You are on page 1of 23

Wyznania Lucyfera

Epos w ośmiu pieśniach

Leopold Engel
1. Wołanie Lucyfera
W wiecznej przestrzeni unosi się jasny duch – patrzy on wielkimi oczyma w dale
wszechświata z największym zdziwieniem:
- Kim jestem? Czym jest moja istota? Nie widzę niczego wokół siebie. Poznaję swoje
własne Ja, lecz czym jestem? Moją szatą jest światło. Moje uczucia, myśli niewiele
dalej sięgają nad moje oczy! Gdzie jestem? Skąd się zrodziłem? Jestem - - nie było
mnie, zanim żyłem. Czym jest mój byt? Czuję, że jestem i gorąca żądza płonie we
mnie, by wiedzieć. Dlaczego jestem, czym byłem?
W pustej przestrzeni bez końca i początku – to jest mój dom, ojczyzna i schronienie,
stąd się zrodziłem – czuję się samotny. Winienem sam być tutaj, przemierzać tą
pustkę, ciągle bez celu i powodu? Niech rozpoznam siłę, która mnie powołała do bytu,
która mi życie dała; która wgląd, że żyję, w mózg mi włożyła i dała świadomość.
Jestem! Dlaczego jestem? Chcę to wiedzieć, muszę to wiedzieć! Oczekuję odpowiedzi
w najgorętszym oczekiwaniu; jeśliś jest, Stwórco, przejaw się! Pokaż się i powiedz,
jaka twoja wola!
Siłę boską, wszechmoc, co mnie do życia przymusiła – zawołałem i wiedzy mojego
życia zażądałem – taki samotny.
Jasnym duchem byłem, który lśniąc, swoją siłę rozpoznał, jednak nie wiedział, jaki
jest jej cel? Obudziwszy się w świadomości, a jednak niespełniony, nie tak mądry jak
Bóg, nie kochając Najwyższego, którego nie znałem. Tylko ze mnie i przeze mnie
znałem siłę stwórczą; przemierzyłem wieczną przestrzeń wszechświata, światło
przynosząc, dokąd zdążyłem.
Dzieckiem byłem narodzony; urosłem, czułem i myślałem. Dziecko ludzkie pilnie
odchowane jest przez ręce matki; nie znałem jej na początku, nie wiedziałem, że to z
jej łona we wcielenie wszedłem – i dlatego, płacząc, wołałem matki. Wołałem matki,
cicho, głośniej potem – jednak nie ukazało mi się jej lube oblicze.
Niczym motyl, który z poczwarki wychodzi i później, z początku słabym biciem
skrzydeł próbuje wzbić się w powietrze, aż wzniosą go w gorące wiatry, tak to ważył
się nowonarodzony bóg, ja, rozkołysać swoją duszę i szukać swojej matki.
Jak dziecku jest dobrze przy ciepłym sercu matki, jak lgnie do jej piersi i ssie z
zapałem mleko, które ta chętnie mu daje – nie wiecie, wy, ludzie, umiłowani, jak Bóg
dał wam każdemu swoją.
Nigdy nie widziałem swojej matki, nie znałem jej ciepłego oddechu, pocałunku
miłości, który składa na głowie dziecka, bez niczego, co ma małe dziecko, byłem tam i
nie widziałem mocy, która mi dała życie i mnie przebudziła i pozostawiła, by dojrzeć
w przestrzeni eteru wszechświata.
Czułem jasno, że istniała siła, która powołała mnie do życia, że to nie ja sam sobie je
dałem; nie mogło być, że spałem, a potem przebudziłem się i jako ja się rozpoznałem.
Tak, czułem: Siła twórcza, która przeze mnie przepływała, nie była ode mnie,
pochodziła z zewnątrz i przez moje Ja przepływała jako wieczny duch, przenikała i
błyszczała przeze mnie, przemawiała jako wieczny duch do mnie, pierwszego sługi.
Silnie uczułem oddech mocy, jednak nie jako oddech matki, nie, jak żar i promienie
słońca, które otulają zmęczonego wędrowca; jakbym kąpał się w jego promieniach na
skraju lasu.
Cóż to za szczęście, uczuć najwyższą moc, która zjednoczyła się we mnie,
pierworodnym; niby w dniu przy matczynym sercu, którego nie znałem nigdy. Dla
mnie, Boskość była tylko tym, który spłodził mój byt, wprawdzie niewidzialna, bez
ciała matki, jednak silna i mocna, promieniująca ze mnie światłem, światło
rozszerzająca, światło, co ciemność przeniknęło; przykazała mi:
„Użyj sił, co ci użyczono i stwórz, co według mojego planu ci przykażę!”
Uczyniłem to chętnie, ciągnięty przez wieczną wolę i czułem, jak w jej woli moja
wzrasta.
Pływ czasu we mnie powstał, bowiem narodziny pierworodnego znaczą początek
wszystkich rzeczy, które są w przestrzeni świata wieczności. Czas zaczął potrząsać
skrzydłami i jeszcze dzisiaj to berło rządzi zdarzeniami we wszechświecie. Z pojęciem
czasu, z jego trybami, została mi objawiona wiedza wszystkich rzeczy; a, chociaż wir
dnia stworzenia narodził się z wieczności, to początek musiał spotkać swój koniec.
Początek, którym ja byłem.
Nie dana mi została żadna odpowiedź; ponownie zawołałem za tym, który mnie
stworzył i oto rozbrzmiał we mnie głos ponownie, ten, który raz mi rozkazał, aby siły
swe wykorzystać; dał mi je nie dla swojej zabawy, nie, dla realizacji jego planu, który
miał się dopiero zacząć.
Nie wiedziałem nic o planie siły twórczej, wiedziałem tylko, że bycie samym to
straszny los. Nie chciałem już nigdy być sam. Chciałem tworzyć na moje
podobieństwo, wzór i duszę; tych, którzy będą ze mną odczuwać i kształtować upływ
czasu. To mi się należało, jako temu skąpanego w świetle i blasku. Słowo, niczym
błyskawica, przecięło moje serce, a za nim podążyły kolejne i rozbrzmiały przejrzysto
we mnie: „Jesteś obrazem prasiły, która cię spłodziła, a teraz ty tworzysz silną wolą.
Czyń obrazy, które w tobie lśnią, ze swojego Ja, ożyw je swym oddechem! Oto moc
tobie została dana! Bądź ojcem nowych stworzeń ducha, które tobie się równać będą.
Z mojego łona wyszedłeś jako mój syn, jestem ci matką i ojcem!”
2. Wina Lucyfera
Dumną radością wypełnił się mój umysł. Ja – pierworodny boskości, która swoją moc
złożyła w moje ręce, moją wolę i mi tworzyć, mi budzić przykazała. Czy sama tego
nie umiała? Potrzebowała mnie, ta, która kształtowała najdalsze części kosmosu jej
wolą, przenikając widzialne stworzenie. Tak i ja byłem jak sam Bóg, bowiem jego
splendor nie potrzebował mnie do stworzenia. Pomyślałem wtedy, najpierw z
wahaniem, że spróbuję wszystkich sił, które mi przynależą. Początkiem byłem ja,
końca się nie bałem. Jako że może być kiedyś koniec, który mi moc zgotuje, który
złamie wolę, położy kres wolnej woli, co się zbuntowała – to nie przychodziło mi na
myśl. Byłem pierwszy, mógłbym być zatem ostatnim?
Stworzyłem, jak mi boskość przykazała; otoczyły mnie istoty, takie jak ja; we mnie
istniał król, rozpoznał swoich panów którzy napełnili się mocą przeze mnie. Przestrzeń
zaludniła się, jedno stworzyło drugie. Podlegali mojej woli i podążali za moimi
rozkazami; nie zauważyłem jednak, że obudziła się w nich własna wola i że z czasem
zaczęli podążać za innymi rozkazami, niż moje.
Nie byłem wszechobecny, nie wiedziałem wszystkiego, a także nie byłem pełen
pychy, która każe synowi podążać tylko temu, co mu nakaże ojciec. Dlatego było
przede mną zakryte to, co też tak butnego kołatało się w moich synach, które
zrodziłem jak mnie boskość.
Twórca daje, co w nim, byt, który wychodzi spod jego ręki. Z kiełka powstaje drzewo.
Więc powstała wola z jednego; nie umarło to nasiono, bowiem ja znałem lepiej wolę
boskości. W moim stworzeniu było obowiązkiem, by tępić także chwasty, które
pielęgnowałem, bowiem chciałem rządzić.
Co może znaczyć rządzić w sensie Boga i moim? Różnica jest łatwa, a jednak nie ma
jej w umyśle człowieka, który często dwie myli. Gdy Bóg Pan rządzi wszechświatem i
jego bytem, wtedy jest on samotny, bowiem kochają go z musu. Nie może żyć w
niewoli człowiek, nie może służyć tyranowi wszechświata, który rządzi i pozostaje
groźny sędzią w dali, nieosiągalny, z której może jednak miotać błyskawice i rządzić
surową ręką – wtedy człowiek łatwo o jego przykazaniach zapomina. Nie, rządzić
znaczy – ścieżkę przygotowywać do szczęścia i zbawienia; miłość stworzenia dosięga
go na najwyższym szczycie, kiedy jego prawo przyprowadza je do celów, tylko wtedy
łączy obojga.
Prawo najwyższe nie ma wyjątków. Daje tylko jedną ścieżkę do zbawienia, żadnej
innej nie ma.
Jest zatem żądza władzy tam, gdzie tylko miłość rozkazuje? Jest mus, gdy to serce
przykazuje i jest jemu posłuszne przez to, że poznać go może?
Podziwiając, stoi stworzenie przy tronie, do którego może się zbliżyć pełne pokory.
Poznawszy pokornie mądrość boską i drogę swojego zbawienia kłania się w gorliwym
dziękczynieniu i modli się do świętości ojca; nie strachliwe i pełne bojaźni, tylko
wdzięczne, podziwiające i kochające.
Tak rządzi Bóg we wszechświecie, nie przez to, jego prawa nie napędzały jego żądza
czci, jego szczęście synów i jego szczęście, ani nawet jego poczucie mocy.
Czy chciałem tego samego? Chciałem to poznać! Przeczuwałem, wiedziałem, czego
Pan oczekiwał, a jednak wystąpiłem mu w poczuciu mocy, którym mnie raz
obdarował.
Czemu tak zrobiłem? Także to chciałbym poznać! Powiedzcie mi, któż jest
najmocniejszy? Ten, kto siłę w słowie posiada czy ten, który ją posiada w czynie?
Król ma słowo, to jego słuchają jego słudzy. Ktoś nie słucha, go zmuszają inni. A jeśli
innych nie ma? Jak wtedy jest? Czy nie wybucha wtedy bunt o władzę? Czyż nie może
pomylić się sługa w swojej wierze, że to on ma właściwą moc, że to on może ją objąć?
Owszem, musi, bo ten, kto dał, raz może ją odebrać. Czy poznaje swojego pana? Nie
wiadomo, czy miłość mieszka u źródeł, bowiem od rodziców jej nie zaznał; wtedy
błąd jest możliwy. Kto się myli, przelicza się w swych zamiarach; wierzy, że on ma
rację, podczas gdy jej nie ma – jest dumny z jego buntu i jego możliwości i wtedy
przemocą rządzi tym, co mu łaską dano. Wkrótce miesza się wszystko, świadomość,
pycha stawia ucznia za wyższego od mistrza.
Tak z ludźmi jest do dzisiaj. Także ja myślałem po ludzku, zmieszany, ukrywając się.
Co tylko ze mnie wypłynęło, fałszywe myśli i czyny, znalazło swoje echo w tych,
którzy mnie otaczali. Przyjęli to, co we mnie się gotowało i w ten sposób spłodziłem
to, co z czasem stało wizerunkiem Szatana.
Biada wam, matki i ojcowie, nie niszczycie w sobie żądz. Kiełkują i wzrastają w
dzieciach. Zagłuszają wam łatwo lepsze uczucia i wzdrygacie się czynić to, o czym
byście nigdy nie pomyśleli. Gdy człowiek oddziela się od przymusu, który dlań jest
najlepszy, nie poznaje siebie, że prawem Pana jest jego zbawienie; wtedy zapędza się
we wszystkie pasje, jak nienawiść i gniew, w ślepą wściekłość i zamiast osiągać
niebiosa, sam siebie zatraca i tworzy sobie piekło.
Twórca w twórcach, a ci dalej tworzą, czym są. Wkrótce syn przewyższa w żądzach
ojca swego i grzechu, gdy nie rozjaśnia światła prawdy w nim.
Zrozumcie, to przeze mnie przeszła kość niezgody, jednak oddzielona jest moja zła
wola od każdego zastępu, który mnie zna jako ojca.
I nie usprawiedliwiam się. Nie odtrącam winy od siebie ani jej skutków, bowiem daję
prawdę świata, która jest mi jak tarcza przeciwko waszym grzechom.
3. Lucyfer, czyli Szatan?
Jestem zasadą zła, biegunem przeciwnym do boskości, która zawiera w sobie dobre,
najwyższą miłość i mądrość. I to ona miała spłodzić zło!?
Tak, według prostego rozsądku, który mówi, że to zło w twórcy od początku leżało -
Jak inaczej mógłby mnie stworzyć? W najwyższym bycie mieszka – obok Boga –
diabeł i, kiedy się rozdzielają, jest diabeł wieczny jak Bóg, nie jest poddany, nie – jest
panem, jak Bóg! Kto uwierzy? Uwierz w to. Tak, nie jestem już więcej pierworodnym,
już nie duchem stworzonym jako pierwszy, nie, jestem wieczną zasadą, która obok
Boga stoi, jak Pluton koło Zeusa. Kto chce wierzyć, będzie wierzył. Ja jednak prawdy
nie przeinaczam.
Nie jestem częścią boskości; nigdy nie jestem, odebrałem początek jako stworzenie;
nie jestem już pierwszym. Nie jestem także złym, które Bóg uformował z siebie jako
kobietę.
Boskość nie potrzebuje żeńskiego pierwiastka, z którym się wiąże. Jest tak złączona,
jak twardy diament, nierozłączalna w sobie, twarde spoiwo najwyższego bytu, które
nie może się podzielić.
Tak Bóg mógł umieścić we mnie nasienie, bym znowu się do niego zbliżył, tego,
którego raz oszukałem; niech to będzie powiedziane, zanim przejdę do dalszej
opowieści.
Przewodziłem dworowi, dla którego byłem królem, który mi służył i zważał na mój
czyn, dla którego byłem wzorem i mędrcem. Jednak, jak zauważyłem, były w nich
instynkty przeciwko mnie, bowiem byłem panem ciał, nie dusz, w których rodziły się
myśli o wolności. Jak tylko to poznałem, wiedziałem, że mojej mocy nastałby koniec,
gdyby przymus nie ograniczył czynów moich synów, które do mnie dochodziły. I
znalazłem źródło ich więzów.
Bóg tworzy i umacnia to, co myśli. To tutaj leży moc stwórcza. Także ja otrzymałem
tą moc, wdychając życie w moje obrazy. Tak zastał we mnie każdy obraz, który
otoczyłem siłą woli; brałem to, co poza mną powstało we wszechświecie, wierny
słowu raz mi danemu.
Ścisnąłem moje stworzenie wolą, tak, by słuchało niczym niewolnik, tak, że nie mógł
nic zrobić przeciwko swojemu panu i łańcuchom, którym nosił. Panem chciałem być i
pozostać, rządzić światem moją wolą; żadnego innego poza mną. Szczęście, radość
życia powinna przyjmować formę, którą ja wskazuję, nie – życzenia, które niewolnicy
pielęgnują.
Czy sam Bóg nie zrobił tego samego?
Nie! Jego mądrość rozpoznaje koniec wszystkich rzeczy, widzi, jak przeznaczenie się
wypełnia. Tej mądrości mi brakowało. Cel stał się całkowicie mój, bez celu miłości w
boskim zamyśle. Tak byłem najmocniejszym w królestwie duchów, z własnej łaski
pozostałem królem, nie przez miłość panów ani sprawiedliwość. Jęczały istoty żyjące
pod moim berłem, ich własna wola została zniewolona, bez woli poznania Boga.
Wierzyłem, że dobrze zrobię, unikając połączenia z ojcem, odrzuciłem pierwsze
ostrzeżenie, które dał mi do serca. Jestem jak sam Bóg! Tak myślałem w pysze, a beze
mnie i sam Bóg jest niczym.
Powiedzcie tylko, że taki błąd jest bez winy, że on musiał powstać. Nie, nie musiał,
bowiem nie widziałem twórcy, który czasem mi się ukazywał i dawał poczuć jako
prasiła.
Jako pierwszy duch stałem w świetle prawdy i w świetle wyrosły; boskość mogła się
do mnie przybliżyć i przemówić, jednak ja sam mogłem się zamknąć, bowiem wolna
wola, którą znacie, była od początku zamiarem Najwyższego. Tęskniłem za matką,
chciałem z miłością poznać ojca, więc potrzebowałem zdobyć moc, jej się poświęcić z
gorliwością i miłością, tej, która posiadała każde ludzkie dziecko, która mi mówiła:
„Jesteś moim synem, jestem ci matką i ojcem!”
Zrobiłbym to, zbawiłbym się. Nie zrobiłem tego: chciałem być niczym Bóg i dlatego
stałem się wężem, który zasyczał: Zjedz z drzewa poznania, poznaj różnicę między
dobrym i złym, wtedy będziesz jako Bóg!
Znać dobre, a jednak go nie wybierać, swoją własną drogą kroczyć w złudnym blasku
chwały, upartość i pychę lubieżnie pokazywać – to grzech przeciwko Bogu, to ścieżka,
która prowadzi do zatracenia.
I na nią wszedłem! Miałem nadzieję, że mogę sam złapać Boga, związać go siłą woli,
która wypełniała mój cały byt, tak, bym nie był tylko częścią boskości, ale ją wessać w
mój byt tak, by mi służyła, tak, jak służył mi dwór, który ze mnie się zrodził przez
moje potężne słowo.
Tak oślepiony, kroczyłem niepowstrzymanie w najgłębszy upadek. - cierpliwość
Najwyższego musiała mieć swój koniec
3. Upadek Lucyfera
Rządzić samemu w najdalszych krańcach wszechświata – to było moim celem, nie
wierzyłem, by był silniejszy ode mnie. Taki właśnie byłem.
Z dumą okrążyłem wszystkie światy, moją pracę, którą wykonałem i radość
przepełniła mi serce. „Kto mi dorówna, kto ujdzie pełni mojej mocy? Jestem panem,
władcą pozostanę, sama wieczność mi jest posłuszna. Nie ma nikogo, kto mi równy”.
Tak chwaliłem się z butą, napuszony i pyszny.
Nagle z dalekiej przestrzeni łysnęła błyskawica i okrążyła mnie. W ostrym blasku
warczała na mnie – a przede mną stanął duch, którego nie znałem.
– Kim jesteś, skąd żeś zrodzony? - zdziwiony popatrując nań, takie zadałem pytanie.
– Boskość mnie stworzyła, jak i ciebie. Zostałem wysłany, aby cię ostrzec. Kroczysz
drogą zatracenia, chcesz być jak Bóg, a jesteś tylko jego tworem. Cierpliwy ojciec
mówi, że doszedłeś do granicy swojej pychy, doszedłeś do drzwi czeluści, która
złapie cię. Nie idź tam. Znasz cel stworzenia! Duchy powinne być wolne, nie tak,
jak ty chcesz. Spuść więzy twojej woli, połącz się znowu z Bogiem, zostań tym,
czym wcześniej byłeś, jego synem, który chętnie i posłusznie wykonuje jego wolę,
bowiem jego mądrość służy miłości. Zawróć! Nie bądź wrogiem! Posłuchaj
mojego słowa!
– Ważysz się mi grozić? Zwiążę cię mocą woli tak jak tych, którzy mi służą. Bądź
tam, gdzie chcesz, jednak ja jestem pierwszym, ja tu rządzę sam; przełam moją
wolę. Bądź moim niewolnikiem!
Wykrzyknąłem głośno i wszystkie moje siły zebrały się, zawirowały i uplotły siatkę z
woli, w którą był splątany każdy byt, który chciał mi się wyśliznąć. W nią związałem
posłańca.
Gwałtownie motał się mój wróg. Światło rozbłysło z niego, które przeszyło głęboko
moje serce. Moja moc, bezsilna wobec jego pancerza, który chronił go jako posłańca
Boga.
– Bóg jest miłością, pokłoń się mu! - tak zawołał posłaniec. - Bądź moim bratem!
Zaprowadzę cię przed jego tron, on odbierze ślepotę, która skuwa twój wzrok i
która zaprowadziła cię do ciemności. Powiedz jedno słowo!
Ach, byłbym powiedział to słowo o przebaczenie, jak wszystko by inaczej się ułożyło
nad to, jak teraz jest. Nie wypowiedziałem nic - a mój świat został zniszczony,
zniknął.
-------------
Żaden człowiek nie pojmie, co się wtedy. Stało. Wolny duch tylko może to zobaczyć i
zobaczy. O tym zmilczę. Niech wystarczy wam to, co powiem. Powstał chaos, z
twórcy powstał nowy, mocny świat; przemierzył przestrzeń. Uwolnił duchy z
więzienia, które raz im zgotowałem. Ten, kto to wyobrazi sobie, pojmie to, jednak
innym będzie to się wydawać bajką, niepojętym żartem – to, co dzieje się przez eony
jest dla rozumu człowieka nie do zrozumienia. I to pod wieloma względami.
Co teraz ze mną się stało?
Moje królestwo powstało w nowej formie! Sam Bóg Pan nie mógł go zniszczyć, w
końcu chciał pozostać wierny samemu sobie. Co z jego ręki raz wyszło, nie może
zostać zniszczone. Wieczny tylko wieczne stwarza. Mimo że zmienne samo w sobie
jest niezniszczalne, tak, jak wieczne słowo. Byłem i istniałem! Jednak została mi
odebrana wszelka moc, którą rządziłem nad ciałem; przekształciła się w nową, według
planu Bożego. Dopóki w człowieku nie narodziła się forma, która dalej w każdej
godzinie każdy świat ożywia, to jednak nasienie formy pozostało dalej pod moim
wpływem.
Nasienie to powstało z mojego bytu i uformowało się przez moją siłę woli do istnienia;
równało się mi ono. W tym nasieniu, które zwiecie duszą, są zawarte wszystkie
właściwości, które ze mnie biorą początek, mojemu Ja odpowiadają. Tak jak w ziarnku
drzemie późniejsze drzewo: Gdy drzewa się rozwijają, gdy wczepiają się na ziemię, w
której wyrosły, gdy są otaczane przez powietrze i światło, wiadomo, że dwa drzewa
nie są takie same; wtedy cis dziękuje żarliwie nasieniu, które go takim stworzyło, które
dało mu życie i daje takie samo dalej. Cis nie może być bukiem. Rozdziel go na części
pierwsze i złóż odpowiednio – i dalej jest cisem! Tylko takim drzewem jest! Co ze
mnie wyszło, musi samemu sobie odpowiadać, musi w sobie nieść wszystko, co moim
duchem jest, moim stworzeniem, bo mi pierworodnemu jest wiadoma pieczęć, którą
człowiek się oznacza, jak człowiek myśli i jak się rozwija.
Ja sam byłem zrodzony z wiecznego słowa, a więc i wolny. Jednak mój świat został
rozdarty na części, ponownie zaczął formować się jako całość. Znalazł drogę do Boga,
którą ja mu zastawiłem; przestali uważać mnie za najwyższego.
Także nie było mi obce, że Bóg Pan uczynił widzialnym jego byt. Musiał wybrać
sobie formę; ukazał się ludziom jako człowiek. Chciałem zadusić tą wolę, którą
ludzkość dla siebie zyskała.
Czego Bóg używa, w to człowiek nie wierzy. Uprzedziłem Najwyższego: Zasiałem
wiarę, która mi się podoba, a on myśli, jak się objawić ludziom.
Niech pogrąży się człowiek w wolnym wyborze, niech odmówi posłuszeństwa temu,
kto mnie strącił! Tak myślałem i planowałem, jak sprawić, by ludzkość mi służyła.
4. Plan Lucyfera
Kiedy Bóg dał ludziom wolność, dał im najwyższy dar bytu. Bóg w samym sobie jest
uosobieniem wolności, której udziela w najwyższej mądrości, nie zatracając się w
otchłani szału.
Bóg nie może także nadużyć wolności własnego ja, które samo w sobie jest
niezmienne; nie może odwrócić celu, który stworzył jego wolność; on może tylko za
tym podążać. Zna wszystkie ścieżki, nawet, jeśli je zmienia, ciągle bliżej celu.
Całkiem inaczej jest z tworami, które stworzył i którym podarował dar wolności.
Wolne, powinny one ćwiczyć, jak samego siebie określać. Uczyć się, jak uzyskiwać
czystą prawdę, wolną od ceny, która niesie ze sobą pomieszanie z powodu bycia
dzieckiem Boga.
I tu jest moja droga, by objąć panowanie, które wyciągnęło do mnie raz rękę, które raz
mnie stworzyło – chciałem walczyć o tą koronę.
Po mojej stronie stanęli słudzy, którzy nie oddzielili się ode mnie, którzy rozpoznali
mnie jako pana i którzy wierzyli, że tylko głębsza wiedza mnie skuwa. Kochali mnie,
bowiem ich moc była większa niż wcześniej. Wierzyli, że ich wolność to moja wola,
nie wiedzieli, że to ja ich raz zniewoliłem. Podążyli za mną. Zwiecie ich demonami. Ja
ich tylko oszukałem.
Widziałem, jak człowiek rozwijał się. Widziałem, najpierw w jego prapoczątku, jak
szedł dalej i jak z materii, którą ja zebrałem i utwardziłem, uformowało się jego ciało i
jego siły duszy. Na te miałem wpływ swoją wolą. Gdy złapię duszę, mogę ją oddzielić
od ścieżek, które są związane z Bogiem i które czynią ją coraz mocniejszą, aż
człowiek pozna swoje prawdziwe ja.
Oddzielona dusza musi mi służyć, oddać się snu, który tworzy szalone obrazy. Iluzja
prawdy kończy się.
Człowiek chce wierzyć. To, co widoczne, objawia się mu. Obcym siłom jest podległy.
Boga, jak widzi nawet największy idiota, nie ma nigdzie w naturze. Szuka źródła tych
sił, może wybierać wolno i wierzyć w to, co chce, niech jest nawet szalone i głupie.
Uczyń wiarygodnym to, w co ludzie powinni wierzyć, a będziesz ich władcą. Co
strzeże jednak wiarę, podtrzymuje klientelę Boga, jego królestwa, troszczy się, by
objawiać się pobożnym i ściąga ich wolę na siebie? To oczywiście kapłaństwo
wszystkich ziem. Zdobądź je, zostaniesz władcą ludu. Widzicie, to rozpoznałem
prędko i wiedziałem, jak użyć każdy byt, który jest przy Bogu.
Szeptałem durniom bajki, pozostawiłem święte księgi stosom, które opisywały
narodziny, dzieło i śmierć bogów i były same dla nich Bogiem. To naukami o bogach
takich jak Zeus, Ozyrys, Jupiter i Marduk Egipcjan z plaży Babilonu pogrzebałem
wiarę w Jednego we wszystkich ziemiach; byłem czczony jako najwyższy Bóg. Nauka
o bogach jest sama w sobie myląca, wywodzi się z wielu sprośnych historii, które
przypominają i zastrzegają sobie świętość, które same potrzebują mądrości. To tutaj
pozwalam lśnić mojej mądrości, daję wiedzę, co mnie cieszy, tym, którzy idą w moją
służbę.
Wyrocznie, pseudonauki od zarania tego świata, sztuki magiczne, które unoszą zasłonę
przyszłości, tak samo tego, że człowiek fałszywemu Bogu się poświęca – tego ich
uczyłem, a ci zaufani, ci, którzy służyli mi jako bóstwa przy mnie, związani ze mną
wespół prowadzili los ludzkości. Wiedzieli, jak używać przebiegle swojej władzy.
Podążali za mną wiernie i chętnie!
Tak, to osiągnąłem – pogańską boskość. Zbudowałem moje królestwo z żarliwością;
mogłem drwić z Boga światła i z prawdy.
Szatanem stałem się, księciem ciemności, w której skąpałem wszystkie dusze.
5. Królestwo ciemności
Byłem księciem, a więc posiadałem i królestwo, w którym rządziłem, tak jak książęta
Ziemi ze swoich stolic.
Głupota przemieniła się w piekło, w miejsce przeklęte i płomienne, w umęczenie ciała
i torturę duszy. Co prawda powstało jako królestwo, w którym rządziłem, ale nie
odpowiadało temu sensowi. Wyjaśnię, o co chodzi, niech jednak wspomnę o celu
ziemskim.
Ziemia ma znaczenie we wszechświecie, jakkolwiek nie jako gwiazda, satelita słońca,
która krąży wraz z nim jako ciało wszechświata. Jej waga ma duchowe znaczenie.
Wyobraźcie sobie retortę chemika, który w niej oddziela czyste od brudu. W kolbie
warzy się materia, mętne powstaje, wiruje, paruje, rozpuszcza się, aby w końcu
zgęścić się w innej części naczynia, całkiem oczyszczone. Z tego będzie eliksir życia,
wolny od wszelkich zanieczyszczeń i pożyteczny. Tak więc we wszechświecie, z
pewnej retory, która została podgrzana ogniem miłości, uniesie się para, oddzielona od
szlamu materii. Przejdzie ona w inną część. Czysty produkt, przez który zrealizuje się
mądry plan.
Tam, gdzie zwężenie szyjki retorty kończy się odbieralnikiem, jest brama, przez którą
przeciskają się odparowane do czystości ich bytu duchowego. Kiedy nie napotykają
przeszkody, podlegają innej drodze.
Spójrzcie na te małe wrota, tam zdąża Ziemia, a przeszkodą jestem ja! Od czasu
powstania Ziemi bronię tej bramy i wskazuję na małą dziurkę w szyjce retorty, która,
jeśli drążona uparcie, pozornie prowadzi na wolność, a w istocie do mojego królestwa
ciemności.
Gdy tylko złapię dusze, prowadzę je do królestwa, które wzrosło w siłę, rozwinęło się
i zwiększyło swoje granice. Naczynie boskie jest puste, jednak pełne jest moje. To, co
czyni człowieka szczęśliwym, dałem już. Mają moc, taką jak bogactwo, a nie daję
tamy do ich lubieżności i pożądania głupich rozkoszy. Na to wszystko muszą zważać,
aby dostać się do bram raju.
Nie mógłbym tego zataić, bowiem mało mi uchodzi, mało unika przejścia do mojego
Królestwa, mało szuka drzwi do raju boskiego. Ci najmniej liczni – znienawidzeni
przeze mnie – zabić ich ciała, a ich dusze niech będą moją rozkoszą.
Na dalekim wschodzie, daleko od żądzy tego świata i czasu – a więc dawno temu – żył
pewien człowiek, który długo rozmyślał, skąd przyszły człowiek i jego dusza, skąd
przyszły i dokąd po śmierci idą. Bogowie Babilonu nie nasyciły jego potrzeby duszy,
poczuł w swoim sercu, że to inne siły, inna wola niż boska w świecie rządzi. Ten
człowiek prawie znalazł drogę do Boga, którego on wybrał, by wskazać drogę
ludzkości, która do Boga wiedzie, z dala od bożków.
Ze wściekłością stanąłem przy bramie; myślałem, jak odwrócić zamysł Abrahama.
Przebaczenia! Wiedział, co mu proponowałem, a jednak pozostał w wierze i został
ojcem ludu, która w całym świecie był pierwszy, który skupił się wokół jednego Boga.
Nienawidziłem ich i dręczyłem, chciałem zniszczyć i rozproszyć, być mu wrogiem i
zanurzyć w ciele i hańbie; nie udało mi się to jednak, co można przeczytać w księdze,
którą zwiecie Biblią.
Tak lud uformował swoje prawo z fanatyzmem i gorliwością, w obliczu śmierci nie
odszedł od wiary swoich ojców, tak było u Żydów. Tylko im zawdzięcza
chrześcijaństwo wiarę w jednego Boga. Może i mowa scholarów i fałszywa
zarozumiałość, która panowała w starych czasach, rozpoznała sens i wiarę z martwych
kamieni ludów, która stworzyła ich przeciwieństwo jako naukę. To niezrównana
głupota, która nie dotyka boskiego planu, nie podąża za końcem i przyczyną.
Nie mogłem zatrzymać tego ludu, który zjednoczył się na wschodzie, a w Kaananie
utworzył królestwo; wtedy dopiero stało się możliwe by pozyskać władców i ludzi.
Tak, mojemu wpływowi podlegał sam Salomon. Bogowie, którzy zaprzeczali Jehowie,
przeniknęli w lud, zniszczyli duszę i wiarę – i szaleństwo mieszkało przy bojaźni
bożej.
Moje królestwo zwyciężyło, Boga przegrało. Mogłem poczuć się jak zwycięzca nad
Bogiem – chciałem zawrzeć każdą bramę, która do niego prowadziła. Jakież to
zwycięstwo mi się przydarzyło! Jak ziemia szeroka, wszystkie ludy na niej służyły mi.
Naród wybrany, którego Jahwe obrał, był zepsuty do jego kości. Wiara, którą ojciec
pobożnie zachowywał, została wytępiona, stała się zardzewiałym mieczem, pożywką
dla kłótni. Oto upadła w formie, żądzach świata i grzechach zawsze otwarta brama i –
co prawda chcą, jednak nie posłuchają kropli w morzu, nie podążą za nią; takim okazał
się lud, któremu Bóg się ukazał, któremu wyrył wieczne prawo błyskawicą na górze
Synaj.
W tej nocy ciemności ducha nie poczuł nikt nawet iskry światła bożego, jako że niebo
się zawarło, każda ludzka dusza zdążała do nieba – widzieli, jak unikać otchłani, która
otwierała się na drodze, a jednak i tak pożerała wędrowca przy upadku.
Jak cieszyło mnie moje zwycięstwo, a jednak miał przyjść mój kolejny upadek!
6. Jezus z Nazaretu
W Betlejem pojawiła się gwiazda na niebie, która przyćmiła wszystkie inne i objawiła
narodziny dziecka, które niepozornie przyszło na świat w stajni. Nie zważałem na to,
wiele dzieci się rodziło, część wzrastała, część umierała. Niby dlaczego to dziecko
miało mieć jakieś znaczenie, takie, jak sto tysięcy innych? W uczuciu mocy, którą
zdobyłem, widziałem to dziecko. Także sądziłem, że było zrządzeniem przypadku, że
mędrcy Orientu przepowiedzieli dziecku, że będzie królem, bowiem jak stawały się
przepowiednie, wiedziałem ja jak żaden. Śmiałem się, jak królewski łajdak Herod, w
strachu przed swoim tronem kazał wymordować niewinne dzieci, a przy okazji
przyszłego króla; cieszyłem się, gdy mu się to nie udało. Nowy król także będzie mi
służył, gdy tylko korona zwieńczy jego skronie – i tak, wszyscy podlegali mojemu
zaklęciu.
Jednak nie stało się nic. Nie został królem, który dalej wyrósł w Nazarecie na
mężczyznę, który uczył się pracy swojego ojca. Nie! Ten człowiek, na którego duszy
nie było ni skazy, nie został nigdy narodzony na władcę, dlatego zostawiłem go, by
żył, jak chciał.
Lata upływały, a moje królestwo wzrastało.
Gdy tylko zacząłem zamierzać przemierzać Ziemię, wtedy przyszedł duch, który raz
już kiedyś mnie ostrzegł, abym zawrócił. Zawołał:
– Zaniechaj! Topór jest podłożony pod drzewo, twoje królestwo! Ponownie przysyła
mnie Pan, zawróć, bowiem znowu pogrążysz twoją chwałę. Mocny jest Bóg, który
kroczy teraz po ziemi, którą oddechem swoim ożywiłeś. Jeszcze jest czas,
posłuchaj mojego słowa!
– Więc niewidzialne widzialnym się stało – zawołałem pełen zdziwienia. - Nigdy w
to nie uwierzę. To szaleństwo: Wieczny w ludzkiej formie. Czy orzech może
zawrzeć wieczną przestrzeń? Może Bóg tak się zniżyć, by przyjąć ludzką formę?
Nie do pomyślenia, niemożliwe!
– Przy Bogu nic nie jest niemożliwe! Czemu zaprzeczasz, już się stało! Spójrz na
Ziemię. Tam wędruje ten, który z formy tylko człowiekiem, jednak czymś więcej
jest w swoim wnętrzu!
Spojrzałem wkrótce i przekonałem się, że to dziecko, na którego korzyść
zamordowano tylu innych, które wyrosło w Nazarecie na mężczyznę, jest skorupą, w
której mieszka Bóg i tak to boskość w nowy sposób się objawiła. Niepojęte było to,
nonsens w obliczu boskiego bytu. Człowiek skorupą wieczności!? Kto zechce,
uwierzy, jednak ja nie chciałem. Tysiąc razy zaświadczył anioł: Boskość zstąpiła na
Ziemię jako prorok. Wyśmiałem te słowa. Moje królestwo było większe niż boskie,
więc myślałem, nigdy się mi nie ujawni. Ja jednak byłem władcą wszystkich dusz,
które nie znalazły drzwi do królestwa bożego. Liczba była tak wielka, jak mała była
tych, która znalazła.
– Odejdź – zawołałem do posłańca. - Twoje słowo to kłamstwo, a człowiek, o
którym mówisz, że jest skorupą Boga, podlega mi, jak wszyscy inni. Zobaczysz,
jak mi się pokłoni i moją władzę uzna, kiedy pokaże mu dobra świata. Jego ciało
to pył, jak każdego człowieka, a jego dusza pożąda skarbów, które ogłuszają
zmysły; było wybrać między Bogiem a mną.
– Błądzisz, oszalałeś! Pragniesz mocy, żądza władzy jest w twoim sercu! Zamiast
pokłonić się pokornie władzy boskiej, usiadłeś na tronie i wierzysz w to, że
pogrążysz jego dusze, uczynisz ich swoimi niewolnikami. W Bogu jest wolność,
była także twoja. Odpokutujesz, jeśli ją pogwałcisz. Nadszedł czas, po którym nie
będzie odwrotu. Zawróć po dobroci, zanim nie jest za późno.
Duch zniknął; nie mogłem za nim podążać, chciałem wiedzieć, dokąd podążył.
Jako że w wielkim wszechświecie, w najdalszym eterze przestrzeń jest mi dozwolona,
myślałem, że nie ma żadnego innego stworzenia nad to, które ludzie poczyna! Dokąd
odszedł duch? Są więc we wszechświecie tajemnice, których nie przeniknąłem?
Za pierwszym razem wywiedziałem się, że moja moc ma także granice i że będę
zwycięzcą, kiedy je przekroczę. Powstało zatem pragnienie. Bóg mógł naprawdę
przejawić się w skorupie, która uformowała się w człowieku Jezusie. Pozyskam tego
Jezusa i mam Boga, w ten sposób upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Tak
myślałem i przystąpiłem natychmiast do roboty: Przystąpiłem do Jezusa i obiecałem
mu wszystko, co może mi dać moja moc, jednak on - on to odrzucił! Szybko doszło
do mnie, że w istocie boska moc mieszkała w tym ciele, że dać mu odpór nie będzie
łatwo. Nie udało mi się zwyciężyć mistrza, mimo że był człowiekiem – musiałem
ustąpić.
„Zniszcz ciało, tak przeminie, zmieni się w pył, wtedy nie znajdzie się skorupa, aby
dawać wieczności miejsca” – tak oto myślałem i wznieciłem nienawiść, oszczerstwo i
gniew w jego wrogach; po to, by go zniszczyć. Lud Żydowski kamieniował niektórych
ludzi za ich grzechy; ten los spotkał także Jezusa, spadłszy na jego głowę; chcieli oni
odjąć koronę pierworodnemu, która im się przecież należała, nie synowi
człowieczemu!
Teraz, kiedy myślę o tym znowu, jaki to błąd uczyniłem, sam nie rozumiem, jak było
możliwe, że taka ślepota zaćmiła mi wzrok. Ludzkość rozpozna, że nie ma żadnej
istoty na niebie i ziemi, która w jaskrawym szaleństwie zrani się, by potem nie ponieść
konsekwencji – sam cierpieć klątwę, którą sam sobie stworzył.
-----------
Com zamierzył, zostało wykonane. Na krzyżu zawisł Pan świata!
-----------
„Jego ciało podlega zgniliźnie, jak wszystkich innych, a jego dusza odejdzie tam,
gdzie i cała reszta skończyła, raz już śmierci zasmakowawszy” - tak myślałem. Była to
jednak tylko gra. Gdy tylko jego dusza uwolniła się od martwego ciała, teraz
uformowała się jako skorupa Boga przez którą wieczność jawi się duchom. Zawołała
ona Jego siłę w byt. Wielkie Słowo. Rozbrzmiało, dopełniło się. Umarł syn
człowieczy, aby stać się synem Bożym; wyposażony w najwyższą siłę zstąpił do
piekieł, do mojego Królestwa.
Dusze wszystkich, którzy tam przebywali, byli moimi poddanymi, bowiem granice
mojego królestwa otaczały je żelazną siłą. Nie było wyjścia. Oko za oko, ząb za ząb,
mówi prawo, które moim uczyniłem i siłą trzymałem. Tak jak mury Jerycha zadrżały
na dźwięk trąb, w proch się rozsypały, odkryły swoich mieszkańców w sercu miasta
przestraszonymi, bowiem daremne jest walczyć z Panem. To samo ja czułem, gdy
zabrakło murów, które opasywały moje Królestwo, a gdy Jezus Chrystus przyszedł i je
zburzył.
Z nim ciągnął Michael, który nieraz mnie ostrzegał, a przy nim zastępy anielskie,
Wiele jaśniejących sylwetek weszło do mojego królestwa, obwieszczając radośnie
wszystkim duszom, że droga do królestwa niebieskiego jest otwarta, ten, który ciałem
był, zwyciężył śmierć i chce powrócić do jego świętego królestwa. Tak, chyba byłem
rażony ślepotą, że nie widziałem, jaki to nieopisany cud, jaki to świetny twór powstał
w dalekiej przestrzeni. Widziałem, że słudzy Boga zbudowali miasto jako miejsce, w
którym zbierali się jemu posłuszni, Nowe Jeruzalem, które lśniło najjaśniejszym
światłem, przy którym ziemskie było marnym cieniem; widziałem wstępującego do
niego Syna Bożego. To było prawdziwe, co Michael obwieścił. Wieczne miało dom w
człowieku, wlało się w jego serce, przyjęło jego duszę i było widoczne każdemu
tworowi!
Ze złością patrzyłem, jak moje królestwo upada. Wymawiając klątwy, bezsilny w
mojej woli, zastygłem z bólem serca.
Stwórca stworzył nowe królestwo z mojego i beze mnie, środek znalazł skutek; oby
nigdy takie stworzenie nie miało więcej miejsca. Jestem pierwszy, przez którego Bóg
się przejawił jako władca wszechświata. Czym byłby beze mnie Bóg? Czy siła, która
nie znajduje swojego przeciwieństwa, może stworzyć coś pożytecznego? Nie, nigdy,
pozostaje bezczynna, śpiąca! Przeciwieństwo daje jej pole do działania, najbardziej ją
podnieca, a że ja jestem przeciwieństwem władcy, nie mogę jemu podlegać, to on sam
wiedział, ten, który mnie powołał do bytu.
„Ty chcesz być miłością, dlaczego, o Panie, nie dajesz mi miłości do serca, której nie
poskąpiłeś żadnemu, a który mieszka teraz w Nowym Jeruzalem? Śpiewają pieśni
dziękczynne, promieniują miłością, a jednak nie znaleźli tych małych wrót do twojego
Królestwa, dopóki im sam tego nie pokazałeś. Szeroka droga wiodła do mnie, a i
kochali mnie, bowiem dostawali to, co ja miałem. Uwierz, niszczycielu mojego
królestwa, że ja, kiedy nie do ciebie, to przecież do mojego czułem miłość. Gdy lwu
człowiek odbiera jego młode, wtedy drży on przed mocą, która skaże złodzieja. Jesteś
silniejszy, wiem, a chociaż dwa razy mnie zwyciężyłeś, to trzeciego nie będzie, nie
ulegnę ci, jak lew.
Wybuduję ci nowe królestwo, dam ci moje dusze, nie będę ci ich już więcej bronić.
Jeszcze biliony, które urodzą się z łona przyszłości, aż moje źródło wyschnie.
Czekam tylko, czy dusze, które mi się oddają i moim sługom, pójdą do ciebie czy do
mnie!
To ostatni upadek, więc żądam swojego królestwa z powrotem. Zniszcz swoje
królestwo miłości! Od teraz chcę być pomiędzy dobrem i złem i być strażnikiem tego
progu! Flaga, którą ja mam, to obojętność, przeciwko twojej fladze miłości!”
Tak zawołałem, a głos niczym grzmot rozbrzmiał w moim uchu: „Niech tak będzie!”.
Wypuściłem mi wiernych, którzy mi dotąd służyli i tak przemówiłem z wściekłością
do ich serc:
Idźcie w cały świat, niczym apostołowie, których Nazareńczyk wyznaczył i uczcie
naszej mądrości. Uczcie podlegać swojej tylko woli, los swój własny wykuwać. Niech
każdy będzie swoim własnym bogiem. Kochaj tobie bliskich, jak oni ciebie. Dziel się z
nimi, jak oni się z tobą dzieli. Bądź panem, nie niewolnikiem i bierz krótkie życie tak,
by tobie tylko szczęścia i mocy użyczało, abyś po śmierci w nicość wstąpił.
Idźcie, demony, nauczajcie tej wiary! Czekam w moim domu na to, którego nauki
wygrają.”
7. Siew Lucyfera
Ziarna, które zasiałem, wzrosły, dały owoce, których nigdy się nie spodziewałem.
Słabe korzenie drzewa mądrości, które weszły w grunt miłości własnej, przez którego
cień nie mogło przenikać światło miłości, zostało zagłuszone wodą niecierpliwości,
która wezbrała się ze źródła serca, które zamknęła sama ludzkość.
Pewnie, we mnie było ziarno zepsucia, którego nie chciałem. Dzisiaj ludzie przebrali
w upadku i żądzy, w złu, żądzy zemsty, nienawiści, o których nie śnił żaden demon.
Podążyli za moją nauką całkowicie i doprowadzili ją do perfekcji, na co patrzę z
przestrachem.
Nie chciałem, by istoty, które przecież za sprawą mojej woli ujrzały światło życia, tak
głęboko upadły w ciemność, co przeraziło mnie. Ludzkość dobrowolnie przyjęła to,
czego się nie nauczyła o upadku dusz, tylko dla uzyskania siły; pobożne dusze, teraz
podległe Szatanowi, słuchają tylko samych siebie.
Przykazanie Jezusowe: Kochaj swoich wrogów! Kochaj przede wszystkim Boga i
najbliższych, jak siebie samego, najwyższe prawo, które do samego końca zostało
przez niego wypełnione, stało w opozycji dla mojej mądrości; jeszcze dzisiaj niektórzy
obwieszczają to i podążają za nim.
Spójrzcie na rzymskie prawo sprawiedliwości! Dla wielu krajów ma ono znaczenie.
Komu więc odpowiada? Bogu czy mi? Czy nie z moich nauk to prawo wywodzi się?
Gdy jest o moją misją, by oddzielić ludzkość od czci boskiej i do mojej odwrócić, nie
uwierzylibyście, że jestem ze zła. Nie gorszy jestem lepszy jako król, który szafuje
tysiącem praw, przez które umacniacie swoją moc i wasz majestat obwieszczacie jako
święty. Kto ma moc, chce rządzić, a nie zważa na rządzonych; dopóki nie zagrażają
mu jego władzy, będzie ich kochał i dobrze im życzył. Wasi przywódcy są zepsuci do
głębi serca, bowiem posłusznie żądają tego, co ustanowili jako prawo – taki ja jestem.
Tego chciałem spróbować! Wielkim się uczyniłem na równym progu, aby wyczekać,
co też dla siebie wybierze mądra ludzkość, skoro wolność wyboru została jej dana.
Nie jestem diabłem! Diabłami są dusze, które całkowicie odwróciły się od nawet
najcieńszego pulsu miłości, zdolni do tego, by rozszarpać człowieka. Najwyższym z
diabłów nie może być pierworodny.
Odrzucam także być księciem piekieł, jak starożytni myśleli o Plutonie. Jeszcze mniej
mam ochotę być modelem dla szaleństwa kościelnego, który doprawił mi rogi, pazury,
stworzył mnie poczwarą świętego szału. Poszukajcie w całym wszechświecie, nigdzie
nie ma bytu, co by temu odpowiadał, jest to twór znudzonego kleryka dla rządów nad
głupimi ludźmi.
Diabłem się uczynił człowiek, powietrzem wypełnił swoje serce, użył swojej woli, aby
odwrócić się od Boga, iskry ducha, którą Pan mu dał – tylko na zatracenie w szlamie
ziemskim, zelżyć tego, kto mu życie dał, przypisywać mi hipokryzję, a co stało się
niegodziwością.
Zdrętwiałem przed wszystkimi zbrodniami, którymi człowiek pokrył upitą krwią
Ziemię, ten sam człowiek, którego fałszywą drogą chciałem wieść do szczęścia i
bogactwa.
Jestem zwyciężony! - gdybym przeczuł, że moja żądza władzy i moje
nieposłuszeństwo zrodzą takie owoce, tak, że człowiek tak daleko zapędzi się w
kłamstwie i grzechu, że nie będzie się bał przelać krwi, nie użyłbym nigdy siły, której
użyłem. Obojętny chciałem być temu, nie mogłem przy temu zostać!
Żądze ludzkości napełniły mnie obrzydzeniem. Brzydzi mnie kreatura, która miała być
obrazem na podobieństwo Boga, a pokazuje takie oblicze. Także moi słudzy brzydzą
się tak niskimi żądzami.
I Bóg, Pan, pozwolił się lęgnąć temu płodowi. Ludy szalały w wojnach i dalej żądały
krwi. Wtedy ukłuł mnie ból, miecz winy przeszył moją duszę i wołałem o śmierć do
Pana Światła:
– Zawiodłem, o Panie, zbuntowałem się i nie jestem warty, by nazywać się twoim
pierwszym dzieckiem. Wiesz, co się teraz dzieje, nie chciałem tego, to przeze mnie
przyszła cała pycha świata, pozwól mi go zniszczyć. Przywróć mi siłę, którą
wziąłeś, chcę ją wykorzystać według twojej woli, naprawię, co raz zepsułem!
Bóg jest wiecznym dobrem, litościwym, usłyszał mój krzyk i przebaczył mi. Jednak
muszę przerwać więzy, muszę zabić to, co obrzydliwe. To, co było godnym pogardy
czynem, zostało wypieczone w twardą jak stal glinę. Musi być zniszczone, spopielone,
rozdzielone w atomy, czas oddzielić ziarno od plew.
Niech człowiek nie lży więcej Szatana, niech nie przypisuje mu tego, czym sam
zawinił, nie pomawia o obłudę, która sama w jego sercu jest i jego do czynów
popycha, a od której Lucyfer ze wstrętem się odwraca. Niech ludzkość usłyszy:
Odejdźcie od czynów, które powstają z waszej niegodziwości. Bądźcie światłem w
ciemności! Zbliża się ten, który niesie wieczne światło, które zmierzcha w waszym
uporze. Niech na nowo zalśni nad wszystkimi ludźmi, którzy rozpoznają go jako
prawo Boże. W dom ojca wszedł skruszony i przyjęty został syn marnotrawny.
Nie śmiejcie się z tego, jak z bajki.
Nie wierzcie, że objawiam puste szaleństwo.
Wkrótce rozbrzmi na całej Ziemi:
Światło rozbłysło! Mściciel nadchodzi!
8. Życie człowieka
Skąd?
Człowiek, sam w sobie największy obraz cudu stworzenia, nauczył się zgłębiać jego
kunsztowną budowę ciała, jak zagwarantowały mu to anatomia i fizjologia. Jednak w
tym samym czasie nauczył się, jak badać swoje najgłębsze nasienie i wiedzieć, co
właściwie w nim żyje, co niejako zmusza go do życia. Tak, to, co jest właściwym
życiem i tam, gdzie należy szukać właściwej siedziby życia. Tak jak nasze czasy na
pierwsze miejsce wskazują poszukiwania zewnętrznego, polowania na dotykalne i
materialne rzeczy, tak naukowcy wskazują w tym samym czasie na cechę, piętno
nowoczesnego życia, które wyraża się zdaniem: „Wierz tylko temu, co widzisz!”.
Czasy oddalają się od wszelkich ideałów, zdążają tylko ku dobrom materialnym i
wszystkim rzeczom, które dają się obliczyć – i powstaje pytanie – co tutaj można
zdobyć? Mniej zatem zajmuje się, by wstąpić w w rejony czystego ducha, prawdziwie
zajmować się problemami życia duszy w dążeniu do Boga i natury. Jest to osiągalne,
jednak trwa długo. Człowieczeństwo nie powinno się zajmować tymi rozkoszami
świata, które i tak nie uszczęśliwiają, przechodząc do dalszych rozkoszy, by w końcu
dojść do najwyższego wyrafinowania, z którego nie ma powrotu, a tylko upadek z
wysokości. Historia imperium rzymskiego i innych upadłych królestw świata uczy nas,
że z natury nie można szydzić: Przekroczymy jej granice, wtedy przychodzi kara
według prawa, jako konsekwencja przekroczenia i żaden człowiek, który nie dba o jej
prawo nie odejdzie bezkarnie.
Oddalamy się od ideałów, które pielęgnują w nas moralność. Są to obyczajne
odczuwanie, religia, które podnoszą nas do godności bycia człowiekiem. Bez tych
stajemy się znowu zwierzętami. Tak jest pewne, że kara nadejdzie. Świadomość,
dobrze użyta, z wyczuciem, żyjąc dobrze z Bogiem i człowiekiem daje radość życia w
swoim najwyższym wymiarze, a także wzmacnia serce i ducha w duchowej misji do
spełnienia, zamiast oboje wyprowadzać z równowagi, daje każdemu człowiekowi
umiejętność przetrwania złości i dążenia do radości - tak jak po deszczu świeci słońce.
Radość, szczęśliwy spokój, które znaczą pełną nadziei misję w miłości do
prawdziwego dobra, nie zostanie rozwiana, a mroczne siły zwątpienia, które powodują
zniszczenie miną, wraz z ich czarnymi cieniami.
W głębi człowieka, tj. w jego najgłębszym sanktuarium, gdzie nie ma dostępu nawet
przyjaciel lub krewny, tam, gdzie przebywają jego najtajniejsze myśli, to w czasie, gdy
jest się samotnym, ciężar spada na duszę, kiedy z tych ruchów i wzburzeń zebranych
w jedno powstaje pytanie: „Dokąd?” Tak, dokąd prowadzą człowieka koleje świata,
dokąd prowadzi jego poszukiwania? Przez blaski, przez podziw i wszystkie
przyjemności, które znaczą krótki czas życia człowieczego, dokąd prowadzi ta droga?
„Do grobu!” ponuro brzmi odpowiedź, która rozbrzmiewa zza tajemnego rogu duszy i
drżąc, człowiek świata szuka drogi, by odwrócić się od tego nieprzyjemnego
przypomnienia przemijalności. Powraca jednak ponownie w tym sanktuarium i
rozbrzmiewa ponownie, a kolejne pytanie towarzyszy temu. Brzmi ono: „Za grobem –
dokąd?” Głośniej, przenikliwiej rozbrzmiewa to drugie pytanie i człowiek świata
próbuje zagłuszyć to pytanie drżącym śmiechem i pozornym ignorowaniem go. „Czy
wiem to? Jest mi to obojętne, teraz próbuję żyć” - takie o to słowa pocieszenia płynące
z jego ust. I żyje, żyje – i umiera w każdej minucie jego napuszone życie. Powoli, tak
jak tak jak może powoli wymywa z plaży chciwym językiem ziarnka piasku jego
skalistej wyspy – tak przemija drogocenny czas głupca i patrzy on wstecz, przerażony
tym, jak dużo wyspy już jest pod wodą, tak poznaje, jak nieubłagane jest morze czasu
dla jego wyspy, jak mała się ona stała i jak niedługo zatonie całkiem jego cenne życie.
„Dokąd?” - dudni w nim znowu, tym razem jednak z trzęsącą mocą i wie, że nie może
obejść tego pytania. Szuka zatem w jego głębi, a wtedy czuje, że może wtedy
odpowiedzieć sobie na pytanie „Dokąd?” kiedy odpowie na „Skąd?” I stamtąd
wynurzają się obrazy duszy tego, kto poszukuje prawdy, a w sanktuarium to pytanie
pozostanie na zawsze ważne. Pytania powstają, jedno po drugim, a cudowne
przypomnienie, które uczyniło cały ten hałas zamieszkało czysto w głębi serca i mówi:
„Pytaj, mogę ci odpowiedzieć. Bowiem ujrzyj, jestem tylko małą cząsteczką tej
prasiły, która wszystko w przestrzeni światów stworzyła; jestem tobie
przyporządkowany, powinieneś mnie żywić, mnie budzić i żywić. Powinieneś mnie
rozwijać, czynić wielkim i, uwierz, nie jestem niewdzięczny. Jestem twoim
najgłębszym i wiecznym duchem. Jestem związany z wielkim, wiecznym praduchem i
mogę dać ci wszystko, co zechcesz. Uczyń mnie silnym w tobie, o człowieku, pozwól
mi wzrastać, tak, że wypełnię całe twe Ja i razem powrócimy jako jedno do wielkiego
praźródła, z którego powstaliśmy. Ty, o człowieku, masz obowiązek mnie rozwijać,
masz najwyższym twoim obowiązkiem opieki jestem ja, jestem twoim dzieckiem,
które spłodziłeś, to jest cel twojego życia. Gdy go wypełnisz, gdy spełnisz opiekę nade
mną, wtedy wstąpimy w prawdziwe życie i pytanie „Dokąd?” nie będzie przerażało,
ale będzie niczym poranna jutrzenka stać przed tobą. Patrz, jestem w tobie jeszcze
słaby – pochwyć mnie i pielęgnuj mnie!”
Dziwi się wtedy człowiek, bowiem nie przeczuwał, że w nim może żyć jeszcze jakiś
inny byt. Zainteresowanie nowym i cicha nadzieja, być może i potrzeba znalezienia
prawdy każą mu wejść w to rodzicielstwo i tak oto mówi głosowi w sercu: „To, co
mówisz, brzmi dobrze w moim uchu, jednak powiedz mi, skąd przybywasz i później
zobaczymy; odpowiedz mi najpierw na to pytanie i wtedy dam ci przestrzeń we mnie,
jak wolisz, odpowiedz mi tylko dobrze na to pytanie!”
Mały byt śmieje się i mówi:
„Chcesz ze mną handlować i boisz się kupić kota w worku? Niech jednak tak będzie,
odpowiem ci, że skoro pozwolisz mi mówić, wtedy wzrastam i nie możesz mnie już
więcej zabić, kiedy raz zostałem powołany do życia. Ale teraz bądź cicho, posłuchaj i
nie przeszkadzaj pytaniami, skoro chcesz wiedzieć, >>skąd<< pochodzę.
Wyobraź sobie wielkie morze świata, które grzmi i pieni się, jak wielkie fale parują, z
nich tworzą się obłoki, które oddalają się w inne kraje, aby rozszerzać płodność i
dobrodziejstwa; z ich łon powstają deszcze. Przenikają one suchą ziemię, woda zbiera
się w źródła i łączy się z wodami podziemnymi, które przecież są połączone z wielkim
morzem, a z nich powstaje strumień, z połączonych strumieni powstaje rzeka, prąd,
który powraca swoje wody do wielkiej matki. Jest to kolej rzeczy. Jednak jest różnica
pomiędzy tymi, które przypłynęły, a tymi, które wypłynąć mają: Woda stała się pitna,
uszlachetniła się!
Widzisz, tutaj mamy niejako obraz Ziemi, może nam przypominać o duchowym
obiegu. Morze jest praźródłem każdego bytu i życia. Pieni się i burzy na swojej
powierzchni, jednak parę metrów poniżej jest spokój i radość, a jego niezmierzone
głębie kryją tajemnicę na tajemnicy, niewidzialne dla oka badacza – tylko to, co
oddaje się z własnej woli, może być zbadane, tylko niektórzy z wybranych, którzy się
odważyli mogą badać głębie morza, których rezultaty zostają dane ludziom z całości
cudownej głębi. Tak jest także z człowiekiem i człowiekiem duszy. Ze wspólnego
źródła odpływają tysiące małych komórek w kształcie pęcherzyków wody, pojedyncze
cząsteczki dusz, które zgęszczają się do grubszych chmur i ciągną na dalekie lądy. Im
cięższe są, tak spadną na ziemię jako zapładniający deszcz. Im gęstsze są, tym więcej
spadnie ich na planetę i da zaczątki organicznego życia: Wzajemnie się przenikając i
łącząc, dają różne formy stworzenia, minerałów, roślin i zwierząt, tak samo jak deszcz
łączy się z inną wodą, przechodząc w źródła, potoki, strumienie i rzeki, uformowany
linią brzegu tworzy prądy, tak więc tutaj jest dana forma, która jest zniszczalna tylko
siłą.
Wiele, wiele źródeł, wód, strumieni i rzek łączy się w główny w jeden główny prąd;
jest on oczyszczony, słodki i ma swój kierunek, kieruje się on, rozdając
błogosławieństwo i zmierza do morza; tak płynie, wolno i majestatycznie płynąc z
powrotem, jednoczy życie jak harmonijny akord. Widzisz, to jest zewnętrzny obraz
ludzkiej duszy, która odpowiada do tego punktu obiegowi wody. Pytasz, dokąd idzie
prąd, który miał wpaść do morza? Cierpliwości! Bowiem nasze skąd nie zostało
jeszcze odpowiedziane! W tym obiegu rozpoznajesz prawo, które jest wieczne i działa
wiecznie; prawo jednak potrzebuje siły, dzięki której może działać, byłaby ona
nieaktywna, nie miałaby w sobie woli, a ta znowu potrzebuje miłości do działania,
bowiem miłość jest najgłębszą, główną przyczyną każdego bytu. Tutaj leży ziarno!
Nasz byt powstaje z miłości, tak musi ona być sama siebie świadoma, bo i twory są
świadome; jak długo mają być twórcą, który może dawać to, co sam posiada? Tak jak
on okazuje się bytem tworzącym w sobie, tak stworzenie wychodzi z niego i tak oto
jest człowiek świadectwem mądrości stwórcy, bowiem on sam może być jednocześnie
tworem i abrysem bytu który z niego powstanie - wszystkie jego właściwości są w
sobie zjednoczone. To, co zostaje przelane w taką czy inną formę z idei nie może
powstać z niczego – to, co samo siebie świadomie. Tym samoświadomym jestem ja;
dusza, zlepiona z tysięcy elementów, które wypłynęły ze źródła – to jest moje ubranie,
pierwsza rzecz, której stałem się świadomy. Gdy wzrastałem, stało się w niej jasne i
rozpoznała, że żyje i że szuka wszelkim sposobem celu i powodu swojego żywota,
bada „Skąd?” i „Dokąd?”
Jak wiele jest jeszcze, które nie przebudziły się do prawdziwej świadomości, śpią w
śnie śmierci ducha, boją się być wybudzonymi, zamykają się dla lepszej logiki i
nazywają się dumnie „Racjonalistami” i „Ateistami”. Wierzą, że wzniosą się przez
czysty rozum, a w istocie zstępują w zwierzęcość, która nie może przekroczyć
ciasnych granic, których i zwierzę nie przekroczy.
Przedstawiam świadome, które jest odblaskiem świadomości ducha stwórcy. Jestem
mu podobny i zostałem ci dany, tak, by w tobie wzrastając, otworzyć twoje oczy na
strumień, rzekę i prąd. Tak, jak, jak możesz zobaczyć w lustrze wielkiego słońca
światło, tak we mnie lśni część stwórczego ducha i tak znajdujesz we mnie klucz do
zrozumienia wszystkich tajemnic świata, tylko wtedy, gdy poszukuje się najgłębszego
motoru, miłości. Nie miłość samozachowawcza, tylko zaprzeczająca sobie, nie dla
siebie, a dla wszystkich innych chce. Teraz wiesz >>skąd<< jestem, a teraz posłuchaj,
jak mnie w sobie będziesz rozwijał, bowiem taki jest cel życia:
Kiedy dwóch ludzi się kocha, często widzisz, że ich myśli zrównują się, że ich czyny
dopełniają się i jedno nie czyni tego, czego by drugie nie chciało. Jedna część garnie
się do drugiej i obopólnie powstaje pęd, by unikać tego, co inne krzywdzi. Dobro
ciągłej harmonii, radosnego szczęścia rządzi w takim kole i obie wole stają się jedną.
Widzisz, obraz prawdziwego, czystego małżeństwa, które dzieje się w najwyższej
miłości i w najwyższej uwadze, ten powinien przedstawiać prawdziwe małżeństwo
pomiędzy duszą i duchem. Duch, to jest mąż, jest sam siebie świadomy i jest
reprezentantem woli, która powinna rządzić w domu, pochodząca z praźródła
wszystkiego bytu, jak Ja człowieka; dusza jest żoną i powstaje przez przekroczenie
form do obrazu człowieka, zawiera się więc w nieskończonych ideach i pracach
stworzenia, które ją przenikają i jednoczą się z nią, daje duchowi ubranie i użyteczną
dla niego mapę wszechświata.. Im dalej postępuje misja do spełnienia, tym bardziej
promieniuje człowiek miłością na zewnątrz przez, im więcej jego umysł uszlachetnił
się przez dążenie do dobra, tym bardziej wzmacnia więzy małżeństwa pomiędzy
duchem a duszą i prowadzi człowieka do harmonii i radości. Człowiek uczy się
wiedzy ducha: Kto na tą drogę wstąpił, ma w sobie nauczyciela. Poznaje rozkosze,
które posiada to prawdziwe życie, jednak nigdy nie będą miały one nic wspólnego z
materialnymi. Punkt, gdzie duch i dusza się znajdują, jest serce, tutaj oboje mówią
głośno i czysto: Tutaj ostrzega duch, aby najpierw sprawdzić czyn, zanim nie jest za
późno, tutaj mówi żona dusza, stawia lepsze poznanie przeciwko swojemu mężowi; te
oba głosy nierzadko sprzeczają się i z tych kłótni wychodzi coś, co człowiek nazywa
„Sprzeczką sumienia”. Jeśli popełniono czyn, który przyniósł nieszczęście, wtedy
odzywają się potężne głosy duchowe które – same w sobie – wolą szlachetność od zła
i tu wkracza to, co psycholog zwie „Wyrzutami sumienia”. Jest to głos twojego
wiecznego ducha, o człowieku, który w tobie mówi, ducha, który może zniszczyć ciało
przez swoje karzące słowo i tak dusza, z którą często się kłóci, tworzy złe, zamiast
jednoczyć się z Nim i ściśle związać się z jej panem, by kroczyć drogą szczęścia.

Dokąd
wiedzie ścieżka? Prawie boję się, by wygłaszać kazania do głuchych uszu, pustych
serc, aby odpowiedzieć na pytanie. Jednak – kiedyś przyjdzie gorzka lekcja, która
nazywa się śmiercią. Śmierć uśmiecha się szyderczo do ciebie z jej mękami, porzucasz
drogę, którą ci wskazałem. Jednak ujrzyj śmierć jako przyjaciela, z radością, bez
strachu i drżenia, nie jak wroga, pojmij prawdę moich słów! Dlatego pomyśl,
człowieku, o mnie, gdy trzeba umierać, poznasz mnie, będziesz musiał poczuć, skoro
nie będziesz chciał słuchać. Kraina, do której zdążasz po śmierci, jest krainą
(prawdziwego) życia. Nie ma tam więcej kłótni, żądzy bogactwa i złota ziemi, nie:
Miłość, radość i harmonia. Im bardziej się spełnisz, im dalej wzniesiesz się w swym
cudzie – dzieła nieskończoności, wieczna siła i łaska zostaną ci okazane! Możesz
rozpoznać cel i wyjście życia, jednak nie możesz osiągnąć nigdy końca wieczności.
Twoje życie jest niekończącymi się zmaganiami do wyższej pełni. Najwyższa pełnia
jest praźródłem i to jest dla siebie wieczne na wieczność. Przechodzisz zatem stopień
po stopniu, tak jednak nie możesz osiągnąć nigdy wiecznego i tak powstaje
szczęśliwość, która leży w niekończącej się ścieżce dopełnienia, nie ma końca, jest
wieczna. Jednak w zmaganiach ku lepszemu i powiązanemu z nim poznaniu, które nie
ma końca nie jest powiedziane, że daremny będziesz w swoich zmaganiach i
zasłabniesz, nie, bowiem każdy nowy stopień daje ci tak dużo nowego poznania,
nowych duchowych owoców i darów, że w staraniu się o nową moc nigdy nie
będziesz czuł zmęczenia i niecierpliwości. Badacz chce najpierw zgłębić
nowopoznany teren, zanim pójdzie dalej, bowiem inaczej nie byłby mu przydatny.
Dałem moje słowo, dałem wyjaśnienie o „Skąd?” i „Dokąd?” i wskazuję, człowieku,
czy chcesz żyć według mojego słowa, czy w szaleństwie. To marzenie, o czym
usłyszałeś, aż do grobowej deski. Krzyczę ci do ucha:
Badaj siebie, bo powinieneś żyć tak, by zjednoczyć się ze mną, wiecznym duchem! Jeśli
tego nie chcesz, szepczę ci codziennie: Musisz umrzeć!
Może to przypomnienie sprawi, że nauczysz się badać siebie.

You might also like