Professional Documents
Culture Documents
Wstêp
Mg³a niepewno ci okrywa dzi bardziej ni¿ kiedykolwiek pytanie o w³a ciw¹
tre æ i sens wiary chrze cijañskiej. Kto obserwowa³ pr¹dy w teologii
ostatnich dziesiêcioleci, a nie zalicza siê do owych bezmy lnych ludzi,
którzy wszystko, co nowe, uwa¿aj¹ za co lepszego, móg³by sobie przypomnieæ
bajkê o szczê liwym Janku, który otrzyma³ bry³ê z³ota. Wydawa³a mu siê ona
zbyt k³opotliwa i ciê¿ka, zamienia³ j¹ wiêc kolejno na konia, na krowê, na
gê , wreszcie na ose³kê, i tê ostatecznie rzuci³ do wody. Uwa¿a³, ¿e
zamieni³ wszystko na wspania³y dar wolno ci. Jak d³ugo upaja³ siê tym darem
i jak ponura by³a chwila ockniêcia siê z rzekomej wolno ci, to - jak
wiadomo - pozostawia siê wyobra ni Czytelnika. Dzisiejszych chrze cijan
nieraz niepokoi pytanie, czy mo¿e teologia ostatnich lat nie posz³a tak¹
w³a nie drog¹ zamiany z³ota na ose³kê. Czy¿ wymagañ wiary, które uwa¿ano za
zbyt uci¹¿liwe, nie interpretowano stopniowo coraz swobodniej, choæ
oczywi cie zawsze tylko tak, by nic wa¿nego tu nie utraciæ, a jednak zawsze
tak, ¿e mo¿na by³o odwa¿yæ siê na krok nastêpny? I czy biednemu Jankowi,
chrze cijaninowi, który ufnie zawierza³ ka¿dej zamianie i ka¿dej
interpretacji, nie pozostanie wkrótce zamiast z³ota, jakie mia³ na
pocz¹tku, tylko ose³ka i czy nie bêdzie mo¿na spokojnie mu doradziæ, by j¹
wyrzuci³?
Takie pytania, stawiane zbyt ogólnie, nie s¹ s³uszne. Nie mo¿na bowiem
zgodnie z prawd¹ twierdziæ, ¿e "nowoczesna teologia" w ogóle wesz³a na tak¹
drogê. Niemniej jednak nie mo¿na zaprzeczyæ, ¿e szeroko rozpowszechnione
nastawienie podtrzymuje kierunek, który rzeczywi cie prowadzi od z³ota do
ose³ki. Nie mo¿na przeciwstawiaæ siê temu kierunkowi, obstaj¹c przy
szlachetnym metalu dawnych sformu³owañ; ostatecznie pozostaje tylko bry³a
metalu, ciê¿ar, który w zamian za sw¹ warto æ daje mo¿liwo æ prawdziwej
wolno ci. Tu mie ci siê intencja tej ksi¹¿ki: chce ona pomóc w zrozumieniu
na nowo, ¿e wiara umo¿liwia cz³owiekowi w dzisiejszych czasach bycie
naprawdê cz³owiekiem, chce wy³o¿yæ wiarê bez niepotrzebnej gadaniny,
ukrywaj¹cej z trudem duchow¹ pustkê.
Ksi¹¿ka ta powsta³a z wyk³adów przeznaczonych w letnim semestrze 1967 w
Tiibingen dla s³uchaczy wszystkich wydzia³ów uniwersytetu. Chcia³em znowu
przedstawiæ w odmiennych warunkach naszego pokolenia to, co Karl Adam pó³
wieku temu na tym¿e uniwersytecie mistrzowsko przedstawi³ w swej ksi¹¿ce
Istota katolicyzmu. Z tego punktu widzenia przygotowano te wyk³ady zgodnie
z wymogami wydawcy. Nie zmieni³em jednak ani konstrukcji, ani objêto ci,
dodaj¹c naukowe dowody tylko o tyle, o ile chodzi³o o robocze podej cie do
rzeczy, potrzebne do przygotowania wyk³adu.
Dedykuj¹c tê ksi¹¿kê moim s³uchaczom, pragnê wyraziæ wdziêczno æ, jak¹
odczuwam'za stawiane przez nich pytania i zagadnienia; stanowi¹ one
podstawê, z której wyros³y próby moich wyja nieñ. Chcia³bym równie¿
podziêkowaæ przede wszystkim wydawcy, drowi H. Wildowi; bez jego wytrwa³ego
i cierpliwego przynaglania nie by³bym siê odwa¿y³ na ryzykowne
przedsiêwziêcie, jakim zawsze jest tego rodzaju praca.
Wreszcie dziêkujê wszystkim, którzy przyczynili siê do wydania tej pracy.
Joseph Ratzinger Tubingen, lato 1968
WPROWADZENIE
"WIERZÊ-AMEN"
i. Wiara w dzisiejszym wiecie
1. W¥TPIENIE I WIARA - SYTUACJA CZ£OWIEKA WOBEC ZAGADNIENIA BOGA
Gdy kto usi³uje mówiæ o wierze chrze cijañskiej do ludzi, którzy z racji
b¹d swego zawodu, b¹d sytuacji spo³ecznej nie s¹ oswojeni ze sposobem
my lenia i przemawiania Ko cio³a, odczuje wkrótce, ¿e odwa¿a siê mówiæ o
czym , co im jest obce i co ich dziwi. Prawdopodobnie odniesie wkrótce
wra¿enie, ¿e sytuacja podobna jest bardzo do przypowie ci Kierkegaarda o
b³a nie i po¿arze na wsi. Powtórzy³ j¹ niedawno Harvey Cox w swej ksi¹¿ce
The Secular City. Opowiada on, ¿e w pewnym cyrku wêdrownym w Danii wybuch³
po¿ar. Dyrektor cyrku wys³a³ b³azna, gotowego ju¿ do wystêpu, do s¹siedniej
wsi po pomoc, zw³aszcza ¿e zagra¿a³o niebezpieczeñstwo, i¿ ogieñ przeniesie
siê do wsi poprzez puste, wyschniête po zbiorach pola. B³azen pobieg³ do
wsi i prosi³ mieszkañców, by czym prêdzej przyszli i pomogli gasiæ po¿ar w
cyrku. Ale wie niacy uwa¿ali krzyki b³azna tylko za wietny trik
propagandowy, który ma zwabiæ jak najwiêcej ludzi na przedstawienie:
klaskali i miali siê do ³ez. B³azen mia³ ochotê
raczej p³akaæ, ni¿ siê miaæ, daremnie próbowa³ b³agaæ ludzi i t³umaczyæ
im, ¿e nie ma tu ¿adnego udawania, ¿adnego triku, ¿e to gorzka prawda, ¿e
cyrk siê rzeczywi cie pali. B³agania jego wywo³ywa³y tylko nowe wybuchy
miechu, uwa¿ano, ¿e wietnie gra sw¹ rolê. A¿ wreszcie ogieñ przeniós³ siê
do wsi, na pomoc by³o za pó no, tak ¿e zarówno wie , jak i cyrk sp³onê³y.
Cox przytacza to opowiadanie jako ilustracjê sytuacji, w jakiej siê dzi
znajduj¹ teologowie: w b³a nie, który nie mo¿e znale æ ¿adnego pos³uchu u
ludzi, widzi on obraz teologa. Nikt go nie bierze na serio w jego
b³azeñskim stroju ze redniowiecza czy z innej minionej epoki. Cokolwiek by
mówi³ - rola jego nadaje mu etykietê i w pewien sposób go klasyfikuje.
Jakkolwiek siê zachowuje i jakkolwiek usi³uje ukazaæ powagê sytuacji, wie
siê zawsze z góry, ¿e to jest tylko b³azen. Wiadomo, o czym mówi, wiadomo,
¿e to tylko przedstawienie, które z rzeczywisto ci¹ ma ma³o albo w ogóle
nic nie ma wspólnego. Mo¿na mu siê wiêc spokojnie przys³uchiwaæ, ale nie
trzeba zbytnio siê przejmowaæ tym, co mówi. W obrazie tym uchwycono bez
w¹tpienia co z trudnej rzeczywisto ci, w jakiej siê znajduje teologia i
teologiczne mówienie; jaka przygniataj¹ca niemo¿no æ prze³amania szablonów
my lenia i przemawiania oraz niemo¿no æ ukazania, ¿e sprawy teologii s¹
sprawami wa¿nymi dla ¿ycia ludzkiego.
Nale¿a³oby mo¿e jednak jeszcze g³êbiej uj¹æ nasz rachunek sumienia. Mo¿e
trzeba powiedzieæ, ¿e ten wstrz¹saj¹cy obraz - choæ zawiera tyle prawdy i
pobudza do zastanowienia - jednak jeszcze zanadto upraszcza sprawê. Wygl¹da
to bowiem tak, jakby b³azen, tzn. teolog, by³ tym, który wszystko wie i
przychodzi z zupe³nie jasnym orêdziem. Mieszkañcy wsi, do których b³azen
spieszy, tzn. ludzie nie maj¹cy wiary, s¹ za tymi, których dopiero trzeba
pouczyæ o czym , czego nie wiedz¹; w takim razie wystarczy³oby w³a ciwie,
by b³azen zmieni³ swój ubiór, star³ szminkê - i wszystko by³oby w porz¹dku.
Ale czy to jest naprawdê tak proste? Czy wystarczy, by my siêgnêli tylko do
aggiornamento, by my zmyli szminkê, ubrali siê po cywilnemu w jêzyk wiecki
albo w bezreligijne chrze cijañstwo, by wszystko ju¿ by³o w porz¹dku? Czy
wystarczy duchowa zmiana ubrania, by ludzie przybiegali z rado ci¹ i
pomagali gasiæ ogieñ, który, jak teolog twierdzi, p³onie i nam wszystkim
zagra¿a? Chcia³bym powiedzieæ, ¿e teologia, z której faktycznie usuniêto
szminkê i któr¹ przybrano w nowoczesny strój wiecki - jak to nieraz
widzimy - zdaje siê wskazywaæ na naiwno æ tej nadziei. Oczywi cie jest
prawd¹, ¿e gdy kto próbuje g³osiæ wiarê ludziom, którzy dzi ¿yj¹ i my l¹,
to mo¿e siê sobie wydawaæ b³aznem albo raczej kim , kto wyszed³ ze
staro¿ytnego sarkofagu i wszed³szy w dzisiejszy wiat w stroju i ze
sposobem my lenia staro¿ytnych, nie mo¿e go zrozumieæ ani nie mo¿e byæ
przezeñ zrozumiany. Ale je li ten, kto próbuje g³osiæ wiarê, ma do æ
samokrytycyzmu, zauwa¿y wkrótce, ¿e nie chodzi tu o jak¹ formê, o jak¹
zmianê szat, w których teologia wystêpuje. Kto siê podejmuje g³osiæ
dzisiejszemu cz³owiekowi teologiê, bêd¹c¹ dla niego czym zupe³nie obcym,
ten - o ile te sprawy bierze na serio - nie tylko dozna trudno ci w jej
t³umaczeniu, ale tak¿e do wiadczy i pozna niebezpieczeñstwo gro¿¹ce jego
w³asnej wierze, drêcz¹c¹ moc niewiary w g³êbi w³asnej wiary. I tak, kto
dzi chce uczciwie sobie i innym zdaæ sprawê z wiary chrze cijañskiej,
bêdzie musia³ uznaæ, ¿e nie jest bynajmniej kim w przebraniu i ¿e musia³by
tylko zmieniæ strój, by móc innych nauczaæ. Bêdzie musia³ raczej zrozumieæ,
¿e jego sytuacja wcale tak bardzo siê nie ró¿ni od innych, jak mu siê to z
pocz¹tku mog³o wydawaæ. Zrozumie, ¿e w obu grupach s¹ obecne jednakie moce,
chocia¿ oczywi cie dzia³aj¹ w ró¿ny sposób.
Wierz¹cemu zagra¿a przede wszystkim, ¿e ogarniaj¹ca go w chwilach trudno ci
niepewno æ, stawi mu nagle twardo przed oczami krucho æ ca³o ci wiary,
która zwykle wydaje siê sama przez siê zrozumia³a. Wyja nijmy to na kilku
przyk³adach. Teresa z Lisieux, ta kochana, pozornie tak naiwnie
bezproblemowa wiêta, wyros³a w atmosferze ca³kowicie zabezpieczonej
religijno ci; jej ¿ycie od pocz¹tku do koñca by³o tak zupe³nie i a¿ do
najdrobniejszych szczegó³ów nacechowane wiar¹ Ko cio³a, ¿e wiat
niewidzialny by³ czê ci¹ jej dnia powszedniego - albo nawet, wydawa³o siê,
¿e sta³ siê jej ¿yciem codziennym, niemal dotykalnym i niepodobna sobie
wyobraziæ, by mog³o byæ inaczej. Religia by³a dla niej czym , co jest samo
przez siê zrozumia³e: podstaw¹ codziennego ¿ycia; by³a dla niej równie
bliska jak realia naszego codziennego ¿ycia. Ale w³a nie ta pozornie tak
bezpieczna w nie zagro¿onej pewno ci wiêta pozostawi³a nam w ostatnich
tygodniach swych cierpieñ wstrz¹saj¹ce wyznania, które jej przera¿one
siostry z³agodzi³y, wydaj¹c jej pamiêtnik; wyznania te dopiero w nowych
wydaniach ukaza³y siê w dos³ownym brzmieniu; np. gdy mówi: "prze laduj¹
mnie my li najzagorzalszych materialistów". Rozum jej drêcz¹ wszystkie
mo¿liwe argumenty przeciwko wierze, poczucie wiary jakby zniknê³o, czuje
siê jakby w skórze grzesznika"1. To znaczy: w wiecie, który pozornie
stanowi nietkniêt¹ ca³o æ, ukazuje siê cz³owiekowi nagle przepa æ,
czyhaj¹ca na niego tak¿e pod mocnym fundamentem wspieraj¹cych go konwencji.
W takiej sytuacji nie chodzi ju¿ o zagadnienia, o które mo¿na siê spieraæ,
jak o Wniebowziêcie Naj w. Panny czy o tak¹ lub inn¹ formê spowiedzi - to
wszystko staje siê drugorzêdne. Chodzi tu o ca³o æ - wszystko albo nic.
Pozostaje ta jedna alternatywa i nigdzie nie widaæ punktu oparcia, którego
by mo¿na w tej otch³ani siê uczepiæ. Gdziekolwiek siê zwróciæ, widaæ tylko
bezdenn¹ g³êbiê nico ci.
Paul Claudel we wstêpnej scenie swego At³asowego pantofelka uchwyci³ tê
sytuacjê wierz¹cego w wielkiej, przekonywaj¹cej wizji: tej, w której
wystêpuje jezuita--misjonarz (brat Rodryga, wiatowca, wiod¹cego ¿ycie
pe³ne b³¹dzeñ i przygód). Statek wioz¹cy misjonarza rozbi³ siê. Okrêt jego
zatopili korsarze, misjonarz przywi¹zany do belki ton¹cego okrêtu b³¹dzi na
tym kawa³ku drzewa po wzburzonych wodach oceanu2. Przedstawienie zaczyna
siê jego ostatnim monologiem: "Panie, dziêkujê ci za to, ¿e mnie tak
zwi¹za³e . Nieraz uwa¿a³em, ¿e Twoje przykazania s¹ ciê¿kie, wola moja
wobec tych nakazów by³a bezsilna i sprzeciwia³a siê im. Dzi jednak nie
mogê ju¿ ci lej byæ z Tob¹ zwi¹zany i chocia¿ mogê siê poruszaæ, ¿aden z
moich cz³onków nie mo¿e siê od Ciebie oddaliæ. Tak wiêc jestem naprawdê
przymocowany do krzy¿a, ale krzy¿, na którym wiszê, do niczego nie jest
przywi¹zany, b³¹ka siê po morzu".
Przywi¹zany do krzy¿a - ale krzy¿ nie przywi¹zany do niczego b³¹ka siê po
odmêtach morza. Trudno dok³adniej i dobitniej opisaæ sytuacjê, w jakiej
znajduje siê dzi wierz¹cy. Wydaje siê, jakoby utrzymywa³a go tylko belka
chwiej¹ca siê na morzu nico ci. Mo¿na by niejako obliczyæ chwilê, w której
musi zaton¹æ. Tylko chwiej¹ca siê belka ³¹czy go z Bogiem, ale ³¹czy go
nierozerwalnie i ostatecznie on wie, ¿e to drzewo jest silniejsze od
nico ci, która pod nim siê k³êbi, a która mimo to jest zawsze gro n¹,
istotn¹ moc¹ jego tera niejszo ci.
Obraz ten jednak ma g³êbsze znaczenie i to wydaje mi siê tu rzecz¹ istotnie
wa¿n¹. Gdy¿ ten jezuita-rozbitek nie jest sam, kryje siê w nim los jego
brata, tego brata, który uwa¿a siê za niewierz¹cego, który odwróci³ siê od
Boga, nie chce na nic czekaæ, chce "posiadaæ tylko to, co teraz mo¿e
osi¹gn¹æ... jak gdyby móg³ byæ gdzie indziej ni¿ tam, gdzie Ty jeste ".
Nie potrzeba tu ledziæ skomplikowanej koncepcji Claudela, który prowadzi
nici¹ przewodni¹ pozornie odmienne losy dwóch braci a¿ do chwili, kiedy los
Rodryga staje siê podobny do losu jego brata i kiedy ten zdobywca wiata
koñczy jako niewolnik na statku i musi siê cieszyæ, gdy stara zakonnica
zabiera go wraz z zardzewia³¹ brytfann¹ i ³achmanami jako towar bez
warto ci. Mo¿emy teraz powróciæ do naszej sytuacji i powiedzieæ: je¿eli
cz³owiek wierz¹cy mo¿e wyznawaæ sw¹ wiarê tylko na oceanie nico ci, w ród
ci¹g³ych niebezpieczeñstw i pow¹tpiewañ, a ten ocean niepewno ci jest
jedynym miejscem jego wiary - to przecie¿ i niewierz¹cego nie mo¿na
niedialektycznie uwa¿aæ jedynie za cz³owieka nie maj¹cego wiary. Podobnie
jak stwierdzili my, i¿ wierz¹cy nie ¿yje beztrosko, bez problemów, ale
zawsze zagra¿a mu nico æ, tak te¿ trzeba uznaæ wzajemne przenikanie siê
losów ludzkich i powiedzieæ, ¿e równie¿ niewierz¹cy nie posiada egzystencji
ca³kowicie spoistej. Jakkolwiek namiêtnie by g³osi³, ¿e jest pozytywist¹,
który od dawna ma za sob¹ nadprzyrodzone pokusy i napa ci i ¿yje obecnie
wy³¹cznie tym, co bezpo rednio pewne - to jednak nie opuszcza go tajemna
niepewno æ, czy pozytywizm naprawdê ma ostatnie s³owo. Podobnie jak
wierz¹cemu zdarza siê, ¿e bêdzie siê d³awi³ s³on¹ wod¹ zw¹tpienia, któr¹
ocean nieustannie zalewa mu usta, tak samo niewierz¹cy w¹tpi w sw¹
niewiarê, w rzeczywist¹ ca³kowito æ wiata, który zdecydowa³ siê uznaæ za
wszystko. Nie bêdzie nigdy bez reszty pewny zamkniêcia tego, co ujrza³ i
uzna³ za ca³o æ; zawsze grozi mu pytanie, czy wiara i to, co ona g³osi, nie
jest czym rzeczywistym. Tak wiêc jak wierz¹cy wie, ¿e mu zawsze grozi
niewiara, i tê niewiarê musi zawsze odczuwaæ jako nieustann¹ pokusê - tak
dla niewierz¹cego wiara pozostaje zawsze zagro¿eniem i pokus¹ w jego
pozornie na zawsze zamkniêtym wiecie. Jednym s³owem, nie ma ucieczki przed
dylematem ludzkiego istnienia. Kto chce unikn¹æ niepewno ci w rzeczach
wiary, bêdzie musia³ do wiadczyæ niepewno ci niewiary, która nigdy nie mo¿e
ostatecznie na pewno powiedzieæ, czy jednak wiara nie jest prawd¹. Dopiero
gdy kto odrzuci wiarê, okazuje siê, ¿e nie mo¿na jej ca³kowicie odrzuciæ.
Warto przytoczyæ ¿ydowsk¹ historyjkê, któr¹ zanotowa³ Martin Buber. Mo¿na w
niej wyra nie ujrzeæ dylemat ludzkiego losu. "Pewien uczony, m¹¿ bardzo
wiat³y, który s³ysza³ o cadyku z Berdyczowa, odszuka³ go, by i z nim
tak¿e, jak to mia³ w zwyczaju, podyskutowaæ i zawstydziæ go, obalaj¹c
przestarza³e dowody prawdziwo ci jego wiary. Gdy wszed³ do izby cadyka,
ujrza³ go chodz¹cego tam i z powrotem z ksi¹¿k¹ w rêku, w g³êbokim
zamy leniu. Nie zwróci³ on uwagi na przybysza. Wreszcie stan¹³, spojrza³ na
niego przelotnie i powiedzia³: "A mo¿e to jednak prawda?" Uczony nasz
stan¹³ jak wryty, na pró¿no stara³ siê opanowaæ, zatrzês³y siê pod nim
kolana, tak przejmuj¹cy by³ widok cadyka, tak wstrz¹saj¹ce by³y jego proste
s³owa. Rabin Lewi Izaak zwróci³ siê teraz wprost do niego i przemówi³
spokojnie: "Mój synu, wielcy uczeni Tory, z którymi dyskutowa³e , na pró¿no
do Ciebie przemawiali; odchodzi³e i mia³e siê z nich. Nie mogli ci
wy³o¿yæ na stó³ Boga i Jego Królestwa, ja równie¿ tego zrobiæ nie mogê. Ale
zastanów siê, synu mój, mo¿e to jest prawda". Uczony ze wszystkich si³
pragn¹³ mu siê sprzeciwiæ, ale owo straszne "mo¿e", które mu ci¹gle
brzmia³o w uszach, odebra³o mu zdolno æ sprzeciwu"3.
S¹dzê, ¿e tutaj - przy ca³ej obco ci realiów - opisana jest bardzo
dok³adnie sytuacja cz³owieka stoj¹cego wobec zagadnienia Boga. Nikt nie
mo¿e drugiemu wy³o¿yæ na stó³ Boga i Jego Królestwa; tak¿e wierz¹cy nie
potrafi tego uczyniæ dla siebie. Ale chocia¿ niewierz¹cy móg³by uwa¿aæ, ¿e
go to usprawiedliwia, pozostaje zawsze owa budz¹ca obawê niepewno æ: "mo¿e
to przecie¿ prawda". To s³owo "mo¿e" jest nieustannym zakwestionowaniem,
którego nie da siê unikn¹æ, w którym niewierz¹cy musi do wiadczyæ, ¿e
odrzucaj¹c wiarê, nie mo¿e jednak ca³kowicie siê od niej uwolniæ. Inaczej
mówi¹c: zarówno wierz¹cy, jak i niewierz¹cy, ka¿dy na swój sposób,
do wiadczaj¹ zw¹tpienia i wiary, je li tylko nie ukrywaj¹ siê sami przed
sob¹ i przed prawd¹ swego istnienia. Nikt nie mo¿e unikn¹æ ca³kowicie
w¹tpienia ani ca³kowicie wiary; dla jednych wiara bêdzie istnia³a przeciw
w¹tpieniu, dla drugich przez w¹tpienie i w formie w¹tpienia. Jest to
zasadnicz¹ spraw¹ losu cz³owieka, móc odnale æ ostateczny sens swego
istnienia nie inaczej, jak tylko w tej nieustannej rywalizacji miêdzy
zw¹tpieniem i wiar¹, niepewno ci¹ i pewno ci¹. Mo¿e w³a nie w¹tpienie
jednego i drugiego cz³owieka chroni ich przed zasklepieniem siê w sobie i
mog³oby siê staæ miejscem spotkania. Nie pozwala im zamkn¹æ siê w sobie,
ka¿e wierz¹cemu dojrzeæ cz³owieka w niewierz¹cym, a niewierz¹cemu w
wierz¹cym. Dla pierwszego jest to uczestnictwo w losie niewierz¹cego, dla
drugiego jest to sposób, w jaki wiara mimo wszystko pozostaje dla niego
wezwaniem.
6. ROZUMIENIE WIARY
Gdy to wszystko rozwa¿amy, musimy stwierdziæ, jak bardzo harmonizuj¹ ze
sob¹ pierwsze i ostatnie s³owa Credo: wierzê i amen. Obejmuj¹ one ca³o æ
poszczególnych wypowiedzi i w ten sposób wyznaczaj¹ w³a ciwe miejsce
wszystkiemu, co miêdzy nimi siê znajduje. W dwud wiêku credo i amen
widoczny jest sens ca³o ci, duchowy dynamizm, o który chodzi.
Stwierdzili my ju¿, ¿e wyraz amen w jêzyku hebrajskim ma ten sam
ród³o-s³ów co wyraz "wierzyæ". Amen powtarza wiêc na swój sposób to, co
znaczy wyraz wierzyæ: stan¹æ z pe³nym zaufaniem na okre lonym gruncie, nie
dlatego, ¿e ja tê podstawê stworzy³em i sprawdzi³em, ale w³a nie dlatego,
¿e jej nie stworzy³em i nie mogê jej sprawdziæ; powierzyæ siê temu, czego
nie mo¿emy ani nie potrzebujemy sami wykonaæ, powierzyæ siê temu jako
sensowi wiata, który dopiero otwiera przed nami wolno æ dzia³ania.
Jednak¿e to, co siê tutaj dokonuje, nie jest powierzeniem siê na lepo
czemu irracjonalnemu. Przeciwnie, jest zbli¿eniem siê do logosu, do ratio,
do sensu, a przez to do samej prawdy, bo ostatecznie okre lony grunt, na
którym cz³owiek staje, nie mo¿e byæ czym innym jak tylko sam¹ prawd¹, która
siê przed nim otwiera. Natrafiamy tu niespodziewanie na punkt, którego
najmniej mogli my oczekiwaæ, mianowicie na antytezê miêdzy wiedz¹ o
wykonalnym a wiar¹. Wiedza ta, jak widzieli my, ma z istoty swej charakter
pozytywistyczny, to znaczy musi ograniczaæ siê do tego, co nam jest dane i
co da siê zmierzyæ. Z tego wynika, ¿e wiedza ta ju¿ nie pyta o prawdê.
Uzyskuje swe wyniki, rezygnuj¹c z pytania o prawdê, ogranicza siê do
poprawno ci i zgodno ci systemu, a proponowane przez ni¹ hipotezy musi
potwierdziæ do wiadczalnie. Wiedza o wykonalnym - by jeszcze inaczej
powiedzieæ - nie pyta o istotê rzeczy, o to, czym s¹ rzeczy same w sobie,
tylko o to, jak¹ funkcjê mog¹ spe³niæ dla nas. Zwrot ku wiedzy o wykonalnym
dokona³ siê w³a nie przez to, ¿e bytu nie rozwa¿a siê ju¿ samego w sobie,
ale tylko w relacji do naszego dzia³ania. To znaczy, ¿e gdy odrywamy
zagadnienie prawdy od bytu i przesuwamy je na factum i faciendum, to
pojêcie prawdy istotnie siê zmienia. Prawdê bytu samego w sobie zastêpuje
u¿yteczno æ rzeczy dla nas, stwierdzona w poprawno ci obliczenia. Przy tym
jest rzecz¹ s³uszn¹ i niewzruszon¹, ¿e obliczenia gwarantuj¹ tylko tê
poprawno æ, podczas gdy prawda bytu wymyka siê liczbowemu ujêciu.
To, i¿ postawa wiary chrze cijañskiej wyra¿a siê s³owem amen, w którym
przenikaj¹ siê wzajemnie pojêcia, takie jak zaufanie, zawierzenie,
wierno æ, sta³o æ, bezpieczny grunt, trwanie, prawda - oznacza, ¿e tym, na
czym cz³owiek mo¿e siê ostatecznie oprzeæ i co jedynie mo¿e dla niego
stanowiæ sens ¿ycia, jest tylko prawda. Tylko prawda jest dla cz³owieka
odpowiednim gruntem, na którym mo¿e stan¹æ. Akt wiary chrze cijañskiej
zawiera zasadniczo przekonanie, ¿e to, co nadaje sens, logos, to, na czym
siê opieramy, w³a nie jako sens jest tak¿e prawd¹. Sens, który by nie by³
prawd¹, by³by bezsensem. Nieroz³¹czno æ sensu, oparcia, prawdy, wyra¿ona
zarówno w hebrajskim amen, jak i greckim logos, wskazuje jednocze nie na
ca³y obraz wiata. Przez nieroz³¹czno æ sensu, oparcia i prawdy, objêt¹
przez te s³owa dla nas nieprzet³umaczalne, ukazuje siê ca³a sieæ
wspó³rzêdnych, w których wiara chrze cijañska rozwa¿a wiat i przed nim
staje. Oznacza to jednak, ¿e wiara ze swej natury nie jest gromadzeniem na
lepo niezrozumia³ych paradoksów. Znaczy to dalej, ¿e jest rzecz¹ zdro¿n¹,
i¿ gdy rozum nie dopisuje, uciekamy siê - co nieraz siê zdarza - do
tajemnicy. Gdy w teologii dochodzi siê do niedorzeczno ci i gdy siê je chce
usprawiedliwiæ tajemnic¹, a nawet, o ile mo¿no ci, je kanonizowaæ, to
nadu¿ywa siê prawdziwego pojêcia "misterium", które nie znaczy negacji
rozumu, ale raczej chce umo¿liwiæ wiarê jako rozumienie. Inaczej mówi¹c:
wiara na pewno nie jest wiedz¹ w znaczeniu wiedzy o wykonalnym i jej formy
- tego, co mo¿na obliczyæ. Tym siê nigdy staæ nie mo¿e, a o mieszy siê
tylko, usi³uj¹c mimo wszystko dostosowaæ siê do tego. Ale na odwrót, wiedza
o wykonalnym, w której siê oblicza, jest z istoty swej ograniczona do tego,
co zjawiskowe i funkcjonalne, a nie wskazuje drogi do znalezienia prawdy,
zrezygnowa³a bowiem z tego przez sam¹ sw¹ metodê. Cz³owiek dochodzi do
prawdy bytu nie poprzez wiedzê, tylko poprzez rozumienie, rozumienie sensu,
któremu siê powierzy³. I oczywi cie trzeba dodaæ, ¿e rozumienie otwiera siê
nam tylko w trwaniu, a nie poza nim. Jedno nie mo¿e siê obyæ bez drugiego,
bo rozumienie oznacza uchwycenie i pojêcie sensu, otrzymanego za oparcie,
jako sensu. Uwa¿am, ¿e jest to dok³adne znaczenie tego, co nazywamy
rozumieniem, mianowicie, ¿e uczymy siê ujmowaæ jako sens i jako prawdê to
oparcie, którego siê trzymamy: ¿e uczymy siê poznawaæ, i¿ oparcie to
stanowi sens.
Skoro tak jest, to rozumienie nie tylko nie sprzeciwia siê wierze, ale
przedstawia to, co najbardziej dla niej w³a ciwe. Wiedza bowiem o
funkcjonalno ci wiata -o czym nas wspaniale informuje dzisiejsza my l
techniczno-przyrodnicza - nie daje jeszcze rozumienia wiata i bytu.
Rozumienie wyrasta tylko z wiary. Dlatego teologia jako rozumiej¹ce,
trzymaj¹ce siê logosu ( = racjonalne, rozumnie pojmuj¹ce) mówienie o Bogu
jest podstawowym zadaniem wiary chrze cijañskiej. Na tym opiera siê
niezaprzeczalne prawo pierwiastka greckiego w chrze cijañstwie. Jestem
przekonany, ¿e w gruncie rzeczy wcale nie by³o przypadkiem, i¿
chrze cijañska "dobra nowina" przybra³a swój kszta³t najpierw w wiecie
greckim i tu zespoli³a siê z zagadnieniem rozumienia i prawdy. Wiara i
rozumienie nale¿¹ do siebie nie mniej ni¿ wiara i stanie przy czym , bo
stanie przy czym i rozumienie s¹ nieroz³¹czne. Greckie t³umaczenie zdania
Izajasza o wierze i ostaniu siê ods³ania perspektywy nieroz³¹czne od tre ci
Biblii, je li nie ma byæ ona zepchniêta w sferê marzycielstwa czy
sekciarstwa. Rzeczywi cie, jest w³a ciwo ci¹ owego rozumienia, ¿e ci¹gle na
nowo przekracza nasze pojêciowanie a¿ do poznania naszego bytu, jako
pojêtego z zewn¹trz. Skoro jednak rozumienie jest pojêciem naszego bytu,
jako pojêtego z zewn¹trz, znaczy to, ¿e znowu tego pojêcia nas z zewn¹trz
nie mo¿emy poj¹æ. Nadaje nam ono sens w³a nie przez to, ¿e jest pojêciem
nas z zewn¹trz. W tym znaczeniu mówimy s³usznie o tajemnicy jako o
podstawie, która nas wyprzedza i zawsze przekracza, nie da siê nigdy
dosiêgn¹æ ani przewy¿szyæ. Ale na tym byciu naszym jako pojêtym z zewn¹trz
przez to, co znowu niepojête, zasadza siê odpowiedzialno æ rozumienia, bez
której wiara nie mia³aby warto ci i musia³aby sama siebie zburzyæ.
7. "WIERZÊ W CIEBIE"
W tym co dot¹d powiedzieli my, nie zosta³ jeszcze poruszony najg³êbszy i
g³ówny rys wiary chrze cijañskiej, mianowicie jej charakter osobowy. Wiara
chrze cijañska jest czym wiêcej ni¿ opowiedzeniem siê za duchow¹ podstaw¹
wiata. Jej zasadnicze sformu³owanie nie brzmi "wierzê w co ", ale "wierzê
w Ciebie". Jest ona spotkaniem z cz³owiekiem Jezusem i w tym spotkaniu
do wiadcza, ¿e sensem wiata jest osoba. Jezus przez swe ¿ycie z Ojca, w
bezpo redniej i najg³êbszej jedno ci modlitewnego, a nawet naocznego
obcowania z Nim, jest wiadkiem Boga; przez Niego to, co niedotykalne,
staje siê dotykalne, to, co by³o dalekie, staje siê bliskie. Wiêcej: jest
On nie tylko wiadkiem, któremu wierzymy, wiadkiem tego, co sam ujrza³ w
swojej egzystencji, bêd¹cej naprawdê zwrotem od fa³szywego zacie nienia siê
do tego, co powierzchowne, ku g³êbi ca³kowitej prawdy; jest On tak¿e
obecno ci¹ wiecznego na tym wiecie. W Jego ¿yciu, w Jego bezwzglêdnym
oddaniu swego istnienia ludziom mie ci siê sens wiata: On nam oddaje siê
jako mi³o æ, która tak¿e i mnie kocha i przez ten niepojêty dar trwa³ej
mi³o ci, której nie grozi ¿adna przemijalno æ, ¿adne zak³ócenie egoizmem,
czyni ¿ycie wartym ¿ycia. Sensem wiata jest "Ty", oczywi cie tylko to,
które samo nie jest czym problematycznym, lecz jest oparciem dla
wszystkiego, nie wymagaj¹cym ¿adnego innego oparcia.
W ten sposób wiara jest znalezieniem jakiego "ty", które jest dla mnie
oparciem i które w ca³ym niespe³nieniu i ostatecznej niespe³nialno ci
ludzkich spotkañ obdarza obietnic¹ niezniszczalnej mi³o ci, jaka nie tylko
pragnie wieczno ci, ale j¹ zapewnia. Wiara chrze cijañska ¿yje tym, ¿e nie
daje sensu obiektywnego, lecz ¿e ów Sens zna mnie i kocha, i ¿e mogê mu siê
powierzyæ z gestem dziecka, które wie i¿ w matczynym "ty" zawiera siê
odpowied na wszystkie jego pytania. Wiara, zaufanie i mi³o æ s¹
ostatecznie czym jednym i wszelkie tre ci, woko³o których wiara siê
obraca, s¹ tylko skonkretyzowaniem owego zwrotu, jaki wszystko obejmuje,
owego "wierzê w Ciebie", owego odkrycia Boga w obliczu cz³owieka - Jezusa z
Nazaretu.
Naturalnie, nie usuwa to potrzeby zastanawiania siê. Widzieli my to ju¿
powy¿ej. "Czy to Ty jeste ?" - o to pyta³ z niepokojem Jan Chrzciciel w
utrapieniu ducha, a wiêc prorok, który sam kierowa³ swych uczniów do
Nauczyciela z Nazaretu i uznawa³ Go za wiêkszego od siebie, któremu móg³
tylko s³u¿yæ jako Jego poprzednik. Czy to Ty jeste naprawdê? Cz³owiek
wierz¹cy bêdzie zawsze prze¿ywaæ ow¹ ciemno æ, w której pokusa niewiary
otacza go niczym posêpne, zamkniête wiêzienie, podczas gdy obojêtno æ
wiata, który toczy siê dalej bez zmiany, jakby siê nic nie sta³o, zdaje
siê tylko szydziæ z jego nadziei. Czy to naprawdê Ty? To pytanie powinni my
stawiaæ nie tylko ze wzglêdu na uczciwo æ my lenia i odpowiedzialno æ
rozumu, ale tak¿e na mocy wewnêtrznego prawa mi³o ci, która pragnie coraz
bardziej poznawaæ, komu odda³a swe przyzwolenie, a¿eby Go móc wiêcej
kochaæ. Czy to naprawdê Ty? - wszystkie rozwa¿ania tej ksi¹¿ki s¹
ostatecznie podporz¹dkowane temu pytaniu i obracaj¹ siê wokó³ zasadniczej
formy wyznania: Wierzê w Ciebie, Jezusa z Nazaretu, jako w sens (Logos)
wiata i mojego ¿ycia.
H
II. Biblijna wiara w boga
Kto chce rozumieæ wiarê w Boga zawart¹ w Biblii, musi ledziæ jej rozwój
historyczny, pocz¹wszy od patriarchów Izraela a¿ do ostatnich pism Nowego
Testamentu. Stary Testament, od którego musimy zacz¹æ, podaje nam niæ
przewodni¹ dla naszych badañ; sw¹ my l o Bogu wypowiedzia³ zasadniczo w
dwóch nazwach: "Elohim" i "Jahwe". Te dwa g³ówne nazwania Boga wyra¿aj¹
odciêcie siê i wybór, jakich Izrael dokona³ w ówczesnym religijnym wiecie,
a zarazem ukazuj¹ to, za czym siê poprzez ten wybór, poprzez wzrastaj¹cy
wp³yw tego, co zosta³o wybrane, pozytywnie opowiedzia³.
1. PROBLEM HISTORII P£ON¥CEGO KRZEWU
Jako centralny tekst starotestamentalnego pojmowania i wyznawania Boga
mo¿na przyj¹æ opowiadanie o p³on¹cym krzewie (Wj 3). W opowiadaniu tym,
wraz z objawieniem imienia Bo¿ego Moj¿eszowi, dokonuje siê zasadnicze
ustalenie pojêcia Boga, które bêdzie odt¹d panowaæ w Izraelu. Tekst
przedstawia powo³anie Moj¿esza na wodza Izraela przez Boga, ukrytego a
jawi¹cego siê w p³on¹cym krzewie, oraz wahanie siê Moj¿esza, który domaga
siê jasnego poznania swego mocodawcy i wyra nego dowodu swego
pe³nomocnictwa. W zwi¹zku z tym toczy siê dialog, który odt¹d nieustannie
bêdzie roztrz¹sany.
"Moj¿esz za rzek³ Bogu: oto pójdê do synów Izraela i powiem im: Bóg ojców
naszych pos³a³ mnie do was. Lecz gdy oni mnie zapytaj¹, jakie jest jego
imiê, to có¿ im mam powiedzieæ? Odpowiedzia³ Bóg Moj¿eszowi: Jestem, który
jestem. I doda³: tak powiesz synom Izraela: Jestem pos³a³ mnie do was.
Mówi³ dalej Bóg do Moj¿esza: Jahwe, Bóg ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg
Izaaka i Bóg Jakuba przys³a³ mnie do was. To jest imiê moje na wieki i to
jest moje zawo³anie na najdalsze pokolenia" (Wj 3, 13-15).
Znaczenie tekstu jest jasne: ma ustaliæ w Izraelu imiê "Jahwe" jako
zasadnicze imiê Boga, po pierwsze, wi¹¿¹c je historycznie z powstaniem
Izraela jako narodu i z zawarciem przymierza, a po drugie, nadaj¹c mu
znaczenie co do tre ci. Znaczenie to wyja nia siê przez sprowadzenie
niezrozumia³ego wyrazu "Jahwe" do ród³os³owu haja = byæ. Jest to mo¿liwe,
je li chodzi o zestaw spó³g³osek w jêzyku hebrajskim, czy jednak
filologicznie odpowiada to rzeczywistemu pochodzeniu imienia Jahwe, jest
rzecz¹ co najmniej w¹tpliw¹. Chodzi tu, jak czêsto w Starym Testamencie, o
teologiczn¹, a nie filologiczn¹ etymologiê. Nie chodzi o to, by z punktu
widzenia historii jêzyka zbadaæ pierwotne znaczenie, tylko, by ustaliæ to
znaczenie w danych okoliczno ciach. Etymologia jest w rzeczywisto ci
rodkiem nadawania odpowiedniego znaczenia. Do tego wyja nienia imienia
Jahwe za pomoc¹ s³owa "byæ" (jestem) do³¹cza siê jeszcze druga próba
wyja nienia, mianowicie ¿e Jahwe jest Bogiem ojców, Bogiem Abrahama,
Izaaka, Jakuba. Znaczy to: zrozumienie imienia Jahwe ma siê przez to
rozszerzyæ i pog³êbiæ, ¿e Bóg w ten sposób okre lony uto¿samiony jest z
Bogiem ojców Izraela, którego zasadniczo wzywano imieniem El i Elohim.
Starajmy siê zrozumieæ, jaki obraz Boga powstaje w ten sposób. Przede
wszystkim, co to znaczy, ¿e wchodzi tu w grê my l o bycie jako t³umaczenie
imienia Boga. Ojcom Ko cio³a, pozostaj¹cym pod wp³ywem filozofii greckiej,
wydawa³o siê to nieoczekiwanym i mia³ym potwierdzeniem ich w³asnej
my lowej przesz³o ci, gdy¿ filozofia grecka uwa¿a za w³asn¹ zdobycz to, i¿
poza wszystkimi jednostkowymi rzeczami, z którymi cz³owiek ma nieustannie
do czynienia, odkry³a obejmuj¹c¹ wszystko ideê bytu, uwa¿an¹ zarazem za
najodpowiedniejsze wyra¿enie bóstwa. Wydawa³o siê, ¿e Biblia w swym
centralnym tek cie mówi dok³adnie to samo o obrazie Boga. Czy¿ nie musia³o
siê to zdawaæ zdumiewaj¹cym potwierdzeniem jedno ci wiary i filozofii?
Ojcowie Ko cio³a s¹dzili rzeczywi cie, ¿e odkryli tu najg³êbsz¹ jedno æ
filozofii i wiary, Platona i Moj¿esza, greckiego i biblijnego ducha. Miêdzy
poszukiwaniami filozoficznymi i darem, jaki otrzyma³a wiara Izraela,
widzieli doskona³¹ to¿samo æ. S¹dzili, i¿ do takiego poznania Platon nie
móg³ doj æ w³asnymi si³ami, ale ¿e zna³ Stary Testament i z niego
zapo¿yczy³ swoj¹ my l. W ten sposób j¹dro filozofii platoñskiej sprowadzano
po rednio do Objawienia, nie odwa¿aj¹c siê przypisywaæ tak g³êbokiego
pogl¹du mocy ducha ludzkiego.
Rzeczywi cie tekst Starego Testamentu w jêzyku greckim, który mieli w
rêkach Ojcowie Ko cio³a, móg³ nasun¹æ wyobra¿enie o takiej to¿samo ci
Platona i Moj¿esza, przy czym mo¿na by upatrywaæ zale¿no æ raczej odwrotn¹:
t³umacze, którzy hebrajsk¹ Bibliê prze³o¿yli na jêzyk grecki, byli pod
wp³ywem greckiej my li filozoficznej i z jej punktu widzenia czytali i
rozumieli tekst. Musia³a ich natchn¹æ my l, ¿e duch Hellenów i wiara Biblii
zazêbiaj¹ siê. Przerzucili pomost od biblijnego pojêcia Boga do my li
greckiej, gdy wiersz 14: "Jestem, który jestem" przet³umaczyli: ,jestem
tym, który istnieje". Imiê biblijne Boga zostanie tu uto¿samione z
filozoficznym pojêciem Boga. Zgorszenie imieniem, Bogiem, który posiada
imiê, zostaje usuniête w perspektywie my li ontologicznej, ³¹cz¹cej wiarê z
ontologi¹. Dla my li bowiem jest zgorszeniem, ¿e Bóg biblijny ma imiê. Czy¿
to nie jest tylko reminiscencja wiata politeizmu, w którym wiara biblijna
musia³a siê najpierw pojawiæ? W wiecie, w którym roi³o siê od bo¿ków, nie
móg³ Moj¿esz powiedzieæ: Bóg mnie posy³a. Nie móg³ te¿ powiedzieæ: Bóg
ojców mnie posy³a. Wiedzia³, ¿e to by nic nie znaczy³o, ¿e mogliby zapytaæ:
który Bóg? Pytanie jednak polega na tym: czy mo¿na by "istniej¹cemu"
Platona nadaæ w ogóle jakie imiê i czy mo¿na by przez to wykazaæ, ¿e jest
bytem jednostkowym? Albo inaczej: czy fakt, ¿e mo¿na tego Boga nazwaæ, nie
jest wyrazem zupe³nie innego o Nim wyobra¿enia? A gdy siê doda, ¿e w tym
tek cie wa¿na jest my l, i¿ Bogu mo¿na daæ nazwê tylko dlatego, ¿e sam
siebie nazwa³, to coraz bardziej oddalamy siê od platoñskiego
"istniej¹cego" - czy te¿ po prostu od "istniej¹cego", szczytowego
osi¹gniêcia my li ontologicznej -który nie by³ nazwany i tym bardziej sam
siebie nie nazywa³.
Czy wiêc greckie t³umaczenie Starego Testamentu i budowane na nim wnioski
Ojców Ko cio³a polegaj¹ na nieporozumieniu? Jest to dzi zdanie nie tylko
wszystkich egzegetów, ale tak¿e teologów, którzy podkre laj¹ je bardzo
ostro i z gruntowno ci¹, jaka mu siê nale¿y bardziej ni¿ wszystkim
poszczególnym zagadnieniom egzegetycznym. I tak Emil Brunner stwierdzi³
stanowczo, ¿e znak równania po³o¿ony miêdzy Bogiem wiary a Bogiem filozofów
oznacza zmianê biblijnego pojêcia Boga na co , co jest jego
przeciwieñstwem. Na miejsce imienia stawia siê pojêcie, na miejsce tego, co
nie da siê zdefiniowaæ, wchodzi definicja. Ale przez to samo poddaje siê
pod dyskusjê ca³¹ patrystyczn¹ egzegezê, wiarê staro¿ytnego Ko cio³a w
Boga, wyznanie Boga i jego obraz w symbolu wiary. Czy popada siê tu w
hellenizm, czy odstêpuje siê od Boga, którego Nowy Testament nazywa Ojcem
Jezusa Chrystusa, czy te¿ na podstawie nowych za³o¿eñ mówi siê na nowo to,
co zawsze nale¿a³o mówiæ?
Przede wszystkim musimy, choæby w najwiêkszym skrócie, usi³owaæ poznaæ co
mówi w tej sprawie egzegeza. Co oznacza imiê Jahwe i co znaczy wyja nienie
go przez s³owo "jestem"? Obydwa pytania s¹ z sob¹ powi¹zane, ale, jak
widzieli my, nie s¹ identyczne. Starajmy siê najpierw poznaæ bli¿ej
pierwsze z tych zagadnieñ. Czy z jêzykowego punktu widzenia mo¿emy
powiedzieæ jeszcze co wiêcej o pierwotnym znaczeniu imienia Jahwe? Jest to
prawie niemo¿liwe dlatego, ¿e w³a nie przy tym punkcie widzenia obracamy
siê w ciemno ci. Jedno mo¿na powiedzieæ na pewno: nie ma ladu imienia
Jahwe przed Moj¿eszem wzglêdnie poza Izraelem i ¿adna z licznych prób
znalezienia przedizraelskich róde³ imienia Jahwe nie jest zadowalaj¹ca.
Wprawdzie znano ju¿ dawniej takie cz¹stki wyrazu, jak: jah, jo, jahw, lecz
pe³na forma imienia Jahwe, o ile nam dzi wiadomo, wystêpuje dopiero w
Izraelu. Wydaje siê, ¿e jest ona dzie³em wiary Izraela, która nie bez
powi¹zañ, ale przecie¿ twórczo ukszta³towa³a sobie w³asne imiê Boga i w nim
w³asn¹ postaæ Boga.
Dzi znowu wiele przemawia za tym, ¿e rzeczywi cie Moj¿esz ukszta³towa³ to
imiê Bo¿e, przynosz¹c wraz z nim swemu ludowi, bêd¹cemu w niewoli, now¹
nadziejê. Ostatecznie wykszta³cenie w³asnego imienia Boga i przez to
w³asnego obrazu Boga sta³o siê dla Izraela, jak siê wydaje, pocz¹tkiem
scalenia w jeden naród. Tak¿e z czysto historycznego stanowiska mo¿na
powiedzieæ, ¿e Izrael, dziêki Bogu, sta³ siê narodem, ¿e sta³ siê sob¹
tylko dziêki wezwaniu do nadziei, którego sens wyznacza³o imiê Boga. Co do
rozmaitych powi¹zañ imienia Jahwe z czasami przedizraelskimi, nad czym nie
potrzebujemy siê tu rozwodziæ, najlepiej uzasadnione i szczególnie p³odne
wydaje mi siê ostrze¿enie H. Cazel-lesa, który zwraca uwagê na to, ¿e w
pañstwie babiloñskim wystêpuj¹ imiona teoforyczne (to jest imiona w³asne,
wskazuj¹ce na jak¹ relacjê do Boga), tworzone przy u¿yciu s³owa yuan
wzglêdnie zawieraj¹ce element yau, ya, co znaczy mniej wiêcej "mój", "mój
Bóg". W chaosie ró¿nych wyobra¿eñ Boga, jakie siê tam pojawia³y, ta forma
wskazywa³a na Boga osobowego, to znaczy na Boga, który siê zwraca ku
ludziom, sam jest osob¹ i odnosi siê do osoby. Jest to Bóg, który jako
istota osobowa ma do czynienia z cz³owiekiem. Ta wskazówka jest godna uwagi
ze wzglêdu na to, ¿e zgadza siê z g³ównym elementem wiary Izraela przed
Moj¿eszem, z t¹ postaci¹ Boga, któr¹ zwykli my oznaczaæ na podstawie Pisma
wiêtego jako Boga ojców. Przedstawiona tu etymologia zgadza³aby siê
dok³adnie z tym, na co wskazuje historia p³on¹cego krzewu, jako na
za³o¿enie wiary w Jahwe, mianowicie z wiar¹ ojców, Bogiem Abrahama, Izaaka
i Jakuba. Przyjrzyjmy siê wiêc tej postaci, bez której nie mo¿na zrozumieæ
znaczenia orêdzia o Jahwe.
4. IDEA IMIENIA
Po tym, co my rozwa¿yli, musimy wreszcie zapytaæ ca³kiem ogólnie: czym jest
w³a ciwie imiê? I jaki jest sens mówiæ o imieniu Boga? Nie chcia³bym
podejmowaæ wyczerpuj¹cej analizy tego zagadnienia, nie tu jest jej miejsce.
Chcê tylko wskazaæ krótko, co mi siê wydaje istotne. Przede wszystkim
mo¿emy powiedzieæ, ¿e zasadniczo co innego ma na celu pojêcie, a co innego
imiê. Pojêcie chce daæ poznaæ istotê rzeczy, jak¹ ona jest sama w sobie.
Imiê natomiast nie pyta o istotê rzeczy, jak ona siê przedstawia
niezale¿nie ode mnie, lecz chodzi w nim o to, by rzecz mo¿na nazywaæ, to
jest, by j¹ mo¿na wzywaæ, ustanowiæ jak¹ relacjê do niej. Oczywi cie tak¿e
tutaj nazwa powinna dotyczyæ samej rzeczy, ale w tym celu, ¿eby wesz³a w
stosunek ze mn¹ i w ten sposób sta³a siê dla mnie dostêpna. Wyja nijmy to
na przyk³adzie. Gdy wiem o kim , ¿e odnosi siê do niego pojêcie "cz³owiek",
to nie wystarcza, bym siê ustawi³ w jakim stosunku do niego. Dopiero imiê
sprawia, ¿e mogê go nazwaæ; przez imiê wchodzi on w strukturê
mego zwi¹zku z innymi lud mi i mogê go wzywaæ. W ten sposób imiê oznacza i
dokonuje przyporz¹dkowania spo³ecznego, wci¹ga w strukturê spo³eczn¹. Ten,
kogo siê uwa¿a tylko za numer, jest wy³¹czony z miêdzyludzkiej struktury.
Imiê za ustanawia stosunek miêdzyludzki. Sprawia, ¿e dan¹ istotê mo¿na
wzywaæ, i st¹d powstaje wspó³egzystencja z tym, komu nadali my imiê.
Na podstawie tego mo¿na by wyja niæ, co ma na my li wiara Starego
Testamentu, gdy mówi o imieniu Boga. Chodzi tu o co innego ni¿ o to, do
czego zmierza filozof, szukaj¹c pojêcia najwy¿szego bytu. Pojêcie jest
wynikiem rozwa¿ania, które chce wiedzieæ, jak siê sprawa przedstawia, gdy
chodzi o ów najwy¿szy Byt sam w sobie. Inaczej jest, gdy chodzi o imiê. Gdy
Bóg -zgodnie z tym, co jest samo przez siê zrozumia³e dla wiary - nadaje
sobie imiê, to nie tyle wyra¿a sw¹ istotê, ile sprawia, i¿ mo¿na Go nazwaæ,
oddaje siê ludziom w ten sposób, ¿e pozwala siê wzywaæ. Czyni¹c to, wchodzi
w ich egzystencjê, staje siê dosiêgalny, jest dla nich obecny.
St¹d mo¿na wywnioskowaæ, co to znaczy, gdy Jan przedstawia Pana Jezusa
Chrystusa jako prawdziwe, ¿ywe imiê Boga. W Nim spe³ni³o siê to, czego samo
s³owo ostatecznie spe³niæ nie mog³o. W Nim spe³ni³ siê sens tego, co
mówiono o imieniu Bo¿ym. A tak¿e spe³ni³o siê to, co zawsze rozumiano i
chciano wyraziæ przez imiê. W Nim - to chce Ewangelista powiedzieæ -Bóg
sta³ siê rzeczywi cie tym, którego mo¿na wzywaæ. W Nim Bóg wszed³ na zawsze
we wspó³egzystencjê z nami: imiê nie jest ju¿ tylko s³owem, którego siê
chwytamy, jest teraz cia³em z naszego cia³a, ko ci¹ z naszej ko ci. Bóg
jest jednym spo ród nas. Tak spe³nia siê to, co od czasu sceny p³on¹cego
krzewu rozumiano przez ideê imienia, spe³nia siê w tym, który jako Bóg jest
cz³owiekiem, a jako cz³owiek Bogiem. Bóg sta³ siê jednym z nas, wiêc
naprawdê mo¿na Go nazwaæ, znalaz³ siê we wspó³egzystencji z nami.
2. BÓG OSOBOWY
Je¿eli chrze cijañska wiara w Boga jest przede wszystkim uznaniem prymatu
Logosu, wiar¹ w rzeczywisto æ stwórczej my li, wyprzedzaj¹cej wszystko i
utrzymuj¹cej wiat, to jako wiara w osobowo æ owej my li jest zarazem wiar¹
w to, ¿e pramy l, przez któr¹ pomy lanym bytem jest wiat, nie jest
wiadomo ci¹ anonimow¹, nieokre lon¹, tylko jest wolno ci¹, mi³o ci¹
stwórcz¹, osob¹. Je li zatem chrze cijañski wybór Logosu oznacza
opowiedzenie siê za osobow¹, stwórcz¹ my l¹, to jest zarazem opowiedzeniem
siê za prymatem tego, co jednostkowe, przed tym, co powszechne. To, co
najwy¿sze, nie jest najpowszechniejsze, tylko w³a nie jednostkowe, i tak
wiara chrze cijañska jest zarazem tak¿e opowiedzeniem siê przede wszystkim
za tym, ¿e cz³owiek jest istot¹ nie daj¹c¹ siê do niczego sprowadziæ,
maj¹c¹ odniesienie do nieskoñczono ci. I przez to raz jeszcze jest wyborem
prymatu wolno ci przeciwko prymatowi praw kosmiczno-przyrodniczej
konieczno ci.
W ten sposób wystêpuje bardzo wyra nie to, co jest szczególn¹ cech¹ wiary
chrze cijañskiej w odró¿nieniu od innych decyzji, jakie podejmuje duch
ludzki. Staje siê teraz jasne, jakie miejsce zajmuje cz³owiek wyznaj¹cy
chrze cijañskie Credo.
Widzimy st¹d, ¿e pierwszy wybór -mianowicie wybór prymatu Logosu przeciw
samej tylko materii - nie jest mo¿liwy bez drugiego i trzeciego wyboru albo
mówi¹c ci lej: pierwsza decyzja bez nastêpnych by³aby czystym idealizmem.
Dopiero przez dodanie drugiego i trzeciego opowiedzenia siê - za prymatem
tego, co jednostkowe, i za prymatem wolno ci - tworzy siê przedzia³ miêdzy
idealizmem a wiar¹ chrze cijañsk¹, która odt¹d oznacza co innego ni¿
czysty idealizm.
Da³oby siê o tym wiele powiedzieæ. Musimy jednak zadowoliæ siê tylko
koniecznymi wyja nieniami, przy czym najpierw pytamy, co to w³a ciwie
znaczy, ¿e ten Logos, którego my l¹ jest wiat, ma byæ osob¹ i ¿e dlatego
wiara mia³aby byæ wyborem prymatu tego, co jednostkowe, przed tym, co
powszechne? Ostatecznie mo¿na by daæ bardzo prost¹ odpowied , gdy¿ oznacza
to w koñcu tyle, ¿e owa my l stwórcza, któr¹ przyjêli my za za³o¿enie i
podstawê wszelkiego bytu, jest prawdziwie wiadomym siebie my leniem i ¿e
zna nie tylko siebie, ale i ca³o æ tego, co przez ni¹ pomy lane. Znaczy to
dalej, ¿e owa my l nie tylko zna, ale i kocha, ¿e jest stwórcza, poniewa¿
jest mi³o ci¹, i ¿e to, co przez ni¹ pomy lane - poniewa¿ mo¿e nie tylko
my leæ, ale i kochaæ - w³¹cza w wolno æ w³asnego bytu, obiektywizuje i
wyzwala jako byt samodzielny. Wszystko to oznacza, ¿e owa my l zna to, co
przez ni¹ pomy lane w jego samodzielnym istnieniu, kocha i kochaj¹c,
utrzymuje. I znów powracamy do powiedzenia, do którego rozwa¿ania nasze
wci¹¿ siê przybli¿aj¹: byæ nie objêtym przez to, co najwiêksze, daæ siê
obj¹æ temu, co najmniejsze, jest rzecz¹ bosk¹.
Skoro jednak Logos wszelkiego bytu, byt, który wszystko podtrzymuje i
obejmuje, jest wiadomo ci¹, wolno ci¹ i mi³o ci¹, to oczywi cie wynika z
tego, ¿e tym, co najwy¿sze w wiecie, nie jest kosmiczna konieczno æ, tylko
wolno æ. Konsekwencje tego siêgaj¹ daleko. Prowadzi to bowiem do tego, i¿
wolno æ okazuje siê zarazem struktur¹ wiata, a to znów znaczy, ¿e wiat
mo¿na poj¹æ tylko jako co , czego nie da siê poj¹æ, ¿e musi on byæ
niepojmowalny. Gdy bowiem najwy¿szym punktem konstrukcji wiata jest
wolno æ, która jako taka wiat utrzymuje, pragnie, poznaje i kocha, to
znaczy, ¿e do wiata wraz z wolno ci¹ nale¿y istotnie nieobliczalno æ,
która w niej siê mie ci. Wolno æ implikuje nieobliczalno æ. Wobec tego nie
mo¿na ca³kowicie sprowadziæ wiata do logiki matematycznej. Wraz z odwag¹ i
wielko ci¹ wiata, naznaczonego struktur¹ wolno ci, istnieje jednak tak¿e
ciemna tajemnica czego demonicznego. wiat stworzony i zamierzony pod
znakiem ryzyka wolno ci i mi³o ci nie mo¿e byæ czyst¹ matematyk¹. Jest on
jako pole mi³o ci przestrzeni¹ otwart¹ dla wolno ci i dopuszcza ryzyko z³a.
Ryzykuje tajemnicê ciemno ci, maj¹c na wzglêdzie wiêksze wiat³o, którym
jest wolno æ i mi³o æ.
Raz jeszcze widzimy, jak w tym ujêciu zmieniaj¹ siê kategorie minimum i
maximum, tego, co najmniejsze i co najwiêksze. W wiecie, który ostatecznie
nie jest matematyk¹, tylko mi³o ci¹, minimum jest w³a nie maximum; to
najmniejsze, co mo¿e kochaæ, jest najwiêksze; to, co jednostkowe, jest
czym wiêcej ni¿ to, co powszechne; jest osob¹, czym jedynym,
niepowtarzalnym, a zarazem ostatecznym i najwy¿szym. W takim pogl¹dzie
osoba nie jest tylko indywiduum, nie jest powielonym egzemplarzem,
powsta³ym przez podzia³ idei w materii, tylko w³a nie "osob¹". My l grecka
zawsze ujmowa³a poszczególne istoty, tak¿e poszczególnych ludzi, tylko jako
indywidua. Powstaj¹ one wskutek przebicia siê idei przez materiê.
Powielenie jest wiêc w ten sposób czym drugorzêdnym; czym istotnym by³oby
jedno i powszechne zarazem. Chrze cijanin widzi w cz³owieku nie indywiduum,
tylko osobê. Wydaje mi siê, ¿e w tym przeskoku od indywiduum do osoby
mie ci siê ca³a rozpiêto æ przej cia od staro¿ytno ci do chrze cijañstwa,
od platonizmu do wiary. Ta okre lona istota nie jest czym drugorzêdnym, co
by nam kaza³o w sposób tylko u³amkowy przeczuwaæ jako istotne to, co
powszechne. Jako minimum jest ona maximum, jako jedyna i niepowtarzalna
jest czym najwy¿szym i najistotniejszym.
Trzeba jeszcze zrobiæ krok ostatni. Skoro osoba jest czym wiêcej ni¿
jednostk¹, wielo æ za jest czym istotnym, a nie drugorzêdnym, skoro to,
co szczegó³owe, posiada pierwszeñstwo przed tym, co powszechne, to jedno æ
nie jest czym jedynym i ostatecznym, lecz tak¿e wielo æ ma swe w³asne,
okre lone prawa. To stwierdzenie, wynikaj¹ce z wewnêtrzn¹ konieczno ci¹ z
chrze cijañskiego wyboru, prowadzi nas do przekroczenia wyobra¿enia Boga
jako wy³¹cznie jedno ci. Wewnêtrzna logika chrze cijañskiej wiary w Boga
zmusza do przekroczenia prostego monoteizmu i prowadzi do wiary w
trójjedynego Boga, o której teraz nale¿y na koniec pomówiæ.
Czê æ druga
JEZUS CHRYSTUS
I. "Wierzê w jezusa chrystusa, syna jego jedynego, Pana Naszego"
1. PROBLEM WYZNANIA WIARY W JEZUSA - DZISIAJ
W drugim artykule Credo spotykamy siê dopiero z tym, co zasadnicze, o czym
krótko wspomnieli my ju¿ we wstêpie, mianowicie z tym, co gorszy w
chrze cijañstwie: z wyznaniem, ¿e Jezus, pewien cz³owiek, który oko³o r. 30
zosta³ w Palestynie stracony, ma byæ Chrystusem (Pomazañcem, Wybranym)
Boga, nawet w³asnym Synem Boga, o rodkiem i rozstrzygaj¹cym momentem w
ca³ej ludzkiej historii. Wydaje siê zuchwa³o ci¹ i niedorzeczno ci¹, by
postaæ jednego cz³owieka, która w miarê coraz wiêkszego oddalenia w czasie
musi znikaæ we mgle przesz³o ci, og³aszaæ za w³a ciwy o rodek ca³ej
historii. Je li wiara w Logos, w sensowno æ bytu, ca³kowicie odpowiada
sk³onno ci ludzkiego rozumu, to w drugim artykule Credo dokonuje siê wrêcz
nies³ychane po³¹czenie Logosu i sarx, sensu i jednej postaci z historii.
My l, bêd¹ca podstaw¹ wszelkiego bytu, sta³a siê cia³em, to znaczy wesz³a w
historiê i sta³a siê jedn¹ z jej postaci; nie tylko obejmuje historiê i
stanowi jej podstawê, ale jest w tej historii jednym punktem. A zatem sensu
wszelkiego bytu nie mo¿na by ju¿ znale æ w spojrzeniu ducha wznosz¹cego siê
ponad to, co jednostkowe i ograniczone, ku temu, co ogólne; nie znajdowa³by
siê on po prostu w wiecie idei, który przekracza to, co jednostkowe i
tylko u³amkowo w nich siê odzwierciedla; sens ten mo¿na by odnale æ w
czasie, w obliczu jednego cz³owieka. Przypomina to wzruszaj¹ce zakoñczenie
Boskiej komedii Dantego, gdy wpatruj¹c siê w tajemnicê Boga, wpo ród owej
"wszechmocnej mi³o ci, która w ruch wprawia S³oñce i gwiazdy", poeta w
b³ogim zdumieniu odnajduje swój wizerunek, oblicze ludzkie. Przemianê
drogi od bytu do wynikaj¹cego st¹d sensu, bêdziemy musieli pó niej
rozwa¿yæ. Na razie stwierdzamy, ¿e obok z³¹czenia Boga wiary i Boga
filozofów, które w pierwszym artykule uznali my za podstawowe za³o¿enie i
strukturaln¹ formê wiary chrze cijañskiej, wystêpuje drugie za³o¿enie, nie
mniej decyduj¹ce, mianowicie z³¹czenie Logosu i sarx, S³owa i cia³a, wiary
i historii. Historyczny cz³owiek Jezus jest Synem Boga, a Syn Bo¿y jest
Cz³owiekiem Jezusem. Bóg przychodzi do cz³owieka poprzez ludzi, a nawet
konkretnie przez tego oto cz³owieka, w którym ujawnia siê to, co istotne
dla cz³owieka, a który zarazem jest samym Bogiem.
Mo¿e ju¿ siê tu zaznacza, ¿e równie¿ w paradoksie S³owa i cia³a ukazuje siê
jaka pe³nia sensu, co na miarê Logosu. Na pierwszy rzut oka takie
wyznanie wydaje siê zgorszeniem dla ludzkiego my lenia. Czy nie popadamy w
ten sposób w straszny pozytywizm? Czy mo¿emy w ogóle czepiaæ siê d b³a,
jakim jest jedno zdarzenie historyczne? Czy mo¿emy siê odwa¿yæ, by na tym
d ble, w wielkim morzu historii, oprzeæ ca³¹ nasz¹ egzystencjê, co wiêcej,
ca³¹ historiê? Taki pogl¹d, ju¿ sam w sobie dziwaczny, jaki my li
staro¿ytnej i azjatyckiej wydawa³ siê nie do przyjêcia, sta³ siê jeszcze
trudniejszy do przyjêcia ni¿ dawniej, choæ mo¿e z innego punktu widzenia,
wobec za³o¿eñ my li nowo¿ytnej, a to z racji tego, ¿e fakty historyczne
opracowuje siê obecnie naukowo metod¹ historyczno-krytyczn¹. Oznacza ona,
¿e obecnie w dziedzinie historii powstaje podobny problem, jaki siê
pojawi³, gdy rozstrz¹sano podstawy bytu przy pomocy metod fizyki i przez
przyrodniczy sposób stawiania pytañ naturze. W naszych rozwa¿aniach
widzieli my, ¿e fizyka rezygnuje z dotarcia do samego bytu i ogranicza siê
do tego, co "pozytywne", co da siê sprawdziæ do wiadczeniem; uzyskuje ona w
ten sposób imponuj¹c¹ dok³adno æ w swoich badaniach, musi to jednak op³aciæ
rezygnacj¹ z d¹¿enia do prawdy; proces ten mo¿e doprowadziæ do tego, ¿e
poza os³on¹ pozytywizmu znika byt, a nawet sama prawda, ¿e ontologia
przestaje byæ mo¿liwa, a filozofia ogranicza siê do fenomenologii,
poprzestaj¹c na pytaniu o zjawiska. Co podobnego zagra¿a równie¿ w
dziedzinie spotkania z histori¹. Upodobnienie metody historii do metody
fizyki postêpuje coraz dalej, chocia¿ granic¹ jest tu niemo¿no æ
sprawdzania, które stanowi sedno obecnej naukowo ci, niemo¿no æ powtórzeñ,
na których szczególnie opiera siê pewno æ twierdzeñ przyrodniczych. Dla
historyka jest to niemo¿liwe, gdy¿ minionych wydarzeñ nie mo¿na powtórzyæ,
a sprawdzalno æ musi siê ograniczyæ do dostarczenia dokumentów, na których
historyk opiera swój pogl¹d. Skutkiem tej metodycznej postawy - podobnie
jak w naukach przyrodniczych -jest to, ¿e tak¿e tutaj tylko zjawiskowa,
zewnêtrzna strona wydarzeñ znajduje siê w polu widzenia. Lecz ta
zjawiskowa, to znaczy przy pomocy dowodów sprawdzalna, strona zewnêtrzna
jest z dwojakiego wzglêdu jeszcze bardziej do zakwestionowania ni¿
pozytywizm fizyki. Jest bardziej do zakwestionowania przede wszystkim
dlatego, ¿e musi polegaæ na przypadkowych dokumentach, to jest na
przypadkowych opiniach, podczas gdy fizyka ma zawsze na oku konieczn¹,
zewnêtrzn¹ stronê wszelkiej materialnej rzeczywisto ci. Jest bardziej do
zakwestionowania tak¿e dlatego, ¿e uzewnêtrznienie tego, co ludzkie w
dokumentach, jest mniej pe³ne ni¿ uzewnêtrznienie siê przyrody:
odzwierciedla ono g³êbiê tego, co ludzkie, tylko w sposób niedostateczny, a
nawet nieraz j¹ zakrywa; w interpretacji dokumentów du¿o silniej przejawia
siê osobisty sposób my lenia ni¿ w t³umaczeniu zjawisk fizykalnych. Je li
zatem trzeba powiedzieæ, ¿e na ladowanie metody stosowanej w naukach
przyrodniczych w dziedzinie historii podnosi niew¹tpliwie pewno æ jej
wypowiedzi, to jednak równocze nie nie da siê zaprzeczyæ, i¿ przynosi to ze
sob¹ niepokoj¹ce zawê¿enie prawdy, które siêga jeszcze dalej ni¿ w
dziedzinie fizyki. Jak w fizyce na pierwsze miejsce przed bytem wysuwa siê
zjawisko, tak tutaj uwa¿a siê za historyczne tylko to, co da siê
przedstawiæ jako "historyczne", to znaczy za pomoc¹ metod historycznych.
Nierzadko zapomina siê, ¿e pe³na prawda historyczna nie mniej wymyka siê
sprawdzalnym dokumentom, ni¿ prawda bytu wymyka siê do wiadczeniom.
Bêdziemy wiêc musieli powiedzieæ, ¿e historia w naj ci lejszym znaczeniu
tego s³owa nie tylko dzieje wyjawia, lecz tak¿e je ukrywa. St¹d wynika samo
przez siê, ¿e wprawdzie mo¿na widzieæ cz³owieka-Jezusa, ale nie mo¿na Go
odnale æ jako Chrystusa, nie da siê tego bowiem uznaæ za prawdê historyczn¹
na mocy dokumentów, stwierdzaj¹cych tylko fakty.
Czê æ trzecia
DUCH I KO CIÓ£
I. Wewnêtrzna jedno æ ostatnich artyku³ów symbolu wiary
Zasadnicza wypowied w trzeciej czê ci Symbolu wiary brzmi: "wierzê w Ducha
wiêtego". W pierwotnym tek cie greckim brak tu rodzajnika, co dla
interpretacji pierwotnego znaczenia jest bardzo wa¿ne. St¹d bowiem wynika,
¿e tego artyku³u nie pojmowano w odniesieniu do samej Trójcy wiêtej, lecz
w odniesieniu do historii zbawienia. Innymi s³owy: trzecia czê æ Symbolu
wskazuje przede wszystkim na Ducha wiêtego nie jako na trzeci¹ Osobê
Bosk¹, tylko na Ducha wiêtego jako na dar Boga dla historii w gminie
wierz¹cych w Chrystusa. Oczywi cie nie wyklucza siê przez to rozumienia
trynitarnego, tzn. odnosz¹cego siê do trójjedynego Boga. W naszych
wstêpnych rozwa¿aniach widzieli my, ¿e Credo wyros³o z potrójnego pytania
przy chrzcie o wiarê w Ojca, Syna i Ducha, które znowu opiera siê na
formule chrztu, przytoczonej u Mateusza (Mt 28, 19). Tak wiêc najstarsza
postaæ naszego wyznania wiary przedstawia ju¿ w swej trójcz³onowo ci
zasadniczy trzon trynitarnego obrazu Boga. Dopiero stopniowe rozszerzenie
pytañ z obrzêdu chrztu w bardziej rozwiniêty tekst Symbolu przys³oni³o
nieco trynitarn¹ strukturê. Teraz, jak widzieli my, w³¹czono w Symbol ca³¹
historiê Jezusa, od poczêcia a¿ do powtórnego przyj cia. Skutkiem tego
pierwsz¹ czê æ rozumiano tak¿e bardziej historycznie, odnosz¹c j¹
zasadniczo do historii stworzenia i czasów przedchrze cijañskich.
Historyczne rozumienie ca³ego tekstu sta³o siê wiêc przez to nieuniknione.
Trzecia czê æ musia³a byæ teraz rozumiana jako dalsza historia Chrystusa w
przyj ciu Ducha wiêtego, wskazuj¹ca na "koniec czasów" miêdzy przyj ciem a
powrotem Chrystusa. Ewolucja ta nie usunê³a oczywi cie trynitarnego punktu
widzenia, tak jak pytania w obrzêdzie chrztu nie odnosi³y siê do Boga poza
histori¹ i poza wiatem, tylko do Boga, który siê do nas zwraca. Dlatego
jest charakterystyczne dla najstarszych stadiów my li chrze cijañskiej
spotykanie siê historii zbawienia z rozwa¿aniem o Trójcy w. Pó niej, na
niekorzy æ samej sprawy coraz bardziej zapominano o tym, tak ¿e dosz³o do
podzia³u na teologiczn¹ metafizykê i na teologiê historii. Obie stoj¹ odt¹d
obok siebie jako rzeczy zupe³nie odrêbne; prowadzi siê albo ontologiczn¹
spekulacjê, albo antyfilozoficzn¹ teologiê historii zbawienia i zatraca siê
przy tym niestety prawdziw¹ jedno æ my li chrze cijañskiej. My l ta w swych
pocz¹tkach nie by³a ani czysto "historiozbawcza", ani czysto
"metafizyczna", tylko nacechowana by³a jedno ci¹ historii i bytu. Tu le¿y
wielkie zadanie przed dzisiejsz¹ prac¹ teologiczn¹, która na nowo rozdziera
ten dylemat.
Ale porzuæmy te ogólne rozwa¿ania, by zapytaæ konkretnie, co znaczy nasz
tekst, tak jak on siê dzi przedstawia. Mówi on, jak to w³a nie
widzieli my, nie o wewnêtrznym ¿yciu Bo¿ym, ale o "Bogu na zewn¹trz",
o Duchu wiêtym jako o Mocy, przez któr¹ wywy¿szony Pan pozostaje obecny w
historii wiata, jako ród³o historii i nowego wiata. St¹d wynika sama
przez siê dalsza konsekwencja. To, ¿e nie ma tu mowy o Duchu jako o Osobie
Boskiej, tylko o mocy Boga w historii, historii, która siê rozpoczê³a wraz
ze zmartwychwstaniem Jezusa, sprawi³o, i¿ w wiadomo ci modl¹cych siê
wyznawanie Ducha ³¹czy³o siê z wyznawaniem Ko cio³a. Zastosowano tu jedynie
praktycznie poprzednio omówion¹ ³¹czno æ miêdzy Trójc¹ w. a histori¹
zbawienia. I znowu nale¿y uwa¿aæ za niefortunne, ¿e w pó niejszej ewolucji
rozpad³a siê ta ³¹czno æ. Szkodê ponios³a przez to zarówno nauka o
Ko ciele, jak i nauka o Duchu wiêtym. Ko ció³ rozumiano ju¿ teraz nie z
punktu widzenia duchowo-charyzmatycznego, tylko wy³¹cznie z punktu widzenia
Wcielenia, ograniczony do tego, co ziemskie, i wreszcie interpretowany
ca³kowicie w wieckich kategoriach potêgi. W ten sposób jednak tak¿e nauka
o Duchu wiêtym straci³a swe miejsce; o ile nie pêdzi³a nêdznego ¿ywota w
buduj¹cych pismach nabo¿nych, wsi¹k³a w ogóln¹ spekulacjê nauki o Trójcy
w. i przez to w praktyce by³a bez znaczenia dla wiadomo ci
chrze cijañskiej. Tutaj tekst naszego wyznania wiary stawia nam ca³kiem
konkretne zadanie; nauka o Ko ciele musi znale æ swój punkt wyj cia w nauce
o Duchu wiêtym i Jego darach. Ale celem jej jest nauka o historii Boga i
ludzi wzglêdnie nauka o funkcji historii Chrystusa dla ludzko ci jako
ca³o ci. Widzimy tu zarazem kierunek, w jakim musi zd¹¿yæ rozwój
chrystologii: nie nale¿y jej traktowaæ jako nauki o zakorzenieniu siê Boga
w wiecie, która wychodz¹c od cz³owieczeñstwa Jezusowego, t³umaczy Ko ció³
w sposób zbyt ziemski. Chrystus pozostaje obecny przez Ducha wiêtego w
swym otwarciu, wielko ci i wolno ci, która wprawdzie nie wyklucza formy
instytucjonalnej, ale ogranicza jej roszczenia i nie dozwala, by sta³a siê
podobna do instytucji wieckich.
Pozosta³e wypowiedzi, które siê znajduj¹ w trzeciej g³ównej czê ci Symbolu,
s¹ tylko rozwiniêciem podstawowego wyznania: "wierzê w Ducha wiêtego". To
rozwiniêcie idzie w podwójnym kierunku. Przede wszystkim w wyra¿eniu o
wiêtych obcowaniu, co wprawdzie nie nale¿y do staro¿ytnego tekstu Symbolu,
pochodz¹cego z Rzymu, oddaje jednak wiarê pierwotnego Ko cio³a. Nastêpnie
wymienia siê "grzechów odpuszczenie". Obydwie wypowiedzi nale¿y rozumieæ
jako skonkretyzowanie s³ów o Duchu wiêtym, przedstawienie sposobu, w jaki
ten Duch dzia³a w historii. Tak " wiêtych obcowanie", jak i "grzechów
odpuszczenie" maj¹ te¿ bezpo rednie sakramentalne znaczenie, którego sobie
dzi prawie nie u wiadamiamy. Mówi¹c o obcowaniu wiêtych, wskazuje siê
mianowicie na wspólnotê eucharystyczn¹, która dziêki Cia³u Chrystusowemu
³¹czy wszystkie Ko cio³y rozproszone po kuli ziemskiej w jeden Ko ció³.
Wyraz sanctorum ( wiêtych) odnosi siê wiêc pierwotnie nie do osób, ale do
darów wiêtych, do tego, co wiête, co Bóg da³ Ko cio³owi w wiêceniu
przezeñ Eucharystii, jako w³a ciw¹ wiê jedno ci. Ko cio³a nie nale¿y wiêc
definiowaæ, wychodz¹c od jego urzêdów i jego organizacji, ale wychodz¹c od
jego s³u¿by Bo¿ej: jako wspólnotê sto³u wokó³ Zmartwychwsta³ego, który
wszystkich zewsz¹d gromadzi i jednoczy. Bardzo prêdko zaczêto braæ pod
uwagê tak¿e ludzi, którzy przez jeden, wiêty dar Bo¿y s¹ jednoczeni i
u wiêceni. Zaczêto pojmowaæ Ko ció³ ju¿ nie tylko jako jedno æ
eucharystycznego sto³u, lecz jako wspólnotê tych, którzy ze wzglêdu na
Eucharystiê tak¿e miêdzy sob¹ s¹ zjednoczeni. St¹d te¿ wkrótce pojêcie
Ko cio³a rozszerza siê kosmicznie, wspólnota wiêtych, o których tu jest
mowa, przekracza granice mierci, ³¹czy wszystkich, którzy otrzymali
jednego Ducha i Jego ¿yciodajn¹ moc.
S³owa "grzechów odpuszczenie" odnosz¹ siê natomiast do innego podstawowego
sakramentu Ko cio³a, do chrztu; wkrótce rozwija siê st¹d spojrzenie na
sakrament pokuty. Z pocz¹tku chrzest by³ uwa¿any za wielki sakrament
przebaczenia, za moment nawrócenia. Powoli dopiero musiano siê nauczyæ na
podstawie bolesnego do wiadczenia, ¿e chrze cijanin, chocia¿ ochrzczony,
potrzebuje przebaczenia; coraz czê ciej ponawiane odpuszczenie grzechów w
sakramencie pokuty wysuwa³o siê na plan pierwszy, zw³aszcza odk¹d chrzest
by³ udzielany na pocz¹tku ¿ycia i przesta³ byæ wyrazem aktywnego
nawrócenia. Jednak¿e tak¿e i teraz utrzyma³o siê przekonanie, ¿e
chrze cijaninem nie mo¿na staæ siê przez narodzenie, ale jedynie przez
odrodzenie; chrze cijaninem staje siê cz³owiek tylko przez to, ¿e odmienia
swe ¿ycie, wyzbywa siê zadowolenia z siebie p³yn¹cego z samego wegetowania
i "nawracania siê". W tym znaczeniu chrzest jako pocz¹tek nawrócenia, które
ma trwaæ przez ca³e ¿ycie, pozostaje podstawowym znakiem chrze cijañskiej
egzystencji, o czym ma nam przypominaæ "grzechów odpuszczenie". Gdy jednak
"bycia chrze cijaninem" nie uwa¿a siê za przypadkow¹ przynale¿no æ
spo³eczn¹, ale za zwrot do w³a ciwej dla cz³owieka postawy ¿yciowej, wtedy
wyznanie to mówi w odniesieniu do nie ochrzczonych, ¿e cz³owiek staje siê
sob¹, gdy poddaje siê po prostu swemu naturalnemu ci¹¿eniu. Aby prawdziwie
staæ siê cz³owiekiem, musi on wyst¹piæ przeciw temu ci¹¿eniu, musi dokonaæ
zwrotu; sk³onno ci jego natury wznosz¹ siê same przez siê w górê.
Je li stre cimy to, co dot¹d powiedzieli my, mo¿emy stwierdziæ, ¿e w naszym
wyznaniu wiary Ko ció³ pojmujemy, wychodz¹c od Ducha wiêtego, jako miejsce
Jego dzia³ania w wiecie. Konkretnie widzimy go w dwu punktach wêz³owych:
chrztu (pokuty) i Eucharystii. Ten sakramentalny punkt widzenia sprawia, ¿e
rozumie siê Ko ció³ ca³kowicie teocentrycznie. Na pierwszym planie nie stoi
zgrupowanie ludzi, czyli Ko ció³, tylko dar Bo¿y, który cz³owieka zwraca ku
nowemu istnieniu, jakiego sam sobie daæ nie mo¿e, ku wspólnocie, któr¹ mo¿e
przyj¹æ tylko jako dar. A przecie¿ ten teocentryczny obraz Ko cio³a jest
ca³kiem ludzki, ca³kiem realny; obracaj¹c siê wokó³ nawrócenia i
zjednoczenia i rozumiej¹c jedno i drugie jako proces historycznie nie
zakoñczony, ods³ania sens zwi¹zku sakramentu i Ko cio³a dla cz³owieka. I
tak "rzeczowy" sposób rozwa¿ania (z punktu widzenia daru Bo¿ego) sam przez
siê wprowadza element osobowy: przebaczenie udziela nowego istnienia,
prowadzi do wspó³bycia z tymi, którzy ¿yj¹ dziêki przebaczeniu;
przebaczenie stwarza wspólnotê, a wspólnota z Chrystusem w Eucharystii
prowadzi z konieczno ci do wspólnoty nawróconych, którzy spo¿ywaj¹ wszyscy
ten sam chleb, aby w nim staæ siê ,Jednym cia³em" (1 Kor 10, 17), a nawet ,
jednym nowym cz³owiekiem" (por. Ef 2, 15).
Tak¿e koñcowe s³owa Symbolu, wyznanie wiary w "cia³a zmartwychwstanie" i
"¿ywot wieczny", nale¿y rozumieæ jako rozwiniêcie wiary w Ducha wiêtego i
Jego przeobra¿aj¹c¹ moc. Przedstawiaj¹ one ostateczny jej rezultat.
Spojrzenie na zmartwychwstanie, ku któremu wszystko zd¹¿a, wynika bowiem w
sposób konieczny z wiary w przemianê historii, przemianê, która rozpoczyna
siê wraz ze zmartwychwstaniem Jezusa. Przez zmartwychwstanie zosta³a wiêc
przekroczona granica biosu: przezwyciê¿ona mieræ. Powsta³ nowy zwi¹zek:
pierwiastek biologiczny zosta³ ogarniêty przez Ducha, przez mi³o æ
silniejsz¹ ni¿ mieræ. Tak zosta³a zasadniczo prze³amana granica mierci i
otworzona definitywnie przysz³o æ dla cz³owieka i wiata. To przekonanie, w
którym ³¹czy siê wiara w Chrystusa i wyznanie mocy Ducha wiêtego, wyra¿aj¹
ostatnie s³owa Symbolu, stosuj¹ce siê do przysz³o ci nas wszystkich.
Spojrzenie na Omegê historii wiata, w której wszystko siê wype³ni, wynika
z wewnêtrzn¹ konieczno ci¹ z wiary w Boga, który sam na krzy¿u chcia³ staæ
siê Omeg¹ wiata, jego ostatni¹ g³osk¹. W ten sposób Omega sta³a siê Jego
w³asnym punktem, tak ¿e pewnego dnia mi³o æ staje siê definitywnie
silniejsza ni¿ mieræ i wraz z kompleksj¹ biosu przez mi³o æ pojawia siê
to, co definitywnie jest rezultatem kompleksyfikacji: definitywno æ osoby i
definitywno æ jedno ci, które pochodz¹ z mi³o ci. Dlatego, ¿e Bóg sam sta³
siê robakiem, ostatni¹ liter¹ w alfabecie stworzenia, sta³a siê ona Jego
liter¹, a przez to historia zosta³a nastawiona na ostateczne zwyciêstwo
mi³o ci: krzy¿ jest naprawdê zbawieniem wiata.
2. "CIA£A ZMARTWYCHWSTANIE"
a. Tre æ nadziei w zmartwychwstanie wed³ug Nowego Testamentu
Wobec artyku³u o zmartwychwstaniu cia³a stajemy przed szczególnym
dylematem. Odkryli my na nowo niepodzielno æ cz³owieka; prze¿ywamy
intensywnie rzeczywisto æ naszej cielesno ci i do wiadczamy, ¿e jest to
konieczny sposób urzeczywistnienia ca³o ci bytu cz³owieka. Na tej podstawie
mo¿emy na nowo zrozumieæ biblijn¹ zapowied , która obiecuje nie miertelno æ
nie duszy oddzielonej, tylko ca³ego cz³owieka. W naszych czasach przede
wszystkim protestancka teologia sprzeciwi³a siê greckiej nauce o
nie miertelno ci duszy, uwa¿anej nies³usznie równie¿ za my l
chrze cijañsk¹. W rzeczywisto ci wyra¿a siê w niej zupe³nie
niechrze cijañski dualizm; wiara chrze cijañska zna tylko wskrzeszenie
umar³ych moc¹ Bo¿¹. Lecz tutaj nasuwa siê od razu w¹tpliwo æ: je li nauka
grecka o nie miertelno ci jest problematyczna, to czy¿ to, co g³osi Biblia,
nie jest jeszcze bardziej niemo¿liwe do przyjêcia? Jedno æ cz³owieka, to
piêknie, ale kto z nas ju¿ jest zdolny, wobec dzisiejszego obrazu wiata,
wyobraziæ sobie zmartwychwstanie cia³a? To zmartwychwstanie zawiera³oby -
tak siê przynajmniej wydaje - nowe niebo i now¹ ziemiê, domaga³oby siê
nie miertelnych, nie potrzebuj¹cych pokarmu cia³, zupe³nie odmiennego stanu
materii. Ale czy to wszystko nie jest absurdem, sprzecznym z naszym
pojmowaniem materii i sposobem, w jaki siê ona nam przedstawia, a wiêc
czym beznadziejnie mitologicznym? S¹dzê, ¿e faktycznie tylko wtedy mo¿na
doj æ do odpowiedzi, gdy siê starannie bada w³a ciwe intencje wypowiedzi
biblijnej, a przy tym rozwa¿a siê na nowo stosunek biblijnych i greckich
wyobra¿eñ. Gdy bowiem te dwa pogl¹dy siê spotka³y, obydwa wp³ynê³y na
siebie i przez to pierwotne ich intencje siê zatar³y,, a powsta³ wspólny
pogl¹d, który musimy usun¹æ, je li chcemy odnale æ sam pocz¹tek. Nadzieja w
zmartwychwstanie umar³ych przedstawia zasadnicz¹ formê biblijnej nadziei
nie miertelno ci; w Nowym Testamencie ukazuje siê ona nie jako idea
uzupe³niaj¹ca uprzedni¹, a st¹d niezale¿n¹ nie miertelno æ duszy, tylko
jako zasadnicza istotna wypowied o losie cz³owieka. Zapewne istnia³y w
pó nej epoce ¿ydowskiej tendencje do pojmowania nie miertelno ci na sposób
grecki i to sta³o siê jednym z powodów, dla których wkrótce w
grecko-rzymskim wiecie nie pojmowano ju¿ my li o powszechnym
zmartwychwstaniu. Raczej uwa¿ano teraz greckie wyobra¿enie o
nie miertelno ci duszy i biblijn¹ zapowied wskrzeszenia umar³ych za
czê ciowe odpowiedzi na pytanie o wieczny los cz³owieka i po³¹czono obie te
my li z sob¹. Do poprzednio istniej¹cej ju¿ greckiej wiedzy o
nie miertelno ci duszy Biblia dodaje jeszcze objawienie, ¿e w dniu
ostatecznym tak¿e cia³a maj¹ byæ wskrzeszone, aby na zawsze podzieliæ los
duszy - odrzucenie lub zbawienie. Wbrew temu bêdziemy musieli pamiêtaæ, ¿e
pierwotnie nie chodzi³o o dwa uzupe³niaj¹ce siê wyobra¿enia; stoimy raczej
wobec dwu pogl¹dów ca³o ciowych, których nie mo¿na po prostu do siebie
dodawaæ. Obraz cz³owieka, obraz Boga i obraz przysz³o ci s¹ ca³kowicie
ró¿ne, i tak w gruncie rzeczy mo¿na te dwa pogl¹dy rozumieæ tylko jako
próby totalnej odpowiedzi na pytanie o los cz³owieka. U podstaw ujêcia
greckiego le¿y wyobra¿enie, ¿e w cz³owieku istniej¹ dwie obce sobie,
z³¹czone razem substancje, z których jedna (cia³o) rozpada siê, podczas gdy
druga (dusza) sama przez siê jest nieprzemijaj¹ca i dlatego sama przez siê
trwa nadal, niezale¿nie od czegokolwiek. A nawet dopiero przez oddzielenie
siê od tego obcego sobie cia³a osi¹gnê³aby sw¹ pe³n¹ to¿samo æ. Tok my li
biblijnej zak³ada natomiast niepodzieln¹ jedno æ cz³owieka; Pismo w. np.
nie zna ¿adnego wyrazu, który by oznacza³ tylko cia³o (jako co
oddzielnego, ró¿nego od duszy) i na odwrót, wyraz "dusza" przewa¿nie
oznacza ca³ego cz³owieka wraz z cia³em. Nieliczne miejsca, w których
zaznacza siê odmienny pogl¹d, wahaj¹ siê miêdzy greckim a hebrajskim
sposobem my lenia i w ¿adnym razie nie odbiegaj¹ od dawnego znaczenia.
Wskrzeszenie umar³ych (nie cia³!), o czym mówi Pismo, dotyczy, zgodnie z
tym, zbawienia jednego, niepodzielnego cz³owieka, a nie losu po³owy (mo¿e
jeszcze tej drugorzêdnej) cz³owieka. Widzimy wiêc, ¿e sedno wiary w
zmartwychwstanie nie tkwi w idei powrotu cia³, do czego my l nasza
zredukowa³a zmartwychwstanie: to wa¿na sprawa, tym bardziej ¿e Biblia
pos³uguje siê powszechnie tym obrazem. Co jest jednak istotn¹ tre ci¹ tego,
co Biblia pragnie obwie ciæ ludziom przez szyfr o zmartwychwstaniu
umar³ych, budz¹c ich nadziejê? S¹dzê, ¿e istotna tre æ najprêdzej da siê
wydobyæ przez zestawienie z dualistyczn¹ koncepcj¹ filozofii staro¿ytnej.
1. Idea nie miertelno ci, któr¹ Biblia zapowiada s³owem
"zmartwychwstanie", oznacza nie miertelno æ "osoby", jednej istoty
ludzkiej. Podczas gdy w jêzyku greckim ludzka istota jest produktem
podleg³ym rozk³adowi, który jako taki nie ¿yje nadal, tylko stosownie do
swego heterogenicznego z³o¿enia z cia³a i duszy rozchodzi siê w dwie ró¿ne
strony - to wed³ug wiary biblijnej w³a nie ta istota: cz³owiek jako taki,
mimo przemiany, istnieje nadal.
2. Chodzi tu o nie miertelno æ wynikaj¹c¹ z dialogu (to jest
wskrzeszenie!), to znaczy, ¿e nie miertelno æ nie wynika sama przez siê, po
prostu, z niemo¿no ci umierania tego, co niepodzielne, tylko wynika ze
zbawczego czynu Tego, który kocha, który ma w³adzê, by to uczyniæ; dlatego
cz³owiek nie mo¿e ca³kowicie zgin¹æ, ¿e Bóg go zna i kocha. Skoro wszelka
mi³o æ pragnie trwaæ wiecznie, to mi³o æ Boga nie tylko chce tego trwania,
ale je sprawia i jest nim. Rzeczywi cie, biblijna my l o wskrzeszeniu
cia³ wyros³a bezpo rednio z tego dialogowego motywu: modl¹cy siê wie przez
wiarê, bo Bóg przywróci sprawiedliwo æ (Job 19, 25 n.; Ps 79, 23 n.). Wiara
ma przekonanie, ze ci, którzy cierpieli dla sprawy Boga, bêd¹ mieæ tak¿e
udzia³ w spe³nieniu siê obietnicy (2 Mch 7, 9 n.)- Nie miertelno æ, któr¹
przedstawia Biblia, nie wynika bowiem z w³asnej mocy cz³owieka, jakoby by³
niezniszczalny, wynika tylko z tego, ¿e zostaje on wci¹gniêty w dialog ze
Stwórc¹; dlatego nie miertelno æ musi siê nazywaæ wskrzeszeniem. Poniewa¿
Stwórcy nie chodzi wy³¹cznie o duszê, ale o cz³owieka urzeczywistniaj¹cego
siê w ród historii wiata materialnego i jemu daje On nie miertelno æ,
wskrzeszenie umar³ych musi oznaczaæ wskrzeszenie ludzi. Nale¿y tutaj
zwróciæ uwagê na to, ¿e tak¿e w formule naszego Symbolu wiary, który mówi o
"zmartwychwstaniu cia³a", wyraz "cia³o" znaczy tyle co " wiat ludzki"
(wed³ug biblijnego sposobu wyra¿ania siê, np. "wszelkie cia³o ogl¹daæ
bêdzie zbawienie Bo¿e"); równie¿ tutaj wyraz ten nie jest u¿yty w znaczeniu
cia³a wyizolowanego od duszy.
3. Oczekiwanie wskrzeszenia "w dniu ostatecznym", u koñca historii we
wspólnocie wszystkich ludzi, wskazuje na miêdzyludzki charakter
nie miertelno ci, która odnosi siê do ca³ej ludzko ci; z niej, dla niej i
w ród niej ¿y³ poszczególny cz³owiek i dlatego bêdzie lub nie bêdzie
zbawiony. W gruncie rzeczy zwi¹zek ten wynika sam przez siê z powszechnego
ludzkiego charakteru g³oszonej przez Bibliê nie miertelno ci. Dla duszy,
pojêtej wed³ug Greków, cia³o, a zarazem historia, jest czym zupe³nie
zewnêtrznym, dusza po wyzwoleniu siê z cia³a istnieje nadal i nie
potrzebuje do tego ¿adnej innej istoty. Natomiast dla cz³owieka pojmowanego
jako jedno æ wspó³-cz³owieczeñstwo jest czynnikiem konstytutywnym; je¿eli
on ma ¿yæ nadal, to nie mo¿na tego wymiaru wykluczaæ. W ten sposób tak
czêsto dyskutowane zagadnienie, czy mo¿e istnieæ po mierci wspólnota
ludzka, otrzymuje na podstawie Biblii odpowied . Odpowied ta w gruncie
rzeczy mog³a siê pojawiæ tylko przez przezwyciê¿enie elementu greckiego:
tam gdzie istnieje wiara w " wiêtych obcowanie", tam pojêcie anima separata
("duszy oddzielonej", o której mówi scholastyka) jest ju¿ przestarza³e.
My li te w ca³ej swej rozpiêto ci sta³y siê mo¿liwe dopiero w konkretyzacji
biblijnej nadziei w Nowym Testamencie. Stary Testament pozostawia
zagadnienie przysz³o ci cz³owieka ostatecznie jeszcze w zawieszeniu.
Dopiero wraz z Chrystusem, z Cz³owiekiem, który "z Ojcem jedno jest", przez
którego istota ludzka wesz³a w wieczno æ Boga, ukazuje siê ostatecznie
otwarta przysz³o æ cz³owieka. Dopiero w Nim, "drugim Adamie", ukazuje siê
odpowied na pytanie, czym jest sam cz³owiek. Chrystus jest ca³kowicie
cz³owiekiem, a zatem w Nim tkwi pytanie, czym jest ka¿dy cz³owiek. Lecz On
jest zarazem mow¹ Boga do nas, "S³owem Boga". Rozmowa miêdzy Bogiem a
cz³owiekiem, która trwa od pocz¹tku historii, w Nim wesz³a w nowe stadium;
w Nim S³owo Boga sta³o siê "cia³em", realnie wszczepione w nasz¹
egzystencjê. Gdy jednak dialog Boga z cz³owiekiem oznacza ¿ycie, je¿eli
jest prawd¹, ¿e uczestnik dialogu z Bogiem w³a nie przez to, i¿ pozosta³
zagadniêty przez tego, który wiecznie ¿yje, sam posiada ¿ycie, wówczas
znaczy to, ¿e Chrystus, jako mowa Bo¿a do nas, sam jest "zmartwychwstaniem
i ¿yciem" (J 11, 25). Oznacza to dalej, ¿e przyst¹pienie do Chrystusa,
czyli wiara, jest w pe³nym znaczeniu wej ciem w owo poznanie i ukochanie
przez Boga, które jest nie miertelno ci¹. "Kto wierzy w Syna, m a ¿ycie
wieczne" (J 3, 15 n.; 3, 36; 5, 24). Tylko w ten sposób nale¿y
rozumieæ my l czwartego Ewangelisty, który w historii £azarza, chce daæ
poznaæ czytelnikowi, ¿e zmartwychwstanie jest nie tylko dalekim wydarzeniem
przy koñcu wiata, lecz przez wiarê teraz siê dokonuje. Kto wierzy,
rozmawia z Bogiem; rozmowa ta jest ¿yciem i siêga poza mieræ. £¹cz¹ siê tu
dwie linie biblijnego pojêcia nie miertelno ci: linia "dialogu", odnosz¹ca
siê bezpo rednio do Boga, z lini¹ wspó³-cz³owieczeñstwa. Boga spotykamy
bowiem w Chrystusie-Cz³owieku. W Nim za spotykamy siê tak¿e ze wspólnot¹
innych, z tymi, których droga do Boga przebiega przez Niego, a wiêc tak¿e
do nas wzajemnie. Orientacja ku Bogu jest w Nim zarazem orientacj¹ ku
wspólnocie ludzko ci i tylko przez przyjêcie tej wspólnoty dochodzi siê do
Boga; nie mo¿na Go spotkaæ poza Chrystusem, a wiêc tak¿e poza ³¹czno ci¹ z
ca³¹ ludzk¹ histori¹ i jej wspóln¹ ludzk¹ misj¹.
W ten sposób wyja nia siê zarazem zagadnienie "stanu po redniego" miêdzy
mierci¹ a zmartwychwstaniem, nad czym zastanawiano siê w czasach Ojców
Ko cio³a, a tak¿e od czasów Lutra: rozpoczête w wierze
"bycie-wespó³-z-Chrystusem" jest ju¿ rozpoczêciem ¿ycia w zmartwychwstaniu,
które dlatego siêga poza mieræ (Fil 1, 23; 2 Kor 5, 8; 1 Tes 5, 10).
Dialog wiary jest ju¿ teraz ¿yciem, którego mieræ nie mo¿e zniszczyæ.
Pojêcie snu mierci, do którego czêsto powracaj¹ teologowie protestanccy, a
które tak¿e wprowadza katechizm holenderski, nie wystêpuje w Nowym
Testamencie; nie mo¿na go te¿ przyjmowaæ na podstawie kilka razy
powtarzaj¹cego siê w Nowym Testamencie wyrazu "zasn¹æ"; duchowy tok Nowego
Testamentu sprzeciwia siê takiemu t³umaczeniu zasadniczo i w ¿adnym z pism
¿ydowskich, nawet w pó nym okresie, nie mo¿na by go znale æ.
b. Istotna nie miertelno æ cz³owieka
Dotychczasowe rozwa¿ania mog³y nam poniek¹d okazaæ, o co w³a ciwie chodzi w
biblijnym przepowiadaniu zmartwychwstania: istotn¹ jego tre ci¹ nie jest
wyobra¿enie, i¿ cia³a zostan¹ przywrócone duszom po d³ugim czasie
po rednim, tylko sensem jego jest g³oszenie ludziom, ¿e oni, oni sami nadal
¿yj¹; nie moc¹ w³asn¹, tylko dlatego, ¿e Bóg ich zna i kocha, wiêc ¿e nie
mog¹ ju¿ zgin¹æ. Wobec dualistycznej koncepcji nie miertelno ci, któr¹
wyra¿a grecki schemat cia³o-dusza, biblijne okre lenie nie miertelno ci
chce przez wskrzeszenie przedstawiæ wyobra¿enie nie miertelno ci ca³ego
cz³owieka, oparte na dialogu: to, co istotne w cz³owieku -osoba, trwa; to,
co dojrza³o w ziemskiej egzystencji cielesnej duchowo ci i uduchowionej
cielesno ci, istnieje nadal w inny sposób. Istnieje nadal, gdy¿ ¿yje w
pamiêci Boga. A poniewa¿ jest to sam cz³owiek, który ¿yæ bêdzie
- a nie wyizolowana dusza - przeto element wspó³ludzki tak¿e nale¿y do
przysz³o ci. Dlatego przysz³o æ ka¿dego cz³owieka wówczas dopiero bêdzie
pe³na, gdy spe³ni siê przysz³o æ ludzko ci.
Nasuwa siê tu szereg pytañ. Pierwsze brzmi: czy nie miertelno æ nie sta³a
siê wobec tego czyst¹ ³ask¹, chocia¿ przecie¿ musi w³a ciwie nale¿eæ do
istoty cz³owieka jako cz³owieka? Albo innymi s³owy: czy nie dochodzimy tu w
koñcu do nie miertelno ci, która jest tylko dla pobo¿nych, a wiêc do
podzia³u losów ludzkich - co jest nie do przyjêcia? Czy tu, mówi¹c
teologicznie, nie miesza siê pojêcia naturalnej nie miertelno ci istoty
ludzkiej z nadprzyrodzonym darem wiecznej mi³o ci, która uszczê liwia
cz³owieka? Czy w³a nie ze wzglêdu na ludzk¹ postaæ wiary nie nale¿y siê
trzymaæ naturalnej nie miertelno ci, gdy¿ czysto chrystologicznie ujmowana
egzystencja cz³owieka musia³aby z konieczno ci ze lizn¹æ siê w dziedzinê
cudowno ci i mitu? Na to ostatnie pytanie mo¿na bez w¹tpienia odpowiedzieæ
tylko twierdz¹co. Ale te¿ wcale nie sprzeciwia siê to naszemu zdaniu. Tak¿e
z tego punktu widzenia bêdziemy musieli powiedzieæ: nie miertelno æ, któr¹
dopiero co nazwali my "wskrzeszeniem", z racji jej charakteru opartego na
dialogu, staje siê udzia³em cz³owieka, ka¿dego cz³owieka, i nie jest dodan¹
drugorzêdnie, "nadprzyrodzon¹" w³a ciwo ci¹. Lecz dalej musimy zapytaæ: co
w³a ciwie sprawia, ¿e cz³owiek jest cz³owiekiem? I co ostatecznie wyró¿nia
cz³owieka jako cz³owieka? Na to bêdziemy musieli odpowiedzieæ: znamienne
dla cz³owieka -patrz¹c od góry -jest to, ¿e Bóg do niego przemówi³, a wiêc,
¿e jest uczestnikiem dialogu z Bogiem, ¿e jest istot¹ powo³an¹ przez Boga.
Gdy patrzymy od do³u, znaczy to, ¿e cz³owiek jest istot¹, która mo¿e
pomy leæ o Bogu, istot¹ otwart¹ na transcendencjê. Nie chodzi tu o to, czy
naprawdê cz³owiek o Bogu my li, ku Niemu siê otwiera, tylko o to, ¿e
zasadniczo jest t¹ istot¹, która do tego jest zdolna, nawet je li
faktycznie z jakichkolwiek powodów nie mo¿e tej zdolno ci urzeczywistniæ.
Mo¿na by teraz powiedzieæ: czy jednak nie jest pro ciej upatrywaæ
odrêbno ci cz³owieka w tym, ¿e posiada duchow¹, nie mierteln¹ duszê? Ta
odpowied jest s³uszna, lecz w³a nie staramy siê wydobyæ na jaw jej sens
konkretny. Obie te odpowiedzi nie sprzeciwiaj¹ siê sobie, tylko wypowiadaj¹
to samo w ró¿ny sposób. Mieæ "duchow¹ duszê" znaczy bowiem w³a nie byæ
istot¹, któr¹ Bóg chcia³ stworzyæ, która zna i kocha. Mieæ duszê duchow¹
znaczy byæ istot¹ powo³an¹ przez Boga do wiecznego dialogu i dlatego zdoln¹
ze swej strony Boga poznaæ i daæ Mu odpowied . "Mieæ duszê", jak to
nazywamy w czysto substancjalistycznym jêzyku, okre limy w ujêciu raczej
historycznym, w mowie potocznej: "byæ partnerem w dialogu z Bogiem". Nie
mówimy, ¿e ten pierwszy sposób wyra¿ania siê o duszy jest fa³szywy (jak to
czasem utrzymuje jednostronny, bezkrytyczny biblicyzm), pod pewnym wzglêdem
jest to nawet okre lenie potrzebne, by wypowiedzieæ wszystko, o co tu
chodzi. Lecz, z drugiej strony, wymaga uzupe³nienia, je li nie chcemy wpa æ
w koncepcjê dualistyczn¹, która nie mo¿e siê ostaæ wobec dialogicznego i
personalistycznego ujêcia, jakie wnosi Biblia.
Je li wiêc mówimy, ¿e nie miertelno æ cz³owieka opiera siê na dialogu z
Bogiem, którego mi³o æ jedynie daje wieczno æ, to nie ma tu mowy o
szczególnym losie ludzi pobo¿nych, tylko o istocie nie miertelno ci
cz³owieka jako cz³owieka. Na podstawie naszych ostatnich rozwa¿añ mo¿liwe
jest rozwiniêcie schematu my li cia³o-dusza; znaczenie jej, a mo¿e
konieczno æ, polega na tym, ¿e przedstawia istotny charakter ludzkiej
nie miertelno ci. Lecz trzeba j¹ zawsze cofn¹æ w biblijn¹ perspektywê i na
tej podstawie skorygowaæ, by s³u¿y³a takiemu spojrzeniu, jakie na
przysz³o æ cz³owieka otworzy³a wiara. Zreszt¹ widzimy tutaj znowu, ¿e
ostatecznie nie ma jasnego rozró¿nienia miêdzy "naturalnym" a
"nadprzyrodzonym": zasadniczy dialog, który cz³owieka przede wszystkim
czyni cz³owiekiem, przechodzi bez roz³amu w dialog ³aski, którym jest Jezus
Chrystus. Jak¿e mog³oby byæ inaczej, skoro Chrystus jest naprawdê "drugim
Adamem", istotnym spe³nieniem owej nieskoñczonej têsknoty, która siê wznosi
od pierwszego Adama, od cz³owieka w ogóle?
c. Zagadnienie cia³a zmartwychwsta³ego
Jeszcze nie doszli my do koñca naszych pytañ. Czy wobec tego istnieje
w³a ciwie cia³o zmartwychwsta³e, czy te¿ wszystko to sprowadza siê tylko do
szyfru dla nie miertelno ci osoby? To jest problem, który jeszcze na nas
czeka. Nie jest to problem nowy: ju¿ w. Paw³a atakowali tego rodzaju
pytaniami Koryntianie (1 Kor, 15). Aposto³ usi³uje im odpowiedzieæ, o ile
to jest mo¿liwe w tym zagadnieniu spoza granic naszych wyobra¿eñ i
dostêpnego nam wiata. Liczne obrazy, jakie w tym Li cie w. Pawe³
przedstawia, sta³y siê nam obce, ale odpowied jego jako ca³o æ pozostaje
ci¹gle najszerzej zakrojona, naj mielsza, najbardziej przekonywaj¹ca ze
wszystkiego, co powiedziano na ten temat.
Zacznijmy od wiersza 50, który wydaje mi siê kluczem do ca³o ci. "Zapewniam
was, bracia, ¿e cia³o i krew nie mog¹ posi¹ æ królestwa Bo¿ego, i ¿e to co
zniszczalne nie mo¿e mieæ dziedzictwa w tym co niezniszczalne". Wydaje mi
siê, ¿e to zdanie ma w naszym tek cie prawie to samo znaczenie, co w
szóstym, eucharystycznym rozdziale Ewangelii w. Jana, ma wiersz 63. W
ogóle te dwa teksty, pozornie tak sobie dalekie, s¹ sobie bli¿sze, ni¿ by
siê mog³o zdawaæ na pierwszy rzut oka. U Jana po podkre leniu z ca³¹
stanowczo ci¹ rzeczywistej obecno ci Cia³a i Krwi Jezusa w Eucharystii
nastêpuj¹ s³owa: "Duch daje ¿ycie; cia³o na nic siê nie przyda". W tekstach
Jana i Paw³a chodzi o to, ¿eby rozwin¹æ chrze cijañski "realizm" cia³a. Jan
uwydatnia realno æ sakramentów, to znaczy realno æ zmartwychwstania Jezusa
i Jego cia³a, które dziêki temu otrzymujemy. U w. Paw³a chodzi o realno æ
zmartwychwstania "cia³a", zmartwychwstania chrze cijan i urzeczywistnionego
przez to naszego zbawienia. Lecz w obu rozdzia³ach zawiera siê silne
zastrze¿enie, jakie przeciw czysto ziemskiemu, quasi-fizykalnemu realizmowi
stawia realizm chrze cijañski jako realizm ponadfizyczny, jako realizm
Ducha wiêtego.
Jêzyk nasz zawodzi tutaj wobec g³êbi biblijnego jêzyka greckiego. Po grecku
wyraz soma znaczy tyle co cia³o, ale zarazem tak¿e tyle co sam cz³owiek. To
za soma mo¿e byæ sarx, to znaczy cia³em w znaczeniu ziemskim,
historycznym, a wiêc w sposób chemiczno--fizyczny, lecz mo¿e tak¿e byæ
pneuma - co nale¿a³oby przet³umaczyæ, zgodnie ze znaczeniem podawanym w
s³ownikach, jako "duch"; w rzeczywisto ci ma to oznaczaæ, ¿e to samo, co
teraz wystêpuje w ciele uchwytnym chemiczno-fizycznie, mo¿e znowu
definitywnie pojawiæ siê w sposób w³a ciwy rzeczywisto ci transfizycznej.
"Cia³o" i "duch" w jêzyku Paw³a nie stanowi¹ przeciwieñstwa.
Przeciwieñstwem jest, wed³ug niego, to, co nazywa on "cia³em cielesnym" i
"cia³em duchowym". Nie bêdziemy usi³owali ledziæ skomplikowanych problemów
historycznych i filozoficznych, jakie siê z tym ³¹cz¹. W ka¿dym razie jedna
sprawa powinna byæ jasna: zarówno Jan (6, 53), jak i Pawe³ (1 Kor 15, 50) z
ca³ym naciskiem wyja niaj¹, ¿e zmartwychwstanie cia³a, jako czego
chemicznie-fizycznego, zmartwychwstanie cia³a, jako cia³a ludzkiego, nie
jest zmartwychwstaniem samych tych cia³. Ujêcie Paw³a z punktu widzenia
dzisiejszego my lenia jest o wiele mniej naiwne od pó niejszych uczonych
teologicznych ujêæ z ich subtelnie formu³owanymi pytaniami, jak mog¹
istnieæ wieczne cia³a. w. Pawe³ naucza nie o zmartwychwstaniu cia³, tylko
osób, i to nie przez powrót do cielesno ci, to znaczy biologicznych tworów,
co jak wyra nie podkre la - jest niemo¿liwe ("to co zniszczalne nie mo¿e
mieæ dziedzictwa w tym co niezniszczalne"), tylko do innego rodzaju ¿ycia w
zmartwychwstaniu, na wzór zmartwychwsta³ego Pana.
lecz w takim razie, czy zmartwychwstanie nie ma ¿adnego zwi¹zku z materi¹?
I czy "dzieñ ostateczny" nic nie bêdzie znaczy³ dla ¿ycia, które zawsze
przybywa na wezwanie Boga? Na to ostatnie pytanie dali my ju¿ zasadniczo
odpowied w naszych rozwa¿aniach nad powtórnym przyj ciem Chrystusa. Je li
kosmos stanowi historiê, a materia moment w historii ducha, to nie istnieje
neutralne istnienie materii obok ducha, tylko ostateczna
"kompleksyfikacja", w której wiat znajduje sw¹ ostatni¹ literê Omega i sw¹
jedno æ. Wówczas zaistnieje ostateczny zwi¹zek miêdzy materi¹ i duchem, w
którym spe³nia siê los cz³owieka i wiata, chocia¿ dzi nie mo¿emy
okre liæ, jakiego to rodzaju jest zwi¹zek. Wówczas nast¹pi "dzieñ
ostateczny", w którym los ka¿dego cz³owieka zostanie spe³niony, gdy spe³ni
siê los ludzko ci.
Celem chrze cijanina nie jest prywatna szczê liwo æ, tylko ca³o æ. Wierzy
on w Chrystusa i dlatego wierzy w przysz³o æ wiata, nie tylko we w³asn¹
przysz³o æ. Wie, ¿e ta przysz³o æ jest czym wiêkszym ni¿ to, czego sam
potrafi dokonaæ. Wie, ¿e istnieje sens, którego zniszczyæ nie zdo³a. Ale
czy dlatego ma za³o¿yæ rêce? Przeciwnie - poniewa¿ wie, i¿ sens istnieje,
przeto mo¿e i musi rado nie i bez wahania spe³niaæ dzie³o historii, nawet
je li na swym ma³ym wycinku bêdzie mia³ uczucie, ¿e to syzyfowa praca i ¿e
kamieñ losu ludzkiego, zawsze ten sam, niezmiennie, pokolenie po pokoleniu
toczony w górê, na nowo stacza siê ku wstydowi wszystkich poprzednich
usi³owañ. Kto wierzy, wie, ¿e idziemy "naprzód", a nie kr¹¿ymy dooko³a. Kto
wierzy, wie, ¿e historia nie jest jak tkanina Penelopy, wiecznie tkana i
ci¹gle na nowo pruta. Mo¿e opadn¹ chrze cijanina zmory strachu, ¿e wszystko
jest daremne, jak to przedstawia³ wiat przedchrze cijañski we
wstrz¹saj¹cych obrazach trwogi przed bezowocno ci¹ ludzkiego dzia³ania.
Lecz poprzez tê zmorê przedostaje siê zbawczy i przeobra¿aj¹cy g³os
rzeczywisto ci: "b¹d cie odwa¿ni, ja wiat zwyciê¿y³em" (J 16, 33). Nowy
wiat, którego przedstawieniem w obrazie ostatecznego Jeruzalem koñczy siê
Biblia, nie jest utopi¹, tylko pewno ci¹, ku której przez wiarê zd¹¿amy.
Istnieje zbawienie wiata - to jest niezachwiana nadzieja, która
podtrzymuje chrze cijanina i która sprawia, ¿e i dzisiaj jeszcze warto byæ
chrze cijaninem.