You are on page 1of 5

Henri Bergson

Kinematograficzny mechanizm myślenia1

i złudzenie mechanistyczne

[…] Skoro tylko rzucimy okiem na świat, zanimeśmy nawet jeszcze rozgraniczyli
w nim ciała, już rozróżniamy jakości. Barwa następuje po barwie, dźwięk po
dźwięku, opór po oporze, itd. Każda z tych jakości, wzięta z osobna, jest stanem,
który zdaje się trwać niezmiennie, nieruchomo, w oczekiwaniu, aż inny zajmie jego
miejsce. A jednak każda z tych jakości wobec analizy rozkłada się na olbrzymią ilość
ruchów elementarnych. Czy się w niej widzi drgania, czy też wyobraża się ją sobie
jakkolwiek inaczej, jeden fakt jest pewny, a mianowicie, że każda jakość jest zmianą.
Próżno zresztą szuka się tu pod zmianą rzeczy, która się zmienia: zawsze tylko
tymczasowo i dla zadowolenia naszej wyobraźni przywiązujemy ruch do czegoś, co
się porusza. Poruszająca się rzecz stale ucieka pod spojrzeniem nauki; ta ostatnia ma
do czynienia zawsze tylko z ruchomością. W najmniejszym postrzegalnym ułamku
sekundy, w momentalnym niemal postrzeżeniu jakości zmysłowej, mogą się
powtórzyć tryliony falowań: trwałość jakości zmysłowej polega na tym powtarzaniu
się ruchów, tak jak z kolejnych drgań składa się trwałość życia. Pierwszym zadaniem
postrzegania jest właśnie uchwycenie szeregu zmian elementarnych, w postaci
jakości lub stanu prostego, za pomocą czynności zgęszczającej. Im większą jest siła
działania, udzielona pewnemu gatunkowi zwierzęcemu, tym liczniejsze są bez
wątpienia zmiany elementarne, które jego władza postrzegania ogniskuje w jednej ze
swoich chwil. I postęp w przyrodzie musi być ciągły, począwszy od istot, które drgają
prawie równomiernie z falowaniem eteru, aż do tych, które unieruchamiają tryliony
tych falowań w najkrótszym ze swych prostych postrzeżeń. Pierwsze czują tylko
ruchy; drugie postrzegają jakości. Pierwsze dają się niemal wciągnąć w mechanizm
rzeczy; drugie reagują, i napięcie ich władzy działania jest bez wątpienia w prostym
stosunku do ześrodkowania ich władzy postrzegania. Postęp ciągnie się dalej, jeszcze
nawet w ludzkości samej. Jest się tym bardziej „człowiekiem czynu”, im większą
ilość zdarzeń umie się objąć jednym rzutem oka: czy ktoś postrzega zdarzenia
kolejno po jednemu i daje się nim powodować, czy też chwyta je wszystkie razem i
panuje nad nimi – w obu wypadkach ta sama działa przyczyna. Krótko mówiąc,
wszelkie jakości materii są widokami stałymi, zdejmowanymi z jej niestałości.
A teraz, z ciągłości jakości zmysłowych wydzielamy ciała. Każde z tych
ciał zmienia się w rzeczywistości w każdej chwili. Przede wszystkim rozkłada się na
grupę jakości, a każda jakość, jak mówiliśmy, polega na następstwie ruchów
elementarnych. Ale nawet jeśli się rozpatruje jakość, jako stan niezmienny, ciało jest
zawsze niestałe, ponieważ zmienia jakości bez przerwy. Ciałem w najpełniejszym
znaczeniu, tym, które z największą słusznością wyosabniamy w ciągłości materii,
ponieważ tworzy układ względnie zamknięty, jest ciało żyjące: dla niego zresztą
wykrawamy inne z całości. Otóż życie jest ewolucją. Ześrodkowujemy pewien okres
tej ewolucji w pewnym widoku stałym, który nazywamy formą i, gdy zmiana stała
się dość znaczną, aby przezwyciężyć szczęśliwą bezwładność naszego postrzegania,
mówimy, że ciało zmieniło swą formę. Ale w rzeczywistości ciało zmienia formę w
każdej chwili. A raczej nie ma formy, ponieważ forma jest niezmiennością, a
rzeczywistość jest ruchem. Rzeczywiste jest właśnie ciągłe zmienianie się formy:
forma jest zdjęciem migawkowym pewnego przejścia. A więc i tu również nasze
postrzeganie urządza się tak, że ciągłość płynną rzeczywistości zamienia w stałość
rozdzielnych obrazów. Gdy kolejne obrazy niezbyt się różnią od siebie, rozpatrujemy
je wszystkie jako wzrastanie lub zmniejszanie się jednego jedynego obrazu
przeciętnego lub jako zniekształcenie tego obrazu w różnych kierunkach. I o tej
przeciętnej myślimy, gdy mówimy o istocie pewnej rzeczy lub też o rzeczy samej.
A wreszcie, skoro rzeczy już zostały utworzone, na ich powierzchni, w zmianach
położeń, objawiają się te głębokie przeinaczenia, które się dokonywają w łonie
Całości. Mówimy wówczas, że rzeczy działają na siebie nawzajem. To działanie
przedstawia nam się bez wątpienia w postaci ruchu. Ale od ruchomości ruchu
odwracamy wzrok jak najprędzej: zajmuje nas, jak mówiliśmy powyżej, raczej
nieruchomy rysunek ruchu, niż ruch sam. Jeżeli chodzi o ruch prosty – zapytujemy
siebie, dokąd on idzie. Przedstawiamy go sobie w każdej chwili przez jego kierunek,
to znaczy przez położenie jego celu tymczasowego. Jeżeli chodzi o ruch złożony –
chcemy wiedzieć przede wszystkim, co to się dzieje, co to ów ruch czyni, to znaczy,
jaki rezultat jest osiągnięty, lub jaki zamiar przewodzi. Przypatrzmy się z bliska, co
się dzieje w naszym duchu, gdy mówimy o czynie, który się właśnie spełnia.
Zgadzam się, że jest tu istotnie myśl o zmianie, ale kryje się ona w półmroku. W
pełnym świetle znajduje się rysunek nieruchomy czynu, przypuszczalnie już
spełnionego. Przez to, i przez to jedynie, czyn złożony wyróżnia się i określa.
Bylibyśmy w wielkim kłopocie, gdyby chodziło o wyobrażenie sobie ruchów,
zawartych w czynnościach jedzenia, picia, bicia się itd. Wystarcza nam, że wiemy w
sposób ogólny i nieokreślony, iż wszystkie te czyny są ruchami. Skoro już z tej strony
jesteśmy w porządku, usiłujemy po prostu przedstawić sobie plan ogólny każdego z
tych ruchów złożonych, to znaczy rysunek nieruchomy, podłożony pod nie. Tutaj
znowu poznanie odnosi się do stanu raczej, niż do zmiany. W tym trzecim wypadku
dzieje się więc tak samo, jak w pierwszych dwóch. Czy chodzi o ruch jakościowy,
czy o ruch ewolucyjny, czy o ruch rozciągły, duch zawsze urządza się tak, że
zdejmuje widoki stałe z niestałości. I dochodzi tym sposobem, jak wskazaliśmy przed
chwilą, do trzech rodzajów przedstawień: l) jakości, 2) form lub istot, 3) czynności.
Tym trzem sposobom zapatrywania odpowiadają trzy kategorie wyrazów:
przymiotniki, rzeczowniki i czasowniki, będące zasadniczymi składnikami mowy. W
przymiotnikach i rzeczownikach symbolizują się więc stany. Ale czasownik nawet,
jeśli się uwzględni tylko oświetloną część przedstawienia, nie wyraża bynajmniej nic
innego.
Gdyby się teraz chciało określić z większą ścisłością
naszą przyrodzoną postawę względem stawania się, oto co by się znalazło. Stawanie
się jest nieskończenie rozmaite. To, które przechodzi od żółtej do zielonej barwy, nie
jest podobne do tego, które idzie od barwy zielonej do niebieskiej: są to ruchy
jakościowo różne. To, które idzie od kwiatu do owocu, nie jest podobne do tego,
które przechodzi od larwy do chryzalidy2 i od chryzalidy do owada doskonałego; są
to ruchy ewolucyjne różne. Czynność jedzenia lub picia nie jest podobna do
czynności bicia się: są to ruchy rozciągłe różne. A te trzy rodzaje ruchów, jakościowy,
ewolucyjny, rozciągły, same różnią się głęboko miedzy sobą. Wybieg naszego
postrzegania, zarówno jak naszego umysłu, zarówno jak naszej mowy, polega na
wydzieleniu z tych stawań się, nader rozmaitych, jednego jedynego przedstawienia
stawania się w ogóle, stawania się nieokreślonego, prostej abstrakcji, która sama
przez się nic nie mówi i o której rzadko nawet zdarza się nam myśleć. Do tej myśli
zawsze jednakowej, ciemnej zresztą lub nieświadomej, dodajemy wówczas, w
każdym poszczególnym wypadku, jeden lub kilka obrazów jasnych,
przedstawiających stany, i służących do rozróżniania wszystkich stawań się
pomiędzy sobą. Przez to połączenie stanu swoistego i określonego ze zmienianiem
się, wziętym ogólnikowo i nieokreślonym, zastępujemy swoistość zmiany. Mnogość
nieograniczona stawań się, rozmaicie zabarwionych niejako, przechodzi przed
naszymi oczyma; my urządzamy się tak, że dostrzegamy proste różnice barwy, to
znaczy stanu, pod którymi płynie jakoby w ciemnościach stawanie się zawsze i
wszędzie jednakie, niezmiennie bezbarwne.
Przypuśćmy, że się chce odtworzyć na ekranie scenę ożywioną, np. defiladę pułku.
Byłby jeden sposób wzięcia się do rzeczy, mianowicie wykrajanie figur
rozczłonkowanych, przedstawiających żołnierzy, nadanie każdej z nich ruchu
chodzenia, ruchu odmiennego u różnych osobników, chociaż wspólnego rodzajowi
ludzkiemu, i rzutowanie całości na ekran. Trzeba by było zużyć na tę zabawkę
ogromną ilość pracy, i osiągnęłoby się zresztą wynik dość mierny: jak odtworzyć
giętkość i rozmaitość życia? A teraz, jest drugi sposób postępowania, daleko
łatwiejszy, a jednocześnie skuteczniejszy – mianowicie zdjęcie z przechodzącego
pułku szeregu obrazów migawkowych i rzutowanie tych zdjęć na ekran tak, aby
następowały po sobie bardzo szybko. Tak robi kinematograf. Za pomocą fotografii, z
których każda przedstawia pułk w pewnej postawie nieruchomej, odtwarza on
ruchomość pułku przechodzącego. Prawda, że gdybyśmy mieli do czynienia z
samymi tylko fotografiami, próżno byśmy im się przyglądali, nie ożywiłyby się one
w naszych oczach: z nieruchomości, nawet nieograniczenie dodawanej do siebie,
nigdy nie zrobimy ruchu. Aby się obrazy ożywiły, musi gdzieś zachodzić ruch. Ruch
istnieje tu rzeczywiście: jest on w przyrządzie. Ponieważ taśma kinematograficzna
rozwija się powodując to, że różne fotografie danej sceny, z których każda stanowi
dalszy ciąg poprzedniej, następują po sobie kolejno, więc każdy z aktorów tej sceny
odzyskuje swą ruchomość: nawleka wszystkie swe kolejne postawy na niewidzialny
ruch taśmy kinematograficznej. Sposób postępowania ostatecznie polegał więc na
wydzieleniu ze wszystkich ruchów, właściwych wszystkim figurom, jednego ruchu
bezosobistego, oderwanego i prostego, niejako ruchu w ogóle, na umieszczeniu go w
przyrządzie i na odtworzeniu indywidualności każdego ruchu poszczególnego za
pomocą skojarzenia tego ruchu bezimiennego z postawami osobistymi. Taki jest
wybieg kinematografu. Taki jest również wybieg naszego poznania. Zamiast
przywiązywać się do wewnętrznego stawania się rzeczy, umieszczamy się na
zewnątrz nich, aby sztucznie odbudować ich trwanie. Zdejmujemy widoki niemal
migawkowe z przechodzącej rzeczywistości, a ponieważ są one charakterystyczne
dla tej rzeczywistości, wystarczy, gdy je nawleczemy wzdłuż stawania się
oderwanego, jednostajnego, niewidzialnego, umieszczonego w głębi przyrządu
poznania, aby naśladować to, co jest charakterystyczne w tym stawaniu się samym.
Postrzeganie, pojmowanie, mowa na ogół tak postępują. Czy chodzi o myślenie o
stawaniu się, czy też o jego wyrażenie, czy nawet o postrzeżenie, nie czynimy zgoła
nic innego, tylko wprowadzamy w ruch rodzaj kinematografu wewnętrznego. Można
by więc streścić wszystko poprzedzające mówiąc, że mechanizm naszego potocznego
poznania jest natury kinematograficznej.
Nie ma żadnej wątpliwości co do czysto praktycznego charakteru tej czynności.
Każdy z naszych czynów ma na celu pewne wprowadzenie naszej woli w
rzeczywistość. Między naszym ciałem a pozostałymi ciałami zachodzi układ
podobny do układu kawałków szkła składających figurę kalejdoskopową. Nasza
działalność przechodzi od danego układu do układu nowego, nadając bez wątpienia
każdorazowo nowe wstrząśnienie kalejdoskopowi, lecz nie zajmując się
wstrząśnieniem i widząc tylko nową figurę. Wiedza o czynnościach przyrody, którą
wytwarza ona na swój użytek, musi więc ściśle odpowiadać zainteresowaniu, z jakim
śledzi własną swą czynność. W tym znaczeniu można by powiedzieć, gdyby to nie
było nadużywaniem pewnego rodzaju porównania, że kinematograficzny charakter
naszej wiedzy o rzeczach jest wynikiem kalejdoskopowego charakteru naszego
przystosowania do nich.
Metoda kinematograficzna jest więc jedyną praktyczną, ponieważ polega na
dostosowaniu ogólnego biegu poznania do biegu działalności w oczekiwaniu, aż
szczegóły każdego czynu z kolei dostosują się do szczegółów poznania. Aby
działalność była zawsze oświetlona, umysł musi być zawsze obecny; ale umysł, by
tym sposobem towarzyszyć pochodowi działalności i zapewnić jej kierunek, musi
zacząć od przejęcia jej rytmu. Przerywana jest działalność, jak wszelkie pulsowanie
życia; przerywane będzie więc poznanie. Mechanizm władzy poznawania został
zbudowany według tego planu. Zasadniczo praktyczny, czyż może on bez zmiany
służyć do rozmyślania teoretycznego? Spróbujmy wraz z nim iść za rzeczywistością
w jej zakrętach i zobaczmy, co się stanie.
Z ciągłości pewnego stawania się zdjąłem szereg widoków, które powiązałem
pomiędzy sobą przez „stawanie się” w ogóle. Ale rozumie się, że nie mogę zatrzymać
się na tym. To, co się nie daje wyznaczyć, nie daje się również przedstawić: o
„stawaniu się w ogóle” mam wiedzę tylko słowną. Jak litera x oznacza pewną
niewiadomą, wszystko jedno jaką, tak samo moje „stawanie się w ogóle”, zawsze to
samo, symbolizuje tutaj pewne przejście, z którego zdjąłem widoki migawkowe: o
tym przejściu samym nic mnie ono nie uczy. Skupię tedy uwagę całkowicie na tym
przejściu i zbadam, co się dzieje pomiędzy dwoma migawkowymi zdjęciami. Ale
ponieważ stosuję tę samą metodę, dochodzę do tego samego wyniku; pewien trzeci
widok po prostu wejdzie między dwa poprzednie. Nieograniczenie rozpoczynać będę
na nowo i nieograniczenie dodawać będę widoki do widoków, nie otrzymując nic
innego. Zastosowanie metody kinematograficznej doprowadzi więc tutaj do
wiekuistego rozpoczynania na nowo, w którym duch, nie znajdując nigdy
zadowolenia i nie widząc, gdzie by mógł spocząć, tłumaczy sobie samemu bez
wątpienia, że naśladuje przez swą niestałość sam ruch rzeczywistości. Ale jeżeli,
przyprawiając sam siebie o zawrót głowy, daje on sobie w końcu złudzenie
ruchomości, jego czynność nie posunęła go ani na krok naprzód, ponieważ
pozostawia go zawsze równie daleko od mety. Aby postępować naprzód wraz z
ruchomą rzeczywistością, trzeba by w niej się umieścić. Zajmijmy stanowisko w
zmienianiu się, a uchwycimy zarazem i zmienianie się samo, i stany kolejne, w
których mogłoby ono unieruchomić się w każdej chwili. Ale z tych stanów kolejnych,
spostrzeganych z zewnątrz jako nieruchomości rzeczywiste, a nie tylko możliwe, nie
odtworzymy nigdy ruchu. Nazwijmy je, zależnie od wypadku, jakościami, formami,
położeniami lub zamiarami: możemy mnożyć ich ilość, jak nam się podoba, i tym
sposobem przybliżać do siebie nieograniczenie dwa stany następcze; doznawać
będziemy zawsze przed ruchem, łączącym te stany, zawodu dziecka, które by chciało
zgnieść dym, zbliżając swe ręce otwarte jedną do drugiej. Ruch wyśliźnie się przez
odstęp, ponieważ każda próba odtworzenia ruchu ze stanów zawiera to niedorzeczne
zdanie, że ruch składa się z nieruchomości.
Filozofia zauważyła to, skoro tylko otworzyła oczy. Argumenty Zenona z Elei,
chociaż zostały sformułowane z zupełnie innym zamiarem, nie mówią nic innego.
Fragment czwartego rozdziału L’évolution creatice Henri Bergsona wydanej w 1907 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Henri Bergson, Ewolucja twórcza, przełożył Florian
Znaniecki, „Książka i Wiedza”, Warszawa 1957, s. 263-269.

You might also like