
na te swoje dawne teorie.
Za czasów niepodległej Polski krajowcami są już środowiska wybitnie
demokratyczne, hołdujące radykalizmowi społecznemu z wyraźnie prononsowaną
przynależnością do masonerii. W Wilnie najwybitniejszym krajowcem jest adwokat
Tadeusz Wróblewski i przyjaciel jego Ludwik Abramowicz. Aż do śmierci
(Abramowicz umarł w roku 1937) obaj dążą do unii Wilna z państwem litewskim,
niezależnie od tego, czy to państwo będzie, czy nie będzie połączone z państwem
polskim.
Od krajowców odstrychnęła się na tym tle już w 1920 roku grupa federalistów,
którzy także dążyli do związku Wilna z Kownem, lecz warunkowali go połączeniem
tego państwa z państwem polskim. Najżywszym publicystą federalistów był Ludwik
Chomiński, ziemianin, lecz radykał społeczny, późniejszy poseł „Wyzwolenia”, a
podział państwa litewskiego na kantony – polski z Wilnem, białoruski z Mińskiem i
litewski z Kownem – był pomysłem Mariana Świechowskiego jeszcze w roku 1919 w
Krakowie, gdzie Świechowski, aczkolwiek z pochodzenia kownianin, przebywał.
Litwa kowieńska powstaje i od razu jest wrogo nastrojona wobec Polski.
Protestuje przeciwko zajęciu Wilna, a raczej oswobodzeniu go z rąk bolszewickich,
później, w czasie ofensywy Tuchaczewskiego, współdziała z wojskami sowieckimi.
Zawiera też z Sowietami traktat, tak zwany moskiewski, dnia 12 lipca 1920 roku, w
którym bolszewicy oddają Litwie Wilno.
Dnia 8 października 1920 roku w Suwałkach delegacja litewska z jednej strony i
delegacja polska – Łukasiewicz i pułkownik Mackiewicz – z drugiej podpisują układ
o linii demarkacyjnej1.
Dnia 9 października zwycięzca spod Radzymina, generał Lucjan Żeligowski,
wypowiada posłuszeństwo swojej władzy i na czele dywizji litewsko-białoruskiej,
złożonej z ochotników spod Mińska, Wilna i Kowna oraz trzech pułków kawalerii,
również złożonych z samych mieszkańców tego kraju, odbiera władzom litewskim
Wilno.
„Bunt” Żeligowskiego był jednak buntem ułożonym z Piłsudskim, a nawet
inicjatywa wyszła od Piłsudskiego. Piłsudski wahał się nawet, czy Żeligowski nie ma
iść dalej, aby zająć całą Kowieńszczyznę, ale ostatecznie zatrzymał go na linii o
kilkadziesiąt kilometrów odległej od Wilna.
Żeligowski ogłasza Litwę Środkową. Nazwę znów zawdzięczamy koncepcji
Świechowskiego; wskazuje ona wyraźnie na tendencję połączenia się z Litwą
kowieńską w jedną całość, w której współżyliby Polacy wileńscy i kowieńscy, i
Litwini, w przekonaniu, że mamy wspólnych wrogów, Niemców i Rosjan, że i my, i
oni położeni jesteśmy pośrodku dwóch wielkich kamieni młyńskich, które nas mogą
zetrzeć.
Przeciwko pomysłowi federacji w takiej czy innej formie powstaje w kraju
bardzo usilnie Narodowa Demokracja, a Litwini kowieńscy absolutnie o niej słyszeć
nie chcą.
Piłsudski dąży do federacji, jego współpracownik polityczny, książę Eustachy
Sapieha, inspiruje projekt, znany później jako pierwszy projekt Hymansa.
Dnia 28 czerwca 1921 roku projekt belgijskiego ministra Hymansa zalecony jest
przez Ligę Narodów Polsce i Litwie. Projekt ten przewiduje: (1) sejm w Wilnie dla
kantonu wileńskiego, (2) sejm w Kownie dla kantonu kowieńskiego, (3) wspólny
sejm dla obu kantonów. Polska propozycję Hymansa przyjęła, Litwa oczywiście
odrzuciła.
Wtedy po pewnym czasie Hymans wystąpił z drugim projektem, który
przewidywał państwo litewskie z wyodrębnionym autonomicznie Wilnem. Litwini
jednak i ten projekt odrzucili.
Książę Sapieha przestaje być ministrem spraw zagranicznych w gabinecie
Witosa i Witos oddaje tekę Konstantemu Skirmuntowi, byłemu członkowi Komitetu
Narodowego w Paryżu. Nie zadowala to co prawda endeków, ale też jego współpraca
z Naczelnikiem Państwa nie jest już tak bliska, jak księcia Sapiehy. Zresztą gabinet
Witosa podaje się do dymisji i po długim, dwutygodniowym przesileniu, dnia 19
września 1921 roku premierem zostaje Antoni Ponikowski, niedawny minister Rady
Regencyjnej. Tworzy on rząd apolityczny i fachowy. Ministrem spraw zagranicznych
jest nadal Konstanty Skirmunt. Ten gabinet ma ostatecznie załatwić sprawę
wileńską. Wobec niechęci Litwinów do jakichkolwiek rozmów, a wyraźnej woli
ludności wileńskiej należenia do Polski, trzeba przyłączyć Litwę Środkową do Polski.
Wywołało to jednak konflikt z Piłsudskim, który chciał w Wilnie sejmu, a nie
plebiscytu, który chciał, aby do tego sejmu głosowała również ludność powiatów
kraju wileńskiego, niewchodzących w skład Litwy Środkowej. Stronnictwa w
Warszawie na to się nie zgadzają; Piłsudski grozi wyjazdem z Warszawy, stanięciem
na czele wojsk środkowolitewskich i ewentualnym marszem na Kowno. Ostatecznie
jednak sejm ustępuje i generał Żeligowski składa władzę w ręce Aleksandra
Meysztowicza, wybitnego polskiego polityka konserwatywnego na Litwie, który
przeprowadza wybory do Sejmu Wileńskiego jako zgromadzenia orzekającego.
Federalistów w tym Sejmie Wileńskim prawie nie ma. Z wyjątkiem kilku osób
wszyscy posłowie do tego sejmu nie tylko dążą do jak najprędszego wcielenia Wilna
do Polski, lecz za nic w świecie nie chcą autonomii. Chcą być tylko województwem i
niczym więcej.
Dnia 20 lutego 1922 roku zapada w Sejmie Wileńskim odpowiednia uchwała.
Wysyła się delegację do Warszawy. Ale rząd polski, ze względu na stosunki
międzynarodowe, chce, by w akcie przyłączenia Wilna do Polski było wspomniane,
że kraj ten otrzyma jakąś autonomię. Sprzeciwiają się temu stanowczo członkowie
delegacji wileńskiej i powodują nawet upadek gabinetu Ponikowskiego, który nie
umie sobie dać z nimi rady.
W ten sposób Litwa kowieńska pozostała poza jakimkolwiek związkiem
politycznym z Polską. Piłsudski uważał to za rozstrzygnięcie klęskowe, tak ze
względów sentymentalnych, jak politycznych.
Miał rację.
Jednak jeśli tu przegrał, to nie ze względu na stanowisko narodowych
demokratów. Pomimo gorącego ich występowania w Wilnie przeciw federacji,
odpowiadającego zresztą całkowicie nastrojom ludności wileńskiej, kto wie, czy
Dmowski nie dałby się w sprawie federacji z Kownem przekonać. Ta idea nie
wywoływała przecież tych sprzeciwów, które powstawały przy koncepcjach federacji
z Ukrainą. Związek z Litwą nie był antyrosyjski, nie był obliczony na
rozczłonkowywanie państwa rosyjskiego, a i zabezpieczał nas raczej od strony
Niemiec niż od strony Rosji.
Ale głównym przeciwnikiem Piłsudskiego byli Litwini. Zdawałoby się, że dziwne
jest, dlaczego Litwini tak nienawidzą Polski. Przecież niepodległe państwo litewskie
powstało tylko dlatego, że zmartwychwstała Polska. W razie gdy granice niemiecko-
rosyjskie zbiegną się na ciele Polski, dla żywej Litwy również nie ma miejsca. Po
upadku Polski w roku 1939 niedługo czekała Litwa na likwidację swej
niepodległości.
Otóż nie można nazwać stosunku Litwinów do nas „nienawiścią”, jakkolwiek
zewnętrznie do tego właśnie wyrazu ten stosunek się upodabnia. Chodzi o to, że
wszelkie propozycje wspólnoty z nami czynione Litwinom oznaczają dla nich ruch
wstecz na drodze do samodzielności narodowej. Unia z Polską jest dla Litwina czym
innym niż przyłączenie do Niemiec lub do Rosji. Właśnie tych państw – ku naszemu
zdumieniu i zgorszeniu – mniej się boją niż nas. Chodzi o to, że litewska
emancypacja narodowa to emancypacja od wpływów Polski. Można wprost określać
Litwinów jako ludzi, którzy nie chcą być Polakami. Rozwodząca się żona, gdy się z
mężem godzi, przestaje być rozwodzącą się żoną, staje się z powrotem po prostu
żoną. Otóż Litwin godzący się z Polakiem tak samo przestawałby być Litwinem,
człowiekiem dążącym do pozbycia się wpływów polskich i skutków współżycia z
Polakami.
Stoimy wobec paradoksalnej sytuacji: Litwini są nam dalecy dlatego, że są nam
bliscy. Ale nie będzie to wyglądało tak paradoksalnie, gdy to sobie sformułujemy w
słowach: Litwini chcą się od nas oddalić, wobec tego zrozumiałe jest, że nie chcą się
do nas zbliżyć. Wpływy polskie są tam bardzo silne. Nawet nie wiem, czy to można
wpływami nazwać, a nie czymś więcej. Litwini mają, co prawda, swój odrębny język,
niektórzy z nich nie mówią już po polsku, starają się usilnie, by ich młodzież nie
uczyła się po polsku. Ale poza językiem wszystko co się składa na indywidualność
narodową, jest związane z Polską. Religia, katolicyzm wyodrębnia ich mocno od
prawosławnej Rosji i protestanckich Prus, ale ten katolicyzm przyszedł z Polski, nosi
polski charakter. Historia jest wspólna z Polską, tradycja oczywiście wspólna z
Polską, powstania, ruch odrodzeńczy, pierwsze książki, więzienia – wszystko to
przepełnione Polakami. W kowieńskim Muzeum Narodowym wisi Grunwald;
Grunwald to bitwa wygrana przez litewskiego Witolda, ale bitwa wspólna z
Polakami, obraz namalował Polak. „Kraków – powiedział mi kiedyś w zamyśleniu
prezes ministrów, Voldemaras – jest do pewnego stopnia bardziej litewski od
Kowna”. To prawda, ponieważ jest w nim więcej litewskich pamiątek niż w Kownie,
jak również prawdą jest to, że ta stolica Litwy, którą Litwini tak kochają, jak Żydzi
Palestynę, to piękne, przepiękne Wilno, jest przecież miastem szczerze polskim.
Prawdziwie litewskim Litwinem jest wielki Czurlanis. Był to malarz, który
malował muzykę i tony, którego obrazy wywoływały zachwyt w Paryżu nieokreśloną
melancholią swoich kolorów. Istotnie, jest coś muzycznego w rozlewności malarskiej
Czurlanisa. Litwini go czczą jako nareszcie swoją, autentyczną znakomitość, przecież
to już nie żaden Mickiewicz piszący „Litwo, ojczyzno moja…” po polsku. Czurlanis
ma w Kownie własne muzeum. Zwiedzam je, i cóż!… Na jednym z obrazów
Czurlanisa, malowanym w roku 1907, widzę wyraz… „Zachód”, tak jest, cynicznie
dużymi literami wyraz „Zachód”, bez żadnej wątpliwości po polsku.
Moi rodzice spoczywają na cmentarzach wileńskich, moi dziadkowie i
pradziadkowie koło puszczy bersztańskiej w sercu terytoriów pomiędzy Wilnem i
Kownem. Znam więc te stosunki. Wiem, jak dalece spór pomiędzy Litwinami a
Polakami litewskimi ma charakter sporu rodzinnego. Jak głuche jest w nim uczucie
podobne czasem do nienawiści i jak się nagle odmienić może. Gdyśmy rozbici,
pobici opuszczali w tym koszmarnym wrześniu 1939 roku Wilno i przyjechali na
Litwę, Litwini przyjęli nas nie tylko gościnnie, przyjęli nas całym sercem, delikatnie,
troskliwie, uprzejmie, rozumiejąc nasz wstyd i upokorzenie, taktownie; przyjęli nas,
każdym pocieszając słowem. Kobiety litewskie wynosiły mleko na drogi, którymi się
cofali żołnierze polscy, uprzejmie, delikatnie, odmawiając zapłaty; karmili,
zapraszali, gościli. Niezwykła dobroć, serdeczność, czułość i rzewność ogarnęła ich
wobec nas. To tak, jak u sąsiada, z którym się jest w niezgodzie, dom się spali i małe
dzieci pogorzelca we własny dom się przyjmie. I cóż! Bolszewicy oddali Wilno
Litwinom, i rządy litewskie w Wilnie nękały nas w sposób grubiański, bezwstydny,
obrzydliwy.
Ludność polska na Litwie uczestniczy w tym dziwnym, zawziętym sporze. Spory
rodzinne mają zawsze taki dziwnie zawzięty charakter. Są ludzie, którzy się wtrącają
do sporów rodzinnych. Tym, gdy są bardzo natrętni, mówi się wreszcie, ze
wzruszeniem ramion: „Odejdź pan, nic tu pan nie zrozumie, to są kwestie rodzinne”.
Opowiem dwie anegdoty ilustrujące zawziętość tego sporu z naszej strony. Jedna
z anegdot jest groteskowa, druga patetyczna.
W „Słowie” wileńskim ktoś przed Wielkanocą umieścił ogłoszenie o sklepie
kolonialnym. Ogłoszenie było duże, kosztowało dużo. Właściciel tego sklepu zjawia
się w administracji pisma z pyskiem.
– Co to znaczy? Ja was do sądu podam.
– Jak to: „co to znaczy?” Umieścił pan ogłoszenie i za nie zapłacił, myśmy
wydrukowali, o co chodzi?
– To nie ja nadałem, to mój konkurent, czy nie widzieliście, co on tam napisał?
Istotnie pod nazwiskiem i adresem sklepu zacnego kupca znalazła się w
ogłoszeniu adnotacja: „Sklep litewski” – złośliwość konkurenta chciała mu popsuć
interesy przed samą Wielkanocą. Dowodzi to, jak dalece Litwini są niepopularni u
ludności wileńskiej, jeśli niecny konkurent sporo wyłożył gotówki, by to oszczercze
„Sklep litewski” móc wypisać.
Druga anegdota jest, jak już powiedziałem, patetyczna. Hotel w Kownie został
przejęty przez państwo. Był tam stary służący, służył kilkadziesiąt lat, dostał
wymówienie, bo nie mówił ani słowa po litewsku. Pewien warszawista, czułego
serca, korespondent „Gazety Polskiej” w Kownie, ulitował się nad losem starca,
poszedł do dyrekcji hotelu w jego sprawie.
– Nam samym jest przykro – powiada dyrekcja – istotnie człowiek służył tu
kilkadziesiąt lat. Ale pan rozumie, jesteśmy hotelem państwowym,
reprezentacyjnym, przyjeżdżają tu dyplomaci, posłowie obcy, a on tylko po polsku i
po polsku. Wie pan co! Niech go pan namówi, niech się nauczy kilku słów
najprostszych po litewsku: cena pokoju, ręcznik, mydło, śniadanie, obiad, dzień
dobry, do widzenia… no, kilka słów najprostszych, a my go zostawimy.
Uradowany warszawista idzie do starego fagasa2.
– A, nie może to być.
– Dlaczego, cóż znowu, mój Boże, ja was sam nauczę tych kilku słów,
zobaczycie, że to nie tak trudno.
– Jak ja mogę się „trochę” po litewsku nauczyć, kiedy ja doskonale po litewsku
mówię.
Stary po prostu nie chciał inaczej mówić niż po polsku, i dostał dymisję.
Oto jest tło tego wszystkiego. Hipolit Korwin-Milewski, sceptyk i arogant,
napisał kiedyś: „Rozwód Jadwigi i Jagiełły”. Ten nieprzyjemny zwrot trafia w sedno.
Litwini i my mamy dużo rzeczy wspólnych, świętych. To tak jak przykładne dzieci,
które kochają i szanują ojca i matkę, i dowiedzą się, że rodzice się rozwiedli. Ten
właśnie nastrój spoczywa na niezakończonym sporze, zawziętym, zajadłym, nas z
Litwinami, czy też mogę powiedzieć: na sporze naszym pomiędzy sobą.
Przypisy

1 Tzw. umowa suwalska, przewidująca zakończenie działań wojennych i


wyznaczająca nową linię demarkacyjną na Wileńszczyźnie, została podpisana 7
października 1920.
2 Daw. służący.
Konstytucja 17 marca 1921 roku

Jak już wspomniałem, Piłsudski, zajmując się wojną i polityką zagraniczną,


odsunął się od zagadnień społecznych i gospodarczych, nie chciał tu wchodzić
sejmowi w paradę. „Sejm polski – powiedział kiedyś księciu Sapiesze – jest jak ptak,
który wleciał do pokoju. Ptak taki dobrze sobie głowę o ściany obtłucze, zanim
wyjście przez okno znajdzie”.
Konstytucja polska uchwalona została dnia 17 marca 1921 roku, referentem jej
był poseł Dubanowicz. Konstytucja ta była republikańska, arcydemokratyczna,
przewidywała rządy parlamentarne, była poza tym konstytucją ściśle
centralistyczną. Wszystkie te cechy mam jej za złe.
Pozostawmy na stronie kwestię republiki czy monarchii. Za czasów wielkiej
wojny nikt nie przewidywał republiki w Polsce, a socjalista Kunowski w
Tymczasowej Radzie Stanu stawiał wniosek przyśpieszenia obioru króla. Ale później,
zaraz po wojnie, prawem mimikry Polska dostosowała się do przykładów z zachodu
i wschodu i o monarchii ani przez chwilę nie myślała, nie licząc kilku
publicystycznych wystąpień, które zresztą dawały ministrom łatwe pole do popisu w
deklamacji o republikanizmie. Ale oto wspomniałem, że ideologia współczesnej
Polski zamyka się w czterech nazwiskach: Bobrzyński, Dmowski, Piłsudski,
Studnicki. Wszyscy ci czterej ludzie byli monarchistami albo prawie monarchistami,
jak o tym jeszcze będę pisał.
Centralizm w Polsce był zły, chociażby ze względu na różnice w poziomie
kulturalnym dzielnic polskich. Dla flisaków na Wiśle, jeżdżących do Gdańska,
ustalono w Rzeczypospolitej specjalny egzamin: obejmował on wiadomości z
zakresu walut zagranicznych, międzynarodowego prawa prywatnego i publicznego
itd. Ale byli także flisacy na Polesiu. Spławiali kłody drzewne po Pinie i Prypeci,
przeważnie byli to analfabeci. I oni także zostali poddani temu egzaminowi.
Wspaniała broszura Bobrzyńskiego O zespoleniu dzielnic Rzeczypospolitej, która
powinna była stać się kamieniem węgielnym naszej myśli ustrojowej, przeszła bez
wrażenia.
Demokratyczność i rządy parlamentarne. W roku 1921 byliśmy w zenicie
ideałów demokratyczno-parlamentarnych. Zenit to niebezpieczna pora, zenit
powodzenia wróży zwykle prędki koniec. Istotnie, te właśnie państwa, które po
wielkiej wojnie albo zmieniły ustrój, albo w ogóle powstały na nowo i wymyślały dla
siebie konstytucje, wszystkie zastosowały system rządów demokratyczno-
parlamentarnych. Niemcy, Austria, Czechy, Polska, Litwa, Łotwa, Estonia,
Jugosławia, Rumunia. I cóż się stało? Wszystkie, z wyjątkiem Czech, uległy
dyktaturze. Dlaczego?
Uważałem, że skutki pięcioprzymiotnikowego prawa głosowania stawały się w
Polsce z roku na rok mniej szkodliwe. Dlaczego? Bo rosła świadomość obywatelska
w szerokich masach ludu, bo bądź co bądź wciągało się ludność w poczucie
odpowiedzialności za państwo. Ale aż do śmierci będę twierdził, że ustroje
demokratyczne w nowych, powersalskich konstytucjach zabite zostały przez
nadużycie demokracji. Ogień jest rzeczą piękną i pożyteczną, gdy się pali w kuchni,
ogień niezabezpieczony powoduje pożar. Nowe państwa oddawały całą władzę
wyborcy, nieznającemu się na sprawach państwowych. Był to skok w ciemność.
Skoczono w tę ciemność i wskoczono w dyktaturę.
Ustrój parlamentarny wspaniale funkcjonuje w Anglii. Ale demokracja angielska
opiera się na tysiącletniej szkole samorządowej: kto się w gminie nauczy myśleć
odpowiedzialnie, niedemagogicznie, ten będzie tak myślał i w parlamencie. W Polsce
samorządu było za mało, w Polsce samorząd w dalszym ciągu krępowano. Po drugie,
konstytucja angielska nie polega na tym, że istnieje Izba Gmin, Izba Lordów itd., a
bardziej na tym, że narodem tym rządzą dwie partie. To jest najwspanialsze! Tu
dyscyplina myślowa Anglików, nie krępując żadnej indywidualności w szczegółach,
w poszczególnych kwestiach, zmusza obywateli do opowiedzenia się albo po tej, albo
po tamtej stronie, albo po stronie odpowiedzialności za rządy, albo po stronie
krytyki tych rządów. Wielka prawda jest w tym, co się mówi, że w Anglii
stronnictwo rządzące i opozycja są tak samo dla dobra państwa potrzebne, jak w
sądzie prokurator i adwokat dla sprawiedliwości wyroku.
Ale ustrój parlamentarny już gorzej funkcjonuje, a raczej funkcjonował we
Francji. Nie było tam systemu dwóch partii, przeciwnie, parlament rozpadał się na
niezliczoną ilość grup. Ratowała rządy parlamentarne instytucja całkiem specjalna,
instytucja ministeriabiles. We Francji, w parlamencie istniało koło ludzi
uzupełniających się nie przez wybory, lecz przez kooptację, którym powierzano
rządy. W parlamencie francuskim było około 50–100 osób, które kiedyś były
ministrami, które chciały być nimi znowu i które atakowały ciągle rząd
funkcjonujący z dobrą znajomością rzeczy, uderzając w słabe jego strony. W ten
sposób spełniały tę samą rolę, którą spełnia opozycja w Anglii, uprawiając kontrolę
nad rządem, aczkolwiek w znacznie gorszy, mniej przejrzysty i mniej lojalny sposób.
Członkowie tego koła ministeriabiles są ośrodkami pomniejszych intryg czy
interesów politycznych, czy czasami wprost interesów handlowych, każdy z
członków tego koła miał swoich klientów, swoich korespondentów, ludzi, którzy na
niego stawiali, i w ten sposób pchała się taczka państwowa Francji. Jeśli mówiłem, że
koło to uzupełniało się systemem kooptacji, miałem na myśli, że od czasu do czasu
jakiś polityk, doszedłszy do premierostwa, robił członkiem swego gabinetu jakiegoś
młodszego posła, który jeszcze nigdy ministrem nie był. W ten sposób młodsi
politycy awansowali do koła ministeriabiles, a taki premier był wobec nich czymś w
rodzaju ojca chrzestnego ich kariery politycznej.
Polska nie wytworzyła sobie takiego koła ministeriabiles. Przeciwnie, była u nas
tendencja „zgrywania” ludzi. Nasi ministrowie starali się być ministrami jak
najdłużej, nie licząc na to, że po dymisji znów do rządów powrócą. Dla francuskich
Briandów podanie się do dymisji w odpowiednim czasie było tylko posunięciem
torującym często drogę do większych, a nie mniejszych wpływów.
Konstytucje, tak jak ubranie, trzeba szyć z miarą na kogoś. Twórcy
demokratyczno-parlamentarnej Konstytucji 17 marca powinni się byli zapytać, kto u
nas może być stronnictwem rządzącym, kto opozycją. Bo ciągle trzeba pamiętać, że
w systemie demokratyczno-parlamentarnym opozycja nie jest jakąś zawadą, jak się
to czasami naszym panom ministrom zdaje, lecz przeciwnie, ogniwem
nieodzownym, podstawą całego systemu kontroli parlamentarnej. Mogą być rządy
demokratyczno-parlamentarne nawet bez większości parlamentarnej, ale nie ma
rządów demokratyczno-parlamentarnych bez opozycji.
Otóż w Polsce były tylko dwa silne, wyraźne ośrodki, tj. Narodowa Demokracja i
socjaliści. Narodowa Demokracja, późniejsze Stronnictwo Narodowe, była
stronnictwem licznym i silnym. Socjaliści ze względu na małą ilość robotników
przemysłowych w Polsce byli stronnictwem nielicznym i słabszym. Ale i ci do
sprawowania rządów, i tamci do sprawowania opozycji potrzebowali sojusznika,
którym mogli być tylko ludowcy, podzieleni w Polsce na liczne grupy, ulegające
różnym wpływom. Otóż i dla endeków, i dla socjalistów współpraca z ludowcami
oznaczała kompromis ideowy, a kompromis jest złą podstawą zwłaszcza do
sprawowania rządów. Przypomina się tu angielskie powiedzenie o załodze okrętu,
która znajduje się pośrodku Atlantyku i której połowa chce jechać do Liverpoolu,
połowa do Nowego Jorku, wobec czego okręt stoi w miejscu.
Jeśli więc nie brano miary z Polski, uchwalając Konstytucję 17 marca, to
mierzono natomiast w kogo innego, mierzono w Piłsudskiego. Myślano, że
przyszłym prezydentem Rzeczypospolitej będzie Piłsudski, i dlatego ograniczono
władzę prezydenta, i dlatego zastrzeżono, że prezydent nie będzie mógł być
naczelnym wodzem.
Z prezydenta zrobiono instytucję bez władzy. Nawet sejmu rozwiązać nie mógł,
bo na to musiała być zgoda senatu.
Naczelnego Wodza według Konstytucji 17 marca miała mianować rada
ministrów podczas wojny na wniosek ministra spraw wojskowych. Ministrem spraw
wojskowych był minister parlamentarny, odpowiedzialny przed sejmem, czyli i
wojsko również znalazło się pod władzą parlamentu.
Toteż dalsza walka Piłsudskiego toczyć się będzie o te zagadnienia. Piłsudski
będzie bronił wojska, jak twierdzy, od ingerencji parlamentu, a potem walczyć o
szersze kompetencje dla władzy prezydenta.
Ostatki małej konstytucji

Ograniczony we wszystkim prezydent według Konstytucji 17 marca miał


przecież powoływać rząd, a zadaniem sejmu było dopiero udzielić lub nie udzielić
temu rządowi votum ufności. Ale ten przepis nie był stosowany do Naczelnika
Państwa, Piłsudskiego, którego władza oparta była na tak zwanej małej konstytucji z
lutego 1919 roku. Było tam powiedziane, że rząd powołuje Naczelnik Państwa „w
porozumieniu” z sejmem. Co miało znaczyć „w porozumieniu”? Toteż Piłsudski,
który po zakończeniu wojny, traktatu ryskiego i sprawy wileńskiej przeszedł do
ofensywy w dziedzinie wewnętrznych stosunków w państwie – zaczął ingerować w
sprawy, od których pierwej trzymał się z dala – powiedział posłom sejmowym: „Ja
teraz panów popiłuję”, i zaczął domagać się ścisłej interpretacji, co ma znaczyć owo
„w porozumieniu”.
Piłsudski był przeciwnikiem ministra spraw zagranicznych w rządzie
Ponikowskiego, Konstantego Skirmunta; uważał go za zbyt ustępliwego wobec
zagranicy i za jednego z tych ludzi, którzy ceniąc sobie nade wszystko dobre stosunki
z państwami zagranicznymi i uważając te dobre stosunki za cel sam w sobie,
poświęcają dla nich i okupują je interesami państwa. Jeden z sąsiadów i bodaj
kuzynów Skirmunta pisał o nim: „Gdzie trzeba pięścią w stół uderzyć, tam Skirmunt
dyga”. Ale poza tym Skirmunt był człowiekiem w obejściu bardzo miłym i pełnym
godności. Gdy Piłsudski wystąpił z gwałtownym atakiem na rząd Ponikowskiego na
posiedzeniu tego gabinetu i użył kilku słów dosadnych, ze wszystkich ministrów
jeden Skirmunt podniósł się i wyszedł. Zapewne zrobiło to dobre wrażenie na
Piłsudskim, gdyż często dodatnie wrażenie robiło na nim poczucie godności
osobistej i odwaga cywilna. Skirmunt za czasów dyktatury Piłsudskiego długo
pozostawał na stanowisku ambasadora polskiego w Londynie. Pewną pikanterię
posiada fakt, że Skirmunt, gdy już po ustąpieniu z ambasady powrócił był do swego
Mołodowa na Polesiu, czując się chory, złożył na ręce swego spowiednika
emblematy masońskie w postaci kilku przedmiotów ze złota.
Po wystąpieniu Piłsudskiego gabinet Ponikowskiego podał się do dymisji dnia 6
czerwca 1922 roku. Zaczął się spór z sejmem, w jaki sposób ma nastąpić
wyznaczanie i mianowanie premiera. Koniec końców Piłsudski mianował Artura
Śliwińskiego, historyka i literata, późniejszego dyrektora teatru, do którego miał
dużą słabość. Śliwińskiemu sejm uchwalił votum nieufności i wyznaczył na premiera
Korfantego. Piłsudski odmówił nominacji Korfantego i Śliwiński sprawował rządy,
tytułem gabinetu w stanie dymisji, przez całe sześć tygodni, podczas których toczyła
się walka większości sejmu z Naczelnikiem o interpretację małej konstytucji. Dnia 31
lipca 1922 roku doszło nareszcie do kompromisu za sprawą Witosa, który wysunął
na premiera formalnego członka konserwatywnego stronnictwa krakowskiego
Juliana Nowaka, profesora weterynarii. Ten gabinet przeprowadził też wybory do
nowego sejmu, zachowując idealną bezstronność. Skutki jednak tej pięknej metody
nie były nadzwyczajne. W nowym sejmie zyskał sobie 88 mandatów blok
mniejszości narodowych, poza tym weszło do niego dużo żywiołów skrajnych i
separatystycznych.
Piłsudski popierał dwie listy. Jedną była lista inteligencji miejskiej, nazywała się
Demokratyczną Unią Państwową; na czele jej stał Filipowicz i Krystyn hrabia
Ostrowski. Ale znakomity dziennikarz Adolf Nowaczyński obalił ją jednym
artykułem, wskazując na akrostych nazwy tej listy, istotnie niebrzmiący dźwięcznie.
Znowu mamy tu przykład, co zrobić może dziennikarz poczytny. Drugą listą, którą
Piłsudski interesował się żywiej i dla której uzyskał po raz pierwszy współdziałanie
radykałów wileńskich z konserwatystami wileńskimi, była lista Zjednoczenia
Państwowego na Kresach. Obie listy przy wyborach nie zdobyły ani jednego
mandatu.
W ogóle inteligencja polska w tych wyborach przegrała. Los jej przypominał los
Szekspirowskiego króla Leara. Jak król Lear córkom, oddała władzę ludowi, a ten
odebrał jej wszystko. Powodzenie miała tylko demagogia, wybory były teatrem, w
którym powodzenie mają aktorzy o krewkich i jurnych temperamentach. Narodowa
Demokracja w połączeniu z Chrześcijańską Demokracją i z grupą konserwatystów
poznańskich i lwowskich zdobyła 163 mandaty na ogólną ilość 444 mandatów w
sejmie1.
Ale logika Konstytucji 17 marca zaczęła działać. Konstytucja ta oddawała rządy
nad Polską większości sejmowej. Otóż dwie grupy w sejmie – narodowcy: 163, i
„Piast”: 70 – gdyby się połączyły, mogłyby tę większość uzyskać. „Piast” właściwie
wybory przegrał, bo stracił sporo mandatów na rzecz „Wyzwolenia”, w poprzednim
sejmie był wrogiem endecji, popierał Piłsudskiego, ale pokusa była duża. Toteż
„Piast” zaczyna od kompromisów z prawicą w kwestii marszałków. Marszałkiem
sejmu zostaje piastowiec Rataj, marszałkiem senatu – kandydat prawicy
Trąmpczyński. Senat był stworzony przez Konstytucję 17 marca jako izba bez
większego znaczenia, coś w rodzaju przytułku dla emerytów partyjnych. Już więc ten
podział lasek marszałkowskich wskazywał, że beneficjentem małżeństwa
narodowców z ludowcami będzie partia Witosa.
Jakoś wszyscy myśleli, że prezydentem zostanie Piłsudski, i przygotowano już w
tym celu w samej ustawie konstytucyjnej odpowiednie wilcze doły. Ale oto Piłsudski
zaprasza przedstawicieli wszystkich klubów sejmowych do siebie na konferencję.
„Na zebranie kandydackie pana Józefa Piłsudskiego nie pójdziemy”– ogłasza
prawica w swoich gazetach. Tymczasem na tym zebraniu Piłsudski zrzekł się
stanowczo kandydatury.
Piłsudski był zwalczany przez prawicę, co popychało go na lewicę, która go
gorąco broniła i robiła z niego swój własny sztandar, ale od której już on dawno
przekonaniami wewnętrznymi odszedł. Tak teraz, jak w listopadzie 1918 roku, jak
przed zamachem majowym, nie chciał przyjmować władzy z rąk lewicy, nie chciał jej
władzy zawdzięczać. „Wybierzemy Piłsudskiego – mówił mi wtedy wybitny
przedstawiciel »Wyzwolenia« – bo kogóż ostatecznie mamy wybrać, ale wypowiemy
mu przed wyborem solidną admonicję”. Tego wszystkiego właśnie nie chciał
Piłsudski. Natomiast chciał być bliżej wojska, które kochał i które uważał za swoją
twierdzę, ale od którego ustawa 17 marca odsuwała prezydenta Rzeczypospolitej.
Wreszcie Piłsudski, mając żywe poczucie swych zwycięstw, zasług i talentu, miał
także równie żywe poczucie swych porażek: wschód, Litwa, przegrany Śliwiński,
przegrane wybory. Zastosował więc fair play, chciał odejść, spodziewając się, że to
odejście go tylko wywyższy Piłsudski chciał eksperymentu Polski bez Piłsudskiego…
i nie zawiódł się. Ten eksperyment oddał mu władzę o wiele obszerniejszą, niż by ją
miał, kandydując w roku 1922 na prezydenta.
Usunięcie się Piłsudskiego w roku 1922 było aktem mądrym, aczkolwiek wiele
osób zaczęło uważać Piłsudskiego za człowieka całkiem zgranego. „Jeśli dziś ktoś
czyta mowy pana Piłsudskiego…” – wołał na wiecu w 1925 roku pan Stroński, na
rok przed zamachem majowym i dojściem Piłsudskiego do pełni władzy.
Nastąpiły wybory prezydenta.
W pierwszym głosowaniu Maurycy Zamoyski uzyskał 222 głosy, Stanisław
Wojciechowski – 105, Gabriel Narutowicz – 62, Daszyński – 49, Baudouin de
Courtenay – 103.
Nastąpiły głosowania ściślejsze. Drugie głosowanie dało wynik następujący:
Zamoyski – 228, Wojciechowski – 152, Narutowicz – 151.
Socjaliści głosowali za Wojciechowskim, a mniejszości za Narutowiczem,
porzucając Baudouina, zacnego profesora lingwistę, w dość nieopanowany sposób
ujawniającego swoje przekonania ultraliberalne wobec Żydów i mniejszości
narodowych.
Trzecie i czwarte skrutynium wypadło podobnie, tylko Narutowicz wysunął się
przed Wojciechowskiego, więc przystąpiono do piątego skrutynium, które
decydowało: Zamoyski czy Narutowicz.
Witos mógł z łatwością odkomenderować pewną ilość swoich głosów na
Zamoyskiego i uzyskałby prezydenta z bloku narodowo-ludowcowego, który już
projektował. Ale Zamoyski, nasz ówczesny ambasador w Paryżu, ofiarny i
szlachetny człowiek, był właścicielem blisko 200 000 hektarów ziemi, był to
największy obszarnik w Polsce. Poza tym Witos może wiedział, a może się domyślał,
że po głowie Dmowskiego chodził projekt elekcji Zamoyskiego na króla.
Prezydentem obrano Narutowicza.
Ponieważ o wyborze Narutowicza zdecydował blok mniejszości narodowych,
prawica rozpoczęła przeciwko nowemu prezydentowi bardzo gorącą agitację.
Biskupi, członkowie senatu z wyboru (później papież Pius XI nakazał biskupom
zrzec się mandatów senatorskich: uczynił to, gdyż jako nuncjusz w Polsce był
zdecydowanym przeciwnikiem polityki arcybiskupa Teodorowicza), również
niechętnie byli do Narutowicza nastrojeni, uważając go za masona. Postanowiono
nie dopuścić Narutowicza do złożenia przysięgi. Narutowicz miał ją złożyć w sejmie
i ze swego mieszkania miał przejechać powozem przez Aleje Ujazdowskie. Na tej
ulicy stanęły tłumy młodzieży, ustawiono pulpity w poprzek asfaltu, tłumy rzucały w
powóz prezydenta kawałkami drzewa, kamieniami i innymi przedmiotami. Pluton
ułanów otaczający powóz prezydenta musiał rozpędzać tłum, a ułani zadami
końskimi roztrącali improwizowane barykady. Z prezydentem do powozu miał
wsiąść premier Nowak, ale ceniąc widać rozsądną maksymę: „Szanuj zdrowie
należycie, bo jak umrzesz stracisz życie”, zrzekł się tego zaszczytu. Wobec tego
miejsce obok prezydenta w powozie zajął dyrektor Protokołu Dyplomatycznego
hrabia Stefan Przeździecki. „Ten dyrektor protokołu – napisałem mu w nekrologu,
gdy w kilka lat później umarł – raz jeden był nie na miejscu, ale wtedy właśnie
najbardziej był na miejscu”.
Narutowicz przysiągł w sejmie na czarny, hebanowy krucyfiks, ale dnia 16
grudnia 1922 roku podczas wernisażu w Zachęcie Sztuk Pięknych został zabity
wystrzałem z rewolweru przez Eligiusza Niewiadomskiego, malarza i narodowca.
Prawica z początku wyparła się tego czynu, ogłaszając nawet Niewiadomskiego
za półgłówka, cytując przykład, że w redakcji jakiejś narodowej gazety, gdy mu
odmówiono wydrukowania jego artykułu, „tarzał się po ziemi”. Ale reakcje tłumów
wywołały potem zmianę tego stanowiska. Z początku tłum polski potępił mord. W
Polsce – jak o tym będę jeszcze pisał – użycie gwałtu, przemocy, użycie siły fizycznej
wywołuje odrazę. Ale później w stosunku do aresztowanego i uwięzionego
Niewiadomskiego nastąpiła pewna zmiana nastroju. Zgorszą się tym ludzie, jeśli
oświadczę, że Niewiadomski potem zyskał nawet popularność. W Polsce bardzo
cenią poświęcenie, a Niewiadomski na procesie w sposób rycerski żądał kary śmierci
dla siebie. Zachowanie się jego w sądzie było poważne, nawet prokurator oświadczył,
że nie leżało w jego intencjach obrażać osobiście Niewiadomskiego. Dotychczas
bojowców, którzy ginęli na Cytadeli, miała tylko lewica, teraz prawica zyskała swego
przedstawiciela terroru. Jakkolwiek był to terror zwrócony przeciwko władzy
własnej, ale ci, których Niewiadomski wzruszał, nie rozumowali, lecz kierowali się
sentymentem. Niewiadomski trzymał w ręku różę w chwili rozstrzelania. Ostatnie
jego słowa zwrócone były przeciw Piłsudskiemu. Po jego rozstrzelaniu
manifestacyjnie zamawiano msze żałobne za jego duszę, dopóki nie zakazali tego
biskupi.
Po zabójstwie Narutowicza nastąpiła w Warszawie konsternacja. Obie walczące
strony – lewica i prawica – cofnęły się przed zaostrzeniem walki, w której już polała
się krew. Przestraszono się zapachu tej krwi. Pisma prawicowe potępiły mord, a
Marszałek Piłsudski udał się do marszałka Rataja, proponując mu siebie na szefa
sztabu, a generała Sikorskiego na premiera. Dawny dyrektor departamentu
wojskowego NKN, zwalczany w owych czasach zawzięcie przez piłsudczyków, bił się
walecznie w armii pod rozkazami Piłsudskiego i obecnie był politykiem, którego
Piłsudski popierał i wysuwał.

Przypisy
1 Ugrupowania te (ZLN, PSChD, NChSL), tworzące blok – Chrześcijański Związek
Jedności Narodowej (ChZJN, zwany „Chjeną”), zdobyły 29% oddanych w wyborach
głosów.
Metoda, którą napisana jest ta książka

Skrót tu jest ogromny. O historii Polski niepodległej wraz ze wzmiankowaniem


tych szkół politycznych, które w Polsce działały, i z charakterystyką aktorów
dramatu można by tak samo dobrze napisać dwadzieścia tomów i jeszcze by nie było
za mało. Pisząc książkę o kilkuset stronicach, mam zadanie malarza miniaturzysty.
Muszę podawać tylko fakty główne, decydujące, z natury rzeczy ogólnie znane. To
nie ułatwia, lecz utrudnia zadanie.
Trzeba utrzymać w jakiejś równowadze między sobą cztery elementy tej książki:
narrację historiograficzną, historiozofię obiektywną i subiektywną, wreszcie
anegdotę.
Anegdoty nie używam dla rozweselenia czytelnika, nie chodzi mi o to, aby
uczynić książkę mniej nudną do czytania, wsadzając od czasu do czasu rodzynek
anegdoty. Uważam zresztą przeplatanie historii felietonem i anegdotą za rzecz
słuszną, ale w tej książce nie miałem miejsca na anegdotę urozmaicającą wykład.
Toteż anegdoty używam tylko wtedy, gdy ona zwięźlej niż opis rozumowany może
nam oddać nastrój pewnej epoki lub kolor pewnego zdarzenia. Anegdota
historyczna, o ile jest autentyczna, ma dużą siłę ekspresji historycznej.
Najtrudniej z narracją historyczną. Trudno jest pisać o faktach ogólnie znanych,
skoro się zna wiele faktów mniej znanych; zwłaszcza dziennikarzowi trudno jest
powstrzymywać „rewelacje”, zamykać się tylko w suchym szkielecie najbardziej
zasadniczych wypadków, wzmiankować tylko o słupach rozstajowych biegu historii.
Wspominam w tej książce bardzo niedużą ilość osób, na pewno tysiąc razy mniej niż
liczyła w tym czasie sceniczna trupa historii polskiej. Wspominam czasami całkiem
nie tych, których wspomnieć warto, bo pisząc zaledwie o najbardziej decydujących w
naszej historii faktach, mogę wspomnieć tylko o ludziach, którzy czasami wprost
przypadkowo znajdowali się najbliżej tych faktów. Wspominam najczęściej
premierów lub ministrów, jakkolwiek na pewno nie premierzy i nie ministrowie
stanowią najciekawszych ludzi w Polsce. Uciekam jak najbardziej od formalnego
traktowania historii, staram się wskazywać nie na tych, którzy byli czasami tylko
manekinami poruszanymi za sznurek swych uczuć i swej zarozumiałości, którzy byli
kierowani przez innych, sami zresztą przeważnie nie zdając sobie z tego sprawy, ale
także na tych, którzy byli sprężynami zdarzeń, źródłami ideologii. Nie moja jest na
przykład wina, że w spisie osób wzmiankowanych znajdzie się Tadeusz Dymowski, a
nie znajdzie się Askenazy, chociaż rola tamtego była krótka i podrzędna, rola tego –
bardzo istotna. Ale zamach 4 stycznia był wypadkiem, o którym wspomnieć
absolutnie trzeba; rola Askenazego rozkłada się na wiele różnorodnych zdarzeń, jak
pył rozkłada się na meblach, w sposób trudno widzialny, zwłaszcza wtedy, gdy się
rysuje tylko plan, tylko szkielet.
Oczywiście, wartością tej książki ma być jej historiozofia. Chcę do niej dojść
przez podsumowanie znanych i prawdziwych faktów w taki sposób, aby to
podsumowanie mówiło samo za siebie. Chciałbym, aby fakty historyczne same
mówiły. Ale nie mogę też ustrzec się historiozofii subiektywnej, choć walczę w tej
książce ze swoim ja, które mi zawsze kazało jako dziennikarzowi ustosunkowywać
się do każdego faktu politycznego w sposób zdecydowany i jaskrawy. Byłem
piłsudczykiem i piłsudczykiem pozostałem, ale zdaje mi się, że to mi nie
przeszkodziło uznać całej wielkości roli, jaką odegrał w Polsce Dmowski, a nawet z
dramatu walki Piłsudski–Dmowski zrobić oś tej książki. Bo walka tych dwóch ludzi
wypełnia historię Polski niepodległej, bo gdy Dmowski umarł w styczniu 1939 roku,
niepodległość państwa polskiego była już – w Bogu nadzieja, że oby na jak najkrócej
– przegrana.
Nie można było zrealizować programu Konstytucji 17 marca

Wojciechowski, a nie Narutowicz, był kandydatem na prezydenta wskazanym


przez Piłsudskiego. „Wyzwolenie”, wysuwając Narutowicza, sprzeciwiło się woli
Piłsudskiego, jakkolwiek wpływy Piłsudskiego w tym stronnictwie były najsilniejsze,
należał do niego między innymi Marian Kościałkowski, były komendant POW, były
oficer II Oddziału, który jednak wraz z innymi „wyzwoleńcami” wbrew woli
Piłsudskiego upierał się przy Narutowiczu. Wojciechowski był człowiekiem
skromnym, prawie samoukiem, nieznającym języków cudzoziemskich. Narutowicz
był wybitnym uczonym europejskim, profesorem na uczelni w Szwajcarii,
towarzysko bardzo wyrobionym. Wojciechowski był człowiekiem zapalającym się do
różnych idei w sposób doktrynerski, z entuzjazmem trochę staroświeckim, trochę
naiwnym, ale sympatycznym i szczerym. Niegdyś działalność polityczną porzucił dla
działalności spółdzielczej. W sejmie zgłosił za czasów swego urzędowania w
charakterze ministra spraw wewnętrznych w gabinecie Paderewskiego projekt
konstytucji, niepodzielony na artykuły, swoim wyglądem zewnętrznym i swoją
treścią przypominający nie ustawę konstytucyjną, lecz raczej takie deklaracje, które
składają działacze religijni w Ameryce, gdy chcą założyć nową sektę. Wojciechowski
nie miał przyjemnego charakteru, urzędnicy cierpieli od jego humorów, lecz był to
człowiek w całym tego słowa znaczeniu prawy, uczciwy i obowiązkowy do gruntu.
Był to człowiek nabożny, religijny, toteż głęboko wziął do serca sakralny charakter
przysięgi, którą złożył. Pomimo braków kwalifikacji na wysoki urząd posiadał
walory, które znowu odpowiadały jak najlepiej godności prezydenta: wielkie
poczucie odpowiedzialności. Nie był ani Piłsudskim, ani Dmowskim, to pewne,
brakowało mu talentu i tej klasy inteligencji, nie był to znów także ani Mościcki, ani
Składkowski, zasłaniający się przed odpowiedzialnością nakazem czy prośbą kogoś
innego.
Lechoń napisał w szopce z owych czasów o odejściu Piłsudskiego z Belwederu,
że „zabrał klucz od góry, skąd lepiej widać każdą rzecz”. W pałacyku belwederskim
zamieszkał uczciwy, sumienny, nieposzlakowany urzędnik, opuścił pokoje tego
pałacu geniusz polityczny.
Wojciechowski utrzymał gabinet Sikorskiego z Sosnkowskim, jako ministrem
spraw wojskowych, i z hrabią Aleksandrem Skrzyńskim, jako ministrem spraw
zagranicznych. Sikorski chętnie by widział w rządzie przedstawicieli prawicy i
ludowców, ale ci mu odmówili, wziął więc szereg ministrów, których łączyły węzły z
lewicą. Prawica atakowała go na równi z Piłsudskim, jako lewicowca, którym
Sikorski nigdy nie był. Gabinet Sikorskiego bronił się z zapałem, wyzyskał w swej
obronie między innymi sukces w polityce zagranicznej, którym było uznanie granic
wschodnich Polski przez Radę Ambasadorów. Ale było widoczne, że potrwa, dopóki
Witos nie skończy targów z narodowcami. Poważnym szkopułem w tych układach
była tak zwana reforma rolna. Pod tym względem program ludowców grzeszył
dużym prymitywizmem gospodarczym. Jednak narodowcy, chcąc dojść do władzy,
musieli się nań zgodzić. W założeniu więc dojścia do władzy Witosa na czele tak
zwanego „rządu narodowego” był kompromis ideowy, potępiony później przez
Dmowskiego, nieobecnego w kraju podczas układu z Witosem.
Piłsudski mocno zareagował na dojście do władzy Witosa. Usunął się z wojska, a
z nim razem wystąpili z armii jego najbliżsi, jak Sławek. Ministrem spraw
wojskowych został Stanisław hrabia Szeptycki, który niegdyś lojalnie bronił
Piłsudskiego przed zamachem stanu, a o którym teraz Piłsudski wyrażał się bardzo
ostro. W Sali Malinowej hotelu Bristol Piłsudski wypowiedział mowę o „zaplutym
karle”, mając na myśli endecję. W wielkich planach politycznych przeszkadzał i stał
mu na drodze „zapluty karzeł”, który rozumiał tylko rzeczy małe, podłe, nikczemne,
działał tylko małostkami i plugastwem, a intencje tego, kogo zwalczał, również tylko
w sposób nikczemny umiał tłumaczyć. Ta mowa silna, obrazowa, poniżała i obrażała
najsilniejsze w Polsce stronnictwo, które właśnie doszło do władzy. Ton tej mowy
był niepohamowany, rzucał rękawicę na śmierć i życie. Lecz trzeba przyznać, że
dopiero w tej mowie brał Piłsudski odwet za wszystkie upokorzenia i afronty, które
ze strony Narodowej Demokracji, jej prasy i jej przedstawicieli spotykały go wtedy,
gdy był Naczelnikiem Państwa i naczelnym wodzem. Trzeba zaznaczyć, że Piłsudski,
dopóki był Naczelnikiem Państwa, nie próbował walczyć z obrażającą go prasą
cenzurą lub środkami policyjnymi.
Witos, jako rząd koalicji narodowców i ludowców, rządził krótko, od dnia 28
maja do dnia 15 grudnia 1923 roku1. Gabinet ten, reklamowany przez narodowców
jako zbawienny, zawiódł pokładane nadzieje. Ministrem skarbu został niejaki pan
Kucharski, osobistość, jak się później okazało, całkiem niewłaściwa na tym
stanowisku. Dopiero po pewnym czasie wstąpili do gabinetu dwaj wodzowie
narodowców, Dmowski i Stanisław Grabski, i mówiło się wtedy, że nastąpiła
„waloryzacja rządu Witosa”. Kompromis z ludowcami był dla Narodowej
Demokracji także dlatego tak przykry, że w sejmie poprzednim oni właśnie
prowadzili przeciwko partii Witosa kampanię jak najbardziej zaciętą, oskarżając to
stronnictwo o wyuzdany aferyzm, a z nazwy pewnego majątku w Białostockiem,
którego przywłaszczenie miało stanowić aferę ludowców, Dojlidy, uczyniono nawet
slogan walki partyjnej.
Gabinet Witosa upadł tak, jak powstał: skutkiem gry parlamentarnej, niemającej
głębszego odpowiednika w grze idei politycznych. Od Witosa odłączyła się grupa
Bryla, składająca się z posłów nieszczególnej konduity i reputacji, i to obaliło
gabinet. Konstytucja z dnia 17 marca, której treścią najbardziej istotną były rządy
parlamentarne, a więc rządy większości parlamentarnej, poniosła w tej chwili klęskę.
Okazało się, że pierwszy przynajmniej sejm Rzeczypospolitej nie był zdolny
zrealizować tak istotnego programu konstytucji, jakim były rządy parlamentarne.
Nie znaczy to jednak, aby przez to zbankrutował od razu cały system demokracji
parlamentarnej. Niemożność stworzenia rządu opartego na większości
parlamentarnej była dla konstytucji demokratyczno-parlamentarnej dużą porażką,
ale nie całkowitą klęską, ponieważ demokracja parlamentarna, jak to już z naciskiem
podkreślałem, polega nie tylko na rządach większości parlamentarnej, lecz i na
istnieniu kontroli ze strony opozycji. Otóż rządów większości nie było, daleko idąca
kontrola ze strony sejmu pozostała, niestety, często degenerując w ingerencję
klubów sejmowych do samej techniki rządzenia, urzędniczych spraw personalnych
itd.
Po ustąpieniu Witosa premierem zostaje Władysław Grabski, premier z czasów
tragicznego Spa. Jego gabinet tonuje się doskonale z postacią prezydenta
Wojciechowskiego, człowieka o ideałach pracy „organicznej”, społecznej, dla
którego nie wielkie plany i wielkie szlaki polityczne, lecz spokojna praca dla
spokojnych ideałów gospodarczo-społecznych była drogowskazem życia. Władysław
Grabski był człowiekiem żywym, energicznym, o twardych przekonaniach, lecz
przede wszystkim, a może wyłącznie, ekonomistą. Odpowiadało to zupełnie
Wojciechowskiemu. Zamiast głowni szabli Piłsudskiego, liczydła Grabskiego stały
się symbolem teraźniejszości. Kraj zresztą bardzo tego potrzebował, gdyż ustawiczna
inflacja marki polskiej nadawała gospodarce u nas wadliwy, chorobliwy charakter,
niszcząc przedsiębiorstwa zdrowe, otwierając szeroko wrota spekulacji i dekadencji
gospodarczej. Władysław Grabski wprowadził złotego polskiego, zresztą ustalając
zbyt wysoką dla Polski jednostkę monetarną, bo równą szwajcarskiemu frankowi.
Piłsudski będzie później zarzucał Władysławowi Grabskiemu kupczenie
sumieniami poselskimi. Nie znam kulis tego gabinetu, wiem jednak, że gdy po
zamachu majowym chciano wystąpić z efektem wytoczenia spraw o afery jakimś
pięćdziesięciu posłom – projekt ten upadł z powodu braku materiałów.
Władysław Grabski rządził dwa lata: od dnia 19 grudnia 1923 do dnia 13
listopada 1925 roku2. Jego ministrami spraw zagranicznych byli: Maurycy Zamoyski
do lipca 1924 roku, później aż do końca – Aleksander Skrzyński. Politykę
zagraniczną tego okresu będę omawiał już w następnej części.
Były socjalista Wojciechowski i były endek Władysław Grabski zgadzali się z
sobą także w ideologii politycznej. Władysław Grabski odsunął się od Narodowej
Demokracji, Wojciechowski się ku niej przysunął. Spotkali się w pewnym punkcie –
teraz obaj byli narodowcami podzielającymi ideologię Dmowskiego, nie poddając się
dyrektywom jego partii. Ministrem spraw wojskowych Władysława Grabskiego był
początkowo Sosnkowski, były szef sztabu i były zastępca Piłsudskiego, druga po
Piłsudskim osoba w legionowej tradycji.
Ale na tle kwestii finansowych doszło z Sosnkowskim do nieporozumienia.
Sosnkowski żądał dla wojska więcej, niż Władysław Grabski mógł czy chciał dać.
Sosnkowski nacisnął premiera swoją dymisją. Był to nacisk bardzo poważny, bo
Sosnkowski już od bardzo dawna był ministrem wojny, jedynie w gabinecie Witosa
usunął się od współpracy, więc osoba jego na tym stanowisku symbolizowała
apartyjność i ciągłość pracy w armii. Sosnkowski zbliżył się zresztą także do prawicy,
w każdym razie miał opinię najbardziej narodowego z piłsudczyków i cieszył się
wysokim poważaniem we wszystkich klubach sejmowych. Władysław Grabski
musiał więc mu ustąpić albo znaleźć kogoś o równej wadze gatunkowej. Zwrócił się
do Sikorskiego, który zgodził się na oszczędnościowe warunki premiera i objął
stanowisko ministra spraw wojskowych.
Pierwotnym zamiarem Sikorskiego było oddanie Generalnego Inspektoratu Sił
Zbrojnych Piłsudskiemu. Ale na tle opracowywania dekretu o naczelnych władzach
wojskowych doszło do nieporozumień pomiędzy Sikorskim a Piłsudskim.
Nieporozumienia te rosły. Jeszcze z początku mówił mi jeden z późniejszych
„sanacyjnych” premierów, że Piłsudski nie ma racji, że wojsko nie może się obyć bez
Sikorskiego, ale później doszło do otwartej walki. Na zjeździe legionistów Piłsudski,
mówiąc o Sikorskim, używał takich określeń, że wywołało to zakaz uczęszczania
oficerów na te zjazdy. Gabinet Władysława Grabskiego, który nie był emanacją
żadnej większości parlamentarnej, stosował jednak klucz partyjny przy obsadzaniu
urzędów. Już każdy wojewoda musiał mieć oblicze sympatyczne dla jakiejś partii i
stąd zawsze o sympatię takich stronnictw zabiegał – to samo pomału stawało się ze
wszystkimi urzędami. Za czasów Piłsudskiego w armii nieznane były tego rodzaju
procedery, Piłsudski nie dopuszczał ingerencji stronnictw w dyskusję personalną w
wojsku, jakkolwiek w tragicznych dniach inwazji bolszewickiej zwrócił się do kilku
generałów zaawansowanych politycznie przeciwko niemu. Teraz Piłsudski upiera się
przy odseparowaniu, izolowaniu armii od wpływów parlamentarnych, sejmowych,
partyjnych. Wyraźnie i głośno wypowiada przekonanie, że armia nie jest instytucją
demokratyczną, nie może być instytucją demokratyczną. Już wtedy dąży, by na czele
armii stał hetman z tytułem inspektora generalnego sił zbrojnych, możliwie
niezależny od rządu, całkiem niezależny od ingerencji sejmu, podległy bezpośrednio
prezydentowi. Są to idee, którym ustawowy wyraz da Konstytucja z dnia 23 kwietnia
1935 roku i dekret o naczelnych władzach wojskowych, wydany na podstawie tej
konstytucji.
Sikorski bynajmniej nie chciał tak stawiać kwestii. Poruszając się dość
swobodnie wśród stronnictw sejmowych, wśród których nawet prawica zaczęła
łaskawszym na niego patrzeć okiem od chwili, kiedy zaczął go zwalczać Piłsudski,
nie miał zamiaru akceptować programu Piłsudskiego oswobodzenia armii od
ingerencji parlamentu. Przeciwnie, chciał, aby wojsko było poddane parlamentowi
via parlamentarny minister spraw wojskowych, jak to było we Francji, jak to zresztą
przewidywała Konstytucja 17 marca. Poza tym podzielał złudzenie bardzo wielu
ludzi, że Piłsudski się skończył, zramolał, że wystąpienia jego nie są politycznie
poważne, że opinia publiczna odwróciła się od niego. Piłsudski jeździł teraz drugą
klasą, bo odrzucał propozycje salonek, tak jak odsyłał pensje płacone mu przez
państwo na uniwersytet w Wilnie, a żył jedynie ze skromnych zarobków literackich.
Mieszkał w Druskienikach, w mieszkaniu nie tylko skromnym, lecz wprost
nędznym; w Sulejówku, gdzie był domek Piłsudskiego pod Warszawą, w cieniu lamp
naftowych panowała dzięki energii pani Marszałkowej atmosfera domu gościnnego,
ale było to miłe mieszkanie przeciętnego inteligenta, a nie byłego Naczelnika
Państwa. Ta pogarda dla pieniądza, ta absolutna bezinteresowność Piłsudskiego
zarówno w stosunku do siebie, jak do swoich krewnych, przedostawała się jednak do
szerokich sfer opinii publicznej, do ludu, który uważał Piłsudskiego za swego
obrońcę. Sfery kierujące wówczas Polską nie miały realnego wyczucia tego faktu.
Dwóch wybitnych późniejszych pomajowych ministrów odmówiło mi
dyskontowania roli Piłsudskiego w przyszłości. Nie chcieli o nim mówić: „A
Piłsudski?” – pytałem raz, „A Piłsudski?” – pytałem drugi raz, „A Piłsudski?” –
pytałem po raz trzeci, ciągle bez odpowiedzi. Piłsudski był dla nich szacowną
historyczną postacią, ale już zdziwaczałą, o którego przyszłości politycznej nie warto
było mówić.
Ale oto gabinet Władysława Grabskiego upada. Mozolnie się kleci gabinet
następny. Piłsudski telefonuje do Belwederu, że przyjeżdża, i przyjęty natychmiast
przez prezydenta Wojciechowskiego, rzuca mu papier z ostrzeżeniem, że do armii
zakrada się polityka partyjna. Było tam napisane, że Piłsudski przestrzega jako
najstarszy rangą oficer. Wojciechowski w ostatnich czasach odsunął się od
Piłsudskiego. Powtarzano mu nieraz, że Piłsudski wyraża się o nim niepochlebnie, że
nazywa go „gromnicą” itd. Ale gdy został sam na sam z dawnym swoim
przyjacielem, z tym, który go na prezydenta wysunął, uległ jego czarowi, sugestii
jego osoby. Prasa podała, że prezydent zapytał się Piłsudskiego, kogo doradza na
ministra wojny. Piłsudski odmówił wskazania kogokolwiek, lecz od tej chwili
oczywiście losy Sikorskiego były przesądzone.
Nowy gabinet sklecił hrabia Skrzyński. Był to gabinet koalicyjny, wszystkie
stronnictwa miały tam swoich przedstawicieli. Endecję reprezentował Jerzy
Zdziechowski, jako minister skarbu, socjalistów – Barlicki w robotach publicznych.
Piłsudski zapewne wskazał ministra spraw wojskowych, ale nie wysunął żadnego z
oficerów legionowych, tylko oswobodziciela Wilna i zwycięzcę spod Radzymina,
generała Żeligowskiego, człowieka niezdolnego do żadnej roboty mafijnej czy
intryganckiej. Skrzyński jest człowiekiem dużych ambicji, dużego mniemania o
sobie. Należał do konserwatystów krakowskich, ale nigdy nie wchodził do sztabu
myślowego tej grupy. Jest to człowiek daleko idącego kompromisu. W swoim exposé
przed sejmem wypowiedział się gorąco za reformą rolną. „Dlaczego to
powiedziałeś?” – zapytał Janusz Radziwiłł przy barszczyku, goszcząc go u siebie na
śniadaniu w pałacu na Bielańskiej. Skrzyński wypowiedział kilka argumentów, a
potem nachylając się do filiżanki i przełykając barszcz, dodał: „I także, bo takie jest
moje przekonanie”. – „A! Jeśli takie jest twoje przekonanie – powiedział Radziwiłł –
to jesteś w porządku”.
Skrzyński w lutym 1926 roku proponował przez kogoś Piłsudskiemu
duumwirat: Piłsudski–Skrzyński. Ten ktoś miał jednak większe poczucie realności
od niego i nie jestem pewny, czy ta propozycja doszła do Piłsudskiego. Być może
jednak, że tak, skoro Piłsudski, przyjąwszy już po zamachu majowym Skrzyńskiego
na audiencji, mówił z nim wyłącznie o pszczołach.
Gabinet Skrzyńskiego wykazywał jednak coraz dobitniej, że utrzymać się nie da.
Ministrowie obradowali systemem kongresu. Co chwila któryś się podnosił i groził
wystąpieniem. Skrzyński łatał tę sytuację, ale i on uważał przeciąganie jej za
beznadziejne.

Przypisy

1 Drugi rząd Witosa upadł 14 grudnia 1923.


2 Drugi rząd Grabskiego upadł 14 listopada 1925.
Dzień
Zamach majowy

W ostatnich dniach gabinetu Skrzyńskiego sejmowe kluby lewicowe tworzą


koalicję, która ofiarowuje premierostwo Piłsudskiemu. Ale Piłsudski odrzuca tę
ofertę. Dlaczego? – wołają zdziwione gazety wszystkich kierunków. Piłsudski nie
mówi jednak, że nie chce władzy z rąk lewicy.
W sejmie odradza się koalicja Witos–narodowcy. Stwarza się większość
głosująca przeciw Skrzyńskiemu: 237 przeciw 207. Wojciechowski, zgodnie z
przepisami konstytucji, mianuje premierem Witosa, który powołuje gabinet z
ludowców i narodowców z byłym austriackim generałem Malczewskim jako
ministrem spraw wojskowych.
Dnia 11 maja 1926 roku ukazuje się w „Kurierze Porannym” artykuł, podpisany:
Józef Piłsudski, atakujący rząd. Artykuł zostaje skonfiskowany.
Dnia 12 maja pewne oddziały wojskowe ruszyły na Warszawę. Wyjechał na ich
spotkanie prezydent Wojciechowski. Na moście Poniatowskiego spotkał się z
Piłsudskim. Nastąpiła krótka wymiana zdań. Piłsudski cofnął się do samochodu.
Otoczyli go podchorążowie; jeden z nich nastawił bagnet przeciwko Marszałkowi.
– No, no, szczeniaku… – powiedział Piłsudski, odsuwając spokojnie bagnet i z
powrotem wsiadając do samochodu.
Szkoła podchorążych pod dowództwem pułkownika Gustawa Paszkiewicza
broniła ogniem rządu. Na ulicach Warszawy polała się krew, zginęło około tysiąca
osób po obu stronach, wraz z ofiarami cywilnymi1. Walki były zacięte. Niektóre
gmachy po trzy razy przechodziły z rąk wojsk rządowych do wojsk Piłsudskiego.
Polacy ginęli bądź za swoje przekonania, bądź za lojalność wobec złożonej przysięgi.
Wojciechowski wraz z rządem siedział w Belwederze. Byli tam także wszyscy
wybitniejsi generałowie obozu przeciwnego Marszałkowi, jak Stanisław Haller,
Rozwadowski i inni, cała Kriegsschule wiedeńska siedziała w tym Belwederze.
Sikorski był dowódcą DOK [Dowództwa Okręgu Korpusu] lwowskiego. Przysłał on
małe posiłki, lecz sam do Warszawy nie przyjechał.
Dnia 13 maja Piłsudski wezwał mnie do siebie i proponował, abym zorganizował
komitet, który podejmie się rokować z rządem. Oświadczyłem, że propozycja ta jest
ponad moje siły, i zaproponowałem mu, że przywiozę księcia Lubomirskiego i pana
Aleksandra Meysztowicza, których istotnie przywiozłem, ale starania tych panów o
stworzenie komitetu pojednania z biskupem na czele nie udały się. Jako pośrednik
wyjechał wieczorem tego dnia do Belwederu generał Żeligowski.
W czasie rozmowy ze mną Piłsudski siedział za stołem w jednym z pokojów
dworca kolejowego na Pradze. Miał na sobie mundur marszałkowski. Jego twarz
była zawsze bardzo zmienna, zależnie od dnia. W tym dniu wyglądał młodo i świeżo.
Na stole leżała w błyszczącej pochwie szabla, która nas oddzielała.
W czasie zamachu majowego socjaliści chcieli dopomóc czynnie Piłsudskiemu,
zwracali się o broń. Po długich naleganiach Piłsudski polecił wydać im jakieś
karabiny i naboje, które by do tych karabinów nie pasowały. Piłsudski nie dopuścił,
aby wojna pomiędzy wojskiem jego a rządowym przeniosła się na teren społeczny.
Wojciechowski opuścił Belweder. Ministrowie, na wniosek Stanisława
Grabskiego, uznali dalszą walkę za beznadziejną. Prezydent ogłosił manifest, że nie
mogąc wykonywać swego urzędu zgodnie z przysięgą, składa swą godność.
Poznańskie było jeszcze w ogniu, ale rezygnacja Wojciechowskiego
uniemożliwiła wojnę domową. Obie strony były zbyt patriotyczne, aby ją przedłużać.
Zgodnie z konstytucją władza prezydenta przeszła na marszałka sejmu, ludowca
Macieja Rataja. Zwrócił się on do Marszałka Piłsudskiego. Ten mu radzi mianować
Kazimierza Bartla na premiera. W gabinecie Bartla Piłsudski obejmuje tekę spraw
wojskowych.
Wywołuje to wielkie rozczarowanie u tych, którzy sądzili, że Piłsudski ogłosi się
dyktatorem.
Na dzień 31 maja marszałek Rataj zwołał zgromadzenie narodowe – według
konstytucji składało się ono z połączonych izb senatu i sejmu – które wybrało na
prezydenta Marszałka Piłsudskiego. W ten sposób reprezentacja narodowa, która
wyszła z wyborów 1922 roku, zalegalizowała przewrót majowy. Zresztą legalizacja
nie była tu potrzebna. Autorytet prawa konstytucyjnego, profesor Esmein, zamach
stanu lub rewolucję zalicza do źródeł prawa ustrojowego. Istotnie, wśród ustrojów
europejskich nie było już wówczas ani jednego, który by się nie opierał na jakiejś
rewolucji lub jakimś zamachu stanu. Nawet Anglia ma jakobitów na sumieniu.
Ale Piłsudski odrzucił proponowaną mu prezydenturę – nie chciał być
prezydentem w ramach Konstytucji 17 marca. Jego najbliższe otoczenie znało ten
zamiar, jak również kandydatów, których Piłsudski chciał na urząd prezydenta
wysunąć. Ulubionym kandydatem Marszałka był Artur Śliwiński, w tym czasie już
zdeklarowany dyrektor teatru, potem Piłsudski najchętniej wracał do myśli o księciu
Zdzisławie Lubomirskim, byłym regencie. Po odrzuceniu wyboru wysunął dwóch
kandydatów: profesora Ignacego Mościckiego i profesora Mariana Zdziechowskiego.
Dnia 1 czerwca profesor Mościcki został obrany ilością 281 głosów przeciw 200
oddanym za hrabią Bnińskim, kandydatem narodowców. Stronnictwo Ludowe
„Piast” w obu głosowaniach złamało sojusz z endecją. Głosowało za Piłsudskim,
później głosowało za Mościckim. Wyciągnęło konsekwencje polityczne z udanego
zamachu.

Przypisy

1 W wyniku trzydniowych walk zginęło 379 osób, ok. 1000 zostało rannych.
Mościcki a jego konserwatywni konkurenci

Dziwnie się czasami losy układają. Gdy Ignacy Mościcki, obrany na prezydenta,
przyjeżdżał do Warszawy, wskoczył do jego wagonu korespondent „Kuriera
Polskiego” i uzyskał wywiad. Było tam mało rzeczy związanych z polityką, ale
pamiętam jak dziś, iż było zdanie następujące: „Będę może za to mniej polował” –
powiedział pan prezydent. Był to kamyczek rzucony w ogródek Wojciechowskiego,
który dużo polował, ale jak się zdaje, Wojciechowski przez całe życie był
„Sonntagsjägerem” [dosł. niedzielnym myśliwym] i pukał sobie, gdy miał okazję;
natomiast Mościcki, jak widać z tej odpowiedzi, nie polował. Ale cóż! Czar tej
rycerskiej rozrywki, czar wspaniałych lasów i borów polskich, bogactwo łowieckie
trzech milionów hektarów lasów państwowych, opanowały go całkowicie. Profesor
Mościcki, starszy pan o pięknej rasowej twarzy, od chwili obrania go na prezydenta
odmłodniał. Być może młodość miał ciężką, biedną, bez używania tych rozrywek,
które były udziałem jego rówieśników pochodzących z kół arystokratycznych.
Mościcki był biednym studentem, gdy młodzieńcy z korpusu paziów w Petersburgu
lub Theresianum w Wiedniu rzucali krociami na konie, wystawne polowania i inne
uciechy. Otóż od chwili obioru Mościcki, który już miał lat sześćdziesiąt, tak
odmłodniał, że z całą satysfakcją życie swe poświęcił rozrywkom w rodzaju polowań,
jazdy konno; widzieliśmy jego fotografie na koniu o ślicznej uździe i eleganckich
błyszczących białych popręgach, w cylindrze i czarnym surducie. Wprowadził on
pewien styl do Polski, polegający na wydatkowaniu dużo na cele osobiste: kancelaria
cywilna rozporządzała szesnastoma samochodami osobistymi, strzelcy w Spale,
lokaje w Warszawie, liczne zamki „reprezentacyjne”. Ów styl „reprezentacyjny”,
który się tak zagnieździł w Polsce, miał w prezydencie Mościckim najwybitniejszego
przedstawiciela. Poza tym Mościcki ograniczał się do słuchania Piłsudskiego i
dopiero po śmierci Marszałka rozpoczął swoją grę personalną, wykazując w niej
nadspodziewanie dużo sprytu.
Dlaczego Piłsudski wysunął właśnie Mościckiego? Inicjatywa wyszła od Bartla,
lecz Piłsudski znał Mościckiego od dawna, bo był on kiedyś drugoszeregowym
członkiem PPS, jeszcze w wieku XIX. Inni kandydaci Piłsudskiego stali moralnie o
wiele wyżej od Mościckiego – niestety, byli to konserwatyści, stąd elekcja ich była o
wiele bardziej utrudniona aniżeli tego demokraty.
Zresztą z księciem Lubomirskim miałby Piłsudski kłopoty. Pojechałby on na
pewno do Brześcia lub Berezy i nakazał osobiście powypuszczać aresztowanych.
Lubomirski była to żywa tradycja przedwojennej Warszawy, bogatej, wesołej,
szlachetnej, liberalnej, w której polityka była jak najdalsza od robienia interesów, a
najbliższa działalności artystycznej i religijno-dobroczynnej. Jeśli się chce rozumieć
urok Warszawy z czasów dorożek dwukonnych na „gumach” i przemycanych z
Galicji obrazków i książek patriotycznych, należy myśleć o Zdzisławie Lubomirskim.
Dużo było w nim z księcia Józefa. Ten sam patriotyzm gorący, to samo poczucie
obowiązku, ale w polityce dobre wychowanie w pojęciu salonowym ciążyło na
działalności księcia. Zwykle się oburzał, wypowiadał się gorąco, ale potem odczuwał
swoje oburzenie, jak gdyby popełnił wobec kogoś nieuprzejmość i zmiękczał to, co
powiedział. Często nie umiał obronić konsekwentnie swej linii politycznej. Był to
jednak niewątpliwie jeden z najszlachetniejszych, najbardziej humanitarnych,
liberalnych, najsympatyczniejszych przedstawicieli starej Warszawy. Nie brakło w
nim nuty szczerego bohaterstwa. Bardzo łatwo można zrozumieć sentyment
Piłsudskiego do niego.
Profesor Zdziechowski, także konserwatysta, nigdy politykiem nie był, będąc
zawsze pisarzem politycznym. Był obok profesora Petrażyckiego, znakomitego,
genialnego teoretyka prawa, jednym z niewielu Polaków znanych za granicą. Nosił w
sobie wyjątkową dystynkcję osobistego uroku, kultury umysłowej i gorącego serca.
Głęboki znawca literatury XIX wieku, lubował się w pisaniu książek treści
politycznej, był przed wojną neoslawistą, bronił Puszkina w Krakowie, a Chorwatów
i Słoweńców przed Węgrami. Po wojnie stał się przede wszystkim madziarofilem.
Była to natura skłonna przede wszystkim do obrony uciśnionych, bronił tych,
przeciwko którym zwracała się odmienność losu. Bronił Żydów, gdy ich
prześladowano, był prawie antysemitą, gdy Żydzi panowali; bronił Chorwatów, gdy
panowali Węgrzy, bronił Węgrów, gdy ich upokorzył traktat w Trianon1; był
germanofilem, gdy podczas wojny mieszkał w Petersburgu, stał się obrońcą resztek
białej emigracji, gdy żebrała po brukach Paryża i Warszawy; bronił Piłsudskiego, gdy
ten był w Sulejówku, po zaginięciu generała Zagórskiego napisał list o nim,
nazywając go swoim przyjacielem. Ponieważ Piłsudski lubił Zdziechowskiego, a po
wysłuchaniu jego odczytu o Chateaubriandzie powiedział o nim po rosyjsku: „Wot
bojewoj gienierał”2, więc zaproszono Zdziechowskiego już po zamachu majowym,
aby wygłosił przemówienie w auli uniwersyteckiej z powodu imienin Marszałka.
Zdziechowski mówił cały czas o generale Szeptyckim i innych ludziach nielubianych
przez Piłsudskiego. Była to głęboka natura artystyczna, można było nawet o nim
powiedzieć, że był sumieniem Polski, ale nie nadawał się na polityka: jego sądy
estetyczne na tyle górowały w nim nad sądami politycznymi.

Przypisy

1 Traktat w Trianon – podpisany w Wersalu 4 czerwca 1920 traktat pokojowy


między Węgrami a państwami Ententy; pozbawiał Węgry m.in. Siedmiogrodu,
Słowacji, Rusi Zakarpackiej, nakładał na nie kontrybucję oraz ograniczenia w
dziedzinie zbrojeń.
2 Pol. Oto waleczny generał.
Rozkaz

Lewica, która chciała Piłsudskiemu w czasie zamachu majowego dopomagać,


czekała, że wypowie on jakiś program. Lecz Piłsudski umotywował krótko potrzebę
zamachu:
…nie może być w państwie – gdy nie chce ono iść ku zgubie – za dużo
nieprawości…
Następnie dnia 22 maja wydał następujący rozkaz do swoich żołnierzy:
Żołnierze!
Nie po raz pierwszy słyszycie mój głos. Ongi na polach bitew, gdy młode
państwo jeszcze ząbkowało, jak chorobliwe dziecko, prowadziłem was w boje, które
w zwycięstwach pod moim dowództwem wywalczonych, na długie wieki okryły
sławą i blaskiem bohaterskie wasze sztandary.
Po innych bojach przemawiam do was dzisiaj. Gdy bracia żywią miłość ku sobie,
wiąże się węzeł między nimi, mocniejszy nad inne węzły ludzkie. Gdy bracia się
waśnią i węzeł pęka, waśń ich również silniejsza jest nad inne. To prawo życia
ludzkiego. Daliśmy mu wyraz przed paru dniami, gdy w stolicy stoczyliśmy między
sobą kilkudniowe walki. W jedną ziemię wsiąkła krew nasza, ziemię jednym i
drugim jednakowo drogą, przez obie strony jednakowo umiłowaną. Niechaj krew ta
gorąca, najcenniejsza w Polsce krew żołnierza, pod stopami naszymi będzie nowym
posiewem braterstwa, niech wspólną dla braci prawdę głosi.
Jest prawda twarda i harda o żołnierzach. Wszyscy mamy jedną wspólną
siostrzycę, władającą nad pracą naszą żołnierską. Jest nią śmierć, ścinająca kosą
tego, na którego palec Boży wskaże. Służb takich nie sprawuje nikt inny, prócz nas,
żołnierzy. Takimi byliśmy, gdyśmy ongi wzięli Polskę słabiutką i drżącą na swoje
bary, by po znojach i zwycięstwach oddać ją współobywatelom silną i pewną życia.
Lecz widzimy ją, niestety, w wiecznych swarach i kłótniach, w jakiejś rozkoszy
panoszenia się jednych nad drugimi. I gdy dokoła nas wre wszędzie kłótnia i zawiść
partyjna, gdy dygoce nienawiść i rozpala się niechęć dzielnicowa, trudno by żołnierz
był spokojny.
A jednak chcę być pewny, że nie kto inny, jak żołnierz polski, pierwszy się
ocknie, pierwszy do zgody i braterstwa stanie. Niech przeto nie myśli wróg żaden,
czy nieprzyjaciel, że ziemię naszą znaleźć może bezbronną. Staniemy jak zawsze
jeden obok drugiego, by dać za Ojczyznę życie, a wspomnienie o bojach majowych w
Warszawie, o tych walkach, któreśmy z sobą stoczyli, nie dzielić, lecz łączyć nas
wtedy będzie, jak wspomnienie gwałtownej sprzeczki między kochająymi się
wzajemnie i kochającymi swą rodzinę braćmi.
Żołnierze, stanąłem znowu na waszym czele, jako wasz wódz. Znacie mnie.
Bezwzględny dla siebie, stałem zawsze pośród was w najcięższych waszych bólach i
trudach, w mękach i niepokojach. Znacie mnie i jeśli nie wszyscy kochać mnie
potraficie, wszyscy musicie mnie szanować, jako tego, który was do wielkich
zwycięstw prowadzić potrafił, a przy ogólnym zepsuciu i demoralizacji, nie chciał i
nie umiał korzyści własnej pilnować lub dochodzić.
Niech Bóg nad grzechami litościwy nam odpuści i rękę karzącą odwróci, a my
stańmy do naszej pracy, która ziemię naszą wzmacnia i odradza.
Rozkaz przeczytać we wszystkich podwładnych mi oddziałach.
Minister Spraw Wojskowych Józef Piłsudski
Pierwszy Marszałek Polski
Rozkaz powyższy stanowi jedną z najpiękniejszych i najbardziej
charakterystycznych prób pióra Józefa Piłsudskiego.
Niezwykły to wódz, który był jednocześnie poetą. Po przeczytaniu tego rozkazu
nasuwa się myśl: jakże byłoby banalne, gdyby wódz zamachu w rozkazie do
żołnierzy usprawiedliwiał postępowanie swoje, a polemizował, wykpiwał czy poniżał
zwyciężonych. Banalne… a jednak tak zwykli zawsze postępować zwycięzcy w
walkach wewnętrznych. Tylko Piłsudski napisał:
…w ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, jednakowo umiłowaną…
…nie dzielić, lecz łączyć nas będzie, jak wspomnienie sprzeczki między
kochającymi rodzinę braćmi…
…jeśli nie wszyscy kochać mnie potraficie…
W tych zwrotach i słowach tkwił rycerski hołd złożony zwyciężonym, mówiło się
trupom poległych po tej i tamtej stronie: oddaliście życie za Polskę.
Dwie są siły mistyczne, które targają życiem ludzkim. Miłość i śmierć.
Tajemnica zaczęcia życia w miłości i tajemnica oddania i skończenia życia w śmierci.
Są pisarze piękni, którzy zajmują się tylko miłością, nie dotykając tajemnicy śmierci.
W rozkazie tym wypowiada się nie tylko polityk, Polak, wódz, poeta. Jest tu także
filozof, który marząc o wojsku przez lata dzieciństwa, młodości i wieku męskiego,
gdy to wojsko do rąk dostał, odczuł, że śmierć żołnierzom zadaje.
…wszyscy mamy jedną wspólną siostrzycę… jest nią śmierć, ścinająca kosą…
Akomodacja wyrazów „śmierć” i „siostrzyca” jest bolesna, krzyczy zamiast
uspokajać. Widmo słodkiej siostry miłosierdzia, która ze szklanymi oczami przynosi
filiżankę trucizny i zmusza cię słodko, abyś pił, choć ty wiesz, że to śmierć.
Zachwycałem się tym rozkazem, gdy był wydany – napisałem o nim artykuł:
Egzegeza literacka rozkazu – ale dziś, gdy już wiemy, jak upłynęły nam czasy
panowania Piłsudskiego po zamachu majowym, patrzę na ten rozkaz jeszcze inaczej.
Oto Piłsudski, szef bojówki, Piłsudski, komendant strzelców, Piłsudski, brygadier
Legionów, Piłsudski, Naczelnik Państwa z czasów Kijowa i inwazji, był niewątpliwie
wielkim człowiekiem. Poniewierała go i odpychała Polska. Nie rozumiały go polsko-
austriackie ekscelencje, nie rozumiał burżuj warszawski, nie rozumiał ksiądz na
ambonie, nie rozumiał sąsiad przy kartach, nie rozumiał krzykliwy socjalista, ani
nawet wszystko rozumiejący polski Żyd. I bracia rodzeni, autentyczni bracia, nie
rozumieli, nie chcieli, nie mogli. Najgrzeczniej to się nazywało… potępiali jego linię
polityczną. Ten człowiek w naszej historii istotnie cierpiał, walczył i szarpał się za
miliony. I siły każdych nerwów mają swój kres. I ten Piłsudski zdobył władzę w
zamachu krwawym, przez krew bratnią. I był wtedy już stary. Prawdą historyczną
będzie, że za czasów dyktatury, kiedy wszyscy się płaszczyli przed Piłsudskim, był on
mniej genialny, niż był nim i jako szef bojówki, i jako komendant, i jako brygadier, i
jako Naczelnik Państwa.
I dlatego, jeśli na ten dokument historyczny, na ten prześliczny rozkaz
spojrzymy zimnym okiem lekarza, który odsuwa włosy pięknej topielicy, aby zrobić
sekcję jej ciała, to zobaczymy, że lejtmotywami w tym rozkazie jest miłość ojcowska i
śmierć, i mistycyzm, i Bóg. Miłość do jego dziewczynek, która w innych wypadkach
miękko i prześlicznie kierowała piórem Piłsudskiego, miłość do tych córeczek, które
Piłsudski tak kochał, wywołuje u niego takie pojęcia i określenia, jak
…młode państwo ząbkowało jeszcze, jak chorobliwe dziecko
widzieliśmy Polskę słabiutką i drżącą…
Nad pierwszym rozkazem otwierającym panowanie Piłsudskiego nad Polską
unosi się atmosfera kochającego ojca, filozofa, patrzącego w zastygłe oczy śmierci, a
najsilniejszym akordem tego aktu będzie ów Bóg „nad grzechami litościwy”. I
Sławek obcował z duchem Piłsudskiego, gdy pisał w dzień samobójstwa: „Bóg mi
grzechy i ten ostatni odpuści”.
Polską rządzić Piłsudski zaczął za późno. Gdy ten piękny rozkaz czytam, widzę
nie maj i nie moje w tym maju nadzieje, lecz trumnę wodza na polach
mokotowskich, wysoko na lawecie armatniej nad tłumem, a na jej tle chmury
ciemne i groźne, chmury zbierające się, czarne.
Nieśwież

Powtarza się często znaną banalną prawdę, że francuscy działacze polityczni


zaczynają na lewicy, kończą na prawicy. Wyborca francuski głosuje na lewo, ale jego
wybraniec podąża lub galopuje na prawo. Millerand zaczął jako socjalista, skończył
jako patron bloku prawicowo-narodowego, Laval zaczął jako półkomunista,
występuje obecnie w charakterze wodza prawicy, na prawo od Action Française1.
Wynika to z bardzo prostego prawa politycznego: lewica jest dynamiczna, prawica
statyczna. Dojść więc do władzy jest o wiele łatwiej przez lewicę, utrzymać się przy
niej, ustabilizować – w oparciu o prawicę.
W Polsce mieliśmy dwie prawice: starą i nową. Stara – byli to konserwatyści,
nowa – endecy. Konserwatyści dzielili się na szereg ugrupowań: (1) konserwatyści
krakowscy, (2) centrum galicyjskie, w którym młody profesor Stroński grał dużą
rolę, (3) podolacy galicyjscy, (4) realiści Królestwa, (5) konserwatyści poznańscy, (6)
konserwatyści Litwy i Rusi. Obóz ten został przełamany przez orientacje podczas
wojny. Część stała się aktywistami za przewodem konserwatystów krakowskich,
inna część zsolidaryzowała się z programem Dmowskiego i wsiąkła do endecji.
Piłsudski, dążąc jednocześnie do dwóch celów: (1) rozbicia endecji, (2)
pozyskania sobie prawicy społecznej – postanowił zgalwanizować i wygrać dla
swoich celów konserwatystów. Zwrócił się więc jeszcze przed zamachem majowym
do kilku osób, między innymi do księcia Lubomirskiego, który uchylił się wtedy od
rozmowy. Natomiast ze mną rozmawiał Piłsudski w Sulejówku i Warszawie, znając
mnie od kilku lat, przy czym w czerwcu 1925 roku w Druskienikach przedstawiałem
mu swój plan monarchii w Polsce.
Prasa konserwatywna była wtedy dość liczna, w Warszawie były nawet dwa
pisma wydawane za pieniądze ziemiańskie: „Warszawianka” profesora Strońskiego i
ściśle ziemiański „Dzień Polski”, który niczym, prócz znacznie słabszego poziomu,
od „Warszawianki” się nie różnił. Podczas zamachu majowego zawiesiły one na
kilka dni swą działalność i profesor Stroński, redaktor „Warszawianki”, pisywał w
ziemiańskim „Dzienniku Poznańskim”, późniejszym organie BBWR, artykuły pt.
Rokosz. Co zaś do najstarszego pisma konserwatywnego, „Czasu”, to tutaj profesor
Estreicher nie spełnił obietnicy danej mi przez profesora Jaworskiego, że będzie
popierał Piłsudskiego: napisał artykuł, który uznać należy za całkiem teoretyczny,
całkiem profesorski. Oto napisał w kilka dni po dokonanym zamachu majowym, że
sejm istotnie nie zdał egzaminu, że powinien odejść, że władza powinna przejść do
rąk jednego człowieka, ale tym jednym człowiekiem nie może być Piłsudski.
Doprawdy, było to zbyt dalekie od rzeczywistości politycznej. „Czas” w ostatnich
latach przed majem solidaryzował się bardzo z generałem Sikorskim, którego
przyjaciel, profesor Kot, był swoim człowiekiem w redakcji konserwatystów
krakowskich. Generał Sikorski odegrał jednak w przesileniu majowym rolę, która
nieco przypomina niezdecydowane zachowanie się Barrasa w czasie 18 brumaire’a2.
Posłał posiłki rządowi Witosa, ale uczynił to bez specjalnej ostentacji, nie wystąpił
też przeciwko Piłsudskiemu już po maju i pozostał na stanowisku dowódcy okręgu
lwowskiego. Dopiero później, dzięki wystąpieniom przeciwko niemu niektórych
oficerów–piłsudczyków, został z tego stanowiska odwołany, a nowego nie otrzymał
już nigdy w niepodległej Polsce.
Natomiast „Słowo” wystąpiło z artykułem Panie Marszałku, który był uznany
jako akces do zamachu. Może napiszę kiedyś monografię „Słowa”, organu
konserwatystów wileńskich, które założyłem w 1922 roku i utrzymywałem czasem w
bardzo ciężkich warunkach finansowych, przy pomocy pierwej mego przyjaciela, nie
zawsze zgadzającego się ze mną, śp. Jana Tyszkiewicza, jednego z
najszlachetniejszych ludzi w Polsce, któremu Bóg za jego dobroć i szlachetność dał
śmierć piękną przed samą wojną i oszczędził temu gorącemu sercu tragedii
wrześniowej i emigracji. Później szereg osób, jak Eustachy Sapieha, Artur Potocki,
Albrecht Radziwiłł z Nieświeża, utrzymywał „Słowo” dopóki nie stało się organem
samowystarczalnym. Ale w tej książce nie chcę wychodzić z ram proporcji
historycznej. Wspomnę więc tylko o roli „Słowa”, która była epizodyczna, lecz dość
duża.
Dużą inteligencją odznaczał się w grupie „Słowa” książę Sapieha, umiejący
przewidywać politycznie na daleką metę, doskonały mówca i człowiek, ku któremu
lgnęły serca ludzkie. Opowiedzenie się po stronie Piłsudskiego było moim
pomysłem, lecz znalazłem gorące poparcie i u księcia Sapiehy, i u Aleksandra
Meysztowicza, prezesa naszego komitetu redakcyjnego. Kiedy sejm we wrześniu
1926 roku wypowiedział się przeciwko gabinetowi Bartla, Piłsudski sformował sam
gabinet i wtedy wziął do niego Aleksandra Meysztowicza, jako ministra
sprawiedliwości, i Karola Niezabytowskiego, jako ministra rolnictwa. Niezabytowski
był kiedyś kolegą Piłsudskiego w gimnazjum w Wilnie, lecz żadnej organizacyjnej
łączności z nami nie miał. Wtedy „Robotnik” umieścił karykaturę Piłsudskiego jako
socjalisty w podartych portkach i z cyklistówką na głowie, i Piłsudskiego w kontuszu
w towarzystwie dwóch konserwatywnych ministrów również w kontuszach.
Karykaturzysta „Robotnika” nie znał nowych ministrów z twarzy, toteż narysował
dwóch szlachciurów ze słodkimi minami, ale wąsy, brwi i czupryna Piłsudskiego
świetnie pasowały do tego kontusza i pasa słuckiego.
Piłsudski powiadomił mnie, że przyjedzie do Nieświeża jako gość ordynata
Albrechta Radziwiłła dnia 25 października 1926 roku, aby dekorować orderem
Virtuti Militari trumnę swego byłego adiutanta Stanisława Radziwiłła. Wtedy
wydaliśmy numer „Słowa” z ostatnim królem polskim i wielkim księciem, który był
w Nieświeżu, tj. ze Stanisławem Augustem i z Piłsudskim na pierwszej stronie. Była
to aluzja najśmielsza, na jaką mogliśmy sobie pozwolić. W Nieświeżu Piłsudski
postawił kropkę nad „i” w oświadczeniu, że nie jest socjalistą, nie jest radykałem
społecznym, że jest człowiekiem nie jakiejś partii czy klasy społecznej, ale całej
Polski.
Piłsudskiemu więcej odpowiadały temperament i umysłowość szlachty kresowej
aniżeli innych konserwatystów Polski. Ale kierownictwo konserwatystów w sejmie
prędko przeszło do księcia Janusza Radziwiłła, naszego wspólnego prezesa, który był
raczej odmiennym typem od nas. Myśmy reprezentowali ubożejące ziemiaństwo,
czy też inteligencję szlacheckiego pochodzenia, Janusz Radziwiłł chciał kierunek
konserwatywny oprzeć również na sferach przemysłowych, zrobić z niego obóz
produkcji polskiej. Poza tym ten mąż stanu przerastał ramy niedużej i skrępowanej
frakcji. Konserwatyści wileńscy odegrali dużą rolę w chwili samego kryzysu
majowego, potem, gdy udział konserwatystów po stronie zamachu przestał być
nowością i oryginalnością, rola konserwatystów wileńskich bardzo się zmniejszyła,
jedynie Emeryk hrabia Czapski odgrywał pewną rolę w parlamencie, jako
budżetowiec, niestrudzony badacz bilansów lasów państwowych i przeciwnik
dyrektora lasów państwowych Loreta, a także ministra rolnictwa Poniatowskiego.
Piłsudski chciał trafić do prawicy społecznej przez ziemiaństwo i kler. Nie omijał
żadnej okazji, aby złożyć wizytę arcybiskupowi wileńskiemu ks. Jałbrzykowskiemu.
Lubił swe pociągnięcia polityczne wiązać z rodzinnym Wilnem. Toteż wziął
uroczysty udział w koronacji obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej, dla
zamanifestowania swego stosunku do Kościoła. Ale ta manifestacja mniej się udała
niż Nieśwież.
Nieśwież był rękawicą rzuconą przez Piłsudskiego lewicy, była to manifestacja
dla niej wręcz prowokacyjna. Nie tylko „Robotnik”, ale publicysta–piłsudczyk
Wojciech Stpiczyński napisał w wydawanym za pieniądze rządowe „Głosie Prawdy”
artykuł pełen oburzenia. Ale Piłsudskiego widać znużyło ciągłe straszenie
prawicowych dziatek, że jest socjalistą. Chciał nareszcie zerwać z tym w sposób
jaskrawy. Piłsudski lubił gesty jaskrawe. Kiedy mówił wyrazy ordynarne, spotkało
się to z protestem wśród piłsudczyków. Jeden z nich zapytał go, dlaczego to robi.
Piłsudski odpowiedział: „Bo nie chcę, aby oburzenie w Polsce zarosło błoną
podłości, chcę tę błonę przerwać”. Tak samo Nieśwież, jego toast za dom książąt
Radziwiłłów, jego dekoracja orderem trumny księcia Stanisława Radziwiłła w
krypcie grobowej Radziwiłłów, której dostojna prostota przewyższa kryptę rodową
Habsburgów u Kapucynów w Wiedniu – tak samo były jaskrawym gestem. Zamek w
Nieświeżu nie miał w sobie nic z tego mieszkania zarządcy czy przedsiębiorcy
większego warsztatu rolnego, jaki to charakter mają niektóre majątki, chlubiąc się
tym. Zamek w Nieświeżu, ze swymi świecami zamiast lamp, z ogromnymi salami
bez mebli, gdyż meble porozkradali bolszewicy przy końcu wielkiej wojny, z salami
strojnymi tylko w trofea myśliwskie, rogi łosie i jelenie, w niezwykłą ilość zbroi
(wszystkiego było w Nieświeżu przeszło dwa tysiące kompletów zbroi rycerskich), w
kilkaset portretów radziwiłłowskich i w pasy słuckie, porozwieszane pomiędzy
zbrojami lub portretami na ścianach – nadawał się istotnie na teatrum reakcji
polskiej.
Pisałem o monarchizmie w Polsce. Jako państwo położone pomiędzy Rosją a
Niemcami, jako państwo, które powinno mieć związek z innymi mniejszymi
otaczającymi je państwami, Polska mogłaby wyzyskać system unii dynastycznej,
który tak doskonale łączy angielską metropolię z jej dominiami. Takie było zdanie
„Słowa”, taką była nasza formuła. Z czterech ludzi, których w początkowych
rozdziałach tej książki wspominam jako czterech twórców szkół ideowych w Polsce,
Bobrzyński był monarchistą z wieku, temperamentu i zwolennikiem idei austriacko-
polskiej monarchii, Dmowski chciał monarchii narodowej, Studnicki był
zdecydowanym monarchistą, Piłsudski…? Sławek był monarchistą. Od Piłsudskiego
usłyszałem przed jego wizytą w Nieświeżu kilka słów wyraźnej zachęty. Piłsudski
mówił czasami, że królową powinna być jego córka Wanda. Odjeżdżając na Maderę
dla miesięcznego wypoczynku, powiedział Januszowi Radziwiłłowi, skarżąc się mu
na stosunki z Kościołem: „Dopóki ja żyję, będę mimo wszystko utrzymywał dobre
stosunki z Kościołem, ale jak tam będzie za Wandzi, tego już nie wiem…”
Pewien arystokrata polski był nawet u Piłsudskiego z propozycją zaręczyn córki
Piłsudskiego Wandy, która miała wtedy dziesięć lat, z arcyksięciem Robertem,
bratem pretendenta do tronu Austrii i Węgier, niewiele od niej starszym w tym
czasie. Piłsudski był zbyt wielkim miłośnikiem dziejów ojczystych, zbyt wielkim
czytelnikiem historii, aby w takiej chwili nie pomyśleć o zrękowinach Wilhelma
Rakuskiego z królewną polską i nie uśmiechnąć się do przeszłości. Toteż dał nader
uprzejmą, choć wymijającą odpowiedź. Czy ta inicjatywa wyszła istotnie od
cesarzowej Zyty, czy też urodziła się w głowie kogoś z magnaterii węgierskiej – tego
się nigdy nie mogłem dowiedzieć.
Zamach majowy i wybory do sejmu w roku 1928 były ostatnimi posunięciami
Piłsudskiego w walce z prawicą, to znaczy z endecją. Od zamachu majowego polityka
Piłsudskiego zwraca się także przeciw lewicy, a od wyborów 1928 roku – wyłącznie
przeciw lewicy. Piłsudski prowadzi swój obóz na prawo. Potem się to znów odmieni,
w jakimś 1933–1934 roku, ale to już w związku z okresem, nad którym dominuje
choroba Piłsudskiego i jego bliska śmierć.

Przypisy

1 Action Française (pol. Akcja Francuska) – francuski ruch polityczny


reprezentujący program nacjonalistyczny i monarchistyczny.
2 18 brumaire’a roku VIII – zamach stanu przeprowadzony przez gen. Napoleona
Bonapartego we Francji 9 listopada 1799; Barras ułatwił Napoleonowi obalenie
dyrektoriatu i ustanowienie konsulatu.
Reszta sejmu laski Rataja i sejm laski Daszyńskiego

Zaraz po zamachu majowym napisał Daszyński, wódz socjalistów i najlepszy


jeszcze wówczas polski mówca, broszurę pt. Wielki człowiek w Polsce. Ten sam
Daszyński, nad którym znęcać się będzie później Piłsudski w swoich
przemówieniach, a w swoich Poprawkach historycznych będzie pisał o nim
pogardliwie, nazywając go „krzykliwym socjalistą”. Sejm laski Rataja pomału gniewa
się z rządem. Niezadowolenie sejmu fermentuje jednak powoli, a rząd nie śpieszy się
jeszcze do wywoływania konfliktu i takiego zajątrzania stosunków, jak w sejmie
następnym. Na 444 posłów w sejmie jeden jedyny klub, a raczej klubik, może być
wtedy uważany za klub rządowy. Jest to tak zwany Klub Pracy, złożony z siedmiu
członków, stanowiący secesję inteligentów z klubu „Wyzwolenia”; nawet i w tym
klubiku jest podział: za rządem jest zaledwie mniejszość, złożona z trzech posłów, to
znaczy Bartla, będącego premierem, Kościałkowskiego i Barańskiego, podczas gdy
większość czterech posłów, między innymi Stanisław Thugutt i Ludwik Chomiński,
ewoluuje coraz wyraźniej przeciw Piłsudskiemu.
Na skutek jednak argumentacji rządu sejm zmienia konstytucję w bardzo
istotnych punktach, ograniczając tak zwane „sejmowładztwo”, uchwalając
mianowicie ustawę z dnia 2 sierpnia 1926 roku, według której, o ile sejm nie uchwali
budżetu w odpowiednim terminie, rząd uzyskuje prawo czynienia wydatków w
ramach budżetu zeszłorocznego. Poza tym prezydent w myśl tej konstytucyjnej
noweli może rozwiązać sejm i senat bez niczyjej zgody, a nie dopiero za zgodą
senatu, jak to przewidywała Konstytucja 17 marca przed tym znowelizowaniem.
Ów przepis dał później okazję do sceny w sejmie, w której Piłsudski wystąpił jak
człowiek humoru. Ten inscenizator historii, jakim był Piłsudski, obok
inscenizowania chwil podniosłych lub dramatycznych lubił także – niczym nowy
Szekspir – sceny komediowe, humorystyczne. Humor jest rzeczą głębszą; tylko
powierzchnia humoru wywołuje w nas śmiech, to, co od wewnątrz jest z tą
powierzchnią w jedną całość splecione, może być albo tragiczne, jak w Don Kichocie,
albo rozrzewniające, jak u Dickensa, albo bezbrzeżnie smutne, jak u Czechowa. I
humor Piłsudskiego był głębszy, demaskujący, satyryczny. Oto gdy posłowie
oczekiwali owego rozwiązania sejmu, które w myśl noweli z dnia 2 sierpnia stało się
możliwe, zjawił się raz Piłsudski w sejmie z rulonem papieru obwiązanym różową
wstążeczką. Wszyscy posłowie zaczęli spozierać na ten tajemniczy rulon z
największym zaciekawieniem, podczas gdy, jak się zdaje, zawierał on czysty kawałek
papieru, a nie przewidywany akt rozwiązania sejmu. Gdy Piłsudski wszedł do loży
ministerialnej, przemawiał jakiś „wyzwoleniec”, który zobaczywszy Piłsudskiego,
stracił tupet, zaczął się jąkać i nudzić; posłuchawszy go, Piłsudski pojechał do domu
wraz z rulonem z różową wstążeczką. Zawsze dowcipnemu profesorowi
Strońskiemu dało to okazję do napisania zabawnego artykułu, że raz już gęganie gęsi
ocaliło Kapitol i Rzym, a teraz znów gęganie „wyzwoleńca” ocaliło sejm.
W grudniu 1926 roku zakłada Dmowski Obóz Wielkiej Polski, organizację
opartą na hierarchii narzuconej z góry. Obok Stronnictwa Narodowego, które ma
być stronnictwem politycznym zorganizowanym w sposób demokratyczny, Obóz
Wielkiej Polski jest obozem zbliżającym się swym typem organizacyjnym do
organizacji faszystowskich. W sejmie jednak reprezentacja Stronnictwa Narodowego
stoi bardzo wyraźnie na gruncie demokracji parlamentarnej. Dmowski zakłada swój
Obóz nie dlatego, aby organizować kontr-zamach lub dążyć do uzyskania władzy,
lecz żeby wychowywać społeczeństwo. Istotnie: „rządzenie zaniedawalnia”
(gouverner c’est mécontenter), toteż od chwili zamachu majowego młodzież
wszystkich uczelni szybko ewoluuje pod sztandary Dmowskiego, a siew rzucony
przez starego już mistrza w Obozie Wielkiej Polski nie tylko przysporzy adherentów
młodzieży wszechpolskiej, ale wzejdzie także w postaci ideologii oenerowców.
Kadencja sejmu obranego w 1922 roku kończy się w sposób normalny, bez
uprzedniego rozwiązania, i dnia 4 marca 1928 roku odbywają się nowe wybory do
sejmu. Walery Sławek przy pomocy Kazimierza Świtalskiego przygotowuje skład
personalny posłów, umieszczanych na liście Bezpartyjnego Bloku Współpracy z
Rządem Marszałka Piłsudskiego, która otrzymała numer 1 w głównej komisji
wyborczej. Na liście tej umieszczani są: (1) konserwatyści, (2) legioniści, z których
wyłoni się później rządząca grupa „pułkowników”, (3) demokraci typu Bartla, (4)
„naprawiacze”, (5) różni działacze ludowi poodrywani od wszelkich ugrupowań
ludowych, (6) tacy sami działacze robotniczy. Kler katolicki jest tej liście niechętny i
Sławkowi nie udało się pozyskać na kandydatów wybitniejszych księży.
Każdy z kandydatów bloku podpisywał oświadczenie, że: (1) nie będzie w
przyszłym sejmie używał swego mandatu dla uzyskiwania jakichś korzyści
materialnych, (2) będzie się starał o powiększenie władzy prezydenta, (3) nie wstąpi
do żadnego klubu sejmowego bez uprzedniego wysłuchania zdania Marszałka
Piłsudskiego.
Po wyborach wszyscy obrani z „jedynki” posłowie znaleźli się w jednym klubie
pod przewodnictwem Sławka. Klub ten liczył 135 członków1 – był więc
najsilniejszym klubem, lecz nie miał większości.
W dniu otwarcia przybył Marszałek Piłsudski do nowego sejmu i zajął miejsce w
loży ministerialnej. Komuniści, których było aż siedmiu, zaczęli krzyczeć: „Faszysta,
morderca” itd. Piłsudski powiedział dwa razy: „Panowie, będziecie wyrzuceni z sali”,
po czym weszła policja pod komendą Sławoja Składkowskiego i wyniosła posłów
komunistycznych. Posłowie z półkomunistycznych „selrobów” ukraińskich2 i
niektórzy posłowie z lewicy biegli za policjantami, starając się komunistów uwolnić,
ci zaś wyrywali się policjantom jak mogli. Interwencja policji była tym uzasadniona,
że otwierający sejm Piłsudski nie powołał jeszcze prowizorycznego marszałka z
tytułu wieku, a więc sejm nie był ukonstytuowany, straż marszałkowska działać nie
mogła i wreszcie posłowie nie byli posłami, albowiem nie złożyli jeszcze ślubowania.
Piłsudski chciał, aby marszałkiem sejmu został Bartel; lewica gotowa była wtedy
głosować na Sławka, dawnego „towarzysza Gustawa”, ale nigdy na premiera Bartla.
Incydent z wkroczeniem policji do sali sejmowej tak podniecił wszystkich, że
natychmiast obrano marszałkiem Daszyńskiego, co oburzyło Sławka, który wycofał
się ze swoim klubem z sali sejmowej.
Daszyński jednak stara się zobaczyć z Piłsudskim i deklaruje mu ochotę
współpracy. Istotnie, potem cała gra w tym sejmie polega na zaostrzaniu konfliktu z
lewicą, co odpowiada intencjom Piłsudskiego, i… „oporze ciał miękkich”, który
stosuje lewica, a raczej, mówiąc ściśle, który chcą stosować niektórzy jej kierownicy,
a przede wszystkim Daszyński. Dopiero osobiste, celowe, stałe obrażanie
Daszyńskiego przez Piłsudskiego zmusi Daszyńskiego do porzucenia myśli o ugodzie
z nim.
W ogóle sejmy pomajowe dadzą się podzielić na następujące trzy okresy:
(1) Okres pierwszy. Od zamachu majowego do jesieni 1930 roku – piłsudczycy
są albo w znakomitej mniejszości, albo stanowią klub silny, już po wyborach 1928
roku, lecz nie mają większości. W tym czasie Piłsudski nie rządzi jeszcze Polską
przez swych byłych oficerów, od których może żądać stawania „na baczność” przy
każdej sprawie, lecz jak gdyby współpracuje ze społeczeństwem, czego dowodem są
rządy Bartla, liczenie się bądź co bądź z taką czy inną grupą polityczną. Stosunek do
większości sejmowej, która jest opozycyjna, reguluje się przy pomocy dowcipnych,
lecz naciąganych interpretacji przepisów Konstytucji 17 marca, jak na przykład w
przepisie konstytucyjnym, w którym dość niechlujnie, jeśli chodzi o stronę
prawniczą, powiedziano: „Pan prezydent zwołuje i otwiera sesję sejmu”, odróżniało
się wyraz „zwołuje” od wyrazu „otwiera” i mówiło się: prezydent sesję „zwołał”, ale
jej nie „otworzył”. Te interpretacje otrzymały nazwę „hocków klocków”; autorem ich
był Stanisław Car, o którym później będę pisał szczegółowo.
(2) Okres drugi. Wchodzi tu sejm wybrany w roku 1930 i trwający do roku 1935,
który już miał większość rządową, zgadzającą się zresztą według dyrektyw
Piłsudskiego na dopuszczenie opozycji do kontroli. Wtedy już Piłsudskiemu ani
demokrata Bartel, ani konserwatysta Meysztowicz nie są potrzebni; władza
przechodzi do „pułkowników”.
(3) Okres trzeci, już po śmierci Piłsudskiego, dwóch sejmów sanacyjnych, w
których opozycja udziału nie bierze.
Jesteśmy w pierwszym okresie. Piłsudski waha się wtedy pomiędzy
oktrojowaniem3 konstytucji a legalną jej zmianą przez sejm.
Według mego zdania gdyby narodowcy przyszli wtedy do Piłsudskiego,
przyjąłby ich najchętniej. Ponieważ udało mi się rozpocząć akcję zjednania dla
Piłsudskiego ziemian, więc marzyłem o pogodzeniu z nim endeków na płaszczyźnie
zmiany ustroju. Ale zdawałem sobie sprawę z całej nierealności tych marzeń. Gdy
próbowałem o tym rozmawiać z jednym z czołowych przedstawicieli narodowców,
Aleksandrem Zwierzyńskim, ten mi odpowiedział, iż oni przyznają, że wśród
dawnych legionistów jest sporo elementów o poczuciu narodowym i że gotowi są ich
przyjąć do współpracy, ale może to chyba nastąpić dopiero po śmierci Piłsudskiego,
bo legioniści Piłsudskiego nie opuszczą, a na współpracę z Piłsudskim narodowcy się
nie zgodzą.
Przypominało mi to ten dramat rosyjski, o którym wspominałem w jednym z
rozdziałów na wstępie, gdy władza za czasów propozycji Trepowa gotowa była się ze
społeczeństwem pogodzić, ale społeczeństwo nie chciało o tym słyszeć. W każdym
razie, pomimo iż Piłsudski dla narodowców pozostawał wciąż wrogiem numer 1,
Piłsudski zwalcza już nie narodowców, lecz lewicę. Klub BBWR we wszystkich
konkretnych sprawach, prawie bez wyjątku, głosuje razem z klubami prawicy, a linia
polityki rządowej zaczyna się mocno zbliżać w wielu kwestiach do ideowego
programu Dmowskiego.
Wiedząc, że porozumienie z narodowcami w sprawie konstytucji jest
niemożliwe, nierealne, a jako konserwatysta wileński (bo nie krakowski) nie życząc
sobie porozumienia z lewicą, chciałem oktrojowania konstytucji przez Piłsudskiego
drogą ex lex. Piłsudski nie był tak daleki tej myśli, co zresztą wyraziło się w jego
wywiadzie z dnia 1 lipca 1928 roku, w którym tłumaczył powody swej rezygnacji z
premierostwa i ponownego powołania Bartla na premiera. W tym wywiadzie padły
wyrazy „sejm ladacznic” i Piłsudski powiedział: „…zdecydowałem, że mam do
wyboru raz jeszcze zaniechać wszelkiej współpracy z sejmem i stanąć do dyspozycji
pana prezydenta, aby oktrojować nowe prawa w Polsce, albo ustąpić ze stanowiska
szefa gabinetu państwa polskiego, który musi z sejmem współpracować. Wybrałem
to drugie”.
Innymi słowy, Bartel miał spróbować kwestię konstytucji przeprowadzić w
sposób legalny. Sławek także próbował rokowań z Chrześcijańską Demokracją i
ludowcami. Ale gdy doszło do głosowania na komisji konstytucyjnej, nic z tego nie
wyszło, wszystkie stronnictwa, ani na jotę nie ustępując, głosowały solidarnie
przeciw projektom BBWR.
Sejm został rozwiązany, a następne wybory odbyły się z dużym naciskiem na
urny wyborcze.
Pismem, które żądało wówczas oktrojowania konstytucji, było „Słowo”. Nawet
termin „oktrojowanie” był przeze mnie wymyślony, a po raz pierwszy użyty przez
księcia Sapiehę. Termin był prawniczo nieścisły, gdyż „oktrojowaniem” nazywamy
powstanie konstytucji w sposób legalny, polegające na tym, że król legalny ogranicza
swe prawa, ogłaszając konstytucję, ale był to termin przyzwoity i dlatego celowo był
przez nas używany. Nie mam wyrzutów sumienia, że zajmowałem wówczas takie
stanowisko. Konstytucja 17 marca była złamana. Wyzyskiwanie wadliwości jej
formy dla różnych „hocków klocków” było właściwie poniewieraniem prawa. Toteż
ja, wołając o ustalenie konstytucji w sposób nielegalny, powodowałem się tęsknotą
do prawa. Uważałem, że Piłsudski powinien ogłosić nową konstytucję, ponieważ
dawną złamał, i tę nową konstytucję powinien oczywiście szanować. Ale do zmiany
konstytucji wybrano inną drogę. Pamiętam wtedy swoje bardzo drażliwe, bardzo
drastyczne określenie, które jednak tu powtórzę, ponieważ z perspektywy historii
raz jeszcze uważam, że miałem rację. Rząd – mówiłem – jest jak mężczyzna, który
nie chce zgwałcić dziewczyny, ale woli ją demoralizować, aby stała się ulicznicą i aby
potem otrzymać ją za dziesięć złotych. Istotnie, uchwalono później konstytucję, ale
już po „hockach klockach”, po „cudzie nad urną”, po naciskach i presjach
wyborczych, po zdemoralizowaniu wielu organów prasowych, wielu polityków i
wielu ludzi. Było to złą metodą wychowawczą dla narodu.
Á propos rządu, który nie miał większości w sejmie, przypomina mi się pyszna
anegdota z czasów sejmu laski Daszyńskiego. Oto Sławoj Składkowski, który potem
tak posępną w dziejach ojczyzny odegrał rolę, a który zawsze był gładkim,
donośnym i dobrym mówcą, powiedział raz na plenarnym posiedzeniu izby: „Oto
już rok, jak cieszę się zaufaniem tej oto wysokiej izby”. Większość sejmowa zarówno
z prawicy, jak i z lewicy zaczęła oczywiście ryczeć z oburzenia. Uciszył ją Daszyński,
który zawołał: „Panowie! Uszanujcie dowcip – naprawdę doskonały”.
Projekt konstytucji klubu BBWR został wniesiony do sejmu dnia 6 lutego 1929
roku. Był to projekt wzmacniający władzę prezydenta, ale niepodobny do późniejszej
Konstytucji 23 kwietnia 1935 roku, projekt opracowany przez Jana Piłsudskiego,
brata Marszałka, mogący w normalnych warunkach bez jątrzenia ze strony jednej, a
zacietrzewienia ze strony drugiej, uchodzić za projekt kompromisowy. Toteż, jak już
wyżej wspomniałem, Sławek rozpoczął rokowania co do tego projektu z niektórymi
posłami z Chrześcijańskiej Demokracji i Stronnictwa Ludowego. Ale sejm zajął się
teraz procesem przeciwko ministrowi Czechowiczowi, który wydał pewne kwoty
pieniężne na popieranie bloku rządowego przy wyborach, a potem ujawnił to w
zamknięciach rachunkowych. Dnia 20 marca zapada uchwała stawiająca
Czechowicza w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu. W tym okresie poseł
Lieberman wypowiada świetną pod względem retorycznym mowę, atakującą projekt
konstytucji BBWR i samego Marszałka Piłsudskiego, a biorącą w obronę sejmy. Gdy
Lieberman oświadczył: „Zniknie wtedy określenie: sejm ladacznic”, odpowiedział
mu grzmot oklasków. Dnia 5 kwietnia zareagował na to Marszałek Piłsudski
artykułem zatytułowanym Dno oka. Lieberman i inni posłowie domagający się
oskarżenia Czechowicza byli tam zelżeni z wymienieniem nazwisk, a cały artykuł
roił się od wyrazów nieprzystojnych; posłów nazwano „fajdanami”. Dnia 13 kwietnia
powstał gabinet Świtalskiego4. Sądzę, że w tej chwili byliśmy najbliżsi ponownego
zamachu stanu ze strony Piłsudskiego, bo Świtalski wygłaszał pierwej i później
odpowiednie przemówienia. Świtalski był przedstawicielem kierunku
„pułkownikowskiego”, przeciwnego próbom dojścia do zgody z sejmem;
„pułkownicy” określali to pogardliwym mianem „klajstrowania”. Dnia 16 czerwca
zebrał się w sprawie Czechowicza Trybunał Stanu5; wezwał on między innymi
Piłsudskiego na świadka. Nie wiedziano, czy przyjdzie, czy też może rozpędzi
Trybunał Stanu. Przyszedł i wygłosił obraźliwe przemówienie. Trybunał Stanu
jednak, za sprawą Aleksandra Lednickiego, wybitnego adwokata, który spędził całe
życie w Moskwie, a w czasie wielkiej wojny był prezesem Polskiej Komisji
Likwidacyjnej z ramienia Kiereńskiego, wydał wyrok połowiczny: uniewinnił
Czechowicza, powołując się na pewne formalne niejasności w zredagowanym przez
sejm akcie oskarżenia. Znów mieliśmy tu opór „ciał miękkich”, cofający się przed
konfliktem.
Piłsudski jednak w dalszym ciągu konflikt zaostrza. W dniu otwarcia normalnej
budżetowej sesji sejmu, dnia 31 października 1929 roku, zjawił się Piłsudski w
sejmie jako „zastępca” rzekomo chorego Świtalskiego, ale przed nim przybyła grupa
oficerów i okupowała przedsionek sejmowy, z którego zresztą jedne drzwi
prowadziły do urzędu pocztowego, a więc normalnie był tam wolny wstęp dla
publiczności. Oficerowie stali spokojnie, lecz ich obecność była zagadkowa, i
marszałek Daszyński oświadczył, że posiedzenia nie otworzy, dopóki oficerowie nie
opuszczą budynku sejmowego. Piłsudski w towarzystwie Becka i Składkowskiego
udał się do Daszyńskiego i po krótkiej rozmowie nazwał go publicznie „durniem”.
Daszyński posiedzenie jednak salwował do dnia następnego. Wielkie zaciekawienie
panowało wtedy wśród posłów. Następnego dnia jeden z członków klubu
dziennikarskiego, Besterman, wywiesił nawet z balkonu w środkowej sali kuluarów
małą białą chorągiewkę z czerwonym krzyżem. Jakoż można było oczekiwać 18
brumaire’a. Jednak sejm znowu został odroczony na miesiąc, a tymczasem znowu
mianowano gabinet Bartla.
Była to więc ponowna próba dojścia do porozumienia z sejmem w sprawie
konstytucji. Prezydent zaprosił posłów ze wszystkich stronnictw na zamek. Sławek
mówił na tym posiedzeniu nader wstrzemięźliwie. Ale ta gra ze straszeniem,
wymyślaniem i okazywaniem od czasu do czasu możliwości ugody nie udaje się.
Zresztą Bartel, który dochodzi do władzy jako pacyfikator „po raz ostatni”, zmienia
taktykę i zazdroszcząc laurów Świtalskiemu, sam wygłasza gwałtowną mowę
antysejmową, z uderzeniami pięścią w stół, dłonią po kolanie i innymi akcesoriami
tego typu.
Kukiełka Bartla w szopce śpiewa na nutę znanej żołnierskiej piosenki żołnierzy–
lwowiaków, bo Bartel był profesorem lwowskim i pochodził ze Lwowa: „Jeszcze
kilka takich mów, a zobaczę drogie miasto Lwów”.
Po czym Bartel istotnie ustępuje. Budżetu nie uchwalono, rządu nie ma,
posiedzeń sejmowych wobec braku rządu być nie może, a więc jeśli przesilenie się
przeciągnie i sejm nie uchwali budżetu w terminie przewidzianym w konstytucji, tj.
w pięciomiesięcznym od dnia zwołania (a w tym czasie przez miesiąc nie działał, bo
był odroczony), rząd ma prawo skorzystać z przepisów ustawy z dnia 2 sierpnia 1926
roku i ogłosić nowy budżet w zeszłorocznej wysokości, bez uchwały sejmu. Jako
kandydat na premiera desygnowany został profesor Szymański. Jest to marszałek
senatu, wskazany przez Piłsudskiego (w senacie była większość BBWR) profesor
okulistyki z Wilna, człowiek zacny i poważny, ale niemający nic wspólnego z
polityką i o tak małym wyrobieniu parlamentarnym, że stał się przedmiotem
ustawicznych docinków. Profesor Szymański całkiem szczerze zabiera się do
godzenia Piłsudskiego z opozycją sejmową i całkiem szczerze konferuje z różnymi
posłami, układając sobie gabinet. Zabawa ta trwa przeszło tydzień, wreszcie profesor
Szymański składa swą misję, ale na premiera wysunięty jest Jan Piłsudski, który z
góry oświadcza, że mu się nie śpieszy, zaczyna znów konferować, czyli nadal
uprawia oryginalną obstrukcję rządu wobec prac sejmu. Wreszcie termin
konstytucyjny mija, premierem mianowany jest Sławek, tym razem na serio.

Przypisy

1 BBWR w wyborach 1928 uzyskał 122 mandaty.


2 Sel–Rob – skrót nazwy Ukraińskiego Włościańsko-Robotniczego Zjednoczenia
Socjalistycznego, ukraińskiej partii chłopskiej założonej w 1926. W 1927 nastąpił
rozłam na Sel–Rob „Prawicę” i współpracujący z komunistami Sel–Rob „Lewicę” –
oba zdelegalizowane przez władze Rzeczypospolitej w 1932.
3 Oktrojowanie – nadanie konstytucji władczym aktem przez monarchę, w
przeciwieństwie do uchwalanych przez organ przedstawicielski.
4 Gabinet Świtalskiego powstał 14 kwietnia 1929.
5 Rozprawa w sprawie Czechowicza przed Trybunałem Stanu trwała od 26 do 29
czerwca 1929.
Największy błąd Stronnictwa Narodowego

Po przeczytaniu poprzedniego rozdziału czytelnik pomyśli, że w tytule


powyższym mam na myśli niechęć narodowców do zmiany ustroju w porozumieniu
z Piłsudskim. Niestety! Chodzi tu o sprawę, która jeszcze o wiele głębiej oddziałała
na nasze polityczne losy.
Stronnictwo Narodowe było stronnictwem antysemickim. Antysemici istnieją
we wszystkich krajach świata. Polska, która posiadała kilkanaście procent Żydów,
nie była tu wyjątkiem.
Dmowski, podczas przygotowań do traktatu wersalskiego, mówił głośno za
granicą, iż elementu żydowskiego jest w Polsce za dużo.
Ale narodowcy niesłusznie stawiali znak równania pomiędzy Żydami a innymi
mniejszościami narodowymi i niechęć do Żydów przenosili na niechęć do innych
mniejszości narodowych w Polsce.
Polityka federacyjna, przewidująca ewentualne utworzenie państwa
ukraińskiego, ewentualne utworzenie Wielkiego Księstwa Litewskiego na podstawie
współżycia narodowości – upadła.
Ale sam Dmowski, tworząc swą doktrynę, bardzo wyraźnie podkreśla, że
bynajmniej nie chce się wyrzekać tych terytoriów, na których Polacy nie mają
bezwzględnej przewagi etnograficznej. Dążąc do państwa narodowego, dążył do
stopniowej asymilacji narodowości.
Dmowski – postawmy tu wszystkie kropki nad „i” – miał program asymilacyjny
wobec Ukraińców, Białorusinów itd., zamieszkałych w granicach państwa polskiego.
I – stawiajmy dalej kropki nad „i” – wobec Żydów Dmowski tego programu
asymilacyjnego nie miał, był przeciwnikiem asymilacji Żydów.
Stronnictwo Narodowe, w konsekwentnym zastosowaniu tej doktryny, powinno
było mieć inną metodę postępowania wobec Żydów, a inną wobec mniejszości
słowiańskich. Otóż, jak już powiedziałem, stawiano znak równania między nimi i
mówiąc: „mniejszości”, przeciętny narodowiec widział tylko Żydów, myślał tylko o
Żydach.
Działo się może tak dlatego, że jednak – co może jest dziwne, ale tak było –
Polską rządziły miasta. Warszawa, Kraków, Poznań znały tylko kwestię żydowską,
innych zagadnień mniejszościowych nie dotykały. Wilno jako miasto czysto polskie
było w tym samym położeniu. Jedynie może Lwów dotykał się kwestii ukraińskiej,
co zamiast polepszać, pogarszało tylko sprawę. Bo oto Ukraińcy z Małopolski
Wschodniej stanowili element nienadający się do zastosowania asymilacyjnego
programu Dmowskiego. I stąd metody narodowców w sprawach mniejszości w 90%
były projektowane w myśl antysemickich założeń stronnictwa, a w dodatkowych
10% myślano o Ukraińcach, również w atmosferze lwowskiej walki z nimi.
Tymczasem z programu, z założeń, z doktryny Dmowskiego należałoby się
czego innego spodziewać. Program asymilacji narodowości słowiańskich musiał w
sobie mieścić elementy następujące:
(1) inny stosunek do słowiańskich mniejszości narodowych aniżeli do
mniejszości żydowskiej;
(2) tolerancyjny i przyjazny stosunek do słowiańskich mniejszości narodowych;
(3) kto mówi: „asymilacja”, ten myśli: „stopniowość”, ten powinien myśleć:
„umiar”; zasymilować nie można w ciągu paru miesięcy; skoro się mówi o
programie asymilacyjnym, należy sobie zdać sprawę, że musi on być rozłożony na
dłuższy okres.
Historia nie jest polemiką i pisząc te uwagi, nie mam zamiaru namawiać na
jakąś poprawę wstecz. Uwagami tymi chcę tylko wytłumaczyć, dlaczego w Polsce był
blok mniejszości narodowych, organizowany przez Żydów, a nie było bloku
antysemitów, organizowanego i kierowanego przez antysemitów polskich.
W wyborach roku 1922 mieliśmy blok mniejszości narodowych, zorganizowany
przez mniejszość żydowską. Dzięki niemu liczba dziewięciu posłów żydowskich w
Sejmie Ustawodawczym skoczyła na czterdziestu trzech w sejmie wybranym w roku
1922. Później blok ten odnowiony nie został, z powodu niechęci Ukraińców i
Białorusinów do współpracy z Żydami. Należy tu zaznaczyć, że Ukraińcy posiadali
swoje organizacje antysemickie, idące dalej w tym kierunku niż antysemici polscy.
Widziałem tylko raz wspólny front młodzieży wszechpolskiej, ukraińskiej i
białoruskiej. Było to podczas zajść antyżydowskich na Uniwersytecie Wileńskim.
Była tam spora organizacja młodzieży ukraińskiej, dość liczna młodzież rosyjska,
wreszcie Białorusini. Wszystkie te grupy nie stanęły po stronie postępowej
młodzieży polskiej, lecz poszły w jednym ordynku za młodzieżą antysemicką.
Powiadam, jestem tutaj nie publicystą, lecz historykiem. I jako historyk dla
wytłumaczenia wielu zjawisk w Polsce muszę stwierdzić, że ruchowi narodowemu
kwestia żydowska przesłaniała całkowicie i absolutnie kwestie innych mniejszości w
Polsce.
Była jednak inna grupa w Polsce, która była bardziej tolerancyjna wobec Żydów
aniżeli wobec innych mniejszości polskich. Grupą tą byli „naprawiacze”.
Polityka zagraniczna w pierwszym okresie rządów Piłsudskiego

Aby mówić o polityce zagranicznej w pierwszym okresie rządów Piłsudskiego,


trzeba cofnąć się przed czasy zamachu majowego. Trzeba także wyjść z założenia, że
polityka zagraniczna Polski to stosunek Polski do Niemiec i Rosji. Losy związały nas
z tymi dwoma ogromnymi państwami, i polityka nasza jest funkcją stosunków
niemiecko-rosyjskich. Nie mają racji ci, którzy swe książki o polityce zagranicznej
Polski układają rozdziałami według stosunku Polski do różnych państw: do Niemiec,
do Sowietów, do Francji, do Anglii, do Rumunii, do Włoch, do Japonii, do
Gwatemali itd. Taka metoda myślenia zatraca i zamazuje istotę polityki polskiej,
która polega na obronie przeciwko agresjom niemieckim i agresjom rosyjskim.
Pisałem już o prawie polityki polskiej: Niemcy i Rosja idące razem to klęska
Polski, Niemcy i Rosja pokłócone – to wzmocnienie Polski. Znaczenie, stanowisko,
dola i niedola Polski jest związana ze stosunkiem Niemiec do Rosji i Rosji do
Niemiec.
Był przecież okres, w którym Rosja i Niemcy szły razem, a jednak Polska nie
upadła, ostała się, utrzymała. Był to okres zaraz po wojnie. Niemcy i Rosja szły
wówczas razem, zawarły między sobą układ w Rapallo1. Dlaczego jednak Niemcy w
czasie inwazji bolszewickiej w roku 1920 nie zrobili tego samego, co uczynili
bolszewicy we wrześniu 1939 roku – nie uderzyli na nas z tyłu? O! Nie z braku
ochoty do tego na pewno!
Rosja i Niemcy szły wówczas razem, Polska nie upadła, ale to tylko dlatego, że
wówczas nie było prawie Niemiec i nie było Rosji, do tego stopnia ich siły były
pomniejszone w tym okresie. Niemcy, rozbite w wojnie światowej, częściowo
okupowane przez wojska zwycięskiej Ententy, bez armii i pieniędzy, nie były zdolne
do złamania w czymkolwiek świeżo narzuconego im traktatu wersalskiego. Sowiety
były również po świeżej klęsce w wojnie światowej, również nie miały ani wojska,
ani pieniędzy, natomiast – wojnę domową na całym prawie swoim terytorium.
Sytuacja była więc wyjątkowa.
Tym się tylko tłumaczy, że Polska przetrzymała okres polityki Rapallo, polityki
Brockdorffa-Rantzau’a, czasy, w których Niemcy szły na zbliżenie z Rosją sowiecką.
Politykę Niemiec od czasu wielkiej wojny należy w ogóle podzielić na cztery
okresy:
(1) Okres pierwszy. Polityka zbliżenia z Rosją sowiecką.
(2) Okres drugi. Stresemann dąży do zbliżenia z Europą. Programem jego jest
uznanie zmian terytorialnych na zachodzie Europy za zmiany obowiązujące Niemcy
na czas dłuższy, natomiast natychmiastowe przystąpienie do rewizji traktatu
wersalskiego na wschodzie. Stresemann mówił więc Francuzom: zostawię wam
Alzację i Lotaryngię, oddajcie mi Gdańsk, Pomorze i Śląsk. Ta propozycja
znajdowała we Francji o wiele więcej zwolenników, niż zewnętrznie mogło się
zdawać. Polityka Stresemanna była niewątpliwie zdecydowanie antypolska. Od
Sowietów Stresemann się oddalał, nie na tyle jednak, aby nie móc nimi od czasu do
czasu szantażować Europy i Polski.
(3) Okres trzeci. Hitler dochodzi do władzy ze zdecydowanie antybolszewickim
programem. Dąży do wojny z Sowietami, życzy tu sobie współpracy Polski oraz
neutralności Europy Zachodniej. Ale Beck, układający swe małe gierki we
współpracy z dyplomacją niemiecką, zdecydowanie nie chce wspólnej wyprawy na
Rosję. Państwa zachodnie również nie gwarantują Hitlerowi neutralności w razie
takiej wojny.
(4) Okres czwarty. Wobec niepowodzenia swego planu pobicia Rosji przy
neutralności państw zachodnioeuropejskich i we współpracy z Polską, Hitler
postanawia uderzyć najpierw nie na Rosję, lecz na Europę. Pierwszym krokiem do
realizacji tego planu jest Anschluss, drugim – wcielenie Czech.
W rozdziale niniejszym jesteśmy w okresie drugim, stresemannowskim. Nasi
dyplomaci jeżdżą do Genewy. W pakcie lokareńskim Stresemann ma wyraźną nad
nami przewagę. Pakt zawarty w Locarno w roku 19252, pozostawiał ogromną różnicę
w traktowaniu zachodnich i wschodnich granic Niemiec. Nienaruszalność granicy
francusko-niemieckiej była gwarantowana przez Anglię, nienaruszalność granicy
niemiecko-polskiej była słabiutko broniona jedynie polsko-niemieckim układem,
niegwarantowanym przez Anglię. W czasie Locarno naszym ministrem spraw
zagranicznych był Aleksander Skrzyński. Stroński krytykuje zawzięcie jego politykę,
ma oczywiście merytorycznie rację, ale nie chce ujawnić, iż Locarno dlatego dla nas
tak źle wypadło, że Francuzi złożyli interesy Polski jako pierwszą ofiarę na ołtarzu
ugody z Niemcami.
Nad omawianym okresem dominują dla nas dwa zagadnienia: Ligi Narodów i
stosunku Francji do nas. Jak zobaczymy, dwa te zagadnienia sprowadzają się w
istocie do jednego zagadnienia, mianowicie do tendencji Francuzów okupywania
korzyści dla Francji stratami Polski.
Liga Narodów była przykładem całkowitej niezgody pomiędzy konstrukcją
prawną, czy też ideologicznym szyldem, a polityczną rzeczywistością. Według
konstrukcji prawno-ideologicznej Liga Narodów miała być wykładnikiem równości
państw małych z państwami wielkimi. W epoce wielkiej wojny zarzucano Niemcom,
że są imperialistyczne. Powstanie Ligi Narodów miało położyć kres wszelkim
imperializmom. Wszystkie państwa miały być reprezentowane w wielkim
parlamencie państw, a nad parlamentem państw miał panować swego rodzaju rząd
międzynarodowy, sprawiedliwy wobec wszystkich, słabych i silnych. Tym
parlamentem miało być Zgromadzenie Ligi, a rządem – Rada Ligi Narodów.
Tak to projektował fantazyjny mózg Woodrowa Wilsona. W rzeczywistości Liga
Narodów przypominała nie parlament i rząd, lecz walne zgromadzenie
akcjonariuszy i dyrekcję towarzystwa akcyjnego. A wiadomo, że działalność
towarzystwa akcyjnego zależy od tych, którzy mają najgrubszy pakiet akcji.
Liga Narodów w politycznej rzeczywistości była pseudonimem politycznej
współpracy Francji i Anglii. Stąd pochodzi usunięcie się z niej Japonii, stąd ideowa z
nią walka Włoch. Liga Narodów była instrumentem krępowania polityki wszystkich
państw w Europie według dyrektyw współpracy francusko-angielskiej. Osłabiało
Ligę Narodów tylko jedno, mianowicie rozdźwięki pomiędzy polityką francuską a
angielską.
Wzmocnienie Ligi Narodów następuje w chwili, kiedy Francja porzuca politykę
Ruhry, politykę nacisku na Niemcy, i zbliża się do angielskiego punktu widzenia, że
z pobitymi Niemcami trzeba się jakoś dogadać, że trudno wciąż ich trzymać przed
lufą rewolweru. To Poincaré okupował Zagłębie Ruhry, by wymóc na Niemcach
spełnienie postanowień traktatu wersalskiego. Niemcy odpowiedziały na to biernym
oporem i okupacja Ruhry nie dała spodziewanych rezultatów. Briand nawet w czasie
toczącej się wielkiej wojny nie wykluczał możliwości pokojowego porozumienia z
Niemcami. Polityka Locarno związana jest z nazwiskiem Brianda. Chciał on
pokojowego współżycia z Niemcami, chciał przez to uzyskać dla Francji przejście do
porządku nad wszystkimi pretensjami i ambicjami Włoch. Wolał zbliżenie z
Niemcami niż politykę koncesji wobec Włoch. Zewnętrzną formą polityki Brianda
było głoszenie pacyfizmu, wiecznego pokoju, zgody narodów między sobą. Sam tych
haseł nie brał oczywiście na serio, lecz brał je na serio lud francuski…
Jadąc w roku 1940 dusznym wagonem nocnego pociągu z Paryża do Angers w
przedziale zatłoczonym wojskowymi udającymi się z frontu na krótkoterminowe
urlopy do domu, wyciągnąłem z walizki czwarty tom książki Suareza o Briandzie3 z
portretem na karcie tytułowej.
Siedzący koło mnie Francuz spojrzał na książkę i zapytał:
– Il va bien, Briand? [Jak się ma Briand?]
– Il est mort [Umarł] – odpowiedziałem zdziwiony.
– Il a crevé [On zdechł] – poprawił mnie Francuz.
– Oui, il a fait beaucoup de mal [Tak, zrobił wiele złego] – odpowiedziałem.
– Il n’a pas fini de la faire [Nie przestał tego robić] – zawołał Francuz.
– Vous avez raison [Ma pan rację] – odpowiedziałem.
Ale po kilku miesiącach tak się złożyło, że najwięksi przeciwnicy Brianda
prześcignęli go o wiele w ustępliwości wobec Niemiec.
Po traktacie w Locarno i po wejściu Niemiec do Ligi Narodów ta instytucja
przestaje być pseudonimem współpracy francusko-angielskiej, a staje się
pseudonimem współpracy Francji i Anglii z Niemcami. Polityczny dualizm
przeistacza się w polityczny trializm. Polska przegrywa wtedy sprawy litewskie przed
forum Ligi Narodów. Dlaczego? Nie dlatego, aby merytorycznie nie miała racji, ale
dlatego, że Niemcy w swojej antypolskiej polityce judzili na Polskę wszystkie nasze
mniejszości narodowe, zasilali pieniężnie Ukraińców, zachęcali Litwę do polityki
antypolskiej. Toteż przegrane Polski przed Ligą Narodów w sporach z Litwinami
były powodowane mocnym stanowiskiem Niemiec w tej instytucji.
W roku 1921 Briand i książę Sapieha podpisali w Paryżu sojusz francusko-
polski. Ale teraz w okresie polokarneńskim sojusz ten wygląda dość oryginalnie.
Miał on na celu uzgodnienie polityki Francji i Polski w stosunku do Niemiec. Teraz
każdy z sojuszników stosuje całkiem inną politykę wobec Niemiec. Francja zbliża się
do Niemiec, nastrojona jest wobec nich pokojowo, czerpie z tego pokojowego
stosunku niewątpliwe korzyści. Polska zajmuje wobec Niemiec stanowisko coraz
bardziej bojowe, które zresztą jest skutkiem coraz głośniejszych i coraz bardziej
oficjalnych żądań Niemców oddania im Pomorza, Śląska, Gdańska. Ale to bojowe,
antyniemieckie stanowisko Polski wobec Niemiec, osłabiając oczywiście Polskę, nie
tylko wzmacnia Francję, ale nawet umożliwia Francji prowadzenie wobec Niemiec
polityki pokojowej. Nasza więc dyplomatyczna bojowość wobec Niemiec jest
bezskuteczna, przeciwnie, powoduje to, czegośmy najbardziej chcieli uniknąć,
mianowicie zbliżanie się sojusznika do Niemiec.
Piłsudski i jego minister spraw zagranicznych Zaleski przewidują dalsze
wzmocnienie się Niemiec i przemyśliwują o wojnie prewencyjnej z Niemcami,
dopóki Niemcy nie są uzbrojone, o czym będę pisał dalej.
Na razie jednak polityka Piłsudskiego, dążąca zawsze do uzyskania maksimum
samodzielności politycznej Polski, wyraża się w usiłowaniach zbudowania dookoła
Polski systemu państw, które by wraz z Polską przedstawiały siłę poważniejszą,
gotową oprzeć się samodzielnie przynajmniej albo Niemcom, albo Rosji. Trzeba
powiedzieć, że ta polityka nie zawsze się udaje. Państwa bałtyckie są przez nas
przesadnie widziane jako siła. Wyciągnięte wzdłuż granicy rosyjskiej, nie mają –
poza jedną Finlandią – możliwości wojowania z Rosją. Państwa bałtyckie istnieją
dlatego, że istnieje Polska, ale absolutnie nie zdają sobie z tego sprawy. Jedynie
Estonia, najbardziej nastraszona przez komunistów, szuka oparcia w Polsce, szuka
oparcia w Szwecji. Na tym tle istnieje w Estonii nawet grupa dążąca do unii
dynastycznej ze Szwecją, widziałem monarchistyczny tygodnik estoński z portretem
Gustawa V szwedzkiego na pierwszej stronie. Estończycy zgodziliby się na to
zapewne wszyscy, gdyby tego rodzaju plany mogły liczyć na powodzenie i sympatię
w Szwecji, ale Szwedzi dawno już zamienili rapier Gustawa Adolfa na rożen do
baraniny i ani im się śniło awanturować, wdawać się w jakieś wyprawy na
kontynent, w angażowanie swych interesów na niebezpiecznym estońskim
terytorium. Litwa – jak już powiedziałem – pragnęła od Polski być jak najdalej, a
Łotwa? Programem Łotwy była raczej autonomia narodu łotewskiego w Rosji niż
samodzielność. Republika została przez bogatych chłopów stworzona dlatego, że był
w Rosji bolszewizm; Łotysze liczyli się zawsze z powrotem do takiej czy innej Rosji.
Toteż nie było tutaj ochoty do zbliżenia się z Polską. Finlandia uważała, że
zabezpieczy ją przed Rosją nie zbliżenie się do Polski, lecz zbliżenie się do Niemiec.
Piłsudski miał rację – niepodległość tych wszystkich państw, łącznie z Finlandią,
a zapewne łącznie i ze Szwecją i Norwegią, była związana z niepodległością Polski –
ale one tego nie rozumiały. Zapewne wojna 1939 roku wyjaśni niejedno w głowach
polityków tych państw… w więzieniach lub na emigracji.
Sojusz Polski z Rumunią był jedynym sukcesem w realizacji planu zbudowania
dokoła Polski federacji państw zagrożonych przez Niemcy i przez Rosję, ale w tym
okresie Rumunia nie obawia się Niemiec. Piłsudski chce stworzyć sojusz polsko-
rumuńsko-węgierski, oparty na współpracy z Włochami. To mu się nie udaje.
Rumunia jest członem Małej Ententy4, która znowu wcale nie jest organizacją
mającą na celu zabezpieczanie się od Rosji, a nawet nie tak bardzo od Niemiec, lecz
jest spółką trzech państw, pomiędzy które podzielono terytoria Królestwa
Węgierskiego. Państwa te, zrzeszone w Małej Entencie, poręczają sobie wzajemnie
utrzymanie terytoriów węgierskich. Studnicki miał dużo racji, gdy nazywał Małą
Ententę „spółką z ograniczoną odpowiedzialnością”. Dlatego, aby zbliżyć Rumunię
do Węgier, jak tego chciał Piłsudski, trzeba było je pogodzić w sprawie
Siedmiogrodu – było to wówczas zadanie beznadziejne.
W ten sposób bezpieczeństwo Polski wobec Niemiec, ciągle coraz bardziej
agresywnych, nie daje się wtedy uzyskać ani przez wyzyskiwanie sojuszu z Francją,
ponieważ państwo to używa naszego kraju do dawania Niemcom małych zaliczek
celem uzyskania ich przyjaźni, ani przez stworzenie państw posiadających
identyczne z Polską interesy, ponieważ te państwa nie dają się do tego planu
przekonać. Wobec tego Piłsudski skłania się pomału do ewentualności
sprowokowania prewencyjnej wojny z Niemcami i wchodząc całkowicie na tor biegu
myśli Dmowskiego, przemyśliwa o odprężeniu naszych stosunków z Rosją sowiecką.
Odkładam to na potem.

Przypisy

1 Traktat w Rapallo – podpisany 16 kwietnia 1922 niemiecko-sowiecki układ o


równouprawnieniu w stosunkach wzajemnych i braku roszczeń z tytułu działań
wojennych.
2 Traktat w Locarno – właśc. szereg umów międzynarodowych podpisanych 16
października 1925, z których najważniejsza, pakt reński, zawierała gwarancje
nienaruszalności granic niemiecko-francuskiej i niemiecko-belgijskiej.
3 Georges Suarez, Briand: sa vie, son oeuvre, avec son journal et de nombreux
documents inédits, t. 1–6, Paris 1938–1952.
4 Mała Ententa – zawiązane w latach 1920–1921 porozumienie Czechosłowacji,
Królestwa SHS (od 1929 Jugosławii) i Rumunii, sformalizowane paktem
organizacyjnym (16 lutego 1933). Początkowo wymierzone przeciw węgierskim
próbom rewindykacji terytorialnych, później mające pełnić także funkcję
zabezpieczenia przed Niemcami, Włochami i ZSRR. Straciło znaczenie w drugiej
połowie lat 30.
Akty brutalne i Nowaczyński

Czy naród polski lubi gesty brutalne? Piłsudski w pierwszych latach swego
pomajowego panowania przemawia brutalnie, wypowiada wyrazy ordynarne i
obelgi. Dokonano wtedy również szeregu brutalnych aktów: zaginięcie generała
Zagórskiego, pobicie ministra Jerzego Zdziechowskiego, Adolfa Nowaczyńskiego,
Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, Brześć… Naród odpowiedział na to wyborami, w
których większość uzyskał Piłsudski i BBWR. Tłumaczono to „cudem nad urną”.
Pewnie, zdarzały się fałszerstwa wyborcze, ale… nie wszędzie, nie było ich w wielu
miastach, gdzie jednak lista BBWR zwyciężyła.
A jednak zaryzykuję twierdzenie, że siła Piłsudskiego w tym okresie tkwi w
przeświadczeniu nabytym przez naród polski po maju 1926 roku, że tylko Piłsudski
może być kierownikiem tego państwa – natomiast że akty brutalne régime’u
wyrządziły wielką szkodę i samemu Piłsudskiemu, i całemu régime’owi, że
brutalność tych aktów stanowiła może główną pożywkę opozycji.
Są kraje, w których imponuje siła, brutalność, pchnięcie nożem. Gdy się jedzie
nocą w czarnej gondoli po śliskiej wodzie kanałów weneckich i patrzy na koronki
marmurów ukryte w nocy i tajemnicze zaułki, myśli się, że tu pchnięcie sztyletem
imponowało i decydowało. U nas było inaczej. Gwałt nad czyjąś wolnością,
godnością, czyimś życiem i zdrowiem, odbijał się głośnym echem protestu i
oburzenia.
Trzeba pamiętać, że Polacy to szlachecki naród. I nasz chłop, i nasz robotnik
przesiąknięci są szlachetczyzną, zupełnie tak samo jak chłop i robotnik hiszpański.
Za czasów ministra Zawadzkiego zwrócono się do urzędników państwowych, aby
dobrowolnie podpisali pożyczkę państwową. Ta „dobrowolność” była specjalnego
gatunku, nacisk moralny był duży i nie słyszałem, aby gdziekolwiek jakikolwiek
urzędnik odmówił udziału w tej pożyczce ze swej groszowej pensji. Ale decorum było
zachowane. Urzędnicy schodzili się na zebrania, obierali przewodniczącego,
uchwalali, klaskali – nikt nie sarkał, nie protestował, a gdyby się taki znalazł, nie
miałby żadnego poparcia. Natomiast gdy Janusz Jędrzejewicz „zaszeregował”
urzędników, przymusowo obcinając jednym gażę, podnosząc innym, omal nie
wybuchła rewolucja urzędników. Uchwalano masowo protesty. To są te „pańskie
fanaberie” naszego narodu, bardzo sympatyczne, bo w nich odzwierciedla się duże
poczucie godności ludzkiej, które my, Polacy, posiadamy.
Toteż każdy akt gwałtu w Polsce jest niesłychanie, zabójczo niepopularny, a
ofiara gwałtu staje się natychmiast wszystkim sympatyczna.
Po zamachu majowym aresztowano kilku generałów: Malczewskiego,
Rozwadowskiego, Żymirskiego, Zagórskiego, i osadzono ich w Wilnie, w pałacu
Służków na Antokolu, gdzie mieściło się więzienie wojskowe. Po kilku miesiącach
generałowie zostali wypuszczeni, generał Zagórski został również przewieziony do
Warszawy, po czym ślad po nim zaginął. Opozycja zaczęła jawnie oskarżać rząd, że
generał został zamordowany, co ma wszelkie cechy prawdopodobieństwa.
Zagórski był oficerem legionowym o wielkiej odwadze, ale o orientacji
austriackiej, zwalczanym przez I Brygadę za zbytnią wobec Austriaków ugodowość.
Kto jak kto, ale endecy nie mogli do niego czuć sympatii. A jednak wstręt do gwałtu
jest w narodzie polskim tak silny, że po zamordowaniu tego generała endecy zrobili
z niego natychmiast świętego narodowego. Okrzyk „Zagórski” stał się argumentem
politycznym o wiele silniejszym od innych. Cóż zrobić, nasz naród nie da się
wychowywać przez czerezwyczajki; Iwan Groźny i Stalin nie mieliby u nas
powodzenia. Napoleonowi Francja lekko przebaczyła rozstrzelanie księcia
d’Enghien, u nas Piłsudskiemu pamiętano Zagórskiego zawsze.
Nieznani oficerowie naszli mieszkanie Jerzego Zdziechowskiego i pobili go.
Pobito również Nowaczyńskiego, którego wywieziono za miasto tajemniczym
samochodem, uszkodzono mu oko. To samo zdarzyło się z redaktorem Dołęgą-
Mostowiczem.
Nowaczyński, wybitny literat polski, z zamiłowaniem uprawiał sztukę, którą
sam określał jako pamflet lub paszkwil. Przez kilka lat nie mógł wprost wziąć pióra
do ręki, aby nie zelżyć innego znakomitego dziennikarza polskiego, Kazimierza
Ehrenberga, również krakowianina z pochodzenia, a w okresie majowym redaktora
naczelnego „Kuriera Porannego”, gdzie Piłsudski przed zamachem umieszczał
wszystkie swoje artykuły i wywiady. Nowaczyński utrzymywał, że Ehrenberg ukradł
przed laty składki na odbudowanie wieży kościoła oo. Paulinów w Częstochowie na
Jasnej Górze, toteż przeważnie pisał o nim Ehrenberg-Jasnogórski, twierdził, że
Ehrenberg oprowadzał rosyjskich wielkich książąt po domach publicznych w
Warszawie, o redakcji Ehrenberga pisał, że jest to lokal, do którego wchodzi się tylko
po północy, w palcie z podniesionym kołnierzem, z „niezdrowymi wypiekami na
twarzy”. „Dlaczego ciocia z Twardej nie może, a Ehrenberg może?” Słowem,
redaktor Ehrenberg miał prawie co dzień swoją porcję obelg, wypisaną przez
Nowaczyńskiego, który robił sobie z tego sport, aby jak najczęściej pisać o
Ehrenbergu i lżyć go co dzień w inny sposób.
Nowaczyński został pobity za obrazę Piłsudskiego i oto pierwszy występuje z
protestem, i to najgorętszym, gwałtownym, właśnie Ehrenberg. I w tym proteście nie
ma najmniejszej aluzji do obelg, którymi Nowaczyński go obrzucał. Ehrenberg
wystąpił po prostu w obronie pisarza i człowieka.
W Polsce akty brutalne nie mają powodzenia!
Historie polityczne pstrzą się zawsze od nazwisk premierów i ministrów, a
często nie ma w nich nazwisk dziennikarzy. Mam przed sobą historię ostatnich lat
Polski, napisaną w Anglii, przez Anglika, po angielsku. Znajduję w niej indeks około
tysiąca osób, każdy najmniejszy ministerek jest zacytowany, a nie ma w niej
Nowaczyńskiego, Stroński zaś wspomniany jest tylko raz i to jako poseł! Taki
stosunek do historii politycznej narodu jest oczywiście nonsensem. Na politykę, na
historię, na los narodu oczywiście bardziej i dłużej wpływa poczytny publicysta
aniżeli minister, czasami nawet premier. Publicysta tworzy ideologię, przekonania,
zaszczepia je społeczeństwu i via opinia publiczna przesądza o losach państwa.
Wielką siłą Stronnictwa Narodowego była „szkoła” myślenia politycznego, jednolita,
wyraźna, zdecydowana, jasna, która zdyscyplinowała pióra dziennikarskie tego
obozu. Natomiast dziennikarze obozu rządowego pisali od Sasa do Lasa.
Nowaczyński nie był twórcą ideologii, ale był popularyzatorem pewnych
przekonań, które dzięki swemu niezwykłemu talentowi zaszczepiał w mózgi ludzkie.
Nasuwały się zawsze porównania: Léon Daudet – Nowaczyński, ta sama świetność i
płodność pióra, ta sama skłonność do paszkwilu, pamfletu, do przesady w
personalizacji zagadnień, w oskarżeniach. Daudet potrafi oskarżyć ministra, że psuje
tak powietrze, iż urzędnicy i urzędniczki w jego ministerstwie muszą okna otwierać
w dziesiątym pokoju od gabinetu swego szefa, i na końcu tego typu rewelacji
zakwilić jeszcze żałośnie: „Et quelle idée de le faire ministre, au lieu de l’utiliser
contre les Boches”*. Nowaczyńskiego stosunek do języka polskiego, do słów, był
jakiś elektryczny. „Ekwilibrystyka słowna” – pisali o nim jego przeciwnicy
polityczni. Ale była to jedyna w swoim rodzaju sztuka nadawania słowom pewnego
sugestywnego wyrazu: zamiast „Kraków”, pisał Nowaczyński „Pokraków”, zamiast
„Warszawa” – „Parszawa”, zamiast „Komendant Piłsudski” – „Komediant
Piłsudski”; zmieniając drobniutką część imienia lub nazwy, nadawał im
paszkwilowy, jakże ekspresyjny charakter. Jakże oszczerczy! – zawołają inni.
Oczywiście, ale w danym wypadku chodzi mi o technikę, a nie o moralność. Nad
wszystkim dominowała nadzwyczajna żywość, prędkość, szybkość, lekkość. Jego
paszkwil świstał jak bat, jego pióro zmieniało język polski w jakiś elastyczny,
gumowy wąż do zaczepiania ludzi. Nowaczyński był przedziwnym klownem naszego
teatrum politycznego i kulturalnego. O ile większa była skala jego talentu, geniusz
jego pióra od pióra tych pisarzy, którzy często wyrażali mu swoją pogardę, a których
ośmieszał i poniewierał. Nowaczyński był tolerowany jako autor dramatyczny,
potępiany jako pisarz o niegodnych metodach. Tymczasem teatr Nowaczyńskiego to
jednak teatr kukiełek. Ubiera swe figury w odpowiednie stroje, każe im mówić
językiem dawnej epoki i powtarzać historyczne szablony. Fryderyk II chce niszczyć
Polaków… nie ma poza tym w sztukach Nowaczyńskiego prawdziwego dramatu,
walki, gry, niespodzianki, intrygi, są to raczej pootwierane gablotki muzealne z
kukiełkami postaci historycznych, które gadając między sobą, tworzą jakiś duży
artykuł publicystyczno-historyczny. Ale mistrzostwo pamfletu! Tu kilku
niewidzialnymi sztychami, czasem jednym wyrazem, Nowaczyński potrafił
sponiewierać osobę, ideę, grupę osób; poniżyć, ośmieszyć, splugawić, z wielkiego
zrobić śmieszne, z podniosłego nadęte, z kochanego szkaradne.
Była to natura na wskroś artystyczna! Nowaczyński był młodym studentem,
kiedy biedna cesarzowa Elżbieta austriacka, nerwowa i fantazyjna żona sumiennego
Franciszka Józefa, idąc na spacer po ulicy w Szwajcarii, ni stąd, ni zowąd, bez
najmniejszego powodu pchnięta została nożem przez anarchistę Lucheniego i
umarła1. Morderstwo było głupie, niesprawiedliwe, stąd nikczemne. „Niech żyje
Lucheni!” – zawołał student Nowaczyński w kawiarni krakowskiej „Secesja”. Ojciec
Nowaczyńskiego, austriacki urzędnik państwowy, musiał niesfornego synalka
zabrać z Krakowa i wysłać do Monachium. Stamtąd poważna, szacowna redakcja
„Czasu” otrzymała świetne sprawozdanie z wystawy obrazów w Monachium,
wspomniana była moc malarzy, którzy wystawili obrazy, pejzaże, portrety. Redakcja
wydrukowała tę ciekawą korespondencję. Dostała natychmiast kilka listów od
monachijczyków, że takiej wystawy nie było, takich obrazów nie ma, tacy malarze w
ogóle nie istnieją. Nowaczyński zełgał to wszystko, a imiona i nazwiska
wymyślonych przez niego malarzy czytane wspak dawały połajanki pod adresem
wszystkich po kolei członków redakcji „Czasu”. Nowaczyński, gdyby chciał się
szanować, gdyby nie szarpał i nie poniewierał tak ludźmi, byłby na pewno mógł
lepiej eksploatować swój talent, zarabiać dużo pieniędzy, a nie klepać biedę, byłby
piastował laury i zaszczyty, prezesury i tytuły. Ale on gwizdał na to wszystko. Jego
pasją było poniewieranie ludźmi. Była to w nim potrzeba artystycznego charakteru.
W Paryżu był lokal, stworzony za czasów, kiedy cyganeria literacka była modna, w
którym wchodzącego obsypywał kelner gładko i rzęsiście przeróżnymi wyzwiskami.
Coś z tego tkwiło w Nowaczyńskim. Potoczystość oskarżeń, zarzutów, obelg,
poniewierania sprawiała mu satysfakcję. Wszystko to byłoby zapewne antypatyczne,
gdyby nie było tak utalentowane. Ale artystyczność tej natury tu się nie kończyła.
Intuicją artystyczną odczuwał, przewidywał on wielkie wypadki dziejowe. Czasami
kochał tych, których ośmieszał. Swoim piórem służył efektywniej walce z Piłsudskim
niż tysiące pracowników partyjnych razem wziętych. A jednak Piłsudskiego kochał.
Poniewierał Studnickim, jak mógł, a jednak Studnickiego głęboko szanował. Napisał
kiedyś felieton, jak będzie wyglądał jego, Nowaczyńskiego, własny pogrzeb – jego
pogrzeb nigdy, niestety, tak nie będzie wyglądał – wspomniał w nim o wąsach i
brwiach i napisał: „Ogarnie mnie wielki żal”. Pisał paszkwil o Akcie 5 listopada,
malował małą figurkę Studnickiego, jakieś jedno niebaczne słówko, które
wystarczyło, aby stworzyć atmosferę hołdu koło tej małej figurki ideologa w
wyszarzałym paletku. W ostatnich miesiącach przed wrześniem 1939 roku
Nowaczyński przeszedł zresztą całkowicie na wiarę i orientację Władysława
Studnickiego i najgoręcej, najserdeczniej mówił o Piłsudskim. Zresztą już tak myślał
podczas pogrzebu Piłsudskiego. Nowaczyński, ten dziwny pod wieloma względami
człowiek, nie miał w sobie urazu psychicznego zemsty.

Przypisy

* Pol. I co to za pomysł, żeby go robić ministrem, zamiast go wykorzystać przeciw


Szwabom.
1 Cesarzowa Elżbieta została pchnięta nie nożem, ale pilnikiem.
Brześć

Jak już pisałem, dnia 29 marca 1930 roku premierem został Sławek, człowiek o
wspaniałej uczciwości, patriotyzmie, ofiarności, człowiek szanowany przez
największych swych politycznych wrogów, ale człowiek, który chciał skończyć z
parlamentem. Piłsudski – jak powiedziałem – nie potrzebował już Bartlów,
Meysztowicza, Staniewiczów i innych przedstawicieli grup niezależnie myślących.
Dotychczas były to gabinety sojuszników Piłsudskiego, Sławek rozpoczyna epokę
gabinetów podkomendnych Piłsudskiego1.
Opozycja zbiera podpisy pod akt zwołania nadzwyczajnej sesji. Zebrano
odpowiednią ilość podpisów, sesję nadzwyczajną zgodnie z konstytucją zwołano na
dzień 23 czerwca, lecz bez jednego posiedzenia… odroczono.
Dnia 19 czerwca w Sali Starego Teatru w Krakowie odbył się „Kongres Obrony
Prawa i Wolności Ludu”2. Kongres ten zwołany został z inicjatywy egzekutywy
stronnictw opozycyjnych, która urzędowała w sejmie, grupując wszystkie frakcje
opozycyjne prócz Stronnictwa Narodowego i klubów mniejszości narodowych.
Stronnictwo Narodowe w kongresie udziału nie wzięło, jakkolwiek było zaproszone,
nie wziął udziału także Korfanty ze swą śląską grupą chadecji, natomiast chadecja
warszawska przybyła na kongres i jeden z jej członków, ksiądz katolicki, zasiadał za
stołem prezydialnym kongresu pod zwieszającym się nad jego osobą socjalistycznym
czerwonym sztandarem.
Zebranie się tego kongresu dało powód do późniejszych aresztowań i do
oskarżenia przed sądem przywódców stronnictw opozycyjnych, że planowały jakieś
ruchy masowe, które by spowodowały kontr-zamach stanu czy też rewolucję;
zainteresowani jednak działacze zaprzeczali i zaprzeczają, jakoby wtedy chcieli, czy
też nawet mogli, uczynić coś podobnego.
Dnia 23 sierpnia 1930 roku Sławek ustąpił i premierem został znów sam
Marszałek Piłsudski; dnia 30 sierpnia ukazał się dekret prezydenta rozwiązujący
sejm i motywujący to rozwiązanie niezdolnością sejmu do opracowania nowej
konstytucji. Dnia 10 września aresztowano szereg posłów z opozycji. Pomiędzy nimi
byli: Witos, były premier; Kiernik, były minister z ramienia ludowców z grupy
„Piast”; Bagiński, poseł z „Wyzwolenia”, niegdyś piłsudczyk, odznaczony orderami
wojskowymi za bohaterską akcję z POW podczas wojny; Lieberman, poseł–
oskarżyciel z ramienia sejmu w procesie ministra Czechowicza; Barlicki, prezes
klubu PPS; posłowie socjalistyczni Ciołkosz, Mastek i Pragier; współredaktor
„Robotnika” Dubois; przywódca chłopski, nienależący ani do „Piasta”, ani do
„Wyzwolenia”, Putek, wybitnie zdolny demagog i zawzięty antyklerykał, oraz wielu
innych, a wśród nich działacz Narodowej Partii Robotniczej, Popiel, przyjaciel
polityczny generała Sikorskiego. Później aresztowany został także Korfanty, niegdyś
wódz Śląska, obecny wódz chadecji śląskiej, poza tym Aleksander Dębski, były
wojewoda, obecnie organizacyjny szef Obozu Wielkiej Polski, dalej jeden poseł
narodowy, skompromitowany osobiście fikcyjnymi bankructwami, wreszcie poseł
Sawicki z BBWR, oskarżony o nadużycia charakteru kryminalnego3.
Z początku nie wiedziano wcale, co się z aresztowanymi stało i gdzie ich
zamknięto. Potem dowiedziano się, że są uwięzieni w fortecy Brześcia Litewskiego,
co było połączone z pogwałceniem przepisów procedury prawnej, bo forteca
wojskowa Brześć leżała poza okręgami sądowymi, w których mogło się toczyć
śledztwo, i była więzieniem niepodlegającym Ministerstwu Sprawiedliwości.
Reporter krakowskiego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, tak zwanego „Ikaca”,
Konrad Wrzos, dotarł do Brześcia i dojrzał niektórych aresztowanych na
przechadzce. Dopiero jednak po dwumiesięcznym więzieniu aresztowanych, po ich
zwolnieniu, które następowało stopniowo, dowiedziano się, że aresztowani, będący
na prawach więźniów znajdujących się pod śledztwem, poddani zostali w fortecy
brzeskiej nie tylko czynnościom nieprzewidzianym w regulaminie normalnego
więzienia śledczego, lecz prawdziwym torturom. Posła Liebermana pobito, jeszcze w
drodze samochodem do Brześcia, wielu aresztowanych bito w więzieniu, zmuszano
do upokarzających zajęć, kazano zgrzebywać gołymi rękami kał ludzki,
wyprowadzano w nocy i grożono rozstrzelaniem, stawiano przy ścianie i strzelano z
rewolwerów za ścianą, symulując egzekucję, utrzymywano w ciągłej niepewności i
strachu o życie, a przede wszystkim poniewierano godność ludzką krzykiem,
wyzwiskami i tonem grubiańskim. W tych znęcaniach przodował komendant
fortecy, Wacław Kostek-Biernacki, ale wtórowali mu z gustem inni oficerowie i
żołnierze.
Podczas aresztu brzeskiego odbyły się w Polsce wybory, które dały 247
mandatów BBWR, Stronnictwo Narodowe wyszło znacznie wzmocnione, zamiast 37
otrzymało 64 mandaty, natomiast stronnictwa lewicy i mniejszości narodowych
zostały pogruchotane, ukazały się w sejmie ze znacznie zmniejszoną ilością
mandatów.
Brześć zaciążył nad dalszym życiem politycznym Polski w sposób bardzo
wydatny. Wobec tego musimy mu się przyjrzeć z różnych punktów widzenia.
Przede wszystkim nie ulega wątpliwości, że była to akcja zwrócona przeciw
lewicy. Uzupełnienie aresztowań lewicy aresztowaniami narodowców, Korfantego i
nawet członka BBWR tłumaczy się: (1) zachowaniem pozorów, że nie tylko lewicę
się aresztuje, co było Piłsudskiemu potrzebne po prostu dlatego, aby ktoś nie
pomyślał, że stara się pozyskać sobie narodowców, (2) specjalnie wrogim
nastawieniem wobec osoby Korfantego. Te dwie okoliczności nie zmieniają nic w
tym, że wrogiem, którego uderzono przez Brześć, była lewica, było
niebezpieczeństwo wpływów lewicy na inne ugrupowania sejmowe, tak zwany
Centrolew4. Proces więźniów brzeskich został oficjalnie nazwany „sprawą
Liebermana i towarzyszy” i to dość dokładnie odpowiadało intencjom politycznym
tego aktu. Chodziło o rozbicie, zabicie wpływów, które lewica zaczynała mobilizować
do walki z Piłsudskim.
Dość dziwnie wyglądało tu aresztowanie Witosa, który reprezentował, jako
chłop–gospodarz, co najmniej centrum, a nie lewicę. Ale też wobec Witosa
zastosowano dziwną taktykę. Oto aresztowano go razem z innymi, ale jednocześnie
Piłsudski w ogłoszonym w prasie wywiadzie komplementował Witosa, oświadczył,
że jeden Witos zachował się z godnością itd.; również w samym więzieniu Witosa
traktowano ze specjalnymi względami i inaczej niż innych więźniów. Niektórzy
twierdzili, że Piłsudski miał koncepcję zjednania Witosa przez więzienie, ale to się
nie udało. Tutaj Witos był zbyt Polakiem, zbyt członkiem narodu przesiąkniętego
szlachetczyzną, aby takie metody mogły się szczęśliwie zakończyć. Toteż i wobec
Witosa zastosowano po pewnym czasie szykany i tortury.
W tej ciężkiej sprawie brzeskiej rozróżniać należy trzy dziedziny, a mianowicie:
(1) celowość samego aktu, (2) stronę polityczno-prawną, (3) stronę moralną i
moralno-wychowawczą i jej wpływ na przyszłość.
Jeśli chodzi o celowość, to zważywszy na zimno – a historyk musi zawsze
rozważać na zimno – rezultatami Brześcia były wygrane wybory i zgruchotanie,
przynajmniej czasowe, stronnictw lewicy. Inni dyktatorzy, poza Piłsudskim,
dochodzili do władzy po trupach setek lub tysięcy osób. W imieniu Lenina
rozstrzelano około 1 500 000 osób. Stalin rozstrzeliwuje chronicznie setkami,
tysiącami; czerwcowa łaźnia Hitlera zgładziła Röhma i kilkuset ludzi, którzy czasami
umierali z okrzykiem: „Heil Hitler!”, ginąc przez nieporozumienie lub zemstę
osobistą drugorzędnych działaczy ruchu nazistowskiego. Piłsudski w Brześciu nie
rozstrzelał nikogo, uniknął wszelkich masowych więzień czy aresztowań. Pozostawił
wolną prasę, zostawił w zasadzie wolne wybory, fałszowane w niektórych częściach
kraju, ale dopuszczające wszystkie kierunki do wzięcia udziału w obradach sejmu,
we wnoszeniu interpelacji, w kontrolowaniu rządu przez sejm. Poza tym ludzie
aresztowani i przewiezieni do Brześcia stanowili istotne sprężyny opozycji, Piłsudski
unikał aresztów masowych, aresztów ludzi obojętnych lub krzykliwych i
gadatliwych, lecz niegroźnych – jego aresztowania objęły stosunkowo minimalną
ilość osób, mikroskopijną w porównaniu z praktyką innych dyktatur, natomiast
aresztowani byli głównymi sprężynami, centralnymi kontaktami całej maszyny
opozycyjnej; przez ich unieruchomienie cała maszyna się zatrzymała. W ten sposób
można by zaryzykować tezę, że Piłsudski unieruchomił, zdemobilizował, złamał
opozycję środkami bez żadnego porównania łagodniejszymi, niedającymi się nawet
porównać ze sposobami, metodami i ilością poszkodowanych ludzi, których dla
zwalczenia swojej opozycji potrzebowali nie tylko Lenin, Stalin czy Hitler, ale nawet
Mussolini, Franco czy dyktatura w Jugosławii, lub też dyktatura w Rumunii.
Dwumiesięczne więzienie około siedemdziesięciu osób… na tym koniec.
Inaczej się jednak sprawa przedstawia, gdy chodzi o prawną stronę zagadnienia.
Do Brześcia wciągnięto cały polski aparat sądowy, sędziego śledczego Demanta, a
później prokuraturę i sądy: okręgowy warszawski, apelacyjny i najwyższy. Sądy te w
normalnym postępowaniu sądowym, w apelacji i w rozprawie kasacyjnej przed
sądem najwyższym skazały działaczy lewicy (bo endecy i Korfanty zostali z tego
procesu wyłączeni) na kary więzienia do dwóch i więcej lat, uznając ich winę,
chociaż w świetle przewodu sądowego dowody wyglądały dość nikle. Jeden sędzia w
sądzie okręgowym zgłosił swoje votum separatum, żądając uniewinnienia
wszystkich oskarżonych. Sądy te powinny były zająć się sposobem traktowania
więźniów w fortecy brzeskiej, które było oczywiście przestępcze – nie zrobiły tego.
Przez użycie tego sądownictwa, przez ubranie tego aktu politycznego w szaty
sędziowskiej togi, demoralizowano sądownictwo, odejmowano sędziemu w oczach
jego własnych i jego kolegów ten nimb niezależności i sumienności sędziowskiej,
który potrzebny jest i społeczeństwu, i samemu władcy. Aleksander II rozumiał
dobrze, że sędzia niezależny potrzebny jest najbardziej samemu cesarzowi.
Dyktatury łamały niezależność sędziowską i samo prawo, ale dawały w zamian coś
innego: w Sowietach sędzia miał obowiązek „pogłębiania rewolucji”, w Niemczech –
stosowania nazistowskiego poglądu na świat. U nas nie złamano ani
praworządności, ani niezależności sędziowskiej, zastrzegam się, aby powyższe
ilustrowanie mej myśli nie było brane za porównywanie Polski Piłsudskiego z
dyktaturą Lenina czy Hitlera, na co ta Polska nie zasługuje, ale bądź co bądź proces
brzeski zrobił wyłom w autorytecie naszego sądownictwa, demoralizował je,
otworzył drogę innym podobnym możliwościom. Sens tego wywodu: aresztowania
posłów lewicowych powinny były się odbywać bez udziału sądownictwa, bez tego
figowego listka praworządności, przyczepionego najniesłuszniej do tej akcji, którą z
punktu widzenia politycznego można tak czy inaczej oceniać, ale która była
niewątpliwie połączona ze złamaniem zasad procedury karnej i naciskiem
moralnym na sąd.
Wreszcie trzecia kwestia, kwestia moralna. Tutaj chodzi mi głównie nie o
aresztowanie działaczy politycznych, lecz o niegodne ich traktowanie w więzieniu. I
tutaj muszę powiedzieć, iż to, że Piłsudski aresztował kilkudziesięciu działaczy
lewicowych, ale pozostawił prasę, pozostawił sejm, nie naruszył ogólnej
demokratycznej struktury państwa i społeczeństwa, zwracało się właśnie przeciwko
niemu samemu. Bo cóż się stało? Dziecko niemieckie nie wie, nie czyta, nie
rozpamiętuje na każdym kroku szczegółów morderstwa Röhma czy morderstw
kilkuset straconych w noc czerwcowej łaźni; dziecko polskie dowiadywało się
zewsząd o Brześciu. Hitler popełniał akty brutalne o wiele większe, ale nie pozwalał o
nich rozprawiać, u nas dopuszczono się aktu ograniczonego do niedużej ilości osób,
lecz pozostawiono otwarte drzwi dla krytyki i rozważań, czy to prawne, czy to ładne,
czy tak postępować wodzowi narodu wypada. Oczywiście, krytyka ta była
druzgocząca.
Kiedyś siedziałem w Paryżu u fryzjera, wszedł jakiś Amerykanin i zaczął tego
fryzjera lżyć w sposób najgorszy, wreszcie pomachawszy pięścią koło jego twarzy,
oddalił się. „Czemu pan nie zatrzyma gościa, nie pójdzie ze skargą do policji?” –
zapytałem fryzjera. – „Et! To czas zabiera, stracę tymczasem klientów” –
odpowiedział mi ten Francuz. Podobna scena jest nie do pomyślenia w Hiszpanii,
nie do pomyślenia jest u nas. Nasz fryzjer Polak rąk by z mydła nie otarł, a pobiegł
na ulicę szukać satysfakcji obrażonego honoru. Tacy już jesteśmy i dlatego
wiadomości o poniewieraniu godności ludzkiej w fortecy brzeskiej tak bardzo
wstrząsnęły całym narodem.
Oburzenie nie ograniczyło się do kół lewicowych. O nie! Bardziej może oburzona
była prawica, koła intelektualne, profesorskie. Cały piękny XIX wiek, cała polska
szlachetczyzna protestowała. W klubie BBWR najwierniejszy Tadeusz Hołówko
łamał się z sobą przez całą noc. Staniewicz, zmuszony przez Janusza Jędrzejewicza
do głosowania nad odrzuceniem interpelacji brzeskiej, ustąpił z klubu. Książę
Lubomirski nie głosował w sprawie Brześcia, głośno wyrażając swe oburzenie.
Emocjonalnie tę sprawę Piłsudski przegrał.
Nie chcę niczego ukrywać. Moje stanowisko w sprawie Brześcia nie było takie
jak obecne. Nad powodami nie będę się rozwodził, ponieważ moje ówczesne
motywy nie wpłynęły w niczym na bieg wypadków, a więc nie mogę się nimi
zajmować w tej historii. Wspomnę jednak o rzeczy, która była dość
charakterystyczna. Oto opowiadano mi wówczas, i w to uwierzyłem, że aresztowani
w Brześciu zachowali się tchórzliwie, nie po męsku, wstrętnie. Później, gdy sam
wyszedłem z Berezy, w której wiele metod brzeskich było stosowanych już w formie
udoskonalonej, spotkałem się z opowiadaniami przeinaczającymi treść także mego
zachowania. Metoda Kostka-Biernackiego polegała nie tylko na dręczeniu ludzi
uwięzionych, ale również na plugawieniu ich honoru, wyzyskiwaniu tego, że się
bronić nie mogli.

Przypisy

1 Do „rządów podkomendnych” Piłsudskiego można by chyba zaliczyć już gabinet


Kazimierza Świtalskiego, powołany w kwietniu 1929.
2 Kongres miał miejsce 29, a nie 19 czerwca 1930.
3 Z BBWR w Brześciu został osadzony poseł Baćmaga, nie Sawicki.
4 Centrolew – potoczna nazwa sojuszu politycznych klubów sejmowych sześciu
stronnictw centrum i lewicy parlamentarnej (1929–1930).
Pułkownicy

W sejmie obranym dnia 16 listopada 1930 roku BBWR miał 247 mandatów na
ogólną ilość 444. Była to większość, lecz niewystarczająca do zmiany konstytucji, bo
art. 125 ustawy z dnia 17 marca żądał w tym wypadku kwalifikowanej większości
dwóch trzecich głosujących. Sławek proponował, aby BBWR objął przewodnictwo
wszystkich komisji, natomiast wiceprzewodniczących delegowała opozycja. Ale
kluby opozycyjne nie zgodziły się na to. Zaczęły też bojkotować debaty komisji
konstytucyjnej, nie biorąc udziału w dyskusji nad naprawą ustroju.
Władza przeszła w ręce „pułkowników”.
Nazwa ta powstała stąd, że większość ludzi zaliczanych do tej grupy, miała w
wojsku stopień podpułkownika: Sławek, Prystor, Miedziński, lub pułkownika:
Matuszewski, Pieracki, Beck, Koc. Miedziński napisał kiedyś, że daje oficerskie
słowo honoru, iż żadnej grupy pułkowników nie było, ale mogło to tylko znaczyć, że
nie było żadnej mafii tajnej, żadnego sprzysiężenia pułkowników, niewątpliwie
jednak istniało grono ludzi zgranych, dominujące w tych czasach.
„Pułkownicy” nie lubili prezydenta Mościckiego, Bartla, Kwiatkowskiego, a
nawet najbliższego im Kościałkowskiego. „Pułkownicy” hamowali lub ignorowali
wpływy tych grup politycznych, które się znalazły w „obozie rządowym”, jak się to
wówczas mówiło. Wśród „pułkowników” byli eks-masoni i nawet masoni, ale
„pułkownicy” na ogół zwalczali masonerię i nawzajem przez masonów byli
znienawidzeni. Do grupy „pułkowników” zaliczyć należy także Świtalskiego, a z
późniejszych premierów również Janusza Jędrzejewicza, Kozłowskiego i…
Składkowskiego, aczkolwiek oczywiście nie w czasach premierowania, bo grupa
„pułkowników” była wtenczas rozbita.
Rdzeniem grupy „pułkowników” byli Sławek i Prystor, przyjaciele Piłsudskiego
jeszcze z czasów PPS – wierni towarzysze jego doli i niedoli. Piłsudski, Sławek i
Prystor mieli wspólną cechę bezinteresowności, pogardy dla pieniądza. Piastując
najwyższe stanowiska w państwie nigdy nie myśleli o zabezpieczeniu bytu sobie, czy
też swojej rodzinie. Piłsudski pozostawił żonie i córkom malutki folwarczek i
literackie prawa autorskie. Prystor posiadał kilka hektarów i drewniany domek pod
Wilnem całego majątku, Sławek – 220 zł podpułkownikowskiej emerytury i miał
zwijać mieszkanie w Warszawie, bo go nie stać było na opłacenie komornego za trzy
pokoje. Prystor miał wyższy stopień naukowy Uniwersytetu Moskiewskiego, był
przyrodnikiem z wykształcenia, poza tym był osobiście gospodarny i praktyczny,
miał duży i zdrowy zmysł ekonomiczny. Nie był legionistą, gdyż wielka wojna
zastała go na rosyjskiej katordze, w której przebył siedem lat. Gdyby potem Prystor
nie ministrował, premierował i marszałkował, gdyby był choćby aptekarzem lub
zarządzał gorzelnią, miałby oczywiście stokrotnie lub tysiąckrotnie większy majątek
na starość niż owa kolonijka w Borkach, która mu została po dygnitarstwach. W
chwili dymisji Sławka jako premiera żydowski publicysta Regnis, zwalczający zawsze
„pułkowników”, napisał, że Sławek, wynosząc się z pałacu prezydium ministrów,
spakował do jednej posiadanej przez siebie walizy trochę swojej bielizny, komplet
dzieł Piłsudskiego i jego fotografie. „Przenosiny nie zabrały więc dużo czasu” – pisał
Regnis.
Tak się złożyło, że podczas mobilizacji byłem jako oficer kawalerii
przewodniczącym komisji poboru koni w okręgu, do którego należała kolonijka
byłego premiera Prystora. Miał on dwa koniki, z których lepszego, pięcioletnią klacz
Finkę, wykarmioną od źrebięcia chlebem przez panią Prystorową, zarekwirowałem
do wojska. Zdaje się, że z tą Finką zabrałem jedyne i główne bogactwo posiadane
przez państwa Prystorów. A przecież nie byli to ludzie ani rozrzutni, ani życiowi
abnegaci, lubili raczej schludne i przyzwoite życie. Możemy się chlubić takimi
dygnitarzami. Ale nie wszyscy w Polsce byli do nich podobni, choć jednak
uczestnictwa w aferach ze strony polityków było w Polsce o wiele mniej, niż w
innych krajach europejskich.
Właśnie dlatego, że „pułkownicy” nie stanowili żadnej organizacji, a byli tylko
dobrymi znajomymi, zgranymi między sobą, koneksje i kontakty każdego członka
tej grupy szły w różnych kierunkach. Każdy z „pułkowników” miał swoją osobistą
grupę, która z nim współpracowała. Ludźmi najbliższymi Sławka za czasów prac
konstytucyjnych był Stanisław Car, Bohdan Podoski, sekretarz BBWR, pułkownik
Kleszczyński, dawny kawalerzysta z oddziału Beliny, ziemianin z kieleckiego i
późniejszy prezes izby rolniczej w Krakowie. Poza tym Sławek miał wielu oddanych
sobie przyjaciół zarówno wśród konserwatystów, jak w grupie ludowej czy
robotniczej. Zresztą nikt nie kwestionował Sławka, jako największej powagi
moralnej i najbliższego intymnego przyjaciela Piłsudskiego. Żałuję, że nie potrafię in
extenso przytoczyć dedykacji, którą Piłsudski napisał Sławkowi, wręczając mu swoją
książkę. Napisał tam, że widział wczoraj oczy Sławka zagniewane na niego, że jednak
on, Piłsudski, i Sławek to są dwa konie ciągnące brykę Polski. „Dwa stare, śmieszne
konie” – pisał Piłsudski o sobie i przyjacielu. Nie wiem, za co mógł się Sławek na
Piłsudskiego gniewać, był to niewątpliwie przyjaciel oddany mu na śmierć i życie,
żyjący tylko Piłsudskim, Polską i poświęceniem. Diapazon moralny Sławka był tak
wysoki, że czasami nie rozumiał on życia, jak nie rozumie życia mnich lub święty z
klasztoru. Sławek miał tendencje do filozofii, odpowiadały mu takie dzieła, jak
Cieszkowskiego Ojcze nasz, dyskusje polityczne zaczynał od tematów
abstrakcyjnych, miał zresztą doskonałą technikę organizacyjną, a czar tej rycerskiej
postaci był tak duży, że ułatwiał mu rozmowy nawet z politycznymi wrogami.
Wśród polskiego snobizmu był to człowiek nadzwyczajnie prosty, skromny. Kiedy w
Polsce wchodził polski minister na salę, same drzwi to odczuwały i otwierały się
jakoś inaczej, szerzej, głośniej. Sławek zawsze pojawiał się wśród ludzi nie wiadomo
skąd, nawet wtedy, gdy był premierem. Był to człowiek, w którym dygnitarstwo nie
zmieniło nic z duszy, z serca, z obyczajów, pozostał biednym, trochę marzycielskim
inteligentem. „Chciałem kiedyś w Persji tworzyć legiony polskie” – powiedział mi i
zamyślił się, i w oczach jego zobaczyłem wtedy jak gdyby góry Kaukazu i
beznadziejność sprawy polskiej przed wojną.
Miłość do Piłsudskiego u Sławka była bezgraniczna. Nie był to jednak stosunek
„starego sługi”, jak stosunek Składkowskiego do Marszałka, zresztą także piękny, ale
przypominający stosunek służącego do pana. Sławek nie mógł w ten sposób do
Piłsudskiego się stosować, bo nie mógł w sobie nic mieć ze służącego, a tylko z
przyjaciela. A jednak chętnie brał na siebie każdy zarzut, każde oskarżenie lub
poniżenie, które godziło w Piłsudskiego. Odsuwał od Piłsudskiego każdy cień, który
mógłby na niego paść, nawet do przesady. Rozmawiałem kiedyś ze Sławkiem o
Azefie i zapytałem, czy Marszałek znał Azefa. „Nie, to ja tylko gadałem z Azefem”–
powiedział Sławek. A nieprawda, Piłsudski także spotkał się kiedyś z Azefem, ale
Sławkowi sama myśl, że Piłsudski mógł się zetknąć z takim paskudztwem jak Azef,
była nieprzyjemna.
W epoce, która nas w danej chwili interesuje, Sławek stanął na trybunie
sejmowej i jak Winkelried brał całą winę za Brześć na siebie, bronił Brześcia
różnymi argumentami: „Sprawę tę badałem, regulamin był surowy, ale sadyzmu nie
było” – powiedział między innymi. Ale Sławek nie był zdolny do brutalności. Były to
czasy bardzo ostrej walki z Kołem Ukraińskim, jedną z członkiń tego koła była pani
Milena Rudnicka, ostro atakująca państwo polskie przy każdej sposobności.
Pamiętam, jak Sławek przy spotkaniu z nią pochylił swą wysoką, męską postać w
ukłonie. Po prostu Sławkowi, fanatycznie kochającemu Piłsudskiego, wszyscy
wrogowie Piłsudskiego wydawali się być moralnym szkaradzieństwem.
O ile Sławek ze względu na swój czar osobisty i koleżeński sposób obcowania z
ludźmi nadawał się na organizatora ciała zbiorowego, koleżeńskiego, nadawał się na
prezesa, o tyle Prystor miał dobrą rękę do cugli w rządzeniu. Dnia 27 maja 1931 roku
Prystor został premierem, od razu wziął w ręce wszystkich ministrów, wojewodów;
miał silną rękę w ich dyscyplinowaniu, poddawaniu własnej woli. Jego rządy zbliżały
się do typu kanclerskiego, ministrowie stawali się raczej dyrektorami podległych mu
departamentów. W sprawach gospodarczych Prystor wykazywał dużo zdrowego
rozsądku, ale nie wszystkie jego poglądy polityczne miały szeroki horyzont. W
sprawach narodowościowych był zaciekłym nacjonalistą, do „partyjnictwa” jego
stosunek był taki sam jak Sławka, tylko bez zapału Sławka. Był to człowiek o wiele
bardziej realistyczny od Sławka i bardziej realny.
O Sławku była rozpowszechniona legenda, że był synem księcia
Czetwertyńskiego. Widziałem nawet biograficzne wydawnictwo bolszewickie, w
którym plotka ta znalazła wiarę. Jednak ojciec Sławka pochodził ze średniej szlachty,
był urzędnikiem cukrowni hrabiego Józefa Potockiego z Antonin i mieszkał w
Kijowie. Sławek mówił czasem o sobie, że chciałby być wojewodą kijowskim. Gdy
pierwszy raz został premierem, na przyjęciu urządzonym na jego cześć w Hotelu
Angielskim posłowie ukraińscy od Józewskiego z Wołynia należący do klubu BBWR
śpiewali mu „Mnogija lita” [„Sto lat”]. Sławek był to typ najbardziej
sienkiewiczowski ze wszystkich „pułkowników”, widzimy go doskonale w roli
Skrzetuskiego i na „dzikich polach”, i w dysputach z Chmielnickim.
Biedny Sławek. Tragiczna wielkość Polski.
Pod wpływem Sławka wyrasta w tych latach od 1930 roku Hołówko. Był on
pierwej socjalistą, pisał wiele rzeczy nie bardzo rozumnych, demagogicznych, często
wprost nietaktownych, ale gdy został prezesem klubu BBWR, zaczął rosnąć. Zaczęła
w nim rosnąć mądrość, talent krasomówczy, horyzont myślowy, energia, siła, chęć
pracy. Rósł w oczach i byłby na pewno wyrósł na pierwszorzędnego męża stanu,
jakiegoś znakomitego ministra spraw wewnętrznych, ale go zabito w chwili
odpoczynku, w pensjonacie unickich sióstr zakonnych, Rusinek, w Truskawcu.
Zabójcami byli Ukraińcy, ale samo zabójstwo nakazane było przez Sowiety i
zorganizowane przez Baranowskiego, prowokatora ukraińskiego, naszego
konfidenta i agenta sowieckiego w jednej osobie. Byłem na procesie o zabójstwo
Hołówki, rozmawiałem z prokuratorami i z naczelnikiem wydziału politycznego i
nabrałem głębokiego przeświadczenia, że Hołówko zginął z rozkazu Sowietów,
ponieważ był ich zdecydowanym nieprzyjacielem. Natomiast Bronisław Pieracki,
minister spraw wewnętrznych, został zabity także przez Ukraińców, ale
podejrzewam, że z dopuszczenia jakichś organów naszej własnej policji. W obu
wypadkach Ukraińcy byli tylko narzędziem.
Wspomniałem o folwarczku Piłsudskiego. Marszałek urodził się w Zułowie,
majątku, który posiadał 14 000 hektarów, a ojciec Piłsudskiego posiadał jeszcze inne
dobra i wszystko to potracił, zdaje się z własnej winy, nie będąc człowiekiem
umiejącym gospodarować. Rodzina Piłsudskich, herbu Kościesza, przydomku
Rymsza-Giniatowicz, posiadała inne majątki, jak Mosarz, urocze Czabiszki nad
Wilią. W roku 1921 uchwalono ustawę zwaną popularnie „ziemią dla żołnierzy”.
Mocą tej ustawy zabierano właścicielom ziemskim na kresach majątki i rozdawano
je pomiędzy byłych żołnierzy. Nie była to ustawa szczęśliwa; niesprawiedliwa wobec
ziemian, przyczyniła się walnie do rozbudzenia antagonizmu pomiędzy
włościaństwem kresów a „osadnikami”, których było zaledwie kilkanaście tysięcy,
ale którzy otrzymawszy ziemię w sposób łatwy, potem ciągle domagali się kredytów,
ulg, anulacji długów i znowu kredytów. Niechętnie na to patrzyło pogrążone w
nędzy miejscowe włościaństwo. Na mocy tej ustawy otrzymała także nadziały ziemi
duża część oficerów i generałów. Otrzymał także Marszałek Piłsudski i zlecił wybór
kolonii bratu swemu Adamowi Piłsudskiemu, buchalterowi magistratu wileńskiego,
prosząc go, aby było niedaleko jezioro. Brat Piłsudskiego nie miał widać poczucia
piękna krajobrazu, bo wybrał miejscowość obrzydliwą, bez drzew: było co prawda
jezioro, a raczej staw czy wielka kałuża, ale oddzielone od domu szosą i wyjątkowo
brzydkie. Piłsudski tam nie jeździł i oto minister Staniewicz, będąc ministrem
reform rolnych, zamienił te Dębniki (tak się, zdaje się, nazywały) na urocze
Pikieliszki, również malutkie, ale stanowiące resztkę większej kiedyś całości,
położone w uroczej okolicy, pomiędzy Wilnem a granicą litewską. Prasa opozycyjna,
zwłaszcza socjalistyczny „Naprzód” krakowski, nie powstydziła się rozpocząć na tym
tle kampanii. Było to już po epoce brzeskiej, widziałem w „Naprzodzie” artykuł, w
którym pisano tak: praworządność – Pikieliszki, naprawa obyczajów – Pikieliszki,
czyste ręce – Pikieliszki, coś tam jeszcze – Pikieliszki. Było to szkaradne, gdyż
Piłsudski, przyjmując tę kolonijkę, nie wziął więcej niż tysiące szeregowych
żołnierzy, którym ustawą było to przyznane, a ustawa nie czyniła różnicy pomiędzy
żołnierzami, oficerami a generałami. Piłsudski wobec tej kampanii okazał niezwykłą
pychę. Zabronił konfiskować artykuły, zabronił wytaczać procesy oszczercom.
Wiedział, że kraj w to nie uwierzy.
Po śmierci Piłsudskiego, kiedy nikogo w tym folwarczku nie było, lubiłem tam
jeździć na spacer. Była tam aleja dworska z wybojami i kałużami, był dworek, jeden z
takich, którego pokoje pachną jabłkami i śliwkami z kminem na rożenkach, w
których podłogi skrzypią, a w nocy czasami spacerują łagodne, niezłośliwe duchy
starych służących. Był tam także park. Z jednej jego strony można było dojrzeć
wznoszący się gminny budynek, z czerwonej cegły, nowoczesnej szkoły imienia
Marszałka Piłsudskiego, ale nie w tę stronę Marszałek patrzył. Oto gęstwina starego
parku, oto zacienione ścieżki, pokryte jesiennymi liśćmi i oto ławka drewniana nad
jeziorem. Tafla spokojna jeziora, dzikie kaczki, a na drugim brzegu widać tylko
trzciny, łąki i zaledwie czubek jakiejś niziutkiej strzechy. Taki widok był tu lat
sześćdziesiąt, osiemdziesiąt, sto lat temu, pozostał niezmieniony, i z tej ławki pisał
Piłsudski na zjazd legionistów, że w tafli jeziora… widzi oczy dziecka.
A naokoło mieszkali ludzie, którzy tak samo kochali jeziora i dzikie kaczki, i
nenufary, i lasy, i czyste, rozległe widoki.
Odsunięcie od władzy odbiera też możność orientowania się w sprawach
państwowych, posiadanie władzy kształci, wyrabia, uinteligentnia. Bywa zresztą
inaczej, bywa, że władza niezasłużenie otrzymana działa na mózg deprymująco, jak
to później zobaczymy na przykładzie Rydza i Składkowskiego, ale angielski system
parlamentarny, doskonały z wielu względów, dobry jest także dlatego, że nie
odrzucając żadnej partii od władzy, kształci powszechne poczucie odpowiedzialności
za losy państwa. Piłsudski powysuwał szereg ludzi młodych, którzy by nigdy nie
zostali ministrami przy systemie wyborów, demagogii debat parlamentarnych. Nie
wszyscy z nich się udali, ale niewątpliwie było pomiędzy nimi wiele prawdziwych
talentów.
Nowa konstytucja nie została wprowadzona siłą, oktrojowaniem, nie powstała z
zamachu stanu. Twierdziłem, że byłaby to lepsza metoda niż jej uzyskiwanie przez
demoralizowanie przeciwnika politycznego. Rozbijało się teraz różne partie,
wyłuskiwało się z tych partii ludzi niezadowolonych, ale cóż! Pozyskiwało się
przeważnie charaktery gorsze i słabsze. Przez pewien czas rozbijano PPS,
pozyskiwano co tydzień jakiegoś innego działacza. Donosząc o stracie owieczki,
„Robotnik” wyjaśniał za każdym razem, że oni wiedzieli już od dawna, że to świnia.
„Czy wszystkie świnie już od was wyszły, czy jeszcze jakieś zostały?” – zapytywałem
polemicznie redakcję „Robotnika”. Ale niewątpliwie gatunek ludzi pozyskiwanych
staje się coraz gorszy. Nie z Szawłów powstają Pawły, lecz raczej odwrotnie. Tak
samo od endecji zgłasza się taki Sadzewicz, niegdyś redaktor gazety „Dwa Grosze”.
Wszyscy oni nadają sobie niesłychaną wagę gatunkową, którą potem prędko tracą.
Konstytucja

Według przypowieści praca powinna się dokonywać przy pomocy orła, lwa,
wołu i człowieka. Orzeł daje plan, inicjatywę, lew – zapał, wół – robotę, człowiek –
znajomość ułomności natury ludzkiej. W Konstytucji 23 kwietnia lwem był Sławek –
opuścił premierostwo, aby się zająć nowym ustrojem dla Polski; wołem, na którym
spoczywało opracowanie szczegółów – Bohdan Podoski, sędzia z Wilna, sympatyk
konserwatystów, całym sercem oddany Sławkowi, wreszcie człowiekiem, czy –
według innej redakcji tej przypowieści – wężem, był Stanisław Car. On był głównym
autorem konstytucyjnego projektu. Poza nim wpłynęły na projekt uwagi samego
Marszałka, wypowiedziane jeszcze w czasie prac nad pierwszym projektem
konstytucji BBWR, kiedy jej referentem był Jan Piłsudski, a także pewne teorie
Ignacego Matuszewskiego.
Prace nad konstytucją kończą się już w okresie choroby Marszałka Piłsudskiego,
który w pewnym momencie wyrządza Sławkowi dużą przykrość, obalając jego
projekt senatu, wybranego wyłącznie przez kawalerów Virtuti Militari i Krzyża
Niepodległości. Projekt ten powstał z projektu Matuszewskiego, który chciał senatu
złożonego z senatorów dożywotnich, mianowanych przez Piłsudskiego, a potem
zabezpieczenia posiadania władzy obozowi piłsudczyków. Projekt Sławka obioru
senatu przez kawalerów obojga orderów, był projektem idącym w tym samym
kierunku, albowiem większość kawalerów Krzyża Niepodległości składała się z
niewątpliwych piłsudczyków, tylko w projekcie Sławka było więcej uczucia, mniej
obrachunku. Ale Piłsudski burknął: „To by było trudne”, a na pytanie Sławka: „Czy
nie uważasz, że byłoby dobrze?” – odpowiedział potakująco, ale widać bez zapału,
skoro Sławek uznał tę rozmowę za dezaprobatę i swój projekt z wielkim żalem
wycofał. W późniejszej ordynacji wyborczej powrócił do zasad senatu obieranego
przez elitę, ale o ile Konstytucja 23 kwietnia była udana, o tyle ordynacja wyborcza
była nieudanym płodem Sławka, Cara i Podoskiego.
Konstytucja 23 kwietnia dopuszczała odpowiedzialność ministrów przed
parlamentem, jakkolwiek zabezpieczała państwo przed zbyt częstymi i
nieprzemyślanymi kryzysami. Sejm, mający jednak dostateczne polityczne
wyrobienie, mógł zawsze obalić gabinet na podstawie tej konstytucji. Konstytucja
budowała więc ustrój państwa rozsądnie na dwóch czynnikach: rządzie – a od złego
rządu miało nas zabezpieczyć istnienie kontroli parlamentarnej, i sejmie – a od
złego, chaotycznego i rozbitego sejmu miały nas zabezpieczać duże uprawnienia
rządu.
Konstytucja 23 kwietnia nie była bynajmniej konstytucją monarchiczną. Król
obecnie oznacza odebranie naczelnikowi państwa możności decydowania w
szczegółach rządzenia krajem i przelania tej władzy na ciała zbiorowe: radę
ministrów, parlament; król jest potrzebny ze względów psychicznych, jego wielki
urząd polega na utrzymywaniu ciągłości w pracy państwa.
Natomiast na Konstytucję 23 kwietnia oddziałały następujące elementy:
(1) Ustrój Stanów Zjednoczonych. Car jeszcze w roku 1923, w odczycie na
zjeździe prawników, zdeklarował się jako zwolennik instytucji prezydenta na sposób
amerykański. Uważał prezydenta Stanów za instytucję nie mniej demokratyczną od
parlamentu, gdyż władza prezydenta również pochodzi z wyborów. Jak wiadomo, w
ustroju Stanów Zjednoczonych władza wykonawcza należy do prezydenta, który
skupia w sobie funkcje europejskiej głowy państwa i europejskiego premiera.
Ministrowie w Stanach są tylko dyrektorami departamentów podlegających władzy
prezydenta.
(2) Stosunek do Piłsudskiego. Konstytucja 17 marca grzeszyła tym, że była
krojona przeciw Piłsudskiemu. Konstytucja 23 kwietnia konstruowała władzę
prezydenta w tym mniemaniu, że obejmie ją Piłsudski.
(3) Nowoczesne prądy myśli konstytucyjno-autorytatywnej. Wpływ ten
reprezentowali w sejmowej komisji konstytucyjnej profesor Czuma z Lublina i poseł
ze Lwowa, Mękarski – szedł on w kierunku antyliberalnym, przeciwnym tak
zwanym prawom obywatelskim. Konserwatywni członkowie komisji byli temu
przeciwni. Carowi poglądy te odpowiadały.
Konstytucja 23 kwietnia nie przerabiała jednak ustroju państwa polskiego na
sposób amerykański. Pozostawiła i premiera, i solidarny gabinet, i odpowiedzialność
gabinetu przed parlamentem. Ale dla wywyższenia władzy prezydenta posłużyła się
instytucją kontrasygnaty, znosząc obowiązek kontrasygnaty przy wszystkich
ważniejszych aktach państwowych prezydenta, jak rozwiązanie sejmu, mianowanie
senatorów z nominacji, mianowanie generalnego inspektora sił zbrojnych i wiele
innych.
Kontrasygnata jest to podpis premiera lub ministra na akcie urzędowym głowy
państwa. Podpis ten odgrywa podwójną rolę. Po pierwsze, podpisem tym bierze
minister na siebie odpowiedzialność przed parlamentem za ten akt, po drugie,
biorąc odpowiedzialność na siebie, minister kontroluje prezydenta, aby nie robił nic
takiego, co by nie odpowiadało polityce parlamentu. W ten sposób kontrasygnata
była jak gdyby nićmi, które wiązały parlament z ministrem, a ministra z
prezydentem, nićmi, które prezydenta poprzez ministra wiązały wolą parlamentu.
Car poprzecinał te nici. We wszystkich najważniejszych aktach państwowych
prezydent został zwolniony od obowiązku kontrasygnaty, a przez to oswobodzony i
spod kontroli gabinetu ministrów, i spod kontroli parlamentarnej.
Zniesienie obowiązku kontrasygnaty było reformą nader istotną, lecz niezbyt
efektowną; gdyby wprowadzono u nas monarchię parlamentarną, ogół ludności,
nieznający się na zagadnieniach prawnoustrojowych, sądziłby, że dokonano jakiejś
wielkiej zmiany. Natomiast zwolnienie w niektórych wypadkach prezydenta od
obowiązku kontrasygnaty ministra wydawało się temu ogółowi reformą „małą”,
omal że formalnego, nieistotnego charakteru. A przecież była to reforma dalej idąca
niż – powiedzmy – zamiana parlamentarnej Konstytucji 17 marca na konstytucję
parlamentarnej monarchii. Dla ścisłości historycznej muszę zaznaczyć, że sama
koncepcja zwolnienia prezydenta od obowiązku kontrasygnaty w sprawach
pierwszorzędnej wagi nie była koncepcją Cara. Zrodziła się ona w potężnym mózgu
profesora Jaworskiego, wodza epigonów stańczyków krakowskich.
Drugą ważną reformą nowej konstytucji było uniezależnienie wojska od polityki.
Wojsko miało mieć ministra do spraw rekrutacji, budżetowych itd., miało mieć
także generalnego inspektora sił zbrojnych do przygotowywania wojny. Generalny
inspektor sił zbrojnych był według konstytucji mianowany bezpośrednio przez
prezydenta, zależał bezpośrednio od prezydenta, był niezależny od rządu i
absolutnie niezależny od kontroli parlamentarnej. Generalny inspektor sił zbrojnych
miał być przewidziany na naczelnego wodza w czasie wojny, chociaż prezydent mógł
mianować kogo chciał w chwili wybuchu wojny. W konstytucji mieścił się również
przepis, że w chwili wojny na naczelnego wodza przechodzi także dyspozycja
wojskami. W ten sposób naczelny wódz w Polsce miał pozycję prawnokonstytucyjną
bez porównania silniejszą aniżeli wodzowie we wszystkich innych krajach, tak
parlamentarnych, jak w monarchiach konstytucyjnych. Ani Hindenburg, ani Pétain,
ani French, ani Kitchener, ani japoński marszałek Ōyama z czasów wojny rosyjsko-
japońskiej nie mieli tak wspaniałej sytuacji. Byli oni albo wodzami, albo ministrami
wojny uzależnionymi albo od parlamentu, albo od głowy państwa. We Francji lub w
Anglii parlament mógł się im wtrącać do wszystkiego, w Niemczech, w Rosji, w
Japonii naczelnik państwa miał prawo wnikać w każdy szczegół. Według Konstytucji
23 kwietnia generalny inspektor sił zbrojnych był niezależny od rządu i od
parlamentu, a naczelny wódz podczas wojny w swej pracy wojskowej stawał się
niezależny również i od głowy państwa. Jedyną klapą bezpieczeństwa było prawo
prezydenta do zmiany generała na stanowisku wodza naczelnego podczas wojny,
jedynym warunkiem, stawianym generalnemu inspektorowi czy też naczelnemu
wodzowi, było żądanie niemieszania się do spraw politycznych. Mówiąc nawiasem,
warunku tego nie dotrzymał i nawet nie zrozumiał Śmigły-Rydz. Prawo prezydenta
do zmiany naczelnego wodza w czasie wojny, wyraźnie zawarowane w konstytucji,
opierało się na doświadczeniu historycznym z czasów wielkiej wojny, ponieważ
wszystkie państwa biorące udział w wielkiej wojnie musiały zmieniać swych wodzów
naczelnych. We Francji był Joffre – Nivelle – Pétain, w Anglii French – Haig, w
Niemczech Moltke – Falkenhayn – Hindenburg, we Włoszech Diaz – Cadorna, w
Rosji wielki książę Mikołaj Mikołajewicz – Aleksiejew. Dział konstytucji w sprawach
wojska i wojny był opracowany według wskazówek Piłsudskiego, opierał się na
teoriach wygłaszanych przez niego jeszcze za czasów namiętnej polemiki z
generałem Sikorskim.
Przemówienie, które wygłosił Sławek w debatach parlamentarnych, było
głęboko i serdecznie przemyślane. Sławek włożył całe serce i duszę w swoją pracę
konstytucyjną. Ta jego mowa była może mniej związana z Piłsudskim niż inne.
Sławek powoływał się na doświadczenia wieków w Polsce, na Konstytucję 3 maja,
powoływał się na to, że Konstytucja 23 kwietnia nie poszła w kierunku żadnej
krańcowości, że buduje ustrój umiarkowany, o zrównoważonych siłach
państwowego mechanizmu. Czuliśmy wszyscy, że przemawia człowiek głęboko
uczciwy, który całą swoją dobrą wolę włożył w tę pracę. Sławek powiedział: „Zdaje
się, żeśmy zrobili wszystko, aby stworzyć ustrój najbardziej odpowiedni dla Polski,
najbliższy obyczajom i potrzebom Polski”.
Byłem zwolennikiem monarchicznego rozwiązania kwestii ustroju Polski. Ale
muszę przyznać, że ze wszystkich ustrojów, które miała Polska, Konstytucja 23
kwietnia była najlepsza: lepsza od ustroju Polski w XVII i XVIII wieku, lepsza od
Konstytucji 17 marca. Ustawa z 23 kwietnia po raz pierwszy w naszych dziejach
stwarzała silną władzę w Polsce i jednocześnie w czasach, w których dyktatura
męczyła ludność we wszystkich krajach sąsiadujących z Polską, brzmienie ustawy 23
kwietnia zabezpieczało Polskę przed ustrojem totalistycznym, pozostawiało
parlament i częściową odpowiedzialność egzekutywy przed reprezentacją narodową.
Konstytucja 23 kwietnia oddała Polsce wielką usługę w czasie klęski i wojny,
umożliwiając legalne przejście władzy z rąk jednego prezydenta w ręce innego.
Żadna z konstytucji republikańskich nie posiadała i nie posiada takiej instytucji
legalnego przekazywania władzy zwierzchniej, które, jak wskazuje doświadczenie
historyczne, czasami musi być konieczne i może być zbawienne.
Przyczyny, które sprawiły, że Konstytucja 23 kwietnia nie oddała Polsce
większych jeszcze usług, są następujące:
(1) Późniejszy nieszczęśliwy pomysł ordynacji wyborczej, który spowodował
bojkot ustawodawczych instytucji nowej konstytucji przez stronnictwa opozycyjne, a
tym samym pozbawił rząd wszelkiej kontroli ze strony społeczeństwa, i co gorsza,
pchnął nasz ustrój konstytucyjny ku podobieństwu do ustrojów totalistycznych, co
bynajmniej nie wynikało ani z litery, ani z ducha ustawy 23 kwietnia.
(2) Konstytucja 17 marca całą władzę składała w ręce sejmu i zawiodła się: sejm
nie był w stanie zrealizować otrzymanej władzy. Ta sama tragedia, ten sam los
spotkał Konstytucję 23 kwietnia: składała ona silną władzę w słabe i gnuśne ręce
prezydenta Mościckiego, i znów ta władza przerastała i zdolności, i nawet ambicje
tego, komu była przeznaczona. Sejmowej Konstytucji 17 marca nie umiał
zrealizować sejm, prezydenckiej Konstytucji 23 kwietnia nie umiał zrealizować
prezydent. Konstytucja, obmyślona dla Piłsudskiego, drogą nieszczęśliwego
wypadku natrafiła na Mościckiego.
(3) Trzecia przyczyna, dlaczego Konstytucja 23 kwietnia nie oddała usług
ojczyźnie, nazywa się Śmigły-Rydz. Generalny inspektor sił zbrojnych nie był w
stanie zrozumieć, że instytucja szefa armii opiera się w konstytucji na dwóch
równorzędnych i równie silnych założeniach: (a) ogromnej i swobodnej władzy szefa
armii, (b) nie tylko uniezależnieniu, ale i oddzieleniu tego szefa armii od rządu, od
parlamentu, od polityki. Rydz chciał być przede wszystkim politykiem. Rydz nie
rozumiał także, że Konstytucja 23 kwietnia jest antytotalistyczna, że stało się tak z
głębokiego przekonania samego Marszałka Piłsudskiego, i Rydz wprowadzał w
Polsce jakiś nieudolny totalizm. Wbrew przepisom konstytucji Rydz robił z siebie
jednocześnie wodza wojska, którym się przestał zajmować, i wodza politycznego, do
czego się nie nadawał. „Konstytucja 23 kwietnia to mechanizm, który porusza
państwem – mówił Sławek – otóż do mechanizmu tego wbito gwóźdź, w chwili,
kiedy powiedziano: wódz”.
Konstytucję 23 kwietnia uchwalono w sejmie dnia 26 stycznia 1934 roku wśród
mało poważnych okoliczności. Opozycja – jak już powiedziałem – bojkotowała
debaty o przyszłym ustroju Polski, nie interesując się tymi zagadnieniami, dość
jednak ważnymi. Według przepisów art. 125 Konstytucji 17 marca zmiana
konstytucji mogła być dokonana przy zachowaniu pewnych obowiązujących
formalności, wśród których było zapowiedzenie debat konstytucyjnych na pewien
czas naprzód i kwalifikowana większość dwóch trzecich głosujących. Klub BBWR
zapowiedział więc debaty konstytucyjne i wniósł liczne tezy konstytucyjne na obrady
posiedzenia plenarnego sejmu. Opozycja nie dostrzegła, że tezy te są sformułowane
jak artykuły i właściwie tworzą już gotową ustawę konstytucyjną. Wobec tego
zgodnie ze swoją manierą bojkotowania dyskusji konstytucyjnej, z chwilą, kiedy tezy
ustrojowe weszły na porządek dzienny plenarnego posiedzenia sejmu, posłowie
opozycyjni ostentacyjnie porzucają salę obrad i udają się do domów albo do
kinematografów. Wtedy poseł Car zaproponował zmianę tez na artykuły i
uchwalenie konstytucji, co zostało przyjęte nie tylko większością wymaganą przez
ustawę, lecz wprost quasi-jednogłośnie, gdyż protestował tylko profesor Stroński,
którego opozycja zostawiła w roli obserwatora. Opozycja wszczęła zarzut, że
Konstytucja 23 kwietnia doszła do skutku nieformalnie, jednak dialektyka Cara
bardzo im utrudniała tryumf tej tezy. W każdym razie nikt w Polsce nie upierał się
przy teorii, jakoby obowiązywała u nas poprzednia Konstytucja z 17 marca, a stąd
należało logicznie wnioskować, że wszyscy Konstytucję z 23 kwietnia uznali za
obowiązującą. Była ona potem uchwalona z łatwością przez senat, w którym BBWR
posiadał dwie trzecie mandatów, z senatu powróciła do sejmu, została w sejmie
uchwalona z poprawkami senatu dnia 23 marca 1935 roku, ponieważ do tego
drugiego głosowania niepotrzebna już była kwalifikowana większość, i następnie
uroczyście przez prezydenta Rzeczypospolitej podpisana dnia 23 kwietnia 1935
roku.
Główny redaktor konstytucji, Car, był w Polsce niepopularny. Był też
człowiekiem, który dziwnie mało dbał o tę popularność, palcem by nie ruszył, aby
zmienić zdanie opinii publicznej o sobie. Był to człowiek mający wiele zalet, i ci,
którzy go znali, zdawali sobie sprawę, jaką mu się krzywdę wyrządza, przedstawiając
go jako potwora. Car był to człowiek głęboko wykształcony, doskonały mówca i
stylista, w przyjaźni wierny i w ogóle natura głęboko lojalna, rycerski, a w życiu
publicznym i osobistym idealnie bezinteresowny. Był on zamożniejszy od innych, bo
jako syn bogatego mieszczanina warszawskiego odziedziczył spory majątek po ojcu,
między innymi w postaci kamienic w Warszawie. Był to umysł elastyczny, szeroki,
bystry, był to miłośnik języka polskiego, jego prawnicza polszczyzna była tradycyjna
i piękna, tak jak polszczyzna praw Królestwa Kongresowego, i odbijała jaskrawie od
ohydnego czasami stylu współczesnego ustawodawstwa. Ale Car był nihilistą,
dekadentem, schyłkowcem prawnym. Jego subtelność interpretacyjna, czasami
bardzo dowcipna i olśniewająca, czasami dowcipnie paradoksalna, jego
przeadwokacenie stosunku do ustawy musiało doprowadzać obywatela do
przekonania, że każdą ustawę można zawsze interpretować raz tak, raz inaczej, raz
na biało, raz na czarno. W takich warunkach prawo przestaje istnieć. Car, jako
minister, dużo się też niestety przyczynił do osłabienia niezależności urzędu
sędziowskiego, wszakże nie tyle, ile jego następcy, zwłaszcza Michałowski.
Myśl o prewencyjnej wojnie z Niemcami

Stosunki francusko-niemiecko-polskie pozostają niezmienione. Francja układa


się z Niemcami, Niemcy atakują Polskę, coraz głośniej mówią o rewizji naszych
granic. Myśl o potrzebie tej rewizji znajduje echo w prasie francuskiej.
Piłsudski próbuje kilkakrotnie ruszyć kwestię litewską z martwego miejsca.
Porzucając dawne swe metody, stosując metody o czysto nacjonalistycznym
charakterze, występuje z obroną ludności polskiej zamieszkałej na Litwie
kowieńskiej. Rozpoczyna represje na Wileńszczyźnie. Sprawa opiera się o Ligę
Narodów. Piłsudski dnia 7 grudnia 1927 roku przyjeżdża do Genewy, zapytuje
Voldemarasa: pokój czy wojna? Voldemaras odpowiada, że pokój. To wszystko, co
Piłsudski mógł wtedy osiągnąć, mianowicie, że Litwini, którzy dotychczas
oświadczali, że są z nami w stanie wojny, przestali to mówić, bo byłoby to nie do
zniesienia w atmosferze genewskiej, przeładowanej frazesami o pokoju, pokoju
bezwzględnym, pokoju między narodami. Ale było to pyrrusowe zwycięstwo
Piłsudskiego. Bo oto w raporcie Ligi Narodów, przeczytanym w obecności
Piłsudskiego, który siedział w pierwszym rzędzie krzeseł dla publiczności,
odmawiając zajęcia miejsca przy stole Rady Ligi, pomimo uprzejmych zaproszeń
Austena Chamberlaina i innych, w tym raporcie powiedziano wyraźnie, że Liga
Narodów zdaje sobie sprawę z różnicy poglądów obu rządów – polskiego i
litewskiego – na kwestie terytorialnej przynależności miasta Wilna i ziemi
wileńskiej. Litwini powiedzieli więc: pokój, co im nic nie ujęło, bo i tak wojny z
Polską prowadzić nie mogli, a natomiast uzyskali, że Liga Narodów raz jeszcze
przyjęła do wiadomości, iż posiadają pretensje do Wilna. Polska dążyła do
nawiązania z Litwą normalnych stosunków dyplomatycznych i konsularnych, co
istotnie mogłoby się stać poważnym krokiem na drodze do zakończenia sporu i
próby dalszego porozumienia, ale Liga Narodów nie chciała tego Litwie narzucić.
Oczywiście, wynikało to z tego, że Liga Narodów w tym czasie jest tylko
pseudonimem angielsko-francusko-niemieckiej współpracy i że załatwienie sporu
litewsko-polskiego po myśli życzeń polskich nie odpowiadało interesom polityki
niemieckiej.
W Genewie Piłsudski powiedział o sobie: „My, Litwini!” Był to bodaj ostatni
sienkiewiczowski gest obozu rządowego. W Polsce nic już nie przypominało zasady
gente Ruthenus, natione Polonus; zapominano stale, że Polska była pojęciem
szerszym, obejmującym prócz Polaków jeszcze inne ludy, jak Litwinów, Rusinów –
obóz rządowy oddzielał wyraźnie Polaków od Ukraińców i nawet Białorusinów, co
gorzej – nie zawsze z równą stanowczością oddzielając Polaków od Żydów.
Niemcy mieli w Lidze Narodów scenę, teatr, boisko zbliżenia się do Francji i
Europy, boisko wrogich demonstracji przeciw Polsce. Ton ministrów niemieckich w
stosunku do Polaków był prowokacyjny. W roku 1928, na grudniowej sesji Rady Ligi
Narodów w Lugano, Stresemann uderzał pięścią w stół, mówiąc o Polsce, a na
pokojowej współpracy ze Stresemannem Briand oparł przecież całą swoją politykę,
pacyfizm francuski – wszystkie swoje nadzieje. Stresemann wobec sojuszu
francusko-polskiego miał dwa oblicza, jedno pokojowe i uśmiechnięte, zwrócone do
jednego z sojuszników, mianowicie Francji, drugie namarszczone i wojenne,
zwrócone do drugiego, słabszego i bardziej zagrożonego sojusznika, mianowicie
Polski. Francja z całą serdecznością przyjmowała te uśmiechy, Francja była bowiem
pewna, że antagonizm Polski i Niemiec będzie stały i wieczny mając więc
zabezpieczenie od wschodu, które w owych latach było dość poważne, zważywszy na
to, że Niemcy bądź co bądź były rozbrojone, Francja mogła wobec Niemiec uprawiać
politykę pokojową.
Minister Zaleski mówił stale nie tylko: „pokój”, ale i: „poszanowanie traktatów”.
Oczywiście, żaden traktat nie jest wieczny, traktat jest tylko stwierdzeniem sił
politycznie działających w chwili podpisania traktatu – niczym więcej. Traktat
wiedeński utrzymał się przez dziewięćdziesiąt dziewięć lat tylko i wyłącznie w
zakresie granic wytkniętych na terytorium polskim, poza tym został zmieniony
bardzo prędko we wszystkich innych kwestiach. Traktat wersalski nie miał szans
utrzymania się długo, gdyż krytyka tego traktatu rozbrzmiewała głośno we
wszystkich krajach, nawet zwycięskich. „Poszanowanie traktatów”, jako kamień
węgielny całej polityki, oznaczało oparcie tej polityki na zasadzie ahistorycznej,
ażyciowej, alogicznej, Ale minister Zaleski nie miał innej formuły; gdyby mówił
tylko jeden wyraz, mianowicie „pokój”, oznaczałoby to poddanie się losowi i
wyrzeczenie się Pomorza dla uratowania pokoju. W publicystyce bowiem światowej
namawiano nas do tego, a Stresemann twierdził, że tylko za tę cenę Niemcy gotowe
są ostatecznie zbliżyć się do Europy i przestać całej Europie grozić porozumieniem z
Rosją sowiecką. W ten sposób więc Zaleski, mówiąc o „poszanowaniu traktatów”,
stawał się w oczach niektórych bardzo zaawansowanych pacyfistów turbatorem
owego „pokoju”, a przynajmniej turbatorem teorii, że dla pokoju Europy z
Niemcami Polska powinna znieść wszelkie ciężary.
Minister Zaleski ma dużą pozycję osobistą w Genewie i na zachodzie Europy,
jednak nie udaje mu się powstrzymać w niczym polityki ustępstw Francji wobec
Niemiec. Francuzi nie pozwalają mu nawet zabierać głosu w sprawie przedwczesnej
ewakuacji trzeciej strefy okupacji nadreńskiej, twierdząc, że Polski to nie dotyczy.
Jak to nie dotyczy, skoro jest sojuszniczką Francji i według traktatu ma się z nią
porozumiewać w sprawie wspólnego niebezpieczeństwa niemieckiego! Ale Francuzi
są tak pewni antyniemieckiego nastawienia Polski, tak są przekonani, że Polska nie
ma możliwości innej polityki, niż być wprzęgnięta do rydwanu interesów
francuskich, że lekceważą nawet sojusz francusko-polski, podpisany w roku 1921.
Sojusz ten był przez nich zredagowany ostrożnie, chociaż był podpisany wtedy,
kiedy polityki Stresemanna jeszcze nie było i nic jej nie zapowiadało, ale trzeba
pamiętać, że redagował go Briand. Francja zobowiązała się więc tylko do
„porozumienia się” z Polską, ale teraz Francuzi od czasu do czasu twierdzą, że sojusz
ten już nie obowiązuje, ponieważ został skonsumowany przez układy podpisane w
Locarno. To już jest spychanie Polski do roli biernej, do spełnienia roli jako
rezerwuaru siły Francji na wypadek wojny i jako materiału biernego, którym Francja
płaci Niemcom za ustępstwa na korzyść Francji.
W tych warunkach następuje zbliżenie się Piłsudskiego do Sowietów. Można
powiedzieć, że i pod tym względem Piłsudski wszedł na szlak Dmowskiego, ale to by
było o tyle niesłuszne, że Piłsudski pozostał Piłsudskim, że zbliżył się obecnie do
Sowietów tak samo, jak swego czasu w Legionach, dla uzyskania większej swobody
ruchów, dla oswobodzenia się spod kurateli austriackiej nawiązywał kontakt z
władzami niemieckimi, idąc za koncepcjami Studnickiego. Zbliżenie się Piłsudskiego
do Sowietów w roku 1932 i w początkach roku 1933 ma trzy cechy: (1) Chodzi tu o
samodzielność polityki polskiej. Polska, zablokowana pomiędzy wrogimi Niemcami
a wrogą Rosją, jest zdana na łaskę i niełaskę Francji. Piłsudski pośredniczy nawet w
zbliżeniu się Rumunii do Rosji, nie chcąc do Moskwy iść sam, ale iść musi, bo w ten
sposób zdobywa jakąkolwiek swobodę ruchów. Jest to więc polityka zdążająca do
usamodzielnienia i do niezależności polityki polskiej, polityka robiona wbrew
Francji. Francuzi są wtedy z tego zbliżenia bardzo niekontenci. (2) Drugą cechą
będzie prowizoryczność, znowu powiemy, że Piłsudski pozostał Piłsudskim, to
znaczy antyrosjaninem i antybolszewikiem, a swoje zbliżenie do Rosji uważał za
czasowe i taktyczne. (3) Pacyfikacja polsko-rosyjskich stosunków była pierwszą,
elementarną, konieczną reformą dla kogoś, kto nie tylko zaczął jak Piłsudski serio
przemyśliwać nad wojną prewencyjną z Niemcami, ale także dla tego, kto by chciał
udawać, że dąży do tej wojny. Polska bowiem w latach 1931–1933 nie mogła nawet
grozić wojną Niemcom, nie doszedłszy uprzednio do pozorów zbliżenia z Sowietami.
Sowiety, niezadowolone z obrotu polityki Niemiec wobec Europy,
zaniepokojone ogromnymi wpływami Hitlera w Niemczech, przewidujące bliskie
jego przyjście do władzy, idą na to zbliżenie. Głośny publicysta sowiecki, Żyd z
Tarnowa, Karol Radek, przyjeżdża latem 1932 roku do Polski, odwiedza Gdynię.
Miedziński zostaje przez Piłsudskiego wysłany do Moskwy. Wygłasza tam czułą
mowę na bankiecie.
W styczniu 1933 roku dochodzi do władzy w Niemczech Hitler. Urealnia to myśl
o wojnie prewencyjnej, bo dojście do władzy Hitlera przestraszyło pacyfistów
europejskich i przymknęło im usta. Wzmacnianie się Niemiec nabrało wyraźnie
antypolskiego charakteru; Polska musi się bronić, jeśli chce utrzymać prastare swe
ziemie przy sobie i swoje wyjście do morza, bez którego nie jest po prostu państwem
w pełnym znaczeniu tego słowa. Jeśli ma się bronić, to teraz lub nigdy. Niemcy nie
są jeszcze uzbrojone, a pacyfiści europejscy, gotowi do ustępstw dla Niemiec
kosztem Polski, są teraz zachwiani w swych przekonaniach, przestraszeni widokiem
Hitlera. Z chwilą, kiedy Hitler zacznie zbroić Niemcy, wyzyskując swój ogromny
przemysł zbrojeniowy i chemiczny, którego Polska w porównaniu z Niemcami tak
jakby nie posiada – każdy miesiąc będzie przechylał szalę wojny na korzyść Niemiec,
na niekorzyść Polski.
Ale pomiędzy dojściem do władzy Hitlera a rozmową Wysocki–Hitler z dnia 2
maja 1933 roku zaszedł jeszcze jeden fakt pierwszorzędnej wagi, mianowicie tak
zwany pakt czterech w marcu 1933 roku. Pakt czterech był naturalną ewolucją
polityki zwanej ligą Narodów. Współpraca trzech państw – Anglii, Francji i Niemiec
– która była treścią istotną istnienia Ligi Narodów, nie mogła się przedłużać w
dotychczasowej formie. Włochy, odsuwane dotychczas od Ligi Narodów, czytaj: od
współpracy trzech wielkich mocarstw, musiały zyskać w tym momencie na
znaczeniu1. Ale dla nas pakt czterech mieścił duże niebezpieczeństwa, mianowicie:
(1) mógł się stać udoskonaleniem systemu Ligi Narodów, czytaj – jeszcze większym
uzależnieniem państw mniejszych od mocarstw decydujących; (2) stawiał przed
Polską widmo przerażające, że polityka Briand–Stresemann może być również
stosowana i do hitlerowskich Niemiec, co by oznaczało dalsze poświęcanie naszych
interesów, tylko w tempie szybszym niż uprzednio; (3) zbliżenie Włoch do Niemiec
mogło oznaczać, że Mussolini dla pomyślnego załatwienia swoich spornych kwestii z
Niemcami gotów jest Hitlerowi zapłacić polskim Pomorzem albo jakimiś innymi
ustępstwami krzywdzącymi Polskę.
Pakt czterech nie udaje się, rozpada się z przyczyn, w których swój udział mieli
Beneš i Piłsudski, ale jego powstanie wskazuje, w jakim niebezpieczeństwie jest
Polska, i wskazuje, że Polska musi szukać jakiegoś nadzwyczajnego wyjścia.
Polska zaczyna stosować środki ostre, mogące zahaczyć Niemcy, mogące
wywołać konflikt zbrojny, wskazujące, że Piłsudski uważa, iż jeśli kiedy ma
wybuchnąć wojna prewencyjna, to teraz.
Tutaj trzeba zanotować pewne tajemnicze posunięcie Piłsudskiego. Oto na
Wielkanoc 1933 roku raptem bucha wieść w Wilnie, że Piłsudski zjeżdża do Wilna,
aby zaatakować Litwę kowieńską. Oficerowie są szczerze przekonani, że za kilka
godzin wyruszą na Kowno, prasa proszona jest o dodatki nadzwyczajne, o zrobienie
jak największego alarmu, Piłsudski przyjeżdża, odbywa przegląd wojsk na ulicy
Mickiewicza, po czym odjeżdża.
Zdaje się, że to posunięcie miało podwójny cel. Piłsudskiemu chodziło o
wybadanie zachowania się Rosji wobec Polski, o odgadnięcie, jaka będzie postawa
Sowietów w razie wojny polsko-niemieckiej. Piłsudskiemu chodziło o
sprowokowanie prośby Litwy do Sowietów o obronę i chciał widzieć reakcję
Sowietów na taką prośbę. Ale może był tego posunięcia jeszcze inny powód, bardziej
skryty. Oto chodziły ciągle pogłoski, że są ludzie w Polsce, którzy gotowi są
wymienić Gdańsk i Pomorze na Litwę kowieńską. Piłsudski znał dobrze wartość
tych plotek, wiedział, że takich ludzi w Polsce nie ma, ale wiedział także, że Niemcy
przez uporczywe, tendencyjne powtarzanie tych plotek w swojej prasie gotowi byli
sami uwierzyć, że „nie ma dymu bez ognia”. Piłsudski liczył się także z tym, że
Niemcy wiedzą o planach pewnej osobistości, całkiem w swych poglądach
odosobnionej, ale odgrywającej w życiu polskim pewną rolę, o planach podziału
Litwy kowieńskiej pomiędzy Niemcy i Polskę z oddaniem Niemcom Kłajpedy i
niedużej części terytorium litewskiego, z przyłączeniem do Polski reszty. Nie
potrzebuję tu dodawać, że i jednego, i drugiego planu Piłsudski był stanowczym
przeciwnikiem, lecz sądzę, że w danym wypadku chodziło Piłsudskiemu o zbadanie,
o sprowokowanie, czy Hitler nie wystąpi wobec niego z jakimiś propozycjami, co by
mogło służyć do zahaczenia rozmowy na inne tematy.
Pod koniec kwietnia 1933 roku jesteśmy najbliżsi wybuchu wojny polsko-
niemieckiej. Działa naszej marynarki w Gdańsku są należycie zaopatrzone. Rozkazy
wydane. W Wilnie był bluff, tutaj sprawa jest serio. Gdyby wojna wybuchła wtedy,
toczyłaby się w zupełnie innych warunkach niż we wrześniu 1939 roku. Polska
armia była zacofana pod względem technicznym, walor polskich sztabów nie był
świetny, ale bądź co bądź mieliśmy 30 dywizji samej piechoty, jednego z
najlepszych, najbitniejszych żołnierzy w Europie. Niemcy miały 100 000 wojska,
poza tym tylko organizacje paramilitarne bez artylerii, nie miały lotnictwa, nie miały
wojsk pancernych, miały liczne obozy internowanych i wrzenie wewnętrzne w kraju,
nie miały Austrii, Czech, przyjaźni z Włochami, żadnej umocnionej linii na granicy
zachodniej.
Dnia 2 maja 1933 roku poseł polski w Berlinie dr Alfred Wysocki poszedł do
Hitlera z instrukcją zaostrzenia konfliktu. Został zaskoczony pokojową propozycją
Hitlera odprężenia, załagodzenia stosunków z Polską, współpracy celem zwalczania
bolszewizmu.
Po tej rozmowie Polska nie porzuca przez czas pewien polityki odgrażania się
Niemcom. Ale dnia 26 stycznia 1934 roku zostaje podpisany pakt z Niemcami o
nieużywaniu siły przez lat dziesięć.
Aby ocenić ówczesną decyzję Piłsudskiego, trzeba przede wszystkim
dostatecznie jasno, dostatecznie twardo wbić sobie w głowę, że Piłsudski miał do
wyboru tylko dwa wyjścia: albo (1) wojnę z Niemcami, albo (2) bezpośrednie z nimi
porozumienie.
Stan dotychczasowy – ani wojny, ani pokoju – był dla Polski najgorszy,
sprowadzał się do tego, że byliśmy stale naszą quasi-wojną z Niemcami osłabiani. Na
tej naszej quasi-wojnie zarabiała wyłącznie Francja, zbliżając się do Niemiec. Stan
ten nie prowadził do niczego, prócz do rezygnacji z Pomorza lub przyjęcia wojny w
warunkach o wiele gorszych aniżeli kwiecień 1933 roku.
Z chwilą, kiedy Hitler się cofnął, zaproponował porozumienie, Piłsudski mógł
dalej naciskać na plan wojny prewencyjnej. Nie uczynił tego z dwóch, jak myślę,
powodów: (1) nie był pewny zachowania się Europy, nie był pewny pomocy Francji;
(2) obawiał się, że Rosja napadnie nas z tyłu.
Odprężenie stosunków z Niemcami przyniosło na razie wielką ulgę Polsce i
wzmocniło kolosalnie sytuację naszej dyplomacji w Europie. W dalszym rozwoju
wypadków rozmowa Hitler–Wysocki stała się punktem wyjścia do klęski
wrześniowej. Ale za to nie można już winić Piłsudskiego. Za to, że nasze odprężenie
stosunków z Niemcami, przynosząc maksymalne korzyści Hitlerowi, zadało nam
klęskę, odpowiedzialny jest nie Piłsudski, który zaczął, lecz Beck, który kontynuował
i skończył, Beck, który najniesłuszniej w świecie twierdził, że prowadzi „politykę
Piłsudskiego”.

Przypisy

1 Pakt czterech – porozumienie podpisane 15 lipca 1933 przez Francję, Wielką


Brytanię, Niemcy i Włochy, dotyczące współdziałania sygnatariuszy w kształtowaniu
sytuacji politycznej w Europie, w tym m.in. przy ewentualnej weryfikacji traktatów
międzynarodowych. Zawarty z inicjatywy Włoch. Nie wszedł w życie.
Klucz

Piłsudski przed wielką wojną nie miał ani władzy, ani pieniędzy, ani nawet
rozleglejszego autorytetu, i potrafił wprowadzić kwestię polską na teren
międzynarodowy; Piłsudski za czasów naczelnikostwa, ograniczony przez sejm, z
Polską biedną, nowopowstającą, potrafił wyrąbać nam granice wschodnie, a chociaż
rezygnował z Kijowa, to jednak przed narodem polskim na przyszłość dalekie
rozpostarł horyzonty, spowodował niepodległość państw bałtyckich; Piłsudski po
zamachu majowym mógł rządzić jak dyktator, miał armię, skarb, żadnego
poważniejszego sprzeciwu, autorytet bezwzględny… Cóż wtedy zrobił?
Historia Polski po roku 1926 jest szkatułką, do której – aby ją poznać – trzeba
mieć klucz. Klucz ten to prawda bardzo smutna, tragiczna. Piłsudski przez ostatnie
lata swego życia był to człowiek ciężko chory.
Decydujący dla polityki, dla historii, był więc motyw z natury swej niepolityczny,
motyw osobisty, ludzki, motyw smutny.
Piłsudski pracował zawsze z ludźmi, którzy nie podzielali jego ideologii, przed
którymi ukrywał dużą część swoich motywów. Piłsudski grał ludźmi. Szukał ludzi
wybitnych, zdolnych, mocnych i oto starał się im narzucić swoją wolę różnymi
sposobami. W czasie wyprawy na pociąg pocztowy pod Bezdanami1 Piłsudski nie był
uznany za szefa, bo nikt mu tego nie przyznał. Ale działo się ciągle tak, jak on kazał,
dzięki jego osobistemu autorytetowi. Wynika z tego, że nerwy Piłsudskiego zawsze
były w próbie sił z nerwami innych ludzi i że zawsze był górą tylko mocą tego
dziwnego fluidu psychicznego. Ten system pracy musiał wyczerpywać.
Piłsudski jako Naczelnik Państwa nie uchyla się od pracy ze swoimi wrogami,
nie odsuwa wybitnych indywidualności, przeciwnie, szuka ich. Pisze: „Kochany
Panie Romanie…” do Dmowskiego; zamiast wojsko obsadzić swymi oficerami z
Legionów, obsadza je starymi generałami, aby im pokazać, aby ich przekonać, aby
ich przekonania przełamać, że wcale nie jest amatorem i dyletantem, jak oni
twierdzą, ale wodzem prawdziwym. Książę Sapieha robi zamach i to już wystarcza,
aby Sapiehę pozyskiwać, robić z niego współpracownika, ministra. Wiele, wiele
takich przykładów.
Wśród kontrowersji i walk ze zdaniem cudzym, wśród żmudnego
przekonywania osób sobie najbliższych, spływała praca Piłsudskiego przez lata.
I oto się zmęczył.
W czasie swej dyktatury nie szuka już indywidualności gotowych stawić mu
czoło, spierać się, mieć własne zdanie. Przeciwnie, ucieka od takich indywidualności.
Nie szuka już kontrowersji, żąda, by go słuchano i nie nudzono kontrargumentami
czy własnym zdaniem.
Pozyskać kogoś dla swoich idei było kiedyś nie tylko stałym Piłsudskiego
zajęciem, ale i ulubionym sportem. Im ktoś był od niego dalej, tym chętniej go
przyjmował, tym chętniej z nim rozmawiał. Teraz wystarczy czasami, aby ktoś był
innego zdania, by Piłsudski nie chciał go przyjmować.
Nie wypływało to ani ze snobizmu, ani z zarozumiałości, ani z braku szacunku
dla cudzego zdania. Przeciwnie, Piłsudski szanuje ludzi, którzy mają odmienne
zdanie i odwagę cywilną. Bartel angażuje się przeciw Piłsudskiemu jako świadek w
procesie brzeskim; nie przeszkadza to temu, aby Bartel otrzymał później Białego
Orła. Ale już widzieć się i dyskutować z takim Bartlem Piłsudski nie chce.
Powiedział to zresztą wręcz Wieniawie-Długoszowskiemu, gdy ten chciał
uzyskać u niego audiencję dla Skrzyńskiego i twierdził, że Skrzyński to człowiek
bardzo inteligentny: „Mój kochany, ja już jestem teraz tak zmęczony, daj mi spokój
ze swoimi inteligentnymi ludźmi”.
Ludzie „pozaseryjni” – jak powiada Anatole de Monzie – ludzie inni niż reszta
ludzi, ludzie genialni, nie są szczęśliwi osobiście. Wśród marmurów starożytności
majaczy się nam głowa Aleksandra Macedońskiego z jego neurastenią, urastającą
wśród zwycięstw urastających. I któryż z wielkich ludzi był osobiście szczęśliwy?
Andersenowska bajka o cesarzu chińskim, który leży sam i chory. Nie będziemy tu
szarpali jedwabnych zasłon prywatnego, osobistego życia Piłsudskiego, tylko
dlatego, że był wielki. Co mu dawało szczęście, kiedy i czego pragnął od życia, a
zwłaszcza w tych latach ostatnich? Historyk musi się przed tym cofnąć,
oświadczywszy, że Piłsudski w tym okresie, a zwłaszcza od roku 1933 jest bardzo
zmęczony, że zmęczenie to rośnie i powiększa się.
Piłsudski rozstaje się z tymi swoimi współpracownikami, którzy byli
najinteligentniejsi, a więc rezonują: Matuszewski, Zaleski. Piłsudskiemu wygodny
jest Beck, który z biciem serca wchodzi do pokoju i boi się nawet zadać
Komendantowi pytanie. Wygodny jest Składkowski… U kogo innego takie
upodobania wynikają z wad organicznych, u Piłsudskiego były skutkiem
przemęczenia.
Piłsudski nie chce widzieć nawet swych dawnych najbliższych. Sławkowi ufa
bezgranicznie, ale też mu mówi: „Nie pokazuj mi swej konstytucji, bo jak mi
pokażesz, zainteresujesz mnie, to ja ci wszystko poprzewracam, poprzerabiam”.
Coraz więcej spraw Piłsudski odpycha od siebie. Trzyma ciągle cugle państwa w
ręku, ale ręce mu sztywnieją. I tylko ten wspaniały umysł, wspaniały mózg rozjaśnia
czasami drogę Polski swoimi błyskawicami. Piłsudski roi zapewne nadal plany
wielkie, ogromne, wraca – być może – do Kijowa, powiada: „Zobaczysz, Wilno
będzie jeszcze kiedyś stolicą Europy”, ale plany te odkłada na przyszłość, bo nie liczy
się z prędką śmiercią. Ludzie chorzy na raka nie wierzą, że umrą. Piłsudski ma raka.

Przypisy

1 26 września 1908 Organizacja Bojowa PPS pod dowództwem Józefa Piłsudskiego


napadła na stacji Bezdany na rosyjski pociąg pocztowy, zdobywając ok. 200 tys.
rubli.
Jędrzejewicz

„Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził” – powiada przysłowie.


Ale oto narodził się taki, który wszystkim nie dogodził. Nazywał się Janusz
Jędrzejewicz.
Czy obóz rządowy, BBWR, sanacja – jak zwał, tak zwał – był obozem ideowym?
Odpowiadamy: nie, aczkolwiek składał się po części z ludzi ideowych. W Rosji, w
Polsce przez cały wiek XIX przywykliśmy do zespołów ideowych. Partie polityczne
powstawały tak, jak w Stanach Zjednoczonych powstają sekty, szukano, w co
wierzyć, pisano program, jak akt wiary, a potem wierzono, gdyż i tak życie
polityczne realizował kto inny. Na Zachodzie szkołą ideową był socjalizm –
marksizm miał wszelkie cechy wiary – szkołą ideową były takie ruchy jak Action
Française. Ale ruchy te nie dochodziły do władzy. Ideologia u tych socjalistów,
którzy zasiedli na fotelach ministerialnych, prędko schodziła na psy. Ameryka,
Anglia? Ameryka dzieli się na republikanów i demokratów; na demokratycznego
kandydata przy wyborach prezydenckich głosują elementy wręcz różne. Głosują
baronowie bawełny z Południa, jankesi pogardzający imigrantami, głosuje Ku-Klux-
Klan, który zabija katolików i Murzynów, i głosuje proletariat, Murzyni i katolicy na
Północy. Pisarz francuski Siegfried powiada, że linia graniczna pomiędzy
republikanami a demokratami układa się w ten sposób, że republikanie to ci, którzy
rządzą, a demokraci to obóz opozycji, obóz niezadowolonych z rządów. A
konserwatyści i liberałowie w Anglii? Przez dziesiątki lat konserwatyści wykonywali
programy liberałów, a liberałowie – konserwatystów. Ten sam Siegfried znowu
powiada, że konserwatyści chcą imperium, a liberałowie wolnego handlu.
Konserwatyści będą dążyli do uprzywilejowania towarów z Australii, a liberałom
mniej o to chodzi, z kim handlować, byle handlować. Takie rozróżnienie jest zresztą
co najmniej nowoczesne; cofając się w historii, trzeba szukać innej pomiędzy
konserwatystami a liberałami granicznej krawędzi. Ale oto w obozach, które rządzą,
ideologia jest zawsze trudna do określenia, do ustalenia, ma ona bowiem
empiryczny charakter, ideologia jest tu płynna jak życie, i nie może być inaczej.
Obozy, które strzegą dziewictwa swej ideologii, trzymają się z dala od udziału w
rządach. Dmowski dbał o ideologię, szkołę, doktrynę. Toteż mówił: „wszystko albo
nic”, i powstrzymywał endeków od udziału w rządach.
Obóz sanacyjny był to, mówiąc brutalnie, obóz ludzi, którzy stawiali na
Piłsudskiego. Byli wśród nich ideowcy, jedni mogli wierzyć, że Piłsudski stworzy
monarchię w Polsce, inni, że wprowadzi ustrój socjalistyczny. Byli karierowicze i
spekulanci, którzy stawiali na Piłsudskiego, jak na konia na wyścigach. Ale
założeniem, podstawą tego obozu było, że nie miał on wspólnej ideologii, że był
związkiem ludzi oczekujących czegoś od Piłsudskiego.
I oto niektórzy ludzie z tego obozu zaczęli stwarzać ideologię obozu, niezależnie
od Piłsudskiego. Do pewnego stopnia tak było ze Sławkiem. Ale Sławek to był
Piłsudskiego młodszy brat ideowy. To, co robił Sławek, nigdy nie mogło być odległe
od tego, co myślał Piłsudski.
Jędrzejewicz jest właśnie ideologiczną pozycją obozu, ale pozycją fatalną.
Pierwszym „pułkownikiem”–premierem jest Sławek1, który porzuca krzesło
premiera, bo mu w nim siedzieć jest niewygodnie; drugi „pułkownik” to Prystor,
ustępuje wśród okoliczności niewyjaśnionych; trzeci to Jędrzejewicz, premier od
dnia 10 maja 1933 roku. Ujawnia on aktywność nadzwyczajną, jego reformy
dotyczące wszystkich dziedzin życia są niestety reformami ideologicznymi,
dokonywanymi w imię ideologii, doktryny, a nie doraźnego interesu państwowego.
Ale cóż to za ideologia, pożal się Boże! Kompromituje ona obóz, Piłsudskiego,
wszystkich. Jędrzejewicz jest typowym półinteligentem, ideologia jego to cygańska
kołdra, zszyta z kawałków niepasujących do siebie ani kolorem, ani materiałem.
Weźmy kilka przykładów na chybił trafił. Mamy wielki wybór, bo oto, jak
powiedziałem, Jędrzejewicz jest aktywny nadzwyczajnie, podobny jest do gościa,
który zajechawszy do starego domu, w ciągu jednej nocy poprzestawiał meble od
sieni do strychu, skrzynie ze starymi butelkami zniósł do salonu, fortepian wyniósł
do kurnika, sedes klozetowy ustawił w sali jadalnej, łóżeczka dziecinne wyciągnął na
mróz, meblami salonowymi zatarasował korytarze i chciał przestawiać dalej.
(1) Jędrzejewicz proteguje organizację młodzieżową w rodzaju Legionu
Młodych2, która używa frazesów komunistycznych, terminologii komunistycznej.
Jest to młodzież zrzeszająca się zresztą w zbożnych celach zdobycia posad
państwowych, których zaczyna brakować, jako że cała inteligencja polska chce być
urzędnikiem. Legion Młodych ma sposób na powiększenie ilości tych posad, chce
upaństwowić majątki, fabryki, warsztaty i żąda, aby ich zaangażowano na
urzędników po dokonaniu tych reform. Ale te zbożne cele pokostuje i upiększa
Legion Młodych frazeologią komunistyczną, „urawniłowką”: dlaczego ma istnieć
bogaty i biedny, milioner i nędzarz? Wszyscy mają być równi i równie bogaci.
Dorożkarz nie powinien mieć mniej pieniędzy od ministra. Tę właśnie organizację
Jędrzejewicz jeszcze przed swoim premierowaniem, jeszcze jako minister
oświecenia, proteguje, subwencjonuje, jej nadaje przywileje, jej oddaje aparat
państwowy do użytku w walkach z inną młodzieżą.
(2) Jędrzejewicz „szereguje” urzędników w ten sposób, że odbiera
nauczycielkom i nauczycielom ich grosze zarabiane w bardzo ciężkiej pracy,
dosłownie pcha ich w objęcia nędzy, obniża pensje wszystkim mniejszym
urzędnikom, a podwyższa wyższym. Ministrowie pobierali u nas mniej niż 2000 zł
miesięcznie, Jędrzejewicz, obniżając pensję szarego urzędnika, podwyższa
ministrom aż do 5000 zł.
Z tego zestawienia widzi czytelnik, że upodobania Jędrzejewicza szły w
kierunkach… rozmaitych. Godził on protegowanie Legionu Młodych i
„szeregowanie” urzędników, a wszystkie inne ideowe reformy Jędrzejewicza miały
taki sam niesamowity charakter.
(3) Jędrzejewicz łamie, druzgoce autonomię uniwersytecką. Po co, dlaczego?
Chodzi mu o większe wpływy ministerstwa i o protegowanie rządowych organizacji
wśród młodzieży, Legionu Młodych właśnie. Jędrzejewicz oświadcza rektorom
uniwersytetów i wyższych uczelni, że nie będzie używał swej reformy do celów
politycznych i natychmiast po tym oświadczeniu pozbawia katedr szereg uczonych o
niewątpliwych kwalifikacjach naukowych, ponieważ są przeciwnikami régime’u.
„Nauka polska wyjdzie z tego z połamanymi kościami” – powiada profesor
Estreicher.
(4) Jędrzejewicz wypędza Sienkiewicza ze szkół.
(5) Jędrzejewicz tworzy także Akademię Literatury3. System akademizowania,
hierarchizowania literatów jest systemem arystokratycznym. Akademia Francuska,
założona przez kardynała Richelieu za Ludwika XIII, jest pod wielu względami tym
samym, co Izba Lordów w Anglii, nawet można powiedzieć, że jest poniekąd od Izby
Lordów bardziej arystokratyczna. Akademia Francuska nie składa się zresztą z
samych literatów, przeciwnie – kolekcjonuje ona sławę w ogóle, płaci wielkiemu
pisarzowi snobizmem wielkiej ceny, stawia go na równi ze zwycięskim wodzem,
wprowadza go towarzysko w świat arystokracji rodowej. Bo to nie z przypadku tak
się dzieje, że pod pozorem autorstwa jakichś dzieł w Akademii Francuskiej zasiada
zawsze kilku przedstawicieli arystokracji. Chodzi tu o reprezentację ciągłości kultury
francuskiej, chodzi o stworzenie salonu w atmosferze całkiem specjalnej. Oto jest
pani, która odkryła rad, a oto jest pan, który jest właścicielem autentycznych
zamków średniowiecza, którego nazwisko figuruje na licznych kartach historii
Francji. Akademia Francuska to salon, który gromadzi sławę, talent, zwycięstwo,
urodzenie, naukę, w pogoni za arystokratycznym złudzeniem, że zebranie ludzi, o
których najwięcej się mówi, w jednym miejscu da jakieś nadzwyczajne wyniki.
Wszystko to wywyższa pisarza, podnosi go wysoko w hierarchii towarzyskiej,
społecznej. Akademia Francuska, jak zresztą każda tego typu instytucja, jest
instytucją kulturalnego snobizmu lub jeszcze lepiej snobizmu kultury, chodzi tu o
zewnętrzne pozłocenie, zewnętrzne uhonorowanie talentu. Zawiążcie
Dostojewskiemu szarfę jedwabną na brzuchu czy na ramieniu – niewiele na tym
zyska, usadźcie Słowackiego na złoconym trójnogu – nie przysporzy to jego poezji
ani jednej melodii. Ale tak się dziwnie dzieje, że i Dostojewski, i Słowacki mieli głód
honorowych odznaczeń, wyróżnień. Może akademie są potrzebne, ale trzeba
rozumieć, czym są – są instytucjami par excellence arystokratycznymi, i to nawet w
wulgarnym, ordynarnym tego słowa znaczeniu.
Cechą Akademii Francuskiej jest nie tylko arystokratyzm, ale i liberalizm
wyboru. Foch czy Joffre, wodzowie wojskowi, zasiadają tu obok pisarzy
pacyfistycznych. Akademia Francuska powoływała ludzi, którzy z niej kpili, jak de
Flers, powoływała wrogów ustroju francuskiego, jak Maurras. Chciałbym widzieć
kogoś we Francji, kto by powiedział, że wybór jakiegoś pisarza jest niemożliwy, bo
jest on przeciwnikiem istniejącego gabinetu ministrów.
Jędrzejewicz z tego wszystkiego nie zdawał sobie sprawy. Tworzył swoją
akademię jako instytucję… lewicy BBWR. Nie rozumiał także, że bez stosowania
szerokiego liberalizmu nie można nawet przystępować do idei akademii, przeciwnie,
chciał z niej mieć narzędzie polityczne. Toteż powołał do niej kilka zaledwie
prawdziwych talentów literackich i stworzył akademię, która nawet nie miała
ambicji akademii na serio. W Akademii Francuskiej Foch czy Joffre byli członkami
zwyczajnymi, tytuł członka tej akademii był oczywiście dla nich zaszczytem, nasza
akademia uzyskała później dla siebie jako wysoki zaszczyt… protektorat marszałka
Śmigłego-Rydza.
(6) Jędrzejewicz był to typowy półinteligent, człowiek, dla którego pokój wiedzy
nie jest oświetlony, który łazi po nim po ciemku i tłucze sobie kolana, a więc
przestawia, usuwa, kręci meblami również po ciemku, więc bez sensu. Taki człowiek
przebudowywał nasz system szkolny. Była to klęska kultury polskiej. Jędrzejewicz
nie rozumiał, że okres gimnazjalny ma takie znaczenie dla mózgu ludzkiego, jak
ugniatanie ciasta przed pieczeniem dla chleba, bułek lub klusek. Chodzi o to, by
mózg ludzki nauczył się myśleć w sposób prawidłowy. Łacina w tym okresie nie
tylko rozwija w nas pamięć, lecz daje nam poczucie harmonii, wnosi nam w duszę
jakieś rysy i ramy wspaniałej harmonii antycznej. Matematyka zmusza do
gimnastyki włókna mózgowe. Gimnazjum powinno dać metodę myślenia,
umiejętność znajdowania syntezy, ale też przekonanie, że dyletantyzm,
fragmentaryczność, frazes jest rzeczą głupią i wstrętną, że aby o czymś mówić,
trzeba daną rzecz poznać, zgłębić, że solidność powinna być cechą każdej pracy.
Oczywiście, reforma Jędrzejewicza była zaprzeczeniem tego wszystkiego. Porwał on
wiedzę gimnazjalną w strzępy, poodrywał oprawki i okładki z książek, porozrywał
stronice, sprawił, że do głowy ucznia pakowano wszelki groch z kapustą, bez ładu i
składu. Uczono mnóstwa rzeczy i uczono tego, że niczego uczyć się nie trzeba
dobrze. W każdej rzeczy, której dotykał Jędrzejewicz, znać było jakiś ponury
niepokój myśli, jakieś dążenie nieokreślone dokądś, za czymś, gdziekolwiek. Jego
poczucie metody chorowało ustawicznie na obstrukcję żołądka.
Gdy Jędrzejewicz ustępował z premierostwa, nie żałował tego nikt… nawet on
sam.

Przypisy

1 Do grupy „pułkowników” zaliczany jest także Kazimierz Świtalski, premier od 14


kwietnia do 7 grudnia 1929.
2 Legion Młodych, właśc. Akademicki Związek Pracy dla Państwa – organizacja
młodzieżowa funkcjonująca w latach 1930–1939.
3 Polska Akademia Literatury – instytucja działająca w latach 1933–1939, pełniąca
funkcje oficjalnej reprezentacji piśmiennictwa polskiego.
Legion Młodych, naprawiacze, ONR

Koniec końców Jędrzejewicz pokłócił się z Legionem Młodych. Złożył


członkostwo honorowe, idąc w ślad za Sławkiem, który również zrezygnował z tego
zaszczytu. Natomiast Śmigły-Rydz to członkostwo honorowe ostentacyjnie
zatrzymał. Śmigły-Rydz nie był mniej prawicowy pod względem społecznym od
Sławka, był natomiast zdecydowanym nacjonalistą. Ale Śmigły-Rydz nie wnikał w
sprawy ideowe. Ta różnica na tle Legionu Młodych stanowi pierwsze
przeciwstawienie się Rydza Sławkowi, pierwsze polityczne przypomnienie o swym
istnieniu.
Oczywiście, historyk nie może nikogo potępiać ani za lewicowość, ani za
prawicowość społeczną. Ale w Legionie Młodych była przykra atmosfera moralna.
Młodzieńcy ci mówili: „Wołamy: »Niech żyje Piłsudski! Niech żyje Rząd!« –
dawajcie nam posady i subsydia”. Artykuły ideologiczne Legionu Młodych były
czasami wprost odpisywane z frazeologicznych wyczynów bolszewickich. Był jeden
numer czasopisma wydawanego przez tę organizację, w którym stron
ogłoszeniowych było o wiele więcej niż redakcyjnych, i te strony ogłoszeniowe były
zapełnione ogłoszeniami hut i fabryk śląskich, zakładów przemysłowych i fabryk
łódzkich, czyli, używając terminologii Legionu Młodych, ogłaszały się tam prawie
wszystkie rekiny międzynarodowego kapitalizmu, którym powodziło się w Polsce. Z
tego faktu można wnioskować, że Legion Młodych był wydatnie przez premiera
Jędrzejewicza popierany i że Legion Młodych nie lekceważył sobie pieniędzy.
Rozkwit Legionu Młodych przypada na lata zbliżenia naszej polityki zagranicznej do
Sowietów, na okres podróży Miedzińskiego do Moskwy itd. Jędrzejewicz nie jest
jeszcze wtedy premierem, ale popiera Legion Młodych jako minister oświecenia.
Młodzieńcy ci twierdzili, że są nawet młodszymi braćmi legionistów z dawnej wojny.
A przecież Piłsudski dbał zawsze, żeby Polska była Polską, aby miała swoją
indywidualność, niezależność, niepodległość. Tymczasem Legion Młodych pływał
we frazeologii dostarczanej przez propagandę sowiecką. Za taką samą gadaninę, za
takie same literalnie i dokładnie hasła, wygłaszane przez jakiegoś Sieńkę ze wsi
białoruskiej, szedł on do więzienia, jako podejrzany o komunizm, a student
legionowo-młody – na obiad z premierem. Było to wysoce niemoralne i przez tę
niemoralność niebezpieczne dla państwa, dla społeczeństwa, dla kształtowania się
pojęć prawnych, dla rządu. Toteż mój szacunek osobisty zachowali tylko ci młodo-
legioniści, którzy albo przeszli do takiej czy innej komunistycznej organizacji, albo
do socjalizmu. Zasługiwali wtedy czasami na rozstrzelanie, ale przynajmniej nie na
zarzut robienia z ideologii towaru czy też środka szantażu.
W tych czasach, w których działa Legion Młodych, powstaje też ONR. Ideologia
tego obozu była może naiwna, ale przynajmniej ludzie tego kierunku nie mogli być
posądzani o karierowiczostwo. Obóz Narodowo-Radykalny powstaje dnia 17 marca
1934 roku przez secesję ze Stronnictwa Narodowego1. Wtedy w Stronnictwie
Narodowym ścierają się dwa kierunki, dwa upodobania. Jedni hołdują hasłu o
obronie demokracji parlamentarnej. Tutaj najbardziej wybitną i utalentowaną
postacią będzie Stanisław Stroński, który jednak nie zawsze do Stronnictwa
Narodowego należał, często próbował swoich ścieżek leżących obok drogi
Stronnictwa i dlatego nie miał tak mocnej pozycji wewnątrz Stronnictwa, na jaką by
ze względu na swój talent i wiedzę polityczną zasługiwał. Był to niewątpliwie
najlepszy mówca nie tylko Klubu Narodowego, ale i całego sejmu, najdowcipniejszy
polemista, umysł wszystkowiedzący, nigdy jednak prezesem Klubu Narodowego nie
był. Ale hasła demokratyczno-parlamentarne przełamują się z ideologią
autorytatywną, hierarchiczną, z wpływami faszystowskimi. Dmowski z nimi
sympatyzuje, wśród młodzieży budzą one zaufanie. Namiestnikiem, Sławkiem
Dmowskiego jest Tadeusz Bielecki, młody polityk z dużym charakterem, twardym
karkiem, tak samo jak Dmowski kładący kwestie wychowawcze przed sprawami
politycznej taktyki. Zachowanie się Klubu Narodowego w czasie debat
konstytucyjnych nie zrobiło dobrego wrażenia. Bierny bojkot miał przeszkodzić w
uchwaleniu nowej konstytucji, skończyło się to klęską tego celu, konstytucja
powstała w sposób niepoważny, ośmieszający co najmniej tak samo obie strony: ci,
co poszli do kinematografu w czasie uchwalania konstytucji, byli także ośmieszeni.
To także wzbudziło żywsze reakcje wśród młodzieży. Nieporozumienia z Bieleckim
nie były natury ideowej, sam Bielecki i temperamentem, i przekonaniami zbliżał się
do oenerowców, ale z Bieleckim ta młodzież także miała jakieś nieporozumienia
organizacyjne.
ONR debiutował dobrze, bo oto w trzy miesiące po powstaniu spotkała go
Bereza – opalił się w ogniu represji i tortur. Już to jedno dawało mu niebywałą
przewagę moralną nad przeciwnikami z Legionu Młodych. Bereza dla ONR była
zresztą wynikiem nieporozumienia, czy też skutkiem intrygi. Bereza powstała jako
represja za zabójstwo ministra Pierackiego w czerwcu 1934 roku. Pieracki jadał
zawsze obiady w klubie towarzyskim na ulicy Foksal. Pewien Ukrainiec spotkał go w
bramie tego klubu kilkoma kulami z rewolweru. Pieracki zmarł bez odzyskania
przytomności. Przed swoją śmiercią Pieracki konferował z grupą oenerowych
działaczy, którzy chcieli się zbliżyć do nacjonalistów z BBWR. Teraz, po śmierci
Pierackiego, zaczęto gwałtownie wpajać przekonanie w publiczność, że Pierackiego
jak Narutowicza zabili endecy. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dyrektywa ta
została gdzieś po ciemku wymyślona i celowo sugestionowana – „Słowo” było
skonfiskowane za dodatek nadzwyczajny głoszący, że Pierackiego zabili Ukraińcy. W
chwili zabójstwa Pierackiego premierem jest Leon Kozłowski, ponieważ Jędrzejewicz
ustąpił dnia 13 maja 1934 roku. Ogłoszony zostaje dekret o miejscu odosobnienia w
Berezie Kartuskiej i jedyny w Polsce obóz koncentracyjny zlecony jest sadystycznej
wynalazczości Kostka-Biernackiego. Zsyła się tam dziesiątki narodowców, między
innymi Rossmana i Bolesława Piaseckiego, dwóch późniejszych wodzów dwóch
odłamów ONR. Tymczasem ONR nie miał nic wspólnego z tym morderstwem,
uważał Pierackiego, zresztą słusznie, za człowieka bliskiego swej ideologii, a
zabójcami byli Ukraińcy, chociaż – jak już powiedziałem – mam tu różne
podejrzenia, kto to zabójstwo ułatwił, do niego dopuścił.
Była dzielnica Polski, która miała wspaniałą strukturę społeczną. Było to
Poznańskie i po części Pomorze. Były tu miasta czysto polskie, był liczny, bogaty i
niezależny mieszczanin polski i był bogaty włościanin polski. Chłop w Poznańskiem
jeździł do kościoła powozem i parą koni. Większe gospodarstwa rolne były wzorowe,
miały czasami największą wydajność roli w całej Europie. Taki chłop i taki
mieszczanin mogli utrzymywać lekarza, literata, adwokata, inteligencja zawodowa
miała mocną podstawę ekonomiczną. Można było także utrzymać stan urzędniczy z
podatków w tym kraju. Przeciwieństwem tych zdrowych stosunków były ziemie
wschodnie, w szczególności Wileńszczyzna, Nowogródczyzna, Polesie. Tutaj
jedynym kapitałem polskim były słabo rentujące się majątki ziemskie, wprost
prześladowane przez skarb państwa, doprowadzane do ruiny: znam wypadki, w
których 50% brutto dochodów z majątku szło na ciężary publiczne, pozostałe 50%,
oczywiście, nie wystarczało na opędzanie wydatków racjonalnie prowadzonego
gospodarstwa. Toteż stan ziemiański na ziemiach wschodnich doprowadzony został
do ubóstwa. Chłop tu był nędzarzem, nie miał na buty, na naftę, na sól, na zapałki.
Ciągnięto z niego podatki, by opłacić przerośnięty stan urzędniczy. Racjonalna
reforma rolna powinna była się przede wszystkim zabrać do kasowania karłowatych
gospodarstw, do przerzucenia nadmiaru ludności rolnej do miast i miasteczek, do
stwarzania stanu bogatego kmiecia. Nastawienie ministra rolnictwa i reform rolnych
Poniatowskiego było wręcz odwrotne. Psuł on raczej strukturę rolną w
Poznańskiem, a w reszcie Polski szerzył ideologię zrównania w dół, ku
najbiedniejszym. Osłabiało to państwo i tak przeładowane pauperyzmem
społecznym. Na tym tle ów stan urzędniczy, który już w 1928 roku liczył przeszło
600 000 rodzin, ciążył na państwie. Urzędnicy byli zbyt liczni i bardzo źle płatni, a
przecież stanowili ciężar ponad siły dla całej Polski, gdyż w większości ziem polskich
stosunki społeczne bliższe były, niestety, ekstremum wileńskiego niż ekstremum
poznańskiego.
Inteligent polski nie chciał mieć samodzielnego warsztatu pracy. Inteligent
polski chciał być urzędnikiem. Ten tylko zawód sobie upodobał. Stanowiło to naszą
wielką słabość. Dość powiedzieć, że w ostatnim senacie nie było ani jednego
senatora, poza kilku ziemianami, który by nie był albo urzędnikiem, albo emerytem.
Państwo urzędników rządzone przez parlament złożony z urzędników zbliżało się
niepokojąco do widma państwa istniejącego dla urzędników. Ale niestety, napór
inteligenta na państwo, aby dostarczało mu posad, był silny jak lawina. Był to
kataklizm, któremu nikt nie był w stanie się oprzeć. Dodajmy do tego, że przemysł w
Polsce był także wydatnie subsydiowany przez państwo, w postaci ceł ochronnych
lub prohibicyjnych, i w postaci kredytów spłacalnych lub niespłacalnych, a dopiero
zrozumiemy, jak ciężkie było położenie rolnictwa w tym rolniczym państwie.
Przemysł zależny od kredytów i subsydiów państwowych – cóż za pokusa do
etatyzowania! Przemysł w rękach obcych – cóż za pokusa do wywłaszczania! Na tym
tle należy rozumieć hasła „pierwszej brygady gospodarczej” lub działalność Michała
Grażyńskiego na Śląsku, który używał urzędu skarbowego, policji i sądu celem
polszczenia, a więc w praktyce upaństwawiania wielkich przedsiębiorstw
przemysłowych. Piłsudski nie miał z tym wszystkim nic wspólnego. Przeciwnie, ze
Strzępów meldunków Składkowskiego2, który nabożnie zapisywał każde słowo
Marszałka, widzimy, że ten były socjalista był teraz raczej sympatykiem klasycznej,
liberalnej ekonomii politycznej.
„Naprawiacze” była to grupa wywodząca się od tajnego „Zetu”, o którym
wspominam w pierwszym rozdziale tej książki. Byli to młodzi, potem już starsi,
potem już starzejący się ludzie, którzy popierali się nawzajem, ich ideologia była
narodowa, ich zapatrywania społeczne – radykalne. W BBWR miał miejsce
kontredans ideowy. Wychowankowie dawnych socjalistycznych ugrupowań na
uniwersytetach, dawni członkowie przedwojennej Młodzieży Postępowo-
Niepodległościowej, różnych „Promieniów”, zasiedli na prawicy; w BBWR stali się
albo oparciem pułkowników, albo samymi pułkownikami. Natomiast dawni
„zetowcy” – Młodzież Narodowa, prawica uniwersytecka z lat 1900–1918 – znaleźli
się teraz na skrajnej lewicy tegoż BBWR.
„Naprawiacze” byli specjalistami od organizacji społecznych, subsydiowanych
ze skarbu państwa. Działacze z Młodzieży Narodowej wkroczyli na tę drogę pełni
zapału i w najlepszych intencjach, organizując po traktacie brzeskim w 1918 roku
Straż Kresową w Chełmszczyźnie. Już w roku 1919, gdy organizują Straż Kresową na
oswobodzonych terenach Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny itd., przybłąkuje się do
tych czystych intencji myśl zdobywania mandatów i wpływów politycznych. Toteż
Straż Kresowa, instytucja subsydiowana ze skarbu państwa, wyłania z siebie
siostrzaną organizację pod nazwą Rady Ludowe, które są już organizacją polityczną,
biorącą udział pod tym szyldem w wyborach. W czasie wyborów do sejmu w 1922
roku grupa ta była zupełnie rozbita, nie uzyskuje ani jednego mandatu, utrzymuje
się jednakże dzięki Związkowi Obrony Kresów Zachodnich i temu podobnym
instytucjom. W roku 1926, po zamachu stanu, działacze z dawnej Młodzieży
Narodowej, zapewne związani z sobą jakąś ścisłą i tajną organizacją, tworzą Związek
Naprawy Rzeczypospolitej na spółkę z Bartlem, Kościałkowskim oraz ludźmi,
których oskarżano o przynależność do lóż masońskich.
Później ten Związek Naprawy Rzeczypospolitej zmienia swą nazwę na Związek
Wsi i Miast3, Kościałkowski zostaje stamtąd przez działaczy dawnej Młodzieży
Narodowej usunięty. Nazwa „naprawiaczy” będzie już stale towarzyszyła tej grupie,
jakkolwiek musi ona mieć swoją nazwę dla swej wewnętrznej konspiracji. Niektórzy
działacze z prawicy BBWR za „naprawiaczy” uważali całą lewicę BBWR, gotowi byli
nazywać „naprawiaczem” nawet Poniatowskiego, co było niesłuszne. „Naprawiacze”
to tylko ludzie związani w przeszłości z dawną Młodzieżą Narodową. „Naprawiacze”
są odsuwani przez pułkowników od tek ministerialnych, od stanowisk dyrektorskich
w departamentach. Wyjątek stanowi Stanisław Paprocki – jeden z liderów
„naprawiaczy”, który zostaje w prezydium ministrów, już po śmierci Piłsudskiego,
dyrektorem od spraw narodowościowych i przyczynia się wydatnie do tego, że
polityka rządowa w sprawach narodowościowych nosi katastrofalny dla państwa
charakter. Związek Polaków z Zagranicy, Kółka Rolnicze, Związek Młodzieży
Wiejskiej (prócz związków w Poznańskiem tej nazwy) – wszystko to otrzymuje
subsydia od państwa i stanowi polityczną dziedzinę „naprawiaczy” do ostatniej
chwili istnienia państwa polskiego. Wpływy „naprawiaczy” są duże na Śląsku.
Grażyński, wojewoda śląski, nigdy w Młodzieży Narodowej nie był, ale do tej grupy
się zbliżył, jeszcze jako docent Uniwersytetu Jagiellońskiego; gdy po przewrocie
majowym został wojewodą śląskim, zaczął tam „naprawiaczy” ściągać z całej Polski,
stał się ich wodzem, a przynajmniej sztandarem. Niewątpliwie Grażyński nie
ograniczał swych wielkich planów politycznych do Śląska. Wśród „naprawiaczy”
znajduje się sporo ludzi ideowych, rzetelnych, uczciwych do szpiku kości. Tacy byli
Kazimierz Wyszyński, Zdzisław Lechnicki i wielu innych. Było jednak wielu, którzy
zasmakowali w robieniu interesów. „Naprawiacze” organizowali włościaństwo przez
Związki Młodzieży Wiejskiej i Kółka Rolnicze, organizowali inteligencję przez szereg
innych organizacji również wspieranych ze skarbu państwa, zapragnęli mieć także
swój odcinek robotniczy, zaczęli próbować go tworzyć z Moraczewskim, który już
dawno z PPS wystąpił, a tymczasem zramolał zupełnie. Założyli tak zwany ZZZ
[Związek Związków Zawodowych]; ten był już nasycony elementami kryminalnymi.
Janusz Jędrzejewicz miał umysł żywy, niespokojny, niepospolicie dynamiczny,
ale nieinteligentny. Na tym polegało też przeciwieństwo tych dwóch premierów:
Jędrzejewicza i Kozłowskiego. Jędrzejewicz był nieinteligentny, był to sensat, miał
ambicje wielkiego reformatora, natomiast Kozłowski był to człowiek bardzo
inteligentny, ale bałaguła. Kiedy Kozłowski wszedł do sejmu jako poseł Lwowa, na
skutek zrzeczenia się mandatu przez kogoś innego, odgrywał w tym sejmie rolę
wesołego obstrukcjonisty, podobnie jak Sanojca, jak inni, o których by powiedział
Zagłoba, że nie nazbyt powagę kochali. Toteż mianowanie go ministrem reform
rolnych wywołało powszechne zdziwienie. Swoim sposobem bycia Kozłowski sam
sobie wyrządzał dużą krzywdę: miał zwyczaj śmiać się specjalnie głośnym
śmiechem, którego sekret posiadał, a który na ulicy straszył nerwowe panie i konie.
O ile poważne błędy Jędrzejewicza płynęły z braku inteligencji, ale nie z braku
powagi, o tyle błędy Kozłowskiego płynęły z lekkiego ustosunkowania się do rzeczy
najpoważniejszych. Jakiś dowcip mógł go czasami przekonać lub zbytnio zachwycić.
Tego rodzaju charakter nie szkodzi przy pracy adwokatom, literatom, poetom,
autorom dramatycznym, komikom itd., lecz jest niebezpieczny w zawodach takich,
jak sędzia, sternik okrętu, pilot, szofer, lekarz lub premier. Nie można oczywiście
brać urzędu premiera za mało poważnie, ale Jędrzejewicz brał za poważnie swoją
własną misję, przeceniał o wiele swoje możliwości intelektualno-rozpoznawcze i
słuszność swoich racji, natomiast Kozłowski nie doceniał często swej inteligencji,
lecz szedł za lekkim stosunkiem do spraw państwowych, sugerowanym mu przez
otoczenie. Wyobrażam sobie, jak mówił: „Drani… do Berezy”, lub coś takiego. Toteż
Kozłowski był nienajlepszym premierem, jakkolwiek zaznaczam, że był to może
najinteligentniejszy z premierów rządów pomajowych, brakowało mu tylko
charakteru. Oczywiście, niedoścignionym monumentem charakteru był Sławek, za
którym bezpośrednio szedł Prystor, potem – niestety dla państwa – Jędrzejewicz ze
swoim uporem, potem długo nic, potem Bartel, potem bardzo długo nic i wszyscy
inni.
Kozłowski został ministrem reform rolnych w roku 1930 i piastował tę tekę do
roku 1932. W roku 1934 przy odejściu Jędrzejewicza prezydent Mościcki naradzał
się z marszałkiem Piłsudskim, kto ma być premierem. Piłsudski zaproponował, aby
mu przeczytać listę ministrów i wiceministrów. Przy nazwisku Kozłowski przerwał i
powiedział:
– Poczekaj pan, Kozłowski…
– Ale Kozłowski, skądże – próbował protestować Mościcki, który Kozłowskiego
nie znosił.
– Cóż pan ma przeciw Kozłowskiemu? – zapytał Piłsudski.
– No… to profesor uniwersytetu – odpowiedział Mościcki, który nie zawsze w
polemice miał szczęśliwe argumenty.
– Otóż właśnie! Pański kolega! – zawołał Piłsudski.
Piłsudski uparł się przy Kozłowskim. Sądzę, że chodziło mu o wysunięcie
człowieka z peryferii grupy pułkownikowskiej. Był to nawrót do człowieka
inteligentnego. Kozłowski przyjechał do Belwederu i Piłsudski go zapytał:
– Czy pan chce mnie mieć na swojego ministra spraw wojskowych?
– Rozkaz – odpowiedział Kozłowski.
– Ja się nie pytam o rozkaz, ale powtarzam pytanie: czy pan chce mnie mieć jako
swego ministra spraw wojskowych?
– Tak jest, panie Marszałku – wybąkał Kozłowski.
Ale pod koniec marca 1935 roku, po niecałym roku urzędowania Kozłowskiego,
Mościcki pojechał do Piłsudskiego, prosząc go o zmianę premiera. Piłsudski czuł się
bardzo chory, zażądał więc, aby premierostwo oddane było jedynemu człowiekowi,
któremu ufał bezgranicznie, tj. Sławkowi, Sławek został też premierem dnia 29
marca 1935 roku4.

Przypisy

1 Obóz Narodowo-Radykalny, skrajnie prawicowe ugrupowanie polityczne,


założony został 14 kwietnia 1934.
2 Felicjan Sławoj Składkowski, Strzępy meldunków, Warszawa 1936.
3 Związek Naprawy Rzeczypospolitej – organizacja polityczna obozu sanacji,
założona w 1926 z inspiracji tajnego Związku Patriotycznego. W 1928 wszedł do
BBWR, następnie do Zjednoczenia Pracy Wsi i Miast. Po 1930 zaprzestał
działalności; część jego byłych członków tworzyła zespół polityczny zwany
„Naprawą”.
4 Sławek został premierem (po raz trzeci) 28 marca 1935.
Wieczór
Pogrzeb

Marszałek Piłsudski nie zostawił testamentu politycznego. Powiedział kiedyś


Mościckiemu, że gdy będzie czuł się zmęczony, niech ustąpi prezydenturę Sławkowi.
Za czasów premierostwa Kozłowskiego ustalono, że prezydent ustąpi jesienią 1935
roku, przy czym nie wyjaśniono, czy sam Marszałek, czy Sławek zajmie jego miejsce.
Marszałek umarł o godzinie 8.45 wieczorem dnia 12 maja 1935 roku. Szukano
prezydenta, by ogłosić tę wieść przez radio, a ponieważ prezydent był w drodze
samochodem ze Spały do Warszawy, więc dano przez radio zapowiedź, że nastąpi
komunikat wielkiej wagi państwowej, i dopiero o godzinie 1.05 w nocy ogłoszono
zgon Marszałka. Ale wiadomość w ciągu dwu godzin obiegła całą Polskę. Już przed
godziną 10 wiedzieli o tym wszyscy w miastach i miasteczkach polskich; w
kawiarniach orkiestry przestawały grać, muzykanci porzucali instrumenty, na
chodnikach gromadziły się niespokojne grupy ludzi… Uczucie zdenerwowania
ogarnęło cały kraj.
Z dni pogrzebowych pamiętam najlepiej kilka fragmentów. Otwartą trumnę w
Belwederze i dużo ludzi zapłakanych, konwulsyjne szlochania pań, które
przechodziły koło trumny. Tłum ogromny u krat Belwederu, mało i dość
nieporządnej policji konnej i znów mnóstwo osób płaczących.
Potem jak wynoszono trumnę z Belwederu. Był to wieczór, słońce zachodziło.
Od ulicy osłaniały Belweder kasztany, które sadził jeszcze Stanisław August.
Belweder od świec wewnątrz i od zachodu słońca stał się żółty, jak woskowa świeca,
jak gromnica. Cisza była naokoło. Z lewej strony schodów stanął wyprostowany
Śmigły-Rydz, zasuwając rękę koło guzików munduru, osobno od generałów, którzy
w dwuszeregu stali z innej strony pałacu, z Sosnkowskim pierwszym z prawej
strony. Gdyby to był nie Śmigły-Rydz, lecz następca tronu grzebiący króla ojca, ten
gest byłby mi sympatyczny, mówiłby: „Teraz na mnie spada odpowiedzialność”. Ale
wtedy zrobiło to na mnie przykre wrażenie. Potem zobaczyliśmy przez okna
Belwederu, jak zamigotały świece i jak wynoszono trumnę, pokrytą jedwabną
płachtą z Białym Orłem. Przypomniałem sobie wtedy, że ruszenie trumny z
katafalku było dla mnie zawsze najcięższym momentem w pogrzebach rodzinnych.
Ciało Marszałka Piłsudskiego wniesiono do katedry św. Jana, pozostawiono na
noc pod sklepieniem. I tłum warszawski od rana zaczął płynąć jak rzeka. Były
tysiące, dziesiątki, setki tysięcy ludu; ludzie stali jedenaście godzin, czekając swojej
kolei, aby na chwilę przejść prędko koło trumny, aby rzucić choć okiem na jej
zamknięte wieko.
Na polach Mokotowskich odbyła się rewia wojskowa przed trumną Marszałka…
Ostatnia rewia! Jego trumna na lawecie stała wysoko ponad trybunami publiczności,
na tym samym miejscu, gdzie zwykle za życia przyjmował defilady. Szły wszystkie
pułki ze sztandarami, wspaniała piechota, kawaleria, artyleria. Bębny warczały
głucho. Było to widowisko groźne, wspaniałe, imponujące, zwłaszcza w chwili, kiedy
poza trumną Marszałka zaczęły się kłębić coraz czarniejsze chmury i błyskawice
zaczęły bić poza tą trumną. I wszystkich ogarnął nastrój zgrozy i obawy, co będzie z
Polską.
Ranek dnia pogrzebu na Wawelu. Koło dworca krakowskiego, na małym
niechlujnym placyku przed niepozornym dworcem krakowskim, rozwijał się
pochód. Szli przedstawiciele wszystkich krajów, byli obecni specjalni wysłannicy
Jego Brytyjskiej Mości w czerwonych mundurach, był francuski premier Laval, był
wyorderowany Göring, mnóstwo mundurów, orderów i gali, potem szło
duchowieństwo w liturgicznych szatach, za długim orszakiem prawie wszystkich
arcybiskupów i biskupów Polski, szli także biskupi obrządku unickiego. Obok
pastorałów – posochy1 unickie, obok łacińskich szat liturgicznych – szaty
bizantyjskie. Potem były i sukmany krakowskie, lubelskie, stroje góralskie, kontusze
szlacheckie. Ostatni raz widzieliśmy wielką Polskę w jej sienkiewiczowskiej glorii.
Dzwon Zygmunt dzwonił.
Pochód w Krakowie przekroczył wszystkie obliczenia. Tłum szedł na Wawel od
godziny 8 rano do godziny 6 wieczorem. Była to rzeka, lawina, morze ludu.
Piłsudski miał fanatycznych wielbicieli, którzy go kochali więcej, niż własnych
rodziców, niż własne dzieci, ale było wielu ludzi, którzy go nienawidzili, miał całe
warstwy ludności, całe dzielnice Polski przeciwko sobie, potężną nieufność do siebie.
I oto nie znać było tego w dniu pogrzebu. Przeciwnie, można stwierdzić jako fakt i
prawdę, że w dniach jego pogrzebu, że na wieść o jego śmierci, strach i zalęknienie,
co stanie się teraz z Polską, kiedy Jego zabrakło, przeleciał od Bałtyku poprzez
Poznańskie i Śląsk i od Karpat do Dźwiny. Po całej wielkiej ojczyźnie, którą
straciliśmy cztery lata po Jego śmierci.
Wybacz mi, czytelniku, że do tych wspomnień dorzucę jeszcze fakt z nizin, z
dołów społecznych, dorzucę wiadomość dziwną o ludziach, którzy stoją poza
społeczeństwem. Oto w dniach bezpośrednio po śmierci Piłsudskiego w całym
mieście Wilnie policja nie zanotowała ani jednego faktu kradzieży. Męty
społeczeństwa także były przejęte na swój sposób, zdenerwowane na swój sposób.
Piłsudski, ten – jak głosiło orędzie prezydenta – największy człowiek na
przestrzeni naszych dziejów, był to – jak pisał jeden z naszych poetów – „poemat
narodowy”.

Przypis

1 Posoch – pastorał w Kościołach wschodnich.


Ordynacja wyborcza

Śmierć Piłsudskiego nastąpiła w czasie pracy sejmowej komisji konstytucyjnej


nad ordynacją wyborczą. Uchwalono, że do senatu miała wybierać tylko elita,
składająca się z: (1) kawalerów orderów, (2) ludzi z wyższym wykształceniem, (3)
ludzi, którzy zasiadali w jakichkolwiek ciałach kolegialnych obranych przez
obywateli, jak rady gminne, rady izb zawodowych itd., (4) oficerów i oficerów
rezerwy, (5) nauczycieli, wliczając w to także nauczycieli ludowych.
Ordynacja do sejmu została skomplikowana przez wprowadzenie zgromadzeń
wyborczych. Polska miała wybierać zamiast 444 tylko 208 posłów, podzielonych na
104 okręgi wyborcze, z których każdy wybierał 2 posłów. Głosowanie pozostawało
równe, tajne, powszechne i bezpośrednie, lecz prawo prezenty kandydatów uległo
ogromnemu ścieśnieniu. Dawniej każdy, kto uzyskał pięćdziesiąt podpisów, mógł
zgłosić się jako kandydat, lista kandydatów, która uzyskała pięćdziesiąt podpisów,
musiała być przyjęta przez komisję wyborczą, otrzymywała numer wyborczy i
zostawała rozplakatowana na równi z innymi. Obecnie ustalenie kandydatów stało
się przywilejem zgromadzenia wyborczego, do którego w każdym okręgu
wyborczym wchodzili: (1) przedstawiciele samorządu terytorialnego, obrani przez
odpowiednie ciała, jak rady gminne, miejskie, sejmiki; (2) przedstawiciele
samorządu gospodarczego, jak izby rolnicze, przemysłowo-handlowe, rzemieślnicze;
(3) izby inteligencji zawodowej: adwokackie, lekarskie, uniwersytety i wyższe
uczelnie; (4) związki zawodowe na pewne quantum osób zrzeszonych otrzymywały
prawo delegowania jednego przedstawiciela, (5) 500 obywateli, podpisawszy się na
akcie potwierdzonym przez notariusza, uzyskiwało również prawo delegowania
jednego przedstawiciela do zgromadzenia wyborczego.
Ten oryginalny pomysł został zaatakowany z furią przez członków komisji
konstytucyjnej samego BBWR, przede wszystkim przez księcia Radziwiłła. Ale
śmierć Marszałka uciszyła spory i jedynie książę Radziwiłł, chociaż zmiękczony,
pozostał w opozycji. Sam pomysł urodził się w głowie premiera Kozłowskiego.
Uważany był za chęć zabezpieczenia mandatów dla obozu rządowego, skoro
samorząd terytorialny i gospodarczy, o który stronnictwa dbały o wiele mniej niż o
wybory do sejmu, był obsadzany przez stronników rządowych. Niewątpliwie tak
było, tylko Sławek nie byłby Sławkiem, gdyby ulegając naciskowi interesów
rządowych, nie dorobił całkiem szczerze do tej całej reformy specjalnej filozofii, w
którą wierzył, jak najgłębiej i jak najszczerzej.
Jeszcze w czasach zaraz po przewrocie majowym rzucił Piłsudski hasło: precz z
partiami! Sławek zagadnienie partyjnictwa w sobie przerobił i doszedł do bardzo
krańcowych nastrojów. Sam brał długo udział w robocie partyjnej. Widział w
partiach: (1) doktrynę, która nie pozwalała na bardziej rzetelny stosunek do życia;
(2) dyscyplinę partyjną, która nakazywała pokrywać czyny kolegów partyjnych,
chociażby między nimi znajdowali się zdecydowani łobuzi; (3) karierowiczostwo
partyjne, robienie łokciami, demagogię; (4) przywłaszczanie sobie przez bardzo
niewielką ilość ludzi prawa przemawiania w imieniu całego narodu.
Tą filozofią antypartyjną, której źródłem był niewątpliwie sam Piłsudski,
przejęty był również i Prystor, wywodzący na komisji konstytucyjnej, że nową
ordynacją wyborczą obrażone będą wyłącznie sztaby partyjne, a te stanowią
minimalne promile ogółu ludności,
Idee Sławka nie były nowe. Przypominam sobie, że konstytucja dyrektoriatu
walczyła również z wpływem partii. Ponieważ w konstytuancie i w konwencie
posłowie zasiadali partiami, więc w radzie pięciuset i w radzie starszych za czasów
dyrektoriatu każdy przedstawiciel ludu wyciągał bilecik z numerem, który mu
wskazywał miejsce, by na sali obrad nie tworzyć grup partyjnych. W twierdzeniu, że
system partyjny oddaje władzę nad krajem w ręce sztabów partyjnych, do których
często wchodzą jednostki i nieodpowiedzialne, i nienajlepsze, dużo było prawdy. Ale
w tym negowaniu partii przez Sławka było też dużo przesady. Kierunki myślowo-
polityczne istniały zawsze i wszędzie, przybierały istotnie często formę
zdegenerowaną, potworną, często jednak czystą, bezinteresowną, wspaniałą. Nie
można sobie życia publicznego wyobrazić bez kierunków myślowo-politycznych, bez
partii. Kościół rzymskokatolicki uchodzi w oczach naszych za monolit doktryny, za
organizację o bezwzględnej i surowej dyscyplinie, a czymże w średniowieczu i w
czasach nowożytnych były takie kierunki, jak powstające zakony franciszkanów,
dominikanów, jezuitów, jeśli nie swego rodzaju partiami?
Sławek osiągnął duże rezultaty w swoich kołach regionalnych BBWR. Posłowie i
senatorowie każdego województwa tworzyli osobne koła, wchodzili tam razem
działacze robotniczy, chłopscy, nauczyciele ludowi, ziemianie. Z początku całe to
towarzystwo boczyło się na siebie nawzajem, potem zaczęło się grupować
bynajmniej nie według różnic społecznych, lecz według innych kategorii. W tych
kołach regionalnych robiła istotnie postępy idea solidarności społecznej, którą głosił
Sławek.
Sławek był najszczerszy w swych chęciach. Wierzył, że obywatel, gdy przestanie
być tumaniony przez partie, potrafi wybrać o wiele godniejszych przedstawicieli
aniżeli ci, których mu nasuwały komitety partyjne. Toteż chciał ułatwić
społeczeństwu porozumienie się, kogo wybrać. Uważał, że zgromadzenia wyborcze
są liczniejszym i bardziej swobodnym forum wysuwania kandydatów aniżeli kanapy
partyjne.
Sławek sam stał na czele organizacji, którą nazywał obozem i która nie była
partią, gdyż każda partia dąży do władzy, a BBWR popierał tylko władzę
Piłsudskiego, władzy dla siebie nie żądając. Ale Sławek rozumiał, że BBWR zbliża się
swoim typem do organizacji partyjnych. I dlatego go rozwiązał. Rozwiązanie BBWR
miało dwie przyczyny: (1) Sławka mierziło, że do tej organizacji napchało się
mnóstwo małych aferzystów i karierowiczów, czuł do nich wstręt, jak Piłsudski, gdy
mówił, że go wszy oblazły; (2) Sławek był przeciwny wszystkim partiom i absolutnie
nie chciał, nie dopuszczał, nie godził się mieć partię własną. Dużo później, gdy
Sławek był już przez Mościckiego i Rydza pognębiony, przychodzili do niego różni
przyjaciele, proponując mu, że założą w jego imieniu organizację. Odpowiadał
zawsze: „Przecież jesteśmy przeciwnikami wszelkich partii”. W chwili rozwiązania
BBWR ten BBWR był panem sytuacji politycznej w kraju, a wewnątrz BBWR Sławek
był dyktatorem. Miał w ręku kraj, a przynajmniej wybory polityczne w kraju. Toteż
rozwiązanie BBWR dnia 30 października 1935 roku było samobójstwem
politycznym Sławka, dokonanym przed samobójstwem fizycznym Sławka, które
nastąpiło wiosną 1939 roku.
Sławek długo bronił swej ordynacji wyborczej, ale w końcu zgodził się, że jest
niedorzeczna, i potępił ją. Uznał, że nie spełnia zadania, że krzywdę przyniosła
krajowi. Uczynił to w wywiadzie, którego udzielił mi dla „Słowa” jesienią 1938 roku.
Sławek – Mościcki – Rydz

Na naradzie nocnej po śmierci Marszałka Sławek jako premier wysunął Rydza


na generalnego inspektora sił zbrojnych. Część pułkowników wolałaby
Sosnkowskiego, ale Sławek opowiedział się za Rydzem, choć był z nim w gorszych
stosunkach osobistych niż z Sosnkowskim, choć mógł się w nim obawiać
konkurenta do przewodzenia obozowi legionowemu. Ale Sławek wiedział, że
Piłsudski, usuwając Rydza od wszelkiej polityki (nazywało się to nawet wtedy
„Syberią Rydza”), uważał go za swego następcę w sprawach wojskowych. Było nie do
pomyślenia, by Sławek kiedykolwiek poszedł wbrew woli Piłsudskiego.
Wszelkie plotki, że Sławek nie chciał Rydza owej nocy, są z gruntu fałszywe,
choć były później przez zwolenników Rydza przeciwko Sławkowi rozsiewane.
Kwestia prezydentury pozostała otwarta. Sławek czekał, aż Mościcki zgodnie z
dyrektywą Piłsudskiego prezydenturę mu ustąpi. Mościcki nie miał żadnego oparcia
w kraju, cienia popularności. Był co prawda obrany w 1933 roku na następne
siedmiolecie, stało się tak jednak tylko na rozkaz Piłsudskiego, choć mówiono o
kandydaturze Prystora, ale wtedy zaszło jakieś tragiczne nieporozumienie
Piłsudskiego z Prystorem. Teraz najsłabszy nacisk na Mościckiego zmusiłby go do
ustąpienia. Wystarczyłoby, by poszli do niego ministrowie, prezes najwyższej izby
kontroli, prezes sądu najwyższego i wskazując na wolę Piłsudskiego, zażądali
ustąpienia. Ale przełożonym tych wszystkich panów był Sławek, który miał być
prezydentem zamiast Mościckiego, więc Sławek ze skrupułów czysto osobistej
natury od takiego wystąpienia ich powstrzymywał. Sławek potrafił spełnić każdy
polityczny rozkaz Piłsudskiego, ale gdy Piłsudski umarł, w Sławku zostali tylko:
rycerz i dziecko. Matuszewski wzruszał ramionami i wołał: „To miejsce w tramwaju
się ustępuje, ale nie władzę w państwie”, Miedziński postawił coś w rodzaju
ultimatum Sławkowi: „Albo obejmiesz władzę, albo ja wysunę kogo innego na wodza
obozu legionowego”.
W jakieś dwa lata po tym wszystkim zapytałem Sławka, dlaczego nie usunął
Mościckiego w roku 1935. Sławek podniósł na mnie oczy:
– Jakże mogłem to zrobić, przecież pan wie, że to ja miałem być tym, który miał
zająć jego miejsce.
Pomyślałem sobie, że taka odpowiedź u każdego innego, prócz Sławka,
brzmiałaby inaczej. Kto inny powiedziałby ją z patosem albo z mniej czy więcej
udaną skromnością, podkreślając: „Patrzajcie, jaki ja jestem bezinteresowny”.
Sławek odpowiedział mi tonem wprost przepraszającym; było mu przykro, że nie
potrafił spełnić tej ostatniej intencji Piłsudskiego.
Obok Sławka za kandydata na prezydenta zaczął się uważać Rydz. I tutaj okazało
się, że Mościcki nie jest tak naiwny, jak myślano. Potrafił po kolei usunąć Sławka,
zneutralizować Rydza, robiąc mu miejsce obok siebie, a nawet uzyskać dla siebie
samego jakąś sytuację w społeczeństwie, dzięki temu, że zaczął reprezentować
bardziej lewicowy kurs za czasów Ozonu.
Opozycja, na skutek uchwalenia ordynacji wyborczej, nie wzięła udziału w
wyborach. Do sejmu wybrano wyłącznie piłsudczyków. Od Sławka zażądał
prezydent, aby mianował Kwiatkowskiego ministrem skarbu, oświadczył mu także,
że prezydenturę zatrzymuje dla siebie. Sławek oświadczył uprzednio, że po śmierci
Piłsudskiego rządzić będzie nami prawo, to znaczy Konstytucja 23 kwietnia, która
składała władzę w ręce prezydenta. Sławek więc pierwszy uszanował to prawo, gdy
się obróciło przeciwko niemu, i ustąpił.
Premierem został Marian Zyndram-Kościałkowski. Był to człowiek przyzwoity,
liberalny, trochę snob, z przekonań lewicujący. Zaczął być zwalczany zarówno przez
sławkowiczów, jak przede wszystkim przez Rydza. Po śmierci króla Aleksandra I,
którego naród serbski czcił jak bohatera, jego następca, regent Paweł, zdecydował się
przekreślić wszystko, co brat stryjeczny zrobił, przeprowadził zgodę z opozycją,
nieledwie z mordercami brata. Kościałkowski mógł więc sobie także powiedzieć:
Piłsudskiego nie ma, rządy systemem Piłsudskiego bez Piłsudskiego są niemożliwe,
trzeba powrócić do parlamentu, w ramach Konstytucji 23 kwietnia.
Kościałkowskiego serce na pewno by ciągnęło w tę stronę, bo był to człowiek, który
by chętnie widział siebie w roli premiera parlamentarnego. Ale wymagało to zmiany
ordynacji wyborczej, zerwania ze Sławkiem i z Rydzem. Na to Mościcki i
Kościałkowski byli za słabi, za mali, za nieśmiali. Kościałkowski oburzył się nawet na
tych, którzy proponowali mu, by wystąpił z amnestią dla Witosa, przebywającego za
granicą. Próbował natomiast tworzyć własną organizację polityczną na miejsce
BBWR, rozwiązanego przez Sławka, i chciał w tym celu użyć federacji związków
byłych wojskowych, organizacji, która istniała najniepotrzebniej w świecie i wielu
ludziom zabierała czas i pieniądze państwowe. Ale to mu się nie udało. Zwracam
uwagę na daty: Kościałkowski został premierem dnia 12 października 1935 roku1,
Sławek rozwiązał BBWR dnia 30 października tegoż roku. A więc pomimo tego, że
Sławek został odsunięty od premierostwa, pozbawił się on dobrowolnie tak silnego
instrumentu politycznego, jak BBWR, będący całkowicie w jego rękach.
Sławek ma w dalszym ciągu sejm w orbicie swoich wpływów. Marszałkami
senatu i sejmu są Prystor i Car, ludzie Sławka; Miedziński co prawda się Sławkowi
wyłamał, ale większość posłów i senatorów jest za Sławkiem, w którym widzi
charakter i prawość, a nie za Mościckim, którego inteligencji się boi, jak chłop się boi
sprytniejszego od siebie Żyda. Kozłowski namawia Sławka, by parlament uchwalił
po prostu votum nieufności Kościałkowskiemu. Ale myśl wynoszenia
nieporozumień wśród piłsudczyków na forum publiczne daleka jest wtedy od
Sławka. Toleruje więc Kościałkowskiego i nawet uchwala mu pełnomocnictwa.
W tych czasach zaczyna urastać popularność Rydza. Wypowiem tu porównanie,
niezupełnie być może ścisłe co do Jeremiego Wiśniowieckiego, ale jaskrawe. Oto
Jeremi Wiśniowiecki był wielkim wodzem i politykiem. Polska go nie lubiła. Oto
pozostawił syna, żarłoka i cymbała: szlachta obrała go na króla, broniła, szanowała i
kochała jak żadnego z królów elekcyjnych ani przedtem, ani potem. Piłsudskiego
zwalczała Polska. Pokochała go dopiero w dniu pogrzebu. Ale jego rzekomego
następcę o kwalifikacjach bliższych Michałowi niż Jeremiemu Polska wielbiła i
czciła.
Nigdy Piłsudski nie miał tej sytuacji w Polsce, którą miał Rydz w 1936 roku.
Narodowcy i socjaliści gotowi byli wołać: „Niech żyje wojsko! Niech żyje Rydz!”
Chciano powszechnie, by doszedł do władzy, obiecywano sobie także, że zmieni
ordynację wyborczą.
Przeciwnicy Mościckiego stawiają na Rydza. Matuszewski wciąż myśli o
doprowadzeniu do konfliktu pomiędzy Mościckim a Rydzem. Rydz nie przyjął
wizyty Kościałkowskiego, chciał, aby Mościcki mianował premierem Koca. Ale
intencje Matuszewskiego, by nastąpił konflikt Mościcki–Rydz, okazały się nierealne.
Mościcki okazał się za sprytny, Rydz za miękki. Matuszewski z Miedzińskim pracują
na Rydza. Dnia 17 kwietnia 1936 roku ukazuje się w pułkownikowskiej „Gazecie
Polskiej”, której redaktorem naczelnym jest Miedziński, artykuł Matuszewskiego,
atakujący rząd Kościałkowskiego za brak siły, powagi, za brak decyzji. Rząd
konfiskuje artykuł, ale Kościałkowskiego to wykańcza. Rydza artykuł ten oburza i
Miedzińskiego Rydz nie przyjmuje za karę przez osiem miesięcy. Na razie jednak
właśnie Rydz wyjeżdża na tym artykule. Mościcki chce zgody z Rydzem i układają
kompromis. W gabinecie zostaje Kwiatkowski jako minister skarbu, dla którego
prezydent żywi uczucie ojcowskie, ale premierem zostaje wskazany przez Rydza
Składkowski. Dnia 15 maja 1936 roku przychodzi do władzy ten gabinet2. Od tej daty
ustala się też ostatecznie rozłam na eks-pułkowników Sławka i eks-pułkowników
Rydza. Miedziński, Koc, Składkowski przechodzą do Rydza. Prystor, Car, Świtalski,
Jędrzejewicz zostają wierni Sławkowi, ale Jędrzejewicze są w ogóle najmniej
popularnymi ludźmi w Polsce, a Świtalskiego wykończył ostatecznie Kościałkowski,
mianując go wojewodą krakowskim, na którym to stanowisku Świtalski popełnia
nietakty i błędy. Od tej daty rozpoczyna się także duumwirat Rydz–Mościcki. Trzeba
istotnie niesłychanej indolencji i słabości Rydza, by Mościcki, to absolutne zero za
czasów Piłsudskiego, nabrał pewnej siły i pewnego znaczenia politycznego.
Ministrowie dzielą się na ministrów Rydza i ministrów Mościckiego. Składkowski
(prezydium i sprawy wewnętrzne), Kasprzycki (wojsko), Ulrych (koleje), Grabowski
(sprawiedliwość) to ministrowie Rydza, a Kwiatkowski (skarb), Poniatowski
(rolnictwo) to ministrowie Mościckiego. Kościałkowski, którego snobizm był
większy od ambicji, także pozostał w tym gabinecie. Należy przyznać, że ministrowie
Mościckiego górują inteligencją i charakterem nad ministrami Rydza. Beck zaczyna
odgrywać rolę Mefistofelesa, zajmując pozycję całkiem odrębną, wmawiając
wszystkim, że tylko on zna tajemnicze zaklęcia, które skutkują w polityce
zagranicznej.
Rydz jest pierwszym władcą Polski od Piasta i Lecha, który nie pieczętuje się
żadnym herbem. Pochodzenie jego jest dość mętne, według prawnych wersji ma on
być synem żandarma czeskiego i Ukrainki, w każdym razie jest to dziecko ludu,
które zawdzięczamy Brzeżanom. Po tych wszystkich doświadczeniach, które już są
dziś niesporne, należy się zapytać, jakim dziwnym sposobem tak długo mógł
imponować ten człowiek bez inteligencji, bez charakteru, mały i małostkowy, próżny
i pusty. Należy to przypisać dobrym warunkom zewnętrznym, sympatycznemu
wyglądowi, darowi krasomówstwa, łatwości mówienia pięknych i płytkich frazesów,
dobrej jeździe konno, miłemu stosunkowi do ludzi oraz niewypowiadaniu się głośno
w sprawach, które przerastały jego inteligencję. Umiał „chranit’ mołczanje w
ważnom sporie, s uczionym widom znatoka”3 – jak powiada Puszkin.
Składkowski jest postacią o wiele sympatyczniejszą. Nazywałem go
„Komendanta Piłsudskiego wachmistrzem Soroką”. Kto wie, może gdyby zacnego
Sorokę zrobiono kanclerzem Rzeczypospolitej, także by zwariował. Jako pisarz,
Składkowski pozostanie w literaturze polskiej, jego pyszna proza wojskowa
przypomina jędrnością i świetną polszczyzną styl Jana Chryzostoma na Gosławicach
Paska. Składkowski miał rozmach, dynamiczność, ujawniał ją zwłaszcza w
sprawach, do których dorósł, a więc przede wszystkim w sprawach klozetów i
urządzeń sanitarnych. Jego reformy w tej dziedzinie były tak arbitralne i tak
energicznie przeprowadzane w całej Polsce, że nazywałem go „Piotrem wielkim w
klozetowej skali”. Za czasów jego premierostwa przywieziono do Polski zwłoki króla
i wielkiego księcia Stanisława Augusta. Składkowski oświadczył, że nie może tego
króla pochować na Wawelu, bo to był zły król, i w nocy po kryjomu kazał go
zamurować w zakrystii w Wołczynie, byłym rodzinnym majątku Poniatowskich na
Podlasiu. Pisałem mu wtedy dość wyraźnie: „Zobaczymy jeszcze, na jaki pogrzeb
pan zasłużysz”. Istotnie, gdy cała Europa budowała schrony, Składkowski wiercił
dziury w płotach, domagając się, by cała Polska miała płoty z drutu lub żeby chłopi
bielili swe chaty. Nawet w tragicznym odwrocie z Polski sam premier spisywał
protokoły za niechlujnie utrzymane śmietniki. Tragizmem narodów słowiańskich są
rządy państw oddane obłąkańcom; lejce rozbieganej czwórki czy kierownica
samochodu w rękach obłąkańca nie są widokiem tak tragicznym jak obłąkane
władztwo nad wielkim państwem i żywym narodem. Paweł I, obłąkany rycerz,
wizjoner średniowiecza na tronie Rosji, Rasputin, u nas Składkowski. Był to zresztą
dobry człowiek, dobry żołnierz, dobry Polak. Zwichnęli mu umysł, pozbawili
poczucia uczciwości żołnierskiej ci, co zrobili go premierem, wyrządzając mu tym
największą osobistą krzywdę.

Przypisy

1 12 października 1935 Sławek podał się do dymisji, rząd Kościałkowskiego powstał


dzień później.
2 Rząd Sławoja Składkowskiego powstał 16 maja 1936.
3 Pol. „z miną znawcy, który zwleka, przy sporze nie otwierać ust” (cytat z
Eugeniusza Oniegina Aleksandra Puszkina, przeł. Adam Ważyk).
Beck

Odprężenie stosunków z Niemcami musiało przynieść Polsce wielką ulgę. Dało


to rezultaty, których się zawsze po takim odprężeniu spodziewałem.
(1) Francja, która dotychczas prowadziła politykę pokojową wobec Niemiec,
wyzyskując fakt, że jej sojusznik Polska prowadziła wobec tych Niemiec politykę
quasi-wojenną, poczuła się zagrożona, na gwałt zmieniła rolę i zaczęła prowadzić
wobec Niemiec politykę bezpieczeństwa, quasi-wojenną. Role się zmieniły.
Dotychczas Francja ciągnęła zyski ze swej pokojowej polityki wobec Niemiec, a
Polska ponosiła ciężary asekuracji pokoju, teraz nastała sytuacja odwrotna. W
każdym razie jeszcze po dojściu Hitlera do władzy Francja szukała porozumienia z
Hitlerem, wyciągała do niego rękę, czego dowodem jest choćby pakt czterech.
Dopiero rozmowa Hitler–Wysocki z dnia 2 maja 1933 roku i pakt polsko-niemiecki
z dnia 26 stycznia 1934 roku uniemożliwiają Francji tę politykę i popychają Francję
na inne, o wiele dla nas bardziej pożądane tory.
(2) Każde państwo, które prowadzi wojnę, jest przez to samo osłabione. Nawet
największe państwo prowadzące wojnę z małym państwem czuje swe osłabienie.
Jakże osłabiona czuła się politycznie Anglia za czasów wojny z Burami, jakże
osłabiona była Rosja za czasów wojny japońskiej. Polska prowadziła wciąż quasi-
wojnę z Niemcami, państwem od nas o wiele silniejszym. Nareszcie zawarła z nimi
pokój czy też zawieszenie broni. Musiało to ją wzmocnić niepomiernie. Dopiero
teraz poczuliśmy i poczuł świat, że mamy 35 milionów ludności, liczną armię,
pracowitą ludność o niezrównanym patriotyzmie. Waga gatunkowa Polski od razu
zwiększyła się o całą wagę i ważkość różnicy wojny a pokoju. Beck z ministra, który
na innych wyczekiwał, stał się ministrem, na którego oczekiwano w Europie. Beck
przypisywał to swoim własnym zdolnościom dyplomatycznym i potrafił wmówić to
innym ludziom, ale było to po prostu skutkiem kardynalnej zmiany sytuacji Polski,
która z państwa osłabianego wojną przeistoczyła się w państwo korzystające z
pokoju.
Odprężenie stosunków z Niemcami w roku 1934 trzeba uważać za posunięcie
słuszne, rozumne, zbawienne. Przyznawali to mi wtedy wszyscy najjaskrawsi
zwolennicy orientacji francuskiej, choć może teraz o tym zapomnieli. Chodziło tylko
o to: co dalej? Polska wyszła ze stanu quasi-wojny z Niemcami, w którym przez lata
pozostawała, gdy jej sojusznik Francja był w stanie pokoju z tymiż Niemcami, Polska
wyrównała swój start z innymi państwami europejskimi do dalszej polityki. Teraz
chodziło o dalszą drogę. Polska musiała się liczyć z dalszym wzmacnianiem się
swego sąsiada, Niemiec. Jak się ma wobec tego zachować? Hitler od pierwszej chwili
odprężenia stosunków proponował Polsce wspólną wyprawę na Rosję sowiecką. Jak
się zachować wobec tej oferty?
Pisząc w części poprzedniej o polityce Piłsudskiego sprzed rozmowy Hitler–
Wysocki, wskazywałem, że Piłsudski miał do wyboru: albo (1) sprowokowanie
wojny prewencyjnej z Niemcami, albo (2) odprężenie stosunków z Niemcami. Hitler
poszedł na to drugie wyjście i Piłsudski się na to zgodził.
Ale Piłsudski umarł; Mościcki, Rydz, Składkowski byli to ludzie niemający
kwalifikacji do rozstrzygania w sprawach polityki zagranicznej, odpowiedzialność
ciążyła na Becku. Co miał wybrać? Co miał do wyboru?
(1) Przyjęcie oferty Hitlera wspólnej wyprawy na Rosję sowiecką, po uzyskaniu
neutralności państw europejskich.
(2) Porzucenie dalszego odprężenia stosunków z Niemcami i po wyrównaniu
miejsca Polski w starcie państw europejskich wybranie sobie odpowiedniego
momentu do zorganizowania ogólnoeuropejskiej ofensywy przeciw Hitlerowi.
Beck gotów mi odpowiedzieć, że taką ofensywę zorganizował, że Anglia, a nawet
Francja ruszyły się w obronie Polski w 1939 roku, czego wcześniej nie chciały zrobić
dla Czechosłowacji. Odpowiadam mu wyrazem: za późno. Gdyby Beck, przez cały
czas swojej polityki, miał tylko i wyłącznie na widoku ewentualne uzyskanie
momentu dla ogólnej ofensywy przeciwniemieckiej – jak do dzisiaj niektórzy mali
beckowicze usiłują nam wmawiać – nie byłaby zrozumiała jego polityka nawrotu do
paktów dwustronnych, jego polityka sprzeciwiająca się paktom ogólnego
bezpieczeństwa, jego polityka antyligowa i jego polityka czeska.
Czy było możliwe przyjęcie oferty Hitlera wspólnej wyprawy antysowieckiej?
Zakładam, że Hitler dążył do niej całkiem szczerze, i oświadczam z góry, że było to
niemożliwe ze względu na stanowisko państw europejskich, które bynajmniej swej
neutralności w razie takiej wyprawy nie obiecywały. Ale ponieważ kwestia ta, dla
rozpatrywanego okresu czasu, jest wręcz kluczowa, muszę się tutaj nad nią
zastanowić, przeprowadzić obrachunek ewentualnych jej korzyści czy też
niebezpieczeństw.
Czytelnik zna już mój pogląd na prawo polityczne, które rządzi losami Polski.
Polityka polska jest tylko funkcją stosunku Niemiec do Rosji i Rosji do Niemiec.
Pokój i zgoda między tymi dwoma państwami to zguba Polski. Polityka
antysowiecka wzmacniała nas, wojna Niemiec z Rosją wzmocniłaby nas także,
oczywiście o tyle, o ile by państwa zachodnioeuropejskie pozostały nietknięte i były
gwarantami, że Hitler poprzestanie na wojnie z Sowietami, na zrobieniu sobie
kolonii ze wschodniej Azji lub z innych azjatyckich posiadłości rosyjskich, i że
pobicie Rosji nie byłoby odskocznią dla Hitlera do zwrócenia się przeciwko innym
narodom Europy.
Dla Europy Zachodniej wojna Niemiec z Sowietami miałaby znaczenie
pokłócenia się państw głodnych między sobą. Państwa syte to Ameryka, Anglia,
Francja, Skandynawia, Holandia, Szwajcaria. Państwa głodne to Japonia, Rosja,
Niemcy, Włochy. Rosja mogłaby być niegłodna, gdyby była inaczej rządzona, ale
faktem jest, że przy reżimie sowieckim jej ludność jest najbardziej głodna ze
wszystkich państw na kuli ziemskiej i że prowadzi politykę państwa głodnego, to
znaczy państwa, które spekuluje nie na pokój, lecz na wojnę, nie na stabilizację, lecz
na zmianę stosunków. Otóż powtarzam: dla państw sytych daleko lepszą kombinacją
byłaby wojna państw głodnych między sobą i zaspokajanie potrzeb jednego państwa
głodnego możliwościami drugiego państwa głodnego aniżeli front państw głodnych
przeciwko państwom sytym.
Ale z przyczyn, których rozpatrywanie przekracza zakres pracy niniejszej,
Francja i Anglia nie pozwoliłyby Hitlerowi pobić Rosji, wobec czego cała wyprawa
Hitlera na Rosję była chimeryczna.
Jednak trzeba tu zaznaczyć, że zarówno myśl o wspólnej z Hitlerem wyprawie na
Sowiety, jak też myśl o jakimś na czas dłuższy i stalszy odprężeniu stosunków
polsko-niemieckich, wymagały od Becka przede wszystkim zajęcia się załatwieniem
spraw spornych między Polską a Niemcami: spraw jątrzących, palących,
uniemożliwiających współżycie. Takimi kwestiami były: Gdańsk, mniejszość
niemiecka w Polsce, mniejszość polska w Niemczech. W Gdańsku cały czas były
knowania antypolskie, mniejszość niemiecka w Polsce zachowywała postawę
antypolską, mniejszość polska w Niemczech była gnębiona. Czy Beck zabrał się na
serio do tych spraw? Czy Beck rozumiał, że bez ich załatwienia nie może, nie wolno
mu ruszać naprzód, nie wolno mu spokojnie przyglądać się wzmocnieniu się
Niemiec w Europie, a już w żadnym wypadku ręki do tego wzmocnienia przykładać?
Bo można wspólną politykę z sąsiadem prowadzić, ale nie wtedy, gdy ten sąsiad jest
na nas rozjuszony i żywi wobec nas uczucia zemsty i zaboru.
Beck nie zrobił jednak nic, ani w sprawie Gdańska, ani w tamtych sprawach.
Przeciwnie, podwładni mu urzędnicy, należący do „naprawiaczy”, pracowali w
kierunku pogłębiania tych konfliktów.
Beck miał swoją formułę, którą często wypowiadał i w którą, niestety, całkiem
szczerze wierzył. Powiadał: ani o jeden krok bliżej Berlina niż Moskwy. Formuła ta
była alogiczna i ahistoryczna. Niestety, polityka Becka doprowadziła do jej realizacji.
Formuła Becka tryumfowała dnia 17 września 1939 roku, gdy Beck opuszczał kraj
zajmowany na równi przez wojska niemieckie i sowieckie – wtedy istotnie dzieliła
politykę polską taka sama idealnie odległość od Moskwy, jak od Berlina.
Formuła Becka „taka sama odległość od Berlina jak od Moskwy” uprawnia
przypuszczenie, że liczył on na dłuższe odprężenie naszych stosunków z Niemcami,
nie przewidując ani wojny niemiecko-rosyjskiej, ani też żadnej chyba innej wojny
Niemiec z kimkolwiek bądź. Było to założenie alogiczne. Porozumienia oparte na
pokoju można zawierać z państwami statycznymi, porozumienia dla zachowania
pokoju można zawierać z Anglią, Francją lub Stanami Zjednoczonymi.
Porozumienie z Niemcami można było zawierać tylko przewidując wojnę. Hitler
dnia 2 maja 1933 roku zaproponował nam pacyfikację stosunków w tym
przekonaniu, że pójdziemy z nim razem na Rosję. Jeśli się zawiera małżeństwo, to w
celu obcowania małżeńskiego. Jeśli po ceremonii ślubnej nie ma stosunków
małżeńskich między małżonkami, Kościół powiada: matrimonium ratum sed non
consummatum, i unieważnia takie małżeństwo. Nasze porozumienie z Niemcami
było ratum przez pakt z dnia 26 stycznia 1934 roku, lecz non consummatum przez
brak wspólnej wyprawy na Rosję. Skoro Beck nie chciał tej wyprawy, powinien był
uważać porozumienie jedynie za wygraną na czasie i przygotowywać się do powrotu
antyniemieckiej polityki.
Czy tak robi Beck? Broń Boże. Beck nie może, ale i nie chce próbować załatwić
spraw spornych pomiędzy Niemcami i Polską, Beck nie chce i nie może iść z
Niemcami na Rosję. Beck jest nawet wyraźnym, zdecydowanym przeciwnikiem
wspólnej wyprawy na Rosję.
A jednocześnie Beck nie liczy się z tym, że Niemcy uderzą na nas, bo nic nie robi
dla stworzenia frontu antyniemieckiego w Europie.
Beck zapytuje co prawda ambasadora francuskiego po złamaniu przez Hitlera
postanowień traktatu wersalskiego co do demilitaryzacji Nadrenii, czy Polska ma
mobilizować wojsko, oświadczając, że Polska gotowa jest spełnić swe zobowiązania
sojusznicze, i wysłuchuje od niego odpowiedzi, że Francja nie mobilizuje i że wobec
tego casus foederis nie zachodzi…
Ale Beck w sprawie Anschlussu i Czech wypowiada formułę: „Bronię Francji nad
Renem, lecz nie w Austrii i nie w Czechach”.
Formuła ta jest nieinteligentna, gdyż jeśli mamy „bronić Francji”, to chyba jako
ewentualnego sojusznika, a jeśli jako sojusznika, to chyba antyniemieckiego
sojusznika, bo nie antychińskiego czy antybrazylijskiego, a francuski antyniemiecki
sojusznik tak samo jest nam potrzebny w Austrii czy Czechach, jak nad Renem, a
raczej bardziej w Czechach niż nad Renem, tak samo, jak bardziej nad Renem niż
nad Loarą, bardziej nad Loarą niż na linii Pirenejów, bardziej w Pirenejach niż w
Algierze, i bardziej w Algierze niż w Tonkinie i Kambodży. Skoro dyskontowaliśmy
w przyszłości pomoc francuskiego sojusznika, to oczywiście im bliżej była nas ta
pomoc, tym była cenniejsza.
Toteż ci, którzy twierdzą, że Beck postępował jak uczeń Piłsudskiego lub
prowadził politykę Piłsudskiego, niesłusznie ubliżają człowiekowi, który spoczywa w
trumnie i bronić się nie może. Piłsudski, gdyby dożył 1936 roku i lat następnych, na
pewno wybrałby jedną z dwóch dróg: (1) nie wykluczam, że poszedłby razem z
Niemcami na Rosję sowiecką; (2) bardziej prawdopodobne jednak jest, że
wyzyskawszy chwilową pacyfikację stosunków polsko-niemieckich dla wzmocnienia
Polski, poszedłby na sprowokowanie ofensywy antyniemieckiej, starannie
zabezpieczając się od strony Rosji. Ale w żadnym wypadku nie robiłby polityki
Becka, która polegała na współpracy z Niemcami w umacnianiu Niemiec w Europie
Środkowej, bez jednoczesnego załatwienia spornych spraw niemiecko-polskich, przy
pozostawieniu ich w stanie nierozstrzygniętym, otwartym i jątrzącym.
Gdynia i Gdańsk

W pobliżu Gdańska w roku 1920 była mała wioseczka na wydmach


piaszczystych nazywana Gdynią. W roku 1939 wojska niemieckie zajęły ogromne
miasto, nowoczesne, wspaniale urządzone, piękne, z wyciągniętymi sznurami
żelbetonowych budowli i port jeden z największych i najbardziej ożywionych w
Europie. Powstanie i rozwój Gdyni to miłe wspomnienie z czasów naszej
niepodległości. Naród polski wykazał tu energię, przedsiębiorczość gospodarczą,
europejskość. Do Gdyni zjeżdżali ludzie z całej Polski. Było to dziwne miasto bez
prowincjonalnego charakteru, miasto całej Polski. Do Gdyni nie mogły dojeżdżać
statki wiślane. Ale nie miało to wielkiego znaczenia. Przywóz do naszych portów,
Gdyni i Gdańska, z Polski drogą po Wiśle wynosił wszystkiego 2% wartości naszego
przywozu do tych portów. Znaczenie Wisły było więc często poetycznie przesadzane.
W grudniu 1935 roku wystąpiłem na łamach gazety ze swoim projektem
załatwienia sprawy Gdańska.
Czego szukamy w Gdańsku? – pytałem. Gdańsk posiada kolonię polską, Gdańsk
ma ludność niemiecką, Gdańsk jest jednym z naszych portów.
Przed wojną 1914 roku Poznań miał więcej niż 60% ludności niemieckiej
sztucznie nam narzuconej. Po oswobodzeniu powrócił do polskości łatwo i
całkowicie. Gdyby Gdańsk został nam przyznany przez traktat wersalski na
własność, jak tego żądała sprawiedliwość dziejowa, zapewne by uległ podobnemu
losowi, chociaż Gdańsk w ostatnich wiekach miał zawsze ludność niemiecką i
odrębny statut polityczny. Ale dzięki polityce Lloyda George’a nie dostaliśmy
Gdańska i w roku 1935 narodowościowa polonizacja Gdańska nie była aktualna.
Wobec tego powinniśmy byli iść na program inny. Zrobić z Gdańska coś, co by
przypominało Rygę lub Libawę w cesarstwie rosyjskim. Były to wtedy miasta
niemieckie, pomału odgermanizowywane z dołu przez ludność zamieszkałą
naokoło, gospodarczo najzupełniej związane z Rosją, miasta z ludnością zupełnie
wobec Rosji lojalną, wśród której nikt nie prowadził jakiejkolwiek propagandy
połączenia się z Niemcami.
To był plan, który moim zdaniem w warunkach z 1935 roku mógł być podstawą
realnej i konkretnej polityki. Oczywiście, Gdańsk roił się wtedy od swastyk.
Lojalności wobec Polski nie było żadnej, a jednak korzyści, które ludność Gdańska
miała z Polski, były najwidoczniejsze.
Toteż proponowałem, aby w stosunku do Gdańska: (1) nie dać się
sugestionować możliwością prędkiego spolonizowania tego miasta pod względem
narodowym; (2) oceniać Gdańsk jako wielką dla nas sprawę gospodarczą. Stosunki i
politykę naszą w Gdańsku oprzeć na cierpliwym gospodarczym związywaniu tego
miasta z Polską. Uważałem, że trzeba, by Polska usunęła z Gdańska Ligę Narodów i
proklamowała polityczną niezależność tego miasta, związując je jednocześnie
szeregiem umów gospodarczych, które by zbliżyły je do Polski.
Nie mam zamiaru podejmować dziś dyskusji o słuszności tego planu.
Wspominam tu o nim nie dla polemiki, ale tylko i wyłącznie dla charakterystyki
polityki Becka. Oto po mojej inicjatywie nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych
bardzo nieprzyjemnie wystąpiło przeciwko moim artykułom, a Beck oświadczył na
sejmowej komisji spraw zagranicznych, że tego rodzaju projektom stanowczo się
przeciwstawia.
Mój plan był słuszny albo słuszny nie był. Nie o to tu chodzi. Ale powtarzam:
albo Beck nie liczył na dalsze odprężanie naszych stosunków z Niemcami, a wtedy
trzeba było ze wszystkich sił przeszkadzać im w umacnianiu się, czego w polityce
Becka nie widziałem; albo spekulował na to odprężenie, robił z niego kamień
węgielny swej polityki, jak to myślała cała Europa, a wtedy trzeba było dążyć do jak
najszybszego załatwienia czy też prób załatwienia spraw spornych i jątrzących
między nami a Niemcami, które były zarzewiem grożącego nam pożaru. Zapewne
odpowiedzą mi zwolennicy Becka, że takie plany były, że istniały plany dotyczące
nawet Gdańska. Bardzo łatwo ex post powiedzieć, że się miało plany; trzeba było nie
tylko je posiadać, ale i realizować, przynajmniej próbować realizować. Beck pomagał
Niemcom w umacnianiu się gdzie indziej, a w stosunkach polsko-niemieckich
pozostawiał sprawy nieuregulowane i niezałatwione.
Okólnik z dnia 13 czerwca 1936 roku

Dnia 13 czerwca 1936 roku Składkowski wydał okólnik1, w którym powołując się
na rozkaz prezydenta, ogłaszał Śmigłego-Rydza drugą osobą w państwie, przy czym
oświadczał, że wszyscy ministrowie winni mu okazywać szacunek i posłuszeństwo.
Okólnik ten był złamaniem konstytucji i Składkowski powinien był odpowiadać
za jego wydanie przed Trybunałem Stanu.
Mniejsza oczywiście o tę „drugą osobę”, jakkolwiek i to nie było w porządku, bo
drugą osobą w państwie był marszałek senatu, skoro w razie śmierci lub rezygnacji
prezydenta był wyznaczony na jego zastępcę do chwili elekcji nowego prezydenta.
Ale instytucja „drugiej osoby” nie była przewidziana w konstytucji, więc ta kwestia,
redukująca się do porządku ustawiania foteli na nabożeństwach i uroczystościach, co
tak interesowało i przejmowało Rydza, miała znaczenie drugorzędne.
Inaczej było z „posłuszeństwem”, którego dla Rydza Składkowski od ministrów
w okólniku wymagał. Żądanie to łamało, druzgotało całą konstrukcję Konstytucji 23
kwietnia, wywracało ją do góry nogami. Według tej konstytucji rząd, sejm, sądy,
wojsko i kontrola państwowa pozostawały pod zwierzchnictwem prezydenta,
generalnego inspektora sił zbrojnych prezydent mianował bez kontrasygnaty. Miało
to wszystko na celu całkowite wyodrębnienie władzy generalnego inspektora sił
zbrojnych z zależności od rządu i sejmu, izolowanie go od polityki wewnętrznej.
Prezydent miał jakby dwa ramiona: jedno – władzy cywilnej, rządowej, politycznej,
odpowiedzialnej przed sejmem, tj. rząd; drugie – władzy wojskowej, apolitycznej,
przed sejmem nie odpowiedzialnej, tj. generalnego inspektora sił zbrojnych. Okólnik
Składkowskiego umieścił Rydza pomiędzy prezydentem i rządem, czyli wprowadził
go z powrotem w politykę, uczynił z niego jakąś instancję pośrednią pomiędzy
prezydentem a rządem, uczynił go także odpowiedzialnym za rząd, bo przecież
odpowiada się za ludzi, którzy wobec ciebie są obowiązani do posłuszeństwa.
Według konstytucji rząd był odpowiedzialny przed sejmem, generalny inspektor
sił zbrojnych – nie odpowiedzialny. Odpowiedzialność za ten zakres spraw
wojskowych, który wchodził w kompetencje rządu, obciążała ministra spraw
wojskowych wraz z całym gabinetem, ale generalny inspektor sił zbrojnych miał za
zadanie przygotowywanie wojny, i by mu pracę ułatwić, aby mu zapewnić jak
największą swobodę ruchów, był on przez konstytucję od odpowiedzialności przed
sejmem zwolniony. Teraz, skoro Rydzowi ministrowie mieli być posłuszni, stawał
się tym samym za nich odpowiedzialny, a więc via rząd stał się znów dostępny dla
krytyki sejmowej.
Dalej nie można było iść w łamaniu całej prawniczej konstrukcji Konstytucji 23
kwietnia. Było to połamanie jej najbardziej zasadniczych sprężyn za jednym
zamachem. Ale Mościcki i Składkowski nie dbali o to. Składkowski nie rozumiał, że
jako premier nie ma prawa być posłuszny. Dla Składkowskiego, jak i dla wielu osób
w tym obozie politycznym, „posłuszeństwo” stało się jakąś cnotą główną,
heroizmem numer jeden. Nie mogli oni zrozumieć, że bezkrytyczne słuchanie
rozkazów kapitana przez porucznika, generała dywizji przez generała brygady jest
cnotą piękną, ale słuchanie rozkazów, dajmy na to, prezesa sądu okręgowego przez
sędziego nie tylko nie jest cnotą, lecz jest wręcz przestępstwem. Tak samo u
premiera lub ministra posłuszeństwo nie tylko nie jest cnotą, lecz wręcz sprzeciwia
się konstytucji i prawu. Składkowski na pytanie prywatne, dlaczego wydał ten
okólnik, odpowiedział dosłownie: „Bo prezydent kazał”. Składkowski nie rozumiał,
że jako premier nie może spełniać niczyich rozkazów, nawet prezydenta, że za swoje
akty rządzenia sam jest odpowiedzialny, że winien je sam przemyśliwać, że ani nie
ma prawa zasłaniać się niczyim rozkazem, ani też nie ma prawa wykonywać czyjegoś
rozkazu, o ile nie odpowiada on całkowicie jego sumieniu.
Ale jak powiedziałem, kwestie prawne, kwestie konstytucyjne nie odgrywały dla
Mościckiego i Składkowskiego żadnej roli. Stronnictw w sejmie nie było, bo
stronnictwa bojkotowały konstytucję; czemuż Mościcki i Składkowski nie mieli tej
konstytucji bojkotować, zbliżając się do wygodnego totalizmu? Konstytucji nie
bronił nikt, poza Sławkiem mającym przeciwko sobie i całą opozycję, i rząd, i
prezydenta, i Rydza, niemającym już teraz żadnej organizacji politycznej. Opozycja
nie rozumiała, że lepsze jest złe nawet prawo niż brak prawa, i swoim stosunkiem do
konstytucji ułatwiała grę tym, którzy pchali Polskę ku totalizmowi. Mościcki widział
w okólniku Składkowskiego, który istotnie „kazał” mu wydać, tylko pociągnięcie
polityczne, Mościcki, niestety, nie był Wojciechowskim dbającym o przestrzeganie
przysięgi, którą złożył. Polityka, którą uwidaczniał przez okólnik Składkowskiego,
udała mu się znakomicie. Rozumiał, że są koła, które chcą go usunąć na rzecz Rydza,
rozumiał, że jest niepopularny i niepoważany, a że Rydz jest popularny, zamiast więc
usuwać się, dawał Rydzowi miejsce koło siebie, żądał dla niego posłuszeństwa od
ministrów, dawał mu buławę i wszystko, czego Rydz chciał. Ponieważ bez zrzeczenia
się prezydentury nie mógł zadowolić ambicji Rydza w ramach konstytucji, więc aby
Rydza zadowolić, konstytucję tę łamał. Natrafił tu na odpowiedniego człowieka,
który do zewnętrznych snobistycznych objawów przywiązywał jak największą wagę,
dla którego nie treść władzy, lecz forma władzy była zaspokojeniem ambicji.
Rydza powszechnie nazywano „Naczelnym Wodzem”, używał tego terminu
także prezydent w aktach urzędowych, chociaż według konstytucji instytucja
naczelnego wodza, mająca specjalne i bardzo ważne uprawnienia, istnieć miała
dopiero od chwili wybuchu wojny. Ale jakie to miało znaczenie? Naczelny wódz,
posłuszeństwo ministrów, odpowiedzialność przed sejmem – wszystko to były
zagadnienia puste, ponieważ zbliżaliśmy się i tak do totalizmu, ponieważ Konstytucji
23 kwietnia nikt nie chciał przestrzegać, jedni, jak Mościcki i Rydz, dlatego, że nie
była im na rękę, inni, jak opozycja, dlatego, że ją bojkotowali, jeszcze inni, jak
posłowie na sejm i senatorowie, dlatego, że kierowali się względami
oportunistycznymi. „Słowo” wileńskie broniło konstytucji, ale nie czuliśmy, aby
dawało to nam popularność wśród czytelników.
Poddanie ministrów Rydzowi, jako naczelnemu wodzowi, znalazło też swoje
uzasadnienie ideowe, wyzyskując patriotyzm Polaków, tego niewątpliwie najbardziej
patriotycznego narodu na kuli ziemskiej, a także małe zainteresowanie naszych
rodaków techniką rządzenia. Powiadano: wojna nowoczesna nie jest wojną armii,
lecz wojną całego narodu, wszystkich jego sił ekonomicznych, społecznych,
technicznych, a więc… wszystko powinno być poddane naczelnemu wodzowi.
Założenie było arcysłuszne, wniosek arcyfałszywy, chociaż powtarzali go częstokroć
ludzie inteligentni. Wręcz odwrotnie, z tego założenia, że w wojnie nowoczesnej
biorą udział wszystkie siły narodu, można było wyciągnąć wniosek o konieczności
jakiejś koncentracji władzy, ale nie o potrzebie złożenia władzy w ręce szefa armii.
Bo to, że obecnie wojuje nie tylko armia, ale i cała ludność, wskazuje raczej na
pomniejszenie roli naczelnego wodza aniżeli na jej powiększenie. Wtedy, gdy
wojowała tylko armia, gdy wojna redukowała się tylko do armii, w prowadzeniu
wojny naczelny wódz był wszystkim… Obecnie wojnę prowadzić muszą i finanse, i
koleje, i ci, co budują szosy, i ci, co myślą o motoryzacji, i ci, co robią wynalazki w
dziedzinie lotnictwa. U nas dość powszechnie rozumowano w sposób zabawny:
ponieważ wojna nowoczesna absorbuje wszystkie siły narodu, więc niech generał
będzie ministrem kolei, a pułkownik wojewodą. Było to rozumowanie śmieszne;
przecież z założenia, że chirurgia w Polsce powinna się przygotować do wojny,
niepodobna wyciągnąć wniosku, że operować chorych mają nie lekarze, ale
porucznicy kawalerii. Właśnie dlatego, że w wojnie nowoczesnej biorą udział koleje,
bankowość, wyżywienie, rolnictwo, nauka itd., trzeba było wyciągnąć wnioski
natury odwrotnej, a mianowicie, że na czele kolei, bankowości itd. muszą stać jak
najlepsi fachowcy właśnie dlatego, by do wojny fachowo te resorty przygotować.
Opracowanie planu wojennego wymagało oczywiście także współdziałania finansów
i możliwości komunikacyjnych, żywnościowych itd. Polski, ale w opracowaniu tegoż
planu wojennego byli potrzebni także ludzie znający się na swoich resortach, a nie
ludzie znający się tylko na wojsku.
Gdybyż się przynajmniej na wojsku znali! W ogóle trzeba przyznać, że historia
każdej wojny wskazuje, że generałowie najgorzej zawsze przygotowują wojnę.
Kitchener powiedział w początkach tamtej wojny, że wystarczą dwa karabiny
maszynowe na batalion, a posiadanie więcej niż czterech karabinów maszynowych
na batalion byłoby szkodliwe. Nie jest to przykład odosobniony, przeciwnie, regułą
jest, że generałowie nie liczą się z tym, iż każdą wojnę wygrywa się przez
wprowadzenie nowych technicznych środków do walki. Ale Rydz nie tylko posiadał
wady ogólnogeneralskie pod tym względem, ale prócz tego był jakimś specjalnie
złym, specjalnie nieinteligentnym wojskowym. Wydawał rozkazy wprost
humorystyczne. W ogłoszeniu o pogrzebie nie wolno było wymienić, że zmarły był
na przykład podporucznikiem rezerwy 20. Pułku Piechoty, bo to… tajemnica
wojskowa. A historia z „żywymi torpedami”? Na jej temat można pisywać
makabryczne groteski wskazujące, że ten „Wódz”, który żądał od ministrów
posłuszeństwa w imię prymatu interesów wojskowych, nie znał przede wszystkim
sam zagadnień wojskowych.

Przypisy

1 Okólnik, o którym mowa, został wydany 13 lipca 1936.


Front Morges

Po śmierci Piłsudskiego Dmowski bynajmniej nie powiedział sobie: „Teraz ja”.


Przeciwnie, w dalszym ciągu trzymał się linii, że dojście do władzy na podstawie
jakiegoś kompromisu politycznego jest niewskazane, bronił czystości doktryny.
Może dodawało mu otuchy, że Polska była co prawda rządzona przez jego
przeciwników, lecz że ci przeciwnicy wykonywali jego program prawie we
wszystkich zagadnieniach. W każdym razie nie dojście do władzy, lecz raczej troska
o polityczne wychowanie społeczeństwa cechuje Stronnictwo Narodowe.
Stronnictwo Narodowe ma duże wpływy, odnosi czasami niespodziewane sukcesy
wyborcze, jak to było przy wyborach do rady miejskiej w Łodzi, ale nie widać w nim
dążenia do władzy, chęci sięgania po władzę.
Toteż ugrupowania polityczne w Polsce na krawędzi lat 1936/1937 dzielić trzeba
na ugrupowania aktywne i bierne. Do biernych zaliczam Stronnictwo Narodowe,
ponieważ nie chciało iść po władzę.
Natomiast grupy znacznie słabsze od Stronnictwa Narodowego zaczynają
ujawniać dużą aktywność: Front Morges i ONR. I „morżowcy” i ONR chcieli iść do
władzy, tylko tamci chcieli do niej dojść drogą koalicji stronnictw opozycyjnych, ci
opanowaniem, wciśnięciem się do centrum władzy przez zyskanie wpływów wśród
spadkobierców Piłsudskiego. Poza tym był jeszcze pomiędzy Frontem Morges a
ONR szereg różnic, o których wspomnę, ponieważ da to nam ilustrację różnych
zagadnień w Polsce.
Na jesieni 1936 roku do willi Ignacego Paderewskiego, genialnego pianisty i
byłego premiera polskiego, przyjechali Witos, który wciąż mieszkał na emigracji w
Czechach, nie chcąc wraz z Liebermanem, Kiernikiem i Bagińskim poddać się
skazującemu go wyrokowi sądowemu, oraz generał Sikorski1. Paderewski za czasów
wielkiej wojny był w obozie diametralnie przeciwnym Sikorskiemu, za czasów
rządów Sikorskiego jako premiera organ prasowy, wydawany przy pieniężnym
poparciu Paderewskiego, „Rzeczpospolita” profesora Strońskiego, zwalczał
Sikorskiego, ale po zamachu majowym doszło między nimi do porozumienia.
Generał Sikorski w roku 1928 wydał książkę o zagadnieniach wojennych, w której
kładł wielki nacisk na techniczne przygotowanie wojska, na motoryzację armii,
książkę, która zasługiwała na największą uwagę i szacunek2. Poza tym Sikorski miał
w kraju opinię doskonałego wojskowego, który zmuszony został do opuszczenia
wojska ze względów ściśle politycznych, ze względu na niechęć Piłsudskiego i
piłsudczyków. Sikorski był uważany także za stronnika Francji, za polityka, który by
miał za sobą poparcie Francuzów. Ten charakter generała Sikorskiego nabierał
specjalnego znaczenia w czasach polityki Becka, która drażniła Francję często jak
najbardziej niepotrzebnie, żeby nie powiedzieć – umyślnie, i w ogóle wywoływała
niechęć Francuzów do naszego rządu.
Generał Sikorski przyjechał do Morges z planem koncentracji narodowej,
skupienia wszystkich sił. Plan ten odpowiadał zawsze idealistycznie nastawionemu
Paderewskiemu. Ideowym założeniem planu byli „wszyscy”, a więc i piłsudczycy
według tego planu powinni byli wejść do jakiejś wspólnej koalicji. Było to założenie
teoretyczno-zasadnicze, w rzeczywistości Sikorski zdawał sobie sprawę, że
piłsudczycy posiadaną władzą nie mają zamiaru z nikim się dzielić. Ale planem
Sikorskiego – już teraz realnym – było doprowadzenie w Polsce do koalicji
wszystkich stronnictw opozycyjnych.
Ten plan Frontu Morges, jak go zaczęto w Polsce nazywać, również się nie udał,
a to ze względu na oporne stanowisko obu skrzydeł naszej opozycji, tj. narodowego i
socjalistycznego. Zwłaszcza wyraźnie akcentował swoje stanowisko Dmowski, a więc
Stronnictwo Narodowe. Nie chciał on żadnych ideowych kompromisów, nie chciał
zbytniego akcentowania haseł demokratycznych, ponieważ uważał hasła
demoliberalne za przeżytek i za przeciwieństwo swoich haseł narodowych. Poza tym
Dmowski, ten najwybitniejszy u nas przedstawiciel antyniemieckiej orientacji, lękał
się teraz, aby ultrafilofrancuski charakter inicjatywy Sikorskiego nie wciągnął jego
stronnictwa we współpracę z międzynarodowymi przeciwnikami Hitlera, tj. z
masonami i Żydami. Dla Dmowskiego kwestia żydowska była zawsze podstawą
orientacji. Do żadnego ugrupowania niemającego wyraźnie antysemickiego
charakteru Dmowski by nie przystąpił.
Inicjatywa Frontu Morges dała jednak poważne rezultaty. Z tej inicjatywy
narodziło się połączenie dwóch grup: NPR prawicy z częścią chadecji, mianowicie ze
śląsko-pomorską grupą Chrześcijańskiej Demokracji, pozostającej pod wpływami
Korfantego. Kongres nowego Stronnictwa Pracy, powstałego z połączenia tych
ugrupowań, odbył się w początkach roku 1938, prezesem stronnictwa wybrano
generała Józefa Hallera3. Spowodowało to zresztą rozłam w Związku Hallerczyków, z
którego wystąpił generał Januszajtis jako członek Stronnictwa Narodowego
zwalczającego Front Morges.
Połączenie NPR prawicy i części chadecji nie było zbyt wielkim wydarzeniem,
ponieważ obie te organizacje nie były bardzo liczne, miały raczej lokalne znaczenie.
Natomiast o wiele poważniejszym sukcesem Frontu Morges było pozyskanie
współpracy ze Stronnictwem Ludowym. Była to organizacja bardzo liczna, zwłaszcza
że podział na piastowców, wyzwoleńców i Stronnictwo Chłopskie już zniknął;
ludowcy przechorowali także odejście pewnej ilości swych ludzi do obozu rządowego
i wzmacniali się w terenie. W zastępstwie Witosa, przebywającego na emigracji, były
marszałek sejmu Rataj przewodniczył ludowcom, ale wielką rolę odgrywali prezesi
okręgów: w Poznańskiem Mikołajczyk, w Krakowskiem najbliższy przyjaciel
polityczny generała Sikorskiego, profesor Kot, który wstąpił do Stronnictwa
Ludowego w roku 1932, w Małopolsce wschodniej Gruszka, najbliższy człowiek
Witosa.
Front Morges posiadał więc już dwa ugrupowania polityczne, jedno słabe:
Stronnictwo Pracy, drugie silne: Stronnictwo Ludowe, posiadał też znaczne wpływy
w prasie. Wprawdzie nowopowstały organ codzienny Frontu Morges „Nowe
Państwo”, później „Nowa Rzeczpospolita”, pod redakcją Popiela, wychodzić nie
mógł, bo władze go zamknęły, jednak Front Morges znalazł oparcie w dzienniku
znacznie poczytniejszym, bo w „Kurierze Warszawskim”, w którym pisywało wielu
sympatyków Frontu Morges. Koncepcja generała Sikorskiego zyskała zwolenników
wśród narodowców, wśród których powstała nawet cała grupa osób, która uważała
antysemickie uprzedzenia Dmowskiego wobec projektów Frontu Morges za
nieuzasadnione. Zdaje się, że do tej grupy przechylał się także profesor Stroński,
zdecydowany frankofil polski.
Dwiema głównymi cechami Frontu Morges były: (1) bezwzględne,
powiedziałbym, bezkrytyczne frankofilstwo oraz (2) żywa niechęć do Piłsudskiego.
Było to choćby dlatego nieuzasadnione, że Piłsudski umarł, a żywej polityki nie robi
się dla zwalczania osób zmarłych. Ale prawie wszyscy kierownicy Frontu Morges
składali się z ludzi, których Piłsudski osobiście skrzywdził lub pognębił. Toteż
antypiłsudskizm stanowił najsilniejszy akcent działalności tego frontu.
ONR był już dlatego przeciwieństwem Frontu Morges, że składał się z ludzi
młodych. Front Morges miał za sobą swoje wczoraj i przedwczoraj, ONR – tylko
jutro. Poza tym w ONR działało jeszcze silniej niż w Stronnictwie Narodowym hasło
antysemickie i niechęć do haseł demoliberalnych. ONR był jednak organizacją o
wiele słabszą od Frontu Morges, bo bez nazwisk, bez prasy, bez starszych
organizacji, bez tłumów ludowych. Ale ONR był także ugrupowaniem aktywnym,
dążył niecierpliwie do władzy, czy też do wpływów na rząd, był przeciwnikiem
biernie wyczekującej ideowej postawy Stronnictwa Narodowego. Katownia w
Berezie, przez którą przeszli prawie wszyscy kierownicy ONR, nie przeszkodziła tym
młodym ludziom zbliżyć się do obozu rządowego.

Przypisy
1 Spotkanie miało miejsce w drugiej połowie lutego 1936.
2 Sikorski w 1928 wydał Nad Wisłą i Wkrą. Studium do polsko-rosyjskiej wojny 1920
roku, Lwów–Warszawa 1928, ale tu chodzi chyba o inną jego książkę: Przyszła wojna
– jej możliwości i charakter oraz związane z nim zagadnienia obrony kraju,
Warszawa 1934.
3 Stronnictwo Pracy powstało 10 października 1937; na prezesa wybrano Wojciecha
Korfantego, Józef Haller został przewodniczącym Rady Naczelnej.
Ozon

Natura nie znosi pustki. Po rozwiązaniu BBWR przez Sławka powstała potrzeba
organizacji popierającej rząd; przedtem o kaduceusz tej organizacji ubiegał się nawet
Kościałkowski, czyniąc próbę oparcia jej na związkach byłych wojskowych, jak o tym
już wspomniałem, potem Grażyński, tworząc próbę porozumienia związków
Harcerstwa, Nauczycielstwa, Młodzieży Wiejskiej i Strzeleckiego. I ta próba została
storpedowana przez polityków stojących blisko marszałka Rydza. Rydz bał się
supremacji inteligentnych „naprawiaczy” w obozie, którego miał być bóstwem.
Należy zanotować dwie nieudane próby Rydza zbliżenia się, jak mówił, do
społeczeństwa. Były nimi udział Rydza w komersie „Arkonii” w początkach roku
1936 i udział Rydza w poświęceniu pomnika w Nowosielcach latem tegoż roku.
„Arkonia” miała być naśladownictwem Nieświeża1. Moją rolę z Nieświeża
odegrał tu mecenas Stypułkowski, członek obozu narodowego, ale przyjaciel
osobisty ministra sprawiedliwości Grabowskiego. Ze strony marszałka Rydza
prowadził rokowania pułkownik Strzelecki. „Arkonia” była to zasłużona starodawna
korporacja studencka, która z politechniki ryskiej przeniosła się do Warszawy i
podczas zamachu majowego z bronią w ręku walczyła po stronie Wojciechowskiego
i legalnego rządu. Zdaje się, że otoczenie Rydza przeceniało znaczenie korporacji w
życiu studenckim. Należy tu zaznaczyć, że arkoni wysunęli prośbę, by w czasie
toastów nie było wymówione nazwisko Marszałka Piłsudskiego i że prośba ta była
przez pułkownika Strzeleckiego uwzględniona, nie wiem, czy za wiedzą marszałka
Rydza. Pobyt w korporacji był uznany za podanie ręki antysemitom i dlatego
niechętnie komentowany przez obóz lewicowy, między innymi przez lewicę
legionową.
Nowosielce udały się Rydzowi jeszcze o wiele gorzej. Miał tam być wzniesiony
pomnik dla jakiegoś bohatera chłopskiego z czasów Władysława IV, jeśli się nie mylę
– Pyrza, o którym nikt uprzednio nie słyszał, ale którego gdzieś wynalazł jeden ze
współpracowników krakowskiego „Ikaca”2. Rydza do wyjazdu na tę uroczystość
namówił Stpiczyński, redaktor „Kuriera Porannego”, upatrując w tym gest w stronę
chłopa polskiego. Stronnictwo Ludowe świetnie odparowało to posunięcie. Na
poświęcenie do Nowosielec przyjechały tłumy włościan, wołające przez cały czas:
„Chcemy Witosa”. Gdy Rydz z kościoła szedł na plebanię na śniadanie do
proboszcza, straż porządkowa z zielonymi opaskami na rękawach wołała mu prosto
w twarz: „Oddaj Witosa”. Rydz był przeciwnikiem amnestii Witosa, demonstrację
odczuł jako skierowaną przeciwko sobie, opuścił więc tę uroczystość przed
zakończeniem programu. W całym tym incydencie z Nowosielcami ujawniło się
niewyrobienie taktyczno-polityczne Rydza.
Swoją „dyktaturę” – bo dyktaturą nazywamy połączenie władzy wojskowej i
cywilnej w jednym ręku, a właśnie Rydz posiadał władzę nad wojskiem i
posłuszeństwo ministrów, obiecane mu przez Składkowskiego w okólniku –
konsumował Rydz w dziwny sposób. Oto co dzień ukazywało się w „Gazecie
Polskiej” jego oblicze, przyozdobione zawsze tym samym uśmiechem błogiego
zadowolenia, w otoczeniu co dzień innej delegacji, która przynosiła mu dyplom
obywatelstwa honorowego jakiejś gminy lub związku, żeton honorowy lub coś
takiego, równie pozbawionego związku z pracą człowieka obciążonego straszliwą
odpowiedzialnością za przygotowanie narodu do wojny. Po południu szedł Rydz do
domu, gdzie odpoczywał.
Pomimo tej indolencji Rydza i dowodów braku inteligencji, które składał na
każdym kroku, sytuacja jego wśród narodu polskiego wciąż urastała. Zaczęły się u
nas wytwarzać stosunki przypominające Francję Ludwika XV. Wtedy stawiano na
taką czy inną kochankę króla – u nas stawiano na taką czy inną osobistość mającą
ucho Rydza. Zaczęły się stwarzać grupki, których jedynym zadaniem był dostęp do
Rydza. Taką grupą byli ludzie z „Zaczynu”, dwutygodnika, który zaczął wychodzić,
poszukując ideologii. Ogłaszano tam niezdarne stylistycznie i mętne artykuły o
tendencjach totalistycznych, a ich autorzy podpisywali się nie nazwiskami, lecz
numerkami, jak 201 lub 14. „Zaczyn” była to grupa filozofów i oficerów, która
zaczęła robić z Rydza fetysz i bóstwo, co widać mu odpowiadało. Drugą taką
organizacją był Klub 11 Listopada, w którym czynny był minister sprawiedliwości
Witold Grabowski. Był to człowiek inteligentny, który w początku swej kariery
ministerialnej zrobił kilka świetnych posunięć. Utrzymywał on kontakt z kołami
sędziowskimi w Wilnie, wśród których przeważali ludzie uczciwi, wychowani w
wysokim poczuciu niezależności sędziowskiej, zaszczepionej przez doskonałe
sądownictwo rosyjskie, przy tym konserwatyści z upodobania. Później Grabowski
zgodnie z wiatrem zmienił przyjaciół. Klub 11 Listopada gromadził też secesjonistów
ze Stronnictwa Narodowego, grupę Stahla, Piestrzyńskiego, Drobnika, którzy
publicznie palili penaty swego poprzedniego domostwa. Wreszcie obok takich
grupek czy kanap ideowo-politycznych zaczęły się dobijać do Rydza różne
osobistości w różnych zainteresowane interesach. Stosunki osobiste z Rydzem były
później wyzyskiwane w niewłaściwy sposób, lecz zaznaczam, że niewątpliwie bez
jego wiedzy i woli. Rydz nie zdobywał się na gesty karcenia aferzystów, z którymi tak
często występował Piłsudski, nie zawsze kierując podejrzenia swe w odpowiednią
stronę.
Rydz królował na Olimpie obiektywów fotograficznych, swoim namiestnikiem
na ziemi zrobił Adama Koca. Był to były oficer legionowy, ranny w wątrobę,
pułkownik jako szarża i były „pułkownik” jako przynależność polityczna, były
przyjaciel Sławka, były podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu, który aczkolwiek
sprawami finansowymi zaczął się w życiu zajmować późno, przejął się jednak
zasadami klasyczno-liberalnej gospodarki i został zdecydowanym przeciwnikiem
metod ministra Kwiatkowskiego, jego programu i jego osoby. W wysuwaniu Koca
widziano więc też „rozgrywkę” z Mościckim, który Kwiatkowskiego namiętnie
bronił. Ale Rydz oświadczył, że Kocowi „przydzielił” „odcinek” organizacyjny, nie
skarbowy, i dezawuował chęć atakowania Kwiatkowskiego.
Początki działalności Koca wiążą się z ONR. Koc zaczął się zwracać do różnych
grup politycznych celem wciągnięcia ich do zamierzonej konsolidacji narodowej.
Odmówiły mu wszystkie, ale ONR zgodził się utrzymywać pewne kontakty. ONR
podzielił się na dwie grupy. Pierwsza, inteligencka, skupiała się przy dzienniku
„ABC” i tygodniku „Nowy Ład”. Miała wpływy na akademików warszawskich.
Przywódcą jej był Rossman, który umarł później na skutek poderwania mu zdrowia
w Berezie. Druga grupa ONR nazywała się Falanga. Przywódcą jej był Bolesław
Piasecki, człowiek dwudziestopięcioletni, także były więzień Berezy, który zaczął
stosować taktykę podobną do tej, jaką się zwykle przypisuje masonerii. Wysyłał
swoich ludzi do różnych obozów politycznych, nie tracąc z nimi kontaktu i
pozostając ich szefem. Właśnie Falanga uprawiała robotę terrorystyczną, rzucając
petardy na sklepy żydowskie, mogła więc być zaliczana do grup skrajnych. Piasecki
chciał nadać ideologię obozowi Rydza i Koca. Koc zgodził się powierzyć mu
młodzież. Został założony Związek Młodej Polski, którego szefem był mianowany
Rutkowski, oficjalny członek nielegalnej organizacji Piaseckiego. Mieliśmy więc
obóz rządowy, powstający dla obrony rządu i zapoczątkowany przez członków
organizacji nielegalnej, którzy się do tego głośno przyznawali. Nie świadczyło to zbyt
dobrze o przejrzystości planów dyktatora.
W tym czasie wybuchła także sprawa „Płomyka”, która odegrała dużą rolę.
Nauczycielstwo polskie miało dwie organizacje: jedną katolicką i narodową, drugą
ulegającą wpływom lewicowym. Jędrzejewicz, oczywiście, popierał tę drugą, a
wzmocniwszy ją odpowiednio, rozjuszył na siebie, na rząd i na régime. W ramach tej
organizacji panowała daleko idąca koleżeńskość i solidarność zawodowa. Wydawano
tam pisma dla dzieci: „Płomyk” i „Płomyczek”. Redaktorką była Wanda Wasilewska,
córka starego PPS-owca, z grupy przyjaciół Piłsudskiego, Leona Wasilewskiego, i
stąd patrzono przez palce na jej skrajną lewicowość. Obecnie Wanda Wasilewska jest
działaczką bolszewicką. Jeden z numerów tego „Płomyka” został poświęcony
propagandzie państwa Sowietów. Dyrektor departamentu policji, Henryk Kawecki,
zresztą lewicowiec, uznał ten wyczyn pedagogiczny za zbyt daleko idący i numer
„Płomyka” skonfiskował. Oenerowcy siedzący u Koca uznali incydent za odpowiedni
do ataku na liderów Związku Nauczycielstwa, których uważali za agentów
międzynarodowych. Premier Składkowski oświadczył, że w Związku istnieją
„tendencje komunistyczne”, zresztą oświadczył tylko po to, aby w kilka miesięcy
później uznać tego rodzaju oskarżenia, które sam pierwszy wypowiedział, za
potwarz i paszkwil. ONR na razie zwyciężył i uzyskał, że rząd zawiesił zarząd
Związku i mianował komisarza w osobie oenerowca, członka organizacji nielegalnej,
Musioła, z Katowic. Dalej nie można było posuwać bałaganu. Związek zareagował
strajkiem; niebezpieczne tendencje w zarządzie Związku niewątpliwie istniały, walka
z nimi była celowa i wskazana, ale w jej przeprowadzeniu popełniono szereg
nietaktów. Skończyło się to zresztą całkowitą przegraną Koca. Zwyciężył
Świętosławski, przyjaciel polityczny Mościckiego, który Związek obronił i Musioła
wypędził.
Kraj jest ciągle poinformowany, że Koc tworzy organizację polityczną z rozkazu
Rydza. W ogóle operuje się co chwila określeniem: „rozkaz Naczelnego Wodza” – a
ani Rydz, ani nikt inny nie zdobywa się na żaden protest przeciwko tego rodzaju
przeinaczaniu pojęcia rozkazu naczelnego wodza, które może dotyczyć tylko spraw
wojskowych i powinno mieć dla każdego obywatela nieomal sakralne znaczenie. Koc
opracowuje statut swej organizacji i ideową deklarację tak niemożliwie długo, że
mimo powszechnego kultu osoby Rydza zaczyna to w końcu wszystkich śmieszyć.
Ale oto nareszcie dnia 20 lutego 1937 roku ukazuje się dawno oczekiwana
„polityczno-społeczna deklaracja ideowa obozu tworzonego przez pułkownika
Adama Koca”3. Pisana stylem ciężkim, zawiera treść nader umiarkowaną; pod
względem społecznym zbliżona jest do deklaracji programowych stronnictwa
zachowawczego, pod względem narodowym jest zdecydowanie nacjonalistyczna:
akceptuje bez zastrzeżeń całą ideologię Dmowskiego.
Żydzi w Polsce nie biorą jednak tragicznie tego nawrócenia się obozu rządowego
na antysemityzm. Dowcipny i utalentowany felietonista polityczny, najwybitniejszy
publicysta narodowo-żydowski, Bernard Singer, powiada: zetatyzowano u nas
antysemityzm, a wiadomo, że etatystyczne przedsiębiorstwa zwykle bankrutują.
Do obozu tworzonego przez pułkownika Koca zgłasza się natychmiast tysiące
akcesów. Zgłaszają się zarządy takich organizacji, jak Czerwony Krzyż, lub straże
pożarne w imieniu wszystkich swoich członków. Stąd ilość członków obozu
tworzonego przez Koca w ciągu kilku dni wynosi kilka milionów. Organizacja ta
stosunkowo już teraz prędko uzyskuje nazwę, bo w ciągu niecałych kilku tygodni
Ferdynand Goetel, literat polski pozyskany dla idei totalistycznych, obmyślił dla niej
nazwę Obozu Zjednoczenia Narodowego, stąd Ozon.
Powstaje teraz kwestia, czy Koc jest szefem czy tylko whipem4 stronnictwa
rządowego. Pytanie to jest bardzo ważne, bo od niego zależy, czy słowa deklaracji
obowiązują rząd czy też nie. Rząd dzieli się na ministrów Rydza, którym jest
wszystko jedno, i na ministrów Mościckiego, którzy dotychczas znani byli z
działalności niezgodnej z tym, co głosiła deklaracja Koca. Poniatowskiego nie można
uważać za zwolennika tez rolniczych ogłoszonych w deklaracji, Kwiatkowskiego –
tez gospodarczych, Świętosławski, minister oświecenia, wziął stronę Związku
Nauczycielstwa w niedawnym konflikcie. Wygląda na to, że Rydz i Koc będą
ogłaszali różne rzeczy w deklaracji stronnictwa rządowego, których rząd wykonywać
nie ma zamiaru. W takim razie Koc występuje w roli dość przykrej, człowieka, który
reklamuje stronnictwo rządowe obietnicami nieodpowiadającymi rzeczywistości.
Stosunek Ozonu do parlamentu? Koc odbył przed i po swojej deklaracji szereg
konferencji z Carem, żądając przekształcenia parlamentu na parlament
monopartyjny na wzór parlamentu Mussoliniego lub Hitlera. Car się temu
zdecydowanie przeciwstawił, ponieważ dochowywał wierności Sławkowi i
konstytucji. W rozmowie z Carem padły z ust Koca wyrazy: „Zobaczymy, co
silniejsze, konstytucja czy trzydzieści dywizji”. Car miał jednak nad swoim
rozmówcą ogromną wyższość intelektualną i wyrobienie towarzyskie. Prystor
ostrożniej niż Car, lecz także stosował wobec Ozonu łagodną obstrukcję. Skończyło
się na tym, że powstał w sejmie i senacie klub Ozonowy, do którego nie weszli
firmowi przedstawiciele Sławka, jak Schaetzel lub Podoski, lecz weszli przyjaciele
Sławka, którzy osłabiali jego działalność od wewnątrz. Wpływ tego klubu na tok prac
parlamentarnych był żaden, a gdy marszałek Car umarł, członkowie sejmowego
Ozonu głosowali na Sławka jako na marszałka sejmu.
Po ogłoszeniu deklaracji Koc długo milczał i dopiero w grudniu 1937 roku wydał
komunikat przeciwko mojej osobie.
W sierpniu 1937 roku usiłowano dokonać zamachu na Koca5. Bomba rozerwała
jednak samego zamachowca. Przestępca wykryty nie został, zdaje się, że zamach
organizowały lewicowe koła legionowe.
W styczniu 1938 roku Mościcki zyskuje tyle na sile, że zaprasza Rydza do siebie i
prosi, aby usunął swego przyjaciela Koca ze stanowiska wodza Ozonu. Rydz zgadza
się na to bez protestu. Szefem obozu tworzonego przez pułkownika Koca zostaje
generał Stanisław Skwarczyński, którego kwalifikacje polegają na tym, że jest bratem
nieżyjącego już wtedy Adama Skwarczyńskiego, człowieka bardzo uczciwego,
przyzwoitego i sympatycznego, uchodzącego w kołach legionowo-lewicowych za
filozofa i proroka, pisującego dość mętne wskazania ideowe.
Skwarczyński odbiera Ozonowi jakąkolwiek fizjonomię polityczną. Ozon staje
się organizacją oportunizmu politycznego. Woła ciągle: „Maszerować! Maszerować
razem!”. Nie wiadomo jednak, dokąd ci ludzie mają maszerować: na pożar czy na
weselisko, do kościoła czy na zabawę, na prawo czy na lewo. Odpowiadali co prawda,
że tam, gdzie Rydz każe, ale z nich wszystkich Rydz o tym kierunku marszu wiedział
najmniej, nie mając żadnego programu.
Młody lider Falangi, Piasecki, miał dosyć tej zabawy. Flirty z Kocem, jeżdżenie
salonką Rydza, zaniepokoiły lewicę osobą tego młodzieńca, ale dały powód
młodzieży wszechpolskiej do oskarżania go o oportunizm. Falanga przestała rosnąć
liczbowo. Wobec tego Rutkowski, kierownik Związku Młodzieży Polskiej6, z rozkazu
Piaseckiego zrobił rozłam w tym związku – poszła za nim mniejszość, lecz była to
mniejszość ideowa. Pozostali dostali się pod komendę mianowanego przez
Skwarczyńskiego majora Galinata.

Przypisy

1 Rydz-Śmigły wziął udział w komersie „Arkonii” 18 maja 1937.


2 Uroczystość z 29 czerwca 1936 była poświęcona Michałowi Pyrzowi, wójtowi
Nowosielec, który zorganizował udaną obronę wsi przed zagonem tatarskim w 1624.
3 Koc ogłosił w radiu deklarację ideową Obozu Zjednoczenia Narodowego 21 lutego
1937.
4 Whip – członek partii politycznej, którego zadaniem jest dbanie o dyscyplinę
partyjną w głosowaniach.
5 Próba zamachu na Koca miała miejsce 18 lipca 1937.
6 Właśc. Związku Młodej Polski.
Czechy, Anschluss, Litwa, Monachium

Naród polski jest narodem wyjątkowo patriotycznym. Ten, kto umie poruszać
struny naszego patriotyzmu, może wygrywać melodie zupełnie dowolne. Silne było
w Polsce patriotyczne współczucie okazywane rodakom pozostającym poza
granicami Rzeczypospolitej. Najwięcej takich rodaków było oczywiście w Rosji
sowieckiej – tutaj należało ich liczyć na dobre kilka milionów ludności świadomej,
arcypolskiej i patriotycznej. Prześladowania w Rosji sowieckiej były straszne. Całą
szlachtę zaściankową na Mińszczyźnie – a była to klasa ludności zbliżona sytuacją
społeczną do chłopa na Mazowszu – wysiedlono na Syberię. Prześladowania, którym
ulegała mniejszość polska w innych krajach, na Łotwie, Litwie i Niemczech, były
ciężkie i oburzające, ale oczywiście daleko im było do systemu prześladowań
bolszewickich. Stosunkowo najwięcej praw mieli Polacy w państwie
czechosłowackim, ale i tu ulegali pewnym szykanom i zakusom wynarodowienia.
Taki był stan mniejszości polskich poza granicami państwa w ujęciu
obiektywnym. Otwierało to wszelkie możliwości gry. Prawem bowiem i regułą
obowiązującą bezwzględnie w stosunkach polskich było, że nie wolno pod karą
śmierci cywilnej przeciwstawić się komuś, kto zabrał głos, aby się poskarżyć na
prześladowanie Polaków za granicą. Można było natomiast intensyfikować
współczucie z mniejszością polską cierpiącą w jednym kraju, nie poruszając
jednocześnie analogicznego losu mniejszości polskiej cierpiącej w kraju sąsiednim.
Można było, powiedzmy, alarmować społeczeństwo polskie losem Polaków na
Litwie kowieńskiej, gdzie nasi rodacy cierpieli istotnie dotkliwe prześladowania, i
jednocześnie mizdrzyć się do Łotwy, chociaż na Łotwie Polacy cierpieli
prześladowania nie mniejsze, a raczej na pewno gorsze od prześladowań na Litwie
kowieńskiej.
Beck wygrał znakomicie tę cechę naszej opinii publicznej, poruszył strunę
patriotyzmu polskiego współczującego z rodakami za kordonem, upominając się o
los Polaków w państwie czechosłowackim. Na mocy prawa patriotyzmu Polaków, o
którym wspomniałem wyżej, zawtórowała mu cała bez wyjątku prasa polska.
Najwięksi frankofile i czechofile szli tu na rękę polityce Becka, który koordynował
swoje alarmy o położeniu Polaków w Cieszyńskiem z antyczeską polityką kanclerza
Hitlera. Dlaczego to czynił?
Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Jeździłem wtedy do Pragi, Cieszyna i
Morawskiej Ostrawy, by się dowiedzieć, i dowiedzieć się nie mogłem.
Nasz spór z Czechami o ziemię cieszyńską zaczyna się jeszcze na kongresie
wersalskim. Toczy go wtedy Dmowski z Benešem i przegrywa, albowiem do
załatwienia tej sprawy przystąpiono w chwili dla Polski najcięższej, za czasów
inwazji bolszewickiej.
Czesi nie prowadzili przychylnej dla nas polityki. Izolowali nas od Małej
Ententy, przeciwstawiali się nam w Budapeszcie i Rzymie, starali się być ogniwem
łączącym politykę francuską z Sowietami. Protegowali, subsydiowali ruchy
separatystyczne, rozsadzające Polskę. Czesi są narodem słowiańskim otoczonym
przez morze germańskie. Toteż swą przyszłość polityczną najłatwiej sobie układali w
związku ze słowiańską Rosją. Widzieli swój naród jako głowę olbrzymiego
rosyjskiego tułowia.
Wszystko to nie upoważniało jednak Becka do rozwalania Czechosłowacji na
spółkę z Niemcami. Uczuciem pomsty nie można się kierować w polityce
zagranicznej. Czechosłowacja była forpocztą, fortecą Francji w Europie Środkowej –
aby ją niszczyć, trzeba było być pewnym, że nigdy, przenigdy Francja nie będzie nam
potrzebna jako sojuszniczka.
Czy Beck tę pewność miał, czy mógł ją mieć? – Bynajmniej.
Przypisuję Beckowi dużą pozycję w historii Europy. Do roku 1937 Hitler chce
wyprawy na Rosję z Polską jako sojusznikiem, z pozyskaniem dla projektu takiej
wyprawy życzliwej neutralności Francji i Anglii. Otóż Beck tej wyprawy nie chce,
myśl o niej odrzuca i nie tylko nie stara się rządu francuskiego i angielskiego dla tej
myśli pozyskać, lecz przeciwnie, cieszy się z tego, że stosunki francusko-niemieckie
są coraz gorsze. Beck nie tylko nie dąży do porozumienia polsko-niemiecko-
francusko-angielskiego, które by umożliwiło zwrócenie dynamizmu Hitlera przeciw
bolszewikom, ale czasami robi wrażenie, jak gdyby dążył do porozumienia
niemiecko-polsko-rosyjskiego, myśli wprost absurdalnej, bo każde porozumienie
niemiecko-rosyjskie to zguba Polski.
Beck więc w znacznej mierze przyczynił się do tego, że Hitler poniechał
pierwotnej swej myśli uderzenia na Rosję i że postanowił wpierw uderzyć na
Zachód.
Zwrot polityki Hitlera z polityki wojny przeciw Rosji na politykę wojny z
Zachodem to Anschluss.
Myślano powszechnie, że konsekwencją Anschlussu będzie antagonizm włosko-
niemiecki. Byłoby tak, gdyby Anschluss był połączony z myślą o wojnie z Rosją, z
odprężeniem stosunków francusko-niemieckich. Jeszcze dnia 20 lutego 1938 roku
Włochy na Anschluss się nie zgadzają i Hitler, który miał go zapowiedzieć w swej
mowie przed Reichstagiem, cofnął się w ostatniej chwili; ale widać po tej dacie w
ciągu dni dwudziestu potrafił obiecać Mussoliniemu wspólny program
antyfrancuski i dnia 12 marca 1938 roku wojska niemieckie wkroczyły do Wiednia,
nie wywołując protestów włoskich.
Już więc Anschluss jest posunięciem antyfrancuskim, już Anschluss dochodzi do
skutku jako zapowiedź nowego kursu polityki niemieckiej.
„Słowo” wileńskie było dotychczas zwolennikiem pacyfikacji stosunków polsko-
niemieckich. Była to nawet główna, zasadnicza myśl, szerzona w dziedzinie polityki
zagranicznej przez nasz organ i wyznajmy, że główna przyczyna naszej
niepopularności. Otóż od Anschlussu „Słowo” staje się popularne, ponieważ
zaczynamy przestrzegać Becka, że stosunki niemiecko-polskie zaczynają przynosić
jednostronne korzyści wyłącznie Niemcom, że Niemcy się wzmacniają, a my nie, że
narusza to stosunek sił pomiędzy Niemcami a Polską jednostronnie na korzyść
Niemiec.
Beck, całkiem odwrotnie od naszych zapatrywań, najbardziej proniemiecki kurs
swojej polityki ujawnia właśnie w okresie od Anschlussu do Monachium, czyli w
okresie, kiedy Hitler swej myśli o wyprawie na Rosję już był zaniechał, kiedy obraca
się frontem na zachód.
Wprawdzie za Anschluss otrzymuje Beck coś w rodzaju kompensaty. Gdyby żył
Bismarck, może by miał okazję do powtórzenia swego frazesu o polityce napiwków.
Ale to nie był nawet napiwek, była to wprost komedia urządzona dla ciemnego w
zagadnieniach polityki zagranicznej społeczeństwa polskiego. Oto zaraz po
Anschlussie Beck wysyła ultimatum do Litwy kowieńskiej, żądając nawiązania z
nami stosunków dyplomatycznych. Rydz, dla którego w znacznej części komedia ta
była urządzona, wysłuchuje w Warszawie okrzyków: „Wodzu, prowadź nas na
Kowno”, przyjeżdża do Wilna, wychodzi na balkon, kłania się publiczności; pewna
ilość batalionów i szwadronów wyszła z koszar wileńskich i pomaszerowała w
kierunku granicy kowieńskiej. Litwini ultimatum przyjęli i ogłoszono wielki tryumf
Rydza i Becka. W istocie była to komedia: Litwini zgadzali się już wtedy w
rokowaniach poufnych na porozumienie z Polską i gest z ultimatum, drażniący,
upokarzający i najgorzej usposabiający Litwinów, był zupełnie niepotrzebny.
Od dnia 12 marca 1939 roku, tj. od Anschlussu, do dnia 29 września 1939 roku,
tj. do Monachium, Beck wciąż nie ma ani jednej spornej między nami a Niemcami
sprawy ostatecznie załatwionej, zlikwidowanej. Wszystko to jest w stanie
prowizorium, są to tylko plastry przyklejone na rany nieprzestające się jątrzyć pod
tymi plastrami. I w takim stanie rzeczy Beck, wiedząc, że nie mamy załatwionych
spornych spraw z Niemcami, wiedząc, że Niemcy zaniechały swych planów wyprawy
na Rosję, że gotują się do stanięcia frontem ku Zachodowi – Beck rzuca się głową
naprzód w popieranie polityki niemieckiej.
Hitler na wiosnę 1938 roku wszczyna sprawę Sudetów, kraju istotnie częściowo
zniemczonego, należącego do Czech. Żądania jego rosną, we wrześniu Europa
znajduje się na krawędzi wojny. Aby ocalić pokój, Neville Chamberlain trzykrotnie
przylatuje do Hitlera, Chamberlain ma wielkie poczucie odpowiedzialności, wie, że
Anglia nie jest gotowa do wojny, chce więc ocalić pokój. Francja mobilizuje, ale
odzywają się wśród Francuzów głosy przeciwne wojnie „za Czechów”. Francja jest
również źle uzbrojona, jedyne dwa kraje, które są wtedy dobrze uzbrojone, to
Niemcy i… Czesi. Ale właśnie po arsenał czeski sięgają ręce Hitlera.
Sytuacja Polski w Europie zwyżkowała po pakcie 26 stycznia 1934 roku, ale
później znów zaczęła spadać, a to z tego względu, że Niemcy się uzbroiły, a Polska
pozostała ze swoją armią, która była dobra, lecz pod względem technicznym
zasługiwała na miano dobrej armii przedwojennej. Otóż teraz Polska znów nabiera
chwilowo wielkiego znaczenia. I Beck rzuca to nasze znaczenie na szalę wpływów
niemieckich. Rozbiór Czechosłowacji następuje w układzie podpisanym w
Monachium dnia 29 września 1938 roku przez Chamberlaina, Daladiera, Hitlera i
Mussoliniego1. Polska zajmuje Cieszyn i Bogumin, biorąc w ten sposób udział w tym
rozbiorze.
Beck i – co śmieszniejsze – także Rydz znów żądają od narodu polskiego uznania
ich tryumfu, ale to już im się nie udaje. Pomimo całego rozczulenia z oswobodzenia
rodaków zza Olzy Polacy rozumieją, że nabycie tego skrawka terytorium nie jest
wyrównaniem straty, którą ponieśliśmy w tej grze przez umocnienie się Niemiec.
Beck, a raczej beckowcy tłumaczyli potem, że polityka Becka w czasie rozbioru
Czechosłowacji powodowana była przekonaniem, że Europa nie ruszy w jej obronie.
Beck chciał umyślnie dać Europie lekcję czeską, umyślnie skierował jakoby Hitlera
na Czechosłowację, by Polska przyszła w drugiej kolejce i by Europa już Polsce
pomogła, „i to mu się udało” – wołają beckowcy. Całe to rozumowanie jest z gruntu
śmieszne. Przede wszystkim, pomimo że Czechy poszły w „pierwszą kolejkę”, ich los
jest dzisiaj znacznie lepszy niż los Polski, tak pięknie wykierowanej przez Becka. Po
drugie, gdyby istotnie Beck swoją politykę w Monachium prowadził z myślą o
przyszłej wojnie Polski z Niemcami, nigdy by chyba nie sięgnął po Cieszyn. Cała
więc ta obrona Becka nie wytrzymuje krytyki i jest ex post niedołężnie dorobiona.
Oddając Niemcom tak duże usługi, jak w chwili Monachium, Beck powinien był
upewnić się, że od nas nic nie zażądają. Ale Beck w chwili układów monachijskich
nie ma żadnych układów z Niemcami, nic prócz Cieszyna nie obiecano, a jednak
postępuje tak, jak postępował, żyrowany przez Mościckiego, Rydza i nieszczęsnego
Sławoja.
Skutki nie dały na siebie długo czekać. Już dnia 24 października Ribbentrop żąda
od Lipskiego, naszego ambasadora w Berlinie, Gdańska i autostrady przez Pomorze.
Ale zgłasza nie tylko to żądanie, zdąża najwyraźniej także ku zapewnieniu sobie
neutralności Polski w razie wojny Niemiec z Francją i Anglią. Beck odrzuca to
żądanie, ale trzeba było przedtem przemyśleć swe postępowanie i nie zakładać swej
polityki na absurdzie stałego pokoju pomiędzy Niemcami, Polską a Rosją i absurdzie
takiegoż pokoju pomiędzy Niemcami a Francją. Przecież Hitler musiał na kogoś
napaść, jeśli nie wpierw na Rosję, to wpierw na Francję i na nas.

Przypisy

1 Układ monachijski podpisano 30 września 1938.


Ludzie niedorośli do rządzenia

Nigdy nie czułem tak wyraźnie, że Polską rządzą ludzie niedorośli do rządzenia,
jak z okazji sprawy Cerkwi prawosławnej. Obywateli tego wyznania liczyła Polska
przeszło trzy miliony. Popi i archijereje1 byli to ludzie całkowicie zawieszeni w
powietrzu. Rosji bolszewickiej obawiali się najwięcej, emigracja rosyjska, do której
lgnęły może ich serca, nic im dać nie mogła; owczarnię mieli białoruską lub
ukraińską, a ponieważ sami czuli się Moskalami, Rosjanami, więc nawet i ta
owczarnia nie dawała im dostatecznego politycznego oparcia. Ich jedynym oparciem
była Polska, która ich broniła przed bolszewizmem. Toteż nie było ludzi bardziej
wobec Polski lojalnych od duchowieństwa prawosławnego. Myśl „polskiego
prawosławia” robiła wśród nich postępy, tylko że jak każda reforma,
przeprowadzana w drażliwej i delikatnej dziedzinie asymilacji, wymagała dłuższego
czasu. Człowiek, który w dziedzinie asymilacji jednego narodu przez naród inny
żąda rezultatów prędkich, doraźnych, jest jak głupie dziecko, które wyrywa małe
kwiatki z korzeniami, aby zobaczyć, dlaczego prędzej nie rosną.
Tacy byli właśnie nasi władcy. Lojalność Cerkwi prawosławnej była tak duża i
tak szczera, że tylko cud mógł duchowieństwo prawosławne z tej drogi zawrócić.
Tym cudem była głupota naszych władców, istotnie niepospolita. Należy tu
zaznaczyć, że polityką cerkiewną nie wiadomo dlaczego zaczęło kierować
Ministerstwo Spraw Wojskowych, minister Kasprzycki, który się interesował
wszystkim: osuszaniem Polesia, kilimami huculskimi, wszystkim… prócz spraw
obrony państwa. Zaczęto od polonizacji cerkiewnego języka liturgicznego. Zamiast
„Hospodi Pomiłuj” miano w nabożeństwie mówić „Zlituj się, Boże”. „Nie mogę się
zgodzić, aby żołnierz polski mógł słuchać innego nabożeństwa prócz polskiego” –
powiedział wojewoda pułkownik Bociański delegacji prawosławnych, którzy przyszli
do niego z protestem przeciwko polszczeniu sakralnego języka nabożeństwa.
„Trzeba było zapytać tego bałwana – powiedziałem tej delegacji, gdy się przede mną
przyszła wyżalić – czy uważa Piłsudskiego za żołnierza polskiego, bo Piłsudski, jako
katolik, nigdy nie słuchał nabożeństwa po polsku, tylko zawsze po łacinie”. Istotnie
żadne wyznanie w Polsce, prócz nieuznanych przez państwo hodurowców2 i innych
sekt, nie słuchało nabożeństwa w języku narodowym: katolicy odprawiali je po
łacinie, Żydzi po hebrajsku, Tatarzy po arabsku, a wreszcie – co w tej sprawie było
najważniejsze – katolicy grecko-unickiego obrządku w tymże cerkiewnosłowiańskim
języku, który z Cerkwi prawosławnej miał być usunięty, bo tak się raptem kilku
dorosłym dzieciom zachciało. Wystąpiłem wtedy namiętnie w obronie liturgiki
prawosławnej i myślę, że właśnie jako katolika mogło mnie oburzyć to wtrącanie się
do czyjegoś nabożeństwa. Składkowski mi za to, już wtedy po raz drugi, zagroził
Berezą, a inne sfery zemściły się puszczeniem w obieg oszczerczej plotki, że
przeszedłem na prawosławie.
Ale – pisać mi o tym ciężko – na zmianie liturgiki nie poprzestano, wojsko
zaczęło przymusowo nawracać prawosławnych na katolicyzm i nawet palić niektóre
cerkwie prawosławne, uznane za zbędne. Te dzikie, głupie i nikczemne wybryki
wyrządziły niesłychaną szkodę naszemu państwu, a były przecież absolutnie niczym
nieuzasadnione, ponieważ – jak powiedziałem – ze wszystkich mniejszości
narodowych właśnie koła duchowieństwa prawosławnego były najlojalniejsze.
Muszę tu podkreślić, że duchowieństwo katolickie stało z dala od tej obłąkanej akcji i
nawet położenie jej kresu zawdzięczamy interwencji sfer katolickich.
Drugą ciężką sprawą była pokryjoma sprzedaż broni polskiej rządowi lewicowej
Hiszpanii. Sprzedano jej podobno na kwotę setek milionów złotych. Oficjalna
polityka polska sympatyzowała otwarcie z generałem Franco, a społeczeństwo
polskie w olbrzymiej swej większości stało po stronie hiszpańskiego ruchu
narodowego. Pod tym względem jednolita była opinia Stronnictwa Narodowego,
Ozonu, konserwatystów, ONR, a także znakomitej większości włościan polskich.
Tylko skrajne frankofilskie grupy z Frontu Morges były cokolwiek innego zdania, ale
także nie lubiły zbyt ostentacyjnie tego podkreślać. Jawnym zwolennikiem
czerwonej Hiszpanii byli u nas tylko socjaliści i pewne koła żydowskie. I oto ten sam
rząd, sympatyzujący z generałem Franco, zaczyna sprzedawać broń czerwonej
Hiszpanii za pośrednictwem międzynarodowego agenta tego typu transakcji,
niejakiego Czarneckiego. Pewne rewelacje w książce Kriwickiego, byłego agenta
Stalina, załatwiającego niektóre interesy związane z pomocą dla czerwonej
Hiszpanii, wskazywałyby, że sprawa ta miała podłoże łapówkowe. Po sprzedaży
starej broni zaczęto sprzedawać nową broń.
W dziedzinie motoryzacji sam miałem przygodę patetyczną. Oto, począwszy już
od 1935 roku, pisywałem stale artykuły o konieczności motoryzacji, wskazywałem,
że przyszła wojna będzie wojną kawaleryjską z motorami zamiast koni, wołałem o
przygotowanie naszego przemysłu spirytusowego do potrzeb motoryzacji itd., itd.
Byłem zwolennikiem zwiększania taboru samochodowego i skierowywania na razie
własnej produkcji samochodowej wyłącznie na potrzeby armii. W jednym z
artykułów, pisanym w czasie wojny etiopskiej, użyłem wyrażenia, że polskie cła na
samochody mają taki sam sens, jaki miałoby rozporządzenie negusa abisyńskiego
wprowadzające cło na karabiny, ponieważ Addis Abeba nie ma fabryki karabinów
abisyńskich. W odpowiedzi na to w trzech pismach warszawskich, w „Warszawskim
Dzienniku Narodowym”, w „Przeglądzie Wieczornym” i w organie Ministerstwa
Spraw Wojskowych, „Polsce Zbrojnej”, ukazały się artykuły używające tego samego
frazesu: „Pan Mackiewicz porównywa Polskę do Abisynii” – był to zawsze, niestety,
u nas popłatny argument hurrapatriotyczny, a jakże płytki w tej dyskusji.
W jakieś dwa lata później przedstawiono mi w Warszawie nowego akwizytora
ogłoszeń do naszej gazety, pana K. Ten pan K. powiedział mi przy poznaniu:
– Ale ja kiedyś dużo na panu zarobiłem.
– Jak to zarobił pan?
– Pan coś pisał o motoryzacji.
– Cóż z tego?
– To ja właśnie umieszczałem artykuły w gazetach warszawskich przeciwko
panu z ramienia jednej z firm.
Jest to, jak powiedziałem, anegdota patetyczna. Ja, prosty obywatel, zajmuję się
sprawami obrony kraju, a organ Ministerstwa Spraw Wojskowych zamieszcza
płatne, podkreślam – płatne artykuły, przesądzające tak ważną dla zagadnień naszej
obrony sporną kwestię wyłącznie z punktu widzenia handlowego jakiejś prywatnej
firmy przemysłowej.
W ogóle w kwestii motoryzacji, umowy z Fiatem itd., działy się u nas jakieś
rzeczy niezupełnie wyraźne. Inżynier Śmigielski rozsyłał dokumenty rewelacyjne,
żądając wytoczenia mu procesu o oszczerstwo, ale procesu nie wytaczano i
stosunków tych nie naprawiono.
Kiedy powołując się na zwiększenie sił niemieckich po Anschlussie, wołałem o
powiększenie naszego budżetu wojskowego przynajmniej o kwotę odpowiadającą
wydatkom na trzy dywizje, byłem gromiony przez organ prasowy Ministerstwa
Spraw Wojskowych, a pan Miedziński w „Gazecie Polskiej” karcił mnie, twierdząc,
że moje wystąpienia są niezgodne z konstytucją, w czym notabene absolutnie nie
miał racji.
Stosunki w Polsce wymagały poprawy. Niektórzy ludzie zdobywali się na czyny
rozpaczliwe, w rodzaju zbrojnego opanowania przez partię Adama Doboszyńskiego
powiatowego miasta Myślenic. Inżynier Doboszyński, krytyk i znawca Chestertona,
człowiek o dużej kulturze umysłowej i literackiej, miał widać „duszę dowódcy”,
skoro potrafił w czerwcu 1936 roku skierować duży oddział złożony z chłopów na
miasteczko Myślenice, rozbroić posterunki policyjne, opanować dom starosty,
któremu chciano „przetrzepać skórę”. Potem oddział Doboszyńskiego stoczył w
górach walki z policją, sam Doboszyński przeszedł granicę czeską, ale powrócił i
ranny dostał się w ręce policji3. Sąd przysięgłych raz go uniewinnił, drugi raz prawie
uniewinnił. W tych werdyktach ławy przysięgłych odzwierciedlił się stosunek
społeczeństwa do rządu, który zbrojny bunt przeciwko rządowi uznał za czyn
spowodowany „wyższą koniecznością”. Odpowiedzią ze strony rządu było zniesienie
instytucji sądów przysięgłych tam, gdzie one istniały, tj. w byłym zaborze
austriackim.
Inną formą rewolucyjnej reakcji na rządy niedołężne były tak zwane strajki
chłopskie. Włościanie, ulegający wpływom Stronnictwa Ludowego, powstrzymywali
dowóz żywności do miast. Posterunki Stronnictwa Ludowego zatrzymywały na
drodze wozy jadące z żywnością i nakazywały powrót do domu. Wynikały stąd
zwady, bójki, nawet morderstwa. Był to ruch rewolucyjny, który mógł się odbić nie
tylko na rządzie, ale i na całym państwie, i na niewinnej ludności miejskiej. Toteż
Stronnictwo Narodowe było jawnie przeciwne takiej formie zwalczania rządu, a i
ludowcy w Poznańskiem wzięli mniejszy udział w tym ruchu. Najsilniej strajk
wystąpił w Krakowskiem, gdzie kierownikiem Stronnictwa Ludowego był profesor
Kot, który też został aresztowany pomimo okazania świadectwa lekarskiego.
Specjalny charakter miała sprawa profesora Stanisława Cywińskiego, którą zajął
się Front Morges. Cywiński był to typ ideowca czystego jak kryształ. Był
nauczycielem języka polskiego jeszcze za czasów zaboru rosyjskiego, za czasów
okupacji niemieckiej prowadził iście bohaterską, heroiczną, wspaniałą pracę w
szkolnictwie polskim. Wtedy był piłsudczykiem, ale za czasów niepodległości
zmienił przekonania, a od zamachu majowego zaczął nienawidzić Piłsudskiego. Był
to człowiek nerwowo wyczerpany i słabego zdrowia, przeszło pięćdziesięcioletni, ale
wyglądający starzej. Melchior Wańkowicz w jednej ze swoich książek wspomniał na
stronie dwudziestej drugiej, że Piłsudski powiedział kiedyś, iż Polska jest jak
obwarzanek, wszystko, co jest naokoło, jest coś warte, a środek najmniej. Traf
zdarzył, że profesor Cywiński, pisujący w narodowym „Dzienniku Wileńskim”,
polemizował ze mną na podobny temat. Czytając więc książkę Wańkowicza,
zanotował sobie na kartce osobnej: „Strona 22”, wyraz „obwarzanek”, i dopisał obok
mój pseudonim dziennikarski „Cat” – przynajmniej tak zeznawał w sądzie – i potem
napisał w artykule sprawozdawczym o książce Wańkowicza, że „Polska nie jest jak
obwarzanek, jak to mawiał pewien kabotyn”, i przy tym zdaniu jeszcze dodał w
nawiasie: „Stronica 22”. Pozory więc były silne, że miał na myśli Piłsudskiego,
chociaż go nie wymienił – ja gotów jestem raczej tłumaczeniu się profesora
Cywińskiego uwierzyć, albowiem był to człowiek niezdolny do kłamstwa. Jeśli
skłamał w sądzie, to na pewno pierwszy raz w życiu. Na artykuł Cywińskiego z
wyrazem „kabotyn” nikt pierwotnie nie zwrócił uwagi, ale dopiero naprawiacki
„Naród i Państwo” wystąpił z denuncjatorskim artykułem, twierdząc, że Cywiński
obraził zmarłego Marszałka wyrazem „kabotyn”. Wtedy generał Dąb-Biernacki,
zamieszkujący jako inspektor armii w Wilnie, nakazał oficerom pobicie Cywińskiego
i redakcji „Dziennika Wileńskiego”. Oficerowie przyszli do mieszkania profesora
Cywińskiego i pobili go nieludzko w oczach jego żony i małej córeczki, potem udali
się do redakcji „Dziennika Wileńskiego”, gdzie pobili równie zacnego człowieka,
redaktora Aleksandra Zwierzyńskiego, byłego wicemarszałka sejmu, i część
personelu redakcyjnego. Władze cywilne zjawiły się, podziękowały oficerom i
aresztowały Cywińskiego i redaktorów Zwierzyńskiego i Fedorowicza.
Jakkolwiek byłem piłsudczykiem i prócz tego oświadczenie Cywińskiego, że
nazwał mnie kabotynem, nie mogło mi być przyjemne, jak najgoręcej wystąpiłem w
jego obronie, pamiętając o pięknym i bohaterskim przebiegu jego życia. Sprawa ta
odbiła się głośnym echem. Młodzież uniwersytecka w Wilnie urządziła
demonstracje uliczne, wołając: „Precz z bandytami w mundurach oficerskich!”
Aresztowano wtedy adwokata Kownackiego oraz studentów Świerzewskiego i
Łochtina – wszyscy trzej należeli do Stronnictwa Narodowego – i odesłano do
Berezy, w której przebywali miesiąc.
Broniło przed sądem Cywińskiego kilkunastu adwokatów z mecenasem
Szurlejem i profesorem Glaserem, sympatykami Frontu Morges, na czele. Skazany
został w pierwszej instancji na trzy lata za znieważenie Piłsudskiego.
Jakkolwiek rząd nie umiał rozwiązać zagadnień naprawdę związanych z kwestią
wojska i obrony państwa, jak motoryzacja, dozbrojenie, lotnictwo, powiększenie
budżetu wojennego – to jednak uważał, że dla celów obronności kraju należy
rozwiązać sejm Sławka. Car umarł w maju 1938 roku4 i laskę marszałkowską
otrzymał Sławek pomimo opozycji Miedzińskiego i „naprawiaczy”, którzy głosowali
na swego Nowaka. Wobec tego sejm i senat został rozwiązany dnia 13 września 1938
roku, a w wyborach do nowego sejmu utrąceni zostali wszyscy dawni przyjaciele
Sławka, utrącony on sam. Nie wstydzono się przeciwko Sławkowi, przyjacielowi
największemu zmarłego Marszałka, wysunąć jakiegoś obskurnego adwokata5.
Stronnictwa opozycyjne ponownie bojkotowały wybory, jedynie pewna część ludzi
ONR zdobyła kilka mandatów, między innymi Stanisław Jóźwiak z Poznania.
W Wilnie wybrany został generał Żeligowski, który od chwili, gdy wygłosił
uwagę starego żołnierza, że nie można stać równocześnie na czele armii i zajmować
się polityką, i powiedział: „Albo polityk, albo wódz”, uważany był za wroga
„Naczelnego Wodza”. Ale w Wilnie Żeligowski był prawdziwie popularny, toteż
obiór jego nastąpił ogromną większością głosów. Jeśli drugi mandat z Wilna
otrzymał szef Ozonu, generał Skwarczyński, stało się to tylko dlatego, iż wojewoda
wileński obiecał Żydom, że ich kandydat rabin Rubinstein będzie mianowany przez
prezydenta senatorem. Pakt został dotrzymany z obu stron: Żydzi wileńscy
głosowali powszechnie na Skwarczyńskiego, a Mościcki mianował rabina
Rubinsteina senatorem.
Nowy sejm składał się z wyjątkiem kilku osób i mniejszości narodowych z
samych ozonowców. Seniorem sejmu z wieku był generał Żeligowski, ale wbrew
zwyczajowi na marszałka otwierającego sejm powołany był przez prezydenta jego
wileński konkurent, generał Skwarczyński.
Był to już ostatni sejm odrodzonej Rzeczypospolitej.

Przypisy
1 Archirej, archijerej – w Kościele prawosławnym tytuł wyższych duchownych
(patriarchów, arcybiskupów, biskupów).
2 Hodurowcy – wyznawcy Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego; nazwa
pochodzi od biskupa Franciszka Hodura.
3 Marszowi na Myślenice (22–23 czerwca 1936) towarzyszyły hasła antysemickie; w
mieście podpalono synagogę i zniszczono kilkanaście sklepów żydowskich.
4 Stanisław Car zmarł 18 czerwca 1938.
5 Chodzi o Wacława Makowskiego, kontrkandydata Sławka w czasie wyborów 1938,
marszałka sejmu (1938–1939).
Zbiórka i Bereza

Opowiadał mi ktoś, że w austriackich lazaretach polowych stosowano dwa tylko


lekarstwa. Gdy kogoś coś bolało powyżej pępka, dawano mu chininy, gdy odczuwał
ból poniżej pępka, dostawał rycyny.
Nasz premier–lekarz również dwa lekarstwa miał na wszystkie dolegliwości
państwowe: publiczną zbiórkę pieniężną i Berezę. To były te dwa instrumenty
mądrości politycznej, które mu wystarczyły przy załatwianiu wszystkich
gospodarczych, skarbowych, politycznych i religijnych zagadnień Polski.
Polska musiała się dozbroić. Było to jasne dla wszystkich, choć nie wszyscy
rozumieli, czy też wiedzieli, jak dalece byliśmy bezbronni wobec postępów techniki
nowoczesnej. Potrzebne były na to pieniądze. Rydz i Sławoj rzucają hasło zbiórki
publicznej na Fundusz Obrony Narodowej, FON. Chłopaczkowie i dziewczynki z
poduszkami na taśmach wskakują do wagonów tramwajowych i kolejowych i żebrzą
na broń dla wojska polskiego.
Oczywiście, gdy przed wojną było kilkuset strzelców w Krakowie, którzy chcieli
kupić karabiny, można było zaopatrzenie tej organizacji oprzeć na zbiórkach
publicznych, dochodach z biletów sprzedawanych na wieczorki tańcujące lub z
odczytów o literaturze. Ale gdy chodziło nie o kilkuset studentów, lecz o armię,
marynarkę i lotnictwo 35-milionowego państwa, jego dozbrojenie nie dało się
przecież oprzeć na żadnych dobrowolnych ofiarach, nawet tak patriotycznego i tak
bardzo ofiarnego społeczeństwa, jak polskie. Po prostu ogół obywateli nie miał tyle
rozporządzalnej gotówki, aby ofiary dobrowolne mogły na te potrzeby starczyć.
Dozbrojenie floty, armii i lotnictwa w najbogatszych krajach świata, jak w Anglii lub
Ameryce, wymaga tak wielkich wydatków, że powodują zmianę całej struktury
społeczeństwa; dozbrojenie to wydatek tak duży, że przestaje być kwestią
budżetową, a staje się zagadnieniem gospodarki państwa i społeczeństwa, a cóż
dopiero u nas, gdy społeczeństwo było biedne, nędzne, granice rozległe, wrogowie
silni. I tę kwestię niepospolitej wagi Rydz i Sławoj załatwiali zbiórką uliczną.
Polska jak zawsze w takich wypadkach składała dowody patriotyzmu
niespotykanego w innych krajach. Oto małżeństwa, które na FON odsyłały obrączki,
oto dzieci ze szkoły powszechnej w Wilnie, które zrzekły się bułeczek pszennych
przy śniadaniu i grosze zaoszczędzone w ten sposób przeznaczyły na obronę
narodową, oto maturzyści z Nieświeża, którzy w ciągu dwóch lat składali
miesięcznie grosze na wycieczkę do Zakopanego po maturze i zrzekają się tego od
dwóch lat pieszczonego zamiaru, i zebrane pieniążki odsyłają Rydzowi na FON.
Wszystkie te przykłady zarówno dobrze świadczą o patriotyzmie naszych dzieci, jak
źle o rozumie naszych władców.
Zwolennicy Rydza odpowiadali, że aczkolwiek drogą składek dobrowolnych i
zbiórek pieniędzy wystarczającej kwoty się nie zbierze, to jednak zbiórka na FON ma
wielkie znaczenie wychowawcze. Jak gdyby należało opierać wychowanie
społeczeństwa na frazesie i bzdurze. Jak można było nie pouczyć tych dzieci ze
szkoły elementarnej, że ich biedne grosze, zaoszczędzone na bułeczkach, gdyby
nawet połączone były z groszami całej dziatwy szkolnej oszczędzonymi na mleku,
herbacie, a nawet i tych ziemniakach, które jadły u rodziców – nie miałyby dla
wydatków państwa na obronę narodową w ogóle żadnego znaczenia. Niestety,
brnęliśmy dalej w tę gęstwinę frazesów, uprawialiśmy jakiś tan dokoła błazeńskiego
frazesu, w uśpieniu, dyrygowani błazeńskim kaduceuszem durnia, jak w koszmarnej
wizji Wyspiańskiego. Sytuacja Polski wymagać zaczęła zbrojeń, zbrojeń i jeszcze raz
zbrojeń. „Nie możemy już dzisiaj mieć żadnej polityki zagranicznej – pisałem na
manszecie „Słowa” – nasza polityka zagraniczna redukuje się do zbrojeń armii,
naszą polityką zagraniczną winno być zbrojenie armii”. Ale właśnie dlatego nie
można było tych zbrojeń opierać na datkach zbieranych na ulicy czy z ofiar
dobrowolnych, lecz zdobyć na nie trzeba było pieniądze wielkim wysiłkiem narodu i
zadłużeniem ojczyzny. Tymczasem rokowania Koca w Anglii o pożyczkę rozbijały
się o to, że Koc według instrukcji Kwiatkowskiego żądał złota, a nie kredytów na
armaty, samoloty czy czołgi, a w kraju zbierano u dzieci, które nie zjadły bułeczek,
groszaki na budowę pancerników czy fortec. I jakiż koszmar zakończył to wszystko:
ofiary na FON w złocie i biżuterii nie były zużyte i zostały z Polski już po 17 września
1939 roku wywiezione.
Dnia 23 marca 1939 roku zostałem aresztowany i osadzony w Berezie za – jak to
głosił doręczony mi nakaz – „systematyczną krytykę rządu, za pomocą sztucznie
dobieranych argumentów, i podrywanie zaufania narodowego do Naczelnego
Wodza”.
Skorzystam z tej okazji, by opowiedzieć o Berezie, stosunki w której były
otoczone tajemnicą, gdyż przy wypuszczaniu z niej powiadano delikwentowi: „Jeśli
będziesz coś gadał, to przyjdziesz tu drugi raz i wtedy…” A ponieważ Bereza nie była
żadnym miejscem odosobnienia, ale po prostu miejscem tortur, więc taka obietnica
skutkowała. Ale ja znałem Berezę z opowiadania Świerzewskiego i Łochtina,
studentów narodowych, osadzonych tam z okazji sprawy Cywińskiego.
Kostek-Biernacki był dziwnym człowiekiem. Jako wojewoda nowogródzki,
potem poleski, był nie tylko sprężysty, ale i sprawiedliwy dla ludności w tym sensie,
że pilnował, aby urzędnicy nie krzywdzili ludności na własną rękę. Ale był to
chorobliwy sadysta. W oddanym mu pod opiekę obozie koncentracyjnym z lubością
wymyślał tortury, z prawdziwie degeneracką lubością nazywając je pieszczotliwymi
nazwami: „gimnastyką”, „regulaminem” itp.
Główna tortura w Berezie polegała na odmawianiu człowiekowi prawa odbycia
stolca. Tylko raz jeden w dzień o godzinie 4 minut 15 rano ustawiano więźniów w
wychodku i komenderowano: „Raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery”. W ciągu półtorej
sekundy miało być wszystko skończone. Tortura ta była majstersztykiem Kostka.
Świat słyszał o torturze głodu, młody człowiek po wyjściu z więzienia mówił do
ukochanej: „głodzono mnie”. Podczas gdy ta tortura, o wiele fizycznie dotkliwsza,
nie nadawała się do heroicznego powiastowania. Z jaką sadystyczną uciechą musiał
o niej Kostek myśleć.
Pożywienie dawane w Berezie było nieobfite, lecz utrudniało jeszcze proces
oddawania stolca, gdyż podstawą jego był chleb. Z niewypróżnionymi brzuchami
kazano przez siedem godzin robić ludziom „gimnastykę”, tj. stosowano straszną
torturę, kazano w pozycji głębokiego przysiadu z rękami do góry pozostawać siedem
godzin bez przerwy i w ten sposób chodzić, biegać, wchodzić i schodzić ze schodów.
Bito przy tym straszliwie, zwłaszcza jeśli czyjś żołądek nie wytrzymał. Bicie dzieliło
się na oficjalne i oficjalno-prywatne. Kara chłosty istniała oficjalnie, widziałem
delikwenta, który dostał 280 pałek w siedzenie, ośmiu policjantów znęcało się nad
nim, był to mój sąsiad z pryczy, Żyd, właściciel domu publicznego z Łodzi.
Świerzewski mi opowiadał, że całą salę postawiono na kolanach na kamykach
nasypanych na nawierzchni szosy, kamykach nieprzygniecionych niczym, ostrych,
kazano im poruszać się naprzód, bito pałkami i co dwadzieścia metrów kazano pałki
całować – i tak na przestrzeni dwóch kilometrów budowanej szosy. Więźniów w
Berezie było około 600, ale przewinęło się więcej, mój numer porządkowy był 2858,
pilnowało nas 84 policjantów, których tu przysyłano w drodze kary dyscyplinarnej
za bicie aresztowanych. Zbierano więc z całej Polski ludzi lubiących bić ludzi
bezbronnych. Policjanci bili wszyscy, ale każda sala aresztowanych dzieliła się na
trzy grupy: (1) kryminalistów, (2) tak zwanych przestępców skarbowych i (3)
politycznych. Kryminaliści byli dyżurnymi sali, instruktorami „gimnastyki” itd. Pod
tym pozorem wolno im było bić pozostałych. Cały dzień trwało to bicie, policjanci
bili wszystkich, chociaż najrzadziej kryminalistów, a ci wyżywali się w biciu innych.
Nie będę tu się rozpisywał o najrozmaitszych torturach stosowanych w Berezie,
gdyż nie chcę opisywać jakiegoś „ogrodu udręczeń”. Nie wolno było mówić w
Berezie, każdy powinien był stać się niemową, oczywiście był to zakaz nie do
przeprowadzenia i sami kryminaliści, nadzorujący innych, gadali między sobą i
nawet z innymi aresztowanymi. Ale za posłyszenie jednego słowa przez policjanta
szło się do aresztu na sześć dni, gdzie się siedziało na zimnym betonie, z otwartymi
oknami podczas mrozu, bez butów i z gołymi nogami, tylko w kalesonach i koszuli,
jednego dnia na pół więziennej racji, co drugi dzień całkiem bez jedzenia, i przez
sześć dni i sześć nocy co pół godziny trzeba było się meldować do okna: „Panie
komendancie, melduję posłusznie”… Przez sześć dni odmawiano człowiekowi
prawa snu. Komendantem trzeba było nazywać każdego policjanta; wyraz
bohaterski, w czasach Legionów oznaczający Piłsudskiego, miał tu być stosowany do
każdego zbira. Najnieszczęśliwsi byli wśród nas ci przestępcy skarbowi. Byli to
zwykle bogaci, brzuchaci kupcy, w starszym wieku, przeważnie Żydzi, zesłani tu
przez Składkowskiego, w celach demagogii, za „pasek”, niepłacenie podatków itd.
Nie wytrzymywali zupełnie tortur, ich oczy były zawsze obłędne, wariackie. Zresztą
byli wśród nas prawdziwi wariaci. Kiedyśmy biegali – w Berezie wszystko robiło się
biegiem – kuśtykała za każdą salą, wywracając się od czasu do czasu, pewna ilość
kalek, którym przy torturach połamano jakieś kości, a biegało z nami trzech
wariatów, których oskarżano o symulację. Dość dantejsko to wszystko wyglądało.
Nie wolno było się modlić, mieć medalika na szyi, przeżegnać się – za to
wszystko było bicie. W tej atmosferze rodziły się prawdziwe nawrócenia, á la Chilon
Chilonides z Sienkiewiczowskiego Quo vadis? Oto przydzielono mnie kiedyś do
pralni, tam mnie spotkał policjant, który wyprowadził mnie do osobnej ubikacji,
powiedział: „panie redaktorze”, zamiast normalnie „s… synie” – policjant ten, jak
się później dowiedziałem, był kiedyś specjalnie sadystycznym katem, potem coś się
w nim załamało i oto narażał się na nie byle jaką karę świadczeniem humanitarnych
usług więźniom.
Zresztą osobiście nie byłem bity i jestem bardzo daleki od uważania Berezy za
najbardziej zasadniczy punkt oskarżenia przeciw Rydzowi i Sławojowi. Niechby
sobie mieli dziesięć Berez, a nie jedną, a natomiast umieli rozwiązać zagadnienie
obrony narodowej i polityki zagranicznej. Stosunek rządu do Cerkwi prawosławnej
stanowi w moich oczach tysiąckroć, milionkroć większe przestępstwo aniżeli Bereza.
To nie znaczy jednak, abym Berezę uniewinniał. Przede wszystkim stwarzała ona
dualizm wymiaru sprawiedliwości. Złodziej, bandyta, morderca, dlatego tylko, że był
złapany na gorącym uczynku, że miano pewność jego winy, stawiany był przed
sądem okręgowym, apelacyjnym, najwyższym, miał adwokata, korzystał ze
wszystkich przepisów humanitarnej procedury karnej, szedł do więzienia, z którego
miał prawo wnosić skargę, miał nadzór prokuratorski nad sobą. Byli między nami
więźniowie ze Starogardu, z Wronek, z najcięższych więzień w Polsce, mówili, że
wolą tam siedzieć rok niż w Berezie miesiąc, a przecież w Berezie nikt naprawdę nie
wiedział, za co siedzi, ile siedzi, jak długo będzie jeszcze siedział. W mojej sali nie
było nikogo, kto by siedział mniej niż sześć miesięcy, a wszystko to byli ludzie,
którym wina nie była udowodniona, którzy dostali się tutaj, a nie do normalnego
humanitarnego więzienia, tylko dlatego, że policja nie mogła im winy udowodnić.
Toteż w Berezie było mnóstwo ludzi kompletnie niewinnych, tak samo wśród
kryminalnych, jak politycznych, wystarczała zemsta jakiegoś przodownika
policyjnego lub pisarza gminnego, aby osadzić kogoś w Berezie.
Rydz mianował Kostka ministrem w chwili wybuchu wojny, w tej chwili, kiedy
cały naród polski składał na ołtarzu ojczyzny swój patriotyzm, swój entuzjazm,
swoje poświęcenie bez granic. W roku 1914 w chwili wybuchu wojny Wilhelm II
powiedział: „Nie chcę wiedzieć od tej chwili o żadnych partiach”, i wyciągnął dłoń
do socjalisty i republikanina Scheidemanna, Mikołaj II przyjechał do nienawistnej
mu Dumy i miał łzy w oczach z rozczulenia. Rydz wyraził swój stosunek do
społeczeństwa przez nominację Kostka-Biernackiego, kata z Brześcia i Berezy.
Grzech Sławka

Dnia 2 kwietnia 1939 roku w niedzielę przyszedł Bohdan Podoski do Sławka, do


jego mieszkania przy ulicy Szucha 16, i zastał go w czarnym ubraniu wizytowym ze
wstążeczkami Virtuti Militari i Krzyża Niepodległości. Na pytanie, dokąd się
wybiera, Sławek odpowiedział, że nigdzie, natomiast rozmawiając jak zwykle
spokojnie i poważnie, spytał Podoskiego, jako znawcę spraw konstytucyjnych, co
sądzi o ogłoszeniu nowej pożyczki bez uprzedniej zgody sejmu. Podoski mu
odpowiedział, że mu na jutro przygotuje dokładną odpowiedź w tej sprawie, na to
Sławek skrzywił się i powiedział:
– A, to zresztą nie warto.
Podoski wyszedł o godzinie szóstej po południu, Sławek zaczął palić wszystkie
swoje listy, papiery, dokumenty; poczucie odpowiedzialności i konspiracji nie
opuszczało go nigdy, potem swoim dziecinnym trochę pismem napisał na kawałku
papieru: „Postanowiłem odebrać sobie życie, Bóg mi moje grzechy i ten ostatni
odpuści”, i strzelił do siebie z browninga, którego używał jeszcze w rewolucyjnej
walce z czasów Frakcji PPS.
Była godzina 8.45 wieczorem. Niedziela. Piłsudski umarł także w niedzielę o
godzinie 8.45 wieczorem. Duch Sławka podążył do przyjaciela.
Służąca Sławka usłyszała strzał i zaalarmowała Podoskiego, który przyjechał i
odmówił wyjścia z mieszkania Sławka, jakkolwiek żądała tego policja i prokuratura.
Ale Podoski był sędzią apelacyjnym i człowiekiem twardym. Pani Beckowa
dowiedziała się o samobójstwie, telefonowała do prezydenta, do Sławoja. Sławek,
całkiem już nieprzytomny, z kulą w mózgu, męczył się jeszcze kilka godzin w
szpitalu, gdzie umarł namaszczony sakramentami in extremis.
Przyczyny samobójstwa Sławka nie są jasne. Piłsudski zlecił mu, aby został
prezydentem, nie umiał tego wykonać. Naokoło widział czarne chmury zbierające
się nad Polską. Czuł się jak wierny pies, który nie potrafił spełnić swego obowiązku.
Pozwolę sobie poniżej zacytować wiersz Kazimierza Wierzyńskiego, napisany w
rocznicę śmierci Sławka:
Rok temu echo samotnego strzału Każdy odpędzał niedbale od ucha, Strzał się
oddalał, rozwiewał pomału: Dziś go jak gromu z otchłani się słucha.
Strzelec tragiczny wybiegł iskrą krwawą Naprzód przed palbę i szczękanie zbroi.
Gdy się żołnierze kładli pod Warszawą, W grobie ich czekał, na dnie klęski swojej.
Wróżby pisane śród gwiazd i śród ptaków W nocy go ciemnej przed wszystkiem
ostrzegły: Bezbronny, w ciżbie szalonych Polaków, Chciał jeszcze walczyć. Padł
pierwszy poległy.
Widział jak sława rozpierzcha się blada, Jak wodza ślepi zaparli się ucznie, Jak
gnuśność chrobrą buławą owłada I jak zwycięskie kruszeją nam włócznie.
I widział jeszcze przez mgłę Ukrainy Nie konia w Bugu, nie cień Wernyhory, Lecz
pułk żelazny, co z pruskiej równiny W Wiśle ochładzać szedł zgrzane motory.
Naprzeciw gołe zaplotły się ręce, Stały u granic, u przejść i u brodu. W polu chrust
leśny zbierano naprędce Na wici wojny i stos dla narodu.
I wybuchł ogień, co świecić miał chwałą A jeszcze teraz nam ziemie wyniszcza. …
Patrzył przez okno w tę noc otruchlałą, W zdradę i zgubę, na rozgrom i zgliszcza.
I wtedy strzelił do widm tych, do zjawy, By wróżbą ściany przerazić milczące, I
biegł do grobu pod murem Warszawy… Dziś tam walecznych się zbiegło tysiące.
I czekał w grobie, śród klęski swej ciemnej, I z poległymi przeliczał ruiny, Strzelec
tragiczny, wróżbita daremny, Smutniejszy od nich, bo sam pełen winy.
Bieg ku klęsce

Dnia 5 stycznia 1939 roku Beck, wracając z Riwiery – nie widząc się z
francuskim ministrem spraw zagranicznych, który nie skorzystał z jego pobytu we
Francji – odwiedził Hitlera w Berchtesgaden, który mu powtórzył żądanie
niemieckie, ujawnione już Lipskiemu, polskiemu ambasadorowi w Berlinie, zaraz po
Monachium, co do przyłączenia Gdańska do Rzeszy i autostrady przez Pomorze.
Beck nie informuje polskiej opinii publicznej, że takie żądania zostały wysunięte.
Beckowi chodzi o to, by i Polska, i zagranica nie domyślały się, że coś się
zmieniło w stosunkach niemiecko-polskich. Ribbentrop przyjeżdża do Warszawy
dnia 24 stycznia 19391 roku i zagaduje Becka zarówno w sprawie oddania Gdańska,
jak ewentualnej neutralności Polski w razie wojny Niemiec z Francją. Ribbentrop
wyjeżdża z przekonaniem, że Polska Gdańska nie odda i że nie może być mowy, by
Polska zniosła spokojnie atak Niemiec na Francję.
Beck wyjaśnił więc już sobie, że (1) kontynuowanie pokojowych stosunków z
Niemcami jest niemożliwe wobec tego, że na ustąpienie Gdańska i autostrady nie
mógł iść ze względu na nastrój całego narodu polskiego, i że (2) Niemcy gotują
wojnę przeciwko Francji.
Pomimo tego Beck w sprawie podziału Czechosłowacji na Czechy i Słowację
uprawia nadal taktykę, którą stosował w okresie Monachium. Beck uzgadnia swoją
politykę w sprawie Słowacji z niemieckimi posunięciami w tej kwestii. Obok
Niemiec jedynie Włochy i Polska uznają nowe państwo słowackie, z premierem
księdzem Tiso na czele, które powstaje na skutek intryg niemieckich i rozłamuje
Czechy od wewnątrz.
Ale w nocy z dnia 14 na 15 marca dr Hácha, prezydent Republiki
Czechosłowackiej, przywieziony do Berlina samolotem, podpisuje dokument, w
którym składa „z ufnością” losy czeskiego narodu w ręce Hitlera, po czym w ciągu
kilku godzin Czechy zostają zajęte, wojska niemieckie są na Hradczynie, bez
jakiegokolwiek oporu zbrojnego ze strony Czechów. Bogaty arsenał czeski,
olbrzymia ilość aparatów lotniczych wpada w ręce Niemców. Hácha powiada:
„Naród będzie mnie przeklinał, a przecież zbawiłem go od straszliwych cierpień”.
Beck przyjmuje od Anglii gwarancje niepodległości Polski2. Hitler uważa to za
rzuconą sobie rękawicę.
Hitler mimochodem załatwia sprawę Kłajpedy, zabierając ją Litwie. Litwini
zapytują się, czy Polska może udzielić im pomocy, Beck odmawia, oświadczając, że
po zajęciu Kłajpedy przez Niemców gotów jest z Litwinami rozpocząć umowy o
sojuszu wojskowym, ale to już Litwinów przestaje interesować. Układ niemiecko-
litewski w sprawie Kłajpedy podpisany jest dnia 22 marca i Kłajpeda zostaje
natychmiast zajęta.
Zaraz po Kłajpedzie następuje półoficjalne żądanie Niemców oddania im
Gdańska i autostrady i częściowa mobilizacja Polski.
Dnia 28 kwietnia Hitler wygłasza mowę, wypowiadając Polsce pakt o
nieużywaniu siły w stosunkach wzajemnych. Jest to pierwsza mowa Hitlera, w której
nie mówi on nic o bolszewikach. Już z tego można było wnioskować, że próbuje on
kontaktów z Sowietami. Dnia 5 maja odpowiada Hitlerowi Beck przemówieniem w
sejmie, zakończonym akordem, że dla Polaków pokój nie jest wszystkim, że cenią
jeszcze honor. W mowie tej uczynił Beck rewelację, że Hitler i Göring namawiali go
do wyprawy na Rosję. Była to wielka naiwność ze strony Becka, jeśli przypisywał tej
rewelacji jakiekolwiek polityczne skutki. Mowa Becka była przyjęta z wielkim
entuzjazmem, w którym uczestniczyli wczorajsi jego przeciwnicy, a cały naród,
który tak długo nie dowierzał Beckowi, teraz wyrażał zachwyt z powodu tego
przemówienia. A przecież ta mowa była przekreśleniem całej polityki Becka,
przyznaniem się przez Becka, że stosował politykę złą, fałszywą, zgubną. Beck z
nagrobka swej polityki zrobił sobie piedestał.
Po dniu 5 maja wojna była już kwestią czasu; należało przypuszczać, że
rozpocznie się zaraz po żniwach, bo Hitler liczył już i na nasze urodzaje. W tym
czasie zarówno nasze władze wojskowe, jak polityczne popełniają szereg błędów.
Władze wojskowe niedostatecznie wyjaśniają kwestię wzajemnego stosunku
Polski i sprzymierzonych. W chwili wybuchu wojny ilość dywizji polskich,
francuskich i angielskich dorównuje ilości dywizji niemieckich, po rozbiciu Polski
stosunek zmienił się na korzyść Niemiec. Polskie czynniki wojskowe nie zbadały też
dostatecznie obronności Francji, uwierzyły, jak w to uwierzył przeciętny Francuz z
ulicy, że istnieje linia Maginota uniemożliwiająca wszelką napaść, a tak przecież
łatwo się było przekonać, że linia Maginota osłania tylko część Francji. Nasze władze
wojskowe nie przygotowały żadnych własnych fortyfikacji obronnych, nie miały
broni nowoczesnej, nie umiały też przeprowadzić nawet mobilizacji. Rydz nakazał
co prawda mobilizację w odpowiednim czasie, ale ten człowiek słabego charakteru
cofnął swój rozkaz na skutek perswazji przedstawicieli Anglii i Francji w Warszawie.
Pod względem politycznym Beck nie zabezpieczył się przed agresją Sowietów na
Polskę. Sprawa, co Polska ma robić w razie jeżeli Stalin pomoże Hitlerowi, nie była
zupełnie rozpatrywana w układach z Francją i Anglią.
Przekładałem wówczas każdemu, kto tylko chciał mnie słuchać, że Stalin uderzy
na nas z tyłu. Ale nasze społeczeństwo było tak odważne, tak entuzjastyczne, tak
chciało bronić granic Polski w walce z nienawistnym wrogiem niemieckim, że nie
chciało sobie komplikować zagadnienia przewidywaniem rosyjskiego na nas
najazdu. Pamiętam, jak na dwa tygodnie przed wybuchem wojny siedziałem z moją
córeczką na zamkowych wałach nieświeskich. Obok mnie siedział marszałek Jodko-
Narkiewicz, staruszek, patriarcha staroszlacheckich tradycji. Patrzył on w stronę
granicy bolszewickiej, odległej zaledwie o osiem kilometrów, i twierdził, że stamtąd
przyjdzie dla nas pomoc. Staruszek myślał tylko o Gdyni i Gdańsku.
Tymczasem polityka Stalina była bardzo łatwa do odcyfrowania. Była to polityka
prowokowania wojny pomiędzy państwami kapitalistycznymi a państwami
faszystowskimi w Europie.
Zarówno politykę Stalina w Etiopii, jak i jego politykę w Hiszpanii, należy uznać
za próbę wciągnięcia mocarstw europejskich do wojny między sobą. W Hiszpanii na
pewno nie chodziło Stalinowi o budowanie nowego konkurencyjnego
komunistycznego państwa hiszpańskich sowietów. Stalin miał tu dwa cele: (1)
rozstrzelanie trockistów i wytępienie anarchistów; (2) wciągnięcie Niemiec do wojny
z Anglią i Francją.
Wyobraźmy sobie, że Stalin w marcu 1939 roku oświadczyłby, że napadnie na
Polskę w razie wojny polsko-niemieckiej. Wypadki mogłyby wtedy przybrać inną
formę. Ale Stalin prowokował wojnę cicho, podstępnie. Przecież w Moskwie przed
samym wybuchem wojny gościła angielsko-francuska delegacja wojskowa, która
przyjechała tu układać się ze Stalinem, jak się mają odbywać wspólne strategiczne
operacje przeciwko Niemcom. Tymczasem dnia 23 sierpnia 1939 roku ujawniony
został pakt o nieagresji między Niemcami a Sowietami. W wigilię tego dnia na
posiedzeniu z Anglikami i Francuzami wojskowy przedstawiciel Sowietów wzywał
ich do wypowiadania się z większą szczerością o swoich przygotowaniach
wojennych, bo „stanowisko ZSRR wobec zbliżającej się wojny jest przecież chyba
dostatecznie znane”. Dzieje świata nie znają tak bezczelnego oszustwa!
Władcy Rosji, jak Piotr Wielki, Witte czy Kokowcow, marzyli o podniesieniu
dobrobytu mieszkańców tego państwa do poziomu dobrobytu państw europejskich.
Ale reżim bolszewicki uniemożliwił nawet marzenia tego rodzaju. Rosję bolszewizm
pogrążył w nieprawdopodobnej nędzy, tak wielkiej nędzy, że Europejczyk z Zachodu
ani jej sobie nie może wyobrazić, ani uwierzyć w nią nie jest w stanie. I oto Stalin
marzy o czymś innym niż Piotr Wielki. Nie mogąc podnieść Rosji do poziomu
dobrobytu europejskiego, chce dobrobyt europejski obniżyć do poziomu nędzy
rosyjskiej, a może tego dokonać wyłącznie przez prowokację wojny długotrwałej,
ciężkiej, w której wyniszczyłyby się nawzajem Niemcy i Francja, Włochy i Anglia.
Tym się też tłumaczy i polityka Stalina w Etiopii i Hiszpanii, i jego nadzieje czynione
mocarstwom zachodnim, że stanie po ich stronie, i jego nagłe przerzucenie się na
stronę Hitlera, i jego uprzednie z Hitlerem konszachty. Stalin był to wielki
prowokator wojny w Europie.
Beck nie wierzył w wojnę do ostatniej chwili. Być może umacniało go w tej
wierze szczęśliwe zakończenie Monachium, kiedy postawił na pokój i wygrał. Polska
wtedy nawet nie mobilizowała i wyskoczyła szczęśliwie z tego niebezpieczeństwa,
przynajmniej tak się Beckowi zdawało. Beck myślał, że to mu się uda po raz drugi.
Ale jak mógł Beck, jako Polak na ministerialnym stanowisku, nie dostrzec
niebezpieczeństwa rosyjskiego. Przecież jako oficer i jako człowiek rzekomo
inteligentny musiał zdawać sobie sprawę, że wojna Polski z Niemcami to zajęcie
całego terytorium polskiego w niedługim czasie, a na to Stalin zgodzić się nie mógł,
bo to zanadto zbliżało mu granicę niemiecką. Stalin miał więc dwa wyjścia: (1) albo
bronić Polski przed Niemcami, na co był za słaby, armia sowiecka nie może się
zmierzyć z armią niemiecką, (2) albo uczestniczyć z Niemcami w naszym rozbiorze.
Oczywiście, wybrał to drugie wyjście, które mu załatwiało sprawę polską i
jednocześnie rozpalało pożar w Europie, do którego dążył.
Po podpisaniu paktu sowiecko-niemieckiego wojna z Niemcami i Rosją była już
tylko kwestią dni. Jakoż Hitler uderzył na nas dnia 1 września. Dnia 17 września
uderzył Stalin, bo się stojącej na nogach Polski bał, uderzył już na ranną i obaloną.

Przypisy

1 Wizyta Ribbentropa w Warszawie miała miejsce 25–26 stycznia 1939.


2 Brytyjczycy udzielili Polsce jednostronnych gwarancji 31 marca 1939. 6 kwietnia,
w czasie wizyty Becka w Londynie, zostały one zastąpione gwarancjami
dwustronnymi oraz zapowiedzią zawarcia polsko-brytyjskiego sojuszu wojskowego
(co nastąpiło 25 sierpnia 1939).
Zakończenie

Książka ta nie jest propagandą ani dla swoich, ani dla obcych. Wykazywałem w
niej wszystkie nasze błędy, wady, nie pudrowałem ropiejących ran – wskazywałem
winnych.
Ale historia jest sztuką wielkich porównań. Pisałem o błędach Becka. Były one
duże. Ale o ileż mniej przyczyniły się do katastrofy wywołania nowej wojny od
polityki Lloyda George’a, po ukończeniu tamtej zwycięskiej wojny, od polityki
Brianda zbliżenia z Niemcami, od niemocy Francji i Anglii w powstrzymywaniu
Niemiec od uzbrajania się wtedy, gdy one uzbrojone jeszcze nie były, od braku siły i
decyzji do zatamowania fali wtedy, gdy nie miała ona jeszcze charakteru lawiny i
kataklizmu.
My, Polacy, co innego wnieśliśmy do wojny niż Czesi, niż Francuzi. Nie
mieliśmy Háchy, nie oddaliśmy broni i fabryk amunicji, za to prześladowani
jesteśmy przez Niemców więcej niż Czesi.
My, Polacy, walczyliśmy inaczej niż Francuzi. Gdybyśmy mieli więcej broni,
lepszych kierowników państwa, może byśmy walczyli o tydzień, nawet o miesiąc
dłużej. Ale ulec w walce z Niemcami i Rosją musieliśmy. W pierwszym dniu wojny
byliśmy w położeniu gorszym aniżeli Francja dnia 17 czerwca 1940 roku, wtedy, gdy
prosiła Niemców o zawieszenie broni. Bo Francja jeszcze wtedy miała ogromne
imperium kolonialne, miała siły na długoletnią wojnę z Niemcami. A my nie
prosiliśmy Niemców o pokój ani dnia 30 sierpnia 1939 roku, kiedy jeszcze drogą
dużych ustępstw można go było uzyskać na warunkach o wiele lepszych, niż je
uzyskał Pétain i Laval, ani dnia 5 czy 8 września, gdy nasza armia była rozgromiona,
Polska skrwawiona, honor ocalony. Nie prosiliśmy o zawieszenie broni nigdy –
biliśmy się, bijemy i bić się będziemy.
Czytałem tu w Londynie zdanie księcia Bedford, że my, Polacy, wciągnęliśmy
Europę w wojnę o Gdańsk i autostradę, które słusznie się Niemcom należały.
Nieprawda! Gdybyśmy związali się wobec Niemiec obietnicą neutralności w czasie
tej wojny, to los nasz byłby taki, jaki teraz jest Słowacji i tylu innych krajów, los
nikczemnie kupionego zdrowia w półniewolnictwie. My, Polacy, jesteśmy wielkim
altruistą obecnej wojny; poświęciliśmy się za innych, odebrano nam kraj, zrobiono z
nas niewolników – ale tej historycznej prawdy nikt nam nie odbierze.
Żołnierz nasz bił się wspaniale. Sczerniałe szkielety domów Warszawy, armaty,
które huczały na Helu, beznadziejne walki partyzanckie – stanowią przykład o wiele
ponad cnotę żołnierską wybiegający. Tu już nie powinność żołnierska, tu już grało
bohaterstwo rozpaczliwe.
Za żołnierzem stało całe społeczeństwo, kobiety, dzieci – dzieci przede
wszystkim. Polska jest krajem bohaterskich dzieci.
Czesław Brzoza
Nie wszystko „odeszło w mrok”

Dzieje II Rzeczypospolitej doczekały się po II wojnie światowej kilkunastu –


gorszych lub lepszych, niezbyt dużych objętościowo lub bardzo obszernych –
opracowań typu podręcznikowego, jednakże zaczęły się one pojawiać dopiero po
ponad 20 latach od jej zakończenia, a wcześniej, jeżeli nawet powstawały, były w
Polsce niedostępne. Natomiast pozycje zawierające próby oceny części lub całości
tego okresu ukazywały się już w jego trakcie i wychodziły zazwyczaj spod piór
autorów związanych z działalnością międzywojennych partii, stronnictw i obozów
politycznych. Pierwsza z nich łączy się z osobą Adama Próchnika, historyka i
działacza PPS, którego świetnie napisaną rozprawę, poświęconą kilkunastu
pierwszym latom niepodległości, opublikowano na początku lat 30. jako dodatek do
socjalistycznego „Robotnika”. Siłą rzeczy powstawała ona na podstawie dość
ograniczonego zasobu źródłowego, głównie oficjalnych wydawnictw i prasy. W
niezmienionej postaci, jedynie z pominięciem ingerencji cenzorskich, pojawiła się
ponownie na rynku w 1957 roku1. Tuż po wojnie Władysław Konopczyński, wybitny
historyk, a równocześnie aktywny działacz obozu narodowego i poseł na sejm
(1922–1927), poprowadził na Uniwersytecie Jagiellońskim wykład poświęcony
okresowi międzywojennemu. Notatki przygotowane do tego wykładu miał
prawdopodobnie zamiar wydać w formie pozycji zwartej, ale przeleżały one w
rękopisie ponad 50 lat i do czytelnika trafiły dopiero pod koniec ubiegłego wieku2. W
drugiej połowie lat 50. ukazał się bardzo obszerny tom II Najnowszej historii
politycznej Polski Władysława Poboga-Malinowskiego, obejmujący okres I wojny
światowej i Polski niepodległej, jednak przez wiele lat tylko nieliczni czytelnicy w
kraju mieli do niego dostęp.
Wspomniane powyżej pozycje zostały napisane przez zawodowych historyków,
którzy, choć nie mieli możliwości zapoznania się z zasobami archiwalnymi
wytworzonymi przez instytucje państwowe, mogli jednak korzystać i korzystali z
dostępnych wydawnictw oficjalnych, np. z różnego rodzaju sprawozdań, łącznie ze
stenogramami z posiedzeń sejmu, publikacji Głównego Urzędu Statystycznego,
pamiętników i prasy. Wszyscy żyli w opisywanej epoce, nie mogli więc nabrać
niezbędnego dystansu do opisywanych przez siebie wydarzeń, ale za to byli ich
świadkami i doskonale wyczuwali atmosferę tych lat. Ich prace mają jeszcze jedną
wspólną cechę – są ciągle wznawiane i czytane, czego nie da się powiedzieć o
publikacjach powstałych w latach późniejszych.
Napisana przed ponad 70 laty Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17
września 1939 Stanisława Mackiewicza jest pod wieloma względami podobna do
wspomnianych wyżej opracowań. Rzadko jednak się zdarza, żeby o okolicznościach
powstania książki i zamierzeniach autora tak dużo można było dowiedzieć się z niej
samej. Mackiewicz poza rozproszonymi w całym tekście wzmiankami poświęca
temu dwa duże fragmenty, to znaczy część rozdziału wstępnego pt. „Aby do tego już
nie wracać” oraz rozdział „Metoda, którą napisana jest ta książka”, powstały już po
doświadczeniach nabytych w trakcie pisania połowy pracy. Jak podkreślał sam
autor, dążył on do utrzymania względnej równowagi między czterema elementami:
„narracją historiograficzną, historiozofią obiektywną i subiektywną, wreszcie
anegdotą” (s. 231).
Historia… powstała w warunkach szczególnych. Normalnie pojawienie się
jakiegoś opracowania poprzedza dłuższa kwerenda biblioteczna i archiwalna,
gromadzenie, analizowanie i przetwarzanie materiału. Mackiewicz w międzywojniu
stosował podobne metody, nawet w przypadku znacznie mniejszych wypowiedzi:
„Przez lata zbierałem pokaźną bibliotekę, był to mój warsztat pracy; przed każdym
prawie artykułem wertowałem książki; wyśmiewałem się z dziennikarzy, którzy
pisali bez książek” (s. 10). Tym razem takiej możliwości jednak nie miał. Jego własny
księgozbiór pozostał w Wilnie, a większość bibliotek londyńskich, łącznie z
najwszechstronniejszymi zbiorami British Museum, nie była dostępna ze względu
na intensywne bombardowania niemieckie. Siłą rzeczy mógł więc liczyć jedynie na
swą, niezłą zresztą, pamięć, własne przemyślenia, wspomnienia i obserwacje z
okresu działalności dziennikarskiej, politycznej i parlamentarnej. W uwagach
wstępnych podaje nieco zbyt skromnie, że w historii politycznej Polski nigdy nie
odgrywał jakiejkolwiek roli („nigdy nie byłem na scenie”, s. 10). Przyznaje jednak, że
był dobrze zorientowany w zachodzących wydarzeniach: „często siedziałem w
pierwszym rzędzie, obserwowałem spektakl dokładnie, a czasami udawało mi się na
chwilę zabrnąć za kulisy, zerknąć na to lub owo, dojrzeć szminkowanie i 
kostiumowanie” (s. 10). Bez wątpienia miał takie możliwości i o części z nich nawet
wspomina, np. przy okazji zamachu majowego, zjazdu w Nieświeżu lub (co
przemilcza) jako członek sejmowej komisji konstytucyjnej (1928–1935), która
ostatecznie przygotowała projekt Konstytucji kwietniowej.
Miał łatwość pisania i duże doświadczenie dziennikarskie, ale zdawał sobie
sprawę, że czym innym jest pisanie dłuższego lub krótszego artykułu do gazety, a
zupełnie czym innym napisanie książki, dlatego też skonstatował, że „nieźli
dziennikarze mogą pisywać bardzo złe książki, tak jak dobrzy pisarze książek –
bardzo złe artykuły” (s. 9). Bolało go, że będzie musiał skupić się na faktach ogólnie
znanych, mimo tego że zna wiele kwestii, które nie zawsze docierały do szerszego
ogółu („dziennikarzowi trudno jest powstrzymywać »rewelacje«, zamykać się tylko
w suchym szkielecie najbardziej zasadniczych wypadków, wzmiankować tylko o
słupach rozstajowych biegu historii”, s. 232). Równie trudno było mu zrezygnować z
anegdot, których znał wyjątkowo dużo. Uczynił je istotnym elementem zawartości
książki, zwłaszcza jeżeli ułatwiały zrozumienie skomplikowanych problemów3, np.
istotę sporu polsko-litewskiego (s. 212–213).
Zabierając się do pisania Historii…, Mackiewicz dostrzegał wiele problemów
metodologicznych i miał różne wątpliwości. Miał jednak także doskonały wzorzec
do naśladowania w osobie Jacques’a Bainville’a, francuskiego dziennikarza i
publicysty, związanego m.in. z „Action Française”, autora wielu prac historycznych,
a w tym najbardziej cenionej przez Cata Trzeciej Republiki 1870–1935 (1935),
„zwięzłej i przejrzystej”, posiadającej wszelkie cechy dobrego artykułu
dziennikarskiego (s. 9). Jego też uznawał za „swojego mistrza, swojego największego
nauczyciela” (s. 146). Za wyjątkowo cenną pracę („wspaniała, może najwspanialsza
książka”, s. 146) uważał także Polityczne konsekwencje pokoju (1920) tegoż autora,
poddającą ostrej krytyce (za liczne niekonsekwencje) postanowienia traktatu
wersalskiego. Do wielu ustaleń Bainville’a Mackiewicz odwołuje się zresztą dość
często. Między innymi za nim powtarza w rozdziale traktującym o wschodniej
polityce Piłsudskiego popierającego koncepcję federacyjną: „Trzeba się nauczyć,
trzeba wbić sobie w głowę prawo polityczne, które brzmi: potęga państwa jest
pojęciem stosunkowym, potęgę państwa mierzy się siłą, czy też słabością, sąsiadów
tego państwa. Państwo potężne to państwo, które ma słabych sąsiadów; państwo
słabe to to, które ma sąsiadów potężnych” (s. 145).
Rezultatem podjętych wysiłków było dzieło charakteryzujące się oryginalną i
plastyczną konstrukcją. Dzieje dwudziestolecia autor przedstawił jako zamkniętą
całość – dobę. Część I, „Noc i brzask”, to w zasadzie omówienie dróg wiodących do
niepodległości, zakończone pochwałą obu zwalczających się w czasie wojny
koncepcji – antyniemieckiej, reprezentowanej przez Dmowskiego, i antyrosyjskiej,
za którą opowiadał się Piłsudski. Część II, „Ranek”, to opis czasu kształtowania
terytorialnego państwa, budowania jego podstaw ustrojowych, a także borykania się
z problemami ekonomicznymi (inflacja), o których autor raczej nie wspomina.
Część III, „Dzień”, obejmuje okres samodzielnych rządów Józefa Piłsudskiego od
zamachu majowego do jego pogrzebu, kiedy to „ostatni raz widzieliśmy wielką
Polskę w jej sienkiewiczowskiej glorii” (s. 383). I wreszcie ostatnia część, „Wieczór”,
została poświęcona opisowi wydarzeń w Polsce bez Piłsudskiego, okresowi „biegu ku
klęsce”.
Oryginalność opracowania przejawia się także w sposobie przedstawiania
sylwetek wybitniejszych osobistości. Od początku lat 90. ubiegłego wieku zaczęła się
upowszechniać nowa forma przekazu – swoistych słowników obejmujących opinie,
szkice sylwetek osób bliżej lub gorzej znanych autorowi, postaci, z którymi się stykał
bezpośrednio lub które wywarły na niego jakiś wpływ. Zazwyczaj unika się
zamieszczania w nich danych biograficznych, ale za to uwzględnia się różnego
rodzaju ciekawostki, informacje o charakterze psychologicznym i anegdotycznym.
Tę nową formę na ogół łączy się z Antonim Słonimskim i jego Alfabetem wspomnień
(1975), a zwłaszcza ze Stefanem Kisielewskim i opublikowanym w 1990 roku
Abecadłem Kisiela. Olbrzymia popularność Abecadła… spowodowała, że jego autor
szybko znalazł naśladowców4. Można jednak przyjąć, że faktycznym twórcą takiej
koncepcji przekazu był właśnie Stanisław Mackiewicz. Bez większego problemu
można by z cytatów z Historii… zestawić „Alfabet II Rzeczypospolitej”, obejmujący
mniej lub bardziej obszerne charakterystyki wszystkich wybitniejszych postaci
ówczesnej sceny politycznej, a częściowo i kulturalnej.
Trudno powiedzieć, czym dokładnie jest Mackiewiczowa Historia…, która
zresztą miała początkowo nosić tytuł Historia niepodległej Polski lub nawet Piłsudski
i Dmowski, dla podkreślenia wybitnej roli obu postaci w Polsce niepodległej. Jego
biograf uważa przyjęty ostatecznie tytuł za „megalomański”, a samą pracę za „pean i
pamflet, książkę tendencyjną, niesprawiedliwą i bardzo osobistą”5, ale równocześnie
za doskonały esej na temat II Rzeczypospolitej, z czym można się chyba zgodzić.
Z pewnością Historia… nie jest usystematyzowanym, bezstronnym
opracowaniem naukowym, choć autor bardzo mocno podkreśla, że przy jej pisaniu
był „nie publicystą, lecz historykiem” (s. 288). Deklarował zamiar uwzględniania
tylko rzeczy najważniejszych, dołożenia starań o osiągnięcie maksymalnego
obiektywizmu oraz unikania „przypuszczeń, domysłów i podejrzeń” (s. 17) i 
stwierdzał, że jako „historyk nie może nikogo potępiać ani za lewicowość, ani za
prawicowość” (s. 367). Niejednokrotnie jednak zapominał o tej generalnej zasadzie i 
„odgadywał” intencje polityków oraz ugrupowań, a także bardzo często oceniał
bohaterów opisywanych wydarzeń.
Historia… ma wszelkie cechy pisarstwa Mackiewicza. Powstawała bardzo
szybko (podobnie jak niegdyś jego artykuły do „Słowa”), bez nadmiernego pietyzmu
dla formy i ortografii. Jego biograf twierdzi, że w ogóle „obce mu było
wyrafinowanie w stylistyce; pisał szybko, żywiołowo, wręcz niechlujnie”6. Tak było i
tym razem. Pierwsze zdania zanotował Mackiewicz 25 września 1940 roku, a w
marcu 1941 ponadtrzystustronicowa książka znajdowała się już w księgarniach. To
szybkie tempo pisania i wynikająca zeń pewna niestaranność, a także luki w pamięci
lub niezbyt dokładna znajomość rzeczy, ponadto wreszcie pospieszna i niedokładna
korekta powodowały, że w pierwszym wydaniu pracy pojawiały się dość liczne
błędy, głównie w zapisie dat. Bardzo często miały one charakter tzw. literówek.
Czasami nagromadzenie takich potknięć było wyjątkowo duże, np. w zdaniu:
„Korfanty, członek poznańskiej Rady Narodowej, zostaje komisarzem
plebiscytowym na Śląsku jesienią 1919 roku. Dnia 20 lutego 1921 roku odbywa się
głosowanie” (s. 177). Pojawiały się także błędy logiczne, np. w zdaniu: „W nocy z dn.
30 października na 1 listopada 1918 roku Ukraińcy opanowali Lwów”, lub w
stwierdzeniu, że istniały francuskie plany „zabezpieczenia się od Niemiec na granicy
zachodniej”. Z nieznanego powodu mylił mu się także traktat westfalski z
wersalskim itd.
Książka ta służyła autorowi również do wykazania się erudycją. W pracy jest
mnóstwo błyskotliwych sformułowań, które nie zawsze są potrzebne, ale bez
wątpienia ubarwiają tekst. O Piłsudskim pisał np.: „Miał tyle talentów, była to
niewątpliwie najbogatsza indywidualność, jaką od Piasta i Lecha, od Giedymina i
Giedyminowiczów wydała szlachta polska” (s. 72). „Wielka wojna zademonstrowała,
że słabsze państwa giną w wojnie nawet wtedy, gdy należą do obozu zwycięzców” (s.
83). „Przy herbacie ze śmietanką […] zdetronizowana przed urodzeniem monarchia
i rodząca się republika podały sobie ręce” (s. 115). Niektóre z tych sformułowań nie
są już obecnie aktualne, jak np. „Stosunek dziecka do religii kształtuje się na
pacierzu, stosunek dziecka do Polski – na Sienkiewiczu” (s. 57). Inne mogą być
niezrozumiałe – np. „Cesarz [rosyjski] porzucił francuskiego maga Filipa i zajął się
Rasputinem” (s. 74).
Historia… miała także przypomnieć zabiegi, opinie i poglądy Mackiewicza z
międzywojnia. Część swoich wypowiedzi z tego okresu podtrzymywał, np. w sprawie
„oktrojowania” konstytucji („Nie mam wyrzutów sumienia, że zajmowałem
wówczas takie stanowisko”, s. 278), inne weryfikował, np. w sprawie brzeskiej (s.
315), w czym istotną rolę odegrały bez wątpienia jego własne przeżycia z Berezy
Kartuskiej, w której, jak podaje, metody brzeskie stosowano w formie
udoskonalonej. Przypominał także swoje artykuły, w których domagał się
dozbrojenia armii, zwiększenia liczby jednostek zmechanizowanych i pancernych. Z
jego wypowiedzi wynika, że z zupełnie niewiadomego powodu przestrogi te nie były
traktowane poważnie przez rządzących. Trudno powiedzieć, czy nie rozumiał, czy
też nie chciał przyjąć do wiadomości, że unowocześnienie armii może dokonać się
tylko wraz z rozwojem technicznym i przemysłowym całego państwa, a szybka
zmiana struktury ekonomicznej Polski była przecież niemożliwa. Prawdopodobnie
nie wiedział, że Polska miała jeden z najwyższych budżetów wojskowych w Europie,
a w 1939 roku subwencje na potrzeby armii pochłaniały 50% wszystkich wydatków
budżetowych państwa7, czyli mniej więcej tyle, ile wydawano na ten cel w
szczytowym okresie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Z pewnością nie
wiedział również, że w latach 30. cały budżet państwa polskiego równał się zaledwie
20% budżetu Rzeszy Niemieckiej. W związku ze swymi apelami o dozbrojenie
wykpiwał również działania rządu związane z publicznymi zbiórkami na potrzeby
armii. Miał oczywiście rację, twierdząc, że w ten sposób problemu nie można było
rozwiązać, ale równocześnie pomijał fakt, iż nie wolno jednak lekceważyć znaczenia
propagandowego oraz wychowawczego aspektu całej akcji, która przyczyniała się
przecież do konsolidacji społeczeństwa: „brnęliśmy dalej w tę gęstwinę frazesów,
uprawialiśmy jakiś tan dokoła błazeńskiego frazesu, w uśpieniu, dyrygowani
błazeńskim kaduceuszem durnia, jak w koszmarnej wizji Wyspiańskiego” (s. 465).
Można się też z nim całkowicie zgodzić w kwestii agrarnej, gdy stwierdza, że
racjonalna reforma rolna „powinna była się przede wszystkim zabrać do kasowania
karłowatych gospodarstw, do przerzucenia nadmiaru ludności rolnej do miast i
miasteczek, do stwarzania stanu bogatego kmiecia” (s. 372), ale i tym razem,
podobnie jak i w innych przypadkach, nie wskazuje dróg, którymi taki cel można
byłoby osiągnąć – co należało np. zrobić z masą i tak bezrobotnej ludności miejskiej.
Przykładów takich można by podać znacznie więcej.
Publikacja Cata spełniała jeszcze jedną funkcję – rozliczeniową. Dwadzieścia lat
wcześniej odzyskaniu niepodległości towarzyszył powszechny entuzjazm – „radość z
odzyskanego śmietnika” – i wiara w lepszą przyszłość; równolegle do tego
rozgorzały jednak gorące spory o zasługi ludzi i obozów politycznych w dziele
odzyskiwania suwerenności i budowy własnego państwa. Podobnie, gdy wielkim
szokiem stały się klęska wrześniowa i utrata niezależnego bytu, naturalną koleją
rzeczy wszyscy zaczęli szukać winnych. Przedwrześniowa opozycja nie miała
wątpliwości, że całkowita odpowiedzialność spada na ekipę znajdującą się u władzy
– na sanację, którą zresztą najczęściej utożsamiano z ogółem zwolenników Józefa
Piłsudskiego. W ten nurt rozliczeniowy włączył się także Mackiewicz, choć dla niego
uosobieniem zła i odpowiedzialności stali się Józef Beck, Edward Śmigły-Rydz,
Felicjan Sławoj Składkowski i Ignacy Mościcki. Jest rzeczą charakterystyczną, że
autor ten o prawie wszystkich wspominanych przez siebie osobach miał na ogół coś
dobrego do powiedzenia, ale wymieniona powyżej czwórka była wyjątkiem. Według
opinii Mackiewicza Śmigły-Rydz, „pierwszy władca Polski od Piasta i Lecha, który
nie pieczętuje się żadnym herbem”, był to człowiek „o dość mętnym pochodzeniu”,
„bez inteligencji, bez charakteru, mały i małostkowy, próżny i pusty” (s. 397).
Trochę więcej łagodności, głównie ze względu na talent pisarski, przejawiał w
odniesieniu do Sławoja Składkowskiego („Piotr wielki w klozetowej skali”,
„Komendanta Piłsudskiego wachmistrz Soroka”), któremu przez nominację na
premiera zrobiono dużą krzywdę: „Zwichnęli mu umysł, pozbawili poczucia
uczciwości żołnierskiej” (s. 399). W przypadku Becka, „człowieka rzekomo
inteligentnego” (s. 483), mniej jest osobistych wycieczek, za to zdecydowanie więcej
potępienia uprawianej przez niego polityki, a przy tym, jak to się Mackiewiczowi
często zdarzało, formułowania wyłącznie zarzutów, bez wskazywania możliwości
podejmowania lepszych decyzji i stosowania innych, właściwych rozwiązań. Według
jego oceny Beck nie tylko zaniedbał sprawy Gdańska, z którego należało zrobić coś
na kształt Rygi lub Libawy, nie tylko nie rozwiązał problemu mniejszości polskiej w
Niemczech i niemieckiej w Polsce, ale wręcz działał w kierunku pogłębiania
konfliktów. To on wreszcie dopuścił do wzmacniania pozycji Niemiec bez
równoczesnego umacniania stanowiska Polski. To Beck „w znacznej mierze
przyczynił się do tego, że Hitler poniechał pierwotnej swej myśli uderzenia na Rosję”
itd. Dokonując generalnej oceny, stwierdza Mackiewicz, że u steru władzy po 1935
roku znaleźli się „ludzie niedorośli do rządzenia” i tak też tytułuje nawet jeden z
rozdziałów swej pracy.
Jak już wspomniano, Cat był zdeklarowanym piłsudczykiem. Przejawia się to
wyraźnie w tekście pracy i potwierdzane jest przez jego osobiste oświadczenia –
„Byłem piłsudczykiem i piłsudczykiem pozostałem”. Bardzo pozytywnie
ustosunkowany był także do najbliższych współpracowników Marszałka, a w
szczególności Walerego Sławka, którego wspomina bardzo pozytywnie, a w 
przypadku kwestii drażliwych, gdy trudno byłoby mu napisać coś dobrego,
zachowuje taktowne milczenie lub wymowną powściągliwość. Bez komentarza
przytacza np. jego oświadczenie w sprawie Brześcia (s. 322: „Sprawę tę badałem,
regulamin był surowy, ale sadyzmu nie było”), choć jako poseł znał już złożoną w
sejmie interpelację stronnictw opozycyjnych, pełną drastycznych opisów
traktowania więźniów.
Niezależnie od uwielbienia dla Piłsudskiego zafascynowany był także
osobowością Romana Dmowskiego, którego uznawał za „wychowawcę”
społeczeństwa polskiego. O swej pracy pisze między innymi tak: „Zastanawiałem się,
czy na tej książce nie położyć tytułu Piłsudski i Dmowski, do tego stopnia uważam,
że za czasów niepodległej Polski żyliśmy w cieniach skrzydeł geniuszu tych dwóch
ludzi” (s. 29). Uważa zresztą, że w ostatecznym rozrachunku zwyciężył Dmowski.
„Zwycięstwo Dmowskiego nad Piłsudskim to Ozon, ta organizacja piłsudczyków,
Rydzów i Koców, która przyjęła program ideowy nie Piłsudskiego, lecz
Dmowskiego” (s. 47). W pewnych partiach pracy stara się udowodnić, że obie te
wybitne indywidualności wzajemnie się uzupełniały w służbie sprawy polskiej,
zwłaszcza w latach I wojny światowej: „Z dwóch orientacji – austriacko-niemieckiej i
rosyjsko-koalicyjnej – obie spełniły swą rolę, obie dobrze przysłużyły się ojczyźnie.
Dmowski da nam sympatię Ententy, pomoc wojskową i pieniężną, Dmowski
wywalczy nam granice zachodnie. Piłsudski i skutki jego polityki dały nam istnienie
w Warszawie POW i – chociażby pośrednio – te bataliony »Wehrmachtu«, które
umożliwiły objęcie władzy nad krajem i nie dopuściły bolszewików. Obie orientacje
wpływały na wywołanie sprawy polskiej, której pojawienie się na scenie dziejowej
było zresztą naturalnym wynikiem tego, że Rosja i Niemcy zaczęły walczyć ze sobą.
Pomiędzy orientacją austriacko-niemiecką a rosyjsko-koalicyjną nie było w czasie
wojny żadnego porozumienia, przeciwnie, była zawziętość i nienawiść, ale gdyby
obie orientacje były ułożone i zorganizowane z góry, gdyby im role rozdał jakiś
reżyser polityczny, nie mogłyby one zdziałać więcej niż zdziałały. Istnienie dwóch
orientacji nie tylko nie zaszkodziło Polsce, lecz przeciwnie, pomagały one sobie
nawzajem – i dziś historia musi przyznać, iż dobrze się stało, że były Legiony w
Austrii, których nie chciała prawica, i wojsko polskie na wschodzie, którego nie
chciała lewica, i dobrze było, że istniał Komitet Narodowy w Paryżu, którego nie
chcieli aktywiści, i »Wehrmacht« w Warszawie, którego nie chcieli pasywiści” (s.
110–111).
Książka spotkała się z bardzo żywym oddźwiękiem, o czym świadczyło
błyskawiczne rozprzedanie pierwszego wydania i kolejne wznowienia. Mackiewicza
częściowo zaskoczyły jednak ferowane na jej temat opinie. W sierpniu 1941 roku, po
ukazaniu się pierwszych omówień i recenzji Historii…, pisał: „Pomimo iż wszyscy
poza endekami zarzucają mojej książce endeckość i skrajny antysemityzm, endecy
zadowoleni nie są […] niestety, najgorzej są na mnie zagniewani piłsudczycy, co
musi mnie boleć, ponieważ byłem, jestem i pozostanę piłsudczykiem”8. Sytuacja
była tym przykrzejsza, że tuż po ukazaniu się Historii… Mackiewicz stanął przed
Sądem Honorowym przy Radzie Narodowej. Postawiono mu pięć zarzutów, z
których trzy zostały sformułowane na podstawie materiału zawartego w publikacji, a
mianowicie: 1) przedstawianie w nieprawdziwym świetle położenia Polaków w
Niemczech, 2) głoszenie „hymnów pochwalnych na cześć p. Wł. Studnickiego” i 3)
pochwalanie koncepcji oktrojowania konstytucji. Sąd, w związku z rozwiązaniem
Rady, nie zdołał zająć ostatecznego stanowiska, ale Mackiewicz przypuszczał, że
werdykt nie byłby dla niego korzystny9.
Niezależnie od pojawiających się krytycznych ocen książka Mackiewicza
wytrzymała próbę czasu. Była wznawiana w czasie wojny, ukazała się w kraju,
początkowo jako elitarne wydanie Instytutu Spraw Zagranicznych, przeznaczone dla
wąskiego, wybranego grona odbiorców, a następnie została udostępniona w drugim
obiegu i podobnie jak pierwsze londyńskie wydanie, zresztą identyczne pod
względem strony zewnętrznej, wywołała żywy oddźwięk. Nie jest to dziwne, gdyż
mimo upływu kilkudziesięciu lat praca nie zestarzała się. Co prawda niektóre
kontrowersje i spory, budzące olbrzymie emocje wówczas, gdy książka powstawała,
z czasem wyblakły i straciły na aktualności, a część osób charakteryzowanych przez
autora została już zapomniana czy też, jakby to napisał Mackiewicz, „odeszła w
mrok”. W dalszym ciągu jednak wiele z przemyśleń i konstatacji Cata zachowało
świeżość. Historia… przyciągała i może przyciągać nadal barwnością narracji,
nagromadzeniem trafnie dobranego materiału anegdotycznego, sugestywnością
sądów, plastycznością opisów, umiejętnością prostego, przekonującego wyjaśniania
nawet skomplikowanych procesów historycznych. Trudno też sobie wyobrazić, że
ktokolwiek, kto interesuje się dziejami II Rzeczypospolitej, mógłby do niej nie
sięgnąć.

Przypisy

1 A. Próchnik, Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej. Zarys dziejów politycznych,


Warszawa 1957.
2 W. Konopczyński, Historia polityczna Polski 1914–1939, Warszawa 1995.
3 „Anegdoty nie używam dla rozweselenia czytelnika, nie chodzi mi o to, aby
uczynić książkę mniej nudną do czytania, wsadzając od czasu do czasu rodzynek
anegdoty. Uważam zresztą przeplatanie historii felietonem i anegdotą za rzecz
słuszną, ale w tej książce nie miałem miejsca na anegdotę urozmaicającą wykład.
Toteż anegdoty używam tylko wtedy, gdy ona zwięźlej niż opis rozumowany może
nam oddać nastrój pewnej epoki lub kolor pewnego zdarzenia. Anegdota
historyczna, o ile jest autentyczna, ma dużą siłę ekspresji historycznej” (s. 231–232).
4 J. Urban, Alfabet Urbana, Warszawa 1990; Cz. Miłosz, Abecadło Miłosza, Kraków
1997; R. Matuszewski, Alfabet, wybór z pamięci 90-latka, Warszawa 2004.
5 J. Jaruzelski, Mackiewicz i konserwatyści. Szkice do biografii, Warszawa 1976, s.
150.
6 Ale też pozostawiony przez niego dorobek pisarski jest niezwykle imponujący:
„kilkanaście tysięcy artykułów, ponad 50 broszur, cztery sztuki sceniczne, ponad 20
książek i zapewne tomy listów”, J. Jaruzelski, Mackiewicz i konserwatyści…, s. 68,
143.
7 F. Sławoj Składkowski, Nie ostatnie słowo oskarżonego. Wspomnienia i artykuły,
Londyn 1964, s. 261.
8 Cyt. za: J. Jaruzelski, Stanisław Cat-Mackiewicz 1896–1966. Wilno–Londyn–
Warszawa, Warszawa 1994, s. 220.
9 Tamże, s. 223.
Noty biograficzne

Stanisław Mackiewicz był przeciwnikiem pozostawiania cudzoziemskich imion w oryginalnym


brzmieniu, stąd w jego pismach spotkamy Arystydesa Brianda (nie Aristide’a), Piotra Lavala
(nie Pierre’a) itp. Jako że zasada oryginalnego zapisu upowszechniła się, zastosowano ją w
poniższym indeksie, ale w samym tekście książki pozostawiono zapis zgodny z wolą autora.
Poprawiono w nim jednak nazwiska: Czurlonis na Czurlanis, Karasiewicz-Tokarzewski na
Karaszewicz-Tokarzewski, Kokowcew na Kokowcow, Luccheni na Lucheni, Piller von Pilchau
na Pilar von Pilchau, Runge na Ronge, Świerzyński na Świeżyński, Thordwaldsen na
Thorvaldsen, Trubieckoj na Trubecki.

Abramowicz Ludwik (1879–1939), działacz biblioteczny, historyk drukarstwa,


działacz niepodległościowy

Adamski Stanisław (1875–1967), ksiądz, działacz społeczny i polityczny,


współzałożyciel ChD, po II wojnie światowej organizator administracji kościelnej na
Ziemiach Zachodnich i Północnych

Albert I (1875–1934), król Belgów z dynastii Koburgów (od 1909), w I wojnie


światowej walczył na czele wojsk belgijskich po stronie Ententy

Aleksander I Karadziordziewić (1888–1934), od 1921 król Królestwa SHS (od 1929


Jugosławii), zginął w zamachu zorganizowanym przez separatystów chorwackich i
macedońskich

Aleksander I Romanow (1777–1825), cesarz rosyjski (od 1801) i król polski (od
1815) 48, 80,
Aleksander II Romanow (1818–1881), cesarz rosyjski (od 1855), zginął w zamachu

Aleksander III Romanow (1845–1894), cesarz rosyjski (od 1881)

Aleksander III Wielki, Macedoński (356–323 przed Chr.), król Macedonii (od 336
przed Chr.)

Aleksiejew Michaił (1857–1918), generał rosyjski, szef sztabu armii rosyjskiej


(1915–1917), naczelny wódz (1917)

Alfons XIII (1886–1941), król Hiszpanii (1886–1931)

Amfiteatrow Aleksander (1862–1938), pisarz rosyjski

Askenazy Szymon (1866–1935), historyk, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza


we Lwowie, po 1918 Uniwersytetu Warszawskiego, twórca lwowskiej szkoły
historycznej, obrońca koncepcji sojuszu pruskiego z okresu Sejmu Czteroletniego

August II Mocny (1670–1733), elektor saski (jako Fryderyk August I, od 1694), król
polski (1697–1706 i od 1709) z dynastii Wettinów

Azef Jewno (1869–1918), agent rosyjskiej tajnej policji, działający od 1901 w Partii
Socjalistów Rewolucjonistów, po zdemaskowaniu zbiegł za granicę (1908)

Baćmaga Józef (1888–1944), polityk związany z ruchem ludowym, po 1928 z


sanacją, poseł na sejm (1928–1930), osadzony w Berezie Kartuskiej (1930), żołnierz
AK, prawdopodobnie rozstrzelany przez Niemców

Bagiński Kazimierz (1890–1966), działacz ruchu ludowego, członek PSL


„Wyzwolenie”, SL, sekretarz naczelny PSL (1945–1946), skazany w procesach
politycznych: brzeskim (1932), szesnastu w Moskwie (1945)
Bainville Jacques (1879–1936), historyk i publicysta francuski, członek Akademii
Francuskiej, współzałożyciel Action Française, jeden z ideowych mentorów Cata-
Mackiewicza

Bakaj Michaił, funkcjonariusz Ochrany, oskarżył m.in. Stanisława Brzozowskiego o


współpracę z Ochraną

Balicki Zygmunt (1858–1916), polityk, jeden z przywódców ruchu narodowo-


demokratycznego, współtwórca Ligi Narodowej (1893) i Stronnictwa
Demokratyczno-Narodowego (1905)

Bałachowicz-Bułak Stanisław (1883–1940), generał, uczestnik wojny polsko-


bolszewickiej (1919–1921), w czasie okupacji niemieckiej komendant konspiracyjnej
Konfederacji Wojskowej, zabity przez Niemców

Bałucki Michał (1837–1901), komediopisarz i prozaik

Bandrowski Jerzy (1883–1940), pisarz, dziennikarz

Baranowski Roman, działacz ukraiński, agent sowiecki, uczestnik zamachu na T.


Hołówkę

Barański Jerzy (1884–1959), polityk, poseł na sejm (1922–1930), senator (1930–


1938), wicemarszałek senatu (1935–1938)

Barlicki Norbert (1880–1941), działacz socjalistyczny, od 1919 członek władz PPS,


wicepremier (1920), skazany w procesie brzeskim (1932)

Barras Paul François Jean de (1757–1829), polityk okresu rewolucji francuskiej,


początkowo jakobin, współorganizator przewrotu 9 thermidora (1794), członek
dyrektoriatu (1795–1799), ułatwił Napoleonowi Bonapartemu dokonanie zamachu
stanu 18 brumaire’a (1799)

Bartel Kazimierz (1882–1941), polityk, matematyk, pięciokrotnie premier RP


(1926–1930), profesor Politechniki Lwowskiej

Baudouin de Courtenay Jan (1845–1929), polski językoznawca, profesor


uniwersytetów w Kazaniu, Dorpacie, Krakowie, Petersburgu, Warszawie, kandydat
mniejszości narodowych na prezydenta RP (1922)

Beck Jadwiga (1896–1974), pisarka, dziennikarka, żona Józefa Becka

Beck Józef (1894–1944), pułkownik, polityk, wicepremier (1930), minister spraw


zagranicznych RP (1932–1939), po 1926 jeden z najważniejszych polityków obozu
rządzącego

Bedford, książę zob. Russell Hastings

Belina zob. Prażmowski-Belina Władysław Zygmunt

Beneš Eduard (1884–1948), polityk czeski, prezydent Czechosłowacji (1935–1938,


na uchodźstwie 1940–1945, w kraju 1945–1948), premier (1921–1922), minister
spraw zagranicznych (1918–1935)

Bernstein Eduard (1850–1932), niemiecki działacz polityczny, ideolog


socjaldemokracji niemieckiej

Beseler Hans von (1850–1921), generał niemiecki, generał-gubernator warszawski


(1915–1918), realizował postanowienia Aktu 5 listopada 1916

Besterman Mieczysław, dziennikarz

Bielecki Tadeusz (1901–1982), polityk, publicysta, jeden z przywódców ND, od 1939


prezes ZG SN, od 1939 na emigracji, przeciwnik polityki W. Sikorskiego, do 1982
prezes SN

Biernacki-Kostek Wacław (1884–1957), polityk, pułkownik, współpracownik J.


Piłsudskiego, komendant twierdzy brzeskiej (1930), organizator obozu w Berezie
Kartuskiej (1934)

Biliński Leon (1846–1923), polityk, ekonomista, austriacki minister skarbu (1895–


1897,1909–1910, 1912–1915), prezes NKN, minister skarbu RP (1919)

Bismarck Otto von (1815–1898), niemiecki polityk, premier i minister spraw


zagranicznych Prus (1862–1890), spiritus movens zjednoczenia Niemiec, pierwszy
kanclerz II Rzeszy (1871–1890)

Bniński Adolf (1884–1942), hrabia, polityk, kandydat ZLN na prezydenta RP (1926),


delegat rządu RP na tzw. ziemie wcielone do III Rzeszy (1940–1941), zamordowany
przez Niemców

Bobrzyński Michał (1849–1935), historyk i polityk konserwatywny, namiestnik


Galicji (1908–1913), jeden z czołowych przedstawicieli stronnictwa stańczyków i
tzw. krakowskiej szkoły historycznej

Bocheński Adolf Maria (1909–1944), publicysta, działacz oraz pisarz polityczny,


współpracownik „Buntu Młodych”, „Polityki” i wileńskiego „Słowa”, w czasie II
wojny światowej w II Korpusie Polskim, poległ we Włoszech

Bociański Ludwik (1892–1970), pułkownik, polityk, wojewoda wileński (1935–1939)


i poznański (1939)

Bolesław Chrobry (ok. 967–1025), król polski


Briand Aristide (1862–1932), polityk francuski, wielokrotny premier i minister
różnych resortów, współtwórca Ligi Narodów, traktatu w Locarno (1925) oraz paktu
Brianda–Kellogga (1928), laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1926)

Brockdorff-Rantzau Ulrich von (1869–1928), dyplomata niemiecki, minister spraw


zagranicznych Republiki Weimarskiej (1919–1920), ambasador w Moskwie (1922–
1928)

Brun Stanisław (1854–1925), kupiec warszawski

Bryl Jan (1885–1945), działacz ruchu ludowego, współzałożyciel Związku


Chłopskiego (1924) i SCh (1926)

Brzozowski Stanisław (1878–1911), filozof, krytyk literacki, powieściopisarz

Budionny Siemion (1883–1973), marszałek sowiecki, dowódca 1. Armii Konnej


(1919–1921), zastępca ludowego komisarza obrony (1939–1941), członek Kwatery
Głównej (1941–1945)

Bułak-Bałachowicz zob. Bałachowicz-Bułak Stanisław

Bülow Bernhard von (1849–1929), polityk niemiecki, kanclerz Rzeszy i premier Prus
(1900–1909)

Byrka Władysław (1878–1941), bankowiec, kierował Ministerstwem Skarbu (1918–


1919)

Cadorna Luigi (1850–1928), marszałek włoski, szef Sztabu Generalnego (1914–


1917)

Caillaux Joseph (1863–1944), polityk francuski, wielokrotny minister finansów,


premier (1911–1912)
Caprivi Leo von (1831–1899), polityk niemiecki, kanclerz Rzeszy i minister spraw
zagranicznych Prus (1890–1894), premier Prus (1890–1892)

Car Stanisław (1882–1938), polityk, prawnik, minister sprawiedliwości (1928–1929,


1930), jeden z przywódców BBWR, współtwórca Konstytucji kwietniowej, marszałek
sejmu (1935–1938)

Cavour Camillo Benso di (1810–1861), premier Królestwa Sardynii (od 1852),


spiritus movens zjednoczenia Włoch, premier Królestwa Włoch (1861)

Chamberlain Joseph Austen (1863–1937), polityk, wielokrotny członek rządów


brytyjskich, minister spraw zagranicznych (1924–1929), współtwórca traktatów
lokarneńskich (1925), laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1925), przyrodni brat
Neville’a Chamberlaina

Chamberlain Neville (1869–1940), polityk brytyjski, kanclerz skarbu (1923–1924,


1931–1937), premier Wielkiej Brytanii (1937–1940), autor ugodowej polityki wobec
Hitlera, współtwórca układu w Monachium (1938), autor gwarancji niepodległości i
sojuszu z Polską (1939)

Chambord Henri Dieudonné, hrabia de (1820–1883), książę Bordeaux, ostatni ze


starszej linii Burbonów, kandydat do tronu Francji

Chardigny, pułkownik francuski, szef Wojskowej Komisji Kontroli Ligi Narodów na


Wileńszczyźnie

Chateaubriand François-René de (1768–1848), francuski pisarz i polityk

Chesterton Gilbert Keith (1874–1936), angielski pisarz katolicki

Chodkiewicz Jan Karol (1560–1621), hetman wielki litewski (od 1605), zwycięzca
Szwedów pod Kircholmem (1605), dowódca obrony Chocimia przed Turkami
(1621)

Chomiński Ludwik (1890–1958), polityk ruchu ludowego, poseł na Sejm Wileński i


na Sejm Ustawodawczy (1922), poseł na sejm (1922–1927)

Churchill Winston (1874–1965), polityk angielski, premier Wielkiej Brytanii (1940–


1945, 1951–1955), wielokrotny minister różnych resortów

Cieszkowski August (1814–1894), filozof, ekonomista, działacz społeczny, twórca


tzw. filozofii czynu (albo filozofii narodowej), współtwórca mesjanizmu polskiego

Ciołkosz Adam (1901–1978), działacz socjalistyczny, historyk, od 1931 członek


władz PPS, skazany w procesie brzeskim (1932)

Clemenceau Georges (1841–1929), francuski polityk, publicysta, senator (1902–


1920), premier Francji (1906–1909, 1917–1920), współtwórca traktatu wersalskiego

Cywiński Stanisław (1887–1941), historyk literatury polskiej, publicysta orientacji


narodowo-katolickiej, niechętny J. Piłsudskiemu (głośny proces o obrazę pamięci)

Czapski Bohdan zob. Hutten-Czapski Bohdan

Czapski Emeryk zob. Hutten-Czapski Emeryk

Czarnecki, agent handlu bronią

Czartoryski Adam Jerzy (1770–1861), polityk i dyplomata, uczestnik kongresu


wiedeńskiego (1815) i współtwórca Królestwa Polskiego, jeden z przywódców
powstania listopadowego, założyciel czołowego polskiego ośrodka emigracyjnego –
Hotelu Lambert
Czchenkeli Aleksander, Gruzin, socjalistyczny poseł do Dumy rosyjskiej

Czechow Anton (1860–1904), rosyjski pisarz i dramaturg

Czechowicz Gabriel (1876–1938), polityk sanacyjny, jako minister skarbu (1926–


1929) wyasygnował bez zgody sejmu 8 mln zł na kampanię wyborczą BBWR

Czernin von und zu Chudenitz Ottokar (1872–1932), austro-węgierski polityk i


dyplomata, minister spraw zagranicznych Austro-Węgier (1916–1918), współtwórca
brzeskiego traktatu pokojowego (1918)

Czetwertyński Witold Światopełk- (1850–1909), książę, rzekomy ojciec Walerego


Sławka

Cziczerin Gieorgij (1872–1936), polityk i dyplomata sowiecki, członek KC WKP(b)


(1925–1930), ludowy komisarz spraw zagranicznych (1919–1930), podpisał m.in.
traktat w Rapallo (1922)

Czuma Ignacy (1891–1963), prawnik i polityk, poseł na sejm (1930–1935),


współautor Konstytucji kwietniowej

Czurlanis zob. Čiurlionis

Čiurlionis (Czurlanis) Mikalojus (1875–1911), litewski malarz i kompozytor

D’Abernon Edgar (1857–1941), brytyjski arystokrata, finansista i dyplomata,


ambasador w Niemczech (1920–1926), członek misji brytyjsko-francuskiej w Polsce
(1920)

Dagmara (właśc. Maria Zofia Fryderyka Dagmara, 1847–1928), królewna duńska,


cesarzowa rosyjska (jako Maria Fiodorowna, od 1881), żona Aleksandra III
Daladier Édouard (1884–1970), francuski polityk, kilkukrotny minister różnych
resortów, premier Francji (1933, 1934, 1938–1940)

Daszyński Ignacy (1866–1936), działacz socjalistyczny, polityk, założyciel (1892) i


przywódca PPSD, od 1914 wiceprzewodniczący NKN, premier i minister spraw
zagranicznych Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej w Lublinie
(1918), wicepremier tzw. Rządu Obrony Narodowej (1920–1921), przewodniczący
Rady Naczelnej i członek CKW PPS, marszałek sejmu (1928–1930)

Daudet Léon (1867–1942), francuski pisarz, publicysta i polityk, jeden z


przywódców rojalistów, współzałożyciel Action Française

Dąb-Biernacki Stefan (1890–1959), generał, uczestnik I wojny światowej, wojny


polsko-bolszewickiej i kampanii 1939

Dąbski Jan (1880–1931), polityk, członek PSL „Piast” i SCh, wicemarszałek sejmu
(1928–1931), przewodniczący polskiej delegacji na polsko-sowieckie rokowania
pokojowe (1920–1921), współtwórca Centrolewu (1930)

Dąmbrowski Jerzy (pseud. Łupaszko, 1889–1941?), podpułkownik, dowódca 23.


Pułku Ułanów Grodzieńskich (1920), podczas II wojny światowej walczył z
wojskami sowieckimi na Grodzieńszczyźnie, później w Puszczy Augustowskiej,
zamordowany przez NKWD

Dąmbrowski Władysław (1891–1927), major kawalerii WP, dowódca oddziału


partyzanckiego na Wileńszczyźnie (1919–1920), uczestnik wojny polsko-
bolszewickiej

Demant Michał, sędzia śledczy w procesie brzeskim

Denikin Anton (1872–1947), generał rosyjski, dowódca antybolszewickich Sił


Zbrojnych Południa Rosji w czasie wojny domowej (1919–1920), następnie na
emigracji

Dębski Aleksander (1890–1942), działacz narodowodemokratyczny, współtwórca


OWP, więzień twierdzy brzeskiej (1930), zamordowany przez Niemców

Diamand Herman (1860–1931), działacz socjalistyczny, członek Zarządu PPSD,


współzałożyciel NKN, w II RP członek PPS, poseł (1919–1930)

Diaz Armando (1861–1928), generał włoski (od 1924 marszałek), szef Sztabu
Generalnego (od 1917)

Dickens Charles (1812–1870), pisarz angielski

Długosz Władysław (1864–1937), polityk, przemysłowiec, współzałożyciel PSL


„Piast”, austriacki minister ds. Galicji (1911–1913)

Długoszowski-Wieniawa Bolesław (1881–1942), generał, legionista, lekarz, adiutant


J. Piłsudskiego, ambasador RP w Rzymie (1938–1940), popełnił samobójstwo

Dmowski Roman (1864–1939), polityk i dyplomata, jeden z najważniejszych


twórców polskiej myśli politycznej, współtwórca Ligi Narodowej (1893) i
Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego (1897), główny przedstawiciel orientacji
prorosyjskiej w czasie I wojny światowej, delegat Polski na konferencji pokojowej w
Wersalu (1919), minister spraw zagranicznych (1923), założyciel Obozu Wielkiej
Polski (1926)

Doboszyński Adam (1904–1949) polityk, członek SN i OWP, organizator tzw.


wyprawy myślenickiej (1936)

Dołęga-Mostowicz Tadeusz (1898–1939), pisarz


Dom Pedro, zob. Piotr II

Dostojewski Fiodor (1821–1881), pisarz rosyjski

Dowbor-Muśnicki Józef (1867–1937), generał, dowódca I Korpusu Polskiego w


Rosji, naczelny dowódca armii wielkopolskiej podczas powstania wielkopolskiego
(1918–1919)

Drobnik Jerzy (1894–1973), dziennikarz związany z obozem narodowym, później z


sanacją

Dubanowicz Edward (1881–1943), polityk, prawnik, działacz ND, współtwórca


Konstytucji marcowej

Dubois Stanisław (1901–1942), działacz socjalistyczny, członek Rady Naczelnej PPS,


skazany w procesie brzeskim (1932), zginął w Auschwitz

Dumas Aleksander (zw. Dumas ojciec, 1802–1870), pisarz francuski

Dymowski Tadeusz Mścisław (1885–1961), polityk i ekonomista, poseł na sejm


(1922–1927), współorganizator zamachu stanu M. Januszajtisa (1919)

Dzierżyński Feliks (1877–1926), działacz komunistyczny, organizator


bolszewickiego terroru (1917), szef CzeKa i GPU (od 1922), ludowy komisarz spraw
wewnętrznych (1919–1921)

Edward VII (1841–1910), król Wielkiej Brytanii i Irlandii oraz cesarz Indii (od 1901)
z dynastii Koburgów, współtwórca Entente cordiale (1904)

Ehrenberg Kazimierz (1870–1932), redaktor i publicysta, po 1926 rzecznik polityki J.


Piłsudskiego
Elżbieta (1837–1898), cesarzowa austriacka i królowa węgierska, żona cesarza
Franciszka Józefa I, zamordowana przez włoskiego anarchistę

Enghien Louis Antoine Henri de Bourbon-Condé (1772–1804), arystokrata


francuski, ostatni z rodu Kondeuszów, porwany i rozstrzelany z rozkazu N.
Bonapartego

Erzberger Matthias (1875–1921), niemiecki polityk i pisarz, kierownik Biura


Propagandy Zagranicznej w czasie I wojny światowej, stał na czele delegacji
niemieckiej podczas negocjacji pokojowych z Ententą (1918)

Esmein Jan Paweł (1848–1913), profesor prawa

Estreicher Stanisław (1869–1939), historyk prawa, bibliograf, profesor Uniwersytetu


Jagiellońskiego (rektor 1919–1921), zamordowany przez Niemców

Falkenhayn Erich von (1861–1922), generał niemiecki, minister wojny (1913–1914),


szef Sztabu Generalnego (1914–1916), autor planu ofensywy pod Verdun

Fedorowicz Jan Kanty (1858–1924), prezydent Krakowa (1918–1924),


przewodniczący Klubu Pracy Konstytucyjnej w Sejmie Ustawodawczym (1919–
1922)

Fedorowicz Zygmunt (1889–1973), zoolog, nauczyciel, działacz Stronnictwa


Narodowego, redaktor „Dziennika Wileńskiego”

Feldman Józef (1899–1946), historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego

Filip, francuski mag zob. Vachot Philippe

Filipowicz Tytus (1873–1953), polityk, dyplomata, publicysta


Flers Robert Pellevé de La Motte-Ango de (1872–1927), dramatopisarz francuski

Foch Ferdynand (1851–1929), marszałek Francji, przyczynił się do zwycięstwa nad


Marną (1914), naczelny dowódca sił sprzymierzonych (1918)

Franciszek I (1494–1547), król Francji z dynastii Walezjuszów (od 1515)

Franciszek Józef I (1830–1916), cesarz austriacki z dynastii habsbursko-lotaryńskiej


(od 1848), od 1867 władca monarchii austro-węgierskiej

Franco Bahamonde Francisco (1892–1975), generał hiszpański, szef państwa i rządu


(od 1936), przywódca Falangi, regent Królestwa Hiszpanii (od 1947)

French John (1852–1925), marszałek brytyjski, szef Sztabu Generalnego (1913–


1914), dowódca Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych we Francji (1914–1915)

Freycinet Charles de (1828–1923), polityk francuski, wielokrotny premier Francji i


minister różnych resortów

Fryderyk II Wielki (1712–1786), król Prus z dynastii Hohenzollernów (od 1740),


twórca mocarstwowości pruskiej

Galinat Edmund (1899–1971), oficer WP, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, szef


Związku Młodej Polski (od 1937)

Galliéni Joseph Simon (1849–1916), generał francuski, przyczynił się do zwycięstwa


nad Marną (1914), minister wojny (1915–1916)

Garibaldi Giuseppe (1807–1882), włoski rewolucjonista, żołnierz i polityk,


organizator „wyprawy tysiąca” na Sycylię (1860), zasłużony dla powstania Królestwa
Włoch (1861)
Gerlach Helmut von (1866–1935), niemiecki działacz pacyfistyczny i publicysta,
komisarz rządu pruskiego w Poznaniu (1918)

Giedymin (ok. 1275–1341), wielki książę litewski (od 1316)

Glaser Stefan (1895–1984), prawnik, w latach 30. adwokat w procesach politycznych

Głąbiński Stanisław (1862–1941), polityk, ekonomista, profesor Uniwersytetu


Lwowskiego, ideolog ND, współzałożyciel i prezes SDN i ZLN, minister spraw
zagranicznych (1918), wicepremier i minister wyznań religijnych i oświecenia
publicznego (1923), zginął w ZSRR

Goetel Ferdynand (1890–1960), pisarz, publicysta

Goetz Okocimski Jan (1864–1931), przemysłowiec, konserwatywny działacz


polityczny, poseł do austriackiej Rady Państwa, galicyjskiego Sejmu Krajowego i
Sejmu Ustawodawczego RP, senator z listy BBWR

Gołuchowski Agenor (1812–1875), polski polityk, minister spraw wewnętrznych


Austrii (1859–1861), namiestnik Galicji (1849–1859, 1866–1868, 1871–1875)

Gorczakow Aleksander (1798–1883), rosyjski polityk i dyplomata, minister spraw


zagranicznych Rosji (1856–1882), zwolennik współpracy z Francją po wojnie
krymskiej

Goremykin Iwan (1839–1917), polityk rosyjski, minister spraw wewnętrznych


(1895–1899), premier Rosji (1906, 1914–1916)

Göring Hermann (1893–1946), działacz nazistowski, premier Prus i przewodniczący


Reichstagu (1933–1945), minister lotnictwa (1933–1945), marszałek Rzeszy (1940–
1945)
Grabowski Henryk (?–1939), prawnuk Tadeusza Rejtana, przeciwnik ratyfikacji
traktatu ryskiego

Grabowski Witold (1898–1966), polityk i prawnik, główny oskarżyciel w procesie


przywódców Centrolewu (1931), minister sprawiedliwości (1936–1939), senator RP
(1938–1939)

Grabski Stanisław (1871–1949), polityk, ekonomista, profesor Uniwersytetów


Lwowskiego i Warszawskiego, współzałożyciel PPS (1892), później działacz i ideolog
ND, minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego (1923, 1925–1926)

Grabski Władysław (1874–1938), ekonomista, historyk i polityk, związany z ruchem


narodowym, premier RP (1920, 1923–1925), minister skarbu (1919–1920, 1923,
1923–1925), autor reformy walutowej

Grażyński Michał (1890–1965), polityk, uczestnik III powstania śląskiego (1921),


wojewoda śląski (1926–1939), minister propagandy (1939)

Grünbaum Izaak (1879–1970), żydowski działacz syjonistyczny, poseł na sejm i


kierownik Koła Żydowskiego (1919–1932) 167,

Gruszka Bruno Stanisław (1881–1941), działacz ruchu ludowego, członek władz PSL
„Piast” i SL

Gustaw II Adolf (1594–1632), król Szwecji (od 1611)

Gustaw V (1858–1950), król Szwecji (od 1907) z dynastii Bernadotte

Habsburgowie, dynastia pochodzenia niemieckiego

Hácha Emil (1872–1945), prawnik i polityk czeski, prezydent Czechosłowacji (1938–


1939), prezydent Protektoratu Czech i Moraw (1939–1945)
Haig Douglas (1861–1928), brytyjski marszałek (od 1916), dowódca Brytyjskich Sił
Ekspedycyjnych we Francji podczas I wojny światowej (1915–1919)

Haller Józef (1873–1960), polityk, generał, dowódca II Brygady Legionów i II


Korpusu Polskiego w Rosji, dowódca Armii Polskiej we Francji (1918–1919),
członek Rady Obrony Państwa (1920), współzałożyciel Frontu Morges (1936) i SP
(1937), członek rządu polskiego na uchodźstwie (1940–1943)

Haller Stanisław (1872–1940), generał, szef Sztabu Generalnego WP (1923–1925),


szef sztabu wojsk wiernych rządowi (1926), zamordowany przez NKWD w
Charkowie

Hedin Sven (1865–1952), szwedzki geograf i podróżnik

Hindenburg Paul von (1847–1934), niemiecki feldmarszałek i polityk, zwycięzca


spod Tannenbergu (1914), szef Sztabu Generalnego (1916–1918), prezydent
Republiki Weimarskiej (1925–1934)

Hitler Adolf (1889–1945), przywódca niemieckiego ruchu narodowo-


socjalistycznego, kanclerz (od 1933) i wódz (Führer) Rzeszy (od 1934)

Hodur Franciszek (1866–1953), twórca i pierwszy biskup (od 1907) Polskiego


Narodowego Kościoła Katolickiego w USA, rozszerzył wpływy tego Kościoła na
Kanadę i Polskę (tzw. hodurowcy)

Hoffmann Max (1869–1927), niemiecki generał, uczestnik I wojny światowej na


froncie wschodnim, autor książki Der Krieg der versäumten Gelegenheiten

Hołówko Tadeusz (1889–1931), polityk, publicysta, związany z J. Piłsudskim,


współorganizator POW, współtwórca BBWR, zamordowany przez zamachowców z
OUN
Hutten-Czapska Eleonora (z d. Mielżyńska, 1815–1875), matka Bohdana Hutten-
Czapskiego

Hutten-Czapski Bohdan (1851–1937), hrabia, polityk, prawnik, ziemianin, od 1915


współorganizator niemieckiej administracji okupacyjnej w Królestwie Polskim i
doradca generała-gubernatora warszawskiego, od 1917 komisarz rządu Rzeszy przy
Radzie Regencyjnej

Hutten-Czapski Emeryk (1897–1979), hrabia, polityk, dyplomata i wojskowy, poseł


na sejm z ramienia BBWR (1930–1939)

Hymans Paul (1865–1941), polityk belgijski, prawnik, minister spraw zagranicznych


Belgii (1918–1920, 1924–1925, 1927–1935)

Iwan IV Groźny (1530–1584), wielki książę moskiewski (od 1533), pierwszy car
Rosji (od 1547)

Iwaszkiewicz-Rudoszański Wacław (1871–1922), generał armii rosyjskiej i Wojska


Polskiego, naczelny dowódca wojsk polskich w Galicji Wschodniej (1919), uczestnik
wojny polsko-bolszewickiej

Izwolski Aleksander (1856–1919), polityk rosyjski, minister spraw zagranicznych


(1906–1910)

Jadwiga Andegaweńska (1374?–1399), królowa Polski (od 1384), córka Ludwika


Wielkiego, żona Władysława Jagiełły (od 1386)

Jałbrzykowski Romuald (1876–1955), arcybiskup wileński (od 1926)

Jan III Sobieski (1629–1696), król polski i wielki książę litewski (od 1674)

Januszajtis-Żegota Marian (1889–1973), generał, dowódca Legionu Wschodniego i I


Brygady Legionów, współorganizator nieudanego zamachu stanu (1919), wojewoda
nowogródzki (1924–1926)

Jaruzelski Jerzy, historyk

Jaworski Feliks (1892–1933), major kawalerii WP, uczestnik I wojny światowej (w


armii rosyjskiej), walk z Ukraińcami i wojny polsko-bolszewickiej

Jaworski Władysław Leopold (1865–1930), polityk, publicysta, prawnik, profesor


Uniwersytetu Jagiellońskiego, jeden z przywódców Stronnictwa Prawicy Narodowej,
prezes NKN (1914–1916)

Jengałyczew Paweł (1864–1944), książę i generał rosyjski, generał-gubernator


warszawski (1914–1915)

Jerzy I (1845–1913), król Greków z dynastii Glücksburgów (od 1863)

Jerzy II (1890–1947), król Greków z dynastii Glücksburgów (1922–1924, 1935–


1947)

Jędrzejewicz Janusz (1885–1951), działacz polityczny, pułkownik, jeden z


przywódców obozu piłsudczykowskiego, minister wyznań religijnych i oświecenia
publicznego (1931–1934), premier (1933–1934)

Joanna d’Arc (1412–1431), święta, bohaterka narodowa Francji, uczestniczka wojny


stuletniej (1337–1453)

Jodko-Narkiewicz Witold (1864–1924), działacz socjalistyczny, współzałożyciel i


członek władz PPS, członek PPS-Frakcji Rewolucyjnej (1906–1919), współzałożyciel
Komisji Tymczasowej Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych (1912)

Jodko-Narkiewicz, marszałek
Joffe Adolf (1883–1927), sowiecki polityk, dyplomata, uczestnik negocjacji
sowiecko-niemieckich w Brześciu (1917) i polsko-sowieckich (1920–1921)

Joffre Joseph (1852–1931), francuski wojskowy, marszałek (od 1916), uczestnik


wojny francusko-pruskiej (1870–1871), szef Sztabu Generalnego (1911–1916),
przewodniczący Najwyższej Rady Wojennej (1918)

Józewski Henryk (1892–1981), polityk, komendant POW w Kijowie (1919–1920),


wojewoda wołyński (1928–1929, 1930–1938)

Jóźwiak Stanisław (1892–1964), członek POW, uczestnik powstania


wielkopolskiego, poseł na sejm z ramienia OZN (1938–1939)

Judenicz Nikołaj (1862–1933), generał rosyjski, w czasie wojny domowej w Rosji


dowódca Korpusu Ochotniczego (1918–1919)

Jundziłł Antoni, książę, członek Komitetu Obrony Kresów Wschodnich, prezes


Zjednoczeń Ziemiańskich Kresowych (1926)

Kaden-Bandrowski Juliusz (1885–1944), pisarz, oficer Legionów, adiutant J.


Piłsudskiego

Kakowski Aleksander (1862–1938), kardynał (od 1919), od 1913 arcybiskup


metropolita warszawski, członek Rady Regencyjnej (1917–1918)

Kamieniecki Witold (1883–1964), historyk, polityk, poseł na sejm (1922–1927),


senator (1928–1935)

Karaszewicz-Tokarzewski Michał (1893–1964), generał, żołnierz Legionów (1914–


1917), komendant SZP (1939), więziony w ZSRR (1940–1941)

Karol I (1887–1922), ostatni cesarz Austrii i król Węgier z dynastii habsbursko-


lotaryńskiej, dążył do zawarcia separatystycznego pokoju z państwami Ententy
(1917)

Karol Stefan Habsburg-Lotaryński (1860–1933), arcyksiążę austriacki z żywieckiej


linii Habsburgów

Karol V (1500–1558), król Hiszpanii (jako Karol I, 1516–1556), cesarz rzymsko-


niemiecki (1519–1556) z dynastii Habsburgów

Kasprzycki Tadeusz (1891–1978), generał, oficer I Brygady Legionów (1914),


członek POW, minister spraw wojskowych (1935–1939)

Katarzyna II (właśc. Zofia Anhalst-Zerbst, 1729–1796), cesarzowa rosyjska (od


1762), współtwórczyni rozbiorów Polski

Kawecki Henryk (1886–1942), żołnierz i polityk, wysoki urzędnik MSW (1925–


1939), senator (1935–1938)

Kemal Mustafa (1881–1938), generał i polityk turecki, dyktator, reformator,


pierwszy prezydent Turcji (1923–1938), w 1934 parlament nadał mu nazwisko
Atatürk („Ojciec Turków”)

Kessler Harry (1869–1937), niemiecki pisarz, artysta, dyplomata i polityk,


przedstawiciel dyplomatyczny Niemiec w Warszawie (1918)

Kiereński Aleksander (1881–1970), polityk rosyjski, minister sprawiedliwości,


potem wojny i marynarki, premier rosyjskiego Rządu Tymczasowego (1917)

Kiernik Władysław (1879–1971), polityk, członek władz PSL, PSL „Piast” i ZL,
minister spraw wewnętrznych (1923), minister rolnictwa (1925–1926),
przewodniczący NKW PSL (1945–1947), członek Rady Naczelnej ZSL (1949–1956)
Kisielewski Stefan (pseud. Kisiel, 1911–1991), publicysta, pisarz, kompozytor

Kitchener Horatio Herbert (1850–1916), brytyjski marszałek (od 1909), stłumił


powstanie Al-Mahdiego w Sudanie (1896–1898), naczelny dowódca w wojnie
burskiej (1900–1902), minister wojny (od 1914)

Kleszczyński Edward (1892–1984), żołnierz i polityk, uczestnik I i II wojny


światowej oraz wojny polsko-bolszewickiej, poseł na sejm (1928–1935), senator
(1935–1938)

Klinger Zygmunt, kapitan, szef sztabu wojsk samoobrony wileńskiej

Koc Adam (1891–1969), polityk, pułkownik, oficer Legionów, działacz BBWR,


redaktor naczelny „Gazety Polskiej” (1929–1930), organizator i szef OZN (1936–
1937), minister skarbu oraz przemysłu i handlu w rządzie W. Sikorskiego (1939)

Kokowcow Władimir (1853–1943), polityk rosyjski, minister finansów Rosji (1904–


1905, 1906–1914), premier (1911–1914)

Kolumb Krzysztof (1451–1506), żeglarz, odkrywca Ameryki

Kołczak Aleksander (1874–1920), rosyjski admirał, dowódca floty czarnomorskiej


(1916–1917), jeden z przywódców białej armii w wojnie domowej w Rosji (1918–
1920), rozstrzelany przez bolszewików

Kołłontaj Aleksandra (1872–1952), rosyjska działaczka rewolucyjna, dyplomatka,


członek KC WKP(b) (od 1917), ambasador ZSRR w Szwecji (1930–1945)

Konopczyński Władysław (1880–1952), historyk, publicysta

Konopka Jan, komisarz austro-węgierski przy Tymczasowej Radzie Stanu w


Królestwie Polskim
Konstanty Mikołajewicz Romanow (1827–1892), wielki książę rosyjski, brat cesarza
Aleksandra II, namiestnik Królestwa Polskiego (1862–1863)

Konstanty Pawłowicz Romanow (1779–1831), wielki książę rosyjski, naczelny wódz


wojsk Królestwa Polskiego (1816–1830)

Kopernik Mikołaj (1473–1543), astronom, matematyk, lekarz, prawnik, ekonomista,


twórca teorii heliocentrycznej

Kopp Georg von (1837–1914), książę biskup wrocławski (1887–1914), kardynał (od
1893)

Korfanty Wojciech (1873–1939), polityk, działacz narodowy na Śląsku, jeden z


przywódców powstań śląskich (1919–1921), komisarz plebiscytowy, związany z
ChD, wicepremier (1923), więziony w twierdzy brzeskiej (1930), współtwórca
Frontu Morges

Korwin-Milewski Hipolit (1848–1932), ziemianin, pisarz i komentator polityczny

Kościałkowski Marian Zyndram- (1892–1946), polityk, legionista, współzałożyciel


POW, członek władz: PSL „Wyzwolenie”, Związku Naprawy Rzeczypospolitej oraz
BBWR, minister spraw wewnętrznych (1934–1935), premier (1935–1936)

Kot Stanisław (1885–1975), polityk, historyk kultury i wychowania, profesor


Uniwersytetu Jagiellońskiego, od 1933 w SL, ambasador rządu RP na uchodźstwie w
ZSRR (1941–1942), minister stanu na Bliskim Wschodzie (1942–1943), minister
informacji (1943–1944), powrócił do kraju (1945), ambasador w Rzymie (1945–
1947), od 1947 na emigracji

Kownacki Piotr, adwokat, członek SN, osadzony w Berezie w związku ze sprawą


Cywińskiego
Koziełł-Poklewscy, rodzina

Kozłowski Leon (1892–1944), polityk, archeolog, profesor Uniwersytetu


Lwowskiego, od 1928 w BBWR, premier (1934–1935), więziony przez NKWD
(1939), w armii gen. Andersa (1941)

Koźmian Stanisław (1836–1922), polityk, publicysta, reżyser, uczestnik powstania


styczniowego, ideolog i czołowy publicysta krakowskich stańczyków, współautor
Teki Stańczyka

Krasnow Piotr (1869–1947), rosyjski wojskowy, publicysta, pisarz

Kriwicki Walter (właśc. Samuił Ginzberg, 1899–1941), oficer sowieckiego wywiadu


wojskowego, zdezerterował (1937)

Krysiewicz Bolesław (1862–1932), lekarz, społecznik, działacz niepodległościowy,


przewodniczący Naczelnej Rady Ludowej (1918), uczestnik powstania
wielkopolskiego

Kucharski Władysław (1884–1964), przemysłowiec, polityk, jako minister


przemysłu i handlu podpisał z Francuzami niekorzystną dla Polski umowę
dotyczącą Zakładów Żyrardowskich (1923)

Kucharzewski Jan (1876–1952), historyk i polityk, premier Królestwa Polskiego


(1917–1918)

Kühlmann Richard von (1873–1948), niemiecki dyplomata i przemysłowiec,


sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (1917–1918)

Kunowski Włodzimierz (1878–1917), działacz socjalistyczny

Kwiatkowski Eugeniusz (1888–1974), polityk, działacz gospodarczy, chemik,


minister przemysłu i handlu (1926–1930), wicepremier i minister skarbu (1935–
1939), realizator rozbudowy portu w Gdyni oraz floty handlowej, współtwórca COP,
pełnomocnik ds. odbudowy wybrzeża (1945–1947)

Laval Pierre (1883–1945), polityk francuski, wielokrotny minister, premier Francji


(1931–1932, 1935–1936), premier rządu Vichy (1940, 1942–1944), po wyzwoleniu
skazany na śmierć i rozstrzelany

Lechnicki Zdzisław (1890–1959), polityk, prezes Straży Kresowej (1918–1922),


przewodniczący Związku Naprawy Rzeczypospolitej (1926–1928)

Lechoń Jan (właśc. Leszek Serafinowicz, 1899–1956), poeta, attaché kulturalny


ambasady polskiej w Paryżu (1930–1939)

Lednicki Aleksander (1866–1934), polski prawnik i działacz polityczny

Ledóchowski (Halka-Ledóchowski) Mieczysław (1822–1902), arcybiskup


gnieźnieński i poznański (1865–1886), kardynał (od 1875), więziony za obronę praw
Kościoła w okresie Kulturkampfu

Lenin Włodzimierz (właśc. Włodzimierz Uljanow, 1870–1924), przywódca


rosyjskiego ruchu komunistycznego i rewolucji październikowej, współtwórca ZSRR

Leon XIII (Vincenzo Gioacchino Pecci, 1810–1903), papież (od 1878), twórca
nowożytnej doktryny społecznej Kościoła (encyklika Rerum novarum z 1891)

Leopold Wittelsbach (1846–1930), książę bawarski, feldmarszałek niemiecki,


naczelny dowódca wojsk niemieckich na froncie wschodnim (1916–1919)

Lerchenfeld auf Köfering und Schönberg Hugo von und zu (1871–1944), polityk
niemiecki, urzędnik administracji cywilnej Generalnego Gubernatorstwa (1915–
1918)

Leszczyński, student UJ

Lewicki Kazimierz (1835–1890), Polak, generał armii rosyjskiej, uczestnik wojny


rosyjsko-tureckiej (1877–1878)

Lieberman Herman (1870–1941), działacz socjalistyczny, adwokat, członek PPSD


(od 1893), poseł do austriackiej Rady Państwa, członek Rady Naczelnej PPS (1920–
1939), skazany w procesie brzeskim (1932), wiceprezes Rady Narodowej na
uchodźstwie (od 1939)

Lipski Józef (1894–1958), polityk i dyplomata, ambasador RP w Berlinie (1934–


1939), po wybuchu II wojny światowej wstąpił do wojska jako ochotnik

Lloyd George David (1863–1945), brytyjski polityk, premier (1916–1922),


współtwórca traktatu wersalskiego

Loret Adam (1884–1940), leśnik, dyrektor naczelny Lasów Państwowych

Lubomirski Zdzisław (1865–1943), książę, polityk, działacz społeczny, prawnik,


prezes Centralnego Komitetu Obywatelskiego (1915–1916), prezydent Warszawy
(1916–1917), członek Rady Regencyjnej (1917–1918), senator (1928–1935)

Lucheni Luigi (1873–1910), włoski anarchista, zabójca cesarzowej austriackiej


Elżbiety

Ludendorff Erich (1863–1937), niemiecki generał i polityk, szef sztabu frontu


wschodniego w I wojnie światowej, kwatermistrz generalny (1916–1918),
przeciwnik Republiki Weimarskiej, uczestnik puczu monachijskiego (1923)

Ludwik XIII (1601–1643), król Francji z dynastii Burbonów (od 1610)


Ludwik XIV (1638–1715), król Francji z dynastii Burbonów (od 1643)

Ludwik XV (1710–1774), król Francji z dynastii Burbonów (od 1715)

Luksemburg Róża (Rozalia, 1870–1919), działaczka komunistyczna, teoretyk


ekonomii politycznej, współzałożycielka SDKPiL (1893) i KP Niemiec (1918),
uczestniczka rewolucji w Niemczech

Łochtin Stefan (1911–1962), dziennikarz, związany m.in. z „Dziennikiem


Wileńskim”, osadzony w Berezie w związku ze sprawą Cywińskiego

Łukasiewicz Juliusz (1892–1951), dyplomata, poseł RP w Rydze (1926–1929), w


Wiedniu (1929–1931), w Moskwie (1933–1936, od 1934 ambasador), ambasador w
Paryżu (1936–1939)

Mackiewicz Mieczysław (1880–1954), generał, uczestnik polsko-litewskich


negocjacji w Suwałkach (1920)

Mackiewicz Stanisław Cat- (1896–1966), polityk i publicysta, redaktor naczelny


wileńskiego „Słowa” (1922–1939), premier RP na uchodźstwie (1954–1955)

Makłakow Nikołaj (1871–1918), prawicowy polityk rosyjski, minister spraw


wewnętrznych Rosji (1913–1915), członek Rady Państwa

Makowski Wacław (1880–1942), prawnik i polityk, profesor Uniwersytetu


Warszawskiego, minister sprawiedliwości (1922, 1922–1923, 1926), marszałek
sejmu (1938–1939)

Malczewski (Malczewski-Tarnawa) Juliusz (1872–1940), generał, główny


kwatermistrz Naczelnego Dowództwa (1919–1921), minister spraw wojskowych
(1926), więziony i zamordowany przez NKWD (1939–1940)
Malinowski Władysław Pobóg- (1899–1962), historyk, publicysta, piłsudczyk, od
1939 na emigracji

Marks Karol (1818–1883), niemiecki myśliciel, filozof i ekonomista, teoretyk i


działacz międzynarodowego ruchu socjalistycznego

Masaryk Tomáš Garrigue (1850–1937), filozof i polityk czeski, współtwórca państwa


czechosłowackiego, jego pierwszy prezydent (1918–1935), zwolennik sojuszu z
Francją i przeciwnik współpracy z Polską

Mastek Mieczysław (1893–1942), działacz socjalistyczny, członek Rady Naczelnej


PPS (1931–1939), skazany w procesie brzeskim (1932)

Matuszewski Ignacy (1891–1946), polityk, publicysta, po przewrocie majowym


jeden z czołowych reprezentantów obozu rządzącego, minister skarbu (1929–1931),
redaktor naczelny „Gazety Polskiej” (1932–1936)

Matuszewski Ryszard (1914–2010), krytyk literacki

Maurras Charles (1868–1952), pisarz i publicysta, przywódca rojalistów francuskich,


współzałożyciel Action Française

Mączyński Czesław (1881–1935), pułkownik, dowódca Naczelnej Komendy Obrony


Lwowa (1918)

Meysztowicz Aleksander (1864–1943), polityk konserwatywny, członek rosyjskiej


Rady Państwa (1909–1917), prezes Tymczasowej Komisji Rządzącej Litwy
Środkowej (1921–1922), minister sprawiedliwości (1926–1928)

Mękarski Stefan (1895–1985), polityk, poseł na sejm z ramienia BBWR (1930–


1935), współredaktor Konstytucji kwietniowej
Michał Aleksandrowicz Romanow (1878–1918), wielki książę rosyjski, brat Mikołaja
II, zamordowany przez bolszewików

Michał Korybut Wiśniowiecki (1640–1673), król polski i wielki książę litewski (od
1669)

Michałowski Czesław (1885–1941?), prawnik i polityk, minister sprawiedliwości


(1930–1936)

Mickiewicz Adam (1798–1855), poeta

Miedziński Bogusław (1891–1972), działacz niepodległościowy, polityk, publicysta,


pułkownik, jeden ze współorganizatorów POW, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”
(1929–1938), marszałek senatu (1938–1939)

Mielżyńska zob. Hutten-Czapska Eleonora

Mikołaj I Romanow (1796–1855), cesarz rosyjski (od 1825)

Mikołaj II Romanow (1868–1918), ostatni cesarz Rosji (1894–1917), zamordowany


przez bolszewików

Mikołaj Mikołajewicz Romanow (młodszy, 1856–1929), wielki książę rosyjski,


naczelny wódz armii rosyjskiej (1914–1915)

Mikołaj Mikołajewicz Romanow (starszy, 1831–1891), wielki książę rosyjski, generał


feldmarszałek, naczelny dowódca Armii Dunajskiej w czasie wojny rosyjsko-
tureckiej (1877–1878)

Mikołajczyk Stanisław (1901–1966), polityk ruchu ludowego, członek władz SL,


wicepremier (1940–1943), premier rządu RP na uchodźstwie (1943–1945), po
powrocie do kraju prezes PSL (1945–1947), wicepremier i minister reform rolnych
TRJN, od 1947 ponownie na uchodźstwie

Miller Jewgienij (1867–1937), generał rosyjski, uczestnik wojny domowej w Rosji,


porwany i zamordowany przez agentów sowieckich

Millerand Alexandre (1859–1943), polityk francuski, minister wojny (1912–1913,


1914–1915), premier (1920) i prezydent Francji (1920–1924)

Miłkowski Zygmunt (pseud. Teodor Tomasz Jeż, 1824–1915), działacz patriotyczny


i emigracyjny, powieściopisarz, publicysta, uczestnik powstania styczniowego, jeden
z przywódców Zjednoczenia Emigracji Polskiej (1866–1871), współzałożyciel (1887)
i prezes Ligi Polskiej

Miłosz Czesław (1911–2004), poeta, prozaik, eseista, laureat Literackiej Nagrody


Nobla (1980)

Moltke Helmuth von (młodszy, 1848–1916), generał niemiecki, bratanek Helmutha


starszego, szef niemieckiego Sztabu Generalnego (1906–1914), odwołany po klęsce
nad Marną

Monzie Anatol de (1876–1947), polityk francuski

Moraczewski Jędrzej (1870–1944), polityk socjalistyczny, członek PPSD (od 1894),


żołnierz Legionów i POW (1914–1917), premier RP i minister kolei (1918–1919),
minister robót publicznych (1925–1926, 1926–1929)

Mościcki Ignacy (1867–1946), uczony i polityk polski, profesor chemik, prezydent


RP (1926–1939)

Musioł Paweł (1905–1943), publicysta i krytyk literacki, zamordowany przez


Niemców
Mussolini Benito (1883–1945), przywódca włoskiego ruchu faszystowskiego,
premier Włoch (1922–1943)

Mutsushito (1852–1912), cesarz Japonii od 1867 (pod imieniem Meiji)

Napoleon I Bonaparte (1769–1821), pierwszy konsul Republiki Francuskiej (1799–


1804), cesarz Francuzów (1804–1815)

Napoleon III (właśc. Ludwik Napoleon Bonaparte, 1808–1873), syn króla Holandii
Ludwika Bonapartego, prezydent Francji (od 1848), cesarz Francuzów (1852–1870),
zdetronizowany po klęsce w wojnie z Prusami

Narutowicz Gabriel (1865–1922), inżynier konstruktor i polityk, minister spraw


zagranicznych (1922), pierwszy prezydent RP (1922), zastrzelony przez Eligiusza
Niewiadomskiego

Niemojowski Wacław (1865–1939), działacz społeczno-polityczny, monarchista,


przewodniczący Tymczasowej Rady Stanu (1917)

Niepokojczycki Artur (1813–1881), generał armii rosyjskiej pochodzenia polskiego,


uczestnik wojny rosyjsko-tureckiej (1877–1878)

Niewiadomski Eligiusz (1869–1923), malarz, historyk, krytyk sztuki, zabójca


prezydenta G. Narutowicza, skazany na karę śmierci i stracony

Niewiarowska Kazimiera (1890–1927), polska śpiewaczka operetkowa

Niezabytowski Karol (1865–1952), ziemianin, działacz polityczny, konserwatysta,


poparł przewrót majowy 1926, minister rolnictwa (1926–1929)

Nivelle Robert (1856–1924), generał francuski


Nowaczyński Adolf (1876–1944), dramatopisarz, publicysta, związany z ND

Nowak Ignacy (1887–1966), lekarz, oficer i polityk, uczestnik powstania


wielkopolskiego, powstań śląskich i obrony Lwowa, poseł na sejm (1930–1931,
1935–1938)

Nowak Julian (1865–1946), lekarz medycyny i weterynarii, bakteriolog, polityk,


członek Stronnictwa Prawicy Narodowej, następnie PSL „Piast”, premier i minister
wyznań religijnych i oświecenia publicznego (1922)

Obiezierski Michał, członek Komitetu Obrony Kresów Wschodnich

Obiezierski Mirosław (1876–1933), współzałożyciel Komitetu Obrony Kresów


Wschodnich

Okoń Eugeniusz (1881–1949), działacz ruchu ludowego, ksiądz, prezes Chłopskiego


Stronnictwa Radykalnego (1919–1928)

Olizar Jan, członek rosyjskiej Rady Państwa

Omeljanowicz-Pawlenko Michajło (1878–1952), generał ukraiński, dowódca sił


ukraińskich oblegających Lwów (1918)

Ostrowski Józef (1850–1923), polityk konserwatywny, długoletni działacz


Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, pierwszy prezes Stronnictwa Polityki
Realnej, członek Rady Regencyjnej (1917–1918)

Ostrowski Krystyn, hrabia, działacz DUP

Otto Habsburg-Lotaryński (1912–2011), syn ostatniego cesarza Austro-Węgier


Karola I, głowa Domu Habsbursko-Lotaryńskiego (1922–2007)
Oxenstierna Axel (1583–1654), szwedzki polityk i dyplomata, kanclerz (od 1612),
współpracownik Gustawa II Adolfa, przywódca regencji za małoletniości królowej
Krystyny (1632–1644)

Ōyama Iwao (1842–1916), japoński marszałek i polityk, współtwórca armii


cesarskiej, kilkukrotny minister wojny, uczestnik wojny chińsko-japońskiej (1894–
1895), naczelny dowódca wojsk lądowych w Mandżurii w czasie wojny rosyjsko-
japońskiej (1904–1905)

Paderewski Ignacy Jan (1860–1941), pianista, kompozytor, polityk, działacz


społeczny, premier i minister spraw zagranicznych (1919), jako przedstawiciel
Polski podpisał wersalski traktat pokojowy, jeden z inicjatorów Frontu Morges
(1936), od 1940 przewodniczący Rady Narodowej we Francji, a następnie w
Londynie

Paprocki Stanisław, dyrektor Biura Polityki Narodowościowej Prezydium Rządu


Felicjana Sławoja Składkowskiego

Pasek Jan Chryzostom (ok. 1636–ok. 1701), szlachcic mazowiecki, żołnierz,


pamiętnikarz

Paskiewicz Iwan (1782–1856), feldmarszałek rosyjski, dowódca wojsk tłumiących


powstanie listopadowe (1831), namiestnik Królestwa Polskiego (1832–1856)

Paszkiewicz Gustaw (1893–1955), generał, uczestnik walk po stronie rządu w czasie


zamachu majowego (1926)

Patek Stanisław (1866–1944), prawnik, dyplomata, minister spraw zagranicznych


RP (1919–1920), poseł RP w Tokio (1921–1926), Moskwie (1926–1932),
Waszyngtonie (1933–1935)
Paweł I Romanow (1754–1801), cesarz rosyjski (od 1796), zamordowany w wyniku
spisku pałacowego

Paweł Karadziordziewić (1893–1976), książę, regent Jugosławii (1934–1941),


obalony w wyniku przewrotu przeprowadzonego przez przeciwników współpracy z
Niemcami

Pawlenko zob. Omeljanowicz-Pawlenko Michajło

Perl Feliks (1871–1927), działacz socjalistyczny, współzałożyciel PPS (1892),


przewodniczący CKW PPS (1924–1926)

Pétain Philippe (1856–1951), marszałek Francji, polityk, bohater I wojny światowej,


szef zależnego od Niemiec państwa Vichy (1940–1944)

Petlura Semen (1879–1926), wojskowy i polityk ukraiński, prezes Dyrektoriatu


Ukraińskiej Republiki Ludowej (1919–1920), zamordowany w zamachu
zorganizowanym przez OGPU 148,

Petrażycki Leon (1867–1931), prawnik, filozof i socjolog

Piasecki Bolesław (1915–1979), polityk, publicysta, jeden z przywódców ONR


(1934), komendant Konfederacji Narodu (1941–1944), od 1945 przywódca
środowiska tygodnika „Dziś i Jutro”, przewodniczący Stowarzyszenia „Pax”, członek
Rady Państwa (1971–1979)

Pieracki Bronisław (1895–1934), polityk, pułkownik, legionista, członek POW,


współorganizator przewrotu majowego (1926), współzałożyciel BBWR, minister
spraw wewnętrznych (od 1931), zamordowany przez ukraińskich nacjonalistów

Piestrzyński Ryszard (1902–1962), dziennikarz, publicysta, redaktor naczelny


„Kuriera Porannego”

Pilar von Pilchau Romuald (1894–1937), arystokrata z rodziny Niemców bałtyckich,


funkcjonariusz CzeKa i NKWD

Piłsudscy, rodzina szlachecka

Piłsudska Aleksandra (z d. Szerbińska, 1882–1963), działaczka niepodległościowa,


druga żona J. Piłsudskiego

Piłsudska Wanda (1918–2001), córka Marszałka, lekarz psychiatra

Piłsudski Adam (1869–1935), brat Marszałka, wiceprezydent Wilna (1934–1935),


senator (1935)

Piłsudski Bronisław (1866–1918), brat Marszałka, etnograf, lingwista, muzeolog,


spiskowiec, zesłany na Sachalin (1887)

Piłsudski Jan (1876–1950), brat Marszałka, sędzia Sądu Apelacyjnego, minister


skarbu (1931–1932), poseł na sejm (1928–1932), więziony w ZSRR (1939–1941)

Piłsudski Józef (1867–1935), działacz niepodległościowy, współtwórca Legionów


Polskich, marszałek Polski (od 1920), Naczelnik Państwa (1919–1922), po
przeprowadzeniu zamachu stanu 12 maja 1926 premier (1926–1928, 1930), minister
spraw wojskowych i generalny inspektor sił zbrojnych (1926–1935)

Piotr I Wielki (1672–1725), car Rosji (od 1689, do 1696 wspólnie z bratem Iwanem
V), cesarz (od 1721)

Piotr II (port. Pedro II, Dom Pedro, 1825–1891), cesarz Brazylii (1831–1889),
zdetronizowany w wyniku zamachu stanu
Pius X (Giuseppe Sarto, 1835–1914), papież (od 1903), święty

Pius XI (Achille Ratti, 1857–1939), papież (od 1922), pierwszy nuncjusz w II RP


(1919–1921)

Plisowski Konstanty (1890–1940), generał, dowódca 14. Pułku Ułanów w szarży pod
Jazłowcem (1919), zamordowany w Charkowie

Podoski Bohdan (1894–1986), polityk, członek POW i PPS, poseł na sejm z ramienia
BBWR (1928–1938), wicemarszałek sejmu (1935–1938), współtwórca Konstytucji
kwietniowej

Poincaré Raymond (1860–1934), francuski polityk, prezydent Francji (1913–1920),


premier (1912–1913, 1922–1924, 1926–1929); w styczniu 1923, wobec
niewywiązywania się Niemiec ze zobowiązań wynikających z traktatu wersalskiego,
zarządził okupację Zagłębia Ruhry przez wojska francuskie

Pol Wincenty (1807–1872), poeta, geograf, etnograf

Poniatowscy, ród arystokratyczny

Poniatowski Józef (1763–1813), książę, bratanek króla Stanisława, marszałek


Francji, organizator i wódz naczelny armii Księstwa Warszawskiego, poległ w bitwie
pod Lipskiem

Poniatowski Juliusz (1886–1975), działacz ruchu ludowego, ekonomista,


współpracownik J. Piłsudskiego, wiceprezes ZG PSL „Wyzwolenie” (1918, 1926–
1927), minister rolnictwa (1918, 1934–1939), wicemarszałek sejmu (1922–1927)

Ponikowski Antoni (1878–1949), polityk, działacz społeczny, inżynier, premier RP i


minister oświaty, kultury i sztuki (1921–1922)
Popiel Karol (1887–1977), polityk, działacz ruchu chrześcijańsko-demokratycznego,
współzałożyciel i jeden z przywódców NPR oraz SP, więziony w twierdzy brzeskiej,
w czasie II wojny światowej w rządzie RP na uchodźstwie

Popiel Paweł (1807–1892), polityk konserwatywny, ziemianin, publicysta, uczestnik


powstania listopadowego, współzałożyciel (1848) i redaktor „Czasu”, czołowy
działacz stańczyków

Popławski Jan Ludwik (1854–1908), polityk, publicysta, jeden z czołowych


ideologów Narodowej Demokracji, współzałożyciel Ligi Narodowej (1893)

Potocki Artur, wspierał finansowo wileńskie „Słowo”

Potocki Józef Mikołaj (1862–1922), ziemianin, podróżnik, poseł do rosyjskiej Dumy


Państwowej

Pragier Adam (1886–1976), działacz socjalistyczny, ekonomista, członek Rady


Naczelnej PPS (1921–1937), skazany w procesie brzeskim (1932)

Prażmowski-Belina Władysław Zygmunt (1888–1938), pułkownik, twórca kawalerii


Legionów, prezydent Krakowa (1929–1933), wojewoda lwowski (1933–1937)

Prądzyński Ignacy (1792–1850), generał, uczestnik wojen napoleońskich i powstania


listopadowego

Próchnik Adam (1892–1942), działacz socjalistyczny, historyk

Prystor Aleksander (1874–1941?), polityk, pułkownik, członek OB PPS i PPS-Frakcji


Rewolucyjnej, po 1926 m.in. minister, premier, marszałek senatu, aresztowany przez
NKWD po wrześniu 1939, zaginął w ZSRR

Przewalski Nikołaj (1839–1888), rosyjski oficer, podróżnik i geograf, generał, jeden z


najwybitniejszych badaczy Azji Środkowej

Przeździecki Stefan (1879–1932), dyrektor Protokołu Dyplomatycznego (1919–


1928), ambasador RP w Rzymie (1929–1932)

Przybyszewski Stanisław (1868–1927), pisarz, jeden z pierwszych ekspresjonistów w


literaturze europejskiej

Puryszkiewicz Władimir (1870–1920), prawicowy działacz rosyjski

Puszkin Aleksander (1799–1837), poeta rosyjski

Putek Józef (1892–1974), działacz ruchu ludowego, członek i wiceprezes ZG PSL


„Wyzwolenie” (1923–1930), przewodniczący Rady Naczelnej SL (1946–1948),
minister poczt i telegrafów (1947–1948)

Puzyna Jan Duklan (1842–1911), książę, biskup ordynariusz krakowski (od 1895),
kardynał (od 1901), konserwatysta

Pyrz Michał, wójt Nowosielec, organizator udanej obrony wsi przed zagonem
tatarskim (1624)

Raczkiewicz Władysław (1885–1947), polityk, prezes Naczpolu (1917), minister


spraw wewnętrznych (1921, 1925–1926, 1935–1936), marszałek senatu (1930–
1935), prezydent RP na uchodźstwie (od 1939)

Radek Karol (właśc. Karol Sobelsohn, 1885–1939), działacz ruchu robotniczego,


dziennikarz i publicysta, członek Komitetu Wykonawczego Międzynarodówki
Komunistycznej, ofiara czystek stalinowskich

Radziwiłł Albrecht (1885–1935), książę, ordynat nieświeski i klecki


Radziwiłł Ferdynand (1834–1926), książę, ordynat ołycki i przygodzicki, poseł do
parlamentu Rzeszy (1874–1918), prezes Koła Polskiego, poseł na Sejm
Ustawodawczy i jego marszałek-senior (1919)

Radziwiłł Janusz Franciszek (1880–1967), polityk konserwatywny, jeden z


przywódców Stronnictwa Prawicy Narodowej, członek wielu organizacji
gospodarczych i społecznych, więziony przez władze sowieckie (1939, 1945–1947)

Radziwiłł Stanisław (1880–1920), książę i wojskowy, adiutant J. Piłsudskiego

Radziwiłłowicz Rafał (1860–1929), lekarz psychiatra, działacz społeczny, profesor


Uniwersytetu Wileńskiego, działacz masonerii

Radziwiłłowie, ród arystokratyczny

Rakuski Wilhelm zob. Wilhelm Habsburg

Rasputin Grigorij (1872–1916), chłop rosyjski, faworyt rodziny cesarza Mikołaja II

Rataj Maciej (1884–1940), polityk, działacz ruchu ludowego, marszałek sejmu


(1922–1928), prezes SL (1935–1938), zamordowany przez Niemców

Regnis zob. Singer Bernard

Rejtan (Reytan) Tadeusz (1742–1780), poseł nowogródzki na sejm (1773–1775),


wsławiony sprzeciwem wobec działań zmierzających do zatwierdzenia I rozbioru
Polski

Ribbentrop Joachim von (1893–1946), niemiecki dyplomata, ambasador w


Londynie (1936–1938), minister spraw zagranicznych III Rzeszy (1938–1945),
skazany za zbrodnie wojenne przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w
Norymberdze i powieszony
Ribot Alexandre (1842–1923), polityk francuski, premier Francji (1892–1893, 1895,
1914, 1917)

Richelieu Armand-Jean du Plesis de (1585–1642), kardynał i polityk francuski,


pierwszy minister Francji (od 1624)

Robert Habsburg-Lotaryński (1915–1996), arcyksiążę austriacki, drugi syn


ostatniego cesarza Austro-Węgier

Roja Bolesław (1876–1940), generał, dowódca III Brygady Legionów (1917), zginął
w obozie w Sachsenhausen

Ronge Max (1874–1953), oficer austriacki, ostatni szef wywiadu wojskowego


Austro-Węgier (1917–1918)

Rosner Ignacy (1865–1926), polityk konserwatywny, publicysta, od 1891 w redakcji


„Czasu”, kierował Ministerstwem ds. Galicji (1899–1911), redaktor naczelny
„Kuriera Polskiego” (1920–1926)

Rosset Aleksander Henryk de (1866–1933), działacz polityczny i społeczny,


publicysta

Rossman Henryk (1896–1937), adwokat, przywódca jednego z odłamów ONR

Rostworowski Wojciech (1877–1952), prawnik, publicysta, polityk, członek


Tymczasowej Rady Stanu (1918), senator (1930–1939)

Rozwadowski (Jordan-Rozwadowski) Tadeusz (1866–1928), generał, szef Sztabu


Generalnego WP (1918, 1920), autor planu bitwy warszawskiej (1920), generalny
inspektor kawalerii (1921–1926), podczas przewrotu majowego 1926 dowódca
wojsk rządowych
Röhm Ernst (1887–1934), oficer niemiecki, działacz NSDAP, dowódca SA (1930–
1934), aresztowany przez hitlerowców w czasie „nocy długich noży” (29/30 czerwca
1934), po 2 dniach zamordowany

Rubinstein Izaak (1880–1945), senator (1922–1930, 1938–1939), poseł na sejm


(1935–1938), naczelny rabin Wilna (1928–1940)

Rudnicka-Łysiak Milena (1893–1976), nauczycielka, działaczka ukraińska, posłanka


na sejm (1928–1935)

Rusinek Zygmunt (1893–1984), działacz tajnych organizacji młodzieżowych i


oświatowych, polityk, sekretarz naczelny PSL „Piast”, poseł na sejm (1922–1927)

Russell Hastings (1888–1953), 12. książę Bedford

Rutkowski Jerzy (1914–1989), prawnik, działacz OWP i ONR, zastępca


przewodniczącego ZMP (1937–1938)

Rydz-Śmigły Edward (1886–1941), wojskowy i polityk, marszałek Polski (1936),


generalny inspektor sił zbrojnych (1935–1939), naczelny wódz w kampanii 1939

Rzewuski Henryk (1791–1866), pisarz i publicysta

Sadzewicz Antoni (1875–1944), polityk i dziennikarz, redaktor wielu pism obozu


narodowego, poseł na sejm z ramienia ChZJN (1922–1927), później związany z
obozem sanacyjnym

Sanojca Józef (1887–1953), publicysta i polityk ruchu ludowego, po 1928 związany z


sanacją, poseł na sejm (1922–1935, 1938–1939)

Sapieha Eustachy (1881–1963), polityk i dyplomata, poseł RP w Londynie (1919–


1920), minister spraw zagranicznych RP (1920–1921)
Sawicki Adolf (1897–1944?), polityk, członek SCh, SL i OZN, poseł na sejm (1928–
1935)

Schaetzel Tadeusz (1891–1971), dyplomata, działacz polityczny, attaché wojskowy w


Turcji (1924–1926), szef Oddziału II Sztabu Głównego WP (1926–1928)

Scheidemann Philipp (1865–1939), niemiecki polityk socjaldemokratyczny, kanclerz


Rzeszy (1919)

Schlieffen Alfred von (1833–1913), pruski feldmarszałek i teoretyk wojskowości, szef


Sztabu Generalnego (1891–1905), autor planu wojny na dwa fronty z Francją i Rosją

Seyda Władysław (1863–1939), polityk, prawnik, jeden z przywódców ND w zaborze


pruskim, prezes Koła Polskiego w parlamencie niemieckim (1914–1918), minister
byłej dzielnicy pruskiej (1919–1920)

Sforza Carlo (1872–1952), włoski polityk i dyplomata, minister spraw zagranicznych


Włoch (1920–1921, 1947–1951)

Siegfried André (1875–1959), francuski socjolog, historyk i geograf, pionier


socjologii wyborczej

Sienkiewicz Henryk (1846–1916), pisarz

Sieroszewski Wacław (1858–1945), pisarz, działacz polityczny, związany z ruchem


socjalistycznym, zesłaniec syberyjski

Sikorski Władysław (1881–1943), wojskowy i polityk, szef departamentu


wojskowego NKN (1914–1917), premier (1922–1923), minister spraw wojskowych
(1923–1925), premier i naczelny wódz (1939–1943)

Singer Bernard (pseud. Regnis, 1893–1966), dziennikarz żydowski, publicysta,


współpracownik „Naszego Przeglądu” (1929–1939), sprawozdawca parlamentarny

Skarbek Aleksander (1874–1922), polityk, jeden z przywódców ND w Galicji (od


1914), poseł do galicyjskiego Sejmu Krajowego i do austriackiej Rady Państwa

Skirmunt Konstanty (1866–1949), dyplomata, członek KNP w Paryżu (1917–1919),


poseł RP w Rzymie (1919–1921), minister spraw zagranicznych (1921–1922), poseł
RP w Londynie (1922–1934, od 1929 ambasador)

Skirmunt Roman (1868–1939), polityk, ziemianin, poseł do rosyjskiej Dumy


Państwowej, członek rosyjskiej Rady Państwa (1910–1911), premier i minister
spraw zagranicznych Białoruskiej Republiki Ludowej (1918), działacz Kresowego
Związku Ziemian, senator (1930–1935), rozstrzelany na mocy wyroku lokalnego
tzw. komitetu rewolucyjnego

Składkowski Felicjan Sławoj (1885–1962), lekarz, generał, polityk, minister spraw


wewnętrznych (1926–1929, 1930–1931), premier RP (1936–1939)

Skrzyński Aleksander (1882–1931), polityk, premier II RP (1925–1926), minister


spraw zagranicznych (1922–1923, 1924–1926)

Skrzyński Władysław (1873–1937), dyplomata, podsekretarz stanu w MSZ (1919),


poseł RP w Madrycie (1919–1921), poseł RP w Watykanie (1921–1937, od 1924
ambasador)

Skulski Leopold (1877–1940?), polityk, wiceprezes ZLN i inicjator utworzenia


Narodowego Zjednoczenia Ludowego (1919), premier (1919–1920), minister spraw
wewnętrznych (1920–1921), aresztowany przez NKWD i deportowany do ZSRR
(1939)

Skwarczyński Adam (1886–1934), brat Stanisława, polityk, publicysta, żołnierz


Legionów, redaktor „Gazety Polskiej”, założyciel i wydawca pisma „Droga”,
kodyfikator założeń ideowych ruchu piłsudczykowskiego

Skwarczyński Stanisław (1888–1981), brat Adama, generał, polityk, żołnierz


Legionów (1914–1917), od 1918 w WP, szef OZN (1938–1939), uczestnik kampanii
1939

Sławek Walery (1879–1939), działacz niepodległościowy i polityk, żołnierz


Legionów, najbardziej zaufany współpracownik J. Piłsudskiego, premier RP (1930,
1930–1931, 1935), popełnił samobójstwo

Sławoj zob. Składkowski Felicjan Sławoj

Słonimski Antoni (1895–1976), poeta z grupy Skamandra, komediopisarz,


felietonista „Wiadomości Literackich”

Słowacki Juliusz (1809–1849), poeta

Sokolnicki Michał (1880–1967), dyplomata, historyk, poseł RP w Finlandii i Estonii


(1920–1922), w Danii (1931–1936), profesor Szkoły Nauk Politycznych w
Warszawie (1923–1931), ambasador w Turcji (1936–1945)

Sosnkowski Kazimierz (1885–1969), polityk, generał, jeden z przywódców OB PPS,


żołnierz Legionów (1914–1917), współpracownik J. Piłsudskiego, minister spraw
wojskowych (1920–1924), uczestnik kampanii 1939, komendant główny ZWZ z
siedzibą w Paryżu (1939–1940), następca prezydenta RP (1939–1941), naczelny
wódz (1943–1944)

Stahl Zdzisław (1901–1987), polityk ruchu narodowego, poseł na sejm (1930–1935),


w czasie kadencji przeszedł do obozu sanacyjnego, po wkroczeniu Armii Czerwonej
zesłany do łagru, od 1941 w armii gen. Andersa
Stalin Józef (właśc. Josif Dżugaszwili, 1879–1953), działacz rewolucyjny, sekretarz
generalny KC KPZR (od 1922), dyktator ZSRR

Staniewicz Witold (1888–1966), ekonomista rolny, profesor uniwersytetów w Wilnie


i w Poznaniu, minister reform rolnych (1926–1930)

Stanisław August Poniatowski (1732–1798), król polski i wielki książę litewski


(1764–1795)

Stapiński Jan (1867–1946), działacz ruchu ludowego, współzałożyciel SL (1895),


prezes PSL (1908–1913) i PSL-Lewicy (1914–1924), wiceprezes Koła Polskiego w
austriackiej Radzie Państwa

Steczkowski Jan Kanty (1862–1929), prawnik i polityk, minister skarbu (1917–1918)


i premier (1918) w rządzie Rady Regencyjnej, minister skarbu (1920–1921)

Stefan Batory (1533–1586), książę siedmiogrodzki (od 1571), król polski i wielki
książę litewski (od 1576)

Stołypin Piotr (1862–1911), polityk rosyjski, premier i minister spraw


wewnętrznych (1906–1911), zginął w zamachu

Stpiczyński Wojciech (1896–1936), polityk i publicysta, w czasie I wojny światowej


członek POW, redaktor naczelny „Głosu Prawdy” (1923–1929) i „Kuriera
Porannego” (1932–1936)

Stresemann Gustav (1878–1929), niemiecki polityk i ekonomista, kanclerz (1923) i


minister spraw zagranicznych (1923–1929) Republiki Weimarskiej, laureat
Pokojowej Nagrody Nobla (1926)

Stroński Stanisław (1882–1955), romanista, publicysta, polityk związany z ruchem


narodowym, potem z Frontem Morges, wicepremier i minister informacji (1939–
1943), autor sformułowania „Cud nad Wisłą”

Strug Andrzej (właśc. Tadeusz Gałecki, 1871–1937), pisarz, działacz PPS

Strzelecki Leon (1895–1968), legionista, oficer WP, współorganizator wizyty Rydza-


Śmigłego na komersie „Arkonii” (1937)

Studnicki (Gizbert-Studnicki) Władysław (1867–1953), polityk, ekonomista,


publicysta, jeden z ideowych mentorów Cata-Mackiewicza, współtwórca Aktu 5
listopada 1916, czołowy przedstawiciel orientacji niemieckiej w II RP, po 1945 na
emigracji

Stypułkowski Zbigniew (1904–1979), polityk, adwokat, związany z obozem


narodowym, współorganizator wizyty Rydza-Śmigłego na komersie „Arkonii”
(1937)

Suarez Georges (1890–1944), francuski pisarz i dziennikarz

Sykstus Burbon-Parmeński (1886–1934), książę, oficer belgijski podczas I wojny


światowej, pośrednik w tajnych negocjacji pokojowych między Austro-Węgrami a
Francją (1917)

Szekspir William (1564–1616), poeta i dramaturg angielski

Szeptycki Stanisław Maria (1867–1950), generał, dowódca III Brygady Legionów


(1916), następnie dowódca Legionów (do 1917), szef Sztabu Generalnego WP
(1918–1919), minister spraw wojskowych (1923)

Szujski Józef (1835–1883), historyk, pisarz, publicysta, polityk, profesor


Uniwersytetu Jagiellońskiego (rektor 1878–1879), jeden z przywódców stańczyków,
poseł na Sejm Krajowy we Lwowie i do austriackiej Rady Państwa, współtwórca
krakowskiej szkoły historycznej

Szurlej Stanisław (1878–1965), prawnik, adwokat, obrońca w największych


procesach karnych, m.in. w procesie brzeskim (1931–1932)

Szymański Julian Juliusz (1870–1958), lekarz okulista, polityk, profesor


uniwersytetu w Kurytybie, od 1922 Uniwersytetu Wileńskiego, marszałek senatu
(1928–1930)

Śliwiński Artur (1877–1953), polityk, historyk, publicysta, przewodniczący CKN


(1915–1916), premier (1922), naczelny dyrektor Teatrów Miejskich w Warszawie
(od 1924), senator (1935–1938)

Śmigielski Jan, inżynier

Śmigły-Rydz Edward zob. Rydz-Śmigły Edward

Świechowski Marian (1882–1934), poseł na Sejm Wileński i na Sejm Ustawodawczy


(1922), redaktor „Głosu Wilna”

Świerzewski Witold (1913–1988), działacz Stronnictwa Narodowego, polityk,


zesłany do Berezy Kartuskiej (1938)

Świeżyński Józef (1868–1948), polityk, lekarz, członek Ligi Narodowej (od 1893),
jeden z przywódców SDN, premier rządu Rady Regencyjnej (1918), prezes Polskiej
Macierzy Szkolnej (1919)

Świętosławski Wojciech Alojzy (1881–1968), chemik, profesor m.in. politechniki i


uniwersytetu w Warszawie, uniwersytetu w Pittsburghu, minister wyznań
religijnych i oświecenia publicznego (1935–1939)
Świtalski Kazimierz (1886–1962), polityk, legionista, współpracownik J.
Piłsudskiego, premier RP (1929), marszałek sejmu (1930–1935)

Taczak Stanisław (1874–1960), generał, od 1918 w WP, głównodowodzący


formujących się wojsk powstańczych w Wielkopolsce, następnie zastępca szefa
sztabu Dowództwa Głównego Wojsk Wielkopolskich (1918–1919), uczestnik
kampanii 1939

Talleyrand-Périgord Charles-Maurice de (1754–1838), francuski dyplomata i


polityk, minister spraw zagranicznych w okresie dyrektoriatu, konsulatu i cesarstwa
(1797–1807), reprezentant Francji na kongresie wiedeńskim (1815)

Tarnowski Adam (1866–1946), austro-węgierski dyplomata czasów I wojny


światowej, kandydat na premiera Polski

Tarnowski Stanisław (1837–1917), hrabia, krytyk i historyk literatury polskiej,


profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego (rektor 1886–1887, 1899–1900), czołowy
konserwatysta krakowski, współautor Teki Stańczyka

Teodorowicz Józef (1864–1938), arcybiskup ormiańsko-katolicki Lwowa (od 1901),


kaznodzieja, polityk, poseł na sejm (1919–1922), senator RP (1922–1923)

Thorvaldsen Bertel (1768–1844), rzeźbiarz duński, przedstawiciel klasycyzmu

Thugutt Stanisław (1873–1941), polityk ruchu ludowego, żołnierz Legionów i POW,


minister spraw wewnętrznych (1918–1919), wicepremier RP (1924–1925), poseł
(1922–1927), prezes PSL „Wyzwolenie” (1922–1923)

Tiso Jozef (1887–1947), słowacki ksiądz katolicki i polityk, lider Słowackiej Partii
Ludowej, prezydent Republiki Słowackiej (1939–1945)
Tisza István (1861–1918), polityk węgierski, premier Węgier (1903–1905, 1913–
1917), obwiniany za klęski Węgier w czasie I wojny światowej, zabity przez
zrewoltowanych żołnierzy

Tołstoj Lew (1829–1910), pisarz rosyjski

Trąmpczyński Wojciech (1860–1953), polityk, prawnik, czołowy działacz ND, jeden


z przywódców ZLN, następnie SN, zbliżył się do Frontu Morges (1938), marszałek
sejmu (1919–1922) i senatu (1922–1927)

Trepow Dmitrij (1850–1906), wojskowy rosyjski, generał-gubernator Sankt


Petersburga (1905–1906)

Trocki Lew (właśc. Lew Bronstein, 1879–1940), jeden z przywódców rewolucji


bolszewickiej, przeciwnik Stalina, deportowany z Rosji (1929), zamordowany w
Meksyku przez agenta GPU

Trubecki Grigorij (1874–1930), rosyjski działacz społeczny i polityczny, dyplomata,


pisarz, autor odezwy w. ks. Mikołaja do Polaków (1914)

Trubecki Pawieł (1866–1938), rzeźbiarz rosyjski

Tuchaczewski Michaił (1893–1937), marszałek sowiecki, dowódca Frontu


Zachodniego w wojnie polsko-bolszewickiej (1919–1921), stłumił powstanie
kronsztadzkie (1921), zastępca przewodniczącego Rewolucyjnej Rady Wojskowej
ZSRR (od 1931), oskarżony o szpiegostwo, stracony

Tyszkiewicz Jan (1896–1939), działacz konserwatywny, pod koniec I wojny


światowej członek Samoobrony Ziemi Wileńskiej, uczestnik walk w wojskami
sowieckimi i litewskimi, jeden z fundatorów wileńskiego „Słowa” (1922–1939)
Ulrych Juliusz (1883–1959), działacz niepodległościowy i polityk, oficer I Brygady
Legionów (1914–1917), minister komunikacji (1935–1939)

Urach Wilhelm (1864–1928), książę wirtemberski, kandydat na tron litewski (1918)

Urban Jerzy (ur. 1933), dziennikarz, publicysta, redaktor „Po Prostu”, „Polityki”,
rzecznik prasowy rządu (1981–1989), założyciel i redaktor naczelny „Nie” (1990)

Vachot Philippe, francuski lekarz, rzekomy „cudotwórca”, przez pewien czas (przed
1905) przebywał na dworze cesarza Mikołaja II Romanowa

Voldemaras Augustinas (1883–1942), polityk litewski, premier Litwy (1918, 1926–


1929), reprezentował orientację proniemiecką, deportowany w głąb ZSRR (1940)

Wańkowicz Melchior (1892–1974), pisarz i publicysta, na emigracji (1939–1958),


autor m.in. relacji o walkach II Korpusu Polskiego we Włoszech (Bitwa o Monte
Cassino), powieści, wspomnień

Wasilewska Wanda (1905–1964), działaczka socjalistyczna i komunistyczna,


pisarka, członek Rady Naczelnej PPS (1934–1937), członek WKP(b) (od 1941),
przewodnicząca ZPP (1943–1946), wiceprzewodnicząca PKWN (1944)

Wasilewski Leon (1870–1936), działacz socjalistyczny, członek Ligi Narodowej


(1893–1894), członek PPS (od 1896), potem w PPS-Frakcji Rewolucyjnej i ponownie
w PPS (od 1934 wiceprzewodniczący Rady Naczelnej), minister spraw zagranicznych
(1918–1919)

Ważyk Adam (1905–1982), poeta

Wejtko Władysław (1859–1933), generał polski, organizator i dowódca oddziałów


Samoobrony Litwy i Białorusi (1918–1919)
Weygand Maxime (1867–1965) generał francuski, w czasie I wojny światowej szef
sztabu F. Focha, naczelny wódz armii francuskiej (1940), minister obrony w rządzie
Vichy (1940), internowany w Niemczech (1942–1945), członek Akademii
Francuskiej

Wielopolski Aleksander, margrabia Gonzaga Myszkowski (1803–1877), polityk


orientacji prorosyjskiej, naczelnik rządu cywilnego Królestwa Polskiego (1862–
1863), inicjator ogłoszenia tzw. branki w styczniu 1863, która sprowokowała wybuch
powstania styczniowego

Wierzyński Kazimierz (1894–1969), poeta, współtwórca grupy poetyckiej


Skamander

Wilhelm Habsburg (1370–1406), książę Styrii i Karyntii (od 1388), zaręczony w


dzieciństwie z Jadwigą, córką Ludwika Wielkiego

Wilhelm I Hohenzollern (1797–1888), król Prus (od 1861), cesarz niemiecki (od
1871)

Wilhelm II Hohenzollern (1859–1941), cesarz niemiecki i król Prus (od 1888),


abdykował (1918), zmarł na emigracji w Holandii

Wilson Thomas Woodrow (1856–1924), prezydent USA (1913–1921), inicjator


założenia Ligi Narodów, laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1919)

Wiśniowiecki Jeremi Michał (1612–1651), książę, ojciec króla Michała Korybuta


Wiśniowieckiego, wojewoda ruski (od 1646), uczestnik wojen z Rosją, Tatarami i
Kozakami

Witold (ok. 1352–1430), wielki książę litewski (od 1401), syn Kiejstuta
Witos Wincenty (1875–1945), polityk, przywódca PSL „Piast” i SL, premier RP
(1920–1921, 1923, 1926)

Witte Siergiej (1849–1915), polityk rosyjski, minister finansów (1892–1903),


pierwszy premier Rosji (1905–1906), organizator budowy kolei transsyberyjskiej

Władysław II Jagiełło (1351 lub 1361–1434), wielki książę litewski (od 1377), król
polski (od 1386), założyciel dynastii Jagiellonów

Władysław IV Waza (1595–1648), król polski i wielki książę litewski (od 1632),
tytularny król szwedzki (od 1632)

Wojciechowski Stanisław (1869–1953), polityk, współtwórca PPS, prezydent RP


(1922–1926)

Wrangel Piotr (1878–1928), generał rosyjski, dowódca Sił Zbrojnych Południa Rosji
na Krymie (1920), pobity przez Armię Czerwoną (1920), emigrował

Wróblewski Tadeusz Stanisław (1858–1925), adwokat, bibliofil, za działalność


socjalistyczną zesłany na Syberię, po 1886 obrońca w procesach działaczy
politycznych

Wrzos Konrad (1905–1974), dziennikarz, sprawozdawca polityczny „IKC”

Wysocki Alfred (1873–1959), dyplomata, wiceminister spraw zagranicznych RP


(1928–1931), poseł w Berlinie (1931–1933), ambasador w Rzymie (1933–1938)

Wyspiański Stanisław (1869–1907), malarz, dramatopisarz, poeta

Wyszyński Kazimierz Marian (1890–1935), działacz polityczny i społeczny, członek


ZMP „Zet” (od 1909), żołnierz Legionów (1915–1917), adiutant J. Piłsudskiego
(1919–1922), od 1920 pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych
Wyszyński, student filozofii

Zaćwilichowski Stanisław (1902–1930), oficer II Oddziału Sztabu Generalnego,


sekretarz premiera K. Bartla (1926–1929), zginął tragicznie w wypadku
samochodowym

Zagórski Włodzimierz (1882–1927), generał, szef sztabu Komendy Legionów


Polskich (1914–1916), dowódca lotnictwa po stronie rządu w czasie przewrotu
majowego (1926), aresztowany, po zwolnieniu zaginął w niewyjaśnionych
okolicznościach

Zaleski August (1883–1972), polityk i dyplomata, minister spraw zagranicznych


(1926–1932, 1939–1941), prezydent RP na uchodźstwie (1947–1972)

Zamoyska Jadwiga (1831–1923), polska działaczka społeczna

Zamoyski Andrzej (1800–1874), polityk, działacz gospodarczy i społeczny, rzecznik


pracy organicznej, przywódca „białych” w okresie powstania styczniowego

Zamoyski Maurycy (1871–1939), działacz niepodległościowy, polityk i dyplomata,


poseł RP w Paryżu (1919–1924)

Zamoyski Władysław (1853–1924), hrabia, działacz społeczny w Wielkopolsce i na


Podhalu, wykupił tatrzańskie lasy, ratując je od dewastacji (1889), wszystkie swoje
dobra zapisał narodowi

Zawadzki Władysław Marian (1885–1939), ekonomista, profesor Uniwersytetu


Wileńskiego i SGH, minister skarbu (1932–1935)

Zawarzin Pawieł, oficer Ochrany

Zdziechowski Jerzy (1880–1975) polityk, działacz gospodarczy, współorganizator


Korpusów Polskich w Rosji, uczestnik zamachu na rząd J. Moraczewskiego (1919),
minister skarbu (1925–1926), działacz ZLN i SN, członek Rady OWP (1926–1933)

Zdziechowski Marian (1861–1938), filozof, eseista i literaturoznawca, rektor


Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (1925–1927)

Zwierzyński Aleksander (1880–1958) działacz polityczny, członek Ligi Narodowej,


ZLN, następnie SN, prezes ZG SN i członek RJN (1943–1945), poseł na sejm (1922–
1935), skazany w procesie szesnastu w Moskwie (1945)

Zygmunt II August (1520–1572), król polski i wielki książę litewski (od1548)

Zyndram-Kościałkowski Marian zob. Kościałkowski Marian Zyndram-

Zyta Burbon-Parmeńska (1892–1989), cesarzowa Austrii i królowa Węgier (1916–


1918)

Żeleński Tadeusz (pseud. Boy, 1874–1941), pisarz i tłumacz

Żeligowski Lucjan (1865–1947), generał, przywódca tzw. „buntu Żeligowskiego”


przyłączającego Wileńszczyznę do Polski (1920), minister spraw wojskowych (1925–
1926), członek Rady Narodowej RP w Londynie

Żeromski Stefan (1864–1925), powieściopisarz, dramaturg, publicysta

Żółkiewski Stanisław (1547–1620), polityk i wojskowy, hetman wielki i kanclerz


wielki koronny (od 1618)

Żymirski (Żymierski) Michał (właśc. Michał Łyżwiński, pseud. Rola, 1890–1989),


żołnierz Legionów (1914–1917) i WP (1918–1926), skazany i zdegradowany za
nadużycia finansowe (1927), współpracownik wywiadu sowieckiego, naczelny
dowódca AL (1944) i WP (1944–1947), minister obrony narodowej (1944–1949),
marszałek Polski (od 1945)
Fot. z zasobu Narodowego Archiwum Cyfrowego

Stanisław Mackiewicz (1896–1966), publicysta, pisarz, po-lityk, z wykształcenia


prawnik. W okresie I wojny światowej członek Zetu i POW, uczestnik wojny polsko-
bolszewickiej. Redaktor naczelny wileńskiego dziennika „Słowo” (1922–1939),
działacz grupy wileńskich konserwatystów, poseł na sejm z ramienia BBWR (1928–
1935). Monarchista, piłsudczyk, czołowy zwolennik porozumienia polsko-nie-
mieckiego w latach 30. Więziony w Berezie Kartuskiej (1939). Po 17 września 1939
na emigracji. Członek Rady Narodowej na uchodźstwie (1940–1941), przeciwnik
polityczny gen. Władysława Sikorskiego, redaktor pisma „Lwów i Wilno” (1946–
1950), premier rządu emigracyjnego (1954–1955). Po powrocie do kraju (1956) zajął
się przede wszystkim działalnością pisarską. Był autorem licznych, pełnych
oryginalnych sądów i polemicznej werwy publikacji, głównie o tematyce politycznej,
historyczno-politycznej i literackiej. Zmarł w Warszawie.
Pseudonim „Cat” zaczerpnął z opowiadania Rudyarda Kiplinga o kocie, który
chodził własnymi ścieżkami.
Stanisław CAT-MACKIEWICZ

pisma wybrane
wybór i opracowanie
Jan Sadkiewicz

Kropki nad i • Dziś i jutro

Myśl w obcęgach.

Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów

Historia Polski
od 11 listopada 1918 do 17 września 1939

O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona.


Polityka Józefa Becka

Lata nadziei:
17 września 1939 – 5 lipca 1945

Był bal

Europa in flagranti

Herezje i prawdy

Dom Radziwiłłów

Zielone oczy
Stanisław August

You might also like