Professional Documents
Culture Documents
Peter Zapffe
I
Pewnej nocy, w dawno przeszłych czasach, mężczyzna zbudził się i zobaczył siebie
samego.
Zobaczył, że był nagi pod kosmosem, bez domu w jego własnym ciele. Wszystkie
rzeczy rozpadały się pod wpływem jego sprawdzającej myśli, cud na cudzie, zgroza na
zgrozie odsłaniały się jego umysłowi.
A potem zbudziła się kobieta i rzekła, że czas już iść i zabijać. I zabrał swój łuk i
strzały, owoc małżeństwa ducha i dłoni, i wyszedł na zewnątrz, krocząc pod
gwiazdami. Ale kiedy bestie przybyły do wodopoju, gdzie oczekiwał ich wedle
zwyczaju, nie czuł już więcej więzi tygrysa w jego krwi, a wielki psalm o braterstwie
cierpienia między wszystkim, co żyje.
Tego dnia nie powrócił z ofiarą, a kiedy znaleźli go następnego księżyca, siedział
martwy przy wodopoju.
II
Co się mogło stać? Wyłom w samej jedności życia, biologiczny paradoks,
obrzydliwość, absurd, przesada nieszczęsnej natury. Życie przestrzeliło swój cel,
zabijając samo siebie. Jeden z gatunków został uzbrojony nazbyt dobrze – z powodu
ducha, wszechpotężny na zewnątrz, ale tak samo zagrożeniem dla siebie samego
będąc. Jego broń była jak miecz bez rękojeści, miecz o dwóch ostrzach raniący
wszystko; ten, który chce go dzierżyć, musi złapać za ostrze i skierować je przeciwko
sobie.
Pomimo jego nowych oczu, człowiek był dalej zakorzeniony w materii, jego dusza
obracała się w niej i ulegała jej ślepym prawom. A jednak mógł zobaczyć materię jak
obcy, porównywać siebie do wszystkich zjawisk, przejrzeć i zobaczyć jego procesy
życiowe. Przychodzi do natury jako nieproszony gość, daremnie wyciągając swoje
ramiona, by błagać o pojednanie ze swoim stwórcą: Natura nie odpowiada już więcej,
stworzyła cud – człowieka, jednak później nie poznała go. Stracił swoje prawo bytu
we wszechświecie, zjadł z Drzewa Poznania i został wygnany z Raju. Jest potężny w
tym świecie, ale przeklina swoją moc, którą sprzedał za harmonię duszy, za
niewinność, za wewnętrzny spokój w objęciu życia.
Ale, kiedy stoi przed nadciągającą śmiercią, także rozumie jej naturę i kosmiczną
wagę następnego kroku. Jego kreatywna wyobraźnia konstruuje nowe, przeraźliwe
widoki za zasłoną śmierci, i widzi, że nawet tam nie znajdzie schronienia. I teraz może
odróżnić zarys jego biologiczno-kosmicznych warunków: Jest beznadziejnym
więźniem wszechświata, trzymanym, by popaść w nienazwane możliwości.
W stanach depresyjnych, umysł może być widziany jako obraz takiego jelenia, którego
poroże w jego fantastycznym splendorze ściąga go w dół.
III
Dlaczego, zatem, ludzkość nie wymarła już dawno podczas wielkich epidemii
szaleństwa? Jako że zdolność myślenia daje im więcej, niż mogą unieść, dlaczego
tylko całkiem mała liczba ludzi ginie, ponieważ nie umie przetrwać wysiłku życia?
Historia kultury, a także obserwacja nas samych i innych pozwalają na postawienie
następującej odpowiedzi: Większość ludzi uczy się ratować samych siebie poprzez
sztuczne ograniczanie zawartości świadomości.
Jeśli ten wielki jeleń łamałby systematycznie odgałęzienia swojego poroża, mógłby
przeżyć trochę dłużej. Ale w gorączce i ciągłym bólu, zaiste, zdradzając główną ideę,
rdzeń jego osobliwości, ponieważ to ręka stworzenia przeznaczyła go, by był
nosicielem rogów wśród zwierząt. Co zyskało na przedłużeniu, straciłoby na
znaczeniu w wielkości życia, czy, mówiąc inaczej, przedłużenie życia bez nadziei,
marsz nie w stronę afirmacji, ale dalej przez ruiny tworzone na nowo,
autodestrukcyjny wyścig przeciwko świętej woli krwi.
Tożsamość celu i zagłady jest podobna, zarówno dla wielkiego jelenia, jak i człowieka.
Jest tragicznym paradoksem życia. W pełnej oddania afirmacji, ostatni Cervis
Giganticus niósł symbol swojego dziedzictwa do końca. Człowiek ratuje siebie i
kontynuuje. Dokonuje, by rozszerzyć utartą frazę, mniej lub bardziej samoświadomą
represję niszczącej nadwyżki świadomości. Proces jest właściwie ciągły podczas
godzin naszej świadomości i aktywności, jest on wymogiem naszej przystosowalności
społecznej i wszystkiego, co zazwyczaj jest nazywanym zdrowym i normalnym
życiem.
Psychiatra nawet opiera się na założeniu, że „zdrowy” i zdolny do życia utożsamia się
z tym, co najwyższe w sensie osobistym. Depresja, „strach przed życiem”, odmowa
odżywiania się itd. są nieodmiennie brane jako oznaki stanu patologicznego i w taki
sposób traktowane. Jednak często takie zjawiska są wiadomościami z głębszego,
bardziej bezpośredniego sensu życia, gorzkimi owocami geniuszu myśli lub uczucia u
źródła tendencji przeciwko życiu. To nie dusza jest chora, ale osłona zawodzi lub jest
odrzucona, ponieważ jest doświadczona – słusznie – jako zdradę najwyższego
potencjału ego. Całość życia, które widzimy przed naszymi oczami dzisiaj jest
zewnętrznie i wewnętrznie spętana w sieć mechanizmów represyjnych, socjalnych i
indywidualnych; mogą one być wyśledzone do wytartych formuł życia codziennego.
Pomimo tego, że czynią one dużą i różnorodną wielość form, zdaje się być
uzasadnionym, by zidentyfikować przynajmniej cztery główne rodzaje naturalnie
występujące w każdej możliwej kombinacji: Izolacja, kotwiczenie, rozproszenie i
sublimacja.
Zakotwiczenie może być opisane jako stabilizacja punktów wewnątrz lub konstrukcja
murów wokół płynnego przerażenia świadomości. Pomimo, że zazwyczaj
nieświadome, może być takźe w pełni świadome (ktoś „stawia sobie cel”). Publicznie
użyteczne zakotwiczenia spotykają się z sympatią, ten, kto „poświęca się całkowicie”
dla swojego zakotwiczenia (dla firmy, dla sprawy) jest idealizowany. Wzniósł on
potężny bastion przeciwko rozpadzie życia, a inni, przez sugestię, zyskują na jego sile.
W formie zbrutalizowanej, jako świadomy czyn, można spotkać ten nakaz wśród
„dekadenckich” playboyów („powinno się ożenić w swoim czasie, a wtedy przymusy
przyjdą same z siebie”). Zatem ustala się potrzebę czyjegoś życia, odsłaniając się na
oczywiste zło z pewnego punktu widzenia, ale uspokajając nerwy, będąc więzieniem o
wysokich ścianach na wrażliwość na życie, która z czasem staje się coraz bardziej
ordynarna. Ibsen prezentuje w Hjalmar Ekdal i Molviku dwie rozkwitające przyczyny
(„żyjące kłamstwa”); nie ma różnicy pomiędzy ich zakotwiczeniem a filarami
społeczeństwa, wyjąwszy praktyczną i gospodarczą bezpłodność tego ostatniego.
Utrzymujący potencjał każdego segmentu albo zależy na fikcyjnej naturze, przez którą
się jeszcze nie przejrzało, albo jest rozpoznany jako konieczny w każdym razie. Stąd
religijna edukacja w szkołach, którą nawet popierają ateiści, ponieważ nie znają żadnej
innej drogi, by wprowadzić dzieci do społeczeństwa.
Żądza dóbr materialnych (władza) nie jest czymś wielkim z powodu bezpośrednich
przyjemności z bogactwa, nikt nie może siedzieć na więcej niż jednym krześle lub
zjeść więcej nad sytość. Raczej, wartość fortuny życia składa się na bogate okazje do
zakorzenienia i rozproszenia.
Zarówno dla kolektywnych, jak i indywidualnych zakotwiczeń odnosi się to, że kiedy
segment łamie się, istnieje kryzys, który jest tym poważniejszy, im bliżej mu jest do
głównych firmamentów. W wewnętrznych kręgach, chronionych wałami obronnymi,
takie kryzysy są codziennymi i w miarę pozbawionymi bólu zdarzeniami
(rozczarowaniami); nawet gra zakotwiczeniami jest tutaj spotykana (dowcip, żargon,
alkohol). Jednak podczas jednej z takich zabaw ktoś może przypadkowo wybić dziurę
z euforii do makabry. Strach istnienia patrzy nam w oczy, a w śmiertelnym wybuchu
postrzegamy, jak umysły dyndają na sznurkach, które same wysnuły i że to piekło czai
się w dole.
Kolejną wadą systemu jest fakt, że różne fronty niebezpieczeństwa często wymagają
bardzo różnych firmamentów. Jako logiczna superstruktura zbudowana na każdym,
przepływają przez nią konflikty o niewspółmiernych uczuciach i myślach. A rozpacz
może wsączyć się przez szczeliny w niej. W takich przypadkach, osoba może mieć
obsesję niszczycielskiej radości, rozbijając cały sztuczny aparat jego życia i zmiatając
go z rozkosznym przerażeniem. Przerażenie wywodzi się ze straty wszystkich
ochronnych wartości, a rozkosz z bezlitosną identyfikacją i harmonią z najgłębszym
sekretem naszej natury, biologiczną niestabilnością, trwającym usposobieniem do
zagłady.
Kiedy byt ludzki wyeliminował te zakotwiczenia, które są widoczne dla niego samego,
a tylko nieświadome są obecne, wtedy może nazywać siebie wyzwoloną osobowością.
Także bardzo popularnym sposobem jest rozproszenie. Ktoś limituje swoją uwagę do
krytycznych granic przez ciągłe oczarowanie wrażeniami. Jest to typowe nawet dla
dzieciństwa: Bez rozproszenia, dziecko także jest nieznośne samo dla siebie. „Mamo,
co mam robić?”. Mała angielska dziewczynka, która odwiedzała swoje norweskie
ciotki wyszła ze swojego pokoju, mówiąc: „I co teraz?”. Mamki osiągają perfekcję:
Popatrz, piesek! Popatrz, malują pałac! Fenomen jest zbyt dobrze znany, by
potrzebował większej demonstracji. Rozproszeniem jest, na przykład, taktyka
„wyższych sfer” na życie. Może być ona przyrównana do latającej maszyny, zrobionej
z ciężkiego materiału, ale uosabiającą zasadę, która podtrzymuje ją w powietrzu. Musi
być ciągle w ruchu, ponieważ powietrze niesie ją, gdy lata. Pilot może stać się senny i
nieskrępowany przyzwyczajeniem, ale kryzys nastaje wtedy, kiedy silnik przestaje
działać.
Ta taktyka jest często w pełni świadoma. Rozpacz może czaić się pod spodem i
wytryskać w nagłym szlochu. Kiedy wszystkie opcje na rozproszenie zostały
wykorzystane, nastaje chandra, przybierając formę od lekkiej obojętności do
śmiertelnej depresji. Kobiety, z powodu mniejszej skłonności do myślenia i bardziej
bezpieczne w swoim życiu niż mężczyźni, raczej używają rozproszenia.
Wielkim złem więzienia jest odmowa większości opcji rozproszenia. Jako że sposoby
na wybawienie przez inne środki są marne, więzień będzie pozostawał w bliskiej
obecności rozpaczy. Akty, które potem popełnia, by uniknąć końcowego stadium mają
gwarancję w zasadzie samego życia. W takim momencie doświadcza jego duszy
będącej we wszechświecie i nie ma żadnego innego motywu nad czystą nieznośność
tego stanu.
Kiedy człowiek odbiera sobie życie w depresji, jest to naturalna śmierć z powodów
duchowych. Nowoczesne barbarzyńsko „ocalenia” samobójcy jest oparte na złej
interpretacji natury bytu, co podnosi włosy na głowie.
Tylko ograniczona część ludzkości może radzić sobie ze zwykłymi „zmianami”, czy to
w pracy, życiu społecznym czy rozrywce. Osoba kulturalna żąda koneksji, linii,
progresji w zmianach. Nic ograniczonego nie będzie jej stale satysfakcjonować, każdy
ciągle do czegoś dąży, zbiera wiedzę, robi karierę. Fenomen jest znany jako „tęsknota”
lub „tendencja transcendentalna”. Kiedykolwiek cel jest osiągnięty, tęsknota popycha
dalej; obiekt nie jest celem, ale osiągnięciem go – stopniem, a nie absolutną wielkością
krzywej reprezentującej czyjeś życie. Promocja z szeregowego na kaprala może dać
bardziej wartościowe doświadczenie niż to z pułkownika na generała. Jakiekolwiek
powody dla „postępowego optymizmu” są usunięte przez to większe prawo
psychologiczne.
Ludzka tęsknota jest nie tylko nacechowana „dążeniem do czegoś”, ale, w równej
mierze, „ucieczką od”. I jeśli użyjemy tego słowa w sensie religijnym, tylko drugi opis
pasuje. Stąd, nikt jeszcze nie dał jasno do zrozumienia, z jakiego to miejsca czuje on
tęsknotę, mianowicie z ziemskiego padołu łez, własnego nieznośnego stanu. Jeśli
świadomość tego stanu jest najgłębszą warstwą duszy, jak utrzymuje się powyżej,
zatem jest także zrozumiałe, dlaczego religijna tęsknota jest odczuta i przeżyta jako
fundamentalna. Z drugiej strony, nadzieja, że formuje boskie kryterium, które nosi w
sobie obietnicę samospełnienia jest umieszczona w prawdziwie melancholijnym
świetle, jak wykazują te rozważania.
Jeśli najgorsze żądło cierpienia nie jest stępione przez inne środki, lub straciło ono
kontrolę nad umysłem, taka utylizacja jest niemożliwa (wizja: Taternik nie lubi
oglądać widoku otchłani, kiedy cierpi na zawrót głowy; tylko wtedy, kiedy to uczucie
jest mniej lub bardziej przezwyciężone, to może on znaleźć je przyjemnym –
zakotwiczonym). Aby napisać tragedię, należy się do pewnego stopnia wyzwolić ze
zdrady, samego uczucia tragedii, i uznać je z zewnętrznego, tj. estetycznego punktu
widzenia. Przy okazji, znajduje się tutaj możliwość najdzikszego tańca z coraz większą
ironią, na najbardziej naznaczone wątpliwością circulus vitiosus. Tu można ścigać
swoje ego przez wiele środowisk, znajdując przyjemnym możliwość, że różne
poziomy świadomości mogą zadawać kłam sobie samym.
Ten esej jest typową próbą sublimacji. Autor nie cierpi, wypełnia strony i będzie
wydany w dzienniku.
IV
Czy jest możliwym, by „prymitywne charaktery” wyrzekły się tych dziwów i
spazmów i mogły żyć w harmonii z samymi sobą w spokojnej rozkoszy pracy i
miłości? Tak długo, jak mogą oni być uznani za ludzi, sądzę, że odpowiedź musi
brzmieć przecząco. Najmocniejszy argument o tak zwanych ludziach natury to ten, że
są oni poniekąd bliżej do cudownego ideału biologicznego niż my, ludzie nienaturalni.
I nawet, kiedy byliśmy dotychczas w stanie uratować większość przez każdą burzą,
mieliśmy po swojej stronie te cechy naszego charakteru, które są skromnie lub średnio
rozwinięte. Pozytywna podstawa (jako że ochrona sama nie może stworzyć życia, a
tyko przeszkodzić jego słabnięciu) musi być szukana w naturalnie zaadaptowanym
rozmieszczeniu energii i biologicznie pomocnych częściach duszy, będąc podmiotem
do trudności związanych ściśle z limitacją zmysłów, kruchością ciała i potrzebą pracy
dla życia i miłości.
I właśnie w tym skończonym świecie rozkoszy wewnątrz frontów postępującej
cywilizacji, technologia i standaryzacja mają tak bardzo upadlający wpływ. Bowiem,
gdy zawsze wzrastający ułamek zdolności myślowych jest zwolniony z gry przeciwko
środowisku, istnieje zwiększające się bezrobocie duchowe. Wartość technicznego
postępu dla całości musi być sądzona za swój wkład do ludzkiej okazji na zajęcie
duchowe. Pomimo tego, że granice są rozmyte, być może pierwsze narzędzia do cięcia
mogą być sytuacją pozytywnego wynalazku. Inne techniczne wynalazki wzbogacają
tylko życie samego wynalazcy: Reprezentują rażącą i bezwzględną kradzież z
wspólnej rezerwy doświadczeń ludzkości i powinny wywoływać najsurowszą karę,
jeśli staną się publiczne przeciwko wetu cenzury. Jadną z takich zbrodni, oprócz wielu
innych, jest użytek latających maszyn do eksploracji nieznanych lądów. W jednym
takim wandalistycznym akcie niszczy się obfite możliwości doświadczenia, które
mogłoby służyć wielu jeśli każdy dostałby swoją rację.
V
Jeśli doprowadzimy te rozważania aż do gorzkiego końca, wtedy konkluzja nie
podlega wątpliwości. Tak długo, jak ludzkość lekkomyślnie podąża w brzemiennej w
skutki iluzji bycia przeznaczonej do triumfu, nic istotnego się nie zdarzy. Im większa
jest jej liczba, tym atmosfera spirytualna zagęszcza się, techniki ochronne muszą
przyjmować coraz brutalniejszą naturę.
I ludzie będą upierali się w śnieniu o zbawieniu i afirmacji i o nowym Mesjaszu. Ale
kiedy wielu zbawicieli zostanie przybitych do drzew i ukamieniowanych na rynkach,
wtedy przyjdzie Ostatni Mesjasz.
Wtedy pojawi się człowiek, który, przede wszystkim odważy się na obnażenie jego
duszy i oddanie jej żywej, skrajnej idei dziedzictwa, samej idei zagłady. Człowiek,
który zrozumiał życie i jego kosmiczne podłoże i którego ból jest wspólnym bólem
Ziemi. Jakież pełne furii będą wrzaski, których nie wykrzykną nacje o jego tysięczną
śmierć, gdy niczym szata jego głos okryje glob, a dziwne przesłanie zabrzmi pierwszy
i ostatni raz:
„- Życie światów jest ryczącą rzeką, ale Ziemia jest sadzawką i stawem.
- Znak zagłady jest wypisany na waszych czołach – jak długo będziecie się opierać
ukłuciom szpilek?
- Ale jest tylko jeden podbój i jedna korona, jedno zbawienie i jedno rozwiązanie.
- Znajcie siebie samych – bądźcie bezpłodni i niech ziemia będzie cicha po was”.