You are on page 1of 3

Ateizm zbawi świat

O „Traktacie ateologicznym” Michela Onfraya


Zacznijmy od tego, że to nie żaden traktat tylko pamflet. Zajadły,
błyskotliwy i dowcipny. Takie rzeczy pysznie się czyta, a trzeba przyznać,
że tłumacz książki, Mateusz Kwaterko, stanął na wysokości tekstu. Te
wszystkie perełki w rodzaju: „monoteistyczne fintifluszki”, „kantowska
góra urodziła chrześcijańską mysz”, „krzesać metafizyczne hołubce”,
„autodafe inteligencji”, „hajda na napletki”, „ontologiczny prowiant” czy
„dziurawa metafizyka” (to o dualizmie!) mogą sprawić sporo radości. Nie
wszystkie jednak są w dobrym guście i na przykład powiedzenie, że
„chrześcijanie poszczą w dniu, kiedy ich zdaniem przelano zbyt wiele
hemoglobiny” albo nazwanie rytuału przemienienia hostii w ciało
Chrystusa „ontologią piekarską” są jednak bardziej niesmaczne niż
śmieszne.
Z drugiej strony sam pomysł, żeby wyszydzić ludzkie zakusy na
trancendencję, a w szczególności jej społeczne, ułomne wcielenia, nie jest
nowy. Swoisty rekord należy w tej dziedzinie do Fryderyka Nietzschego i
jak dotąd nikt, kto podąża w jego ślady, nie przeskoczył autora
„Antychrześcijanina” w zacietrzewieniu i bluźnierczej ekspansji języka.
Trudno jednak, żeby nie próbowano, zwłaszcza po upływie ponad
stulecia i takiej ilości nowych „hołubców”, jakie wycięła historia w XX
wieku i dalej wycina. I to bynajmniej nie metafizycznych lecz po prostu
morderczych. A teza Onfraya jest prosta. Za wszystkie zbrodnie
ludobójstwa w dziejach świata odpowiedzialne są wielkie religie
monoteistyczne – islam, judaizm, chrześcijaństwo. Albo bezpośrednio, albo
też poprzez zaniechanie interwencji. W ostateczności - przez dostarczenie
wzorca dla innych ideologii hamujących postęp demokracji i
podżegających do nienawiści.
Początek książki poświęcony jest poszukiwaniu pierwszego ateisty.
Ze świecą, bo niewiarę w Boga, jak się okazuje, można i trzeba
stopniować, a kryteria autora są drakońskie. Kto jako pierwszy uczynił
wystarczające „wyznanie niewiary”?. Oskarżano o bezbożność Erazma,
który był w gruncie rzeczy „epikurejskim chrześcijaninem”, Montaigne’a,
który zmarł podczas mszy i pielgrzymował do Loreto, Tomasza Hobbesa i
wielu innych filozofów, ale dopiero XVIII-wieczne dzieło Jeana Mesliera
(proboszcza, a jakże) zatytułowane: „Jasne i oczywiste dowody marności i
fałszywości wszelkiego bóstwa i wszelkich religii świata” rozpoczyna
„prawdziwą historię ateizmu”, w której jednak znów nie zagrzeje miejsca
żaden fałszywiec z „deistycznej, rzekomo oświeconej kliki” w rodzaju
Woltera, Diderota czy Rousseau itd. itp. Cała filozofia do wyrzucenia, z
„rzekomym Oświeceniem” na czele!
Dzieło Onfraya też mogłoby nosić podtytuł: „Jasne i oczywiste
dowody fałszywości wszelkich religii świata”. Zamiast tego brzmi on:
„Fizyka metafizyki”. Obiecujące lecz z gruntu fałszywe. Można by
pomyśleć, że będzie choć wzmianka o tym, jak mózg naszych przodków
stworzył religię z pomocą doboru naturalnego, skutkiem, dajmy na to,
przegrzania na sawannie. Zamiast tego, w kolejnych rozdziałach
dowiadujemy się o ogólnie znanej toksyczności Biblii i Koranu, które w
wielu miejscach podżegają do bezwzględnej rozprawy z innowiercami. A
także o niekonsekwencjach tych ksiąg, które w jednym miejscu głoszą „nie
zabijaj”, w innym zaś „rżnij, kto w Boga wierzy”. Na czele z Ewangeliami,
które wprawdzie nie są aż tak krwawe, ale też miłość bliźniego przeplatają
wypędzaniem kupców ze świątyni za pomocą bata i hasłami w rodzaju „nie
pokój, ale miecz”.
W konsekwencji tych niekonsekwencji, wierni, a zwłaszcza kapłani
wybierają zawsze zło, zaś rezultaty są ogólnie znane: dżihad, krucjaty,
konkwista, palenie heretyków i czarownic, jatki na Bliskim Wschodzie, a na
deser zamachy na WTC i pociągi w Madrycie. Wybierają też niewolniczo-
feudalne stosunki społeczne, myślenie magiczne, ksenofobię i cały szereg
idiotycznych rytuałów zabierających energię i czas, a niekiedy
prowadzących do psychicznego lub fizycznego okaleczenia. I to wszystko
w imię fałszywych przesłanek przekazanych m.in. przez „widmo z
ektoplazmy”, jakim jest Jezus, „histeryka” Pawła z Tarsu czy też
„niepiśmiennego pasterza i zbieracza wielbłądziego łajna” – Mahometa.
Jest w tej groteskowej gehennie także szczypta „kwestii kobiecej”.
Między innymi pochwała biblijnej Ewy jako prekursorki wolnego myślenia,
a może i myślenia w ogóle. Miłe to, ale też raczej ograne i po co
wywoływać kolejne „widmo”? A przy okazji - wpadka, bo co ma Onfray do
zaproponowania kobietom, uwolnionym z pomocą ateizmu od
uprzedmiotowienia i religijnego piętna grzechu? Rolę „pragnienia i
przyjemności” w życiu mężczyzny... Bardzo oryginalne! Można się było
zatrzymać nad tematem dłużej, ale autor wolał poświęcić więcej miejsca
szokującym wykładom z chirurgii obrzezania.
Przyznam, że odstręcza mnie też alternatywa dla religii w postaci
„ateistycznego hedonizmu”. Nie wydaje mi się to odpowiednim hasłem na
epokę dewastacji świata przez zachłanny konsumpcjonizm. Prób
zachowania w tym ateizmie sympatycznej postaci promotora wolności
jakim jest Szatan (czyżby nie: „widmo z ektoplazmy”?!) przez litość nie
wspomnę. Bo może to żart.
Poza tym, aby zwalczyć potencjał zła tkwiący w religiach, nie
niszcząc w nich zalążków dobra, przechowanych choćby tylko w niektórych
symbolach, nie wystarczy puścić modlitewnego młynka w przeciwną
stronę. Tu potrzeba raczej solidnej młockarni, która oddzieli ziarno od
plew, a to nie jest robota na jeden, choćby zgrabny pamflecik. Niezgoda
świadomości na nicość to także jedno z praw człowieka. Ale to znów nie
temat na jedną, krótką recenzję.

You might also like