Professional Documents
Culture Documents
pl - NrKlub: 109
1
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
2
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Jacek Salij OP
Pytania
nieobojętne
Lublin 2009
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
3
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
ISBN: 978-83-62147-53-3
Niniejszy utwór, ani żadna jego część, nie może być kopiowany, reprodukowany ani zwielo-
krotniany jakąkolwiek techniką w tym drukarską, magnetyczną czy cyfrową, ani wykonywany
publicznie, wystawiany, wyświetlany, odtwarzany, nadawany bez pisemnej zgody wydawcy. Za-
brania się również obrotu oryginałem utworu lub egzemplarzami, na których utwór utrwalono
– wprowadzania do obrotu, użyczenia, najmu oryginału albo egzemplarzy zgodnie z regulami-
nem Klubu Libenter.pl.
Klub Libenter.pl
PROFECT Paweł Królak
ul. Związkowa 20/33, 20-148 Lublin
www.libenter.pl
email: klub@libenter.pl
4
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Spis treści
Słowo wstępne..............................................................................................................����5
Dlaczego Pan Bóg jest niewidzialny?........................................................................����7
Czy urodzenie determinuje przynależność religijną?.............................................� 11
Czy wiara dopuszcza wątpliwości?............................................................................� 15
Czy wiara zwiększa trud życia?..................................................................................� 20
Oderwać się od rzeczywistości, aby się w niej zakorzenić.....................................� 22
Koniec sporu o ewolucję............................................................................................� 27
Ogrom cierpienia jako argument przeciw Panu Bogu..........................................� 31
Gniew Boży..................................................................................................................� 35
Spór o istnienie szatana..............................................................................................� 40
Skąd wiadomo, że Pismo Święte jest Pismem Świętym?........................................� 47
Imię Boże......................................................................................................................� 54
Czy raj istniał naprawdę?............................................................................................� 60
Biblijni giganci.............................................................................................................� 65
Czy Bóg kazał wymordować narody Kanaanu?......................................................� 69
„Oko za oko, ząb za ząb”.............................................................................................� 72
Córka Jeftego................................................................................................................� 78
Dwunastoletni w świątyni..........................................................................................� 82
Pan Jezus i Żydzi..........................................................................................................� 87
Czy Pan Jezus umarł na krzyżu?................................................................................� 92
Niepokalane Poczęcie.................................................................................................� 96
Zmartwychwstanie ciał...............................................................................................� 99
Kościół jako instytucja................................................................................................103
Dwie przynależności do Kościoła.............................................................................107
Ewangeliczne ostrzeżenia przed heretykami...........................................................112
Jeszcze raz o reinkarnacji...........................................................................................117
Astrologia.....................................................................................................................124
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
5
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Wywoływanie duchów................................................................................................129
Wszystkie nasze czyny zostaną ujawnione..............................................................134
Wyznać Bogu swoje grzechy......................................................................................139
Rozgrzeszenie Boże i rozgrzeszenie bezbożne........................................................142
Czy spowiednikowi wolno dopytywać się o liczbę grzechów?..............................147
Koszmar skrupułów....................................................................................................150
Sens czystości przedmałżeńskiej...............................................................................155
Czy Kościół ma prawo tego żądać?...........................................................................159
Dlaczego nie wolno mi przystępować do sakramentów?.......................................163
Poczucie wstydu..........................................................................................................169
Moralna ocena przyjemności.....................................................................................173
Czy dobro mierzy się stopniem trudności?.............................................................177
Czy wolno łajdakowi nie podać ręki?.......................................................................180
Tolerancja a miłość......................................................................................................183
Miłość przeklęta i fałszywa życzliwość.....................................................................186
Udręka z powodu własnych dzieci............................................................................190
Jak kochać egoistów?...................................................................................................195
Środki poronne............................................................................................................200
Dawni chrześcijanie wobec zabijania płodu............................................................204
Moralne implikacje przeludnienia............................................................................209
Uśmierzanie bólu a eutanazja....................................................................................214
Po śmierci samobójczej kogoś bliskiego...................................................................218
Przysięga.......................................................................................................................221
Problem pacyfizmu.....................................................................................................226
Męczeństwo, do którego wezwany jest każdy chrześcijanin..................................231
Czy Kościół zakazywał czytania Pisma Świętego?..................................................237
Indeks ksiąg zakazanych.............................................................................................242
Na temat inkwizycji.....................................................................................................248
Masoneria.....................................................................................................................254
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Słowo wstępne 6
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Słowo wstępne
Nie jest tak, żeby katolik umiał odpowiedzieć sobie na wszystkie pytania religijne,
które mu się nasuwają, i na wszystkie zarzuty przeciwko wierze, które do niego
dochodzą. Nie da się jednak być wierzącym na serio, jeśli komuś nie zależy na cią-
głym pogłębianiu swej wiedzy religijnej i jeśli ktoś w ogóle nie szuka odpowiedzi
na przynajmniej najbardziej gorące pytania i zarzuty, które przed nim stają.
Być może ta lub inna moja odpowiedź wyda się zupełnie niezadowalająca, a na
pewno żaden z tych listów nie zawiera odpowiedzi wyczerpującej. Z drugiej jed-
nak strony ufam, że w książce tej (jak i w trzech pozostałych) można znaleźć nie
tylko próbę odpowiedzi na niektóre pytania, jakie każdy z nas rzeczywiście sobie
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Słowo wstępne 7
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
stawia. Mam nadzieję, że przedstawia ona pewien styl myślenia religijnego, któ-
ry pogłębia umiejętność radzenia sobie z rozmaitymi problemami religijnymi i
moralnymi, jakie mogą się w naszym horyzoncie pojawić. Było bowiem moim
zamiarem podejmować poszczególne pytania w sposób twórczy i samodzielny, a
zarazem w jak największej łączności z naszymi ojcami w wierze. Jest to styl myśle-
nia religijnego i moralnego typowo katolicki. Do Czytelnika należy osąd, w jakim
stopniu zamysł ten udało mi się zrealizować.
Przede wszystkim jednak nie zapomnijmy o tym, że pogłębianie swojej wiedzy re-
ligijnej jest wprawdzie czymś bardzo ważnym, ale to tylko środek do celu. Celem
wiary jest Jezus Chrystus. Być chrześcijaninem znaczy szukać bliskości z Chrystu-
sem, który żyje, otwierać się na Jego światło i moc. Być zaś chrześcijaninem-kato-
likiem znaczy szukać Chrystusa w Kościele, który, jak zakochana małżonka, wpro-
wadza nas w głębię nauki swojego Oblubieńca i Mistrza, umożliwia nam dotarcie
do Jego potężnej miłości, a nawet bezpośrednie uczestnictwo w Jego Najświętszej
ofierze i karmienie się Jego Ciałem. Żyjący Chrystus jako towarzysz i Pan mojego
codziennego życia jest ostateczną odpowiedzią na różne pytania religijne, jakie
przed nami stają.
Dlatego nie bójmy się pytań, dotyczących naszej wiary. Różne religijne trudności,
a nawet wątpliwości, zawierają bowiem w sobie obietnicę większego zbliżenia do
Chrystusa.
Jacek Salij OP
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Inny przykład: Pokreślony maszynopis jest dowodem, ile autor musi się napraco-
wać nad słowem, zanim je przekaże czytelnikowi. Ale do czytelnika dochodzi już
tekst przepisany na czysto, praca autora właściwie przestaje być widoczna. Jeśli jest
to dobry pisarz, ludzie będą podziwiać jego umiejętność posługiwania się słowem,
rzadko kto zauważy jednak, ile pracy włożył on w swój tekst. Każdy, kto nieco in-
teresuje się sztuką, wie o tym, jak istotnym elementem znawstwa w tej dziedzinie
jest umiejętność rozpoznawania zastosowanych technik, nowatorskich pomysłów,
włożonej pracy – rzeczy, które w dużym stopniu uchodzą uwagi przeciętnego wi-
dza.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Sądzę, że znaleźliśmy już dwie wstępne odpowiedzi na pytanie, dlaczego Pan Bóg
jest niewidzialny, dlaczego ukrywa się jakby przed nami. On jest Stwórcą ludzi i
rzeczy, On obdarzył nas i otaczający nas świat wielkim wewnętrznym bogactwem.
Toteż Pan Bóg nie chce być obecny w świecie w taki sposób, żeby Jego nieskończo-
na wspaniałość zasłaniała bogactwo Jego stworzeń. Jego wszechobecność jest dys-
kretna, bo – po pierwsze – On jest wierny sobie: stworzył nas osobami, a więc chce
być promotorem naszej osobowej samodzielności i nigdy nie będzie jej ograniczał.
Po drugie, Pan Bóg stworzył również byty nieosobowe, naiwne są więc nasze pre-
tensje, że Jego obecność nie zagłusza krzykliwie tego wszystkiego, co przecież On
sam powołał do istnienia.
Zarazem jednak niewidzialność Boga wcale nie oznacza, jakobyśmy nie mogli
rozpoznać Jego obecności. Człowiek otrzymał od swojego Stwórcy wystarczają-
co dużo wrażliwości duchowej, żeby „z wielkości i piękna stworzeń poznać ich
Stwórcę” (Mdr 13,5). Jeśli zaś komuś trudno rozpoznać Bożą obecność w sobie i
w świecie, nie będzie rzeczą nierozsądną postawić sobie dwa pytania. Po pierwsze:
Może wynika to z mojego gapiostwa? Mogę nie poznać się na dziele sztuki, jedząc
dobry obiad, mogę nie zauważyć kulinarnego mistrzostwa gospodyni – dlaczego
więc z góry wykluczać możliwość analogicznego gapiostwa w stosunku do całego
świata jako do dzieła Stwórcy?
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Po wtóre: A może jestem duchowo niedojrzały i zbyt leniwy, może właśnie to jest
przyczyną, że nie dostrzegam tej chwały, którą cały świat śpiewa swemu Stwórcy?
Samo postawienie sobie tego pytania obraża moją miłość własną – zwłaszcza jeśli
jestem na przykład profesorem uniwersytetu albo uważam się za człowieka nie-
skazitelnie uczciwego – ale przecież nie wolno mi z góry zakładać, jakoby liczni
moi bliźni, którzy twierdzą, że świat całym sobą i nieustannie świadczy o swojej
stworzoności, byli ofiarami łatwowierności lub mitomaństwa. Powinienem wziąć
pod uwagę – przynajmniej jako jedną z hipotez – że może to raczej ja jestem nie
dość duchowo wrażliwy: może tak bardzo skoncentrowałem się na sprawach sto-
sunkowo powierzchownych, że nie dostrzegam już tego, co najgłębsze?
Otóż Pan Bóg z całą pewnością chce się przed nami otworzyć. On pierwszy nas
ukochał; dał i nieustannie daje wystarczające dowody, że Mu na nas zależy. Ale
oczekuje od nas miłości, nie wystarczy Mu, że się łaskawie zgodzimy na to, żeby
nas kochał. Dlatego chce, abyśmy się o Jego miłość ubiegali, żeby również nam na
Nim zależało. I to jest chyba główna przyczyna, dlaczego się częściowo przed nami
ukrywa: bo chce być przez nas szukany. Przecież podobnie jest w miłości między
ludźmi. Choćby nie wiem jak mi na kimś zależało, nie wolno mi być wobec niego
natrętnym, powinienem zachować pewien dystans, bo inaczej uniemożliwię moje-
mu ukochanemu prawdziwą miłość, zabraknie mu bowiem przestrzeni, aby wyjść
aktywnie naprzeciw mojej miłości.
Panu Bogu zbyt na nas zależy, aby być wobec nas natrętnym. On szuka nas nie-
ustannie, ale zawsze w taki sposób, żeby nas pobudzić do szukania Go. Po prostu
jeśli Bóg wzywa do miłości, jest to wezwanie do miłości prawdziwej: ma to być
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
O, przewodniczko miła!
o, nocy droższa nad jutrznię różaną!
nocy, któraś złączyła
Miłego z Miłowaną,
w Ukochanego zmieniając Kochaną!
tłum. Stanisław Barańczak
które rządzą miłością, może wiele zaszkodzić nie tylko życiu religijnemu, ale w
ogóle wszelkiej ludzkiej miłości.
Żeby zobaczyć Boga, trzeba mieć czyste spojrzenie oczu. Bóg jest zbyt święty, żeby
można Go było zobaczyć chorymi oczami, żeby mogli Go zobaczyć ci, którym na-
wet na myśl nie przyjdzie, że Boga należałoby jednak szukać całym sobą, bo jest
On przecież Stwórcą człowieka i wszystkiego, co istnieje. „Grzechy wasze wykopa-
ły przepaść między wami a waszym Bogiem” (Iz 59,2). „Pan jest blisko wszystkich,
którzy Go wzywają, wszystkich wzywających Go szczerze” (Ps 145,18).
jakiej człowiek rodzi się i żyje, chociaż głęboko nas określa, nie odbiera nam wol-
ności wyboru; jest raczej przestrzenią, w której dzieje się wolność człowieka.
Sytuacja powyższa też była sytuacją religijną, tyle że głęboko zwyrodniałą. Miliony
młodych Niemców znalazło się wówczas bez swojej winy w samym środku cyklo-
nu bałwochwalczego, który pustoszył ich ojczyznę. Ostateczne uwarunkowania, w
jakich żyje człowiek, są zawsze religijne albo bałwochwalcze.
Pan powiada: „gdybym urodził się buddystą...” Ani mnie, ani zapewne Panu nawet
na myśl nie przyjdzie utożsamiać buddyzm z bałwochwalstwem. Owszem, w kon-
kretnych postawach wyznawców tej religii sporo jest bałwochwalstwa, tak jak jest
go sporo w nas, konkretnych chrześcijanach. Natomiast nie ma powodu, żebyśmy
jako chrześcijanie mieli negować znaczenie tej religii w jej dziele budowania wnę-
trza ludzkiego, zwracania ludzi ku temu, co duchowe, ku prawdzie, ku wzajemnej
życzliwości. Gdyby Pan urodził się buddystą, czerpałby Pan ze skarbów tej religii
więcej lub mniej, czysto formalnie lub w sposób rzeczywiście budujący ducha. Za-
tem to jednak nie jest tak, że urodzenie się w jakiejś religii automatycznie czyni
człowieka jej wyznawcą. Podobnie jak urodzenie się z rodziców Polaków nie czyni
automatycznie człowieka polskim patriotą.
„Ależ księże, ksiądz chyba jesteś libertyn – mógłby mi ktoś teraz zarzucić – wy-
rażając się tak pozytywnie o buddyzmie, stawiasz go jakby w jednym rzędzie z
chrześcijaństwem”. Otóż właśnie że nie (ale o tym za chwilę), przyjmuję tylko sta-
nowisko ostatniego Soboru, który w Deklaracji o stosunku Kościoła do religii nie-
chrześcijańskich każe uznać wszystkie prawdziwe wartości w innych religiach, bo
wielkość chrześcijaństwa jest wystarczająco autentyczna, aby jej nie budować w
sposób pozorny, przez poniżanie innych.
głęboko wspólnota ta ogarnia nas i kształtuje nasze postawy oraz nasz sposób pa-
trzenia na świat. W dobrym i w złym: bo w każdej tradycji kulturowej są również
wątki nieautentyczne, niszczące ducha, które należy przezwyciężać. Krótko mó-
wiąc, przez przyjście na świat w określonej wspólnocie kulturowej nikt nie otrzy-
muje gwarancji, że jego uczestnictwo w tej wspólnocie będzie autentyczne: tutaj
potrzebna jest praca ducha. Chrześcijanin nie jest pod tym względem w sytuacji
lepszej niż buddysta.
Błagam, niech mnie Pan nic zrozumie w ten sposób, jakobym głosił dyrdyma-
ły pod tytułem „Każda wiara jest dobra, byleby człowiek żył według tego, w co
wierzy”. „Dobroć” wiary jest ściśle uzależniona od tego, w jakim stopniu pomaga
ona ludziom poznawać samych siebie, odkrywać swoje ostateczne przeznaczenie i
zwracać się całym swoim życiem ku Temu, od którego pochodzi wszystko. Wyzna-
wana wiara jest w jakimś – rzeczywistym lub pozornym, całościowym lub cząstko-
wym – odniesieniu do ostatecznych wymiarów rzeczywistości, i od tego zależy jej
wartość, a nie od tego, czy zaspokaja jakieś potrzeby psychiczne, cementuje jakieś
więzi społeczne albo czy cechuje się wewnętrzną zwartością.
Jeśli komuś tak się poszczęściło, że już w niemowlęctwie otaczała go atmosfera tej
Nowiny, niech Bogu dziękuje za tak wielką łaskę i tym bardziej niech czuje się zo-
bowiązany przekazywać Nowinę dalej. Tak już jest, że w dzieciństwie jedni otrzy-
mują więcej niż inni. John Stuart Mill już w dzieciństwie został nauczony przez
ojca paru obcych języków, łącznie z łaciną i greką, a kto inny zaczął się uczyć języ-
ków dopiero w gimnazjum i miał w dodatku kiepską nauczycielkę.
Postawmy jeszcze kropkę nad „i”. Zastanówmy się nad sytuacją buddysty, który
z mlekiem matki wyssał żarliwe przywiązanie do wiary ojców. Sądzę, że jeśli do
takiego człowieka dotrze wieść o Jezusie Chrystusie i on się na nią otworzy, to nie
odrzuci on wówczas lekkomyślnie tych bogactw duchowych, w jakie został wsz-
czepiony od dzieciństwa, ale będzie je sprawdzał w świetle Ewangelii. Okaże się
wówczas zapewne, że nie tylko będzie mógł je zachować, ale jakby na nowo je uzy-
ska: bo w świetle Chrystusa niejedno z tradycji ojców tak mu się oczyści i pogłębi,
że nabierze nowej jeszcze wartości.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Podniesiony przez Pana problem domaga się, jak rzadko który, uporządkowania
pojęć. Musimy sobie wyraźnie uświadomić różnicę między niepewnością a wątpli-
wością, między wątpliwością a zwątpieniem, między dogmatem a dogmatyzmem.
Zagubienie się w tym chaosie pojęć może doprowadzić do postawy pewnego ro-
dzaju samobójstwa: pod pozorem troski o prawdę możemy zabić w sobie samą
zdolność otwarcia się na prawdę.
Otóż wątpliwość wydaje się czymś innym niż prosta niepewność. Niepewność jest
nieodłączną cechą bardzo wielu naszych obserwacji, wiadomości, wnioskowań
itp. Często zresztą wcale nie psuje nam ona dobrego samopoczucia: jeśli nie od-
czuwamy potrzeby przezwyciężenia takich lub innych niepewności. Bo cóż z tego,
że zabierając się z nudów do liczenia wron siedzących na drzewie, nie mogę się ich
doliczyć? Czy to takie dla mnie ważne, ile ich tam jest – dziesięć czy jedenaście?
Wiara, której nie mogę przyjąć ze względu na intelektualną wątpliwość, jest tyl-
ko niedoskonałą formą wiedzy. Ktoś mi mówi, że widział stado białych kruków,
a ja mu po prostu nie wierzę, ja mam co do tego wątpliwości. Natomiast zwąt-
pienie sprzeciwia się wierze nieporównanie głębiej ogarniającej człowieka. Powie-
dzieć komuś: „ja w ciebie zwątpiłem”, „ja w ciebie już nie wierzę” – to tak jakby go
duchowo zabić. Zwłaszcza jeśli moja wiara w niego podtrzymywała go na duchu
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Zwątpienie nie jest czymś złym z natury, jest ono przecież jedynym sposobem wyj-
ścia z fałszywych zaangażowań egzystencjalnych. Staje się ono jednak straszliwą
niszczącą siłą, jeśli podważa w nas zaangażowanie wielkie i słuszne. Nie każdy
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
musi być nauczycielem, ale jeśli już nim jest, straszna to rzecz zwątpić w sens
świadectwa, jakie nauczyciel winien młodym ludziom. Można się zastanawiać, czy
chcemy następnego dziecka, ale straszna to rzecz, jeśli matka lub ojciec zwątpią w
sens rodzicielstwa wobec dziecka już poczętego.
Otóż trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: Jeśli człowiek wierzący wątpi o prawdach
wiary, nie są to już wątpliwości, ale zwątpienia, czyli stan ducha, w którym zaan-
gażowanie w Boga żywego uległo stopniowej korozji. Rzecz jasna, nie nazywam
zwątpieniem zwykłych trudności w wierze czy nawet nawałnicy ciemności, w
której jednak człowiek stara się nie utracić łączności z Bogiem żywym. Otóż jeśli
Chrystus naprawdę (a nie tylko w moich poglądach) jest Zbawicielem, jeśli wiara
katolicka naprawdę przekazuje ludziom prawdę zbawienia – zwątpienie w wierze
jest czymś bez porównania poważniejszym niż intelektualne wątpliwości co do
słuszności wyznawanego światopoglądu.
Weźmy dla przykładu dogmat: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Tutaj nie wy-
starczy zwykłe przyświadczenie rozumu: ponieważ sam Chrystus głosił obietnicę
zmartwychwstania, więc wierzę, że zmartwychwstaniemy. To jest zaledwie mini-
mum. Ja tym prawdziwiej wyznaję ten dogmat, im bardziej już teraz otwieram
swoje ciało i różne jego dynamizmy na przeduchowienie. Tak samo dopóki nie na-
uczę się zauważać wielkich dzieł mocy Bożej, które dzieją się każdego dnia, praw-
da wiary, że Bóg ma moc wskrzesić z prochu nasze zniszczone ciała, będzie dla
mnie raczej abstrakcyjnie wyznawaną formułą niż dogmatem. Sentencję dogma-
tyczną wtedy dopiero przeżywam prawdziwie jako dogmat, jeśli stała się ona dla
mnie prawdą egzystencjalną, którą czynię i która mnie tworzy.
Pan Jezus wyrzucał swoim wyznawcom „małą wiarę” (por. Mt 6,30; 8,26; 14,31;
16,8). Tylko drugorzędnie wypominał nam wówczas niedostatek przyświadcze-
nia umysłowego swojej nauce. Słaba wiara to przede wszystkim wiara podatna na
zwątpienie. To wiara w duszy, która lęka się otworzyć zbyt szeroko na Bożą prawdę
i moc. Powinniśmy wówczas wołać do Chrystusa wraz z ewangelicznym błagalni-
kiem: „Wierzę, Panie, ale zaradź niedowiarstwu memu!” (Mk 9,24) Wierzę, Panie,
ale tylko Ty sam możesz rozkurczyć moją duszę, która boi się zaufać Ci całkowi-
cie!
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Ciekaw jestem, czy siostra Pani uczy swoje dziecko dzielić się z innymi otrzymaną
zabawką, cukierkami itp. Gdyby była konsekwentna, powinna by tego zaniechać:
przecież to mąci dziecku spontaniczną radość z otrzymanego daru! Będzie jeszcze
czas – prowadźmy dalej to absurdalne rozumowanie – nauczyć je liczenia się z ist-
nieniem innych, kiedy dorośnie i będzie więcej rozumiało.
Czy naprawdę jednak ludzki trud niczego już więcej w sobie nie zawiera poza
przekleństwem? Przecież właśnie u dziecka najwyraźniej można zobaczyć, że trud
bywa również pracą poszerzania i pogłębiania samego siebie, wydobywaniem z
siebie tego, co jeszcze ukryte, a szczególnie cenne. Proszę przypatrzyć się dziecku,
które uczy się siadać: jakżeż ono wtedy ciężko pracuje, całe jest zasapane, używa
wszystkich swoich sił, żeby osiągnąć ten trudny cel, wyznaczony mu przez naturę.
Dlaczego wtedy patrzymy z radością na jego trud i jeszcze je zachęcamy do dal-
szych wysiłków? Bo sam widok radości malca, że wreszcie udało mu się usiąść,
jest wystarczającym dowodem, iż oszczędzanie dziecku tego wysiłku byłoby czymś
nieludzkim i zdarza się zapewne tylko w domach dziecka.
Być może jest to jakaś bardziej powszechna prawidłowość, która dotyczy nie tylko
wieku dziecięcego: że spotkanie z wielkimi wartościami budzi najpierw fascyna-
cję, a dopiero później poznaje się związany z nimi trud. Przecież również dorosły
konwertyta pierwszy swój okres spotkania z Bogiem przeżywa nawet w euforii, a
prawie zawsze jako czas wielkiego duchowego szczęścia. Powszedni trud wiary, a
nawet ciężkie noce przychodzą dopiero później.
Podobnie jest chyba ze wszystkimi: Bywają młodzi ludzie, którzy długo marzą o
tym, żeby zostać lekarzami, nauczycielami czy księżmi. Kiedy już to wreszcie osią-
gnęli, początkowo chodzą jak zauroczeni: tak im odpowiada ta praca, każdy dzień
przynosi im nowe potwierdzenia, że bardzo dobrze wybrali. Ciężki trud tych za-
wodów poznaje się dopiero z czasem. Ciężki – a przecież dający tyle satysfakcji!
Czy nie tak samo jest z narodzinami dziecka? Młody ojciec chodzi jak zwariowa-
ny z radości, że urodziła mu się córeczka; cały świat mu się zaróżowił. Później –
zwłaszcza kiedy się urodzą następne dzieci – jego okulary stracą różowy odcień,
a nawet się zaciemnią. Czyżby wynikało stąd, że nie warto mieć dzieci, bo to tyle
kosztuje?
Sądzę, że jeśli ktoś za wszelką cenę chce oszczędzić dziecku trudu, każdego trudu,
świadczyć to może o tym, że on sam nie dostrzega jeszcze dostatecznie różnicy
między trudem przeklętym, niepotrzebnym, a sensownym, otwierającym nowe
horyzonty, rozszerzającym samego nawet człowieka. Trzeba dziecku oszczędzać
tego pierwszego trudu, ale chronić je przed tym drugim znaczyłoby ciężko je
krzywdzić.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
W jednym siostra Pani ma, być może, rację. Psychologowie przestrzegają przed
tym, żeby pierwszy kontakt dziecka z wiarą nie był mu narzucany. Rodzice po-
winni mu podpowiadać – stosownie do jego pojętności – że świat nie kończy się
na tym, co widzialne; wolno im też sugerować pierwsze formy kontaktu z Bogiem.
Ale trzeba uważnie obserwować, czy dziecko te formy akceptuje, czy ponadziem-
ski wymiar ludzkiego życia budzi jego fascynację, czy raczkowanie w modlitwie
to dla niego równie radosna przygoda, jak nauka chodzenia. Jeżeli rodzice nie
pomogą mu uformować w sobie postawy wiary jako czegoś własnego, może się to
fatalnie odbić w jego późniejszym życiu religijnym.
Proszę Pani, napędem prawdziwej mistyki jest miłość. Toteż jeśli z czymkolwiek
zestawiać drogę całkowitej miłości Boga, to z jakąś inną prawdziwą miłością. I rze-
czywiście, jest sporo podobieństwa na przykład między dobrą miłością małżeńską
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
a coraz bardziej całkowitym otwieraniem się na Boga. Jedno i drugie zaczyna się
zwykle od zakochania, od serdecznego zachwytu drugą osobą, pragnieniem od-
dania się jej i przebywania z nią na zawsze. Ta pierwsza miłość, uczuciowo za-
zwyczaj bardzo intensywna, jest jednak niedojrzała. Pragnie oddać się całkowicie,
ale praktycznie jest do tego niezdolna. Przeszkadzają jej w tym liczne egoistyczne
przywiązania. Przy pierwszej większej przeszkodzie okazuje się, że jest to miłość
słaba jeszcze, która musi się nadzwyczajnie zmobilizować, żeby nie zaniknąć. Jed-
nakże ów wysiłek wierności w sytuacji próby ma wielki sens: umacnia miłość i
uzdalnia do wytrwania w próbie jeszcze większej.
Noc ducha utrwala miłość ostatecznie. Bez tego doświadczenia człowiekowi może
wydawać się, że kocha umiłowanego, a on kocha jedynie z nim przebywać, kocha
korzyści i przyjemności, jakich wspólnota z ukochanym mu dostarcza. W nocy
ducha dokonuje się maksymalne wyostrzenie wyboru: mogę wybrać ukochanego
i tylko jego, bez łączących się z tym radości i zaspokojeń, mogę go też, oczywiście,
odrzucić. Może nawet we własnym małżeństwie zaznała Pani podobnego stanu
ducha. Jeśli tak, to wie Pani z własnego doświadczenia, że nie ma on nic wspólnego
z ucieczką od rzeczywistości i że w każdym razie nie chodzi tu o tworzenie jakie-
goś świata iluzorycznego.
Wręcz przeciwnie, miłość, która przetrwa nawet noc ducha, wychodzi z niej oczysz-
czona i zaczyna jak światło słoneczne przenikać całą codzienność. Znika gdzieś
nużąca szarość dnia powszedniego, rutynowe i zdawałoby się, jałowe obowiązki
zaczynają nabierać wyrazu i wdzięku, człowieka przepełnia radość życia. Krótko
mówiąc, prawdziwa miłość nie oddziela od świata, ale zwraca go przemienionym.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Po nocy ducha następuje jakby powrót do pierwszego stanu zakochania – ale tym
razem jest to miłość, która nie tylko pragnie oddać się całkowicie ukochanemu,
ona jest do tego naprawdę zdolna. I właśnie ona jest źródłem światła, przenikają-
cego cały świat i każdy kolejny dzień.
Można pragnąć oderwania się od czegoś, aby się od tego raz na zawsze uwolnić, ale
możliwe jest również takie oderwanie się od pragnień i przywiązań, które oczysz-
cza i pomaga pragnąć i być przywiązanym w sposób bardziej człowieczy. Przy-
pomina mi się tutaj wiersz Antoniego Słonimskiego pt. Potop. Trudno sobie wy-
obrazić poetę bardziej oświeceniowego, nastawionego bardziej antymistycznie. A
jednak... Oto jak się modlił:
Zapewne czujemy zgodnie, że źródłem tego wiersza nie jest potrzeba ucieczki od
rzeczywistości, ale wielkie pragnienie oczyszczenia wszystkiego, czym jestem i co
mnie otacza.
Otóż Ten, którego chcemy kochać ponad wszystko i dla którego pragniemy ode-
rwać się nawet od samych siebie, jest Bogiem Wszechobecnym. Ale tak cudownie
wszechobecnym, że w każdym miejscu jest Go nieskończenie więcej niż rzeczy
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Zapyta mnie ktoś może, dlaczego wobec tego środkami chemicznymi można osią-
gnąć podobny błogostan, do jakiego dochodzą mistycy. Na to odpowiem, że nie
na błogostanie zasadza się doświadczenie mistyczne, ale na tym, że człowiek na-
prawdę spotyka się z Bogiem – niezależnie od tego, co odczuwa i czy w ogóle coś
wówczas odczuwa. W nocy ducha spotkanie z Bogiem może – nie musi – być głęb-
sze niż w momentach najżarliwiej odczuwanej radości. Błogostan osiągany przez
mistyków (nie zawsze zresztą i nie przez wszystkich) jest prawdopodobnie zjawi-
skiem ubocznym, uwarunkowanym fizjologicznie, a towarzyszącym poszukiwa-
niu Boga możliwie całym sobą i z całym samozaparciem. Nie po to szukamy Boga,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
żeby przeżywać błogostany, szukamy Go dla Niego samego. Natomiast tam, gdzie
się używa środków chemicznych, błogostan jest celem samym w sobie. A trzeba
jeszcze to wiedzieć, że będąc wynikiem sztucznej ingerencji w organizm, nie czyni
on człowieka lepszym, łatwo zaś może się skończyć trwałą chorobą psychiczną.
Przy takim oderwaniu od powszedniej rzeczywistości z pewnością nie zostanie
ona zwrócona człowiekowi stokroć wspanialszą.
Doświadczenie mistyczne wydaje się transcendentne nie tylko wobec słowa. Jest
ono transcendentne wobec wszystkiego, co nie jest spotkaniem z Bogiem. Nawet
wobec własnego przeżycia tego spotkania, nawet wobec świadomości samego sie-
bie. Bóg zniżający się do człowieka nie przestaje być Bogiem prawdziwym. Prze-
kraczającym wszelkie ludzkie kategorie.
Problem, który Pan postawił, łączy się z innym, chyba jeszcze ciekawszym: do
jakiego stopnia powszechne niemal wyobrażenia na temat jakiejś prawdy wiary
mogą niekiedy odbiec od istotnej jej treści? Zaraz wytłumaczę, o co mi chodzi.
Jeszcze nie tak dawno temu wielu zarówno chrześcijan, jak niechrześcijan sądzi-
ło, że dogmat o stworzeniu i doktryna o ewolucji wzajemnie się wykluczają. Nie-
którzy, zwłaszcza gimnazjaliści i studenci, zafascynowani teorią ewolucji, tracili
nawet wiarę. W sporze tym padały liczne oskarżenia pod adresem Kościoła, o ob-
skurantyzm i zacofanie, zaś publicyści religijni, wypowiadając się na ten temat, da-
wali niekiedy powód do takich oskarżeń. Ile poplątania było w tym sporze, niech
świadczy fakt, że popularyzacją teorii ewolucji zajmowali się bardziej działacze
antyreligijni niż kompetentni znawcy. Cała sytuacja trwała dość długo, bo kilka
ostatnich dziesięcioleci XIX wieku oraz kilka pierwszych dziesiątków lat wieku
XX.
Dziś trudno nam uwierzyć, że taka kontrowersja w ogóle mogła mieć miejsce. Bo
o czym mówi dogmat stworzenia? Wierzymy, że cały świat jest stworzony przez
Boga. Jest stworzony – to znaczy: wszystko, co istnieje, nieustannie od Boga otrzy-
muje swoje istnienie. Chodzi nie tylko o to, że bardzo wiele tysiącleci temu, w ja-
kimś prapoczątku, świat został przez Niego stworzony. Czasowy początek świata,
sam moment, w którym został powołany do istnienia, to w gruncie rzeczy sprawa
dla wiary drugorzędna. Istotą tego, że świat został stworzony, jest jego nieustanna
zależność od Boga w istnieniu.
Żeby niczego nie ukrywać: do jakiego stopnia badacze katoliccy, którzy teoretycz-
nie znali oczywiście naukę wiary o nieustannej zależności wszystkiego, co istnieje,
od Stwórcy, nie rozumieli jej wówczas praktycznie, świadczy sposób ich argumen-
towania przeciwko teorii ewolucji. „Przyczyna nie może sprawiać takiego skut-
ku, który przekracza jej możliwości – argumentowali – a więc żaden gatunek nie
może wyłonić z siebie gatunku doskonalszego od siebie”. Przesłanka jest oczywi-
ście prawdziwa, nieprawdziwy jest jednak wniosek, opiera się bowiem na nieuza-
sadnionym założeniu, jakoby w bytach nie było wewnętrznej zdolności do rozwo-
ju, zdolności niekoniecznie dającej się zaobserwować bezpośrednio.
Żeby jakoś otworzyć się na teorię ewolucji, uczeni katoliccy wypracowali w pew-
nym momencie doktrynę o szczególnych interwencjach Boga w momentach naj-
bardziej istotnych przemian w postępie ewolucji. Zwłaszcza dwa momenty – twier-
dzili – wymagają bezwzględnie szczególnej interwencji Stwórcy: powstanie życia
oraz pojawienie się pierwszego człowieka, jedynego stworzenia widzialnego, które
nosi w sobie pierwiastek duchowy. Doktryna ta stanowiła poważny krok naprzód
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
więcej, nawet jeśli teoretycznie naucza się jej w seminariach duchownych i na lek-
cjach religii w powszechnej świadomości mogą nad nią zapanować jakieś spłycone
stereotypy.
Toteż warto sobie postawić następujące pytanie: może również my sami podtrzy-
mujemy jakieś niezbyt szczęśliwe wyobrażenia w sprawach wiary, jakieś jedno-
stronne ujęcia, które zamykają nam częściowo dostęp do głębokiej, czystej prawdy
Bożej? Sądzę na przykład, że warto pod tym kątem sprawdzić nasze pojęcia na te-
mat kary Bożej: może więcej w nich myślenia magicznego niż zaufania Panu Bogu,
że nawet jeśli dopuszcza do nas zło, to przecież czuwając nad naszym dobrem,
trzeba tylko starać się myśl Bożą wobec nas rozpoznać.
Albo inny przykład naszej współczesnej płycizny w wierze: Chyba zbyt powszech-
nie utożsamiamy modlitwę z prośbą, a nawet nasze prośby są mało przeniknięte
wiarą, dotyczą przeważnie tylko rzeczy przemijających. Rażącą jednostronnością
grzeszą również nasze wyobrażenia na temat życia wiecznego – nie bardzo umie-
my w nich wyjść poza płasko rozumianą nagrodę i szczęściodajną konsumpcję.
Kto wie, może właśnie ten żenująco mało religijny poziom naszych wyobrażeń o
niebie przyczynia się do tego, że niektórym ludziom trudno w życie wieczne uwie-
rzyć.
Krótko mówiąc: wiara niech będzie w nas czymś żywym, odnajdujmy w niej ciągle
na nowo jej moc zbliżania do Boga, wyzwalajmy się z naszego duchowego leni-
stwa!
„Gdzie jest Bóg, jeśli do tego dopuścił?” Ktoś został niewinnie napadnięty, ban-
dyci pobili go tak, że nigdy już nie wróci w pełni do zdrowia: „Jak Pan Bóg mógł
pozwolić na tak wielką krzywdę!”
„Śmierci Bóg nie uczynił – powiada słowo Boże – i nie cieszy się ze zguby żyją-
cych. (...) Śmierć weszła na świat przez zawiść diabła” (Mdr 1,13 i 2,14). Nie nale-
ży sobie wyobrażać, jakoby Pan Bóg zesłał na człowieka podleganie cierpieniom i
śmierci za to, że człowiek popadł w grzech. Raczej w tym sensie są one karą za nasz
grzech, że zniszczenie i śmierć, jakie sprowadziliśmy do naszych dusz, promieniu-
je również na nasze ciała. To niesprawiedliwe obarczać Pana Boga winą za to, że
podlegamy cierpieniu i śmierci.
Powiem więcej: Już w pierwszym momencie, kiedy zaczynamy oskarżać Pana Boga
o cokolwiek, to nie Pana Boga oskarżamy, ale nasze wypaczone o Nim pojęcia. Pan
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Bóg jest przecież Dobrem absolutnym i już sam pomysł, że Jego dobroć mogłaby
być w najmniejszym stopniu skażona, jest wewnętrznie sprzeczny. I jeszcze więcej
powiem: Pretensje do Pana Boga pogłębiają nasze zanurzenie w złu, bo utrudniają
myśl o tym, że właśnie w Bogu trzeba szukać pomocy do uporania się z tym złem,
którego doświadczamy.
Zastanówmy się nad tym, co osiągnął człowiek, który przygnieciony potęgą zła,
coraz to w inny sposób przypominającą straszliwie o swoim istnieniu, odrzuca z
tego powodu Pana Boga. Niezależnie od tego, czy człowiek wierzy w Boga czy nie,
czy oskarża Go czy też przeciwnie, szuka w Nim pomocy – dramat cierpienia i nie-
sprawiedliwość istnieją i trzeba się jakoś do nich ustosunkować. Chcemy czy nie
chcemy, musimy zająć jedną z trzech postaw. Albo człowiek pogodzi się z tym, że
w świecie jest strasznie dużo zła i nie ma na to rady; tyle tylko człowiek sobie ulży,
że zaklnie czasem na swój przeklęty los. Albo będzie człowiek udawał, że tego zła
nie widzi, i będzie wmawiał sobie, że nie takie ono znów straszne. Jedynie słuszną
postawą jest oczywiście postawa trzecia: zbieranie w sobie energii ducha, żeby nie
poddawać się złu, wysuszać jego źródła, nie dać się załamać nieszczęściom które
mnie samego spotykają, starać się pomagać bliźniemu w dźwiganiu jego losu.
Człowiek, który wybrał postawę trzecią, szybko się przekonuje, że wcale nie jeste-
śmy tacy bezradni wobec potęgi zła, jakby się początkowo mogło wydawać. Jest w
nas tajemnicza zdolność unieszkodliwiania głównego żądła, jakie potęga zła prze-
ciw nam kieruje. Od strony zewnętrznej biorąc, wszystko może być nadal straszne:
nadal podlegamy chorobom i nieszczęściom, nadal jesteśmy bezsilni wobec prze-
mocy i złej woli, nadal doświadczamy trwogi i przygnębienia. Jeśli jednak dostąpi-
liśmy udziału w tej cudownej mocy duchowej, która przeprowadza człowieka bez-
piecznie przez największe nawet utrapienia, i jeśli podajemy dłoń udręczonemu
człowiekowi – żadne zło nie osiągnie swojego najgroźniejszego celu: Żadne zło nie
jest wówczas w stanie uczynić mojego życia bezsensownym. A to jest bardzo wiele,
to jest naprawdę bardzo wiele. To dowodzi, że po stronie człowieka doświadczają-
cego cierpień i niesprawiedliwości stanął sam Bóg.
Nawet jeśli ktoś zaczynał od pretensji wobec Pana Boga, ale stara się realizować tę
trzecią postawę, zobaczy wówczas z całą oczywistością, że Panu Bogu powinien
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
A i ta skorupa zaczyna wówczas pękać. Przecież naprawdę jest w naszej mocy nie
powiększać niepotrzebnie naszych własnych udręk i przyczyniać się realnie do
złagodzenia cierpień bliźniego.
Cóż z tego, że o tym wiemy? Nieszczęśni, sami sprowadzamy na swoje głowy, przez
własną głupotę i egoizm, wiele utrapień – jakby zaniepokojeni tym, że ogrom cier-
pienia mógłby się zmniejszać i zabrakłoby pretekstu do oskarżania Pana Boga i
usprawiedliwiania swoich grzechów. Nie trzeba się temu dziwić. Jeśli potrafimy
doszczętnie zatruć życie własnej żonie czy własnemu mężowi, jeśli niekiedy z na-
szego powodu tyle cierpią nasze rodzone dzieci, to czy to takie dziwne, że mało
nas przejmuje cudze cierpienie? Że często nawet nie pomyślimy o tym, iż swoją
współczującą obecnością mógłbym ulżyć bliźniemu, którego spotkało zło, a może
nawet pomógłbym mu się obronić przed bezsensem, w jakim zło stara się zanu-
rzyć człowieka?
Gniew Boży 36
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Jak Pani widzi, ciągle jeszcze nie odpowiedziałem na Pani pytanie, jak wpłynąć na
drugiego człowieka, żeby przestał obwiniać Pana Boga o istnienie zła. Proszę Pani,
gdyby łatwo było znaleźć odpowiedź na to pytanie, to Pani poradziłaby sobie sama
i do mnie by się nie zwracała. Ze swej strony mam tylko dwie rady. Po pierwsze,
nie wolno Pani zaniedbać modlitwy o łaskę wiary dla bliskiego sobie człowieka. Po
wtóre, musi Pani nieustannie trudzić się nad sporządzaniem cudownego koktajlu,
złożonego z milczenia, życzliwości i mądrego słowa. Szczęść Boże na ten trud!
Gniew Boży
Czy obraz Boga zagniewanego da się pogodzić z Jego wszechdoskonałością? Czy Pan Bóg w
ogóle może podlegać jakimś namiętnościom? To tylko my, ludzie, tak Go opisujemy! Co wo-
bec tego znaczą wypowiedzi Pisma Świętego na temat gniewu Bożego?
Gniew Boży 37
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
się”, „trząść się”, „kipieć”, gniewem ktoś „wybucha”, „zapala się”, „płonie”, w gniewie
można „się zaciąć”, gniew „na kimś wyładować”, na kogoś „wylewać”.
A przecież jest taki gniew, który wydaje nam się uzasadniony, a jego brak poczy-
tywalibyśmy sobie za winę. Jeśli dowiadujemy się na przykład, że cały transport
puszek mięsnych wywieziono na śmietnik, ogarnia nas gniew. I w gruncie rzeczy
chodzi nam nie tyle o ukaranie winnych (problem kary schodzi w naszej świado-
mości jakby na plan drugi); przede wszystkim żądamy zabezpieczenia społeczeń-
stwa przed podobnym marnotrawstwem na przyszłość.
Gniew rodzi się w nas również wtedy, kiedy spotykamy się ze szkodnictwem du-
chowym. Chodzi oczywiście nie tylko o demoralizowanie nieletnich, które oburza
tym więcej, jeśli winowajcami są ludzie powołani do wychowywania. Nie po to
posyłamy dzieci do szkoły, żeby uczono je tam posługiwania się prezerwatywą.
Gniewa nas szkodnictwo duchowe, wyrażające się podstawianiem nogi ludziom
myślącym oryginalnie i szczególnie niezależnym; trudno nam ścierpieć takie lub
inne propagowanie myśli zatrutej, zwłaszcza jeśli czujemy się uprawnieni sądzić,
że wynika ono ze złej woli.
Jeśli gniew jest słuszny, zwraca się – przynajmniej w dalszym planie – ku istotnemu
dobru winowajcy. Niekiedy dobro winowajcy jest wręcz pierwszym celem naszego
gniewu. Jeśli – na przykład – gniewam się na dziecko, że chce zjeżdżać na sankach
z pagórka wprost na ulicę. Argumenty w takiej sytuacji mogą okazać się całkowicie
nieskuteczne, gniew jest być może jedyną skuteczną wówczas metodą perswazji.
Bywa, że tylko gniewem można zapędzić do łóżka kogoś, kto przyszedł do pra-
cy, mimo że oczy aż mu się świecą z gorączki. Pan Jezus wielokrotnie próbował
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Gniew Boży 38
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
gniewem właśnie przebić się przez twardy pancerz, którym lubimy odgradzać się
od Boga i ludzi. Przypomnijmy sobie scenę wypędzenia przekupniów ze świątyni
albo Jego inwektywy na faryzeuszów. Niekiedy jest to jedyny sposób, żeby dotrzeć
jakoś do wnętrza drugiego człowieka, na którym mi zależy.
Św. Tomasz z Akwinu twierdził wręcz, że gniew jest cnotą. Gniew zaś rozumiał
jako czynną reakcję przeciwko złu. Rzecz jasna, nasza reakcja na zło może być
naznaczona tak istotnymi błędami, że przestaje być czynem moralnie pozytyw-
nym. Według św. Tomasza, aż cztery niewłaściwości mogą pozbawić nasz gniew
moralnej dobroci. Po pierwsze, człowiek może się gniewać wręcz z niesłusznego
powodu: nie obiektywne zło mnie gniewa, ale gniewa mnie to, że coś się dzieje nie
po mojej myśli. Może się nawet zdarzyć, że ktoś wpada w gniew z powodu jakie-
goś dobra, które mu się nie podoba. Człowiek staje się wówczas naśladowcą diabła,
o którym pisze Apokalipsa, że „zapałał wielkim gniewem, świadom, że mało ma
czasu” (12,12).
Druga wada, niszcząca moralną dobroć gniewu, to brak właściwej miary. Nie
strzela się do much z armaty. Nie wolno też sięgać po gniew, jeśli rzecz da się zała-
twić łagodnie i po dobroci. Po trzecie, często gniewamy się w niewłaściwy sposób:
nie tyle używamy gniewu, co dajemy mu się opanować. Liczne dynamizmy niższe,
jakie w sobie nosimy, są darem Bożym: mogą istotnie pomagać nam w dążeniu do
miłości, szukaniu prawdy, czynieniu dobra. Pod warunkiem, że nad nimi panu-
jemy. W przeciwnym razie stają się siłą niszczącą. Nawet gniew przeciwko auten-
tycznemu złu może zniszczyć człowieka, jeśli jest to tylko ciemna namiętność.
Gniew Boży 39
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Jak Pan widzi, idea gniewu Bożego nie jest czystym antropomorfizmem. Wprost
grzechem byłoby pomyśleć, że Pan Bóg mógłby obojętnie patrzeć na zło. Zarazem,
rzecz jasna, gniew Boży wolny jest nawet od cienia tych niedoskonałości, którym
podlega gniew ludzki.
Również moje zło – to przecież oczywiste! – budzi Boży gniew. To właśnie do mnie
odnoszą się słowa z Listu do Rzymian: „Oto przez swoją zatwardziałość i nieskru-
szone serce skarbisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwe-
go sądu Boga, który odda każdemu według jego czynów” (2,5n). Oraz z Listu do
Hebrajczyków: „Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żyjącego” (10,31). Także całe
ludzkie społeczności mogą zasłużyć sobie na Boży gniew. Grzech Sodomy polegał
nie tylko na demoralizacji jej poszczególnych mieszkańców; miary niegodziwości
dopełniło to, że powszechna opinia w tym mieście nawet oczywistego zła nie uwa-
żała za zło. Był to jakby grzech do kwadratu i wzbudził szczególny gniew Boży.
Człowiek biblijny zanosił liczne prośby do Boga, aby ujawnił wreszcie swój gniew
przeciwko niegodziwościom, w wyniku których cierpią niewinni. „Wylej na nich
swoje oburzenie, niech ogarnie ich żar Twojego gniewu” (Ps 69,25). „Ogień gniewu
niech strawi tego, kto czyni zło, a ci, co krzywdzą Twój lud, niech znajdą zagładę.
Zetrzyj głowy panujących wrogów, którzy mówią: Prócz nas nie ma nikogo!” (Syr
36,8n) Biada człowiekowi, który by się odważył zanosić takie prośby przeciwko
podobnym sobie grzesznikom. Ale wolno nam modlić się w ten sposób przeciwko
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Gniew Boży 40
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Zarazem pełno w Piśmie Świętym zapewnień, że gniew Boży – który nie jest prze-
cież niczym innym, tylko dramatycznym słowem miłości – nie trwa bez końca.
Bóg chciałby jak najbardziej skrócić czas swojego gniewu i z niecierpliwością cze-
ka na nawrócenie swoich niedobrych dzieci. „Gniew Twój nie trwał aż do końca”
(Mdr 16,5). „Bo nie będę wiecznie prowadził sporu ani nie będę na zawsze roz-
gniewany... Zawrzałem gniewem z powodu jego występnej chciwości, ukrywszy
się w Moim gniewie cios mu zadałem... Ale Ja go uleczę i pocieszę” (Iz 57,16–18).
Krótko mówiąc, prawda o stosunku Pana Boga do ludzkiego zła rozpięta jest mię-
dzy tymi dwoma biegunami: zło budzi Boży gniew, ale większe od gniewu jest Jego
miłosierdzie. Żebyśmy jednak nie utożsamiali Jego miłosierdzia z tanią pobłażli-
wością, słowo Boże ostrzega niedwuznacznie, że człowiek może sobie, niestety, za-
służyć na gniew wieczny. Straszny będzie gniew tego Baranka – który jest przecież
samą Łagodnością i który za nas na krzyżu umarł – kiedy „strząśnie swe runo z
krzywd obcych i winy”.
Nie mam wątpliwości co do istnienia szatana, gdyż wyraźnie mówił o nim i dzia-
łał przeciwko niemu Syn Boży, Jezus Chrystus, w którego wierzę. Podkreślam, że
nie tylko mówił o nim, ale również działał przeciwko niemu. Czysto teoretyczne
uznanie, że szatan jest kimś realnym, wydaje się bowiem niemal tak samo jałowe,
jak zaprzeczanie jego istnieniu.
Wsłuchajmy się w naukę Chrystusa o szatanie. „Idź precz, szatanie!” (Mt 4,10) –
tak odpędził kusiciela, kiedy ten próbował namówić Go do tego, żeby swoją dzia-
łalność mesjańską zamknął w obrębie celów tego świata.
Swoich uczniów Pan Jezus ostrzega przed diabłem i modli się za nich, aby przynaj-
mniej ostatecznie diabeł w nich nie zwyciężył: „Szymonie, Szymonie, oto szatan
domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała
twoja wiara” (Łk 22,31n).
Przede wszystkim jednak Jezus przedstawia się jako zwycięzca diabła: „Teraz od-
bywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzuco-
ny” (J 12,31; por. 14,30; 16,11). „Widziałem szatana, spadającego z nieba jak bły-
skawica” (Łk 10,18). Otóż nie tylko niebo zostało uwolnione od szatana: Syn Boży
stał się człowiekiem, aby od szatana i od jego aniołów oczyścić również ziemię.
Taka jest główna myśl wydarzeń w Gadarze: Chrystus wpędza demonów w stado
wieprzy, a więc w zwierzęta uznawane w Starym Testamencie za nieczyste, które
rzuciły się w otchłań morską, bo nie starczy naszej ziemi jednocześnie dla demo-
nów i dla Chrystusa.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
I wszystkie epizody uwolnienia opętanych mają ten właśnie sens: Chrystus ob-
jawia się wówczas jako zwycięzca nad diabłem i złymi duchami. „Czego chcesz
od nas, Jezusie Nazarejczyku? – wołał człowiek opętany przez ducha nieczystego
Przyszedłeś nas zgubić” (Mk 1,24). Próby dopatrywania się w demonach, od któ-
rych uwalniał Chrystus, jedynie personifikacji chorób, wydają się jawnie niezgod-
ne zarówno z duchem, jak z literą Ewangelii. Warto tu zresztą przypomnieć, że
podobnie jak dzisiaj patrzymy na choroby głównie z perspektywy biologii i medy-
cyny, tak człowiek biblijny widział w nich przede wszystkim znak naszego odda-
lenia od Boga.
Sposobem przykrojenia tajemnicy zła na naszą ludzką miarę jest również pod-
niecanie się demonologią: uprawianie zabobonów i rozmaitych polowań na cza-
rownice, fascynacje ciemnościami ludzkiego wnętrza oraz instytucji społecznych.
Zamiast szukać ratunku u Mocarza potężniejszego od mocarzy piekielnych, czło-
wiek próbuje obronić się przed złem za pomocą magicznego zabiegu. Albo wierzy
naiwnie, iż diabeł jest tak głupi i słaby, że wystarczy odszukać i unieszkodliwić jego
ludzkich popleczników, aby się przed nim zabezpieczyć.
Osobiście zdumiewa mnie sam typ zarzutu. Wydawałoby się, że takie pomieszanie
wymiaru zjawiskowego i ponadzjawiskowego dzisiaj jest już niemożliwe. Okazuje
się jednak, że dawny, jeszcze dziewiętnastowieczny konflikt między wiarą w stwo-
rzenie świata a teorią ewolucji nie nauczył niczego nawet niektórych teologów.
Czyżby prawdy, że każdy z nas został stworzony przez Boga, rzeczywiście nie dało
się pogodzić z faktem, że każdy z nas pochodzi od swoich rodziców? I analogicz-
nie: Czyżby ciemności, odnajdywane w człowieku przez psychologię, rzeczywiście
wykluczały głębsze jeszcze przyczyny naszego zła?
Nie da się zaprzeczyć, że w argumencie tym podniesiony jest ważny problem prak-
tyczny. Nie można mu przecież jednak nadawać rangi teologicznej, bo jej po pro-
stu nie ma. To prawda, że lubimy obarczać szatana winą za nasze grzechy. Próbo-
wali tego już pierwsi rodzice: „Rzekł Bóg do niewiasty: «Dlaczego to uczyniłaś?»
Niewiasta odpowiedziała: «Wąż mnie zwiódł i zjadłam»” (Rdz 3,13).
tę tajemnicę rozwiązać wcześniej! I daj nam, Boże, za łaską Chrystusa już teraz po-
konywać zło w nas samych i w naszych środowiskach!
Sam fakt pojawienia się tego rodzaju pytań zdradza, jak mi się wydaje, określoną
mentalność. Wyobraźmy sobie, że medycyna nie potrafi w pełni odpowiedzieć na
pytanie o znaczenie dla organizmu ludzkiego jakiegoś określonego narządu lub
czynności. Przecież nikt nie wyciągnie stąd wniosku, że jest to narząd niepotrzeb-
ny albo nawet – że w ogóle nie ma go w organizmie. Jeśli analogicznie spojrzeć
na pytanie o istnienie szatana – rozstrzygające przecież jest nie to, czy teza o jego
realności pomaga nam do zrozumienia tajemnicy zła, ale to, że zarówno Pismo
Święte, jak wiara Kościoła przyjmuje go za postać realnie istniejącą, inteligentną,
a zarazem dogłębnie przewrotną, pragnącą eksportować swoją przewrotność w
świat ludzki. To, że w danym momencie biblijny przekaz o diable wydaje się komuś
duchowo jałowy lub nawet szkodliwy, nie może być dla chrześcijanina powodem
do odrzucenia go. Chrześcijanin pyta wówczas raczej o to, jaki błąd popełnia w
odbiorze tego przekazu, i stara się ten błąd naprawić.
Zamknijmy te refleksje nad pytaniem, czy nie próbujemy obarczyć diabła odpo-
wiedzialnością za swoje grzechy, wypowiedzią dwukrotnie już cytowanego doku-
mentu Kongregacji Doktryny Wiary z roku 1975: Kościół „pragnie jedynie po-
zostać wierny wymogom Ewangelii. Jasne, że nie pozwalał on nigdy uchylać się
od odpowiedzialności przez przypisywanie win demonom. Gdy tylko pojawiła się
pokusa takiego wykrętu, reagował on ostro, powtarzając słowa św. Jana Złotouste-
go: «Przyczyną wszystkich upadków i nieszczęść, na które się ludzie uskarżają,
nie jest diabeł, lecz ludzkie niedbalstwo». Doktryna chrześcijańska stawia więc w
pełnym świetle zarówno wszechmoc i dobroć Stwórcy, jak też wolność i wielkość
człowieka. Potępiała ona zawsze pochopne dopatrywanie się na każdym kroku in-
gerencji szatana, odrzucała zabobon, magię, uleganie fatalizmowi i uchylanie się
od walki. Co więcej, gdy tylko zaczyna ktoś mówić o możliwej interwencji szatana,
Kościół staje się równie krytyczny i ostrożny, jak w wypadku cudownych zjawisk.
Roztropność i rezerwa są tu niezbędne, łatwo bowiem paść ofiarą wyobraźni lub
przekręcanych i fałszywie interpretowanych opowiadań”.
Czy w świetle tego, cośmy dotychczas powiedzieli, można się zgodzić z twierdze-
niem niektórych teologów, że tak czy owak nauka o szatanie jest dla wiary czymś
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
drugorzędnym? I tak, i nie. Tak, bo tym jedynym, co dla wiary chrześcijańskiej jest
naprawdę ważne, jest Jezus Chrystus, który żyje. Dworzaninowi królowej Etiopii
diakon Filip potrafił podczas jednej jazdy wozem przekazać całość tego, co w wie-
rze chrześcijańskiej jest ważne. Po prostu „opowiedział mu Dobrą Nowinę o Jezu-
sie” (Dz 8,35) i jazda ta, jak wiemy, skończyła się ochrzczeniem dworzanina. Ale z
drugiej strony, sam Pan Jezus mówił, że nawet w Starym Testamencie „każda jota
i każda kreska” ma swoją wartość nieprzemijalną (por. Mt 5,18).
Krótko mówiąc, prawda o szatanie rzeczywiście wydaje się czymś mało ważnym, a
nawet łatwo może przyprawić o szkodę, dopóki nie otworzymy jej na światło Chry-
stusa. Z kolei najmniejszy nawet szczegół wiary chrześcijańskiej – a cóż dopiero
tak bardzo obecna w Nowym Testamencie prawda o szatanie! – staje się czymś
ważnym i niezmiernie wzbogacającym, jeżeli przeniknie go Żyjący Chrystus. To
mało bowiem powiedzieć, że Chrystus stanowi centrum wiary chrześcijańskiej.
On jest Pełnią, która przenika sobą wszystko (por. Kol 2,9n; J 1,16; Ef 4,10). I wła-
śnie dlatego ani jednej joty i ani jednej kreski nie wolno nam z naszej wiary uronić,
ale każde zdanie Pisma Świętego, każde przykazanie Boże i każdą prawdę wiary,
choćby najmniejszą, powinniśmy otwierać na obecność Chrystusa.
Ostatecznie listę swoich ksiąg świętych ustalili Żydzi na zjeździe w Jamnii ok.
100 roku ery chrześcijańskiej. Autorytet wielkiego rabbiego Akiby zadecydował
wówczas o tym, że starozakonni uznali Boże natchnienie Pieśni nad Pieśniami.
Natomiast niepodległościowa atmosfera, jaka przenikała ówczesne środowiska
żydowskie (przypomnijmy sobie rolę rabbiego Akiby w późniejszym nieco od
omawianych wydarzeń powstaniu Bar Kochby!), sprawiła, że w Jamnii odrzucono
z żydowskiego zbioru ksiąg świętych te pisma, które były napisane w języku grec-
kim, m.in. Księgę Mądrości.
Mamy więc już – z grubsza rzecz biorąc – trzy różne listy ksiąg Starego Testa-
mentu: kanon saducejski (o ile mi wiadomo, dziś trzymają się go karaimi), ka-
non rabbiego Akiby (uznawany do dziś przez Żydów) oraz kanon przyjęty od wie-
ków w Kościele katolickim, zawierający również najpóźniejsze księgi żydowskie
ery przedchrześcijańskiej, między innymi Księgę Mądrości, Księgę Syracha, dwie
Księgi Machabejskie.
O ile Stary Testament był już w całości ukształtowany, kiedy Chrystus Pan przy-
stąpił do założenia Kościoła, o tyle zupełnie inaczej było z Nowym Testamentem.
Jego poszczególne księgi były pisane już w Kościele i przyjmowane przez niego
jako nieomylne, natchnione przez Ducha Świętego słowo Boże. Spostrzeżenie to
bardzo nam się przyda, kiedy będziemy szukali odpowiedzi na Pańskie pytanie.
Otóż na Nowy Testament złożyły się Pisma Apostołów oraz takie teksty, które zo-
stały napisane z ich polecenia i przez nich przekazane Kościołowi. Rozstrzyga-
jącym zaś świadectwem, że nie były one dla Kościoła słowem ludzkim (choćby
bardzo prawdziwym i pełnym pobożności), ale słowem Bożym, przemieniającym
serca, było to, że czytano je podczas odprawiania Eucharystii.
Jednak tu właśnie zaczynają się problemy. Żeby czytać poszczególne księgi pod-
czas liturgii, trzeba je było mieć. Toteż poszczególne gminy chrześcijańskie kom-
pletowały sobie poszczególne pisma apostolskie. Zdarzało się, że wśród świętych
zwojów zabrakło którejś księgi i nie od razu zdano sobie z tego sprawę. Kiedy z
kolei dopiero po dłuższym czasie zauważono, że w jakichś gminach czyta się księ-
gę gdzie indziej nie znaną, pojawiało się pytanie, czy to naprawdę jest księga na-
tchniona, skoro myśmy jej tak długo w ogóle nie znali. Zdarzało się również, że
jakiś biskup czy kapłan – w najlepszej woli – włączył do ksiąg czytanych podczas
Eucharystii jakiegoś podrzutka, na przykład bardzo pobożne skądinąd i prawo-
wierne pismo poapostolskie pt. Pasterz.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Na marginesie – ale naprawdę tylko na marginesie, jako że herezjom tym nie uda-
ło się wprowadzić swoich idei i postulatów do Kościoła – warto zasygnalizować
istnienie radykalnych herezji, które odrzucały w całości bądź cały Stary Testament,
bądź niemal cały Nowy Testament. Cały Stary Testament odrzucali marcjonici,
później manichejczycy. Z kolei ebionici, którzy wysoko cenili Stary Testament,
zwalczali gwałtowanie Listy św. Pawła, ale z Nowego Testamentu przyjmowali
praktycznie tylko Ewangelię Mateusza.
Tak czy inaczej, Pismo Święte było w Kościele jednoznacznie ustalone od dobrych
ponad tysiąca lat, kiedy postanowili poddać je kontroli Luter, Kalwin oraz inni re-
formatorzy. Samą ideę rewizji Pisma Świętego już przed nimi sformułował Erazm
z Rotterdamu, niezwykle zasłużony w dziedzinie krytycznego ustalenia tekstów
świętych, właściwie ojciec tej dyscypliny biblijnej. Erazm przypomniał między in-
nymi dawne pytanie co do kanoniczności Listu Jakuba oraz Apokalipsy.
Erazm i Luter były to dwa biegunowo różne temperamenty, które starły się zresztą
ze sobą bezpośrednio w słynnej polemice na temat wolnej i niewolnej woli. Otóż
Erazm przypomniał tylko dawne pytania. Luter zaś nie miał już wątpliwości, że ani
Apokalipsa, ani List Jakuba, ani List do Hebrajczyków nie są księgami natchniony-
mi. Apokalipsę przywrócił do łask, kiedy w jej działających na wyobraźnię obra-
zach zaczął dostrzegać zapowiedzi współczesnych sobie wydarzeń(1). Ale o Liście
św. Jakuba – w którym znienawidził zwłaszcza wywód, że „wiara bez uczynków
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
martwa jest” (2,24–26) – do końca życia wyrażał się – delikatnie mówiąc – z nie-
chęcią. „Ani jedna w nim sylaba nie dotyczy Chrystusa”, „jest to list papistów”, „źle
wnioskuje Jakub”, „nie jest tak, jak roi sobie Jakub” – to autentyczne wypowiedzi
Lutra, wszystkie pochodzą z końca jego życia(2). Tylko jeszcze Księgi Machabej-
skie traktował Luter z równą nieżyczliwością, a to z powodu znajdującego się w
nich tekstu, który mówi o modlitwie za umarłych.
Nie umiem powiedzieć, jak to się stało, że Kościoły protestanckie na szczęście za-
chowały w końcu cały Nowy Testament, łącznie z Listem św. Jakuba. Nie wiem
również, kiedy ostatecznie protestanci (w każdym razie główne ich denominacje)
zdecydowali się ograniczyć Stary Testament do kanonu z Jamnii. Kiedyś zupełnie
przypadkowo natrafiłem na wypowiedź Kalwina (Institutiones, lib. l cap. l,l8), z
której zdaje się wynikać, że Księga Mądrości była dla niego autentyczną częścią
Pisma Świętego. Podobnych wypowiedzi znalazłoby się u reformatorów, a nawet u
ich następców, więcej. Na przykład w książce, napisanej około roku 1600, lutera-
nin Filip Camerarius powołuje się z wiarą na tekst z Księgi Syracha(3), dziś przez
protestantów nie uznawanej.
I teraz dopiero podejmijmy Pańskie pytanie: Skąd wiadomo, że Pismo Święte jest
Pismem Świętym? Żeby nie zgubić się w obliczu tego pytania, przypomnijmy rzecz
absolutnie podstawową: Początkiem, istotą i pełnią naszej wiary jest Jezus Chry-
stus, Syn Boży i nasz Odkupiciel, który żyje i który prowadzi nas do życia wiecz-
nego. Nie dlatego wierzymy w Chrystusa, że mówi nam o Nim Pismo Święte, ale
dlatego Biblia jest dla nas Pismem Świętym, że wynika to z naszej wiary w Chry-
stusa, Syna Bożego.
Żydów Chrystus nauczył nas traktować jako Pismo Święte. Wielokrotnie wskazy-
wał On na to, że Mojżesz i prorocy pisali w Bożym natchnieniu i przygotowywali
Jego przyjście. „I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał
im – tzn. uczniom z Emaus – co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk
24,27). A jeszcze za swego ziemskiego życia, kiedyś przyszedł do synagogi w Na-
zarecie, przeczytał fragment Księgi Izajasza i „począł do nich mówić: «Dziś speł-
niły się te słowa Pisma, któreście słyszeli»” (Łk 4,21). Kiedy indziej, w rozmowie
z faryzeuszami, przytacza wyjątek Psalmu 110, żeby ich naprowadzić na prawdę
o boskości Mesjasza (Mt 22,41–46). Kiedyś znów zarzucał swoim przeciwnikom,
że zajmują się Pismem Świętym w sposób bezpłodny, bo to nie przybliża ich do
Niego, który jeden może obdarzyć człowieka życiem wiecznym: „Badacie Pisma,
ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: a właśnie one dają o Mnie
świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie” (J 5,39n). Ta-
kich sytuacji znajdziemy w Ewangeliach znacznie więcej.
Dla wiary stanowisko takie jest nie do przyjęcia i ma właściwie wszystkie cechy
bluźnierstwa. Bo jeśli Pismo Święte jest naprawdę słowem Bożym, to jest nim od
samego początku, a nie dopiero wskutek tego, że ktoś je uznał za słowo Boże. Za-
razem wiara nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że Bóg chciał, aby Ewangelie
oraz inne święte pisma Apostołów powstały w Kościele i żeby przez Kościół zosta-
ły rozpoznane jako słowo Boże. Inaczej mówiąc, księgom natchnionym nie była
potrzebna ratyfikacja Kościoła, ale było rzeczą po prostu niemożliwą, żeby nie zo-
stały one rozpoznane przez Kościół jako księgi natchnione.
małodusznością byłoby posądzić Pana Boga o to, że nie zatroszczył się o nieomyl-
ny i napełniony Jego mocą przekaz tej radosnej nowiny albo że dopuścił do tego,
że któraś z natchnionych przez Niego ksiąg nie została przez Kościół rozpozna-
na, albo że jakiś czysto ludzki podrzutek – choćby nawet zawierał samą prawdę –
wszedł na trwałe do zbioru ksiąg świętych. Wierząc w Chrystusa, wierzymy prze-
cież, że został nam dany Duch Święty, który „nas wszystkiego uczy i przypomina
nam wszystko, co On nam powiedział” (J 14,26).
To, że rozpoznanie Pisma Świętego dokonało się w Kościele, a nie w jakiejś prze-
strzeni abstrakcyjnej, podkreślają wyraźnie również niektórzy teologowie prote-
stanccy. W rozprawie Appela, do której już się odwoływałem, przytoczono wiele
ich wypowiedzi na ten temat. „Kto przyjmuje pojęcie kanonu jako już ustalone –
pisał William Wrede – poddaje się w ten sposób autorytetowi biskupów i teologów
tamtego stulecia. Kto tego autorytetu nie uznaje w innych sprawach, (...) słusznie
uczyni, jeśli zakwestionuje go również tutaj.”(4) To bardzo groźna wypowiedź, ale
logiczna. Na szczęście wiara naszych braci protestantów okazuje się większa od
wyłożonej tu logiki. W duchu tej samej logiki, ale w sposób, który nie wyklucza
wniosków nawet dokładnie przeciwnych, wypowiedział się trzydzieści lat temu G.
Ebeling: „Jeśli zarówno zawartość kanonu, jak sens kanoniczności znajduje się po
prostu poza dyskusją, to protestantyzm staje na gruncie katolickim: gdyż zasadza
się wówczas na nieomylności rozstrzygnięcia wczesnokatolickiego Magisterium”.
Natomiast wypowiedź Paula de Lagarde idzie tak daleko, że albo nie zrozumiałem
jej sensu, albo ten protestancki teolog był kryptokatolikiem: „Nowy Testament
jako taki jest dziełem Kościoła katolickiego. Poddajemy się temu Kościołowi, jeśli
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Imię Boże 55
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
przyjmujemy jego dzieło. Będzie czymś jedynie słusznym, jeśli uznamy jego auto-
rytet również w innych sprawach”.
Jedno w tej wypowiedzi domaga się uściślenia: oczywiście nie Nowy Testament,
ale jego rozpoznanie było dziełem Kościoła katolickiego. Rozpoznał zaś Kościół w
poszczególnych księgach Starego i Nowego Testamentu słowo Boże dzięki Ducho-
wi Świętemu, który jest nam dany.
P.S. Mamy już po polsku niezwykle ważny dla naszego tematu, pochodzący z
pierwszej połowy III wieku, Orygenesa List do Juliusza Afrykańczyka na temat hi-
storii Zuzanny, tłum. S. Kalinkowski, w: Orygenes, Korespondencja, Kraków 1997,
ss. 62–84.
1 Y. Congar, L’Apocalypse pour Luther, „Reuve des Sciences Philosophiques et Théologiques” 68/1984, s. 94–100.
2 Dwie pierwsze wypowiedzi pochodzą z roku 1542, z Mów przy stole, dwie ostatnie z przedmowy do Pierwszej
Księgi Mojżesza, która znajduje się w wydaniu Biblii z roku 1546 (cyt. za: N. Appel, Kanon und Kirche. Die Kanon-
krise im heutigen Protestantismus, Paderborn 1964, s. 243).
4 Ten i dwa następne cytaty powtarzam za: N. Appel, dz. cyt., s. 117–118.
Imię Boże
Czy nie mógłby Ksiądz wyjaśnić, o co chodzi świadkom Jehowy, że przywiązują taką wagę
do tego, aby Boga nazywać Jehową?
W rozważaniach nad ludzką mową często podkreśla się, że coś, czego nie nazy-
wamy, dla nas prawie nie istnieje. Jeśli na przykład w jakimś języku tym samym
słowem określa się kolor niebieski i fioletowy, ludzie mówiący tym językiem zwy-
kle nie rozróżniają tych kolorów. Las człowieka dzisiejszego jest jakby inny niż las
naszych dziadków: my w lesie widzimy drzewa, nasi dziadkowie widzieli raczej
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Imię Boże 56
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
graby, buki, modrzewie, sosny itd., umieli nazwać poszczególne trawy i rozróżnia-
li każdego ptaka, którego w lesie zobaczyli lub usłyszeli. Podobnie daleko nam do
Eskimosów, którzy na określenie śniegu mają ponad trzydzieści wyrazów; nasze
doświadczenie śniegu jest znacznie uboższe.
Jeśli się nad powyższym zastanowić, człowieka ogarnia niepokój, czy w ogóle wol-
no nam nazywać Boga. Bóg jest przecież Kimś Żywym, nie jest rzeczą. W Nim ży-
jemy, poruszamy i jesteśmy, On jest u podstaw całego naszego świata, niezależnie
od tego, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie – zatem czy wolno nam określać
Go naszymi nazwami, tak jakby trzeba Go było dopiero do naszego świata wpro-
wadzić? Kiedy w mojej obecności ktoś mówi o mnie jako o osobie trzeciej, odczu-
wam to jako nadużycie i złe wychowanie. Bóg tymczasem jest wszechobecny, na-
sze mówienie o Nim nigdy nie dzieje się poza Jego obecnością. W każdej sytuacji
jest On kimś pierwszym, bo jest On nawet bliższy mnie niż ja sam sobie; nigdy nie
jest osobą trzecią, nieobecną przy rozmowie.
Oto powody, dla których przynajmniej niektóre sposoby mówienia o Bogu od-
czuwamy jako nadużycie. Nie wolno nam o Nim mówić tak, jakby był rzeczą albo
jakby nie był obecny; nie wolno nam wyobrażać sobie, że nazywając Go, można
nad Nim zapanować albo Go do czegoś przymusić. O Bogu trzeba mówić w taki
sposób, żeby to nas do Niego przybliżało. On sam pokazał nam, jak można i na-
leży o Nim rozmawiać: w Piśmie Świętym, które jest Jego słowem. Otóż z Pisma
Świętego wynika, że Pan Bóg nie pogniewa się na nas, jeśli nasze mówienie o Nim
jest niedoskonałe, a nawet obarczone jakimiś prymitywnymi wyobrażeniami: naj-
ważniejsze, żeby wypływało ono ze szczerego serca i przesycone było pragnieniem
zbliżenia do Niego. Przypomnijmy sobie, jak prymitywne niekiedy były wyobra-
żenia o Bogu pierwszych Izraelitów – a przecież oni rzeczywiście Boga szukali i
Go znajdowali.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Imię Boże 57
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
W tym miejscu zastanówmy się nad tym, co to jest imię. Otóż imię wskazuje pra-
wie zawsze na osobę. Jeśli dajemy imię rzeczom lub zwierzętom, to aby wydobyć
niejako tę rzecz lub zwierzę spośród wszystkich do niego podobnych i podkreślić
jego dla nas jedyność i niepowtarzalność. Zwracanie się po imieniu wyraża przede
wszystkim bliską relację międzyosobową. Dlatego jesteśmy po imieniu tylko z
ludźmi, którzy są nam w jakiś sposób bliscy. Kiedy ktoś bez mojej zgody zwraca
się do mnie po imieniu, jest mi przykro, niezależnie od tego, czy kryje się za tym
upokarzająca mnie protekcjonalność czy nieuprawnione spoufalanie się.
Z kolei są liczne rodziny, w których ojca ani matki nigdy nie nazywa się po imieniu
i nie przeszkadza to najserdeczniejszej zażyłości między rodzicami i dziećmi. W
rzeczywistości jednak imionami – a nie tylko nazwami – są wówczas słowa „tato,
mamo”, a oznaczają one jedyną dla dziecka osobę na świecie, z którą je łączy naj-
serdeczniejsza bliskość. Zarazem dzięki zakazowi nazywania rodziców ich imie-
niem własnym zapewniony jest pożyteczny dystans.
Przenieśmy te refleksje na teren wiary. Każdego z nas Pan Bóg wezwał do istnienia
po imieniu. Nie bądźmy śmieszni i nie wyobrażajmy sobie tego w sensie material-
nym. Wezwał nas po imieniu, to znaczy umiłował nas, zanimśmy jeszcze zaistnieli;
to, co powiedziano o Jeremiaszu, odnosi się zapewne do każdego z nas: „Zanim
cię utworzyłem w łonie matki, znałem cię” (Jr 1,5). Kilkakrotnie też powtarza się w
Piśmie Świętym obietnica, że Bóg da nam nowe imię. Co to znaczy? Jest to obiet-
nica, że zaznamy większej jeszcze miłości od Boga niż obecnie, miłości nieprze-
mijalnej. Nawet bezpłodnym, jeśli wejdą na drogę Bożą, „dam miejsce w moim
domu i w moich murach, oraz imię lepsze od synów i córek, dam im imię wieczy-
ste i niezniszczalne” (Iz 56,5). Każdy z nas, jeśli tylko będziemy wierni Bogu, zazna
miłości niepowtarzalnej i przekraczającej wyobraźnię, każdy z nas otrzyma „imię
nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto [je] otrzymuje” (Ap 2,17).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Imię Boże 58
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Otóż miłość Boga do człowieka nie jest jednostronna, Bóg chce być również ko-
chany przez tych, których kocha. Toteż objawił nam swoje imię, chce być z nami
po imieniu, tak jak to się dzieje w każdej miłości. Osobiście wydaje mi się, że
świadkom Jehowy chodzi nie tyle o imię Boże, co o wyraz Jahwe. A przecież imię
to nie tylko wyraz, w ostatecznym wymiarze imię utożsamia się z osobą: w takim
stopniu, w jakim jest mi ona bliska. Jeśli ktoś swoją żonę nazywa „Basią”, Basia nie
jest dla niego wyrazem, którym on oznacza swoją żonę, Basia to jest po prostu jego
żona. Ja mojej matki nigdy w życiu nie nazwałem jej imieniem własnym, nazywam
ją „mamą”, i to jest najprawdziwsze imię. „Mama” nie jest wyrazem, jakim okre-
ślam kobietę, która mnie urodziła; ja w to słowo wkładam swoje przywiązanie do
matki, kilkadziesiąt lat naszej wzajemnej bliskości.
Tylko przy takim rozumieniu mają sens liczne wypowiedzi biblijne na temat imie-
nia Bożego: o ile nie chodzi tu o wyraz, o ile imię Boże utożsamia się z samym Bo-
giem. „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, święte jest Jego imię” – śpiewała
Matka Najświętsza w Magnificat. „Niech wielbią imię Twoje wielkie i straszne, bo
ono jest święte” – czytamy w Psalmie 99. „Ojcze, uwielbij imię Twoje” – modlił się
Pan Jezus (J 12,28).
Później, kiedy monoteizm utrwalił się, Żydzi zaczęli coraz bardziej lękać się uży-
wania tego imienia. W końcu doszło do tego, że jednemu tylko arcykapłanowi i to
jeden jedyny raz w roku – kiedy w Dzień Pojednania stawał w Świętym Świętych
sam na sam z Bogiem – wolno było wezwać tego imienia. Dlaczego do tego do-
szło? Wynikało to zapewne z podobnej czci, która wielu ludzi powstrzymuje przed
zwracaniem się po imieniu do własnych rodziców. Może też było w tym trochę
chęci łatwego „zaliczenia” sobie przykazania „Nie będziesz brał imienia Pana Boga
twego nadaremnie”.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Imię Boże 59
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
W każdym razie faktem jest, że w czasach Pana Jezusa Żydzi zupełnie już nie uży-
wali tego imienia. Nawet czytając Stary Testament, w którym tyle razy pojawia
się to imię, lękano się je wymawiać i zastępowano je słowem „Adonai”, to znaczy
„Pan”. Również w Ewangeliach ani razu nie cytuje się tego imienia. Więcej jeszcze,
we wszystkich bez wyjątku cytatach starotestamentalnych w miejsce słowa „Jah-
we” Nowy Testament umieszcza konsekwentnie słowo „Pan”. I tak było zawsze od
początku zarówno w Kościele katolickim, jak we wszystkich chrześcijańskich wy-
znaniach. Dopiero świadkowie Jehowy zrobili z tego problem.
Otóż centralnym dogmatem ich doktryny jest nauka o królestwie Bożym, którą
oni jednak rozumieją jako obietnicę raju na ziemi. Przy takim rozumieniu króle-
stwa Bożego, wewnętrzną koniecznością tej doktryny jest odrzucenie ewangelicz-
nego orędzia o odkupieniu przez krzyż Chrystusa, o Bóstwie Chrystusa i o naszym
przebóstwieniu, a także o Bożym Ojcostwie wobec nas. I rzeczywiście wszystkie te
prawdy świadkowie Jehowy odrzucają. Otóż wszystkie te negacje skupiają się jak
w soczewce w kłótni o wyraz „Jahwe”.
Tymczasem nie przypadkiem słowo to nie pojawia się w Ewangeliach ani razu – z
wyjątkiem kilku dość jednoznacznych aluzji, o których za chwilę. Mianowicie Je-
zus Chrystus objawił nam nowe imię Boga, doskonalej odsłaniające prawdę Bo-
żej miłości do ludzi. Kiedy przypatrzyć się zapisanym w Ewangeliach modlitwom
Chrystusa, od razu rzuca się w oczy, że Boga nazywał najczęściej Ojcem. OJCIEC
– to jest właśnie nowe imię Boga: „Ojcze, nadeszła godzina! Uwielbij Syna swego,
aby Syn Cię uwielbił” (J 17,1); „Ojcze Święty, zachowaj ich w imię Twoje” (J 17,11);
„aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni sta-
nowili jedno w Nas” (J 17,21); „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że za-
kryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt
11,25); „Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mego” (Łk 23,46). Również nas uczył,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Imię Boże 60
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
abyśmy właśnie w tym imieniu zbliżali się do Boga: „Ojcze nasz, któryś jest w nie-
bie, święć się imię Twoje” (Mt 6,9).
Jest jeszcze jedno imię Boże, objawione w Ewangelii. Jest to imię Jednorodzonego
Syna Bożego, równego Przedwiecznemu Ojcu, który dla naszego zbawienia uniżył
się i stał się człowiekiem. JEZUS (hebr. Jehoszua) znaczy „Jahwe zbawia”. W Ewan-
gelii św. Jana znajduje się kilka przejrzystych aluzji Pana Jezusa, w których daje
On do zrozumienia, że On sam jest Jahwe, TYM KTÓRY JEST: „Gdy wywyższycie
Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że JA JESTEM” (J 8,28); „abyście uwierzyli,
że JA JESTEM” (J 13,39). Raz, przy okazji takiej wypowiedzi, słuchacze porwali
kamienie, aby Go zabić (por. J 8, 58n) – bluźnierstwem bowiem wydawało im się
to, że czyni się równym Bogu. Warto dodać, że świadkowie Jehowy gorąco sprzeci-
wiają się takiemu rozumieniu tych wypowiedzi – potwierdza ono bowiem prawdę
o Bóstwie Chrystusa, którą oni odrzucają.
Rzecz jasna, nie chodzi o wyraz „Jezus”, ale o imię Jezusa o Jezusa Żywego, Zba-
wiciela, który jest naszą Nadzieją i którego chcemy się trzymać zawsze, nawet w
obliczu prześladowań.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Wśród swoich osobistych wspomnień ma Pani zapewne również i takie, które jak-
by były nie z tej ziemi, a jednak dotyczą rzeczywistych wydarzeń. Jak to pisał Tet-
majer:
Niekiedy komuś, kto jest od dawna chory albo męczy go długotrwały konflikt ro-
dzinny, lata, kiedy był zdrowy, a rodzina żyła w zgodzie, wydają się tak odległe,
jakby ich w ogóle nie było. Oczywiście, dla podniesionego przez Panią problemu
nic szczególnego jeszcze z tego nie wynika.
Jakże inny sens zawiera się w biblijnym opisie pierwotnej sytuacji człowieka! Czło-
wiek wyszedł z ręki Stwórcy jako istota dobra i bezgrzeszna. Zło nie musiało się
pojawić w naszych dziejach; więcej: nie powinno się było pojawić. Człowiek, nie-
stety, dobrowolnie stał się uczestnikiem tajemnicy zła, z której się teraz o własnych
tylko siłach nie możemy wyplątać. Owszem, zło jest związane z jakimś ciemnym
determinizmem, ale należy odwrócić kolejność: nie dlatego jesteśmy grzeszni, ja-
kobyśmy byli do tego zdeterminowani, ale odwrotnie, dobrowolnie wybrane zło
zmniejsza naszą wolność i coraz bardziej determinuje nas do następnego zła. Dla-
tego złudna jest nadzieja na jakąś świetlaną ewolucję moralną: nie wyzwoli się
człowiek całkowicie od zła bez mocy z góry, koniecznie potrzebujemy Odkupicie-
la!
Zgadzam się z Panią, że zbyt często nauka o raju przekazywana jest jedynie w jej
warstwie fabularnej i wówczas sprawia wrażenie – jak to Pani nazywa – jakiejś „pół
bajki, pół rzeczywistości”. Trzeba zatem wskazywać na religijny sens tej nauki oraz
na jej zakorzenienie w naszej obecnej egzystencji – a sądzę, że można to przekazać
nawet małym dzieciom, które zazwyczaj wykazują przecież więcej wrażliwości na
prawdziwą mądrość i wiarę niż niejeden dorosły.
Przypatrzmy się innemu jeszcze darowi, który składał się na pierwotną sytuację
człowieka: wolności od cierpień. Nie polegała ona oczywiście na tym, jakoby czło-
wiek nie znał wówczas bólu (miał przecież system nerwowy!) albo jakoby nie mu-
siał pracować (Biblia powiada obrazowo, że człowiek miał wówczas „rów kopać
w ziemi i w ten sposób nawadniać całą powierzchnię gleby” – Rdz 2,6). Ten dar
polegał raczej na tym, że wszystko, cokolwiek człowiek czynił i odczuwał, wol-
ne było od jakiejkolwiek domieszki bezsensu. Nie to jest dzisiaj nieszczęściem, że
człowiek pracuje (przeciwnie, możliwość prawdziwie ludzkiej pracy jest wielkim
darem Bożym!), nieszczęściem jest to, że nasza praca zbyt często jest naznaczona
jakimś piętnem niewolnictwa: nie każda praca człowieka rozwija, nie zawsze służy
miłości i wolności, nierzadko człowiek pracuje dla takich lub innych niedobrych
celów, a zdarza się nawet, że wysilamy się i trudzimy, aby zniszczyć dobro. I nie to
jest nieszczęściem człowieka, że odczuwamy ból i trud. Któż z nas nie zna słodyczy,
którą odczuwa człowiek zmęczony jakimś niewątpliwie sensownym wysiłkiem?
Również przekleństwo bólu nie na tym – jak się zdaje – polega, że go odczuwamy,
ale że doznanie to jakby związuje człowieka, utrudnia otwieranie się na świat i na
ludzi, jest jakąś mroczną siłą, działającą ku naszemu zniszczeniu. Sama w sobie,
wrażliwość na ból, jak powiadają fizjologowie, jest niezwykle ważnym instrumen-
tem kontaktu z rzeczywistością, w której żyjemy. Otóż jeśli pierwotnie człowiek
był całkowicie otwarty na Boga, który jest Źródłem Wszelkiego Sensu – to czy to
takie dziwne, że jego praca oraz wrażliwość na ból wolne były od najmniejszego
bezsensu?
Żeby uzmysłowić sobie prawdę biblijnego opisu raju, warto jeszcze wkorzeniać
ją w nasze życie codzienne: przecież każdy z nas nosi w sobie tęsknotę za coraz
pełniejszym coraz bardziej intensywnym życiem, ładem, sensem! Ojciec Święty
w jednej ze swoich środowych nauk powiedział, że obecny nasz „stan – właśnie
«historyczny» – w każdym bez wyjątku człowieku tkwi niejako korzeniami w swo-
jej własnej teologicznej «prehistorii», którą jest stan pierwotnej niewinności”. Tak
jak człowiek sparaliżowany albo niewidomy (choćby nawet od urodzenia) nosi w
swoim organizmie „pamięć” pełnego zdrowia. I jeśli bodaj odrobinę uda się usu-
nąć paraliż lub ślepotę, organizm spontanicznie odczuwa to jako „powrót” do po-
żądanego stanu.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Biblijni giganci 66
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Biblijni giganci
Bezpośrednio przed dziejami potopu Biblia opisuje historię małżeństw „synów Bożych” z
„córkami ludzkimi”, z których narodzili się giganci. Podobno Ojcowie Kościoła w tamtych
„synach Bożych” dopatrywali się aniołów. Obecnie wysuwa się hipotezę, że historia ta jest
pogłosem jakichś przyjazdów gości z kosmosu. Czy ta hipoteza jest do pogodzenia z wiarą?
Kilka godzin rozmawiałem kiedyś z osobą, która przeczytała uważnie całe Pismo
Święte tylko pod tym jednym kątem widzenia: szukała w nim świadectw, że na-
szą ziemię odwiedzali, i to niejednokrotnie, jacyś kosmici. Objawienia – w ogniu
i chmurach – na górze Synaj, ogniste wozy proroków Eliasza i Ezechiela, skrzydła
aniołów z widzenia proroka Izajasza, ba, samo nawet wniebowstąpienie Pana Jezu-
sa – to oczywiste dowody, zdaniem tej osoby, że byliśmy wielokrotnie odwiedzani
przez gości spoza Układu Słonecznego.
Biblijni giganci 67
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
polegała niegodziwość tych małżeństw? Tekst mówi o tym bardzo oszczędnie, ale
jednak wyraźnie: „Synowie Boży, widząc, że córki ludzkie są piękne, pojmowali je
sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały” (Rdz 6,2). A więc małżeń-
stwa te kształtowały się według praw cielesnej pożądliwości i szerzyła się poliga-
mia. Poligamia – czyli grzech typowy dla Kainitów, bo przecież właśnie w pokole-
niu Kaina pojawiło się po raz pierwszy wielożeństwo wśród ludzi (por. Rdz 4,19).
Wyjaśnienia św. Jana Złotoustego oraz św. Augustyna, że owi „synowie Boży” to
potomkowie Seta, zdają się więc wynikać z wnikliwego wczytania się w tekst: Oto
zepsucie moralne nie zatrzymało się na Kainitach, ale ogarnęło również tę gałąź
ludzkości, której praojcem był Set, „dany przez Boga w zamian za Abla” (Rdz 4,25).
Również reakcja Boża na te grzechy świadczy o tym, że „synowie Boży”, którzy się
ich dopuścili, byli ludźmi, a nie aniołami: Pan Bóg „żałował, że stworzył ludzi na
ziemi, i zasmucił się” (Rdz 6,6). Nie jedyny to zresztą raz ludzie są nazwani w Biblii
synami Bożymi: „Wy jesteście synami Boga waszego, Pana” (Pwt 14,1; por. Oz 2,1;
Wj 4,22).
Zauważmy jeszcze, że omawiany tu tekst nie jest czystym opisem ludzkiego ze-
psucia przed potopem; zawiera on bardzo konkretny morał. Podobnie jak opis
stworzenia w sześciu dniach, po których Pan Bóg odpoczął, zawierał w sobie ukry-
te wezwanie do święcenia szabatu, tak przekaz o małżeństwach synów Bożych z
córkami ludzkimi przestrzega dyskretnie przed małżeństwami synów Izraela z
córkami kananejskimi. Wystarczy przypomnieć sobie bezpośrednie zakazy tych
małżeństw, aby nie mieć co do tego wątpliwości: „Nie będziesz z nimi zawierał
małżeństw: ich synowi nie oddasz za małżonkę swojej córki ani nie weźmiesz od
nich córki dla swojego syna, gdyż odwiodłaby twojego syna ode Mnie, by służył
bogom obcym. Wówczas rozpaliłby się gniew Pana na was i szybko by was znisz-
czył” (Pwt 7,3n); „Lud izraelski, kapłani i lewici nie trzy mali się z dala od naro-
dów tych krain, jak i od ich okropności, mianowicie z dala od Kananejczyków,
Chetytów, Peryzzytów, Jebuzytów, Ammonitów, Moabitów, Egipcjan i Amorytów,
lecz spośród córek ich wzięli dla siebie i dla synów swoich żony, tak że ród święty
zmieszał się z narodami tych krain, a książęta i zwierzchnicy przodowali w tym
wiarołomstwie” (Ez 9,ln).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Biblijni giganci 68
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Oto jak Stary Testament wyjaśnia, dlaczego giganci wyginęli podczas potopu: „Ol-
brzymi, sławni od początku, wielcy, biegli w walce – ale nie ich wybrał Bóg ani im
nie dał drogi do mądrości. Zginęli dlatego, że nie mieli mądrości, zginęli z powo-
du swej nierozwagi” (Ba 3,26–28). Zaś syn Syracha wymienia ich obok Sodomi-
tów oraz innych buntowników, ukaranych za gwałcenie praw, według których nasz
Boży świat został stworzony: „Nie przepuścił [Pan] dawnym olbrzymom, którzy
się zbuntowali ufni w swą siłę” (Syr 16,7). Zadufanie z powodu własnej siły oraz
odmowę powierzenia się Bożej Opatrzności zarzuca olbrzymom również autor
Księgi Mądrości, choć wynika to bardziej z kontekstu niż ze zdania, które teraz za-
cytuję: „Bo i w początkach, gdy ginęli wyniośli olbrzymi, nadzieja świata schroniła
się w arce i pokierowana Twą ręką, zostawiła światu zawiązki potomności” (14,6).
Olbrzymi pojawiają się jeszcze w opisach walk ludu Bożego z narodami kananej-
skimi. Potężnym tym narodom nie pomogła jednak przewaga fizyczna, gdyż po-
grążyły się one w bezbożności, a więc zamknęły się na siłę ducha, na moc Bożą.
Potęga ich była jednak tak oczywista, że lud Boży natychmiast by jej uległ, gdyby
tylko zwątpił w pomoc Bożą. Zresztą w obliczu tak potężnych wrogów pokusy
zwątpienia rzeczywiście nawiedzały Izraela. Oto jak cienko śpiewali prawie wszy-
scy wywiadowcy, wysłani przez Mojżesza do ziemi Kanaan: „Kraj, któryśmy prze-
szli, aby go zbadać, jest krajem, który pożera swoich mieszkańców. Wszyscy zaś
ludzie, których tam widzieliśmy, są wysokiego wzrostu. Widzieliśmy tam nawet
olbrzymów – Anakici pochodzą od olbrzymów – a w porównaniu z nimi wydali-
śmy się sobie jak szarańcza i takimi byliśmy w ich oczach” (Lb 13,32n). Ludziom
Bożym nie wolno jednak zwątpić nawet w obliczu przygniatającej przewagi fizycz-
nej, toteż proroków zwątpienia spotkała słuszna kara.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Biblijni giganci 69
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Toteż Nowy Testament cały przepełniony jest radością zwycięstwa: „Ufajcie! Jam
zwyciężył świat!” (J 16,33) „Wiem, komu uwierzyłem!” (2 Tm 1,12) „Któż nas może
odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy
nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Dla Ciebie zabijają nas
przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym
odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. A jestem pewien, że
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani
przyszłe, ani potęgi, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stwo-
rzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie,
Panu naszym” (Rz 8,35–39).
Niewielki tekst Księgi Rodzaju o gigantach nie jest więc tak zagadkowy, jak na
pierwszy rzut oka mogło się wydawać. Tak jak wszystko w Starym Testamencie,
zaprowadził on nas prosto do Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, a naszego Zbawcy.
Tę prawdę o Bożej miłości – że Bóg nie czeka z miłością, aż człowiek stanie się jej
wart – starajmy się zauważać na co dzień. Przecież tak samo postępował Pan Je-
zus: okazywał swoją miłość nawet prostytutkom i celnikom, i ta miłość ich prze-
mieniała. Ba, nawet na apostołów wybrał ludzi mało rozumiejących to, co Boże:
cierpliwie ich kształtował na głosicieli Dobrej Nowiny, aż wreszcie zesłał na nich
Ducha Świętego. W ten sam sposób okazuje nam swoją miłość dzisiaj. Okrucień-
stwo ludzkie nie jest zapewne dziś mniejsze niż dawniej, zmieniły się tylko jego
formy. Jak ludzie przed wiekami, tak i my często nie jesteśmy świadomi naganno-
ści swoich okrucieństw. Dopiero jeśli otworzymy się na miłość Bożą, będzie nas
ona przemieniać i przywracać naszym sercom kształt prawdziwie ludzki.
Tutaj ktoś może mi zarzucić: Ale przecież mordowanie ludów Kanaanu zostało
w Starym Testamencie przedstawione jako wypełnianie woli Bożej! Otóż przy-
pomnijmy sobie ogólne zasady czytania słowa Bożego. Pierwszym naszym obo-
wiązkiem jest próbować dotrzeć do tego sensu, który chciał w tekście umieścić
jego ludzki autor. Księga Jozuego powstała, jak wiadomo, najwcześniej na począt-
ku monarchii (XI wiek przed Chr.), a może nawet w czasach króla Jozjasza (VII
wiek przed Chr.). Zatem pierwsi jej czytelnicy nie mogli odczytać w niej zachęty
do mordowania innych narodów. Owszem, z wewnętrzną aprobatą czytali o krwa-
wym podboju Kanaanu, ale była to już dla nich historia. Proszę sobie uważnie
przeczytać cały ten fragment od szóstego do dwunastego rozdziału Księgi Jozuego,
a nie będzie Pan miał wątpliwości, że głównym jego przesłaniem jest prawda, iż
sam Bóg był Wodzem, wprowadzającym swój lud do ziemi obiecanej. To, że praw-
da ta została wyrażona w kategoriach ówczesnej – dopiero kiełkującej ku duchowi
Ewangelii – mentalności, powinno nas pobudzać raczej do dziękczynienia niż do
buntu przeciw słowu Bożemu: bo oto mamy jeszcze jedno świadectwo, że Pan Bóg
schodzi w proch naszej skażonej grzechem ziemi, aby nas podnosić ku sobie.
Podsumujmy powyższe refleksje: Jeden Bóg wie, jaki jest los ostateczny tamtych
Kananejczyków, którzy zginęli w czasach Jozuego. W Piśmie Świętym stali się oni
symbolem odstępstwa i kary za nie. My natomiast bardzo zważajmy, aby przekleń-
stwo, które spadło na nich w sferze symbolicznej, nie spotkało nas w wymiarze
ostatecznym.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Nie możemy więc już mieć żadnej wątpliwości, że Chrystus przyszedł zbawić
wszystkie narody. Nawet zdawałoby się przeklętych przez Boga Kananejczyków.
Pytanie, które mi Pani postawiła, spróbuję trochę doprecyzować. Przecież sam Pan
Jezus przeciwstawia sobie te dwa rozwiązania: „Słyszeliście, że powiedziano: Oko
za oko, ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Jeśli cię kto
uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!” (Mt 5,38n). Co wobec tego – pyta
Pani – znaczą Jego słowa, wypowiedziane w tym samym Kazaniu na Górze: „Nie
sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo proroków. Nie przyszedłem znieść, ale
wypełnić”? (Mt 5,17)
Za pytaniem tym kryje się problem niezmiernie wielkiej wagi. Słyszy się miano-
wicie zarzuty, jakoby Bóg Starego Testamentu był Bogiem okrutnym, zupełnie
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Otóż chciałbym pokazać, że nawet rozum nie oświecony jeszcze wiarą odrzuca
te zarzuty jako pochopne i nie przemyślane. Wiara zaś powie nam więcej: Prze-
ciwstawiając sztucznie Stary Testament Nowemu, zamykamy się na jedną z naj-
ważniejszych tajemnic Bożego postępowania z ludźmi – na tajemnicę cierpliwości
Boże wobec ludzi. Mianowicie Bóg cierpliwie i krok po kroku przygotowywał swój
lud na przyjęcie Zbawiciela świata. I również dzisiaj Bóg jest cierpliwym Wycho-
wawcą zarówno mnie i ciebie, jak poszczególnych rodzin, wspólnot, narodów, jak
wreszcie całej ludzkości.
śmierci nawet za zabójstwo. Przez zniesienie bowiem kary śmierci, jeśli tylko nie
grozi to bezkarnością zbrodni, świętość życia ludzkiego jest jeszcze bardziej pod-
kreślona. Były jednak czasy, kiedy świętości życia ludzkiego broniła zasada od-
wetu. W Polsce wprowadzenia tej zasady trzeba było się domagać jeszcze w XVI
wieku, w półtora tysiąca lat od uwieńczenia Starego Testamentu Ewangelią.
Otwórzmy drugą z kolei księgę Starego Testamentu, Księgę Wyjścia. Czytamy tam
o karze za pobicie kobiety: „Jeśli poniesie ona jakąś szkodę, wówczas winowajca
odda życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzenie za
oparzenie, ranę za ranę, siniec za siniec” (Wj 21,23–25). Brzmi to okrutnie? Oczy-
wiście! Ale spójrzmy bardziej wnikliwie. Zauważmy najpierw, że kobieta jest tu
potraktowana na równi z mężczyzną. Jeśli zważyć na ówczesne społeczne upośle-
dzenie kobiety, tekst ten stanowi ważną wypowiedź w historii przebijania się słowa
Bożego do ludzkiej świadomości z prawdą o pełnym człowieczeństwie kobiety i jej
równości z mężczyzną.
Św. Augustyn zwrócił uwagę na inną jeszcze wymowę zasady „oko za oko, ząb za
ząb”. Wprawdzie daleko jej do ewangelicznej zasady przebaczenia krzywdzicielo-
wi, jednak nie da się zaprzeczyć temu, że wprowadza ona jakiś porządek w wy-
mierzanie kary. To prawda, był to porządek jeszcze prymitywny, ale ograniczał już
nieco krwawe zapędy, podpowiadane przez ducha zemsty. „Czyż nie obserwuje się
– mówi św. Augustyn (Contra Faustum Manichaeum, lib. 19 cap. 25) – że ludzie
ledwie zaczepieni gotowi są zabić, łakną krwi i aż trudno im wyszukać takie zło dla
wroga, które mogłoby ich nasycić? Któż uderzony pięścią nie idzie do sądu, aby ten
ukarał sprawcę? Albo też sam chce mu oddać i jeśli nie chwyta za jaką włócznię,
to pastwi się nad winowajcą za pomocą pięści i kopniaków. Aby postawić tamę tej
nieumiarkowanej i niesprawiedliwej zemście, sprawiedliwe prawo ustanowiło karę
odwetu: aby jakiego kto dopuści się przestępstwa, taką ponosił karę. Zatem zasa-
da oko za oko, ząb za ząb nie była zarzewiem gniewu, ale wyznaczała granice; nie
rozbudzała tego, co było w stanie uśpienia, ale nakładała kaganiec na rozszalały
żywioł”.
życie jest tak samo święte i nienaruszalne jak życie człowieka wolnego. Toteż kary
te są niestety mniejsze niż za skrzywdzenie człowieka wolnego, jednakże w jakimś
stopniu samowolę ograniczają. Czytamy tam między innymi: „Jeśliby ktoś uderzył
niewolnika lub niewolnicę w oko i spowodował jego utratę, winien za oko obda-
rzyć ich wolnością. Również gdyby wybił ząb niewolnikowi swemu lub niewolni-
cy, winien za ząb uczynić ich wolnymi” (21,26n). Mnie się wydaje, że to już było
nauczanie ewangeliczne, tyle że jeszcze na poziomie koślawego stawiania pierw-
szych liter z alfabetu miłości. Przecież nawet zwykłego czytania i pisania nie da się
nauczyć dziecka w ciągu jednego dnia!
Przyznajmy jeszcze jedno: że norma „oko za oko i ząb za ząb” uczyła jakoś zasa-
dy „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło”. Na pewnym etapie rozwoju moralnego
zapewne nie dałoby się inaczej pouczyć o tej zasadzie. Nawet dzisiaj, mimo żeśmy
tacy niby cywilizowani i w krwawe bójki wdają się jedynie ludzie z marginesu, sto-
sowanie się do zasady „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło” przychodzi nam z
trudem. Jak łatwo nam plotkować na temat bliźniego i jacy jesteśmy oburzeni, kie-
dy dowiadujemy się, że sami zostaliśmy oplotkowani! Niejednemu szacownemu
człowiekowi zdarzyło się kiedyś ukraść coś w sklepie lub nie sprostować pomyłki
kasjerki – ale ten sam człowiek jakżeż będzie pomstował na drugiego, który oszu-
ka go podobnie! Naprawdę wielka to sztuka starać się wychodzić poza swój punkt
widzenia, usiłować spojrzeć na swoje postępowanie z cudzej perspektywy.
Trudnej tej sztuki uczył Bóg w Starym Testamencie w sposób bardzo surowy. Za-
pewne łagodniejszego języka wówczas by jeszcze ludzie nie zrozumieli. „Jeśli sę-
dziowie – czytamy w Księdze Powtórzonego Prawa – zbadawszy sprawę dokładnie,
dowiodą fałszu świadkowi, który fałszywie oskarżył brata swego, uczyńcie mu, jak
on zamierzał uczynić swemu bratu. Usuniesz zło spośród ciebie, a reszta słysząc to,
ulęknie się i nie uczyni więcej nic takiego pośród siebie. Twe oko nie będzie miało
litości. Życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, noga za nogę” (19,18–21).
Zobaczmy teraz, jak sympatycznie prawo talionu pojawia się w Ewangelii: „Nie
sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim samym sądem, jakim wy sądzicie, was
sądzić będą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą” (Mt 7,1n). Ewangelia,
jakkolwiek głosi moralność doskonałą, jest przeznaczona dla ludzi wciąż jeszcze
niedoskonałych: ostateczną doskonałość osiągniemy dopiero w życiu wiecznym.
Otóż jako słuchacze Ewangelii możemy się znajdować na bardzo różnych pozio-
mach rozwoju duchowego. Dlatego też wspomniane przed chwilą słowa Pana Je-
zusa zapewne inaczej przemówią do człowieka duchowo nieokrzesanego, inaczej
zaś do człowieka trochę już przenikniętego światłem Ewangelii. Człowiek ducho-
wo nieokrzesany – jeśli przejmie się tymi słowami – powstrzyma się od złego sądu
i będzie próbował stosować wobec bliźniego miarę dobra ze względu na swój wła-
sny interes: aby odmierzone mu zostało taką miarą, jaką on mierzył innym. Nato-
miast ten drugi człowiek, bardziej może świadom swojej grzeszności i wobec tego
bardziej złakniony Bożego miłosierdzia, łatwiej zrozumie potrzebę naszej między-
ludzkiej solidarności w wyzwalaniu się ze zła, łatwiej też mu błagać o miłosierdzie
Boże dla bliźniego, który czyni zło. W każdym razie i jednego, i drugiego nauka
Pana Jezusa zbliży do doskonałości, jeśli tylko obaj – każdy na swoją miarę – się
nią przejmą. A przecież nauka ta jednoznacznie nawiązuje do starotestamentalne-
go prawa talionu.
No cóż, Pan Jezus powiedział kiedyś: „Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć
twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa
tysiące” (Mt 5,40n). Trudna to nauka, niepojęta, ale jakoś nas przecież zobowią-
zuje.
W tym momencie chciałoby się krzyczeć z radości: Jak to dobrze, że Chrystus nie
zniósł Starego Testamentu, ale że go wypełnił! I przypominają mi się głębokie sło-
wa Cypriana Norwida:
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Córka Jeftego 79
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Córka Jeftego
Postanowiłem sobie czytać regularnie Pismo Święte. Nie chcę poprzestać na tym, żeby je po
prostu czytać, ale szukam w nim słowa Bożego. Sęk w tym, że trafiam czasem na fragmenty,
w których nie umiem dostrzec żadnego pokarmu dla mojej duszy. Ale to mi jeszcze nie prze-
szkadza. W końcu nie dla mnie jednego Pismo Święte napisane, a zresztą jestem na razie
jeszcze kiepski w rozpoznawaniu słowa Bożego.
Prawdziwym problemem stał się dla mnie dopiero jedenasty rozdział Księgi Sędziów, a kon-
kretnie ślubowanie Jeftego. Jakby nie interpretować tego epizodu, nie da się przeskoczyć fak-
tu, że Jefte zabił własną córkę w ofierze Bogu i Pismo Święte go za to nie potępia. Dlaczego w
Piśmie Świętym znajdują się takie historie? W czym mogą nas one wzbogacić duchowo? Oto
główne pytania, na które nie umiem udzielić sobie odpowiedzi.
Przede wszystkim ciśnie mi się pod pióro uwaga następująca: nigdy dość przy-
pominania, że Pismo Święte nie jest zbiorem umoralniających opowieści. Przede
wszystkim jest ono historią Bożego działania wśród ludzi. Wśród ludzi rzeczy-
wistych, a więc wśród takich, z których jedni całym sercem szukają Boga, inni
dopiero zaczynają przeczuwać, że szukać Go można i trzeba, jedni wydają się cali
prześwietleni łaską Bożą, w innych łaska znajduje sobie zaledwie jakiś prześwit.
Do tego trzeba dodać ograniczenia, wynikające z usytuowania w tym oto czasie
i w tej oto przestrzeni, a nade wszystko – okaleczenia, jakie człowiek nosi w so-
bie wskutek swojej grzeszności. Do takich właśnie ludzi, do ludzi rzeczywistych,
„wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg przez proroków, zaś w
dniach ostatecznych przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1,1). Zatem w Piśmie
Świętym powinniśmy szukać nieomylnego świadectwa o owym przychodzeniu
Boga do ludzi, do ludzi rzeczywistych, podobnie jak my ułomnych i pogrążonych
w takiej lub innej ciemności.
Historia Jeftego to jedna z kart tych dziejów przedzierania się światła Bożego przez
ludzkie ciemności. Jak się wydaje, kluczowy moment dla zrozumienia tej biblijnej
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Córka Jeftego 80
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
postaci stanowi zauważenie, że Jefte jest już sługą Boga Prawdziwego, a jeszcze nie
monoteistą. Sądzi naiwnie, że istnieje wielu bogów, z tym, że on sam poczuł się
wezwany do służby Bogu Izraela. Oto co mówi do króla Ammonitów: „Czyż nie
posiadasz tego wszystkiego, co Kemosz, bóg twój, pozwolił ci posiąść? Tak samo
i my posiadamy wszystko, co Pan, Bóg nasz, pozwolił nam posiąść” (Sdz 11,24).
Trudno o bardziej przekonujący dowód, że Jefte jest przykładem człowieka po-
czątkującego w wierze, który – podobnie jak dziecko zaczynające chodzić – potrafi
postawić nieporadnie zaledwie pierwsze w niej kroki i raz po raz upada.
A przecież jest coś bardzo wielkiego w jego wierze. Nie wynikała ona z faktu uro-
dzenia się Izraelitą. Był on synem nierządnicy, wypędzonym z ojczystej ziemi przez
przyrodnich braci, legalnych synów swego ojca. Podjęcie służby na rzecz ludu Bo-
żego i w imię Boga Izraela było jego świadomym wyborem. Dopiero na tle tych
istotnych elementów biblijnego przekazu o Jeftem możemy próbować zrozumie-
nia tajemniczej historii jego ślubowania.
Wnikliwą próbę odtworzenia sensu, zawartego w tej historii, podjął Lion Feuch-
twanger w powieści Jefte i jego córka. Wybitny pisarz, chociaż uważał się za czło-
wieka niewierzącego i odrzucał nadprzyrodzony wymiar Biblii, zrekonstruował z
całą pieczołowitością religijny korzeń, z którego wyrasta nieszczęsne ślubowanie
Jeftego. Mianowicie, dla Feuchtwangera był to szczególnie dramatyczny akt w pro-
cesie wyzwalania się z henoteizmu – czyli z takiej wiary w jednego Boga, która
nie wyklucza istnienia innych bogów – w kierunku pełnego monoteizmu. Bardzo
trafnie, moim zdaniem, wprowadza pisarz wątek przezwyciężania przez Jeftego
pokusy, żeby swą córkę wydać za króla Ammonitów, co automatycznie pociągnę-
łoby za sobą jej odejście od kultu Boga Izraela. W innej postaci pokusa ta natar-
czywie wraca do Jeftego, kiedy ta właśnie rodzona córka okazała się ofiarą nie-
opatrznego ślubowania: odchodząca od zmysłów jego żona podejmuje wówczas
rozpaczliwie wysiłki, żeby przymusić najpierw swego męża, następnie zaś samą
córkę do opuszczenia ziemi izraelskiej i oddania się w opiekę jakiemuś innemu
bogu. Jednak nie chciał Jefte ratować życia ukochanej córki za cenę odstępstwa
od swego Boga. Również sama zainteresowana wolała oddać życie, niż odejść od
Boga swojego ojca.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Córka Jeftego 81
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Córka Jeftego 82
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Jefte uczynił coś, czego Prawo Boże wyraźnie zakazuje. To prawda, że zażądał kie-
dyś Bóg takiej ofiary od Abrahama, ale też nie dopuścił do jej spełnienia. Zdaniem
św. Augustyna, nieodpartym dowodem na to, że ślubowanie Jeftego nie pochodzi-
ło od Boga, jest Boże milczenie. Gdyby to Bóg natchnął go do tego ślubowania, z
pewnością przeszkodziłby mu – podobnie jak przeszkodził Abrahamowi – w jego
zrealizowaniu.
Zarazem broni św. Augustyn całokształtu dzieła Jeftego. Wielkim mężom Bożym
zdarzały się przecież niekiedy takie grzechy, które – choć same w sobie ciężkie –
były popełniane w dobrej woli. W ten sposób wielki Gedeon kusił Boga, nie zdając
sobie sprawy z tego, że to Go obraża (por. Sdz 6, 36–40). Otóż grzech męża Bożego,
zwłaszcza popełniony w takim nastawieniu, nie szkodzi całości jego dzieła, jakie
dokonuje on w Duchu Świętym. I odwrotnie: poszczególny czyn dobry, dokonany
pod natchnieniem samego nawet Ducha Świętego, nie sprawia jeszcze, że bezboż-
nik przestaje być odrzucony przez Boga. Tu św. Augustyn przywołuje postać od-
rzuconego króla Saula, przez którego Bóg wyświadczył przecież swojemu ludowi
sporo dobra, oraz postać niegodziwego Kajfasza, który – pod natchnieniem Ducha
Świętego – prorokował o zbawczym sensie śmierci Pana Jezusa.
Zatem nieszczęsne ślubowanie Jeftego nie przekreśla tego, że był on wielkim mę-
żem Bożym, którym Bóg posłużył się do obrony swojego ludu. Św. Augustyn stara
się nawet dopatrzyć w niemądrym ślubowaniu Jeftego jakiegoś dobra: Jefte sądzi
przecież – co prawda, niesłusznie – że ma obowiązek dopełnienia ślubu i dopełnia
go wbrew sobie, w przekonaniu, że poddaje się w ten sposób woli Bożej. To praw-
da, że ciężko się pomylił, ale stało się to nie wskutek jego złej woli, ale dlatego, że
nie zna on jeszcze dostatecznie swojego Boga i nie zdaje sobie sprawy z tego, że
takie śluby Bogu się nie podobają. Tyle św. Augustyn.
Pyta Pan, w czym ta historia może nas wzbogacić duchowo. Osobiście cenię ją so-
bie zwłaszcza z trzech powodów.
Dwunastoletni w świątyni 83
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
się otwierać na Jego światło i jeśli zależy nam na tym, żeby ogarnęło nas ono jak
najwięcej.
Po wtóre, niezwykle ważna jest w tej historii postać córki Jeftego. Wzbogaca ona
istotnie zapowiedź ofiary Syna Bożego, która jest zawarta już w opisie ofiary Iza-
aka. Mianowicie, córka Jeftego przyjmuje swój los dobrowolnie i w miłości do
Boga i Jego ludu. Ponadto, jest ona dla nas obrazem postawy, którą należy zająć w
obliczu dotykającego nas i nie dającego się uniknąć zła, nawet jeżeli spada ono na
nas z powodu czyjejś głupoty lub złej woli.
Wreszcie po trzecie, historia Jeftego stanowi ostrzeżenie, że nie wolno składać bez-
bożnych ślubowań, złożonych zaś nie wolno wykonywać. W tym aspekcie jest ona
paralelna do słynnej przysięgi króla Heroda.
Dwunastoletni w świątyni
Ksiądz nie wie, co to znaczy być matką i być może nie potrafi w pełni zrozumieć, o co mi
chodzi. Jestem matką i wiem, co bym przeżywała, gdyby moje dziecko się zgubiło. Na całe
trzy dni. Chyba bym postradała zmysły. I właśnie tu leży moja trudność: Jak Pan Jezus mógł
wystawić swoją matkę i swego opiekuna na takie przeżycia? Przecież mógł ich uprzedzić o
tym, że chce zostać w Jerozolimie!
To, że bardzo trudne i pełne niepokoju były dla nich te trzy dni poszukiwań, jest
poza dyskusją. Wynika to jasno ze słów Matki Najświętszej: „Synu, czemuś to nam
uczynił? Oto ojciec twój i ja z bólem serca szukaliśmy ciebie”. Dyskutowałbym
jednak z Panią, czy słuszne jest porównywanie bólu Maryi i Józefa z rozpaczą zwy-
kłych rodziców, kiedy im się zagubi dziecko.
Nie nam rozstrzygać, czy już wtedy Maryja i Józef byli w pełni świadomi tego, że
to Dziecko jest Synem Bożym. Ale z całą pewnością wiedzieli co najmniej o tym,
że nie jest to zwykłe dziecko, że jest ono najszczególniejszym darem Bożym dla
ludzi. Zakładam, że zastanawiamy się nad Pani problemem w wierze, gdyż inne
podejmowanie tego tematu w ogóle nie miałoby sensu. Otóż nie zapomnijmy o
cudownych okolicznościach poczęcia i narodzin tego Dziecka. Ewangelista wy-
raźnie zaznacza, że „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w
swoim sercu” (Łk 2,19). Ten Dwunastolatek nie tylko nie był zwykłym dzieckiem,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Dwunastoletni w świątyni 84
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
ale Maryja i Józef dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Toteż ich ból, spowodowany
Jego zagubieniem, musiał być specyficzny, inny niż ból zwykłych rodziców.
Warto zdać sobie sprawę z tego, że w naszym przeżywaniu wiary raz po raz musi-
my cierpieć ból podobny do tego, którego doświadczyli wówczas Matka Chrystusa
i Jego dziewiczy ojciec. Przyjdzie czasem na człowieka lub na jakąś ludzką wspól-
notę doświadczenie zupełnie ponad nasze siły. Rozglądamy się z niepokojem za
Chrystusem, bo sami przecież nie sprostamy tej sytuacji – a On jakby gdzieś za-
ginął, jakby nas zostawił samym sobie. Nie ma wówczas rzeczy ważniejszej niż to,
żeby nie uwierzyć tym odczuciom. Trzeba wówczas – choćby wbrew wszystkiemu
– wierzyć Chrystusowi, że nie kłamał, kiedy nam obiecywał, iż będzie z nami po
wszystkie dni aż do skończenia świata.
Jak jednak wówczas wytłumaczyć to, że Chrystus jakby gdzieś zaginął, jakby prze-
stał się nami interesować? Otóż jest dokładnie odwrotnie. I naprawdę w to uwierz-
my. To nie Chrystus zaginął, ale myśmy się zagubili. Chrystus jest w świątyni, to
znaczy w samym środku mojej duszy, w miejscu przeznaczonym na mieszkanie
dla Boga. I czeka na mnie, i wzywa mnie do siebie. Ja nerwowo szukam Go wokół
siebie, zaczynam już posądzać Go o nielojalność, a On – zapewne z tym niepoko-
jem, do jakiego tylko miłość jest zdolna – woła do mnie: „Człowiecze, czyż nawet
utrapienia nie zdołają cię zmusić do tego, żebyś wreszcie wrócił do samego siebie,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Dwunastoletni w świątyni 85
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
żebyś wreszcie odzyskał sam siebie? Wróć do siebie, a tam mnie znajdziesz, tam na
ciebie z niecierpliwością czekam!”
Łatwo to mówić, ale dopóki nie osiągniemy celu naszej wiary, życia wiecznego,
niejeden raz boleśnie odczujemy, że Chrystus jakby się nam zgubił. Nie mówię o
wyraźnej niezgodzie z Bożymi przykazaniami, bo to jasne, że człowiek jest wów-
czas daleko od Chrystusa. Mówię o sytuacji, kiedy człowiek stara się być wierny
Chrystusowi, nawet nie brak mu żarliwości, a mimo to odczuwa czasem, jakby
Chrystus gdzieś się zagubił. Błogosławione to bóle, a tym bardziej błogosławione,
im mniej naznaczone są grzechem, im bardziej są podobne do bólu Maryi i Józefa.
Bo dzięki tym bólom dokonuje się jakieś nowe, głębsze zbliżenie do Chrystusa.
Drugie spojrzenie na postawiony przez Panią problem wydaje się nie mniej ważne:
Opisane w Ewangeliach spotkania Syna Bożego z konkretnymi ludźmi nie są tylko
opowieścią o wydarzeniach, które już minęły. Odzwierciedlają one różne rodzaje
spotkań, które Chrystus chce nam dzisiaj zaproponować. Więź, łącząca tych Dwo-
je, nie była Ich prywatną sprawą rodzinną, ma ona znaczenie – tak jak wszystko
u Chrystusa – dla naszego zbawienia. Maryja nie była zwykłą matką, która rodzi
dziecko, wychowuje je i drży, kiedy zagraża mu niebezpieczeństwo. Macierzyń-
stwo Maryi było posługą dla zbawienia nas wszystkich. Jak to pięknie nazwał pa-
pież Pius XII: jest Ona, Maryja, „przedziwną towarzyszką Chrystusa w dziele od-
kupienia”.
Dwunastoletni w świątyni 86
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
nawet wówczas, kiedy On zdaje się ostatecznie przegrywać. Uosobiała Ona rów-
nież tych wszystkich, którzy wiernie towarzyszą Chrystusowi cierpiącemu w naj-
bardziej bezbronnych i bezradnych.
Jaki jest uniwersalny sens macierzyńskiego bólu Maryi, kiedy przez trzy dni razem
z Józefem szuka zagubionego Jezusa? Można to wyczytać bezpośrednio z Ewan-
gelii. Jeżeli Jezus nie wahał się narazić na tak wielki ból najbliższych sobie ludzi,
znaczy to, że prawda, którą na tle tego bólu wówczas objawił, była warta tej ceny.
A jest to prawda następująca: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym,
co należy do mego Ojca?” Inaczej mówiąc: Bóg jest absolutnie pierwszy i wszelkie
nasze układy z innymi, nawet te najważniejsze i całkowicie nas angażujące, powin-
niśmy umieszczać w życiodajnym słońcu woli Bożej. Wszystko, co ciemne między
nami, co nie jest oświetlone tym słońcem, należy bezwzględnie wyrzucić, choćby
sprawiało ból mnie i tobie. Epizod z dwunastoletnim Jezusem praktycznie obrazu-
je prawdę, której nauczał nas On dwadzieścia lat później, w czasie swojej publicz-
nej działalności: „Kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca i matki,
żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem”
(Łk 14,26).
Co to znaczy „mieć w nienawiści samego siebie”, pokazał nam Pan Jezus w Ogrój-
cu. Cała Jego ludzka wola wzdragała się na myśl przed męką i dopiero mocą krwa-
wej modlitwy umieścił On swoją ludzką wolę w świetle woli Przedwiecznego Ojca.
Zatem „ciemne” to niekoniecznie od razu „złe” albo „skażone grzechem”. W ludz-
kiej woli Syna Bożego nie było najmniejszego zła ani skażenia grzechem. A jednak
dopiero w straszliwym wysiłku modlitwy Chrystus otworzył do końca swoją ludz-
ką wolę na wolę swojego Ojca.
Otóż podobnie jak w Ogrójcu pokazał nam Jezus, co to znaczy „mieć w nienawiści
samego siebie”, tak wówczas, kiedy miał dwanaście lat, pokazał nam praktycznie,
co to znaczy „mieć w nienawiści ojca i matkę”. W rodzicielskim stosunku niepo-
kalanej Matki i dziewiczego ojca do Jezusa nie było na pewno żadnego zła ani ska-
żenia grzechem. A jednak nawet tak idealnym rodzicom potrzebna była bolesna,
trwająca aż trzy dni, wytężona praca ducha, żeby to rodzicielstwo otworzyło się
jeszcze głębiej na wolę Bożą.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Dwunastoletni w świątyni 87
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Ogromnie jestem wdzięczny Pani za postawienie mi tego pytania. Dotąd jakoś nie
uświadamiałem sobie, że aż tak wielka głębia kryje się w ewangelicznym opowia-
daniu o Dwunastoletnim. Mimo że tak często powraca się do tego epizodu – i to
na modlitwie. Odnalezieniu Pana Jezusa w świątyni poświęcona jest bowiem jed-
na z tajemnic różańcowych.
być wierna przyjętemu przez siebie wzorowi zachowania, powinna zacząć przekli-
nać. Tymczasem ona zachowuje się teraz zupełnie inaczej, nie jak żebrak, ale jak
człowiek wierzący. W ten sposób zasłużyła sobie na pochwałę: „O niewiasto, wiel-
ka jest wiara twoja!”
Otóż było wolą Ojca Przedwiecznego, żeby Jego Jednorodzony – przyjmując ludz-
ką naturę – urodził się w narodzie żydowskim jako potomek Abrahama. Urodził
się dla wszystkich ludzi i wszystkich narodów, ale w tym konkretnym narodzie.
Nie dlatego, że ten naród był lepszy albo większy, albo mądrzejszy od innych na-
rodów, ale po prostu dlatego, że takie było postanowienie Boże, aby właśnie z tego
narodu wyszedł Zbawca wszystkich ludzi. I ten naród był przedmiotem wielowie-
kowej miłości Bożej, przygotowującej go do Jego przyjęcia. Już Abraham został
wybrany właśnie dlatego, żeby Bóg „przez jego Potomka dobrze czynił wszystkim
ludom na ziemi” (Rdz 26,4; por. 22,18). Później, w czasach niewoli, kiedy wśród
Żydów bardzo wzrosła tęsknota za Mesjaszem, Pan Bóg przypominał, że przyjdzie
On jako Wyzwoliciel wszystkich narodów:
Wreszcie przyszedł On. Wyczekiwany przez wszystkie narody, choć tylko naj-
sprawiedliwsi tęsknili za Nim świadomie. Nie od razu zaczął On głosić zbawienie
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
wszystkim narodom, bo przecież nawet Żydów nie od razu zaczął nauczać. W peł-
ni podporządkował się prawom ludzkiej natury. A ta żąda, żeby człowiek najpierw
przez długie lata wkorzeniał się w społeczność, w której przyszedł na świat; toteż
długie trzydzieści lat swojego życia spędził Syn Boży w ukryciu nazaretańskim.
Również wówczas, kiedy podjął nauczanie, nie chciał naruszać praw ludzkiej na-
tury: było ono skierowane do wszystkich narodów i wszystkich pokoleń, ale w
tamtej konkretnej sytuacji Syn Boży zwracał się bezpośrednio do swoich rodaków.
Oni przecież byli najlepiej przygotowani do przyjęcia słowa zbawienia – sam Bóg
pracował nad nimi przez stulecia, wysyłając do nich proroków, opiekując się nimi
w chwilach pomyślności i w dniach próby. Z tego również narodu mieli być po-
wołani pierwsi głosiciele Ewangelii. Gdyby miało być inaczej, niepotrzebne byłyby
długie dzieje Starego Testamentu.
Owszem, w czasie swojego doczesnego życia Pan Jezus raz po raz sygnalizował, że
przyszedł zbawić wszystkie narody. „Jestem posłany tylko do owiec, które zginęły
z domu Izraela” (Mt 15,24). Nie dajmy się zwieść tym słowom, przecież powiedział
je nie po to, aby odtrącić kobietę kananejską, lecz żeby przymusić ją niejako do
większej wiary. Zresztą czyż nie mówił: „Mam także inne owce, które nie są z tej
owczarni. I te muszę przyprowadzić, aby słuchały głosu mego” (J 10,16)? Czyż nie
zachęcał Samarytanki, aby ubiegała się u Niego o wodę żywą, czyż nie pozostał w
jej mieście, aby głosić zbawienie jej rodakom? Czyż odtrącił rzymskiego setnika?
Najwięcej zapowiedzi, że wszystkie narody będą czerpały z Jego misji, znajduje się
w Jego przypowieściach. Jednak przecież już starzec Symeon widział z całą jasno-
ścią, że to Dziecię urodziło się dla wszystkich: „Oczy moje oglądały Twoje zbawie-
nie, które przygotowałeś dla wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i
chwałę Ludu Twego, Izraela” (Łk 2,30–32).
To prawda, kiedy Pan Jezus po raz pierwszy wysłał apostołów, aby głosili Ewangelię,
zakazał im wstępować do pogan i Samarytan. Pamiętajmy jednak, że to było przed
Jego Męką i Zmartwychwstaniem i przed Zesłaniem Ducha Świętego. Apostoło-
wie byli dopiero jakby praktykantami. Cóż dziwnego, że chciał On, aby głoszenie
Nowiny zaczynali od tych, którzy najlepiej byli do jej przyjęcia przygotowani? Po
zmartwychwstaniu jednak nakazał im wyraźnie: „Idźcie i nauczajcie wszystkie na-
rody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Jednak nawet już po odejściu Pana i Zesłaniu Ducha Świętego łatwiej było aposto-
łom głosić Ewangelię Żydom niż poganom. Dlatego początkowo przede wszyst-
kim głosili ją Żydom. Może zresztą nie tylko dlatego, że to było łatwiejsze: za-
pewne wydawało im się logiczne, że wieść o Mesjaszu pierwsi powinni usłyszeć
synowie Abrahama, długo przygotowywani do tego przez proroków. W Nowym
Testamencie znajdziemy niejedną wzmiankę, świadczącą o tym, że początkowo
zachowywano taki właśnie porządek w głoszeniu Ewangelii: najpierw głoszono ją
Żydom, następnie zaś poganom. „Ja nie wstydzę się Ewangelii – powiada Apostoł
Paweł – jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego, naj-
pierw dla Żyda, potem dla Greka” (Rz 1,16). W Antiochii Pizydyjskiej „Paweł i
Barnaba powiedzieli odważnie: Należało głosić słowo Boże najpierw wam. Skoro
jednak odrzucacie je i sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwraca-
my się do pogan” (Dz 13,46). Podobnie było w Koryncie (por. Dz 18,6) i w Rzymie
(por. Dz 28,25–28).
Rzecz jasna, pierwsi misjonarze Ewangelii zachowywali taką kolejność nie dlatego,
żeby uważali Żydów za lepszych i godniejszych od pogan. W Chrystusie przecież
„nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie
ma już mężczyzny ani kobiety. Wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chry-
stusie Jezusie” (Ga 3,28). Jeżeli jednak spodobało się Bogu przygotować przyjście
swojego Syna poprzez od pokoleń trwające przymierze z Izraelem, wypadało, aby
Dobra Nowina przyszła najpierw do dzieci tego narodu.
Część Żydów odrzuciła jednak Chrystusa. Apostoł Paweł dopatrywał się w tym
tajemniczego zrządzenia Bożej Opatrzności: niewierność części Żydów przyspie-
szyła przecież wejście pogan do Kościoła. Dlatego nam – pochodzącym z pogan
– nie wolno się wynosić ponad tych synów Abrahama, którzy do dziś nie uwierzyli
w Chrystusa. Powinniśmy raczej z nadzieją oczekiwać tych wielkich bogactw du-
chowych, jakie sprawi Bóg przez ostateczne wejście ludu Starego Przymierza do
Kościoła. Oto zaledwie najważniejsze fragmenty długiego wywodu na ten temat z
Listu do Rzymian: „Przez ich występek zbawienie przypadło w udziale poganom,
aby ich pobudzić do współzawodnictwa. Jeśli zaś ich upadek przyniósł bogactwo
światu, a ich pomniejszenie – wzbogacenie poganom, to o ileż więcej przyniesie
ich zebranie się w całości!... Jeżeli zaś niektóre [gałęzie] zostały odcięte, a na ich
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
miejsce zostałeś wszczepiony ty, który byłeś dziczką oliwną, i razem [z innymi ga-
łęziami] z tym samym korzeniem złączony, na równi z nimi czerpałeś soki oliw-
ne, to nie wynoś się ponad te gałęzie. A jeżeli się wynosisz, [pamiętaj, że] nie ty
dźwigasz korzeń, ale korzeń ciebie. Powiesz może: Gałęzie odcięto, abym ja mógł
być wszczepiony. Słusznie. Odcięto je na skutek ich niewiary, ty zaś trzymasz się
dzięki wierze. Przeto się nie pysznij, ale trwał w bojaźni!... A i oni, jeżeli nie będą
trwać w niewierze, zostaną wszczepieni. Bo Bóg ma moc wszczepić ich ponow-
nie. Albowiem jeżeli ty zostałeś odcięty od naturalnej dla ciebie dziczki oliwnej
i przeciw naturze wszczepiony zostałeś w oliwkę szlachetną, o ileż łatwiej mogą
być wszczepieni w swoją własną oliwkę ci, którzy do niej przynależą z natury”
(11,11n.17–20.23n).
Pan Bóg chciał, a może tylko do tego dopuścił, że przez całe wieki chrześcijanie i
Żydzi żyli obok siebie jako zupełnie obce sobie społeczności. Nam, chrześcijanom,
przez całe wieki jakby obca była ta wielka nadzieja św. Pawła, a przecież jest to na-
dzieja wypowiedziana pod natchnieniem Ducha Świętego, powinna więc stać się
naszą własną nadzieją. Nierzadko pracowaliśmy raczej w odwrotnym kierunku:
nad utrwaleniem wśród Żydów niechęci do chrześcijaństwa. Próbowaliśmy odbu-
dować zburzony przez Chrystusa „rozdzielający nas mur – wrogość” (Ef 2,14).
Jeżeli Pana ten problem, to znaczy stosunek chrześcijan do Żydów dzisiaj, inte-
resuje bliżej, proszę zaglądnąć do soborowej Deklaracji o stosunku Kościoła do
religii niechrześcijańskich.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Proszę Pana, dżentelmeni nie kłócą się na temat faktów. Otóż zarówno archeolo-
gia, jak liczne starożytne zapisy na temat strasznej kary ukrzyżowania nie pozo-
stawiają wątpliwości, że polegała ona na tym, iż ręce skazańca przybijano do bel-
ki poziomej, zaś nogi do belki pionowej(1). Zresztą czyż niewierny Tomasz nie
mówi: „Dopóki na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego
w miejsce gwoździ i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20,25)? A
więc Pan Jezus został przybity gwoźdźmi.
Św. Justyn lubił dopatrywać się znaku krzyża w najmniej oczekiwanych szczegó-
łach Starego Testamentu. Oto na przykład Mojżesz, błogosławiąc przed śmiercią
synów Izraela, przyrównał pokolenie Efraima i Manassesa do rogów bawołu (por.
Pwt 33,17). Św. Justyn nawet w rogach bawołu dopatruje się zapowiedzi krzyża,
na którym miał umrzeć Zbawiciel wszystkich ludzi: „Rogi bawołu nie oznaczają
nic innego, tylko kształt, czyli figurę krzyża. W krzyżu bowiem stoi pionowo jedna
belka, której wierzchołek ma kształt rogu. Do niej przymocowana jest belka po-
przeczna, tak że wydaje się, jak gdyby do tego jednego rogu dołączony był z każdej
strony inny róg”(6) Zatem dla autora tego tekstu jest rzeczą oczywistą, iż narzę-
dzie męki Pańskiej stanowiły dwie skrzyżowane ze sobą belki. Przypominam, że
tekst został napisany przed rokiem 167.
Inny męczennik za wiarę, żyjący w drugiej połowie II wieku, św. Ireneusz, biskup
Lyonu, przypatrując się w duchu wiary dwóm rozpiętym na krzyżu ramionom
Zbawiciela, będzie mówił, że On w ten sposób połączył Żydów i pogan w jeden
lud Boży (Adversus haereses V, 17,4). Czyż nie o tym mówi sam Pan Jezus: „Ja,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Świadkowie Jehowy mówili Panu, że krzyż jest to znak pogański, używany już na
wiele wieków przed Chrystusem. Proszę Pana, różni euhemeryści próbowali ne-
gować i dziewicze poczęcie Syna Bożego, i Jego zmartwychwstanie, i tajemnicę
Trójcy Świętej, na tej tylko podstawie, że analogiczne pojęcia znajdują się w takim
czy innym micie pogańskim. Czy chrześcijanin powinien czuć się z tego powodu
zakłopotany? Wystarczy otworzyć się na te tajemnice wiary, zobaczyć nieco z ich
niezgłębionego bogactwa i zaznać ich przemieniającej mocy, aby nie mieć wąt-
pliwości, że podobieństwa są bardzo przypadkowe. Przypatrując się różnym po-
stawom bałwochwalczym, na przykład kultowi koniunktury albo jakiegoś innego
bożka – też zauważymy sporo podobieństw z kultem Boga prawdziwego. Rzecz w
tym, że ostateczny sens obu tych postaw jest dokładnie przeciwstawny. Nie muszę
chyba tego tłumaczyć.
Czy znak krzyża znany był już przed Chrystusem? Wspomniany już św. Justyn
męczennik, zwracając uwagę na różne pogańskie analogie do prawd chrześcijań-
skich (a przypisywał te podobieństwa chytrości złego ducha), zauważa: „Nigdy
jednakowoż i u żadnego z owych rzekomych synów Zeusa demony nie naśladowa-
ły ukrzyżowania.”(9) Ale natychmiast rozwija mało podejmowany dzisiaj wątek, że
przecież znak krzyża znany jest od początku świata, bo wpisany jest wielorako w
całą otaczającą nas rzeczywistość. Znaku krzyża dopatruje się św. Justyn zarówno
w locie ptaka, jak w maszcie okrętu i w ówczesnym kształcie pługa. Przede wszyst-
kim zaś sam człowiek naznaczony jest tym znakiem, i to co najmniej dwukrotnie:
kiedy w postawie wyprostowanej rozkłada ręce, a ponadto krzyż widnieje na twa-
rzy człowieka, gdyż linia nosa przecina się z linią oczu. Tyle św. Justyn, żyjący w
połowie II wieku, który oddał swoje życie za wiarę w roku 167.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Otóż weźmy na zdrowy rozsądek: Dwie przecinające się linie stanowią układ
tak elementarny, że byłoby rzeczą zgoła niemożliwą, aby nie pojawiły się gdzieś
w symbolice religijnej. Nie uświadamiam sobie, aby gdziekolwiek – poza chrze-
ścijaństwem oczywiście – był to znak szczególnie popularny. Natomiast rację ma
św. Justyn, że nigdy w żadnej religii nie przywiązywało się duchowego i w ogóle
jakiegokolwiek znaczenia do czyjegoś ukrzyżowania. Wynika stąd, że tylko dla
chrześcijan krzyż jest znakiem zbawienia przez mękę Syna Bożego oraz znakiem
nadziei, że również nasze cierpienia prowadzą do chwały zmartwychwstania, jeśli
otworzymy je na moc płynącą z męki Chrystusa.
Nie tylko umarł dlatego, że sam chciał, ale również w sposób, w jaki chciał. Otóż
chciał dokonać naszego zbawienia na drzewie krzyża. W ten sposób odzyskaliśmy
– i to ponadobficie – utracone w raju drzewo życia. Natomiast sam kształt tego na-
rzędzia naszego zbawienia przypomina nieustannie, że dokonało się na nim dzieło
powszechnego pojednania: belka pionowa wskazuje, że na krzyżu Zbawiciel przy-
wrócił naszą łączność z niebem, zaś rozciągnięte na krzyżu ramiona – że im wię-
cej zwrócimy się ku Ukrzyżowanemu, tym więcej wzajemnie dla siebie będziemy
braćmi i siostrami. Z kolei ciężar krzyża, tak boleśnie odczuty przez naszego Pana
w drodze na Kalwarię, obrazuje straszliwy ciężar naszych grzechów.
I jeszcze pytanie ostatnie: Czy godzi się czcić krzyż, który jest tylko przedmiotem?
Ale przecież, jeśli oddajemy cześć krzyżowi, to wyłącznie dlatego, że chcemy w ten
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Niepokalane Poczęcie 97
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
sposób uczcić ukrzyżowanego na nim Zbawiciela! Podobnie jak kiedy całuję świę-
tą Ewangelię, to przecież nie papier całuję, ale oddaję cześć słowu zbawienia, a w
ostatecznym wymiarze – samemu Zbawicielowi.
1 Obszerną dokumentację znajdzie Pan m.in. w publikacjach: J. M. Vosté, De supplicio crucis, w: Capita selecta
Evangelii secundum Joannem, Rzym 1928–1929, s. 235–245; U. Holzmeister, Crux Domini atque crucifixio quomodo
ex archeologia Romana illustrentur, Rzym 1934; J. J. Collins, The Archeology of the Crucifixion, „Catholic Biblical
Quarterly” 1(1939), s. 154–159.
2 Po grecku ichtys. Pierwsze litery słów greckiej formuły „Jezus Chrystus Syn Boży Zbawiciel” tworzą po grecku
ten właśnie wyraz.
4 List Barnaby 12,2n, w: Pisma Ojców Apostolskich, tłum. A. Lisiecki, Poznań 1924, s. 78
5 Dialog z Żydem Tryfonem 90,4, w: św. Justyn, Apologia, tłum. A. Lisiecki, Poznań 1926, s. 265.
Niepokalane Poczęcie
Czy Niepokalane Poczęcie nie oddala Matki Najświętszej od nas, zwykłych grzesznych ludzi?
Jeśli Ona od pierwszego momentu swojego poczęcia była bezgrzeszna i przez całe życie nie
było w Niej żadnego grzesznego pożądania, wynika stąd, że nie zaznała Ona w sobie walki
dobra ze złem, a przecież głównie na tym polega trud ludzkiej egzystencji!
Gdyby Pańska obawa była słuszna, trzeba by ją odnieść również do Jezusa Chry-
stusa, którego poczęcie w ludzkiej naturze niewątpliwie było bezgrzeszne i który
przez całe swoje ziemskie życie nigdy nie zbrudził się nawet najmniejszym grzesz-
nym pożądaniem. A przecież Syn Boży nie tylko doświadczył na sobie ataków zła,
kiedy znajdował się na pustyni i był kuszony przez szatana, ale był atakowany jak
nikt inny, zwłaszcza na Górze Kalwarii. Toteż w Liście do Hebrajczyków (4,15) –
jakby specjalnie dla Pana – napisano: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana,
który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszyst-
kim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu”.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Niepokalane Poczęcie 98
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Owszem, nie było w Niej rozdwojenia, nie było w Niej – a tym bardziej w Jej Synu
– wroga wewnętrznego, który jest w nas i który sprawia, że nieraz zło w nas zwycię-
ża. Czy to jednak Chrystusa albo Ją od nas oddala? Czy dobry lekarz staje się mniej
bliski choremu przez to, że sam jest zdrowy? To prawda, syty często nie rozumie
głodnego, bogaty nędzarza, a zdrowy chorego. Ale ów brak zrozumienia bierze
się z przyrodzonego grzesznikom egocentryzmu. Tam, gdzie jest miłość i nie ma
zamknięcia się w sobie, zło doznawane przez drugiego boli tak, jakby samemu się
go doświadczało. Grzech zaś, który niszczy kogoś mi bliskiego, boli mnie jeszcze
bardziej niż jego samego, jako że każdy grzesznik jest w większym lub mniejszym
stopniu duchowo nieprzytomny.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Niepokalane Poczęcie 99
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Nie jestem mniej człowiekiem dlatego, że nie doświadczyłem nigdy pijackiego gło-
du denaturatu i że sumienie nie musiało mi wypominać jakiejś wielkiej zbrodni.
Natomiast tym bardziej jestem człowiekiem, im prawdziwsza we mnie tęsknota za
trwaniem w dobru wbrew wszelkim przeciwnościom oraz im prawdziwiej umiem
przyjść z pomocą ludziom zgnębionym grzechem. Chrystus, Zbawiciel wszyst-
kich ludzi, nie tylko nie załamał się w ciężkich utrapieniach, jakie Go spotkały, ale
wytrwał do końca w gorącym współczuciu dla wszystkich grzeszników, własnych
morderców nie wyłączając. Najbliższą Towarzyszką w tej Jego ciężkiej pracy bycia
Doskonałym Człowiekiem na ziemi zalanej grzechem była od samego początku
Jego Matka. W swojej miłości uczynił Ją wolną od wszelkiego grzechu, aby ujaw-
niło się w Niej pierwotne piękno człowieczeństwa, stworzonego na obraz Boży, a
zarazem aby w Niej dokonał się początek odkupienia całego naszego ludzkiego
rodu.
Zmartwychwstanie ciał
Ktoś mnie kiedyś zapytał: Czy to wielki grzech, kiedy trudno człowiekowi uwie-
rzyć w zmartwychwstanie ciał? Do refleksji nad tym pytaniem potrzebne nam bę-
dzie bodaj prowizoryczne określenie, kto to jest chrześcijanin; od tego więc zacznę.
Otóż chrześcijanin to każdy, kto wierzy, że Jezus Chrystus jest przedwiecznym
Synem Bożym, który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem, a przez swo-
ją śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie otworzył wszystkim ludziom możliwość
wyzwolenia z grzechów oraz pełnego pojednania z Bogiem. Wierzyć zaś w Jezusa
Chrystusa to znaczy szukać Go i znajdować jako Kogoś Żywego, jako Syna Bożego
i Zbawiciela.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Nie jest jeszcze chrześcijaninem człowiek, dla którego Chrystus jest jedynie sym-
bolem pięknej postawy religijnej i moralnej. Nawet jeśli w jego życiu wewnętrz-
nym obrazy i nauki ewangeliczne stanowią ważny punkt odniesienia. Chrześci-
janinem jest się dopiero wtedy, kiedy jest się w realnej łączności z żywym Synem
Bożym albo kiedy się przynajmniej jej pragnie. Mam na myśli, naturalnie, tę łącz-
ność, która zaczyna się przez chrzest, a wyraża w modlitwie, w słuchaniu nauki
Chrystusa jako słowa Bożego, w korzystaniu z sakramentu Jego miłosierdzia, w
spożywaniu Jego Ciała.
Otóż pytania o Chrystusa, o Jego czyny i naukę, można stawiać zarówno z pozycji
chrześcijanina, jak ze stanowiska pozachrześcijańskiego. Na przykład nad nauką
Pana Jezusa o nierozerwalności małżeństwa zupełnie inaczej będzie się zastanawiał
ktoś, kto widzi w niej naprawdę słowo Boże, niż ktoś, dla kogo Chrystus jest tylko
jednym z wielkich mędrców i proroków ludzkości. Przekazy o cudach zupełnie
inaczej odbiera religioznawca, który zawiesza sąd na temat ich prawdziwości, a in-
teresuje go jedynie wewnętrzna treść, zawierająca się w przekazie; zupełnie inaczej
zaś chrześcijanin, dla którego cuda Chrystusa są objawieniem Jego mocy zbawczej
i obietnicą tej mocy, z którą Syn Boży chce przychodzić do każdego z nas.
wtóre, „ani mocy Bożej”, której nic nie jest w stanie ograniczyć. Jeśli zatem Bóg po-
wiedział, że zmartwychwstaniemy, a Bóg jest wszechmocny, więc na pewno zmar-
twychwstaniemy.
Podejmijmy teraz pytanie, czy to wielki grzech, kiedy człowiekowi trudno uwie-
rzyć w zmartwychwstanie ciał. Myślę, że pojawienie się takich trudności może sta-
nowić dwojaką szansę dla naszej wiary. Po pierwsze, trudności z uwierzeniem w
taką czy inną część nauki Pana Jezusa przeszkadzają naszej wierze w Niego jako w
Syna Bożego osiąść na gołosłowności. Każdą bowiem z takich trudności przenika
następujące pytanie: Czy ty naprawdę wierzysz w Chrystusa, Syna Bożego? Nieza-
leżnie od tego, czy człowiek, doświadczający trudności, uświadamia sobie ten ich
wymiar czy nie.
W Ewangelii św. Jana opisana jest sytuacja, kiedy trudności z uwierzeniem w praw-
dę równie niepojętą jak zmartwychwstanie, mianowicie w prawdę o Eucharystii,
w jednych ujawniły niewiarę, w innych umocniły i pogłębiły wiarę. A było to tak.
Szedł za Chrystusem wielki tłum. Wydawało się, że wszyscy bez wyjątku uwierzyli
w Niego i chcą być Jego uczniami i naśladowcami. Wówczas Jezus zaczął nauczać:
„Jeśli nie będziecie spożywać Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi
Jego, nie będziecie mieć życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew,
ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest praw-
dziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,53––55). Słowa
te obruszyły wielu słuchaczy: „Odtąd wielu uczniów Jego odpadło i już z Nim nie
chodziło” (J 6,66).
Była to więc jedna z tych sytuacji, które będą się zdarzały aż do końca świata,
a które zapowiadał starzec Symeon: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
powstanie wielu” (Łk 2,34). W jednych, którzy nawet sami sobie wydawali się wie-
rzącymi, trudne słowo Chrystusa odsłoniło niewiarę, innych zaś zmobilizowało do
tym większego zawierzenia. Zatem jeśli trudności z uwierzeniem w zmartwych-
wstanie nazywam szansą, to w tym oczywiście sensie, że mogą nam one pomóc
w przezwyciężeniu różnych niedomówień w naszej wierze. Są one wezwaniem do
powiedzenia bezwarunkowego „tak” Chrystusowi: Wierzę, Panie, że Ty naprawdę
jesteś Synem Bożym i Zbawcą.
Druga szansa dla naszej wiary, która kryje się w trudnościach z uwierzeniem w
zmartwychwstanie, wydaje się szczególnie godna uwagi. Mianowicie jeśli komuś
trudno uwierzyć w przyszłe zmartwychwstanie, niech spróbuje uwrażliwiać się na
moc Bożą, która przemienia człowieka – również naszą cielesność – już dzisiaj.
Przecież już teraz człowiek może zaznać transcendencji wobec wszelkiego zła, któ-
re usiłuje nas sobie podporządkować. Już teraz nasze dzieci mogą mieć czystych
rodziców, a ciałami naszymi nie muszą rządzić nerwy ani namiętności, ale rozum
i pokój Boży. Już teraz człowiek może być coraz mniej podatny na manipulację i
uprzedmiotowienie i coraz bardziej odzyskiwać swoją osobową podmiotowość.
Już teraz rany naszych grzechów Chrystus Zbawca chce cudownie przemieniać
w znaki, wzywające do ofiarnej miłości. Już teraz nasze ciała mogą częściowo się
cieszyć swoją pierwotną, przez Stwórcę zamierzoną, celowością: same będąc świą-
tyniami Ducha Świętego, mają przecież wyrażać i objawiać przepełnioną Bogiem
duszę.
Kto tego wszystkiego doświadcza – bodaj trochę, choćby tylko przeczuciem i pra-
gnieniem – zobaczy ważność nauki o zmartwychwstaniu ostatecznym w wewnętrz-
nej logice wiary chrześcijańskiej. Zrozumie też nieco głębiej, dlaczego Chrystus do
zmartwychwstania szedł przez krzyż. Nie sposób przecież uzyskać owej antycy-
pacji zmartwychwstania, o której mówiliśmy przed chwilą, bez wejścia razem z
Chrystusem na drogę krzyżową. Przecież zanurzeni jesteśmy w śmierci. Wejście w
wymiar zmartwychwstania wymaga przekraczania granic śmierci, wyznaczonych
przez siły zła i bezwładu. Przekraczanie tych granic – rzecz jasna – boli, jest krzy-
żem.
Toteż kiedy przychodzą na nas myśli, że zmartwychwstanie ciał jest jakieś takie
nieprawdopodobne, pytajmy nie tylko o to, czy ja naprawdę wierzę w Chrystusa,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Syna Bożego. Zatrwóżmy się ponadto, że może o wiele za mało, niż dzięki łasce
Bożej byłoby to już dziś możliwe, jestem przemieniony mocą Zmartwychwstałego
Zbawiciela. Może lękam się trudu bardziej skutecznych ataków na granice śmierci,
którymi jestem oddzielony od Boga? I wzmóżmy naszą duchową pracę. A jedno-
cześnie tym bardziej liczmy na miłosierdzie Tego, który za nas umarł na krzyżu i
jako Pierworodny spośród umarłych chce nas wprowadzić w rzeczywistość trans-
cendentną wobec zła i śmierci.
kotek na płotek, ale zobowiązany jest odegrać melodię ściśle określoną. Istnieją też
ograniczenia uciążliwe, ale w zasadzie sensowne: na przykład jeśli się jest nauczy-
cielem, urlop można wziąć jedynie w miesiącach wakacyjnych; jeśli się jest dyrek-
torem wielkiego zakładu, trzeba być gotowym na wezwanie również po godzinach
pracy, a nawet w nocy.
Zwróćmy jednak uwagę na taki oto rodzaj ograniczeń, jakie się wiążą z instytucjo-
nalnością: W życiu naszym jest tak paradoksalnie, że niemal w tym samym mo-
mencie, w którym nadaliśmy jakiemuś dziełu trwałą formę, ono zaczyna być prze-
starzałe. Wybudowałem sobie wspaniały domek jednorodzinny, a dwa miesiące
po zakończeniu budowy mogę się dowiedzieć o jakimś nie znanym mi dotychczas,
tanim, rewelacyjnym i łatwo dostępnym systemie ogrzewania. Napisałem książkę,
a nazajutrz po oddaniu do drukarni wpada mi w ręce jakieś bardzo ważne, świeżo
wydane dzieło, którego już nie zdążę w mojej książce uwzględnić. Teoretycy prawa
powiadają, że najbardziej nawet mądre i postępowe prawo ma w sobie zazwyczaj
również elementy wstecznictwa: porządkuje bowiem sytuację, która była w mo-
mencie jego opracowywania, życia zaś nie da się zatrzymać, jest ono w ciągłym ru-
chu i wczorajsze jutro staje się nieuchronnie czasem przeszłym. Oczywiście, nikt
nie wyciąga stąd wniosku, że lepiej się nie budować, nie pisać książek, nie ustana-
wiać prawa.
Lecz nawet bez czyjejkolwiek złej woli instytucja, zamiast służyć ludziom, może
uczynić ich swoimi niewolnikami. Od czasów Marksa tak wiele się mówi o aliena-
cji, iż nawet licealiści wiedzą na ogół o tym, że nasze wytwory mogą nie tylko się
od nas uniezależnić, mogą nas sobie podporządkować i działać przeciwko nam.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
A zarazem nie jesteśmy w stanie obejść się bez instytucji, ciągle je tworzymy i re-
formujemy. To, że pociąg do Warszawy – jedyny w ciągu dnia, jaki idzie z mojej
miejscowości – odjeżdża o określonej porze, niewątpliwie mnie ogranicza, bo nie
mogę wyjechać w dowolnym czasie; ale czułbym się jeszcze bardziej ograniczony,
gdyby pociąg nie miał żadnego planu jazdy i jeździł zależnie od widzimisię maszy-
nisty. System ubezpieczeń i różne domy opieki to niewątpliwie instytucje, ale ła-
two sobie wyobrazić, ile dodatkowego zła spadłoby na ludzi, gdyby pewnego dnia
instytucje te się załamały.
Co stąd wynika? Przecież chyba nie to, że należałoby świadomie obniżać standardy
opieki społecznej, aby w ten sposób pobudzić powstawanie więzi pozainstytucjo-
nalnych. Otóż wynika stąd to tylko, że znaczenia instytucji – choćby najbardziej
pożytecznej i bez zarzutu funkcjonującej – nie trzeba absolutyzować. Cielesność
jest istotnym wymiarem naszego człowieczeństwa, ale człowiek to nie tylko ciało.
Jesteśmy cieleśni i dlatego nie da się wyobrazić życia ludzkiego bez rozmaitych
instytucji. Ale zarazem jesteśmy duchowi, jest w nas pierwiastek transcendentny
wobec ciała – i dlatego powinniśmy wszystkie formy instytucjonalności ożywiać
duchem, a jeśli trzeba, to również je przekraczać. Po tym zaś poznać, że instytucja
przeniknięta jest duchem, jeśli dobro człowieka jest w niej ważniejsze niż dobro
jej samej.
Można krytykować taką czy inną instytucję można badać mechanizmy, prowadzą-
ce do zwyrodnienia struktur instytucjonalnych, ale być przeciwnikiem instytucji
w ogóle to znaczy być wykorzenionym z rzeczywistości i myśleć urazowo. Dam
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Tak samo Kościół nie ma powodu wstydzić się swoich instytucji; przeciwnie, jest z
nich dumny. Chlubi się muzyką gregoriańską i całym bogactwem zakonów, chlubi
się zarówno swoim przywiązaniem do tradycji, jak otwarciem na czasy współcze-
sne, jest przywiązany do prawa kanonicznego i do prymatu papieża itd., itd.
Oczywiście, Sądu Ostatecznego jeszcze nie było, jeszcze nie chodzimy w ciałach
uwielbionych. Toteż również instytucje kościelne podatne są na bezwład i aliena-
cję, raz po raz odkrywamy w nich jakąś martwotę i wołamy o reformę. Ale też raz
po raz dane jest nam oglądać, jak różne instytucje w Kościele, rażące niejednego
swoją bezdusznością i wykazujące jak gdyby znamiona rozkładu, zaczynają oży-
wać pod tchnieniem Ducha. Młodzi już może nawet o tym nie wiedzą, że jeszcze
w latach sześćdziesiątych naszego wieku pielgrzymka wydawała się imprezą god-
ną starych babek i skazanym na nieuchronną zagładę przeżytkiem Średniowiecza.
Osobiście wierzę, że doczekam czasów, kiedy kancelaria parafialna przestanie się
kojarzyć z kościelną biurokracją, a stanie się miejscem spotkań prawdziwie dusz-
pasterskich; już dziś coraz więcej księży zaczyna to rozumieć.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
faktów. Kiedy uczony natrafi na fakty, które nie zgadzają się z jego oczekiwaniami,
nie przemilczy ich przecież ani nie naciągnie do swoich założeń. Przeciwnie, ucie-
szy się tym: pojawienie się faktów niezgodnych z jego dotychczasową teorią daje
mu możliwość pogłębienia teorii, takiego jej przekształcenia, aby prawdziwiej od-
dawała badaną przez niego rzeczywistość. Tylko kiepski uczony jest tak przywiąza-
ny do swoich poglądów, że gotów jest raczej nie dostrzegać niewygodnych faktów
lub je bagatelizować, niż zrezygnować z przeświadczeń, do których się przywiązał.
Osobiste poglądy liczą się dla niego więcej niż fakty. Tacy uczeni przyczyniają się
do skostnienia nauki. Na szczęście jednak prędzej czy później – jeśli nie oni sami,
to ich uczniowie – muszą ustąpić wobec naporu rzeczywistości.
W jednym tylko przypadku wierność dogmatom wiary nie ma sensu: jeśli wynika
ona z innych powodów niż uwierzenie Chrystusowi, że bramy piekielne nie prze-
mogą Kościoła. Przyjmować nauczanie Kościoła i nie opierać tego na wierze w
Chrystusa to tak, jakby budowę domu zaczynać od dachu. To prawda, że dach jest
niezbędny, że bez dachu dom jest praktycznie nie do użytku, niemniej budowanie
domu wypadałoby zacząć od fundamentów.
powinienem się wówczas zachować trochę jak uczony, który odkrywa fakt nie-
zgodny ze swoim dotychczasowym obrazem badanej rzeczywistości. Sytuacja taka
stwarza niepowtarzalną szansę głębszego wniknięcia w tę rzeczywistość. Podobnie
będzie z moją wiarą: dzięki włączeniu danego dogmatu lub danego wymogu mo-
ralnego w całokształt mojej wiary mogę istotnie przybliżyć się do Chrystusa.
Powiedziałem już i jeszcze raz to powtarzam, że ogromnie boli mnie, ilekroć sły-
szę, że ktoś odszedł od Kościoła w kierunku na przykład buddyzmu. Pewien bud-
dysta powiedział mi na to, że on, wręcz przeciwnie: bardzo się cieszy, kiedy słyszy,
że jakiś buddysta przyjął wiarę chrześcijańską, bo – w każdym razie – w człowieku
tym dokonał się jakiś ruch duchowy. Ufam, że powiedział mi to szczerze, że nie
chodziło mu na przykład o to, żeby przelicytować mnie swoją tolerancją. Otóż
wypowiedź owego buddysty nie zmieniła mojej postawy: nadal bardzo mnie boli,
kiedy patrzę, że ktoś odchodzi od Kościoła i szuka swojej drogi duchowej gdzie
indziej.
Nie wykluczam tego, że my, katolicy moglibyśmy czerpać z duchowych treści i do-
świadczeń wyznawców innych religii znacznie więcej, niż to czynimy. Jeśli jednak
wierzymy w Chrystusa, Syna Bożego, który za nas umarł i zmartwychwstał, łącz-
ność z Nim oraz Jego Kościołem musi być dla nas czymś absolutnie najważniej-
szym i jej musi być podporządkowane wszelkie nasze otwieranie się na wartości
cudze.
Warto może jeszcze zwrócić uwagę na to, że buddyści, działający wśród chrześci-
jan, próbują niekiedy włączyć Chrystusa w zespół swoich wierzeń, podobnie jak
starożytni poganie skłonni byli niekiedy włączyć Go do swojego panteonu. Powia-
dają na przykład, że Chrystus jest Bodhisattwą, jednym z kolejnych wcieleń Bó-
stwa. W obliczu takich opinii jestem Mu tym bardziej wdzięczny za Jego obietnicę,
że będzie ze swoim Kościołem po wszystkie dni, aż do skończenia świata. I uświa-
damiam sobie wówczas, jak jednoznacznie głosił On swoją jedyność w sprawach
ludzkiego zbawienia: „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”
(J 14,6). „Nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym mo-
glibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12).
Pokusa porzucenia Chrystusa jest niemal tak dawna, jak wiara w Niego. W róż-
nych czasach przychodzi ona do chrześcijan inaczej. Raz w formie szyderstwa z
Niego i z Jego nauki, kiedy indziej pokusa odstępstwa roi się od pochlebnych słów
o Chrystusie: raz pojawia się w formie wrogości wobec wszelkiej idei religijnej,
innym razem ma kształt zaproszenia do religijnej odnowy. Otóż niezależnie od
tego, w jakiej formie ta pokusa przychodzi do chrześcijanina, warto sobie wów-
czas przypomnieć słynną scenę z Ewangelii: „Kiedy wielu uczniów Jego odeszło i
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
już z Nim nie chodziło, rzekł Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?» Od-
powiedział Mu Szymon Piotr: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia
wiecznego!»” (J 6,66–68)
A oto mój problem: Wiem, że Sobór nie ma władzy nad Pismem Świętym, a w tym
przypadku wygląda na to, jakby Sobór postanowił odsunąć cały zespół świętych
tekstów na bok.
Wręcz przeciwnie, proszę Pani! Wielką zasługą Soboru było potrząśnięcie naszymi
stereotypowymi, bezmyślnymi i często odbiegającymi od prawdy wyobrażeniami
na temat herezji i heretyków. Dzięki temu łatwiej nam teraz dotrzeć do żywego
słowa Bożego, jakie w cytowanych przez Panią tekstach się zawiera. Mamy bo-
wiem w sobie ciemną zdolność do usuwania ze słowa Bożego tego wszystkiego, co
mogłoby nas zaniepokoić i przymusić do zastanowienia się nad sobą i do głębsze-
go nawrócenia. W sposób niemal kliniczny ta ciemna zdolność ujawniła się wła-
śnie w historii pojęć „heretyk” i „herezja”. Odniesiono je po prostu do luteranów,
metodystów czy jakichś innych grup wyznaniowych – i cały, jak to Pani nazywa,
zespół świętych tekstów jakby przestawał już nas wówczas dotyczyć.
I od razu mała dygresja. Są w Piśmie Świętym takie teksty, z których nie da się usu-
nąć czynnika budzącego niepokój. Do nich należy na przykład fragment o grze-
chach przeciw Duchowi Świętemu. Wówczas ciemne nasze zdolności do pozba-
wienia słowa Bożego jego mocy ujawniają się inaczej. Niepokoimy się wówczas
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
bardzo takim tekstem, ale w sposób bezpłodny: tak że to nas wcale nie przybliża
do Boga. Wielka to łaska Boża umieć słowo Boże przyjąć naprawdę jako słowo
Boże, przemieniające nasze serca i umysły.
i wobec całego świata, i opóźnia się w ten sposób wzrost Królestwa Bożego. Nie
zapominajmy i o tym, że wszystko, co łaska Ducha Świętego sprawia w braciach
odłączonych, może się przyczynić również do naszego zbudowania. Cokolwiek
bowiem jest prawdziwie chrześcijańskiego, nigdy nie sprzeciwia się dobrom au-
tentycznej wiary. Co więcej, zawsze może się przyczynić do dalszego uchwycenia
tajemnicy Chrystusa i Kościoła”.
Zatem ma Pani rację, że głównie pod wpływem Soboru przestaliśmy innych chrze-
ścijan (zwłaszcza protestantów, bo prawosławni zawsze byli nam bez porównania
bliżsi) nazywać heretykami. Bo kto to jest heretyk? Jest to człowiek, który uwie-
rzył słowu Bożemu, czasem nawet bardzo głośno się tym chlubi, ale używa słowa
Bożego do przeprowadzenia swoich ludzkich koncepcji; zamiast być posłusznym
słowu Bożemu, próbuje je przymusić do posłuszeństwa sobie. Otóż opis ten, w
sposób oczywisty, nie dotyczy licznych protestantów, którzy z żywą wiarą i wręcz
z dziecięcym posłuszeństwem otwierają się na słowo Boże i starają się wcielać je
w życie.
Żeby nie mówić ogólnikowo, weźmy jedną z najboleśniejszych różnic, jaka dzieli
nas od wielu protestantów: rozumienie Eucharystii, sakramentu Ciała i Krwi Pań-
skiej. Pan Jezus mówił wyraźnie: „Kto pożywa moje Ciało i pije moją Krew ma
życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym
pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,54n). Toteż Kościół ka-
tolicki jednoznacznie naucza, że wszystkie próby takiego wyinterpretowania ta-
jemnicy Eucharystii, żeby przestała ona „razić” swoim realizmem, stanowią he-
rezję; jest to bowiem przyłączenie się do niewiary tych uczniów, którzy wówczas
od Chrystusa odeszli (por. J 6, 60–69). Nie wynika stąd jednak, że wszyscy chrze-
ścijanie, którzy nie wyznają tajemnicy Eucharystii w całej jej prawdzie, są auto-
matycznie heretykami. Co innego bowiem jest nie znać jakiejś prawdy wiary, a co
innego ją zwalczać. A nawet jeśli ktoś zwalcza prawdę Bożą, zapewne nie jest obo-
jętne, dlaczego to czyni i w jaki sposób. Inaczej mówiąc, łatwiej stwierdzić, co jest
herezją, niż kto jest heretykiem. Jeden tylko Pan Bóg potrafi odróżnić ostatecznie
swoich przyjaciół od wrogów.
wiary i łatwiej nam odróżnić prawdę Bożą od jej imitacji. Warto w tym miejscu
przypomnieć parę dobrze zresztą znanych obietnic i wezwań Pana Jezusa: „Idźcie
i nauczajcie wszystkie narody (...) Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przy-
kazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”
(Mt 28,19n); „Na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie prze-
mogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi,
będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”
(Mt 16,18n); „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk
10,16).
Po wtóre, nie bądźmy z góry pewni tego, że w naszych własnych poglądach i po-
stawach nie ma herezji. Kościół nie może zbłądzić w wierze, ale mnie mogło się
zdarzyć, że zastąpiłem prawdę Bożą jakimś ludzkim wymysłem. Wówczas właśnie
do mnie odnoszą się liczne upomnienia Boże przeciwko heretykom, zwłaszcza je-
śli dla utwierdzenia się we własnym błędzie staram się jeszcze innych odwieść od
prawdy Bożej. Iluż to, również wśród współczesnych katolików, można by znaleźć
Hymenajosów i Filetosów, „którzy odpadli od prawdy, mówiąc, że zmartwych-
wstanie już nastąpiło, i wywracają wiarę niektórych” (2 Tm 2,18). Jakże często na
temat etyki małżeńskiej bywamy mądrzejsi od Ewangelii. Ileż wśród nas łaskawo-
ści dla Pana Jezusa, któremu przyznajemy wspaniałomyślnie, że był geniuszem
religijnym większym nawet niż Budda i Mahomet, ale jakoś trudno nam uwierzyć,
że jest On prawdziwie Synem Bożym i Dawcą życia wiecznego. Gdybyśmy na-
prawdę w Niego wierzyli, to nie moglibyśmy mieć wątpliwości co do tego, że nowi-
nę o Nim warto nieść do wszystkich ludzi i do wszystkich narodów – a wątpliwości
takie to niestety nie rzadkość wśród współczesnych katolików. Albo ileż wśród nas
hałaśliwej pewności siebie, że tak zwane twarde wymogi życia są mocniejsze niż
ideały ewangeliczne. Zapewne heretycy znajdują się również wśród protestantów,
ale i wśród katolików ich niemało. Granica między słuchającymi słowa Bożego i
heretykami wydaje się przebiegać w poprzek podziałów wyznaniowych.
Jak jednak powiedzieliśmy, jeden Pan Bóg potrafi odróżnić ostatecznie swoich
przyjaciół od wrogów. My ze swej strony starajmy się słuchać słowa Bożego z ra-
dością i wiarą, dzielmy się swoją postawą z innymi, dla wszystkich jednak, któ-
rzy nie dzielą naszych poglądów i ideałów, zachowujmy życzliwość. Nie chodzi o
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
cielęcą bezkonfliktowość. Nie tylko wierność prawdzie, ale również właśnie życz-
liwość dla bliźniego zażąda od nas niekiedy wyraźnego przeciwstawienia się jego
poglądom lub postępowaniu. Przypomnieć tu można zaproponowaną przez Pana
Jezusa procedurę upomnienia braterskiego (por. Mt 18,15–17).
Jednakże Apostoł Jan – i słusznie to Pani przypomina – daje również i taką radę:
Takiego, kto wypacza naukę Bożą, „nie przyjmujcie do domu i nie pozdrawiajcie
go, albowiem kto go pozdrawia, staje się współuczestnikiem jego złych czynów”.
Czy na tym właśnie – ktoś zapyta złośliwie – ma polegać chrześcijańska życzli-
wość?
Że św. Janowi chodzi nie o potępienie fałszywego proroka, ale o obronę wiary u
wierzących, wynika wyraźnie z ostatniego członu jego wypowiedzi: abyś się nie
stał „współuczestnikiem jego złych czynów”. W innym miejscu Nowego Testamen-
tu prawda ta pojawia się już nie w formie przestrogi, ale stwierdzenia: niektórzy
upadli, gdyż nie umieli się w porę odsunąć od błądzących w wierze i obyczajach
(por. 2 P 2,18). Dzisiaj jakbyśmy trochę zapomnieli o tym, że wielki skarb wiary
został złożony w glinianych naczyniach, które łatwo mogą się rozbić – tym łatwiej,
im bardziej będziemy zbyt pewni siebie. Odnawiając tę wiedzę o naszej słabości,
starajmy się jednak przesycić ją duchem miłości, bo inaczej skończy się to zwy-
kłym sekciarstwem.
religijnych. Szybko zrozumiałem, że posłużono się moją osobą, aby wmówić tym
pobożnym staruszkom, że wobec Boga prawie wszystko jest w porządku, bo nawet
ksiądz niemalże aprobuje ich związek.
Proszę mnie zrozumieć. Zupełnie obce mi są ideały teokracji. Nie marzę o tym,
żeby podporządkować niewierzących moralnym normom wiary. Kiedy podejmu-
ję refleksję nad herezją, to zwracam się wyłącznie do ludzi wierzących w Chrystu-
sa, Syna Bożego i Zbawiciela. Jeśli wierzymy w Niego, to już naprawdę nie wypada
przyczyniać się do tego, żeby w świecie zwyciężały postawy i poglądy przeciwne
Jego nauce. I właśnie ten sens dostrzegam w przestrodze Apostoła Jana, żeby przez
nierozważną serdeczność nie stać się współuczestnikiem czyichś złych czynów.
Ale „nade wszystko miejcie miłość, bo ona jest więzią doskonałości” (Kol 3,14).
sobie wyjaśnić fragmentu Ewangelii Łukasza 9,19 i Mateusza 16,14, gdzie na pytanie Pana
Jezusa, za kogo uważają Go tłumy, uczniowie odpowiadają: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni
za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”. Podobnie sąd Heroda
o Jezusie, że jest on Janem Chrzcicielem (Mk 6,14– –16; Łk 9, 7–9). Dalej, zastanawiają-
cy fragment: „Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł. (...) Wtedy uczniowie zrozumieli,
że mówił do nich o Janie Chrzcicielu” (Mt 17,9–13). Wreszcie, uzdrowienie niewidomego
od urodzenia (J 9,2– 3). Zastanawiające jest pytanie uczniów: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się
urodził niewidomym – on czy jego rodzice?” Kiedy on mógł grzechem zasłużyć na swoje ka-
lectwo – chyba tylko w poprzednim wcieleniu. I chociaż odpowiedź Pana Jezusa była nega-
tywna, to jednak nie zaprzeczył On takiej możliwości, tylko powiedział, że w tym wypadku
nie miało to miejsca.
Dalszym argumentem na rzecz reinkarnacji jest Sąd Ostateczny. Odbędzie się on mimo sądu
jednostkowego zaraz po śmierci. Zwolennicy reinkarnacji twierdzą, że potrzebny jest on, dla-
tego gdyż będzie sądem podsumowującym – sądem nad sumą wcieleń. Przyznam się, że i
mnie w głębi serca trudno uznać wieczność kar piekielnych: choćby nie wiem jak wielkie były
zbrodnie, to są one przecież skończone i dokonane w krótkim życiu – dlaczego więc mają być
karane przez całą wieczność?
Wyliczam te pisma, bo warto zdać sobie sprawę z tego, że nie znajdują się one za
siedmioma górami i siedmioma morzami, ale są dostępne w naszych bibliotekach,
przynajmniej tych najważniejszych. Tymczasem nawet wykształceni katolicy czują
się często bezbronni wobec różnych gołosłownych twierdzeń na temat pierwszych
wieków chrześcijaństwa. Bo nie tylko głosiciele reinkarnacji mianują bezpodstaw-
nie pierwszych chrześcijan swoimi sojusznikami. Świadkowie Jehowy na przykład
twierdzą, jakoby pierwsi chrześcijanie wierzyli dokładniusieńko tak samo jak oni,
a z kolei zdaniem adwentystów pierwsi chrześcijanie świętowali jakoby nie w nie-
dzielę, ale w szabat. Najwyższy już czas, żebyśmy spostrzegli gołosłowność takich
twierdzeń i zaczęli żądać od ich głosicieli pokazania nam konkretnych tekstów w
pismach starochrześcijańskich. Co zaś do rzekomej wiary pierwszych chrześcijan
w reinkarnację, twierdzę z całą odpowiedzialnością, że prelegenci, o których Pani
wspomina, uprawiają zwyczajne intelektualne awanturnictwo.
Rzadko mówię w tonie aż tak ostrym, ale niestety w tym samym tonie muszę
jeszcze odpowiedzieć na zarzut zniekształcenia Ewangelii w wieku IV lub V. Jeśli
twierdzą tak ludzie uważający się za chrześcijan, niechże się zastanowią, co mówią.
Mówią przecież ni mniej, ni więcej tylko to, że Duch Święty, który dał Kościołowi
słowo Boże, nie potrafił nawet zachować materialnej zawartości tego daru. Tekst
święty, jakiego używa Kościół i wszystkie pozostałe wyznania chrześcijańskie, jest
bowiem – zdaniem tych ludzi – sfałszowany. Proszę Pani, tutaj już ocieramy się
o grzech przeciw Duchowi Świętemu. Niechże ci ludzie zastanowią się, czy chcą
być posłuszni słowu Bożemu, bo może jest właśnie odwrotnie: może słowo Boże
chcieliby przymusić do tego, aby było posłuszne ich ludzkim mniemaniom? Bo
straszna to rzecz próbować używać Boga i Jego słowa do udowadniania swojego
ludzkiego widzimisię.
Sama więc Pani widzi, co osiągają ludzie, którzy w słowie Pana Jezusa do Nikode-
ma chcą się doszukiwać potwierdzenia swoich poglądów na temat reinkarnacji:
zamykają się na zawartą w tym słowie naukę Bożą o narodzeniu z Boga.
Faktem jest natomiast, iż Żydzi oczekiwali proroka Eliasza, który miał nadejście
Mesjasza poprzedzić głoszeniem nawrócenia. Oczekiwali zaś, dlatego że z opisu
w drugim rozdziale Drugiej Księgi Królewskiej wnioskowali, iż Eliasz nie umarł,
lecz żywcem został wzięty do nieba i w stosownym momencie wróci na ziemię, aby
przygotować ludzi na przyjście Pańskie. Materialny powód wątku Eliaszowego w
Ewangeliach nie ma więc nic wspólnego z koncepcją reinkarnacji.
Otóż Ewangelia przedstawia Jana Chrzciciela jako tego, który poprzedził Pana „z
duchem i mocą Eliasza, żeby serce ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych
do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały” (Łk 1,17).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Pani podała jeszcze dwa argumenty: Po co Sąd Ostateczny, skoro każdy z nas bę-
dzie sądzony zaraz po śmierci? Prelegenci, o których Pani pisze, powiadają, że Sąd
Ostateczny będzie sądem nad sumą wcieleń. Otóż ja wolę przyjąć to, czego na
ten temat uczył Pan Jezus. On zaś uczył, że Sąd Ostateczny będzie podsumowa-
niem ludzkich dziejów, będzie sądem nad całą ludzkością: „I zbiorą się przed Nim
wszystkie narody” (Mt 25, 32).
Toteż wierzymy, że „komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk
12,48). Wierzymy też, że „wierny jest Bóg i nie dopuści próby ponad siłę, ale zsyła-
jąc próbę, sprawi też, abyście ją znieść mogli” (1 Kor 10,13). Jeśli to wiemy, łatwiej
pogodzić się z tym, że nie znamy i na tej ziemi nie będziemy znać pełnej odpowie-
dzi na wiele pytań, jakie budzi w nas różnorodna nierówność ludzkich losów.
Astrologia 125
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
tylko hierarchia. Toteż właśnie potrzeba hierarchii sprawiła, że zaczął szczepić me-
tempsychozę na krzyżu Chrystusa”.
Tyle o tym, jak się mają koncepcje Słowackiego do wiary chrześcijańskiej. Na-
tomiast na temat przytoczonej przez Panią koncepcji piekła powiem może tylko
tyle, że jest ona – podobnie jak cała teoria reinkarnacji – całkowicie obca wierze
chrześcijańskiej.
Astrologia
Czy zajmowanie się astrologią jest grzechem? Czy próbując przejrzeć przyszłość na podsta-
wie obserwacji biegu planet, nie wchodzimy w zakres spraw, które Bóg wyznaczył tylko dla
siebie? Czy człowiek powinien zrezygnować z szansy, jaką daje mu ta wiedza? Przecież nie
można uważać astrologii li tylko za zabobon. Oczywiście, nie chodzi o „astrologię” gazetową
– ta z nauką nie ma nic wspólnego. Jestem przekonany, że astrologia wiele może pomóc, na
przykład w psychologii.
Astrologia 126
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
przypadku, z którym wszędzie w naturze trzeba się liczyć. Nieraz, mówił, zdarza
się, że ktoś na chybił trafił otwiera księgę jakiegoś poety i nagle wzrok jego pada na
wiersz cudownie współbrzmiący z jego osobistą sytuacją, chociaż autor zupełnie o
czymś innym pisał i miał zupełnie inne problemy” (Wyznania, IV 3).
„Wtedy jednak – kontynuuje swoją opowieść Biskup Hippony – ani ów uczony, ani
mój kochany Nebrydiusz, przezacny chłopiec z bardzo dobrą głową, wyśmiewając
się z takiego rodzaju wróżenia, nie zdołali mnie skłonić do porzucenia błędów.
Większy na mnie wywierała wpływ powaga autorów tych dzieł i ciągle nie znaj-
dowałem dostatecznie mocnego i niewątpliwego dowodu na to, że trafne przepo-
wiednie astrologów trzeba przypisać przypadkowi, a nie umiejętności czytania z
gwiazd”.
Tego, czego nie mógł dokonać ani swoją ojcowską życzliwością Windycjanus,
ani Nebrydiusz swoim przyjaznym sceptycyzmem, dokonał mimowolnie trzeci z
przyjaciół św. Augustyna. „Przyjaciel ten mój, imieniem Firminus, mający grun-
towne wykształcenie retoryczne, któregoś dnia przyszedł poradzić się mnie jako
serdecznego przyjaciela w rzeczach dotyczących jego kariery. Pytał, jakie odczy-
tuję dla niego nadzieje w jego horoskopie. Powiedziałem, co dostrzegam w horo-
skopie, chociaż już raczej w to nie wierzyłem. Opowiedział mi wtedy Firminus,
że jego ojciec łapczywie pochłaniał księgi astrologiczne, a miał przyjaciela, który
podzielał to zainteresowanie. Obaj się jednakowo pasjonowali tymi andronami i
wzajemnie jeszcze w sobie podsycali ową namiętność. Nawet gdy zwierzęta w ich
domach miały małe, zapisywali dokładnie chwilę porodu i sprawdzali ówczesne
układy gwiazd, aby mieć materiał do badań w dziedzinie owej rzekomej wiedzy.
Następnie odsłonił przede mną Firminus historię swoich własnych narodzin, jak
ją usłyszał był od swego ojca. Gdy matka Firminusa była w ciąży, jednocześnie
oczekiwała dziecka pewna niewolnica w domu przyjaciela jego ojca. I tak się zda-
rzyło, że u obu poród nastąpił w tym samym momencie. Znaczyło to, że horo-
skopy, jakie owi ludzie musieli ułożyć dla obu noworodków, były we wszystkich
szczegółach takie same, chociaż jeden noworodek był synem pana domu, a drugi
niewolnikiem. A oto Firminus, urodzony we własnym i zamożnym domu, kroczył
gładszymi drogami żywota, pomnażał swe bogactwo i coraz wyższe osiągał god-
ności. Niewolnik zaś służył swoim panom; Firminus, który go znał, twierdził, że
jego los w niczym się nie poprawił” (Wyznania, VII 6).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Astrologia 127
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Oto jaki wniosek wyciągnął z tej, opowieści przyjaciela św. Augustyn: „Uznawszy
takie rozumowanie za odpowiedni punkt wyjścia, rozważałem dalej to zagadnie-
nie, aby zawsze mieć gotową odpowiedź, gdyby któryś z dziwaków utrzymujących
się z tego rzemiosła próbował twierdzić, że Firminus kłamał albo że jego ojciec
wprowadził go w błąd. Byłem gotów do walki z astrologami, a nawet do posłuże-
nia się wobec nich bronią śmieszności. Zająłem się przypadkiem bliźniaków, któ-
rzy się zazwyczaj rodzą w krótkim odstępie czasu. Jakiekolwiek realne znaczenie
mogą astrologowie przypisać temu odstępowi czasu, jest on na pewno zbyt mały,
by go mogła wziąć pod uwagę ludzka obserwacja; nie da się go zaznaczyć w tych
wykresach, jakie badają oni w celu ułożenia właściwego horoskopu. Nie mogłyby
więc przepowiednie astrologa być prawdziwe, skoro musiałby opierać się na tych
samych wykresach zarówno w horoskopie Ezawa, jak w horoskopie Jakuba i dla
nich obu wygłosiłby takie same przepowiednie; bo przecież jest faktem, że losy
tych ludzi były odmienne”.
Astrologia 128
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Astrologia 129
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
nadeszła godzina moja” (J 2,4; por. 7,6; 8,20; Mt 26,45). „Dziwne – odpowiada na
to święty Biskup – że astrologowie, wierząc słowom Chrystusa, starają się chrześci-
jan przekonać, iż Chrystus żył pod godziną losem Mu wyznaczoną. Zatem niech
uwierzą Chrystusowi, który powiedział tak oto: Mam moc życie oddać i mam moc
znów je odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je daję (J 10,18)” (Wy-
kład Ewangelii Jana, 8,10).
Pyta Pan, czy zajmowanie się astrologią jest grzechem. I od razu zastanawia się
Pan, że jeśli tak, to czy przypadkiem grzech nie polega wówczas na tym, że czło-
wiek próbuje poznać przyszłość, a tę wiedzę być może Bóg zarezerwował tylko
dla siebie. Proszę Pana, to tylko bogu mitologicznemu Prometeusz mógł wykraść
ogień. Bóg Prawdziwy, jeśli cokolwiek zarezerwował dla siebie, to bądźmy pewni,
iż żadnymi sztuczkami nie da się tego podglądnąć ani wykraść.
Powiada Pan jeszcze, że astrologia może wiele pomóc w psychologii. Tak sądził
światowej sławy psycholog, Karol Gustaw Jung. Wysoko cenię tego myśliciela, ale
akurat to, co czytałem u niego o astrologii, wydało mi się stekiem bzdur. Bardzo
jednak możliwe, że go nie zrozumiałem. Pytałem znajomych psychologów, ale tak
się złożyło, iż żaden z nich nie czuł się w tym zakresie kompetentny.
Wywoływanie duchów
Czy wywoływanie duchów jest grzechem? Byłem na takim seansie. Wywołany duch powie-
dział mi, że w poprzednim wcieleniu byłem przedwcześnie zmarłym dzieckiem w Mandżu-
rii. Przepowiedział mi ponadto moją przyszłość, która niestety nie przedstawia się różowo, a
właściwie to będzie ona straszna. Oprócz pytania, czy wywoływanie duchów jest grzechem,
mam jeszcze drugie pytanie: Czy to, co mi zostało zapowiedziane, musi się spełnić?
Są rejony, proszę Pana, w które nie wolno człowiekowi wchodzić z pustej ciekawo-
ści. Kto się z tym nie liczy, ściąga na siebie, a często na innych, jakąś szkodę. Nie
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Tak samo nie wolno w sposób pusty wchodzić w sferę swojej i cudzej płciowości.
Bo stanowi ona istotny wymiar osoby; i więcej, jest miejscem tajemniczej poten-
cjalności zapoczątkowania nowej istoty ludzkiej. Zbyt wielka jest godność ludzkiej
płci, żeby wolno było czynić ją przedmiotem jakichś działań z samej tylko cieka-
wości albo dla zabawy lub na podstawie zmysłowego odczucia, że „jest nam ze
sobą dobrze”.
Tym bardziej to wszystko, co się dzieje poza granicami śmierci – ponieważ doty-
czy ostatecznych przeznaczeń człowieka – nie może być przedmiotem ciekawskich
poszukiwań. Jeśli naprawdę zależy nam na nawiązaniu wspólnoty z bliskimi, któ-
rzy odeszli już z tego świata, to szukajmy kontaktu w prawdzie: a więc kontaktu
w Bogu, w którego sprawiedliwych dłoniach nasi bliscy przebywają, kontaktu ca-
łoosobowego, polegającego na zwiększaniu naszych dobrych czynów i modlitw,
abyśmy się stali sobie jak najbliżsi w Chrystusie, który umarł za nas wszystkich.
Resztę – cały ból rozłąki i całą niemożność bezpośrednio odczuwalnego spotkania
– powierzmy z ufnością Bogu, który lepiej od nas wie, czego nam potrzeba.
się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę,
uprawiał wróżby, przepowiednie i magię; nikt, kto by uprawiał czary, pytał du-
chów, wywoływał umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni”
(Pwt 18,10–12; por. Kpł 20,1–7). Toteż przestępstwo to było w Starym Testamencie
karane śmiercią: „Jeżeli jakiś mężczyzna albo kobieta będą wywoływać duchy albo
wróżyć, będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie ich. Sami ściągną śmierć na
siebie” (Kpł 20,27).
Przestępstwa, które w Starym Testamencie były zakazane pod karą śmierci, chrze-
ścijanie zwykli uważać za grzechy śmiertelne, tzn. powodujące śmierć duchową.
Przypomnijmy sobie jedyny w Biblii opis wywoływania ducha (1 Sm 28): odrzu-
cony już przez Boga król Saul, szukający kontaktu ze zmarłym Samuelem, pogrąża
się w ten sposób jeszcze bardziej w swojej niewierności Bogu.
Weźmy choćby to, co Panu tam powiedziano: w poprzednim wcieleniu był Pan
rzekomo przedwcześnie zmarłym dzieckiem mandżurskim. Jeśli Pan w to uwie-
rzył, znaczy to, że nie liczy się już dla Pana nauka słowa Bożego o niepowtarzal-
ności ludzkiego życia: „Nie zapominaj, że nie ma on powrotu” (Syr 38,21); „po-
stanowiono ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9,21). I tak dobrze, że „duch”
nie pobudzał Pana do pychy. Bo cesarzowi Julianowi Apostacie duchy powiedziały,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
że jest nowym wcieleniem Aleksandra Wielkiego. Tak się tym przejął, że odrzucił
korzystną propozycję pokoju z Persami, co się skończyło dla niego fatalnie (Sokra-
tes Scholastyk, Historia Kościoła 3,21). Zaś Plotynowi objawił się duch, który się
specjalnie nim opiekował, i okazało się, że nie jest to jakiś podrzędny demon, ale
wysokiej rangi bóg. „Nie udało się go jednak ani o nic zapytać, ani dłużej oglądać,
gdyż przyjaciel, który był świadkiem, udusił bądź z zazdrości, bądź z przestrachu
ptaszki, które trzymał i których miał pilnować”. Cytat ten nie pochodzi bynajmniej
od jakiegoś prześmiewcy, słowa te napisał uwielbiający Plotyna i skądinąd niegłu-
pi Porfiriusz (O życiu Plotyna, 9).
Drugie założenie jest chyba jeszcze bardziej bezbożne. Mianowicie, żeby wierzyć
w seanse spirytystyczne, trzeba utracić wiarę w możliwość wolności. Bo zauważ-
my: sama idea tych seansów na tym polega, jakoby również świat istot duchowych
podlegał prawom swoistej mechaniki, które wystarczy poznać i wykorzystać, aby
nawet duchy musiały nam być posłuszne: ukazywać się na nasze zawołanie, od-
powiadać na nasze pytania itp. Proszę zauważyć, że również mentalność „ducha”,
który do Pana przemawiał, była zamknięta na samą ideę wolności: przepowiadał
Panu przyszłość, jak gdyby była ona z góry zdeterminowana.
Jak wiadomo, Pan Jezus, nie widział możliwości nawrócenia grzesznika pod wpły-
wem kontaktu z zaświatem. W przypowieści o bogaczu i Łazarzu bogacz prosi
Abrahama: „«Proszę cię, ojcze, poślij go [Łazarza] do domu mego ojca. Bo mam
pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki». Lecz
Abraham odparł: «Mają Mojżesza i proroków; niechże ich słuchają». «Nie, ojcze
Abrahamie – odrzekł tamten – lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się
nawrócą». Odpowiedział mu: „Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby
kto z martwych powstał, nie uwierzą” (Łk 16,27n).
Niestety, taka jest prawda: Kto nie liczy się ze słowem Bożym, nie nawróci się na-
wet pod wpływem zmartwychwstania samego Syna Bożego (por. Mt 28,12–14).
Krótko mówiąc, jeśli ktoś chce zasięgać porady u duchów, niech najpierw zapyta
się w swoim sumieniu, czy stosuje się do wszystkich rad, zawartych w słowie Bo-
żym.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Dlaczego więc ludzie, zamiast wsłuchiwać się w słowo Boże i swoim nawróce-
niem przyczyniać się do lepszej przyszłości swojej i świata, nadstawiają ucha na
deterministyczne przepowiednie? Podłożem tej postawy jest ciemna wiara, jakoby
człowiek (a nawet całe narody) był jedynie biernym przedmiotem gry rozmaitych
sił większych od niego. Nie wierzy się tu ani w opiekę Bożej Opatrzności, ani w
możliwość czynnego wpływu na kształt naszej przyszłości.
Ale dlaczego przepowiednie często się sprawdzają? Jeśli zapowiem Panu, że spotka
Pana wielka przykrość ze strony, z której będzie się Pan najmniej spodziewał – to
prawie niemożliwe, żeby przepowiednia ta się nie sprawdziła. Jest bowiem zbyt
ogólnikowa, a ponadto dotyczy czegoś, co głęboko obchodzi każdego człowieka.
Otóż rzadko spotkać można przepowiednię, która nie miałaby tych dwóch cech.
– przeżywał gehennę oczekiwania; najtrudniejszy był sam fatalny dzień, ale kiedy
minął, przychodziła wielka ulga. I za rok znowu to samo. Za czwartym razem nie
mógł już wytrzymać olbrzymiego napięcia i w sam dzień 22 października wysko-
czył przez okno. Wróżba spełniła się. Nawet jeśli to historyjka wymyślona – odsła-
nia mechanizmy samospełniającego się proroctwa.
Czy to, co wyprorokował Panu duch na seansie spirytystycznym, musi się spełnić?
Odpowiadam: to w dużej mierze zależy od Pana.
Dobrze jest nasze sprawy przyszłe, pozaziemskie, starać się zobaczyć jako uwień-
czenie tych procesów duchowych, jakie dokonują się w nas obecnie. Bo przecież
zarówno niebo, jak piekło zaczynają się już teraz: w tym sensie, że już teraz zaczy-
na się nasza bliskość z Bogiem i nasze otwarcie na sens ostateczny; i niestety już te-
raz zaczyna się w człowieku duchowe spustoszenie. Tam, po przekroczeniu granic
śmierci, ostateczne ukierunkowanie człowieka odsłoni się w całej pełni, w stopniu
dla nas obecnie niewyobrażalnym.
Otóż zauważmy, że już teraz dokonuje się jakieś ujawnianie dobra i zła, jakie jest w
człowieku. Przypatrzmy się uważnie temu zjawisku, bo rzuca ono jakiś nowy pro-
mień na tajemnicę człowieka.
Dlaczego dobro i zło często unika ludzkich oczu i szuka ukrycia? Sądzę, że róż-
ne przyczyny są tu powodem podobnego zachowania. Dobro nie lubi wystawiać
się na widok publiczny, żeby nie stracić swojej prawdziwości: wszak wtedy jest
ono prawdziwym dobrem, kiedy czyni się je ze względu na nie samo, a nie z ja-
kichś innych względów, na przykład po to, żeby je ludzie widzieli. Człowiekowi,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Zło ukrywa się z zupełnie innych powodów. Człowiek musiałby zniszczyć w sobie
wszczepiony przez Stwórcę szacunek dla dobra, aby czynić zło jawnie i bez skrę-
powania: jest to możliwe dopiero przy głębokim stopniu zwyrodnienia. Zwykle
zło szuka dla siebie kryjówki. Na przykład, żeby „radować się, pożerając w ukryciu
biedaka” (Ha 3,14) – bo niewielu miałoby odwagę czynić to otwarcie i na oczach
przyjaciół. Jest to oczywiście krótkowzroczne, bo przecież nikt nie ukryje się przed
Bogiem: „Nie ma ciemności ani mroku, gdzie by się schował nieprawy” (Hi 34,22).
Cóż z tego, że cudzołożnikowi uda się ukryć swój grzech przed ludźmi? Mędrzec
powiada: „tylko oczy ludzkie są postrachem dla niego, a zapomina, że oczy Pana,
nad słońce dziesięć tysięcy razy jaśniejsze, patrzą na wszystkie drogi człowieka i
widzą zakątki najbardziej zakryte” (Syr 23,19).
Jednak zarówno dobro, jak zło tylko od czasu do czasu pozostają w ukryciu. Z
kiełkującego w głębi ziemi ziarna dość szybko wyjdzie na światło dzienne młoda
pszenica, która za jakiś czas wyda owoc trzydziesto–, sześćdziesięcio– lub stokrot-
ny. Podobnie rak, zżerający mi bez mojej wiedzy żołądek lub wątrobę, prędzej czy
później (raczej niestety prędzej niż później) się ujawni. Postawmy sobie proste py-
tanie: Co jest powodem, że czynione przeze mnie dobro i zło jakby ze mnie ema-
nuje, ma tendencję do ujawniania się?
To jest chyba tak: Dobro i zło, które czynię, stają się jakby cząstką mnie samego.
Czyniąc dobro, zbliżam się do swojej duchowej dojrzałości; czynione przeze mnie
zło dokonuje w mojej duszy jakiegoś zniszczenia. Zatem ani dobro, ani zło nie są
tak jak świergot ptaka, świergot, który przestaje istnieć w momencie, gdy ptak za-
mknął swój dzióbek. Nasze czyny pozostawiają w nas coś, co już na zawsze tam
pozostanie. To „coś” przenika nasze przyzwyczajenia, mowę, nasze oczy i twarz;
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Rzecz jasna, nikomu nie wolno sądzić człowieka na podstawie jego wyglądu. Oj-
ciec Beyzym, prawdziwy bohater miłosierdzia, który poświęcił się bez reszty trę-
dowatym, był bardziej podobny do rzezimieszka niż do świętego: ale każdy jego
dzień promieniował świętością. Nie warto też wpadać w samouwielbienie, jeśli
patrząc w lustro, wydaje mi się, że spostrzegam tam twarz raczej szlachetną. Życie
dostarcza mnóstwa dowodów, że szacowny wygląd miewają również – za przepro-
szeniem – śmierdzący egoiści, zaś siwe włosy nie muszą być gwarancją szlachetne-
go postępowania.
A jednak coś w tym jest: Dobro i zło nie jest szczelnie zamknięte w duszach, jakoś
z nas promieniują. To nie przypadkiem jedni ludzie cieszą się opinią przystęp-
nych i uczynnych, a do drugich trudno zwrócić się z prośbą o przysługę nawet w
wielkiej biedzie. Również nie da się bez końca zwodzić ludzi swoją powierzchow-
ną życzliwością, która znika w momencie, kiedy zaczyna cokolwiek kosztować. I
prędzej czy później odkryją ludzie gołębie serce, schowane pod pozorami surowo-
ści i nieprzystępności. I przeważnie tak się dzieje, że ucho przy dzbanie krętacza
w pewnym momencie się urywa, zaś oliwa sprawiedliwości wypływa na wierzch.
Krótko mówiąc, już na tej ziemi prawda o człowieku jakoś się odsłania.
Pierwszym Liście do Koryntian: „Jawne stanie się dzieło każdego: odsłoni je dzień
Pański. Okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest” (3,13).
Nie trzeba sobie wyobrażać Pana Boga na sposób człowieka, który zewnętrzną
decyzją ujawnia publiczne tajemnice ludzkiej osoby. Zapowiedź ujawnienia naj-
głębszych tajników serca należy rozumieć raczej następująco: Taka już jest natura
ludzka, że w miarę naszego utrwalania się w dobru lub w złu odsłania się prawda
o naszym wnętrzu, w momencie utrwalenia się ostatecznego (przekracza to oczy-
wiście naszą wyobraźnię) zewnętrze człowieka utożsami się niejako z wnętrzem,
każdy ujawni się w całej swojej prawdzie.
Tylko dlaczego winą za nieludzki charakter tej sytuacji obarczać Pana Boga? Cze-
go my właściwie chcemy? Czy chcemy, żeby stworzonych do wolności czynił wol-
nymi wbrew ich woli? Albo żeby stworzonych do miłości uczynił niestworzonymi
do miłości, jeśli oni zdolność do kochania w sobie zniszczą? Sami zobaczmy, że
nasze pretensje do Pana Boga są nie tylko nielogiczne, ale i nieludzkie: chcieliby-
śmy, żeby Pan Bóg traktował nas raczej jako przedmioty niż jako osoby. Przecież
osobą nie da się być na próbę, toteż On stworzył nas osobami naprawdę, nie dla
zabawy!
Otóż istota stworzona do miłości nosi w sobie między innymi naturalne ukierun-
kowanie do całkowitego odsłonięcia się na zewnątrz. Już obecnie – mówiliśmy o
tym wyżej – jest ono transcendentne wobec naszych decyzji odsłonięcia się. Słusz-
nie też budzi w nas zgrozę los potępionych, choćby koszmar wstydu z powodu
ujawnienia się ich zła w całej swojej nagiej brzydocie. Ale jedynie logicznym wnio-
skiem, jaki stąd można wyciągnąć, jest wzmocnienie swoich postanowień życia
prawdziwie człowieczego. I wzmacnianie podobnych postanowień u innych.
Trudno nie słyszeć w tych słowach żarliwej przestrogi: porzuć zło! wyrywaj z sie-
bie grzech aż do ostatnich jego korzeni!
Hasła, jakimi się posługujemy, często znaczą dla nas coś zupełnie innego, niż to
wynika z ich brzmienia. Powiada Pan: „wystarczy wyznać swoje grzechy Bogu”.
Wielu ludzi – a być może nawet Pan do nich należy – widzi w tych słowach wy-
łącznie następującą treść: „nie mam ochoty chodzić do spowiedzi”. Dlatego w od-
powiedzi na Pański list chciałbym się skupić nie tyle nad argumentami za chodze-
niem do spowiedzi; zastanówmy się raczej nad tym, co to znaczy – wyznać Bogu
swoje grzechy.
„Wyznać” – to coś dużo więcej niż „powiedzieć”. Wyznawać można miłość, wiarę,
grzechy. Co to znaczy? Informacje, że chłopiec ją kocha, wielokrotnie dochodzi-
ły do dziewczyny, wynikało to z licznych jego zachowań; ale to jeszcze nie było
wyznanie miłości. Wyznanie miłości – to coś dużo więcej niż informacja, że ja
cię kocham. Jest to uzewnętrznienie pewnej postawy, jaka we mnie jest i w której
chciałbym wzrastać: postawy całkowitego oddania się drugiej osobie. Informacja
nie angażuje całej osoby, a często dotyczy jedynie stanu rzeczowego; wyznanie jest
całoosobowym zwróceniem się ku drugiej osobie. Dlatego wyznanie zawsze za-
wiera w sobie całoosobowe zobowiązanie na całą przyszłość, czyli na zawsze.
Mówi Pan, że dyrektorowi fabryki trudniej się dziś spowiadać niż robotnikowi. Nie
przeczę, że sakrament pokuty – tak jak wszystko, co dotyczy człowieka – jest uwi-
kłany w różne uwarunkowania kulturowe, socjologiczne, psychologiczne itp. Ale
główna przeszkoda, powstrzymująca ludzi przed spowiedzią, jest inna i dopiero
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Krótko mówiąc, boję się, że postawa: „wystarczy, że wyznam swoje grzechy Bogu”
– nosi w sobie cechy bezwiednego zakłamania. W gruncie rzeczy jest to postawa
unikająca jakiegokolwiek wyznawania swoich win Bogu. Wydaje mi się, że bardzo
często wynika ona z niedobrego samozadowolenia człowieka, który w ogóle nie
wie o tym, że jest grzesznikiem. Jeśli mam rację, to znaczy jeśli rzeczywiście tak
się zdarza, to warto sobie uświadomić, że postawa taka jest bardzo groźna dla du-
szy. „Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści nam
grzechy i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli powiemy, że nie zgrzeszyliśmy,
czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki” (1 J 1,9n).
Jak Pan widzi, nie próbuję Pana przekonać, że „nie wystarczy wyznać swoich grze-
chów Bogu, trzeba je również wyznać Kościołowi, w osobie jego przedstawiciela,
kapłana”. Sądzę, że daleko skuteczniejszym zaproszeniem do sakramentu pokuty
jest dobre wyjaśnienie, co to znaczy wyznać swoje grzechy Bogu. Bo jeśli zrozu-
miem, że grzech wyznaje się całym sobą, że tylko takie wyznanie jest prawdziwe, to
spontanicznie będę chciał moje wyznanie grzechów jakoś uzewnętrznić i wprowa-
dzić w wymiar społeczny. Jawnogrzesznica nie czekała na moment, kiedy będzie
mogła porozmawiać z Panem Jezusem bez świadków. Obecność innych – nawet
nie rozumiejących jej, nawet jej nieżyczliwych – nie tylko jej nie przeszkadzała, ale
była ważnym elementem podkreślającym całkowitość jej nawrócenia. „Wyznawaj-
cie zatem sobie nawzajem grzechy” poucza Apostoł Jakub (5,16).
Zastanawiam się, czy nie byłoby nadużyciem, gdybyśmy strawestowali znane po-
wiedzenie św. Jana: „Kto nie miłuje swojego brata, którego widzi, nie może miłować
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20). Czy można analogicznie powiedzieć: „Kto nie
chce wyznać grzechów bratu, którego widzi, nie wyznaje ich też Bogu, którego nie
widzi”? Sądzę, że w jakiejś mierze jest to zdanie prawdziwe. Bo wyznanie grze-
chów drugiemu człowiekowi uwiarygodnia psychologicznie moją spowiedź Bogu.
Jest znakiem, jak bardzo zależy mi na nawróceniu. I jest to znak psychologicznie
skuteczny. Pisał o tym między innymi Adam Mickiewicz:
A przecież wyznanie grzechów przed kapłanem zapewnia coś dużo więcej niż
psychologiczną wiarygodność mojej spowiedzi wobec Boga. Tu przecież chodzi
o sakrament. Kapłan jest w konfesjonale nie tylko drugim człowiekiem, dającym
ludzkie gwarancje, że nie nadużyje mojego zaufania. Kapłan jest wobec penitenta
sługą zbawienia. Spowiedź jest więc nie tylko wyznaniem Bogu swoich grzechów,
ja rzeczywiście otrzymuję Boże przebaczenie: moja sprawa z Bogiem przekracza
w ten sposób subiektywne uczucia i domysły, w sakramencie pokuty przebaczenie
Chrystusa ogarnia mnie obiektywnie.
Myślę, że wystarczy, jeśli Pani mu powie, że takim mówieniem sprawia Pani przy-
krość oraz że może Pani kiedyś z nim na ten temat porozmawiać, jeśli będzie miał
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
„Za cudze nie piję” – powiada pijak i czuje się rozgrzeszony z tych wszystkich łez,
które wylewają z jego powodu żona, dzieci, rodzice. „Ona sama tego chciała” – tłu-
maczy beztrosko chłopak, który skrzywdził dziewczynę, i dziwi się, że takie wyja-
śnienie może kogoś nie przekonywać. „Coś mi się od życia należy!”, „chyba mam
prawo do szczęścia” – rozgrzesza się bezbożnie mąż, któremu przyszła ochota po-
rzucić żonę i dzieci; tak samo rozgrzesza się dziewczyna, która go poderwała, do-
dając do tego argument, że „tamto małżeństwo było od początku nieudane”. „Mu-
siałam” – powiada kobieta, która zabiła własny płód; „Wiem, że to bardzo wielkie
zło – mówi z płaczem – ale naprawdę nie było innego wyjścia”. Jak gdyby na tym
Bożym świecie człowiek kiedykolwiek musiał czynić zło!
Gorzej: człowiek próbuje niekiedy samego Pana Boga powołać na świadka fałszy-
wego rozgrzeszenia. Gott mit uns to tylko jeden z licznych wariantów takiej posta-
wy. „Pan Bóg na pewno nie jest przeciwko naszej miłości, to tylko Kościół zakazuje
nam żyć razem” – czy nie słyszy się takich głosów? Albo: „Bóg jest miłosierny” –
mówi złoczyńca, nie zdradzający najmniejszej ochoty do zmiany życia, jak gdyby
miłosierdzie Boże polegało na pobłażaniu grzechom. Albo: „Pismo Święte nigdzie
nie mówi, że to jest grzechem” – powiada ktoś, najczęściej zresztą niesłusznie.
Toteż nie dziwmy się, że nawet sakrament pokuty – dany nam, abyśmy mogli uzy-
skać prawdziwe rozgrzeszenie – bywa nadużywany. Pani znajomy ma jednak jakąś
część racji. Istnieje bowiem pokusa traktowania świętej spowiedzi jako okazji do
zwolnienia się od odpowiedzialności za złe czyny albo sprowadzenia sakramentu
wyłącznie do roli środka higieny psychicznej. I wszyscy po trosze takiej pokusie
ulegamy.
Ale przecież sakrament z istoty swojej jest czymś zupełnie innym. Nawet na temat
stanu faktycznego jestem optymistą: chociaż przyjmujemy go nie zawsze dość głę-
boko, to jednak na ogół w duchu wiary, zgodnie z jego naturą.
Otóż sakrament pokuty umożliwia nam pełniejsze spojrzenie na siebie, bez obawy
popadnięcia w rozpacz i bez potrzeby szukania fałszywych rozgrzeszeń. Mianowi-
cie patrzę wówczas na siebie w obecności Chrystusa, który potępia mój grzech, ale
mnie samego kocha: jeśli potępia mój grzech, to właśnie z miłości do mnie. W ten
sposób opory ze strony instynktu życia, aby stłumić we mnie pęd do samowiedzy,
tracą rację bytu: Chrystus jest przecież Zbawicielem, który po to prowadzi mnie
do pełniejszego poznania samego siebie, aby pomóc mi wyzwolić się z różnych
ciemności, które utrudniają mi być w pełni człowiekiem.
Jest to wielka szansa. Dzięki sakramentowi pokuty mam możliwość głębszego po-
znania i potępienia mojego grzechu, a zarazem nie będzie to mnie przygniatało,
gdyż po to przecież człowiek poznaje swój grzech i pokazuje go Chrystusowi, żeby
zostać przez Niego uzdrowionym. Szkoda, że zbyt często marnujemy tę szansę.
Często przystępujemy do spowiedzi jako „ludzie uczciwi”, w których po dawne-
mu działają liczne zahamowania, utrudniające poznanie samego siebie. Spowiedź
przypomina wówczas raczej rytualne oczyszczenie niż otwarcie się przed Chry-
stusem, aby On ogarnął mnie swoją uzdrawiającą światłością; taka spowiedź jakby
mijała się z tym, co najważniejsze, jakby nie była dość zakorzeniona w moim ży-
ciu. W skrajnych przypadkach ktoś może przychodzić do spowiedzi, aby uzyskać
od Chrystusa akceptację dla tych swoich grzechów, których nie chce sobie uświa-
domić albo których postanowił nie uważać za grzech.
Powtarzam, sakrament pokuty jest dla nas wielką szansą. I szkoda jej marnować. To
tak, jakby chory na raka, mając dostęp do lekarza osiągającego znakomite wyniki
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
w walce z tą chorobą, bał się do niego wybrać, aby nie usłyszeć autorytatywnie, że
jest chory na raka; albo jakby przyszedł do tego lekarza, ale ukrywał przed nim
objawy choroby. W innej sytuacji ukrywanie zła przed samym sobą mogłoby mieć
sens, chroniłoby na przykład przed załamaniem, ale ten Lekarz potrafi przecież
wydobyć z najgroźniejszej nawet choroby!
Lepiej zobaczyć się grzesznikiem w oczach Chrystusa niż uczciwym w swoich wła-
snych. Nie tylko dlatego, że lepiej widzieć się w prawdzie niż w półprawdzie. Rów-
nież dlatego, że Chrystus wypomina nam grzechy z miłości do nas: po to uświa-
damia mi mój grzech, aby mnie oczyścić i obdarzyć coraz to pełniejszym życiem.
Jak widzimy, sakrament pokuty traci zupełnie swój sens poza wiarą w Chrystusa
Zbawiciela. Ale też wiara w Chrystusa Zbawiciela wręcz woła o odblokowanie za-
hamowań, krępujących samowiedzę o naszej grzeszności.
Już na studiach teologicznych uczy się kleryków, że istnieje ścisła hierarchia trosk
spowiednika. Pierwszą jego troską powinno być okazanie życzliwości i miłości
każdemu, kto przychodzi do konfesjonału. Nawet wówczas – są to przypadki wy-
jątkowe – kiedy spowiednik czuje się w obowiązku odmówić rozgrzeszenia, bo
nie widzi u spowiadającego się żalu za grzechy ani żadnej woli poprawy. Również
w takiej sytuacji spowiednik powinien cierpliwie i z miłością wyjaśnić zaintere-
sowanemu powody, dla których nie otrzymuje rozgrzeszenia; ponadto powinien
starać się go przekonać, że lepiej jest odejść od konfesjonału bez rozgrzeszenia, niż
otrzymać je po świętokradzku i nieważnie. Krótko mówiąc, nie ma wyjątków od
tej zasady, że obowiązkiem spowiednika jest przyjąć każdego życzliwie i z całym
szacunkiem.
Drugim obowiązkiem kapłana jest pomoc penitentowi, aby jego spowiedź była
naprawdę wyznaniem grzechów. W spowiedzi nie chodzi przecież o to, żeby opo-
wiedzieć swoje grzechy albo zdać sprawozdanie ze zła, jakie się uczyniło. Przycho-
dzimy wówczas do Chrystusa, żeby uzyskać od Niego przebaczenie tych grzechów,
jakie Mu wyznajemy. Zdarza się czasem, że ktoś mówi na spowiedzi o jakichś swo-
ich grzechach tylko dlatego, że w Kościele są one za takie uważane, on sam jednak
żadnego zła w nich nie widzi. Zatem człowiek ten dokonuje jedynie sprawozdania
z tych grzechów, ale ich nie wyznaje. Dobry spowiednik stara się wówczas pomóc
temu penitentowi w zobaczeniu zła zawartego w takich czynach oraz w postano-
wieniu poprawy.
Zdarza się również, że kapłan ma wątpliwości, czy ktoś nie spowiada się z czegoś,
co nie jest grzechem. Ktoś na przykład wyznaje, że opuścił w niedzielę Mszę świę-
tą, a kiedy go zapytać, z jakiego powodu, okazuje się, że miał wówczas czterdzieści
stopni gorączki. Ktoś inny spowiada się, że miał nieczyste myśli – mogły to być
zarówno pokusy, z których wyszedł zwycięsko, jak uprawianie myślnej rozpusty.
Nieumiejętność rozróżnienia grzechu od niegrzechu zwykle prowadzi do fatali-
zmu: przeświadczenia, jakoby w niektórych sytuacjach człowiek musiał czynić zło.
Toteż trudno mieć za złe spowiednikowi, jeśli stara się z takiego błędu go wypro-
wadzić. Ważne tylko, żeby odnosił się do penitenta z całą życzliwością i szacun-
kiem.
tej spowiedzi przez Pani koleżankę mogło wpłynąć również to, że spowiednik oka-
zał jej zbyt mało życzliwości i cierpliwości.
W liście Pani czuję ukryte następujące pytanie: niby dlaczego mamy spowiadać się
księdzu, który jest tylko człowiekiem, ze wszystkich swoich grzechów? W odpo-
wiedzi na to pytanie od wieków odwołujemy się w Kościele do dwóch obrazów:
sądu i leczenia. Że w sakramencie pokuty jest coś z sądu, wynika to z samych słów
Chrystusa: „którym odpuścicie grzechy, będą im odpuszczone, którym zatrzyma-
cie, będą im zatrzymane” (J 20,23). Zatem Zbawiciel uzależnił odpuszczenie grze-
chów od rozeznania tych, których do tego powołał. A jak mogliby rozeznać, gdyby
ten, kto się ubiega o odpuszczenie grzechów, nie chciał odsłonić przed nimi swego
wnętrza?
Dziwny to zresztą sąd, bo jego podstawowym celem jest leczenie duszy. Odsłaniam
przed spowiednikiem swoje sumienie, podobnie jak pacjent obnaża się przed le-
karzem. Pokazuję mu chore miejsca mojej duszy, również te, które udaje mi się
ukryć przed innymi. Wierzę bowiem w uzdrawiającą moc Chrystusa, wierzę, że
w sakramencie pokuty działa ona najszczególniej. Zadaniem spowiednika, przed
którym otwieram najbardziej tajemne rany duszy, jest umocnić mnie w mojej de-
cyzji odwrócenia się od grzechów i podjęcia pracy nad tym, co lepsze, pomóc mi
w jak najszerszym otwarciu się na moc Chrystusa.
Sakrament pokuty jest to sąd nie tyle nade mną, co nad starym człowiekiem, czło-
wiekiem grzechu, który ciągle jeszcze we mnie mieszka. Sędzią jest nie tylko Chry-
stus, nie tylko Jego pełnomocnik, ale również ja sam: lepsza cząstka mnie same-
go, która jest już warta życia wiecznego, to znaczy człowiek nowy, Chrystusowy,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Dla wielu katolików wyznanie grzechów jest najpoważniejszą barierą, jaka ich
powstrzymuje przed uczestnictwem w sakramentach. Jeśli jednak wgłębić się w
religijny sens samooskarżenia w sakramencie pokuty, może się zdarzyć, że we-
wnętrzne opory przed spowiedzią zmienią się w żywą potrzebę wyznania swoich
grzechów: wszystkich, jakie się popełniło. Stara to prawda na temat człowieka, że
jeśli zobaczę jakiś wielki sens, znikają dotychczasowe przeszkody i coś zaczyna
mnie jakby pchać do urzeczywistnienia tego sensu.
Koszmar skrupułów
Już od wczesnej młodości trapią mnie skrupuły. Próbowałam je likwidować różnymi sposo-
bami – ale jakże to było trudne. Generalne spowiedzi nie pomagały, a raczej jeszcze bardziej
pogłębiały mój stan. Przekonałam się, że po prostu nie potrafię się dobrze wyspowiadać ze
wszystkich grzechów. Były okresy lepsze, były nawet takie, że zaczęłam częściej przystępować
do spowiedzi i Komunii świętej, ale nawroty bywały. Wybrałam taką drogę, że po prostu
tylko raz w roku około Wielkanocy, a nawet rzadziej spowiadałam się i zaraz szłam do Ko-
munii świętej, aby przypadkiem nie przypomniało mi się, że czegoś nie powiedziałam. Kiedy
prześladowały mnie nowe niepewności – odkładałam je do następnej spowiedzi. I taki stan
trwał dość długo.
Znajomy ksiądz polecił mi specjalnie wybranego przez siebie kapłana, dobrego spowiednika,
który cierpliwie wysłuchał wszystkiego i kiedy odeszłam od konfesjonału, zdawało mi się,
że na nowo odrodziłam się, ale trwało to właściwie jeden dzień. Nowe przyszły problemy,
analizowałam swoje wypowiedzi, czy dobrze powiedziałam, czy mnie dobrze zrozumiał itd.,
itd., aż skończyło się na tym, że znowu tylko duchowo przyjmowałam Chrystusa do serca.
Czasem wydaje mi się, że jest w tym wszystkim jakieś szukanie dziury w całym.
Niecały rok temu straciłam Męża, wspaniałego Człowieka. Tak bardzo chciałam na Mszach
świętych za Jego duszę przystępować co dzień do Komunii św. Opory były duże, niekiedy py-
tałam syna, czy mogę iść, kiedy to i owo mi się przydarzyło. Zawsze mnie zachęcał (on jest
b. religijny), ale do dziś mam wątpliwości, że np. ta Komunia święta mogła być niedobra. W
tym okresie częstych Komunii świętych dużo więcej nachodziło mnie myśli, nieraz nie kon-
trolowanych, jakieś rozmaite kuszenia, z którymi nie mogłam dać sobie rady, a które pogłę-
biały mój stan psychiczny. W cichości tłumaczyłam sobie, usprawiedliwiałam się, ale nieraz
było to ponad moje siły i dałam za wygraną.
Ostatnio u Komunii świętej byłam z synem w Częstochowie, gdzie bardzo przeżyłam spo-
tkanie z Chrystusem. I znowu zasklepiłam się, bo znowu na każdym kroku dominują moje
chore skrupulatne myśli. Wracam do bardzo odległych czasów, łamię sobie głowę, czy to po-
wiedziałam, czy tamto załatwiłam, czy oddałam, czy zadośćuczyniłam, i tak w kółko. Jed-
nego dnia trapi mnie taki grzech, następnego inny i tak bez przerwy.
Bardzo skrótowo przedstawiłam stan mojej duszy, a piszę to dlatego, aby szukać pomocy. Czy
nie ma dla takich ludzi jakiejś „generalnej recepty” na spowiadanie się? Czy koniecznie trze-
ba takie drobiazgowe detale, którymi męczę i siebie, i kapłana, opowiadać? Czy naprawdę
nie trzeba wracać myślami do dawnych grzechów? Czy każda spowiedź jest dobra, skoro się
tego chciało, a która nie zadowalała mimo wszystko? A jeśli zadośćuczynienia były niespeł-
nione? Jak dalej postępować?
Dużo się modlę, prosząc, abym zrozumiała, że wszystko, co było w mojej mocy, uczyniłam,
aby żyć z Chrystusem. Wiem o tym, że największy grzesznik może się nawrócić. Cóż bym ja
uczyniła, abym miała tę pewność, że jest wszystko w porządku! U mnie każdy grzech urasta
do problemu ciężkiego, a dobrze byłoby wiedzieć, jakie są te ciężkie grzechy. Do wszystkich
przewinień podchodzę tak wnikliwie, że zawsze wydumam największe zło. Obecnie jestem
u kresu wytrzymałości i pocieszam się, że może tą drogą uzyskam równowagę. Zbliża się
rocznica śmierci śp. Męża; chciałabym dobrze do tej daty przygotować się duchowo. Poza
tym okres wielkanocnej spowiedzi napawa mnie bojaźnią, coraz większy odczuwam uraz
psychiczny. Wiem, że nie jestem w stanie odbyć spowiedzi generalnej, wiem, że to nie na moje
siły, bo i pamięć zawodzi, a zresztą wiem, że nie tędy droga. A zatem jaka?
Chodzi mi o to, abym bez obaw mogła przystępować do Komunii świętej. Obecne moje życie
to dreptanie w miejscu bez korzyści dla mojego zbawienia. Gdybym wiedziała, że te cierpie-
nia duchowe są zesłane od Boga, to bym na pewno przyjęła to w pokorze, ale przecież ile ja
tracę, nie mogąc uczestniczyć w Eucharystii św. A życie zbliża się ku końcowi. Jakaż byłabym
szczęśliwa, gdybym zrozumiała, że mogę być spokojna – nie wyobrażam sobie większej ra-
dości tu, na ziemi. Przecież nie tylko fizyczny ból trzeba leczyć, o ileż trudniej wyleczyć ból
psychiczny, który bardziej duszę orze i podkopuje zdrowie. Poddam się każdemu leczeniu, bo
naprawdę ogromnie cierpię.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Spróbujmy nazwać po imieniu złe skutki tej choroby, która Panią dręczy. Widzę
ich co najmniej cztery. Po pierwsze, w udrękach skrupułów zapomina się o tym,
co najważniejsze: że odpuszczenie grzechów zawdzięczamy Miłosiernemu Bogu.
Człowiekowi zaczyna się wydawać, iż rzeczą najważniejszą jest jak najdokładniej-
sze wyznanie swoich grzechów, jak najdokładniejsze odprawienie pokuty itp. A
przecież kiedy klękam przy konfesjonale, przychodzę wówczas do Chrystusa Zba-
wiciela, aby On w swoim miłosierdziu raczył mi wybaczyć moje grzechy. Wyzna-
nie win świadczy o tym, że przychodzę w dobrej woli, i jest jedynie warunkiem
rozgrzeszenia. Źródłem rozgrzeszenia jest sam Bóg, Jego miłosierdzie.
Toteż swoją uwagę powinniśmy koncentrować nie na tym, aby wyznać grzechy jak
najdokładniej, ale na tym, żeby je wyznać Miłosiernemu Bogu. W Kościele od wie-
ków naucza się, że wystarczy wyznać grzechy ciężkie oraz ich liczbę, zaś spośród
okoliczności jedynie te najistotniejsze, które zmieniają rodzaj grzechu. Naucza się
również głośno i wyraźnie, że tylko umyślne zatajenie czyni spowiedź nieważną.
Jeśli spowiadam się szczerze, Chrystus mi odpuszcza wszystkie grzechy, nawet jeśli
jakiegoś grzechu zapomniałem wyznać lub nie umiałem go wyznać prawidłowo.
Powtarzam jeszcze raz: w naszej postawie, kiedy przystępujemy do sakramentu
pokuty, rzeczą najważniejszą jest ufnie otworzyć się przed Chrystusem, który od-
puszcza grzech i uzdalnia do poprawy. Otóż duchowa choroba, która Panią trapi,
nie tylko odbiera radość pojednania z Bogiem, ale utrudnia – prawie uniemożli-
wia – przeżycie sakramentu pokuty jako spotkania z Kochającym Zbawcą.
Bardzo słusznie postanowiła więc Pani nie szukać rozwiązania swoich proble-
mów w spowiedzi z całego życia. Spowiedź taka ma sens w przypadku powrotu
do Boga po latach błąkania się albo w przypadku niewątpliwego świętokradztwa
w poprzednich spowiedziach, albo wreszcie w szczególnie istotnych momentach
życia (na przykład przed przyjęciem sakramentu kapłaństwa lub małżeństwa). Na-
tomiast zdecydowanie należy unikać takiej spowiedzi, gdyby krył się za tym jakiś
brak zaufania w miłosierdzie Boże.
Niech Pani spróbuje zastosować następujące pięć wskazówek. Będą one banalne,
ale tak już bywa w sferze ducha, że rady najbardziej banalne są najskuteczniejsze.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Po trzecie, niech się Pani stara spowiadać krótko. Dwa rodzaje wyznań trzeba ze
swoich spowiedzi usuwać: proszę się nie spowiadać z rzeczy, co do których nie ma
Pani pewności, że są grzechem; proszę też powstrzymywać się od opisywania róż-
nych okoliczności grzechu (tylko wyjątkowo powinno się wyznać jakąś okolicz-
ność: jeśli istotnie zmienia ona charakter grzechu). Trudno będzie się Pani zasto-
sować do tej rady, ale musi się Pani przezwyciężyć. Nawet na rachunek sumienia
radziłbym nałożyć sobie jakiś rygor, na przykład nie poświęcać mu więcej czasu
niż dwadzieścia minut. Wszelkie zaś wewnętrzne opory przeciw temu rygorowi
proszę przezwyciężać ucieczką do Bożego miłosierdzia.
Po czwarte, celem niech będzie dla Pani dobra służba Bogu, a nie jakiś pokój serca
odczuwany fizycznie. Wewnętrznego pokoju zapewne Pani przybędzie, ale pro-
szę się nie spodziewać jakiegoś radykalnego uzdrowienia swojej psychiki; najważ-
niejsze, żeby duch został w człowieku uleczony. Musi się Pani z tym pogodzić, że
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
skrupulanckie usposobienie będzie raz po raz boleśnie dawało znać o sobie. Tylko
w takim stopniu potrafi je Pani przekształcić w swój krzyż, w jakim będzie się Pani
starała je przezwyciężać. Inaczej usposobienie takie staje się ciężarem niszczącym
człowieka – i ducha, i ciało. Jeśli jednak człowiek weźmie swój krzyż, ogarnie go
pokój Boży głębszy niż nasze odczucia. Niekiedy będzie Pani niemal namacalnie
czuła w sobie ten pokój, ale zapewne częściej będzie on poza sferą odczuć. Niesie-
nie krzyża i wewnętrzny pokój są czymś nieodłącznym. Musi Pani wziąć na siebie
swój krzyż, to znaczy w trudzie i samozaparciu przezwyciężać swoje skrupuły i
otwierać się na miłość Bożą – i tylko pod tym warunkiem zazna Pani pokoju, choć
często nie będzie go Pani odczuwać. Ale proszę mi wierzyć: jedno i drugie, i krzyż,
i pokój, będzie pracowało dla Pani dobra.
Piąta rada też idzie na przekór Pani usposobieniu. Mianowicie po spowiedzi proszę
przynajmniej przez miesiąc przystępować do komunii (bez następnych spowiedzi
w międzyczasie) – niekoniecznie codziennie, wystarczy co niedzielę, choć można
i częściej. Skrupuły pewno będą Panią ogarniały: że tyle w człowieku niedobrych
myśli było, tyle lenistwa itp. Niech Pani odrzuca te skrupuły i do komunii jednak
odważnie przystępuje. I proszę się nie lękać świętokradztwa. Tylko na wypadek
jakiegoś poważnego i niewątpliwego grzechu należy się powstrzymać od komunii
– ale od takiego grzechu Bóg Panią ustrzeże.
A że Pani czuje się niegodna komunii? Oczywiście, że jest Pani niegodna. Ale któż
jest godny? Wszakże szatanowi właśnie o to chodzi, żeby nas odciągnąć od spoży-
wania Ciała Pańskiego i zniszczyć w nas pokój i radość Bożą. Nie pozwólmy szata-
nowi wprowadzać zamieszania w naszą służbę Bożą!
Ludzka płciowość nie jest jedyną dziedziną, do której stosujemy metaforę czysto-
ści i brudu. Na początku jednak zastanówmy się nad pierwotnym, dosłownym
znaczeniem wyrazu „czystość”. Mówimy na przykład, że jedzenie należy przecho-
wywać w czystości. A więc po serze nie powinny łazić muchy, zaś masła nie należy
zostawiać przez całą noc na stole, trzeba raczej włożyć je do lodówki. Domagam
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
się czystości w kuchni nie dlatego, żebym uważał jedzenie za coś brudnego. Ja po
prostu zdaję sobie sprawę z tego, że jedzenie, jak tyle innych rzeczy na tym świecie,
narażone jest na brud i zepsucie.
Toteż słowo „czystość” najczęściej pojawia się w związku z tymi wartościami, które
szczególnie narażone są na brud i rozkład. Cenimy wysoko czystość intencji, za-
stanawiamy się nad czystością języka – gdyż zdajemy sobie sprawę z tego, do jakie-
go stopnia brudna intencja może odebrać wartość dobremu czynowi, do jakiego
stopnia nasz język podatny jest na niechlujstwo i zepsucie.
Postulat czystości w doświadczaniu siebie jako mężczyzny czy kobiety nie wyraża
więc lęku przed płciowością, tym bardziej nie zawiera ukrytego założenia, jakoby
cała ta sfera była czymś z natury brudnym. Wręcz przeciwnie, postulat ten wypły-
wa z przeświadczenia, że męskość lub kobiecość jest zbyt istotnym wymiarem na-
szego człowieczeństwa, żeby wolno ją było przeżywać byle jak i nie troszczyć się o
to, aby mężczyzną lub kobietą być w sposób piękny.
Co to znaczy konkretnie? Jakąś intuicję, może nie zawsze wyraźną, ma na ten temat
każdy z nas. Spróbujmy rozbudzić tę intuicję poprzez krótką refleksję, na czym po-
lega czystość w innych dziedzinach – i dopiero później zastanowimy się nad tym,
co to konkretnie znaczy przeżywać swoją męskość lub kobiecość w sposób czysty.
Na czym polega czystość języka? Kiedy nasza mowa jest niechlujna? Otóż język
może być skażony słowami pustymi, które w gruncie rzeczy nic nie znaczą, albo
mętnymi, które znaczą nie bardzo wiadomo co, albo wulgarnymi, które odbierają
mowie właściwą jej prostotę i dostojność. Nieuleczalnie niechlujny jest zwłaszcza
język kłamstwa. Kłamstwo musi się przecież bodaj częściowo ukryć, kłamać języ-
kiem niezakłamanym to tak, jakby brudne ręce wycierać o śnieżnobiałą koszulę.
Ulubioną metodą kłamstwa jest rozkładanie pierwotnego znaczenia słów. Język
staje się wówczas podobny – przepraszam za nieapetyczne porównanie – do zjeł-
czałego masła: niby masło, nawet ładnie opakowane, a jednak nie da się go jeść.
Podobnie jest z czystością intencji. Jak otwartość na prawdę stanowi miarę czysto-
ści języka, tak miarą czystości intencji jest skierowanie ku dobru. Nasze dobre in-
tencje mogą ulec skażeniu przez brak szacunku dla bliźnich, zawinioną ignorancję,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
lenistwo, próżność, chciwość itp. Gorzej: człowiek może mieć nawet intencje złe,
dogłębnie brudne. Jeśli jego zamiarem jest całkiem i po prostu czynienie jakiegoś
zła.
Co jest miarą czystości w doświadczaniu siebie jako istoty płciowej, jako mężczy-
zny lub kobiety? Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, przypomnijmy
banalną prawdę, że płciowość nie jest czymś przyklejonym do człowieka, ale sta-
nowi jakby sposób bycia człowiekiem; przenika nas całych do tego stopnia, że każ-
da komórka naszego ciała nosi w swoich chromosomach informację o przynależ-
ności całego organizmu do określonej płci. Zewnętrznie, nasza płciowość wyraża
się w różnej budowie ciała, w nastawieniu organizmu na spełnianie specyficznych
dla danej płci funkcji, w odmiennościach psychiki itp. Sensu naszej płciowości nie
da się jednak do tego sprowadzić; intuicyjnie czujemy, że jest on większy, choć nie
umiemy go do końca nazwać ani nawet zaobserwować. W językach słowiańskich
intuicja ta weszła w samą strukturę języka, bo nawet w koniugacji czasowników
starannie rozróżnia się rodzaj męski i żeński.
Przedstawmy jeszcze tę samą myśl przez nieco inne przybliżenie, na bazie obra-
zu wziętego z medycyny. Jeżeli jakaś część komórek przestanie zważać na dobro
całego organizmu i zabiega tylko o dobro własne, mamy do czynienia z rakiem:
komórki rozwijają się bujnie, do tego stopnia, że nie mieszczą się już w wyzna-
czonym im przez naturę miejscu i pęcznieją w postaci guza. Jest to jednak roz-
wój zwyrodniały, który sprawia spustoszenie całego organizmu. Bujny zaś rozwój
owych komórek jest nawet dla nich samych dobrem pozornym: komórki bowiem
ulegają sprymitywnieniu, a ich rozwój prowadzi nie ku życiu, ale ku śmierci. Po-
dobnie nasza płciowość: przeżywanie jej jako dziedziny rzekomo autonomicznej,
bez odniesienia do naszego dobra całościowego, świadczy o jej zwyrodnieniu. Nie
wolno mi w taki sposób być mężczyzną lub kobietą, że staję się przez to mniej
człowiekiem.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Otóż nie widać sposobu czystego, prawdziwie ludzkiego bycia kobietą lub mężczy-
zną bez nieustannego dążenia, żeby odkrywać w sobie i w każdym innym człowie-
ku niepowtarzalną i bezcenną osobę. Chodzi nie tylko o to – choć to tak ważne,
że nigdy dość o tym przypominać – że nie wolno mi drugiego degradować do roli
przedmiotu użycia, nie wolno mi też samemu dać się traktować jako przedmiot
użycia. Nawet gdybym miał używać drugiego lub być przez niego używanym w
sposób kulturalny, nie bez swoistej elegancji. Bo sposób, w jaki dokonujemy na-
szych czynów, jest dopiero wtórnym kryterium ich moralności: czyn przestępczy
w białych rękawiczkach może być bez porównania bardziej niemoralny niż zwykła
kradzież węgla z piwnicy sąsiada.
Być osobą to przede wszystkim być zdolnym do wzajemnego oddania samego sie-
bie w bezinteresownym darze. „Człowiek – powiada ostatni Sobór (KDK 24) – jest
jedynym na świecie stworzeniem, którego Bóg chce dla niego samego, toteż nie
może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z samego
siebie”.
Zobaczmy teraz, jak karykaturalnie pojmujemy „oddanie się drugiemu”, jeśli jego
istotę widzimy w zgodzie na kontakt seksualny. Prawdziwe oddanie się drugiemu
człowiekowi wymaga pracy, aby to, co zamierzam złożyć w darze – to znaczy ja
sam – było jak najwięcej warte daru. Jeśli kocham tę drugą osobę i pragnę oddać
jej samego siebie, powinno mi zależeć na tym, aby to był dar naprawdę z serca: tak
wielki, na jaki mnie tylko stać. Powinienem dążyć do tego, aby oddać się kochanej
osobie jako pan samego siebie, a nie niewolnik swoich namiętności, jako pracują-
cy nad sobą, a nie jako moralny i duchowy ugór.
Zresztą czyż mogłoby być inaczej? Przecież jest wolą Bożą, że z cielesnego zjedno-
czenia się kobiety z mężczyzną rodzą się nowi ludzie. A człowiek to jest istota bez-
cenna, powołana do życia wiecznego, ważniejsza niż cały materialny wszechświat.
Okoliczności, w jakich przychodzi na świat człowiek, powinny jakoś harmonizo-
wać z tak wielką godnością. Godzi się, żeby dzieci ludzkie przychodziły na świat
w przestrzeni osobowego, coraz pełniejszego i czystszego wzajemnego oddania
się swoich rodziców. Takiego oddania się, które zmierza ku wiecznotrwałości: bo
zostało potwierdzone obustronnym ślubowaniem dozgonnej wierności oraz Bożą
obietnicą mocy z góry.
Nie wszyscy oczywiście przestrzegali tego zakazu. W historii Izraela były nawet
momenty, kiedy wskutek wielkiej liczby małżeństw mieszanych zagrożona była po-
ważnie religijna i narodowościowa tożsamość ludu Bożego. Tak było na przykład
po powrocie z niewoli babilońskiej: „W owym czasie widziałem Żydów, którzy po-
ślubili kobiety aszdodyckie, ammonickie, moabickie. A co do synów ich – połowa
mówiła po aszdodycku czy językiem takiego lub innego narodu, a nie umieli mó-
wić po żydowsku” (Ne 13,23). Ówczesny przywódca narodu, Ne-
hemiasz, zwalczając to zjawisko, powołuje się wyłącznie na względy religijne: „Nie
wydawajcie córek swoich za ich synów! Nie bierzcie córek ich dla synów swoich
ani dla was za żony! Czyż nie przez to zgrzeszył Salomon, król izraelski? A przecież
między wielu narodami nie było króla jak on. Był on miły Bogu swemu i ustanowił
go Bóg królem nad całym Izraelem: nawet jego skusiły do grzechu cudzoziemskie
kobiety. Czy mimo tej przestrogi trzeba słyszeć o was, że popełniacie zupełnie to
samo wielkie zło, sprzeniewierzając się Bogu naszemu przez poślubienie kobiet
cudzoziemskich?” (Ne 13,25–27)
żądanie Chrystusa, aby odrzucić wszystko, choćby to było coś najdroższego, jeśli
to miałoby niszczyć naszą miłość do Niego: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie
ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie sa-
mego, nie może być Moim uczniem” (Łk 14,23). Święty papież Grzegorz Wielki
(590–604), w homilii 37, bardzo pięknie wyjaśnił, że miłość, która oddziela od
Boga, ma w sobie coś niedobrego i nieprawdziwego, i trzeba ją albo z tego oczy-
ścić, albo – jeśli to przekracza nasze możliwości – w ogóle z takiej miłości zrezy-
gnować.
Omawiając ten drugi przypadek, Ojcowie Kościoła lubili odwoływać się do słów:
„Jeśli twoja prawa ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie”
(Mt 5,30). Mówili: Choćby ktoś był ci tak bliski jak prawa ręka, ale odwodzi cię od
Chrystusa, raczej rozłącz się z nim, bo lepiej ci bez ręki być przy Chrystusie, niż
razem z ręką być wrzuconym w ogień wieczny.
Toteż warunkiem, aby Kościół mógł dopuścić swego syna lub córkę do sakramen-
tu małżeństwa z osobą niewierzącą, jest moralna pewność co do dwóch spraw: że
dla strony katolickiej małżeństwo to nie będzie stanowiło zagrożenia utraty wiary
oraz że będzie się ona starała przekazać wiarę wszystkim swoim dzieciom. Jeśli u
partnera katolickiego brak nastawienia na wytrwanie w wierze albo na katolickie
wychowanie wszystkich dzieci, Kościół poczytuje to za znak, że małżeństwo sta-
wia on wyżej niż Chrystusa. Toteż Kościół nie godzi się na połączenie takiej pary
sakramentem. Trudno się temu dziwić: Czy można mieć mu za złe, że nie chce
błogosławić sytuacji, o której z góry wiadomo, że będzie działała na niekorzyść
wiary?
Pyta Pan, czy to nie narusza wolności sumienia strony niewierzącej. Zapewne,
problem jest trudny, ale spróbujmy spokojnie rozważyć inne jego elementy. Jedno
jest pewne: ani strona wierząca, ani niewierząca nie powinna tutaj czynić niczego,
co byłoby niezgodne z jej sumieniem. Jeśli strona wierząca uważa, że Boga trzeba
kochać ponad wszystko i wobec tego sam papież nie mógłby jej zwolnić od obo-
wiązku wychowania własnych dzieci w wierze; a z kolei strona niewierząca jest tak
negatywnie ustosunkowana do wiary, że nie wyobraża sobie, aby jej własne dzieci
miały być w niej wychowywane, nie widać możliwości, aby małżeństwo między
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
tymi osobami mogło być zawarte bez gwałtu zadanego przez któregoś z partnerów
własnemu sumieniu. Wobec tego ludzie ci powinni porzucić myśl o złączeniu się
w małżeństwo, bo nikt nie powinien podejmować decyzji niezgodnych z własnym
sumieniem.
Zatem żeby małżeństwo osoby wierzącej z niewierzącą mogło być zawarte zgodnie
z sumieniem obojga, musi zaistnieć jedna z alternatywnych sytuacji: albo wiara
dla strony wierzącej nie jest aż tak ważna, żeby stawiać jako warunek małżeństwa
wychowanie w niej wszystkich dzieci, albo zgoda na taki warunek nie kłóci się z
sumieniem strony niewierzącej.
W kochającym się małżeństwie również strona wierząca stara się uszanować świa-
topogląd swojego współmałżonka, rozumieć przyczyny jego niewiary itp. Nierzad-
ko dostrzega ona w szlachetnym postępowaniu swojej „drugiej połowy” wierność
Bogu i domyśla się ukrytego działania Bożej łaski. Niekiedy oboje małżonkowie
są zgodni co do tego, że niewiara jednego z nich jest jakimś brakiem i dość czę-
sto zdarza się wówczas, że w końcu łaska Boża ten brak przezwycięża i do tego
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Rozumiem, że zwraca się Pani do mnie z prośbą o pomoc: chciałaby Pani na swój
dramat spojrzeć w świetle wiary; zapewne też jest w Pani cicha nadzieja, że przecież
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
musi się znaleźć wyjście z tej sytuacji bez wyjścia. Proszę wybaczyć, że zacznę od
historii, która zdaje się nie mieć nic wspólnego z Pani listem. Kiedyś mój braciszek
połamał sobie straszliwie obie ręce. Natychmiast otoczony został kręgiem płaczu,
zawodzenia i zgiełku. Lekarz pojawił się bardzo szybko i pierwsza rzecz jaką zrobił,
to wyrzucił gapiów, od domowników zaś zażądał całkowitej ciszy. Przypomniało
mi się teraz tamto wydarzenie, bo mam ochotę naszą rozmowę zacząć podobnie:
żeby cokolwiek pozytywnego osiągnąć w rozmowie tak trudnej, trzeba odciąć się
najpierw od zgiełku tych argumentów spojrzeń i odczuć, które niczego nie wnoszą
do tematu, chyba to tylko, że ogromnie utrudniają jego spokojne rozpoznanie.
kryje się za nimi niechęć do uznania swojego grzechu i jakieś poczucie, że jest się
sprawiedliwszym od innych, którzy do sakramentów są dopuszczani.
Po trzecie: Niech też Pani nie tworzy sobie alternatyw swoich hipotetycznych nie-
zgodności z prawem Bożym, które nie wyłączałyby Pani od sakramentów. To rów-
nież nie ma sensu. Kiedyś siostra księdza, który porzucił swoje kapłaństwo i się
ożenił, tak mi powiada: „lepiej, że to zrobił, niż gdyby miał prowadzić życie za-
kłamane”. Wiara nie rozumie takich alternatyw. Wiara nam mówi, że każdy z nas
może i powinien żyć zgodnie z wolą Bożą, i nikt nie znajduje się pod przymusem
wyboru między jednym grzechem a drugim. Jeśli zaś zszedłem z drogi Bożych
przykazań, wiara głosi mi nadzieję Bożego miłosierdzia i powrotu na tę drogę, na-
wet jeśli sam nie bardzo potrafię ją odnaleźć. Krótko mówiąc, nie ma sensu zasta-
nawianie się nad tym, co by było, gdyby Pani parę razy na rok zdradzała swojego
ślubnego męża. To oczywiście byłoby okropne, Lepiej zastanawiać się nad tym, co
zrobić, żeby w swojej obecnej sytuacji w końcu pojednać się z Bogiem.
Spróbujmy zatem spojrzeć na Pani sytuację w duchu wiary. Pyta Pani, co takiego
daje ślub kościelny. Proszę Pani, małżeństwo jest to jeden z najważniejszych wy-
miarów życia ludzkiego, a przez sakrament cały ten wymiar zostaje otwarty na
obecność i łaskę Chrystusa, naszego Pana i Zbawiciela. Żywa wiara po prostu nie
wyobraża sobie, żeby coś tak istotnego jak własne małżeństwo i rodzinę budować
poza Chrystusem. To, że Pani – proszę się nie pogniewać, że mówię prosto z mostu
– sześć lat temu umiała to sobie wyobrazić, świadczy o jakiejś słabości w wierze i
oby Pani to, kiedyś przynajmniej, uznała i starała się za to Pana Jezusa przeprosić.
Powyższy punkt widzenia spotyka się często z następującym zarzutem: często mał-
żeństwa ze ślubem kościelnym żyją gorzej niż małżeństwa tylko cywilne! Oczywi-
ście, to prawda, ale jest to zarzut nie przeciwko wartości sakramentu, ale przeciw-
ko ludzkiemu grzechowi, który potrafi zmarnować nawet łaskę sakramentalną.
Czasem też ludzie, którzy zaczynali bez ślubu kościelnego i po paru latach decy-
dują się na ten sakrament, nie mogą zrozumieć, co było złego w ich związku. Tu
warto przypomnieć, że Kościół uznaje godność i pełnoprawność małżeństw ludzi
nie ochrzczonych, jeśli zostały zawarte zgodnie z obyczajem obowiązującym w
ich społeczności. Natomiast związkowi osób ochrzczonych i wierzących, który nie
jest związkiem sakramentalnym, wiara zarzuca to przede wszystkim, że oto chrze-
ścijanie zakładają rodzinę, a nie chcą, żeby w ich rodzinie zamieszkał Chrystus.
Choćby ten związek, biorąc po ludzku, był najpiękniejszy, to jednak wciąż jeszcze
jest zamknięty w wymiarach tego świata, Chrystus nie uczynił go jeszcze wartym
życia wiecznego.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Oczywiście, Pani sytuacja jest inna. Pani zapewne bardzo by chciała przystąpić
do ślubu kościelnego, ale jest to niemożliwe, gdyż Pani partner jest już związa-
ny węzłem sakramentalnym. Stanowisko Kościoła w tym względzie spotyka się z
licznymi krytykami. Czy można jednak czynić Kościołowi zarzut z tego, że wierzy
prawdziwie w Chrystusa Syna Bożego i że Pismo Święte czyta jako słowo Boże, a
więc jako normę postępowania dla wierzących w Chrystusa?
Przecież Pan Jezus uczył wyraźnie: „Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypad-
kiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, do-
puszcza się cudzołóstwa” (Mt 5,35). Zauważmy, że związek, który nie jest prawdzi-
wym małżeństwem, Pan Jezus nazywa tu bardzo ostro „nierządem”. Kiedyś równie
ostro powiedział Samarytance: „Ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem” (J
4,18). Z tą samą jasnością nauczał Apostoł Paweł: „Uchodzić będzie za cudzołoż-
ną, ta, która za życia swego męża przebywa z innym mężczyzną. Jeśli jednak umrze
jej mąż, wolna jest od tego prawa, tak iż nie jest cudzołożną przebywając z innym
mężczyzną” (Rz 7,3; por. 1 Kor 7,39). To samo oczywiście dotyczy męża. A gdzie
indziej powiada Apostoł Paweł: „Żona niech nie odchodzi od swego męża. Gdyby
zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem.
Mąż również niech nie oddala żony” (1 Kor 7,l0n).
Wiem, że Panią bolą te słowa, ale lepiej, żeby słowo Boże człowieka zraniło, niż
szukać mądrości życiowej wbrew Panu Jezusowi. Lepiej uznać, że moja sytuacja
życiowa jest niezgodna z wolą Bożą, niż wytłumaczyć sobie, że ja jestem w porząd-
ku, tylko zacofany Kościół nie idzie z duchem czasu. Owce Dobrego Pasterza wie-
dzą, czego On naucza, „ponieważ głos Jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą,
lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych” (J 10,4n).
Niech Pani sobie przypomni poruszającą scenę, zapisaną pod koniec szóstego roz-
działu Ewangelii według św. Jana. Oto Pan Jezus wygłosił jedną ze swoich twar-
dych nauk i nawet „wielu uczniów od Niego odeszło i odtąd już z Nim nie cho-
dziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: Czyż i wy chcecie odejść? Odpowiedział
Mu Szymon Piotr: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A
myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (J 6,66–69).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Przed Panią stanęła pokusa – jakżeż zrozumiała! – żeby odrzucić naukę Pana Jezu-
sa o małżeństwie. On oczywiście swojej nauki nie zmieni, pyta tylko Panią: „Tylu
już odeszło ode Mnie z powodu tej nauki, może i ty chcesz odejść?” Niech Mu
Pani odpowie, choćby przez łzy: „Panie, do kogóż ja pójdę? Ty masz słowa życia
wiecznego! A ja poznałam i uwierzyłam, że Ty jesteś Synem Bożym i moim Zba-
wicielem!”
Jak to praktycznie może się wyrazić? Najpierw niech Pani uzna, że w tym konflik-
cie między Panią a Panem Jezusem On ma rację, a nie Pani. I niech się Pani tym
bardziej stara być gorliwą w wierze i w czynieniu dobra, zwłaszcza że nie wol-
no jeszcze Pani przystępować do sakramentów. A może wręcz dane będzie Pani
ustrzec kogoś przed wejściem w tę sytuację, która przyczynia Pani tyle zgryzoty.
Czy są jakieś szanse po temu, żeby już teraz pojednać się z Bogiem i móc przy-
stępować do sakramentów? Najprościej by było, gdyby również Pani partner zo-
baczył Waszą sytuację w świetle wiary. Wówczas bowiem – przy obopólnym zro-
zumieniu, o co tu chodzi – podjęlibyście decyzję bądź rozstania, bądź, jeśli macie
już dzieci, wspólnego życia jak brat z siostrą. Jeśli tylko zrozumiecie religijny sens
takiej decyzji, Wasze pojednanie z Bogiem będzie ponadobfitą nagrodą za wszyst-
kie trudności, jakie przy tej okazji trzeba będzie pokonać.
Sprawa się komplikuje, kiedy tylko jedna ze stron skłonna jest do decyzji w duchu
wiary. Ogólnie nie da się tu chyba nic poradzić, trzeba by dopiero szczegółowo
wnikać w każdą taką sytuację odrębnie. Wierzę jednak głęboko że nawet wów-
czas istnieje możliwość szybkiego pojednania z Panem Bogiem, i to oczywiście
w taki sposób, żeby się to nie łączyło z krzywdą partnera, a tym bardziej dzieci.
Żeby wszakże w tak trudnej sytuacji znaleźć rozwiązanie, trzeba go pragnąć bar-
dzo mocno.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Poczucie wstydu
Dyskutowaliśmy w naszej młodzieżowej grupie na temat, co wspólnego ma wstyd z moralno-
ścią. Jedni twierdzili, że są to związki czysto przypadkowe: ktoś na przykład wstydzi się tego,
że pochodzi ze wsi albo że ma pryszcza na nosie, lub – za przeproszeniem – zaburczało mu
w brzuchu; a jeśli wstydzimy się zła, to też z tym nie jest tak prosto, bo czasem człowiek mało
się przejmuje wielkim świństwem, a rumieniec wstydu obleje go z powodu małego grzeszku.
Strona przeciwna zarzucała nam, że skupiamy się na przykładach z marginesu, bo w istocie
rzeczy poczucie wstydu chroni człowieka przed nagannym postępowaniem. Zaplątaliśmy się
w tej dyskusji i w końcu postanowiliśmy zwrócić się do Ojca z prośbą o zabranie głosu na ten
temat.
Cały ten bogaty rozgardiasz da się stosunkowo łatwo uporządkować, jeśli uświa-
domimy sobie fundamentalną celowość poczucia wstydu. Otóż wstydzimy się
wszystkiego, co obiektywnie lub w oczach drugiego, albo też tylko w moim wła-
snym mniemaniu – pomniejsza moją wartość i godność; wszystkiego, co czyni
mnie niegodnym szacunku lub śmiesznym. Właśnie dlatego wstydzimy się rów-
nież rzeczy moralnie neutralnych, na przykład gospodyni wstydzi się z powodu
przesolonej zupy, a chłopakowi wstyd, że jego dziewczynie brakuje dwóch przed-
nich zębów. Z tego samego powodu staram się ukryć braki mojej urody, niektóre
czynności fizjologiczne, brak towarzyskiej ogłady itp., wydobywam zaś na jaw te
swoje cechy i umiejętności, które – jak sądzę – przedstawią mnie w korzystnym
świetle albo przynajmniej pozwolą mi zginąć w tłumie i nie wyróżniać się nega-
tywnie.
Jednak rzeczy moralnie neutralnych prawie nie wstydzimy się wobec swoich naj-
bliższych. Wobec mojej matki, żony czy dziecka nie wstydzę się, że jestem rano nie
ogolony ani moich nóg cienkich jak patyki, ani łaty na mojej koszuli. Te okolicz-
ności nie poniżają mnie bowiem w oczach moich najbliższych; moja godność nie
ucierpi na tym, że dzieci zobaczą mnie w połatanej koszuli.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Na tym właśnie polega bezwstyd: że ktoś nie wstydzi się tego, czego wstydzić się
powinien. Bezwstyd zwykle bierze się stąd, że człowiek zatracił prawdziwe po-
czucie godności: nie umie już wstydzić się swoich grzechów ani wobec siebie, ani
wobec Pana Boga. Co najwyżej, wstydzi się jeszcze wobec innych ludzi – ale tyl-
ko tego, czego nie da się przed nimi ukryć, i tylko tego, co ludzie uważają za zło.
Dlaczego mam się wstydzić gangsterstwa w drodze do kariery, jeśli po osiągnięciu
sukcesu nie tylko nie grozi mi pogarda, ale przeciwnie, stanę się przedmiotem po-
dziwu, nadskakiwań i zazdrości? Co to za wstyd porzucić żonę i dzieci, jeśli to nie
podoba się tylko ludziom, na których opinii mi nie zależy?
Widzimy więc, że zdolność do wstydu, tak jak każdy inny dar Stwórcy, wymaga
pracy duchowej, aby nie uległa wynaturzeniu i przyniosła właściwe sobie owo-
ce. Ponieważ istota mojej godności leży we mnie a nie w oczach moich bliźnich,
pierwszą i podstawową formą bezwstydu powinien być wstyd wobec samego sie-
bie i wobec Pana Boga. Zaś głównym powodem wstydu powinno być to wszystko,
co może obrazić lub już obraża moją godność. Wstyd wobec bliźnich jest dopiero
następną, pomocniczą zaporą przed złem, jakie mógłbym popełnić.
A my często wstydzimy się wyłącznie przed ludźmi, i to jedynie przed tymi, któ-
rych znamy i na których nam zależy. Podam przykład. Jestem urzędnikiem i bar-
dzo niegrzecznie załatwiam swoich klientów albo niemiłosiernie rozpycham się
łokciami, żeby tylko dostać się do autobusu – i nagle spostrzegam, że patrzy na
mnie mój znajomy, który może nie wyobrażał mnie sobie w tak niechlubnej roli.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Robi mi się głupio i zaczynam wychodzić ze skóry, żeby jakoś zatrzeć złe wrażenie,
jakie zrobiłem. O czym świadczy ta sytuacja? Czyżby tylko ludzka opinia była kry-
terium moralności mojego postępowania?
Mój bezwstyd może się posunąć tak daleko, że nie krępuję się czynić zła nawet w
obecności najbliższej sobie osoby, zwłaszcza jeśli ona jest równie bezwstydna jak
ja. Św. Augustyn słusznie chyba mówił, że bezwstydne traktowanie żony jest więk-
szym jeszcze grzechem niż takie samo zachowanie się wobec prostytutki. To na-
prawdę dużo większa demoralizacja, niż niekiedy się nam wydaje – z własnej żony
czynić przedmiot użycia. Albo wspólnie z najbliższymi sobie ludźmi zastawiać si-
dła na bliźniego. Albo obmyślać kłamstwo wspólnie z przyjacielem. Jeśli nawet
obecność najbliższych nie onieśmiela mnie w czynieniu zła, jest to znak, że ostatni
już wał przeciwpowodziowy został w moim sumieniu uszkodzony.
Jeśli człowiek sam nie wstydzi się swojego zła, ale wstydzi się go wobec ludzi, po-
pada zwykle w pruderię i przedmiotem jego głównej troski stają się pozory. Sam
wstyd wobec ludzi – to zazwyczaj motyw zbyt słaby, żeby zmieniać istotnie swoją
moralną postawę. Wobec tego człowiek pozostaje wewnątrz bezwstydnikiem, a na
zewnątrz – czasem nawet we własnym mniemaniu – stara się uchodzić za kogoś
przyzwoitego. Na przykład nieuczciwy rzemieślnik udaje życzliwość wobec klien-
tów, a w rzeczywistości niemiłosiernie ich obdziera. Chłopak szepce dziewczynie
piękne słówka o miłości, a bardziej chodzi mu o to, żeby zaspokoić swoją „potrze-
bę seksualną”. Zadawaną zaś komuś krzywdę często tłumaczymy, że „to dla jego
dobra”. Kiedy indziej gorszymy się cudzą niemoralnością, a jednocześnie sami nie
jesteśmy lepsi, tyle tylko, że lepiej potrafimy się ukryć ze swoimi grzechami. De-
nerwuje nas cudze brakoróbstwo, zwłaszcza jeśli padamy jego ofiarą, ale to nie
przeszkadza nam swoich własnych obowiązków wypełniać byle jak. Otóż każdy
bezwstyd wymaga takiego otrzeźwienia, przejrzenia, nawrócenia, o jakim wspo-
mina Apostoł Paweł: „Jaki pożytek mieliście z tych czynów, których się teraz wsty-
dzicie? Przecież końcem ich jest śmierć” (Rz 6,21).
Istnieje również wstyd fałszywy. Św. Paweł wdzięczny był Onezyforowi, że „się
kajdanów jego nie wstydził” (por. 2 Tm 1,16). Przed wstydem zaliczenia do prze-
stępców z powodu wierności dobru przestrzegał Apostoł Piotr: „Nikt z was niech
nie cierpi jako morderca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako nieuczciwy za-
rządca. Jeśli jednak cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech Boga
wychwala w tym imieniu” (1 P 4,15n). Tak samo rodzice nie powinni się wstydzić
swojego upośledzonego dziecka, bo tylko wtedy ich poświęcenie, pełne szacunku
dla człowieczej godności dziecka, stanie się ważną lekcją człowieczeństwa dla wie-
lu postronnych świadków ich nieszczęścia. Również w wielodzietności doprawdy
nie ma nic wstydliwego. Na szczęście mijają zresztą już złe czasy, kiedy opinia spo-
łeczna piętnowała wielodzietność niemal jak przestępstwo, a rodzice, obarczeni
gromadką dzieci, musieli znosić ironiczne uśmieszki i niewybredne epitety.
Różne bywają ludzkie przyjemności. Jednemu jest przyjemnie, kiedy dobrze o nim
mówią, drugi znajduje przyjemność w tym, że ludzie się go boją. Jeden z lubością
przegląda pęczniejącą książeczkę PKO, inny znów ma przyjemność w wydawaniu.
Ktoś cały urlop najchętniej spędziłby na leżaku, a jego kolega bierze taternicki
ekwipunek i drapie się tam, gdzie go nie swędzi. Jeden wysoko sobie ceni przyjem-
ności łoża albo stołu, drugiego upajają raczej codzienne zwycięstwa nad niższymi
pragnieniami.
Użyliśmy przed chwilą takich sformułowań, jak „zatrute dobro”, „niezdrowa, brud-
na przyjemność”. Ktoś mógłby zarzucić, że określeniom tym brak rzeczowości, że
wyrażają one jedynie subiektywne, emocjonalne nastawienie tego, kto takich ter-
minów używa. Żeby nie narażać się na ten zarzut, spróbujmy konkretnie określić,
kiedy dobro jest „zatrute”, kiedy przyjemność jest „niezdrowa” i „brudna”.
Jeśli powiemy, że człowiek ma zmysły, tak samo jak zwierzęta, jest to tylko część
prawdy. Bo chociaż pod względem materialnym zwierzęta mogą cieszyć się na-
wet doskonalszymi zmysłami niż człowiek, to przecież tylko zmysły człowieka są
otwarte na wymiar duchowy. Jastrząb ma oczy dużo bystrzejsze niż człowiek, ale
jeden tylko człowiek może swoimi oczyma zobaczyć kogoś potrzebującego po-
mocy, rozpoznać błogosławioną moc dobra i ciemną potęgę zła, dostrzegać Bożą
obecność.
Jeśli jednak tak się rzeczy mają – to znaczy jeśli przyjemność brudna zwykle koń-
czy się niesmakiem, a prawdziwego smaku życia nie da się zakosztować w mo-
ralnym nieporządku – to dlaczego tak nas ciągnie do różnego rodzaju brudnych
przyjemności? Na to można odpowiedzieć paru innymi pytaniami: Dlaczego fa-
scynuje nas raczej potęga pieniądza lub przemocy, aniżeli ta potęga, która zwycię-
ża nawet śmierć, a której na imię miłość? Dlaczego wolność kojarzy nam się raczej
z prawem do czynienia zła aniżeli z wyzwalaniem w sobie nie rozbudzonych jesz-
cze zdolności do dobrego? Dlaczego nasza człowiecza godność tak często mniej
dla nas znaczy aniżeli ludzka opinia, kariera, wygoda? Po prostu tak już z nami
jest, że od mądrości nam się nie przelewa, i to jest chyba główną przyczyną, że tak
łatwo ulegamy kłamstwom szatana.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Postawmy jeszcze jedno pytanie: Czy wolno nam szukać takich przyjemności, któ-
re płyną z prawdziwego dobra? Na pewno wolno nam się nimi cieszyć i dziękować
za nie Stwórcy. Czy jednak wolno ich szukać? W każdym razie uważajmy, żeby nie
postawić sprawy na głowie. Nie dlatego przyjaciel jest mi bliski, że przebywanie
z nim sprawia mi przyjemność, ale dlatego jest mi z nim przyjemnie, że jest mi
on tak bliski. Nie po to też studiuję, aby otrzymać dyplom: dyplom będzie jedy-
nie urzędowym potwierdzeniem, że czasu na studiach nie marnowałem. Podobnie
rzecz się ma z dobrem i wynikającą z niego przyjemnością. Powinniśmy szukać
przede wszystkim dobra, przyjemność pojawi się niejako automatycznie.
Bywa jednak, że człowiek czyni dobro, gdyż pociąga go jego smak. Nie ma w tej
postawie nic złego, choć jest to jeszcze podejście niedojrzałe. Zapewne przyjdą
jeszcze w życiu tego człowieka chwile błogosławionej ciemności, kiedy dobro nie
będzie go pociągało. Jeśli pozostanie wówczas wierny dobru, dozna oczyszczenia,
a jego dobra postawa zostanie utrwalona. Bo dobro jest dobrem niezależnie od
tego, czy dane jest nam zaznawać jego smaku. Podobnie jak zło jest złem niezależ-
nie od tego, czy towarzyszy mu jakaś brudna przyjemność.
Zwróćmy jeszcze uwagę na to, że trudność jest czymś względnym. Dziecko całe się
zasapie przy stawianiu niezgrabnych literek, dla pisarza rzeczą trudną będzie do-
piero napisanie dobrej powieści. Człowiekowi choremu trudno wejść na pierwsze
piętro, dla wybitnego alpinisty zdobycie Mont Everestu leży jeszcze w granicach
możliwości. Natomiast to co przekracza możliwości, nie jest rzeczą trudną, ale nie-
możliwą: w ten sposób na przykład zdobycie Mont Everestu dla większości ludzi
przekracza granice możliwości. Jak wynika chociażby z powyższych przykładów,
trudność nie zawiera w sobie koniecznie relacji do dobra. Co więcej, czynienie zła
też bywa często trudne, bo też może ocierać się o granice ludzkich możliwości.
Zapewne niełatwo być na przykład gangsterem: nie jeden raz trzeba się dobrze
napocić, nie dospać, najeść się strachu, ryzykować.
ludzkie możliwości czynienia zarówno dobra, jak i zła mają swoje granice i właśnie
trudności wykreślają granice naszego usytuowania w rzeczywistości. Z naczelnej
zasady moralnej wynika więc, że powinniśmy rozszerzać swoje możliwości czy-
nienia dobra, zmniejszać zaś samą możliwość czynienia zła. Innymi słowy, trud-
ności, które przeszkadzają nam czynić dobro, powinniśmy pokonywać, natomiast
należy zachować i powiększać trudności, przeszkadzające nam czynić zło. Z zanie-
chaniem zła nie wolno nam zresztą czekać do momentu, kiedy ono zaczyna być
trudne. Ze złem należy walczyć w ogóle, również wówczas, kiedy nasza zatruta
grzechem natura wyciąga ku niemu swoje obie ręce. W ten sposób granice naszych
złych możliwości będą się kurczyć i zło, którego pierwotnie nasza stara natura po-
żądała, będzie stopniowo usuwało się poza granice naszych możliwości.
Może się zdarzyć jeszcze gorzej: Trudność w czynieniu dobra jest nie tyle skutkiem
grzechów popełnianych dawniej, ale wynika z grzeszności mojego obecnego na-
stawienia. Na przykład sędzia z Ewangelii nie miał ochoty zająć się sprawiedliwie
sprawą ubogiej wdowy; kiedy ta jednak mu się naprzykrzała, ustąpił i – choć z
ociąganiem – wziął ją w obronę. Przecież nieporównanie większą wartość moralną
miałaby inna jego postawa: gdyby swój obowiązek obrony pokrzywdzonej spełnił
spontanicznie i bez pokonywania swojego lenistwa.
Powtórzmy jeszcze raz: Wielkość dobra, a nie trud włożony w pokonywanie prze-
szkód, jest miarą wartości moralnej naszych czynów. Żeby zobrazować tę zasadę,
uciekano się niekiedy do środków paradoksalnych. Przeczytałem kiedyś w jakiejś
pobożnej książce, że ugotowanie jednego obiadu przez Matkę Bożą miało w obli-
czu Boga większą wartość niż męczeństwo św. Wawrzyńca. Jak wiadomo, trudno
sobie wyobrazić bardziej okropną śmierć niż tę, którą zadano św. Wawrzyńcowi:
palono go na wolnym ogniu, on zaś nie tylko wytrwał w wierze, ale stać go było
jeszcze na żarty. Przyznaję słuszność przytoczonemu z pobożnej książki zdaniu:
bo niewyobrażalnie wielka była miłość męczennika Wawrzyńca i ona uzdolniła go
do straszliwego trudu męczeństwa, ale bez porównania większa była miłość, któ-
ra przenikała Matkę Zbawiciela. A wielka miłość nie tylko uzdalnia człowieka do
rzeczy przekraczających jego siły, ale jest ważniejsza niż wszelkie wielkie dzieła.
Sądzę, że w powyższej perspektywie traci swoje ostrze zadane przez Panią pyta-
nie, dlaczego jedni ludzie zdają się mieć trudniejsze życie niż inni. Zapewne też
zgodzi się Pani ze mną, że „ciężka szkoła życiowa” bywa wprawdzie losem niektó-
rych ludzi, ale nie jest bynajmniej warunkiem dobrego przejścia przez życie. Co
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
więcej, często sami sobie i sobie wzajemnie powiększamy trud życia i wówczas
właśnie moc Boża uzdalnia nas do tego, żeby w owej „ciężkiej szkole życiowej”, w
której tyle ciężaru z ludzkiej winy, człowiek się nie załamał, ale czegoś się w niej
nauczył.
W momentach, kiedy trudno nam rozsądzić, czy dane postępowanie jest słuszne,
najlepiej spojrzeć na swoje wątpliwości w świetle Ewangelii. Otóż odpowiedzi na
Pańskie pytania Ewangelia każe szukać w przestrzeni wyznaczonej nakazem miło-
ści wszystkich, złoczyńców nie wyłączając. Pan Jezus uczył jednak miłości praw-
dziwej, a ta ma niewiele wspólnego z kultem bezkonfliktowości, z dążeniem za
wszelką cenę do spokojnych stosunków z innymi, nawet za cenę zgody na krzywdę
słabych i bezbronnych.
Przypomnijmy sobie, jak Pan Jezus odnosił się do złoczyńców. Przede wszystkim
nikomu nie okazywał pogardy. Pogarda polega na wykluczeniu (subiektywnym
oczywiście) kogoś z rodziny ludzkiej, dlatego jest nie do pogodzenia z miłością.
Miłość bowiem to uznanie, że ktoś jest wart tego, żeby go chcieć dla niego samego
– uznanie czynne, wyrażające się przekraczaniem własnego egoizmu, czyli życzli-
wością. Dlatego przedmiotem miłości może być tylko osoba, ktoś transcendentny
wobec wszelkich uwarunkowań, korzyści, ról społecznych, całej doczesności.
Otóż miłość wobec złoczyńców Pan Jezus okazywał różnie, zawsze jednak w taki
sposób, żeby im pomóc do odnalezienia samych siebie, do odzyskania utraco-
nej przez grzech ludzkiej godności. Złoczyńcom skruszonym okazywał szacunek
i dodawał otuchy: „I Ja ciebie nie potępiam; idź i więcej nie grzesz!” Judasza w
ostatniej jeszcze chwili chciał doprowadzić do opamiętania. Za własnych morder-
ców, nie zdających sobie sprawy i potworności dokonywanej zbrodni, Pan Jezus
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
się modlił: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią!” Ludziom o sumieniach
uśpionych i zatwardziałych chciał pomóc przez ostre słowo nagany: „Plemię jasz-
czurcze!”, „Groby pobielane!” Raz nawet sięgnął po bicz, a bankierom powywracał
stoły. Najmocniejszy chyba środek zastosował wobec Heroda: milczał, a milczenie
Jego było tak wymowne, że dopiero urządzenie wrzaskliwego seansu pogardy po-
zwoliło Herodowi zagłuszyć budzące się sumienie.
Prawdziwa miłość nie cofa się przed zadaniem przykrości, ale po ten środek się-
ga z ociąganiem i stosuje go z ostrożnością, zawsze gotowa zrezygnować z niego,
gdyby miał spowodować więcej szkody niż pożytku. Miłość zadaje bowiem ból w
dokładnie odwrotnym celu, niż to czyni pogarda: nie chce wyłączyć złoczyńcy ze
wspólnoty osób zasługujących na szacunek, ale chce go właśnie do tej wspólnoty
przywrócić.
Więcej jeszcze, miłość chciałaby działać z pozycji jakiegoś jakby utożsamienia się
ze złoczyńcą. Św. Tomasz, w tekście poświęconym braterskiemu upomnieniu, wni-
kliwie zauważa, że „skoro człowiek powinien kochać bliźniego jak siebie samego,
to tak powinien poprawiać cudze grzechy i na nie się gniewać, jakby to były jego
własne. Jeżeli natomiast upomina z pychą, nie uznając swoich grzechów wówczas
sprowadza na siebie potępienie: Dlaczego widzisz źdźbło w oku brata swego, a bel-
ki we własnym oku nie widzisz?”
Ponadto w każdym złu, czynionym przez człowieka, nawet w zbrodni, jest jakaś
wina innych, również całego społeczeństwa. Rzecz jasna, nie wolno nam z tego po-
wodu pochopnie usprawiedliwiać złoczyńcy, bo to przecież właśnie on dopuścił się
danego złego czynu. Jednak nie próbujmy też przez potępienie złoczyńcy samemu
rozgrzeszać się od winy za zło dokonujące się w naszych społecznościach. Czymś
daleko lepszym niż usprawiedliwienie lub potępienie złoczyńcy będzie praca nad
tym, aby mógł on powrócić do prawdziwego człowieczeństwa.
Pyta Pan, czy wolno podlecowi nie podać ręki. To bardzo ciężka kara. Toteż trzeba
się dziesięć razy namyślić, zanim się ją zastosuje. Trzeba mieć całkowitą pewność,
że postępowanie bliźniego, które chcę w ten sposób ukarać, jest rzeczywiście łaj-
dackie – i że nie chodzi mi o osobiste odegranie się ani o ciemną chętkę poniżenia
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
bliźniego. Nawet jeśli ktoś zdecydował się już zastosować tę karę, to jeszcze niech
wzbudzi w sobie wątpliwości, czy wyczerpał już wszystkie dostępne środki i czy
nie pojawiły się jakieś okoliczności, które kazałyby się powstrzymać z urzeczywist-
nieniem tej decyzji.
Bardzo tego pilnujmy, aby nasze reakcje na zło płynęły z dobrych źródeł, a nie z
jakichś ciemnych namiętności. Ale czymś nie mniej ważnym jest rachowanie się
z sobą w sumieniu, czy ja przypadkiem nie grzeszę brakiem reakcji na zło. Nie na
każde zło muszę reagować. Obowiązek reagowania rośnie w miarę tego, im bli-
żej mnie dane zło się dzieje oraz im bardziej dotyka ono słabych i bezbronnych.
„Święty spokój”, w imię którego często pozwalamy panoszyć się złu i krzywdzić
niewinnych, wcale nie jest święty. Święty byłby wówczas, gdyby krzywda dotyczyła
nas samych, zaś innym wyjściem było większe jeszcze zło.
A może obciąża nas grzech cięższy jeszcze niż szukanie „spokoju za wszelką cenę”?
Może, spodziewając się marnych korzyści, pochwalamy zło i schlebiamy złoczyń-
com? Przecież takie grzechy zdarzają się ludziom, a my też jesteśmy ludźmi i nie
ma powodu z góry zakładać, że do takiego zła jesteśmy niezdolni. A to naprawdę
wielkie zło: Grzesznik się pyszni swoimi niegodziwościami, a ty go jeszcze – w taki
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Tolerancja a miłość
Sąsiedzi nasi mają cztery światy z córką, która się narkotyzuje. Denerwują ją wszelkie próby
przyjścia z pomocą. „Dlaczego nie pozwalacie mi być szczęśliwą w taki sposób, w jaki sama
chcę? – argumentuje. – Jeśli szybko umrę, to moja sprawa. Dlaczego koniecznie muszę szu-
kać szczęścia w taki sposób, żeby to było zgodne z waszymi wyobrażeniami? Pozwólcie mi iść
własną drogą przez życie!”
Proszę Pana, dziewczynie do głowy nie przyszłyby takie argumenty, gdyby nie było
społecznej gleby do ich powstania. Przecież w naszym społeczeństwie przez tole-
rancję bardzo często rozumie się obojętność na drugiego człowieka i na to, co on
robi. Rodzicom, którzy zamartwiają się swoją córką, dlatego że wchodzi w cudze
małżeństwo, ludzie mówią: „O co chodzi? Dlaczego jesteście tacy nietolerancyjni?
Jest dorosła, on jest dorosły, przecież w gruncie rzeczy to nie wasza sprawa”. Na
pytanie, czy wolno zabijać nie narodzonych, wielu ma prostą i ugruntowaną od-
powiedź: „To prywatna sprawa kobiety”. Obyczaj społeczny nakazuje robić dobrą
minę, kiedy najbliższy nawet mi człowiek odchodzi od wiary, marnuje swoje talen-
ty, nie wywiązuje się ze swoich fundamentalnych człowieczych obowiązków.
Otóż tolerancja jest czymś zupełnie innym niż obojętność. Jeśli nie reaguję na ja-
kieś zło, dlatego że mnie ono nie dotyczy, a zło zagrażające drugiemu mało mnie
wzrusza, bo nade wszystko cenię sobie spokój, nie jestem przez to człowiekiem to-
lerancyjnym. Tolerancja jest to niechęć do stosowania przymusu, a ponadto praw-
dziwa tolerancja przeniknięta jest miłością.
Kiedyś przyszli do mnie młodzi, zamierzający się pobrać. Ojciec – już nawet nie
pamiętam: jego czy jej – był bardzo przeciwny ślubowi kościelnemu. „Niestety, jest
taki nietolerancyjny” – skarżyli się. Ja im na to: „Być może go krzywdzicie. Jemu
zapewne chodzi o dobro swojego dziecka. Jako człowiek niewierzący rozumie je
po swojemu i stosownie do tego stara się wpłynąć na swoje dziecko”. Nietoleran-
cja ma miejsce dopiero wówczas, kiedy – choćby nawet z myślą o dobru drugiego
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
człowieka – stosuje się wobec niego środki sprzeczne z miłością. Nie wykluczam,
rzecz jasna, tego, że było inaczej: zachowanie owego ojca mogło wynikać z moty-
wów mało chwalebnych, na przykład mógł on sądzić, że ślub, który syn czy córka
weźmie w kościele, zaszkodzi jakimś jego prywatnym układom.
Może być jeszcze tak: Ktoś mi bliski wchodzi w jakieś zło, ja ze wszystkich sił
pragnę temu przeszkodzić, niestety bezskutecznie; stosuję jednak fatalną meto-
dę, działam w sprawie słusznej, ale w sposób niesłuszny. Jeśli na przykład rodzice
usiłują wyperswadować swojemu dziecku małżeństwo z osobą rozwiedzioną, ale
przede wszystkim chodzi im o to, że „co na to ludzie powiedzą” – niech się nie dzi-
wią, kiedy im dziecko odpowie, że ma w nosie ludzkie gadanie.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Przejdźmy teraz do Pańskiego listu. Wiem, że nie spodziewa się Pan ode mnie
recepty na cud. Żeby odpowiedzieć na argumenty owej nieszczęsnej dziewczyny
– przynajmniej dla samego siebie – warto sobie uświadomić, że nie wszystko w
naszym życiu podlega naszym decyzjom, nawet jeśli człowiek odważy się decydo-
wać o tym, do czego nie jest uprawniony. I tak nie do nas należy rozstrzyganie: żyć
czy nie żyć, choć odebranie sobie życia leży w granicach naszych fizycznych moż-
liwości. Kiedy ludziom poczyna się dziecko, nie ma alternatywy: przyjąć je czy nie
przyjąć, kochać czy nie kochać, choć ludzie potrafią niestety dziecka nie przyjąć,
a przyjętego nie kochać. Nie do nas należy decyzja: żyć sensownie czy bezsensow-
nie. To, że możemy ułożyć sobie życie bezsensownie, jest konsekwencją naszego
powołania do wolności, ale to, że wolno nam żyć tylko sensownie, świadczy o tym,
że nie do człowieka należy ustalenie ostatecznej wartości i praw swojego życia.
Tak samo nie pozostawiono naszej decyzji, czy między rodzicami a dziećmi ma
być miłość czy nie. Niezależnie od tego, czy to się nam podoba czy nie, miłość mię-
dzy rodzicami a dziećmi jest czymś naturalnym i moralną powinnością, natomiast
jej brak – choćby tylko z jednej strony – jest czymś nienaturalnym i nagannym.
Powiedziałem, że nie ma nic nienormalnego ani nagannego w tym, że rodziców
interesują wybory życiowe ich dzieci. Przeciwnie, moralnie naganną byłaby obo-
jętność.
Bezgraniczna tolerancja możliwa jest tylko podczas zabawy: każdy niech się bawi,
jak mu się podoba. Ponieważ jednak życie nie jest zabawą, a drogi każdego czło-
wieka różnorako przecinają się z drogami innych, zasada tolerancji nie może nisz-
czyć dwóch niezbędnych ludziom przestrzeni: przestrzeni prawa oraz przestrzeni
miłości. Prawo nie toleruje jawnej krzywdy, jaką jeden człowiek zadaje drugiemu.
Miłość stara się bronić nawet przed tą krzywdą, którą człowiek zadaje samemu
sobie.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Ale uwaga: Nie znaczy to, że miłość uprawnia do wtrącania się w sprawy dru-
giego. Przecież nawet małemu dziecku staramy się pomagać w taki sposób, żeby
uszanować jego osobową autonomię. Rzadko się zdarza, że ktoś odtrąca miłość w
ogóle. Adresat naszej miłości odrzuca ją przeważnie dlatego, że ma zastrzeżenia
do jej formy, nie wierzy w jej autentyczność, czuje się zagrożony itp. Stąd miłość
musi być ogromnie czujna na osobę tego, któremu chce pomóc. Starannie obmyśla
środki, czeka na odpowiedni moment, robi wszystko, żeby, przychodząc z pomo-
cą, nie urazić i nie poniżyć.
Otóż stary poganin, który ciągle jeszcze w każdym z nas siedzi, gotów zareago-
wać na te słowa następującą wątpliwością: Dlaczego Pan Jezus, domagając się na-
szej miłości, jest taki zaborczy? Rzecz jasna, nowy człowiek – w jakiego, ufajmy,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że ona wybrała Boga przeciwko własne-
mu dziecku. Ona swoją niezłomnością okazuje miłość zarówno Bogu, jak skaza-
nemu na śmierć synowi. To tylko z naszej subiektywnej perspektywy może się wy-
dać, jakoby życie stawiało nas niekiedy wobec wyboru: albo Bóg, albo ukochany
człowiek. W rzeczywistości albo wybieramy i Boga, i człowieka, albo odrzucamy
i Boga, i człowieka. Matka, która dla ratowania zagrożonego dziecka namawia je
do czynów niegodnych, depcze w ten sposób nie tylko miłość Boga, ale również
miłość do dziecka.
Zdarzają się sytuacje jeszcze bardziej dramatyczne niż ta, w której znalazła się
Matka Machabejska. Machabejka miała to szczęście, że i ona sama, i wszystkie jej
dzieci były zwrócone ku Bogu. Co jednak począć, kiedy wybór Boga jest odbiera-
ny przez najbliższą mi osobę jako wyrządzana jej krzywda? Tak było z Perpetuą,
młodą chrześcijanką kartagińską z początku III wieku, która z łatwością mogła
uwolnić się od śmierci i odzyskać wolność. Wystarczyło skłamać, że nie wierzy
w Chrystusa, i rzucić parę ziarenek kadzidła w ofierze bogom pogańskim. Ojciec
jej zupełnie nie mógł pojąć, jak można nie skorzystać z tak prostego rozwiązania,
zwłaszcza że Perpetua jest matką niemowlęcia, które w razie jej śmierci zostanie
sierotą.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Posłuchajmy, jak ona sama przedstawia swoją sytuację. Jest to jeden z nielicznych
przypadków, kiedy męczennik sam opisał swoje więzienne udręki: „Wkrótce po-
tem rozeszła się wieść, że będą nas przesłuchiwać. Przybył też z miasta mój ojciec,
trawiony niepokojem, i starał się ponownie skłonić mnie do zmiany postanowie-
nia, mówiąc: «Ulitujże się nade mną starym, córko, ulituj się nad twym ojcem, je-
śli jestem godzien, byś mię ojcem nazywała. Wychowałem cię tymi oto rękami na
dojrzałą niewiastę, miłowałem cię więcej niźli twoich braci, nie wydaj mię ludziom
na hańbę. Miej wzgląd na rodzeństwo, na matkę, na ciotkę, na dziecko twoje, które
nie będzie mogło żyć bez ciebie. Poniechaj swego zamiaru, nie gub nas wszystkich.
Zrozum, że jeśli zostaniesz stracona, nikt nie będzie chciał z nami rozmawiać».
Tak mówił mój ojciec, całując mię po rękach, rzucając mi się do nóg, nazywając
mię z płaczem już nie córką, lecz panią.”(1) Perpetua nie posłuchała ojca i wytrwa-
ła w wierze aż do końca. Zaś pozostawiony przez nią tekst nie budzi wątpliwości co
do tego, że była to osoba ze wszech miar zrównoważona i bez cienia fanatyzmu.
Teraz zastanówmy się nad wezwaniem Pana Jezusa, żeby mieć w nienawiści swo-
ich najbliższych „i jeszcze życie swoje”. Zwykle mówi się, że jest to typowa reto-
ryka semicka, skłonna do przesady. Nie spieszmy się z takim wyjaśnieniem, bo to
może nas zamknąć na część prawdy, zawartej w tym nakazie. Nienawiść jest czymś
więcej niż brakiem miłości, jest jej przeciwieństwem. Jeżeli sam Pan Jezus każe
nam nienawidzić, to z całą pewnością nie chodzi Mu o to, abyśmy przeciwstawiali
się prawdziwej miłości do kogokolwiek, tym bardziej do najbliższych. W końcu
On uczy nas nawet miłości do nieprzyjaciół. W nakazie nienawiści najbliższych,
a nawet samego siebie, dostrzegam wezwanie do pozytywnego odrzucenia wszel-
kiej fałszywej miłości, którą żywimy. Nakaz ten to zatem coś więcej niż retoryczna
przesada i jest on nie tylko wezwaniem do miłowania Boga na pierwszym miejscu.
W pewnym sensie chodzi tu o coś więcej nawet niż o umieszczanie wszelkiej na-
szej miłości wewnątrz miłości Boga.
wszystko, co czyni ten, którego kocham. Fałsz mojej miłości zwiększa się jeszcze,
kiedy spełniam jakieś jego złe oczekiwania. Albo sam ofiaruję się z jakąś złą po-
mocą.
Niekiedy rodzice udzielają swoim małym dzieciom takich pouczeń, że włosy stają
na głowie. Czasem kobieta ofiarnie i bez żadnej wewnętrznej ochoty dopuszcza
się cudzołóstwa, „bo on taki biedny i żal mi się go zrobiło”. Wiele nie narodzonych
dzieci zginęło wskutek przeklętej życzliwości najbliższych i znajomych, którzy so-
lidarnie starali się uwolnić kobietę „od tego kłopotu”.
Trudno zobaczyć swoje zło, łatwiej dostrzec je w innych, zwłaszcza w tych, któ-
rych życie postawiło w sytuacjach bardziej wyostrzonych. Wyobraźmy więc sobie,
ile matek i żon hitlerowców słuchało z bezkrytycznym uwielbieniem opowiadań
synów i mężów o swoich dokonaniach – i jak potwornie przyczyniało się to do
zbrodni następnych. Spróbujmy też zrozumieć, że nieuzasadnione rozgrzeszanie
swoich najbliższych z ich ciężkich przewinień obraża ich godność osobistą. Oni
przecież nie są zwierzętami, ale ludźmi, a więc zdolni są do odpowiedzialności
za swoje czyny. Zdolni są zarówno do skruchy, jak do poprawy, jeśli te czyny były
złe.
Cóż zatem dziwnego, że takiej miłości każe Pan Jezus pozytywnie się przeciwsta-
wiać? Trzeba przecież zrobić miejsce dla miłości prawdziwej.
Niech się Pani spróbuje wczuć w świadomość winy, jaką nosił w sobie Apostoł Pa-
weł. Przecież on prześladował ludzi za wyznawanie Chrystusa! Szczepanowi ani
innym zabitym życia już nie zwróci; nie zdoła sprawić, aby wykonali oni to do-
bro, które czyniliby na tej ziemi, gdyby nie zostali zamordowani. Ktoś mógłby na
to powiedzieć, że wartość śmierci męczeńskiej przewyższa wszelkie dobra, jakie
męczennik mógłby jeszcze wypełnić. Ale żadna to dla Pawła pociecha: z tej per-
spektywy wolno patrzeć męczennikowi, nie prześladowcy. Zresztą kto wie: może
pod wpływem Szawłowych prześladowań jacyś chrześcijanie odpadli od wiary
bezpowrotnie? Może jego nawrócenie przyjęli oni jako nowy wybryk jego prze-
wrotności, który ich ostatecznie odsunął od Chrystusa i Kościoła? Przecież jeśli
tak było – Paweł nie mógł nie poczuwać się do odpowiedzialności za tych ludzi!
A jednak nie przeżywał on piekła z powodu poczucia winy. Owszem, swojej winy
był bardzo świadom: „Jestem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien
zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży” (1 Kor 15,9). Jednak od
razu dodaje: „Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego
nie okazała się daremna”. Paweł nie trapi się więc swoją przeszłością: stara się dzień
dzisiejszy napełnić gorliwością, jakiej Chrystus oczekuje od swojego ucznia. Prze-
szłość – łącznie z tym, czego po ludzku naprawić się nie da – powierza Bożemu
miłosierdziu. Zauważmy zarazem, że nie próbuje Apostoł pomniejszać zła swoich
dawnych grzechów; nie usprawiedliwia się tym, że był wówczas przekonany, iż
prześladując chrześcijan, Bogu wyświadcza przysługę. Zło było złem, nawet jeśli
on wówczas tego nie rozumiał. Ale też św. Paweł nie ma wątpliwości co do tego, że
po przyjęciu takiej perspektywy wolno mu liczyć na Boże miłosierdzie.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Jeśli Pawła trapi jego grzeszność, to nie ze względu na dzień wczorajszy, ale dlatego,
że dzisiaj utrudnia mu ona wierność Bożemu Prawu. „Albowiem mój wewnętrz-
ny człowiek ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich
spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija
mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczę-
sny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z tego ciała, które popycha ku śmierci?” (Rz
7,22–24)
To ogromnie ważne: Nie wolno bezpłodnie gryźć się wspomnieniem swoich grze-
chów, nawet jeśli ich skutki – wobec których dziś jesteśmy bezradni i bezsilni –
ciągle dają o sobie znać i niepokoją nasze sumienie. To, co było dawniej, należy
ufnie oddać Bożemu miłosierdziu. (Oczywiście, nie zwalnia to nas od nieustannej
gotowości do naprawy tego, co się jeszcze da naprawić). Obecnie czymś naprawdę
ważnym jest to, żeby nie zmarnować naszego dnia dzisiejszego i wykonywać do-
bro, którego dzisiaj Bóg od nas oczekuje. Bo niestety często się to zdarza, że ludzie
tak bardzo się przejmują swoimi grzechami dawnymi, że nie myślą już o czynieniu
dobra dzisiaj.
Nie jest zresztą wykluczone, że ocenia Pani siebie jako matkę zbyt surowo. Żad-
na to jednak pociecha dla Pani, że być może kto inny więcej zawinił wobec Pani
dzieci. Matkę boli przecież przede wszystkim to, że jej dzieci chodzą niedobrymi
drogami. Choćby okazało się, że ona sama nie ponosi za to najmniejszej winy, jej
cierpienie nadal będzie wielkie. Przecież to jej dzieci postępują niegodziwie!
Tak czy inaczej, nie tylko swoją przeszłość niech Pani powierza miłosiernemu
Bogu. Jeszcze więcej niech się Pani modli za swoje dzieci. Modlitwy matki, któ-
ra błaga o nawrócenie swoich dzieci, Bóg wysłuchuje zawsze – jeśli tylko jest to
modlitwa wytrwała i szczera. „Niemożliwe, żeby syn tylu łez miał zginąć” – po-
wiedział matce św. Augustyna pewien biskup, a było to w momencie, kiedy Augu-
styn znajdował się w stanie zupełnej nieprzytomności ducha, tak że nie było nawet
warto rozmawiać z nim wówczas na temat wiary. Niech Pani sięgnie do zakończe-
nia trzeciej księgi Wyznań, gdzie sytuacja ta została opisana.
Twojej prawdy i Twoich przykazań. Sama z siebie nie umiem przekonać mych
dzieci o słuszności Twoich dróg, może nawet jestem dla nich przeszkodą w rozpo-
znaniu Ciebie. Ale Ty, Panie, jesteś wszechmocny i miłosierny. Ty możesz przecież
sprawić, żebym się stała bliższą Tobie i w ten sposób przyczyniła się do przybliże-
nia moich dzieci do Ciebie”.
Natomiast obawy, że może jest Pani złym drzewem, które wydało złe owoce, są po
prostu fałszywe i należy je czym prędzej porzucić. Pan Jezus użył tego obrazu w
ostrzeżeniu przed fałszywymi prorokami (Mt 7,15–20). Zatem dobrymi lub złymi
owocami człowieka są nie tyle jego dzieci (co by wówczas było z ich ludzką godno-
ścią i osobistą odpowiedzialnością za swoje życie?), co jego czyny. Co to znaczy, że
fałszywego proroka poznać po jego owocach? Choćby wzywał on do duchowego
odrodzenia, a słowo „miłość” nie schodziło z jego ust, jest on prorokiem fałszy-
wym, jeśli owocem jego działalności są rozłamy kłótnie, niesprawiedliwe pomó-
wienia.
Co prawda, metaforę o złym drzewie, rodzącym złe owoce, można odnieść w ja-
kimś sensie do rodziców i dzieci. Bo chociaż duchowe i moralne postawy ostatecz-
nie kształtują się we wnętrzu każdego z nas, to jednak inni ludzie – zwłaszcza naj-
bliżsi i zwłaszcza w dzieciństwie i młodości – mogą istotnie przyczynić się do tego,
że rozwój człowieka pójdzie w takim, a nie innym kierunku. I właśnie ta myśl, że
nie potrafiła Pani dobrze wpłynąć na duchowy rozwój swoich dzieci, jest źródłem
Pani udręk.
Proszę się jednak zastanowić: Przecież zastosowanie metafory drzewa i jego owo-
ców do rodziców i dzieci ma sens tylko w jednym przypadku – jeśli przyczynia się
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Pan Jezus tylko jeden raz użył argumentu, który można by wyrazić polskim przy-
słowiem, że jabłko niedaleko pada od jabłoni, a uczynił to po to, żeby wstrząsnąć
sumieniem i nawrócić. Powiedział: „Wy jesteście potomkami tych, co mordowali
proroków” (Mt 23,31). Chciał jakby w ten sposób powiedzieć: „Potępiacie swoich
przodków, którzy zabijali proroków, a w gruncie rzeczy jesteście tacy sami. Lu-
dzie, opamiętajcie się i nie naśladujcie zła swoich przodków!” Toteż przestańmy
używać tego przysłowia o jabłku i jabłoni, bo jest to okrutne i nieludzkie, a przede
wszystkim nieprawdziwe. Chyba że potrafimy w nie włożyć wezwanie prawdziwej
miłości: do rodziców, aby – choćby tylko przez wzgląd na swoje dzieci – zmieniali
się na lepsze; i do dzieci, aby nie naśladowały zła swoich rodziców. Każdy jednak
za siebie zda Bogu rachunek.
Słowo Boże wypowiada się na ten temat jednoznacznie: „Nie będzie już więcej mó-
wić: «Ojcowie jedli cierpkie jagody, a synom zdrętwiały zęby»; ale: «Każdy umrze
za swoje własne grzechy, każdemu, kto będzie spożywał cierpkie jagody, zdrętwie-
ją zęby»” (Jr 31,29n). Zaś prorok Ezechiel: „Umrze tylko ta osoba, która grzeszy.
Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę ojca ani ojciec – za winę swego syna.
Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występ-
nego na niego spadnie” (Ez 18,20).
Rzecz jasna, z nauki tej nie wolno wyciągać wniosku, jakoby wolno nam było
nie przejmować się złem, które czynią nasi najbliżsi. „Nie chwal się synami
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
bezbożnymi” – przestrzega słowo Boże (Syr 16,1), bo zdarza się niestety i tak, że
rodzice, zamiast płakać, są dumni z niegodziwych sukcesów swoich dzieci. W tej
samej księdze znajdziemy liczne upomnienia, skierowane do dorosłych dzieci, aby
swoim postępowaniem nie sprowadzały hańby na rodziców: „Hańba dla ojca, jeśli
ma syna źle wychowanego, a jeśli córkę – wstyd mu ona przyniesie” (Syr 22,3; por.
15,20; 17 25; 19,13; 29,3).
Jest w Piśmie Świętym takie wyrażenie, że matce przewracają się wnętrzności, kie-
dy widzi swoje dziecko w niebezpieczeństwie (1 Krl 3,26). Więcej, w samym Bogu
jakby przewracają się wnętrzności, kiedy widzi nasze grzechy i czuje się przymu-
szonym do tego, żeby karaniem doprowadzić nas do opamiętania; a jest tak dla-
tego, że On nas kocha i chce okazać nam swoje miłosierdzie: „Czy Efraim nie jest
dla Mnie drogim synem i wybranym dzieckiem? Toteż z jego powodu wnętrzności
się we Mnie przewracają i muszę mu okazać miłosierdzie – wyrocznia Pana” (Jr
31,20).
Zatem niech się Pani nie dziwi, że zło czynione przez własne dzieci sprawia Pani i
będzie sprawiało ból. Tylko zła i bezduszna matka może się wewnętrznie pogodzić
z tym, że jej dzieci chodzą złymi drogami. Ten ból będzie przymuszał Panią do
modlitwy i duchowych ofiar na rzecz swoich dzieci. Ale niech ten ból nie niszczy
w Pani pokoju, który jest owocem naszej wiary i zjednoczenia z Chrystusem.
I tu jeszcze raz powołam się na przykład Apostoła Pawła. Ten dawny prześladow-
ca, który nawet po swoim nawróceniu miewał kłopoty ze swoją grzesznością, tak
bardzo otworzył się na pokój płynący od Chrystusa, że pod koniec swoich dni nie
wahał się złożyć takiego oto świadectwa: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg
ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedli-
wości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale
i wszystkim, którzy umiłowali Jego przyjście” (2 Tm 4,7n).
Takiego właśnie pokoju, jakim napełniony był Paweł, dawny prześladowca chrze-
ścijan, życzę Pani serdecznie.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
I tu właśnie konflikt sumienia: w niczym nie jestem podobna do cierpiącego Chrystusa. Nie
chcę być tak sponiewierana jak On – pozbawiony czci, zbity, fałszywie oskarżony, odarty ze
wszystkiego. A przecież człowiek jest w takim stopniu święty, w jakim jest podobny do Nie-
go.
Chciałam dążyć do doskonałości, więc zaczęłam się przyglądać tym wybranym przez Pana
Boga, kapłanom. Doszłam do wniosku, że rządzą się oni tymi samymi prawami zepsutej
natury, co zwykli śmiertelnicy (oczywiście, nie mam na myśli wszystkich, ale większość) – ce-
chuje ich, podobnie jak nas, zmaterializowanie, niecierpliwość, nerwowość, brak otwarcia się
dla drugich, zbiurokratyzowanie. Panicznie nie znoszą rozmów na powyższy temat.
Wymieniła Pani różne chamskie postaci egoizmu, ale egoizm ma również inne
swoje odmiany, chyba nie mniej groźne. Mój angielski współbrat, Gerald Vann
pisał kiedyś tak: „Ktoś może być na przykład poczciwy albo wręcz dobry, lecz jego
dobroć przestaje funkcjonować dokładnie w tym momencie, gdy cokolwiek zagro-
zi jego ślicznie zaplanowanemu trybowi życia. Ktoś może być przyjacielski a nawet
mieć wielki talent pozyskiwania przyjaciół; lecz prędzej czy później okazuje się,
że nie kocha swoich przyjaciół, lecz z nich korzysta. Ktoś może być sympatyczny,
usposobiony patriotycznie i religijnie, ale zawsze z tym zastrzeżeniem: wszystko
na właściwym miejscu, a miejsce to jest starannie obwarowane przez granice wła-
snego egoistycznego planu życia”.
Ten „ktoś” to oczywiście ja sam, a raczej ta cząstka mnie samego, do której nie
dotarła jeszcze łaska. Jestem człowiekiem dobrze wychowanym i czuję wstręt do
brutalnego rozpychania się łokciami. Ale dobre wychowanie nie usuwa grzechu:
potrafi on znakomicie dostosować się do moich dobrych manier, wyciągnie nawet
korzyść z tej sytuacji, bo łatwiej mu się ukryć przede mną i trzymać mnie w samo-
zakłamaniu.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Nie chcę, rzecz jasna, gmatwać postawionego przez Panią problemu, chcę go upo-
rządkować. Gmatwałbym zaś go, gdybym próbował twierdzić, że nie ma co się
przejmować swoim egoizmem, bo tak czy inaczej jakiś dostęp do nas on sobie
znajdzie. Albo gdybym bagatelizował krzykliwe i bezczelne postaci egoizmu, jako
że równie groźne mogą być jego odmiany ukryte. Otóż ja nic takiego nie twier-
dzę.
Idźmy dalej: Skoro przyznajemy się do złej wspólnoty z tymi, których złe postępo-
wanie nas oburza, dobrze jest sobie uświadomić, że ważniejsza i bardziej pierwot-
na jest nasza powszechna wspólnota w ludzkiej godności. Żaden egoizm, choćby
najbardziej przeraźliwy, żaden nawet cynizm czy okrucieństwo nie mogą – przy-
najmniej w perspektywie obecnego życia – zniszczyć w człowieku doszczętnie jego
człowieczej godności. Początkiem naszego ludzkiego istnienia jest bowiem miłość
Boża, człowiek jest – jak poucza ostatni Sobór – jedynym na tej ziemi stworze-
niem, którego Bóg chciał dla niego samego. Nawet bezpośredni mordercy Pana
Jezusa (bo w jakimś bardzo prawdziwym sensie również my jesteśmy winni Jego
śmierci), nie byli ludźmi kompletnie złymi, byli ludźmi do uratowania: gdyby tak
nie było, Syn Boży by się za nich nie modlił.
Co z powyższego wynika? Z całą pewnością nie to, jakoby trzeba się było pogo-
dzić z cwaniactwem i szerzącymi się prawami dżungli albo jakoby nie wolno nam
było bronić się przed krzywdą. Wynika natomiast z powyższego opisu, że cudze
zło powinno w nas budzić smutek. Nie tyle potępienie, przede wszystkim smutek.
Wprawdzie wolno, a niekiedy trzeba potępiać zło (byleby nie potępiać przy oka-
zji całego człowieka, ale jedynie tę jego cząstkę, z której zło się rodzi) czymś jed-
nak ważniejszym jest smucić się z powodu tego, że drugi człowiek, na obraz Boży
stworzony, mój bliźni, czyni zło.
W obliczu zła potężna jest dopiero miłość. Ale tylko miłość prawdziwa, szukająca
rzetelnie drogi do ludzkiego serca. Raz będzie to droga współczucia i życzliwości
dla złoczyńcy – tą drogą wprowadził Pan Jezus łaskę do serca cudzołożnicy. Kiedy
indziej będzie to droga gniewu wobec czyjejś przewrotności i zatwardziałości –
w ten sposób próbował Pan Jezus dotrzeć do faryzeuszów. Z kolei wobec swoich
morderców zastosował Zbawiciel drogę wybaczenia i modlitwy. Często wstępował
na drogę pouczenia i perswazji. Kiedyś znów wziął nawet bicz do ręki. Różne dro-
gi prowadzą do ludzkiego serca, a prawdziwa miłość umie nieomylnie podpowie-
dzieć, którą z nich należy podjąć w danym przypadku.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Jednak nie zapominajmy też o tym, że najpotężniejsza nawet miłość w tym jest
słaba, iż nie da się jej nikomu wepchnąć na siłę. Żeby osiągnąć swój skutek, musi
być wewnętrznie, w sposób wolny przyjęta.
Czy Pan Jezus nie bronił się przed krzywdą? Byłoby uproszczeniem tak powie-
dzieć. Przecież temu, który Go spoliczkował, odpowiedział z całą godnością: „Jeśli
źle powiedziałem, daj świadectwo o złu, a jeśli dobrze, to czemu Mnie bijesz?” (J
18,23) To prawda, wykluczył Zbawiciel jakąkolwiek przemoc w swojej obronie, ale
przecież właśnie wówczas miał odkupić świat, zwyciężyć ostatecznie siły zła. Dał
im zatem pełną wolność, aby je pokonać w całej ich potędze. Czy sądzisz – tłuma-
czy porywczemu Piotrowi – że nie mógłbym prosić Ojca mego, żeby wystawił mi
zaraz więcej niż dwanaście hufców anielskich? Jakby się jednak wypełniły Pisma,
że się tak stać musi?” (Mt 26 53n)
Zatem aby dopełnić dzieła odkupienia, rezygnuje Pan Jezus z wszelkiej przemocy
we własnej obronie. I na pewno będzie to w Jego duchu, jeśli ograniczać będziemy
do minimum uciekanie się do użycia siły. Przesadą wydaje się jednak twierdzić,
że jakiekolwiek stosowanie przemocy jest nie do pogodzenia z Ewangelią. Można
jeszcze wyobrazić sobie, że ktoś napadnięty przez bandytów nie woła o ratunek (a
więc o zastosowanie wobec nich przemocy), nie wyobrażam sobie jednak, żeby
można było nie interweniować przeciwko furiatowi, napadającemu bezbronne
dzieci.
W każdym razie bierne zgadzanie się na zadawaną sobie krzywdę może być grze-
chem przeciwko miłości bliźniego. Tu przypomina mi się namiętny artykuł Tade-
usza Żychiewicza pt. „Chwała frajerom – śmierć frajerom”, w którym autor próbuje
rozróżnić prawdziwe naśladowanie pokory Pana Jezusa od naśladowania pozor-
nego, które jest tylko przedrzeźnianiem. Artykuł opublikowany był już dawno, w
bożonarodzeniowym Tygodniku Powszechnym z 1965 roku. Oto próbka tamtych
rozważań:
„Chwała frajerom, którzy nie mieszczą się w ramach walki egoizmów i sojuszu ego-
izmów. Ale śmierć frajerom, którzy programowo stają się karmą czyjegoś cwaniac-
twa – sądząc, że świadczy to o ich «formacie». Formacie «miłosiernego ofiarnika»,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
który – mówiąc zwyczajnie – daje się ustawicznie nabijać w butelkę, nie bacząc na
konsekwencje: że siebie haracze, a innym pomaga w złym, co – jako żywo – moż-
na nazwać miłosierdziem chyba tylko w aurze przedziwnego samookłamania. (...)
Chwała frajerom, którzy nie wszystko robią za pieniądze i dla pieniędzy i wiele po-
trafią zrobić bez pieniędzy. Ale śmierć frajerom, którzy pokornie odstępują należ-
ną sobie sprawiedliwie zapłatę tym, którym się ona nie należy: gdyż tym sposobem
tuczą cudze złodziejstwo”.
Na zakończenie dwa słowa o księżach. Przygadała nam Pani mocno, w jakiejś mie-
rze słusznie. Wydaje mi się jednak, że tę krytykę inaczej powinni odczytać księża,
inaczej ktoś z zewnątrz. My, księża, powinniśmy takie krytyki przyjmować w du-
chu rachunku sumienia, bo faktem jest, że niekiedy ludzie tak nas właśnie widzą
i zapewne dajemy do tego powody. W każdym razie lepiej jest teraz poznać swoje
wady, niż gdybyśmy mieli je zobaczyć dopiero na sądzie Bożym.
Ale rzecz ma również inne aspekty. Mianowicie dokonując oceny moralnej jakie-
goś środowiska, łatwo pozwalamy sobie na „równanie w dół”, to znaczy w naszych
spostrzeżeniach i ocenach na pierwszy plan wysuwają się osoby najmniej warto-
ściowe i czyny najmniej chwalebne. Tymczasem rzeczywistość lubi być lepsza od
naszych ocen i objawi nam to, jeśli tylko spróbujemy uważniej i z większym kryty-
cyzmem wobec swoich odczuć jej się przypatrzeć.
Nie chcę wybielać naszych księżych wad, bo są one zapewne liczne. Ale przy-
puszczam na przykład, że gdyby zbadać socjologiczne motywy wybierania stanu
duchownego, to chyba żaden z zawodów nie mógłby się poszczycić tak wysokim
stopniem ducha bezinteresowności i poświęcenia. Wprawdzie pierwotna gorli-
wość niekiedy mija. Wydaje mi się jednak, że w skali całej zbiorowości coś z tego
ducha początków zostaje. Coś bardzo sympatycznego.
Mówię to nie po to, żeby usprawiedliwić wady, ale żeby zwrócić uwagę na drugą
stronę prawdy o księżach. Chodzi nie tylko o to, że są księża dobrzy i źli. Sądzę, że
również ci księża, którym słusznie zarzucić można wyliczone przez Panią wady,
mają swoje zalety. Często liczne. Pani oczywiście i beze mnie o tym wie, ale prze-
cież warto wyraźnie to sobie powiedzieć.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Środki poronne
Mam dwoje dzieci i absolutnie nie mogę mieć więcej. Od pewnego czasu mam założoną sprę-
żynkę domaciczną. Trochę (choć też z tym nie przesadzajmy) uwolniło mnie to od strachu
przed ciążą. Wyrzutów sumienia w zasadzie nie mam, ale jednak przeszkadza mi świado-
mość, że stosowanie środków antykoncepcyjnych Kościół uważa za grzech. Nawet nie mam o
to pretensji do Kościoła, ale mam jakąś wewnętrzną potrzebę, żeby znaleźć księdza, który by
mnie zrozumiał i nie potępił. Przeczytałam parę artykułów w rubryce „Szukającym drogi”
i pomyślałam sobie, że tym księdzem będzie prowadzący tę rubrykę. Proszę Ojca, ja wiem,
że może nie wszystko wypada Ojcu napisać publicznie, ale proszę mi napisać przynajmniej
prywatnie, że sprawa używania środków antykoncepcyjnych jest skomplikowana i nie da się
wszystkich ludzkich bied i układów zmieścić w zasadzie ogólnej.
A dlatego sprawa jest tak bardzo ważna, że stosowany przez Panią sposób nie jest
przecież środkiem antykoncepcyjnym, tylko poronnym. Jeśli to twierdzenie za-
skoczyło Panią, błagam, niech Pani uzna, że to jest fakt, a nie pogląd mój czy nawet
Kościoła. Po prostu działanie spirali na tym polega, że nie dopuszcza ona do za-
gnieżdżenia się poczętej już istoty ludzkiej i powoduje poronienie. Zatem chodzi
tu już o grzech przeciw piątemu przykazaniu dekalogu, przeciw przykazaniu „Nie
zabijaj”.
Pani zapewne nie była tego dotychczas świadoma. Rozumiem też, że wyobraźnia
może się buntować przeciw powyższemu twierdzeniu. Wyobraźnia podpowiada,
że aby było poronienie, to ktoś musi ten poroniony płód widzieć. Tymczasem ko-
bieta, która pozwoliła sobie założyć spiralę, na ogół żadnego poronionego embrio-
nu nie widzi. Niestety, w tym wypadku fakty świadczą przeciwko wyobraźni. Po-
ronienie dokonuje się rzeczywiście, choć embrion jest jeszcze tak mały, że matka
może ani jego istnienia, ani śmierci w ogóle nie zauważyć.
Do kryterium ilościowego – czy płód był większy czy mniejszy, starszy czy młodszy
– wielu ludzi przywiązuje dużą wagę. Ileż to razy zdarza mi się słyszeć wyznanie
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Zwróćmy teraz uwagę na to, że zdarzają się fakty, które subiektywnie trudno od
razu przyjąć do świadomości; trzeba dopiero czasu, żeby się do nich przyzwycza-
ić. Dotyczy to faktów zarówno chcianych i wytęsknionych, jak niechcianych. Na
przykład pierwsze nasze dziecko ukończyło studia i zostało magistrem: rodzice aż
pękają z dumy i radości, a zarazem jakby im trudno było uwierzyć, że to już. Po-
dobnie pierwszą reakcją na śmierć, zwłaszcza nagłą, kogoś bliskiego, jest odmowa
uznania tego faktu: „Przecież to nieprawda! Przecież to niemożliwe!” – wołamy
zrozpaczeni, stojąc u trumny. I człowiek jakby naprawdę oczekiwał wówczas, że
czas cofnie się o te zaledwie dwa dni, a sytuacja, w której mój bliski poniósł śmierć,
rozwiąże się inaczej, dla niego szczęśliwiej.
Sytuacja psychiczna kobiety, w której życie dopiero się poczęło, jest dość podobna.
Nawet jeśli dziecko jest bardzo chciane i wyczekiwane, trudno od razu przyzwycza-
ić się do jego istnienia: przecież jeszcze tak niedawno go nie było! Daleko ostrzej
zjawisko to dokonuje się w psychice rodziców, którzy poczęcia dziecka nie zamie-
rzali: „Przecież nie chcemy mieć dziecka, przecież nie możemy mieć dziecka, a
więc go nie ma!” Wiele tragicznych decyzji przeciw życiu ludzkiemu zostało w tym
stanie ducha podjętych i niestety wykonanych. Tymczasem w sprawie tak funda-
mentalnej, jak sprawa życia ludzkiego, nie wolno – absolutnie nie wolno – podej-
mować decyzji, opierając się na subiektywnym stanie ducha jawnie niezgodnym
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
z obiektywnym stanem rzeczy. Zaś obiektywny stan rzeczy jest następujący: Już
najmniejszy embrion, jaki kobieta nosi w sobie, jest niewątpliwie odrębną istotą
ludzką. Istoty ludzkiej zaś zwłaszcza niewinnej, nie wolno zabijać nigdy. Jeden tyl-
ko Bóg ma władzę nad jej życiem.
Decyzja założenia spirali, która będzie bez wiedzy matki niszczyła każde kolej-
ne poczęte w niej życie, jest psychicznie bez porównania łatwiejsza niż świado-
me pójście na stół operacyjny w celu zabicia płodu, ale obiektywnie jest znacznie
groźniejsza, gdyż jej ofiarą pada nie tylko jedno dopiero co poczęte życie ludzkie.
Dlatego na miłość Boską, błagam Panią, niech Pani natychmiast tę spiralę usunie,
bo ona jest narzędziem śmierci.
Ponieważ jest Pani katoliczką, przypomnę jeszcze Pani argumenty wiary, że czło-
wiek rozpoczyna swoje istnienie w momencie poczęcia. Codziennie modlimy się:
„Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi i poczęła z Ducha Świętego”. Właśnie w
momencie poczęcia Jednorodzony Syn Boży stał się człowiekiem, toteż Święto
Zwiastowania obchodzimy 25 marca i dokładnie dziewięć miesięcy później ob-
chodzimy Boże Narodzenie. Podobnie 8 grudnia mamy uroczystość Niepokalane-
go Poczęcia Matki Bożej, a 8 września świętujemy Jej Narodzenie.
Pisze Pani, że absolutnie nie możecie mieć następnego dziecka. Może twardo bę-
dzie brzmiała moja mowa, ale proszę jej od razu nie odrzucać. Przecież na pewno
nosi Pani w sobie to przeświadczenie, bez którego nie można być chrześcijaninem:
że prawo moralne, nawet wtedy, kiedy to trudne, jest możliwe do zachowania. A
również to przeświadczenie, że rozwiązywanie swoich problemów wbrew Panu
Bogu w ostatecznym rachunku nic dobrego człowiekowi nie przyniesie.
Otóż sądzę, że zmagają się dzisiaj ze sobą dwie koncepcje moralności małżeń-
skiej, pogańska i chrześcijańska. Koncepcja pogańska w dwóch miejscach umiesz-
cza swoje „absolutnie”: współżycie seksualne jest dla nas czymś, z czego absolut-
nie nie zrezygnujemy, nawet częściowo, oraz jeśli nie chcemy mieć dziecka, to go
absolutnie mieć nie będziemy. Koncepcja ta obficie owocuje śmiercią – i to jest
logiczne. Przecież w spotkaniu seksualnym z natury rzeczy może począć się dziec-
ko, a zdarzyć się to może również wtedy, kiedy małżonkowie tego nie chcą lub
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Jeśli jednak ktoś, w imię wierności Bogu, podejmuje drogę trudną, rychło do-
świadcza, iż ostatecznie rzecz biorąc jest to wprawdzie jarzmo, ale słodkie, brzemię
wprawdzie, ale lekkie (Mt 11,30).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Zacznijmy jednak od początku. Jak wiadomo, już przysięga Hipokratesa (IV wiek
przed Chr.) zobowiązuje lekarzy, aby nigdy nie byli sługami śmierci i aby szanowa-
li życie ludzkie już od samych jego początków. Jeżeli jednak zakazuje ona lekarzom
dokonywania poronień, wynika stąd, że niestety już wówczas niektórzy proceder
ten uprawiali. Tak było w Grecji i zapewne w niejednym kraju starożytnym.
Zupełnie inaczej było u Żydów. W całym zespole ksiąg biblijnych nie znajdziemy
żadnej aluzji, żadnego śladu, z którego można by wnioskować o istnieniu w naro-
dzie wybranym postaw wrogości wobec poczętego życia. Przeciwnie, znajdziemy
tam mnóstwo świadectw żywiołowej radości z powodu pojawiającego się dziecka,
mnóstwo opisów tęsknoty za dzieckiem. Jakiekolwiek działanie mające nie dopu-
ścić do urodzenia się poczętego już dziecka po prostu przekraczało wyobraźnię
ludzi biblijnych, nie znane im były nawet pokusy na ten temat. Owszem, zdarzało
się, że brzemienna żona, pragnąc osłonić swojego męża w bójce z sąsiadem, sama
została pobita i poroniła (Wj 21,22); w czasie wojen wrogowie bywali aż tak roz-
pasani, że rozpruwali brzuchy brzemiennym matkom (Oz 14,1); szczególnie zaś
potwornym grzechem tego narodu było składanie dzieci w ofierze Molochowi(1).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Odtąd – a więc od kiedy tylko Kościół zetknął się praktycznie z tym problemem –
nauczyciele wiary głosili jednoznacznie: wszelkie działanie przeciwko zaczynają-
cemu się życiu ludzkiemu jest czynem niegodziwym! „Raczej w ogóle nie powinien
się żenić – pisał około roku 200 Klemens Aleksandryjski – kto nie chce posiadać
potomstwa, niżby z nieumiarkowanego pożądania rozkoszy miał się stać dziecio-
bójcą. Dlatego w prawodawstwie rzymskim, w wypadku skazania na śmierć kobie-
ty brzemiennej, przewidziane jest wstrzymanie kary aż do chwili porodu. Prawo
wręcz zabrania zabijać na ofiarę zwierzęta w okresie ich brzemienności, zawczasu
zapragnąwszy położyć tamę lekkomyślności tych, którzy godzą w ludzkie potom-
stwo” (Stromata, lib.2, c.93).
Celsusowi, lib.8 c.55). Apokryf z II wieku, Apokalipsa Piotra, zawiera dosadny opis
kar piekielnych, jakim poddane będą kobiety, które targnęły się na poczęte w nich
życie: „a krew sięgała po gardła ich. A naprzeciwko nich siedziało wiele dzieci
zrodzonych przed czasem i płakało. I padały od nich błyskawice ognia i biły w
oczy tych kobiet. To były te, co poza małżeństwem począwszy, spędziły płód swój”
(rozdz. 8). Oczywiście, tekstów starochrześcijańskich na ten temat jest znacznie
więcej(2).
Spróbujmy zinterpretować te dwa teksty. W obu mówi się o zabiciu płodu po-
czętego z cudzołóstwa. Albo więc w ówczesnych małżeństwach chrześcijańskich
praktycznie nie zdarzały się przypadki nieprzyjęcia poczętego dziecka, albo też
prawo bierze pod szczególną ochronę życie dzieci najbardziej zagrożonych. Jeśli
wziąć pod uwagę występowanie tego szczegółu również w niektórych tekstach nie-
prawniczych (por. Apokalipsa Piotra), bardziej prawdopodobna wydaje się pierw-
sza ewentualność.
Odmowa Komunii aż do końca życia nam, ludziom współczesnym, wydaje się karą
nieludzką. Nie zapominajmy jednak, że prawo spełnia funkcję nie tylko wycho-
wawczą i represyjną, ale również profilaktyczną. Nie jest wykluczone, że prawo aż
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Zwróćmy uwagę na znajdujące się w tym tekście rozróżnienie płodu „już ukształ-
towanego” i „jeszcze bezkształtnego”. Pochodzi ono od Arystotelesa (O rodzeniu
się zwierząt 2,3,736b), który sądzi, że embrion jest zbyt niedoskonały, aby od sa-
mego początku być istotą ludzką; że dusza prawdziwie ludzka ożywia embrion do-
piero odpowiednio ukształtowany. Arystoteles nie znał, oczywiście, współczesnej
embriologii ani genetyki, taki sąd był w owych czasach usprawiedliwiony i dość
powszechnie przyjęty. Dla nas ważne jest to, że nawet niepewność, czy od samego
początku zarodek jest prawdziwie ludzką istotą, w niczym nie wpłynęła na stano-
wisko ówczesnego Kościoła, że niszczenie go jest bardzo ciężkim grzechem prze-
ciwko życiu ludzkiemu.
c.80) święty biskup objaśnia tekst z Księgi Wyjścia (21,22). Dotyczy on poronienia,
które nastąpiło u kobiety, próbującej rozdzielić bijących się mężczyzn. W przekła-
dzie Biblii, jakiej używał św. Augustyn, tłumacz odczytał w tym tekście – niezgod-
nie zresztą z oryginałem – znane nam już arystotelesowskie rozróżnienie płodu
ukształtowanego i bezkształtnego: „jeśli poroniła płód jeszcze nie ukształtowany,
ten, co ją uderzył, poniesie karę, jaką naznaczy mąż kobiety; jeśli zaś był ukształ-
towany, odda duszę za duszę”. Otóż św. Augustyn zastanawia się, skąd taka różnica
w karze. I dochodzi do wniosku, że w pierwszym wypadku nie należało karać jak
za zabójstwo, „bo nie da się sprawdzić, czy płód miał już duszę” (quia nec exa-
minatum dici potest, si adhuc animam non habebat). Zaiste, trzeba było bardzo
dużo wyobraźni, żeby w tekście tym dopatrzyć się pozwolenia na zabijanie płodu
w pierwszych miesiącach ciąży!
W tym samym duchu rozstrzyga się dzisiaj wątpliwości, dotyczące tych bolesnych
zjawisk. Jeśli na przykład kobieta podejmowała zabiegi przeciw poczętemu w niej
życiu, ale nie miała całkowitej pewności, że jest w ciąży – przed Bogiem odpowia-
da za grzech przeciwko życiu, nie zaciąga jednak ekskomuniki, w jaką popadają
wszyscy, którzy niewątpliwie zabili ludzki płód lub się do tego przyczynili. W myśl
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
1 Por. J. Salij OP, „Grzech dzieciobójstwa w świetle Pisma Świętego”, W drodze, 5/1977, s. 30–38.
2 Bogaty przegląd tej problematyki, por. B. Schäpf, Das Tötungsrecht bei den frühchristlichen Schriftstellern; Regens-
burg 1958, s. 112–142.
3 Wnikliwe opracowanie na ten temat, por. B. Honings, „L’aborto nei Decretisti e nei Decretalisti”, Apollinaris,
50/1977, s. 246–273.
Ufam jednak, iż nie ma Pan takiego nastawienia, że w dyskusji musi Pan zawsze
zwyciężyć. W dyskusji niekoniecznie zwycięża ten, kto ma rację, często ten, kto
jest bardziej inteligentny lub zebrał więcej argumentów na korzyść swojego stano-
wiska. Prawda czasem w dyskusji przegrywa, a przecież nie przestaje być prawdą.
Niekiedy zaś bardziej przybliża do prawdy wspólne jej poszukiwanie niż ścieranie
się przeciwstawnych stanowisk. Zwłaszcza kiedy podejmujemy pytania ostatecz-
ne, czymś najważniejszym wydaje się samemu zobaczyć i umieć innym okazać te
wymiary rzeczywistości, w które wprowadza wiara, i ten świat wartości, na który
otwiera nas życie według zasad etyki. Zapewne to miał na myśli Apostoł Paweł,
kiedy o swoim nauczaniu mówił tak oto: „A mowa moja i moje głoszenie nauki nie
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Spotkałem się kiedyś – nie pamiętam już: może u Machiavellego, może u któregoś
z filozofów Oświecenia – ze zdumiewającą refleksją na temat wojny. Autor ten wie-
rzył jeszcze w dobre skutki puszczania krwi, rozpowszechnionej niegdyś metody
leczniczej. „Wojny – powiada – są dla ludzkości czymś tak samo błogosławionym,
jak dla poszczególnego człowieka puszczenie krwi; gdyby nie wojny, ziemia już
dawno nie mogłaby nas pomieścić”. Zostawmy na razie tę wypowiedź bez komen-
tarza.
wówczas wyznawcami zasady, że cel uświęca środki, nawet jeśli gołosłownie się od
niej odcinamy.
Dla problemu, który Pan postawił, dwie rzeczy wynikają na razie z powyższego. Po
pierwsze, kiedy stajemy przed jakimś bardzo trudnym zagadnieniem moralnym,
dobrze jest zapytać się na samym początku: Czy my naprawdę wierzymy w Boga,
czy tylko udajemy, że wierzymy. Bo jeśli naprawdę wierzymy w Boga, to tym sa-
mym wierzymy, że nie ma sytuacji tak przeklętych, z których jedyne wyjście pro-
wadzi poprzez czynienie zła i deptanie wartości moralnych. Wiary tej nie wolno
nam, rzecz jasna, wyznawać z założonymi rękami. Jeśli naprawdę tak wierzymy,
tym bardziej powinniśmy uruchomić swoją wyobraźnię i energię, żeby znaleźć
jakieś rzeczywiste wyjście z tej trudnej sytuacji. (Wyjście niemoralne zawsze jest
bowiem wyjściem pozornym i rodzi więcej problemów, niż ich rozwiązuje, tak że
sytuacja staje się w rezultacie jeszcze bardziej złożona i nie do rozwikłania).
Czytam parę ostatnich zdań, które przed chwilą napisałem, i czuję, jak fatalnie
mogą być one odebrane. „Oto klasyczny przykład doktrynerstwa! – zawoła nieje-
den, nawet zupełnie nieuprzedzony czytelnik. – Miliony ludzi umierają z głodu, a
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Żeby wybrnąć z tego impasu, proponuję bardziej uważnie przypatrzyć się tak zwa-
nemu życiu. Zanim wejdziemy do środka, czyli do krajów naprawdę biednych i
przeludnionych, pozostańmy w otoczce, czyli w krajach bogatych, których miesz-
kańcy najgorliwiej bronią środków antykoncepcyjnych jako panaceum na prze-
ludnienie. Kiedy bogaci, a w każdym razie syci Europejczycy gwałtownie atakują
katolicką etykę małżeńską w imię interesów krajów Trzeciego Świata, mam pod-
stawy do podejrzeń, że racjonalizują sobie oni w ten sposób swoją własną postawę,
której słuszności najwidoczniej nie są pewni.
Ale przecież całe narody umierają z głodu i coś z tym trzeba zrobić! Zapewne gdy-
bym żył w którymś z tych krajów, miałbym ten problem bardziej przemyślany, a
przede wszystkim miałbym więcej moralnego doświadczenia na ten temat. Z mojej
obecnej perspektywy problem ten widzę niestety tylko ogólnie, a to następująco:
Przyłączam się mianowicie do wiary obecnego papieża w wyższość etyki nad tech-
niką. Z wiary tej wynikają co najmniej dwie konsekwencje. Po pierwsze, zgubne to
rozwiązania, które zbawienia ludzkości szukają w technice, nie licząc się z moral-
nością. Ale po drugie: jest jednocześnie i brakiem realizmu, i wygodnictwem gło-
sić słuszne zasady moralne, a nie szukać technicznych, opartych jednak na praw-
dzie moralnej, rozwiązań naszych bolączek, impasów czy wręcz nieszczęść.
Europejczyków, dla których problem przeludnienia nie jest pretekstem dla uspra-
wiedliwienia własnych dezorientacji moralnych, ale którzy tym problemem przej-
mują się autentycznie, nie trzeba pouczać o różnych konkretnych sposobach walki
z przeludnieniem, bo wiedzą na ten temat sporo. Niestety, wydaje się, że u nas w
Polsce takich ludzi jest niewielu. A z całą pewnością problem to tak wielki i ważny,
że zasługuje na to, abyśmy przejęli się nim więcej. I żebyśmy zaczęli trochę więcej
przyczyniać się do jego rozwiązania.
1 Por. „Moralna ocena technik antykoncepcyjnych”, w: Szukającym drogi, Poznań 1982, s. 131–136; „Środki poron-
ne”, wyżej, s. 258–262.]
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
mam temperaturę minus jeden, raczej poczekam do jutra, kiedy ogrzewanie zo-
stanie naprawione). Nie da się jednak na tym świecie osiągnąć takiego komfortu,
żeby żadne moje działania nie przynosiły niepożądanych skutków ubocznych.
Tu widać jak na dłoni całą niemoralność eutanazji. Człowiek czymś się jednak
od dziurawych spodni różni! Sprzeciwiamy się eutanazji, bo w zasadzie wszyscy
– wierzący i niewierzący – nosimy w sobie głębokie poczucie, że sens życia ludz-
kiego jest większy, niż jesteśmy w stanie to pojąć. Człowiek wierzący doda do tego
oczywiście argumenty ściśle religijne.
Dobrze jest jednak zdać sobie sprawę z tego, że tu chodzi o coś więcej niż czysto
negatywny zakaz zadawania śmierci człowiekowi, który niedługo i tak umrze. Dni
i godziny, w których człowiek – mój bliźni, a w końcu ja sam – schodzi z tego świa-
ta, są czasem szczególnie świętym lub szczególnie przeklętym. Wtedy szczególnie
ujawnia się ludzka godność i solidarność albo ludzka beznadzieja i egoizm. Myślę,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
że wart zastanowienia jest zarzut, iż eutanazja jest pomysłem ludzi zdrowych, dla
których cudze umieranie jest sytuacją wysoce kłopotliwą, toteż chcieliby od niej
jak najszybciej i jak najdalej uciec. A przecież zwłaszcza człowiekowi umierają-
cemu należy się prawdziwie ludzka, a nie tylko czysto fizyczna obecność innych
ludzi, szczególnie zaś najbliższych. Niestety, taka jest prawda: próby obrony euta-
nazji świadczą o głębokim kryzysie człowieczeństwa, o wypaczeniu najbardziej
elementarnych relacji międzyludzkich.
Tyle na temat eutanazji. Pan postawił jeszcze jedno pytanie: Jaki jeszcze sens ma
egzystencja człowieka umierającego, którego nafaszerowano środkami przeciwbó-
lowymi i który i tak nie wie, co się z nim dzieje? Zastanawiając się nad tym pyta-
niem, przypomniałem sobie długi i piękny tekst – bardzo sędziwego już wówczas
– papieża Piusa XII na temat moralnych aspektów anestezji. Przedstawię może
główne tezy tego tekstu, opublikowanego 24 lutego 1957 roku, bo znajduje się w
nim między innymi odpowiedź na Pańskie pytanie.
2. Ale człowiek ma też pełne prawo starać się o usunięcie lub przynajmniej o
zmniejszenie swojego cierpienia. Papież zwraca uwagę na to, że cierpienie, choć
może oczyszczać, może też niszczyć człowieka. Właśnie dzięki uśmierzeniu bólu
nieraz łatwiej się modlić i przeżywać swoją chorobę w zjednoczeniu z Bogiem.
Toteż, zdaniem papieża, nie tylko wolno stosować środki przeciwbólowe, ale nie
powinno się podpowiadać człowiekowi ciężko cierpiącemu, żeby ze środków tych
zrezygnował.
4. Nie należy sądzić, że postawą bardziej heroiczną jest odmowa przyjęcia środ-
ków przeciwbólowych, choć oczywiście, nie należy zapomnieć także o tym, że
Chrystus Pan w obliczu śmierci nie przyjął narkotyzującego napoju. „Ideał chrze-
ścijańskiego heroizmu nie wymaga – przynajmniej ogólnie rzecz biorąc – odmo-
wy przyjęcia środków uśmierzających, nawet w obliczu śmierci. Wszystko zależy
od konkretnych okoliczności. Rozwiązanie najdoskonalsze i najbardziej heroiczne
może polegać zarówno na przyjęciu tych środków, jak na ich odmowie”.
schodzenie z tego świata dokonało się jak najbardziej w duchu Bożym. Nie ma też
rutynowej odpowiedzi na pytanie, co robić, żeby umierający cierpiał jak najmniej,
a zarazem żeby pomóc mu schodzić z tego świata z godnością. Tylko miłość – le-
karza, pielęgniarki, najbliższych – potrafi odnaleźć sposób na jednoczesne osią-
gnięcie obu tych celów.
Tak, gdyby ktoś, odbierając sobie życie, pomyślał o tym, ile bólu po sobie pozosta-
wi, zapewne by się zastanowił i zamiaru swego nie wykonał. To prawda, czasem
ktoś popełni samobójstwo, będąc tylko w niewielkim stopniu panem swojej woli.
Kto inny w gruncie rzeczy wcale nie chciał targnąć się na swoje życie, chciał tyl-
ko nadać bardzo ostre wołanie o pomoc, przesadził jednak w natężeniu sygnału,
tak że skończyło się śmiercią, która ma wszystkie zewnętrzne cechy samobójstwa.
Zawsze jednak, kiedy człowiek odbiera sobie życie, to dlatego, że dał się jakoś za-
mknąć w sobie: w swoim poczuciu bezsensu, w swojej samotności nie do uniesie-
nia, w jakimś obrzydzeniu dla samego siebie, w swoim całkowitym rozczarowaniu
do ludzi, w niewierze w siebie itp. Zapewne nie doszłoby do tragedii, gdyby czło-
wiek ten próbował przekroczyć altruistycznie swoje zamknięcie we własnych pro-
blemach. Sądzę, że odnosi się to nawet do tych, którzy podejmują decyzje samo-
bójcze nie w pełni świadomie – bo przecież wszyscy, również psychicznie chorzy,
są prawdziwymi ludźmi, a więc zdolni są do miłości.
Pana Boga. Pragnę jedynie wydać sąd nad mechanizmami, które do samobójstwa
prowadzą. Niejednego już człowieka, który znalazł się w samobójczej depresji, od
skoku w otchłań uchroniła właśnie myśl o bólu, jaki by to zadało najbliższym,
świadomość, że się będzie jeszcze komuś potrzebnym, czy religijny lęk, aby nie
podeptać w ten sposób ostatecznie miłości Boga. Wydaje się, że wystarczy nawet
niewielka miłość, byleby to była miłość prawdziwa, aby skutecznie unieszkodliwić
żądło pokusy samobójczej. Miłość zabroni również takiej samobójczej próby, któ-
rej celem jest co innego niż odebranie sobie życia, bo przecież takie próby niekiedy
naprawdę kończą się śmiercią.
Jak jednak pomóc nieszczęsnej matce, którą samobójcza śmierć syna wciągnęła w
takie wiry samozniszczenia, nad którymi nie jest już w stanie zapanować? Przypo-
mina mi się metoda wyciągania matek z rozpaczy po śmierci dziecka, podawana
przez mądrość ludową. Mianowicie wśród różnych opowiastek przy darciu pierza
czy podczas przędzenia opowiadano sobie też o matce, której umarło dziecko. Po-
grążona w rozpaczy, poszła kiedyś nocą do kościoła i była świadkiem wielkiej pro-
cesji dusz czyśćcowych. Dziecko jej wlokło się na samym końcu tej procesji, gdyż
musiało dźwigać dwa ciężkie wiadra jej łez.
Dopatruję się w tej opowiastce czegoś więcej niż sprytnej psychologicznie techniki
pocieszania po stracie kogoś najdroższego. Opowiastka ta wyraża obrazowo część
prawdy o świętych obcowaniu. Jeśli bowiem śmierć nie rozrywa istotnych więzów
między ludźmi, to dla losu zmarłego nie jest obojętne, w jaki sposób zachowuje-
my się po jego odejściu. Jeśli w naszej żałobie zabraknie szukania woli Bożej, jeśli
śmierć bliskiej nam osoby powoduje w nas nie kończące się rozbicie duchowe, to
stajemy się niezdolni do udzielenia zmarłemu tej pomocy duchowej, której on po-
trzebuje szczególnie. Nie wolno nam dopuścić do tego, żeby żałoba nas zagryzła
– nie tylko dlatego, że jakoś trzeba żyć dalej, ale również ze względu na zmarłego,
któremu możemy pomóc naszą piękną postawą duchową, natomiast swoim zała-
maniem na pewno nie pomożemy.
A jeśli to była śmierć samobójcza? Czy nawet takiemu zmarłemu można pomóc?
Weźmy to na zdrowy rozum i zastanówmy się nad tym w duchu wiary. Śmierć
tego człowieka dokonała się poprzez akt samozniszczenia. Otóż zgodnie z ciemną
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
logiką takiego aktu, jedno zniszczenie pociąga za sobą zniszczenia następne. To-
też pierwszą formą duchowej pomocy człowiekowi, który popełnił samobójstwo,
jest nie dopuścić do tego, aby za jego śmiercią poszły zniszczenia następne. Dzię-
ki temu zmarły będzie mógł bronić się przed sądem Bożym: „To prawda, Panie
Boże, że dopuściłem się czegoś bardzo złego. Ale to mam na swoją obronę, że
moja śmierć nie spowodowała już zła następnego”. Oby udało się Pani wytłuma-
czyć swojej znajomej, że trwając w duchowym rozbiciu, ściąga na głowę syna winę
następną. Musi się zatem jakoś pozbierać, żeby syna przed taką winą obronić.
Można się starać o coś więcej: żeby tę śmierć niepotrzebną i bezsensowną napeł-
nić sensem od zewnątrz. Wówczas zmarły będzie miał jeszcze lepszą obronę, bę-
dzie mógł powiedzieć Sędziemu: „Panie Boże Miłosierny, nie potępiaj mnie za mój
czyn godny potępienia. Weź to pod uwagę, że wskutek mojej śmierci moi bliscy
bardziej zwrócili się do Ciebie, zaczęli wydawać więcej duchowych owoców”. Jest
to jednym z największych dowodów wszechmocy miłosiernego Boga, że nawet z
grzechu potrafi wyprowadzić dobro, jeśli tylko ludzie zwracają się ku Jego łasce.
Znajomą Pani gnębią wyrzuty sumienia, sama uważa się za przyczynę tej śmierci
nieszczęsnej. Moim zdaniem nie powinna Pani udowadniać jej na siłę, że jej wina
nie jest aż tak duża. Trzeba raczej dążyć do tego, aby zrozumiała, że nie człowieko-
wi mierzyć ostatecznie wielkość swojej winy, że jeden tylko Bóg widzi obiektyw-
nie, jak wielki jest nasz grzech. Toteż zamiast gryźć się bezpłodnie swoją winą, za-
miast biadać nad tym, że nie da się cofnąć czasu ani unieważnić zła i jego owoców,
które już z niego wyrosły – trzeba raczej z całą żarliwością i ufnością zwrócić się
ku Bożemu Miłosierdziu; „Panie Boże Miłosierny, to moje grzechy spowodowały
tak wielki grzech mojego syna. Nie odrzucaj mojego syna za moje grzechy! Okaż
mu swoje miłosierdzie, a mnie nawróć ku Sobie, abym Cię kochała za nas dwoje”.
Jest to z pewnością postawa dużo bardziej sensowna niż jałowe zagryzanie się roz-
pamiętywaniem swoich win.
I jeszcze jedno. Pisze Pani, że znajoma zabiega o msze za swojego syna. Warto
sobie uświadomić, czym jest Msza święta za zmarłych. Otóż Msza święta jest to
sakramentalne uobecnienie tej Ofiary Chrystusa, która za nas wszystkich zosta-
ła złożona na Kalwarii. Jeśli pragniemy, aby za kogoś bliskiego, kto zszedł z tego
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Przysięga 222
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
świata, odprawiła się Msza święta, znaczy to, że zależy nam na tym, aby sam Chry-
stus błagał u Przedwiecznego Ojca za tym, za kogo się modlimy. Niech Pani to
wytłumaczy swojej znajomej. Niech podczas Mszy świętej za swojego syna stara
się modlić jakoś tak: „Panie Jezu Chryste, weź w swoje Boskie ręce los ostateczny
mojego syna. Ubłagaj Ojca Swojego Miłosiernego, aby raczył odpuścić mu grzechy
i dopuścił go do wiekuistego oglądania Swojego Oblicza. Twoja modlitwa, Jezu
Chryste Zbawicielu ludzi, jest przecież wszechmocna. Ty przecież przyszedłeś na
ten świat nie po to, żeby nas potępić, ale żeby znaleźć i zbawić każdą zagubioną
owieczkę. Ty jeden możesz uratować mi syna od śmierci wiecznej. Panie Jezu, nie
mam nikogo, kto by mógł mi dopomóc. Jezu, ufam, że mnie wysłuchasz i okażesz
mu miłosierdzie!”
Większej pociechy wiara udzielić nie może. Ale na cóż nam większa pociecha, sko-
ro ta, o której tu mówimy, opiera się na nieskończonym Bożym miłosierdziu, a jej
moc płynie z Krwi Syna Bożego?
Przysięga
Niepokoi mnie problem przysięgi. Ewangelia potępia nie tylko przysięgę fałszywą, ale wszelką
przysięgę: „W ogóle nie przysięgajcie. Ani na niebo, bo jest tronem Bożym. Ani na ziemię, bo
jest podnóżkiem stóp Jego. Ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na twoją
głowę nie przysięgaj, bo nie możesz jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech ra-
czej mowa wasza będzie: tak, tak; nie, nie. Co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5,34–37).
Przysięga 223
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Czy Pan Jezus w ogóle zakazuje przysięgi? Tak można by sądzić, gdyby przyto-
czony przez Pana fragment Ewangelii był jedynym nowotestamentalnym tekstem
na ten temat. Tymczasem tak nie jest. Ponieważ zaś uznajemy w Piśmie Świętym
słowo Boże, wierzymy, że nauka Boża zawarta jest w całości tekstów, wypowiada-
jących się na ten temat. Otóż wiara nie zadowoli się próbą zharmonizowania tych
tekstów: jeśli natrafia na trudności z uzgodnieniem poszczególnych wypowiedzi
biblijnych, przyjmuje je z wdzięcznością wobec Boga, głównego Autora Pisma
Świętego. Bo dzięki takim trudnościom łatwiej nam się otworzyć na ducha, który
przenika literę słowa Bożego.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Przysięga 224
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Otóż w Nowym Testamencie znajduje się kilka konkretnych aktów przysięgi. Jest
to dowód rozstrzygający, że wiara chrześcijańska nie wyklucza przysięgi absolut-
nie, chce natomiast ograniczyć jej używanie do koniecznego minimum. Co naj-
ciekawsze, jedna z tych przysiąg zawiera oczywistą aluzję do słowa Pana Jezusa o
przysięgach: „Bóg mi świadkiem – przysięga św. Paweł – że w tym, co do was mó-
wię, nie ma równocześnie tak i nie” (2 Kor 1,18).
Dwie inne przysięgi Apostoła Pawła przytacza św. Augustyn w tekście, który sam
w sobie wart jest przypomnienia w związku z naszym tematem: „Apostoł często
przysięgał. «Co wam piszę, mówię przed Bogiem, że nie kłamię» (Ga 1,20), albo:
«Świadkiem mi Bóg, któremu służę moim duchem» (Rz 1,9). Nie godzi się przy-
puścić, że Paweł, zwłaszcza w natchnionych listach, złamał przykazanie Pańskie.
Zatem słowa: «Zupełnie nie przysięgajcie» przypominają nam, abyśmy, na ile to
tylko możliwe, unikali przysięgi i pod pozorem dobra nie przysięgali zbyt łatwo”.
Jakżeż zresztą przysięga mogłaby być złem sama w sobie, skoro nawet Bóg jej uży-
wa?! „Przysięgam na siebie – powiedział do Abrahama – ponieważ to uczyniłeś,
że nie oszczędziłeś swojego syna jedynego, będę cię błogosławił” (Rdz 22,16). Po-
wołanie się na tę przysięgę znajdziemy później w Ewangelii (Łk 1,73). Zaś List
do Hebrajczyków, wykazując wyższość kapłaństwa Chrystusa nad kapłaństwem
Aarona, rozwija argument, że tylko to pierwsze jest kapłaństwem zaprzysiężonym
przez Boga: Stało się to nie bez złożenia przysięgi, tamci bowiem [kapłani Starego
Testamentu] bez przysięgi stawali się kapłanami. Ten zaś [Chrystus] przez przysię-
gę Tego, który powiedział: Poprzysiągł Pan a nie będzie żałował: Tyś jest kapłanem
na wieki” (Hbr 7,20; por. Ps 110,4).
Przysięga 225
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
przysięga nam nie spowszedniała. Jeśli nie zamierzam przekroczyć swojej ludzkiej
ułomności i jakby – przynajmniej na ten moment – dorównać aniołom, nie wolno
mi przysięgać nawet raz w życiu. Dotyczy to przysięgi uczciwej, nie krzywoprzy-
sięstwa. Bo krzywoprzysięstwo jest to czyn właściwie diabelski: jest to zło wyko-
nane z tak pełną świadomością obecności Boga, że człowiek odważa się aktywnie
przywołać Go na świadka tego postępku.
Przysięga 226
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
że wspólnota dwojga ludzi staje się w miarę przychodzenia na świat dzieci wielo-
osobową wspólnotą rodzinną. Otóż w przysiędze małżeńskiej przywołuje się uro-
czyście Boga na twórcę i świadka zakładanej wspólnoty; liczy się na to, że będzie
nam dopomagał, aby nasza wspólnota nie tylko rosła i przelewała się na nasze
dzieci, lecz aby przetrwała na życie wieczne.
Toteż człowiek religijny odczuwa obrazę Boga w uroczystym wzywaniu Go dla po-
twierdzenia zaangażowań, już i bez przysięgi budzących moralne wątpliwości. Tu
przypomina się postać Franza Jëgerstëttera, młodego austriackiego rolnika, który
odmówił złożenia przysięgi w wojsku hitlerowskim. „Nie mogę pogodzić mego
sumienia z walką za Führera – wyjaśniał swoje stanowisko – nie mogę złożyć przy-
sięgi wiążącej mnie wobec rządu prowadzącego niesłuszną wojnę”. Sąd nie zważał
na to, że Jëgerstëtter był ojcem trojga małych dzieci, skazał go na śmierć i wyrok
wykonano. Dziś jego imię wspominamy z czcią należną męczennikom.
Jak jednak się zachować wobec tego zalewu deklaracji i zobowiązań, jakich na każ-
dym kroku się od nas żąda? Na przykład ilekroć oddaję do pralni spodnie, pod-
pisuję deklarację, że zgadzam się na to, iż w praniu mogą ulec zniszczeniu guziki
oraz zamek błyskawiczny. I za każdym razem spodnie wracają do mnie w niena-
ruszonym stanie. Po prostu pralnia zabezpiecza się za pomocą mojego podpisu
przed wzięciem odpowiedzialności za ewentualne szkody. Sądzę, że podobna ma-
łoduszność i chęć przerzucenia ewentualnej odpowiedzialności na innych leży u
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
źródeł wielu deklaracji i zobowiązań, jakich żąda się od ludzi w różnych innych
sytuacjach. Jednak egzekwuje się od ludzi również inne zobowiązania: zbliżające
się swoją formą do przysięgi (tyle że nie wspomina się w nich imienia Bożego), w
których człowiek przyrzeka jakąś określoną postawę generalną, nazwaną zazwy-
czaj w sposób mało precyzyjny.
Jak się zachować w sytuacji, kiedy ktoś żąda od nas takiego zobowiązania? Jedno
jest pewne: Jeśli kiedykolwiek zdarzy mi się, że podsuwany mi tekst budzi wyraźny
sprzeciw mojego sumienia, zobowiązania takiego nie wolno mi podejmować. Na-
wet gdyby miał to być akt pozorny, z którego nikt mnie rozliczać nie będzie. Nawet
gdyby odmowa miała mnie narazić na kłopoty.
Problem pacyfizmu
Czy w świetle Ewangelii wojna obronna i powstania narodowowyzwoleńcze są grzechem?
Uczucia patriotyczne są w nas bardzo rozwinięte. Łzy z naszych oczu wyciskają nie teksty
religijne, a właśnie patriotyczne. Głęboko przeżywamy rocznice powstań. Ostatnio jednak
dryfujemy w stronę pacyfizmu. Co jest dla nas najważniejszym argumentem? Po pierwsze,
Boży nakaz: „Nie zabijaj”; oraz „Miłujcie nieprzyjaciół waszych”. Po drugie, wezwanie do
naśladowania Chrystusa. Czy Chrystus przyszedł walczyć o wolność polityczną Żydów? Nie.
Jednoznacznie powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Chwytając za broń, na-
śladuję Barabasza, a nie Chrystusa.
haniebnie zachowałby się człowiek, który pod pozorem wstrętu do przemocy bez-
czynnie przypatrywałby się dokonującej się tragedii. Albo gdyby, zamiast natych-
miast działać w obronie dzieci, próbował perswadować szaleńcowi, aby ten zanie-
chał swoich straszliwych działań.
Zatem postawmy sobie pytanie: Czy w takim przypadku przykazanie „Nie zabijaj”
ulega zawieszeniu? Otóż nie. Nawet w takim przypadku należy dążyć raczej do
unieszkodliwienia złoczyńcy niż do jego zabicia(1). Pierwszym celem działania
byłoby wówczas – to chyba oczywiste – ratowanie zagrożonych dzieci. Gdyby zaś
tak się zdarzyło, że w wyniku naszej interwencji ów szaleniec utraciłby życie, prze-
żylibyśmy to jako nasz osobisty dramat, a zarazem jako bolesny dowód, że w naszej
ludzkiej rzeczywistości wciąż jeszcze istnieją otchłanie mroków, nie prześwietlo-
nych Bożą obecnością. Sąd oczywiście by nas uniewinnił, nawet spowiednik tłu-
maczyłby nam, że przecież postąpiliśmy właściwie, bo nie wolno było bezczynnie
patrzeć na zabijanie niewinnych – my jednak czulibyśmy się okropnie i błagaliby-
śmy Boga o wybaczenie, a ów szaleniec mógł nawet nie wiedzieć, co czyni.
Takie mniej więcej rozumowanie stało za teorią tak zwanej wojny sprawiedliwej.
O słabych stronach tej teorii za chwilę. Najpierw może przedstawmy samą teorię,
bo odegrała ona bardzo pozytywną rolę w moralnym rozwoju Europy. Hiszpań-
ski dominikanin, św. Rajmund z Pennafort († 1275), określił, w swojej Sumie dla
spowiedników, pięć warunków, które muszą być spełnione, aby można było uznać
wojnę za sprawiedliwą: 1. Nigdy celem wojny nie może być zabijanie nieprzyjaciół,
walczyć wolno jedynie w obronie zagrożonego życia, wolności lub własności, 2. W
wojnie należy odrzucić wszelkiego ducha zemsty, nienawiści i chciwości, 3. Dążyć
należy do jak najszybszego przywrócenia pokoju, 4. Decyzję o wojnie podejmo-
wać może jedynie monarcha, 5. Nie wolno angażować do walki kobiet, dzieci ani
duchownych.
Postulatom tym, zwłaszcza niektórym, łatwo zarzucić obłudę. Faktem jest jednak,
że utemperowały one znacznie obyczaje wojenne w Europie. I tak kodeks rycer-
ski zakazywał zabijać nieprzyjaciela, jeśli można go wziąć do niewoli; za czyn ha-
niebny uznano dobijanie rannych i znęcanie się nad jeńcami. Praktycznie zanikły
pustoszące wczesnośredniowieczną Europę wojny prywatne, zaś obyczaj zemsty
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
rodowej zachował się jedynie na Korsyce i może jeszcze na jakiejś jednej wyspie.
Szczególnie zaś spektakularnym świadectwem, że wojna sprawiedliwa nie musi
prowadzić do nienawiści, były uroczystości ku czci bohaterów rosyjskich, urzą-
dzone w powstańczej Warszawie 25 stycznia 1831, które przerodziły się w progra-
mowe później manifestowanie polskiej życzliwości dla Rosjan. Bezprecedensowy
chyba to fakt, żeby strona walcząca ostentacyjnie okazywała życzliwość narodowi,
z którego państwem była w stanie wojny.
Największym złem, jakie wynikało z teorii tak zwanej wojny sprawiedliwej, było
uśpienie sumienia. Ludzie uznali jako coś bezdyskusyjnego i nie budzącego niepo-
koju, że wojna sprawiedliwa jest dopuszczalna. Lecz to nie takie proste. Zagubiono
charakterystyczne dla Ewangelii napięcie, zawarte w chrześcijańskiej odpowiedzi
na pytanie, czy zdarzają się sytuacje, gdy wolno uciec się do zastosowania przemo-
cy.
Ludzie lubią logikę, każde niedomknięcie w obrazie świata nas drażni. Ponieważ
zaś ewangeliczna nauka o stosowaniu przemocy może wydawać się teoretycznie
niespójna, natychmiast ją ulogiczniamy. Dawniej ulogiczniono ją w teorii tak zwa-
nej wojny sprawiedliwej do tego stopnia, że sam obyczaj wojowania przestał nie-
pokoić chrześcijan. Dzisiaj próbuje się ją ulogicznić w teorii radykalnego pacyfi-
zmu. Jakoś trudno nam zrozumieć, że Ewangelia zwrócona jest do ludzi żyjących
w realnym świecie, w którym grzech ciągle jeszcze ma tyle do powiedzenia, ale
zarazem celem orędzia ewangelicznego jest przemiana tego świata w Królestwo
Boże. Nie wolno nam małodusznie pogodzić się ze złem, które wydaje się nie do
wykorzenienia, ale nie wolno nam również zapominać o tym, że zło jest jednak
faktem.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Istnieją bowiem dwa rodzaje pacyfizmu, pacyfizm tchórzów i pacyfizm ludzi du-
chowych. Pierwszy wynika ze zwierzęcego strachu w obliczu zagrożenia. Tacy pa-
cyfiści chcą za wszelką cenę uniknąć cierpienia, własnego oczywiście: gotowi są
innych wystawić niesprawiedliwie na większe jeszcze cierpienia, byleby nie cier-
pieć samemu. Nie liczy się dla nich sprawiedliwość, nie dbają o swoją ludzką i na-
rodową godność, ich dogmatem jest często zwierzęcy egoizm. Powodowani tym
egoizmem, nie lękają się stosować przemocy wobec słabszego, oszczerstw i łama-
nia sumień. Dzieckiem tego pacyfizmu był między innymi traktat monachijski w
roku 1938. Niemoralność tego pacyfizmu zdemaskował już w roku 1934 Henryk
Elzenberg w znakomitym artykule pt. „Ahimsa i pacyfizm” (Próby kontaktu, Kra-
ków 1966).
Na szczęście jednak jest jeszcze inny pacyfizm: dla którego odmowa stosowania
przemocy nieodłączna jest od sprawiedliwości i gotowości poświęcenia się dla
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
innych. Najwyższym wzorem tej postawy jest Pan nasz, Jezus Chrystus: „Schowaj
swój miecz do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Czy
myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mojego, a zaraz postawiłby mi więcej niż
dwanaście zastępów aniołów?” (Mt 26,52n)
2 Andrzej Bober SJ, Światła ekumeny. Antologia patrystyczna, Kraków 1965, s. 83–85.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Na razie mówimy tylko o świadectwie, które człowiek składa sam o sobie i to nie o
swoich dokonaniach wewnętrznych, ale o swoim wnętrzu. Otóż trzeba być skąpym
w dawaniu takiego świadectwa. Jedynym chyba wyjątkiem, kiedy bezpośrednie
świadczenie o swoim wnętrzu ma sens pozytywny, jest szczera spowiedź (zwłasz-
cza sakramentalna), w której szukam prawdy o sobie, aby stawać się lepszym.
We wszystkich innych przypadkach, ilekroć głównym moim celem jest złożenie
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Tylko czy to światło we mnie jest? Otóż szczególnie groźną formą zakłamanego
świadectwa, jakie człowiek składa o swoim wnętrzu, jest świadectwo składane
własnemu sumieniu. Człowiek usiłuje mianowicie wmówić swojemu sumieniu, że
jego postępowanie jest sprawiedliwe. Tymczasem powinno być odwrotnie: powi-
nienem wsłuchiwać się w głos mojego sumienia, żeby nie zagłuszyć świadectwa,
które ono o mnie wydaje. Chrześcijaninowi, jeśli tylko prawdziwie uwierzył sło-
wu Bożemu, oszczędzone są liczne ciemności, jakich mogą zaznawać inni ludzie.
Pouczenia słowa Bożego, nawet jeśli czasem wydadzą się trudne lub bardzo trud-
ne, to w każdym razie pomagają jednoznacznie odróżnić dobro od zła. Sumienie
oświetlone słowem Bożym wydaje świadectwo szczególnie autentyczne.
objawiła się w jego obecności. I wartość męczeństwa wcale nie ulega przez to po-
mniejszeniu. W męczeństwie po prostu obiektywnie dobro zwyciężyło nad złem,
miłość nad nienawiścią, łaska Boża nad ludzkim grzechem. Nie będzie dziury w
niebie, jeśli złoczyńca tego nie zauważy, natomiast będzie wielka radość w niebie,
jeśli obiektywne zwycięstwo dobra i łaski Bożej w męczenniku przyczyni się do
nawrócenia złoczyńcy.
Istotą męczeństwa jest bardziej duch, który ożywia ofiarę z własnego życia, niż
samo oddanie życia. Wielką rzeczą jest oddać życie z miłości. „Nie ma większej
miłości niż ta, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół” (J 15,13). Jednak ludzie potrafią
oddawać swoje życie dla wartości bardzo wątpliwych i z powodów nawet błahych,
i – choć przykro to powiedzieć – nie ma w tym nic wielkiego. Jeden z hitlerowskich
profesorów medycyny, skazany w Norymberdze za uśmiercanie osób upośledzo-
nych i do końca przeświadczony o tym, że niczego złego się nie dopuścił, zawołał
pod szubienicą: „Niech żyją Niemcy” W moim odczuciu złożył on życie na ołtarzu
fanatyzmu, a tak wzniosły okrzyk był w jego ustach zwykłym błazeństwem.
Weźmy przypadek dla Europejczyka egzotyczny. Oto samuraj, żeby się zemścić na
swoim wrogu, popełnia pod jego drzwiami harakiri. Przecież normalny człowiek
jest do tego niezdolny, to wymaga ponadludzkiej siły ducha! – zawołamy w pierw-
szym odruchu. Ale kiedy się nad tym zastanowić, zapewne dojdziemy do wniosku,
że wystarczy do tego ćwiczyć się intensywnie w próżności i w nienawiści oraz roz-
budzić w sobie pewien określony zespół skłonności patologicznych. Albo co sądzić
o Kozaku, który skazany przez swojego atamana za rozbój na straszliwą śmierć na
palu, uważał za najwyższy obowiązek honoru umierać dziarsko i z fasonem? Wy-
daje mi się, że jest to ciekawy problem psychologiczny i chyba nic więcej.
Zarazem jednak z radością przyznajemy, że istnieją – tak nam się wydaje, choć
ostatecznie jeden Bóg o tym wie – prawdziwi męczennicy również poza chrześci-
jaństwem. Są to ci wszyscy, którzy własnym życiem zaświadczyli o tym, że świat
jest Boży i że człowiek nie podlega przymusowi czynienia zła. Są to świadkowie
prawdy, która przecież nie przestaje być prawdą wskutek tego, że ktoś ją odrzuca i
za nią prześladuje. Są to również świadkowie sprawiedliwości, która nakazuje ująć
się za słabym i prześladowanym, nawet gdyby samemu przyszło z tego powodu
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
ucierpieć. Kiepscy byliby z nas chrześcijanie, gdybyśmy nie umieli lub, co gorsza,
nie chcieli cieszyć się wszelkim autentycznym dobrem, które dzieje się poza grani-
cami widzialnego Kościoła. Przecież Bóg jest Stwórcą wszystkich ludzi i nie tylko
chrześcijan uzdolnił do dobrego. Również Chrystus, leczący i umacniający nasze
zdolności do dobrego, „jest Zbawcą wszystkich ludzi – choć, o tym też nie zapo-
minajmy – zwłaszcza wierzących” (1 Tm 4,10).
Ale odpowiedź istotna idzie głębiej. Jako chrześcijaninowi nie bardzo wolno mi
patrzeć na dokonania męczenników w oderwaniu od moich własnych doświad-
czeń religijnych. Wiara mi mówi, że jestem wątpliwym, a w każdym razie bardzo
powierzchownym chrześcijaninem, dopóki moje sumienie nie trwa w następują-
cym świadectwie, składanym Chrystusowi: „Wierzę głęboko, Panie Jezu, że Twoje
przykazania są zawsze prawdziwe i słuszne. Wierzę głęboko, że korzenie zła są już
przez Ciebie ostatecznie podcięte i nieprawdą jest, jakoby ktokolwiek kiedykol-
wiek musiał czynić zło. Wierzę głęboko, że żadne zło, dopóki z Tobą będę związa-
ny, nie odbierze sensu mojemu życiu, bo po prostu Ty do tego nie dopuścisz. Co
więcej, wierzę głęboko, że zło – którego oczywiście nie chcę i którego jako słaby
człowiek się lękam – które na mnie spadło lub którego jeszcze doznam, za łaską
Twoją obróci się na moją korzyść”.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Pouczenia słowa Bożego na ten temat są aż niepokojąco proste: „Któż wam zaszko-
dzi, jeśli gorliwi będziecie w czynieniu dobrze? A choćbyście nawet coś wycierpieli
dla sprawiedliwości, błogosławieni jesteście” (1 P 3,13n). Co to praktycznie zna-
czy? Znaczy to na przykład, że jeśli zostałem niesprawiedliwie porzucony przez
współmałżonka to nie powiem sobie, iż życie ma swoje prawa i nie będę zakładał
nowej rodziny, tylko swoje dalsze życie zawierzę Chrystusowi i w Jego Duchu będę
je próbował sobie ułożyć. Znaczy to, że nie będę za pomocą łapówki czy innej
brudnej metody naruszał zasad społecznej sprawiedliwości. Że pozwolę urodzić
się dziecku, nawet jeśli mam praktyczną pewność, iż będzie ono upośledzone. Że
wyrzucę z mojego moralnego myślenia pogański, wprost sprzeciwiający się Ewan-
gelii argument: „ideały są piękne, ale trzeba być realistą”. I tak dalej, i tak dalej.
Kiedyś wielkie wrażenie zrobiło na mnie wyznanie matki czworga dzieci, która
mi powiedziała: „Ja wcale nie pragnę, żeby moim dzieciom dobrze się powodziło;
chciałabym tylko bardzo, żeby wszystkie były uczciwe i blisko Boga”. A mówiła to,
patrząc z czułością na swoje najmniejsze. Z pewnością nie chciała ona, żeby jej
dzieciom źle się powodziło. Ona tylko starała się odróżnić to, co ważne, od tego,
co najważniejsze.
Bo jeśli jest odwrotnie, jeśli uczymy nasze dzieci postawy, iż „ideały są piękne, ale
życie ma swoje prawa”, wówczas nie pomoże nam nawet to, że czcimy męczen-
ników. W takim przypadku właśnie przeciwko nam powiedział Pan Jezus swoje
przekleństwo: „Budujecie groby prorokom i ozdabiacie grobowce sprawiedliwych
i mówicie: «Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspól-
nikami w zabójstwie proroków!» Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomka-
mi tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków!
Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle?” (Mt 23,29–33)
Jednak raz jeszcze z naciskiem podkreślam, że męczennik to nie jest taki człowiek,
który daje się zabić. To raczej taki człowiek, który uwierzył do końca, że dzięki
Chrystusowi dobro jest mocniejsze od zła, i trwa w tej postawie nawet wówczas,
kiedy za nią zabijają. I – błogosławiony paradoks – zawsze dobrze na tym wy-
chodzi: dla wiary jest to oczywiste, ale jakoś dostrzegalne jest to nawet w sferze
empirycznej. To jednak nie jest bez powodu, iż żaden męczennik nie chciałby się
zamienić miejscem ze swym prześladowcą. O czymś to świadczy. A świadczy to po
prostu o tym, że dzięki Chrystusowi dobro naprawdę stało się mocniejsze od zła.
Prawda ta dotyczy również tych – nie waham się użyć tego słowa – męczenników,
którzy składają Chrystusowi świadectwo nie wśród prześladowań, ale w różnych,
nieraz całkiem banalnych sytuacjach, w których wierność ewangelicznym przy-
kazaniom wydaje się ponad ludzkie siły. To może najbardziej do nich odnoszą się
wspaniałe słowa z Listu do Rzymian: „Z tymi, którzy Go miłują, Bóg współdziała
we wszystkim dla ich dobra” (8,28).
Pismo Święte, że Bóg szczególnie troszczy się o sprawiedliwych: Oczy Pana zwró-
cone na sprawiedliwych (Ps 34,16). W ten mianowicie sposób o nich się troszczy,
że nie dopuści na nich żadnego zła, które by się nie obróciło na ich dobro” (Wykład
Listu do Rzymian, 697).
Najpierw przedstawię Panu suche fakty, potem spróbuję się do nich ustosunko-
wać. Otóż w ciągu pierwszych szesnastu wieków historii Kościoła nie notujemy
ani jednego wypadku ograniczania wiernym dostępu do Pisma Świętego. Jedynym
dokumentem, o którym w związku z Pańskim pytaniem można by wspomnieć,
jest list papieża Innocentego III z 12 lipca 1199 do mieszczan w Metz, zakazujący
potajemnych spotkań biblijnych, które odbywały się w atmosferze zdecydowanie
antykatolickiej. „Chociaż bowiem – pisze Innocenty III – pragnienie rozumienia
Pisma Świętego oraz nawoływanie do jego studiowania nie zasługuje na naganę,
ale raczej na pochwałę, w tym jednak wypadku słusznym jest skarcić tych ludzi,
którzy zwołują takie tajne spotkania, uzurpują sobie urząd kaznodziejski, wyśmie-
wają nieuctwo księży oraz gardzą wspólnotą z tymi, co do nich nie przystali. Bóg
przecież tak bardzo nienawidzi czynów ciemności, że rozkazał: Co wam mówię w
ciemności, opowiadajcie w świetle”.
A swoją drogą jest rzeczą ciekawą, na ile wspomniane wyżej ograniczenie – według
litery prawa obowiązujące prawie dwa stulecia – w praktyce było respektowane.
Trzymam w ręku Nowy Testament w przekładzie ks. Wujka, wydany w roku 1593
(rzecz stosunkowo łatwo dostępna, gdyż w roku 1966 książkę tę reprintowano w
dość wysokim nakładzie) i nie widzę we wstępie żadnego pouczenia o konieczno-
ści uzyskania zgody władzy duchownej na korzystanie z tej książki. Trzeba jednak
powiedzieć jasno, że nawet gdyby badania historyczne wykazały, że ograniczenie
w korzystaniu z katolickich nawet wydań Pisma Świętego było prawem czysto pa-
pierowym, ogólny duch panujący wówczas w Kościele katolickim nie sprzyjał roz-
wojowi bezpośredniego kontaktu z Biblią.
Nie śpieszmy się jednak z sądem potępiającym ani z biciem się w piersi w imieniu
naszych ojców w wierze. Nie podejmujmy zbyt łatwo starych antykatolickich za-
rzutów, jakoby Kościół nie puszczał swoich owieczek na soczyste pastwiska słowa
Bożego. Starajmy się raczej obiektywnie wniknąć w powody takiego – rzeczywi-
ście zdumiewającego nas dzisiaj – stanowiska Kościoła.
Sporo na ten temat można dowiedzieć się ze wspomnianego wstępu, jakim ks. Ja-
kub Wujek poprzedził swój przekład Nowego Testamentu. Ubolewa on, że wyda-
na przez kalwinistów Biblia brzeska „jest błędów i kacerstwa pełna, a zwłaszcza w
annotacyjach abo w wykładziech na kraju położonych”; z kolei arianie „zganiwszy
Bibliją brzeską i omyłki jej niemałe pokazawszy, wydali drugą w Nieświeżu jeszcze
gorszą”.
Żeby nie być gołosłownym, ks. Wujek podaje przykłady świętokradzkich ingeren-
cji w sam nawet święty tekst. Wyróżniał się w tym zwłaszcza przekład Szymona
Budnego: „Heretycy ku potwierdzeniu swych błędów najwięcej te miejsca psują
i fałszują, które baczą, że im są przeciwne. Bo prze cóż inszego Budny uczynił to,
czego się żaden inszy przed nim ważyć nie śmiał, że z tekstu Pisma św. niemało
słów, które go kłuły w oczy, wyrzucił? Przez co, mówię, z ewanjelijej Łukasza św.
(3,23) z onego wiersza: Będąc jako mniemano syn Józefów te dwie słowie: jako
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
mniemano ważył się wyskrobać i wymazać? Jedno, iż to było nazbyt jasne świa-
dectwo przeciw onemu bluźnierstwu jego, którym bluźni mówiąc, że Pan Chry-
stus był nie mniemanym, ale własnym synem Józefowym i z własnego nasienia
Józefowego? Prze co inszego nie może temu wierzyć, żeby ewanjelista napisał one
słowa: Czyniąc się równym Bogu (J 5,18), jedno iż wierzyć nie chce, że Pan Chry-
stus jest Bogu Ojcu równy, chocia o tym nie tylko Jan św. ale i Paweł św. (Flp 2,6)
jawnie świadczy? Prze co inszego z onego tekstu: Który jest nade wszystkim Bóg
błogosławiony na wieki (Rz 9,5) wymazuje to słowo: Bóg, jedno iż nie wierzy, żeby
Pan Chrystus był tymże Bogiem nawyższym co i Ociec?”
I ostatni już cytat ze wstępu ks. Wujka: „Opuszczam one ich prophanas vocum no-
vitates, sprośne słów nowości kiedy miasto krztu – nurzanie abo ponurzanie; mia-
sto krzciciela – ponurzyciela; miasto chrześcijanina – chrystyjanina; miasto kapłana
– ofiarnika abo ofiarownika; miasto pokuty – upamiętanie abo pokajanie; miasto
kościoła – zbór; miasto bożnice – zgromadzenie abo szkołę; miasto doktorów ży-
dowskich – księża abo zakonniki; miasto kielicha – czaszę abo kubek i inne tym
podobne terminy starym chrześcijanom niesłychane wnoszą, aby z Kościołem ka-
tolickim zgoła nic spólnego nie mieli”.
I na tym może bym skończył swoją odpowiedź na Pański list, gdyby nie to, że
właśnie znalazła się na moim biurku wspaniała książeczka pt. Księga starców. Jest
to żarliwe, a zarazem bezpretensjonalne świadectwo poszukiwań Boga przez pu-
stelników i zakonników z pustyń egipskich w wieku IV i V. Jak wiadomo, Egipt
był kolebką chrześcijańskiego życia zakonnego. Otóż rozważanie Pisma Świętego
stanowiło jedno z najważniejszych zajęć tamtych ludzi. Ale zarazem cechowała
ich religijna obawa przed spoufaleniem się z Pismem Świętym. „Tym się szczegól-
nie odznaczał spośród innych – czytamy o jednym z ojców pustyni – że kiedy go
pytano o problemy dotyczące Pisma Świętego albo wzniosłych spraw duchowych,
nie odpowiadał od razu, ale mówił, że nie wie. A jeśli mimo to pytano dalej, nie
odpowiadał wcale” (s. 304).
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Niekiedy ci wielcy mężowie modlitwy, którzy sami tysiące godzin spędzali na me-
dytacji Pisma Świętego, decydowali się ostrzegać w sposób jak na naszą wewnętrz-
ną wytrzymałość jeszcze bardziej ryzykowny. Kiedyś abbę Ammuna z Nitrii za-
pytano: „Jeżeli zajdzie konieczność rozmawiać z bliźnim, to czy mam mówić o
Piśmie Świętym, czy o naukach starców. Odrzekł mu starzec: Jeżeli nie możesz
milczeć, to raczej mów o słowach starców, a nie o Piśmie; niemałe w tym bowiem
niebezpieczeństwo” (s. 29). Żeby nie zniekształcić sensu tej odpowiedzi, koniecz-
nie trzeba pamiętać o tym, że powiedział to człowiek, który połowę życia spędzał
nad Pismem Świętym. Odpowiadając w ten sposób, przestrzegał przed nadużywa-
niem słów Księgi w próżnych dyskusjach lub w walkach między chrześcijanami.
Jeszcze dwie anegdoty przepiszę z tej pięknej książeczki, żeby dedykować je tym
wszystkim, którzy uczestniczą w tak licznych dzisiaj grupach biblijnych. A rzecz
jasna nie chodzi mi o to, żeby zniechęcać kogokolwiek do tej pobożnej praktyki,
ale o to, żeby wskazać możliwość jej pogłębienia. „Przyszli kiedyś do abby Zenona
bracia i pytali go: Co znaczą słowa księgi Hioba, że samo niebo nie jest dość czyste
przed Bogiem? Starzec im rzekł w odpowiedzi: Zapomnieli bracia o swoich grze-
chach, a badają sprawy niebios... Te słowa tak się tłumaczą: ponieważ tylko Bóg
jest czysty, więc dlatego powiedziano, że niebiosa nie są czyste” (s. 136).
Oraz druga historia, bardzo analogiczna: „Zeszli się kiedyś mnisi w Sketis i roz-
prawiali o Melchizedechu. Kopris zaś trzy razy uderzył się w usta mówiąc: Biada
ci, Kopri! Biada ci, Kopri! Biada ci, Kopri! bo pomijasz wypełnianie Bożych przy-
kazań, a zastanawiasz się nad tym, o co cię nie będą pytać” (s. 201).
Chodzi przede wszystkim o to, żeby nasze zainteresowanie Pismem Świętym nie
zatrzymało się na nim samym. Zasługuje ono na naszą najwyższą uwagę i miłość,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
bo jest słowem Bożym i ma moc rzeczywiście zbliżać nas do Boga. Różnicę między
tymi dwiema postawami znakomicie wyraził abba Sisoes: „Abba Ammun z Raithu
zwrócił się do abby Sisoesa, mówiąc: Kiedy czytam Pismo, mam ochotę przyswa-
jać sobie piękne zwroty, żeby móc nimi odpowiadać na pytania. Starzec odpowie-
dział: Nie potrzeba. Raczej przez czystość myśli zdobywaj sobie spokój i właściwe
słowa” (s. 329).
Zmusił mnie Pan do podjęcia problemu, którym się nigdy nie zajmowałem.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było odszukanie oficjalnych dokumentów Stolicy
Apostolskiej na temat indeksu. Najważniejsze to bulla Piusa IV Dominici gregis
custodiae z 24 marca 1564, ustanawiająca – w ramach realizacji uchwał Soboru
Trydenckiego – indeks ksiąg zakazanych; dokument Benedykta XIV Sollicita ac
provida z 23 lipca 1753, wydany w celu ukrócenia nadużyć cenzury kościelnej; i
wreszcie dokument Leona XIII Officiorum ac munerum ze stycznia 1897, łagodzą-
cy nieco prawa dotyczące indeksu.
I muszę się przyznać do jednego. Wiele mam do czynienia z dawnymi tekstami re-
ligijnymi, odkrywanie tożsamości wiary katolickiej poprzez wieki jest nieustanną
fascynacją mego życia; często w autorach dawnych tekstów rozpoznaję ludzi mi
bliskich, którzy już wiele wieków temu głosili prawdę, do której ja obecnie docho-
dzę z takim nieraz trudem. Otóż nie takie uczucia towarzyszyły mojej lekturze wy-
mienionych dokumentów papieskich. Teksty te odbierałem przede wszystkim jako
obce, pochodzące z zupełnie innej epoki, które równie trudno zrozumieć, jak się z
nimi zgodzić. Może jeszcze tylko niektóre teksty, pisane przez katolików w latach
trzydziestych, napełniają mnie podobnym poczuciem obcości.
Sam sobie stawiam pytanie: Dlaczego mentalność, która stworzyła indeks, jest mi
tak obca? Jeśli książka szerzy zło, to czy nie wolno przed nią ostrzegać? Czyż nasze
poczucie wolności jest obrażone tym, że nie da się w naszym kraju legalnie opu-
blikować tekstów, zachwalających narkotyki? A co do tekstów religijnych: czyż już
Ojcowie Kościoła nie przestrzegali wiernych przed książkami, burzącymi wiarę?
Dlaczego inwektywy Ojców Kościoła na książki heretyków nie budzą we mnie na
ogół wielkich sprzeciwów, a wstydzę się tego, że przez cztery wieki istniała w Ko-
ściele taka instytucja jak indeks ksiąg zakazanych?
Jedno wydaje się nie podlegać dyskusji: Na temat sensu i bezsensu tej instytu-
cji trzeba pomyśleć, trzeba przezwyciężać w sobie ten odruch warunkowy, jaki
bezwiednie pojawia się w przeciętnym mieszkańcu współczesnej Europy na samo
słowo „indeks ksiąg zakazanych”. Słowo to bowiem niemal automatycznie budzi
następujące skojarzenia: prześladowania wolnego słowa, zakaz myślenia, poglądy
pod jeden sznureczek itp. A to chyba nie jest takie proste.
Może jeszcze bardziej doniosła jest pierwsza z wymienionych wyżej prawd: że nie
jest obojętne, z jakich źródeł czerpiemy pokarm dla naszej duszy. „Kto się dotyka
smoły, ten się pobrudzi – przestrzega Księga Syracha (13,1n) – a kto z pysznym
przestaje, do niego się upodobni. (...) Cóż za towarzystwo może mieć garnek gli-
niany z metalowym kotłem? Gdy ten uderzy, skruszy tamtego”. Myli się człowiek –
choćby skądinąd był mocną osobowością – jeśli sądzi, że jest odporny na wszelkie
złe wpływy. Dobrze jest zastanowić się czasem, czym żywię moją duszę, a zwłasz-
cza czy nie jest to dla niej szkodliwe.
Tylko nie daj Boże postulatów tych zrozumieć ciasno i czysto materialnie. Właśnie
to doprowadziło do stworzenia indeksu ksiąg zakazanych. Jednak to co innego
powiedzieć człowiekowi: Lepiej unikaj na razie tego rodzaju książek, bo nie jesteś
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
jeszcze dostatecznie utwierdzony i mogą się one okazać metalowym kotłem, który
rozbije gliniane naczynie twojej wiary lub twojej postawy moralnej; a co innego
powiedzieć: Nie wolno ci takich książek czytać pod karą ekskomuniki. Ta dru-
ga postawa jakby z góry zakłada, że kręgosłup duchowy pojawia się w ludziach
rzadko i trzeba raczej dostarczyć każdemu ślimaczej muszli, żeby miał w czym
przechowywać otrzymaną od Boga prawdę. Cechuje tę postawę brak zaufania do
człowieka (a może w jakimś historycznym momencie usprawiedliwiony? Karol
Libelt, broniąc wolności słowa, przyznawał, że początkowo trzeba „postępować z
narodem jak z dzieckiem, któremu niejedno trzeba wyjąć z ręki, by sobie szkody
nie zrobiło”. Czy jednak Libelt miał tu rację?).
Może gdyby do badania instytucji indeksu wziął się jakiś nieuprzedzony historyk,
znalazłby w niej jakiś sens pozytywny. Ja ze swoim zdrowym rozsądkiem, zanu-
rzonym w XXI wieku, nie umiem jej usprawiedliwić. Co do jednego wszakże nie
mam wątpliwości: że powstała ona z autentycznej troski pasterskiej, a jej promo-
torzy starali się nie zapominać o tym, iż pierwszą regułą, jaką rządzi się Kościół,
jest Ewangelia. We wspomnianej bulli Benedykta XIV znajduje się na przykład
następujące pouczenie, w jakim duchu należy oceniać książki podejrzane, aby ich
zbyt łatwo nie umieszczać na indeksie: „Święty Tomasz z Akwinu, który napisał
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
tyle bezcennych dzieł, zwalcza wprawdzie różne opinie filozofów i teologów, je-
śli do ich odrzucenia przynaglała go prawda. Wszystko jednak, co zasługiwało u
nich na pochwałę, ten wielki Doktor cudownie wydobywa. Żadnego przeciwnika
nie lekceważy, nie szydzi z niego ani go nie przeinacza, ale wszystkich traktuje
z szacunkiem i łagodnością. Jeśli w ich wypowiedziach było coś bardzo ostrego,
dwuznacznego lub niejasnego, wyjaśniał to życzliwie i z wyrozumiałością, łagodził
i porządkował. Jeśli zaś sprawa religii i wiary wymagała tego, aby ich stanowisko
odrzucić i skrytykować, czynił to z takim umiarem, że na jednakową pochwalę
zasługuje sposób, w jaki się od nich różnił, jak sposób, w jaki wyznawał prawdę
katolicką” (Sollicita ac provida, nr 24).
Zarzuci Pan może, że często jednak umieszczano różne książki na indeksie w spo-
sób pochopny. Ależ tak! Bo niestety – powtarzam to raz jeszcze – sama instytucja
indeksu wydaje się nieporozumieniem. Z dziełem Kopernika nie było na szczę-
ście aż tak źle, jak się niekiedy zarzuca(1). Faktem jest jednak, że w ciągu czterech
stuleci istnienia indeksu nieraz zdarzało się, że umieszczano na nim dzieła wiel-
kiej literatury i wybitne osiągnięcia humanistyki. Gdyby ktoś chciał z tego szydzić,
w dawnych indeksach ksiąg zakazanych znajdzie materiału aż nadto. Ale moim
zdaniem fakty te odzwierciedlają raczej dramat ówczesnego Kościoła, częstokroć
odrzucanego i zwalczanego przez wielkich tego świata, między innymi przez wiel-
kich twórców kultury – i broniącego się w taki sposób, że to go jeszcze bardziej wy-
pychało poza główny nurt kultury europejskiej. Indeks ksiąg zakazanych wydaje
się tematem, który dopiero czeka na swojego wielkiego historyka.
Inaczej mówiąc, sens instytucji indeksu zmieniał się w trakcie jej istnienia. Do-
piero w miarę upływu lat instytucja ta coraz bardziej obrażała wzrastającą świa-
domość praw ludzkich. Coraz bardziej dostrzegano główne nieporozumienie, z
którego wyrosła sama idea indeksu, a było nim pomieszanie porządku prawnego
z porządkiem moralnym. Bo prawo w zasadzie nie powinno wchodzić w te rejony,
w których dokonuje się kształtowanie postaw moralnych. W czasach, kiedy usta-
nawiano indeks, niezupełnie jeszcze zdawano sobie z tego sprawę.
Dzisiaj popełniamy błąd odwrotny. Wydaje się nam, że to, co czytamy i co oglą-
damy, jest moralnie równie obojętne, jak to, co jest obojętne w porządku praw-
nym. Osobiście mam wątpliwości, czy wolno mi czytać teksty i oglądać filmy, które
wprowadzają chaos do mojej duszy, skłaniają do złego, oddalają od Boga. Wiem,
że łatwo wyszydzić te moje wątpliwości. Wiem również, że należy tu zachować
jak najwięcej zdrowego rozsądku. Trudno jednak odmówić racji greckiemu po-
ecie Menandrowi, cytowanemu – rzadki to przypadek! – w Piśmie Świętym, który
zauważył rzecz zupełnie banalną, że mianowicie „wskutek złych rozmów psują się
dobre obyczaje” (1 Kor 15,33). Po prostu tak już jest i tego nie zmienimy, że umysł
nasz i serce nasiąkają tym, czym je żywimy.
1 Por. T. Pawluk, „Na marginesie klauzuli kościelnego urzędu cenzorskiego dotyczącej dzieła Mikołaja Koperni-
ka”, Studia Warmińskie 9/1972, s. 231–259; tenże, „Niektóre aspekty negatywnego ustosunkowania się kościelnego
urzędu cenzorskiego do dzieła Mikołaja Kopernika”, Prawo Kanoniczne 16/1973, nr 3–4, s. 7–26.
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Na temat inkwizycji
A jednak nawet w Kościele są tematy tabu. Na przykład prasa kościelna praktycznie nigdy
nie podejmuje problemu inkwizycji. Moim zdaniem, fakt istnienia inkwizycji stanowi wielki
problem religijny – nie tylko historyczny. Dla wielu ludzi jest to wciąż żywe źródło nieufności
wobec Kościoła, a nawet wobec samego chrześcijaństwa.
Ponieważ niektóre rzeczy, jakie chcę tu powiedzieć, ktoś mógłby odebrać jako
próbę usprawiedliwiania inkwizycji lub jej wybielania, chciałbym na samym po-
czątku złożyć stanowcze oświadczenie, że w moim przekonaniu inkwizycji nic nie
jest w stanie usprawiedliwić. Odpędzanie wilków, zagrażających Bożej owczarni,
jest na pewno czymś chwalebnym, ale czyni się to modlitwą, przykładem życia,
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Ufam zatem, że uwierzy mi Pan, że podczas pisania niniejszego listu nie przy-
świecał mi cel apologetyczny. Pragnę jedynie rzucić – opierając się na faktach i
wyjaśnieniach, dostarczonych przez historyków – parę refleksji moralnych na te-
mat inkwizycji. Chcę zwrócić na przykład uwagę na to, jak niesłuszną rzeczą jest
demonizowanie różnych niechlubnych zaszłości. Po prostu, jeśli podczernimy do
maksimum zło czynione przez innych, wówczas przestaje ono nas osobiście po-
budzać do niepokoju i możemy wygodnie ograniczyć się do udawania sędziów,
którym potępienie zła innych nie mąci zadowolenia z siebie.
Zatem moralnie szkodliwa jest postawa zarówno wybielania inkwizycji, jak jej de-
monizowania. Skłonność do wybielania, obecna zwłaszcza u dawnych publicy-
stów katolickich, przyczynia się do dezorientacji moralnej: zło trzeba po prostu
nazwać złem, bo w przeciwnym razie stajemy na gruncie moralności Kalego. Na-
tomiast demonizowanie inkwizycji – zabieg bardzo wygodny w propagandzie an-
tykościelnej – skutecznie paraliżuje ostrzeżenia moralne, jakie dla nas dzisiaj pły-
ną z tego faktu niezaprzeczalnego, że inkwizycja stanowi cząstkę historii Kościoła
katolickiego i chrześcijaństwa na Zachodzie i w ogóle Europy. Gdyby inkwizycję
stworzyli bandyci, fanatycy i ludzie bez sumienia, sprawa byłaby prosta. Ale stwo-
rzyli ją i realizowali ludzie, którzy naprawdę chcieli dobra i obdarzeni byli wcale
niemałą wrażliwością moralną. Ten fakt budzi daleko więcej niepokoju moralnego
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Obrońcy inkwizycji przywiązują ogromną wagę do tego, że jej sądy były w sumie
łagodniejsze niż ówczesne trybunały świeckie. Publicyści zaś, którzy wykorzy-
stują inkwizycję w propagandzie antykatolickiej, fakty te zazwyczaj przemilczają
lub przeinaczają. Jedni i drudzy gubią doniosłe ostrzeżenie, jakie płynie do nas z
relatywnej łagodności sądów inkwizycyjnych. Oto okazuje się, że w naszej prze-
wrotności potrafimy być „humanitarni” i „miłosierni” w zadawaniu krzywdy. Co
więcej, potrafimy stąd czerpać usprawiedliwienie dla samego zadawania krzywdy
i poczucie spokojnego sumienia. I jeszcze więcej: zadając krzywdę, mogę być tego
nieświadomy, wystarczy jedno jedyne fałszywe założenie w samym fundamencie
mojej życiowej postawy. Krzywdy zadawane przez inkwizycję wyrastały z takiego
jednego założenia, które wielu ludziom wydawało się logiczne i sprawiedliwe: że
przed fałszerzami prawdy społeczeństwo powinno się bronić tak samo jak przed
fałszerzami pieniędzy.
Osobna uwaga należy się inkwizycji hiszpańskiej. Wiąże się ona z sytuacją nie
ochrzczonych w społeczeństwie średniowiecznym, gdzie państwo było integralną
częścią Kościoła, a Kościół integralną częścią państwa. Nie ochrzczeni, a więc lu-
dzie nie należący do Kościoła, byli obywatelami drugiej kategorii, nie byli jednak
pariasami, swoją zaś religię mogli wyznawać w zasadzie bez przeszkód. Otóż w
państwach hiszpańskich, które świeżo zrzuciły z siebie niewolę arabską, podjęto
aktywną politykę na rzecz chrystianizacji dwóch grup mniejszościowych, miano-
wicie muzułmanów i Żydów. Czyniono to, jak zawsze kiedy państwo zabiera się do
apostolstwa, za pomocą metody kija i marchewki. Spowodowało to falę nawróceń
pozornych. Jak pisze Cecil Roth w swojej nie spolszczonej jeszcze Historii ludu
żydowskiego, jest to jedyny ewenement w całych dziejach tego narodu, że tysiące
Żydów zaczęło udawać chrześcijan, zachowując w sercu wierność religii swoich
ojców. Stało się to zapewne nie bez wpływu społeczności muzułmańskiej, w której
rozwiązanie takie oficjalnie było uznawane za moralnie dopuszczalne.
Nie sposób całkowicie zbagatelizować tego wyjaśnienia, ale sprawa wydaje się bar-
dziej złożona. Zło inkwizycji należy mierzyć nie tylko liczbą ofiar. Niestety, była to
instytucja, usiłująca kontrolować ludzkie sumienia. Powolność jej procedury oraz
duża swoboda sędziów w stosowaniu nadzwyczajnych złagodzeń – mające, w za-
myśle twórców tej instytucji, sprzyjać nawróceniom – w rzeczywistości sprzyjały
łamaniu sumień.
Masoneria 255
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
nas niedawno monografii Ludwika XIV zwraca uwagę na fakt, że edykt ten wpro-
wadzał zasadę nietolerancji, którą od dawna stosowały u siebie kraje protestanc-
kie. Ale różnica właśnie na tym polegała, że tam było tak od dawna, we Francji
zaś sytuacja zmieniała się na gorsze – i budziło to słuszne oburzenie. Wracając do
inkwizycji, wydaje mi się, że w tym jednym wrogowie Kościoła mają więcej racji
niż wielu jego przyjaciół i synów: inkwizycję należy osądzać szczególnie surowo
właśnie z tego powodu, że była to instytucja kościelna.
Żałuję, że nie starczyło tu miejsca na podjęcie niektórych pytań, które sam w tym
liście sformułowałem. Sądzę jednak, że pytania te zostaną mi przez Czytelników
jeszcze postawione i wówczas spróbuję się jakoś z nimi pomocować.
2 Joseph Lecler, Historia tolerancji w wieku Reformacji, Warszawa 1964, t. 1, s. 114. Sporo podstawowych wiadomo-
ści na temat początków inkwizycji można znaleźć w czwartym rozdziale księgi pierwszej tego znakomitego dzieła
(t. 1, s. 96–129).
3 Lech Szczucki, Wprowadzenie do książki: Philippus Camerarius, Prawdziwa i wierna relacja o uwięzieniu w Rzy-
mie, Warszawa 1984, s. 85. Bardzo interesujące, choć fragmentaryczne dane liczbowe na temat wyroków inkwizycji
podaje prof. Szczucki na stronach 110nn i podsumowuje je stwierdzeniem: „Priorytet w stosowaniu bezwzględnej
i okrutnej represji karnej przyznać należy ówczesnemu sądownictwu świeckiemu” (s. 112).
Masoneria
Mówi się różne rzeczy o masonach, że są to zaprzysięgli wrogowie Kościoła i dążą do władzy
nad światem, że mają swoje wtyczki w hierarchii Kościoła, nawet wśród kardynałów. Dla-
czego w pismach katolickich panuje wokół tego tematu konsekwentne milczenie, mimo że
ciągle się o tym gdzieś słyszy?
Masoneria 256
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Papież Leon XIII wydał w roku 1884 encyklikę Humanum genus, poświęconą w
całości problemowi katolickiego stosunku do masonerii. Zwraca tam uwagę na
jeszcze jeden moment w samej strukturze tej organizacji, który budzi moralny
sprzeciw. Chodzi o zasadę bezwzględnego posłuszeństwa nieznanemu rozkazo-
dawcy, nawet jeśli rozum i sumienie się temu sprzeciwia. „Udawać innego i chcieć
pozostać w ukryciu pisze papież – związywać z sobą ludzi jakby to były przedmio-
ty, stanowczo i bez dostatecznego objaśnienia, o co chodzi, używać zdanych na
cudzą wolę do wszelkiego przestępstwa (...) jest potwornością, której natura się
sprzeciwia”.
Zarazem Leon XIII daleki jest od demonizowania masonerii. Nie wolno przecież
zapominać o tym, że członkowie tej organizacji są po prostu ludźmi, a z tej oczy-
wistej zdawałoby się prawdy wynikają konsekwencje, których tylko zaślepienie i
nienawiść może nie zauważyć lub nie przyjąć do wiadomości. Toteż Leon XIII pi-
sze między innymi: „To, co powiedzieliśmy i jeszcze powiemy o sekcie masońskiej,
należy rozumieć w ogólności, jako o związku pokrewnych sobie społeczności, na-
tomiast nie odnosi się to do poszczególnych jej członków. W ich liczbie mogą się
przecież znajdować, i to licznie, tacy, którzy – choć nie są bez winy, że związali się
z tego rodzaju społecznościami – sami nie uczestniczą w niegodziwych czynach
ani nie zdają sobie sprawy z tego, co ostatecznie społeczności te usiłują osiągnąć.
Również niektóre spośród tych społeczności mogą zupełnie nie aprobować jakichś
skrajnych wniosków, które – jako w sposób konieczny wynikające z zasad ogólnych
– wypadałoby przyjąć, gdyby nie odstraszała od tego ich wewnętrzna brzydota”.
Samym rdzeniem tej ideologii wydaje się budowa gmachu szczęśliwej ludzkości,
opartej na fundamencie rozumu. Stąd sama nazwa – „wolni mularze”, stąd kielnia
oraz inne budowlane symbole masonerii, a również trójstopniowy, na wzór ce-
chu murarskiego, podział na uczniów, czeladników i mistrzów. Idea budowania
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Masoneria 257
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Trudno powiedzieć, na ile te dawne ideały i potrzeby, z których zrodziła się maso-
neria, zachowały żywotność do dnia dzisiejszego, i w jakim kierunku ewoluowały.
To jest pewne, że podobnie jak inne prometejskie doktryny, zapewniające szyb-
kie uszczęśliwienie ludzkości i dające poczucie uczestniczenia w głównym nur-
cie ludzkich dziejów, mogły przyciągnąć niejednego idealistę i wyzwolić niejedną
bezinteresowność. Podkreślam to z taką samą stanowczością, z jaką zwróciłem
uwagę na z gruntu błędną doktrynę i ustrój tej organizacji. Choć oczywiście zasa-
da niejawności mogła również ułatwiać różne ciemne zaangażowania: wystarczy
przypomnieć aferę z niewątpliwie przestępczą lożą P 2 i jej wielkim mistrzem Licio
Gelli.
Masoneria 258
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP
Zastanawiam się, dlaczego odporność na tego rodzaju fobie wykazują zarówno lu-
dzie dużej kultury, jak głębokiego życia wewnętrznego. Myślę, że jest tak: Ludzie o
wysokiej kulturze sporo wiedzą na temat rzeczywistych mechanizmów zła, które
są daleko bardziej złożone, niż sugeruje to taka czy inna przeniknięta nienawiścią
Wlascicielem tego egzemplarza ebooka jest Piotr Bulanda - piterson3@poczta.onet.pl - NrKlub: 109
Masoneria 259
Pytania nieobojętne – o. Jacek Salij OP