Professional Documents
Culture Documents
I dodał błagalnie:
Jasna była tylko moja rola w tej historii. Miałem odkryć, skąd
pojawiły się rzadkie polskie monety. Ale instrukcje otrzymane od
dyrektora Marczaka bardzo zawężały zakres mojej działalności. W
Łodzi — jak ogar gończy — miałem wpaść na trop tajemniczego
sprzedawcy, nie wolno mi jednak było utrudnić dokonania
transakcji. Innymi słowy, miałem być tylko świadkiem aktu zakupu
„brakteatu Jaksy” z Kopanicy.
— Tak? Sądziłem, że wszedłeś tutaj, aby rozejrzeć się, czy jest już
kustosz i można bezpiecznie dokonać transakcji. A gdy
przekonałeś się, że i ja tutaj przebywam, a więc kustosz jest
obstawiony, zadzwoniłeś do pewnej pani, która tu miała przyjść, i
odwołałeś całą sprawę.
Westchnął ciężko.
— Kto?
Powiedział:
— Albo w czasie wojny pozbył się swej kolekcji i trafiła ona w inne
ręce? Iluż ludzi w warunkach wojennych znalazło się w tak ciężkiej
sytuacji, że gotowych było za kawałek chleba oddać najcenniejsze
okazy ze swoich zbiorów? Czy w czasie wojny przeróżni paskarze
nie kupowali nawet Rubensów za kawałek masła?
ROZDZIAŁ TRZECI
— Nie.
— Szkoda. Bo ta informacja wyjaśnia wszystko. Otóż w kawiarni
„Honoratka” spotkałem... Waldemara Baturę.
— Wszystko, tylko nie to. Nie, w żadnym razie! Czy pan sądzi, że ja
nie domyślam się, do czego pan zmierza? Pozazdrościł pan
Pietruszce jego sukcesów. Nie, panie Tomaszu. Frombork nie ma z
tym wszystkim nic wspólnego. Prędzej gotów jestem wydać panu
delegację służbową do Patagonii. Co sobie pomyśli Pietruszka? Że
nie mam do niego zaufania!
— Cztery.
— To był sprytny wybieg mający na celu ukrycie tej liczby: trzy. Nie
istnieje drugi egzemplarz złotego dukata Łokietka. Gdyby
rzeczywiście ktoś posiadał taki egzemplarz, przecież nie
dzwoniłby do pana, ale zaproponowałby kupno jakiemuś
konkretnemu muzeum. Głowę dam, że nie będzie drugiego
telefonu w sprawie tego dukata. Pozostańmy więc tylko przy
faktach. A faktem jest, że sprzedano nam trzy cenne okazy
polskich monet. Grobowiec we Fromborku został obrabowany z
tych trzech monet.
Wyjaśniłem:
— Pułkownik Koenig był rabusiem, ale nie kretynem. Jaki sens dla
niego miałoby ukrycie trzech bezwartościowych niemieckich
fenigów? On ukrył sto pięćdziesiąt bezcennych polskich monet, a
odnaleziono tylko sto czterdzieści siedem.
— Więc wciąż chce pan pozostać w roli tego bogacza, któremu, jak
by nie liczył, wychodziło jedenaście? Ktoś ukradł trzy bezcenne
monety, a podłożył na to miejsce bezwartościowe fenigi. I te trzy
monety natychmiast zaproponowano naszym muzeom.
Odpowiedziałem:
A ja dorzuciłem:
ROZDZIAŁ CZWARTY
— Myszki?
Odpowiedział pytaniem:
— Materialistą...
Skinął głową.
— Nic mnie to nie obchodzi — warknąłem jak zły pies. — Ale pan
coś wspomniał o kolacji? — zapytałem podejrzliwie.
— Łudziłem się, że na kolację też mnie pan zaprosi — westchnął
bezczelnie. — W zamian za to nauczę pana kilku sztuk
magicznych.
— Bez łaski.
— Nigdy! — krzyknąłem.
— A myszy?
— W żadnym razie.
Coś mnie tknęło. To była myśl. Taki facet mógł się rzeczywiście
przydać. Waldemar Batura na pewno będzie robił wszystko, aby
uniknąć mojego wzroku. A Cagliostra nie zna.
— Pański portfel...
— Zabrałem panu.
— Kiedy?
— Nie rozumiem...
I gadaj tu z takim.
ROZDZIAŁ PIĄTY
JAK TRZEBA SIĘ ZACHOWYWAĆ NA WARMII I MAZURACH · KILKA
ZAGADEK Z HISTORII · KTO ŚLEDZI KOPERNIKA · ZAKAZ WJAZDU I
CO Z TEGO WYNIKŁO · CZY WIERZĘ W MARSJAN · SPOTKANIE W
WĄWOZIE · OKO W OKO Z WENUSJANAMI · STRASZLIWY AS ·
GROŹNA DAMA I ŻELAZNE RĘCE · PRZYSIĘGA MILCZENIA
Ale gdyby zapytać was, gdzie leży Warmia, a gdzie leżą Mazury,
jestem pewien, że nie każdy potrafiłby dać prawidłową
odpowiedź. Używane na co dzień obiegowe pojęcia — zazwyczaj
niedokładnie przylegają do rzeczywistości. Warmia i Mazury, czyli
„kraina tysiąca jezior”, w rzeczywistości liczą tych jezior ponad
trzy tysiące.
Ruszyłem wehikułem.
— A latające talerze?
— Kto?
— Nie, nie — jęknął błagalnie. — Niech pan tego nie robi. ONI są,
być może, radioaktywni.
— A w jaki sposób?
— Coś pan? Tego mnie nie uczyli — wyznał mistrz. Niemal ogłuszył
nas potężny głos. Niby ogromny gigantofon ryknął z całej mocy:
Profesor zapytał:
— I co z nimi zrobimy?
A profesor oświadczył:
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wzruszyłem ramionami.
Baśka westchnął.
— Ach tak...
Wiemy dużo o jego życiu i dziele, ale gdzie kryje się grób
Kopernika?
Wiemy dużo o życiu Kopernika i jego dziele, ale w którym miejscu
dokonał swego odkrycia, które wstrząsnęło światem? Gdzie
znajdowało się jego obserwatorium?
Wzruszyłem ramionami.
Nie powiem, abym się czuł dobrze. Oczy wszystkich były na nas
zwrócone. „Jestem również skompromitowany” — myślałem.
Pocieszałem się jedynie, że uczeni patrzyli na nas z sympatią, są
to bowiem ludzie nie pozbawieni poczucia humoru.
— Jaki?
— Ala.
Dodałem:
A ja powtórzyłem:
— To As Ali...
Kot jak błyskawica rzucił się na mysz. Capnął ją łapą i... cofnął
łapę. Chciał chwycić mysz pyskiem i zaraz cofnął pysk.
Kot zaś znowu chciał mysz capnąć łapą. I jeszcze raz cofnął łapę
jak oparzony. Zrobił kilka kroków do tyłu miaucząc z wściekłości
czy też ze strachu. A szara mysz jeszcze bardziej zbliżyła się do
niego. Dotknęła pyskiem kociej łapki i... kot zaczął uciekać. A
mysz za nim. Goniła kota przez całą salę, aż biedne kocisko
wskoczyło na stolik. Dopiero wtedy mysz dała mu spokój i
zawróciła do naszego stolika.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Musiałem jej przyznać rację, choć przecież tutaj gdzieś kryły się
skarby pułkownika Koeniga. Jedyna nadzieja, że nie pozostaną
długo w ukryciu, w końcu trafi na nie łopata archeologa.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przerwał mi Baśka:
A ja zapytałem:
— Nie powiem panu. To znaczy, dziś panu tego nie powiem. Ani
dziś, ani jutro. Może za tydzień...
— Dlaczego?
Jak to się mówi, nie miałem więcej pytań. Sprawa była oczywista.
U staruszka był już Waldemar Batura, dowiedział się o miejscu,
gdzie znajdowało się Diabelskie Drzewo. Gdy Baturze uda się
odkryć drugi schowek i podmienić kielichy złote na srebrne,
przyprowadzi do staruszka magistra Pietruszkę, który „dokona
odkrycia” drugiego schowka Koeniga. Do tego czasu Batura
zabronił staruszkowi udzielać komukolwiek informacji o
Diabelskim Drzewie.
Lecz tego dnia chyba wszystkie złe moce sprzysięgły się przeciwko
mnie. Panienka z recepcji schroniska PTTK wskazała mi wiszący na
haczyku klucz do pokoju magistra Pietruszki.
— Niestety, nie ma go — stwierdziła. A widząc moją zrozpaczoną
minę, dodała: — Może jest na plaży?
— Tak — odparłem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
— Tomasz — odpowiedziałem.
Co robią dwaj kierowcy, kiedy po takim zderzeniu pogodzą się?
Jeśli im się spieszy, rozjeżdżają się. A jeśli mają czas — a i ja, i oni
dysponowaliśmy czasem — zjeżdżają pod krawężnik ulicy i
rozpoczynają towarzyską pogawędkę.
— Tak.
— Co takiego? — zawołałem.
Krzyknął gromko:
Wzruszyłem ramionami.
Mruknąłem:
— Zobaczymy, proszę pani. Mój wehikuł bywa czasem bardzo
dobrym samochodem.
Udała, że się śmieje, ale chyba mój dowcip wydał jej się bardzo
głupi.
Nie sądziłem, aby ofiarowana przez nią pomoc mogła mi się na coś
przydać. Ale i tym razem omyliłem się.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
— A do dwudziestu?
— A więc pięć plus pięć wcale nie jest dziesięć, lecz osiemnaście —
rzekł Cagliostro.
Kiwnąłem głową.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Chłopiec westchnął:
— Rozkaz — zasalutowała.
— I nikt nas stąd nie uwolni? — jej przestrach stawał się coraz
większy.
— O nie. Uwolnią nas. Jutro rano. Domyślam się dalszego ciągu tej
historii — stwierdziłem obojętnym głosem.
— Waldemar Batura.
— W jakim celu?
— Nie. A ty?
— Są odważni, prawda?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nie wiem, jak długo spałem. Obudził mnie odgłos kroków nad
moją głową. Ktoś, nawet chyba kilka osób szło po posadzce
kamiennej nad podziemną kryptą. Spojrzałem na fosforyzujące
wskazówki zegarka: zbliżała się szósta rano. Tutaj oczywiście było
nadal ciemno jak w grobie, bo też istotnie znajdowaliśmy się w
grobowcu.
Bąknąłem nieśmiało:
— Nie. Ale nie sądzę, aby ktokolwiek chciał kryć rzeczy o małej
wartości. Jak wiemy, kielichy mszalne bywają złote, a niekiedy
wysadzane drogimi kamieniami. Myślę, że rabuś tego typu, co
Koenig, właśnie za takimi przedmiotami gonił i takie schował.
— Ale nie masz żadnej pewności — oświadczył Pietruszka. —
Chcesz tylko pomniejszyć mój sukces. Pragniesz zasiać nieufność
w sercu dyrektora. Masz pewność co do tych kielichów czy nie?
— Zejdzie pan?
Wąż pełzł coraz dalej, to jest coraz bliżej nogi dyrektora Marczaka.
Jakby go zainteresował but dyrektorski.
— To wolny człowiek, tak jak pan i ja. Może przebywać, gdzie chce.
Nie twierdzę zresztą, że nie szuka na własną rękę schowków
Koeniga. Wolno mu to zresztą. Każdemu wolno szukać skarbów.
Rzecz jednak w tym, jak postąpi, gdy schowek odnajdzie. Póki
tylko szuka, nie możemy wnieść przeciw niemu żadnego
oskarżenia. Żądam dowodów.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Wzruszyła ramionami.
— Zastanawiam się, czy nie przywołać tutaj Asa, aby się z panem
rozprawił.
— Po co?
Wstałem z ławki.
— Po co?
— Chcę je obejrzeć.
— Dlaczego?
— Dlaczego?
— Należą do Cagliostra...
— Tym lepiej.
— Jaka ekspertyza?
— No tak. Rzeczywiście.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
— Nie.
Nie mógł się jednak powstrzymać, aby nie wyjąć kielichów, nie
obejrzeć ich.
— Nie. Pan ich okradł. Dokonał pan bez ich zgody zamiany złotych
kielichów na srebrne. To się nazywa kradzież, panie Tomaszu. I ja
tego faktu nie mogę przyjąć do wiadomości.
— Tak...
— Tak jest.
— Tak jest.
Uśmiechnął się.
— O tak. Nawet kilka. Proszę mieć do nas zaufanie i nie robić nic
bez porozumienia z nami. A teraz przystąpmy do dokładnego
omówienia tej sprawy.
I co odkryłem?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
DYREKTOR MARCZAK GNIEWA SIĘ · OKO W OKO Z WROGIEM ·
DŻENTELMENI I PRZECIWNICY · CZEGO POTRZEBUJE DETEKTYW · O
MUZEACH SŁÓW KILKA · W JAKI SPOSÓB PIETRUSZKA ZOSTAŁ
GENIUSZEM · O POTRZEBIE KAMIENIA FILOZOFICZNEGO ·
PIERWSZA KLĘSKA WALDEMARA BATURY · PROSZĘ O POMOC
Nikt inny nie zwrócił uwagi na ten dowcip. Pietruszka był tak
przejęty zachwytami panny Anielki, że czuł się duszą całego
towarzystwa.
— Czy nie mógłby pan nam zdradzić, w jaki sposób dokonał pan
swoich niezwykłych odkryć? Co było pana natchnieniem w tej
sprawie?
Wzruszyłem ramionami.
Czułem, jak Ala trąca mnie pod stołem kolanem. Bardzo się nam
chciało śmiać. Tyle że nie wolno nam było tego zrobić.
— Tak jest...
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
— I co? I co?
— Nie znam się na sztukach magicznych. I nie lubię ich. Tak, nie
lubię — oświadczył kategorycznie.
— Ach, jaka to przykrość dla artysty, gdy ktoś nie chce oglądać
wyników jego pracy — westchnął smutnie Cagliostro.
Rozmyślałem:
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
— Tak, to są rubiny.
— O, rrrrany...
Wzruszyła ramionami.
— Uratował pan swoją skórę, bo nic ze skrytki nie zginęło. Ale nie
mogę panu darować, że zrobił pan ze mnie błazna, który nie
potrafił rozpoznać prawdziwych rubinów.