You are on page 1of 171

charlotte

marschall

POZA
HORYZONTEM
ZDARZEŃ
Charlotte Marschall

Poza
horyzontem
zdarzeń

Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.


charlottemarschall.wordpress.com
Mojej mamie.

2
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Przedmowa

Wszystko zaczyna się od jednej przeklętej chwili, kiedy


przelotna myśl nawiedzi Twój umysł. Powoli spirala natrętnych
myśli wciąga Cię w swój wir. Nieokreśloność tego uczucia zatruwa
Twój mózg. Potem każde słowo zaczyna czaić się w kąciku ust,
a Ty w myślach układasz dialogi i zdania na pozór ze sobą
niezwiązane. Nagle zaczynasz je mamrotać do siebie półgłosem.
Dochodzisz do przekonania, że oto zwariowałeś. Nerwowo
snujesz się nie mogąc znaleźć sobie miejsca w życiu. Najgorzej,
jeśli stan taki trwa latami. Idziesz ścieżką życia…brniesz
nie widząc w tym głębszego sensu. Lecz gdzieś pod skórą wiesz,
że przeznaczone jest Ci coś innego. Szukasz w sobie olśnienia.
Łudzisz się, że odkryjesz za chwilę wielką prawdę. Nagle
wspominasz właśnie to uczucie, którego doznałeś w przeszłości.
Niewysłowiony jakiś niepokój, który niczym cierń utkwił w Twoim
sercu. Już wiesz, że oto znalazłeś to, co zgubiłeś. Inspirację.

Żywy obraz postaci w In the cut oraz łączące ich relacje


na wiele lat utkwiły mi nie tylko w pamięci. Znalazły swoje miejsce
w głowie, by potem jak nasionko zakiełkować na dnie mojej
duszy. Czekałam wiele lat. Musiałam dojrzeć do tej inspiracji…

3
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com

In the cut w nowojorskim slangu znaczy wagina.
Na ulicach NYC częściej określenie to używane jest w odniesieniu
do miejsca, w którym bezpiecznie można się skryć. Dobrze, jeśli
takie miejsce się posiada. Motywem przewodnim opowiedzianej
historii są wydarzenia i osoby bezpośrednio związane z serią
brutalnych zabójstw. Losy głównych bohaterów przeplatają
się nie bez przypadku, a z pozoru nieważne fakty nabierają
kluczowego znaczenia. Przemoc i seks łączą się w przeklętą parę.
Jednak opowiedziane zdarzenia są tylko pretekstem do odkrycia
tego, co się dzieje na innej płaszczyźnie. Poza horyzontem
zdarzeń.


In the cut - tytuł noweli autorstwa Susanne Moore oraz filmu o tym samym
tytule (w polskiej wersji pt.Tatuaż) w reżyserii Jane Campion.
4
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Prolog
Nad Nowym Jorkiem nieśmiało rodził się nowy dzień.
Granatowa połać nieba rozcięta bladoróżowymi fałdami z wolna
budziła miasto ze snu. Znad zatoki wiała poranna bryza wtłaczając
w płuca metropolii ogromne masy świeżego powietrza. Tylko
o tej porze dnia wiatr niósł ze sobą słony smak oceanu. Unikalny
zapach był nagrodą dla kogoś, kto wcześnie witał dzień na tarasie
z kubkiem porannej kawy w ręku i zachłannie nabierał w płuca
haust morskiej świeżości. Przezroczyste powietrze nad miastem
radośnie witało każdy wschód słońca odwdzięczając się milionem
okien drapaczy chmur iskrzących w jego świetle.
O świcie, gdy złota kula wynurzała się z oceanu miasto
wyglądało jak klejnot mieniący się diamentowym blaskiem.
Jednak dojrzewający dzień, jakby wstydząc się tego, co nastąpi,
chował pod gęstą zasłoną smogu wszystkie nikczemne tajemnice
metropolii. Wraz z wędrówką słońca po nieboskłonie rześki
zapach zmieniał się w stęchły odór bezlitośnie przypominając
mieszkańcom o bliskim sąsiedztwie rzeki Hudson. Natomiast
nocą, Nowy Jork rozświetlony fałszywym blaskiem ulicznych
iluminacji tonął w złowrogim mroku dając schronienie i upust
najgorszym ludzkim i nieludzkim zachowaniom.
W Greenwich♠ - dzielnicy leżącej w dolnym Manhatannie,
przy Washington Square numer 21, w niewielkim mieszkaniu
na pierwszym piętrze stuletniej kamienicy z czerwonej cegły
o godzinie ósmej rano zadzwonił budzik. Kobieta w wieku
trzydziestu pięciu lat dopiero, co wyrwana ze snu mruknęła
niezadowolona. Zaraz po przebudzeniu usłyszała:
- Dzień dobry śpiochu. Wstawaj!


Greenwich Village – dzielnica w południowej części Manhattanu, główny
campus NYU.
5
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Wciąż zaspana otworzyła nieprzytomne oczy i zobaczyła
swoją przyjaciółkę, Paulinne krzątającą się po kuchni. Jej głowa
ciężko opadła na poduszkę. Zamknęła oczy i z całej siły starała
się ponownie zasnąć. W chwili, gdy poczuła jak odpływa
w spokojny niebyt usłyszała kolejne ponaglenie. Tym razem tuż
obok łóżka.

- Frannie, wstawaj! O której masz zajęcia? Chyba nie chcesz


się spóźnić na własne wykłady…
- Paulinne, gadasz jak moja mama…Nie chcę iść do pracy.
- Zajęczała w poduszkę.
- Weźmiesz wolne? Cudownie! Może wybrałabyś się ze mną
na zakupy? Widziałam cudowną sukienkę w Soho…też mogłabyś
sobie coś sprawić nowego…
- Nic mi się nie chce.
- Zachce Ci się jak napijesz się mojej piekielnie dobrej kawy.
Wstawaj.
- Jak Ty to robisz?
- Co?
-No kładziesz się późno w nocy, a wstajesz tak wcześnie.
Paulinne roześmiała się.
-To proste. Ja po prostu śpię. Za to Ty…gadasz przez sen,
wiercisz się…
Frannie uniosła się gwałtownie na poduszce.
-Skąd wiesz skoro śpisz? No to, co mówiłam?
-Chyba coś po hiszpańsku, więc nie powtórzę.
-Po hiszpańsku? Dziwne. Przecież ja nie znam
hiszpańskiego…
-No właśnie! Co Ci się śniło?
Frannie usiadła na łóżku i zamyślona spojrzała w okno.
Wspomnienie snu uleciało bezpowrotnie. Czymkolwiek było.
Pokręciła głową na znak, że nic nie pamięta i wzruszyła

6
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
ramionami. Z wolna uniosła ramiona do góry, przeciągnęła
się z jękiem, a potem podreptała do kuchni wabiona zapachem
świeżo zaparzonej kawy i cynamonu.

Dwie godziny później kobiety wychodząc z mieszkania


minęły na klatce schodowej sąsiadów. Młode małżeństwo wraz
ze swoim kilkumiesięcznym dzieckiem wychodziło na spacer.
Paulinne natychmiast zaczęła przyjaźnie szczebiotać zagadując
matkę o imię bobasa. Tymczasem Frannie z niezwykłą
starannością szukała akurat czegoś w torbie, dopóki sąsiedzi
uprzejmie się pożegnali i wyszli z budynku.
-Frannie, dlaczego nie odpowiedziałaś im dzień dobry?
-Powiedziałam.
- Powiedziałaś?
-No, skinęłam przecież głową. To tak, jakbym powiedziała
dzień dobry…
Paulinne zamilkła, ale gdy uszły sto metrów nagle
zatrzymała się na chodniku i zapytała:
-Frannie, czy Ty…czy jak budzisz się codziennie to czujesz
się szczęśliwa?

Przez chwilę przyjaciółki patrzyły na siebie w milczeniu.


Frannie uśmiechnęła się krzywo i zdawkowo odpowiedziała:
-Bywam.

Cieszyła się, że ma na nosie przeciwsłoneczne okulary


i Paulinne nie zobaczy, że jej oczy przygasły i posmutniały.
Gdzieś w głębi duszy Frannie poczuła jak kolejny raz coś w niej
boleśnie pękło.
Ruszyły przed siebie do codziennych obowiązków,
ale Frannie wcale nie była ciekawa, co przyniesie nowy dzień.

7
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Rozdział I
„Midway along the journey of our life,
I wake to find myself in a dark wood,
For I had wandered off from straight path.”

„W życia wędrówce, w połowie czasu


Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.”
Dante Alighieri, Boska Komedia /Piekło

Przez brudne i zachlapane wczorajszym deszczem okna


wdarły się popołudniowe promyki słońca oślepiając bezczelnie
podróżujących metrem. Ciepły wiatr pachnący rozgrzaną miejską
dżunglą niczym chochlik potargał włosy na głowach ludzi, a zaraz
potem skład metra z łoskotem wtoczył się w tunel szarpiąc
pasażerami w prawo i w lewo. Wagon, którym jechała Frannie
był obskurny tak, jak wszystkie inne składy kursujące na trasie
Inwood♠ – Greenwich Village. Na zniszczonych siedzeniach nikt
nie siedział, bo wystające śruby niemiłosiernie wrzynały
się w ciało. Większość powierzchni gładkich na ścianach wagonu
zdobiły współczesne hieroglify graficiarzy i tablice reklamowe,
na których znudzeni pasażerowie umieszczali komentarze
prześcigając się w ciętych i zabawnych ripostach.
Odmienną formę literackiego przekazu prezentowały
tablice umieszczone tuż nad oknami. W ramach kampanii „Poezja
w drodze” zorganizowanej przez zarząd nowojorskiego metra
pojawiły się rozmaite cytaty słynnych i tych mniej znanych pisarzy.
Od tej pory podróżowanie metrem stało się dla Frannie
przyjemniejsze. Z utęsknieniem czekała na moment, kiedy
zadzierając głowę nieco do góry przeczyta jakiś wiersz. Z czasem
stało się to jej obsesją i w pewnym sensie to, co publikowane było

Inwood – północna dzielnica Manhattanu, mieści się tu jeden z wydziałów
Nowojorskiego Uniwersytetu - NYU
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
na tablicach traktowała jak dobrą lub złą wróżbę. Zdarzało się,
że od tych kilku słów pisanych wierszem zależał jej nastrój
na resztę dnia. Przyzwyczajenie stało się dla Frannie przede
wszystkim formą ucieczki od otaczającego ją zewsząd bełkotu
słów.
Wagon metra wjechał w czeluść podziemnego tunelu
gasząc dzienne światło jak ogarek. Frannie niechętnie zdjęła
okulary przeciwsłoneczne. Za ciemnymi szkłami okularów
skrywała całą swą niepewność oraz wszystkie te myśli, którymi
nie chciała się dzielić. Gwałtownie zamrugała oczami starając się
przyzwyczaić wzrok do bladortupiego światła świetlówek, jakim
akurat rozbłysnął wagon. Zadarła głowę, by uczepić na czymś
wzrok i poszukała tablicy z poezją. Poruszając wargami
przeczytała bezgłośnie fragment Dantego: „Midway along the
journey of our life, I wake to find myself in a dark wood (…)”♠.
Zamyśliła się tak mocno, że straciła poczucie rzeczywistości.
Choć myślenie o niczym jest logicznym zaprzeczeniem można
by przysiąc, że Frannie w takich momentach uciekała w niebyt,
jakby jej tu i teraz wcale nie było.
Z zawieszenia między jawą, a snem wyrwało ją kolejne,
nagłe szarpnięcie wagonu. W szybie ujrzała odbicie swojej twarzy.
Zaskoczona tym widokiem, przyglądała się sobie z taką
ciekawością, jakby pierwszy raz w życiu widziała coś naprawdę
interesującego. Jej twarz, zastygła bez wyrazu, zdawała
się należeć do kogoś zupełnie innego. Zdziwiona, wpatrywała
się w swoje odbicie. Zobaczyła kobietę o interesującej urodzie,
choć wiedziała, że nie jest typową pięknością. W jej twarzy było
coś, co przykuwało uwagę zarówno mężczyzn, jak i kobiet.
Jej głównym atutem były oczy. Proporcjonalnie osadzone
pod zagiętym łukiem brwi tworzyły migdałowy kształt szczelnie


Las jest alegorią świata pogrążonego w grzechach, a zgubienie drogi oznacza
odejście od prawego życia na rzecz rozwiązłości i rozpusty.
9
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
osłonięty rzędem gęstych rzęs. Kolor tęczówki w zależności
od ubioru przybierał barwę będącą mieszaniną zieleni oraz miodu.
Ostatnio, jej pozbawione blasku oczy były po prostu szare,
co sprawiało, że jej spojrzenie wydawało się chłodne i niemalże
lodowate. Szczupłą, i nieco surową twarz z ładnie zarysowanymi,
wydatnymi policzkami na pół dzielił niewielki i zgrabny nos,
który dodawał jej nieco dziewczęcego uroku. Usta w kolorze
bladoróżowych płatków róży najczęściej były szczelnie zaciśnięte,
co mogło świadczyć o cierpkim nastroju właścicielki. Tylko
w przypływie silnych emocji jej usta bezwiednie rozchylały
się, a wtedy dolna warga zdawała się być słodką obietnicą
skrywanej namiętności. Karnacja o kolorze waniliowego mleka
nadawała jej twarzy nostalgicznego wyglądu, ale idealnie
współgrała z beżowymi, prostymi włosami do połowy ramion.
Grzywka obcięta prosto tuż nad linią brwi skrywała zachmurzone
czoło, dzięki czemu jej spojrzenie nabierało tajemniczości.
Na tę fryzurę namówiła ją przyjaciółka, bo Frannie z zasady
stroniła od przyziemnych spraw, jakimi były dla niej zakupy
ciuchów, kosmetyków i dbanie o urodę. Tłumaczyła, że i tak nie
ma dla kogo się stroić, a gdy Paulinne twierdziła, że powinna dbać
o urodę dla siebie, Frannie odpowiadała:
-Materii duch ważniejszy jest od cielesnej powłoki, dlatego
jedyne, co robię dla siebie to…czytam książki.
Widząc swoje odbicie w szybie wagonu z obojętnością
stwierdziła, że w zasadzie wszystko jedno jak wygląda, ale w jej
głowie, niczym uporczywie wyrywany chwast, zakiełkowało
pytanie, na które coraz częściej próbowała znaleźć jednoznaczną
odpowiedź. Kim jestem? Kolejny raz odłożyła to na później.
Nie lubiła myśleć o sobie. Każda próba oceny kończyła
się przygnębiającym uczuciem, że jest nieszczęśliwa. Samotna,
trzydziestopięcioletnia kobieta, wykładowca kreatywnej
twórczości literackiej na Nowojorskim Uniwersytecie, która w tej

10
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
ogromnej wielomilionowej metropolii z wyjątkiem jedynej
przyjaciółki nie ma nikogo bliskiego sercu. Tylko tyle musiało
jej wystarczyć do życia. No i jeszcze literatura, dzięki której
przenosiła się w świat, tak odległy od przyziemnego jestestwa.
Poezja i książki dodawały jej życiu emocji, których niedane jej było
zaznać w realnym świecie. Kiedyś Frannie często zastanawiała
się, dlaczego jej życie ułożyło się w samotną wędrówkę.
Była przekonana, że wędrówka, jak każda podróż niesie za sobą
obietnicę poznania czegoś nowego, spotkania z kimś ciekawym,
miłe niespodzianki. Z upływem lat ochota na przygodę nabrała
gorzkiego smaku i Frannie coraz częściej miała wrażenie,
że po prostu brnie przez życie. Z czasem przyzwyczaiła
się do myśli, że brakuje jej uciech dnia powszedniego, zwykłych
radości i emocji, które dodałyby jej energii i silnej woli,
by z sensem przeżyć każdy nadchodzący dzień. Nieliczne, zresztą
nieudane związki z mężczyznami dodatkowo odbierały
jej nadzieję, że coś na nią czeka za kolejnym zakrętem życia.
Kiedyś dawno temu, wylane morze łez wypłukało z niej ostatnie
resztki emocji. Jednak najgorsze było to, że Frannie nie czekała
już na nic. Brała życie takim, jakie było nie walcząc
o siebie i o własne szczęście.
Brzmienie melodyjnego dzwonka sprawiło, że pomyślała
jakby to było miło gdyby zamiast metalowego łoskotu wagonów,
rozbrzmiewała w nich muzyka. Postanowiła, że jeszcze dziś wyśle
email do NY MTA♠ z tym pomysłem. Na myśl, że i tak nic się nie
zmieni uśmiechnęła się w duchu i zamknęła oczy. A kiedy
ponownie je otworzyła, w tej samej szybie przed sobą ujrzała
twarz mężczyzny, który bez skrępowania przyglądał
się jej odbiciu. Jego usta wykrzywione były w lubieżnym grymasie,
a gdy wyciągnął język, by zademonstrować jego elastyczność


MTA – Metropolita Transportation Authority – Zarząd Komunikacji Metropolii
Nowy Jork
11
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
z ust wydobyło się żałosne mlaśnięcie. Wzdrygnęła
się i zirytowana szybko odwróciła głowę. Nieznośne uczucie,
że intruz wciąż nie spuszcza z niej wzroku sprawiło, że wpadła
w panikę.
Na przystanku przy Herald Square wyczekała, aż zabrzmi
dzwonek alarmujący zamykanie drzwi wagonu, po czym
energicznie wyskoczyła. Zaciskające się szczęki pneumatycznych
drzwi przytrzasnęły jej rękę, więc zaklęła pod nosem
na myśl o krwawym siniaku na nadgarstku. Spojrzała
na odjeżdżający wagon i zobaczyła jak mężczyzna odchylając
gwałtownie do tyłu swą gardziel zanosi się padaczkowym
śmiechem. Nagle przestał się śmiać i przeszył ją na wskroś
zimnym spojrzeniem. Przez chwilę stała osłupiała zastanawiając
się, dlaczego to właśnie jej zdarzają się takie sytuacje. Stojąc wciąż
na peronie metra bezwiednie włożyła dłoń do torby i wygmerała
z niej pióro i brulion oprawiony w nieco zmęczoną, czerwoną
okładką. Szybko znalazła wolną kartkę i zanotowała zapamiętany
wers Dantego. Przeczytała go ponownie gładząc opuszkiem palca
kształtne litery ostatnich słów. Bez wątpienia odzwierciedlały
obecne życie Frannie. „W życia wędrówce, w połowie czasu (…)
W głębi znalazłem się czarnego lasu”. Westchnęła bezgłośnie
i pogrążyła się w zadumie.
Przystanek, na którym wysiadła znajdował się jedną
przecznicę dalej od zacisza jej niewielkiego mieszkania w okolicy
Washington Square Park. Na myśl o bezpiecznej oazie poczuła
ulgę. Ruszyła w kierunku schodów, które miała nadzieję
zaprowadzą ją na powierzchnię, gdzie oślepiona promieniami
słońca będzie mogła schować się za ciemnymi szkłami okularów.

Jednak kończący się dzień szykował dla niej kolejne


wrażenia.

12
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Czerwony Żółw

Po wyjściu z przejścia podziemnego Frannie przywitał


miejski zgiełk i złowrogie pomruki nadchodzącej burzy.
Choć dochodziła dopiero osiemnasta niebo było tak czarne,
że zrezygnowana schowała okulary słoneczne do futerału.
Ruszyła dziarsko przez popękany chodnik taszcząc za sobą torbę
na kółkach wypełnioną niezbędnymi przedmiotami. Były to dwie
ulubione książki, całkiem opasły brulion, w którym zapisywała
to, co chciała, kieszonkowy kalendarz, pudełko miętowych
cukierków, futerał z okularami, krople do zmęczonych oczu.
Oprócz jeszcze kilku drobiazgów znaczną część stanowiły
wypracowania studentów, które zabierała ze sobą,
by je poprawiać w domu. Całość ważyła tyle, że tradycyjne torebki
nie spełniały swojej funkcji, a niewysportowane ramię Frannie
i tak szybko więdło pod sporym ciężarem. Wówczas Frannie
zainwestowała w elegancką torbę z imitacji skóry węża
wyposażoną w teleskopowy uchwyt oraz niezawodne, dyskretne
kółka. Ciągnięta za sobą torba powodowała nieco hałasu,
ale z czasem przestało to Frannie przeszkadzać. Niestety odkąd
zaczęła jej używać każdy powrót do domu przestał być dyskretny.
Frannie niemalże za każdym razem musiała witać się ze wścibską
sąsiadką z dołu, która koniecznie musiała jej opowiedzieć
o sprzedawczyni z warzywniaka oraz o tym, co kot sąsiada
z naprzeciwka zrobił na jej wycieraczce. Najczęściej Frannie
zmęczona po pracy ze zrozumieniem kiwała głową udając,
że słucha zwierzeń sąsiadki. Najszybciej jak tylko mogła wspinała
się schodami na swoje piętro, gdzie starsza pani ze względu
na chore stawy nigdy się nie fatygowała.

Idąc do domu Frannie nie zmieniła tempa kroku nawet


wtedy, gdy zaczęło najpierw kropić, a zaraz po tym lać jak z cebra.

13
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Całkowicie pochłonięta własnymi myślami nawet nie zwróciła
uwagi na ulewę. A gdy mijała małe delikatesy przy Macdougal
Street z zamyślenia wyrwał ją młody mężczyzna. Biegł za nią
z kurtką rozciągniętą nad głową osłaniając się od deszczu.
Kilkakrotnie zawołał ją po nazwisku a potem, by przebić się przez
pomruki burzy wrzasnął:
- Frannie!!!

Odwróciła się i zobaczyła znajomego studenta. Cornellius


Webb był rosłym Afro - amerykanem o atletycznej sylwetce
i naprawdę wysokim wzroście. Każdy patrząc na niego nabrałby
pewności, że widzi zawodnika uczelnianej drużyny koszykówki
albo rugby. Jednak, ku rozczarowaniu trenerów Cornellius
nie uprawiał żadnego sportu. Łowcy sportowych talentów
upatrywali w jego sylwetce fizyczną tężyznę, a ponadto
jak twierdzili, miał idealne usposobienie: był waleczny i uparty.
Na jego kształtnej głowie lśniły krótko ostrzyżone czarne włosy,
które jego wyglądowi dodawały jeszcze więcej charakteru.
Zazwyczaj nosił militarne spodnie US Army i koszulki o kilka
rozmiarów za duże. Spod zaokrąglonego wycięcia koszulki przy
szyi dyskretnie połyskiwał gruby, złoty łańcuch.
Pod względem wyglądu Cornellius nie odróżniał się niczym
od miliona studentów Nowojorskiego Uniwersytetu. Jego twarz
należała do tych z gatunku „sympatyczna buzia”, na której widok
człowiek tak po prostu się uśmiecha. Bywały jednak takie chwile,
że Cornellius pokazywał zupełnie inne oblicze. Zdarzało się,
że wrodzoną łagodność jego twarzy deformował pełen wzgardy
grymas wykrzywionych warg. Cyniczna mina stała się jego
znakiem firmowym, a zmrużone w maleńkie szparki powieki kryły
mrok jego diabelsko czarnych oczu. W takich chwilach można
było pomyśleć, że dusza tego chłopaka jest tak samo czarna,
jak jego skóra.

14
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Cornellius wychował się w dzielnicy Bronx i prawie nie miał
kolegów. Wszyscy rówieśnicy byli już albo nieżywi - zabici
w gangsterskich porachunkach albo właśnie odsiadywali
wieloletni wyrok w więzieniach o zaostrzonym rygorze. Cornellius
ze swoim wyglądem spokojnie mógł uchodzić za jednego z tych
ulicznych hamster♠ rządzących terenem rozciągającym
się w obrębie Unionport♠. Mógł wybrać wystawanie
na chodnikach, nic nie robienie, rozboje, handel narkotykami,
imprezy i prostytutki. Jednak dokonał innego wyboru. Ukończył
gimnazjum z taką ilością punktów, że bez problemów został
przyjęty do prestiżowego grona studentów Nowojorskiego
Uniwersytetu. Z niezwykłą konsekwencją unikał uczelnianych
stowarzyszeń skupiających osoby, które dla elitarnego
członkostwa, zdolne były do przestrzegania głupich i haniebnych
klubowych kodeksów. Gardził przywilejem otrzymywania
zaproszeń na huczne imprezy. Trzymał się z dala od wszelkich
towarzyskich wydarzeń i nie uczestniczył w bujnym akademickim
życiu żaków.
Choć lubił się uczyć większość wykładów traktował jak zło
konieczne. Nudził się prawie zawsze, z jednym wyjątkiem.
Na drugim semestrze studiów rozpoczął zajęcia z kreatywnej
twórczości literackiej. Wykłady prowadziła młoda kobieta,
o której chodziły słuchy, że bardziej lubiła nierealny świat
literatury niż własne życie. Cornellius należał do nielicznej grupy
tych studentów, którzy dostrzegali w tym pasję. Francis Avery
z pewnością nie należała do typowych nauczycielek. Z jakichś
powodów domyślał się, że jej powierzchowny chłód i mało
wyszukane ubiory skrywały jakąś tajemnicę. Z upływem czasu
przekonał się także, że Francis Avery bywała dwuznaczna.


hamster – czarny charakter, slang dzielnicy The Bronx, NYC

Unionport – osiedle mieszkaniowe w dzielnicy Bronx
15
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Pewnego razu na wykładach Frannie omawiała
„Do latarni” Wirginii Woolf. Mozolnie, jak górnik kilofem drążyła
twardą skałę niewiedzy studentów. Zrezygnowana tępym
wyrazem ich twarzy obrazowo wytłumaczyła, że „strumień
świadomości” w literaturze można przyrównać do głosów
w głowie po wypaleniu mika♠. Wszyscy ryknęli śmiechem.
Cornellius, jako jedyny z całej grupy nie roześmiał się. Właśnie
wtedy zwróciła na niego uwagę. Od tamtego czasu pomiędzy nimi
nawiązała się nić porozumienia podsycana zafascynowaniem
literaturą i zabawą w gry słowne ubarwione ironią, którą oboje
lubili nadużywać. To właśnie pod wpływem Francis Avery,
Cornellius nawiązał romans z książkami i zaczął flirtować
ze „słowem”. Znajomość ta nabrała głębszego znaczenia,
gdy Frannie zaczęła pisać słownik nowojorskiego slangu. Mając
na względzie środowisko, w jakim dorastał, Cornellius
był doskonałym źródłem wiedzy. Frannie często korzystała z jego
pomocy, co sprzyjało nieformalnym spotkaniom w jej mieszkaniu
lub w barze nieopodal jej domu. Gdy pierwszy raz zaprosiła
Cornelliusa do swego mieszkania ogarnęły ją wątpliwości
i poczuła, że ich relacje przekroczyły wyznaczoną granicę.

Często zdarzało się, że Frannie pogrążona we własnych


myślach zapominała o umówionych spotkaniach. Tak też stało się
tego popołudnia, gdy Cornellius zawołał ją na ulicy. Parę dni temu
poprosił ją o konsultację w sprawie pracy semestralnej. Nie miała
zwyczaju mu odmawiać i zgodziła się wtedy na krótką rozmowę
przy kawie. Ponieważ teraz marzyła tylko o tym, by znaleźć się jak
najszybciej w domu zamruczała niezadowolona pod nosem
i przystanęła, by ją dogonił. Gdy w końcu przed nią stanął, była
już kompletnie przemoczona, a z jej zlepionych wodą włosów
spływały stróżki deszczu. Miała nadzieję, że widok ten skutecznie


mike w slangu NY oznacza skręt z marihuany
16
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
go odstraszy. Wiedziała, że Cornellius szukał byle pretekstu
i korzystał z każdej okazji, by znaleźć się blisko niej. Niechętnie
sama przed sobą musiała przyznać, że jej to schlebiało. Zdawało
się, że czymkolwiek były te emocje oboje musieli bardzo uważać,
by nie wymknęły się spod ich kontroli.

Kiedy podszedł do niej na ulicy, Frannie miała lekko


przekrzywioną głowę i zmrużone oczy, a deszcz zacinał prosto
w jej twarz. Mam nadzieję, że wyglądam ohydnie pomyślała,
a jej usta wygięły się w ironicznym grymasie. Cornellius z pretensją
w głosie powiedział:
– Pani Avery, spóźniła się Pani!
- Doprawdy? – Wyjąkała Frannie udając, że nie rozumie,
o co mu chodzi.
- Czyżbym usłyszał nutkę ironii w Pani głosie?

Choć zobaczyła, że rozczarowany chłopak wykrzywił usta


i zmrużył oczy pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi.
Zrezygnowana popatrzyła na uparty wyraz twarzy Cornelliusa
i postanowiła wywiązać się z danej obietnicy. Zaproponowała,
aby weszli do środka pobliskiego lokalu przy Bleecker Street.
Tego popołudnia była to jej pierwsza chybiona decyzja.

„Czerwony Żółw” był typowym nowojorskim barem, gdzie


zarówno nadęci adwokaci, jak przeciętni maklerzy szukali przygód
z napotkanymi tam kobietami. Zaglądali tu także bezrobotni
mieszkańcy dzielnicy topiąc smutki i niezrealizowane życiowe
ambicje w szklance taniego alkoholu. Jego stałymi bywalcami byli
również gliniarze umawiający się na tajne schadzki ze swoimi
informatorami, lecz „Czerwony Żółw” o tej porze zionął pustką.
W przedniej części baru umieszczone były małe loże
ze skórzanymi siedzeniami i stolikami tak wąskimi, że mieściły

17
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
zaledwie kilka szklanek piwa oraz popielniczkę. W głębi lokalu
znajdowała się duża sala z dwoma stołami bilardowymi,
nad którymi leniwie bujały się nisko zawieszone lampy. Kłęby
dymu tytoniowego tłumiły niemrawe światło. Powietrze
odświeżały rzadkie podmuchy wentylacji.

Za kontuarem krzątał się barman, który nieustannie


przecierając szklanki raz po raz spoglądał podejrzliwie
to na wchodzących do lokalu, to na grających w bilard w tylnej
sali. Oprócz Frannie i Cornelliusa było jeszcze parę osób. Trzech
mężczyzn w białych koszulach z poluzowanymi krawatami
rozgrywało partyjkę snoockera. Towarzyszyły im dwie młode
dziewczyny, które w obcisłych sukienkach i pantoflach
na wysokim obcasie kusiły swoimi wdziękami skutecznie skupiając
uwagę graczy. Z głośników sączyła się nienachalna muzyka
o niewiadomym rodowodzie. Zamówili kawę przy barze, po czym
usiedli w loży. Cornellius odezwał się pierwszy:
- Hej, mam dla Pani nowe słowo - i nie czekając na błysk
zainteresowania w oczach swojej rozmówczyni kontynuował:
– Miau. Zapisze to Pani?

Frannie zwinnie wyjęła notatnik, zwilżonym opuszkiem


palca przekartkowała na pierwszą niezapisaną stronę, a potem
zanotowała słowo. Cornellius przymrużył oczy obserwując
jak wkłada palec do ust, ale uszło to jej uwadze. Podniosła głowę
i zapytała:
- Powiesz mi, co to znaczy?
- Takie kobiety jak Ty wiedzą to najlepiej…Pani Avery.
Musi mi Pani zacząć za to płacić.
- Nic nie muszę.

18
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Odparła krótko wyraźnie dając mu do zrozumienia,
że tym razem nie ma ochoty na gierki słowne.
Cornellius wyrażając niezadowolenie wydął usta
i spoufalając się, zapytał:
- Nie boisz się, że Twoja książka o slangu będzie obraźliwa?
– Cornellius wyraźnie próbował zagonić ją w kozi róg.
- W stosunku, do kogo? – Lekko rozbawiona odpowiedziała
pytaniem.
- Ludzie tacy, jak Ty uważają czarnych braci za świnki
morskie. Chodzi mi o to, że zrobiłaś sobie hobby…z języka,
którym posługują się tacy, jak ja.
- Cornellius, co Ty bredzisz? – i zmieniając temat dodała
– O co Ci tak naprawdę chodzi? Chcesz mnie prosić o dodatkowy
termin na oddanie pracy semestralnej?!
- Nie – wycofał się szybko - Słuchaj, mam pewien pomysł.
Myślę, że John Wayne Gacy ♠był …

Frannie już dawno zaczęła żałować, że spośród wszystkich


wzniosłych wątków literatury właśnie zbrodnię wybrała, jako
motyw przewodni pracy semestralnej studentów. Po paru
przerobionych lekturach zorientowała się, że potrzebują
mocnego, budzącego silne emocje powodu, by zacząć pisać.
Temat morderstwa najwyraźniej przypadł im do gustu. Dla nich im
więcej krwi się lało, im więcej martwych ciał, i im więcej
okrucieństwa zawierały książki, tym lepiej.
- John Wayne Gacy? Niezłego psychopatę sobie wybrałeś!
- Przeanalizowałem tę stronę internetową o seryjnych
mordercach…Mówię Ci mam przeczucie, że prawda jest inna.
Wiem, że on nie zamordował tych trzydziestu trzech chłopców.


John Wayne Gacy – seryjny morderca, w latach 1972-78 zabił 33 chłopców,
26 ciał pogrzebał w podziemiach swojego domu. Wyrok śmierci wykonano
10 maja 1994 w Crest Hill, Queens, NY.
19
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Dotarłem do wywiadu z pewnym dziennikarzem, któremu Gacy
wyspowiadał się tuż przed śmiercią. Mogę o tym napisać,
o tym, co czuję…
– Po pierwsze: nie podważaj wyroku niezawisłego Sądu
Najwyższego. Po drugie: z założenia praca semestralna nie ma być
o Twoich odczuciach.
- Tak, wiem, co ustaliliśmy - przyznał z grymasem na twarzy
– Ale sama mówiłaś, że wszystko, co pisarz napisze...razem
z przecinkami i kropkami jest jego odbiciem, albo odbiciem jego
wizji. Jeśli nie, to pisanie jest gówno warte. Niby jak mam
przekazać moją wizję?

Niespodziewanie uwagę Frannie rozproszyło zamieszanie


w sali bilardowej. Podpity mężczyzna posadził na stole
dziewczynę, która wyrywając się ze śmiechem, potrąciła szklankę
z piwem. Przez chwilę pokal♠ kiwał się na drewnianej bandzie,
po czym spadł i roztrzaskał się z hukiem o posadzkę. Frannie
obróciła się z zainteresowaniem. Cornellius kolejny raz zmrużył
swoje czarne oczy i nie spuszczając z niej wzroku, kontynuował:

- Wiesz, że mam wizję. Mam afrykańską wizję – i cedząc


słowa przez zaciśnięte zęby świadom, że nie wzbudzi we Frannie
pożądanego zainteresowania zakończył:
- Mam kurewską wizję.
Frannie odwróciła się i spojrzała na niego. Cornellius
na krótką chwilę poczuł satysfakcję. Uczucie triumfu minęło,
gdy beznamiętnie powiedziała:
- Przepraszam. Muszę iść do toalety.

Wstając udała, że nie widzi na jego twarzy wydętych


w grymasie wściekłości wydatnych afro-amerykańskich ust.


pokal – wysoka szklanka do piwa
20
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Skierowała się w głąb lokalu, gdzie pomiędzy stołami bilardowymi
majaczyły się drzwi z nieśmiało świecącym neonem wskazującym
drogę do toalety. To był jej drugi błąd.

Gdy otworzyła drzwi zobaczyła, że znajdujące się tam


schody prowadzą w dół do piwnicy. Obejrzała się przez ramię,
westchnęła z niechęcią i niepewnym krokiem zeszła na dół.
Ciężkie metalowe drzwi zatrzasnęły się za nią z łoskotem tłumiąc
muzykę. Wnętrze nie budziło zaufania. Na ścianach odpadający
tynk, wulgarne napisy, przyklejone gumy do żucia. Resztki papieru
toaletowego na podłodze sugerowały kierunek, w którym
znajduje się toaleta. Słychać było stłumioną muzykę z głośników
na górze oraz kapiącą wodę z rur przebiegających tuż nad jej
głową. Obrazu ruiny dopełniały przewody elektryczne z nagimi
żarówkami zahaczonymi tu i ówdzie o gwoździe wbite między
cegłami. Na końcu szerokiego korytarza zagraconego przez
kartony i wysokie stołki barowe zauważyła drzwi. W tym samym
momencie usłyszała odgłos przypominający mlaśnięcie. Spojrzała
w górę schodów i upewniła się, że nikt nie wszedł za nią, bo drzwi
nadal były zamknięte. Przekonana, że na końcu korytarza znajduje
się toaleta skierowała tam swoje kroki. Nie wiedzieć, czemu
starała się poruszać niemalże bezszelestnie. Rytmiczne mlaśnięcia
były teraz całkiem wyraźne. Przez ułamek sekundy pomyślała,
że pewnie jedna z wesołych dziewczyn przy stole bilardowym
zapuściła się w ustronne miejsce, by całować się z podpitym
towarzyszem. Zerknęła przez uchylone drzwi i natychmiast
się wycofała.

W niewielkim pomieszczeniu, które okazało


się schowkiem, przodem do drzwi, tuż przed zwisającą
na wysokości torsu żarówką, na wysokim stołku barowym siedział
mężczyzna i zaciągał się leniwie papierosem. Brak wentylacji

21
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
powodował, że papierosowy dym tworzył gęstą sino-białą
poświatę na wysokości jego twarzy skrywanej przez półmrok.
Mlaśnięcie jedno, mlaśnięcie drugie. Frannie przełknęła ślinę
mając nadzieję, że robi to bardzo cicho. Chowając się w cieniu
framugi drzwi zerknęła powoli do środka odkrywając szczegóły
sceny rozgrywającej się za uchylonymi drzwiami. Mężczyzna
w białej, nonszalancko rozpiętej koszuli z podwiniętymi rękawami
i rozluźnionym krawatem siedział lekko oparty o ścianę.
Pomiędzy palcami trzymał papierosa, który przytykany raz po raz
do ust skwierczał i żarzył się czerwienią. Drugą ręką
przytrzymywał półdługie włosy kobiety pochylonej nad jego
rozporkiem. Wydobywające się rytmiczne mlaśnięcia
nie pozostawiały miejsca wyobraźni. Frannie ukryta w mroku
piwnicy z zapartym tchem obserwowała parę mając nadzieję,
że jest niewidzialna. Mężczyzna nie wydając z siebie choćby
najmniejszego jęku rozkoszy w milczeniu odgarniał długie włosy
kobiety, by widzieć jak gorące usta w lubieżnej pieszczocie
pochłaniają jego członek. Ona zbyt ładna, by robić to za pieniądze
widocznie była jedną z dziewczyn, które szukają wrażeń
z dopiero, co poznanymi mężczyznami. Ubrana w turkusową
obcisłą sukienkę pochylała się zmysłowo pieszcząc go ustami
i dłonią. Drugą rękę zaciskała na jego mocnym udzie delikatnie
drapiąc mężczyznę przez materiał spodni długimi tipsami
zdobionymi błyszczącymi cyrkoniami i ekstrawaganckim lakierem
w tym samym kolorze, co jej sukienka.

Nagle mężczyzna oderwał głowę od ściany, wyprostował


się jakby właśnie zobaczył obserwujące ich w mroku oczy.
Frannie jeszcze bardziej przytuliła się plecami do ściany.
Mężczyzna tymczasem owinął sobie włosy kochanki wokół dłoni
i pociągając je nadawał stanowczy rytm pieszczotom dziewczyny.
Frannie stała zahipnotyzowana. Magnetyczna siła erotyzmu

22
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
sprawiała, że nie mogła oderwać wzroku od muskularnego
przedramienia, męskiej dłoni władczo dzierżącej lejce z włosów
kobiety, przedramienia pooranego przez wypukłe żyły, ze skórą
połyskującą od potu. Podwinięte niedbale mankiety odsłaniały
wewnętrzną stronę nadgarstka, którą zdobił banalny tatuaż.
Karciana trójka pik. Frannie poczuła narastające w jej podbrzuszu
podniecenie i zwilżyła wargi. Trwało to jeszcze chwilę,
gdy przyspieszone ruchy ust dziewczyny doprowadziły
go do orgazmu. Mężczyzna nawet wtedy nie wydobył z siebie
choćby najmniejszego dźwięku.

Wtem za uchylonymi drzwiami rozległ się sygnał telefonu


komórkowego, który bezceremonialnie zakłócił intymność
tej sceny. Frannie drgnęła, oprzytomniała i bezszelestnie wycofała
się na schody prowadzące do sali bilardowej. Na górze,
nad zielonym suknem stołów bilardowych kołysały
się osamotnione lampy. Jej loża opustoszała. Cornelliusa nie było.
W notesie obok słowa Miau chłopak niedbale dopisał w nawiasie
jego znaczenie. Lizać. Frannie zebrała swoje rzeczy i w pośpiechu
opuściła bar. Przy drzwiach usłyszała wołanie:

- Hej, hej! Paniusiu! Zapomniałaś czegoś!


– Tak?…czego? - Odwróciła się zaskoczona zerkając
z niepokojem na drzwi prowadzącej do toalety w głębi lokalu.
– Rachunek!
Kelner pomachał do niej paragonem.

Frannie pospiesznie wyciągnęła portfel, a z niego kartę


płatniczą, podpisała wydruk i uciekła z baru zatrzaskując
energicznie za sobą drzwi. Po drodze minęła rozbawioną grupę
młodych osób. Wyglądali jak koleżeństwo z jednego biura, które
po pracy postanowiło wypić parę drinków zanim każdy z nich

23
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
wróci do swoich mieszkań i rodzin. Znak, że wieczorne życie
ośmiomilionowej metropolii nabierało rozpędu.

Rześkie powietrze po ulewie przyjemnie chłodziło


jej rozgrzaną emocjami twarz. Ponieważ przed oczami wciąż
majaczył się obraz sceny erotycznej postanowiła skupić myśli
na czymś innym. Przypomniała sobie rozmowę z Cornelliusem,
podróż do domu, Dante, który zza grobu przesyłał jej wiadomość
„W głębi ciemnego znalazłem się lasu.” Przez każdy skrawek
jej ciała przebiegł dreszcz. Przechodząc przez ulicę nie zauważyła
nadjeżdżającego samochodu i o mało nie uległa wypadkowi.
Kierowca z wyraźnym wschodnim akcentem wrzeszczał za nią
coś o głupiej krowie. Nawet się nie odwróciła i przyspieszyła
kroku, by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznej kryjówce
mieszkania, gdzie będzie mogła zagłuszyć pierwotne wycie
tęsknoty i pragnienia.

Gdy dotarła do swojego mieszkania przy Washington


Square było tuż przed ósmą. Z ulgą stwierdziła, że sąsiedzki
komitet powitalny tym razem na nią nie czekał. Wspinając się
po schodach szukała kluczy w przepastnej torbie,
a gdy w końcu je znalazła jej wzrok padł na drzwi do mieszkania.
Były uchylone. Poczuła jak całe jej ciało wypełnia trwoga.
Niech ten przeklęty dzień się wreszcie zakończy, pomyślała zanim
weszła do środka.

24
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Rozdział II

„The still waters of the water under a frond of stars.


The still waters of your mouth under a thicket of kisses.”

„Spokój tafli wody pod gwiazd ramionami.


Spokój twych ust wilgoci pod gąszczem pocałunków.”
Federico Garcia Lorca

Frannie na bezdechu popchnęła delikatnie drzwi


i ostrożnie przekroczyła próg. W mieszkaniu panowała nieznośna
cisza. Półmrok wnętrza raz po raz rozświetlał czerwono - zielone
światło ulicznego neonu. Wbrew postanowieniu, że w chwili
zagrożenia zacznie wyć niczym syrena alarmowa wozu
strażackiego weszła do środka nie zapalając nawet światła.
Co ze mną się dzieje? Zganiła się w myślach i przełknęła głośno
ślinę w ustach. Na wszelki wypadek omiotła spojrzeniem kuchnię
w poszukiwaniu srebrnego ostrza kuchennego noża. Stała
przyczajona w połowie drogi pomiędzy kuchnią, a pokojem
starając się rozpoznać każdy obcy kształt. Wtem jej uszu dobiegł
jakiś chrapliwy odgłos. Zerwała się z miejsca i w jednej chwili
dopadła kuchennej szuflady, z której wydobyła latarkę
i nóż. Snop światła skierowała w głąb pokoju i zapytała najpierw
nieśmiało:
- Kto tam, …kto tam jest?! – a potem wrzeszcząc
– Kto tu jest?!!!

Wytężyła wzrok, by cokolwiek dojrzeć w ciemnościach,


gdy nieoczekiwanie z sofy spadła poduszka. Frannie podskoczyła
wystraszona. W tym samym momencie z kanapy uniosła
się postać i odezwała się chrapliwym głosem:
- Frannie? Gdzie do cholery byłaś tak długo? I dlaczego
świecisz mi w twarz latarką?

Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.


charlottemarschall.wordpress.com
Frannie zaklęła w myślach i natychmiast zapaliła światło.
Klapnęła ciężko na kuchennym stołku.
- Jasny gwint Paulinne, ale mnie przestraszyłaś?
– Powiedziała niemal z pretensją w głosie – Dlaczego nie dałaś
mi znać, że przyjdziesz?

W odróżnieniu od Frannie, jej przyjaciółka prowadziła


nieco inny…nocny tryb życia uznając niewielkie mieszkanie
na piętrze „Holy Dolly♠” przy Canal Street za swój dom, a parter
z obskurnym klubem go-go za miejsce swojej pracy. Kiedy miała
tego wszystkiego dosyć po prostu wpadała do Frannie
uprzedzając swoją wizytę choćby krótkim telefonem.
Zresztą umowa działała w obie strony i jeśli Frannie poczułaby
taką potrzebę także mogła skorzystać z gościnności mieszkania
swojej przyjaciółki. Tego wieczoru Paulinne wykończona realizacją
cudzych seksualnych zachcianek zapomniała ją powiadomić,
że zamierza się skryć w zaciszu jej mieszkania. Klucz
do mieszkania Frannie jak zwykle czekał bezpiecznie
w umówionym miejscu na nadprożu framugi drzwi wejściowych.
Paulinne swoje zapasowe klucze chowała w doniczce
ze sztucznym kwiatem tuż przy jej drzwiach. Wystarczyło
dyskretnie rozejrzeć się czy nie ma postronnych obserwatorów,
wymacać zimny metal i otworzyć zamek do mieszkania.

Frannie pijąc duszkiem szklankę wody ochłonęła


na moment, by po chwili na nowo rozbudzić emocje. W trakcie
rozbierania się z ciuchów nalała do kieliszków wino i zaczęła
opowiadać zdarzenie z „Czerwonego Żółwia”. Jej relacja dobiegła
końca podczas szczotkowania zębów, które przerwała i z pastą
w buzi powiedziała:


Holy Dolly – Święta Laleczka
26
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- …o rany wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim?
– Frannie szykowała konkluzję - Przez chwilę chciałam być
na miejscu tej dziewczyny!
- No wiesz! Frannie! – Paulinne parsknęła z udawanym
oburzeniem – Najgorsze? Nie ma nic złego w robieniu laski.
Kochana, już dawno mówiłam Ci, że powinnaś tego spróbować
– Mówiąc to mrugnęła okiem.
Frannie wypłukała usta, wytarła się ręcznikiem i usiadła
na brzegu łóżka z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Ojej, no nie rób tej swojej świętoszkowatej miny! Sama
przyznaj,…kiedy byłaś ostatnio z facetem?
Paulinne zamiast odpowiedzi usłyszała wymowne
westchnięcie.
- Frannie, powinnaś się z kimś spotykać. Dobre pieprzenie
jeszcze nikomu nie zaszkodziło! - Powiedziała to zdecydowanie,
ale po chwili niepewnie dodała:
- No chyba, że mnie…

Paulinne pod pretekstem poprawienia poduszek na sofie


odwróciła się tyłem pokazując opaloną skórę w głębokim
wycięciu bluzki na plecach. Frannie rzuciła jej tylko badawcze
spojrzenie, ale nie pytała o nic dopóki ta sama nie zacznie mówić.
- Mogę zostać na noc? – Spytała błagalnie Paulinne.
Już wiedziała, że znowu jakieś bydlę sponiewierało
jej przyjaciółkę.
- Oczywiście. Chodź tu do mnie.

Rozmawiały jeszcze przez chwilę, po czym Frannie


wymruczała coś na kształt Dobranoc. Przytulone do siebie
przyjaciółki zapadły w sen. Tej nocy obie śniły o czymś zupełnie
innym.

27
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Poćwiartowana

Kolejny dzień rozpoczął się słonecznym porankiem.


Dobiegała siódma rano, uliczny zgiełk nieśmiało brzęczał gdzieś
poza murami kamienicy. Wewnętrzną przestrzeń podwórza
otaczał płot z kutego żelaza. W surowym otoczeniu oficyny,
niczym zielona wyspa roztaczał się niewielki ogród, który
zaskakiwał bujną roślinnością. Szeleściły tu pióropusze
pampasowej trawy wysokiej na dwa metry, rabaty kwiatowe
mieniły się tysiącem kolorów, a soczysta zieleń bluszczu szczelnie
oplatała zniszczony mur kamienicy. Pośród bujnych krzewów
przebiegał mozaikowy chodnik z kolorowych płytek dzieląc gęste
zarośla roślinności od wypielęgnowanego dywanu trawnika.
Pod wierzbą mandżurską wyrastała marmurowa fontanna
ozdobiona miniaturową chińską pagodą. Tuż obok płynnymi
ruchami ćwiczył swoje poranne tai - chi starszy pan. Prawie nad
całym ogrodem królowało ogromne drzewo japońskiej wiśni.
O tej porze roku wspaniale kwitło roztaczając w okolicy
egzotyczny, zmysłowy zapach.

Tego ranka Paulinne wymknęła się z łóżka nie budząc


Frannie. Wypoczęta i zaróżowiona, stała z kubkiem gorącej kawy
napawając się niezwykłym klimatem tej oazy spokoju.
Przechadzała się ścieżką dookoła ogrodu i wyciągając rękę
pozwalała, roślinności pieścić wnętrze swojej dłoni. Mijając kępy
gęstej trawy zapragnęła iść na boso. Zdjęła buty i delikatnie
stąpając weszła na trawnik. Położyła się na plecach i zamknęła
oczy pozwalając, by poranne słońca ogrzewało jej twarz.
Z błogiego bezruchu wyrwał ją narastający szelest. Nagły powiew
wiatru intensywnie buszował pośród gałęzi drzew unosząc
w górę biało - różowe kwiaty japońskiej wiśni. Na ogród spadł
śnieg z jej płatków. Paulinne oczarowana widokiem natychmiast

28
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
wstała i zaczęła kręcić się dookoła z rozpostartymi ramionami
radośnie zanosząc się śmiechem. Pod wpływem chwili
postanowiła, że odmieni swoje życie i wyrwie się z obskurnej
okolicy „Holy Dolly” przy Canal Street we wschodniej części
Manhattanu.

Ten sam nagły podmuch wiatru wpadł wprost w otwarte


okno do sypialni Frannie na pierwszym piętrze. Wietrzne dzwonki
zakołysane nagłym podmuchem powietrza rozbrzmiały delikatną
melodią. Frannie przebudziła się i uniosła głowę. Przez kurtynę
rzęs zobaczyła kwiatową śnieżycę. Wciągnęła nosem powietrze
rozkoszując się zmysłowym zapachem, gdy parę płatków
japońskiej wiśni upadło tuż obok jej poduszki.
Zaspana, ułożyła się wygodnie i ponownie zapadła w sen.

***
Nowy Jork, rok 1921. W Central Parku pada śnieg
przykrywając puchatą kołdrą drzewa i krzewy. Zimowa aura
nie odstraszyła młodych ludzi, którzy korzystając
z atrakcji na lodowisku tłumnie przyszli na świeże powietrze.
Siarczysty mróz szczypiąc w nosy zmusza wszystkich do podskoków
i energicznych ruchów rękami. Zmarzluchy i gapie rozgrzewają
się przy metalowych kubłach, w których rozpalono ogniska. Wszyscy
z dużym zainteresowaniem spoglądają na taflę lodowiska,
by nie przegapić niczego godnego uwagi. Efektownym figurom
tanecznym, jak i niezdarnym upadkom towarzyszą radosne okrzyki,
salwy śmiechu i spontaniczne oklaski.
Z trzeszczących głośników rozlega się nostalgiczna melodia
Quo sera, sera.♠ Na zamrożonej tafli parkowego stawu,
wśród tłumu innych ludzi, młody mężczyzna tańczy na łyżwach
z atrakcyjną brunetką. Jego przystojną twarz owija ciepły


Co ma być, to będzie – tytuł piosenki Pink Martini
29
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
szal zarzucony nonszalancko wokół szyi. Nagle dostrzega przepiękną
dziewczynę o anielskiej urodzie. Patrzy w jej kierunku zachęcając
do kontaktu zniewalającym uśmiechem. Zazdrosna brunetka
zdejmuje rękawiczkę i rzuca w mężczyznę pierścionkiem.
Młodzieniec podnosi go natychmiast i z nonszalancją podjeżdża
do nieznajomej dziewczyny. Klęcząc na jednym kolanie ofiarowuje
jej pierścionek, unosi jej dłoń do ust i spogląda głęboko w oczy.
Zaczyna śnieżyć. Bierze ją w ramiona i tańczą kołysząc się spokojnie.
On unosząc ramię kręci nią dookoła, po czym nagle wypuszcza
z objęć. Nieznajoma tańczy niepewnie na łyżwach, jak balerina
obraca się wirując dokoła i oddala się kolistymi ruchami
na przeciwległy brzeg stawu. Nagle traci równowagę i upada. Przez
chwilę zanosząc się perlistym śmiechem leży na tafli zamarzniętego
jeziora i czeka, aż ukochany pomoże jej wstać. Młody mężczyzna
natychmiast rozpędza się na łyżwach i podjeżdża z impetem
do pięknej nieznajomej. Już wie, że nie zdąży wyhamować.
Przerażone oczy znieruchomiały, tak jak usta w niemym okrzyku.
Zgrzyt ostrej brzytwy łyżew. Odcięta głowa dziewczyny turla
się po błękitnej tafli lodu. Bezpowrotnie gaśnie blask jej oczu.
Na śnieżnobiałej powierzchni zamarzniętego stawu rozkwita
krwistoczerwona pręga.
***
Frannie niespokojnie wzdrygnęła się przez sen, na moment
otworzyła oczy i przewróciła na drugi bok naciągając rozgrzaną
jej ciałem kołdrę. Śniła dalej.
***
Stłumiona muzyka, zapach stęchlizny w piwnicy,
papierosowy dym i naga żarówka zwisająca z sufitu. Mężczyzna
siedzi na hokerze i w półcieniu oparty o ścianę pali papierosa.
Frannie stoi naprzeciwko i rozpina biustonosz ukazując
mu alabastrowe piersi. Mężczyzna prostuje sylwetkę i lekko
przekrzywia głowę przyglądając się jej nagiemu ciału. Rzuca

30
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
wypalony papieros na posadzkę i unosi się niespiesznie z krzesła.
Jeszcze chwilę i zobaczy jego twarz w świetle żarówki. Dźwięk
telefonu. Żarówka pęka na tysiące kawałków.
***
Na dźwięk budzika Frannie podskoczyła w łóżku i niezbyt
zgrabnym ruchem ręki uciszyła jego alarm. Otworzyła do połowy
jedno oko i sprawdziła godzinę. W pustym mieszkaniu rozległ
się natarczywy dźwięk telefonu, zapowiedź automatycznej
sekretarki, a następnie krótka cisza, po czym telefon zamilkł.
- O cholera! – wysyczała Frannie wiedząc, że jest spóźniona
i znowu na śniadanie wypije w pośpiechu kawę kupioną w kiosku
na ulicy.
Paulinne wróciła z ogrodu, wpadła do kuchni i powiedziała:
- Dzień dobry śpiochu!
-To się jeszcze okaże, czy będzie dobry. – Wymruczała
ponuro Frannie i wstała niechętnie z łóżka.
Chwilę później, gdy ubierała się w pośpiechu w sukienkę,
Paulinne spytała:
- Frann…widziałaś śnieżycę płatków w ogrodzie?
-Co? Śnieżycę? Nie…myślałam, że mi się to śni…
Tymczasem Paulinne krzątając się koło biurka Frannie
stanęła przed korkową tablicą. Odkleiła zapisaną różnymi
słowami samoprzylepną karteczkę, zmarszczyła brwi
i zaciekawiona zapytała:
-Co to znaczy „broccolli”?
- To zależy od kontekstu. Brokuły to w slangu włosy
łonowe lub marihuana – odparła Frannie szamocząc
się z suwakiem sukienki, po czym zwróciła się do Paulinne:
- Pomożesz mi proszę?
- A „virginia”? – Zapytała zapinając suwak.

31
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Wagina. Na przykład „spenetrował jej virginię młotkiem”.
Slang ma zawsze seksualny lub wulgarny kontekst. A najczęściej
oba.
- Obleśne – wyjąkała Paulinne – Po co to wszystko
zbierasz?
- I jedno, i drugie mnie ciekawi.
- Frannie! Tak się cieszę, że Twoja niewinna dusza
ma jednak jakieś mroczne zakamarki…- Paulinne w szerokim
uśmiechu ukazała równy rząd białych zębów.
- E…tam – ucięła krótko Frannie i ponagliła Paulinne
– Chodźmy już, bo znowu nie zdążę na własne zajęcia.

Pomimo tego, że była spóźniona, Frannie zgarnęła worek


ze śmieciami i mleko z lodówki. Zawsze rano dokarmiała
bezpańskie koty stołujące się na tyłach domu w niewielkim
zaułku. Nalała do miseczki mleko i jednym ruchem otworzyła
pojemnik wrzucając do środka swoje śmieci. Odchodząc potknęła
się o worek leżący pod kubłem. Gdyby nie spieszyła się tak
bardzo, podniosłaby worek i wyrzuciłaby do kubła. Z pewnością
zauważyłaby wtedy niezwykłą zawartość foliowej siatki. Jednak
odeszła w pośpiechu przeklinając sąsiadów za pozostawiony
bałagan.

Spokój ust wilgoci

To był jeden z wielu zwyczajnych dni w życiu Frannie.


Godziny spędzone na uniwersytecie dłużyły się w nieskończoność.
Sceny zmieniały się jak w kalejdoskopie: uczelnia, studenci, lunch
zjedzony w parku na ławce, kolejne zajęcia, dyżur w pokoju
wykładowców. Wyjątek stanowił nieoczekiwany incydent
z Cornelliusem w roli głównej. Złapał ją na korytarzu i chwycił

32
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
bezceremonialnie za nadgarstek. Poruszona bezczelnością
zmierzyła go wzrokiem i syknęła:
-Co Ty do cholery wyprawiasz? – Spojrzała znacząco
na jego rękę zaciśniętą na jej przedramieniu.
Zwolnił nieco uścisk, a drugą ręką wyciągnął
pięciodolarowy banknot i zaszeleścił nim między palcami.
-Co to?
Odwrócił jej dłoń i włożył do niej pieniądze mówiąc:
–Moja część rachunku z baru – i wciąż trzymając jej rękę
dodał: – Gdzie byłaś? Czekałem kupę czasu?
- Nie mogłam znaleźć łazienki. – Skłamała patrząc
mu prosto w oczy.
-Tylko tyle?! – Znajomy grymas rozczarowania
zdeformował jego twarz.
- Nie, to nie wszystko. Nie zaliczysz u mnie przedmiotu,
jeśli nie będziesz chodził na zajęcia!

Odparła lodowato i zdecydowanym ruchem oswobodziła


swoją dłoń z uścisku Cornelliusa. Gdy oddalała się korytarzem
czuła na swoim tyłku palące spojrzenie jego czarnych oczu.

Wracając metrem do domu odszukała tablicę z poezją.


Tym razem przeczytała wers, który szczególnie ją poruszył.
W bolesny sposób wiersz przypomniał jej o skrywanej tęsknocie
na samym dnie duszy. Od dawna w życiu uczuciowym Frannie
nie działo się nic wartościowego. Nie licząc dziwnej znajomości
z Jonem Grahamem, w którą uwikłała się rok temu. W czerwonym
notatniku pojawiły się nowe słowa. „Spokój tafli wody pod gwiazd
ramionami. Spokój twych ust wilgoci pod gąszczem pocałunków.
Federico Garcia Lorca”. Wychodząc z przejścia podziemnego
natknęła się na parę w namiętnym uścisku. Potem, gdy obok
przeszła dziewczyna w t-shircie z ogromnymi ustami oraz napisem

33
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
„gąszcz pocałunków”, zaklęła pod nosem. Ciągnąc niedbale
swoją torbę energicznym krokiem zmierzała ku swojej samotni.
Mijając kolejną zakochaną parę postanowiła uśmierzyć ból duszy
i dokończyć zaczętą poprzedniego wieczoru butelkę wina.

Gdy dotarła do domu i weszła do budynku poczuła


nieokreślony niepokój. Korytarz prowadzący na schody był pusty,
a jednak wyczuwała obecność obcej osoby. W powietrzu unosił
się drażniący zapach tytoniu i męskiej wody kolońskiej. Pokonując
półpiętro zobaczyła mężczyznę siedzącego na szczycie schodów.
Zanim spojrzał na nią zaciągnął się niespiesznie papierosem.
Spostrzegła wtedy, że ma wypielęgnowane dłonie z zadbanymi
paznokciami.
- Pani Avery? Francis Avery? – Zwrócił się do niej gasząc
papierosa podeszwą buta.

Frannie zastanawiając się, kim jest rozmówca zlustrowała


go przelotnie. Z wyglądu mężczyzna miał około czterdziestu lat.
Odniosła wrażenie, że jest młodszy, bo wąsy tuż nad zmysłowo
wykrojonymi ustami zdecydowanie go postarzały. Twarz miał
pociągłą, z wyraźnie zarysowaną szczęką i wydatnymi kośćmi
policzkowymi. Męskiego wyglądu dodawał mu szorstki zarost
ciemnego koloru. Brązowe, gęste i nieco rozwichrzone włosy
dodawały mu zawadiackiego wyglądu. Ubrany w białą koszulę
i szary, wygnieciony garnitur siedział w nonszalanckiej pozie na
schodach, tuż przed drzwiami jej mieszkania. Obok jego starannie
wypastowanych, choć nie najnowszych butów leżało kilka
zgaszonych papierosów. Oznaczało to, że mężczyzna czekał tu na
nią dłuższą chwilę. Poczuła, że rozmówca wzbudza w niej dziwny
niepokój.
- Czy ja Pana znam? – Zapytała ostrożnie.

34
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Pani Francis Avery, tak? – Ponowił pytanie, gdy nie uzyskał
odpowiedzi na uprzednio zadane.
W geście potwierdzenia skinęła tylko głową. Dopiero
wtedy siedzący na schodach mężczyzna uznał za stosowne
wyjaśnić:
- Pani Avery, w sąsiedztwie popełniono przestępstwo.
Prowadzę dochodzenie. Jestem detektyw Malloy.
Wprawnym ruchem zaprezentował policyjną legitymację
z odznaką, a Frannie zmrużyła nieufnie oczy.
- Skąd mam wiedzieć czy jest prawdziwa? – Zapytała,
po czym z intencją pozbycia się niechcianego gościa
zaproponowała:
- Jeśli to nic pilnego to proszę przyjść kiedy indziej…
-Zajmę Pani tylko chwilę. – Upierał się wpatrzony w nią
z wyrazem determinacji na twarzy.

Westchnęła niezadowolona, że ktoś zaburzył spokój


jej samotni i weszła schodami na górę mijając policjanta bez
słowa. Chwilę później siedziała na stole w kuchni z słuchawką
telefonu przy uchu. Próbowała połączyć się z Piątym
Komisariatem Policji na rogu Sixth Avenue i Canal Street,
by potwierdzić tożsamość detektywa. Tymczasem postanowiła
być nieuprzejma. Trzymała mężczyznę na dystans za drzwiami
wejściowymi zabezpieczonymi łańcuchem. Gdy po dłuższej chwili
uzyskała połączenie telefoniczne skorzystała z liberalnych praw
obywatela Nowego Yorku. Głośno poprosiła o potwierdzenie jego
tożsamości oraz stanowiska służbowego. Chciała, by słyszał
i dodatkowo, żeby zirytować detektywa wypytywała ile lat
pracuje w policji i czy był karany za przekroczenie swoich
kompetencji. Malloy stał na klatce schodowej i przez uchylone
drzwi słyszał rozmowę Frannie. Pokręcił z niedowierzaniem
głową, po czym niespiesznie zaciągnął się kolejnym papierosem.

35
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
W końcu Frannie odbezpieczyła drzwi i gestem zaprosiła
policjanta do środka.
- Mogę u Pani palić?
- Nie w moim mieszkaniu. – Odparła Frannie odczuwając
marną satysfakcję, że chociaż w tym zakresie może postawić
na swoim.

Gdy nieco rozbawiony Malloy spojrzał jej prosto w oczy


zauważyła, że kolor jego źrenic przypomina niebo o świcie nad
Zatoką Hudson. Malloy stłumił uśmiech i rzucił pod nogi
niedopałek, po czym powoli rozgniótł go butem. Uniósł prawą
brew do góry jakby chciał zapytać „Czy teraz mnie w końcu
wpuścisz do tej swojej twierdzy?”.

Frannie pomyślała, że im szybciej to się skończy tym lepiej.


Wciąż miała ochotę na samotny wieczór i czerwone wino. Widząc
upór na twarzy policjanta odsunęła się i wpuściła go do swojego
mieszkania. Demonstrując swoje niezadowolenie skrzyżowała
ramiona na piersi i ciężko oparła się o szafki kuchenne.
Tymczasem Malloy wszedł do środka i bez skrępowania rozglądał
się po wnętrzu.
- A więc Pani Avery …w okolicy, przy Macdougal Alley
miało miejsce przestępstwo…a ściślej mówiąc brutalne
zabójstwo. Ślady zbrodni prowadzą na śmietnik w tym zaułku
– poinformował Frannie, wyjrzał nieco przez okno i wskazał
długopisem na obmurówkę śmietnika. – Prowadzimy
dochodzenie…
Liczba mnoga. Ciekawe gdzie jest ten drugi? Gliniarze zawsze
chodzą parami, pomyślała Frannie.
- …chciałbym …- wyjął niewielki kołowy notatnik
z wewnętrznej kieszeni marynarki - …zapytać czy Pani
coś słyszała? Może jakieś podejrzane odgłosy? Może widziała

36
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Pani kogoś obcego kręcącego się w okolicy? – I zakreślił
w powietrzu krąg znowu wskazując długopisem za okno.

W tym samym momencie w mieszkaniu rozległ się dźwięk


telefonu. Frannie drgnęła, ale nie ruszyła się z miejsca. Malloy
natychmiast uciął swój wywód i nieco zdezorientowany rzucił
spojrzenie to na telefon, to na Frannie, a następnie wyjrzał przez
okno. Nie zaskoczył go widok mężczyzny ubranego w lekarski
uniform i zielone spodnie dresowe. Przechadzał się tam
i z powrotem z roztrzęsionym ratlerkiem i telefonem
przytkniętym do ucha. Malloy widział go już godzinę temu
jak kręcił się z zadartą głową po ogrodzie wpatrzony w jej okna
na pierwszym piętrze.
Tymczasem w mieszkaniu rozległa się zapowiedź
automatycznej sekretarki, potem lakoniczne powitanie Frannie,
a następnie głos dzwoniącego:
- Frann...Frannie. Wiem, że tam jesteś. Dlaczego do cholery
nie odbierasz moich telefonów? Wiem, że nie jesteś sama!

Frannie prychnęła z wściekłości i w ślad za Malloyem


podeszła do okna. Rozbawiony detektyw obserwował jej reakcję.
Szarpnęła sznurek rolety i z łoskotem zasłoniła okno. Zobaczyła,
że na dole, w ogrodzie stoi John Graham - chirurg szpitala
Świętego Józefa przy Flushing Avenue. Jej największa życiowa
pomyłka.

John był wysokim mężczyzną o szczupłej budowie ciała.


Jego twarz należała do przeciętnych, niewyróżniających
się niczym konkretnym. Wąskie i blisko siebie osadzone oczy
nie wzbudzały sympatii. Między innymi, dlatego, trochę bardziej
niż inni, musiał zawsze zabiegać o względy ludzi. Czasami
zachowywał się egocentrycznie i za wszelką cenę próbował

37
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
zwrócić na siebie uwagę. W mieście takim, jak Nowy Jork mało,
kto uważał to za niewłaściwie. Niektórzy słusznie domyślali się,
że zachowanie Johna jest wyrazem wielu skrywanych
kompleksów. John i Frannie poznali się przypadkowo rok
wcześniej, na przedświątecznym przyjęciu „Sztuka ofiarowania”.
Charytatywna impreza zgromadziła nadętych ludzi z szeroko
pojętej branży kultury, sztuki i literatury. Wszyscy zaproszeni
goście rościli sobie prawo do nazywania się artystą przez duże
„A” lub mecenasem sztuki. W rzeczywistości roiło się tu
od zwykłych biznesmenów dobijających interesy, wyrabiających
sobie układy i załatwiających swoje szemrane sprawy.

Graham, jako jeden z obiecujących chirurgów


reprezentował placówkę szpitalną. Francis Avery była
przedstawicielem uniwersyteckiego Stowarzyszenia Młodych
Literatów. Ich zadaniem było prowadzenie rozmów w kuluarach
i zachęcenie darczyńców do przekazania środków finansowych.
Tamtego wieczoru John wypił zdecydowanie za dużo i zwymyślał
głośno paru sponsorów epitetami nazywając ich nadętymi
bufonami. Oburzone towarzystwo wykreśliło go z listy
kandydatów w kolejce po zapomogę finansową. Tym samym John
Graham przekreśli swoją szansę na stanowisko ordynatora
oddziału chirurgicznego w szpitalu Świętego Józefa. Za ten
niefortunny wybryk ukarano go degradacją na stanowisko
drugiego chirurga na nocnej zmianie oddziału ratunkowego.
Marzenia Johna o dokonywaniu zabiegów i operacji
z zastosowaniem przełomowej technologii medycznej legły
w gruzach. Później Graham przekonał się, że była
to najgłupsza rzecz, jakiej dokonał w swoim życiu. Morze goryczy
zalało falą jego zakompleksione wnętrze powodując
nieodwracalne zmiany jego osobowości.

38
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Frannie z założenia gardziła takimi uroczystościami.
Szybko zorientowała się, że pośród zaproszonych gości
nie ma osób, które z dobroci serca chciałyby wspomóc młodych
pisarzy stawiających pierwsze kroki na drodze literackiej kariery.
Z żalem stwierdziła, że przekazywanie nielegalnie zarobionych
pieniędzy na cele charytatywne nazywano „Sztuką ofiarowania”.
Rozczarowana postawą darczyńców wycofała się pod ścianę
wielkich przegranych tego przyjęcia. Oprócz niej pod ścianą,
wyklęty z towarzyskiego kręgu stał także John Graham. Zaczęli
wymieniać pełnie ironii i złośliwości uwagi na temat
zgromadzonych gości. Prześcigali się w wymyślaniu epitetów
i obraźliwych określeń dotyczących każdego, z którym zamienili
choćby słowo. Urządzając sobie lożę szyderców zaczęli
się świetnie bawić we własnym towarzystwie. Po piętnastu
minutach Frannie i John wyszli z charytatywnego przyjęcia,
by kontynuować wieczór w pobliskim barze. Parę godzin później
nieco wstawiona Francis Avery po raz pierwszy zaprosiła Johna
Grahama do swojego mieszkania.

Jednak Frannie nigdy nie myślała o tej znajomości


poważnie. Spotykała się z nim kilka razy w miesiącu, czasami
chodzili na kolacją albo po prostu do łóżka. Lubiła go i poza tym
uczuciem nie była w stanie wskrzesić w swoim sercu nic więcej.
Nie zastanawiała się nad tym, co czuje, bo nie było,
czego roztrząsać. Zgorzkniała i wypłukana z emocji nie mogła
zdobyć się na pogłębienie więzi z Johnem.

Z początku jego zachowanie wydawało się pełne energii


i Frannie dopiero później zorientowała się, że wahania nastrojów
mężczyzny wynikają z wrodzonej neurotyczności. Najpierw
tłumaczyła to trudnym dla niego okresem związanym
z degradacją w pracy. Nagle w jego zachowaniu nastąpiła

39
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
radykalna zmiana. Zorientowała się, że John nie tylko przechodzi
kryzys, ale ma także poważne problemy psychiczne. Nie chciała
pełnić roli dobrej samarytanki, która jest podporą słabego
mężczyzny. John musiał stanąć na nogi na własną rękę i zaczął
zażywać antydepresanty. Jego skrajnie neurotyczne zachowanie
zdradzało, że przerasta go jako takie życie i wielogodzinne dyżury
w szpitalu. Dodatkowym źródłem frustracji było to, co czuł,
a czego Frannie bynajmniej nie odwzajemniała. Zamroczony
namiętnością John znalazł się na skraju obłędu. Pewnego
wieczoru stracił panowanie nad sobą i Frannie ostatecznie
postanowiła zakończyć tę znajomość. Zaczął ją szantażować,
że się zabije, a ona będzie musiała żyć z tym brzemieniem
do końca swoich dni. Podając mu nóż szybko udowodniła, że tych
gróźb nie spełni. Upokorzony wyszedł, ale Frannie wiedziała,
że John tak łatwo nie odpuści. Coś jej mówiło, że jeszcze
go zobaczy. Unikała go jak tylko mogła, ale i tak nie zdołała
pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, że John ciągle ją obserwuje.

Tymczasem w mieszkaniu dalej rozbrzmiewał jego żałosny


głos:
- Czy dla Ciebie naprawdę nic nie znaczy, że spaliśmy
ze sobą? – i z naciskiem dodał – Kilkakrotnie!

Frannie z pąsowymi rumieńcami ominęła rozbawionego


Malloya, podeszła do telefonu i wyłączyła funkcję nagrywania.
Chciała zostać sama, ale policjant wciąż stał w jej mieszkaniu
z notatnikiem w ręku. Krępującą ciszę przerwał detektyw,
który odchrząknął wymownie.
- Uhmm…więc tak, jak wspomniałem…wczoraj w nocy…
- To morderstwo…kto to był i jak to się stało? – Zapytała
rzeczowo, przyzwyczajona, że w tej dzielnicy zdarzają
się zabójstwa.

40
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Malloy przez dłuższą chwilę patrzył na nią uważnym
spojrzeniem, jakby wahał się i zastanawiał się nad odpowiedzią.
Pod wpływem jego przenikliwego wzroku Frannie opuściła głowę.
Malloy wpatrując się w jej twarz zaczął powoli mówić.
- Młoda kobieta, lat 26, aktorka, na pół etatu pracowała
w kasynie. Ostatni raz widziano ją w tym barze za rogiem. Została
zgwałcona, zabita, a potem…poćwiartowana. Zabójca wyrzucił jej
głowę w plastikowej torbie na tej posesji.
I robiąc krótką pauzę, by zdążyła przetrawić podaną
informację zapytał:
- Gdzie Pani była wczoraj w nocy?
- Po..poćwiartowana? O mój Boże… Byłam w domu.
-O której? – Dociekał Malloy zapisując coś w notesie.

Odruchowo przyjrzała się tej czynności i stwierdziła,


ku własnemu zaskoczeniu, że Malloy ma niezwykle kształtny
charakter pisma. Po chwili zamarła w bezruchu, a jej skóra pokryła
się gęsią skórką. Tuż pod krawędzią śnieżnobiałego mankietu
koszuli, na nadgarstku policjanta zauważyła tatuaż. Trójkę pik.
Gdy Malloy nie doczekał się odpowiedzi podniósł głowę i zobaczył
zmieniony wyraz jej twarzy.
-O co chodzi? – podążył za jej wzrokiem - Mój długopis?
– obrócił go parę razy między palcami - To nie jest Mt. Blanc♠.
To tylko chińska podróbka. A więc, o której Pani wróciła do domu?
Czy była Pani sama?
- Uhmm…. - Wciąż oszołomiona swoim odkryciem skinęła
głową, a potem dodała: - Wróciłam około dwudziestej.
– I nie wiedzieć czemu, skłamała: - Tak byłam sama.

Malloy nie spuszczając z niej oka zapisał coś w notesie


i rzucił ukradkowe spojrzenie na niepościelone łóżko. Przez chwilę


Mt.Blanc – marka ekskluzywnych materiałów piśmienniczych.
41
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
bała się, że złapie ją na kłamstwie. Policjant rozejrzał się
po pokoju i jego uwagę przykuło biurko. Wskazał długopisem
na tablicę zapełnioną niezliczoną ilością karteczek ze słowami,
cytatami i poezją.
-Co to jest? Jest Pani pisarką?
- Uhmm…- Znowu skinęła głową.
- To hobby, czy praca? – Utkwił w niej przenikliwe oczy.
- Pasja. – Odparła i usłyszała jego głos.
- „Chcę zrobić z Tobą to, co dotyk wiosny czyni z wiśniowym
drzewkiem."♠

Frannie posłała mu zdumione spojrzenie. Ich oczy spotkały


się w połowie dystansu i wtedy dostrzegła, że kolor jego tęczówki
zmienił się. Teraz miały barwę rozgwieżdżonego nieba. Malloy
uśmiechnął się przelotnie i zaraz potem szybko przykrył usta
dłonią, jakby chciał zgasić to, co Frannie mogłaby z nich odczytać.
Odwrócił się do niej plecami i kontynuował obserwację pokoju.
Zaglądnął do sypialni i wziął ozdobną ramkę ze zdjęciem.
- To Pani? – Zapytał zerkając to na zdjęcie, to na Frannie.
A kiedy zakłopotana pozostawioną w nieładzie pościelą
nic nie odpowiedziała, stwierdził:
- Ładnie Pani w dłuższych włosach. Powinna je Pani
zapuścić. Moja była żona miała długie włosy, ale je obcięła.
– I zmieniając temat ciągnął: – A więc nic Pani nie słyszała?
Nic Pani nie widziała? Żadnych krzyków?
- Nie. Nic nie słyszałam, a śpię przy otwartych oknach.
- Och, tak? Nie przeszkadza to sąsiadom? – Malloy
uśmiechnął się pod wąsem z własnego żartu.

Uchwyciła dwuznaczność pytania, ale nie zareagowała.


Fragment wiersza „Every Day You Play” Pablo Nerudy - chilijskiego poety
i laureata literackiej Nagrody Nobla, w 1971r.
42
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Uhmm…Pani Avery, to tyle…na razie. Gdyby Pani
coś sobie przypomniała…
Podchodząc do niej wygrzebał z kieszeni portfel
i wręczając jej wizytówkę ponownie odsłonił nadgarstek
z tatuażem. Frannie opuściła wzrok i skrzyżowała ręce na piersi.
Przez chwilę czekał niepewny czy wyciągnie rękę i weźmie
wizytówkę. Nie doczekał się i położył ją na blacie biurka.
Wychodząc z mieszkania nieoczekiwanie zapytał:
- Czy ja skądś Panią znam?
Przełknęła głośno ślinę i patrząc przed siebie odparła
udając swobodny ton:
- Nie dziwi mnie to. Wszyscy mi to mówią. Mam taki rodzaj
urody.
Ale, gdy tylko trzasnęły zamykane drzwi Frannie zadrżała.

Natychmiast zabezpieczyła drzwi łańcuchem. Krążyła


po mieszkaniu z butelką wina w samej tylko bieliźnie
nie przestając myśleć o wydarzeniach ostatnich dni. Oparła
się o ścianę i analizowała zachowanie niezwykłego policjanta.
Zdała sobie sprawę jak silną reakcję wywołał w niej Malloy.
Musiała przyznać, że jego charyzma i siła miała zaskakującą moc.
Podświadomie wysyłała mu sygnały, że nie jest zaangażowana
w żaden związek. To, dlatego skłamała, że noc spędziła samotnie.
Tak sypiam sama, więc możesz to zmienić. Czuła
się usprawiedliwiona. Niepytany sam powiedział, że ma byłą żonę,
choć fakt ten nie wynikał z kontekstu rozmowy. Frannie
rozważała możliwość, że Malloy chciał, by wiedziała, że jest nią
zainteresowany.

Przymknęła oczy. Pod powiekami, niczym migawki filmu


przesuwały się, sceny z piwnicy „Czerwonego Żółwia”.
Tak to musiał być on. Popijając wino zastanawiała się ile osób

43
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
może mieć taki tatuaż. Myśl o nawiązaniu bliższej znajomości
z tym mężczyzną przerażała ją. Nowym odkryciem dla niej samej
było to, że… jednocześnie pragnęła się bać. Chciała zamroczona
namiętnością spalić się jak ćma w ogniu Malloya. Wyobraziła sobie
jak uprawiając z nią wyuzdany seks władczo zagarnia jej włosy.
Rozgrzana winem i rozpalona pragnieniem przesunęła krawędzią
wizytówki Malloya po ustach, gładząc koniuszkiem palca nadruk
„Porucznik, Detektyw James Malloy”. Wyobraziła sobie gąszcz
jego pocałunków na szyi i ustach. Nalała kolejny kieliszek
czerwonego wina, a potem jeszcze jeden pozwalając, by jej myśli
krążyły wokół przystojnego detektywa. Tej nocy erotyczne
wyobrażenia Frannie o seksie z Malloyem eksplodowały
intensywnym orgazmem w samotni jej mieszkania.

44
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Rozdział III
„Now, thinking back, Go the course of my passion,
I was like one blind, Unafraid of the dark”.

„ Teraz, kiedy spoglądam wstecz na swoje życie,


Widzę siebie, jako ślepca, bez lęku kroczącego w ciemnościach”.
Akiko Yosano

Choć była sobota Frannie wyszła z domu wcześnie rano


zabierając jak zwykle mleko i śmieci. Po chwili wróciła
do mieszkania i odszukała wizytówkę Malloya, która dołączyła
do pozostałych rzeczy niezbędnych w jej torbie. W zaułku, gdzie
stał śmietnik przystanęła na chwilę i niepewnie rozejrzała
się szukając śladów morderstwa. Oprócz podejrzanej plamy
w brunatnym kolorze nie dostrzegła nic dziwnego. Szarobure
koty, jak zwykle zbiegły się do miski z mlekiem miaucząc
w podziękowaniu. Podrapała jednego za uchem i zmierzając
w kierunku klubu „Holy Dolly” z uśmiechem na twarzy wyszła
na ulicę. Pogrążona w myślach przeszła chodnikiem tuż obok
detektywa, który stał przed bramą jej domu i prowadził ożywioną
rozmowę z dozorcą. Na jej widok Malloy drgnął i błyskawicznie
pożegnał rozmówcę niezbyt grzecznym „Spadaj”.
Zawołał za nią:
- Proszę Pani! Hej…Pani Avery! – Podbiegł parę kroków
w obawie, że go nie usłyszy.
- Tak? - Odwróciła się i na wspomnienie seksualnej fantazji
o nim natychmiast spłonęła rumieńcem.
- Jak się Pani miewa? Przepraszam. Mogę z Panią
porozmawiać?
- Tutaj? Tu na ulicy? – Zapytała zdumiona.
- Nie … nie tutaj. Pewnych spraw nie załatwia się na ulicy.
Wie Pani, co mam na myśli?

Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.


charlottemarschall.wordpress.com
Malloy rzucił na wpół dopalonego papierosa na chodnik
i rozgniótł go butem. Choć nie miała pojęcia, co chciał przez
to powiedzieć nie ruszyła się z miejsca zaciekawiona dalszym
rozwojem sytuacji.
Tymczasem Malloy uderzył dwukrotnie pięścią w klamkę
drzwi nieopodal zaparkowanej czarnej mazdy, po czym otworzył
je przed nią. Zapraszającym gestem wskazał jej skórzane
siedzenie samochodu.
-Że niby mam wsiąść? – Zapytała nieco zaskoczona jego
manierami.
Pokiwał twierdząco głową i pochylił się, by podnieść
jej torbę.
- Dam sobie radę. – Wyręczyła go i szybko wskoczyła
na tylne siedzenie.

Zamknął z łoskotem drzwi i bacznie ją obserwując usiadł


na przednim miejscu dla pasażera. W tym samym momencie drzwi
kierowcy otworzyły się i dołączył do nich mężczyzna, który swoim
wyglądem nie przypominał policjanta. Przesadnie zadbany
i ubrany w elegancki garnitur, białą koszulę i modny wąski krawat
wyglądał raczej jak finansista z Wall Street. Jego starannie
ogolona twarz prezentowała nieskazitelną, śniadą cerę
i charakterystyczne dla Latynosów rysy. Kruczoczarne włosy lśniły
od nałożonej brylantyny. Był przystojny i pachniał dobrą wodą
kolońską. A więc to jest ten drugi pomyślała Frannie.

Mężczyzna podał bez słowa Malloyowi dwie kawy


i zdjąwszy starannie marynarkę odłożył ją na tylne siedzenie
kompletnie ignorując siedzącą tuż obok Frannie. Właśnie wtedy
zdumiała się na widok żółtego pistoletu na wodę wystającego
z jego kabury.

46
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- To ma być kurwa kawa? – wybuchnął nagle Malloy
– Proszę Cię o kawę, a Ty mi przynosisz połowę? Co do cholery,
wychlałeś ją po drodze?
- Co Ty pierdolisz? Idź, odnieś jak Ci nie pasuje. Po prostu
nalali pół kubka… - Bronił się ten drugi.
- Ile to zajmie? – Wtrąciła Frannie zniecierpliwiona, że musi
wysłuchiwać tego bełkotu.
Latynos odwrócił się przez prawe ramię i zaskoczony jej
obecnością znieruchomiał. Rzucił spojrzenie na Frannie, potem
na Malloya i zapytał grubiańsko:
-Co?
- Pytałam ile to potrwa? – Powtórzyła pytanie tym razem
wyraźnie adresując je do Malloya.
-Dokąd się Pani spieszy?? – Zapytał dociekliwie Malloy
i widząc jej lodowate oczy dokonał prezentacji:
- Pani Avery. Francis Avery. – Posłał jej przenikliwe
spojrzenie i wskazał niedbale ręką. - A to mój partner detektyw
Ricardo Rodriguez.
Przedstawieni kiwnęli sobie głową, lecz żadne z nich
nie uśmiechnęło się w geście uprzejmości.
Rodriguez uruchomił silnik auta i ruszył z miejsca
wystawiając policyjnego koguta za szybę. Spojrzał we wsteczne
lusterko i zagadnął nieoczekiwanie przyjaznym tonem:
- Jak się Pani miewa? – i nie czekając na odpowiedź dodał:
- Dokąd się Pani spieszy?
- Do przyjaciółki.
Malloy milczał pozwalając, by Rodriguez prowadził
konwersację.
- Proszę się nie martwić. Podrzucimy Panią. Gdzie to jest?
– Świdrował ją wzrokiem we wstecznym lusterku.
- Róg Canal Street, a East Broadway.

47
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Frannie siedziała niezadowolona i wpatrywała się w okno.
W zasadzie uprowadzono ją sprzed własnego domu. Tymczasem
Malloy nie zważając w ogóle na Frannie skierował pytanie
bezpośrednio do swojego partnera:
- Znaleźli już odciski palców?
-Czym się Pani zajmuje? – Zapytał Rodriguez ignorując
z kolei Malloya.
-Uczę. – Odpowiedziała krótko w nadziei, że to zniechęci
rozmownego policjanta, lecz ten dopytywał się dalej:
-Czego Pani uczy? – Dopytywał się dalej Rodriguez.
Malloy posłał partnerowi ponure spojrzenie.
- Uczę literatury. – Odparła nieco pretensjonalnym tonem.
-Och tak, naprawdę? A wie Pani, co to jest Przesmyk?
-Co ty chrzanisz? – Wyjąkał Malloy obrzucając Rodrigueza
pogardliwym spojrzeniem, który nie czekając na odpowiedź
Frannie kontynuował:
-Pani Przesmyk to mój jebany szczęśliwy dzień♠.
– Roześmiał się samotnie, bo Frannie siedziała osłupiała na tylnim
siedzeniu, a Malloy wyglądał jakby zaraz miał eksplodować.
- Ricci, pytałem czy sprawdziłeś odciski palców
w laboratorium?
- Taa…
- I? – Malloy zacisnął szczęki i wbił wzrok w Rodrigueza.
- I nic. – Wzruszył ramionami Rodriguez.
Przez chwilę w samochodzie panowała nieznośna cisza.
Przerwał ją Malloy odwracając się przez ramię do Frannie:
- Pani Avery, zaszły nowe okoliczności i chcielibyśmy,
aby złożyła Pani zeznania…
-W jakim charakterze? Chyba nie jestem oskarżona?


gra słów, Przesmyk (Isthmus) w slangu nowojorskim odnosi się do waginy,
pochwy, tu w znaczeniu wulgarnym - dziura.
48
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Malloy ją zignorował, a Rodriguez rzucił rozbawione
spojrzenie w lusterko.
-Barman w pubie „Czerwony Żółw” zeznał, że była tam
Pani w czwartek wieczorem.
- Och…widocznie ma dobrą pamięć…
–No nie do końca… - I na potwierdzenie Malloy wyciągnął
rękę i pokazał paragon z podpisem Frannie. Wtedy kolejny
raz obnażył nadgarstek z tatuażem.
- Wygląda znajomo?
Nie czekając na odpowiedź schował rachunek do teczki.
O tak, wygląda bardzo znajomo pomyślała i nieco zmieszana
wyjąkała:
- Nie rozumiem…
-Czego Pani nie rozumie? – Wtrącił Rodriguez.
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z…
Malloy pośpieszył z wyjaśnieniem.
-Już tłumaczę. Mamy niepotwierdzoną informację, że tego
wieczoru w pubie była także Angela Sands…ta zamordowana
dziewczyna. Mam…- i poprawiając się dodał z naciskiem - Mamy
nadzieję, że Pani coś widziała, tylko musi sobie przypomnieć.

Frannie przymknęła powieki i potarła dłonią wewnętrzne


kąciki oczu. Nie chciała dzielić się z nikim swoimi wspomnieniami
z tamtego wieczoru. Z wyjątkiem Paulinne nikt nie miał o tym
wiedzieć. Partner Malloya dopiero miałby używanie, pomyślała
i odparła głośno:
- Nie jestem pewna czy będę mogła pomóc.
-Ale była tam Pani, zgadza się? Sama? O której godzinie?
– Drążył w policyjnym stylu Malloy.
-Byłam tam z jednym z moich studentów. Było wcześnie…
może około osiemnastej…

49
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Pani Avery…umawia się Pani z uczniami? – zapytał
Rodriguez posyłając jej dwuznaczne spojrzenie w lusterku
– Jak się nazywa ten student?
- Cornellius Webb.
Malloy wyciągnął notatnik i zaczął zamaszyście pisać.
Frannie z uwagą przyjrzała się tej czynności. Lubiła obserwować
jego dłoń, gdy notował.
- Cornellius…Webb. Jak się to pisze? Przez dwa „be” ?
- Tak, Wu, e, be, be. – Przeliterowała Frannie.
-Była Pani cały czas na sali głównej? – Rzucił od niechcenia
Rodriguez posyłając jej przenikliwe spojrzenie w lusterku.
-Tak, byłam tam krótko, wypiłam kawę i zaraz potem
wyszłam. – Odparła starając się, żeby zabrzmiało to wiarygodnie.
- Na pewno?
-Czyż nie tak powiedziałam? – Uniosła brwi patrząc
mu prosto w oczy. Mistrzyni wymijających odpowiedzi.
Malloy przez chwilę przyglądał się z boku swojemu
partnerowi, po czym wyciągnął jakąś teczkę z dokumentami.
-Widziała Pani tamtej nocy dziewczynę, lat 26, niewysoka,
brązowe włosy…Raczej ładna. Dobrze mówię? – Skierował
ostatnie pytanie do Rodrigueza.
- Co?
- Była ładna, mam rację?
- Skąd kurwa mam wiedzieć? – wzdrygnął ramionami
Rodriguez – Pokaż lepiej zdjęcia.

Przyglądając się Frannie w tylnym lusterku wygiął usta


w obleśnym uśmiechu i dodał naśladując spikerów telewizyjnych:
-Uwaga, przedstawiony materiał zdjęciowy będzie
drastyczny. – I zaraz potem zaczął nucić smętną latynoską
piosenkę.

50
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Na kolanach Frannie wylądowało pierwsze zdjęcie. Duży
format szczegółowo przedstawiał ogólną sylwetkę ciała kobiety
leżącej na lewym boku w ogromnej kałuży krwi. Zwłoki
pozbawione były głowy. Malloy obrócił się na siedzeniu bacznie
obserwując reakcję Frannie. Jego twarz wyrażała troskę
zmieszaną odrobiną detektywistycznej ciekawości. Frannie
oglądając zdjęcia nie mogła pozbyć się uczucia, że w lusterku
obserwuje ją kolejna para oczu. Malloy po chwili podał jej
następne zdjęcie. Fotografia przedstawiała głowę zamordowanej.
Porcelanowa twarz
i rozwarte szeroko z przerażenia oczy kontrastowały z brązowymi
półdługimi, posklejanym przez krew kosmykami włosów. Frannie
szybko odsunęła zdjęcia oddając je Malloyowi. Zapytał krótko:
- Poznaje ją Pani?
- Nie, nie widziałam jej. – Odchrząknęła kryjąc nadmiar
emocji.
Malloy przeszywając ją zagadkowym wzrokiem smętnie
powiedział:
- Może sobie Pani coś przypomni…
Frannie z ulgą stwierdziła, że Rodriguez podjechał na róg
skrzyżowania East Broadway z Canal Street i zahamował
gwałtownie. Malloy wyskoczył z samochodu i uderzając w drzwi
pięścią otworzył je przed Frannie. Pomógł jej wysiąść i zapytał:
- Wszystko w porządku?
- Tak, chyba tak…
Już miała tak po prostu pożegnać się i odejść, gdy Malloy
zastąpił jej drogę i włożył nonszalancko ręce do kieszeni spodni.
-Nie mogę Ciebie rozgryźć...
- Rozgryźć?
- No wiesz, co mam na myśli. Może byśmy porozmawiali?
-Mam przyjść na komisariat? Ja naprawdę nic nie
pamiętam.

51
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Nie…nie to miałem na myśli. Może pójdziemy na drinka?
Mój kuzyn pracuje w barze przy Sheridan Square. Całkiem miłe
miejsce. Zdaje się, że przychodzi tam wielu pisarzy. Pomyślałem,
że może miałabyś ochotę…- Ciągnął jednym tchem w obawie,
że mu nagle przerwie.
- Teraz?
-Nie, teraz nie mogę. Istne wariactwo w komisariacie…
W tym samym momencie Rodriguez wychylił się przez
okno samochodu i rechocząc zrobił użytek ze swojego pistoletu
na wodę. Na garnitur Malloya poleciała strużka wody.
-Co do kur….?! Ricci...Popieprzyło Cię?! – I zwracając
się do Frannie oznajmił:
- Przyjadę po Ciebie około osiemnastej.

Frannie stała jeszcze chwilę patrząc, jak Malloy wsiada


do czarnej mazdy, głośno rugając Rodrigueza ku jego wyraźnej
uciesze.

Bransoletka

Paulinne siedziała na sofie z twarzą ukrytą w dłoniach.


Miała na sobie wymiętą koszulkę i spodnie dresowe. Zawsze
szykownie ubrana i umalowana, teraz wyglądała jak siódme
nieszczęście. Frannie przeczuwając jakiś dramat podeszła
spokojnie i ujęła jej dłonie odsłaniając opuchniętą od płaczu
twarz.
- To doktor?
Paulinne skinęła głową i zaczęła szlochać. Frannie
w niesmaku wykrzywiła usta i przeklinając w myślach cały gatunek
męski zapytała:
-Co się stało?

52
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-To takie upokarzające…. – wyjęczała Paulinne
- Jego recepcjonistka zadzwoniła do mnie żeby odwołać moją
wizytę. Chciałam umówić kolejną, ale… – i parodiując głos
recepcjonistki ciągnęła dalej: – Ta głupia krowa powiedziała
„Pan Colloney prosił przekazać, że będzie bardzo zajęty”…
i żebym poszukała innego lekarza. Więc poszłam tam… - Słowa
ugrzęzły Paulinne w gardle.
- Skarbie… - Frannie spojrzała na przyjaciółkę z bólem
w oczach.
-Co miałam zrobić? Nie chciałam go stracić. W gabinecie
go nie było. Pojechałam do domu i zobaczyłam jak wychodzi
z żoną i dziećmi. Wkurzył się i powiedział, że nie chce mnie więcej
widzieć.
- Nie płacz już. - Frannie stojąc nad nią przytuliła jej głowę
do swojego ciała.
Paulinne podniosła się leniwie i z chytrym uśmieszkiem
na twarzy podeszła do lodówki mówiąc:
-Wiesz, co zrobiłam? Poszłam za jego żoną do pralni…
– Urwała i pijąc mleko prosto z butelki spojrzała przepraszająco
na przyjaciółkę.
- No i…?
-…i odebrałam jej garsonkę. - Podeszła do szafy,
by wyciągnąć i zademonstrować zafoliowane ubranie na wieszaku
z metką pralni chemicznej.
-Paulinne oszalałaś?! Dlaczego to zrobiłaś? – Zapytała
Frannie oglądając jej zdobycz z niedowierzaniem.
-Nie wiem. Nie miałam nic do stracenia. Rob i tak nie chce
mnie widzieć…- A ponieważ jej głos zadrżał płaczliwie położyła
się na sofie kładąc głowę na kolanach przyjaciółki.

Frannie z czułością pogłaskała ją po włosach. Z rezygnacją


pomyślała, że tak niewiele może zrobić, by ochronić Paulinne

53
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
przed typami pokroju doktora Colloneya. W radio Annie Lenox
śpiewała „Nie chcę czekać na próżno na Twoją miłość”♠.
Przyjaciółki siedziały w milczeniu wsłuchane w rozbrzmiewające
z głośnika słowa. Gładząc proste, brązowe włosy Paulinne,
Frannie wyrecytowała:
***
Żyjesz nieświadomością, Poetko Miłości,
Człowieku nieszczęśliwy, Co chory na duszy
i sercem zmęczonym miłością,
Czcisz ducha życia nieświadomego,
W drzewie i chwaście.
Niegroźny szaleniec.♠
***
- Niegroźny szaleniec. Tak, to właśnie ja. - Westchnęła
Paulinne.
- Paulinne…czy wyobrażałaś sobie kiedyś seks?
- Nie rozumiem?
-No…możesz wyobrażać sobie seks zamiast umawiać
się z klientami na wizyty. Nie musisz tego robić naprawdę. Możesz
sobie wyobrażać…
- Nie…to nie dla mnie. To musi być takie nudne…
– Paulinne wydęła usta - Oczywiście staram się powstrzymać,
ale co zrobić…kiedy na widok facetów czuję się taka pobudzona.
Lubię się czuć jak kotka w rui. Powinnaś też tego spróbować.
- Ile miałaś wizyt?
-W zeszłym tygodniu…- Paulinne musiała chwilę
się zastanowić i policzyć szybko w myślach – Jedenaście.
-Nie jesteś tym zmęczona? – Frannie pogładziła
ją po włosach w nadziei, że usłyszy ciche tak. Zamiast tego
Paulinne przycisnęła swój policzek jeszcze mocniej do sukienki


ang. I don’t wanna wait In vain for your love

autor nieznany
54
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Frannie i objęła ramionami kolana przyjaciółki ukrywając
łzy wyciśnięte niczym sok z cytryny.
-Chodź, zatańczmy. – Zaproponowała Frannie i pociągnęła
Paulinne za rękę. Kołysały się przez chwilę trzymając się za ręce
i śpiewając razem z Annie Lenox „Pukam do twych drzwi od trzech
lat, wciąż mogę na Ciebie czekać, Kochany to jest szaleństwo,
Chcę wiedzieć już teraz czy kiedyś mnie wpuścisz…”.

Kobiety nagle wybuchły śmiechem i zatoczyły się padając


swobodnie na miękką sofę. Rozpaczliwe bicie złamanego serca
Paulinne jakby przycichło. Kiedy rozbawienie zastygło
na ich twarzach, Paulinne podskoczyła, usiadła i radośnie
zaćwierkała:
-Ha! Mam coś dla Ciebie. Dostałam za tę reklamę,
co ostatnio robiłam. Chcę Ci to dać… – I wyciągnęła z komódki
małe pudełko, a następnie z wypiekami na twarzy wręczyła
je przyjaciółce:
-Proszę mam nadzieję, że Ci się spodoba…
Frannie otworzyła pudełko i wyjęła złotą bransoletkę
z misternie wykonanymi przywieszkami.
- O…jest śliczna!
- To bransoletka z talizmanami – i dodała z dumą
- Od Cartiera. Widzisz tu jest serduszko, kluczyk, mały kościółek.
A tu…zobacz sama i otwórz ten mały wózeczek. Widzisz?
Tam w środku jest bobas.
-Rany…dobrze, że nie będę musiała go karmić. Dziękuję.
Jest śliczna.
-Chciałam żebyś ją miała.
- Myślisz, że talizmany przyniosą mi szczęście?
-Nie wiem, ale nie zaszkodzi trochę mu pomóc. Pójdę
zaparzyć kawy - I wyszła do kuchni mówiąc: - Powinnaś mieć
swoje…prawdziwe dziecko.

55
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- No to jest chyba jedyna rzecz, której sama nie mogę
zrobić…
-I mężczyznę. Powinnaś mieć także mężczyznę!

Frannie zignorowała ostatnią uwagę przyjaciółki.


Nieśmiało podeszła do barwnej szafy Paulinne i przyjrzała
się wysypującym się z niej ubraniom. Jej wzrok przykuły śliczne
czerwone sandały na wysokim obcasie. A, gdy je ubrała wyglądała
seksownie nawet w tej szarej sukience, którą miała na sobie.
Zdjęła pantofle i wciąż trzymając je w ręce zaczęła zastanawiać
się nad randką z Malloyem. W tej pozie zastała ją Paulinne,
która przyniosła parujące filiżanki kawy i kruche babeczki.
-Co jest? Wybierasz się gdzieś? – i zgadując intencje
przyjaciółki zapytała:
– Pożyczę Ci kilka ciuchów tylko na miłość boską powiedz
mi, co się dzieje?
-Ktoś mnie zaprosił. Detektyw. Był u mnie wczoraj
w związku z tym morderstwem. Wiesz, chodzi o morderstwo
w Greenwich, znaleziono poćwiartowaną dziewczynę…
- O tak, słyszałam. To straszne. Chłopaki w klubie jeszcze
bardziej nas teraz pilnują, a Pappi, no wiesz ten, co stoi na bramce
nawet kupił sobie broń.
Paulinne wcisnęła na siłę babeczkę w rękę Frannie i patrząc
bacznie na jej niepewną minę z naganą w głosie powiedziała:
-Frannie! Tylko mi nie mów, że odmówiłaś…
-Sama nie wiem…Pamiętasz, opowiadałam Ci o tym
mężczyźnie z „Czerwonego Żółwia”. Myślę, że to ten sam facet…
-O nie! Żadnych wykrętów! Powinnaś iść…choćby po to,
żeby poćwiczyć – uśmiechnęła się dwuznacznie i zarządziła:
- Rozbieraj się, zaraz Ci coś znajdziemy.

56
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Tuż przed osiemnastą Frannie ubrana w zwiewną sukienkę
i czerwone pantofle czekała przed domem na chodniku. Łagodny
wiatr poruszał falbankami sukienki i delikatnie rozwiewał
jej włosy. Przymrużyła oczy czując przyjemne dreszcze na szyi.
Wyglądała na spokojną i zrelaksowaną i absolutnie nie zdawała
sobie sprawy, że jest obserwowana. Malloy siedział w policyjnym
wozie i przyglądał jej się z daleka majstrując wstecznym
lusterkiem. Dłuższą chwilę przygryzał wargi i nie spuszczał z niej
wzroku. Gdy nagle podeszła do bramy wystraszył się, że zmieniła
zdanie. Czarna mazda ruszyła gwałtownie i przy wtórze
policyjnego koguta zatrzymała się z piskiem opon tuż przed nią.

Wysoki mężczyzna stał w ukryciu po drugiej stronie ulicy


i obserwował ją, przez cały czas, gdy czekała przed domem
na chodniku. W tej samej chwili, gdy Frannie wsiadała
do samochodu Malloya, splunął na chodnik, nałożył kaptur
sportowej bluzy na czapkę z daszkiem i zniknął za rogiem
budynku.

Przytulny lokal o poetyckiej nazwie „Poeme” gościł sporo


osób. Niektórzy tańczyli pośrodku, inni rozmawiali pochyleni
ku sobie, jeszcze inni – tak, jak czarnoskóra dziewczyna przy barze
polowali na zdobycz przy barze. Przez chwilę Frannie przyglądała
jej się bez skrępowania śledząc uwodzicielskie gesty kobiety.
Czasami żałowała, że tak nie potrafi. Z uczuciem porażki
stwierdziła, że nie potrafiłaby grać z mężczyznami w otwarte
karty. To nie było w jej stylu. Malloy poprowadził Frannie w głąb
lokalu i siadając na wysokich stołkach zajęli miejsce na drugim
końcu barowej lady. Wypiła szybko pierwszego drinka i poczuła,
że procenty alkoholu przyjemnie rozgrzewają jej ciało. Malloy
pochylony ciałem ku niej mówił:

57
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Cały czas się zastanawiam…może jednak coś widziałaś
w „Czerwonym Żółwiu”? Wiesz…są rzeczy, które na pozór
wydają się nieważne, a dla dochodzenia mogłyby mieć duże
znaczenie…Na przykład ten student, wyszedł z Tobą?
- Właściwie to nie…Cornellius wyszedł przede mną.
- To trochę dziwne, że zostawił Cię samą. Pokłóciliście się?
– Zapalił papierosa w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
- Dziwne? Dlaczego? Po prostu wyszedł i tyle.
Zastanawiała się, dlaczego Malloy tak pomyślał, dopóki
nie zapytał wprost:
- Nie jest twoim chłopakiem?
- Nie. Nie jest moim chłopakiem. – Uśmiechnęła się.
- A myślisz, że interesuje go ćwiartowanie martwych
kobiet?
- Nic mi o tym nie wiadomo. – Roześmiała się.
- A powiedz mi…czy istnieje jakiś…Pan Avery? – Malloy
drążył dalej.

Kolejnej informacji się nie doczekał, bo Frannie uniosła


zagadkowo brwi do góry nieco zaskoczona bezpośredniością
Malloya. Nie była pewna czy jest gotowa na romans z tym
mężczyzną. Pociągał ją niesamowicie, ale wciąż czuła
nieokreślony niepokój. Zwłaszcza wtedy, gdy Malloy podwijając
mankiety koszuli odsłaniał nadgarstek. Pragnienie, by dotknąć
wypukłych żył na jego przedramieniu spalało ją od środka. Malloy
zorientował się, że Frannie zerka raz po raz na jego dłonie.
- Coś nie tak? Nie podobają Ci się moje ręce?
- Nie to nie to…w zasadzie chodzi o tatuaż. Co oznacza
trójka pik? – Odparła ledwie opanowując emocje i sięgnęła
po drinka, by zwilżyć zaschnięte usta.

58
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Ach, to? No cóż… – spojrzał na nią rozbawiony, po czym
zgasił uśmiech i całkiem poważnie wyznał – Należę do klubu.
Tajnego klubu.
- A ilu członków liczy ten klub?
- Niewielu. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
- Mieszkam z byłą żoną. Odpowiadam tak na wszelki
wypadek, bo i tak byś o to zapytała.
Malloy chwycił szklankę z drinkiem w geście wznoszonego
toastu, za to, że rozpracował siedzącą przed nim kobietę.
Uśmiechnął się szeroko i wypił do dna.
- Rozwiodłeś się?
- Taaa…ale wróciłem do nich pięć lat temu. Mieszkam
z nimi, choć nie żyję z żoną, byłą żoną od wielu lat. Po rozwodzie,
przez rok mieszkałem z matką w Washington Hights. Wyobrażasz
sobie? Rozwodnik mieszkający z matką – to dopiero było
upokarzające. Nie mówiąc o umawianiu się z kobietami. Nigdy
nie zaproponowałem kobiecie „Może pójdziemy do mnie?”.
Zawsze lądowaliśmy u niej, a ja grzecznie znikałem o świcie.
- Tak, dlaczego?
- Wiesz, co myślę? Kobiety wcale nie chcą budzić się koło
faceta. Poznajesz laskę, idziecie do niej, uprawiacie seks, a potem
widzisz na jej twarzy coś w rodzaju „Kiedy on sobie pójdzie?
Nie chcę żeby zobaczył mnie bez makijażu.” Szczerze mówiąc
mi to zawsze pasowało. Też nie wyobrażam sobie przedpołudnia
z kobietą poznaną parę godzin wcześniej. Pójście do łóżka
to jedno, ale śniadanie i takie tam to zupełnie coś innego.
Więc znikam przed świtem. Unikamy kłopotliwej sytuacji. Ona jest
zadowolona. Ja jestem zadowolony. Wszyscy są szczęśliwi.
- Dziwne…
- Co jest dziwne? Dziwne byłoby to, gdybym nadal mieszkał
ze swoją matką. I gdybym musiał odwiedzać swoje własne

59
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
dzieciaki jak wujek. Nie chciałem do tego dopuścić. Dlatego
wróciłem do nich. Chłopaki widzą we mnie bohatera…no wiesz
tata - policjant jest dla gówniarzy bohaterem. Nie mogę ich
rozczarować…Staram się uczestniczyć w życiu rodzinnym,
ale jeśli chodzi o małżeństwo…to żyję jakby obok.

Partykuła. Jakby. Frannie przez dłuższą chwilę rozważała


celowość użycia tego słowa. Nagle zapragnęła zakończyć
tą rozmowę i już nie słyszeć o jego relacjach z innymi kobietami.
Została jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia. Już miała otworzyć
usta i zadać pytanie, gdy Malloy pozbawił ją tej okazji. Oparł stopę
o szczebel barowego stołka Frannie zyskując pretekst
by przysunąć się do niej niebezpiecznie blisko. Przeciągnął palcem
po wewnętrznej stronie jej przedramienia, tam gdzie skóra jest
najbardziej wrażliwa. Od łokcia, aż po nadgarstek, na którym
połyskiwała nowa bransoletka z talizmanami. Nagle sytuacja stała
się bardzo intymna. Bawił się przez chwilę zawieszkami
wywołując tym samym gęsią skórkę na jej ciele. Nie odsunęła ręki.
Siedziała naprężona jak struna w oczekiwaniu na dalszy rozwój
sytuacji. Świadom tej intensywnej reakcji spojrzał jej głęboko
w oczy i zaczął mówić aksamitnie zmysłowym głosem:
- Słuchaj…Frannie, mogę być, kim tylko chcesz. Niewiele
jest rzeczy, których nie robiłem. – Zrobił krótką przerwę
zaciągając się papierosem.
- Chcesz żebym zabrał Cię na romantyczną kolację i spacer?
Nie ma sprawy. Chcesz żebym był dobrym kumplem, traktował
Cię dobrze, rżnął Cię nocami i pieścił językiem? Nie ma sprawy.
Chcę jednak żebyś wiedziała,…że jedynej rzeczy, jakiej nie zrobię
to nie uderzę Cię. Nie skrzywdzę Cię.
Jego gorąca dłoń spoczęła na jej odsłoniętym kolanie.

60
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Frannie zaniemówiła nie wiedząc, co powinna powiedzieć.
Do tej pory żaden mężczyzna w ten sposób do niej nie mówił.
Nikt tak otwarcie nie proponował jej seksu. Spodobało jej się to,
ale odsunęła się i głośno przełknęła ślinę. Pragnęła każdej
z wymienionym przez Malloya rzeczy. Czuła jednak, jak w jej
wnętrzu zapala się lampka ostrzegawcza za każdym razem,
gdy o tym myśli. Przez moment między nimi zapanowało napięcie.
Frannie zmieniając przebieg rozmowy zapytała:
-Dlaczego twój przyjaciel nosi pistolet na wodę?

Malloy jeszcze przez chwilę patrzył na nią zmrużonymi


oczami, poruszył szczęką jakby chciał rozgryźć Frannie, po czym
parsknął udawanym śmiechem.
-Mój przyjaciel?
- Rodriguez.
-Nie jest moim przyjacielem. Jest moim partnerem.
- A więc dlaczego twój partner nosi zabawkę zamiast…
-Bo mu odebrali służbową broń. Wciąż pracuje,
ale nie dzisiaj wieczór.
-To Ty teraz jesteś tu służbowo?
- Taa. Przesłuchuję cię. To się nazywa rozpoznanie. Wiesz,
o czym mówię?
Frannie domyśliła się, że Malloy nie tyle pracuje
nad śledztwem, co właśnie ją rozpracowuje.
-Dlaczego zabrali mu broń?
-No cóż…Ricci ma słabość do grubych lasek. Przyprowadził
jedną do domu i żona złapała go jak ją pieprzył. Wkurwiła
się i wyrzuciła przez okno jego puchar Stowarzyszenia
Hiszpańskiego…prosto na maskę jego kremowego chevroletta.
Mniej więcej właśnie wtedy wyciągnął spluwę i zagroził,
że ją zabije.

61
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Faktycznie, nie mogę sobie wyobrazić lepszego powodu,
by zabić żonę. – Skomentowała z ironią.
Malloy spojrzał na nią poważnym wzrokiem i odparł:
-Ricci nie jest zabójcą kobiet. Chciał ją tylko przestraszyć.
Musisz wiedzieć, że ten puchar był nagrodą gubernatora San Juan
dla Policjanta Roku. Dla niego puchar był bezcenny…auto jest
zabytkowe. Teraz wiesz o czym mówię? - Dopił drinka i zamówił
kolejne dwa, gin z tonikiem dla niej i burbon z colą dla niego.
-Co było dalej?

Frannie znowu uniosła brwi do góry, co mogło oznaczać,


że szczerze wątpi w niewinne zamiary Rodrigueza wobec żony.
Intuicyjnie wyczuwała, że pod zadbaną i pachnącą powłoką
Rodriguez jest zwykłym bydlakiem.
-…wiesz, jacy są Latynosi, krew się w nich wiecznie gotuje.
Najpierw coś robią, a potem myślą. A do tego są kurwa mściwi
jak stado szerszeni. Oczywiście żona zgłosiła to na policję.
Więc te kutasy z „wewnętrznego” dobrali się do niego. Odebrali
mu odznakę i spluwę. Jest teraz zwykłą myszką domową…
- Myszką domową? Co to znaczy?
-To znaczy, że zmienili mu zakres obowiązków. Może
patrolować ulice i jeździć na wezwania do awantur domowych,
rozumiesz? Oczywiście Ricci ma to w dupie i sprawę morderstwa
Angeli Sands prowadzimy nieoficjalnie razem.

Wtem gdzieś z głębi baru dobiegło głośne:


- Malloy mio amigo! Jeśli kochać Ciebie to błąd, to ja chcę
się mylić! – Krzyczał Ricci Rodriguez i zupełnie ignorując Frannie
rzucił się w ramiona Malloya.
Speaking on the Devil ♠, pomyślała ponuro.
- Hej Ricci, dali Ci już spokój? – Zapytał Malloy.


O wilku mowa, a wilk tuż, tuż.
62
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Nie zupełnie. Nie oddali mi broni. – Rzucił zamawiając
podwójny burbon dla siebie i Malloya.
- Witam. – Zwróciła się do Rodrigueza Frannie.

Nie odpowiedział na przywitanie. Zerknął na nią


z niechęcią, a następnie uniósł brwi i zaglądnął w twarz Malloya
nie przejmując się towarzystwem Frannie.
–Co Ty, kurwa wyprawiasz?
Malloy wzruszył tylko ramionami, a Frannie zrobiło
się przykro.
- Lepiej powiedz, co załatwiłeś w IA♠?
- Nic, te pojebane fiuty skierowały mnie do doktorka
psychiatry, comprendo? – Wypił duszkiem szklankę alkoholu
i skinął na kelnera, by nalał ponownie.
Mężczyźni oparli się o bar i zajęli się rozmową pokazując
swoje plecy Frannie. Ricci poczęstował cygarem partnera
i powiedział:
-Zaparkowałem, aż na Christopher Street, idę tu, a chyba
setka pedałów po drodze chciała mi obciągnąć.
- Jestem zazdrosny. – Powiedział Malloy.
- Zamknąłbym te jebane cioty…
-Wszyscy policjanci są homofobami? – Wtrąciła zaczepnie
Frannie.
Mężczyźni spojrzeli na nią niezbyt przyjaznym wzrokiem,
po czym Ricci odparował:
-A wszystkie kobiety są feministkami?
Przez moment Frannie poczuła się nieswojo, ale już
po chwili wiedziała jak mu dopiec i rzuciła od niechcenia przynętę:
- Pomyślałam, że sam możesz być feministką.
- Tak, dlaczego?


IA (Internal affairs) – Wydział Spraw Wewnętrznych w Policji
63
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Rodriguez połknął haczyk.
-Malloy mówił, że lubisz grube laski, więc pomyślałam,
że pieprząc je okazujesz im szacunek, wspaniałomyślność
i współczucie.
Ricci wyglądał na zaskoczonego, po czym na jego twarzy
pojawił się krzywy uśmieszek. Pochylił się ku Malloyowi i zapytał:
- Powiedziałeś jej?
- Ta, dlaczego nie? Przecież to prawda. Lubisz grube laski,
nie?
- Tak, lubię grube laski i co z tego? Lubię kobiety. Zobacz,
ta też jest niezła. – Rodriguez wskazał na czarnoskórą
dziewczynę, która samotnie pijąc drinka wabiła ich wzrokiem.
Frannie wyczytała z ich twarzy pożądanie i ochotę na seks.
Mężczyźni przyglądali się uwodzicielce w milczeniu zaciągając
się cygarami, po czym Rodriguez powiedział:
-Stary wszystko, czego potrzebuje facet to cycki, szparka
i bicie serca.
-Gadanie…tobie nie są potrzebne cycki. – Malloy roześmiał
się gardłowo.
-Tak? A Tobie nawet nie jest potrzebne bicie serca.

Malloy i Ricci roześmiali się głośno poklepując się


w męskim geście po plecach. Frannie kolejny raz tego wieczoru
poczuła się nieswojo, więc zabrała torebkę z zamiarem
opuszczenia baru. Wychodząc bez słowa pożegnania usłyszała
jak policjanci zastanawiają się czy czarnoskóra dziewczyna zrobi
im obu laskę. Malloy wypuszczając ustami kłęby gęstego dymu
odprowadził Frannie smętnym wzrokiem, póki nie zniknęła
za drzwiami lokalu. Jednak umknęło to jej uwadze.

Ulice, mokre od dopiero, co gasnącej ulewy błyszczały


aksamitem czarnego asfaltu w świetle latarni. Frannie bezradnie

64
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
rozglądnęła się szukając taksówki. Po kilku nieudanych próbach
wciągnęła głośno rześkie powietrze i ruszyła przed siebie mimo
gęstej mżawki. Pośród opustoszałych budynków stukające obcasy
jej butów dudniły jak pułk wojska. Powstałe po deszczu kałuże
zmuszały ją do wykonywania karkołomnego slalomu
na dziesięciocentymetrowych szpilkach. Dwukrotnie
nie zauważyła przejeżdżającej tuż obok pustej taksówki.
Nieco oszołomiona procentami alkoholu nie zwracała uwagi
na przemoczone buty i mokre od deszczu włosy. Rozczarowana,
że nie spędzi tej nocy z Malloyem straciła instynkt
samozachowawczy. Brnęła samotnie ciemnymi i wymarłymi
ulicami. W tym niebezpiecznym spacerze towarzyszył jej kot
– przybłęda idący tuż za nią. Frannie zupełnie nie zdawała sobie
sprawy, że ktoś jeszcze podąża jej śladem.

65
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Rozdział IV
„How long I have waited
Waited just to love you
Now that I have found you.”

„Jak długo muszę czekać,


Czekać, by Cię kochać,
Wreszcie Cię odnalazłam.”
Dusty Springfield, The look of love

Frannie siedziała skulona w taksówce i czekała na Malloya.


Drżała na całym ciele nie tylko z powodu przemoczonych ciuchów
i zziębniętych bosych stóp. Poziom adrenaliny obniżał się z minuty
na minutę i Frannie zaczęła odczuwać dolegliwości. Krew sącząca
się ze sporego rozcięcia na skroni zaczęła już krzepnąć. Pulsujący
ból w okolicach oka dodatkowo dostarczał nieznośnego
cierpienia. Bolało ją dosłownie wszystko, jakby potrącił
ją samochód. W zasadzie tak właśnie się stało. Przeszła zaledwie
trzy przecznice, gdy została zaatakowana, a potem oszołomiona
uderzeniem w głowę sama wpadła na maskę przejeżdżającego
samochodu. Napastnik zaszedł ją od tyłu i wciągnął w zaułek.
Ogłuszył dwukrotnie uderzając stalową pięścią w głowę.
Zaciśnięta na jej ustach dłoń tłumiła rozpaczliwy krzyk. Szarpała
się, jak dzikie zwierze złapane w potrzask i tylko cudem uwolniła
się z mocnego uścisku. Napastnik zniknął tak szybko,
jak się pojawił zostawiając ją w stercie śmieci i kartonów.
Zamroczona ciosami zgubiła seksowny czerwony pantofelek
pożyczony od Paulinne. Drugi but spadł z jej stopy zaraz po tym,
jak zataczając się wybiegła na ulicę i wpadła prosto na maskę
przejeżdżającej taksówki. Chociaż mocna poturbowana odmówiła
kierowcy, który zaproponował, że zawiezie ją do szpitala. Chciała
skryć się w domu, a jeszcze bardziej pragnęła, żeby Malloy był
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
razem z nią. Dlatego, jedyną rzeczy, o jaką Frannie poprosiła
przejętego taksówkarza był telefon, z którego zadzwoniła do
Malloya. Potem pozwoliła kierowcy odwieźć się do domu.

Blask reflektorów parkującej jak zwykle z piskiem opon


czarnej mazdy oślepił ją. Uniosła się na siedzeniu wykrzywiając
twarz w bólu. Kierowca taksówki niezgrabnie pomógł jej wysiąść.
Malloy natychmiast skierował kroki w ich kierunku. Rzucił
taksówkarzowi gniewne spojrzenie, gdy zobaczył Frannie bosą,
w mokrej i zakrwawionej sukience. Dopiero w mieszkaniu
w niemrawym świetle kuchennej żarówki Malloy przyjrzał się jej
twarzy. Odgarniając z jej czoła zlepione kosmyki włosów upewnił
się, że nie ma poważnych obrażeń i zapytał:
- Dasz radę się umyć? Musisz się rozgrzać. Masz jakiś
alkohol?

Kiwnęła twierdząco głową i wskazała na półkę z winem,


a następnie poszła posłusznie do łazienki. Zamykając drzwi
pomyślała, że lubi, gdy mężczyzna nią dyryguje. Po chwili gorący
prysznic rozluźnił nieco napięcie mięśni. Fala szoku, jaka zalała
jej ciało po napadzie pomału wyciszała się. Otarcia i rana na czole
nie wyglądały już wcale tak źle. Jedynie opuchlizna powieki
wróżyła wielką fioletową śliwę, która stanie się nie lada
wyzwaniem podczas wykonywania codziennego makijażu.
Spojrzała na jedwabny szlafrok wiszący na haczyku. Pomyślała,
o Malloyu. Założenie go było najlepszym i najłatwiejszym
rozwiązaniem. Wystarczyło, że pociągnie za pasek i stanie przed
nim zupełnie naga. Po krótkim namyśle, maskując swoje
pragnienia Frannie ściągnęła prosto ze sznurka biały podkoszulek
oraz spodnie dresowe i wyszła z łazienki.
W tym czasie Malloy krzątał się po kuchni i trzaskając
drzwiami szafek kuchennych czegoś szukał. W końcu wyciągnął

67
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
dwie szklanki, wino, a z szuflady korkociąg. Wyglądał tak, jakby
za chwilę miał zamiar roztrzaskać butelkę w drobny mak
o posadzkę kuchni. Ściągnął marynarkę i rzucił niedbale
na oparcie krzesła. Przygotowując się do ostatecznej walki
z butelką wina zakasał wysoko rękawy koszuli. Mocując się przez
kilka sekund odkorkował ją. Wraz z plasknięciem otwieranej
butelki napięcie na jego twarzy minęło. Nalał purpurowego płynu
do dwóch szklanek wina i w końcu usiadł na blacie potrącając
głową nisko zawieszoną nad stołem lampę. Zakołysała się kryjąc
jego twarz w półcieniu. Frannie wychodząc z łazienki zobaczyła
Malloya w tej pozycji i poczuła jak budzą się w niej ukryte
pragnienia. Malloy przechylił z zaciekawieniem głowę i obrzucił
badawczym spojrzeniem:
- No…od razu lepiej. – Powiedział uznając jej rumieniec
za dobroczynny efekt rozgrzewającej kąpieli. Przysunął jej krzesło
i rozkazał podając jej szklankę wypełnioną ciemnoczerwonym
winem.
- Siadaj. Opowiedz mi wszystko. Od początku.
- Ja…szłam…on…- zaczęła bez ładu i składu, po czym
nagle zapytała – Powiesz mi jak zamordowano tamtą dziewczynę?
- Angelę Sands? – odgadując jej obawę Malloy dodał
- Daj spokój. Nie sądzę, że facet, który Cię napadł to ten sam
morderca. – Powiedział to z takim przekonaniem, że uwierzyła.
Malloy pociągnął łyk wina i mówił dalej:
- Ricci twierdzi, że tamten facet zabił tylko raz i więcej tego
nie zrobi. Mówi, że nie złapiemy go bez dobrych dowodów.
Ale ja twierdzę inaczej. W tej sprawie jest coś, co nie daje
mi spokoju…Sam nie wiem, ale coś mi nie pasuje…
Spojrzał na nią i zobaczył, że bawi się szklanką wina.
-Hej, Frannie jak się czujesz?
Frannie bała się, że zamiast głosu wydobędzie się z niej
żałosny jęk przerażenia, więc znowu tylko kiwnęła głową

68
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
i wychyliła szklankę wina. Chciała ugasić pragnienie, czymkolwiek
ono było.
-Słuchaj…mówię Ci ten facet nie był mordercą. Nie wolno
Ci myśleć, że mogłaś zginąć. Wziął tylko Twój portfel
i klucze…najlepiej jutro wymień zamek w drzwiach. - Przerwał
widząc jak oczy Frannie zaszkliły się od powstrzymywanych łez.
- Chłopaki patrolują dzielnicę. Napij się jeszcze, to Ci dobrze zrobi.
- Opowiedz mi jak to się stało…z tą dziewczyną. – Zapytała
łapiąc powietrze jak astmatyk.

Podobnie, jak wtedy, gdy przyszedł do jej mieszkania


pierwszy raz, Malloy spojrzał na Frannie przenikliwym wzrokiem.
Zastanawiał się nad wersją odpowiedzi. Ciekawiło, go ile kobieta
siedząca przed nim może znieść. W końcu odetchnął głęboko
i wciąż patrząc na Frannie pociągnął ze szklanki solidny
łyk wina. Z niedbałą nonszalancją, przybierając lekki ton, jakby
opowiadanie sprawiało mu przyjemność, zaczął opowiadać:
- Barman widział ją w tym barze, za rogiem. Jak na ironię
przesiadują tam czasami gliniarze. Niestety nikt nie widział,
z kim przyszła i z kim wyszła. Ta dziewczyna musiała znać swojego
mordercę. Odbyli…a raczej uprawiali seks. Prawdopodobnie
za jej pozwoleniem. W jej ustach znaleźli ślady spermy. Tyle,
że później morderca poderżnął jej gardło zajebiście ostrym
nożem…takim, jakiego w porcie rybacy używają do rozcinania
sieci… – Zrobił krótką przerwę, by nalać Frannie i sobie kolejną
porcję trunku.
Frannie siedziała nieruchomo i słuchała wpatrzona w jego
nadgarstek ozdobiony tatuażem.
- Mogę zapalić? – Zapytał, a Frannie znowu machinalnie
przytaknęła głową.

69
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Przyglądał jej się przez chwilę badając jej reakcję. Zaciągnął
się głęboko papierosem, powoli wypuścił ustami gęsty dym
i kontynuował makabryczną opowieść:
– Dziewczyna walczyła. Powyrywał jej całe kosmyki
włosów, gdy jeszcze żyła. Wiedziała, co ją czeka – zrobił krótką
przerwę, by znowu wypełnić płuca dymem i wyliczał dalej:
- Poderżnął jej gardło, naciął dookoła szyję, odciął język, przeciął
tchawicę i potem krtań. Dostał się, aż do kręgosłupa
– gestykulował dłonią pokazując miejsce na karku. – W końcu
odciął jej głowę, którą wyrzucił w foliowej siatce na twoim
śmietniku. Po śmierci brutalnie ją zgwałcił…używając metalowej
rurki i…rozbitej butelki. – Zaciągnął się głęboko nikotyną, jakby
z ulgą. – Gdyby nie odciął jej głowy, dziewczyna i tak by nie
przeżyła...Sukinsyn porozrywał jej wszystkie wnętrzności. Facet
musi się znać na rzeczy, dlatego uważam, że ten jebany psychol
jeszcze raz zabije.
Zobaczył, jak Frannie kuli się na swoim krześle,
gdy wypowiedział ostatnie zdanie. Zgasił papierosa i po chwili
milczenia powiedział:
- Frann… no dalej…opowiedz – łagodnie poprosił i dodał.
– Albo nie. Pokaż mi. – I gasząc papierosa wstał ze stołu.
Zaskoczona propozycją Malloya siedziała jeszcze przez
chwilę na miejscu mrugając powiekami.
-Zaszedł Cię z tyłu? Wyskoczył z boku? – Zagadywał
zmuszając Frannie do jakiejkolwiek reakcji.
Po chwili wahania stanęła koło niego. Przestrzeń kuchni
stała się nagle zbyt ciasna.
-Tak…zaszedł mnie od tyłu. – Powiedziała odwracając
się do Malloya plecami.
- Z prawej strony? Czy z lewej?
- Nie wiem…

70
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Z lewej? – Zapytał jednocześnie zarzucając swoje ramię
na jej szyi.
Drgnęła zaniepokojona bliskością Malloya i niepewna
pokręciła głową.
- A więc musiała być to prawa strona. – Wywnioskował
i powtórzył gest zaciskając na jej szyi prawe ramię.
Frannie przytaknęła głową i znieruchomiała. Przez jej ciało
przeszedł dreszcz. Malloy natychmiast to wyczuł. Po chwili
bezruchu zanurzył twarz w jej włosach, rozgarniając je, aż do
nagiej skóry karku. Omiatając gorącym oddechem jej ciało dotarł
aż do spojenia tam, gdzie szyja łączy się z płatkami uszu.
Wyszeptał:
-Ciii...Frannie nie skrzywdzę Cię. – Jego głos brzmiał
ochryple, gdy prawe przedramię przyciągnęło jej ciało bliżej
niego.

Frannie na pośladkach poczuła jego erekcję. Przez ułamek


sekundy przemknęła przez jej głowę myśl, że podnieciło go coś
zupełnie innego. Jednak delektując się erotycznym napięciem tej
chwili nie drgnęła. Lewa ręka Malloya pieszcząc delikatną skórę
nadgarstka z bransoletką powędrowała po jej przedramieniu,
aż do zagłębienia łokcia. Zaciśnięte do tej pory prawe ramię
Malloya rozluźniło uścisk wokół szyi, a jego dłoń bezwiednie
odszukała falujące piersi Frannie. Koniuszkami palców pieścił
przez materiał koszulki nabrzmiałe z podniecenia brodawki
zataczając delikatne kręgi. Na szyi poczuła gąszcz namiętnych
pocałunków.
- Och…Frannie. – Wyszeptał przerywając ciszę.
Poddając się całkowicie rosnącemu w jej podbrzuszu
pożądaniu, powoli odwróciła się przodem i uniosła głowę:
- Dobrze. - Wyszeptała tuż przy jego ustach w oczekiwaniu
na pocałunek.

71
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Malloy jednak wziął ją tylko za rękę i poprowadził prosto
do sypialni. Zdecydowanym szarpnięciem zrzucił kapę wraz
ze wszystkimi książkami leżącymi na łóżku Frannie. Odwrócił
się do niej i przeczesując jej wilgotne włosy szeroko
rozstawionymi palcami przyciągnął jej głowę do swoich ust.
Oczekiwała, że zaczną się całować. Jednak Malloy delikatnie
przesunął tylko koniuszkiem języka przez rozciętą skroń.
-Rozbierz się. – Poprosił wydychając powietrze w jej usta.

Odsunął się na krok i nie czekając na jej reakcję zaczął


ściągać z siebie ubranie. Rozpiął koszulę i odsłonił umięśniony
tors pokryty kolejnymi tatuażami i kędzierzawymi włosami.
Niecierpliwie pociągnął za klamrę paska, rozpiął guzik potem
suwak i błyskawicznie uwolnił się ze spodni. Frannie stała
nieśmiało przed nim tak zakłopotana, jak uczennica przed tablicą.
Malloy już całkowicie nagi usiadł na brzegu łóżka i przygarniając
ją męskimi ramionami przytulił swoją głowę do jej brzucha.
Podwinął koszulkę zasypując jej skórę pocałunkami i delikatnym
kąsaniem. Nie wiedząc, co począć z rękami wplotła je w gęste
włosy Malloya. Rosnące podniecenie ośmieliło ją i w końcu
Frannie ściągnęła koszulkę unosząc wysoko ramiona. Malloy
sprawnie pozbawił ją reszty ubrania i ułożył ją na brzuchu. Stanął
teraz za nią podziwiając jej szczupłe ciało i piękny łuk pleców
miękko zakończonych kształtnymi pośladkami. Wtuliła
się w pościel całkowicie pozwalając Malloyowi przejąć kontrolę
nad jej ciałem. Ujął jej nogę i pochylił się, by pocałować
wewnętrzne zagłębienie jej stopy. Westchnęła. Jego dłonie
powędrowały wzdłuż kanionu kręgosłupa od górnej części
pleców, aż po pośladki. Pochylił się i powtórzył gest tym razem
pieszcząc jej ciało wargami. Frannie jęknęła głośno wyginając
ciało, gdy poprzez wzgórza pośladków dotarł do pulsującego
z podniecenia miejsca pomiędzy udami. Zamknęła oczy i zacisnęła

72
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
palce na fałdzie pościeli. Choć po chwili była wilgotna i gotowa,
by przyjąć jego męskość on odwlekał ten moment pieszcząc
ją coraz śmielej językiem.
- O …tak Frann...właśnie tak…

Malloy pomrukiwał widząc przeżywaną przez nią rozkosz.


Z zapamiętaniem pieścił ją dalej wydobywając z wnętrza Frannie
bezwstydne jęki namiętności. Odwrócił ją na plecy, by widzieć
jej twarz. Ujął jej stopę, przyciągnął do ust i kąsając delikatnie
napawał się widokiem jej ciała wyginającego się w erotycznym
uniesieniu. Nie przestając całować stopy wsunął delikatnie dłoń
pomiędzy jej nogi. Wypięła biodra ku niemu całkowicie poddając
się ogarniającej ją fali namiętności. Malloy ukląkł i obsypując
pocałunkami jej łono dotarł do najczulszego punktu, które
niespiesznie zaczął pieścić okrężnymi ruchami ust i języka. Frannie
jęczała w uniesieniu wplatając dłoń w jego włosy, jakby
domagając się więcej i więcej. Kiedy w końcu w nią wszedł, jego
ruchy były władcze i zdecydowane. Górował nad nią uniesiony
na rękach patrząc jej cały czas prosto w oczy. Malloy tej nocy
ofiarował jej trzykrotne spełnienie, natomiast sam zadowolił
się jednym orgazmem. Nie pocałował jednak Frannie ani razu
w usta.
Zaczęło świtać, gdy Frannie wstała z łóżka i przyniosła
z kuchni wino i nalała do szklanek, by ugasić ich pragnienie.
Malloy oparty o wezgłowie łóżka zapalił papierosa.
- Wiesz…Tak sobie myślałam o Tobie… – odezwała
się podając mu szklankę.
- Tak? To nie myśl. – Uciął krótko wywołując na twarzy
Frannie uśmiech.
- To, co mi zrobiłeś…musiała Cię tego nauczyć jakaś
kobieta. Starsza kobieta.

73
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Starsza kobieta, powiadasz? – Powtórzył za nią drapiąc
się po nagim torsie.
Po jego twarzy można było rozpoznać, że przywołuje
w pamięci odległe wspomnienia. W końcu przyznał:
- Taaaak. To była kobieta od kurczaków.
-Kobieta od kurczaków?! – Frannie z trudem
powstrzymywała się od śmiechu.
- A co znasz ją? – Zapytał rozbawiony jej reakcją, po czym
rozpoczął swoją opowieść: – Jako nastolatek byłem dostawcą
żarcia w bistro „Wesoły Kurczak”. Przywiozłem jej zamówienie
skuterem. Było gorąco jak cholera. Zaprosiła mnie do kuchni i dała
wodę, a potem złapała mnie za krocze i spytała „Przyjemnie?”.
Ja na to „Tak”. Ona, „a byłeś już z kobietą”. Natychmiast
odpowiedziałem: „Taa…to znaczy nie”. Więc ona zaciągnęła mnie
do sypialni. Była dojrzałą kobietą z bujnym biustem, a łono miała
tak owłosione, jak wszystkie latynoski. Ja się zabieram
od razu do rzeczy, a wtedy ona pyta mi się „Całowałeś kiedyś tam
na dole kobietę?”. Ja na to, że nie. No i właśnie mniej więcej
wtedy pokazała mi jak to się robi.

Malloy przewrócił się na bok i wsunął rękę pod kołdrę


odszukując kształtne biodra Frannie i tego, co kryje się
w zagłębieniu ud kobiety. Była wilgotna.
-Najpierw kazała żebym ją tam pocałował – pieszcząc
równocześnie Frannie nie przestawał opowiadać – Potem
poprosiła, żebym wysunął język i lizał nie spiesząc się i okrężnymi
ruchami pieścił jej łechtaczkę. Po chwili była tak nabrzmiała,
że sama wskakiwała mi w ręce i usta. Wtedy po raz pierwszy
poczułem, że mam całkowitą władzę nad kobietą. – Malloy
przysunął się teraz nagim ciałem do rozpalonej już Frannie.
- Nie zawsze tak jest. Potrafię wyczuć czy kobieta jest
stworzona do seksu. Czy poddaje się całkowicie pieszczotom

74
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
nie starając się kontrolować doznań. Jeśli się tak dzieje to kobieta
daje największą satysfakcję mężczyźnie. – Pocałował Frannie
w nagie ramię i nieoczekiwanie wyznał: – Przypominasz mi ją,
Frannie…

Przez chwilę leżał nad nią patrząc jej prosto w oczy.


Nieoczekiwanie dla samego siebie pozwolił, by w geście czułości
powiodła dłonią przez jego podbródek, namiętne usta i otoczyła
delikatną dłonią szorstki policzek. Naprężony z podniecenia
wszedł w nią zdecydowanie i kolejny raz zawładnął rozedrganym
ciałem Frannie sam doznając intensywnego orgazmu.

Latarnia

Za oknami było już zupełnie jasno, gdy Malloy zapinał


koszulę przed lustrem w łazience. Frannie w krótkiej halce
siedziała na łóżku z potarganą fryzurą i przyglądała mu się przez
otwarte drzwi. Jej oczy błyszczały niczym diamenty, a jej twarz
nabrała błogiego wyrazu. Zupełnie jakby przedawkowała
hormony szczęścia. Jednak jej myśli krążyły wokół jednej rzeczy
co, do której musiała się upewnić. Westchnęła głęboko i zaczęła
niepewnie:
- Tak sobie myślałam…- zaczęła mówić, a on przerwał jej.
Wychylił się z łazienki zadowolony, że przyłapał ją na tym drugi
raz:
- Och tak? To nie myśl! – Posłał jej łobuzerski uśmiech.
- Myślę, że spotkaliśmy się już wcześniej…
-No nie…to ja się cały czas zastanawiam „skąd ja znam
tą dziewczynę?”, a Ty mi teraz mówisz, że się widzieliśmy?
– Zawołał, po czym ponownie wychylił się z łazienki do pokoju
rzucając jej rozbawione spojrzenie.

75
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- W „Czerwonym Żółwiu”…Nie jestem pewna czy mnie
wtedy widziałeś, ale za to ja widziałam Ciebie. Z dziewczyną.
Robiła Ci loda, a ja się przyglądałam w ukryciu. Wydaje mi się,
że wtedy mogłeś mnie zauważyć…
- Czekaj…czekaj…mówisz, że przyglądałaś się jak laska
robi facetowi loda? No…no …Frannie? - Spojrzał na nią
z niedowierzaniem i pokręcił zaskoczony głową, że jednak jeszcze
nie rozgryzł siedzącej przed nim kobiety.
Zapytał z przylepionym do twarzy lubieżnym uśmiechem.
- Frannie…lubisz sobie popatrzeć?
-No…patrzyłam - spuściła niewinnie oczy - Byłeś w tej
piwnicy z dziewczyną. Jak możesz nie pamiętać? Miała niebieską
sukienkę i paznokcie… takie niebieskie z diamencikami. Robiła
Ci…no wiesz…widziałam twój…

W lustrze spostrzegła wyraz jego twarzy i nagle urwała


wypowiedź. Obrócił się gwałtownie porzucając zamiar zawiązania
krawata i wparował do pokoju i rozsiadł się na krześle.
- Chwilę, co powiedziałaś?! Niebieskie tipsy? Frannie,
na Miłość Boską, wydaje mi się, że coś widziałaś,…że widziałaś
Angelę Sands w noc morderstwa!
Frannie siedziała na łóżku po turecku i wyglądała
na zdezorientowaną. W jej głowie zalęgły się kolejne wątpliwości.
Spojrzała podejrzliwie na siedzącego w nonszalanckiej pozie
Malloya i łapała ustami powietrze.
- To była Angela Sands?!
- Tak. Ale to nie byłem ja. Musiałaś mnie z kimś pomylić.
-Chwileczkę…to nie Ty? Przysięgasz?
Nie spuszczała z niego wzroku w nadziei, że uda jej się
wyłapać na jego twarzy najmniejszy fałszywy ruch.
-Skąd ten pomysł? Widziałaś jego twarz?– Powiedział
wstając z krzesła po buty i kaburę.

76
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- W zasadzie to nie, ale ten facet miał … - wskazała
na nadgarstek.
Jednak Malloy wiązał sznurowadła przy butach i skupiony
na tej czynności wcale na nią nie patrzył. Przerwał
jej bezceremonialnie:
- Muszę już iść. Słuchaj, koniecznie wpadnij na komisariat.
Pokażę Ci parę zdjęć notowanych przestępców. Może sobie
coś przypomnisz.
Stał przy drzwiach gotowy do wyjścia, lecz nieoczekiwanie
odwrócił się i z wahaniem powiedział:
- Frann…spędziłem bardzo miło czas. Dziękuję.
Zamykając drzwi zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy
podziękował kobiecie za spędzoną noc i seks.

Siedziała przez dłuższą chwilę na łóżku i wsłuchiwała


się w jego szybkie kroki na schodach. W momencie, gdy trzasnęły
zamykane drzwi klatki schodowej pomyślała, że Malloy jak zwykle
ucieka przed świtem. A może uciekał przed czymś jeszcze? Wstała
dopiero, gdy usłyszała warkot silnika odjeżdżającej policyjnej
mazdy. Rozglądnęła się po pokoju szukając choćby najmniejszego
śladu, że jeszcze przed chwilą był tu mężczyzna, z którym
uprawiała namiętny seks. Chciała mieć dowód, że tym razem
jej się to nie przyśniło, ale nie znalazła nic oprócz swojego odbicia
w lustrze łazienki i z zadowoleniem stwierdziła, że pomimo
zarwanej nocy i paskudnego siniaka wokół oka wygląda
w zasadzie promiennie.

Jej umysł niczym przewijana w tył taśma analizował


wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin. Zadrżała na wspomnienie
o tym, co jej się przytrafiło, gdy wracała do domu. Zaczęła wątpić
w prawdomówność Malloya i obawy te natrętnie do niej
powracały. Nie rozumiała jeszcze, w co się wplątała i jak

77
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
poskładać w logiczną całość wszystkie fakty. Po chwili namysłu
stwierdziła, że nie zostanie sama w mieszkaniu. Napastnik miał
jej portfel i klucze, więc znał jej adres. Uznała, że musi z kimś
o tym porozmawiać. Spakowała parę rzeczy do torby na kółkach
i z zamiarem spędzenia kilku dni u Paulinne opuściła mieszkanie.

Gdy wyszła na ulicę i zobaczyła zaspanego dozorcę,


który zamiatał chodnik zorientowała się, że jest jeszcze
za wcześnie na odwiedziny. Wróciła do domu i zaparzyła sobie
kawy. Pijąc wrzątek omal nie poparzyła sobie ust i języka. Zerkała
niecierpliwie na leniwy ruch wskazówek kuchennego zegara.
Nie mogła doczekać się rozmowy z Paulinne. Tylko taka kobieta,
jak ona, znająca tylu mężczyzn mogła pomóc rozgryźć Malloya.
Dla zabicia czasu zdecydowała się na szybki prysznic. Rozczesując
włosy przed lustrem zauważyła, że na jej bransoletce brakuje
jednej zawieszki. Złotego wózeczka z dzieckiem. Przerzuciła całą
pościel w poszukiwaniu brakującego elementu. Przeszukała
mieszkanie bez skutku. Talizman przepadł i zrobiło jej
się naprawdę przykro. Wyobraziła sobie maleńką błyskotkę leżącą
w stercie śmieci w ulicznym zaułku na West Broadway tam, gdzie
ją napadnięto.

Była dopiero ósma rano, gdy Frannie ponownie wyszła


z domu. Przeszła parę metrów, gdy usłyszała, że ktoś woła
ją po imieniu. Od razu rozpoznała głos Cornelliusa. Chłopak
przywitał się i widząc siniak na twarzy zapytał:
-Co się stało?
-Nic, spadłam ze schodów. – Odparła cierpko wiedząc,
że Cornellius i tak wyczuje ironię i nie da wiary jej wyjaśnieniom.
-Dokąd idziesz?
-Cornellius, co tu robisz o tej godzinie?
- Czekałem na Ciebie.

78
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Jak to czekałeś?
Czyżby mnie śledził? Pomyślała i przez chwilę ogarnął
ją niepokój.
- Nie, skąd? Po prostu chciałem pogadać. Wyjeżdżasz?
Po co ta torba?
- Idę do przyjaciółki na Canal Street. Zostanę tam parę dni.
- Mogę Ciebie odprowadzić?
- Tak pod warunkiem, że poniesiesz mi tą walizkę.
- A co z równouprawnieniem? Same tego chciałyście…

Frannie bez słowa postawiła torbę pod jego nogami


i ruszyła dalej. Chłopak o mało się o nią nie wywrócił, ale po chwili
lekko zarzucił torbę na ramię i dogonił Frannie. W czasie drogi
rozmawiali jak zwykle o jego pracy semestralnej. Cornellius
opowiadał z wyraźnym zaangażowaniem o zbieraniu informacji
na temat słynnego psychopaty Johna Wayna Gacyego. Frannie
udając, że go słucha zastanawiała się, dlaczego Cornellius
nie wypytuje jej dalej o pochodzenie siniaków i zadrapań
na twarzy. Spoglądała ukradkiem na jego sylwetkę porównując
ją w myślach do napastnika. Przez chwilę chciała go poprosić,
by ją zaszedł od tyłu i złapał za gardło tak, jak ubiegłej nocy zrobił
to Malloy. Ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Była
mu wdzięczna, że nie musiała niczego wyjaśniać.

Gdy dotarli na miejsce Cornellius niechętnie postawił przed


nią torbę, a Frannie nadusiła przycisk domofonu. Czekali jeszcze
chwilę zanim ochroniarz o imieniu Pappi otworzył im drzwi.
Zaskoczony poranną wizytą powitał zdawkowo Frannie i spojrzał
podejrzliwie na jej towarzysza. Gdy Francis zabierała swoją torbę,
Cornellius nagle pochylił się, chwycił jej rękę i przycisnął do niej
swoje usta. Bramkarz wyciągnął swoją wielką łapę domagając się
takiego samego wyrazu szacunku i wybuchnął śmiechem. Frannie

79
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
wyraźnie zmieszana szybko cofnęła rękę, skinęła głową
na pożegnanie i weszła do klubu „Holy Dolly”.

W pomieszczeniu panował zaduch. Wciąż unosił się zapach


potu podnieconych facetów, papierosowego dymu i odór
alkoholu. Barowe stoliki wciąż zastawione były popielniczkami
wypełnionymi po brzeg niedopałkami i szklankami z niedopitymi
drinkami. Brudna podłoga kleiła się od rozlanych napojów,
a z otwartych drzwi toalety zalatywało uryną. Wydawać
by się mogło, że nocne życie klubu jeszcze się nie skończyło.
Brakowało tylko ludzi. Zapomniano nawet wyłączyć sprzęt,
więc muzyka wciąż dudniła z głośników. Zaspany Pappi zniknął
szybko w służbowym pokoju na zapleczu mamrocząc coś pod
nosem o wariatce.

Frannie weszła stromymi schodami na piętro gdzie


znajdowały się mieszkania tancerek pracujących w klubie.
Zapukała do drzwi Paulinne. Po trzeciej próbie rozejrzała
się ukradkiem i pochyliła się nad doniczką z kwiatem. Wyciągnęła
z niej klucz, włożyła do dziurki, przekręciła i nacisnęła nieśmiało
klamkę. Drzwi ustąpiły, ale Frannie przez chwilę, wahała
się czy wejść i co zrobić, gdyby okazało się, że Paulinne ma gościa.
Na szczęście jej przyjaciółka pochrapując cicho spała w łóżku
sama. Na stoliczku obok leżały tabletki nasenne. Wyglądało na to,
że Paulinne miała naprawdę ciężką noc. Choć w pomieszczeniu
było duszno i gorąco Frannie przykryła cienkim prześcieradłem
półnagą Paulinne. Sama rozebrała się do bielizny położyła się tuż
obok niej. Natychmiast ogarnął ją mocny sen.

***
Nabrzeże rzeki Hudson tonęło w mroku bezgwiezdnego
nieba. Zazwyczaj spokojną powierzchnię wody porywisty wiatr

80
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
rozdzierał teraz tworząc burzliwe fale. Padał ulewny deszcz.
W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i zepsutych ryb.
W pobliżu nie było żywego ducha. Jedynym budynkiem
tej niezamieszkanej okolicy była opuszczona, popadająca w ruinę
latarnia morska. Trzypiętrowy budynek z czerwonej cegły okalał
wysoki metalowy płot przypominający więzienne kraty. Latarnia
ukryta pod gigantycznym sklepieniem Mostu Brooklińskiego
wyglądała groteskowo. Zupełnie tak, jak te wszystkie miniaturowe
pamiątki, które można kupić w nadmorskich kramikach. Ciężko
spadające z nieba krople deszczu tworzyły bańki na powierzchni
asfaltu. Szum wiatru wzmagał się i świszczał przecinając przęsła
starej części mostu. Wzburzona woda rzeki Hudson gniewnie
uderzała w betonowe nadbrzeże. Niezaryglowana furtka ogrodzenia
latarni poruszana silniejszymi porywami wiatru huśtała się i uderzała
z hukiem raz za razem wydając przeraźliwy jęk nienaoliwionych
zawiasów. Gdy hałas umilkł na chwilę w powietrzu rozległ się cichy,
regularny dźwięk, który brzmiał jak mały, metalowy dzwoneczek.
Do kraty ogrodzenia przykute były srebrzyste kajdanki. Jedna
obręcz wisiała bezwładnie i poruszana wiatrem uderzała
z metalicznym brzękiem w kratę ogrodzenia. Druga obręcz więziła
odciętą dłoń. Krople deszczu rozbijały się o srebrzystą stal
i spływały po powierzchni kajdanek rozrzedzając wyciekającą gęstą
krew. Na trupiobladym, serdecznym palcu błyszczał zaręczynowy
pierścionek z dużą cyrkonią. W gęstym sitowiu, tuż nad brzegiem
rzeki Hudson leżały zwłoki nagiej kobiety bez głowy.
***

Malloy z uznaniem dla samego siebie pokiwał głową.


Miał dobre przeczucie, że ona coś wie. Prowadząc dochodzenie
często spotykał się z ludźmi, którzy z początku nic nie pamiętali
i nic nie widzieli. Potem okazywało się, że fakty skrywane
podświadomie on wydobywał w umiejętny sposób. Błahe

81
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
z pozoru szczegóły niejednokrotnie naprowadziły go na trop
przestępcy. Pierwszy raz zorientował się, że Frannie coś widziała,
gdy zobaczyła zdjęcia denatki. Wyraźnie widział jak zmieniła się jej
twarz. Musiała ją rozpoznać. Potem, gdy opowiedziała
mu historyjkę o podglądaniu był już pewien. Coraz częściej
zastanawiał się nad tym, co jeszcze Frannie zobaczyła tamtej nocy
w „Czerwonym Żółwiu”. Była przekonana, że to on. Wyglądała
na pewną tego, co mówi. Budziły się w nim jednak wątpliwości.
Wiedział, że zaangażowane emocjonalnie kobiety często
utożsamiały kochanka z innymi seksualnymi wyobrażeniami.
Musiał rozważać możliwość, że Frannie zadurzyła się nim i przez
to obraz wspomnień mógł pomieszać się jej z rzeczywistością.
Nie umiał jednak jej rozgryźć. Wydawała mu się nieufna
i zdystansowana. Sądził, że z jakiegoś powodu Frannie broni
dostępu do siebie. A może obawiała się go, bo sądziła, że miał
coś wspólnego z Angelą Sands. Nagle zaczęło mu bardzo zależeć,
by wydobyć z niej zeznania i postanowił ją trochę poobserwować.
Jednak trudno mu było uwierzyć, że Frannie ma na jego punkcie
obsesję. Ze zdumieniem stwierdził, że wcale nie nalegała
na kolejne spotkania i nie prosiła błagalnie by zadzwonił.
Gdyby tak było pewnie zrobiłby to, co zawsze - pożegnał
się i szybko zniknął z jej życia. Tym razem czuł, że będzie inaczej
i nie będzie musiał wychodzić przed świtem. Oddając
się rozmyślaniom o niej jechał swoim wozem na komisariat.

Od kilku dni stado kryminologów i detektywów próbowało


połączyć w logiczną całość wszystkie poszlaki, by ująć mordercę
Angeli Sands. Śledztwo stało w miejscu, bo wciąż brakowało
niepodważalnych dowodów. Najpierw okazało się, że na ciele
zabitej, ani na miejscu gdzie znaleziono zwłoki nie było żadnych
śladów sprawcy, a co gorsza nie odnaleziono odcisków palców.
Z pobranej spermy, co prawda wyodrębniono DNA,

82
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
ale nie pasowało do żadnej próbki pobranej od wszystkich
znajomych Angeli Sands. Nie znaleziono także odpowiedniego
dopasowania w policyjnej bazie danych. Oznaczało to,
że morderca nie był wcześniej notowany. Krąg podejrzanych
zwiększył się do niewyobrażalnej liczby ludzi zamieszkujących
Nowy Jork. Wszyscy przesłuchiwani w tej sprawie mieli dobre,
potwierdzone alibi na tamten wieczór. Barman z „Czerwonego
Żółwia” nawet pod krzyżowym ogniem pytań, nadal utrzymywał,
że nic nie widział, nikogo nie pamiętał i nikogo nie rozpoznał
na zdjęciach. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Malloy,
jego partner Ricci Rodriguez oraz pozostali gliniarze Piątego
Komisariatu w Soho pracowali bez przerwy.

Był sobotni poranek, a wszyscy w biurze uwijali się jak


w olbrzymim mrowisku generując szum i nieznośny na dłuższą
metę gwar. Jedni wykłócali się przez telefon, inni próbowali
przebić się przez hałas nawołując się nawzajem, dyskutowali
pomiędzy sobą pożerając raz po raz lukrowane pączki. Działały
kserokopiarki wypluwając sterty zadrukowanego papieru,
dzwoniły faksy i nieodebrane telefony. Malloy klepiąc kilku
kolegów po ramieniu i rzucając przelotne powitania przedostał
się do swojego biurka. Ricci niewzruszony panującym wokół niego
chaosem siedział w rozpiętej pod szyją koszuli, grał na małej
mandolinie i nucił cicho latynoski szlagier opierając nogi o biurko.
Zobaczył swojego partnera i zawołał głośno:
- O żesz Cię…amigo, która Cię tak wyssała? Wyglądasz
jak kupa gówna!
Kilku kolegów obróciło się rzucając Malloyowi ironiczne
uśmieszki.
- Nie Twój pieprzony biznes Mister Latino. – Warknął
rzucając spojrzenie na jego czarną, połyskującą od brylantyny
głowę - Co jest, przywrócili Cię?

83
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Taaa. Malloy myślisz, że ta nauczycielka angielskiego
zna także francuski? – i wydymając językiem policzek wykonał
przy tym gest dłonią jakby wkładał coś do ust – Powiedz
mi brachu, wiedziałeś, że jej przyjaciółeczka jest zwykłą kurwą?
- Ricci, zrób mi przysługę i zajmij się swoim kutasem, co?
Tak a propos, gdzie Ty się podziewałeś? Dzwoniłem parę razy.
Byłem u Ciebie w domu. Twoja wkurwiona żona modli się żeby
Ci usechł. Gdzie się zaszyłeś?
-Eeee…tam – Ricci odłożył gitarę i machnął niedbale ręką
– Zadowoli Cię odpowiedź, że byłem na rybach? – i zmieniając
temat zapytał - Chcesz kawy?
-Taaa, tylko będę wdzięczny, jeśli tym razem doniesiesz
cały kubek. – Rzucił zaczepnie Malloy.

Gdy jego partner oddalił się do policyjnej kantyny Malloy


usiadł za biurkiem, wyciągnął paczkę Marlboro i zapalił papierosa.
Ukrył twarz w dłoniach i ciężko westchnął. Walczył sam ze sobą,
żeby przyznać jak bardzo martwił się o wynik śledztwa. Wiedział,
że opieszałość policji działała zawsze na korzyść każdego
przestępcy, który wtedy czuje się pewny i znowu zabija.
A przede wszystkim odkąd poznał Frannie obawiał się także o nią.
Gdzieś pod skórą czuł, że ta kobieta przez jakiś pieprzony
przypadek została wplątana w całą tą sprawę. Był niemalże
pewien, że jeśli zacznie zeznawać, jako świadek stanie
się także kolejnym celem mordercy. Obawiał się, że skoro tamtej
nocy coś widziała, to sama także może zostać rozpoznana przez
mordercę Angeli Sands. Czy będzie w stanie uchronić ją przed
kolejnym atakiem? Czy do tego czasu zdąży zakuć kajdanki
na dłoniach sprawcy? Jego niepokój rósł, bo Frannie zapadła
się pod ziemię i nie odbierała od niego telefonów. Od tygodnia
nie miał pojęcia, co się z nią dzieje, dlatego każdego dnia jeździł
niby przypadkiem pod jej dom i czekając na nią spędzał

84
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
w samochodzie wiele godzin. To, dlatego wyglądał jak to ujął
Ricci, kupa gówna. Z zamyślenia wyrwał go podniecony głos
Rodrigueza:
- Malloy, zbieraj dupę. Mamy wezwanie, znaleźli sushi♠
koło Franklin Park.

W czasie drogi nie komunikowali się prawie w ogóle,


za wyjątkiem nienawistnego spojrzenia, jakie Malloy posłał
Ricciemu, gdy ten zaczął nucić „Que sera, sera”♠. Dojechali
na miejsce przy wtórze policyjnego koguta. Dzielnica należała
do raczej spokojnych. Zamieszkiwana przez bogatych emerytów
była oazą spokoju i dobrosąsiedzkiej atmosfery. Ze względu
na pobliski campus uniwersytecki okolice Franklin Park chętnie
zamieszkiwali także zamożniejsi studenci. Na chodniku w pobliżu
publicznej pralni, z której usług korzystali okoliczni mieszkańcy
stała już grupka gapiów i kilka szlochających młodych dziewczyn.

Odgarniając taśmy z napisem „Wstęp wzbroniony


– miejsce zbrodni” Malloy i Ricci weszli do wnętrza lokalu.
Przyłączył się do nich dyżurny policji, który odczytując raport
zameldował lakonicznym tonem:
- Niejaka…Liza Hurley, studentka medycyny, lat 23,
poćwiartowana, zwłoki włożone wraz z jakąś bielizną do kilku
maszyn, w jednej tułów, w drugiej przedramię, głowa
w suszarce…reszta w koszach na pranie. Jednym słowem niezła
jatka. Odkrycia dokonała jej koleżanka, zaniepokojona, że Hurley
długo nie wraca. Stoi tam, ale raczej nie może rozmawiać.
– I używając latarki wskazał na trzęsącą się dziewczynę z twarzą
zapuchniętą od płaczu. Stała w otoczeniu równie zapłakanych


w slangu NYPD sushi oznacza poćwiartowane zwłoki

Piosenka Pink Martini, „Quo sera, sera” znaczy „Co ma być, to będzie”
85
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
dziewczyn ubrana w różową piżamę, a na bosych stopach miała
pluszowe kapcie.

Malloy unikał bezpośrednich rozmów z bliskimi ofiar,


dlatego odetchnął z ulgą, gdy jego partner zapinając marynarkę
udał się w kierunku grupy dziewczyn. Malloy tymczasem usiadł
tuż przy wejściu na krzesełkach i przyglądał się pracy
kryminologów zbierających ślady na miejscu przestępstwa. Zaklął
w duchu i rozglądnął się dokładniej. Pomieszczenie przypominało
ubojnię, której hala do zabijania bydła wyłożona jest kafelkami
by łatwiej było spłukać szlauchem juchę. Jaskrawe światło
jarzeniówek nadawało temu miejscu upiornego wyglądu. Tu także
wszędzie było mnóstwo krwi. W tym świetle mokre pranie miało
kolor sino-biały, krew wydawała się niemalże niebieska,
a fragmenty poćwiartowanego ciała miały barwę szlachetnego
alabastru. Malloy obserwował ekspertów kryminalistyki, którzy
odziani w białe lekarskie fartuchy i lateksowe rękawiczki
z namaszczeniem układali na blacie części ciała. Gdy otworzyli
duże drzwi jednej z maszyn do prania na podłogę wylała się woda
wymieszana z krwią. Pośród zwoju białej pościeli wystawała dłoń.
Wyciągnęli ją, jak się okazało, wraz z przedramieniem i ułożyli
na stole. Jeden ze specjalistów nagrywał na dyktafon wnioski,
drugi błyskając fleszem zajmował się sporządzaniem
dokumentacji fotograficznej.
- Fragment numer 3, prawa dłoń wraz z przedramieniem
odciętym powyżej łokcia, rozczłonowanie za pomocą ostrego
narzędzia, prawdopodobnie długiego noża z ząbkowanym
ostrzem… na serdecznym palcu pierścionek z białym
kamieniem…

Malloy wiedział już, że to ten sam skurwiel, który zabił


Angelę Sands. Miał ogromną ochotę wyjść na zewnątrz

86
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
i rozładować złość kopniakiem w kosz na śmieci. Zapalił jedynie
papierosa i skupił całą uwagę na tym, co działo
się w pomieszczeniu. Wszystkie jego zmysły nastawione były
na rejestrowanie każdego najmniejszego szczegółu. Wytężając
słuch usłyszał fragmenty rozmowy Ricciego z koleżankami ofiary:
- A więc, o której wyszła do pralni?
- To było przed 19, zaraz po serialu w TV…
- Czy ktoś widział jak wychodziła?
- Tak, ja. Mieszkamy razem.
- Miała chłopaka, albo…narzeczonego?
- Ostatnio kogoś poznała. Mówiła, że jest dużo starszy
od niej…
- Mówiła jak ma na imię, jak się nazywa, co robi ten facet?
- Nie. Był bardzo tajemniczy. Niewiele o nim wiedziała…
- Czy ktoś go widział? Albo ich razem?
- Nie wiem. Chyba Sandra widziała kiedyś jak Liza wsiada
do jego samochodu.
-Sandra? Jak się nazywa? Gdzie ją znajdę?
-Tam stoi. – I wskazała na jedną z dziewczyn.
-Możesz poprosić, by tu przyszła.
Gdy Sandra podeszła Ricci przedstawił się, krótko wyjaśnił,
o co chodzi i poprosił o szczegóły.
- Nie wiem, jaki model. Nie znam się na tym.
-Sedan, SUV, sportowy, duży, mały ?
-Naprawdę nie wiem. Był…chyba biały. Nie. To była raczej
kość słoniowa.
-Widziałaś kierowcę?
Dziewczyna zaprzeczyła.
-Na pewno?
- Tak.

87
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Osaczona

- Poproszę kawę latte i naleśniki, a dla Ciebie Frannie?


– Zapytała Paulinne widząc przyjaciółkę bezmyślnie wpatrującą
się w kartę z menu.
- Dla mnie… niech będzie śmietankowe capuccino
i dwa francuskie rogaliki. – Odparła Frannie nie podnosząc głowy
w stronę kelnera.
Wciąż krępowały ją pełne litości spojrzenia ludzi,
gdy przyglądali się fioletowemu siniakowi wokół jej oka. Nie miała
zamiaru nikomu tłumaczyć skąd się wziął. Od tygodnia zaszyła
się w mieszkaniu Paulinne i wreszcie uległa namowom przyjaciółki
by wyjść na śniadanie do pobliskiej kafejki.
- Skarbie… – zaczęła Paulinne –…nadszedł już czas żebyś
się z tego otrząsnęła. Jesteś bezpieczna i chroniona przez
gliniarza. Gliniarza, któremu dajesz się pieprzyć.
-Nie daję, tylko chcę żeby mnie pieprzył. A to różnica.
– Odparła Frannie.
-Dlaczego w takim razie do niego nie zadzwonisz?
Nie ma pojęcia gdzie jesteś i co się z Tobą dzieje.
-To nie jest takie proste…-Wykręcała się Frannie.
-Ranny, a co jest takiego skomplikowanego w wykręceniu
numeru telefonu?
I nie doczekawszy się odpowiedzi drążyła dalej:
- Frannie, no wydukasz wreszcie, co Ci chodzi po głowie?
-On ma żonę. Nie chcę zaangażować się w romans
z facetem, który ma żonę.
-No i co z tego, że ma żonę?

Frannie westchnęła głośno wiedząc, że Paulinne pracując


jako tancerka go-go miała całkowicie odmienny punkt widzenia.
W zasadzie spotykała tylko i wyłącznie żonatych mężczyzn.

88
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Ale on z nią mieszka! - Dodała Frannie jakby miało
to przekonać Paulinne do zmiany zdania, ale widząc na jej twarzy
szelmowski uśmiech wytoczyła najcięższy argument:
- Paulinne, no powiedz sama. Czy zaufałabyś facetowi,
któremu ktoś robi laskę w …?
Zanim skończyła, Paulinne odparła:
- Jasne, że tak.
Frannie ciężko oparła się o krzesło i zrezygnowana
powiedziała:
- Myślę, że on kłamie…
- Myślisz, że kłamie? Czy wiesz, że kłamie? To cholerna
różnica.
- Ale ja go widziałam w tym barze z dziewczyną,
a on zaprzeczył!
- Pomyśl, czy to ma znaczenie? Przecież to było zanim
się poznaliście...
-Paulinne, ta dziewczyna została brutalnie zamordowana.
A jeśli on jest mordercą?
Paulinne przez dłuższą chwilę mieszała łyżeczką w filiżance
kawy, aż w końcu odezwała się:
- Po pierwsze: pomyśl tylko, gdyby nim był, to nie
siedziałabyś tu i teraz, a ja stałabym teraz nad twoim grobem.
Po drugie: nie przyjechałby do Ciebie tamtej nocy po napadzie.
Wreszcie po trzecie: gdyby był tym psycholem, to nie pieprzyłby
Cię żywą!
Skończyła wyliczankę, a po krótkiej chwili milczenia
dodała:
-Wiesz…pamiętam każdego faceta, z którym
się pieprzyłam. Seks zawsze był taki, jakiego on chciał. Nigdy
nie robiliśmy tego tak, jak ja na to miałam ochotę. Powiem tobie
jedno. Nieważne czy facet ma żonę, nosi wąsy i jest gliną.

89
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Oni wszyscy chcą, by im ciągnąć kutasa, a on od ciebie tego
nie chciał. Ba! Zrobił więcej niż prosiłaś, niż chciałaś…
-Nie prosiłam, żeby mnie pieprzył. I nie chcę, by mnie
okłamywał.
- Ojej..wiesz co mam na myśli. Facet, który w ten sposób
uprawia seks dając kobiecie zadowolenie chyba może zostać
rozgrzeszony z paru kłamstw?
Siedziały przez chwilę w milczeniu, gdy Paulinne wskazując
na szybę kawiarni powiedziała:
- A ten, czego chce?

Frannie zerknęła w tę stronę i natychmiast odwróciła


wzrok zasłaniając twarz włosami. Za oknem, z nosem
przyklejonym do szyby stał wysoki mężczyzna i zaglądał
do środka kawiarni. John Graham ubrany w sportowy dres
i czapkę z daszkiem patrzył na ich stolik.
- Znasz go? – Zapytała Paulinne widząc reakcję Frannie.
- To John Graham.
-O mój Boże…mówiłaś, że jest przystojny…
-Był, ale odkąd…no wiesz on ma problemy zdrowotne,
a w zasadzie psychiczne. Zmienił się. Kiedyś był inny…
- Pewnie nie ucieszy Cię fakt, że on tu idzie.
John w istocie, wszedł do kawiarni trzymając pod pachą
trzęsącego się ratlerka i skierował swoje kroki prosto
w ich kierunku. Paulinne gorliwie zajęła się spijaniem puszystej
pianki kawy latte.
- Witaj Frannie. Wyglądasz okropnie.
- Dziękuję. Oczywiście w przeciwieństwie do ciebie.
– Odparła ironicznie.
John zignorował zaczepkę i wyciągnął rękę do Paulinne:
– Cześć, jak się masz? Jestem John. Frannie zapewne
mówiła Ci…

90
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- John, co tu robisz? – Zapytała cicho Frannie zażenowana
jego obecnością.
- No cóż. Nie odbierałaś telefonu. Czekałem…uhmm,
to znaczy widziałem, że tu wchodzicie. Chciałem porozmawiać…
- Proszę Pana, tu nie wolno wchodzić z psami. Proszę
natychmiast wyjść! – Nakazała oburzona kelnerka.
- Kurwaaaa! – Wybuchnął nagle tak głośno, że aż wszyscy
goście kawiarni podskoczyli na krzesłach i spojrzeli w ich stronę.
Obsługa kawiarni cofnęła się za ladę. Z wysiłkiem przybrał
spokojny ton:
- Taaak…w takim razie smacznego. Poczekam na Ciebie
przed domem. – I wyszedł rozmawiając przyciszonym głosem
ze swoim psem.
-Cholera…nie mogę się od niego uwolnić. Ciągle mam
wrażenie, że za mną łazi. Jest taki nachalny… - Frannie
zrezygnowana podparła ręką głowę.
-Nachalny? Frannie, Mój Boże to jakiś psychol! – i dodała
z przekonaniem - Nie powinnaś być teraz sama. Zwłaszcza teraz.
Zostań jeszcze na parę dniu u mnie – i trzymając za rękę Frannie
poprosiła – Zastanów się nad tym, co Ci powiedziałam
i obiecaj mi, że zadzwonisz do tego detektywa. Musisz się z nim
spotkać!

Późnym wieczorem Pauline droczyła się z Frannie próbując


namówić ją, by ubrała seksowną sukienkę i zeszła na dół do klubu
rozerwać się. Ostatecznie poszła, ale nie przebrała się.
Za to Paulinne zmusiła ją do zrobienia sobie makijażu. Siniak
na twarzy wciąż nadawał jej nieco upiornego wyglądu, więc
Frannie niechętnie oddała się w jej ręce. Pomyślała, że dla paru
drinków skłonna jest do takiego poświęcenia. W sali tanecznej
roiło się od mężczyzn. Paulinne natychmiast poszła się przebrać
w seksowny strój. Dziś, na podeście przy rurze była jej kolej.

91
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Frannie stała tuż przy barze i schowana za filarem obserwowała
otoczenie.

Atmosfera była naprawdę gorąca, choć wirujące tuż pod


sufitem wentylatory pracowały na pełnych obrotach, by ostudzić
rozochoconych gości. Większość ludzi gromadziła się tuż koło
sceny. Mężczyźni w dłoniach trzymali drinki i zwitki banknotów
w każdej chwili gotowi nagrodzić tancerki za erotyczny taniec.
Niekiedy występom towarzyszyły pełne uznania pogwizdywania,
spontaniczne brawa i lubieżne słowa rzucane pod adresem
dziewczyn. Wszystko kipiało seksem i nastrój ten udzielił się także
Frannie. Wypiła parę drinków i myśląc o Malloyu wróciła
do mieszkania. Z początku próbowała zająć myśli czytaniem
poezji.
***
Nie proszę o nową różę, ani o bóle,
to, co mnie zżera, to nie jest obojętność,
lecz to, że każdy znak zapisany został,
a sól i wiatr zacierają pismo
i dusza teraz jest milczącym bębnem na brzegu rzeki,
na brzegu owej rzeki,
która tam była i nadal istnieć będzie.♠
***
Wszystko ją jednak rozpraszało: wizytówka Malloya,
z której zrobiła sobie zakładkę do książki, nieznośny upał
i duchota panująca w mieszkaniu, odgłosy dudniącej muzyki
dobiegającej z klubu go – go na parterze, a jęki pary głośno
uprawiającej seks tuż za ścianą przypomniały jej o stłumionym
pragnieniu, by zobaczyć się z Malloyem. Leżała w cienkiej halce
na sofie i wodząc jego wizytówką wokół ust zastanawiała się,
jak to możliwe, by mężczyzna do tego stopnia zawładnął


Pablo Neruda, Inny zamek
92
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
jej ciałem. Przyciągał ją jak magnes i pragnienie, by ją dotykał
spalało ją od środka. Jednocześnie jednak nie miała do niego
zaufania. Gdzieś pod skórą czuła strach i dlatego postanowiła
go unikać. Wielokrotnie rozmyślała o tym, dlaczego skłamał,
że nie było go tamtego wieczoru w „Czerwonym Żółwiu”?
Jakie miał powody i co ukrywał? Dla Frannie wydawało
się to zupełnie oczywiste, bo gdyby powiedział prawdę
przyznałby się do znajomości z Angelą Sands. Myśl, że Malloy
mógł mieć związek z jej śmiercią, dławiła jej oddech. Czyżby
był mordercą? Ale przecież był taki… taki inny, kiedy się z nią
kochał. Czy to możliwe, że ten mężczyzna był w stanie zabić
człowieka? Co oznacza wytatuowana trójka pik? Czy faktycznie
chodzi o jakiś tajny klub? Pytania takie kołatały się w jej głowie
od tygodnia. W końcu zmęczona wątpliwościami i spalającym
ją od środka pragnieniem wykręciła numer telefonu. Po chwili
w słuchawce usłyszała zmęczony głos Malloya:
- Detektyw Malloy, słucham?
- Malloy? To ja Frannie…
- Frannie?! Poczekaj, wyjdę stąd – i po chwili milczenia
zasypał ją pytaniami - Frannie, gdzieś Ty się podziewała?
Martwiłem się. Dzwoniłem chyba dziesięć razy. Nie ma Cię
od tygodnia w domu. Tęskniłem. – Wyznał na końcu.
- Zatrzymałam się w mieszkaniu przyjaciółki - i dodała cicho
-Nie chciałam być sama.
- Gdzie jesteś?
- Paulinne mieszka nad klubem „Holy Dolly” przy Canal
Street.
-Dobrze. Zostań tam, jeśli możesz.
Jego głośny wydech poprzedził niepokojącą informację:
– Znaleźliśmy dziś drugą dziewczynę. Frannie…obawiam
się, że to ten sam skurwiel, co zabił Angelę Sands.

93
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-O Boże…- Jęknęła do słuchawki Frannie i podeszła
do drzwi, by zaryglować je od środka.
- Słuchaj, to bardzo ważne. Przyjdź jutro rano
na komisariat, dobrze? Pokażę Ci parę zdjęć. Może coś sobie
przypomnisz. Przyjdziesz?
- Tak, przyjdę.

Przez chwilę w słuchawce zapanowała cisza. Frannie


przygryzła wargi, by nie poprosić żeby jeszcze dzisiaj do niej
przyjechał. Malloy uprzedzając jej intencję powiedział:
-Teraz nie mogę do Ciebie przyjechać. Mamy istny zajob.
Cała NYPD postawiona na nogi – i nieoczekiwanie zapytał
miękkim głosem - Jesteś teraz sama? Gdzie jest Twoja
przyjaciółka?
-Jestem sama. – Upewniając się rozglądnęła się po pustym
mieszkaniu.
W słuchawce usłyszała jak Malloy wsiadając do samochodu
zatrzasnął drzwi i uruchomił silnik.
- Frannie zrób coś dla mnie. Usiądź – odczekał chwilę
- Siedzisz?
- Nie – skłamała.
- Włóż rękę pomiędzy uda. Jesteś tam taka gorąca.
Czujesz?
Kolejne kłamstwo.
- A teraz włóż dłoń do majtek. Dotykaj się Frannie,
tak, jakbym ja to chciał teraz robić. Czujesz swoją łechtaczkę?
Frannie na potwierdzenie jęknęła cichutko do słuchawki.
- O tak Frannie. Właśnie tak. Pieść swoje wargi sromowe,
drażnij dookoła łechtaczkę…uwielbiam twoją łechtaczkę.
Jest taka chętna do miłości. Czujesz to Frannie?
W odpowiedzi usłyszał jej przyspieszony oddech i głębokie
westchnięcie.

94
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Muszę kończyć. Do jutra. – I Malloy rozłączył rozmowę.
- Cholera Malloy…co Ty ze mną wyprawiasz? - Wysapała
półgłosem Frannie z dłonią uwięzioną w erotycznym potrzasku
gorących ud.

Następnego dnia, pożegnawszy się wcześnie rano


z zaspaną Paulinne, Frannie zaciągnęła swoją torbę na posterunek
policji w Soho. Panował tam harmider i nieznośny zgiełk.
Ponieważ rozglądała się nieporadnie natychmiast przykuła uwagę
dyżurnego policjanta za recepcyjnym kontuarem:
- Szuka Pani kogoś? Była Pani umówiona?
- Tak, czeka na mnie detektyw Malloy.
- Malloy! Malloy! Masz gościa! – Wrzasnął gdzieś
w głąb pomieszczenia taksując Frannie od góry do dołu
wzrokiem.

Na myśl, że zaraz go zobaczy poczuła skurcz macicy


i radość. Nagle pojawił się, szedł patrząc w stronę poczekalni
dla petentów i gdy zobaczył ją uśmiechnął się szeroko, po czym
zasłaniając dłonią usta zgasił szybko uśmiech jakby okazywanie
radości było w tym miejscu surowo wzbronione. Podszedł,
ujął ją pod łokieć i powiedział:
- Jak się masz? Chodźmy. – I poprowadził ją w kierunku
swojego biurka, które dzielił z Riccim. Gdy przedzierali
się slalomem przez krzątających się w biurze policjantów szepnął:
– Tęskniłem za Tobą Frannie.
Nie miała okazji odpowiedzieć, bo gdy tylko dotarli
do biurka natychmiast dyżurny zawołał:
- Malloy! Malloy! Chodź tutaj podpisać! Wyniki
z laboratorium przyszły!
Malloy zdążył tylko powiedzieć:

95
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Ricci, Pamiętasz Panią Francis… - Zrobił pauzę
przysuwając jej krzesło.
- Nazywam się Avery. – Powiedziała akcentując swoje
nazwisko.
- Przecież wiem jak się nazywasz. – Posłał jej rozbawione
spojrzenie i dodał wyraźnie wymawiając jej nazwisko:
– Ricci, pokaż Pani Avery zdjęcia.
Nie spuszczając z niej wzroku poszedł do dyżurnego
kontuaru. Tymczasem Rodriguez brzdąkając na mandolinie
zagadnął:
- Czyżby sobie Pani coś przypomniała?
-Nie jestem pewna, ale detektyw Malloy ma nadzieję,
że może sobie przypomnę, gdy zobaczę zdjęcia notowanych.

Ricci nic nie odpowiedział tylko oczami wskazał jej gruby


segregator leżący na biurku przed nim. Frannie nie zareagowała.
Wtedy Ricci nie przerywając sobie muzycznej sesji powtórzył gest
i oczami wskazał na biurko. Frannie rozglądnęła się niepewnie
szukając Malloya. Stał daleko, ale patrzył w jej kierunku. Ostrożnie
wyciągnęła rękę omijając styropianowy kubek z kawą, ramkę
ze zdjęciem, pojemnik wypełniony długopisami i miniaturkę
latarni morskiej. W końcu trzymając zdjęcia na kolanach zaczęła
je gorliwie przeglądać.
Rodriguez zagadnął ponownie:
- Ciekawi mnie …czy ma Pani pamięć wzrokową?
- Słucham? – Zapytała nie bardzo wiedząc, dokąd zmierza
to pytanie.
-No...jeśli widziała Pani mordercę Angeli Sands tamtej nocy
w „Czerwonym Żółwiu”, to czy go Pani rozpozna na zdjęciach?
- Nie wiem.
- Nie wie Pani? Jest Pani przecież nauczycielką. Studenci
liczą na Pani pamięć, czyż nie?

96
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Zignorowała go skupiając się na przeglądaniu zdjęć.
Rodriguez nieoczekiwanie odezwał się ponownie. Ku własnemu
zaskoczeniu Frannie stwierdziła, że jego głos przybrał barwę
aksamitnego, głębokiego barytonu.
- Pani Avery…chyba powinienem Panią przeprosić. Wtedy
w barze przy Sheridan Square mogła Pani odnieść złe wrażenie.
Byłem pijany… – Tłumaczył z przymilnym uśmieszkiem na twarzy.
- Myślę, że odniosłam właściwe wrażenie. – Odpowiedziała
zastanawiając się w duchu czy zrozumiał dwuznaczność
tych słów.
Jego oczy wyglądały jak szparki. Niezadowolony
tą odpowiedzią przez chwilę dał jej spokój, po czym zapytał:
- Lubi Pani kalmary? Zapraszam na lunch. Kto wie może
i kolację? Znam taką sympatyczną knajpkę na nadbrzeżu…
- Narzucał się uprzejmościami Ricci.
- Nie…dziękuję - odparła zaskoczona propozycją
i odzyskując pewność siebie, gdy Malloy wrócił z dwoma kubkami
kawy, dodała:
- Nie lubię owoców morza.
-Czyżby detektyw Rodriguez się Pani naprzykrzał,
Pani Avery? – Zapytał Malloy znowu akcentując jej nazwisko.
Żadne nie odpowiedziało na pytanie. Frannie
dyplomatycznie zwiesiła głowę i skupiła się na oglądaniu zdjęć,
a spłoszony Ricci wstał nagle z miejsca mówiąc coś niezrozumiale
po hiszpańsku i wyszedł. Ktoś znowu zawołał Malloya:
- Malloy! Telefon do Ciebie!
-Szlag by to…ani chwili spokoju. Poczekaj chwilę.
– I zacisnął palce jej dłoni na kubku z kawą, jakby ów kubek
i Frannie mieli być zakładnikami dopóki on nie wróci. Ale Frannie
wcale nie miała zamiaru uciekać. Czuła się bezbronna wobec
męskiego uroku Malloya, który pociągał ją jeszcze bardziej mimo,
że wyglądał na zmęczonego.

97
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Wykorzystując jego nieobecność z ciekawością przyjrzała
się rzeczom pozostawionym na biurku. Oprócz niezliczonej ilości
papierów nie było żadnych jego osobistych rzeczy. Z ulgą
stwierdziła, że fotografia w ramce przedstawia Ricciego
z dumą prezentującego okaz złowionej ryby. Wywnioskowała,
że miniaturowa latarnia również nie należy do Malloya.
Wśród teczek z raportami zauważyła znajome pióro Malloya i jego
kołowy notatnik. Z przekąsem pomyślała, że to stereotypowe
insygnia każdego detektywa. Uśmiechnęła się w myślach,
że oboje mają nawyk notowania ciekawych rzeczy. Musiała
przyznać, że lubiła obserwować jego zamaszysty charakter pisma
i zżerała ją ciekawość, co też Malloy bazgroli w swoim notatniku.
Chociaż zeszyt leżał odwrócony zdążyła odczytać, że zanotował
i podkreślił dwukrotnie „Holy Dolly, Canal Street”. Obserwacje
przerwał Malloy w tej samej chwili, gdy w zdziwieniu uniosła
brew.
- Chodź. Zabieram Cię stąd. Mam dość tego zamętu.

Chwilę później Frannie jechała z Malloyem przez


zatłoczone ulice Nowego Yorku. Policyjna, czarna mazda minęła
estakadę przy Lower East Side i wjechała na stanową drogę
numer 56 prowadzącą na peryferia miasta. Oboje przez cały czas
siedzieli w milczeniu. Malloy od niechcenia zarzucił łokieć
na oparcie siedzenia i zaczął bawić się kosmykiem włosów
Frannie. Dotyk jego dłoni na szyi wywołał u niej przyjemny
dreszcz. Mrużąc oczy z przyjemnością odchyliła głowę do tyłu.
- Jak to się stało, że zostałeś detektywem?
- Jednym słowem?
Przytaknęła w milczeniu.
- Ze współczucia. – Odparł zwięźle.
- To dwa słowa, ale i tak nie wystarczy za odpowiedź.
Frannie spojrzała na niego pytająco, więc dodał:

98
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Wziąłem biurko, które stało tuż przy celi aresztantów.
Nikt nie chciał przy nim siedzieć, było wolne, więc je zająłem.
Załatwiałem skazanym fajki i drobne przysługi. Z czasem zaczęli
mi ufać i mówić to, co chciałem wiedzieć. Trafiłem na grubą
sprawę, dostałem kopa w górę i awansowałem.
Nie przerywając zabawy kosmykiem jej włosów zadał
jej pytanie:
- Frannie.. jak myślisz ile czasu musi minąć, żeby kobieta
zaufała mężczyźnie i zaangażowała się uczuciowo?
Uśmiechnęła się i bez zastanowienia odpowiedziała:
- To zależy. Mojej mamie zajęło to pół godziny.
- Żartujesz, tak? – Zapytał nie wierząc w jej słowa
– Co zrobił Twój ojciec? Przyłożył jej broń do skroni?
- Tak, coś w tym rodzaju - roześmiała się i dodała
- Oświadczył się jej.
Malloy skręcił w drogę leśną zarośniętą krzakami
i ignorując znak zakazu wjazdu ominął łukiem szlaban.
Frannie zapytała niepewnie:
-Dokąd właściwie jedziemy?
-W ustronne miejsce. Frann…nikt nie będzie nam
przeszkadzał. – Odpowiedział patrząc przed siebie z zacięciem.

Głośno przełknęła ślinę myśląc o tym, co może się stać


za chwilę. Czuła czające się zagrożenie, ale całkiem niedawno
odkryła, że ten strach ją podniecał. Jakieś narkotyczne pragnienie
w jej wnętrzu kazało wyłączyć zapaloną w jej umyśle lampkę
ostrzegawczą. Z całą pewnością musiała przyznać, że obecność
Malloya po prostu wyzwalała w jej podbrzuszu rządzę.

Okolica wyglądała na całkowicie odludną. Gęste zarośla


tłumiły zgiełk metropolii oddalonej o zaledwie parę mil. Wysokie,
liściaste drzewa nie przepuszczały promieni słonecznych czyniąc

99
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
to miejsce nieco ponurym. Brak ławek piknikowych świadczył
o tym, że miejsce to nie jest odwiedzane przez rodziny
w niedzielne popołudnia. Brzeg zakola rzeki East River porastał
gęstym sitowiem skrywając zawartość czarnych worków.
Ciszę przerwała Frannie mamrocząc wiersz tak cicho, że Malloy
musiał wytężyć słuch by usłyszeć:

***
Co przydarzyło się tobie, Rycerzu,
Wałęsasz się tak samotnie
Wśród zwiędłej turzycy,
na brzegu jeziora,
I ptak nawet nie śpiewa.
***
-Co to turzyca? – Zapytał zatrzymując się kilka metrów
za nią.
-Trzcina. Idealne miejsce na pozbycie się ciała – stwierdziła
i w tej samej chwili pożałowała kolejnych słów - Ciekawe,
co jest w tych workach?

Na odgłos szczęku ładowanej broni zamarła w bezruchu.


Struchlała i jakby bojąc się, co zaraz zobaczy, w zwolnionym
tempie spojrzała na Malloya. Zdawało się jej, że detektyw
trzymając w rękach broń przez ułamek sekundy celował
w jej stronę. Stała sparaliżowana strachem. W chwili,
gdy usłyszała ogłuszający strzał z całej siły zacisnęła powieki.
- Masz sprawdź sama. – Odparł spokojnie i podając jej broń
dodał:
- Tam są śmieci – odwrócił się wskazując na rozpruty
strzałem worek – Masz teraz Ty. – I widząc, że Frannie stoi
dosłownie jak wryta podszedł bliżej.

100
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
– Wiedziałaś, że gliniarze nazywają imieniem swojego
gnata? Mój to Ziggy. Ziggy poznaj panią Avery. Frannie, oto Ziggy.
– Dokonał prezentacji.
Frannie stała wciąż mrugając powiekami ze zdumienia.
-No trzymaj, Frannie chcę żebyś nauczyła się strzelać.
Do śmieci. Nieważne czy tych tutaj, czy tych włóczących
się po ulicach Nowego Jorku.

Niepewnie wyciągnęła dłoń, a Malloy zacisnął jej palce


na czarnej kolbie Sig Sauera P226♠. Poinstruował ją zwięźle
jak ustawić ciało do oddania strzału i stanął tuż za jej plecami.
Przez ułamek sekundy przyglądał się jej skupionej twarzy. Pochylił
się i odgarniając jej włosy przytknął usta do odsłoniętej szyi.
- Strzelaj. – Szepnął tuż przy jej uchu, a ona jak
zahipnotyzowana posłusznie wykonała polecenie.

Jeszcze kilkakrotnie użyła broni rozwalając worki


ze śmieciami. Gdy zabawa z Ziggiem zaczęła jej się podobać,
Malloy uznał, że na tyle wystarczy. Odebrał jej broń i podwinął
spodnie na kostce nogi z zamiarem umieszczenia jej w kaburze.
Zaklął pod nosem, gdy sprzączka paska oderwała się. Wyrzucił
kaburę w zarośla, a broń włożył do kieszeni marynarki. Trzymając
za rękę pociągnął Frannie ku zaparkowanemu samochodowi.
Zdjął marynarkę, by zyskać swobodę ruchu i wrzucił ją na tylne
siedzenie. Tymczasem Frannie rozsiadła się wygodnie na masce
mazdy mając nadzieję, że zaraz zaczną uprawiać seks. Stanął
przed nią blisko rozchylając jej uda. Frannie zaczęła rozpinać
pasek jego spodni, ale on przytrzymał jej dłoń i łagodnie
powiedział:
- Nie, Frannie. Nie po to Cię tu przywiozłem. To już
robiliśmy. Teraz chcę się z Tobą całować.


popularny model broni NYPD
101
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Całowaliśmy się przecież…
- Nie…nie tak, jakbym chciał, Frannie. – I ujął jej twarz
w dłonie by po chwili pochylić się i po raz pierwszy pocałować
ją w usta.

Jego pocałunek był równie zachłanny jak jego męskość.


Z początku delikatnie Wpił się w usta, a po chwili zdecydowanie
rozchylił językiem jej wargi. Smakował pocałunek wyraźnie dając
się ponieść fali namiętności. Musiał przyznać, że bliskość
jej ciała i smak ust doprowadzały go do wrzenia. Wszystko
się w nim rozpływało. Na chwilę zniknęły dręczące go ponure
myśli o morderstwach, wspomnienia okrutnych rzeczy, na które
musiał patrzeć codziennie w pracy. Pozioma zmarszczka na czole
wygładziła się nadając jego twarzy błogiego wyglądu. Frannie
poczuła jak Malloy podczas pocałunku staje się całkowicie
bezbronny. Przytuliła się do niego całym ciałem, objęła mocno
ramionami i wyczuła drżenie jego pleców. Jak to możliwe?
pomyślała i oddając się z pełną namiętnością pocałunkom wplotła
dłonie w jego kędzierzawe włosy. Po dłuższej chwili Malloy
oderwał się od jej ust i powoli, jakby zmuszając się do przerwania
tej przyjemności odsunął się. Wiedziała, że w ten sposób próbuje
walczyć z narastającymi w nim emocjami. Otworzył oczy i omijając
wzrokiem jej twarz, spojrzał gdzieś w bok. Zapatrzył się w dal
i przykrył dłonią usta chowając to, co mogłyby zdradzić. Targające
nim myśli i emocje były tak intensywne, że sam się tym zdziwił.
Jak to możliwe? pomyślał i ujmując jej podbródek zanurzył
się na kolejną długą chwilę w jej słodkim pocałunku.

W drodze powrotnej nagle sposępniał i w milczeniu


pogrążył się we własnych myślach. Gdy dojechali już do centrum
miasta z głębokim westchnieniem powiedział:

102
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Frannie…jakiś czas mnie nie będzie – a ponieważ czuł,
że powinien udzielić dalszego wyjaśnienia dodał: – Muszę
wyjechać na tydzień.
-Dokąd?
- Na Florydę. – Powiedział szybko i krótko.
- Na Florydę? – Rzuciła mu zdumione spojrzenie.
- Tak. Na Florydę. Jadę z dzieciakami. Moja była żona
wykupiła wakacje, a teraz szef nie chce jej dać urlopu. Biuro
podróży zwrotu kasy. Mam jechać zamiast niej. – Wyjaśniał
w obawie, że mu przerwie.

Odwróciła głowę i przez dłuższą chwilę siedziała


ze wzrokiem utkwionym w boczne lusterko pozwalając,
by wątpliwości mąciły jej myśli. Nie mogła zrozumieć, dlaczego
on wciąż karmi ją kłamstwami. Była pewna, że na urlop jadą
razem z żoną, bo tak chcą, a nie z konieczności. Poczuła ukłucie
zazdrości i pogardę na myśl, że Malloy, jego żona i dzieci tworzyć
będą cholernie wspaniałą i szczęśliwą rodzinę. Z każdą chwilą
emocje wzbierały na sile, ale ona zawzięcie milczała.
W samochodzie unosiło się nieznośne napięcie.
-Frann, powiedz coś w końcu!
-Dlaczego ciągle kłamiesz?
-Co…? – W tej samej chwili zrozumiał, o co go oskarża,
więc dodał:
– Frann, to nie tak. Ona nie jedzie z nami. Nie żyję z nią.
Od dwóch lat sypiam na pieprzonej sofie.
Wykorzystując ostatni argument przekonywał dalej:
- Zrozum, ona nie radzi sobie z dzieciakami. Pomagam
jej tylko w wychowaniu dwóch synów. Ostatnio nie mam dla nich
zbyt wiele czasu…
Dla Frannie samo słuchanie tych tłumaczeń było
upokarzające. Wstydziła się tak niskich w jej mniemaniu

103
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
nieznanych do tej pory emocji. Wykorzystała moment, gdy Malloy
zatrzymał samochód na czerwonym świetle przed przejściem
dla pieszych i wyskoczyła z samochodu. Zaskoczony zdążył tylko
wyjąkać:
- Frannie…Szlag by to trafił!

Biegła przez chwilę uciekając przed własnymi lękami.


Zadręczała się, że Malloy przez cały czas kłamał. Dokładnie
tak, jak się tego obawiała. Uznała, że nie będzie marnować czasu
i nie obchodziło ją już to, co miał do powiedzenia. Szczerość była
jedynym warunkiem stawianym na pierwszym miejscu w relacjach
z mężczyznami. Malloy nie szanował tej zasady i kłamał cały czas.
Nie chciała słuchać jego łgarstw. Zwalniając kroku podjęła
decyzję, że nie pozwoli się już okłamywać! Nikomu!

Przy Lawrence Street zeszła w dół podziemnym przejściem


do stacji metra i w ostatniej chwili wpadła do wagonu. Zaklęła
w duchu, gdy zobaczyła na drugim końcu przedziału wysoką
sylwetkę Johna Grahama ubranego w sportowe ubranie.
Zachowywał się jak wariat zaczepiając pasażerów pytaniami.
Kłaniał się przed każdym zdejmując z głowy czapkę z daszkiem
i zagadywał. Skurczyła się w sobie, gdy usłyszała jak wypytuje:
Czy widziała Pani Francis Avery? Modląc się, by jej nie zauważył
schowała się za wysokim mężczyzną i straciła go z oczu. Stanęła
przed tablicą „Poezja w drodze” i przeczytała fragment „Coś czai
się w oddali, czyha za oknem. Jest tuż, tuż, wchodzi, teraz jest już
z nami.”♠ Ogarnęło ją nieprzyjemne, dławiące oddech w piersi
uczucie. Jakby niewidzialna dłoń zaciskała się na jej gardle. Jakby
otrzymała silny cios prosto w żołądek. Ponownie zaklęła – tym
razem półgłosem i zmieszana odwróciła głowę, gdy starsza pani
siedząca naprzeciwko posłała jej pełne zgorszenia spojrzenie.


fragment indiańskiego utworu „Pieśń mojej pieśni” , autor nieznany.
104
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Zapragnęła znaleźć się jak najszybciej w domu, w swojej
bezpiecznej, pozbawionej kłamstw kryjówce. W głębi jej własnej
samotności.

Idąc ulicą parokrotnie przystanęła i oglądnęła


się za siebie. Myśl, że John Graham kręci się w okolicy napawała
ją niepokojem. Gdy przekroczyła próg mieszkania zamiast
ukojenia doznała dziwnego przeczucia. Rozejrzała się po pokoju
i zamarła. Na kuchennym stole leżała czerwona czapka
z daszkiem. W tej samej chwili z łazienki wyszedł półnagi John
Graham z owiniętym wokół bioder ręcznikiem.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Wziąłem prysznic.
-Co Ty do cholery tu robisz? Jak tu wszedłeś?!
- Nie denerwuj się. Biegałem w okolicy…i postanowiłem
Cię odwiedzić. Ostatnio jak Cię widziałem byłaś taka smutna…
Cholerny łgarz! pomyślała.
- John, pytałam jak tu wszedłeś?!
- Znalazłem klucz. Przypadkiem nad drzwiami na futrynie…
Czuła jak opuszczają ją siły i zrezygnowana usiadła
przy stole. Kurwa, skąd wiedział? Była na siebie strasznie zła
i przeklinała się za głupi pomysł umieszczania klucza
do mieszkania w umówionej kryjówce. A potem nagle ogarnęła
ją kolejna myśl: O Boże…a jeśli to on napadł mnie wtedy na West
Broadway i dlatego ma moje klucze?
- Wyglądasz na zmęczoną. Chcesz herbaty?
Ponieważ nic nie odpowiedziała, odkręcił kurek z wodą
i napełnił czajnik, a następnie postawił na kuchence. Odwrócił
się i rozsiadł się wygodnie na krześle. Zagaił życzliwie:
- No to opowiadaj,…co u Ciebie?
W odpowiedzi Frannie posłała mu wrogie spojrzenie
i słowa, które zabrzmiały jak syk jadowitej żmii.
- John…czy Ty się dobrze czujesz?

105
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Właściwie to…nie. Zostawiłaś mnie, a ja wciąż
nie rozumiem, dlaczego?
- No właśnie, dlatego. Nic nie rozumiesz.
-Czy Ty musisz być tak cholernie skomplikowana?! – Z całej
siły uderzył pięścią w blat stołu. Wrzasnął przy tym tak głośno,
że niespodziewająca się tego wybuchu Frannie aż podskoczyła
na krześle.

Wpatrywała się w niego ze strachem. W mgnieniu oka


zdała sobie sprawę, że oto siedzi w jej własnej kuchni
z psychicznie chorym mężczyzną. Sparaliżował ją strach i uczucie
obezwładniającej paniki. Wiedziała, że każda prowokacja
z jej strony może zakończyć się niekontrolowanym wybuchem
Johna. Wyraźnie poczuła, że grozi jej niebezpieczeństwo.
W pierwszym odruchu chciała uciec. Zamiast tego siedziała
ogarnięta niemocą, która ją samą przerażała jeszcze bardziej
niż rozchwiany emocjonalnie John. Westchnęła i zdobywając
się na odwagę powiedziała spokojnym głosem:
- Muszę wyjść.
-Dokąd?
- Jestem umówiona z przyjaciółką.
- Odprowadzę Cię.
-Nie…to znaczy nie, dziękuję. Nie musisz.
- Ale ja chcę Cię odprowadzić.
- Pojadę taksówką.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią dzikim wzrokiem.


Jego oczy błyszczały złowrogo. Po chwili wstał i bez cienia
wstydu zrzucił z siebie ręcznik, potem odwrócił się pokazując
Frannie swój chudy tyłek i sięgnął po spodnie dresowe. Ubrał
się i podszedł z obrażoną miną do drzwi po drodze wyłączając
gaz pod czajnikiem.

106
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- John…zapomniałeś o czymś.
Stał przez chwilę w progu gapiąc się na nią bez wyrazu.
- Klucz. – Wyciągnęła ostrożnie rękę.
John westchnął głęboko, sięgnął ręką do kieszeni spodni,
dłuższą chwilę gmerał w niej podenerwowany, po czym wyjął
klucz i położył go na stole ze słowami:
- Jeszcze tego pożałujesz.

Narzeczony

Zdawało się, że w kawiarni przy Astor Park zatrzymał


się czas. Za przyciemnionymi szybami w urbanistycznym rytmie
tętniło życie wielkiej metropolii. Lecz tu nie docierało wycie
policyjnych radiowozów, ogłuszający dźwięk klaksonów
zniecierpliwionych kierowców i gwar rozmów roju ludzi
przetaczających się po ulicach NYC. W zupełnie w innym świecie,
w dyskretnym towarzystwie usłużnych kelnerów, przy dźwiękach
nostalgicznego jazzu Frannie i Pauline pogrążyły się w rozmowie.
-Każdy kłamie. Nie tylko faceci. Im wcześniej
to zrozumiesz, tym rzadziej będziesz rozczarowana ludźmi.
Moja naiwna przyjaciółko. Wszyscy kłamią.
Ponieważ Frannie siedziała z twarzą pozbawioną emocji
Paulinne wytoczyła kolejną baterię argumentów.
-Są ważniejsze sprawy między ludźmi niż drobne
kłamstewka. Pomyśl sama jak on na Ciebie działa? Jak często Ci się
to zdarza, co? Tylko proszę Cię nie mów mi o Johnie Grahamie
– i kontynuowała popijając kawę latte: - Ten psychol tak,
jak większość facetów zamiast jaj ma puste worki mosznowe
na spermę, rozumiesz? Więc, jeśli zdarza Ci się fantastyczne
pieprzenie z przystojnym gliną to kochana, nie analizuj
czy on kłamie, czy też nie. Bierz, co daje i się tym po prostu ciesz.
Całą resztę… – zaczęła wyliczać pokazując na palcach ręki
107
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-…bezpieczeństwo…miłość, przytulanie do snu i oparcie
twardego faceta prędzej znajdziesz w tej pięknej literaturze,
która zalega na półkach regału. – Zakończyła osładzając cynizm
wydobywający się z jej ust kolejną łyżeczką z porcją sernika.
-Nie pragnę niczego więcej jak…po prostu wierzyć komuś
i zaufać. Czy prawdomówność to zbyt wiele?
Jej pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo obydwie
zamilkły na kilka długich minut. Cisza stała się wymowna.
-Hej, mówiłam Ci? Jutro mam rozprawę w sądzie
- powiedziała nagle Paulinne - Poszło o tą garsonkę. Żona doktora
Colloneya pozwała mnie do sądu o kradzież.
-I co teraz?
-Nic. Pewnie dostanę absurdalny zakaz zbliżania
się do nich na jakieś…800 mil. Wiesz, nad czym się zastanawiam?
-W co się ubrać? – Zażartowała Frannie skutecznie
rozśmieszając przyjaciółkę.
-Wyobrażam sobie, że…wchodzę ubrana w seksowną
sukienkę i czerwone, niebotycznie wysokie szpilki na salę
rozpraw. On nagle uzmysławia sobie, że nie może beze mnie żyć
i dociera do niego jak bardzo mnie kocha. Z wrażenia pada
mi do stóp i…wychodzimy razem. Potem bierzemy ślub i jedziemy
na Karaiby, tam zachodzę w ciążę i mamy dziecko. Potem
następne…To byłoby takie piękne. Chciałabym kiedyś wyjść
za mąż. Dla mojej mamy. Moja mama zawsze dla mnie tego
chciała. A teraz…chciałabym chociaż mieć narzeczonego…
- Wiesz, co myślę, Paulinne?
- Niegroźny szaleniec♠ - Powiedziała smutno.

Frannie potakująco skinęła głową.


aluzja do wiersza, który Frannie recytowała Paulinne w Rozdziale III, podtytuł
Bransoletka.
108
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Dwa dni później Frannie nadal pogrążona w rozmyślaniach
siedziała w swoim domu. Malloy nie zadzwonił ani razu. Nawet
nie była pewna czy tego chce. Wciąż ganiła siebie za to,
że tak naiwnie dała się zwieść jego urokowi. Niezaprawiona
w miłosnych bojach wpadła w pułapkę gry między kobietą
i mężczyzną. Stała się graczem zabawy, której reguł do końca
nie pojmowała. Wiedziała, że i tak nie umiałaby się im
podporządkować. Rozważała myśl, że stała się ofiarą własnej
wyobraźni. Nieoczekiwanie Malloy stał się głównym bohaterem
jej erotycznych fantazji. Jeszcze zanim stał się jej kochankiem.
Sama wywołała wilka z lasu, gdy po pierwszym spotkaniu
w „Czerwonym Żółwiu” marzyła o nim pieszcząc się w nocy.
Potem zastanawiała się czy dla Malloya cokolwiek znaczy łączący
ich romans. A jeśli tak to, dlaczego ją okłamywał?
Próbowała jakoś określić to, co łączy ją z Malloyem.
Kilkakrotnie uświadomiła sobie, że relacji tych nie można nazwać
nawet romansem. Kobiety, które mają przygody miłosne
są zabierane na romantyczne kolację, otrzymują prezenty, kochają
się w hotelowych apartamentach, wyjeżdżają z kochankiem
na upojne weekendy. Z pewnością to, co łączyło Malloya i Frannie
dalekie było od tej wizji. Tymczasem jej kochanek pojechał z byłą
żoną na wakacje. Frannie przestała się oszukiwać,
ale jednocześnie poczuła niesmak. Pieprzył ją, bo mu na to
pozwalała i tyle.
Popijając samotnie wino zastanawiała się, które oblicze
Malloya było prawdziwe? Czy to, gdy się z nią tak czule, namiętnie
całował? Czy prawdziwy Malloy podrywa dziewczyny w barach,
wabi je potem do toalety na szybki numerek, daje sobie obciągnąć
laskę i potem morduje tak umiejętnie, że koledzy po fachu nie
są w stanie go wyśledzić? Kurwa, Malloy jesteś pieprzonym
łgarzem! Doszła do wniosku i nieco odurzona alkoholem
zadzwoniła do Paulinne.

109
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Hej skarbie jak się masz? – Usłyszała w słuchawce głos
przyjaciółki.
- Ech…Nie najlepiej. Dobrze zrobiłoby mi urżnięcie
się tequilą w twoim towarzystwie. Co Ty na to? Mogę wpaść
dzisiaj?
- Hm…dziś wieczorem mam spotkanie. No wiesz to ktoś
nowy. Trzy dni z rzędu przychodził do baru, żeby mnie zobaczyć.
Umówiłam się z nim dzisiaj.
- Szkoda, nie chcę być sama…
- Okej, ja też wolę Cię mieć na oku, bo ostatnio pakujesz
się w same dziwne sytuacje. Przyjdź przed północą. Spławię
go i będę wolna. Napijemy się, pogadamy i zostaniesz na noc, ok?
- W porządku – powiedziała apatycznie Frannie i zapytała
- Fajny?
- Hm…tak fajny. Taki…czy ja wiem…zupełnie inny
niż Ci wszyscy podpici tatusiowie, którzy po kryjomu jeżdżą
na drugi koniec miasta do porno - kina, a w niedzielę chodzą z całą
rodziną do jebanego kościoła. Ten wie, czego chce. Dobrego
rżnięcia i je dzisiaj dostanie. – Zakończyła chichotem Paulinne.
- Pewnie tak, jak cała reszta jest pieprzonym kłamcą …
- Ciii… Frannie nie nakręcaj się. Pogadamy jak przyjdziesz.
Trzymaj się jakoś do tego czasu. Kocham Cię, pa.
- I ja Ciebie kocham, pa. – I obie odłożyły słuchawki
telefonu.

Nalała ostatni kieliszek wina opróżniając butelkę do dna.


Ponownie sięgnęła po słuchawkę telefonu i wykręciła numer.
Poczekała na zgłoszenie się operatora.
- Piąty Komisariat NYPD, wydział zabójstw, w czym mogę
pomóc?
- Chciałam zgłosić kradzież.

110
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Och, to zły numer. W tej sprawie powinna Pani zadzwonić
do...
- A gdybym chciała zgłosić gwałt?
- No tym zajmuje się dział przestępstw na tle seksualnym,
połączyć?
- A gdybym chciała zgłosić usiłowanie zabójstwa? – Frannie
pociągnęła łyk wina.
- To już lepiej. A najlepiej, jeśli znalazła Pani ciało.
Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.
- Halo, słyszy mnie Pani?
- Washington Square numer 21.
- Czy to adres, gdzie znajdują się zwłoki?

Trzask odkładanej słuchawki. Dyżurna wydziału zabójstw


w Piątym Komisariacie nie doczekała się potwierdzenia.
Wzruszyła ramionami, sporządziła służbową notatkę i położyła
kartkę papieru tuż obok miniaturki latarni morskiej na biurku
detektywa.

Pół godziny później w mieszkaniu rozległ się dzwonek


do drzwi. Frannie wiedziona przeczuciem, że to Malloy
odruchowo poprawiła fryzurę przed lustrem, odczekała i po chwili
je otworzyła. W progu stał John Graham we własnej neurotycznej
osobie.
- To zły moment na odwiedziny. – Powiedziała krótko
z zamiarem zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem.
Jego but był jednak szybszy i uniemożliwił jej ten manewr.
Przez uchylone drzwi poprosił:
- Frannie, wpuść mnie… tylko na chwilę.
Chcę porozmawiać.

111
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Uległa, choć domyślała się, że i tak zaraz tego pożałuje.
Pięć minut później siedząc u niej w kuchni pił herbatę wpatrzony
w nią jak w obrazek.
- A więc …czego chcesz John? – Zapytała Frannie
nie starając się nawet na przyjazny ton.
Mężczyzna nagle nieco teatralnie rozpłakał się,
a gdy spostrzegł zainteresowanie w jej oczach wyszlochał:
-Odkąd mnie zostawiłaś czuję się fatalnie, Frannie.
-John, dobrze wiesz, że to nie miało sensu…
-Nie Frannie, to Twoje życie nie ma sensu.
Spojrzała na niego zaskoczona.
-Nie sądzę John, żebyś miał pojęcie o moim...
Przerwał jej mówiąc z pretensją w głosie:
-Dlaczego postanowiłaś się puszczać z byle kim?
-Słucham? – Spytała, ch0ć wyraźnie usłyszała
to niedorzeczne pytanie.
-No tak! Dlaczego postanowiłaś się rżnąć z byle kim?
Co się z Tobą stało? Włóczysz się z tym ….czekoladowym
chłopaczkiem po barach! Po czym wsiadasz z jakimś gliniarzem
do wozu i znikasz na cały wieczór!
- John! Czy ty do cholery mnie śledzisz? Po co tu
przyszedłeś, obrażać mnie? – Frannie mocno zirytowana jego
oskarżeniami zaczęła krzyczeć.
- Przyszedłem…powiedzieć Ci, że zamierzam spotykać
się z Paulinne?
-Co? – Frannie dosłownie stanęła jak wryta.
-Wtedy w kawiarni. Widziałem jak na mnie patrzy.
Myślę, że podobam się jej. Mówiła coś o mnie? – Badał John.
Frannie spojrzała na niego z politowaniem i zapytała:
- John, czy Ty się dobrze czujesz?

Mężczyzna nagle zdenerwował się:

112
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Kurwa! – wrzasnął - Myślisz, że tylko Ty możesz uprawiać
seks? Paulinne z pewnością nie jest taką zakłamaną dziwką jak Ty!
-Wyjdź! Natychmiast! - I nie bacząc na to, że ma
do czynienia z niebezpiecznym paranoikiem otworzyła szeroko
drzwi.
John nie przejawiając najmniejszej ochoty na spełnienie
jej prośby nadal siedział na kuchennym krześle popijając herbatę.
- No rusz się! Nie? To ja wychodzę! – Chwyciła prochowiec
i torebkę z zamiarem opuszczenia mieszkania. Tym razem zmusiła
go do reakcji.

Mężczyzna najpierw westchnął, po czym wstał i mijając


w drzwiach Frannie próbował ją pocałować. Coś dziwnego w jego
spojrzeniu sprawiło, że z pogardą wykręciła twarz i z łoskotem
zamknęła drzwi. W oczach Johna czaiło się zło.
Odczekała pół godziny i wyszła na ulicę. Było już prawie
ciemno, a ruch uliczny nadal był spory. Ludzie opuszczali biura
i przez chodniki przetaczały się właśnie prawdziwe tłumy
przechodniów. Wszyscy z zamiarem rozerwania się po ciężkim
dniu pracy zmierzali do lokalnych barów i restauracji. Pod osłoną
nocy wszystko było dozwolone. Romans z biurowym kolegą, seks
z przypadkowo poznaną osobą, upijanie się w trupa w barze
i zażywanie narkotyków. Bijatyki, morderstwa napady zdarzały
się każdej nocy. Jak zwykle o tej porze Nowy Jork pokazywał
swe mroczne oblicze. Frannie nie miała pomysłu, co ze sobą
zrobić i rozglądnęła się bezradnie. Przez ułamek sekundy zdawało
się jej, że zauważyła wolno przejeżdżającą czarną, policyjną
mazdę. Chciała się przyjrzeć kierowcy, ale na chodniku tuż przed
nią wyrósł znowu John Graham. Ruszyła energicznie przed siebie
mając nadzieję na pozbycie się niechcianego towarzystwa. Kątem
oka spojrzała na zegarek. Była dopiero ósma wieczorem. Jeszcze
tylko parę godzin pomyślała z westchnieniem nie mogąc doczekać

113
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
się spotkania z Paulinne. John dreptał za nią i robiąc głośne
wyrzuty mówił:
-Dokąd tak biegniesz Frannie? Pieprzyć się z gliniarzem
czy tym czarnoskórym chłopakiem? No, z którym będziesz
się dziś pieprzyć?! Może ze mną? Masz ochotę pieprzyć
się ze mną?! – I kopnął ze złością w uliczny kosz na śmieci.

Zaczepiony przez przechodnia, który zwrócił mu uwagę


wdał się przez chwilę w dyskusję. Frannie zyskała na czasie
i przyspieszyła kroku, by mu uciec. Słyszała za sobą jego gniewne
krzyki i zaczepki puszczane tym razem pod adresem grupy
młodych dziewczyn stojących przed sklepem.
- Która chce się ze mną pieprzyć? No! Któraaaa…!

Zwolniła kroku dopiero za rogiem, gdy jego wrzaski


całkowicie ucichły. Postanowiła, że mały spacer dobrze jej zrobi.
W okolicznym sklepie nabyła butelkę meksykańskiej tequili.
Przemierzyła kilka przecznic zataczając kółko wokół swojego
domu, po czym pełna obaw wróciła przed drzwi swojego
mieszkania. Johna Grahama nie było. Nie było także żadnej
wiadomości od Malloya. Nie było także czarnej mazdy. Na zegarku
była dziewiąta wieczór.

Dwie godziny później ubrana w białą bluzkę, sportową


spódniczkę i lekkie klapki wyszła do Paulinne z butelką alkoholu
w torebce.

114
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Rozdział V
“It's off in the distance
It came into the room. It's here in the circle.”

„Coś czai się w oddali, czyha za oknami.


Jest tuż, tuż, wchodzi, teraz jest już z nami.”
Seneca Indian♠,A Song of My Song
Narzeczona
Frannie siedziała w opustoszałym o tej porze komisariacie
na twardym krześle tuż obok biurka Malloya. Oprócz
niej w pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna policjantka, która
siedziała na krześle pod ścianą i zastygła w pozie sfinksa
nie spuszczała z niej oczu. Dla Frannie fakt ten nie miał
najmniejszego znaczenia, bo osowiała siedziała tam gdzie
ją po prostu posadzono. Zastrzyk uspokajający zrobiony przez
lekarza zadziałał natychmiast po aplikacji i jej ciało przestało drżeć
w spazmatycznych konwulsjach. Na ramionach Frannie spoczywał
ciepły, policyjny koc, bo nadal ubrana była w rzeczy, w których
ją znaleziono. Miała na sobie białą, przemoczoną i poplamioną
od krwi bluzkę, na bosych stopach miała tylko jeden klapek,
a drugi zagubił się gdzieś w łazience Paulinne. Ręce,
od przedramienia poprzez nadgarstki, aż po paznokcie
umorusane były krwią.

Styropianowy kubek z herbatą, który trzymała machinalnie


nie spotkał ani razu jej ust. Patrząc na nią można było pomyśleć,
że śpi w pozycji siedzącej. Jedynie ramiona unoszące się do góry,
gdy ciężko wdychała powietrze w nieregularnych odstępach
czasu zdradzały, że jest inaczej. Obrazu rozpaczy dopełniały
jeszcze łzy, które wciąż w niekontrolowany sposób skapywały
po policzkach i brodzie Frannie. Siedząc z opuszczoną głową


Senekowie (ang. Seneca) – plemię Indian
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
wspominała jak Paulinne po raz ostatni przez telefon powiedziała,
że ją kocha.

Nie drgnęła też wtedy, gdy przyszedł Malloy. Pochylając


się nad nią przeprosił, że musiała tyle czekać, po czym kucnął
i włożył drugi klapek na jej stopę. Owiewając jej twarz gwałtownie
wydychanym powietrzem spojrzał z troską w jej oczy. Wizyta
lekarza była zbędna, ale i tak na pierwszy rzut oka można było
stwierdzić, że kontakt z Frannie nadal był niemożliwy. Wciąż
odurzona środkami uspokajającymi patrzyła przed siebie
nieobecnym wzrokiem. Malloy wziął ją pod ramię prowadząc
do łazienki. Bez słowa wstała i poszła odruchowo wykonując jego
polecenia wypowiadane łagodnym, ale stanowczym tonem.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobił było umycie jej rąk. Namydlił jej dłonie
starannie, wyszczotkował paznokcie, a potem długo spłukiwał,
aż wszystkie czerwone smugi zakrzepłej krwi znikły. Poprosił,
by się pochyliła nad umywalką. Przytrzymując jej rozpuszczone
włosy umył jej także zapłakaną twarz, a potem wytarł do sucha.
Z niezwykłą ostrożnością zabrał się do zdejmowania z niej
zakrwawionej bluzki.
- Ci…Kochanie. Zrób to proszę – Powiedział łagodnie,
gdy zajęczała cicho w proteście.

Skrzyżowała ramiona na piersi jakby tuląc niewidzialny


przedmiot. Nagle skuliła się w pół i pod wpływem skurczów
żołądka gwałtownie zwymiotowała na białe kafelki łazienki.

Pół godziny później siedziała w czystym policyjnym


podkoszulku na krześle w pokoju przesłuchań, a Malloy zmuszał
ją, by wypiła kolejną diabelsko mocną kawę. By ocenić jej stan
zapytał po chwili:
- Frannie, wiesz, co się stało?

116
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Kiwnęła głową i jęknęła cicho nie mogąc wydobyć z siebie
żadnego słowa. Po policzkach popłynął nowy strumień łez.
Zdawało się, że szok minął i Frannie zaczyna myśleć normalnie.
Chociaż wiedział, że będzie trudno rozmawiać o tym,
co się wydarzyło powiedział z troską w głosie:
- Frannie…muszę z Tobą porozmawiać, dobrze? Kiwnij
głową czy chcesz…czy jesteś w stanie odpowiadać na moje
pytania.
W odpowiedzi potrząsnęła twierdząco głową.

Nie znalazła Paulinne w sali tanecznej. Pappi, tancerki, ani


żaden z barmanów jej dziś nie widział. Poszła na górę do jej
mieszkania. Zapukała w drzwi. Nikt nie otworzył. Pochyliła się nad
doniczką z kwiatem z zamiarem wyciągnięcia zapasowego klucza.
Zdziwiła się, gdy go tam nie znalazła. Dopiero wtedy zauważyła,
że drzwi do mieszkania Paulinne były uchylone. Frannie trzymając w
jednej dłoni dwa kieliszki, a w drugiej naczętą butelkę tequili
pchnęła je biodrem i przytrzymując łokciem klamkę weszła
do środka. Przytłumiona klubowa muzyka rozlegała się w całym
mieszkaniu. Wnętrze wypełniało nastrojowe światło niezliczonej
ilości świeczek rozmieszczonym w szeregach tuż pod ścianą,
na półkach i nocnym stoliczku. Usłyszała plusk wody w łazience.
Pomyślała, że Paulinne bierze kąpiel. Postawiła przyniesioną tequilę
i kieliszki na niskim stoliczku. Wchodząc do pokoju potknęła
się o pustą butelkę po winie. Podnosząc ją zauważyła, że rozlało
się na jasnym dywanie i utworzyło dużą czerwoną plamę. Rozejrzała
się dookoła.
Okno było rozwarte na oścież, a wiatr delikatnie poruszał
roletą. Podeszła i zamknęła je. W sypialni, na łóżku pośród
porozrzucanych fragmentów ubrania i bielizny dostrzegła bukiet
długich czerwonych róż. Ogarnęła wzrokiem pozostawioną

117
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
w nieładzie pościel, gdy jej wzrok zatrzymał się na poduszce,
na której leżało pasmo długich włosów odcięte wraz ze skórą głowy.
Skalp. Niczym tysiące igieł wbijających się w jej mózg dotarło do niej,
że stało się coś…niewyobrażalnie złego. Z panicznym strachem
w oczach spojrzała w stronę łazienki. Jej rozwarte szeroko oczy
nabrzmiały potokiem łez, lecz nie zdolna do racjonalnego myślenia
nie zdawała już sobie z tego sprawy.
Wsłuchując się w szmer wody podeszła do zaparowanych
drzwi i jak w zwolnionym kadrze filmu powoli otworzyła je. Kłęby
buchającej pary zmusiły ją do zamknięcia oczu. A gdy ponownie
je otworzyła zobaczyła krwawe bryzgi na jasnych kafelkach ścian,
na suficie, na drzwiach kabiny prysznicowej oraz na zaparowanej
tafli lustra. Powierzchnia podłogi tonęła w kwistoczerwonych
kałużach. Nagie, nienaturalnie ułożone ciało Paulinne leżało
wciśnięte między szafkę i muszlę ustępową. Wszystkie kurki tryskały
silnym strumieniem gorącej wody. W łazience unosił się ostry zapach
środka odkażającego. Pod zaparowanym lustrem, w ceramicznej
umywalce zobaczyła odciętą głowę i lewą rękę z pierścionkiem
na serdecznym palcu. Wybuchając rozdzierającym krzykiem
rozpaczy przycisnęła głowę Paulinne do swojej piersi i osunęła
się na podłogę całując martwą twarz przyjaciółki. Ciemność i pustka
bez reszty ogarnęły Frannie...
Policjanci, którzy przybyli do „Holly Dolly” przed ekipą
dochodzeniowo – śledczą próbowali wyprowadzić ją z łazienki.
Zrezygnowali przy próbie odebrania głowy Paulinne, bo Frannie
wpadła w szał i zaczęła krzyczeć jak opętana. Wezwany Malloy
przybył błyskawicznie. Zastał ją skuloną na podłodze. Jej ręce oraz
całe ubranie ubrudzone były krwią. Była w głębokim szoku. Kiwała
się w przód i w tył tuląc do piersi odciętą głowę Paulinne. Cały czas
przyciskała swoje usta do jej bladego czoła. Kilka minut później
łkając bezgłośnie po jego namowach oddała ją w ubrane w białe
lateksowe rękawiczki ręce Malloya. Przybyły na miejsce lekarz

118
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
zaaplikował jej zastrzyk i zawieziono ją na posterunek policji, gdzie
pod bacznym okiem policjantki miała czekać na powrót Jamesa
Malloya.

- Czy Paulinne miała narzeczonego? – Rozpoczął


przesłuchanie Malloy.
- Nie. - Na potwierdzenie tego pokręciła przecząco głową.
- Czy wiesz skąd miała ten pierścionek? – wyciągnął foliowy
woreczek i pokazał go Frannie – Miała go na serdecznym palcu.
- Nie. Nie widziałam go wcześniej – odpowiedziała
– Czy…czy to jest… podpis mordercy?
- Tak, to jest jego podpis. – Westchnął Malloy i wyciągnął
paczkę Marlboro, by zapalić papierosa.
- Chcę wiedzieć wszystko Malloy. Całą prawdę. Powiedz mi
jak to się stało i czy ona…czy to się stało szybko? – Wyjąkała
Frannie wypowiadając ostatnie słowa płaczliwym tonem.
Malloy spojrzał na nią uważnie. Odczekał dłuższą chwilę
zyskując czas na odpowiedź.
-Frannie…myślisz, że to coś zmieni, jeśli będziesz znała
całą prawdę?
-Tak, mówienie prawdy wiele dla mnie znaczy – Spojrzała
na niego wymownie.
- W tym przypadku to…bzdura. – Powiedział z naciskiem
na ostatnie słowo.
- Mówienie prawdy nie jest bzdurą! – Odparowała patrząc
mu prosto w oczy.

Zrozumiał aluzję, ale posłał jej spojrzenie przepełnione


taką wściekłością, że musiała spuścić oczy. Nie odpowiedział
jednak nic, zaciągając się głęboko papierosem. Przez chwilę
patrzył na nią ponuro i znowu układał w myślach odpowiedź.

119
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Po czym wypuścił kłęby dymu i przybierając zadziwiająco lekki ton
powiedział:
- Paulinne musiała go znać. Wpuściła go do mieszkania.
Uprawiali seks. Potem, a może jeszcze w trakcie zaczął ją dusić,
aż straciła przytomność. Prawdopodobnie w sypialni, gdzie także
zdjął skalp. Zaciągnął jej ciało do łazienki. Zrobił użytek z noża,
który przyniósł ze sobą. Przeciął jej tętnicę. Poderżnął gardło,
aż do tchawicy uszkadzając przełyk, struny głosowe i kość
gnykową... – Wymieniając makabryczne szczegóły raz po raz
przerywał zaciągając się niespiesznie papierosem.

Przez ułamek sekundy Frannie pomyślała, że Malloy robiąc


dramatyczne pauzy delektuje się każdym szczegółem swojej
opowieści. Poczuła jak rodzi się w niej gniew.

- Piłka na końcu noża ułatwiła mu poćwiartowanie ciała.


Głowę odrąbał od kręgosłupa…Ten facet lubi krew. Nie zostawił
jednak żadnych śladów. Zanim wyszedł odkręcił wszystkie kurki.
Para i woda spłukały wszystko, co mogłoby pomóc w namierzeniu
go. Zna się na rzeczy. – Zakończył niemalże z podziwem.
- To znaczy…że go nie znajdziecie?
-Nie wiem Frannie…coś mi nie daje spokoju. Muszę
pojechać na Canal Street i przeszukać to mieszkanie jeszcze raz.
Może coś przeoczyliśmy…
- Okno…sprawdzaliście okno? Było otwarte jak weszłam.
- Myślisz, że tamtędy uciekł?
- Nie wiem, ty mi powiedz. Co zrobiłeś żeby go złapać?
- Słuchaj…przyjechałem tam w ciągu pięciu minut i zanim
wypuściliśmy psy na ulicę minęło kolejnych parę minut…Wątpię
czy udałoby się go złapać zaraz po…
-Jak to w pięć minut?
-Co? Nie rozumiem, o co pytasz?

120
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Jak to możliwe, że byłeś na miejscu tak szybko?
Nie wyjechałeś z rodziną?
Nie od razu odpowiedział na to pytanie. Obrócił
się na moment do niej tyłem i powiedział cicho:
-Byłem w okolicy, usłyszałem w radio zgłoszenie patrolu
i natychmiast przyjechałem. Ekipa dochodzeniowa była tuż
po mnie. Przez parę godzin zbierali wszystkie ślady, ale muszę
pojechać jeszcze raz do mieszkania Pauline i rozejrzeć
się czy czegoś nie przegapili…
- Jak tam wejdziesz?
- Mam klucze. – Odpowiedział cicho, patrząc na swoje
sznurowadła.
-Ma…maasz klucze…jej klu..cze? – Wyjąkała pełna obaw
Frannie.
- Tak, mam jej klucze. – Malloy cedził wyraźnie każde słowo
głośno patrząc jej prosto w oczy. Przeczuwał, dokąd zmierzają
te pytania.

Frannie poczuła jak krew gwałtownie uderza jej do mózgu.


Nie dowierzając własnym myślom pokręciła głową odganiając
rodzące się obawy. Pomału wszystkie fakty zaczęły układać
się w logiczną całość. Teraz już była przekonana, że Malloy wcale
nie wyjechał na Florydę. Skłamał, żeby odwrócić jej uwagę,
żeby zapewnić sobie alibi. Nie dzwonił i nie odzywał się od kilku
dni. W tym czasie zaczął zacieśniać krąg wokół swojej kolejnej
ofiary. Domyślił się, że Frannie zwierzała się Paulinne
i powiedziała jej o swoich wątpliwościach. Znał adres klubu.
Widziała, że zapisał go w swoim notatniku. Być może śledził
ją i wiedział jak wygląda Paulinne. Za to Paulinne nie wiedziała
jak wygląda Malloy. Omamił ją swoim urokiem. Musiał ją zabić,
bo wiedział, że Frannie opowiedziała przyjaciółce, co zdarzyło
się w „Czerwonym Żółwiu”. Na miejsce przyjechał, jako pierwszy.

121
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Był w okolicy, bo nie zdążył daleko odjechać. A teraz sam
przyznał, że ma jej klucze. Wyciągnął je z doniczki zanim tam
przyszła! Boże, niech to się wreszcie skończy pomyślała, a z oczu
Frannie popłynęły łzy. Po chwili milczenia usłyszała swój dziwnie
spokojny głos:
- Mnie także zabijesz?

Ostatnie słowa zabrzmiały jak ponure epitafium


nad grobem łączącej ich znajomości. Siedzący na stole Malloy
znieruchomiał. Przez chwilę zastanawiał się czy się przesłyszał.
To wszystko było jakąś cholerną paranoją. Patrzył na nią przez
dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem oczu. Tylko zaciśnięte
mocno szczęki i skurcz mięśni twarzy zdradzały panujące w nim
napięcie. Niespiesznie zgasił papierosa w kubku z herbatą.
Otworzył drzwi pokoju przesłuchań i zwrócił się do siedzącej pod
ścianą policjantki:
-Komisarz O’Connor, proszę zawieźć Panią Avery
do domu.

Po czym pochylił się nad Frannie tak, aby jego twarz


znalazła się dokładnie naprzeciwko jej twarzy. Patrząc jej prosto
w oczy wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Wypierdalaj stąd. – I trzaskając drzwiami wyszedł
z pokoju przesłuchań.

Frannie siedziała z otwartą buzią mrugając powiekami


ze zdumienia. Oszołomiona wydarzeniami ostatniej nocy
i rozmową z Malloyem nie była w stanie pojąć, co się wydarzyło.
Pół godziny później dyżurna policjantka O’Connor czekając przy
radiowozie odprowadziła ją wzrokiem do bramy i zaczekała
aż Francis Avery zatrzaśnie za sobą drzwi wejściowe domu
przy Washington Square 21.

122
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Trzy dni spała niemalże bez przerwy. Mniej więcej
na tak długo starczyło jej środków nasennych. A kiedy się w końcu
ocknęła się nie miała siły ani jeść, ani się myć. Odrętwienie
po przeżytym szoku i apatia nasilały się. Frannie pogrążyła
się w ponurych rozmyślaniach. Nieustannie płacząc przypomniała
sobie słowa ostatniej rozmowy telefonicznej z Paulinne. Trzymaj
się jakoś do tego czasu. Kocham Cię, pa. Zaczęła obwiniać się,
że ta makabra nie wydarzyłaby się, gdyby Frannie nalegała
na spotkanie o wcześniejszej godzinie. Paulinne dziś byłaby wciąż
żywa. Może właśnie teraz gawędziłyby sobie popijając leniwie
kawę latte w pobliskiej kawiarni…Lecz teraz w świecie Frannie
nie istniało nic oprócz rozdzierającej pustki i bólu. Wydawać
by się mogło, że wszystko straciło swój sens. Kochana Paulinne.
Malloy. Nie było już nic. Jak mam się trzymać, skoro wszystko
się rozsypało?
Jedynym miejscem, w którym Frannie upatrywała jakiś
sens był nocny stolik i swoisty ołtarzyk pamięci. Zdjęcie pięknej
i uśmiechniętej Paulinne oświetlały zapalone świece. Maskotka
podarowana Frannie z okazji Walentynek symbolizowała miłość,
bransoletka z wisiorkami serdeczną przyjaźń, pocztówki
przysyłane z zagranicznych podróży wieczną pamięć. Przez pięć
godzin słuchając jej ulubionej piosenki wpatrywała
się w przedmioty podarowane lub kiedyś należące do Paulinne.
Stolik z pamiątkami był jedynym uporządkowanym miejscem
- cała reszta mieszkania tonęła w nieładzie. Tu i ówdzie leżały
zasmarkane chusteczki, książki, brudna bielizna. Resztki jedzenia
pokrywał zielonkawy mech pleśni. Frannie nie dbała o to.
Wzięła dwa tygodnie zaległego urlopu, by całkowicie oddać
się żałobie po stracie ukochanej bratniej duszy, jedynej rodziny
i jedynego przyjaciela. Odkąd odeszła Paulinne, Frannie czuła,
że została zupełnie sama. Takiej niewyobrażalnej pustki bała
się, jak nigdy w życiu.

123
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Wybuchy rozpaczy przychodziły niespodziewanie
z początku tylko w nocy, gdy Frannie budziła się spocona
z krzykiem na ustach. W jej pamięci na zawsze wrył się obraz
zakrwawionej łazienki i widok głowy Paulinne, jej martwe oczy
i półotwarte sine usta zastygłe w ostatnim oddechu. Potem ataki
płaczu wzbierały siłą także w ciągu dnia, zwłaszcza po wypitym
alkoholu.

Pierwszą butelkę wódki otworzyła tuż przed ósmą rano


czwartego dnia po śmierci Paulinne. Jednym duszkiem wypiła
kieliszek i prawie natychmiast zwymiotowała. Zmuszając
się do zjedzenia czerstwej bagietki piła dalej. W połowie butelki
upojona alkoholem zasnęła przy lodówce w kuchni. Zasypiała
półnaga przewieszona przez łóżko, po czym budziła
się z gigantycznym bólem głowy. Słabła z dnia na dzień. A kiedy
budziła się zaczynała pić dalej urozmaicając sobie chwile
względnej świadomości celebrowaniem wspomnień o Paulinne.

Często śniła okropne sny. Makabryczne sceny przewijały


się pod zamkniętymi powiekami, a zlana zimnym potem Frannie
budziła się z krzykiem na ustach. Otumaniona alkoholem
albo kacem słyszała czasami walenie do drzwi. A może jej się tylko
zdawało? Dzwonek domofonu, czy może telefonu? Nie miała siły,
by podejść do drzwi, ani by wstać i odebrać telefon. Nie była
zdolna, by cokolwiek powiedzieć. Nie spodziewała się żadnych
wizyt, a już na pewno nie miała ochoty słuchać tego kłamliwego
detektywa Malloya. Mordercy.

Odkąd Frannie znalazła poćwiartowane ciało Paulinne


w małym mieszkaniu na pierwszym piętrze klubu „Holy Dolly”
przy Canal Street minął tydzień.

124
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Verismo znaczy prawdziwy

- Frannie! Frannie wiem, że tam jesteś! Otwórz! Otwieraj


słyszysz?! – Wrzeszczał za drzwiami Malloy.
- Fuck you. – Wybełkotała wtulona twarzą w poduszkę
i zdobywając się na największy wysiłek cisnęła z hukiem klapkiem
w drzwi.
Za drzwiami nastąpiła długa cisza. Nie wiedziała jak długo
spała, ale na dworze zaczęło zmierzchać, gdy do drzwi mieszkania
znowu ktoś zapukał. Tym razem cicho, po czym rozległo
się spokojne wołanie:
- Pani Avery, proszę otworzyć…To ja Cornellius. Muszę
porozmawiać o Pani przyjaciółce.

Cornellius? Potrzeba mi teraz życzliwego towarzystwa.


Może być Cornellius. Zwlokła się z łóżka i słaniając się na nogach
z trudem otworzyła zaryglowane drzwi. Gdy chłopak wszedł
do środka musiał ją natychmiast podtrzymać ramieniem,
bo upadłaby na podłogę potykając się o własne nogi.
- Tak mi przykro. Słyszałem, co się stało z Pani przyjaciółką.
– Zaczął mówić sadzając ją ostrożnie na łóżku.
- Skąd…skąd wiesz? – Wymamrotała na wpółprzytomna.
- Zobacz. – Ujął jej twarz w ręce, by uniosła głowę.

Frannie zobaczyła, że jego twarz była opuchnięta po obu


stronach skroni. Lewa powieka w odcieniu ciemnej purpury
opadała ciężko na półprzymknięte oko. Jego kształtne wargi
przecięte były krwawą pręgą.
- Na miłość boską! Co…co Ci się stało? – Frannie odzyskała
świadomość.
- To ten pierdolony glina. Pod szkołą zgarnął mnie
na komisariat…maglowali mnie za tą pracę o seryjnym mordercy.

125
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Sprawdzali mój komputer i historię odwiedzanych stron
w internecie. Miałem pełno plików o J.W.Gacym…
- O Mój Boże…tak Cię prze…praszam.
-Za co? – Cornellius usiadł przed nią na dywanie.
- Za ten temat…i za to, że byłeś ze mną…on pomyślał,
że widziałeś…
-Nie... ten pieprzony pies myślał, że to ja zabijałem
te dziewczyny. I Pani przyjaciółkę też. Przesłuchiwał moją babcię,
która dostała prawie zawału. Pytali o moją pracę semestralną,
a gdy się okazało, że się znamy to uznali, że znałem też twoją
przyjaciółkę i poszedłem tam i ją zabiłem…Ten kutas bramkarz
potwierdził, że widział mnie pod klubem. Kurwa, wierzyć się
nie chce…
-Dlaczego Cię pobił?
-Chciał, żebym się przyznał. Powiedział, że mają dowody,
że byłem w „Czerwonym Żółwiu” i w „Holy Dolly”. Gówno
prawda. Pierdolony łgarz.
Frannie słuchała w milczeniu jego relacji i przyznała:
-Tak to pierdolony łgarz. - Po czym zrezygnowana
machnęła ręką i siedząc na łóżku opadła ciężko na wznak.
Cornellius wstał natychmiast i zapytał:
- Dobrze się czujesz?
- Duu…szno mi. - Zdołała wybełkotać.
Cornellius otworzył na oścież okno i przysiadł na łóżku
obok Frannie.
-Od kiedy pijesz? - Odsłonił jej pozlepiane włosy z twarzy.
- Ciii…nic nie mów.

Położył się obok niej i ujął ją za rękę. Czekał cierpliwie,


aż Frannie odwzajemni uścisk, a gdy się doczekał wsparł
się na łokciu i popatrzył na nią z góry. Wydała mu się taka
bezbronna i krucha. Wyciągnął rękę, dotknął jej ust i zanim

126
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
zdążyła zareagować pochylił się i pocałował ją namiętnie. Frannie
mimowolnie rozchyliła usta oddając mu pocałunek. Chłopak
zachęcony jej reakcją powiódł ręką wzdłuż jej biodra, aż do piersi.
Przez chwilę masował ją przez cienki materiał koszulki. Nie miała
na sobie stanika. Zaczął ściągać z niej ubranie. Frannie nagle
odezwała się słabym głosem:
- Nie…
-Co nie? Nie chcesz? Czy Ci się nie podoba?
- Podoba mi się, ale nie chcę.

Cornellius udawał, że nie słyszy lub nie rozumie


tej wypowiedzi. Wreszcie miał okazję zrobić to, o czym od dawna
myślał. Frannie zawsze trzymała go na dystans, ale w sobie
jedynie znany sposób kusiła go i prowokowała. Przygniótł
ją swoim ciałem i nie przestawał jej całować. Frannie czuła jego
ciężar i mokre ślady pocałunków, jakie zostawiał na jej twarzy
i dekolcie. Trwało to chwilę, gdy zebrała się w sobie i przejęła
kontrolę nad sytuacją. Prześlizgnęła się pod nim i opierając
się o plecami o ścianę chwiejnie wstała z łóżka.
- Co jest? – Zapytał wykrzywiając twarz w grymasie.
- Cornellius ja nie chcę…

Zacisnął palce na jej nadgarstku i przewracając na plecy


gwałtownie pociągnął ją znowu na łóżko. Rozłożył jej ramiona
po obu stronach głowy i unieruchomił mocnym uściskiem. Usiadł
na niej okrakiem, a na jego twarzy malowała się furia. Krzyczał
pochylony tuż nad nią.
- Kurwa, myślisz, że możesz robić ze mną, co chcesz?!
-Puść mnie…
-Myślisz, że możesz mącić mi w głowie, a potem udawać,
że tego nie chcesz?!
- Puść mnie!

127
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Leżeli tak przez chwilę, gdy usłyszeli dzwonek domofonu.
Frannie pomyślała, że oto ktoś wybawi ją z opresji. Poruszona
odruchem otwarcia drzwi drgnęła, ale nie miała siły zrzucić
go z siebie. Zerknęła na otwarte okno z zamiarem wszczęcia
alarmu. Usłyszeli, że ktoś rzuca kamyczkami w okno. Cornellius
wiedział, że nic nie wskóra, ale trzymając ją w potrzasku silił
się, by wyjrzeć na ulicę. Po przeciwnej stronie chodnika zobaczył
zaparkowaną czarną mazdę, a potem sylwetkę dobrze znanego
policjanta.
- O kurwa! – Powiedział krótko i porywając ze sobą plecak
szybko wybiegł z mieszkania. Po drodze zdążył wycedzić
wskazując na nią palcem.
- Nie masz pojęcia, jaki jestem naprawdę…

Zanim Frannie ogarnęła sytuację minęła dobra minuta.


Powoli wstała z łóżka i przez okno zobaczyła zadartą do góry
głowę Ricciego Rodrigueza.
-Czego? – Zawołała.
-Malloy…kazał sprawdzić czy wszystko w porządku?
- A…gdzie on teraz jest?

W odpowiedzi Ricci wzruszył ramionami i rozłożył ręce.


Rzucił spojrzenie na wypadającego z bramy Cornelliusa i pożegnał
go wzrokiem, aż chłopak zniknął za rogiem budynku.
- Powiedz mu, żeby się od…czepił. – Zawołała odzyskując
siłę w głosie i z hukiem zatrzasnęła okno.

Osunęła się do tyłu na stojący obok okna fotel


i pożałowała, że nie użyła bardziej dosadnego słowa. Zasnęła
w niewygodnej pozycji z głową na oparciu podłokietnika.

128
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Obudziło ją walenie do drzwi i niemiłosierny skurcz mięśni
karku. Na dworze było już zupełnie ciemno. Kolorowe światło
ulicznego neonu raziło ją w oczy. Głos Malloya domagał
się głośno:
- Frann…otwórz. Słyszysz? Obudź się!
- Odejdź. Nie chcę Cię widzieć! – Powiedziała ochrypłym
głosem próbując rozmasować zdrętwiałą szyję.
-Nie zmuszaj mnie żebym wyważył te cholerne drzwi…
- I upierał się dalej waląc w nie i na zmianę szarpiąc klamkę.

Zdała sobie sprawę, że nie zaryglowała zamka po ucieczce


Cornelliusa. W tej samej chwili Malloy gwałtownie otworzył drzwi
i wszedł do środka. Uniosła się chwiejnie z fotela gotowa,
by stawić mu czoła.
- O! Wyglądasz całkiem dobrze. – Zlustrował jej brudne
stopy i plażowe pareo na biodrach. Przez chwilę zatrzymał wzrok
na poplamionym podkoszulku, omiótł wzrokiem jej bladą twarz
i włosy w całkowitym nieładzie.
- Ricci mówił, że pijana i półnaga krzyczałaś przez okno.
– Wciąż ją lustrując powiedział: – Teraz widzę, że nie przesadzał…

Wymierzyła mu solidny cios w policzek, gdy tylko znalazł


się w zasięgu jej ręki. Przy drugiej próbie uchylił się nieznacznie
i skulił głowę między ramiona. Musiał odwrócić się tyłem
bo po chwili na jego plecy, głowę i kark spadł grad uderzeń
zaciśniętych pięści Frannie. Pozwolił, by ulżyła swojej złości,
dopóki ciężko oddychając wyczerpana opadła na łóżko.
-Co Ciebie to…to wszystko obchodzi? – Zapytała
zrezygnowana patrząc nieruchomo w sufit.
- Obchodzi…Frannie…obchodzi…
- Gdzie Ty się kurwa podziewałeś? – Nie pozwoliła
mu dokończyć.

129
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Byłem zajęty …Pracowałem.
- Dając sobie obciągać kutasa? To tak pracujesz, prawda?
-O co Ci chodzi?
-No właśnie…o co mi chodzi? Przecież obciąganie kutasa
nie jest wcale złe. – Wymamrotała siląc się na ironię.
- No i tu akurat nie masz racji. Niektóre kobiety obciągają
koszmarnie. Bez rytmu. Bez wyczucia fiuta.
-Ha…niezłe określenie „bez wyczucia fiuta” – powiedziała
z trudem przybierając pozycję siedzącą - Tak masz rację to musi
być koszmarne. – Niespodziewanie zaśmiała się odchylając głowę
do tyłu.
-Frannie …- zaczął po chwili - Mam problem. Stoję
w mieszkaniu Twojej przyjaciółki, próbuję to wszystko poskładać
do kupy i nie mogę…Chcesz wiedzieć czemu?
Ukryła twarz w dłoniach i jęknęła coś w rodzaju „yhmm”.
- Martwię się o Ciebie. – Powiedział ściszonym głosem
i przysiadł na brzegu łóżka tuż przy niej.

Kolejny raz musiał schować głowę pomiędzy ramionami,


bo nieoczekiwanie wybuchając płaczem znowu zaczęła
go okładać pięściami:
- Zostaw mnie w spokoju! Zostaw mnie! Rozumiesz?!
Poczekał, aż jej uderzenia osłabną, ujął ją za nadgarstki
i gwałtownie przytulił do siebie. Trzymając mocno, by nie mogła
się oswobodzić powiedział prosto do jej ucha:
- Nie mogę Frannie. Nie mogę. – I tulił ją do swojej piersi
aż poczuł, że napięte ciało Frannie powoli rozluźnia się.
- Chodź, zrobimy z Tobą porządek.

Zdjął marynarkę i rzucił ją na łóżko. Otworzył okno


wpuszczając świeże powietrze do środka mieszkania. Podwinął
rękawy białej koszuli. Na ten widok zakręciło jej się w głowie.

130
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Frannie kolejny raz bez słowa protestu pozwoliła zaprowadzić
się do łazienki.

Siedział na brzegu wanny i mył jej stopę gąbką. Spoglądał


ponuro na jej zobojętniałą twarz, bo cały czas milczała. W końcu
zniecierpliwiony myślami, które od dłuższego czasu zaprzątały
mu głowę powiedział:
- Jestem dobrym gliną. Dobrym detektywem. Tylko
to umiem. Nie znam się na kobiecej duszy. Chcesz, żebym
poszedł? Pójdę. Chcesz, żebym został? Zostanę. Czego chcesz?
- Boję się tego, czego chcę. – Odezwała się cicho
powstrzymując łzy napływające do oczu.
-Dlaczego? Bo chcesz zbyt wiele? – Malloy świdrował
ją oczami w oczekiwaniu na odpowiedź.
Zanim ukryła twarz w dłoniach kryjąc płynące
po policzkach łzy, usłyszał.
- Tak…bo…chcę…zbyt wiele.
Przestał myć jej nogę i cicho westchnął.
-Nie ogarniam tego Frannie. Wszystko było takie proste
zanim Cię poznałem…
- Przepraszam…- Zaczęła płakać.
Malloy spojrzał na nią bezradnie.
-Za co? Przecież nic nie zrobiłaś.
- Przepraszam za to, że tak się czujesz.
-Wiesz co, Frannie? Problem tkwi w tym, że jesteś tak
cholernie skomplikowana. Nie nadążam za tobą. Wszystko jest
takie …proste. Ja jestem prosty, a seks jest tylko tym, czym jest.
Nie ma nic więcej. Wiesz, co mam na myśli? Rozumiesz?
Po cholerę to komplikujesz? – Gwałtownie rzucił gąbkę do wanny,
wyszedł z łazienki i zostawił ją samą z głuchym echem
tej wypowiedzi.

131
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Malloy przez chwilę rozważał czy opuścić jej mieszkanie.
Pocierając czoło zastanawiał się, dokąd zmierza ich znajomość.
Czy przypadkiem nie dotarła do jej kresu? Nagle zrobiło mu się żal
wszystkich nocy, których już nie spędzi z Frannie. Pragnął
jej bardziej niż tego chciał. Wiedział, że co prawda posiadł ją,
jej ciało, ale nie duszę. Przyznać musiał, że od dawna nie zależało
mu właśnie teraz na tym najbardziej. Musiał przeprowadzić kilka
poważnych rozmów ze samym sobą. Wiedział, że z powodu
swojego zawodu nie jest w stanie spełnić oczekiwań żadnej
kobiety. Przegrał swoje małżeństwo. Z tą myślą było mu zawsze
po prostu źle. Poniósł porażkę, a nie lubił przegrywać i nie lubił
zawodzić ludzi. Bał się, że i tym razem nie spełni pokładanych
w nim nadziei, i że rozczaruje Frannie. W końcu przyznał się sam
przed sobą, że wbrew zdrowemu rozsądkowi najzwyczajniej
na świecie zaangażował się uczuciowo, gdy tymczasem ona…
ona nie ufała mu za grosz. Wiedział, że w każdym jego słowie
doszukiwała się odmiennego znaczenia. Oskarżała go kłamstwa.
Ba! Myślała nawet, że jest mordercą. Ten niedorzeczny zarzut
potraktował, jako efekt chwilowej niedyspozycji po szoku,
którego doznała odkrywając poćwiartowane ciało przyjaciółki.
Domyślał się, że niełatwo jest Frannie zrozumieć, co się zdarzyło.
Wszystko zaczęło jej się plątać. Pogubiła się we własnych myślach
i uczuciach robiąc głupstwa. Pierwszym błędem był wybryk
z telefonem do Piątego Komisariatu Policji. Drugim wizyta
czarnoskórego chłopaka w jej mieszkaniu. Wyglądało na to,
że Frannie desperacko potrzebowała opieki.

Miał ochotę uciec, ale ostatecznie nalał sobie kieliszek


wina i w oczekiwaniu na Frannie usiadł w pokoju na krześle.
Czekał, ale sam nie wiedział, na co. Długo zajęło mu przyznanie
się przed samym sobą, że chciał tak po prostu z nią być i …kochać
się z nią. I nie opuszczać jej łóżka przed świtem. Tak, chciał zrobić

132
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
z nią to, co dotyk wiosny czyni z wiśniowym drzewkiem.♠
Pragnął jej, aż do bólu i na samą myśl o wspaniałym uczuciu
spełnienia doznał przyjemnego mrowienia w okolicy krocza.

Tymczasem Frannie zaróżowiona po gorącej kąpieli


wciągnęła na siebie czerwoną koktajlowa sukienkę z głębokim
dekoltem na plecach i ubrała buty na wysokim obcasie. Starannie
umalowała oczy i wtarła nieco pomadki w blade usta. Spojrzała
w lustro i zaskoczona swoim odbiciem weszła do pokoju,
by uwieść Malloya. Widząc zdumienie na jego twarzy z satysfakcją
pomyślała, że właśnie taki efekt chciała uzyskać. Podeszła
do niego bliżej i bez słowa wyciągnęła z jego dłoni szklankę
z winem. Patrzył na nią w milczeniu śledząc każdy jej ruch.
Duszkiem wypiła napój. Malloy przygarnął jej biodra do swojego
czoła i westchnął:
- Och Frannie, jesteś taka piękna…zaraz…zaraz przestanę
być gliną.

Jej twarz zdradzała, że szykuje niespodziankę. Podeszła


do jego marynarki i sięgnęła do kieszeni, gdzie jak słusznie
przypuszczała znajdzie policyjne kajdanki. Wydobyła
je, uśmiechnęła się blado i zabrzęczała metalem pokazując
mu swoją zdobycz.
-Co jest? – zapytał niepewnie – Masz ochotę na zabawę?
Spodoba mi się?
Chwiejąc się na wysokich obcasach podeszła do niego.
Pozwolił, by przykuła jego rękę do kaloryfera.
- Nie wiem. – Odparła.
- Nie wiesz? Czy nie jesteś pewna?


nawiązanie do fragmentu wiersza, jaki Malloy przeczytał będąc pierwszy raz
w mieszkaniu Franncis Avery.
133
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- To ty nie jesteś pewny. – Powiedziała i wysoko uniesioną
sukienką obnażyła uda siadając na nim okrakiem.

Próbował ją objąć wolną ręką, ale nie pozwoliła. Z trudem


opanował chęć dotykania jej ciała. Podniecony jej zachowaniem
pozwolił, żeby dyktowała zasady erotycznej gry. Po chwili Frannie
odpięła sprawnie rozporek i wydobyła jego nabrzmiałą męskość.
Naprężyła się i opadła z westchnieniem. Malloy jęknął:
- O tak, zerżnij się sama Frannie.

Unosiła się i opadała rytmicznie pozwalając wydobywać


się z jej ust okrzykom rozkoszy. Malloy odchylił głowę do tyłu
odczuwając dziką przyjemność. Z początku wolne, rytmiczne
tempo przerodziło się w szybki kłus, a potem niekontrolowany
galop, który po chwili zakończyli równoczesnym orgazmem.
Opadła po raz ostatni na jego klatkę piersiową, a on zasypując
pocałunkami jej rozognioną twarz wyszeptał:
- Och Frann…tak dobrze. Co Ty ze mną wyprawiasz?

Pocałowała go namiętnie i pogładziła po szorstkim


od jednodniowego zarostu policzku. W odruchu chciał ją objąć
i schować w swoich ramionach. Jednak kajdanki ujarzmiły
to pragnienie. Więc, gdy emocje i podniecenie opadły poprosił ją:
-Rozkuj mnie. Zaczynam się czuć nieswojo. Kluczyki
są w mojej marynarce.
Wstała ze śmiechem i podeszła do niej. Usiadła na brzegu
łóżka i niespiesznie zaczęła badać zawartość kieszeni.
Malloy popędzał ją:
-Frannie, czuję się jak rozdziewiczona uczennica. Proszę
pospiesz się.
Pierwszą rzeczą, jaką znalazła był Ziggy - broń, z której
Malloy uczył ją strzelać do worków nad rzeką Hudson.

134
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Nosisz broń w kieszeni? To mało profesjonalne…
– Stwierdziła zaczepnie uśmiechając się, po czym schowała broń
z powrotem.
- Bardzo śmieszne. Kabura była do kitu. Frannie…jeśli
się nie pospieszysz to rozwalę ten kaloryfer…
Frannie zaśmiała się głośno, gdy Malloy na potwierdzenie
swojej groźby szarpnął ręką powodując przeraźliwy zgrzyt
kajdanek o żeliwne żeberka grzejnika.
- Spróbuj w wewnętrznej kieszeni. – Ponaglał ją.
A kiedy spełniła jego prośbę i wydobyła z kieszeni niewielki
złoty przedmiot jej twarz nagle zamarła.

Z początku nie rozumiała, dlaczego w marynarce Malloya


znalazła brakujący wisiorek swojej bransoletki. Wózeczek
z dzieckiem. Uniosła głowę znad marynarki i wyciągając przed
siebie rękę spojrzała pytająco na Malloya.
- Ach, tak zapomniałem Ci powiedzieć, że go znalazłem.
- Gdzie? – Zapytała przełykając ślinę w suchym gardle.
-Wróciłem tamtej nocy w zaułek na West Broadway
i znalazłem to w stercie śmieci.

Mózg Frannie pracował na najwyższych obrotach


analizując wszystkie informacje. Fakty były takie: spędziła wieczór
w barze z Malloyem, potem samotnie wracała przez West
Broadway do domu, Malloy mógł ją śledzić, chciał jej zrobić
krzywdę, bo domyślił się, że widziała go razem z Angelą Sands.
Nawet, jeśli mówił prawdę, że znalazł wisiorek to skąd u diabła
wiedział gdzie go szukać?
O Boże…to on! Chciał mnie zabić! pomyślała, a do jej oczu
napłynęły łzy. Malloy widząc wyraz jej twarzy, uniósł się z krzesła
i ryknął zniecierpliwiony:
-Co do cholery znowu? Frannie…

135
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Cały czas…to byłeś Ty!!! – Wyrzuciła z siebie i zerwała
się na równe nogi, by znaleźć się jak najdalej Malloya.
-Frann…- Usiłował coś jeszcze powiedzieć, ale ona już go
nie słuchała.
Ściskając, jak ochronną tarczę, blisko przy ciele zwiniętą
marynarkę wyrzucała słowa, niczym pociski z broni maszynowej:
-Widziałam Cię tamtej nocy z Angelą Sands w „Czerwonym
Żółwiu”…To Ty ją zabiłeś! To Ty!!!
- Natychmiast mnie rozkuj! – Wrzeszczał Malloy i szarpał
ręką próbując się oswobodzić – To jakaś kupa pierdolonych bzdur!
- Widziałam twój tatuaż, trójkę pik! To byłeś ty! Cały czas
kłamałeś! Zabiłeś Angelę Sands! Nie udało Ci się zabić mnie wtedy
na West Broadway, więc zabiłeś Paulinne, bo jej o tym
powiedziałam!
Osłupiały Malloy spojrzał na swój tatuaż i wrzasnął:
- Co? To jakaś paranoja! Natychmiast mnie rozkuj słyszysz?!
Frannie!

Był przekonany, że kolejny raz wszystko jej się pomieszało.


Spojrzał na nią i zobaczył twarz przerażonej kobiety. Domyślił
się, że już nic nie wskóra. Żadnymi prośbami, ani groźbami
nie zmusi jej, by go rozkuła.

Targany niemocą ze złością cisnął w jej stronę krzesłem.


Krzyknęła uchylając się przed uderzeniem i zwinnym skokiem
ominęła wyciągniętą rękę Malloya, który za wszelką cenę usiłował
ją chwycić. Wydostała się z mieszkania zostawiając za drzwiami
rozwścieczonego mężczyznę.

Frannie przerażona ostatnim odkryciem wybiegła z bramy


wprost na ulicę. Cudem uniknęła potrącenia przez nadjeżdżający
samochód. Potknęła się o krawężnik i przewróciła na chodnik

136
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
zdzierając dotkliwie skórę na kolanie. Przypadkowi przechodnie
pomogli jej wstać, gdy nagle jak spod ziemi wyrosła przed
nią sylwetka znajomego mężczyzny.
-Gdzie tak pędzisz Francis Avery? – Zlustrował jej seksowną
sukienkę.
-Muszę uciekać…on tam jest! Malloy… - Wysapała
zdezorientowana i wskazała na swoje okno.
-Co się dzieje? – Spojrzał w górę podążając wzrokiem
za jej gestem.
Nie kontrolując płaczu krzyczała:
- Ja go widziałam! Widziałam go z Angelą Sands! Widziałam
jego tatuaż, trójkę pik. To on ją zabił! I Paulinne też zabił!
- Jezu…cicho…spokojnie. Musimy o tym porozmawiać.
Wsiadaj. – I otworzył drzwi swojego samochodu.
- Muszę porozmawiać z Policją. Zabierzesz mnie
na komisariat?
-Później. Nie podejmuj teraz pochopnej decyzji. Najpierw
porozmawiajmy spokojnie.
Przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić, gdy z otwartego
okna sypialni na pierwszym piętrze dobiegł jej uszu przeraźliwy
krzyk:
-Frannniieeee….nieeee!

Wtedy kuląc się ze strachu wskoczyła do samochodu.


Mężczyzna uruchomił silnik i odjechał z piskiem. Tymczasem
w jej mieszkaniu, Malloy nagle pojął, kim jest morderca.
Już wiedział, kogo od wielu tygodni ściga. Na przemian wył z bólu
i wściekłości, walczył jak oszalałe, dzikie zwierzę, które wpadło
w zastawione wnyki własnych, stalowych kajdanek.

Spokojna jazda samochodem ukołysała jej rozedrgane


nerwy i po chwili wyczerpana przeżytymi emocjami zapadła

137
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
w sen. Nie wiedziała jak długo jechali, a gdy się przebudziła
przejeżdżali właśnie przez Most Brookliński mijając tablicę
z drogowskazem na Hudson Riverside.
-Nie jedziemy na komisariat? – Spytała przecierając twarz.
-Nie. Porozmawiamy najpierw. Zabieram Cię w ustronne
miejsce.

Jeszcze parę minut jechali w całkowitym milczeniu


asfaltową jezdnią, aż skręcili w nieoświetloną drogę prowadzącą
na nadbrzeże. Frannie widząc ogromne portowe magazyny
i żurawie do przenoszenia kontenerów towarowych domyśliła
się, że muszą być po drugiej stronie rzeki w dokach
lewobrzeżnego portu. Samochód zatrzymał się, mężczyzna
wysiadł i otworzył kurtuazyjnie przed nią drzwi od strony
pasażera.
-Dokąd mnie przywiozłeś? – Spojrzała rozglądając
się po ciemnej okolicy.
-Jesteśmy w mojej małej chatce rybackiej – Powiedział
i wskazał na budynek za jej plecami.
Gdy tylko wysiadła z samochodu poczuła zimny powiew
rzecznego wiatru, a kiedy spojrzała za siebie zobaczyła starą,
przybrzeżną latarnię z czerwonej cegły otoczoną wysokim płotem
z gęsto utkanej kraty.
Już gdzieś widziałam to miejsce, pomyślała i wstrząsnął
nią dreszcz.
- Prawda, że ładna? Chodź Francis. Zapraszam do środka.

Przeraźliwy jęk zardzewiałych zawiasów bramy ogrodzenia


sprawił, że poczuła jak tysiące igieł wbija się w jej skórę. Usłyszała
zgrzyt zamka i gwałtownie odwróciła się zaskoczona, że rygluje
drzwi. Intuicyjnie spojrzała w górę, by sprawdzić wysokość
ogrodzenia. Nie miała żadnych szans z wysoką, trzymetrową

138
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
kratą. Niepewnie rozglądnęła się dookoła szukając drogi ucieczki,
potem z wolna zaczęła cofać się, by zwiększyć dystans pomiędzy
nimi. On zignorował jej zachowanie i lekko powiedział:
-…chcesz wino? Mam tu gdzieś wino… - Zapytał i zniknął
za mosiężnymi drzwiami prowadzącymi bezpośrednio
do budynku latarni.
Po chwili usłyszała wydobywającą się z głośnika piosenkę.
Quo sera, sera. Na odgłos zasłyszanej wcześniej melodii
wzdrygnęła się. Oparty o kratę ogrodzenia zapytał z troską:
-Zimno Ci? – Po czym podał jej kieliszek wina.
Zastygła w bezruchu. O Boże tak! Zimno mi. I nagle
przypomniała sobie, że wciąż trzyma w ręku marynarkę Malloya.
Pospiesznie ją ubrała zakrywając nagie plecy i ramiona.
- Proszę… napij się wina. Zrobi Ci się przyjemnie.
Frannie spojrzała podejrzliwie na kieliszek, a on odłożył
go na bok wykrzywiając twarz w uśmiechu.
- To może zatańczymy? – Nie czekał na odpowiedź. Objął
ją i zakołysał w rytm muzyki.
Poczuł, że Frannie drży jak osika.
- Och… Frannie, Frannie…

Przez chwilę pomyślała, że nic jej nie grozi, że zatańczą,


napiją się wina, i wreszcie pogadają na dręczący ją temat. Zaraz
potem jej najgorsze obawy się spełniły.
-…sama rozumiesz. Będę musiał Cię tu zostawiać na parę
dni. Widzieli nas razem na ulicy…Chodź, pokażę Ci nasze
gniazdko.

Na dźwięk usłyszanych słów wydała z siebie przejmujący


jęk. Zaciągnął ją do środka budynku. Frannie szukając możliwości
ucieczki ponownie rozglądnęła się ze strachem. W środku nie było
żadnego okna. Niewielka lampka olejowa rozświetlała słabo

139
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
pomieszczenie. Gdzieś w górze, nad kopułą latarni błyszczał Most
Brookliński roziskrzony ulicznym oświetleniem i setką reflektorów
przejeżdżających po nim samochodów. Śmierdziało stęchlizną,
zepsutymi rybami i ostrym zapachem, którego nie umiała
rozpoznać. Po lewej stronie od wejścia stały wędki, sieci
i podbieraki. Na haczykach przymocowanych do ściany wisiał
płaszcz przeciwdeszczowy i pęk kluczy. Tuż obok stały zabłocone
kalosze. Po przeciwnej stronie wejścia, w głębi pomieszczenia
Frannie dostrzegła drewniany stół z głębokimi bruzdami po cięciu
tasakiem. Zobaczyła na nim rybie łuski, fragmenty mięsa i długie
pukle włosów. Brunatnoczerwony blat był nasączony krwią.
Zamknęła oczy w nadziei, że zły sen minie, ale po chwili zmusiła
się, by je otworzyć i dalej lustrować pomieszczenie. Powyżej
na metalowej półce stała duża butelka z napisem „40% Roztwór
wodny aldehydu mrówkowego♠” i klika słoików wypełnionych
żółtawą cieczą. Przez zakurzone szkło zobaczyła, damskie dłonie
z błyszczącym pierścionkiem na palcu. Frannie poczuła mdłości
i przerażona gwałtownie cofnęła się do wyjścia. Tuż za plecami
usłyszała jego głos i zatrzymała się.
-Frannie, Frannie…przed przeznaczeniem nie można uciec,
nie rozumiesz tego, mi amor?

Poczuła jak obejmuje ją ramieniem. Właśnie wtedy


dostrzegła coś na odsłoniętym nadgarstku. Niewielki, czarny
rysunek. Tatuaż. Trójkę pik. Nagle poczuła jak jej serce przestaje
bić, a mózg zalewa obezwładniająca fala strachu. Nieruchomymi
oczami wpatrywała się w jego dłoń.
- Tak dobrze myślisz. Ja i Malloy zrobiliśmy sobie ten tatuaż
po pierwszej dużej sprawie. Było nas trzech, ale tamten trzeci
zginął podczas akcji…
- Nie rób mi krzywdy…- Wyjąkała błagalnie.


formalina
140
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Ale on nie zważając na jej błagania kontynuował opowieść:
-Wiesz…kiedyś się zakochałem. Tak do szaleństwa.
Kochałaś tak kiedyś? Tak mocno, że aż boli?
Chwycił ją mocno za nadgarstek i pociągnął w kierunku
krzesła, na którym zdecydowanym ruchem ją posadził. Próbowała
nie patrzeć na blat stołu. Skupiła wzrok na swoich drżących
ze strachu dłoniach. Nalewając wino ciągnął dalej:
-Ona mnie nie chciała. Śmiała się ze mnie, comprendo?
Z mojego pochodzenia. A ja… wydawało mi się, że każda kobieta
pragnie miłości, prawda? Ty także. Powiedz Frannie?
Nie odpowiedziała.
-Wydaje mi się, że tak…też pragniesz miłości tak mocno,
że aż boli.
Milczała dalej, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Cii…nie płacz. Zobacz, co mam dla Ciebie?

Podszedł do metalowej skrzynki stojącej na stole i wyjął


z niej brzęczący foliowy woreczek. Frannie spojrzała na jego
zawartość. Po brzegi wypełniony był pierścionkami
z błyszczącymi cyrkoniami. Zadrżała i znowu poczuła jak bicie
jej serce zamiera. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął scyzoryk.
Włożył go do worka i na ostrze noża nasunął jeden
z pierścionków. Podsunął go przed jej twarz.
- Zostaniesz moją narzeczoną? – Zapytał z nadzieją
w głosie.

Frannie nie miała pojęcia jak zachować się wobec


psychopaty. Radziła sobie z neurotycznym Jonem Grahamem,
ale nie znała zasad postępowania w przypadku seryjnego
mordercy. Jej instynkt podpowiadał, że może uratować ją jedynie
ucieczka, na którą nie miała szans. Wygrało racjonalne myślenie
i zaczęła się bronić:

141
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
- Już Cię zdemaskowałam. Nie ujdzie Ci to płazem. Za dużo
osób wie…
-Kogo masz na myśli? Tego czarnego chłopaka? On gówno
wie. Po tym jak sprałem ten jego parszywy, afrykański ryj
i kazałem się pożegnać ze staruszką wygadał wszystko. To on mi
powiedział, że w „Czerwonym Żółwiu” wyszłaś do toalety...
A więc to ty nas obserwowałaś? Potem Malloy to potwierdził.
Od razu pojąłem, że widziałaś mnie wtedy z nią. Wiesz za dużo.
-Ale ja nikomu nie powiedziałam, że to Ty!
-Powiedziałaś, mi amor. Wypaplałaś pieprzonemu
Malloyowi, ale on do tej pory nie poskładał tych puzzli. Nie ma
o niczym pojęcia. A taki dobry z niego glina był…
- Jak to …był?
- Muszę wszystko posprzątać. Teraz i on za dużo wie,
mi amor.
- On…jest przekonany…on myśli, że ja …
-Domyśliłem się, że powiedziałaś mu o cholernym tatuażu
i dlatego muszę go sprzątnąć…
-Ale dlaczego…dlaczego zabiłeś Paulinne? – Wykrztusiła
łkając spazmatycznie.
-Dlaczego, dlaczego… – przedrzeźniał ją krążąc wokół
stołu – Bo tak! Bo jej także powiedziałaś. Sama ją wepchnęłaś
w ramiona przeznaczenia. Gdybyś widział jej twarz…była taka
szczęśliwa, gdy dałem jej pierścionek. Powiedziała, że wreszcie
ma narzeczonego. Ale ona także była dziwką. Jak wszystkie
kobiety.

Nagle wyprostowała się na krześle i spojrzała na niego


z odwagą. Dostrzegła w nim chore wynaturzenie i ułomność.
Pomyślała, że ktoś taki, jak on nie jest człowiekiem.
Nie ma ludzkich odruchów. Uspokoiła się i siedziała jak skała
wstrzymując własny oddech. Na jej twarzy nie było już żadnego

142
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
grymasu, żadnych łez. Wyglądała tak, jakby zobojętniała na los,
który zaraz miał ją spotkać. Po chwili poczuła, że jeśli teraz czegoś
nie zrobi to…już nigdy nie zobaczy Malloya. Poderwała
się z miejsca i ruszyła do drzwi. Udało jej się schwycić pęk kluczy,
gdy poczuła mocna szarpnięcie od tyłu. Rzucił nią o ścianę,
jak szmacianą lalką. Upadła na betonową podłogę, a on stanął
nad nią w rozkroku. Rozwierając szeroko palce ogromnej, męskiej
dłoni chwycił ją za krtań i siłą zmusił, żeby wstała na nogi.
- Frannie, Frannie…nie baw się ze mną. Nie rozumiesz?
To przeznaczenie. Nie możesz odrzucić mojej miłości. Nie byłem
jeszcze gotów na Ciebie, ale sama do mnie przyszłaś.

Zablokował jej drogę ucieczki i przycisnął jej kruche ciało


do czerwonego muru latarni. Zacisnął rękę na jej gardle. Frannie
sparaliżowana strachem nie drgnęła. Znalazła się w potrzasku.
Widząc jej bezbronność poczuł słodkie uczucie władzy
i przekrzywiając nieco głowę zaglądnął jej głęboko w oczy,
po czym zacisnął mocniej uścisk. Patrzył jak jej twarz blednie,
a źrenice nabiegają czerwonymi żyłkami. Poczekał, aż z jej ust
wydobędzie się ostatnie ciche charczenie. Straciła przytomność
i bezwładnie osunęła się w jego ramiona. Przytrzymał ją, żeby
nie upadła, otoczył jej ciało ramionami, uśmiechnął się z czułością
i pochylił się, by skosztować smaku jej ust. To był ich pierwszy
pocałunek i …zarazem ostatni.

Frannie nie drgnęła, gdy poczuła dotyk jego chłodnych


warg. Miała nadzieję, że pochylający się nad nią mężczyzna
nie wyczuje, że jej serce jeszcze bije. Z niezwykłą ostrożnością
włożyła rękę do kieszeni marynarki i wyjęła broń. Bez namysłu
wycelowała w jego nogę i nacisnęła spust. Trafiony kulą wrzasnął
przeraźliwie i upadł do tyłu. Jego krzyk rozbrzmiewał głuchym
echem w murach latarni przez kilka sekund. Frannie podczołgała

143
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
się do wyjścia zaledwie metr, gdy po chwili poczuła na nodze
wokół kostki żelazny uścisk. Rozpaczliwie szukała czegoś
do przytrzymania. Betonowa podłoga była jej wrogiem i poczuła,
jak on wlecze jej ciało i odciąga ją z dala od drzwi.
- Ty głupia suko…- Wysyczał zaledwie draśnięty w kolano.

Z trudem udało mu się oprzeć na jednej nodze. Frannie


zobaczyła w jego ręku ostrze kieszonkowego noża. Zanim
zareagowała uderzył na oślep raniąc ją dotkliwie w ramię. Czuła
jak wbijany metal prześlizguje się po kości. Ból był rozdzierający
i na chwilę odebrał jej zdolność myślenia i działania. Jednak szok
uruchomił potężną dawkę adrenaliny, która dała jej zaskakującą
siłę. Zanim zadał jej kolejny cios kopnęła go w zranione kolano.
Ponownie zawył i upadł na betonową posadzkę. Poderwała
się i stanęła na chwiejnych nogach. Szumiało jej w głowie. Z rany
po nożu sączyła się strużka krwi i poczuła jak ramię drętwieje.
Próbowała sobie przypomnieć lekcję anatomii człowieka.
Czy w ramieniu biegnie tętnica? Chciała żeby jej tam nie było.
Żeby nie uszkodził tętnicy. Chciała przeżyć. Z Ziggim wciąż miała
szansę. Przełożyła broń do lewej ręki i wymierzyła w leżącego.
Nagle przypomniał jej się napis w metrze” Coś czai
się w oddali, czyha za oknami. Jest tuż, tuż, wchodzi, teraz jest już
z nami. Zamknęła oczy. Czuła wyraźnie jak serce w piersi uderza
w przyspieszonym rytmie. W żyłach krew buzowała z niezwykłą
siłą wytwarzając ciśnienie tak duże, że z rany wciąż wypływała
krew ogrzewając swoją temperaturą jej nagą skórę. Stała
pośrodku betonowej posadzki otoczona grubym murem latarni.
Pomyślała, To jednak było przesłanie. Minęło kilka sekund,
gdy jej palec nacisnął spust i usłyszała jak broń wypaliła. Potem
drugi i trzeci raz. Upłynęło kilka kolejnych długich chwil,
gdy czekała, aż jego chrapliwy głos ucichnie na zawsze.

144
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Do domu szła na piechotę, boso przemierzając chłodny
asfalt drogi o poranku. Ruch samochodowy był niewielki,
ale i tak nie miała szansy, by ktoś podwiózł ją do miasta
w czerwonej sukience poplamionej krwią. Patrzyła na piękny świt
budzący miasto ze snu. Niebo miało cudownie niebieski kolor.
Kolor, który już gdzieś wcześniej widziała w czyichś oczach.
Po czterdziestu minutach wędrówki dotarła do Greenwich.
Przeszła przez Washington Square i otworzyła metalową furtkę
na tyłach domu. Ogród na dziedzińcu podwórka wydał jej się
najspokojniejszym i najpiękniejszym miejscem, jakie do tej pory
widziała. Wysokie trawy szeleściły cicho poruszane porannym
wiatrem. Rozchylając szeroko nozdrza wciągnęła powietrze.
Pachniało świeżą trawą, jaśminem i słodkim zapachem kwitnącej
wiśni. Pomyślała o Malloyu. Nagle poczuła jak jej życie rozpoczyna
się na nowo. Urodziła się ponownie. Poszła na górę
do mieszkania, a gdy otworzyła drzwi zobaczyła go. Siedział
na podłodze opierając się plecami do ścianę. Jego ręka nadal
tkwiła w potrzasku kajdanek przykutych do kaloryfera. Drugą
podpierał opuszczoną głowę wczepiwszy palce w zmierzwione
włosy.

Gdy stanęła w drzwiach drgnął przestraszony, jakby


nie spodziewał się, że jeszcze ją kiedyś zobaczy. Omiótł
zmęczonym wzrokiem jej bose stopy, sukienkę i zakrwawione
ramię. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, a gdy usiadła przy nim
na podłodze odezwał się cicho.
- Frannie…przepraszam, że nie mogłem Cię przed nim
ochronić…
- Cii…
-Co się stało?
-Twój przyjaciel Rodriguez…
-On nie jest moim przyjacielem. Jest moim partnerem.

145
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
-Był. Mam dla Ciebie dobrą i złą wiadomość. Zabiłam tego
śmiecia. Ziggy mi pomógł. Będziesz musiał sobie znaleźć nowego
partnera, ale tym razem poszukaj sobie także przyjaciela.

Oparła głowę o jego ramię, a on wciągając nosem głęboko


jej zapach i pocałował jej włosy. Przez chwilę siedzieli w milczeniu,
gdy podmuch powierza zakołysał roletą w oknie.
Poruszone wiatrem dzwonki rozbrzmiały delikatną
melodią, a przez okno do pokoju wleciało kilka płatków kwitnącej
wiśni. Malloy wyszeptał:
-Nie chcę wychodzić przed świtem. Chcę zrobić z Tobą
to, co dotyk wiosny czyni z wiśniowym drzewkiem.

Tym razem nie zakrył ust, by ukryć swoje uczucia, a Frannie


po raz pierwszy zrobiła to, na co miała ochotę odkąd go poznała.
Ostrożnie wyciągnęła dłoń i dotknęła jego gorącej skóry.
Powiodła delikatnie palcami wzdłuż wypukłych żył na jego
męskim przedramieniu, aż wreszcie dotarła do nasady dłoni
i dotknęła jego tatuaż.

The end

146
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
POSŁOWIE
Zwyczajem wielu autorów książek jest napisanie tych kilku
słów na ostatnich stronach. Często są to ich osobiste
przemyślenia. Nie uzurpuję sobie prawa, by nazywać się pisarką.
Przynajmniej nie teraz. Nie jestem jeszcze na to gotowa. Jednakże
chciałabym skorzystać z tego przywileju i na kilku kolejnych
stronach napisać historię powstania tej książki. Moje posłowie
będzie bardziej niż osobiste.

I had a dream…
Pomysł na napisanie książki powstał dawno temu. Siedem
długich lat temu. Dojrzewałam do tego marzenia długo,
jak do wielu decyzji w moim życiu. Pamiętam dokładnie
ten wiosenny dzień, kiedy po raz pierwszy publicznie wyznałam,
że chcę zająć się pisarstwem. Zwykle w okresie przesilenia
wiosennego miewam bóle głowy. Tak też było tamtego dnia,
kiedy na uczelni, której nazwy nie wspomnę odbywały
się egzaminy końcowe z języka angielskiego. Po zaliczeniu testu
z gramatyki należało napisać krótki esej. Usiadłam w ławce
i wylosowałam temat: „Ty, za 10 lat”. Pomyślałam, cholera,
jak mam napisać, co będę robiła za dziesięć lat, podczas
gdy nawet nie wiem, kim teraz jestem. Te parę lat temu naprawdę
miałam problem, by odpowiedzieć na to pytanie.
Ból głowy zaczął dokuczać jeszcze bardziej. Zamknęłam
oczy i przez dłuższą chwilę siedziałam rozważając kapitulację.
Mogłam pójść na łatwiznę i napisać jakieś brednie na temat
szczęśliwej rodziny, która założę, o tym, jak będzie wyglądał mój
dom, gdzie będę pracować, kim będzie mój mąż i jak na imię będą
miały nasze dzieci. Tego za żadne skarby nie potrafiłam sobie
wyobrazić. Drugą opcją była wersja o spektakularnym rozwoju

147
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
mojej kariery w firmie, w której pracuję obecnie. Tak, to mogłam
sobie wyobrazić, chociaż podświadomie odrzucałam tę wizję.
Tak daleka była od mojego prawdziwego ja. Pewnie, dlatego
(dziś to wiem na pewno) do dzisiejszego dnia nawet o krok
nie wspięłam się po szczeblach kariery. Zdarza mi się
na to narzekać, ale tylko do momentu, kiedy przypomnę sobie,
kim tak naprawdę jestem. Tak. Czasami o tym zapominam. Trzecią
opcją były marzenia. Nie wiem, dlaczego właśnie to marzenie
wybrałam, spośród tak wielu, które mam.

Tamtego dnia po raz pierwszy czarno na białym napisałam,


że chcę być pisarką. I co dziwniejsze napisałam to nie w swoim
ojczystym języku. Po angielsku brzmiało jeszcze bardziej
absurdalnie. Esej roztaczał wizję mnie samej za dziesięć lat,
samotnie mieszkającej w dużym i koniecznie starym domu
nad brzegiem jeziora z malowniczym widokiem rozciągającym
się z okna na piętrze, gdzie znajdował się mój gabinet.
Wspomniałam też coś o psie – zawsze chciałam go mieć.
I o ogromnym stole w jadalni, przy którym gromadzić się będzie
moja najbliższa rodzina i przyjaciele, jak już wreszcie nauczę
się gotować. Pamiętam dobrze, że napisałam, że moim
najskrytszym marzeniem jest napisanie książki. Jednej. To było
mało ambitne, ale dopiero teraz przekonałam się, że apetyt rośnie
w miarę jedzenia. Pasja ma to do siebie, że wciąga. I dobrze.
Nauczycielka z angielskiego dała mi na koniec piątkę żegnając
mnie słowami „Looking forward your book”. Musiałam
być przekonywująca w tym eseju. Ona mi uwierzyła.

Uwierzyła mi także Ewa, która w Święta Bożego


Narodzenia 2009 ofiarowała mi prosty, ale najpiękniejszy prezent,
jaki kiedykolwiek dostałam. Zawsze zazdrościłam jej tej
umiejętności wynajdowania upominków, które nie tylko spełniają

148
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
jakąś praktyczną funkcję, ale zawierają także pewne osobiste
przesłanie. Prezentem od Ewy był (i nadal jest) najzwyklejszy
szary brulion z twardą okładką w szarobrązowym kolorze
z nadrukiem w kształcie ptasich piór. Niezbędnik każdego pisarza.
Format A5 z 96 stronami w linie. Kosztował 12,99 złotych, ale dla
mnie jest po prostu bezcenny. Znaczy więcej niż cokolwiek
posiadam. Jest namacalną obietnicą realizacji mojego marzenia.
Mam nadzieję, że Ewa nie pogniewa się jak przytoczę dedykację
napisaną na pierwszej jego stronie.

GRUDZIEŃ 2009
NIECH TEN ZWYKŁY ZESZYT
STANIE SIĘ NIEZWYKŁYM
RĘKOPISEM
TWOJEJ PIERWSZEJ KSIĄŻKI
A ja niech się stanę
Twoją pierwszą czytelniczką
Ewa

Tak się cieszę, że spełniłam tę prośbę i częściowo


dotrzymałam obietnicy. Ewka była moim pierwszym czytelnikiem
i dziękuję jej za długie wieczory przy winie, kiedy mogłyśmy
rozmawiać o bohaterach historii „In the cut”. Recenzentów
było jeszcze kilku: moja mama – ogromna wielbicielka książek,
Kasia –siostra Ewy, która lubi horrory i thrillery, Sylwia – koleżanka
Kasi, której osobiście nie znam i tym bardziej wdzięczna jestem
za obiektywną konsultację. Dziewczyny, wielkie podziękowania
za pomoc redakcyjną i korekcyjną w tworzeniu mojej pierwszej
książki.

Jak posiadłam umiejętność pisania? Spośród wielu


nauczycieli języka polskiego tylko jedna, jedyna osoba nauczyła
mnie pisać. Nigdy nie była nauczycielką. Przynajmniej taką,
149
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
co to w szkole uczy dzieci. Jednak dla mnie zawsze była
nauczycielką życia. Pisać nauczyła mnie moja mama. Pokazała
mi jak stawiać kształtne litery, jak układać je w słowa, a te łączyć
w zdania. Kiedy zamykam oczy widzę, że Frannie ma charakter
pisma mojej mamy.

Z dzieciństwa mam wiele pięknych wspomnień. Pamiętam


jak z rodzeństwem siadaliśmy przy chybotliwym stole, a mama
czytała nam bajki Amicisa oraz jakieś bajki po rosyjsku. Po wielu
latach wyznała, że choć umiała czytać rosyjską cyrylicę
opowiadania wymyślała na poczekaniu, bo książeczki kupione
na kolorowych straganach rozkładanych przy okazji pochodów
pierwszomajowych tak naprawdę były rosyjskimi elementarzami
dla dzieci. I tu ckliwy apel do dorosłych: czytajcie dzieciom bajki!
Nie twierdzę, że każdy ma zostać pisarzem czy poetką, ale dajcie,
chociaż pociechom wybór. Nie odbierajcie im tej możliwości.
Tak, więc bajki Amicisa nauczyły mnie wrażliwości. Rosyjskie
baśnie i legendy, że zawsze obok dobra, jest też zło,
a kreatywnego myślenia (zmyślania) nauczyła mnie mama.
Dziś te książki, które nam czytała są w posiadaniu mojej siostry.
Są naszym dziedzictwem.

Marzenia naprawdę się spełniają. Powiało atmosferą


ku pokrzepieniu serc? No cóż, rzeczy prostych nie należy
komplikować. Tak powiedziałby Malloy. To proste. Najtrudniej
jest jednak uwierzyć, że ich spełnienie zależy w głównej mierze
od nas samych. Ja dojrzewałam do tej myśli przez wiele lat.
Dziś mogę powiedzieć, że moje marzenie się spełniło,
chociaż…„Poza horyzontem zdarzeń” nie powstało w pięknym
domu z widokiem na jezioro, tylko w wynajmowanym, obskurnym
mieszkaniu za to w najpiękniejszej dzielnicy Poznania. Duży stół
mam, ale wciąż nie umiem gotować. Psa też nie mam. Jeszcze.

150
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Muszę dodać, że brulion nadal jest pusty.
Już wyjaśniam, dlaczego.

„In the cut”

Moja opowieść nie jest moja. Przyznaję się już do tego


na pierwszej stronie. Nowelę „In the cut” napisała Susanne
Moore w 1995 roku. Miała wtedy 50 lat, ale nie była to jej jedyna
twórczość. Tym bardziej mam dla niej szacunek. To znaczy nie,
dlatego, że napisała coś wcześniej tylko, dlatego, że nie
zapomniała, co to znaczy być kobietą i czuć jak kobieta.
Przeczytałam „In the cut” w oryginale wypalając sobie synapsy
nerwowe w mózgu. Przyznam było ciężko – pierwszy
raz czytałam książkę w obcym języku.

Nowela napisana jest w trybie narracji personalnej


w pierwszej osobie to znaczy, że narrator należy do świata
przedstawionego i ma subiektywny punkt widzenia. Narratorem
jest główna bohaterka i to właśnie jej oczami, oczami Frannie
widzimy Malloya, Cornelliusa i wszystkie pozostałe wydarzenia.
Dzięki temu opowiedziana historia ma niezwykle osobisty
charakter. Intymny do bólu. Nie tylko w scenach erotycznych,
które w moim wydaniu (w porównaniu z oryginałem) są zaledwie
nieśmiałymi pieszczotami. Choć styl narracji nie należy do moich
ulubionych, to i tak książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
Wiecie takie,…że po zamknięciu ostatniej strony siedzisz w ciszy,
czujesz i myślisz intensywniej niż zwykle. Cieszę się, że w tym
zakresie dziewictwo straciłam właśnie z „In the cut”.

Jak głosi okładka wydania z 2003 roku, nowela stała


się amerykańskim bestsellerem. Rok później doczekała

151
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
się przekładu na język polski. Natomiast Charlotte Marschall
opowiada tę historię po swojemu.

Prace nad „Poza horyzontem zdarzeń” rozpoczęłam


26 lipca 2010 roku o godzinie 19:27:15. Dodam, że choć oryginalną
książkę nabyłam miesiąc później, w sierpniu to schowałam
ją, by nie kusiło mnie przeczytanie zanim zakończę moją historię.
To była dobra decyzja. Bałam się, że zbyt mocno sugerować
się będę oryginalnym tekstem.

Pozostaje, więc pytanie, w jaki sposób poznałam Frannie


i Malloya? W 2003 roku nakręcono film o tym samym tytule,
co nowela S. Moore. Pomimo znaczących w wielkim
hollywoodzkim świecie nazwisk, film nie okazał się hitem
kinowym. Premiera filmu w Polsce miała miejsce 30 stycznia 2004
roku, a kilka miesięcy później ukazała się na płycie DVD. Nie znam
filmu lepszego niż książka. I tak też jest w tym przypadku.
W Internecie, aż roi się od zjadliwych komentarzy
i niepochlebnych recenzji. Na forach pisano „tania pornografia”.
Pieprzeni hipokryci. Z większością recenzji nie zgadzam się. Film
ma super klimat i na tyle, na ile pozwala formuła filmu doskonale
odzwierciedla intencje zarówno autorki, jak i reżysera.
A właściwie to reżyserki, czyli Jane Campion (pamiętacie
„Pianino”?). Gorąco polecam obejrzenie filmu, jeśli ktoś
ma ochotę zobaczyć totalnie odmienną kreację Meg Rayan jako
Frannie. Pierwotnie rolę głównej bohaterki miała zagrać Nicole
Kidman, ale ze względu na rozpad małżeństwa z T.Cruze
odmówiła, gdyż obawiała się, że sceny erotyczne negatywnie
wpłyną na sprawy rozwodowe. Jamesa Malloya zagrał Mark
Ruffalo, (niedawno wystąpił także u boku boskiego Leonardo
DiCaprio w filmie „Wyspa tajemnic”), którego po kreacji
charyzmatycznego detektywa darzę niezwykłym afektem.

152
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Jennifer Jason Ligh jako Paulinne, świetny Kavin Bacon jako John
Graham i wreszcie Nick Damici, (którego absolutnie wcześniej
nie widziałam) jako potwór - Ricardo Rodriguez. Scenariusz
napisała sama Campion przy współpracy Susanne Moore
oczywiście w oparciu o nowelę jej autorstwa, a Nowy Jork stał
się naturalnie planem zdjęciowym.

W 2004 roku film „In the cut” pod polskim i jakże


oczywistym tytułem „Tatuaż” trafił pod mój dach. Dzięki bratu,
który nieświadomy wpływu, jaki wywrze na mnie ta historia
pożyczył mi płytę CD. Brat, Tobie także dziękuję.
Książka wyjaśnia o wiele więcej niż film, dlatego
po jej przeczytaniu postanowiłam wpleść kluczowe fakty,
by moja historia tworzyła spójną całość.

Tą moją opowieść o Frannie i Malloyu opatrzyłam tytułem


„Poza horyzontem zdarzeń”, który idealnie pasuje do całej
historii. Tytuł ten jest także pewnego rodzaju hołdem złożonym
mojemu koledze, który tak, jak ja nie bał się zrealizować swoje
największe marzenie i w wieku czterdziestu lat założył własny
band i tworzy postrockową muzykę pod szyldem „Beyond the
Event Horizon”.

Pusty brulion

„Poza horyzontem zdarzeń” jest, więc mieszaniną wizji


i jaźni. Przedstawia obrazy sfilmowane przez Campion,
moje wrażenia podczas wielokrotnego odtwarzania filmu,
moje własne wariacje na temat oraz rzecz jasna ważne szczegóły
noweli Susanne Moore. Chciałabym podkreślić, że z założenia
moją intencją nie było kopiowanie ani filmu, ani samej noweli.

153
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
I chociaż po polsku♠ opowiadam o Frannie i Malloyu to moja
historia nie jest tak, naprawdę moja. „In the cut” było inspiracją
i pomysł ten potraktowałam jak ćwiczenie, warsztat zanim
stworzę coś naprawdę swojego.

Dlatego brulion, jest wciąż pusty.


Czeka na mają historię.
Od początku do końca własną.

Reaserch
W Nowym Yorku byłam wielokrotnie. Wirtualnie.
Przechadzałam się utartymi ścieżkami Frannie. Wiem gdzie
mieszka, gdzie ją napadnięto i gdzie znajdował się klub
„Holy Dolly”. Spędziłam mnóstwo czasu na przeszukiwaniu map,
nazw ulic, adresów i dzielnic, w których działy się wydarzenia
„In the cut”. Poznałam trasy większości linii metra, które kursują
po całym Manhatannie. Dotarłam do tekstów źródłowych
i cytatów poezji publikowanych w wagonach metra. Przeczytałam
biografię każdego autora. Poznałam makabryczną historię Johna
Wayna Gacyego – seryjnego mordercy, o którym pisał Cornellius
Webb. Podczas pisania słuchałam tej samej muzyki, która
rozbrzmiewała w uszach Frannie. Po tym wszystkim, powiem
jedno - człowiek może się jeszcze tyle nauczyć…

Dla porządku podaję parę ciekawostek:


• W książce Frannie nazywała się Thorstin, a nie Avery.
• Frannie była mężatką. Poślubiła sławnego fotografa
Santosa Thorstina, z którym później rozwiodła się.


po napisaniu „Poza horyzontem zdarzeń” odkryłam, że wydawnictwo Zysk
i s-ka kolejno w 1998 i 2004 roku opublikowało książkę „Tatuaż”
w przekładzie Ewy i Dariusza Wojtczaków.
154
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
• Paulinne (z pochodzenia Irlandka) nie była dziwką. Nie była
też tancerką go-go. Zajmowała się sprzedażą obrazów
i starych mebli. Frannie i Paulinne poznały się w Londynie.
• Ojciec Frannie był ambasadorem i mieszkał w Meksyku.
W dzieciństwie wychowywała ją opiekunka o imieniu
Augustyna. Matka zmarła z powodu choroby alkoholowej.
• Frannie mieszkała przy Washington Square 21 i faktycznie
miała obsesję na punkcie Malloya. A która z kobiet
by nie miała, co?
• Klub, nad którym znajdowało się mieszkanie Paulinne
nazywał się „Pussy Cat Lounge”, a ja wymyśliłam
„Holy Dolly”. Paulinne była ostrożna - miała siedem
niezależnych zamków i blokad w drzwiach.
• Od 10 lat w wagonach metra wiszą tablice z „Poezją
w ruchu”. Cytowano między innymi Miłosza i „Wisełkę”.
Frannie faktycznie odbierała je, jako tajemniczą
wiadomość, swoiste przesłanie…
• Frannie naprawdę pisała słownik nowojorskiego slangu.
Wszystkie wyrażenia znajdują się w książce Susanne
Moore. Częściowo także i w mojej.
• Johna Graham naprawdę był lekarzem z problemami
psychicznymi i spotykał się z Frannie. Ich relacje były
jednak bardzo przyjacielskie.

The end

Moja książka wbrew zasadom dotyczącym gatunku


„thriller erotyczny” kończy się happyendem. Nie mogłam
postąpić inaczej. Za bardzo pokochałam Frannie i Malloya. Z filmu
wynika, że Jane Campion także. Autorka, Susanne Moore
widocznie nie miała tyle empatii. W oryginalnej historii „In the
155
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
cut” Frannie zostaje brutalnie zamordowana. Umiera. Przeżyłam
szok i ból, jak po stracie przyjaciółki. Potem pomyślałam jak pisarz
albo jak czytelnik, którym sama przecież jestem. I jak kobieta,
którą przecież także jestem, co znalazło swój upust w moim
własnym zakończeniu.

Susanne Moore przedstawiła zaskakujące zakończenie.


I tutaj przyznać muszę, że mam mieszane uczucia. Czy można
przewidzieć zakończenie thrillera? Tak. Jeśli w połowie czytania
książki ktoś zerknie na ostatnią stronę. Czy każdy thriller kończy
się źle? A jeśli tak, to czy w takim razie zaskoczeniem
dla czytelnika powinno być zabicie głównej bohaterki? No właśnie
dla mnie było. Może, dlatego, że dla mnie, Frannie jest wciąż
żywa. Po części żyje gdzieś we mnie. Tymczasem doświadczyłam
skrajnych uczuć, po których nie mogę dojść do ładu z własnymi
myślami i emocji, których intensywność, aż boli. Wtedy czuję,
jak w piersi bije serce. I ja je poczułam. Czyż właśnie nie o to
chodzi w pięknych historiach nawet, jeśli kończą się tragicznie?
Czyż nie tego szukamy w literaturze? Czyż nie tego szukamy
w życiu? Ja szukam. Szukam Malloya.

Prezentując wam polską wersję mojej historii o Frannie


i Malloyu czuję się w obowiązku przedstawić wersję zakończenia
widzianą oczami Frannie. To nieautoryzowana próba przybliżenia
6 ostatnich stron oryginału noweli. Mam nadzieję, że nie łamię
praw autorskich. Bądź, co bądź nie robię tego w celach
komercyjnych.

Gotowi, by zajrzeć w mroczne oczy Ricardo Rodrigueza?

156
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
***
Otworzył drzwi latarni i zaciągnął mnie do środka. Niósł
ze sobą torbę, rodzaj worka, jaki można kupić w sklepie ze sprzętem
żeglarskim. Wodoszczelny. Trwały.
W środku nie było ciemno, wielki oświetlony most wyginał
się nad oszkloną kopułą latarni majestatycznym łukiem. Odgłos
przejeżdżających po nim samochodów brzmiał jak rój bzyczących os.
Nie puścił mnie. Rzucił worek i jedną ręką zaryglował
od wewnątrz drzwi. Rozejrzałam się. Wysoko, w ścianie znajdował
się otwór okienny w kształcie iluminatora♠. Na podłodze stał
pojemnik z przynętą. Na nim stała para czerwonych damskich
pantofli na wysokim obcasie. Aluminiowy leżak plażowy, drżąca
pajęczyna. Piła, ręczna i nieco zardzewiała. Biało – niebieski
ochraniacz na klatkę piersiową z godłem New York Giants. Koce
starannie ułożone w stos. Widziałam te przedmioty bardzo
dokładnie, bardzo wyraźnie tak, jakby ich rzeczywista właściwość,
waga, kolor miały zmienić moje położenie. Po prostu wiedziałam,
że szczegóły robią różnicę. Nie próbowałam tego zrozumieć.
Odbierałam je tym, czym były. Malloy byłby ze mnie dumny.
Wyciągnął z torby brzytwę taką, jakiej używają fryzjerzy.
Lśniący uchwyt. Jak mały, metalowy przecinek na samym końcu


rodzaj urządzenia do obserwacji, luneta stosowana w marynarce wojennej.
157
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
wszystkiego. Odłożył torbę. Przyłożył mi brzytwę do szyi. Fałdując
moją skórę.
„Masz ładne włosy”, powiedział. Brzytwa pod moim
podbródkiem, jego ramiona ściśle przylegające do moich piersi.
„Dziękuję”.
„Nie dziękuj mi. Podziękuj swojej matce i ojcu”.
Nie poczułam brzytwy, gdy mnie przeciął, zorientowałam
się po tym, jak poczułam nagłe uderzenie pieczenia i ból,
jego ukłucie, ciepłą krew spływającą wzdłuż ramienia, aż do mojej
dłoni. Nie bolało tak mocno, jak się tego spodziewałam. To nie było
groźne przecięcie. Nie aż tak, groźne.
Powiedział, że nie ma zamiaru mnie pociąć, ale nic nie może
na to poradzić. Teraz, jeśli tylko będę stała nieruchomo,
powstrzymam drżenie ciała, nie będzie aż tyle krwi na moim
ubraniu. Nie miałam zamiaru drżeć. Nie mogłam się powstrzymać.
A on wcale nie miał zamiaru mnie pociąć.
„Muy linda, Su pelo♠”. Wplótł dłonie w moje włosy i owinął
je wokół ręki. „Mówisz po hiszpańsku. Wiem o tym. Ten dzieciak,
Cornellius mi powiedział. Nigdy nie miałem dziewczyny, która
umiałaby mówić po hiszpańsku♠, nie będąc Hiszpanką”.


Muy linda, Su pelo hiszp.– Bardzo piękne masz włosy.

Frannie znała hiszpański.
158
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
„Cornellius?”
„Tak”.
„Dlaczego?”
„Co dlaczego, mi angel?”
„Dlaczego Cornellius?”
Uśmiechnął się. „Jestem detektywem. Jestem mężczyzną”. Uwolnił
moje włosy. „Ludzie zazwyczaj mówią to, co chcę wiedzieć”.
„Zabierz brzytwę”, powiedziałam. Szeptem. W latarni było
bardzo gorąco.
„Tam jest jedzenie”, powiedział wskazując na chłodziarkę.
Nie zabierając brzytwy.
„Nie chcę jedzenia”.
„Muszę Cię tu zostawić. Ludzie widzieli nas w parku. Tylko
na parę dni. Aż wszystko się ułoży. Zaskoczyłaś mnie. Nie byłem
jeszcze na ciebie gotowy”. Pochylił się, by spojrzeć w moją twarz.
„Ricci zaopiekuje się tobą”, powiedział.
Augustyna♠ miała w zwyczaju mówić, że mam wszystko
w życiu z wyjątkiem szczęścia. Myliła się. To było szczęście. Nie to,
że chciał się mną zaopiekować, ale to, że chciał mnie tu zostawić,
zabrać swoje łapy ode mnie, zabrać brzytwę z daleka od mojej szyi.
Uciekłabym z tego miejsca. Okno było poza moim zasięgiem, ale tam


Augustyna – w dzieciństwie była opiekunką Frannie.
159
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
w górze był metalowy balkon. Pomost biegnący dookoła muru
latarni, poniżej laterny♠. Świetlik kopuły był uszkodzony. Przez
szybę mogłam zobaczyć most, pokryty smugami światła. Mogłam
usłyszeć szum samochodów na moście.
Otarł się przedramieniem o moje piersi.
„Nie nosisz stanika”, powiedział. Przesunął brzytwę w dół
mojej szyi, przez kość gnykową, przez nagłośnię, przeciągając
brzytwę nad mięśniem krtani gardła, górnym nerwem krtaniowym,
nad małym wgłębieniem pośrodku kości obojczykowej,
i pomyślałam o Paulinne, mojej Paulinne. Zaczęłam się dławić
strachem. Schwycił mnie za kark przyciskając brzytwę do moich
piersi, tuż pod brodawkami, brodawki oparły się na krawędzi ostrza,
brzytwa cięła gładko, łatwo, poprzez naprężony materiał ubrania,
poprzez skórę, delikatną sieć połączonych niebieskich żył, obrys
brodawek, aż piersi otworzyły ujście ciemnej krwi płynącej
jak ciemna rzeka, Indiańska rzeka, żywicy z klonu, mojego ciała
tak jaskrawego, że oślepłam. Moje piersi. Moje bez-piersi.
„To jest właśnie to, co nazywają pamiątką”, usłyszałam
jak mówi.


Laterna – przeszklone, najczęściej najwyższe, pomieszczenie latarni morskiej,
w którym znajduje się urządzenie optyczne i aparatura umożliwiająca emisję
światła z latarni.
160
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Byłam niewidoma.
„Powinnaś usiąść”.
Posadził mnie na plażowy leżak. Gdy położyłam moje
ramiona na aluminiowych podłokietnikach poczułam chłód. Moje
ramiona były mokre.
„Schowam je do kieszeni”, powiedział. „Kiedy nie będę
z tobą, będę mógł poczuć je w mojej kieszeni i będzie tak, jak byśmy
byli razem”. Włożył nie - moje brodawki do kieszeni spodni.
„Jak się domyśliłeś?”
„Domyśliłeś czego, mi amor?”
„Że widziałam cię z tamtą dziewczyną”
„Jimmy mi powiedział. Tylko on tego jeszcze nie wie”.
„Jimmy?” Nie zorientowałam się, kogo ma na myśli.
„Wciąż powtarzał, że być może coś widziałaś tamtej nocy,
choć możesz nawet o tym nie wiedzieć. Doprowadzał mnie
do obłędu. Loco♠. Myślałaś, że to Malloy, prawda?”
„Tatuaż”.
„Byliśmy razem w Viet Nam♠. Spędziłem tam tylko
czterdzieści jeden dni. Zachorowałem na czerwonkę. Wysłali mnie
na Hawaje”.


Loco hiszp. – wariatka, szaleniec.
161
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Zastanawiałam się czy Malloy mi o tym wspominał.
„Gdy wsiadłaś do naszego samochodu rozpoznałem
Cię od razu. Pomyślałem, że i ty mnie rozpoznałaś”.
„Nie”. Zrobiło mi się przykro.
„Angela, to było coś. Ssała czubek mojego penisa
tak delikatnie”.
„Jego blizna♠? Nigdy mi nie powiedział”.
Moja spódnica była ciężka od krwi, wsiąkającej powoli
w materiał. Płynęła pomiędzy moimi udami. Łaskotała, kiedy kropla
spadała na moją skórę, na moje włosy łonowe, na moje wargi
sromowe. Nie miałam na sobie bielizny. Wiesz dlaczego.
„Pieprzony Malloy”. Roześmiał się. „Kiedy był dzieckiem
operowano mu ślepą kiszkę”.
Moje dłonie poniżej klatki piersiowej, krew znalazła ujście
pomiędzy zaciśniętymi palcami, moje żebra delikatne w mojej ciepłej
dłoni, moje piersi lżejsze bez brodawek, które nadawały im kształtu,
ciężkości. Brodawek, które nadawały im znaczenia.
„Boli?”, zapytał.
Ciężko było poruszyć głową.


Motyw, że Malloy i Rodriguez byli razem w Wietnamie całkowicie
mi nie pasuje. Pominęłam to.

chodzi o bliznę Malloya. Pominęłam ten szczegół w książce.
162
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
„W porządku”, powiedziałam. „W porządku”.
„Muszę teraz iść. Ale wrócę później. Nie wyglądasz najlepiej.
Lubisz ryby?”
Kiedyś Augustyna i ja poszłyśmy do sklepu w Manila,
gdzie wypatrzyła sukienkę dla mnie, szkarłatną sukienkę z tafty
z dużymi bufiastymi rękawkami i ozdobną kokardą. Nietypowa
sukienka dla dziecka. Zabrałyśmy ją do domu. Moja mama
powiedziała, że wyglądam brzydko i zmusiła Augustynę do jej
zwrotu. Nawet nie lubiłam tej sukienki, ale mama sprawiła,
że zaczęła mi się podobać. Moja matka była zazdrosna o Augustynę.
„Tak”, powiedziałam głośno. „Oto, czym była”. Moja szkarłatna
spódnica przesiąknięta krwią.
„Nie o to cię kurwa pytałem” krzyknął, zaskakując mnie.
„Lubisz ryby?”
„Ta ręka♠. To ty zostawiłeś ją u mnie?”
„Ręka?” Wyglądał na zakłopotanego. „O czym do cholery
mówisz?”
Chodził tam i z powrotem pokonując niewielką odległość
pomiędzy ścianą, a stosem równiutko ułożonych pledów.
„Słyszałaś ten kawał o Rajskim Ogrodzie?”


Frannie pyta o gumową rękę, którą ktoś zostawił w jej skrzynce na listy.
Pominęłam ten szczegół książce. Był taki …hollywoodzki.
163
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Czułam zapach własnej krwi.
„Bóg spojrzał w dół i zobaczył Ewę idącą do oceanu, by zażyć
kąpieli i zawołał, och nie, jak pozbędziemy się tego smrodu z ryb?”
Błysnął uchwyt brzytwy. Światła z mostu oślepiały mnie.
„Dobry dowcip”, wrzasnął.
„Nie”.
„To nie jest dobry kawał?”
Leżałam nieruchomo. Niekiedy pojawiał się w zasięgu mojego
wzroku, teraz nie mogłam go dojrzeć. To nie była wygodna pozycja
do obserwacji.
„Chcesz go usłyszeć jeszcze raz?”
„Nie”. Wzięłam głęboki oddech, trzymając głowę w jednym
kawałku razem z szyją, trzymając podbródek blisko mojego ciała.
„Chodzi o ryby”.
Zobaczył co robię. „Przepraszam”, powiedział.
Położył dłoń na moim ramieniu. Brzmiał jakby
się zmartwił. Poczułam się zdezorientowana.
„Siedź spokojnie”, powiedział.
Nagle znieruchomiał, jego głowa spojrzała w stronę drzwi.
Nasłuchiwał.
Słychać było tylko odgłos samochodów i ciężarówek
na moście. Czarną rzekę. Szczura nad nami na metalowym balkonie,
164
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
gdy jego łapki stukały o metalową kratę. Mój oddech, powolny,
bulgoczący, ciężki, jak duże zwierzę, które wydaje potomstwo
na świat.
Stał nasłuchując przez kilka minut. Kilka godzin. Ciężko było
odliczać czas. Pochylił się nade mną z brzytwą w dłoni i cmoknął
parę razy ustami, a potem rozciął moją sukienkę pośrodku moich
ud. Krew popłynęła dalej wzdłuż moich nóg.
„To ubranie to całkowity bałagan”, powiedział
z obrzydzeniem. „Wiesz, że nie lubię cię ciąć”.
Cięcie mnie. On tego nie lubi. Ja także tego nie lubię.
Mam nowe słowo do mojej książki. Malloy mi je powiedział. Uliczny
zwrot. Słowo używane przez hazardzistów, powiedział. „In the cut”.
Pochodzi od waginy. Miejsce do ukrycia się. Do ukrycia hazardowego
zakładu. Znaczyło wszystko z wyjątkiem miejsca bezpiecznego,
miejsca pozbawionego krzywdy.
Podniósł worek kładąc go na wierzchu starannie ułożonych
pledów.
„Wiesz dlaczego łowienie tutaj jest tak, cholernie dobre?
Jednym słowem.”
Czekałam.
„Przynęta”.
Nie zrozumiałam.
165
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
„Czasami używam moich pamiątek, jako przynęty”.
Podszedł do drzwi i przyłożył do ich powierzchni głowę,
płasko rozłożył rękę, nasłuchując, upewniając się, że z zewnątrz
nie dochodzi żaden głos. Podbiegł do metalowej drabiny i wspiął
się do okna w kształcie iluminatora, przylgnął do niego zacieniając
widok przytkniętymi z obu stron dłońmi. Nad jego głową górował
most.
Zwlokłam się z plażowego leżaka na kolana i zaczęłam
się czołgać. Spojrzał w dół i zobaczył mnie. Pełzającą.
Zszedł w dół drabiną bardzo szybko, otwierając brzytwę,
gdy jego stopa dotknęła ostatniego szczebla.
„Chcesz, abym wziął jeszcze jedną pamiątkę?”
Schwycił mnie za włosy i powlókł moje ciało pomiędzy
swoimi nogami. Ujeżdżając mnie. Moje włosy były jego lejcami.
Schylił się, by zasłonić mi usta, a ja go ugryzłam. Ugryzłam
go raz jeszcze. Jak dziewczyna. Jestem dziewczyną.
Przebiłam się przez skórę, a on krzyknął.
Przewrócił mnie na plecy i usiadł okrakiem na mojej
bez - piersi. Kolanami naciskał na moje żebra. Poprosiłam, by mnie
nie krzywdził. Prośba ta wydaje się być tym, co zazwyczaj mówią
kobiety. I mężczyźni też.
Nie powstrzymałam go.
166
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Moja twarz. Moje gardło. Moje piersi.
Malloy będzie wiedział, gdy zobaczy moje ręce.
Moje ramiona.
Będzie wiedział.
Jak walczyłam.
Podniósł się. Usłyszałam jak otwiera drzwi.
Przez chwilę poczułam chłód powietrza znad rzeki.
Wiatr pachnący rybami.
Pachnący Ewą. I Rajskim Ogrodem.
Zaczęłam drżeć.
Było mi zimno.
Istnieje esej na temat języka Śmierci. Czasami umierający
człowiek mówi o sobie… w trzeciej osobie.
Ja jeszcze nie mówię w ten sposób.
Mówię: ja krwawię, ja wykrwawię się na śmierć.
I będę szczęściarą, jeśli umrę zanim on wróci.
Give me my Scallop shell of quiet…♠
Wiesz, oni nie wydrukowali całej indiańskiej pieśni Seneków♠
na tablicy w wagonie metra. Zaledwie parę wersów.


Obdarz mnie konchą ukojenia – Jego pielgrzymka, Sir Walter Raleigh (1552-
1618), przedstawiciel barokowej poezji metafizycznej o miłości i śmierci.

Senekowie wierzyli, że śmierci nie należy się lękać, a na moment „przejścia”
należy przygotować swoją pieśń.
167
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
Ale ja znam tę pieśń.
***
“It's off in the distance
It came into the room. It's here in the circle.”
„Coś czai się w oddali, czyha za oknami.
Jest tuż, tuż, wchodzi, teraz jest już z nami.”
***
Znam tę pieśń.
Ona zna tę pieśń.

The end

168
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com
In the cut w nowojorskim slangu znaczy wagina.
Na ulicach NYC częściej określenie to używane jest
w odniesieniu do miejsca, w którym bezpiecznie można
się skryć. Dobrze, jeśli takie miejsce się posiada. Motywem
przewodnim opowiedzianej historii są wydarzenia i osoby
bezpośrednio związane z serią brutalnych zabójstw. Losy
głównych bohaterów przeplatają się nie bez przypadku,
a z pozoru nieważne fakty nabierają kluczowego znaczenia.
Przemoc i seks łączą się w przeklętą parę. Jednak
opowiedziane zdarzenia są tylko pretekstem do odkrycia
tego, co się dzieje na innej płaszczyźnie. Poza horyzontem
zdarzeń.

Copyright © 2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.

charlottemarschall.wordpress.com

Designed by: Charlotte Marschall


169
Copyright  2010 Charlotte Marschall. Wszystkie prawa zastrzeżone.
charlottemarschall.wordpress.com

You might also like