You are on page 1of 6

Ks.

Hugon Calkins OSM

Naturalne planowanie rodziny - czy naturalna antykoncepcja?

Na początek parę słów o tym, co rozumiemy poprzez tzw. naturalne planowanie rodziny (dalej: NPR).
Wolno nam dyskutować o samej metodzie – jedyne oficjalne ograniczenie nałożone przez Kościół
dotyczy jej nauczania i polecania. Zbyt długo milczeliśmy, podczas gdy nieroztropni i gorliwi
zwolennicy rozpropagowali ją na całym świecie. (...) Metoda oparta jest na rytmie płodności i
niepłodności, występującym w miesięcznym cyklu menstruacyjnym kobiety. Mówiąc krótko, wydaje
się dziś pewne z medycznego punktu widzenia, że w niektóre dni miesiąca jest całkiem
prawdopodobne, że kobieta pocznie nowe życie, w inne natomiast jest to mało prawdopodobne. Dni,
w które poczęcie jest prawdopodobne, nazwano dniami "płodnymi", pozostałe zaś – "niepłodnymi".
Metoda "cyklu" polega na spełnianiu powinności małżeńskich jedynie w dni "niepłodne". Stosuje się
ją w celu uzyskania odstępów pomiędzy kolejnymi poczęciami lub wprost dla unikania potomstwa.
Niezależnie od tego, czy metoda ta stosowana jest przez kilka miesięcy, lat, czy przez cały okres
naturalnej płodności, pobudka zostaje ta sama – jest nią zapobieżenie poczęciu i ciąży.

Przestańmy mówić o "wstrzemięźliwości", to tylko slogan służący do skierowania rozumowania na


inny tor. Ludzie, którzy stosują tę metodę, nie troszczą się w pierwszym rzędzie o wstrzemięźliwość,
próbują po prostu uniknąć poczęcia. To dlatego ograniczają akty małżeńskie jedynie do dni
niepłodności – tzw. okresów bezpiecznych.

Praktyka ta stwarza problem moralny jedynie wówczas, jeśli traktowana jest jako system, w którym
każdy akt współżycia płciowego lub abstynencji staje się elementem pomysłowego planu uniknięcia
normalnej i naturalnej konsekwencji zjednoczenia małżonków, jakim jest poczęcie. Dopóki
rozważamy odosobnione akty małżeńskie w dni bezpłodności czy wstrzemięźliwość w dni płodne,
obowiązują nas zwykłe reguły prawa moralnego. Kiedykolwiek mamy do czynienia ze stosunkiem
małżeńskim, musi on być dokonany właściwie i kompletnie. Wszystkie nienaturalne i sztuczne
metody unikania poczęcia, stosowane przed, w trakcie czy zaraz po akcie małżeńskim określa się jako
antykoncepcję – ciężki grzech przeciwko naturze. Musimy więc ocenić moralność NPR jako systemu.
Czy małżonkowie mogą przez świadomy wybór stosować tę metodę, aby uniknąć poczęcia?

Wbrew szeroko rozprzestrzenionemu przekonaniu, metoda "cyklu" nie jest tym samym, co
antykoncepcja. To prawda, że czasem cel małżonków jest ten sam: stosują oni tę metodę, aby uniknąć
poczęcia – ale nie jest to to samo, co sztuczna kontrola urodzin. Praktykowanie antykoncepcji jest
wbrew naturze, jest zboczeniem takim samym jak homoseksualizm. Jednak z samego tylko powodu,
że "cykl" jest czymś naturalnym, nie wynika, że stosowanie NPR jest moralnie dobre i dozwolone.
Stosowanie tej metody wynika z wolnej i rozumnej woli – woli uniknięcia posiadania dzieci, która jest
wprost sprzeczna z pierwszym celem stosunków małżeńskich. Czy taki wolny wybór jest grzeszny i
sprzeczny z wolą Boga?

Ważne warunki

Podsumujmy więc opinie teologiczne na ten temat. Kościół ani nie aprobuje, ani nie zakazuje
stosowania metody "cyklu" jako systemu. Kościół jednak zaledwie toleruje jej stosowanie. Toleruje,
tzn. niechętnie zezwala. Toleruje ją, jednak pod warunkiem zaistnienia trzech ściśle określonych
faktów. Po pierwsze, musi istnieć wystarczająco poważny powód dla zezwolenia małżeństwu na
stosowanie tej metody, wystarczająco poważny, by omijać pierwszy cel małżeństwa. Po drugie,
zarówno mąż, jak żona, muszą godzić się na jej stosowanie – nikt nie może być zmuszony do
stosowania tego systemu wbrew swej woli. Po trzecie, stosowanie tej metody nie może pociągać za
sobą grzechów śmiertelnych przeciwko czystości ani stać się bliską okazją do takich grzechów.
Złamanie któregokolwiek z tych warunków czyni stosowanie tej metody grzesznym. Opinia brzmi
więc: "stosowanie NPR czasami nie jest grzechem, czasem jest grzechem powszednim, a czasem
grzechem ciężkim". Nie mówmy zatem: "Wszystko w porządku. Kościół to aprobuje".

Przeanalizujmy teraz szczegółowo owe trzy warunki.

Po pierwsze: wystarczający powód. Teologowie przyznają, że czasami istnieją poważne powody dla
usprawiedliwienia stosowania tej metody. Powody te mogą występować stale lub okresowo –
ubóstwo, słabe zdrowie matki (rzeczywiste, nie udawane), częste poronienia czy cesarskie cięcia przy
porodzie, medyczna konieczność dłuższych przerw pomiędzy kolejnymi połogami ze względu na dużą
płodność żony; innymi słowy – solidne i uczciwe powody unikania poczęcia w pewnym tylko okresie
lub stale. Jednak nawet jeśli takie uczciwe powody mają miejsce, konieczna jest dobrowolna zgoda
obu stron na stosowanie tej metody.

Po drugie: zwykle w codziennym życiu jedna ze stron pozostaje niechętna i ulega naciskom drugiej.
Wszyscy teologowie moralni zgodnie potępiają jako grzech ciężki współżycie wyłącznie w okresach
niepłodności, bez prawdziwego porozumienia obu stron. Jeśli brak tej wolności – jednej ze stron, która
ma prawo do normalnego pożycia małżeńskiego, wyrządzana jest ciężka niesprawiedliwość. (...)

Najbardziej kontrowersyjny jest trzeci warunek. Stosowanie NPR nie może prowadzić do ciężkiego
grzechu przeciwko czystości ani stwarzać okazji do niego. Teologowie moralni są zgodni, że poważny
grzech popełniają małżonkowie, kiedy narażają się na bliskie niebezpieczeństwo niewierności czy
stosowania kontroli urodzeń. Takie zagrożenia i grzechy są częste w naszych zmaterializowanych
czasach. Spowiednicy zrobiliby dobrze, badając związek niewierności małżeńskich ze stosowaniem
NPR. Tak więc dobry powód sam z siebie nie wystarcza – ważne są okoliczności. W sprawach tych
doradza się pomoc spowiednika. (...)

Czy więc przy założeniu, że istnieje zgoda obu stron i nie ma specjalnego niebezpieczeństwa grzechu
ciężkiego, mogą małżonkowie stosować tę metodę z pobudek samolubnych? Opinie teologiczne są tu
podzielone: niektórzy twierdzą, że takie postępowanie byłoby grzechem ciężkim, inni – że jedynie
powszednim. Wszyscy jednak wybitni teologowie są zgodni, że postępowanie takie byłoby grzeszne i
bardzo niebezpieczne.

Im więcej bada się opinii teologicznych w tych kwestiach, tym wyraźniej widać, jak wiele ostrożności
kapłani i świeccy powinni wykazywać, zalecając NPR. (...) Z pewnością nigdy nie zostało oficjalnie
zadeklarowane, że Stolica Apostolska aprobuje metodę "cyklu". Nawet najczęściej cytowane
fragmenty encykliki Piusa XI Casti connubii nie mogą być przytaczane jako udzielające takiej
aprobaty. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że papież miał na myśli ludzi fizycznie bezpłodnych
(o "pewnych defektach"?) czy tych, którzy przeszli menopauzę ("powody czasu"?), a nie NPR. Jednak
obecnie potężna kampania reklamowa, towarzysząca sprzedaży wysyłkowej urządzeń do określania
cyklu, używa bezwstydnie słów Ojca Świętego rzekomo aprobujących owe, propagowane dla celów
komercyjnych, metody ograniczenia urodzeń.

Brutalna rzeczywistość
Przejdźmy teraz do praktyki. Katolickie małżeństwa zaszły już bardzo daleko w niewłaściwym
stosowaniu NPR. Teologiczne rozróżnienia zostały całkowicie zarzucone, pozostało jedynie
pragnienie uniknięcia potomstwa. Zbyt wielu księży działa nierozważnie, publicznie polecając tę
metodę (na prelekcjach i w kazaniach), o której Stolica Apostolska powiedziała, że jedynie
"spowiednicy mogą [ją] ostrożnie sugerować". Każdego dnia przybywa dowodów, że jedynie w
stosunku do wyjątkowo duchowo silnych małżeństw można mieć nadzieję, iż uczciwie korzystają z
metody "cyklu", nawet jeśli mają rzeczywiście wystarczające powody. Najwięcej par stosuje tę
metodę po prostu w celu uniknięcia potomstwa. Używają oni NPR, kiedy to możliwe; różnych
środków antykoncepcyjnych, jeśli wiedzą, że ta pierwsza metoda będzie nieskuteczna; a nawet
posuwają się do aborcji, kiedy "wpadną"? (cóż za określenie początku nieśmiertelnej duszy!). Osoby
takie próbują później żartować ze spowiednikiem: "O nie! Jaka znowu kontrola urodzin, my jedynie
stosujemy się do <<cyklu>> !". Powoli jednak sytuacja ta zaczyna gorszyć ich bliźnich. Przeciętny
człowiek nie jest teologiem. Nie widzi różnicy pomiędzy sztuczną a naturalną kontrolą urodzeń. Widzi
jedynie, że te samolubne pary zawierają małżeństwa i nie mają dzieci, co więcej – chwalą się
sposobem, w jaki ich unikają. Zaczyna się zastanawiać, jak mogą oni tak łatwo przystępować do
spowiedzi i Komunii św. Ja również zaczynam się nad tym zastanawiać. Nawet nasi przeciwnicy
wykorzystują to przeciw nam, mówiąc: "Jaka to różnica? Tak stanowczo potępiacie antykoncepcję, ale
wasze małżeństwa omijają ten zakaz stosując <<cykl>> !".

Promowanie bezpłodności

W ten sposób metoda, mająca być jedynie okresowym rozwiązaniem krytycznych sytuacji, stała się
stylem życia – samolubnego, zmaterializowanego i rozkochanego w luksusie. Jakiż teolog mógłby
usprawiedliwić rozpowszechnione obecnie praktyki: wręczania przez księży parafialnych egzemplarza
"książki cyklu" każdej zaręczającej się parze; wychwalania przez rekolekcjonistów podczas
cotygodniowych dni skupienia zalet tej metody; wykładania jej przez nauczycieli na wielu naszych
najlepszych uczelniach, często również dziewczętom, które są dobrze zabezpieczone finansowo.
Ginekolodzy wykładający dziś na wiodących katolickich uczelniach medycznych zachęcają całe
roczniki naszych studentów do nauczania pacjentów tej metody, wskutek czego ci przyszli lekarze
przekonani są, że jest ona aprobowana przez Kościół. Coraz częściej narzeczeni planują dzień ślubu
według "cyklu" tak, by nie zajść w ciążę przez najbliższy rok--dwa i cieszyć się przywilejami bez
żadnych obowiązków małżeńskich. Czym innym jest niechętne udzielanie zgody na stosowanie tej
metody, tak jak to czyni Kościół, a czymś zupełnie innym promowanie bezpłodności, tak jak to dziś
czyni wielu katolików. Oczywiście metoda ta została szybko skomercjalizowana. Obecnie dostępne są
drogie urządzenia, "które każdy student medycyny czy teologii, pielęgniarka czy pracownik socjalny
powinien mieć"? – jak czytamy w ulotkach reklamowych. Katolicy otrzymali nagle dziecinnie prostą
metodę "współżycia według kalendarza", skutecznie niweczącą stwórcze zamiary Boga. Wystarczy to,
by Bóg wyrzucił ze swych ust (Apok 3, 16) stworzenia, które ignorują zupełnie cele, jakie On
wyznaczył małżeństwu. W jaki sposób nawrócimy kiedykolwiek bezbożną Amerykę, skąd weźmiemy
współczesnych świętych, jeśli nie chcemy dać Bogu nowych poddanych Jego Niebieskiego
Królestwa?

Co ciekawe, ci katolicy, którym najbardziej zależy na przynależności do Akcji Katolickiej, są często


najbardziej zdecydowanymi zwolennikami NPR. Ciężko pracują, aby zachęcić innych do uczestnictwa
w wykładach, Konferencjach Kany, do czytania książek – ale bynajmniej nie do przyjęcia dzieci, które
Bóg chce im dać. Czy zauważyliście rozpowszechnienie tej metody w bogatych parafiach, pośród
małżeństw z wyższym wykształceniem, wśród naszych społecznych i kulturalnych elit?
Mentalność "cyklu"?

Z tej pogańskiej propagandy wyrasta chorobliwa mentalność "cyklu" – charakteryzująca dusze, które
zatraciły ufność w Bogu. Ludzie chętnie dziś przyznają, że Bóg wie, jak utrzymać równowagę we
wszechświecie, wie, jak zaprząść do pracy energię atomową; Bóg potrafi podtrzymywać bieg gwiazd i
planet – ale dzieci? Och, nie, Bóg po prostu nie ma pojęcia o tych sprawach! Zajmiemy się tym sami,
wykorzystując naturalne metody planowania. Jednak to planowanie rodziny koncentruje się na tym,
jak nie mieć rodziny. (...) Jego propagatorzy nie przyjmują do wiadomości ani nie troszczą się o
grzechy śmiertelne, będące wynikiem stosowania tego systemu. Jedyne, co ich zaprząta, to obsesyjne
pragnienie uniknięcia ciąży. Ludzie ci utracili wiarę w Bożą Opatrzność.

Już słyszymy głośnie protesty tych obłudników, zwłaszcza wścibskich krewnych i sąsiadów: "Ale kto
będzie się opiekował następnym dzieckiem?". Odpowiedź jest prosta: "Ten sam Bóg, który opiekuje
się tobą, nawet jeśli się sprzeciwiasz Jego woli"!. "Ale przecież musimy zapewnić naszym dzieciom
bezpieczeństwo i wykształcenie!". To, że Bóg nie zapewnia wszystkim rodzicom i dzieciom
wysokiego standardu materialnego, nie oznacza, że ich opuszcza. Nie dał również swej własnej Matce
więcej, jeśli chodzi o materialne bezpieczeństwo. To niebo, a nie bezpieczeństwo, jest celem, jaki
mają osiągnąć dzieci, które Bóg zsyła rodzicom. Małżeństwo zostało ustanowione przede wszystkim
dla przekazywania życia dzieciom, które kiedyś osiągnąć będą mogły życie wieczne.

Zbyt wielu ludzi próbuje bawić się w Boga. On sam jest dawcą nowego życia i nie potrzebuje do tego
histeryzujących lekarzy, rozpaczających rodziców, ani nawet bezmyślnych księży, próbujących
wchodzić w Jego kompetencje i decydować, kiedy ma się narodzić nowy człowiek. Tego, czego od
nas oczekuje, to dobrowolna współpraca z Jego wolą. To jedyny wkład, jaki możemy wnieść. Jedyne,
czego Bóg wymaga od małżonków, to chęć przyjęcia dzieci, które zdecyduje się im zesłać. Ludzie idą
do nieba przez pełnienie woli Boga, a nie przez układanie za Niego planów.

Czy więc każda rodzina powinna mieć całą gromadkę dzieci? To zależy od Boga. Każda rodzina
powinna mieć tyle dzieci, ile Bóg chce im dać. Jednak ich nie mają. Czterdzieści cztery procent
amerykańskich rodzin nie ma dzieci w ogóle. Dwadzieścia dwa procent ma zaledwie jedno dziecko. A
katolicy żyjący w miastach mają obecnie o kilkoro dzieci mniej, niż na terenach wiejskich (które są w
80% protestanckie). (...). Z pewnością nie jest to wolą Bożą. Stosowanie NPR przez tzw. "pobożnych"
katolików jest jednym z głównych powodów spadku liczby urodzeń. Twierdzicie, że liczba dzieci
wzrasta? Tak, ale dotyczy to jedynie wzrostu liczby rodzin z jednym czy dwojgiem dzieci. Natomiast
ilość rodzin z większą ilością potomstwa stale spada.

Nadmiar roztropności

Zwolennicy NPR używają często pewnego sentymentalnego argumentu. Brzmi on mniej więcej tak:
"Przecież Bóg chce, by ludzie okazywali roztropność w powoływaniu dzieci na świat. Ani On, ani
Kościół nie wymagają od nas, byśmy mieli tyle dzieci, ile to tylko możliwe. To małżonkowie,
rozważywszy uczciwie wszystkie okoliczności, powinni decydować, jak zaplanować swe rodziny. Czy
nie lepiej, jeśli kilkoro dzieci jest dobrze odżywionych, ubranych i wykształconych, niż gdy liczna
rodzina cierpi ubóstwo?". Brzmi rozsądnie, prawda? Ludzie używających tych argumentów często
rzeczywiście przekonani są o ich słuszności. Z faryzejskim zadowoleniem z siebie wyrażają
współczucie wobec "nierozważnych ciąży" naszych biednych przodków. Mnie jednak na ich widok
robi się niedobrze. Należą oni do tego rodzaju ludzi, którzy prawdopodobnie współczuliby Maryi z
Nazaretu noszącej pod sercem Syna Bożego, dla którego ani Ona, ani św. Józef nie mogli znaleźć
miejsca; do tego rodzaju ludzi, którzy współczuliby mojej własnej matce, kiedy nosiła mnie, swoje
dwunaste dziecko. I ja, i wiele innych biednych dzieci miałoby nikłą szansę zostać księżmi, gdyby
"mentalność cyklu" przeważyła. (...) Nie byłoby św. Bernardetty z Lourdes, urodzonej w więzieniu,
ani pochodzącej od chorobliwych rodziców św. Teresy z Lisieux, której matka straciła troje dzieci z
rzędu, a już z pewnością nie byłoby św. Katarzyny Sieneńskiej, dwudziestego trzeciego dziecka.
Wszyscy ci chwalcy roztropności zapominają, że celem człowieka i istotą świętości jest pełnienie woli
Bożej. Jego rolą jest utrzymywanie świata, naszą – pełnienie Jego woli. Roztropność jest cnotą
kardynalną i naprawdę chwalebną, większą od niej jest jednak miłość. Czyż istnieje szlachetniejszy
sposób praktykowania miłości, jak współpraca z Bożą wolą w dawaniu nowego życia wówczas, kiedy
On tego pragnie, a nie wtedy, kiedy ludzie tego chcą? Pozwólcie tylko Bogu czynić to, co do Niego
należy.

Ukryte koszty

Jak ostrzegali biskupi belgijscy na Synodzie Prowincjalnym w 1937 roku: "Taki sposób używania
praw małżeńskich, stosowany bez bardzo poważnego powodu podczas części, czy też w trakcie całego
życia małżeńskiego, jest sprzeczny z planami Opatrzności mającymi na celu rozmnożenie rodzaju
ludzkiego, jest też poważnym zagrożeniem dla czci małżeństwa, a zwłaszcza godności żony oraz
stwarza poważne niebezpieczeństwa dla małżonków". Słowa te odnosiły się do ukrytych kosztów
stosowania "naturalnego planowania rodziny". Wielu nawet niekatolickich psychologów twierdzi, że
50% dzisiejszych matek to neurotyczki. W wielu przypadkach stosowanie się do "cyklu" powoduje
neurozę – mówi się wręcz o symptomach "odrzuconego macierzyństwa". Kobiety pomimo wszystkich
tych "zabezpieczeń" zachodzą w ciążę, której tak bardzo chciały uniknąć, w rezultacie czego
przychodzą na świat samotne, neurotyczne i niechciane dzieci. Nerwica sprzyja bezpłodności, często
osoby stosujące NPR ostatecznie decydują się, że chcą mieć dziecko – ale już nie mogą. Dziwne, że
kobiety nie potrafią dostrzec, jak bardzo poniżający jest dla nich ten system, który używa ich
systematycznie dla zaspokojenia pożądania płciowego, ale z rzadka jednak pozwalając na rodzenie
dzieci.

Propagatorzy NPR często podkreślają "naturalność" tej metody. Jednak, jak pisał o. Lavaud OP:
"Trudno dostrzec coś naturalnego w sztuczce, mającej na celu oszukać naturę". Wykorzystywanie
naturalnych okresów płodności i bezpłodności w taki sposób, jak się to obecnie odbywa, jest
całkowicie nienaturalne. Wymaga, by małżonkowie "współżyli według kalendarza", a więc według
wykresów, przyrządów, grafików – a nie z miłości i wzajemnego oddania. Niektórzy lekarze
zapewniają nas, że pragnienie zjednoczenia małżeńskiego u żony jest największe w okresie płodności.
Wydaje się, że nawet praktyki żydów, zachowujących wstrzemięźliwość w okresach bezpłodności
(Leviticus) były bardziej naturalne. Nawet dr Ogino, twórca tej metody NPR, przedstawiał ją głównie
jako środek mający na celu prokreację. "Cykl na odwrót", odnoszący się do dni płodnych, stosowany
dla zwiększenia prawdopodobieństwa poczęcia, jest czymś naturalnym.

Innym ukrytym kosztem jest niewierność. (...) Oziębłość i sprzeczki spowodowane przez "naturalne
planowanie rodziny" mogą przynieść nieobliczalne szkody. Wypełnienie małżeństwa jako powołania
wymaga, by mąż i żona służyli sobie nawzajem przez czułość i zrozumienie, często najlepiej
wyrażone przez miłosne intymne zjednoczenie, które NPR usiłuje podporządkować kalendarzykowi
cyklu płodności.
Kto może oszacować ukryte koszty, jakie wyrządzi w życiu emocjonalnym i psychicznym kobiety
strach przed poczęciem kolejnego dziecka? Kiedy taki lęk się zagnieździ, jakże trudno go wykorzenić!
Jak łatwo wówczas doprowadzić do rozpaczliwego unikania ciąży za wszelką cenę! Bądźcie pewni, że
szatan wie, jak wykorzystać taki stan, by wtrącić w rozpacz i skłonić do zaniechania ufności w Bogu.
Dopiero w dniu Sądu dowiemy się, ilu nieśmiertelnym duszom odmówiono szansy osiągnięcia nieba,
ponieważ jako dzieci zostały zabite podczas aborcji, wywołanych tym strachem.

Nowa synteza

Jaka jest więc odpowiedź na tę propagandę, straszącą małżonków dziećmi? Można by ją wyrazić
słowem vivant: niechaj żyją! Pewna grupa rodziców z Milwaukee przyjęła te słowa jako swój slogan i
zarazem tytuł pisma adresowanego do młodych małżeństw. Jest to żywy przykład zapomnianej cnoty
nadziei. Opatrzność Boża wciąż rządzi światem. Prawdziwi chrześcijanie, pamiętając o swoich
duchowych narodzinach przez chrzest św., o wzroście w życiu łaski poprzez modlitwę i uczestnictwo
we Mszy oraz pozostałych sakramentach wiedzą, że nadzieja nie tylko wiecznie się odradza, ale też
przynosi wieczność jako nagrodę. Pozwala przezwyciężyć paraliż rozpaczy, lecząc z lęku i
niepewności przez ufne zawierzenie Bogu. Małżeństwa, troszczące się nadmiernie o to, co będą jeść i
w co się będą ubierać dzieci, które już się narodziły albo mają narodzić się wkrótce, powinny często
rozmyślać nad słynnym szóstym rozdziałem św. Mateusza "Szukajcie najpierw Królestwa Bożego i
jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane". Szukanie sprawiedliwości oznacza
pełnienie woli Bożej z nadzieją, że zaopatruje On i wynagradza szczodrze. Bóg nigdy nie da się
prześcignąć w hojności, powinniśmy wiedzieć to z własnego doświadczenia. Z pewnością napełni
wasze serca i życie miłością i przywiązaniem dzieci, jeśli tylko zaufacie Mu na tyle, by je przyjąć.
Naprawdę, mało radości przyniosą wam futra z norek, urlop czy samochód, na które tyle
pracowaliście, jeśli dla osiągnięcia tego wyrzekliście się miłości i serdecznych uścisków dzieci. (...).

Dobrze byłoby medytować często nad napomnieniem św. Pawła o "wielkim sakramencie", jakiego
udzielają sobie nawzajem małżonkowie w dniu zaślubin. Małżeństwo łączy dwa serca, dwie dusze i
dwa życia, poprzez nałożenie naturalnych i nadprzyrodzonych więzów. Bóg, mąż i żona zostają
współpracownikami, aby to wielkie powołanie mogło się wypełnić. Cnota nadziei bardzo wzrasta tego
dnia: w każdej chwili swego wspólnego życia mąż i żona mogą mieć pewność, że łaska Boża wspiera
ich w stopniu wystarczającym do wszystkich ich potrzeb.

Jak napisał w swej słynnej książce Cykl w małżeństwie i moralność chrześcijańska o. Orville Griese:
"Małżeństwa chrześcijańskie muszą być świadome, jak wyjątkową, opatrznościową łaską jest
zdolność wzbudzenia nowego życia, zapewniająca małżonkom głębsze, bardziej trwałe zjednoczenie,
dostarczająca im środków do osobistego uświęcenia, przyczyniającą się do wzrostu liczebnego i siły
zarówno Kościoła jak i państwa. Sam fakt, że przyszłość rysuje się niepewnie lub obawa, że dzieci
mogą być słabowite czy chore nie jest powodem do zastępowania ufności należnej Bogu wiarą w
kalkulację biologiczną opartą na okresach płodności".

Ks. Hugon Calkins OSM

Powyższy artykuł został po raz pierwszy opublikowany ponad 50 lat temu na łamach "The Integrity
Magazine"?. Za "The Angelus"?, maj 1993, wybrał i przetłumaczył W. Zalewski.

You might also like