You are on page 1of 44

Agnieszka Osiecka

BIAA BLUZKA
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Kochana moja,

pami
etaj!

1) Kartki (!).

2) Zaświadczenie z miejsca pracy.

3) Bilety na kolej.

PS Nie chciaam Ci


e budzić, byaś chyba troch
e pijana. Pralni
e zaatwi
e sama,
wracam koo 18.

Kochana moja,

jaka ty jesteś kochana. O wszystkim musisz pami


etać, a Ja, co Ja? Tyle co kot napa-
ka. Wczoraj rzeczywiście popadam w alfonserk
e. Zacz
eo si
e od ponczowych ciastek
z A.M., ale po tych idiotycznych ponczkach tak si
e pić chce, z
 e Mnie zaprowadzio
do „Forum”. Prosiam o tonik, ale mieli tylko d
zin czy odwrotnie. D
zyn, d
zyn, d
zyn,
hajda trojka snieg Puszistyj. Pami
etasz: „Buria mgoju niebo krojet, wichry snie
znyje
krutia”? O Matko Świ
eta, jeszcze nie jest ze mna dobrze. Szkoda, z
 e pani przy tym
nie byo. Poncz bez ciebie jest tylko ponczem. Sacz
 bez ciebie jest tylko Saczem,
 nie
pomaga alkohol i tytoń, choć od rana cinzano sacz
 e i wesoa jestem nibyto. Skończyo
si
e z jakimś Arabem, który okaza si
e Chińczykiem. Malutka moja, to si
e ju
z nigdy
wi
ecej nie powtórzy.

Nawet kiedy si


e puszczam, to ciebie nie opuszczam.

Nie zość si


e. Twój poetyczny liścik nosz
e na sercu. Zaatwiabym wszystko za
jednym zamachem, ale obudzili Mnie jacyś ludzie z tygrysem czy coś w tym sensie.
Poo
zyam si
e dosownie na chwileczk
e, ale wpadam w czarny tunel, wszystko Mnie
wyprzedzao i kiedy si
e obudziam, dochodzia trzecia. Czy jest sens coś zaczynać o
tej porze? Jutro od rana wezm
e si
e za te sprawy, powiedz mi tylko askawie, czy pisze
si
e „wyksztacenie niepene średnie”, czy „wyksztacenie cz
eściowo średnie”.

Pa pa. Dzisiaj ju


z b
ed
e tylko spaa i ogladaa
 telewizje. Jest „Hrabina z Hongkongu”,
bardzo odpowiedni lm dla Mnie. Je
zeli mo
zesz, zrób Mi szczawiowa zup
e. Marz
e
o szczawiu. Szczaw. Szczawk. Hawk. Grey Owl, Szara Sowa, niepenaśrednia. By tu
jakiś dysydent z broda,
 pyta o Ciebie, powiedziaam, z
 e śpisz, bo si
e upiaś z Chiń-
czykami.

Prawda, jaka jestem śmieszna?

PS. Kwit do pralni zostawiam na maym stoliku.

Droga E!

Zapomniaaś mi zostawić kwit do pralni. Chciaam sprawdzić w twojej z


 ótej tor-
bie, ale nie mogam jej znaleźć.

Zgubiaś torebk
e?? Poszukaj.

Krystyna

Drogi Kuratorku.

Drogi kuratorku, szukam ci


e od wtorku. Tak, tak. Ty jesteś mój may domowy
kurator – prokurator, a Ja jestem trudna modzie
z. Trudna modzie
z niszczy odzie
z.
Prokurator Kura. Prokurator Tortura. Kurator Orator. Tor. Nie rób miny w podkówk
e,
bo sama wiesz, z
 e mi si
e naraziaś. Ci
ez ki miaam dzień.

Cholernie ci
ez ki. Nie wiedziaaś o tym, Kuro, nie?

—1—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Czy
zby? O świcie zerwawszy si
e poleciaam do rady narodowej po kartki. Ju
z na scho-
dach czekao mie preludium w czapce z daszkiem. „Same dziwki i emerytki, tylko
dziwki i emerytki” – sycza pod nosem ten syfon. Syf (to jest ten syf, na który Mnie
nara
zasz). No nic, dziwki i emerytki, komplement jak dla Mnie. Miy jesteś, powie-
dziaam, i zaprosiliśmy si
e na piwo. Zgubiam go w „Tip-topie” i wróciam na miej-
sce straceń. Tam urz
edniczka urz
edulska urz
edujaca
 w miejscu pracy. Usta czerwone,
usmarowane po sam nos. Z
eby czerwone jak we krwi. Kriss ukochana, wiesz dosko-
nale, jaki jest mój stosunek do szminki na z
ebach: potworny. Potwornie histeryczny.
Na paszcz
ek
e t
e patrzeć nie mogam. W dodatku urz
edulska zacz
ea paszcza poruszać,
buk
e czerwona po
zerać. Tego ju
z byo dla Mnie za wiele, tego ode Mnie nie mo
zesz
wymagać, sa pewne granice tolerancji. Uciekam do parku tamtejszego; park tam siwy,
popielaty, opiekuńczy; wrony syberyjskie dostojnie tam krocza,
 gowami kiwaja,
 bar-
dzo przyjemna atmosfera. Oddycha si
e biaym powietrzem, jakby si
e mleko pio. Przy-
szam do domu czysta i pachnaca,
 chciaam, z
 ebyś mnie pocaowaa. Na razie ciebie
nie byo, wi
ec zacz
eam robić jakieś plany. Nerwowa myśl na temat A. M. przeleciaa
mi przez gow
e. Przeistoczyo si
e to w lekki straszek. Miaam ch
eć wypić kropelk
e,
zajrzaam na pók
e za niebieskiego Hemingwaya i z caa stanowczościa stwierdziam,
z
 eś Mi ukrada butelk
e. Suchaj, kuratorku. Nie rób Mi takich numerów! Zapami
etaj
sobie, z
 e Ja nie mam z
 adnej sprawki z wódka,
 nie mam i nie b
ed
e miaa. Ale ci nie
wybacz
e, z
 e Mi nachodzisz moje sekretne miejsca. Jestem rozdra
zniona, mam ch
eć
szorować kamieniem po szybie, a najbardziej bym chciaa, z
 ebyś to ty ta szyba bya.
Ty szybo, ty!

Teraz musze wyjść. Nie mam poj


ecia, kiedy wróc
e. Nie chc
e si
e do niczego zobo-
wiazywać.
 Id
e na miasto, przynios
e ciasto.

PS Nie histeryzuj przez te kartki, opanuj si


e, jutro zrobi
e drugie podejście. Co do z
 ótej
torby, to podarowaam ja wspaniaemu czowiekowi. Wspanialszemu ni
z ty i Ja.

Twoja na wieki

El
zbieta!

Musisz odnaleźć torebk


e. Je
zeli nie, to pami
etaj, z
 e trzeba wyrobić nowy dowód,
bo nie dostaniesz kartek. Zgoś zgub
e na komend
e! Nasza komenda jest na Szaniaw-
skiego 1.

Wiesz, z
 e jesteś menda. Menda komenda

El
zunia

Kochana.

Pralni
e zaatwiam bez kwitu, bo bya ta blondynka. Prosz
e ci
e, zrób coś z tym
dowodem. Nie mo
zesz chodzić bez dokumentów, zwaszcza w nocy.

Krystyna

Cudo moje.

Cudny dzień by dzisiaj. Wysoki, przejrzysty jak kośció. Drzewa wysokie, przej-
rzyste. Ja sama wysoka, przejrzysta. Brylantowy dzień, wymarzony na leśne spacery.
W drodze do Puszczy Biaowieskiej wstapiam
 do kawiarni „Ró
zanka”.

Przyczepiam si
e do jakiegoś poczciwca, który wyglada,
 jakby obchodzi pi
ećdziesiate

urodziny. „Wszystkiego dobrego, kochanie” – powiedziaam wesoo i okazao si
e, z
e

—2—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

traam w dziesiatk
 e. Zacz
eam udawać nawrócona cór
e Koryntu, poniewa
z miaam
wi
eksza ochot
e na gadanie ni
z na cokolwiek innego. Zacz
eliśmy azić, poszliśmy a
z
za tory, rozklei si
e kompletnie. Uczony biochemik. Pisze si
e bio, wymawia si
e bijo.
Bijochemik, bijocentryk, bijoegocentryk. Jestem sawnym uczonym, mówi, bijoche-
mikiem, ale z
 ona mnie nie rozumie. Chciabym nawet mieć nowa z
 on
e, jakaś
 inna.

Kiedyś jako uczony byem w Australii. Gościli mnie, fetowali do szaleństwa, wszyscy
profesorowie, a tak
ze prezydent i temu podobni. Utyem z przejedzenia. Któregoś dnia
prosto z koktajlu zawieźli mnie su
zbowym samolotem a
z do buszu. . . Zainteresowaa
mnie kwestia misiów koala.

Owszem, sa.
 Widziaam, jak wisiay na drzewach.

— Czy pozwolisz, z
 e b
ed
e ci
e nazywaa Koala ?

Koala ci
ez ko reagowa na z
 arty. W Australii ciagn
 a epicko, znajduja si
e wielkie
tereny, wprost olbrzymie. Cae poacie. I otó
z jedna z tych poaci obsadzono topolami.
Topole i topole, po sam horyzont („tu pole i tam pole”. Nic. Ściana). Wielkie bogactwo
drzewostanu. Niestety. Tragedia narodowa w skali caej Australii; nie wiadomo skad

zakrada si
e sówka chojnówka. Miliardy sówek chojnówek. Ciem takich (ćma, ćmy,
ciem). No i oni, wszyscy ci farmerzy i profesorowie, grzecznie poprosili, czy móg-
bym jako uczony światowej sawy coś im poradzić na ten swoisty kataklizm. Owszem,
powiedziaem, i poczuem coś w rodzaju patriotycznego skupienia, owszem, skupiony
wyt
ez yem si
e i poradziem im zapalić wielkie ognisko. Posuchali mnie, wykopali ta-
kie rowki, nalali do nich ropy, podpalili i wszystkie ćmy poton
ey w ogniu. Potopiy si
e.

Zona jednak w dalszym ciagu  mnie nie rozumie i chciabym mieć jakaś
 inna, choćby
taka jak ty, blondynk
e, czy nawet ruda,
 krótko ostrzy
zona,
 z pi
eknymi nogami jak u
klaczy; prosz
e si
e nie obra
zać, bo w ustach bijologa to jest komplement. I dlatego, czy
mógbym prosić o adres, czy ewentualnie telefon.

Zacz
eam si
e okropnie śmiać, a wtedy on wyskoczy z jakimiś aluzjami, z
 e zapaci za
siedem budafoków i nic z tego nie ma.

— To ty gminny jesteś, mój Koalo, rzekam wytwornie, ale on strasznie posmutnia


i coś tam zacza
 mamrotać.

— Nie gminny, nie gminny, tylko praktyczny.

Poszliśmy si
e przepraszać do „Gościnnego” i daam mu na pociech
e twój telefon.
Nogi masz w porzadku,
 a poza tym te
z jesteś praktyczna. Sama wiesz, jesteś je
z. Na
pewno b
edziecie z Koala szcz
eśliwi, ju
z to widz
e.

Przyślijcie mi jakaś
 sówk
e. W ó
zku jest troch
e leniwy, ale ty te
z jesteś bardziej śpioch
ni
z cokolwiek innego. Tylko miy masz ten puszek za uchem i za to ci
e wszyscy ko-
chamy. Bagam ci
e, nie budź mnie, jak przyjdziesz i nie trzaskaj drzwiami od lodówki.
Ugotuj Mi jakiś budyń, marz
e o cytrynowym budyniu. Jak przyjda ci ludzie z tygrysem,
wyrzuć ich na zbity pysk. Potem ci wszystko wyjaśni
e, dobranoc, pchy na noc.

Twoja na zawsze

Kleopatra Egipska

Elu.

Bya jakaś kobieta, przyniosa twój dowód, znalaza go na Dworcu Wschodnim. Pa-
mi
etaj teraz zaatwić kartki. Punkt drugi: zaświadczenie z miejsca pracy, punkt trzeci:
bilety na kolej. PS Dlaczego powiedziaaś Andrzejowi, z
 e si
e upiam z Chińczykami?
Nie rób Mi tak, kocham go, to boli.

My nie z soli, tylko z roli. Boli. Oj, jak boli. Andrzej Boboli. Znam ja tego An-
drzeja. „Jesteś moim wszechświatem”, a potem „zdzwonimy si
e”. Daj spokój, gu-
piatko.
 Rozejrzyj si
e po świecie. Patrz, jaki przyjemny wieczór, temat dla świerszcza,

—3—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

obrazek znad kominka, migdaek pieczony. Maleńki kieliszek wiśniówki, goraca


 her-
bata i spać.

1) Kartki (!)

2) Bilety na kolej

3) Zaświadczenie z m.p. (byam w Zakadach, przyjma ciebie chyba na pewno, ale


jakaś
 podkadk
e musisz mieć).

PS Prosz
e Ci
e, nie rozmawiaj nigdy z Andrzejem w t e n sposób. Boj
e si
e.

Kochana Kurko – kuratorko.

Otó
z zostaj
e ślusarzem. Pewne jak dwa razy trzy. Spotkaam m
ez czyzn
e mo-
jego z
 ycia i to jest warunek sine qua non. Mody Rimbaud o urodzie drwala („Dwie
mode jeszcze damy w ogromnym lesie same – uwaga na pończochy – bardzo s
ekaty
drwal” – pami
etasz?) Kim on ju
z nie by? Nikim nie by, matka go pchaa na lo-
logi
e klasyczna,
 skończy politechnik
e, ma rozgrzebany doktorat z póprzewodników
cieplnych, ale kiedyś usysza szczyga na dachu, zrozumia, z
 e nie t
edy droga, rzuci
to wszystko, zadu
zy si
e przepotwornie i teraz otwiera fabryk
e nawozów sztucznych
oparta na formule DDT. W momencie kiedy wejda zagraniczne kapitay, wypyniemy
na szerokie wody. Zobaczysz, zobaczysz. Kupimy ci z
 ywe norki i futro ze Zdzisia. Pó
nocy jeździliśmy traktorem na zaoranym ugorze i rozmawialiśmy o tobie. Kiedy skoń-
czyy si
e nam papierosy, ssaliśmy te trawki z z
 ubrówki i kochaliśmy si
e w bruździe jak
koci
eta. To wszystko jest w sferze projektów, ale kiedy si
e sucha Rimbaudo-drwala, to
wyglada
 niesychanie konkretnie. Chodzi tylko o to, z
 ebym Ja ukończya kurs ślusar-
ski, bo on ma tylko uprawnienia na t
e cześć chemiczna,
 a nie ma na maszyny. Dziś caa
noc b
ed
e spać, a jutro – do roboty. Prosz
e, upierz mi biaa bluzk
e. Jutro dzień wesoy,
idzie si
e do szkoy. Cześć.

Z harcerskim pozdrowieniem

El
zunia

E!

Mo
zesz przedstawić w Zakadach zaświadczenie z kursu ślusarskiego zamiast z b.
miejsca pracy.

Pozostae dwa punkty nadal aktualne. B


ed
e od 16.00 do 18.00, bluzka uprasowana le
zy
na krześle.

Kochana moja dobrodziejko.


Dobrodziejko! Zycie jest pi
ekne. R
ebot mia taki pomys, z
 eby spać caa noc, a
rano wyskoczyć po świe
ze buki i tak dalej, i marsz na kurs. Ale Ja miaam pomys
jeszcze lepszy, z
 eby wypić to, co jest do wypicia, czyli winiak lubuski marki „Lu-
buski” i pójść na na kurs z marszu. Tak te
z si
e stao. Wybacz, z
 e nie wstapiam
 po
biaa bluzk
e. Maskarada odb
edzie si
e jutro. Dziś byy ciasno zaplecione warkoczyki,
lico wyszorowane szczotka,
 na szyi czarna siemionówka. Pierwsza bya matematyka,
braliśmy zaokraglanie
 uamków. Przez cay czas czuam si
e wewn
etrznie rozradowana,
jak prawiczek przed komunia świ
eta.
 R
ebot ucz
eszcza na razie razem ze mna,
 jakoś nie
mo
zemy si
e oderwać. Siedzimy w jednej awce z nobliwym starcem o spracowanych
doniach, mógby grać króla Zygmunta na obrazach Matejki. Prolem do Mnie siedzi

—4—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

mody wasacz,
 typ szlachetnego woźnicy ratujacego
 dziecko przed sfora wilków. W
pierwszej awce siedzi prymus, in
zynier po AGH (udaje, z
 e by ekspedientem w sklepie
z rowerami). Ach rowery, te krzaki, te śmieszki, och, rowerze, erotyko naszej modości!
Kochana, wierz mi, sa to wspaniali ludzie, dzielni, prostolinijni, uparci. Mo
zesz na nich
liczyć. Umiemy ju
z dzielić do trzeciego miejsca po przecinku. Jutro mamy wycieczk
e
do Zakadów Kasprzaka. Pa, pa, causów sto dwa. W wolnej chwili wpadn
e po bluzk
e.

E.G., mechanik precyzyjny, skrawanie metali

E!

Pierwsze, drugie, trzecie – bez zmian.

PS Andrzej chciaby z toba porozmawiać.

Dzisiaj z R
ebotem uprawialiśmy d
zogging. Niepowtarzalne prze
zycia, aksamitne
powietrze, wsie i osiedla migotay nam przed oczami, do nóg asia si
e przyroda na-
szych pól i lasów, szkoda z
 e pani przy tym nie byo. Pierwsza seta smakowaa potem
jak napar z leśnych oków. R
ebot wró
zy Mi z r
eki (
ze nie ma na świecie takiej drugiej
panienki).

Och, zostaw Mi, zostaw na krześle. Czysta biaa bluzeczka to jest dokadnie to, o co
chodzi.

Cauje ci
e wsz
edzie tam, gdzie nie lubisz.

Twój pajacyk z miejsca pracy.

1) zaświadczenie z kursów

2) Kartki (ostatni moment)

3) Bilety

PS Bluzka le
zy tam gdzie zawsze. Musisz uprasować konierzyk.

Och, Kriss.

Miaaś racj
e! To jest jednak drań. Drań i t
epol. Zrani Mnie t
epym no
zem, zrani
Mnie, rozumiesz? Jeszcze mu to ślusarstwo bokiem wyjdzie. Ciemna masa. Gogolow-
ska hoota. Goota umysowa i zyczna. Och, kolanko Mnie boli. . . Przytul Mnie, cauj
i pieść. Jeść Mi si
e chce. . . Zrobiabyś mi kaszki. . . Prawda, z
 e Ja lubiam kaszk
e, jak
byam maa?

Gdyby ten obuz dzwoni, nie wpuszczaj go do suchawki. Wiesz, co Mi drań zro-
bi?

. . . Co mi zrobi? Taak? Jeszcze si


e pytasz? Och, przepraszam ci
e, jestem taka nie-
spokojna. Ale wiesz, trzy godziny! Trzy cholerne godziny siedziaam koo tego cho-
lernego durnia na tych cholernych lekcjach w idiotycznym jakimś baraku. Cyrkiel i
ekierk
e kazali przynieść, kpiny po prostu. „Czy mo
zna zapalić”, zapytaam grzecznie.
Nic. Cisza. Belferek bredzi coś przy tablicy szemrzacym
 gosem, a ten mój prymusek
nic. Drewno. Jakby Mnie nie zna. Trzy godziny bez jednej fajki i nic. Sup! Supy.
„Chc
e zapalić” — rozdaram si
e na cay gos. „Wszyscy chcemy zapalić, no nie?”
Starawy socjolog ypna
 na Mnie spod oka z mina wystraszonego konia. „Kolega na

—5—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

przykad” — powiedziaam — „kolega na przykad te


z ma ch
eć zapalić”! — walczy-
am dalej, ale ten ju
z myk, myk i oczami by przy belferku. Drewniak koo mnie drew-
niaczy si
e coraz bardziej. Rzeźba ludowa, psiakrew, na masz, rzeźbo. Koln
eam go
cyrklem w ap
e, bo jak kapuściany gab
 przykleia si
e do stolika. . .

Ohydna czerwona mazia pokazaa si


e na kapuście. Belferek przycich, a ja w ryk:
„Faszyści, wiecie, kto jesteście, faszyści! Ty, belferku, faszysta jesteś, i ty, tchórzu,
kochanku kapuściany”! Coś jakby ruch, ale gdzie tam, ruszek komarzy przelecia po
sali. Myk, myk, zapaam oczy socjologa. „Koledzy, kto ma fajki, ten pali, a kto nie
ma, to prosz
e bardzo, ja cz
estuj
e”. . . Ale gdzie tam. Wszystkie oczy jakby myk, myk,
ale zaraz odmyk. I ostro: odmyk, odmyk.

A idźcie do diaba, tchórze, idźcie, bawcie si


e w swoje nowe z
 ycie. Bawcie si
e, ale
beze Mnie. Przyuczajcie si
e do zawodu. Ha ha. Do zawodu? Do strachu, do jaowizny
si
e przyuczajcie! Uciekam stamtad
 poparzona, but Mi zlecia po drodze, zapaam go i
z butem w r
ece byle dalej, byle dalej. Tylko ekierk
e wzi
eam, z
 ebyś miaa na pamiatk
 e.
Ale Bogu dzi
eki, Bogu dzi
eki, z
 e Mi si
e oczy otworzyy, nie chc
e go znać, drania, i ba-
gam ci
e, nigdy Mi o nim nie wspominaj. Poszam do „Zamkowej” si
e uspokoić, a kiedy
ju
z wychodziam, spotkaam socjologa, jak wchodzi. „Jestem socjologiem — powie-
dzia — zasadniczo byem cay czas po pani stronie, ma pani cakowita racj
e, jesteśmy
wszyscy dorośli, i to jest, prosz
e pani, absurd, z
 eby nas traktować jak mae dzieci, to
jest, oczywiście, swoisty terror, a tak
ze wykorzystywanie sytuacji, ale z drugiej strony
ja, jako socjolog, nie mam przyszości, to znaczy mam obecnie pewna wizj
e zupe-
nie innej przyszości ni
z dotychczasowa i widzi pani, to jest moja szansa, mo
ze ju
z
ostatnia, ale zdaj
e sobie spraw
e, z
 e pewne upokorzenia sa,
 prosz
e pani, nieuniknione
i gdyby zechciaa pani wypić ze mna kieliszek wódki, to wyjaśnibym pani, z
 e moja
sytuacja jest szczególnie skomplikowana, bo ludzie z wy
zszym wyksztaceniem musza
si
e na tego rodzaju kursach w pewnym sensie ukrywać, to znaczy, gdyby si
e wydao,
z
 e mam dyplom.., pani rozumie”. . .

A idź ty.

Kochana, śliczna moja, przecie


z Ja si
e nie mog
e z takim czymś pokumać, bo jesz-
cze wkumaabym si
e w to i co by wtedy ze Mna byo. Ty jesteś taka dobra, taka madra,

co byś ty sobie o Mnie wtedy pomyślaa? No co? Nie, Ja nie moge ci tego zrobić. Cudna
moja, czy ty myślisz, z e ja nie umiem zaatwić tych wszystkich twoich sprawek? Ze 

one za trudne sa?


 Ale
z mylisz si
e, wró
zko zlotog
eba! Zi
ebo ty moja, ozi
ebe masz
serduszko. Przecie
z ja to wszystko raz dwa pozaatwiam, to sa dziecinne rzeczy. Je
zeli
do dziś tego nie zrobiam, to tylko dlatego, z
 e za atwe one sa.
 Ja bym dla ciebie chciaa
zrobić coś przecudownego, coś super, po
zar dusz na wszechświatowa skal
e. Ale skoro
taka twoja wola, no to marsz do cyrkuu i za godzin
e wracam: kartki, kolej i praca! Tak
czy nie? Badź
 dobrej myśli.

Twoja Euglena Zielona

Zadzwoń do Zakadów i powiedz, z


 e zaświadczenie z kursu nieaktualne. Wystaraj
si
e o wariant nr. l: zaświadczenie z b. miejsca pracy. Andrzej nie dzwoni.

K!

Jest mi smutno. Wo


zyam pończochy i zdj
eam z powrotem. Nylony z „Baltony”.
Pami
etasz, jak byyśmy mae, to si
e na ka
zde pończochy mówio „nylony”. A mama
mówia „gazowe” . A przedtem jeszcze byy takie w pra
zki, nie pami
etam, jak si
e
nazyway. Dziewczynki nie chciay w tym chodzić, a chopcom byo wszystko jedno.
Mae dranie, pami
etasz? Bya taka piosenka.

A takiego blondynka skurwysynka pami


etasz? Co huśta biaego pieska na framudze
od drzwi? No, bo myślaam, z
 e ju
z nie pami
etasz. A potem. . . Potem by obiad z kom-
potem. A potem mama oddaa nas do internatu. Pami
etasz, jak śpiewayśmy: „Jesteśmy

—6—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

dzieci z RTPD, maszerujemy, a


z ziemia dr
zy. . . ”?? Bo myślaam, z
 e ju
z nie pami
etasz.
Wiesz, trz
esie Mnie taka leciutka febra, ale to jest nawet mie. Kodr
e mi kupiaś za
krótka,
 a mo
ze to dzisiaj taki dzień! Te
z taka piosenka bya: „Ktoś ty jest, w nogach
śpisz, kodr
e ci ściagaj
 a z pleców”. . . Ale
z dzień. Deszcz pada albo nie pada. Przy-
niosabym sobie kota z podwórka, poo
zyoby si
e drania na kodrze, nie byoby źle.
Wczoraj kr eciy si
e tu oba, zarówno Kotek Numer Jeden, jak i Kotek Numer Dwa,

ale dziś szukaj kota w polu. Zycie pastwi si
e nade Mna z niebywaym okrucieństwem.
W sowach te
z nie znajduje z
 adnej pociechy ani przytuku. Suche sowa mi si
e sy-
pia,
 sypkie, oddzielne. A lubi
e sowa lepkie, kleiste, nawet za kleiste, ukadajace
 si
e
w ró
zne gury, wr
ecz niebezpieczne. Zauwa
z, moja duszko, z
 e nawet w przyrodzie
kleistość jest twórcza (i tfurcza), pód klei si
e do ona matki, strup do rozbitego kolana,
nieboszczyk do ziemi, robak do nieboszczyka i wszyscy sa zadowoleni. Uwielbiam
obserwować, jak muchy lepia si
e do lepu. Zgoda, jest to nieco ohydne, ale i przytulne
zarazem. Nigdy nie miaam ch
eci zdjać
 muchy z lepu. Przeciwnie, kiedy si
e wiejski,
świetlisty lep zwinie w pokr
etna spiral
e, to mucha wyglada
 nawet lepiej. Caość pre-
zentuje si
e jak cukierek. Jeden mój kolega mia taka histori
e, z
 e mu owad wyszed
z bursztynu, rozprostowa skrzydeka i wychepta caa wódk
e ze szklanki. Nast
epnie
usiad wygodnie w fotelu, zapali i opowiedzia histori
e swojego z
 ycia, trzy tysiace

dwieście lat. Pili obaj do godziny policyjnej i du
zej. Czasem do Mnie wpadaja.
 Chcesz
znać nazwisko? Mowy nie ma. Owady, podobnie jak Ja, wola kleistość ni
z sypkość.

Ile
z one zmarnuja czasu, wysiku i pieni
edzy, zanim traa na coś odpowiednio lep-
kiego. Ale kiedy natraa na miód, to ha ha, palce lizać. Tona potem na śmierć, ale z
uśmiechem na ustach. Lepsze to ni
z w
edrowanie po suchej, z
 ótej gazecie zostawionej
na pla
zy. Mo
zna si
e trywialnie zanudzić. Zreszta kto wie, co jest dla kogo lepsze.

Pajak
 na przykad z natury przepada za czysta biaa wanna.
 Mój pajak
 imieniem Johnny
Walker, ubóstwia oczywiście Moja Wann
e. Zgadabyś? Zgadabyś, bo jesteś madrala.

A ile
z to pokoleń pajaków
 musiao pracować na t
e iluminacj
e: „Hosanna, hosanna,
nam odpowiada wanna”.

Ja, w braku odpowiedniej kodry, lubi


e oblepić si
e sowami, ale ch
etnymi, przy-

lepnymi jak znaczki pocztowe. Zeby Mi pasoway do ka zdego listu i do Mnie z po-

wrotem. Zeby Mi si
e wydzielay jak wydzielina i dzieliy na czastki
 pierwsze, i kwity
jak dzi
ecielina. Sa takie przypadki, na przykad kokon. Ktoś wydziela z siebie nić i
niby nic. Nić jak nić. Watlutkie
 to. A jednak u przaśniczki
 siedza jak anio dzieweczki,
prz
edziesz i prz
edziesz, i w końcu masz tej nici tak du
zo, z
 e si
e w nia opatulasz. Opa-
tulasz si
e, omatulasz i otatulasz. Jesteś sobie chatka i swatka.
 0! Prosz
e, wydaj taki
okólnik, z
 eby ze Sowem Pisanym tak byo jak z bimbrem: opatulić si
e i koniec. Tyle
co na wasne potrzeby (przynajmniej). Bagam ci
e, obudź Mnie rano. Zrobimy sobie
na śniadanie jakieś mae Bo
ze Narodzenie. Najpierw kakao, potem Makao (mam na
myśli wysp
e chińska w starym stylu).

Cauje ci
e

Elu!

Czekaam do 12.00. Teraz musze wyjść. Jedzenie zostawiam na stole. Zaatw przy-
najmniej kartki.

K!

Zawsze miaaś dobre pomysy. Nie masz poj


ecia, jak to milutko obudzić si
e rano i
zastać na stole zimne kakao pene obrzydliwych ko
zuchów. Ale gupstwo, gupstwo. Po
wypluciu kaka i umyciu z
ebów poczuam si
e jak mody harcerz. Bior
e topór i ruszam
do miasta pozaatwiać te wszystkie idiotyzmy. Tylko bardzo ci
e prosz
e, nie mów do

—7—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

mnie per „przynajmniej”. Nie znosz


e tego. Trzy, cztery, prawa, lewa. Uwaga: robi
e
drugie podejście do kartek. Odezw
e si
e, czuwaj.

Zapomniaaś dowodu i wkadki, kad


e ci je na biurku.

Droga Kristesso.

Mijay lata, Mody Holicynder powoli wchodzi w wiek dojrzewania, lecz biay
paw wcia
z paradowa po ście
zkach paacu. Byo parno od ró
z. Wracajac
 zaś do naszych
baranów: godzina pierwsza pi
etnaście, stawiam si
e w radzie narodowej przy ulicy Bia-
ego Pawia amanej przez coś. Czekam. Godzina pierwsza dwadzieścia, wpuścio Mnie
do pokoju urz
edujacej
 urz
edulskiej, wydajacej
 kartki. Wra
zenia? Świetne. Tej z czer-
wonymi z
ebami nie byo; bya jakaś inna, w ogóle bez z
ebów. Sodka. Niestety: do-
wodu pani nie ma, wkadki pani nie ma, won, roku przest
epczy. Godzina pierwsza
trzydzieści: wyrzucio Mnie za drzwi.

Suchaj, kochana moja. Czego ty w końcu chcesz od tych kartek, dziewczyno?


Przecie
z Ja waściwie nic nie jem; je
zeli chcesz, mog
e si
e z
 ywić glonami. Glony
sa bardzo zdrowe dla organizmu, poowa Japonii z
 ywi si
e glonami. A ty? Czym tyś
si
e powinna z
 ywić, Królowo moja? Rzecz jasna, z
 e niebieskimi papu
zkami, piernicz-
kami, pieszczoszkami, bakanaliami ró
znymi. Wi
ec myśl jak strzyga śmiga: wyprawa
na czarny rynek. Hej, na czarny rynek po biaego pawia. Oto zaje
zd
za tramwaj. Oto
jego numer: 25. Oto jestem na miejscu. Oto bazar. Bazar Praski. Oto baba. Babiszon.
Babsko. Stop, tu nasze miejsce, tylko tu klientka Ja być mog
e, twoja paziówna i pod-
nó
zka. Masz babo indyka? Mam. A poka
z. Jezu Chryste, indyk cudowny, przebogaty,
kunsztowny, na martwym swym bracie, na martwych swych braciach i siostrach, osku-
banych ju
z, pi
etrzy si
e, trwa jak pomnik, w przera
zeniu strasznym i w strasznej godno-
ści i pi
ekności! Ile chcesz, babo, za indyka, a chc
e, chc
e, no to ile, no to pi
eć tysi
ecy.
Pi
eć tysi
ecy? Prosz
e bardzo, jest pi
eć(chcesz wiedzieć, skad
 mam tyle pieni
edzy, to
spotkaj si
e ze Mna najpr
edzej). Ju
z bior
e, ju
z id
e, ju
z maszerujemy oboje z indykiem
do kochanki mojej.

W przelocie smycz mu kupiam, niedroga,


 nic sobie nie myślac,
 ot, dla krotochwili,
idziemy, nucimy, do kochanki mojej miej si
e prowadzimy. Nagle patrz
e: mody bro-
daty, podobny do A.M., ale inny, bo wystraszony, kurtka zielona, torba zielona, olbrzy-
mia, a nad torba mil, milicjant, natrzasa
 si
e i papierami potrzasa
 i na modego ypie,
a to jeszcze dowód, a legitymacja, a co tam macie, obywatelu, a tam, a papiery, no to
poka
zcie; A Ja, Ja, co na pami
eć takie torby i takie r
ece i takie oczy znam, Ja zaraz
do akcji: a tak, a tak, panie wadzo, z takimi to trzeba ostro; na bazarze to ich peno,
po kompletach, po kompotach tajnych to ich peno, ale w domu to nie usiedza,
 o niee,
Ja, panie wadco, co si
e przez takiego nacierpiaam, w czwartym miesiacu
 cia
zy Mnie
zostawi, z bliźniakami w brzuchu, chopiec i dziewczynka. . . Co pani, co pani tutaj. . .
Jak to zostawi? Placze
 si
e Wadek. A tamten nic, stoi, dowód swój ku Mnie teraz
wyciaga,
 jakoby mi komunie świ
eta podawa. A Ja dalej i dalej, jak na b
ebnach, byle
pr
edko: a tak, a tak, tacy sa najgorsi, ekstrema, a robić si
e nie chce, stara matk
e do
ogonka pośle, a sam z torba na miasto leci, z torba gna, z
 eby innych ludzi otorbiać. . .
Zaraz, zaraz, co mi pani. . . A to co? – indykiem si
e W. zainteresowa. Jak to co, Azor.
Jak to Azor? Takem nazwaa! Pijana? Nie pijana? A dowodzik? A adres? A ptak skad?

A miejsce pracy? Stroszymy si
e, nawijamy, indyk si
e puszy, ludzi si
e zebrao jak na
przystanku, a ekstrema stoi jak wó, kopn
eam go w kostk
e, sykna,
 a Ja spywaj, giń
ekstremo, jazda, z
 eby ci
e moje oczy nie widziay, a W. pragnie za nim w nogi gnać, ale
tu znowu indyk tumek i moje oczy przepi
ekne. A Ja mówi
e tak: Wadku, nie ekscytuj
si
e. Opowiem ci bajk
e o pewnej wytwornej damie. Ta dama nazywaa si
e Wadza. I
pewnego dnia tak mówi do znajomego: wiesz co, ty jesteś ze Wsi, ja jestem ze wsi,

—8—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

mo
zesz mi mówić Wadziu. I odtad
 si
e bardzo kochali. . . Ptaka gdzie nabya? Nie po-
wiem. Za ile? Nie powiem. Gdzie mieszka? Nie powiem. Dla kogo ptak? Dla kochanki.
No to my na komend
e pójdziemy. Cha, cha, pójdziemy ale nie na komend
e! Mnie si
e
pański romantyczny lok podoba i Ja si
e z panem tym indorem podziel
e. Podzieli si
e?
A tak. Tak? Tak. A to inna rozmowa, rozejdźcie si
e, obywatele. Tumek si
e rozszed,
a my na razie do jego znajomych, z
 eby coś wypić na zgod
e i na ten mróz, no bo mróz
straszny, mróz, zamróz. Pijemy, gaw
edzimy, wiele wspólnych tematów znajdujemy;
poza tym przyjemnie Mi, z
 e tamten zielony – torbowy na wolności ju
z jest! Raz i
drugi fakt ten jak UFO przez gow
e Mi przelatuje. A indyk nieludzko nieszcz
eśliwy,
skuty, nawet napiać
 si
e nie mo
ze. Wiesz co, Wadek, mówi
e. Ja jestem dziewczyna
czysta, leczona i wyleczona, ty jesteś nadzwyczajnie inteligentny, pójdźmy do ó
zka i
oddajmy temu tu obywatelowi Azorowi wolność. Po co go ćwiartkować, kiedy on na to
nie ma najmniejszej ochoty. Ty b
edziesz mia swoja przyjemność i Ja b
ed
e miaa; wi
ec
poszliśmy do pobliskiego aresztu, poo
zyliśmy si
e na kozetce jeszcze ciepej po jakimś
spekulancie (chestereldy pali), kochaliśmy si
e w natchnieniu jak tygrysy i nast
epnie,
zgodnie z umowa,
 otworzyliśmy okno. Bo
ze ty mój, có
z to by za widok, có
z to by za
indyk! Czarodziejski dywan by uciagn
 a i Mnie, i ciebie, i twojego królewicza z bajki.
Fruna
 nad Targowa ulica jak po okowym niebie Argentyny. Mówi
e ci. Ci
ez kawy i z
lekka tylko pozacany, troch
e purpurowy, a troch
e czarny, fruna
 ci
ez ko i dostojnie, jak
kiedyś fruway upiory. Druhno ty moja. Wszak kiedyś niebo nasze pene byo miych
potworów, dynozaurów i pterogreków, które tylko dlatego wygin
ey, z
 e nie miay na
to wszystko siy. A Ja mam, a Ja mam. Wypuściam dziś na wolność dwa ptaszki i
wcale nie musz
e jeść kaszki. Przynios
e ci chleba z serem, bo Wadek odda mi drugie
śniadanie. Ma z
 on
e na Targówku, która bardzo kocha. Tak wi
ec jedna spraw
e mamy
zaatwiona.
 Mam troch
e w czubie, ale bardzo ci
e lubi
e. Id
e spać. Gdyby w mi
edzycza-
sie okazao si
e, z
 e A.M. szaleje za Mna,
 poślij go po metryk
e do Baku.

Twoja

Akuku

E!

Pami
etaj, sa dwie sprawy: zaświadczenie z m.p. i bilety. Andrzej nie dzwoni.
Twoje kartki udao Mi si
e odebrać dzi
eki uprzejmości nowej urz
edniczki.

PS Czy znasz adres tego milicjanta z Targówka? Jej syn b


edzie tam mia kolegium.

Czyś ty oszalaa?

Tyś chyba oszalaa.

Ja si
e szmac
e, z
 eby nie pezać. A ty? Chcesz zostać pazem?

Zgoda, zaatwi
e t
e spraw
e na wasna r
ek
e.

Pami
etaj o zaśw.

—9—
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Droga Kole
zanko.

Dziś cudowny dzień: środa. Mój ulubiony dzień. Wymarzony dzień. Wymarzony dzień
na zaatwianie ró
znych rzeczy. Zwaszcza zaświadczeń. Zwaszcza z b. miejsca pracy.
Ubóstwiam takie interesy. Dyskretny czar wytwornych gabinetów, szmer paproci,
szepty jak kadzideka. I ten j
ezyk! „Zaświadcza si
e, z
 e okaziciel niniejszego doku-
mentu dysponuje odpowiednimi kwalikacjami do prowadzenia roweru”. Ba. A raczej
ha! Jedźmy, jedźmy: jad
e. Ju
z przekraczam rzek
e. Na skraju wiślanej achy tkwi w
ed-
karz, owi. Przyczajony jak zajac
 w czujnym bezruchu. Za mostem wsiadaja trzy har-
cerki. Jedna cudna, usiana piegami jak pieg
za, świe
zuteńka. Chciaoby si
e jej te piegi
zlizać. Za mostem wsiadaja nast
epne trzy harcerki. Przy KC – jeszcze cztery, wszystkie
piegowate. O, nie, stanowczo nie. Jestem ju
z przejedzona piegami. Obok Mnie chudy
wyrostek imponuje koledze: „Sa dwa rodzaje pumy. Czarna i powa”. Autobus koy-
sze si
e biodrzasto na boki jak stara baba. Wszystko nabiera ślamazarności. Nie mog
e
z ta ślamazarnościa wytrzymać, czuj
e straszny niepokój, wyskoczyabym najch
etniej
przez okno. Gdzieś tu by bar „Kubuś”, diabli go wzi
eli. Zapuściabym sobie nawet
coś weselszego, ale po primo nie cierpi
e zastrzyków, po drugie przepadam za wasnym
towarzystwem i nie chciaabym odjechać zbyt daleko. No, jakimś cudem dotaram do
byego miejsca pracy. „Szkoa imienia Czwartego Puku Uanów” wyrasta przede mna
jak z
 ywa. Ta sama woźna karlica sterczy palac
 fajki pod szatnia.
 Ta sama szatnia z dru-
cianej siatki. Ta
z biblioteka, gdzie Mi upyn
eo rozkosznych dziesi
eć miesi
ecy; mo
zna
byo sonia urodzić. Zagladam
 z ciekawości. Siedzi tam inna jakaś m
eczennica, coś
tumaczy dzieciakowi w podartej czapce. Jeszcze si
e doigra. Oboje si
e doigraja.
 Mkn
e
do sekretariatu. Oczywiście. Jest ten sam ćpun, co zawsze. Trzymaja to tu przez pro-
tekcj
e. Ćpun nie poznaje Mnie. Mówi
e tak i tak, potrzebne zaświadczenie z byego
miejsca pracy. Ćpun wkr
eca papier w maszyn
e, nawet mu to idzie, i dalej
ze popra-
wiać sobie samopoczucie: Nazwisko i imi
e, urodzona, wyksztacenie, obecne miejsce
pracy. — Nie mam. — Jak to? — Nie mam. — Jak to? — Nie posiadam. — To dla kogo
zaświadczenie? — Dla nikogo! — Co znaczy dla nikogo? — No, staram si
e o robot
e,
no to tam. A tak
ze ogólnie. — Jak ogólnie? — Bo siostra sobie z
 yczy. . . Ćpun zm
eczy
si
e; wyda papier: „Taka i taka, pracowaa w charakterze bibliotekarki szkolnej od dnia
tego do tego, wydalona dnia tego i tego z powodu braku odpowiednich kompetencji”. . .

A niech ci
e wszyscy diabli, ćpunie! Niech was wszyscy diabli, ciebie te
z, kole-
z
 anko. Wszyscy jesteście dobrzy; na pewno Bóg wie co ci tam nagadali, a tyś tylko
kiwaa ta grzeczna gówka.
 A taak, a taak, siostra jest nietypowa, no waśnie, macie
Państwo racj
e, nieodpowiedzialna. . .

Ech, ty chodzaca
 komisjo dyscyplinarna. Podr
e Ja to zaświadczenie na drobne ka-
waeczki i otruj
e nim twojego kota. Wi si
e b
edzie na m
ekach. O, nie. Nie takiego
papierka Ja si
e spodziewaam. Mo
ze Ja byam czasem nerwowa, mo
ze potraam si
e
spóźnić, ale niekompetentna?? Ja??

Suchaj, krowo. Cay świat si


e awanturowa, z
 eby bibliotekarki kupoway ksia
zki
do bibliotek. No to kupowaam. I jeszcze jakie. Same rarytasy. Któregoś dnia, kiedym
spacerowaa nad Wisa koo elektrowni, spotkaam czcigodnego starca, który podobnie
jak Ja przechadza si
e sobie. Zacz
eliśmy gawedzić i okazao si
e, z
 e starzec jest waści-
cielem jednej z najrzadszych ksiag świata: „Ksi 
egi Zótego Cesarza”. Jest to zabytek
literatury chińskiej, rzadkość nad rzadkościami, biay kruk, czyli z
 óty kruk, pierwsza
na świecie ksia
zka na temat medycyny, farmacji i psychologii, oczywiście napisana
przez cesarza. Byo dla mnie jasne, z
 e starzec nic zechce „Ksi
egi” sprzedać, ani nawet
wypozyczyć. Z drugiej strony, jaka
z by to bya strata dla dzieci, gdyby sie nie zetkn
ey
z „Ksi 
ega Zótego Cesarza”. Od sowa do sowa umówiliśmy si ez  e Czcigodny Starzec
b
edzie nas od czasu do czasu odwiedza i recytowa „Ksi
eg
e” z pami
eci (nauczy si
e jej
ju
z, kiedy jako mody pacholak zmuszony by sp
edzić ponad dwa lata w mand
zurskiej
ziemiance). No i suchaj, beznadziejo ty moja. Starzec spotkany nad rzeka dotrzyma
sowa. Co czwartek czy nawet co piatek
 stawa na progu biblioteki, a czujna gromadka
(wcia
z wi
eksza) prowadzia go ku Mnie ju
z od bramy. Starzec przemawia odchylajac

gowe do tyu i przymykajac  oczy, a my suchaliśmy jego jak zaczadzeni. Któregoś
dnia wtargnea do nas świetliczanka. — A to kto? — warkn 
ea bezczelnie. — To Zóty

Cesarz — powiedziay nasze dzieci z uszanowaniem. — Tak, to Zóty Cesarz — po-
twierdziam caa prawd
e. Wiesz, co mogliśmy wtedy zrobić? Mogliśmy ja nawet zde-

— 10 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

materializować, bowiem te waśnie metody opanowaliśmy studiujac


 wolumin piaty.

Nie uczyniliśmy tego jednak. Świetliczanka powachaa
 tylko to, co mam w szklance,
wyleciaa na korytarz, a na drugi dzień (jeśli jesteś askawa pami
etać) rozpocz
ea pie-
ko z pieka rodem. A to, z
 e wócz
egów do szkoy sprowadzam, a to, z
 e zboczeńców,
a to, z
 e sama pij
e, a to, z
 e dzieci rozpijam. Fakty sa takie, z
 e istotnie w w.w. szklance
herbaty znajdowaa si
e domieszka koniaku. Ale nie jestem przecie
z idiotka, nie b
ed
e
koniakiem dzieci cz
estować! Niektóre po maym piwie chodza po ścianach. Koniaczek
trzymaam za „Krzy zakami” t y l k o i w y  a c z n i e na u 
zytek Zótego Cesarza.
Czowiek ten przybywa do nas zdro
zony duga droga.
 By to ponadto czowiek cier-
piacy
 na niezwyke tajemnicza chorob
e: nie móg wsiadać do z
 adnych pojazdów. Au-
tobus, tramwaj, nawet lektyka, wszystko to byo dla niego zabójcze. Móg si
etylkoi
w y  a c z n i e poruszać piechota,
 Czy rozumiesz, n
edzo z
 yciowa, z
 e brna
 do nas przez
pluchy i ślizgawice, przemierza kilometry nudy warszawskiej, pustynny odcinek mi
e-
dzy Nowotki a Marchlewskiego, tramwajowe p etliska i slumsy pawilonów, wszystko
po to, z 
 eby nam, waśnie nam, powierzać tajemnice Zótego Cesarza! To chyba jest
jasne, z
 e musia si
e wzmocnić. Nie? Nie??

O, nie. Nie dostaniecie ode mnie z


 adnych zaświadczeń w tej sprawie, boście nas
zranili, i to g
eboko. To jest zamkni
ety okres mojego z
 ycia, nie wracajmy do tego.

Och, Cesarzu, Zóty Cesarzu, gdzie
z sa nasze soneczniki?

Dzwoniam do Zakadów. Bez zaświadczenia z b. m. p. – posada nieaktualna. Sa


instytucje,gdzie nie wymagaja referencji. Adres Biura Pośrednictwa Pracy: Ul. Marco
Polo 5/7/9. By Andrzej. Chcia mówić z toba,
 nie ze mna.


By Andrzej? Niee? By Andrzej! Za chwil


e serce mi p
eknie.

l) Sa dwa ciekawe ogoszenia: „Do pieczarkarni – kobiet


e” i „Zatrudni
e kobiety w
ogrodnictwie”.

2) Bilety!!

Śliczna moja.

Tak mnie coś boli. Strasznie Mnie boli, cay dekolt. Gdybym umara, rozdaj moje
brylanty biednym. Och, natrzyj Mi nó
zki, jak przyjedziesz, takie mam zimne nó
zki, na-
trzyj Mi je kamfora,
 poó
z Mnie na rozmarynie. Wypiam dziś strasznie du
zo rosoów
z Ufoludkami.

Miaaś zapaść. By lekarz. Zaleca ci kontakt z przyroda.




— 11 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

O mamo! Mam omamy. Spotkaam Andrzej na ulicy. . . apy w kieszeniach.

A.: — Roboty podobno szukasz. Ja: — Czy my si


e znamy?

— Mówia mi Krystyna, z
 e szukasz roboty.

— Czy my si
e nie znamy z ó
zka?

. . . apy w kieszeniach. — Jest robota, chodź.

— Andrzej, przytul, mnie mocno.

— Chodź, śpiesz
e si
e.

Poszliśmy Krakowskim Przedmieściem. Chlapa, czarny śnieg, nogi do kostek w


bocie. apy w kieszeni.

— Kiedyś w nocy mówieś coś o studni. Ściskaeś Mnie z caej siy i przez sen
ujaeś
 Mnie w taki koszyczek. . . Raczej objaeś.
 . . ujaeś.
 ..

— Chodź ju
z.

Starówka, na Starówce paska kamienica, wejście jak do klasztoru, podwórze ja-


kieś, podobne do dekoracji. . . I znów – jakby klasztor. Mniszka telefony przyjmuje.
Habit czarny, telefon czarny, wsz
edzie czarno i ptasio. Andrzej przywita si
e z mniszka
jak z kole
zanka.
 Drzwi pchna
 jakieś niby zamkni
ete, ale póotwarte, a z drzwi zaraz
ktoś usu
zny andrzejopodobny wyskoczy; coś mu Andrzej szepna
 i obaj Mnie w tunel
niewyraźny pchn
eli. . . Tunel czy nie tunel? Jakby pokój czy korytarz, paczki, zapach
piwnicy, paczki, napisy na paczkach zagraniczne, k
eby sznurka, coś jakby statek czy
magazyn. A ten Usu
zny Grzeczny do komórki jakiejś Mnie popycha, tam świateka,
uśmiechy i rozmówka jak na koktajlu, tu pani Hania, tu pani Ania, tu pani doktor, a tu
waśnie jest El
zbieta. Paczki dla rodzin, paczki dla wi
eźniów, tu sznurek, tu lekarstwo,
tu pani doktór. . .

— A Andrzej gdzie? Gdzie Andrzej??

— Jaki Andrzej? Pani Hania nic nie wie, pani Ania nic nie wie, pani doktor odzywa
si
e cicho jak na lotnisku.

— Podobno chcesz z nami pracować?

A ja: — Gdzie jest Andrzej, do cholery?

Mody Usu
zny uśmiecha si
e wrednie, choć niby anielsko. Robi min
e pt. „Znam
z
 ycie”. Wszystkie Anie i Hanie przygladaj
 a Mi si
e anielsko, lekarka przyglada
 Mi si
e
anielsko, paczki, sznurki, neski i witaminy przygladaj
 a mi si
e anielsko. A to pindy
gupie — przelatuje Mi przez gow
e — zazdrosne pindy, schoway go przede Mna,

siedzi ukryty w tunelu, apy w kieszeni i wilczym swoim uśmieszkiem do nich si
e
szczerzy. Tymczasem Usu
zny Grzeczny szepce coś jakiejś starszej na ucho: „Aha,
aha — odszeptuje ta madrala.
 Wszystko rozumiem. . . rozumiem”. Dociera jeszcze do
Mnie sówko „opiekować si
e”, czy te
z „zaopiekować si
e. . . ”

. . . Podrzuci Mnie, rozumiesz? Podrzuci Mnie jak w średniowieczu! Do kruchty, i


w nogi

Nawet im sowa nie powiedziaam. Pop


edziam przez te korytarze czarne, mi
edzy
pudami kanciastymi, tylko syszaam, z
 e Mnie wścieka jakaś, oszalaa blaszanka goni,
puszka wielka z kompotem, ale huczaca
 jak rozklekotana drezyna. Jakiś inny usu
zny,
przebrany za powstańca anno 44 otworzy Mi drzwi. — Ty jesteś El
zbieta? Andrzej
poszed na wykad, bardzo si
e spieszy. . .

. . . Och, ty. . . Och, ty!!. . .

amiac
 nogi uciekam z kruchty. Przy wyjściu unurzana w kau
zy le
zaa jego
zmi
eta brazowa
 r
ekawiczka. Wygladaa
 jakby pia wod
e. Podniosam i zacz
eam gryźć
te wstr
etne wzgardliwe palce, a
z skr
ecay si
e z bólu. Jutro, kiedy si
e mój pan obu-
dzi przy panience przyprowadzonej z wykadu; jutro, kiedy si
e panienka przy koledze
obudzi, to a
z piśnie zdziwiona:

— „No wiesz, tyś chyba caa noc paznokcie obgryza!. . . ”

Krew wbrew. Och, wy, och, ty, och i ty, Kristesso, jak ja was wszystkich nienawi-

— 12 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

dz
e! Za to, z
 e nie umiecie kochać, z
e z
 yjecie jak stad
 dotad,
 z  e kamiecie tak potwornie.
Och, ty apo w kieszeni. . .

Elu.

l) Wyci 
eam ci ciekawe ogoszenie z „Zycia Warszawy” dotyczace
 pracy.

2) Pami
etaj o biletach na kolej.

3) Andrzej ma swoje problemy.

l) Ciekawe ogoszenie jest nieciekawe. Nie lubi


e kurczat,
 ferm, szklarni itp., poza
tym nie wiem, czy wiesz, z
 e z ka
zdego kurczatka
 wyrasta kiedyś kura, a tego nie cierpi
e
najbardziej na świecie. 2) Pami
etam. 3) Problemy ekstremy.

By akwizytor z ubezp., zostawi telefon. Podobno chciaaś si


e ubezpieczyć na z
 y-
cie.

Na z
 ycie jak w Madrycie.

Suchaj, mamusia wcale nie bya taka za. Jak byam maa, mama pojechaa ze
Mna do Makowa i codziennie chodziyśmy na sanki. Któregoś dnia wpadyśmy do
takiego strumyka. Mama napia si
e wódki z malinami i nic jej nic byo, ale Mnie byo.
Kaszlaam caa noc i mamusia nic nie moga na to poradzić. Nie zmru
zya oka, tylko
bez końca palia świato i podawaa Mi najpierw syrop z
 óty, potem syrop biay, po-
tem syrop sosnowy, potem wod
e z cukrem, potem gorace
 mleko, a potem nic Mi nie
podawaa, tylko przysza do Mnie do ó
zka i koysaa Mnie luli luli. A kiedy dalej nic
nie pomagao, to ustawia poduszki w taka piramid
e i mówia, z
 e najlepiej jest, kiedy
dziecko ma wysoko. I mówia, z
 e jestem śliczna, bo mam rozpalone policzki i świecace

oczy, i jestem goraca
 jak buka prosto z pieca. Bardzo Mi si
e to wszystko podobao,
by to wielki koncert mamusi. Śpiewaa mi, z
 e na caych jeziorach coś tam, i z
 e visy
na tygrysy, i katuj tratuj.

A na drugi dzień ju


z siedziayśmy w saniach, a na trzeci w samolocie, a na czwarty
dzień mamusia opowiadaa przy bryd
zu, z
 e mieć dzieci to jest cudowna sprawa, ale nie
teraz, tylko w dawnych czasach, kiedy si
e miao su
zb
e i tak dalej.

Wszyscy mamusi bardzo wspóczuli, z


 e nie miaa su
zby i bya delikatnego zdrowia, i
marnowaa si
e,co byo oczywiste, i sp
etany miaa cay swój dowcip i talent, i w ogóle
mieszkayśmy w maleńkim katku
 przerobionym ze sklepu i na noc zamykao si
e drzwi
na kódk
e, i na górze mieszka Jeden emeryt, co kiedyś pracowa w cyrku, i nie móg si
e
odzwyczaić i po nocach tresowa sześć piesków, które strasznie nam tupay po sucie,
a w podwórzu mieszka drugi emeryt z cyrku i te
z nie móg si
e odzwyczaić i trzyma
z
 ywa niedźwiedzic
e w popsutej ci
ez arówce, ale któregoś dnia ktoś na niego doniós,
bo trzymanie niedźwiedzi byo wówczas niedozwolone, i przyjechali z Urz
edu, i za-
brali caość, a emeryt nie móg si
e przyzwyczaić i zaraz umar; a mamusi wszyscy
wspóczuli, z
 e ma takie trudne warunki i pomogli jej wyrobić papiery, z
 e te warunki
ma doprawdy bardzo trudne i z najwy
zszym poświ
eceniem mamusia umieścia nas
obie w domu dziecka (bo wtedy ty ju
z byaś na świecie) i odtad
 nigdy nie brakowao

— 13 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

nam brazowych
 grubych rajstop ani nowych piosenek. Maszerowayśmy po alejkach
wielkiego parku śpiewajac
 „Dzieci z RTPD” i „Nie papie
z nam Wybrze
ze da”, i jedna
pani, literatka, powiedziaa, z
 e powinnam pójść do szkoy teatralnej, a nasz kierownik
powiedzia, z
 e mam wsz
edzie loczki i z
 e mog
e pójść do niego do mieszkania, a nie
koniecznie mieszkać na ogólnej sali. U niego w mieszkaniu by taki pralniany zapach
jak z balii oraz wielka baba, jak te co w rosyjskim sklepie siedza na imbrykach, a
kierownik pokaza Mi ksia
zk
e na temat, jak to robia motylki i mia taki pomys, z
 eby
mnie zer
znać
 przez pończoch
e, ale Mnie udao si
e zwiać przez taka dziur
e w parkanie,
przespać si
e w jamie na terenie Zamku Ksia
zat
 Mazowieckich w Czersku, a nast
epnie
wyladować
 w nast
epnym domu dziecka. W ogóle miaam sporo szcz
eścia w z
 yciu.

Wiesz, nigdy nie kochaam Andrzeja mniej. Zawsze tak. Kiedyś byo lato. By ten
strajk autobusów na Rondzie. Stan
eam koo niego jak przyklejona. Jakaś kobieta wy-
sza z kuchni hotelu „Forum” i zacz
ea roznosić zup
e dla szoferów. Do ludzi waściwie
nie podchodzia, ale do nas podesza, nalaa peen talerz po wr
eby i powiedziaa: „Jedz-
cie, jedzcie, widać, z
 eście dawno nie jedli”.

Potem kochaliśmy si


e u Andrzeja w tym du
zym mieszkaniu w Alejach, w pokoju pe-
nym ksia
zek, jakby to bya jakaś czytelnia. Ach, te ksia
zki. Ledwie usn
eam, zacz
ey
na Mnie nacierać jak armia butów. Nie ksia
zki, a buciory, sfatygowane, spracowane
buciory o agresywnych dziobach. Zdziwione jak Kaczory Donaldy! Marksy, Engelsy
i mode Hegle, Sokraty i Platony z lekcewa
zacym
 uśmiechem czaiy si
e do marszu i
gapiy si
e gdzieś dalej, mimo Mnie. Niektóre kr
eciy na Mnie nosem. Paniczyk. Dla-
czego on nigdy Mnie od niczego nie wola, dlaczego Mnie nigdy nie wybra, dlaczego
nie cisna
 tego wszystkiego za okno, dlaczego szedby za swoimi ksia
zkami jak pa-
sterz za stadem. A Ja?. . . A Mnie? Wcześnie zrobio si
e widno. Podniosam si
e na
okciu, jak nad ksia
zka,
 i czytaam sobie t
e twarz powobroda,
 z lekkim niebieskim
cieniem pod oczami. Byo cichusieńko. Pora na ptaka. Ale nie jeszcze. Aleje spay.
Nagle A.M. otworzy oczy, gwatownie i przytomnie jak na pobudk
e, i powiedzia:
„Ojciec kaszle”. Byo cichusieńko jak przedtem. Cay si
e zwar w nasuchiwaniu. Po
dobrej chwili usyszaam z daleka coś jakby szelest, chrobot chrustu, szczekni
ecie my-
szy. „Ojciec kaszle” — powtórzy tak, jak si
e mówi dzień dobry, zerwa si
e zwinnie
i uciek, unoszac
 ze soba srebrna y
zk
e, taka jak dzieci dostaja do chrztu. Skurczy-
am si
e, ksia
zki zatupotay wrednie, wszystko przyczaio sie przeciwko Mnie. Chrobot
w dalekim pokoju odezwa si 
e jeszcze raz i drugi, a potem nic. Cisza. Zadnego luli
luli, z
 adnych wyst
epów. Spokój i pi
ekno oceanu. Andrzej wróci do ó
zka i po chwili
obaj spali spokojnie. Och, jak Ja was wszystkich nienawidz
e. Jak Ja nienawidz
e tych
waszych numerów. Ja ci radz
e, lepiej si
e ubezpiecz na z
 ycie w Madrycie!

Dzwoni pan P.D. Telefon; „10-41-16 do 19”. Po godzinie 17.00.

Wiesz, za z
 adne skarby nie chciaabym być motorniczym ani motornicza.
 Przecie
z
to fatalne: nic móc ani na chwil
e skr
ecić. Choćby may skok w bok ju
z zadowala pro-
stego czowieka. Weź na przykad taka sytuacj
e: jad
e gdzieś powiedzmy z Ochoty w
stron
e mostu, mijam „Metropol”, no i miaabym ch
eć zanurzyć si
e w Krucza.
 Mylisz
si
e, je
zeli uwa
zasz, z
 e na Kruczej nic nie ma. To kiedyś tak byo. Kamienne biurowce,
kamienna pustynia i tak dalej. Byo, min
eo. Nie zasklepiaj si
e po swojemu, ju
z pra-
wie na rogu jest sklep z hawańskimi cygarami, których chwilowo nie ma, tylko sa
enerdowskie budziki. Bardzo zabawne. Po drugiej stronie: urzadzenia
 do polowań, ob-
ro
ze dla maych psów, granaty i armaty oraz kulomioty. Mo
zesz tam sobie kupić cae
poro
ze. Z poro
zem posuwasz si
e naprzód i na samym rogu masz urzad
 paszportowy.
Wynurzaja si
e stamtad
 szykowne 11 dupeczki w plastikowych botkach. Te ju
z wiedza,


— 14 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

z
 e jada.
 Udaja Amerykanki. Pala na ulicy. Bardzo przyjemne miejsce, je
zeli chodzi o
fajki. W momentach kompletnej bryndzy przesiaduj
e tam godzinami. „Bardzo prze-
praszam, czy mogaby Mnie pani pocz
estować papierosem? Brata mam umierajacego

w Kanadzie, powinnam być pojutrze w Montrealu” i tak dalej. . . Cz
estuja,
 pocieszaja
oczywiście, a pala nieziemskie rzeczy. Jeden pó-Holender z roztargnienia skr
eci mi
skr
eta na kilometr. Holendrowaliśmy do szóstej rano. Nie o to jednak chodzi, naprawd
e
przyjemne miejsce to jest barek na dole w „Grandzie”, gdzie podaja zimne piwo w
cienkim szkle przy cicho szemrzacym
 telewizorku, wśród miych pind i bezszelest-
nych wind. Oczywiście twojej motorniczej mo
ze to nie interesować, poniewa
z kosz-
tuje bajońskie sumy, ale tak nie mów. Motornicza motorniczej nierówna. W ka
zdym
razie: posada odpada. W poszukiwaniu ciekawej pracy wa
esam si
e tedy po mieście.
W nowe z 
 ycie z nowym „Zyciem”. Mam tylko t
e sabość, z
 e nie cierpi
e czytać gazet o
szóstej rano przy chrupiacych
 bueczkach. Lubi
e przerzucać sobie stronice magazynów
wieczorkiem, kiedy pracujaca
 masa kapie
 ju
z dzieci w zlewach albo kolebie si
e przy
dziesiatym
 piwie. A propos: ludu mój, badź
 askawa wyprasować Mi bluzk
e, bo przy
tamtym podejściu wpada Mi pod szaf
e. A wi 
ec w „Zyciu Warszawy” – intrygujacy

anons: „Kulturalna pani do dziecka potrzebna od czasu do czasu”. Cudne. Zwaszcza
od czasu do czasu. Jad
e. Domek na przedmieściu w Pi
eknych Dzielnicach. Raczej wila
(nie popraw Mi na „willa”). A mo
ze raczej bunkier: chyba przez Szkota budowany, bo
wsz
edzie kratki: Na oknach, na drzwiach, na dachu i. tak dalej. We wrotach wdowiec
w sandaach na ciepych skarpetach. Jak ja to lubi
e. Rozmowa: „Wi
ec tak a tak, jestem
wdowcem, a tak
ze udziaowcem, dom jest ubezpieczony, a tak
ze zabezpieczony, ale
jednak, jednak sa ró
zni ludzie, kr
eca si
e, moga i psa otruć, i zamek wysadzić cicho-
bie
znym dynamitem, poza tym dziecko dostaje kompleksów, kiedy si
e samo tucze
po dwunastu pokojach”. Wchodzi dziecko, na oko dziesi
ecioletnie, nad
ete, warkocze
dugie do pasa. „To chopiec czy dziewczynka?” — zapuszczam sond
e grzecznie. Nic.
Nieruchome czoo, morze martwe. „No wi
ec tak i tak, ja czasem wyje
zd
zam w inte-
resach na czas nieokreślony, bywa, z
 e i w nocy mnie nie ma, gosposia wychodzi, a
dziecko j nie rozwija si
e umysowo, wprost przeciwnie, dochodzi do tego podwórko i
nieodpowiednie towarzystwo”. . .

— Kiedy miaabym zaczać


 prac
e?

— A choćby od zaraz, poniewa


z wychodz
e na dwie do trzech godzin, czekam tylko
na kierowc
e z warsztatu. Mo
ze tymczasem pani obejrzy moja kolekcj
e.

— To mo
ze Mi dziecko kolekcj
e poka
ze, to si
e zaznajomimy — wtracam
 przecho-
dzac
 na francuski.

— O nie! — wrzeszczy dziecko. — O, nie, mam tego dosyć! — Woa psa wielkiego
jak krowa, wskakuja jedno na drugie i zaczynaja si
e uje
zd
zać. Ja ogladam
 kolekcj
e: tu
to, tu tamto, tam Matejko, ale jeszcze niepewny, jutro przychodzi hrabina do eksper-
tyzy. Ramy zote, ale nie tylko. „Ramy sa,
 prosz
e pani, strasznie wa
zne. Nie chodzi o
snobizm ani o lokat
e kapitau, tylko o kultur
e. A najwa
zniejsze, z
 eby si
e dziecko kultu-
ralnie rozwijao. Bo je
zeli my nie przeka
zemy dzieciom tej kultury, to kto im przeka
ze.
Szkoa na pewno nie, w szkole wszystkie ubikacje sa zatkane i dzieci si
e brzydza.
 O,
przyjecha kierowca z warsztatu, to ja ju
z pania przeprosz
e. Pani pozwoli, z
 e zamkn
e
salon na klucz, bo strze
zonego pan Bóg strze
ze, poza tym chodzi o to, z
 eby pies na
dywan nie zrobi, bo to pers”.

— Pies — Pers?

— Dywan — pers.

Aha. Poszed wdowiec. Pojecha. Siadyśmy z dzieckiem na chodniku w poko-


iku. Oj, nudno. Pies przy nas, śmieszny, nawet aciaty za uchem, zegar z kukuka,

dziecko zadowolone, z
 e stary wyszed, ale nudno. Wpó do piatej.
 Patrzenie po poko-
iku, dziecko loteryjk
e wyciaga,
 ale dopiero pi
eć po wpó do piatej.
 Oj, bardzo nudno.
I nerwy zaczynaja si
e trzepać. „Dziecko — mówi
e — gdzie tu mo
ze być azienka?”
— To ju
z ci Belfegor poka
ze. — Rzeczywiście, wsta pies, azienk
e pokaza. Podoga
z ró
zowego marmuru, sut czarny jak po po
zarze. Pies czujny niesamowicie. Odpra-
wiam psa drania i odnalazam drog
e do kuchni. Pod ściana lodówka jak szafa. W
lodówce – raj. I campari, i brandy jakieś himalajskie podejrzane, przede wszystkim
whisky, jeszcze ciepa. Musia pić na podwieczorek, bo i oczki czerwone, ni to za-

— 15 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

spane, ni to maślane, i trep na skarpet


e ledwo naciagni
 ety. No nic. W tym momencie
wdzi
eczność Mnie ogarn
ea, a nawet rozczulenie. Oj, Trepie, Trepie, sam nie wiesz,
jaki dobry uczynek Mi uczynieś. Mo ze ty jesteś w ogóle zacny Trep od dobrych
uczynków? Biedny ty przecie 
z jesteś w sumie. Zona ci umara albo nie umara, a ta
kolekcja kto wie czy nie faszywa. Mo
ze i dziecko nie twoje. O, waśnie. Przypomnia-
am sobie o dziecku. Rozo
zyyśmy sobie loteryjk
e na pododze i nawet fajno nam si
e
grao. Ona na przykad ma numer 75 i Ja mam 75. Ale ja woam pierwsza „Mam” i
ju
z ona przegrywa. Albo odwrotnie. Ja mam 25 i ona ma 25, i ja woam „Mam, mam”.
Szkoda z
 e pies nie móg z nami zagrać, bo szalenie inteligentny. A i dziecko mie.
„Jak masz na imi
e”? „Marysia”. No i bardzo dobrze. Nagle strasznie Mnie koln
eo.
„Andrzej, wrzasn
eo we Mnie — Andrzej, jak ty śmiesz Mi to wszystko odbierać?
Patrz, jak tu cudnie: dziecko, pies, kominek, dlaczego ty, sukinkocie, od tego si
e wy-
kr
ecasz, no nie widzisz, jak jest cudnie? A bombki, a choinka, a świ
ety Mikoaj, do
dziecka gdy przyjdzie, a pies gdy si
e w wigili
e odezwie? A ty gdzie wtedy b
edziesz,
w ó
zku u dysydentki”?? Tak si
e strasznie zdenerwowaam, z
 e znów znana droga uda-
am si
e do lodówki. Ledwo do stajenki wróciam, ju
z Trep w drzwiach stana.
 Ale
z
tu mile czas u państwa upywa. . . — odezwaam si
e grzecznie. Ale Trep w marnym
humorze do domu wróci. ,.Szwajcar — mruczy, i to si
e spóźnić potra”. „Widocznie
nie na szwajcarskich cz
eściach. Szwajcar, a nie na cz
eściach. Trzeba sprawdzić, czy
ma prawidowe dziurki w serze”. Trep wścieky ta wściekościa lekka,
 przyduszona,

przyklejona do tej kultury z bawialnego. Prosz
e pania to, prosz
e pania tamto — ustami
mamrocze, a sandaem po loteryjce jeździ. Dziecko wcia
z zadowolone. A to cholera
mu w bok, z  e zadowolone! Jeszcze gorzej, z
 e zadowolone, kiedy czowiek na Szwaj-

cara wścieky! Przed wojna to by szwajcar do otwierania drzwi, a teraz byle Zydek
to jest paszportowo Szwajcar. — Zawa, prosz
e pana, to jest tumiona wściekość. . .
Nic nie dociera, ju
z Trep du
zej nie mo
ze, ju
z Trep trepa przed si
e wysuwa i bach
bach brudnym dziobem w loteryjk
e nasza.
 Dziecko w ryk, pies w skok, pasza kultura
z dymem po
zarów. No nic, nic, w sieni si
e Trep opami
eta, a to, a to, wra
zenie na
ogó dobre, niech pani źle o mnie nie myśli, bo ja o pani sobie przyjemnie myśl
e, w
ogóle chodzi o kultur
e i kulturalne. . . eee. . . beee. Kiedym kalosze twoje wkadaa, to
tak Mnie obcia,
 az Mi si
e lewy na prawy nasadzi. No i do widzenia, do widzenia,
stelefonujemy si
e, b
edziemy wpadać i telefonować, a potem taka prośba ewentualnie
do pani z
 eby pani z dzieckiem na zimowe ferie si
e do Zakopanego udaa. — Z mia
ch
ecia,
 rzecz jasna, z
 e z mia ch
ecia — znów przeskoczyam na francuski. Wtedy Trep
si
egna
 do tej kieszonki na drobne i wyda Mi pi
eć tysi
ecy w jednym banknocie, w
kolorze pó seledynowym: cacko. Osiagni
 ecie sztuki drukarskiej. Sama pani rozumie:
pieniadze
 na bilet, wsiaść
 do pociagu
 lada jakiego i tak dalej. Helloouu —

Twoja Daisy

1) Opowiadaaś Mi to dwa tygodnie temu. Gdzie sa te pieniadze?


 Przedsprzeda
z w
„Orbisie” jest czynna na 90 dni naprzód. Idź do oddziau na Brackiej albo na placu
Konstytucji.

2) Dzwoni pan P.D. dwa razy.

Kochana Mario Konopko.

To co, z
 e ci opowiadaam t
e histori
e ju
z dwa razy. Co z tego? Mo
ze wracam do niej,
abyś ja sobie utrwalia? A mo
ze uprawiam eksperyment literacki wariacki? A ewen-
tualny mora, to co? Pies? Pers? Z pieni
edzmi sytuacja jest niejasna. Mo
ze odpyn
ey
do ciepych krajów? A mo
ze znajduje si
e w moim portfelu z ciel
ecej skóry? Kto wic,
who knows. Jestem tragik, ale magik. Bagam ci
e nie wpuszczaj tych z tygrysami, a
wszystko si
e mi
edzy nami uo
zy. Po powrocie z odzi zajm
e si
e twoimi sprawami.

— 16 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Szczerze oddany

D
zems D
zojs

E!

By ślusarz, z którym chodziaś na kurs. Przyniós twoja metryk


e, mówi, z
 e jesteś
mu winna 1400 z, przyjdzie w piatek.


Droga Psinko.

Nie ślusarz to, ale chemik. Powiedz mu, z


 e szmal wyparowa, to sa w przyrodzie
znane zjawiska. Poza tym pami
etam jak dziś, z
 e byy akurat moje urodziny. Któ
z wy-
mawia kobiecie wydatki zwiazane
 z tak wesoa uroczystościa?
 Cesarz chiński z dy-
nastii Jung dosta na swoje sto drugie urodziny zota lektyk
e zaprz
ez ona w gadajace

wielbady,
 smoka o siedmiu gowach i tort malinowy wielkości Wocawka.

A czy znasz list


e podarków, które otrzyma Józef Wissarionowicz Stalin, kiedy
ukończy sześćdziesiat
 lat? Cytuj
e w porzadku
 alfabetycznym angora perska wysa-
dzana diamentami wykonana przez robotników tulskich, balon o wadze dwustu tysi
ecy
kilogramów wykonany w caości z jednego kawaka drewna, ciupaga szmaragdowa
su
zaca
 do jedzenia kawioru w warunkach górskich, dywanik pod ó
zko o wymiarach
czterdziestu hektarów utkany przez robotnice republik nadbatyckich, wazonik szklany
poaczony
 z lusterkiem, gwarantowany motocykl z krysztau, Halina z Brześcia, ikona
inkrustowana przez gruzińskie bliźniaczki z naszej paczki, jońskie morze, korona za-
pinana z tyu na suwak mechaniczny, lapsus z lapis lazuli, ab
edź woski na sześciu
apach cakowicie wykonany przez osiedleńców mand
zurskich, mapa świata wielkości
szpilki od kapelusza, nabuchodonozor z
 ywy nadziewany treami, ornat Karola Dru-
giego wykonany w caości przez wdzi
ecznych robotników, peruka z kruka, ryś nakr
e-
cany na gumce, sowa – ssak, tundra plastikowa naturalnej wielkości, uryna platynowy,
waciak ze zotogowiu cakowicie wykonany przez osadników rumuńskich, kserograf
Fryderyka Drugiego, yeti w czapce, cakowicie wypchany przez kochoźników okr
egu
tumskiego, zadora duncan, zdetronizowana, pozbawiona „i” oraz kropki nad „i”, z
 ywa
z
 aba, źrebi
e o dwóch gowach.

Czing – czang!

Twoja E

1) Pieniadze
 pana P.D.!

2) Bilety do Zakopanego.

PS Je
zeli nie masz ju
z tych pi
eciu tysi
ecy, musisz si
e postarać o zapomog
e. Zapytaj w
b. miejscu pracy. Przedu
z (koniecznie) ksia
zeczk
e zdrowia.

Krystyna

Droga Piczko Zasadniczko.

Mia z ciebie dziewczyna, ale wachlarz tematów, to trzeba przyznać, masz dość
waski.
 Miń bruzd
e, skocz w horyzont. Otó
z tak. Jad
e do odzi. Caa módź rusza pod
ódź. Jad
e do odzi, ale wysiadam w Andrzejowie. Tak mi poleci jeden pan, który Mi
e
zaprosi. Wysiadam zatem. Na dworcu oczekuje mnie bryczka zasadniczka, zaprz
ez ona
w dwa konie. Jeden biay, drugi brazowy,
 jak twoje koty sieroty. Z pierwszej klasy
wysiada pan. Nie ten, który Mnie zaprosi. O, zupenie nie ten. Pan. Panisko. Popielata
anela, koc, was,
 nos, neseser. Och, jak ja lubi
e takie stare pieniadze.
 Niestety, pan

— 17 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

wysiada w swoim majatku,


 Ja jad
e do swojego. Szarówka, szare ptaszki. Drzewka.
Za zakr
etem – wybuch dźwi
eków, huk jak z dyskoteki. Maniana maniana od samego
rana. Oto i dom. Dwa domy. Oto gara
z. Dwa gara
ze. Drzwi na wysoki poysk. Jedne
zamkni
ete, na nich napis „Wójcik service”. Drugie otwarte, z nich huk. Przed nimi opel
koloru wściekej saaty. Z opla: wesoe towarzystwo. Dwie panienki, jedna wiochna,
druga z teatrologii, dwóch panów, jeden ysy, stypendysta zagraniczny, drugi re
zyser,
kiedyś znany, twarz wymyta ry
zowa szczotka,
 znam z fotograi. Wtaczamy si
e: jest
gospodarz, Zdziś, m
ez czyzna jak wie
za, oko zielone, przepaściste, w ruchach końska
raczość.
 Jest i ten pan, co Mnie zaprosi. Szepcze; „O, ten Zdziś. . . O, Zdziś to ma. . .
Zdziś, to zna. . . O, Zdzisiem być”. . . Gr
eplarnia? Zdzisia.

Service? Zdzisia.

Jedenaście klaczy wrzacych?




Te
z Zdzisia.

Zaczynamy gr
eplować. Trzy gatunki whisky, sześć gatunków koniaków, z
 yto i
wszystko poniewiera si
e po szklanych stolikach. Trawa dla amatorów. Z kuchni za-
paszki. Z gara
zu: warkot maszyn. Zdziś plasa
 samotnie pośrodku pokoju. Ja powolutku
rozbieram si
e z tym panem, co Mnie zaprosi.

Wchodzi robotnik, dwa metry i siedem centymetrów wzrostu i pyta z pokonem: „Zro-
bilim pi
ećdziesiat,
 tuc dalej”? „Tuczcie, tuczcie” — odpowiada askawie Zdziś. Za-
czynaja si
e plasy,
 potem dasy,
 potem kaczki w malinach. ysy, mody, chudy, zaczyna
falować nozdrzami. Nastrosza si
e jak cietrzew. „B
edzie happening”! „Co”? „Pstro”!
Dwukóka nadje
zd
za jeszcze troch
e ludzi. Mode rzemioso, a z nimi pani z telewizji.
Zmarnowana jakaś. Wyciaga
 aparat i chustk
e do nosa. Gdzie jej tam do tych dawnych
pań z telewizji. Te modsze wróciy na Ślask,
 tam maja przynajmniej domek po rodzi-
cach, a te starsze – co? Mieszkanko nad Dolinka i drugi ma
z, jeszcze nie rozwiedziony
z ta pierwsza pania z radia. Ta moja nie mówi ju
z „rma” i „urokliwy”, tylko „ciepe” i
„jakieś takie ciepe”, i „ciepeko”, i „kontrowersyjny”. B
edzie happening? B
edzie. Oj,
ale czy nie jakiś kontrowersyjny? Oj, mo
ze i tak. Ju
z si
e stypendysta ysy rozebra do
rosou. Od razu widać, z
 e zagraniczny. Kolczyki, broszki, gatki, sztruksy, wszystko w
pierwszym gatunku. Tylko jeden klips w lewym uchu zostawi. O cisz
e gestem rytual-
nym prosi. Nast
epnie o strzykawk
e! Strzykawk
e ona (brr) w z
 y
e – sam sobie wbija i
krew krwista przeźroczysta sam z siebie toczy. Pan domu, pi
ekny Zdziś, przybli
za si
e
nieustraszony.

Podacza
 do stypendysty rurk
e. Stypendysta, diabolicznie skupiony, przez rurk
e jak
przez ody
zk
e wlewa swa krew do kieliszków. Jeden, drugi, trzeci, o matko, wojna
b
edzie. Zaczem panna cudna po teatrologii przybli
za si
e ku kieliszkom i do ka
zdego
precyzyjnie, wkada po jednej biaej ró
zy. „To dla pań, tylko dla pań” — szepce ten
mój, obeznany. Stypendysta koysze si
e nagi i wiotki jak brzoza, jak brzoza wiatrem
oszoomiony. „Dziewczyny, teraz dziewczyny” — szepce spod stou re
zyser, niegdyś
znany. Ju
z wi
ec ta z teatrologii rozbiera si
e jak fryga i druga,
 wiochn
e, pogania. Ju
z i
wiochna goa, ydki spierzchni
ete, oko martwe jak u kury, ale uparte. Wszystko jedno,
i tak jej taniej wypadnie ni
z hotel. Ka
zdy start jest trudny.

Dziewczyny na czworakach powolna rundk


e koo stypendysty czynia,
 potem stop, po-
tem muzyka, zaczadzona bossa nova, dziewczyny groźnie czaja si
e dookoa ysego,
leniwie przesuwaja donie po jej udach, wspinaja si
e. A re
zyser spod stou: „Teraz! a-
godnie koyszecie jego genitaliami. Nie szczypać. agodnie. . . On tego nie lubi”. Mgli
mnie. Pani z telewizji odkada aparat, apie si
e za chustk
e: „Oj kontrowersyjnie”. . . Nie
nie szkodzi, najlepiej si
e napić. Pijemy. Kto mo
ze, wczoguje si
e pod stó do re
zysera.
W rytm zaczadzonej bossa novy k
ebi si
e pod stoem k
ebowisko. W pewnej chwili stó
unosi si
e w gór
e i w
edruje po salonie jak wielonogi, wielor
eki ślimak. Wtem trzask,
blask, Cud-Amazonka wielkiej pi
ekności pośrodku pokoju staje, srebrne byski od niej
bija jak tysiac
 sztucznych ogni. „Kto ona? Ach, tak, to ona, kochanica Zdzisia, gwiazda
gwiazd”. Ju
z blask jak bat, my wszyscy na pask, a Zdziś w skok, ju
z w ocerkach sa-
lutuje. „Jesteś, królowo, jesteś” — bekoce, a ona barytonem fenomenalnie seksualnym
odpowiada: „Jam nie królowa. Jam tylko dwunasta klacz z twojej stajni”. „O, ssss”. . .
skowyczy stypendysta, wszyscy skowyczymy. Zdziś w dzwony bić ka
ze, gr
eplowania
zaprzestać i do sypialni królewskiej klacz t
e niebywaa ciagnie.
 Niestety, „ha ha”, rzuca
ona w tum niesamowitym jakimś zdawionym gosem i ju
z mazdy purpurowej dosiada,

— 18 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

i ju
z w cwa, i ju
z tylko py i gil w nosie i szukaj wiatru w polu. A
z tu Zdziś jedenaście
klaczy siodać ka
ze i dalej
ze w cwa, ale w las, ale hen, w bór! A za Zdzisiem robotnik
2 m i 7 cm wzrostu, za robotnikiem gr
eplarze, re
zyser i wiochna, i pani z telewizji:
„Strzela si
e b
edzie. Strzela. Naboje podmienić”! I wszyscy oni w p
ed, w las. Mgli
Mnie.

Wsiadam do kolei. Wracam.

W kolei – staruszka spod owicza. Mia, moralna, prosta. Prawdziwy czowiek.


„A gdzie to pani jedzie”? „Do miasta, do dentysty”. „A czemu
z to pani nikt nie od-
prowadza”? „Och, syn w polu, córka w polu, zi
eć w polu”. „A któ
z tam w Warszawie
pania przywita”? „Ano nikt, wnuk w pracy, wnuczka w pracy, brat w szpitalu”. . . Ale
z
ludzie to sa!
 Strasznie Mnie serce ścisn
eo. Gdzie Ja mam oczy. Gdzie Ja si
e bez sensu
szwendam! Tu Jest moje miejsce, przy czowieku dobrym, spracowanym, przez Boga i
ludzi opuszczonym. Wzi
eam ja natychmiast do domu, umyam, nakarmiam, oddaam
jej wasne ó
zko (tak). Zaraz jutro zaprowadz
e ja do doktora Szumskiego, koszta nie
graja roli, albo jestem czowiekiem, albo nie jestem. Badź
 askawa zrobić porzadek
 w
azience i przyszykuj mi biaa bluzk
e.

El
zbieta

1) Sprawa pi
eciu tysi
ecy.

2) Odnowić ksia
zeczk
e zdrowia.

PS W przedpokoju siedzi jakaś kobieta z owicza i pyta o ciebie.

Krystyna

. . . Nerwowa proza. Koza u parowoza, neuroza. Nerwy, strz


epy, nerwy w strz
epach.

Nie widziaam Andrzeja od trzech tygodni. Mo


ze umar. Och, jak by to dobrze byo.
Koniec kozy, koniec powroza. Przytul Mnie, wytul, ucauj, mo
ze ostatni ju
z raz, a co
wypiam, nie z
 auj i odkr
eć gaz. Pas.

1) Ksia
zeczka zdrowia – przed.

2) Pieniadze


3) Bilety (b. pilne)

4) Kobieta z owicza.

Pio.

Ale
z ty jesteś pia. Daj
ze Mi spokój z ta wycinanka owicka,
 wiesz, z
 e nie cierpi
e
pasków, pasiaków, pawiaków, zreszta krat, kratek te 
z nie. Zadnych wzorków. Tylko
gadkie. Gadka taa waa. Spotkaam efeba, id
e do nieba, spotkamy si
e na tamtym
świecie. Zapisuj
e ci mój order podwiazki,
 ksia
zki, stroje, kufry i babci
e z owicza.
Mo
zesz z nia robić, co ci si
ez ywnie podoba, jest przyzwyczajona.

Twoja El
zbieta II, Hada W
egierska

— 19 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Pieniadze


Listopad to marny miesiac.


 Kiedyś myślaam, z
 e to ma coś wspólnego z poczta:

List opad (a nie: „liść opad”). Na przykad pewien roztargniony listonosz szed droga
i zgubi list, na który, niestety, czekaa pewna smutna panienka, która jak wszystkie
panienki spodziewaa si
e wa
znych wiadomości z Pary
za, które jak wszystkie wiado-
mości nie nadeszy. Pytaam kiedyś mam
e, jak to jest z tymi listopadami. Dopiero ona
wyjaśnia mi caa spraw
e, to znaczy, z
 e chodzi o liście i tak dalej. Mama bya dla Mnie
bardzo dobra i kiedyś, kiedy byam chora, przysza do Mnie do ó
zka i caa noc trzy-
maa Mnie w ramionach. W takie zimno Ja teraz lubi
e zajść do Paacu Kultury. Lubi
e
te bezsensowne korytarze, ni to gablotki, ni to biura, bez z
 adnego zapachu, ale ciepe.
Mo
zna si
e komuś wkr
ecić na kolacj
e do „Trojki”, mo
zna si
e ogrzać w parze buchajacej

z basenu albo przytulić do grubej windziarki w windzie. Otó
z w tej windzie spotkaam
efeba. By cudnie opalony. Nie jak jakiś naturysta wytarzany w brudnym piachu, tylko
jak moda kaczka w piekarniku, zoty i chrupiacy.
 W ogóle za to kochamy blondynów,
z
 e maja wosy leciutko jaśniejsze od skóry. Strasznie paka, kiedy mu to powiedziaam,
bo wszyscy mu to mówia.
 Tymczasem on by wola, z
 eby z nim mówić bardziej we-
wn
etrznie, bo on mia strasznego pecha w z
 yciu. Ju
z na chrzcie ojciec zrobi mu kawa,
bo wybra mu imi
e Józef i wszystkie dzieci w szkole si
e z niego wyśmieway, dopiero
mama wymyślia, z 
 eby go nazwać Zozef; potem go dali do szkoy baletowej, tak z
 e od
maleńkości mia stopy i ruchy uo
zone i gra kapturka w „Czerwonym kapturku” na
pokazie w Domu Nauczyciela, ale mia kontuzj
e barku, nie mo
ze ćwiczyć, a na skutek
sabego zdrowia nie mo
ze te
z wykonywać z
 adnej ci
ez kiej roboty, w dodatku ojciec
zrobi mu drugi kawa, bo umar i nie zaatwi jak trzeba papierów do renty i gdyby nie
mama, toby adnie wygladali,
 ale mama wzi
ea chaupnictwo do domu i tak sobie z tym
świetnie daje rad
e, z
 e nawet on, który czyta „Czarodziejska gór
e”, czasem jej w tym
wszystkim pomaga i patrzy na jej spracowane donie. Z tego wszystkiego zrobia si
e
szósta. Zgodnieliśmy i zacz
eliśmy si
e zastanawiać, gdzie b
edziemy mieszkać, bo po-
kochaliśmy si
e nad z
 ycie. Pojechaliśmy na bazar do jego znajomych Cyganów. Cygan
by niestary, kudaty, bykowaty w karku i sprzedawa patelnie. Prawym okiem ypa
jak zbój, a lewe mia normalne. Pracowa z dziewczynka,
 najpi
ekniejsza na świecie,
mo
ze dwunastoletnia,
 ubrana w przezroczysta,
 olbrzymia peleryn
e, pewnie po matce.
Wygladaa
 jak wa
zka. Przyjrzaam si
e czujnie efebowi, to znaczy Józkowi, czy nie mia
jakiejś sprawki z ta maa,
 ale nie, raczej coś go aczyo
 ze starym. Du
za serdeczność,
jakieś sekrety, przez chwil
e nawet zdawao mi si
e, z
 e mówia po w
egiersku i z
 e Józek te
z
ma jedno oko takie, a drugie takie. W ka
zdym razie Zbój zostawi nam dwie patelnie do
sprzedania i klucz do takiej budki, która mu znajomi zostawili na zim
e. Potem poszed
na razie, a ta maa pofrun
ea za nim na skrzydach. Spytaam Józka, czy śpi z Cyganem,
ale nie mia ch
eci rozmawiać, raczej coś wypić. Sprzedaliśmy obie patelnie w dziesi
eć
minut i poszliśmy do takiej kawiarenki na tyach kina „Praha”. Napotkaliśmy tam likier
„Ró
za”, który kiedyś by bugarski, a teraz jest polski, co Mnie bardzo zainteresowao.
Raczyliśmy si
e tym likierem do zmierzchu i upiliśmy si
e jak koty. Ktokolwiek si
e
chcia przysiaść
 po kinie czy z dzieckiem, to mówiam: „Bardzo przepraszam, tu si
e
mówi po w
egiersku”. Potem spotkaliśmy moja znajoma prostytutk
e Nin
e, która znam
jeszcze ze szkoy, i poszliśmy razem coś zjeść. Bardzo byo wesoo i wszyscy zastana-
wialiśmy si
e, czy by nie przejść zawodowo na kurestwo, ale w końcu Ninka musiaa
wracać do pracy, a nam si e zamarzya ciepa, biaa pościel, wi
ec ju
z nie poszliśmy do

tej budki, tylko pojechaliśmy do Józka matki, na Zoliborz. Powiedzieliśmy jej, z eśmy
si
e rano o
zenili i z
 e Ja jestem ta dziewczyna,
 o której jej tyle opowiada, ta,
 która spo-
tka w sanatorium w Ciechocinku, której matka umara przy bryd
zu, a ojciec w wojsku.
Ta jego matka, siwa i szara jak mysz, ale niestara, przestraszya si
e bardzo, ale udaa
nieprzestraszona,
 zrobia Mi herbaty i obejrzaa moje buty bardzo, bardzo uwa
znie.
Zaraz te
z posaa nam ó
zko, wielkie i rozchlapane jak stara barka rzeczna, a sama po-

— 20 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

wiedziaa, z
 e si
e prześpi na amerykance w maym pokoiku, a jutro si
e wszystko uo
zy.
Posza i rozo
zya swoje chaupnictwo, które polegao na dorabianiu drucików do bom-
bek na choink
e. Sychać byo blaszki i jakieś bla-bla poj
ekiwanie. Józek powiedzia:
„To mama śpiewa”. Niedugo jednak to wszystko trwao, bo ledwośmy si
e rozebrali,
przysza do nas, powiedziaa, z
 e jej si
e amerykanka nie chce otworzyć i poo
zya si
e na
otomanie w katku
 naszego pokoju, tak z
 e miaa nas jak na scenie. Na szcz
eście zaraz
zgasia świato. Waściwie Mnie to nie bardzo przeszkadzao, czuam si
e po likierze
pena jak ró
za i kochaam mego modziutkiego m
ez a nad z
 ycie. Jest gadziutki jak we-
lurowa sukienka i ma ruchy leniwe i pewne jak wielkie zwierz
eta, kiedy si
e niczego nie
boja.
 Mo
zna te
z przytulić go w nocy i pieścić jak dziewczyn
e, a on udaje, z
 e śpi albo
z
 e drzemie i jest pónieobecny, jak na wielkiej pustej pla
zy. Albo ten Cygan by jego
mistrzem w miości, albo to wielkie uczucie czyni cuda. Rano bya wcześnie pobudka,
przysza pani z chaupnictwa, matka rozozya si 
e z bombkami pośrodku pokoju, Zozef
poszed sprzedawać znaczki do rady narodowej, a ja zabraam si
e do gotowania rosou.
Mijay lata. Robiliśmy bombki, sprzedawaliśmy znaczki i zmienialiśmy prześcierada
pachnace
 likierem ró
zanym i nadmorska pla
za.
 Amerykanka ani rusz nie chciaa si
e
otworzyć. Nad ranem budziam si
e zlana potem i z
 al Mi byo modej m
ez atki. Oto
ma
z, wiotki i saby, sparali
zowany czujnym spojrzeniem mamy.

Oto jego matka

Oto jego matka, moja teściowa, pod wpywem ewolucji i rewolucji wyrabia sobie tak
zwane kocie oczy, czyli aparat, który widzi w nocy tak samo dobrze jak w dzień. Patrzy
wi
ec coraz z
 aroczniej. Ja patrz
e, z
 e ona patrzy, widz
e, z
 e ona widzi i dostaj
e komplek-
sów. Rodz
e chore dziecko z uszkodzeniem neurologicznym, oddaj
e je do z
 obka, ma
z
si
e rozpija, bije Mnie i matk
e, obie mode staruszki ladujemy
 w Domu Aktora w Sko-
limowie, który widziaam, jak byam w domu dziecka, przez siatk
e, i syszaam, jak
jedna pani w kapeluszu śpiewaa „Morze, nasze morze” i kaniaa Mi si
e uprzejmie.
W ka
zdym razie, nie wiem czemu, sny miaam dugie i ciekawe, a tymczasem tamta
matka nie zasypiaa gruszek w popiele. Wiedziaam ju
z, z
 e chce Mnie wyp
edzić, ale
szukaa dobrego sposobu na Józka. Próbowaa coś mówić na Moja Mam
e, z
 e Mnie nie
wychowaa, ale to nie wypalio, wi
ec próbowaa zrobić ze Mnie brudasa. Podkreślaa
ka
zdy wos w zupie, a nawet czarne paznokcie jak w szkole. Któregoś dnia Józek by
chory i zaproponowaa, z
 ebyśmy mu wspólnie natary plecy kamfora.
 Bardzo to nawet
byo mie, bo jego plecy, mokre i pachnace
 nowym zapachem, rozgrzay si
e pr
edko
i pociagay
 Mnie goracem
 i lepkościa jak świe
zy chleb. Chciaoby si
e zobaczyć, co
tam jest w środku, a jednocześnie z
 al ugryźć, szkoda psuć przylepki. Ta matka jed-
nak przerzucia uwag
e na r
ece: z
 e ona ma pańskie i biae, mimo roboty ci
ez kiej, a Ja
szorstkie, odmro
zone po sierocińcu. Niech jej b
edzie, ale troch
e Mnie ju
z to zacz
eo
nudzić. Nast
epnego dnia miaam okres. U nich w domu to jest koszmar, bo nie ma si
e
gdzie dziewczyna z ta sprawa obrócić. Ta matka wyciaga
 moje podpaski ze śmieci,
choćby najsprytniej ukryte, i rzuca w widocznym miejscu, z
 eby Józek pomyśla, z
e
jestem adra.
 To ju
z jest mocniejszy numer, tylko nie na niego, a na Mnie. On Mi ka
ze
na nia mówić „mamo”, ale ja mówi
e „niech mama”. „Niech mama sobie wyobrazi, z
e
jestem w cia
zy. Nie b
edzie mama za Mna musiaa chodzić i sprzatać,
 to jest zawsze
jakaś ulga, nieprawda
z”? Straszny powsta wrzask i lament. Zupenie przestaa udawać
dam e, wysza sprawa z tym ślubem, z  e si
e od poczatku
 orientowaa, i z
 e ojciec, gdyby
z 
 y, toby nie pozwoli i tak dalej. Zozef w tym wszystkim kompletnie zamilk, zrobi si e
larwalny i tak przezroczysty jak facet, który stoi w aparacie do prześwietleń: wchodzi
z
 ywy czowiek, nieraz nawet grubas, a tam, spaszczony w pudeku, cienieje niczym
kartka i na naszych oczach robi si
e jak opatek, a
z dochodzi do paskiego kawaka
celuloidu. To samo robio si
e z Józkiem, pocienia i sta si
e przezroczysty i mi
ekki jak
celofan, mogyśmy sobie przez niego do woli skakać do oczu, po prostu mysz przez ser,
Kaczor Donald przez papierowa ścian
e. Trudno. No trudno. Kochana moja, odnajdź Mi
gdzieś t
e biaa bluzk
e z konierzykiem, b
edzie Mi b. potrzebna. Cauj
e, zaraz wracam

El
zunia

PS Mo
ze pójd
e do jakiejś szkoy.

— 21 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

. . . Postaraj si
e po
zyczyć pieniadze
 od Andrzeja.

. . . Ani si
e wa
z! Ani si
e wa
z!

1) Telefon do pana P.D.

2) Ksia
zeczka.

Jestem potwornie rozdra


zniona. Czyś ty mo
ze ju
z z Andrzejem o tych pieniadzach

rozmawiaa? Wiesz, swoja droga,
 z e Ja ciebie nie rozumiem. Czy ty jesteś gucha i
ślepa? Nie pami
etasz, na co te pieniadze
 poszy? Nie? No przecie
z na indyka, dla
ciebie! Nie pami
etasz, jak z
 eś si
e po tym indyku oblizywaa?. . . No, teraz mo
ze mi
powiesz, z
 e bya to uczta cokolwiek symboliczna, ale ciekawa jestem, jaka miaa wa-
ściwie być?

Przecie
z to obiad, objadanie si
e, starodawna obiata. Wolnościa si
e objadaś! Gdybym
go zamordowaa, upieka i okrwawionego borówkami pod nos ci przyniosa, to dopiero
byś urzadzia
 scen
e, dopiero by ci si
e broda trz
esa, ju
z Ja ciebie znam, historyczko.
Dobrze, dobrze, teraz mi powiesz, z
 e to nie moje pieniadze
 poszy, tylko Trepa. Ale
zaraz, kochana.

Czy ktoś tu mówi, z


 e Ja te pieniadze
 zabraam? A mo
ze Ja je tylko po
zyczyam? Do
Gwiazdki, na razie, daleko. Barbara po lodzie, świ
eta po wodzie. W ogóle je
zeli komuś
zale
zy, to zarobić pieniadze
 jest bardzo atwo. Na samym rozwo
zeniu kwiatów mog
e
zrobić kokosy. Co dopiero na rozwo
zeniu kokosów. Chryste, jak mnie trz
esie. Musz
e
coś zrobić, musz
e natychmiast zapać Andrzeja i sprawdzić, czy nie zrobiaś Mi jakie-
goś świństwa.

. . . Od poudnia urywam telefony. U ojca w Alejach – gucho, u tej jakiejś Rózi, co mu


papiery porzadkuje,
 ni czorta, a pod tym telefonem „Gdyby Coś Si
e Stao” – sygna, z
e
zy numer. Tu Mi si
e coś kojarzy. Mo
ze go zatrzymao na czterdzieści osiem godzin?
Tylko tego brakowao, lec
e do ojca w Aleje, drzwi otwarte na oście
z, papiery, klucze na
stole, ksia
zka jeszcze ciepa, wszystko dla mnie jasne. Ale i m
etne. Trzeba si
e spytać u
babci w konfesjonale. Wiesz u której? U tej z kiosku. Pergaminowa twarz, świ
eta cier-
pliwość do ludzi. Wszyscy jej si
e zwierzaja,
 wszyscy si
e radza,
 najwi
ecej ten kretyn ze
szkoy specjalnej. Chop jak klon, a mó
zd
zek ptasi. Twój przypadek. Biegn
e, jakbym
igy miaa, nie obcasy. Panika! Prawie tańcz
e. Jest kiosk. Jest klon. Clown.

— Ba ba ba.

— Masz racj
e, synu, „Radar” ju
z by.

— Ba ba.

— Nie denerwuj si


e. „Karuzel
e” dowioza.


— Ba.

— Zaraz matka przyjdzie, tylko. . .

— Teraz Ja, teraz Ja. Chodzi o to, czy mogli go zatrzymać na czterdzieści osiem
godzin?

— No nie wiem, dziecko, chyba nie, teraz to chyba musi być sprawa. Bez sprawy,
to nie. Chyba z
 e zatrzymaja.


— 22 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Oj, ba ba, dzi


ekuj
e, lec
e do milicjanta w szklanej budce, co ambasady pilnuje.
Mogli, czy nie mogli? — A w jakiej sprawie? A nie ma sprawy? Jak nie ma sprawy, to
nie mogli. Najpierw musi być sprawa.

No, adna historia. Serce Mi wali jak w kuźni, lec


e z powrotem do ojca, widz
e, co
widziaam, chce mi si
e gdzieś zadzwonić, a tu przy telefonie kartka, ojca dr
zac
 a donia
skreślona: „Dzwonia Helenka, prosia, z
 ebyś wpad”. A niech ja,
 a niech was wszyst-
kich wszyscy. Sysz
e chrobot myszy w sasiednim
 pokoju. Ojciec kaszle? Wchodz
e.
Śpi. Chudy bardzo, bardzo czarny. Do gawrona podobny. Usta otwarte, jakby koleja
jecha. Dotkn
eabym, ale si
e boj
e. Obok y
zka le
zy, srebrna, znajoma. Jak dla niemow-
laka. Zabieram t
e y
zk
e Ja jemu. Jeszcze nie wiem, co z nia zrobi
e. Ale mam. Macie za
swoje.

E!

Koniecznie zaatw przed. ksia


z. zdrowia. To plus zaświadczenie z poprzedniego
pobytu w szpitalu. Mo
ze na tej podstawie dostaniesz jakiś zasiek, sprawdź!

Dlaczego waściwie nie ma u nas z


 adnych gejsz? Przecie
z je
zeli przyje
zd
za do nas
jakaś sawna osobistość, pisarz albo uczony, albo dyplomata, no to trudno, z
 eby zwie-
dza stolic
e z wycieczka PTTK. Natomiast te panie z Ministerstwa Hutnictwa i tym
podobne mo
ze nie maja dosyć fantazji, z
 eby pokazać mu coś naprawd
e ciekawego.
Uwa
zam, z
 e taka naprawd
e nowoczesna gejsza powinna mieć swój styl, dobrany do
niej i do tego pana. Wra
zliwcowi z Wysp Brytyjskich pokazaabym hodowl
e storczy-
ków w Nowym Dworze, a infantykowi z Ameryki – wesoe miasteczko na prowincji.
Takiemu, co si
e lubi zwierzać, pokazaabym Szpital Przemienienia, gdzie mi wyci
eto
migday, a ka
zdemu obowiazkowo
 – niedźwiedzie przy trasie tramwajowej. Wsz
edzie
na świecie, nawet w takiej maej Szwajcarii, robia koo swoich niedźwiedzi wielkie
halo, tylko my nic nie umiemy sprzedać, nawet takiego faktu, z
 e u nas widać misie
z tramwaju. Po zwiedzaniu mo
zna by coś wypić i zjeść w „W
egierskiej”, a potem dla
kawau dać si
e pobić w „Oazie”albo zreszta,
 czy Ja wiem, wyladować
 na jakiejś asze z
butelka w
edrowniczka. Mo
zna by bimbrowni
e mieszkaniowa pokazać, je
zeli ktoś lubi
folklor albo to przedszkole eksperymentalne, gdzie nie naklejaja pasków na twarz (bo
u nas, jak ktoś za du
zo gada, to zaklejali mu usta plastrem). No a potem wszystkie
kwiaty i prezenty oddawaabym tobie, moja ty rezolutna z
 onko. „Ciebie jedna tylko
mam i tylko ciebie nie mam”. . . Pami
etasz taka pieśń? W ka
zdym razie mogabym
zorganizować kurs dla supernowoczesnych gejsz, gdzieś na przykad przy Minister-
stwie Spraw Zagranicznych, tam te
z mogabym pobrać z góry zaliczk
e. Je
zeli jest to
pomys, to zaraz jutro tam pójd
e i uszy do góry, biaa bluzka, kokarda, na razie ten styl.

El
zbieta Druga

Elu.


Kiedy wyszaś, bya u nas pani Czesawa Urbaniak, matka Józefa Urbaniaka, Zo-
zefa. Bardzo pakaa. Sp
edzia u nas czas od 16.00 do 18.00.Ona mówi, z
 e od pierwszej
chwili, kiedy jej syn przyprowadzi ci
e do domu, orientowaa si
e, z
 e nie jesteście ma-
z
 eństwem, ale nie chciaa burzyć jego szcz
eścia. Bardzo go kocha, ale to nie jest jej
prawdziwy syn tylko adoptowany. Ona si
e boi, z
 e kiedy on b
edzie mia stay meldu-
nek w Warszawie, to mo
ze ja zamordować. Syszaa od sasiadów,
 z
 e w adoptowanych
dzieciach wybuchaja ze instynkty i jedna kobieta na tej samej ulicy zostaa uduszona
m
eskim szalikiem zupenie bez śladu. Dlatego te
z ona go nie zameldowaa na wszelki

— 23 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

wypadek u siebie tylko u rodziny na wsi i ta sprawa za ka


zdym razem od
zywa, kiedy
trzeba coś zaatwić. Najgorzej byo ze szkoa,
 ale to jej si
e udao zaatwić przez zna-
joma,
 która miaa znajomości w Teatrze Wielkim, wi
ec dostali to miejsce w szkole
baletowej. Kiedy ty si
e sprowadziaś, p. Czesawa zacz
ea si
e jeszcze bardziej bać,
bo myślaa, z
 e jesteś energiczniejsza od niego i z
 e zaatwisz mu ten meldunek przez
upór, a w końcu i sobie. Syszaa od sasiadów,
 z
 e adoptowani synowie sa dla matek
gorsi ni
z prawdziwi i by taki wypadek na sasiedniej
 ulicy, z
 e syn z synowa otruli
matk
e wpuszczajac
 mae dawki cyjanku do herbaty, co nie pozostawio z
 adnego śladu.
Wi
ec bardzo byo dla niej wa
zne, z
 ebyś ty si
e wyprowadzia. Kwestia tego meldunku
cakowicie zburzya jej sen, bya nawet w tej sprawie u wró
zki. Teraz jednak, kiedy
widzi, jak ten syn cierpi, zgadza si
e, z
 ebyś wrócia i z
 ebyś wzi
ea z nim ślub. Ma tylko
taka prośb
e, z
 ebyś w obecności świadków i najlepiej kogoś z milicji zo
zya podpis,
z
 e nigdy si
e u niej nie zameldujecie. Je
zeli ci to odpowiada, to ona nawet jest gotowa
dać ci dziesi
eć tysi
ecy na pierwsze dni. Przede wszystkim chodzi o buty, bo w tych, co
masz, nie mo
zesz iść do urz
edu ani do kościoa. Ta pani czeka na twoja odpowiedź i
przyjdzie jutro o godzinie 16.00. Józef wstydzi si
e przyjść, bo uwa
za, z
 e zachowa si
e
wobec ciebie nie po m
esku, ale przysya ci widokówk
e, która kiedyś razem kupiliście,
i prosi, z
 ebyś mu na niej tylko napisaa „tak” albo „nie”.

Co do mnie, to bardzo mi si


e pani Czesawa podobaa. On te
z, sadz
 ac po zdj
eciu,
jest miy i przystojny. Gdybyś dostaa te dziesi
eć tysi
ecy, mogabyś oddać panu P.D.
pi
eć tysi
ecy, a za reszt
e kupić sobie pantoe i kwiaty do kościoa.

PS On mógby si
e ewentualnie zameldować u nas.

Krystyno!

„Hawaju czar, okrutny, sodki czar Hawaju”. . . Ciekawe, skad


 tej starej miotle
przyszo do gowy, z
 e Ja nie mam butów? Przecie
z Ja mam prześliczne czarne szpilki
jak stad
 do nieba. Wiesz, jak si
e w nich fenomenalnie tańczy? Phantastico! Widokówka
owszem, owszem. „Gdy si
e króliki pierdola,
 b
edziem was witać chlebem i sola”.
 Po-
wiedz temu maemu, z
 e ma pupci
e jak zajaczek.
 Suchaj, Kristesso, sa jednak ludzie
na świecie, którzy maja genialne pomysy: dyskoteka dla dzieci. W pierwszej chwili
myślaam, z
 e śni
e. Listopad, śnieg z deszczem, deszcz z deszczem, deszcz ze śnie-
giem, a tu ogoszenie jak sońce: dyskoteka dla dzieci. Od razu doznaam olśnienia i
pop
edziam na Sadyb
e do Trepa. A, to pani, bardzo mio, h
e, h
e, mo
ze herbatki, mo
ze
kawki, waśnie miaem telefonować. Mam nadziej
e, z
 e si
e pani z Marysia nie nudzi,
ach, skad,
 ach, skad,
 waśnie z
 em przysza, z
 eby si
e dziecko troch
e rozerwao. A to
świetnie, świetnie, bom ja waśnie na tenisa ziemnego zapisa. Ziemnego? Ziemnego,
prosz
e pani, taka hala, to jest coś cudownego, w sercu Warszawy, a po prostu Europa.

Och, Christine! Szkoda z


 e pani przy tym nic byo. Hala jak lala, tylko z
 e koniec
świata, z
 adnego baru ani nic. Po lewej stronie Powazki,
 po drugiej magazyny woj-
skowe, dalej przecznice, bocznice, stare traktory, gdzie tu iść? Piki skacza tam i z
powrotem z dziwnym stukiem, jakby ktoś echo obcia,
 czas si
e guzdrze. Kobieta jakaś
adna, opi
eta, zrobiona na blond, te
z na dziecko czeka i coś jakby korek jej z torby wy-
staje. Niestety, czarna porzeczka dla maego. Kobieta krzy
zówk
e rozwiazuje,
 mówi:
„tylko mi si
e ryba i unia nie zgadza. A maa wyspa Archipelagu Sundajskiego mi si
e
zgadza”. Panowie si
e z wolna schodza,
 przy krzy
zówce pomagaja,
 ale z zegarkiem
ze rzeczy si
e dzieja,
 czas stoi, a piki stukaja szalenie denerwujaco
 i nie biae sa,
 a
cytrynowe. A tam, do diaba! Dyskoteka czeka. Dosyć tego. Chodź, mówi
e, dziecko,
bo si
e spocisz, nauczysz si
e innym razem. Dzisiaj sa nasze urodziny, mamy pi
ećset
zotych na taksówk
e i mode z
 ycie przed soba.
 A tutaj nuda, cmentarz, cytryny i marne
towarzystwo. Mi
edzy ryba a unia nie mamy czego szukać. Znasz taki wierszyk: „Mam
dość tych mord – powiedzia lord – zbudowa wasny kort – i zacza
 uprawiać golf”.
No. Wypiyśmy po maym piwie i jedziemy. Koniec świata, ale nic nie szkodzi. Z
daleka ju
z sychać „Beduini na pustyni”, lampki si
e świeca jak na choince, w dole
Wisa, czy mo
ze ju
z nawet Odra, jest i buda, jednym sowem cay komplet. Dziecko a
z
nogami ze szcz
eścia przebiera. Wchodzimy, pac
e za bilety, a tu bramkarz ciach, ciach,

— 24 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

zamiast nam numerki dać, to nam normalnie wybija je na r


ekach! „Co to jest, co pan
wyprawia? Gdzie ja jestem? W Ravensbrück? W tajlandzkim burdelu”?? Miaam ch
eć
przyskoczyć do niego z pazurami, ale on by szybszy i śmigna
 mnie na skos przez
twarz jakimś śmigem. Co to byo? Przezroczysta witka? Plastik czy roślina? Bardzo
interesujaco
 teraz wygladam,
 mam na lewym policzku śliczna ody
zk
e, nad która jak
kwiat unosi si
e moje lewe oko. A tam! Zaraz mi przeszo. Tańczyyśmy jak szalone.
Motyle po prostu! Po sześciu czy siedmiu kawakach takie byyśmy zziajane, z
 eśmy
wyszy polatać nad Wis
e, maośmy si
e w bagnie nie utopiy. Wracamy, bramkarz pyta:
„Które to”? A my: „Panny Ravensbrück”. I ju
z by nasz. Wróciyśmy po dziesiatej,
 ale
Trep by cay zachwycony. Wi
ec do widzenia, do pr
edkiego si
e zobaczenia i prawie
buzi, dopiero u wrót pytanie: „A propos – a co z biletami na kolej? Czy si
e myl
e, czy
dawno sa ju
z kupione”?

Kupione, kupione, co si


e b
ed
e przejmować na zapas, nie?

Twój czowiek w Makini – E2

El
zbieta!

Musimy porozmawiać powa


znie. Nic mo
zesz bez końca przeciagać
 tej sytuacji.
Masz dwa wyjścia. Albo powiesz temu panu, z
 e nie masz tych pieni
edzy i zobowia
zesz
si
e oddawać je np. w ratach, albo postarasz si
e np. o zasiek. W przeciwnym wypadku
ten pan mo
ze zwrócić si
e o pomoc do wadz i zostaniesz ukarana. Zreszta jak dugo
mo
zna bujać w obokach? Owszem, je
zeli twoje nerwy nie pozwalaja ci w tej chwili
podjać
 staej pracy lub nauki, to bardzo prosz
e, jedź do sanatorium. Kiedyś ju
z byaś
i mówiaś, z
 e bardzo ci pomogo. W takim wypadku musisz zgosić si
e do b. miejsca
pracy albo do rady narodowej i z przedu
zona ksia
zeczka udać si
e do rejonu. Jest 2.XII.
godzina 19.00, a bilety na linie dalekobie
zne sprzedaja na 90 dni naprzód. No to policz
sobie. W ogóle czasem warto sobie zrobić rachunek.

Twoja oddana

Suchaj, chameczko!

Co tu si
e w ogóle dzieje? Jaki rachunek, jakie „policz sobie”, jakie „powa
znie”? Z
kim powa znie? O czym? I co to jest za ton, co za fochy, jaka pycha! Czy ty myślisz,
z  wisi ci na wargach cudne sówko „nieprzy-
 e Ja nie rozumiem, co tu jest grane? Ze
stosowana”? A do kogó
z Ja mam być przystosowana? Do ciebie, do pana Józka, do
jego oszalaej ze strachu matki? Do przepisów z pieka rodem? Czy ja po to zeszam z
drzewa, z
 eby grać w komórki do wynaj 
ecia? Zeby si
e mieścić w jakimś Stad-Dot
 ad?

A mo
ze Ja chc
e dokonać czegoś wspaniaego, mo
ze Ja nie mam zbyt wiele czasu,
mo
ze ja musz
e si
e liczyć ze stratami? Mo
ze Ja dla ciebie, kuratorku, tak pr
e i po
za-

dam i znowu rw
e, i znów pr
e i po
zadam,
 przecie
z swoim kosztem, swoim! Przecie
z
nie taszcz
e si
e pod ódź tylko po to, z
 eby zobaczyć, jak wyglada
 butelka wódki, ale
sprawdzam na wasnej skórze, czy ziemia jest okraga,
 czy paska, robi
e tysiace
 odkryć
i tysiace
 b
edów, o których nie masz pojecia. O, ja wiem, z
 e wy wszyscy wolicie moja
gorsza cz  kiedy eksperymentuj
eść. . . Ze e, rwiecie wosy z gowy, a kiedy schodz
e do
pozycji paza, mówicie — nareszcie jest z nami, jest jedna z nas! — Co ty myślisz, co
 Moje wyprawy to sa jakieś wycieczki? Giganty? Cugi? A mo
ty sobie myślisz? Ze ze
to sa podró
ze Magellana? Wyprawy Cooka? Świetne omyki Kolumba?. . .

A có
z by szkodzio w końcu takiemu panu P.D. podejść do biednej dziewczyny i
powiedzieć. Jak świ
ety Franciszek do zwierz
ecia: „Masz, dziewczyno, weź sobie te
gupie pi
eć tysi
ecy, wiem, z
 e jutro musisz pynać
 do Indii”. . . A có
z by szkodzio le-
karzowi z rejonu przyjać
 Mnie bez stempelka? Co? Myślisz, ze by Mnie nie przyja?

A waśnie z
 e przyjaby
 Mnie, chciaby Mnie przyjać,
 tylko by Mnie si
e ba! Myślaby,
oho, przyjaem
 ja bez stempelka, teraz ona wie, z
 e jestem mi
eczak i przy okazji trzaśnie
mnie w mi
ekkie podbrzusze. O, te stempelki toście sami przeciwko sobie wymyślili,
z
 eby si
e trzymać w szachu. A tak, z
 eby si
e w szachu trzymać wzajemnie i samego sie-

— 25 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

bie w szachu trzymać, i samemu sobie samopoczucie poprawiać i szyku stempelkiem


zadawać. Tak, tak. Tam gdzie was nawet o stempelek nie pytaja,
 to wy jeden przez
drugiego si
e wyrywacie „mam stempelek, mam stempelek” i podskakujecie na jednej
nó
zce. A wolna raczk
 a nas pokazujecie pod ściana stojacych
 albo waśnie niebem fru-
nacych
 bezstempelkowców. O, mówi, mówi do was kiedyś poeta „pospolitość skrze-
czy”, aleś ty go suchać nie chciaa. A teraz co? Nie skrzeczy ona? Skrzeczy, skrzeczy,
tylko z
 e teraz jest to skrzek uświ
econy, przebrany i wyświ
econy. Skrzek przerobiony
na pieśń, na hymn, na mow
e niby pańska a bezpańska,
 na doktorat h
e h
e h
e. Skrzek.
Skrzek! Skrzek o mocy paragrafu. Baczność, w lewo patrz, w prawo patrz, patrz i
równaj do skrzeku. A kto nie w skrzek, to osio. Tak, tak. Dumna jesteś, z
 e nale
zysz do
skrzeku. Zamiast si
e wić w kompleksach, z  e nie jesteś Magellanem, to ty dumna jesteś,
ba, pyszna, ba, w pysze zasiedziaa, z
 e czym? Ze skrzekiem jesteś. A Ja? Co Ja robie?
Ja, oczywiście, wprowadzam dezorganizacj
e. A czy ty nie pomyślisz przez chwil
e, z
e
Ja przez dezorganizacj
e zmierzam do organizacji wy
zszego rz  co? Ze
edu??? . . . Ze  co

b
edzie, je
zeli nie zda
ze ? Nic nie b
edzie, b
edzie to, co byo, b
eda nast
epni podró
znicy
i b
eda nast
epne skrzeki, co tu kryć, takie sa koszty eksperymentu, przynajmniej czo-
 to si
wiek soba nie gardzi. . . Coo? Ze e kupy nie trzyma?. . . Noo, kochana. A tamto si
e
trzyma? Nie z
 artuj. Weź mikroskop i spojrzyj na z
 abi skrzek. Potem porozmawiamy.

E!

We czwartek – pogrzeb ojca Andrzeja. Godzina 10.45, kośció Świ


etego Karola
Boromeusza.

A daj
ze mi spokój z waszymi środowiskowymi pogrzebami, dobrze? Na pami
eć
to znam: Nawa. Nawa gówna. Muzyka. Anielskie śpiewy. Razem z tutejszym chórem
śpiewa pewna tajemnicza zakweona mniszka.

Któ
z to, ach, któ
z? Ach, to primadonna z operetki, która chce zachować swoje in-
cognito. Pośrodku sceny (przepraszam) w ozdobnym pudeku – nasz honorowy gość,
chciaoby si
e powiedzieć gospodarz imprezy, gdyby nie Pan Bóg, który podobno lubi
wtracić
 swoje trzy grosze przy takich okazjach. Nasz bohater, odtwórca gównej roli,
odpoczywa po ostatnim bankiecie. Jeszcze nie wie, z
 e umar. Pierwszy raz wybra si
e
do miasta ubrany na czarno. U jego stóp – burza oków i lilij. W pierwszej awce,
oplatana
 welonem – ta czarna lisica, jego matka, znana gwiazda kina niemego. Przez
cae z
 ycie nie moga na niego patrzeć, z
 e nie jest taki jak tamten, co wyjecha do Ho-
nolulu albo ten jeszcze milszy, którego nie donosia. Teraz stoi dumnie oparta o tego
pana, który z nia jest. Ten pan od lat nie mo
ze na nia patrzeć, ale te
z i oderwać si
e
nie mo
ze, bo zawdzi
ecza jej rol
e Myszki Miki w dubbingu. Dalej horda panienek. Ta,
z która pi jeszcze wczoraj, ta, do której si
e wprowadzi, kiedy si
e wyprowadzi ten
architekt, co si
e zabi na Saharze, ta, która chce, z
 eby jej nie widziano, i ta, z która si
e
rozwiód, kiedy mia dziesi
eć lat. Przerwa w śpiewach, gos zabiera ksiadz,
 te
z malarz
i aktor, poza tym poeta. Jest z toba na ty. Mówi, z
 e to Matka Boska go zabraa. Byli
umówieni na podwieczorek, przecie
z to jasne: dziś sa jej imieniny. Jest waśnie ósmy.
Pi
etnasty. Drugi. Prawda? Umiem lekcj
e? Kaczorku?

Ojciec Andrzeja mia osiemdziesiat


 cztery lata.

— 26 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

To si
e tak mówi. . . Och, znasz taka piosenk
e „Sama nic wiem, czego mi dzisiaj
brak, sama nie wiem, na co mam dzisiaj smak”. . . i dalej „. . . Spotkaam na molo
Chińczyka, uparcie uśmiecha si
e do mnie, uparcie. . . ” . . . ju
z nie wiem. . . w ka
zdym
razie mam dzisiaj ochot
e mieć dugie pazurki i wbijać je w groszek ptysiowy. Mam
te
z ochot
e na jakieś longdrinki, czy landrynki, chyba pójda na to nasze lon
zinki. Co
byś powiedziaa na takiego Czarnego Jacka? Albo Ró
ze Hongkongu? Albo na Maego
Figla? Ech, z
 ycie, z
 ycie, jak ty mnie tarmosisz za wasy.
 No trudno. Zaprowadzio mnie
do baru „Bistro” na placu Zbawiciela. Zaczeam od koloru ró
zowego. Przyczepi sie do
 on jest ze wsi i z
mnie jakiś obywatel ze wsi. Ze  ebym mu pokazaa stolic
e. Pokazaam
mu „Kaukaska”,
 kino radzieckie „Oka” o trzech wymiarach (po wódce to jest cudo, ko-
lorowe ryby askocza ci
e po uszach), a nast
epnie ustaliwszy, z
 e si
e przeprowadzimy do
Karpacza, udaliśmy si
e do pobliskiej „Kongresowej”. Poprosiam go, z
 eby wrzuci do
fontanny tysiac
 zotych na szcz
eście, a sama wykonaam „Jezioro ab
edzie” w dwóch
aktach. W przerwie kelner zwróci si
e o pomoc do wadz porzadkowych,
 z
 eby Mnie
zdj
eto z fontanny, ale mój ziemianin stawia caość. Poniewa
z jednak o czwartej rano
byam umówiona ze znajomymi do kina, po
zegnaam si
e z arcyksi
eciem Karpacza i po
wyowieniu tysiaca
 zotych chwilowo odzyskaam niezale
zność.

Udaam si
e na dworzec do sklepu nocnego. Byo Mi smutno. Kupiam buk
e z
kruszonka za dwadzieścia dwa zote i poszam na peron je
zd
zacy
 do Poznania. Byam
pewna, z
 e spotkam tego myszowatego, co sprzedaje piwo z teczki, i spotkaam. Strasz-
nie jest zaszczuty, szczuja go psami, które czuja piwo. Jakoś bez sensu byo tak si
e
z
 egnać, kiedyśmy si
e dopiero przywitali. Wzi
eliśmy tramwaj i pojechaliśmy do baru
„Maciek” przy Komunalnym. Tam ju
z go zgubiam.

Ciemno byo bardzo. Nakupiam gazet i zapaek i taka sobie z tego zrobiam po-
chodni
e. Poszed ze mna kot bardzo chudy. Przy mogice taty Andrzeja peno jeszcze
byo kwiatów i wsta
zek, wszystko pachniao jesienia i stara szafa.
 Nakruszyam mu
okruszyn z tej buki, niemao. Jad i jad. Potem wyj
eam z kieszeni t
e y
zk
e, co Mi
ja po
zyczy i dugo karmiam go piwem przez ziemi
e. Pi i pi. Widzisz, dziadku,
widzisz, byli goście i poszli, tak to jest z gośćmi. Ale grunt, z
 e syna masz dobrego,
prawda? Grunt to dobry syn. Wyj
eliśmy z kota budzik enerdowski, nastawiliśmy na
ósma,
 postawiliśmy przy gowie. Niech si
e wyśpi. . .

Zmarzam jak pies, zapaam sto dwadzieścia dwa, ale to byo co innego, przywio-
zo mnie tylko do placu Delad; przedelowaam do „Europy”, ale Mnie nie wpuścio.
Buty miaam ubocone, wygladaam
 jak ciotka z
 ówia. Zreszta jestem ciotka.
 Ka
zdy
jest czyjaś
 ciotka,
 nikt si
e od tego nie uchroni, bowiem wszyscy jesteśmy braćmi i
siostrami. Ten cieć, co Mnie wypchna
 z „Europy”, te
z jest ciotka chocia
z w liberii.
Szturchna
 mnie, ale i Ja go szturchn
eam, wtedy on Mi si
e tak odszturchna,
 z  e wpa-
dam w ruchome drzwi jak w paszcz
e hipopotama. Ugryz Mnie w okieć. Powlokam
si
e bez sensu. Chciao Mi si
e zapalić, ale nie miaam ognia. Przy Grobie Nieznanego

Zonierza spytaam chopców, czy nie maja ognia. Nie mieli albo mieli, tylko nie chcieli

dać. Spytaam Nieznanego Zonierza, czy nie ma ognia. Mia. Przysiadam sobie przy
nim i zapaliam papierosa od takiego kaganka. Strasznie Mi smakowao, dawno nie
paliam, poczuam w gowie miy m
et i zacz
eam si
e coraz bardziej osuwać i obni
zać
ku Nieznanemu. Przypomniay mi si
e straszne i sodkie bajki o w
edrowcach, którzy
zamarzli na śmierć, ale przedtem, tu
z przedtem, czuli przedziwna sodycz na j
ezyku.
Nabraam nagle ochoty, z
 eby te
z tak cicho i agodnie umrzeć z tym miym zam
etem
i z ta nieznana sodycza w ustach, Tak trwaliśmy sobie, cicho i bezgrzesznie, a wszy-
scy parami: papieros ze swoim wujem – kagankiem, wartownik z wartownikiem i Ja
z moim maomównym ukochanym. Wtem starzec nadszed, straszny i z laska.
 I w
kapeluszu. I w okularach. I w butach czarnych, czysto wyczyszczonych. — Prosz
e
natychmiast wstać — powiedzia. Mój pradziad walczy w powstaniu styczniowym i
poleg jako jeden z pierwszych, mój dziad bi si
e w legionach, mój ojciec straci z
 ycie
w obronie Warszawy, ja sam mam trzy z
 elazne z
 ebra i nigdy nie pozwol
e, z
 eby dziwka,
pijana dziwka, poniewieraa si
e po moich pamiatkach
 narodowych. Nigdy. Ja nie po-
zwalam. Nigdy. Zamachna
 si
e na mnie laga.
 Zapia. Papieros wylecia Mi na ziemi
e.
Odetchna
 na razie. Odszed szeleszczac
 z elaznymi z
 ebrami.

— 27 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

— Ej, ty — zachrypiaam za nim — przyjaciel mój dzisiaj umar. Świ


ety czowiek.
Świ
ety. . .

Nie dosysza. Odchodzi w pusta jam


e Królewskiej jak król.

Za dziesi
eć minut by radiowóz. Jechaliśmy niedugo. Musz
e ci powiedzieć, piesku,
z
 e jak Mna cisn
eo o ścian
e, kiedy Mnie panowie wprowadzali do celi, to do dziś masz
tam cudowny odlew moich pleców. Je
zeli bywasz na strzelnicy i pragniesz wziać
 udzia
w zawodach pt. „Strza do biegnacej
 sylwetki”, to polecam ci przedtem cel
e numer
cztery: trening, wy
zywienie i ciekawa rozmowa – wszystko jak znalaz.

Zaatwić do dziesiatego
 grudnia:

1) kartki na grudzień.

2) Zaświadczenie o stanie zdrowia, poniewa


z. . .

Uwaga, uwaga, rozbieram si


e do naga. Wcale nie zamierzam tego czytać. Dr
e i
zjadam w caości.

Rób jak uwa


zasz.

Jak myślisz? Mo


ze Ja si
e powinnam ubezpieczyć? A mo
ze wystarać si
e o prac
e
w ubezpieczalni? Zima idzie, a w biurach ciepo. Herbaty nigdzie nie ma, a urz
ed-
niczki maja.
 I to chyba dobra jakaś,
 bo tak si
e napawaja jak w palarni opium, ach, uch,
jaka pyszna herbatka, a
z cae okienko zaparowane. A je
zeli w torebkach, to mo
ze te
z
wystarczyć i na druga,
 dla Mnie. No wi
ec jak? Zawsze to sonce w pynie.

Elizawieta Samowarowna Czapajew

Rób jak uwa


zasz.

To ju
z mnie nic kochasz?

Rób jak uwa


zasz.

— 28 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Piesku. . . Pieeesiu. . . Czy ty si


e na Mnie aby nie gniewasz? Gniewasz si
e, Pa-
skudo? Oj, Pies, jak ty si
e na Mnie pogniewasz, to ju z wszystko b edzie ze Mna po-
gniewane. Czy ty myślisz, z e Ja nie wiem, z
 e ty jesteś świ  Ja nic nie
eta kobieta? Ze
pami
etam? No coś ty: A kto ap
e przewiaza,
 kiedy spadam z czwartego pi
etra? Kto
Mnie uśpić nie pozwoli, kiedy wszyscy naokoo swoje usypiali? Kto Mi da koszyk do
spania i mleko do picia? Kto Mnie z puapki na szczury wyciagn
 a,
 sam si
e przy tym
krwawiac
 i niszczac
 nowa sukienk
e? Kto Mnie obuzom do worka nie da? Kto Mnie
do ó
zka przyja
 i nó
zki Mi ogrza i oczy wycaowa? Kto Mi drzazg
e z ucha wyja

wielka jak bagnet? Kto, no powiedz, kto?

Pozdrawiam ci
e z upalnej Alabamy i cauj
e wszystkie twoje pierścionki i nietoperz
na pierścionkach.

El
zunia

Dzwoni Andrzej, prosi, z


 ebyś przysza do niego na Ró
zana.
 Biaa bluzka le
zy na
stole.

Krystyno!

Nie jest atwo być synem. Sa ró


zne problemy, nieznajomość rzeczy, dochodzi te
z
skr
epowanie. Najpierw ojciec kr
epuje syna, a potem nieraz syn czuje si
e skr
epowany z
powodu ojca. Jedzie, powiedzmy, z ojcem koleja,
 ojciec dement, usmarka si
e do pasa
jak mae dziecko. Naprzeciwko siedzi dziewczyna. Pi
ekna i z miasta. Syn, przez ojca
skr
epowany, próbuje ojca odwiazać,
 udaje, z
 e to nie jego ojciec albo nie jego sprawa,
albo w ka
zdym razie nie jego smarki. Smarkacz z tego ojca i smarkacz z syna. Ale An-
drzej? Dla Andrzeja to w ogóle nie jest z
 adna sprawa. Normalnie ojcu by gile utar, a do
dziewczyny: „Chodź, przejdziemy si
e do bufetu, mo
ze jest herbata. Ojcu te
z by si
e coś
goracego
 przydao”. . . Tak by powiedzia. Dziewczyna ch
etna, spokojna, z
 e nie cham.
A on w bufecie: — Dokad
 jedziesz? — Do Skar
zyska. — A to zabawne, ojciec by
przed wojna kierownikiem szkoy w Skar
zysku. — Mój jeździ w Pekaesie. — Uwa
zaj,
goraca
 szklanka. . .

Ejjj, co ty taki wa  ojca miaeś? Co z tego? Ja czterech ojców


zny jesteś, co? Ze
miaam. Takie Mi misie dawali z kokardami, z
 eś ty w ogóle takiego misia w z
 yciu nie
widzia. A czekolady? A broszki? W z
 yciu! W z
 yciu nie widziaeś. Patrz. Paaatrz na
Mnie. Paaatrz!

Mój jeden przyjaciel mia taka histori


e z ojcem. Jeszcze jak by may w Zielonej
Górze, przestraszy si
e czegoś i mia ch
eć porozmawiać z ojcem, ale zaraz. A ten ojciec
by jakimś kimś i mia wasne biuro. Nieblisko to byo, ale ten may znalaz jakoś
drog
e i dojecha. Wszed po szerokich schodach, dopuka si
e do drzwi; tam przyj
ea go
sekretarka. Tak a tak, za drzwi nie wyrzucia, ale kazaa czekać. Im du
zej czeka, tym
bardziej si
e czu jak petent. W końcu po dywanie do ojca wszed i te
z jak petent czy
jak palant na palantowym miejscu usiad. Poczu, z
 e ma pusto w gowie i coraz mu si
e
gorzej robio. Zacza
 jakaś
 taka gadk
e szmatk
e, jak si
e z obcymi ludźmi rozmawia, a
to, a tamto, r
ece spocone, gowa rozpaczliwie szuka tematu. O czym by tu, o czym by
tu.

A ten jego ojciec, mo


ze prawdopodobnie wzruszony, z
 e may przyszed, te
z si
e
jakoś gubić w tym zacza.
 Nie przyzwyczajony syna na palantowym miejscu widzieć.
Przyzwyczajony widzieć petenta; a gdy petent nudny – palcami po biurku b
ebnić; a
kiedy kurdupel, to jeszcze bardziej b
ebnić i z góry kos
e spojrzenia rzucać. No a synek
to z jednej strony synek, ale z drugiej i petent, i kurdupel. Jakoś wi
ec si
e temu ojcu
palce same po stole rozb
ebniy, maemu temat z gowy uciek i w końcu do ciekawej

— 29 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

rozmowy ani do ciekawego z


 ycia nie doszo. A Andrzej? Dla Andrzeja to w ogóle nie
jest sprawa. Normalnie wchodzi do gabinetu i mówi: tato, miaem okropna historie,
bawiem si
e pika,
 wpada mi pod tramwaj, pobiegem za nia,
 tramwaj przejecha tu
z
tu
z, nic mi si
e nie stao, ale poczuem straszny strach. . .

— Czego si
e przestraszyeś? — Chyba śmierci, tato. . . — Śmierci, powiadasz,
synu? Ha, śmierci?. . . Chodź no tu do mnie. — I posadzi go sobie na kolanach, uga-
ska i obaj usn
eli spokojnie pod paprocia.
 Wszystko w porzadku,
 wszystko syropem
polane, by kaszel, nie ma kaszlu. Waga wszystko zwa
zya.

Ejjj, co ty taki wa  ci ojciec umar, co? A Mnie to mao ojców umaro?
zny jesteś? Ze
Mao? Wszyscy mi umarli, a z
 aden Mnie na pogrzeb nie zaprosi. Myślisz, z
 e si
e przej-
mowaam? Wcale si
e nie przejmowaam. Przynajmniej mi si
e kwiaty nie zmarnoway.
Widzisz mój wianek z ma
zy? Waśnie, ma
zeństwo z ma
zami! Mao ci jeszcze?

Ty ma
zowino uszna, bezduszna! Myślisz, z
 e Ja gestem szczygem z twojej bio-
grai? A mo
ze to ty jesteś szczygem z Mojej biograi? Coo? Paatrz na mnie, paatrz.
Je
zeli nie mo
zesz, to pogderaj. Gderać te
z nie jest atwo. Tak samo jak grać i rwać.
Spytaj, kogo chcesz. Aktorstwo to ci
ez ka harówka, ci
ez sza ni
z kopanie kartoi. Same
miny, jaka to potworna robota! Twarz si
e rozciaga
 od min jak guma. Do tego dochodzi
odpowiedzialność przed caym narodem, a tak
ze mapia pami
eć. Jeden narzeczony, co
go miaam na dwóch narzeczonych przed Andrzejem, by z zawodu aktorem. Artysta
scen. To ten znajomy mia taka histori
e, z
 e rano gra jaseka, a wieczorem Szekspira.
Któregoś dnia zdrzemna
 si
e na scenie po jasekach, bo strasznie by niewyspany jesz-
cze z sylwestra i obudziy go dopiero te ryki rannych osi. Pojmuje, z
 e teraz kolej na
niego, ale mu si
e sztuki poplatay
 i jak nie huknie: „Jestem król Herod, odwoać mi cay
przewrót”!. . . czy coś w tym sensie. Ale mapia pami
eć to jest jeszcze gupstwo. Naj-
wa
zniejsza rzecz na scenie to jest umieć si
e dobrze przewrócić. Mapiej pami
eci, czy
na przykad osobowości, to si
e mo
zna nauczyć od kolegi albo ci suer podpowie. Ale
dobrze upaść to jest sztuka! Po tym, jak kto pada na scenie, mo
zna odró
znić fachowca
od amatora. Aktor musi tak upaść, jakby w ogóle nie mia kości: spontanicznie jak
jabko od jaboni i kunsztownie jak zjawa w chińskim cyrku. I cicho, na litość Boska,

cicho!!

Dla Andrzeja to jest z


 adna sprawa. Powiedzmy, z
 e go ktoś dźgna
 szpada i z
 e to jest
trzecia scena czwartego aktu i nie ma z
 artów. On pada jak kloc albo wali si
e jak wór
kartoi, albo wcale nie pada, tylko siada sobie gdzieś w kacie. A publiczność wstaje
z miejsc i wyje: „Brawo, bravissimo, to jest dopiero artysta”! Bo go kochaja,
 bo ufaja
mu, mogliby tej sztuki wcale nie ogladać
 i tak by wiedzieli, z
 e on wszystko dobrze
zrobi, tenksia
ze duński, tenksia
ze zduński i pacanowski. Patrz na Mnie, paatrz! Ju
z kie-
dyś miaam taka lalk
e, co si
e nie chciaa na Mnie patrzeć, to tak jej gow
e przekr
eciam,
z
 e wszystkie guziki miaa z tyu. A dlaczego wy wszyscy najpierw mówicie – najpi
ek-
niej jest le
zeć mi
edzy nogami dziewczyny, a ju
z na drugi dzień wspinacie si
e po murze
pychy i ambicji? Dlaczegoś Mnie nie upilnowa, Poloniuszu? Teraz! Teraz przychodzi
do Mnie ten ananas i j
eczy: „Ach, czemu
z ja ciebie porzuciem, Ofelio, jaki
z ja gupi
byem, i to wszystko przez kogo, przez co, przez intryg
e polityczna!!.
 . . Och, wróć do
mnie, moja maleńka miss! Wróć. . . wróć”. . . Taak, teraz Mi to mówi, teraz kiedy pyn
e
ju
z setna rzeka,
 pyn
e w wianku z ma
zy i śpiewam sobie pitu pitu, a twarzyczk
e mam
czarna jak Murzyn. Murzynem być te
z nie jest atwo, ale dla Andrzeja to by nie by
z
 aden problem. Dzień dobry państwu, jestem Murzynem. Państwo pozwola,
 z e usiad
 e
sobie koo biaej kobiety i opowiem państwu histori
e mojego nieszcz
eśliwego narodu.
Krakowiaczek jeden mia koników siedem, siedemnaście lat miaam, kiedy Mi mama
powiedziaa: „Starzejesz si
e, masz rzadsze wosy ni
z ja, powinnaś sobie kupie szczotk
e
z końskiego wosia”. Wosiennic
e mam nao
zyć, taak? Pana Boga przepraszać, Panu
Bogu dzi
ekować, z
 eś ty na mnie spojrzeć raczy? No paatrz na Mnie, paatrz! Taki
zdolny jesteś do wszystkiego, a w oczy patrzeć nie umiesz. Dawniej byo atwiej pa-
trzeć ni
z teraz. Szed sobie czowiek po ulicy, patrzy, rozglada
 si
e, a
z wypatrzy jakiś
fakt. Wi
ec zaraz o tym fakcie coś sobie pomyśla. I znowu: fakt. I znowu: myśl. A po-
tem drugi czowiek i jeszcze jakiś fakt, i znowu myśl. A potem: Wymiana myśli. Fakt.
Wymiana myśli. Wymiana. Fakt. Ale teraz to nie jest takie proste, zegarki pognay do
przodu, fakty run
ey przed siebie, myśli ruszyy z kopyta, wszystko si
e przemieszao,
wszystko szumi jednocześnie albo sa same fakty i nie ma z
 adnych myśli, albo myśli

— 30 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

ciurkiem leca jedna po drugiej jak autobusy i na to wyglada, z


 e jest po
zar w kurniku
i wyścigi stylem dowolnym. Z tego pośpiechu mas
e osób pisze pami
etniki albo jakieś
pódzienniki. Nie to, z
 eby nie mogli dogonić szybko p
edzacych
 faktów, tylko sami
siebie nie moga dogonić, siebie wobec faktów. Nawet jak ktoś przy sobie lusterko nosi,
to najwy
zej kieszonkowe, a tu tymczasem fakt wielki jak po
zar, albo jak śmierć, albo
jak drugi czowiek, a ty przed faktem tym jak baran. Nie to, z
 eby ludzie nie umieli
pisać, dlaczego nie, to jest tania rozrywka, wystarczy czyste sumienie i troch
e wigoru,
a przecinków teraz ucza w szkole. Marnie, bo marnie, ale ucza.
 Je
zeli ktoś ma troch
e
wyobraźni, to mo
ze z przecinków utkać arcydzieo w siedmiu aktach. Ja ci mog
e tak z
przecinkami porobić, z
 eby zdanie brzmiao jak traba
 anielska, albo tak, z
 eby si
e mie-
nio jak jazzowa orkiestra, albo z
 eby kuśtykao jak dziad na bezpańskich schodach.
Jeśli chodzi o Andrzeja, to on z tym nie ma z
 adnego problemu, pisze tak, jak mówi. W

końcu o co chodzi? Zeby czowiek wydawa czysty dźwiek. Paatrz na mnie, patrz, nie
odkr
ecaj gowy; widzisz? To sa moje zielone oczy, mo
zesz je sobie wziać
 na zawsze,
ale paatrz, patrz. Patrzcie państwo, jak to si
e patrzy! Jakby to pierwszy raz. Ju
z? Ju
z.

Najpierw miaam taki pomys, z


 e przyjd
e do Andrzeja zupenie trzeźwa. Mijay go-
dziny, a Ja wcia
z nie piam. Pomyślaam – wstapi
 e po drodze do „Hawany”, mo
ze ku-
pi
e jakieś paczki.
 Siadam, wzi
eam tonic, patrzyam, jak inni ludzie pija.
 Jedna matka
chytrze wlaa sobie szklaneczk
e winiaku do herbaty. Ten may Indianin nawet si
e nie
spostrzeg.

Dobrze si
e czujesz? Dobrze. Bo gdybyś si
e źle czua, to si
e napij. Lepiej, z
 ebyś
si
e napia, ni
z wiesz. Ni
z gdybyś si
e miaa źle czuć. Nie, nie. Prosz
e bardzo. No bo
rzeczywiście, czuam si
e nieźle. Mo
ze troch
e za zimno. I za lekko. Troch
e tak, jakbym
siedziaa na papierowym krześle. Zdecydowanie za lekko, za ptaszkowato. Pra
zynka
krewetkowa. Przydaby si
e jakiś ci
ez arek. Odwa
znik. Odwagi wi
ecej. Jestem „waga”?
Czy z
 yciowa amaga? Oj, znam to mieszkanie na Ró
zanej, to ju
z chyba siódme jest.
Stale on te mieszkania zmienia. Ukrywa si
e. Przed czym? To zale
zy. Przed zymi
ludźmi, przed świństwem, przed obuzami, przed kobieta.
 Czasem to jest jedna i ta
sama sprawa. Nie chce si
e w nic wdawać, w z
 adne ukady. Ale ju
z jak u kogoś mieszka,
to tak troch
e tym kimś przesiaka
 jak babka rumem. Babce – wnuczka pohuśta, stola-
rzowi pi
e nareperuje, śpiewakowi nuty potrzyma, lekarzowi świeczk
e a diabu ogarek.
Podobno rentgen piersi kobiecej jest cudny jak s
ekacz. Baumkuchen. W Poznaniu to Ja
byam, jak byam maa. Matka caa noc Mnie tulia, bo miaam goraczk
 e. Dla Andrzeja
to by nie by z
 aden problem. Przeprowadzka: prosz 
e bardzo. Zeglarska torba na rami
e,
buawa w plecaku, papierosy sa,
 szczotka do z
ebów jest, o co chodzi. Jeszcze pet.
W
edrowny pet, pet w
edrownika. I dal. Och
edowszczyzna. Bujawy, Hohenhaga. Gdzie
oczy poniosa?
 Nie, nie, to nie Andrzej, nie wciagaj
 go w gitar
e. On nie taki, z
 eby si
e
trelami morelami oszaamiać. Sprawa! Sprawa to jest jego kawa i awa. Kawa na aw
e.

Ejj, co ty taki wa  masz spraw


zny jesteś? Ze e do zaatwienia? Ka
zdy ma. Co do
mnie, to jednak nie. Nie za dobrze si
e czuam. Wróciam do tej „Hawany”, kupiam
ćwiartk
e od portiera. Skad
 on to mia? Taka maa mapka jak sprzed tamtej wojny. Nie
pociagn
 eam ani yka. Schowaam do torebki, ot, tak, z
 elazna porcja. W razie po
zaru.

Weszam i szcz
eście. Staliśmy w oknie przytuleni i tuliliśmy si
e. Serce czulio Mi
si
e nieprzytomnie. Staraam si
e rozpaszczyć nos o szary, szorstki sweter Andrzeja
pachnacy
 ekstra-mocnymi. Na swetrze bya maa czerwona plamka. U kogo on teraz
mieszka? U malarza. Pewno pokoje maluja.
 Jedna moja znajoma mówi, z
 e powinni
malarzom pracownie zabierać i podciagać
 pod pustostan. Ale co tam, co tam. Zamkn
e-
am oczy i czuliam si
e. Andrzej jest beznadziejny w ó
zku w porównaniu z takim na
przykad Urbaniakiem. A mo
ze to ja jestem beznadziejna? Tak zawsze si
e na poczatku

boj
e, tak si
e boj
e, z
 e on gdzieś pójdzie, a potem rano tak si
e strasznie boj
e, z
 e nie wróci.
Co tam. Co tam! Otworzyam oczy!

Przede mna staa siwa czterdziestoletnia kobieta. W r


ece – pince-nez, jak w teatrze.
Sztywna, szara, ubrana w coś jakby habit. Z gatunku tych co si
e kr
eca koo modych
pedaów myślac,
 z  e im coś kapnie. — Hej — powiedziaa do Andrzeja. I on powie-
dzia — hej. Potem wszed mody z czarna broda i powiedzia — hej. Andrzej mu
odpowiedzia — hej, witaj. Potem weszli bardzo modzi z maym dzieckiem, potem
sekta „zen” z fajkami w z
ebach, potem dziewczynka w cia
zy, potem ksiadz,
 potem

— 31 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

chop ze wsi, potem wyposz z psem i wszyscy powiedzieli — hej — albo — cześć, a
Andrzej odpowiada im wszystkim „hej” albo „hej – witaj”.

Siedli na pododze. Ja te


z, ale byam wścieka. Oparam si
e o czerwony stoek.
Zrobi mi plam
e. Widocznie meble maluja,
 nie ściany.

— Andrzej — powiedziaam — pobrudziam si


e, widzisz? Przez ten stoek!

— Hej, witaj — odpowiedzia. Pociagn


 eam z aszki. Sekta „zen” rozo
zya si
e koo
Mnie. Chcesz fajk
e? Nie chc
e. Przewin
ea si
e ta siwa. Chcesz herbaty? Nie chc
e.
Ksiadz
 si
e rozsiad jak kobieta. Chcesz ciastko? Nie chc
e. Co wy wszyscy tacy, klawi
jesteście, co jest, hej. Pociagn
 eam z aszki. Chcesz trawy? Szczeniaka chcesz od tego
psa, chcesz szczeniaka, chcesz adres, chcesz posuchać. . . Nie chc
e, nie chc
e, hej. Po-
ciagn
 eam z aszki. Po katach
 brz
eczay ró 
zne tematy: mody Hegel, Zydzi, taktyka. . .
Nagle cicho si
e zrobio jak w szkole. Usyszaam gos Andrzeja, zacinajacy
 si
e lekko:
gos ucznia przy tablicy.

— Dobry wieczór państwu. Na poczatek


 zastanówmy si
e nad kwestia:
 Czym bya
Polska Mieszka Pierwszego na mapie politycznej Europy. . .

No nie! To ju
z jest bezczelność. A mo
ze Ja chc
e dziecko mieć? A mo
ze Ja jestem w
cia
zy? — Ty, Mieszku Pierwszy, mo
ze Ja chc
e dziecko mieć, nie zastanawiaeś si
e nad
tym? — Kopn
eam stoek. Trzasn
eo ksi
edza w plecy. Ruszyli na mnie. Przyleciaa
ta siwa opiekować si
e. Ju
z bez okulara. A Andrzej odwrócony. Nie ma go. — aj-
dak, syszysz? ajdak jak wszyscy. A co? A co? A mo
ze Ja nie byam aktorka?
 Nie
graam Elektry w „Elektrze”? „Dlaczego nie chcesz? Boisz si
e? Ja nie popchn
eam
Orestesa”. . . Sta, nieruchomy. Pociagn
 eam z aszki. Prosz
e państwa, a czemu
z nie
wspomnimy na poczatek
 o teatrzykach studenckich? To one rozetliy z
 agiew. . . — Sta-
rawy „zen” poruszy si
e w kacie:
 — Co to jest w końcu za emploi – balonik w „Bim-
-Bomie”. . . — parskna
 ironicznie. Rzuciam si
e za Andrzejem do okna. Umkna
 Mi.
Rozwaram na oście
z, rozdaram si
e na caa ulic
e: „halo, halo, pójdźcie ludzie, cuda w
tej budzie! Godnych nakarmimy, biednych napoimy, jest panna Nika, co kozioki ka.
Kochani, jest taka sprawa, z
 e jeden pan zaprosi mnie na oświadczyny. Przyszam. Ba!
Przybiegam z wielkiej miości, w drogocennym welonie, a tu nie oświadczyny, tylko
imieniny. Aha! Jak imieniny, to imieniny. Prosimy do środeczka.”

Zacz
eo schodzić si
e taatajstwo. Gruba w czerwonym. Czerwony w grubym. Pro-
sz
e, prosz
e, b
edzie i gorace.
 O, tutaj mamy taka maa drukarenk
e, ale mo
zna przero-
bić na bimbrowni
e. Prawda, kochanie, z
 e to si
e da przerobić? Sznurki. Sznurry, same
sznurry z dou do górry. Sznury, rury, a mo
ze i w
ez e, bo strasznie piekace.
 Mo
ze ki-
janki. Kije. upu cupu we dwa kije. O, jest i Holender, bardzo mio, j
ezyk angielski
znam jak wasna matk
e. . . B
ec. Jakiś czowiek mocno uderzy Mnie w twarz. Czarno.
Patno. Patki czarne. Dalej szarpi
e te w
ez e. Gos grubej: „Pani da spokój, to jest adap-
ter”. I ju
z czarno. Cakiem. Ten sam tunel, co zawsze.

Kiedym si
e ockn
ea, siedziaam w azience. R
ece miaam przytroczone do krzesa
jak wamywacz. Wamali si
e do Mnie? Czy wyamali Mnie? Nie, nie, to tylko r
ece.
A to azienka. . . Czy nie azienka? Skadzik jakiś. Wiaderko farby czerwonej, prawie
ju
z skończone. P edzle. Dykty jakieś. Krany. Krany tak, sa. 
 Zyletki, szczotki, z
 yletki,
to ju
z mówiam. Wata. Wata we bie. Flesz. Bysk. O nie. Przypomnienie. O nie! Tylko
nie to. Nie przypomnienie. Mnie-nie. Bagam. Mnie-nie. Ale jest: przypomnienie. O
Chryste, nie. Nie znios
e tego. Pomys. Musi być pomys. Och, jak boli. R
ece ratuj.
R
ece wyswobódź, b
edzie pomys. Swobódź. ódź. Módź. Knuć. Nie, nie. Mnie-nie,
nie przypomnienie, nie. Ju
z. Puść, no puść Mnie! Puści Mnie przekl
ety sznur. Nie gryź
Mnie. Ugryź Mnie. Tak, tak, zagryź Mnie. Zagryź Mnie na śmierć. Nie chc
e, mam
dość. Mam. Mam i pomys. Jeszcze chwila. Namys. Pomys i namys. Jest. Bryzga.
Tylko tak! Brawo. Skończyć ze soba,
 skończyć z toba,
 tylko tak. Lec
e, bryzgajac,
 po
pokoju. Bryzg, bryzg, po wszystkich. Tam ju
z tylko malarz i Andrzej, i siwa. Tylko
tak. Bryzg, bryzg. Siwa w skowyt, malarz hyc, a Ja, taak, taak, panie malarz, r
ece,
z
 yy, z
 yletki jak z operetki, mieliście, panowie, mao farby, to teraz si
e wymiesza. B
e-
dzie adniej. I modniej. Bryzg, bryzg. Krew z farba,
 farba z krwia,
 paatrz, kochanku
mój, paatrz, paatrz i opowiadaj wnukom, bo to byo atwe. Ty lubisz atwe.. Niee? Nie
lubisz? A to dlaczego zawsze atwiejsze wybierasz? Sześćdziesiat
 dni dookoa świata,
zemsta kosmosu, konspiracja: demonstracja, monstrancja, wszystko po to, z
 eby si
e od

— 32 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

najtrudniejszego wymigać – z
 eby si
e co dzień przy tej samej kobiecie nie budzić, za
mlekiem nie stać, w ogonie nie trwać. . . o o o. . . ogonie. . . o o o. . . ogon. . . – Ja:
„O o o ogień”, a oni: „Krew, r
ece, banda
z”. . . A ja: „Krew z farba,
 panie malarzu”. A
Andrzej: „Banda
z, banda
z”. Biay. A wtedy ja w ryk, w chich! Przecie
z to farba. Tam
i tu farba. Na r
ekach farba i we wiadrze – farba. Tam i tu farba. Nic krew z krwia,
 a
farba z farba.
 Uha ha, trzymajcie mnie! Farba z farba.
 Bahaha. U ha ha. Farba z farba.

Śmiech i chich.

Twój Kich

1) Twoje grudniowe kartki wydadza mi na podstawie druku L4.

2) Józek ci zrobi czapk


e na drutach.

3) Doktor b
edzie o 19.15.

Oj, Piesku, źle si


e dzieje starej Wojciechowej, gówka boli, czuj
e si
e jak po bań-
kach. Nigdy wi
ecej nie b
ed
e pia, chyba z
 e Mnie b
edziesz zmuszać. Albo burbona,
gdybym akurat bya w Ameryce. Buty mi si
e śniy, ale letnie. Czeka mnie daleka
droga, pewno wyjad
e do ciepych krajów. Jak byam jeszcze w szkole, to mama Mi
kupia sandaki, takie waskie
 kajaczki na zotych rzemykach. Straszna to bya lipa,
rozleciay si
e po pierwszym praniu. Wyrzuciam kajaki i chodziam w samych zotych
rzemykach owini
etych dookoa kostki. Tak przebrana wybraam si
e na Bal Przegladu

i od razu byam najwa
zniejsza. Do zotych pantoi dobraam sobie zotego blondyna,
tego co później namalowa dla Mnie obraz pt. „Zupa Nic”. Londyn Blondyn. Wszystkie
te twoje z
 mije postanowiy Mnie zmapować w przyszym karnawale – i uszyy sobie
zote rzemyki i umyy nogi, a tu ga z makiem, caa robota na nic, bo na nast
epny rok
nie byo ju
z ani Przegladu,
 ani karnawau. Oj, kochana, ten twój doktorek doprowa-
dza mnie do szau. Co on taki rozmowny jest? Och, banda zu, biay bandazu, czarne
mam z 
 ycie w tym kaamarzu. Zeby chocia
z przystojny, ale nie, ysy. Podobno okazja
z przodu jest ysa, ale po co mi takie okazje mamazje. W Centralnej Azji braknie
mamazji, ale fantazji nie, ach, nie. Znasz to? Ja te
z nie. No to co si
e pytasz.

— Musz
e przyznać, z
 e pani jest bardzo cierpliwa pacjentka,
 doprawdy.

— Doprawdy?

— Prosz
e mi wierzyć. Niewiasty, wbrew pozorom, wcale nie sa cierpliwe. Ani
opanowane. Ju
z bardziej panowie.

— Panowie opanowani?

— Znacznie bardziej ni


z panie. A szczególnie Anglicy, doprawdy.

— Doprawdy?

— Prosz
e mi wierzyć. Anglicy sa najbardziej opanowanymi ludźmi na świecie.
Miaem okazj
e to sprawdzić na wasne oczy, gdy byem w Wielkiej Brytanii. A pani?
Czy zna pani mo
ze Wielka Brytani
e?

— Wielka to nie.

— A ja, prosz
e pani, jestem w miar
e mo
zności obie
zyświatem. Zanioso mnie a
z
na druga pókul
e. Bya pani mo
ze?

— Jasne.

— Czy zauwa
zya pani, jak szalenie Amerykanie przypominaja Rosjan?

— I odwrotnie.

— No waśnie. Na przykad niech pani weźmie to zamiowanie do du


zych rzeczy.

— Szczotki do z
ebów?

— To nie, ale niech pani weźmie na przykad okr


ety.

— Ju
z braam.

— 33 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

— Ciesz
e si
e, z
 e mamy wiele wspólnych zainteresowań. Uwa
zam, z
 e wspólne za-
interesowania sa szalenie wa
zne.

— Ach, tak?

— Tak, prosz
e pani, mo
ze nawet wa
zniejsze ni
z dobór seksualny, stwierdzam to
jako lekarz i jako m
ez czyzna.

— Oryginalna myśl.

— Prosz
e zauwa
zyć, z
 e b
edac
 powiedzmy w średnim wieku, dotad
 si
e nie o
zeni-
em. Dlaczego? Waśnie przez brak wspólnych zainteresowań, niejednokrotnie.

— Pech.

— Raczej zdolność przewidywania. Zreszta musz


e przyznać, z
 e jestem pod wzgl
e-
dem seksualnym strasznie wymagajacy.
 Wymagam od kobiet pewnych specycznych
cech, a tak
ze pewnych. . . hm. . . specycznych zachowań.

— Szalenie ciekawe.

— Jak mam to rozumieć? Jako zach


et
e?

— Kto wie, kotku.

— No to mo
ze umówimy si
e na kawk
e? Mo
ze u mnie? Mam cakiem przytulne
gniazdko.

— Mam prośb
e.

— Prosz
e mówić, tylko szczerze.

— Pan mi po
zyczy pi
eć tysi
ecy!

Niestety, niestety. . . Przed pierwszym. . . Jako podatnik podatku wywrotowego. . .


I tak dalej, n
edzna kreatura. Pi
eć stopni poni
zej Celsjusza, sprawdź, uderz w kamer-
ton. Kamerdyner: palto! Mam ch
eć przejść si
e do biblioteki, poczytać stare kryminay.
Co mnie zniech
eca do czytelni publicznych to szatnia. Z grubsza polega ona na tym,
z
 e jest napis „szatnia bezpatna”, ale nigdy nie ma szatniarki, bo posza zjeść zup
e.
Czekasz, czekasz, a kiedy zdecydujesz si
e przemknać
 w ubraniu, spotykasz ja gruba
na schodach, a ona na ciebie z pyskiem: „Dokad
 to, halo, szatnia obowiazkowa”.
 A
jednak mam ch
eć na Agat
e Christie. Mój znajomy mia taka histori
e, z
 e posadzio go
na przyj
eciu koo Agaty Christie, ale on nie wiedzia, z
 e to jest Agata Christie, tylko
myśla, z
 e jakaś prywatna staruszka i nic si
e do niej nie odzywa, a ona tylko go spy-
taa, czy nie uwa
za, z
 e to jest dziwne, z
 e indyk po angielsku nazywa si
e turek. Dopiero
przy deserach przesadzio go w inne miejsce i wszyscy si
e dopytywali, jaka ona jest
i co mówia, ta Agata, a on odpowiada, z
 e nic. Och, szukam osoby zrównowa
zonej
do zaprzyjaźnienia si
e typu kobieta – kobieta, bo ty to wiesz, jesteś je
z. Przy twojej
nieposkromionej zmysowości sprowadzisz mnie jeszcze na za drog
e. Good bye.

Maj

Bilety – koniecznie.

Kochana z
 ono modna.

No wi
ec jest taki pomys, z
 e jad
e z dzieckiem w góry autostopem. Oczywiście
Trep nic nie wie. Przepraszam, z
 e ci
e nie zawiadomiam wcześniej, ale to wypado
nagle po diable. Nic si
e nie martw. To jest dla dzieci bardzo zdrowe i rozwijajace.
 Tak
mi doradzia matka dwóch bliźniaczek. Chyba wie, co jest dobre dla Marysi, skoro ma
w domu dwie takie same? Nie? No wi
ec.

Pierwszy dzień by fan-tas-tyczny. Stan


eyśmy pod omiankami w kopnym śniegu
i zrobiyśmy sobie taki napis: „Amerykanki”. Dziecko przebierao nogami ze szcz
e-
ścia. Ju
z pierwszy z brzegu cichobie
zny ford zabra nas jak swoje. Powiedziaam mu,
z
 e jestem wnuczka Hemingwaya z bocznej linii i przyjechaam do Polski adoptować
dziecko. Ma
z koniecznie chcia wziać
 z  óte, bo tam teraz choruja na z
 óte, ale ja mu

— 34 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

to wybiam z gowy. Od z
 ótego mo
zna si
e zarazić z
 ótaczka,
 oczywiście, je
zeli ktoś
nie jest szczepiony. Ma
z mój szczepić si
e nie chcia, bo potwornie si
e boi zastrzyków.
Zreszta od zastrzyków mo
zna te
z si
e zarazić z
 ótaczka.
 Zreszta to Jim tak mówi, bo
ja osobiście w zarazki w ogóle nie wierz
e, to jest dobre dla dzieci, jak maja odr
e. W
ka
zdym razie zdecydowaliśmy si
e na polskie dziecko, bo ja szalenie Polsk
e kocham.
Waszego j
ezyka nauczya mnie piastunka, ksi
ez na z pochodzenia. Jej rodzina miaa
majatek
 na Podolu, ale wszystko im Niemcy rozkradli, nawet zegarki i caość. Tak z
e
ksi
ez na ucieka z po
zogi unoszac
 tylko Bibli
e. Później si
e okazao, z
 e przez pomyk
e
zamiast Biblii wzi
ea ksia
zk
e kucharska i dlatego ja znam wiele waszych ciekawych
potraw, mog
e panu zrobić kurczaki w orzechach na pi
ećdziesiat
 osób.

Dziecko wcia
z przebierao nogami ze szcz
eścia. Co do mnie, to jad
e do Zakopa-
nego spotkać si
e z przyjaciómi. Sami Amerykanie, potwornie bogaci. Paca za hotel
bajońskie sumy, ale za to kolejka linowa przywozi wprost do sypialni. Bardzo prosz
e,
niech pan jedzie z nami, serdecznie zapraszamy. I invite you. Dam panu na gwiazdk
e
amerykank
e. Nie by zachwycony. Powiedzia, z
 e amerykank
e ju
z ma, a na lodówk
e
jest zapisany na luty. Kaza nam wysiaść
 w Kielcach. W Kielcach byo fan-tas-tycznie.
Phantastico! Pó dnia latayśmy jak op
etane po Kadzielni. Nie wiesz, co to jest Ka-
dzielnia. Oszalaaś chyba. Góra w mieście, skay w grotach, groty w skaach, biae jak
dla pazia. Uwa
zam, z
 e nie ma sensu wyje
zd
zać z Kielc.

Ciemnawo. Botko, ale mie. Dziecko wcia


z przebiera nogami ze szcz
eścia. Przyj
e-
yśmy po maym piwie; dla dziecka z sokiem. Nie ma z
 artów, zaczyna si
e Galicja, inny
zabór, inne obyczaje. Wojsko w b
ekitnych mundurach, mkna po szynach niebieskie
tramwaje. . . Przepraszam, coś Mi si
e pomylio. Ale co ty wiesz, jak ty wcia
z siedzisz
w lustrze. „Wojtuś”. Teatrzyk dla dzieci „Wojtuś”. Coś dla Mnie. Idziemy.

— Jak si
e nazywasz — Marysia. No i bardzo dobrze. Świato myk myk, kurtyna,
no i. . . tego si
e spodziewaam! Tekturowy zajac.
 Jakieś Baby Jagi na y
zwach, ludziki,
hormonki, potem śpiewy z szeleszczacej
 taśmy. Nuda. Strach, paniczka lekka. Potem
ju
z nielekka. Nie, nie dam rady.

— Marysia, Ja musz
e na chwil
e. . . No wiesz.

Oczy olbrzymie, palce zaciśni


ete na torebce malinowych cukierków, peen za-
chwyt.

Wychodz
e na korytarz. Ciemnawo. Troch
e szpital. Mae świateko. Szpital albo
sleeping. Jest pokoik: „Dyrektor”. Pokoik, drzwi, a potem drugie drzwi w pokoiku.
Szukam. Jest coś a la kredens, ale teraz przez te grupy operacyjne to trzeba zupenie
inaczej szukać. Dopiero gdzieś w jakiejś skrzyni z mapami wymacaam szko, nawet
jarz
ebiak, jak w szkole. Nagle, rany boskie. Drzwi. Cholera, zapomniaam zamknać

drzwi! W drzwiach dyrektor, srogi.

— Jestem lalkarka — usyszaam, jak mówi


e.

Okazao si
e, z
 e jestem lalkarka.
 Od pó roku nie mog
e znaleźć z
 adnej roboty. Mia-
am, ale straciam, wszystko przez zemst
e. Zakocha si
e we mnie kierownik zdj
eć, to
znaczy re
zyser – lalkarz, a jego z
 ona te
z lalka zrobia mu taki numer, z
 e a
z nie warto
powtarzać.

Dopiero mi kole
zanki powiedziay, z
 e tu w Kielcach jest jeden dobry czowiek na świe-
cie, to znaczy pan, i waśnie chciaam kartk
e panu zostawić, i oto szukam czegoś do
pisania. Ach, do pisania. No tak. No to zobaczymy, co si
e da zrobić. No to zobaczymy,
bo jestem samotna wdowa z dzieckiem i ju
z sama nie wiem, jak si
e obrócić.

— A to chopiec czy dziewczynka?

— Dziewczynka.

— A, dziewczynka. A to dobrze.

Wypiliśmy ten jarz


ebiak na winiaku i poleciaam po dziecko, bo coś strasznie za-
cz
eo huczeć, a potem ludzie zaklaskali i poszli. Zdaje si
e, z
 e królika czog przejecha
czy odwrotnie. Dyrektor strasznie si
e do dziecka zapali, jak si
e nazywasz, Marysia; a
wosy, cudowne wosy, kasztanowe i prawie do pasa, a lalki, czy chce obejrzeć lalki, a
scena, czy chce obejrzeć scen
e, chc
e, chc
e, chc
e.

Mia jeszcze drugie pó litra w jakiejś trumnie po śpiacej


 królewnie, a dla dziecka
paczki
 z bufetu. Potem powiedzia, z
 e tam jest taka kanapka i z
 e mo
zemy si
e przespać.

— 35 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Potem, i to byo po-twor-ne, zacza


 si
e jakoś jakać
 i przytulać, i coś pleść jak mae
dziecko, a potem powiedzia, z
 e nigdzie nie pójdzie i z
 e on jest nasze mae baby, i z
 eby
go pogaskać, to on zaraz uśnie. I poo
zy si
e koo nas, i plót, ple, ple, ble, ble i wcia
z
z apami, i nie tyle do Mnie, co do dziecka. A Ja – co ty, no co ty, to jest dziewczynka.
A on – no waśnie, no waśnie, dziewczynka. Strasznie si
e z nim naszarpaam, ale w
końcu si
e obrazi i poszed, tak z
 e si
e waściwie wyspayśmy i miayśmy zaraz bufet na
śniadanie. Maa obudzia si
e ściskajac
 t
e torebk
e z cukierkami, psiakość, troch
e puścio
i zrobia si
e jej taka maa plamka. Wiesz, jakby miaa okres. Spraam to pod zlewem.
Tamta matka. . . Ta matka Józefa krada mi lignin
e i kada sobie do majtek, i bya od
tego modsza. Nie broń jej. Nie broń jej. Broniu. Broń Bo
ze. Ale w ogóle, to widzisz,
jak jest przyjemnie. I uwa
zam, z
 e z po
zytkiem dla dziecka! Suchaj. Zwiedzia groty, a
ostatecznie nawet te lalki to te
z jest sztuka. Ale stop, hola, w góry, w góry, miy bracie,
pani Jola czeka na ci
e. Ja wiem. Ty pewnie myślisz, z
 e Ja go teraz kocham mniej.
Nieprawda. Ale to jest szczygie! Mówi
e ci, to szczygie. A strach ma mae oczy, dwie
ciasne szparki, przez które wysya sztylety, straszne szpile laserowe prosto w serce.
Wiem, bom tam bya. Byam, byam, miód i wino piam.

Twoja zacna bona i non-bona

Dzwoni pan P.D., z


 e dzwoni do tamtego pensjonatu. Zadzwoń do niego.

Hej.

Bez sensu. Wiatr. Wichura. Nic nie jedzie. Szosa, wygwizdów jakiś. Kupa koksu i
gura. I tyle. Jak si
e nazywasz? Marysia, Marysia i Marysia.

— Wiesz co, Marysiu, straszny tu wygwizdów. I ciemno si


e robi, wilcy wyja.

Weźmy sobie po kawaku w
egla, ale z
 eby by mi
ekki. . .

— A po co?

— Buzie sobie wysmarujemy, z


 eby nas bolszewicy nie zgwacili.

— A co to sa bolszewicy?

Gupstwo, gupstwo. Smarujemy si


e, baznujemy, l
zej nam i wnet si
e ci
ez arowy
nawina.


Och, Kriss, na moja zgub


e. . . Wi
ec ci
ez arówa. Olbrzymia landara jakaś. Wsia-
damy. Chop cham, ale na razie w porzadku.
 Obie do szoferki wzia.
 Dokad
 jedziecie?
Byle dalej. To dobrze, to po drodze. Ciemno, ślisko, wiatr wzdyma z
 agle, wje
zd
zamy w
trab
 e śnie
zna.
 Nagle co to – dzik, nie dzik, jeden, drugi, przez szos
e przelatuja.
 Dzik,
a mo
ze z
 bik. Zerkamy na siebie z dzieckiem, chop te
z ciekawy, na Mnie zerka, i o
Jezu. . . Ale
z si
e przerazi. Niesamowicie. Przerazi si
e i z przera
zenia zawy. A
z mu
kierownica obrócio, a
z nami w obie strony trzepn
eo, o mao w przepaść nie spadliśmy.
Mazido! Mazido na twarzy, mazido czarne z pyska nie zdj
ete!

A chop: „Tfu, tfu. . . Baźnice. . . zdziry przekl


ete. . . Maom przez was z
 ycia nie
postrada. . . Won, won mi z wozu!” Nie chcia nic suchać, prawie z
 e w biegu na mróz
wygna. Idziemy, wleczemy si
e. Ciemno. Dziecko ryczy wniebogosy. Traba
 śnie
zna,
nieśmieszna. Coś dziecku opowiadam, baj
e:

— Wiesz. Moja mama przed wojna w cyrku pracowaa. Ale przed wojna w cyrku,
to wiesz. . . byo inaczej ni
z teraz. Jak w paacu. A mama moja kostiumy szya. Kraw-
cowa. . . Ale przed wojna,
 wiesz, krawcowa to bya wielka pani. A materiay, zotogo-
wie, amaranty, cekiny. . . Mama po swoje materiay z tamta pania do Pary
za jeździa. . .
Ta pani, z
 ona dyrektora, to bya wielka dama. Latem po wsiach kareta jeździa i ku-
powaa od ludzi karzeki. Jakie karzeki? No wiesz, liliputy. Przed wojna jeden liliput
kosztowa tysiac
 pi
ećset zotych. Ale wiesz, przed wojna tysiac
 pi
ećset zotych to byo
nie tak jak teraz. . . Dla liliputa buty uszyć to jest wielka sztuka, jubilerska robota. . .

— 36 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

A wiesz, oni si


e z
 enia tylko mi
edzy soba.
 Jeden pan, rzeźnik z Krakowa, strasznie si
e
w liliputce zakocha. Odkupi ja z cyrku po ogromnej cenie, o
zeni si
e z nia i posadzi
za kasa,
 na haftowanej poduszce. A ona, wiesz co? Tylko pakaa. I w nocy do cyrku
ucieka, do swoich.

. . . No, nareszcie. Świateko, chatka, czowiek w chatce. Siedzi przy piecu i pacze.
Na nasz widok zrywa si
e i na powrót w szloch, ale radosny:

— Sam Pan Bóg, to chyba sam Pan Bóg mi was zsya, dziewczyny, siadajcie, roz-
bierzcie si
e, posuchajcie mojej historii. Och, Krysiu, Krysiu, posuchaj i ty, a tak go
zaraz pokochasz, jak myśmy go pokochay. Wychowa si
e sam, w starej chatce, bo mu
ojca i matk
e spekulanci zamordowali, a brat do Ameryki wyjecha. Ot, zima, lato, ko-
nik i krówka, codzienna harówka. Jedna mia istot
e na świecie, która kocha jak siebie
samego, babk e staruszk
e. A gdzie ona? A w drugim pokoju, na stole le
zy. Jak to, jak to.

Ano tak to. Zya w czystości jak polny kwiatek i umara dziewica.
 Ludzie pamietaja,
 ze
bya z niej kiedyś pi
ekna kobieta, ale co z tego, poprzysi
ega wierność chopcu, co do
lasu poszed. Nawet nie wiadomo, czy jak wilk samotny zgina,
 czy w partyzantce, czy
od pioruna. Odtad
 babka zawsze w czarnych sukniach, w czarnych pantoach i cicha
i jakby na to cae z
 ycie za dobra, a do tamtego jeszcze niegotowa. Dopiero teraz od
dwóch dni na stole le
zy, a gospodarz pacze i nie wie, co robić.

No bo suchaj, Kriss. Oni pochodza z takich stron, gdzie si


e zmarego sam na sam
z czterema ścianami nie zostawia. Paczki przy nim być musza.
 Być, pakać l śpie-
wać. I świece palić, i duchy odp
edzać. Przecie
z pewnie: ka
zdy by tak chcia. No wi
ec
propozycja jest taka: on, gospodarz, po trumn
e do Somnik pojedzie, a my z babka
zostaniemy i pakać b
edziemy. Nie przystaabyś? Na pewno byś przystaa. Ledwośmy
przystay, zaraz konia zaprzag
 i pojecha. Prosiam tylko, z
 eby Mi coś do picia na
nerwy zostawi, a dla dziecka coś do jedzenia i jakieś owoce. Mia moja. Co to za
podró
z! Widzisz, co to za podró
z?

Twój Marco Polo

Elu.

Bagam ci
e, zadzwoń do D. P. On mówi, z
 e da znać na milicj
e. Je
zeli ju
z nie da.

Kochana Siostro.

Trzy dni i trzy noce min


ey jak sen. Najpierw Marysia troch
e si
e babki baa. Ba.
Bardzo szara ona, duga, a r
ece ma jak ze srebra. W nocy marznie, przykrywamy ja
kodra,
 wyglada
 wtedy jak królowa w katedrze. Czego tu si
e bać, dziecko, czego? W
z
 yciu ró
zne rzeczy si
e zdarzaja,
 tak samo po tej stronie, jak po tamtej. To jest jak prze-
kr
ecić kana w telewizji, pstryk, i masz ju
z inny świat, raj delnów zamiast wytwórni
parasoli. A mo
ze ju
z jej si
e znudzio ta babka być? Ta babka – dziewica.
 Mo
ze ona ju
z
muszelka jest, zasuchana w morski śpiew albo osiokiem, albo cesarzowa Indii. . .

— A du
zo razy tak mo
zna próbować?

— Bardzo. Bardzo du


zo. Dusza si
e wcia
z odradza jak śnieg.

— I ja te
z tak b
ed
e moga?

— No jasne.

— A czy b
ed
e moga zabrać swój rower?

Bóg raczy wiedzieć. Ja te


z nie wiem wszystkiego, wa
zne, z
 eby do pieca doo
zyć.
Dokadayśmy, pakayśmy, śpiewayśmy. Jedne pieśni ukadaam Ja, inne dziecko.
„Paczmy nad toba dziewica,
 paczmy, z
 eś nie miaa piki, paczmy, z
 eś nie miaa m
ez a,
paczmy, z
 eś nie miaa gwiazdki”. . . Troch
e spayśmy, troch
e nudziyśmy si
e, jak to w
świ
eta. Kiedy nam si
e skończy gasiorek
 z nalewka,
 zjadyśmy te wiśnie z dna, czarne
jak granaty, a potem zacz
eyśmy si
e bawić w ró
zne zabawy. Otwierayśmy skrzynie i
szafy, i komody i przebierayśmy si
e. Ro
zne tam byy stroiki, nawet podejrzewam, z
e

— 37 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

w
egierskie.

Któregoś dnia znalazam taki czerwony tiul jak na ranki. Ale dlaczego czerwony?
Mo
ze ktoś przedobrzy z farba.
 Och, ty byś sobie zaraz z tego sukienk
e uszya. Znam
ja ten twój guścik. Powiedz, dlaczego ubierasz si
e w te jakieś bluzeczki od siatkówki?
Ty, która powinnaś nosić futro z pawia, nosisz na grzbiecie jakieś achy. Pami
etasz, jak
ci spaliam w piecu taka ohydna nylonowa spódnic
e w kwiaty? Aleś ty miaa min
e!
Jeszcze Mi si
e teraz śmiać chce. Ale do tego tiulu tośmy si
e obie z dzieckiem zapa-
liy. Marysia upi
ea Mi go na gowie jak welon. Hi hi. Wygladaam
 jak panna moda.
Panna moda w czerwonym welonie. Jak b
ed
e miaa na znaczki, wo
ze ci go do paczki
razem ze skalpem. Wiesz, z
 e chciaam kiedyś Andrzejowi podarować mój skalp? Ale
on jest Grey Owl, Szara Sowa, Sejd
zio i jej bobry. On jest dla Mnie bardzo niedobry,
kochanie, gardzi Mna i podrzuci Mnie jak podrzutka, ale ty go bronisz, bo ty jesteś
przyzwyczajona. Przyzwyczajona do pogardy. Przebierańce, amańce. Akurat byam w
welonie, gdy usyszaam na podwórzu szcz
ek motocykla. Wybiegam przed dom, bom
myślaa, z
 e to gospodarz, ale to ju
z byli oni po Mnie.

Ale
z musieliśmy wygladać,
 ale
z musiao to wygladać!
 Śnie
zne poacie, mi
edzy
poaciami ludzkie chudoby i my z sier
zantem ciasno obj
eci na niebotycznym motorze.
Nie, bo tykali Mnie wszyscy! I siebie tykali:„Ty, ty, patrz, wariatk
e wioza”.
 Czerwony
welon furkota za mna bez sensu, a
z w końcu odfruna
 i poleg bezpańsko pod lasem,
oszcz
edzajac
 Mi wstydu na komendzie.

Twój oddany numer 12/13

Mów im prawd
e. Nie kam. Skup si
e i mów prawd
e.

K.

No wiec jest tak: mój klawisz, pan Henio, o


zeni si
e ze mna zaraz po wyroku; czo-
wiek anielskiej dobroci, zast
epuje Mi mamk 
e. Zeby si
e ze mna o
zenić, b
edzie musia
abdykować, ale on jest absolutnie zdecydowany. Och, cudnie. Jeszcze nikt dla mnie
nie abdykowa, a zdaje si
e, z
 e to o to chodzi. Henryk mówi, z
 e dostan
e pi
etnaście lat
za uprowadzenie dziecka, piatk
 e za piatk
 e i do
zywocie za ciebie. A tak, tak! Mówia,

z
 e ciebie zamordowaam. To jest pewne, jak amen w pacierzu, tylko jeszcze nie maja
zwok. Tak czy inaczej cauj
e twoje loki i zwoki.

Ella Mistella

PS Znaleźli twoje listy.

Kochanie.

Andrzej by u tego czowieka. Chodzi o to, z


 eby wycofa oskar
zenie prywatne. Na
razie nie chce o niczym syszeć, mówi, z
 e dziecko jest w szoku. Uwa
zaj, co do ciebie
mówia,
 skup si
e.

Kriss.

O Chryste. Czuj
e si
e jak wór fasoli. Wiesz, pytali Mnie o A.M. Czy go znam i tak
dalej. A przede wszystkim, czy mog
e podać adres. A bardzo ch
etnie, bardzo ch
etnie.
Okr
ez na 5/8, trzecie pi
etro, dwa razy dzwonić.

Wieczorem przyszli znowu i powiedzieli, z


 e w tym miejscu jest jeziorko czernia-
kowskie. Powiedziaam trudno, widocznie wpuści końce w wod
e, zawsze Mi tak robi.

— 38 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Mo
ze zreszta pojecha kupić meble do dziecinnego pokoju. Powiedzieli, z
 ebym nie
bya taka bezczelna, bo Mi poka
za.
 Och, kotku, czy bardzo jest źle ze Mna?


Twoja Chandra Unyńska

Droga E!

Dziewczynka powoli przychodzi do siebie, mo


ze coś da si
e zrobić. Uwa
zaj, co
mówisz.

Droga kole
zanko z Warszawy!

Henryk mówi, z
 e wcale nie jest ze Mna tak źle. Ten gówny jest po Mojej stronie
i mówi, z
 e jak tylko znajda twoje zwoki, to zamkna mnie do wariatowa. A stamtad

mo
zna, wiesz! Adieu Fruziu. Napiabym si
e kompotu z gruszek, a najbardziej chcia-
abym mieć angin
e. I z
 eby mama Mi czytaa „Chat
e wuja Toma”. Na razie śpiewam
sobie: „Przylecia do mnie na kraty przecudny goab
 skrzydlaty”. Znasz?

Twoja dozgonna E

El
zbieta, broń si
e, powiedz, z
 eby ci dali dojść do sowa.

Nie dali.

Ratuj si
e, walcz. Powiedz, z
 eby ci dali dojść do sowa. Powiedz, z
 eby ci
e wysu-
chali. Powiedz im prawd
e: z
 e Krystyna nie istnieje; ja nie istniej
e. Przyznaj si
e, na
litość Boska,
 z e pisaaś te listy sama do siebie. Powiedz im, z
 e nie jesteś wariatka.

Spytaj ich, czy nigdy im si
e nie zdarzyo zapisać na kartce albo w notesie „iść do
krawca”, albo „oddać pieniadze”,
 albo „przyznać si
e”. Spytaj, czy im si
e nie zdarzyo
stanać
 przed lustrem i powiedzieć na cay gos: „No to doigraeś si
e, ty ośle”, albo
„jak ty wygladasz”,
 albo „wiem, z
 e umr
e”. Spytaj ich o to wszystko, nie zapomnij. A
kiedy ju
z ten jeden jedyny powie w końcu, z
 e te
z tak mia, to przyduś go i spytaj, czy
mu si
e nigdy nie zdarzyo, z
 e ten drugi on, ten z lustra, odezwa si
e nagle i powie-
dzia „uwa
zaj na siebie”, albo „nie b
edziesz ju
z wi
ecej pi”, albo „kanalia z ciebie”.
A kiedy ju
z ten jeden jedyny odpowie ci, z
 e powiedzmy, zaó
zmy, kiedyś mu si
e to
przytrao, to ty wtedy weź ich wszystkich w garść i wyznaj, z
 e tobie, tobie waśnie,
zdarza si
e to nagminnie. Nagminnie i notorycznie. Twoje lustro zrodzio lustrzaka:
Mnie! A mo
ze twoja samotność wyonia lustrzaka? A mo
ze lustrzak sam siebie wy-
oni? Mo
ze z czasem sta si
e twoim jedynym kolega i kole
zanka?
 Wyrocznia?
 Deska
ratunku? Boja morska?
 Rozumiesz? Boja te
z. Ale mów dalej: je
zeli to jest niedozwo-
lone, to ty si
e przestaniesz trzymać tej boi i podryfujesz w dowolnym kierunku. Albo
– powiedz – podryfujesz we wskazanym kierunku. Przez nich wskazanym kierunku!
Tak im powiedz, walcz, ratuj si
e!

Krystyna

— 39 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Dobra, dobra, tylko z


 e oni maja czarno na biaym, z
 e widywano ciebie na schodach.

Bzdura. To nie byam ja, to byaś ty.

Oni mówia,
 z e to ty.

To byaś ty, tylko w biaej bluzce. Niech zrobia wizje lokalna.


 Bagam ci
e, weź si
e
w garść.

Kriss!

To ty weź si
e w garść. Ostatecznie co mo
ze mi grozić za zabicie lustrzaka, góra
rok! Rok nie wyrok. Przyślij mi banda
z, bo Mi si
e coś robi na lewej r
ece, mo
ze b
ed
e
świ
eta.


E!

Nie dajesz sobie rady. Wzi


eam adwokata. Boj
e si
e.

K!

Ale
z ty jesteś uparta. Nie wiedziaam, z
 e ci
e stać na taka ptasz
eca tkliwość. Inne
lustrzaki w zasadzie milcza.
 Przecie
z to Ja przegladam
 si
e w tobie. Ty nie przegladasz

si
e we Mnie. I nie rób tego, nie radz
e ci. Co to znaczy „boj
e si
e”? To jest poza rola.
 Och,
Kriss, tak bym chciaa, z
 ebyś Mi zrobia budyń. Nie badź
 wstr
etna. Przecie
z wiesz, z
e
poza toba nikt Mnie nie kocha, nie lubi, nie dba, nie szanuje. Nie chc
e tej piatki
 od
Andrzeja, juz. wol
e, z
 eby król Henryk wyja
 z ksia
zeczki. Dlaczego mnie tak strasznie
m
eczycie? Dlaczego chcesz zniknać?


Twoja Marmolada W Proszku

Wszystko idzie ku lepszemu. Tylko nie pisz do Mnie. Ani ja do ciebie. Nie wolno.

— 40 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Hej, kuratorku!

Masz racj
e, nie znaleźli twoich zwok i otworzyli Mi bram
e na wielki przeciag

świata. Och, ty, ty. . . Nic ci Mnie nie z
 al? Czy
z nie jest ta chwila zbyt szara i zbyt
mysia, kiedy ci o szóstej rano zgrzyt klucza mówi „jesteś wolna”? Jesteś wolna, tylko
tyle. . . Ale trudno! Sama chciaaś. Pac, kończ
e z toba jednym pociagni
 eciem pióra. By-

aś keksem, jesteś kleksem. Zegnaj, polihymnio, z  egnaj, poligamio, witaj, pojedynko,
witaj, polityko. Waska
 zota furtka zamyka si
e za Mna,
 a czarna szeroka brama jak jama
si
e otwiera. Nogi nie rozchodzone, ale si
e rozchodza.
 Jak wyjd
e na wolność, naszykuj
e
sobie czysta biaa bluzk
e.

Ale co to? Ach tak, porucznik Colombo wraca od drzwi. My tez znamy te metody.
Przed wyjściem mam co? Podpisać kart  niby co? Ze
e zdrowia? Jaa? Ze  nigdy nie b
ed
e
wysyać tych kartek? Nawet pustych? A bardzo prosz
e, bardzo prosz
e, panie doktorze.
Naprawd
e, nic nie szkodzi. . .

Uch, g 
eś przesza mi po grobie. Zegnaj, Kristesso, Witaj, El
zuniu. Wiesz, jak wyjd
e
na wolność, upior
e sobie tamta biaa bluzk
e, tylko z
 e,

je
zeli

E!

1) Pami
etaj o kartkach na styczeń.

— 41 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Posowie liryczne

Tramwajowi ludzie

Tramwajowi ludzie
sa bardziej zm
eczeni znudzeni
ni
z ludzie z liliowych lotnisk,
tramwajowi ludzie
podobni do cieni,
tylko z
 e bardziej samotni.

Bo na końcowych przystankach
ranek ma szary smak,
noce sa zawsze za zimne,
a zy za gorace,
 tak, tak. . .

Tramwajowi ludzie –
ci niewyspani, spóźnieni –
dźwigaja spowiae siatki,
tramwajowi ludzie
tak mao szaleni –
dzieci, ojcowie, matki.

Bo na końcowych przystankach
ranek ma szary smak,
noce sa zawsze za zimne,
a zy za gorace,
 tak, tak. . .

Sa te
z p
etle. . .
Sa p
etle pi
ekniejsze ni
z inne,
gdzie szumi z daleka rzeka. . .
Tam zaje
zdza tramwaj nadziei niewinnej
i na ten tramwaj. . . ktoś czeka.

— 42 —
Agnieszka Osiecka BIAA BLUZKA

Zabawki Pana Boga

Ta dziewczyna, co tak pacze,


z
 e sukienka nazbyt droga,
ten wodzirej, co wcia
z skacze,
choć si
e skończy bal. . .
To zabawki Pana Boga, to zabawki Pana Boga,
których troch
ez al. . .

Ta kol
eda z pretensjami chc
e Ci, Panie, dopiec,
bo te
z Ty si
e bawisz nami jak niegrzeczny chopiec

Ta kobieta, która nie śpi,


bo ja dr
eczy ciemna trwoga,
ten m
ez czyzna udr
eczony,
co hartowa stal. . .
To zabawki Pana Boga, to zabawki Pana Boga,
których troch
ez al. . .

Ta kol
eda z pretensjami chc
e Ci, Panie, dopiec,
bo te
z Ty si
e bawisz nami jak niegrzeczny chopiec

Ten podró
zny, co spostrzega,
z
 e si
e nagle gmatwa droga,
ta tancerka, która dusi muślinowy szal. . .
To zabawki Pana Boga, to zabawki Pana Boga,
których jednak z
 al. . .

Tekst pochodzi ze strony http://free.art.pl/osiecka/ .


Usuni
eto dodane dla strony WWW śródtytuy oraz poprawiono dostrze
zone b
edy.

Wykorzystano tekst „Biaej bluzki” wydany przez Wydawnictwo Literackie w Krakowie.


Copyright by: Agnieszka Osiecka, Kraków 1988
Copyright by: Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988

— 43 —

You might also like