Professional Documents
Culture Documents
FERRUCCIO BUSONI
[1]
ZARYS NOWEJ ESTETYKI MUZYKI
„Dem Musiker in Worten
Rainer Maria Rilke
verehrungsvoll und freundschaftlich
[2]
dargeboten”
„ Was sucht Ihr? Sagt! Und was erwartet Ihr?”
Ich weiß es nicht; ich will das Unbekannte!
Was mir bekannt, ist unbegrenzt. Ich will
Darüber noch. Mir fehlt das letzte Wort”
[F. Busoni, Der mächtige Zauberer]
„W owej chwili poczułem z całą pewnością i nie bez żalu,
że [...] nie napiszę więcej ani jednej książki ani po angielsku,
ani po łacinie, a to tylko ze względu na tę tak mnie
dręczącą dziwaczność [...] Otóż język,
w którym dane by mi było nie tylko pisać, ale też
myśleć, to nie łacina czy angielski, nie włoski czy hiszpański, lecz
język,
którego ani jedno słowo nie jest mi znane, a którym przemawiają do
mnie
rzeczy nieme i pewnego dnia, może dopiero z głębi mojego grobu,
nim właśnie będę musiał usprawiedliwić się przed jakimś nieznanym
sędzią.”
[Hugo von Hofmannsthal, List, przeł. Paweł Hertz,
[3]
w: tegoż, Księga przyjaciół i szkice wybrane, Kraków 1997]
1.
Pod względem formy literackiej są to tylko luźno spojone notatki, w rzeczywistości zaś –
wynik długich i powoli dojrzewających rozmyślań.
Zagadnienie o doniosłym znaczeniu zostaje tu poruszone tylko z pozorną śmiałością,
bez klucza do jego ostatecznego rozwiązania, ponieważ po wsze czasy pozostanie ono
niewyjaśnione.
Zagadnienie to obejmuje jednak szereg niezliczonych pomniejszych problemów, na które
zwracam specjalną uwagę tych, których dotyczą. Długo już bowiem nie zadawano sobie
trudu, by poważnie zgłębić istotę muzyki.
Są wprawdzie okresy, w których powstają rzeczy genialne i godne podziwu – co do mnie,
stawałem zawsze w pierwszych szeregach, by radośnie witać nowatorów [Fahnenträger] –
mimo to zdaje mi się, iż rozliczne drogi, którymi oni kroczą, wiodą wprawdzie w dal piękną,
lecz nie na wyżyny.
Duch dzieła sztuki, stopień odczucia i to, co ludzkie zawarte w arcydziele –
w zmieniających się czasach nie tracą na wartości; forma, która te trzy elementy ujmuje,
środki, którymi się one posługują i smak, narzucony przez epokę, w której te elementy
powstają, są przemijające i szybko się starzeją.
Duch i odczucie zachowują swój charakter niezmiennie tak w dziele sztuki, jak
i w człowieku; techniczne zdobycze chętnie uznawane i podziwiane zostają z czasem
prześcignięte, albo też smak nakazuje odwrócić się od nich z przesytem.
Cechy przemijające nadają każdemu dziełu piętno „nowoczesności” [das Moderne];
cechy stałe zaś chronią je od „staroświecczyzny”. W „nowoczesnym”, jak i „staroświeckim”
jest dużo cech prawdziwych i fałszywych, dobrych i złych. Coś absolutnie nowoczesnego w
ogóle w sztuce nie istnieje – są tylko zjawiska wcześniej lub później powstałe, bujniej
kwitnące lub prędzej więdnące. Zawsze istniały rzeczy nowoczesne i zawsze stare.
Formy sztuki są tym trwalsze, im się ściślej trzymają istoty konkretnego rodzaju sztuki,
im są czystsze w swych naturalnych środkach i celach.
Plastyka rezygnuje z wyrażania ludzkiej źrenicy i neguje barwę; malarstwo traci na
wartości, gdy porzuca płaszczyznę przedstawiającą i zwraca się w stronę sztuki teatralno
dekoratywnej lub obrazu panoramicznego;
architektura posiada swą formę podstawową, która według reguły konieczności, wspina
się od podnóża do szczytu; okna i dach wypełniają jej środek i nadają końcowe
ukształtowanie; warunki te są w architekturze stałe i niezachwiane;
poezja panuje nad abstrakcją myśli, które przybiera w słowa; sięga aż do
najodleglejszych krańców i posiada nieograniczoną niezależność: lecz wszelkie sztuki,
ośrodki i formy osiągają zawsze tylko jeden cel, mianowicie odzwierciedlenie natury
i przedstawienie ludzkich uczuć.
Architektura, plastyka, poezja i malarstwo stanowią odwieczne i dojrzałe sztuki, pojęcia
ich są utrwalone a cele ustalone, poprzez tysiące lat szukania znalazły one swą drogę,
[4]
krążąc jak planeta po swej orbicie .
W porównaniu z powyższymi formami sztuki – sztuka tonów jest dzieckiem, które
wprawdzie chodzić już nauczono, ale które wciąż należy prowadzić za rękę. Jest to sztuka
młoda, która jeszcze niczego nie przeżyła i nie przecierpiała.
Jest ona jeszcze nieświadoma swoich zalet i zdolności, które w niej drzemią:
jednakowoż jest muzyka cudownym dzieckiem, które dać może wiele piękna, które zdołało
już wiele osób zachwycić, i którego dary natchnienia uchodzą powszechnie za zupełnie
dojrzałe.
2.
Muzyka jako sztuka, tzw. muzyka europejska, istnieje zaledwie 400 lat, żyje w stanie
rozwoju, a być może jest to dopiero jej pierwotna faza, która jeszcze nie daje podstaw do
[5]
snucia dalszych przewidywań, a my mówimy o klasykach i uświęconych tradycjach! .
Wszak Cherubini wspomina już w swym podręczniku kontrapunktu o „starych”.
Posiadamy uformowane reguły, ustanowiliśmy zasady, przepisaliśmy prawa – stosujemy
prawa dorosłych w odniesieniu do dziecka, które jeszcze nie wie na czym polega
odpowiedzialność!
Jakkolwiek muzyka jest jeszcze dzieckiem, ale za to takim, które posiada już tę
promieniejącą zaletę, wyróżniającą je spośród wszystkich jego starszych towarzyszy. Tej
cudownej zalety prawodawcy nie chcą uznać, gdyż ich reguły uległyby wówczas
zachwianiu. Dziecko to unosi się w przestworzu! Nie dotyka stopami ziemi. Nie podlega
prawu ciężkości, jest prawie eteryczne, bezcielesne, przezroczyste, jest d źwięczącą
atmosferą, samą naturą – jest wolne!
Wolność jest jednak czymś, czego ludzie nie byli zdolni nigdy pojąć ani odczuć
całkowicie. Nie mogą oni jej ani poznać, ani uznać.
Zaprzeczają przeznaczeniu tego dziecka i krępują jego ruchy. Ta powiewna istota musi
się godnie poruszać, musi się, jak inni, stosować do reguł przyzwoitości; zaledwie
podskoczyć jej wolno, podczas gdy pragnęłaby pójść śladem tęczy i wraz z obłokami łamać
promienie słoneczne.
Sztuka tonów przyszła na świat jako sztuka wolna i odzyskanie tej wolności jest jej
przeznaczeniem. Stanie się ona najdoskonalszym ze wszystkich odzwierciedleń natury
dzięki swej niezależności od materii; nawet słowo poetyckie nie dorówna jej pod względem
nadziemskości, bo potrafi się ona skupić i rozpłynąć, potrafi być nieruchoma w swym
spokoju i niczym błyskawica w rozpędzie, wodzić na najwyższe szczyty, jakie tylko ludzie
są sobie w stanie wyobrazić – któraż inna sztuka posiada tę władzę? A jej oddziaływanie
godzi w pierś ludzką z ową intensywnością, która jest niezależna od „pojęcia”.
Odzwierciedla ona temperament bez opisywania jego właściwości, ze zwinnością
przynależną duszy oraz żywością momentów szybko następujących po sobie, podczas gdy
malarz lub rzeźbiarz zdolni są do oddania jednej tylko strony lub chwili, jednej „sytuacji”, a
wypowiadający się przy pomocy uporządkowanych słów poeta – do mozolnego
zasugerowania jednego temperamentu i jego odruchów.
Dlatego też przedstawienie i opisywanie nie stanowią istoty sztuki tonów; wypowiadamy
się tym samym przeciw muzyce programowej i przystępujemy do kwestii przeznaczenia
muzyki.
3.
Muzyka absolutna! To, co prawodawcy rozumieją przez to pojęcie jest może bardzo
odległe od absolutności w muzyce. „Muzyka absolutna” jest grą formy bez poetyckiego
programu, przy czym forma odgrywa rolę najważniejszą. Lecz to forma właśnie
przeciwstawia się absolutnej muzyce, która otrzymała w darze boski przywilej, unoszenia
się w przestworzu i wyzwolenia się z więzów wszelkiej materii. Odtwarzany na obrazie
zachód słońca kończy się wraz z ramą; nieograniczone zjawisko natury otrzymuje
czworokątną ramę, a raz wykonany rysunek obłoku pozostaje nie zmieniony na zawsze.
Muzyka może się rozjaśnić, zachmurzyć, przesunąć i wreszcie zniknąć jak zjawisko
niebiańskie, a instynkt dyktuje tworzącemu muzykowi uchwycenie owych tonów, które
w duszy ludzkiej w ten sam klawisz uderzają i wzbudzają ten sam oddźwięk, co zjawisko w
naturze.
Muzyka absolutna – przeciwnie – jest czymś całkowicie rzeczywistym, co przypomina
ustawione w pewnym porządku pulpity, stosunek toniki do dominanty, przetworzenia oraz
kody.
Oto słyszę drugiego skrzypka, który grając o kwartę niżej usiłuje mozolnie naśladować
pierwszego i bardziej od niego biegłego, słyszę jak daremnie się trudzi, nie osiągając
ostatecznie pożądanego rezultatu. Muzykę tę należałoby właściwie nazwać
architektoniczną, symetryczną lub uporządkowaną, a jest ona poniekąd wynikiem tego, iż
poszczególni kompozytorzy swemu natchnieniu i odczuciu nadawali tak ą formę, bo była ona
dla nich – lub dla czasu w którym żyli – najwygodniejsza. Prawodawcy zidentyfikowali
ducha, odczucie, indywidualizm owych kompozytorów i ich epokę z symetryczną muzyką, a
wreszcie nie mogąc odrodzić ducha, odczucia ani czasu – zachowali formę jako symbol i
wznieśli ją niby tarczę, niby objawienie nowej wiary. Poeci tonów szukali i znaleźli tę formę
jako najstosowniejszy środek do przekazania swych myśli innym; gdy zaś zniknęli –
prawodawcy poczęli odszukiwać i przechowywać szaty Euforiona pozostawione na ziemi:
„Będzie znaleźne! Ładna sztuka:
Choć płomyk zgasł już w tym gałganie,
I tak się na nim świat oszuka.
Poetom, niech się kłócą, za opłatą
Mogę cechową służyć szatą;
Talentów u mnie nie dostanie,
[6]
Ale pożyczać mogę im przebranie.”
Czyż nie jest rzeczą osobliwą, iż od kompozytora we wszystkim wymaga się
oryginalności, a zabrania mu się jej w formie? Toteż nie powinien nas dziwić fakt, iż w
momencie, gdy artysta istotnie staje się oryginalny – zaczynają go posądzać o brak formy.
Mozart! Ten poszukiwacz i wynalazca, ten wielki człowiek z sercem dziecka – jego
podziwiamy, do niego jesteśmy przywiązani, lecz nie do jego toniki i dominanty, do jego
przetworzeń i kod.
Pragnienie wyzwolenia do tego stopnia opanowało Beethovena, tego romantyka
rewolucjonistę, iż się posunął o mały krok, prowadząc muzykę po drodze powrotnej ku jej
wznioślejszej naturze; mały krok w wielkim zadaniu, krok wielki zaś na jego własnej drodze.
Muzyki w pełni absolutnej nam nie dał, lecz w niektórych chwilach przeczuwał ją, jak np. w
introdukcji do fugi z Sonaty fortepianowej Bdur op. 106 „Hammerklavier”. Poeci tonów
zbliżali się zresztą najbardziej ku istotnej naturze muzyki w ustępach introdukcyjnych i
pośredniczących (wstępy [Vorspiele] i przejścia), gdzie, jak sądzili, można było pominąć
stosunki symetryczne i bezwiednie swobodniej pooddychać. Nawet takiego, o wiele
mniejszego Schumanna porywa w podobnych chwilach coś bezgranicznego tej wszech
sztuki! – by wspomnieć tylko o przejściu do ostatniej części Symfonii dmoll; to samo
można też powiedzieć o Brahmsie i jego introdukcji do finału I Symfonii.
Ale z chwilą, gdy ci kompozytorzy przestępują próg głównego tematu, ich zachowanie
staje się sztywne i konwencjonalne niby biurokraty w kancelarii urzędniczej.
Obok Beethovena kompozytorem najbliżej spokrewnionym z „pramuzyką” jest Bach.
Jego fantazje organowe (lecz nie fugi) posiadają niewątpliwie wyraźne cechy krajobrazu
(rozumianego jako przeciwieństwo cech architektonicznych), a przyświęcającym im
[7]
inspiracjom można by dać nagłówek „człowiek i natura” ; przybierają one u niego bodaj
najśmielszy wyraz, bowiem przewyższył on jeszcze swych poprzedników (nawet jeśli ich
podziwiał i od nich korzystał) i ponieważ ta jeszcze młoda wówczas zdobycz stroju
temperowanego nasunęła mu niezliczoną ilość nowych sposobów wypowiadania się.
[8]
Dlatego też należy Bacha i Beethovena uważać za początek, a nie za
nieprześcignioną skończoność. Nieprześcigniony pozostanie z pewnością ich duch
i odczucie, co też potwierdzają we wstępie wypowiedziane słowa, mianowicie, iż duch
i natchnienie w rezultacie upływu czasu nie tracą na wartości, a ten kto wspiął się na ich
najwyższe szczyty, po wsze czasy będzie się wznosić ponad tłumem.
Tym, co należy jeszcze przekroczyć jest forma wyrazu i swoboda. Wagner, ten olbrzym
germański, który w brzmieniu orkiestry musnął ziemski horyzont, który wprawdzie
spotęgował formę wyrazu, lecz ujął ją w system (dramat muzyczny, deklamacja, leitmotyw)
jest przez swą samooznaczoną granicę niezdolny do dalszego wzlotu. Rodzaj jego
twórczości rozpoczyna się i kończy na nim samym, ponieważ doprowadził ją do najwyższej
doskonałości, do zaokrąglenia, i wreszcie dlatego, iż zadanie, które sobie sam wyznaczył
było tak ogromne, iż w pojedynkę nie mogło zostać wykonane. „Jednocześnie z
zagadnieniem daje on nam i jego rozwiązanie”, jak to już raz o Mozarcie wspomniałem.
Drogami, które wskazał nam Beethoven, mogą podążać tylko całe generacje. Może
stanowią one – jak wszystko w systemie świata – tylko jedno koło; jest ono jednak takich
rozmiarów, iż część, która dla nas pozostaje widoczna, wydaje nam się prostą linią. Koło
Wagnera ukazuje nam się za to w całej pełni. Jest kołem w wielkim kole.
Imię Wagnera wiedzie na powrót ku muzyce programowej. Jest ona przeciwieństwem tak
zwanej muzyki „absolutnej”, a pojęcia te są teraz tak utrwalone, iż nawet ludzie rozumni
wyznają tę lub ową wiarę nie uznając jakiejkolwiek trzeciej możliwości, która poza lub ponad
tymi dwiema istnieje. W rzeczywistości zaś muzyka programowa jest równie jednostronna i
ograniczona niczym ten, zwiastowany przez Hanslicka jako muzyka absolutna, osławiony
tapetowy deseń uporządkowanych dźwięków. Zamiast architektonicznych i symetrycznych
formuł, zamiast reguł toniki i dominanty, otoczyła się ta muzyka obowiązującym programem
poetyckim, a czasem wręcz filozoficznym niby obręczą.
Każdy motyw, jak mi się zdaje, zawiera w sobie, niby nasienie w roślinie, swój własny
pęd. Rozmaite nasiona roślin wydają też rozmaite rodzaje roślin, które się różnią pod
[9]
względem formy, liści, kwiecia, owoców, wzrostu i barwy .
Nawet jeden i ten sam gatunek rośliny przybiera w każdym okazie indywidualny
charakter wzrostu co do rozmiarów, kształtu i siły. Tak też w każdym motywie spoczywa z
góry przeznaczona skończenie dojrzała forma; każdy pierwiastek rozwija się odmiennie,
lecz każdy podlega jednocześnie prawu konieczności odwiecznej harmonii. Forma ta
pozostaje niezniszczalna, nie jest jednak nigdy jednolita.
Motyw w muzyce programowej również podlega tym samym uwarunkowaniom, lecz już w
swej następnej fazie rozwojowej musi się on kształtować nie według własnego prawa, lecz
„naginać” stosownie do ustanowionego „programu”. I tak motyw ów, już z założenia
wytrącony z naturalnej drogi, wspiął się w końcu niespodziewanie na szczyt nie za sprawą
własnej organizacji, lecz pod wpływem programu, akcji, filozoficznej idei.
Zaiste nader to ograniczona i prymitywna sztuka! Bywają wprawdzie dobitne, jaskrawo
malujące wyobrażenia muzyczne (dały one początek całej tej teorii), lecz środków tych jest
niewiele i stanowią one bardzo małą część sztuki dźwięków. Najbardziej uchwytne z nich są
te, które dźwięk przekształcają w odgłos naśladujący szmery natury: huk grzmotu, szum
drzewa i głosy zwierząt; mniej zrozumiałe są [znaki] symboliczne, wypływające z wrażeń
wzrokowych, takie jak błyskawica, odruch skoku, lot ptaka; są też znaki zrozumiałe tylko za
pośrednictwem pracy rozumowej: sygnał trąby, jako symbol wojny, pieśń pastuszka jako
symbol życia wiejskiego, rytm marsza jako oznaka kroczenia, chorał jako wyraz religijnego
uniesienia. Jeżeli do poprzedniego zaliczyć jeszcze charakter, instrumenty i pieśni
narodowe – wówczas otrzymamy cały zasób środków muzyki programowej. Ruch i spokój,
moll i dur, dźwięki wysokie i niskie dopełniają reszty. Są to drugorzędne środki możliwe do
wykorzystania i oprawione w dość szerokie ramy, lecz gdy potraktować je indywidualnie, nie
będą mogły zostać nazwane muzyką, podobnie jak figury woskowe nie mogą zasługiwać na
miano pomników.
I wreszcie cóż może mieć wspólnego przedstawienie jakiegokolwiek zdarzenia na ziemi,
relacja o złym sąsiedzie – czy to z przyległego pokoju, czy z innej części świata – z ową
muzyką, która wszechświat przenika!
Muzyka może co prawda odzwierciedlać emocjonalne stany człowieka – na przykład
trwogę (Leporello), wzmocnienie, wyczerpanie (ostatnie kwartety Beethovena),
zdecydowanie (Wotan), chwiejność, przygnębienie, ożywienie, surowość, miękkość,
wzburzenie, uspokojenie, niespodziankę, oczekiwanie i inne – podobnie jak wewnętrzne
zdarzenia zachodzące w świecie zewnętrznym, które w tych stanach emocjonalnych
zostały zawarte. Lecz muzyka nie mówi nam nic o przyczynach owych stanów: nie wyraża
radości z powodu zażegnanego niebezpieczeństwa, ani też samego niebezpieczeństwa,
które wywołuje lęk; ilustruje wprawdzie namiętność, lecz nie jest zdolna do wypowiedzenia
psychicznego charakteru tej namiętności, bez względu na to, czy chodzi o zazdrość, czy
zawiść; podobnie bezowocny okaże się wysiłek zmierzający do przeniesienia do muzyki
takich cech moralnych jak próżność, mądrość lub też wypowiadanie abstrakcyjnych pojęć w
rodzaju prawdy i sprawiedliwości. Czyż można sobie wyobrazić w jaki sposób należałoby w
muzyce przedstawić człowieka ubogiego ale równocześnie zadowolonego? Zadowolenie jako
stan duchowy można przenieść do muzyki, lecz co począć z ubóstwem i całym problemem
etycznym, który ma tu tak doniosłe znaczenie: wprawdzie biedny lecz zadowolony. Bierze
się to stąd, iż „ubóstwo” jest formą stosunków ziemskich i społecznych, która w odwiecznej
harmonii nie istnieje. Muzyka zaś jest cz ęścią dźwięczącego wszechświata.
4.
Wielką wadą współczesnej muzyki teatralnej jest to, iż ilustruje ona zdarzenia
zachodzące na scenie, zamiast stosownie do swego właściwego zadania – wyrażać stan
duchowy osób działających w akcji. Gdy scena stwarza iluzję burzy, zjawisko to zostaje
całkowicie objęte wzrokiem. Pomimo to wszyscy twórcy starają się ilustrować dźwiękami
burzę, co jest nie tylko zbytecznym i słabym powtórzeniem, lecz powoduje jednocześnie
zwłokę we właściwym zadaniu stawianym przed muzyką. Osoba działająca na scenie albo
poddaje się duchowemu wpływowi burzy, lub też jej stan duchowy pozostaje niezależny
wobec czynników zewnętrznych. Burza jest widoczna i słyszalna bez pomocy muzyki; lecz
to co równolegle zachodzi w duszy człowieka, to co niewidzialne i niesłyszalne, to właśnie
muzyka powinna nam wytłumaczyć.
Na scenie zachodzą także „widoczne” stany duszy o które muzyka troszczyć się nie
[10]
powinna. Weźmy pod uwagę sytuację sceniczną , w której nocą wesołe towarzystwo
oddala się ze śpiewem i znika nam z oczu, podczas gdy na przedzie sceny toczy się
zaciekła walka dwóch postaci, w której nie pada nawet jedno słowo. W tym przypadku
muzyka musi zastąpić nieuchwytne dla oka wesołe towarzystwo nie milknącym śpiewem:
to, co czynią dwaj bohaterowie walczący na przedzie sceny, i to, co odczuwają jest zresztą
zrozumiałe bez jakiegokolwiek objaśniania, a poza tym ze względów dramatycznych
muzyka nie powinna brać w tym udziału, by nie przerywać tragicznego milczenia.
Za zupełnie słuszną uważam zasadę starej opery, która nastrój wywoływany przez
dramatycznie poruszającą scenę ujęła w odrębną całość i wyśpiewała (aria). Słowo i gest
przyczyniały się do dramatycznego rozwoju akcji w mniejszym lub większym stopniu
wspieranej przez muzykę o charakterze recytatywnym; po dojściu do punktu spokojnego
muzyka ponownie zajmowała miejsce główne. Konwencja ta nie jest tak powierzchowna, jak
ostatnio starano się dowieść. Lecz i tu pojawiła się zesztywniała forma – „aria”, która
doprowadziła operę do zafałszowania jej wyrazu i w konsekwencji – upadku.
Słowo śpiewane na scenie zawsze stanowić będzie konwencję i przeszkodę
w osiągnięciu prawdziwego oddziaływania; chcąc się więc z tego konfliktu wycofać
z honorem, konstruowana jest akcja, w której osoby będą działać śpiewając, przy czym od
samego początku akcja ta musi się opierać na elementach nieprawdopodobnych,
nieprawdziwych i nadnaturalnych, tak aby jedna niemożliwość wspierała drugą, i by w ten
sposób obie mogły zostać uznane za możliwe do przyjęcia. Dlatego też tak zwany włoski
weryzm z powodu ignorowania tej najdonioślejszej zasady muzycznej sceny uważam za nie
do przyjęcia.
Stawiając pytanie o przyszłość opery trzeba wyraźnie wyjaśnić kwestię: „w jakich
momentach muzyka jest nieodzowna na scenie?” Precyzyjna odpowiedź brzmi następująco:
„do tańców, marszów, pieśni i z chwilą wprowadzenia do akcji elementów
nadprzyrodzonych”. Następstwem tego jest wybór nadprzyrodzonego materiału jako treści.
Oprócz tego trzeba też wybrać absolutną „grę” przejawiającą się w otwarcie ukazywanych
na scenie przebierankach, w idei żartu i nierzeczywistości jako przeciwieństwach powagi i
prawdy życiowej. Wtedy uzasadnione będą sytuacje, w których protagoniści za
pośrednictwem śpiewu wyznają sobie miłość lub wyrażają nienawiść, w których ze śpiewem
na ustach padają w pojedynku, w patetycznych wybuchach wytrzymują fermaty na wysokich
tonach; wtedy stanie się zrozumiałe, iż postacie naumyślnie zachowują się inaczej niż w
życiu codziennym, zamiast (jak w naszych teatrach, a nawet w operze) nienaumyślnie
czynić wszystko na odwrót.
Opera powinna opanować świat nadzmysłowy, jako przynależny jej z natury obszar
zjawisk i wrażeń, powinna stworzyć świat iluzji, który życie odbija w zwierciadle
czarodziejskim – lub też w zwierciadle śmiechu; powinna nam dać świadomie to, czego
w życiu rzeczywistym znaleźć nie można: zwierciadło czarodziejskie – operze poważnej,
zwierciadło śmiechu – operze komicznej. Niech będą w nią wplecione taniec, gra masek
i czary, aby widz na każdym kroku stykał się tylko z kłamstwem i nie postrzegał niczego w
kategoriach przeżycia. Tak jak artysta, który wzruszając sam powinien pozostać
niewzruszony – a tym samym nie powinien tracić panowania nad swymi środkami – tak też
widz, chcąc wchłonąć wrażenia teatralne, nie powinien ich nigdy traktować na równi
z zeczywistością, po to, aby rozkosz artystyczna nie spadła do poziomu ludzkiego
współczucia. Aktor niechaj „gra” – nie przeżywa. Widz niechaj pozostanie niedowiarkiem, a
będzie potrafił doznawać wrażeń duchowych i delektować się.
Opierając się na podobnych założeniach można by się spodziewać wielkiej przyszłości
opery. Lecz pierwszą i najsilniejszą przeszkodę stanowi, obawiam się, sama publiczność.
Jej oczekiwania wobec teatru – jak sądzę – ograniczają się do motywów kryminalnych i
można by nawet przypuścić, iż dlatego większość wymaga od sceny dostarczania silnych
przeżyć, ponieważ takowe są jej przeciętnej egzystencji zupełnie obce; a może brak jej
odwagi do przeżywania konfliktów, za którymi odczuwa tęsknotę. Scena zaś obdarowuje tę
większość tymi konfliktami, nie narażając na niebezpieczeństwo i złe skutki, broni ją od
kompromitacji i wysiłków. Publiczność bowiem nie wie o tym i nie chce wiedzieć, iż aby
właściwie odczuć jakiekolwiek dzieło sztuki, połowę pracy wykonać musi samodzielnie.
5.
Wykonawstwo [der Vortrag] muzyczne pochodzi z owych wyżyn, z których zstąpiła
sama muzyka. Gdy muzyce zagraża niebezpieczeństwo ziemskości, wykonawstwo
powinno jej pomóc w powrocie na właściwy poziom i przywrócić ją do stanu „wznoszącego”.
Notacja, zapisywanie utworów muzycznych jest przede wszystkim pomysłowym
środkiem utrwalania improwizacji, przydatnym podczas jej powtórnej konkretyzacji.
Wzajemna relacja notacji i improwizacji przypomina stosunek portretu do żywego modela.
Wykonawca musi ponownie ożywić sztywność znaków i wprowadzić je w ruch.
Prawodawcy wymagają jednakże od wykonawcy, aby oddawał sztywność znaków
i ważają działalność odtwórczą za tym doskonalszą, im ściślej jej rezultaty respektują owe
znaki.
[11]
To, co inspiracja kompozytorska musiała przez owe znaki utracić , wykonawca mocą
swej własnej inspiracji powinien odrodzić.
Prawodawcy uznają tylko istnienie znaków; nowa muzyka wywiedziona zostaje z tych
znaków i to one mają teraz stanowić synonim sztuki dźwięków.
Gdyby było to w mocy prawodawców, jeden i ten sam utwór muzyczny musiałby
rozbrzmiewać w równych odstępach czasu niezależnie od tego, przez kogo i w jakich
warunkach byłby wykonany.
Nie jest to jednak możliwe, gdyż stawia temu opór unosząca się, ekspansywna natura
tego boskiego dziecka [muzyki]; domaga się ona swego przeciwieństwa. Jeden dzień różni
się od drugiego, mimo iż każdy rozpoczyna się jutrzenką. Wielcy artyści grają swe własne
utwory rozmaicie, przetwarzają je w mgnieniu oka, to przyspieszają, to zwalniają ich tempo
– czego nie zdołali oddać w znakach – ale postępują tak zawsze według ustanowionych
praw „odwiecznej harmonii”.
Prawodawcy nie uznają tego faktu, toteż zwracają uwagę twórcy na jego własne znaki.
W obecnej chwili przyznaje się rację prawodawcom.
„Notacja” („skrypcja”) nasuwa mi myśl o transkrypcji – obecnie nader źle rozumianym,
prawie obelżywym pojęciu. Dość częste sprzeciwy, które wywoływałem wspominając
o „transkrypcji” oraz sprzeciwy, który we mnie wzbudzała nierozsądna krytyka, zmusiły
mnie do wyświetlenia tej kwestii. Już wszelkie notowanie stanowi transkrypcję
abstrakcyjnego pomysłu. Z chwilą gdy pióro osiąga władzę nad pomysłem abstrakcyjnym,
myśl traci swą oryginalność. Zamiar zapisania pomysłu powoduje już tym samym wybór
rodzaju metrum i tonacji. Środki formalne i brzmieniowe, w których kompozytor musi się
wypowiedzieć, coraz bardziej narzucają mu jego drogę i granicę.
Podobnie dzieje się z człowiekiem. Zrodzony nago i z niewyraźnie sprecyzowanymi
upodobaniami dobrowolnie decyduje się lub też nagle zostaje zmuszony do dokonania
wyboru jakiegokolwiek zawodu. Chociaż zdarza się, że wytwór pomysłu jest na wskroś
oryginalny, z chwilą wypowiedzenia zostaje on jednak zniżony do poziomu pewnej klasy.
Pomysł ów wtłacza się w ramy sonaty lub koncertu, człowiek zaś wdziewa mundur żołnierza
lub habit duchownego. I w ten oto sposób uzyskujemy opracowanie oryginału. Tę pierwszą
transkrypcję od drugiej dzieli stosunkowo mały krok; o tej drugiej mówi się wiele, ale przy
tym przeoczany bywa fakt, że transkrypcja nie psuje oryginału, który tym samym niczego
przez nią nie traci.
Interpretacja jakiegokolwiek utworu jest także transkrypcją, która również nie może –
nawet gdyby była najbardziej swobodna – zniweczyć istnienia oryginału.
Arcydzieło muzyczne, tak przed, jak i po wykonaniu nie zmienia swej wartości. Jest ono
zarazem współczesne i pozaczasowe, a jego istota daje nam uchwytne wyobra żenie
nieuchwytnego pojęcia idealności czasu.
Większość kompozycji fortepianowych Beethovena przypomina transkrypcje orkiestrowe,
większość zaś utworów orkiestrowych Schumanna – transkrypcje fortepianowe, czym też są
one pod pewnym względem.
Osobliwe, iż forma wariacji cieszy się u „prawodawców” wielkim uznaniem. Jest to
zadziwiające, gdyż forma wariacji – jeśli zbudowana została na temacie obcym – daje cały
szereg opracowań tym bardziej pozbawionych respektu dla oryginału, im bardziej są one
pomysłowe.
Dlatego opracowanie [Bearbeitung] nie ma racji bytu, gdyż zmienia oryginał; lecz
dopuszczalna jest przeróbka [Veränderung], mimo że i ona prowadzi do opracowania
oryginału [original bearbeitet].
6.
„Muzykalność” jest pojęciem właściwym Niemcom, a wyrazu o takim znaczeniu nie
posiada żaden inny język. Jest to pojęcie stanowiące własność Niemców, lecz nie całej
kultury [europejskiej], a jego znaczenie jest fałszywe i nieprzetłumaczalne. Słowo
„muzykalny” wywodzi się od słowa muzyka, „poetycki” od poezji, a „fizykalny” od fizyki. Gdy
mówię: Schubert jest najbardziej muzykalnym człowiekiem, równa się to temu, jak gdybym
powiedział: Helmholz był jednym z najbardziej fizykalnych. Muzykalny oznacza też i to, co
dźwięczy w rytmach i interwałach. Szafa może być „muzykalna”, gdy zawiera „mechanizm
[12]
grający” .
W sensie porównawczym „muzykalność” może oznaczać melodyjność.
„Moje wiersze są zbyt <<muzykalne>>, ażeby mogły być przeniesione do muzyki”
powiedział mi raz znamienity poeta.
„Spirits moving musically
To a lutes well – tuned law”
pisze E.A. Poe; wreszcie mówimy słusznie o „muzykalnym śmiechu”, kiedy dźwięczy on
jak muzyka.
W przyjętym i używanym prawie wyłącznie w języku niemieckim znaczeniu tego słowa,
człowiekiem muzykalnym jest ten, który swą muzykalność manifestuje w ten sposób, iż
odróżnia i odczuwa techniczną stronę tej sztuki. Przez pojęcie techniczny rozumiem tu
rytm, harmonię, intonację, prowadzenie głosów i rodzaje tematów [die Thematik]. Im
człowiek więcej subtelności zdoła wysłyszeć i wyrazić, tym za bardziej muzykalnego będzie
uchodzić.
Wobec olbrzymiego znaczenia tych części składowych muzyki, największe znaczenie
osiągnęła oczywiście „muzykalność”. A więc artysta, który dysponuje doskonałą techniką
gry, musiałby uchodzić za najbardziej muzykalnego wykonawcę; ale, że przez pojęcie
„techniki” rozumie się tylko mechaniczne opanowanie instrumentu, więc „technika”
i „muzykalność” stały się kategoriami przeciwstawnymi.
Doszło nawet do tego, iż utwór muzyczny nazywa się „muzykalnym”, a o wielkim
kompozytorze jakim był Berlioz mówi się, że nie był w dostatecznej mierze „muzykalny”.
„Niemuzykalność” stanowi największą naganę; scharakteryzowaną w ten sposób osobę
wystawia się na pogardę.
We Włoszech, gdzie upodobanie do muzyki jest powszechne, różnica ta nie istnieje,
a język włoski tego terminu wcale nie posiada. We Francji, gdzie odczucie muzyki jest
narodowi zupełnie obce, istnieją muzycy i niemuzycy. Reszta „aime beaucoup la musique”
[13]
lub „ils ne l’aiment pas” . Jedynie w Niemczech honoruje się „muzykalność”, tj. nie tylko
odczucie muzyki i zamiłowanie do niej, lecz przede wszystkim zrozumienie dla jej
technicznych środków oraz zastosowanie reguł i przepisów.
Tysiące rąk trzyma to dźwięczące dziecko i w dobrej wierze czuwa nad krokami, które
ono stawia, aby się nie uniosło i nie ucierpiało podczas poważnego upadku. A choć jest ono
jeszcze tak młode, jest już – wieczne; lecz czas jego wolności nastąpi dopiero gdy
przestanie być „muzykalne”.
7.
Uczucie jest moralną sprawą honoru – podobnie jak uczciwość – właściwość, której nikt
nie pozwala sobie negować tak w sztuce, jak i w życiu. Jednak o ile w życiu można
wybaczyć brak uczucia mając na uwadze tak błyskotliwe cechy charakteru jak odwaga czy
nieprzekupność, o tyle w sztuce stanowi ono najwyższą wartość moralną.
Uczucie (w muzyce) wymaga wszakże dwóch towarzyszy: smaku i stylu. Lecz w życiu
rzadko spotyka się smak i prawdziwe uczucie, a co się tyczy stylu, to należy on do
dziedziny sztuki. To, zaś co pozostaje, jest tylko wyobrażeniem uczucia, które należałoby
nazwać czułostkowością i napuszeniem. Od uczucia wymaga się przede wszystkim, aby
było uchwytne. Powinno być ono podkreślone tak, aby każdy mógł je zauważyć, widzieć i
słyszeć. Podaje się je publiczności bardzo powiększone na ekranie, tak że obraz tego
uczucia tańczy natarczywie przed oczami; wrzeszczy się, aby dotarło ono do uszu tych, dla
których sztuka jest dziedziną odległą i wreszcie pozłaca się je, aby wprawiało w podziw
upośledzonych.
W życiu uczucie wyraża się również w minach, słowach i gestach, lecz rzadsze
i prawdziwsze jest uczucie, które działa bez słów, a najcenniejsze takie uczucie, które się
skrywa.
Przez uczucie rozumie się powszechnie delikatność, ból i wybujałość wyrazu.
Ileż to jeszcze ukrytych skarbów spoczywa w cudownym kwiecie odczucia!
Powściągliwość i wyrozumiałość, poświęcenie, siła, czyn, cierpliwość, hojność, radość
i owa wszechwładna inteligencja od której właściwie uczucie pochodzi.
Nie inaczej jest w sztuce, która odzwierciedla życie, a jeszcze wymowniej w muzyce,
powtarzającej uczucia życiowe; do tego wszakże – jak podkreśliłem – dołączyć trzeba
smak i styl, które odróżniają sztukę od życia.
To, co laik i mierny artysta wypowiadają z trudem jest tylko niewielkim detalem uczucia,
jego małym wycinkiem.
Wielkie uczucie mieszają laicy, półartyści, publiczność (a także krytyka niestety!)
z niezdolnością odczuwania, ponieważ oni wszyscy nie potrafią wsłuchiwać się w szerzej
zakrojone partie, stanowiące składniki jeszcze większej całości. Uczucie jest więc także
ekonomią.
A zatem odróżniam: uczucie jako smak, jako styl i jako ekonomię. Każde jako całość i
jako trzecią część całości. W nich i nad nimi panuje subiektywna trójjedyność:
temperament, inteligencja i instynkt równowagi.
Ta szóstka prowadzi korowód w tak subtelnym porządku par i powiązań, dźwigania
i unoszenia się, ruchu i stagnacji, iż trudno wyobrazić sobie coś bardziej kunsztownego.
Gdy akord złożony z dwóch trójdźwięków brzmi czysto, wtedy z uczuciem powinna się
skojarzyć fantazja: oparta na owych sześciu cechach uczucia nie ulegnie ona zwyrodnieniu,
natomiast ze związku wszystkich żywiołów zrodzi się osobowość. Pochłania ona bodźce
świetlne niczym soczewka, odbija je na swój sposób niczym negatyw, a słuchaczowi
ukazuje się właściwy obraz.
Jeśli smak posiada udział w uczuciu, zmienia on to uczucie – jak wszystko – wraz
z upływem czasu swoje formy wyrazu. A to oznacza, że jedna lub druga strona uczucia
zyskuje raz w jednym, raz w innym czasie pierwszeństwo – jednostronnie pielęgnowana,
szczególnie podkreślana.
Za czasów Wagnera, jak i po nim, przyszła kolej na bezgraniczną zmysłowość: do
czasów obecnych kompozytorzy nie przezwyciężyli jeszcze formy „stopniowania” w afekcie.
Po każdym spokojnym początku następuje nagłe uniesienie. W tym względzie nienasycony,
ale i niewyczerpany Wagner znajdował swój punkt wyjścia, a po osiągnięciu momentu
kulminacyjnego znowu musiał doprowadzać do uspokojenia, by potem po raz kolejny
uzyskiwać efekt uniesienia.
U współczesnych Francuzów widoczny jest zwrot: ich uczucie jest refleksyjną
wstydliwością, więcej jeszcze – wstrzemięźliwą zmysłowością: po pnącej się w górę
ścieżce wytyczonej przez Wagnera nastąpiły monotonne mroczne równiny. Tak oto tworzy
się w uczuciu „styl”, gdy kieruje nim smak.
„Apostołowie Dziewiątej Symfonii” wymyślili w muzyce pojęcie głębi. Posiada ono
jeszcze swą pełną wartość zwłaszcza w krajach germańskich. Istnieje głębia uczucia
i głębia myśli: ta druga ma charakter literacki i nie może być zastosowana w odniesieniu do
dźwięków.
Głębia uczucia ma zaś charakter duchowy i jest właściwa naturze muzyki. Apostołowie
Dziewiątej Symfonii wartościują głębię w muzyce w dość osobliwy, chociaż niedostatecznie
sprecyzowany sposób. Głębia jawi się w pełni, kiedy próbuje się ją uzyskać przez
wytworzenie wrażenia ciężkości: ukazuje się ona wtedy – dzięki asocjacji myśli – za sprawą
uprzywilejowanego „głębokiego” rejestru i (jak zdołałem zaobserwować) przez wskazywanie
na drugą, ukrytą myśl, najczęściej literackiej natury. Choć znamiona te nie są jedyne,
posiadają wszakże najistotniejsze znaczenie.
Przez pojęcie głębi uczucia każdy przyjaciel filozofii powinien rozumieć zagłębienie się w
uczuciu: zupełne poddanie się w nastrojowi. Kto podczas wesołego święta karnawałowego
snuje się smętnie lub też przyjmuje wszystko z obojętnością, kto nie został porwany lub
wzruszony przez potężną autosatyrę masek i straszydeł, kto nie uległ niepohamowanej sile
zdolnej okiełznać prawo, kto nie dał się uwieść swobodzie mściwego żartu, ten jest
niezdolny do zanurzenia się w głębi uczucia.
Potwierdza się tu znowu przekonanie, że głębia uczucia tkwi w całościowym uchwyceniu
– choćby najbardziej swawolnego – nastroju i że rozwija się ona w procesie jego
przekazywania: podczas gdy zwykłe wyobrażenie o głębokim uczuciu ujmuje zaledwie jedną
stronę ludzkiego uczucia i tylko tę stronę pielęgnuje [specialisiert].
W tak zwanej „Pieśni szampańskiej” z Don Giovanniego większa jest „głębia” niż
w niejednym marszu żałobnym lub nokturnie: głębia uczucia wymaga, aby nie trwonić go na
podrzędne i nieważne cele.
Przełożyła E. G. (powyższy przekład – po raz pierwszy opublikowany w „Zdroju” z 1918
r.
[ t. 3, nry 2, 3, 5, 6] – poprawił i uzupełnił Marcin Gmys)
[w następnym zeszycie „De Musica” ukaże się druga część Zarysu >>> wraz
z planowanym posłowiem samego Busoniego oraz komentarzami od Redakcji]
Powrót do spisu treści
[1]
Wydanie I – Triest 1907; wydanie II (poszerzone) – Lipsk 1916 [przyp. red].
[2]
Dedykację tę zamieścił Busoni przygotowując II wydanie Zarysu [przyp. red.].
[3]
Pierwsze motto zamieszczone zostało już wydaniu Zarysu z 1906 r.; cytat z Hofmannsthala natomiast dołączony został dopiero do wydania lipskiego [przyp. red].
[4]
Pomimo to i w nich smak i charakter często się odmładza i odnawia.
[5]
„Tradycja” jest to maska gipsowa zdj ęta po śmierci, kt óra na przestrzeni wielu lat przeszła przez r ęce niezliczonych rzemieślników, by w ko ńcu jeszcze bardziej
zdradzać swoje podobieństwo do oryginału.
[6]
Wypowiedź Forkiady z ostatniej odsłony III aktu II części Fausta Goethego (przekład Adama Pomorskiego; Warszawa 1999, s. 421 [przyp. red.]).
[7]
Jego recytatywy w Pasjach posiadają coś „po ludzku mówiącego”, a nie deklamującego.
[8]
Jako charakterystyczne cechy osobowo ści Beethovena na uwagę zasługują: polot poetycki, potężna ludzka wrażliwość (która dała początek jego rewolucyjnemu
przekonaniu) oraz przeczucie nowoczesnej nerwowości. Cechy te s ą oczywiście przeciwieństwem cech w łaściwych „klasykowi”. Oprócz tego nie jest Beethoven
„mistrzem”, w znaczeniu Mozarta lub późnego Wagnera, gdyż sztuka jego jest właśnie zwiastunem – wyższej wprawdzie – ale jeszcze nie w pełni doskonałej sztuki (por.
następny ustęp).
[9]
„ [...] Beethoven, którego szkice tematyczne lub wstępne są niezliczone, znalazłszy temat nowy, jak się zdaje pragnął tym samym dać całkowity rozwój [...] ”. Vincent
d’Indy: César Frank.
[10]
Z Opowieści Hoffmanna Offenbacha.
[11]
Jak bardzo notowanie wpływa na styl muzyki, krępuje fantazję, jak z niego ukształtowała się forma, a z formy „konwencjonalizm” wyrazu – charakterystycznym tego
przykładem jest E.T.A. Hoffmann, na którym proces notacji mści w sposób tragiczny.
Wyobraźnia tego niepospolitego człowieka zatopiona w marzeniach i przebywająca w świecie transcendentalnym, powinna by w marzycielskiej i transcendentalnej sztuce
tonów znaleźć właściwy wyraz i odd źwięk. Zasłona mistyczna, wewnętrzny oddźwięk natury, dreszcz nadziemskości, zamierzchłe, niepewne, na wpół jawne obrazy –
wszystko to z precyzyjn ą wyrazistością skreślone, powinno by moc ą muzyki przybrać postać ż ywą i pełną. Lecz porównajmy choćby najlepszy utw ór muzyczny
Hoffmanna z najsłabszym jego utworem literackim, a przekonamy się ze smutkiem, jak przejęty przez niego system reguł metrum, formy okresowej i tonacji w połączeniu
ze stylem opery współczesnej zdołał z poety uczynić filistra.
A że miał inne pojęcie o muzyce dowodzą dość liczne i trafne uwagi poety na jej temat:
„Zatem! Do przodu i do przodu p ędzi nieustannie władczy duch świata; już nigdy postacie z przeszłości nie powrócą tak uradowane jak za życia, lecz prawda nie
przeminie i trwać będzie wiecznie, zaś cudowna jednia duchów połączy w tajemniczy sposób przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Duch dawnych mistrzów żyje nadal
– ich śpiew nie zamarł, a jedynie nie został dosłyszany we wszechogarniającym zgiełku dzikiego, kapryśnego wiru, który nas wszystkich porwał. Niechaj czas spełnienia
się naszych oczekiwań nie będzie odległy, niechaj nastanie bogobojne życie w spokoju i radości, a muzyka niechże bez ograniczeń i z siłą poruszy skrzydła anielskie,
aby zapoczątkować nowy lot w zaświaty – tam gdzie jej ojczyzna, a skąd na ludzkie serca spłynie pocieszenie i ukojenie” [E.T.A. Hoffmannn, z tomu Bracia serafiońscy].
[12]
Jedynymi ludźmi, kt órych należałoby uznać za muzykalnych byliby śpiewacy, ponieważ potrafią brzmieć sami z siebie. W ten sam sposób clowna, który wykonuje
trik i wydaje z siebie przy dotknięciu go dźwięk, nazwać można fałszywie muzykalnym człowiekiem.
[13]
„Te kompozycje są tak muzykalne”, powiedział mi kiedyś skrzypek o pewnym utworku na cztery ręce, który uważałem z zupełnie błahy.