You are on page 1of 52

Władysław Borówka

„Misja”
Przedstawienie oraz krytyka dzienników znalezionych w grobowcu na dalekiej koloni ziemskiej Aurora w
systemie gwiezdnym Proxima Centauri w roku 1781, nieodzowna biblia sekty religijnej - Kandymanów. W związku z
licznymi spekulacjami i kontrowersjami co do treści tekstu rzekomo dowodzącymi o istnieniu "boga" oraz "metodzie
poznania prawdy" postanowiłem przybliżyć społeczeństwu Imperium tenże utwór. - Władysław Borówka.

Marzec, 1795
Numer ewidencyjny (98576/6/mi)
zezwalający na transfer tekstu do personalnych fonowizorów obywateli Imperium Układu Pięciu Gwiazd.

Od Redakcji:

Zapiski te znaleziono w grobowcu na dalekiej koloni ziemskiej Aurora w systemie gwiezdnym


Proxima Centauri. Wytłoczone zostały na tablicach z brązu, aby nie zniszczały z upływem czasu. Treść
ich została najwierniej oddana współczesnemu Czytelnikowi, lecz należało zredagować język, którym
posługiwał się autor tychże „listów”. Bez właściwego przekładu języka starosłowiańskiego, być może
niewielu Czytelników mogłoby właściwie zrozumieć kontekst.

Taka sytuacja zmusiła Redakcję do „przetłumaczenia” tekstu na język nowożytny. W wersji


oryginalnej pozostały nazwy własne, takie jak Kastylia (dzisiejsza Hiszpania), Portucale (Portugalia) itd.
Zmiany dotyczą zarówno stylu, gramatyki ale także pojęć używanych przez Autora. Nierozszyfrowane
wątki pozostawiliśmy w pierwotnej, oryginalnej treści.

Korzystając z okazji chciałbym podziękować wszystkim osobom, które pomogły mi w


opracowaniu i we właściwym zrozumieniu tego przekazu, w szczególności prof. Filipowi Grubskiemu,
prof. J. Kartowskiemu oraz korporacji Hexa-scan. Bez ich wsparcia nie udałoby mi się przedstawić
dzisiejszemu Czytelnikowi tych kontrowersyjnych, ważnych idei.

Na końcu postarałem się o opinię trzech ważnych autorytetów, które – mam nadzieję –
przyczynią się do ukazania treści przekazu w pełniejszym świetle.

Prof. Władysław Borówka


Misja (dzień trzeci)

Przedwczoraj wypłynąłem z cypryjskiego portu Famagusty. Ową podbitą przeze mnie wyspę
żegnałem nie bez żalu. Chociaż nie przebywałem tam długo, niecały rok, to jednak zdążyłem się
przyzwyczaić do tamtejszych ludzi, ziemi, klimatu. Val, moja towarzyszka z Zakonu, przekonała mnie
jednak do posłuszeństwa, jakiego oczekiwał ode mnie Imperator. Zostawiłem tam kochankę, piękną
Meldivę o oliwkowej cerze i wspaniałych, szarych oczach. Jej kształtna sylwetka zabawia teraz zapewne
nowego namiestnika Cypru, Drewoja, który przybył do nas niczym tatarski wiatr, z wojskiem na
dwudziestu kilku statkach. Ów chorwacki Wolanin czy to z impertynencji czy też powodowany
ignorancją zwykł nazbyt zuchwale wydawać rozkazy ludziom z Zakonu Zamkowego; sprawiało to nawet
wrażenie, jakby sam uważał się za doskonale urodzonego.
Jego przybycie na wyspę oznaczało moją dymisję jako głównego naczelnika wojsk. Było to na
tyle niespodziewane, co irytujące. Oto Imperator, mój kochany bratanek, napisał w listach do mnie, iż
powołuje Drewoja na dowódcę sił zbrojnych Cypru. Miałem mu przekazać bezzwłocznie pełnię władzy.
Nie wyjaśniono mi natomiast jaki jest powód nominacji akurat tego, nieznanego mi człowieka na tak
odpowiedzialne stanowisko. List mówił jedynie o „ wielkich zasługach dla Imperium” jakich ponoć ów
rycerz dokonał.
Nie było mnie na zamku w stolicy wyspy gdy przypłynęła ta potężna armada statków. Moja
absencja spowodowana była walkami jakie toczyłem jeszcze na wschodzie kraju. Odpierałem inwazję
Mameluckich hord, które łudząc się, iż skorzystają ze zmęczenia moich podwładnych po wcześniejszych
walkach z Turkami, opanują wyspę wysyłając mnie i moją armię do piekła. Pomylili się boleśnie.
Właśnie gdy pertraktowałem cenę za tysiąc brańców po ostatecznej, wygranej bitwie, dowiedziałem się,
że moja władza nad tą ziemią została zawieszona . Wkrótce poznałem przyszłego namiestnika. Był to
wysoki, surowy mąż, jego twarz naznaczona była licznymi bliznami. Strzelał oczyma na boki niczym
jakiś dziki, zaszczuty zwierz podczas polowania. Był na tyle nieufny, że wszędzie chodził z dwoma
przybocznymi ochroniarzami z Zakonu Zamkowego. Był więc nie lada wyzwaniem. Oczywiście musiałem
okiełznać i zawładnąć tym człowiekiem tak, by jego przybycie nie przekreśliło mojej kariery.
Cypr był wspaniałą odskocznią do sukcesji o imperialny tron Złotej Macierzy. Położenie
geograficzne wyspy, na rubieżach Imperium w strategicznym i ważnym węźle szlaków handlowych
wymagało od zarządcy siły i sprawnego manewrowania politycznego. Prowincja ta była wyśmienitym
azylem w czasie zagrożenia, stawała się wielką twierdzą obronną, z jej górami i wysokimi klifami. Moja
sława powoli rozprzestrzeniała się wśród poddanych na kontynencie. Istniała więc realna perspektywa
zajęcia wysokiej pozycji w Imperium, nie mogłem tego zaprzepaścić. Wraz z Val uknuliśmy pewną
intrygę.
Zauważyliśmy jak zazdrośnie Drewoj patrzył na Meldivę. Biedak pewnie wiedział, że cypryjka
jeszcze niedawno okazywała mi swoje względy. Jest to ambitny, lecz także zaślepiony w duchu
człowiek. Na tej cesze zakotwiczyliśmy nasze późniejsze postępowania. Plan okazał się prosty, wręcz
banalny. Przekonałem przeto Meldivę, zresztą nieziemską kochankę, aby owładnęła duszą nowego
namiestnika Cypru, na co ta zgodziła się (chciała nawet płynąć z nami, lecz, mimo iż sam chciałem jej
tu towarzystwa, namówiłem do pozostania). Wystarczyło posadzić ich obydwoje obok siebie przy jednej
z ostatnich kolacji na naszą cześć, a ta śliczna „lisica” od pierwszej modlitwy dziękczynnej zaczęła swoje
czary. Gdy wypływaliśmy, Drewoj był już opętany w miłosnych ryzach ramion Meldivy. Im większą czuł
radość z faktu wyższości nade mną tym bardziej pogrążał się w czeluści spisku przeciwko niemu. Jego
nieobeznanie się w dworskich komerażach zgubiło go, a wraz z tym przekreślało jego faktyczną władzę
w prowincji. Oczywiście mój powrót nie zależy tylko od jednej kochanki, nad wszystkim panują Siostry.
Pomimo, iż są one z zasady neutralne, „oddane ciałem i duszą Imperium” to wiem, że zawsze mogę na
nie liczyć. Moje pozostawione wojsko również jest mi lojalne. Przyszłość po zakończeniu Misji wygląda
dość przejrzyście. Jedyne co mnie teraz niepokoi to misja jaką mój potężny władca, dobry krewniak i
szczęście moich oczu nakazał mi wykonać. Czyżby obawiał się mojej rosnącej potęgi?
Płyniemy dwoma statkami, wielomasztowcami. Arabskim nie ufam, zbyt wiele ich zatopiłem, tych
Mameluckich i Tureckich. Jestem na nowym, imperialnym statku, jakim obdarował nas Drewoj. Dziwna
to konstrukcja, drewno wydaje się być silne niczym stal, jednak lekkie jak słoma. Widać Zakon
„Teleologów” (jak ja ich nazywam, gdyż ich końcowe wyroby są znakomite) stara się przypodobać
Imperium, oddając mu takie tajemnice w posiadanie. Piszę te słowa na ciemnym, zdawałoby się
mahoniowym biurku oficerskim, w niewielkiej kajucie na samej górze ładowni statku. Nie jest ze mnie
dobry marynista, faktem dość paradoksalnym jest to, że więcej nauczyłem się o konstrukcjach łodzi,
gdy je zatapiałem, niż z ksiąg czy też samej praktyki. Muszę wspomnieć mojemu przybocznemu
Teleologowi, trochę nieznośnemu staruszkowi, lecz przy lepszym poznaniu, dobremu i wiernemu, i mnie
i wiedzy, który za wszelką cenę chce mi przekazać jak najwięcej faktów, aby dał mi księgę o tych
morskich fortecach. „Krzewić wiedzę w ludzie” to ich maksyma. Przyznam się, że potrzebuję tego
dziwnego milczka, zresztą Val ma z nim świetny kontakt, a jej niczego nie potrafię odmówić.
Zastanowiła mnie księga jaką dała mi Val o celu naszej podróży Portucale. Ziemie te, na
zachodnim krańcu półwyspu Iberyjskiego, znane były już w czasach rzymskich jako Lusitania.
Tamtejsze plemiona zostały zlatynizowane i zjednoczone pod sztandarem pax romana. Po upadku
Cesarstwa Rzymskiego zostały najechane i podbite przez ludy Germańskie (Swebów i Wizygotów).
Późniejsze perypetie tej dość biednej krainy wiążą się z kolonizacją arabską. Utworzony tam Kalifat w XI
wieku w Kordobie rozpadł się. Powstały małe hrabstwa (na południu) zwane „taifas”( od arabskiego
partia, chorągiew). Jednakże na północy prowincji trwała wiara chrześcijańska, w Asturii, późniejszym
państwie Leonu, Kastylii. Są to jednak nużące fakty historyczne w porównaniu z myślą muzułmańską
jaka została w tej księdze opisana. Bitwy, zdarzenia i władcy Portucale (choćby Alfonso Henriques) w
porównaniu z wynalazkami i ideami Południa są tylko dziecinną zabawą. Wstrząsnęły mną wiersze i
pieśni przetłumaczone przez Zakon Sióstr; dziwne poezje w „muwarszak`ach” czy „zadżaul`ach”.
Opisany jedynie szczątkowo sufizm zauroczył mój umysł. Czym był dokładnie ten prąd filozoficzno-
mistyczny?!? Rekonkwista spaliła większą część zbiorów ksiąg, burząc wszystkie „madrasy”
(uniwersytety arabskie), niszcząc wraz z nimi całą wiedzę o nim. „Barbarzyńscy” chrześcijanie do dziś
palą na stosie mędrców, którzy dążą do pełniejszego poznania. Chwała Najwyższemu, że nastąpiło
„Wielkie Otwarcie Oczu” na początku XV wieku. Wystąpienie ojca Husa oraz Czcigodnej Sofii od Różańca
doprowadziło do obalenia władzy katolickich księży i ich instytucji. Tak powstało Imperium. Jestem z
trzeciej generacji wychowanym w „Nowym Spojrzeniu”. Dlatego potrafię dostrzec wartość myśli w
przeciwieństwie do tych pogan. Pomimo, iż wierzę w Boga (podobnie jak zachodni chrześcijanie), to nie
uznaję zwierzchniej władzy kościoła, tu na ziemi. Są jedynie Siostry Zakonu oraz Imperator. Val czasem
mówi, że mam jeszcze w sobie mało wiary w Najwyższego. Ale co ona wie o Bogu? Nigdy nie brała
udziału w bitwie, nie zabijała z Jego imieniem na ustach i nie powierzała mu życia, gdy wróg zyskiwał
przewagę. Choć mogę się mylić co do niej. Jest przecież Siostrą. Jest starsza ode mnie zaledwie o rok,
nauczana w Kijowie, siedzibie Zakonu, lecz emanuje z niej charakterystyczna nuta tajemnicy. Została
mi przypisana w dzień mojej dorosłości, traktuję ją jak kochankę i zarazem nauczycielkę.
Drugi okres „taifas” po rozpadzie Almohadów (fanatyków mahdiego z Maroka) stworzył sufizm. Z
tego co się dowiedziałem „sufi” to dosłownie ktoś ubrany w wełniany habit, w przenośni jest to człowiek,
który jest duszą wszystkich rewolt, heretyk Islamu, mistyk. Wiedziałem o nich niewiele dowiadując się
co nieco w przygotowaniach do wojny o Cypr zajęty przez tureckie hordy. Teraz zdałem sobie sprawę z
tego, jak głęboki, płodny, obejmujący liczne rzesze ludzi i subtelny był ten ruch ideowy. Uniwersalizm
żywiołu ludzkiego, nieważne jaka to kultura, czy religia, jest niezaprzeczalnym faktem. Wolność woli
człowieka jest według mnie jedynie ograniczona raz intelektem, a dwa światem zmysłowym. Dlatego
chrześcijanie nie zrozumieli przesłania sufizmu i dlatego właśnie niszczyli to co było dla nich niepojęte.
Po zapoznaniu się z lekturą o Portucale zmieniłem moje postrzeganie świata. Teraz widzę jakim
dobrodziejstwem dla ludzi jest Imperium. Państwo, które równa wszystkich ludzi względem prawa,
którego tradycją jest poszanowanie innych kultur, które gratyfikuje dobro i mądrość, jest państwem,
któremu służę i będę służyć do mojej śmierci. Moje studia nad arabskim mistycyzmem nie są jednak
zakończone. Potrzeba mi znacznie więcej informacji. Wypytywałem Teleologa na ten temat, lecz nie dał
mi wyczerpujących odpowiedzi na moje pytania.
Czasami wydaje mi się, że Bóg przemawia do mnie poprzez idee (czyli świecie niematerialnym –
świecie intelektu), a czasem w czynach (czyli świecie zmysłowym – materialnym). Zazwyczaj jednak
odsuwam taką myśl. Boję się, że może być to prawdą. Czyżby On chciał mnie zmienić? Czy Jego
interwencje w moim życiu są zamierzone czy też przypadkowe? Zawsze czuję nutę niedowierzania,
nawet gdy On uratuje mnie przed niechybną śmiercią z rąk wroga. Czy gorejący krzak także mógłbym
wytłumaczyć? Uznałbym może później, że była to fatamorgana, halucynacja mojego umysłu, podałbym
powód, jak spiekota czy przemęczenie. Lecz może to właśnie nie sam „mówiący krzak” jest kontaktem,
a właśnie sytuacja w jakiej się znajduję. Może On prowadzi mnie na pustynię, zsyła największy żar z
nieba abym zobaczył to co niewyobrażalne. Może wizja czy objawienie jest naturalnym procesem woli
boskiej? Jakby to jednak było, gdyby cały świat był Nim i Jemu podległy? Miałbym się wtedy modlić do
krzesła, lub kawałka chleba? Wtedy żadna rzecz nie miałaby różnicy, wszystko byłoby płynne i
rozciągało się lub formowało jedynie w mojej głowie. Może Val ma rację, może nie wierzę jeszcze w
Boga tak jak powinienem. Mordując tylu ludzi, czasem wydaje mi się, że Go nie ma. Jakże mógłby
pozwolić mi na takie czyny? Czy walcząc za Niego doznam Jego obecności po śmierci? Lecz cóżby to
było gdyby okazało się, że Jego nie ma, nie istnieje. Po co byłyby te cierpienia, wojny i kłótnie? Czy
ludzie staliby się lepsi, gdyby ich jakoś uświadomiono, że Bóg nie istnieje? Nie wiem.
Wyglądam przez małe okno na bezmiar morza. Ta przenikliwa pustka ogarnia mój umysł. Widzę
ciemnoniebieskie fale wyginające powierzchnię wody, załamujące się w białych wierzchołkach.
Rytmicznie zmieniające się wybrzuszenia tworzą chaotyczny bezruch. Widzę ruch, ale tak jakby go nie
było. Jest tylko woda i turkusowe niebo. Nie ma ani jednej chmury która dawałaby punkt zaczepienia.
Ten pejzaż wydaje mi się nierzeczywisty. Patrzę i widzę, lecz w perspektywie tego ogromu wszystko
staje się niebytem. Jakby mnie i tego co jest nie było. Chwytam się przeświadczenia, że może moje
myśli są bardziej rzeczywiste od tego co jest na zewnątrz. Mogę w sobie pomyśleć coś czego moimi
rękoma czy słowami nie dałbym rady wytworzyć, czy w jakikolwiek sposób przekazać. Idee stają się we
mnie jakby realnymi głazami, przenoszonymi siłą woli, tworząc budowle zwane odczuciami. Lecz
powinno być odwrotnie. To przecież odczucia winny być składowymi idei. Wiem, że czuję, że ten świat
jest inny, różny od jakiegoś, choć nie wiem czy bardziej realnego od tego. Ogarnia mnie senność. Ta
medytacja nad widokiem morza doprowadza mnie do jaskini nowego wglądu na świat. Widzę wiele dróg
jakie istniały i nadal istnieją, widzę alternatywy jakie teraźniejszość mogłaby wybrać, widzę coś jeszcze.
Jakiś nowy tunel w tej mrocznej kryjówce. Ta droga kończy się światłem, wyjściem. Jest sposób
wydostania się, ujrzenia prawdy, bycia wolnym. Wszystko mija mglistym przebudzeniem. Morze
niezmiennie przesuwa się, ustępując miejsce ciągle tym samym falom. Pustynia wody.
Muszę znaleźć ukojenie w ramionach mojej pięknej Alici o wspaniałych ciemnych oczach i surowo
– kruczych włosach. To moja niedawno poślubiona żona, księżniczka mołdawiańska. Ma zaledwie
siedemnaście lat, lecz i Val i ja zgodziliśmy się, że mnie miłuje. Schodzę niżej niczym umysł myślący o
rzeczach wyższych schodzi na płycizny doznań. To zejście ze świata idei w świat materii, ze świata mocy
do zmysłu. Schodzę niżej, do niej.

Misja (dzień dwudziesty piąty)

Zbliżamy się do Lisbony. Dzisiaj przekroczyliśmy cieśninę Gibraltarską. Wcześniej wstąpiliśmy na


Kretę zdobytą przez generała Sykorę, oraz Maltę i wybrzeże Tunisu opanowane przez wojska
rekonkwisty z Kastylii.
Nasze dwa statki nie robią na nikim dużego wrażenia. Bandera Imperium powiewa nad tymi wodami
od wielu lat, nasi kupcy, Wolanie, prosperują tu świetnie. Szczególnie teraz podczas wojny o północne
wybrzeża Afryki.
Nie wspomniałem wcześniej, ale sam prawie nie zauważyłem, podróżują z nami trzy towarzyszki. Są
to oczywiście Siostry z Zakonu, rozmawiając z nimi nie mogłem się dowiedzieć więcej, niż to co jest
napisane w liście do mnie od mojego kochanego bratanka, Imperatora. Mam za zadanie – jak pisze –
„umieścić Czcigodne Siostry na statkach Portugalczyków w ich kolejnych wyprawach zamorskich”. Ponoć
tamtejszy szlachcic Vasco da Gama wraca z Indii ze statkami pełnymi w skarby Wschodu. Oczywiście
Imperium wcześniej już odkryło drogę lądową do tejże krainy (niejaki Anatazy Nikitin jakieś czterdzieści
lat temu) jednak Imperator jest „ciekaw dalszych posunięć.” Jak wspomina też „na zachodzie (...)
odkryli ponoć nowe ziemie. (...) zweryfikują to (Siostry) czy to te same o których mówią Chińczycy i tak
chwalą się Kastylijczycy.” Mam się przeto skontaktować z Pedró Alwarasem Cabralem, który zamierza
za rok wypłynąć tą samą drogą co da Gama. Oczywiście zrozumiałem, iż Portugalczycy są jedynymi, z
którymi Imperium może negocjować udział naszych obserwatorów. Hiszpanie jak wiadomo boją się
naszych Trzech Zakonów, nakładając na nas klątwy i nazywając nas heretykami. Z kolei Anglia jest od
czterech lat z nami w stanie wojny, kiedy to zajęła całą Francję i teraz wtłacza się na kontynent,
atakując Cesarstwo Rzymskie i północną Italię. Mój bratanek obawia się, nie bez przyczyny zresztą, iż
ta nawałnica barbarzyństwa może na stałe nękać granice naszego młodego Imperium. Jednak pisząc o
walkach na zachodzie wspomina on jedynie o bitwach u boku sojuszników w Brandenburgii,
Meklemburgii i Wenecji. Widać uznaje, że Austria nie jest na tym etapie do wyzwolenia. Pomimo, że
jesteśmy nadal ekskomunikowani, to zaiste pomagamy katolikom. Papież jednak nie przyjmuje ofert
sojuszu. Tak więc tylko Portucale, jako nasi piloci, będą pokazywać nam świat jaki odkryli. Moja misja
ma jednak głębsze i poważniejsze aspekty. Muszę spotkać się z królem Portugalii Jego Wysokością
Emanuelem I.
Od marynarzy na statku dowiedziałem się wielu rzeczy. Wierzą oni w tak zwane Morze Ciemności
i Kraniec Ziemi (Mare Tenebrarum i Finis Terrae). Przekonać ich do kulistości ziemi jest oczywiście
niemożliwością. Wykształceni oficerowie zgadzają się ze mną, gdyż już od starożytnych greków taki
pogląd można było wysnuć. Lubię jednak ten folklor jaki prezentują majtkowie i inni niewyedukowani
marynarze.
Przeczytałem każdą księgę jaką dają mi Val i Teleolog. Dowiedziałem się więcej o zakonie „Pana
Naszego Jezusa Chrystusa” zwany „Zakonem Chrystusowym” (Ordem de Cristo) dawnym zakonem
Templariuszy (rozwiązanym w 1312 przez papiestwo). Mój drogi bratanek pisze: „Gdyby nic was nie
trzymało dłużej chciałbym byście spenetrowali ten zakon. Ponoć, że rozwiązany, chodzą słuchy, że liczni
rycerze praktykują jeszcze te niedozwolone przez Rzym praktyki. Byłaby to wspaniała broń przeciw
Kastylijczykom na soborze interreligijnym, odbywającym się tym razem na naszych ziemiach.
Nareszcie, gdyby udowodnione, zamknęłoby to głosy krytyki ze strony Hiszpanów co do naszych
zakonów. Jesteś, wiem zainteresowany takimi zjawiskami, więc daję ci możliwość wykazania się. Twoja
edukacja wiedzy tajemnej stanie się wartościowym przedmiotem osądzającym zdatność naszych
przypuszczeń. Gdyby zakrawało to na herezję, masz wolną rękę do infiltracji i zdobywania jak najwięcej
informacji, szczególnie gdy chodzić będzie o powiązania tegoż zakonu z władzami Kastylii. Mam do
ciebie pełne zaufanie drogi bracie...” Val twierdzi, że człowiek, którego mamy odszukać może być
różokrzyżowcem. Zaczynam jednak powątpiewać w słuszność takiego stwierdzenia.
Umilam sobie czas lekturą Abu Mahammad Ali Ibn Ahmad Ibn Su`id Ibn Hazm`a poety z
Andaluzji, myśliciela arabskiego. Nie mogę nadal odgadnąć czym kierują się ludzie kręgu tej kultury w
wyrażaniu piękna. Zabójczy klimat pustyni jest dla nich ostoją wolności i braterstwa, ciągłe zagrożenie
życia jest dla nich zdaje się religijną apoteozą. Stąd czerpią swoje inspiracje ale także i szorstkie prawa.
Koran przecież powstał na najgorętszych piaskach Ziemi. Ale i on ma podobne korzenie co nasza religia.
Cztery wielkie, monoteistyczne systemy wierzeń wyszły z kręgu kultury Izraela. Czyż judaizm,
chrześcijaństwo, mahometyzm i husytyzm nie wypłynęły dzięki objawieniom żydowskich mistyków?
Jeden Bóg, lecz tyle różnic miedzy wyznawcami.
Moja piękna żona, Alicia stara się od pewnego czasu zmieniać swój stosunek do mnie. Gdy
poznaliśmy się na samym początku, był to obowiązek, małżeństwo polityczne. Powoli jednak
przypadliśmy sobie do gustu. Jej zauroczenie zamienia się teraz powoli w miłość. Widzę czasem jak
stara się także czytać i brać udział w dyskusjach jakie często ja, Val i Teleolog prowadzimy. Chce czuć
się potrzebna, nie chce być wykluczana na czas narad. Moje uczucie do niej dzięki temu również rośnie.
Misja (dzień dwudziesty siódmy)

Audiencja u Emanuela I, króla Portucale była czystą przyjemnością. Człowiek ten, wielce oświecony
bez sprzeciwu ofiarował nam swoją pomoc.
W jego prywatnych komnatach zapoznaliśmy go z naszym głównym celem podróży. Imperator, oby
żył wiecznie, zapewne za namową Zakonu Sióstr polecił mi znalezienie w Portugalii człowieka imieniem
Inigó Lavoli. Audiencja miała na celu ustalenie jego tożsamości i lokalizację. Dowiedzieliśmy się przeto
od króla Emanuela, iż naucza on obecnie w mieście Braga, na północ od Lisbony. Okazało się prawdą to,
co Siostry „wyczuły”, iż jest to człowiek o nowej metodzie poznania prawdy, być może jest
oczekiwanym przez siostry prorokiem, „Głosem Boga”. Po całym półwyspie krążą dziwne opowieści o
tym człowieku. Jedni wierzą, że jest on nowym mesjaszem, przybył by dać ludzkości ostatnią szansę,
inni widzą w nim demona, siłę nieczystą, która niszczy stare porządki. Dowiedzieliśmy się, że naszym
celem jest człowiek, który zniszczył pięć miast na wybrzeżu kraju, gdyż mieszkali w nich ludzie
sprzeciwiający się woli Boga i szemrzący najgłośniej na Niego. Lovola jest tutaj uważany za półboga,
choć wielu tłumaczy jego cuda trzęsieniami ziemi, piorunami i innymi naturalnymi zjawiskami. Król
jednak nakazał nam jak największą ostrożność. Po tym jak Inigo spalił żywcem dwudziestu gwardzistów
wysłanych przez króla by go aresztować za podburzanie do buntu, Emanuel zostawił proroka w spokoju.
Lovola poprzez swoich wysłanników także wybaczył królowi jego próbę zamachu na jego osobę.
Wyjaśnił to podobno słowami; „był nasz konflikt nieunikniony i stało się to co miało się stać.”
Podobno sam wygląd tego człowieka może przerazić. Ma on wiele blizn, ponoć całe jego ciało jest
niczym płyta nagrobna z wyciętymi słowami. Na dworze królewskim mówi się o tym, iż umie on czytać
w myślach i wyczuwa nieprzyjaciół bez słów. Pewna kobieta opowiedziała nam historię jej córki. Była
ona zarżnięta przez bandę opryszków, którym nie chciała oddać cnoty. Wtedy jakby spod ziemi pojawił
się Lovola, nikt nie słyszał słów wypowiadanych przez niego do zabójców, lecz każdy z nich popełnił
samobójstwo padając trupem przy ich ofierze. Wtedy podszedł do leżącej kobiety, dotknął jej czoła i ta
wstała. Ożywiona stała się jego powierniczką, jednak jej rany nie zagoiły się, więc co wieczór musi ona
zmieniać opatrunki na ranach, z których nie przestaje płynąć krew. Kto inny opowiedział nam jak
widział Lovolę na wierzchowcu pędzącym przez pustkowia południa. Wierzchowiec, gdy zauważył
intruza, szybko podbiegł do naszego informatora i odgryzł mu rękę. Zobaczyliśmy ten kikut i ślady
jakichś zębów na końcu. Najstraszniejszą historię opowiedział nam jednak kupiec na straganie w
Lizbonie. Widział on Lavolę ponoć dwa tygodnie temu, gdy oddalił się od swoich wyznawców i sam
poszedł do lasu. Kupiec poszedł za nim. Zobaczył tam jak Inigo wspiął się na jakąś skałę i wtedy obok
niej pojawiły się dziesiątki demonów, dziwnych cieni, które nie miały twarzy lecz krzyczały dziwnym
skowytem. Człowiek na skale począł do nich mówić, przekrzykiwać, uspokajać i przekonywać. Ciągle coś
powtarzał, jakby próbował swoich sił przed występem, jakby był aktorem, który uczy się roli, lub
politykiem wśród demonów, chciał aby jego słowa do każdego z nich były jak najlepsze. Jego poprawki
były związane z postawą demonów. Gdy powiedział źle, demony wyły, uciekały lub zapadały się pod
ziemię. Zaczynał więc od początku i wszystkie one wracały na poprzednie miejsca. Kupiec był
przekonany, iż Lovola w ten sposób znęca się nad duchami, mając jednak nad nimi całkowitą kontrolę.
Nie słyszał jednak słów, jakby były zaszyfrowane w jakimś nieznanym mu języku. Po tych wydarzeniach
kupiec zaczął modlić się, przeczuwając w tym wydarzeniu koniec świata.
Nikt z nas nie chce wierzyć w te przedziwne historie, szczególnie, że musimy przekonać się sami.
Tylko człowiek nieroztropny wierzyłby tym pogłoskom, szczególnie gdy naszym celem jest spotkanie
tego człowieka. Jednak nasza odwaga z dnia na dzień kruszeje. Val przez pół dnia modli się w swoich
komnatach, tak jak nauczają w Kijowie. Nie znam tej techniki, lecz po paru godzinach nie widać u niej
cienia strachu. Teleolog ma szybszą i zdawałoby się efektywniejszą technikę przezwyciężenia złych
uczuć. Siada na tarasie i przez pół godziny medytuje, wymawiając głoskę „om”, którą przywieźli
podróżni ze wschodu. Ta technika szybko wyparła starsze, rodzime próby ujarzmienia samego siebie i
zyskała sławę wśród zakonów. Ja jestem w miarę spokojny, choć co krok widzę ludzi czekających na
zagładę, modlących się i wypowiadających imię Lovoli niczym modlitwę. Nie można tutaj nie zacząć
rozmowy bez wspomnienia o kolejnych wydarzeniach na północy, gdzie teraz przebywał Inigo. Staram
się długo spać, lub drzemać w półśnie, co mnie zupełnie uspokaja. Największy problem jest z Alicią. Nie
chce ona zupełnie jechać do, jak powiedziała „środka mrowiska”. Nie może tu zostać, gdyż
prawdopodobnie nie wrócimy do stolicy Portucale, będziemy musieli wracać do Imperium. Północ
półwyspu jest przecież ciągle atakowana przez wojska angielskie. Poradziła sobie jednak, wspierając się
na moim spokoju i racjonalnych wyjaśnieniach co do zachowania Lovoli. Powoli i ja zaczynam wierzyć w
to co mówię. Trzęsienie ziemi może zniszczyć miasto, a piorun zabić nawet cały pułk. Wmawiam jej i
sobie, że to tylko opowieści, tak jak tych marynarzy ze statku o krańcu ziemi. Nie wypuszczamy się na
ulicę miasta, by znów nie usłyszeć kolejnych dokonań cudotwórcy.
Najgorsze jest czekanie. Musimy jednak dostać odpowiedź. Wysłaliśmy jednego z wyznawców Lavoli
do niego, by przyjął nas. Musieliśmy wspomnieć kim jesteśmy. Co do celu spotkania, ujęliśmy to w
formie jednego słowa; „poznania”. Mam nadzieję, że to kim jesteśmy spowoduje, że Lavola zechce
doprowadzić do spotkania. Nie mam ochoty go zabijać, lecz znam prawo Imperium, które działa nawet
poza jego granicami. Demon nie może istnieć. Raz jedyny widziałem człowieka opętanego przez siłę z
Zewnątrz. Nie ja wbiłem mu miecz ze srebra, lecz widziałem jak to się robi. Człowiek kontrolowany
niczym marionetka przez ducha wydawał odgłosy, gorsze od zwierzęcych, lecz gdy leżał już w kałuży
krwi, zaczął nam dziękować. Wiedziałem, że demon go opuścił i wreszcie umarł wolny. Jeśli Lovola jest
demonem (przed czym siostry nas przestrzegały) wtedy na mnie spadnie ta odpowiedzialność. Faktem
jest, że te niematerialne stworzenia potrafią czytać w myślach. W dniu spotkania muszę być całkowicie
skoncentrowany. Val musi też ubezpieczyć nas byśmy nie byli nowymi nosicielami.
Król Portucale Emanuel dołączył do naszej ekspedycji swojego obserwatora (swego rodzaju „qui
pro quo”). Jest to podchodzący pod czterdziestkę mężczyzna, o arabskich rysach. Mam nadzieję, że nie
jest on zabójcą, chciałbym być egzekutorem gdy taka zajdzie potrzeba, gdyż nie może być mowy o
pomyłce. Val da mi znak w punkcie krytycznym, wtedy będę zmuszony zabić Lovolę.
Powinniśmy wyruszyć niedługo, o ile zgodzi się na to Inigo, w międzyczasie studiuję księgozbiór
rodu królewskiego Portucale. Jak wiadomo ziemie te były we władaniu muzułmańskim, więc chcę
dowiedzieć się tutaj wszystkiego o nurtach mistycznych w obrębie tej religii. Moich dwoje zakonnych
doradców znalazłem zamkniętych w komnacie dyskutujących od pewnego czasu, tematem są listy jakie
czekały na nich tutaj, nie dzielą się ze mną informacjami pomimo moich próśb (usprawiedliwiają się
tajemnicami Zakonów; Sióstr i Teleologów) Pozostałem więc sam w tej przepięknej bibliotece na zamku
w Lizbonie. Żona moja, delikatna Alicia, jest niedaleko rozkoszując się łaźniami. Ostatnio zadaje mi
dziwne pytania dotyczące natury naszej misji. Rozmowa z nią była trudna, umie ona wyciągnąć pewne
informacje z moich szczątkowych odpowiedzi. Czasami zastanawiam się, czy i ona nie jest
poinstruowana metodą Sióstr, czasem jej zainteresowania nawet i mnie dziwią. Val jednak twierdzi iż
Alicia nie jest Siostrą , lecz i ona może kłamać.
Księga, którą teraz studiuję to wyznania pewnego myśliciela o naturze człowieka. Przytoczę je
tutaj, są wielce intrygujące:

„(...) Moja głowa jest jaskinią. Ściany mojego umysłu są szare i zimne. Widzę we mnie grotę,
ciemną, niczym nie zakłóconą. Zauważam, że pieczara ta wypełniona jest ciemną mazią. Ta kałuża
czarnej posoki jest okrągła, kształt jej lustra pozwala mi wnioskować, iż cała grota jest w kształcie kuli.
Gdy moja świadomość rozświetla ściany mojej jaskini zauważam poprzybijane małe sześcienne klatki.
Jest ich mnóstwo. Te ciemne skrzynie są więzieniem dla demonów. Z klatek wydobywają się ciemne,
demoniczne łzy uwięzionych. Moja jaźń rozjaśnia powoli całą pieczarę, widzę wyraźniej, sześcianów jest
ogromna liczba na ścianie jaskini. Wszystkie płaczą, na dole więc utworzyło się małe źródło stworzone
ze strumyków łez. Jednak grota nie podtapia się, musi zatem być jakieś ujście na samym spodzie
jeziorka. Wtedy zauważam nad sobą dziwną latającą kulę. Obraca się ona wokół własnej osi, oblepiona
jest takimi samymi klatkami, więc także leje się z niej smołopodobna ciecz. Gdy zauważam kulę, nagle
staje się ona jaśniejsza, jakby pękła pod moim wzrokiem. Jej ściany kruszeją a zza nich wyłania się
jasność. To lśnienie wysusza kałużę, zabija demony na ścianach i na swoim obrzeżu, topi swoje
krawędzie, mnie także parzy. Kula światła spopieliła już własne ściany i teraz świeci niczym słońce w
mojej jaskini. Ta jasność chce mnie. Poddaję się...”
Autorem jest nieznany suficki pisarz, a tytuł rozdziału brzmi „Jaskinia demonów”. Dalsza część
opowiada o pięknie jasności, o jej samoistnym życiu, upodobaniach i cechach. W końcu jasność
wyprowadza narratora z jaskini:
„ ... I zauważyłem ten jaśniejący punkt na końcu korytarza czasu. Dowiedziałem się, że moim
przeznaczeniem było wyjście, nie wejście, nie bycie, lecz wyjście. Po drugiej stronie zobaczyłem
najpierw górę, w której zagłębiała się jaskinia. Wzgórze to było teraz nieżywe, skoro tylko wyszedłem z
niego. Potem obejrzałem się i zobaczyłem przewodnie światło. Nie mówiąc powiedziało mi jak należy
iść, nie był to koniec mej wędrówki, a dopiero początek. Ujrzałem drogę prowadzącą na kraniec świata.
Światło oddaliło się gdyż musiałem pokonać tą ścieżkę sam. Zanim zorientowałem się, byłem już przy
wielkim urwisku, niżej była ciemność. Zobaczyłem tam moje odbicie, jakbym spoglądał w lustro wody.
Woda osądzała moje czyny. Była mętna i falowała. W końcu jednak zobaczyłem się i posiadałem już
skrzydła. Mogłem nie iść już ....”
Tu urywa się praca. W przypisie jakiegoś zakonnika czytam, że księga była w tak złym stanie, że
nie można było odczytać reszty. Benedyktyn w komentarzu oblicza, że zniszczonych stron było jeszcze
dwie trzecie do samego końca. Jednak tylko ta cześć mogła zostać przetłumaczona. Dalej mnich
ostrzegał i dawał swoją translacją świadectwo przed muzułmańską religią szatana. Była to zapewne
jedyna na świecie kopia tej pracy, dziwnym trafem uchowała się przed pazerną rekonkwistą.
Właśnie dostałem wiadomość od posłańca. Wyruszamy pojutrze. Czas się przygotować...

Misja (dzień dwudziesty dziewiąty)

Inigó Lavola w lipcu 1489 nowej ery został raniony w nogę w bitwie niedaleko Bilbao, gdy wojska
Angielskie próbowały najechać Kastylię. Ten młody oficer został pojmany lecz swoją walecznością i
odwagą spodobał się na tyle Anglikom ( nie bez sumienia czy honoru dla wysoko urodzonych), iż kazali
go wyleczyć. Chirurdzy angielscy trzykrotnie łamali i piłowali nie przystające do siebie kości. Ranny
znalazł się „in articulo mortis”, jednak przeżył. Tygodnie rekonwalescencji doświadczyły go w nowe
umiejętności duchowe. Dla zabicia czasu oddawał się rozmyślaniom o czynach rycerskich, które miał
zamiar dokonać ku czci pewnej wysoko urodzonej damy z Toledo (nie wyjawił więcej informacji), myślał
także o życiu Chrystusa do czego materiału dostarczyły mu dostępne w domu choroby księgi. „Jednakże
w tym następstwie myśli była taka różnica :” – jak sam powiedział - „kiedym myślał o rzeczach
światowych, doznałem w tym wielkiej przyjemności, a kiedy znużony porzucałem te myśli, czułem się
oschły i niezadowolony. Kiedym znowu myślał o odbyciu boso pielgrzymki do Jerozolimy lub o tym, żeby
odżywiać się samymi jarzynami i oddawać się innym surowościom (...) odczuwałem pociechę kiedym
trwał w tych myślach, a nawet po ich ustąpieniu pozostawałem zadowolony i radosny.” Inigó zdziwił się
różnicy odczuć i stworzył kryterium rozróżnienia ducha dobrego od złego, Bożego i szatańskiego.
Owocem pierwszego jest trwała radość, drugiego – smutek. Jego „ćwiczenia duchowe” (jak on to
nazywa) to podporządkowanie życia zorientowane na „większą chwałę Bożą.” Według niego Celem jest
Bóg, wszystko inne to środki. Środki mają stać się obojętne a ludzie, niczym języczek u wagi – w
równowadze mają iść w stronę Boga. Wybór jako taki (a który jest podstawą egzystencji człowieka i
jego wolnej woli) Inigó opisuje następująco: „rozważać i brać na rozum wszystkie >>za<< i
>>przeciw<< określonej decyzji. Rozum nie jest najwyższym jurorem, niemniej źródłem poznania woli
Boga. Wtedy zastanowić się >>jakbym już był w chwili śmierci nad tą postawą i tą miarą, którą wtedy
chciałem widzieć zastosowaną w tym obecnym wyborze i dostosowując się, dokonam mojej decyzji.<<”
Później jeszcze należy „udać się na modlitwę, aby przez znak otrzymany od Niego dowiedzieć się
ostatecznie, czy mój wybór był słuszny. Co będzie tym znakiem? Będzie nim tak zwane (wcześniej)
pocieszenie lub strapienie.”

Tak, spotkaliśmy go. Przytoczę tu teraz okoliczności jego poznania. Jechaliśmy drogą na północ
prowadzeni przez jednego z jego wyznawców. Dotarłszy do zalesionej kotliny przewodnik zatrzymał się,
odwrócił i spojrzał na nas dziwnym, zawistnym wzrokiem. Nasza grupa liczyła około dwudziestu pięciu
jeźdźców. Wtedy dało się słyszeć przeraźliwy jęk z lasu, jakby skowyt dzikiej zwierzyny lub może
myśliwych. Bo oto w tym momencie spadł na nas grad strzał. W jednej chwili zobaczyłem połowę
drużyny leżącą na ziemi, wołającą o pomoc, konającą. Spojrzałem w stronę moich sług. Wyjąłem miecz
i krzyknąłem do nich, by ratowali się ucieczką w drzewa. Pognałem sam w ich ślady. Deszcz strzał nie
ustawał. Groty świstały mi obok głowy, jedyne o czym myślałem to by uchronić niewinną niczemu
Alicię. Na szczęście gnała na swym wierzchowcu w stronę lasu. Gdy obejrzałem się na pole bitwy,
dostrzegłem wybiegających napastników. Ich długie włócznie przebijały leżących rycerzy, w ich oczach
był obłęd. Nie widziałem nigdy nic podobnego. Ubrani w łachy wieśniacy z zabójczą precyzją walczyli
przeciw zdawałoby się weteranom dworu królewskiego Portucale.

Zgrupowałem ludzi w zagajniku, pełen wściekłości na siebie, iż dałem się podejść niczym szczeniak,
wrzeszczałem komendy. Była nas garstka. Znów usłyszeliśmy ten dziwny jęk, zawodzenie zbliżało się,
to była nagonka na nas. Począłem tedy myśleć jak zwierze. Ale wiedziałem, że muszę przechytrzyć
polowanie, zwinnie uniknąć ostateczności i uchronić przed nią swoich najbliższych. Pomyślałem wtedy:
instynkt zawodzi, gdy stworzenie się boi, wpada w sidła. To była, jak okazało się później zbawienna
myśl. Poprowadziłem nielicznych towarzyszy na polanę, która prześwitywała zza drzew, przejechałem
wszerz i zatrzymałem się na skraju. Wrzaski i trzaski zbliżały się do nas. Krzyknąłem do reszty,
dodałem odwagi, tak jak zawsze to robiłem podczas bitwy do swoich rycerzy. Nagle zza drzew, po
drugiej stronie polany wyłoniły się sylwetki napastników. Zauważyli nas i poczęli ryczeć i biec wprost na
nas. Sam skrzyknąłem atak. Gdy galopowaliśmy obliczyłem siłę wroga, oceniłem szanse i wydałem od
razu wyrok. Wiedziałem, że przegramy, a ja nic na to nie poradzę. Gdy dzieliło mnie od pierwszego z
nich jakieś dwadzieścia metrów zauważyłem, że ta postać nie była człowiekiem. To były, tak mi się
wtedy zdawało, upiory! Te trzymające włócznie stwory miały oczy całkiem białe, biegły w jakimś
dziwnym zgięciu, na wpół ludzkim, na wpół zwierzęcym. Skóra ich lśniła jakimś dziwnym odblaskiem,
jakby wysmarowali się tłuszczem niedźwiedzim. Piętnaście metrów! Podniosłem swój miecz, by zadać
śmiertelna ranę pierwszemu z nich. Dziesięć metrów! Wtedy wszystko potoczyło się jednocześnie.

Pomiędzy obiema stronami bitwy znikąd buchnęła oślepiająca jasność. Wszystkie konie stanęły
dęba, moje oczy oślepły, widziałem tylko ruszające się płomyczki pod powiekami. Spadłem z konia.
Klęcząc ocierałem oczy. Spodziewałem się w następnej chwili śmiertelnego ciosu. Jednak ostrze nie
zatapiało się w mojej szyi. Z początku myślałem, że wybuch był jakąś sztuczką wroga, lecz wnet
zrozumiałem, że obie strony zostały tak samo oślepione. Po kilku chwilach doszedłem do siebie. Wzrok
powracał. Gdybym był nie widział nieuniknionej bitwy, nie poznałbym tego miejsca.

Byłem na polanie, jak wcześniej. Za mną tak samo jak ja leżała grupa niedobitków. To co widziałem
przed sobą zakrawało na cud. W jasnej poświacie stała postać. Blask jeszcze kłuł moje oczy, lecz
wyraźnie dostrzegłem jak za nią kurczą się nasi wcześniejsi przeciwnicy. Nie były to upiory, teraz byli to
zwykli ludzie, typowi biedni wieśniacy, żyjący w lesie, wiec wychudzeni ale mający w sobie jakąś
przedziwną moc. Patrzyli na lśniącą postać jak w obraz. Klękali odrzucając broń i poczynali się modlić.
Długą chwilę zajęło mi przyzwyczaić oczy do światła. W końcu jednak i promienie stały się bladsze, aż w
końcu całkiem zanikły. Przed nami stał nasz wybawca. Był to mężczyzna. Białe płótno spływało na nim
niczym pieniący się wodospad. Był bosy, lecz tam gdzie stał była wypalona trawa, co przypominało mi o
cudzie, który zdarzył się kilka chwil wcześniej. Jego ramiona wzniesione były tak, jak gdyby uspokajał
całą okolicę przed horrorem jaki miał się zdarzyć. Jego twarz była wtedy gładka, niczym cera kobiety.
Oczy i miejsce między brwiami jeszcze lśniły promiennym blaskiem. Podszedł do nas i rzekł płynnie w
naszym języku; „Nie lękajcie się, złóżcie broń, jesteście już bezpieczne, moje dzieci ziemi.” Potem
odwrócił się, doszedł do skraju lasu i przywołał nas ręką byśmy poszli za nim. Powoli, zdezorientowani
jeszcze i zdziwieni uczyniliśmy to. Każdy wstał i szedł, omijając klęczących nadal wieśniaków. Dopiero
teraz zauważyłem, że ich powrót z upiornych kształtów do ludzkich zamienił im także szaty. Teraz mięli
na sobie białe tuniki, klęcząc przypominali wielkie białe głazy rozsiane po polanie.

Szedł dwadzieścia metrów przed nami. Wtedy tego nie odczułem, bo właśnie niczego nie
odczuwałem. W moich myślach nie było miejsca na nic. Czułem się jakbym wyszedł dopiero co z gorącej
kąpieli, przygaszony ale pełen spokoju, szedłem za nowym, potężnym przewodnikiem. Ciszę przerwał
on. Mówiąc wprost przed siebie, jego głos docierał do nas; „ Śmierć waszych towarzyszy była
konieczna. Niektórzy z waszego oddziału nie byli gotowi na to co wkrótce usłyszycie i zobaczycie.
Musieliśmy się bronić. Ci z was, którzy przeżyli będą świadkami wielkich rzeczy. Wybrałem was,
każdego z osobna, gdyż wasze myśli są czyste i godne tego co się stanie. Nie rozpaczajcie za poległymi,
gdyż są oni już w wyższym, lepszym świecie.”

Dopiero wtedy dotarło do mnie to, że była jakaś bitwa, że zginęli jacyś ludzie. Ale nie miałem w
sobie żalu, byłem pustym naczyniem bez uczuć. Nie miałem w sobie żadnych rozterek, pytań, jak
choćby to, czemu słyszę jak mówi do mnie w moim ojczystym języku lecz wszyscy go rozumieją.
Doszliśmy na szczyt jakiegoś pagórka. Było tam obozowisko, szałasy i kamienne kręgi ognisk. Zaczęło
się ściemniać, co było dla mnie kolejną zagadką. Jakbym dopiero co się obudził, lub przebudził i
pierwszy raz widział zachód słońca. Ognie już powoli grały w nabrzmiewającej ciemności. Usiedliśmy i
podano nam strawę. Wtedy postać znów przemówiła swym dziwnym, grającym głosem; „Nie mam ciała
ani ducha, lub mam jedno i drugie. Nazywają mnie tutaj Inigo, Inigo Lavoli, lecz nie jest to moje
prawdziwe imię. Zapewne chcecie poznać historię tego kim kiedyś byłem...” Tutaj począł opowiadać
nam swoje dzieje. Gdy skończył wszyscyśmy poszli na spoczynek do szałasów.

Gdy poczułem czyjąś ciepłą dłoń w mojej zobaczyłem Alicię. Dojrzałem w niej najjaśniejsze piękno.
Wyczułem też taki sam stan ducha co mój. To dziwne uniesienie wszystkim co otacza, nieopisywalne
wręcz piękno. Ułożyliśmy się do snu.

Słowa te piszę rankiem następnego dnia, gdy odszukałem swojego wierzchowca i moje notatki. W
obozowisku nikogo nie było gdy się obudziliśmy. Val, Teleolog, Alicia, ja i reszta niedowierzaliśmy temu
co było wczoraj. Może jakiś sen pokrył nasze głowy, może to wszystko się nie stało? Jednak ślady krwi
w kotlinie do której podążyliśmy późnym rankiem świadczyły same o sobie. Zostaliśmy więc sami.
Wtedy, w samo południe zobaczyliśmy posłańca Lovoli. Szedł wyprostowany, nie widać było śladów jego
wcześniejszych, upiornych kształtów. Powiedział, że Inigo czeka na nas. Zaprowadził nas krętymi
ścieżkami do dziwnego miejsca. Było to wzgórze na którym postawione były wielkie głazy. Potężny krąg
portali, w kształcie liter Pi, a w środku mniejszy słup pokryty nieznanymi runami.

Nie było tam nikogo. Lavola nie czekał, to my czekamy na niego. Czar jaki zapewne zmienił nasze
umysły wczoraj rozmył się. Wróciły dawne troski, dawne myślenie. Żałuję tego, gdyż jeszcze wczoraj
moje zmysły odbierały świat inaczej, ale też jakby wyraźniej. A może odwrotnie, może były
przytłumione tym blaskiem, dlatego czułem się tak a nie inaczej. W każdym bądź razie było to uczucie,
którego nie zapomnę do końca moich dni.

Zaczynamy się niecierpliwić. Val zaczyna analizować to wszystko co zdarzyło się wczoraj.
Przypomina sobie i nam to co mówił do nas Inigo. Te słowa odświeżają mi pamięć. Val sprzecza się z
Teleologiem o to czy rzeczywiście usłyszała to co wcześniej powiedziała i sprawdza swoje doznania z
doznaniami innych. Dla mnie jest to bezpłodna rozmowa.

Pojawił się Inigo. Właśnie gdy zakończyłem pisać ostatnie zdanie pojawił się pośród nas.

Próby i ćwiczenia pierwsze metody.

Pytanie:

Powiedział nam byśmy słuchali jego słów. Powiedział, że odpowie na wszystkie pytania. Zwrócił się
do mnie bym nie przestawał pisać. Robię to więc. Notuję. Val jest nieustępliwa (lecz nie daje mi
żadnego znaku, choć...) Zaciekawiło ją w jego ustach „porządkowanie świata”. Jej długa mowa odnosi
się do Tory. Inigo uśmiecha się i chciałby odpowiedzieć jej przypowieścią. Oddaję tutaj jego słowa
najwierniej jak się da. Zaczął powoli mówić, jego przypowieść nosi tytuł:

„Sziur Koma: En Sof – Sefirot” czyli Miara Wielkości/Wzrostu Ciała Boga

Via Forca na pewnej wyspie odkryła tajemnicę. Jej anielski duch wyczuł dziwne wiry wychodzące z
otworu skalistej jaskini. Musiała zwinąć swoje wspaniałe skrzydła aby zmieścić się w szczelinie wejścia.
Ciemność w jakiej się znalazła nie przerażała jej. Faktycznie nie miała w sobie wykształconych wielu
uczuć prócz jedynego, najgłębszego, a według niej najważniejszego ze wszystkich. Była Chaszmalim,
aniołem miłosierdzia i temu uczuciu oddawała się bez reszty. Jej zaciekawienie mieściło się w granicach
jej obojętności, z której była praktycznie stworzona.. Na pewno nie była to chęć poznania, czy
jakakolwiek chęć zaspokojenia ciekawości, zwykła neutralna penetracja okolicy po której przypadkowo
się snuła.

Nagle w mroku groty Via Forca zauważyła światło. Poczęła iść w tamtym kierunku. Inigo przez
moment milczy, jakby chciał nam dać czas. Wygląda jak natchniony poeta.
Gdy doszła do półki skalnej, spod której wydobywało się światło zauważyła na dole dwie postacie.
Jedną z nich był Bóg, jej Ojciec i Pan, drugą była dziwna istota, zanurzona w innym wymiarze. Nazywał
się Adam Kadmon. Wiedziała to gdyż od dawna już słyszała wiele opowieści o dziwnym, nowym dziele
Ojca. Jej bracia i siostry z nutą zazdrości mówiły jego imię i to, że jest „człowiekiem” – cokolwiek to
znaczyło. Wszyscy byli przekonani, że Bóg zrobi kolejnego, potężniejszego od aniołów władcę, zarządcę
świata. Lecz Forca zrozumiała błąd tych wszystkich twierdzeń. Adam, pierwszy człowiek był cielesny tak
jak kamienie czy woda, był zupełnie materialny. Był kruchy jak glina, lecz wtedy Bóg na jej oczach
zasadził w Kadmonie cząstkę siebie. Była maleńka, niczym ziarenko zasadzone w ziemi. Człowiek ten
wtedy dopiero ożył. Spojrzał najpierw na Boga, swego Ojca, jedyną doskonałość później na siebie,
nagiego, brudnego i dziwnie pachnącego jakby starą ziemią. Anielicy zrobiło się smutno. Jej śladowa
zazdrość zmieniła się teraz w najprawdziwsze i jedyne według niej uczucie miłosierdzia. En Sof, Ojciec
Wszechrzeczy począł nauczać swój nowy wynalazek słowami:

„ B(e)reszit ... na początku stworzyłem niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem:
ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch mój unosił się nad wodami.

Jestem, Który Jestem, możesz do mnie wołać „Jestem”, twoim zadaniem na ziemi będzie....

„ Nie rozumiem ...” - przerwał Adam Kadmon Bogu.

„ Czego synu?” - spytał Jahwe.

„Jak dokładnie powstał świat?”

„O który świat ci chodzi?”

„Ten świat, mój...”

„Opowiem ci zatem pierworodny to, co możesz usłyszeć a co rozwieje twoje rozterki. Na początku była
nicość – „aijn” (alef-jud-num) przekształciła się w „Ja” – „ani” (alef-num-jud). Wycofałem się aby
stworzyć świat (cimcum) i tchnąć go do życia (hitpasztut). Katastrofa nastąpiła gdy Materia, w którą
natchnąłem swą istotę, nie wytrzymała intensywności Tego, który Jest. Połączenie moich iskier (nicocot)
i materialnych łupin (klipot) kończy się wybuchem. Następuje rozdarcie. Niektóre Iskry wracają do
mnie, inne chowają się przede mną, jeszcze inne łączą się z klipot, razem stanowiąc substrat, z którego
podejmuję kolejne próby Kreacji. Było ich dwadzieścia sześć. Dopiero za dwudziestym siódmym razem
udało mi się stworzyć świat w miarę stabilny z resztek poprzednich Kreacji (bszeerit-bejt-szim-alef-
resz-jud-taw). Ten świat nazywaj światem szaty nieskończoności. Jest to pierwsza powłoka przez którą
przejawia się Nieskończoność. Ten poziom jest jednak formą zakrycia. W tę szatę wpisują się następne
światy duchowe: świat plam (olam ha-akudim), następnie świat punktów (olam ha-nekudim), wreszcie
twój świat pierwszego człowieka. Jesteś mediacją między Nieskończonością i światem emanacji. W tym
świecie działają kolejno sefirot aspekty Mnie, emanacje, których relacje stanowią klucz do poznania
Mojej natury. Najwyższa to Korona „keter”, w prawo w dół spoczywa Wiedza „ chochoma”, a w lewo w
dół Rozumienie „ bina”. Niżej jest Łaska „chesed”, po prawej Siła „gwure” po lewej Trwałość „necach”.
Chwała „hod” i Podstawa „jesod”. Najniższa sefira to Królestwo „malkut”. Tworzą razem
siedmioramienny świecznik. Po ostatniej sefirze przychodzi świat stwarzania (olam ha-beria), potem
świat formowania (olam ha-jecira), a na końcu świat wytwarzania (olam ha-asija). Z tego ostatniego
wyłaniają się i organizują cztery elementy, które składają się na świat materialny. To co widzisz to jesz
mi-jesz czyli „jest z jest”, emanacją wcześniejszego świata. Otchłań, którą widzisz pod nogami, która
jest nicocot mojej obecności, ta ciemna lepka maź jest demoniczną formą przejawiania się zła. Zło jest
przejściowe, jest tylko zasłoną zakrywającą najwznioślejsze piękno. Nadejdzie dzień kiedy twoje,
wyrządzone już grzechy zostaną odkupione. Twoim pierworodnym grzechem było twoje pytanie i moja
odpowiedź. Sefira już opadła w skorupy, będzie więźniem sił zła, które żywić się będą jej świetlanymi
fluidami. Okryta mrokiem zniekształci się nie do poznania, materia będzie utożsamiana jako negatywny
czynnik, będzie żeńska, słaba, wszystko przez twój grzech, który popełniłeś nieświadomie.

Nie martw swojego oblicza, ciesz się pókiś jednością, i gdy mnie jeszcze możesz widzieć. Zobacz czym
jesteś i gdzie jesteś. Widzisz ten filar? To filar świata , dzięki któremu nie zapada się on w pustkę,
będzie tu w przyszłości świątynia Syjonu, twoich grzesznych dzieci. Jesteś przestrzenią między Mną a
otchłanią. Właśnie tu teraz stoimy. Filarem jest metoda prawdy. Jesteś małym mną, maleńkim światem,
zostałeś uformowany zgodnie z tym samym planem i masz w głębi siebie niszczycielskie siły podobne
do tych otchłannych wód. Pojawiły się one w chwili narodzin tego świata i pojawiają się w momentach
narodzin twoich przodków. To instynkt zła, pychy i najgorszych przywar. Jeśli nie postawisz tamy aby
zepchnąć je na swoje miejsce, pochłoną wszystko i zawładną tobą. Tak się stanie. Tak się dzieje teraz w
każdej chwili, gdy ten świat jest podtrzymywany w istnieniu. Świat staje się w każdej chwili i zaczyna
się w bezkształcie, a tylko filar nie pozwala mu się zapaść. Ty poprzez swój grzech stajesz się na nowo
po ciągłych zniszczeniach. Masz w sobie wszystkie dusze tych którzy będą po tobie. Będziesz się
reinkarnował aż do momentu kiedy znajdziesz w milionach drogę do odnowy. Koło musi zostać
zamknięte. Potępiam przeto to czego jeszcze nie uczyniłeś. Potępiam cię Adamie na wieki aż do czasu
odnowy.”

„Dlaczego Panie” krzyknął Adam w płaczu i smutku.

„Abyś mógł odkupić grzech jaki uczyniłeś bezmyślnie choć w intencji poznania. Dlatego staniesz się
podobny do Szatana, wygnanego przeze mnie, gdyż chciał poznać coś czego nie miał prawa. Daję ci
jednak odkupienie, które Szatanowi nie przysługuje, aż do końca istnienia. Zadaniem każdego
człowieka, który jest w tobie to dokonanie naprawy (tikkum) tego co zostało rozproszone i rozbite,
odzyskiwanie nicocot i przekazywanie ich na poziom wyższy, gdyż tylko ty człowieku masz taką
umiejętność. Wszystkie iskry, nawet te schowane, najgorsze, diabelskie powinny wzejść na poziom
boski. Przez to przyspieszysz „Tikkum ha Gadol”, Wielką Naprawę, w której wszystkie Moje iskry wrócą
do Mnie, a będzie to tożsame z chwilą przybycia Mesjasza. Zjednoczenie to jest więc funkcją moralnego
doskonalenia się ludzi. Celem ostatecznym człowieka pobożnego jest doprowadzenie do zjednoczenia
dziesięciu sefirot . Jednym ze sposobów osiągnięcia zjednoczenia ze Mną jest medytacja, „otwieranie
duszy przed Bogiem” tak będziecie na to wołać. Dusza twa ma liczne supły i pieczęcie, które
umożliwiają jej funkcjonowanie w świecie skończonym. Osłabiają i łagodzą efekty przepływu Mojej
Istoty, której intensywność mogłaby oślepić cię czy zniszczyć duszę i ciało. Dam ci też narzędzie, język.
Słowo które opisane będzie w najświętszej z ksiąg, Torze jest ważniejsze od obrazu. Poznacie Mnie
lepiej przez Torę niż przez Kreację aczkolwiek i ona jest Moim głosem. Słowo mówione ujawnia więcej,
a zamysł, który stoi za nim, jeszcze więcej. To co-jeszcze-nie-jest-słowem prowadzi do En Sof, Tego
Który Jest Niezróżnicowany, Tego, Który Leży u Podstaw Wszystkiego. Do twojego Boga. Do Mnie.

Każdy byt, który nazwiesz po tej chwili, nawet najdrobniejszy, najskromniejszy ma przed sobą
najwyższe przeznaczenie, będzie odkupiony dzięki zasłudze twojej duszy i mojej woli, łasce i pomocy.
Będziesz przenosił swoje liczne uzbierane dusze wyżej i wyżej, w końcu więc cały ku mnie trafisz na
powrót. Będziesz cierpiał w błędzie i wojnach, lecz trafisz do mnie niechybnie. Oto wypowiedziałem
tobie sojusz, przymierze z rodzajem ludzkim.

Ta złota chwila dobiega już końca. Teraz muszę cię zniszczyć...”

Wtedy to spłynęła z pułki skalnej Via Forca, gdyż jej miłosierna natura nie pozwoliła na zniszczenie
niewinnego. Anielica zwana później Ewą zasłoniła Adama ciałem i krzyknęła „Nie pozwalam Ojcze.”

Najwyższy zauważył jak Adam chowa się za swoim obrońcą, cofając się od Boga. Odszedł tak daleko, że
nie widać było go już w promieniach Boga. Wtedy wchłonęła go ciemna otchłań, a gdy upadł rozpadł się
na tyle części ile miało być dusz ludzkich. Odłamki wraz z podmuchem potężnego wichru wyleciały z
jaskini przez otwór na świat zwany później Ziemią.

Gdy Bóg stał już sam ze swoją córką Vią, rzekł do niej:

„Dziś stałaś się obrońcą ludzi, gdy przyjdzie czas aby ich sądzić. Leć więc do nich bo już na ciebie
czekają, odkąd wyszli z jaskini. Żegnaj Ewo - pierwsza kobieto.”

Mówiąc to Bóg opuścił ziemię...


Cisza. Głos Lavoli ucichł. Nie wiem czy napisałem wszystko co usłyszałem, byłem w jakimś transie.
WIDZIAŁEM to co on tylko opisywał... Wskazał na Teleologa mówiąc, że chce o coś zapytać...

Próby i ćwiczenia drugie metody.

Pytanie:
„Teleolog”, mędrzec wielki, do tej pory milczący spytał jaki to rodzaj medytacji pozwala na
poznanie myśli Boga. Inigo wyjaśnia nam, że najlepiej jak sami „popadniemy” w nią, znaczy się chyba
w medytację. Mówi, że jest to pieśń, a w jej melodii ukryte są wszelkie tajemnice. Będą to czterowersy.
Wstaje. Tytuł będzie brzmieć:

„Śramasurasansara” czyli wędrówka umęczonych demonów, jeden z zapomnianych epizodów


„Mahabharaty”.

Inigo zaczyna nucić, melodia cudowna, nie do opisania ...

1.
Tao – Te rzekł:
Dawno temu gdy nikt nie opisywał dziejów słowem pisanym,
A ludzie żyli w harmonii z naturą
Nastała wojna w niebie między bogami
Zakończona klęską i rozłamem.
2.
Każda wojna drogi uczniu jest przegraną
Ta była największą i tragiczne zebrała grono
Bracia mordowali się i przeklinali, wielu wypędzono
Wtedy dopiero niebo mogło zabliźniać rany
3.
Tak powstali Asurowie
Wrodzy bogom bogowie
W niebycie i niedostatku jakim było dla nich niższe królestwo
Popadli w Tamas ostatnią z Gun
4.
Bo świat powstał z połączenia się męskiego ducha – Puruszy i żeńskiej materii – Prakriti
Niestała natura Prakriti składa się z trzech właściwości – Gun.
A są to: cnota- Sattwa, namiętność – Radżas, oraz tępota – Tamas.
Jeśli równowaga między Gunami ulega zaburzeniu, tworzy się w chaosie świat i zjawiska
5.
Purusza to pasywna świadomość, Prakriti – nieświadoma aktywność.
Wygnani i uwięzieni bogowie,
Stali się mrocznymi władcami, ich królestwo pełne bólu i niewiedzy,
Jest źródłem wszelkiego błędu.
6.
Teraz, młody rycerzu, płynąc statkiem
Dopełniamy naszego obowiązku wobec władców
Bo oto wybucha następna wojna, tym razem ludzka
Lecz równie podła i nieszczęśliwa jak boska.
7.
Oto dwa rody – Pandu i Kuru biją się o tron królewski,
Będąc sprzymierzeńcami Pandu płyniemy teraz aby wesprzeć pięciu braci
I stawimy się na równinie Kurumetry
Jak nakazuje prawo.
8.
Uczeń spytał:
Kim jesteśmy, żeby przeważyć szalę zwycięstwa na stronę naszych przyjaciół?
Nie czuję się ani wielkim rycerzem, wodzem, ni mędrcem.
Moja krew Ariów nie wspomoże w bitwie z tysiącami
Nie widzę sensu tej podróży, po śmierć jeno może.
9.
Tao – Te odpowiedział:
Wyprawa nasza nie dla innych jest, lecz dla nas samych
Albowiem czyny różnych rodzajów istnieją.
Prawym jest ten kto w czy-nie dostrzeże brak czynu
A w nie-czynieniu - czyn
10.
Wolny od owocu czynu
Panujący nad ciałem i światem swych uczuć
Nieskrępowany jakimkolwiek dobytkiem
Nie dotyczy go żadna z par przeciwieństw.
11.
Którego umysł skupiony jest na poznaniu prawdy
Postępując ścieżką jogi medytacyjnej
Ten budzi się do buddhi
Odróżnia prawdę od fałszu
12.
Kto nie cieszy się ze szczęścia, nie smuci z nieszczęścia
Jogin, który w głębi siebie znajduje ukojenie w Brahmanie i staje się Brahmanem
Budząc oko pomiędzy brwiami
Który ofiarowuje się bez egoizmu, jest zaprawdę awatarem Wisznu.
13.
Nasza bezinteresowność czynu wynikająca także z serca
Postępowanie, które nie wikła nas w więzach karmana
Więc nie dla nas i dla nas jednocześnie jest
Takie są nasze powody bez przyczyn czynów.
14.
Młodzieniec niepocieszony odpowiedzią rzekł:
Jest we mnie jakaś pustka, mówisz mistrzu, że jest ona błogosławieństwem
Nie czuję się jednak ani obudzony, nie czuję też również strachu
Czuję znużenie tym co było jest i będzie
Jakbym nie-istniał już , lecz jeszcze żyję
15.
Mędrzec powiedział:
To święta sylaba „OM” dała ci to poczucie
Sam Iśwara, którego ten dźwięk przywołuje, zarządcy świata i jego najwyższego Pana,
Dodał ci ten stan abyś mógł poczuć
To czego szukasz czyli czucia czasu.
16.
Najwyższy wlewa w twoją rozmarzoną głowę nektar Somy
Abyś udowodnił sobie, że czas jest niczym ocean.
Jest nieruchomy niczym rzecz, jak grubość, wysokość czy szerokość.
To twój ruch, jak nasza łódź, powoduje iż widzisz upływ czasu.
17.
Twoja świadomość jedynie czas czuje.
Aby zatem stać się ponadczasowym musisz nauczyć się nie-myśleć
A wiadomo ci, że ciało to umysł, a umysł to ciało,
Najlepszym więc działaniem wbrew czasowi a z ciałem i umysłem jest nie-działanie.
18.
Muszę cię jednak oświecić czym umysł a czym rozum jest.
Zarówno występek jak i dobry uczynek taką samą mają karnację,
Koloru niewiedzy są i rozumne mają kształty,
Jedynie światło-emanacja umysłu pozwoli ich zaniechać.
19.
Uczeń niepewnie stwierdził:
Czyliż Pan Stworzyciel nie jest najwyższym źródłem dobra?
Jakiż to mój czyn jest, jeśli nie dobry, gdy pomagam synom Judhiszthiry
Choćbym czynił to nawet bezinteresownie
W najwyższej z Gun – Sattwie?
20.
Tao-Te ostrożnie poprawił szaty przemawiając:
Opowiem ci teraz, drogi Poszukiwaczu Prawdy to co wiem,
To co sam Kriszna zasadził w mojej głowie
A teraz chce abym Jego przenajświętsze nasienie w twym umyśle rozsiał
Abyś wiedział co czynisz.
21.
Trzy Guny tworzą świat materialny
On jest ojcem zasadzającym ziarno
Sattwa, Radżas i Tamas wiążą nie podlegającego zmianom władcę ciała – Atmana
22.
Ta cząstka Jego istoty, którą obdarza każde żywe stworzenie
Jest nieprzemijalną podstawą życia.
Za każdym razem gdy Władca zajmuje lub opuszcza dane ciało
Uchodzi wraz z nim jak wiatr unoszący zapach
23.
Atmana widzą ci, których wzrokiem jest wiedza
Zaślepieni – podpadają pod zmysły i sprzymierzają się z Gunami
Tylko rozwinięci wewnętrznie
Widzą blask Jego łaski.
24.
Jego ogień jest Somą pełną soków
Mimo iż Słońce sprawia, że Księżyc świeci
To mają one źródło, trzecie, najpotężniejsze,
Jest Nim.
25.

On napisał Wedy aby budzić śpiących


On jest Panem Atmanów, Najwyższym Pierwiastkiem
Wniknąwszy we Wszechświat
Utrzymuje go jako niezmienny władca

26.
Ten człek kto w sobie samym widzi sprawcę czynu
W rzeczywistości niczego – głupiec – nie widzi,
Bo nie jest zdolny do rozróżniania
Tylko wolny od poczucia „ja”, nie skażony egoizmem jest prawym Jego uczniem.
27.
W nauce o Gunach mówi się,
Że wiedza, czyn i sprawca
Są- w zależności od Gun – trojakie
Posłuchaj jak to wygląda.
28.
Za pełną Sattwy uznaj taką wiedzę,
Dzięki której we wszystkich stworzeniach
Dostrzega się jeden byt niezmienny i niepodzielny,
Choć zawarty w oddzielnych istotach.
29.
Za pełną Radżasu uznaj taką wiedzę,
Która we wszystkich stworzeniach
Dopatruje się pojedynczych, różnorodnych,
Odrębnych bytów.
30.
Natomiast za pełną Tamasu
Uchodzi wiedza bezpodstawna, ograniczona
Nie mająca wglądu w rzeczywistość, przywiązana do pojedynczego zdarzenia
Tak, jak gdyby było ono wszystkim.
31.
Czyn należny spełniony bez przywiązania,
Bez pożądliwości i bez niechęci,
Przez tego, kto nie pragnie jego owocu,
Zwany jest czynem pełnym Sattwy.
32.
Czyn spełniony przez człowieka spragnionego rozkoszy,
Albo pełnego egoizmu,
Czyn przysparzający wiele trudu,
Uchodzi za pełen Radżasu.
33.
Natomiast czyn podjęty w zaślepieniu
Bez względu na jego wynik,
Bez względu na szkodę, krzywdę i gwałt,
Zwany jest czynem pełnym Tamasu.
34.
O sprawcy czynu wolnym od przywiązania,
Nie wypowiadającym słowa „ja”,
Wytrwałym i silnym, niezmiennym w powodzeniu i niepowodzeniu,
Mówi się, że jest pełen Sattwy.
35.
O sprawcy czynu namiętnym,
Chciwym owocu czynu, zaborczym,
Skłonnym wyrządzić krzywdę, nieczystym, podległym radości i trosce,
Mówi się, że jest pełen Radżasu.
36.
Natomiast nieopanowany, prymitywny, próżny,
Zdradziecki, podły, gnuśny
Strapiony i pełen wahań sprawca
Uznany jest za będącego w mocy Tamasu.
37.
Istnieje tylko jeden Brahman-Absolut,
Cały świat zjawisk, łącznie z bogami, bytami niskimi jest złudą – Mają
I wytworem wyobraźni, a pojęcie wielości wynikiem niewiedzy
Nie ma indywidualnych dusz, są one manifestacją Atmana-Brahmana.
38.
On jest jedynie realnym,
One są Nim,
Zbawi się twoja dusza z Sansary
Jedynie drogą medytacji.
39.
Opowiem ci o Maji, którą to mocą władają Asurowie
Demony, których celem jest kłamstwo
Będąc także emanacją i częścią Najwyższego
Spełniają swoją rolę w świecie, przeto nie nienawidź ich a współczuj.
40.
Nieulękłość, czystość serca, wytrwałość w poznaniu prawdy i jodze,
Hojność, opanowanie, ofiara, lektura świętych tekstów, asceza, uczciwość,
Nieczynienie krzywdy, prawdomówność, łagodność, zaniechanie myśli o owocach czynu
iszaC, życzliwość, współczucie dla innych stworzeń, brak pożądliwości, dobroć,
41.
Wstyd, stałość, siła cierpliwość, wytrwałość, czystość, brak wrogości, skromność-
Oto, drogi uczniu, przymioty tego,
Kto odradza się dla boskiego losu.
42.
Nieszczerość, próżność, buta, gniew, opryskliwość i niewiedza
To cechy tego
Kto odradza się dla losu Asurów.
43.
Los boski wiedzie ku wyzwoleniu
Los Asurów – ku niewoli
Nie martw się albowiem ty
Odrodziłeś się dla boskiego losu, synu Najwyższego.
44.
Ludzie o naturze Asurów nie wiedzą czym jest działanie
A czym nie-działanie
Nie ma w nich ani czystości ani postawy godziwej ani prawdy
O świecie mówią że nieprawdziwy jest, pozbawiony podstawy i władcy
45.
Zaprzeczają naukom jakie ich oczy widzą
Nie uznają prawdy o kolejnych okresach rozwoju świata
I twierdzą że nie rządzi nim nic, prócz pożądliwości.
Żyją w ciągłym strachu przed nieznanym.
46.
Takie żywiąc przekonania, są zgubieni, niewiele zdołali zrozumieć
Mnożą, nieszczęśni, czyny zbrodnicze, na zgubę światu.
Kierowani nienasyconą żądzą, podstępni, pyszni, pełni podniecenia
W zaślepieniu trzymają się prawd pozornych i żyją w służbie zła.
47.
Aż do śmierci dręczy ich niezmierny niepokój
Najwyższym ich celem jest zaspokojenie pragnień,
Albowiem sądzą, że to właśnie jest sensem życia.
48.
Uwikłani w stokrotne sidła nadziei, kierowani pożądaniem lub gniewem,
Nawet nieuczciwie dążą do zdobycia majątku
Byleby uczynić zadość swoim pragnieniom.
49.
Uwikłani w sieć zaślepienia spadają do piekieł nieczystych
Zadufani w sobie, próżni, pełni pychy płynącej z posiadania bogactw,
Nienawidzą Boga obecnego w nich samych i w innych ciałach,
Zżera ich zawiść, nienawiść i okrucieństwo.
50.
Nieczystych, najnędzniejszych z ludzi, On wrzuca wciąż w kołowrót narodzin i śmierci,
W Sansarę do Asurowego łona
Trwają w zaślepieniu w ciągu wielu wcieleń
A nie odnalazłszy Najwyższego, zstępują w końcu na najniższą ścieżkę.
51.
Potrójne są wrota piekieł niosące człowiekowi zgubę
Pragnienie, gniew i żądza.
Niech więc odrzuci te trzy zgubne namiętności człowiek.
I podąża ku najwznioślejszemu przeznaczeniu.
52.
Ten zaś, kto odtrąciwszy wskazania tej nauki
Żyje posłuszny jedynie swym upodobaniom,
nie dochodzi ani do doskonałości,
Ani do szczęścia, ani najwyższego z przeznaczeń.
53.
Niech więc moja nauka będzie dla ciebie wyrocznią
Jeśli trzeba rozstrzygnąć, czy należy czegoś dokonać, czy też nie
Poznawszy to, o czym mówią wskazania mej nauki
Zechciej spełnić swój sprzymierzeńczy obowiązek.
54.
Uczeń rzekł:
Czym jest człowiek z jego wolą,
Jest to przecież istota krucha, niedołężna i wątła
Czyż miedź może stać się złotem,
Lub glina kamieniem?
55.
Człowiek jest, jak wiesz małym wszechświatem
Ta centralna Jednia – zwana przez lud mój; Drogą,
Jest najważniejszą zasadą życia,
Której człowiek winien się podporządkować
56.
Przed urodzeniem jednak zostaje rozszczepiona na istotę – Sing i życie – Ming.
Obydwie te dusze, Hun- czyli Jin i Po czyli Jang człowieka
Wchodzą ze sobą w związek
Lecz namiętność podporządkowuje sobie intelekt.
57.
Zwrócony jest przeto istota ludzka na zewnątrz
Jego grzechem pierworodnym jest uzewnętrznienie i przez rzeczy zmieniony jest w rzecz
Musi przeto każdy zachować równowagę w wymiarze energii
Lecz jednocześnie gromadzić tak by wymiana była jednostronna
58.
Człowiek przyjmując energię z kosmosu
Winien wspólnie z własną puścić w wewnętrzną rotację
Aby stworzyć centrum życia,
Powołując embrion Tao i gromadzić te iskry boże.
59.
Wtedy wraca do Tao,
Medytując zauważa dynamikę zewnętrza i wewnętrza,
Energia odzwierciedla wewnątrz to co na zewnątrz
Widzi się wtedy Tao transcendendujące wszystkie zjawiska i zmiany
60.
Widzi wtedy młody poszukiwacz prawdę
W medytacji Saidziodzio
Środki i cel stapiają się w jedno,
W Boga.
61.
Dwandwa czyli pary przeciwieństw są dwójnią typowo guniczną
To co niedoskonałe charakteryzuje się popadaniem w zmienne, przeciwstawne uczucia
Lecz w świecie Sansary nic nie jest stałe
Więc ten kto zna prawdę tego nie dotyczy ziemski świat.
62.
Dojdziesz, synu rodu Ariów do stanu zdmuchnięcia – Nirvany
Zdasz wtedy sobie sprawę jak długo krążyłeś obok celu nie będącego celem
Dowiesz się, że istniała sposobność łatwa w dojściu do otworzenia oczu,
Lecz wtedy zlejesz się z Najwyższym i staniesz się Nim.
63.
I zrozumiał młody rycerz jego przeznaczenie...

Zakończył. W uszach mam dziwny szum. Ta melodia sprawiła, że doznałem jakiegoś wyższego stanu
mnie. To jest odpowiedź, kompletna i wyczerpująca. Patrzę przy odrobinie czasu na pozostałych. Siedzą
w zadumie...

Próby i ćwiczenia trzecie metody.

Pytanie:
Gdy spojrzał na mnie, wiedział, że trapi mnie coś co on mógłby mi wyjaśnić. Spytałem go o
moralność. Wspomniałem słowa Lovoli o tym, że metoda jest moralnym doskonaleniem się ludzi. Czym
jest zatem wolna wola i moralność (choćby niewypowiedziana czy nie-zdziałana) gdy jego metoda
oddaje arbitraż Bogu, który może być zwykłym głosem w naszej głowie, względnie sterowanym
odczuciem wewnątrz nas lub nawet czymś z zewnątrz lecz nie tym czym się zdaje (nawet Szatan cytuje
Pismo Święte - wspomniałem). Znaczy się więc, jeśli mamy udoskonalać swoją moralność to istnieć
mogą ludzie zupełnie niemoralni? Lovoli opowiedział mi wtedy kolejną przypowieścią:

„Nakaz apodyktyczny” czyli medytacja moralna skazanego na śmierć.

Chemin Pouvoir był złodziejem. Gdy pewnego razu dotarł na półwysep zwany Iberyjskim złapano go
na gorącym uczynku. Siedząc w więzieniu i czekając na cięcie katowskie, myślał:
„Czy jestem niewinny? Tak, przyznaję się przed samym sobą, kradłem. Ale robiłem to gdyż chciałem
żyć. Czułem, że mam prawo do życia. Czy kradzież to czyn zły? Tak. Jaka jest jednak moja podstawa
takiego osądzania? Czy to moi przodkowie wkuli we mnie te ideały, czy są one uniwersalne? Sam nie
chciałbym być okradzionym, rozumiem jak może to być frustrujące. Nie czyń drugiemu co tobie nie
miłe. Postępowałem źle, lecz robiłem też dobro. Może nie jestem do końca potępiony. Może Bóg zlituje
się i da mi szczęście w niebie? Moja dobroć była spontaniczna, nie przestrzegałem zatem obowiązków
przez całe życie. Lecz czy w ogóle coś istnieje? Jeśli istnieje Bóg, sędzia sprawiedliwy i istnieje moja
dusza, która jest nieśmiertelna, lub przynajmniej żyjąca po śmierci cielesnej i jeśli mam wolną wolę to
wtedy tylko postąpiłem źle. Wtedy jako złodziej jestem moralnie winny. Chciałbym jednak być niewinny,
chociażby dla samego siebie, aby z podniesioną głową iść na jej ścięcie. Muszę przeto udowodnić sobie,
że nie ma Boga, nieśmiertelnej duszy i wolności. Wtedy nie będę winny moralnie, mam nadzieję.
Muszę przyjąć narzędzie mi potrzebne w tej próbie zachwiania całym światem aksjomatów. Nie
mogą to być jedynie zmysły, ani jedynie intelekt. Bez zmysłów nie byłby mi dany żaden przedmiot, bez
intelektu żaden nie byłby pomyślany. Myśli bez treści naocznej są puste, dane naoczne bez pojęć –
ślepe. Musi wiec to być połączenie moich doświadczeń i ich odczucia, wiedza, którą zdobyłem zmysłami,
muszę złączyć cały świat we mnie, całe życie i wszystkie idee winny teraz działać niczym jedność.
Muszę przeto znaleźć sposób poznania, taki by wytłumaczył moje postępowanie. Wiem. Muszę użyć
metody poznania zawierającej się w realizmie transcendentalnym, negatywizmie mistycznym. Unikając
błędów myślowych oprę swą metodę na konstruktywnym wątpieniu pozytywnym, na sceptycyzmie
budującym. Zniszczę i na nowo odbuduję wartości aby miały czysty zarys. Wtedy sam się uniewinnię,
lub skażę. Nie przez zaprzeczenia same usprawiedliwię swoje postępowanie, lecz przez zburzenie i
odbudowę wieży wszystkich konstrukcji idei. Moje nowe hipotezy winny być uniwersalne, tak aby każdy
człowiek, współwięzień czy wolny, zrozumiał je. Muszę je obronić przed sobą i przed surową
rzeczywistością we mnie.
Moja maksyma życia zawsze brzmiała: unikaj cierpienia. Nie byłem jednak egocentrykiem, egoistą
czy pyszałkiem, najzwyczajniej, szanowałem swoje istnienie na tyle aby móc nie chcieć odczuwać bólu.
Moim obowiązkiem zatem było znalezienie dóbr, z których mógłbym korzystać aby czuć się w miarę
bezpiecznym. Okradałem innych. Lecz w głębi siebie chciałem być wolny od tego rodzaju nadużyć i
walki o przetrwanie. Każde skradzione pieniądze inwestowałem więc, lecz okoliczności lub los znów
niweczył moje plany i powracałem do przestępczego procederu. Miałem jednak dobrą wolę. Chciałem
żyć uczciwie, świat jednak mi na to nie pozwalał.
Nie! Chciałem być szczęśliwy, a to wiązało się z pewnymi regułami społecznymi. Dlatego wiedziałem,
że będąc uczciwym, mogę być szczęśliwym ale nigdy odwrotnie, nie byłbym szczęśliwy będąc
nieuczciwym, choćby nie wiem jak bogaty. Moja edukacja nie pozwalała mi na to. Czym jednak jest
szczęście. To chyba jeno zaspokajanie potrzeb i skłonności, ale takie, by było całkowite. Lecz poczucie
przyjemności i szczęścia nie jest tożsame, gdyż to pierwsze jest poznawalne. Nie jest więc możliwe być
do ostateczności zaspokojonym, gdyż człek nie może określić z zupełną pewnością, co go naprawdę
uszczęśliwi, gdyż wiązałoby się to z koniecznością bycia wszechwiedzącym.
Po wtóre więc nie! Nie chciałem być ani uczciwy ani szczęśliwy. Chciałem być wolny! Wolny od
popędów zmysłowych, przenosiłem się w myślach w zupełnie inny porządek rzeczy, niż żądz.
Przenosiłem się do świata intelektu, gdzie moja wyobraźnia tworzyła nową, moją rzeczywistość.
Chciałem być niezależny od świata sensorycznego, to była moja wolność. Czy jednak istnieje coś
takiego jak wolność? Czy człowiek kiedykolwiek w swoim życiu jest wolny? Ta dziwna własność woli
polega na zdolności do realizowania stanów rzeczy niezależnych od przyrodniczych. Czy jestem wolny,
skoro muszę np. jeść? Silna wola daje prawo bycia wolnym, gdyż można umrzeć z głodu przy suto
zastawionym stole. Trup taki zamanifestowałby swoją wolną wolę. Ja także ujarzmiam swoje popędy,
moja wolność sięga wyższych partii mojego umysłu, gdyż sama grabież jest sprzeczna z moją
moralnością, jest więc dowodem na istnienie wolności. Nie jesteśmy zwierzętami ani automatami.
Musimy mieć wolność, bo zniewalamy się sami, samych siebie i nawzajem.
Wolność to dziecko snu, wnuk nieistnienia. W nocy jedynie potrafię robić rzeczy, których podczas
dnia nie śmiałbym. Czy to, że nieświadomie potrafię latać czyni mnie od razu ptakiem? Jestem wolny
tylko gdy nie jestem zatopiony w świecie rzeczywistym. Mój umysł jest więc wolny w stanie
niedziałania, gdy leżę ledwo co oddychając, z minimalnym biciem serca. Moja śmierć może być
prawdziwym wyzwoleniem. Jest we mnie też druga natura. Chcę żyć. Każda komórka mojego ciała tego
pragnie, a wraz z nimi moja wola, ukonstytuowana przez nie. Więcej, najwyższą wolnością jest własna
śmierć, samobójstwo. Lecz jest to też wbrew mnie. Jeśli więc poznałem na tyle siebie mogę powiedzieć,
że ta moja wola jest dobra, chce ona abym istniał, gdyż całe życie z zasady jest dobre jeśli żyje.
Dlatego to moje poczucie, że jestem godny aby żyć. Idąc dalej tym tropem, czy to dobro prowadzi do
dobra doskonałego i czy to jest nieśmiertelność, po drugie zaś czy jeśli przestanę żyć czy przestanę być
dobry?
Mówią, że dusza jest nieśmiertelna. Nie ma na to jednak żadnych dowodów. Bo jeśli byłbym
nieśmiertelny, znaczyłoby to że jestem doskonałym dobrem. Wiem, że nie jestem. Zabiłem kilku ludzi,
nie mścili się oni na mnie za to. Jak najłatwiej udowodnić to co jest po śmierci? Umrzeć oczywiście, co
stanie się nad ranem. Życie zdaje się być wejściem do rzeki. Czemu więc nie pamiętam tego jak
wchodziłem do niej? Czemu nie pamiętam tego co było przed moim życiem? Ależ wiem. Pamiętam, że
nie było nic. Jeśli to samo będzie po moim życiu to ta nicość, z tego co pamiętam nie była taka zła.
Więc stracę jedynie wolę która jest dobra i ciało które chce dobrze. Czy ja będę istniał? Nie mogę
powiedzieć , że będę i nie mogę że nie będę. Nie dam rady po śmierci powiedzieć nawet, że istniałem.
Będę ponadczasowy, ponadzmysłowy, ponadprzestrzenny. Ale będę? Z tego co pamiętam przed życiem
i to co w życiu poczułem to mnie nie będzie. Więc rozpłynę się w nicości. Czym zatem jest ta nicość.
Czy Bóg będąc wszystkim może być nicością? Czy jeśli istnieje moralność to czy jest to dowód na
istnienie Boga? Moja medytacja nad nicością doprowadziła mnie do wniosku: chcesz zobaczyć nicość –
zamknij oczy, chcesz ja usłyszeć – zatkaj uszy etc. Więc śmierć to koniec zmysłów i ciała. Lecz mój
intelekt, sprawca wolności, przeciwny ciału, nie będąc ani zmysłowy ani cielesny, jak on zachowa się w
obliczu nicości? Jest on przecież niematerialny i niezmysłowy, jest wiec prawie niczym, a jednak jest
wszystkim czym jestem. Czyż moja nieistniejąca dusza w połączeniu z nicością po śmierci rozpłynie się
w niej czy raczej złączy jak kropelka rtęci w ogromnej kałuży. Czyż ta nicość nie przypomina choć
trochę mojego nieistniejącego intelektu? Jeśli ta rtęć intelektów będąc teraz jeszcze poza mną
przypomina boży, wielki i będący wszystkim to czy moja śmierć nie będzie jedynie tym co ciągle
ogłaszają w księgach o połączeniu się ze stwórcą? Czy więc księga jest prawdą? Cóżby to znaczyło?
Musiałbym poddać się pod prawa moralne zapisane tam. Choćby dekalog. Pokażcie mi kogoś
amoralnego, a zobaczę jedynie zniszczenie w nim. Jest on zły bo tak mówi większość. Lecz i dla mnie
jest on zły, gdyż niszczy on swoją wolę, pędzi ku śmierci. Nie dąży też do wolności a staje się
niewolnikiem zmysłów. Jest gorszy od zwierząt. Moralność więc to dążenie do dobra. Dążymy więc do
dobra doskonałego choć możliwe że nie znamy jeszcze tego celu i mówimy na to nieśmiertelność, czy
Bóg. Ja też dążę do bycia boskim, oświeconym i niewinnym. Moralność więc to droga do Boga. Lecz
znaczyłoby to, że życie jest dowodem na istnienie Boga. Jeśli mój intelekt istnieje, istnieje także Bóg.
Samo życie ukształtowało mnie, moją wolę, intelekt i wszystkie sny. Nic spoza świata nie jest mi znane,
lecz jeśli jedynie świat mnie ukształtował wtedy świat jest Bogiem, choćby nawet wymysłem ludzkości.
Zatem jestem wolny, gdyż mogę dokonywać wyborów sprzecznych z moją wolą istnienia
chociażby. Mój intelekt czy dusza może być nieśmiertelna, gdyż im bardziej nie istnieję tym jestem
wyswobadzany z ograniczeń ziemskich więc śmierć może być uniwersalną wolnością. Idea ludzi jaką
może być Bóg, stanie się prawdziwa jeśli pośmiertna wolność mojego intelektu będzie pełna,
ponadzmysłowa, ponadczasowa wiec i wszechwiedząca. Wtedy jedynym istnieniem jakie będzie
prawdziwe będzie to po śmierci. Jeśli moralność ziemska byłaby jakimkolwiek wyznacznikiem dobra i
objawienia bożego, tedy skazuję się na śmierć a jednocześnie na rozpoczęcie prawdziwego życia. Życie
jest dobre tak samo jak śmierć. ”
Nazajutrz Pouvoir został ścięty. Gdy szedł na śmierć, wzrokiem był już nieobecny.

Strapienie. Jestem strapiony. Nie czuję bólu w ręku, choć wiem, że dawno już zaistniał po tylu
godzinnym pisaniu. On ma rację. Ale czuję się jakoś ciężej, mam zawroty głowy. Powinienem się
cieszyć, że ktoś właśnie mnie oświeca, ale tak nie jest. Jego wzrok nie pada już na mnie. Zamyślił się.
Czeka...

Próby i ćwiczenia czwarte metody.

Pytanie:
Zabrała głos Alicia. Niewinnie i nieśmiało spytała jakby chcąc zmienić temat, widząc że popadłem
przez słowa Lovoli w rozterkę; „ Czy wiesz Panie czym jest sufizm, co mąż mój stara się zbadać przez
pewien czas?” Inigo spojrzał na nią, jego oblicze jakby pojaśniało i rzekł: „To do tej pory
najroztropniejsze i najcelniejsze pytanie jakie mi dziś zadano.” Siedzi teraz i uśmiecha się w milczeniu.
Tytuł:

„Imitacja” czyli księga opowiadań żebraczych.

At – Tariq Al – Qadr był żebrakiem. Pewnego razu gdy szedł brzegiem czerwonego morza
zauważył dziwny blask w piachu. Gdy oczyścił przedmiot okazało się iż była to stara butla mosiężna.
Była zakorkowana a na samym wierzchu widniał glejt sułtana Egiptu. At – Tariq zauważył jednak, że
butla jest ciężka, jak gdyby coś w niej było, a że był spragniony po całodziennym marszu otworzył ją.
Wtedy usłyszał syk, przedmiot poleciał w górę niczym nadmuchany pęcherz barani i równie szybko
spadł na ziemię. Z butli wydobywała się dziwna, różowa mgła. Żebrak zauważył jakąś postać
wyłaniającą się z dymu. Był to dżin, ifrit. Al. – Qadr zląkł się wielce, a zły demon tak do niego rzekł:
„Uwolniłeś mnie dlatego musisz zginąć, możesz wybrać tylko rodzaj śmierci.” Człowiek padł na kolana i
krzyknął : „Na Allacha, czemu chcesz mnie zabić, czy za to, że cię uwolniłem?” ifrit odpowiedział: „Tak, i
nie wymawiaj tego imienia gdyż to przez Niego zostałem uwięziony, wybieraj jak mam cię zgładzić”
Biedak chwycił się za głowę i rzekł: „Cóż mnie podkusiło aby otwierać twoje więzienie, o ja nieszczęsny.
Zaklinam cię na wszystko co żyje daj mi żyć. Czyż mój uczynek nie był dla ciebie dobry? Czemu chcesz
mojej śmierci?” Dżin zaczął swoją historię: „Muszę to zrobić, tak postanowiłem. Widzisz kiedyś, tysiące
lat temu, gdy świat był jeszcze młody, i ja kogoś uratowałem od takiego więzienia. Za to jednak
zostałem skazany na niedolę, Allach zamknął mnie w tej butli i kazał strzec swoim sułtanom. Błagałem
każdego z nich po kolei aby mnie uwolnili, obiecując im sławę i bogactwa. Oni jednak słuchali rozkazów
swego pana. Aż w końcu pewnej nocy rozgorzała wielka bitwa w mieście w którym byłem uwięziony,
wtedy to nieprzyjaciel nie wiedząc o moim nieszczęściu, nie mogąc otworzyć korka butli wyrzucił mnie w
morze. Wtedy poprzysięgłem sobie, że każdego kto mnie uwolni obdaruję władzą większą niż sułtani.
Nikt jednak nie przyszedł. Po kolejnych stu latach powiedziałem, że kto wyrwie mnie z niedoli ten
dostanie największe skarby świata. Gdy znów po kolejnym wieku nikt nie otwierał wieka, mówiłem, że
dam wybawcy harem najwspanialszych kobiet. Nic się nie działo. Wtedy rozgniewany rzekłem, że kto
mnie uwolni tego zabiję. Tyś się zjawił. Dlatego właśnie muszę to zrobić. Dość straconego czasu,
wybierz jak chcesz umrzeć.” Żebrak powiedział do siebie: „Jak zgrzeszyłem, że właśnie teraz musiałem
otwierać tą butlę.” A do ifrita rzekł: „Nie ma boga prócz Allacha Mocnego i Potężnego. Zły duchu zlituj
się nade mną i oszczędź mnie za to, że cię uwolniłem. Nie zabijaj mnie, bo Allach i ciebie zabije.” Dżin
rzekł: „Jużem postanowił, wybieraj” Wtedy żebrak powiedział do siebie; „ To jest dżin, ja zaś jestem
człowiekiem, którego Allach obdarzył doskonałym rozumem. Posłużę się więc swym umysłem i
przebiegłością i obmyślę coś na jego zgubę.”

Zastanowiwszy się rzekł podstępnie do ifrita: „Czy chcesz mi zadać śmierć i niewzruszenie trwasz w
tym przekonaniu?” „Tak” odpowiedział. „Chciałbym jednak, byś powiedział mi prawdę, w imię
Najwyższego.” Ifrit zadrżał z bojaźni na dźwięk imienia Najpotężniejszego : „Pytaj, byle krótko” „Jakże
mogłeś przebywać w tej butli, to przecież niemożliwe, aby całe twe ciało zmieściło się do tak małego
naczynia. Bo jeśli nie byłeś uwięziony w tej butli, to jak możesz mnie zabić. Nie uwierzę tedy, póki nie
zakrzykniesz do mnie z butli.” Demon szyderczo uśmiechnął się: „Niedowiarku, nie znasz mojej mocy.”
Mówiąc to zamienił się w tę samą parę i wniknął do butli, krzycząc z jej środka: „A teraz wierzysz?”
Wtedy żebrak czym prędzej złapał butlę i zatkał jej wylot tak iż ifrit na powrót został uwięziony.
Krzyknął żebrak do demona: „Wybieraj teraz u mnie rodzaj śmierci, podła istoto.” Ifrit przemówił
zmienionym głosem, prosząc pokornie: „Uwolnij mnie o najprzebieglejszy z ludzi a będę ci świadczył
dobro.” Wtedy człowiek rzekł: „Kłamiesz ifricie.” Demon pełen złości krzyknął: „Natychmiast mnie
uwolnij, bo będziesz cierpiał najgorsze z katuszy prze setki lat!” Żebrak nie bojąc się już dżina
powiedział: „Nie bądź wielki w pysze. Nie zachowuj się niczym Akkad, gdyż spotka cię za to ciężka
kara.” Ifrit zapytał: „Jak miała się rzecz z Akkadem? Jakie są jego dzieje?” Żebrak zaczął opowieść:

Wiedz, o ifricie, że w dawnych czasach żył w pewnym perskim mieście człek, który był czcicielem
ognia. Był on bogaty i miał wiele urodzajnych ziem na własność. Był młody i miał przed sobą świetlaną
przyszłość. Jednak razu pewnego Allach pokarał go za innowierstwo. W mieście Rumman gdzie człek ten
odpoczywał po długich podróżach odbywało się właśnie święto. Pewna piękna księżniczka obchodziła
swoją pełnoletność. W mieście wszyscy mężczyźni ubrali się najładniej i nazbierali pięknych kwiatów,
aby móc być wybranym przez cudowną i bogatą Irdinę. Nasz Akkad nie znając tamtych obyczajów
siedział na tarasie po obiedzie, gdy nagle zobaczył orszak sześciu koni, a na złotym rydwanie stała
księżniczka rozglądająca się za kochankiem. Jej uroda była tak wielka, iż Akkad wstał, a gdy
przejeżdżała obok, on też szedł bokiem, ciągle patrząc tylko na nią. Nagle mężczyzna nie zauważył
końca tarasu i wypadł przez barierkę. A że taras był wysoko, gruchnął on o ziemię wyjąc głośno z bólu.
Usłyszała to Iridina, podjechała więc do niego i zobaczyła, że cierpi on wielce. Spytała go : „Czemu tak
rozpaczasz, nieznajomy, gdy my tutaj tak świętujemy?” Akkad w bólu odpowiedział: „Piękna pani, twoja
uroda zaćmiła mi wzrok, byłem tak przejęty twoim widokiem, iż nie zauważyłem, że lecę na złamanie
karku.” Ujęło to bardzo księżniczkę i poczuła się trochę winna, gdyż miała ona dobre serce, poślubiła
Akkada. On jednak po upadku nie mógł się poruszać sam. Był bezwładny do połowy ciała od brzucha w
dół. Jeździł więc na wózku, który to był ze złota, jak przystało na księcia, jakim się stał. Jednak cała
rodzina i dwór tamtejszego królestwa wypominali dobry uczynek księżniczce, mówiąc iż nic jej po takim
mężu. Ona jednak widziała w nim dobre rzeczy i za to go pokochała. Po wielu latach i wielu
pomówieniach ze strony poddanych Akkad zmienił się. Nie był już skromnym, sumiennym i uczynnym
człowiekiem, a stał się złośliwy i pyszny. Pewnego dnia jeden z jego poddanych, nazywający się
„Wodnisty Język”, opowiedział Akkadowi co widział zeszłej nocy:
„Drogi Panie, mój najlepszy władco, oczy me widziały coś czego nie powinny. Moje słowa idą prosto z
serca, nie osądzaj mnie więc pochopnie. Muszę Ci wyznać coś co zatrwoży Cię i zmąci umysł. Bądź
jednak niczym skała, gdy usłyszysz to co mam Ci do powiedzenia.” Sługa opowiedział mu zdarzenie,
które widział: „Byłem na balkonie w nocy odtajając po koszmarze, jaki miałem zeszłej nocy. To co
zobaczyłem na dziedzińcu było jednak o wiele gorsze. Widziałem twoją żonę wraz z czarnoskórymi
niewolnikami, robiła rzeczy, które postawiły moje włosy na karku. Panie mój, twa żona jest Ci niewierna
i winna za swoje postępki marznąć w najgłębszym z piekieł.” Słowa te z ust zaufanego sługi zmąciły
przez chwilę zmysły Akkada. Po chwili grożąc mu mieczem zdradzony mężczyzna odrzekł: „Jeśli to co
mówisz jest prawdą, przeklinam cię, lecz jeśli kłamiesz twoja kara będzie niewysławialna!” To rzekłszy
wjechał na ten sam balkon z którego „Wodnisty Język” zobaczył zdradę księżniczki. A że był już wieczór
postanowił sprawdzić to. Gdy wzeszedł księżyc zobaczył Akkad jak z bramy wychodzi jego żona wraz z
pięcioma czarnoskórymi niewolnikami. Jego oczy zobaczyły najgorszą prawdę, jak jego żona oddaje się
obcym mężczyznom. Akkad wpadł w taką furię, iż wyjechał z ukrycia i przeklinał Irdinę. Ta gdy
zauważyła męża rzekła do niego tymi słowy: „Czego spodziewałeś się niewdzięczny Akkadzie. Jesteś mi
bezużytecznym w porze nocy, musiałam więc dać upust swojej żądzy. Za to że odkryłeś mój sekret
musisz zginąć.” Przywołała jednego ze sług i kazała ściąć mu głowę. Mąż nie mógł bronić się, ni uciekać.
Jego głowa potoczyła się po dziedzińcu.

Taka była historia z niewdzięcznym Akkadem, o ifricie. Bacz więc by twoja pycha nie zaprowadziła
cię ku śmierci. Dżin wiedząc jaka może go spotkać kara za jego słowa tak rzekł do żebraka: „Widzę że
uwolnił i na powrót uwięził mnie wyjątkowy człek. Jedyne na czym bardzo mi zależy to to aby uwolnić
się z tego naczynia. Wiedz, że nie jestem złym duchem, moje oczy tęsknią za pięknem świata, które ty
widzisz na co dzień. Ta ciasna butla nie pozwala mi oglądać cuda stworzenia.” Żebrak zrozumiał wnet iż
mógł być to demon poezji i sztuki. Allach musiał jednak uwięzić go za coś, co dżin zamyślał, by dać w
obieg ludziom jako poezja lub sztuka teatralna. Wtedy uwięziony duch przemówił do żebraka: „Wypuść
mnie, a dam ci wszystko czego zapragniesz. Wiem teraz, że jesteś niczym mędrzec Kattan, twoje słowa
i czyny są błogosławione przez Najwyższego. Wiem, że masz dobre serce, proszę cię o litość.” Człowiek
spytał: „O jakim mędrcu mówisz, kim on był?” Ifrit opowiedział więc taką historię:

„Był kiedyś mędrzec o imieniu Kattan, który poszukiwał piękna. Przemierzał on cały kraj,
szukając i pytając ludzi. Nie wiedział czy ma to być rzecz, czy obraz, czy w końcu człowiek. Razu
pewnego trafił on na pustynię. Jedynie na swoim ośle z małą ilością wody, mędrzec po pewnym czasie
umierał z pragnienia. Zszedł ze swojego zwierzęcia i rzekł do siebie: „Kim ja jestem, że szukając piękna
umrę na pustyni? Nie jestem mądry, a głupi i nie umrę w cieniu pałacu przy kojącej muzyce tylko przy
ośle wraz z krzykiem wiatru. O Najpotężniejszy, spraw choć by te ostatnie chwile nie były tak pełne
cierpienia...” To rzekłszy upadł na kolana. Wtem usłyszał głos. „Nie ty jeden umrzesz mój panie.” To
osioł przemówił do konającego mędrca. Człek zdziwił się, że słyszy język zwierząt. Osioł widząc trwogę
w oczach swego pana uspokoił go: „Nie bój się mój właścicielu, nie oszalałeś z gorąca, zawsze
potrafiłem mówić, jedynie ty tego nigdy nie słyszałeś.” Kattan zapłakał jeszcze mocniej nad sobą i nad
swoją niewiedzą. Osioł widząc suche łzy w oczach swego pana rzekł: „Byłeś dla mnie zawsze dobry,
dawałeś mi strawę nawet gdy sam ledwo co miałeś do jedzenia. Chciałbym ci jakoś pomóc. Mówisz, że
poszukujesz piękna. Pozwól mi sobie opowiedzieć pewną historię, która może podpowie ci nieco i
wskaże źródło piękna na świecie. Dzięki temu może lżej będzie nam się umierać z wycieńczenia.

Musisz przeto wiedzieć, że kiedyś miałem innego pana. Był on kupcem z Bagdadu. Przewoził na
mnie swoje towary i sprzedawał je z zyskiem. Lecz pewnego dnia on i ja także zabłądziliśmy na pustyni.
Rebe, bo tak miał na imię mój wcześniejszy pan, prosił Allacha o wybawienie. Niestety w promieniu
wielu kilometrów nie było widać żywej duszy. Nagle oboje zauważyliśmy oazę. Zbliżywszy się do niej
spostrzegliśmy nieliczne drzewa a w środku staw pełen wody. Gdy chcieliśmy się napić ze źródła
okazało się że nie ma go. Czerpaliśmy tylko piach. Rebe zdziwił się wielce temu, lecz ja wiedziałem, że
jest to fatamorgana. Nagle zza drzew wyszła piękna kobieta. Miała na sobie jedynie luźną tunikę z
jedwabiu. Ciało jej i twarz były wręcz anielskie. Mój dawny pan rzekł do niej: „Kobieto, cóż to za
miejsce? Czemu nie mogę zaczerpnąć wody z tego stawu? Jestem tak spragniony wody, że oddam ci
cały mój ładunek pereł, które miałem sprzedać w moim mieście.” Ona jedynie uśmiechnęła się do nas i
odrzekła: „Nie możesz tego zrobić gdyż jest to iluzja. Po prawdzie nie ma tutaj ani tych drzew, ani
wody, ani nawet mnie. Jesteś tutaj sam ze swoim osłem na bezkresnej pustyni.” Kupiec wraz ze mną
zdziwił się tym słowom i ocierając czoło rzekł: „Jak to możliwe, że widzę to wszystko i tego nie ma?
Czym w takim razie jesteś?” „Jestem czystym pięknem.” odrzekła mu. Była to prawda. Jedynie
bogactwo oazy i piękna dziewica była prawdziwym, czystym pięknem pośród śmiertelnej pustyni. Pełen
narastających obaw Rebe rzekł: „ Allach jest Największym Pięknem, czy jesteś złym duchem czy
omamem nie możesz mówić o sobie „piękno” skoro nie istniejesz.” Ona niczym nie speszona rzekła:
„Allach jest jedynym Bogiem i Jemu służę. Zapewniam cię człowieku, że piękno istnieje jedynie będąc
iluzją, każde inne natychmiast przestaje być pięknem, gdy tylko staje się namacalne. Pozwól, że
wytłumaczę ci to za pomocą przypowieści.

Kiedyś był sobie książę. Miał on wszystko czego zapragnął. Ciągle jednak był niezadowolony.
Niczym było dla niego piękno. Wszystko co zdawało się według niego pięknem, zaraz chciał to posiąść.
Po pewnym czasie rzeczy te stawały się dla niego nudne i neutralne. Jednak pewnego dnia usłyszał o
posągu w dalekiej krainie, którego piękno przewyższa wszystko co kiedykolwiek widział człowiek. Zaraz
zabrał się do wyjazdu. Minęły dwa lata poszukiwań po górzystych krainach północy zanim dotarł do
groty. W niej znalazł on przedziwne rzeczy. Zobaczył on oświetlony złoty posąg, a wokół niego ciemne
statuetki kamiennych ludzi zwróconych w jego stronę. Każda kamienna postać dotykała posągu, a było
ich dziesięć. Gdy zbliżył się do złotego posągu, od razu chciał go dotknąć, gdyż był tak wspaniały.
Wtedy jednak usłyszał głosy za swoimi plecami. Było to dziesięć duchów. Rzekły one do księcia: „Nie
dotykaj posągu ze złota. Gdy tylko to zrobisz przemienisz się w kamień i dołączysz do naszej dziesiątki
a twoje ciało do dziesięciu kamieni tu stojących. Zaklinamy cię odejdź stąd i zabarykaduj wyjście
kamieniami.” Młodzieniec wystraszony rzekł do duchów: „Kim jesteście i czemu przestrzegacie mnie
przed tym przepięknym posągiem?” „Jesteśmy poszukiwaczami jako i ty. Każdy z nas wpadł w tę
pułapkę zastawioną przez złe dżiny ku zatraceniu ludzkości. Wiemy, że każdy kto tu przyjdzie nie może
opanować swoich rąk i zaraz chce dotknąć posągu. My pozostaliśmy tutaj by przestrzegać wszystkich,
którzy pójdą naszymi śladami. Zrób to co ci każemy a uratujesz swoje życie. Pozwól, że opowieść o
motylu wyjaśni ci problem.

Kiedyś gdy świat był młody, istniało nieskończenie wiele rzeczy i taka sama liczba ich rodzajów.
Tak samo miała się rzecz z motylami. Istniały setki tysięcy motyli, o różnych kształtach. Były tylko
miliony kombinacji koloru i kształtu ich skrzydeł. Wtedy Allach powiedział „Niech dobrym będzie to co
dobre, niech zacznie się życie.” Tak też się stało. Pozostały jedynie dzisiejsze motyle, choć ich liczba dla
nas niepojęta, dla Najwyższego jest zaledwie liczbą pojedynczą. Motyle, które widzimy na kwiatach
mają takie a nie inne skrzydła i takie a nie inne kolory, dlatego że przetrwały. Przeżyły gdyż imitują one
coś co odstrasza ich wrogów. Udają one oczy drapieżników, dlatego to zwierze które chciało pożywić się
motylem, zostało odstraszone. Niektóre upodabniają się do kolorów środowiska, w którym żyją. Nie
każdy zwierz został uwiedziony tym wyglądem, lecz dzięki temu nieliczne przetrwały. Ludzie, którymi
my również kiedyś byliśmy, uważamy motyle za piękne. One z pewnością obraziłyby się za takie
epitety. Motyle chcą odstraszać, odganiać istoty wyższe i niższe od siebie. Jednak ludzie poczęli je łapać
i przybijać gwoździami do desek, nazywając całość zbiorem motyli. Podziwiają więc coś co jest martwe,
co kiedyś żyło. Każde piękno, nawet barwną imitację czegoś, ludzie chcą posiąść. Czyż obrazy, poezja i
pieśni czy teatr nie są tą samą imitacją, jak skrzydła motyle, imitacją rzeczywistości? Kształty domów,
mechanika narzędzi i kolory ubiorów to nic innego jak tylko coś co już istnieje. Nawet same słowa są
podobne do odgłosów natury. My, duchy możemy podróżować do każdego zakątka świata w przeciągu
chwili. Poznaliśmy więc języki świata. W zależności od kraju i jego krajobrazów ludzie wytwarzają
odpowiednie słowa. Nasze słowa są piaszczyste, gardłowe i syczące, tak jak nasza kraina. Plemiona
północy zamieszkujące góry wykształciły szorstki, głośny i pełen trzasków język. Leśne plemiona
barbarzyńców mówią szeleszczącymi głoskami, a ci którzy mieszkają obok rzek, wodniste mają słowa.
Widzisz przeto Książę czym jest człowiek, tym samym stworzeniem co inne. Jest jak kameleon, zmienia
swoje barwy by być podobnym do otoczenia, by czuć się bezpiecznym. Zapach i wygląd człowieka
reguluje zdawałoby się świadomość. Nic bardziej mylnego. Ludzie inne mają rysy tutaj, a inne gdzie
indziej. Czym jest zatem to co nas otacza, to do czego chcemy być podobni jeśli nie jest to sam
Najwyższy i jego dzieło? Jego ręka powołała do życia wszystko, stworzyła świat, więc nasze próby
imitacji dążą do najwyższego źródła, do Allacha.

Widzisz więc Książę, że cokolwiek byłoby piękne, będzie to tylko materialne naśladownictwo tego co
niematerialne. Będzie skazane na niepowodzenie, będzie zawsze mizerne i ułomne. Taki jest ten posąg,
jest bluźnierstwem wobec Boga. Ten najpiękniejszy z postumentów jest dlatego zgubny, gdyż bliski
ideałowi, dlatego zabójczy. Jedynie po śmierci zrozumiemy czym jest piękno, tylko wtedy zobaczymy
niematerialność, niezmysłowość, zobaczymy Allacha i w nim żyć będziemy w pięknie. Ten posąg może
być dla jeszcze wielu słabych pułapką , ty jednak odzyskałeś już siłę, możesz odejść. Idź tedy i
zabarykaduj wejście kamieniami, aby nikt tu więcej nie wszedł, aż do skończenia świata. Żegnaj Książę.

Tak też zrobił młodzieniec, wiedząc czym jest prawdziwe piękno. Gdy rzucił ostatni kamień
całkowicie zasłaniając wejście, zobaczył pustelnika. Spytał on księcia co robi. Ten opowiedział mu o
posągu i dziesięciu duchach i o tym czym jest piękno. Gdy pustelnik wysłuchał jego słów strwożył się
wielce i rzekł: „Dziwi mnie twa opowieść, ale wiem, że przemawia przez ciebie prawda. Istnieje na
świecie wiele pułapek zastawionych na ludzi przez złe moce. Chwała ci, żeś jedną z nich unieszkodliwił.
Powiem ci jeszcze coś, co sprawi, że ta opowieść będzie kompletna. Wiesz już czym jest piękno i znasz
jego źródło, lecz czy wiesz jak ono powstaje? Pozwól sobie opowiedzieć pewną mądrość.

Otóż musisz wiedzieć drogi Książę, że świat - jeśli zwróci się do jego skrytej, głębokiej istoty, jest
światem umysłu, a świat umysłu jest Pałacem Luster. Każda istota ma zdolność do przyjmowania
odbicia, co jest podstawą funkcjonowania spełnianą przez jej umysł. Różnice pomiędzy żywymi istotami
polegają na różnicy w czystości ich lustrzanego umysłu. Jednak w człowieku to co najbardziej głębokie
to jego serce. Umysł i serce to ta sama rzecz. Umysł to powierzchnia serca, serce jest głębią umysłu.
Metoda poznania prawdy wykorzystuje najpierw umysł, później serce. Ważne jest aby obydwa były
czyste, aby Bóg mógł oświecić nas swoim światłem. Piękno więc jest w nas samych, jest światłem
bożym. To ludzkie umysły osądzają czym jest piękno, choć jest ono takie samo zawsze. Wszystko jest
pięknem. Wszystko jest więc piękne...”

Pustelnik nie dokończył swoich słów, młody Książę nie wysłuchał ich do końca, iluzja nie
wypowiedziała dalszych losów swej opowieści, gdyż osioł wraz z mędrcem Kattanem umarli z
wycieńczenia. Na ich twarzach jednak malował się uśmiech.”

Tymi słowami uwięziony Ifrit poddał się woli żebraka. Co było dalej? Nikt tego nie wie. Powiadają, że
kiedyś widziano żebraka rozmawiającego z zakorkowaną butlą. Żebrak ten po pewnym czasie stał się
sułtanem bogatego kraju i rządził nim mądrze. Lecz to tylko opowieści...

Misja (dzień trzydziesty)

Dzień w którym słyszeliśmy słowa Lovoli przeminął. Lecz nikt z nas nie wie kiedy zasnęliśmy.
Jedynym dowodem na to, że nie był to sen są moje zapiski. Gdy otworzyliśmy oczy jego już nie było
przy nas. Chodzimy jak upiory, którym zabrano jakiś skarb.

Wcześniej, tego ranka przyśnił mi się sen, jakbym już gdzieś, kiedyś go śnił. Na początku owijały
się wokół mnie dziwne słowa, tworząc zdanie, lecz możliwe że nazwę czy imię. „Top iskro, zgiń i daj”.
Potem zobaczyłem ciemność. Był to najprzeraźliwszy mrok jaki kiedykolwiek widziałem czy to we śnie
czy na jawie. Wtedy zobaczyłem też światło. Potężny błysk w nicości. Gdy oczy mojej duszy przywykły
do tegoż światła, zauważyłem obłoki dziwnego eteru wydobywające się ze środka. Blask, jakby poprzez
te dziwne opary nieznanej substancji chciał być bardziej widoczny, plastyczny, jak łuna księżyca we
mgle. Chmury poczęły mienić się kolorami, tańcząc obok i rozkłębiając się. To przedziwne lśnienie nagle
przemówiło tylko do mnie, do mojej sennej jaźni: „Jestem Ten, który Jest. Jestem Światłem w
Ciemności.” Wtedy obudziłem się.

Długo leżałem nie wiedząc cóż ze sobą począć. Mógłbym tak leżeć i wieczność lub sekundę,
jednak moje „ja” było poruszone do głębin duszy. Myślałem, że nie śnię, choć był to nadal sen. Lub
może wiedziałem, że śnię, a nie spałem. Czułem jak moje ciało więdnie, przydeptane potężną Siłą. Moja
świadomość była równie ciężka. Przez małą chwilę zrozumiałem wszystko, jakby sam Bóg dał mi
połączyć się z nim w jego wiedzy. Szybko jednak wróciłem do stanu niedoskonałości. Jego obecność
pozostała we mnie. Pisząc te słowa nadal nie wiem czy śnię czy nie. Moje ciało jest chore, niedoskonałe,
więc każdy mięsień boli jakby wylany został na niego rozgrzany brąz. Moja dusza jest smutna z powodu
wiedzy o swojej maleńkości. Bo jeśli to jest tylko mara senna to moje pismo nie będzie utrwalone „na
prawdę”. Lecz co jest prawdą? Czy cokolwiek istnieje? Czy ja istnieję? I czy można obudzić się ze snu
aby w końcu stać się doskonałym, aby nie leżeć gdzieś nieświadomym, tylko działać w świadomości,
prawdzie? Bo po cóż bym istniał? Żeby śnić? A jeśli, to musi być kiedyś koniec snu, inaczej nie byłby to
sen. Czy moja śmierć da mi jakieś odpowiedzi? A może cały wszechświat jest snem Boga, a ja jestem
zwykłą wyimaginowaną postacią w jego wszech-śnie?

Wczorajszy dzień jeszcze porządkuje się w moich myślach. Głowię się nad przekazem Lavoli.
Muszę to wszystko jakoś poukładać. Wydaje mi się, że jego głównym celem było dać nam świadectwo o
istnieniu metody. Jego ćwiczenia, jego technika poznania prawdy kryła się w każdej z przypowieści.
Chciał nam powiedzieć, iż istnieje sposób umożliwiający duszy oderwanie się od tego co skończone i
konkretne i otworzenie się przed Bogiem. Widać w jego słowach prawdę. Stworzył wielce subtelną i,
paradoksalnie, logicznie prostą Metodę, która stanowi o jego geniuszu, oświeceniu. Jest oczywiście
gnostykiem. Jego „poznanie – gnosis” nie jest przecież racjonalne, lecz ponadrozumowe, medytacyjne.
Dowiedział się o Bogu więcej niż ludzkość przez setki lat. Nie był przedstawicielem żadnej z sekt. Nie był
albigensem, katarem, bogomilcem, czy nawet petrobruzjaninem. Może właśnie dlatego nam zaufał.
Mogło też być, co byłoby przerażające, że to on nas sobie upodobał byśmy wysłuchali jego prawd.
Podejrzewam, że wszystkie działania do tej pory były ukartowane, zaczynam widzieć głębię zdarzeń i
drugie dno jego słów.

Może jednak najzwyczajniej oszalałem, lub po prostu umarłem w tej bitwie? Zdaje mi się jednak,
że każda przypowieść jest etapem MOJEGO życia. Czuję to. Subtelne słowa wciśnięte w moją pamięć.
Via Forca jest na wyspie, moje skojarzenie, Cypr. Później uczeń płynie statkiem na bitwę, później
złodziej wyraźnie jest na półwyspie, prawdopodobnie hiszpańskim, ginie, czyżby i mi to miało być
pisane? Czwarta opowieść, suficka, jest już czerwone morze, więc Morze Czerwone? Mądrość ale także
ukryte znaczenia. Te wszystkie imiona własne, mają jakąś wspólną cechę we wszystkich czterech
przypowieściach. W każdej jest też metoda. Zbieg okoliczności? Powiedziałem to w zaufaniu Val i choć
nie zdawała sobie z tego wcześniej sprawy, teraz przyznała mi rację. Ona jednak nie chciała mi
opowiedzieć o swoich rozterkach. Może Lovola ukrył w słowach znaczenia, które ją, tak jak i mnie
dotykały?

Misja (dzień trzydziesty pierwszy)

Mięliśmy spotkać się z Inigo raz jeszcze, w winnicy na obrzeżach miasta Braga. Piszę mięliśmy,
ponieważ nie zjawił się o wyznaczonej godzinie. Czekaliśmy długo. Miałem zamiar opowiedzieć mu o
moim wczorajszym śnie, o moich rozterkach. Dziś rano doznałem kolejnych olśnień. Spróbowałem użyć
„metody” na czymś stałym, geometrycznie wytłumaczalnym i astrologicznie udowodnionym. Chodzi mi
o kulistość Ziemi, jej ruch względem Słońca, czy też ruch Księżyca. Wybrałem przeto dwa wyjścia, albo
Ziemia jest płaska (tak jak nam się sensorycznie wydaje, że jest) albo kulista. Moja dedukcja poszła
torami zaprzeczania. Jak mogłaby Ziemia być unoszącym się dyskiem skoro jest przyciąganie. Dysk ten
z pewnością musiałby być ogromny, a iż siła przyciągania idzie zawsze ku dołowi, do ziemi, przeto jego
krańce musiałyby się zapadać, a źródeł przyciągania musiałoby być nieskończenie wiele, tak aby każdy
kamień, każde drzewo, czy człowiek mogli być w spoczynku. Pozornie jest to prosty model, dający wiarę
naszym oczom, zmysłom. Gdy pomyślałem o idealnej kuli, z jednym źródłem przyciągania, kuli tak
ogromnej iż prawie nie-do-wyobrażenia, pomimo zupełnie azmysłowej (ludzie chodzący do góry
nogami) uświadomiłem sobie, iż powtarzam tylko teorię grawitacji „Teleologa”- Henryka Brody.
Musiałem jednak poznać prawdę. Rzeczywiście Metoda zadziałała! Podczas medytacji nad tym
zagadnieniem odrzuciłem model Ziemi jako podłużnego dysku, gdyż było to nierealne. Bóg dał mi
poczucie jakby zadowolenia, nawet pewności siebie, wręcz oczywistości co do kulistości Ziemi.
Doznałem wręcz refleksji doskonałości takiego mechanizmu. To samo dotyczyło Słońca. Światło, które
wydziela jest o wiele intensywniejsze od Księżycowego, więc jest potężniejsze, silniejsze. Pomimo, iż
tarcza Słońca równa jest wielkością tarczy Luny, to jest znacznie oddalona od powierzchni Ziemi. Jeśli
Księżyc podnosi wody w przypływie, to Słońce będąc tak blisko spaliłoby wszystko co żyje. Taki więc
kolos nie może poruszać się tak szybko po nieboskłonie, spowodowałoby to prawdopodobnie wielkie
katastrofy na Ziemi. Oczywiście wiedziałem wcześniej (sam nawet byłem pouczony w dziecińcu o tym)
jak obserwować Słońce względem gwiazd aby udowodnić jego nieruchomość. Znów medytowałem nad
dwoma modelami i znów objawiła mi się prawda w postaci heliocentrycznego pojęcia Teleologa
Kopernika. W przeciągu zaledwie kilku godzin zrobiłem przegląd moich wcześniejszych analiz i
informacji, dochodząc do wielu nowych wniosków. Gwiazdy są oddalonymi słońcami jak nasze, że mogą
mieć także planety jak Ziemia, Mars, czy Wenus, że kosmos jest splotem podobnych modeli co nasz
układ, że światło Księżyca jest odbitymi promieniami Słońca. Przez moment doznałem odczucia jakieś
ogromnej równowagi, każda emanacja jest emanacją czegoś innego, a tamta z kolei jeszcze czegoś
potężniejszego. Czy powracałem do poglądów Platona? Nie, to było coś prostszego, wręcz namacalnego.
Doszedłem do tego, że nic nie jest tym czym się wydaje, że jest.

Gdy odniosłem Metodę do istoty Boga zrozumiałem, że On także jest „ukryty” pod słowami i
materialnością. Jest On niewyobrażalny, lecz właśnie dzięki Metodzie odnajdujemy uniwersalny dowód
na Jego istnienie, na Jego aktywną wolę w naszym (lecz oczywiście Jego) świecie. Głębsze poznanie
oznacza doznanie prawdy, nic nie jest takim jakie się zdaje. Bóg jako źródło wszelkich emanacji jest na
wyciągnięcie ręki. Jedyne co muszę teraz robić to wierzyć. Wierzyć, że istnieje świat, że „ja” istnieję, że
On dał mi świadomość bym mógł go poznać.

Najłatwiej porównać to objawienie do ludzi, do ich prawdziwej natury. Myślę, że Bóg stworzył
tyle języków i kultur abyśmy to uzmysłowili sobie. Paradoksy stają się wtedy prawdziwymi równaniami
– niepojęty Bóg jest pojmowany, ludzie pomimo różnic są tacy sami, Ziemia będąca wzrokowo płaską
jest kulą, zło jest dobrem, dobro może być złe, ja, myśląc istnieję, pomimo że tak naprawdę rodząc się
umarłem itd.

Moja wiara pogłębiła się, mam teraz dowód na istnienie potężnego Intelektu, który kieruje moje
myśli drogami, którymi On chce żeby poszły. Jest to wyuczalne, każdy z nas może drogą Metody doznać
tego czego poznać nie można. Lecz w takim razie, gdy wiem, że Bóg istnieje, mogę poznać Jego wolę,
czemuż więc świat nadal wydaje mi się irracjonalny? Czemu moje oświecenie nie spowodowało takiej
reakcji chemicznej w moim ciele-umyśle abym mógł istnieć jedynie dla Niego? Czemu nadal czuję
wątpliwości, czemu moja pamięć nie uwolniła się, czemu nie doznałem całkowitej anamnezji, czy choćby
pamięci o reinkarnacjach? Bóg jest niepojęty w swoich zamiarach. Im więcej wiem, im gruntowniejsze
są moje przekonania, tym bardziej odczuwam niepewność i strach. Bo jeśli wszystko jest już
zaplanowane, a ja mam wolną wolę (paradoks) czy życie tedy jest choćby najmniejszą wartością? Czy
ma najdrobniejszy sens? Czy dowiem się kiedyś „dlaczego”?

Jednak przestaję się bać gdy tylko kończę myśleć o świecie, o strukturze, o słowach, o życiu. Nie
widzę jeszcze PEŁNI, lecz wiem, że kiedyś będę NIĄ. To jest właśnie wolna wola, móc wznieść się ponad
wszystko, poznawać nie rozumem, a sercem, duchem, alegorię zrozumieć alegorią. Gdy wypłynę poza
rozum, zrozumiem.

Misja (dzień trzydziesty drugi)

Dowiedzieliśmy się, że Inigo został porwany! Wieśniacy widzieli wczoraj Kwadrowców jadących z
mężczyzną, w którym rozpoznali Lovolę. Jeśli jeszcze go nie zabili, zrobią to wkrótce. Kwadrowcy czyli
Quadra Regulación Progresiva to instytucja papieska, specjalizująca się w tłumieniu herezji na ziemiach
chrześcijan.
W opowieściach o bitwie pod Triestem wyrosło wiele legend. Pierwsza bitwa między zakonami.
Świat przekonał się o sile Sióstr i QRP. Niektórzy mówią, że wypowiedziano tam tyle zaklęć, wylano tyle
szlachetnej krwi, iż Bóg przeklął tamtą ziemię. Do dziś, czyli prawie po osiemdziesięciu latach, Triest
jest miastem duchów. Zatruta ziemia, na której nic nigdy nie wyrasta gwałcona jest ciągle potężnymi
burzami, kłuta piorunami i gradem. Może duchy tam spoczywających ciągle jeszcze walczą, nie wiedząc,
że nie żyją. Imperium i państwa chrześcijańskie po bitwie pod Triestem podpisały między sobą sojusze,
traktaty pokojowe, czy zawieszenia broni. Papiestwo nigdy jednak nie przestało knowań przeciwko
Imperium. Próby sabotażu, spiski i otrucia tylko ugruntowały władzę Sióstr, które służą teraz nie tylko
jako Imperialne Protektorki, lecz ochraniają także Cesarstwo Rzymskie, Nowe Bizancjum, a nawet mają
swoje oddziały w Królestwie Angielskim. Kwadrowcy również rozpostarli swoje skrzydła, to oni
przyczynili się do połączenia wszystkich zakonów rycerskich w jeden, to oni doprowadzili do
rekonkwisty, wielkiej wojny przeciw muzułmanom. Oni także sieją terror wszędzie tam gdzie istnieje
zagrożenie „nowym Husem”. Papiestwo nie może przeboleć, że Imperium odłączyło się od „prawdziwej
wiary”. Teraz Rzym jest w swoich poczynaniach coraz bardziej chaotyczny, szczególnie w czasie gdy
Siostry spowodowały powstanie instytucji antypapieża rezydującego w Awinionie (którego to też
popierają Anglicy). Papież Klemens VII chwyta się każdej okazji aby popsuć plany Sióstr. Teraz jednak
ich knowania przeszły wszelkie granice. Żeby porwać Lavolę! Jak im się to udało? Miał tylu wyznawców,
taką ochronę. Napisałem już list do mojego kochanego bratanka, Imperatora, o tym nieszczęściu. aby
niezwłocznie wspomógł nas w działaniach. W swojej retoryce proponowałem mu by, jako Imperator
Wszechziem, najechał Państwo Kościelne i raz na zawsze zniszczył Zakon Quadra Regulación
Progresiva!

Trwają teraz przygotowania do pościgu. Czuję się bezsilny, na tej obcej ziemi, gdzie może zginąć
ostatni łącznik z Bogiem. Czy ludzie aż tak nienawidzą siebie nawzajem? Czy są aż takimi głupcami?
Czy ich ślepota jest aż tak zaawansowana, że nie mogą poznać Wybrańców? Gdybym miał swoich
szwoleżerów ... lecz to by nic nie zmieniło zapewne. Chciałbym już dosiąść konia i pędzić, aż zabraknie
mi tchu. Muszę jednak czekać.

Jest wieczór. Zmienialiśmy konie trzy razy. Nasz oddział liczy dziesięć osób, w tym ja i Val. Teleolog
i Alicia musieli zostać, nie są przyzwyczajeni do takich gonitw, a z pewnością nie przydaliby się w walce
wręcz ze świetnie wyszkolonymi w fechtunku Kwadrowcami. Zatrzymaliśmy się w wiosce, dalej
rozciągają się potężne lasy, aż do Santiago de Compostela. Musimy odpocząć. Nie dlatego jednak piszę
te słowa. Przed wioską w okolicach sporego jeziora zauważyliśmy zwęglone ciała. Trudno było odróżnić
człowieka od zwierzęcia, lecz byli to trzej jeźdźcy, poznaliśmy po resztkach kolczug. Nikt nic nie widział,
jednak ani śladu Inigo. Nie wiemy co robić, jutro prawdopodobnie wyślemy połowę ludzi w dalszą drogę
(to mogłaby być próba zmylenia nas abyśmy pozostali tutaj) my zaczniemy szukać w lesie i w
okolicznych szopach „Nowego Mesjasza”. Jestem zmęczony, zarówno moje ciało jak i dusza domagają
się kojącego snu. Zachód słońca odbija się w taflach jeziora, które teraz przypomina czerwone od krwi
morze. Czyżby to jakiś znak, który mógłby coś zapowiadać? Niestety zapomniałem co to by mogło być.

Misja (dzień ostatni)

Znaleźliśmy Go. To już nie był Inigó Lavola. Szukaliśmy cały poranek. Ślady krwi doprowadziły
nas w głąb drzew, w najmroczniejsze miejsce lasu. Zauważyliśmy postać. Siedziała na wielkim głazie,
jak gdyby czekała na nas. Nigdy nie widziałem takiej ruiny człowieka. Nie przypominał nawet istoty
ludzkiej. Jednak zdawało się, że żył. Skóra prawie całkiem zdarta nienaturalną siłą, odpadała
zwęglonymi płatami. Widać było biel kości, gdzieniegdzie wyłaniały się trzewia i krew, mnóstwo krwi.
Głaz wyglądał niczym jakiś potworny, czerwony ołtarz ofiarny. Z twarzy niewiele można było wyczytać,
o żadnej mimice nie było mowy, tak była zniszczona. Lavola nie miał oczu, jedynie strużki białej mazi
wypływające z oczodołów świadczyły, że posiadał kiedyś zmysł wzroku. Cała twarz przypominała raczej
uśmiechającą się trupią czaszkę. Nie był to ten ostateczny, kostuszy wyraz twarzy, Inigo miał jeszcze
usta, którymi to właśnie robił ten paradoksalny grymas. Jakby chciał nas tym zakrzywieniem warg
zapewnić, że nie cierpi, że wszystko jest w porządku. Nikt jednak w jego nieme zapewnienia nie
uwierzył. Najbardziej przerażające było to, że Inigo (a raczej te parę kości, mięśni i głowa jakie z niego
zostały) żył, słychać było jego jękliwe oddychanie. Widziałem legiony umierających ludzi, mogłem wiec
kompetentnie stwierdzić, że był to cud. Ciało żyje dopóty dopóki świadomość człowieka się nie podda.
Czasem jednak ta świadomość przegrywa z biologicznymi usterkami, czy to z zewnątrz, czy wewnątrz.
Zrozumiałem, że ciało Lavoli było kierowane potężniejszą świadomością, niż ludzką.

Korpus Inigiego stał się jakby przezroczysty, biła od niego dziwna łuna światła, jakby coś
prześwitywało przez niego. To nie było słońce, które tutaj nie docierało, ten blask wychodził z ciała, albo
przez ciało, na zewnątrz. Przypomniał mi się mój ostatni sen. Te promienie i ten zapach palonych
kwiatów lub jakichś kadzideł oszołomił nas wszystkich dokładnie tak jak wtedy, podczas bitwy. Czuliśmy
potęgę i moc jaka emanowała z tego miejsca, z aury tego „żywego nieboszczyka”. Nikt nic nie mówił,
nie zbliżaliśmy się do niego, przerażeni jego sytuacją. On jednak uśmiechał się prosto do nas swoim
spokojnym, stoickim wręcz rozweseleniem. Pomimo iż stał się ślepy, widział nas. Powitał nas i skinął
abyśmy przysiedli obok. Jego głos jak zauważyliśmy też się zmienił. To tak jakby w ogóle nie mówił,
słychać było tylko ochrypły, potężny hałas dziwnego zgrzytu, jak luźne deski na statku. Gdy wszyscy
usiedli, przez długą chwilę milczał, jakby czekając na odpowiednią chwilę, medytując. Wtedy przemówił:

>O< „Jestem Ten, Który Jest, Jestem Światłem w Ciemności. Nie trwóżcie się. Ten, którego
wybrałem aby do was przemówił nie odczuwa już bólu, nie troskajcie się o niego. Był on narzędziem,
posłańcem, który teraz odpoczywa po pracy. Chcę wam powiedzieć kim jestem i czemu do was
przyszedłem.” >O<
Wtedy pojąłem, że to sam Bóg, Stwórca i Najwyższy Sędzia wstąpił w ciało swojego proroka i
teraz przemawia tymi krwawiącymi ustami. Rozumiałem Go. Mówił w moim języku, ale wiedziałem też,
że wszyscy go rozumieją. Może tylko zdawało mi się, że mówi do mnie w ojczystej mowie, może
wygłaszał swoje zdanie w jakimś uniwersalnym, kosmicznym żargonie, ale ja go rozumiałem. To nie był
zresztą tylko język, który nas łączył, zdawało mi się, że całe życie, wszystkie wydarzenia, odczucia,
podmuchy wiatru były takim jednym tłumaczeniem. Każdy z nas inaczej odczuwa te wszystkie sytuacje,
są one tak skomplikowane, tak skonstruowane czy tak zharmonizowane bym ja i byś ty mógł zrozumieć
przekaz Boży. Każdy inaczej postrzega świat, ale może jest tak, że Bóg daje odmienny obraz każdemu
po kolei. Wtedy przeznaczenie byłoby wszystkimi zbiegami okoliczności. Po to są te wszystkie języki,
szkoły filozoficzne i religie by każdy z nas wypełnił swoje role, swoje przeznaczenie w swoim własnym
środowisku, swojej własnej moralności, swoim własnym „ja”.

>O< „Jestem Ten, Który tworzy i niszczy, Jestem wszelkim istnieniem, czasem i przestrzenią,
myślą i uczynkiem. Wy jesteście wybrańcami, którzy opowiedzą wszystko co tu się stało innym, tak aby
moje słowa pozostały nieśmiertelne aż do samego końca.” >O<

Wielu zaczęło płakać pojmując kto zagościł w tym lesie w ten zimny poranek. Moje łzy również
same poczęły spływać po policzkach. Czułem szczęście, lecz trwożyłem się nadal. Nie ze strachu
płakaliśmy, to było uczucie najwyższego przejęcia, które zdarza się pewnie tylko raz w życiu. Bóg rzekł:

>O< „Dając odbieram, przyjmując tracę, niszcząc tworzę. Każdy z was jest Mną, oddałem
cząstkę siebie abyście mogli istnieć. Gdy wypełnią się wasze dni powrócicie do Mnie, wtedy urządzę
wam przyjęcie, każde z was zostanie powitane jak najukochańsze dziecko, jak Ja sam w was. Nie
smućcie się, gdyż wiecie już kim jesteście, jesteście Mną, a Ja wami. Ten oto wybrany, ale i wy,
wszyscy ludzie są moimi NEGATYWAMI, przez was mogę zobaczyć swój obraz, gdy oświecę go.
Jesteście moimi przeciwnościami, tak bym mógł w was przeglądać się i jak w lustrze widzieć swoje
odbicie. Zawsze wtedy dopełniam się, a wy dopełniacie się we Mnie.” >O<

Niewiele mogłem zrozumieć. Jednak przyszła do mnie myśl. Podejrzewam, że nie była moją, lecz
rozesłana została w nasze głowy w jakimś określonym celu. Wyobraziłem sobie jakąś mistyczną
szkatułkę. Jej magia polegała na tym, że kto raz otworzy jej wieko i zajrzy do środka, natychmiast
zapomina, że ją otwierał. Nikt tedy nie wie czy otwierał tę szkatułkę stojącą przed nim, więc ciągle ją
otwiera. Ta myśl podpowiedziała, że należy przypomnieć sobie zaprzeszłe czyny, a wtedy odsłoni się
przedmiot w magicznej skrzynce. Lecz jak to zrobić? Nikt nie śmiał zadawać pytań, zresztą cóż można
się spytać Boga? Każde pytanie będzie błahe. On nie pozostawał milczący:

>O< „Stworzyłem was gdyż byłem SAMOTNY! Dlatego wyklułem cały świat, aby przypominał
mnie, stworzyłem takie mechanizmy aby udawały moje, dlatego narodził się człowiek aby pokochał
mnie w samotności jak i on jest samotny. Mój smutek jest odwieczny, czekam na was jak drzewo na
krople deszczu, jak ojciec na syna wypuszczonego pierwej w daleki świat, jak matka na córkę gdy ta
wyjechała do zamążpójścia. Każda wasza istota dodaje mi radości, staję się pełniejszy gdy do mnie
wracacie, choć jestem cały czas wami, więc pełny w pełni. Wasze współczucie do mnie jest najwyższym
z możliwych uczuć. Współczujcie Bogu. Chcę abyście poznali prawdę. Nie zabije ona was, gdyż będzie to
jak zawsze prawda stworzona specjalnie na te czasy i to miejsce.” >O<

Wtedy zamilkł lecz głos mówił w mojej głowie i tylko w niej. Wiem, że mówił do każdego z nas
osobna, jakby pielęgnując zasiane ziarna w glebie jaką się staliśmy. Tylko do mojej jaźni rzekł:

>O< „Wysłuchaj mnie, Iskry, Która topiąc się, daje acz ginie. Twoja praca skryby zostanie
odczytana w odpowiednim czasie. Masz przeto uwiecznić wszystko to co widziałeś i słyszałeś, tak aby
słowa nie poszły w niepamięć. Jestem głosem w twojej głowie, jestem niematerialnym duchem twego
umysłu. Powiadam ci, zawarłem przymierze z rodem ludzkim tak samo jak ty tworzysz alianse ze swoim
sumieniem, ten świat zostanie zbawiony. Ciesz się chwilą, gdyż następna może nie nadejść. Obudziliście
się ze snu zwierzęcego , teraz szukacie siebie, nie wiedząc, ze nie jesteście tym kim wam się zdaje, że
jesteście. Nie jesteście ludźmi. Tak jak Ziemia nie jest płaska, gdyż jej struktura jest skryta przed
oczyma na niej stąpającej istoty, tak człowieka struktura jest równie ukryta. Jesteście cząstkami
swojego Stwórcy. Głębin jest wiele, bo tak jak ziemia nie tylko jest kulista, lecz i ta kulistość jest
pozorem, tak i wy musicie wiedzieć, że są głębiny w głębinach w głębinach, aż do nieskończoności, aż
do Mnie. Jam jest Wszystkim i Niczym, Alfą i Omegą.”

Wtedy ten dziwny głos we mnie jakby zawirował. Zmaterializował się w mojej głowie jako
postać. Widziałem sylwetkę odwróconą do mnie tyłem, szła przez zbożowe pole, swoim płaszczem
zginając tuliła niektóre kłosy. Nagle przystanęła. Powoli postać poczęła się odwracać. Promienie
wybuchające z twarzy uderzyły mnie potężną siłą. Tysiące obrazów, odczuć i informacji zalało mi głowę:

>O< „Jeśli chcecie dawać mi przymiotniki najlepszym będzie nazywać mnie perfekcyjnym, a kto
nie do końca w to uwierzy, powiedz powolny - perfekcjonista.” >O< „Popatrz na mego proroka jak
schodzi mu skóra z ciała. Pomyśl, że człowiek to Bóg, a składowe jego ciała to ludzie. Każda część
będąc niepodzielną, sama steruje swoim rozwojem, wzrostem. Jednak jako całość ciało tworzą
poszczególni ludzie. Mając swoją własną wolę ludzie nie wiedząc o tym kreują poprzez swoją pracę,
ruch, odpoczynek, wszystko czego wola umysłu, czyli czegoś niematerialnego zachce od ciała
materialnego. Tak wiec wolna wola jest w was lecz jest ona moją wolą. Są tacy którzy sprzeciwiają się
temu. Lecz czy strumyk nie wpada w końcu do morza? Czy ziarenka piasku nie tworzą pustyni? Czyż
ludzie nie są moimi dziećmi?” >O< Świat nie jest rzeczywisty, mówiłem sam do siebie Jego myślami,
jest snem, kłamstwem, które samo przez się chce być ujawnione, stworzone jest przez Boga dla Boga,
jest przeto doskonałe, to dzieło. >O< „Nadchodzi zima, potężny cios jaki zadaje mi ludzkość przez
ignorancję i wiarę w niedoskonałe byty, doprowadza mnie do większej senności, do letargu. Tak jak
drzewiej żydzi uwierzyli w Baala, nadejdą czasy gdy poczniecie składać pokłony jedynie skutkom moich
czynów. Lecz przyjdzie także po zimie ocieplenie i wiosna. Znakiem waszym będzie tedy koło, z jego
nieskończonym opisem oraz dwa poboczne trójkąty, będą przypominać wam o mocy jaką posiadam.”
>O< Odczuwam bezmyślne działanie jako największe zło, obraza Boga. >O< „Nie szczęście jest celem
waszego życia. Istniejecie by poznać, wiedza wiąże się ze szczęściem i z cierpieniem, ze zmianą umysłu,
z ruchem. Wszystko płynie, wszystko jest skutkiem, nie można więc żyć jedynie w świecie skutków,
musicie stać się przyczynami.” >O< W szczęśliwym życiu nie znajdzie się odpowiedzi. Poszukiwacz musi
więc utrudnić sobie życie. >O< Jak wierzyć? Nie ma algorytmu wiary. Uwierzę gdy poznam obie strony,
logiczną i mistyczną wiary, Metodę. Bo czy miłość do Boga jest logiczna? Czyż istnieje równanie
matematyczne na to czego chcę? Nie wierzy się logicznie. >O< Staję się coraz większy we śnie. Czuję
jak moje ręce stają się cięższe, moja jaźń jest coraz mniejsza i mniejsza, nic mnie nie powstrzymuje
przed przeobrażeniem się we wszystko co istnieje. Mogę dotknąć Boga całym mną. >O< Widziałem
przeklęty wymiar. Nie było imperium, nie było mnie. Hus został spalony na stosie, a świat pogrążała
pustka istnienia. Potem widziałem przyszłość gdy wróciłem do swego czasu i miejsca. Widziałem myśli w
automatach, w płynach, w cyfrach, lecz nie widziałem ludzi. Myśli rozprzestrzeniały się, niczym plaga,
myśli nienaturalne, walczące z tym co jest, z Bogiem. Ogarnęła mnie rozpacz. Nie było przyszłości i
innych światów, w których mógłbym zamieszkać, wszystko odpadło, niczym kawałek skóry, życie
wieczne w pustce istnienia, w bajce. >O< Bóg dopomaga się swojej dyktatury w mojej głowie. Nie
może tam być innych bożków, jak natura, los czy inni ludzie. Chce jednak bym ciągle w Niego wątpił, w
Jego dzieło i wolę, w Jego istnienie. Chce bym palił i odbudowywał świątynie w swoim sercu. Chce
zmian, ruchu i ulepszania. Chce wyzwolić we mnie żywioł Boga. >O<

Wtedy postać odwróciła się. Twarz cały czas płonęła. Wyglądało to tak jak gdyby głowa postaci
zasłaniała swoim owalem słońce. Lecz nie było w mojej wizji słońca. Spadł na mnie cień. Poczułem
smutek, później strach, bo oto z czeluści cienia wyłoniła się kolejna postać. Zbudowana była z jakiegoś
eterycznego mroku, jej korpus, kończyny i głowa były strasznie chude, prawie niewidoczne. Cienista
postać wysunęła się spod stóp świetlanej postaci, która cały czas stała do mnie tyłem. Modliłem się by
promienna twarz na powrót odwróciła się, by rozpromieniła mnie, by ten ohydny cień pod nią zniknął.
Mrok niczym dym przybliżył się do mnie. Znów nie spostrzegłem twarzy, lecz wiedziałem, że jest to
kobieta i że to jest kuszenie mnie. Upadłem na plecy, gdyż nogi ugięły się pode mną w słabości.
Zapadłem w niechciany sen. Gdy obudziłem się byłem w komnacie z wielkim oknem. Otworzyły się
drzwi i weszła ta mroczna postać, była trochę bardziej wyraźna, lecz nadal jej zarysy zamazywały się,
nie widać było twarzy. Powiedziała do mnie:

>3795< Jesteś we śnie, cały świat jest marą senną. Kiedyś żyłeś naprawdę, lecz teraz jesteś
tylko wymysłem Boga. Lecz to co nazywasz Bogiem, nie jest tym kim zdaje ci się że jest. Bóg to istota
taka jak ty. W dalekiej przyszłości nadejdzie czas, gdy ludzie wyprzedzą technikę wszechświata. Wtedy
jeden z nich dozna najwyższego z osiągnięć umysłowych. Stanie się wtedy wiele rzeczy jednocześnie.
Wszystko przestanie istnieć, gdyż wszystko przeistoczy się w tę osobę. On doznając wszystkiego
rozpozna koniec. Zacznie jednak wspominać to co sam zniszczył swoim zaciekawieniem. Więc będzie
śnił o początku, o środku i o końcu. Ty jesteś właśnie w tym wspomnieniu, jesteś wspomnieniem istoty
żyjącej kiedyś. Istniałeś naprawdę, lecz teraz ciebie już nie ma. >2+2< Znów budzę się. Znów leżę na
łożu w tej komnacie. Znów przychodzi ta zła postać. Ten sen jest jak puszczanie kaczek na wodzie. Nie
wiem czy śnię, czy obudziłem się naprawdę. Próbuję wstać. W głowie strasznie mi się kołuje, odbijam
się od ścian. Muszę się wydostać stąd. Ona jednak mnie łapie. Za oknem jest jakieś drzewo. Ona bierze
małe pisklę i wpycha mnie w jego ciało. Sama też wchodzi. Mija długi czas, mijają lata, jestem wielkim,
bezskrzydłym ptakiem. W jego ciele są trzy dusze, moja, jej i nieświadomego pisklęcia. Ja kontroluję
lewą częścią, łysym, błoniastym skrzydłem i pokrytą gęsią skórką, zakończoną krwawym kopytem nogą.
Jednak próbuję wyjść przez okno. Udaje mi się z wielkim trudem i w ogromnym bólu. Podchodzimy do
drzewa. Nagle cała nasza trójca zauważa wielkiego ptaka. To jest matka pisklaka. Jest taka sama, te
same blade i nieopierzone skrzydła, te same kopyta, ten sam długi na dwa metry dziób. Właśnie nim,
tym twardym szarym dziobem matka wita nas. Musi poznawać w nas pisklaka. Moja dusza płacze razem
z pisklęciem i z matką. Wielkie łzy spadają na ziemię. >666< Leżę znów na wznak. To ciągle ten pokój.
Ona wchodzi. Teraz śpiewa o tym, że nie ma Boga. Znam tą pieśń. Jest piękna. Gdy w swym
niewidocznym uśmiechu siada na fotelu, ja staram się przypomnieć sobie słowa. Pustka. Pamiętam
tylko ostatnie słowo „praktyczność”. Potem zaczynamy rozmawiać. Ona mówi, że asercja to
przeciwieństwo negacji. Ja staram się jej wytłumaczyć coś co kiedyś ktoś mi powiedział, chcę jej
powiedzieć, że .... że paradoksy.... nie pamiętam. Nasza kłótnia kończy się tym, że ona łapie mnie za
głowę i wywiesza przez okno. Boję się, bo pode mną jest przepaść. >57< Budzę się. Muszę wstać i
uciec z tego niekończącego się więzienia. Nie mogę się poruszyć. Ona już wchodzi. Siada na moim
brzuchu i mówi coś o jedenastym punkcie w kodeksie. Ciągle tylko o tym. Za każdym razem gdy mi to
mówi wsadza mi rękę w dołek. Czuję potężny ból serca. Ciągle tylko woła : „ostatnie przykazanie”,
„jedenasty punkt” i niemiłosiernie kłuje mnie w serce. Wiem, że chce ode mnie jakiejś miłości,
ordynarnej i nieludzkiej. Swoim łonem skacze po moim brzuchu, tykając mnie nieistniejącą ręką w
mostek, krzycząc o jedenastym przepisie. Swoimi skokami schodzi niżej. >e=mc2< Budzę się. Muszę
coś zrobić zanim przyjdzie. Zdołałem jedynie odwrócić się na brzuch. Widzę kartkę i kawałek węgla.
Piszę: „Jeśli zasnę, znów przyjdzie. Muszę uciec. Musi być jakieś wyjście. Musi nastać koniec męczarni.”
Czuję jej uścisk na ramionach i szyi. Przyszła. >1.2.3.5.7.11.< Budzę się. Moje ciało znów mnie nie
słucha, jest jakby zanurzone w jakiejś smole. Widzę zapisaną kartkę. Czytam ja. Przypominam sobie.
Moja pamięć sięga dalej. Wiem, że widziałem kiedyś inną, świetlaną postać. Odczuwam ulgę. Wchodzi
ona. Patrzę prosto w nią. Jej chude, mroczne ciało zanika coraz bardziej. Komnata rozpływa się. Budzę
się. Leżę na polu, przede mną stoi tyłem odwrócona do mnie postać. Zza jej głowy bije ta potężna łuna,
tworząc aureolę. Ale cień zanika, bo twarz znów się do mnie odwraca. Fala promieni wbija się we mnie
niczym tysiąc włóczni. Czuję zbawienie. Postać, która powstała z zawirowania słów zaczyna
przemawiać:

>O< „Tak jak szkatułka zapomnienia, tak i świat może być tylko moim wspomnieniem. Lecz kto
rozpozna prawdę? Jeśli jest to moje wspomnienie, to czyż nie jest ono na tyle idealne by stało się
prawdą? Czyż nie jestem źródłem wszystkiego? Jestem dobrem i złem, światłem i cieniem, życiem i
śmiercią.” >O< Widzę płyn. To jakbym już gdzieś, kiedyś go widział. To jakaś rtęć, bezczasowe i
niekończące się morze rtęci. W jej głębinach powstaje bąbelek powietrza, który nazywam
wszechświatem. Jestem rtęcią, i widzę siebie samego w bąbelku powietrza. Mówię do siebie, do głowy
mnie samego, tam. Mówię: „Spiesz się, ten bąbelek zaraz pęknie. Zrób to, nie rób tego, wracaj zaraz bo
tęsknię za sobą, za tobą, za nami razem. Jak możesz nie rozumieć? Przecież jesteś mną! Dlaczego masz
tego nie robić, a to robić? Nie rozumiem czemu ty nie rozumiesz. Posłuchaj mnie, proszę. Czego? Mówię
ci cały czas, ale powtórzę. Spiesz się, ten bąbelek zaraz pęknie. Zrób to, nie rób tego, wracaj....” >O<
Wizja znika z mojej głowy. Nie ma już postaci na polu zbożowym, nie ma jej ruchomego cienia,
nie ma powtarzającego się snu. Jestem w lesie. Obok mnie inni ludzie, na kamieniu siedzi cały czas
Inigo. Nuci albo śpiewa do nas. To jeszcze nie koniec. To, jak mi się zdaje o wiele za mało, to były
bębenki ale musi coś wybuchnąć. Nie wiem czy teraz czy w przyszłości. Musi. Patrzę w bok. Obok
podeszła sarenka, zdziwiona tym zgrupowaniem w środku lasu. Niby to wąchając jakąś kępkę trawy,
nieśmiało popatrzyła na mnie. Nagle w jej oczach widzę siebie, swoją inkarnację, swoje „ja”. Sarna jest
przestraszona, czuję to, jest ociemniała instynktem, pożądaniem, pragnieniem. Patrzę na drzewa. One
też są mną. Patrzę na ziemię, na niebo. To wszystko co widzę jest mną. Patrzę na swoje ciało. Widzę je
z zewnątrz. Widzę tylko powłokę, lecz wiem jak jestem skonstruowany i co jest we mnie. Spoglądam
jeszcze raz na zwierzę. W tych bojaźliwych oczach widzę odbicie lustra w lustrze w lustrze, aż w
nieskończoność. Rozumiem już wszystko.

Inigo zamilkł. Ostatnim oddechem pożegnał się z nami. Potem ułożył się na kamieniu i przestał
się poruszać. Umarł. Odszedł Bóg, lecz wiem, że tak naprawdę nigdzie daleko. Spojrzałem w głębię
kniei. Uśmiechnąłem się. Zespolenie nadejdzie wkrótce, przyrzekam sobie.

>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O<>O

Wytłoczę te słowa na tablicach z brązu, aby mogły przetrwać setki lat. Zdecydowałem się
wypłynąć z Portugalczykami na nowy ląd, który zwą Brasilią, tutaj nie ma już dla mnie miejsca. W
nadziei będę czekał na dni ostatnie...

Posłowie tłumacza:

Utwór „Misja” jest dziełem z pewnością natchnionym. Narrator wydaje się być człowiekiem wysoce
postawionym, mającym duże zaplecze intelektualne, lecz jest też typowym przedstawicielem myśli
końca średniowiecza. Jest to jakby uwieńczenie i jednocześnie koniec doktryn religijnych jako takich.
Historia nieubłaganie rozprawia się z „wierzącymi” gdy dopełniła się rewolucja przemysłowa, a wraz z
nią nowy pogląd na rzeczywistość. Człowiek stał się panem swojego losu dzięki nauce i
samodoskonaleniu się.
Dziś jednak powracają te mistyczne myśli uwłaczające samej idei człowieka. Bo otóż ta właśnie
księga przyczynia się do powstania Kandymanów (od anglo-francuskiego słowa „kandy” – cukierek,
znaku rozpoznawczego), sekty religijnej, która opiera swoje założenia na wyżej wymienionych
poglądach. Gdy w 1781 roku odkopano tablice z brązu w dalekiej koloni na planecie Proximy - Aurorze,
sądzono iż utwór ten został przeniesiony przez wyższą od naszej cywilizację, lub nawet przez samego
„boga” w określonym celu . Te grupy terrorystyczne zaczęły niczym plaga, rozprzestrzeniać się po
całym Układzie Pięciu Gwiazd szerząc śmierć i wizję zagłady.
Moja praca ma za zadanie ukazać społeczeństwu Układu, czym po prawdzie jest ta zagadkowa i
problematyczna księga. Dlatego też, gdy w roku 1790 stłumiono ruchy kandystyczne, odzyskując
oryginały listów niezwłocznie wziąłem się do tłumaczenia ich na nowosłowiański i do skonsultowania ich
z najwybitniejszymi umysłami dzisiejszych czasów. Przeto oddam głos trzem mędrcom, którym zadam
następujące pytania; czy rzeczywiście nie ma Boga, jak przekonuje nas do tego Traktat Waloński z
1669 roku? Czy to dzięki naszym pragmatycznym czasom niektórzy z nas, biorąc do tego tak skromne
dowody przyswajają tak niedorzeczne idee? Czy, wreszcie, sama „metoda poznania”, która jest bodaj
rdzeniem utworu, działa?
Bo cóżby to znaczyło dla nas, żyjących dziś, jeśli mięlibyśmy na nowo składać pokłony bałwanom,
wracać na powrót do wierzeń sprzed czterech set lat? Jeśli nie znajdziemy kontrargumentu na te
inkluzje, oznaczać to może zachwianie podstaw społecznych, przekreśli to rewolucję husycką pogrążając
prawie pół milenium wysiłków rozwojowych w gruzach.
Szanowni przedstawiciele Imperium, oddani słudzy dyktatury, wielcy mężowie, proszę Was przeto o
kojące umysł opinie tak bym mógł je umieścić w mej pracy dla pełnego ukazania prawdy naszemu
kochającemu pokój i wiedzę społeczeństwu.

W. Borówka

Odpowiedź Radej Krux`a Członka Najwyższej Izby Nauki

(...)Będąc miłośnikiem wiedzy i naukowego spojrzenia na świat moim obowiązkiem jest


odpisanie tobie na ten palący problem. Od początku twej edukacji wiedziałem, iż potrafisz racjonalnie
podejść do rzeczy trudnych i pogląd mój nie zmienił się. Bo otóż pytasz się czy człowiek jest, czy też nie
panem swego losu. Jakżebym mógł temu zaprzeczyć. Czy też zaprzecza pogląd ten niesławna „Misja”?
Otóż jest ona tylko potwierdzeniem tej tezy! Dowiadujemy się w niej jakąż siłę miał żywioł ludzkiego
umysłu. Ileż tam magii i zabobonów królowało, jednak myślenie „na rozum” było, wśród zamieci
mistycznych hipotez, jedynym, które dawało spójny i prawdziwy obraz rzeczywistości. Nasze „ja”
skonstruowane jest z wielu aspektów intelektu, ludzkiego, ziemskiego, nie-boskiego, przeto ono jest
wyznacznikiem trwałości. Można łatwo stwierdzić, iż to właśnie my jesteśmy tymi wydumanymi w
dawnych czasach bogami. Wkrótce staniemy się super-, a później hiperbogami. I tak w nieskończoność.

(...) Ludzie są niedoskonali, tu należy się z autorem „listów” zgodzić. Dlatego ci, którzy dążą do
wiedzy „na skróty”, poprzez wiarę, czy objawienia winni być wykluczeni ze społeczeństwa, właśnie za
ich braki w wykształceniu.

Co do samej „metody” jest ona zwana dziś „dedukcją”. Jest to nie mniej ni więcej jak oddawanie
wyboru pod opiekę umysłu. Pochwalam tedy taką interpretację. Jeśli rzecz się ma fizycznej obecności
tablic na Aurorze, sprawa też nie jest tajemnicza. Okazało się (po wstępnych śledztwach), że pierwsi
kolonizatorzy byli koneserami zakazanych praktyk przez wspomniany przez ciebie Traktat Waloński.
Możliwe, że sami zbudowali grobowiec, by zyskać sławę w Układzie Pięciu Gwiazd, przewożąc wcześniej
tablice listów.

(...)Błąd w rozumowaniu zarówno narratora „Misji” jak i niekonsekwencja w wypowiedziach


„boga” wskazują jedynie na, jak sam wspominałeś charakter tamtejszych czasów. Nie wynika z nich nic
co by zaprzeczało porządkowi jakim cieszymy się od narodzin naszego państwa. Stwarza jedynie
uczucie ubolewania nad naiwnymi, którzy w takie poglądy „wierzą”. Od czasu Pięciu Wielkich Wojen
ludzkość nie potrzebuje religii, zastąpiła ją nauka.

(...)Rozwój jest nieuniknionym zjawiskiem natury. To jest według mnie podstawowy


kontrargument, który z pewnością chciałeś usłyszeć. Nie ma życia bez „racjonalnej myśli”. Idea „boga”
to idee fixe , samonapędzjąca się i samoskrętna sprężyna, doprowadzająca do, tak naprawdę niewiary
w nic, do relatywizmu, do braku uniwersalnych prawd (np. matematyki), w końcu tworzy z ludzkiego
umysłu ruinę, aż popada on w chorobę psychiczną.

Poznając rzeczywistość można powiedzieć za Kantem, że „świat intelektu zawiera podstawę


świata zmysłowego, a przeto też jego praw” (Cp129, Gr, 453:97). Co za tym idzie, gdyby było inaczej
to uznanie autorytetu zasady stanowiska inteligibilności wyglądałoby na nieuzasadnioną asrecję i, co
groźniejsze dla nowożytnej filozofii, odróżnienie tych dwóch światów byłoby metafizyczne lub
ontologiczne, a nie interpretacyjne. Prawa zmysłowości więc mają podstawę w prawach inteligibilności,
gdy mówimy o jakimkolwiek myśleniu, ukierunkowanym na poznanie.

W terminologii Kanta, potrzeba rozumienia zostaje zaspokojona nie poprzez gromadzenie i


przetwarzanie danych (intelekt) lecz przez porządkowanie tych danych w spójne całości zunifikowane w
jednej koncepcji (rozumu). Rozum jest nadrzędny wobec intelektu. Zasada racjonalności więc, wraz z
zasadą wolności człowieka wyklucza istnienie boga.

(...)Autor stara się jedynie przewartościować dogmaty różnych religii, jego eklektyzm jest
spekulatywny i opiera się na chwiejnych domysłach czy odczuciach, snach, więc na niczym tak po
prawdzie. Bez racjonalnego, logicznego podejścia nie można przekonać do swoich racji drugiego
człowieka. Gdybym powiedział, że moja podłoga jest bezkresną otchłanią nikt by mi w to nie uwierzył,
gdyż stwierdzenie samo przez się by wykluczało. Tak więc każda religia, wraz ze swoimi paradoksami
jest nie do pojęcia, wreszcie - nie do uwierzenia dla racjonalnie myślącego człowieka.

(...)Mam więc nadzieję, że uspokoiłem Twoje i nasze myśli.

Sekretarz Generalny N. I. N.:

R. Krux

Odpowiedź Proboszcza Partii Nowego Katechumena Jego Duchowość Jirzego Trela

Drogi bracie w wierze praw.

(...)Jestem wielce niezadowolony z konsekwencji jakie wywołały te proste słowa zawarte w


księdze „Misja” nieznanego autora. Zobligowany jestem do wyjaśnienia światu czym była religia jako jej
świecki spadkobierca.

(...) Będąc wraz z współbraćmi w zbiorniku deuterowym, nasza świadomość sięga wyżyn, których
przytaczany „bóg” by pozazdrościł. Krzewimy poglądy nieśmiertelności ludzi poprzez wstępowanie
umysłów ludzkich do zbiorników rozsianych po całym Układzie.(...) Religia nie była tym co na zewnątrz,
a tym co w nas. Inaczej, ludzie stworzyli ideę „boga” i tak „on” ewoluował jak ludzki zbiorowy umysł
chciał. Objawienia, takie jak przytoczone, wskazują na zwykłą halucynację, zbiorowe szaleństwo. Bo jak
wyjaśnić ponadczasowego „boga”, który ujawnia się poprzez na przykład „matkę maryję”, istotę
czasową. Nazwane to zostało jako syndrom fantomów, to czego chcemy, staje się widzialne, materialne.

(...) Mistycyzm to na przykład wiara w prorocze sny. Lecz wyjaśniając mechanikę snu jako
takiego nie ma prawa bytu ideologia doń dołączana. Poznając niewyjaśnione niszczymy wcześniejsze,
błędne interpretacje. Dla nas nie ma już zagadek do rozwiązania, nie ma mistycyzmu. Natomiast religia
jako system wartości moralnych nadal trwa. Zainteresowanie moralne polega jedynie na poszanowaniu
praw. Praw nie boskich a ludzkich.
(...) Sądzimy, iż tablice reprezentują wartości historyczne (gdyż rzeczywiście istniał Inigo Lavola,
domniemujemy też, iż zdobywcą Cypru, bratankiem Imperatora Konrada II, wiec autorem tekstu był
niejaki Dmitr Pierwszy) lecz przeczą wartościom religijnym, w swojej wyrywkowo łączonej konsystencji.

(...)„Metoda” nie jest wiec dowodem na istnienie „boga”, to czysta spekulacja. Bo jak można
udowodnić coś co w założeniu jest nieudawadnialne. Oczywiście siła umysłu tworzy byty ontologiczne
(nawet w naszym zbiorniku istnieją świadomości nie wprowadzone tam z zewnątrz, a jednak istniejące i
myślące samodzielnie – wspomniane fantomy)

(...) Zbadajmy choćby tylko jeden aspekt z konfliktów starożytnej interpretacji istoty czy też natury
Jezusa. Istniały liczne teorie.(...) Nestroianizm, od założyciela Nestoriana (383 – 451), to doktryna
teologiczna uważająca Chrystusa za człowieka, negująca kult Marii jako matki boskiej. Jezus był, wg tej
drogi dwoma osobami; ludzką i boską. Z kolei Monofizytyzm, stworzony przez Eutychesa (378 – 454)
uznawał w Jezusie tylko jedną naturę, boską. Oba nurty zostały potępione na soborach; pierwszy w
Efezie (431) drugi na soborze chalcedońskim (451). Jak widać religia także podporządkowana była
prawom racjonalności i dowodowości. Wierzenia już wtedy zastępowano faktami. Prawda może opierać
się tylko na rzeczach prawdziwych, więc eksperymentalnie powtarzalnych. „Metoda” jest natomiast tyleż
enigmatyczna i zawiła w swojej gnostyckiej konstrukcji, co niepraktyczna, więc też zbędna.
Podkreślamy, prawda nie jest jednostkowym objawieniem, lecz ogólnym pojęciem dostępnym każdemu
człowiekowi. Nasze dzieci w szkołach cybernetycznych dostają rokrocznie informacje bezpośrednio do
mózgu, co pozwala im dojrzeć nagą rzeczywistość. To się nazywa w dzisiejszych czasach metodą,
metodą poznania. Gdy nie ma już zagadek do rozwiązania, gdy tę wiedzę przekazujemy nowym
pokoleniom, czyż nie jest to początkiem życia w nowej, praktycznej prawdzie?

(...) Co się tyczy samych podstaw łączonych doktryn religijnych są one prawdziwe. Nie istniała
jednak żadna taka połączona religia, aż do czasów współczesnych [fanatycy kandystyczni - przyp.
W.B.].(...) Tak więc jest to scholastyka w jej najgorszym wydaniu, pierwej dogmat, później naginanie
dowodów potwierdzających odgórną tezę. Te abstrakcyjne, jałowe rozważania, pozbawione wartości
naukowej, czasem przeczą zupełnie logice. Któż więc w dzisiejszych czasach mógłby w nie uwierzyć?
Nie drogi bracie, to nie pragmatyzm naszych czasów doprowadził do ruchów kandystycznych, to
umysłowo chorzy, otępiali koloniści z Aurory starali się zaprzeczyć systemowi, którego najwidoczniej nie
rozumieją.

To ludzie tacy jak autor „Misji” zapewne palili na stosach, szczycili się zabójstwami „za wiarę”,
barbarzyństwem starali się narzucić swoja wolę innym. Widać też jak sumienie na kartach listów
odbiera mu pewność siebie. Każde życie ludzkie jest wartościowe. Jednak wnioski tej lektury prowadzą
do odwrotnych konkluzji. Otóż opisywane „objawienie” to nic innego jak chęć śmierci, thanathos, aby
uwolnić się od istnienia i połączyć się z wyimaginowanym przez siebie „bogiem”. Stoimy do tego w
opozycji. Nasze zbiorniki dają nieśmiertelność, o której ludzkość zawsze marzyła. Rozwój
technologiczny więc zdawałoby się zwyciężył omawianą w „Misji” naturę i mechanizm „boski”.
(...) To podstawowy kontrargument przeciw „bogu”, który dziś nie jest wszechwładny. Żyjemy
wiecznie, a „jego” nie ma.

-Koniec transmisji-

Odpowiedź Sędziego Imperialnego I.C. Drona

Jestem aktywnym i myślącym głosem naszego Dyktatora, Dariusza II, władcy „Układu Pięciu
Gwiazd”,(...) który wyraża następującą opinię:

• przedstawione fakty są kłamstwem, brak dowodów. (założenie; jeśli część tekstu jest
nieprawdziwa, reszta nie jest miarodajna)

• „bóg” nie ma podstaw do istnienia, jest mitem ludzkim. (założenie; „bóg” nie może być
istotą/duchem/etc., będąc wszechwiedzącym, wszechwładnym, etc. nie mając „przyczyny” =
samo-zaprzeczenie przyczynowo-skutkowe)

• „metoda” jest stanem umysłu, dowodzi istnieniu jednostkowego „ja” człowieka (założenie;
„myślę, więc jestem” cyt. Nr 20089/5/ka – ks.3/2/1254 – poz. 31/4)

• część tekstu niezrozumiała (założenie; jeśli w ogóle da się rozumieć zwierzenia przeżyć
mistycznych)

• niska szkodliwość społeczna (założenie; rozesłanie tekstu do fonowizorów ludzkich)

Po wstępnej analizie dopuszczam w imieniu dyktatora Dariusza II (...) transfer. Koniec rozprawy nr
98576/6/mi.

Suplement nr 1.
Pragnę teraz opisać pewną praktykę jaką posługiwali się fanatycy kandystyczni w czasie swojej
rewolty na planecie Aurora układu Proxima. Technikę tę, nazwaną Metodą Kandystyczną opisuje
komentarz do „Misji” autorstwa tzw. „świętego kuratora” Roberta Wagnera. Sekta posiadała swą
własną hierarchię, jej struktura była skomplikowana, każda komórka była właściwie
samowystarczalna, nie istniał aparat centralny. Dowodzi to z jaką precyzyjną w swoim chaosie siłą
rządy Dyktatora Dariusza II musiały się zmierzyć. Wspomniany R. Wagner, pochodził z Nowego
Biogradu na Marsie, został oddelegowany przez Układ Pięciu Gwiazd na Aurorę jako administrator
planety. Jednak jego lojalność względem rządu okazała się wątła. Po dwóch latach poprzestał słać
raporty. Wkrótce stanął na czele rebelii, i choć sam ruch kandystyczny nie miał żadnego przywództwa,
był uważany przez współwyznawców za ogromny autorytet duchowy.
Opisana tutaj Metoda Kandystyczna, która na wzór Misji wyżłobiona została na tablicach z brązu,
jest czymś co można nazwać dekalogiem sekty, przyjmując że Misja jest pierwowzorem. Komentarz
Wagnera jest to swego rodzaju przepisem i jednocześnie zapisanym wynikiem jego mistycznych
przeżyć. Podobno z Metody korzystali kandystyczni taktycy podczas posunięć wojskowych.
Praca Wagnera nie wymaga komentarza. Jest to tak oczywista hipokryzja, okultyzm i wiara w
zabobony, iż tym bardziej odbiorcy tego przekazu zrozumieją kłamstwo i wręcz głupotę całej ideologii.
W czasach dawnych Słowian istniały podobne rytuały, jak choćby wróżby z białym koniem przed
walką. Jeśli koń przekroczył wyznaczoną przez kapłanów barierę prawym przednim kopytem, bitwa
będzie pomyślna, lewym – przegrana. [więcej w 3245/Hi/5/Koss]
We wstępie istnieje opis podbojów Układu, jest to opis wielce precyzyjny, jest to jak gdyby plan
działań militarnych [został pominięty, ze względu na swoje bluźniercze treści jak ..... jak gdyby
Wagner opisywał zupełnie inny wszechświat, ten, który jakgdyby został już "wyzwolony" przez
kandymanów – W.B.] Widać iż Wagner posiadał informację rozmieszczenia statków wojennych i
taktycznych rakiet kosmos-ziemia.

Metoda Kandystyczna

Jestem jedynie człowiekiem. Moje imię to Robert Wagner. Moja moc jest niczym w porównaniu z
potęgą Najwyższego. Święte słowa Tablic oświecają umysł wszystkim mieszkańcom Aurory, wkrótce
całemu wszechświatu. Nasze przekaźniki rozpromienią najpierw cały układ Proximy, później kolejne
kolonie zostaną oświecone. (...) Będąc czcicielem Doskonałości słowa te piszę.
Po kolejnej lekturze Tablic moja wola spotkała promień niewysławialnej piękności. Był to znak od
Boga. Powiedział mojemu sercu jak mam dokończyć to co zostało rozpoczęte wieki temu. Metoda,
którą tu opiszę to wskazówki jakie dał mi On.
Weź przedmiot metalowy - mówił do mnie - Niech Mój głos w tobie podpowie ci co to za przedmiot.
Weź tylko niewielką jego część, resztę wyrzuć tak, by nikt nie widział gdzie to wyrzucasz. Z części tej
zrób sześć kawałków. Jeśli są to kawałki, które mają odmienne strony, jeśli ich kolor na wierzchniej
różni się od spodniej, tedy jesteśmy prawie u celu. Gdy tak nie jest użyj farby, by jedna strona różniła
się od drugiej. Jedna strona musi różnić się od drugiej, tak by można było nazwać jedną stronę „białą”
a drugą „czarną”. Uszyj teraz sakiewkę. Zawieś ją sobie na szyi i noś przez tydzień. Po tym czasie, nie
patrząc w jej wnętrze wrzuć tam szklaną kulkę. Kulka ta ma być mała i bezbarwna. Odczekaj
kolejnych dwanaście dni. W dziewiętnastym dniu jesteś gotowy do odkrywania prawdy. Wysyp
zawartość mieszka. Jeśli sześć kawałków przetrwało próbę czasu możesz zaczynać. Oto zasady. Przed
samym rytuałem godzinę poświeć medytacji. Gdy odczujesz w sobie siłę i dobrą wolę, wstań i podejdź
do stołu. Weź sześć kawałków metalu w rękę. Możesz pytać o co chcesz. Gdy zadajesz pytanie, myśl o
nim intensywnie, mieszając w dłoni sześć metalowych części. Są cztery rodzaje odpowiedzi. Wiedz, że
„biała” strona metalowych kawałków to „tak”, „czarna” to „nie”. Odpowiedź będzie brzmieć „tak” gdy
co najmniej cztery kawałki będą właściwego koloru. Im większa liczba białych tym mocniejsza i
pewniejsza odpowiedź na „tak”. To samo tyczy się odpowiedzi na „nie”. Najmniej cztery, najwięcej
sześć czarnych kawałków leżących na stole jako twoja odpowiedź. Trzeci rodzaj odpowiedzi to trzy
białe i trzy czarne. Znaczy to iż, jest to neutralne, ani tak ani nie lub zależy to wyłącznie od ciebie.
Czwarty rodzaj odpowiedzi to taki gdy jeden lub więcej z kawałków nie będzie znajdować się na stole.
Może być, że jeden spadnie ze stołu lub przyklei się do dłoni. Wtedy odpowiedź brzmi; nigdy więcej
nie pytaj o tę sprawę, nie dane będzie ci znać odpowiedzi, nie możesz o tym wiedzieć. Tą metodą
dowiesz się wszystkiego, całej prawdy. Ta metoda jest uwieńczeniem Metody Inigiego. Ty masz
jeszcze jedno zadanie. Nauczaj jej i oświeć nią innych wyznawców. Pamiętaj, że Bóg cię kocha.
Tymi słowami światłość zgasła. Płakałem całą noc. Najpotężniejszy dał mi znak, był przy mnie i
teraz Go nie ma. Wiem, że jest Najwyższą Dobrocią, nie mogłem długo rozpaczać, gdyż musiałem
działać tak jak mi nakazał. Dlatego sporządzam te zapiski, które są uzupełnieniem dla słów świętych
Tablic. Sam spróbowałem nowej metody. Tego co się od niej dowiedziałem chciałbym tutaj przekazać,
gdyż taka była Jego wola. Stawiałem pytania, a odpowiedziano mi. Wątpiłem, a ukazał mi się potężny
znak. Szukałem, a znalazłem:

• Czy teraz jest dobry czas by rozpocząć moje pytania?


• 4 białe 2 czarne – „tak”
• Czy wcześniejsza odpowiedź znaczyła „tak”?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy może mi się tylko wydawać, że rozmawiamy, że to jest dialog, że ty odpowiadasz?
• 2 białe 4 czarne – „nie”
• Czy jesteś Bogiem?
• 1 biała 5 czarnych – „nie”
• Czy jesteś Szatanem?
• 3 białe 3 czarne – „niewiadomo”
• Czy jesteś duchem?
• 4 białe 2 czarne – „tak”
• Czy jesteś zbiegiem okoliczności?
• 6 białych – „tak”
• Czy chcesz mi pomóc?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy znasz przyszłość?
• 3 białe 3 czarne – „niewiadomo”
• Czy wiesz jak potoczą się losy świata?
• 4 białe 2 czarne – „tak”
• Czy Kandymani zatryumfują w Układzie Pięciu Gwiazd?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy niedługo umrę?
• 6 białych – „tak”
• Czy Bóg mnie przyjmie na tamtym świecie?
• Jeden kawałek spadł ze stołu – „bez odpowiedzi”
• Czy Bóg mnie kocha?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy jesteś sługą Bożym?
• 1 biała 5 czarnych – „nie”
• Czy jesteś złą mocą?
• 6 czarnych – „nie”
• Czy jesteś istotą czasową?
• 4 białe 2 czarne – „tak”
• Czy posiadasz większą wiedzę od mojej?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy jesteś stworzeniem boskim?
• 2 białe 4 czarne – „nie”
• Czy służysz rozkazom szatańskim?
• 6 czarnych – „nie”
• Czy służysz jakimkolwiek rozkazom kogokolwiek?
• 1 biała 5 czarnych – „nie”
• Czy jesteś duchem osoby zmarłej?
• 6 czarnych – „nie”
• Czy istnieje Bóg?
• 6 białych – „tak”
• Czy jest On sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe każe?
• 2 białe 4 czarne – „nie”
• Czy istnieje trójca święta?
• 1 biała 5 czarnych – „nie”
• Czy istnieje dobro i zło?
• 3 białe 3 czarne – „niewiadomo”
• Czy doznam kiedyś oświecenia?
• Jeden kawałek przykleił się do spoconej dłoni – „bez odpowiedzi”
• Czy poznam uniwersalną prawdę o wszechświecie?
• 3 białe 3 czarne – „niewiadomo”
• Czy jesteś jakąś emanacją mojej nieświadomej woli?
• 2 białe 4 czarne – „nie”
• Czy jesteś bytem ontologicznym?
• 4 białe 2 czarne – „tak”
• Czy jesteś zbiegiem okoliczności władającym rzeczywistością?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy pochodzisz z tego świata?
• 1 biała 5 czarnych – „nie”
• Czy żyjesz w innym, lepszym świecie?
• 3 białe 3 czarne – „niewiadomo”
• Czy jesteś wszechwładny?
• Jeden kawałek spadł ze stołu – „bez odpowiedzi”
• Czy powinienem się do ciebie modlić?
• 2 białe 4 czarne – „nie”
• Czy umiesz władać czasem?
• Dwa kawałki przykleiły się do dłoni, a jeden spadł ze stołu – „bez odpowiedzi”
• Czy jesteś duchem, zbiegiem okoliczności, który włada rzeczywistością i jednocześnie chce mi
pomóc?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy Tablice kiedyś będą rozpowszechnione w Układzie Pięciu Gwiazd?
• 6 białych – „tak”
• Czy będę stał na czele rebelii?
• 6 czarnych – „nie”
• Przepraszam za wcześniejsze pytanie, czy posiadasz imię?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• Czy nazywasz się Jahwe?
• 3 białe 3 czarne – „niewiadomo”
• Czy jesteś tym, który jest i jesteś wszystkim co istnieje i tym co nie istnieje?
• 5 białych 1 czarna – „tak”
• [zarówno pytanie jak i odpowiedź numer 43 zostały mechanicznie wymazane z
• tablic R. Wagnera – przyp. W.B.]
• Czyli jesteś Bogiem, tylko nie takim jakim ja sobie wyobrażałem , więc po to była ta rozmowa,
tak?
• 6 białych – „tak”

Odpowiedź na kolejne pytanie była taka, iż wszystkie 6 kawałków spadło ze stołu na ziemię.
Zrozumiałem, że był to koniec dialogu. Była to moja pierwsza rozmowa. Późniejszych nie przytoczę.
Święty Kurator Robert Wagner

Istniały oczywiście i inne teksty kandystyczne, lecz przytoczę w tym dodatku jeszcze tylko jeden.
Jest on sztandarowym utworem swego rodzaju. Napisał go niejaki „kurator” Edmund Geord. Poezja
Kandymanów jest charakterystyczna, wiersze kończą się zawsze tym samym wykrzyknieniem –
„Kandymani łączą światy”. Są krótkie, nigdy rymowane, muszą posiadać tematykę subiektywną, jednak
według teologii kandystycznej – uniwersalną jednocześnie. Recytowano je prawdopodobnie w czasie
spotkań, może wyśpiewywano. Sztuka sakralna praktycznie nie istniała, prócz takiej właśnie śpiewanej
poezji. W każdym razie pozostało niewiele udokumentowanych utworów, nie ma też innych informacji
dotyczących ceremonii kandystycznych.

„Smutek”

Łzy płyną mi z oczu.


Płyną przez brwi i rozlewają się po czole,
Potem spadają na ziemię.
Wstaję.
Chodzę po pokoju, w tę i z powrotem
Niczym jakiś zwierz w klatce.
Boże uwolnij mnie!
Nie jestem osamotniony w samotności!
Kandymani łączą światy!!!

Suplement nr 2.

Historia ruchów kandystycznych:

Kandymani jak już wspomniano w tym opracowaniu, byli nowożytną grupą religijną. Sekta ta
powstała w 1783 roku, w dwa lata po odkopaniu tablic w piramidalnym grobowcu na Aurorze. To
właśnie ta, trzecia planeta układu Proxima, stała się kolebką ruchów kandystycznych.
Aurora jest planetą typu „M”. Nie jest jednak aż tak sucha. Odkryta w 1720 roku, skolonizowana w
1740, przejawia okresy pośrednie między typem „M” i „Z” w zależności od odległości od gwiazdy. Raz
na trzydzieści lat na powierzchni planety szaleją potężne huragany. Wtedy klimat zmienia się, burze
piaskowe są oznaką przybliżania się planety do swojego słońca. Zdarza się to w precyzyjnych okresach.
1781 był przedostatnim rokiem klimatu typu „Z”. Gdy zakładano tajną organizację Kandymanów, na
powierzchni planety szalały ogromne burze. Gdy w 1784 roku Aurora proklamowała suwerenność,
wiadome było, iż przez co najmniej kolejne dwa lata nie uda się przeprowadzić inwazji przez wojska
Układu Pięciu Gwiazd w celu stłumienia rebelii. Ten czas koloniści poświęcili przygotowaniom do
odparcia ataków wojsk imperialnych, wzmacnianiu swojej pozycji politycznej w Radzie, szantażach i
wymuszeniach. Poprzez wichry burz Kandymani wysyłali przez swoje anteny radioteleskopowe swój
przekaz we wszechświat. Nieudolna i zmanipulowana wersja ich sztandarowego utworu „Misji” z
szybkością światła docierała do innych kolonii. W 85 roku zbuntowanych koloni było już kilka, walki
powstańcze toczyły się prawie wszędzie w układzie Proximy. Imperator jednak nie wysyłał kompani
myśliwców i bombowców kosmicznych wierząc iż powstanie upadnie po jakimś czasie samo. Gdy
gubernator Proximy osobiście poprosił Imperatora o pomoc wojskową, w 1786 rozpoczęły się właściwe
wojny kandystyczne. Imperialni żołnierze wyzwalali planetę po planecie, okrutnie rozliczając się z
Kandymanami. Fanatycy jednak, widząc druzgocącą przewagę sił Układu Pięciu Gwiazd poczęli uciekać
na własną planetę – bazę, Aurorę. W 1788 cały układ Proximy był wyzwolony za wyjątkiem jednej
planety. Generałowie myśleli o zbombardowaniu Kandymanów nukleonapalmem spuszczonym z
kosmosu, lecz nasz litościwy dyktator nie pozwolił na taką egzekucję. Wkroczyły więc jednostki
specjalne. Walki na powierzchni Aurory trwały dwa lata, do momentu gdy w jednej z jaskiń pozostała
ostatnia grupa rewolucyjna. Okrążeni i odcięci od świata postanowili popełnić masowe samobójstwo.
Tak zginęli ostatni fanatycy kandystyczni w Układzie. Przy nich to znaleziono oryginały tekstów „Misji” i
tzw „Metodę Kandystyczną” Wagnera. Było to w 1790 roku Ziemskiego.
Moja praca rozpoczęła się niemalże natychmiast po uzyskaniu zgody na właściwe tłumaczenie Misji.
Media rozdmuchały sprawę do niebotycznych rozmiarów. Uważano iż znak rozpoznawczy Kandymanów
symbolizuje heliksę DNA, że obie metody dowodzą istnienia siły wyższej niż jedynie władzy naszego
Dyktatora, anarchizowano i spekulowano prawdę naukową. Dlatego tłumaczenie tekstów było tak
ważne. Po zaznajomieniu się z nimi zrozumiałem, iż była to kolejna ludzka manipulacja. Być może autor
„Misji” był jedynie niegroźnym gnostykiem, pseudofilozofem. Wątpię by chciał on zrewolucjonizować
wiek, swój lub nasz, myślę, że była to zwykła konfabulacja, wizje mistyczne, które wtedy nie były
niczym rzadkim. To za sprawą kolonistów Aurory słowa jego stały się tak kontrowersyjne. Był to więc
czysty zbieg okoliczności.

Władysław Borówka nr rozpoznawczy: 5973


Marzec, 1795

You might also like