You are on page 1of 5

Katarzyna Czeczot

PO CO NAM DZIŚ ROMANTYZM?


Powieści takie jak Mesjasze György'ego Spiró budzą nadzieję. Choć trudno
spodziewać się, że można ot tak po prostu przekłuć balonik romantycznej tradycji, która
do dziś okrutnie zawęża polską debatę o budowaniu wspólnot, to jednak można sobie
wyobrazić, że tego rodzaju książki sprawiają, że uchodzi z niego trochę powietrza.
Spiró opowiada historie polskich emigrantów, przybyłych do Paryża po
upadku powstania listopadowego. Wśród nich w 1842 roku formuje się Koło Sprawy
Bożej; założycielem sekty jest Andrzej Towiański, głoszący rychłe nadejście Królestwa
Bożego na ziemi, a do jej członków należą między innymi Adam Mickiewicz, Juliusz
Słowacki i Seweryn Goszczyński. Kreśleniu sylwetek narodowych wieszczów i innych
kluczowych postaci Wielkiej Emigracji wyraźnie towarzyszy tu ambicja odbrązowienia
tej części polskiej historii: bohaterowie Spiró, z uniesieniem roztrząsający szczególne
powołanie polskiego narodu, budzą litość; manifestując swoje oddanie Mistrzowi i
Sprawie, ocierają się o śmieszność; sfrustrowani, zakompleksieni, dzielą tu swój czas
między wzniosłe deklaracje i żałosne intrygi. Węgierskiemu pisarzowi z pewnością
udało się wbić klin w romantyczną narrację, z której wyrosła tak istotna dla polskiej
kultury, wizja narodowej wspólnoty wywyższonej poprzez cierpienie. Sam jednak akt
strącenia z piedestału ludzi uchodzących za autorytety nie przyczyni się znacząco do
przekształcenia sfery publicznej, wymaga ono bowiem propozycji nowego języka. Czy
znajdujemy ją właśnie w Mesjaszach?
Zaletą książki Spiró jest to, że w centrum opowieści stawia on nie
Towiańskiego, i nawet nie Mickiewicza, ale pochodzącego z żydowskiej rodziny
drukarzy Gerszona Rama, który – według autora – z Towiańskim styka się jeszcze w
Wilnie i który w 1842 na wezwanie Mistrza przybywa do Paryża, by brać odtąd udział
we wszystkich działaniach Koła. Na Ramie – jak wyjaśnia pozostałym wyznawcom
Mickiewicz – ma spocząć “misja nawrócenia Żydów na świecie”. Wraz z tą postacią
komplikuje się obraz sekty. Ram w opowieści Spiró jest bezwzględnie oddany
Towiańskiemu, ale mniej ufny wobec członków Koła (którzy niejednokrotnie dają tu
wyraz swoim antysemickim uprzedzeniom), przekonany o wielkości Mickiewicza, w
jego totumfackim, Henryku Służalskim potrafi już dostrzec “wyszczerzonego w
głupawym uśmiechu prostaka”. Jest wtajemniczony we wszystkie poważniejsze
przedsięwzięcia sekty, ale – ze względu na swoje pochodzenie – wciąż pozostaje
niejako na zewnątrz niej. Dzięki temu jego ogląd wydarzeń, jest bardziej wyostrzony, a
zarazem mniej jednoznaczny.
Na rolę Rama zwracają uwagę niemal wszyscy dotychczasowi recenzenci
książki. Powtarzam jednak ich opinię, bo rzecz wydaje mi się naprawdę godna uwagi.
Dysponując nierzadko kompromitującym materiałem na temat życia Wielkiej
Emigracji, Spiró spycha sensacje (herezja w sercu polskości!) na nieco dalszy plan, po
to by móc przede wszystkim opowiedzieć historię człowieka wykluczonego, i to
wykluczonego po wielokroć. Ram przybywa do Paryża, ale nie ma szans, rzecz jasna,
stać się pełnoprawnym obywatelem francuskim. We wspólnocie polskich emigrantów,
upojonych etosem niepodległościowej walki, również nie ma miejsca dla Żydów
cieszących się opinią zdradzieckich kosmopolitów i tchórzy. Tym bardziej dla Żyda,
który przystąpił do ruchu zaciekle zwalczanego przez Kościół, czartoryszczyznę i
Towarzystwo Demokratyczne Polskie (a więc trzy zasadnicze dla polskiego
wychodźstwa siły). Do samego Koła Ram również nie może przystąpić bezwarunkowo.
Kiedy w końcu z niego odejdzie, dokona gorzkiego podsumowania swojej misyjnej
działalności, uznając, że żadne z jego poświęceń nie miało większego sensu.
Świadectwo Rama wystawia polskiej historii i kulturze rachunek niełatwy
do interpretacji. Można, jak Maria Janion w książce Bohater, spisek, śmierć doceniać
dojrzałość polityczną Mickiewicza, który przypisując tak wielką rolę Izraelitom w
zbawieniu świata, wyrażałby przede wszystkim swoje poparcie dla idei religijnego
synkretyzmu. Wydaje się, że Spiró idzie inną drogą a kluczowa z tej perspektywy
pozostaje historia chrztu Rama. Notatka sporządzona na ten temat przez towiańczyków
– cytowana przez Janion – nasuwa wizję pełną cudowności. Podaje, że dokładnie w tym
samym czasie, kiedy Ram “złożony nagle śmiertelną chorobą, poczuł gwałtowną
potrzebę chrztu św.”, Romuald Januszkiewicz, jeden z członków Koła doznał w
kościele Nôtre-Dame des Victoires przed obrazem cudownej Matki Boskiej objawienia.
Zawierało ono “wyraźny rozkaz od N. Panny”, aby natychmiast udał się do Rama i
udzielił mu chrztu. Spiró skrupulatnie przepisuje, ale też znacząco uzupełnia tę notatkę.
W Mesjaszach Ram na pierwszą prośbę, by się ochrzcił reaguje rozpaczą, czuje się
zdradzony i to właśnie udręka związana z myślą o konwersji powoduje chorobę, o
której wspomina notatka. Inny członek sekty ujawni wówczas polityczne korzyści, jakie
mogą płynąć z tego faktu, bo “lepiej, by zmartwychwstańcy nie zarzucali Kołu, że Żyd
na nie wpływa”. Zresztą sukces, za jaki uchodziło nawrócenie Rama, Towiański
wykorzysta jeszcze, gdy przyjdzie mu do głowy przekonywać do Sprawy Bożej
papieża. Kiedy Ram, wiele lat później, na kolejnym wygnaniu, w Wielkiej Brytanii,
pogrąży się w zwątpieniu i samotności, powrócą do niego te same bóle w klatce
piersiowej, niepokój i biegunka; wszystko, czego doświadczył usłyszawszy o
konieczności chrztu. Z biografii zrekonstruowanej przez Spiró wieje atmosfera klęski,
pobyt Rama w Anglii – nawet w późniejszym dostatku – cechuje jakiś smutek podszyty
goryczą. Ram, który rażony wieścią o śmierci Mickiewicza, recytuje fragment Konrada
Wallenroda kochance niemówiącej po polsku, staje się figurą kompletnego
wyobcowania, egzystencji naznaczonej nieuchronnym wykluczeniem i alienacją.
Amerykański politolog, Benedict Anderson zwraca uwagę na nową formę
nacjonalizmu, która cechuje wspólnoty tworzone przez ludzi żyjących poza granicą
swojego kraju. Ponieważ nie czują się oni w pełni akceptowani jako mniejszość,
“próbują kompensować ów brak akceptacji dumą z kraju, z którego pochodzą”.
Anderson określa to zjawisko mianem nacjonalizmu na odległość (“long-distance-
nationalism”) i przypisuje mu większe dążenie do homogeniczności niż w przypadku
nacjonalizmu tradycyjnego. Wspólnoty żyjące na obczyźnie są dużo bardziej
przywiązane do narodowych tradycji i w sposób dużo bardziej restrykcyjny
przestrzegają związanych z nimi zasad. Obserwacje Andersona – choć dotyczą
społeczeństw w erze globalizacji – okazują się wyjątkowo trafne w przypadku badań
nad Wielką Emigracją. Paryska wspólnota polskich wygnańców ze szczególną
dbałością pielęgnuje wzorzec Polaka-powstańca-katolika. Intuicje Rama dotyczące jego
wyobcowania, choć chybiają sedna sprawy, to jednak dostarczają pewnej istotnej
wskazówki. Słuchając o żołnierskich dokonaniach Hieronima Kajsiewicza “Ram kiwał
głową, milczał. Każdy Polak był powstańcem, każdy Polak był oficerem, każdy paryski
Polak jest weteranem, on zaś w czasie Powstania miał dziesięć lat. I to zawsze go
będzie od nich dzieliło, nieważne, ile razy zostanie Janem Andrzejem” (203).
Opowiedzieć historię sekty z punktu widzenia jej wyznawców to z
pewnością niełatwe zadanie. Korzystając obficie, ale dość swobodnie z dokumentów,
jakie pozostawiło po sobie Koło Sprawy Bożej, Spiró stawia sobie dodatkowo za cel
zrekonstruowanie mentalności jego członków, oddanie głosu emocjom nieobecnym w
dostępnych relacjach; tęsknocie, cierpieniu, ambicji. Narracja, przetykana
wewnętrznymi monologami, mową niespójną, chaotyczną, dającą świadectwo
niepewności i rozterkom, tworzy w Mesjaszach intymną historię sekty. Jednak strategia
dopowiadania, jaką obrał Spiró, w samej powieści zyskuje dość sceptyczny komentarz.
Praca powieściopisarza zostaje porównana do oglądania zdjęć i świadomości tego, że
sfotografowane osoby nie mogą odwzajemnić naszego spojrzenia. “To dokładnie takie
samo nadużycie twarzy i ciała, jakiego dopuszcza sie powieściopisarz, gdy grzebie w
sekretnych zapiskach ludzi niegdyś żyjących i zestawiając je ze sobą, natrafia na ślady
tajemnic, których tamci nie byli świadomi” (349-350).
Myśl o nadużyciu powieściopisarza oczywiście możemy przypisać Ramowi,
bo pojawia się ona dokładnie wtedy, kiedy ten zdrętwiały ze zgrozy przygląda się
zdjęciu towiańczyków. Równie dobrze jednak mógłby to powiedzieć sam autor, który
przecież pojawia się na kartach Mesjaszy: kiedy opowiada o swoich archiwalnych
badaniach, snuje domysły na temat prawdopodobnego biegu wypadków czy tłumaczy
się z formy, jaką przybiera powieść. Często jednak wchodzi swoim bohaterom w słowo,
dorzucając XX-wieczne odniesienia, zabarwiając ich opowieści ironią czy
zniekształcając je własną perspektywą. Tak jak w cytowanym fragmencie o fotografii
jako “szatańskim wynalazku”.
W tym kontekście skrupuły związane z “nadużywaniem twarzy i
ciała” (jeśli zechcieć je przypisać autorowi) brzmiałyby dość fałszywie. A – w
perspektywie dwudziestowiecznych koncepcji historiograficznych – raczej naiwnie.
Dlatego pewnie przeszłabym obok nich obojętnie, gdyby nie to właśnie, że tak jak w
wielu innych passusach postać autora i osoba bohatera zlewa się tu w jeden podmiot,
tak, że nie sposób ich od siebie odróżnić. Wraz z tym fragmentem powracają do mnie
pytania, jakie wielokrotnie zadawałam sobie w trakcie lektury Mesjaszy. Bo kto
właściwie mówi o współwięźniach Towiańskiego, szydzących z jego religijności, że to
głąby (646)? Kto wygłasza ogólniki w rodzaju “Zwykle się okazuje, że to, w co
wierzyliśmy, wcale nie istniało” (613)? Lub podsumowuje bezsenną noc Rama złotą
myślą: “Kto tego nie zna, nie wie o ludzkim życiu niczego” (474)? I wreszcie: kto
określa tu kobiety korzystające ze swobody seksualnej mianem kurew? (134) I kto
twierdzi, że każda kobieta w ciąży staje się religijna? (431).
Jakoś nie zadowala mnie odpowiedź, że ambitny czytelnik sam powinien
rozszyfrować autorstwo tych wypowiedzi. Choć nie zamierzam tu formułować ostrego
oskarżenia, że Spiró nie do końca przemyślał konsekwencje, jakie płyną z pisania dziś
powieści historycznej, to jednak chcę zaznaczyć, że węgierski prozaik podjął grę dość
ryzykowną. I nie chodzi tu bynajmniej o naiwne roztrząsanie bezbronności
nieobecnych, którym nie będzie już dane zabrać głosu.
Tak, to prawda: w Mesjaszach powraca postać autora, który sugeruje nam
zachowanie zdrowego dystansu do opowiadanej historii i przedstawia ją często jako
efekt swoich badawczych domysłów. A jednak istnieją tu całe fragmenty, gdzie ów
postmodernistyczny dystans znika, a zamiast niego pojawia się potok mowy mającej
oddać “ducha epoki”. To mowa, która wchłonęła wszystkie właściwe tej epoce
schematy i stereotypy, ale wobec której stajemy zupełnie bezradni, bo nie wiemy do
końca, do kogo ona należy. (Taką bezradność powoduje we mnie niemal każdy opis
Ksawery Deybel, pełen krzywdzących frazesów o kobietach.) Można więc odnieść
wrażenie, że Spiró postępuje dość niekonsekwentnie. Bo eksponując kulisy pracy
historyka świadomego metodologicznych pułapek, serwuje nam jednocześnie narrację,
która wyraźnie jest świadectwem w c z u w a n i a s i ę w zbiorową mentalność
bohaterów i której podłożem wydaje się wiara w możliwość ponadczasowego i
ponadkulturowego porozumienia. Oto prawdziwy powód mojego czytelniczego
dyskomfortu. A także moich wątpliwości estetyczno-etycznych: nawet przystając na
niezbyt zgrabnie przerzucane tryby narracji, chciałabym jednak wiedzieć, czy to autor
stanowi tu medium, przez które przemawiają bohaterowie, czy może bohaterowie stali
się medium autora. Spiró unika odpowiedzi na to pytanie, a ten unik jest jednoznaczny z
odmową zajęcia stanowiska, co dziś właściwie mielibyśmy zrobić z kłopotliwym
dziedzictwem XIX wieku.
Rozmyślania o narracji historycznej odeszły już od optymistycznej formuły
“zrozummy lepiej przeszłość, aby lepiej rozumieć teraźniejszość”. Dostęp do źródeł nie
oznacza dostępu do przeszłości, możemy badać jedynie określone opowieści i z nich
budować określoną narrację. To, po jaki schemat fabularny sięgnie historyk, może nam
jednak wiele powiedzieć o kulturze jemu współczesnej i jej ideologicznych
uwikłaniach. Spiró, eksponując postać autora, wierzy jednocześnie, że w innych
fragmentach uda mu się skutecznie ją ukryć i podszyć pod “głos epoki”.
Niefrasobliwość, z jaką to czyni, wytrąca mu z rąk wszelkie ostrze krytyki. Jego
powieść jest fascynująca, pełna zajmujących szczegółów, soczystych scen, zabawnych
komentarzy, ale brakuje jej iskry, która mogłaby podpalić lont prowadzący do
dzisiejszych dysput o dziejowej misji Polski. Szkoda, bo wybuch staje się bezwzględnie
potrzebny a lont wkrótce zamoknie...
Katarzyna Czeczot

You might also like