You are on page 1of 40

ZAKŁADKA

Opowieść księżniczki: Rozdział I

Susan Harrington w swoim obszernym salonie pospiesznie przeglądała szuflady w poszukiwaniu proszku fiuu, który pozwoliłby jej
na wejście do kominka i przedostanie się tamtędy w inne miejsce. Dom przy ulicy Flower's Road 5 na przedmieściach Londynu
zamieszkiwała z matką i młodszą siostrą, które obecnie były na zakupach. Wszystkie pokoje zostały urządzone trochę staroświecko,
sprawiając jednocześnie wrażenie miłych i przytulnych. W salonie znajdował się kamienny kominek ze stojącym na nim telefonem. Na
parapetach dwóch, dużych okien walały się różne książki o dziwnych tytułach, takich jak: „Eliksiry dla zaawansowanych”,
„Wykorzystanie krwi smoka w antidotach” czy „Najskuteczniejsze antidota”. Na środku stał okrągły stół z przystawionymi do niego
kilkoma fotelami. Całości dopełniała kanapa naprzeciwko kominka i stojącego obok niego telewizora. Dodatkowo w pokoju znajdowało
się parę kredensów wypełnionych książkami. U dołu mebla wbudowane były szuflady z ozdobnymi rączkami do otwierania i
wystającymi gdzieniegdzie kawałkami papieru.
W pewnym momencie Susan podniosła się z uśmiechem na twarzy. Zielone oczy rzucały triumfalne błyski, a długie, czarne loki
opadały w nieładzie na ramiona, pokryte szmaragdowym materiałem sukni sięgającej ziemi. Kobieta wyglądała na
dwudziestokilkuletnią i trzymała w ręku skórzany woreczek z proszkiem fiuu. Susan zerknęła przelotnie na wiszący nad kominkiem
zegar i rozpoczęła poszukiwania podróżnego płaszcza. Z jękiem rozpaczy zabrała się za przeglądanie kolejnych mebli. W końcu
zrezygnowana usiadła na kanapie, zatrzymując wzrok dłużej w jej kącie. W miejscu tym , gdzie zauważyła czarny materiał. Sięgnęła tam
ręką i przyciągnęła go w swoim kierunku. Okazało się, że odnalazła zgubę. Narzuciła płaszcz na siebie i stanęła przed paleniskiem.
Otworzyła woreczek i wrzuciła szczyptę w płonące płomienie. Potem weszła do kominka.
- Profesor Snape, Hogwart - wyszeptała i zniknęła w szmaragdowozielonych płomieniach.
Poruszanie się za pomocą proszku fiuu zawsze przypominało jej szybki lot długim tunelem. Mijając szeregi kominków różnych
rozmiarów w końcu znalazła się w tym docelowym. Z hukiem wypadła na środek niewielkiego, ciemnego pomieszczenia, wpadając na
coś sporych rozmiarów, na końcu trasy. Kiedy podniosła głowę, owo coś okazało się nie być czymś, a kimś. W dodatku bardzo
zdenerwowanym kimś. Ujęła silną dłoń mężczyzny w czarnej szacie i pozwoliła się podnieść z podłogi. Przed nią stał profesor Snape we
własnej osobie.(nowy akapit)
Severus Snape był mężczyzną o bladej cerze, tłustych, czarnych włosach sięgających ramion i oczach kruczego koloru.
Profesor tak się denerwował przedłużającą się nieobecnością panny Harrington, że zapomniał o tym, iż chciał na nią nakrzyczeć.
Jednak teraz emocje powoli opadały i Severus przypomniał sobie, co pragnął zrobić.
- Czy ty wiesz, co to jest zegarek?! Powiedział ci to kiedyś ktoś?! Miałaś tu być o piętnastej, a jest za dziesięć szósta!
Stał teraz nad nią i krzyczał. Przez ponad dwie godziny martwił się, czy nic jej nie jest, a teraz Susan zamiast się wytłumaczyć wpada
do jego gabinetu, tratując go na samym końcu.
Za to panna Harrington naprawdę czuła się winna i spodziewała się takiego wybuchu.
Nie patrząc mu w oczy, usiadła na krześle i starała się nie oglądać preparatów porozkładanych na półkach od góry do dołu.
Właściwie oprócz biurka, fotela, jednego krzesła, kominka i tych mnóstwa fiolek z miksturami nie było tu nic więcej.
„Uspokój się” - powtarzał sobie Severus w duchu. Przecież nie chciał jej wystraszyć. Tym bardziej, że polecenie od Dumbledore'a
nie nastrajało do przyjaznej atmosfery. Snape nie rozumiał, jak mógłby rzucać zaklęcia w bezbronną kobietę tylko po to, żeby
poćwiczyła uniki.
- Przepraszam - wyszeptała Susan - ale zdrzemnęłam się po pracy, a potem nie mogłam znaleźć proszku fiuu, a potem płaszcza i …
- Koniec. Dość tych twoich wymówek. Jest późno, a ja mam na głowie nie tylko ciebie.
Susan zastanawiała się, kiedy nadejdzie ten moment, w którym Snape powróci do zwykłego stylu bycia. Już samo to, że pomógł jej
wstać było dziwne, a to, że nie obrzucił jej potem stosem wyzwisk, jeszcze dziwniejsze.
- Więc w czym rzecz, panie profesorze?
- Wierzysz w to, że Czarny Pan powrócił czy też zgadzasz się z opinią ministerstwa?
- Nie, nie wierzę. Nie ma możliwości, żeby ktoś powrócił zza grobu. To jest niemożliwe, profesorze. To nie może być prawdą, nie
może.
- Wykazujesz się ignorancją typową dla twojej osoby. Jesteś mugolem, Harrington, pracującym w magicznym szpitalu, nie uważasz,
że to dość, żeby stać się potencjalnym celem?
- On nie powrócił, profesorze. Nie ma takiej opcji.
- Naucz się ufać starszym i bardziej doświadczonym osobom niż ty, Harrington, a wyjdziesz na tym lepiej niż terazwyjdzie ci to na
dobre.
Susan zaczynała się martwić o swoje bezpieczeństwo z powodu zdenerwowania Snape'a. To nigdy nie kończyło się dobrze.
Za to Severus miał jej serdecznie dość i w tej chwili nie miał już żadnych oporów przed wykonaniem polecenia Dumbledore'a.
- Idziemy - chwycił ją za przedramię i pociągnął za sobą.
Severus był przekonany, że jest gotowy na to, co miał zrobić, a Susan wiedziała, że spełniają się jej obawy. Wyszli z gabinetu na
zimny korytarz w lochach i skręcili w prawo. Po chwili Snape brutalnie wepchnął Susan do pierwszej napotkanej klasy. Wszedł za nią do
środka i jednym ruchem różdżki zepchnął wszystkie ławki na bok, tworząc pośrodku wolną przestrzeń.
- A teraz spróbuj się bronić tak długo, jak potrafisz - powiedział chłodno i strzelił pierwszym zaklęciem obezwładniającym, jakie mu
przyszło do głowy.
Susan padła na zimną posadzkę, unikając mknącego w jej kierunku promienia.
- Co pan wyprawia?!
- Wypełniam polecenia dyrektora, uczę cię samoobrony.
Kolejne zaklęcie poleciało w jej stronę, a panna Harrington przeturlała się w bok. Za trzecim razem jednak zaklęcie trafiło, a ona
przeleciała przez długość klasy, lądując pod jedną z ławek. Wyczołgała się na wolną przestrzeń i oddychała ciężko.
- Nie masz ze śmierciożercami żadnych szans, Harrington.
- Czyżby? Zobaczy pan, że teraz będzie lepiej.
Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał Severus. Susan zawsze była uparta i nie dawała szybko za wygraną. Tak było i tym razem. Nie
zamierzała dawać Snape'owi tej satysfakcji. Zrezygnowany profesor uniósł różdżkę. Wiedział, że jest skazany na tę czynność dopóki
Susan nie padnie ze zmęczenia. Śmiesznym dla niego był ten jej upór i bezsensowna odwaga. Przypomniał sobie moment, w którym ją
poznał.
~/*\~

Mała dziewczynka - najwyżej jedenastoletnia - wybiegła ze Skrzydła Szpitalnego, machając pielęgniarce na pożegnanie. Biegła
korytarzami, które przytłaczały swoją przestrzenią i bogactwem dzieł sztuki mijanych po drodze. W końcu dotarła do marmurowych
schodów i zaczęła po nich zbiegać. Kiedy zeskoczyła z kilku ostatnich stopni, wpadła na jakiegoś człowieka, ubranego w czarną togę i
pelerynę. Przewrócony impetem z jakim wleciała na niego dziewczynka, zaczął wstawać i otrzepywać swoją szatę.
- Co to ma znaczyć? - warknął, kiedy oboje podnieśli się z podłogi.
- Przepraszam - mruknęło dziecko. Mężczyzna patrzył prosto w jej zielone oczy. Sam miał je koloru czarnego. Wyglądu dopełniały
tłuste włosy - tegoż samego koloru - opadające aż do ramion. Brutalnie złapał ją za ramię i zaczął pchać przed sobą.
- Idziemy do dyrektora! Mam tego dość. Uczniowie biegający po korytarzach, uczniowie zeskakujący ze schodów! Koniec z tym!
Stanęli przed wielką, brzydką chimerą z kamienia.
- Musy świstusy.
Młoda Susan Harrington popatrzyła zdziwiona na człowieka, który ją tu przyprowadził, ale za chwilę zrozumiała, że to musiało być
hasło, ponieważ posąg odskoczył w bok, a ściana rozstąpiła się, ukazując otwór. Weszli na kamienne, spiralne schody sunące w górę.
Ściana za ich plecami zamknęła się. Wznosili się coraz wyżej, aż w końcu ujrzeli lśniące, dębowe drzwi z kołatką w kształcie gryfa. Drzwi
otworzyły się, a Susan została wepchnięta do gabinetu.
Dziewczynka zobaczyła wielki, piękny, okrągły pokój. Na licznych stolikach stały różne srebrne urządzenia, warczące, wirujące i
wypuszczające obłoczki dymu. Na ścianach wisiały portrety poprzednich dyrektorów i dyrektorek Hogwartu. Za olbrzymim biurkiem z
nogami w kształcie szponów siedział profesor Dumbledore. Staruszek z przenikliwymi, błękitnymi oczami i długą, białą brodą. Za nim,
na półce leżała wyświechtana i postrzępiona tiara. Susan stała rozglądając się ciekawie dookoła, a dużo młodszy i przystojniejszy Snape
zaczął krzyczeń, wymachiwać rękami i skarżyć się na uczniów. W końcu popchnął dziewczynkę w kierunku biurka, twierdząc, że
powinna zostać wyrzucona ze szkoły.
- Ależ to niemożliwe, Severusie - odezwał się Dumbledore znad koniuszków swoich palców.
- Dlaczego?! - warknął.
- Bo nie jest uczennicą naszej szkoły. - Severus popatrzył na niego zdziwiony. - Wyjaśnię ci to później. Tymczasem chciałbym, żebyś
bezpiecznie odstawił ją do domu.
Severus westchnął, wiedząc, że nie ma innego wyboru.
- Oczywiście, ale kiedy wrócę, to sobie porozmawiamy.
- Świetnie. Susan, profesor Snape zgodził się odwieźć cię do domu. Chciałbym się dowiedzieć, co dokładnie ci się przytrafiło, ale to
może zaczekać. Życzę wam miłej drogi. - Uśmiechnął się.
~/*\~
Teraz stała przed nim dorosła panna Harrington, a on nie miał już dwudziestu lat. Był bardziej doświadczony i starał się naprawić
błędy przeszłości, ale Czarny Pan powrócił i wszystko się znowu skomplikowało. Severus wyrwał się  z zamyślenia i skupił na
wykonywanej czynności.
Całkiem znienacka ku Susan pomknął promień szkarłatnego światła. Kobieta miotała się z jednego końca sali na drugi, unikając
kolejnych zaklęć. Kiedy piętnasty raz podnosiła się z podłogi, Snape wpadł na pewien pomysł. Susan szło coraz lepiej i ona sama
zdawała sobie z tego sprawę, zmniejszając czujność. Snape wykonał kilka skomplikowanych ruchów różdżką, budując tuż przed panną
Harrington ledwo widoczne pole siłowe. Ruchy Severusa coś jej przypominały, ale nie mogła dojść do tego, co to było za zaklęcie. Snape
od pewnego czasu obserwował, jak za każdym razem Susan rzuca się na ziemię do przodu. Była to dobra metoda, ale miała swoje
wady. Teraz udał, że rzuca zaklęcie. Reakcja była natychmiastowa, kobieta zrobiła dokładnie to, co przewidział, po czym odbiła się od
pola, powtórnie lądując na podłodze.
- Co to było? - wysapała, podnosząc się z podłogi.
- Niespodzianka, Harrington - powiedział z uśmiechem. - Masz już dość?
- Tak. Dzisiaj pan wygrał, ale to jeszcze nie koniec.
Wstała, opierając dłonie na kolanach. Dość to miała już jakiś czas temu, teraz była wykończona. Doszła do wniosku, że straciła
kondycję. Nie powinna była tyle czasu spędzać nad kociołkiem.
Snape usunął pole siłowe jednym ruchem różdżki i teraz bezszelestnie zbliżył się do Susan. Nie zauważyła go, ponieważ wpatrywała
się w posadzkę, próbując uspokoić oddech. Kiedy znalazł się tuż za nią, trochę się schylił i wyciągnął dłonie, chwytając Susan pod
kolanami i biorąc ją na ręce jak małe dziecko.
- Co pan robi?! - obruszyła się. Jednak zrezygnowała z wyrywania się, ponieważ wiedziała, że to on z ich dwojga ma więcej siły. Poza
tym to ona była ta tą zmęczona zmęczoną i poszkodowanaposzkodowaną.
- A jak myślisz? - zapytał. - Dobrze wiesz, że sama nie postawisz kilku kroków, nie mówiąc o dojściu do mojego gabinetu.
Prychnęła, ale pozwoliła się donieść do siedziby Snape'a.

Opowieść księżniczki: Rozdział II


Panna Harrington wpadła z hukiem do zatłoczonej izby przyjęć Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga.
Wstała z podłogi i otrzepała szatę z popiołu. Z pewnym zażenowaniem rozejrzała się dookoła.
Na rzędach kulawych krzeseł siedziało mnóstwo czarownic i czarodziejów. Wszyscy na nią patrzyli. Jedni wyglądali normalnie, inni
nie. Niektórzy mieli trąby zamiast nosa, a niektórym wyrosła dodatkowa ilość kończyn.
Kobieta ruszyła w stronę pulchnej blondynki, która siedziała za biurkiem z tabliczką INFORMACJA. Po drodze przywitała się z
kilkoma czarodziejami w żółto-zielonych szatach, którzy zadawali pacjentom pytania i notowali odpowiedzi na - trzymanych przez
siebie - podkładkach. W końcu dotarła do celu.
- Cześć, Alice. - Susan oparła się o blat biurka. - Dyrektor już przyszedł?
- Tak, przed chwilą. Masz jeszcze szansę dotrzeć na trzecie piętro przed nim.
- Dzięki. Mam nadzieję, że zdążę - powiedziała i pobiegła w stronę schodów.
Minęła tablicę informacyjną i pognała na górę, mijając jasne korytarze oraz zdziwione twarze czarodziei na portretach. W końcu
zatrzymała się przed tabliczką: „ZATRUCIA ELIKSIRALNE I ROŚLINNE (wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.) - III piętro”.
Powoli ruszyła jasno oświetlonym korytarzem. Cicho przechodziła obok kolejnych drzwi, prowadzących na poszczególne oddziały, aż w
końcu doszła do tych, na których widniało jej imię i nazwisko. Nacisnęła klamkę i weszła do niewielkiego, ale przytulnego
pomieszczenia.
Na środku stał palnik, a nad nim wesoło dyndał kociołek z wrzącą wodą. Przy jedynym oknie jakie tam było znajdował się okrągły
stolik i dwa fotele. Po przeciwległej stronie stał stół, długości ściany, a na nim różnego rodzaju fiolki, waga, porozrzucane składniki
eliksirów, drewniana deseczka i srebrny nóż. Na ścianach wisiały półki zastawione książkami, a na podłodze stała maleńka szafka z
jasnego drewna. Nachylała się nad nią kobieta z brązowymi włosami związanymi w koński ogon. Kiedy usłyszała skrzypnięcie
otwieranych drzwi, obróciła się w ich kierunku.
- Cześć, Sayuki - odezwała się Susan, wchodząc do środka.
- Ehm, cześć.
Sayuki Tenor nie przywykła do tego, żeby odzywać się w ten sposób do osób kilka lat starszych od niej, ale panna Harrington
zakomenderowała, że ma być tak, jak ona chce. Ponieważ Susan uczyła kiedyś swoją współpracownicę, ta nie śmiała odmówić.
- Dyrektor już tu był? - zapytała spóźniona.
- Jeszcze nie. Zdążyłaś, ale Robert mówił, że u nich już był, a to tylko piętro niżej.
- Jakie zlecenia mamy na dzisiaj? - Susan rzuciła się na jeden z foteli.
- Na razie żadnych. Zrobić ci herbaty? - Wyjęła z szafki mały czajniczek.
- Poproszę.
W tym momencie do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w czarnej szacie i okularach na nosie. Wiele osób uważało, że jest
przystojny, jednak Susan myślała inaczej. Krótko przystrzyżone włosy i czekoladowe oczy - rzucające groźne błyski - nie pasowały mu do
jasnej cery. Według panny Harrington mógłby czasami wyjść na świeże powietrze i nabrać trochę kolorów.
- Dzień dobry. Widzę, że dzisiaj jest pani wcześniej, panno Harrington - odezwał się basem.
- A tak. W końcu niedługo idę na urlop.
- Rzeczywiście. - Lekko uderzył się dłonią w czoło. - Nie będę wam dłużej przeszkadzał.
- Do widzenia - powiedziały obie kobiety równocześnie.
Mężczyzna wyszedł z pracowni, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie widziały go więcej tego dnia i wcale im to nie przeszkadzało.
Dodatkowo okazało się, że nikt nie potrzebował nowych eliksirów, więc wypiły kilka herbatek, a po piętnastej wróciły do domu.

~*~

Panna Harrington z właściwym sobie hałasem wpadła do salonu na Flower's Road 5. Zwabiona hukiem, do pomieszczenia weszła
kobieta z lekko siwiejącymi czarnymi włosami. Dobrotliwy wyraz twarzy i niedbale założony fartuszek sprawiły, że Susan się
uśmiechnęła.
- Co dzisiaj na obiad, mamusiu? - zapytała kobietę, podchodząc do niej i lekko ją przytulając.
- Spaghetti po bolońsku - odpowiedziała ciepło, uważnie przyglądając się Susan. - Stało się coś? - zapytała, zauważając
przygnębienie na twarzy córki.
- Ależ nic, tylko znowu muszę lecieć do Hogwartu, a przecież obiecałam ci jeszcze ten eliksir. Naprawdę nie chce mi się tam
wybierać, ale Dumbledore ze Snape'em wymusili na mnie, żebym obiecała, że się pojawię.
- Obietnica to obietnica. A ich należy dotrzymywać, przecież o tym wiesz. Zresztą wybieramy się dzisiaj z Marie do pani Johnson na
tydzień, więc przez jakiś czas nikt nie będzie ci przeszkadzał.
- Przecież wy mi nigdy nie przeszkadzacie! - wykrzyknęła Susan.
- Żartowałam, kochana. Doskonale zdaję sobie sprawę, że gdyby nie to, że nie możesz wziąć urlopu wcześniej, pojechałabyś z nami.
Godzinę później obie kobiety stały w drzwiach z nastoletnią dziewczyną, która odziedziczyła po matce kolor włosów, a po zmarłym
ojcu brązowe oczy.
- Będziemy za tobą tęsknić, Susan. - Dziewczyna przytuliła siostrę i wzięła od niej swój zielony plecak, a potem zarzuciła go na jedno
ramię.
Po chwili pani Harrington przemierzała zadbany ogródek ze swoją najmłodszą córką - machając Susan na pożegnanie. Potem
minęły przystrzyżony żywopłot i ruszyły asfaltową drogą w kierunku rosnącego nieopodal lasu. Kiedy zniknęły w ciemnej gęstwinie,
Susan usiadła na niewielkim stopniu i zaczęła podziwiać ogród.
Zobaczyła różane krzewy pod parapetem, skoszony trawnik i lipę, na którą nieraz wchodziła z okna swojego pokoju. Po chwili
otrząsnęła się z zadumy i wróciła do środka.
Szybko wbiegła po schodach do swojego pokoju. Opadła ciężko na fotel i utkwiła wzrok w brzegu biurka. Każdy fragment tego
pomieszczenia przypominał jej dzieciństwo. Duże łóżko, z jasnego drewna, na którym spędziła noc zaraz po wprowadzeniu się na
Flower's Road. Kilka regałów z książkami, starymi bajkami i jej pierwszą lalką, która leżała tam ubrana w niebieską sukienkę z
mnóstwem falbanek.
Po wyjściu mamy i siostry, Susan poczuła się bardzo samotna. Nie lubiła spędzać czasu w miejscach, w których nie było nikogo
oprócz niej. Postanowiła zająć się obiecanym swojej mamie eliksirem przeciw zmarszczkom.
Kiedy dotarła do jasnej i przestronnej kuchni, otworzyła jedną z szafek i wyciągnęła średniej wielkości kociołek. Postawiła go na
kuchence i zabrała się do nalewania wody do czajnika, a potem przelewania jej do naczynia na eliksir. Gdy ciecz zaczęła bulgotać, panna
Harrington zabrała się za dodawanie ingrediencji. W pewnym momencie wywar zaczął kipieć coraz gwałtowniej, a Susan lekko
zmarszczyła czoło, ale dalej machała chochlą. Cztery razy w lewo, pięć razy w prawo. Za chwilę rozległ się huk, kociołek pękł, a kobieta
została obryzgana eliksirem. Moment później na jej miejscu stała mała dziewczynka.
~*~

Severus Snape zdenerwowany chodził po swoim gabinecie. Tym razem Susan spóźniała się już trzy godziny i profesor zaczynał
powoli przyznawać sam przed sobą, że się o nią martwi. W końcu nie wytrzymał i przeniósł się za pomocą proszku fiuu na Flower's
Road 5. Widok dobrze znanego salonu, który wyglądał w miarę normalnie, trochę go uspokoił, tak samo jak względna cisza. Zdecydował
się pójść do kuchni. Wśród wszechobecnego bałaganu stała mała dziewczynka i wpatrywała się w niego wielkimi, zielonymi oczami.
Severus przeniósł wzrok na jej czarne loki i ogarnęły go złe przeczucia.
- Jak się nazywasz? - zapytał, przeczuwając jaką odpowiedź usłyszy.
- Susanne Marie de La Harrina Tione. Kim pan jest? - odpowiedziała, grzecznie się kłaniając.
Snape głośno nabrał powietrza. Potem powoli je wypuścił i z całym spokojem na jaki było go stać odparł:
- Nazywam się Severus Snape i jestem... twoim nauczycielem.
- Czego będzie mnie pan uczył?
-Pożytecznych rzeczy - odpowiedział krótko. - Chodź. - Pociągnął ją za rękę i wyprowadził do salonu.
Następnie, nie zwalniając uścisku, obrócił się na pięcie i teleportowali się na stację kolejową w Hogsmeade. Severus wziął
przestraszoną dziewczynkę za rękę i ruszył z nią wąskimi uliczkami wioski w stronę, majaczącego w oddali, Hogwartu. W końcu weszli
na błotnistą drogę, a po chwili dotarli do misternie kutych w żelazie wrót, umieszczonych między dwoma słupami zwieńczonymi
skrzydlatymi dzikami. Przeszli przez otwartą bramę i ruszyli długą, krętą drogą, wiodącą w górę, do zamku. Minęli dużą łąkę, gdzie stała
tylko wierzba, której liście były delikatnie poruszane przez wiatr, niewielką drewnianą chatkę i grządkę z dyniami tuż przy wejściu w
ciemną toń lasu oraz jezioro znajdujące się na południe od zamku.
W końcu weszli na kamienne schodki i przeszli przez wielkie, dębowe drzwi. Oboje znaleźli się w przepastnej sali wejściowej
oświetlonej zatkniętymi przy ścianach pochodniami. Na wprost nich znajdowały się wspaniałe, marmurowe schody wiodące na górne
piętra. To właśnie w ich stronę się skierowali i zaczęli wchodzić na górę. Ludzie z portretów na ścianach szeptali różne rzeczy i
pokazywali ich sobie. Najwyraźniej małe dziewczynki były rzadkością w Hogwarcie były małe dziewczynki. Wreszcie zatrzymali się przed
chimerą pilnującą wejścia do gabinetu Dumbledore'a. Tak samo jak niegdyś, gdy Snape zobaczył Susan po raz pierwszy, wjechali
spiralnymi schodami na górę, a potem Severus bez pukania otworzył drzwi i wepchnął dziewczynkę do pomieszczenia.
Dyrektor wstał z fotela, słysząc odgłos naciskanej klamki. Kiedy zobaczył, kogo Snape przyprowadził, z wrażenia, z powrotem usiadł.
Przez lata był przekonany, że już nic nie jest w stanie go zaskoczyć.
- Witam was, kochani moi - rzekł w końcu z dobrodusznym uśmiechem.
- Dobry wieczór, proszę pana.
Susan ujęła swoją zieloną sukienkę, która zmniejszyła się wraz z nią i grzecznie się ukłoniła. Snape popatrzył na nią ze
zdenerwowaniem i rzekł:
- No właśnie, dyrektorze. Zdaje się, że mamy problem.
- Och, to żaden problem. - Dumbledore nachylił się w jego kierunku. - Czy to nie ty obiecywałeś kiedyś pani Harrington, że w razie
potrzeby zajmiesz się Susan jak własnym dzieckiem?
- Chyba żartujesz, Dumbledore! - wykrzyknął. - Nigdy w życiu. - Dyrektor patrzył mu prosto w oczy. - Nie licz na to. - Wzrok
staruszka nadal przeszywał go na wskroś. - Nie patrz tak na mnie.
- Złożyłeś obietnicę, Severusie - powiedział cicho Dumbledore.
Severus machnął ręką z bezsilnej złości.
- Cholera - mruknął.
- Świetnie. - Dyrektor klasnął w dłonie. - A jak będziesz miał trochę czasu, pomyśl nad jakimś antidotum. Tymczasem ja załatwię jej
wcześniejszy urlop.

Opowieść księżniczki: Rozdział III

Profesor siedział w swoim gabinecie i groźnym wzrokiem spoglądał na, stojącą przed nim, Susan.
- Umówmy się, że ty mi nie będziesz przeszkadzać, a ja wtedy nie będę miał powodu, by na ciebie nakrzyczeć. Zgoda?
- Uhm - przytaknęła.
Severus zmierzył ją spojrzeniem i wstał z fotela.
- Świetnie. Spróbuj nie rozwalić mi gabinetu. Zaraz wracam.
Snape wyszedł z pomieszczenia i szybkim krokiem przeszedł przez ciemny i zimny korytarz, docierając do sali wejściowej.
Najszybciej jak potrafił przemierzył szkolne błonia, aż wreszcie znalazł się poza terenem Hogwartu. Z cichym westchnieniem
teleportował się do domu panny Harrington. Chciał wszystko pooglądać, zanim nadejdzie noc.
Obejrzał sobie dokładnie pęknięty kociołek, w którym zostało jeszcze trochę eliksiru. Przyjrzał się gęstej, zielonej mazi pozostałej
na dnie naczynia.
- Eliksir odmładzający. To jasne - mruknął. - Tylko czego ona tu dodatkowo dodała? Przecież to trzeba wypić.
Mężczyzna zabrał się za przeglądanie szuflad i szafek, mając nadzieję, że znajdzie odpowiedź na swoje pytanie. Niestety szybko
przekonał się, że Susan nie potrzebowała żadnych instrukcji do uwarzenia eliksiru. W końcu zrezygnowany przeniósł próbkę wywaru do
- znalezionej w kuchni - fiolki.
Za chwilęPo chwili teleportował się do Hogsmeade, a stamtąd biegiem udał się do swojego gabinetu. Zbyt długo znał już pannę
Harrington, by mieć pewność, że nic się nie stanie. Jednak - ku swojemu zdumieniu - kiedy wszedł do środka, wszystko było w jak
najlepszym porządku. Brakowało tylko Susan.
- No nie, gdzie ona się podziała? - Wybiegł na korytarz. - Chwila, a jeżeli wróci? - Przez chwilę stał niezdecydowany, po czym wrócił
i usiadł na fotelu. - Poczekam z pięć minut, a potem zacznę się martwić.
Jednak, kiedy zajmował miejsce, jego wzrok padł na skrawek pergaminu, spoczywający na biurku. Chwilę się zastanawiał, aż
wreszcie wziął go do ręki. To, co zobaczył, sprawiło, że lekko uniósł brwi.
- Co to może być?
Po dłuższej chwili stwierdził, że widzi trójkąt i bliżej niezidentyfikowany okrąg z pętelką na czubku.
- Chociaż to wygląda bardziej jak elipsa... A może jabłko? Nie, to niemożliwe. - Jednak im dłużej wpatrywał się w obrazek, tym
większej nabierał pewności, że to musi być jabłko. - A więc to sprawka Harrington. Wygląda na to, że była głodna. Ale gdzie ona mogła
się podziać?
Był jednak pewien, że odpowiedź kryje się w trójkącie.
- Tylko co ona chciała narysować? - Nagle doznał olśnienia. - Dumbledore! Przecież jedyne miejsce, jakie ze mną oglądała, to
gabinet dyrektora. Rozwiązałem to. - Poczuł się szczęśliwy jak małe dziecko, które odkryje i zrozumie o czym mówią dorośli. - Zabawne -
mruknął i pobiegł prosto do Dumbledore'a.
Kiedy przekroczył próg gabinetu, jego spojrzenie natychmiast padło na, siedzącą przy biurku, Susan i dyrektora, który lekko się
uśmiechał, patrząc na dziewczynkę.
- Tak myślałem, że w końcu cię tu zobaczymy - powiedział ciepło staruszek. - Kanapkę?
- Nie, dziękuję. Przyszedłem po Susan.
- A widzisz, kochana. Mówiłem, że cię nie zostawi. - Dyrektor zmierzwił jej włosy. - Najadłaś się?
- Tak, dziękuję bardzo. - Zeskoczyła z krzesła i ukłoniła się.
- Idziemy - warknął Snape i otworzył drzwi.
- Dobranoc, panie dyrektorze. - Dziewczynka jeszcze raz dygnęła.
- Chodź już wreszcie - powiedział Severus.
- Tak jest, panie profesorze.
Nauczyciel szybkim krokiem wyszedł z gabinetu, a Susan pobiegła za nim. Kiedy dotarli do sali wejściowej, profesor zatrzymał się.
Zmachana dziewczynka opierała ręce na kolanach. Severus uśmiechnął się drwiąco, przypominając sobie, że przecież biegła za nim całą
drogę. Jednak przystanięcie było spowodowane czymś zupełnie innym, niż troska troską o pannę Harrington.
Przy dębowych drzwiach, stała dziewczyna, z małym plecaczkiem, zawieszonym na jednym ramieniu.
- Kim jesteś? - warknął Snape, zastanawiając się skąd ona się tu wzięła.
Dziewczyna oblała się rumieńcem i założyła brązowe włosy za ucho. Potem poprawiła okulary i zaczęła wpatrywać się w kamienną
posadzkę.
- Jestem autorką tego fika, profesorze.
Zaledwie jednak Gdy tylko przyznała się do tego faktu, wybiegła na szkolne błonia. Snape zareagował natychmiast, zostawił Susan i
wyruszył w ciemną noc. Chwilę później dopadł, denerwującą go już od pewnego czasu, autorkę. Złapał ją za ramię i obrócił w swoją
stronę. Ku zdziwieniu profesora nie próbowała się wyrywać, stanęła w miejscu i wpatrywała się w Severusaniego.
Zdecydowanie nie była przygotowana na coś takiego. Chciała tylko wpaść na chwilkę i poczuć magiczną atmosferę. W końcu to jej
urodziny, więc wszystko miało pójść tak, jak ona chciała. Nigdy nie spodziewała się, że może zostać przyłapana.
- Mogę wiedzieć, czemu utrudniasz mi życie? Dlaczego zesłałaś mi na głowę Harrington? Przecież Potter to wystarczające
utrapienie.
Snape wpatrywał się intensywnie w autorkę.
- Narratorze, zamknij się na chwilę i daj mi w końcu przeprowadzić normalny dialog! - warknął Severus.
- Przykro mi, ale to moja praca. Autorka mi za to płaci - odpowiedział bezczelnie głos tajemniczego narratora.
- Wróćmy w takim razie do mojego pytania - powiedział powoli Snape.
Autorka spuściła znowu wzrok. Odpowiedziała dopiero wtedy, kiedy profesor mocniej zacisnął palce na jej ramieniu.
- Ciekawie pan reaguje - mruknęła.
- Ciekawie reaguję?! - Zdenerwował zdenerwował się Severus. - I dlatego tylko jestem skazany na odkrywanie antidotum na,
wymyślony przez Harrington, eliksir?
- Zapewniam pana, że się uda. Tymczasem radziłabym zająć się Susan, ponieważ dzieci w jej wieku powinny o tej porze spać.
- A niech cię... - warknął i pociągnął ją za sobą do środka.
Panna Harrington stała tam, gdzie została przez profesora zostawiona.
- No to ja powinnam iść, profesorze. - Autorka delikatnie próbowała się uwolnić z uścisku Snape'a.
Severus początkowo nie zwracał na to uwagi, dopiero po kilku minutach odwrócił się w jej kierunku.
- Czego? - warknął.
- Muszę wracać - powiedziała nieśmiało.
- Nigdzie się stąd nie ruszysz, dopóki nie sprawisz, że Harrington wróci do dawnej postaci.
- Nie mogę tego sprawić, siedząc tutaj - westchnęła.
- Jeżeli cię wypuszczę, nie będę miał pewności, że wszystko pójdzie po mojej myśli.
- Nigdy nie będzie miał pan pewności.
- Niech ci będzie, ale jeżeli przekroczysz moją cierpliwość, to obiecuję, że cię odnajdę - warknął.
Kiedy autorka poczuła, że jest wolna, uciekła tak szybko, jak potrafiła.

Opowieść księżniczki: Rozdział IV


Snape zaprowadził Susan do swojego gabinetu najszybciej jak mógł, zaprowadził Susan do swojego gabinetu. Posadził ją w fotelu i
przykazał na siebie czekać, a sam udał się pod prysznic. Kiedy wrócił, dziewczynka smacznie spała tam, gdzie ją zostawił. Głowa opadła
jej na ramię, a część loków na twarz. Idealną ciszę mąciło tylko ciche chrapanie małej księżniczki. Severus wpatrywał się w nią chwilę
urzeczony, po czym otrząsnął się i przeszedł do sypialni. Postanowił jednak, że zostawi otwarte drzwi, by słyszeć co się dzieje i w razie
czego móc interweniować.
Nad ranem obudziło go szarpanie za rękaw piżamy.
- Czego? - mruknął.
- Jestem głodna - Usłyszał usłyszał w odpowiedzi.
Podniósł się do pozycji półleżącej i zmierzył Susan spojrzeniem. Wyglądało na to, że płacze. Severus przeklął w duchu wszystkie
małe dzieci, ale wstał i poszedł do swojego ciemnego gabinetu. Na szczęście okazało się, że skrzaty domowe w Hogwarcie nie
próżnowały. Na starym biurku Snape'a leżała miska jajecznicy, talerz z chlebem, dwie szklanki i dzban soku z dyni.
- Księżniczko, chodź no tutaj! - zawołał.
Za chwilę przybiegła Susan, a Severus posadził ją w fotelu.
- Smacznego - mruknął i nalał dziewczynce soku do szklanki. - Zaraz wracam.
Wszedł do swojej skromnej sypialni i zaścielił łóżko. Obrzucił pokój uważnym spojrzeniem, było nienagannie czysto. Ogromna szafa,
a obok niej kominek oraz szafka nocna przez długie lata pozostawały jedynymi meblami w tym pomieszczeniu. Jednak całkiem
niedawno Severus zdecydował się kupić dywan i kanapę.
Snape przeszedł do małej, zadbanej łazienki i wszedł pod prysznic. Pozwolił chłodnej wodzie spływać po swoim ciele i koić nerwy.
Gdzie on miał głowę, gdy obiecywał chronić i opiekować się Susan? No właśnie, zupełnie ją wtedy stracił.

~*~

Dwudziestoletni Severus Snape w mugolskim garniturze i jedenastoletnia Susan Harrington znajdowali się na zupełnie pustej stacji
kolejowej w Hogsmeade.
- Wsiadamy - rzucił krótko profesor, kiedy czerwona lokomotywa ekspresu Hogwart-Londyn dała znak, że za chwilę odjeżdża.
Weszli do środka i usiedli w pierwszym wolnym przedziale. Jechali w zupełnej ciszy. Susan podziwiała widoki, a Severus zastanawiał
się, dlaczego znowu wypełnia kolejne polecenie Dumbledore'a.
Przedłużające się milczenie przerwała dziewczynka.
- E, panie Snape? - zagadnęła cicho.
- Tak? - odpowiedział zdziwiony.
- Dlaczego to właśnie ja? Nie umiem czarować. Dlaczego więc przytrafiło mi się to wszystko?
Severus nie odpowiedział. Dyrektor nawet nie powiedział mu, co się dokładnie wydarzyło. Susan już więcej się nie odezwała i reszta
podróży minęła w milczeniu.
Kiedy wysiedli na dworcu King's Cross, Snape przełamał panującą ciszę.
- Gdzie ty właściwie mieszkasz? - zapytał.
- Na przedmieściach Londynu, na Flower's Road 5.
- Chyba musimy złapać jakiś autobus - westchnął Snape.
Flower's Road znajdowało się w pobliżu ulicy, przy której mieszkał. Ruszyli ciemną drogą na najbliższy przystanek. Na szczęście nie
musieli długo czekać, autobus nadjechał prawie natychmiast. W dodatku taki, który im odpowiadał. Wysiedli kilka przystanków dalej.
Otoczyła ich całkowita ciemność, latarnie nie dawały żadnego światła, a mieszkańcy okolicznych domów najwyraźniej już spali.
- Chodź, idziemy. - Złapał ją za ramię i zaczął prowadzić ciemnymi uliczkami.
Z tego wszystkiego, Susan straciła zupełnie orientację i pozostało jej tylko jedno, : podążać za profesorem. Po niecałej godzinie
dotarli na miejsce. Stanęli przed małym, zadbanym domkiem. W środku paliło się światło, a drzwi były otwarte na oścież. Dziewczynka
chciała pobiec w tamtym kierunku, ale Snape złapał ją mocniej za rękę i nie pozwolił na to, by mu się wyrwała.
- Nie wiem, kim dokładnie jesteś, ale widać, że mimo braku magicznych zdolności wzbudzasz spore zainteresowanie. Zostań tutaj i
siedź cicho.
Severus wyciągnął różdżkę i wbiegł do środka, zamykając za sobą drzwi. W przytulnym korytarzu natrafił na popsute sprzęty, a
kiedy delikatnie uchylił drzwi salonu, zobaczył nieprzytomnych śmierciożerców na podłodze. Członkom Zakonu Feniksa został tylko
jeden, ale wyglądało na to, że sobie nie radzą. Severus strzelił zaklęciem i wszedł do pokoju.
- Gdzie księżniczka? - czarodziej z jasnobrązowymi włosami, wśród których można było dostrzec siwe pasma, zwrócił się do Snape'a,
tak jakby nic się nie stało, czarodziej z jasnobrązowymi włosami, wśród których można było dostrzec siwe pasma.
- Chyba całkiem ci się pomieszało w głowie, Lupin. Chyba bym wiedział, gdybym miał do czynienia z księżniczką - prychnął.
- Zapytam cię inaczej, Severusie. Czy profesor Dumbledore dał ci pod opiekę jedenastoletnią dziewczynkę?
- Jeżeli chodzi ci o Susan, to muszę cię rozczarować, na pewno nie jest księżniczką - odparł stanowczo.
Snape spodziewał się raczej stęsknionej matki dziewczynki. Tymczasem czekał tutaj na niego wiecznie zmęczony Lupin, w tych
swoich wyświechtanych szatach, i kilku innych „ludzi Dumbledore'a”. Po chwili okazało się, że ciekawska natura Susan zwyciężyła, bo
wpadła do pokoju.
- Wszystko w porządku? - zapytała, dopadając Snape'a i stając obok niego.
- Jak najbardziej... księżniczko - powiedział. - Chyba zapomniałaś mnie o czymś poinformować.
- Tak? A o czym zapomniałam? - zapytała szczerze zdumiona.
- Od kiedy to jesteś księżniczką, co, Susan? - wykrzyknął zdenerwowany.
- Profesor Dumbledore nic panu nie powiedział?
Severus niebezpiecznie zmrużył oczy.
- Nie pytałbym, gdybym wiedział, nieprawda? - warknął.
- Daj spokój, Snape - burknął czarodziej, z długimi, siwymi włosami i bardzo pokiereszowanym nosem.
- Nie będziesz mi mówił, Moody, co mam robić - mruknął.
- To zobacz teraz. Zostaniesz tutaj z dziewczynką, a my załatwimy resztę - stwierdził kategorycznie. - To polecenie Dumbledore'a -
dodał, kiedy zobaczył minę Severusa. - Więc siedź cicho i nie nabrój, Snape.
Mistrz Eliksirów zacisnął dłonie w pięści, w bezsilnej złości.
- Gdzie moja mama? - zapytała Susan schowana za profesorem.
- W pokoju na górze - odparł Moody, który przejął dowodzenie. - Idźcie do niej oboje, a my tu posprzątamy. Jak wrócicie , nie będzie
po nas śladu.
- Nie mogę się doczekać tego momentu - odparł chłodno Snape i pierwszy wyszedł z salonu do przedpokoju.
- Przepraszam - szepnęła Susan i wyleciała z pokoju.
Dogoniła go, kiedy wchodził po wąskich, drewnianych schodach na górę.
- Profesorze! - zawołała. - Niech pan zaczeka!
Severus obrócił się w jej stronę i zatrzymał się.
- Uf, dziękuję - powiedziała, kiedy stanęła tuż obok.
- Nieważne, chodź. - Ruszył dalej.
Chwilę później oboje stali na piętrze. Mieli do wyboru troje drzwi. Nauczyciel popatrzył na każde z osobna, zanim zapytał:
- Które to?
Dziewczynka otworzyła pierwsze przy schodach. Weszła do pomieszczenia i rzuciła się w objęcia matce, która do tej pory chodziła
nerwowo po pokoju.
- Susanne! - wykrzyknęła i mocno ją przytuliła.
W jej niebieskich oczach zaszkliły się łzy. Przecież tTak bardzo się o nią martwiła. Dopiero po chwili pani Harrington spostrzegła
Severusa.
- Bardzo ci dziękuję - powiedziała. - Mogłabyś nas zostawić samych, kochanie? - zwróciła się do Susan.
- Oczywiście. - Dziewczynka bez słowa sprzeciwu wyszła i zamknęła za sobą delikatnie drzwi.
Snape rozejrzał się po pomieszczeniu. Ściany pokryte były pastelową pomarańczą, a w oknach wisiały firanki i czerwone zasłony z
jakiegoś delikatnego materiału. Pokój sprawiał przytulne i miłe wrażenie, pomimo sporych rozmiarów. Właścicielka na pewno dobrze
się tu czuła. Czekało na nią zawsze duże łóżko z grubym materacem, wygodny fotel przy kominku oraz biblioteczka wypełniona
książkami. Do tego znajdowała się tu toaletka z lustrem w zdobionej ramie, szafa z rzeźbionymi wzorami, pianino, szafka nocna z
maleńką lampką oraz duże biurko. Profesor zafascynowany rozglądał się wokoło.
- To nasz domek wypoczynkowy - Uśmiechnęła się, widząc jego zainteresowanie. - Jednak przyszedłeś tu chyba w innej sprawie.
- Tak, ma pani rację. Chciałbym...
- … wyjaśnień? - przerwała.
- Tak - odparł krótko.
- To może najpierw się przedstawisz - zaproponowała ciepłym głosem.
- Severus Snape - powiedział trochę onieśmielony.
- Sophie de la Harrina Tione. - Skinęła lekko głową. - Może usiądziesz? - zapytała, wskazując fotel.
Severus usiadł, a za chwilę to samo uczyniła kobieta.
- Wyglądasz na godnego zaufania - zaczęła. - Pewnie zdążyłeś się zorientować, kim jesteśmy. Zacznę od tego, że Susanne nie jest
moją córką, ale siostrzenicą - dokończyła spokojnie.
- Słucham?! - wykrzyknął Snape z niedowierzaniem. Dziewczynka wyglądała jak mała kopia siedzącej przed nim kobiety. Jedyne, co
je różniło, to kolor oczu.
- Wiem, to dziwne, ale po prostu byłyśmy z siostrą bardzo podobne. A teraz pozwól, że będę kontynuować. Jej matka umarła przy
porodzie, a ja zdecydowałam się wyjść za Henryka, który po śmierci mojej siostry przejął władzę. Chcieliśmy zapewnić księżniczce
normalne dzieciństwo. Nigdy nie powiedzieliśmy jej prawdy. I ty też nie mów. Tak będzie lepiej. Aż do zeszłego tygodnia wszystko było
jak zawsze. Jednak mój mąż zmarł. Nie była to śmierć ze starości, Severusie, był kilka lat młodszy od mojej siostry. Paskudne
morderstwo, ani brak śladów włamania, ani brak śladu, czym, czy jak go zabito. Lekarze nie mogli stwierdzić przyczyny zgonu. W całym
królestwie kipiało. Mimo braku dowodów, oskarżono nas o zabójstwo. Uciekłyśmy z kraju i zamieszkałyśmy tutaj. Ktoś chciał się nas
pozbyć z drogi do tronu - westchnęła - i udało mu się. Jeżeli wrócimy, z pewnością czeka nas więzienie. A ja nie chcę narażać Susanne.
Obiecaj, że pomożesz mi ją chronić. I nic jej nie mów, Severusie. Ona nawet dokładnie nie wie, co się stało.
- Obiecuję - powiedział, sam właściwie nie wiedząc, dlaczego się zgodził. Być może poruszyło go to, co usłyszał. - Ale dlaczego pani
nie walczyła, skoro nie mieli dowodów?
- To byli czarodzieje, Severusie. Nie miałam najmniejszych szans.
- Skąd pani wie o... - zaczął, ale mu przerwano.
- Może nie masz o tym pojęcia, ale minister magii ujawnia się ludziom, którzy rządzą krajem. I chociaż nasza wysepka jest niewielka
i niewiele znaczy, miałam przyjemność poznać pana ministra. Opowiadał o Sam- Pan-Wiesz-Kim i oporze czarodziejów. O
śmierciożercach, aurorach, członkach Zakonu Feniksa. Ponoć niedawno został pokonany?
- Rzeczywiście, ale Dumbledore twierdzi, że to jeszcze nie koniec.
- Rozumiem, teraz wiesz wszystko, Severusie.
- Tak, dziękuję. Przepraszam, pójdę już. - Snape wyszedł z pokoju.
Dom wydał mu się nagle zbyt mały i ciasny, więc poszedł na zewnątrz, by się przewietrzyć. Postanowił usiąść pod drzewem, które
rosło tuż przy oknach. Minęło kilka minut, a nad nim coś się poruszyło. Podniósł wzrok i napotkał spojrzenie siedzącej na drzewie Susan,
siedzącej na drzewie. Wstał jak oparzony.
- Na brodę Merlina! Co ty tam robisz?!
- Siedzę na gałęzi - Usłyszał usłyszał w odpowiedzi.
- To widzę - powiedział cierpko. - Jak zaraz nie zejdziesz, to spadniesz.
- Wcale nie.
W tym momencie gałąź się złamała, a dziewczyna runęła w dół. Wreszcie, cała podrapana, wylądowała po nogami Snape'a.
- Ała - załkała.
Severus zastanawiał się, co ma zrobić. Z jednej strony chciał ją pocieszyć, a z drugiej nie mógł się oprzeć pokusie, by na nią
nakrzyczeć.
- A nie mówiłem? - powiedział z drwiącym uśmiechem.
- Jest pan okropny - odcięła mu się przez łzy.
Źle się czuła, w dodatku wszystko ją bolało. Jakby tego było mało, gdzieś tam w niej siedziała urażona duma.
- Świetnie. - Zaczął iść w kierunku drzwi.
- Niech pan zaczeka! - zawołała.
Snape stanął i z rozbawieniem obserwował próby podniesienia się Susan. W końcu dała za wygraną.
- Proszę mi pomóc - powiedziała błagalnie.
- Jak mnie przeprosisz.
- Za co?
Ściągnął brwi. Czy ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że go obraziła?
- Powiedziałaś, że jestem okropny.
- Ale to prawda.
- Słucham?
  - Zachował się pan okropnie - powtórzyła. - Zamiast mi pomóc, jeszcze mi pan docinał.
~*~

Snape uśmiechnął się do swoich wspomnień. Uczniowie wielokrotnie mówili mu, że jest okropny, ale nigdy nie czynili tego z tak
rozbrajającą szczerością i pewnością siebie. Przestał żałować, że zgodził się nią opiekować. Z całą mocą uświadomił sobie, że zależy mu
na powierzonym jego osobie stworzeniu. Pytaniem pozostawało to, jak bardzo mu zależało.

Opowieść księżniczki: Rozdział V

  Severus wrócił do gabinetu i zabrał się za to, co jeszcze zostało na talerzu jeszcze zostało. Susan znalazła jakąś książkę na temat
eliksirów zmieniających wygląd. Siedziała na podłodze i oglądała obrazki. Kiedy profesor podnosił do ust widelec z jajecznicą,
dziewczynka poderwała się nagle i przybiegła do niego z płaczem, pakując mu się na ręce.
- Merlinie, co znowu? - westchnął i zaczął spychać ją ze swoich kolan.
Dziewczynka niechętnie zeszła i wyciągnęła drżącą rękę w kierunku książki.
- Przynieś ją - mruknął.
Nie miał ochoty podnosić się z wygodnego fotela ani wyciągnąć różdżki. Jednak Susan pokręciła głową i schowała się za siedziskiem
profesora.
- Powiedziałem, że masz ją przynieść! - warknął podnosząc głos.
- Nie - jęknęła cicho.
- Chcę ją mieć na swoim biurku za trzy sekundy! - Wyciągnął palec w stronę - leżącej na podłodze - książki.
Dziewczynka spuściła wzrok, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Do jasnej cholery, Harrington - zdenerwował się. - To tylko książka. Przynieś ją tutaj albo cię do tego zmuszę.
Susan cofnęła się kawałek i wygięła usta w podkówkę, a Severus zrozumiał, że słownie słowami nic nie wskóra. Wobec tego
wyciągnął różdżkę i przywołał wolumin do siebie za pomocą zaklęcia. Kiedy trzymał go w dłoni, spojrzał na rysunek przedstawiający
ludzi, którzy zażyli eliksir wywracający człowieka na lewą stronę. Snape skrzywił się po raz kolejny, myśląc nad powodem wynalezienia
tej mikstury.
- Nie mogłaś wziąć czegoś innego? - zapytał, wysyłając książkę na miejsce.
- Przepraszam - szepnęła.
Profesor opuścił bezradnie ręce. Zdecydowanie nie chciał dzieci. Zabrał się za kończenie śniadania i mimowolnie pogrążył się we
wspomnieniach.

~*~

  Susan siedziała w gabinecie Mistrza Eliksirów, odbywając pierwszy szlaban w życiu. Nie upłynął nawet jeden dzień od rozpoczęcia
roku szkolnego, a ona już wpakowała się w kłopoty.
- Przecież to nie moja wina, że kolce jeżozwierza są tak podobne do igieł - powiedziała po wysłuchaniu długiego wykładu Snape'a na
temat odpowiedzialności za to, co się warzy.
- To może powiesz mi, co w ogóle robiły w pobliżu twojego kociołka zwykłe igły, co? - zapytał, nachylając się w jej stronę.
- Ale ja naprawdę nie wiem - odparła zgodnie z prawdą.
- Próbujesz mi wmówić, że same do ciebie przyszły?
- Nie, ale ja naprawdę nie mam pojęcia, skąd one się tam wzięły - jęknęła z rozpaczą.
Severus westchnął ciężko i wskazał trzy kociołki stojące pod ścianą.
  - Nieważne - powiedział. - Igły były tam, gdzie były, a ty za karę wyczyścisz mi to bez użycia magii. - Popatrzył na nią. - Zresztą...
Rób, co chcesz, w twoim przypadku nie ma to żadnego znaczenia. Ścierkę masz tutaj. - Podał jej. Sam natomiast wstał z fotela i wyszedł
z gabinetu.

~*~
Do tej pory nie dowiedział się, skąd się wtedy wzięły u niej te igły. Jednego był pewien, same do niej nie przyszły. W końcu
zakończył posiłek i popatrzył na Susan, które nie opuściła swojego posterunku za fotelem.
- Co ja mam z tobą zrobić, hę? - zapytał, mimo że wiedział, że nie uzyska odpowiedzi nie uzyska.
Dziewczynka otworzyła szerzej oczy i wpatrywała się nimi w profesora. Ten jedynie westchnął i zaczął się zastanawiać, czym mogą
się zająć.
- Już wiem! - wykrzyknął wreszcie, a Susan podskoczyła przestraszona. - Idziemy do dyrektora. Chodź - Chwycił ją za rękę.
Susan ufnie zacisnęła palce na jego dłoni i dała się prowadzić korytarzami. Słońce za oknami wznosiło się coraz wyżej, a na niebie
nie było ani jednej chmurki. W końcu dotarli do dziwacznego gabinetu Dumbledore'a, który o tej porze tonął w różnobarwnych
promieniach.
- Dzień dobry. - Dyrektor przywitał ich zza biurka ciepłym uśmiechem.
- Dowiedziałeś się już, co to był za eliksir? - zapytał Snape bez żadnych wstępów.
- Masz szczęście, Severusie, pani Harrington wiedziała, co warzy Susan, ponieważ eliksir był dla niej. - Uśmiechnął się ponownie.
- I co to miało być? - ponaglił go Mistrz Eliksirów.
- Nigdy byś nie zgadł, że to będzie właśnie to.
- Albusie, proszę...
- No, skoro ładnie prosisz. Powodem naszych zmartwień jest... - zrobił znaczącą pauzę, a Snape wywrócił teatralnie oczami - …
eliksir na zmarszczki.
Severusowi nie trzeba było niczego więcej. Znał odpowiednie antidotum, na które potrzebował najwyżej piętnastu minut. Wybiegł
z gabinetu z prędkością światła, a Susan została pod opieką Dumbledore'a.
- To co, kochana, chcesz kawałek ciasta? - zapytał staruszek.
Dziewczynka pokiwała twierdząco głową i wdrapała się na krzesło naprzeciw gospodarza.
- W takim razie proszę. - Machnął różdżką i podał jej kolorowy kawałek ciasta.
Susan zaczęła z apetytem zajadać wypiek, a Dumbledore ze obserwował ją ze szczerą radością. Kiedy skończyła, podziękowała
dyrektorowi, a on wysłał talerz z powrotem do kuchni.
- Wyspałaś się? - zapytał w oczekiwaniu na Severusa.
- Tak - odpowiedziała żywo.
W tym momencie do gabinetu wrócił Snape.
- Mam - oznajmił triumfalnie, wyciągając z kieszeni fiolkę z eliksirem.
Podszedł do Susan i wylał na nią przygotowaną miksturę. Odczekali chwilę, a dziewczynka w kłębach dymu zmieniła postać. Na
krześle siedziała teraz lekko oszołomiona dorosła panna Harrington. Zapanowało ogólnie milczenie.
- Wiem, że to głupio zabrzmi - zaczęła w końcu kobieta - ale co ja tutaj robię?
- Okazuje się, że w dalszym ciągu nie potrafisz warzyć eliksirów - odparł zadowolony z siebie Snape.
Na Po jego ustach błądził lekki uśmiech, a oczy rozświetlił figlarny blask.
- Hmm... Rzeczywiście, ostatnie, co pamiętam, to warzenie eliksiru dla mamy. Co było potem? - zapytała z wahaniem.
- Byłaś małym dzieckiem - zachichotał Dumbledore - ale za tobardzo uroczym - dodał, kiedy zobaczył jej przerażoną minę.
- I pan się mną opiekował, tak? - Popatrzyła z nadzieją na dyrektora.
- Nie ja, Severus - Uśmiechnął się.
- Profesor Snape?! - wykrzyknęła Susan z niedowierzaniem.
Była pewna, że Mistrz Eliksirów nie da jej o tym zapomnieć.
- Kochani, moglibyście się zwracać do siebie po imieniu, naprawdę - odparł Dumbledore.
Byli dla niego jak własne dzieci, dlatego wolał, by przełamali w końcu tę barierę między sobą.
- Severus? - zapytała ponownie po chwili wahania.
- Tak, ja - potwierdził. - To może wrócimy do naszych ćwiczeń?
- Nie jestem przekonana co do tego, czy to dobry pomysł - powiedziała ostrożnie.
- Boisz się mnie? - Pochylił się i położył obie dłonie na poręczach krzesła, na którym siedziała, tak że ich twarze znalazły się bardzo
blisko siebie.
Susan z nieznanych sobie przyczyn zaczęła się rumienić. Z kolei Snape szybko się wyprostował, kiedy naszła go myśl, że panna
Harrington ładnie pachnie. Trwali chwilę w niezręcznym milczeniu, a Dumbledore przenosił spojrzenie z jednego na drugie. Już dawno
uważał, że ta dwójka w końcu coś do siebie poczuje. Właśnie dlatego nie powiedział Severusowi od razu, co takiego wylała na siebie
Susan, mimo że pani Harrington wysłała mu sowę, informując go o planach córki.
- Tak czy siak, idziemy - powiedział w końcu Snape, chwytając ją za nadgarstek i ciągnąc w kierunku drzwi.
  - Aj, to boli - wyjęczała.
- To za to, że mnie obudziłaś dzisiaj rano.
  W końcu zatrzasnęły się za nimi drzwi, a dyrektor rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu.
- Wszystko jak dawniej - mruknął do siebie, uśmiechając się.

Opowieść księżniczki: Rozdział VI

  W połowie sierpnia, ostatniego dnia swojego urlopu, Susan Harrington siedziała w salonie i oglądała z rodziną program
przyrodniczy o delfinach na Discovery.
Butlonosy żyją w średniej wielkości grupach*.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka przy drzwiach.
Zasięg występowania obejmuje wody tropikalne do umiarkowanych oraz przybrzeżne do śródlądowych*.
- Marie, proszę cię, idź otwórz drzwi - odezwała się pani Harrington.
Dziewczyna niechętnie podniosła się z kanapy, by wypełnić polecenie.
Butlonosy można zobaczyć, kiedy płyną na fali dziobowej statku*.
- Susan! - zawołała Marie. - To do ciebie.
- Już idę! - odkrzyknęła do siostry.
Wstała, popatrzyła tęsknie w stronę telewizora i wyszła do przedpokoju. Marie, nie marnując czasu, wróciła do salonu. Na progu
stał Greg Brown.
- Masz coś przeciwko temu, bym zabrał cię na mały spacer, a potem na coś do picia? - zapytał mężczyzna zamiast się przywitać.
- Właśnie oglądamy program o delfinach w telewizji - odparła, gestem zapraszając go do środka.
- W telewizji? - powtórzył, niepewnie wpatrując się w nią piwnymi oczami spod burzy blond włosów.
- Tak, w telewizji - westchnęła. - To takie pudełko, w którym odbieramy ruchomy obraz. - Greg dalej niepewnie się w nią wpatrywał.
- Nieważne - dodała. - To gdzie chcesz iść na ten spacer?
- Możemy poszwendać się po okolicy, a potem wpaść na Pokątną na sok dyniowy albo kufel piwa kremowego. Chyba, że wolisz coś
mocniejszego?
- Myślę, że sok wystarczy. - Uśmiechnęła się. - Mamo, wychodzę! - zawołała i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi na klucz.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak Greg wygląda. Miał na sobie zwykłe jeansowe spodnie, lekko wyblakłą, czarną koszulkę.
Wyglądał raczej niechlujnie, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko, więc Susan była trochę zdziwiona swoimi obserwacjami.
- Greg, coś się stało? - Podniosła głowę do góry, żeby spojrzeć na jego młodzieńczą twarz.
- Nie, nic... - odpowiedział, odwracając wzrok.
- Wcale nie wyglądasz, jakby to było nic - rzekła, nie spuszczając z niego wzroku. - Przecież ja to widzę - dodała błagalnie.
- Nie powinno cię to obchodzić. Dam sobie z tym radę sam, jasne? - Deportował się jej sprzed nosa.
- Świetnie - mruknęła i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
Po chwili zorientowała się, że zmierza w kierunku opuszczonej dzielnicy Spinner's End.
- Cholera. - Stanęła w miejscu.
Obróciła się w drugą stronę, mając w zamiarze powrót zamierzając wrócić do domu, ale za nią stał Snape.
- Ładnie to tak kląć na głos? - zapytał kpiąco.
Susan otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Emm... - Zakłopotana zaczęła bawić się swoimi włosami.
Snape uśmiechnął się drwiąco i wziął ją za rękę, ciągnąc kobietę w kierunku swojego domostwa.
- Chodź, skoro już tu jesteś, to muszę z tobą pogadaćporozmawiać.
- Ale puść mnie, okej? - powiedziała różowa czerwona jak piwonia.
Severus zatrzymał się i przyjrzał się Susan zdziwiony.
- Od kiedy rumienisz się, kiedy trzymam cię za rękę, co? - zapytał ironicznie.
- Od... - urwała.
Właśnie zdała sobie sprawę, że od ostatniej rozmowy w gabinecie dyrektora.
- Wcale się nie rumienię. - Zaczęła zaczęła się bronić.
- Oj, zaprzeczasz sama sobie. - Puścił ją. - Zresztą to widać - powiedział i dotknął jej rozgrzanego policzka wierzchem dłoni - i czuć -
dodał z pokrętnym uśmieszkiem.
Susan stała w miejscu jak sparaliżowana. Przecież nie mogła go pokochać. Musiałaby być...
- Jestem nienormalna - mruknęła.
Severus popatrzył na nią zaskoczony.
- I dopiero teraz na to wpadłaś? - zakpił.
Udała, że nie usłyszała.
- To idziemy czy nie? - zapytała jak gdyby nigdy nic.
- Tak, już. - Ruszył przodem.
W końcu minęli zadbane uliczki i wkroczyli na zaniedbany teren. Susan zarejestrowała brudną rzekę i stary komin po zniszczonym
młynie w oddali. W końcu przeniosła spojrzenie na rząd domów zbudowanych z identycznej cegły.
- Naprawdę tu mieszkasz? - zapytała, niepewnie rozglądając się wokoło.
- Tak - odparł cicho.
Zdecydowanie lepiej przyjmowało mu się gości w Hogwarcie, ale Dumbledore twierdził, że każdy musi wziąć kiedyś urlop, więc nie
miał wyboru i wrócił do domu.
Kiedy dotarli do celu, Severus otworzył drzwi i gestem zaprosił Susan do środka. Panna Harrington zrobiła kilka niepewnych kroków
i stanęła w końcu w niewielkim salonie. Ściany pokryte książkami, wytarte meble i żyrandol pełen świec nadawały temu miejscu
mroczny klimat. Kobieta usiadła na w fotelu, a Severus usadowił się na kanapie naprzeciw.
- Musimy porozmawiać o kwestii dziedziczenia tronu w twojej rodzinie - zaczął Snape bez żadnych wstępów. - Czarny Pan próbował
zdobyć władzę w twoim kraju wcześniej i teraz też do tego dąży. Jaki wiek upoważnia cię do przejęcia władzy?
- Dwadzieścia siedem lat - odparła, ale mimo wszystko nie wiedziała do czego dokładnie dąży Snape.
- Za tydzień kończysz dwadzieścia sześć lat, a więc władzę możesz przejąć dopiero w przyszłym roku. Zamierzasz ubiegać się o
koronę?
- Oczywiście, że tak. Przecież to mój kraj, mam obowiązek dbać o poddanych - odpowiedziała zdumiona.
- Jednak nie można władzy przejąć ot tak - pstryknął palcami - prawda?
- Tak, trzeba był być członkiem rodziny królewskiej, małżeństwo też się liczy, dlatego moja mama też mogła rządzić.
- A dlaczego twoja matka nie ubiega się o koronę już teraz?
- Nie wiem - odpowiedziała zdziwiona własnymi słowami.
Teoretycznie pani Harrington mogła objąć tron, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. Susan nie miała pojęcia dlaczego.
Z kolei dla Snape'a wszystko nabrało jako takiego sensu. Księżniczka nie wiedziała, że jej matka zmarła, zostawiając władzę tylko w
rękach męża. Może na przejęcie władzy przez małżonkę trzeba było mieć zgodę rządzącego? Wtedy to by miało sens, pani Harrington
nie zdążyła zgody uzyskać. Jednak z drugiej strony była przecież siostrą królowej, musi mieć jakieś prawa do korony. Chyba, że to
Henryk był członkiem rodziny królewskiej. W takim wypadku dziedziczką korony musi być Susan, a po niej Marie. Snape nabrał
pewności, że tak właśnie jest, ale nadal coś mu nie pasowało.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz po tym - nie czekając na zaproszenie - do salonu wkroczył wysoki mężczyzna o jasnych,
przylizanych włosach i pociągłej, bladej twarzy. Lucjusz Malfoy obrzucił pomieszczenie chłodnym spojrzeniem szarych oczu i zatrzymał
je na Susan.
- Co ona tu robi? - zapytał tak, jakby panny Harrington tam nie było.
Severus już miał na końcu języka jakąś ciętą wypowiedź na ten temat, kiedy w kominku pojawiły się szmaragdowozielone
płomienie. Za chwilę wyłonił się z nich uśmiechnięty profesor Dumbledore.
- Dzień dobry, kochani - przywitał się wesoło.
Lucjusz wyglądał, jakby miał ochotę go zamordować, Susan chichotała cicho, a Severus zachował obojętną minę.
- A co to, dzień otwartych drzwi? - rzucił Snape kpiąco.
- Wpadnę później - mruknął Malfoy i wyszedł trzaskając drzwiami.
- Jak myślisz, Severusie, po co Lucjusz tu przyszedł? - zapytał Dumbledore, siadając na kanapie obok niego.
- Nie mam pojęcia - westchnął.
- To może ja też pójdę? - zaproponowała nieśmiało Susan.
- Tak, tak, możesz iść - odpowiedział jej dyrektor zamyślony.
Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, Severus zdał Dumbledore'owi sprawę z tego, czego się dowiedział.
- Tom nie zaryzykuje porwania, dopóki nikt nie wierzy w jego powrót. Zniknięcie Susan od razu ktoś by zauważył - powiedział
rzeczowym tonem, po czym wstał i wrócił do siebie tą samą drogą, którą przybył, zostawiając Mistrza Eliksirów samego.
Kto by pomyślał, że tak szybko pozbędzie się wszystkich gości.

Opowieści księżniczki: Rozdział VII

Tydzień później Severus Snape stał pod drzwiami domu na Flower's Road 5 z dość dużą paczką w rękach, zapakowaną w ozdobny
papier. Tym razem otworzyła mu sama Susan, ubrana w odświętną szatę z wesołym uśmiechem na ustach.
- Nie, żeby to był mój pomysł, ale to jest prezent dla ciebie. - Severus oddał jej paczkę. - Tylko nie wysadź mieszkania.
- Składniki do eliksirów - szepnęła uradowana. - Nie muszę w takim razie kupować nowych. Może wpadniesz na herbatkę i kawałek
ciasta?
- Wiesz, gdyby to zależało ode mnie, nie wpadłbym, ale nie zależy... - Dumbledore przyszedł do niego rano, żeby mu przypomnieć o
urodzinach Susan, a także o tym, że powinien przynieść jakiś prezent. Własnoręcznie pomógł mu zapakować podarunek, a potem
powiedział, że wpadnie do panny Harrington trochę później, a Severus ma tam na niego czekać.
Susan wciągnęła profesora wolną ręką do mieszkania i zamknęła drzwi.
- Idź do salonu i rozgość się - rzuciła krótko i poszła do kuchni, żeby przynieść coś do jedzenia. Po chwili  stała weszła w pokoju z
talerzem pełnym ciastek, a także dwoma filiżankami herbaty. Usiadła na kanapie obok profesora i nastała cisza.
- Chcę się wybrać do swojego królestwa, Severusie - odezwała się w końcu, podziwiając kwiatki wymalowane na białych filiżankach.
- Dumbledore ci nie pozwoli! - wykrzyknął. - Ja ci nie pozwolę! - dodał po chwili, odwracając się w jej stronę.
- Nie potrzebuję waszego pozwolenia - odparła cicho, tym razem patrząc Severusowi w oczy. - Wybiorę się tam nawet wtedy, gdy
mi tego zabronicie.
Snape'owi przestało wszystko do siebie pasować. Zawsze uważał, że Susan jest lekkomyślna i uparta, a do tego zbyt spontaniczna.
Tymczasem panna Harrington przed nim zdawała się spokojna i opanowana. Tylko jej decyzja była jak najbardziej w jej stylu.
- Ciekaw jestem, jak zamierzasz to zrobić. W przeciwieństwie do ciebie, mamy do dyspozycji czary. - Uśmiechnął się z widoczną
kpiną.
- Też mam je do dyspozycji. - Wstała i wyciągnęła spod stołu mały flakonik z mlecznobiałą substancją.
Zanim Severus zdążył chociażby mrugnąć, Susan rzuciła eliksir na podłogę, a pokój w całości zapełniła gęsta mgła.
- Cholera - mruknął, próbując po omacku dotrzeć do drzwi, chociaż wiedział, że i tak nie powstrzyma panny Harrington. Zbyt dobrze
słyszał skrzypnięcie zamykanych drzwi salonu.
Kiedy w końcu wydostał się na korytarz, zobaczył, że z wieszaka zniknął płaszcz i torba Susan. Mimo wszystko wszedł po schodach
do pokoju panny Harrington. Dopiero widząc popiół na dywanie zrozumiał, że nie zdążył.
- I co się tak gapisz? - warknął do pluszowego misia, siedzącego na kominku. - Myślisz, że to zabawne dać się wykiwać twojej pani,
nie?
Po chwili złapał się na tym, że oczekuje odpowiedzi. Zszedł więc na dół, by czekać na dyrektora.
 
~*~
 
Susan wylądowała w komnacie, którą zajmowała, gdy jeszcze mieszkała w pałacu. Przez lata właściwie nic się nie zmieniło, przybyło
tylko trochę kurzu.
Na dużym biurku nietknięte leżały przybory do pisania i otwarty pamiętnik.
„Pamiętniczku, dzisiaj znowu miałam lekcję z tym pacanem! Po co mam się uczyć strzelania z łuku podczas jazdy? Przecież to się
nigdy nie przyda! Sztuka stara jak świat, nikt już tego nie używa.”
Susan zaśmiała się cicho i zdjęła torbę, kładąc ją na krześle. Ciesząc się z powrotu do krainy swoich dziecinnych lat, rzuciła się na
łóżko z grubym materacem przykrytym ozdobną pościelą. Kiedy już nacieszyła się swoim małym zwycięstwem, wstała, podeszła do
wielkich, rzeźbionych drzwi i nacisnęła klamkę. Ani drgnęły.
- A niech to... - mruknęła, bezradnie rozglądając się wokoło.
W komnacie znajdowała się jeszcze szafa z ciemnego drewna o sporym rozmiarze i skrzynia z ciężkim wiekiem. Panna Harrington z
głośnym westchnieniem podeszła do okna. Odsunęła firankę i spróbowała je otworzyć. Dziękując Merlinowi za to, że się udało, wyjrzała
na zewnątrz. Do ziemi było zdecydowanie za daleko, by skoczyć. Przycupnęła na łóżku, zastanawiając się, jak można się wydostać z
komnaty. Zanim zdążyła się zorientować, spała. Obudziła się dopiero, gdy usłyszała gołębie gruchanie. Zewnętrznym, szerokim
parapetem przechadzał się jeden z przedstawicieli tego gatunku, co podsunęło Susan pewien pomysł. Wychyliła się, sprawdzając, jak
daleko jest do następnego okna albo jakiegoś balkonu. Całkiem blisko zobaczyła taras i rosnące wokół niego wysokie drzewa. Nabrała
głęboko powietrza i ostrożnie przeszła przez framugę. Powoli posuwała się wzdłuż ściany, starając się nie myśleć o wysokości, na której
się znajdowała. W innych okolicznościach może podziwiałaby widoki. Wysokie góry znajdujące się na horyzoncie, pałacowe ogrody,
domki pokryte czerwonymi dachówkami za murami, błękitne morze...
Jednak teraz skupiona do granic możliwości pragnęła tylko jednego. Żeby chociaż dotrzeć do pierwszego drzewa. W końcu się udało
i z nabytą w dzieciństwie wprawą, zeszła po gałęziach. Tego się nie zapominało, tak samo jak jazdy na rowerze. Odetchnęła z ulgą.
Za szklanymi drzwiami na taras ktoś był. Dziewczyna o blond włosach zebranych w kok. Ubrana w czarną sukienkę z białym
kołnierzem i fartuszkiem pozwoliła Susan stwierdzić, że to pewnie ktoś z zamkowej służby. Panna Harrington zapukała, a dziewczyna
obróciła się i obrzuciła księżniczkę zatrwożonym spojrzeniem. Służąca zdecydowanie była za młoda, miała jeszcze dziecięce rysy twarzy
i w ogóle sprawiała wrażenie jakby nie znajdowała się w pałacu z własnej woli. Mimo wszystko otworzyła Susan drzwi i wpuściła ją do
środka.
Panna Harrington zdumiona stwierdziła, że znajduje się w salonie. Kanapa i fotele wokół małego stolika, kominek i kilka komód oraz
ściany z obrazami przedstawiającymi polowania. To na pewno był salon, ale czegoś w nim brakowało. Problem tkwił w tym, że Susan
nie potrafiła powiedzieć czego. No trudno.
- Zaprowadź mnie do namiestnika – rozkazała księżniczka pewnym tonem.
Ćwiczyła to zdanie wiele razy przed lustrem. Władca musi być zdecydowany i wyglądać na zdolnego utrzymać powierzoną władzę.
Dziewczyna dygnęła i z lekkim wahaniem ruszyła w stronę drzwi. Po chwili wyjęła z niewielkiej kieszonki w fartuszku lusterko i bez
słowa podała je Susan. Panna Harrington zaskoczona wzięła maleńkie zwierciadło do ręki i popatrzyła na swoje odbicie. Włosy sterczały
jej na wszystkie strony, a twarz miała umazaną sadzą. Westchnęła.
- Dziękuję, w takim razie zaprowadź mnie najpierw do łazienki – powiedziała ciepło.
Dziewczyna ukłoniła się i wyszła na zewnątrz. Po przemierzeniu istnego labiryntu korytarzy wyłożonych miękkim, niebieskim
dywanem i ze ścianami obwieszonymi portretami przodków Susan oraz obrazami upamiętniającymi ich czyny, dotarły w końcu do dużej
łazienki.
- Masz jakąś szczotkę, grzebień, cokolwiek? – zapytała próbując rozczesać włosy palcami.
Dziewczyna wyciągnęła spod umywalki małą szczotkę i podała ją Susan.
Po chwili wyglądała przyzwoicie, co dziewczyna potwierdziła uśmiechem i kciukiem uniesionym w górę.
- Dziękuję, to teraz zaprowadź mnie do namiestnika – powiedziała z entuzjazmem.
Służąca z wahaniem wymalowanym na twarzy, powoli otworzyła drzwi łazienki i znowu zaczęła ją prowadzić labiryntem korytarzy.
Wreszcie otworzyła jej jakieś drzwi, ale nie weszła do środka. Susan wyprostowana przeszła przez próg. Jednak to, co tam zobaczyła
sprawiło, że bezwiednie otworzyła usta ze zdumienia. Stała w dokładnej rekonstrukcji Wielkiej Sali z Hogwartu. Brakowało tylko
czterech stołów, a zamiast podium nauczycieli stał tron. Nawet sklepienie zaczarowano. Pannie Harrington nie potrzebna była duża
ilość czasu, by poznać człowieka siedzącego na tronie, Lord Voldemort. Chciała się cofnąć na korytarz, ale drzwi zamknęły się z hukiem.
- Nie tak prędko, księżniczko. – Usłyszała i zrozumiała, że jest zgubiona. Przełknęła ślinę.
- Skąd wiesz? – wyjąkała, była przerażona. Naprawdę rzadko doświadczała takich uczuć. Zresztą równie rzadko znajdowała się w
równie beznadziejnych sytuacjach.
- Nad drzwiami… - Brzmiała znudzona odpowiedź.
Susan obróciła głowę i podniosła oczy. Zobaczyła obraz przedstawiający kobietę bardzo do niej podobną i podpis: „Marie Catherine
de la Harrina Tione”.
- Och… - mruknęła. Czuła, że się wygłupiła.
- Princessa Susanne Marie de la Harrina Tione, prawowita władczyni Loredanii – wysyczał groźnie Voldemort. – Ptaszek sam wleciał
do klatki, kto by pomyślał? – Pokręcił głową z nieprzyjemnym uśmiechem.
- Masz mnie w tej chwili wypuścić i oddać władzę w moje ręce. – Wyciągnęła różdżkę.
- Umiesz się bawić… Świetnie. – Wstał i stanął naprzeciw niej ze swoją różdżką w dłoni.
Susan rzuciła się na ziemię, zauważając przy okazji szpadę wiszącą na ścianie. Pobiegła co sił i po chwili dzierżyła oręż w dłoni.
Czarny Pan roześmiał się zimno.
- Myślisz, że to ci w czymś pomoże? – zakpił wysyłając w jej stronę zaklęcie.
Panna Harrington uchyliła się i wykonała szybki atak szpadą. Uśmiech zniknął z twarzy Voldemorta, kiedy ledwie udało mu się
wykonać unik.
- Ach, w końcu to królewski pojedynek. – Różdżka zamieniła się w miecz.
Bez trudu natarł na zaskoczoną Susan, raniąc ją w nogę. Księżniczka zachwiała się i upadła na posadzkę, a szpada wypadła jej z ręki.
Rana mocno krwawiła i panna Harrington walczyła teraz o to, by nie zemdleć.
- Sytuacja wygląda tak… - zaczął Voldemort, siadając na tronie. – Nie masz dwudziestu siedmiu lat, więc nie możesz przejąć władzy
w państwie.  Ja pełnię funkcję namiestnika królestwa, a ty podlegasz pod moją władzę.
- Nie zgadzam się!
- Obawiam się, że nie masz tutaj nic do powiedzenia, wasza wysokość. – Uśmiechnął się szyderczo, zakładając nogę na nogę.

Opowieść księżniczki: Rozdział VIII

Susan obudziła się w ogromnej sypialni, która należała kiedyś do pary królewskiej. Będąc dzieckiem, uwielbiała tutaj spędzać czas,
tymczasem teraz obrzydło jej to do granic możliwości. Ileż można siedzieć w jednym pomieszczeniu? Niewiele. Przebywała tu już od
kilku dni, nie widziała nikogo oprócz starej pokojówki i jej wnuczki – owej dziewczyny, którą poznała pierwszego dnia – a
rozmieszczenie mebli znała na pamięć.
Gruby dywan na środku, ogromna szafa i wielkie łoże z baldachimem pod oknem, ukrytym o tej porze za grubymi, granatowymi
zasłonami. Zaraz powinna przyjść pokojówka, by je odsłonić i poinformować Susan, że wielmożny lord w swej łaskawości zaprasza jej
wysokość na śniadanie, a ona jak zwykle odmówi.
Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły i zdziwiona Susan popatrzyła w tamtą stronę. Była pewna, że to nie stara kobieta. Pokojówka
zawsze wchodziła tak cicho, że księżniczka dowiadywała się o jej obecności tylko wtedy, gdy tamta się odezwała. A więc musiał to być
ktoś inny... Zaskoczona stwierdziła, że do komnaty wszedł Snape.
- Jesteś głupią, przemądrzałą, przekonaną o prawdziwości swoich racji... - zaczął, ale najwidoczniej zabrakło mu przymiotników,
ponieważ urwał. - Ile razy ci mówiłem, że masz siedzieć w domu?!
- Eee... - Po Snapie spodziewała się różnych rzeczy, ale teraz zbił ją z tropu.
- Mózg ci wyparował od mieszania w kociołku czy co?! - Profesor już machał rękami.
- Ja... - Jakoś nie miała pojęcia jak mogłaby się bronić.
Nagle podszedł do łóżka i pociągnął ją za rękę.
- Chodź, miałem ci coś pokazać.
Susan niepewnie stanęła na nogach, ale już po kilku krokach kurczowo trzymała ramię Snape'a, by nie upaść.
- Hmm... Widzisz, tylko jest mały problem... - Susan bardzo chciała na niego nie patrzeć.
- … nie mogę chodzić, ale to nic takiego, Severusie – dokończył za nią. - Czemu nic nie powiedziałaś?
- Jakoś nie dałeś mi okazji – mruknęła.
Snape nabrał głęboko powietrza i powoli je wypuścił, by nie wybuchnąć. Nie cierpiał kiedy ktoś zwracał mu uwagę.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał, nie mogąc uwierzyć, że nikt mu nie powiedział.
- Stoczyłam pojedynek.
- Pojedynek – powtórzył. - Jesteś pewna, że to nie była ucieczka? - zadrwił, odsuwając ją od siebie i sadzając na łóżku.
- Pojedynek, wiem co mówię – żachnęła się. - Taki ze szpadami i w ogóle. - Jak ktoś w ogóle mógł ją podejrzewać o ucieczkę. Ją, byłą
mieszkankę Gryffindoru.
- Z kim? - Snape'a istotnie zainteresowało, kto był tak głupi, by walczyć z nią w ten sposób, więc zdziwił się gdy otrzymał
odpowiedź:
- Z Voldemortem – bąknęła zniechęcona sceptycznym podejściem profesora.
Snape zachłysnął się powietrzem.
- Powinnaś cieszyć się, że jeszcze żyjesz.
Istotnie, to że z nią rozmawiał można było zaliczyć jako cud. Jeszcze nie poznał osoby, której Czarny Pan darowałby życie jeśli
dochodziło do pojedynku. Owszem, znał Pottera, ale ten chłopak to osobny przypadek.
- Nie przesadzaj, nie było tak źle. - Uśmiechnęła się. - To co miałeś mi pokazać?
- Nic takiego, wpadnę jak już nie będę musiał cię tam zanosić. - Wyszedł z komnaty, mijając na korytarzu starą pokojówkę. Dla
Mistrza Eliksirów stało się jasne, że wszystko słyszała.
Snape przeszedł jeszcze kilka kroków i odwrócił się pod wpływem usłyszanych słów:
- Podoba ci się księżniczka, prawda, chłopcze? - zapytała z chytrym uśmiechem kobieta. - Na twoim miejscu pokazałabym jej
wysokości morze w świetle księżyca. - Weszła do komnaty Susan, zostawiając Severusa w głębokim szoku na korytarzu.
Stara pani Hamilton całe życie poświęciła służbie dla rodziny królewskiej. Uwielbiała kojarzyć małżeństwa, ale już dawno nie miała
ku temu żadnej sposobności. Jednak czuła, że zapowiada się się świetna zabawa. Prawie tak dobra, jak przy swataniu ojca księżniczki.
Swego czasu przyjeżdżał z Hiszpanii markiz de Estella z córkami. Oczywiście nie robił tego z powodu przepysznych ciasteczek
królowej. Młodszy potomek szlachcica miał wyjść za księcia. Pech chciał, że Henryk zapałał miłością do starszej córki markiza, a tamta
odwzajemniała jego uczucia. Pani Hamilton świetnie się bawiła, pomagając wtedy zakochanym. Szkoda tylko, że Marie zmarła przy
porodzie. Pokojówka westchnęła cicho i rozsunęła zasłony.
- Wasza wysokość, czy...
- Nie, nie ma żadnej siły, która sprawiłaby, że poszłabym do niego z własnej woli.
- W takim razie przyniosę waszej wysokości śniadanie.
Po lekkim posiłku, Susan postanowiła zapytać pokojówkę o kilka spraw związanych z pałacem. Budynek wybudowano dawno i
księżniczka była pewna, że muszą znajdować się tutaj jakieś tajne przejścia, skrytki i temu podobne rzeczy.
- Tajne przejścia, wasza wysokość? Nigdy żadnego nie widziałam, ale pałacowa biblioteka wiele wspomina o tego typu miejscach.
- Mogłaby pani znaleźć wszystkie książki na ten temat? Jedną chciałabym przeczytać, a pozostałe proszę ukryć. Mogę panią o to
prosić? - Susan patrzyła na nią błagalnie, ale pani Hamilton nie trzeba było do tego specjalnie namawiać.
- Oczywiście. - Pokojówka nie cierpiała pałacowej nudy i rada z tego, że powierzano jej tak ważną misję, usunęła się po cichu z
pokoju.

~*~

Na zewnątrz pałacu, krajobraz powoli zmieniał się na typowo jesienny. Drzewa zaczęły tracić liście, deszcz całymi dniami bębnił w
szyby. Jedynym plusem było to, że temperatura pozostała niemal taka sama, dzięki ciepłemu powietrzu docierającemu znad morza.
Wewnątrz pałacu przygnębieni pogodą ludzie, łatwiej wpadali w złość i niewiele trzeba było, żeby odczuć niezadowolenie pana
domu. Cały budynek często drżał w posadach, gdy Voldemort wpadał w gniew. Susan cieszyła się więc, że nie musi stawać z nim twarzą
w twarz.
Coraz częściej udawała się na nocne wyprawy po pałacu. Jakimś cudem, pani Hamilton zdobyła dodatkowy klucz do komnaty
księżniczki i kiedy cały dom ogarniała senna cisza, Susan zwiedzała. Poza tym cierpliwie czytała książki w poszukiwaniu jakichś
wskazówek w sprawie tajnych przejść. Jednak jedyne, co do tej pory znalazła, to nic nieznaczące wzmianki, że takowe istnieją. Mimo
wszystko nie traciła nadziei. Już dawno odkryła, że jest to jedyny sposób na wydostanie się z pałacu.
Pewnego razu herbatę przyniosła jej wnuczka pani Hamilton. Susan od dawna zastanawiała się, dlaczego dziewczyna nie mówi.
Poprosiła ją, by została do towarzystwa.
- Tak myślałam – westchnęła księżniczka, kiedy młoda pokojówka wszystko jej opisała.
Okazało się, że Anne, bo tak nazywała się dziewczyna, nie umiała trzymać języka za zębami podczas „wymiany” namiestnika. Za
gadulstwo została należycie ukarana, jednak zaklęcie pozbawiające mowy, było najłagodniejszym elementem danej jej nauczki. Susan
mogła się tylko domyślać jak bardzo ucierpiała dziewczyna. Księżniczka podziwiała Anne i jej babcię za to, że mimo wszystko obie
pomagały i nie zdradzały się nikomu z pomysłów Susan. Może właśnie dlatego zdecydowała, że jeżeli kiedyś wynajdzie jakiś sposób na
wydostanie się z pałacu, zabierze je ze sobą.

Opowieść księżniczki: Rozdział IX

Po przeczytaniu mnóstwa książek na temat budowy pałacu, jego historii, historii państwa i rodziny królewskiej, Susan w końcu
podjęła próby działania. Przecież wreszcie udało jej się odkryć położenie kilku tajnych przejść. Najbardziej pasowało jej jedno z nich,
ponieważto, które prowadziło do pałacowych ogrodów, pośród których przez które płynęła niewielka rzeka wydostająca się poza mury
królewskiej siedziby. Jedyny problem polegał na tym, że wejście znajdowało się za jednym z portretów w sali tronowej, a wylot
znajdował się właśnie w rzece. Susan nie miała pojęcia jak długo musiałaby wstrzymać oddech, żeby znaleźć się w ogrodzie. Poza tym,
trochę światła by nie zawadziło. Gdyby tak mogła wzniecić magiczny, wodoodporny ogień… Wiedziała jednak, że jest to niemożliwe.
Nie posiadała przecież żadnych składników potrzebnych do eliksiru, który by taki ogień wytworzył. W takim wypadku pozostało jej tylko
poprosić kogoś o pomoc. Wiedziała nawet kogo i o co zapyta.
Susan była pewna, że na terenie królestwa mieszkają jacyś czarodzieje, a najlepiej poinformowana osoba, jaką tu poznała,
codziennie jej usługiwała. Księżniczka nie miała wątpliwości, że pani Hamilton wie o wszystkim i że uda się uzyskać pomoc tutejszych
magów. Panna Harrington zapytała o to przy pierwszej sposobności.
- Tak, mamy tu magów, ale ostatnio wszyscy gdzieś zniknęli, wasza wysokość.
- Hmm… - Susan zastanowiła się chwilę. – Gdzie w pałacu znajduje się pracownia profesora Snape’a?
- Na końcu wschodniego skrzydła, w pobliżu podziemi.
 
~*~
 
Gdy pałac spowiły ciemności, Susan wymknęła się ze swojej komnaty. Za cel postawiła sobie dotarcie do pracowni Severusa i
zdobycie składników do eliksiru. W końcu, tchnięta jakimś przeczuciem, zatrzymała się przed misternie rzeźbionymi drzwiami.
Ostrożnie je uchyliła i wsunęła się do środka. Pokręciła głową nad urządzeniem pomieszczenia, które wyglądało dokładnie jak gabinet
Snape’a w Hogwarcie. W dodatku było równie ciemne i przygnębiające/ Postąpiła krok do przodu, a drzwi zamknęły się z hukiem, ktoś
zakrył jej usta dłonią i uwięził ją w żelaznym uścisku. Chwilę szarpała się z niewidzialnym przeciwnikiem, ale dość szybko doszła do
wniosku, że jest na straconej pozycji i nie ma najmniejszych szans. Przeciwnik był większy i zdecydowanie silniejszy. Przez moment
nastała cisza, wypełniona jedynie oddechami dwojga ludzi.
- No… no… no… - Rozległo się w końcu. Panna Harrington nie potrzebowała wiele czasu, by zorientować się, kto jest właścicielem
chłodnego tonu – Lucjusz Malfoy. – Księżniczka wybrała się na nocną przechadzkę po pałacu, kto by pomyślał… - Znudzony, puścił ją.
Nagle do pomieszczenia wpadł Mistrz Eliksirów we własnej osobie. Księżniczka nie zwlekając ani chwili, wyminęła go i wybiegła z
pomieszczenia.
- Idiota! – Doszedł do niej krzyk Malfoya. – Za nią!
Jednak nie miała czasu, by się nad tym głębiej zastanawiać, Biegła ile sił w nogach, byle do przodu, z daleka od prześladowców.
Minęła kilka zakrętów, rzędy schodów i skrzyżowań. Chciała właśnie skręcić w stronę sali tronowej, kiedy tuż przed nią pojawił się Lord
Voldemort.
- Koniec wycieczki, księżniczko – zasyczał.
Susan cofnęła się kilka kroków i dostrzegła Snape’a z Malfoyem po drugiej stronie. Chwilę trwała nieprzyjemna cisza, podczas której
śmierciożercy ze swoim panem napawali się wygraną. Jednak nagle rozległ się grzmot i pałac zatrząsnął się w posadach. Instynkt
samozachowawczy wziął górę i wszyscy rzucili się do ucieczki przed opadającym gruzem. Susan sama nie wiedziała jak i kiedy znalazła
się w sali tronowej. Wykorzystując swoją wiedzę nabytą z przeczytanych książek, szybko znalazła obraz przedstawiający dumnego
pradziadka, siedzącego na siwym koniu. Panna Harrington delikatnie odchyliła ramę i prawie natychmiast znalazła się w tunelu. Nici z
zabrania ze sobą pani Hamilton i jej wnuczki. Już pewnie cały pałac szuka księżniczki.
W tunelu było ciemno, zimno, mokro i śmierdziało pleśnią. Susan powoli przemieszczała się w wąskiej i niskiej przestrzeni, macając
drogę przed sobą. W pewnym momencie poślizgnęła się i z piskiem zjechała na dół, lądując w małym, podziemnym jeziorku, jak
podczas zabawy na zjeżdżalni w jakimś domu strachów.
Przez mały otwór na górze, wpadało trochę światła księżyca, dając Susan zobaczyć, gdzie się znajduje.
- No to świetnie – mruknęła, widząc ciemną toń wody i ściany z kamienia.
„Dum spiro, spero”* - odcyfrowała inskrypcję nad otworem, przez który tu wpadła. O gdybyż uczyła się łaciny, kiedy tego od niej
wymagano… Nagle światło stało się jaśniejsze i księżniczka dostrzegła jeszcze dno jeziorka oraz podwodne wyjście.
Panna Harrington zaryzykowała nurkowanie i zagłębiła się w zimnej toni. Po trwającej całe wieki, walce z żywiołem, wynurzyła się
poza murami pałacu. Miała sporo szczęścia, ponieważ przechodzący tamtędy niepozorny staruszek, w grubym płaszczu i z czarną
parasolką w ręce, nie dał jej utonąć. Z przemęczenia nie pamiętała nawet jak znalazła się w jego maleńkim domku, popijając herbatę z
gromadką uroczych wnucząt i planując powrót do Londynu. Okazało się bowiem, że starszy pan był jednym z czarodziejów
zamieszkujących wyspę, a do tego słyszał o profesorze Dumbledorze, chociaż nigdy nie miał okazji spotkać się z nim osobiście.
Pan Horacy Knightley wpadł w końcu na pomysł. Miał zamiar wyczarować olbrzymią bańkę wypełnioną powietrzem, która
pozwoliłaby im swobodnie przemieszczać się pod wodą, tym samym nie zwracając na siebie uwagi.
Podczas podróży, Susan miała wrażenie, że znajduje się w wielkim, pełnym najróżniejszych ryb, akwarium. Zachwyconym
spojrzeniem rejestrowała każdy, nawet najmniejszy, szczegół.
Kiedy dotarli na miejsce, doczekała się entuzjastycznego i radosnego powitania przez najbliższych. Po chwili przybył także
Dumbledore i profesor Snape z ponurą miną. Pan Knightley ze wzruszeniem poznał obu mężczyzn i wysłuchał kilku słów
podziękowania. Potem zadowolony z życia, udał się do domu.
Dyrektor Hogwartu, po wypytaniu Susan o wszystko, zajął się z Severusem zaklęciami ochronnymi. Potem wymigał się pilnymi
sprawami, które nie zniosą zwłoki i tyle go widzieli.
- Nie mam ci nic do powiedzenia – rzuciła krótko Susan i udała się na górę do swojego pokoju.
- Bo ty zawsze jesteś przekonana, że masz rację! Mogłaś zapytać kogoś o radę, ale nie! Zupełnie jak Potter! – krzyczał za nią jeszcze
Snape, ale ona tylko trzasnęła drzwiami od swojego pokoju. – A żeby cię, Harrington…
Mistrz Eliksirów, wściekły na cały świat, wyszedł na ulicę i deportował się.

Opowieść księżniczki: Rozdział X

Susan beztrosko szwendała się po głównej ulicy Londynu. Z niedbale narzuconym na szyję szalikiem, rozczochranymi włosami i
niedopiętym, jasnym płaszczykiem, nie wzbudzała podejrzeń w mugolskiej części miasta. Za nic w świecie nie dała sobie
wyperswadować tej wyprawy, miała dość bezczynności i siedzenia w domu. Obrażona na Snape’a i starego Dumbledore’a, postanowiła
się trochę rozerwać. Zaczęła się nawet zastanawiać czy nie lepiej by było, gdyby nigdy nie natknęła się na świat czarodziei.
~*~
- Susan, kochanie! – Rozległ się głos z niewielkiej kuchni na Flower’s Road 5.
Jedenastoletnia dziewczynka o kruczoczarnych włosach bez chwili wahania opuściła wygodny fotel w salonie i wybiegła na
korytarz. Po chwili znalazła się w wypełnionej zapachami kuchni. Kobieta wyglądająca na jej matkę, odwróciła się, gdy usłyszała, że
weszła. Otworzyła jedną z szuflad, wyciągając kawałek papieru i zaczęła grzebać po kieszeniach. W końcu znalazła to, czego szukała, bo
cofnęła rękę, w której trzymała kilka banknotów.
- Wybrałabyś się na zakupy?
- Oczywiście, że pójdę. – Dziewczynka wybiegła na korytarz po płaszcz i parasol.
Susan otworzyła drzwi, wychodząc na wilgotne powietrze, a po chwili wahania szła już pustym chodnikiem. Skręciła w lewo,
schodząc na wąską ścieżkę i zagłębiając się w las. Mimo że miała niewiele czasu na jego poznanie, od razu zorientowała się, że krzyki w
zazwyczaj cichej puszczy, nie wróżą nic dobrego. Susan chwilę zastanowiła się, po czym ciekawość zwyciężyła i zagłębiła się w głąb
boru. Szła dalej obraną ścieżką, aż w końcu doszła do niewielkiej polanki, która znajdowała się mniej więcej w sercu lasu.
Zza drzew dostrzegła mnóstwo ludzi w dziwnych strojach. Jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi. Wszyscy mieli w rękach różdżki, z
których wystrzelały płomienie o różnej barwie. Jedne minął ją, nadpalając kawałek rękawa. Wtedy Susan po raz pierwszy naprawdę się
wystraszyła. Zawróciłaby najszybciej jakby potrafiła, gdyby nie scena, którą nagle ujrzała przed sobą.
Przysadzisty mężczyzna celował właśnie w innego, który w ogóle go nie widział, zajęty ratowaniem od płomieni innych. Pierwszy
ryknął właśnie coś na całe gardło, a Susan nie wiedząc sama co robi rzuciła się na pomoc drugiemu, zasłaniając jego i siebie swoim
parasolem. Jednak siła wystrzału odrzuciła ją na prosto na człowieka, którego chciała ratować. Nie bardzo wiedząc co się dzieje, zaczęła
się podnosić, jednocześnie przepraszając, że na niego wpadła.
- Nie ma sprawy, maleńka – odezwał się głębokim, uspokajającym głosem. – Gdyby nie ty, pewnie straciłbym różdżkę. Expelliarmus!
– krzyknął, gdy napastnik otrząsnął się z szoku, wywołanego nagłym pojawieniem się dziewczynki.
Człowiek, którego uratowała, zręcznie złapał lecącą w jego kierunku różdżkę, podał ją Susan, po czym znieruchomiał.
- Proszę pana! Co się stało? Niech mi pan powie! – Mała księżniczka rzuciła się na ziemię, próbując go ocucić.
Nagle usłyszała szaleńczy śmiech i odwróciła się akurat, żeby zobaczyć wysoką kobietę z burzą czarnych, rozwianych włosów, która
wystrzeliła promień w jej kierunku. Nim zdążyła zrobić cokolwiek, światło ugodziło w żołądek Susan, a dziewczynka poczuła straszliwa
ból. Kobieta podeszła do niej powoli i dopiero kiedy znalazła się tuż przy niej, cofnęła zaklęcie. Mała księżniczka kurczowo obejmowała
dłońmi miejsce, gdzie ugodził ją urok, dysząc ciężko i wpatrując się przerażonym spojrzeniem w kobietę. Ta jednak roześmiała się
szyderczo, złapała ją za kołnierz płaszcza i podniosła do góry na wysokość swoich oczu.
- Niech pani przestanie – załkała błagalnie Susan, jednak kobieta tylko roześmiała się szyderczo i puściła ją, pozwalając upaść na
trawę swych stóp.
Przez chwilę nie działo się prawie nic, wydawało się, że czas na chwilę się zatrzymał, pozwalając im patrzeć na siebie wzajemnie.
Kiedy przeciwniczka znowu uniosła różdżkę, znikąd na polanie pojawił się starszy mężczyzna z głośnym trzaskiem.
- Bellatriks! – zagrzmiał, a jego oczy rzucały groźne błyski, znad okularów połówek.
Kobieta odwróciła się, szybko oceniła sytuację i zniknęła z hałasem. Zaraz za nią zniknęła również połowa ludzi znajdujących się w
lesie. Człowiek, który się pojawił był chyba jedynym stojącym.
- W samą porę, Dumbledore. Zaczęliśmy przegrywać – odezwał się ciemnoskóry mężczyzna, kłaniając się nisko.
- Wszyscy cali? – zapytał staruszek, rozglądając się dookoła i zatrzymując wzrok na Susan, która miała spore trudności z
podniesieniem się z ziemi.
- Właściwie tak, tylko… Hum… Chyba mamy kłopot – odparła młoda kobieta, spoglądając na dziewczynkę.
- Wygląda na osobę z rodziny mugoli, wiecie co to oznacza. Musimy zmodyfikować jej pamięć – powiedział człowiek, któremu
brakowało kawałka nosa.
- Alastorze – znowu odezwała się kobieta – nie możemy tak bezceremonialnie wyczyścić jej pamięci. Powinniśmy najpierw wyjaśnić
sytuację – popatrzyła na niego – proszę.
Dwójka zaczęła się kłócić, zupełnie nie zwracając uwagi na staruszka i pozostałych. Ten przyjrzał się dokładnie dziewczynce, zanim
powiedział:
- Zostawimy to jak jest.
~*~
Dorosła Susan pamiętała, że wtedy zabrał ją do Hogwartu z zamiarem wyleczenia i odesłania jej do domu. Potem przyjął ją do
Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Zdawało się, że Dumbledore już wtedy wiedział, że jest księżniczką. Wystarczyło mu krótkie spojrzenie na
jej wygląd.
 
- Aj, aj, przepraszam… - zaczęła panna Harrington, gdyż wpadła na jakiegoś mężczyznę.
- Nic nie szkodzi, droga pani – uśmiechnął się czarująco. – Każdemu zdarza się zamyślić.
Dopiero wtedy Susan przyjrzała mu się lekko zdziwiona. Przyzwyczaiła się już, że po takich incydentach następował moment, w
którym druga strona dobitnie mówiła co myśli.
- Wszystko w porządku? – zapytał jeszcze.
- Tak, oczywiście, w najlepszym – odparła zmieszana.
Młody człowiek uśmiechnęła się na te słowa promiennie, pogrzebał chwilę w plecaku, który zaledwie przed chwilą miał na ramieniu
i podał jej program koncertu, mającego się odbyć za dwa dni, po czym odszedł lekkim krokiem.

You might also like