You are on page 1of 43

Scribd

Upload a Document
Search Documents

Explore
Documents
Books - Fiction
Books - Non-fiction
Health & Medicine
Brochures/Catalogs
Government Docs
How-To Guides/Manuals
Magazines/Newspapers
Recipes/Menus
School Work
+ all categories

Featured
Recent
People
Authors
Students
Researchers
Publishers
Government & Nonprofits
Businesses
Musicians
Artists & Designers
Teachers
+ all categories

Most Followed
Popular
puhen
Account
Home
My Documents
My Collections
My Shelf
View Public Profile
Messages
Notifications
Settings
Help
Log Out

/ 305

View Mode
BookSlideshowScroll
Link account

Link account

edit preferences

Cancel

Add a Comment
Submit

Characters: 400

Share & Embed


Download

„nowożytności", ani „nowożytność" nie k o ń c z y się wraz z nastaniem „współczesności". „Nowa" epoka nie końc-
zy „starej", określa się w praw dzie w opozycji don ie j, a le ostatecznie na różne sposoby z nią w spółżyje.
d laparadygm atu m y ś lo - w ego, za któregoo jc aj e s t on pow szechnie uw ażany, i porów - nać go z tek-
stemM e d y ta c ji
Oczywiście,takpostrzeżona i wyra- żona różnica pozostaje w ścisłym związku z różnicam i inaczej
artykułowanymi,p r z e d e wszystkim zaś z różnicą „położenia", która wyraża się w rozróżnianiu przed-m iotu i pod-
m iotu, ob- -iektu isub-iektu. Metafizyka Arystotelesowska, fundująca pa-

owa gromadka dialogików z lat dwudziestych minionego wieku występowała pod szyldem „nowego m yślenia".
rozum ieć paradygmat, którego filozofia dialoguj e s t wstępną a rty k u la c ją , paradygm at drugiej osoby, jako rady-
kalnie now y paradygm at m yślow y, jako paradygm at
rania rów norzędny paradygm atow i „starożytności" ip a ra d y g - m atow i „now ożytności". N ierozpoznany jeszcze
w pełni para- dygm at m yślow y „w spółczesności"je s tf i l o z o f i ą drugiej osoby.

p is a n ie d o m in u ją c e j ro li o d p o w ie d n ie j w ła d z y , a n ie e lim in a c ję pozostałych. D om inacja rozum


u i obiektyw ność paradygm atu „starożytnego" sprawiają, iż podstaw ow ym
pojęciem tego pa- radygm atu staje się pojęcie prawdy. D om inacja zaś w oli i su- biektywność paradygmatu
c z y s teuczucie są z p u n k tu w idzenia konkretnego ludzkiego życia abstrakcjam i. Toteż m im o pewnych
skłonności do totalizacji żadnem u z paradygm atów i żadnej z podstaw ow ych w ładz i od- powiadających im pojęć
nie m oże się pow ieść próba zawład-
nieprawda izniewolenie, występują wś c i s ł e j korelacji i tru d - no powiedzieć, co tuj e s t pierwsze.J e ż e l i ktoś
pragnie nas zniew alać, musi utrzym ywać nas w nieprawdzie.J e ż e l i zaś pragnie utrzym ywać nas w niepraw dzie,
m usi nas zniew alać.
m y w olności, to zarazem i w olność otw iera drogę do praw dy. W s p o m in a m je d n a k o ty m ty lk o d la te g o ,
b y ju ż w k o n te k ś c ie Platońskiego przedstawienia ukazać m ożliwość podstawowe- go pojęcia paradygm atu
ju ż w o ln y , to znaczy, należę już do siebie, to w iem też, że tamj e s t e ś ty i że nie m am innego pilniejszego
zadania niż to, by w tw ej biedzie śpie-

D opiero teraz w ięc, dzięki dojściu do głosuparadygm atu drugiej osoby,w jego pierwszej, dialogicznejartykulac-
ji,praw - da i w olność zostają dopełnione i ostatecznie ustrzeżone przed zagrażającym im teoretycznym uabstrakcyj-
nieniem i praktycz- nym nadużyciem , zostają m ianow icie dopełnione
odpow ie- d z i a l n o ś c i ą . S ensem praw dy i sensem w olności okazuje się odpowiedzialność, podstawowe
pojęcieparadygm atu „współ-
o b ie k ty w n y ; wola od „jestem", od pierwszej osoby, jest przeto subiektyw- na; uczucie zaś od drugiej oso-
by, od jej „jesteś", i w sw ej do-
jrz a łe j form ie jest poczuciem odpowiedzialności. Poznawanie s ie b ie iświata, czyli podążanie drogąpraw dy, oraz
stawanie s ię sobą, należenie do siebie, czyli podążanie drogą wolności, u z y s k u jąo s ta te c z n e u s p ra w ie d liw
ie n ie
owa nowość nie m a charakteru czysto intelektualnego, lecz charakter duchow y, i że przeto m iejscemje j w ydarzania
się zgoła nie są uniw ersytety, zrozum ieć m usim y jego podstaw ow e poję-
i to od daw na. Filozofia odpow iedzialności zaczyna się jednak dopiero tam , gdzie - jak uczył S okrates - zaczynam y
rozum ieć, że nie w iem y, w tymp r z y p a d k u , że nie w iem y, czym jest odpo- w iedzialność.

praw nego i m oralnego p o ję c ia odpow iedzialności nie m am y szans dotrzeć do jakiegoś nadrzędnego jej poję-
cia,które by odpowia- dało bardziej źródłow em u fenom enow i odpow iedzialności. Ina-
Dopiero sproblematyzowanie odpowiedzialności, kiedy przezw ycięży już ono opór zdrow orozsądkow ej w ykładni i
na- rzucanej przez nią sam ozrozum iałości pojęcia, pozw ala uśw ia- dom ić sobie, iż ciągle jeszcze nie w iem y,
czymj e s t istota odpo- w ie d z ia ln o ś c i.P o d ję te w ty m w ła ś c iw y m p u n k c ie w y jś c ia ro z - w ażania aw
ansują pojęcie odpow iedzialności z dotychczasow ej

na poziom ie ontologicznym czy m etafizycznym . Podobnie jak w cześniej wolność, tak teraz odpowiedzialność zaczy-
na opisy- w ać ontologicznie byt ludzki. T ak pojęta, przynależy ona do podstaw ow ej konstytucji człow ieka, nie opi-
suje go przygod-
Czymj e s t zatem ów źródłowy fenom en odpowiedzialności i jak do niego dotrzeć? C hoć większość słowników ien-
cyklo- pedii filozoficznych przez cały X X w iek do znudzenia pow ta- rzała, iż odpow iedzialność to w zięcie na sie-
bie skutków w łas- nego działania, nie brakow ało przecież filozofów, którzy nie zadow alali się tą bezkrytyczną obie-
gow ą m ądrością i radykal- n ie s ta w ia li p y ta n ie o o d p o w ie d z ia ln o ś ć . P ró c z o w e j filo z o fii odpow
iedzialnoście x p lic ite
filo z o fic z n ą m onografię pośw ięconą tem u tem atow i, pisze tak, jakby poza H eideggerem
den, H ans Jonas czy Em m anuel Levinas zaczynają razj e s z c z e , każdy od now a. K ażdy też, prócz Ingardena,
odrzuca potoczne rozum ienie odpowiedzialności, ale żaden nie m a świadom ości, ż e z w o ln a k o n s ty tu u je się
w s p ó ln o ta p ro b le m o w a .
przecież m yśleniu o odpow iedzialności Levinasa nie m a, jak sądzę, ani jednej m yśli, która nie byłaby w yrażona
przez filozo- fó w w cześniejszych. Jednakże sam Levinas też jakby o tym nie w ie d z ia ł.

nie tylko przez dialogików , ale i przez H usserla, przez fenom e- nologicznych etyków wartości, przez Heideggera i
przez na różne sposoby „przekraczających" go następców .J e ś l i dla dia- logików podstawowym
n ie - d ia lo g ic z n y c h . O pew nego rodzaju „wezwaniu" i odpow iadaniu na to wezwa- n ie m ó w ią te d y
iS c h e l e r , i H artm ann, i H e id e g g e r, i P ic h t, i J o - nas i nie tylko oni. Razj e s t to w ięc „w ezw anie" idące
od w ar-

każdy z nas był kiedyś zagadnięty o drogę - „przepraszam , jak dojść najprędzej na dw orzec?" - i każdy z nas
m ógł dośw iadczyć, że odpow iada-
p y ta ją c e g o , za to, czy trafi on na ten dw orzec i czy zdąży na sw ójpociąg.Ż y ją c , odpowiadam y - pozytywnie
bądź negatyw- nie - na rozm aite zagadnięcia, niektóre z nich posiadają ową
d o b ro . R o d z ą c e się tu poczucie odpow iedzialności nie m a już charak- teru poczucia winy,le c zj e s t
udzielającym m ocy poczuciem włas- nego zadania, w łasnej godności i istotności.
n ie p o rz u c iła p y ta n ia o c z ło w ie k a i je g o ś w ia t, z d a je s ię k u lm i- now ać wf i l o z o f i i odpow ied-
zialności, i to nie zawsze w ram ach św iadom ego artykułow ania now ego paradygm atu m yślow ego. N ie tylko bow
iem w ew nętrzny rozw ój sam ejf i l o z o f i i , ale id ra - m atyczne wydarzenia m inionego stulecia sprawiły, iżp o ję
c ie 1 fenomen odpowiedzialności znalazły się w centrum
sow ania. K iedy jednak sporac z ę ś ć piszących o odpow iedzial- n o ś c iprzyjm ujeje j zdrow orozsądkow e rozum ie-
nie, za problem uznając jedynie ustalanie: kto, za co i przed kim
zostało pow iedziane - ciągle nie w iem yj e s z c z e , czymj e s t od- pow iedzialność. Przekraczają zatem oni hory-
zont zdrow oroz- sądkowej wykładni i doprowadzają do nowej problem atyzacji

N ie w iem y, że nie w iem y, czym jest odpow iedzialność. Py- tam y o podm iot odpowiedzialności, pytam y, za co
jest on od- p o w ie d z ia ln y , p rz e d k im je s t o d p o w ie d z ia ln y , a le to , c o m ia ło - b y znaczyć sam o by-
cie odpow iedzialnym , zdaje się nam
czasach kiedy filozofowie rezygnują z głębszego wnikania w problemy filozoficzne, próbujemy wy- kładać pojęcie
odpow iedzialności i niezw ykły jego aw ans w fi-
turą anglosaską (trzeba śpiew ać „po angielsku",j e ś l i m arzy się o w iększejkarierze) zastąpić tradycję filozoficzną,
przez co w re- zultacie ją zapoznajem y.
. Z w ią z a n ie c z ło w ie k a z je g o N a - przeciw posiadas tru k tu rę odpowiedzialności. „Odpowiedzial- n o ś
ć jest pępow inął ą c z ą c ą nas ze św iatem "

do sam ej istoty odpow iedzialności. C iągle toczone są dyskusje w okółproblemu podmiotu odpowiedzialności.
Równie często dyskutowanyj e s t problem przedm iotu odpowiedzialności. Ciąg-
ewentualna instancja nakładająca odpow iedzialność, trybunał ie g z e k u to r. P rz y jm ijm y h ip o te ty c z n ie , ż e
w s z y s tk ie te p ro b le - m y znalazły sw e ostateczne rozw iązania i że w iem y ju ż , jak m a ją
wraz z tym wiemy już napraw dę, czymj e s t odpowiedzialność sam a, co znaczy być odpow iedzialnym ? N ie, tego
jak nie w ie- d z ie liś m y ,tak i nadal nie w iem y. O dpow iedzialnośćj e s t zapew - ner e l a c j ą , pew nego rodzaju
zw iązaniem . C zy znam y istotę tego związania, kiedy rozpoznaliśmy już człony, które ono wiąże?
dujem y się, że Adam kocha E w ę? W pytaniach o podm iot od- p o w ie d z ia ln o ś c i, o je j p rz e d m io t, ja k i o
je j in s ta n c je , is to ta o d - powiedzialności alboj e s t już z góry rozstrzygnięta i założona, a lb o jej nieznajomość
pozostaje w ogóle nieuświadomiona. P y ta n ia te są p y ta n ia m i os tru k tu rę o d p o w ie d z ia ln o ś c i, je d n a k
że

o s o b y . Kwalifikacje takie m ożna - w konsekwencji określone- g o sposobu postępow ania - nabyć, ale m ożna je też
utracić. Odpowiedzialność (aś c i ś l e j : odpowiedzialnościowość
waż term in „odpow iedzialność" funkcjonuje w języku polskim w znaczeniu właści- wym dlap r z y p a d k u pierws-
zego i nie sposób już w prow adzić wje g om iejsce term inu „odpow iadanie", decyduję się używ ać - tam , gdzie to ko-
nieczne - dlap r z y p a d k ud ru -

o d p o w ie d z ia ln y . N ie b ę - dzie tedy żadnym paradoksem ,j e ś l i pow iem y, że tylko odpo- w ie d z ia ln


y m o ż e s ta ć się n ie o d p o w ie d z ia ln y , i k ie d y ju ż s ta n ie
w ie leu p r z e d z e ń i uproszczeń utrwalonych przez obiegową w ykładnię odpow iedzialności. N ade w szystko m
usi zostać do- strzeżona i w łaściw ie pojęta zasadnicza różnica m iędzy odpo-
odpowiedzialnym i pociągania do odpowiedzialności m ają sta- tus m ożliw ych w ydarzeń społecznych i zgoła nie
przynależą do i s t o t y odpowiedzialności jako ontologicznej charakterystyki bytu ludzkiego. C złow iek znajduje się
w stosunku
P ró b afilo z o fic z n e j w y k ła d n i te j o n to lo g ic z n ie ro z u m ia n e j odpow iedzialności nie m oże się pow
ieść bez przeprow adzenia dyskusji z tradycją filozoficzną.

Problem odpow iedzialności przynależy do filozoficznej an- tro p o lo g ii, d o o n to lo g ii b y tu lu d z k ie g o i n ie


m o ż e b y ć o w o c - nie rozważany poza nim i, nie m oże być sytuowany jako pro- blem filozoficznego m arginesu.
D latego chybiona m usi się oka-
przedstaw iaK ier- kegaard ow ego Pojedynczego m ającego dość odw agi, by „wy- brać siebie sam ego" jako
tego, który pozostaje wś c i s ł e j więzi z rzeczywistością i za wszystkoj e s t odpowiedzialny. „Pierwszym skutkiem w
yboru - pisze -j e s t totalne w yodrębnienie się, izo-
samego siebie, wyizolowuję siebie z m oich stosunków ze św iatem , aż do zakończenia tego proce- su w abstrak-
cyjnej tożsam ości"
. G dyby jednak ten w ybór, by sam em u wybierać siebie, jedynie do tego m iał się ograniczać, to człow iek nie w
ybierałby siebie konkretnie, lecz czysto abs-
. Ije ś li teraz braknie pewnego ogniwa napoczętego procesu,j e ś l i wy- bieranie wybierania narcystycznie
ugrzęźnie w „abstrakcyjnej tożsam ości", to m iast autentycznego wybrania siebie sam ego, będziem y m ieli do czynie-
nia jedynie ze „zdradą św iata", „zdra-
w centrum zainteresow ania dopiero u tych dw óch m yślicieli,którzy najgłębiej dośw iad- c z y li kryzysu m etafizyki:
w kontekście teologicznym u K ierkegaarda, zaś jako pojęcie filo z o fic z n e u N ietzschego" (G .Picht,G escbichte

okazuje się skrucha, „skrucha bow iemdoprow adza jednostkę do nawiąza- nia najgłębszych i najściślejszych
więzi z otaczającym ją świa- tem "
. Bez skruchy człow iek nie „otrzym uje siebie sam ego", b e z niej nie w ybiera siebie „etycznie", a zatem nie w
ybiera „ab- solutnie". „W ybrać siebie etycznie - twierdzi Kierkegaard
m o ż n a ty lk o ż a łu ją c s w o ic h b łę d ó w , ż a łu ją c s a m e g o s ie b ie i ty l- ko w ten sposób człowiek się
konkretyzuje i tylko jako kon- kretna jednostka jest jednostką wolną (...) i dopiero wówczas c z ło w ie k wc a ł e j swo-
jej izolacjiznajduje się w koniecznej więzi z rzeczywistością, do której przynależy"
o n to lo g ic z n e j rangi jest top u n k t rozstrzygający. Pow inniśm y go uchwycić m ożliwie najwyraźniej. Z jednej
strony, „wybór samego siebie jest tożsamy z wyrażeniem
w ybierając siebie sam ego, staje się aktywny, ale nie zm ierza w sw ej aktyw ności ku odosobnieniu, kuiz o la c ji, lecz
w kierun- ku zadzierzgnięcia w ięzi, ku ciągłości"
j e s t ,w e d łu g Kierkegaarda, taki wybór, „dzięki któremu wycofując się nieja- ko ze świata, um ieszczam

Przed nam ij e s z c z e jeden krok, i to rozstrzygający. Zrozu- m ia łe ju ż p o w in n o b y ć , ż e c z ło w ie k , k tó ry


n ie w y b ra ł s ie b ie sam ego czy też w ybrał siebie jedynie abstrakcyjnie, „nie zadzierz- gnął więzi z
rzeczywistością"
. Pojedynczyj e s t obciążony tą „straszliwą odpo- wiedzialnością",ale-z drugiej strony - „dopiero odpowiedzial- n o ś
ć zapewnia błogosławieństwo", dopiero
O dpow iedzialność, o której m yśli K ierkegaard, niej e s t od- pow iedzialnością praw ną czy m oralną. N ie m a ona
nic w spólne- go z odpow iedzialnościąja k o przypisaniem czy poczytaniem(im -
odpow iedzialności, nie m ożna pogrążać się w anonim ow ości tłu- m u. T łum oznacza zawsze nieodpow iedzialność.
Byp rz e to do- staw ać do tej odpow iedzialności, trzeba podjąć ryzyko stania się Pojedynczym , tzn. trzeba wybrać
sam ego siebie i będąc owym izolow anym Pojedynczym , pojąć siebie jako zw iązanego i odpo- wiedzialnego. Tak zin-
terpretowana odpowiedzialność przynale- ży do egzystencjalnego uposażenia człow ieka, aczkolw iek nie każdy ją jed-
nak rozum ie i nie każdy też ją podejm uje
T am że, s. 3 3 8 ; por. też: „S tąd do w ybrania sam ego siebie niezbędnaj e s t odw a- ga; w tejże chw ili, w której się
bow iem w ydaje, że człow iek w ybierający siebie w yizo- lo w u ję się n a jb a rd z ie j, w te jż e c h w ili w ią ż e się z
ty m ź r ó d łe m , d z ię k i k tó r e m uj e s t p o - w iązany z całością" (tam że, s. 2 9 1 ).

M yślenieFryderyka N ietzschego o odpow iedzialnościp r z e d - staw ia się nam jako labirynt, którego ofiarą - w
ydaje się -p a d ł sam filozof. Jednakże to, co N ietzsche zdołał o odpow iedzial- n o ś c i pom yśleć, po dziś dzień po-
zostaje dla nas w yzw aniem . C hociażo d p o w ie d z ia ln o ś ć n ie s ta n o w iła o d d z ie ln e g o
Dobrze znana jest Nietzschego „nauka o zupełnej niewin- n o ś c ii nieodpow iedzialności każdego". D aleko nam jed-
nak do te g o , by naukę tę w pełni rozum ieć i by z m yślenia N ietzsche- go o odpow iedzialności wyciągnąć właściwe
w nioski.F ilo z o f p is a ł: „ N ik t n ie je s t o d p o w ie d z ia ln y

.In te n c ją N ietzschegoj e s t obnażyćc a ł ą tę „ p s y c h o lo g ię c z y n ie n ia o d p o w ie d z ia ln y m " i u w o


ln ić c z ło w ie - ka od
C hrystus, który nauczał, by „nie sądzić", „nie czynić odpow ie- dzialnym ", i sam osiągnął „pełne poczucie bezgrzesz-
ności, nie- odpowiedzialności zupełnej"
M im o to nauka o zupełnej nieodpow iedzialności człow ie- ka ciągle niepokoi, a naw et przeraża. N ietzsche sam
pyta te- raz: „C óż stanie się z człow iekiem b e z ow ego uczucia »jestem o d p o w ie d z ia ln y «? "
posiada ogólny charakter w iny. Poniew aż zaś podstaw ę tej od- powiedzialności stanowi praktyka „czynienia odpo-
wiedzialnym ", ów czyniący człow ieka odpow iedzialnym

m iotu pojm ow anego jako „każdy", „nie" w obec przypisywanej c z ło w ie k o w i w in y (a w ię c ta k ż e „ n ie " w o


b e c „ w o ln e j w o li" ) i „nie" w obec w szelkich trybunałów
O dpow iedzialność, której N ietzsche zaprzecza,j e s t typow ą od- pow iedzialnością negatyw ną, która patrzy w
stecz, zakłada ja- k ie ś uczynione zło i grozi sankcją. Poczucie odpow iedzialności
.J e ś l i je d n a k k to ś ju ż tę k ro p lę p rz e - łknął, m oże zaryzykować „doniosłe rozstrzygnięcie": „Już ża- den
bóg, żaden człow iek
pogląd? N ie. N auka o zupełnej nieodpow iedzialności zacho- wuje swą w ażność. N a jejgruncie powstaje nauka now
a, now a w iedza, now a św iadom ość: „D um na św iadom ość nadzw yczaj- n e g o p rz y w ile ju

nie m oże być „każdy", nie m ogą być „ostatni ludzie". Podob- nie jak K ierkegaard, także N ietzsche sądzi, iż tylko
Pojedynczy m oże być odpow iedzialny. „C zem się to dzieje - pyta - że w ie l- k i
powiedzialnośćj e s t niepodzielna i do „znamion dostojności" n a le ż y „ n iec h c i e ć o d s tą p ić , n iec h c i e ć d z
ie lić s ię w ła s n ą o d p o - w iedzialnością"
.J e d n a k ż e - ja k ju ż z o s ta ło p o w ie d z ia n e - n ie każdem u w olno być w olnym i odpow iedzialnym . O
w i „ostat- ni ludzie" niez n a j ą „wyższej odpow iedzialności". W ynaleźli

. „ C z ło w ie k niższy" zostaje w tyle. Gdzie przybywa wysokości, gdzie ducha przybywa, tam nie przybywa
szczęścia, lecz w oli, m ocy i odpo- wiedzialności. „Jest to ostatecznie kwestią siły: jak wielką od- czuw a się sw ą o d
p o wi e d z i a1 n oś ć "
„Najwyższy człow iek" posiada „najtwardsze, w pełni zdecydowane serce", jest „czło- w ie k ie m
. Jednocześnie przecież ów człow iek dostojny chęt- nie śpieszy z pom ocą nieszczęśliwym , „nigdy wszakże czyp r a
- w ie n ig d y z lito ś c i, le c z zp o p ę d u , p o c z ę te g o z n a d m ia ru m ocy"

; „ filo z o f, ja k m y g o ro z u m ie m y , m y w o ln e duchy - jako człow iek najrozleglejszej odpow iedzialności,


któ- rem u leży na sum ieniu całość rozwoju człow ieczego"
. Pod- stawowąje g o cnotą winna być „gotowość do wielkich odpo- w iedzialności"
nak N ietzsche sam nie był „filozofem "? W roku 1883 notuje i podkreśla: „Póki tak lekko bierze się na siebie brzem
ięu s p r a - w ie d liw ie n ia , p o ty n ie m a się n ic z e g o d o o d p o w ia d a n ia .
pisze N ietzsche, żep r a - cow ałw ów czas „zc a ł ą odpow iedzialnością za w szystkie w ieki, które przyjdą po
m nie"

n ie .Jak wp r z y p a d k u pierw szej szło o przeszłość, tak teraz idzie ju ż o przyszłość.W ten sposób jednak ow a now
a odpow iedzial- n o ś ć i specyficzny jej przedm iot scharakteryzow ane są jedynie form alnie: odpow iedzialność ta
zw raca się zasadniczo ku przy-
. N ie tz s c h e o p is u je je ja k o „owo ukryte i władcze coś, na co długo nie m am y nazwy, aż w końcu okazuje
się ono naszym

.J e g o szczególne osobis- te poczucie odpowiedzialności uzyskuje swój najpełniejszy w yraz w jednej z notatek z
1885 roku: „niesam ow ity ciężar odpow iedzialności, jaki czuje na sobie ktoś, kto zaczyna po- s trz e g a ć , że wszyst-
kie wartościowania, wedle których ludzie

. C z ło w ie k ie m „ d o s to jn y m "j e s t w ła ś n iec z ł o - w ie kodpow iedzialny w obec siebie sam ego. O w a


„m ożność sam odzielnościi sam oodpow iedzialności" cechow ać m usi „nad- c h o d z ą c y c hfilo z o fó w "
W iara w boską opatrzność nad św iatem niejako usypiała pozy- ty w n ą odpow iedzialność, pozw alała jej pozostaw
ać w letargu. D la te g o też wedle Nietzschego „opatrzność boska byłaby ta- kim zarzutem przeciw B ogu, że silniejs-
zy zgoła nie m ógłby być pom yślany"
w ziąćn a s ie b ie . I to w ła ś n ie w ty m m o m e n c ie , w k tó ry mc z ł o - w ie k został jakby uw olniony ze sw ej
odpow iedzialności (nega- ty w n e j - b o w ie m te n , k to m ia ł c z y n ić c z ło w ie k a o d p o w ie d z ia l-

(w znaczeniu nie-pociągany do od- pow iedzialności),n ie o d p o w ie d z ia ln o ś ć ta n a k ła d a n a n ie g o pew


ną szczególną odpow iedzialność.P o ją ć to jednak i w ziąć tę o d p o w ie d z ia ln o ś ć n a s ie b ie m o g ą ty lk o n
ie lic z n i, u k tó ry c h „w ola sam oodpow iedzialności"j e s t w ystarczająco m ocna i zde- cydow ana
. T o, o czym teraz zadecydujesz i co uczynisz, będziesz czynił w iecznie. Przeszłość nie przechodzi, lecz trw a
wiecznie powracając. C o się wydarza, trwać będzie na wieki
naszych niepraw ości).J e ś li należysz już do bytu, jak m ógłbyś przestać doń należeć? O to now a „nieśm iertelność"
ijednocześ- nie nowy wym iar naszej odpowiedzialności. „Pytanie przy wszystkim , co chcesz uczynić:» c z yj e s t tak,
że chcę czynić to n ie z lic z o n er a z y ? «j e s t p y t a n i e m

p o k a z a ć , iż w je g o d z ie le , o b o k ow ej skandalizującejn a u k i o zupełnej nieodpow iedzialności każ-


dego, m ożna - i trzeba! - znaleźć takżen a u k ę o pozytywnie rozum ianej odpow iedzialności człow ieka i że obie ten
a u k i w cale nie m uszą sobie przeczyć, lecz że stanow ią logicznie jednolitą
K ie rk e g a a rdi N ie tz s c h e n ie p ro b le m a ty z o w a li ra d y k a ln ie is to ty odpow iedzialności, jednakże ro-
zum ieli ją zasadniczo pozytyw nie i sytuowali fenomen odpowiedzialności na płaszczyźniep o d s t a - w ow ych
odniesień człow ieka jako człow ieka. O dpow iedzialność
Nieoczekiwanie - z p u n k tu widzenia obiegowych stereoty- pów historyczno-filozoficznych - to właśnie w osobie E
dm un- da H usserla, przynajm niejj e ś l i chodzi o jego dośw iadczenie i ro-

H usserl pozostaje w całkowitej zgodzie i poddaje druzgocącej krytyce nowożytne nauki pozytyw ne w łaśnie
zpow odu ich „naiw nego nastaw ienia". N aw et w kw estii problem u w olności obaj zdają się m yśleć po- dobnie. H
usserl sądzi, iż „decydow ać się w sposób praw dziw ie w olny" znaczy dla człow ieka, „że w każdej chw ili m oże
odpo- w iadać przed sam yms o b ą za rację sw ej decyzji"

K rótko m ów iąc, H usserl staw ia sobie za cel to sam o zadanie co i N ietzsche,chce m ia n o w ic ie przyw ieść
ludzkość z pom ocą filozofii do absolutnej sam oodpow iedzialności. Zgoła niej e s t też przypadkiem , że za- pisany
przez Eugena Finka (ów czesnego asystenta H usserla) re- d a k c y jn y plan rękopisów Husserlowskich,
kontynuującychK ry-
nika szczególnie wysoki etos, właśnie etos odpowiedzialności. E r n s t Tugendhat rozpoznał w idei absolutnej sam
oodpowie- d z ia ln o ś c i „najwyższyp u n k t Husserlowskiej filozofii w ogóle", a le i jednocześnie „założenieje g o fi-
lozofii bezzałożeniow o-
filozofii, które w yjaśnia, czym w edle swej istoty po- w in n a o n ab y ć . S a m a te d y filo z o fia n ie m o g ła b y
w y ja ś n ić , c z y m wedle swej istotyj e s t odpowiedzialność.
M ó w ie n ie o „założeniu filozofii bezzałożeniow ej" brzm i n ie c o paradoksalnie, jednakże z pewnością nie mamy
tu do c z y n ie n ia z jakąś niekonsekw encją H usserla.B ezzałożeniow ość
n ie w a ż ż a d n a z o w y c h w ie lu filo z o fii n ie z a d b a ła o p ra w d z iw ą bezzałożeniow ość i żadna nie
powstała z radykalizmu autono- m icznej s a m o o d p o w ie d z ia ln o ś c i, ja k ie g o filo z o fia w y m a g a "

.1 oczyw iście tylko jako to ego m ogę - w edle Husserla - „wziąć ostatecznie odpowiedzialność za istnienie ś w ia ta
" i m o g ę u p ra w ia ć „ ra d y k a ln ie o d p o w ie d z ia ln ą n a u k ę "
. Owa najwyższa i ostateczna odpo- w iedzialność,ja k a w yłania się z nastaw ienia transcendentalnego, o z n a c z
a - wedle kom petentnego świadectwa Ludwiga Land- g re b e g o - „że to w szystko, czymj e s t dla m nie m ój św iat
w raz
po prostud a n y m i m ającym być przyjętym , lecz że w szystko to nabywa dla m nie ważności jedynie m ocą m ego
potwierdzania, mego uznawania, »pozycjonowania«, że posiadam

w odniesieniu do wszelkiej praktyki, po- w ołanaj e s t w edle H usserla do tego, „by w now y sposób służyć ludz-
kości", „by przez uniw ersalny naukow y rozum w yw yższyć ludzkość stosow nie do normpraw dy w ładającej w szelk-
im i for- m am i, by przekształcić ją w całkow icie now ą ludzkość, zdolną do absolutnej sam oodpowiedzialności na
podstawie
. Przeto zarów no „nie m ożem y rozdzielać autentycznego człowieczeństwa i życia w radykalnej sam oodpowied-
zialności", jak i „nie m ożem y też oddzielać na- ukowej sam oodpowiedzialności od całości odpowiedzialności
właściwych życiu ludzkiem u w ogóle"
Z b ę d n ąj e s t rzeczą przypom inać, co znaczy w filozofii H us- s e r la intencjonalność. W iadom o, że stanow i ona
ogólnąp o d - stawową cechę świadom ości - świadom ość m usi zawsze być św iadom ością czegoś. D zięki tej „cudow
nej w łaściw ości" św ia- dom ość trzeba pojm ow ać jako dynam iczny proces intendow a- nia, w ram ach którego
dąży ona do spełnienia. Intencjonalność odsłania teleologię św iadom ości jako jej aprioryczną

sensie jako podstawowe odniesienie człow ieka do św iata. C zy intencjonalność - pyta- m y teraz - niej e s t pos-
zukiw aną podstaw ow ą relacją, jaka w ią- ż e nas ze św iatem , w iązaniem , które dokonuje się w korelacji subiek-
tywności (świadom ości) i świata? C zy intencjonalność
c z e rp ie sens sw ego istnienia w całości z naszego życia intencjo- nalnego w pew nej dającej się w ykazać apriorycz-
nej typow ości d o k o n a ń "
. W szelkie typowe dla świadomości konstytuowa- nie sensu, a w szczególności wszelkie akty uznania w bycie owych
przedm iotowych sensów pozwalają rozpoznać w nich
poznaw ać", tedy cała praca świadom ości - jako przytom ny sposób bycia - stanow i w zorzec w szelkiej odpow ied-
zialności, źródło jej sensu.

dom niem yw ającej coś intencji - w łaściw e życiu św iadom ości - w ydaje się m ieć charakter odpow iedzialności. D
ążenie tou f u n - dow anej e s t w istotow ym rysie św iadom ości, który m ożna krót- k o określić jako „coś w ięcej".
jako św iadom ość,j e s t w najszer- szym swym sensie aktem domniemywania tego, co w nimj e s t dom niem yw
ane, ale że to dom niem yw anej e s t w każdej chw ili czym ś w ięcej( j e s t czym ś dom niem yw anym jako cośw ię-
cej) niż
w inniśm y przeto rozróżniać „m iędzy tym , co w tym spostrzeże- niuj e s t w e w łaściw y sposób spostrzeżone, a tym
, co stanow i pew ną nadw yżkę( I J b e r s c h u f i )

.W łaści- we świadom ości dążenie do oczywistościj e s t przynależną jej z d o ln o ś c ią , którą Husserl nie w
aha się nazwać: „posuwającą
nak w szelkiej św iadom ości. Polem izując z tezam i H um e'a, pi- s z e H usserl, iż „sam a zm ysłow ość, odniesiona
tylko do dat w rażeniow ych, nie m oże odpow iadać za przedm ioty dośw iad-

Subiektyw ność ze swej istoty m iałaby być nakierow ana na rozum. Rozum bowiem niej e s t jakąś „przygodną
zdolnością", ani jedynie „nazwą dla m ożliwych przypadkowych
i odpowiedzialnością w pełni wychodzi na jaw, kie- dy H usserl określa „osobę" jako „podm iot aktów , które należy
osądzać z p u n k tu widzenia

równoznaczne z byciem odpowiedzialnym. Istotowa pretensja świadomości do rozumnościj e s t tym samym pretensją
do od- powiedzialności.Zatem podstawowe odniesienie człowieka do świata, do innego człow ieka i do siebie sam ego,
odniesienie, które swój pra-w zór znajduje w intencjonalności nie-neutral-
pięknie będzie,j e ś l i kiedyś w ypełnię sw oje zadanie, sw oje za- danie w obec św iata, i poprzez fenom enologię
wskażę ludziom nowy styl( S e i n s w e i s e )

problemu odpowiedzialności w centrum swych zainteresowań inie poświęcili jej oddzielnej rozprawy, to jednak -
zarówno pierwszy, jak id ru g i - poświęcili jej w swych pism ach etycz- nych i antropologicznych kilka niebanalnych
uw ag, a pod pew - nym względem m ożna by nawet zaryzykować tw ierdzenie, iż w idei odpow iedzialności znaleźlip
u n k t dojścia sw ej refleksji nad człowiekiem ije g o światem .
(w ydanie pierw sze w la- tach1 9 1 3 - 1 9 1 6 ) , pisał S cheler: „W szelki fałszyw y tak zw any »indyw idua-
lizm «, w raz z w szystkim ije g o szkodliw ym i i pro- wadzącym i na m anow ce konsekw encjam i, zostaje na grun-
cie e ty k i autora w ykluczony przez naukę o źródłow ej
.J e ś li je d n a k wówczas ow a „źródłow a w spółodpow iedzialność" i ściśle sko- relowana z nią „zasada soli-
darności"ufundowane były w zwią-

- choć przecież nie zgadzając się w pełni - odnosi się do poglądu N icolaia H a rt- m anna,w e d łu g którego to
właśnie ze względu na odpowie- d z ia ln o ś ć w y k lu c z o n ej e s t is tn ie n ieB o g a .
pokazuje, że przypisywanie bądź niem ożność przypisania czynu osobie (poczytalność bądź niepoczytalność) nie są
tożsame z orzeczeniem jej odpowiedzialności bądź nie- odpow iedzialności. Przypisyw alność (poczytalność) i odpow
ie- dzialność funkcjonują bowiem
jakby na dwóch różnych pla- nach. T oteż zdarza się, żeja k ie jś osobie nie m ożna przypisać czynów , które
„popełniła", nie m ożna ich jej „poczytać", po- n ie w a ż w m o m e n c ie ic h d o k o n y w a n ia n ie b y ła p o c z y
ta ln a .J e d - nakże w cale nie oznacza to, iż osoba ta niej e s t odpow iedzial- na. K onkluduje w ięc Scheler: „Przypi-
syw alność działań,
Schelera - pozostaje w isto- tow ym zw iązku z bytem poszczególnej osoby, zw iązku, które- go w żaden sposób
nie m oże znosić incydentalna niepoczytal-
przeto przypisyw ać jej czynów , których w ów czas osoba ta rze- k o m o d o k o n u je . D la te g o w o g ó le n ie m o
ż e b y ć m o w y - wś c i s - łym sensie - o „zniesieniu odpowiedzialności" osoby. Zniesio- na m oże być natom iast
przypisywalność pew nych czynów da-

m a ono to sw oje źródło „w bezpośredniej św iadom ości sw ego w łasnego spraw stw a i je g o istotnego uw ikłania w
w artościetycz- ne - nie przeto w jakim ś późniejszym skojarzeniu gotow ego, spełnionego już aktu czy działania z w
łasną sobością.W szelka odpowiedzialność zakłada ow o przeżywanie pewnego rodzaju
C z y n ie n iez sam oodpow iedzialności źródłow ego fenom e- nu odpowiedzialnościj e s t charakterystyczne dla
ogólnego pa- radygm atu m yślow ego, w ram ach którego poruszają się nie tyl-
źródłow ej w spółodpow iedzialności i że w pewnym sensie sam oodpow ie- dzialność okazuje się zarazem

wspólnotę, jak i za każdą z tworzących ją osób. Podstawową z a s a d ą określającą w spólnotęj e s t „zasada solidar-
ności w szyst- k ic h osób". Pojedyncza osoba, obok własnej winy i własnej za- s łu g i, nieuchronnie m a udział w „w
inie w spólnej" i w e „w spól-
p o je d y n c z y c h w in czy zasług, lecz są autonom icznym i fenom e- nam i życia w spólnotow ego. K ażda poje-
dyncza osobaj e s t tedy nie tylko źródłow o sam o-odpow iedzialna za w łasne swe akty,
wiedzialność każdego w espół ze wszystkim i nie wspiera się dopiero na poszczególnych, wzajem nych - w ynikłych ze
skła- danych przyrzeczeń i zaw ieranych um ów - zobow iązaniach, po- przez które w sposób sw obodny została przyj-
ęta odpow iedzial-
. O soba, a każ- da osoba przynależy już doja k ie jś w spólnoty i ogólny charak- ter tej przynależnościj e s t u
każdej identyczny,j e s t tedy w spół- o d p o w ie d z ia ln a n ie w w y n ik u ja k ic h ś s p e łn ia n y c h p rz e z n ią
aktów , np. aktu „uznania" swej w spólnoty, lecz niejakoa
n o ś ć są w łaśnie już ugruntow ane w tej źródłow ej w spółodpo- w iedzialności, jaka z koleiugruntow anaj e s t w
przynależności o s o b yd o w s p ó ln o ty .

w iedzialność za" posiadają szczególny charakter. „Tutaj każdy p o je d y n c z y i ow a osoba zbiorcza są s^m oodpow
iedzialni (= od- pow iedzialni zas i e b i e ) , jednocześnie jednak każdy pojedynczy

stopniu pierwotna co samoodpowiedzialnosc, a nie jako do- p ie ro m o ż liw a k o n s e k w e n c ja te j o s ta tn ie j. O


w e p ie rw o tn e współodpowiedzialność i samoodpowiedzialnosc -
czy przyjęciem jakiegoś ważnego zadania społecznego i gdzie jednoin d y w id u u m za- wsze m ożna było
zastąpić innym
N a tym prze- to szczeblu „każdy w obliczu m oralnej próby swej sobości m usi p y ta ć n ie ty lk o : c o m o g
ło b y się w św ie c ie w y d a rz y ć m o ra ln ie w artościow ego, a czego m oralnie przeciw w artościow ego m oż- na
by uniknąć, gdybym ja samja k o
in d y - w id u a ln ie , i tod ru g ie - ja k p isz e S c h e le r - n ie ty lk o „ n ie w y - k lu c z a zasady solidar-
ności", lecz dopiero podnosi ją „don a j- w yższejpostaci,ja k ą m oże ona przyjąć" iwja k ie j stanow i „pod- stawowe-
praw o kosmosu skończonych osób moralnych", iktórej obow iązyw anie skupia św iat w „jedną w ielkąc a ł o ś ć "

W s p ó ln o ta o s ó b je s t m o ż liw a je d y n ie ja k o w s p ó ln o ta in d y w i- dualności, gdziein d y w id u a ln a


wartość każdego ma udział w zbiorczej w artości całości, a zbiorcza w artość całości w indy- widualnej wartości
każdego, gdzie jednakże wartość zbiorcza wż a d e n sposób nie jest prostą sum ą w artości indywidualnych.
rakterystyczne jest dla m oralności „m ałych ludzi", dla „m oral- n o ś c i niew olników ". N atom iast „im m anentną
tendencją każ- dej m oralności, którą tworzą ludziepew ni swej w artości, afirm ującynajgłębiej sam ych siebie i w
łasny byt, żyjący w peł- ni sw ego bogactw a, jest m aksym alne
oraz tejże zasady z roz- w o je m św iata. N ie m oże on rów nież przyswajać sobie tego pow iązania w szyst-
kiego ze w szystkim niczym czystej teorii,le c z m usi je żyw o uchw ytyw ać oraz zew nętrznie i w e- w nętrznie dos-
trajać się do niego, jak też je urzeczyw istniać" (M . Scheler,

iw spółodpow iedzialności ukazuje Scheler analizującs tru k tu rę w szelkich m oralnie znaczących sposobów zachow
ania się osób. S e n s o w n o ś ćpodstaw ow ych rodzajów aktów o charakterze spo- łecznym , takich jak m iłość, sza-
cunek, przyrzekanie, prośba, nakaz itd., dom aga się dla nich określonych korelatów. I tak akt m iłości zakłada jakąś
form ę odw zajem nienia, akt poszano- w ania - poszanow ania w zajem nego, akt prośby - w ysłuchania, akt przyrzec-
zenia - uwierzenia, akt nakazu - posłuszeństwa itd. O w e ukazyw ane tu w zajem ność i w spółw ystępow anie
charakter form alny, a związki ty p u np. przyrzeczenie-uw ierze- nie są związkam i istotow ym i. Realność owej wza-
jem ności iow ych istotow ych zw iązków nie w spiera się dopiero na przy- p a d k o w e j re a ln o ś c i ty c h a k tó wi
s p e łn ia ją c y c hj e o s ó b , le c z tk w i
m i w o ln o , to je d n a k n ie m o g ę u d a w a ć ,j e ś l i ty lk o ro z u m ie m ów akt obdarow ania m iłością, że nic
istotnego się tu nie w yda- rza, nie m ogę zachow yw ać się jak gdyby nigdy nic. W sam ym bowiem idealnym sensie
miłościjako miłości,twierdziScheler,
te n d e n c ja d o s p e łn ie n ia m iło ś c i w z a je m n e j, k tó ra z ja k ic h ś in - nych przyczyn nie została
spełniona, czy to naw et jako jedynie przedstaw ienie sobie w sam ym przeczuciu m iłości w zajem nej) re a liz u je się
duchow o" - pisze Scheleri zaraz dodaje: „K to tego n ie w id z i, te n m u s i n ie w g lą d a ć d o k ła d n ie w o w o
w ej współodpowiedzialności osoby, tworzącej niejako jedność z rów nie źródłow ą sam oodpow iedzialnością. K
ochając bow iem , o b d a rz a ją c d o b ro c ią itd . n ie ty lk o re a liz u ję p e w n ą p o z y ty w n ą w artość w łasną,
ale jednocześnie pew ną analogiczną pozytyw -
dobroci osobie tego potrzebującej itd., to realizuję - na m ocy Schelerow skiej aksjom atyki - nie tylko pew ną
negatyw ną w artość w łasną, ale je d n o c z e ś n ie realizuję pewną analogiczną negatywną wartość drugiej osoby,
polegającą na niezrealizow aniu się ow ej pozy- tyw nej w artości m iłości w zajem nej czy w zajem nej dobroci. R e a
liz o w a n ie pozytywnejb ą d ź negatywnej wartości własnej angażujem o ją sam oodpowiedzialność, ale jednoczesne
zara- zem realizow anie cudzej w artości pozytyw nejb ą d ź negatyw nej
w yd. cyt., s.5 2 4 - 5 2 6 ; por. też: „K ażda m iłość (ta kj e s t o n a ja k o ś d o ś w ia d c z a n a ) w y w o łu je(
s e t z t ) m iło ś ć w z a je m n ą i o ty le te ż p o w o - duje pojawienie się now egod o b r a m oralnego - również bo-
wiem

, centrum wszystkich speł- nianych przez siebie aktów , otóż osoba ta nie stanow i jakiegoś niezm iennego sub-
stancjalnego podłoża dla ciągle nowych ak- tów jak o sw ych zm ieniających się w łaściw ości, lecz jest w cało-
w żadnym z nich ani też w ich sum ie, i zarazem jest każdorazo- wo na nowo dookreślana zarówno w swej istotowej
treści,jak i sw ej w artościw łasnej. O znacza to , że każda w artość aktu osoby w zm aga bądź pom niejsza w artość
osoby go spełniającej. O zna-
m ożność dalszego spełniania tego rodzaju aktów , zwiększa bo- w iem w artość cnoty tej osoby. D la problem u isto-
tow ej w spółod- pow iedzialności osoby „oznacza to zaś, że to nie w
C , D , E... X ; i że A ponosi również źródłow ą w spółodpow iedzialność za to, czy doszłobyt o do skutku czy też
nie; i to całkow icie abstrahując od przypadkowych

wania innych filozofów . Zapew ne „w łasnym "j e s t porzucenie stanow iska teistycznego. O dejście od teizm u m usi
przecież wstrząsnąć dotychczasowym m yśleniem o odpowiedzialności. N atom iast „cudze", aś c i ś l e j N
ietzscheańskie i H artm annow -
roku) tw ierdzi Scheler, „że cały ten św iat w każdej godzinie w stę p u je d oB o g a io d p a d a o dB o g a ty lk o ja k
o je d n a n ie p o - dzielnac a ł o ś ć , jako moralnie zwarta substancja,że w nim wszy-
w yd. cyt., s. 5 2 6 ,p rz y p is 2; por. też: „Jeżeli bow iem m iłość, o ile zostanie dostrzeżona, określa m iłość w
zajem ną, (...) to rów nież każde istnienie jakiegoś złaj e s t w sposób koniecznyw spółuw arunkow ane brakiem w za-
jem nej miłości,to zaś [uwarunkowanej e s t ] brakiem pierwotnej miłości" (M .S c h e - l e r ,I s t o t a
C i,którzy w zbranialiby sięp r z e d przypisyw aniem tych poglądów sam em uS c h e - lerow i, zawszem a ją jeszcze
tę m ożliw ość, by interpretow ać odnośne fragm enty jego tekstu wyłącznie jako referowanie cudzych poglądów.
Sądzę jednak, iż w m om encie pisania rozpraw y, na którą będę się teraz pow oływ ał, Scheler w znacznym

w owego „najwyższego sędziego"? Dla N icolaiaH artm anna „śm ierćB o g a " nie tylko nie pociąga za sobąu p a d k u
ludzkiej o d p o w ie d z ia ln o ś c i, a le w rę c z o d w ro tn ie - to w ła ś n ie trw a n ie
człow ieka jako istotę odpowiedzialną. Scheler zwraca uwagę, że „w tej form ie »postulatyw nego ateizm u« zaprzecze-
nie [ist- nienia]B o g a nie jestp rz e d e wszystkim odczuw ane jako zwol- n ie n ie o d o d p o w ie d z ia ln o ś c i( . .
. ) , le c z w ła ś n ie ja k o m o ż liw ie najw iększes p o t ę g o w a n i e

w ie k a w znieść się na taki poziom , na takie strom e, zaw rotne, wyniosłe wyżyny, na jakich nie um ieściła go nigdy
żadna ze znanych koncepcji"
, to należy te- raz przyjrzeć się ow ej „najw yższej postaci" i ow em u „ściśle na- ukow em u
stro n ) N icolaiH artm ann stw ierdza, iż celem filozoficznej etyki „niej e s t ubezwłasnowolnienie człowieka i
wprzęgnięcie go w jakiś system , lecz w yniesienie go do pełnej dojrzałości i od- pow iedzialności"

o d ró ż - nia się przeżyw anie odpow iedzialności od poczucia w iny, któ- re m a m iejsce zawsze „po czynie"
. D la te g o te ż : „ is tn ie je p rz e c ie ż radość dźw igania odpow iedzialności, a naw et praw - dziwie wzniosłe
uczucie bycia odpowiedzialnym ! Ale radość
stosunku z w artościam i pow szech- nym i, ogólnie ważnym i, kieruje doń w ezw anie, na które daje o n o d p o w
ie d ź s w o im w ła s n y m ż y c ie m . H artm ann tw ie rd z i, iż „odpow iedzialność za spełnienie w łasnego ethosu
pokryw a się
O w o aprioryczne aksjologiczne Ja pełni też funkcję instancji nakładającej od- pow iedzialność i pociągającej do od-
pow iedzialności, bow iem : „Ja odnajduje siebie ro z s z c z e p io n y mna ja em piryczne i ja aprioryczne, m oralne. I
to em piryczne ustępuje przed apriorycznym , uznajeje g o praw o do panow ania; dźwiga w inę - którą tam to je

m aganie, nakłada nań odpowiedzialność, zwraca się doje g o w o li,je g o rozstrzygnięć, decyzji,j e s t przecież tylko
m aleńką z n ik o m ą cząstką tego św iata"
n ie n iu . H artm ann p is z e , iż „ n ie id z ie tu o ż a d n e o d d z ia ły w a n ie na zew nątrz, o żadne brzem ienne w
skutki decyzje. T u żadna pow inność niczego nie nakazuje. W szelako rów nież w sam ym tym wewnętrznym
c z ło w ie k a nie pozostaje obojętna w obec zakresu odpow iedzial- n o ś c i i w obec jej natężenia. O w a istota człow
ieka w zrasta i po- szerza się w raz z tą odpow iedzialnością i w raz z nią się kurczy"
C złow iekj e s t istotą skierowaną w przyszłość, wytyczającą s o b iec e l e i dążącą ku nim .J e g o aktyw ne życieje s
t życiem prze- widującym . N ad przeszłością, nad tym , co już się w ydarzyło, w ola człow ieka nie m a w ładzy. Jedy-
nie przyszłość m oże być od
zdolność przew idyw ania i predeterm inacji(te le o lo g ia ), jaka w ła- ściw aj e s t człowiekowi, posiada w sobie coś
głęboko zobowią- z u ją c e g o . Nakłada ona na człowieka odpowiedzialność za to,
.Jednakże ow e- m u zakresow i m ocy człow ieka niez o s t a j ą w ytyczone żadne osta- teczne granice. D late-
go też - sądzi H artm ann - „jego m oc de- term inującego wkraczania w bieg świata sięga dokładnie tak daleko, jak
dalece potrafi on ją swym i siłam i rozpostrzeć"

chybnie ponosi za życie i jakość życia całych przyszłych poko- leń, żyć bow iem będą one w takim św iecie, jaki pozos-
taw im y im ws p a d k u , i „to na nas spoczywa odpowiedzialność za to,
O dpow iedzialność, o której m yśli tu H artm ann,je s t czym ś n o w y m . I to n ie ty lk o d la te g o , iż o k a z u je s
ię , ż e m a ją c m o c w ytyczania i urzeczyw istniania celów , człow iekj e s t tedy odpo- wiedzialny za to, jakiec e l e
sobie wytycza i do jakich dąży
odw racalności czasu. N ie będziem y przecież nawet znali tych, za których dziś spoczywa na nas odpowiedzialność, i
nie m o- żem y oczekiw ać, że kiedyś w jakiś sposób odpłacą nam i wsta-
- Jedynie ten, który żyje w cześniej, m oże w staw ić się za tym , który żyje później. N a epigonie nie spoczyważ a d n
a w steczna odpow iedzialność. Za to spoczywa na nim

.J e ś l i w ięc podejm iem y teraz próbę te le o lo g ic z n e g o w yjaśnienia całości św iata, to m usim y zarazem p
rz y ją ć ja k ą ś is to tę n ie ty lk o z d o ln ą d o p rz e w id y w a n ia ,
doprow adziła przeto do przyjęcia „ustanawiającej cel, przewidującej, prede- te rm in u ją c e ji realnie
kierującej procesem św iata św iadom ości, d z ia ła ją c e g o podmiotu czy osobowego bytu w skali kosmicz-
w ludzkich zdolnościach przewidywania, ustanawiania celów i ich realizacji odpowie- d z ia ln o ś ć o k a z u je s
ię w te j s y tu a c ji ilu z ją , b o fa k ty c z n iej e s t ju ż ona teraz kwalifikacją owej boskiej istoty. C złow iek wydany

zeń procesu teleologicznego,który nie wynika z jego woli i je- go wyboru. M ożliwość jego wolności i odpowiedzial-
ności, aw raz z tym rów nież m ożliw ość noszenia w artości m oralnych, które z konieczności przysługiwać mogą
tylko istocie wolnej i zdolnej do odpow iedzialności, zostają zniesione. C złow iek jako istota m oralna, jako osoba,
zostaje unicestw iony, postaw iony zasadniczo na rów ni z tw oram i n a tu ry .( . . . ) W św iecie pow szech- nie zde-
terminowanym
te le o lo g ic z n ie m o ra ln a is to ta je s t n ie - m ożliw a. K onsekw entna teleologia św iata bezw arunkow o
znosi e ty k ę . T eleologia ta jest teorią predestynacji - obojętnie czy teistyczną, panteistyczną czy ateistyczną - która
s e km o ż e b y ć d laH artm anna ty lk o je d e n : o d rz u c e n ie te le o lo - g ic z n e jm etafizyki i ocalenie etyczne-
go fenom enu odpow iedzial- n o ś c ic z ło w ie k a
szczegółow o uzasadnia w łasne stanow isko, odw ołując się przy tym do ustalonego przez siebie pod- sta-
wowego prawa kategorialnego, wedle którego w warstwowym
(por. tam że, s.2 0 7 - 2 1 0 ) . D la te g o też fenom en „cudu bycia etycznego",ja k i stanow i przysługująca
człow iekow i d e te rm in a c jateleologiczna, „jest faktycznie w stanie zm ienić kierunek rozległego n u r- tu determ
inacji przyczynow ej i skierow ać go na ustanow ionec e l e . W ładza tw oru w yż- s z e g o nad niższymj e s t kategor-
ialnym rew ersemje g o w łasnej słabości i zależności" (tam -

ta k ie w y m a g a is tn ie n ia r o - zum nej istoty o boskich atrybutach i że w ów czas istota ta uni- cestw ia


człow ieka jako podm iot m oralny. N ie zostało pokaza- n e , że „każdy" bóg musi stanowić teleologiczne pryncypium
świata iznosić tym samym odpowiedzialność człowieka. Pyta- nie tedy, czy na przykład B óg chrześcijan stanow i
teleologiczną zasadę świata, m ożem y pozostawić do rozstrzygnięcia sam em u wierzącem u;filo z o f jedynie stwierd-
za tu, że jeżeli stanow i, to odpowiedzialność człow ieka zostaje unicestw iona.
rz e c z y , k tó ry c h n ied a n e m u b y ło w p e łn i w y a rty k u ło w a ć . M ó - w ią c najkrócej, to nie B óg dźw
iga odpow iedzialność za czło- wieka i zam iast niego, lecz człow iek zam iastB o g a i zaB o g a , w tym sensie,że to
człowiek jestodpowiedzialny zaB o g a . Bóg nie jest czym ś „gotow ym ", czym ś już ostatecznie „skończonym ",
staw ania się, odpow iedzialny jest człow iek. Idea odpow iedzial- n o ś c i rozsadza dotychczasowe schem aty m
yślowe. Bóg albo um iera, by ocalić ludzką odpow iedzialność, albo tak zm ienia sw e o b lic z e , b y d a ła się o n a z
n im p o g o d z ić . „ D o jrz e liś m y d o tego - sądzi Scheler- by unieśćB o g a , który jest B ogiem jeszcze
niespełnionym , zmagającym
się i cierpiącym - teraz dopiero, kiedy w iem y, w jakd u ż y m stopniu jest do nas podobny, m oże- m y go kochać.
G dybym uw ażał św iat za dzieło jakiegoś w szech- w iedzącego, w szechdobrego, w szechm ocnegoB o g a , nie w
ażył- b y m
zaś na sw ym głębokim i dobrze uzasadnionym sceptycyzm ie co do łaskaw ych, przezor- nych i opatrznościow ych
rąkB oga-O jca, które m a ją - jak m ów ią chrześcijanie - trosk- liw iekierow ać tym św iatem , to m ym
. Scheler rozum ie jednak, że m etafizyki nie m oż- na się w yrzec i żeje ż e li „Bóg um arł", to um arł „pew ien B
óg". U m arł Bóg lu d z i słabych, którzy potrzebow ali go jako podpo- ry. U m arła w iara, która nie była żadną
autentyczną w iarą, bo w iara taka nie m oże być jakąś „niebieską ubezpieczalnią". U m arł
nie oznacza to, iż porzucaB o g a . D latego teżj e s t on w łaściw ie n ie c h ę tn yw szelkiem u ateizm ow i i próbuje
ów „etyczny ate- izm " nazw ać raczej „nie-teizm em "
o jc e m , a ta k kiepsko zatroszczył się o m nie - że oto m uszę cierpieć, jak w łaśnie cierpię - i tak kiep- s k
o o ten świat. Bóg,który żyje we m nie i m nie porusza, Bóg ten szepce m i coś całkiem
T am że; por. też: „K ażde przyjęcieja k ie jś istoty, która z góry i niezależnie od człow ieka dysponow ałaby
przyszłością, każde przyjęcie »opatrzności« czy ja k ie jś m ocy ustanaw iającej obiektyw ne cele i ideej e s t rabun-
kiem odpow iedzialności, w olności i au- tonom ii ludzkiej osoby" (tam że, s. 2 11).

k ie m . »W szystko wk a ż d y m m om enciej e s t ciągle pod znakiem zapytania« - a wy wk a ż d y m m om encie jes-


teście tu odpowie- dzią, nie tylko za» s i e b i e « , nie tylko za siebie odpow iedzialni,
rozum ieniaB o g a , człow ieka iświata,w ramach których człowiekowiostatecznie zawsze idzie os ie b ie ,rów
nież gdy idzie m u o sw oje zbaw ienie, o to , by „B óg znalazł w e m nie upodobanie". W obliczu bytu, który w iecznie

dzi Scheler - człow iek nieustannie odrzucany jest ku sobie sa- m em u. „Zyć »dla«B o g a " , a nie „dla siebie", m ogę
jedynie w te- dy, kiedy ten B óg dopiero się staje i w tym staw aniu się zależny
. T y lk o w o b lic z u ta k ie g oB o g a o c a lić m o ż e c z ło - w iek głębszy sens sw ego bycia i - co za tym idzie -
swą odpo- w iedzialność.
doświadcza ono zc a ł ą pow agąB o g a , jest dla Rosenzw eiga w łaśnie dośw iadczenie od- pow iedzialności
. C ały przeto m yślowy wysiłek filozofa skie- row any jest na przezw yciężenie tych sposobów m yślenia, które w
gruncie rzeczy, często w cale nie jaw nie, czynią tę odpow ie-

że „w praw dzie został on stw orzony bez sw ojej w oli i O bjaw ie- nie dokonało się bez jego zasługi, lecz B óg go
»bez niego« nie zbaw i"
za to, że stw orzył świat id u s z ę tak niezdarnie, za- miast zrzucić tę odpowiedzialność jedynie na tego, którem u po-
wierzona jest praca przem ieniania rzeczy, na siebie sam ego, na człow ieka"

d z ia ln o ś c i, n iż ja k o je g o o d p o w ie d z ia ln e c e n tru m , w o k ó ł k tó - rego wszystko się obraca, i filar, na


którego trw ałości spoczy- w a"
P o d o b n ie c z ło w ie k i B ó g . R ó w n ie ż w te j re la c ji c z ło w ie k pozostaje odrębny i zachow uje swą w ol-
ność - w olność czynu - w o b e c B o g a , a le n ie w o b e c B o g a S tw ó rc y i B o g a O b ja w ie n ia ,
, u siłu je o c a lić z je d n e j s tro n y w o ln o ś ć i o d p o - w iedzialność człow ieka, a z drugiej strony B oga iB o
s k ą O patrz- ność spraw ow aną nad człow iekiem i św iatem . T o , co dla H a rt- m a n n a b y ło n ie d o p o g o d z
e n ia , R o s e n z w e ig n ie ty lk o g o d z i, a le właśnie poprzez to pogodzenie ocala. Jak to m ożliwe?
wieka, „wolne dzieło m iłości człowieka". Jednocześnie jednak w łaśnie ow a „św iadom ość bycia stw arzanym , a nie
bycia stw o- rzonym , uprzedm iotaw ia

udział czło- wieka w stawaniu się traciłby orientację i człowiek taki nie m ógłby przyczyniać się do zbaw ienia
świata, nie m ógłby pod-
Opatrzność, ta, że rzeczywiście bez woli Bogaż a d e n włos nies p a d a z głowy ludzkiej [por. M t 10, 30; 1
Sm 14,4 5 ]" (tam że, s. 182), zostaje jednakże na inny sposób ograniczona, m ianow i-

świecie jednak owo „kochaj m nie" oznaczać musi „m iłuj bliźniego sw ego". T o w raz z tym przykazaniem - tw ier-
dzi Rosenzw eig - „dusza, uznana za dojrzałą, pozostaw ia oj- cow skid o m
, gdzie m iłość d oB o g a m o ż e i p o w in n a w y ra z ić się w m iło ś c i d o b liź n ie g o . C złow iek tedy
„kochaB o g a , kochając bliźniego"
„ re p re - zentantem św iata". „M iłość - tw ierdzi dalej R osenzw eig - kie- dy zm ierza zastępczo ku tem u,
który w ulotnej chw ili jej teraź-
zm ierza do całości wszystkich -lu d z i i rzeczy - którzy kiedy- kolwiek mogliby zająć to miejsce jej bliźniego. Zmier-
za więc ostatecznie do wszystkiego, do całego św iata"
. P rz y p o m n ij- m y, do św iata, który nie jest jeszcze gotow y, który się staje, który m a dopiero nadejść, na-
dejść jako K rólestw o. N adcho- dzenie K rólestw a nie jest jednak czym ś instynktow nym , sam o-

rzały m usi teraz sam przem ów ić i działać na m ocy w łasnej źró- dłow ości.Sensem tego dojrzew aniaj e s t w ięc od-
pow iedzialność z a zbaw ienie, które w praw dzie jako K rólestw o B oże nie m oże
ra. Nie da się, w e d łu g niego,o c a lić odpowiedzialności,j e ś l i weźm ie się niejako w naw ias m etafizyczną po-
zycjęB o g a oraz przypisane Bogu wydarzenia Stworzenia, Objawienia i Zba- w ienia i pom yśli się tę odpow iedzial-
ność w sposób zsekulary- zow any.J e s t to w ogóle niem ożliw e, „bow iem
n o ś ć ta bez w zięcia w rachubę prafenom enu» B o g a « m usiała- b y zatracić wszelkie ukierunkowanie iwraz z tym
obrócić się w niw ecz"
.B ez O bjaw ienia, a to znaczy - jak w idzieliśm y - b e z objaw ienia m iłościB o g a i przebudzenia duszy do m
iłości b liź n ie g o i świata, odpowiedzialność człowieka brodziłaby w ciem nościach. Jednakże odpow iedzialność
zostaje ocalona,

. P o n ie w a ż to w ła ś n ie „ a b s o lu tn e u w o ln ie n ie ś w ia ta i c z ło w ie k a o dB o g a - tw ie rd z i C
asper -j e s t w arunkiem tego, że człow iek jako on sam m oże
N ie z a le ż n ieje d n a k o d te g o , w ja k im s to p n iu o w a p o d ję ta przez Rosenzweigapróba( s z c z e g ó l n i
e w interpretacji Bernharda C aspera
ludzkiej odpowiedzialności" konstytutywnej e s t pewne nowe rozum ienieB o g a i związane z tym nowe rozum ienie
Stworze- n ia ,O b ja w ie n ia i Z b a w ie n ia .
N ie potrzebuje on ani św iata jako stw orze- nia, ani nie potrzebuje człowieka jako meta-etycznegotw o ru "
(tamże).Sam zaś Rosen- zw eig pisze o ludziach w iary, o żydzie i chrześcijaninie, iż dlaB o g a „obydw aj są robot- ni-
kam i w tym sam ym dziele" i „bez żadnego z nich nie m oże się ono b e j ś ć " (por.

o d p o - w iedzialności. Sądzę, iż odczytanie głębszego znaczenia ow ej w pisanej w m yślenie R osenzw eiga


i e x p lic ite
o d w o ła ć się d o znaczenia, jakie przypisał on m ow ie, żyw ej m ow ie. M o w a jest tu bow iem rozum iana
jako „w iano Stw órcy dla ludzkości", jako
. C z ło w ie k p rz e to , tw ie rd z i R osenzw eig, stał się człow iekiem dopiero w tedy, kiedy zaczął m ów ić, a
to znaczy, kiedy zaczął odpow iadać. Słow o bow iem na początku jest „uB o g a " , a człow iek zaczyna „m ów ić",
kiedy słowo dotrze do jego uszu i kiedy zacznie na nie odpow iadać.
za objaw ia- ne w „słowie" i zawierzane człowiekowi dobro. O w o prze- k s z ta łc e n ie odpowiadalności w
odpowiedzialność jest możli- we dzięki specjalnym właściwościom „słowa". Funkcję,którą u S chelera i H artm anna
pełniły w artości, w raz ze sw ym dom a- ganiem się odpow iedzi w postaci ich urzeczyw istniania, pełni teraz
„słowoB o g a " , „głos, który rozbrzmiewa w człowieku".

ślepą energię człow ieka, tak jak terazu k i e r u n - k o w u je ją o b ja w ia n e s ło w oB o g a , o b ja w ia n a m iło


ś ćB o g a . M o - g ło b y się w ydaw ać, że u S chelera człow iek nie m usiał dośw iad-
p o w ie d z i n a tę m iło ś ć p o ja w ić się m o ż e m iło ś ć b liź n ie g o . C z y jednak rów nież i u Schelera m iłość
człow ieka nie jest zawsze jedynie odpowiedzią, a nie „pierwszym
N a koniec pozostaje nam jeszcze jedna, niejako „śm iertel- na" uw aga.J e ż e li m iłość frontalnie ściera się ze śm
iercią, jeżeli „ ty lk o d la te g o , k to je s t ś m ie rte ln y , m iło ś ć je s t c a łk o w ic ie s ło d - k a "
i jeżeli znaczenie odpowiedzialności zostaje zbliżone do znaczenia m iłości, to czy zachodzi jakiś specjalny związek
po- m iędzy odpow iedzialnością a śm iertelnością człow ieka? Sądzę, że m ożna by, trawestując cytow ane zdanie Ro-
senzw eiga, po- w iedzieć,iż ty lk o d la te g o , k to m o ż e u m rz e ć , n a s z a
odpow ie- dzialność m oże być czym ś ocalającym . Tadeusz G adacz w jed- nym ze swych kom entarzy do Ro-
senzw eiga napisał: „D la R o- senzweiga m ożność śm ierci jest rów noznaczna z koniecznością p o d ję c ia

„karna", odpow iedzialność kierująca się w przeszłość i m ająca na uw adze jakieś uczynione zło, a ku przyszłości zw
racająca się je d y n ie jako w stronę, z której nadejść powinny sankcje, lecz

m o n o lo g iz o w a n ia idyktow ania, do paradygm atu T y i relacjiT y-Ja, czyli do para- d y g m a tu


d ia lo g ic z n e g o , d o s łu c h a n ia i o d p o w ia d a n ia , n ie - uchronnie okazuje się przejściem od w olności -
jako istoty Ja - d o o d p o w ie d z ia ln o ś c i ja k o is to ty re la c jiT y-Ja. F ilo z o fia w c z a - s a c h n o w o ż y tn
y c h b y łaf i l o z o f i ąw olności. W
idzie tu bynajm niej o w yrzeczenie się w olności, lecz o w yższy poziom jej rozum ienia, gdzie jej sens przeniknięty
zostaje sen- sem odpowiedzialności i gdzie przeto nie sposób już m ylić jej zdo-w olnością, kaprysem
nasa, w ielokrotnie będzie ona przyw oływ ana i rozw ażana przez pierw szych filozofów dialogu, rów nież, je ż e li
naw et niep r z e d e wszystkim, przez M artina Bubera.Nim zatem ktoś zechcep o d -

b y ć żadnego Ja. Form ułaB e z T y n ie m a J a nabiera tedy spe- c ja ln e g o znaczenia tam , gdzie wiara w Boskie
Ty słabnie, zaś n ie c h ę ć do uproszczeń
sunki m iędzy klasam i społecznym i. W tej sytuacji T y, nie bę- dąc już Boskim T y, staje się jednak „B ogiem " dla
Ja. Sukces m y śli d ia lo g ic z n e j,je ś li je s t tu n a m ie js c u w o g ó le m ó w ić o su k -
stręcza w iele trudności i niektóre decyzje tłum aczy ciągle budzą sprzeciw y, tam , gdzie będę korzystał z istniejącego
już tłum aczenia, zaw sze - niezależnie od tego, czy będę je m odyfikował czy nie - będę podawał zarazem

postać dram atycznego pytania o jejocalenie:czy „śm ierćB o g a " niweczy ostatecznie odpowiedzialność człowieka
czy też od- w rotnie, w łaśnie ją ocala? Stanow isko Bubera wydaje się jed- noznaczne. Ostateczna jednako d p o w ie d
ź wym aga uważnego w czytania się w rozrzucone po całym jego dziele liczne analizy i dygresje dotyczące zjawiska
odpowiedzialności.
.J e s t to jednak odczytanie zbyt m inim a- lis ty c z n e .By ujrzeć za B uberem w pełni w łaściw e znaczenie fe-
nomenu odpowiedzialności w życiu człowieka, trzeba wnikli-
p o s ta w iłb yw prost te n p ro b le m . S k ło n n y jednak jestem tw ierdzić, że w łaśnie odpow iedzialność stanow
i m otywprzew odni jego m yślow ej pracy. O n samp o tw ie rd z a to u końca sw ej drogi, pisząc: „N ie idzie o
»duszę«, lecz o odpo- w iedzialność. - T o jest w ogóle podstaw ow y tem at m ego dzie-
T ak zw ana etyka sytuacyjna, przynajm niej wp r z y p a d k u św iadom ych siebie au- torów ,j e s t konsekw encją
„utrzym ania" w olności, a nie uciekania przed nią i szukania s c h r o n ie n ia w ponadsytuacyjnych, raz na zawsze
ustalonych zasadach, zdejmujących znas ciężar w olności i każdorazow ego rozstrzygania. D otyczy to rów nież odpow
ie- d z ia ln o ś c i,to znaczy rów nież w każdej sytuacji ciągle na now o bierze się za tę sytuację odpow iedzialność, a
nie zrzuca się jej na jakieś w cześniejsze, uogólnione ustalenia. N ikt i nic nie m oże zw alniać nas z ow ej odpow ied-
zialności każdej chw ili.J e ż e li w ięc m ów i się niekiedy o etyce B ubera jako o „etyce sytuacyjnej", to trzeba zachow
ać ostroż-
przykład, że Buber głosi jakiś powszechny relatywizm etyczny. „Etyka sytuacyjna" ro- zum iana bez tego rodzaju
uproszczeń nie osłabia odpowiedzialności człowieka,l e c z właśnie niepom iernie ją wzm aga.

niejako sprawę z tego doświadczenia, przedstawiał on chasydzkiego cadyka jako postać w szczegól- ny sposób
uwikłaną w odpowiedzialność. Z jednejbowiem stro- ny, „każdem u człow iekow i przynależnaj e s t pew na nieskoń-
, która m a za podstaw ę nied a j ą c ą się do końca p rz e jrz e ć w swym zakresie spraw czość człow ieka („od
każde- g oje g o poruszenia [...] rozchodzą się fale i przenikają w głąb wydarzania się św iata"), tak iż „każdy człow
iek określa całym
T a - sądzi Buber - po- siada s tru k tu rę intencjonalną i przeto nigdy nie odnosi się do „praw dziw ego T y".
„C zło- wiek - czytam y wP r o b l e m i e

ber - dla których owa „nieskończona odpow iedzialność" na- biera szczególnej wyrazistości i staje się ich szczególnym
brzem ieniem . I nie idzie tu o „ludzi władzy", którzy określają niekiedy losy całych społeczności, jednakże jedynie
„losy ze- w nętrzne". Im w iększyj e s t bow iem zakres ich w ładzy, tym bar- dziej abstrahow ać m uszą od podstaw
ow ej rzeczyw istości, ja k ą
cadyku" Buber ma na myśli kogoś, kto staje się „pomocnikiem wd u c h u , nauczycielem sensu świata, przewodni-
kiem ku boskim iskrom ", kogoś, kto „prawdziwie pom aga", to znaczy, podnosi c o d z ie n n ą biedę itru d człowieka
do wym iaru duchow ego
M ądrość chasydzka, od której uczy się B uber, zakłada, że „każdy człow iek zostałpow ołany, aby coś w świecie do-
prow a- dzić do doskonałości. Świat potrzebuje każdego człowieka"

jego odpowiedzialności. Kiedy rabbi Szneur Zelm an na pytanie, jak rozum ieć to, iż „wszechwiedzący" Bóg pyta
Adama „gdziej e s t e ś ? " , odpowiedział, że poprzez to pytanie
kom entarz: „Adam ukryw a się (...) aby uciec od odpow iedzialności za sw ój sposób życia", i każdy człowiek
na pewien sposób ukrywa się z podobnej przyczyny: „Dla uniknięcia odpowiedzialności za
w spółodpow iedzialności za w szystko, co się w ydarza, ap r z e d e wszystkim za czynione przezlu d z i zło. R abbi B
aal Szem T ow poucza: „G dy zdarzy ci się zobaczyć jakiś grzech albo usłyszeć o nim , szukaj w łasnego udziału w
tym grzechu i staraj się po- prawić. W tedy naw róci się rów nież i to zło"
. N asze zacho- wania, nasz sposób bycia tw orzą nie dającą się ogarnąć sieć powiązań, na m ocy której nie m
ożna wykluczyć m ojej odpo- w iedzialności za zło uczynione przez innego człow ieka.
T en wyrywkowy przegląd wątków odpowiedzialności w tra- d y c ji m yśli chasydzkiej oraz wje j B uberow skiej re-
cepcji m a słu- ż y ć jedynie za wstęp do wyśledzenia i zinterpretowania

nader różnorodne,t o sam a m iłość jestjednai m a kształt odpo- wiedzialności.J e ś l i tedy uczucia m ożna żywić,t o
tutaj m iłość żywi człow ieka.Wn ie j, w m iłości-odpow iedzialności, w szyscy

wa swe zobow iązania i w ynikającą z nich odpow iedzialność jako udrękę. Pew na form a m istycyż u ją c e j religij-
nościje s t tedy jedy- nie próbą ucieczki od ciężaru odpow iedzialności, do którejc z ło - wiek m oże być w św iecie
pociągany.J e s t to w łaśnie ta „skoń- c z o n a odpowiedzialność", która ma nauw adze
i w in y , n a p o z y ty w n ą odpowiedzialność kochającego, zamienia skończoną odpowie- dzialność za swe
skończone działanie na nieskończoną odpo- wiedzialność za nieskończone T y św iata. Potęga tej „m iłosnej odpow
iedzialności" czy w ręcz „odpow iedzialności-m iłości", jej

Poza dw om a w yżej przytoczonym i i om ów ionym i m iejsca- m i, tekstJa i Ty słow em nie w spom ina już w ięcej o
odpow ie- d z ia ln o ś c i. S ło w e m - n ie , le c z m y ś lą - ta k , b o w ie m
m o w o li, w p is u ją c je w g łó w n y w ą te ktra k ta tu , c z y li wdw uw y- m iarowość życia ludzkiego: życia w
wym iarzeJa-T y i życia w w ym iarzeJa-T o
p rz e s trz e n i podm iotow o-przedm iotow ej. O dnosząc się do św iata-T o m oże albop o d d a ć się
panującej w nim bez reszty zasadzie przyczy- now ości, albo wyznaczając w łasne cele posługiw ać się nią dla ic h rea-
lizacji. W ola jego - słaba czy silna - jest tu w olą niejako
zapośredniczone, sklasyfikowane i zinstrum entalizowane; w stosunku tym brak żywej rzeczyw istości i uczestnictw a,
a zadowalając się rzeczam i, których człow iek w nim dośw iadcza i które użytkuje, żyje on niejako w przeszłości, jego
czas pozbaw ionyj e s t
stosunek Ja-T o, któryj e s t przeto późniejszy od relacjiJa-T y. W ymiarJa-T o niej e s t jednak wymiarem zła.Ja-T o
niej e s t bowiem złe samo w sobie.Duchowa choroba świata współczesnego polega na ograniczaniu życia w rzeczywis-
tości i obecnościTy, i na słab-

i-j e ś l i od początku nie była niew olą -p o p a d a w niew olę. T en, kto żyje w sam o- w o li, nie zna w olności,
żyjąc bow iem w św iecie-T o nie m oże spotykać Ty, nie m oże znać żadnych rzeczywistych więzi. Sa- mowola jest
właśnie brakiem
w olność i to, co człow iekow i przeznaczone, odw ołują się jed- no do drugiego, tw orząc sensow ny związek. T ak
tedy: „prze- znaczenie spotyka tylko ten, kto urzeczywistnia w olność"
sób racjonalny, bez zbędnych, m istycyzujących założeń. D la m y ś le n ia d ia lo g ic z n e g o - i p rz e c ie ż n ie ty
lk o d la n ie g o - n ig d y n ie je s te m w o ln y w p o je d y n k ę .S ta ję się w o ln y ,j e ś l i T y , ja k o

w łaśnie ów korelat m ej w olności, bez którego nie m a ona sen- su. W olność,która nie podejm uje tego, coje j zsyła
żywe w yda- rzanie się św iatar e l a c j i ,j e s tz d r a d ą . W olność podejm ująca to,
w ięzi człow iek albo rzuca się w „m igocącą pustkę" sam ow oli, a lb o w yrzeka się sw ej „m ożności rozstrzygania",
pogrążając się w bezw olnej m asie społecznej. „Stać się w olnym od jakichkol- w ie k więzów - mówi dalej Buber -j e
s t zrządzeniem
losu; to dźwiga się jak krzyż, nie jak kokardę. U zm ysłówm y sobie, co w swejpraw dzie znaczy uwolnienie
się od jakichkolwiek wię- zów : oznacza, m ianow icie, że w m iejsce odpow iedzialności d z ie lo n e jz c a ły m i p o
k o le n ia m i w s tę p u je
odpow iedzialnością, albo jakąś patetyczną farsą". I dodaje w tym m iejscu Buber coś, co rozum ieć m ożna jako je g o
osobi- ste przesłanie: „Przywołałem m oc, która jako jedyna m oże tej pustej w olności użyczyć treści, która unoszącej
się w próżni

.C złow iek w chodzi w relację,kie- dy czuje i rozum ie, że jest właśnie zagadnięty, i kiedy udziela odpowiedzi, a
jest w stanie jej udzielić, kiedy właśnie wchodzi wr e l a c j ę . Odpowiadanie ibyciew relacjipozostają wś c i s ł e j ko-

puszczam y zagadnięcia m im o uszu, ani kiedy nie trw onim y go w gadaninie, lecz kiedy pozwalam y m u rzeczywiś-
cie do nas dotrzeć i„ ro z p a lić " w nas odpowiedź,ż y c i e nasze wkracza w rze-

m usim y sięgnąć po bardziej system atyczne przedstaw ienie przy- wołanego rozum ienia odpow iedzialności. Znaleźć
je m ożem y w kolejnych pracach dialogicznych B ubera, a top r z e d e w szyst- kim wZ w i e s p r a c h e
z 1936 roku. „Pojęcie odpow iedzialności - pisał w pierw szej z nich - należy na po- w rót sprow adzić z obszaru
etyki szczegółow ej, obszaru zaw ie-
p rz y g lą d a - nie się czy badawcze obserw ow anie, gdzie postrzeganyc z ł o - w ie k zawszej e s t jakim-
śodrębnym od nas przedmiotem
średnio,nie wpływającym na nasz los inie wymagającym prze- to od nas żadnych czynów , odróżniaB u b e r w dzier-
ające się w na- s z e życie,w m oje życie, skonstatow anie, że ten oto człow iek -
o d p o w ia d a n ie wziął na siebie. T ak czy inaczej zdarzyło m i się słow o, które domaga się odpow iedzi"

g ic z n e j w rażliw ości, w rezultacie czego w artości te m ogły ja- w ić się kom uś jako abstrakcje, terazj e s t
głuchotą na kierow ane do człowieka konkretne wezwanie konkretnego Ty. W
kluzyw ne przeżycia, lecz o zw ykłą, szarą codzienność, o „wy- darzenia naszej osobistej codzienności". W edług B
ubera, zza k ie ru ją c e g o do m nie zagadnięcie T y m ojego dnia powszednie- go prześw ituje T y w ieczne. „K ażde
pojedyncze T yj e s t prześw i- te m

c ie ż w relacji T y - rów nież T y w ieczne - wym aga bezpośred- n io ś c i. B ez tej w yłączności i bez tej bezpośred-
niości nie m oże b y ćr e l a c j i Ja-T y
rz ą c e g oj e s t nią Bóg. A dla człow ieka niew ierzącego? C zy bę- dzie nią B óg nieuśw iadom iony czy jakaś jej
form a w ew nątrz- św iatow a, czy m oże nie będzie żadnej instancji? A le czy w ów -
n e g o , w rzeczywistości nie odpowiada jej czy jem u i zarazem z a nią czy za niego? Przecież ow o przejście od od-
pow iadania „ n a ..." d o o d p o w ia d a n ia „ z a ..." n ie s ta je s ię fa n ta z ją , k ie d y z a zagadnięciem nie kryje
się jużB ó g . K ażdy, kto próbow ał kiedy- k o lw ie k odpow iedzieć choćby na tak proste zagadnięcie jak pytanie o
drogę, m ógł odczuć, iż odpow iadając na to pytanie, zarazem podejm uje odpow iedzialność nie tylko za to, co sam m
ów i, alep rz e d e w szystkim za los pytającego T y , za je g o ew en- tu a ln e p o b łą d z e n ie . O w o fu n d u ją c e
d ia lo g ic z n a o d p o w ie d z ia l-
M ichaela Theunissena: „ B e z p o ś r e d n io ś ć , wzajem nośćp a r t n e r ó w i wspólne ich wyłanianie się
ze sfery »po- między« to trzy fundamentalne

p o s tę p u je w pełni konsekw entneje g o rozw inięcie. Buberow ska relacja d ia lo g ic z n aj e s t zbyt nachy-
lona w stronę Ja.Już sam o jej zapi- syw anie ja k o Ja-T y, m iastT y-Ja,je s tz n a c z ą c e , nie m ów iąc o per- m an-
entnym
i że w rezultacie, dom agając się bezw zględ- nego uznania T y innego człow ieka wje g o egzystencjalnym rosz- c z
e n iu i sprzeciw ie(A n - u n dW iderspruch),
, toje d - nak sam przyczynił się do tego, iż pierw si historycyf i l o z o f i i dialogu zaliczaligo raczej do
epigonów ruchu niż doje g o tw ór-
pierwsze artykulacje paradygm a- tu dialogicznego, usytuow ał B uber G risebacha niejako w dal- szym rzędzie,
datującje g o w ystąpienie na rok1 9 2 8 , rok w yda-
U s y tu o w a n ie ta k ie pow tórzył potem Theunissen, zaliczając G risebacha do „póź- nego stadium
(w y d . c y t., s.3 6 1 - 3 6 6 ) . Theunissen, wychodząc w swej krytyce od Buberowskiej wykładni „zasa-
dy dialogicznej" jako zabezpieczającej w zajem ność i rów now ażnośćp a r t n e r ó w
gu, zarzuca G risebachow i odejście od tej zasady. D w a lata później, pow ołując się na krytykę Theunissena, za
„próbę chybioną" uznaje dialogikę G risebacha Bernhard C a- sper (por. je g oD asd ia lo g is c h e
K evelaer1 9 6 9 , s.1 0 7 - 1 1 2 ) . Trzeba dodać, że obie przywołane książki - tak jak m onografia Theunissena
- w sposób znaczący utrwaliły obowiązujący stereotyp rozum ienia i oceniania dialogiki G risebacha.

, był już G risebach po przełom ie dialogicznym , który zc a ł ą pewnością nie doko- nał się pod w pływ em
nadać bardziej trwałą postać i choć spotykali się na co dzień, m yśli swe zaczęli w ym ieniać lis to w n ie . P ra w
d o p o d o b n ie
Por. list Grisebacha do żony z 5 kwietnia1 9 2 1 , w którym pisze o uświadom ie- niu sobie sw ego celu i o koniecz-
ności takiego zm ienienia sw ego życia, by w szystko temu celowi podporządkować

nie ow ego T y. R ealność Innego nie daje się w yprow adzić ze św iadom ościJ a , ani z jakiegoś ogólnegop o ję c ia ,je
s t czym ś pier- w otnym , co pouczając m nie o realnym
z Innym , udziela m i dopiero pełni m ej realności. „W T y innego człow ie- k a problem atycznad o tą d rzec-
zyw istość w ychodzi m i naprze-
ra nigdy nie m oże zostać zniesiona i która bezw zględnie dom a- g a się u z n a n ia . O w e g o T y n ie m o ż e m y w
ię c te ż n ig d y d o k o ń c a poznać inad nim zapanować.W owym realnym sprzeciwie Ty
s ię od niego uwzględnienia. Roszczenie to neguje m oje urosz- c z e n ie , by zajm ow ać jakąś uprzyw ilejow aną w
zględem Innego p o z y c ję , ogranicza m nie, ale wraz z tym pozwala m ej ducho-
stosunku dom agania się T y i m o je j próby sprostania m u po- zw ala się je j rozw inąć. „U w zględnianie T y - pisze
G risebach do G ogartena -j e s t w arunkiemm o je j w łasneje g z y s te n c ji w e w spól-
siebie jako istotę w spólnotow ą związaną ro s z c z e n ie m T y,zanimj e s z c z e byłbym w stanie dysponować swą
w olnością. Z goła przeto nie potrzebuję w tym zw iązaniu z in-
znim ufundowana w nim odpowiedzialność są więc wcześniej- s z e od w olności. W olność w ychodzi niejako na w
ierzch, kiedy u s iłu ję sprostać roszczeniu T y.Jedynym bow iem

spraw ę z poruszenia dialogicznego lat dw udziestych, który m a św iadom ość, iż dialogika G risebacha w cale niej e s
t późniejsza od dialogiki Bubera - pierw szą pracą G risebacha„ s t o j ą c ą na g ru n c ie d ia lo g ik i"j e s t n a p is a
n a w ro k u 1 9 2 2 i o p u b lik o w a n a na początku roku1 9 2 3 książka E r k e n n tn is
i„jego form alnego im perializm u" oraz takie między innymi id e e , jak „Inny" i „jego roszczenie", jak „wspólnota Ja
iTy". T em at odpowiedzialności jednakże staje w centrum
z a in te re - sowań G risebacha - jak już pow iedzieliśm y - dopiero w wy- kładach z roku 192 3 . N a początku
roku 192 4 zw ierza się on G ogartenow i:„ S f e r a odpowiedzialności nabiera dla m nie co- raz w iększego znacze-
nia. T o tylko w niej m am y coś do zrobie- n iai pow iedzenia"
w y d . c y t., s. 16 3.Podjęta tu rekonstrukcja m yślenia G risebacha o odpow iedzialności, by uw iary- g o
d n ić p o s ta w io n ą te z ę , iż b y ł o n d ia lo g ik ie m
„źródłowym" - szczególniej e ś l i idzie właśnie o odpow iedzialność - a nie epigonem , odw oływ ać się będzie
niem al wyłącz- n ie d oje g o w y k ła d ó w

Pytanie to niejako w pędza w opresję w ypracow aną już „dialek- ty k ę re a ln ą " . B y d a ć n a n ie o d p o w ie d ź n


a m ia rę te j d ia le k ty k i, anie przekreślić jej poprzez obezwładnienie wszelkiego sprzeci- wu przedłożeniem
jakiegoś abstrakcyjnego „ostatecznego uza- sadnienia", podjąć trzeba - sądzi G risebach - problem odpow ie- dzial-
ności. T a jednak uzyskuje w dialektyce realnej sens inny od tra d y c y jn e g o
na, dziejąca się w realnym czasie, poza tożsam ością i jednością, zaw sze teraźniejsza, stająca się, zaw sze dom
agająca się rozstrzy- gania. G dzie tedy nie m a rozstrzygania, tam nie m a rzeczyw i-
je s t m o ją źródłow ą odniesieniow ością. T o w niej w yznaczone z o s ta jąm o je g ra n ic e . A le - p y ta m y - ja k
im p ra w e m ? C h c e m y je s z c z e uzasadnienia. N iem al gotow i już jesteśm y sw ój egoizm

.J e ż e l i tedy chcem y faktycznie w kroczyć w odpow iedzialność, to dopuszczam y do siebie za- g a d n ię c ie


Innego i czynim y je wiążącym
n o ś ć opiera się na spontanicznym uznaniu upraw nienia sprze- ciw u i roszczenia Innego. G dybyśm y na drodze
teoretycznego rozw ażania odkryli jakieś m ocne racje dla konieczności odpo- w iedzialności i gdybyśm y tedy ow ego
upraw nienia roszczenia In n e g o lo g ic z n ie d o w ie d li, to z n ie ś lib y ś m y sw ą o d p o w ie d z ia l-
u z a s a d - nienia. Założeniem zaś tej potrzeby miałaby być uporczywa nieuzasadnioność dobra. Poniew
aż jednak ostateczne uzasadnienie niej e s t m ożliw e (co zresztą w nikliw sze um y-
dzić m usi do tego, iż przynajm niej u części publiczności pow staje w rażenie, jakoby dobro ciągle jeszcze nie było
uzasadnione, jakby ciągle jeszcze trzeba było czekać na znalezienie dla niegoja k ie jś w iarygodnej podstaw y. D
opóki tedy nie znaleziono uza- sadnienia, dobro m iałoby być bez-podstawne. Tym czasem uzasadnienie nie tylko nie
dobro w łaśnie, znieść etyczność jako etyczność. Społeczny oddźw ięk, jaki obsesja uza- sadniania i jej wieczny brak
powodzenia wywołują, ma fatalne konsekwencje. M iast skupić wysiłki na doświadczeniu

a b s tra k c ję uchylilibyśm y się od niej w św iecie stającej się rze- czyw istości. Być m oże nasze uzasadnienie byłoby
w pełni lo- g ic z n e i przekonujące, ale równocześnie
. K to m iast w ejść w rzeczywistą relację z Innym, podejmuje teoretyczne dowo- dzenie, w ogóle uchyla się od
n a to k o n - kretne roszczenie wątpiącego oponenta, by uzasadnićupraw - nienie Innego i konieczność odpo-
wiedzialności, ciągle kuszo- ny jestem do przekroczenia granicy - albo poprzez niepodjęcie o d p o w ia d a n ia
związanie z Ty i przeto wiążącośćje g o sprzeciwu i roszczenia, m iałbym zasadniczo - twierdzi Grisebach - dwie m
ożliwości. M ógłbym pow iedzieć: Ja i T y jesteśm y obaj rozum nym i istota- m i;a lb o m ó g łb y m te ż p o w ie d z
ie ć : is tn ie je wn a t u r z e w s p ó ln e nam źródło, „wiążące Ja iTy w pierwotnej jedności",które sta- nowi podstawę
odpowiedzialności
obu jednakp r z y p a d - kach przekroczone zostałyby granice tego, co skończone, i wy- lądowalibyśm y w czym
ś absolutnym , co jako podstaw a relacji i w zajem nego roszczenia i odpow iadania
roszczenie i w konsekw encji w szelką odpow iedzialność jako rzeczyw istąr e l a c j ę , ponieważ w tak ukazanej jed-
ności stosu- nek przeciw staw nościJa-T y przem ieniłby się w tożsam ość, w raz z którą w szystko by przepadło, w
szystko, to znaczy, poszano-

oznacza, że Ja , sobość, nie m oże być już p u n k te m w yjścia. T o nie ja z siebie w ychodzę - ze sw ojej pojęciow
ości, ze sw ojego indywidualnego i grupowego doświadczenia - ku Innem u, lecz to Inny m nie spotyka i zaskakuje. N
ie idzie zatem już o m o ją aktywność, lecz o m ą pasywność, uległość,wręcz bezbronność.
się w pasywności. Nie m ogę przeto - i to jest nasze po piąte - kryć się za typow e osłony (m it, naukę, pam ięć,
potrzeby), lecz m uszę dać się uderzyć. M uszę zrzucić z siebie siebie, cały ten zbrojny rynsztunek, by m óc dośw iadc-
zyć tego, co napraw dę „poza", co nieosw ojone, niep o d a n e „w sosie Ja". Każdy sposób wychodzenia „od sie-
k ie jej twierdzenia znajdują podstawę w dających się pom yśleć stosunkach w obrębie o g ó ln e j sobości i jej system
u. Sw e słow a w ypow iada ona z m onarchiczną skłonnością m o n o lo g ic z n ie , z sam ej siebie i dla sam ej siebie"
oraz: „O odpow iedzialności w obec In- nego nie m oże tu być w ogóle m ow y, bow iem na gruncie naukow ego uw
ew nętrzniania panuje zasada tożsam ości" (E.Grisebach,G egenw art,

absolutnego charakteru. Grisebach uważa, iż trybunalizacja odpow iedzialności znosi sam ą odpow iedzialność. In-
tencja jej z a b e z p ie c z a n ia poprzez ustanawianie oddzielnej instancji, któ- ra niejako ponad kierującym zagad-
nięcie i zagadniętym m iała-
ów egzekutor m iał m ieć charakter bytu absolutnego. „O dpo- w iedzialność - stw ierdza kategorycznie G risebach -
nigdy nie odnosi się doja k ie jś absolutnej instancji, lecz jedynie do ograni-
. „O dpow iadaniep rz e d ..." m a cha- rakter „odpow iadaniaw o b e c ..." , a to ostatniej e s t zaw sze odpo- w ia-
daniem w obec kierującego zagadnięcie czy roszczenie. G dy-
to ś c i rozstrzygania stanowiącego o rzeczywistości - podkreśla G risebach.- B ezpośredni sprzeciw czy bezpośrednie
roszczenie ja k ie g o ś absolutnego T y m usiałyby nas unicestwiać. W naszym
ograniczonym , skończonym i rozdartymśw iecie absolutne T yje s t nie do pom yślenia.J e ś li tedyj e s t ono jednak
jakoś brane w ra- c h u b ę , to wkraczam y w świat zm yślenia"
Odpowiadamy na sprzeciw bądź zagadnięcie Innego, Ty, które to T yje s t zaw sze T y innego człow ieka,
spotykającego nas w naszym pow szednim życiu (bo to codziennośćj e s ts f e r ą od-
Innego pozw ala też G risebachow i nader krytycznie odnieść się do pojęcia sam oodpow iedzialności, rozum ianej nie
tylko jako odpowiedzialność za siebie, alep r z e d e wszystkim jako odpo- w iedzialność przeds o b ą sam ym . T edy
destrukcja trybunaliza-

przeceniania Ja i tchórzliwego sprowadzania wszystkiego do wym iaru w ew nętrznego, gdzie rzeczywistość zostaje
osw ojo- na, czyli unicestw iona. Jednakże krytyka odpow iedzialności przeds o b ą samym pojawia się dopiero wG
egenw art

N ieodpow iedzialność bywa zarzucanaf i l o z o f i i Heideggera na różnych poziom ach, jednakżen a j c z ę ś c i e j


bez podejm owa- n ia ja k ie jk o lw ie k p ró b y o d n a le z ie n ia , z re k o n s tru o w a n ia i z in - terpretow ania w
pisanej - jak sądzę - w H eideggerow skie m y-
strow ać pewien nie pozbaw iony politycznej em fazy sposób zarzucania Heideggerowi nieodpowiedzialności wielok-
rotnie powtarzaną przez Andre Glucksm ana frazą: „Heidegger - to

m an zarzucał H eideggerow i nieodpow iedzialność K arl Jaspers. Próbował on doszukać się związku pom iędzy spo-
sobem m yśle- n ia Heideggera, jakiego m anifestacją byłop r z e d e wszystkim
persa, porzucić filozofowaniep o d d a n e wym iarowipraw dy, w rezultacie czego cała w łaściw aje g o m yśleniu
„pow aga źró- dłow ości" m usiała stać się czym ś niewiążącym , sprzyjającym nieodpow iedzialności
, brak zmysłu rzeczywistości, to wszystko miałoby poświadczać nieobecność „jakiegokolwiek zarodka poczucia
odpowiedzialności"
P o ls c e o b a w ę , iż w u ję c iu H e id e g - gera praw da „traci sw ój aspekt regulatyw ny", w yraziłp r z e d
laty K rzysztof M ichalski (p o r. je g oH e i d e g g e r

niż Andre G lucksm an. O tóż dla Patoćki „filozofia H eidegge- rowska ontologizuje odpowiedzialność iznosi tym sa-
mym no- wożytne rozróżnienie etyki i ontologii, które wyrządziło tak w ie le zła - rozróżnienie to ponosi w dużej m
ierze w inę zaf a ł - szywy m oralizm now ożytności i było jedną z przyczyn ataków N ietzschego na m oralność. Odpo-
wiedzialność niej e s t stosun- k ie m do jakiegokolwiekbytu, lecz ontologicznym rysem samej przytom ności.J e s t to
w najwyższym stopniu w ażne"
bytow ania człow ieka, nigdy nie rozw inął. T o , czy rzeczyw iście in te rp re ta c ja takaj e s t m ożliw a, stanow i w
łaśnie zasadniczy pro- b le m niniejszego rozdziału.
ra z ie u w a ż a ł, iż filo z o fia H e id e g - gera w łaśnie dlategoj e s t lepszymp u n k te m w yjścia dla zrozu- m
ien ia dziejów i dziejow ości człow ieka niż fenom enologia H us- s e rla , „że wychodzi od w olności i odpow iedzial-
ności w ludz-
, to - sądzi Patoćka - dopie- ro filozofia Heideggera pozwala właściwie zrozum ieć sam ą odpow iedzialność, czyli
zrozum ieć ją jako sposób bycia

N iech te skrajne przykłady postrzegania m yślenia Heideg- gera z perspektyw y problem u odpow iedzialności w
ystarczą ja k o zarysowanie tła i panującego w nim napięcia. Przystępując te- raz do w łasnej próby skrupulatnego
w iem wystąpienie H eideggera następuje po najważniejszych dla nas dziełach filozofówd o tą d om aw ianych, z dru-
giej stronyje d - nak dystans czasow yj e s t tu tak znikom y, że pow iedzieć trzeba,
dw ukrotnie, w obu jednak przypadkach zgoła nieprzy- padkow o. Przedstaw iając bezosobow e S ię , które na grun-
cie na- s z e g o bycia jako w spółbycia uosabia w ładzę innych - ale nie- o k re ś lo n y c hin n y c h - n a d b y te m lu
d z k im , n a dD a s e i n ,

n ie u c h w y tn e , ja k o n ig d z ie n ie d a ją c e s ię z id e n ty fik o w a ć n ie ponosi żadnej odpow iedzialności. Się


to ontologicznieu k o n - stytuowana i zabezpieczona nieodpowiedzialność, która musi przypom inać nam ow ą nieod-
pow iedzialność,ja k ą był uK ier- kegaarda tłu m . Jednakże przynależy ono dos tru k tu ry
zdrow orozsąd- kow o.T o natom iast, co H eideggerow ska analitykaD asein w nosi w tym
m iejscu do rozum ienia odpowiedzialności, polega na odniesieniu jej do sposobu bycia i na uczynieniu nieodpowie- d
z ia ln o ś c i nieuchronną konsekwencją bycia-w-świecie jako w spółbycia. C zy w obec tego powstaje teraz niebez-
pieczeństw o usankcjonowania nieodpowiedzialności jako właśnie nieuchron- nie zw iązanej z byciem -w -św iecie? N
ie, bo chociaż Się jako fe- nom en pierwotny przynależy -w e d łu g Heideggera - do pozy- tywnego ukonstytuowaniaD
asein,

pow iedzialnosc ta stanow i istotę osoby. H eidegger w ykłada ją następująco: „czynić siebiewiążącym dla samego sie-
bie,ale nie e g o is ty c z n ie i nie w odniesieniu do swego przypadkowego Ja.
. Kantowska w olność praktyczna zostaje ukazana przez H eideggera jako sa- m oodpow iedzialnosc
.J e ś l i te g o nie czyni, niej e s t odpow iedzialnie, to znaczy nie słyszy albo s ły s z ą c nie odpowiada na
wezwanie sum ienia, nie odpowiada sam o na wołanie własnej sobości, zatracając się w sposobach

Odpowiedzialność zidentyfikowana jako samoodpowie- d z ia ln o ś ć , jako w ynikający zes tru k tu ry troski egzys-
tencjalny charakter byciaD a s e i n ,
W łaśnie dlatego m oże ono być egzystencyjnie nieodpow iedzial- n ie , żej e s t odpowiedzialne egzystencjalnie, że od-
powiedzial- n o ś ć wpisanaj e s t w podstawowąs tru k tu rę bycia
odpow iedzialności jako sam oodpow iedzialności, m ożna w ypa- trzyć jeszcze jakąś inną postać odpow iedzialności?J
e ś l i , w edle H eideggera, bycie D asein
które Heidegger wykłada przecież jako troskę o byt w ew nątrzśw iatow y, nie będący na sposób byciaD a s e in
.J e ś l i pojaw ia się u T hom ego p ro b le m

pytam y - czy Heideggerowska odpowiedzialność jako sam o- odpowiedzialnosc, odpowiedzialność egologiczna,je s t


zdolna w ogóle przyjąć postać odpow iedzialności za Innego, odpow ie- d z ia ln o ś c i d ia lo g ic z n e j?J e ż e l izaś
odpow iedzialność ze swejisto- ty byłaby dialogiczna, to czy „sam oodpow iedzialnosc", ów dia- lo gD asein

z in te rp re to w a ć w spółbycie poprzez odniesienie go do podstaw ow ego określe- n iaD a s e i n ,

bytów poręcznych czy obecnych. Zatroskaniej e s t rodzajem zabiegania o te byty, starania się o nie. N atom iast trosk-
liw ość niej e s t staraniem się ow s p ó l d a s e i n ,
pośrednich, rozm ieszczonych pom iędzy dwoma formami skrajnymi, z których jedna okazuje się nie- w łaściw a,
ad r u g a w łaściw a. N iew łaściw a postać troskliw ości pozytywnej, nazwana przez Heideggera troskliwością zawła-
a troskliw ością; por. np.: „Bycie-w -św iecieje s t z istoty troską i dlatego w cześniejsze analizy byciap r z y
czymśporęcznym można było ująć jakoz a tr o s k a n ie ,
O ile ow a zaw ładająca poprzez zastępow anie form a troskli- w ościpozytyw nej dotyczy zasadniczo zatroskania in-
nego o coś poręcznego, o tyle przeciwstawiona jej troskliwość właściwa dotyczy sam ej egzystencji innego,je g o w
łaściw ego bycia ku w ła-
d la próby w yinterpretow ania z fenom enu troski, w ystępującej jako troskliw ość, odpow iedzialności w
ykraczającej poza czysto w e- wnętrzny, żeby nie pow iedzieć egologiczny, fenom en sam ood- powiedzialności. C zym
zatem
ny, „pom aga" ona innem u, ale z drugiej strony, tw ierdzi H ei- degger, pozostaje ściśle spojona z „w łaściw ym by-
ciem ku sobie sam em u". W łaściw e tedy w spółbycie, w łaściw e - jak w yraża
Poszukując odpowiedzi na to pytanie, warto na początek przyw ołać egzystencjały rozum ienia i je g o artykulacji - m
ow y. M ow a jako rozm ow a przynależy do w spółbycia. W

m a m ożliw ość stać się m u posłuszne. Posłuchanie będzie m iało tu charakter odpowiedzi na to, co dzięki zro-
zum ieniu zostało usłyszane. O jakie zrozu- m ie n ie m o ż e tu c h o d z ić i ja k o n oj e s t m o ż liw e ?
. D o- piero przeto w trwodze wybiegania ku śmierci w pełni zindy- w id u a liz o w a n eD asein

wieka dotyczące rozm aitych dziedzin jego czynienia i niecha- nia, m ożna by pojąć tę odpow iedzialność jako bardziej
źródło- w ą.J e ś li jednak odnieść dokonujące się tu przekształcenie „po- zw alania-być" do przytaczanych w cześnie-
juw ag Jana Patoćki
o d p o w ie d z ia l- ność jest cofnięciem się ku ow ej H usserlow skiej odpow iedzial- n o ś c i za m yślenie.
m y się do bardziej pierw otnego znaczenia tego słow a - to: da- rować istotę. Takie sprzyjanie jest właściwą istotą
owej m ocy, k tó ra n ie ty lk o m o ż e z d z ia ła ć to lu b o w o , le c z m o ż e p o z w o lić czem uś »istoczyć się« ta-
kim , jakim jest, to znaczy pozw olić m u
. K to tu zatem się „troszczy", kto „kocha", kto „sprzyja", kto „darowuje istotę", kto „pozwala-być" - i to być „w
łaściw ie", krótko m ów iąc, kto tu jest w sposób
„sprzyjaniem ": „m yślę sam o bycie - oznajm ia H eidegger - które m ożnie rozciąga m oc nad m yśleniem , a przez
to nad istotą człow ieka, to znaczy nad jego związkiem

C złow iek jest tu niem al zawsze w pojedynkę odniesiony do bycia. To niby ciągle ten sam tem at: bycie i człow
iek, i ciągle jest tak, że to dopiero „doj-
jednakże to n ie te n in n y p o trz e b u je tu c z ło w ie k a , to b y c ie p o trz e b u je c z ło - w ieka. C zy oz-
nacza to ostateczną porażkę naszej próby prze- kroczenia wewnętrzności odpowiedzialności jako samoodpo- w iedzial-
ności?
Samoodpowiedzialnosc zawiązywana była, jak pamiętamy, przez wezwanie sum ienia.J e ś l i próba wyjścia poza sam
oodpo- wiedzialnosc tropem
troskliwości i pozwalania-byćprow adzi nas poprzez m yślenie bycia ku byciu sam em u, z którym dzielić odpow
iedzialność
bujm y dosłyszeć w ezw anie, które trafiałoby w nas, ale nie w y- chodziłoby od nas. C zy u H eideggera m ożem y ta-
kie w ezw anie, zagadnięcie odnaleźć? T ak.J e ś li bycie „potrzebuje" człow ieka, to bycie „wzywa" człowieka. C
złowiek, twierdzi
w ezw aniem . „M yślenie to - pisze Heidegger - odpowiada wezwaniu bycia w tedy, gdy człow iek w ydaje( u b
erantwortet)

przychylności bycia". „Echo to stanow i odpowiedź człowieka na słowo bezdźwięcznego głosu bycia. O dpow iedź
m yśli jest źródłem
. F o rm u ło - wana na gruncie m yślenia istotnego istotna odpowiedź nicze- go jednak nie rozstrzyga, nie zam
yka. „Istotna odpow iedź jest zaledwie zaczątkiem
Owo „odpowiadanie", jak pisze Heidegger, „bierze się" z tej nam owy, w skupieniu jej nasłuchując i ulegającj e j . C
zy odpo- wiadające na wezwanie bycia m yślenie m oże m ieć charakter odpowiedzialności? „Jako odpowiadanie -
pisze Heidegger
że znajdujemy się w rejonach, gdzie gwałtem byłoby mówienie oja k ie jś odpowiedzialności. T o „odpowiadanie", ta
odpowia- dalność nies t a j ą się odpowiedzialnością.

D la w czesnego, jak i dla późnego H eideg- gera człow iek egzystuje jako otw artość. O tw artość ta „jest za- w sze
otw artością dla roszczenia przynależnego w yistaczaniu się
W yistaczanie się czegoś (niekiedy tłum aczone też jako uobec- nianie się), na przykład, tego tu otodrzew a, jest -tw
ierdzi H eidegger - czym ś, co m nie zagaduje, czym ś, co ode m nie coś
ow o przykładowedrzew o nigdy nie m ogłoby się ukazać jako w yistaczające się, jako (w edle innej koncepcji transla-
cyjnej) o b e c n e . „Zgoła nie m ogę egzystować nie odpowiadając

m ów ieniem , pozostaje ono, jak się wyraża H eidegger, „w służbie m ow y"; jest odpow iadaniem , w ram ach
którego nam owa bycia bytu nastraja i określa naszą m ow ę
bycia", że jest żyw iołem , w którym „istoczy się bycie", że jest tedy ona czym ś w ięcej niż o z n a c z a n ie m
i kom unikow aniem , i że to przez nią, przez ów dom , będący „dom ostw emb y c i a " , docieram y do bytu. N ie
spo- sób zaprzeczyć, iż „idąc dos tu d n i, zawsze idziem y poprzez sło- wo »studnia«"
„Każdy byt - twierdzi on - przedm ioty świa- dom ości i rzeczy serca, ludzie, ci, którzy wychodzą na swoje, 1 ci,
którzy ryzykują w ięcej - wszystkie istoty są jako bytujące, każda na swój sposób, w tym obwodzie m ow y. D latego,j e
ś l i nawrót z obszaru przedmiotów
i ich przedstawiania w najbar- dziej w ew nętrzną dziedzinę przestrzeni serca jest w ogóle gdzieś w y k o n a ln y
- to

D la H eidegge- raj e s t oczyw iste, że żaden ratunek nie m oże nadejść od strony zapom nienia bycia. C złow
iek m usi dać się ugodzić w ezw aniu
nie zapytuje: „C zyż w tym ugodzeniu człow ieka przez w ezw a- nieb y c ia , w tym usiłowaniu, by przysposobić
człowiekado tego w ezw ania, nie kryje się staranie o człow ieka? D okądże zm ierza
odpow iedzialności. I to niezależnie od tego, czy w swym m y- ś le n iu H eidegger zasadniczo błądzi, czy też rzeczyw
iście - jak sam m niem a - odsłania daw no zapom nianąpraw dę.
b y c ia in n e - g oD asein-stanow i, jak sądzę, istotow y je g o egzystencja!,u fu n - dowany w podstawowejs
tru k tu rz eje g o bycia,ja k ąj e s t troska.

H eideggera iw krótkiej nocie w stępnej sam przyznaje, żeje g o praca za- wdzięcza inspirację i wsparcie
właśnie H eideggerow i, którego sposób filozofow ania stanow ił dla autora w zorzec
ono udzielone przez innych, a dokonuje się to już poprzez samj ę z y k . Z acząć przeto trzeba od analizy języ-
kow ego zwyczaju m ów ienia o odpow ie- d z ia ln o ś c i. K o n s ta tu je m y te d y n a p o c z ą te k , iż w s ło w ie „
o d p o - w iedzialność"z a w a rtej e s t ju ż „ o d p o w ia d a n ie " p o ję te ja k o
. O dpow iedzialność zostaje w ięc zidentyfikowana jako pewna - rozum iana po heideggerowsku - m ożność bycia
człow ieka. M ożność taka niej e s t jednakże jakąś
O w o m ó w ie n ie , w y s ła w ia n ie , ja k ie z a w a rtej e s t w o d p o w ie - d z ia ln o ś c i jako od-pow iadaniu,
posiada sens wyjawiania. Po- nieważ zaś od-powiadanie to zakłada jakieś „wobec", jakieś „komuś",j e s t więc ono wy-
jawianiem wobec czegośczy kogoś.
zaw dzięcza istotne im pulsy przedm iotow em u i m etodycznem u sposobow ib a d a ń M artina H eideg-
gera, w tej mierze, wja k ie j zostały one udostępnione w jego pismach, wykładach ise- m inariach".

m usi się jakoś odpow iadającem u w yjaw ić. W yjaw ia się jako byt k ie ru ją c y zagadnięcie do m ającego na nie od-
powiedzieć. Od- powiedzialność wydarza się przeto w formie dialogu i oznacza w yjaw ianie siebie w obec zagadnię-
cia, zagadnięcia, które jakoś m nie kwestionuje i wymaga ode m nie, bym w swym
za siebie odróżnia W eischedel pew ien wtórny fenomen odpowiedzialności, jakimj e s t postawa odpowie- dzialna,
nazywając ją odpow iedzialnościow ością
Jednakże owa odpowiedzialność jako m ożność byciac z ł o - w ie k a n ie d a je się ła tw o u c h w y c ić k o m u ś , k
to n a s ta w io n yj e s t na uchw ytyw anie tego, co faktyczne. T o natom iast, coj e s t tu nachalnie faktyczne, to ewi-
dentny fakt pociągania kogoś do odpow iedzialności zpow odu jakiegośje g o czynu (czy je g o bez-
determ i- n iz m - in d e te rm in iz m , w ik ła ją c ta k w y k ła d a n ą o d p o w ie d z ia ln o ś ć w aporie.
Jako centralny pojaw ia się w ów czas problem
upraw o- m ocnienia procedury czynienia kogoś odpow iedzialnym . W e- dle W eischedelaj e s t to jednak
droga fałszyw a, na której odpo- w iedzialność postrzeganaj e s t jako „problem sędziego".
T ym czasem w sposób właściwy ukazuje się odpowiedzial- n o ś ć tem u, kto staje przed nią jako przed sw ą m ożliw
ością. N ie występuje w ięc tu ona jako fakt, lecz właśnie jako m ożność. O dpow iedzialnośćj e s t odsłaniającą się
człow iekow i m ożnością

Na pierwszym stop- niu odpow iedzialności oskarżony przez sąd albo przyznaje się do naruszenia konkretnego
przepisu praw a, albo tem u zaprze-
zasadniczo odrzucając już nie jakiś poszczególny w ym ógp r a - w a, lecz podstaw ow y w ym óg praw a do bycia
praw em . I toj e s t właśnie przypadek podstawowej odpowiedzialności praw nej.
w ym ogów , na ja k ie natrafia człow iek ja k o istota społeczna, staje on w obec pew nego podstaw ow ego w ym ogu
bycia społecznie w ogóle, bycia lojalnie w obec społeczności, do której przyna-
. C z ło w ie k je d - nak pozostaje zawsze niejako w tyle za tym w ym ogiem , dlate- g o też re-flektując się
postrzega siebie w tym , co w nim a-spo-

A n a liz u ją c proces tego rodzaju rozstrzygania, decydow ania s ię w obec w ym ogu, trzeba na początek doprecyzow
ać ow e dw ie m ożliw ości: bycia przeciw i bycia za. Poniew aż już wcześniej W eischedel rozpoznał fenom en odpow
iedzialności jako doko- n u ją c y się w m odusie m ow y, a artykulację w ym ogu jako zagad- n ię c ie( A n s p r u c h )
,
s ię wym ogu i obejm uje alternatyw ę otw arcia się nań bądź za- m knięcia.Zamknięcie się na wymóg prow adzi do
nieodpowie- d z ia ln o ś c i. N atom iast otw arcie się prow adzi do drugiego sta-
bądźje g o odrzucenia. Sam o otw arcie się niej e s t tedy jeszcze uznaniem w ym agania, lecz jedynie niejako dopuszc-
zeniem go do głosu. D opiero w akcie uznania zagadnięty decyduje, że ów w ym óg-zagadnięcie rzeczyw iście go zo-
bow iązuje. I podobnie
spełnieniem odpow iedzialności. W eischedel na- zyw a to zgodzeniem siebie(S ic h -z u s a g e n ). N atom iast od-
pow iedź negatyw ną, czyli przeciw -staw ienie się, nazyw a odm ów ieniem

od razu rozstrzygnięciem na rzecz nieodpow iedzialności. Przy- stanie zaś na w ysokości stadiów pierw szego i drugie-
go otw iera je d y n ie drogę do rozstrzygania w stadium w yższym aż po osiąg-
pow iedzialności podstaw ow ej w sensie w łaściw ym . T a ostatnia zaś otw iera drogę do egzystow ania w postaw ie
społecznej od- pow iedzialnościow ości.
re k a p itu lu je n a p rz y k ła d z ie w s p ó ln o ty p a ry p rz y ja c ió ł. „ P o d - stawowy wym óg przyjaźni - pisze -
polega na tym , by ten, który do niej aspiruje, utrzym yw ał się w swym
w sposób odpowiedni dla przyjaźni, tj. przyjaźnie.J e ś l ic z ł o - w ie k spotka się z tym wym ogiem , to uwidoczni
mu onje g o n ie p rz y ja z n o ś ć-je g o bycie-już-w innym . O dpow iedzialność w obec tego podstaw ow ego w ym
oguj e s t zdecydow aniem

w ać „pol u d z k u " , tj. zgodnie z człow ieczeństw em . D opow iedz- m yj e s z c z e , iż ow a ciągle sztucznie dla
nas brzm iąca odpow ie- dzialnościow ość,pojm ow ana jako postaw a, m a charakter trw a-
wiedzialności prawnej jako paradygm atycznej dla potocznej wykładni odpow iedzialności w ogóle - pojm iem y ją
jako strach przed potępiającym w yrokiems ą d u . O w a w spom niana w idocz-
postaw a okazuje się tu głębiej osadzona niż odpow iedzialnościow ość społeczna. Inaczejm ów iąc,je g o „przed
czym " niej e s t jeszcze jedną w spólnotą społeczną, ale też nie

rym i żyję w rozm aitych w spólnotach, jako stw orzeni - tak jak ija sam - przezB o g a i na obrazB o g a , są w tedy
dla m nie brać- m i, zatem m ój stosunek do nich już u podstaw y określonyj e s t
żenius ą d u ostatecznego odpowiedzialność w sensiewłaściwym o k a z u je się takim sposobem bycia człow ieka, że m
oże on się na tym sądzie „ostać", że m oże go „w ytrzym ać".

nom en faktycznie postrzegany w szędzie tam , gdzie daje się go obserw ow ać, tzn. u człow ieka religijnego. T ak ob-
serw ow any, ukazuje on i potwierdza wszystkie, znane nam
ju ż z a n a liz y odpowiedzialności społecznej, rozróżnienia, an a d e wszystko ukazuje ową podstawową odpo-
wiedzialnośćre lig ijn ą we wła- ściw ymsensie, będącą przy-staniem
ż e najistotniejszym rozpoznaniem , do jakiego w swych anali- z a c h dochodzi W eischedel,j e s t uznanie odniesienia
sięc z ł o - w ie k a do siebie sam ego za najbardziej podstaw ow e. W e w szyst-
się, a to znaczy: od- nosis ie b ie, a zatem „u ich podstaw y - tw ierdzi W eischedel - tkwi pew na relacja człow
ieka do siebie sam ego. Tłum aczy to, d la c z e g oo d p o w ie d z ia ln o ś ć s p o łe c z n a i re lig ijn a (...) o d s y ła

odniesieniu", m a swoje m iejsce fenom en sam oodpow iedzialności. O dniesienie to bow iem rów - n ie ż objaw
ia charakter dialogiczny,je s t pew nego rodzaju kon- s u lto w a n ie m

n o tąre lig ijn ą , n ie id z ie tu je s z c z e o o d p o w ie d z ia ln o ś ć p rz e d B ogiem . Tutaj stoję pierw otnie przed


sam ym sobą, i to przed s o b ą samym w pierwszym rzędzie odpowiadam .
o d p o - wiadaniu się ostać.Zostaję tu skonfrontowany z samym sobą, z es o b ąrozm aw iam , ze s o b ą się
konsultuję - naradzam y się, rozw ażam y, ja i ja sam , aż w końcu m am pew ność. M ó w ię: T ak .
iktóry potrafi w ziąć na siebie brzem ię sw ej decyzji. Sam o za- wiązanie się tego rodzaju sytuacji,bez względu na to,
jaki przy- b ie rz e ona obrót,j e s t sam oodpowiedzialnością w sensie for- m alnym . Tam zaś, gdzie dochodzi do od-
powiedzi pozytywnej, gdzie biorę sw ą decyzję na siebie, m am y już do czynienia z sa- m oodpow iedzialnościąw sen-
sie w łaściw ym .
Czymj e s t owo „co" sam oodpowiedzialności, owo „co", ok tó re tu ta j s ie b ie p y ta m y , k tó r e sta je s ię tu te g o
p y ta n ia g o d n e , k tó re sta je się p ro b le m a ty c z n e ? W p rz y k ła d z ie c h o d z iło o m o je przystąpienie
do pew negoK ościoła, aś c i ś l e j , o m ożliw ość m o-
m ożliw ość człow ieka. T a m ożliw ość z jednej strony nas zacze- pia, zagaduje, narzuca się nam , z drugiej zaśj e s t
w łaśnie czym ś problem atycznym , w ym agającym rozw ażenia i rozstrzygnięcia. P y ta m y te d y s ie b ie w o b lic z
u n ie p e w n o ś c i, c z y m ie lib y ś m y tę d a n ą namm ożliw ość nas sam ych urzeczyw istnićc z y też n ie . I obo-
wiązuje to rów nież w tedy, kiedy chodzi o m ożliw ość już urze- czywistnioną. K onkludując, przedm iotem

ku nam od naszych m ożliw ości, m a charakter dom agania się. N asze m ożliw ości bycia kierują do nas w ym óg-za-
gadnięcie, byśm y je urzeczyw istnili. W nich człow iek dom aga się ods i e -
że człowiek najpierw przed-stawia sobie daną m ożliwość, to z n a c z y , w y-obraża sobie siebie w tej m ożliw ości.
Przykładow e przystąpienie do Kościoła przemawia do mnie w taki sposób, że w y-obrażam sobie siebie jako takiego,
który m ógłby przy-
O dpow iedzieć m am ja sam , a „przed czym " tego odpo- w iadania jestem rów nież ja sam . O w o „ja sam " w
spółkonsty- tuuje sytuację wyjściową sam oodpow iedzialności. „Ja sam ",
negow ana m ożliw ość, która ja k o m oja należy przecież do m nie, to oznacza to, że ow o „ja sam " niej e s t pop ro
stuc a ł o ś c i ą m ożliw ości m ego egzystowania.R aczejj e s t ono pewną wy- ró ż n io n ąm ożnością bycia m ej eg-
zystencji. T o przez nie jako w yróżnioną m ożność m a być rozstrzygane o poszczególnych m ożliw ościach, o zobow
iązyw aniu m nie przez ich roszczenie do urzeczywistnienia.

m nie sam ego, to jako taka m ożność m usi ono także, by m óc spełniać sw ą funkcję, staw iać m i w ym óg bycia
przeze m nie urze- czyw istnionym .J e ś li jednak w ym óg „ja sam ego" czynić m a pro- blem atycznym i w ym ogi
poszczególnych m ożliw ości, to ono sam o jako m oja m ożność m usi być w swym przynależeniu
k o ta k ies t a j ą się w o b lic z u try b u n a łu o w e g o „ ja s a m " p ro b le - m atyczne, a zatem w ym agają rozstr-
zygnięcia, to sam o „ja sam ", które również jako m ożliwość m nie sam ego, ale m ożliwość s z c z e g ó ln ie w
yróżniona, m usi nastręczać się tem u rozstrzyga- niu, m usi przed-staw iać się jako taki obraz m nie sam ego, który
zdolnyj e s t do pełnienia ow ej funkcji rozstrzygania, czyli jako w y-obrażenie, jako obraz(B ild ) w yróżniony, jako
pra-obraz czy p rz e d - o b ra z
i przed-staw iająca się jako w y-obrażenie, jako obraz w yróżnio- ny, w odniesieniu do którego rozstrzyga się o innych
w y-obra- żeniach-obrazach, czylijako pewien przed-obraz czy wręcz pra- -w z ó r.S o b o ś ć ta n iej e s t ja k im ś o k
re ś le n ie m
. „Ja sam ", sobość, znaczy: urzeczywistniać swą m ożność bycia z siebie samego iprzez siebie samego. Funkcjo-
nowanie sobości jako pewnego rodzaju pra-obrazu, tzn. uprzedniego i krytycznego w obec po- zostałych obrazów -m
ożliw ości, pozw ala teraz dookreślić sam o- odpow iedzialność.

e g z y s tu ją c e g o siebie jako w łaśnie siebie sam ego. O dpow iadam tu przeto przed sobą sam ym jako takim by-
ciem sobą, którego dom aga się ode m nie ów pra-obraz m ojej m ożności bycia jako
pow iedzialności konstytuuje się poprzez skonfrontow anie wy- m ogu w y-obrażenia konkretnej m ożliw ości bycia z
w ym ogiem pra-obrazu bycia sobą. W ydarzanie się samoodpowiedzialno-
w y-obrażona m ożliw ość „odpow iada" pra-obrazow i, albo m u się sprzeciw ia; albo okazuje się tedy, że
człow iek, urzeczyw istniając ją, urze- czyw istnia zarazem pra-obraz sw ej m ożności bycia sam ym sobą, albo okazuje
się coś przeciw nego. O pisyw ana tu relacja jest podobna do opisanej wcześniej relacjipomiędzy poszczególny- m i w
ym ogam i praw a a podstaw ow ym w ym ogiem uznaniap r a - w a w o g ó le .
sam oodpo- w iedzialnosc pierw szego stopnia. Przejście do sam oodpow ie- dzialności drugiego stopnia, czyli
do samoodpowiedzialności podstaw ow ej, w ym aga sproblem atyzow ania sam ego ow ego pra- obrazu, owego wzor-
ca egzystencji. Teraz naszym

egzystowania człow ieka w inno byćje g o „ja". C hoć zatem skądinąd człowiek niej e s t swoim źródłem, bowiemz n
a j - duje on siebie zaw sze jako już ustanow ionego, to jednakże w i- nien się nim przecieżs ta ć .„ J e ś l i człow iek m
a być w łasnym sw ym źródłem - przekonuje W eischedel- to niej e s t tod la ń m ożliw e
źródłoje g o egzystow ania. O dsłania m u to, co byłod o tą d za- krywane przez rozm aite w yobrażenia na tem at swe-
go ja, rów - n ie ż w ięc przez przyjęty w zorzec. Spojrzenie zaś na sw ą egzy-
m oodpow iedzialności podstaw ow ej. P o pierw sze, uw idocznione idopuszczone do głosu zostaje ow o „ja"-podstaw
a człow ieka; po drugie, dosięga go w ezw anieje g o głębokiego „ja", dom aga-
w ie k rozstrzygnąć, czy przy-stać na w ym óg bycia z głębi „ja"- -podstaw y czy też m u się przeciw -staw ić. R ozstr-
zyganie to od- bywa sięw znanych już nam trzech stadiach. K ie d y jednak otwie-

trzecie).W ten sposób o s ią g n ię tazostaje sam oodpow iedzialność podstaw ow a w e w ła- ściw yms e n s i e .
czy odrzucającje g o uprawnienie do zobowiązy- wania nas, czy w końcu odmawiając mu siebie,wyrzekam y się sam
oodpow iedzialności i stajem y się nie-sam oodpow iedzialni.
przeto w sw oistej trw odze. „C złow iek - w ierzy W eischedel - nie m oże jednak uczynić niebyłym i w ym ogu, który
stał się głoś- ny, i w strząśnięcia swą egzystencją, które stało się jaw ne.J e ś li próbuje je zepchnąć w zapom nienie, to
w yparte pozostają one p rz e c ie ż przy nim jako niezidentyfikow any niepokój czy jako » ra n a « - ślad po ugodze-
niu. M a to sw ą przyczynę w tym , iż raz
n o ś c i społecznej, odpow iedzialności religijnej i sam oodpow ie- d z ia ln o ś c i, próbuje W eischedel określić poję-
cie odpowiedzial- n o ś c i w ogóle. Ponieważ podział na odpowiedzialność pierw- s z e g o stopnia i odpowiedzialność
podstawową wystąpił we w szystkich jej rodzajach, przeto przynależy on do istoty odpo- w iedzialności w ogóle. W
odpowiedzialności podstawowej, n ie z a le ż n ie od rodzaju odpow iedzialności, człow iek napotyka wym óg,
który z jednej strony ukazuje muje g o nieuchronne pozostaw anie w tyle za tym w ym ogiem , a z drugiej strony na-
rzuca mu m ożność stawania-się-jednym

rodzaju odpow iedzialności) człow iek rozstrzyga o sw oim przy- staniu nań bądź przeciw-stawieniu się m u. Rozstrzy-
ganie to odbywa się w owych opisanych trzech stadiach, osiągając wp r z y p a d k u odpowiedzi pozytywnych poziom
Fryburskiego (Universitatsarchiv Freiburg) pod sygnaturą B 4 2 /2 3 8 0 . Dziękuję pp. Alexandrowi Zahorans-
ky'em u z Universitatsar- chiv Freiburg i U lrichow i D iersem u z Ruhr-U niversitat Bochum za pom oc w uzyska- n
iu k o p ii.

sobą, ale rzeczywisty dialog dom aga się swego na- przeciw jako zew nętrzności. T oteż Eberhard G risebach już na k
a rta c hB y c i a
w ew nętrznego; co doje g o charakteru G risebach nie m iał żad- n y c h w ą tp liw o ś c i. „ T o , c o d la d u c h o w o
ro z w in ię te g o c z ło w ie k a z n a c z y w życiu w spólnoty odpow iedzialność - pisał w
.Tymczasem współczesny indywidualistyczny ideał kształcenia w spieralu d z k i egotyzm i „nigdy nie w prow a-
dza w rzeczyw iste życie odpow iedzialności, dom aga się on je- dynie samoodpowiedzialności"
. Grisebach podejrzewał, że sam oodpowiedzialność występuje tu w miejsce nieodpowie- d z ia ln o ś c i.Podczas
gdy: „odpow iedzialność polega w łaśnie na wejrzeniu w niedostateczność wszelkiej sam oodpow iedzialno-
G w oli spraw iedliw ości trzeba też jeszcze dodać, że sam W eischedel starał się po latach nieco łagodzić swoje „ego-
logiczne" stanow isko (por. jego przedm ow ę do tr z e c ie g ow y d a n iaD as W esen
Frankfurt am M ain1 9 7 2 ) , jak rów- nież p e w n ie inaczej już interpretow ałby m yśl H eideggera jakopod-
staw ę dla w yłożenia odpow iedzialności; por. nap r z y k ł a d następującą jego w y p o w ie d ź z ro k u 1954: „C zło-
w iekow i pow ierzonaj e s t jednak troska o zjawianie się b y tu w świetle bycia, m a on za

M yślenie D ietricha Bonhoeffera nieustannie konfrontow a- ł o się z m aterią życia. T o , co przem yśliw ał i co starał
się zrozu- m ieć,pozostaw ało w bezpośrednim zw iązku z w yzw aniam i sta-
N a dwadzieścia parę dni przed ostatecznym końcem wojny gestapo w ykonało na w ięzionym już ponad dwa lata,
niespełna czterdziestoletnim Bonhoefferze,teolo- gu, pastorze ew angelickim , N iem cu z krw i i z ducha, w yrok śm
ierci. N a tem at osoby,

p o d e jm u je d w u d z ie s to je d n o le tn i z a le d w ie w ó w - c z a sBonhoeffer próbę dookreślenia podstaw ow


egod la ń chrze- ś c ija ń s k ie g o pojęcia osoby. Pojęcie to, jak i ściśle z nim zw iąza-
bowiem jako przypadek ogólnejrelacjipodm iot-przedm iot ija- k o ta k a p rz e z n ią w c h ło n ię ta . W p o k a n to w
s k im id e a liz m ie n ie - m ie c k im niepodzielnie panuje pojęcie ducha, który jest duchem im m a n e n c ji. W
etyce najw yższą zasadą działania rozum nej oso- b y staje się „powszechna w ażność". W rezultacie: „Jedno Ja
B o n h o e ffe r, w spólnoty, lecz co najwyżej jedność, która m usi abstrahow ać od wszelkich różnic.

D roga do tego, co transcendentne, będzie tu zawsze drogą jedynie ku przedm iotowi poznania. Poznające Ja zawiera
już w sobie niezbędne form y dla pojęciow ego uchwycenia swego przedm iotu, który przeto nigdy nie m oże być „ob-
cym Ja", ni- gdy subiektem , lecz zaw sze obiektem . D om inacja teoriopoznaw -
natrafia na zasadniczą, nieprzekraczalną granicę, którą jest inny, i którą przeżywa jako realną, i dopiero gdy nie po-
znaje, lecz u-znaje tego innego, dopiero w ów czas w kraczam w to, co rze- czyw iste.T ego rodzaju u-znanie innego
jako nieprzekraczalnej granicy, jako tego, którym nie dysponuję, uznanie jego oporu,
blem czasu. N ie m oże jednak chodzić tu o teoriopoznaw cze rozum ienie czasu jako form y czystej naoczności. C zas
nie m oże też m ieć tutaj charakteru czasu w sposób ciągły postępującego

stawiona jest w stan odpowiedzialności w samym środku cza- su , n ie w je g o c ią g ły m u p ły w ie , le c z w c h w


ili, c h w ili, k tó ra je s t odniesiona do w artości - a nie w artością przepełniona! Zatem w
doB o g a - i, co tu istotne, jest ona czasem konkretnym , i jedynie w konkretnym czasie dokonuje się realne roszczenie
etyki, i tak- że jedynie w odpow iedzialności uśw iadam iam sobie w pełni m oje zw iązanie z czasem . N ie podejm uję
jakichś ogólnie w ażnych roz- strzygnięć z głębin rozumnego ducha, lecz odnosząc mą kon- k re tn ą osobę z je j cza-
sowym usytuow aniem
m ieniu czasu. N ie jest jakąś bezczasow ą ostoją. O soba - tw ier- dzi B onhoeffer - „istnieje stale jedynie w tedy, kiedy
człow iek pozostaje w etycznej odpowiedzialności"
- osoba ludzka powstaje jedynie w relacji do transcendentnej w obec niej osobyB o s k i e j , w sprzeciw ie w
obecn ie j, jak i wp o d d a n iu się jej[ i n
jest niechrześcijańskie( . . . ) . C hrześcijań- s k aosoba w yłania się jedynie z absolutnej dw oistościB o g a iczło- w
ieka; jedynie z przeżycia tej granicy wyłania się sam opoznanie o s o b y etycznej. Im w yraźniej granica ta zostanie
rozpoznana, tym głębiej osoba wstępuje w stan odpowiedzialności"

relacji etycznej człow iek nie znajduje się sam z siebie,lecz jedynie „za pośrednictwem" innego, „jedynie za spraw ą
odpow iedzialności w obec kogoś »innego«"
. D la te - go też nie m ożna m ówić o „pojedynczym " bez konieczności pom yślenia rów nocześnie o „innym
",p r z e z którego ten pierw- szy został dopierousytuow any w sferze etycznej, czyli w rze-
sym etrycznym i, w zajem nie w ym ienialnym i. W rzeczyw istości e ty c z n e j „form a-Ty", tw ierdzi Bonhoeffer,
jest zasadniczo róż- na od „form y-Ja". T y wż a d e n sposób nie m oże być im m anent- ne Ja. Posiada ono absolutnie
sam odzielny charakter w zglę- dem Ja, dla którego stanowi granicę.J e s t transcendencją, ale nie w sensie teoriopoz-
naw czym , lecz w czysto etycznym , tzn. transcendencją, „którą przeżyw a jedynie ów stojący w obliczu rozstrzygnię-
cia [, transcendencją], która jednak nigdy nie m oże
w szystko, co m ożna pow iedzieć o chrześcijańskim pojęciu oso- b y ,m oże zostać uchw ycone jedyniep r z e z tego,
który sam znaj- duje się w [sytuacji] odpow iedzialności"
Jednakże i dla niego sam ego ow a inna osoba pozostać m usi niepoznana, m oże on ją jedynie uznać, „uw ierzyć" w
nią, ale przecież nie zbadać, nie poznać. W ięc chociaż „Ja w yłania się jedyniep r z y T y", to„ » T y « niczego o byciu
siebie sam ego nie

. A bsolutność roszczenia oznacza, że dom aga się ono i angażuje całego człow ieka. T ego nie m oże jednak czy-
nić ludzkie Ty. Nie ma ono takiej m ocy. Konkretne
żenie osoby przez jakiegoś bezosobow ego ducha", nie m oże i s t n i e ć żadna „»jedność«, która znosiłaby w ielość
osób". Pod- staw ow ą kategorią społeczną - reasum uje B onhoeffer - jeststo- sunek Ja-T y. „Ty innego człowieka jest
Ty Boskim . Tedy też i droga do niego jest tą sam ą drogą, co do TyB o s k i e g o , drogą uznania bądź odrzucenia.
Pojedynczy, dzięki »innem u«, staje
Niech to wystarczy w charakterze otwarcia problem atyki odpow iedzialności u Bonhoeffera. W idzim y, iż artykułuje
się ona na gruncie m yślenia dialogicznego. N arzuca się pytanie: skąd nagle u dw udziestojednoletniego
s tu d e n ta te o lo g ii zB er- lin a , piszącego swą dysertację doktorską w latach1 9 2 6 - 1 9 2 7 , tak zdecydow
anie m anifestujące się wątki dialogiczne? Bonhoef-

M ożna postawić następne pytanie: skąd Grisebach?N a j- praw dopodobniej pośrednikiem był tu Friedrich G ogarten,
któ- rego rola w początkach m yśli dialogicznej przedstaw iona zo- s ta ła już w rozdziale pośw ięconym G risebachow
i, a do które- g o - jako do teologa - było Bonhoefferow i znacznieb liż e j. J e d n a k ż e pisząc om awiane przez nas
partieS a n c t o r u m
pośrednictw a Gogartena, Bonhoeffer nie miałproblemów ze zidentyfikowa- niem m yśli G risebacha jako G ri-
sebacha w łaśnie i nigdy nie ukry- w ał sw ego nią poruszenia. Po ukazaniu się w 192 8
kretnego człowieka«.»Egzystencjaje s t w rzeczywistości jedynie s ta rc ie m się zT y « " . S taats dodaje jednakj e s z c
z e : „Patrząc w stecz m ożna żałow ać, że B onhoeffer nie potrafił w ów czas ow ego rz e -
. Sym ptom atycznej e s t , iż dziedzictwo Grisebacha postrzeganej e s t tu jako niezbyt fortunne. C zy idzie tylko o
pe- wien utrwalony, problem atyczny m oim zdaniem, historyczny stereotyp? N a co m ożna by m ieć nadzieję, gdyby
Bonhoeffer c z e rp a ł inspirację z „teologii M artina B ubera"?
1991,s. 628; przytoczone przez Reinharta Staatsa cytaty(d ru g i nieco zniekształcony) pochodzą z w ykładu B
onhoeffera z lipca roku 19 3 0 (p o r. ta m ż e , s. 3 6 7 ) .

1 9 2 9 ro k u , w ie lo k ro t- nie podkreśla, że to C hrystus przyniósł człow iekow i w olność. „ D la chrześcija-


nina nie istnieje już żadne inne praw o próczp r a - wa wolności"
„z w olności". N ie m a żadnych etycznych zasad, praw , żadnej w czorajszej m ądrości, czegokolw iek, na co człow
iek m ógłby się pow ołać, by rozstrzygając „w chw ili" ze- pchnąć na nie swą własną odpowiedzialność.
„C hrześcijanin stoi wolny przed Bogiem i przed światem, w niczym niez n a j - dując oparcia, jedynie na nim
sam ym spoczyw a cała odpow ie- dzialność za to, jaki użytek uczyni zd a r u w olności"
i czynów nie może brać on spoza siebie, a lb o w ie m ty lk o o n sa m m o ż e u s p ra w ie d liw ić s w o je d z ia ła
n ie . W szelkie pow oływ anie się przy rozstrzyganiu na jakieś „w czo-
rozbudza się nasze Ja. D o- piero przez to boskie w ezw anie ja staję się» J a « , »izolow any« od wszystkich in-
nych i przezB o g a postawiony w

m in io n e g o w ie k u ju ż żadnym odkryciem . Poza tym w olność m yślana jest tu zbyt ne- gatyw nie,p r z e d
e w szystkim
, i że nie m a tedy żadnych czynów , które były- b y „sam e w sobie złe", że „nawet m ord m oże zostać uświęco-
ny", to nim zdążymy się oburzyć, przypom inam y
dram atycznie pośw iadczył tej praw dzie. D roga z B arcelony do w ięzienia Tegelwym aga jednakj e s z c z e sporo w
ysiłku. N a razie pozostajem y przy tym , że „nie istnieje żadnepraw o w sensie m aterialnym , lecz w yłącznie praw o
w olności, co oznacza dźw i- g a n ie w p o je d y n k ę
W pracy tej od- najdujem y form ułę, która zacznie odciskać swe piętno na B on- hoefferow skim
rozumieniu wolności. Dyskutując teologiczny problem wolnościB o g a , stwierdza Bonhoeffer,że „Bógniejest w
olny od człow ieka, lecz dla człow ieka"
w Berlinie na zakończenie roku akadem ic- k ie g o1 9 3 1 /1 9 3 2 , po stw ierdzeniu, iż: „dzisiajn ie tru d n o jest
m ów ić o w olności, i to tak, że w N iem cu budzą się nam iętno-

„prawda"? O tóż ten, kto rozpozna całe swe zakłam anie ic a łą pozorność swej indywidualnej wolności, w ołać będzie:
„Panie, wyzwól m nie ode m nie sam ego". D laczego? „Poniew aż stać się
w św iecie, stać się w olnym w obec swych braci, w olnym w obecB o g a , lecz stać się w olnym od siebie sam
ego, od ow ego kłam stw a, jakobym był tu tylko ja sam,jakobym byłpępkiem świata; od nienawiści,z ja k ą pogar-
w olność polega na byciu w olnym „od innego" „dla siebie", i po- kazuje,żewolność jestwłaśnie byciem wolnym „od
siebie" „dla innego". Rozum ienie wolności i rozum ienie
w iem w olność w językuB ib lii nie jest czym ś, co człow iek m a dla siebie sam ego, lecz czym ś, co m a on dla inne-
go. Żaden człowiek nie jest wolny »sam w sobie«, tzn. niejako w próżni, tak jak byw a sam w sobie m uzykalny,
rozsądny czy ślepy. W ol- ność nie jestj a k o ś c i ą człow ieka, nie jest jakąś głęboko w nim ukrytą i wym agającą
odkrycia zdolnością, wyposażeniem , istot- nym charakterem. Gdyby chciał ktoś przebadać człowieka, by znaleźć w
nim w olność, niczego by z niej nie znalazł. D lacze-

znaczy »być-wol- nym -dla-innego«, poniew aż inny m nie ze sobą związał. Tylko w re la c ji z in n y m
jestem wolny. Żadne substancjalne, żadne indywidualistyczne pojęcie wolności nie jestw stanie wolności pom yśleć"
przysłow iow ej „kropki nad i", to i na nią przyjdzie czas.W no- ta tk a c h z la ta1 9 4 1 c z y ta m y : „ W o ln o ś ć w
ła ś n ie n iej e s t w p ie rw - szym rzędzie jakim ś i n d y w i d u a l n y m
B onhoefferow i zdarza się rów nież ipraw dę interpretow ać d ia lo g ic z n ie . W wykładzie z semestru letniego 1933
roku roz- różnia zasadniczo dwie postaci słowa: słowo w postaci idei
p rz e to wspólnoty. Potrzebuje wspólnotyp r z e d e wszystkim dlatego,by m ógł okazać się jego charakter
praw dy. „Praw da - piszeB o n -

le ź ć ostateczną odpow iedź, w arto jeszcze zatrzym ać się wp a r u m iejscach i odnotow ać te sform ułow ania, które
m ogą być póź- n ie j pom ocne dla zrozum ienia Bonhoefferow skiej radykaliza-
celu znow u m usim y w słuchać się w kazanie, co niejednem u m oże w ydać się con a j- m n ie j dziw aczne, w
arto w ięc też uśw iadom ić sobie - co sam
. Posłuchajm y w ięc znów żyw ego słow a,które dw udziestopięcioletni pastor głosi z okazji „św ię- ta plonów"
przerażonym
skutkam i kryzysu berlińczykom . M ow aj e s t o darach i dobrociB o g a .J e ż e li ciesząc się rozm aity- m i dar-
am i, an a d e w szystko bogactw em , skupiam y się w yłącz- nie na sobie sam ych, „m iast postrzec nędzę naszego
bliźniego iczując się nią upokorzonym
poczuć swą niezm ierzoną odpo- w iedzialność, w której dobroćB o g a nas postaw iła", to nie ro- zum iem y do-
brociB o g a , aje jd a r yo b r a c a j ą się w przekleństw o.

Pozostańm y jeszcze przy m ocy-w ładzy. „M oc [w ładza] - pow tórzy Bonhoeffer w 1942 roku - w kracza w służbę
odpo- w iedzialności"
w stecz iwp r z ó d , być postawionym wobec roszczenia przycho- dzącego z zew nątrz, od innego człow ieka z
otaczającego m nie świata; żyć oznacza być odpow iedzialnym "
. O czyw iście, za- w sze m ożem y to życie przekląć. M usiałoby to jednak oznaczać postawienie się poza dzie-
jami i poza wspólnotą. Dram atycz- nym pośw iadczeniem w olności człow ieka, nie tylko od dzie-

z dziejam i i ze w spólno- tą, polega na tym - tw ierdzi B onhoeffer - że życie to czerpie sw e u p ra w n ie n ie z


o fia ro w a n ia s ię ;praw o d o ż y c ia is tn ie je ty l- k o poprzez m ożność um ierania za innego, istnieje w odpow
ie- d z ia ln o ś c i"

widzije g o tw arzy, lecz plecy, nie ponosi osobiście odpow ie- d z ia ln o ś c i, lecz w ślepym posłuszeństwie zdaje się
w całościna n ie g o , „w sw ej w ierze wF u h r e r a
. W przeciwnymw ypadku przewo- dzenie zam ienia się w uwodzenie i zwodzenie, prowadzenie w uprow adzenie,
a samF ilh r e r w przestępcę.
te o lo g ic z - na książka z 1937 roku, która rodziła się podczas w ykładów , kazań i dyskusji w sem inarium

odkrywa nagle, „jak wielej e s t spraw, za której e s t odpow iedzialny, i kurczow o się ich chw y- ta "
„przełam y- w ało". Piotr m usiał naw et opuścić łódź i wyjść na w zburzone m orze. „Trzeba stw orzyć na w
zburzonej w odzie sytuacjęc a ł - k ie mniem ożliw ą, etycznie w ręcz nieodpow iedzialną, aby m ożna b y łow ierzyć"
O d zaw o- ła n ia Jezusa nie istnieje dlaJ e g o uczniów naturalna, historycz- na bądź em ocjonalna bezpośred-
niość. M iędzy ojcem a synem , m iędzy m ężem a żoną, m iędzy pojedynczym człow iekiem a lu- dem stoi C hrystus,
pośrednik, niezależnie od tego, czy potrafią

go jej sprostania? I dlaczego oczekiw ać od niego, by ją „prze- zw yciężył"? Bonhoeffer słusznie krytykując „człowieka
obo- w iązku",
„ n ig d y n ie p o d e jm ie ry z y k a w olnego, na jego najbardziej własną odpow iedzialność doko- nyw anego
czynu, choć tylko on m ógłby uderzyć w sam o jądro z łai pokonaćje "

J e d n a k ż e bez ow ego odniesienia doB o g a wydani jesteśm y na „niebezpieczeństw o zabsolutyzow ania b liź n ie
g o , a przez to i nie- bezpieczeństwo samowoli odpowiedzialności"
znaczy tedy takie w stępow anie w czyjeś m iejsce, której e s t zastępow aniem , bra- niem zam iast niego na siebie
czegoś, co należy do zastępow anego. O ddaw anie jednak tego rzeczow nika przezz a s t ę p c z o s c

wręcz jako „zasada życia". Zarazem jednak Bonhoeffer odróż- nia tam jej znaczenie teologiczne od znaczenia czysto
etyczne- g o i o b s ta je p rz y ty m
a człowiekiem, lecz sub- stytucja jest zasadą życia nowej ludzkości. Zapew ne m ogę od- czuwać solidarność z
winą innego, lecz działanie w obec niego w ydarza się z głębi ow ej zasady życia, ja k ą jest substytucja"
każdego człow ieka i która osiągad la ń przebaczenie i pojedna- nie z B ogiem , staje się obrazem nadającym życiu
człow ieka now y sens. „Sw oistością chrześcijańskiej idei substytucji jest substy-
.Substytucja Chrystu- s a kryje w sobie, wedle Bonhoeffera, „głębokie społeczno-filo- z o fic z n e

gwoli tej m iłości winien człowiek porzucić swe etyczne stano- w isko sam oodpow iedzialności, które - co ukazane
zostaje w łaś- nie przez konieczność substytucji - w obliczuB o g a traci w aż-
B o n h o e ffe r pisze i dodatkowo podkreśla: „Nie jest ona żadną e ty c z n ą m ożliw ością czy norm ą, lecz jedynie
rzeczyw istością m iłościB o g a do wspólnoty wiernych, nie jest pojęciem etycz-
dzieło heroicznej m iłości człow ieka do innego człow ieka czy na przykład do ojczyzny pozostaw ałoby w obrębie
szczególnie w ysokich w ym ogów etycznych. T en, który przyjm uje dar ta-
zaw dzięcza substytuującem u(c ia ło ,c z e ś ć , m ajątek). P odczas gdy C hrystusa uznaje on za substytutora dla
całości swej osoby i tę mu przeto zawdzięcza"

nie życia za innego. Substytucja wkracza w sferę egzystencji, nadal jednak nie m oże dotyczyć własnego zadania etycz-
nego, w łasnej w iny i odpow iedzialności innego człow ieka. „Po pierw - sze - tw ierdzi B onhoeffer - byłoby to jakąś
negacją m ej osoby
dzialność za m nie sam ego, i - pod ru g ie - jest iluzją, że inny m oże substytutyw nie w stąpić wm iejsce, które jestm
iejscem m ej e ty c z n e josobow ości"
. Etyczna substytucja znajduje przeto sw ą wyraźną granicę w etycznej sam oodpowiedzialności substy- tuowanego.
„Nie mogę z nikogo zdjąć jego odpowiedzialno-
C zym ś innym natom iast byłaby substytucja C hrystusa. C hry- stus niejako w łam uje się w naszą autonom iczną
sferę osobow ą i składa substytutyw ną ofiarę ze sw ej w łasnej osoby, a nie z ja- k ie g o ś życiow ego dobra, naw etj e
ś l i byłoby nim sam o życie.
teologicznym rozumieniu - życie człowieka, wykraczając zara- zem poza horyzont etyczny? W pytaniu tym idzie nie o
C hry- stusa i jego substytucję, lecz o człow ieka, który

p o ję c ia etyki, z drugiej zaś, ufundow anie sam ej odpow iedzial- n o ś c i,jak i rozjaśnienie fenom enu substytucji m
ają zasadniczo, c h o ć nie w yłącznie, charakter chrystologiczny.
. Pierw ot- nie - na gruncie tego chrystologicznego rozum ienia odpow ie- d z ia ln o ś c i - człow iek odpow
iada nie za siebie sam ego, nie za
przed ludźm i. Jednakże tak jak C hrystus w staw ił się przed B o- g ie m za ludźmi, ale równocześnie i za Bogiem
przed ludźmi, tak i człow iek odpow iada nie tylko przed ludźm i za C hrystusa,
teraz stanąć w centrum etyki? B onhoeffer sam przestrzega przed zbytpochopnym „powielaniem w etycepojęciow ościb
ib lijn e j" . „Zm ieniona problem atyka etyczna - pisze - wym aga zm ienio-
. Podejmuje tedy jeszcze raz próbę bardziej system atycznego rozw ażenia podstaw ow ej s tru k tu ry życiac z ło - w
ieka.W yznaczają ją , w edle niego, dwa głów ne m om enty tw o- rz ą c e dynamiczne napięcie: związanie życia orazje
g o każdora- zowa w olność, aś c i ś l e j , takie związanie zawsze konkretnego

k o n k re tn e g o zdecydowania. Tym samym - konkluduje Bonhoeffer - sfor- m ułow ana została dyspozycja,
która w inna kierow ać naszym rozw ażaniem
. P o n ie w a ż n ik t n iej e s t iz o lo w a n ą je d n o s tk ą , poniew aż każdy „jednoczy w sobie Ja w iększej liczby
osób", przeto każdy żyje substytutyw nie za innych i dla innych, każdy dźw iga odpow iedzialność. „Faktycznie rzecz
biorąc - tw ierdzi

p ra c o w n ik a , p o lity k a itd ., w z ią ł n a s ie b ie J a w s z y s tk ic hlu d z i i żył, cierpiał i um arł substytutyw


nie za każdego. D la chrześci- ja n in a w inno w ięc być oczyw istym , że życie jego przeznaczone
ni do sam odzielnego życia i działania, i jako tacyz d a n i są prze- to na niego. W inien on zrozum ieć, że „życie
człow ieka w sposób konieczny dokonuje się w spotkaniu z innymi ludźmi iże wraz z ty m s p o tk a n ie m
życiu i działaniu za i dla dziecka, tak i sam a rzeczywistość bycia człow iekiem sta- nowi o jego odpow iedzial-
ności za innego. K ażdorazow a od- powiedzialność człowiekaugruntow ana jest w jego konkretnej rzeczyw istości.T o
niejako sam a ow a rzeczyw istość nakłada na niego tę odpow iedzialność, bow iems tru k tu ra życia jako odpo- w ied-
zialności, jako substytucji, w pisana jest ws tru k tu rę sam ej rzeczyw istości.
Zw iązanie w łasnej odpow iedzialności konkretnego człow ie- ka z każdorazow ą rzeczyw istością jego życia pozos-
taje wś c i s - ły m z w ią z k u

k o n k re tn e g o innego i do konkretnejje g o sytuacji, działać w ięc m usi każdo- razow o stosow nie do tej
rzeczywistości,ja k ą wyznaczają: inny,
m oże przecież pozostać wolnością tylko w bezinteresownym pośw ięceniu dla innego. W szelka sam olubna interesow
nośćj e s t zniew oleniem przez w łasną sobość.T ego rodzaju interesow no-
i p a ro k ro tn ie w swych pism ach pow tarza, że Jezusow i nigdy nie chodziło o sw e w łasne bycie dobrym .
R zeczyw iście, m iłujący i przyjm ują-
człow ieka,j e ś l i wypływa ono z bezinteresownej m iłoścido rze- czywistego człowieka-brata, działanie to nie m ożec
h c i e ć się sytuować poza wspólnotą ludzkiej w iny"
f e r a każde prawdziwie odpowiedzialne działanie nieuchronnie s ta jesię w in n e . C z ło w ie k , k tó ry c h c ia łb y
w sw e j o d p o w ie d z ia l- n o ś c i uniknąć winy, „stawia swą osobistą niewinność ponad
odpow iedzialność zalu d z i i pozostaje ślepy na bardziej niego- dziwą w inę,ja k ą akurat w ten sposób się obciąża,
ślepy także na to , że rzeczyw ista niew inność dow odzi siebie w łaśnie w tym ,

odpow iedzialność wyznaczonaj e s t poprzez m oje usytuowanie w rzeczywistości, zawszej e s t tedy określoną,
konkretną
odpow iedzialnością. N ieokreśloność odpowiedzialności niechybnie kończyłaby się nieodpow iedzialnością. K
onkretność m o je j odpow iedzialności o z n a c z a zarazemje j ograniczoność. B onhoeffer przeciw staw iał

D ram atyzm B onhoefferow skiego dośw iadczania i rozum ie- nia odpowiedzialności wzm aga się w obliczu nieu-
chronnego narastania bezreligijności świata. Chrystologicznie
stus dla bezreligijnego człow ieka, a czym dla ciągle jeszcze w eń w ierzących, pow iedzieć m ożna, że w łaściw ie poj-
ęta odpow ie- dzialność, a to znaczy odpow iedzialne życie, a to znaczy życie na w zór życia C hrystusa substytutyw
nie w staw iające się za in- nym i, jest rzeczyw istym
odpow iedzialnością. C złow iek przestaje być dzieckiem prow a- dzonym za rękę przez bogobojnego kapłana. C złow
iek staje się dorosły i słusznie kieruje swą uwagę na „ten świat" i całe jego

to za ten św iat jest odpow iedzialny.R e li- g ia , która usiłowałaby postponować doczesność, postponować ż y c ie
„tu", na ziem i, i kierow ać uw agę człow ieka ku „tam tem u światu", uczyłaby go nieodpow iedzialności.
Najważniejsze jest b o w ie m ż y c ie d la in n y c h . R ó w n ie ż w ię c K o ś c ió ł, je ż e li m ia łb y

tyzow ał odpow iedzialność. C złow iek,w e d łu g niego, odpow ie- dzialnyj e s t nie tylko za siebie sam ego, za swój
sposób bycia, a le jako byt-dla-siebie odpow iedzialnyj e s t też za św iat, za ab- solutnie w szystko. „T a absolutna od-
pow iedzialność -tw ierdzi S a rtre - n ie w y n ik a z re s z tą z a k c e p ta c ji, le c zj e s t je d y n ie lo g ic z - nym w
zięciem na siebie konsekw encji naszej w olności"
w olności.Filozoficznie rzecz biorąc, tezę S artre'a m ożnau s p r a - w ie d liw ićp o p r z e z o d w o ła n ie się d o K a
rte z ja ń s k ie g o ro z u m ie - nia w olności i H usserlow skiego rozum ienia
toteż upowszechnienie tezy Sartre'a m ogło prowadzić jedynie do nieporozum ień, których efektem m ogło być z
koleiosłabie- nie poczucia odpow iedzialności.J e ś li jestem bow iem za w szyst- k o o d p o w ie d z ia ln y ,j e ś l i to
ja w ła ś n ie je s te m
o d p o w ie d z ia ln y z at o c z ą c ą się w o jn ę ś w ia to w ą , to a lb o z tą w o jn ą n a ty c h m ia s t s k o ń
c z ę , albo raczej nie potraktuję tej odpow iedzialności po-

n ias i ę ,to w olność ta rzeczyw iście zdaje się być absolutna. M o g ę zatem zdecydowanie nie uznać w realnym istnie-
niu wojny,która mnie otacza, mogę też nadać jej dowolny sens. W szystko to z a le ż y ode m nie. Jestem w ięc sam od-
pow iedzialny za istnienie w o jn y w m ym życiu i za sw oje w łasne istnienie w tej w ojnie.
w sw ym ist- nieniu, św iatem , który sam w spółtw orzę i na który ostatecznie sam przystaję, choć zawsze
przysługuje m ipraw o odm owy uzna- n iag o i m e g o w n im
uczestniczenia. Sprowadzenie jednakże tego rodzaju argum entacji do poziom u praktycznych proble- m ów życia
codziennego pozw ala nam , z jednej strony, ukazać p ra k ty c z n ą nieograniczoność naszej odpow iedzialności, z d
ru -
z a innych. W szystko bow iemj e s t tu ostatecznie „w ew nętrzne". S a rtre w yjaśnia: „jakieś społeczne w ydarzenie,
które nagle w y- bucha i zagarnia rów nież m nie, nie przychodzi z zew nątrz; je-
w o jn ę nad śm ierć czyu tra tęc z c i , to w ów czas w szystko w ydarza się ta k , ja k b y m to ja p o n o s iłc a
ł ą o d p o w ie d z ia ln o ś ć z a tę w o jn ę .

. J a k w id z i- m y, nie idzie tu o to, by „ta w ojna" nie istniała dla innych, dla ty c h , k tó ry c h k rz y w d z
i, le c z je d y n ie o to , b y n ie is tn ia ła „ d la m n ie " , b y n ie is tn ia ła „ wm o je j s y tu a c ji" .
C złow iek u Sartre'a, tak jak skazanyj e s t na w olność, tak i skazanyj e s t na odpowiedzialność. Ale podobnie jak ta
wol- n o ś ćj e s t absolutną wolnością wewnętrzną, tak i ta odpowie- dzialnośćj e s t absolutną odpowiedzialnością
wewnętrzną,j e s t to ta ln ą odpowiedzialnością za siebie sam ego, która staje się to ta ln ą odpow iedzialnością za św
iat, o ile przez „św iat" rozu- m ie się „m ój św iat", św iat będący rezultatem m ego uznaw ania w bycie, m ego kon-
stytuowania sensu i m ego przystania na ten św ia t. T ra n s c e n d e n tn i w o b e c m n ie „ in n i" są tu je d y n ie -
ja k pisze Sartre - „okazjam i i szansam i" dla urzeczyw istniania tego m ego bycia, o które mi w mym byciu chodzi
pisze: „m ów iąc, żec z ł o - w iekj e s t odpow iedzialny za siebie, chcem y pow iedzieć, żej e s t o n o d p o w ie
d z ia ln y
. T o ta liz a c ja w praw - dzie pozostaje („za w szystkich"), ale odpow iedzialność za in- n y c h p o ja w ia s ię
ju że x p lic ite .
Sartre przez odpow iedzialność za innych nie rozum ie w staw ie- nia się za innym i, nie rozum ie naw et - m im o
wyraźnych H ei- deggerowskich inspiracji - owej troski( F u r s o r g e )o najbardziej w łasne bycie innegoD a s e i n
,w s p ó l d a s e i n ,

w m o n o g a m ii n ie tylkos i e b i e , leczznów„ c a ł ą ludzkość".Zatem wybierając okreś- lo n y sposób życia


„jestem odpow iedzialny za siebie sam ego i za w szystkichlu d z i i stw arzam pew ien w zór człow ieka przezs i e -
te j odpowiedzialności, która - będąc odpowiedzialnością za s ie b ie - staje się jednocześnie odpow iedzialnością za
wszyst- k ic h innych. I nie sądzę, by była to wina „publiczności". T o ra c z e j sposób, w jaki Sartre w ykładał i ekspo-
now ał odpow ie-
o d p o w ie d z ia ln o ś c i. C h o d z iło tu zasadniczo o zrozum ienie, czym w gruncie rzeczy było i jak
oddziaływ ałoje g o rozu- m ien ie iwykładanie odpowiedzialności w czasach powojennego zamętu. Skądinąd, ostatecz-
nyp u n k t dojścia Sartre'a, czyli przejście od św iadom ości-dla-siebie do św iado- m ości-dla-innego,m ożna by uznać
za nader dla nas interesujący, tyle tylko, że w łaśnie dla nas m ało już w ów czas (rok 1980)oryginalny; por. np. fragm
entje g o w ypow iedzi, opublikow anej m iesiącp r z e d śm iercią: „K ażda św iadom ość (...) m a pew ien w ym iar,
którego nie rozpatrywałem

L a tap o w o je n n e o k a z a ły się la ta m i n ie ty lk o p o lity c z n e g o , a le rów nież intelektualnego i m oralne-


go zam ętu, latam i szcze- gólnego zafałszowania postaw. Sądzić m ożna, iż spora część
dow ała się w ów czas w sytuacji sw oistego zagubienia czy w ręcz zakłam ania. C zas ten nie sprzyjał w ięc radykal-
nem u, w olnem u o d id e o lo g ic z n y c h in te n c ji, s ta w ia n iu p ro b le m u
n o ś c i. Być m oże niej e s t więc przypadkiem, że kiedy pod ko- n ie c lat sześćdziesiątych, za spraw ą pokolenia w
olnego już od w ojennej skazy, doszły do głosu w yraźne tendencje w olnościo- w e, będące zarazem
. T a k te d y okres sięgający od końca lat sześćdziesiątych po lata dziew ięć- dziesiąte, lata śm ierci Levinasa i
H ansa Jonasa, określić m ożna
jako świadomość innego i dla in n e g o . I to tę w ła ś n ie re a ln o ś ć , o w o m o je ja , p o jm u ją c e s ie b
ie ja k o m o je ja d la in n e g o , związane z innym, nazywam

sposobem uchodzenia przed nią, sposobem usy- piania na pow rót rozbudzonej potrzeby odpow iedzialności, albo te
ż je s t je d y n ie in s tru m e n ta ln y m
p o s łu g iw a n ie m się n ią . W s p o - m niany R ichard W isser tw ierdzi, wd u c h u H eideggera, że od- pow
iedzialność jest „podstaw ow ym
odpow iedzialność znosi niejako tradycyjnie pojm ow aną m oralność, obow iązujące norm y, uznaw ane w ar-
tości itp., czy raczej to poprzez przyjęcie

Problem atykę odpow iedzialności podjął R om an Ingarden już w swych wykładach z etyki, wygłaszanych w Uniwer-
sytecieJa- g ie llo ń s k im w roku akadem ickim1 9 6 1 - 1 9 6 2 . Jej wagę w pełni zaś docenił w roku1 9 6 8 , kiedy
to w ystąpił na X IV M iędzyna- rodowym Kongresie Filozoficznym w W iedniu z referatem
. Odtwarzając drogę Ingardenow skiego m yślenia o odpow iedzialności będę starał się odpow iedzieć na dwa za-
sadnicze pytania: czy Ingarden problem atyzuje istotę odpow iedzialności i czy w ykracza poza tradycyjne rozum ienie
odpowiedzialności, stwierdza Ingar- den: „N ad tym , czymj e s t sam a odpow iedzialność,j e s z c z e się nie zas-
tanawialiśmy. Słowo to wypłynęło przy okazji i takp r i -
w : „A kten des X IV . Internationalen K ongressesf i i r Philosophie", W ien, 2 -9 Septem ber 196 8 ,U ni-
versitat W ien1 9 6 8 , t. I, s.2 3 5 - 2 4 2 ; w y d . p o l.: O ntyczne

nie na określeniu owych warunków. D o radykalnego pytania oistotę odpowiedzialności filozof, wedle m ego rozezna-
nia, nigdy jednak nie pow róci. O dpow iedzialność pozostanie prze- to owym czymś, co„prim a
podmiotu może być równoznaczne z określeniem istoty samej odpow iedzialności? I czym w ła ściw iej e s t dla Ingar-
dena ow a sam a przez się dla w szystkich zrozum iała odpow iedzialność?

pow iedzialności za to, co się robi,j e s t czym ś innym niż sam o ponoszenie odpow iedzialności, jednakże odpow ied-
zialnośćj e s t tu myślana podobnie.
z n a c z e n ie pow inno m ieć rozpoznanie rzeczywistej sytuacji, wja k ie j znajdują się podm iot i zależny od tego
podm iotup r z e d - m iotje g o odpowiedzialności, ponieważ to w charakterze tej
nego działania.J e ś lid a n a sytuacja w yznacza m o ją w niej odpo- w iedzialność i dom aga się ode m nie jej podję-
cia, to w ów czas, n ie z a le ż n ie od tego, czy faktycznie ją podejm ę czy też nie, i tak p o z o s ta ję odpowiedzialnym
, to znaczy, i tak ponoszę tu odpo- w iedzialność za to, co się dzieje z przedm iotem
noszenia odpowiedzialności. Odpowiedzialność ponosi rów- n ie żte n , k tó ryje j n a s ie b ie n ie b ie rz e . T a „ n ie
w z ię ta " n a s ie b ie odpow iedzialność niej e s t s tru k tu rą , która poprzez ow oo d r z u -

T ym czasem ów„ d r u g i aspekt" odpow iedzialności, ow ą od- powiedzialność „przed czynem ", określa Ingarden
„fazą" od- pow iedzialności, po której pojaw ia się, jako „faza" następna, odpow iedzialność „po czynie".Przy czym
okazuje się,iż „przed" z ow ego „przed czynem " fazy pierw szej, które zostaje przeciw - stawione ow em u „po czynie"
fazy drugiej,j e s t dość um ow ne. M oże ono bow iem być nie tylko „przed", ale i „podczas czynu, ewentualnie w
przebieguje g o realizacji". W
rezultacie nader istotny tu aspekt czasow ej uprzedniości traci na w ażności, a za- m iast pytania, jakie „w arun-
ki" m usi spełniać sytuacja, by w y- z n a c z a ćm o ją w niej odpowiedzialność i by dom agać się ode m n ie p o d ję c
ia te j o d p o w ie d z ia ln o ś c i,p a d a p y ta n ie , ja k ie w a -
na siebie konsekw encje sw ych czynów . Jednym z tych w arun- ków , bodaj czy nie najważniejszym ,j e s t tożsam ość
podm iotu. Ingarden w ogóle nie rozważa m ożliwości przeciw nej, że to właśnie odpowiedzialność, aś c i ś l e j , że to
poczucie odpowie- dzialności m ogłoby być w arunkiem tożsam ości. T w ierdzi nato- m iast, że „ażeby ktoś m ógł być
za coś odpowiedzialny, m usi

je d n a k pozostaje zasadniczo wje g o wnętrzu. Pierwsze słowa referatu Ingardena na kongresie w W iedniu to: „pyta-
nie o istotę odpow iedzialności", zaś w podsum ow aniu
swego wystąpienia m ów i on: „O kazuje się, że problem odpow iedzialności prow a- dzi nas - i to na różne spo-
soby - ku najgłębszym
z a ten czyn i je g o skutki. Przyjęte bezkrytycznie rozum ienie odpow iedzialności rozstrzyga z góry o rozum ieniu jej
podm io- tu i jej przedm iotu. Podm iotem odpowiedzialności u Ingarde- naj e s t zasadniczo spraw ca czynu, a przedm
iotem sam ten czyn
„ o s o b a ludzka niej e s t tłum okiem , który się przew raca, gdy się g o trąci, alej e s t czym ś w ięcej, co wym aga ja-
kiegoś centrum działania, centrum
w y d . c y t., s. 2 7 4 ; p o r. te ż : „ Is to tn ą ro lę (...) o d - grywa sprawa d e c y z ji kogoś, kto tak lub inaczejż
y je , tak lub inaczejpostępuje, ta k ą lub inną postawę zajm uje, sprawa decyzji takiego lub innego czynienia. Sprawa
decy-

odpow iedzialności pozw ala znacznie głębiej pojąć p o d m io t o d p o w ie d z ia ln o ś c i, a g łę b ie j p o ję ty p o


d m io t p o z w a la zkolei pojąć głębiejprzedm iot odpow iedzialności.Tym czasem u Ingardena osoba ta staje się
„osobą spraw cy"
odpowiedzialności owej „osoby sprawcy" - jedynie dokonanym przez nią czynem i ewentualnie skutkam i tego czynu.
W szyst- k o w ięc, co nie m a charakteru m ego czynu bądźje g o skutków , nie w chodzi w zakres m ej odpow iedzial-
ności. Tym czasem za- chodzi zasadnicza różnica m iędzy tym , że byłbym
odpow ie- dzialny za skutki m ego zachow ania, które polegało, na przy- kład, na odm ow ie pom ocy drugiem
u, a tym , że w określonej
T ym czasem Ingarden dopuszcza pozytyw ność odpow iedzial- n o ś c ije d y n ie w p o s ta c i z a s łu g i. C ią g lej e
s t to o d p o w ie d z ia l- n o ś će xp o s t ,
ty lk o w ty mw ypadku n ie id z ie ju ż o u c z y n io n e przeze m nie zło, lecz o sprawione przez m ój czyn dobro.
B ycie odpow iedzialnym , ponoszenie odpow iedzialności nadalj e s t tu ponoszeniem konsekw encji sw ego działania,
ale teraz nie bę- dzie już szło o skierow any do m nie wym óg zadośćuczynienia wyrządzonej przeze m nie krzywdzie,
lecz o skierow any nie bardzo w iadom o do kogo, ale przecież nie do m nie, wym óg zadośćuczynienia m ej zasłudze.
W ym óg ten m ógłby być skie- ro w a n y d oja k ie jś k o m p e te n tn e j d la ta k ic hp r z y p a d k ó w in s ta n c ji
a lb o do sam ego beneficjenta uczynionego przeze m nie dobra.

ktośj e s t za coś »odpow iedzialny«? Znaczy to: po pierw sze, że spraw ca zostaje »obciążony« w artością( r e s p .
przeciw w artością) swego czynu, m ianow icie, pozytyw nie, »pozyskując« pew ną zasługę, bądź negatyw nie, zostając
»splam ionym « przeciw w ar-
wym aganie nakłada na sprawcę zobowiązanie, bycia m u po- słusznym . T o, iż taki obow iązek na nim ciąży,je s t je-
dynie - że tak powiem - odwrotną stroną tego, żej e s t za swój czyn o d - pow iedzialnymJ e ś l i tego obow iązku nie
spełnia, to obciąża się
Por.:„ J e ś l i jednak ponosi on odpow iedzialność, to w ów czas ciąży na nim rów - nież obow iązek w zięcia jej na
siebie, tzn. bycia gotow ym do zadośćuczynienia następ- stw om
popełnionego czynu. M oże to jednak zm ierzać zasadniczo w rozm aitych kie- runkach. M oże, m ianow icie, pole-
gać w pierwszym rzędzie na usunięciu i napraw ieniu w yrządzonej szkody czy uczynionej kom uś krzyw dy bądź, z
drugiej strony, na przyję-
wówczas sprawcy »wynagrodzenia« czy wyrażenia uznania" (tamże, s. 89).Problema- ty c z n yj e s t tu w ła ś n ie ó w
„ o b o w ią z e k " , k tó r y m a „ p o le g a ć (...) n a p rz y ję c iu (...) n a le ż - nego w ów czas spraw cy »w ynagrod-
zenia« czy w yrażenia uznania".

k o n s ta ta c ji, m ów ijc e j ok o n i e c z n o ś c i przekroczenia zaw ężonego je d y n ie do sfery m oralnej pojm ow


ania odpow iedzialności, po c z y m następuje pow tórzenie tezy, że „odpow iedzialność ciąży na spraw cy", który
„staje się odpow iedzialny" dopiero w kon-
d z ia ln y , p o d e jm u ję d z ia ła n ia ,ja k ie z te j o d p o w ie d z ia ln o ś c i w y n ik a ją , jakich transcendentny
w obec m nie przedm iot mej odpow iedzialności w ym aga.J e ś l i jestem tedy odpow iedzialny, na przykład, za
dziecko, to podejm uję określone działania, ja-
odpowiedzialność, alej e s t to fenom en odpow iedzialności w tórny względem owej odpow iedzialności
poprzedzającej podjęte działanie i stanowiącej dla niego m o- tyw . Ingarden jednak do końca pozostaje nieczuły na
ten na-
pow iedzialności. U Ingardena w najbardziej klarow ny sposób dochodzi do głosu dokładnie to, co najnow sza filozofia
odpo- w iedzialnościn ie ty lk o u s iłu je p rz e k ro c z y ć , a le c o n ie k ie d y naw et w ręcz zw alcza.

ido której poczuwanie się stanowiłoby dopiero m otyw działa- n ia , ciąglej e s t niedostrzegana.F ilo z o f nasz m ów i
ogólnikow o o„obow iązkach", które „ciążą" na człow ieku, i o ich „w ypeł-
. Ingar- den, co praw da, pisze, iż „w yłaniające się z m aterii w artości w ym agania określają dopiero sens i
m ożliw ość odpow iedzial-

dam ent odpow iedzialności, ile raczej jako ontyczny fundam ent fenom enów winy i zasługi oraz ich przypisywania,
jak i feno- menów powetowania i wynagradzania.
wu" przez „ja", ale znówj e s t to „w yw ieranie w pływ u" jedynie na siebie i na sw oje działanie. T o też tam , gdzie
człow iek nie m a te g o w p ły w u , ta m „ n iej e s t ju ż o d p o w ie d z ia ln y z a n ic , c o d z ie je
g a rd e n je d n a k n ie p o d e jm u je . P o jm u ją c b o w ie m p o d m io t o d - pow iedzialności jako jedynie spraw
cę czynu zam knął on sobie drogę do wszelkiego głębszego rozum ienia fenom enu
o d p o - w iadania człow ieka za w szystko, co leży w zasięguje g o m ożli- w ego w pływ u.
„Niekiedy sprawca - pisze Ingarden - podejm uje także odpow iedzialność za swój czyn i je g o wynik. Przede wszyst-
kim o z n a c z ato , że uznaje obciążenie siebie sam ego przez sw oje prze- w in ie n ie "
n o ś c i za coś, co będąc w artością (jak na przykład ojczyzna) ta- k ie g o podjęcia się dom aga. N a tym przykładzie,
a przykładów ta k ic h podać m ożna wiele, widać wyraźnie, że odpowiedzial- n o ś ć nie staje się „realnym faktem " -
jak twierdzi Ingarden

stanowiące ontyczny fundament nietrywialnie rozum ianej od- pow iedzialności człow ieka. D rogę do podjęcia tego
zadania za- m knęło m u przyjęcie na wstępie obiegowej wykładni odpowie- d z ia ln o ś c i.N ie problem atyzując w
ięc sam ej istoty odpow iedzial- n o ś c ip o m ie s z a ł je j p ro b le m a ty k ę z p ro b le m a ty k ą im p u ta c ji,

dzialności z rekonstrukcją w ykładnije j fenom enu, ja k ą zaw dzię- czam y G eorgow i Pichtow i. W osobie Pichta
spotykam y nie tylko wybitnego filozofa, którem u obca była jednak atm osfera aka- dem ickiego getta, ale też i przy-
tom nego, a zarazemn a d e r kom - petentnego uczestnika życia społecznego, angażującego się na rz e c zpodstaw ow
ych
problem ów , w obec jakich postaw iona została w spółczesna ludzkość. U końca swejd r o g i przyznaje on, że
ukształtow ała go intensyw nie przeżywana
. Jak wówczas m ało k to , uświadam iał sobie niezdolnośćn a u k i i środowisk nauko- w y c h , w ty m
również środowiska filozofów, do podjęcia od- pow iedzialności, ale nie odpow iedzialności „zas i e b i e " , za sw
oje c z y n y , lecz za przyszłość św iata.
m łodzieńczej krytyce Ingardena broni - co nader sym ptom atyczne - daleko bardziej negatywnej odpow iedzialności
niż sam Ingarden. Tw ierdzi tedy kategorycznie: „N ie ma innej odpowiedzialności niż »negatyw na«"(O dpow ied-
zialność

p o w ie d z ia ln o ś c i, k tó re u n ie m o ż liw ia u ś w ia d o m ie n ie je j s o b ie ipodjęcie. Z ironią też odnosi się


on do w ykładni potocznej, na której gruncie odpow iedzialność polega na w zięciu nas i e -
n ie s ie n ied o p o d m io tu i je g o d z ia ła n ia , ro z u m ie o n a o d p o w ie - dzialność jako odpowiedzialność m
yślącego i działającego Ja z a siebie sam o. Kiedy jednak usiłujem y zrozum ieć odpow ie- d z ia ln o ś ć p o je d y n c z
e g o p o d m io tu z a ś w ia t, o w o in d y w id u a li- s ty c z n erozum ienie odpow iedzialności jako sam oodpow
iedzial-

zadaniem , niejako ją konstytuując, tak i w ogóle podm iot ludz- k ikonstytuow anyj e s t dopiero poprzez zadanie. „A
zatem pier- w o tn ie n iej e s t d a n y p o d m io t - tłu m a c z y P ic h t - k tó ry p o te m ,
itk w ią c a w n im m o ż liw o ś ć k o n k re tn e j o d p o w ie d z ia ln o ś c i; to dopiero ze względu na nie konsty-
tuuje się podm iot zdolny ta- kiem u zadaniu sprostać, a w ięc ów ponoszący odpow iedzial-

ty c z n e konsekwencje,j e ś l i zabraknie nam przenikliwości isił, b yu k o n s ty tu o w a ć p o d m io ty , k tó re m o


g ły b y p o d ją ć o d p o w ie - d z ia ln o ś ć , oferującą się dziś jak o m ożliw a. O dkryw am y przeto w pojęciu odpo-
wiedzialności pewien nadmiar
zktórego wynika konieczność rozpoznania tej m ożliwej odpo- w iedzialności, nie znajdującej co praw da jakd o tą d
podm iotu, jednakże już w yznaczonej przez ow e zadania, jakie w yłaniają
kontekście o zadaniu wyżywienia głodujących, wyżywienia wciąż rosnącej liczby m ieszkańców Ziem i, które to za-
danie ciągle nie ukonstytuowało jeszcze kom petentnego podm iotu. N ie są nim bow iem rządy państw narodow ych,
ani też istniejące organizacje ponadnarodow e.

. Jednakże filozofia zre- dukowana do specjalności naukowej - jednej z wielu - niej e s t w stanie tej odpowied-
zialności zrozum ieć i owym
odpow iedzialność konstytuowanaj e s t poprzez właściwy jej układ odniesień. Jej istotow e odniesienia - odnie-
sienie, na które wskazuje w ektor „za", i odniesienie, na które wskazuje wektor „przed" - odno-
n ie g o . T ak tedy „spoczyw ająca na każdym z nas odpow iedzial- n o ś ć odnosi człow ieka w dw ojaki sposób do
czegoś poza nim i poza je g o w ew nętrznością"
, a nie do niego sam ego.J e ś li „za" i „przed" miałyby wskazywać na mnie i tylko na mnie,j e ś l i odpowiedzial-
ność m iałaby zostać zam knięta w m ym
powyższej kw estii stanow isko Pichtaj e s t jednoznaczne. C złow iekja k o o d p o w ie d z ia ln o ś ć , ja k o is to ta ,
k tó re j o d p o w ie - dzialność stanow i niejakoje j substancję, w inien zapom nieć o so-
zbaw ieniu.J e ś l i od- powiedzialność ze swej istoty odsyła człowieka do czegoś, co znajduje się poza nim i co -
w każdym konkretnymp r z y p a d k u

poznając swą odpowie- d z ia ln o ś ć , człow iek „niej e s t już u siebie sam ego,j e s t z siebie ju ż wysadzony w
ów obszar, za który podejm uje i dźwiga od-
za w szystko, co się wydarza, co się dzieje, to najpierw odróżnić m usim y ow e wy- d a rz e n ia(G eschehnisse)
od procesów naturalnych. T e ostatnie bow iem , jako w całości zdeterm inow ane, pozostają neutralne w zględem
w e n c ji.J e ś l iw ydarzeniemj e s t każdy proces leżący w sferze ludz- k ie j odpow iedzialności, to „ogół w szystkich
procesów w cza- s ie , którel e ż ą w sferze ludzkiej odpow iedzialności - to dzieje
(...) D z ie je to p e w n a m o ż liw o ś ć p rz y ro d y , u rz e - czywistniana wszędzie tam , gdzie człowiek rozpoz-
naje swą odpowiedzialność ispełniają "
te g o , co się im w ydarza, ale odnosi go ona rów nież do rzeczy ido przyrody w ogóle, i do tego, co się z nim i dzieje.
D zisiaj, w epoce trium fu przyrodoznaw stw a, „dziejow a odpow iedzial-

za swe przyszłe dzieje"; nie tylko narody, klasy, ale nawet każda jednostka „m a swój udział w odpow iedzialności
za przyszłe dzieje ludzkości"
. Jednakże up o d s t a w dziejów , a w ięc i up o d s t a w odpow iedzialności, leży „jedność czasu". T o dlatego
człow iek, i tylko człow iek, m a dzie-
za dzieje przeszłe zwrócona jest również w przyszłość i ściśle powiązana z odpow iedzialnością za dzieje przyszłe.
C iągle jednak nie rozum iem y tej odpowie- dzialności, bow iem ciągle m yślenie nasze grzęźnie w koleinach m etafi-
zyki, którą rządzi zasada tożsam ości i odpowiadające jej rozum ienie jedności czasu jako w iecznej teraźniejszości. D
late- go też właściwa wykładnia czasu i właściwe jego doświadcza- n ie s ta n o w ią d la P ic h tag ru n t, n a k tó ry m

C złow iek jest w czasie i w szystko, co m u się ukazuje, czego doświadcza, ukazuje mu się i doświadczane jest w hor-
yzoncie czasu. C złow iek jednak nie tylko jest w czasie, ale i w ie, że jest w czasie. B y „w iedzieć", że się jest w cza-
sie, by rozum ieć czas i owo bycie w czasie, trzeba uzyskać konieczny dla poznania dystans do czasu. Jak jednak zdys-
tansow ać się w obec czasu, kiedy człow iek, będąc, nieuchronnie zaw sze już jest w czasie i nie m oże być poza cza-
sem ? C złow iek w ie, że um rze. A ntycy- pow anie sw ej śm iercij e s t , w edle P ichta, podstaw ow ym
ukonstytuow a- n ie się o d p o w ie d z ia ln o ś c i, b a , k tó re u m o ż liw ia d o p ie ro u k o n - stytuowanie
się świadom ości i rozum u. Antycypowanie swej śm ierci jest dośw iadczeniem w ystąpienia z czasu. D ośw iadcze-
nie to pozw ala nam dopiero zrozum ieć, czym jest czas i nasze
A n ty c y p a c jaśm ierci, antycypacja w ypadnięcia z czasu, na- s tr a ja człow ieka na przyszłość, decyduje o tym ,
że podstaw o- w ym odniesieniem człow ieka staje się odniesienie nie do teraź-
tego, co przeszłe, jest niem ożność uczynie- nia go niebyłym , przeto przeszłe nigdy nie m oże przejść w ab- s o lu
tn ąniebyłość. Przeszłość jest z konieczności zachow yw a- na. Jako taka przeszłość jest zaw sze i teraźniejsza, i
przyszła. P rz e s z ło ś ć m a w ięc nie tylko sw ą teraźniejszość, ale i przyszłość. P ic h t ukazuje na w iele sposobów ,
że to nie m odus przeszłości wraz z odpowiadającą
rzeczyw istości,leczm odus przyszłości i odpow iadająca m u m o- dalność m ożliw ości fundują w łaściw ie pojętą jed-
ność czasu, i to patrząc z jej perspektywy można dopiero pojąć, czym jest od- pow iedzialność, a ta z kolei pozw ala
dopiero pojąć, czym jest rozum , bow iem „w ew nętrzna m ożliw ość rozum u daje się uza- sadnić jedynie poprzez od-
powiedzialność człow ieka za jego przyszłe dzieje"

je s t cała tradycyjna m etafizyka i w łaściw a jejpraw da. Rządzą- c a tą metafizyką zasada tożsam ości stanowi, wedle
Pichta, ne- g a c ję czasu, sprow adza rozm aitość je g om odi do m odusu teraź- n ie js z o ś c i, której każe się zatr-
zym ać i pozostać na wieczność
- tw ier- dzi P icht. P odm iot grzęznący w takiej bezczasow ej tożsam ości zsam ym
m ieć nadziei, ani też niczego się obaw iać. T en, kto jednak anty- c y p u ją c śm ierć postrzega rzeczyw istość wc a ł e
j jej powadze iwc a ł e j pełni je j sprzeczności, zostaje przez nią w ysadzony z te- ra ź n ie js z o ś c i i odesłany w
przyszłość, w przyszłość obszaru, za
rozum u nie sta- now i w ięcra c jo n a ln o ś ć , która służyć m oże także obłędow i, lecz odpow iedzialność( . . .
) . O dpow iedzialność ta stanow i jądro ro-
d z ia ln o ś c i, niej e s t rozumne.J e ś l i jednak odpowiedzialność odnosi nas w przyszłość, to rów nież „rozum ność
rozum u okreś- lo n a zostaje z p u n k tu widzenia przyszłości"
c y t., s. 111) oraz: „Poniew aż człow iekj e s t żywą istotą, która, gdziekolw iek w św iecie s ięp o ja w ia , p o s ia d a
w ty m ś w ie c ie ja k ą ś o d p o w ie d z ia ln o ś ć , to ro z w ija się w n im z d o l- n o ś ć rozum u" (G . P icht,H ier
wyd. cyt., s. 65.Termin „racjonalność" oznacza, w e d łu g P ic h ta , „zespół schem atyzm ów, z których pom ocą
to, coj e s t w czasie,p o d d a n ej e s t w ładzy identyczności" (por. G . Picht, O dw aga
w y d . c y t., s.4 1 ) . W ięcej n a te - m at - jak ujm uje to sam Picht - „wylansowanego przez X X w iek poję-
cia racjonalności, które pozostaje w bezpośredniej sprzeczności z rozum em ", zob.: G . Picht,V on

m ożna określić, czy jakieś m yślenie bądź działaniej e s t rozum - ne czy też nie. Rozum ne działanie wym aga przeto
rozum nych form antycypacji przyszłości. „O w o odniesienie do przyszłości
. J a k to m o ż liw e ? C z ło w ie k nie m oże egzystow ać bez św iadom ości. D laczego? U podstaw y św iadom
ości chodzi zawsze o bycie albo nie-bycie. D o rozpo- znaw ania praw dy św iadom ość zostaje tedy przym uszona
przez
. Fałszywa czy niedo- rozw inięta św iadom ość ryzykuje życiem , ale to dopiero odpo- w iedzialność, „nie dające
się zatrzeć wspom nienie odpowie- d z ia ln o ś c i"
p o ru s z e n iu przyzywanyj e s t w otwartą przestrzeń m ożliwości.J e s z c z e raz uw idacznia się tu priorytet
m ożliw ości, czyli priorytet m odusu p rz y s z ło ś c i.W szelkie w kraczanie w przyszłość m a za podstaw ę z a b e z
p ie c z a n ie dalszego w kraczania w przyszłość, nie tylko w łasnego, ale i innych, an a d e wszystko następnych
pokoleń. Podstaw ow ą strukturą życia człow ieka i posiadania przez nie- g od z ie jó wj e s t s tru k tu ra o d p o w ie d
z ia ln o ś c i. D o d a jm yj e s z c z e , ż e tw ierdzenie P ichta: „nie m a św iadom ości bez odpow iedzial-
n o ś c i" , uzyskuje największą oczywistość w perspektywie przy- s z ło ś c i,m ianow icie jako prognoza: nie będzie
bow iem św iado- m ości, zniknie wszelka św iadom ość,j e ś l i nie będzie odpow ie-
W yprow adzenie rozum ności z odpow iedzialności oznacza, ż e rozum ność nie zam yka człow ieka w sam ym sobie,
lecz w y- zuw a go z siebie na zew nątrz, w obszar, za któryj e s t on odpo- w iedzialny. Inaczej m ów iąc: „rozum
do rozum u", to m usi uśw iadom ić sobie w łasną swą odpow ie- dzialność za przyszłe dzieje ludzkości, co w ym aga
w ykształce- n iasię w ło n ie n a u k i o d p o w ie d n ic h p o d m io tó w , o d p o w ie d - n ic hin s ty tu c ji, k tó r e
m o g ły b y w p e łn i u ś w ia d o m ić s o b ie o w ą odpow iedzialność nauki i jej sprostać. D o dziś (koniec lat sześć-
d z ie s ią ty c h w ie k uX X ), tw ie rd z i P ic h t, p o d m io ty ta k ie c ią g le

wydarza. Traci ona w ten sposób z pola widzenia podstawowe problem y naszego „tu i teraz" i „pozbawia się w ten
sposób rozum u"
b e z p o - średnim dośw iadczeniem , a ichpraw da nie odsyła do przyszłości i czekających tam
te ra ź n ie js z o ś ć bytu jest jednak pogwałceniem samej istoty cza- su. „T ranscendencja - sądzi Picht - dociera do
swej praw dy dopiero wtedy, gdy zostawim y ten pierwszy stopień transcen- dow ania poza sobą iw drugiej transcen-
dencji dokonam y w m y-
. D rżenie w obliczu przyszłości napro- w adza nas na inaczej pojętą jedność czasu, tę jedność czasu, która leży up
o d s t a w wszelkiego wydarzania

„Prawda nie jest już zamkniętą kulą. Idea systemu za- m k n ię te g o s ta ła się w filo z o fii ta k s a m o n ie p ra w d
z iw a , ja k p o - wrót do tonu podstawowego w muzyce tonalnej. Jedność cza- su, a wraz z niąpraw da, otwarła się ku
przyszłości. Prawda wskazuje nam na otw arte dla nas m ożliw ości, wiąże nas naszą odpow iedzialnością"
O dpow iedzialności „za" nie da się, w e d łu g Pichta, oddzielić od odpow iedzialności „przed". M ało tego:
„odesłanie do ow e- go »przed« odpowiedzialności - twierdzi Picht - jest wedle we- w n ę trz n e j lo g ik i je j p o ję c
ia k o n s ty tu ty w n e d la o d p o w ie d z ia ln o -

on jakąś egzystencjalną biedę bądź zagrożonyj e s t jakąś biedą. Poprzez tę biedę znajduje się on w sytuacji pew nej
zależności od członu podm iotow ego. N iepew nośćje g o egzystencji udzie-
też podm iot odpowiedzialności - czyli ten, któryj e s t władny, w którego m ocyj e s t przyjść z pom ocą - postrzegając
swą od- pow iedzialność, przeżywa coś w rodzaju zobow iązania.S ła b o ś ć ma m oc zobowiązywania m ocy odpo-
wiedzialnego. Po m ocy
ode m nie zależnym , niejako m nie pow ierzonym . W ynikająca z tej zależności m oja odpow ie- dzialność m a
charakter obiektyw ny.
J e d n a k praw dępow iedziaw szy, odpow iedzialność ta niej e s t pierw szą zasadą etycznego poruszenia podm iotu.
Tym , co tu pierwsze,j e s t powinność bycia przedm iotu

z e względów czysto form alnych, kiedy m ianow icie okaże się, ż e Xw praw dzie spow odow ał szkodę czy dopuścił
się przew i- ny, ale ze w zględu naje g o niepoczytalność czynuje g o nie m oż- na m up o c z y t a ć . T ak tedy
działaniu spraw cy, w yjąw szy ów przy- padek niepoczytalności, zawsze przysługuje kwalifikacja „od- pow iedzialne".
O kazuje się w ięc, że sensow nie m ożna m ów ić o nieodpo- w ie d z ia ln y m d z ia ła n iu je d y n ie n a g ru n c ie
m a te ria ln e g o p o jm o - w a n ia o d p o w ie d z ia ln o ś c i.N apraw dę n ie o d p o w ie d z ia ln ie m o ż e z a te
m
N ie w iadom oj e s z c z e , dlaczego ta odpow iedzialność na m nie spoczyw a, czy pochodzi ona z n a tu ry , czy im
m anentnie zaw ar- taj e s t ws tru k tu rz e danej sytuacji, czy też m ożej e s t jedynie

to w ystarczy, by ukonstytuow ałam o ją odpow iedzialność w e- wnątrz tejwłaśnie sytuacji.J e ż e li zaś nierównośćj e
s t dla odpo- w iedzialnościk o n s ty tu ty w n a , to o d p o w ie d z ia ln o ś ć n ie m o ż e
na, jak asym etrycznaj e s t relacja nierów ności.S ł a b o ś ć innego zaw ierza się m o je j m ocy. C zy tegoc h c ę , czy
nie, jestem za nie- g o odpow iedzialny. K to dąży przeto do przewagi nad innym i, dąży do odpow iedzialności za
nich, choć m oże sobie z tego nie zdaw ać spraw y. K ażda jednak przew aga predestynuje doja k ie jś odpow iedzial-
ności. Jak długo przeto m ogę sądzić, że m em u b ra tu w ie d z ie się n ie g o rz e j n iż m n ie , je s te m o n ie g o s p
o k o jn y , kiedy jednak w róciw szy na rozstaje odczytuję znakje g o biedy, rz u c a m
Odpowiedzialnośćj e s t tedy zasadniczo pionowa.B ycie „nad" konstytuuje bycie „za" czy bycie „dla"(tru d n o ujść
ow ej dw uznaczności pro -f i i r , for,p o u r ;
język polski zatarł ścisły zw iązek „dla" i „za").R óżne zatem postacie ow ego bycia „nad" fundować będą różne
postacie odpowiedzialności. Rozciągają-
odpow ie- d z ia ln o ś ć . T a zaś funduje rozm aite m ożliw ości jej nieprzedsię- brania, a co za tym idzie,
rozm aite form y nieodpow iedzialności. N atom iast czysto sytuacyjne „nad", ograniczone do czasu trw a- n ia danej
sytuacji, funduje
sytuacyjną, jednorazow ą odpowie- d z ia ln o ś ć , której odrzucenie daje z kolei w m iarę prostą iprzej- rz y s tą
postać jej niesprostania, czyli nieodpowiedzialności.
n o ś ć niejako „sztuczną", ustanawianą w ram ach określonych konw encji społecznych. Rozróżnienie to, podobnie
jak w ięk- s z o ś ć w prow adzanych tu przez Jonasa dystynkcji, m a charak-

się. W odpowiedzialności naturalnej zostajemy postaw ieni nie tylko bez naszego św iadom ego jejw ybrania, ale
iniezależnie od naszej zgody. Z goda naszaj e s t tu w ogóle nie- potrzebna, a nasz ewentualny sprzeciw i tak nic nie
zmieni. Odpowiedzialność taj e s t tedy niezależna od naszej woli i nie- odw ołalna. Inaczej m a się spraw a z odpow
iedzialnością „sztucz- ną", ta bow iem pow staje dopiero w konsekw encji aktu przyję-
wp r z y p a d k u odpow iedzialności kontraktow ej jejw iążąca m oc b ie rz e się z sam ego aktu zgodzenia się na nią,
z przyjęcia um o- w y. Jonas sądzi też, iż sprzeniew ierzenie się tej zaw sze przecież uw arunkow anej um ow ą odpow
iedzialności kontraktow ej m a charakter zaniedbania obow iązków , nie zaś czystej nieodpo- w iedzialności.T o do-
piero wp r z y p a d k u odpow iedzialności na- tu ra ln e j, wiążącej m nie poza jakąkolw iek um ow ą, poza m oim
ryczną, zaś wiążącość odpowiedzialności kontraktow ej jako aposterioryczną. T ak tedy ze względu na swój status
etyczny odpowiedzialność naturalnaj e s t odpowiedzialnością wyższe- g or z ę d u niż odpow iedzialność kontraktow
a.J e j aprioryczność sprawia, co praw da, żej e s t ona m niej wyraźnie określona, ale

to ona stanow i podstaw ę w szelkiej innej odpow iedzialności, to rów nież na niej w spiera się ostatecznie odpow ied-
zialność kon- traktow a. „O znacza to - stw ierdza Jonas - że gdyby nie było odpow iedzialności »z natury«, nie m
ogłoby być też odpow ie- d z ia ln o ś c i »z um ow y«"
d z ia ln o ś c iustanaw ianej przez szczęśliw ą, a rzadką w ybieralność wzajemną. Przy czym nie idzie bynajmniej o
ów trywialny przy- padek, gdzie w spaniałom yślnie „w ybieram " to , co stało się m o ją

. W szystko w ięc, co znajduje się w zasięgu oddziaływania naszej m ocy, staje się przedm iotem naszej odpow
iedzialności. N a przysługującej nam m ocy oparta
m ocą, by dobro to chronić, ale świadom y tego, że dobro to ochrony w ym aga. W m yśl w cześniejszych
ustaleń człow iek ten nie bę- dzie dopóty za to dobro odpowiedzialny, dopóki nie zacznie potrzebną tu m ocą dyspo-
now ać. Jednakże człow iek ten, co do- brze rozum iał już N ietzsche, m oże św iadom ie dążyć do osiąg-
o d p o w ie d z ia l- n y m . O k a z u je się w ię c , iż je s te ś m y o d p o w ie d z ia ln i n ie ty lk o z a w
szelkie dobro, którego chronienie leży już „aktualnie" w na-
nam w przyszłości spraw ow ać pieczę nad dobrem , którego chro- nienie dziś nie jest jeszcze w naszej m ocy. D o tej
m ocy jednak dążymy nie dla niej sam ej, lecz właśnie dla odpowiedzialności, dla objęcia naszą pieczą przedm iotów ,
których dobro się tego dom aga.
U ważny czytelnik w ie, że znajdujem y się w okolicy, która b y ła już przez filozofów naw iedzana - od N ietzschego
po Pich- ta.J e s t zadanie, ale nie m a jeszcze kom petentnego, który to zadanie m ógłby odpowiedzialnie podjąć. K to
jednak zadanie to i jego pilność rozpoznał, m oże pracow ać nad osiągnięciem wym aganej kom petencji i stać się w
przyszłości tym , który za to zadanie, jako w ów czas leżące już w zakresie jego m ocy, bę- dzie odpow iedzialny. D
obro, którego opresję postrzegłem , nie-
Jonas wielokrotnie, w różnych tekstach i na różne sposoby formułuje tę podsta- w ow ą dla sw ej teorii odpow iedzial-
ności tezę; por. np.: „O dpow iedzialność jest kore- la te m

zaś jej przykła- demj e s t dążenie do w ładzy. S am o bow iem dążenie do niej i osta- te c z n eje j przyjęcie nie
dokonuje się sam o z siebie,leczje s t kon-
społecznych, w w yniku których przypisana m u zostanie piecza nad tym dobrem . W yrażając się b a rd z ie j w ję
z y k u P ic h ta n iż J o n a s a , m o ż n a p o w ie d z ie ć , iż is t-
N iej e s t tak, że klarowne rozróżnienie odpowiedzialności naturalnej i kontraktow ej traci tu sw ój sens. T o dopiero
dzięki niem u m ożem y próbow ać uchwycić ów wyższy fenom en od- powiedzialności, stanowiący niejako syntezę m
om entów
odpow iedzialnościn a tu - ra ln e j przyzywanie przez kruche dobro i potrzebna doo b ję c ia g o pieczą m oc były
niejako rów noczesne, sytuacja była zatem w pew nym sensie statyczna. T eraz zaś m am y sytuację dynam icz- ną.
Bezw arunkow o wiążące dobro przedm iotu

dy, czyli w ym aga przyjęcia odpow iedzialności kontraktow ej. J e d n a k ż e owa droga od odpowiedzialności natur-
alnej do od- pow iedzialności kontraktow ej m usi przecież być zarazem
nie nazywając - bezwarunkową odpowiedzialność naturalną w sytuacji potencjalnej, pom yślał ją już Jonas jako uw ar-
unko- w a n ą . W a ru n k ie mj e s t tu a k tu a liz a c ja p o te n c ja ln e j n a ra z ie m o c y . W arunek ten choćby
po części zależnyj e s t od ludzkiej woli.

w szelkiej odpowiedzialności, zauważyć trzeba na początek, że charakterystyka taj e s t u Jonasa niejednorodna.


Również we- w nątrz zajm ującej nas tu głów nie odpow iedzialności m aterialnej należałoby, co m oże w ydać się pew
ną niekonsekw encją, w yróż-
liw ych oddziaływ ań, już teraz, jak i w przyszłości. O kreślenie takie m a charakter zasadniczo „odpodm iotow y", to
w łaściw ości podm iotu rozstrzygają bow iem o tym , coj e s tje g o przedm io- tem. O samym zaś tym przedmiocie m
a teria liter
nie w iem y nic. R ó w n ie ż ogólne wskazanie na przyszłość jako obszar naszej odpowiedzialności abstrahuje
od właściwości bytu, które m ia- ły b y czynić zeń przedm iot naszej odpow iedzialności.
sam ego przedm iotu, m usi dokonyw ać się poprzez charaktery- stykę egzystencjalną sam ego tego bytu, który staje
sięp r z e d - m iotem odpow iedzialności. W iem y już, że byt ów zasadniczo charakteryzuje się egzystencjalną
kruchością, podatnością na zranienie, że z istoty swej przem ija. „Przedm iotem
n ie d o s ta tk u i k ru c h o ś c i. (...) O d p o w ie d z ia l- nym m ożna być tylko za to, co zm ienne i przem ijające,
co za- grożonej e s t zniszczeniem , za to, co śm iertelne w swej śm ier-

odpow ie- dzialności, stanow iący praw zór(U rb ild ) w szystkich innych jej przedm iotów. IJonas wskazuje tu
na konkretny byt: nowo na- rodzone dziecko.
niem przepisującym pow inność, nie idzie też tedy o żadenb r i d g e nad nią, o żadną grę intelektualną. T u idzie o
życie tego dziec- k a , którego kruche „jest" bezwzględnie dom aga się w sparcia. T u ta j „czyste bycie, kogoś
istniejącegod efa c to ,
nie było, coś, co za tw o ją spraw ą dopiero się rozpoczyna, a co tak łatw o m oże na pow rót pogrążyć się wn i c o ś ć ,
dom aga się z każdym swym oddechem podtrzymywania swego bycia. Oto świadectwo, nie dowód. Kto potrzebuje tu-
tajdow odu, sam potrzebuje pom ocy.
, to tu po raz pierwszy poznajem yc i ą ż ą c ą na nas odpowiedzialność i to tu dopiero zaczynamy się jejuczyć. Od-
pow iedzialność rodzica za dzieckoj e s t tedy zarodkiem wszel-

niem al absolutna, którego „najwyższa kruchość" i „radykalna niesam ow ystarczalność" wc a ł o ś c i uzależniają go


od innych, bez pom ocy których nie ma on żadnych szans na utrzym anie się w bycie. I w łaśnie ta jego niezaprzeczal-
na słabość stanow i o si-
D latego też „śm ierć dziecka z głodu - pisze Jonas - to znaczy, dopuszczenie do je g o zagłodzenia na śm ierć,jestgrze-
chem prze- c iw k o pierwszej i najbardziej fundamentalnej
na jej odw zajem nienie w czasie ich starczej niem ocy. T eg o ro- dzaju nadzieja nie przynależy jednakże do istoty od-
pow iedzial- n o ś c irodzicielskieji zapewne nie stanowiw arunkuje j podjęcia. P e łn a ofiarności opieka nad potom
stw em , posuw ająca się niekie- dy aż po gotow ość w łasnej śm ierci, jest zachow aniem się, sądzi
O d p o w ie d z ia ln o ś ć ro d z ic ie ls k a je s t n ie ty lk o tro s k ą o „ te - raz" dziecka, ale zawsze zarazem , czy
nawet raczejp r z e d e w szystkim , o jego przyszłość.J e s t w ięc ona troską, która ćw i-

d z ie c k a , n ie ty lk o s a m o u trz y m a n ie g o p rz y ż y c iu , a le i m o ż li- wie wysoką jakość tego życia. O


dpow iedzialność taj e s t zatem w szczególny sposób ciągła, a nie jedynie okazjonalna.O jciec n iej e s t o d p o w ie d
z ia ln y z a d z ie c k o je d y n ie w n ie d z ie ln e p o p o - łudnie, czy jedynie w dzień w ypłaty. O dpow iedzialnoś-
cije g o przysługuje godna uwagi perm anencja, która sprawia, że na- wet drobne, niedostrzegalne zachowania czy, wj
e s z c z e więk- szym stopniu, wydające się bez znaczenia zaniechania m ogą o k a z a ć się nader brzem ienną w skut-
ki nieodpow iedzialnością.
genetyczny i typologiczny, jak i rów nież porządek epistem ologiczny. Wd ru g im zaś idzie o po- rządek już czys-
to hierarchiczny, postrzegany z perspektyw y
kontekście nawet o „odpowie- d z ia ln o ś c ikosm icznej" człow ieka.O w e dw a niby różne „pierw - s z ep rz e d
m io ty " o d p o w ie d z ia ln o ś c i n ie ty lk o się w ię c n ie w y -

ro z b u - dzona i przechowana owa niezwykła ludzka zdolność do od- pow iedzialności, że zdolność ta m usi
ciągle być strzeżona i trans- m itowana w przyszłość. Każde działanie, które naruszałoby tę zdolność i zagrażałoby jej
zachowaniu się u przyszłych poko- le ń ,j e s tsam o w sobie w ysoce nieodpow iedzialne. P odm iot od- pow iedzialny
za dziecko, czy w ogóle za człow ieka, zawsze winien antycypować przekształcenie się przedm iotu

poruszenia m nie sam ą swą egzystencją (nie dzięki szczególnym w łasnościom ) i postaw ienia m ej osoby wje j
służbę, i to bez ja- k ie jk o lw ie k żądzy przysw ojenia"
. O to m oc niem ocy, siła bie- dy ludzkiej egzystencji. O to fakt danego nam w dośw iadczeniu poczucia odpow
iedzialności. Inny, inne dziecko, inna egzysten-
m o je j o d p o w ie - dzialności. C zy Inny w łaśnie poprzez sw ą radykalną inność nie wiąże m nie bardziej
niż jakikolwiek „swój"? Czy więc osta- te c z n ieow ym „pierw szym " przedm iotem
J o n a s m ów i o człow ieku jako o przedm iocie odpow iedzial- n o ś c i jeszcze w inny sposób. C złow iek m iałby
być odpow ie- dzialny nie tylko za człowieka i za jego przyszłe istnienie na ziem i, ale w łaśnie w zw iązku z tym rów
nież za ideę człow ieka, za obraz człow ieka. U kazując pew ną częściow ą analogię po- między ideąB o g a a ideą
człowieka, podejmuje Jonas próbę
p ró b u je u k a z a ć n ie ty le k o n ie c z n o ś ć je g o is tn ie n ia , ile p o w in - n o ś ć jego istnienia. M iast tedy
tezy ontologicznej: „jest czło- w ie k " , o trz y m u je m y im p e ra ty w
o n to lo g ic z n y : „ p o w in ie n b y ć człow iek".T en w ypływ ający z sam ej idei człow ieka kategorycz- ny im
peratyw, domagający się, by był człowiek, by była ludz-

obraz człow ieczeństw a strzaskany. Zatem nasza odpow iedzial- n o ś ć za przyszłe istnienie ludzkości zawiera w so-
bie również strzeżenie idei człow ieka, z której w ynika pow innośćje g o ist- n ie n ia . A rty s ta , c z ło w ie k n a u k
i, p o lity k , filo z o f, w sz y sc y o n i, każdy na swój sposób, m ogą sponiew ierać tę ideę człow ieka, sponiewierać
obraz człowieka, i doprowadzić do sytuacji, kie- d y im p e ra ty w : „ p o w in ie n b y ć c z ło w ie k " n ie b ę d z ie ju
ż k a te g o - rycznie w ynikał z sam ej idei człow ieka. S zczególną jednak pie- c z o ło w ito ś ćw ty m w z g lę d z ie
p o w in ie n o k a z a ć p o lity k , to je m u bowiem idea człowieka powierzonaj e s t w stopniu najwyższym.
. B y stało się to oczyw iste, przypo- m nijm y,ż e w X X w ie k u p o lity k a m o rd o w a ła n ie ty lk o lu d z i, a
le również samą ideę człowieka. Nie brak tedy też i takich, którzy sądzą, iż idea taj e s t już m artw a.
odpow ie- dzialności człow ieka, m usim y uczynić jeszcze jeden, nader ry- zykow ny, krok. C złow iek odpow
iedzialnyj e s t też zaB o g a . Po- niew aż m yślenie Jonasa nie w yłania się ze spekulatyw nej m gły,
w szechm ocny, to czyB óg niej e s t odpow iedzialny za A uschw itz? P rz e c ie ż m usiało być wje g o m ocy do tego
nie dopuścić? D la- c z e g o w ięc dopuścił? D laczego m ilczał? C zyżby nie m iał być

. B óg jeszcze raz um iera, tym razem śmiercią logiczną.Jonas czuje się jednak odpowie- dzialny za los B oga na
Z iem i. P oniew aż, m im o pew nej rezerw y w o b e c k u ltu lo g ik i
dobroci, odm aw ia m u ostateczniea try b u tu w szechm ocy. B óg nie przyszedł w ięc człow iekow i z pom ocą, bo
nie m ógł. Bóg w ogóle nie jest w m ocy interweniować w świecie.J e s t całko- w ic ie bezmocny. Jeżeli więc odpo-
wiedzialność jest korelatem m ocy ijeżeli Bóg pozbawiony jest mocy, to Bóg nie może być o d p o w ie d z ia ln y
m ocy B o- giem człowiek sam nie jest całkowicie m ocy pozbawiony,j e ś l i tedy - co za herezja! - przew aga
jest po jego stronie, w ów czas to c z ło w ie k je s t o d p o w ie d z ia ln y
z a lo s B o g a , a n ie B ó g z a lo s człow ieka. P o A uschw itz staje się w ięc oczyw iste, że ponosim y odpo-
wiedzialność za naszego Boga. Jak to m ożliwe? C zy aby sta ry J o n a s n ie z w a rio w a ł?
m ia ry p rz e c e n ia n iu p ro b le m a ty k i e p is te m o lo g ic z fie j, lo g ic z - n e j i sem antycznej (posuw
ającym się aż do śm ieszności w yłącznego jej dopuszczania) - tak, jakby w pierwszym

nierozstrzygnięty obraz. W tym świecie,na którego nieprzewi- dyw alne staw anie się B óg zdał sw ą substancję, staw
ką jest jego w łasny los, człow iek zaś stał się w yłącznym
tego najw yższego, acz zawsze dającego się zdradzić, zaw ierzo- nego dobra. Pow iedzieć m ożna, los Boga spoczyw a
w jego rę- k a c h "
się przyszłość losu Boga na Ziem i i nie w olno nam stać się w obec niego obojętnym i, naw et gdy- byśm y zech-
cieli stać się obojętni dla sam ych siebie"
pow iedzialny za sw oje działania, za siebie, i przed B ogiem ,a nie za B oga.Jonas jednak nie przeczył, że człow iek
jest odpow ie- dzialny za swoje czyny. Próbow ał natom iast pokazać, że for- malna odpowiedzialność
czyn żłobi na w ieczność jego dopiero stające się oblicze. M ój czyn i m ój B óg są ze sobą ściśle pow iązane. I choć ja
przem inę bezpow rotnie, m ój czyn będzie trw ał w pisany w zasępienie bądź w uśm iech Jeg o w iecznego oblicza. O
dpow iedzialność za B oga

wszakże warunkiem , iż w szystko to, co stanow i dzieje, zostaje na w ieczność w pisane w obliczeB o g a ,
niezbędnego nosiciela dziejowej pamięci.
odpowiedzialności człowieka za przyszłość Jonas nie tyle chciał uspraw iedliw ićB o g a , ani na- w e t n ie ty le c
h c ia ło c a lićJ e g o is tn ie n ie , ile ra c z e j p o k a z a ć ra z
z ło ż o n y został- przynajm niej w tym ziem skim zakątku wszech- św iata - los spraw yB o g a i odpow iedzialność
zań spoczyw a na naszych barkach"
byćB o g a , który coś takiego dopuszcza. Albo: jakaś panująca m oc, która coś takiego dopuszcza, nie m oże byću
z n a n a zaB o g a " (słow a w ypo- w iedziane przez Jonasa podczas w spom nianej w przypisie 3 2 dyskusji, w yd.
cyt., s.177).

nam chronić zagrożonej Ziem i i zagrożonego istnienia na niej człow ieka. N ie jesteśm y w praw dzie sam i, w ierzy
Jonas, ale to ty lk o c z ło w ie k m o ż e p o d ją ć tę o d p o w ie d z ia ln o ś ć . N ie w o ln o mu zdawać jej na Boga.
Bóg nie jest odpowiedzialny. Bóg nie m oże przyjść nam z pom ocą.
jak jego wszechdobrocią. Obraz też nie jest tu statyczny, lecz dzieje się. Posłuchajm y: „Jedynie w szechm oc m
oże się pow ściągnąć, m ianow icie, ofiarow ując się, i to ten właśnie stosunek stanowi o niezależności obdarowane-
powściągający siebie sam ego w spo- sób w szechm ocny czyni obdarow yw anego niezależnym . W szelka skońc-
zona m oc czyni zależnym . Jedynie w szechm oc jest w m ocy c z y n ić niezależnym , w ydobyw ać z nicości to, co
dzięki tem u, że w szechm oc stale się pow ściąga, obdarow yw ane zostaje w e-
W szechm oc poznajem y właśnie po tym , że całkow icie wyzby- w a się siebie.B óg jest w szechm ocny i w szech-
dobry, znaczy w ięc, że ofiarow uje swą m oc w całości i staje się bezm ocny. W szyst- ko przechodzi w ręce
N ieco obcesow o reasum ując: jest B óg czy B oga nie m a, i tak człowiek jestjedynym bytem, który może podjąć od-
powiedzial- ność - za siebie i za innego, za św iat i za B oga. I obojętnie, czy
kw estii w szechm ocyB o g a w arto też przyw ołać stanow isko, jakie już ponad sześćdziesiąt lat tem u zajęła S im
oneW eil: „B óg niej e s t w szechm ocny, skoroj e s t S tw órcą. Stwarzaniej e s t zrzekaniem się władzy,
abdykacją.Alej e s t wszechmocny w tym sensie, że zrzeka się tej w ładzy z w łasnej w oli" (S.W eil,Św iadom ość

wściągnięciu swej m ocy i w konsekwencji o bezsilności wobec św iatow ych w ydarzeń, to przy rów noczesnym nie-
byw ałym przy- r o ś c ie m ocy człow ieka coraz wyraźniejsza się staje jego odpo- wiedzialność za naturę.
o d p o w ie d z ia ln o ś c i c z ło w ie k a n ie ty le wskutek jej nowego określenia m aterialnego, ile raczej w kon-
sekw encjiform alnej w łaściw ości sam ej
odpow iedzialności człow ieka nie dlatego, że coś się w niej zm ieniło, że nabrała jakichś now ych tr e ś c i, le c z
d la te g o , ż e z m ie n ił się c z ło w ie k , a k o n k re tn ie d la te -
i czyni to. Doprowadza do zagłady całe gatunki stworzeń i za- graża też gatunkowi ludzkiemu. Oczywiście, człowiek
zawsze m ó g ł u n ic e s tw ić c z ło w ie k a , o d K a in a p o S ta lin a . J e d n a k o fia rą
lonych ludzi. Teraz jednak człow iek jest w m ocy unicestw ić człow ieka w ogóle. Sugestywnie m alow any przez Jo-
nasa obraz szaleństw a m ocy człow ieka epoki techniki jądrow ej i niepoha- m ow anej konsum pcji streszcza się w tej
w łaśnie tezie: człow iek stał się odpow iedzialny za naturę.

kretnych osobach, które na m ocy um ow y sprawują pieczę nad pow ierzoną jej strefą natury. T eza ta nie podąża też
tropem paradygm atu
o d - powiedzialność owa niej e s t odpowiedzialnością za naturę, w której pow staniu człow iek m iał jaki-
kolw iek spraw czy udział.
o d p o - wiedzialność za naturę jako taką m ożna by pojąć jako odpo- wiedzialność wtórną, wyprowadzoną
dal istnieć ludzkość, pow inny nadal dziać się dzieje, pow inna nadal być obecna odpow iedzialność. Tym czasem oka-
zuje się, ż e n ie . O d p o w ie d z ia ln o ś ć c z ło w ie k a z a n a tu rę ja k o ta k ą n ie m a charakteru instrum ental-
nego, w odpow iedzialności tej nie cho- dzi o człow ieka
Por.: „Nawet gdyby w przyrodzie spustoszonej iw większościzastąpionej przez w ytw ory człow ieka m ożna było so-
bie w yobrazić życie ludzkie w arte tego m iana, w ciąż praw dą
byłoby to, że bogactw o życia, jakie w yew oluow ało przez tysiące tysięcy lat twórczegotru d u i zostało przekazane
teraz w nasze ręce, posiada niezależne roszcze- nie do naszej opieki. W skutek potęgi naszych m ocy odnoszących się
do tej cienkiej w arstew ki życia, a w ięc odkąd człow iek stał się niebezpieczny nie tylko dla siebie, ale i dlac a ł e j
biosfery, spadła na nas swego rodzaju metafizyczna odpowiedzialność wy-

nego dobra, jakie stanow in a t u r a . T ak tedy każde roszczenie zagrożonego życia kieruje do „będącego w m ocy"
człowieka swe w ołanie o ratunek. Jonas pyta: „czy stan pozaludzkiej na-
nas jakiegoś m oralnego roszcze- nia - roszczenia w ysuw anego nie tylko z uw agi na nasze przy- s z łe dobro, ale
z uw agi na dobro sam ej n a tu ry i z w łasnego jej upraw nienia?"
zorganizow ać e k s p e d y c ję i ratować ginący gatunek. Oczywiście, ludzkość m oże to robić i niejedno m oże
przem aw iać za tym albo i prze-
„ In - formation Philosophie" 1985,nr 5 (Dezem ber),s. 8.S c h a f e r próbuje dać do zrozu- m ie n ia , że
Jonas należałby do tych, którzy skłonni są przypisywać praw om

o od- pow iedzialności jako funkcji m ocy, albo zaprzeczym y autono- m icznej w artości n a tu ry w każdym
jej przejaw ie, uznam y tedy
wyklucza realizację innej, nadaje naszej odpow iedzialności s z c z e g ó ln iedram atyczny w ym iar i darem na m usi
być każda próba złagodzenia go poprzez zakładanieja k ie jś jednoznacznej h ie ra rc h ii.
odpow iedzialność c z ło w ie k a za n a tu rę oznacza, że odpow iedzialność ta nies p a d a na człowieka do-
piero w wyniku jakiegoś jego określonego dzia- ła n ia , le c z ż e o d p o w ie d z ia ln o ś ć ta n ie ja k o z g ó ry
m o ty w u je c z ło w ie k a do określonego działania. Czy zatem ciwszyscy,któ- rz y d z iś p o d e jm u ją ro z
m a ite d z ia ła n ia m o ty w o w a n i ś w ia d o -

zadośćuczynieniu czy należnej ka- r z e . Jednak Jonas nie m a na m yśli owej form alnej odpowie- d z ia ln o ś c
inegatyw nej, która, aby znaleźć spraw cę i w ym ierzyć spraw iedliw ość, m usi dysponow ać odpow iednim i instanc-
jam i, badającym i przeszłość czynu czy zaniechania. D la nasj e s t jed- nak już oczyw iste, że odpow iedzialność, ja k
ą głosi H ans Jonas,
pow iedzialność stanow i m otyw ację do odpow iedzialnego dzia- ła n ia . Po co tej odpow iedzialności jakiś trybunał?
T rybunał po- trzebnyj e s t co najwyżej okazanej w przeszłości nieodpow ie- d z ia ln o ś c i,a le n ie o d p o w ie d z ia
ln o ś c i.
Uważny czytelnik dostrzegł m oże, że Rudolf Bultm ann w swej dyskusji z Jonasem sugerow ał, jakoby w m yśleniu
Jo- nasa dochodziło do pewnego pomieszania, w wyniku którego trybunał odpow iedzialności, będący ow ym

staw ał się jej przedm iotem , lecz przedm iot odpow iedzialności stawał się ow ą instancją, tym , „przed czym " odpo-
wiadający o d p o w ia d a ł. B y t, k tó ryj e s t o d e m n ie z a le ż n y , k ie ru je d o m n ie zgłębi sw ej egzystencjal-
nej biedy roszczenie. C zy odpow iadam na to roszczenie, czy nie odpow iadam , to i tak - na m ocy zało- ż e n ia o od-
pow iedzialności jako funkcji m ocy - jestem zań od- powiedzialny. C zy odpowiadam
na to roszczenie, czy nie od- pow iadam , to m oje nieodpow iadanie czy odpow iadanie doko- n u je się w obec je
g o roszczenia, dokonuje się w obec tego bytu, to on stanowi „przed"m o je j odpow iedzialności.
- w ów czas m oja od- powiedźj e s t następująca: jesteśm y odpowiedzialni przed by- tem "
. Jesteśm y przeto odpowiedzialni za przyszłość i przed p rz y s z ło ś c ią .Jesteśm y odpow iedzialni za dzieje i przed
dzieja- m i. Jesteśm y odpowiedzialni za naturę i przed naturą.J e s t e -
o p in io m , n ie są- dzę, że u Jonasa „ow o »przed czym « odpow iedzialności m usi pokryw ać się z jej »zac o
«"

przewiny w żaden sposób przedm iot tej odpow iedzialności nie pokrywa się z jej trybunałem . Wp r z y p a d k u zaś
substancjalnej odpow iedzialności za zdane na nas dobro, która w iąże nas przed p o d ję c ie m działania, która do-
piero m otyw uje nas do działania, nie m a m iejsca na żaden trybunał, na żaden sąd. Sądj e s t za- wsze „na końcu"
albo go w ogóle nie m a. Odpowiedzialność zaśj e s t „na początku" ije s t tu faktyczna.J e ż e li ktoś podejm uje odpow
iedzialność za zdane na niego dobro, bow iem w yobraża
d z ia ln o ś c in a tu ra ln e j p o le g a n a ty m , ż e m o ty w d z ia ła n iaj e s t w łaśnie pozytyw ny, niepotrzebnyj e
s t w ięc tu żaden trybunał. O dpow iedzialność ta m a sens jedynie jako pozytyw ne przeży-
w y d . c y t., s. 123).Zapom ina jednak, że odpow iedzialność politycznaj e s t ostatecznie odpow ie- d z ia
ln o ś c ią kontraktową.J e ż e l i zaś polityczni przestępcy łam ią wszelkie społeczne um owy, to ich czyny podpadają
instancje owej negatywnej odpo- w iedzialności form alnej, które w inny pociągnąć ich do odpow iedzialności
karnej.J e d - nakże, jak w iadom o, nie m a prostej sym etrii pom iędzy byciem odpowiedzialnym
osób - sm ażą się w piekle. T rzeba jednak pow iedzieć, iż byw ają kom entatorzy bardziej w nikliw i. D lap r z y k ł a
d u przytoczę opinię Erica Jakoba: „U Jonasa ow o »przed czym « odpow iedzialności tylko w pew nych w arunkach
pokryw a się z jej »za co«" (E. Jakob,

w obecte g o , c o je s z c z e n ie is tn ie je i w o g ó le is tn ie ć n ie m u s i - zobow iązani nie tylko w obecje g o


losów , wp r z y p a d k u gdyby to coś faktycznie zaistniało, ale w pierwszym
odpow iadać „przed" ideą człow ieka? Tym czasem ów Jonasow y „pierwszy im peratyw ", nakazujący - jak
pam iętam y - „by była ludzkość", „czyni nas odpow iedzialnym i nie w obec przyszłych ludzi, lecz w obec idei
człowieka"
. Trybunał staje się chim erą, ale tyl- k o d la ty c h , k tó rz y u p ie ra ją się ro z u m ie ć o w o „ w o b e c " ja k o
wskazujące na trybunał w łaśnie.
kierow anego do nas roszczenia, trybunału. Jonas w ogóle nie potrzebuje try- bunału. K to jednak uważa, że
ludzkość m usi się przecieżc z e - goś bać, niech poczeka do następnego
M ożna jeszcze na inny sposób tłum aczyć, dlaczego przy odpow iedzialności pozytywnej nie bardzoj e s t m iejsce na
try- bunał. O dpow iedzialność tę - jak w cześniej zostało pokazane - k o n s ty tu u je „ n a d " p o s tro n ie p o d m io
tu o d p o w ie d z ia ln o ś c i. D o istoty trybunału należy „nad" nad „odpow iedzialnym ". W szel-
w iedzialność za to, co m ocy tej podlega. W ten sposób to try- bunał okazuje się odpowiedzialny. Paradoksalnie, ist-
nienie try b u n a łu
osłabia naszą odpowiedzialność, w jakim ś stopniu dzielim y ją z nim . N asza odpow iedzialność, w idziana z bard-
ziej o s ta te c z n e j perspektyw y, przechodzi na odpow iedzialność try- bunału. Sąd staje się ulgą. T ak m yśląc, go-
tow i jesteśm y odpo-

p o c ią g n ie m n ie d o o d p o w ie d z ia ln o ś c i. O d p o w ie d z ia ln o ś ć utrzym uje się z B ogiem czy bezB o g


a , i naturalnie tym bardziej zziemskim trybunałem
, to idąc za poetą dośw iadczam pew - nego „w obec",które wja k iś osobliw y sposób zobow iązuje m nie, bym zm
ienił swoje życie. W obliczu św iata i je g o losu w spół-

samej odpowie- dzialności i je j opisaniem . U w aża, że jakofilo z o f pow inien jednak przedłożyć przeko-
nujące uzasadnienie bycia odpowiedzialnym,
człow iek został aksjologicznie »zneutralizowany«. I oto drżymy w nagości nihilizm u, w któ- rym niem al w
szechm ocna potęga idzie w parze z niem al zupeł-
. N ie w ierzym y już w nic. Ż ądam y dow odów .J e d - nakże „erozja podstaw " jesttak głęboka, iż powątpiewam y,
czy w ogóle jestje s z c z e m ożliw e uzasadnienie czegokolw iek, zw łasz-
u z a s a d n io n e , w zbudza na tw arzach lum inarzy rozum u jedynie uśm ieszek po- litow ania. C óż w tej
sytuacji m ogłoby nam posłużyć jako buso-
przedstaw ienie s o b ie grożącego niebezpieczeństw a! W przew idyw aniu jego ry- c h łe g o nadejścia,w uwi-
docznieniu jego planetarnej rozległości i głębokościjego w targnięcia w człow ieka od razus t a j ą się nam dostępne w
szystkie etyczne zasady, z których w yprow adzić m oż- na now e obow iązki dla now ej m ocy. N azyw am to:
»heurystyką s tr a c h u « "

sam rozum nie poruszy człowieka.B y więc nasza przewidująca wiedza m ogła „poruszyć nas do działania wd u c h u
odpowie- d z ia ln o ś c i- pisze Jo n as - m usiałaby w yw oływ ać w nas słuszne u c z u c i e "

„szkodę", to wówczas m oże zdobędziem y potrzebną tu mą- drość jeszcze„ p r z e d szkodą".J e ś l i „to, coj e s t
zagrożone, po- znajem y tylko w tedy, gdy w iem y, żej e s t zagrożone"
dopiero w tedy, gdy rozum iem y, „że"j e s t zagrożone, to drogą do poznania wartości życia,wartości bytu w ogóle i do
pozna- n ia w ynikającej z niej pow inności m oże być uśw iadom ienie sobie z a g ro ż e n ia , ja k ie d la ż y c ia i w o
g ó le d la b y tu p la n e ty Z ie m i stanow i trium fującac y w iliz a c ja technologiczno-konsum pcyjna.
g łę b o k o przekonany o heurystycznej w artości ow ego „ducho- w ego" strachu, aj e ś l i pokłada nadzieję w człow
ieku, to zapew- ne nie we frustratach, którym wszystkoj e s t o b o ję tn e , aniw owych „młodych lwach", które
żadnego strachu jeszcze nie znają.

uśw iadam ia nam , w lęku o nie, dobro dobra. T ak tedy - tw ier- dzi Jonas - „znacznie prędzej poznajem y to, czego
nie chcem y, n iż to, czego chcem y"
. D la te g o te ż o p tu je o n z a ty m , b y „ z a s tą p ić daw niejsze projekcje nadziei jakąś opartą nap r z e d -
stawianiu »heurystyką strachu«, która powie nam, co
. C hoć brzm i to osobliwie, zasada odpowiedzialności w etyce dom aga się „przewodnictwa lęku". Antycy-
pujące przedstawienie zagraża-
szeństwo przed prognozą pozytywną.„ J e ś l i m ożna skonfron- to w a ć - m ówi Jonas - jakąś zapowiadającą zagładę
perspekty- wę z którąś z równie prawdopodobnych perspektyw korzyst- n y c h ,to pow inno się większą wagę
przywiązywać do tej,która zapow iada zagładę - stosow nie do prostej zasady, że człow iek m oże w praw dzie żyć bez
tego dodatkow ego dobra, nie jednak zow ym najw iększym złem . U nikanie tego zła posiada przew a- g ę nad przy-
sparzaniem dodatkow ego dobra, także w tradycyj-

„etycznego aksjom atu", który u Jonasa przyjm uje następujące brzm ienie: „E gzystencja czy isto- ta człow ieka
jako całość nie m oże być nigdy stawką w ryzy- kownej grze"
A ksjom atn ie je s t je d n a k d o w o d e m , le c z je d y n ie p rz y ję ty m na m ocy oczyw istości aksjom atem . C
złow iek techniki i intere- su nie zadow ala się jednak oczyw istościam i, żąda
tę ty k a ją c ą b o m b ę , a le w p ie rw , H ans, dow iedź m i, że człow iek, Z iem ia i życie na Z iem i w ogóle
„pow inny" istnieć. Śm iertelnie chorem u na brak
G dyby jednak przyjąć powyższy aksjom at i w ynikającą zeń te z ę ,będzie wtedy sprawą etyki zdobycie i przedstawie-
nie tego rodzaju w iedzy, która by m ów iła: to a to zd u ż y mpraw dopo- dobieństw em zagraża dalszem u życiu
człow ieka na Ziem i, a za- tem należałoby uczynić to a to, aby tem u przeciw działać itp.
w yd. cyt., s. 17) oraz: „do- brze uzasadniona prognoza zagłady posiada w iększą siłę niż dow olna rów
noległa pro- gnoza szczęśliwości, równie czy nawet lepiej uzasadniona"

strach pełni jednak funkcję pew nego rodzaju trybunału. G rozi on nam jako konsekw encją naszego nieodpow iedzial-
nego dzia- ła n ian ie p ie k łe m i z g rz y ta n ie m
zębam i, lecz śm iercią gorszą niż naturalna śm ierćin d y w id u u m , która przynależy przecież do życia i sta-
now i w arunekje g o dynam izm u, grozi, m ianow i-
m yje j uwodzicielskiejs i l e . Stary Jonasje s t jednak nieufny. N ie w ierzy w obietnice szczęśliw ości. U w aża, jak w
idzieliśm y, że w ażniejszej e s t uniknięcie nieszczęścia, w ażniejsze j e s t u n ik n ię -
chodzenia. G dyby ow a nadciągająca apokalipsa m iała być za- le ż n a jedynie od konkretnej decyzji, decyzji o char-
akterze przygodnym , m ożna by pokładać nadzieję, że do niej nied o j- dzie, że jednak guziki nie zostaną naciśnięte.
Z agłada nadcho- dzi wszakże z innej strony i nadchodzi niepostrzeżenie, i do tego wydaje się raczej nieuchronna niż
przygodna. Jonas nie ty le boi się w ięc uderzającej nagle i z hukiem w ielkiej apokalip-

Nie dość więc,że Jonas proponuje pewnego rodzaju nega- tywną m otywację w etyce, to jeszcze na dodatek z biegiem
lat nie potrafi ukryć swego pesym izm u. C hciałbym tu w staw ić się za strachem , którego naucza Jonas, chciałbym
życzliwie ten strach zrozum ieć, niejako w brew sobie, bo przecież skądinąd w iem y, że strach m oże być złym
doradcą; chciałbym , bo - z in- nego skądinąd - sens m a przecież tylko pozytyw na
H ansa Jonasa nie jest strach, lecz troska. Podstaw ą zaś tej tro- s k i jest m iłość do życia w całym bogactw ie jego
form . Strach i jego w ielkie oczy są tu czym ś w rodzaju m etody; jest to „ba- n ie s ię " m e to d o lo g ic z n e , ja k m
e to d o lo g ic z n e b y ło
tyczny. Jonas w ierzy, że jest on lepszym nauczycielem niż na- d z ie ja na dobro. Jednakże strach jest zaw sze „ba-
niem się o..." i jako taki jest bliźniaczym bratem
„ tro s k i o ..." . W o b u p rz y - padkach m artw ię się o coś, co m usi przecież m ieć dla m nie ja- kąś wartość.
Heidegger ukrył wartość w trosce iw owym „idzie

nie własną pom yślnością, przem awia do interesow nościc z ł o - w ieka. T am natom iast, gdzie rzeczyw iście odkryw
a ona jakieś bardziej uniw ersalne w artości, tam dla w ielu traci już sw ą oczy-
z a dw ieście, trzysta lat istotne zagrożenie dla życia na Ziem i, to mogę nie zdecydować się na rezygnację z
tej przyjemności. Przedstawienie sobie owej m ożliwej zagłady m oże wcale nie w yw oływ ać w e m nie żadnego
„słusznego uczucia" strachu, któ- ry m ógłby m nie pouczyć i pow strzym ać. Etyka jeszcze raz oka- z u je się etyką dla
zawsze już trochę etycznych. N atom iast sto-
»o to, co będzie za stola t« ; i to niezależnie naw et od tego, czy dotyczy to m ego bezpośredniego potomstwa
czy nie"
„ tro s k a n ie m się o ..." . T o k w e s tia n ie p ry n c y p ió w , le c z ję z y k a . P od ru g ie , w id z im y , iż o d p o
w ie d z ia ln o ś ć - „ b a n ie się o ..." , „troszczenie się o..." - nie odsyła nas do naszej bezpośredniej interesow ności,
lecz w łaśnie ją przekracza i zakłada jakieś do- b ro , jakieś w artości poza zaklętym kręgiem m ej osobistej po- m yśl-
ności.J e ż e l iw ię c k to ś o to d o b ro , o te w a rto ś c i w o g ó le s ię nie lęka i nie troszczy, to nie będzie skłonny
do żadnych
św iat człow ieczy m iałby zabezpieczoną przyszłość. C złow iek ten pow iada, że w cale „nie m usi", a filozofia „nau-
kow a" po- twierdza, że, faktycznie, nie m a zadowalających dowodów
m ów i H eidegger - chciałby pozw olić obow iązyw ać jakopraw - dzie tylko tem u, coj e s t dow iedzione, to znaczy,
co zostaje w y- prowadzone z założeń nad r o d z e wnioskowania. Czy jednak

o z n a jm ie n ia ,praw dy,które potrzebują dopiero podparcia do- w odam i, pozostają ciągle stanam i rzeczy, oznajm
ieniam i,praw - dam i drugo- i trzeciorzędnym i"
.J e ż e l i zatem dobro, o które tutaj pytam y, m a charakter czegoś podstaw ow ego, pierw szego, to nie m oże
być w yprow adzone z czegoś innego, bo nie byłoby
pisze: „U zasadnienie etyki, która nie po- zostaw ałaby już zw iązana jedynie z ow ym obszarem bezpośred- nio w
spółczesnych nam bliźnich, sięgać m usi w głąb m etafizyki, bow iem tylko naje j gruncie postaw ić m ożna pytanie,
dlaczego w o g ó le lu d z ie p o w in n i b y ć n aśw iecie: d la c z e g o w ię c o b o w ią -

te g o b y c ia poprzez wstawienie się za byciem innych. C zy m ożna jednak b y c iu jako całości przeciw staw
ić nicość, absolutny niebyt? N ie m ożna - brzm i odpowiedź Jonasa. B ycie jako całość nie m a rów now ażnego prze-
ciw staw ienia. W ybranie nieistnienia m oże
relatyw ne. N atom iast w obliczu pytania, czy w ogóle pow inno i s t n i e ć raczej coś niżn i c , porów nyw anie takie
traci w szelkig ru n t, to te ż o d p o w ie d ź
musi być absolutna, tutaj „niem ożliwe jest bow iem żadne porów nanie co do stopnia z nicością: zatem ist- n ie n ie
w o g ó le » p o w in n o « b y ć "

n ia s a m e g o s ie b ie - w in n iś m y b y ć o s ta tn im i, k tó rz y m o g ą je zanegow ać) pow iadam y, że cel w


ogóle jest wn a t u r z e zadom o- wiony. I możemy dodać coś jeszcze:że wydając życie wyjawia
W y k a z a n ie is tn ie n ia c e ló w wn a t u r z e p o z w a la n a m z k o le i, sądzi Jonas, w ykazać istnienie w artoś-
ci. „N atura, fundując czy posiadającc e l e , jak to obecnie w stosunku do niej przyjm uje- m y, osadza w bycie
również w artości"

- roszczenie do stania się rzeczyw i- stym . T am zaś, gdzie w ola postrzega to roszczenie, strzeżenie bytu bądź ur-
zeczywistnianieje g o m ożliw ości staje się dla tej woli powinnością. O bojętność w obec tych roszczeń, obojęt- n o ś ć
wobec własnego roszczenia do bycia i wobec roszczeń in n y c h b y tó w b y ła b y te d y o p o w ie d z e n ie m
przedsięw zięciem ". T o, co jednak stanowi przedm iot troski w s z e lk ie g o b y tu o ż y w io n e g o , u is to ty ś w
ia d o m e j, ja k ąj e s tc z ło - w iek, staje się pow innością.
ze względu na sam oistną w artość bytu, który je do nas kieruje, i ze w zględu na każdorazow y kontekst sytua-
cyjny, spraw iający, iż to ja w łaśnie jestem tym , w którego m ocyj e s t przyjść z pom ocą zagrożonej wartości. Powin-
ność b y c ia tego konkretnego bytu staje się w tedym o ją pow innością
D ołączm yj e s z c z e uzasadnienie „z m ożliwości".Faktemj e s t , że człow iek posiada zdolność do odpow iedzial-
ności. M oże on, i tylko on, podjąć odpowiedzialność za innego człow ieka, za naturę, za przyszłe życie na Ziem i.J e ż
e li m oże, to pow inien. P o w in n o ś ć w y n ik a z m o ż liw o ś c i, a m o ż liw o ś ć ta m a p o n ie k ą d charakter
faktu, bow iem człow iek faktycznie posiada zdolność

odpow iedzialność. S koro jednak »m oże« on jąm ieć, już ją »m a«. Zdolność do odpow iedzialności oznacza tu już
podleganie jej nakazowi: sam a m ożność pociąga za sobą pow inność"
C zy m uszę dodaw ać, iż akadem icki areopag uznał próbyJ o - nasa za chybione, i czy m uszę dodaw ać, że było to
przecież do przewidzenia? N ie m oże być dow odu na dobro. „H ans Jonas, współczesny przedstawiciel etyki odpow
iedzialności, został tu przykładnie przebadany i doszliśm y do wniosku, że jego próba ontologicznego uzasadnienia
pojęcia w artości i uzyskania w ten sposób podstawy dla koniecznego przyjęcia odpowiedzialności
razem próba wstrząśnięcia człowiekiem cywilizacji techniczno- -konsum pcyjnej, stała się ostatecznie pastwą akadem
ickich żu- brów . C i zaś w szystko potrafią przeżuć i w ypluć. T yle pasji, tyle m ądrości, ale ta m aszynka potrafi w
szystko zm ielić na pył.
dectw o. T ak , jesteśm y w m ocy zniszczyć w szystko, ale nie w ol- no nam tego zrobić. „D laczego nam tego nie w
olno? D laczego nie w olno nam , jak zw ierzętom , czynić »w szystkiego«,co tylko w naszej m ocy? W łącznie z sam
ozagładą, dlaczego? Poniew aż m ów i nam

niem ow lęciem , bo w przeciw - nym razie na pew no ono um rze, a zagadnięty profesor K , zgod- nie ze swym
logicznym sum ieniem , odpow ie m u, że jeszcze ni- kom u nie u d a ło się takiej pow inności praw om ocnie w yprow
a- d z ić z b y tu , z o b ie k ty w n y c h fa k tó w , to w o b lic z u fa k tu g łu p o ty obydwu nawet m iłosierdzie
chrześcijańskie nie powstrzym a m nie od powinności szyderstwa
specjalistów od uzasadniania. „B adają" i pokazują, w k tó ry m m ie js c u „ p ró b ac h y b i a " . I p ra w ie n ik t ju
ż n ie w id z i u k a - zanego z takąs i ł ą fenom enu odpowiedzialności, wnikliwych spo- strzeżeń i rozróżnień. „N ie
uzasadnił" - brzm i w yrok. I koniec.

izarazem ją wieńczy.Radykalne myślenie Levinasa o odpowie- d z ia ln o ś c i jednocześnie w prow adza nas w w iekX
X I, czy na- w et w ogóle w trzecie tysiąclecie. O statni etap odtw arzanej tu drogij e s t więc zarazem pierwszym eta-
pem nowej.
L e v in a stakże byłsamotnym rycerzem odpowiedzialności, to z n a c z y , również i on zaczynał - przynajmniej w
kwestii odpo- wiedzialności - wszystko od nowa. M ożna mówić wprawdzie, iw końcu sam Levinas m ów i, o rozm ai-
tych w pływ ach czyd łu - g a c h ,p rz e d ewszystkim o tym zaciągniętym u Franza Rosenzwei- g a ,m im o to p o z o
s ta je o n m yślicielem w p e łn i o ry g in a ln y m . O g lą -
C zytany dziś L evinasj e s t m yślicielemtru d n y m , i to pod w ielo m aw zględam i.J e g o rozum ienie odpow ied-
zialności nie- jednokrotnieb u d z i sprzeciw, m iejscam i wydaje się wręcz nie do przyjęcia. A jednak Levinas, je g o
m yślenie, stanowi logicz-

do Levina- sow skiej filo z o fii o d p o w ie d z ia ln o ś c i. T o te ż z a d a n ie m te g o o s ta t- niego


rozdziału nie jest bynajmniej zrekonstruowanie i próba zrozum ieniac a ł o ś c i m yślenia L evinasa o odpow iedzial-
ności. T o tem at na odrębnes tu d iu m , którego rozm iary znacznie prze-
lecz z w olna zaczyna nabrzm iew ać zna- czeniem , by na przełom ie lat sześćdziesiątych i siedem dziesią- ty c h u
b ie g łe g o s tu le c ia s ta ć się ju ż w rę c zo b s e s j ą je g o m y ś li.
odpow iedzialność, o której parokrotnie napom yka tam Levi- nas, rozum iana jest raczej tradycyjnie, tj. jako
zakładająca w ol- n o ś ć i zarazem
człow ieka. T ak jak nikt nie m oże za m nie um rzeć, tak i nikt nie m oże zdjąć ze m nie m ej odpow ie- dzialnoś-
ci.J e ż e l i zaś zostaję w ybrany - a „każda osoba jako o s o b a , to znaczy świadom a swej wolności, jest w ybrana"

w innym sensie przechodzę od zjawiska do bytu: w rozm ow ie odsłaniam się na pytania Innego, a pilna konieczność
odpow ie- dzi - pilna jak ostrze teraźniejszości- czyni m nie odpow iedzial- nym , odpow iedzialność zaś odkrywam o
ją ostateczną rzeczy-
odnajdujemy też nowe rozu- m ien ie związku wolności i odpowiedzialności. Inny, innyc z ł o - w ie k , niej e s t
już rozum iany jako ten, który ograniczam o ją
.T w arz zaw stydzam o ją w olność, obnaża jej arbitralność iw znosi ją do w yższego w ym iaru, w ym iaru
nieskończonej od- powiedzialności - nieskończonej,bowiem podejmowanie od- pow iedzialności nie w yczerpujej e j ,
lecz jeszcze ją w zm aga

ipoje j opublikowaniu wygłasza Levinas szereg wykładów w śro- d o w is k u ż y d o w s k ic h in te le k tu a lis tó w .


N ie k tó re z n ic hm ają charakter kom entarzy talm udycznych, i tak jak wp r z y p a d k u
m ądrości talm udycznej naje g o filozofię odpo- w iedzialności czy też m oże na odw rót, postrzegaćje g o talm u-
dyczne interpretacje i kom entarze jako kierow anein te n c ją ra-
przykład, akcentuje ścisły związek m owy i rozm ow y z odpo- w iedzialnością,tw ie rd z ą c , iż „ is to tą m o w y b y
ła b y o d p o w ie - d z ia ln o ś ć " , a lb o w ie m „ p ie rw o tn a fu n k c ja s ło w a n ie p o le g a n a nazywaniu
przedm iotów , (...) ale na przyjęciu za kogoś odpo- w iedzialności wobec kogoś trzeciego"

W tedy rów nież w prost już m ów i o konstytuow aniu Ja przez „ c ię ż a r odpowiedzialności". T o właśnie odpowied-
zialność za stw orzenie, za byt, którego bynajm niej nie ja jestem spraw cą, u s ta n a w ia d o p ie ro m o je J a . B y ć
ta k im J a , „ to b y ć o d p o w ie - d z ia ln y m
b a c h . J e s te ś n ie ty lk o w o ln y , b o w ie m p o n a d tw o ją w o ln o ś ć je - steś solidarny.J e s te ś za w szyst-
kich odpow iedzialny. T w oja w ol- n o ś ć jest także braterstw em "
Radykalnie rozu- m iana odpowiedzialność zostaje w nim ostatecznie rozpozna- na jako substytucja. Im peri-
alne Ja i jego bycie, polegające za- sadniczo na puszeniu się i rozpychaniu, pow ściąga się, ustępuje, robi m iejsce in-
nem u. O w o ustąpienie Ja, jego abdykacja, nie
się na innego, jest redukcją Ja do M nie, nie jest powrotem do siebie,leczpowrotem do pasywnościM nie.Aku- zatyw
ność M nie nie jest form ą deklinacyjną, do której dociera- m y w ychodząc od m ianow nika, lecz jest czym ś pierw ot-
nym . „Tutaj wszystko poczyna się z akuzatyw em "

. S u b s ty tu c ja ta , c ią g le p o d k re ś la L e v i- nas, nie m a charakteru aktu, lecz jest pasyw nością, znosze-


niem . Inny, w którego m iejsce w stępuję, za którego odpow iadam , nie
s ie b iejakobędącego „w m iejsce" innego,je s t wystąpieniem z tra- d y c y jn iepojm ow anego bycia. S zlak tego w
ystąpieniaprow adzi od bycia-w -sobie i bycia-dla-siebie do bycia-za-innego, sytuują-
w prost o Levinasa, uznał jego filozofię odpow iedzialności za coś w ro- dzaju fenom enologicznegoje j opisu.
„Jednak m oja w łasna próba

im peratywnego wym iaru jako takiego odpowiada innem u ro- dzajow i filozoficznego zainteresow ania, a być m oże
naw et in- nem u rodzajow i zainteresow ań etycznych. (...) N ie chcę w ża- den sposób przeciwstawiać się Levinasowi,
ale był to mój oso- bisty w ybór: przyczynić się do oczyszczenia teoretycznej drogi k u in n e j o n to lo g ii, o n to lo g
ii, w k tó re j z n a jd z ie się m ie js c e d la wartości i pow inności"
nas poprzedzili i to m iejsce dla nas - bardziej czy m niej świa- dom ie, lepiej czy gorzej - przygotow ali. Jesteśm y „w
m iejsce" tych, którzy nadejdą po nas i dla których to m y z kolei - bar- dziej czy m niej św iadom ie, lepiej czy gorzej -
przygotow ujem y
m iejsce ustąpim y. O w o w iązaniej e s t dla nas w iążące. W iążące b y c ie „wm iejsce"j e s t odpow iedzialnością za
tych, z którym i „m iejsce" nas w iąże. T akie bycie „wm iejsce" dokonuje się nie
w artości i w ysnute z nich pow inności. T ak jak głęboko prze- żywana ewangeliczna m iłość bliźniego ukazywała w
nowym św ie tlestarotestam entow epraw a i przepisy m oralne, tak te- raz radykalnie odczuta odpow iedzialność pozw
ala inaczejs p o j-
Innego jesteśm y sam i ze sw oją odpow iedzialnością i nie m o- żemy dzielić jej z jakąkolwiek uznaną etyczną praw
dą, etycz- n y m
W ierzę w tę odpow iedzialność. W ierzę w jedną odpow ie- d z ia ln o ś ć . W ie rz ę w filo z o fię , k tó ra u siłu je tę
o d p o w ie d z ia l- n o ś ć opisać i zrozum ieć. T ak tedy różne filozofie odpow ie-
d z ia ln o ś c i są różnymi sposobam i opisania i wyłożenia tego sam ego fenom enu. N ie w ierzę w filozofię, która
sam a w yrze- k asię o d p o w ie d z ia ln o ś c i z a c z ło w ie k a i z a ś w ia t. F ilo z o fia zredukow ana
je d n a k ż e ,w c o w ie rz ę , n a le ż y d o filo z o fii, k tó ra ś w ia d o m ie ikonsekw entnie podejm uje odpow ied-
zialność za świat, która n ie ty lk o u k a z u je c z ło w ie k o w i je g o o d p o w ie d z ia ln o ś ć , a le i p o - trafi
budzić iwzmagać jej poczucie. Nie ma bowiem

n o ś c ią , ona stanowije g o substancję. Bez niej więc, to znaczy b e zp o c z u w a n ia s ię d o n ie j i b e z je j p o d e


jm o w a n ia , s ta je się o n n ie is to tn y , b o p o z b a w io n y is to tn y c h w ię z i, ja k ie u s ta n a - w ia je g o od-
pow iedzialność. I bez niej nie m oże też m ieć przy-

w a n ie b y ło m o ż liw e je d y n ie d z ię k i k ilk a k ro tn y m p o b y to m z a - granicznym , w trakcie których m


ogłem wyszukiwać autorów ite k s ty , n ie k ie d y ju ż c a łk ie m z a p o m n ia n e , je d n a k ż e - w e d le
m ej oceny - tworzące nierozpoznaną jeszcze historię dw udzie- stow iecznejfilo z o fii o d p o w ie d z ia ln o ś c i. D z
ię k u ję D e u ts c h e r A kadem ischerA ustauschdienst, K om itetow i B adań N aukow ych iIn s ty tu to w i F ilo z o
fii U n iw e rs y te tu J a g ie llo ń s k ie g o za sfin a n - sow anie tych pobytów . Ws z c z e g ó l n o ś c i w dzięczny
jestem w ła- dzom Institut fur Philosophie der R uhr-U niversitat za stw orze- nie m i znakom itych w arunków pracy,
an a d e w szystko m em u w ie rn e m u o p ie k u n o w i, U lric h o w i D ie rs e m u , zaje g o c ie rp li-
s e b a c h a , D ietricha Bonhoeffera, Jeana Paula Sartre'a, G eorga P ic h ta , M anfreda Riedela,Hansa Jonasa iEm-
manuela Levina- s a .A n to lo g ia ta , n o s z ą c a b liź n ia c z y ty tu ł F ilo zo fia
(red. i tłum .J . F ile k ), przygo- tow yw ana obecnie przezje j w ydaw cę dod r u k u , stanow ić m oże dla czytel-
nika żywo zainteresowanego prezentowaną tu pro-

302
S p ist r e ś c i
2 .W ilhelm W eischedel - samoodopowiedzialność jako źródło-
wy fenom en odpowiedzialności
141
R o z d z ia łp ią ty
D IE T R IC HB O N H O E F F E R : O D P O W IE D Z IA L N O Ś ĆJA K O
S U B S T Y T U C JA
159
1 . D ia lo g ic z n a in s p ira c ja
160
2 . S u b s ty tu c ja
177
R o z d z ia łs z ó s t y
„N O W AF A L A "W
F IL O Z O F II O D P O W IE D Z IA L N O Ś C I
... 188
1. Rom an Ingarden i problem negatywizmu odpowiedzialności . 194
2 . Georg Picht i fenomen odpowiedzialności pozytywnej
205
R o z d z ia ł siódm y
H A N S A JO N A S AO D P O W IE D Z IA L N O Ś ĆZAN A T U R Ę I ZA
P R Z Y S Z Ł O Ś ĆL U D Z K O Ś C I
232
1. Rodzaje odpowiedzialności
233
2 .Archetyp odpowiedzialności i archetyp jejp rz e d m io tu
. . . .2 5 0
3 .T rybunał odpow iedzialności
265
4 . Problem uzasadnienia
271
R o z d z ia ł ósm y
P U N K T D O JŚ C IA :EM M ANUEL L E V IN A S
286
O DA U T O R A
295
IN D E K SO S Ó B
297
Filek, Jacek - Filozofia Odpowiedzialności XX Wieku
DownloadPrintMobileCollectionsReport Document
Please tell us reason(s) for reporting this document
Spam or junk
Porn adult content
Hateful or offensive
If you are the copyright owner of this document and want to report it, please follow these directions to submit a copy-
right infringement notice.
Report Cancel
This is a private document.
Info and Rating

Philosophy
wiadczenie
w filozofia
filozofia dialogu
dialogu red
b baran
spotkanie w
red b
instancje
(more tags)
evarystka
Ads by Google

Google - Strona Startowa


Wygodny dostęp do Google?
Ustaw Google jako stronę startową!
Google.pl/Strona_Startowa

Kodeks pracy 2011


Najnowsze zmiany przepisów prawa
pracy. Bądź na bieżąco! Sprawdź.
prawo-pracy.com.pl

Ashtavakra Gita wykłady


Odkryj zdrowie i harmonię ducha.
Dokonaj zakupu już dziś!
www.artoflivingshop.pl
Share & Embed
Related Documents
PreviousNext
1. p.
2. p.
3. p.
4.
5. p.
6. p.
7. p.
8.
9. p.
10. p.
11. p.
12.
13. p.
14. p.
15. p.
16.
17. p.
18. p.
19. p.
20.
21. p.
22. p.
23. p.
24.
25. p.
26. p.
27. p.
28.
More from this user
PreviousNext
1. 466 p.
2. 270 p.
3. 1156 p.
4.
5. 311 p.
6. 311 p.
7. 331 p.
8.
9. 189 p.
10. 313 p.
11. 267 p.
12.
13. 241 p.
14. 193 p.
15. 207 p.
16.
17. 66 p.
18. 466 p.
19. 165 p.
20.
21. 310 p.
22. 242 p.
23. 274 p.
24.
25. 193 p.
26. 320 p.
27. 17 p.
28.
29. 162 p.
30. 20 p.
31. 38 p.
32.
33. 46 p.
34.
Add a Comment

Submit
Characters: 400

Print this document


High Quality
Open the downloaded document, and select print from the file menu (PDF reader required).
Download and Print

public - locked
public locked: only you can add to this collection, but others can view it
public moderated: others can add to this collection, but you approve or reject additions
private: only you can add to this collection, and only you will be able to view it
Save collectionCancel

Finished? Back to Document


Upload a Document
Search Documents

scribd. scribd. scribd. scribd. scribd. scribd. scribd. scribd.

You might also like