You are on page 1of 7

Michał Waliński

Nowe słówka. Cipkomat

Idziemy za ciosem - por. cytowany w poprzednim wpisie na moim blogu wiersz poety
barokowego Hieronima Morsztyna
(http://my.opera.com/Micha%C5%82Wali%C5%84ski/blog/najwiekszy-pornograf-doby-
staropolskiej).

Problem „smacznego kęska” jest problemem uniwersalnym, ponadczasowym, a dzisiaj -


bardzo aktualnym.

W szacownych murach Instytutu Goethego w Kopenhadze studentki tamtejszej Akademii


Designu umieściły oryginalne i kontrowersyjne własne dzieło. Chodzi o „kussomaten”, czyli
po polsku „cipkomat”.

Cipkomat ma mniej wspólnego z bankomatem (chociaż rzecz godna jest przemyślenia), a


więcej z niepotykanym już dzisiaj powszechnie automatem-kabiną do robienia fotek na
poczekaniu. W odróżnieniu od tego ostatniego, w cipkomacie się zasiada (a nie stoi) na
siedzisku przypominającym kształtem bidet lub sedes. Po zdjęciu majtek, co jest czynnością
obligatoryjną, chyba że nie nosi się tychże, panie naciskają guzik, a automat fotograficzny
wykonuje kolorowe zdjęcie „smakowitego kęska”, jakby ją nazwał H. Morsztyn.

Nieobrobione w fotoszopach, nieretuszowane zdjęcia „smacznych kęsków” należących do


200 dzielnych ochotniczek w różnym wieku (do cipkomatu ustawiła się długa kolejka
nastolatek i kobiet dojrzałych!) trafiły anonimowo na specjalną stronę internetową i , jak
piszą, mienią się one wszystkimi barwami i kształtami, jak Bóg, a nie fotoskop przykazał. Nie
zaglądałem do tej fascynującej galerii dlatego, że po pierwsze, niczego tak nie lubię, jak
ręcznego wklepywania tasiemcowych adresów stron internetowych do komputera (wolę
gotowce), a po drugie, od przybytku głowa może zaboleć.

Jak H. Morsztyn, a nawet sam Jan Andrzej Morsztyn, też skądinąd niezły pornograf (nawet w
wersji hard), zareagowaliby na pomysł cipkomatu, nie wiem. Podejrzewam, że specjalnie by
to ich nie zdziwiło, bo barok polski nie z takich ekstrawaganckich pomysłów słynął. Te
trumny ze szklanymi okienkami, coby można rozkładającego się nieboszczyka długo jeszcze
podglądać, te portrety trumienne i inne ówczesne wynalazki…

Eksperyment (happening? event? swoista instalacja?) duńskich studentek o orientacji


feministycznej był formą protestu przeciw pewnym trendom we współczesnej kulturze vel
cywilizacji.

Genialny artysta, jakim jest Pan Bóg, jeśli jest i jeśli to on, stwarzając świat, postawił na
różnorodność i różnobarwność. Piękno świata tego, od kosmosu poczynając, na Ziemi
kończąc, wynika z jego olbrzymiego zróżnicowania, z fantastycznej, bo nie do absolutnego

1
pojęcia, geometrii form.

Czyż znajdziemy jeden chociażby fraktal podobny do drugiego? Nawet bliźnięta w


szczegółach się różnią, czego dowodzi przykład nie tylko braci Kaczyńskich i braci Mroczek.
Bez zróżnicowania, kontrastów, przeciwieństw czyż możliwe by były estetyka i etyka? Czyż
można by dywagować o pięknie kobiet i kobiecości, gdyby na tym padole nie było mężczyzn?
Czy spotkać można tu, na Ziemi, dwie identyczne kobiety? Mówić o bieli i jej niuansach bez
odniesienia do czerni? O głodzie bez wiedzy o poczuciu sytości?
Apeiron, apeiron, apeiron! Idee boskie, jeśli boskie, nie różnią się w tym względzie od idei
rysowanych przez filozofów przedsokratejskich, a to oni „ustawili” całą późniejszą historię
filozofii, a więc i świat.

Zatem, kiedy Bóg, o ile to on, sprawę przemyślał i zdecydował się stworzyć Pierwszą
Kobietę, wyraził tym samym zgodę także na różnorodność cipek i innych cielesnych
przymiotów kobiecych i z tym boskim zamysłem z zasady nie powinno się dyskutować.

Krótko mówiąc, cipka cipce nierówna, a konstatując to, pokryłem się na licach sromem , bom
wstydliwy jest.

Tymczasem przemysł pornograficzny, reklamowy, czasopisma dla kobiet i mężczyzn, świat


mody (te anorektyczne pseudogazele na wybiegach!) od lat narzucają kobietom pewne
zestandaryzowane aż do mdłości, sformatowane wzory i ideały piękna ciała kobiecego, z
bohaterką niniejszego felietonu na czele. A że mass media to potęga i najważniejsza władza,
kobiety uwierzyły już dawno (nie wszystkie, na szczęście), że fikcja tworzona przez masowe
przekaźniki jest „prawdziwą rzeczywistością”, potwierdzając tym samym znaną skądinąd
prawdę, że nasza cywilizacja jest diabelsko schizofreniczna. Prowadzi to do coraz
powszechniejszego niezadowolenia z własnego ciała, wstydu własnej cielesności i w
konsekwencji ciężkich kompleksów.

Rozumiem, że taka na przykład telewizja nie może się dzisiaj obyć bez formatów, ale żeby
sformatować srom niewieści, toż w pale się nie mieści!

„To chore!” - eksklamuje czołowa duńska feministka, pisarka i lekarka Brigitte Rode Diness
(autorka bestselleru „Kobieto, znaj swoje ciało”). I ma rację. Dodaje: „przez ostatnie 10 lat
mamy inwazję wyidealizowanej nagości w przestrzeń publiczną i jednocześnie wzrost postaw
purytańskich. Nie można już np. karmić piersią na ulicy. W rezultacie nie wiemy, jak wygląda
zwykły goły człowiek. Rośnie przepaść pomiędzy tym, jak wyglądamy naprawdę, a tym, co
pokazują kolorowe reklamy. Zaczynamy odwracać się z niechęcią od własnego ciała.” (cytuję
za: P. Głuchowski, M. Kowalski, „Cipkomat prawdę ci powie”, „Wysokie Obcasy” z 9 IV
2011 r.; ciekawe, że aż dwóch panów pociło się przy pisaniu tak krótkiego artykuliku; rodzaj
asekuracji?).

Zatem hasło duńskich prowokatorek mogłoby brzmieć jak podtytuł cytowanego artykułu:
„Bez względu na to, jak wyglądasz na dole, jesteś normalna!” Rzecz jasna, nie chodzi o stopy
lub trzewiki na najwyższych nawet obcasach. To ty, niewiasto - zdają się mówić duńskie
sufrażystki - jesteś uosobieniem „prawdziwej cielesnej rzeczywistości”, cała, caluteńka, od
stóp do głowy, nie zaś te przepuszczone przez fotoszopa laski ze świerszczyków, reklam i
innych „plejbojów”. Zrezygnuj, kobieto, z figury niewolnicy. Nie wstydź się własnego ciała.

Zauważmy, najbliższe konteksty idei cipkomatu są przebogate; cipkomat implikuje

2
problematykę godną uwagi antropologów współczesności, psychologów społecznych,
psychiatrów, socjologów, estetyków, seksuologów oraz filozofów i etyków. Tak, cipkomat
ewokuje bowiem obok innych idei - również ideę wolności. Cassus cipki zdejmowanej w
cipokomacie mógłby też ożywić stęchłe środowiska współczesnych teologów, gdybyż tylko
chcieli z neotomistycznych „wyżyn” zniżyć się do wysokości siedziska w cipkomacie (jest to
propozycja o tyle kusząca, że współczesna teologia w Polsce karleje w stopniu odwrotnie
proporcjonalnym do liczby wydziałów teologicznych na uniwersytetach).

***

Można by ideę duńskich studentek łatwo obśmiać i wyszydzić. Moim zdaniem, byłby to błąd
- zasługuje ona, ta idea, na głębszą refleksję.

Po pierwsze, wspomnijmy, że już w latach 60. ub. wieku Dania stanowiła kulturową
awangardę w sprawach dotyczących seksu i wszystkiego, co z seksem związane, od porno po
odmienności seksualne, wolne związki i td., jak i ruchy emancypacyjne. Za nią poszły inne
kraje skandynawskie, Holandia.

Kraj ojczysty Hamleta miał zresztą pewną tradycję, z protestantyzmem związaną, w


bezpruderyjnym podejściu do kwestii nagości i cielesności, co zauważał już jeden z
pierwszych Polaków o nastawieniu antropologicznym, znakomity barokowy gawędziarz i
pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek. Dziwił się on mianowicie, że Duńczycy z wieczora
okien nie zasłaniają, a w dodatku nago spać chodzą. Tłumaczenie, że czynią to, aby wszów i
innego robactwa do łóżek nie brać, nie do końca go przekonywało, ale przecież nie potępiał
tych zachowań, a jak na wiek nietolerancji, kierował się pewną wyraźną „poprawnością
polityczną” w kwestiach odmienności obyczajów. Że wolał Polki od Dunek, to zupełnie inna
sprawa.

A dzisiaj? Okazuje się, że Dunki i Duńczycy żyją w narastającym stresie - między kowadłem
przemysłu porno- i erotycznego oraz młotem purytanizmu i obłudy obyczajowej. Kraj, który
jeszcze kilkadziesiąt lat temu był awangardą seksualnego wyzwolenia, gdzie - wydawałoby
się - XIX- gorsety obyczajowe zostały zdjęte i raz na zawsze zapomniane. O tempora, o
mores!

Po drugie, w Polsce nie było rewolucji seksualnej w latach 60., bo w czasach pruderyjnego i
siermiężnego Gomułki było to raczej niemożliwe. Nawet polscy hippisi stanowili niszową
ciekawostkę, tym bardziej że tzw. milicja obywatelska była czujna nadzwyczaj w kwestiach
obyczaju wymykającemu się jeszcze czujniejszemu oku Partii. Jakież skandale wywoływały
w latach 70. wystawy typu krakowskiej „Venus”! (skądinąd wspaniałe, jeśli chodzi o poziom
artystyczny pokazanych fotografii aktów kobiecych).

Lecz przecież lata transformacji ustrojowej w Polsce to lata, w których i w naszym kraju
także przemysł erotyczny i reklamowy stał się potęgą, lata wyzwalania obyczajowego, a
zarazem lata, w których nasiliły się tendencje purytańskie - tym jaskrawsze, że czujne oko
partii (o PZPR myślę) zastąpiło bardziej czujne oko Kościoła katolickiego. Przypomnijmy
obywatelskie straże z wczesnych lat 90., które obchodziły kioski „Ruchu” i tępiły pornole i
sprzedawców. W efekcie pisemka przeniesiono na zaplecze witryn. Kolejne lata transformacji
zaznaczają się wieloma skandalami obyczajowymi związanymi ze sztuką sensu stricte (Łódź
Kaliska, Kozyra i in.) i sztuką życia. Dzisiaj zaś np. silne lobby aptekarskie optuje za zakazem
sprzedaży prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych w aptekach, a trzymilionowa grupa

3
moherowych zwolenników ojca Rydzyka jest siłą, z którą politycy liczyć się muszą (inna
rzecz, że „rydzykowcy” trochę zaczynają się ostatnio buntować przeciw ojcu swemu).

U nas, w Polsce, wstyd własnego ciała i nagości jest jakby silniejszy od wstydu duńskiego, co
i nie dziwi, bo katolicyzm ma długą, bardzo nieciekawą, a momentami zwyczajnie ponurą
tradycję obchodzenia się z nagością - od sztuki poczynając po obyczaj i zwyczajne życie,
nawet jeśli było to życie czarownic przed spaleniem na stosie. Ten wstyd doskonale pokazują
statystyki i obserwacje czynione przez znakomitych od zawsze polskich seksuologów.
Owszem, coś drgnęło w tych sprawach, a to między innymi za przyczyną niegdysiejszego
największego polskiego seksuologicznego bestselleru - znanej książki śp. Michaliny
Wisłockiej i innych publikacji.

Polki współczesne są jednakowoż w sytuacji o wiele gorszej niż współczesne Dunki. Wypada
w pełni zgodzić się z opinią Katarzyny Gębarowskiej, doktorantki gender studien na
Uniwersytecie Humboldta w Berlinie, która powiada: „Polki, nawet te o zapatrywaniach
feministycznych, chcą być wciąż traktowane jak modelki porno.” Czego przykładem
pamiętna akcja billboardowa Partii Kobiet…

Po trzecie, zwróćmy uwagę na skutki społeczne dyktatu wyidealizowanego przez przemysł


reklamowo-erotyczny ciała, zwłaszcza kobiecego, aczkolwiek w coraz większej mierze
zaczyna do dotyczyć także mężczyzn (może jednak zrezygnujemy z propagowania idei
ustawiania w akademiach nauk wackomatów).

Symbolika nagiego, obrobionego w fotoszopie ciała kobiecego w reklamie służy już


właściwie do wszystkiego - od lansowania środków przeciw hemoroidom i wzdęciom, przez
reklamę kosmetyków i odżywek dla niemowląt, po chwyty marketingowe mające na celu
zwiększenie popytu na mercedesy, koparki i buldożery. I na nic zdają się protesty feministek,
a zastanowiłaby się taka jedna z drugą, czy wyłącznie kobiety, jak widzą to spece od reklamy,
mają np. wzdęcia i cierpią na hemoroidy.

Nietrudno dostrzec tu pewną prostą zależność. Im potężniejszy przemysł reklamowo-


erotyczny i większa siła jego oddziaływania, tym bardziej rośnie w siłę przemysł
chirurgiczno-kosmetyczny, a poniekąd i kosmetyczno-SPA-solariumowy. Upodobnienie
własnej cipki lub własnych piersi do plejbojowych ideałów wydaje się dzisiaj rzeczą co
najmniej tak prostą jak depilacja i obcinanie paznokci. Dzisiaj coraz trudniej o pediatrę, ale na
każdym rogu wita nas szyld Zakładu, ba Centrum Chirurgii Plastycznej, solarium, siłowni,
aerobiku lub SPA. Kryją się za tym ogromne pieniądze, także w Polsce.

Praktyka kaleczenia własnego ciała ma liczącą tysiące lat tradycję. Była ona i jest wpisana
między innymi w rytuały kodyfikowane systemem kultury najrozmaitszych plemion,
zwanych niegdyś dzikimi, prymitywnymi lub barbarzyńskimi. Mieszkaniec i uczestnik
współczesnej cywilizacji, którą mienią nowoczesną, nie musi już w poszukiwaniu „dzikich”
wyjeżdżać na Trobriandy czy Wyspy Andamana. Zresztą i tam oferują mu tylko surogat
„autentyzmu”. Współczesny człowiek ma liczne plemiona na wyciągnięcie ręki. A to napotka
na przemiłych blokersów, a to na hiphopowców i deskorolkowców, a to na nadzwyczaj dzikie
i potężne plemię kiboli, rozgałęzione na potężną ilość szczepów, a to liczne plemiona
sekciarskie.

Cywilizacja współczesna upodobniła się - jak tego chciał McLuhan - do globalnej wioski.
Owa wioska ma charakter stricte totalitarny - rządzą nią w sposób bezwzględny mass media i

4
reklama. I banki. I przemyślne systemy inwigilacji. Granice państwowe, etniczne i kulturowe
liczą się w coraz mniejszym stopniu. Dyktat mass mediów implikuje sui generis trybalną,
szczepową strukturę naszej globalnej wioski, powstały nowe hierarchie społeczne, nowe
systemy wartości (plemię plemieniu nierówne, co zależy np. od siły pieniądza czy mocy
przebicia „wyznawanej” ideologii). Przedstawicielom tych plemion wydaje się na ogół, że
realizują jakieś autentyczne i własne ideały, wartości, tymczasem ideologia nawet tak silnych
i wrzaskliwych dzisiaj szczepów, jakie tworzą wszelkiej maści feministki i wszelkiej maści
„zieloni”, jest fałszem i pozorem autentyczności podszyta.

W tradycyjnych społecznościach (tzw. przez Maussa czy Levi-Bruhla pierwotnych)


kaleczenie własnego ciała było uzasadnione rytuałem, ten zaś odwiecznym, kodyfikowanym
przez mit systemem plemiennych wartości. Nieprzestrzeganie rytuału groziło poważnymi
sankcjami, albowiem od jego przestrzegania zależał los i byt społeczności.

W naszej cywilizacji, gdzie się nie ruszysz, napotkasz także na przedstawicieli rosnącego w
siłę plemienia spod znaku botoksu i skalpela chirurgicznego, dominują (ciągle jeszcze)
niewiasty, ale mężczyzn przybywa. Przyjrzyjmy się tym uroczym monstrom z botoksowymi
oczami, botoksowymi czołami, z zakrzepłym w botoksie grymasem na twarzy, przyjrzyjmy
się przelewającemu się silikonowi w biustach damskich czy ociosanym przez chirurgów od
plastyki tyłkom, udom i czemu tam jeszcze.

Dla wielu nieustanne operacje plastyczne stały się pewnym pomysłem na życie lub wynikają
z uzależnienia (jedna z cech naszej cywilizacji jest i to, że ludzie dzisiaj mogą się uzależnić
praktycznie od wszystkiego). Mamy oto nowe rytuały, kodyfikują je i sankcjonują mity
tworzone i powielane przez mass media i reklamę.

U nas, w Polsce, dochodzi do tego pewien prowincjonalny szpan: te „dziewiętnastki”,


„trzydziestki”, pięćdziesiątki” (i td.) spod znaku botoksu i skalpela lubią prezentować się
otoczeniu w jasnoblond fryzurach, w najbardziej kusych miniówach i pełnej krasie spalonego
w solariach ciała. Niektóre popisują się przy tym bogatą muskulaturą wyrzeźbioną mozolnie
w siłowniach (siłownie i sale do aerobiku stanowią dzisiaj potężną część opisywanego
przemysłu, lansują je usilnie polskie seriale). Męskim prekursorem i prototypem tego szpanu
jest oczywiście Andrzej Lepper.

Tak czy inaczej, tworzą się nowe pojęcia estetyczne, a tej nowej estetyce idea „Piękna”
bynajmniej nie koreluje z ideą Dobra, a zwłaszcza Prawdy, w każdym razie w wyniku
lekceważenia idei Dobra bliżej tej nowej „Prawdzie” do szpetoty.

Dla równowagi, przyjrzyjmy się, jak piękne są w wieku dojrzałym bezbotoksowe i


niezliftingowane panie Brigitte Bardot, Susan Sarandon lub Małgorzata Braunek.

Wyznawcy botoksu i skalpela, indagowani o powody kaleczenia ciała, podają różne


motywacje i uzasadnienia. Wszystkie one sprowadzają się w zasadzie do swoiście pojętej idei
wolności i „indywidualizmu” („muszę pomyśleć o sobie”, „mam prawo decydować o swoim
wyglądzie”, „muszę wyglądać lepiej od własnej córki” etc), które w ich mniemaniu pozwalają
osiągnąć pewien rodzaj raju jeszcze za życia. Raj to urojony, jak wszystkie zresztą raje. W
rzeczywistości wstyd własnego ciała prowadzi do licznych nieszczęść (powikłania
pooperacyjne, nieraz kończące się zgonem, nowotwory i inne tego typu przyjemności; w 95
procentach tego typu zabiegi na własnym ciele nie mają medycznego uzasadnienia - paradoks
polega na tym, że ci, którzy naprawdę potrzebują plastycznych operacji, oczekują w długich,

5
NFZ-wskich kolejkach; ot,ironia rajskiej cywilizacji…).

Ta fobia koreluje z innymi współczesnymi fobiami, np. wstydem wobec śmierci, umierania,
ale nowej estetyce funeralnej przyjdzie poświęcić uwagę w innym miejscu.

W globalnej wiosce spece od marketingu wiedzą doskonale, jak wykorzystać iluzję wolności
czy iluzję indywidualizmu. Towarem staje się wszystko: sformatowany serial, sformatowany
dysk, sformatowana trumna i sformatowany pochówek, sformatowana cipka - pod
warunkiem, że odpowiednio sformatuje się mózgi (przenośnia!).

Gdyby rzeczona Anna z wiersza H. Morsztyna ukazała poecie po raz kolejny ów „smaczny
kąsek”, ten sam, ale jakby inny, bo łysy, gdyż ogolony kompletnie przez posiadaczkę, nasz
znakomity poeta dostałby niechybnie ataku serca, zmarł z żałości i nie napisał paru innych
ważkich utworów.

Po czwarte wreszcie, zastanówmy się, czy idea cipkomatu mogłaby się przyjąć w Polsce.
Cytowana Katarzyna Gębarowska mówi: „W Polsce taka akcja mogłaby odnieść skutek
odwrotny: Zamienić się w pornograficzną sensację (…). Ma rację.

Wyobraźmy sobie dwie sytuacje.

1. Studentki warszawskiej ASP wykonują cipkomat (każdy może to uczynić, bo rzecz jest
nieopatentowana) i ustawiają go w holu na I piętrze Pałacu Staszica w Warszawie. Skutki?
Do boju z cipkomatem w PAN ruszają Kościół i jego najgorliwsi przedstawiciele. Ci z „Pisu”
grzmią, że to zamach na tradycyjne polskie wartości, rodzinę, wizerunek niepokalanej Matki
Polki, zagrożone sa tożsamość i byt narodowy. Ci z PO udają, że nie widzą. Ci z SLD są za, a
nawet przeciw. Moherowe bereciki, uzbrojone przez ojca R. w dziewicze szabelki, ruszają z
krucjatą i siekają cipkomat. Powołuje się komisję parlamentarną, która pod przewodnictwem
Maciarewicza prowadzi szeroko zakrojone, wielomiesięczne śledztwo w sprawie cipek i
cipkomatu. Maciarewicz z Fotygą lobbują przeciw cipkomatom w Polsce w Senacie
amerykańskim, dowodząc, że to zagrożenie ze Wschodu i że potrzebna jest w Polsce tarcza
rakietowa, Kempa domaga się interwencji wojsk NATO (w końcu nawet człowiek tak światły
jak Żeromski widział w futuryzmie ohydny import ze Związku radzieckiego - por. „Snobizm i
postęp”). Amerykanie wysyłają do Polski panią gubernator Alaski (prawie graniczy z Rosją).
Po latach prace komisji utykają w martwym punkcie.

2. Polskie feministki chcą w sposób zgodny z prawem przepchnąć przez Sejm ustawę o
cipkomatach. Odbywa się 129 odczytań projektu ustawy i debat, w trakcie ostatniego na sali
jest tylko jeden (czytający) poseł, który siłą rzeczy nie może debatować. Niesiołowski chce
pobić Kaczyńskiego, ale nie wiadomo dokładnie, za co. Interweniuje straż sejmowa. Zbliżają
się wybory. Ustawa utyka na amen, jak wiele ustaw o wiele ważniejszych utknęło w
sejmowym niebycie. Biskupi zacierają ręce. Do Częstochowy walą z całej Polski liczne
pielgrzymki dziękczynne.

Nie, w Polsce, Brunner, nie przejdzie ten nummer!

***

Kilka lat temu obserwowałem, jak kilka roczników uczniów moich poczytuje namiętnie dwie
książki: „Kobietę. Geografię intymną” N. Angier (Warszawa 2001) oraz „Waginę. Kobiecą

6
seksualność w historii kultury” (Warszawa 2003).

Pocieszające, że młodzi coś jednak czytają i co czytają.

Tę drugą książkę podarowała mi z dedykacją pewna nader sympatyczna klasa maturalna (po
maturze). Przeczytałem od dechy do dechy, bo to lektura ważniejsza może dla panów niż pań.
Puściłem w obieg w następnych klasach maturalnych.

***

Powiadają w Katalonii nie tylko kibice Barcelony: „La mar es posa bona si veu el cony d’una
Dona”.

Historia kultury, mitologie, folklory z całego świata mówią od zawsze o Jej potędze.

Czapki z głów, panowie!

You might also like