You are on page 1of 183

tel.

061 851 55 82 fax 061 851 55 93


e-mail: klub@kkk.com.pl
Je li twierdzi³bym, ¿e Monta¿ jest tylko wytworem mej wyobra ni, nikt by w to nie uwierzy³.
Pozwalam sobie zatem wyraziæ wdziêczno æ wielu towarzyszom, z których fachowych porad korz
ysta³em.
Vladimir Volkoff
Twoim celem musi byæ zdobycie wszystkiego bez niszczenia czegokolwiek.
Sun Tsu
1
ZARZUCANIE SIECI
30 kwietnia 1945 roku, po dziewiêciu dniach walk o ka¿d¹ ulicê, ka¿dy dom, wreszcie o ka¿d¹
atkê schodow¹ i o ka¿dy pokój, na Reichstagu pojawi³a siê rosyjska flaga tym razem nie na
emy jej sowieck¹.
Berlin pad³ 2 maja i zwyciêskie rosyjskie oddzia³y, po raz trzeci w historii, odby³y def
iladê przed Bram¹ Brandenbursk¹.
9 maja Józef Wissarionowicz D¿ugaszwili, zwany Stalinem, wyst¹pi³ z odezw¹ do narodu: Wiel
ie ofiary, jakie ponie li my dla wolno ci i niepodleg³o ci naszego Kraju, niezliczone stra
ty i cierpienia, jakim poddany by³ nasz naród podczas wojny, trudy i znoje z³o¿one na o³ta
rzu Ojczyzny przez armiê i przez ludno æ cywiln¹ nie zosta³y zmarnowane: uwieñczy³o je tota
zwyciêstwo nad nieprzyjacielem. Walka o egzystencjê i niezale¿no æ, jak¹ od wieków toczy³y
s³owiañskie, zakoñczona zosta³a triumfem nad niemieckim napastnikiem i niemieck¹ tyrani¹ .
Ci sami wiêc, co doszli do w³adzy powo³uj¹c siê na powszechn¹ jedno æ proletariatu i popisk
zynarodówkê, uznali stoczon¹ przez siebie i wygran¹ wojnê za patriotyczn¹ i zrezygnowali z
cia s³owa sowiecka . Na jaki czas.
Do ludzi, których najbardziej dotknê³y te wydarzenia, zaliczyæ trzeba rosyjskich emigran
tów, zwanych bia³ymi. Niektórzy spo ród nich postanowili biæ siê po stronie Niemiec, gdy¿ m
ni¿ komuni ci by³ im diabe³, inni natomiast opowiedzieli siê po
7
stronie Zwi¹zku Radzieckiego, jako ¿e woleli diab³a od Niemca. Byli te¿ wiem o tym dobrz
e ludzie bardzo inteligentni, bardzo wierni, pozbawieni nadziei cynicy, i tylko
oni, garstka, oparli siê entuzjazmowi, ani zdumiewaj¹cemu, ani nieczystemu, jaki u p
ozosta³ych wywo³a³y sukcesy rosyjskich armii. Mia³a tu swój udzia³ duma narodowa, do której
chodzi³o uczucie zado æuczynienia za po³ajanki znoszone przez dwadzie cia piêæ lat, ale tak
zy motywy nierównej wagi, motywy, które pewnym umys³om wydadz¹ siê b³ahe; bêd¹ to b³ahe umy
Po pierwsze, zwyciêstwo wiecznej Rosji nad Niemcami przedstawia³o siê w oczach emigran
tów jak triumf wiêtej Rusi nad bolszewickimi uzurpatorami. Zgoda, powiewaj¹ca nad Re-ic
hstagiem flaga by³a jednolicie czerwona, a nie bia³o-niebiesko--czerwona, lecz ci ¿o³nie
rze radzieccy, których spotykali my, mówili raczej o Rosji ni¿ o Zwi¹zku , ¿yli w przekona
walczyli o ziemiê, nie o ideê, a ich dobre, naiwne twarze przypomina³y starszym po ród na
s tych Iwanów, którymi dowodzili podczas poprzedniej wojny. Krótko mówi¹c, zdawa³o siê, ¿e
izm ojczyzny sam z siebie zwalczy³ wprowadzone doñ anty-cia³a. To nie my wyleczyli my Ro
sjê, ona sama siê uleczy³a; napawa³o nas to rado ci¹ bardziej pokorn¹ i czystsz¹ ni¿ gdyby
ieli sposobno æ pos³u¿enia siê skalpelem.
Dalej: we Francji, dla przyk³adu, ambasador Zwi¹zku Radzieckiego zacz¹³ przychodziæ na nab
o¿eñstwa do katedry w. Aleksandra Newskiego i by³o co nadzwyczajnego w tym, ¿e widzia³o s
ab³a w chrzcielnicy i ¿e nie wygl¹da³ on wcale na nazbyt okropnego diab³a. Wielu emigrantów
odczuwa³o przywi¹zanie raczej do swobód religijnych ni¿ do porz¹dku politycznego Dawnego U
stroju; je li by wiêc Cerkiew odzyska³a swe prawa, wystarczy³oby im to, by znów staæ siê lo
nymi poddanymi Imperium, obojêtnie jak¹ nosi³oby nazwê, brzmi¹c¹ gorzej czy lepiej. Odnale
przecie¿ Cerkiew, z³ocon¹, w mitrze, brodat¹, pe³n¹ piewu i pachn¹c¹ tak jak dawniej. Praw
kiew
8
zazna³a mêczeñstwa, i nigdy nie zapomni siê o popach rozkrzy-¿owanych na wrotach ko cio³ów
ebitych bagnetami; to jednak dotyczy³o przesz³o ci, nowy re¿im zrozumia³ wreszcie, ¿e wiara
stanowi³a niezbywaln¹ czê æ rosyjskiej rzeczywisto ci i ¿e trzeba to zaakceptowaæ. Czy¿ by³
inarium duchownego, ten, który poprowadzi³ Rosjê do zwyciêstwa, nie zwraca³ teraz swych pr
zemówieñ do braci i sióstr , zamiast do towarzyszy ? Czegó¿ chcieæ wiêcej?
Istnia³ wreszcie widzialny i dotykalny dowód odrodzenia siê naszej Rosji, jej wewnêtrzne
j restauracji, chocia¿ znak ten apelowa³ g³ównie do wojskowych. Czy jednak powo³anie emigr
acji nie ma w swej istocie czego ¿o³nierskiego? Poza tym znak ten op³acony zosta³ tyloma
istnieniami ludzkimi, tyloma cierpieniami, ¿e nawet ci, co lekcewa¿yli na ogó³ zewnêtrzne
symbole rangi i honoru, zaczêli temu kartonikowi, zaszytemu w tkaninê i umocowanemu
przy pomocy mosiê¿nego guzika na barku, przyznawaæ znaczenie równe temu, które w innych ep
okach przys³ugiwa³o krzy¿owi o takim czy innym kszta³cie, ró¿nokolorowym kokardom, beretom,
fezom, tatua¿om, naciêciom, to jest styg-matom wyra¿aj¹cym zwalczaj¹ce siê strony. Ju¿ pod
mi Dawnego Ustroju zerwaæ naramienniki oficerowi znaczy³o zdegradowaæ go. Pó niej czerwoni
zdzierali przy pomocy no¿a z epoletów swych jeñców carskie inicja³y i koronê. Uwiêziony pr
bolszewików car, by tylko nie przywdziaæ pozbawionego naramienników munduru, nie rozs
tawa³ siê z czerkiesk¹ tunik¹, która zgodnie z regulaminem i tak nie mia³a epoletów. I oto,
cz¹wszy od 6 stycznia 1943 roku dla wojsk l¹dowych i od 15 lutego dla marynarki, naw
róceni czerwoni defilowali szeregami licz¹cymi 48 ¿o³nierzy! - maj¹c u ramion tê sztywno
sowanie na rycerza. Nostalgiczny tyran, któremu przed³o¿ono projekty umundurowania, ws
kaza³ na uniform ró¿ni¹cy siê tylko dwoma guzikami od wzoru, jaki musia³ pamiêtaæ z czasu s
do ci. Nie byli my tak ma³ostkowi, by siê unosiæ z powodu dwu guzików. Epolety powsta³y z p
o³ów; wybaczmy tym
9
spo ród nas, którzy wierzyli, ¿e razem z nimi zmartwychwsta³a ca³a cywilizacja przez nie sy
bolizowana. W marzeniach naszych zdawa³o siê, ¿e nasta³ kres koszmaru.
Nadzieja mog³a siê karmiæ jeszcze i amnesti¹. Rz¹d pozwala³ swym wczorajszym wrogom na powr
Amnestia to s³owo wspania³omy lne, cesarskie. Wydawa³o siê, ¿e nie idzie tu o ³askê, lecz
cenie zas³ony na minione konflikty. Zwyciêzcy i zwyciê¿eni mieli odt¹d solidarnie s³u¿yæ sw
pólnej ojczy nie. Pierwszym po ród powracaj¹cych ukuto nawet specjalny rzeczownik: wozwra
zczeñcy by³ metropolita, którego nikt w dobrej wierze nie móg³ podejrzewaæ o wspólnictwo
ychrystem; to on za³o¿y³ Akademiê Prawos³awnej Teologii w Pary¿u, to on sprawi³, ¿e katedry
eksandra Newskiego nie oddano bolszewikom, którzy urz¹dziliby w niej kino. Metropoli
ta Eulo-giusz otrzyma³ sowiecki paszport, opatrzony symbolicznie numerem 1. Zmar³ co
prawda nim zdo³a³ opu ciæ Zachód, i wielu widzia³o w tym interwencjê Opatrzno ci, tym niem
fakt pozostawa³ faktem: jeden z duchowych przywódców bia³ej emigracji opowiedzia³ siê za po
ednaniem.
Pierwszy transport wozwraszczeñców, pe³nych rado ci, ale i maj¹cych ³zy w oczach, odjecha³
i¹giem z Gare du Nord. Nie bez niepokoju czekali my na wiadomo ci od nich: nawet najba
rdziej przekonani spo ród tych, którzy zostali na miejscu, nie byli pewni, czy przypad
kiem ich przyjació³ nie przywita³ na granicy pluton egzekucyjny. Po paru miesi¹cach zaczê³y
nadchodziæ listy. Amnestionowanych osiedlono w ró¿nych punktach kraju. Je li o co prosili
, to tylko o rêkawiczki lub we³niane czapki. Wykonywali prace fizyczne. Okrutna wojn
a domowa, zdawa³o siê, dobieg³a koñca, zabli ni³a siê. Coraz to nowi kandydaci do powrotu p
wiali siê przed zielon¹ bram¹ radzieckiej ambasady tak niedawno jeszcze wyklêt¹ pod num
m 79 rue de la Grenelle.
Jednym z nich by³ Dymitr Aleksandrowicz Psar, albo te¿, jak on sam lubi³ siê przedstawiaæ,
podporucznik marynarki Psar.
10
Dymitr Aleksandrowicz by³ niewysokim mê¿czyzn¹ w wieku lat oko³o piêædziesiêciu. Lubi³ sobi
a¿aæ, ¿e s³u¿y³ jako oficer carski, w gruncie rzeczy jednak przysiêgê sk³ada³ marionetkom r
lutowej, co mia³o mu u³atwiæ konfrontacjê z w³asnym sumieniem. Monarchista przez wierno æ r
ej ni¿ z przekonañ, bi³ siê pod rozkazami Wrangla, a gdy nadesz³a klêska, znalaz³ siê na tu
ej wysepce zwanej Antygon¹. Przymiera³ tam g³odem, otoczony takimi samymi jak on rozbi
tkami. Trzeba by³o jechaæ dalej. Jak? Po co? Niektórzy marzyli o Ameryce, jako ¿e my leli
o przysz³o ci i o tym, ¿e s³oñce wêdruje ze wschodu na zachód. Inni ze wzruszeniem przypomi
i sobie Fraulein, która uczy³a ich der die das. Psara, jak i wielu innych, poci¹ga³a Fra
ncja.
I to nie tylko dlatego, ¿e jêzyk francuski zna³ tak jak rosyjski, ¿e w dzieciñstwie do snu
ko³ysa³y go opowiastki hrabiny de Ség-ur, zna³ na pamiêæ fragmenty Nêdzników oraz ¿ywi³ ro
podziw dla Napoleona. Francja by³a dla niego uosobieniem sojusznika Rosji. Kraj t
en nie móg³ przecie¿ zapomnieæ o dwóch armiach rosyjskich, wycofanych na jego ¿¹danie spod
nen-bergu, co by³o aktem idiotycznej wspania³omy lno ci, jedynym w swoim rodzaju w ca³ej h
istorii; armie te pomog³y marsza³kowi Joffre ocaliæ Pary¿.
Pojawili siê po rednicy pracy. Ich kartonowe teczki wypchane by³y ofertami. Nie musiel
i siê specjalnie wysilaæ, ka¿da ich propozycja by³a dla g³odomorów z Antygony zaproszeniem
o Eldorado. Poda¿ okre liæ mo¿na by³o jako dziewiêæ milionów poleg³ych; popyt nazywa³ siê
Mo¿na siê by³o dogadaæ.
Podporucznik marynarki Psar przyj¹³ posadê stajennego w Ardeche. Choæ nie by³ kawalerzyst¹,
wiedzia³, ¿e zajmowanie siê koñmi nie przynosi nikomu ujmy. A zale¿a³o mu na tym; jego k³op
dopiero siê zaczyna³y. Tymczasem Francja nie pieszy³a siê z okazywaniem swej wdziêczno ci
amiast mówiæ o Tan-nenbergu czy te¿ o korpusie ekspedycyjnym, który da³ siê
11
zmasakrowaæ w Szampanii aby alianci wiedzieli, jak umiej¹ gin¹æ Rosjanie, gorzko mu wci¹¿ w
pominano nie sp³acon¹ po¿yczkê:
Ach! Pañska piêkna Rosja! Poch³onê³a oszczêdno ci ca³ego mojego ¿ycia.
Z pocz¹tku Psar tak siê tym przejmowa³, ¿e niewiele brakowa³o a próbowa³by wyp³acaæ tym dzi
udziom odszkodowanie z w³asnej kieszeni, gdyby nie by³a pusta. Szczê liwie siê z³o¿y³o, ¿e
acodawca ¿ywi³ go, lecz nie wyp³aca³ mu pensji.
A poza tym powtarzali bywalcy ma³ego bistro w Chomérac jak tylko wam siê znudzi³a w
a, dali cie nogê!
Psar t³umaczy³ wtedy, ¿e ani on, ani jego car nie ponosili odpowiedzialno ci za odrêbny uk³
d pokojowy, podpisany w Brze ciu Litewskim przez Trockiego. Gdyby Jego Wysoko æ uciek³a
siê do tak tchórzowskich postêpków, by³aby zapewne wci¹¿ jeszcze Wysoko ci¹, i to ¿yw¹. Nie
iwej Rosji oskar¿aæ o to, ¿e porzuci³a swych aliantów, nie, to miêdzynarodowi rewolucjoni c
ypowiedzieli sojusz po tym, jak ich sowicie op³acono w Reichsmarkach. Wyja nienia te
nie przekonywa³y zbiednia-³ych emerytów. Gdy natomiast Psar próbowa³ dowodziæ, ¿e le¿¹ce n
arze papiery, kupony po¿yczki, nie straci³yby warto ci gdyby jak tego domaga³ siê Foch
anci interweniowali na rzecz suwerena, który tak wiele dla nich uczyni³, odpowiadano
mu tonem moralnego i cynicznego zarazem pouczenia:
Wszystko to dlatego, ¿e ¿y³ pan jak bojar, podczas gdy lud cierpia³.
W ten sposób sprawa by³a za³atwiona.
Dymitr Aleksandrowicz nie by³ wcale bojarem. Ale nie mia³ te¿ do wiadczeñ w pracach polowy
ch. Stajennym zosta³ tylko nominalnie, naprawdê zatrudniono go jako parobka. Nigdy p
rzedtem nie zdarza³o mu siê d wigaæ wid³ami snopków o ciê¿arze równym po³owie jego wagi. Ma
wia³ siê i zatacza³, czemu z³ym okiem przygl¹da³ siê jego patron, ch³op, przekonany, ¿e pó³
udnia osi³ka z egzotycznego kraju. Którego dnia dosz³o do dramatycznej sceny, kiedy to
pracodawca
12
zagrozi³, ¿e przemówi do tylnych czê ci cia³a pracownika, na co ten¿e, nie maj¹c przy sobie
rêkawiczek, ani karty wizytowej, ani te¿ nie dysponuj¹c wiadkami, zmuszony by³ wypowiedzi
eæ ustnie formu³ê wyzwania na pojedynek, wyzwania zdecydowanie odrzuconego przez drug¹ s
tronê. Wtedy te¿ Dymitr Aleksandrowicz, wydaj¹c ostatnie grosze na bilet trzeciej klas
y i zastanawiaj¹c siê, czyjego honor zosta³ zniewa¿ony czy te¿ nie, uda³ siê do Pary¿a, któ
wszystkich jak wir rzeczny.
Wir ten mia³ dwa ró¿ne i sprzeczne ogniska: prefekturê policji i zak³ady Renault, Re-na-ul
-te, jak wymawiali prostaczkowie. Bez pozwolenia na pracê nie dostawa³o siê zatrudnien
ia, ale i przeciwnie, trzeba by³o wykazaæ siê zatrudnieniem, by otrzymaæ kartê pracy. Koñcz
siê to nie tylko niedojadaniem, ale nieraz i odwiezieniem do granicy i ekstradycj¹
do s¹siedniego kraju, który powtarza³ ten sam zabieg: wywiezienia na nastêpn¹ granicê, prze
azania innemu krajowi, i tak dalej. W przypadku Dymitra Aleksandrowicza dylemat
karta pracy-zatrudnienie rozwi¹za³a uczynno æ pewnego wyrozumia³ego Francuza, który wystawi
ziesi¹tki za wiadczeñ o zatrudnieniu niezliczonym sekretarkom, korepetytorom, rz¹dcom, g
uwernantkom i damom do towarzystwa, ca³emu fikcyjnemu personelowi, który nie niepoko
i³ nigdy dworku tego hreczkosieja bez grosza.
Legitymuj¹c siê jako profesor muzyki, Dymitr Aleksandrowicz, który nie mia³ pojêcia o nuta
ch, móg³ sobie zaskarbiæ ³aski prefektury. Có¿ z tego jednak, skoro drogocenna karta pracy
ystawiana by³a tylko na rok. Aby j¹ przed³u¿yæ, trzeba by³o godzinami staæ w kolejce, trac¹
iówkê. Mrukliwy urzêdnik zajmuj¹cy siê obcokrajowcami ( Co? nie rozumie pan po francusku? )
stawia³ w koñcu za wiadczenie, ¿e podanie zosta³o z³o¿one. Kilka tygodni pó niej, gdy listo
zynosi³ urzêdowe wezwanie, wszystko zaczyna³o siê od pocz¹tku: metro, kolejka, stracona dn
iówka, zrzêdliwy urzêdnik, i wreszcie
13
nieoceniony, z³o¿ony w harmonijkê kartonik zaopatrzony w fotografiê, ukazuj¹c¹ profil, ods
prawe ucho i oczy patrz¹ce wzwy¿ (sic!).
Ju¿ w pierwszym roku Psar Dymitr, apatryda, zapomnia³ przed³u¿yæ w terminie wa¿no æ swej ka
Skandal. Winny zaniedbania stawi siê przed s¹dem. On, który dobrze znosi³ napiêcie w chwil
i ataku na okopy przeciwnika, bliski by³ choroby na my l o znalezieniu siê przed s¹dem.
Spodziewa³ siê procesu jak z Braci Karamazow i przygotowa³ mowê obronn¹, w której bitwa pod
Tannenbergiem odgrywa³a pewn¹ rolê. Tymczasem za¿¹dano od niego tylko, by poda³ swe nazwisk
i datê urodzenia. Zreszt¹ po ród setki chyba wspó³oskar¿onych rozpozna³ kilku znajomych, c
rawi³o mu humor. Skazano go na grzywnê w wysoko ci jednego franka, wróci³ wiêc do domu spok
jniejszy i pe³en wdziêczno ci. Jego ¿o³¹dek znów zacz¹³ normalnie funkcjonowaæ. Zarabia³ dz
ranków i 75 centymów. Z tego 10 wydawa³ na pokój w hotelu, plus frank za obs³ugê. Frank grz
wny pozbawia³ go wiêc tylko jednego niadania. O, wielkoduszne s¹downictwo francuskie! J
akie dziesiêæ dni pó niej poczta przynios³a rachunek, który os³abi³ jego entuzjazm: grzywn
s³a jeden frank w z³ocie, to znaczy jedena cie franków zwyk³ych, czyli trzy lub cztery pos
i³ki. W koñcu mo¿na wytrzymaæ. Gdy jednak odkry³, ¿e do jedenastu franków grzywny trzeba by
daæ okr¹g³ych sto tytu³em kosztów s¹dowych, prze¿y³ przykry moment zniechêcenia.
Drugi o rodek wiru, fabryka Renault, okaza³ siê bardziej go cinny, chocia¿ 48-godzinny tyd
zieñ pracy by³ jeszcze wtedy odleg³ym mira¿em. W najlepszym razie pracowa³o siê 56 godzin,
obota by³a takim dniem roboczym jak wszystkie inne, a rok mija³ i nie by³o w nim przer
wy na urlop. W dodatku zakaz siadania w godzinach pracy nie by³ zbyt korzystny dla
krêgos³upa. No có¿ i tak lepiej tu ni¿ u towarzyszy .
W stosunkach Psara z innymi robotnikami nie brakowa³o
14
momentów zaskoczenia, wzajemnego zdziwienia ale nie by³o wrogo ci. Ch³opcy pytali go na
przyk³ad:
Czy to prawda, panie Dymitrze, ¿e u was zjada siê wiece?
Jeden z nich, przyja nie usposobiony, przyniós³ panu Dymitrowi wiecê, a ten przyj¹³ j¹, by
uraziæ ofiarodawcy. Mo¿na siê te¿ by³o przyzwyczaiæ do cosobotniej kolejki piwa. Pod koniec
tygodnia setki kobiet oczekiwa³y pod bram¹ fabryki, i dobrze czyni³y staj¹c na drodze miêd
zy kas¹ a knajp¹, ale w niczym nie przeszkadza³o to Psarowi, który by³ kawalerem. Na szyi
nosi³ krzy¿, ale tylko najbardziej zaciekli antykleryka³owie mieli mu to za z³e, i nawet
oni umieli sobie wyt³umaczyæ, ¿e pop to nie to samo co zwyk³y klecha. Wzajemna toleranc
ja, nie pozbawiona pewnego ciep³a, sprawi³a, ¿e jego kontakty z kolegami z pracy wiadcz
ono sobie nawzajem ró¿ne us³ugi uk³ada³y siê bardzo dobrze. Tu przynajmniej nikt nie wypo
a³ Psarowi rosyjskiej po¿yczki.
Zreszt¹ to wszystko, co dzia³o siê w tygodniu, prawie wcale go nie zajmowa³o. Jego prawd
ziwe ¿ycie zaczyna³o siê dopiero w niedzielê.
Tego dnia wstawa³ nieco pó niej ni¿ zwykle, my³ siê starannie, przyszywa³ brakuj¹ce guziki
szuli, przybija³ skuwki do obcasów. Potem udawa³ siê do cerkwi przy ulicy Daru, gdzie z
uwag¹ natury raczej patriotycznej ni¿ religijnej wys³uchiwa³ pie ni Gospodi pomi³uj piewan
przez chór, a po mszy spêdza³ godzinê czy dwie przed katedr¹, wykrzykuj¹c, ¿e nale¿a³oby po
aæ bolszewików i przywróciæ carski tron. Na koniec l¹dowa³ w swej rodzinie ; nazywa³ tak g
pokrewnionych ze sob¹ mê¿czyzn, skupionych wokó³ jednego z nich, maj¹cego ¿onê. Przez dwana
dzin pod rz¹d kobieta ta zajêta by³a dolewaniem herbaty przyjacio³om mê¿a, kombatantom. Tut
j, w brzydkim, wychodz¹cym na podwórko pokoju, w cieple ikony i czajniczka do parzen
ia herbaty wci¹¿ brakowa³o pieniêdzy na kupno samowaru wszyscy zebrani dzielili jedno:
iarê.
15
Wszystko to, co w szarej codzienno ci mog³o siê by³o wydawaæ tylko ambicj¹, rutyn¹, wulgarn
zabijaniem czasu, tutaj powraca³o do swej nieskalanej i wiêtej istoty. Monetka warto ci
piêciu kopiejek zaledwie stawa³a siê skarbem, relikwi¹. Chor¹giew w. Andrzeja, niebieski
rzy¿ na bia³ym tle, póki powiewa³a nad kr¹¿ownikami, mog³a nie æ w swych fa³dach wicher prz
cz, przekszta³cona w ma³¹ emaliowan¹ odznakê, któr¹ nosi³o siê w butonierce, symbolizowa³a
ierno æ, po wiêcenie, a tak¿e dla tego, kto j¹ produkowa³ niewielki zarobek.
W³a nie podczas jednego z tych niedzielnych zgromadzeñ, kiedy to podchor¹¿owie marynarki i
piechoty, ju¿ dwudziestopiêcioletni, zamieniali siê w ministrów i genera³ów i od nowa wszc
ynali wojnê domow¹ (kieruj¹c siê jedn¹ tylko zasad¹: pragnieniem zwyciêstwa), Dymitr Aleksa
owicz dowiedzia³ siê, ¿e Elena W³adimirowna von Engel, jego narzeczona, ¿yje. Zapewne od d
awna ju¿ przymiera³a g³odem, gnie¿d¿¹c siê w którym z przera liwie zimnych, wspólnotowych
kañ dawnego Sankt-Petersburga.
Rodzina von Engel by³a rosyjsk¹ rodzin¹, biada temu, kto by temu przeczy³. W wieku XVIII
by³a zamo¿na, maj¹c w ró¿nych punktach Rosji posiad³o ci, domy i letnie wille, lecz o¿ywie
rzemys³owe pod koniec dziewiêtnastego stulecia nie wysz³o jej na dobre. W pamiêci Dymitr
a Aleksandrowicza von Englowie zapisali siê jak stadko nocnych ptaków, zagubionych i
bezradnych w godzinie witu. Biegali z miejsca na miejsce, poruszali d³ugimi ramion
ami, dziwili siê ze s³odk¹ naiwno ci¹, widz¹c huzarów w dragoñskich mundurach, kobiety o kr
ciêtych w³osach czy te¿ szlachtê zasiadaj¹c¹ w Dumie. Nie trac¹c poczucia humoru, nie ¿ywi¹
iluzji, godzili siê z tym, ¿e nale¿¹ do gatunku skazanego przez postêp na wymarcie: ekolo
gia nie zajmuje siê lud mi.
Szczup³a, blada, jasnow³osa, Elena von Engel zaszczepi³a w
16
m³odym Dymitrze jedno z tych nordyckich przywi¹zañ, których siedliskiem nie jest ani ser
ce, ani mózg, ani zmys³y, ani te¿ ca³a istota cz³owieka, lecz najwidoczniej jaki organ taj
mniczy i wyspecjalizowany. Uwielbia³ je dziæ z ni¹ na ³y¿wach w taurydz-kim parku, uwielbia
rzys³uchiwaæ siê, jak o zmierzchu nieco fa³szywie nuci melodie. Byli uczniami tej samej
klasy tañca; stawali naprzeciwko siebie w kadrylu, a niekiedy opatrzno ciowy przypad
ek ³¹czy³ ich w parê w mazurze. Nie z³o¿yli przed sob¹ ¿adnych przysi¹g takich rzeczy nie
ecz pewnego razu, w zimowym ogrodzie ksi¹¿¹t Szcz., ich d³onie z³¹czy³y siê na moment. Od t
wili Dymitr uznawa³ siê za cz³owieka zwi¹zanego honorem. Rewolucja sprawi³a, ¿e jego amory
ta³y siê niemo¿liwe do zrealizowania i przez to tym bardziej nieuchronne.
My l, ¿e jego narzeczona usz³a ca³o z masakry, zelektryzowa³a Dymitra Aleksandrowicza. Gdy
spotka siê to co mo¿liwe, z ca³¹ jego trywialno ci¹, i to co konieczne, nieprzejednane jak
zawsze, rezultat rzadko kiedy jest nadzwyczajny. Ochotnikowi walcz¹cemu pod rozkaz
ami Wrangla zdarza³o siê, w ród niebezpieczeñstw i rzezi, wyobra¿aæ sobie, ¿e jest rycerzem
ej Eleny. Rosja, która nigdy nie mia³a rycerstwa, wci¹¿ o nim marzy. Od czasu kiedy prze
z dziewiêæ godzin dziennie obs³ugiwa³ tokarkê i palce mia³ wiecznie pokryte metalowym py³em
rakowa³o mu chwili wytchnienia, które móg³by po wiêciæ na my lenie o swej narzeczonej. O ko
e, której nawet nie zdo³a³ zawiadomiæ, ¿e uwa¿a j¹ za narzeczon¹. Ona tymczasem pojawi³a si
realna choæ nieobecna, nieszczê liwa, uboga, osierocona i, zupe³nie prozaicznie, g³odna. T
eraz nie sz³o ju¿ o to, by kruszyæ kopie broni¹c jej imienia, lecz o to po prostu, by za
dbaæ o befsztyk dla niej lub przynajmniej o makaron. By³o w tym co szokuj¹cego: panny w
inny w zasadzie od¿ywiaæ siê w ukryciu, nie obra¿aj¹c swych rycerzy widowiskiem gryzienia
i ¿ucia potraw. Ale Dymitr Aleksandrowicz nauczy³ siê ju¿ przyznawaæ pierwszeñstwo ¿yciu pr
literatur¹. Postanowi³ sprowadziæ Elenê do Francji.
17
ZSRR odczuwa³ w tym czasie wielk¹ potrzebê zachodnich walut. Sporz¹dzono tam tabelê stawek
, za które emigranci mogli ca³kowicie legalnie wykupywaæ swych krewnych lub przyjació³, po
d warunkiem wp³acenia na konto pañstwa sumy, której trudno nie nazwaæ okupem. Najtañsze by³
babcie; mo¿na by³o wykupiæ jedn¹ babciê nawet za cenê pojedynczej wyp³aty w zak³adach Rena
wystarczy³o przez jaki czas oszczêdniej ¿yæ. Najdro¿si ch³opcy; trzeba by³o byæ krezusem
e pozwoliæ na sprowadzenie w³asnego syna z raju narodów. Dziewczêta by³y ³atwiej osi¹galne,
e i tak w grê wchodzi³y sumy nieosi¹galne dla zwyk³ego tokarza. Dymitr Aleksandrowicz mu
sia³ zmieniæ zawód.
Jego kruche zdrowie i niepoka ny wzrost nie pozwala³y mu na podjêcie najsowiciej op³acan
ych prac, na przyk³ad pracy górnika. Narzuca³o siê inne wyj cie: taksówka. Wielu emigrantów
cydowa³o siê zostaæ, jak mówili, wo nic¹ fiakra. Unikali dziêki temu pracy przy ta mie, a z
ali nie le, bior¹c godziny nadliczbowe. Problemem by³ napiwek. Czy oficer móg³ przyjmowaæ g
atyfikacje jak lokaj? Centurio in aeternum. Niektórzy, sno-buj¹c siê, otwarcie odrzuca
li ofiarowywan¹ im przez francuskiego bourgeois monetê, lecz miejscowi taksówkarze bur
zyli siê: nie mia³o siê prawa niszczyæ zawodu. Skoñczy³o siê na tym, ¿e wszyscy, z humorem,
cz¹ czy w ciek³o ci¹, zale¿nie od temperamentu, zrezygnowali ze swych zastrze¿eñ.
To dla pana powiedzia³ pasa¿er do jednego z moich kuzynów, wrêczaj¹c mu miesznie ma³
ek, dwa sous, je li dobrze pamiêtam.
A to dla pana! odrzek³ kierowca, rzucaj¹c monetê, piêædziesi¹t sous.
Jednak wci¹¿ by³o to przykre; d³oñ zgarnia³a monety jakby potajemnie.
Ktokolwiek nosi³ sygnet, zdejmowa³ go, gdy zasiada³ za kierownic¹. Trudno, trzeba by³o rat
owaæ Elenê. Dymitr Aleksandrowicz wbrew woli porzuci³ dla tej problematycznej synekury
18
pracê mêcz¹c¹, lecz godn¹. Dziwi³o go, jak szybko przyzwyczai³ siê do poni¿aj¹cych napiwków
paru miesiêcy zacz¹³ nawet irytowaæ siê na klientów do niedawna byli to jego ulubieñcy!
tylko podstawow¹ cenê kursu. W koñcu chodzi³o o to, ¿eby z dnia na dzieñ gromadziæ wiêcej p
y, a co dwa tygodnie wys³aæ paczkê z ¿ywno ci¹.
Nawi¹za³ mi³osn¹ korespondencjê ze swoj¹ narzeczon¹ , pos³uguj¹c siê przy tym naiwnym kode
przez emigrantów. By nie wzbudzaæ podejrzeñ Czeki, która jakoby mia³a otwieraæ zagraniczne
isty, ochrzci³ ¿eñskimi imionami wszystkich mê¿czyzn, tych, o których j¹ informowa³ i tych,
ych los chcia³ siê dowiedzieæ. Sam subtelnie podpisywa³ siê jako Dina.
Po up³ywie trzech lat zdo³a³ zebraæ wymagan¹ sumê i zaniós³ j¹ adwokacinie, wystêpuj¹cemu w
iu. Psar nie wyobra¿a³ sobie, ¿e bezpo rednie pertraktacje miêdzy towarzyszami i nim w og
chodz¹ w rachubê. Poza tym jednak nie ¿ywi³ ¿adnej urazy, uwa¿a³ wrêcz, ¿e mia³ szczê cie:
A gdybym nie umia³ prowadziæ samochodu? Albo gdyby emigranci nie mogli dostawaæ lice
ncji taksówkarskiej?
Nadszed³ wreszcie dzieñ, gdy móg³ wynaj¹æ dodatkowy pokój w swoim hoteliku przy ulicy Lecou
. Zrobi³ tam gruntowne porz¹dki, ustawi³ prawdziwe kwiaty, z prawdziwej kwiaciarni, od
czy ci³ jedyny swój garnitur, ubra³ siê jakby to by³a Wielkanoc i wyruszy³ w drogê w³asn¹ t
razem nie zatrzymywa³ siê, s³ysz¹c wezwania z chodnika:
Czy¿ nie widz¹, ¿e opu ci³em chor¹giewkê?
Przyjazd Eleny w niczym nie przypomnia³ wi¹t wielkanocnych. Wrêcz przeciwnie, to co obo
je widzieli jako uroczysto æ zmartwychwstania, przybra³o raczej postaæ konstatacji zgonu
. Gdyby przynajmniej wyznali to sobie nawzajem! S¹dzili jednak, ¿e musz¹ sobie nawzaje
m dotrzymaæ s³owa, i pobrali siê mimo mrozu w sercach.
19
Dla Eleny Dymitr by³ postaci¹ z przesz³o ci, oznacza³ bezpieczeñstwo, wygody, serdeczno æ c
toczenia, kojarzy³ siê z nastrojem ostatnich lat dojrzewania, kiedy to szczê cie i trage
dia zdaj¹ siê równie mocno poci¹gaæ szlachetn¹ duszê. Odnajduj¹c go w Pary¿u czu³a siê tak,
wróci³a do Sankt-Petersburga. W listach, jakie jej posy³a³, nie skar¿y³ siê na nic, bo nie
pada, i dlatego, by nie sprawiaæ wra¿enia, ¿e op³acenie okupu stawia go w trudnym po³o¿eniu
My la³a wiêc, ¿e jest cz³owiekiem zamo¿nym, có¿ bardziej oczywistego? Francuzi nie byli pr
tacy g³upi albo niewdziêczni, ¿eby pozwoliæ zmarnieæ oficerowi sojuszniczej armii. ‾artowa³
prawda niekiedy ze swego zajêcia, lecz bra³a to tak¿e za czê æ szyfru, który mia³ wprowadz
enzorów. Naprawdê by³ z ca³¹ pewno ci¹ adiutantem francuskiego genera³a, któremu towarzyszy
placówkach.
Skromne ubranie Dymitra, wytarte i wystrzêpione, jego taksówka, banalna taksówka, na k
tór¹ móg³by sobie pozwoliæ byle prostak, pokój hotelowy bez jednego k¹ta prostego (taki by³
), za to wyposa¿ony w luksusowy parawan, odgradzaj¹cy umywalkê i nieprzyzwoity bidet,
wszystko to wyda³o siê Elenie W³adimirownej von Engel nieprawdopodobnie nêdzne i wstrêtne.
Tam sk¹d przybywa³a, omal nie umar³a z g³odu, podczas gdy Dymitr ¿y³, a w dodatku uwa¿a³,
ie najgorzej. Ale tam dokona³a siê rewolucja, najwiêksza w historii, tam wci¹¿ tli³ siê p³o
ojny domowej, apokalipsa. Tu natomiast na sznurze, rozci¹gniêtym miêdzy dwoma gwo dziami
, suszy³y siê, tak ¿eby nie widzia³ tego w³a ciciel hotelu, drobne sztuki bielizny, gdy¿ re
amin zabrania³ lokatorom prania. I ten obrzydliwy zapach w korytarzu...
Mo¿na siê przyzwyczaiæ mawia³ Dymitr, podobnie jak Makary Dziewuszkin w Biednych ludzia
h, nie brzmia³o to jednak przekonuj¹co.
W oczach Dymitra Elena tak¿e by³a kim , kto zdawa³ siê
20
uciele niaæ niewinno æ minionych czasów. Nastawi³ siê na spotkanie z dzieckiem: blondynk¹,
palce ciska³ w tamtym zimowym ogrodzie, jak¿e poetycznym miejscu. Mo¿e nawet marzy³o mu s
iê, ¿e znów zamieni siê w tego eleganckiego kadeta marynarki, którym by³ niegdy ? Szybko od
¿e jej d³onie s¹ zniszczone przez lodowato zimn¹ wodê, a stopy przez odmro¿enia. W jej s
rzeniu pojawia³y siê na przemian lêk i wynios³o æ. Przy ka¿dej okazji powtarza³a wulgarne p
ad³o: Nawet z czarnej owcy mo¿na zebraæ gar æ we³ny . Dymitr Aleksandrowicz wyrzuca³ sobie
ej to za z³e:
Takie delikatne stworzenie! Ile¿ ona musia³a przej æ... Nie móg³ siê jednak pogodziæ z
bficie u¿ywa³a taniej
szminki, podobnie jak ona z tym, ¿e nie dostaje od niego lepszej.
‾ycie w dwójkê w ciasnym mieszkaniu, do którego przenie li siê z hotelowych pokoi, nie zado
ala³o ¿adnego z ma³¿onków. On bowiem przekonany by³, i¿ odk¹d u jego boku znajdowa³a siê ¿o
n szeroko otworzyæ dom dla trzydziestoletnich podchor¹¿ych, karmiæ ich w sobotnie wieczo
ry i przez ca³¹ niedzielê; ile tylko razy zapragn¹, zapraszaæ ich, by przyszli ogrzaæ siê w
eple domowego ogniska, patrz¹c na m³od¹ kobietê, pochylon¹ nad haftem lub niebawem piel
k¹. T¹ w³a nie nadziej¹ kierowa³ siê, zawieszaj¹c na cianie ikonê i tradycyjn¹ lampkê oliw
Ale Elena buntowa³a siê, nie chcia³a spêdzaæ swego ¿ycia na warzeniu zupy i dokarmianiu dar
ozjadów:
Jeszcze trochê, a ka¿esz mi cerowaæ ich skarpetki i gacie. (Tak jest, wymawia³a to szo
kuj¹ce s³owo, gacie; sowiecki styl dawa³ o sobie znaæ.) Có¿ to za towarzystwo, ci twoi golc
, co to nawet nie s¹ w stanie przynie æ damie porz¹dnego bukietu!
Mia³a racjê podchor¹¿owie piechoty przynie li jej wkrótce ró¿ê, podchor¹¿owie marynarki t
i, co nic nie przynie li, g³adzili z za¿enowaniem ³ysiny.
Ich zwi¹zek przetrwa³ niewiele d³u¿ej ni¿ trzeba by³o, by
21
urodzi³ siê Aleksander Dmitrycz. Elena le znios³a ci¹¿ê, a opieka nad noworodkiem wyczerpy
j¹ ca³kowicie. Dziecko by³o zaniedbane, jego widok odpychaj¹cy. W Elenie gust delikatnej
kobiety ³¹czy³ siê z pospolitym niedbalstwem, co rzecz jasna prowadzi³o do strasznych rez
ultatów.
Dla Dymitra Aleksandrowicza narodziny syna by³y ród³em rado ci, odkupieniem; jego nazwisk
o przetrwa, a car, kiedy powróci na tron, bêdzie mia³ o jednego poddanego wiêcej. A poza
tym, po wszystkich okrucieñstwach wojny domowej, doznawa³ wzruszenia na widok tego
ma³ego cz³owieczka, jego niezupe³nie jeszcze uformowanej czaszki i ma³ych r¹czek, które pew
ego dnia bêd¹ mog³y chwyciæ za broñ. Wzrusza³a go te¿ nie miertelna dusza dziecka, przezier
rzez jego mêtne oczka. Pielêgnowa³ wiêc ma³ego, sam pra³. Mówi³ przepraszaj¹co: moja ¿ona j
zdrowia.
Elena W³adimirowna zniknê³a pewnego dnia, a razem z ni¹ zniknê³o futro z kretów i podchor¹¿
ostatnio ¿y³ ze sprzeda¿y frywolnej damskiej bielizny i je dzi³ sportowym kabrioletem. Zos
tawi³a krótki list: Wiem, co o mnie my lisz, ale ja chcê ¿yæ, ¿yæ! B¹d wielkoduszny, oszc
na .
Dziecku, którego matka umar³a, mówi siê czêsto, ¿e wyjecha³a w podró¿. Dymitr Aleksandrowic
i³ przeciwnie. Opuszkami palców pog³adzi³ policzek syna i wyszepta³:
Mamusia umar³a, Alek. Jeste my teraz sierotami.
Kiedy wybuch³a druga wojna wiatowa, wielu emigrantów zaczê³o od nowa ¿yæ nadziej¹ z pewn
cony Rosji system nie przetrwa zawieruchy wojennej. Tak, ale co zajmie jego miej
sce, Rosja skolonizowana przez rze ników? Dymitr Aleksandrowicz nie bra³ udzia³u w tych
dyskusjach. Nie by³ obdarzony wy¿sz¹ inteligencj¹, ale ciê¿kie prze¿ycia zaszczepi³y w nim
izm, odebra³y mu nadziejê. Nie liczy³ ju¿ na mo¿liwo æ powrotu dawnego ustroju, przesta³ te
wola jego i jego przyjació³, podporuczników marynarki, czterdziestoletnich
22
podchor¹¿ych, mo¿e wywrzeæ jakikolwiek wp³yw na Historiê. Nie opu ci³a go tylko jedna, gor¹
ieja: ¿e prochy jego nie spoczn¹ w obcej ziemi. Wróci do ojczyzny, ¿eby tam umrzeæ. Tego j
dnego jestem pewien powtarza³ czêsto. To siê stanie samo z siebie, którego dnia.
Status, jakiemu podlegali we Francji emigranci, by³ mocno skomplikowany. Jednych z
mobilizowano, innych nie. Psara poproszono, ¿eby rzuci³ taksówkê i zosta³ szoferem w fabry
ce amunicji. Kilku oficerów znów wypomnia³o mu rosyjsk¹ po¿yczkê, ale poza tym by³o ca³kiem
e. Kiedy nadesz³a klêska, fabrykê ewakuowano na po³udniowy wschód Francji.
Ale¿ ja jestem obcokrajowcem. W czasie wojny nie wolno mi zmieniaæ miejsca pobytu
we Francji.
To nas nic nie obchodzi. Je¿eli nie znajdzie siê pan w Tarbes, zostanie pan uznany
za dezertera.
Po kilku dniach starañ w prefekturze Psar wyjedna³ dla siebie odpowiednie zezwolenie
, ale zaledwie dotar³ do Tarbes na w³asny koszt zosta³o podpisane zawieszenie broni i
fabryka amunicji przesta³a istnieæ.
Dymitrowi Aleksandrowiczowi nie pozosta³o nic innego jak wróciæ do Pary¿a w poszukiwaniu
pracy.
Praca? Dla pana? Kiedy przegrali my wojnê z powodu tych cholernych cudzoziemców? Nie
ma mowy.
A jednak trzeba by³o je æ, a przede wszystkim nakarmiæ ma³ego Aleksandra. By³o pewne rozwi¹
ie, ale budzi³o ono wstrêt w duszy podporucznika marynarki: móg³, bior¹c za wzór wielu Fran
uzów, przyj¹æ propozycjê zatrudnienia od w³adz okupacyjnych.
Rosjanie dziel¹ siê na dwie kategorie: jedni podziwiaj¹ niemieck¹ technikê, Goethego i Kru
ppa, drudzy natomiast, pocz¹wszy od Aleksandra Newskiego, nie znosz¹ Niemiec. Dymitr
Aleksandrowicz nale¿a³, na swoje nieszczê cie, do tych drugich. Pracowaæ dla Niemców oznac
a³o dla niego zdradê wobec
23
miliona siedmiuset tysiêcy zabitych podczas pierwszej wojny i setek tysiêcy innych,
mordowanych przez ca³e wieki przez miecz Krzy¿aków czy te¿ popleczników Napoleona. A jedna
k i tym razem podda³ siê konieczno ci. Zna³ niemiecki, dobrze go traktowano; jego pensja
powiêkszy³a siê trzykrotnie. Ale by³ jednym z tych ludzi, którym brak komfortu moralnego
doskwiera bardziej ni¿ niedostatek materialny. Te dwa lata, kiedy prowadzi³ niemieck¹
ciê¿arówkê, nale¿a³y do najbardziej niszczycielskich w jego ¿yciu. W jednym tylko by³ nieug
ystematycznie odrzuca³ propozycje lepszej i lepiej p³atnej pracy na stanowisku t³umacz
a, pisarza, czy te¿ w pomocniczej s³u¿bie informacyjnej. Gdyby by³ w³o¿y³ na siebie mundur
dgrau, odzyska³by mo¿e swój stopieñ wojskowy, lecz konsekwentnie mówi³ nie . Bzar Tmidri k
mitowa³ siê, ale podporucznik marynarki pozosta³ bez skazy, jak ikona.
Gdy wojna siê skoñczy³a, nikt nie okaza³ mu wdziêczno ci. Administracja przesz³a w rêce par
tów ostatniej godziny, którzy swego patriotyzmu dowodzili pastwi¹c siê nad wszystkimi st
oj¹cymi ni¿ej. W dodatku bohaterstwo prawdziwych partyzantów, spo ród których wielu by³o ko
istami, sprawi³o, ¿e we Francji wybuch³a wielka mi³o æ do Zwi¹zku Radzieckiego. Biali emigr
i byli teraz ledwie tolerowani. Obcokrajowiec do niedawna op³acany przez wroga god
zien by³ ostrej krytyki, by³ zes³anym przez opatrzno æ koz³em ofiarnym narodu, który zgrzes
ajciê¿ej jak tylko mo¿na, bo zw¹tpi³ sam w siebie.
Sytuacja Dymitra Aleksandrowicza sta³a siê nie do zniesienia. Z jednej strony bezust
annie nêkany by³ przez administracjê, z drugiej dokucza³o mu bezrobocie. I od czasu do c
zasu: Wracaj do siebie, ty cholerny Rusku , wykrzykiwane z koñca kolejki w piekarni.
My l o powrocie do kraju, ju¿ nie przez zrz¹dzenie boskie, ale w wyniku wiadomej decyzj
i, coraz czê ciej nawiedza³a Dymitra Aleksandrowicza. Nigdzie nie bêdzie mu gorzej, nigd
zie nie
24
bêdzie siê go bardziej atakowaæ ni¿ tutaj. Tote¿ gdy w pewnym lazarecie lekarz wyjawi³ mu,
jego organizm jest wyczerpany, ¿e zdradzi³y go komórki jego cia³a, poczu³ w gardle falê tês
ty silniejszej ni¿ wszystkie poprzednie.
Jak kiedy pog³adzi³ policzek syna i powiedzia³:
Wracamy.
Aleksander, milcz¹cy jak zawsze, nic na to nie odpowiedzia³. Dymitr Aleksandrowicz n
ie mia³ ¿adnych z³udzeñ. Wiedzia³,
¿e nie odnajdzie b³yszcz¹cego Petersburga z czasów swego dzieciñstwa. Ale bêdzie s³ysza³ do
sny jêzyk, a jego cia³o, kiedy bêdzie musia³ umrzeæ, spocznie w ojczystej ziemi.
Nawet czerwoni nie mog¹ mi tego odmówiæ.
No w³a nie, czy istnieli jeszcze czerwoni? Czy mo¿na kwestionowaæ egzystencjê pañstwa, któr
ak chwalebnie odepchnê³o napastnika? Niepodleg³o æ jest cenniejsza ni¿ wolno æ obywateli. Z
s³owo wolno æ nie budzi³o radosnego odd wiêku w sercu podporucznika marynarki. Podobnie jak
jego mêscy przodkowie szuka³ chwa³y w s³u¿bie; wolno æ uwa¿a³ za idea³ niewolników. A je li
o w³asno æ prywatn¹ Psar przystanie na to z rado ci¹, poczucie przynale¿no ci by³o o tyle
ni¿ w³asno æ! Có¿ to bêdzie za ulga, wrzuciæ do pieca ten nansenowskim paszport znik¹d. I
der wychowa siê w rodzinnym kraju, a tak¿e nauczy siê s³u¿yæ, mo¿e nawet w szkole kadetów i
a Suworowa bo szko³y te znowu powsta³y!
Jakie to by³o niezwyk³e prze¿ycie dla Dymitra Aleksandrowicza, wej æ w kontakt z towarzysz
mi . Kiedy po³o¿y³ palec na guziku dzwonka pod numerem 79, spodziewa³ siê nieledwie, ¿e zar
iat rozleci siê w kawa³ki, tak jakby cz¹steczka materii zderzy³a siê z cz¹steczk¹ antymater
Ale wiat ocala³, a Sowieci na obczy nie przypominali z grubsza normalnych rodaków.
Wiecie opowiada³ pó niej swoim prawdziwym towarzyszom, chor¹¿ym i podporucznikom mary
ki, którzy zbli¿ali siê ju¿ do piêædziesi¹tki oni wcale nie maj¹ rogów ani kopyt.
25
Co go natomiast zdumia³o to arogancja urzêdników i hojnie okazywane petentom poczucie
wy¿szo ci. Dano mu do zrozumienia, ¿e nie idzie o ¿adne pojednanie siê, tylko o udzielenie
przebaczenia. By je otrzymaæ, trzeba by³o naprzód zademonstrowaæ ca³kowit¹ uleg³o æ i uzna
, we wszystkich dziedzinach, nie tylko pomy³ki polityczne.
Na przyk³ad maniery Dymitra Aleksandrowicza: by³y ca³kowicie anachroniczne. Pewnego dn
ia zdarzy³o mu siê po liniæ palec, aby przewróciæ stronicê w dziele Lenina.
Proszê tego nigdy nie robiæ! U nas oznacza to brak wychowania wycedzi³ surowo przydz
ielony mu katecheta, mierz¹c w ucznia garbatym nosem i z³owrogo skrz¹cymi siê szk³ami okul
arów.
Skruszony grzesznik musia³ zacz¹æ od wype³nienia p³acht formularzy, zwanych ankietami. Trz
eba by³o nie tylko wyznaæ w³asne przewiny wobec rz¹du radzieckiego, ale równie¿ podaæ pe³n¹
i¿szych i dalszych krewnych oraz ich ¿yciorysy. Dymitr Aleksandrowicz odpowiednio po
mniejszy³ swoje wyczyny i o wiadczy³, ¿e krewni jego nie ¿yj¹ ju¿. Zarazi³ siê obsesj¹ powr
yle tylko nie zaszkodziæ tym, którzy znajduj¹ siê w ZSRR.
Czy powinienem by³ wspomnieæ, ¿e kuzyn Alosza nie ¿yje, czy te¿ lepiej nie wymieniaæ go
ale? drêczy³ siê w rodku nocy.
Potem przysz³a faza rehabilitacji. Wyspowiadany i, jak siê wydawa³o, z uzyskanym przeb
aczeniem, syn marnotrawny mia³ obecnie zapoznaæ siê z prawdziw¹ wiar¹. Zorganizowano kursy
wieczorowe; emigranci, którzy prawie nie mieli odwagi spojrzeæ na siebie, spotykali
siê trzy razy w tygodniu, wch³aniaj¹c wyk³ady o b³êdach carów, ucz¹c siê na pamiêæ my li M
a, Iljicza i, oczywi cie, s³ów najwiêkszego geniusza, najwybitniejszego wodza, najg³êbszego
filozofa i ekonomisty, najs³awniejszego przywódcy ludowego wszystkich czasów, tego, któr
ego
26
patronimik wypowiadany by³ jednocze nie ze s³u¿alcz¹ czu³o ci¹ i z mêskim szacunkiem: Józef
onowicza.
Nie by³o oczywi cie mowy o tym, by mo¿na by³o potraktowaæ tê liturgiê choæ trochê humorysty
Rewolucjoni ci nie maj¹ poczucia humoru.
Nie maj¹c ¿adnego wykszta³cenia ekonomicznego i nie uto¿samiaj¹c siê ani z interesami, ani
cnotami bur¿uazji, Dymitr Aleksandrowicz zda³ czê æ egzaminów nie lewicuj¹c swej duszy .
fakcj¹ wyliczy³ marsza³ków Zwi¹zku Radzieckiego i ich zwyciêstwa, ze ci niêtym gard³em zre
przebieg bitwy pod Stalingradem. Ale zaj¹kn¹³ siê kilkakrotnie, zanim zdo³a³ wypowiedzieæ
zed nim b³yszcza³y wymagaj¹ce okulary katechety Miko³aj Krwawy czy te¿ Leningrad . Inn
ci przys³uchiwali siê temu ze spuszczonym wzrokiem, milcz¹co podzielaj¹c jego zawstydzen
ie. Potem z kolei oni musieli, zacinaj¹c siê, mówiæ o bia³ogwardyjskich hordach i obszar
h kontrrewolucjonistach . Na zakoñczenie od piewano chórem Katiuszê: to by³o sowieckie, ale
nie komunistyczne, heroiczne i sentymentalne, jednym s³owem rosyjskie.
Je li Dymitr Aleksandrowicz liczy³, i¿ w zamian za ten niewielki wysi³ek otrzyma paszpor
t i bêdzie móg³ oznajmiæ Francuzom, ¿e teraz tak¿e i on ma swój kraj, swój rz¹d i swego amb
to siê przeliczy³. Teraz nale¿a³o dowie æ swej szczero ci. W niedzielne poranki zaniedby
kiew, aby oklaskiwaæ filmy propagandowe, takie jak Gor¹ca g³owa czy te¿ Przysiêga, wy wietl
ne specjalnie w porze mszy wiêtej. Pomaga³ tak¿e w organizacji balów, wydawanych w roczni
cê Rewolucji Pa dziernikowej. Wznosi³ toasty na cze æ niewypowiedzianie wielkiego Iljicza
i za zdrowie najwiêkszego z najwiêkszych ludzi. Próbowa³ nawet wymawiaæ po sowiecku dwa s³o
a, z pozoru niewinne: autobus i biblioteka. Sposób ich wymawiania dzieli³ Rosjan na
dwa obozy. Jeszcze jedno po wiêcenie, my la³, i bêdê móg³ wsi¹ æ do poci¹gu. Wróciæ.
Wreszcie katecheta wezwa³ go i o wiadczy³:
27
Obywatelu, przekonali my siê, ¿e jeste cie prawdziwym synem naszej sowieckiej ojczyzny
.
Zielony paszport by³ tu¿ obok, le¿a³ na biurku. Dymitr Aleksandrowicz móg³ go wzi¹æ do rêki
dziæ piecz¹tki, zdjêcie, podpisy. Nowoczesna pisownia jego imienia i imienia jego ojca
dra¿ni³a go jeszcze, ale by³ to drobiazg; od dawna ju¿ skre li³ twarde znaki i ³aciñskie
mularzach, które wype³nia³.
Dziêkujê, dziêkujê powtarza³. Czu³, ¿e staje siê pe³nym cz³owiekiem. Z podniesion¹ g³
wyjdzie na ulicê Grenelle, podejdzie do policjanta i powie mu:
Jestem obywatelem radzieckim. Byæ obywatelem, wydawa³o mu siê, jest nieomal tyle sam
o
warte co byæ poddanym cara.
Kiedy mogê wyjechaæ?
Katecheta delikatnie wyj¹³ z r¹k wzbraniaj¹cego siê nieco Dymitra Aleksandrowicza paszport
.
Na razie schowamy tê zabaweczkê tutaj. Podniós³ siê i umie ci³ paszport na jednej z pó³
wbudowanego w mur.
Oczywi cie pewnego dnia powróci pan do kraju, ale na razie przyniesie pan wiêcej po¿yt
ku socjalistycznej ojczy nie nie opuszczaj¹c Pary¿a. Zna pan Francuzów, przyzwyczai³ siê pa
do nich, a oni do pana.
Dymitr Aleksandrowicz nie od razu poj¹³, ¿e oznacza to koniec jego marzeñ. Uczepi³ siê s³ów
i cie i na razie .
Wpatruj¹c siê swymi przedwcze nie zmatowia³ymi oczami w zielon¹ plamkê, widoczn¹ na dnie se
, jêkn¹³:
Ale... paszport, proszê mi go daæ.
Na có¿ on panu?
Nie mogê ¿yæ we Francji bez dokumentów.
Nie by³ to jedyny powód, chcia³ bowiem zabraæ tê ma³¹ ksi¹¿eczkê powodowany czu³o ci¹. U si
okry³by j¹ poca³unkami; mia³by materialny dowód, ¿e znów sta³ siê sob¹.
28
To odrzek³ katecheta, z³owrogo pob³yskuj¹c grubymi szk³ami okularów nie przedstawia
problemu. Nie powie pan Francuzom, ¿e otrzyma³ pan radzieckie obywatelstwo, bêdzie siê p
an w dalszym ci¹gu pos³ugiwa³ paszportem nansenowskim.
Dostrzegaj¹c, ¿e serce biednego cz³owieka pêka z ¿alu, doda³ jeszcze, powodowany, nie wiado
o, lito ci¹ czy te¿ sprytem:
W³a nie w ten sposób odda pan najwiêksze przys³ugi socjalistycznej ojczy nie, która mim
ystkich pana pomy³ek wyci¹gnê³a do pana ramiona.
Dymitr Aleksandrowicz nie mia³ ju¿ ¿yæ d³ugo. Od tej chwili rak pustoszy³ jego organizm ze
dwojon¹ si³¹. Nigdy przedtem nie pi³ du¿o, teraz zacz¹³ piæ tak, jakby chcia³ jeszcze przys
roces zniszczenia. Nocny stró¿, pomywacz, tragarz, zamiatacz ulic traci³ kolejno wszys
tkie swoje posady, pracuj¹c tylko od czasu do czasu. Teraz, kiedy wiedzia³, ¿e nigdy n
ie wróci do kraju, mia³ ju¿ tylko jedno ¿yczenie: byæ pochowanym na cmentarzu w Sainte-Gen
evieve-des-Bois, gdzie próchnia³o tyle rosyjskich trupów, ¿e na pewno zniszczy³y ziemiê.
Chor¹¿owie i podporucznicy, teraz piêædziesiêcioletni, surowo oceniali zdradê, ale nie zdra
cê. Z³o¿yli siê, aby spe³nione zosta³o skromne ostatnie ¿yczenie tego, którego nazywali pos
iê trudnym do przet³umaczenia rosyjskim s³owem... jakby wspó³biesiadnikiem.
Dymitr zmar³ w szpitalu, bez ¿adnej opieki, jako ¿e personel szpitalny tego w³a nie dnia s
trajkowa³.
Nie wrócê do kraju, Alek. Ty to zrobisz za mnie. To by³y jego ostatnie s³owa. Uniós³ d³
pog³askaæ policzek Alka, ale nie zdo³a³ ju¿ dokoñczyæ tego gestu.
Pogrzeb odby³ siê w kaplicy cmentarnej Za niêcia Matki Boskiej. Czerwiec by³ wyj¹tkowo ciep
i ksi¹dz obficie u¿ywa³ kadzid³a. Od piewano Miêdzy wiêtymi, Nie mierteln¹ pamiêæ i Jak¿e
któr¹ tradycja ³¹czy z ¿o³nierskimi pogrzebami.
Trumnê opuszczono do grobu przy pomocy haftowanych
29
pasów, wypo¿yczonych przez pewn¹ star¹ genera³ow¹. Trzeba je by³o zwróciæ, dlatego te¿ nie
o ich jak ka¿e obyczaj grabarzowi. Có¿ by zreszt¹ z nimi pocz¹³?
Grudki ziemi rozbija³y siê na wierkowych deskach trumny.
Aleksander Dmitrycz, jasnow³osy, pe³en rezerwy, przygl¹da³ siê temu z ostentacyjnym spokoj
em. Przyjaciele ojca odczuwali wobec syna raczej nieufno æ ni¿ sympatiê. On tak¿e z³o¿y³ po
o repatriacjê i przesiadywa³ w ambasadzie. Czy nie by³ to przypadkiem ma³y bolszewik? ‾on
y przyjació³ Psara, przeciwnie, rozczula³y siê nad szczup³¹ ch³opiêc¹ twarz¹ o zaczerwienio
ekach, nad m³odzieñcz¹ szyj¹, któr¹ ods³ania³a rozpiêta bia³a koszula, noszona bez krawata
leksandrowicz nienawidzi³ tej wzorzystej ozdoby) do starego, niebieskiego ubrania,
zapewne prezentu jakiego zamo¿niejszego kuzyna albo daru instytucji charytatywnej.
Ile¿ on mo¿e mieæ lat?
Dziewiêtna cie? Nie wygl¹da nawet na tyle, biedak. W ród uczestników pogrzebu znajdowa³
pewien m³ody
cz³owiek, którego nikt z obecnych nie zna³. Prze¿egna³ siê kilka razy w nieodpowiednim mome
cie. Mia³ pyzat¹ twarz i nosi³ okr¹g³e, poczciwe okularki. Ubrany by³ w br¹zow¹ marynarkê,
erokie spodnie i wielkie niezgrabne buciory.
Aleksander Dmitrycz nie chcia³, jak wszyscy inni, czekaæ na autobus. Gdy tylko pogrz
eb siê skoñczy³, ruszy³ sam w stronê dworca kolejowego. Szed³ w o lepiaj¹cym s³oñcu. W pewn
tu¿ obok niego zatrzyma³ siê samochód.
Proszê wej æ, podwiozê pana powiedzia³ kto , otwieraj¹c drzwi samochodu.
To by³ w³a nie ten m³ody cz³owiek.
Aleksander zawaha³ siê. Pomy la³ jednak, ¿e to zaproszenie by³o mo¿e grzecznie wypowiedzian
rozkazem.
Dziêkujê, Jakubie Mojsiejewiczu. Wsiad³ do samochodu.
30
W dzieciñstwie Jakuba Mojsiejewicza Pitmana ko³ysa³y do snu opisy bohaterskich wyczynów
dzielnych czekistów ratuj¹cych Rewolucjê. Gdyby nie oni, bia³ogwardzi ci odnie liby zwyciês
. Jakub marzy³ wiêc o pracy w komisariacie ludowym, w wydziale spraw wewnêtrznych. W³a nie
tam, my la³, by³by najbardziej u¿yteczny dla partii i dla ojczyzny.
Jakub Pitman pamiêta³ o swoim ¿ydowskim pochodzeniu, nie s¹dzi³ jednak, by sytuacja ‾yda mi
byæ inna ni¿ Tatara czy Gruzina. Dumny by³, ¿e to w³a nie jego kraj wyprodukowa³ Puszkina,
ajkowskiego, Piotra Wielkiego. Uwielbia³ rosyjski folklor. Potrafi³ zupe³nie nie le zaci¹g
aæ Raz na balu czy te¿ odtañczyæ ognistego kozaka. Nie znaczy³o to, ¿e wstydzi³ siê swoich
ców, przeciwnie, traktowa³ ich z czu³o ci¹, ale ich problemy wydawa³y mu siê anachroniczne.
za domem jad³ wieprzowinê i nie mia³ ¿adnych wyrzutów sumienia, raczej podkre la³ przyjemno
mu to sprawia³o. Jak bohaterowie Czechowa wzdycha³ do czasów, kiedy wszyscy ludzie bêd¹ siê
kochali, szczê liwi i beztroscy. Nad Czechowem mia³ jednak tê przewagê, ¿e wiedzia³ kiedy t
ast¹pi: ju¿ jutro.
Lokomotyw¹ szybko zbli¿aj¹cej siê przysz³o ci by³a partia. Jakub mia³ dla niej tak ¿ywe ucz
tyle wdziêczno ci, ¿e czêsto a¿ ³zy stawa³y mu w oczach. To dziêki partii jego ojczyzna sta
iê najpotê¿niejsza na ca³ym wiecie, silna i opiekuñcza. Naród radziecki jak jeden m¹¿ prac
wznoszeniem powszechnej sprawiedliwo ci i równie powszechnego dostatku. Oczywi cie, ¿e
Jakub chcia³ stan¹æ w pierwszym szeregu pracuj¹cych.
Nic nie przeszkadza³o temu, by przyjêto go na wydzia³ werbuj¹cy kandydatów po ród m³odych l
garn¹cych siê do tego rodzaju dzia³alno ci. Moj¿esz Pitman by³ ubogim krawcem, tak samo jak
niegdy jego ojciec. Matka i babcia Jakuba Pitmana te¿ pochodzi³y ze skromnych rodzin,
z Berdyczowa. Ankieta, obejmuj¹ca dwa pokolenia wstecz, wykaza³a wiêc pochodzenie pro
letariackie w zasadzie bez zarzutu. W tym okresie narodowo æ
31
¿ydowska by³a jeszcze plusem raczej ni¿ minusem. Wuj rewolucjonista upiêksza³ obraz. Tak w
iêc po opuszczeniu uniwersytetu Jakub Pitman przepe³niony rado ci¹ i wdziêczno ci¹ przyjêty
a³ do szko³y Bie³yje Sto³by i studiowa³ tu przez dwa lata, g³ównie zagadnienia kontrwywia
francuski i to sprawi³o, ¿e skierowano go do pi¹tego departamentu. Wojna w³a nie siê skoñcz
Jakub Pitman oddelegowany zosta³ do pracy w ambasadzie, która znów podejmowa³a sw¹ dzia³al
o æ w Pary¿u.
Jego entuzjazm nie mia³ granic! Bêdzie pracowa³ ze wszystkich si³, aby uczyniæ z Francji s
iostrzycê Rosji, równie szczê liw¹ i woln¹ jak ona. M³odsz¹ siostrê, rzecz jasna, której st
a jej dobra, dyktowaæ bêdzie sposób postêpowania.
Te wspania³e zamiary nie uchroni³y jednak porucznika Pit-mana od tego, ¿e po roku poby
tu w Pary¿u znalaz³ siê nagle o krok od utraty honoru i stanowiska. Na pocz¹tku wszystko
sz³o doskonale, chocia¿ Pitmana szokowa³ prymitywizm tutejszego rodowiska, sk³adaj¹cego s
g³ównie z karierowiczów i hulaków. Jego prze³o¿onym by³ oficer, który prowadzi³ sprawy emig
racaj¹cych narkomanów, degeneratów, niedobitków bandytów Wrangla i katów Ko³czaka. Rz¹d
okaza³ niezwyk³¹ ³agodno æ, amnestionuj¹c tych lokajów reakcji. Pitman by³ jednocze nie on
i przejêty obrzydzeniem. Nie opuszcza³a go te¿ ciekawo æ. Kiedy po raz pierwszy znalaz³ siê
obliczu autentycznego ksiêcia, spodziewa³ siê, ¿e ujrzy wilko³aka albo nadcz³owieka. Tymcza
em ksi¹¿ê O. by³ garbaty, delikatny, biedny jak Hiob, nie narkotyzowa³ siê i z pewno ci¹ ni
ie pos³ugiwa³ siê knutem.
Uciele nione z³o nie zawsze by³o tak ³atwo rozpoznawalne, jak siê tego spodziewa³. Ale prag
iê uczyæ.
Inteligencja jego by³a ¿ywa i giêtka, przede wszystkim za w³a ciwa mu by³a intuicyjna zdol
afnego wyczuwania ludzi. Wkrótce polecono mu zaj¹æ siê wyszukiwaniem po ród
32
kandydatów do powrotu osób, które mog³yby staæ siê, jak ich nazywano, seksots , sekretnyje
udniki.
Amnestia nie by³a bowiem ca³kowicie bezinteresowna. Wiêkszo æ tych, co domagali siê powrotu
mia³a pozostaæ we Francji, aby przez sam fakt swej obecno ci odwracaæ uwagê od zwerbowany
ch wspó³pracowników. Pitman móg³ siê pochwaliæ wietn¹ zdobycz¹, by³ym partyzantem, którego
iowa³a atomistykê! Nie mog³o byæ mowy o tym, ¿eby pozwoliæ na powrót takim ludziom, znajduj
siê ju¿, najzupe³niej legalnie, na miejscu, ludziom, których w przysz³o ci ³atwo bêdzie pch
powiedzialne stanowiska. ‾eby jednak u piæ czujno æ Francuzów, trzeba by³o, ¿eby starzy kie
taksówek, wiekowi Cyganie, teolodzy, którzy i tak nie mieli czego szukaæ w ZSRR, zdyc
hali sobie w dalszym ci¹gu na obczy nie.
Pitman dobrze siê spisa³, przeprowadzaj¹c selekcjê; teraz jego zwierzchnik przesun¹³ go do
nnej sekcji. Chodzi³o o to, ¿eby Jakub Mojsiejewicz mia³ okazjê poznania wszystkich rodz
ajów dzia³alno ci, prowadzonych przez ich placówkê. Nastêpnym szefem Pitmana zosta³ stary c
ista z niebieskim nosem, bohater licznych anegdot, opowiadanych miêdzy jednym i dr
ugim kieliszkiem.
Pierwsza misja, w jakiej uczestniczy³, polega³a na porwaniu w samym rodku Pary¿a pewneg
o pu³kownika carskiej armii, który natychmiast po zakoñczeniu wojny próbowa³ powo³aæ znów d
organizacjê Union interarmes . Poprzednio kierowali ni¹ Kutiepow i Miller. Stary pu³kown
ik nie by³ specjalnie niebezpieczny, tradycja jednak wymaga³a, by zadaæ zdecydowany ci
os takiej organizacji. Tym razem zreszt¹ nie przewidywa³o siê ¿adnych komplikacji, jako ¿e
uprzednio uzyskana zosta³a zgoda w³adz francuskich. Pozostawa³o tylko zgarn¹æ pu³kownika
mu, tak samo jak zgarnia³o siê ludzi w Moskwie czy w Ni¿nym Nowogrodzie, najlepiej nad
ranem, gdy temperatura cia³a jest najni¿sza, a co za tym idzie zdolno æ stawiania oporu
najmniejsza.
33
Kiedy Jakub Pitman wsiada³ do specjalnie wynajêtego samochodu, nie drêczy³y go ¿adne moral
ne rozterki. Pu³kownik by³ tylko nêdznym wichrzycielem, którego trzeba by³o usun¹æ. Przed 2
aty z pewno ci¹ nie odmawia³ sobie przyjemno ci wieszania czerwonych wiê niów. Teraz chodzi
to, by nie móg³ siaæ zamieszania w kraju, który ju¿ wkrótce stanie siê rajem. Pu³kownik nig
e by³ obywatelem radzieckim i Francuzi nie bardzo mieli ochotê na otwarte wydanie go
Rosjanom, ale przecie¿ nie bêd¹ protestowaæ, je li siê go przymknie. Czy¿ nie bili my siê
Niemcami? Pitman przycisn¹³ guzik dzwonka. Za starymi drzwiami, które pokrywa³ ³uszcz¹cy s
lakier, panowa³a cisza. Zacz¹³ stukaæ, grzecznie choæ stanowczo, po cztery uderzenia, ugiêt
m palcem wskazuj¹cym prawej d³oni. Na karku czu³ przesycony wódk¹ oddech czekisty. Jeden z
jego przybocznych zosta³ na czwartym piêtrze, drugi wszed³ na podest szóstego piêtra, sk¹d
obserwowa³ wszystko, gotów w razie czego do interwencji.
Jakiekolwiek komplikacje by³y zreszt¹ ma³o prawdopodobne: dozorczyni co prawda bardzo
lubi³a pana Rosjanina, który zawsze starannie wyciera³ buty, ale jej m¹¿, dawny komunistyc
zny partyzant, a obecnie policjant, obieca³, ¿e przypilnuje, ¿eby nie robi³a ¿adnych trudn
o ci.
Jak bêdziesz tak sobie postukiwa³ powiedzia³ czekista to on gotów pomy leæ, ¿e chcesz
franków, których zreszt¹ nie ma.
Zacz¹³ waliæ w drzwi, najpierw otwart¹ d³oni¹, potem kopniakami, a¿ drzwi dygota³y. Nagle J
poczu³ przed sob¹ jak gdyby wielk¹ pustkê, chocia¿ brama by³a nadal zamkniêta. Nigdy nie do
dzia³ siê, sk¹d pojawi³o siê to wra¿enie. Mo¿e przeci¹g? Na schodach rozleg³ siê zdenerwowa
orcy: Towarzyszu! Psze pana! Panie kapitanie! Zdarzy³o siê nieszczê cie .
Gdy Jakub zobaczy³ to co na chodniku, ten nale nik z cz³owieka z kêpk¹ brody stercz¹c¹ z t
, po³amane nogi z ko ci¹, która przebi³a miêso, i zniszczon¹ pid¿amê, zrobi³ wielki krok do
34
ty³u i zacz¹³ otwarcie, bez skrêpowania wymiotowaæ, wstrz¹sany czkawk¹.
Zdechlak! Baba! wysycza³ do niego czekista.
A potem, kiedy ju¿ przesta³ wymy laæ swojemu podw³adnemu, zacz¹³ uporczywie przygl¹daæ siê
strzelaj¹c okiem na swoich ludzi, jakby chcia³ ich wzi¹æ na wiadków. Dozorca trzyma³ siê
krêci³ g³ow¹ z mieszanin¹ lito ci dla ofiary i jednocze nie z trudem opanowuj¹c nerwowy m
widok tego mierdz¹cego pajaca rozci¹gniêtego na bruku, z t¹ jego bródk¹. Z drugiej jednak
rony odczuwa³ g³êboki zawód s¹dzi³, ¿e towarzyszom radzieckim zawsze udawa³y siê akcje, a
zachowali siê jak niezdary. Od tej chwili jego wiara w marksizm topnia³a szybko. Po
dwu latach dotkniêty ³ask¹ zacz¹³ chodziæ do ko cio³a i g³osowaæ na partiê prawicow¹.
Czekista napisa³ m ciwy raport akcja nie uda³a siê z winy porucznika Pitmana, który stuka
o drzwi tak d³ugo, ¿e osobnik zd¹¿y³ wyskoczyæ przez okno. Pó niejsze zachowanie siê porucz
twierdzi³o, ¿e przyczyn¹ niezdecydowania Pitmana by³ brak odwagi fizycznej.
Wydawa³o siê, ¿e Pitman, któremu do tej pory wszystko sprzyja³o, teraz skazany by³ na klêsk
odlenie. Z dnia na dzieñ przestano podawaæ mu rêkê, odwracano siê, kiedy wchodzi³ do pokoju
By³a to tylko kwestia bezw³adu biurokratycznego: wkrótce zostanie usuniêty z departamen
tu, byæ mo¿e nawet z KGB. Niebieskie epolety nie s¹ dla tchórzy. Kiedy nie mia³o poprosi³ o
ja nienie nie mia³ prawa czytaæ raportu szef komórki spojrza³ mu w oczy.
Na twoim miejscu wstydzi³bym siê, Pitman, schowa³bym siê w najciemniejszym k¹cie.
Zacz¹³ siê wiêc wstydziæ, jako ¿e KGB, bliska partii, której rola jest wiod¹ca a doktryna n
odna, nie mo¿e siê myliæ. Zacz¹³ siê tak¿e chowaæ, poniewa¿ cierpia³ z powodu okazywanej mu
Poza tym nie dostawa³ ju¿ ¿adnych poleceñ. Nie
35
pozostawa³o mu wiêc nic innego, tylko zaszyæ siê w k¹cie i czekaæ na odwo³anie.
Jakub Mojsiejewicz Pitman by³ g³êboko zraniony w swoich ambicjach, w swym pragnieniu s³u¿e
nia, w samej substancji swego istnienia. Wiedzia³ przecie¿, ¿e je li siê ju¿ jest w KGB, mo
pope³niæ pewn¹ liczbê pomy³ek, które bêd¹ zatuszowane dla dobra organizacji. Jemu stawiano
o zarzut zwyk³ej s³abo ci. Oznacza³o to, ¿e tak naprawdê nie zosta³ zaakceptowany przez zwi
chników i odrzucano go jako nieprzydatnego. Cierpia³ tak¿e z powodu swej mi³o ci. S³odka El
czka s³a³a mu czu³e, gor¹ce i pe³ne nadziei listy. Czy¿ mia³ znosiæ i to, ¿eby jego narzecz
siê rumieniæ ze wstydu przez niego? My la³ o zerwaniu. Potem o samobójstwie. Tymczasem pe
wnego dnia przyszed³ do niego szeregowiec, który nie mia³ odwagi spojrzeæ w oczy komu , o
kim wiedzia³, ¿e jest w nie³asce:
Towarzysz Abdulrachmanow was prosi.
Abdulrachmanow, monumentalna postaæ z ma³¹ g³ow¹, zosta³ przez m³odszych pracowników ambasa
zwany Stalagmitem, i to nie tylko z powodu jego sto¿kowatego kszta³tu, ale tak¿e dlate
go, ¿e przypomina³ raczej fenomen przyrodniczy ni¿ ludzk¹ istotê. Przezwisko to jednak wys
z³o z u¿ycia. Od jakiego czasu personel ambasady unika³ aluzji na temat Abdulrachma-now
a, jakby wymienianie jego imienia mog³o spowodowaæ nie wiadomo jaki kataklizm. Abdul
rachmanow by³ prawdopodobnie w KGB, ale w której dyrekcji i w jakim departamencie? I
jak¹ mia³ funkcjê? Zagadka. Nic o nim nie wiedziano, nieznany by³ nawet jego stopieñ wojs
kowy: reagowa³ jednakowo ochoczo na towarzyszu kapitanie jak i towarzyszu generale . Je
go dzia³alno æ zaczyna³a siê, gdy inni koñczyli pracê, szpera³ wtedy we wszystkich biurach,
wy³¹czaj¹c gabinetu ambasadora. Mia³ wszystkie klucze i wytrych. Kto mu je da³? Brano go z
a inspektora, sk³adaj¹cego sprawozdania samemu towarzyszowi Berii, to znów za wysokieg
o dygnitarza partyjnego, odpowiadaj¹cego
36
wy³¹cznie przed Józefem Wissarionowiczem. Nigdy nie powiedzia³ nic ostrego, a jednak bud
zi³ przera¿enie. Byæ wezwanym przez niego w sytuacji Pitmana! oznacza³o to samo, co dla
skazanego na mieræ wizyta o 4 rano w jego celi.
Us³yszawszy, ¿e mo¿e wej æ, Pitman stan¹³ do æ niezdarnie na baczno æ w progu niczym nie wy
ustego pokoju, ma³o wiadcz¹cego o tym, by siê tu kto przemêcza³ prac¹. Oczekiwa³ wojskowe
sku albo lodowatego szeptu, tymczasem dobieg³ go melodyjny g³os, recytuj¹cy piewnie: Nim
zd¹¿y³em zwil¿yæ krwi¹ ostrze no¿a, wróg siê podda³. Nim zd¹¿y³em zwil¿yæ krwi¹ ostrze no¿
Przed sto¿kowat¹ g³ow¹ unosi³ siê palec wskazuj¹cy, nie wyra¿a³ jednak gro by, raczej inten
wawcze.
Niech pan wejdzie, Jakubie Mojsiejewiczu, serdeñko, i umie ci na tym krze le swoj¹ sta
r¹ pani¹. Czy zna pan Sun Tsu?
Siej¹cy postrach tow. Abdulrachmanow nie wyra¿a³ siê jak oficer KGB, a nawet jak zwyk³y ob
ywatel radziecki. Mówi³ piewnym basem, pos³uguj¹c siê najbardziej wyrafinowan¹ dykcj¹. U¿y
go g³osu jak aktor, lecz jego nienaganna wymowa przypomina³a raczej profesora uniwer
sytetu przedrewolucyjnej Rosji. Skojarzenie to musia³o powstawaæ automatycznie na wi
dok tego za¿ywnego, na granicy oty³o ci, pe³nego kurtuazji cz³owieka, w którym jednocze nie
czuwa³o siê ogromn¹ si³ê. Pitman by³by zaszokowany tym ma³o radzieckim stylem zachowania, g
y nie opanowa³y go zupe³nie inne emocje. Oto po raz pierwszy od dwu miesiêcy kto odezwa³
siê do niego serdecznie. On jednak bêdzie musia³ zawie æ swego rozmówcê, gdy¿ nie mia³ ziel
ojêcia, kim mo¿e byæ Sun Tsu zapewne jaki lokaj Czang Kai-szeka.
Nie, towarzyszu generale. Ja nie jestem w szóstym departamencie, towarzyszu gene
rale. I ten Sun Tsu, ja nie...
Ale¿ proszê usi¹ æ, Jakubie Mojsiejewiczu. Zaraz siê ze sob¹ zapoznamy, wszyscy trzej.
37
Pitman rozejrza³ siê wko³o, ale nie spostrzeg³ ¿adnej trzeciej osoby w pokoju, chyba ¿eby w
i¹æ pod uwagê wisz¹cy na cianie portret Feliksa Edmundowicza. On jednak by³ wszêdzie, nie
w KGB pomieszczenia, w którym nie pojawia³oby siê to inkwizytorskie spojrzenie.
Proszê mi na pocz¹tek powiedzieæ, jak ocenia pan tê my l, zarazem wielkoduszn¹ i podstê
Jeszcze raz nieszczê liwy porucznik mia³ zawie æ swego prze³o¿onego, który wydawa³ siê tak
bec niego usposobiony.
Jak¹ my l, towarzyszu generale? Mówi³ generale , poniewa¿ jest to najwy¿szy stopieñ, a
nigdy jeszcze nie widzia³ tak uprzejmego genera³a.
Tê, któr¹ przed chwil¹ przytoczy³em. Nim zd¹¿y³em zwil¿yæ, i tak dalej. Co my li pan o
Pytanie by³o bardzo trudne, nawet dla kogo , kto zawsze stara³ siê rozumowaæ tak jak trzeb
a. Byæ mo¿e Lenin wypowiedzia³ siê gdzie na temat, ale Pitman nie móg³ sobie niczego przyp
ieæ. Czuj¹c sw¹ winê, wyj¹ka³ ¿a³o nie:
Nie wiem, towarzyszu generale.
Proszê usi¹ æ powiedzia³ cz³owiek zwany Stalagmitem. Zanim spotkamy towarzysza Sun
dejmiemy kilka wstêpnych decyzji. Po pierwsze, i pan, i ja jeste my zbyt ukultu-raln
ieni, jak to nazywaj¹ ci, którzy wcale tacy nie s¹, ¿eby my musieli rzucaæ sobie w twarz co
piêæ minut nasze przekonania polityczne. Wiêc przestanie pan, mi³y mój Jakubie Mojsiejewi-
czu, nazywaæ mnie towarzyszem. Dalej. Przywi¹zujemy zbyt wielk¹ wagê do prawdy tkwi¹cej w
rzeczach i ludziach, by mia³y dla nas znaczenie powierzchowne i zbêdne stratyfikacje
socjalne. Przestanie pan wiêc, mój bezcenny Jakubie Mojsiejewiczu, pos³ugiwaæ siê tytu³em
enera³a. A wreszcie, poniewa¿ ja pozwoli³em sobie nazywaæ pana Jakubem Mojsiejewiczem, c
hcia³bym, ¿eby pan ³askawie mówi³ do mnie per Matwiej Matwiejewicz.
Ale¿, towarzyszu generale, nikt pana tak nie nazywa!
38
Mój drogocenny Jakubie Mojsiejewiczu, otaczaj¹cy nas towarzysze s¹ bardzo u¿yteczni, u¿
teczno æ ich godna jest szacunku, ale ani oni nie maj¹ nic do powiedzenia Matwiejowi M
a-twiejewiczowi, ani Matwiej Matwiejewicz im. Dlatego te¿ niechaj mnie nazywaj¹ jak
im pan Bóg ka¿e, a ja na to plujê. Je li by kto mi powiedzia³: chod tu, Jasiu-g³uptasiu,
szed³bym, gdybym mia³ ochotê pój æ. Czy s³ysza³ pan o Einsteinie? Proszê siê nie niepokoiæ,
aresztowaæ doda³ z gryz¹c¹ ironi¹, zaraz zreszt¹ zduszon¹.
Tak, Matwieju Matwiejewiczu, s³ysza³em o Albercie Einsteinie. Nie jest jeszcze pew
ne, czyjego nauka pozostaje w zgodzie z podstawowymi aksjomatami marksizmu-lenin
izmu.
Proszê siê nie niepokoiæ. Bêdzie pozostawa³a w zgodzie. Zrobi siê co trzeba. No wiêc, J
e Mojsiejewiczu, mój szmaragdowy. Czym Einstein jest w fizyce, ja i parê innych osób j
este my w strategii. Osoby te sk³adaj¹ siê na radê, areopag, którego cz³onkiem, je li Bóg p
stanie siê i pan pewnego dnia. My odkryli my wzglêdno æ sztuki wojennej. Sun Tsu mówi: naj
y¿sze wyrafinowanie sztuki wojennej polega na pokrzy¿owaniu planów wroga... Tyle tylko
, ¿e Sun Tsu nie dysponowa³ rodkami odpowiednimi do jego geniuszu.
Pitman odwa¿y³ siê spytaæ:
Dlaczego?
Dlatego, mój srebrny Jakubie Mojsiejewiczu, ¿e towarzysz Sun Tsu poszed³ do nieba ok
o³o dwa i pó³ tysi¹ca lat temu. No wiêc... Abdulrachmanow pos³ugiwa³ siê dawn¹, przeci¹g³
uznan¹ obecnie za przesadnie kurtuazyjn¹ ...my posiadamy odpowiednie rodki. Mo¿emy pok
rzy¿owaæ nie tylko sztabowe plany wroga, co nie by³oby niczym nadzwyczajnym, lecz tak¿e
wszystkie jego projekty, wszelkiej natury, od stopy urodzeñ do literatury, od seks
u do religii. Oby Bóg pozwoli³, aby my potrafili wykorzystaæ te fantastyczne rodki.
39
Nagle Abdulrachmanow podniós³ siê, a raczej wzniós³ siê. To nie by³ ju¿ cz³owiek, to by³a w
asta³ wszystko. Powtórzy³ tonem, który by³by odpowiedniejszy w ko cielnym chórze:
Nim zd¹¿y³em zwil¿yæ krwi¹ ostrze no¿a, wróg siê pod da³. Czy¿ zna pan co równie skute
iego? Aha, za³atwmy pewien drobiazg. Wiem o panu wszystko. Gdyby pozwolono panu dz
ia³aæ, prawdopodobnie nie wystraszy³by pan tego starego os³a, który rycza³by w tej chwili n
£ubiance. Wszystkiemu jest winien ten sukinsyn, co to koniecznie chcia³ zamoczyæ ostr
ze no¿a w krwi. Poka¿ê mu, gdzie raki zimuj¹! A je li pan ma trochê zbyt delikatny ¿o³¹dek.
Pitman chcia³ siê wyt³umaczyæ:
Z mojej strony to w³a ciwie nie by³a lito æ. Tylko ta broda na chodniku. Ta nêdzna brod
.
Na panu zrobi wra¿enie broda, na kim innym co innego. To bez znaczenia. Gdyby mier
zyæ warto æ cz³owieka odporno ci¹ jego przewodu pokarmowego, Henryk IV nie zosta³by nigdy k
Francji. To ja rekrutujê ludzi. Widzia³em pañskie notatki. Mój wybór pad³ na pana.
By³o co przera¿aj¹co drapie¿nego w tym s³owie: wybór. Ab-dulrachmanow sta³ wyprostowany, j
ziwnie ma³e d³onie le¿a³y na blacie biurka. Przypomina³ pterodaktyla gotowego do ataku na
sw¹ ofiarê.
Czujê siê zaszczycony, Matwieju Matwiejewiczu.
Jest pan w b³êdzie. Czy¿ to pana zas³uga, ¿e ma pan br¹zowe w³osy albo ¿e jest pan krót
Posiada pan w³a ciwo ci potrzebne mi w pewnej miksturze, któr¹ w³a nie przygotowujê. Innyc
u brak; tym lepiej, bo siê wzajemnie wykluczaj¹. Proszê siê zastanowiæ, mój diamentowy Jaku
ie Mojsie-jewiczu. Czy mogê liczyæ, ¿e w ród zatrudnionych u nas ludzi znajdê posiadaczy ce
hy, która jest dla mnie nieodzowna: umiejêtno ci wczuwania siê w innych? Odwaga, tak, od
danie sprawie i spryt, i okrucieñstwo te cechy mo¿na znale æ u naszych
40
towarzyszy, ale zdolno æ do wej cia w cudze po³o¿enie, wdarcia siê w cudz¹ wiadomo æ, a na
domo æ, tak jakby siê wskakiwa³o za kierownicê jakiego pojazdu? Proszê zobaczyæ.
Abdulrachmanow obszed³ swoje biurko, wzi¹³ Pitmana za rêkê jak dziecko i zaprowadzi³ przed
rewnian¹ tablicê wisz¹c¹ na cianie. Widnia³ na niej nastêpuj¹cy tekst, u³o¿ony z fantazyjn
izowanych na Daleki Wschód liter, wygrawerowanych scyzorykiem:
1. Poddawaj w w¹tpliwo æ dobro.
2. Kompromituj przywódców.
3. Wstrz¹ nij ich wiar¹, niech gardz¹.
4. Pos³uguj siê lud mi z³ymi.
5. Dezorganizuj dzia³alno æ w³adz.
6. Siej niezgodê miêdzy obywatelami.
7. Pod¿egaj m³odych przeciwko starym.
8. Drwij z tradycji.
9. Zak³ócaj aprowizacjê.
10. Rozpowszechniaj zmys³ow¹ muzykê.
11. Sprzyjaj rozwi¹z³o ci.
12. Nie ¿a³uj pieniêdzy.
13. Zbieraj informacje. Oto powiedzia³ Abdulrachmanow, który nie kry³ swego
zadowolenia trzyna cie przykazañ, znalezionych u Sun Tsu. Zabawi³em siê wpisuj¹c je w to
warde drewno oliwki i zarazem we w³asn¹ pamiêæ.
Pitman przyjrza³ siê cz³owiekowi, który zdawa³ siê sam tworzyæ obowi¹zuj¹ce go ustawodawstw
w¹ skór¹ niad¹ i matow¹, g³ow¹ przypominaj¹c¹ wycelowany w niebo mo dzierz, rêkami czerkie
, ogromnymi w rubowanymi w posadzkê stopami, ze swym orientalnym imieniem, wymow¹ z ub
ieg³ego stulecia, Abdulrachmanow przybra³ dlañ postaæ symbolicznego skrótu Zwi¹zku Radzieck
ego, lub raczej kto mówi
41
o zwi¹zku, powoduje niezgodê tego, co jeszcze do niedawna by³o Cesarstwem Rosyjskim.
Ci, co wyæwiczyli siê w kunszcie wojennym, bior¹ do nie woli armiê przeciwnika bez wal
ki ci¹gn¹³ Abdulrachmanow. Zdobywaj¹ miasta nie oblegaj¹c ich wcale i b³yskawicznie opa
ca³e kraje. Có¿ za finezja! Ile¿ w tym wdziêku! Rzecz jasna, nasi zawodowcy, nasze zabijak
i nie dostrzegaj¹ wznios³o ci tego idea³u. Przeciwnie, wol¹ biæ siê, napadaæ i prowadziæ d³
acje wojenne, czê ciowo po to, ¿eby nazbieraæ medali i awansów, a czê ciowo dla czystej prz
mno ci. My jednak, z³oty mój Jakubie Mojsiejewiczu, nie jeste my tu dla przyjemno ci. Jest
e my tu po to, by wystrychn¹æ wszystkich na dudka. W tym w³a nie sêk, jak mawia³ Szekspir,
o te¿, jak mówi siê u nas, tu jest pies pogrzebany. Wiêc jak, czy to pana interesuje?
Nie czekaj¹c na odpowied mówi³ dalej:
Zajêty jestem tworzeniem w pierwszej dyrekcji departamentu «D». Szukam przedstawicie
la na Francjê. Nasze metody s¹ dosyæ ezoteryczne, ale opanuje je pan bez k³opotu. Jak na
jszybciej obsypiemy pañskie epolety gwiazdkami, ¿eby zrobiæ wra¿enie na g³upcach. Pan jest
m³ody i na pocz¹tku i pan bêdzie pod wra¿eniem swego awansu. Proszê siê nie daæ zwie æ. Gw
to rodki do celu, a nie cel, oto czego nie potrafi¹ zrozumieæ nasi wojownicy. Marz¹, by
zakrwawiæ ostrza swych no¿y i za to dostaæ gwiazdki. Lecz Sun Tsu powtarza: podczas w
ojny najlepsze co siê mo¿e zdarzyæ, to opanowaæ kraj nieprzyjacielski nietkniêty przez zni
szczenia; unicestwienie go to ostateczno æ. Oto w³a nie metoda naszego postêpowania we Fra
ncji, mój rubinowy Jakubie Mojsiejewiczu. Zgarniemy j¹ nietkniêt¹.
W tydzieñ po tej rozmowie Jakub pisa³ do swej narzeczonej: Moja s³odziutka Eliczko, spo
tka³em ostatnio cz³owieka zupe³nie niezwyk³ego. To Karol Marks i Dziadek Mróz w jednej oso
bie. Wiedz, ¿e ten ¿art nie ma nic wspólnego z brakiem szacunku. Przeciwnie. Ten kto wp
rowadzi mnie w techniki, o których nie
42
wolno mi nic powiedzieæ, nawet tobie. Techniki te pozwalaj¹ uszczê liwiaæ ludzi bez zadawa
nia im bólu. A teraz najwa¿niejsze: zosta³em mianowany kapitanem i bêdziemy mogli siê pobr
aæ, jak tylko dostanê zezwolenie. Mam nadziejê, ¿e wkrótce bêdê je mia³. Napisz, ¿e i ty na
kasz, mój chytrusku .
Przeniesiony do departamentu «D», i to z promocj¹, Pitman znowu ciska³ d³onie wszystkich k
legów. Poniewa¿ z natury by³ dobroduszny, wybaczy³ im ich zachowanie, lecz nie widywa³ siê
nimi. Coraz bardziej poch³ania³a go wyj¹tkowa misja, jak¹ mu powierzono. Misja ta, nie
tyle przez sw¹ tajemniczo æ, ile przez to, co w niej by³o trudne do wyja nienia, skazywa³a
o na coraz g³êbsz¹ samotno æ. Zreszt¹ nie zdawa³ sobie nawet sprawy ze swego osamotnienia,
bardzo cieszy³y go wzglêdy, jakie od pierwszego dnia okazywa³ mu Matwiej Matwiejewicz
. Niezale¿nie od wiêzi natury czysto profesjonalnej, nawi¹za³a siê miêdzy nimi przyja ñ, ma
zetrwaæ lata, przyja ñ, któr¹ wzbogaca³a jeszcze dziel¹ca ich ró¿nica wieku.
Genera³-major Abdulrachmanow wreszcie przyzna³ siê, jaka w istocie przys³ugiwa³a mu ranga
interesowa³ siê, po ród tysi¹ca innych rzeczy, powracaj¹cymi . Przejrzawszy w telegraficzn
mpie ich teczki, po³o¿y³ palec na aktach Dymitra Aleksandrowicza Psara:
Przyjrzymy siê synowi. Zda mi pan dok³adne sprawozdanie.
Po miesi¹cu Pitman z³o¿y³ raport. M³ody Psar, szesnastolatek, by³ ch³opcem inteligentnym, z
fanym, zamkniêtym, interesowa³ siê literatur¹, mówi³ doskonale po rosyjsku. Swym polityczny
wychowawcom nie okazywa³ wrogo ci, ale nudzi³y go najwidoczniej prowadzone przez nich
zajêcia. Zapytany, dlaczego zwróci³ siê o przyznanie mu sowieckiego obywatelstwa w tym
samym czasie co jego ojciec, odpowiedzia³: chcê wróciæ.
Abdulrachmanow za¿¹da³ zdjêcia, po czym wykrzykn¹³ natychmiast:
43
- Jest piêkny, bêdzie wspania³y!
Pitman nie przywi¹zywa³ wagi do urody kobiecej, mêska jeszcze mniej go obchodzi³a. Zresz
t¹, có¿ mo¿e ³¹czyæ mi³¹ powierzchowno æ ze wzglêdno ci¹ sztuki wojennej? Ukry³ jednak swoj
- No wiêc - Abdulrachmanow przesuwa³ siê w swym fotelu, trzeszcz¹cym pod jego ciê¿arem -
akie jest pañskie zdanie?
- Je li chce pan z niego zrobiæ agent d'influence, Matwieju Matwiejewiczu, to nic
z tego, on siê nie nadaje.
- Czemu?
- Poniewa¿, jak pan sam powiedzia³, szuka pan ludzi promieniuj¹cych . Ten nie promieniu
je. A je li to do wewn¹trz. W ukryciu.
- Wystarczy przestawiæ kurek jednym kopniakiem.
- Kurek?
- Ju¿ ja wiem, o co chodzi. Proszê, niech pan mówi dalej.
- Jakby to uj¹æ? On nie jest i nigdy nie bêdzie czerwony . Zgodnie z zaleceniami naszeg
o Vademecum próbowa³em otoczyæ go wp³ywem ideologii. Wie pan, co zrobi³? Nauczy³ siê na pam
stawowych rozdzia³ów Kapita³u. Na pamiêæ. Co za bezczelno æ!
- Z³oty mój Jakubie Mojsiejewiczu, có¿ to za przyjemno æ obcowaæ z cz³owiekiem o pañskiej
gencji! A jednak chcia³bym, ¿eby pan nie rezygnowa³. Proszê przeczytaæ jeszcze raz strony
po wiêcone zdobywaniu nowych dusz. Niech ten ch³opak zostanie pañskim przyjacielem, albo
raczej: pan niech bêdzie jego przyjacielem. Niech mu pan pochlebia, tak ¿eby zapomn
ia³ o czujno ci. I niech pan pamiêta, ¿e nie wolno g³askaæ kota pod w³os.
Pitman potrzebowa³ trochê czasu, by uj¹æ zagadnienie na p³aszczy nie ludzkiej (by³ to ter
hniczny), i musia³ w tym celu prowadziæ ch³opca do kina, na filmy niesowieckie, zapras
zaæ go do kawiarñ, gdzie nie upija³ go, tylko rozmawia³ z nim o Rosji, i wcale nie o mar
ksizmie; okre la³ to jako czyszczenie do
44
po³ysku syndromu brzóz . Przynios³o to jednak owoce w postaci zwierzeñ ch³opca.
Do swego ojca Aleksander odnosi³ siê z patetyczn¹ mieszanin¹ podziwu i pogardy. Braku ma
tki nie odczuwa³ specjalnie. Nienawidzi³ Francji, tego drobnomieszczañskiego narodu . Pis
a³ wiersze i próbowa³ swych si³ w prozie. Wreszcie pokaza³ Pitmanowi niektóre z tych tekstó
wyznaj¹c, ¿e marzy o tym, by zostaæ wielkim pisarzem. Je li za idzie o s³awetny powrót ,
jak o czym wiêtym i wymarzonym, zdawa³ siê jednak rozumieæ lepiej ni¿ jego ojciec, ¿e wp
zenie tej nadziei w ¿ycie jest czym odleg³ym i niezupe³nie pewnym.
Abdulrachmanow przeczyta³ Pory roku i Opowie ci wuja Stepana.
Jego proza jest doskona³a, zw³aszcza je li wzi¹æ pod uwagê, ¿e pisana jest przez ch³opc
urodzi³ siê za granic¹. Wiersze mniej mi siê podobaj¹. Jakubie Mojsiejewiczu, niech pan zr
obi ankietê w jego otoczeniu.
Pitman dziwi³ siê, ¿e jego szef upar³ siê, by co osi¹gn¹æ w przypadku tego suchego i skrêc
ewka, lecz ankietê przeprowadzi³.
Ramiê departamentu siêga³o daleko. W zasadzie nie wolno by³o korzystaæ bezpo rednio z wp³yw
poracji , tym razem jednak siêgniêto wysoko i dziêki temu m³ody Georges Puch przyj¹³ pewneg
nia nieznanego mu pana, przyjaciela ojca , i odpowiedzia³ na pytanie dotycz¹ce jednego
z jego kolegów, pewnego bia³ego Rosjanina.
Ach, proszê pana, ten Rusek jest niezno ny. Zawsze prawie na pierwszym miejscu. Ni
e wszêdzie jest prymusem, ale niewiele brakuje.
Nie przepadasz za nim, co?
Nic siê nie da powiedzieæ, jest w porz¹dku, nie jest szpiclem. Ale w koñcu ma siê troch
o æ, zawsze na pierwszym miejscu Psar. Oczywi cie, nazywa siê go carem albo ojczulkiem.
45
Dajecie mu w ko æ, co?
No, trochê trzeba uwa¿aæ.
Dlaczego?
On nie bije siê czêsto, ale jak raz zacznie, to nie ¿artuje. Tylko Coroller jest od
niego silniejszy, ale to miêczak.
Na podobne pytania odpowiada³ te¿ nauczyciel francuskiego, komunista, ma³y, suchy zrzêda
, nosz¹cy czarny, ciasno zwi¹zany krawat.
Proszê mi opisaæ pañskich uczniów.
Których?
Wszystkich. Czy kto zapowiada siê na wybitniejsz¹ postaæ?
Profesor mówi³ d³ugo. Pochlebia³o mu, ¿e zwrócono siê w³a nie do niego.
To wszystko?
Jeszcze jest prymus, ale to bia³y Rosjanin. Wierzy w Pana Boga i tak dalej.
Inteligentny?
Tak, ale zamkniêty w sobie. Zaryglowany. ‾yje w przesz³o ci.
Rezultaty rozmów Pitman przedstawi³ Abdulrachmanowi.
Có¿ to za stary osio³! Chocia¿ nie, jedna jego uwaga jest niez³a. Trzeba wiêc naprowadz
szego pupilka na rozmowê o Bogu. I jeszcze co . Pan ma narzeczon¹, prawda? Jak ona siê n
azywa?
Elektryfikacja Baum.
Oczywi cie: W³adza dla bolszewików i elektryfikacja wsi . Jak pan do niej mówi? Elektr
Eliczka, Matwieju Matwiejewiczu.
Eliczka? To urocze. Proszê, niech pan opowie o Eliczce naszemu ch³opcu. Proszê o to
tak, jak siê prosi o osobist¹ przys³ugê. I niech pan jak najczê ciej rozmawia z nim o jego
jcu, trzeba, ¿eby rana nie zagoi³a siê. Pewnego dnia niech go pan zapyta, czy nie zech
cia³by dla nas pracowaæ i w jakim charakterze.
46
Pitman mówi³ o Bogu, na co Aleksander odpowiedzia³:
Poró¿nili my siê.
Ale wierzy pan w jego istnienie?
Ach, nie, to by go zanadto ucieszy³o. Pitman wspomnia³ o Dymitrze Aleksandrowiczu:
Oficer pok³adowy, zarabiaj¹cy na ¿ycie szorowaniem pod³ogi powiedzia³ sentencjonalnie
eksander to zjawisko czysto patologiczne. Z drugiej strony, wiadczy to o indolenc
ji Francuzów. Przypad³ im w udziale kapita³ ludzki wykraczaj¹cy poza przeciêtno æ, i oto co
nim zrobili.
Pitman zacz¹³ siê wywnêtrzaæ: jest zakochany, o¿eni siê wkrótce, bêdzie mia³ wiele dzieci.
r przyj¹³ to ironicznie. Nie s¹dzi³, by kto poza nim by³ na tyle subtelny, ¿eby zrozumieæ,
jest mi³o æ.
Zg³osi³ pan chêæ powrotu. Ale rozumie pan, prawda, ¿e nasza ojczyzna mo¿e pana potrzebo
u na miejscu. Czy zdaje pan sobie sprawê, o jaki rodzaj dzia³alno ci chodzi³oby?
Aleksander odrzek³ na to, bez entuzjazmu:
Mniej wiêcej wyobra¿am sobie.
Nied³ugo potem w tajemniczy sposób opu ci³ ambasadê Ab-dulrachmanow, nie uprzedzaj¹c nikogo
o wyje dzie. Pitman niepokoi³ siê. Na ogó³ KGB, zwane przez bardziej wykszta³conych swych p
acowników patria nostra, opiekowa³o siê swoimi , nawet wbrew woli partii. Nie zawsze siê t
udawa³o i zdarza³o siê, ¿e czeki ci wysokiej rangi tracili nagle stanowisko i, nie wiadom
o z jakiego powodu, znikali raz na zawsze. Wkrótce jednak pisany rêcznie list pocies
zy³ sk³onnego do niepokoju Jakuba. Jego ortografia by³a nowoczesna, reakcyjne znaki ni
e pojawia³y siê wcale, lecz charakter pisma, cechuj¹cy siê wysokimi, lekko pochylonymi i
starannie po³¹czonymi literami, tak czytelnymi, jakby to by³ druk, móg³ równie dobrze wyj
d rêki carskiego dygnitarza:
Drogi mój Jakubie Mojsiejewiczu, sta³o siê to, co by³o nieuniknione, zaj¹³em miejsce po ród
pagu tych, których
47
oficjalnie nazywa siê Teoretykami . Nieoficjalnie za nasi m³odzi towarzysze, figlarni
jak zawsze, nadaj¹ nam inn¹ nazwê, wziêt¹ z bajek ruskich, gdzie czêsto nakrycie g³owy ofia
uje bohaterowi niewidzialno æ. Nadaj¹ nam wiêc przydomek czapki-niewidki . Od tej chwili
ma pan przyjaciela w tym niewidocznym gronie.
Niestety, wziêty z bajki przydomek jest dosyæ trafny: wiemy o tylu rzeczach minionyc
h, bie¿¹cych i przysz³ych, ¿e nie wolno nam ju¿ opuszczaæ terytorium kraju. Tak wiêc ten og
ny zaszczyt odbierze mi przyjemno æ widywania pana tak czêsto, jakbym sobie tego ¿yczy³. T
rzeba bêdzie, ¿eby pan przyszed³ do Mahometa , skoro Mahomet nie bêdzie móg³ pofatygowaæ
Korzystam z okazji, by wyznaæ panu, z wysoko ci postumentu, na którym siê odt¹d znajdujê,
prawdziwy mój patroni-mik brzmi Mohamed Mohamedowicz. Je¿eli u¿ywa³em innych, to dlatego
, by nie niepokoiæ tych, co s¹dz¹, ¿e dobrym bolszewikiem mo¿e byæ tylko z³y chrze cijanin.
Teraz zajmijmy siê panem. Nadszed³ czas, by odby³ pan sta¿ jako agent d 'influence . Chod
i o praktyczne zastosowanie zdobytej przez pana wiedzy. Pozwoli to panu spokojni
e i bez ¿adnych wahañ wej æ na wy¿sze piêtra pañskiej kariery. Proszê te¿ o przygotowanie d
listy oko³o piêtnastu kandydatów, spo ród których wybierze siê agents d'influence , dzia³
ró¿nych stanowiskach we Francji. Zatrzymamy nie wiêcej ni¿ sze ciu, siedmiu i skierujemy i
ch tam, gdzie bêd¹ najbardziej przydatni. W zasadzie nale¿y unikaæ kandydatów pochodzenia
rosyjskiego, z wyj¹tkiem Psara, którego w³¹czy pan do tej piêtnastki. Przeczuwam w nim ogr
omne mo¿liwo ci.
Na zakoñczenie sta¿u dostanie pan oczywi cie urlop i proponujê, ¿eby go pan spêdzi³ tutaj.
i temu ja nacieszê siê pañskim towarzystwem, a pan bêdzie móg³ po lubiæ urocz¹ Eliczkê i sp
o Francji, co Pana uchroni przed bieganiem na panienki i przed niepo¿¹danym wp³ywem ja
kiej grasejuj¹cej Maty Hari.
48
Przed departamentem «D» otwiera³a siê wspania³a przysz³o æ. Po dziesiêciu latach mia³ siê p
zupe³nie niezale¿ny oddzia³, co przyda³oby cz³onkom areopagu znaczenia, które tajno æ ich d
g³a tylko uwydatniæ. Ju¿ teraz wyrasta³ ponad szare masy pracowników KGB. Tylko ukryte prz
ej cie ³¹czy³o niebieski pa³ac ksi¹¿¹t Roztopczynów z bli niaczymi budynkami placu Dzier¿yñ
nym mie ci³o siê niegdy przedrewolucyjne towarzystwo ubezpieczeniowe za nim ukrywa³o siê
ienie zwane £ubiank¹ drugi natomiast dokoñczyli niemieccy jeñcy wojenni, tak aby mo¿na tu
by³o pomie ciæ dyrekcjê instytucji zatrudniaj¹cej kilkaset tysiêcy pracowników.
Po ród gzymsów i z³oceñ, kinkietów i fryzów zdobi¹cych pa³ac Roztopczynów, genera³-major Ab
w zdawa³ siê byæ w swoim ¿ywiole. Tylko wszechobecny portret bezbo¿nego mnicha wisz¹cy w ga
inecie wiadczy³ o pewnym ustêpstwie na rzecz innych lokatorów tego gmachu. Ogromne, p³ask
ie policzki, usta w kszta³cie serduszka, kryj¹ce zapewne zaci niête mocno zêby, obfity w¹s,
bródka zmarszczona jak cierka kuchenna, ciê¿kie powieki, które zdawa³y siê mia¿d¿yæ ga³ki
rzenie wci¹¿ jeszcze hipnotyzowa³o wiat, w dwadzie cia piêæ lat po mierci tego mê¿czyzny.
sam sposób dociera do nas wiat³o od dawna wygas³ych gwiazd.) Poz³acana tabliczka wylicza³a
cnoty Feliksa Edmundowicza Dzier¿yñskiego: Postrach bur¿uazji, wierny rycerz proletaria
tu, szlachetny bojownik komunistycznej rewolucji . Naprzeciw portretu znajdowa³a siê t
ablica z oliwkowego drewna, pokryta przykazaniami Sun Tsu.
Moje dziecko, cieszê siê, ¿e pana widzê powiedzia³ Ab-dulrachmanow. Przygotowa³em par
gów dla Eliczki, to mój prezent lubny.
Analiza francuskich kandydatur zajê³a prawie ca³y miesi¹c, co bardzo szczê liwie przed³u¿y³
Pitmana. Trzeba by³o obsadziæ kilka stanowisk: przysz³ego deputowanego, przysz³ego bisk
upa, niekomunistycznego zwi¹zkowca, re¿ysera filmowego,
49
dziennikarza i absolwenta Wy¿szej Szko³y Administracji. Pewnego razu, pó nym popo³udniem,
gdy wszystkie decyzje personalne zosta³y ju¿ podjête, Mohamed Mohamedowicz Ab-dulrachm
anow kaza³ przynie æ herbaty i wróci³ do sprawy Aleksandra Psara.
Miasto przykryte by³o niegiem i w wietle latarñ ulicznych migota³o, pe³ne dziwnych fiolet
wych cieni i refleksów. Szklanki z herbat¹, osadzone w srebrnych koszyczkach, parowa³y
przyjemnie. Pitman z rado ci¹ my la³ o chwili, kiedy znajdzie siê na mro nej ulicy, ch³ód
go szczypa³ w twarz, a on jak licealista pobiegnie galopem, by schroniæ siê w zaciszny
m, przegrzanym mieszkaniu Baumów.
Abdulrachmanow kr¹¿y³ ciê¿ko po gabinecie, jak statua Komandora. Jego monumentalne stopy m
ia¿d¿y³y ozdobione wie-lobokami dywany.
- Wie pan, ¿e wszystkie te dywany pochodz¹ z mojego kraju? Ten na przyk³ad to niebiesk
a buchara... Jakubie Mojsiejewiczu - zaplót³ d³onie na plecach - przeczyta³em pañski rapor
t po wiêcony Psarowi. Ca³kowicie zgadzam siê z pañskimi wnioskami, tyle tylko ¿e jestem prz
ciwnego zdania. Tak, je li przyj¹æ filozofiê mojego Vademecum, racja jest po pana stroni
e. Ale, wie pan, trzeba te¿ umieæ, i mam nadziejê, ¿e nauczy siê pan tego w przysz³o ci, sp
niewierzaæ siê Vademecum.
Jest pan m³odym oficerem, którego trawi nie tylko ambicja, ale przede wszystkim chêæ s³u¿en
a. Musi to te¿ wywo³aæ u pana pewne lêki. Chcia³bym pana od nich uwolniæ. Przepowiadam panu
¿e pañska kariera w departamencie powiedzie siê, ¿e pewnego dnia stanie siê pan Czapk¹ Nie
idk¹ i dziêki temu w pañskich rêkach bêd¹ siê wa¿y³y problemy polityki naszego kraju, to zn
zysz³o æ wiata. Proszê wzi¹æ pod uwagê, ¿e jestem star¹ wró¿k¹ albo te¿ astrologiem w spic
Jak tylko ogarn¹ pana w¹tpliwo ci, proszê sobie przypomnieæ moj¹ przepowiedniê. Musi pan t
dn¹ rzecz zakarbowaæ sobie raz na zawsze: ma pan pewn¹ straszliw¹ wadê, Jakubie Mojsiejewi
czu.
50
Jak¹ wadê, towarzyszu generale?
Nie rozumuje pan swobodnie. Gdy w grê wchodz¹ kopiejki, pan zaraz my li o rublach. P
omaga pan sobie palcami tam, gdzie wystarczy³aby si³a ci¹¿enia.
Wybra³em pana, poniewa¿, jako pocz¹tkuj¹cy, nie zdo³a³ pan jeszcze wyzbyæ siê wspó³czucia o
cia humoru. W naszej ogromnej organizacji tylko nam, pracownikom naszego departa
mentu, wolno zachowaæ lito æ i poczucie humoru. S¹ dla nas czym niezbêdnym. Zreszt¹ pozwal
am sieje zachowaæ w³a nie dlatego, ¿e s¹ niezbêdne w naszej pracy. Bez wspó³czucia, które p
do zrozumienia innych, byliby my niczym. Natomiast bez poczucia humoru, które prowa
dzi do zrozumienia samego siebie, chcieliby my byæ wszystkim. Niech¿e pan, Jakubie Moj
siejewiczu, dba o swoj¹ lito æ i swe poczucie humoru, niech pan nie traci dystansu. Ko
ledzy pana lepiej zrobi¹ trzymaj¹c nos w ksi¹¿ce, my jednak potrzebujemy odrobiny dystan
su, wielkoduszno ci. My musimy oddychaæ g³êboko.
Przedstawia mi pan licz¹cy trzydzie ci stron raport po wiêcony Psarowi, i raport ten pro
wadzi do takich samych wniosków jak te, z którymi wyst¹pi³ pan na samym pocz¹tku. Je li siê
bierze z za lepienia, no to trudno, wszyscy pope³niamy b³êdy. Je li jednak boi siê pan zap
zeczyæ samemu sobie... Powtarza pan, ¿e to ¿aden komunista, ¿e nie czuje pan w nim promi
eniowania, zdolno ci wp³ywania na innych.
Tymczasem on jest piêkny, bo w ni¿szych rejestrach naszego rzemios³a (nas to na szczê cie
nie dotyczy, my fruwamy zbyt wysoko) uroda fizyczna jest czym nieocenionym. Dalej
; widzia³em go kiedy , poszed³em go zobaczyæ w trakcie jednego z wieczornych wyk³adów. Pocz
m w nim wielk¹ si³ê, tyle ¿e uwiêzion¹. Pamiêta pan tê bajkê, w której olbrzym zamyka sw¹ w
u i rzucaj¹ do morza, by staæ siê niezwyciê¿onym? Wystarczy zanurkowaæ i uwolniæ biedaczkê,
j jest zgubiony. Z Psarem jest na odwrót: to jego ¿ycie spoczywa
51
na dnie morza. Nakazujê panu wydobyæ je stamt¹d i uczyniæ z niego s³oñce.
Na pocz¹tek niech go pan podda egzaminowi ze zdolno ci wp³ywania na innych. Powierzy m
u pan do wykonania jak¹ niewielk¹ i ci le okre lon¹ misjê, na terenie liceum czy nawet je
asy. Je¿eli zawiedzie (ale nie chce mi siê w to wierzyæ), zrezygnujê z moich zamiarów wobe
c niego. Niech ta misja nie ma charakteru politycznego, w ¿adnym za razie marksisto
wskiego. Zale¿y mi na Psarze, gdy¿ na d³u¿sz¹ metê jego pochodzenie bêdzie mu zjednywa³o za
e ludzi Zachodu. Zale¿y mi wiêc na nim w³a nie dlatego, ¿e nie jest, jak pan spostrzeg³, pr
wdziwym czerwonym . Dla roli, jak¹ mu wyznaczam, prawdziwy komunista by³by o wiele mnie
j przydatny.
I w³a nie w tej domenie, co prawda delikatnej, chêtnie przyznajê, mój srebrny Jakubie Mojs
iejewiczu, pope³ni³ pan b³¹d. Vademecum k³adzie na to nacisk: wp³yw wywiera siê zawsze dziê
ia³alno ci po redników. Wy³¹cznie pewnego rodzaju gra punktów oparcia sprawia, ¿e strza³a-o
rafia w tarczê-spo³eczeñstwo. Przecie¿ my nie zajmujemy siê propagand¹! Propaganda jest czy
niezbêdnym, lecz tak prymitywnym, ¿e umys³ naszego pokroju nie by³by w stanie jej siê po wi
Powinni my w³a nie wykorzystaæ rezerwê Psara, a nie chcieæ zjednaæ go ca³kiem dla nas. Wy³
tylko jedno pytanie, mianowicie czy bêdzie nam wiernie s³u¿y³. Musimy wiêc zbadaæ motywy sp
awiaj¹ce, ¿e gotów by³by przyj¹æ rolê, jak¹ mu proponujemy. wiadomie mówiê o roli, nawet w
tralnym.
W tym w³a nie punkcie pañski raport przynosi odpowied pozytywn¹. Z jednej strony m³ody Psa
a¿ kipi od pragnienia si³y, mocy, i to sprawia, ¿e chêtnie bêdzie s³u¿y³ tym, których uwa¿
i z przysz³o ci¹, do których nale¿y jutro, to jest nam w³a nie. Po drugie, marzy o powroci
¿e te dwie pobudki w duszy tak pe³nej si³y jak jego mog¹ siê staæ wystarczaj¹co silnymi sp
i misji, któr¹ mu wyznaczam.
52
Zreszt¹ agent d'influence w gruncie rzeczy nie ma do spe³nienia zadania przerastaj¹ceg
o ludzkie si³y. Nie zagra¿aj¹ mu bezpo rednie niebezpieczeñstwa, operuje, ¿e tak powiem, na
wolnym powietrzu, nie ukrywa siê, pokazuje siê publicznie, nie ryzykuje ani tortur,
ani mierci. Przeciw komu bêdzie siê zwraca³a praca m³odego Psara? Przeciw Francuzom, który
h nienawidzi. Dlaczego ich nienawidzi? Poniewa¿ byli wiadkami, je li nie sprawcami, u
padku jego ojca, poniewa¿ jego samego le traktuj¹, szydz¹ z niego, poniewa¿ zawiedli nadz
ieje, jakie w nich pok³adali emigranci, poniewa¿ dali siê pokonaæ Niemcom. Psar, jestem
przekonany, nale¿y do ludzi bardzo pobudliwych, nie mo¿e nie gardziæ tymi, z którymi spo
tyka siê na co dzieñ i których nie potrafi podziwiaæ. Pan siê obawia, ¿e nie bêdzie wystarc
o solidarny, jako ¿e my jeste my w jego oczach wrogiem klasowym. Ale przynajmniej je
ste my Rosjanami, podczas gdy otaczaj¹cy go bourgeois s¹ tak¿e jego wrogami klasowymi, w
dodatku Francuzami.
My li pan zapewne, ¿e podejmujê zbyt wielkie ryzyko, ¿e bawi mnie ten karko³omny pomys³, by
zatrudniæ kogo , kto pochodzi z rodziny naszych dziedzicznych wrogów. Byæ mo¿e. Ale bez ta
kich przyjemno ci nasze zajêcie by³oby równie monotonne jak wszystkie pozosta³e. Nie mówi¹c
o tym, ¿e przygotowujê dla niego pewn¹ drobn¹ niespodziankê, dla naszego arystokraty, który
raczy nieco pobrudziæ sobie rêce w naszym towarzystwie, byle tylko za³atwiæ swoje osobis
te porachunki. Oczywi cie, bêdziemy go utrzymywali w przekonaniu, ¿e bêdzie móg³ wróciæ kie
lko zechce i na powitanie roz³o¿y siê przed Dobrze Urodzon¹ Jego Wysoko ci¹ czerwony chodni
. Nie, bêdzie inaczej. Gdy ju¿ wykorzystamy go ca³kowicie, rzucimy go jak zmiêt¹ szmatkê na
kolana Francji. Je li o mieli siê opowiadaæ, ¿e ponoæ s³u¿y³ nam jako agent, nie zrobi to n
ajmniejszego wra¿enia. Nasze techniki bêd¹ ju¿ wtedy szeroko stosowane przez naszych spe
cjalistów, i to w taki sposób, ¿e opinia publiczna zostanie bez trudu wprowadzona w b³¹d.
My li pan, ¿e to zbyt piêkne,
53
¿eby by³o prawdziwe? Proszê, niech pan spojrzy, jak sobie poczyna ksi¹¿ê tego wiata. Nigdy
szcze nie wiod³o mu siê tak dobrze jak teraz, gdy udaje, ¿e wcale go nie ma. A nawet g
dybym siê mia³ pomyliæ: za³ó¿my, ¿e Psar opublikuje pamiêtnik i o wiadczy, ¿e oto przez trz
t manipulowali my francusk¹ opini¹ publiczn¹. Przecie¿ to tylko wzmo¿e panikê, jaka bêdzie
rzy³a na Zachodzie przed nadej ciem roku dwutysiêcznego. Nie, Jakubie Mojsiejewiczu, n
iczego nie musimy siê obawiaæ ze strony Psara. Trzeba tylko powzi¹æ stosowne rodki ostro¿n
i, by nie porzuci³ nas w trakcie jazdy. Proszê to sobie dobrze zakarbowaæ.
Zaraz po powrocie do Francji Pitman z w³a ciw¹ sobie rzetelno ci¹ przeprowadzi³ test badaj¹
oddzia³ywanie Psara na innych.
Postanowi³ urz¹dziæ trzy próby. Na pocz¹tek za¿¹da³ od Aleksandra, by zrezygnowa³ ze swej p
prymusa: Niech pan bêdzie w pi¹tce najlepszych, ale nie na samym czele . Efekt bêdzie pod
wójny. Koledzy przestan¹ mieæ mu za z³e jego wyczyny, a poza tym wyka¿e, i¿ jest zdolny do
ego rodzaju pomniejszenia samego siebie (teolodzy mówi¹ w takim wypadku o kenosis).
Agent wywiadu musi byæ zdolny do takich wyrzeczeñ. Pitman orientowa³ siê, jak trudne to
bêdzie dla Aleksandra. Pierwsze miejsce w klasie zastêpowa³o mu prawie wszystko inne,
wakacje, wysokie kieszonkowe, snobistyczne kluby, dziewczêta zwyk³e symbole presti¿u d
orastaj¹cego ch³opca. Nie tylko to: w grê wchodzi³y i inne wra¿liwe punkty. Aleksandrowi bê
zie siê zdawa³o, ¿e zdradza swój kraj ojczysty, którego ambasadorem w czasie i w przestrze
ni czu³ siê jeszcze. Wreszcie nasuwa³o siê pytanie, jak zniesie pewn¹ degradacjê nazwiska,
tóre by³o dla niego czym cennym? Pitman odgadywa³ te niepokoje i umia³ je zrównowa¿yæ roma
n¹ aur¹ przedsiêwziêcia.
W³a nie w ten sposób mówi³ zostaje siê panem, tak
54
poznaje siê rzemios³o pana, by zacytowaæ Niemców. Mo¿na te¿ byæ panem ukrytym, zamaskowanym
Przytoczy³ my l Sun Tsu, który i dla niego sta³ siê mistrzem: Podstaw¹ wszelkiej sztuki wo
nej jest fortel . Powo³a³ siê na to, ¿e narzucaj¹c sobie tego rodzaju autodyscyplinê Aleksa
r zacznie ju¿ sw¹ s³u¿bê; jego ojciec, wtajemniczony, nie bêdzie móg³ nic mu zarzuciæ, wres
a inicjacja ³¹czy siê z przej ciem trudnej próby, nawet szykan, w tym za wypadku cena, jak
rzeba bêdzie zap³aciæ, bêdzie mia³a w sobie co eleganckiego, gdy¿ pozostanie w tajemnicy.
Trzeba bêdzie znie æ ich przechwa³ki mówi³ rozmarzony Aleksander. Bêd¹ szczê liwi,
odpowiedzieæ.
Opowiem panu pewn¹ historyjkê: by³ sobie raz pewien ksi¹¿ê chiñski. Nazywa³ siê Mo Tun.
dzi, Hu, chcieli go wybadaæ i wys³ali do niego emisariuszy. Emisariusze powiedzieli
tak: Chcemy kupiæ konia, który biegnie tysi¹c li . By³ to ogier, zupe³nie wyj¹tkowy, przeb
ysi¹c li, to jest piêæset kilometrów, obywaj¹c siê bez wody i siana. Doradcy ksiêcia oburzy
siê, s³ysz¹c tê propozycjê, lecz Mo Tun odrzek³, i¿ nie chcia³by nikogo obraziæ i sprzeda³
y biegnie tysi¹c li. Wtedy Hu za¿¹dali jednej z ksiê¿niczek. Doradcy byli oszo³omieni: Dom
siê ksiê¿niczki! B³agamy ciê, panie, wypowiedz wojnê tym zuchwalcom . Ksi¹¿ê powiedzia³ jed
awia siê rêki m³odej kobiety swojemu s¹siadowi , i pos³a³ ksiê¿niczkê. Hu, coraz bardziej o
zez to, co brali za oznaki s³abo ci, za¿¹dali wówczas pewnej czê ci terytorium: W waszym p
aniu znajduje siê tysi¹c li ziemi. Chcemy mieæ tê ziemiê . Mo Tun znów zebra³ swych ministr
którzy radzili, by by³ nieustêpliwy, inni za chcieli mu siê przypodobaæ i sugerowali, ¿eby
da³ tê ziemiê. Ksi¹¿ê najpierw kaza³ ci¹æ pochlebców, potem skoczy³ w siod³o, zwo³a³ swe w
y nie byli wcale przygotowani do wojny. Oto w jaki sposób
55
Mo Tun odzyska³ ziemie, które niegdy nale¿a³y do jego przodków.
Wbrew w³asnym oczekiwaniom Aleksander odnalaz³ pewn¹ przyjemno æ wprowadzaj¹c z rozmys³em b
³aciñskich t³umaczeñ czy równañ drugiego stopnia. Jednocze nie na boku zapisywa³, dla same
ebie, prawid³ow¹ wersjê t³umaczenia i poprawne rozwi¹zanie równania. Jego kontakty z kolega
i sta³y siê ³atwiejsze. Coraz bardziej te¿ nimi gardzi³; zaczê³y siê w nim formowaæ w³a ciw
agenta.
Drugim testem wymy lonym przez Pitmana by³a zmiana trybu ¿ycia Aleksandra. Mia³ odt¹d zrez
ygnowaæ ze swej samotno ci, nauczyæ siê tañczyæ, chodziæ na prywatki. Aleksander zareagowa³
o upokorzony i pe³en z³o ci:
Jak mam i æ na prywatkê? Tak jak jestem ubrany? Wskaza³ na swój stary garnitur z niebie
kiego p³ótna, na
zniszczone buty. Pitman wyj¹³ portfel.
Nie jest pan moim wujkiem, ¿ebym móg³ przyj¹æ od pana pieni¹dze.
Pitman u miechn¹³ siê dobrotliwie:
Tu nie chodzi o ¿aden prezent. Podpisze mi pan pokwitowanie.
Aleksander, zadowolony, z³o¿y³ swój podpis. W ten sposób zosta³ oficjalnie wci¹gniêty na li
acowników. Dosta³ pseudonim Oprycznik , chocia¿ nazywano go tak nie oficjalnie, w departa
mencie, tylko po ród okazjonalnych informatorów KGB. Dymitr Aleksandrowicz nie móg³ ju¿ nic
ego aprobowaæ czy potêpiaæ. Na zmianê pi³ i trze wia³, pozwala³ na wszystko.
M³ody Psar nigdy nie lubi³ tañczyæ. Nie umia³ bawiæ siê tak, ¿eby zapomnieæ o ca³ym wiecie
o go jednak chêtnie. Zainteresowanie, jakiego przedtem odmawia³ swym kolegom, a tera
z zacz¹³ im okazywaæ, pochlebia³o im. Ich siostry uwa¿a³y Aleksandra za ³adnego ch³opca. Ro
m podoba³y siê jego staro wieckie maniery. W ci¹gu paru miesiêcy nawi¹za³ wiele nowych
56
znajomo ci i nawet nauczyciele, którzy zawsze uwa¿ali go za ucznia zachowuj¹cego wielki
dystans i podejrzewali w tym bezczelno æ, mówili: Psar siê ucz³owiecza .
Wtedy Pitman zaproponowa³ mu trzeci¹ próbê. By³ to moment, kiedy g³o na by³a sprawa Rosenbe
skar¿eni o przekazanie ZSRR amerykañskich tajemnic zwi¹zanych z bomb¹ atomow¹, skazani zos
tali na karê mierci, co podzieli³o opiniê publiczn¹ na dwa zwalczaj¹ce siê obozy. Powstawa
owarzyszenia walcz¹ce o u³askawienie ma³¿eñstwa Rosenbergów.
Co pan my li o tej sprawie? pyta³ Pitman.
Gdybym by³ jednym z Rosenbergów, post¹pi³bym tak jak oni. Gdybym by³ prezydentem USA, p
s³a³bym ich na krzes³o elektryczne, podobnie jak Golda, Borthmanna, Greenglassa i ca³¹ tê s
ajkê.
Doskonale. Za³o¿y pan w liceum stowarzyszenie, domagaj¹ce siê przyk³adnego ukarania ma³
Rosenbergów.
Ale... oni pracuj¹ dla nas!
Nie s¹dzi pan chyba, ¿e petycja kilku francuskich licealistów bêdzie mia³a jakikolwiek
p³yw na los naszych towarzyszy Ethel i Juliusza Rosenbergów? Korzystne bêdzie, je¿eli ty
mczasem wytworzymy wokó³ pana aurê cz³owieka prawicy. To siê panu pó niej przyda.
Aleksander nazwa³ swoj¹ organizacjê Stowarzyszeniem Walcz¹cym o Ograniczenie Dostêpu do Br
ni Atomowej . Obawia³ siê bowiem, ¿e inna nazwa, bardziej bojowa, nie bêdzie mia³a szans po
odzenia u dorastaj¹cych ch³opców, których chrze cijañstwo, romantyzm i demokracja uczyni³y
poprawnie sentymentalnymi. Tymczasem nale¿a³o protestowaæ przeciwko proliferacji broni
atomowej. Nie do æ na tym, ¿e Stany Zjednoczone dysponowa³y broni¹, która mog³a zniszczyæ
brakowa³o jeszcze tego, ¿eby inne kraje, o mniej pokojowej przesz³o ci, tak¿e uzyska³y do n
ej dostêp, co mog³o prowadziæ do powszechnej zag³ady. Rosenbergowie, zdradzaj¹c sekret tej
broni,
57
u³atwili ekspansjonistycznemu ZSRR osi¹gniêcie równowagi atomowej. Stworzyli tym samym z
agro¿enie dla ca³ej ludzko ci. Trzeba by³o przynajmniej dbaæ o to, by podobna zdrada nie p
owtórzy³a siê wiêcej. Surowa kara mog³a podzia³aæ jak straszak.
Argumentacja Aleksandra podoba³a siê tym, co histerycznie bali siê zag³ady atomowej, tym
, co chcieli, by Francja sta³a siê wy³¹cznie mocarstwem w dziedzinie kultury, tym, co ko
chali Amerykanów, tym, co nienawidzili Rosjan i tym, co lêkali siê komunistów. Ch³opcy o p
ogl¹dach skrajnie prawicowych nic sobie nie robili z rozprzestrzeniania broni atom
owej, natomiast zale¿a³o im na tym, ¿eby za³atwiæ Rosenbergów. Psar da³ im do zrozumienia,
ieli ich przekonania, jednak liczba podpisów jest w tym wypadku najwa¿niejsza. Podpi
sali wiêc z ironicznym u mieszkiem. Mo¿e bardziej ni¿ argumentacja liczy³a siê tu osobowo æ
sandra, jego trze wy sposób mówienia:
Wiecie, ¿e nie³atwo mnie poruszyæ, no, ale w tym wypadku trzeba naprawdê co zrobiæ, w pr
iwnym razie nied³ugo nawet ksiêstwo Monaco bêdzie mia³o bombê.
Podoba³a mu siê nowa dla niego rola przywódcy. Stowarzyszenie podjê³o uchwa³ê w sprawie pob
ania sk³adek. Aleksander przyniós³ tych parê franków do gabinetu swego prze³o¿onego, postêp
odnie z obyczajem tajnych agentów. Jak bardzo stara³ siê ukryæ rado æ ze swego triumfu i ja
jeszcze nie potrafi³ opanowaæ emocji! Pitman zainkasowa³ pieni¹dze tak jakby to by³o zupe³
ie naturalne i wystosowa³ list do Ab-dulrachmanowa:
Drogi Mohamedzie Mohamedowiczu, jak zwykle racja by³a po pana stronie. Oprycznik prz
ypomina naszego Iljê Murom-ca. Potrzebuje trochê czasu, by siê rozpêdziæ, potem jednak nic
go nie potrafi zatrzymaæ. Dzwon wyda d wiêk czysty i jasny. Nie jest to jeden z urodz
onych przywódców, którzy id¹ naprzód pchani wewnêtrznym impulsem, za to nie zawsze potrafi¹
rostaæ odpowiedzialno ci zwi¹zanej z nieco lekkomy lnie podjêt¹ przez nich funkcj¹. Oprycz
si jeszcze przezwyciê¿yæ
58
pewn¹ arystokratyczn¹ nonszalancjê przypomina mi w tym Ob³omowa byæ mo¿e te¿ nie mia³o
ury takiej jak on decyduj¹cy jest fakt otrzymania misji. W samym akcie spe³niania mi
sji znajduje energiê dzia³aj¹c¹ jak zapalnik w stosunku do spoczywaj¹cych w nim w ukryciu
mocy.
Abdulrachmanow u miecha³ siê, gdy odczytywa³, zanurzaj¹c wargi w mocnej, pachn¹cej garbniki
m herbacie, stylizowany, podyktowany i przez zapa³, i przez pragnienie przypodoban
ia siê zwierzchnikowi, list Pitmana.
Niech¿e pan przyjedzie, zobaczymy siê znowu. Powinni my teraz wyszukaæ dla mojego protego
wanego odpowiedni¹ misjê odpisa³.
Tym razem przywita³a go wiosna. Wielkie sople lodu, niektóre skuwaj¹ce zielone ju¿ ga³¹zki,
grzechota³y weso³o nad Moskw¹. Eliczka by³a szczê liwa, ¿e znów widzi swych rodziców i sios
wioz³a paryskich prezentów dla wszystkich. Jakub Mojsiejewicz, u miechniêty, wkracza³ do z
nanego mu ju¿ majestatycznego gabinetu.
Genera³-major u cisn¹³ majora:
No wiêc?
Pitman uwielbia³ sposób, w jaki Abdulrachmanow wypowiada³ swoje nno wiêc; doznawa³ skojarz
eñ z bon¿urk¹, z ex-libri-sem, z kieliszkiem koniaku.
Wydaje mi siê oczywiste, Mohamedzie Mohamedowiczu, ¿e powinni my wykorzystaæ talent li
teracki Aleksandra. Proszê pomy leæ, wielki pisarz, nikt nie mie odmawiaæ mu znaczenia, i
atakuje nas systematycznie, ci¹gaj¹c na siebie i na my l¹cych tak jak on odium spo³eczeñs
. Mogliby my wtedy, za jego po rednictwem, propagowaæ pewne idee. To znaczy on by³by im
przeciwny, i to samo wystarczy³oby, ¿eby uczyniæ je popularnymi. Reakcyjny i sterowany
przez nas pisarz móg³by wyrz¹dziæ wiele z³a reakcjonistom.
Nie ma zgody, nie ma zgody odezwa³ siê grzecznie
59
Abdulrachmanow, zezuj¹c jednocze nie w stronê papierosa, którego wkrêca³ do cygarniczki.
ma zgody, mój srebrzysty Jakubie Mojsiejewiczu, i to dla trzech powodów. Primo, po
có¿ mamy walczyæ z reakcjonistami, skoro oni nie znajduj¹ teraz ¿adnego pos³uchu. Secundo,
a¿dy sterowany pisarz traci talent, niech pan spojrzy na nasz¹ literaturê, p³akaæ siê chce.
Tertio: wie pan, co zrobi³em? Zanios³em przys³ane mi przez pana próbki pisarskie towarzy
szowi Bernhardtowi. W koñcu to specjalista. Czyta³ je bardzo uwa¿nie. Ja czeka³em. Wresz
cie zaburcza³, jak to jest w jego zwyczaju, jak zatkana tr¹bka, i odda³ mi kartki:
Jak na siedemna cie lat to jest niezwyk³e, ale ten ch³opak nie bêdzie nigdy pisarzem.
Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, ¿e nie ma w tym ¿adnej oryginalno ci: w prozie na laduje Gogola,
w poezji Tiutczewa. Poza tym pisze po rosyjsku.
I có¿ z tego?
Ten ch³opak ¿yje w Europie Zachodniej i nie zamierza szybko jej opu ciæ. Gdzie i jak bê
zie publikowa³?
Wydaje mi siê, ¿e on nie my li na razie o publikacji, tylko doskonali swoje pisarstw
o.
To tylko potwierdza moje przypuszczenia: to nie jest prawdziwy pisarz. Prawdzi
wy pisarz przede wszystkim interesuje siê publikacj¹ swoich prac, dopiero pó niej ich do
skonaleniem.
Czy nie przesadzacie trochê, towarzyszu Bernhardt?
Je¿eli, to bardzo nieznacznie. Powo³aniem urodzonego pisarza jest staæ siê osob¹ public
n¹. Pisanie jest jego sposobem osi¹gniêcia tego celu.
Z tego stanowiska Bernhardt ju¿ nie ust¹pi³ kontynuowa³ Abdulrachmanow i, bior¹c ws
o pod uwagê, my lê, ¿e móg³ mieæ racjê. No bo za³ó¿my, ¿e stawiamy na talent Psara, a tu ok
go wcale nie ma!
Co w takim razie z nim zrobiæ? Przecie¿ nie polityka.
60
Wszystko, co siê wi¹¿e ze zbiorowo ci¹, nudzi go miertelnie, pocz¹wszy od gier zespo³owych
g³osowania powszechnego. Mo¿e ¿o³nierz? Ma to we krwi, a mieæ swojego genera³a w armii fran
uskiej...
Kto powiedzia³, ¿e nie mamy? To s¹ jednak agenci penetruj¹cy przeciwnika, a nie kszta³t
j¹cy jego poczynania. Nie bêdziemy wyrêczaæ dyrekcji «S», niech oni siê tym zajmuj¹. Kogo z
mia³by urabiaæ swym wp³ywem genera³? Pu³kowników, którzy tylko czekaj¹, a¿ on odejdzie na e
¿eby zaj¹æ jego miejsce?
Mo¿e wiêc dziennikarz?
Tych mamy ju¿ dosyæ, mój tombakowy Jakubie Mojsieje-wiczu. Nie powinni my dopuszczaæ do
tego, ¿eby nasi agents d'influence spotykali siê zbyt czêsto. Nie mogliby siê wtedy pows
trzymaæ od miechu, jak rzymscy wieszczbiarze. Nie, nie to. Ale ju¿ wiem, co zrobimy z
naszym Psarczykiem, zostanie agentem literackim. Nie wie pan, co to za zwierzê? J
a te¿ do niedawna nie wiedzia³em, ale jeden z pañskich kolegów, zajmuj¹cych siê Ameryk¹, wy
mi to.
Agent literacki to kto , kto sam nie potrafi nic napisaæ, za to innych namawia do pi
sania. Zamawia u innych maszynopisy, poprawia je trochê, by wykazaæ siê sw¹ u¿yteczno ci¹,
osi je wydawcom i pobiera procent od honorarium. Zdarza mu siê tak¿e byæ naganiaczem p
isarzy, zw³aszcza gdy go o to prosi jaki wydawca. Zawsze inkasuje swój procent od zys
ku. Oto jak siê sprawa ma w Ameryce. My zadbamy o to, ¿eby zaszczepiæ j¹ tak¿e we Francji.
Widzi pan, nie mo¿na byæ geniuszem na zamówienie, ale za to mo¿na nakierowywaæ geniuszy, p
obudzaæ ich, jednym pomagaæ w rozwoju, t³amsiæ rozwój innych, inscenizowaæ pogromy krytyczn
lub przynajmniej milczenie recenzentów. Inaczej mówi¹c, przy pomocy sfory psów my liwskic
h osi¹gn¹æ mo¿na to samo, czego nie jest siê w stanie osi¹gn¹æ przez w³asn¹ twórczo æ.
61
Niech¿e pan, mój per³owy Jakubie Mojsiejewiczu, przeczyta raz jeszcze rozdzia³ o D wigni w
Vademecum. Pere³ prawdziwych nie potrafimy wydrukowaæ, ale pere³ki kulturalne, czemu
nie? Przekona siê pan, ¿e wiêkszo æ wspó³czesnych pisarzy przypomina koloniê sztucznie hodo
h ostryg, nasi autorzy nie bêd¹ siê wiêc wyró¿niali. Dobrze, postanawiamy wiêc, ¿e Psar nie
pisarzem, lecz zajmie siê wylêgiem innych pisarzy.
Proszê mi teraz powiedzieæ, jakie s¹, pañskim zdaniem, niepewne strefy jego osobowo ci, mi
ejsca kruche, gdzie mog³aby siê zrodziæ reakcja przeciwko naszym zamiarom, i, w zwi¹zku
z tym, jak z tym walczyæ?
- Widzê dwa zagro¿enia, Mohamedzie Mohamedowiczu. Po pierwsze s³u¿ba wojskowa. Je li odbê
zie j¹ we Francji, wystarczy ¿e spotka inteligentnego oficera, by zmieni³ przynale¿no æ. Kt
z jego tradycjami, z jego atawizmem, je li atawizmy naprawdê istniej¹, nie mo¿e ca³kiem g³a
ko prze³ykaæ dzieñ w dzieñ w³asnego odstêpstwa. Je li Oprycznik poczuje siê Francuzem, nie
go z nami wi¹za³a ¿adna lojalno æ polityczna.
- Bêdziemy nad nim pracowaæ. Druga rzecz to, jak s¹dzê, p³eæ piêkna?
- Tak. Trudno go nak³oniæ do rozmowy na ten temat. Patrzy wtedy na mnie z wy¿szo ci¹ alb
o te¿, je li ¿artujê w sposób nieco ¿o³nierski, czerwieni siê, bardziej ze z³o ci ni¿ ze ws
i siê wydaje. Dochodzê do przekonania, ¿e mamy do czynienia z romantykiem, prawdziwym
rosyjskim romantykiem, w stylu biednego rycerza puszkinowskiego, o którym marzy Do
stojewski. Czasem b¹ka co na temat bratniej duszy czy siostrzanej duszy. Je li dobrze r
ozumiem, nie spotka³ jej jeszcze.
Pitman mówi³ o tych ch³opiêcych fantazmach z pewn¹ delikatno ci¹, tak jakby dotyka³ skrzyde
a. Zdawa³ te¿ sobie sprawê, z wdziêczno ci¹, o przyja ni ³¹cz¹cej go z Mohamedem Mohamedowi
inny oficer tej instytucji potrafi³by powstrzymaæ siê od sarkastycznych uwag?
62
Mówi¹c krótko, jest wci¹¿ prawiczkiem?
Tak mi siê wydaje.
Nno wwiêc... trzeba bêdzie, ¿eby siostrzana dusza mia³a w sobie co wielkorosyjskiego.
przeciwnym razie trzeba siê strzec kobiecej dominacji. Kobiety ³aciñskie, jak siê zdaje
, s¹ w tym do æ mocne. Zobaczymy, co siê da zrobiæ dla naszego niepokalanego panicza. Na r
azie trzeba go zakonserwowaæ w tym stanie, póki nie bêdzie nowych instrukcji. Gdyby siê
co zmieni³o, proszê o wiadomo æ. Proszê te¿ przygotowaæ jego przyjêcie do departamentu. Ty
roszy, które mu pan da³, ¿eby siê móg³ przyzwoicie ubraæ, to jeszcze nie by³ prawdziwy akt
ia do s³u¿by. Agent d'influence, Jakubie Mojsiejewiczu, to nie to samo co jaki inform
ator, którego siê trzyma na smyczy ¿¹daj¹c wci¹¿ nowych dostaw . Aleksander powinien byæ z
odzielny. Dlatego te¿ sposób, w jaki podszepnie mu pan pierwsz¹ inspiracjê, bêdzie dla nie
go równie znacz¹cy jak chrzest dla chrze cijanina lub obrzezanie dla ‾yda. Tylko proszê mi
nie skaleczyæ podczas tej operacji mojego beniaminka.
Pitman wróci³ do Francji. Nie rozumia³ wrogo ci, z jak¹ Ab-dulrachmanow wypowiada³ siê na t
t m³odego Psara lokuj¹c w nim równocze nie wielkie nadzieje, ale nie przeszkodzi³o mu to w
ype³niæ otrzymanych rozkazów kompetentnie i z po wiêceniem.
W sam¹ porê przysz³a mieræ Dymitra Aleksandrowicza. Przynios³a te¿ oczekiwan¹ okazjê dalsz
a³ania. Pitman uzyska³, pos³uguj¹c siê specjalnie szyfrowanym telefonem, zgodê swego prze³o
o, po czym wybra³ miejsce, czas i dekoracjê ceremonii zaprzysiê¿enia. W dniu pogrzebu wz
i¹³ samochód i uda³ siê do Saint-Genevieve-des-Bois.
2
BOSKI WÊZE£
Naprzód zaraz po zakoñczeniu uroczysto ci pogrzebowych Jakub Mojsiejewicz zaprosi³ Alek
andra na obiad do Z³otego koguta , taniutkiej restauracji rosyjskiej po³o¿onej na skraju
Dzielnicy £aciñskiej. Malowid³a nawi¹zuj¹ce do rosyjskiego folkloru pokrywa³y ciany i nisk
ufit. Kelnerzy ró¿nych narodowo ci starali siê stwarzaæ wra¿enie, jakby wszyscy przed chwil
pu cili koszary cesarskiej gwardii.
Nie jestem g³odny o wiadczy³ Aleksander.
Trzeba uczciæ pamiêæ zmar³ego odpar³ na to Pitman. Zamówi³ wódkê i zrobi³ w powietrzu
m wychyli³ pierwszy kieliszek. Aleksander spogl¹da³ nañ ironicznie:
Pan wierzy w Boga? I to w Boga chrze cijan! Pan, czeki-sta?
Ale¿ pan jest nafaszerowany przes¹dami, mój m³ody przyjacielu! Po pierwsze Czeka nie i
stnieje ju¿ od dawna. Komitet Bezpieczeñstwa Pañstwa to co zupe³nie innego, choæ nie chcem
siê wyrzec naszej babci. Je li za idzie o Boga... jak¿e to panu powiedzieæ? Widzê, ¿e lud
potrzebuj¹ bogów i my lê, ¿e sama ta potrzeba jest ju¿ Bogiem we w³asnej osobie. Po ród ws
h bogów bóg mojego ludu by³ od dawna najbardziej boski. Proszê, niech go pan postawi obo
k tego rozpustnika Jupitera. Ale w dziedzinie boskiej istnieje sta³y postêp, tak sam
o jak w sprawach ludzkich. Podobnie wiêc jak KGB góruje nad Czeka, bóg chrze cijan jest
wydaniem przejrzanym i poprawionym boga ‾ydów. Zaskakuje pana, ¿e robiê znak krzy¿a? To ze
wzglêdu
64
na my l o pañskim ojcu. ‾eby uczciæ muzu³manina dotkn¹³bym czo³a i piersi. Gdy natomiast ma
op i odwiedzam mojego ojca, nie domagam siê wieprzowiny, a w sobotê nie kiwnê nawet pa
lcem.
Aleksander te¿ napi³ siê wódki. Na widok zak¹sek poczu³ gwa³towny g³ód. Je æ i piæ na pami¹
iêtowaniu ¿ycia w obliczu mierci. Po kilku kieliszkach by³ nawet w stanie mówiæ o ojcu, kt
go cia³o zaczê³o w³a nie podlegaæ rozk³adowi w cieple promieni s³onecznych Sainte-Genevieve
Nie uda³o mu siê wróciæ. To ja mam wróciæ, zamiast niego.
Pomogê panu wype³niæ wolê ojca.
Po obiedzie wyszli na zakurzon¹, upaln¹ ulicê. Czuli siê tak, jakby po³¹czy³y ich nowe wiêz
kby jednoczy³ ich ten dziwny sakrament stypy.
Czy widzia³ pan kiedy Pary¿ stamt¹d? spyta³ Jakub Mojsiejewicz, wskazuj¹c jednocze n
Notre-Dame.
Aleksander skin¹³ g³ow¹. Weszli na ciasne, krêcone schody. Prowadzi³ Pitman. Miê nie jego k
nóg zesztywnia³y szybko, jego p³ucom urzêdnika brakowa³o powietrza. Tu¿ za nim lekko wspin
siê Aleksander, któremu ten wysi³ek fizyczny wyda³ siê nag³ym szczê ciem, p³omieniem spalaj
ocze nie nadmiar wódki i zmartwienia.
Pokonali dwie cie piêædziesi¹t piêæ stopni prowadz¹cych do galeryjki. Po krótkiej chwili od
nku ogl¹dnêli dzwonnicê, przestrzeñ dziwnie teatraln¹, pe³n¹ drabinek i pomostów, miêdzy kt
i³ nieruchomy, ogromny dzwon, ochrzczony przez Ludwika XIV i Mariê Teresê. Przewodnik
mówi¹cy z ostrym, w³a ciwym wszystkim drobnym funkcjonariuszom akcentem, obja nia³, ¿e dzwo
a¿y trzyna cie ton, do stopu wlano te¿ z³oto i srebro; d wiêk bij¹cego dzwonu rozchodzi siê
omieniu dziesiêciu kilometrów; dzieje siê to cztery razy do roku. Wskazuj¹c na odstêpy miêd
y sk³adaj¹cymi siê na rusztowanie dêbowymi i kasztanowymi belkami powiedzia³:
65
Jest to rodzaj filtru ucinaj¹cego wibracjê. Gdyby go za brak³o, rozhu tany dzwon dopro
wadzi³by do zniszczenia ca³ego ko cio³a.
Z powrotem na galeryjce nakaza³ zwiedzaj¹cym podziw dla siedz¹cych w kucki potworów, które
po¿era³y siê nawzajem ponad Pary¿em.
S³awne redniowieczne rzygacze powiedzia³ z uznaniem Pitman.
Ale¿ nie, proszê pana. Rzygacze, to jest gargulce, umieszczone s¹ u wylotu rynien, o
dprowadzaj¹cych wodê z dachu. Tu natomiast mamy do czynienia z chimerami, które zaproj
ektowa³ sto lat temu Viollet-le-Duc. Proszê siê przyjrzeæ tej figurze o trzech g³owach. Wi
e pan, co ona symbolizuje? przemawia³ jak nauczyciel zwracaj¹cy siê do leniwego ucznia
.
Nie wiem przyzna³ siê pokornie Pitman.
Architekta, poniewa¿ architekt tworzy w trzech wymiarach: d³uu-go æ, szeroo-ko æ, wysoo
Uzupe³niwszy w ten sposób swe wykszta³cenie, Aleksander i Jakub Mojsiejewicz oparli siê ³o
kciami o parapet. Na tej wysoko ci l¿ej siê oddycha³o ni¿ na poziomie asfaltu, chocia¿ migo
anie wiat³a na dachach niezliczonych kamienic zdawa³o siê jeszcze bardziej nasilaæ promie
niowanie s³oñca. Nie przeszkadzali im tury ci, którzy o tej porze roku byli mniej liczni
. Mogli wiêc pogr¹¿yæ siê w namy le, ten dorastaj¹cy ch³opiec i obok niego m³ody mê¿czyzna.
e³ne by³y Pary¿a, który roztacza³ siê przed nimi, jednak bardziej zajmowa³y ich my li i per
ywy wewnêtrzne. Milczeli. Aleksander my la³ o ojcu, Pitman o tym, co nazywa³ wiêt¹ chwil¹
cji. Patrzyli wiêc nie widz¹c kopu³, wie¿, ko cio³ów, dzwonnic i ko³ysz¹cego siê morza dach
mie musieli rozpoznawaæ tiarê Inwalidów, piu-skê Panteonu, szkielet w. Eustachego i bry³y
aint-Sulpice, p³ywaj¹c¹ wyspê Sacré-Coeur i ig³ê busoli wie¿ê Eiffla. Ten krajobraz, jedn
gantyczny w skali i wyrafinowany,
66
zdawa³ siê wznosiæ ku nim, jakby d wigany przez ogromn¹ windê transportuj¹c¹ talerze. Trwal
galeryjce balkonu, maj¹c za sob¹ tê mog¹c¹ przyprawiæ o zawrót g³owy konstrukcjê, zawieszen
wiatem, i wiat powraca³ do nich b³yskaj¹c swymi szaro ciami i szarymi zieleniami, kredow
iel¹ lub bia³aw¹ si-no ci¹, pe³en kurzu i patyny, ró¿nic i podobieñstw. Wreszcie Pitman prz
czenie:
Czyta³ pan Balzaca?
Ma pan na my li Rastignaca, rzucaj¹cego wyzwanie Pary¿owi?
Przyjemnie by³oby mieæ to wszystko, co rozpo ciera siê przed nami.
Aleksander nie zareagowa³ na to. Pitman mówi³ dalej:
Oh, nie chodzi mi o posiadanie w sensie mieszczañskim. To dziecinne wyobra¿aæ sobie,
¿e posiada siê jaki kwadrat ziemi, poniewa¿ p³aci siê zañ podatek gruntowy. Chodzi mi o g
zwi¹zek. Król Francji, gdyby znalaz³ siê na tej galeryjce i widzia³ to wszystko co my widz
imy, móg³by sobie powiedzieæ: To moje , chocia¿ ¿aden z tych budynków, nie licz¹c tego naj
, na dole, nie nale¿a³by do niego.
Nie ma ju¿ królów rzuci³ zimno Aleksander.
Ale¿ s¹. I bêd¹ zawsze. I nawet...
Pitman czu³ przy pieszone bicie w³asnego serca. Zbli¿a³a siê wiêta chwila . Móg³ jeszcze
, lecz zwlekaj¹c móg³ te¿ wszystko popsuæ. By³ wzruszony tak jak musia³ byæ wzruszony m³ody
epoki wiktoriañskiej na moment przed o wiadczynami.
.. .i nawet dokoñczy³ pan móg³by byæ jednym z nich. To zale¿y tylko od pana.
Jakubie Mojsiejewiczu, widzê, ¿e czyta pan nie tylko Bal-zaca, lecz i Ewangeliê. Jak
na marksistê to niepowa¿ne. Czy¿by chcia³ mnie pan wystawiæ na pokusê, prowadz¹c mnie na
t wi¹tyni ?
67
Pitmana urazi³o to, ¿e odgadniêto jego zamiary, lecz nie zdradzi³ swej reakcji:
W dniu, do którego pan nawi¹zuje, Chrystus pope³ni³ wobec ludzko ci nie daj¹cy siê odku
ech. Widzi pan, ja czy tam tak¿e Dostojewskiego. On to przeczuwa³, tyle ¿e w tamtej ep
oce nie o mieli³ siê tego wypowiedzieæ. A mo¿e brakowa³o mu ostro ci spojrzenia.
Aleksander nic na to nie powiedzia³.
Natrafiwszy na niesprzyjaj¹c¹ rezerwê Psara, Pitman pocz¹³ siê zastanawiaæ, czy nie nale¿a³
ilowo wycofaæ siê. Kusz¹c m³odego cz³owieka chcia³ korzystaæ z mitologicznych skojarzeñ, ni
jednak, by kuszony zdawa³ sobie z nich sprawê. Okazja zosta³a zmarnowana. Nieprêdko jed
nak pojawi siê równie korzystny zbieg okoliczno ci: pogrzeb ukochanego ojca, gwa³towna c
hêæ powrotu . Czy nie nale¿a³oby mimo wszystko i æ dalej?
Aleksandrze Dmitryczu zacz¹³ znów Pitman, tym razem innym tonem: od czasu do czasu p
os³ugiwa³ siê w rozmowie z Aleksandrem patronimikiem, co mia³o podkre liæ szacunek, jaki dl
niego ¿ywi czy wie pan, jaki jest najstarszy zawód wiata?
Tak, ale je li chce pan zakoñczyæ ten ¿a³obny dzieñ wycieczk¹ do domu publicznego, to n
pana diabli wezm¹!
To, ¿e Aleksander pos³u¿y³ siê stosunkowo pruderyjnym okre leniem charakterystyczne by³o dl
ystansu, jaki zachowywa³ zawsze wobec tych spraw .
le mnie pan zrozumia³. ‾eby pój æ do domu, który pan mia³ na my li, trzeba jeszcze zna
e. Widzi pan, pos³u¿y³em siê ulubionym ¿artem oficerów wywiadu. Chêtnie igramy z my l¹, ¿e
awód jest najbardziej czcigodny.
Aleksander patrzy³ prosto przed siebie:
Rozumiem. Postanowi³ pan zwerbowaæ mnie dzisiaj na dobre. A sk¹d pan wie, ¿e ja siê nad
jê do wywiadu? I czy w ogóle
68
to mnie interesuje? Nie chcia³bym pana dotkn¹æ, Jakubie Moj-siejewiczu, ale dla mnie t
o zajêcie pachnie czym trywialnie policyjnym. Niech mnie pan po le na wojnê, to bardzie
j bêdzie odpowiada³o moim sk³onno ciom. Je li dobrze pamiêtam, £ysen-ko dowiód³, ¿e dziedzi
hy nabyte, a od dwudziestu pokoleñ moi przodkowie zajmowali siê wojaczk¹. S¹dzê, ¿e ¿aden b
zewik nie bêdzie mia³ mi tego za z³e. Przeciwnie, w tym punkcie mo¿emy siê najlepiej poroz
umieæ pod nosem bur¿uja, jak mi siê wydaje.
Ryzykowaæ w³asnym ¿yciem potrafi ka¿dy idiota. My lê, ¿e o wiele przyjemniej jest po³amaæ
innemu odpowiedzia³ Pitman, pogodnym u miechem przepraszaj¹c za ostro æ wyra¿enia. Tyle
¿yjemy ju¿ w czasach ksiêcia Sieriebrannego, ani w czasach naszych bogatyrów. Wtedy nie
wielki rozumek i maczuga wystarcza³y do wygrania bitwy. Nieszczê liwie siê dla pana sk³ada
, ¿e przysz³o æ nie nale¿y do sztuki wojennej rozumianej w sposób tak tradycyjny. Amerykani
maj¹ bombê atomow¹, wkrótce i my j¹ bêdziemy mieli. Efekt: koniec ³amania ko ci. To znaczy
ze gdzie , w jakim k¹cie wiata, bêd¹ trwa³y potyczki, bêd¹ zabici, niestety, bohaterskie
okrucieñstwa, tyle ¿e bez realnych konsekwencji, jak str¹cenie pionków na dalekim przed
polu, próba si³, nic wiêcej. Prawdziwie nowoczesna wojna, Aleksandrze Dmitryczu, nie p
oci¹gnie za sob¹ prawie ¿adnych zniszczeñ materialnych. Bêdzie to wojna bardzo wydajna, ek
onomiczna. Jej zwyciêzca bêdzie panem ¿ycia i mierci na zdobytych terytoriach i w ród podb
tych ludów. Bêdzie nimi w³ada³ w sposób bardziej suwerenny ni¿ niegdy królowie. Znajdujemy
zarania rozwoju nowej broni, wcale nie mierciono nej, wydajniejszej ni¿ wszystkie dot
ychczasowe. Je¿eli chce pan wzi¹æ udzia³ w wojnie zwyciêskiej, musi siê pan staæ oficerem t
nowej kawalerii.
Pitman by³ szczerze wzruszony. Zale¿a³o mu na szczero ci, chcia³, ¿eby jego entuzjazm by³ z
iwy.
69
Oczywi cie, jest pan cz³owiekiem wolnym, mo¿e pan nie skorzystaæ z otwieraj¹cej siê prz
panem drogi. Ale wtedy, po dwudziestu czy trzydziestu latach, zobaczy pan, ¿e siê ni
e myli³em. Obie armie bêd¹ wyposa¿one w broñ i liczebniejsz¹, i doskonalsz¹ ni¿ kiedykolwie
e nie bêd¹ z niej robi³y ¿adnego u¿ytku. To bêd¹ wielkie szable, zawsze tkwi¹ce w pochwach.
Wszystko zrozumia³em. W skrócie: chce pan, ¿ebym zaj¹³ siê wywiadem.
Aleksandrze Dmitryczu, wyjawiê panu teraz co wa¿nego pauza. To, co pan nie do æ pr
jnie nazywa wywiadem, uj¹æ mo¿na w dwóch aspektach...
Wiem: wywiad i kontrwywiad. Pitman u miechn¹³ siê pob³a¿liwie:
Wywiad i kontrwywiad to tylko dwie strony tej samej rzeczy, istotnej, owszem,
nie mo¿na zaprzeczyæ, lecz wci¹¿ do æ prymitywnej. Próbowaæ poznaæ zamiary przeciwnika, prz
iæ mu w poznaniu moich sekretów, to do æ pasywne rozumie nie naszych zadañ. Sprawy nabiera
j¹ rozmachu od momentu, kiedy to my podpowiadamy przeciwnikowi jego intencje i zam
iary, które on pó niej zechce wprowadziæ w ¿ycie. Niech pan sobie wyobrazi Kutuzowa, dyryg
uj¹cego Wielk¹ Armi¹ napoleoñsk¹, albo te¿, jako ¿e pañski ojciec by³ marynarzem, Ro¿d¿e-st
decyduj¹cego o ruchach floty japoñskiej pod Cuszim¹. Co, nie p³ynie panu linka do ust?
Aleksander uniós³ oczy, br¹zowe i jakby przys³oniête mgie³k¹. Jego wargi poruszy³y siê:
To mo¿e byæ zabawne.
I to w³a nie nazywamy aspektem czynnym operacji, którym przys³uguje wspólna nazwa wywia
u.
I my li pan, ¿e naprawdê mo¿na...
Nasz towarzysz Mao Tse-tung powiada, i¿ wiadomo ci spo³ecznej przeciwnika trzeba nada
ormê . Poniewa¿ to my sami sporz¹dzamy tê matrycê, przeciwnik jest odt¹d uzale¿niony
70
od nas Pitman uda³, ¿e siê waha. My lê, ¿e mogê panu wyjawiæ, i¿ pos³ugujemy siê piêcio
, pozwalaj¹cymi kierowaæ postêpowaniem naszego przeciwnika. Po pierwsze, bia³a propagand
a, polegaj¹ca po prostu na sta³ym powtarzaniu: Jeste my od was lepsi . Mo¿na to powtarzaæ
iony razy. Dalej, czarna propaganda, do której trzeba trzech partnerów: przypisuje s
iê przeciwnikowi zamiary, których on wcale nie ¿ywi, a które nie bêd¹ siê podoba³y temu trz
u, to dla niego gra siê tê komediê. Dalej, intoksykacja. Tu mo¿e byæ dwóch lub trzech partn
rów. Chodzi o oszukiwanie za pomoc¹ metod subtelniejszych ni¿ zwyk³e k³amstwo. Na przyk³ad
ie podrzucam panu fa³szywych informacji, ale zaaran¿ujê co takiego, ¿e pan mi je wykradni
e. Wreszcie dezinformacja, pojêcie, którego u¿ywamy te¿ dla oznaczenia wszystkich tych m
etod. W wê¿szym sensie dezinformacja jest w stosunku do intoksykacji tym, czym strat
egia wobec taktyki. Pitman zatrzyma³ siê, patrzy³ na Sekwanê, lustro, z którego odp³ywa³a r
ateczek wycieczkowy, pe³en turystów w pstrokatych ubraniach, mija³ siê z bark¹, na której s
szy³a siê litania koszul i girlanda kalesonów.
A pi¹ty sposób? Trucizna zaczyna³a dzia³aæ.
Pi¹ty sposób jest tajny, Aleksandrze Dmitryczu. Jeste my jedynym mocarstwem, które wyp
racowa³o pewne techniki... Gdybym je panu zdradzi³, by³oby to niczym przekazanie sekre
tu bomby atomowej piêæ lat temu.
W takim razie niech pan nic nie mówi Aleksander znów sta³ siê ch³odny, daleki.
Pitman poprawi³ siê:
Jedno s³owo tylko: pi¹ty sposób polega na wywieraniu wp³ywu. Cztery pozosta³e w porówna
z nim to dziecinne zabawki. Powiem co , co bêdzie pana szokowa³o. Pamiêta pan s³owa Karol
a Marksa: Minê³a ju¿ epoka rewolucji, znaczonych przez ciosy zadane...
71
...przez wiadom¹ mniejszo æ, stoj¹c¹ na czele nie wiadomych mas ludowych dokoñczy³
am tê wasz¹ tabliczkê mno¿enia.
Pitman zni¿y³ g³os:
Otó¿ w³a nie, to ju¿ nie obowi¹zuje.
Czy¿by prorok siê pomyli³?
Mia³ s³uszno æ w odniesieniu do jego czasów, ale te czasy minê³y ju¿. Socjologia poczyn
ne postêpy i teraz wiemy ju¿, ¿e mo¿na rozpocz¹æ rewolucjê nie tylko wychodz¹c od obiektywn
warunkowañ socjoekonomicznych, ale tak¿e i od czyjego przekonania, jakoby uwarunkowan
ia te zaistnia³y, choæby przeczy³o to faktom.
Chce pan powiedzieæ, ¿e nie potrzebujemy ju¿ kur do wysiadywania jajek, poniewa¿ dyspo
nujemy inkubatorami?
Chcê powiedzieæ, ¿e mamy inkubatory, które same znosz¹ jajka. Wed³ug Marksa rewolucja p
pad³a na okre lony moment historyczny, poprzedzony przez wcze niejsz¹ ewolucjê. Mia³a ona n
miejsce dawnego porz¹dku wprowadziæ porz¹dek nowy, który by³ ju¿ wcze niej zaprojektowany.
a³a te¿ z konieczno ci byæ epizodem gwa³townym, spazmem Historii. Wszystko to przesta³o odp
wiadaæ realiom dwudziestego wieku.
Pitman nie wierzy³ nigdy, by Aleksander nawróci³ siê na marksizm. £atwiej by³o sobie wyobra
iæ, ¿e bardziej go zainteresuje system, w którym Jehowa z Trewiru poddany zosta³ powa¿nym
wizjom.
Dzisiaj mo¿emy sprowokowaæ historyczny moment przy pomocy odruchu Paw³owa. Tego Marks
nie móg³ przewidzieæ. Odkryli my te¿, ¿e w miejsce dawnego porz¹dku nie po winno siê propon
ego nowego porz¹dku , ten bowiem mo¿e natychmiast staæ siê przedmiotem ataków. Naprawdê, n
s nie dra¿ni bardziej ni¿ zagraniczne partie komunistyczne (nazywamy je korporacjami ),
powtarzaj¹ce w kó³ko, jakim to rajem jest Zwi¹zek Radziecki. Nie, to nie jest raj, ³atwo
to wykazaæ,
72
i nasi wrogowie korzystaj¹ z okazji. Wierzymy, ¿e raj dopiero powstanie, ale to jest
w³a nie akt wiary, i nie mo¿na domagaæ siê, by wiêkszo æ danego spo³eczeñstwa po wiêca³a z
rzeczy dla takiego ryzyka. Co natomiast nale¿y robiæ, to rozmontowaæ stary porz¹dek nie
proponuj¹c na jego miejsce ¿adnej konkretnej wizji. Dopiero w momencie, gdy stary s
ystem bêdzie siê ju¿ rozsypywa³, wprowadzi siê nowy porz¹dek. Schemat, zgodnie z którym zac
a siê od propagandy, a potem rozpêtuje siê powstanie, jest ca³kowicie przestarza³y. Terror
, owszem, jest niezbêdny, ma jednak s³u¿yæ tylko jako detonator eksplozji i wybuch ten w
cale nie musi byæ gwa³towny. Marks rozumowa³ jeszcze w kategoriach dwumianu encykloped
y ci-jakobini, my jednak poszli my dalej. Obecnie terroryzm ma nam po prostu dostarc
zyæ okazji wywarcia naszego wp³ywu, i to za po rednictwem metod, o których Marksowi nawe
t siê nie ni³o, za po rednictwem rodków masowej informacji, mass media.
W redniowieczu zabójstwo jednostki, powiedzmy ksiêcia, mog³o zmieniæ historiê danego kraju
Pó niej jednak lud pokaza³ siê na scenie i odt¹d terror indywidualny straci³ przydatno æ.
aj znowu zmierzamy, wielkimi krokami, ku epoce, która na nowo przywróci znaczenie je
dnostce, ale nie dziêki jej nadzwyczajnym w³a ciwo ciom, tylko na skutek wzrastaj¹cej roli
masowej komunikacji. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawê, ¿e charakter cz³owieka, ju¿
zmodyfikowany przez fotografiê prasow¹ i kino, zmieni siê raz jeszcze w ci¹gu najbli¿szych
dwudziestu piêciu lat dziêki telewizji. Nie s¹dzê, ¿ebym siê myli³: za dwadzie cia piêæ la
ak³adników albo zabójstwo jakiego urzêdniczyny wywo³a wiêkszy rozg³os ni¿ wojna kolonialna
u dziewiêtnastym.
Nie chcia³bym, Aleksandrze Dmitryczu, ¿eby ten poci¹g odjecha³ bez pana.
Szczup³a i blada twarz Aleksandra zwraca³a siê wci¹¿ ku Pary¿owi, który unosi³ siê, d wiga³
pozostawa³ w miejscu.
73
W miarê jak up³ywa³o popo³udnie Aleksander z coraz wiêksz¹ jasno ci¹ pojmowa³, ¿e rozpocz¹³
jwiêkszych pojedynków, jakie mia³ stoczyæ w ¿yciu.
Stawk¹ by³ powrót, którego pragn¹³ i który sta³ siê wrêcz jego obowi¹zkiem. Zreszt¹ tak¿e i
pasje k³êbi³y siê w jego wyobra ni tym podatniejszej na bod ce, ¿e skrytej pod warstewk¹ ud
go ch³odu. Je¿eli rzeczywi cie wspó³czesna socjologia i psychologia pozwalaj¹ w³adaæ duszam
M³ody Psar nie nale¿a³ do ludzi, których by to nie zainteresowa³o.
- To mi siê wydaje dosyæ ciekawe - powiedzia³ - to... wywieranie wp³ywu.
Pitman spojrza³ w niebo. Szuka³ na gwa³t odpowiednich zdañ i zagadek. Wiedzia³, ¿e teraz po
inien raczej intrygowaæ ni¿ pouczaæ. Zarazem jednak, palony namiêtnym zapa³em neofity, chc
ia³ tê sam¹ gor¹czkê przekazaæ ch³opcu, dla którego ¿ywi³ ju¿ pewne przywi¹zanie lub nawet
co w rodzaju szacunku.
- W naszym departamencie - zacz¹³ znowu mówiæ - dysponujemy podrêcznikami, zawieraj¹cymi
asz¹ doktrynê, a przynajmniej tyle z niej, ile mo¿na ofiarowaæ agentom. Ten podrêcznik nap
isany zosta³ przez naszych prze³o¿onych, a w szczególno ci przez najwiêkszego spo ród nich.
i panu, tak jak i mnie, los pozwoli spotkaæ siê z nim kiedy .
Pitman u miechn¹³ siê, i u miech wyra¿a³ naiwny podziw:
- Najwiêkszy, i to w obydwu znaczeniach.
Zobaczy³ przed sob¹ figurê swego dobroczyñcy wysok¹ jak galeria chimer, jak wie¿a Notre Dam
, a nawet jeszcze wy¿sz¹. Matwiej Matwiejewicz trzyma³ ca³y wiat we wnêtrzu d³oni. A jedno
ie czy¿ nie by³ najserdeczniejszym z ludzi?
- Nazwa³ swój podrêcznik Vademecum dla «agents d»influence». Lubi ¿artowaæ: Quo vadis? M
koteczku, mecum! I z przekory grozi wam palcem! Oczywi cie, my wszyscy vadons secu
m, prawda.
74
Pitman zawsze chêtnie siê poddawa³ wielkodusznemu uczuciu podziwu i apotezy, nawet je li
jego ³acina szwankowa³a nieco.
- I có¿ mówi to Vademecum?
- My lê, ¿e nie pope³niê wielkiego przestêpstwa... - (Pitman, na pó³ szczerze, na pó³ cyn
korzystywa³ w³asne s³abostki; by³ przecie¿ oficerem wywiadu w wielkim stylu) -...je li odkr
jê przed panem... Zaraz, niech pan zobaczy, tam, ta chimera o trzech g³owach. Jest j
akie podobieñstwo pomiêdzy ni¹ i nami. Nasza doktryna jest jednolita, ma jednak formê tro
-ist¹. Rzecz podstawowa, co ju¿ da³em panu do zrozumienia, to zasada, ¿e nasze dzia³ania n
ie mog¹ byæ prowadzone bezpo rednio. Widzia³ pan ten dzwon: nie bije siê weñ piê ci¹, wpraw
w ruch przy pomocy sznura. Nasz sznur, Aleksandrze Dmi-tryczu, jest d³ugi, bardzo
d³ugi. Bez niego byliby my niczym, podobnie jak kto , kto próbowa³by rozhu taæ ten dzwon g
rêkami. Pokaleczy³by sobie palce.
- Wasza doktryna czerpie sw¹ si³ê sk¹din¹d.
Pitman odgadywa³, ¿e Aleksander stara siê go przechytrzyæ, by zmusiæ go do mówienia; Aleksa
der odgadywa³, ¿e Pitman odgaduje jego zamiary. Domy la³ siê te¿, ¿e Pitman celowo dra¿ni³
za³ jego ciekawo æ i ¿e aby to osi¹gn¹æ musia³, do pewnego stopnia przynajmniej, wtajemnicz
rzeczy sekretne. Ze swej strony Pitman domy la³ siê, ¿e Aleksander chcia³ siê du¿o dowiedz
ma³o obiecaæ. A jednak gra ta nie by³a nieprzyjemna.
- To prawda - przyzna³ Pitman - sk¹din¹d.
By³ jeszcze bardzo m³ody, z czego Aleksander, rzecz jasna, nie zdawa³ sobie sprawy. Kt
o , kto zbli¿a³ siê do trzydziestki, by³ ju¿ w powa¿nym wieku. Ale Pitman czu³ swoj¹ m³odo
ej, ¿e jak sam powiedzia³, wielkie przygody mia³y siê dopiero zacz¹æ. Je li w co móg³ w¹tp
no ci Aleksandra, nie w si³ê swej w³asnej wiary. Oczywi cie, podczas pierwszego seansu wta
jemniczenia bêdzie uwa¿a³, by nie przekroczyæ dozwolonej
75
granicy wyznañ. Skoro jednak wytyczona zosta³a granica, dla-czegó¿by mia³o siê jej nie osi¹
ca³¹ pewno ci¹ jego mistrz, cz³owiek-góra, nie zrobi³by mu z tego zarzutu.
- Nasza doktryna, tak jak wy³o¿ona zosta³a w Vademecum, zbudowana zosta³a na trzech ar
chetypach, chocia¿ samo pojêcie archetypu nie wchodzi w sk³ad naszego s³ownika. Powiedzm
y wiêc raczej: na trzech obrazach, trzech artykulacjach. Obrazy te s¹ jednocze nie tak
bardzo tajemne, ¿e nie powinienem ich panu zdradzaæ, i tak wa¿ne, ¿e nie mogê siê od tego
owstrzymaæ. Pan wie, pan i ja jeste my po³¹czeni, ³¹czy nas Rosja, nasza wiara w Rosjê... O
wiemy, ¿e to Rosja czerwona zbawi wiat. I jeszcze co : zwyczajny fakt, ¿e w³a nie w tej c
wili ogl¹damy ten sam krajobraz, odczuwamy ten sam podziw, prze¿ywamy tê sam¹ têsknotê wygn
. Znale li my siê na pok³adzie tego samego statku, i tak musia³o siê staæ, tak chcia³o prze
enie.
Pitman poddawa³ siê egzaltacji i wiedzia³ te¿, ¿e egzaltacja dobrze mu s³u¿y, przynajmniej
pewnego momentu. Aleksander natomiast wiedzia³, ¿e egzaltacja Pitmana jest poddana k
ontroli. Co do statku, zgoda. Rzeczywi cie mo¿na by³o sobie wyobraziæ, ¿e siê stoi na mostk
okrêtu, którego ³adunkiem by³ ca³y mikrokosmos, tak jakby to by³a arka Noego. Aleksander m
lcza³, nie chcia³ zadawaæ wiêcej pytañ, bo w ten sposób da³by okazjê Pitmanowi do zas³oniêc
mnic¹. Pitman rozumia³, i¿ milczenie Aleksandra bra³o siê nie z obojêtno ci, lecz podyktowa
by³o chytro ci¹, i wobec tego postanowi³ cierpliwie podsycaæ ogieñ.
- Ostatecznie mogê panu w przybli¿eniu nakre liæ te trzy obrazy, ale pó niej trzeba bêdzi
pan, cz³owiek wielkoduszny, rozumie to z ca³¹ pewno ci¹ - trzeba bêdzie, ¿eby pan da³ mi s
s³owo, wyrazi³ zgodê... Dzisiejszy dzieñ wydaje siê bardzo odpowiedni.
Aleksander poszuka³ wzrokiem po³udnia, tam gdzie znajdowa³a siê Sainte-Genevieve, grób, tr
umna i cia³o.
76
Oto trzy archetypy... zacz¹³ Pitman. Temat wyk³adu wyda³ mu siê tak piêkny, tak bogat
rzymkn¹³ oczy i na sekundê zamilk³, tym razem nawet nie z wyrachowania, lecz powodowany
szacunkiem, i tak¿e poddaj¹c siê zmys³owej zawarto ci obrazów. ...D wignia, Trójk¹t i Dru
Aleksander by³ zaskoczony pospolito ci¹ tych obrazów.
Zaraz przedstawiê to bardziej szczegó³owo doda³ Pit-man, poruszony w³asn¹ ewangeli¹.
Pod nimi kr¹¿y³y w powietrzu go³êbie. W pustej teraz Sekwanie odbija³y siê ob³oki. Na dole
kañcy ciasnych mieszkañ otwierali przed wieczorem okna.
Zacznijmy od D wigni. Im wiêksza odleg³o æ miêdzy punktem oparcia i punktem przy³o¿enia
iêkszy ciê¿ar mo¿e byæ uniesiony przy sta³ej sile nacisku. Trzeba zapamiêtaæ, ¿e to odleg³o
punktami tworzy d wigniê, i, dalej, zawsze d¹¿yæ do jej powiêkszenia, nigdy za jej nie zmn
szaæ. Co z tego wynika dla metody wywierania wp³ywu na przeciwnika? Nigdy nie powinn
o siê tu dzia³aæ na w³asn¹ rêkê, zawsze przez po rednika lub raczej przez ca³y ³añcuch po r
nu przyk³ad wziêty z historii, jako ¿e wielcy ludzie dawnych czasów wyprzedzali czasem i
ntuicyjnie nasze metody, choæ nie uczynili z nich jednolitej doktryny. Oto Filip M
acedoñski chce zaw³adn¹æ Atenami. Czy pos³u¿y siê bia³¹ propagand¹: Ateñczycy, bêdziecie s
i rz¹dami ? Nie, za dowala siê penetracj¹ pacyfistycznej partii pod wodz¹ Eubuliu-sza i At
eny spadaj¹ mu w rêce jak dojrza³a gruszka z drzewa. Pacyfi ci byli d wigni¹ Filipa. Pos³ug
nie siê pacyfistami sta³o siê zreszt¹ procedur¹ klasyczn¹, przekona siê pan o tym, gdy od b
pan u nas sta¿. Chc¹c zdobyæ jaki kraj tworzy siê w nim stronnictwo pacyfistyczne, dba s
iê o to, by zdoby³o wielk¹ popularno æ, i równocze nie stronnictwo d¹¿¹ce do wojny. Ta drug
sama siê zdyskredytuje, gdy¿ niewielu tylko ludzi rozumnych bêdzie przychylnych wojnie
.
77
Kiedy by³em ma³y, wielu rodziców francuskich nie kupowa³o swoim dzieciom zabawek wojskow
ych. Biedne maleñstwa doros³y nie znaj¹c o³owianych ¿o³nierzyków i karabinków marki Eureka.
Propaganda pacyfistyczna we Francji by³a przyk³adem operacji typu wp³yw , prowadzonej prz
ez Hitlera, który jednocze nie w Niemczech uprawia³ kult armii. Rezultat: rok 1940.
A teraz my robimy to samo, na jeszcze wiêksz¹ skalê, dziêki apelowi sztokholmskiemu?
Pitman parskn¹³ miechem:
Widzia³ pan plakat przedstawiaj¹cy matkê, która trzyma w ramionach dziecko, a nad ni¹ n
pis: Walczymy o pokój ?
Oczywi cie.
Ten pomys³ wyszed³ z naszego departamentu. W ZSRR, w zwi¹zku z apelem, mamy plakat z
tym samym napisem. Ale wie pan, co jest na plakacie? ‾o³nierz Armii Czerwonej trzym
aj¹cy pistolet maszynowy.
To w³a nie plakat dzia³a jak d wignia?
Ale¿ nie! D wigni¹ jest naiwny widz, który przyjmuje przes³anie plakatu. Na przyk³ad dz
nikarz, pe³en dobrej wiary, wierz¹cy w zalety pokoju, nie podejrzewaj¹cy, ¿e kto móg³by cy
znie pos³u¿yæ siê tym has³em. Wie pan przecie¿, ¿e ca³kiem dobrze mo¿na g³osiæ jedn¹ rzecz,
m przeciwnego. Je¿eli tylko krzyczy siê do æ g³o no i je li dobrze przygotuje siê opiniê pu
zauwa¿ony zostanie tylko krzyk, dzia³anie natomiast przejdzie niepostrze¿enie. W³a nie dla
tego idea³em d wigni jest prasa, a wkrótce tak¿e inne mass media. Gdy raz siê poczyni odpo
wiednie przygotowania, nie trzeba nawet pamiêtaæ o sta³ym manipulowaniu informacji, wy
starczy zdaæ siê na rezonans . Przyk³ad: postanawia pan sterroryzowaæ jakie spo³eczeñstwo
nizuje pan pojedynczy akt terroryzmu. Prasa konserwatywna z oburzeniem potêpia ten
akt. Ale im g³o niejsze jej potêpienie, tym bardziej powiêksza siê rozg³os i znaczenie teg
czynu, co jest dla nas korzystne.
78
Dotychczas Aleksander uwa¿a³ siê zawsze za przysz³ego wielkiego pisarza. Nie tylko zresz
t¹ przysz³ego: napisa³ ju¿ przecie¿ wiele wierszy, opowiadañ i dwie powie ci, z których by³
lony. Lecz nagle Pitman odkry³ przed nim inn¹ dziedzinê i w tej samej chwili dziedzina
ta wyda³a mu siê nieskoñczenie bardziej poci¹gaj¹ca. Jak¿e blednie teatr cieni, teatr wyob
a¿onych tylko postaci, je¿eli mo¿na inscenizowaæ prawdziwe morderstwa i inspirowaæ prawdzi
we mi³o ci! Czy¿ istnieje bardziej wznios³e królestwo ni¿ to, którego poddanymi s¹ dusze i
ludzka? Czy¿ mo¿na sobie wyobraziæ co wspanialszego od Guildensterna, który gra na swojej
fujarce, a Hamlet i wszyscy jego Duñczycy tañcz¹ do wtóru?
S¹dzê powiedzia³ Aleksander, szukaj¹c bez powodzenia ironicznego tonu ¿e ten flecis
tóry wyprowadzi³ wszystkie szczury z Hameln, te¿ by³ z waszego departamentu.
Tyle tylko, ¿e nasze ambicje znacznie przerastaj¹ tamten wyczyn. Nam nie chodzi o
odszczurzenie wiata. Niech pan pomy li, jakie to szczê cie, ¿e to my odkryli my tê grê na
e, a nie kapitali ci. Wie pan, Aleksandrze, nie wierzê, ¿eby w grê wchodzi³ tylko przypade
k. W gruncie rzeczy czy¿ pewnego rodzaju determinizm i pewna Opatrzno æ nie s¹ jednym i
tym samym?
Powiedzia³ pan, ¿e trzeba naprzód przygotowaæ opiniê publiczn¹. W jaki sposób pan to ro
akubie Mojsiejewiczu?
Pitman westchn¹³; trzeba by³o jeszcze pozbyæ siê czê ci balastu.
Przez podawanie tendencyjnych informacji. W tym celu opanowuje siê który z powa¿nych
dzienników. Je¿eli postêpuje siê rozwa¿nie i nie dopuszcza do kompromitacji gazety, ca³a pr
sa zaczyna dotrzymywaæ jej kroku, pomna¿aj¹c w nieskoñczono æ nasz pierwotny wk³ad.
I na czym polega tendencyjna informacja? Aleksander mówi³ tak, jakby pyta³ tylko od
niechcenia. Pitman zachowywa³ siê, jakby wpad³ we w³asne sid³a.
79
- Vademecum podaje dziesiêæ przepisów na tendencyjn¹ informacjê. Chce pan je poznaæ?
- Tak, to by mnie interesowa³o.
- Nieprawda nie daj¹ca siê zweryfikowaæ, mieszanka prawdy i fa³szu, deformacja prawdy,
zmiana kontekstu, zacieranie i jego odmiany: wybrane fakty, komentarz podtrzymy
wany, ilustracja, generalizacja, nierówne czê ci, czê ci równe.
- Czy mo¿e mi pan podaæ kilka przyk³adów?
- Spróbujê odtworzyæ dla pana wyk³ad mojego nauczyciela z okresu sta¿u. Za³ó¿my, mówi³, n
kt historyczny: Iwanow przy³apuje swoj¹ ¿onê w ³ó¿ku z Pietrowem... - Aleksander zesztywnia
e znosi³ erotycznych facecji. Francuzi nie mogli siê bez nich obej æ, zgoda, ale wydawa³ob
y siê, ¿e w rozmowie z Rosjaninem mo¿na ich unikn¹æ. Okazuje siê, ¿e nie. Pitman u miecha³
lnie: - Poka¿ê wam, jakim operacjom mo¿na poddaæ ten fakt, je li z powodów politycznych trz
ba by go by³o na wietliæ tendencyjnie.
Pierwszy przypadek: nie by³o wiadków. Opinia publiczna nie mo¿e w ¿aden sposób sprawdziæ,
by³o naprawdê. Oznajmia siê wiêc po prostu, ¿e to Pietrow przy³apa³ ¿onê w ³ó¿ku z Iwanowe
eprawda nie daj¹ca siê zweryfikowaæ.
Drugi. Byli wiadkowie. Piszecie, ¿e w ma³¿eñstwie Iwanowów nie brakowa³o problemów i przyz
ie, ¿e istotnie w sobotê Iwanow zaskoczy³ sw¹ ¿onê z Pietrowem. Prawd¹ jest te¿, dodajecie,
ed tygodniem Iwanowa przy³apa³a swego mê¿a na gor¹cym uczynku z Pietrow¹. To jest mieszanka
prawdy i fa³szu. Proporcje jednego i drugiego mog¹ siê zmieniaæ. Ch³opcy z intoksykacji, j
e li chc¹ uprawdopodobniæ sprawê, daj¹ do 80% prawdy na 20% fa³szu, poniewa¿ z ich punktu w
enia wa¿ne jest, by jak¹ bardzo konkretn¹ fa³szyw¹ informacjê wziêto za dobr¹ monetê. My n
zajmuj¹cy siê dezinformacj¹ i wywieraniem wp³ywu na przeciwnika, gramy raczej na ilo æ i u
a¿amy inaczej ni¿ oni, ¿e ju¿ jeden jedyny fakt prawdziwy
80
s³u¿y jako doskona³y przewodnik dla wielu k³amstw.
To trochê tak jak twórcy tego wielkiego dzwonu, który przed chwil¹ ogl¹dali my. Do wiel
j ilo ci br¹zu dodali odrobinkê z³ota.
Tak, rzeczywi cie. Teraz trzeci sposób. Przyznajecie, ¿e obywatelka Iwanowa znajdowa³a
siê w sobotê wieczorem u Pie-trowa, ale ironizujecie na temat ³ó¿ka. Có¿ maj¹ wspólnego ze
uchomo ci? Najprawdopodobniej Iwanowa siedzia³a po prostu na krze le czy w fotelu. Iwa
now, który, jak wszyscy wiemy, tyle razy le¿a³ pod sto³em, ma w zwyczaju rzucanie oszcze
rstw na sw¹ nieszczêsn¹ ¿onê. A co mia³a robiæ? Czy mia³a pozwoliæ, ¿eby m¹¿ pijak pobi³ j¹
inna siê schroniæ u Pietrowa, gdzie najprawdopodobniej towarzyszy³y jej dzieci, maleñkie
dzieci. Czy¿ mamy podstawy do oskar¿enia jej o to, ¿e nie zostawi³a dzieci wydanych na
pastwê tego brutala? Ponadto nie ma powodów by w¹tpiæ, ¿e tak¿e i obywatelka Piêtrowa bra³a
a³ w spotkaniu Iwanowa-Pietrow. Jest to wrêcz bardzo prawdopodobne, jako ¿e wszystko t
o wydarzy³o siê w sypialni Pietrowów, w mieszkaniu zajmowanym przez nich wspólnie z Iwan
owymi. Oto w³a nie deformacja prawdy.
Cztery Pitman liczy³ na palcach czyli modyfikacja kontekstu. Zgadza siê, mówicie, Iwan
ow nakry³ ¿onê w ³ó¿ku Pietro-wa, ale przecie¿ wszyscy wiedz¹, jaki jest Pietrow. To prawdz
onstrum lubie¿no ci. Nie da siê wykluczyæ, ¿e ma za sob¹ czterna cie wyroków s¹dowych za gw
dnia natkn¹³ siê na Iwanow¹ w korytarzu, rzuci³ siê na ni¹, wci¹gn¹³ j¹ do siebie i w³a ni
r gwa³cenia, gdy, na szczê cie, pe³en godno ci obywatel Iwanow, wracaj¹cy z fabryki, gdzie
o raz który z rzêdu osi¹gn¹³ rekordow¹ liczbê trzech tysiêcy nakrêtek utoczonych w ci¹gu d
wudziestu piêciu minut, wywa¿y³ drzwi i ocali³ sw¹ skromn¹ ma³¿onkê od losu gorszego ni¿ m
zy dowód, krzyczycie g³o no, ¿e pierwotna
81
informacja nie zawiera najmniejszej wzmianki na temat wyrzutów, jakie Iwanow mia³by
wobec ¿ony.
Pi¹te: zacieranie. Zalewacie wasz prawdziwy fakt wielk¹ mas¹ innych informacji. Pietro
w, mówicie, to stachanowiec, wietnie gra na organkach i w warcaby, urodzi³ siê w Ni¿nym N
owgo-rodzie, w czasie wojny by³ artylerzyst¹, na sze ædziesi¹te urodziny ofiarowa³ matce ka
arka, ma kilka kochanek, miêdzy innymi Iwanow¹, przepada za kie³bas¹ z czosnkiem, dobrze
p³ywa stylem grzbietowym, potrafi ugotowaæ syberyjskie pielmieni, i tak dalej.
Istnieje te¿ wykrêt bêd¹cy odwrotno ci¹ zacierania, mianowicie wybrane fakty. W sprawie, kt
acie zrelacjonowaæ, przeprowadzacie selekcjê szczegó³ów, prawdziwych lecz niepe³nych. Opowi
dacie na przyk³ad, ¿e Iwanow wszed³ do pokoju Pietrowa bez pukania, Iwanowa a¿ podskoczy³a
, taka jest nerwowa, Pie-trow zachowywa³ siê tak, jakby by³ zaszokowany z³ymi manierami
Iwanowa, i wymieniwszy uwagi na temat powszechnego zepsucia obyczajów, bêd¹cego jednym
z prze¿ytków carskiej Rosji, ma³¿onkowie Iwanowowie wrócili do siebie.
Szósta metoda: komentarz podtrzymywany. W niczym nie modyfikujecie faktu, lecz kor
zystacie z niego, by przeprowadziæ, dajmy na to, krytykê mieszkañ dzielonych przez wie
lu lokatorów. Jest ich ju¿ coraz mniej, lecz to w nich w³a nie incydenty, w których mê¿owie
skakuj¹ kochanków, zdarzaj¹ siê znacznie czê ciej ni¿ to przewiduje plan piêcioletni. Nastê
isujecie nowoczesne osiedle, gdzie ka¿da para turkawek ma swoj¹ garsonierê, w której mo¿e
sobie gruchaæ do woli, i przedstawicie idylliczny obraz szczê cia, jakie stanie siê tam
udzia³em Iwanowów.
Siódmy chwyt to pewna odmiana szóstego, to ilustracja, w której przechodzi siê od rzeczy
ogólnych do szczegó³owych, a nie od szczegó³owych do ogólnych. Mo¿na tu rozwin¹æ ten sam m
ielanka par ma³¿eñskich w nowoczesnych osiedlach wzniesionych dziêki dobroczynnej wydajn
o ci w³adzy Rad, lecz
82
zakoñczenie bêdzie inne: o, jaki to postêp w stosunku do mieszkañ o wielu lokatorach, gd
zie zdarza³y siê po¿a³owania godne epizody, na przyk³ad w³a nie sytuacja Iwanowa, natrafiaj
na sw¹ ¿onê u s¹siada!
Ósma jest generalizacja. Z zachowania Iwanowej wyprowadzacie ogólne, pe³ne konfuzji wn
ioski na temat niewdziêczno ci kobiet, ich niewierno ci, rozwi¹z³o ci, natomiast pomijacie
ilczeniem wspó³udzia³ Pietrowa. Lub te¿, przeciwnie, obwiniacie Pietrowa-Casanovê, nikczem
nego uwodziciela, uniewinniaj¹c jednocze nie nieszczêsn¹ przedstawicielkê bezwstydnie eksp
loatowanej p³ci.
Technikê numer dziewiêæ nazywamy: nierówne czê ci. Zwracacie siê do waszych czytelników i p
ujecie im, by sami ocenili ten incydent. Publikujecie nastêpnie jeden list potêpiaj¹cy
Iwanowa nawet je¿eli dostali cie sto takich listów. Drukujecie te¿ dziesiêæ listów w jej
nie, nawet je li nie przysz³o takich listów wiêcej ni¿ dziesiêæ.
Wreszcie czê ci równe, dziesi¹ta metoda. U profesora uniwersytetu, wietnego i lubianego p
rzez czytelników polemisty, zamawiacie tekst pisany w obronie kochanków, maj¹cy piêædziesi¹
linijek, i równocze nie u jakiego idioty ze wsi zamawiacie ich potêpienie, te¿ na piêædzi
linijek. W ten sposób dowodzicie waszej bezstronno ci.
Oto, Aleksandrze Dmitryczu, krótki wyk³ad, by móg³ pan wyrobiæ sobie zdanie, czym jest ten
dencyjna informacja i na czym polegaj¹ æwiczenia, którymi zajmie siê pan podczas sta¿u. Wt
edy, rzecz jasna, ich temat bêdzie znacznie powa¿niejszy.
Wydaje mi siê powiedzia³ Aleksander ¿e znam pewn¹ gazetê francusk¹, postêpuj¹c¹ w³a
sad. Ale... czy móg³by mi pan jeszcze opowiedzieæ o Trójk¹cie?
Pan jest nienasycony. Wyobra¿a pan sobie, ¿e wyjawiê panu ca³¹ nasz¹ doktrynê ot, tak s
tu, na tej galeryjce, tylko po to, ¿eby pana rozerwaæ?
83
Tak, proszê. Czy zd¹¿y mi pan wszystko opowiedzieæ, nim dozorca zamknie wie¿ê?
Oczywi cie, ¿e nie. Jako przyk³ad poda³em panu dziesiêæ dziecinnie ³atwych przepisów. T
m my my opracowali setki metod, którymi mo¿emy pos³ugiwaæ siê razem lub rozdzielnie, wyprac
wali my ca³¹ interpretacjê Historii, ca³y wiatopogl¹d techniki wywierania wp³ywu, wrêcz ca
iê...
Czy móg³by mi pan jeszcze opowiedzieæ o Trójk¹cie? Tylko o Trójk¹cie.
Dobrze, bardzo krótko. Chodzi o jeszcze jedno zastosowanie g³ównej zasady: ¿adnych dzi
a³añ bezpo rednich, zawsze po rednictwa. Nigdy nie walczyæ z przeciwnikiem na w³asnym ani n
jego terenie, dobieraæ siê do niego gdzie indziej, w innym kraju, innym kontek cie sp
o³ecznym, w innej dziedzinie intelektualnej ni¿ ta, w obrêbie której dosz³o do konfliktu.
Doktryna ta zak³ada trzech uczestników gry: nas, przeciwnika i, ¿e tak powiem, materia³
kontrastuj¹cy, o wietlaj¹cy, odzwierciedlaj¹cy nasz manewr. Powiedzmy, ¿e chcê zaatakowaæ w
kie cesarstwo. Nie bêdê go zaczepia³ bezpo rednio, za to zdyskredytujê je po ród jego sojus
ków i klientów, czyli pañstw utwierdzaj¹cych jego panowanie w wiecie. Zobaczy pan ju¿ nied
o, jak korzystne oka¿e siê dla nas pojawienie siê s³abo rozwiniêtych zdekolonizowanych kra
jów: za ich po rednictwem bêdzie mo¿na podj¹æ dzia³ania antyamerykañskie na wielk¹ skalê. Z
zainteresowa³by mnie który z tych krajów. Otó¿ zacz¹³bym mno¿yæ przyjacielskie gesty pod j
em i zarazem prowadzi³bym niszczycielskie prace wewn¹trz kraju, a¿ rozsypa³by siê, jako ¿e
a³a jego struktura zosta³aby unicestwiona.
W jaki sposób zniszczy³by go pan od wewn¹trz?
Przy pomocy metod, których mo¿na siê nauczyæ, Aleksandrze Dmitryczu. Naprzód trzeba dog
e poznaæ spo³eczeñstwo, nad którym siê pracuje. Oto dlaczego metody, które odkryli my i któ
si wrogowie odkryj¹ w jaki czas pó niej,
84
nie przydadz¹ im siê na nic! Kapitali ci s¹ zbyt leniwi i zbyt pewni siebie, by potrafil
i zachowywaæ siê ,jak ryby w wodzie na obcym terenie. Trzeba zrobiæ wielki wysi³ek i pozn
aæ spo³eczeñstwo, które chcemy opanowaæ, lepiej ni¿ je znaj¹ jego cz³onkowie. Wypracowali m
powiednie techniki, których nie wyja niê panu dzisiaj. Grupujemy je pod has³em teoria wni
kania . Za³ó¿my wiêc, ¿e postanawiam rozci¹gn¹æ mój wp³yw na pewien kraj. Trójk¹t bêdzie si
z tego pañstwa i z jego spo³eczeñstwa, przy czym spo³eczeñstwa nie bêdê ujmowa³ w kategoria
zeciwnika, tylko jako kontrast . Stawiam sobie trzy cele: rozbicie tradycyjnych eli
t, które mog³yby os³oniæ spo³eczeñstwo przed skutkami moich dzia³añ; dyskredytacja mojego p
wnika, w³adz, w czym pomo¿e mi lud, to jest mój kontrast ; wreszcie neutralizacja samego
ludu. Ka¿dy z tych trzech elementów wspomagany bêdzie przez specjalne akcje. Tradycyjn
e elity rozbijê przez wywo³anie w nich poczucia winy. Wytworzê w spo³eczeñstwie i u najs³ab
zych przedstawicieli elit przekonanie, ¿e by³y one w przesz³o ci szkodliwe i wci¹¿ szkodliw
pozostaj¹. A jednocze nie, nie troszcz¹c siê o ¿adn¹ konsekwencjê, bêdê siê stara³ wykazaæ
ie przynosz¹ ¿adnego po¿ytku, s¹ paso¿ytami, iluzj¹, a nie rzeczywisto ci¹. Dziêki temu wyt
epa æ miêdzy rodzicami i dzieæmi, prze³o¿onymi i podw³adnymi, miêdzy dowódc¹ i jego ¿o³nier
nci bêd¹ pos³ugiwali siê potrójnym sloganem: dobra wiara, s³uszno æ, zdrowy rozs¹dek. Wycho
zycji si³y bêd¹ atakowali w³adze, czyni¹c je odpowiedzialnymi za wszelkie rzeczywiste z³o i
tniej¹ce w tym spo³eczeñstwie, nie licz¹c z³a wymy lonego. Je¿eli to spo³eczeñstwo bêdzie d
ne, zdobêdzie siê na represje, a to przysporzy mi mêczenników i bêdê móg³ odwo³ywaæ siê do
narodowej. Spo³eczeñstwo liberalne ulegnie jeszcze szybciej, gdy¿ dowodz¹c, i¿ mo¿na je bez
arnie atakowaæ przejdê do trzeciej fazy mojej akcji (na tym zreszt¹ polega istota inte
ligentnie pojmowanego terroryzmu). Po drodze pos³u¿ê siê te¿ propagand¹
85
projekcyjn¹, to jest oskar¿ê przeciwnika o stosowanie metod, z których sam mam zamiar zr
obiæ u¿ytek. Sprawi to, i¿ bêdê móg³ siê powo³ywaæ na okoliczno æ obrony koniecznej. Proszê
leksandrze, ¿e obecne rewolucje, w przeciwieñstwie do rewolucji dawnych czasów, prowad
zone s¹ przeciwko wiêkszo ci, nie przeciw mniejszo ci. Wiêkszo æ kapituluje, gdy udaje siê
obezw³adniæ. Mo¿na to osi¹gn¹æ na kilka sposobów. Czasem udaje siê przekszta³ciæ wiêkszo æ
antyczn¹ grupê gimnastyków: podnie cie lew¹ nogê -podnosz¹, podnie cie praw¹ - podnosz¹; po
ie -spadaj¹ na cztery litery. Niekiedy natomiast trzeba, przeciwnie, podzieliæ spo³ecz
eñstwo na miliony indywiduów, zatomizowaæ je tak, aby ka¿dy obywatel znalaz³ siê naprzeciw
aski Gorgony, czuj¹c sw¹ bezbronno æ, sk³onny do kapitulacji. Tworzy siê wtedy nastrój pani
Wystarczy rozpowszechniæ przekonanie o wy¿szo ci przeciwnika, przeprowadziæ parê zamachów
errorystycznych, by wytworzyæ fascynacjê podobn¹ do tej, której doznaje ¿aba na widok zask
roñca. Czasem mo¿na siê te¿ pos³u¿yæ pseudo-nadzmys³ow¹ rupieciarni¹: przepowiedniami, wizj
utinami ró¿nego kalibru. W ka¿dym razie gdy tylko mowa o mobilizacji mas, naprawdê chodz
i o to, by je zdemobilizowaæ. Kiedy siê to osi¹gnie, gdy wiêc kontrast jest unieruchomion
i bezsilny, przeciwnik realny dostaje siê w nasze rêce jak obluzowana ceg³a. Oto, w s
krócie, teoria Trójk¹ta. - Jeszcze wspomina³ pan o Drucie.
Tym razem Pitman zawaha³ siê. Zrobi³ kilka kroków. Przewodnik spogl¹da³ na zegarek. Autokar
, zabrawszy na pok³ad Barbarzyñców, odje¿d¿a³y w stronê Opery. wiat³o zmienia³o kolor: nie
, jeszcze nie sta³o siê z³ote. Zdawa³o siê, ¿e pada³o na wielki kr¹¿ownik Notre Dame przefi
e przez ukryty gdzie witra¿ o delikatnej barwie.
Trzy zasady Vademecum, zrelacjonowane bez podania konkretnych sposobów zastosowani
a, nie sk³ada³y siê jeszcze na
86
kompletn¹ inicjacjê, zaledwie jej zal¹¿ek. Ale jednak zal¹¿ek zosta³ przekazany Aleksandrow
M³ody Psar, mimo ¿e obywatel sowiecki, pochodzi³ z rodziny reakcjonistów, wychowany zost
a³ we Francji, móg³ utrzymywaæ sekretne zwi¹zki z przeciwnikiem, kontakty, których ankieta
ie zdo³a³a odkryæ. Którego dnia doktryna wywierania wp³ywu znana bêdzie ca³emu wiatu, na
ednak trzeba by³o przestrzegaæ najdalej id¹cej dyskrecji. Jakub Mojsiejewicz Pitman mu
sia³ teraz podj¹æ decyzjê: albo wyjawi jeszcze i ten sekret, ryzykuj¹c zdradê, albo te¿ ukr
go, nara¿aj¹c siê na unik ze strony Aleksandra.
Niech pan s³ucha znów stan¹³ tu¿ obok ch³opca i opar³ siê ³okciami o balustradê mogê
rdzo ogólnikowy. Obraz Drutu wzi¹³ siê st¹d, ¿e, jak wiadomo, by z³amaæ drut trzeba go wygi
bie strony. W tym miejscu mamy do czynienia z sam¹ istot¹ naszej sztuki wojennej. Ag
ent d'influence to przeciwieñstwo propagandysty, albo raczej pro-pagandysta absolu
tny: nigdy nie jest za, zawsze przeciw, rozdaj¹c karty, zmiêkczaj¹c, rozklejaj¹c, rozwi¹zu
j¹c, niszcz¹c, otwieraj¹c wszystkie zamki. Je li nadal bêdzie siê pan nami interesowa³, po¿
nu ksi¹¿kê my liciela chiñskiego, Sun Tsu, który ¿y³ przed dwudziestu piêciu wiekami i by³
aju Clau-sewitza swej epoki. Pomiêdzy innymi niezwyk³ymi my lami wypowiedzia³ i tê sentenc
jê, która odnosi³a siê do wojska stoj¹cego w obliczu przeciwnika, ale charakteryzuje te¿ w
nie nas samych: Przede wszystkim powinno siê unikaæ przybrania kszta³tu, który móg³by zost
ecyzyjnie opisany. Je li siê wam to powiedzie, uodpornicie siê na spojrzenia najprzeni
kliwszych szpiegów i nawet najlepsze umys³y nie bêd¹ w stanie przygotowaæ zwróconych przeci
ko wam planów . Przyk³ad: sowiecki agent d influence nie mo¿e w ¿adnym razie uchodziæ za ko
istê. Obojêtnie, na lewicy czy na prawicy, zawsze bêdzie nad-wyrê¿a³ istniej¹cy system. Do
o sprowadza siê jego zadanie. Spe³niaj¹c tê rolê pozostaje ca³kowicie bezkarny. ‾adna ustaw
87
Aleksandrze Dmitryczu, to znaczy ¿adna ustawa prawna na Zachodzie, nie zabrania de
monta¿u w³asnego spo³eczeñstwa. Wystarczy graæ w czerwone i czarne, w parzyste i nieparzys
te.
Aleksander wpatrywa³ siê w zachodz¹ce s³oñce, które zbli¿a³o siê do horyzontu niczym statek
y do portu.
Pewnego dnia powiedzia³ gdy by³em dzieckiem, ojciec zaprowadzi³ mnie do weso³ego mi
eczka. Zatrzymali my siê przed wielkim ko³em, podzielonym na czerwone i niebieskie sek
tory. Trzeba by³o trafiæ w jeden z tych kolorów. Nagrod¹ by³a rybka w s³oju. Mia³em na ni¹
i wtedy ojciec zap³aci³ za dwa rzuty i powiedzia³: Ty postawisz na czerwone, a ja na ni
ebieskie, w ten sposób na pewno wygramy . Rybka kosztowa³a mniej ni¿ dwa rzuty, mo¿e nawet
mniej ni¿ jeden. Mimo to nie by³em pewny, czy nasze postêpowanie by³o uczciwe. Ale powi
edzia³em ojcu: Zgoda . To on wygra³ rybkê i ofiarowa³ mi j¹. By³em z tego zadowolony.
Pitman milcza³ d³ugo. Aleksander te¿ zamilk³.
Czy mam rozumieæ, ¿e kryje siê w tym odpowied ? za pyta³ Pitman.
Ch³opiec u miechn¹³ siê melancholijnie:
Tak, ale pod jednym warunkiem. Bêdê wam wiernie s³u¿y³ przez trzydzie ci lat, nie sk¹pi
gii, nie szczêdz¹c w³asnego ¿ycia. Ale, nim przekroczê piêædziesi¹ty rok ¿ycia, pozwolicie
tak jak sobie tego ¿yczê, jak mi nakaza³ mój ojciec.
Ma pan moje s³owo oficera i bolszewika powiedzia³ Pitman wyci¹gaj¹c d³oñ do u cisku.
Zamykamy oznajmi³ po³udniowym akcentem ziewaj¹cy przewodnik.
Gdy tylko wie¿o zwerbowany agent i jego prze³o¿ony rozstali siê u stóp katedry, Pitman pog
a³ znów do swego telefonu:
Mohamedzie Mohamedowiczu, wygrali my!
88
Aleksander wróci³ do pokoju, który dzieli³ z ojcem, i rozp³aka³ siê. Op³akiwa³ mieræ biedn
cznika marynarki, tak, ale mo¿e jeszcze bardziej utratê w³asnej niewinno ci. Czyta³ niedaw
no Goethego i doskonale zdawa³ sobie sprawê, co uczyni³ tam, na wie¿y katedry. Pozbawiaæ l
udzi wolno ci dzia³ania uchodzi za rzecz diabelsk¹, on jednak szed³ jeszcze dalej, sam z
aj¹³ miejsce tego kogo , kto mówi wewn¹trz nas: Wybieram . Rozci¹gniêty w ciemnym pokoju n
³ó¿ku o po³amanych sprê¿ynach, wpatrywa³ siê w ciemnob³êkitny trapez wy wietlany przez okn
e. W pewnej chwili powiedzia³ pompatycznie, z grandilokwencj¹ w³a ciw¹ swemu wiekowi:
Bêdê z³ym duchem my li francuskiej.
Mo¿na byæ pompatycznym i nie mijaæ siê z prawd¹.
Nied³ugo pó niej Aleksander dosta³ wezwanie do komisji poborowej i stan¹³, zupe³nie nagi, p
d lekarzem wojskowym, który nazywa³ siê Nanan i mia³ na sobie jaspisowy mundur, granatow
e kepi i z³ocone galony.
Nanan, niezadowolony z ¿o³du, po wiêca³ chwile wolne od garnizonowych zajêæ na dyskretne pr
rowadzanie sztucznych poronieñ. Z tarapatów wyci¹gn¹³ go pewien komunistyczny deputowany i
odt¹d Nanan s³u¿y³ dwóm panom. Na ¿¹danie zwalnia³ m³odych ludzi od s³u¿by wojskowej jako
i uchodzi³o mu to na sucho, jako ¿e protekcje w tej dziedzinie nie nale¿¹ we Francji do
rzadko ci. Psar by³ w jego praktyce zupe³nie wyj¹tkowym niewdziêcznikiem i niewiele brako
wa³o, by przysporzy³ mu powa¿nych k³opotów.
Nie nadajê siê? Ja? Domagam siê drugiej ekspertyzy! szlocha³ Aleksander, wyzywaj¹cy w
ej jasnow³osej nago ci.
Pitman musia³ interweniowaæ, pope³ni³ b³¹d, powinien by³ za¿¹daæ od Aleksandra tego po wiêc
zmuszaæ go do zaakceptowania prawnego szwindlu. Powinien by³ wyt³umaczyæ mu, ¿e szkoda cza
su, ¿e przecie¿ nie mia³o sensu, by Aleksander czy ci³ buty do po³ysku, podczas gdy sowieck
ojczyzna oczekuje
89
jego us³ug... Aleksander podporz¹dkowa³ siê, lecz przez d³ugi czas mia³ ¿al do swych prze³o
i przebaczy³ im dopiero pod koniec roku 1968, gdy mianowany zosta³ podporucznikiem K
GB: epolety lub prawie.
We wszystkim innym by³ ca³kowicie pos³uszny. Chciano, ¿eby legitymowa³ siê dyplomem Sorbony
z literatury francuskiej. Otrzyma³ go wiêc, i to z wynikiem bardzo dobrym. On, który
pó niej za po rednictwem jednego ze swych pude³ rezonansowych mia³ pu ciæ w obieg has³o:
jest reakcyjn¹ i represyjn¹ dyskryminacj¹, ostatnim bur¿uazyjnym okowem, jakiego prolet
ariat jeszcze nie zerwa³ , otrzyma³ 16 punktów na 20 za dyktat z Mérimée'go! Swoje studia t
aktowa³ jak rekonesans, wyprawê na terytorium wroga. Pó niej zechciano, by zapisa³ siê na C
lumbia University. Wyjecha³ do Nowego Jorku nie ¿egnaj¹c siê z nikim.
To bêdzie powiedzia³ Pitmanowi moja kampania egipska.
Niezupe³nie. Po pierwsze trzeba, ¿eby siê pan nauczy³ amerykañskiego. Bez tego nic pan
ie osi¹gnie w nowoczesnym wiecie, mój z³oty Aleksandrze Dmitryczu (Pitman ogranicza³ siê t
lko do metali). Ponadto tylko Amerykanie maj¹ tradycjê zawodu agenta literackiego, w
iêc musi pan odbyæ u nich sta¿. Wreszcie bêdzie to wietna okazja stworzenia pretekstu dla
kapita³u, który bêdzie panu potrzebny do za³o¿enia w³asnej agencji. Powie siê, ¿e przywióz
czêdno ci z Ameryki.
By³ jeszcze i dodatkowy powód: po kilkuletnim pobycie w Stanach Zjednoczonych Aleksa
nder bêdzie siê czu³ mniej pewnie we Francji. Dziêki temu ryzyko przej cia do przeciwnika,
na stronê francusk¹, znacznie siê zmniejszy. Efektu przeciwnego, wynik³ego z nostalgii,
Pitman prawie nie bra³ pod uwagê, zbyt wiele upokorzeñ i uraz wi¹za³o siê z m³odo ci¹ Alek
Aleksander tymczasem, jak zawsze flegmatyczny, pos³uszny i nieuchwytny, ukoñczy³ studi
a na Columbia University summa cum laude.
90
Pewnego dnia wst¹pi³ do baru przy 43 Ulicy i zamówi³ parówki. Zaj¹³ miejsce na wysokim tabo
ie przed kontuarem. S¹siedni taboret by³ pusty, i, w rozmarzeniu, Aleksander pomy la³, ¿e
za chwilê usi¹dzie na nim piêkna dziewczyna.
Piêkna dziewczyna zajê³a miejsce obok Aleksandra. Rozgl¹da³a siê doko³a nieco trwo¿nie. Nie
bieg³¹ angielszczyzn¹ zamówi³a porcjê lodów. Aleksander przygl¹da³ jej siê dyskretnie, jak
zwyczaju zakochanego Rosjanina, przejêtego bogobojnym respektem.
Mia³a d³ugie rzêsy, w których cieniu kry³y siê zielone oczy. D³uga szyja przydawa³a jej dys
ji. Blade usta nie mia³y w sobie nic zmys³owego. Jej owalne czo³o, my la³ Aleksander, a¿ pr
si³o siê o diadem. Zapewne by³a istot¹ cielesn¹, on jednak nie bra³ tego pod uwagê.
Pierwsza skoñczy³a swój skromny posi³ek i chcia³a zap³aciæ kelnerce, ta jednak podbródkiem
a³a na kasê. Aleksander ze ci niêtym gard³em nigdy w ¿yciu nie przemówi³ do nieznajomej
nale¿a³o zrobiæ. Dziewczyna podziêkowa³a mu Tank you patrz¹c na niego nie mia³ym wzro
siê przy kasie. Aleksander rozdarty by³ pomiêdzy dwa sprzeczne uczucia: Oby tylko nie p
omy la³a, ¿e bêdê za ni¹ szed³ oraz: To zbrodnia, straciæ j¹ z oczu, je¿eli to Ona .
Dziewczyna otworzy³a sw¹ portmonetkê. Grzeba³a w niej, badaj¹c zawarto æ spojrzeniem krótko
. Wydoby³a stamt¹d zaledwie kilka miedziaków.
Za ma³o powtarza³a z³ym g³osem kasjerka. Gdy wreszcie piêkna dziewczyna zrozumia³a, ¿
k³o jej
pieniêdzy, krzyknê³a z rozpacz¹:
Bo¿e mój! Reszta by³a ju¿ ca³kiem ³atwa. Nastêpne trzy godziny m³oda
para spêdzi³a w³ócz¹c siê po ulicach i po parku, który jeszcze wtedy by³ wzglêdnie bezpiecz
ksander szybko pozna³ jej znakomite imiê i nazwisko: Tamara Szcz. By³a cz³onkini¹ chóru
91
folklorystycznego. (Pitman zaproponowa³ tancerkê jako ¿e balet sowiecki czê ciej podró¿uj
Abdulrachmanow zaprotestowa³: Nie, nie, Jakubie Mojsiejewiczu, ¿adnych fikaj¹cych nóg, n
asz ch³opak jest na to zbyt delikatny! ) Tego wieczoru chór nie wystêpowa³, Tamarze uda³o s
zmyliæ czujno æ t³umaczy i pój æ obejrzeæ prawdziwy Nowy Jork. Podobnie jak Kopciuszek mu
hotelu przed pó³noc¹. O czym rozmawiali? O Rosji i o mi³o ci. Po¿egnali siê bez poca³unku.
Nazajutrz Aleksander wybra³ siê na koncert i przekonany by³, ¿e rozpoznaje jej g³os w wiet
ej £uczinoczce. Pó niej chór polecia³ do San Francisco.
Aleksander nie pisa³ do Tamary, by nie nara¿aæ jej na przykro ci. S³u¿¹c temu re¿imowi nie
zeñ co do jego liberalizmu; kto wie, mo¿e w³a nie dlatego chcia³ mu s³u¿yæ. Móg³ co prawda
ec w³adz sowieckich, ¿e i on pracuje dla Sprawy, zbyt jednak wielk¹ wagê przywi¹zywa³ do ko
spiracji. Tamara? Uzna³ J¹, to by³a Ona, kocha³ J¹, nie zobaczy Jej nigdy wiêcej: dla Rosja
ina by³o to zupe³nie zrozumia³e.
Lata bieg³y i pewnego razu Abdulrachmanow zwróci³ siê do Pitmana:
Nie mo¿na karmiæ s³owika tylko bajkami.
Rzeczywi cie, obyczaje Aleksandra rozlu ni³y siê nieco. Gdy tylko chcia³, móg³, bez najmnie
ego uczuciowego zaanga¿owania, korzystaæ z kochanek, które podsuwa³o mu KGB. ‾adna z nich
nie by³a Francuzk¹. Trzeba by³o unikaæ fizycznych zwi¹zków z krajem, przeciw któremu pracow
na te¿ nie by³a Rosjank¹. Po lubi rodaczkê, gdy wróci , na razie jednak trzeba by³o staran
zieliæ to, co by³o prawdziwe od najzwyklejszej konieczno ci fizjologicznej. Zreszt¹ Aleks
nder nie by³ w tej dziedzinie bardzo wymagaj¹cy. Zdarza³o mu siê nie wykorzystywaæ okazji
podsuwanych mu przez organizacjê.
Mia³ lat dwadzie cia siedem, dyplom Columbia University, przeszed³ sta¿ agent d'influenc
e w tajnej szkole w Brooklynie
92
oraz praktykê u agenta literackiego przy Madison Avenue. Z takim dorobkiem wróci³ do P
ary¿a. Z samolotu, który l¹dowa³ na Orly, wyszed³ krokiem przypominaj¹cym nieco krok zdobyw
y. S³owa, jakie przed o miu laty wypowiedzia³ na wie¿y Notre Dame, zapisa³y siê w jego dusz
, zostawi³y w niej lad podobny do tego, jaki zostawia na palcu d³ugo noszona obr¹czka.
Wraca³, by uregulowaæ swoje porachunki z Francj¹, zagraæ jej do tañca na fujarce.
Pitman wci¹¿ jeszcze zajmowa³ swoje stanowisko w Pary¿u, tak wiêc obaj mê¿czy ni, których p
ju¿ dzieliæ ró¿nica wieku, znale li przyjemno æ w ponownym spotkaniu. W ich stosunku nic ni
rzypomina³o relacji miêdzy synem i przybranym ojcem, by³ to raczej zwi¹zek Mefistofelesa
i Fausta. Ton ten narzuci³ Aleksander, a Pitman, jak zawsze, zrêczny i dobroduszny,
nie zaprotestowa³ przeciw temu uk³adowi. To on by³ prawdziwym zawodowcem, przyjê³o siê jed
ak uwa¿aæ, ¿e pewne miesznostki nie pozwalaj¹ mu pokazywaæ siê publicznie na scenie, na kt
wyst¹piæ mia³ Aleksander.
Pan, Aleksandrze Dmitryczu, jako arystokrata... mawia³ Pitman z mieszanin¹ z³o liwo c
podziwu.
Aleksander odpowiada³ na to:
Rzeczywi cie, Jakubie Mojsiejewiczu, powinien pan nauczyæ siê, jak wypluwaæ pestki z o
liwek.
Panowa³a miêdzy nimi atmosfera wzajemnego zaufania; jeden widzia³ w drugim jego zalety
. By³a w tym nawet odrobina czu³o ci, jako ¿e Aleksandrowi nie brakowa³o pob³a¿liwo ci, a J
wi wspó³czucia.
Wbrew zwyk³emu porz¹dkowi rzeczy Pitman, który zwerbowa³ Aleksandra, pozostawa³ te¿ jego pi
rwszym prze³o¿onym, co tworzy³o w ich stosunkach ryzykown¹ kombinacjê przyja ni i zwi¹zku c
to zawodowego. Pierwszy wstrz¹s móg³ zepsuæ wszystko.
Zgodni byli co do tego, ¿e postêpowanie Aleksandra nie mo¿e
93
ci¹gaæ ¿adnych podejrzeñ, i, co za tym idzie, podró¿e za ¿elazn¹ kurtynê, przed ukoñczenie
e wchodzi³y w grê. Ka¿dy uwa¿niejszy policjant móg³by wtedy zadaæ sobie pytanie, czego ten
Rosjanin szuka w czerwonej Rosji. Tymczasem agent d'influence funkcjonuje skute
cznie tylko wtedy, gdy nie wzbudza najmniejszych podejrzeñ. Naraz jednak Aleksande
r wbi³ sobie w g³owê, ¿e najbli¿szy urlop spêdzi w ZSRR.
Wra¿liwy jak zawsze Pitman powiadomi³ o tej pro bie Ab-dulrachmanowa. Cz³owiek-góra zamien
i³ siê w cz³owieka-wulkana:
Wydaje mi siê, mój tekturowy Jakubie Mojsiejewiczu, ¿e ju¿ panu powiedzia³em: ten kacap
szlachciura, ma zdechn¹æ w gnojówce emigracji.
Wówczas Pitman, poeta-manipulator, pokaza³ sw¹ klasê:
Aleksandrze Dmitryczu, zgodzi³ siê pan na misjê maj¹c¹ trwaæ trzydzie ci lat, u koñca k
pan ujrzeæ na nowo od kryt¹ ojczyznê. Mia³a to byæ niezwyk³a historia mi³osna. I teraz co,
ce pan to zmieniæ na zwyczajny flirt?
Aleksander nie wspomnia³ ju¿ nigdy wiêcej o wycieczce do ZSRR. By³ upokorzony tym, ¿e kto ,
kogo uwa¿a³ za mniej subtelnego od siebie, zwróci³ mu uwagê na tê w³a nie stronê zagadnieni
Wkrótce pó niej pu³kownik Pitman przeniesiony zosta³ do sztabu departamentu. Móg³ jeszcze p
aæ, ale przestawa³ odt¹d dyrygowaæ bezpo rednio podleg³ymi mu agentami. Od tej chwili Opryc
nik podlega³ Iwanowi . Mimo drobnych nieporozumieñ wspó³praca z Iwanem uk³ada³a siê do æ g
k szacunku Aleksander przezwa³ go Iwanyczem . Dopiero przy nastêpnym zwierzchniku pojaw
i³y siê problemy: ten nazywa³ siê te¿ Iwan , wobec czego Aleksander mówi³ o nim Iwan II .
aktowa³ Oprycznika tak, jakby mia³ do czynienia z najzwyklejszym donosicielem. Stoso
wa³ wobec niego metodê kija i marchewki. Oprycznik za¿¹da³, by odwo³ano tego gbura. Pitman
aha³ siê. Lêka³ siê, ¿e jest dla Aleksandra zbyt ³askawy i dlatego
94
jego pierwsza reakcja by³a gwa³towna: ukaraæ Psara lub te¿ wymówiæ mu definitywnie s³u¿bê.
Nie ma o tym mowy, ojczulku powiedzia³ mu Ab-dulrachmanow, puszczaj¹c k³êby b³êkitneg
u. Zdarza siê, ¿e przemoc nie wystarcza i trzeba odwo³aæ siê do brutalno ci.
Nie ma pan chyba na my li... departamentu pi¹tego?
Nie, mój kartonowy Jakubie Mojsiejewiczu. Pope³ni³ pan grub¹ niezrêczno æ, wyznaczaj¹c
ta Oprycznika podobnego chama. Musi pan teraz wzi¹æ na siebie ca³¹ winê, uderzyæ w ton patr
otyczny, odwo³aæ tamtego durnia i pos³aæ go gdzie pieprz ro nie. Dobrze pan zrobi³ nie ukry
aj¹c przede mn¹ tej sprawy. W przeciwnym razie to pan, ojczulku, zajmowa³by siê w przysz³o
i dezinformowaniem Buriatów.
Iwana II zast¹pi³ Igor , którego Aleksander ochrzci³ Iwanem III Skoro nie podaje siê
wych imion, bêdê ich nazywa³ zawsze tak samo, tak jak w przypadku pokojówek .
Iwan III rozumia³ siê dobrze z Aleksandrem, ale zauwa¿y³, ¿e przyswaja sobie pewne jego op
inie czy s¹dy.
Czy nie kryje siê w tym ryzyko, Mohamedzie Mohamedo-wiczu? spyta³ Pitman.
Abdulrachmanow westchn¹³:
Jest pan zadowolony z Oprycznika? Tak. Nadzoruje go pan? Tak. Czy nie skaptowa³
go przeciwnik? O ile nam wiadomo nie. Niech siê pan wiêc nie zachowuje jak sklepikar
z. Nie ma nic dziwnego w tym, ¿e cz³owiek o silnej, promieniuj¹cej osobowo ci o czym prz
ecie¿ my dobrze wiemy, bowiem w³a nie dla tej cechy nasz wybór pad³ na niego wywiera wp³y
a ni¿sze szar¿e, których zadaniem jest nadaæ po³ysk temu s³oneczku. Wywieranie wp³ywu jest
odem tego nieboraka. Zamiast wiêc lêkaæ siê wp³ywu z jego strony, niech pan zdaje sobie z
niego sprawê i niech pan to odejmuje od wagi, tak jak siê taruje wa¿ony towar. Je¿eli ch
ce pan zachowaæ pewno æ, ¿e wszystko jest w najlepszym porz¹dku, niech mu pan przydziela z
awsze
95
pilotów czu³ych na jego wdziêk, zauroczonych przezeñ, wrêcz bliskich obsesji. Gdy tylko po
czuje pan, ¿e trzeba go trochê bardziej surowo potraktowaæ, zmieni pan pilota.
Na miejsce Iwana III, który zakoñczy³ swój pobyt we Francji, przyszed³ Iwan IV, osobowo æ r
ej bezbarwna, ale cz³owiek dobry, ciep³y. Tak¿e i on sta³ siê Iwanyczem . Uwielbia³ Oprycz
co jednak nie przeszkadza³o mu w wykonywaniu zawodu, to znaczy w sta³ym transmitowa
niu instrukcji i pieniêdzy w jedn¹ stronê, pokwitowañ i sprawozdañ w drug¹. Pitman u miecha
ado nie pod swymi okularkami. Chcia³ tylko jednej rzeczy: ¿eby wszyscy byli szczê liwi.
Aleksander liczy³ sobie lat czterdzie ci trzy, mia³ rangê podpu³kownika, w chwili gdy Iwan
IV, ten banalny bon vivant, naj-przeciêtniejszy oficer, paryski kagebista, podniós³ a
larm. Wezwany do dyrekcji na okresow¹ rozmowê z pu³kownikiem Pit-manem (co nazywa³ pój ciem
do spowiedzi), stworzy³ wra¿enie, ¿e nie o wszystkim opowiedzia³, chocia¿ z ochot¹ odpowiad
na wszystkie pytania. Wstawa³ z krzes³a, siada³ znowu, kontemplowa³ portret Dzier¿yñskiego,
odczytywa³ po raz dziesi¹ty przykazania Sun Tsu, które Pitman, na wzór Abdulrachmanowa,
kaza³ wyryæ w drewnie. Przypomina³ psiaka, który jako nie mo¿e u³o¿yæ siê do snu. Pitman p
iêc rozmawiaæ z nim tak d³ugo, póki poczciwiec nie wyrzuci z siebie tego, co mu le¿a³o na s
rcu. Na razie zadawa³ mu niewinne, obojêtne pytania. Odpowiedzi, równie swobodne, mia³y
przyczyniæ siê do rozlu nienia nastroju. Za oknami zapada³ zmierzch. Pitman nie zapala³ wi
t³a. Wreszcie, w pó³mroku, Iwan Iwanycz wymamrota³:
- Jest jeszcze co ... Byæ mo¿e nie ma to ¿adnego znaczenia... Je¿eli jestem starym idiot¹,
roszê nie braæ tego za z³e... Niech mi pan powie: jeste imbecylem, os³em, który nie zas³ug
na swoje sianko! Proszê tak powiedzieæ, towarzyszu pu³kowniku, niech siê pan nie krêpuje.
A jednak, wydaje mi siê..-
96
sumienie czekisty...
Pitman czeka³ cierpliwie.
Towarzysz pu³kownik ogl¹da siê za ma³ymi ch³opcami.
Chce pan powiedzieæ?... Pitman nabra³ powietrza z obrzydzeniem.
Iwan Iwanycz zaczerwieni³ siê po czubki uszu i zatrzepota³ ramionami:
Nie, nie o to chodzi. Pan ma dzieci, przepraszam za niedyskrecjê?
Sze cioro.
Eliczka spe³ni³a swój obowi¹zek.
Ja sam mam trójkê, trójkê udanych pêtaków, i, rzecz jasna, mo¿e pan byæ spokojny, bolsz
rójka licznych bol-szewiczków, jasnow³osych, najwiêksza rado æ mojego ¿ycia, po godzinach
a siê rozumieæ. Có¿, gdybym by³ w jego wieku i nie mia³ ¿adnej blond g³ówki do pieszczenia.
h pan pomy li o sobie, towarzyszu pu³kowniku... Gdy tylko w pobli¿u przechodzi jaki ma³y
ch³opczyk albo dziewczynka, tak¿e, lecz przede wszystkim ch³opczyk, on ledzi go wzrokie
m i wydaje siê, ¿e szepcze co pod nosem. I tak¿e, od pewnego czasu, pos³uguje siê wci¹¿ zd
eniami, on., który do niedawna szydzi³ z nich. Pan, Iwanie Iwanyczu, z pañskim spotkank
ami i poleceñka-mi... . Wykona³em nawet ma³e badanie statystyczne. Wypada mniej wiêcej piêæ
sze ciu zdrobnieñ na godzinê. To trwa ju¿ od roku.
Pitman poczu³ falê wzruszenia. By³o to szczere wzruszenie: ta sama szczero æ by³a ród³em j
Problem zdrobnieñ i ma³ych g³ówek do pieszczot przedstawi³ wkrótce genera³owi, który, w wi
at siedemdziesiêciu piêciu, gotowa³ siê do przej cia na emeryturê. ‾eby móc spokojnie poroz
z Abdulrachma-nowem, trzeba by³o naprzód odprawiæ ordynansów, zajêtych w jego gabinecie o
pustych cianach rolowaniem bucharskich dywanów.
Mohamed Mohamedowicz zastanowi³ siê. Jego w³asne ¿ycie
97
prywatne pozostawa³o dla jego wspó³pracowników ca³kowit¹ zagadk¹. Jedni obdarzali go hareme
inni twierdzili, ¿e gustuje w obu p³ciach, jeszcze inni byli zdania, ¿e lata s³u¿by pozbaw
i³y go potrzeb w tym wzglêdzie. Jego wielkie oblicze nie by³o mimo wieku prawie wcale
porysowane zmarszczkami, ale wygl¹da³o nieomal jak bazaltowa ska³a, na której nie malowa³y
siê ¿adne uczucia. Po up³ywie minuty zawyrokowa³:
Trzeba kobiety. ‾adnej tam jaskó³eczki. To musi byæ oficer. Niech ona o tym wie. Na ra
zie nie ma mowy o ma³¿eñstwie, ale niech maj¹ syna. Za³atwi pan dla nich miesi¹c miodowy, g
ziekolwiek, a potem korespondencjê za po rednictwem pilota. ‾adnych spotkañ. Pierwsze po
piêciu czy sze ciu latach. On zaczeka.
Ale... pó niej, Mohamedzie Mohamedowiczu? Czy pozwolimy mu wróciæ?
Nigdy. Ale to, co Sun Tsu okre la jako boski wêze³ , zawi¹¿e siê jeszcze cia niej wokó
Pitman wci¹¿ nie móg³ zrozumieæ, sk¹d bra³a siê niechêæ wielkiego cz³owieka do Aleksandra.
Niech ona bêdzie dobrze zbudowana ci¹gn¹³ wielki cz³owiek, który zachowa³ zdumiewaj¹c
aka pla-toniczna jak poprzednia.
Gdy Pitman zbiera³ siê do wyj cia, genera³ doda³ jeszcze:
Dziewica. Lub uchodz¹ca za dziewicê.
Ale, towarzyszu generale...
Jest pan czekist¹. Musi pan sobie poradziæ. Powracaj¹cy do gabinetu ordynans otworzy³
szeroko oczy ze
zdumienia.
A³³a Kuzniecowa mia³a dwadzie cia cztery lata, stopieñ kapitana i piêkne szare oczy. Pochod
i³a z wielkorosyjskiej rodziny ch³opskiej. By³a dorodna, cechowa³ j¹ ciê¿kawy nieco wdziêk
asy. By³a marzycielk¹. Kocha³a muzykê. Lubi³a wspinaæ siê na
98
drzewa. Osobista ambicja i dziedziczna pruderia sprawi³y, ¿e nie po wiêca³a dot¹d zbyt wiel
uwagi mê¿czyznom.
Aleksander wybra³ j¹ tak, jak ksi¹¿êta wybierali niegdy swe ¿ony. Studiowa³ jej fotografie
a³ informacje, jakie mu dostarczano na temat stanu jej zdrowia, jej studiów i jej ch
arakteru. Nigdy nie marzy³ o prowadzeniu zwyk³ego mieszczañskiego ¿ywota; spodoba³o mu siê,
oto w taki sposób rzuca chusteczkê pod nogi swej wybranki. Jednocze nie docenia³ troskê p
rze³o¿onych o u³o¿enie jego ¿ycia.
Abdulrachmanow za¿¹da³, by przedstawiono mu wybrankê Aleksandra.
Królewski k¹sek o wiadczy³, zbadawszy twardo æ jej musku³ów. £obuz ma niez³y gust.
Pitman nie wyrzek³ ani s³owa. Ka¿da poci¹gaj¹ca kobieta wywo³ywa³a w nim odruch czu³o ci i
budzi³a jego namiêtno æ dla grubej ju¿ Eliczki.
Powziêto tysi¹c rodków ostro¿no ci, by spotkanie tych dwojga odby³o siê potajemnie. Psar o
y³ wszystkim, nawet swej wiernej sekretarce, ¿e wybiera siê na przeja¿d¿kê statkiem po fior
ach Norwegii, kupi³ bilet lotniczy do Senegalu i pojecha³ do Jugos³awii, wynajmuj¹c BMW
pod fa³szywym nazwiskiem.
Jego firma dobrze to przygotowa³a. Romantycznie ma³y lecz wygodny domek, po którego mu
rach piê³a siê winoro l, domek o dwóch ³azienkach, wzniesiony na wzgórzu nad Adriatykiem, o
zony kwitn¹cym ogrodem i oddzielony od szosy siatk¹ pod napiêciem, czeka³ na pu³kownika i
przysz³¹ pu³kownikow¹. Dywany (Abdulrachmanow: dywany to bardzo wa¿ne, usposabiaj¹ do wylew
o ci) wy ciela³y wielki salon o kamiennej posadzce. ciany o fantazyjnych za³omach poprzec
inane by³y czym w rodzaju otworów strzelniczych. W k¹cie naprzeciw kominka sta³ fortepian
, dalej kanapa wy³o¿ona wyszywanymi poduszkami i tu¿ obok gramofon, wyposa¿ony w przynaj
mniej piêædziesi¹t p³yt, milcza³ tak jak milcz¹, w szczególny sposób, wszystkie
99
aparaty muzyczne (Pitman: to wa¿ne, muzyka, apeluje do serca). W lodówce, prócz wielu
innych rzeczy, znajdowa³y siê cztery gatunki kawioru i dwana cie rodzajów wódki (Abdulrach
ma-now: trzeba, ¿eby mogli codziennie je æ ostrygi Pitman: przygotujê dla nich cha³wê). B
k mie ci³ koniaki gruziñskie (ze wzglêdów patriotycznych) i francuskie (dla ich smaku!). (
Ab-dulrachmanow: oby tylko nie zapomnieæ o napojach! Pitman: trzeba pamiêtaæ o butelce
liwowicy.)
Nie zapomniano te¿ o dekoracjach. W sypialni Abdulrachma-now kaza³ zawiesiæ Skradziony
poca³unek Fragonarda, wypo¿yczony z Ermita¿u, co by³o mo¿liwe dziêki randze wielkiego cz³o
ka. Narzekali na to tylko niektórzy tury ci (do dzi przypominaj¹ sobie puste miejsce na
cianie). Pitman natomiast poleci³ ozdobiæ ciany salonu rycinami rosyjskich romantyków.
Nad kominkiem umieszczono portret Feliksa Edmundowicza. Mia³ on przypominaæ kochanko
m o ich misji. Lubi¹cy tortury asceta zdawa³ siê wpatrywaæ w promienn¹ przysz³o æ, o wietlo
em p³on¹cych szczap. Pod obrazem wyczytaæ mo¿na by³o s³awetn¹ dewizê: Umys³ ch³odny, gor¹c
awsze czyste .
Obaj kompani cieszyli siê po ojcowsku moszcz¹c gniazdko dla swych agentów:
Mam nadziejê powiedzia³ Pitman z przekonaniem ¿e bêd¹ szczê liwi.
Nie maj¹ innego wyj cia skomentowa³ Abdulrachma-now, u miechaj¹c siê z³o liwie.
Zaraz po przyje dzie Aleksander nawi¹za³ kontakt ze star¹ wie niaczk¹, która mia³a pe³niæ f
arki. S³u¿y³a niegdy u rosyjskich emigrantów, dziêki temu pozna³a do æ dobrze jêzyk i lubi
s³ugiwaæ. Aleksandra wzruszy³o spotkanie z t¹ rusofilsk¹ S³owiank¹ z po³udnia. W jej g³owie
piekun prawos³awia, miesza³ siê w przedziwny sposób z ma³ymi, m ciwymi komisarzami jej plem
enia, lecz mit wielkiego brata z Pó³nocy nie straci³ nic na realno ci. Szybko przywyk³ do
osobu,
100
w jaki zwraca³a siê do niego: Wasza Wysoko æ, towarzyszu pu³kowniku .
Aleksander nie zna³ do tej pory Jugos³awii. To, co tu zobaczy³, zaskoczy³o go. Zawsze pr
zekonany by³, ¿e S³owianie i ludy ródziemnomorskie nale¿¹ do dwóch ca³kiem ró¿nych wiatów
rywa³ co ca³kiem przeciwnego. Ten kraj rozci¹ga³ siê miêdzy Europ¹ rodkow¹ i Staro¿ytno c
em i Zachodem. By³a to jakby niewielka Rosja otwarta na Morze ródziemne, to znaczy sy
nteza, w której przegl¹da³o siê tak¿e i jego w³asne przeznaczenie.
Nape³ni³ samochód narêczami kwiatów i pojecha³ na dworzec.
A³³a mia³a na sobie niebieski kostium i bia³¹ bluzkê o wielkim ko³nierzu. Sz³a wzd³u¿ peron
prawie mêskim, z wysoko uniesionymi barkami, wiadoma swojej urody i zdecydowana ni
e przywi¹zywaæ do niej ¿adnego znaczenia. Jej szare oczy wyra¿a³y ten stan czujno ci, który
winien charakteryzowaæ zawsze oficera w chwili, gdy znajdzie siê w obecno ci prze³o¿onego.
Lecz kry³y siê w nich tak¿e bardziej marzycielskie, melancholijne, kpiarskie ogniki.
Z najwy¿szym trudem oboje t³umili w sobie wielk¹ ciekawo æ, któr¹ tak bardzo chcieli zaspok
Przedstawi³a siê z werw¹:
Kuzniecowa.
Jest pani taka sama jak na fotografiach. Spojrza³a na niego:
A pan wcale nie. W jej szarych oczach b³ysnê³a kokieteria.
Nie?
W rzeczywisto ci jest pan m³odszy. Chcia³ wzi¹æ jej walizkê:
Niech pan zostawi. Mogê j¹ sama wzi¹æ.
Wiem, ¿e pani mo¿e, ale nie zgadzam siê na to. Pu ci³a r¹czkê walizki. Ich d³onie zetkn
101
Szli obok siebie w milczeniu, póki on nie zapyta³:
Czy nie jest pani zmêczona? Chce pani pój æ od razu do domu? Spaæ do jutra?
Spojrza³a na niego. Jej powieki wydawa³y siê odrobinê zmiête:
Chcê robiæ to wszystko, na co pan ma ochotê. Zatrzyma³ siê:
A³³a, ustalmy jedn¹ rzecz. Je li bêdê chcia³, ¿eby pani robi³a to co ja chcê, powiem pa
dy jednak pytam, co by pani chêtnie zrobi³a, pani powinna mi odpowiedzieæ ca³kiem szczer
ze.
Zrozumiano.
Odebra³ to zrozumiano jak szok. By³o w tym co pospolitego.
No wiêc co sprawi³oby pani przyjemno æ?
Nie jestem zmêczona. Chcia³abym... zobaczyæ miasteczko, co? Pój æ na spacer? Z panem, o
wi cie.
Irytacja Aleksandra szybko siê rozp³ynê³a. A³³a mia³a w sobie co z pos³usznego, mi³ego pie
iczkê? Dobrze. Do tego ogrodu? Doskonale . Ale zarazem cechowa³a j¹ te¿ godno æ urzêdnika.
i drugie by³o wzruszaj¹ce. wiadoma by³a, ¿e nale¿y do elity tych, którzy wiedz¹, jak trze
zachowaæ w towarzystwie, umrzeæ za ojczyznê, wyt³umaczyæ historiê wiata w kategoriach walk
las. Czu³a, ¿e zas³uguje na szacunek, wymaga³a, by okazywano jej respekt. G³upcy pos³uguj¹c
iê chêtnie tym s³owem uznaliby zapewne, ¿e jest zanadto elitarna . Niewiele brakuje my
ander z rozbawieniem ¿ebym to ja oburzy³ j¹ jakim zanadto poufa³ym odezwaniem siê albo,
y stole, unosz¹c serwetkê jedn¹ tylko d³oni¹ .
Po up³ywie godziny nie mia³o æ A³³y, p³yn¹ca z ró¿nicy stopni oficerskich, rozwia³a siê. Dz
bardziej zwyczajna, rzuci³a nawet w stronê Aleksandra kilka mia³ych spojrzeñ. Wcale nie p
róbowa³a go uwodziæ, nie umizga³a siê do niego, tylko oddycha³a tak, jak oddychaj¹ kobiety,
e wiedz¹, ¿e budz¹ po¿¹danie mê¿czyzn. I w dodatku gdy unosi³a lekko
102
praw¹ brew, lewy k¹cik jej ust opada³ troszkê w dó³, co czyni³o j¹ szczególnie poci¹gaj¹c¹.
Zjedli obiad na tarasie restauracji, pod ga³¹zkami grabu. Przed nimi rozci¹ga³o siê fiolet
owe morze Ulissesa. A³³a mia³a siê, zadowolona:
Jakie to romantyczne!
Aleksander przygl¹da³ siê jej uwa¿nie, nie jako kobiecie ten egzamin zda³a bez najmniejsz
go trudu, a zreszt¹ Psar uwa¿a³, ¿e wszystkie kobiety s¹ jednakowe lecz jako przysz³ej ma
i, jeszcze bardziej, matce jego maj¹cych siê narodziæ dzieci. To, ¿e energicznie s³u¿y³ wi
mu komunizmowi nie g³uszy³o wcale w³a ciwej Aleksandrowi dumy nale¿enia do linii przywódców
rzeciwnie, by³ nawet zdania, i¿ w³a nie spo³eczeñstwo komunistyczne przywi¹zuje wiêksz¹ wag
oznawania i promowania przywódczych talentów. Liczy³ wiêc na to, ¿e mali Psarowie osi¹gn¹ w
zysz³o ci wysokie stanowiska w kraju, zajmuj¹c nale¿ne im miejsce. My l ta nie mia³a w sobi
nic snobistycznego. To, ¿e jego ¿ona wysz³a z rodziny ch³opskiej, nie przeszkadza³o mu wc
ale, wymaga³ jednak, by by³a dobrze urodzona w innym, g³êbszym sensie, by zdolna by³a zach
owywaæ pewn¹ jako æ ¿ycia, w stosunku do której szlacheckie nazwisko pozostaje tylko symbol
m, nigdy gwarancj¹.
Obserwowa³ dyskretnie, jak mu siê wydawa³o jej nadgarstki, mocne i delikatne zarazem,
zwraca³ uwagê na braki sowieckiej gramatyki, na smakowit¹ wymowê, pozbawion¹ drob-nomieszc
zañskiej piewno ci, nie umkn¹³ mu brak bi¿uterii, sposób, w jaki A³³a opuszcza³a g³owê, pa
e spod oka, co mog³oby byæ manier¹, lecz ni¹ nie by³o, czysto æ krótko obciêtych paznokci,
o to, by nie mówiæ z pe³nymi ustami, pewno æ, ¿e ma siê zawsze racjê w sprawach zasadniczyc
co w rodzaju pogodnej pokory, gdy w grê wchodzi³y problemy drugorzêdne; stopy du¿e, lecz
nie ciê¿kie; umiarkowanie w jedzeniu i zarazem rozkoszowanie siê potrawami; wreszcie w
spania³a
103
szyja. Zacytowa³ ¿artobliwy wiersz Aleksandra To³stoja:
£abêdzia szyja, szyja pawia,
£odygi wdziêczny ruch.
Szyja radosna, wynios³a i godna,
Bia³ego marmuru okruch.
Tak¿e i A³³a przygl¹da³a mu siê, zdecydowana spe³niæ swój obowi¹zek, nie trac¹c jednak¿e es
dla samej siebie. Dziwi³y j¹ ¿arty, do których nie by³a przyzwyczajona. Jaki czas pó niej
dzia³a Aleksandrowi:
Pan kpi sobie ze mnie przez ca³y czas.
Jemu tymczasem wydawa³o siê, ¿e odnosi siê do niej z szacunkiem i uwag¹, mo¿e a¿ nazbyt pod
onymi.
Po obiedzie wybrali siê pos³uchaæ piosenek. Aleksandra uderza³ kontrast miêdzy s³owiañskim
iem i arabskimi melodiami. Gdy wracali, reflektory samochodu o wietla³y kaskady kwia
tów; A³³a, w ekstazie, wylicza³a ich nazwy, chocia¿ nie mog³a nawet dobrze rozró¿niæ koloró
nder, obojêtny jak zawsze na wiat zewnêtrzny, niezdolny odró¿niæ fio³ków od mieczyków, my
micznym sekrecie, który zwi¹¿e w jedno dwa rody, jego w³asny i tej kobiety.
A³³ê zachwyci³a dacza , o ile¿ obszerniejsza ni¿ dwupokojo-we mieszkanie, które zajmowa³a
udynku KGB na Stretence.
Czy zna pan Stretenkê, Aleksandrze Dmitryczu? Wyja ni³, ¿e nigdy nie by³ w ZSRR.
Nie chcia³a wierzyæ w³asnym uszom.
Ale¿ pan mówi po rosyjsku nienagannie! Czasem u¿ywa pan nieco staro wieckich zwrotów, a
e mimo to mówi pan wietnie.
Nie powiedziano pani, ¿e jestem emigrantem? po raz pierwszy zrobi³ aluzjê do okolicz
no ci poprzedzaj¹cych ich spotkanie.
Wydawa³o mi siê, ¿e wyjecha³ pan z kraju w dzieciñstwie.
104
Odsun¹³ siê odruchowo; w stosunku do tych, których okre lano jako drug¹ emigracjê odczuwa
podwójn¹ niechêæ. Jako bolszewik widzia³ w nich zdrajców, jako dawny emigrant, którym pozos
uwa¿a³ ich za podrzêdniejszy gatunek.
Wyjecha³em z kraju jeszcze nim siê urodzi³em wyja ni³. A³³a przysiad³a na uzbeckim dy
mimo pó nej godziny,
zaczêli mówiæ o sobie, on z oporami, ona ca³kiem p³ynnie, g³adko. Siedzia³a wyprostowana, z
krzy¿owanymi nogami, nie by³o w niej ani nienaturalnej sztywno ci, ani ociê¿a³o ci. Opowiad
swoich studiach i ambicjach, które, bardzo szczê liwie, sz³y w parze z jej wielkim prag
nieniem okazania siê osob¹ przydatn¹.
U nas kobiety mog¹ siê zajmowaæ wszystkim. Byæ mo¿e zostanê kiedy genera³em. Pan dod
go uraziæ bêdzie marsza³kiem. Czy chce pan herbaty? Albo kawy, jako Francuz? Zaraz zr
obiê.
Objê³a w³adzê w kuchni bez najmniejszego wahania i ca³kiem kompetentnie. Przekonana by³a, ¿
zie chcia³ zmieszaæ kawê z whisky, Aleksander zaprzeczy³ jednak ironicznie. Wreszcie mog
li mówiæ otwarcie o zwi¹zku, jaki mia³ ich ³¹czyæ. A³³a znowu usiad³a na pod³odze i pi³a he
herbatê tak jak siê powinno piæ, ale wyznam co panu: nie uda³o mi siê nigdy oduczyæ mojej
y zwyczaju trzymania cukru w zêbach on wyci¹gniêty na kanapie, odkrywaj¹cy po raz pierws
y ciê¿kie opary gruziñskiego koniaku. Pomy la³ o zaletach francuskiej cywilizacji.
Zbli¿a³y ich do siebie patriotyzm oraz przekonanie, ¿e system komunistyczny zaw³adnie wia
tem. Pewno æ tego zwyciêstwa budzi³a w niej wy³¹cznie radosne emocje: to tak, jakby siê ocz
wa³o szczê liwego zakoñczenia bajki. Dla Aleksandra by³o to o wiele bardziej z³o¿one, tym n
niej ¿yczy³ zwyciêstwa partii, na któr¹ postawi³. Pogodzi³o ich nastêpuj¹ce sformu³owanie:
S³u¿ymy. Nasza dzia³alno æ jest s³u¿b¹.
105
A³³a wiedzia³a dobrze, ¿e ma³¿eñstwa pomiêdzy pracownikami KGB by³y jak najbardziej popiera
e widzia³a nic niestosownego w tym, ¿e mia³a po lubiæ mê¿czyznê, którego przedstawiono jej
hatera. Na dodatek by³ przystojny, pe³en kurtuazji, mi³y, inteligentny i tylko trochê mn
iej mêski ni¿by sobie tego mog³a ¿yczyæ. Nie to, ¿eby wydawa³ jej siê zniewie- cia³y, ale n
obie nic z kulturysty czy mocarnego ciê¿arowca. Je li za idzie o sam¹ zasadê ma³¿eñstwa z
to nie by³a ni¹ bardziej zgorszona ni¿ miliony kobiet w ci¹gu minionych wieków.
W pierwszych latach powiedzia³ Aleksander nie bêdziemy siê czêsto widywali.
Dla niego nie by³o to a¿ tak przera¿aj¹ce. My l o niemowlêtach w koszulkach nape³nia³a go l
niechêci¹. Przeciwnie, znajdowa³ pewn¹ przyjemno æ w wyobra¿eniu, ¿e pozna swego syna dopi
tedy, gdy ten zacznie potrzebowaæ ojcowskiego autorytetu i gdy mo¿na bêdzie wspólnie z n
im bawiæ siê o³owianymi ¿o³nierzykami. No có¿, nie bêdzie przez ten czas widywa³ A³³y. Pitm
cyzowa³ liczby spotkañ, na jakie siê im pozwoli. Nawet jednak gdyby braæ pod uwagê najgors
z¹ mo¿liwo æ, to znaczy ca³kowity zakaz spotkañ ze wzglêdu na zachowanie sekretu, Aleksande
zu³, ¿e potrafi znie æ roz³¹kê.
Gdy trzeba bêdzie, skorzysta z prowizorycznych namiastek. Nie przewidywa³ te¿ trudno ci
z jej strony. A³³a bêdzie wychowywa³a ich dziecko czekaj¹c, a¿ skoñczy siê misja Aleksandra
zie móg³ wróciæ i zaj¹æ miejsce w rodzinie. W tej dziedzinie nic siê nie zmieni³o od czasów
Igora.
Tego wieczoru spali oddzielnie. Najkrótszy choæby okres na-rzeczeñstwa wydawa³ siê delikat
nemu Aleksandrowi niezbêdny. Gdyby A³³a oceni³a jego gest w sposób ma³o dla niego korzystny
bêdzie mia³a wkrótce sposobno æ przekonaæ siê o swej pomy³ce. O wschodzie s³oñca zbiegli n
yt¹ u stóp wzgórza, i wyk¹pali siê nago. Pó niej Aleksander obj¹³ j¹, w skupieniu, tak jak
e, gdy ³amie siê chleb.
106
Po raz pierwszy powiedzia³ jej ze szczero ci¹, do której nie nawyk³ nie mam poczuci
ope³niam cudzo³óstwo.
Dlatego, ¿e mamy siê pobraæ?
Nie. Dlatego, ¿e jeste Rosjank¹.
To, ¿e by³a Rosjank¹ zmienia³o w sposób zasadniczy sam akt mi³osny. Co , co na ogó³ ³¹czy³o
zyjemno ci¹ lub z uczuciem ulgi, stawa³o siê sakramentem. Pogarda, jak¹ odczuwa³ dla innych
kochanek: robiê z ciebie u¿ytek zamienia³a siê w uwielbienie: jeste moim pokarmem. Prze
dczenie, ¿e oto spe³nia siê przeznaczenie i wiat wraca do normy, jeszcze powiêksza³o jego
apa³. Przy³apywa³ siê na tym, ¿e szepta³ tej nieznajomej kobiecie s³owa mi³o ci. Pewnej noc
dzia³ do niej cicho:
Czujê siê tak, jakbym ju¿ wróci³.
Niekiedy ma³¿eñstwa z rozs¹dku maj¹ najwiêcej poetyckiego wdziêku.
A³³ê wzrusza³y czu³o æ i szacunek ze strony tego mê¿czyzny, starszego od niej o dwadzie cia
ekiwa³a czego innego. Przyjació³ki, od których dowiadywa³a siê o dokonaniach ich kochanków,
e powiedzia³y jej nigdy, ¿e mê¿czyzna mo¿e byæ istot¹ tak ufn¹ i tak bezbronn¹. Otwarto æ A
y³a dla niej czym rozbrajaj¹cym. Jednocze nie jednak mówi³a sobie, ¿e wszystko toczy³oby s
zej, gdyby mia³a do czynienia z prawdziwym bolszewikiem, a nie z tym prze¿ytkiem epo
ki (jak mówi¹ Rosjanie: bywszyj). To st¹d bra³y siê jego wzglêdy, st¹d ten uroczysty nastró
zenosz¹cy siê nawet do ³ó¿ka. Gdy, pó niej ju¿, opowiada³a o swoich prze¿yciach przyjació³k
jej przygód z sarkazmem i wspó³czuciem zarazem, tak to ujmowa³a (oczy szeroko otwarte):
Obejmowa³ mnie tak, jakbym by³a wiêtym obrazkiem... I nigdy ¿adnego zgrzytu czy fa³szu
I wchodz¹c do sypialni puka³ do drzwi... I chcia³ wiedzieæ, czy jestem szczê liwa. My lê,
wdziwy mê¿czyzna nie powinien siê o to troszczyæ. To niedyskretne, i zreszt¹ po có¿ mu to w
zieæ?
107
Na razie jednak by³a w nim zakochana. Przytula³a siê do niego w uniesieniu, z rado ci¹. Wy
buchnê³a miechem, gdy pokaza³ jej z dziesiêæ buteleczek perfum, spo ród których mia³a wybr
dla siebie. mia³a siê, gdy przy³apa³a go na polerowaniu pilniczkiem paznokci. mia³a siê,
niós³ j¹ w ramionach i przerzuci³ przez okno, tak ¿e znalaz³a siê w ród masy go dzików. mi
rdzi³, ¿e ona nie umie przyrz¹dziæ pierogów tak jak trzeba i gdy utrzymywa³, ¿e rewolucja z
rosyjsk¹ kuchniê. mia³a siê, gdy wychodzi³y na jaw jego luki w znajomo ci marksizmu-lenin
u. mia³a siê z przyjemno ci¹, gdy tylko wspomnia³ o przysz³o ci: ile dzieci? jak je nazwaæ
bêdziemy spêdzali nasze wspólne urlopy? mia³a siê za ka¿dym razem, gdy czyta³a w jego ocz
jej pragnie. Ale to on, na ogó³ umiarkowany w weso³o ci, my la³, ¿e siê udusi od miechu,
, nago, zanim znalaz³a siê w jego ramionach, pomaszerowa³a w stronê portretu Feliksa Edm
undowicza i odwróci³a obraz twarz¹ do ciany:
Nie chcê, ¿eby stary na nas patrzy³. Gdy trzeba siê by³o rozstaæ, rozp³aka³a siê:
Sasza, jestem twoja. Odprowadzi³ j¹ na dworzec i umie ci³ w przedziale, obsypuj¹c
j¹ kwiatami i czekoladkami. Ach, jeszcze ten drobiazg . W szkatu³ce znajdowa³ siê najpiêkn
szy klejnot, jaki kiedykolwiek widzia³a. Rozp³aka³a siê jeszcze raz, tym razem z wdziêczno
i:
Ja przecie¿ tylko wykona³am mój obowi¹zek. Nie masz mi za co dziêkowaæ mówi³a naiwnie
.
Odpowiedzia³ jej powa¿nie, ale i wzruszony, nieomal rozbawiony:
Nie dziêkujê ci za to, co zrobi³a . Dziêkujê ci za to, ¿e, jak s¹dzê, mia³a w tym przy
Klejnot, mówi³ sobie Aleksander, zabieraj¹c siê do powrotu, to za ma³o. Ju¿ w Pary¿u ten pu
ik Komitetu Bezpieczeñstwa Pañstwa kupi³ sygnet i zaniós³ go do grawera. Zamówi³ u
108
niego wyrycie na owalnej tarczy sygnetu herbu rodu Psarów, herbu, na widok którego z
adr¿eliby zachodni heraldycy: psie paszcze, w kolorze naturalnym, zwrócone w lewo, i
skrzy¿owane z³ote rózgi. Po le go dla A³³y, gdy tylko urodzi siê ich syn.
Genera³ Abdulrachmanow, zanim przeniós³ siê do swej pustelni , w której chcia³ do¿yæ koñca
za¿ywa³ k¹pieli s³onecznych na pla¿y w Soczi. Tam w³a nie odnalaz³ go Pitman, w dziewiêæ m
jugos³owiañskim epizodzie.
Po raz pierwszy podw³adny ujrza³ cia³o swego prze³o¿onego w ca³ej okaza³o ci, prawie nagie.
oczy³a go ciemna barwa skóry tylko czaszka zachowywa³a sw¹ oliwkow¹ blado æ wg³êbienia
szyja, na widok której my la³o siê o zw³okach, rozci¹gniêtych na anatomicznym stole.
Mohamedzie Mohamedowiczu, bardzo mi przykro... Czu³ siê odpowiedzialny tak¿e i za to
.
Urodzi³a siê córka.
Abdulrachmanow poprawi³ swoje sp³owia³e czerwone k¹pielówki i spojrza³ w dal. Na horyzoncie
widaæ by³o ¿aglówkê. Genera³ zacytowa³ Lermontowa:
Samotny bia³y ¿agiel... Mrucza³ co pod nosem. Pitman sta³ przy nim, w mundurze.
Czu³ piasek w butach. Patrzy³ na ko³ysz¹ce siê palmy.
To bardzo niedobrze, mój emaliowany Jakubie Mojsieje-wiczu, bardzo niedobrze.
Ten cz³owiek, urodzony na pocz¹tku stulecia, s³u¿y³ pod rozkazami Lenina, Stalina, Malenko
wa, Chruszczowa i Bre¿niewa. Jego prze³o¿onymi byli Dzier¿yñski (przeniesiony na inne stan
owisko), Jagoda (rozstrzelany), Je¿ow (powieszony na drzewie w szpitalu psychiatry
cznym), Beria (zlikwidowany), Semiczastny (zdjêty ze stanowiska), Szelepin (zdjêty z
e stanowiska), An-dropow (w jaki sposób on skoñczy?). By³ wynalazc¹ nieprze ci-gnionej bro
ni wspó³czesno ci. Je¿eli kto napisze jego biografiê,
109
oka¿e siê, ¿e by³ kim w rodzaju europejskiego Sun Tsu. W tajemniczy sposób tak ¿e nawet
n, który nie zosta³ jeszcze przyjêty do w¹skiego grona Teoretyków , nie ogarnia³ tego dobr
wiek ten rz¹dzi³ wiatem. Tymczasem teraz Pitman mia³ przed sob¹ zaledwie wielkie br¹zowe c
elsko piek¹ce siê w promieniach s³oñca.
Có¿ powiedzia³ mog¹ przecie¿ próbowaæ tyle razy, ile bêdzie trzeba.
Od razu jednak zda³ sobie sprawê, ¿e jego sugestia nie bêdzie przyjêta.
Ka¿de spotkanie z A³³¹ stanowi³o ryzyko dla Aleksandra, nara¿a³o jego misjê. Poza tym nie b
dome, czy by³ w stanie sp³odziæ ch³opca. Jednak¿e by³o oczywiste, ¿e narodziny jednej córki
zaspokoj¹ jego potrzeby zakorzenienia siê w czasie i w przestrzeni.
Pitman nie mia³by mo¿e do æ odwagi, by uciec siê do rozwi¹zania ca³kiem oczywistego. Abdulr
manow nie waha³ siê wcale. Ca³e jego ¿ycie ubieg³o na robieniu sztuczek. By³ posiadaczem wy
okiego stopnia wojskowego i s³u¿y³ w organizacji policyjnej, z powo³ania jednak by³ czarow
nikiem. Zamkn¹³ oczy. Jego ogromna klatka piersiowa, pociêta zebr¹ ¿eber, unios³a siê i wyd
siebie tchnienie:
Niech to bêdzie syn.
S³owa te bardziej przypomina³y zaklêcie ni¿ rozkaz.
Gdyby to by³ rozkaz, Pitman, formalnie rzecz bior¹c, nie musia³by braæ go pod uwagê: zasad
niczo Abdulrachmanow opu ci³ ju¿ organizacjê. Tyle ¿e tam, gdzie obaj oni operowali, nie m
o¿na ju¿ by³o mówiæ ani o hierarchii, ani o aktywie, ani o kadrach rezerwowych. Liczy³ siê
ie departament, który po¿egnaæ mo¿na tylko po¿egnawszy siê z ¿yciem (i nawet to nie by³o ca
ewne). By³o to co w rodzaju obcowania wiêtych. wiêci nawzajem okazywali sobie zaufanie w
sprawach s³u¿bowych id¹ce tak daleko, ¿e Abdulrachmanowowi nie przysz³oby do
110
g³owy zapytaæ, czy przypadkiem nie zawiadomiono ju¿ ojca o narodzinach córki.
Synek porucznika Jermakowa z drugiej dyrekcji fotografowany by³ bardzo czêsto. Kapit
an Kuzniecowa otrzyma³a dok³adne instrukcje co do tre ci listów, jakie wysy³a³a swemu kocha
kowi. Rzecz jasna listy te przechodzi³y przez rêce pu³kownika Pitma-na, który wyra¿a³ zgodê
ich wys³anie. A³³a bez skrupu³ów wykonywa³a instrukcje. Ma³¹ Kasiê wychowywa³a babcia. A³³
aczê³a ¿ywiæ pretensje do tego mê¿czyzny w rednim wieku, którego jako tam kocha³a i za kt
ej siê zdawa³o, niepotrzebnie i w dziwnie nieokre lony sposób têskni³a.
Nale¿ycie wprowadzony w b³¹d Aleksander wybra³ siê na grób do Sainte-Genevieve. Z go³¹ g³ow
m s³oñcu, przysiad³ obok grobu:
Teraz, tatusiu, pojawi³ siê nowy Dymitr Aleksandrowicz.
W pewnym sensie, pomy la³, ostatnia wola podporucznika marynarki zosta³a ju¿ spe³niona: cz¹
tka jego cia³a powróci³a .
3
JEDEN DZIEÑ W ‾YCIU ALEKSANDRA DMITRYCZA
Dok³adnie w trzydzie ci lat od chwili, kiedy na wie¿y Notre Dame przyjêty zosta³ do s³u¿by,
ar otworzy³ oczy w mieszkaniu na jedenastym piêtrze eleganckiego domu w Suresnes. Ni
e by³ jeszcze ca³kowicie rozbudzony, lecz co podpowiedzia³o mu od razu:
Od dzisiaj zacznê wracaæ.
Sypialnia by³a ogromna; jedn¹ ze cian, szklan¹ p³ytê, pokrywa³a uk³adaj¹ca siê w fa³dy fir
opami cieli³ siê jedwabisty dywan. Harmonia delikatnych odcieni niebieskiego i st³umion
ych be¿ów wiadczy³a o dekoratorze, z którego talentu mo¿na by³o byæ dumnym. Ani w sypialni
w przylegaj¹cym do niej salonie nie znaæ by³o ¿adnego z tych ladów osobowo ci, które prze
go cia, ¿e dekorator co prawda proponuje, lecz decyzje podejmuje lokator. To samo w ³a
zience: starannie osuszone myd³a, szczotki, w których nie tkwi³y k³êbki w³osów, brzytwa wyc
zczona po goleniu wszystkie te przedmioty u³o¿one by³y starannie i nic nie chcia³y zdrad
ziæ na temat ich w³a ciciela. Mo¿na by³o domy laæ siê tylko, ¿e jest to kto dbaj¹cy o porz
Tak¿e ksi¹¿ki, ustawione w salonie, powtarza³y to samo. By³ to kompletny i nigdy nie prze
gl¹dany zbiór wydañ Plejady. Jeden tylko przedmiot wy³amywa³ siê z ogólnej banalno ci
112
dobrego tonu, i na nim te¿ spocz¹³ wzrok budz¹cego siê Aleksandra. By³y to szachy elektroni
zne, o ogromnych figurach z rzadkiego gatunku drewna. Czerwony wska nik migota³ co j
aki czas, w regularnych odstêpach.
Co, nie znalaz³e jeszcze? Aleksander zwróci³ siê po rosyjsku do towarzysza swych noc
Podniós³ siê z ³ó¿ka.
Decyzjê sw¹ podj¹³ dawno temu, podjêta by³a w³a ciwie od zawsze. Nie mia³ zamiaru jej zmien
zecie¿ nie jest rzecz¹ ³atw¹ dla czterdziestodziewiêcioletniego mê¿czyzny zmieniæ nagle bie
, choæby w jego drobiazgach. Tam nie odnajdzie zapewne takiej wygody ¿yciowej, luksu
su nie tyle nawet materialnego bo tego mu nie zabraknie ile wyra¿aj¹cego siê w nawykac
h, w wieloletnich czynno ciach i zwyczajach. Straci krawca, do którego przywi¹za³ siê od l
at czy tam w ogóle s¹ krawcy? i bêdzie musia³ wzi¹æ inny samochód, z uwagi na k³opoty z
miennymi. Sieæ znajomo ci, tkana przez niego cierpliwie latami ca³ymi, zdmuchniêta zosta
nie jak pajêczyna zmieciona przez szczotkê. Bêdzie musia³ nawi¹zaæ nowe stosunki i znajomo
z lud mi innej kategorii, wobec których nie bêdzie wykonywa³ mi³ego pos³annictwa oszusta.
ewna niezale¿no æ, na jak¹ mu do tej pory pozwalano, bêdzie musia³a ust¹piæ miejsca uzale¿n
Nie wiedzia³ nawet, jak zniesie tamtejszy klimat. Wszystkie te jednak zastrze¿enia n
ie mog³y w najmniejszym nawet stopniu podwa¿yæ decyzji, powziêtej przed trzydziestu laty
.
Przy goleniu my la³ znowu o dziwacznej scenie, która rozegra³a siê wtedy na szczycie Notre
Dame, w odurzeniu i migotaniu tamtego upalnego czerwca. Nie dorównywa³ mu obecny cz
erwiec.
Gdy wychodzi³ z ³azienki, komputer przesta³ mrugaæ czerwonym okiem oznacza³o to, i¿ znala
eszcie rozwi¹zanie.
F6: w³a nie tak jak my la³em.
Aleksander zna³ ripostê ju¿ od poprzedniego wieczoru. Natychmiast j¹ zaprogramowa³:
113
Masz teraz ca³y dzieñ na zastanowienie siê.
Zjecha³ do betonowych wnêtrzno ci budynku, do gara¿u. Lubi³ swoj¹ bordow¹ omegê. Kupi³ j¹ n
mia³a to byæ symboliczna aluzja do alfy, któr¹ kupi³ okazyjnie dwadzie cia piêæ lat temu.
omega, mrucz¹c pod dotykiem jego ubranych w rêkawiczki d³oni, nie by³a ju¿ nawet wyskokie
m; odpowiada³a jego pozycji.
Zatrzyma³ siê na moment na przej ciu dla pieszych i obni¿y³ szybê okna. Sprzedawczyni gazet
znaj¹ca go od dawna, wrêczy³a mu «Niezale¿ny Dziennik». Inne gazety znajdowa³ rano na swoi
iurku, ta jednak nale¿a³a do jego orkiestry i lubi³ j¹ przerzucaæ, gdy samochód uwiêziony
rkach. W trakcie jazdy odnalaz³ praw¹ rêk¹ literack¹ stronê dziennika. «Niezale¿ny» nie og³
cze artyku³u o S³owniku dyktatur. Aleksander, który by³ ojcem chrzestnym tego dzie³a opubl
ikowanego przez wydawnictwo Lux, zada³ sobie trud zadzwonienia do redaktora naczel
nego pisma:
Wybory ju¿ za nami, wkrótce zaczynaj¹ siê wakacje. Jean-Xavier, to ju¿ ostatni moment!
rzecie¿ wczasowicze w Sa int-Tropez nie bêd¹ siê trudzili lektur¹ podobnie pracowicie udok
umentowanej ksi¹¿ki! Zobaczy pan zreszt¹, ¿e S³ownik jest napisany ca³kowicie w pañskim duc
a wiêc...
Jean-Xavier de Monthignies lubi³ pozowaæ na cz³owieka lewicy. Prowadzi³ dziennik, uchodz¹c
y za pismo prawicowe. Z konieczno ci musia³ poruszaæ siê zygzakiem.
Jak pan to wszystko godzi? pytano go nieraz.
Ja godzê zwa nionych odpowiada³ b³yskotliwie. Wierzy³ w to, co mówi³. Prawie w to wie
nalegania Psara westchn¹³.
Wiem, co chce pan powiedzieæ odpar³. My obaj d wigamy jarzmo ciê¿kiej przesz³o ci.
Mia³o to znaczyæ: zada³ mi pan cios poni¿ej pasa, mówi¹c o mojej linii redakcyjnej. Tak sam
jak i ja jest pan potomkiem klasy panów.
114
Jean-Xavier de Monthignies nie czu³by siê dobrze, gdyby zapomniano, ¿e jest potomkiem
wyzyskiwaczy.
Da³ jednak s³owo i w takich wypadkach jako redaktor naczelny dotrzymywa³ s³owa. S³ownik
ktatur omówiony zosta³ w artykule zajmuj¹cym pó³ kolumny. Mia³o to byæ rekompensat¹ za opó
publikacji recenzji. Ksi¹¿ka obfituje w nowatorskie sformu³owania pisa³ Hugues Minquin,
dy, powa¿ny dziennikarz. Na wstêpie autor definiuje kryteria re¿imów dyktatorskich. Oto
ich przyk³ady: poddanie s¹downictwa pod nadzór w³adzy wykonawczej, monopartyjno æ, ró¿nego
ju dyskryminacje, stosowanie presji fizycznej w trakcie przes³uchañ, karanie za wypo
wiadanie przekonañ. Nastêpnie autor wylicza trzydzie ci trzy pañstwa, którym przys³uguje ok
e lenie «dyktatury», i omawia je, przechodz¹c kolejno wymienione powy¿ej kryteria politycz
ne. Nie musimy podzielaæ jego przekonañ, nie sposób jednak nie wyraziæ uznania dla obiek
tywizmu autora. Wszystkie opisywane pañstwa przedstawione zosta³y na tej samej ilo ci
stron (wiem, bo liczy³em). Trzeba powiedzieæ, ¿e Zwi¹zkowi Radzieckiemu dosta³o siê, co mu
iê nale¿y .
Cieñ u miechu przemkn¹³ przez nieco koñsk¹ twarz Aleksandra Psara, ponad któr¹ falowa³y buj
e w³osy Febusa. Uwa¿a³ za godne podziwu, ¿e, bêd¹c poniek¹d zawodowym iluzjonist¹, znajdowa
e bez trudu iluzjonistów ni¿szego szczebla, pal¹cych siê do przyjêcia odeñ magicznej pa³ecz
Co najdziwniejsze, iluzjoni ci ni¿szego szczebla uwa¿ali siê za ludzi rzetelnych! Autor
S³ownika dyktatur przekonany by³, ¿e po wiêcaj¹c tyle samo czujnej uwagi ZSRR i Paragwajow
daje dowód obiektywno ci. W rezultacie obok siebie znajdowa³y siê has³a: baza materialna
techniczna komunizmu, liczba mieszkañców: 240 milionów; nieukrywany cel: narzucenie w³a
snej doktryny ca³emu wiatu , oraz: liczba mieszkañców: 3 miliony, cel: przetrwanie . I oc
i cie Minquin wpad³ w tê pu³apkê. W gruncie rzeczy wystarczy³o pozwoliæ dzia³aæ takim jak o
inom.
115
Jakub Mojsiejewicz nie omieszka³by w tym miejscu zacytowaæ Sun Tsu: Nale¿y wyci¹gaæ korzy
z sytuacji jak wtedy, gdy toczymy kulê po stromym stoku; si³a, jak¹ w to wk³adamy, jest
minimalna, a zyski nieobliczalne .
Có¿ pomy la³ Aleksander, odczuwaj¹c przyjemno æ nieco tylko zabarwion¹ poczuciem wy¿szo
e Pit-mana, sentymentalnego, przebieg³ego Pitmana .
W jego sercu, u pionym od tylu lat, co drgnê³o.
Przegl¹da³ wci¹¿ «Niezale¿ny Dziennik» le¿¹cy na fotelu obok. Mi¹³ kolumny gazety, potem ud
ni¹, ¿eby móc odczytaæ jaki tytu³, który go zainteresowa³. Ca³y czas przeprowadza³ selekcj
iej zajmowa³o go ledzenie pracy jego wspó³towarzyszy, ludzi, których nie zna³ i zapewne ni
pozna nigdy, jako ¿e gra, jak¹ wspólnie prowadzili, pozwala³a im tkwiæ w ukryciu. Nie ryz
ykowali dekonspiracji. Poniewa¿ za byli Francuzami, nie mieli ¿adnych powodów, by ¿¹daæ p
u . Dzisiaj nie uda³o mu siê odszukaæ ladów interwencji pierwszego stopnia , natrafia³ ty
drugi i trzeci stopieñ aktywno ci, to jest na tony, które przesz³y ju¿ przez odpowiednie p
d³a rezonansowe , i nic wiêcej, nic sensacyjnego.
Pewna jednak wiadomo æ przyci¹gnê³a jego uwagê. Nowa stronica dzie³a pod tytu³em Rosyjska p
dotar³a do wydawnictwa Mewa w Rzymie. Prawdopodobnie autorem pracy by³ jeden z wiê niów S
zpitala Specjalnego w Leningradzie, zak³adu psychiatrycznego, do którego kierowano d
ysydentów. Anonimowo æ pisarza, okoliczno ci, w jakich tajemnicze kartki, stanowi¹ce cz¹stk
rêkopisu dociera³y na Zachód, a tak¿e koloryt literacki dzie³a, nawi¹zuj¹cy jakby do typu
hodniej bajki, wszystko to ekscytowa³o prasê. ‾elazna Maska bo tak nazywano nieznanego
utora sta³a siê mo¿e nie gwo dziem sezonu, ale w ka¿dym razie budzi³a sensacjê. Trzeba po
ieæ, ¿e wszystkie sk³adniki tej sprawy, to jest sytuacja tego cz³owieka, który nie mia³ ani
imienia ani oblicza, uwiêzionego po ród
116
chorych umys³owo i niew¹tpliwie poddawanego zabiegom niewiele odbiegaj¹cym od tortur,
ca³a groza i lito æ tego losu, wystarcza³y do zbudowania z nich nie tylko klasycznej tra
gedii, ale i wspó³czesnego, post-romantycznego melodramatu. Zainteresowanie Aleksand
ra ‾elazn¹ Mask¹ mia³o charakter raczej zawodowy ni¿ sentymentalny. Zadawa³ sobie pytanie
to robota naszej dyrekcji? I je li tak, to o co chodzi w tej operacji?
Niestety, «Niezale¿ny Dziennik» nie podawa³ w ca³o ci tekstu ostatniej przesy³ki. Wiadomo b
ylko, ¿e chodzi³o w niej o ukarany dzwon (sic).
Gabinet Aleksandra mie ci³ siê przy ulicy de Verneuil. Umowa dawa³a mu te¿ prawo do parkow
ania samochodu w podwórcu starej rezydencji, któr¹ obecnie zajmowa³y ró¿ne firmy. Aleksande
nie przepada³ wprawdzie za Pary¿em lewego brzegu, zanadto ju¿ przesyconym intelektual
istami i handlem, lubi³ jednak klatkê schodow¹ tego budynku z koñca XVII wieku, która, roz
k³adaj¹c przed nim niewidzialne prawie stopnie, nios³a go na wysoko æ pierwszego piêtra.
Ma³gorzata by³a ju¿ na miejscu, w wiêkszym pokoju. Pomieszczenie to, ozdobione szarymi p
anneawc w stylu Trianon (z których nie wszystkie by³y autentyczne), wewnêtrznymi okien
nicami wykrzywionymi przez wiek i skrzypi¹cym pod stopami parkietem, jednoczy³o w so
bie przepych z aur¹ pewnego zaniedbania, co by³o w najlepszym gu cie.
Ma³gorzata mia³a lat czterdzie ci. Po³owê swego ¿ycia spêdzi³a tu, w Agencji. Aleksander wz
siê na wspomnienie ca³ej armii nieudolnych sekretarek, które nastêpowa³y po sobie, jedna p
o drugiej, w Agencji, gdy ta nosi³a jeszcze nazwê Czterech Prawd i zajmowa³a dwie izdebk
i na poddaszu kamienicy przy bulwarze Beaumarchais. W tamtych czasach Aleksander
my la³ ju¿, ¿e poniós³ klêskê, finansow¹ w ka¿dym razie. Misja jego nie by³a nara¿ona na s
inteligencja paryska rzuca³a siê na zastawione przez niego przynêty jak piranie na
117
kawa³ek miêsa. Pitmanowi zale¿a³o bardzo na tym, ¿eby firma przynosi³a zysk, podczas gdy Al
ksander dla spraw handlowych ¿ywi³ pogardê typowo ¿o³niersk¹. Pitman zaapelowa³ do jego amb
i w sposób zupe³nie genialny:
- My li pan, ¿e sprawne zarz¹dzanie nie jest jednakowo potrzebne w firmie i na pok³adz
ie kontrtorpedowca?
Sprawi³o to, ¿e Aleksander zabra³ siê do prowadzenia finansów z konieczn¹ energi¹, a nawet
laz³ przyjemno æ przeprowadzaj¹c jak¹ korzystn¹ transakcjê. W momencie gdy pojawi³a siê Ma
osz³o w³a nie do poprawy materialnej sytuacji przedsiêbiorstwa, a tak¿e do przeprowadzki w
bardziej literackie rejony i zmiany nazwy z Czterech Prawd na Agencjê Literack¹ Aleksa
ndra Psara . To ostatnie by³o o wiele powa¿niejsze.
- Wszystko w porz¹dku, Ma³gorzato?
- Dzieñ dobry panu.
Wstawa³a zawsze z krzes³a, gdy wchodzi³ do biura i u miecha³a siê do niego z rewerencj¹.
- Poczta jeszcze nie nadesz³a. Dzwoni³ pan de Monthignies. Chcia³ wiedzieæ, czy jest p
an zadowolony z artyku³u.
- Niech pani bêdzie tak dobra i po³¹czy mnie z nim. Przeszed³ do w³asnego gabinetu, mies
zcz¹cego siê w pokoju
wê¿szym i d³u¿szym ni¿ biuro Ma³gorzaty. Kaza³ wy³o¿yæ ciany boazeri¹, tak ¿e oryginalne p
emian prostok¹tne i owalne, pojawia³y siê w otoczeniu ciep³ej ró¿owo ci naturalnego drewna.
krawêdziach gzymsów, ozdobionych kwietnymi motywami, znaæ by³o jeszcze lady d³uta, którym
eco niecierpliwie pos³ugiwa³ siê robotnik trzysta lat temu.
Aleksander rzuci³ sw¹ wypchan¹ aktówkê na empirowy stó³, a na to jeszcze z³o¿y³ rêkawiczki.
tê dekoracjê, która dawa³a mu tyle zadowolenia, a której nie dawa³ jednak zapanowaæ nad w³
obra ni¹.
Jak zwykle rzuci³ okiem w kierunku ikony, wisz¹cej nie w k¹cie pokoju, jak byæ powinno,
lecz p³asko na cianie: mia³o j¹ to
118
zdegradowaæ. By³ to Zbawiciel, ciemnoczerwony, ukryty pod poz³acan¹ blach¹ ze srebra.
Pomó¿ nam tylko troszeczkê zwróci³ siê do niego Aleksander.
By³a to jego poranna modlitwa.
Rozsiad³ siê w swym fotelu z angielskiej skóry. Wiedzia³, ¿e jego gabinet nie by³ utrzymany
w jednolitym stylu i cieszy³ siê z tego. Zgromadzone tu sprzêty nasuwa³y na my l pokój do p
acy, który jego ojciec mia³by w mieszkaniu przy ulicy Gwardii Konnej, gdyby nie... K
anapa pokryta by³a te¿ czerwon¹ skór¹; aba¿ury i podwójne firany ciemnozielone; mahoniowa s
a biblioteczna; kaukaski dywan, zakrywaj¹cy usterki starego parkietu; para czerkie
skich kind¿a³ów na cianie, jeden z nich wielki, drugi ma³y.
Zajrza³ do kalendarzyka:
10.30 Panna Józefina Petit. (Psychoanaliza terroru.)
11.30 Pan Aleksy Lewicki, dysydent. (Ma jaki pomys³. Nie chcia³ ujawniaæ szczegó³ów.)
13.00 obiad w Petersburgu , zaprasza pan Divo .
15.10 pokaz filmu Topaz w kinotece.
Obieca³ pan zajrzeæ do biura po filmie.
Spojrza³ na zegarek. Otworzy³ teczkê z papierami do podpisania i z³o¿y³ podpis pod dwoma li
tami, które tam znalaz³. Dostrzeg³ rêcznie pisan¹ episto³ê, spoczywaj¹c¹ od paru dni w kosz
lejk¹ Odpowiedzieæ . W³¹czy³ dyktafon:
Do pana Walerego uwaga na ortografiê, Ma³gorzato, proszê porównaæ z orygina³em Miag
cznego. Data dzisiejsza. Szanowny panie. Praca Dekabry ci , przecinek, zredagowana w
jêzyku rosyjskim, przecinek, któr¹ mi pan przys³a³ wiedziony dobr¹ intuicj¹ ¿ywo mnie zaint
wa³a, nie, nie ¿ywo. Zainteresowa³a mnie. Odstêp. Nie s¹dzê, by nadawa³a siê do serii Bia³e
do której pan nawi¹zuje, jako ¿e seria ta na stawiona jest na problemy aktualne. Wyda
je mi siê natomiast,
119
przecinek, taka jest przynajmniej moja pierwsza reakcja, przecinek, ¿e ksi¹¿ka mog³aby e
wentualnie ukazaæ siê w serii Geneza Rewolucji, u tego samego wydawcy. Kropka. Wie p
an, ¿e prowadzê, nie, ¿e... ¿e... ¿e mam wp³yw, nie, ¿e mam czasem co do powiedzenia je li
o dobór ksi¹¿ek do tych dwóch serii. Odstêp. ‾a³ujê tylko, ¿e postanowi³ pan ukazaæ bohater
dekabrystów no trudno, dekabrystów z du¿ej litery w niezbyt korzystnym wietle. To praw
a, ¿e, jak pan pisze, i w wiêzieniu, i na wygnaniu zachowywali siê w sposób tchórzliwy, pr
awd¹ te¿ jest, ¿e w wypadku niektórych spo ród nich ambicje osobiste odgrywa³y ogromn¹ rolê
nak by³oby mo¿e rzecz¹ w³a ciw¹ ukazaæ to przedsiêwziêcie w bardziej przychylny sposób. Wzb
przecie¿ tak wiele reakcji pozytywnych. Nale¿a³oby mo¿e zwróciæ wiêksz¹ uwagê na nadu¿ycia,
eli oni naprawiæ i nie k³a æ tak wielkiego nacisku na ich brak kompetencji; nie odbiera
to przecie¿ szlachetno ci ich planom. Nale¿a³oby te¿ przemilczeæ fakt, i¿ nie mieli zamiaru
olniæ w³asnych poddanych nie nale¿y to w gruncie rzeczy do tematu. Odstêp. Wreszcie zdaj
e mi siê, ¿e prze ladowania, jakie ich dotknê³y piêæ kar g³ównych, przez powieszenie, czy
zyknik domagaj¹ siê bardziej dramatycznego rozwiniêcia. Trzeba by te¿ podkre liæ po wiêce
iet, które za¿¹da³y, by wolno im by³o towarzyszyæ mê¿om na wygnaniu. Warunki ¿yciowe dekabr
h wygody, ilo æ s³u¿¹cych, i tak dalej, nie maj¹ nic do rzeczy. Odstêp. Odsy³am wiêc panu r
nadziej¹, ¿e niebawem znów ujrzê go na mym biurku. Proszê przyj¹æ najlepsze, i tak dalej. T
fon zabrzêcza³ powa¿nie:
Pan de Monthignies na linii.
Dziêkujê. Jak skoñczê Aleksander zerkn¹³ na zegarek; bez przerwy zerka³ na zegarek
pani do madame Boisse.
Gruby Monthignies by³ jak zawsze zalêkniony:
120
Jak tam, wszystko w porz¹dku? Zrobi³em ile siê da³o, hê. Chcia³bym, ¿eby wszyscy byli z
leni, hê.
Tu mia³ racjê.
Sam zreszt¹ te¿ zajrza³em do tej ksi¹¿ki. To okropne, hê. Garota w Hiszpanii, osaczenie
dzi w Zwi¹zuniu. ‾yjemy w strasznych czasach.
Podzielam pañskie cierpienie, Jean-Xavier. Wszystko potoczy siê lepiej jak tylko z
najdziemy siê za miesi¹c w R.
Mo¿e panu bêdzie lepiej. Pana nie niepokoi g³ód na wiecie. Dwóch ludzi na trzech, Alek
drze, przymiera g³odem. Je li o mnie chodzi, to mnie to przeszkadza w cieszeniu siê ¿yci
em.
Nie przesadzajmy. Co najwy¿ej jest to dla pana czym w rodzaju hamulca.
Niech pan s³ucha, pan jest kozakiem, reakcjonist¹. Byæ mo¿e to nie pañska wina, ¿e nie
pan serca, ale my, pozostali...
Jean-Xavier, dziêkujê panu z g³êbi serca, tego serca, z którym siê nie obnoszê. Hugo Mi
wietnie sobie poradzi³ z tym tematem. Najbardziej mi siê podoba³ fragment o karnych sz
pitalach psychiatrycznych.
Rzecz jasna, pan zawsze my li wy³¹cznie o tyranii sowieckiej. S¹ jednak i inne na wiec
e i Minquin jest ca³kowicie obiektywny.
Rozmowê zakoñczy³a wzajemna obietnica wspólnego obiadu przed wakacjami, które by³y tak¹ mor
Sprawi mi pan przyjemno æ powiedzia³ Aleksander przyprowadzaj¹c na obiad Minquina.
Hugo Minquin by³ doskona³ym kandydatem na pud³o rezonansowe . Nie bêdzie sobie nawet zdawa
prawy, ¿e zosta³ zwerbowany. Us³ysza³ g³os Ma³gorzaty, mówi¹cej swobodnym tonem:
U madame Boisse dzwoni telefon.
Grubiañstwo, jakim by³o dzwonienie do kochanki za po rednictwem sekretarki, zosta³o wyka
lkulowane przez Aleksandra.
121
Nie w¹tpi³ w dyskrecjê Ma³gorzaty, ale, skoro nauczono go troski o stwarzanie pozorów, sta
ra³ siê byæ wirtuozem w tej dziedzinie. Je li jego telefon by³ na pods³uchu, tym lepiej. Je
nie, przynajmniej Ma³gorzata bêdzie wiedzia³a, ¿e ma tego wieczoru nieco konspiracyjn¹ a
wiêc niewinn¹ randkê.
Jessica?
To pan?
G³os osoby, która du¿o pali³a. Pitman pope³ni³ lekki b³¹d.
Wszystko w porz¹dku?
Doskonale. Boli mnie g³owa, straci³am czucie w ustach. Pan siê mieje, brutalu? Ale to
z pañskiej winy.
Przecie¿ nie zawsze pije pani przeze mnie.
Zawsze.
To ju¿ dziesiêæ dni, odk¹d widzieli my siê po raz ostatni.
W³a nie: usi³ujê utopiæ moj¹ frustracjê w alkoholu.
Pani frustracja wkrótce siê skoñczy. Czy mogê zajrzeæ dzisiaj wieczorem?
‾yczenie mojego pana jest dla mnie rozkazem.
Napijemy siê wódeczki. Nie ma lepszego lekarstwa na pani dolegliwo ci. Po rosyjsku mów
i siê na to opochmielit'sia.
Có¿ za jêzyk! Jak mo¿na nale¿eæ do rasy, która wynalaz³a rosyjski jêzyk i knut!
S³uchaj, Jessica, nie jeste chyba powa¿nie chora? To nag³e zaniepokojenie, to ty , kt
ojawi³o siê jakby w
wyniku roztargnienia...
Niech pan bêdzie spokojny. Bêdê dzi wieczór w doskona³ej formie.
Aleksander od³o¿y³ s³uchawkê. Za³atwione. Oto postawi³ pierwszy krok w drodze powrotnej na
hód, palec musn¹³ mechanizm przek³adni. Nic pozornie nieodwo³alnego, ale w rzeczywisto ci p
ocedura i proces zosta³y puszczone w ruch. Zabiorê kind¿a³y , pomy la³.
Ma³gorzata przynios³a dzisiejsze gazety. By³a trochê têga w
122
biodrach, mia³a zbyt obfity biust, lecz porusza³a siê zgrabnie i ka¿dy inny mê¿czyzna zwróc
na to uwagê. Dobrze siê ubiera³a: suknie w kolorze jesiennych li ci, ciemne b³êkity, zawsze
dobrze zestawione, ciemnoczerwone sweterki w dobrym gu cie, bluzki klasyczne w kro
ju, spódnice z szarej flaneli, kupowane pod dobrym adresem, a mo¿e nawet, kto wie, s
krojone przez krawca (pensja, jak¹ wyp³aca³ jej Aleksander, wystarczy³aby i na to). Nade
wszystko za , niech Bogu bêd¹ dziêki, nie nosi³a nigdy spodni.
Przysz³a panna Petit, nieco przed czasem.
Jak wygl¹da?
Hmm... Dwadzie cia siedem lat. Pewna siebie. Aleksander przysun¹³ do siebie grub¹ tecz
kê z niebieskiego
kartonu, na której wielkimi literami wypisany by³ tytu³: Psychoanaliza terroru. Maszyn
opis nadto starannie przygotowany wiadczy o tym, ¿e jego autor chcia³by sugerowaæ, i¿ ma
siê do czynienia z kim , kto ju¿ opublikowa³ ksi¹¿kê. Nieczytelny maszynopis charakteryzuje
tora, uwa¿aj¹cego siê za zapoznanego geniusza. Józefina Petit nie pope³ni³a ¿adnego z tych
b³êdów. Skre lenia, jakie wprowadzi³a do tekstu, zaznaczone by³y tak grubym pisakiem, ¿e n
da³o siê odcyfrowaæ pod nimi poprzedniej wersji tekstu. Pierwsza stronica zaczyna³a siê w
taki oto sposób:
Istnieje terror, który siê odczuwa i terror, który siê narzuca. Jeden zwi¹zany jest z drug
im, lecz nie powinno siê zacieraæ granicy miêdzy nimi. Terror narzucony mo¿e byæ dzie³em de
potycznego rz¹du, lecz mo¿e te¿ braæ siê z do³u, jego sprawcami s¹ wówczas ci, których okre
nem terrorystów. Mamy do czynienia z dwiema odmianami terroru. Terror odczuwany mo¿e
parali¿owaæ masy, jak siê to dzieje w systemie totalitarnym, ale mo¿e te¿ byæ odczuwany pr
ez elitê rz¹dz¹c¹, na przyk³ad w dekadenckim systemie liberalnym...
Jedno æ my li i wyk³adu podoba³y siê Aleksandrowi i zarazem
123
¿enowa³y go. Autorka pos³ugiwa³a siê ogólnie znanymi pojêciami i jednocze nie wykracza³a po
Tekst wywar³ wra¿enie na Aleksandrze-mi³o niku literatury, wprawi³ w zak³opotanie Aleksand
a-specjalistê od techniki wywierania wp³ywu. Czarodziejskie sztuczki, stanowi¹ce istotê
jego zajêcia, znajdowa³y wyraz raczej w jêzyku niejasnym i zagmatwanym. Sam pisa³ na ten
temat, gdy jeszcze uwa¿a³ siê za teoretyka, poniewa¿ nie zd¹¿y³ zamieniæ siê w wykonawcê,
zynu: Uczono mnie, ¿e najlepiej atakowaæ wolno æ niszcz¹c my l, ja jednak poszed³bym jeszc
lej: dobrze jest atakowaæ jêzyk, je li chce siê zniszczyæ my l. Pomimo bowiem strat, jakie
ada³y jej mass media, my l mo¿e w najgorszym razie schroniæ siê w fortecy indywidualnej in
teligencji. Jêzyk tymczasem, wspólny dla ca³ej zbiorowo ci, nie ma siê gdzie ukryæ. Gdy jed
ak my l nie bêdzie mia³a do dyspozycji giêtkiego i precyzyjnego jêzyka, zginie z braku pow
ietrza. Trzeba wiêc za wszelk¹ cenê d¹¿yæ do wywo³ania procesów gnilnych w jêzyku, dziêki c
zczymy to, co chcemy zniszczyæ: my l. Aby to osi¹gn¹æ, musimy opanowaæ w sposób mo¿liwie na
jszy rodowiska twórcze grupuj¹ce pisarzy, a tak¿e rodowiska zwi¹zane z o wiat¹ i nauczani
zakoñczenie pos³u¿y³ siê, z m³odzieñcz¹ werw¹, sformu³owaniem, które mia³o zapisaæ siê w p
kstu: Gdy nasi przeciwnicy zaczn¹ mieæ podstawowe problemy z ortografi¹, zwyciêstwo bêdzie
bliskie .
Aleksander by³ zdania, ¿e Psychoanaliza terroru, choæ pisana jêzykiem klarownym, mog³a wyw
rzeæ na publiczno ci czytaj¹cej po¿¹dany skutek. Podobnie jak w S³owniku dyktatur, tak¿e i
aj metoda równych czê ci wiêci³a triumf, choæby autorka nie by³a tego wiadoma. Panna Peti
gl¹dy liberalne i terror pod ka¿d¹ postaci¹ by³ dla niej czym odra¿aj¹cym. Przez to jednak
uka³a swych przyk³adów w ró¿nych kontekstach politycznych i geograficznych, jej oburzenie
rozrzedzi³o siê nieco. W rezultacie garstka greckich pu³kowników, którzy rz¹dzili
124
zaledwie przez sze æ lat, nabiera³a tak wielkiego znaczenia, ¿e mog³a konkurowaæ z miêdzyna
ow¹ parti¹, licz¹c¹ miliony cz³onków i w³adaj¹c¹ Rosj¹ od sze ciu dziesi¹tków lat. Poza tym
korzystnie wp³ywa³ na powodzenie ksi¹¿ki u czytelników. Od pewnego czasu Aleksander nie le
kcewa¿y³ tego rodzaju korzy ci. W jednym tylko punkcie bêdzie musia³ za¿¹daæ poprawki. Inst
e jego dyrekcji by³y niekiedy bardzo dok³adne. Nie spodziewa³ siê jednak silniejszego op
oru; autorzy, mimo wszystkie ich fanfaronady, marzyli w gruncie rzeczy o jednym
tylko: chcieli byæ wydawani. Có¿ za dziwaczny ekshibicjonizm! Aleksandrem wstrz¹sn¹³ dreszc
niesmaku, gdy przypomnia³ sobie, ¿e i on kiedy my la³ o tym, by staæ siê cz³owiekiem znan
akie¿ to wulgarne!
Dzieñ dobry pani. Pani Petit, prawda?
Pani Petit by³a bardzo niska, niewiele wiêksza od krasnoludka. Mia³a br¹zowe w³osy, krótko
rzyciête i sztywne. Pod nimi kry³a siê ma³a kwadratowa twarzyczka z kwadratowym noskiem.
Usta mia³y w sobie co twardego, ale i subtelnego. Mia³o siê wra¿enie, ¿e jej skóra nie je
do æ cienka, co by siê podoba³o Aleksandrowi. Lecz pod gêstymi rzêsami o nastroszonych w³os
h patrzy³y na wiat oczy, za którymi kry³a siê bezkompromisowa inteligencja. Panna Petit b
y³a do æ dziwnie ubrana w ka¿dym razie Aleksander uzna³ ten strój za osobliwy mia³a na
ianowicie koronkow¹ bluzkê i d³ug¹ spódnicê ze sztywnego d¿insowego p³ótna. Kraj spódnicy o
wyzieraj¹ce z niebieskich bucików kostki.
Aleksander wsta³ z fotela, wyci¹gn¹³ rêkê do swego go cia. Promieniowa³ sympati¹ i nadziej¹
Zostali my stworzeni do tego, by siê porozumieæ! wy krzykn¹³.
Patrzy³a powa¿nie na cz³owieka, który mia³ w swych rêkach decyzjê. Móg³ sprawiæ, ¿e sta³aby
zupe³nie odrêbnej rasy autorów: pisarzy, których ksi¹¿ki s¹ publikowane.
125
Czy to pani pierwsza ksi¹¿ka? Ilu¿ ich mia³ ju¿ w swoim gabinecie, debiutantów ró¿nej p
charakteru, arogantów i b³agalników, poufa³ych, nosz¹cych krawaty, wydekoltowanych, tych,
co stawiaj¹ na pewno æ siebie lub na nie mia³o æ, tych, co chc¹ rezygnowaæ z honorarium i t
niczego by mu nie odmówili; debiutantów zaprzyja nionych ze s³awnymi profesorami i taki
ch, co nic nie jedli od trzech dni, wariatów, rzecz jasna, ale i tych, co od pierw
szego razu budz¹ zaufanie, gdy¿ wiedz¹ dobrze, czego mog¹ oczekiwaæ od Aleksandra i na co
on mo¿e w zamian liczyæ.
Tak.
Czy mogê pani zadaæ pytanie, czemu zwróci³a siê pani do agenta literackiego zamiast ski
rowaæ siê wprost do wydawnictwa?
Nie wiedzia³em, ¿e jest pan agentem. Chcia³am zwróciæ siê do redaktora Bia³ej Ksiêgi.
Uwielbia³ te szczegó³y, pytania, i chocia¿ i tak podj¹³ ju¿ decyzjê nie chcia³ nic zmie
uarze swych metod. Przez chwilê zastanawia³ siê: Ciekawe, co siê stanie z Agencj¹? Czy kto
nie zast¹pi, czy te¿ firma zostanie zlikwidowana?
Usiad³, po czym podniós³ siê znowu. Czu³ siê m³odo, by³ pewny swych miê ni i g³owy.
Ach! Bia³a Ksiêga! Oczywi cie.
Ta seria nale¿a³a do najwiêkszych jego sukcesów. Rzuci³ spojrzenie na mahoniow¹ bibliotekê:
pó³kach ustawione by³y tomy Bia³ej Ksiêgi w kolejno ci ich pojawiania siê na polu bitwy: B
Ksiêga o rasizmie; Bia³a Ksiêga o eksploatacji dóbr naturalnych Ameryki £aciñskiej; Bia³a K
o kobiecie; Bia³a Ksiêga o edukacji narodowej we Francji (ten katechizm rewolucjoni
stów z maja 68 przyniós³ Aleksandrowi sukces w postaci wcielenia w szeregi KGB i jego
pierwszego stopnia oficerskiego; nie chodzi³o o tê poronion¹ rewolucjê, lecz, jak to wys
zczególnia³ towarzysz¹cy awansowi komentarz departamentu, zas³uga polega³a na praktycznym
parali¿owaniu na przeci¹g przynajmniej jednego pokolenia francuskich uniwersytetów i
126
liceów ); Bia³a Ksiêga o neokolonializmie; Bia³a Ksiêga o wojsku francuskim; Bia³a Ksiêga o
le katolickim; Bia³a Ksiêga o policjach paralelnych; Bia³a Ksiêga o systemie penitencjar
nym we Francji; Bia³a Ksiêga o CIA; Bia³a Ksiêga o odrodzeniu siê nazizmu; Bia³a Ksiêga o w
u zbrojeñ; Bia³a Ksiêga o obozach koncentracyjnych na wiecie; Bia³a Ksiêga o energii nukle
rnej. Wzi¹³ do rêki jeden z tomików: by³a to ma³a, zwarta i ciê¿ka ksi¹¿eczka w formacie in
a³ej ok³adce czcionki o rzymskim charakterze, podaj¹ce imiê i nazwisko autora i tytu³ publ
ikacji. Mo¿na by³o pomy leæ, ¿e ma siê do czynienia z publikacj¹ urzêdow¹. Kto wyda³ ksi¹¿k
dysponowa³, jak to niem¹drze okre lano, kart¹ wizytow¹, u³atwiaj¹c¹ wej cie do której z po
, do klubu politycznego, czy te¿, rozumie siê, w szeregi administracji pañstwowej. Ilu¿
autorów zabija³o siê o to, by móc odczytaæ w³asne nazwisko na ok³adce jednego z tomów tej s
która graficznie utrzymana by³a specjalnie! w nieco staro wieckim stylu. Ilu¿ autorom
u¿ uda³o siê wydaæ ksi¹¿kê w takich ok³adkach! Aleksander rzuci³ opas³y tomik na stó³ i ods
chem rêki.
Pani rozumie, robiæ z debiutu Bia³¹ Ksiêgê...
Có¿ z tego, skoro to dobra ksi¹¿ka?
Rozmawiali d³ugo. Gromadzi³ przeszkody i godzi³ siê, by pada³y, jedna po drugiej. Ta dziew
czyna, powiedzia³ sobie, nie bêdzie nigdy dobrym pud³em rezonansowym . Mia³a na to zbyt ni
zale¿ny s¹d. £¹czy³a w sobie, w dobrej proporcji, dozê pychy i dozê pokory. Mia³by ochotê o
diab³a. Lecz wtedy ona zwróci³aby siê do innego wydawcy, który zarobi³by na ksi¹¿ce i, prze
zystkim, móg³by j¹ opublikowaæ bez tej zasadniczej poprawki.
Dziewczyna patrzy³a na Aleksandra i wydawa³o siê, ¿e jego powierzchowno æ, atrakcyjna przec
e¿, nie robi na niej wra¿enia, ani w dobrym, ani w z³ym znaczeniu tego s³owa. Doskonale
127
zbudowany, wydawa³ siê wy¿szy nawet ni¿ by³ w rzeczywisto ci. Gêste, nieco krêcone w³osy po
o, co w uk³adzie kostnym jego d³ugiej twarzy by³o energicznego, prawie brutalnego ale
nie prostackiego, przeciwnie, arystokratycznego. Na jego widok powiedzia³oby siê spo
ntanicznie: O, to kto z dobrej rodziny! . Albo: O tak, on jest doskona³y . Ubiera³ siê z
ancj¹ klasyczn¹, spokojn¹, lecz i wyrazist¹. Nosi³ garnitury z flaneli, ciemnopopielatej,
wpadaj¹cej w ciemny br¹z, lub te¿ ciemnobr¹zowej wpadaj¹cej w jasny ró¿. By³y to ubrania dw
e, doskonale skrojone, niekiedy z kamizelk¹. Koszule bia³e ze sztywnym ko³nierzykiem,
na mankietach ciê¿kie z³ote spinki. I jego cia³o, zawsze w doskona³ej formie. Uprawia³ gimn
stykê i czu³o siê, ¿e jego kolana s¹ lekkie i swobodne, a miê nie pe³ne skrywanej si³y.
Niech mi pan odpowie zdecydowanie: tak czy nie? Nie lubi³, gdy przypierano go do
muru.
Nie przeczê, ¿e pani ksi¹¿ka jest dobrze napisana i doskonale udokumentowana. Mo¿e troc
zbyt teoretyczna dla czytelników Bia³ej Ksiêgi, którzy przyzwyczajeni s¹ raczej do ksi¹¿ek
ograficznych . Czy mogê wiedzieæ, jaki jest pani zawód?
Jestem nauczycielk¹ matematyki.
Ach! W takim razie nie bêdzie siê pani zapewne upiera³a przy tym s³owie: psychoanaliza
Zreszt¹ nasze tytu³y zawsze... To by³aby Bia³a Ksiêga o terrorze.
Zastanowi³a siê:
Ma pan racjê. Psychoanaliza mo¿e wprowadziæ w b³¹d.
Dobrze. Przedstawiê ksi¹¿kê pani naszemu komitetowi redakcyjnemu. (Nic takiego nie ist
nia³o.) I jeszcze co . (Uwa¿a³, ¿e wzbudzi³ w niej do æ nadziei i ¿e zarazem nadzieja ta wc
yle ulotna, i¿ nadszed³ dobry moment, by przej æ do jedynego punktu, budz¹cego naprawdê jeg
w¹tpliwo ci.) Po wiêca pani ca³e studium temu, co okre la pani jako terror leninowski. Je
zast¹piæ ten termin przez terror stalinowski , ksi¹¿ka tylko na tym skorzysta.
128
- Dlaczego? - w jej czarnych oczach pojawi³o siê co twardego. - To Lenin powiedzia³: T
error jest jedn¹ z metod rz¹dzenia . To on traktowa³ swych wrogów politycznych jak szkodli
e insekty . To on radzi³ Gorkiemu, by nie p³aka³ nad losem zgni³ych intelektualistów . To
pisa³ do ludowego komisarza sprawiedliwo ci: Wed³ug mnie nale¿y w jeszcze wiêkszym zakresi
praktykowaæ egzekucje przez rozstrzelanie . A W³adimir Bukowski zauwa¿y³: Stalin i wszyst
ie jego okrucieñstwa wynikaj¹ w sposób ca³kiem bezpo redni i, by tak rzec, organiczny z id
ei Lenina, z samej idei socjalizmu. To nie przypadek, ¿e partia wybra³a w³a nie Stalina .
Wszystko to jest w ksi¹¿ce, poparte cytatami - wskaza³a maszynopis.
- Wiem, wiem, proszê pani, ale ma pani do czynienia nie z lud mi przecie¿, tylko z z
asadami. Nale¿y wiêc pos³u¿yæ siê najbardziej odpowiednim przymiotnikiem.
- Nie rozumiem, dlaczego mia³abym okre liæ terror organizowany przez Lenina jako sta
linowski.
Aleksander nie móg³ podaæ jej prawdziwej przyczyny. Nie móg³ przecie¿ wyjawiæ jej, ¿e dyrek
ystosowa³a do wszystkich fellow travellers nastêpuj¹c¹ instrukcjê: Na Stalinie nam nie zal
, wylewajcie na jego g³owê najgorsze nawet pomyje. Co innego z Leninem. Rêce precz od
Lenina! Musimy mieæ jedno bóstwo absolutnie nieskalane . W zwi¹zku z tym Pitman mawia³, u m
echaj¹c siê z³o liwie i dobrodusznie zarazem: To, co moi poprzednicy wynale li najlepszego
to niew¹tpliwie metoda koz³a ofiarnego .
- Proszê pani, dla zachodniego czytelnika Lenin nie jest tyranem, lecz wyzwolici
elem. Trudno mnie, potomka zniszczonej cywilizacji, której jestem pogrobowcem - tu
spojrza³ na ikonê, potem powiód³ wzrokiem w stronê kind¿a³ów - pos¹dzaæ o wyrozumia³o æ dl
jednak muszê przyznaæ, ¿e Stalin ma na swym koncie wiêcej ofiar ni¿ Lenin.
- Poniewa¿ by³ u w³adzy trzydzie ci lat, a Lenin tylko siedem.
129
Tak, ale pani nie zajmuje siê porównywaniem tych dwóch terrorów. Chce pani powiedzieæ t
lko tyle: terror bolszewicki, który przyjê³o siê nazywaæ stalinowskim.
Chcê powiedzieæ: terror, który zainaugurowany zosta³ przez przywódcê bolszewików. Pan w
w jêzyku francuskim pojemnik na miecie nazywa siê poubelle, a nazwa ta pochodzi od pr
efekta, pana Poubelle. Jego nastêpca nazywa³ siê Papon, ale pojemniki na miecie w dalsz
ym ci¹gu nosi³y nazwê poubelle, nikt nie mówi³ na nie papon.
Zazwyczaj Aleksander umia³ bez trudu poradziæ sobie z czyim sprzeciwem, rozwijaj¹c ca³y w
achlarz banalnych powiedzonek i deklaruj¹c swe najlepsze chêci. Z t¹ dziewczyn¹ jednak s
z³o mu nie tak ³atwo. Odpowiedzia³ sucho:
Ma pani przed sob¹ cz³owieka nawróconego, nie musi mnie pani przekonywaæ. Ale wydawcy
powiedz¹ pani, ¿e okre lenie terror leninowski le usposobi prasê. Wskutek tego zostanie
zedanych piêæset egzemplarzy mniej.
A je li im odpowiem, ¿e nie zale¿y mi na tym?
Oni pani powiedz¹, ¿e im nie jest wszystko jedno. Po³o¿y³ d³oñ na niebieskiej teczce, t
kby zamierza³ j¹ od
daæ autorce.
Panna Józefina Petit podnios³a siê z krzes³a i podesz³a do okna. Inni autorzy, w podobnej
sytuacji, próbowali ukryæ walkê, jak¹ toczyli z sob¹. Panna Petit wcale siê z tym nie kry³a
krzy¿owa³a rêce na piersiach i przygl¹da³a siê bukinistom i antykwa-riuszom przechodz¹cym u
Nawet jej plecy wyra¿a³y skupienie i namys³.
Odwróci³a siê:
Dobrze, niech pan zmieni na terror stalinowski , ale nie terror Stalina .
Woli pani w ten sposób? Jak pani sobie ¿yczy. Dam pani znaæ, jak tylko komitet redak
cyjny powe mie decyzjê. Poproszê o pani adres.
To Ma³gorzata powinna siê tym zaj¹æ. Czemu odczuwa³ potrzebê
130
zapisania adresu panny Petit w swoim osobistym kalendarzyku? Mo¿e w przewidywaniu
rych³ego wyjazdu chcia³ przyspieszyæ wykonanie powziêtych ju¿ decyzji? Gor¹czkowa atmosfera
ostatniego aktu? Postanowi³ bardziej siê pilnowaæ.
Wysz³a nie u miechn¹wszy siê nawet. Ciekawe, ci nowocze ni m³odzi ludzie twierdz¹, ¿e s¹ ta
o na luzie , tymczasem widaæ, jak mêcz¹ siê i jacy s¹ niezgrabni. Nie mo¿na widaæ bezkarni
ciæ rusztowania tradycji i savoir-vivre'u.
Nastêpnym interesantem by³ Aleksy Lewicki, m³ody cz³owiek o pe³nych wargach, nosz¹cy poz³ac
okulary. Zacz¹³ od wyg³oszenia ma³ej pogadanki na temat stanu wiedzy - lub ignorancji r
aczej - Zachodu o realiach rosyjsko-sowieckich. Jego obserwacje by³y trafne, ale f
rancuszczyzna, któr¹ siê pos³ugiwa³, niedoskona³a i bezceremonialna, zirytowa³a Aleksandra:
- Mo¿emy przej æ na rosyjski, je li to bêdzie ³atwiejsze dla pana.
- O nie, dziêkujê bardzo. Pañski rosyjski z epoki kamienia ³upanego, te wszystkie ³askaw
panie , bardzo czcigodny , nie, to starzyzna, wolê mówiæ z panem po francusku, na którym
jêzyku mówiê bez trudu. Pan rozumie, ¿e Zachód stworzy³ sobie mit rosyjsko-sowiecki, który
inni my wydoiæ? Wie pan, co mam na my li.
- Niestety, wcale nie rozumiem.
- Niech pan ze mn¹ nie gra w idiotê. Ludzie Zachodu wyobra¿aj¹ sobie, ¿e w Rosji nic siê
mienia. Ani w 1917, ani w 1905, ani w 1861. Zawsze ta sama konspiracja. Dobrze,
wiêc ja mam pewien pomys³ dotycz¹cy tej konspiracji. Piszê po francusku. Je¿eli pan chce w
ynaj¹æ tam kogo , kto wyg³adzi, zgoda, pan zap³aci. Pan siê zgadza, to siê panu op³aci.
- Proszê pana, musi pan zrozumieæ, ¿e ja nie jestem wydawc¹. ..
- Ja wiem, co pan robi. Pan jest na procencie. Ale ja wyliczy³em, ¿e tak jest spra
wiedliwie, bo pan zna wszystkie doj cia.
131
Aleksander zerkn¹³ na zegarek.
Wiêc có¿ to za pomys³?
Ja go opatentowa³em, tak ¿e mogê go spokojnie opowiedzieæ. Mo¿e pan sprawdziæ w Towarzy
ie Literackim. Oczywi cie pan orientuje siê, co siê sta³o 22 grudnia 1849 roku o siódmej r
ano?
Nie mam zielonego pojêcia.
I to ma byæ znawca literatury! U nas najs³abszy uczeñ powie panu, ¿e w tym historyczny
m momencie in¿ynier porucznik Fiodor Michaj³owicz Dostojewski przywi¹zany zosta³ do s³upa
i miano ju¿ wykonaæ egzekucjê, lecz wyrok zosta³ zamieniony na karê ciê¿kich robót. W rezul
skazany mia³ prze¿yæ jeszcze czterdzie ci dwa lata. Ale najs³abszy uczeñ jest w b³êdzie. I
a porucznika uduszono w wiêzieniu i jego miejsce zaj¹³ agent Ochrany. Jemu to oznajmi³,
j¹kaj¹c siê, genera³ Rostow-cew, ¿e car darowa³ mu ¿ycie. To on przeby³ cztery lata w wiêzi
y da³o siê usprawiedliwiæ przemianê jego pogl¹dów politycznych. To on napisa³ dzie³a wys³aw
sjê carsk¹, Biesy, Dziennik pisarza i tak dalej. Proszê zauwa¿yæ, te pó ne dzie³a ró¿ni¹ si
iednych ludzi, Sobowtóra, Nietocz-ki, Bia³ych nocy, to jest od utworów skomponowanych
przez prawdziwego in¿yniera porucznika Dostojewskiego.
Ale zaraz, przepraszam bardzo, co zrobiæ ze wiadectwem Hercena, który, je li siê nie m
lê, by³ przy tej scenie?
Wybrano agenta, który podobny by³ do Fiodora Michaj-³owicza.
Ale rodzina, brat Micha³...
Micha³ by³ zad³u¿ony, zmuszono go do milczenia.
I ten agent okaza³ siê genialnym pisarzem?
Tego siê nie zabrania agentom. Marlowe, De Foe, Beaumarchais, Greene... Miko³aj, r
zecz jasna, nie pos³u¿y³ siê analfabet¹.
Powiedzmy. I co pan zamierza zrobiæ z tym wspania³ym
132
tematem? Pamflet, skierowany przeciwko wielkiemu kontrrewolucyjnemu autorytetowi
? Powie æ historyczn¹ w stylu Hrabiego Monte Christo, pracê naukow¹?
Poz³acane okulary b³ysnê³y, pulchne d³onie wykona³y wymowny gest:
Do wyboru.
I dysponuje pan elementami, które...
Dysponujê wszystkimi elementami. Rzecz jasna, na granicy skradziono mi archiwa,
które skonfiskowa³em w Bibliotece Lenina i w ró¿nych klasztorach. Powiedzmy jednak, ¿e por
obi³em wcze niej notatki, a poza tym mam fotograficzn¹ pamiêæ.
Lewicki k³ama³, nie maj¹c nawet nadziei czy nie chc¹c wrêcz, ¿eby mu uwierzono. Czy to jedn
k mia³o jakie znaczenie? Archiwa mo¿na by³o sfabrykowaæ, a presja opinii miêdzynarodowej
wi³aby, ¿e zosta³yby oddane Lewickiemu. Najmniejszy nawet cios zadany reputacji Dostojew
skiego móg³ byæ u¿yteczny. To znaczy idea by³a niez³a, ale mo¿e lepiej by³oby pod-szepn¹æ j
ancuzowi, który uwierzy³by w istnienie tych archiwów i napisa³by rzecz lepsz¹ ni¿ Lewicki.
dyby ten protestowa³, opinia publiczna musia³aby uwierzyæ, ¿e obaj odkryli jednocze nie to
samo. Tak, koniecznie trzeba o tym porozmawiaæ z Iwanem Iwanyczem. Nawet je li nic
z tego nie wyjdzie, ju¿ sama hipoteza rozbawi Pitmana.
Odprowadzi³ do drzwi Lewickiego, obiecuj¹c mu, ¿e przemy li jego propozycjê.
Niech pan nie my li zbyt d³ugo, nie jest pan jedynym agentem literackim w Pary¿u pow
iedzia³ na to Lewicki.
Aleksander podyktowa³ jeszcze dwa listy. Znów spojrza³ na zegarek. Obiad z Divo nie u mi
echa³ mu siê wcale, ale nie móg³ siê z tego wykrêciæ. Wyj¹³ z szafy bibliotecznej parê czar
rogow¹ ³y¿kê do butów, po czym, zmieniwszy obuwie, schowa³ do szafy br¹zowe zamszowe buty,
e do tej pory mia³ na nogach. By³ gotów do wyj cia.
W drzwiach gabinetu ukaza³a siê g³owa Ma³gorzaty.
133
Proszê pana, panna Petit chce siê jeszcze z panem krótko zobaczyæ. Powiedzia³am jej, ¿e
Ju¿ wychodzi³em, ale...
Nieomal pod ramieniem Ma³gorzaty panna Petit w liznê³a siê do gabinetu. Stawiaj¹c d³ugie kr
, tak jak na to pozwala³a jej d³uga spódnica, dotar³a szybko do sto³u, ujê³a swoj¹ niebiesk
onow¹ teczkê szybkim i precyzyjnym gestem z³odziejki i przycisnê³a j¹ obiema rêkami do pier
Wreszcie spokojniejsza, wymierzy³a swój ostry podbródek w Aleksandra:
Zmieni³am zdanie, proszê pana. Szybko opu ci³a pokój.
Aleksander wymieni³ z Ma³gorzat¹ spojrzenie pe³ne konsternacji. Co j¹ ugryz³o, tê ma³¹? Co
utorzy to wariaci, ka¿dy kto z nimi pracuje jest do tego przyzwyczajony. Pó niej Ma³gorz
ata spojrza³a na czarne buty Aleksandra. Wiedzia³a ju¿, ¿e jej szef k³ama³ mówi¹c, i¿ zagl¹
cze do biura pó nym popo³udniem. Wola³by umrzeæ ni¿ wyj æ wieczorem w br¹zowych trzewikach.
teraz w³o¿y³ swoje czarne pantofelki, to znaczy³o, ¿e zaraz po filmie uda siê do kochanki.
Aleksander przyby³ punktualnie do restauracji Petersburg , ale Divo, najmniej paryski
z pary¿an, by³ ju¿ na miejscu. Nie by³o rzeczy, któr¹ by Divo robi³ tak jak wszyscy. Na pr
d p³aci³ co drugi raz za obiad zjedzony z Aleksandrem, chocia¿, jako autor, powinien b
y³ za ka¿dym razem patrzeæ w k¹t sali, gdy przychodzi³o do p³acenia rachunku. Ci dwaj Rosja
o-Francuzi nie lubili siê nawzajem serdecznie od czasów, kiedy chodzili do tego same
go liceum. Zawsze te¿ rozmawiali o projektach wydawniczych, które nigdy nie by³y reali
zowane.
Bliny z kawiorem, mo¿e byæ? Ja wolê czerwony, prawdê mówi¹c, je li jednak ty chcesz cza
wybieraj. Uskuteczniaj, jak to siê mówi na Pó³nocy. Czysta wódka, co? Czy mo¿e na staro æ p
i siê gust?
134
Zawsze te same zbyt spiczaste klapy marynarki, te same krzywe u mieszki. Zawsze te
same niepokoj¹ce powie ci, pó³-sukce-sy i nie wiadomo sk¹d bior¹ce siê pieni¹dze.
Jak siê miewaj¹ twoi autorzy? O czym bêdzie nastêpna Bia³a Ksiêga?
Przygotowujê dwie. Jedna o Bogu, druga o policji.
Có¿ za zestawienie! Policja ma przygotowaæ czystkê, co? A Bóg? Co on ci takiego zrobi³?
Niekiedy Aleksandrowi wydawa³o siê, ¿e Divo przejrza³ go na wylot i wy miewa go ca³kiem otw
rcie. Czasem za , przeciwnie, uwa¿a³, ¿e Divo jest dra¿ni¹co obiektywny.
Bia³a Ksiêga po wiêcona Bogu bêdzie prawdopodobnie najciekawsza ze wszystkich dot¹d opu
kowanych. Jeanne Bouillon i Patrice Duguest przeprowadzaj¹ bardzo istotn¹ demi-styfi
kacjê.
Divo gwizdn¹³:
Demistyfikuj¹ Boga? Nie uwa¿asz, ¿e jest w tym co chamskiego? Nie, nie, niech nam pan
i poda ca³¹ karafkê. Za kogo pani nas bierze?
Dlaczego chamskiego? Jestem pewien, ¿e ksi¹¿ka bêdzie dobrze przyjêta przez czê æ Ko ci
oraz wiêcej ksiê¿y, którzy s¹dz¹, ¿e raj mo¿na stworzyæ tu na ziemi.
Trzeba wiêc powiedzieæ, ¿e inkwizycja mia³a swoje dobre strony. Demistyfikowaæ Boga to
la mnie szczyt snobizmu i chamstwa jednocze nie. Ja sam nie mam tego rodzaju ambic
ji, ale przyszed³ mi do g³owy pomys³ powie ci, który móg³by ciê zainteresowaæ. Dlatego w³a
jê twoj¹ szanown¹ osobê. Napijmy siê.
Opró¿nili kieliszki tak jak to czyni¹ arty ci, z odrzucon¹ w ty³ g³ow¹ i prawie nie unosz¹c
tylko pomagaj¹c sobie szybkim ruchem d³oni.
Masz przecie¿ swych wydawców, Divo.
Tak, ale zbli¿a siê wielkimi krokami Wielki Strach roku
135
dwutysiêcznego... Auto-cenzura zast¹pi wkrótce auto-kadzid³o. Mam wydawców, zgoda, i zmien
iam ich z powie ci na powie æ. Powodem nie jest moja niewierno æ, tylko ich ostro¿no æ. My
y mnie skierowaæ do jakiego zucha. Wiem przecie¿, ¿e jeste postaci¹ parysk¹ i tak dale
ko to, co nazywam rokfortem w stanie rozk³adu. Ale twój ojciec p³ywa³ jeszcze pod bander¹
. Andrzeja, nie mo¿esz byæ zepsuty do szpiku ko ci. Wypijmy za banderê.
Rokfort? O co ci chodzi?
Nie, przepraszam, ty jeste wiêcej wart ni¿ rokfort. Powiedzmy wino, tokaj, szlachet
na zgnilizna, rozumiesz. Nie chodzi jednak o to. Czy chcesz, ¿ebym ci przedstawi³ mój
scenariusz?
B¹d tak dobry.
Rozmawiali, jak w czasach szkolnych, mieszn¹ mieszank¹ rosyjskiego i francuskiego. Di
vo bawi³ siê wymawianiem s³ów francuskich jak gdyby by³y to s³owa rosyjskie i na odwrót.
To ma byæ, rozumiesz, fikcja polityczna. Za³ó¿my, ¿e istnieje sobie pewien kraj, a w ni
Konfederacja Nieokre lonych Komun, KNK, która pragnie uszczê liwiæ ca³y wiat w³asnym prog
politycznym. Za³ó¿my teraz inny kraj, zajmuj¹cy wa¿n¹ pozycjê strategiczn¹, bez którego ni
zrealizowaæ tamtych planów. To, powiedzmy, Galacja. Na przestrzeni piêædziesiêciu lat KNK
finansuje, faworyzuje i obsypuje komplementami partiê konfederatów Galacji, popychaj¹
i tak dalej. Galaci jednak, chocia¿ lekkomy lni, nigdy nie oddaj¹ na konfederatów w wybo
rach wiêcej ni¿ 15% g³osów. Tak¿e i inne czynniki sprawiaj¹, ¿e ich popularno æ spada z rok
k.
Jakie czynniki?
Usuniêty z KNK pisarz ujawnia zbrodnie panuj¹cego tam re¿imu. Prawdê mówi¹c nie obwiesz
niczego nowego, ale udaje mu siê znale æ pos³uch, i to siê liczy. Pewna grupa filozofów, d
niedawna konfederackich, przechodzi z lewa na prawo. Sytuacja miêdzynarodowa zmus
za KNK do interwencji zbrojnych
136
w wielu punktach kuli ziemskiej, co szokuje g³upców. A g³upcy zawsze s¹ w wiêkszo ci. Krótk
i¹c z 15% spada siê do 14%, do 13%. Przywódcy KNK zdaj¹ sobie sprawê, ¿e konfederaci nie od
ios¹ nigdy sukcesu w Galacji, je li bêd¹ funkcjonowa³y mechanizmy demokratyczne.
Co wtedy?
Wtedy m¹dre g³owy w KNK przygotowuj¹ takie oto posuniêcie. Stawiaj¹ na czele partii kon
ederatów w Galacji kogo , kto przypomina klowna w ataku z³o ci i kto po ka¿dym wystêpie w t
lewizji jeszcze bardziej nadwyr꿹 popularno æ swojej kliki. Jeste my ju¿ przy 12%, przy 11
rzy 10 i pó³. Efekt jest podwójny. Z jednej strony bur¿uje, którzy do niedawna dr¿eli ze st
achu przed konfederatami, teraz miej¹ siê z nich. Z drugiej strony gwa³townie zwy¿kuj¹ akc
e innej partii lewicowej, nazwijmy j¹ synkretyczn¹. Jak wiesz, w psychologii my lenie
w kategoriach nieokre lonych, konfuzyjnych, stanowi pewien gatunek my li synkretyczn
ej. Zbli¿aj¹ siê wybory. By mieæ ca³kowit¹ pewno æ, ¿e odchodz¹cy prezydent nie zostanie po
brany, KNK og³asza, i¿ popiera jego kandydaturê. Wprowadza to zamieszanie i kandydat s
ynkretystów triumfalnie obejmuje w³adzê.
Powiedzmy, ¿e nazywa siê Puszkin, ten nowy prezydent. To awanturnik redniego szczebla
. Ma³o o nim wiadomo poza tym, ¿e od czasu do czasu finguje zamachy przeciwko sobie.
Gdy tylko obejmuje swój urz¹d, co czyni? U³askawia zabójcê policjanta. Naiwniaczki z praw
icy zacieraj¹ rêce: Puszkin wszed³ w konflikt z policj¹. Nie rozumiej¹ jednak, ¿e ka¿da zni
orale policji destabilizuje republikê i przez to jest na rêkê wywrotowcom. Druga akcja
Puszkina wymieniam je w kolejno ci, w jakiej przychodz¹ mi na my l, nie wed³ug ¿adnej hi
rarchii w sytuacji, gdy synkrety ci dysponuj¹ wiêkszo ci¹ absolutn¹, a konfederaci dostal
inimaln¹ ilo æ g³osów, polega na zaproszeniu do gabinetu czterech ministrów konfederackich.
W ten sposób, pod pretekstem, ¿e uciszy to konfederatów, ich partia zostaje zrehabilit
owana. My lê, ¿e doceniasz elegancjê tego posuniêcia.
137
Oto ugrupowanie polityczne, które dotychczas uchodzi³o za jednocze nie powa¿ne i bardzo
gro ne, zosta³o o mieszone, tak ¿e straci³o obie te w³a ciwo ci. Tymczasem Puszkin przywróc
rwsz¹ z nich, lekcewa¿¹c wolê 90% Galatów. Niech ¿yje demokracja. Puszkin posuwa siê jeszcz
alej: uderza w tony patriotyczne i doprowadza do znacznego och³odzenia stosunków z K
NK. Nie my l jednak, ¿e stanowiska w rz¹dzie, które ofiarowa³ konfederatom, by³y kluczowe,
prawy wojskowe czy wewnêtrzne, nie, to by przecie¿ zaalarmowa³o opiniê publiczn¹. Nie, nie
, portfele ministerialne, które im siê dosta³y ca³kiem niewinne, tyle ¿e znalaz³o siê po ró
Ministerstwo Transportu, a wiadomo, ¿e podczas kryzysu transport ma decyduj¹ce znacz
enie.
Tak¿e i trzecie z kolei posuniêcie Puszkina wyda³o mi siê bardzo znamienne, chocia¿ dotycz
y³o jedynie terminologii. Widzisz, Galacja posiada³a wydajny system administracyjny,
który sk³ada³ siê z powszechnie szanowanych urzêdników zwanych pretorami. I oto Puszkin ni
tylko ogranicza ich uprawnienia, co ju¿ sprzyja destabilizacji kraju, ale tak¿e nad
aje im inny tytu³, typowo konfederacki i nie lubiany przez spo³eczeñstwo. Bêd¹ siê odt¹d na
ali inkwizytorami.
Dalej, w sytuacji gdy dwie trzecie Galatów domagaj¹ siê utrzymania kary mierci, synkret
ysta Puszkin znosi j¹, gwa³c¹c otwarcie wolê ludu. Jaki z tego po¿ytek? Os³abienie autoryte
u w³adzy. Nikt tego nie widzi, gdy¿ Puszkin sam reprezentuje w³adzê, a przynajmniej w pe
wnym przej ciowym okresie.
Akcja numer piêæ, je li dobrze liczê. Od dawna istnia³ w Ga-lacji trybuna³ cigaj¹cy przest
przeciwko pañstwu, to jest przeciwko spo³eczeñstwu. £atwo zgadn¹æ, ¿e nic nie wydawa³o siê
owi pilniejsze ni¿ zniesienie tej instytucji.
Numer sze æ: galetka, pieni¹dz Galatów, osi¹gnê³a godn¹ pozazdroszczenia stabilno æ. Oczywi
in dewaluuje j¹, wbrew interesom Galatów i konwencjom, zawartym z s¹siadami.
138
Numer siódmy i na razie ostatni... Ach, to posuniêcie najbardziej mo¿e zap³odniæ wyobra niê
sarza. Puszkin rozmy lnie sabotuje galacki przemys³ nuklearny i to nie dlatego, ¿eby r
ozbroiæ naród, jako ¿e otwarte wojny sta³y siê niemo¿liwe, ale po to, by wydaæ Galacjê na ³
e³askê KNK. Jednocze nie KNK widzi korzy ci w sprzeda¿y Galacji nadwy¿ek swego gazu i raduj
j¹ fakt, ¿e bêdzie mog³a przykrêcaæ kurek energii kraju, o którego strategicznym po³o¿eniu
i wiatowej ju¿ ci wspomnia³em. To ostatnie posuniêcie, mój drogi Divo powiedzia³: mój dr
o¿na mia³o uznaæ za przyczynê ostateczn¹, jak to nazywali filozofowie, ca³ego tego manewru
No i jak, Alek, chocia¿ ty nie jeste Aliosz¹, a ja troszkê zosta³em Iwanem, jak ci siê pod
ba mój projekt powie ci?
Aleksander odpowiedzia³ mu cichym g³osem:
Powie ci, w których nie pojawia siê bohater, le siê sprzedaj¹, Divo.
Divo wybuchn¹³ miechem:
Ty nic nie zrozumia³e ! Moim bohaterem jest Puszkin! Wypijmy za Puszkina! Za Puszk
ina, którego czytelnik poznaje ju¿ w dzieciñstwie, w krótkich spodenkach, z którym siê uto¿
ia, o którego siê lêka. Odwiedza z nim groby przodków, poznaje jego predylekcje w dziedz
inie kwiatów i w dziedzinie seksu, razem z nim prze¿ywa upokorzenia operacji chirurg
ii plastycznej i inkasuje niewielkie gratyfikacje pochodz¹ce z by³ych kolonii, i wre
szcie razem z nim wtr¹ca Galacjê w otch³añ kie-reñszczyzny, z której nie ma wyj cia.
miej¹c siê i pij¹c Divo patrzy³ jednocze nie w piwne oczy Aleksandra i próbowa³ odczytaæ u
ich my l.
Chcesz wiêc powiedzieæ Aleksander mówi³ powoli i z namys³em ¿e Puszkin jest kretem
Zdaje siê, ¿e we Francji u¿ywa siê tradycyjnie okre lenia ³ód podwodna .
Ich spojrzenia spotka³y siê. Divo wci¹¿ u miecha³ siê trochê
139
krzywo. Aleksander czu³, jak ro nie w nim z³o æ, dzika z³o æ, jak¹ prze¿ywaj¹ ludzie stale
prawdziwe uczucia. Szkoda pomy la³ ¿e min¹³ ju¿ czas «mokrej roboty». Wiedzia³bym, kom
dni meldunek. Nie jeste niebezpieczny, nie o to idzie, ale irytujesz mnie w najwy¿s
zym stopniu .
A jednocze nie kto wie, czy nie wola³by w tym momencie znale æ siê w skórze Divo, nie za w
ojej w³asnej.
Odpowiedzia³ wysokim g³osem, bez emocji:
Nie wiem, czy «Inny Dziennik» drukuje powie ci w odcinkach. Tam mia³by szansê. Je li i
o wydawców, to raczej w¹tpiê... Chocia¿ nie wiadomo. Wszystko jest mo¿liwe. Byæ mo¿e mia³by
cie swój bestseller. Jak to siê nazywa, twoja fikcja polityczna?
My la³em o tytule Akt wojenny.
£adny tytu³. S³owo wojna przypomnia³o Aleksandrowi, w jaki sposób
zwróci³ siê do Pitmana przed trzydziestu laty:
Ale¿ ja chcê prowadziæ wojnê!
Niech siê pan nie niepokoi, bêdzie pan mia³ swoj¹ wojnê! odpowiedzia³ wtedy Pitman, a
twarz zniknê³a za okr¹g³ymi szk³ami okularów.
Dlaczego Divo chcia³ siê z nim spotkaæ? Aleksander po¿egna³ siê z nim nie wyja niwszy tej k
tii. Byæ mo¿e ten pó³nieudacz-nik naprawdê wyobra¿a³ sobie, ¿e agencja Psara mo¿e mu opubli
o usypiaj¹c¹ bajkê. W szkole Divo by³ ch³opcem b³yskotliwym i ³atwowiernym zarazem. Mo¿na m
wmówiæ, ¿e dahu jest afrykañskim zwierzêciem, cenionym przez my liwych.
Dzieñ nie uk³ada³ siê tak dobrze, jakby Aleksander sobie tego ¿yczy³. Przecie¿ to pierwszy
eñ jego powrotu . Naprzód ten gadu³a, a potem Divo, ironiczny kompan jego ¿ycia... Za to t
raz mia³ przed sob¹ godzinê szczê cia.
140
By³o to jego ulubione kino, na Polach Elizejskich. Wy wietlano tu dzisiaj Topaz, nie
Pagnola, lecz Hitchcocka. Widzia³ ten film ju¿ dwa razy. Usiad³ blisko wyj cia. Po piêciu
minutach, gdy nikt nastêpny nie wszed³ na salê, a na ekranie poruszali siê bohaterowie
filmu, Aleksander wsta³ z miejsca i opu ci³ kino, wychodz¹c zapasowym wyj ciem. Znalaz³ siê
bocznej uliczce, piêæ minut spêdzi³ w ogródku kawiarni, zszed³ do metra, wyskoczy³ z wagonu
dy poci¹g ruszy³ i to samo powtórzy³ przy nastêpnym poci¹gu. Gdy znalaz³ siê na dworcu Sain
are, by³ ju¿ prawie pewien, ¿e nikt za nim nie idzie, na wszelki wypadek jednak podj¹³ dod
atkowe rodki ostro¿no ci. Kupi³ bilet do Wersalu, chocia¿ jecha³ do Pontoise, i wskoczy³ d
oci¹gu w ostatnim momencie. Jego obecna wyprawa by³a jego prywatn¹ spraw¹, dlatego odczu
wa³ nieco z³o liw¹ przyjemno æ, stosuj¹c przeciwko swym pracodawcom s¹dzi³, ¿e mogli czuw
uchami pewne elementy metod, jakie mu zaszczepili.
Na peronie kupi³ «G³os». Wola³ go od «Le Monde», który nie nale¿a³ do jego orkiestry. «G³os
tyku³owi Jeanne Bouillon pod tytu³em Zdemaskowaæ ‾elazn¹ Mask¹. Wewn¹trz, w ramce, znajdowa
rótszy tekst: Dzwon ukarany: fragment supertajnego dzie³a anonimowego wiê nia .
Zacz¹³ lekturê od artyku³u Jeanne Buillon, która nale¿a³a do jego wypróbowanych pude³ rezo
g³o ników emituj¹cych przed francusk¹ publiczno ci¹ pos³ania, przygotowane przez niego czy
i¹c ci lej, przez jego prze³o¿onych. Dyrekcja niepokoi siê popularno ci¹ papie¿a i nacisk
on k³adzie na prymat duchowo ci mówi³ oficer-pilot. Czy nie mia³by pan jakiego pomys³
mierze? Wtedy Aleksander zaprasza³ Jeanne Bouillon na obiad do Antykwariuszy i wyg³asz
a³ nastêpuj¹ce s³owa: Jeanne, my lê o pani w zwi¹zku z now¹ Bia³¹ Ksiêg¹. To by pani odpow
usadziæ nieco Pana Boga .
Tym razem jednak pani Bouillon dzia³a³a na w³asn¹ rêkê.
141
Aleksander uwa¿a³ to za w³a ciwe. Jeanne Bouillon nie by³a zwyczajn¹ propagandystk¹ i jej u
zno æ by³a wprost proporcjonalna do swobody, jak¹ siê jej zostawia³o. Co innego, rzecz jasn
, sprawa kontroli jej wytworów.
Od lat ju¿ anonimowy wiêzieñ celi numer 000 Szpitala Specjalnego (ul. Arsena³u, Leningra
d, ZSRR) przesy³a na Zachód jak¹ drog¹? donios³e obserwacje polityczne, notatki, któryc
o æ ka¿e przeczuwaæ w ich autorze kogo na miarê So³¿enicy-na czy Zinowiewa. Byæ mo¿e góruj
nad tymi s³awnymi dysydentami, jako ¿e przedstawia pozytywne propozycje rozwi¹zania so
wieckiego dylematu, nie ograniczaj¹c siê do szkalowania tera niejszo ci czy gloryfikacji
dawnych czasów. Odnosi siê wra¿enie, ¿e jego uwagi s¹ wyrwane z wiêkszej pracy, nosz¹cej t
Rosyjska prawda. Rodzi siê pytanie, gdzie siê znajduje to dzie³o i jak to siê sta³o, ¿e psy
hiatrzy i policjanci re¿imu niewielka miêdzy nimi ró¿nica nie po³o¿yli jeszcze na nim s
y. St¹d w³a nie bierze siê legenda osoby, któr¹ prasa nazywa ‾elazn¹ Mask¹ , osoby na pewn
dziwu. Tym bardziej godne uwagi staje siê zadanie ods³oniêcia jej tajemnic.
Czemu jednak wietrzyæ tu schowki i podstêpy na miarê Siuk-sów albo Old Shatterhanda? Dzi
e³o mo¿e nie istnieæ wcale na papierze, mo¿e byæ zapisane w ca³o ci w fenomenalnej pamiêci
z której próbuj¹ je wywabiæ ci bardzo specjalni psychiatrzy. Dziêki So³¿enicynowi wiemy, ja
iezwykle mo¿e siê rozwin¹æ pamiêæ prze ladowanych.
Powstaje jednak inne pytanie: kim jest owa malownicza ‾elazna Maska ?
Enzo Grucci, dyrektor domu wydawniczego Mewa, publikuj¹cego czêsto materia³y samizdatu
, utrzymuje, ¿e nie wie nic wiêcej ni¿ opinia publiczna, chocia¿ to on w³a nie jest od r. 1
75 odbiorc¹ tajemniczych, siedmiu jak dot¹d, przesy³ek. Dwaj emigranci wie¿ej daty, nieda
wno zwolnieni z ponurego Szpitala Specjalnego, opowiedzieli o izolatce nosz¹cej nu
mer 000.
142
Otó¿ do izolatki tej zagl¹da jeden tylko psychiatra, ogromnego wzrostu lekarz, którego p
oza tym nie widzi siê na terenie zak³adu. Lokatorem izolatki jest wiêzieñ, którego inni ch
orzy nigdy nie widzieli na oczy. Tak¿e i oni przezwali go ‾elazn¹ Mask¹ , co wiadczy o po
tno ci Aleksandra Dumasa po obu stronach ¿elaznej kurtyny. Tylko dwaj pielêgniarze maj¹
wstêp do izolatki, i tak¿e i oni nie s¹ znani w szpitalu.
Psychuszkê obiegaj¹ jednak dziwne plotki. Mówi siê o tym, jakoby izolatka numer 000 by³a z
bytkownie urz¹dzona. Ma z niej wychodziæ kabel anteny telewizyjnej. Jeden z pielêgniar
zy czy ci³ dywan, który zaniós³ pó niej do celi niewidzialnego lokatora. Zza drzwi izolatki
bywaj¹ siê nieraz d wiêki muzyki klasycznej, a potrawy przynoszone ‾elaznej Masce wydaj¹
hy w niczym nie przypominaj¹ce odoru potraw tutejszej kuchni.
Zestawmy teraz te uwagi z innymi faktami.
Trzynastego lipca 1971 niejaki Micha³ Kurnosow, urodzony w Kostromie w r. 1926, pr
zebrany za milicjanta, otworzy³ ogieñ do samochodu, w którym, jak by³ przekonany, znajdo
wa³ siê Leonid Bre¿niew. Tymczasem Bre¿niew jecha³ innym samochodem. W zamachu lekko ranny
zosta³ szofer pojazdu. Kurnosowa ujêto i ca³y wiat pamiêtamy zadawa³ sobie ze zgroz¹
, jaka te¿ straszliwa kara spadnie na nieszczê liwca... Jaki czas pó niej pojawi³a siê wia
Kurnosowa przeniesiono do Instytutu Serbskiego w Moskwie, gdzie mia³ byæ poddany bad
aniom psychiatrycznym. Reputacja tego zak³adu jest od dawna ustalona: to naukowa f
ilia strasznej £ubianki.
Kurnosowa osadzono wówczas w izolatce Czwartej Sekcji instytutu. Wiêzieñ unikn¹³ s¹du i, w
onsekwencji, plutonu egzekucyjnego, gdy¿ psychiatrzy uznali, i¿ tylko szaleniec móg³ by³ s
iê targn¹æ na ¿ycie dobroczyñcy ludzko ci. Co jednak sta³o siê dalej z Kurnosowem? Dziennik
zachodni wielokrotnie stawiali to pytanie. Moskiewski sfinks dobrze strzeg³ tajemn
icy.
Tymczasem i to mo¿e jest najwa¿niejsze przedstawione
143
prasie fragmenty ekspertyzy psychiatrycznej zawiera³y nastêpuj¹ce stwierdzenia: Micha³ Ku
rnosow cierpi na psychozê pa-ranoidaln¹ z urojeniami doktrynalnymi. Jedno z nich pol
ega na przekonaniu, i¿ jest on wynalazc¹ doktryny politycznej, która zawiera projekt u
tworzenia systemu idealnego w jednym tylko kraju. Jak wiadomo, sprzeciwia siê to s³u
sznym koncepcjom marksistowsko-leninowskim, z definicji uniwersalistycznym .
A wiêc? Dlaczego nie przyznaæ, ¿e pog³oski obiegaj¹ce dobrze poinformowane krêgi s¹ prawdzi
Dlaczegó¿by wiêzieñ izolatki 000 nie mia³ siê nazywaæ Micha³ Kurnosow?
Nie da siê unikn¹æ pytania, dlaczego w³adze sowieckie otaczaj¹ swymi wzglêdami ‾elazn¹ Mas
zes³aæ wiê nia do Syczewki, gdzie zgni³by razem z innymi nieuleczalnymi, bo przecie¿ trudn
za³o¿yæ, ¿e kto zorganizowa³by próbê ucieczki jej rezultat by³by ³atwy do przewidzenia.
od ‾elazn¹ Mask¹ kryje siê Micha³ Kurnosow, przyczyny szczególnego postêpowania w³adz mog
:
Coraz liczniejsi wiadkowie zapewniaj¹ nas, i¿ ZSRR jest jedynym krajem na wiecie, w któr
ym nikt nie wierzy w mark-sizm-leninizm. Sytuacja ta jest przykra dla cz³onków nomen
klatury. Oni te¿ nie s¹ wyznawcami tej doktryny, ale zale¿y im na tym, by nie straciæ sw
ych przywilejów. Mo¿na wiêc przyj¹æ, ¿e za³o¿yli oni ultratajne biuro polityczne, którego z
by³oby wypracowanie nowej doktryny, nastêpuj¹cej po ca³kowicie ju¿ zdemontowanym komunizm
ie. Je li tak, to w tym laboratorium politycznym oryginalny my liciel Micha³ Kurnosow
mia³by zapewnione miejsce.
Hipoteza pewnego rodzaju szaraszki (wiêzienia-laboratorium dla filozofów, przez anal
ogiê do wiêzienia-instytutu naukowego, o którym dowiedzieli my siê od So³¿eni-cyna) wyja ni
sposób racjonalny, dlaczego zdecydowana zazwyczaj sowiecka sprawiedliwo æ nie obesz³a s
iê ostro z Micha³em Kurnosowem, pechowym tyranobójc¹. W¹tpiê pomy la³ Aleksander ¿eby w
byæ tak pro ciutkie, jak
144
siê to wydaje Jeanne Bouillon. Zw³aszcza je¿eli spraw¹ zaj¹³ siê Pitman...
Dra¿ni³o go ubóstwo jêzyka Jeanne Bouillon, cecha, z której ona by³a tak dumna. Do³¹cza³a s
o te¿ irytacja natury profesjonalnej, z której wola³ nie zdawaæ sobie zbyt dok³adnie spraw
y: jakim prawem ta dziennikarka, prowadzone przez niego pud³o rezonansowe , powtarza³a
pochodz¹ce z kó³ dobrze poinformowanych pog³oski, które nigdy do niego nie dotar³y? A zre
zy¿ to ma jakie znaczenie? Wkrótce przecie¿ wróci .
Przeczyta³ te¿ tekst zawarty w ramkach, przek³ad z jêzyka w³oskiego:
«ROSYJSKA PRAWDA» O MASS MEDIACH
albo
DZWON UKARANY
W dawnych czasach dzwony ko cielne by³y chrzczone i namaszczane olejami wiêtymi. Je li do
brze siê sprawowa³y, oddawano im cze æ. Je li niedobrze, tym gorzej dla nich: tym gorzej d
la ciebie, ma³y, podnie sukienkê, dostaniesz klapsa.
W r. 1593 w Ugliczu poder¿niêto gard³o ma³emu carewiczowi Dymitrowi. Zabójców nas³a³ na nie
jprawdopodobniej Borys Godunow. Wielki dzwon ugliczowski zacz¹³ wtedy, jakby sam z s
iebie, biæ na alarm: Morderstwo! Morderstwo!
Borys rozgniewa³ siê. Na jego rozkaz zdjêto dzwon i wy-ch³ostano rózgami. Z³amano mu jedno
cho, tak jakby ukarano skazañca, ucinaj¹c mu ucho, i zes³ano go na Syberiê, do Tobolska.
Naprzód umieszczono go w cerkwi Wszechmi³osiernego, przy rynku miasteczka. Nastêpnie
wybija³ godziny na wie¿y w. Zofii. Wybi³ ich bardzo wiele, mniej wiêcej dwa miliony dwie c
e czterdzie ci dwa tysi¹ce piêæset sze ædziesi¹t.
W r. 1849 ugliczanie doszli do wniosku, ¿e dzwon do æ ju¿ wycierpia³. Za¿¹dali jego powrotu
Naprzód trzeba by³o udowodniæ, ¿e to rzeczywi cie dzwon z Uglicza wybija godziny w Tobolsk
u. Gdy tego dokonano,
145
amnestiowany dzwon móg³ ju¿ wróciæ do domu. Sta³o siê to 20 maja 1892 roku, po trzech stule
ch bez jednego roku od chwili deportacji. 21 maja wszystko by³o gotowe. W obecno ci
wielkich mas ludowych dzwon, go³¹bek, znów rozdzwoni³ siê na swej rodzinnej wie¿y.
Oto historia pomy³ki s¹dowej. Za³ó¿my jednak, ¿e by³o inaczej.
Czym by³aby dusza rosyjska bez trojki? A czym by³aby trojka bez dzwoneczków? Mówi siê o ni
ch: wa³dajskie dzwoneczki. Dlaczego?
Wielki Ksi¹¿ê moskiewski, Bazyli III, zdoby³ Psków i pos³a³ tam swego intendenta, Do³matowa
haj, Do³maszka, przywie mi ich dzwon alarmowy . Dzwon alarmowy by³ wówczas, jakby siê powi
dzia³o, symbolem niezale¿no ci mieszczan.
Podczas transportu, w wiosce Wa³daj, dzwon pêk³. Mieszkañcy wsi pozbierali okruchy dzwon
u i przetopili je na dzwoneczki do trojki.
A gdyby tak dzwon z Uglicza pêk³ w drodze do Tobolska i gdyby przetopiono go na dzwo
neczki, i gdyby wszystkie dzwoneczki mówi³y: Morderstwo! Morderstwo! ?
Oto co «Rosyjska prawda» my li o mass-mediach.
Bez sensu! rozz³o ci³ siê Aleksander. Rosyjska prawda w ogóle nic nie my li. Parabolê
cie¿ interpretowaæ na tysi¹ce sposobów. «‾elazna Maska», obojêtne, czy pod ni¹ kryje siê Ku
y kto inny, jest zwyczajnym szarlatanem .
W Pontoise Aleksander raz jeszcze sprawdzi³, czy nikt go nie ledzi, po czym wzi¹³ taksówkê
i kaza³ siê wie æ na strzelnicê.
Ach! Pan Aleksander! Dawno nie widziany.
Pos³uguj¹c siê dowodem osobistym lekko podrobionym, a potem zgubionym, Aleksander Psar
zapisa³ siê do towarzystwa Strzeleckiego jako Aleksander Rsar. Mia³o to dwie zalety:
musia³o wprowadziæ w b³¹d ewentualnych szperaczy, którzy posuwali siê
146
w swych badaniach w porz¹dku alfabetycznym, a tak¿e zmusza³o cz³onków towarzystwa do pos³ug
wania siê tylko imieniem, skoro nazwisko nie dawa³o siê wymówiæ.
Strzelnicê, jedn¹ z najnowocze niejszych w Europie, prowadzi³ wesolutki i okr¹glutki pu³kow
ik w stanie spoczynku. Uwa¿a³ on Aleksandra za wielki talent strzelecki i w zwi¹zku z
tym wy wiadcza³ mu stale uprzejmo ci. Prawdopodobnie zreszt¹ by³ w b³êdzie: w Aleksandrze o
wa³ siê po prostu niezaspokojony temperament ¿o³nierza. Brakowa³o mu zimnej pasji dla tech
niki strzelania, pasji, któr¹ odznaczaj¹ siê strzelcy zarazem najpowa¿niejsi i najbardziej
zwariowani. Nie pos³ugiwa³ siê ani rzadkimi, ani zdobnymi odmianami broni, nie przepr
owadza³ obliczeñ balistycznych, nie zna³ na pamiêæ wagi ³adunków i szybko ci lotu pocisku,
wa¿a³ siê za specjalistê od uzbrojenia i nie rozmontowywa³ mechanizmu spustu. Nie by³ nawet
strzelcem wyborowym, nie bra³ udzia³u w zawodach strzeleckich. Ale strzelanie dawa³o m
u du¿o przyjemno ci i by³o to widoczne, choæ Aleksander niechêtnie siê do tego przyznawa³.
estrzega³ skrupulatnie przepisów bezpieczeñstwa, ¿ywi³ szacunek dla broni. Wszystko wskazy
wa³o na to, ¿e gdyby nie by³ prosperuj¹cym cz³owiekiem interesu, móg³by byæ równie dobrze d
oficerem.
W sali, w której strzela³o siê z wiatrówek, panowa³a cisza jak w akwarium. Dwaj strzelcy u
prawiali tu swoje æwiczenia, skupieni i dbaj¹cy te¿ o skupienie s¹siada. Odg³osy strza³ów,
plaff, nie bardziej zak³óca³y spokój tego miejsca ni¿ poruszenia p³etw w g³êbinie wód.
Aleksander koncentrowa³ siê. Przygotowanie siê do strza³u ma w sobie co z techniki zen i
z treningu aktorskiego w szkole Stanis³awskiego. D³oñ zaci niêta na kolbie, spokojnie i st
anowczo; sztywny palec wskazuj¹cy na kab³¹ku spustu; rutowy pocisk wsuniêty precyzyjnie d
o komory; miê nie rozlu nione: by³y to zarazem wymogi praktyczne i rodzaj rytua³u, u³atwiaj
go osi¹gniêcie po¿¹danego stanu ³aski. I nagle jest siê gotowym,
147
przenosi siê spojrzenie na tarczê. Na wiecie istniejemy tylko my dwoje, tarcza i ja.
Aleksander strzela³ bez po piechu, zatopiony w purytañskim skupieniu, które przystoi wia
trówce. Strzelanie z wiatrówki ma siê do prawdziwego strzelania tak jak toccata do sym
fonii. Po ka¿dym strzale naciska³ guziczek specjalnego urz¹dzenia, które po napiêtych link
ach sprowadza³o do niego tarczê jakby w kolejce linowej. Bada³ swoje wyniki surowo: Sk¹d
ten odstêp? Czy ruszy³em palcem? Nastêpnie odsy³a³ tarczê na jej miejsce. Oddycha³ g³êboko
za³ powietrze, jeszcze raz go nabiera³, wydycha³ powietrze do po³owy i tak, z zawieszony
m na moment oddechem, podnosi³ ramiê, opuszcza³ je, ustawia³ szczerbinkê na muszce, i wres
zcie zwiera³ mocniej d³oñ, jakby ciska³ g¹bkê. Lekkie plaff wystrza³u zaskakiwa³o go za ka
m.
Strzelanie z wiatrówki by³o dla niego czym w rodzaju oczyszczaj¹cego æwiczenia przed strz
elaniem z broni palnej podobnie oczyszczaj¹ siê prawos³awni, poszcz¹c przed nadej ciem w
o¿ego Narodzenia. Dopiero gdy by³ zadowolony ze swych wyników wraca³ do swojej szafki i
bra³ z niej ochronne nauszniki. Na dnie szafki b³êkitna po wiata: Smith & Wesson. Gdy Al
eksander bra³ go do rêki, odczuwa³ emocjê, której nie potrafi³ do koñca wyt³umaczyæ. Przyró
broni palnej do symbolu seksualnego wydawa³o mu siê miechu warte. Nie chcia³ te¿ widzieæ o
iektu wiêto ci, w przedmiocie s³u¿¹cym przecie¿ do æwiczeñ tylko, do gry. Mo¿e jednak któr
asceza dobiegnie koñca? Aleksander pochodzi³ z rodziny wojowników, którzy poprzez pos³ugiw
anie siê broni¹ osi¹gali zaspokojenie podobne temu, jakiego inni dostêpowali za po rednict
wem narzêdzia, pióra, krzy¿a lub banknotów.
Chod powiedzia³ po rosyjsku. (Dok³adniej za : chod my.)
Broñ palna nie jest ani psem, ani koniem, lecz w pewnym sensie nale¿y do tej samej r
odziny.
148
Dlaczego zdecydowa³ siê na rewolwer, a nie na pistolet automatyczny? Mechanika inter
esowa³a go nie bardziej ni¿ sprawy zarz¹dzania i administracji; pistolet automatyczny,
pomimo jego oczywistych zalet, wydawa³ mu siê zbyt uzale¿niony od sprê¿yny powrotnej i sp
rê¿yny magazynka. System zabezpieczania pistoletu uwa¿a³ za sztuczny, w pewnym sensie zbêd
ny, dorzucony. Rewolwer to co innego, prostota jego budowy mia³a w sobie co oczywis
tego. Poza tym jedyn¹ broni¹, jaka nale¿a³a do wojskowego ekwipunku jego ojca by³ nagan. B
yæ mo¿e dla jego pod wiadomo ci pistolet automatyczny by³ obrazem innego ju¿ wiata, wiata
tórym nie by³o miejsca dla takich jak on.
Sylwetki, panie Aleksandrze?
Naprzód tarcza, panie pu³kowniku. Przeszed³ do pomieszczenia, gdzie strzela³o siê z bro
i palnej.
Zasta³ tam tylko jednego strzelca. Ulokowa³ siê najdalej jak tylko móg³ od niego.
Jego Smith & Wesson móg³ byæ ³adowany nabojami 357 magnum albo 38 special . Mimo ¿e nie by
ej dziedzinie pedantem, Aleksander wiedzia³, ¿e zale¿nie od u¿ytego naboju energia i szy
bko æ lotu pocisku mog³a siê znacznie zmieniaæ, nawet podwajaæ. Strzelaj¹c do tarcz u¿ywa³
alnych , o ostrych o³owianych pociskach, obci¹gniêtych nylonem. By³y one wzglêdnie tanie.
Stan¹³ przed tarcz¹. Opu ci³ rêkê, w której trzyma³ rewolwer. By³a to raczej broñ polowa ni
o æ du¿a jednak: d³ugo æ lufy wynosi³a cztery cale, a ca³o æ, po na³adowaniu, wa¿y³a wiêcej
w ten sposób przyzwyczaja³ swe cia³o do tego nowego organu, przed³u¿aj¹cego liniê ramienia
Odbezpieczy³ rewolwer.
Strzelaj¹c do tarczy pos³ugiwa³ siê najprostszym sposobem. Jaka to przyjemno æ, odci¹gaæ kc
m kurek, czuæ opór kurka, potem czuæ, jak ustêpuje i jak usztywnia siê jêzyk spustu.
149
Uroczy cie uniós³ ramiê, jak do b³ogos³awieñstwa. Jednocze nie przymkn¹³ lewe oko. Stopy po
stym. Biodra i barki odwrócone w bok, p³askie jak na fresku egipskim. Jego cia³o zamie
ni³o siê jakby w figurê geometryczn¹, rozci¹gaj¹c¹ siê wy³¹cznie w planie pionowym, prostop
wierzchni tarczy. W tym samym planie porusza³a siê jego rêka, z góry na dó³, jak skrzyd³o w
raka.
Wyregulowana do perfekcji muszka objê³a sob¹ szczerbinkê. Trójk¹t szczerbinki zdawa³ siê sz
ie wype³niaæ ciemne ko³o muszki. Aleksander mia³ wielkie d³onie. Prawie nie czu³ ciê¿aru br
palcach. Zgodnie z zaleceniami techniki amerykañskiej stara³ siê, by palec wskazuj¹cy b
y³ swobodny i jednocze nie uwa¿a³, by w niczym nie zburzyæ cudownej równowagi, jak¹ uda³o m
si¹gn¹æ. Strzeli³. Strzeli³, ci¹gn¹c ku sobie spust.
Broñ przemówi³a.
Strzela³ dalej. Jaki wewnêtrzny licznik psychosomatyczny? powiadamia³ go o ilo ci odda
h strza³ów. Po sze ciu strza³ach wiedzia³, ¿e mo¿e ju¿ wyrzuciæ ³uski. By³ zadowolony z wyn
y. By³ w dobrym nastroju. Zwróci³ siê do pu³kownika, który nie odstêpowa³ go przez ca³y cza
Teraz, panie pu³kowniku.
Strzelnica sylwetkowa by³a w zasadzie przeznaczona dla policjantów i oficerów rezerwy,
to jest dla tych, co do których mo¿na by³o ¿ywiæ przekonanie, i¿ towarzystwo strzeleckie n
e jest dla nich tylko kursem dziurawienia bli nich. Aleksander mia³ tam wstêp. Strzela
j¹c do sylwetek pos³ugiwa³ siê amunicj¹ 357 magnum. Nie rozpieczêtowa³ paczuszki, le¿¹cej n
jego szafki by³y tam naboje o wydr¹¿onych pociskach lecz u¿ywa³ se-mi-wadcutter, te¿ ni
sobie. Przesun¹³ bêbenek rewolweru i w³o¿y³ ciê¿kie ziarna mierci do odpowiednich gniazd.
ent ogromne, p³asko uciête pociski opuszcz¹ lufê, osi¹gaj¹c szybko æ 500 metrów na sekundê.
Gotów?
Gotów, panie pu³kowniku.
150
Sylwetki nie wyskakuj¹ a¿ tak szybko, ¿eby nie da³o siê stosowaæ zwyk³ej metody repetowania
wolweru, ale system podwójny wydawa³ mu siê w³a ciwszy w tym wypadku. Strzelanie do sylwet
ek, gdzie wszystko zale¿y od refleksu, ma siê do strzelania do tarczy tak jak prawdz
iwa, spe³niona mi³o æ do mi³o ci platonicznej.
Oto po lewej stronie ukaza³a siê w¹ska sylwetka. Ogieñ. Inna, wy¿sza, po prawej. Ogieñ. By³
okojny: tych dwóch za³atwi³. Tu¿ przed nim ukaza³a siê nastêpna. Ogieñ. Powinien rozlu niæ
gad³, ¿e tym razem trafi³ tylko w ramiê i poprawi³ siê, strzelaj¹c w pêpek, nim sylwetka ob
na zawiasach. Czu³ w sobie straszn¹ w ciek³o æ.
My la³e , ¿e ju¿ mnie masz, co? Zdychaj.
Jedna z prawej. Ogieñ. Z lewej. Pu³kownik, miej¹c siê wszystkimi zmarszczkami okr¹g³ej twa
, przy piesza³ tempo poruszania siê sylwetek. Us³ysza³ suchy trzask iglicy. Licznik psycho
somatyczny pomyli³ siê.
Ach, panie Aleksandrze, a nie chcia³ mnie pan s³uchaæ. Zawsze panu powtarzam, ¿e pisto
let automatyczny...
Wiem. Ostatni by³by mnie dosta³.
Z nienawi ci¹ spojrza³ na kpi¹c¹ sylwetkê. Na³adowa³ rewolwer: ma³e fasolki wraca³y do swyc
listy wsuwa³y siê do kopert. Oby dosiêg³y swych adresatów...
Znów zacz¹³ strzelaæ. Tym razem by³a to prawdziwa orgia strzelecka. Zatrzyma³ siê dopiero n
rogu wyczerpania. Jego eminencja kciuk zesztywnia³ z wysi³ku. Palec wskazuj¹cy, wymêczon
y przez dodatkow¹ pracê systemu podwójnego, nie móg³ ju¿ p³ynnie dzia³aæ. Ciekaw jestem, j
gl¹daj¹ strzelnice. Z pewno ci¹ równie nowoczesne...
No, przedziurawi³ pan z piêædziesi¹tkê ‾ó³tków. Niech pan zdejmie nauszniki i napije si
Wróci³ do kina zapasowym wyj ciem; te drzwi nie domyka³y siê i w³a nie dlatego chodzi³ na p
wszystkie filmy, grane w
151
tym kinie. Dzisiejsza wycieczka zajê³a czas dwóch lub trzech seansów, lecz to go nie nie
pokoi³o: film wy wietlany by³ non stop, a on wyrobi³ sobie ju¿ markê bywalca pozostaj¹cego
inie znacznie d³u¿ej, je li tylko obraz mu siê podoba³. Opu ci³ kino po scenie dziej¹cej si
elu. Zostawi³ swoj¹ omegê na parkingu i uda³ siê do Jessiki piechot¹.
Czerwcowe wieczory trwaj¹ bez koñca. Bez po piechu przemierza³ wielkie mieszczañskie trakt
y swej ulubionej ósmej dzielnicy. Dla kogo wybudowano te wspania³e domy, niewiele sk
romniejsze od pa³aców? Nie dla arystokratów, lecz dla agentów gie³dowych i bankierów. Ci um
eli jeszcze ¿yæ. Te wielkie klatki schodowe, te masywne balkony z kratami z kutego ¿el
aza (Aleksander uwielbia³ kute ¿elazo). Ogrody, przesuwaj¹ce siê za bramami. Zielona mas
a bluszczu, wylewaj¹ca siê znad murów piêciometrowej wysoko ci. Przepych alei ogrodowych,
ze ¿wirem zgrzytaj¹cym pod nogami. Aleksander zdawa³ siê odkrywaæ tu fantomy przesz³o ci, r
rzy, szlachciców, karoce. Jego dziadek przechadza³ siê têdy jakie osiemdziesi¹t lat temu,
o¿e pod tymi samymi drzewami; nosi³ fioletowe rêkawiczki. By³a to era sojuszu: republika
nie francuscy nie ¿ywili ¿adnych uprzedzeñ wobec bojarów, albo te¿ ukrywali je przez sympa
tiê dla rubli. Pó niej zjawi³ siê tu jego ojciec, z pustym ¿o³¹dkiem, próbowa³ dzwoniæ do j
drugich drzwi, bez powodzenia. I oto teraz on ¿egna³ siê z tym miastem, rozgniataj¹c pia
sek podeszwami butów fabrykowanych przez najlepszego w³oskiego producenta obuwia w P
ary¿u. Szed³ z uniesion¹ g³ow¹, robi¹c miejsce ka¿dej przechodz¹cej kobiecie, elegancko, ob
, czy by³a to mieszkanka dzielnicy, czy te¿ zwyk³a portugalska bona.
Jessica mieszka³a blisko La Muette, w bardzo brzydkim i bardzo komfortowym budynku
, wzniesionym tu¿ przed wojn¹. Z balkonu mo¿na by³o zobaczyæ Lasek Buloñski. Tu¿ obok znajd
siê sowiecka ambasada.
Pani Boisse zrobi³a siê na piêkno æ?
152
Zwracaj¹c siê do tej kobiety Aleksander stawa³ siê zawsze trochê grubiañski; co w niej pro
owa³o go do tego.
Jessica by³a szczup³¹ brunetk¹, przystojn¹, owszem, nasycon¹ zapachem tytoniu, zawsze ubran
a czarno. Dzisiaj by³ to czarny, prawie przezroczysty szlafroczek, retro do drugie
j potêgi, same koronki i falbanki. Pasek, ci¹gaj¹cy tê zwiewn¹ materiê, by³ ledwie zwi¹zan
Zaprowadzi³a go cia do salonu. W jednym k¹cie pr¹¿kowane na czarno i bia³o kanapy ustawione
by³y na brzegach skóry z zebry. W drugim czeka³ przykryty szklan¹ tafl¹ stó³, a na nim nowo
sne srebra, ogromne talerze, typowe dla nowego stylu gotowania, nakrycie dla dwóch
osób i wreszcie z³ota szyjka butelki, wynurzaj¹ca siê z wiadra z lodem.
Je li idzie o mnie, gotowa jestem w ka¿dej chwili dotrzymaæ umowy... bawi³a siê paski
szlafroka. Nie? Nie zmieni³ pan zdania?
Aleksander usiad³ na jednej z kanap. Mia³ ochotê odpowiedzieæ jej niegrzecznie, ale zmil
cza³.
Mo¿e jednak? Iwan bêdzie tu najwcze niej za dwadzie cia minut. Niech pan siê wreszcie p
zyzna: czy ja siê panu nie podobam, czy te¿ jest pan impotentem?
Mówi³a z lekkim akcentem amerykañskim.
Moja droga Jessico odpowiedzia³ jej rozleniwionym g³osem do wiadczenie uczy nas, ¿e
e powinno siê nigdy mieszaæ obowi¹zku i przyjemno ci.
Gdy jednak obowi¹zek staje siê przyjemno ci¹, jest w tym co wspania³ego, czy¿ nie?
Ale przyjemno æ, która zamienia siê w obowi¹zek, staje siê tortur¹. Zreszt¹, je¿eli któ
zestanie pani pe³niæ funkcjê po rednika, zobaczymy. Proszê jednak nie udawaæ, ¿e narzeka pa
na brak wielbicieli.
Mia³a ze czterdzie ci lat, lecz wci¹¿ by³a bardzo atrakcyjna. Jessica zapali³a papierosa. N
wet nie udawa³, ¿e chce podaæ jej
153
ogieñ. Có¿, Pitman pope³ni³ b³¹d, przydzielaj¹c mu tê palaczkê. Kto powinien wreszcie spos
nawidzi³ kobiet pal¹cych. Byæ mo¿e jednak Pitman zrobi³ to rozmy lnie: zwi¹zek miêdzy nimi
szkodziæ sprawie. Po raz pierwszy tego dnia w jego pamiêci pojawi³a siê A³³a. Jej wspomnien
e przeszy³o mu serce.
Zazwyczaj zabrania³ sobie my lenia o niej i o ma³ym Dymitrze. Nawet dzisiaj rano, gdy
wyobra¿a³ sobie bliski powrót, wiadomie pomin¹³ te dwie drogie mu osoby. Pitman ma mnie w
, nie trzeba, ¿eby ta zale¿no æ by³a jeszcze wiêksza . Czasem jednak, gdy my la³ o czym zu
m, dzia³o siê tak, jakby zrywa³a siê jaka tama: Och, moja ¿ona! Och, mój syn! . Wyrzuca³
ten brak czujno ci: Trzeba siê kryæ . Ogl¹da³ swoje paznokcie. Mia³ ³adne d³onie i pozwal
nieco staro wiecki \ luksus starannego wyg³adzania pilniczkiem paznokci.
Jessica ledzi³a jego spojrzenie i zadrwi³a:
Ani impotent, ani te¿ to, ¿ebym siê panu nie podoba³a, tylko po prostu jest pan ciot¹,
o? Z pewno ci¹ mówi siê tak o panu w rodowiskach literackich.
Istotnie, w tych rodowiskach nie szkodzi³oby mi to w ¿aden sposób odrzek³ Aleksander
e prostuj¹c. Znam literatów ca³kowicie normalnych, którzy podaj¹ siê za inwertytów, bo uw
aka opinia bêdzie dla nich korzystna. Zachód jest naprawdê zgni³y, Jessica, to nie propa
ganda.
Kanadyjka urodzona w Cannes, ¿ona najpierw pewnego w³oskiego ksiêcia, potem amerykañskie
go impresaria i pó niej innych jeszcze d¿entelmenów, Jessica Boisse mia³a swoje znajomo ci
miêdzynarodowym high society, chocia¿ naprawdê do niego nie nale¿a³a. Od czasu do czasu p
okazywa³a siê z Aleksandrem u Maxima , albo zabiera³a go sw¹ ma³¹, bia³¹ lanci¹ do którego
tarcza³o to do zaspokojenia ciekawo ci pary¿an co do prywatnego ¿ycia Aleksandra Psara.
Co sprawia³o, ¿e Jessica pos³uszna by³a Pitmanowi? Pieni¹dze? Szanta¿? Aleksander nie wiedz
a³ tego i wola³ siê nie dowiadywaæ.
154
W jego dyrekcji do dobrych obyczajów nale¿a³o nie wiedzieæ zbyt wiele. Funkcjonowanie zam
ków w drzwiach to nie nasza dziedzina . Po co podpatrywaæ kogo , szpiegowaæ, choæby to nawe
by³ przeciwnik, skoro o wiele pro ciej jest uzale¿niæ go, instruowaæ. Zaskroniec mawia³
an nie zajmuje siê podpatrywaniem ¿aby .
Kto zadzwoni³ do drzwi. Jessica posz³a otworzyæ. Stosownie do swego dezabilu porusza³a siê
imituj¹c styl na panterê lat dwudziestych.
Cieszê siê, ¿e pana widzê, Iwanie Iwanyczu.
Co s³ychaæ, Aleksandrze Dmitryczu? Iwan IV by³ krêpym mê¿czyzn¹ oko³o piêædziesi¹tki. R
rzadkie w³osy, czesane w poprzek czaszki, mia³y za zadanie zas³oniêcie ³ysiny. Jego twarz
pokryta by³a ladami po ospie. W niebieskich oczach czêsto pojawia³ siê wyraz czu³o ci, wzr
enia. Mia³ na sobie koszulê w bia³o-niebieskie paski, br¹zowy garnitur i wielkie pó³buty.
U cisnêli sobie mocno d³onie. Iwan Iwanycz wpatrywa³ siê w swego agenta:
Dobrze wygl¹dasz, Aleksandrze Dmitryczu. I wci¹¿ jeste piêkny jak bóg.
Rêka boga nie jest uchwytem pompy, Iwanie Iwanyczu. Skoñcz ju¿ z tym udowadnianiem m
i, ¿e móg³by mi wyrwaæ ramiê, gdyby tylko zechcia³. Napij siê raczej ze mn¹ wódki.
By³ to sta³y ¿art Aleksandra: Iwan Iwanycz nie znosi³ wódki, czego zreszt¹ bardzo ¿a³owa³.
Dajcie spokój, towarzyszu pu³kowniku. To nie³adnie wy miewaæ siê z biednego ¿o³¹dkowca.
Aleksander mia³ stopieñ pu³kownika z nadania, Iwan Iwa-nycz by³ zawodowym oficerem, majo
rem.
No i co? ‾adnych APK dzisiaj? Aleksander lubi³ popisywaæ siê ¿argonem KGB: na pijatykê
mówi³o siê Aktywno æ Polityczno-Kulturalna.
155
Nie, sk¹d¿e. Mia³by ochotê, co? Je¿eli nasza damulka pomy la³a o kropelce szampana...
Jessica wtr¹ci³a siê:
Szampanskoje? Tak, tak, jest szampanskoje. Znam siê na moim zawodzie.
Mówi³a kiepskim rosyjskim.
Panowie, zostawiê was z waszymi sprawami. Je li bêdziecie mnie potrzebowali, zawo³ajci
e. Ale my lê, ¿e bêdziecie równie szczê liwi beze mnie. Gdyby cie chcieli tañczyæ na golasa
kna: mam s¹siadów.
Wysz³a z pokoju. Iwan Iwanycz zmru¿y³ oko:
Chêtnie by tu z nami zosta³a, dziwka.
Je¿eli serce ci to dyktuje, nie krêpuj siê.
Ach, serce, serce... Iwan Iwanycz podszed³ do szklanego sto³u: Kawiorek! Homarek!
G¹ska! Co mi siê wydaje, ¿e rachuneczek bêdzie s³ony.
Usiedli przy stole. Iwan z³o¿y³ nakrochmalon¹ serwetkê w trójk¹t, którego ro¿ek wsun¹³ miêd
pomiêtej kamizelki. Wydaj¹c radosny okrzyk oczekiwania wyci¹gn¹³ rêkê po butelkê. Czu³o si
ogodnego cz³owieka, który rado nie zabiera³ siê do od³amywania szczypców homara i ³amania z
o ci gêsi. Aleksander pomy la³ by³a w tym i lito æ dla Iwana, i zadowolenie ¿e wkrótce
apetyt.
Iwanie Iwanyczu, poprosi³em o pilne spotkanie nie tylko ze wzglêdu na homara. Co p
rawda mam dla ciebie kilka drobnych spraw, na przyk³ad powie æ historyczn¹ szkaluj¹c¹ Dosto
jewskiego, ale to mog³oby poczekaæ. Co innego by³o bardzo pilne: chcia³em ci powiedzieæ, ¿e
skoñczy³em.
Co skoñczy³e ?
Skoñczy³em moj¹ pracê dla dyrekcji. W ka¿dym razie we Francji.
Ty... co?! Ty mnie zadusisz, Aleksandrze Dmitryczu.
To twoja sprawa. Je li o mnie idzie, wracam.
156
W jasnych oczach Iwana Iwanycza pojawi³a siê miêkka czu³o æ:
Sasza, Saszeñka... Nie mo¿esz mi tego zrobiæ. Ja siê ju¿ przyzwyczai³em do Pary¿a, i mo
tak¿e... I przede wszystkim nie mo¿na przerwaæ misji tak sobie, w czasie jazdy! Pomy l
o organizacji, o ojczy nie! Aleksandrze Dmitryczu, przyznaj siê, ¿artujesz sobie ze mn
ie, go³¹bku, prawda?
Iwanie Iwanyczu, zgodzi³em siê wykonywaæ moj¹ misjê trzydzie ci lat. Trzydzie ci lat up
szed³ czas powrotu.
Zgodzi³em siê, zgodzi³em... Ty nie masz siê co zgadzaæ, masz s³uchaæ, tak jak my wszysc
Nie masz racji, Iwanie Iwanyczu. Powtarzam, gdy zgodzi³em siê przyj¹æ uczynion¹ mi prop
zycjê...
Co? kiedy? Jak¹ propozycjê?
Trzydzie ci lat temu, powiedzia³em ci. Gdzie? Je li koniecznie chcesz wiedzieæ, na wie¿
Notre Dame, dok³adnie rzecz bior¹c na galeryjce chimer, miêdzy dwiema wie¿ami. Gdy wiêc p
rzyj¹³em propozycjê, postawi³em pewien warunek: mianowicie ¿e wrócê, nim skoñczê piêædziesi
ono siê na moje warunki. Jakub Mojsiejewicz da³ mi swoje s³owo. Pewnie nie wiesz o tym
, ale to w³a nie on mnie zwerbowa³.
Iwan Iwanycz wyrwa³ serwetkê i rzuci³ j¹ na stó³:
To skandal! To potworne! Nie uwierzê w to nigdy. Bêdziemy dalej pracowali jak do t
ej pory.
Aleksander patrzy³ na niego uwa¿nie:
Iwanie Iwanyczu, ja ciê lubiê, ale musisz pamiêtaæ, ¿e twoje zadanie sprowadza siê do j
ego: jeste pasem transmisyjnym, niczym wiêcej. Wykonaj wiêc, co do ciebie nale¿y. Przek
a¿ wiadomo æ dalej. Transmituj.
Gdy Aleksander wróci³ do domu, by³o wci¹¿ jasno, chocia¿ by³a ju¿ dziesi¹ta w nocy. Dzia³o
olicy w. Jana i wieczory paryskie niewiele ró¿ni³y siê od bia³ych nocy Petersburga.
W pokoju majaczy³ b³êkitny pó³cieñ. Elektroniczne szachy
157
musia³y znale æ rozwi¹zanie, bo wiate³ko zgas³o. Aleksander siad³ przy szachownicy i szuka
ty. Nie mia³ jednak wolnej g³owy. Przed jego oczami przep³ywa³y obrazy. Ch³opczyk o jasnyc
h w³osach; za ka¿dym razem musia³ uczyæ siê na pamiêæ jego zdjêæ i potem niszczyæ fotografi
wiek umieraj¹cy w szpitalu: Ja nie wrócê ju¿, Alek, ale ty wrócisz zamiast mnie . I d³oñ,
d³oñ, która nie dosiêg³a ju¿ policzka syna. M³oda kobieta o oczach pe³nych patosu i czujny
wreszcie wielka nawa ko cio³a, p³yn¹ca niebem, i dwie ma³e sylwetki na mostku kapitañskim:
m³ody mê¿czyzna i jego kusiciel.
Iwanowi Iwanyczowi, choæby by³ nie wiadomo jak w ciek³y, nie pozostawa³o nic innego jak ty
lko przekazanie ¿¹dania powrotu Oprycznika. Jedyne co móg³ zrobiæ, to z³agodziæ nieco wymow
o apelu przez os³odzenie go przeprosinami i usprawiedliwieniami. Depesza znalaz³a siê
na biurku genera³a majora Jakuba Pitmana.
Maj¹c lat piêædziesi¹t siedem Pitman by³ najm³odszym cz³onkiem Areopagu Teoretyków, jednym
h, których m³ode pokolenie nazywa³o czapkami-niewidkami. Jednym z jego zadañ, najmniej j
eszcze odpowiedzialnym, by³o wymy lanie najró¿niejszych bzików i aberracji, które ZSRR wmów
atu w czasie nastêpnych dwudziestu lat. Inne funkcje, jeszcze bardziej tajne, pozn
awa³ krok po kroku, w trakcie nastêpuj¹cych po sobie wtajemniczeñ. Ju¿ teraz jednak wysysa³
bosk¹ ambrozjê najwy¿szej prawdy i przekonany by³, ¿e dziêki nieprzeniknionym arkanom by³eg
epartamentu «D», który zmieni³ nazwê na dyrekcja «A», ¿ycie jego nie pójdzie na marne, przy
zko ci.
Gdyby w dyrekcji «A» przestrzegano ci le regulaminu, genera³ major od dawna przesta³by siê
jmowaæ bagatelami rodzaju jednego z agent d'influence, dzia³aj¹cego gdzie w wiecie. Zajm
owa³by siê dwiema rzeczami: administracj¹ podleg³ych mu sektorów i polityk¹ w stosunku do
Ale Pitman, zara¿ony bakcylem Sun Tsu, przyzna³ sam sobie prawo rozpl¹tania do
158
koñca boskiego wêz³a , który sam zasup³a³ w m³odo ci, rekrutuj¹c owych siedmiu Francuzów.
rt Iwana Iwa-nycza, prze¿y³ ponownie scenê na galeryjce chimer... Potem siêgn¹³ d³oni¹ w st
ertuszki, aparatu telefonicznego, którym pos³ugiwaæ siê mogli tylko w³adcy wiata:
Czy mogê przyjechaæ?
Czekam na pana.
Podjecha³ samochód s³u¿bowy. Pitman usiad³ z ty³u. Nie aprobowa³ populistycznego gestu niek
h prze³o¿onych, którzy zajmowali miejsce obok kierowcy, ale te¿ brakowa³o mu mia³o ci, by
aæ siê tego, co Abdulrachmanow otrzymywa³ bez proszenia: ¿eby otwierano przed nim drzwi
samochodu.
Do Wo³kowa.
Abdulrachmanow osiad³ o jakie sto kilometrów od Moskwy, w staro¿ytnej wiosce, w której KG
B zbudowa³ dacze dla swych pracowników. Oko³o czterystu hektarów ogrodzono i odciêto od wi
ta. Obszar ten by³ strze¿ony przez uzbrojonych wartowników i psy. Panowa³a tu cisza natu
ry pozostawionej w stanie dziewiczym. Mo¿na by³o ³owiæ ryby w jeziorze, polowaæ lub zbieraæ
grzyby w lesie.
Dacza Abdulrachmanowa zbudowana by³a tu¿ nad jeziorem. Weranda zawieszona by³a nad taf
l¹ wody. Drewniany dom, wzniesiony tu¿ po wojnie, przybra³ ju¿ wygl¹d starej rosyjskiej ch
aty, z jej koronkowymi szczytami i pokrzywionymi stopniami ganku.
Abdulrachmanow ¿y³ tu samotnie, maj¹c do towarzystwa jedynie niemego ordynansa; obywa³ s
iê bez haremu i bez rodziny. Pitman zasta³ starego cz³owieka na werandzie, przed szach
ownic¹, na której sta³y ogromne kolorowe figury w dawnym stylu. Na stole le¿a³a prymitywni
e zadrukowana kartka papieru, zawieraj¹ca zadania szachowe. Pomiêdzy drzewami zachod
zi³o s³oñce i, jakby anga¿uj¹c siê w ostatni bój, wypuszcza³o strza³y swych promieni w las.
ch wykwita³y ma³e eksplozje wiat³a. Jezioro by³o ca³kiem g³adkie i bezbarwne.
159
Kenti, samowar! Innokienti, bez w¹tpienia uprzedzony przez wartowników,
wnosi³ ju¿ w wyci¹gniêtych ramionach brzuchaty, buchaj¹cy par¹ srebrny samowar. Wraca³ jesz
kilkakrotnie przynosz¹c ma³e chleby o ró¿nych kszta³tach, ko³acze, bubliki, s³oiczki z kon
urami i miodem, ogórki ma³osolone, kie³basê; g³owê mia³ opuszczon¹, minê starego zrzêdy, ni
ni na swego pana, ani na go cia.
Mohamedzie Mohamedowiczu, zawsze by³em przekonany, ¿e pañskie zamiary wobec Opryczni
ka s¹ bardzo konkretne.
Wiek nie przygarbi³ Abdulrachmanowa, tyle ¿e jego barki zaokr¹gli³y siê i teraz ju¿ nie tyl
o jego czaszka, ale i ca³a sylwetka upodobni³a siê do gigantycznej g³owy cukru. Gryz³ ogórk
. Jego wielkie zêby po¿ó³k³y, lecz nie wypad³y. Bardzo stary ludojad pomy la³ Pitman.
y ma wiêcej ni¿ osiemdziesi¹t lat .
Oprycznik? Przypominasz sobie, ekscelencjo, ¿e nie chcia³e go kiedy zatrudniæ?
Dla ¿artu Abdulrachmanow pos³u¿y³ siê tytu³em, który przys³ugiwa³by Pitmanowi w starej Rosj
wa¿y³ to mówi¹c mu ty .
Pitman chêtnie przyzna³ siê do swej ówczesnej pomy³ki i zaczêli obaj przypominaæ sobie najw
e osi¹gniêcia Opryczni-ka. Pierwszym z nich by³a powie æ Emanuela Bluna, Wierny przyjaciel
. Nie chcia³ jej z pocz¹tku ¿aden wydawca, a tymczasem Psarowi uda³o siê musia³ w tym cel
otrz¹sn¹æ paroma szkieletami w paru szafach uzyskaæ dla niej jedn¹ z wielkich nagród lite
kich. Ksi¹¿kê Bluna przet³umaczono na wiele jêzyków, a w ZSRR przyznano jej nawet laur opat
zony imieniem jednego z najkrwawszych katów ludzko ci. Mimo to Blun w dalszym ci¹gu uc
hodzi³ za libera³a: wiernym przyjacielem bohatera powie ci by³ pewien milcz¹cy lecz sprawn
y cz³onek partii komunistycznej, który przybywa³ zawsze w porê, by ocaliæ
160
narratora od niebezpieczeñstw, na jakie nara¿a³y go jego wielkoduszno æ i roztargnienie.
Pó niej Psar wpad³ na pomys³ Bia³ej Ksiêgi. Trzeba by³o go niekiedy hamowaæ. W szczególno c
by³o interweniowaæ w przypadku Ksiêgi po wiêconej wojnie algierskiej. Nie chodzi o to us
wtedy Psar ¿eby znalaz³ siê pan na lewicy. Niech pan pamiêta, jest pan uczciwym cz³owieki
m, który nie mo¿e przeczyæ oczywistym dowodom, jednak naturalne sk³onno ci kieruj¹ pana ku
rawicy... By³ wtedy jeszcze jeden powód, i Psar domy li³ siê tego: kampaniê w sprawie wojn
lgierskiej powierzono innemu agentowi i trzeba by³o unikaæ interferencji.
Ale jego Bia³a Ksiêga o edukacji narodowej!. Francuzi do tej pory odczuwaj¹ jej skut
ki.
Tak¿e i jego Bia³a Ksiêga o kobiecie nie by³a z³a, Moha-medzie Mohamedowiczu.
O, tak. Zastanawiam siê, na ile mo¿na obliczaæ liczbê obywateli francuskich odes³anych
adawcy dziêki staraniom Oprycznika. Nie s¹dzisz, ekscelencjo, ¿e otch³anie pe³ne s¹ ma³ych
wi¹cych embrionów francuskich, skierowanych tam przez naszego przyjaciela?
Abdulrachmanow posmarowa³ mas³em kromkê chleba i u³o¿y³ na niej plasterki kie³basy w fantaz
ie zakrzywion¹ liniê.
No i jeszcze Rosyjski dla ka¿dego, Mohamedzie Mohame-dowiczu.
Tak, Rosyjski dla ka¿dego, kurs jêzykowy realizowany w ci¹gu czterech lat, przygotowan
y w ZSRR i nafaszerowany propagand¹ wszêdzie, w ka¿dej czytance i ka¿dym æwiczeniu gramaty
cznym, by³ mistrzowskim osi¹gniêciem. Zysk polityczny by³ ogromny, je li s¹dziæ po wp³ywach
nsowych.
I S³ownik synonimów, gdzie has³o wyzysk znajdowa³o siê w artykule po wiêconym kapita³
lucja pod has³em proletariat .
161
- No i S³ownik cytatów: dwadzie cia osiem cytatów z Jau-resa i tylko trzy z Péguy.
- Tu pope³niono pewien b³¹d: o wiele zrêczniej jest zjednywaæ dla nas Péguy przez odpowie
nie manipulacje kontekstem.
- Nie mo¿na mieæ tego za z³e Psarowi, brakowa³o mu jeszcze wtedy do wiadczenia.
Obaj mê¿czy ni lubili przypominaæ sobie wydarzenia, które przypad³y na m³odo æ jednego i wi
za³y drugiego.
- By³y te¿ te apokryficzne przepowiednie Guillaume'a Po-stela. Trzeba je by³o co pra
wda pó niej zdementowaæ, ale, jak mówi nasze Vademecum, dementi s¹ szybko zapominane, a k³a
stwa pozostaj¹.
Ale¿ siê za miewano na placu Dzier¿yñskiego, gdy Francuzów, tych kartezjañskich Francuzów,
panika w wyniku lektury Apokalipsy maga z Barenton: Zaciê¿ni rycerze upuszcz¹ halabardy
, bombardierzy porzuc¹ kule armatnie, galery pop³yn¹ bez wio larzy i sakiewki pe³ne z³ota r
zsypi¹ siê w rynsztokach w dniu, kiedy Czerwony Wojownik z uniesion¹ d³oni¹ uka¿e siê w pro
niach wschodz¹cego s³oñca... i bêdzie siê to dzia³o w roku 7488 od stworzenia wiata... Cz
ne by³o podejrzenie, ¿e niektórzy przenosili swe kapita³y do zagranicznych banków, gdy¿ oga
n¹³ ich Wielki Strach? W ka¿dym razie sukces psychologiczny by³ ogromny.
Nagle jednak genera³-pu³kownik nachmurzy³ siê i zmieni³ ton rozmowy:
- Nno wiêc... zauwa¿am we Francji pewne przesuniêcie, mo¿e nie ku prawicy, lecz w stro
nê pewnego cynizmu polityczne go, pesymizmu, i gotowo æ widzenia w faktach faktów, a nie
uciele nienia idei. Tak siê wyra¿aj¹ przekonania reakcyjne. Nie robiê ekscelencji wyrzutów
ale za moich czasów doszli my do tego, ¿e marksizm sta³ siê doktryn¹ numer jeden, rodzajem
absolutu. Otó¿ teraz dochodz¹ mnie s³uchy, ¿e we Francji kto , kto nie jest marksist¹, nie
sza siê tym samym w towarzystwie. Czy to prawda?
Pitman z³o¿y³ na obrusie piero¿ek, który ju¿ niós³ do ust.
162
Rozgniewaæ prze³o¿onego by³o czym , czego obawia³ siê najbardziej. Ten prze³o¿ony by³ w dod
dobroczyñc¹. Jak¿e mo¿na by³o znie æ zawód, jaki siê mu sprawia³o?
Mohamedzie Mohamedowiczu, nic nie ukryje siê przed pañskim spojrzeniem. Nie wiem,
czy jest w tym moja wina, czy czego nie zaniedba³em; robiê co tylko jest w mojej mocy
, zapewniam pana, lecz rzeczywi cie, informacje dotycz¹ce stanu opinii publicznej wia
dcz¹ o tym, ¿e nie dyrygujemy ju¿ inteligencj¹ francusk¹ tak sprawnie, jak siê to dzia³o, g
pan by³ szefem. Byæ mo¿e os³ab³a nasza czujno æ. W ka¿dym razie w Pary¿u szykuje siê fronda
o nam.
Abdulrachmanow westchn¹³ jak stary cz³owiek, którym by³ w istocie. Mimo trzydziestu lat za¿
ch stosunków, przyjacielskich przys³ug i prezentów dla tej idiotki Eliczki, nie uda³o mu
siê wyleczyæ Pitmana z nawyku zanurzania siê w nastrój samokrytyki, parali¿uj¹cy biurokrac
e totalitarne.
Ja burkn¹³ jestem ju¿ poza tym wszystkim. Czy jednak by³o to mo¿liwe, w dyrekcji?
Gdybym jednak by³ na waszym miejscu, nie lekcewa¿y³bym paryskiej frondy, której inicja
torami s¹ w znacznej mierze nasi dysydenci. Francuska opinia publiczna ma jeszcze
trochê znaczenia w wiecie. Proponowa³bym, ¿eby uj¹æ sprawy ¿elazn¹ rêk¹. A nasi dysydenci
to, by przeprowadziæ przeciwko nim ekspedycjê karn¹ w wielkim stylu. Obie te operacje
mog¹ byæ wykonane jednocze nie.
Czy mieliby cie dla nas szczegó³owe polecenia, towarzyszu generale?
S³oñce zasz³o ju¿. Powierzchnia jeziora zabarwi³a siê na czerwono, by za chwilê zgasn¹æ. W
z wody wyskoczy³a ryba i, wykonawszy skok, p³asko uderzy³a o powierzchniê. Po jeziorze r
ozchodzi³y siê krêgi, coraz rozleglejsze i coraz s³abiej zaznaczone. Pitmanowi zdawa³o siê,
s³yszy, jak rozbijaj¹ siê na palach, na których wzniesiona zosta³a weranda.
163
Abdulrachmanow nie odpowiedzia³. Patrzy³ przed siebie. Byæ mo¿e i on próbowa³ us³yszeæ ten
mo¿e inny, równie nieuchwytny, który mia³ siê narodziæ dopiero w przysz³o ci.
Wreszcie:
Co zamierzasz zrobiæ z Oprycznikiem?
W³a nie chcia³em siê pana poradziæ, Mohamedzie Mo-hamedowiczu. Oprycznik jest po trosze
pañskim dzieckiem.
Abdulrachmanow uniós³ g³owê:
S³uchaj powiedzia³ zrobisz jak zechcesz, je li jednak o mnie idzie, to lubi³em zaws
jasne podzia³y i koszule, w których ilo æ guzików zgadza³a siê z ilo ci¹ dziurek na guziki.
esz, co zrobiæ z Oprycznikiem, nie wiesz, jak przykrêciæ rubê Francuzom i dysydentom? Trz
eba tylko w³o¿yæ odpowiedni¹ rubê do odpowiedniej nakrêtki. Car Iwan prawie star³ z powier
ziemi Psków, ¿eby daæ nauczkê jego mieszkañcom. Przyda³aby siê nam operacja Psków... Od ki
ozna³em m³odego Psara, przekonany by³em, ¿e móg³by odegraæ rolê w pewnym ma³ym, dobrze przy
ym monta¿u. Czy ekscelencja chcia³by dowiedzieæ siê szczegó³ów?
4
OSTATNIA DROBNA PRZYS£UGA (Monta¿ Psków, faza numer jeden)
Na uniwersytecie leningradzkim mia³y siê wkrótce zacz¹æ wakacje, ale Gemma nie wraca³a do W
h, zajêta pos³annictwem, które sama sobie wyznaczy³a: walk¹ przeciwko prze ladowaniom.
Wypowiedzia³a wojnê komunizmowi; gdyby ¿y³a w czasach faszystowskich, próbowa³aby zabiæ Mus
iniego, w dziewiêtnastym wieku rzuca³aby bomby na cesarzy i ich ministrów, za w epoce R
ewolucji Francuskiej zasztyletowa³aby Marata. By móc zrealizowaæ swe plany nauczy³a siê ro
syjskiego i, jako amatorka konspiracji, wybra³a sobie jako przykrywkê swej dzia³alno ci
studia filologiczne w ZSRR.
Gemma, urodzona w Toskanii, mia³a ³adn¹ twarz, lecz ubiera³a siê strasznie. Jej potê¿nych r
iarów pier okrywa³y niezgrabne, nieforemne swetry, spodnie, które nosi³a, grozi³y w ka¿dej
wili pêkniêciem. Mimo to nie mog³a narzekaæ na brak zainteresowania: ca³y rój studentów, g³
h by siê jej przypodobaæ mniej czy bardziej dysydenckie pogl¹dy, krêci³ siê wokó³ niej.
reszt¹ nie pozwala³a siê zbli¿yæ. Interesowa³a j¹ wy³¹cznie walka.
Na razie, w oczekiwaniu dzia³alno ci bardziej krwawej, stworzy³a system konspiracyjneg
o wywozu tekstów samizdatu, i chwilowo siê tym zadowala³a.
System istnia³ ju¿ od ponad dwóch lat i jego pocz¹tki wi¹¿¹ siê z pewnym wieczorem, kiedy t
wyj ciu od przyjació³,
165
Gemma nie mog³a znale æ taksówki, która by j¹ odwioz³a do domu, na ulicê Marata (ateistka,
pe³na przes¹dów, potencjalna tyranobójczyni widzia³a pomy lny znak w tym, ¿e znalaz³a dla s
mieszkanie, w mie cie, gdzie by³o o to tak trudno, przy ulicy nosz¹cej podobne imiê!).
By³o zimno, do butów przykleja³ siê nieg. Znajomi wyja nili Gemmie, ¿e prawie ka¿dy z pryw
h kierowców zawiezie j¹ do domu za parê rubli. Zatrzyma³a pierwszy pojazd, jaki nadjecha³.
By³a to ogromna ciê¿arówk¹ na której niebieskimi literami na bia³ym tle wypisana by³a nazwa
transawto, obok widnia³y dwie przecinaj¹ce siê litery ? oraz numer telefonu, który Gemma
zapamiêta³a, jako ¿e przygotowuj¹c siê do sekretnych dzia³añ wojennych wyæwiczy³a siê w za
u d³ugich serii cyfr: 2213653. Wielka masa ¿elaza, pêdz¹ca z ³oskotem przez noc, zazgrzyta³
i zatrzyma³a siê. Gemma wspiê³a siê do przegrzanej kabiny kierowcy.
Dok¹d?
W pobli¿e Dworca Moskiewskiego.
Piêæ rubli.
Nie targuj¹c siê wyjê³a z kieszeni piêæ rubli.
Mówisz dobrze po rosyjsku, ale jeste cudzoziemk¹...
W³oszk¹.
Niemo¿liwe! Naprawdê? Ja w³a nie wracam z W³och!
Szofer ciê¿arówki by³ wysokim ch³opcem o kwadratowej twarzy i ma³ych zezuj¹cych oczkach, za
e patrz¹cych w jeden punkt, jakby jaki niewidzialny papieros stale przyci¹ga³ jego wzro
k. Wyjecha³ z ZSRR z ³adunkiem chromu, wróci³ z Europy przywo¿¹c alkohol:
Prawdziwy go³¹b pocztowy.
Gemma str¹ci³a ze swego kolana d³oñ kierowcy i ostro zaatakowa³a ZSRR, oskar¿aj¹c go o nied
zymywanie umowy helsiñskiej. Ch³opak mrucza³ co pod nosem, hm i tak, w sposób, który go do
niczego nie zobowi¹zywa³. Ju¿ na ulicy Marata wymamrota³ bez przekonania:
166
Mo¿e by my siê spotkali?
Gemma, w przewidywaniu najró¿niejszych us³ug, jakie móg³by jej oddaæ, zgodzi³a siê. Nastêpn
lê spêdzili razem. Pojechali do Pietrodworca. Wiaczes³aw by³ z³y, gdy¿ fontanna, w której,
s³ysza³, mechaniczny pies poluje na sztuczne kaczki, by³a zamarzniêta. Gemma znów rozpoczê
sw¹ agitacjê i tym razem osi¹gnê³a pewne umiarkowanie pomy lne rezultaty:
Ja jestem cz³owiekiem kulturalnym i dziêki temu nie cierpiê, ale to prawda, ¿e ch³opak,
który zarabia 75 rubli na miesi¹c, podczas gdy para porz¹dnych butów kosztuje 150...
Tydzieñ pó niej wybrali siê do Paw³owska. Wiaczes³aw chcia³ zobaczyæ Lwie Schody, szersze u
co, w zamierzeniu budowniczych, mia³o podwy¿szaæ je optycznie.
My, Rosjanie skomentowa³ nie musieli my wcale czekaæ na komunistów, ¿eby co osi¹gn
Gemma dosz³a do wniosku, ¿e Wiaczes³aw nawróci³ siê ju¿ dostatecznie i ¿e mo¿na mu ju¿ zapr
branie w kolejn¹ podró¿ jednego czy dwóch manuskryptów. Zgodzi³ siê nie ¿¹daj¹c niczego w z
Zrobiê to, powiedzmy, z mi³o ci dla wolno ci. Gemma polecia³a pierwszym samolotem do Rz
mu. Zna³a
tam Enzo Grucciego, ma³ego, ciê¿ko pracuj¹cego wydawcê, który publikowa³ ksi¹¿ki na koszt a
yja ni³a mu, na czym polega jej projekt, i zostawi³a mu co , co nazywa³a swoim brewiarzem
istê miejsc spotkañ i ca³¹ seriê hase³ i kodów, okre laj¹cych dni i godziny. Dumna ze swego
jonalnego podej cia, wróci³a natychmiast do Leningradu. Z maszynopisami nie bêdzie mia³a k³
potu: samizdat by³ dla rosyjskich studentów czym w rodzaju LSD.
Po tygodniu zadzwoni³a do wujka Enzo . Powiadomi³a go, ¿e mia³a pierwsz¹ randkê z pewnym m
z³owiekiem, Rosjaninem, ¿e czyta³a w³a nie ksi¹¿kê, wydan¹ w roku 1825,
167
ortografia tej ksi¹¿ki sprawia jej pewne trudno ci, a ponadto ma zdawaæ egzamin, we wtor
ek lub mo¿e we rodê.
Signor Grucci, wci¹¿ jeszcze sceptyczny, zajrza³ do brewiarza i zada³ sobie trud przetra
nsportowania swego obfitego cielska pod ³uk Tytusa. Znalaz³ siê tam w najbli¿szy czwarte
k, o godzinie 18.25. Tego dnia nic nie osi¹gn¹³, powtórzy³ wiêc to samo nazajutrz i natychm
ast zwróci³ uwagê na wysokiego zucha o bardzo d³ugich nogach i krótkim torsie. Ch³opak krêc
w umówionym miejscu, trzymaj¹c pod prawym ramieniem pakiet starych «Oggi». Zdawa³ sobie sp
rawê ze mieszno ci tego, co mia³o nast¹piæ, lecz wietrz¹c jednocze nie przysz³y zysk, Gruc
zed³ do nieznajomego i zacytowa³, bardzo wyra nie, wezwanie do mordu, zaczerpniête z lib
retta Normy:
- Strage! strage! sterminio, vendetta!
Mê¿czyzna, zaciskaj¹c powieki, bez s³owa wrêczy³ mu paczkê «Oggi». Wewn¹trz Grucci znalaz³
niej dosyæ spro ne opowiadanie, które, przet³umaczone tak, by sta³o siê nieco bardziej spro
, pozwoli³o wydawnictwu Mewa wyp³yn¹æ na szersze wody i prze¿yæ najbli¿szych sze æ miesiêcy
toczy³a siê dalej. Nawet nie licz¹c sukcesów sprzeda¿y w ksiêgarniach - dochodzi³o do nich!
Grucci móg³ w ka¿dym wypadku polegaæ na permanentnej klienteli, na któr¹ sk³adali siê rosyj
migranci, biblioteki uniwersyteckie (g³ównie amerykañskie), s³u¿by wywiadowcze i instytucj
e propagandowe. Jedni ciekawi byli orygina³ów, drudzy opierali siê ju¿ na t³umaczeniach; j
edni i drudzy sprawili, ¿e Mewa sta³a siê g³ównym na Zachodzie importerem samizdatu. Wszys
tko to by³o zas³ug¹ Gemmy, która, nie ¿¹daj¹c najmniejszego wynagrodzenia, przynios³a wydaw
czê cie, zapewni³a mu pomy lno æ. Autorzy, rzecz jasna, najczê ciej w ogóle nie upominali s
honoraria, je li natomiast, wyj¹tkowo, trzeba by³o zap³aciæ któremu z nich, Grucci czyni³
oci¹ganiem i stosuj¹c wszelkie mo¿liwe wybiegi -odwleka³ moment wyp³aty, a pieni¹dz przynos
mu procent.
168
Dziwna wspó³praca pomiêdzy kochaj¹c¹ wolno æ dziewic¹ i zarabiaj¹cym na ideologicznej dywer
awc¹ rozkwit³a w najlepsze.
Ka¿dego dnia, id¹c na uniwersytet, Gemma sprawdza³a punkty, które wyznacza³a cz³onkom swoj
siatki . Rozsiane by³y w ró¿nych miejscach: dwa znajdowa³y siê na Newskim Prospekcie, jeden
na Polach Marsowych, jeden na Placu Pa³acowym, dalsze w ogrodach Gorkiego i na Pla
cu Dekabrystów. Tego poranka by³ w³a nie czerwiec, i s³oñce, jak zakochany po raz pierwsz
dzieniec, nie u³o¿y³o siê wcale tej nocy do snu znalaz³a na jednej z ³awek w ogrodzie Gor
go narysowany kred¹ romb. Wieczorem wiêc zasz³a do pewnej knajpki na Newskim Prospekci
e, do baru, którego szyld og³asza³ lakonicznie jedn¹ tylko rzecz: piwo.
Dunduk by³ ju¿ na miejscu, wielki i rudy; spod prochowca, który idiotycznie w³o¿y³ na siebi
, wyziera³a bia³a koszula (chcia³ j¹ ukryæ zapewne). Nie przyniós³ ze sob¹ numeru «Prawdy».
tomiast, zgodnie z umow¹, mia³a przy sobie «Praw-dê». Powinni byli wymieniæ miêdzy sob¹ egz
rze tej gazety. Byæ mo¿e Dunduk nie przyniós³ jej nowego odcinka Rosyjskiej prawdy, ale
w takim razie dlaczego domaga³ siê spotkania?
Usiad³a przy stoliku. Butelka by³a ju¿ prawie pusta.
Co, nie czytasz ju¿ gazety? Nie obchodzi ciê, co siê dzieje na wiecie? Przemawia³a sur
wo. Trzeba nimi wstrz¹sn¹æ, tymi Rosjanami. S³owianie to w jêzykach zachodnich prawie to s
amo co niewolnicy.
Dunduk mia³ siê bezg³o nie, ukazuj¹c szeroko otwarte usta, do których wla³ nastêpny kielis
. Gemma wsta³a z krzes³a:
Z pijakami nie mam zaszczytu. Dunduk mia³ siê wci¹¿, nie wydaj¹c ¿adnego d wiêku jak w
niemym filmie.
Gdyby wiedzia³a, co przynios³em wyszepta³, pos³uguj¹c
169
siê teatraln¹ manier¹ wiszcz¹cego wymawiania spó³g³osek nie odesz³aby .
Co takiego przynios³e ?
Otworzy³ prochowiec, rozpi¹³ wiatrówkê, kamizelkê, koszulê, wyci¹gn¹³ paczkê br¹zowego papi
Tym razem mamy ich w rêku.
Ich oznacza³o partiê, rz¹d, mocarzy tego wiata.
Co chcesz przez to powiedzieæ? Co to za brudny papier? Nie przestawa³ siê miaæ.
Ale¿ filut z niego! Wiesz, gdzie to chowa³? W pudle aparatu telewizyjnego. Znalaz³ t
am miejsce. W aparacie telewizyjnym, który mu dali, ¿eby go uspokoiæ. Tym razem skoñczy³.
Kropka. Powiedzia³ mi: Dunduk, wiem, ¿e ty kochasz mateñkê Rosjê. We to . Na ca³ym wieci
e tylko ten jeden egzemplarz, Gemma. Mam w rêkach Rosyjsk¹ prawdê, ja, Dunduk.
Przycisn¹³ do piersi br¹zow¹ paczkê. Drug¹ rêk¹ pos³u¿y³ siê, by wychyliæ nastêpny kielisze
Gemma chcia³a wyrwaæ mu ten papier, przypomnia³a sobie jednak regu³y postêpowania, które sa
a opracowa³a.
Je¿eli kto zobaczy, ¿e mi to dajesz...
Dunduk podniós³ siê, zachwia³ siê i zgi¹³ siê w uk³onie:
Piêkna panienko, oto prezent dla ciebie: dwa zgni³e ledzie i zdech³a mysz. Przyjmij,
proszê, wybranko mego serca, przyjmij to, co ci ofiarowuje szlachetna dusza.
Wrêczy³ jej paczkê, nie przestaj¹c siê zataczaæ. Kto w s¹siedztwie roze mia³ siê, jaki ch
Je¿eli masz do æ tego chwiejnego kawalera, chêtnie go zast¹piê!
Gemma przygl¹da³a siê pakunkowi, który znalaz³ siê w jej rêkach. Rosyjska prawda bêdzie w d
ch wiata znaczy³a tyle samo co Kapita³ lub Mein Kampf, by³a tego pewna. Poczu³a wdziêczno
przecie¿ ona, dziêki temu staremu pijaczynie, antykomuni cie Dundukowi, przekaza³a na Z
achód pierwsze
170
kartki dzie³a. Trzeba by³o, ¿eby tak¿e i ona doprowadzi³a to dzie³o do koñca.
Wysz³a z knajpy bardziej jeszcze oszo³omiona ni¿ Dunduk. Je li wszystko siê uda, jej ¿ycie
ie pójdzie na marne.
Trzeba by³o zacz¹æ od skopiowania egzemplarza Prawdy. Tak samo Bóg, ten Bóg, w którego wier
katolicy, skopiowa³ i powieli³ Adama. Kopiarki by³y pod kontrol¹, ale Gemma przechowywa³a
u siebie aparaturê fotograficzn¹. Wiedzia³a, jak siê ni¹ pos³u¿yæ, odby³a kiedy odpowiedni
teria³y fotograficzne kupowa³a w ma³ych ilo ciach, w ró¿nych sklepach, czê ciowo sprowadza³
W³och.
Gdy znalaz³a siê u siebie, na ulicy Marata, w ród starych zniszczonych mebli, jak z powi
e ci Dostojewskiego, otworzy³a drogocenn¹ paczkê. Dunduk nigdy jej nie zawiód³. Przyszed³ d
iej którego dnia:
Jeste W³oszk¹, prawda? S³ysza³em o tobie. Jak tylko bêdê móg³ co zrobiæ przeciwko nim..
h rodziców... Czy interesowa³by ciê wielki my liciel polityczny, z którego oni chc¹ zrobiæ
iata? Jestem jego pielêgniarzem i on mi ufa.
Od tego czasu siedem przesy³ek dotar³o na Zachód, z pomoc¹ Wiaczes³awa.
Kartki papieru, które znalaz³a w paczuszce, przypomina³y te, które dostawa³a ju¿ wcze niej:
eniutkie jak bibu³ka do papierosów, pokryte niebieskim pismem, pochylonym i gêstym, o
literach raczej wysokich, nieomal ozdobnych, miniaturowych dla ekonomii zapisu.
Wyczuwa³o siê, ¿e cz³owiek, który rozwija³ te bibu³ki, wola³by pisaæ na pergaminie, pos³ugu
g³ymi marginesami, wiat³em, odstêpami pomiêdzy linijkami. Tymczasem musia³ mu wystarczyæ z
ek papieru.
Gemma czyta³a po rosyjsku tak samo biegle jak po w³osku. Przebieg³a wzrokiem wstêp:
Co my li Rosyjska prawda o rosyjskiej prawdzie? Nie bez powodu ludy germañskie maj¹ a¿ d
wa s³owa na robiæ : tun i
171
machert, to do i to make. Nie bez powodu Hiszpanie w dwojaki sposób nazywaj¹ byt, a
Helleni u¿ywali trzech rzeczowników na oznaczenie mi³o ci: agape, eros i philein. My tym
czasem, barbarzyñscy Scyci, u¿ywamy s³ów swoboda i wolia, i obydwa one znacz¹ libertas. Ma
my te¿ prawdê i istinê, czyli veritas. Nie s¹dzê, by by³o to dzie³em przypadku, jako ¿e, o
iem, jeste my jedynym w wiecie narodem, który posiada wyraz oznaczaj¹cy nie fa³sz czy k³am
two, czy te¿ b³¹d, lecz bardzo precyzyjnie przeciwieñstwo prawdy: kriwda.
Tak, panowie czy te¿ towarzysze, my, Rosjanie, pijani jeste my veritas. (Owszem, tak¿e
i libertas, ale wolno æ to tylko zastosowanie, wcielenie prawdy: prawda was wyzwoli
, mówi Chrystus u w. Jana, a So³¿enicyn uczy nas ¿yæ nie k³ami¹c , gdy¿ to tylko jest wol
jeszcze staniemy siê narodem Bo-gono c¹, jak o tym marzy³ Fiodor Michaj³owicz, jeste my lud
m prawdono c¹, ciê¿arni prawd¹, ciê¿cy od prawdy. Niesiemy prawdê tak jak niesie siê krzy¿,
ch, i jak nosi siê dziecko w ³onie kobiety.
Poniewa¿ jednak diabe³ jest wielce z³o liwy, tak ju¿ dzieje siê w wiecie, ¿e kto nosi jak¹
niesie te¿ przeciwieñstwo tej rzeczy, i dlatego w³a nie jeste my te¿ najwiêkszymi w ca³ym u
rsum dostarczycielami kriwdy. Takie s¹ wypuk³o-wklês³e prawa Apokalipsy.
Nasza oficjalna gazeta nosi nazwê «Prawdy», gdy¿ przynosi przeciwieñstwo prawdy. Wystarczy
odczytaæ j¹ przy pomocy zwierciad³a, aby wiedzieæ, czego chce od nas Prawda-Matka nasza
.
W Rusi Kijowskiej pocz¹wszy od po³owy XI wieku znany by³ kodeks m¹drych i umiarkowanych
praw, okre lany Rosyjsk¹ prawd¹. I ka¿dy z nas s³ysza³ tê ludow¹ bajkê, w której car przywo
bie Jasia G³uptasia i wysy³a go w wiat szeroki: Przynie mi prawdê .
Kopciuszek wyra¿a prawdê chrze cijañsk¹, Faust niemieck¹,
172
a Don Kichot hiszpañsk¹. Ale prawda rosyjska to Ja G³uptas udaj¹cy siê na poszukiwanie pra
dy.
Otó¿, kochany mój czytelniku, Jasiem G³uptasiem jestem ja i jeste ty, tak nam dopomó¿ Bóg!
Oto co my li Rosyjska prawda o rosyjskiej prawdzie.
Gemma by³a równie wra¿liwa na jêzyk Bajek z tysi¹ca i jednej nocy co na styl niezale¿nej my
: anonimowy wiêzieñ nie powo³ywa³ siê ani na Marksa, ani na Sartre'a czy Heideggera. Przyz
nawa³ siê do swych korzeni duchowych (Rosja: folklor, chrze cijañstwo: w. Jan), lecz zara
zem porusza³ siê ca³kiem swobodnie w tej przestrzeni, co potwierdza³o intuicjê Gemmy praw
ziwa wolno æ mo¿e siê narodziæ tylko pod ci nieniem totalitarnego dramatu, nie w demokratyc
nej operetce.
Zasunê³a ¿aluzje i zaci¹gnê³a firanki, zaciemniaj¹c pokój. Ch³opcy mog¹ sobie stukaæ do jej
mia³a teraz lepsze towarzystwo.
A on? zada³a sobie pytanie, przygotowuj¹c reflektor i trójnóg on, szalony od swej m¹d
zamkniêty w wy³o¿onej materacami celi, strze¿ony przez Dunduka, dobry, dla innych niedob
ry, jak on spêdza te godziny, on, który wie ju¿, ¿e dzie³o jego ¿ycia dosta³o siê w rêce cu
ki. Och, nie bój siê, nic siê nie bój , mamrota³a po w³osku, nie ma na ca³ym wiecie isto
y ci wierniejsza ni¿ ja .
Na zewn¹trz nie by³o ani zmroku, ani nocy, ani witania, zaledwie trochê siê ciemni³o. Gem
my la³a, ¿e tak samo bêdzie w mierci: lekko siê ciemni, i nie bêdziemy nawet wiedzieli, ¿
z³a mieræ. W pokoju jednak panowa³a stworzona przez ni¹ noc, pociêta sto¿kami projektorów,
ie niezale¿na od reszty wiata. Jej noc dla jej wiat³a. Przewraca³a stroniczkê za stronicz
aparat robi³ swój klik i Rosyjska prawda stawa³a siê nie miertelna.
Gdy ju¿ wszystkie strony zosta³y sfotografowane, Gemma przygotowa³a w wanience wywo³ywac
z. Zrobi z ka¿dej kliszy trzy
173
odbitki. Czu³a nieomal macierzyñsk¹ rado æ, gdy na piêknych, wilgotnych, wiec¹cych powierz
ch papieru fotograficznego pokazywa³ siê pisany cyrylic¹ tekst. Podobnie ukaza³o siê Moj¿es
owi Dziesiêcioro Przykazañ; niewidzialna d³oñ, ukryta w skale, wypisa³a je na kamieniu.
Zajmujê siê reprodukowaniem, bêdê mia³a trojaczki powiedzia³a sobie Gemma.
Gdy skoñczy³a wywo³ywanie zdjêæ, w³¹czy³a do pr¹du kolbê lutownicz¹. Nim przyst¹pi³a do swe
nowa³a ze dwadzie cia ró¿nych i dziwacznych technik, przydatnych, jak s¹dzi³a, w konspiracj
. W ma³ej szafce przechowywa³a mnóstwo puszek po konserwach. Trzy z nich wype³ni³a egzempl
arzem Rosyjskiej prawdy; uzyska³a w ten sposób konserwê prawdy. Przylutowa³a wieczka pus
zek, topi¹c metal w niebieskim, warcz¹cym p³omieniu.
Nastêpnie siêgnê³a po oprawny tom Dziel zebranych Lenina. Wpierw sklei³a jego stronice, a
potem wyciê³a je, tworz¹c w ten sposób co w rodzaju pude³ka, w którym umie ci³a drugi egze
po uprzednim przylepieniu ok³adki do pierwszej strony ksi¹¿ki, tak ¿eby siê pude³ko nie ot
orzy³o przez przypadek.
Uporawszy siê z tym, zdjê³a jedn¹ z listew przy ciennych, biegn¹cych wokó³ ca³ego pokoju. W
e niej kilkana cie cegie³, uzyskuj¹c skrytkê, w której przechowywa³a ju¿ liczne maszynopisy
chodzi³o jej o ukrywanie ksi¹¿ek, przeciwnie, chcia³a, ¿eby przemówi³y przeciwko niej; je¿
zie u niej przeprowadzona rewizja, niech¿e policjanci zobacz¹ od razu, na jak¹ skalê mie
rzyæ trzeba rozmiary jej akcji przeciwko re¿imowi.
Orygina³ tymczasem zawsze wysy³a³a na Zachód orygina³y, by nikt nie móg³ podwa¿yæ autenty
towarów wsunê³a do koperty, kopertê za pomiêdzy numery «Ogonioka», które zwi¹za³a na kr
Przez ca³y ten czas nie my la³a wcale o tym, ¿e w ka¿dej chwili mog³a siê pojawiæ policja:
ingradzie konspirowa³a nie ona jedna i policja pojawia³a siê tylko wtedy, gdy ju¿ nie mo
g³a
174
siê zdaæ na subtelniejsze metody. Teraz jednak, w przeci¹gu paru minut, Rosyjska prawd
a mia³a byæ nara¿ona na wielkie ryzyko i otwieraj¹c drzwi pokoju Gemma poczu³a falê lêku.
Korytarz mieszkania by³ pusty. S¹siedzi, dziel¹cy z Gemm¹ wspólne mieszkanie, spali snem s
prawiedliwego, chrapali albo nie chrapali, ale w ka¿dym razie nie krêcili siê po miesz
kaniu. Ukry³a Lenina na wierzchu zbiornika z wod¹ w ubikacji. Nawet je li jej pokój zost
anie przeszukany, istnia³o prawdopodobieñstwo, ¿e ten egzemplarz ocaleje. Wróci³a do pokoj
u, rzuci³a paczkê «Ogonioków» w k¹t, wziê³a siatkê na zakupy, w³o¿y³a do niej puszki konser
wiat³o odebrane godzinom zegara wibrowa³o delikatnie na za³omach kamienic i pa³aców ulicy
astrelliego. Miasto by³o ca³kiem puste, tylko paru pijaków spa³o w bramach domów.
Gemma dosz³a do kana³u Gribojedowa, którego oswojone wody ko³ysa³y siê pomiêdzy dwoma równo
nabrze¿ami: oto gwa³t zadany naturze przez administracjê. Gdy znalaz³a siê na mo cie Banko
ym, rozejrza³a siê dooko³a. Nikt jej nie obserwowa³. Wrzuci³a puszki do wody, jedn¹ za drug
Zniknê³y na dnie, ich obecno æ móg³ zdradziæ co najwy¿ej s³aby odblask blachy, zakrytej prz
aw¹ wodê. Je li wszystko potoczy siê zgodnie z przewidywaniem, puszki pozostan¹ w mule dna
do chwili, kiedy kana³ zostanie oczyszczony, albo, byæ mo¿e, doczekaj¹ S¹du Ostatecznego
dzie³ sztuki.
Gemma wróci³a do siebie, wziê³a tom Lenina, który czeka³ na ni¹ na pod³odze, i wysz³a na un
et. Nie zjad³a niadania mimo nieprzespanej nocy. Czu³a siê jednocze nie wyczerpana i lekk
a, beztroska.
Otoczyli j¹ wielbiciele, przyjêli j¹ uroczy cie, jak ka¿dego poranka. Jeden z nich ofiarow
a³ jej konwalie, drugi przyniós³ napisany dla niej wiersz, jeszcze inny ¿artowa³, wskazuj¹c
tom Lenina:
Przecie¿ nie musisz tego czytaæ! Po co poisz siê t¹ brudn¹ wod¹?
175
Odpêdzi³a ich wszystkich:
Nie chce mi siê wyg³upiaæ z wami.
W przerwie miêdzy dwoma wyk³adami posz³a do biblioteki. Miko³aj Gerasimow siedzia³ zawsze
przy tym samym stoliku. Koledzy Gemmy przekonani byli na ogó³, ¿e Gerasimow jej nie lu
bi: nie ukrywa³a swej wrogo ci wobec systemu, podczas gdy on by³ cz³onkiem Komsomo³u. Poch
yli³a siê nad jego sto³em:
Oto Lenin, którego mi po¿yczy³e . Mo¿na umrzeæ z nudów. W ka¿dym razie dziêkujê.
Zamrucza³ co pod nosem, nie patrz¹c nawet na ni¹.
Tej nocy Miko³aj nie po³o¿y³ siê do ³ó¿ka. By³ szczê liwym posiadaczem maszyny do pisania.
z³o¿onym podwójnie kocu, ¿eby nie dra¿niæ s¹siadów, i bêdzie stuka³ przez ca³¹ noc. Od jut
rawda zacznie siê rozchodziæ pomiêdzy czytaj¹c¹ publiczno ci¹. Za tydzieñ ilo æ jej egzempl
lokrotni siê, osi¹gnie zawrotn¹ liczbê.
Po wyk³adach Gemma wesz³a do kabiny telefonicznej i wykrêci³a numer:
Wiaczes³aw?
To ja.
Jakie szczê cie! Wiaczes³aw by³ w Leningradzie.
Mo¿e poszliby my na spacer?
Jutro do Puszkina?
Nie. Jutro jestem zajêta.
No to trudno. Zadzwonimy jeszcze do siebie.
Jeszcze jeden kod: spotkanie zosta³o ustalone na dzisiaj, na szóst¹ wieczorem, pod pom
nikiem Piotra Wielkiego.
Wiaczes³aw stawi³ siê pierwszy na umówionym miejscu. Mia³ na sobie jak zwykle krótk¹ skórza
rówkê przywiezion¹ z W³och, która jeszcze bardziej skraca³a jego tu³ów i le harmonizowa³a
rkami tragarza. Sta³ z rêkami opartymi o biodra i odrzucon¹ w ty³ g³ow¹: przygl¹da³ siê pom
Ten tu na górze to by³a naprawdê waga ciê¿ka. Puszkin
176
mia³ racjê, gdyby taki aparat zacz¹³ nagle galopowaæ tu¿ za tob¹, mo¿esz zwariowaæ. Cze æ,
Cze æ. Kiedy wyje¿d¿asz?
Jutro.
Wszystko sk³ada³o siê wietnie.
Chcesz co doczytania na podró¿?
Wrêczy³a mu paczkê «Ogonioków». Zrobi³ kwa n¹ minê:
Za grube. Je¿eli przetrz¹sn¹ mi kabinê, zobacz¹ to. Przykro mi, stara.
Wiaczes³aw, zrobi³e to ju¿ dwadzie cia razy.
Zgadza siê.
Wiêc zrób to jeszcze tym razem, b³agam ciê. Wiesz dobrze, ¿e to w imiê wolno ci.
Wolno æ, wolno æ... Bojê siê o moj¹ skórê. Nie tylko nasi celnicy przeczesuj¹ moje baga
e, jakby szukali pche³. Potem s¹ jeszcze Polacy. I Niemcy. Czy rewidowa³ ciê ju¿ kiedy jak
Niemiec? Mogê wzi¹æ kartkê czy dwie, ale dzie³a zebrane twojego kumpla to ju¿ przesada.
Gemma poczu³a, ¿e ³zy jej nap³ywaj¹ do oczu.
A w kieszeni? Albo pod siedzeniem? W silniku? Wzruszy³ ramionami.
Wykluczone, dziewczynko. Znaj¹ siê na wszystkich sztuczkach. Niekiedy rozkrêcaj¹ nawet
zapasowe ko³a.
No a w samym samochodzie, w nadwoziu? To taka wielka buda.
Nadwozie? Zapieczêtowuj¹ je. Pieczêcie zrywane s¹ dopiero w Rzymie. Dziêki temu przeje¿
przez wszystkie granice bez problemu.
Odwróci³a siê, ¿eby nie spostrzeg³ jej ³ez. Wiaczes³aw odezwa³ siê, nie patrz¹c w jej stron
Chyba ¿eby istotnie... To w imiê wolno ci, co? W koñcu znam siê trochê na majsterkowani
.
Powiedz, powiedz, co ci przychodzi do g³owy?
177
Szczypce do pieczêci to znowu nie taka wielka sztuka. Za³o¿¹ mi je, a ja je zdejmê. Prz
klejê twoj¹ paczkê miêdzy dwie sztaby, za³o¿ê znowu pieczêcie. Ani widu, ani s³ychu. Trzeba
e niej o tym pomy leæ.
Gemma, zawsze tak rozwa¿na i pow ci¹gliwa wobec ch³opców, rzuci³a mu siê na szyjê. Trzeba p
zieæ, ¿e Wiaczes³aw nie ponawia³ swoich zalotów z pierwszego wieczoru. Gemma by³a dumna, ¿e
mog³a na nim zachowanie pe³ne szacunku.
Has³o brzmi tym razem: Armi, furore e morti. Powtórz. Powtórzy³ te s³owa wiele razy. Ni
potrafi³ zgubiæ swego prymitywnego, silnego akcentu.
Kiedy bêdziesz w Rzymie?
Nie wiem. Chyba w pi¹tek.
Czy znasz Piazza Navona? To ten owalny plac. Fontanna w rodku placu, godzina 13
.05. Je¿eli przyjedziesz w sobotê, ta sama godzina. Bêdziesz trzyma³ «Ogonioki» pod lewym r
mieniem.
Zadzwoni³a do wujka Enzo . Dotar³a w³a nie do strony 23 w ksi¹¿ce, któr¹ dosta³a od nieg
awa³ jej siê trudny. Je li idzie o historiê, pasjonowa³a siê ksiêciem Micha³em Twerskim, kt
owa³ do roku 1305 . W rodê lub czwartek idzie do opery.
Grucci notowa³ wszystko skrupulatnie, ss¹c jednocze nie papierosa. Nie wiedzia³, czy prz
esy³ka bêdzie wa¿na, w ka¿dym jednak razie reflektowa³ na ni¹. Otworzy³ brewiarz pod nume
: spotkanie na Piazza Navona, has³o znowu wziête z libretta Normy. Romantyczne? I có¿ z
tego? Gdyby system zaopatrywania go w manuskrypty by³ mniej romantyczny, musia³by p³ac
iæ. Postanowi³, ¿e tym razem osobi cie wybierze siê na umówione miejsce; czêsto wys³ugiwa³
e swoich synów, bardziej z lenistwa ni¿ przez ostro¿no æ.
Tak¿e i Wiaczes³aw odby³ rozmowê telefoniczn¹:
Parfion Mitrofanycz?
Tak, s³ucham.
178
Tu Wiatia. Dosta³em paczkê.
Jakie jest miejsce spotkania? Poda³ je.
Has³o? Wyrecytowa³ has³o.
Udawa³e , ¿e nie chcesz wzi¹æ przesy³ki?
Tak. Proszê nie zapomnieæ o szczypcach.
Dostaniesz je wieczorem razem z twoj¹ kopert¹. Wiaczes³aw?
Tak, Parfionie Mitrofanyczu?
Przyjed na spotkanie dwadzie cia minut wcze niej. Poza tym wszystko jak zawsze.
Zrozumiane. Signor Grucci by³by mocno zdziwiony, je li nie zak³opotany,
gdyby siê dowiedzia³, ¿e niektórzy uczestnicy jego romantycznej siatki op³acani s¹ przez
Poniewa¿ nie da³o siê zatamowaæ strumienia tekstów samizdatowych docieraj¹cych na Zachód, d
a dyrekcja g³ówna podjê³a decyzjê, podpowiedzian¹ jej przez dyrekcjê «A» i aprobowan¹ prz
yrekcjê g³ówn¹ by strumieñ ten przekszta³ciæ w prawdziwy potop. Trzeba by³o za wszelk¹ ce
zenia siê historii z So³¿enicynem i dlatego warto by³o popieraæ masowy eksport tekstów drug
- i trzeciorzêdnych, pomiêdzy którymi zatrac¹ siê ca³kowicie dzie³a oryginalne. Zaraz po pi
szym zetkniêciu siê z Gemm¹, Wiaczes³aw zadenuncjowa³ j¹ w organach jako szpiega. Zapropono
ano mu, ¿eby zosta³ seksotem (sekretnyj so-trudnik). Odt¹d dorabia³ sobie na boku, przyn
osz¹c do ocenzurowania maszynopisy, które mu powierzono. Potem zgodnie z umow¹ dostarc
za³ je odbiorcom w Rzymie. Dziêki temu uk³adowi wszyscy byli zadowoleni: publikowani n
a Zachodzie autorzy, triumfuj¹ca Gemma, dobrze op³acony Wiaczes³aw, prosperuj¹cy Grucci
i, rzecz jasna, dyrekcja «A», jako ¿e z dnia na dzieñ mala³ presti¿ dysydentów w tak zwanym
lnym wiecie.
179
£añcuch, którym opiekowa³ siê Parfion Mitrofanycz , funkcjonowa³ tak dobrze, ¿e genera³ Pi
na pomys³, by wykorzystaæ go w operacji oznaczonej kryptonimem Psków. Obawia³ siê, ¿e zmian
adresata przesy³ek, któr¹ zamierza³ ukarto-waæ, mog³aby wzbudziæ podejrzenia Gemmy, dlateg
orzuci³ motyw szczypiec do zamykania pieczêci. Gdyby bowiem Wiaczes³aw chcia³ zdradziæ, ni
e wyra¿a³by swych obaw i niepokojów przed Gemm¹, nie stara³by siê o zdobycie szczypiec, któ
przy okazji poka¿e dziewczynie. Gemma, jako nie profesjonalistka, trzyma³a siê tej w³a nie
linii rozumowania i siatka pracowa³a nale¿ycie.
Trzy dni po tym, jak Aleksander wyrazi³ pragnienie powrotu, Iwan Iwanycz umówi³ siê z ni
m na spotkanie w barze w pobli¿u Porte de Versailles.
Aleksandrze Dmitryczu, ucieszysz siê.
Do rzeczy, Iwanie Iwanyczu, do rzeczy.
Ale¿ ty jeste nerwowy! Trudno by³oby patrz¹c na ciebie zgadn¹æ, ¿e jeste drugim Sorge
jednak pewnego dnia zaczniemy przyklejaæ na listy znaczki z twoj¹ podobizn¹.
Opró¿nij twoje baga¿e, kolporterze.
Otó¿ to. Wszyscy siê zgadzaj¹ na twój powrót. Dymisja zosta³a przyjêta. Wracasz. Jest t
o ba, ¿eby wy wiadczy³ jeszcze jedn¹ ma³¹ przys³ugê.
Jak¹?
Iwan Iwanycz pochyli³ siê. W jego oczach pojawi³ siê wyraz czu³o ci:
To nawet nie przys³uga, Sasza. Prawie nic. Uwieñczenie twojej kariery. Jeden z tyc
h monta¿y... paluszki lizaæ.
Z³¹czy³ palce prawej d³oni i wycisn¹³ na nich g³o nego ca³usa.
A konkretnie?
Iwan Iwanycz wyprostowa³ siê w krze le i, aby przydaæ sobie uroczystego wygl¹du, otwiera³ i
zamyka³ rude powieki.
‾elazna Maska czy to ci co mówi?
180
Czyta³em Dumasa jak ka¿dy.
Na pewno nie chodzi o Dumasa. Mówiê przecie¿ o Anonimowym wiê niu , jak go tu nazywaj¹
Aleksander natychmiast chwyci³ przynêtê:
To ten, co chcia³ za³atwiæ Leonida Iljicza? Iwan Iwanycz wierci³ siê w swoim cajgowym u
raniu:
O tym nic mi nie wiadomo. Co my li Rosyjska prawda . To ten. Trzeba bêdzie wydaæ jego
si¹¿kê.
On wspó³pracuje z tymi W³ochami.
Za³atwi siê to.
To znaczy, ¿e to nasi tak siê zabawiaj¹?
Wydaje siê, ¿e tak.
Ale on jest przecie¿ przeciwko nam!
Czyja wiem. To wy, g³owacze z twojej dyrekcji, powinni cie po³apaæ siê w tym wszystkim.
My z wywiadu, z kontrwywiadu, jeste my za malutcy do tego.
Z jednym tylko ma³ym wyj¹tkiem by³y nim wycieczki na strzelnicê Aleksander zachowywa³ s
bec swych prze³o¿onych w sposób absolutnie lojalny. W¹tpiæ w ich poczynania wydawa³o mu siê
ym niedopuszczalnym, trywialnym. Tego rodzaju postawy by³y dobre tylko dla sprzedaj
nych s³ugusów zgni³ego kapitalizmu. Je li by³ jaki powód, dla którego warto by³o og³aszaæ
iej prawdy, powód ten na pewno by³ doskona³y. Pu³kownik Psar chcia³ go poznaæ.
Nie ¿¹dam, ¿eby rozumia³, belko stropowa, ¿¹dam, ¿eby udzieli³ mi wyja nienia.
Chodzi o dysydentów, Aleksandrze Dmitryczu. W kraju ju¿ nie daje siê z nimi wytrzymy
waæ, z tymi potwarcami. W dodatku poczyniono spostrze¿enie, ¿e ci spo ród nich, którzy emig
uj¹, trac¹ nieco ze swego presti¿u. Teraz wyobra sobie prawdziwego dysydenta, pozostaj¹ce
go wewn¹trz kraju, publikuj¹cego ksi¹¿kê co prawda antysowieck¹, ale te¿ ksi¹¿kê, która za³
nki ze wszystkimi So³¿enicynami wiata.
181
Chcesz powiedzieæ, ¿e to my jeste my autorami tej ksi¹¿ki? I ¿eby przygotowaæ ten wystr
cenizuje siê tajemnicz¹ aferê ‾elaznej Maski ?
Iwan Iwanycz wzruszy³ ramionami:
Ksi¹¿ka jest napisana. Przez kogo? Tajemnica. Tak czy owak pojedziesz po ni¹ do Rzym
u.
Pod nosem pana Grucci?
Nie po raz pierwszy wydawcy bij¹ siê o ksi¹¿ki dysydentów, wiesz o tym lepiej ni¿ ja.
Iwan Iwanycz poda³ szczegó³y spotkania: Piazza Navona, pi¹tek, godzina 12.45, Armi, furo
re e mord, paczka «Ogonio-ków», trzydziestoletni blondas, nogi ¿yrafy .
I szybko zniknij z tej okolicy.
Grucci te¿ tam bêdzie?
Dwadzie cia minut pó niej.
Obaj wybuchnêli miechem, ciesz¹c siê ze sztuczki, któr¹ wytn¹ w³oskiemu wydawcy.
Natychmiast za³atwisz wydawnictwo Lux dla francuskiego t³umaczenia ksi¹¿ki.
Chyba najpierw muszê mieæ maszynopis?
Nie, natychmiast. Z tekstu oni i tak nic nie zrozumiej¹. Przyniosê ci próbki. Przet³um
aczysz je i powiesz, ¿e masz u siebie ca³o æ.
Taki po piech?
Na to wygl¹da.
A wydanie rosyjskie?
Na razie nie ma o tym mowy. Do u¿ytku zewnêtrznego wy³¹cznie. W ¿adnym wypadku nie po³y
Wydanie rosyjskie wraca potem do kraju.
Rozumiem. Wydawnictwo Lux, mówisz. A gdybym zwróci³ siê do innego wydawcy?
Nie ma o tym mowy.
Aleksander nie przewidywa³ najmniejszych nawet k³opotów
182
z Luxem czy jakimkolwiek innym wydawc¹. Prasa by³a zaalarmowana spraw¹ ‾elaznej Maski , ks
sprzeda siê niezale¿nie od jej zawarto ci.
Co z prawami wiatowymi?
Sprzedasz temu, kto da najwiêcej. Naciskaj na zaliczkê, nie na procent.
Zawsze tak robiê, nie ma sposobu, ¿eby kontrolowaæ sprzeda¿ ksi¹¿ki za granic¹.
Ksi¹¿ka ma wyj æ przed targami we Frankfurcie.
Poczekaj, trzeba j¹ jeszcze przet³umaczyæ. Czy to jest d³ugie?
Czterysta stron, zapisanych maczkiem. Je¿eli t³umaczenie nie rozp³ynie siê w peryfraza
ch, trzeba liczyæ trzysta piêædziesi¹t stron druku.
Chcesz powiedzieæ, ¿e tekst nie wyszed³ jeszcze od nas, ale ju¿ znane s¹ jego rozmiary?
Na ospowatym obliczu Iwana Iwanycza ukaza³ siê chytry i czu³y zarazem u miech.
Ano tak, nasi ch³opcy nie zasypiaj¹ gruszek w popiele. Wyci¹gn¹³ z kieszeni dwie pognie
ione koperty:
Zacznijmy od tego. Podpisz mi pokwitowanie.
Zyski Agencji wp³ywa³y, rzecz jasna, do kasy dyrekcji. Dyrekcja jednak op³aca³a us³ugi Opr
ycznika: po³owa jego ¿o³du zbiera³a siê na koncie pewnego moskiewskiego banku, po³owê za w
o do rêki Aleksandrowi. Aleksander podpisa³ kwit i wsun¹³ kopertê do czarnej aktówki.
I jeszcze co dla ciebie. Otwórz.
W drugiej kopercie znajdowa³y siê dwie fotokopie stron rêkopisu, cyrylicy. Jedna opatr
zona by³a tytu³em: Co my li Rosyjska prawda o mass-mediach, druga za Co my li Rosyjsk
a o antysemityzmie.
To powiedzia³ Iwan Iwanycz ¿eby móg³ Luxowi daæ dowód, ¿e przechytrzy³e Grucciego
183
- Krótko mówi¹c, mogliby cie daæ mi ca³o æ nawet bez mojej podró¿y do Rzymu?
- Tak bêdzie bardziej romantycznie. Bêdziesz móg³ opowiedzieæ niektóre szczegó³y twojego
ania w Rzymie. Dodasz jeszcze, ¿e KGB ciga³o ciê wewn¹trz Koloseum. Chowasz siê za Piet¹,
o co w tym rodzaju. No i siatka Grucciego nie zostanie zerwana.
- Chcesz powiedzieæ, ¿e to od pocz¹tku nasza robota?
- Nic nie chcê powiedzieæ. Nie zapomnij wzi¹æ od Luxa zwrotu kosztów podró¿y samolotem. N
epiej pierwsz¹ klas¹.
Znalaz³szy siê z powrotem w biurze Aleksander siêgn¹³ po arkusz kredowego papieru i swym p
ismem, lekkim, zdecydowanym, trzymaj¹cym siê pionu, chocia¿ naturalne sk³onno ci ci¹gnê³y g
pochylaæ litery w praw¹ stronê, napisa³: Operacja ‾elazna Maska .
Taktyczne rozpracowywanie nowej operacji wprawia³o go zawsze w dobry humor. Wypisu
j¹c nazwiska - zawsze te same, gdy¿ chodzi³o o stale z nim wspó³pracuj¹ce pud³a rezonansow
czuwa³ przyjemno æ tak¹ sam¹, jakiej doznawaæ musz¹ oficerowie sztabowi, gdy ozdabiaj¹ czer
i i niebieskimi strza³kami swoje os³oniête celuloidem mapy.
Tym razem przygotowywana operacja, ostatnia ju¿, by³a szczególnie smakowita: zaprz¹c ca³¹ k
pitalistyczn¹ machinê propagandow¹ do powozu przygotowanego na placu Dzier¿yñskiego, có¿ to
wspania³y przyk³ad wywierania wp³ywu w wielkim stylu! Trzeba by go do³¹czyæ do opisu szcze
ych przypadków, zamieszczonego jako aneks do Vademecum.
Aleksander spodziewa³ siê, ¿e nim bêdzie móg³ wróciæ , po-I prosi siê go o wy wiadczenie
rzys³ugi . By³ zachwycony, ¿e - jak trafnie zauwa¿y³ Iwan Iwanycz - nie chodzi³o tu w³a ciw
zys³ugê, tylko o najpiêkniejsz¹ okazjê, jak¹ napotka³ w ca³ej swej karierze. Poka¿e dyrekcj
o go staæ. Kto wie? Mo¿e nim wróci zostanie awansowany o stopieñ
184
wy¿ej w hierarchii rang? Je¿eli na dodatek, co by³oby ju¿ szczytem szczê cia i pychy, zosta
ie w³¹czony w szeregi organizacji, nic ju¿ nie stanie na drodze jego przej cia do areopa
gu czapek-niewidek.
Wezwa³ sekretarkê:
Niech pani usi¹dzie, Ma³gorzato.
Zbli¿y³a siê do krzes³a i, jak zwykle, usiad³a na brze¿ku, ¿eby pokazaæ mu, ¿e nie zamierza
sposób nadu¿ywaæ przyznanych jej przywilejów.
Ma³gorzato, przystêpujemy do operacji na wielk¹ skalê. Czyta³a pani artyku³y o ‾elazne
No wiêc nied³ugo dostanê rêkopis Rosyjskiej prawdy.
Ale, proszê pana, wydawa³o mi siê, ¿e w³oskie wydawnictwo Mewa...
To ju¿ nieaktualne, Ma³gorzato.
Otworzy³a szeroko usta, by zademonstrowaæ swój podziw. Pokaza³ jej obie fotokopie.
I to jest autentyczny rêkopis Anonimowego wiê nia ?
To s¹ kopie orygina³u, który odbiorê w pi¹tek. Bêdzie pani tak dobra i za³atwi mi rezer
Do... Moskwy, proszê pana?
Nie, do Rzymu. Tam i z powrotem w ci¹gu jednego dnia. I trzeba, ¿ebym siê tam znalaz³
dobrze przed dwunast¹. Dobrze. Teraz niech pani patrzy: Operacja ‾elazna Maska , czy pa
ni sobie wyobra¿a, jaki to bêdzie cyrk?
Umia³ zara¿aæ wspó³pracowników swoim entuzjazmem.
Bêdê pani p³aci³ za godziny nadliczbowe, Ma³gorzato. U miechnê³a siê szeroko: szef ¿art
niej.
Jestem zawsze gotowa, proszê pana.
Bêdziemy postêpowali tak jak zawsze. Nie bêdziemy od razu anga¿owali ca³ej prasy, tylko
uderzymy w paru wybranych miejscach, ¿eby wywo³aæ zazdro æ. Proszê za³atwiæ mi spotkanie z
Fourveret, jak najszybciej.
185
Pójdzie pan do Luxa czy te¿ zaprosi pan pana Fourveret na obiad?
Jak bêdzie chcia³, ale niech mu pani da do zrozumienia, ¿e chodzi o prawdziw¹ bombê. Je
idzie o prasê, mam nastêpuj¹ce pomys³y.
Pokaza³ jej przygotowan¹ wcze niej listê: Dziennik poranny: «Niezale¿ny Dziennik», J.-X. de
nthi-gnies.
Dziennik wieczorny: «G³os», Jeanne Bouillon. Tygodnik polityczny: «Obiektyw», Ballandar. T
ygodnik popularny: «Mozaika», pani Choustrewitz. Powa¿ne pismo: «Krytyka», Johannes-Graf.
Czy ma pani jakie sugestie?
A mo¿e «Le Monde»? Zawsze mieli my tam dobre artyku³y. Albo «L'Express»?
Pó niej, Ma³gorzato, jak ju¿ wprawimy mechanizm w ruch.
A w telewizji nikogo?
Na pocz¹tku skraca³a s³owo telewizja i mówi³a po prostu te-le , ale poprosi³ j¹, ¿eby prze
Jak ksi¹¿ka ju¿ siê uka¿e. Teraz trzeba bêdzie zgromadziæ ekipê t³umaczy.
Aby ksi¹¿ka mog³a ukazaæ siê przed targami we Frankfurcie, musimy oddaæ maszynopis najpó ni
sierpniu, nawet je li spowoduje to zmiany w planach Luxa. Proszê pamiêtaæ o t³umaczach, któ
zy robili antologiê liberalnych my licieli rosyjskich XIX wieku. Proszê mi zebraæ cztere
ch lub piêciu. Ja sam ich sprawdzê. A poza tym oto co zrobimy: skontaktujemy siê z g³ównym
i dysydentami i zapytamy o ich zdanie na temat ‾elaznej Maski . To bêdzie wspania³e na ok³
dkê, po skróceniu.
Jaka rado æ w przygotowaniach do walki! To prawda, ¿e Aleksander chcia³ jak najszybciej w
róciæ i znów zobaczyæ A³³ê, poznaæ Dymitra, ale przecie¿ trzy miesi¹ce nie sprawia³y ¿adne
186
Pan Fourveret, króluj¹cy za sto³em w stylu Ludwika XIII (autentycznym!) po³o¿y³ rêkê na ser
wzniós³ oczy do nieba:
Bóg mi wiadkiem. On wie, ¿e nic nie przynosi mi wiêkszej satysfakcji jak s³u¿enie mu p
zez niesienie pomocy prze ladowanym: tak aby wiat móg³ us³yszeæ ich g³os. A jednak podpisy
mowê nie znaj¹c ca³ego tekstu...
To powinno panu wystarczyæ... Aleksander wyj¹³ w³asne t³umaczenie jednego z dwóch sko
nych tekstów.
Co my li Rosyjska prawda o antysemityzmie.
My, Rosjanie, jeste my uwa¿ani za antysemitów, pomimo ¿e ta plaga nie osi¹gnê³a u nas nigdy
zmiarów germañskich. Szczególnie carska Rosja czêsto zachêca³a do pogromów. Statystyki pozw
j¹ sceptyczniej spojrzeæ na to oskar¿enie, jako ¿e ‾ydzi stanowili 4.1% ludno ci Cesarstwa
osyjskiego, a w 1959 roku ju¿ tylko 1.48% spo³eczeñstwa sowieckiego. Jakkolwiek by by³o,
Rosyjska prawda s¹dzi, ¿e antysemityzm polega na monstrualnym nieporozumieniu.
Gdyby zapytano Rosjanina z XIX wieku, dlaczego nienawidzi³ ‾ydów, odpowiedzia³by: poniew
a¿ s¹ to lichwiarze. To samo przekonanie panowa³o w wiêkszo ci krajów europejskich; francus
i pisarz Bernanos ju¿ o tym wspomina³. Przeciwnie, W³ochy s¹ jednym z najmniej antysemic
kich krajów europejskich; prze ladowania Mussoliniego s¹ niczym w porównaniu z terrorem
hitlerowskim. Dlaczego? Po prostu dlatego, ¿e we W³oszech nie tylko ‾ydzi zajmowali siê
lichwiarstwem: mieszkañcy Lombardii stanowili dla nich zbawienn¹ konkurencjê.
Zobaczmy wiêc, jak wygl¹da Mateczka Historia:
1. Ko ció³ wydaje dekret, wzbraniaj¹cy chrze cijanom uprawiania lichwiarstwa.
2. Chrze cijanie, którzy koniecznie chc¹ zaci¹gaæ d³ugi, zmuszaj¹ ‾ydów, ¿eby stawali siê
mi, jako ¿e ‾ydzi s¹ niezale¿ni od Ko cio³a.
3. Przenosz¹c nienawi æ z procederu na rasê czy te¿ religiê,
187
chrze cijanie zaczynaj¹ nienawidziæ ‾ydów za postêpowanie, do którego sami ich sk³onili.
To prawda, ¿e nale¿a³o zakazaæ uprawiania lichwiarstwa: wykazujê to w innym miejscu. Ale n
ale¿a³o napiêtnowaæ d³u¿ników w tym samym stopniu co wierzycieli.
‾ydzi s¹ takimi samymi lud mi jak wszyscy; lichwiarzy, jakiekolwiek by³oby ich drzewo ge
nealogiczne, nale¿a³oby wytêpiæ.
Oto co Rosyjska prawda s¹dzi o antysemityzmie.
Fourveret czyta³. Ponad szlachetnie pochylon¹ g³ow¹ wielkiego, liberalnego i uduchowione
go wydawcy Aleksander przygl¹da³ siê koronom rachitycznych jesionów, rosn¹cych na podwórzu.
Ich li cie dotyka³y okien gabinetu.
Interesuj¹ce powiedzia³ Fourveret. Interesuj¹ce, chocia¿ nieco folklorystyczne. Wid
o pana tak zachwyca w tej stronie: to zdañko na temat carskiej Rosji nies³usznie osk
ar¿onej. Drogi panie Psar, jest pan niepoprawnym reakcjonist¹. Ale to w koñcu nic stra
sznego. Odrobina wspó³czucia nie wskrzesi martwej tyranii, i ja pierwszy jestem gotów
przyznaæ, ¿e nietolerancyjna lewica jest tylko nieco ³atwiejsza do zniesienia ni¿ dogmat
yczna prawica. Natomiast zawsze siê trochê denerwujê, gdy jaki autor zaczyna mówiæ o ‾ydac
niech tylko ‾ydzi nie zostan¹ przedstawieni jako wiêci, geniusze czy bohaterowie, zaraz
znajduje siê jaki recenzencina, który przypnie mu ³atkê antysemity. Bóg mi wiadkiem, ¿e
serce krwawi dla ‾ydów, ale w pewnym sensie im mniej siê o nich mówi, tym lepiej. My lê jed
ak, ¿e z takim s³ownictwem, to znaczy plaga , monstrualny , postêpowanie, do którego i
no nie mamy siê czego obawiaæ.
Ale¿ drogi Fourveret, je li ¿ywi pan najmniejsz¹ nawet w¹tpliwo æ... Po wyj ciu od pana
a³em siê do wydawnictwa Presses. Mogê przecie¿ zaproponowaæ Rosyjsk¹ prawdê Bernardowi i ni
epsuje to w najmniejszym nawet stopniu naszych stosunków.
188
- Ale¿ mój drogi, chyba nie my li pan o tym powa¿nie! A propos, proszê mi powiedzieæ, czy
Jeanne Bouillon ma realne podstawy, by sugerowaæ, ¿e ‾elazn¹ Mask¹ jest Kurnosow, niedosz
bójca Bre¿niewa? Dobrze, rozumiem, nie mo¿e mi pan tego powiedzieæ. Ale musi pan przyznaæ,
¿e by³by to wspania³y argument handlowy!
Piêkna surowa twarz Fourvereta roz wietli³a siê mistycznym wiat³em.
- Ka¿ê przegl¹dn¹æ prasê z tamtego okresu, byæ mo¿e istniej¹ zdjêcia z zamachu.
Jean-Xavier de Monthignies zaprosi³ Aleksandra na obiad do Tour d'Argent . Nadszed³ spi
esznym krokiem, mia³ rozpiêt¹ na szacownym brzuszku marynarkê. Mo¿na by go przyrównaæ do gr
go wróbla z przyciêtymi skrzyd³ami.
- Nie zabra³em z sob¹ Minquina, choæ pan to proponowa³. On jest za m³ody, nie potrafi³by
oceniæ. Nie uwierzy mi pan, Aleksandrze, ale ¿arcie jest moj¹ grzeszn¹ pasj¹. Niedobrze mi
siê robi, w sensie moralnym, chcê powiedzieæ, poniewa¿ nie mogê zapomnieæ o g³odzie panuj¹
a wiecie. Dwie trzecie ludzko ci s¹ niedo¿ywione. Skandaliczne, prawda? A my, pan i ja,
wydajemy tyle pieniêdzy, ¿eby nabawiæ siê zgagi! No, ale bardzo lubiê zachodziæ tu na obia
y, gdy¿ kuchnia jest równie dobra jak wieczorem, lecz jest taniej i to trochê koi moje
sumie nie. Chcia³ mi pan powiedzieæ o jakim nowym projekcie.
Wiadomo æ zachwyci³a go:
- ‾elazna Maska ! Wspaniale! Ale¿ z pana go æ! Czy mogê to zaanonsowaæ? Nikomu pan tego
ze nie zdradzi³?
- W ka¿dym razie nie prasie porannej. Je¿eli pan pu ci jutro tytu³, bêdzie pan pierwszy.
- Ale niech pan sam powie... Czy¿ to nie idiotyczne, hierarchia tych wszystkich
pi mide³? Przecie¿ nak³ady nie s¹ ograniczone! Niech pan powie, czy to mo¿liwe, ¿e ‾elazna
o
189
ten facet, co chcia³ kropn¹æ Bre¿niewa? Jeszcze trochê i by³by go za³atwi³. To prawie jakby
zrobi³, nie?
To mo¿liwe, Jean-Xavier.
To by zwiêkszy³o sprzeda¿ o co najmniej 50 tysiêcy egzemplarzy, no nie? Wyobra¿a pan so
ie, gdyby So³¿enicyn sprz¹tn¹³ Chruszczowa?
Ballandar, stary m³odzieniec w kaszmirowej kamizelce, trochê sepleni¹cy, trzymaj¹cy nogi
na biurku (pracowa³ w pi mie o stylu amerykañskim), przyrzek³ mu sukces.
Bêdziemy z panem, Aleksandrze Psar. «Obiektyw» mia³ opiniê pisma nieco lewicuj¹cego, al
ie prostujemy kurs. Przecie¿ nie staniemy siê organem rz¹dowym. To zbyt upokarzaj¹ce! Cz
ym¿e ja jestem? Zaledwie workiem piasku, który stara siê przewa¿yæ s³absz¹ szalê wagi. Na l
kiedy wiatr wieje z prawej, na prawo lub prawie na prawo, kiedy wiatr przychodzi
z lewa. Zreszt¹ ju¿ sama nazwa, «Obiektyw»! Przecie¿ to ju¿ ca³y program. Oczywi cie, kied
bierali my, my leli my raczej o zdjêciach ni¿ o obiektywno ci, ale w koñcu fotografia jest
uk¹ obiektywn¹, nie uwa¿a pan? Niech nam pan podrzuci jaki wyj¹tek, wsadzimy go do numeru
wakacyjnego, w ramkach, ze streszczeniem tego, co siê wie o ‾elaznej Masce . A czy pan
s¹dzi, ¿e to prawda?
Co?
‾e w rzeczywisto ci on go zrani³ i ¿e od tego momentu co z nim nie têgo? Aleksander za
ponowa³ drug¹ medytacjê dotycz¹c¹ mass mediów.
Znasz ju¿ historiê ukaranego dzwonu i dzwonu, który pêk³, i dzwoneczków, w których on od¿y³
jeszcze jedna historia dzwonu.
W roku 1667 car Aleksy Michaj³owicz Spokojny, zadecydowawszy, ¿e ofiaruje jaki ³akomy k¹s
ek klasztorowi Sawino-Sto-rojewskiemu ze Zwenigrodu, zamówi³ u mistrza Aleksandra
190
Grigoriewa dzwon o wadze blisko czterdziestu ton. Ten grubas mia³ niezwyk³y g³os i w n
astêpnych stuleciach odwiedzali go niezliczeni muzycy. Nie zabrak³o ani Rachmaninowa
, ani Szaliapina.
To wspania³e, ¿e miasto, w którym siê dzwon znajdowa³, nosi³o tê opatrzno ciow¹ nazwê (Zwen
onogród). Ale to nie wszystko, jest jeszcze co ciekawszego. W br¹zie dzwonu wyryto ta
jemny napis, który d³ugo pozosta³ nie odczytany. Uda³o siê to wreszcie i by³ to zaledwie po
pis ofiarodawcy, tyle ¿e sformu³owany niezwykle zwiê le: Car Aleksy, s³uga bo¿y .
W 1941 roku Niemcy zagra¿ali Zwenigrodowi i zarz¹dzono ewakuacjê dzwonu. Dzwon pêk³. Od³amk
znajduj¹ siê w muzeum miasta, które dzwoni³o i które ju¿ nie dzwoni. Dzwony nie powinny uc
ekaæ przed wrogiem.
Nie ma lepszego symbolu carskiej Rosji ni¿ carski dzwon, wa¿¹cy czterdzie ci ton, który sp
ad³ z rusztowania i który, niemy i bez dzwonnicy, le¿y wbrew naturze na ziemi i milczy
pomiêdzy nami, ukazuj¹c nam sw¹ wielk¹ ranê w boku.
Czy chcesz, ¿ebym ci wyt³umaczy³ moj¹ przeno niê? Zastanów siê chwilê. Nasze nowoczesne dzw
nasze mass media, które bij¹ na alarm i wydzwaniaj¹ podzwonne. Je li k³ami¹, zas³uguj¹ na o
uszu. Je¿eli jednak przemawiaj¹ czystym g³osem Z³ego, czci siê je i namaszcza wiêtymi ole
i. Nawet gdy ich d wiêk wydaje siê szlachetny, nie zaszkodzi odcyfrowaæ podpisu ofiaroda
wcy.
Oto co Rosyjska prawda my li na temat mass mediów.
Ponad jasn¹ ³ysin¹ Ballandara Aleksander obserwowa³ bujne i zakurzone kasztany rosn¹ce w a
lei.
Czy nie s¹dzi pan, ¿e wyczuwa siê tu wrogo æ wobec wolno ci prasy? zapyta³ wielki kry
skoñczeniu lektury.
Wprost przeciwnie. Dzwon rozbity i przetopiony na dzwoneczki pochodzi ze stra¿ni
cy w Pskowie i pozostaje symbolem wolno ci, której nie da siê st³amsiæ. Dzwon ze Zwenigrod
u symbolizuje woln¹ prasê, sumienn¹ i odpowiedzialn¹, jednym
191
s³owem «Obiektyw». Dzwon z Uglicza, który musi byæ ukarany, to prasa k³amliwa.
Mo¿na by mo¿e dorzuciæ przypis z t¹ interpretacj¹. W ka¿dym razie mo¿e pan na mnie licz
rzysz³ym tygodniu zapowiem, w lecie zarzucê wêdkê, a wreszcie urz¹dzê panu wielk¹ pompê. Cz
mogliby my do³¹czyæ kilku zdjêæ?
Zdjêæ? Czego?
To bez znaczenia. Na przyk³ad tego szpitala, z oknem nieco ró¿nym od innych, sfotogr
afowanym przy pomocy teleobiektywu? Mo¿na by pomy leæ, ¿e to jego okno.
Zaraz dam panu adres. Proszê tam wys³aæ fotografa.
Pani Choustrewitz przyjmowa³a w swoim salonie, który nazywa³a buduarem, i przyjmowa³a ta
m w peniuarze, o ka¿dej porze dnia. Lubi³a dawaæ do zrozumienia, ¿e w m³odo ci by³a prostyt
w Wiedniu.
Aleksander! Drogi! Có¿ mo¿e zrobiæ dla pana taka stara baba jak ja? Ach! Ale¿ on ca³uje
rêkach! Nie ma to jak Rosjanie!
Ale¿ oczywi cie, bêdzie zêbami i pazurami walczyæ o ‾elazn¹ Maskê .
Co panu o nim wiadomo? W jakim jest wieku? Czy to ³adny ch³opak? Czy mogê powiedzieæ, ¿
uda³o siê panu wej æ po rynnie do tego domu wariatów?
Jeanne Bouillon uzna³a ‾elazn¹ Maskê za swoje dzie³o. Oczywi cie, trzeba od¿egnaæ siê od
ek zbie¿no ci; a jednak co za zbieg okoliczno ci, ¿e jej przyszed³ do g³owy pomys³ napisani
ego artyku³u w³a nie w chwili, gdy jej przyjaciel Aleksander mia³ dostaæ do rêki manuskrypt
.. Da tytu³: Ksi¹¿ka, która (byæ mo¿e) zmieni bieg historii ZSRR .
Aleksander, wtopiony w fotel, przygl¹da³ siê ogromnym owadom termity? modliszki? wspin
aj¹cym siê po wieczniku. Wokó³ hucza³ codzienny zgie³k godzin szczytu na placu Alma.
192
- A propos, Jeanne, ?? to za plotki na temat Kurnosowa i ‾elaznej Maski ? Sk¹d je pani
wziê³a?
Uczyni³a gest, jakby chcia³a ukryæ u miech:
- Nie s¹dzi pan chyba, ¿e spalê moich informatorów? O tym siê mówi, to wszystko.
Aleksander pewien by³ dwóch rzeczy: plotki produkowane by³y przez tê czy inn¹ orkiestrê Pit
ana i nie odpowiada³y prawdzie. Kurnosow, niedosz³y zabójca, zosta³ z pewno ci¹ rozstrzelan
, to by³o normalne. Ale czy w celi 000 przebywa³ rzeczywi cie Anonimowy wiêzieñ ? A mo¿e p
arze i gigantyczny psychiatra wchodzili do tego pomieszczenia tylko po to, ¿eby do
starczaæ wci¹¿ pokarmu kampanii dezinformacji? W królestwie iluzji wszystko mo¿e siê zdarzy
Rozmarzy³ siê, wyobra¿aj¹c sobie wspania³e danie przygotowywane byæ mo¿e dla nieistniej¹ceg
sjonariusza. Z pewno ci¹ poch³aniali je pielêgniarze.
Johannes-Graf urzêdowa³ w ma³ym pokoiku bez okna w suterenie.
- Panie Psar, chcia³bym zadaæ panu dwa pytania. Pierwsze, jakby to powiedzieæ, dotyc
z¹ce faktów, drugie, jakby to uj¹æ, zwi¹zane z istot¹ sprawy.
Pan Johannes-Graf mia³ poci¹g³¹ twarz, narysowan¹ wy³¹cznie pionowymi kreskami. Nosi³ sêdzi
okulary. Zosta³ pastorem, ale potem przyci¹gn¹³ go ten dziwny wiatek, gdzie literatura je
st polityk¹, a polityka literatur¹. Zarzucano mu to. Odpowiada³: Wiem, to rodowisko jest
skrajnie skorumpowane. Dlatego dobrze, ¿eby znalaz³ siê w nim, jakby to powiedzieæ, ucz
ciwy cz³owiek .
- Panie Psar, pierwsze pytanie. Czy rêkopis znajduje siê w pañskich rêkach? Czy pan go
przeczyta³? Drugie pytanie. Czy mo¿e pan za wiadczyæ, ¿e dzie³o to jest autentycznie szcze
e? ‾e jego autor, obojêtne jakie by³y jego do wiadczenia i opinie, rzeczywi cie wierzy w t
o, co mówi?
193
Proszê pana, nie spotka³em Anonimowego wiê nia , co jest zrozumia³e. Ale ton tego rodz
ekstu nie mo¿e wprowadziæ w b³¹d. Kto , kto przeczyta³ to dzie³o od pocz¹tku do koñca (dz
u ci³o jeszcze ZSRR) wie, ¿e jest ono równie autentyczne jak Wspomnienia z martwego domu
, Wiêzienia albo (Johannes-Graf by³ specjalist¹ od Jana Jakuba Rousseau) Wyznania.
Widzi pan, ta sensacyjna atmosfera, któr¹ próbuje siê stworzyæ. .. to nas trochê niepok
Wiemy oczywi cie, ¿e trzeba sprzedawaæ, ale jednak nie byle co. Ufam panu w ka¿dym razi
e. Podejrzewam, ¿e opublikowa³ pan rzeczy, które nie zawsze zgadza³y siê z pañskimi najbard
iej intymnymi przekonaniami, ale da³ pan pierwszeñstwo, jakby to powiedzieæ, respektow
i dla sprawiedliwo ci. Wie pan, ¿e pismo nie ukazuje siê w lecie, ale mo¿e pan na nas li
czyæ zaraz po wakacjach (wielkie purytañ-skie szczêki zwiera³y siê i rozwiera³y w monoton
rytmie) zreszt¹ nie znaj¹c tekstu có¿ mogliby my powiedzieæ? Przecie¿ wie pan, ¿e w odró
innych, my czytamy zanim zaczniemy krytykowaæ. Dziêki temu cieszymy siê autorytetem w
klubach politycznych, w ko³ach rz¹dowych, na uniwersytetach, w ród przedstawicieli admin
istracji, czyli, jakby to powiedzieæ, w ród tych czytelników, którzy siê licz¹.
Ka¿de pojedyncze ¿ycie osi¹ga swój moment szczytowy. Aleksander osi¹gn¹³ swój szczyt ¿yciow
ku czterdziestu dziewiêciu lat, pewnego pi¹tku, o godzinie 12.45 na Piazza Navona w
Rzymie.
Przed fontann¹ Berniniego snu³ siê wielki dryblas, przystrojony br¹zowo-pomarañczow¹ po³ysk
wiatrówk¹ lalusia. Pod lew¹ pach¹ ciska³ paczkê gazet; na ok³adce pierwszej mo¿na by³o prz
isany cyrylic¹ tytu³ «Ogoniok».
Aleksander zbli¿y³ siê do niego:
Nie wiem powiedzia³ po rosyjsku jaki kretyn wymy la
194
te komiczne s³owa has³a, ale na dzisiaj to jest: Armi, furore e morti.
Wiaczes³aw zmru¿y³ oczy, jakby chroni¹c je przed dymem z papierosów:
To nie kretyn. To kretynka.
Poda³ Aleksandrowi paczkê gazet zwi¹zanych cienkim sznurkiem na krzy¿ i chcia³ odej æ.
Nie tak szybko, chwileczkê.
Aleksander odsun¹³ gazety, znalaz³ kopertê, otworzy³ j¹ paznokciem, rozpozna³ drobne pismo
prawie przezroczystych kartkach nie wyjmuj¹c ich z paczki.
Mo¿e pan odej æ.
Mo¿na by go wzi¹æ za oficera pomy la³ Wiaczes³aw ale jednak nie, bo powiedzia³ do mnie
Wiaczes³aw oddali³ siê pogwizduj¹c, z rêkami wbitymi w sko ne kieszenie wiatrówki.
Dziesiêæ minut pó niej nadszed³ signor Grucci. Czeka³ na kontakt pó³ godziny. Nikogo. Trzeb
e znowu przywlec siê tutaj jutro, to znaczy w sobotê. A on liczy³, ¿e spêdzi ten dzieñ na p
a¿y w Ostii! Co za pech!
W taksówce Aleksander rozwi¹za³ rosyjski sznureczek, zwin¹³ go i wsun¹³ do kieszeni. Nie mi
a niego ¿adnego przeznaczenia, ale sznurek pochodzi³ stamt¹d; nie móg³ go po prostu wyrzuc
iæ. Gazety i koperta równie¿ pochodzi³y stamt¹d, ale Bóg wie czemu nie budzi³y w nim podobn
sentymentu i pozostawi³ je na siedzeniu.
Rêkopis, który trzyma³ w rêkach 399 kartek bez marginesu, pokrytych niebieskim ostrym, p
ochylonym, drobnym pismem by³ skarbem, ale skarbem nieco dwuznacznym. Dla czytelni
ków by³ to skamienia³y krzyk idealisty, który omal nie zabi³ i nie zgin¹³. Dla wydawnictwa
by³a to ma³a kopalnia z³ota. Dla dyrekcji natomiast sposobno æ nowego sukcesu, dla Aleksa
ndra rêkojmia nowego ¿ycia. Aleksander nie nale¿a³ do
195
marzycieli i rzadko zdarza³o mu siê wyobra¿aæ sobie to nowe ¿ycie, ale od czasu do czasu n
awiedza³y go intuicje, tak jak w tej chwili, w rzymskiej taksówce. Pomy la³ z tkliw¹ dum¹ o
swoim synu, którego bêdzie wychowywa³ w³a ciwie, w duchu s³u¿enia, o którym zapomniano ju¿
odzie.
Kartkowa³ ma³e stroniczki o niestandardowym formacie. Machinalnie sprawdzi³ ortografiê:
by³ to nowoczesny rosyjski, którego uproszczona pisownia jedna litera na siedem zost
a³a zniesiona, wprowadzono koñcówki s³ów sprzeczne z regu³ami filologii zawsze go dra¿ni³
mo to, ¿e pomy la³ o sprawdzeniu pisowni, zdradza³o pewien niepokój staro wiecki charakte
isma, styl nawi¹zuj¹cy do starych ba ni, wszystko to nie by³o typowe dla autora wywodz¹ceg
o siê z szeregów KGB.
Rzym ucieka³ za oknami taksówki. W tyle zostawa³y pokryte zielon¹ patyn¹ ochry. Aleksander
nie widzia³ tego, my la³ o triumfie, jakim bêdzie publikacja Rosyjskiej prawdy. T³umaczen
ia na wszystkie jêzyki, powa¿ne zyski, zdyskredytowani dysydenci...
Wszed³ na pok³ad samolotu. Obieca³ sobie, ¿e nie zacznie czytaæ przed startem.
Wydawa³o mu siê, ¿e podró¿ trwa³a zaledwie chwilê.
Podczas l¹dowania wiedzia³ ju¿, dlaczego Iwan Iwanycz chcia³, aby umowa z wydawnictwem o
raz poparcie orkiestry za³atwione zosta³y, zanim Aleksander zapozna siê z tekstem.
Rêkopis nie nadawa³ siê do pu-bli-ka-cji.
Ma³gorzato, proszê mnie po³¹czyæ z pani¹ Boisse.
Pani Boisse przy telefonie... Oblewamy dzi wieczorem. I tego samego wieczoru ko
lejne spotkanie z Iwanem Iwanyczem.
Kto jest autorem tego steku kryminalnych bzdur? Nie, nie pytam ciê o to, wiem, ¿e
tego nie wiesz. Ale kto zadecydowa³, ¿e trzeba to publikowaæ? Na pewno nie Pitman. On
zrozumia³by, ¿e to niemo¿liwe. Z umow¹ czy bez, Lux nigdy tego nie zaakceptuje.
196
Zreszt¹ któ¿by to zaakceptowa³? Nie pozwolê wymieniæ nazwy mojej agencji na stronie tytu³ow
Je¿eli istnieje jakikolwiek szalony powód, aby te brednie ukaza³y siê, nale¿y stworzyæ wyd
wnictwo wy³¹cznie dla tej ksi¹¿ki lub innych w tym samym stylu, za³o¿ywszy, ¿e macie ich wi
na sk³adzie. S³uchaj, Iwanie Iwanyczu, czapki-niewidki byæ mo¿e oszala³y, ale paryscy wyda
wcy jeszcze nie. Dziennikarze tak¿e nie. Je li w wyniku niezrozumia³ej dla mnie aberra
cji jakie skrajnie prawicowe wydawnictwo odwa¿y³oby siê nawet opublikowaæ podobny tekst..
.
To by³by skandal? Ale¿ Aleksandrze Dmitryczu, serdeñko, skandal jest pop³atny.
Roz mieszasz mnie swoim prymitywnym cynizmem. Nie by³oby ¿adnego skandalu. Nic by ni
e by³o. Cisza. Najmniejszego echa. Mówi³oby siê o czym innym, tak jak wtedy, kiedy komu o
bije siê przy stole. Nic nie rozumiesz, Iwanie Iwanyczu. ‾yjemy w spo³eczeñstwie, w którym
role s¹ rozdzielone raz na zawsze. Nale¿y przyj¹æ swoj¹ rolê albo pogodziæ siê, ¿e jest si
To w³a nie ludzie Zachodu nazywaj¹ wolno ci¹. Na przyk³ad sowiecki dysydent musi byæ liber
y. Mo¿e byæ marksist¹, je¿eli ma na to ochotê, ewentualnie nacjonalist¹, ale zawsze liberal
ym. Dysydent nie liberalny jest nie do pomy lenia. Czy wiesz, co bym zrobi³ z tym te
kstem, gdybym go dosta³ poczt¹?
Iwan Iwanycz zwil¿y³ jêzykiem palec i przyg³adzi³ kilka rudych w³osów, które przecina³y poz
go czaszkê:
Jeste na tyle inteligentny, Aleksandrze Dmitryczu, aby zrozumieæ, ¿e byæ mo¿e w³a nie
go nie wys³ano ci go poczt¹.
Iwanie Iwanyczu, wiem, co to jest dezinformacja. To mój zawód. Ale istniej¹ pewne gr
anice. Nie mogê wydaæ na moj¹ odpowiedzialno æ zdañ w rodzaju... Gdyby chodzi³o tylko o zda
! To mo¿na przeredagowaæ. Ale ca³a ksi¹¿ka przesycona jest tym duchem.
Jakim duchem?
197
Aleksander przeczyta³ na g³os akapit, który przekre li³ dwiema czerwonymi liniami:
Za ka¿dym razem, kiedy jaka zorganizowana partia komunistyczna, nie popierana pota
jemnie przez ZSRR, zderza³a siê w zamkniêtym polu jakiego narodu z parti¹ liberaln¹, bur-¿
yjn¹, arystokratyczn¹, konserwatywn¹ lub reakcyjn¹, wygrywa³a pojedynek. Za ka¿dym razem, k
edy zderza³a siê z parti¹ faszystowsk¹, czyli reformatorsk¹, i równie¿ zorganizowan¹, przeg
I on przytacza historyczne przyk³ady! Rozumiesz, ¿e tego typu prowokacje w wolnym sp
o³eczeñstwie s¹ nie do przyjêcia.
Nawet przy za³o¿eniu, ¿e istnieje nowa prawica ?
Przede wszystkim przy tym za³o¿eniu. Fourveret oderwa³ siê trochê od lewicy w ci¹gu ost
ich lat, poniewa¿ sprzedaje siê ona gorzej, co wszystkim wiadomo. Ale podj¹æ ryzyko przy³¹c
enia siê do kierunku ca³kiem przeciwstawnego... Publikacja Rosyjskiej prawdy nie wch
odzi w rachubê. Dlaczegó¿ nie wyci¹gniêcie Protoko³ów Mêdrców Syjonu, Mein Kampf albo Wasze
go dzisiaj? O, przepraszam, nie powinienem wymieniaæ Maurrasa w tym towarzystwie.
Prawdziwy monarchista nie mo¿e byæ faszyst¹. Czekaj, co ci powiem. To moja dyrekcja mia³a
ten genialny pomys³, ¿eby po³¹czyæ faszyzm z tendencj¹ prawicow¹, podczas gdy w rzeczywist
jest on bardziej lewicowy ni¿ my. W ka¿dym razie odmawiam wspó³pracy przy tym przedsiêwziêc
u skazanym na klêskê. Czy jeste pewien, ¿e nie chodzi tu o sabota¿? Przenikn¹æ kampaniê wp
eciwnika i obróciæ j¹ na swoj¹ korzy æ, to by³oby dopiero sztuk¹!
Oczy Iwana Iwanycza z³agodnia³y:
Martwisz mnie, Saszeñka. Bardzo mnie martwisz. Nigdy jeszcze nie widzia³em, ¿eby otwa
rcie odmówi³ wykonania polecenia.
G³upstwo. Napiszê ci odpowiedni raport, który wy lesz Pitmanowi przez radio. Zobaczysz
, ¿e chodzi tu o jak¹ pomy³kê.
Odpowied na raport nadesz³a zaraz nastêpnego dnia:
198
Niniejszym potwierdzamy instrukcje przekazane ustnie. Proszê traktowaæ tê depeszê jako r
ozkaz na pi mie. Rêkopis musi byæ opublikowany przez wydawcê wskazanego wam wcze niej. Nie
mo¿e on w ¿adnym wypadku ukazaæ siê u wydawcy prawicowego. Ostrzegamy was równie¿ przed ja
imkolwiek z³agodzeniem tekstu, którego mogliby cie próbowaæ w trakcie t³umaczenia. Ka¿de od
lenie w tym kierunku by³oby traktowane jako uchybienie dyscyplinarne. Je li wydawca
domaga siê tekstu w miarê postêpów t³umaczenia, odmówcie. Tekst musi byæ dostarczony w ca³o
n nowy fragment nie bêdzie udostêpniony prasie. Kontynuujcie, wzmagajcie wszelkie wy
si³ki, aby publikacja sta³a siê miêdzynarodowym ewenementem politycznym. Podpisano gener
a³-pu³kownik Pitman.
W kawiarni przy Porte d'Auteuil Iwan Iwanycz lubi³ kawiarnie usytuowane przy wylot
owych arteriach; by³o to jedno z tych przyzwyczajeñ, przez które drugorzêdni agenci pozw
alaj¹ siê w koñcu zgarn¹æ Aleksander czyta³ wci¹¿ od nowa kartkê zapisan¹ maszynowym pism
n¹ wskazówkami bardzo pilne i ci le tajne , a tak¿e znakami okre laj¹cymi datê i godzin
elegramie.
Iwan Iwanycz u miechn¹³ siê z min¹ pe³n¹ politowania i wyci¹gn¹³ rêkê. Depeszê trzeba mu by
Na rogu sto³u Aleksander nabazgra³ swoj¹ odpowied . Potwierdza³ odbiór. Wykona. Ale odmawia
wziêcia na siebie odpowiedzialno ci: Ani Lux, ani ¿adne inne porz¹dne wydawnictwo nie opu
blikuje Rosyjskiej prawdy. W ma³o prawdopodobnym przypadku, gdyby jednak ksi¹¿ka ukaza³a
siê, prasa odwróci siê od niej z obrzydzeniem i nie bêdzie mowy o ¿adnym ewenemencie miêdz
narodowym ani nawet lokalnym. Obserwacje: autor tekstu, kimkolwiek jest, musia³ zn
acznie wykroczyæ poza instrukcje, jakie otrzyma³. Postulat: sugerujê aby tekst zosta³ po
nownie przeczytany na najwy¿szym szczeblu .
199
Tymczasem s³awni dysydenci, z którymi nawi¹za³a kontakt Agencja Psar, zaczêli odpowiadaæ. C
spo ród nich, którzy pozostali marksistami, wyra¿ali w¹tpliwo æ co do egzystencji prawdy s
yficznie rosyjskiej, ale cieszyli siê ze stylu populistycznego Anonimowego wiê nia i chw
alili go za powo³ywanie siê na pskowski dzwon, symbol dawnej niezale¿no ci gminy, czyli
tym samym komunistycznego powo³ania kraju. Oczywi cie przy³¹czali siê do potêpienia lichwia
stwa, które jest równoznaczne z potêpieniem kapitalizmu. Jeden z nich napisa³ d³ugi artyku³
w którym wykazywa³, ¿e Anonimowy wiêzieñ czerpa³ sw¹ inspiracjê z jego dzie³. Gratulowa³
dzie³a dotar³y nawet do celi 000 w szpitalu specjalnym. Inny przewidywa³ z góry konkluz
je, jakie z ca³¹ pewno ci¹ uwieñcz¹ obserwacje tajemniczego autora: komunizm w swej istocie
jest dobry, jedynie sposób jego realizacji jest na ogó³ katastrofalny w skutkach. Nale¿y
wiêc znów rozpocz¹æ eksperymentowanie, a nie odrzucaæ doktrynê komunizmu.
Pewien antymarksistowski powie ciopisarz pochwali³ jêzyk Anonimowego wiê nia : Dobry jak c
b; chrupi¹ca skórka, która kryje delikatne wnêtrze . Pewien krytyk skomentowa³: Nasz chór
entów ju¿ prawie zacz¹³ nudziæ, gdy oto pojawi³ siê wspania³y baryton, który przychodzi z n
em, nawi¹zuj¹cym w pewnej mierze do Kry³owa . Pewien moralista otwarcie wyra¿a³ swoje zadow
lenie, ¿e mieszkaniec celi potrójne zero jeszcze nieprêdko z niej wyjdzie: Z ca³¹ pewno
odró¿niæ dezerterów, którzy dopiero po znalezieniu siê na Zachodzie zaczynaj¹ szczekaæ prze
re¿imowi, od profetów, którzy zaczêli przemawiaæ jak ludzie wolni jeszcze wówczas, kiedy n
mi nie byli. Ale oto po raz pierwszy nieposkromiony piew wolno ci podnosi siê z sameg
o dna psychuszki .
Ta ostatnia uwaga rzuca³a byæ mo¿e trochê inne wiat³o na zgodno æ, z jak¹ dysydenci, zwykl
eleni, przyklasnêli z góry publikacji Rosyjskiej prawdy. Niektórzy spo ród nich woleli
200
unikn¹æ zbyt jawnej demonstracji wewnêtrznych podzia³ów, inni rozumieli, ¿e sytuacja wiê ni
wa¿niejsza ni¿ wszystkie ma³ostkowe spory pomiêdzy koteriami. Brodaty mêdrzec, podziwiany
a¿ do nienawi ci, wyszed³ ze swej wie¿y z ko ci s³oniowej otoczonej drutem kolczastym, aby
aæ nastêpuj¹cy komentarz na temat kryptogramu, umieszczonego na dzwonie: «‾elazna Maska» p
za³a palcem to, co w micie monarchicznym jest w sposób nie daj¹cy siê na ladowaæ rosyjskie.
Z lêkiem i nadziej¹ bêdziemy siê przygl¹dali, jak nasza wewnêtrzna, prosta i wiêta prawda,
przez wieki ca³e wyra¿a³a siê w dewizie «Jeste my Rosjanami, Bóg jest z nami», natchnê³a te
a naszych czasów, jedynego spo ród nas, który odwa¿y³ siê siêgn¹æ po broñ w obronie naszej
Aleksander czyta³ to wszystko z pogard¹: Nie cierpiê kurków na dachu, obojêtnie, w któr¹ s
iê krêc¹ . Ludzie tego typu byli dla niego zdrajcami, niezale¿nie od motywacji: jaka nieza
pokojona ambicyjka, niewystarczaj¹ca pensja, niewystarczaj¹ce sumienie.
Dosz³o do spotkania t³umaczy. Aleksandrowi nie chodzi³o ju¿ o t³umaczenie najlepsze z mo¿li
ych, dostarczone jak najszybciej, lecz o t³umaczenie, które pozosta³oby tajne tak d³ugo,
jak to bêdzie potrzebne. Zamiast piêciu t³umaczy wybra³ zaledwie dwóch. W ten sposób niebe
pieczeñstwo przecieków by³o minimalne, a praca ukoñczona zostanie pó niej, dziêki czemu Fo-
eret bêdzie mia³ mniej czasu, ¿eby wycofaæ siê z umowy. Pewna kostyczna stara dama rosyjsk
a, mieszkaj¹ca w domu starców, oraz m³ody profesor slawista, który mia³ pracowaæ podczas wa
acji w Irlandii, zostali zaanga¿owani nie tyle dla ich talentów, co raczej dlatego, ¿e
nie bêd¹ mogli siê komunikowaæ ani miêdzy sob¹, ani z paryskimi intelektualistami. Pozosta
i trzej t³umacze obrazili siê. Aleksander zrozumia³ ju¿, ¿e Operacja ‾elazna Maska bêdzie
r, który niszczy wszystko na swej drodze. A to by³ tylko pocz¹tek. Na szczê cie zestawieni
e
201
przypowie ci w Rosyjskiej prawdzie pozwala³o na ca³kowicie niekoherentne podzielenie t
ekstu miêdzy t³umaczy. Profesor uzna³ wprawdzie w pierwszej lekturze, ¿e strona politycz
na by³a do æ trudna do prze³kniêcia, a stara dama, ¿e pe³no by³o terminów tryw., gwar., i f
kich zazwyczaj nie spotyka³a, lecz wystarczy daæ im do zrozumienia, i¿ czê æ przypadaj¹ca n
a¿dego z nich zostanie w³a ciwie o wietlona dopiero przez tekst t³umaczony przez drugiego,
aby przyjêli to za pewnik. Zreszt¹, do diab³a, byli op³aceni i to nawet zupe³nie nie le. Z
danie, w które wci¹¿ nie wierzy³, zaczê³o poch³aniaæ bez reszty Aleksandra, jak Iwana Denis
a uk³adanie cegie³.
Przeszed³ lipiec. Poczta przynosi³a strony t³umaczenia. Aleksander poprawia³, ujednolica³,
oburza³ siê, przyzwyczaja³ siê do swego w³asnego oburzenia. Powierzono mu zadanie z góry s
azane na niepowodzenie. Uprzedzi³ o tym, a teraz bêdzie próbowa³ pomimo wszystko d¹¿yæ do s
esu, chocia¿ bêdzie siê czu³ równie usprawiedliwiony w wypadku pora¿ki, któr¹ przewidywa³,
padku powodzenia w wyniku czynionych przez siebie wysi³ków.
Aby ksi¹¿ka ukaza³a siê we wrze niu, Fourveret, zmieniaj¹c swój kalendarz wydawniczy, domag
manuskryptu pod koniec lipca. Aleksander zwleka³ a¿ do 10 sierpnia. Mia³ spêdziæ dwa tygod
nie wakacji z Jessic¹ na jachcie jej przyjació³. Musia³ zrezygnowaæ z zaproszenia. Jessica
nie skar¿y³a siê: Obejdê siê bez takiego kochanka . I zabra³a ze sob¹ attache z ambasady
z krajów Po³udniowej Ameryki. W tym roku korki na drogach by³y zupe³nie rekordowe. W Pa
ry¿u ulubione restauracje Aleksandra by³y zamkniête, jada³ wiêc w bistrach, konstatuj¹c ze
dziwieniem ich tanio æ. Potrzebowa³ teraz cztery razy mniej czasu na podró¿ z domu do biur
a. Dwóch wydawców chcia³o publikowaæ Rosyjsk¹ prawd¹ w jêzyku orygina³u. Odmowa. Jeden z ni
owa³ siê dyskretnie poinformowaæ, kim s¹ t³umacze. Klêska. W kinach dawano wznowienia stary
h
202
filmów. Mo¿na by³o parkowaæ samochód gdzie siê chcia³o. Ma³gorzata, która chcia³a wyjechaæ
zapyta³a, czy nie by³oby lepiej, ¿eby zosta³a, jako ¿e mia³a siê ukazaæ wa¿na ksi¹¿ka. Ale
¿e ksi¹¿ka nie uka¿e siê wcale. Tak czy inaczej ca³y ten cyrk, je li w ogóle ruszy, nie za
siê przed pocz¹tkiem wrze nia.
Nie, nie, Ma³gorzato, proszê wyjechaæ i odpocz¹æ. A dok¹d w koñcu pani jedzie?
Wyje¿d¿a³a do swojej matki, do Lisieux. Wyjecha³a. Je li bêdzie jej potrzebowa³, wystarczy
en telefon. Dopiero po kilku dniach zacz¹³ odczuwaæ jej brak. Jej spojrzenia by³y tak od
dane i pe³ne uwagi... Zastanawia³ siê z roztargnieniem, jakiego koloru by³y jej oczy i s
twierdzi³, ¿e nie wiedzia³ tego. ‾yjê ju¿ zbyt d³ugo poch³oniêty tylko jednym. To wszystko
iê zmieni .
Pogoda by³a niepewna, nie by³o zbyt ciep³o. Obecny sierpieñ jest o wiele ch³odniejszy ni¿
rwiec sprzed trzydziestu lat . Przysz³o mu nagle do g³owy, ¿eby zobaczyæ galeriê chimer, al
kiedy tu¿ przed nim dziesiêæ autobusów wyrzuci³o ³adunek Teu-tonów na wprost schodków Quas
, zrezygnowa³ z tego zamiaru. Zastanawia³ siê, jaka jest pogoda w Moskwie, w Leningrad
zie. Je li dyrekcja ma jak¹ filiê w Leningradzie, chcia³bym, ¿eby mój apartament by³ na F
...
W koñcu t³umaczenie by³o gotowe. Mimo ponagleñ Fourve-reta Drukarnia czeka! Nie zamknêli
j w sierpniu tylko ze wzglêdu na nas! Aleksander oci¹ga³ siê jeszcze kilka dni. Poprawia
iektóre fragmenty, przepisywa³ najbardziej pokre lone stronice. Jednak w koñcu trzeba by³o
zanie æ do wydawnictwa Lux gruby, bia³y klaser, zapiê³y bia³ym paskiem, przeszytym czerwon
itk¹. Aleksander odda³ swój ³adunek wybuchowy, wys³ucha³ wylewnych podziêkowañ i zacz¹³ cze
lozjê.
Gabinet naczelnego dyrektora wydawnictwa Lux by³ du¿y, bia³y, jego umeblowanie sk³ada³o siê
wy³¹cznie ze sto³u, foteli i gablotki, zawieraj¹cej hiszpañskie krucyfiksy, przedmiot kult
u
203
dla jednych, kolekcja nagród dla innych. Stó³ ustawiony by³ przy oknie w ten sposób, ¿e ka¿
go æ znajdowa³ siê w pe³nym wietle, podczas kiedy surowa lecz sprawiedliwa twarz naczelneg
dyrektora pozostawa³a w pó³cieniu. Niektórzy my leli, ¿e by³ to tylko przypadek, lecz wyst
zy³o z³o¿yæ wizytê panu Fourvere-towi wieczorem, aby móc stwierdziæ, ¿e lampy by³y ustawion
by osi¹gn¹æ dok³adnie ten sam efekt.
U cisk d³oni. Proszê siadaæ. Fourveret zasiad³ za sto³em, z³o¿y³ rêce, opu ci³ oczy. Na jeg
cznej twarzy widnia³y okulary w kwadratowej oprawce, które potrafi³ majestatycznie zde
jmowaæ i wk³adaæ w odpowiednich momentach.
Aleksander czeka³. Nie by³ z natury lêkliwy, ale konieczno æ obrony projektu, którego nie p
chwala³, stawia³a go w niewygodnej pozycji.
Po d³u¿szej chwili medytacji Fourveret uniós³ g³owê, zdj¹³ wymownie okulary i powiedzia³ z
m u miechem:
A wiêc trzeba byæ na prawicy, poniewa¿ dobry ³otr zosta³ ukrzy¿owany po prawej stronie
i z Nazaretu!
Odczeka³ kilka sekund i ci¹gn¹³ dalej, o ton g³o niej:
A kiedy z g³êbok¹ odraz¹ odepchn¹³ sztukê z³ota, któr¹ Mu podawano i stwierdzi³, ¿e nal
jego b³yskotki, to, co chcia³ w rzeczywisto ci powiedzieæ, to nic inne go jak to, i¿ do p
añstwa, a nie do banków nale¿y bicie monet! Carska Rosja liczy³a siedem razy mniej polic
jantów ni¿ Wielka Brytania i piêæ razy mniej ni¿ Francja! Komunizm, ta dziwna choroba, zap
anowa³ w Rosji jak grypa na Hawajach, poniewa¿ carska Rosja w swojej niewinno ci nie w
yprodukowa³a odpowiednich przeciwcia³!
Fourveret za³o¿y³ znów okulary i jego twarz nabra³a wielkiej powagi:
Proszê mi w koñcu powiedzieæ, mój drogi, co jest grane? Kto tu sobie urz¹dza kpiny?
Aleksander przygotowa³ sobie plan kontrataku. Po³o¿y³ na
204
stole seriê cytatów, pochodz¹cych z listów od dysydentów. Ich opinie, i tak pozytywne, zos
ta³y jeszcze dodatkowo przemy lnie spreparowane i zredagowane. Ca³o æ by³a ol niewaj¹ca.
- To na skrzyde³ko ok³adki.
Fourveret spojrza³ na papiery i odsun¹³ je od siebie.
- Oni nie czytali ksi¹¿ki. Ja tak¿e, dopóki jej nie przeczyta³em...
Podniós³ siê z krzes³a i zacz¹³ spacerowaæ po pokoju z rêkami za³o¿onymi na plecach, rozpla
czasu do czasu, by wykonaæ pe³en wigoru i jednocze nie nobliwy gest.
- Mój drogi, zawsze s¹dzi³em, ¿e pomimo ró¿nic, które nas dziel¹, posiadamy pewn¹ wspóln¹
it¹ integralno æ intelektualn¹. Bóg mi wiadkiem, chocia¿ Bóg nie jest do tego potrzebny, b
a reputacja jest wystarczaj¹co znana na rynku - wiadomo, ¿e jestem wydawc¹, wiadomo te¿,
¿e przede wszystkim jestem sumieniem i ¿e w miarê moich mo¿liwo ci d¹¿y³em zawsze do tego,
oje wydawnictwo pos³uszne by³o mojemu sumieniu. I nie dlatego, ¿e to moje sumienie, ty
lko s¹dzê, ¿e sumienia wszystkich ludzi dobrej woli nastrojone s¹ na tê sam¹ nutê. Jestem c
e cijaninem, mam wspó³pracowników, którzy nimi nie s¹. S¹ w ród nich byæ mo¿e - a nawet na
uni ci. Ale jakie¿ to ma znaczenie, skoro wszystkich nas jednoczy poparcie dla udany
ch dzie³ literackich i dobrych uczynków, lub te¿ niechêæ do z³ych ksi¹¿ek i z³ego postêpowa
wydawcy byæ mo¿e maj¹ tylko jedno zmartwienie: forsa. (Wy mówi³ to z dreszczem obrzydzeni
a, jakby to by³o nieprzyzwoite s³owo. Wykona³ oble ny gest liczenia banknotów.) Je li o mni
chodzi, forsa... Gdybym tylko chcia³, mój drogi, by³bym bogatym cz³owiekiem. Ale to, co
dla mnie siê liczy, to wielkie, krwawi¹ce serce ludzko ci, dla którego krwawi moje serc
e, i w³a nie w tym cierpieniu jednych dla drugich i artysty dla spo³eczeñstwa widzê prawdz
iwe znaczenie dzia³alno ci wydawnictwa Lux. Lux oznacza tutaj wiat³o, rzecz jasna. Je li
o pana chodzi, darzê pana szacunkiem, panie Psar. (Wymawia³
205
Psaaaaar , mia³ pe³ne usta samog³oski a , i tak wyra ne podkre lanie egzotyki jego nazwis
a³o siê obra liwe.) Prowadzi pan dla mnie Genez¹ rewolucji i Bia³¹ Ksiêg¹, z którymi nie mo
na seria innego wydawcy. Nie przypuszczam, ¿eby pana opinie polityczne by³y nie w po
rz¹dku, bo w koñcu póki nie jest siê ekstremist¹, mo¿na byæ cz³owiekiem godnym szacunku naw
prawicy. W ka¿dym razie tak sobie to wyobra¿am. Pytam wiêc pana (zatrzyma³ siê nagle, jak
wryty, i zdj¹³ okulary, jakby wyci¹ga³ szablê z pochwy): co siê sta³o?
Aleksander patrzy³ na wydawcê nie ukrywaj¹c swego rozbawienia:
Co siê z panem dzieje, Fourveret? Po co ten patos? Nie zgadza siê pan z programem A
nonimowego wiê nia ? A kto panu powiedzia³, ¿e ja siê z nim zgadzam? Czy¿by my byli fanatyk
którzy publikuj¹ wy³¹cznie pogl¹dy zgodne z ich pogl¹dami? Czy¿by wolno æ s³owa polega³a na
ala siê mówiæ tylko tym, którzy my l¹ podobnie jak pan, albo s¹ trochê na lewo od pana?
Fourveret zasiad³ ponownie przy stole. Zacz¹³ przecieraæ chusteczk¹ szk³a okularów, okazuj¹
en sposób, ¿e jego cierpliwo æ nie ma granic. Odwróci³ wzrok od Aleksandra. Przez chwilê po
ywa³ mu swoje plecy.
Jak pan sobie mo¿e wyobraziæ, gubi³em siê w domys³ach na temat pañskiej osoby doda³ c
sem. Mo¿e pan byæ dumny, bo dziêki panu spêdzi³em bezsenn¹ noc. Zastana wia³em siê, czy n
n o lep³, straci³ rozum, czy te¿, proszê mi wybaczyæ to s³owo, lecz mam tu swoje powody, st
pan przekupny? W tym ostatnim przypadku, komu¿ by siê pan sprzeda³? Czy¿by wszed³ pan w ko
ntakt z jak¹ organizacj¹ neofaszystowsk¹? Czy kto panu zap³aci³, aby mnie skompromitowaæ?
nien pan wiedzieæ, ¿e nie pozwolê na to! Zreszt¹ jak¹ bym mia³ mieæ z tego korzy æ, gdybym
i¹¿kê? Rosyjska prawda nie sprzeda siê nawet w dwu tysi¹cach egzemplarzy.
206
Mogê siê panu przyznaæ, ¿e w moim zak³opotaniu wybra³em siê do José Ballandara, który jest,
nu wiadomo, moim starym przyjacielem. Prosz¹c o dyskrecjê da³em mu do przeczytania kil
ka wyj¹tków z tych brudów. Gdybym to opublikowa³, zrobi³bym co z³ego i zdajê sobie z tego
Ale przypu æmy, ¿e jednak to robiê. Jaka by³aby pañska reakcja? Zna pan Bal-landara. To su
nie. Odpowiedzia³ mi: Przez szacunek dla pana, dla pañskiego wydawnictwa, spu ci³bym na t
o zas³onê milczenia. Zachowa³bym siê tak, jakby siê ksi¹¿ka wcale nie ukaza³a .
Je li pana dobrze rozumiem, Fourveret, zamierza pan ze rwaæ nasz¹ umowê? zapyta³ Alek
der pow ci¹gliwie.
Ta uwaga rozweseli³a wydawcê:
Przecie¿ nie bêdê pana, Psaaaaar, uczyæ, ¿e umowa wydawnicza... Zwracam panu pañskie pr
, które w my l prawa nie nale¿¹ do pana, poniewa¿ nie ma pan upowa¿nienia autora. I to wszy
tko. Ale w koñcu (obróci³ siê nagle i opar³ siê plecami o stó³) czy by³by pan ³askaw wyt³um
im prawem pozwoli³ pan sobie zaproponowaæ mi ten zbiór idiotyzmów i pod³o ci?
Aleksander mia³ wyj¹tkow¹ zdolno æ stawiania czo³a w trudnych sytuacjach, nawet wbrew oczyw
sto ci. Przyda³o mu siê to w jego obydwu zawodach, pozornym i rzeczywistym.
Pod³o ci, bzdury i brudy... To nie s¹ ¿adne argumenty, Fourveret. Wszystko, co s³yszê o
wadransa, to obelgi pod adresem cz³owieka zdychaj¹cego w³a nie w wiêzieniu psychiatrycznym
. O co panu chodzi? O spokojne sumienie wydawcy, który zawsze cieszy³ siê opini¹ gwiazdo
ra uczciwo ci intelektualnej i który zerwie umowê, poniewa¿ dobrze wie, ¿e Anonimowy wiêzi
bêdzie mia³ ¿adnych mo¿liwo ci obrony prawnej. Co pan w³a ciwie zarzuca Rosyjskiej prawdzi
Takie chwyty poni¿ej pasa nie s¹ pana godne, Psar powiedzia³ Fourveret, oddzielony o
d niego sto³em. Albo ten tekst nadaje siê do publikacji i nie robiê panu krzywdy, odsy³a
j¹c
207
pana do innych wydawców, albo siê nie nadaje i wówczas pan jest wobec mnie nie w porz¹dk
u, namawiaj¹c mnie na druk.
Usiad³ i za³o¿y³ okulary tak jak angielski sêdzia zak³ada perukê. Zajrza³ do swoich notatek
Je li w ogóle mo¿na co z tego zrozumieæ, mimo bez³adu kompozycji, dzie³o niniejsze bro
kiej oto tezy: 1. Kapitalizm jest ród³em wszelkich nieszczê æ, 2. dlatego te¿ nale¿y znisz
munizm (sic!) oraz 3. zast¹piæ go monarchi¹ teokratyczn¹, której zasadniczym atrybutem bêdz
e bicie monety.
Niczego nie wymy li³em. Do tego do³¹cza siê jeszcze absurdalna demaskacja rzekomego spisku
wiatowego lichwiarzy. Tezê tê maj¹ ilustrowaæ pseudohistoryczne przyk³ady: Roosevelt by³
ntem Stalina, który z kolei dzia³a³ jako agent Rockefellera. I pan mnie pyta, co zarzu
cam Rosyjskiej prawdzie? Jak pan wie, moje serce krwawi dla Rosji, ale Rosyjskie
j prawdzie zarzucam, ¿e nie jest ani rosyjska, ani prawdziwa. I to wszystko.
Kiedy Fourveret wypowiada³ s³owa moje serce krwawi , k³ad³ na swej lewej piersi d³oñ o sze
rozstawionych palcach i trzyma³ j¹ tam kilka sekund. Aleksander nie mia³ na to ¿adnych a
rgumentów.
To oczywiste, ¿e nie podzielam w najmniejszym nawet stopniu pogl¹dów tego wariata, a
le uwa¿am, niech pan sobie wyobrazi, ¿e jego szaleñstwo jest interesuj¹ce i ¿e przy poparc
iu prasy...
Tak, drogi przyjacielu, ale nie bêdziemy mieli tego poparcia. Powiedzia³em panu, c
o mi odrzek³ Ballandar, którego autorytet jest panu znany i który zawsze by³ dobrze uspo
sobiony dla naszego wydawnictwa.
Aleksander podniós³ siê i przyci¹gn¹³ do siebie maszynopis. Fourveret, wci¹¿ siedz¹c, zlust
spojrzeniem. Pó niej zdj¹³ okulary, jak zdejmuje siê maskê.
Psaaaaar, ukaza³ mi siê pan w zupe³nie nowym wietle i byæ mo¿e mylê siê, ufaj¹c panu w
ci¹gu. Bóg mi
208
wiadkiem i widzi, ¿e wolê grzeszyæ nadmiarem ni¿ sk¹pstwem. (Kiedy mówi³ Bóg mi wiadkiem
do nieba i opuszczaj¹c je potem zatrzymywa³ przez sekundê spojrzenie na kolekcji krucy
fiksów.)
Je li ta rzecz uka¿e siê u jakiegokolwiek wydawcy a by³bym zdziwiony, gdyby nawet w t
j profesji uda³o siê panu znale æ kogo a¿ tak nêdznego, by wzi¹³ na siebie to ryzyko bêd
zerym ¿alem wyrzec siê dalszej wspó³pracy z panem. Je li natomiast zrozumie pan, do jakieg
o stopnia za le pi³a pana s³owiañska wra¿liwo æ i je li wyrzuci pan tê paczkê makulatury do
go cieku...
U miechn¹³ siê szeroko. Przypomina³ teraz rozpieranego przez rado æ ojca, witaj¹cego swego
trawnego syna.
...wtedy Geneza rewolucji i Bia³a Ksiêga bêd¹ siê nadal ukazywa³y. Zakopiemy topór woje
nigdy nie bêdziemy wracali do naszego ma³ego kryzysu. To prawda, ¿e stracê sporo pieniêdz
y wskutek wywrócenia siê mojego planu wydawniczego, ale... co to s¹ pieni¹dze?
Wykona³ rêk¹, trzymaj¹c okulary, szeroki gest. Na³o¿ywszy okulary odprowadzi³ Aleksandra do
zwi. Na progu zatrzyma³ siê i chwyci³ go za rêkê. Jego szlachetna twarz sta³a siê jeszcze b
ziej szlachetna:
Mam dwadzie cia lat wiêcej ni¿ pan. Pozwolê sobie daæ panu pewn¹ radê.
Zamkn¹³ oczy i bardzo cicho wymówi³:
Proszê siê modliæ.
Zamkn¹³ d³oñ Aleksandra w swoich rêkach i zatrzyma³ j¹ kilka sekund.
Aleksander przewidzia³ odmowê Fourvereta; w³a ciwie zgadza³ siê z nim. W niczym nie u³atwia
jednak sytuacji, wzi¹wszy jeszcze pod uwagê zawoalowane gro by i paternalistyczne por
ady wydawcy.
209
Iwan Iwanycz w rozmowie telefonicznej nie okaza³ wcale zdziwienia, kiedy dowiedzia³
siê o odmownej decyzji Fourvereta. Zapyta³ tylko:
Przypu æmy, ¿e ksi¹¿ka jednak uka¿e siê, co nale¿a³oby zrobiæ, ¿eby spotka³a siê z sukc
Je li kiedykolwiek rozwi¹¿esz tê zagadkê, zmieñ pracodawcê. Bêdziesz miliarderem.
Badania rynku...
Nie s³u¿¹ niczemu w wiecie ksi¹¿ek. Przynajmniej na pocz¹tku. Mo¿na wp³yn¹æ na powodze
je¿eli ksi¹¿ka zostanie dobrze przyjêta, ale na pocz¹tku rzucamy j¹ na g³êbok¹ wodê, zdaj¹c
adek, albo na kaprys fortuny. Wiêkszo æ ksi¹¿ek tonie, tylko niektóre utrzymuj¹ siê na powi
ni, i te w³a nie umiemy doprowadziæ a¿ na pe³ne morze. Pierwszy skok jest niewiadom¹. Pomy
s¹ pornograficzne krymina³y, których nikt nie kupuje i prawdziwe, wielkie ksi¹¿ki, wietni
id¹ce.
Jednak poparcie prasy...
Niczego nie przes¹dza.
Ale rzadko siê zdarza, ¿eby prasa robi³a ha³as wokó³ jakiej ksi¹¿ki i ¿eby nikt jej ni
Rzadko.
I nigdy nie zdarza siê, ¿eby tylko jeden pies szczeka³ na wsi, a inne nie odpowiada³y.
Do czego zmierzasz, Iwanie Iwanyczu?
Jacy s¹ najlepsi szczekacze? Ci, co poci¹gaj¹ za sob¹ innych?
Najlepszy jest Ballandar i nale¿y do mojej orkiestry. Ale w³a nie ci powtórzy³em, jakie
jest jego zdanie, s³uszne zreszt¹, na temat waszego towaru.
Nie chodzi o to. Czy mo¿esz znale æ jeden lub dwa g³osy, które mu odpowiedz¹?
Oczywi cie, jak tylko on siê wypowie. Trzy czwarte dziennikarzy mówi wy³¹cznie o ksi¹¿k
które zacytowa³ Ballandar.
210
Jedni, ¿eby powiedzieæ to samo co on, drudzy ¿eby mu siê przeciwstawiæ. Ale powtarzam ci,
Fourveret nas nie opublikuje, a nawet je¿eli tak, to Ballandar bêdzie milcza³. Uprzedz
a³em was.
Poradzimy sobie. Domy lasz siê, ¿e je li przydzielili my do twojej orkiestry tych dwóch
zyków, to dlatego, ¿e, jak mówi¹ Francuzi, umiej¹ piewaæ.
Nie b¹d naiwny, Iwanie Iwanyczu. Jeste my w Pary¿u, w ostatniej æwiartce dwudziestego
ieku, nikt ju¿ nie ma na sumieniu wstydliwych sekretów, poniewa¿ wszystko jest dozwolo
ne. Gdyby twoja ¿ona dowiedzia³a siê, ¿e zezujesz na Jessicê, to byæ mo¿e pog³aska³aby ciê
ciasta, ale to dlatego, ¿e nie nale¿y do inteligencji id¹cej z duchem czasu.
Iwan Iwanycz nie podj¹³ wyzwania. Naznaczy³ spotkanie na nastêpny poranek, w kawiarni tu¿
obok Porte d'Orléans.
Z Porte d'Orléans Aleksander pojecha³ prosto do biura wydawnictwa Lux. W rêce trzyma³ cz
arn¹, grub¹ teczkê. By³ czternasty sierpnia i drzwi by³y zamkniête. Fourveret znajdowa³ siê
wne w swej posiad³o ci w Dourdan. Jechaæ tam natychmiast? Pokusa by³a silna, ale korki n
a drogach... Zreszt¹ poczekaæ chwilê z otwarciem ognia te¿ by³o przyjemne... Pojadê jutro
Nastêpnego dnia oko³o jedenastej trzydzie ci Aleksander znalaz³ siê w Chatelet, gdzie by³ d
wniej mile widzianym go ciem. Tam w³a nie wiêtowano sukces Bia³ej Ksiêgi o edukacji narodo
z profesorami z Sorbony, a z kilkoma pra³atami oblewano powodzenie Bia³ej Ksiêgi o Ko c
iele.
Bia³a fasada w stylu Napoleona III, nawi¹zuj¹ca zarazem do Ludwika XVI, zosta³a niedawno
odnowiona. ‾wir podwórka, nieskazitelnie wygracowany, chrzê ci³ rozkosznie pod oponami.
Wszyscy sana mszy, panie Psar powiedzia³a pani Emi-lienne. Chce pan na nich pocz
ekaæ w salonie, czy te¿ podaæ panu apéritif w ogrodzie?
Zazwyczaj Aleksander wola³ wnêtrze domu, tego jednak dnia
211
potrzebowa³ powietrza. Usiad³ pod parasolem. Park mia³ niewiele wiêcej ni¿ hektar powierzc
hni i cie¿ki by³y w nim poprowadzone w stylu angielskim, tak aby osi¹gn¹æ jak najwiêksz¹ i
pektyw i przed³u¿yæ odleg³o ci. Wielkie drzewa unosi³y ku niebu ciê¿kie od li ci ga³êzie. P
iat³o za³amywa³o siê w lekkiej mgie³ce. Aleksander po³o¿y³ swoj¹ teczkê u stóp, i co jaki
j czubkiem buta. Kostki lodu dzwoni³y w kryszta³owej szklaneczce. Nag³y ha³as i ca³a chmar
a dzieci, za którymi kroczy³o kilkoro doros³ych, wypad³a z drzwi balkonu.
Drogi Psaaaaar! Có¿ za niespodzianka! Naturalnie zje pan z nami obiad?
Fourveret pokazywa³ w u miechu wszystkie zêby, jego oczy jednak pozosta³y czujne. Potrz¹sa³
rêk¹ Aleksandra, lecz jego zaproszenie by³o z rzêdu tych, których nie powinno siê przyj¹æ.
Jeszcze nie wiem. Musia³em pana zobaczyæ w pilnej sprawie. Przykro mi, ¿e musia³em pan
a cigaæ a¿ tutaj.
Ale¿ nic podobnego powiedzia³a pani Fourveret, du¿a, chuda, z czym nieokre lenie pro
cjonalnym w sposobie bycia. Szalenie siê cieszymy pañsk¹ wizyt¹. Zna pan moj¹ córkê, mada
ubert? A to moje wnuki...
Dzieci nosi³y imiona bezpretensjonalne. By³y tak dobrze u³o¿one, ¿e grzeczno æ ich mia³a w
co naturalnego. Udawa³y onie mielenie tylko tyle, ile trzeba by³o. Aleksander nie zapy
ta³ o ich postêpy w szkole, ale przywita³ siê z nimi powa¿nie, patrz¹c ka¿demu z nich prost
oczy, i to im siê spodoba³o. Jego spojrzenie zatrzyma³o siê byæ mo¿e nieco d³u¿ej na Miko³
ioletnim blondynie o krótko obciêtych w³osach.
Co bêdziesz robiæ, Miko³aju, jak bêdziesz du¿y? Miko³aj jeszcze sepleni³.
Chcê placowaæ na gie³dzie jak tatu . Aleksander zdziwi³ siê.
Ja, Miko³aju, w twoim wieku chcia³em zostaæ dowódc¹ ³odzi podwodnej.
212
Fourveret uj¹³ go za ³okieæ.
No wiêc, ta pilna sprawa? Proszê mi powiedzieæ, ¿e siê pan zastanowi³ i chce pan zrezyg
aæ z publikacji tego...
Przejd my siê trochê zaproponowa³ Aleksander. Odczuwa³ ¿yw¹ przyjemno æ na my l o tym
a
jednak nie bardzo wiedzia³, jak zacz¹æ. Nie chodzi³o tu, Bogu niech bêd¹ dziêki, o lito æ,
onwenans, który g³êboko naznaczy³ jego naturê. Czu³ za¿enowanie na my l, ¿e ten cz³owiek za
e od niego ca³kowicie zale¿ny. Nawet psy nie gryz¹ ofiarowanej im obro¿y.
Szli po ród przystrzy¿onych trawników, które lato zd¹¿y³o ju¿ przy¿o³ciæ. Brzêcza³y pszczo³
a³a do sto³u na tarasie. Bêdzie to prawdziwe wiêto rodzinne, w dniu Matki Boskiej Zielnej
, z msz¹ wiêt¹, dziadkiem, babci¹, obiadem pod go³ym niebem, wod¹ zabarwion¹ winem dla sta
h dzieci, z drobn¹ k³ótni¹ przy deserze na temat osy, któr¹ z³apie jeden z ch³opców i bêdzi
zekroiæ no¿em.
Fourveret zatrzyma³ siê, kontempluj¹c scenê rodzinn¹ ponad trawnikiem, cie¿k¹, klombem, je
jedn¹ cie¿k¹. Dzieci przekomarza³y siê milutko o miejsca przy stole. Nie, mówiê ci: je l
n pan, to wszystko siê przesuwa o jedno miejsce . Jedna z dziewczynek z przejêciem pom
aga³a Emilienne nakrywaæ do sto³u. Pani Faubert i pani Fourveret, ka¿da z kieliszkiem po
rto w rêce, rozprawia³y z o¿ywieniem:
Mo¿esz mówiæ co chcesz mówi³a z przekonaniem matka ale ja bardzo ¿a³ujê, ¿e nie ma j
rwszej komunii. Có¿ to komu przeszkadza³o. A wyobra sobie, jak Marii Karolinie by³oby lic
nie w tych wszystkich koronkach.
Madame Fourveret mówi³a g³o no, z rozpaczliw¹ emfaz¹ tych, których ju¿ nikt nie s³ucha. Jej
siê czule:
Mamo, nikt mamy ju¿ nie zmieni. Zreszt¹ gdyby siê mama zmieni³a, pierwsza bym tego ¿a³o
Surowa twarz Fourvereta roz wietli³a siê od wewn¹trz:
213
Jakie to piêkne powiedzia³ cicho chrze cijañska rodzina.
Na to w³a nie czeka³ Aleksander:
Tak, to piêkne, tyle ¿e nie zawsze wystarczaj¹ce.
Nie bardzo pana rozumiem.
Mówili nie patrz¹c na siebie, z oczami wci¹¿ utkwionymi w idylli, która rozgrywa³a siê pod
asolami.
Jakie trzydzie ci lat temu podj¹³ Aleksander pewna ilo æ dobrze sytuowanych osób,
iele mia³o chrze cijañskie rodziny, narobi³a sobie k³opotów, bior¹c udzia³ w czym , co nazy
z ró¿owymi baletami, raz niebieskimi baletami. Dosz³o do paru samobójstw, za³ama³y siê niek
kariery. Ci panowie byli nieostro¿ni. Ich ofiary, czy te¿ partnerzy, niech pan to na
zywa jak pan chce, by³y przes³uchiwane. Rozpozna³y swoich klientów i wszystko opowiedzia³y
: To ten pan, co mi to robi³, a to ten, co mi robi³ tamto .
Znam tê historiê powiedzia³ Fourveret, u miechaj¹c siê i nie patrz¹c na Aleksandra.
Trochê pó niej w Ville d'Avray za³o¿ono pewn¹ instytucjê charytatywn¹. Jej celem jest o
ad m³odymi sierotami i kszta³cenie ich. Dziwna sprawa. Instytucja ta nie apeluje do
mi³osierdzia ludzkiego i nie zabiega o wsparcie. A jednak dorastaj¹ce sieroty opuszc
zaj¹ j¹ z okr¹g³ym kapitalikiem. Prawd¹ jest, ¿e te wzruszaj¹ce maleñstwa nie s¹ ca³kowicie
e i maj¹ jeszcze jedn¹ cechê szczególn¹, która czyni je tym cenniejszymi w oczach ich prote
torów... Czy s³ysza³ pan, Fourveret, o instytucji dla m³odych niewidomych sierot w Ville
d'Avray?
Fourveret odwróci³ siê od Aleksandra. Mówi³ g³osem pe³nym przejêcia, choæ na twarzy jego ut
siê wci¹¿ u miech nobliwy i szlachetny:
Dlaczego mi pan opowiada tê okropn¹ historiê? Te potwory, niew¹tpliwie pod³e, s¹ z pewn
ezkarne, jako ¿e nikt ich nigdy nie widzia³.
214
No tak powiedzia³ lekko Aleksander wiem dobrze, ¿e ci panowie maj¹ pseudonimy, co p
zwala im porozumiewaæ siê z dyrekcj¹ nie ujawniaj¹c siê, a tak¿e klucze, dziêki czemu mog¹
willi, a nawet do pewnego w niej pokoju, nie bêd¹c widzianym. Ale Bóg, drogi panie Fou
rveret, Bóg, jak lubi pan powtarzaæ, jest wiadkiem w ka¿dej sytuacji. I nie tylko Bóg. Ro
zumie pan, aparaty fotograficzne ukryte w murze istniej¹ nie tylko na filmach.
Otworzy³ z trzaskiem jeden z zamków swej teczki:
Interesuj¹ pana zdjêcia pornograficzne, Fourveret? Na jednych z nich widaæ nawet ma³¹ b
a³¹ laseczkê w nogach ³ó¿ka.
Instytucja niewidomych sierot funkcjonowa³a od piêtnastu lat. Departamentowi musia³o b
ardzo zale¿eæ na publikacji Rosyjskiej prawdy, skoro nie cofa³ siê przed ryzykiem zaalar
mowania sta³ych bywalców willi!
Fourveret patrzy³ znów na swoj¹ ¿onê, córkê, wnuki i ich balet Wniebowziêcia, rozgrywaj¹cy
awnikiem i klombem dalii.
Jus s¹ osy ! wykrzykn¹³ Miko³aj wymachuj¹c no¿em do chleba.
Fourveret mia³ zesztywnia³e jakby z zimna wargi. Wymówi³ z trudem:
Ksi¹¿ka uka¿e siê w przewidzianym terminie.
I zrobi pan wszystko co trzeba, ¿eby to by³ triumf powiedzia³ Aleksander, skanduj¹c ka
s³owo. W przeciwnym wypadku niczego nie obiecujê.
Zrobiê wszystko, co bêdzie w mojej mocy. Na suchej twarzy Aleksandra pojawi³ siê u miec
:
W takim razie z przyjemno ci¹ przyjmujê pañskie zaproszenie na rodzinny obiad.
Po po³udniu, wci¹¿ w roli karz¹cego archanio³a, Aleksander zatelefonowa³ do «Obiektywu». Ni
nie by³o. Te coraz czêstsze wywczasy pracowników umys³owych dra¿ni³y go. Tam
215
przynajmniej zmusza siê ich do przepracowania dla partii niedziel w dobrowolnym cz
ynie spo³ecznym! Czy Ballandar pojecha³ do Ramatuelle, czy do Port-Grimaud? Fourveret
widzia³ go trzy dni temu w Pary¿u i w jego stylu by³oby raczej pozostanie w Pary¿u w si
erpniu zarówno przez snobizm, jak i przez zami³owanie do urlopowych intryg. Zatelefo
nowa³ do niego do domu. Ale¿ oczywi cie, proszê przyj æ . Jednak pewna niechêæ w g³osie: B
zeczyta³ Rosyjsk¹ prawdê i obawia³ siê, czy przypadkiem Aleksander nie przeszed³ do obozu t
ch niedotykalnych (trêdowatych), prawicowych ekstremistów.
Ulica de Tournon. Siedemnastowieczny budynek, odnowiony w najbardziej agresywnie
nieskazitelny sposób. Kamienny mur. Dywany. Aleksander nie wszed³ do windy, bo to d
obre dla æwiczenia oddechu, a poza tym ma³a kabina powodowa³a w nim przyp³yw klaustrofob
ii. Zadzwoni³ do wysokich drzwi z rze bionego dêbowego drewna. Niez³a imitacja starej br
amy.
Ilu¿ m³odych autorów dygota³o przed tymi drzwiami! Ilu¿ z nich, publikowanych lub nie, prz
ychodzi³o tu, by graæ szczer¹ lub szydercz¹ komediê uwielbienia. Tak pana podziwiam . Co z
nia, nawet nie da³ najmniejszego s³owa polecaj¹cego dla Grasset. Panie Ballandar, jest
pan wspania³y! Zgodzi³-(a)-bym siê pój æ z nim do ³ó¿ka, ale nawet nie zaproponowa³. Balla
ludzi, o których mówi siê, zreszt¹ mylnie, ¿e rz¹dz¹ literatur¹. W rzeczywisto ci wycinek,
móg³ sprawowaæ swoje rz¹dy, nie by³ wielki. Aby utrzymaæ swój autorytet Ballan-dar poddawa
ez przerwy autocenzurze, ogranicza³ siê tylko do: Tego nie mo¿na powiedzieæ. Tego siê nie
obi... Uda³o mu siê osi¹gn¹æ reputacjê kogo mia³ego, ale w rzeczywisto ci atakowa³ tylko
, wymierza³ ciosy w miêkk¹ materiê, a gdy tylko natrafia³ na opór, gi¹³ siê w uk³onach. Zda
znajdowa³ siê u szczytu kariery, a jednak ¿y³ w ci¹g³ym poczuciu zagro¿enia. Obawia³ siê,
, o¿eniony z siostrzenic¹ Y., czy te¿ posiadaj¹cy odpowiednie rodki, ¿eby wywrzeæ
216
presjê na Z., mo¿e go wysadziæ z siod³a, co okaza³oby siê ca³kiem proste, jako ¿e wiedzia³,
zyznaj¹c siê do tego przed sob¹, ¿e nie ma ¿adnego szczególnego talentu, i jedyne, co posia
a to nazwisko. Dlatego te¿, dbaj¹c o sw¹ opiniê m³odego intelektualisty, popieraj¹cego m³od
ch od siebie (by³ m³ody od chwili kiedy przesta³ byæ dzieckiem, to znaczy dobre czterdzi
e ci lat), starannie dobiera³ swych protegowanych w ród neofitów, którzy nie mieli ¿adnego
entu. Popiera³ ich pierwsze ksi¹¿ki, potem za jego faworyci, nie stanowi¹c ¿adnej konkuren
ji dla niego, znikali gdzie , staj¹c siê znowu lub debiutuj¹c w roli inspektorów ubezpiecz
eñ, gwiazdek filmowych czy te¿ nauczycieli. I tak by³o lepiej dla wszystkich. Zastanówmy
siê: gdyby Ballandar utraci³ swoj¹ pozycjê, có¿ móg³by robiæ innego? Nieudany pisarz mo¿e
ykiem, ale krytyk? Zreszt¹ Ballandar nie by³ ani z³y, ani dobry, by³ ostro¿ny. Kariera int
elektualisty przypomina jazdê na nartach wodnych, nale¿y siê trzymaæ uchwytu liny jak na
jd³u¿ej.
Naciskaj¹c palcem wskazuj¹cym s³oñce miedzianego dzwonka, Aleksander pomy la³, ¿e on tak¿e,
resie kiedy bra³ siebie za pisarza, móg³ by³ siê tu pojawiæ, pewien ¿e przynosi wybitne dzi
¿e lekkie popchniêcie pana José Ballandara uczyni go s³awnym i kochanym. Szczê liwie uda³o
siê unikn¹æ tej gamy upokorzeñ. Prze¿y³ za to inn¹. Jako debiutuj¹cy agent literacki pozna
edpokoje. Proszê to przeczytaæ, podziêkuje mi pan. Czy nie chcia³by pan rzuciæ okiem przyn
jmniej na pierwszy rozdzia³? To bêdzie wielki sukces, pan pierwszy siê o tym dowiaduje
. Czy wie pan, ¿e autor spali³ ¿ywcem swoj¹ pierwsz¹ ¿onê? By³o rzecz¹ do æ mi³¹ pojawiæ s
iteratury, stoj¹cego na wieczniku inteligencji, maj¹c w zanadrzu fujarkê; zaraz na niej
zagra i Ballandar zatañczy.
Ale¿ proszê wej æ.
Uprzejmy, z odrobin¹ wy¿szo ci i, rzecz jasna, ostro¿no ci. Czy¿ niepokoi siê ludzi wizytam
iêtnastego sierpnia? Chodzi³o
217
z pewno ci¹ o to, ¿eby wp³yn¹³ na zmianê decyzji Fourvereta. Ale Fourveret mia³ racjê, Rosy
prawdy nie nale¿a³o dotykaæ nawet dwoma palcami, nawet w rêkawiczkach.
Aleksander wszed³. Móg³ uzyskaæ satysfakcjê natychmiast, móg³ poprosiæ Ballandara, ¿eby fik
nim kozio³ki na dywanie, i Ballandar by to zrobi³. Ale chodzi³o o co lepszego ni¿ o kozio³
i, chodzi³o o przeprowadzenie pewnej demonstracji a¿ do absurdu.
Aleksander zapyta³ zwyczajnie:
Czym jest dla pana literatura? Ballandar, w koszuli z nieodzownym jedwabnym fu
larem, w
bia³ych spodniach, których wystudiowana forma zdawa³a siê zwê¿aæ biodra, uniós³ jasne brwi:
Literatura? Ale¿ proszê wej æ. (‾adnego kontaktu fizycznego, ton anglosaski.) Co mogê p
podaæ? Sok z papai? Mo¿e batidy? Nie powie mi pan chyba, ¿e chce pan whisky? To trywi
alne. Ach, by³bym zapomnia³. Oczywi cie wódka, z sokiem pomarañczowym. To, co Amerykanie n
azywaj¹ rubokrêtem. Nie, nie chce pan rubokrêta? Naprawdê whisky? Ale przynajmniej nie Gl
nfiddish? Wszyscy j¹ maj¹. Mo¿e Old Mortality? Powiedzia³ pan Literatura... Drogi Aleksa
ndrze Psar, pan mnie wprawia w zak³opotanie. Literatura... to rewolucja w pigu³ce. W³a n
ie tak. Literatura jest w swej istocie rewolucyjna; Racine przeciwko Corneille'o
wi, Hugo przeciwko Racine'owi, klasycy przeciwko modernistom, chcia³em powiedzieæ mo
derni ci przeciwko klasykom. Zgadza siê?
Hugo nie by³ przeciwko Racine'owi ani moderni ci przeciwko klasykom. Próbowali po pr
ostu byæ lepsi.
No... To wszystko jedno. Literatura (nareszcie znalaz³ odpowiednie sformu³owanie)
jest aktem kreacji, poprzez który pewna klasa czy generacja afirmuje siê przeciwko s
wym poprzednikom.
A wiêc dialektyka?
Nie wszystko jest z³e u Marksa.
218
Dialektyka pochodzi od Engelsa.
Tak¿e i u Engelsa nie wszystko jest z³e.
Engels by³ kapitalist¹, który nigdy nie przyzna³ najmniejszych nawet ulg zatrudnionym
u niego robotnikom.
Pan potrafi z ka¿dej szczapy wykrzesaæ ogieñ. Albo zrobiæ z niej strza³ê. Je li chodzi
r¹¿enie Engelsa, troszczy siê pan o dobre samopoczucie mas pracuj¹cych! Jakie to do pana
podobne!
Siedzieli po obu stronach malachitowego stoliczka w pokoju o nieokre lonym przezna
czeniu. U Ballandara wszystkie pokoje by³y jednocze nie salonami, palarniami, biblio
tekami. Wszêdzie by³y ksi¹¿ki, egzemplarze okazowe, których dobry smak nie pozwala³ mu sprz
dawaæ i dla których kaza³ zrobiæ wspania³e hebanowe pó³ki.
Aleksander rozejrza³ siê dooko³a. Bez w¹tpienia znajdowa³ siê wewn¹trz wi¹tyni, muzeum, w
z niewielu schronieñ wspó³czesnej literatury. Gdyby jaki historyk zajmowa³ siê krytyk¹ fra
sk¹ w drugiej po³owie dwudziestego wieku, nie móg³by pomin¹æ José Ballandara, jakiekolwiek
y o nim zdanie. Ballandar ¿y³ dostatnio ze swego z³otego pióra (i niewinnych spekulacji
gie³dowych), by³ przyjmowany wszêdzie (lub prawie), inni dziennikarze wymieniali jego
nazwisko z szacunkiem lub oburzeniem, co wychodzi na to samo. W rzeczypospolitej
literatury pozycja Ballandara by³a niemal¿e oficjalna. Gdyby przewidziano w bud¿ecie
posadê dworskiego krytyka jak dworskiego poety u Anglików by³by nim Ballandar. I wszys
tko w tej wi¹tyni pozwala³o odczuæ, do jakiego stopnia jego ekscelencja zadowolony by³ z
samego siebie: chiñskie parawany i obrazy mniej znanych impresjonistów, japoñskie kake
mono i ukryte urz¹dzenia klimatyzacyjne, centralnie regulowane, dyskretne wiat³o w ga
blotach, osiemnastowieczne srebra, kaukaskie dywany, biurko Jacoba,
Ma pan powiedzia³ Aleksander bardzo piêkne mieszkanie.
219
Jak¹ chatê trzeba mieæ. I lepiej, ¿eby nie by³a odra¿aj¹ca.
Spojrzenie Ballandara pad³o na cianê, na której urz¹dzi³ ma³¹ wystawê sztuki wspó³czesnej.
kosztowa³y go drogo, ale nie mo¿na by³o zgadn¹æ, jaka bêdzie ich warto æ za dwadzie cia la
o niepokoi³o. Byæ mo¿e bajeczna. Je li nie, jakie rozczarowanie!
A wiêc powiedzia³, ¿eby zmieniæ temat rozmowy pan tak¿e nale¿y do tych, co w sierpn
aj¹ w mie cie?
Ja muszê. Mam tê wa¿n¹ ksi¹¿kê, która wychodzi zaraz po wakacjach.
My la³em, ¿e Fourveret...?
Zmieni³ zdanie. Chce narobiæ ha³asu wokó³ tej ksi¹¿ki. Nie po¿a³uje na to grosza.
Ballandar zaniepokoi³ siê. By³ zawodowym wyzyskiwaczem okazji. Obstawia³ równocze nie ró¿ne
je, dla pewno ci. Zna³ Fourvereta. To by³ chytry lis, który polowa³ w tym samym rejonie co
on. Wiedzieli obydwaj, ¿e opublikowaæ czy te¿ oklaskiwaæ dzie³o niemo¿liwe by³o samobójs
dzieli jednak tak¿e, ¿e nie zauwa¿yæ ksi¹¿ki wa¿nej by³o czym równie fatalnym.
Fourveret powiedzia³ panu, ¿e rzuci³em okiem, a raczej po³ow¹ oka, na maszynopis?
Tak, powiedzia³ mi o tym.
Proszê pana, musi pan spróbowaæ mnie zrozumieæ. Lubimy siê, pan i ja, ale wywodzimy siê
ró¿nych tradycji. Coraz bardziej jestem przekonany, ¿e nikt nie jest odpowiedzialny za
swoich przodków, i nie mam panu za z³e pañskich, co nie zmienia faktu, ¿e jeste my uwarun
kowani. Pan przyszed³ na wiat z pewnymi upodobaniami, których panu nie zazdroszczê. Ja
urodzi³em siê rewolucjonist¹, i nic na to nie mogê poradziæ. Mój ojciec by³ bankierem, co p
da w ma³ym banku, by³ tak¿e wol-terianinem, antykleryka³em... W Vésinet nazywano go czerwo
nym bankierem! Wiêc... Jest siê takim, jakim siê przysz³o na wiat. Zgadza siê? Mogê w pewn
przypadkach oburzaæ siê na zbrodnie lewicy, niedawno jeszcze przydarzy³o mi siê to, ale
,
220
daruje pan, kiedy jaki autor zaczyna wykazywaæ, ¿e rewolucja rosyjska mog³a byæ udaremnio
na i ¿e przy Leninie Hitler jest jak ch³opczyk w krótkich majtkach, to jednak, widzi p
an, to kwestia reakcji organizmu...
Pañskie serce krwawi?
Moje...? Ach nie, to specjalno æ Fourvereta. Wydawcy maj¹ swoje imperatywy, musz¹ sprz
edaæ. Nie, ja...
Pan ma czerwon¹ p³achtê na oczach.
Aleksander móg³by otworzyæ swoj¹ czarn¹ teczkê, wyj¹æ z niej kartkê, po³o¿yæ j¹ na malachic
zybra³ minê pe³n¹ skruchy.
Jednym s³owem, my li pan rzeczywi cie, ¿e nale¿a³oby raczej powstrzymaæ siê z wydaniem
?
Fourveret wie co robi. Prowadz¹c od trzydziestu lat wydawnictwo Lux potrafi³ nadaæ m
u odpowiedni ton i prê¿no æ... W dodatku moralnie jest bez zarzutu. Jednakowo¿ dziwi mnie.
..
Rosyjska prawda wydaje siê panu w koñcu jaka, wywrotowa?
Wydaje mi siê... Po pierwsze, proszê mi wybaczyæ, ale to mi siê wydaje... le napisane.
W³a nie tak, le napisane. Byæ mo¿e jest to sprawa t³umaczenia. Te wszystkie przeno nie, te
jt-motywy... Oczywi cie, pe³en jestem sympatii dla tego nieszczê nika w azylu. Je¿eli to r
zeczywi cie on strzela³ do Bre¿niewa, trzeba przyznaæ, ¿e nie brak mu odwagi... Ale w koñcu
byæ nieszczê liwym to jedno, mieæ odwagê fizyczn¹ to drugie, lecz byæ pisarzem to jeszcze c
nego. Nikt bardziej ni¿ ja nie broni³ dysydentów, ale trzeba przyznaæ, ¿e zdarzaj¹ siê po r
absolutne zera literackie. Oklaskiwano je z zupe³nie innych powodów. Gdyby ka¿dy mêczen
nik chrze cijañstwa opisa³ w ksi¹¿ce swoje k³opoty, stworzy³oby to równie wspania³y zbiór j
szystkich laureatów nagrody Nobla. Zgadza siê?
Radzi wiêc pan...?
Jest pan moim przyjacielem, Fourveret tak¿e. Uczciwie
221
przekonany jestem, ¿e publikacja esejów w tym stylu... Wiem, ¿e poniós³ pan ju¿ koszta, ale
gdybym by³ na pañskim miejscu... Chyba ¿e nos Fourvereta... Aleksander podniós³ siê.
- Tak - powiedzia³ - ma pan bardzo piêkne mieszkanie. Wie pan mo¿e, do kogo nale¿a³o prz
ed panem?
Przelecia³ anio³, czy te¿, jak mówi¹ Rosjanie, bardziej do wiadczeni, narodzi³ siê milicjan
- Nie mam pojêcia. Mieszkam tu ju¿ od tak dawna...
Aleksander podszed³ do okna i wpatrywa³ siê w surrealistyczn¹ perspektywê ulicy Tournon. C
zu³, ¿e nie cierpi Ballanda-ra. Dlaczego? Bo by³ rewolucjonist¹? To mog³o byæ zrozumia³e, c
ia¿ paradoksalne, ale Ballandar nie by³ rewolucjonist¹. Bo by³ bourgeois* To by³oby podwójn
e zrozumia³e, ale Ballandar nie by³ te¿ prawdziwym bourgeois. Nie ka¿dy mo¿e byæ bour-geois
nawet je li daje do zrozumienia, ¿e chce nim byæ. Choæ introspekcja nigdy go nie poci¹ga³a
poczu³ nag³¹ potrzebê wyt³umaczenia przed sob¹ tego przyp³ywu d³awi¹cej nienawi ci. Niena
ara, poniewa¿ jest niczym . I to by³a prawda. Cz³owiek, który cieszy³ siê opini¹ twórcy opi
rzeczywisto ci nie posiada³ ¿adnej. W ród gibelinów by³ gibelinem, w ród gwelfów gwelfem. B
ntem w czasie okupacji i partyzantem w chwili wyzwolenia. Nastêpnie ustawi³ siê w opoz
ycji, ale to dlatego, ¿e we Francji intelektuali ci nie maj¹ wyboru. Nawet maj¹c przyjac
ió³ u w³adzy, zmuszeni s¹ do buntu przeciwko rz¹dowi, aby nie zostaæ uznanymi za sprzedawcz
ków. Na dodatek nikt nie chcia³ kupiæ Ballandara. Nikt - napisa³ on kiedy - nie mo¿e w¹tp
j¹ odwagê. Zawsze stawa³em do walki z wielkim zwierzêciem . I rzeczywi cie, nikt w to nie w
i³. Ale w rzeczywisto ci nigdy nie stan¹³ do walki z wielkim zwierzêciem, zaledwie trochê s
z nim dra¿ni³ przez prêty klatki. W innym kraju lub w innej epoce Ballandar by³by wyznaw
c¹ panuj¹cego systemu, jakikolwiek by on by³. To nie cz³owiek - pomy la³ Aleksander - to p
w ci¹g³o ci. A ja
222
jestem jak natura, nie znoszê pró¿ni . To prawda, nie odczuwa³ wrogo ci wobec tego, co by³o
onstruowane, mia³o swój ciê¿ar, nawet je li chodzi³o o konstrukcje i ciê¿ary wrogie mu. Ale
landar i jemu podobni pozbawieni byli krêgos³upa, nie mieli ¿adnej wiary, ¿adnego celu,
zale¿a³o im tylko na dobrym samopoczuciu i komforcie, chocia¿ gotowi byli nawet i prze
ciwko temu konspirowaæ, poniewa¿ tak nakazywa³a aktualna moda. Jestem w stanie zrozumieæ
egoizm szlachetnie urodzonych ³upie¿ców, przemys³owców-wyzyskiwaczy, kolonizatorów wyciskaj
ch pot z niewolników, rozumiem rewoltê uciskanych, pojmujê, ¿e marz¹ tylko o jednej rzeczy
: by znale æ siê na miejscu ich oprawców, przyjmujê terror i kontrterror, ewentualnie. Jes
tem nawet w stanie podziwiaæ wybór triumfalnej klêski mêczeñstwa. Ale co innego ostro¿ny op
rtunizm przeciêtniaków...
Aleksander wróci³ do malachitowego sto³u, po³o¿y³ na nim sw¹ aktówkê, z trzaskiem otworzy³
.
A propos stylu, chcia³bym, ¿eby przyjrza³ siê pan tej oto próbce sztuki epistolarnej. Pow
e mi pan, co pan o tym my li.
By³a to fotokopia rêcznie pisanego listu.
Pary¿, 2 stycznia 1942
Szanowny Panie,
Pragn¹c przyczyniæ siê do oczyszczenia narodu francuskiego, zawiadamiam Pana, ¿e Aronson
Leon, który rozpu ci³ pog³oski, jakoby wyjecha³ do Ameryki, w rzeczywisto ci ukrywa siê w
nym z pomieszczeñ swego ogromnego mieszkania przy ulicy de Tournon 218. Wej cie do t
ego pomieszczenia zamaskowane jest przez wielk¹ szaf¹. Wiem o tym, poniewa¿ mój zmar³y nie
dawno ojciec by³ dozorc¹ tej kamienicy. Pozostaj¹c do Pañskiej dyspozycji w razie, gdyby
potrzebne by³y dodatkowe wyja nienia, kre l¹ siê z powa¿aniem
Józef Ballandar, ulica Jauresa 4, Pary¿ 20
223
Ballandar wyj¹ka³:
To falsyfikat.
Aleksander przysiad³ tu¿ obok niego, na kanapce w stylu Dyrektoriatu.
Uwa¿am powiedzia³ ¿e styl jest nieco trywialny. Lecz ortografia ju¿ nienaganna. Pon
o wykaza³ siê pan dobrym smakiem, czekaj¹c, a¿ umrze pañski ojciec. To by³o eleganckie.
5
STRACH NA CZARN¥ GODZINÊ (Monta¿ Psków, faza numer dwa)
Powietrze szczypa³o ch³odem. Pomiêdzy z³otawymi ka³u¿ami ros³y brzozy, klony p³onê³y czerwi
k pochodnie. Jakub Mojsiejewicz lubi³ my leæ, ¿e klony s¹ heroldami, zapowiadaj¹cymi przyby
ie Bo¿ego Narodzenia. Gdy dorós³, czerwieñ klonów wi¹za³ z pojêciem dyktatury proletariatu,
by³a koniecznym etapem przej ciowym pomiêdzy chaosem przesz³o ci i b³ogim przepychem jutra.
Z rado ci¹ wita³ zawsze zimê, z przyjemno ci¹ patrzy³, jak pod koj¹cymi krzywiznami i kopu³
u znikaj¹ ostre k¹ty ró¿norodnej, dziwacznej rzeczywisto ci.
W tym roku nieg pewnie spadnie wcze nie, co, Potapicz?
Kierowca, przyjemnie zaskoczony tym zaproszeniem do rozmowy, wychodz¹cym od zwierz
chnika maj¹cego opiniê kogo raczej wynios³ego, postanowi³, ¿e sprawi mu przyjemno æ.
Tak, towarzyszu generale, w tym roku nieg bêdzie wcze nie.
W gruncie rzeczy nic o tym nie wiedzia³, by³ dzieckiem miasta. Dla Pitmana jednak lu
d to by³ lud; jak ka¿dy dobry Rosjanin wierzy³, ¿e lud zna prawdê. Tym lepiej pomy la³
m miesi¹cu bêdê móg³ zabraæ wiatos³awa do trojki . Przeja¿d¿ki trojk¹ po sypkim niegu, w
czków, z dwójk¹ czy trójk¹ jego w³asnych, przytulonych do niego dzieci, dawa³y Pitmanowi do
nie szczê cia. Rosja-trojka
225
wykrzykiwa³ za Gogolem nic, nic nie zatrzyma twego biegu! wiatos³aw, najm³odszy, pó n
ony, nie bra³ jeszcze udzia³u w tych wyprawach, i dlatego, od czasu wiosennej odwil¿y,
postêkiwa³:
Tatusiu, czy jutro spadnie nieg?
Tak, pomy la³ Pitman, przygl¹daj¹c siê mijanym karmazy-nowym klonom, bêdziemy mieli piêkn¹
Jego radosne oczekiwanie zm¹cone by³o jednak nut¹ smutku: Mohamed Mohamedowicz nie prz
e¿yje tej piêknej zimy.
Wo³kowo. Salon daczy powiêkszy³ siê, Abdulrachmanow zlikwidowa³ dwa przepierzenia, by móc s
obodniej oddychaæ. W pokoju tym panowa³ styl dawnego ustroju, carskiej Rosji, i to b
ynajmniej nie w sensie pompatycznego prze³adowania meblami, nie, przeciwnie, wyra¿a³ s
iê on w nieco fantazyjnym nieporz¹dku dobrej próby w jako ci wszystkich sprzêtów i brak
tensjonalno ci. Umeblowanie, niejednolite stylistycznie, lecz z dobrego drewna i z
dobrych warsztatów, pochodzi³o z ubieg³ego stulecia. Niektóre sprzêty przykryte by³y pokro
cami. Na stole partia szachów, niedokoñczona, czeka³a na nastêpny ruch. Oszklone szafy b
iblioteczne zawiera³y z piêæset tomów, wiele w jêzykach, których gospodarz domu nie zna³ wc
. Jego ksi¹¿ki znajdowa³y siê gdzie indziej, w gabinecie, tu wystawione by³y trofea i ³upy,
iwo d³ugiego ¿ycia, którego tre ci¹ by³a praca nad wywieraniem wp³ywu i praktyka dezinforma
.
Witam wasz¹ ekscelencjê, witam. Co s³ychaæ?
Ubrany w szlafrok uszyty z wzorzystej tkaniny i z g³ow¹ okryt¹ rodzajem o miok¹tnej piuski
z materia³u czarnego o z³otych motywach, Abdulrachmanow bardziej ni¿ kiedykolwiek ind
ziej podobny by³ do kamiennego menhira. Zmniejszenie postury, ten wzrost ku ziemi , w³a c
iwy tylu starcom, nie o mieli³ siê zaatakowaæ Abdulrachmanowa, który wci¹¿ trzyma³ siê pros
ednak coraz chudszy. Jego policzki zapad³y siê, a jab³ko Adama stercza³o po rodku obna¿onej
szyi jak w szyi kondora.
226
Czêsto kaszla³, chocia¿ nie by³ zakatarzony. Dotyka³ wci¹¿ d³oni¹ okolicy nerek, choæ jego
by³y dotkniête ¿adn¹ chorob¹. Czu³o siê, ¿e ta ogromna maszyna przepracowa³a ju¿ swoje. Le
arego cz³owieka nie zdradza³ ladów os³abienia, je li nie liczyæ tego, ¿e Abdulrachmanow lu
wiadaæ, z najdrobniejszymi szczegó³ami, rzeczy, które by³y doskonale znane i o których on t
wiedzia³, ¿e s¹ znane. Przyjemno æ snucia opowie ci by³a pokus¹, której nie umia³ siê oprze
- Przynoszê panu podarek, Mohamedzie Mohamedowiczu.
- Otwórz sam.
Nie chcia³ mo¿e pokazaæ, ¿e jego palce ju¿ prawie nie potrafi¹ siê zginaæ.
Pitman otworzy³ pakunek. Bia³a obwoluta ksi¹¿ki przedstawia³a rosyjsk¹ lalkê, czerwon¹ i ¿ó
ule r w s³owach Rosyjska i prawda by³y odwrócone. W miejscu nazwiska autora widnia³ Anon
wy wiêzieñ . Pitman zdj¹³ obwolutê. Oprawiona w karton ksi¹¿ka, ciê¿ka i zwarta, przypomina
erwony kamienny blok.
- Zrobili dwa warianty: oprawny i broszurowany. Szykowne, co?
Abdulrachmanow patrzy³ na ksi¹¿kê swymi zmêczonymi oczami.
- Kenti, samowar. I likiery.
Zacz¹³ s¹czyæ likiery. Przysy³ano mu je ze wszystkich stron wiata. Najbardziej przepada³ z
rancuskim Za Vieille Cure, który by³ ju¿ prawie nie do odnalezienia. ‾artowa³: Dla ma³ych
ruszków ma³e rozkosze .
- Opowiadaj.
Na pocz¹tek Pitman przyzna³ siê do kosztów operacji. Zak³ad dla niewidomych dzieci zosta³ w
korzystany, wiêc byæ mo¿e spalony. Donos na Aronsona, znaleziony po ród dziesiêciu tysiêcy
ych w archiwach komendantury Pary¿a, przeniesionych do Pary¿a, zosta³ wreszcie u¿yty.
227
Ale¿ to nie s¹ ¿adne po wiêcenia, mój fajansowy Jakubie Mojsiejewiczu. Po prostu z amunic
trzeba robiæ u¿ytek. Ci panowie z wywiadu sk³onni s¹ traktowaæ informacje jako sztukê dla s
tuki. Dla nas te ma³e brudne tajemnice s¹ rodkiem do wykorzystania, niczym wiêcej. Mów da
lej.
Ksi¹¿ka by³a ju¿ w ksiêgarniach. Ballandar okrzykn¹³ j¹ natychmiast arcydzie³em. Orkiestra
ika, odpowiednio nastrojona, sprawowa³a siê jako tako. Pismo «Zastrze¿enie» wyst¹pi³o z d³u
ekstem, wrogim lecz solidnym. Ksi¹¿ka ta jest nienawistna pisa³ Johannes-Graf a jednak,
kto kto urodzi³ siê w rodzinie ¿ydowskiej i sta³ siê potem protestantem, co sta³o siê moim
m, nie bêdzie z tych w³a nie powodów braæ udzia³u w ¿adnej nagonce i bêdzie siê buntowa³ pr
a¿dej próbie zgaszenia p³omienia my li, choæby nawet p³omieñ ten wydawa³ zapach siarki .
Monthignies wypowiedzia³ siê szczerze, lecz podkre la³ rangê dzie³a: Wystarczy najl¿ejsze
rzenie, ¿e kto szykuje ponowne zniewolenie mas pracuj¹cych przez tak zwan¹ elitê, by moje
nerwy gwa³townie zareagowa³y; za du¿o jest we mnie bolesnych wspomnieñ i wci¹¿ nie odpokut
wanych odpowiedzialno ci. A jednak trzeba z³ej wiary, by uwa¿aæ, ¿e tego w³a nie domaga siê
mowy wiêzieñ». Rosja jego marzeñ nie rozdziela zarz¹dzania od w³asno ci. Autor nie okazuje
go ci spó³dzielniom robotniczym, obejmuj¹cym we w³adanie fabryki. Mamy tu do czynienia z k
orporacjonizmem byæ mo¿e nieco folklorystycznym, ale o¿ywionym duchem humanistycznym,
bez ci¹gotek totalitarnych .
Jeanne Bouillon potrzebowa³a wiêcej ni¿ pó³ kolumny druku, by zdemistyfikowaæ odmianê teos
alizmu, g³oszon¹ przez «‾elazn¹ Maskê». Trzeba zadaæ sobie pytanie, czy obrzydliwe praktyki
czne, jakim musia³ byæ poddany w psychuszce, nie uszkodzi³y jego mózgu. Gdyby tak by³o, re¿
m sowiecki powinien by wreszcie ukróciæ ekscesy patologicznych tortur, rozwijane tu¿ p
od jego nosem. Byæ mo¿e zreszt¹ teorie wysnuwane
228
w celi numer 000, choæ szalone, nie s¹ zupe³nie absurdalne w kraju z tradycj¹ ziemstwa i
miru .
Pani Choustrewitz uda³o siê nie tkn¹æ problemów natury politycznej. Interesowa³o j¹ tylko p
nie, czy autor ksi¹¿ki to ten sam Kurnosow, który strzela³ do Bre¿niewa.
- Bardzo dobrze - powiedzia³ Abdulrachmanow. -Wszystko to wydaje mi siê znakomite.
Jak zareagowali zaproszeni przez Psara dysydenci?
Niezrêcznym ruchem przewróci³ ksi¹¿kê. Na czwartej ok³adce s³awne nazwiska firmowa³y entuzj
e cytaty. Pitman roze mia³ siê:
- Wsadzili my kij w mrowisko, Mohamedzie Mohamedo-wiczu!
Gdy ksi¹¿ka zosta³a opublikowana, dysydenci, nie chc¹c przekre liæ swych wcze niejszych wyp
edzi i zarazem lêkaj¹c siê, by nie przypisano im pogl¹dów Anonimowego wiê nia , zaczêli wy
iczone ilo ci deklaracji, komunikatów i wyja nieñ. Niektórzy spo ród nich byli tak p³odni,
nniki nie by³y w stanie zamieszczaæ ich o wiadczeñ in extenso, co si³¹ rzeczy prowadzi³o do
wych konfliktów i nowych wyznañ wiary. Brodaty mêdrzec przyklasn¹³ czê ciowo tezom Anonimo
wiê nia . Marksi ci skorzystali z okazji, by rzuciæ siê na brodatego mêdrca. Zawodowi imper
enci mogli sobie ul¿yæ do woli, ka¿dy oskar¿a³ wszystkich pozosta³ych o przynale¿no æ do o
an zabawnie opisywa³ ca³y ten ba³agan, Abdulrachmanow by³ rozradowany.
- Krótko mówi¹c, nasz monta¿ dobrze siê zapowiada. Co pisz¹ inne gazety?
Francuska prasa, z wyj¹tkiem orkiestry Oprycznika, przyjê³a wobec Anonimowego wiê nia zde
owanie wrog¹ postawê. Nawet przy za³o¿eniu, ¿e chodzi tu o bohatera i mêczennika, pisano, t
zeba siê strzec, by nie uznaæ go za mêdrca i przewodnika duchowego.
229
Pisz¹ o tym na ilu kolumnach?
Na bardzo wielu, Mohamedzie Mohamedowiczu.
Doskonale. Niezale¿ne umys³y, które ju¿ przechyla³y siê ku prawicy, zahamuj¹ ten ruch.
dopiero zaczêli my nasz¹ operacjê, mój posrebrzany Jakubie Mojsiejewiczu.
Wojewoda, jeden z siedmiu agents d'influence pracuj¹cych we Francji, odpowiedzialn
y bezpo rednio za prasê, czyni³ cuda. Pud³a rezonansowe, przez niego sterowane, dyktowa³y
ton innym gazetom.
Jeste pewien, ¿e nikt jeszcze nie wypowiedzia³ obscenicznego s³owa ?
Niech pan bêdzie spokojny, Mohamedzie Mohamedowi-czu, czekamy z tym do drugiej f
azy, zgodnie z pañskimi instrukcjami.
Korporacja zosta³a skompromitowana, jak zawsze?
Tak, jak zawsze. «Fraternité» utrzymuje, ¿e Anonimowy wiêzieñ wcale nie istnieje i ¿e
o apokryf sfabrykowany przez Pinocheta.
Abdulrachmanow mia³ siê jak cz³owiek nieco roztargniony. Nie pali³ ju¿, ale niekiedy wk³ad
ust cygarniczkê i wdycha³ odory wszystkich papierosów, które siê w niej wypali³y. Tym raze
powsta³ wyra ny odg³os ssania, czego starzec zdawa³ siê nie zauwa¿yæ. Patrzy³ przed siebie
Nnno tak, wygl¹da na to, mój diamentowy Jakubie Moj-siejewiczu, ¿e mo¿emy bez przeszkód
rozpocz¹æ drug¹ fazê.
Co mnie niepokoi, Mohamedzie Mohamedowiczu, to faza numer trzy.
Chodzi³o o co innego. Faza numer trzy, to jest demonta¿ monta¿u, wywo³ywa³a u Pitmana skru
pu³y natury moralnej. Gdyby to zale¿a³o od niego, sprowadzi³by Psara zaraz po zakoñczeniu
operacji, awansowa³by go i da³by mu sposobno æ sp³odzenia nastêpnych dzieci (ma³y Dymitr mi
in¹æ w wyimaginowanym wypadku). Istota sprawy sprowadza³a siê jednak do czego innego. Pi
tman od dawna nosi³ siê z pewnym pomys³em i teraz przekonany by³, ¿e nadarzy³a siê sposobno
wadzenia
230
go w ¿ycie. Nie widzia³ powodów, dla których mia³by z tego zrezygnowaæ.
Faza numer trzy powiedzia³ Abdulrachmanow bêdzie dziecinnie prosta. Kurnosow zosta
nie tam gdzie jest. Mówi¹c oglêdnie, sytuacja, w jakiej siê on znajduje, nie bardzo pozw
ala mu na zrobienie czegokolwiek przeciwko nam. Zellman uwolni nas od Gawierina
i zniknie bez ladu. Pozostanie tylko Psar.
No w³a nie. To on...
Faza numer jeden nadw¹tla jego pozycjê, faza druga znies³awia go, faza trzecia pogr¹¿y
o ca³kowicie. Nie podniesie siê ju¿ z tego. Nic nie bêdzie móg³ zrobiæ. Jego sowieckie obyw
lstwo nigdy nie by³o oficjalnie obwieszczone, mo¿na je skre liæ jednym ruchem pióra. Jego
stopieñ? Zdegraduje siê go za machinacje antysowieckie, choæby za publikacjê tej pseudo-
Rosyjskiej prawdy. Je¿eli zwróci siê do Francuzów, na kogo wyjdzie? Wyjdzie na reakcjoni
stê manipulowanego przez komunistów, albo na komunistê, sterowanego przez reakcjonistów.
Poza tym on wci¹¿ wyobra¿a sobie, ¿e w naszych rêkach znajduj¹ siê jego ¿ona i syn, a wiêc
nie przejdzie na stronê wroga. Nawet je¿eli to zrobi, czy¿ potrafi przekazaæ francuskie
mu kontrwywiadowi informacje, których ten jeszcze nie posiada? Nie, mój Jakubie Mojs
iejewiczu w kolorze brzóz karelskich, nie ma siê czym niepokoiæ. Trzecia faza to po pr
ostu pozbycie siê Psara, zrzuci siê go tak, jak siê zrzuca pantofel z nogi. Zmieni siê p
o prostu numery telefonów i to wszystko. Pamiêta pan Henryka V? «Nie znam was wcale, mój
drogi cz³owieku». Trzeba bêdzie usun¹æ oficera pilotuj¹cego z terytorium Francji, to jedyn
rodek ostro¿no ci, jaki siê powe mie.
Czy agencjê pozostawiamy Psarowi?
Oczywi cie. Zostanie kompletnie zdyskredytowana. Pitman nie móg³ zrozumieæ, sk¹d bierze
siê wrogo æ Ab-dulrachmanowa do jego w³asnego protegowanego . Ju¿ ze
231
dwadzie cia razy chcia³ zapytaæ ojej powód, ale nie mia³ tego zrobiæ. Byæ mo¿e teraz posta
pytanie, gdyby nie musia³ jeszcze zabiegaæ o akceptacjê innego projektu. Nag³y przyp³yw ni
e mia³o ci sprawi³, ¿e jego serce, serce genera³a, zaczê³o biæ szybciej.
- Mohamedzie Mohamedowiczu, czy móg³bym zaproponowaæ co jeszcze innego?
Stary cz³owiek zrobi³ kwa n¹ minê. Jego zwiotcza³e policzki wietnie siê do tego nadawa³y.
- Có¿ takiego chce pan zaproponowaæ?
W sposób czu³y i uni¿ony jednocze nie Pitman wybe³kota³:
- Pan pamiêta, chodzi o plan Twardy znak, który pan by³ tak dobry w zasadzie przyj¹æ i k
tóry zosta³ zaakceptowany przez Areopag, pod warunkiem, ¿e wszystkie potrzebne element
y bêd¹ pod rêk¹...
Plan ten by³ ukochanym dzieckiem Pitmana, który uwa¿a³ go za swoje przysz³e arcydzie³o. Je¿
plan siê powiedzie, Pitman zajmie wy¿sz¹ pozycjê wewn¹trz areopagu czapek-niewidek. Dyrek
cja «A», a tak¿e pierwsza, druga i pi¹ta dyrekcja g³ówna wyrazi³y sw¹ zgodê. Najwy¿szy prze
tu Bezpieczeñstwa Pañstwa podpisa³ projekt. Sekretarz generalny partii i premier w jed
nej osobie rzuci³ nañ senne, lecz nie wrogie spojrzenie aligatora. Plan nabierze moc
y operacyjnej, gdy tylko pojawi¹ siê korzystne warunki. Pitman by³ przekonany, ¿e oto w³a n
e nadarza siê sytuacja wrêcz wymarzona. Tandem Psar-Kurnosow, je¿eli tylko zaryzykuje
siê utworzenie takiego tandemu, móg³by przeprowadziæ operacjê, w zestawieniu z któr¹ nawet
ta¿ Psków wyda³by siê tylko gr¹ salonow¹.
- Wiem oczywi cie, ¿e Vademecum sprzeciwia siê ³añcuchowemu ³¹czeniu monta¿y. Ale sam mni
uczy³, Mohamedzie Mohamedowiczu, ¿e niekiedy nie trzeba siê trzymaæ Vade-mecum. Zreszt¹ p
rzez to, ¿e wprowadzili my ‾elazn¹ Maskê do operacji, w której centraln¹ rolê odgrywa do
ca³kiem
232
czysty Oprycznik, ju¿ naruszyli my regu³y... Natomiast w operacji tak kolosalnej jak T
wardy znak...
Pitman przemawia³ d³ugo i niedobrze, onie miela³y go rozmiêkczone oczy Abdulrachmanowa, wy
ra¿aj¹ce pe³n¹ wy¿szo ci dezaprobatê. Pitman za nale¿a³ do tych delikatnych kwiatów, które
promieniach s³oñca i po obfitym skropieniu wod¹. Wreszcie Abdulrachmanow przerwa³ mu ni
ecierpliwym ruchem rêki:
Zawsze ta pañska oszczêdno æ, liczenie pionków, mój tekturowy Jakubie Mojsiejewiczu. Zaws
ta pañska krótkowzroczno æ. Psar i Kurnosow nie bêd¹ nigdy dobrym tandemem. Dwa sklejone ze
sob¹ myde³ka do golenia mog¹ siê przydaæ podczas k¹pieli, ale pó niej trzeba je wyrzuciæ. T
est materia³ na operacjê Twardy znak. Niech pan sobie owinie dooko³a w¹sa: Psar jest tym
, co Sun Tsu nazywa agentem martwym. Trzeba, ¿eby pan czyta³ Sun Tsu (Pitman zna³ go j
u¿ prawie na pamiêæ). Sun Tsu wyró¿nia piêæ kategorii tajnych agentów. Czwart¹ kategori¹, z
trwywiadem i technikami dezinformacji, okre la mianem martwych agentów. Tak, srebrny
Jakubie Mojsiejewiczu, martwych.
Nie pamiêtam ju¿, czy opowiada³em ci historiê (opowiada³ j¹ cztery razy do roku i dobrze o
ym wiedzia³) szefa sztabu Tsao. By³ to prawdziwy chiñski genera³, z wisz¹cym w¹sem i warkoc
ykiem na plecach. Prowadzi³ wojnê z Tangutami, którzy mieli genialnego ministra. Nnnno
wiêc, oto co zrobi³ Tsao. Wzi¹³ pewnego skazanego na mieræ, u³askawi³ go i ubra³ w mnisi
Tak, ekscelencjo, mnisi habit. Dlaczego? By zwróciæ na niego uwagê, poniewa¿ cz³owiek ten
nie mówi³ tak, jak mówi¹ mnisi. Przed wys³aniem go w misjê kaza³ mu po³kn¹æ kulkê z wosku.
ka wyjdzie z ciebie, przeka¿esz j¹ ministrowi króla Tangutów . Fa³szywy mnich przybywa do T
ngutów i natychmiast zostaje schwytany i poddany przes³uchaniom. Przyznaje siê, ¿e ma pr
zy sobie, lub raczej w sobie, przes³anie dla ministra.
233
Woskowa kuleczka zostaje odnaleziona i otwarta. W jej wnêtrzu znajduje siê list adre
sowany do ministra Tangutów, list, w którym wspomina siê o tajnej umowie zawartej miêdzy
nim i Tsao. W rzeczywisto ci nie by³o ¿adnej takiej umowy, lecz król Tangutów nie ma nic
pilniejszego do zrobienia ni¿ ci¹æ g³owy jednocze nie swemu ministrowi i fa³szywemu mnicho
Oto w jaki sposób, mój z³ociutki Jakubie Mojsiejewiczu, nasz przyjaciel Tsao, Chiñczyk
z wisz¹cym w¹sem i warkoczykiem na plecach, zaj¹³ królestwo Tangutów.
Powtarzam wiêc panu, czas Psara dobiega koñca. Zreszt¹ nigdy nie by³ niczym innym ni¿ mart
wym agentem, przedwcze nie martwym. Jak tylko uzna pan, ¿e dobieg³a koñca druga faza, za
myka pan dossier i nie my li o tym wiêcej. Rzecz jasna, trzeba bêdzie pomy leæ o kim na mi
jsce Psara. Na razie jednak podpali pan krótki lont i we mie nogi za pas. Nic wiêcej n
ie musi pan robiæ.
Pitman nie zosta³ przekonany, lecz nie chcia³ sprzeciwiaæ siê swemu mistrzowi. Podniós³ siê
uj¹³ szorstkie i ciê¿kie d³onie Abdulrachmanowa w swoje miêkkie i pulchne rêce:
Z ca³¹ pewno ci¹ ma pan racjê, jak zwykle. Jak pan s¹dzi, co powinni my zrobiæ z Kurnos
Abdulrachmanow wci¹gn¹³ powietrze przez sw¹ pust¹ cygarniczkê, która za wista³a jak gwizdek
Gdyby my byli w dawnych, dobrych czasach, odpowiedzia³bym ci, mo¿e trochê zbyt szybko:
trzeba po³o¿yæ na nim krzy¿yk. Natomiast bior¹c pod uwagê nasz¹ dekadencjê, uwa¿am, ¿e bêd
eli od¿ywiaæ go luksusowo a¿ do koñca jego dni. I zaklinam ciê: nie oszczêdzajcie na kulebi
kach, to by³oby okrutne. Je li za idzie o operacjê Twardy znak, potrzebni s¹ do niej agen
ci ca³kowicie czy ci.
Abdulrachmanow wsta³, t³umi¹c jêk.
A twój podarek postawimy o, tutaj.
Na skórzanym pulpicie spoczywa³a ksi¹¿ka w jêzyku hiszpañskim.
234
Abdulrachmanow zdj¹³ j¹ i po³o¿y³ na jej miejsce Rosyjsk¹ prawdê.
To ksi¹¿ka z Meksyku, bardzo dobra, ale ju¿ siê jej napatrzy³em. Nowe, wychodz¹ce z pieca
k wie¿e bu³eczki, wystawiam zawsze na widok, a gdy przychodzi nowy tom, chowam poprze
dni. Ale nied³ugo bêdê musia³ co z tym zrobiæ, nie mieszcz¹ mi siê ju¿ te ksi¹¿ki. Zwrócê
iblioteki. Twoja ksi¹¿ka jest piêkna, i ma swój ciê¿ar. Widaæ, ¿e to nie byle co. Rosyjska
a! Je li idzie o mnie, podobaj¹ mi siê fragmenty Kurnosowa po wiêcone dzwonom. S¹ m¹dre i p
te zarazem, a o to trudno. Nie przez przypadek pismo tego fircyka Hercena nazywa³o
siê «Dzwon». Wyobra sobie, ¿e dawniej wszystkie dzwony mia³y imiona. Najczê ciej Polielej
wiem, co znaczy to s³owo, mo¿e pochodzi od elej, to znaczy od wiêtych olejów. Mo¿na sobie
wyobraziæ dzwon, który nazywa³by siê Mirra... Ale by³ te¿ £abêd i Baran, i nawet Kozio³. W
stym wieku, w Rostowie, znajdowa³y siê dwa dzwony, £abêd i Polie-lej. Ich d wiêki tworzy³y
cjê i to podoba³o siê metropolicie Jonaszowi, jako ¿e spotka³a go nie³aska cara Aleksego. M
lodia dzwonów ko³ysa³a jego melancholiê. Gdy jednak nasta³ Piotr Pierwszy, dzielny metropo
lita wróci³ do ³ask. Co robiæ? Zamówi³ dodatkowy dzwon, dostrojony do ni¿szej kwinty Polie-
a. Dziêki temu uzyska³ teraz akord w tonacji majorowej, chocia¿ nie usun¹³ ¿adnego z dwóch
onów! Przecie¿ to lekcja dla nas, mój spi¿owy, mój Jakubie Mojsiejewiczu z br¹zu. Wyobra s
e mieszkañców Rostowa, skazanych przez lata ca³e na wys³uchiwanie smutnych tonów, i nagle,
pewnego dnia, obudzonych d wiêkami radosnego koncertu! Wyobra sobie, jaki to musia³o w
ywrzeæ efekt na rodziny, pary zakochanych, na rzemie lników! Dowcipnisie wynajduj¹ nowe ¿a
rty, kochankowie nowe pieszczoty... Ach! Chcia³bym ¿yæ w Rostowie, w roku 1688, pod rz¹d
ami dobrego metropolity Jonasza i Piotra, który niebawem mia³ siê staæ carem Wszechrosji
. Gdyby oni wszyscy byli
235
tego samego pokroju co Piotr, wcale nie musieliby my robiæ Re...
Atak kaszlu nie pozwoli³ mu dokoñczyæ tej tyrady. Kaszel by³ tak gwa³towny, ¿e ogromny nos
tarca zwil¿ony zosta³ ³zami, a ramiona zaczê³y poruszaæ siê jak wios³a, wskazuj¹c przy tym
nku drzwi. Pitman wreszcie zrozumia³ ten znak i wyszed³, unosz¹c niezbyt mi³e poczucie, ¿e
zosta³ wyproszony.
W gruncie rzeczy my la³ on po prostu nie chcia³, ¿eby go kto ogl¹da³ w takim stanie.
ne, byæ kiedy takim tytanem, i staæ siê pó niej tak s³abym. Jak to dobrze, ¿e ja sam nie j
postaci¹ tej samej skali. To zapewne wcale nie jest przyjemne .
Pogr¹¿ony w marzeniach wróci³ do Moskwy.
Dopóki jego mistrz pozostawa³ przy ¿yciu, by³ mu pos³uszny. Doprowadzi operacjê Psków do ko
nie bior¹c pod uwagê w³asnych zastrze¿eñ. Szkoda. Nie tylko jego kariera by³a przy tym nara
a na szwank, ale i jego pragnienia s³u¿enia, z latami przybieraj¹ce na sile i coraz mo
cniej zabarwiaj¹ce jego ambicjê. Przydarzy³o mu siê to, co zdarza siê czêsto ludziom na naj
y¿szych stanowiskach: s¹ ju¿ tak blisko swego bóstwa, ¿e nieomal stapiaj¹ siê z nim w jedno
nie brakuje im uzasadnieñ: ksi¹¿ê s³u¿¹cy swemu królestwu s³u¿y te¿ samemu sobie. W pocz¹t
iery Jakub my la³: To moja ojczyzna, moja partia . Czu³, ¿e do nich nale¿y. Obecnie zmieni
ektor przynale¿no ci, to one by³y prawie jego w³asno ci¹. Na szczeblu, na którym siê znajdo
ezygnowaæ z operacji, korzystnej i nawet zasadniczej dla przysz³o ci Partii, by³o nie ty
lko oznak¹ kapitulacji, ale i aktem sabota¿u. Có¿, Abdulrachmanow (Pitman, gdy o nim my la³
nazywa³ go najczê ciej swoim dobroczyñc¹) zas³ugiwa³ na wierno æ bez skazy. Je¿eli umrze,
ego. mieræ rozwi¹zuje nawet luby ma³¿eñskie. W przysz³ym wyzwoleniu kry³a siê wiêc s³aba
traty, nie daj¹cej siê niczym zast¹piæ straty mistrza. Na razie jednak nie trzeba by³o jes
zcze o tym my leæ.
236
Komputer, zapytany kilkakrotnie o zdanie, podawa³ zawsze w odpowiedzi nazwisko Gaw
ierina, i nie by³o mowy o niepos³uszeñstwie wobec komputera. A jednak Pitman lêka³ siê spot
ania z tym skrajnie nieszczê liwym cz³owiekiem. A Pitman nienawidzi³ nieszczê cia.
Arsenij Jegorycz Gawierin urodzi³ siê tu¿ po zakoñczeniu wojny domowej, jako syn-pogrobo
wiec oficera, który skoñczy³ ¿ycie w wiêzieniach nowego re¿imu. Gdy Arsenij mia³ dziesiêæ l
o matka umar³a z g³odu. Wcielony do Armii Czerwonej skorzysta³ z pierwszej sposobno ci i
przeszed³ na stronê Niemców, by zabijaæ bolszewików. Wyró¿ni³ siê szybko, w wieku lat dwud
dowodzi³ kompani¹. Gdy nadesz³a klêska, Gawierin razem ze swymi ¿o³nierzami odda³ siê w rêc
ków, jako ¿e pewien pu³kownik, j¹kaj¹cy siê z akcentem oksfordzkim, przyrzek³ im azyl polit
ny. W¹saci kozacy wahali siê, lecz Gawierin powiedzia³ im: To przyrzeczenie królewskie, a
królowie zawsze dotrzymuj¹ s³owa . Wkrótce potem zosta³ rozbrojony i razem ze swymi lud mi
zekazany wujaszkowi Stalinowi. Oczekiwa³ rozstrzelania i przyznawa³, ¿e w ten sposób spr
awiedliwo ci sta³oby siê zado æ. Zosta³ jednak skazany tylko na dwadzie cia piêæ lat ciê¿ki
oniewa¿ nie opu ci³a go odwaga, podj¹³ próbê ucieczki, za co dosta³ jeszcze piêtna cie lat
araz dzielny zuch za³ama³ siê. Leczony z histerii, zacz¹³ siê w³óczyæ po komendantach obozu
j¹c im us³ugi szpicla, byle tylko choæ trochê poprawiæ swoje po³o¿enie. Okazana przezeñ dob
la przyczyni³a siê do pewnego zel¿enia jego doli, nie wp³ynê³a jednak na redukcjê kary. Tak
go zdrowie ucierpia³o w obozie. Liczy³ sobie piêædziesi¹t dziewiêæ lat i cztery mia³ jeszcz
iedzieæ. Lekarze, którzy go badali on sam nie wiedzia³, czemu to mia³o s³u¿yæ orzekli,
niej nie do¿yje zakoñczenia zas³u¿onej kary.
W momencie, gdy rozpoczêto operacjê Psków, Gawierina z syberyjskiego obozu przeniesion
o do wiêzienia Lefortowo.
237
S¹dzi³, ¿e i tym razem przys³u¿y siê jako donosiciel, lecz nie za¿¹dano tego. Od wielu lat
iwa³ cudu, który by go uwolni³. Czeka³ na now¹ wojnê wiatow¹, rewolucjê w Rosji, l¹dowanie
obojêtnie co. Teraz jego nadzieje wyczerpa³y siê ca³kowicie, wiedzia³, ¿e spe³niaj¹ siê ty
rzeczucia. Gdy wywo³ano go z celi, pomy la³, ¿e chc¹ mu wmówiæ now¹ próbê ucieczki. Przywar
ryczy:
Mnie tu dobrze. Nie wyjdê st¹d. Trzeba by³o zaci¹gn¹æ go si³¹ do furgonetki z zas³oniêt
oknami. Dziecko odrywane od matki nie okazuje wiêkszego przera¿enia ni¿ Gawierin, opus
zczaj¹cy ponure wiêzienie, w którym pomiêdzy piêtrami rozpiête by³y siatki. Lustra i z³ocen
cu Roztopczynów nie doda³y mu pewno ci siebie. Pomy la³, ¿e i tak wyobra nia KGB w dziedzin
grozy górowa³a nad jego wyobra ni¹.
Zdaje siê, ¿e pan mówi po francusku zwróci³ siê do niego w tym w³a nie jêzyku Pitman,
to, ¿eby miêdzy tym cz³owiekiem, któremu odebrano jego cz³owieczeñstwo, i nim samym, tak b
rdzo ludzkim, ustawiæ barierê, chroni¹c¹ ich wstydliwo æ.
Oczywi cie, mówiê po francusku. Matka nauczy³a go tego jêzyka w dzieciñstwie, przyda c
jak znów bêdzie tak jak przedtem . W obozie anonimowi ofiarodawcy dostarczyli mu ksi¹¿ek.
Uczy³ francuskiego wielu wiê niów, a tak¿e rodzinê jednego z komendantów obozu. Wymawia³ po
o wiecku twarde r , podczas gdy Pitman grasejo-wa³, ale jego wymowa by³a prawie idealna.
Prosi³em, ¿eby pan mnie odwiedzi³, panie Gawierin podj¹³ wolno Pitman; to on mia³ pew
oblemy z mówieniem po francusku poniewa¿ byæ mo¿e mogliby my sobie nawzajem wy wiadczyæ p
Pope³ni³ pan powa¿ne wykroczenia, okaza³ pan skruchê i ju¿ je pan prawie odpokutowa³. Pozo
j¹ panu ju¿ tylko cztery lata kary. Je li pan zgodzi siê pomóc nam
238
w k³opotliwej sytuacji, to my lê, ¿e mogliby my uregulowaæ tê sprawê z Ministerstwem Sprawi
o ci. Uprzedzam pana, to bêdzie wymaga³o ca³ej pañskiej inteligencji i oddania dla sowieck
iej ojczyzny.
Zamiast cudu, w który nie wierzy³, Gawierin zwietrzy³ tu raczej podstêp.
Jestem na s³u¿bie ojczyzny i na nic siê nie skar¿ê. Je li ma pan na my li ostatni¹ g³od
y³em przeciwny. Ka¿dy to panu powie.
Proszê pana, czy¿ ja panu cokolwiek zarzuca³em? Po prostu tak siê sk³ada, ¿e z jednej s
ny pana znajomo æ francuskiego, z drugiej pewne zainteresowanie reakcyjnymi ideami p
olitycznymi, które mo¿na by³o u pana zaobserwowaæ...
Towarzyszu, to by³o czterdzie ci lat temu. Ja siê poprawi³em. Jestem teraz marksist¹-le
inist¹ z przekonania.
By³o to niezwyk³e: dwaj Rosjanie rozmawiaj¹cy ksi¹¿kowym, napuszonym francuskim pod kandel
abrami pa³acu Roztop-czynów.
G³os Pitmana sta³ siê jeszcze s³odszy:
Wiem, wiem, oczywi cie. A jednak musi siê pan z tym zgodziæ, ¿e w czasie tych wszystki
ch lat, które spêdzi³ pan w armii hitlerowskiej, mia³ pan wiele okazji, ¿eby czytaæ, wej æ
takt...
Ju¿ za to zap³aci³em! wykrzykn¹³ wiêzieñ, prostuj¹c siê. Zazwyczaj zgarbiony, mia³ te
n Kichota. Ju¿ zap³aci³em! Trzydzie ci sze æ lat ¿ycia! Lito ci!
Pitman przeszed³ nagle na rosyjski. Zdenerwowanie wiê nia udzieli³o mu siê.
Ale¿ proszê siê uspokoiæ! Proszê siê uspokoiæ, proszê siê uspokoiæ, Arsenij Jegorycz. Z
przesz³o ci. Proszê pana tylko o to, ¿eby pomóg³ mi pan skróciæ czas cierpieñ, jaki panu j
pozosta³. Je li zgodzi siê pan na moj¹ propozycjê, ju¿ pan nawet nie wróci do Lefortowa.
239
Nie by³em tam nieszczê liwy zachlipa³ Gawierin. Proszê mi nie wymawiaæ tego, czego
iedzia³em. W obozie tak¿e nie by³em nieszczê liwy. Proszê mnie odes³aæ do obozu. Cztery lat
bko przelec¹. Tak, wiem, podpisa³em podanie o u³askawienie. By³em g³upi. Trzeba umieæ wybac
aæ g³upotê.
To s³owo tak rosyjskie, tak ma³o sowieckie: wybaczaæ.
Ale¿ ju¿ dawno panu przebaczyli my, Arsenij Jegorycz. To tylko ta piekielna sprawied
liwo æ. Je li nie bêdziemy mogli powiedzieæ, ¿e pracowa³ pan dla nas, to wie pan, co pana c
a po odbyciu kary osiedlenie w jakim tam Kirgistanie. ‾adnej opieki lekarskiej, a p
an przecie¿ jest cz³owiekiem chorym! Jak pan bêdzie zarabiaæ na ¿ycie...?
Patrzy³ na Gawierina oczyma pe³nymi zrozumienia, czekaj¹c a¿ u wiadomi on sobie grozê tej p
rspektywy.
Oczywi cie, je li woli pan ryzyko tego typu wygnania, jest pan wolny... Chcia³em pow
iedzieæ, ma pan wolny wybór. Je li o mnie chodzi, to to, co bra³em pod uwagê dla pana... T
o siê panu wyda niemo¿liwe, ale przysiêgam panu, ¿e mogê dotrzymaæ moich obietnic... Wyobra
i³em sobie dla pana Riwierê francusk¹. Ma³a willa w Nicei, morze, s³oñce... Pan nie ma ju¿
j rodziny w ZSRR, prawda? A Francuzi, wie pan, to naród bardzo serdeczny. Znam ich
. S¹ pe³ni rado ci ¿ycia. Zreszt¹ jest tam du¿o emigrantów, i to nawet z tak zwanej pierwsz
emigracji. Poczuje siê pan w ród swoich. Szczególnie w Nicei. Sami ksi¹¿êta, hrabiowie...
Pitman rozmy lnie nie wspomina³ o pieni¹dzach. Có¿ mog³y oznaczaæ pieni¹dze dla cz³owieka,
wdopodobnie nie wyda³ w ¿yciu wiêcej ni¿ sto rubli?
Lew Aronowicz Zellman, ma³y cz³owieczek z lekko zaznaczon¹ zajêcz¹ warg¹, spêdzi³ piêtna ci
ym, co nazywa siê teraz Gu³agiem, czyli pro ciej w obozie ciê¿kich robót, za propagandê ant
wieck¹. Krytykowa³em system karny, wiêc dano
240
mi mo¿liwo æ zweryfikowania moich tez, co mo¿na zrozumieæ mówi³ z u miechem pe³nym zadum
uwa³ wcale goryczy. W rzeczywisto ci by³ wdziêczny re¿imowi za tak ³agodn¹ karê. Rozumowa³
j¹cy sposób: W koñcu ¿ycie ludzkie sta³o siê d³u¿sze, a mo¿e nawet weselsze. Piêtna cie la
czê cie, to tylko jedna pi¹ta czasu, który zosta³ mi przeznaczony przez najwy¿sze Prezydium
Nie mam na my li ziemskiego prezydium, tylko to drugie, je li istnieje. Có¿ to jest jed
na pi¹ta? Mniej ni¿ piêæ godzin dziennie. W dodatku w obozie spa³em osiem godzin, by³oby wi
niesprawiedliwe odliczaæ te piêæ godzin wy³¹cznie z godzin dziennych. Jedna trzecia z tej
jednej pi¹tej musi byæ odliczona z godzin nocnych. Z mojego czasu czuwania straci³em w
iêc oko³o trzech i pó³ godzin dziennie. A pozostaj¹ce mi do ¿ycia dwadzie cia lat nie s¹ ju
hipotek¹, bo zap³aci³em d³ug z góry! Naprawdê nie mogê narzekaæ .
W³a nie ta pokora i poczucie humoru uratowa³y go. Wyszed³ z piek³a zraniony, lecz nie z³ama
y. Co nie zmienia faktu, ¿e kiedy pojawi³a siê mo¿liwo æ emigracji, zdecydowa³ siê z niej s
staæ. Nie chodzi o to, ¿e nie kocham Rosji. Kocham j¹ i nie bardzo sobie wyobra¿am, jak mó
ym pracowaæ w jakim ki-bucu. Zanadto przyzwyczai³em siê do klimatu Workuty. Lecz je li tu
zostanê, sk¹d mam wiedzieæ, czy pewnego piêknego poranka znów nie wy l¹ mnie do Workuty? U
ejmie dziêkujê. Piêtna cie lat, to pouczaj¹ce. To wystarczy .
Poprosi³ o paszporty dla siebie i dla swojej ¿ony, która czeka³a na niego piêtna cie lat. P
szporty jako nie nadchodzi³y. Czeka³ ju¿ trzy lata. Zawsze brakowa³o jakiego papierka. Z³
ola w³adz by³a ewidentna. Lew Aronowicz nie ustêpowa³, zabiega³ o wyjazd ³agodnie lecz z up
rem, przekonany, ¿e pewnego dnia pokona opór czynników oficjalnych. Mysz jak chce to i
kabel przegryzie , mówi³ sobie ten skromny i uparty cz³owieczek.
241
Myli³ siê. Ten w³a nie kabel nie by³ rozci¹gniêty przez przypadek czy te¿ przez nieuwagê i
wi³ a¿ do dnia, kiedy dyrekcja «A» wyda rozkaz usuniêcia go! Wówczas zniknie jak zaczarowan
.
Pewnego jesiennego dnia Lew Aronowicz zosta³ wezwany do biura, w którym jeszcze swoj
ego nie odsta³. Dziwne: by³ przekonany, ¿e sta³ w kolejkach we wszystkich urzêdach, maj¹cyc
najmniejszy choæby zwi¹zek z jego spraw¹. Jeszcze dziwniejsze: tym razem nie by³o kolej
ki. Dy¿urny zaprowadzi³ go do gabinetu w rodzaju tych, które widywa³ tylko w kinie, w fi
lmach historycznych. Dywan, kinkiety, stiuki. Oczywi cie nieodzowny portret zdobi³ ci
anê. Zellman za¿artowa³ w duchu: Od tak dawna wiesza siê go wszêdzie, a jednak egzekucja w
i¹¿ siê nie udaje! I doda³ jeszcze: Jestem wiêc w urzêdzie podleg³ym KGB. Uwa¿aj, Lew Aro
y nie pope³niæ b³êdu!
Cz³owiek w wieku Zellmana, oko³o piêædziesiêciopiêcioletni, okr¹g³y i dobroduszny, w ma³ych
kach, u miecha³ siê spoza ministerialnego sto³u. Jego nos, ma³y kartofelek, nadawa³ tej pic
wickowskiej twarzy wyraz jeszcze bardziej niewinny, prawie infantylny.
Lew Aronowicz Zellman?
Obecny, towarzyszu generale. Zellman przybra³ postawê po redni¹ miêdzy wojskowym
baczno æ i przyklêkniêciem. Nie mia³ pojêcia, jaki by³ stopieñ wojskowy tego dygnitarza,
o wygl¹dzie gabinetu. Twarz dygnitarza roz wietli³a siê jeszcze bardziej:
Nie b¹d my tak bardzo oficjalni, Lwie Aronowiczu. Nazywam siê po prostu Jakub Mojsie
jewicz i mam przyjemny obowi¹zek poinformowania pana, ¿e otrzyma³ pan zgodê na wyjazd.
Zellman chcia³ wyraziæ swoj¹ wdziêczno æ nie zdradzaj¹c za bardzo swej rado ci. Zacz¹³ co
tarz przyszed³ mu z pomoc¹, przerywaj¹c w pó³ s³owa:
Nie chcia³em przed³u¿aæ pañskiego oczekiwania, Lwie
242
Aronowiczu, i dlatego od razu na pocz¹tku powiedzia³em panu najwa¿niejsze. Musimy jedn
ak jeszcze porozmawiaæ. Proszê usi¹ æ w tym fotelu.
Kraj, który wpisa³ pan w rubryce kraj osiedlenia , to Izrael. Mówi¹c miêdzy nami nie s¹dzê
a³ pan zamiar jechaæ w³a nie tam. Klimat z pewno ci¹ by panu nie odpowiada³. (Zell-mana opa
a³a panika: Kto móg³ powtórzyæ mój ¿arcik? ) Zreszt¹ nie zna pan hebrajskiego, a w naszym
y jêzyk... to bardzo trudne. Ale mówi pan po francusku. Francja by³aby dla pana wspani
a³ym schronieniem.
Zellman milcza³ przez roztropno æ. W rzeczy samej, w³a nie we Francji chcia³ siê osiedliæ.
I chcia³by pan, nieprawda¿, wyjechaæ w towarzystwie ¿ony, Lizawiety Grigoriewny? To ni
e bêdzie takie proste. Nie przyznano jej paszportu.
Zellmanowi uda³o siê przed chwil¹ ukryæ rado æ. Teraz próbowa³ zataiæ tak¿e i sw¹ rozpacz.
eta nie bêdzie mog³a wyjechaæ, tak¿e i on zostanie.
Tymczasem ci¹gn¹³ dalej dobry genera³ (za³o¿ywszy, ¿e by³ genera³em, i do tego dobrym
wien, ¿e przy odrobinie dobrej woli z obu stron wszystko da siê za³atwiæ. Jest pan, Lwie
Aronowiczu, wolnym cz³owiekiem i by³oby absurdalne zatrzymywaæ pana w kraju, z którym ³¹cz
ana z³e wspomnienia. Móg³by pan wróciæ na z³¹ drogê i naraziæ siê znów na podobne przykro c
nie ma sensu powtarzaæ dawnych nieporozumieñ.
Zellman próbowa³ teraz ukryæ ogarniaj¹ce go przera¿enie. Gro ba nie by³a niczym os³oniêta.
Dajê panu moje s³owo dygnitarz u miecha³ siê wci¹¿ za rok, albo w ci¹gu trzech mies
mieszka³ razem z Lizawieta Grigoriewn¹ w ma³ym, uroczym gniazdku pod dachami Pary¿a.
243
Pó³ godziny pó niej Lew Aronowicz ciska³ d³oñ Jakuba Moj-siejewicza, odczuwaj¹c ogromn¹ ul
ie rzeczy przys³uga, o któr¹ go poproszono, by³a zupe³nie b³aha. Mia³ wyjawiæ prawdê dotycz
szczególnego zagadnienia. Nikogo nie narazi w ten sposób na prze ladowania, wyrz¹dzi pr
zys³ugê i Rosji, któr¹ prawdziwie kocha³, i Francji, która mia³a siê staæ jego drugim domem
Lizawieta Grigoriewna zaakceptowa³a uk³ad, jaki jej m¹¿ zawar³ z KGB, niepokoi³a siê tylko
, ¿e na pocz¹tek mia³ on wyjechaæ sam:
A je¿eli oni mnie potem nie wypuszcz¹? Pog³aska³ jej szpakowate w³osy, farbowane na rud
:
Któ¿by ciê móg³ potrzebowaæ, moja staruszko? Wiesz dobrze, ¿e na ca³ym wiecie tylko ja
.
Obj¹³ j¹ czule. Pomog³a mu spakowaæ ma³¹ walizkê i ju¿ nazajutrz, jakby za skinieniem magic
znalaz³ siê w Pary¿u.
Proszê pana oznajmi³ powa¿ny g³os Ma³gorzaty dzwoni pan o nazwisku Kurnosow.
Czy to ¿arty?
Nie wiem, proszê pana.
Ma³gorzata mia³a zwyczaj udzielania odpowiedzi na retoryczne pytania.
Rosyjska prawda ukaza³a siê przed dwoma tygodniami. Od tego czasu urywa³ siê telefon w b
iurze agenta literackiego, któremu uda³a siê taka mistrzowska sztuczka: wydobycie ze S
zpitala Specjalnego w Leningradzie pe³nego rêkopisu ‾elaznej Maski . Z Rzymu zadzwoni³ w c
Grucci, oskar¿aj¹c Psara o oczywist¹ kradzie¿. Niektóre osoby we w³adzach niepokoi³y siê i
ia³y sobie pytanie, dziêki jakim kontaktom uda³o siê Psarowi wywie æ w pole ZSRR. Specjali
zadawali pytanie, czy tak¿e i w przysz³o ci bêdzie mo¿na korzystaæ z us³ug tej siatki, któr
erzuci³a na Zachód cenny rêkopis. Zagraniczni wydawcy podawali cyfry nak³adów. Dziennikarz
e domagali siê szczegó³ów,
244
dotycz¹cych strony anegdotycznej operacji. Dawni emigranci definiowali swoje stano
wisko. Dysydenci protestowali przeciwko pos³u¿eniu siê ich nazwiskami na ok³adce ksi¹¿ki. A
wokaci pieszyli ze swymi us³ugami. Wariaci szanta¿owali Psara. Sceptycy przekonani by
li, ¿e odkryli sekret: Niech pan, Psar, zrzuci maskê, która wcale nie jest ¿elazna; proszê
siê przyznaæ, ¿e to pan jest w istocie autorem Rosyjskiej prawdy . Nazwisko niedosz³ego za
bójcy, Kurnosowa, obieg³o rzecz jasna ca³y Pary¿. Inteligencja orzek³a, ¿e autor nieudanego
zamachu i autor ksi¹¿ki nie mog¹ byæ jedn¹ osob¹, choæby dlatego, ¿e wierzy³ w to mot³och.
czasem przekonany by³, ¿e Kurnosow by³ ‾elazn¹ Mask¹ podobnie jak ³an Fleming Jamesem B
Proszê mnie po³¹czyæ.
Czy mogê mówiæ z Aleksandrem Dmitryczem Psarem? Kurnosow mówi³ po francusku, lecz nazwi
ko wypowiedzia³
po rosyjsku, zmiêkczaj¹c koñcowe r .
Przy telefonie.
Ja jestem Kurnosow, jestem na lotnisku.
Jaki Kurnosow? Jakie lotnisko?
Micha³ Leontycz. Ten w³a nie, o którym pan my li. Ten sam. Czy w Pary¿u jest wiêcej lot
Sk¹d pan przybywa?
Z naszej matki Moskwy.
Czyli Roissy. W którym miejscu na Roissy pan jest?
W biurze... kto musia³ mu podpowiedzieæ Policji Granicznej.
Przyje¿d¿am. Wychodz¹c powiedzia³ do Ma³gorzaty:
Nie wiem, co to za historia. Oczywi cie ca³kowita dyskrecja.
Ale¿ proszê pana!
Z kawiarni zatelefonowa³ na numer, który otrzyma³ na wypadek sytuacji wyj¹tkowej:
Poproszê Iwana.
245
Nie ma go powiedzia³ ostro¿ny g³os. Kto go prosi?
Kobei.
By³ to kryptonim Aleksandra, ró¿ni¹cy siê od jego pseudonimu, którego nie zna³.
Iwan zostawi³ dla pana wiadomo æ: Wszystko jest w porz¹dku .
Proszê mu powtórzyæ, ¿e chcê siê z nim spotkaæ dzi wieczorem tam gdzie zawsze.
Omega pomknê³a w kierunku Roissy. Si¹pi³ deszcz, szosa by³a wilgotna, opony pogwizdywa³y.
Pan Psar? Proszê tutaj. Dwóch mê¿czyzn w ma³ym pokoju. Policjant w garniturze z
kamizelk¹, z w¹sami przypominaj¹cymi szczoteczkê do zêbów, oczami bez wyrazu, i przybysz z
oskwy, wielki suchotniczy kruk, nieogolony, w zbyt niebieskim ubraniu, które wisia³o
na nim jak na wieszaku.
Wydaje mi siê pomy la³ Psar ¿e jeszcze nigdy nie widzia³em cz³owieka tak chudego .
Patrzy³ z natê¿on¹ uwag¹ na ziemist¹ twarz, nieomal ods³aniaj¹c¹ ko ci, nasycone brylantyn¹
nie wyg³adzone, tylko zastyg³e i utrwalone razem z kosmykami stercz¹cymi we wszystkic
h kierunkach. Mia³by ochotê natychmiast zapytaæ: To pan jest autorem? . Prawdziwy Kurnoso
w, by³ o tym przekonany, gryz³ ziemiê od dziesiêciu lat. Przedstawi³ siê:
Psar.
A ja otó¿ w³a nie jestem Kurnosow.
Pan Kurnosow powiedzia³ policjant twierdzi, ¿e jest autorem Rosyjskiej prawdy, któr
an opublikowa³. Czy pan to potwierdza?
Wed³ug Iwana Iwanycza wszystko by³o w porz¹dku .
Nigdy nie spotka³em pana Kurnosowa. Czy pozwoli pan, ¿e mu zadam kilka pytañ?
Tak, ale zechce pan po francusku.
246
A wiêc pan nazywa siê Kurnosow?
Tak, to ja. Ten pan ma mój paszport.
Policjant wyci¹gn¹³ ma³¹ br¹zowoczerwon¹ ksi¹¿eczkê. Aleksander mia³ dok³adnie tak¹ sam¹ w
Poprosi³, ¿eby mu j¹ pokazano.
Micha³ Leontycz Kurnosow, obywatel sowiecki narodowo ci rosyjskiej, urodzony w Kostr
omie (RFSRR), 4.06.1926. Zdjêcie rzeczywi cie przedstawia³o tego cz³owieka o zapad³ych pol
iczkach, wklês³ych skroniach i dziko patrz¹cych oczach.
Ten paszport zosta³ wystawiony wczoraj.
Tak powiedzia³ Kurnosow dali mi go wczoraj. Pozwoli pan...
Na jednej ze stron widnia³a piecz¹tka. Mo¿na by³o przeczytaæ po rosyjsku: Paszport wydany
ako dokument stwierdzaj¹cy to¿samo æ. Wa¿ny na wyjazd z ZSRR, nie upowa¿nia do powrotu na t
rytorium ZSRR .
Odebrano panu obywatelstwo?
Jeszcze nie. Tyle ¿e ju¿ nie mogê wróciæ.
A ksi¹¿ka? To pan j¹ napisa³? Kurnosow u miechn¹³ siê nie mia³o, jak kto , kto zapomnia
co to jest miech. Jego usta by³y w¹skie jak u szczupaka, a zêby w strasznym stanie, pe³ne
dziur, spróchnia³e, czarne, po³yskuj¹ce ¿elazem. Dziwne, do jakiego stopnia jego nazwisko
nie ma nic wspólnego z jego postaci¹ pomy la³ Aleksander. Kurnosy to kto , kto ma zadart
os.
Tak, ja.
Dla Aleksandra autor Rosyjskiej prawdy móg³ byæ tylko oficerem KGB.
Ale pan jest tak¿e...
Anonimowym wiê niem z celi 000, ‾elazn¹ Mask¹ , wszystko to razem. Widzia³em gazety.
i je, gdy mnie tu zrobi³ przerwê gdy mnie wydalili z ZSRR.
Wydalili pana? Dlaczego?
247
Powiedzieli mi, ¿e nie jestem godzien oddychania sowieckim powietrzem.
Aleksander przypomnia³ sobie, ¿e uchodzi³ za cz³owieka prawicy i u miechn¹³ siê ironicznie:
Wci¹¿ te wielkie s³owa, jak s³yszê. To grzech jakobinów, odziedziczony przez bolszewikó
ieszê siê, ¿e mogê pana poznaæ. Wie pan chyba, ¿e sta³ siê pan cz³owiekiem bogatym, w ka¿dy
amo¿nym?
U cisn¹³ d³oñ suchotnika. Czy by³ to jego wróg, czy przyjaciel? Jakby odpowiadaj¹c na to py
, Kurnosow zacz¹³ mówiæ:
Przede wszystkim jestem cz³owiekiem, który straci³ orientacjê w wiecie. Spêdzi³em dzie
w azylu psychiatrycznym i nie jestem pewien, czy nie zrobiono ze mnie wariata. P
oza tym nie mam pojêcia, jak siê ¿yje na Zachodzie. Zdaje siê, ¿e ludzie s¹ tu wolni. To ta
, jakby siê cz³owiek znalaz³ na wierzcho³ku drapacza chmur i nie chroni³a go ¿adna bariera.
Przyzwyczai siê pan szybko. Czy zamierza pan poprosiæ o azyl polityczny?
Pan Kurnosow ju¿ wyst¹pi³ o azyl wtr¹ci³ siê policjant.
Dzwoni³em w tej sprawie. Nie przewidujê ¿adnych trudno ci, ale mo¿e to zabraæ trochê czas
razie sk³onni byliby my przyznaæ mu wizê turystyczn¹. Chcieli my tylko upewniæ siê co do t
pana Kurnosowa. Pisarz jego klasy sk³oni³ siê
mo¿e liczyæ na serdeczne przyjêcie w naszym kraju.
Francja i Rosja to jedyne kraje na wiecie uznaj¹ce pisarzy za ludzi wybitnych pow
iedzia³ Psar.
Proszê pana zwróci³ siê do niego policjant jest pan kim znanym, wiadomo, jak pana
e æ. Czy mo¿emy uznaæ, ¿e zaopiekuje siê pan Kurnosowem do chwili, kiedy jego sytuacja praw
a zostanie uregulowana?
Oczywi cie. Michale Leontyczu, czy ma pan walizki?
Tylko ten stary worek, nic wiêcej.
Zaledwie opu cili biuro policji, gdy Aleksander zada³ pytanie, które pali³o mu wargi:
248
Az Bre¿niewem to prawda? Strzela³ pan do niego? Kurnosow odpowiedzia³ po chwili waha
nia, jak gdyby chodzi³o o wyznanie prawdziwe, lecz nie³atwe:
Strzela³em. W Aleksandrze rozbudzi³o siê zainteresowanie dla spraw
zwi¹zanych z broni¹ paln¹:
Z czego pan strzela³?
AK-47.
Co to jest?
Ka³asznikow. S³ysza³ pan o ka³asznikowie?
Jasne. Jaki kaliber?
7,62. Zasiêg: 400 metrów.
Jaki ³adownik?
Na trzydzie ci naboi. Oddaje 600 strza³ów na minutê. Aleksander gwizdn¹³ z podziwem. Na
teraz dziwne bardzo godziny. Aleksander nie móg³
w ¿aden sposób sprawdziæ, czy ten cz³owiek rzeczywi cie by³ Kurnosowem tyranobójc¹, ‾elazn
em Rosyjskiej prawdy, agentem KGB, czy by³ wszystkim tym naraz, czy jeszcze kim inn
ym. Rozs¹dnie odpowiada³ na pytania, ze zrozumieniem mówi³ o swojej ksi¹¿ce i o wyra¿onyc
j pogl¹dach. Przyzna³, ¿e to od oficerów, którzy zjawili siê w jego celi, dowiedzia³ siê, ¿
ien po przybyciu do Francji zwróciæ siê do Psara. Mówi³ jednak o tym wstrzemiê liwie, o wie
bardziej interesowa³o go ¿ycie w wolnym kraju.
Jak siê tu ¿yje? Normalnie.
Nie, proszê, ¿eby mi pan wyja ni³, jak siê tu ¿yje.
Mia³ zupe³nie fantastyczne wyobra¿enia na temat funkcjonowania kapitalizmu i podzia³u w³ad
zy. Z rozczarowaniem dowiedzia³ siê, ¿e ludzie zamo¿ni na Zachodzie nie s¹, by tak rzec, o
toczeni s³u¿b¹.
Ale przecie¿ pan z pewno ci¹ ma s³u¿¹cego?
Nie. Dozorczyni sprz¹ta u mnie raz na tydzieñ.
249
Gdy tylko dowiedzia³ siê, ¿e we Francji czêsto dochodzi do strajków, i ¿e strajkuj¹ nawet p
ownicy pañstwowi, by³ oburzony:
Trzeba by tych ludzi zdziesi¹tkowaæ! Rozstrzelaæ co dziesi¹tego, i to wcale nie przywód
! To by ich uspokoi³o.
Zdziwi³ siê widz¹c dzieci na ulicy:
Powinny byæ w szkole. I dlaczego nie nosz¹ mundurków?
Chcia³ zobaczyæ wielki dom towarowy. Aleksander zaprowadzi³ go do Galeries Lafayette.
Policzki suchotnika pokry³y siê rumieñcami:
Wszystko to mistyfikacja, nie? Tak naprawdê to nic tu nie mo¿na kupiæ?
Aby przekonaæ go, ¿e wcale tak nie jest, Aleksander kupi³ mu w prezencie ³adn¹ czapkê z lis
:
Je li nie bêdzie pan mia³ futrzanej czapki, Francuzi nie uwierz¹, ¿e przyjecha³ pan z M
wy.
Na Kurnosowie nie wywar³o to wcale wra¿enia:
Có¿, tak¹ lichotê mo¿na dostaæ te¿ u nas, ile dusza zapragnie.
Ale¿ to oryginalny lis, wcale nie lipa!
Nie mam piêtnastu lat. Gdyby futro by³o oryginalne, nie by³oby go w wolnej sprzeda¿y.
Aleksander zaprowadzi³ go do Hermesa, ale i tu Kurnosow nie zmieni³ zdania. Jeszcze
gorzej by³o w restauracji Plaza-Ath-énée , dok¹d poszli na obiad. Kurnosow nie mia³ pojêci
k siê zachowaæ przy stole i odzywa³ siê do kelnerów tonem, jakim genera³ Durakin strofowa³
ich poddanych. Je li za idzie o wygl¹d sali restauracyjnej, Kurnosow komentowa³, ogl¹daj¹c
siê na wszystkie strony:
Nie le, ca³kiem nie le. Przypomina trochê nasze metro.
Wci¹¿ jednak powraca³ do swego pytania: jak wygl¹da tu ¿ycie? Czy wszyscy mieszkaj¹ we w³as
h domkach? Czy pracuj¹ dla prywatnych w³a cicieli fabryk? Ile godzin dziennie? Ile zar
abia w³a ciciel? Ile robotnik? Ile kosztuje kawa³ s³oniny? Ile we³niane kalesony?
250
Zdumia³ siê rozmiarami przestêpczo ci:
I wszystkich tych nicponi nie posy³a siê na gilotynê?
Niedawno zniesiono karê mierci. Kurnosow wybuchn¹³ miechem, poch³aniaj¹c jednocze nie
trójk¹tny kês sera:
A u nas rozstrzeliwuje siê przestêpców gospodarczych! Za du¿o zarobi³e ? Dwana cie kule
!
Aleksander podziela³ co prawda przekonania Kurnosowa o konieczno ci pozbycia siê wszys
tkich przestêpców, lecz zarozumia³o æ nowoprzyby³ego dra¿ni³a go.
S¹dzi pan, zdaje siê, ¿e wszystko jest w porz¹dku w ZSRR. To niech pan poprosi o przeb
aczenie, byæ mo¿e zgodz¹ siê na pana powrót. Opublikuje pan wtedy nastêpn¹ ksi¹¿kê pod tytu
a krzywda.
Fourveret, który robi³ dobr¹ minê do z³ej gry, i który uwa¿a³ Rosyjsk¹ prawd¹ za nieco mnie
d chwili kiedy zaczê³a dobrze siê sprzedawaæ, poklepa³ jej autora po ramieniu:
Drogi panie, jestem szczê liwy mog¹c pana powitaæ u nas. Wykonali my kawa³ ³adnej robot
¿e bêdzie pan zadowolony. Nasz przyjaciel Psaaaaar dzielnie broni³ pana interesów. Za k
a¿dym razem gdy otrzymywali my szczególnie radosn¹ wiadomo æ, artyku³ czy entuzjastyczn¹ de
cjê od jakiej znanej osobisto ci, my leli my o panu, bez którego nie by³oby tego sukcesu,
kniêtym w wiêzieniu psychiatrycznym, i nasze serce krwawi³o dla pana. Teraz, kiedy pan
wreszcie jest wolny, rado æ nasza jest ca³kowita.
Jaki zysk przyniesie mi ta ksi¹¿ka? zapyta³ Kurnosow. A kiedy pozna³ wysoko æ sumy:
Ile to jest w przeliczeniu na ruble? Co mo¿na z tak¹ sum¹ zrobiæ? Gdzie zosta³a zdepono
ana na moje nazwisko? Jaka jest obecnie stopa procentowa banku? Jaki dostanê zadat
ek? Dlaczego taki ma³y?
Wieczorem Aleksander zawióz³ go do Suresnes. Konferencja
251
prasowa mia³a siê odbyæ nazajutrz i nie trzeba by³o, ¿eby jaki dziennikarz spotka³ Kurnoso
wcze niej.
‾elazna Maska uzna³, ¿e apartament jest wygodny, choæ sufit wyda³ mu siê nieco zbyt niski
ipnotyzowa³y go elektroniczne szachy. Aleksander zostawi³ go przy tej grze z butelk¹ S
ingle Malt i piêkn¹ kryszta³ow¹ szklank¹.
Czy dostawa³ pan alkohol w szpitalu? Je li nie, to proszê uwa¿aæ, ¿eby sobie pan nie za
odzi³. Nie wygl¹da pan na kogo , kto by³ tak dobrze od¿ywiany, jak siê o tym mówi³o. Dla os
go organizmu whisky mo¿e byæ zdradliwa.
Kurnosow zdziwi³ siê:
Jedna butelka? Aleksandrze Dmitryczu, tam pijemy czysty spirytus i wietnie nam
to s³u¿y.
Jessica by³a czarna jak czarna Indianka. Przed wakacjami na jachcie za¿ywa³a specjalne
pigu³ki przy pieszaj¹ce opalanie, a teraz podtrzymywa³a swoj¹ opaleniznê chodz¹c na kwarcó
Piêkna pani powiedzia³ do niej Aleksander pewnego dnia dostanie pani raka skóry.
Iwan Iwanycz ju¿ by³ na miejscu:
Wiêc odebra³e paczkê? Jak ci siê podoba ten sukinsyn?
Je¿eli wy wszyscy Sowieci jeste cie do niego podobni, to nie wracam.
Usiedli obok siebie na kanapie w czarnobia³e pasy.
A teraz: kto to jest?
Kurnosow.
Cz³owiek, który strzela³ do Bre¿niewa?
Dok³adnie ten sam.
I to naprawdê on napisa³ Rosyjsk¹ prawdê }
Któ¿by inny?
Dlaczego nie zosta³em uprzedzony o jego przybyciu?
‾eby twoje zdziwienie wypad³o naturalnie. A poza tym wiesz sam, ¿e od jakiego czasu z
acz¹³e krytykowaæ rozkazy, jakie
252
otrzymujesz... Wiêc przypuszczam, ¿e towarzysz Pitman chcia³ ciê postawiæ przed faktem dok
onanym.
I rzeczywi cie wyrzucili my tego Kurnosowa z ZSRR?
Tak by siê wydawa³o.
W jakim celu?
‾eby poczêstowaæ dysydentów miotaczem p³omieni.
Czy masz dla mnie nowe instrukcje?
Tak. Zrobisz wszystko, co zechce Kurnosow.
I chcia³by , ¿ebym uwierzy³, ¿e to nie jest jeden z naszych?
Iwan Iwanycz zacz¹³ siê miaæ:
On, jeden z naszych? U nas nie ma takich chudzielców, Saszeñka!
Utrzymujesz wiêc, ¿e Rosyjska prawda nie zosta³a przez nas sfabrykowana?
Oczywi cie, ¿e nie! Chcesz, ¿ebym ci opowiedzia³ ca³¹ tê historiê? Kiedy Kurnosow próbo
liæ Bre¿niewa i kiedy go zamkniêto, zaczê³y siê przes³uchania. Wyda³ siê trochê stukniêty.
go psychiatrom, którzy uznali, ¿e nie jest do koñca zbzikowany, tyle ¿e wyznaje reakcyjn
e pogl¹dy i niemark-sistowsk¹ formacjê polityczn¹. Wiêc co zrobiæ? Rozstrzelaæ go na Placu
rwonym? To by wywo³a³o ³zy u zachodniaków o miêkkich serduszkach. Pos³aæ go do obozu? To wy
a³o siê niewspó³mierne do jego zbrodni. Wiêc pojawi³ siê towarzysz Stalagmit z twojej dyrek
i powiedzia³: Nie chcecie go? To mi go dajcie. Pewnego dnia przyda siê do czego . Nie
zrobiê mu krzywdy. Przechowam go w jakim k¹cie. Jak mówi¹ Francuzi, na czarn¹ godzinê . Ku
w nie wygl¹da³ gro nie, zachowywa³ siê spokojnie, poprosi³ tylko o pióro, atrament i papier
zacz¹³ pisaæ z zapa³em. Wyobra¿a³ sobie, ¿e oddaj¹c co drug¹ kartkê, zawieraj¹c¹ ma³o isto
móg³ ukryæ drug¹. Wk³ada³ je do pud³a telewizora. Ale domy lasz siê, ¿e cela by³a naszpiko
mi. Stalagmit wyw¹cha³ w tym typie
253
geniusza i mia³ zamiar go wyeksploatowaæ do koñca. Zastanów siê. Niedosz³y morderca z reakc
jnymi pogl¹dami! To kto na wagê z³ota! Zdobywcza doktryna, w rodzaju naszej, potrzebuje
opozycji, ¿eby siê ni¹ ¿ywiæ, ¿eby robiæ postêpy. A jak wiesz, u nas, je li chodzi o opozy
ljicz i Wissarionowicz za³atwili j¹ raz na zawsze. St¹d te¿ strze¿ono Kurnosowa jak renicy
oka. Przydzielono mu dwóch pielêgniarzy, oczywi cie naszych kolegów. W nocy jeden z nich
zabiera³ go na spacer po podwórku i podczas gdy razem podziwiali gwiazdy, drugi fot
ografowa³ zawarto æ telewizora. Pó niej specjalista kopiowa³ nowe strony, na laduj¹c pismo
a jeden z oficerów z twojej dyrekcji podaj¹c siê za pielêgniarza wynosi³ wybrane kawa³ki.
W jakim celu?
‾eby przygotowaæ to, co w³a nie teraz robimy.
A co w³a nie teraz robimy?
Ju¿ ci to powiedzia³em. Mamy zamiar skrêciæ kark dysydentom wszelkiej ma ci.
Poczekaj, teraz Kurnosow wie, ¿e to KGB wynosi³o strony jego ksi¹¿ki. Wie, ¿e nie uda³o
siê nikogo oszukaæ...
Oczywi cie. Powiedziano mu to, pokazuj¹c mu gazety. Do tej chwili nie wiedzia³, ¿e jeg
o ksi¹¿ka ukaza³a siê. My la³ ca³y czas, ¿e istnia³ tylko jeden egzemplarz, ukryty w telewi
Ale mówienie o tym nie le¿y w jego interesie. Absolutnie nie chce byæ podejrzany o wspó³pr
acê z nami, nawet wbrew woli. Pamiêtaj o jednym, dla niego jeste cz³owiekiem Zachodu ja
k wszyscy inni. Z niczego nie bêdzie ci siê zwierza³.
Od jak dawna wiesz to wszystko?
Jego chwalebny ¿yciorys dosta³em wczoraj, kiedy uprzedzono mnie, ¿e bêdzie zwolniony.
Czy nie by³oby pro ciej wys³aæ jednego z naszych oficerów? Kurnosow, jak tylko otrzyma
zyl polityczny, nie bêdzie ju¿ przez nas sterowany.
Iwan Iwanycz westchn¹³:
254
Ale¿ osio³ z ciebie! I to ty nale¿ysz do dyrekcji subtelnych spryciarzy? Wcale nie m
usimy nim sterowaæ. Znamy jego pogl¹dy lepiej ni¿ on sam. Wiemy z góry, co powie. A jakb
y my potem mogli odzyskaæ naszego oficera? Podczas kiedy ten jest autentyczny, prawd
ziwy, wzbudza zaufanie. Potem porzucimy go. Jakie jest ryzyko? Chodzi tylko o to
, ¿eby powiedzia³ prawdê, swoj¹ prawdê. I jeszcze jedno, Aleksandrze Dymitryczu, o czym ni
e powinienem byæ mo¿e mówiæ. Znane s¹ ju¿ przypadki na szych oficerów przechodz¹cych na dru
nê, chocia¿by z powodów religijnych, jak prototyp tego Popowa, którego historiê da³e mi do
zeczytania. Wyobra sobie, ¿e nasz towarzysz sk³ada deklaracjê: Jestem major Iksiñski, nie
strzela³em do Bre¿niewa, nie napisa³em Rosyjskiej prawdy, ale napiszê wam wspomnienia of
icera KGB . £adnie by my wygl¹dali. Kurnosow nie mo¿e siê zwróciæ przeciwko nam, poniewa¿ j
rzeciwko nam. I w³a nie dlatego jest taki po¿yteczny.
Aleksander nie by³ do koñca przekonany. Wydawa³o mu siê, ¿e jest jaka luka w rozumowaniu I
ana Iwanycza. Przede wszystkim, czy op³aci³o siê pos³u¿enie siê cz³owiekiem na wagê z³ota
adzanie tak skomplikowanej akcji tylko po to, ¿eby wywo³aæ zamieszanie w szeregach dys
ydentów? Ale ju¿ nic wiêcej nie móg³ wyci¹gn¹æ od swojego pilota.
Uprzedzam ciê, ¿e Kurnosow dostanie swoje honoraria. Nie mogê mu w tym przeszkodziæ.
Nie przeszkadzaj mu.
Dziwne. Na ogó³ KGB stawia³o sobie za punkt honoru po³o¿enie ³apy na pieni¹dzach wyp³acanyc
ym agentom. Ale jednak Kurnosow nie by³ agentem; byæ mo¿e dyrekcja zdecydowa³a, ¿e nale¿y m
siê zap³ata za jego talent. Zdarza³o siê, ¿e system zachowywa³ pozory legalno ci. Aleksand
wyszed³ z mieszkania po z³o¿eniu oficjalnej reklamacji: nale¿a³o uprzedziæ go o przyje dzie
rnosowa, a nawet skonsultowaæ siê z nim w tej sprawie. Je li nadal z uporem bêdzie siê go
traktowaæ jak
255
podw³adnego niskiego stopnia, to on odmawia brania na siebie jakiejkolwiek odpowie
dzialno ci za skutki akcji, w których mia³ uczestniczyæ.
Nastêpnego dnia oko³o stu dziennikarzy paryskich i prowincjonalnych zgromadzi³o siê w ród s
tukaterii o startych z³oceniach wydawnictwa Lux. Telewizyjny operator przesuwa³ siê z
trudem, d wigaj¹c na ramieniu kamerê jak pancerzownicê. Spoceni fotografowie przenosili
swoje instrumenty, zaczepiaj¹c szelkami o pasy aparatów. Rzucali przekleñstwa pozbawio
ne oryginalno ci. Reflektory zapala³y siê i gas³y, zmieniaj¹c kolory i perspektywy. Brakow
a³o krzese³. Niektórzy dziennikarze stali oparci o cianê, inni siadali na pod³odze po ture
ku lub po amerykañsku, z wyci¹gniêtymi nogami, i pomstowali na fotografów, którzy deptali
im po stopach. Las mikrofonów je¿y³ siê wokó³ ma³ego stolika, za którym mia³ zasi¹ æ Anoni
sz, jak on wygl¹da, «‾elazna Maska»?
Czy to naprawdê on strzela³ do Bre¿niewa?
Weszli. Najpierw Fourveret, surowy i u miechniêty jednocze nie, pó niej Psar, napiêty, pe³e
koncentrowanej si³y, i na koñcu ten, dla którego wszyscy siê tu zjawili, Wiêzieñ bez nazwi
w swym nowiutkim sowieckim ubraniu, zbyt niebieskim, w krawacie, który Aleksander
wybra³ dla niego, mo¿e nie bez ironii, u Hermesa.
W nag³ym porywie wszyscy podnie li siê z miejsca. ‾eby lepiej widzieæ, ale i powodowani sz
acunkiem. Ten cz³owiek spêdzi³ dziesiêæ lat w jednym z tych wiêzieñ psychiatrycznych, który
samo wspomnienie wywo³uje dreszcz na plecach. Jakie tortury, jakie zastrzyki z sia
rki musia³ znosiæ? Czy by³ jeszcze w pe³ni w³adz umys³owych? A wcze niej, w pierwszych godz
ch po zamachu (je li rzeczywi cie to jest Kurnosow), jakie chwile musia³ prze¿yæ w lochach
£ubianki? A nawet je li go nie torturowano, czy¿ dziesiêæ lat izolacji nie jest do æ przer
? Nie umiemy ju¿ darzyæ szacunkiem bohaterstwa, ale potrafimy jeszcze oddaæ cze æ cierpien
iu. Rozbrzmia³y oklaski, po chwili
256
wzmog³y siê jeszcze bardziej, bez koñca. Wreszcie Fourveret poprosi³ o ciszê, unosz¹c ramiê
eomal jak genera³ de Gaulle:
Panie, panowie, przyjaciele, siostry i bracia, towarzysze, tak, czujê, ¿e jeste my d
zisiaj tym wszystkim... Mam zaszczyt, powtarzam: zaszczyt, przedstawiæ pañstwu autor
a Rosyjskiej prawdy, Anonimowego wiê nia , który ju¿ za chwilê odzyska imiê. Obowi¹zek i p
o æ zdradzenia wam jego nazwiska pozostawiam temu wielkiemu odkrywcy geniuszy, którego
przy ja ñ przynosi mi zaszczyt... Drogi panie Psaaaaar, czy uda siê panu tutaj dotrzeæ?
Proszê nie deptaæ r¹k. Chcia³em powiedzieæ, ani w³asnych, ani nale¿¹cych do tej uroczej pa
i, proszê mi przypomnieæ pani nazwisko? Ach tak, Denise Esclaffier z «Pa-triotycznego
Alzatczyka». Jest nas tu tak du¿o. To taka rado æ, widzieæ zebrane w jednym miejscu tyle d
obrej woli i b³yskotliwej inteligencji przeciwko hipokryzji i prze ladowaniu. To tak
a rado æ, ¿e mamy za ma³o miejsca... (j¹ka³ siê umiejêtnie). Panie i panowie: Aleksander Ps
r!
Aleksander umia³ mówiæ do publiczno ci. Potrafi³ pozostaæ bez ruchu przez parê chwil, stopn
o, nie patrz¹c na t³um, nabiera³ rozpêdu, po czym nagle skierowywa³ wzrok na salê, jednocze
e na wiele twarzy, obraca³ g³ow¹ wolno jak wie¿yczk¹ czo³gu, potem wci¹ga³ powietrze w p³uc
rytm oddechu pozwala³ przeczuæ moment, kiedy wybuchnie pierwsze zdanie.
Zacz¹³ cichym szeptem:
Przedstawiam pañstwu... Tu uda³, ¿e odrzuca, jeden po drugim, epitety, superlatywy,
entuzjastyczne pochwa³y, i ¿e wybiera w koñcu prostotê, jako jedynie godn¹ podobnego momen
tu. Wyci¹gaj¹c ramiê krzykn¹³:
Michai³... Leontycz... KURNOSOW!!!
Przy imieniu Michai³ szmer poszed³ po sali. Patronimik sprawi³, ¿e ha³as siê wzmóg³ (nie zn
to, ¿e by³ on znany; by³ to efekt napiêcia wywo³anego przez g³os Psara). Przy nazwisku ha³a
amieni³ siê w ryk. Ten cz³owiek, który by³ autorem ksi¹¿ki
257
tak bardzo dyskutowanej, rzeczywi cie trzyma³ w rêkach pistolet maszynowy, rzeczywi cie
otworzy³ ogieñ do najpotê¿niejszego w wiecie cz³owieka. To dopiero reporta¿! To dopiero ar
u³!
Na ten wybuch Aleksander u miechn¹³ siê i wykona³ bezradny gest, pe³en uroku: Có¿ móg³bym
wam, którzy wiecie najwa¿niejsze i skromnie siê wycofa³.
Kurnosow trwa³ w lawinie oklasków, ze zwisaj¹cymi lu no rêkami, lekko pochylon¹ g³ow¹, wyso
cz zgarbiony, z piersi¹ tak zapad³¹, zielonkaw¹ cer¹, z tak wychudzonymi policzkami, jak t
ego siê po nim spodziewano. Mo¿na by³o wyczuæ, ¿e nie by³ onie mielony, ale chcia³ siê taki
rzez uprzejmo æ. Sowieci przyzwyczajeni s¹ do publicznych zebrañ. W koñcu przesun¹³ siê bok
stronê sto³u i to wystarczy³o, ¿eby uciszyæ salê.
Pragn¹³bym wypowiedzia³, starannie wymawiaj¹c r podzieliæ siê z pañstwem kilkoma uw
To zaskoczy³o wszystkich. Wszyscy byli przekonani, ¿e bêd¹ mu zadawaæ pytania, a tymczasem
Kurnosow wyj¹³ z wewnêtrznej kieszeni plik notatek, cienkich kartek, pokrytych drobny
m, pochylonym, ostrym pismem.
Zacz¹³ od piêtnowania ZSRR, obozów, wiêzieñ, poziomu ¿ycia. Taki re¿im by³ skazany na klêsk
ej przysz³o ci. So³¿enicyn by³ bogiem, a nieod¿a³owany Amalrik prorokiem.
Aleksander s³ucha³ g³osu Kurnosowa, starannie piewaj¹cego niemodn¹ francuszczyznê Dymitra
ksandrowicza i jego rówie ników, francuszczyznê guwernantek, które ukoñczy³y szko³ê Des Ois
rancuszczyznê zmodyfikowan¹ przez spo³eczeñstwo, które zmusza³o siê do mówienia tym obcym j
jak niegdy do noszenia gorsetu, sztywnego ko³nierzyka i bindy do usztywniania w¹sów. Mo
gliby mnie przynajmniej uprzedziæ, ¿e pozwol¹ mu zabraæ notatki . Od jakiego czasu dyrekcj
nie okazywa³a mu wzglêdów i za ka¿dym razem odczuwa³ to jak uk³ucie banderillas. Nie wiedz
a³, ¿e szpada toreadora by³a ju¿ przygotowana do miertelnego uderzenia (chodzi³o przynajmn
ej o cios
258
administracyjny).
Kiedy Kurnosow zakoñczy³ krytykê re¿imu sowieckiego, zabra³ siê za Zachód: za lepienie, ego
zepsucie. Nic mu siê nie podoba³o. Raz jeszcze zacytowa³ So³¿enicyna i Bukowskiego. Dni Za
chodu by³y policzone. Panie i panowie, jest za minutê dwunasta .
Publiczno æ zaczê³a odczuwaæ znu¿enie. To wszystko by³o ju¿ znane. Nie nale¿y powtarzaæ par
az drugi czego , czego nie zrozumieli za pierwszym razem. Je li natomiast zrozumieli
, to zupe³nie co innego. Maj¹ s³abo æ do bana³ów.
Kurnosow czyta³ dalej, pozornie nie wiadomy rozczarowania s³uchaczy, i w tym w³a nie kry³a
iê jaka si³a. Aleksander, stoj¹c, zdenerwowany spogl¹da³ co chwila na zegarek. Fourveret o
u ci³ sw¹ piêkn¹ g³owê na prawe ramiê z min¹, która równie dobrze mog³a znaczyæ cierpiê mê
? Jeden z dziennikarzy wsta³ z miejsca:
Przepraszam, ¿e panu przerywam, ale mam wra¿enie, ¿e pan sam sobie przeczy. ZSRR roz
padnie siê, Zachód jest u kresu si³. No wiêc?
Kurnosow uniós³ niecierpliwie d³oñ:
Nie przerywa siê mówcy.
I ci¹gn¹³ dalej, nie okazuj¹c zak³opotania. Ale trzy minuty pó niej, mimo ¿e nie nast¹pi³a
a w tonie g³osu Kur-nosowa, d³ugopisy dziennikarzy znów zabra³y siê do pracy.
Jednak czyta³ dalej Kurnosow zmuszony jestem stwierdziæ, ¿e jakkolwiek idee g³oszon
rzez dysydentów, których zacytowa³em, s¹ s³uszne, oni sami s¹ skorumpowani, i to w tym samy
stopniu, je li nawet nie bardziej, ni¿ ich akolici, rywale, ci, co im pochlebiaj¹ i c
i, co nimi gardz¹.
Wszyscy obecni w tej sali s³yszeli rozmaite plotki na temat niektórych dysydentów, ale
nigdy nikt nie by³ jeszcze wiadkiem tak planowej egzekucji, jak ta, która teraz nast¹p
i³a. ‾adne znane
259
nazwisko nie zosta³o oszczêdzone, ¿aden wiolonczelista, ¿aden tancerz, ¿adna piewaczka, ¿a
rze biarz, ¿aden szachista, nie wspominaj¹c nawet poetów, pisarzy, dzia³aczy zwi¹zkowych,
ogików, ani tych, których jedynym wyczynem by³o to, ¿e stali siê pierwowzorami postaci ksi¹
wych. Dosta³o siê te¿ dysydentom pozostaj¹cym wci¹¿ w kraju oraz przedstawicielom starej em
gracji.
Pan X., recytowa³ Kurnosow, sfa³szowa³ swoje nazwisko i pa-tronimik, podaje siê za wierz¹c
ego prawos³awnego, tymczasem o¿eni³ siê ze swoj¹ chrze niaczk¹. Rozg³os pewnego Y. jest prz
dysydentów, którzy t³ocz¹ siê wokó³ niego i s¹ wskutek tego natychmiast identyfikowani prz
gany. Ta zabawa trwa od tak dawna, ¿e mo¿na sobie zadaæ pytanie, czy g³ówny zainteresowany
nie podpisuje przypadkiem listy p³ac. Pan Z. stworzy³ fundusz pomocy dla ofiar re¿imu
, z którego bardzo przyjemnie ¿yj¹ jego najbli¿si wspó³pracownicy. Inny z kolei zrobi³ kari
ziêki donosom, a wygnanie wybra³ tylko dlatego, ¿e systematyczne donosy i tak nie zdo³a³y
zapewniæ mu profesorskiej katedry, o któr¹ zabiega³. Kto inny jeszcze przesiedzia³ ile la
obozie za to, ¿e zarzuca³ Stalinowi nadmiern¹ ³agodno æ. Droga innego usiana jest samobójs
mi. Aktualnie ma na swoim koncie trzy samobójstwa przez powieszenie. Ten jest rozp
ustnikiem, inny alkoholikiem, ta lesbijk¹, tamten szpiegiem, tamta handluje ikonam
i, kto inny podejrzanymi rêkopisami. Zatwardzia³ym marksistom tak¿e siê dosta³o. Ten jest
onosicielem, tamten zboczeñcem. ‾adne z tych oskar¿eñ, wziête z osobna, nie wywo³a³oby wiêk
wra¿enia na tej zblazowanej publiczno ci. Ale takie ich nagromadzenie wywo³a³o za¿enowani
e.
I tak trwa³o to trzy kwadranse. Kurnosow czyta³ powoli, jak skrupulatny profesor, ¿eby
wszyscy zd¹¿yli zanotowaæ. Podawa³ nazwiska, imiona, patronimiki, szczegó³y, odpowiednie d
ty. Aleksander zaczyna³ rozumieæ: oczywi cie, wszyscy zaczn¹ krzyczeæ, ¿e jest on agentem K
B, wilkiem w owczarni!
260
Ale z³o zostanie dokonane, publiczno æ ma zawsze dobr¹ pamiêæ do brudów. Kilku dziennikarzy
sz³o, byæ mo¿e chcieli zatelefonowaæ, a mo¿e dlatego, ¿e zrobi³o im siê niedobrze; jednak w
romadzonych pozosta³a w sali, czekaj¹c na dalszy ci¹g.
Kurnosow mówi³ dalej:
Ci ludzie s¹ na ogó³ zgodni co do jednego: prawdziwa i zwyczajna demokracja nie jest
mo¿liwa w ZSRR. Proszê zauwa¿yæ, ¿e nie ma w ród nich ani jednego demokraty. Sami marksi c
eakcjoni ci. A najbardziej interesuj¹ce jest to, ¿e maj¹ w tym absolutnie racjê!
Wykrztusza³ wszystkie te okrzyki z ca³kowitym brakiem troski o elokwencjê, przez co st
awa³y siê one jeszcze bardziej elo-kwentne.
Przedstawi³ system, w którym pok³ada³ zaufanie. Zawarty by³ ju¿ w Rosyjskiej prawdzie. Odda
y dyktator, system reprezentatywny nie regionów geograficznych, ale zawodów, sieæ funk
cjonariuszy.
Nie nale¿y siê baæ s³owa aparat; tak, aparat i aparatczycy s¹ potrzebni, ale musz¹ oni
ddani narodowi, podczas gdy Partia jest oddana ideologii.
Kurnosow odradza³ wybory powszechne, zaleca³ natomiast system doboru, uwzglêdniaj¹cego w
szerokim zakresie elity spo³eczne. Wolno æ prasy jest bur¿uazyjnym, przedawnionym pojêcie
m. (D³ugopisy pisa³y d³ugo.) Wolno æ my li jest pojêciem relatywnym, jako ¿e i tak wiêkszo
pozwala, by telewizja my la³a za nich. Wolno æ zgromadzeñ powinna byæ ograniczona; zgromad
iæ siê dla dobra ogó³u, owszem, ale dla dobra jakiej grupy partykularnej nie. Zanim zacz
ie siê mówiæ o prawach cz³owieka, nale¿y wyliczyæ jego obowi¹zki. Jednostka
sprecyzowa³ sw¹ definicjê, któr¹ tylko niektórzy dziennikarze zanotowali mo¿e byæ trakt
o mniej lub bardziej udany owoc mniej lub bardziej przypadkowego stosunku p³cioweg
o
i w takim razie dlaczego mia³aby mieæ jakiekolwiek prawa?
261
lub te¿ jako produkt spo³eczeñstwa, które gwarantuje jej ¿ycie, bezpieczeñstwo, wykszta³cen
co sprawia, ¿e spo³eczeñstwu winna jest jednostka pewne zobowi¹zania.
‾aden efekt oratorski nie przygotowa³ fina³u przemówienia. Po prostu Kurnosow przewróci³ os
atni¹ kartkê i powiedzia³:
Skoñczy³em. I doda³ po rosyjsku, sk³adaj¹c swoje papiery:
Na ¿adne pytania nie odpowiadam. Aleksander pochyli³ siê ku niemu:
Tutaj siê tak nie robi. Trzeba odpowiadaæ. Kurnosow przecz¹co krêci³ g³ow¹.
Niech¿e pan odpowiada, do diab³a! Kurnosow podniós³ siê. Co robiæ? Aleksander zwróci³ s
zgromadzonym dziennikarzom:
Pan Kurnosow jest wyczerpany. Ciê¿kie prze¿ycia. Emocje. Prosi pañstwa o wybaczenie.
Nie jestem wyczerpany. Jednak nie bêdê odpowiada³ powiedzia³ Kurnosow, przepychaj¹c s
stronê wyj cia w b³yskach fleszów. Na jego twarzy malowa³ siê wyraz niesmaku. Potyka³ siê o
niête nogi dziennikareczek w d¿insach i mrucza³ pod nosem: Dekadencja! .
W ma³ym salonie, gdzie kilka szklanek i kieliszków czeka³o na organizatorów, Aleksander
z³apa³ Kurnosowa za ³okieæ:
Sk¹d pan ma te wszystkie plotki? Dostarczano je panu do domu wariatów?
Kurnosow popatrzy³ na niego zdumiony:
Czy wyobra¿a³ pan sobie, ¿e wyszed³em bez powodu?
Aleksander coraz lepiej pojmowa³ sens ca³ej operacji. A jednak! Po wiêciæ ‾elazn¹ Maskê t
o, ¿eby rozsiaæ trochê plotek?
Dla kogo pan pracuje? zapyta³. Dla nas czy dla nich? Ale kogo mia³ na my li, mówi¹c
i ? Fourveret po³o¿y³ mu rêkê na ramieniu:
262
Proszê nie robiæ krzywdy mojemu przyjacielowi Kurnoso-wowi. Kiedy my lê o wszystkim, co
musia³ znie æ... Podniós³ d³oñ do piersi.
Kiedy Aleksander otworzy³ gazety nastêpnego dnia, zorientowa³ siê zaraz, ¿e do jego orkies
try do³¹czy³a siê nowa kapela, i z ulg¹ stwierdzi³, i¿ akcja prowadzona jest z wielk¹ wirtu
Mo¿na by³o s¹dziæ, ¿e dyrekcja jednak doskonale wiedzia³a co robi. Wszystko, co dzia³o siê
ej pory, by³o tylko precyzyjnym ustawianiem tarczy. Teraz pad³a komenda: ogieñ. To, ¿e z
nalaz³ siê w polu obstrza³u, wcale Aleksandrowi nie przeszkadza³o. By³, do diab³a, ¿o³nierz
a³kowicie zdolnym w sytuacji bez wyj cia do heroicznego okrzyku: Strzelajcie do mnie! .
Wiedzia³ tak¿e, ¿e aby zatopiæ ³ódkê, trzeba j¹ rozchwiaæ. Nie wiem, kto dyryguje t¹ drug
e widaæ, ¿e zna siê na rzeczy .
Artyku³ Etienne Depensiera, w którym Aleksander przeczuwa³ je li nie agent d'influence,
to przynajmniej metodycznie u¿ywane pud³o rezonansowe , charakterystyczny by³ dla ca³ej sy
fonii.
Mamy to, na co zas³u¿yli my, zatytu³owa³ swój tekst znany dziennikarz, który w oczach intel
ncji uchodzi³ za autora humanitarnego i umiarkowanego:
Konferencja prasowa Kurnosowa wywo³a³a zaskoczenie, ale trzeba siê zastanowiæ, czy to zd
ziwienie, które dzieli³em z innymi, nie wywodzi siê z naiwno ci w³a ciwej krajom liberalnym
hipokryzji typowej dla spo³eczeñstw bur¿uazyjnych. Je li o mnie chodzi, wskaza³bym raczej
na pewien brak demokratycznej czujno ci.
Nikt oczywi cie nie mo¿e mnie oskar¿yæ o pob³a¿liwo æ dla re¿imów stalinowskich i poststali
Tym ³atwiej przyjdzie mi zauwa¿yæ, ¿e nasze przywi¹zanie do warto ci demokratycznych podle
a silnej erozji. Pseudonauczanie pseudonowych pseudofilozofów opanowa³o szpalty nasz
ych gazet i witryny ksiêgarñ. Reakcyjna grupka o miela siê przybraæ nazwê nowej prawicy i
to nie powstaje spontanicznie ¿aden trybuna³
263
ludowy, ¿eby s¹dziæ i skazaæ opryszków, którzy wyro li jak paso¿yty na gnu nym organizmie n
nteligencji. I my przyjmujemy z otwartymi ramionami ludzi, którzy zamiast braæ czynn
y udzia³ w najwiêkszej rewolucji, to znaczy najwiêkszej nadziei czasów nowo¿ytnych, gotowi
skierowaæ j¹ na demokratyczne tory, je li siê od nich oddali, przychodz¹ szlochaæ w nasze
amizelki, wyp³akuj¹c cierpienia, jakich doznali. Panowie, nie mo¿na usma¿yæ omletu nie roz
bijaj¹c jaj.
Pan Kurnosow powiedzia³ co nastêpuje: my, dysydenci, jeste my wszyscy (i to tu w³a nie Woj
ewoda pozwoli³ wreszcie u¿yæ nieprzyzwoitego s³owa , którego do tej pory, zdaniem Ab-dulra
anowa, nale¿a³o unikaæ) faszystami. Otó¿ oburzenie spowodowane t¹ deklaracj¹ by³o bardzo um
wane. Niektórzy spo ród moich kolegów dziennikarzy - dla ich integralno ci i talentu odczu
wa³em szacunek - nie tylko chwalili tê ksi¹¿kê, ale nawet wys³uchali do koñca przemówienia.
za nas to do powa¿nej refleksji.
My lmy jasno i precyzyjnie, choæby mia³o od tego ucierpieæ nasze, nieco zmieszczania³e, z
gruntu republikañskie sumienie. Woleli my po³yskliwo æ zmienno ci ni¿ czysty blask pewno ci
Mamy tu na my li szczególnie pewnego agenta literackiego, którego zwi¹zki ze skrajn¹ prawi
c¹ s¹ dobrze znane, a tak¿e pewne wydawnictwo, które, zdobywszy opiniê obroñcy liberalizmu,
zni¿a siê do ci¹gniêcia zysków z reakcyjnych pogl¹dów. My limy te¿ o pewnym krytyku, niegdy
ym, godnym szacunku i o pewnym pi mie, w którym dokonuje siê jego degeneracja i które ni
e troszczy siê ju¿ tak bardzo o w³asn¹ obiektywno æ, choæ wci¹¿ maj¹ w herbie. My limy równ
etenduj¹cym do bezstronno ci g³osie, który têskni¹c do minionych przywilejów wydaje siê wi¹
iadomo jakie okrutne nadzieje z ciemnymi si³ami przyczajonego faszyzmu.
Quousque tandem Catilina, które musieli my recytowaæ gdy byli my sztubakami, nie straci³o
nic ze swojej aktualno ci, o
264
czym uroczy cie przypominam wszystkim tym biesiadnikom, którzy, jak siê zdaje, cierpi¹ n
a demokratyczn¹ niestrawno æ. Domagamy siê tolerancji, lecz nie dla przeciwników tolerancj
i, chcemy wolno ci, lecz nie dla wrogów wolno ci. Zniesiono karê mierci dla synów ludu. Al
przeciwnicy, wrogowie ludu, którzy zreszt¹ protestowali przeciwko temu, zas³uguj¹ na to
, by przywróciæ ten wymiar kary. Nie mam na my li mierci, o której decyduj¹ wymowni sêdzio
w czerwonych togach, nie, mam na my li karê wymierzon¹ na poczekaniu przez obywateli
w koszulach z zakasanymi rêkawami.
Pan Kurnosow przyznaje, ¿e jest zabójc¹, mo¿e niezrêcznym, ale jednak zabójc¹. Przyznaje, ¿
i³ szpital psychiatryczny, a nikt jeszcze nie utrzymywa³, ¿e w sowieckich szpitalach z
najduj¹ siê wy³¹cznie ludzie zdrowi na umy le. Je¿eli pan Kurno-sow zara¿ony jest w ciekliz
mamy pozwoliæ, ¿eby siê nam udzieli³a?
Zwracam siê do opinii publicznej. Przeprowad my, przyjaciele, czystkê w naszym spo³eczeñst
wie, a przede wszystkim przyjrzyjmy siê uwa¿nie naszej inteligencji, warstwie, do któr
ej z dum¹ przynale¿ymy. Je li tego nie uczynimy, pozwolimy, by znów rozpanoszy³ siê najbard
iej bezwstydny faszyzm.
Je li tak siê stanie, sami bêdziemy temu winni.
Nie trzeba by³o d³ugo czekaæ na nastêpstwa tego artyku³u i tuzina tekstów jemu podobnych.
Zarz¹d wydawnictwa Lux po piesznie zwo³a³ zebranie i jednog³o nie zadecydowa³ przedwczesne
ej cie na wysok¹ zreszt¹ emeryturê pana Fourveret. Naczelny redaktor «Obiek-tywu» zwróc
osé Ballandara, tak, do legendarnego Bal-landara, by zechcia³ sprzedawaæ sw¹ prozê na inny
ch ³amach. Redakcja «Niezale¿nego» zmuszona by³a przeprowadziæ redukcjê etatów, której ofia
Monthignies. Podobne rodki zastosowane zosta³y gdzie indziej. Prawie wszystkie dzie
nniki paryskie publikowa³y artyku³y wstêpne, których zadaniem by³o dogodziæ wymaganiom Etie
ne Dépensier.
265
Aleksander z pewnym zak³opotaniem przygl¹da³ siê demonta¿owi w³asnej orkiestry. Przecie¿ d
ja by³a zadowolona z moich pude³ rezonansowych. Prawdopodobnie ma w zanadrzu nastêpnyc
h Ballandarów, Fourveretów i de Monthigniesów. Tak czy inaczej trzeba przyznaæ, ¿e operacj
a powiod³a siê. G³owy oszczêdzone przez gilotynê chowaj¹ siê w ramionach .
Donosy wesz³y w modê. Ka¿dy bi³ siê ze skruch¹ w pier s¹siada. Oskar¿ano siê tym chêtniej,
ego nie umiera³. Sprawa Kurnosowa ujawni³a ca³y ocean zazdro ci i zawi ci. Na pocz¹tku pode
rzani byli ci tylko, którzy pochwalili Rosyjsk¹ prawdê. Potem ci, co jej nie zaatakowa
li. Byæ podejrzanym w epoce jakobiñskiej to tyle samo, co byæ winnym. Miejsca opró¿nione p
rzez skazanych Wojewoda obsadza³ rzecz jasna w³asnymi pud³ami rezonansowymi , pionki zajm
owa³y miejsce damy.
Aleksander zaczyna³ rozumieæ, ¿e operacja mia³a zatoczyæ o wiele szersze krêgi ni¿ mu siê p
tnie wydawa³o. Poj¹³ te¿, dlaczego nie zosta³ wtajemniczony w tajniki tej strategii: obawi
ano siê, ¿e móg³by zawahaæ siê przed zniszczeniem w³asnego dorobku i w³asnej reputacji: Ni
iaj¹ mnie , pomy la³ z gorycz¹. Ale w koñcu jakie¿ to mia³o znaczenie? Wkrótce, za parê tyg
Kurnosow nie przejmowa³ siê wcale rozwojem wydarzeñ.
Chcê rzek³ kupiæ sobie dom. Wiêkszo æ dysydentów chce sobie kupiæ dom. Aleksander,
któremu polecono dogadzaæ Kurnosowi, towarzyszy³ mu w poszukiwaniach. Obaj przeszukiwa
li prowincjonalne agencje nieruchomo ci, jako ¿e Kurnosow nie chcia³ osi¹ æ w Pary¿u:
Chcê solidny dom, otoczony siatk¹.
Czy nie ma pan do æ ¿ycia za kratami?
Chcê krat, które bêd¹ mnie broni³y, a nie krat, które by mnie zamyka³y.
266
Czego siê pan boi? Przecie¿ zwolnili pana. Przyznano panu azyl.
Pan ich nie zna. Wypu cili mnie, ¿ebym wyla³ pomyje na dysydentów, ale gdy przestanê by
m u¿yteczny mog¹ mnie zlikwidowaæ. Nie chcê u³atwiaæ im zadania. Zreszt¹ tak¿e i dysydenci
eæ do mnie pretensje.
Czy pañskie sumienie, Michale Leontyczu, nie wyrzuca panu, ¿e oczerni³ pan dobro, by
daæ satysfakcjê z³u?
Dobro, dobro! Czy zauwa¿y³ pan, ¿e wszyscy dysydenci wywodz¹ siê z uprzywilejowanej kla
y spo³eczeñstwa komunistycznego? W wiêkszo ci s¹ to nienasyceni prze ladowcy. I ¿aden z nic
ie uczyni³ tego, na co ja siê zdoby³em, to jest nie podniós³ zbrojnego ramienia na panuj¹cy
system!
Odbywaj¹c wêdrówki z Kurnosowem, Aleksander próbowa³ dowiedzieæ siê czego o jego ¿yciu: T
nien pan napisaæ swoj¹ autobiografiê . Kurnosow odpowiada³: Jestem cz³owiekiem jednej ksi¹
o: W moim ¿yciu nie by³o nic interesuj¹cego . Czy te¿: Moje ostatnie dni chcê spêdziæ z d
blicznego ¿ycia . Lekarze, którzy go badali po przyje dzie do Pary¿a, orzekli, ¿e stan jego
zdrowia nie jest dobry, lecz nie wykluczyli mo¿liwo ci poprawy. Nie wierzy³ im. Jestem
starym chorym wilkiem . Nic siê nie da³o wyci¹gn¹æ od niego na temat próby zamachu, jego m³
powodów, które uczyni³y z niego buntownika. Dysponowa³ pewn¹ kultur¹ polityczn¹, która jes
dodatkowo zabarwia³a na czarno jego pesymizm. A przecie¿ w Rosyjskiej prawdzie zawart
y jest pewien program, to znaczy jest w niej jaka nadzieja . Prawda to ksi¹¿ka, a ja jes
tem cz³owiekiem. Mówmy raczej o pieni¹dzach, dobrze? Pieni¹dze, to co koj¹cego, to pokarm
I zaczyna³ od nowa obliczaæ sumy po¿yczek, jakie zaci¹gnie, by sp³aciæ dom, procenty, które
robi od zainwestowanych pieniêdzy, dochody po odliczeniu podatków, a tak¿e zastanawia³ s
iê, jak zapobiec skutkom inflacji.
267
Sprawy te ma³o zajmowa³y Aleksandra, który z upodobaniem przygl¹da³ siê za to krajobrazom.
a pocz¹tku s¹dzi³, ¿e chory wilk bêdzie chcia³ siê osiedliæ na wybrze¿u. Nie, za du¿o ludz
mojego domu nie chcê ogl¹daæ domu s¹siadów. To nie bêdzie bezpieczne dla pana . Sprawiê
lbê my liwsk¹ . Zwiedzili we dwójkê Quercy, Périgrod i Limousin.
Aleksander s³abo zna³ Francjê. Stopniowo jednak stawa³ siê wra¿liwy na delikatne odcienie r
h pejza¿y. Przypomnia³o mu siê zdanie Machado: dobry Bóg by³ m³ody, gdy malowa³ Hiszpaniê,
zy, gdy wyrze bi³ Francjê. Uderzy³a go nieprzemijaj¹ca tajemniczo æ Francji: na pogañskiej
wzniesiono niezliczone ko cio³y, drogi i szosy opasywa³y lasy i doliny, a jednak dusz
a krajobrazu i tak pozostawa³a nieuchwytna.
Zauwa¿y³ te¿ on, który czê ciej zagl¹da³ do muzeów ni¿ na wie ¿e krajobrazy, które spo
nkretnymi epokami. Niekiedy, pó nym popo³udniem, natrafia³ na pastwisko ocienione przez
majestatyczne drzewa, nieruchome bia³e krowy, nad nimi pokryte ob³oczkami niebo, o wie
tlone przez niewidoczne s³oñce siedemnasty wiek. Kiedy indziej, rano, strumyk, ¿ywop³ot o
kalaj¹cy ma³e pole, m³yn, lekka mgie³ka, omsza³y mur, pokryty winoro l¹ dach, mo¿e te¿ ró¿o
ka dziecka ponad drewnian¹ bram¹ wiek osiemnasty. Kiedy indziej by³ to odrestaurowany
zamek, umyty przez deszcz, o l ni¹cych krawêdziach i otworach strzelniczych, otoczony
ogrodami, sadami i opadaj¹cymi winnicami; pod zimnym, b³êkitnym niebem wznosi³y siê tyczki
podtrzymuj¹ce fasolê. Bruzdy dziel¹ce poletka, a tak¿e pionowe tyczki sprawia³y, ¿e Aleksa
der czu³ ¿yw¹ obecno æ redniowiecza. Natomiast jesienne listowie, przerzucone nad szczytem
kamiennego muru i, u kresu zaro niêtej traw¹ alei, marmurowa, zielonkawa waza stoj¹ca na
poszczerbionej balustradzie mówi³y do niego jêzykiem romantycznym. Z okresem romantyz
mu czu³ siê najsilniej zwi¹zany, mo¿e dlatego, i¿ by³ to z³oty wiek w dziejach Rosji, a mo¿
268
decydowa³y o tym wzglêdy czysto osobiste. S¹ w nas lady wszystkich minionych epok, ale
tylko niektóre spo ród nich s¹ nam prawdziwie bliskie.
Zdumiewa³y go i piêkno, i stan, w jakim znajdowa³y siê odwiedzane przez nich domostwa. N
iektóre z nich zachowa³y tylko ciany i komin, inne, ca³kowicie zmodernizowane, wy³o¿one dy
anami, wyposa¿one w loggie i lodówki, utraci³y za to duszê. Do tej pory nie zdawa³ sobie s
prawy, ¿e domy maj¹ dusze. U wiadomi³ sobie zreszt¹, jak ma³o zna³ prawdziwych domów: nieco
zamków, wiejskich rezydencji i, przede wszystkim, zwyk³ych mieszkañ. Pomy la³, ¿e nauczy³
zego wa¿nego dowiaduj¹c siê, ¿e w pe³ni dwudziestego wieku nie wszyscy Francuzi zamieszkuj
rowiskowce. Muszê wracaæ. Je¿eli nie wrócê zaraz, skusi i mnie kupno domu . Wyobrazi³ sobi
ek, ogieñ na kominku, psy pi¹ce pod sto³em, kurnik, go³êbnik, konia. Niew¹tpliwie odtworzy
osiad³o æ swego dziadka, o której nieraz opowiada³ mu ojciec. Wyrywa³o siê kogutowi pióra
zdabia³o nimi g³owê, bawi³o siê w Indian, zrywa³o ogórki z grz¹dek i przywi¹zywa³o kuzynki
zarni...
Kurnosow znalaz³ jedno tylko domostwo dostatecznie strze¿one przez metalowy p³ot. Budy
nek by³ jednak zbyt wielki i w dodatku znajdowa³ siê wewn¹trz zdzicza³ego parku, z którym n
e wiedzia³by co pocz¹æ. Tymczasem pieszy³ siê. Zadowoli³ siê wiêc solidnym domem otoczonym
ogród i mur. Zabezpieczê mur od³amkami szk³a . Zasiêgn¹³ informacji co do mo¿liwo ci opanc
my i okiennic. By³ rozczarowany, gdy dowiedzia³ siê, ¿e dom nie mo¿e staæ siê natychmiast j
w³asno ci¹. Jak najszybciej z³o¿y³ swój podpis pod umow¹. Tego samego wieczoru zaprosi³ Al
a na kolacjê w najlepszej restauracji w Limoges. Upiera³ siê, ¿eby zamówiæ najdro¿sze dania
wina. Powsta³a z tego do æ dziwna kombinacja pasztetu sztrasburskiego z Clos-de-Vougeo
t i homarem. Ale Anonimowemu wiê niowi sprawi³ wielk¹ satysfakcjê fakt, i¿ móg³ w ten spo
swemu przewodnikowi.
269
- ‾a³ujê - powiedzia³ - ¿e nie pomy la³em o tym, by przywie æ panu jaki prezent. Na przy
onê. Gdybym o to poprosi³, z pewno ci¹ pozwoliliby mi j¹ wywie æ.
Tymczasem w Pary¿u sprawy zaczê³y przybieraæ inny obrót.
Czê æ opinii publicznej okazuj¹ca przychylno æ Kurnosowowi przygotowywa³a siê do kontrnatar
Nie by³o to zbyt trudne, jako ¿e chodzi³o tu o nonkonformistów z tak zwanej skrajnej pra
wicy, znaj¹cych siê miêdzy sob¹. Do³¹czy³o siê do nich kilka osób stoj¹cych pomiêdzy partia
nych jakobiñskiemu faryzeizmowi wiêkszo ci. Tak naprawdê, co mo¿na by³o zarzuciæ Kurnosowow
jest antysowiecki? Czegó¿ innego mo¿na oczekiwaæ od dysydenta? ‾e nie darzy uczuciem mi³o
swych kolegów dysydentów? Czy¿ nie jest rzecz¹ powszechnie wiadom¹, ¿e ilo æ kapliczek jest
ch niemal równa ilo ci osób? I to nawet by³o zrozumia³e i oczywiste: odkrywali wolno æ my l
i robili z niej u¿ytek. Jedyne powa¿ne oskar¿enie dotyczy³o nieprzyzwoitego s³owa - fasz
Otó¿ w³a nie. Ale, przede wszystkim, co ono oznacza? S³ownik mówi: zwolennik systemu autor
rnego . Kurnosow nikomu nie narzuca³ ¿adnego re¿imu. Zreszt¹ czy ktokolwiek odwa¿y³by siê u
ywaæ, ¿e Rosja dojrza³a do demokracji? A w koñcu czy¿ ka¿dy re¿im autorytarny musi byæ z gr
z³y? I tu ka¿dy wsiada³ na swego konika: jedni powo³ywali siê na Tygrysa, inni na Genera³a,
jeszcze inni na Marsza³ka. Byli tacy, co wspominali czasy ¹uattrocento i tacy, co ma
rzyli o czterdziestu królach, którzy w ci¹gu tysi¹ca lat stworzyli Francjê . Rezultat: lic
pro by o wywiady, tym liczniejsze, ¿e Rosyjska prawda, nie wystawiana co prawda w w
itrynach ksiêgarñ, w dalszym ci¹gu znakomicie siê sprzedawa³a.
- Wywiadów nie udzielam. Aleksander zaalarmowa³ Iwana Iwanycza:
- Proszê, niech pan naciska. Aleksander umia³ przekonywaæ:
270
Chce pan sp³aciæ swój dom, uwolniæ siê od d³ugu? Bêdzie pan potrzebowa³ pieniêdzy na ¿y
e¿ wie pan o tym. Ka¿dy wywiad zwiêksza sprzeda¿. Ci ludzie nie s¹ najwa¿niejsi, ale s¹ pan
rzychylni, niech pan tego nie odrzuca. Czy¿ nie rozumie pan, ¿e je li bêdzie siê pan upier
a³ przy odrzucaniu ka¿dej propozycji, wszyscy zaczn¹ siê zastanawiaæ, czy nie jest pan kim
podstawionym. To prawda, ¿e potrafi pan wyrecytowaæ z pamiêci niektóre fragmenty Prawdy,
ale czy¿ to o czym wiadczy? By³y ju¿ pewne insynuacje w prasie. Niektórzy my l¹, ¿e jest
nipulowany przez KGB i w jakim sensie tak rzeczywi cie jest, inaczej nie wyst¹pi³by pan
z tym ma³ym wyk³adem o dysydentach. Im d³u¿ej bêdzie siê pan uchylaæ od spotkañ z dziennik
i, tym bardziej bêdzie pan podejrzany.
Zgoda. Spotkam siê z nimi.
Wywiady nie by³y specjalnie zajmuj¹ce. Dziennikarze chcieli przede wszystkim szczegó³ów za
machu, a Kurnosow wola³ mówiæ o eurazjatyckim powo³aniu rosyjskiego imperium. Tymczasem
jeden z ksiêgarzy, mia³y i pewien swej publiczno ci, poprosi³ ‾elazn¹ Maskê , by zgodzi³
ywanie ksi¹¿ki w jego ksiêgarni. Naciskany przez Aleksandra, przysta³ na to.
Ksiêgarnia znajdowa³a siê przy uliczce dla pieszych, tu¿ obok Centre Pompidou. Aleksande
r s³ysza³ o niej tylko mo¿na w niej by³o znale æ wszystkich autorów z czarnej listy, a je
iel, potê¿ny weso³ek z to³stojowsk¹ brod¹ i delikatnym g³osem, przedstawiaj¹c siê dorzuca³
jbardziej prawicowy ksiêgarz Pary¿a . Wobec skrajnej prawicy Aleksander odczuwa³ ten sam
niesmak co w obecno ci zwierzêcia, czy nawet cz³owieka, bardzo chorego: Zdechnij¿e ju¿ wr
szcie . Nie bez pewnego za¿enowania przekroczy³ próg ksiêgarni, wyobra¿aj¹c sobie, ¿e znajd
am samych szlagonów albo mo¿e clochardów czy te¿ spadochroniarzy. Lecz rój pszczeli, który
am brzêcza³, niewiele siê ró¿ni³ od t³umu zape³niaj¹cego ksiêgarniê mniej ezoteryczn¹. Zres
wo³a³ ju¿ by³ taki skandal, ¿e sta³ siê
271
osobisto ci¹ , i niektórzy mia³kowie z paryskiej elity do³¹czyli siê do sta³ych klientów,
yka³o siê studentów, kupców, przedstawicieli wolnych zawodów, wygl¹dem nie odbiegaj¹cych od
yczajnych obywateli. Byæ mo¿e wachlarz spo³eczny reprezentowany tutaj by³ nieco szerszy
ni¿ w ksiêgarni na Saint-Germain-des-Prés. By³o wiêcej dam w futrach z nurków, wyg³odzonych
d³aczy, wojskowych w cywilu, prowincjuszy, archiwistów i anarchistów, ale w atmosferze
nie wyczuwa³o siê ¿adnych nadzwyczajnych, gdzie indziej nie spotykanych mia-zmatów.
Kurnosow ju¿ tam by³. Nie mo¿na by³o nigdy przewidzieæ, o której godzinie siê pojawi. Codzi
ie przenosi³ siê z hotelu do hotelu. Czy rzeczywi cie ma siê czego obawiaæ? , zapyta³ Alek
r Iwana Iwanycza. Przysiêgam ci, ¿e nie chcemy mu zrobiæ krzywdy , odrzek³ tamten, a jego
czy sta³y siê czu³e i ³agodne. A jako ¿e szczero æ jest niebezpieczn¹ równi¹ pochy³¹, dorzu
ak, ¿e gdyby siê szykowa³a jaka mokra robota, nie powiedziano by mi o tym. Ale szczerze
mówi¹c, bardzo by mnie to zdziwi³o: pi¹ty departament to cherlaki. Za czasów trzynastego,
to co innego .
W ród mê¿czyzn, którzy otaczali Kurnosowa jakby aplikuj¹c mu rozgrzewkê przed wystêpem, Ale
er rozpozna³ pewnego by³ego ministra, naczelnego redaktora okrzyczanego i krzykliweg
o czasopisma, a tak¿e drobnego wydawcê, który wywo³a³ ju¿ do æ skandali, by móc spodziewaæ
. Jego upier cieniona d³oñ bez ustanku siêga³a do wewnêtrznej kieszeni, jakby po to, ¿eby d
n¹æ ksi¹¿eczki czekowej. Bez w¹tpienia czyni³ nieuczciwe propozycje autorowi ze stajni Luxa
ale by³a to normalna wojna wydawców i Aleksander, który czu³ siê ju¿ bardzo odleg³y od teg
co Divo okre la³ jako wiatek paryski, nie widzia³ najmniejszego powodu, ¿eby interweniowaæ
Kurnosow odnowi³ swoj¹ garderobê. Nosi³ gruby garnitur z czarnej pr¹¿kowanej flaneli, bardz
ciep³y i okaza³y. Usiad³ przy
272
ma³ym stoliku i sk³ada³ na lewo i prawo podpisy. Przynajmniej raz sprzeda¿ ksi¹¿ek z podpis
m autora zwabi³a wielu chêtnych.
Panie Kurnosow, czy mo¿na powiedzieæ o panu, ¿e jest pan faszyst¹? drobna dziewczyna
przydymionych okularach, o t³ustych w³osach, trzyma³a o³ówek nad kartk¹ notesu.
Kurnosow rozgl¹dn¹³ siê z niepokojem. Przecie¿ Aleksander uprzedzi³ go, co zastanie w tej k
iêgarni: Dopóki ci ludzie nie postanowili pana rozszarpaæ, bêd¹ bardziej liberalni lub mni
j purytañscy ni¿ inni. Mo¿na im wszystko powiedzieæ .
Jestem faszyst¹ o tyle, o ile So³¿enicyn i Bukowski s¹ faszystami. O tyle, o ile tylko
faszyzm mo¿e zwyciê¿yæ komunizm.
Pewna dama z pieskiem pod pach¹ wydawa³o jej siê, ¿e jest w Pen Clubie powiedzia³a z ob
eniem:
Ale¿ panie Kurnosow, faszyzm zosta³ zmieciony z powierzchni ziemi pod koniec II wo
jny wiatowej!
Faszyzm jest nie miertelny. Cezar by³ faszyst¹ i Napoleon te¿.
Ma pan wiêc nadziejê, ¿e nast¹pi renesans faszyzmu? zapyta³ m³ody dandys, trzymaj¹cy
e pióro.
Powiedzia³em w mojej ksi¹¿ce wszystko, co mia³em ju¿ do powiedzenia odrzek³ ostro¿nie
ow. Nastêpny proszê. Proszê pani, zechce pani napisaæ swe nazwisko na tej kartce papieru
, nie chcia³bym pomyliæ siê w pisowni, by³oby to bardzo niegrzeczne.
Podpisywa³ w dalszym ci¹gu. Ksiêgarz i jego pracownicy wci¹¿ i wci¹¿ znosili egzemplarze Ro
skiej prawdy.
Trzeba bêdzie pój æ po ksi¹¿ki do Luxa powiedzia³ w³a ciciel ksiêgarni.
Przed ksiêgarni¹ zebra³ siê t³umek. Wewn¹trz fotoreporterzy potr¹cali wszystkich swoimi opa
torbami.
Pozwoli pan, panie Kurnosow? Mo¿e siê pan u miechnie? Niech¿e pan nie robi takiej obra¿
nej miny! Co pan taki nadêty?
B³yska³y flesze.
273
Ma³y cz³owieczek w wytartym i zbyt d³ugim p³aszczu przecisn¹³ siê do pierwszego rzêdu. Nosi
ry w kwadratowych oprawkach i z podwójnymi szk³ami. Mia³ lekko zajêcz¹ wargê. Tkwi³ tam, z
i wci niêtymi w kieszenie, nic nie kupuj¹c, z oczami utkwionymi w pod³u¿nej, ko cistej czas
ce Kurnosowa. Byæ mo¿e chcia³ co powiedzieæ i nie mia³ odwagi. Byæ mo¿e co przeszkadza³o
nie mia³ pieniêdzy na kupno ksi¹¿ki.
Nastêpny proszê. Zechce pan napisaæ swoje nazwisko... Kurnosow uniós³ g³owê. Jego spojr
zatrzyma³o siê na
zmiêtej, nie mia³ej twarzy.
I wtedy, mimo obecno ci t³umu, wszystko rozegra³o siê w cztery oczy. Rzeczywi cie miêdzy cz
erema oczami, ciemnymi i ponurymi. Z jednej strony gru licze wêgle, a z drugiej ³agodn
e i przera¿one lepka.
Wiedzia³em powiedzia³ Kurnosow po rosyjsku.
Ty jeste Gawierin powiedzia³ ten drugi po francusku.
Jestem Kurnosow odpowiedzia³ Kurnosow, tak¿e po francusku, ale s³abo, ju¿ w to nie wi
rz¹c, jak byk, który zadaje ostatnie ciosy rogami po miertelnym pchniêciu szpad¹.
Nie jeste ¿aden Kurnosow. Jeste Arsenij Jegorycz Ga-wierin. A ja jestem Lew Aronow
icz Zellman, i spali my na tej samej pryczy w Workucie. Ty na dole ja na górze. Nazy
wa³e mnie ma³pka , poniewa¿ wdrapywa³em siê do góry. Obiezianka.
G³osik Zellmana uciszy³ wszystkich. Ksiêgarz, jeszcze pochylony nad ostatnim stosem ks
i¹¿ek, ukaza³ swoj¹ brodê miêdzy futrem z astrachanów i d¿insami. Jeden z dziennikarzy ju¿
stronê telefonu.
To oni ciê wys³ali? zapyta³ Gawierin, wracaj¹c do rosyjskiego.
Zellman nie odpowiedzia³. Patrzy³ na Gawierina z g³êbokim wspó³czuciem.
Jaki student, blondyn, trzymaj¹cy w rêku kwadratowy bloczek, zapyta³ bardzo grzecznie:
274
Proszê pana, czy potwierdza pan twierdzenia tego pana?
Ja mam dowody. Mam zdjêcia powiedzia³ Zellman, wci¹¿ patrz¹c ³agodnie na Gawierina, j
chc¹c powstrzymaæ go przed k³amstwem, a jednocze nie b³agaæ o przebaczenie.
Gawierin opu ci³ swoje trupie powieki, grube, nowe pióro wysunê³o mu siê z palców:
Potwierdzam.
Aleksander rzuci³ siê do s¹siedniej kawiarni, ¿eby zatelefonowaæ. Wykrêci³ numer zarezerwow
na wyj¹tkowe sytuacje. Natychmiast zacz¹³ mówiæ:
Tu Kobei. Chcê... W s³uchawce s³odki g³os recytowa³:
Nie ma ¿adnego abonenta pod numerem, który pan wykrêci³. Proszê sprawdziæ w ksi¹¿ce tel
nej.
6
OBRÓT RUBY
Tego dnia Pitman zamkn¹³ po raz ostami bladoró¿ow¹ teczkê, nieco ju¿ zreszt¹ wyp³owia³¹, na
zie ci lat temu napisa³ swoim prostym, okr¹g³ym pismem o rozstawionych literach, czarnym
atramentem z³ego gatunku, który po latach nabra³ odcienia fioletowego, opalizuj¹c w nie
których miejscach, to jedno s³owo: Oprycznik . Zanim poda³ teczkê sekretarzowi, majorowi B
e³oszwejskiemu, zamy li³ siê nad tym d³ugim okresem, który zaznaczy³ siê tyloma sukcesami.
a³oby siê, ¿e to wczoraj sta³ na galeryjce ³¹cz¹cej wie¿e Notre Dame, i oto Ziemia trzydzie
y zatoczy³a kr¹g wokó³ S³oñca, on zbli¿a³ siê ma³ymi kroczkami do staro ci, koñcz¹c to, co
same d³onie, ta sama teczka. Jak ja siê zmieni³em! Czy rzeczywi cie tak siê zmieni³em? W
ie zmieni³em siê bardzo ma³o . O, by³o jeszcze przed nim wiele dossiers do otwarcia, czeka³
nañ wiele przygód, to jeszcze nie by³ koniec, absolutnie nie. A jednak jego aktualne ¿y
cie by³o tak pe³ne intensywnych barw w³a nie dlatego, ¿e schy³ek, choæ jeszcze niedostrzega
, ju¿ siê zacz¹³. Zamy li³ siê nad nieprecyzyjno ci¹ okre lenia szczytu ; w pewien sposób
edzaj¹ca dokonanie jest najwspanialsza, mo¿na jednak tak¿e uznaæ, ¿e przyjemniejszy jest m
oment nastêpuj¹cy potem, wtedy, kiedy mo¿na uznaæ, ¿e dokonanie ju¿ jest za nami, i do syta
rozkoszowaæ siê jego pe³ni¹. rodek nocy wypada nie o pó³nocy, tylko pó niej, po³udnie prze
ugiej godzinie.
276
Prowadzenie Oprycznika przynios³o Pitmanowi najwiêcej zysków w ca³ej jego karierze. Ale
zamyka³ to dossier bez ¿alu. Byæ mo¿e gdzie w rodku mia³ za z³e Aleksandrowi Psarowi, ¿e
niós³ sukces, podczas gdy on przewidywa³ dla Oprycznika powodzenie o wiele bardziej um
iarkowane. Jego diagnoza by³a: nie czerwony, nie maj¹cy wp³ywu na innych. Pozbawiony w
p³ywu? Psar skompensowa³ swój ch³ód, naturalny czy nabyty, przez tak¹ intensywno æ w realiz
swych zamiarów, tak¹ zdolno æ rzucania uroku na ludzi ¿e im wykrêca³o oczy, jak mówi¹ Ros
go ch³odny blask zaowocowa³ obficiej ni¿ ciep³e powiewy agentów pozornie bardziej obiecuj¹c
ch. Czerwony? Psar z³o¿y³ wszelkie dowody wierno ci, a jednak pozostawa³ na zewn¹trz pewneg
rodzaju etyki, byæ mo¿e pewnej estetyki.
Z drugiej strony Pitman ¿a³owa³, i¿ upór Abdulrachmanowa nie pozwala³ mu na wynagradzanie P
ara wed³ug jego zas³ug. Przeciwnie, zmusza³ go do op³acenia mu za jego nieocenione us³ugi
niewdziêczno ci¹ i porzuceniem go.
Z innej jeszcze strony ¿a³owa³, ¿e nie mo¿e u¿yæ Oprycznika po raz ostatni, ale on sam mia³
hotê to zrobiæ w sposób najbardziej klasyczny, w akcji dezinformacji bardziej zgodnej
z duchem kontrwywiadu, s³awnej akcji Twardy znak, z któr¹ wi¹za³ tyle nadziei i do której A
eksander cudownie siê nadawa³. Tak, niestety nale¿a³o pogodziæ siê z tym, ¿e Abdulrachmanow
aci³ wyczucie, jak to siê zdarza wielu starym artystom, szczególnie kucharzom. Jaka sz
koda pozbywaæ siê Oprycznika, wówczas gdy móg³ jeszcze oddawaæ przys³ugi! Co za nêdza, upie
rzy trzeciej fazie Pskowa, chocia¿ mo¿na by by³o ³agodnie wej æ w pierwsz¹ fazê Twardego zn
To nie oznacza, ¿e trzecia faza Pskowa nie mia³a przynie æ satysfakcji. Zadenuncjowanie
Gawierina przez Zellmana pozwala³o Wojewodzie rozpocz¹æ kampaniê, której temat zosta³ mu do
tarczony w zaklejonej kopercie w ubieg³ym tygodniu: Dysydenci s¹ systematycznie manip
ulowani przez KGB . Wielu ju¿ o
277
tym szepta³o, oczywi cie, a szczególnie sami dysydenci, przy czym ka¿dy z nich ¿y³ w przeko
aniu, ¿e tylko pozostali s¹ na us³ugach KGB. Teraz rzecz zosta³a udowodniona: ten, którego
ca³y wiat wzi¹³ za autora Rosyjskiej prawdy, za drugiego So³-¿enicyna, nieomal za nowego
oga dysydentów, w rzeczywisto ci by³ pacho³kiem (zdemaskowanym) rz¹du sowieckiego. My l, ¿e
szo æ innych dysydentów, a przynajmniej niektórzy spo ród nich, by³a tak¿e pacho³kami (jesz
zdemaskowanymi) tego samego rz¹du, nasuwa³a siê sama. Ju¿ teraz dysydenci stracili wiel
e ze swej popularno ci. Druga faza Pskowa pokaza³a ich jako faszystów, faza trzecia uk
a¿e tych faszystów w roli wspó³pracowników komunistów. Wtedy bêd¹ ju¿ naprawdê za³atwieni i
imi mia³o spokój przez parê lat. Nie da siê bowiem zaprzeczyæ, ¿e wrzawa, jak¹ na skalê wi
nosili dysydenci w obronie tego lub innego chuligana czy rozpustnika, by³a za ka¿dym
razem w najwy¿szym stopniu irytuj¹ca. Dysydenci byli jednak bezradni, je li nie mieli
oparcia w zachodniej opinii publicznej. Odt¹d, je li bêd¹ siê zwracali o pomoc, us³ysz¹:
zm nie przejdzie albo te¿ Komuni ci mordercy . To zamknie im usta.
Trzecia faza funkcjonowa³a sama z siebie, podobna do tych ptaków, zabawek dzieciêcych,
którym wystarczy³o daæ lekkiego prztyczka, by ko³ysa³y siê w nieskoñczono æ. Tak¿e i jej z
bêdzie proste, ca³kiem automatyczne. S¹dy francuskie nie bêd¹ w stanie nic udowodniæ Gawier
nowi (jedyny dowód to¿samo ci, jakim dysponowa³, wystawiony by³ na nazwisko Kurno-sowa). W
ydawnictwo Lux by³o zagro¿one przez nap³ywaj¹ce z ró¿nych stron wielkie fale, jak ³ódka, w
której przep³yn¹³ wielki statek. Psar by³ podejrzany (chocia¿ nikt nie wiedzia³, w jakim s
niu podejrzenia te by³y uzasadnione) o mniej czy wiêcej wiadome wys³ugiwanie siê re¿imowi
owieckiemu. Dawa³ o sobie te¿ znaæ u piony szowinizm francuski: niektórzy wiatli dziennika
ze przypomn¹ emigrantom, obojêtnie jakim, aferê
278
Stawiskiego, Gorgu³owa, a tak¿e po¿yczkê rosyjsk¹. Który z m³odych krytyków napisze powie
, gdzie Ballandar zostanie przedstawiony jako agent komunistyczny, jako ¿e w ostat
nich latach przesun¹³ siê nieco na prawo. Bilans by³ wiêc nadzwyczajny, nie tylko rozbity
zosta³ klan dysydentów, ale i od nowa rozkwit³ we Francji terror intelektualny. W doda
tku operacja, która trwa³a dwadzie cia piêæ lat, rozpru³a siê niejako sama z siebie ( Naj
ezja polega na tym mawia³ Ab-dulrachmanow by wasze monta¿e podlega³y degradacji czysto
biologicznej i nie zostawia³y ladu ), podczas gdy praca prowadzona by³a w dalszym ci¹gu
przez orkiestrê Wojewody.
A jednak... Czy takie ujêcie by³o wystarczaj¹ce? Czy op³aca³o siê oszczêdziæ ¿ycie prawdziw
ha³a Kurnosowa, wielkiego my liciela politycznego, po to tylko, by usun¹æ bez ladu Aleksa
ndra Psara, rozproszyæ komary dysydencji i zasiaæ strach (co nie jest wcale trudne)
w szeregach zachodniej inteligencji?
Pitman westchn¹³.
Czy zamykamy dossier, towarzyszu generale?
Tak, Bie³oszwejski, z³ó¿cie je w archiwum. (W odró¿nieniu od innych dyrekcji, które nis
ady w³asnych aktywno ci, dyrekcja «A» dba³a o aspekt doktrynalny, o gromadzenie przyk³adów
ie prowadzonej dzia³alno ci.) ci¹gnijcie pilota tak, ¿eby nawet nie mia³ czasu siê po¿egna
rodzina powróci parê dni pó niej. Dacie pilotowi dwa tygodnie nadzwyczajnego urlopu w S
oczi, pokryjecie wszystkie koszty. Zapytacie go, czy chce, ¿eby rodzina do³¹czy³a tam do
niego, czy te¿ woli siê z ni¹ spotkaæ dopiero pó niej. Jego ¿onie mo¿na zawsze powiedzieæ,
rzono mu nowe zadanie.
A pu³kownik dokooptowany Psar? Czy skre liæ go z listy pracowników? Awansowaæ? Czy ma p
awo do emerytury? I co robiæ z pieniêdzmi, które uzbiera³y siê na jego koncie bankowym?
Pitman zawaha³ siê. Abdulrachmanow, którego kocha³, by³ jak najgorzej usposobiony...
279
Ze wszystkimi tymi decyzjami poczekamy jeszcze trochê.
Dobrze, towarzyszu generale. Stanowisko agent d'influ-ence, zajmowane do tej p
ory przez Oprycznika, przypadnie Chor¹¿emu. Co towarzysz genera³ poleca w jego przypad
ku? Czy ju¿ teraz zacznie dyrygowaæ swoj¹ orkiestr¹? Czy pos³u¿y siê tymi samymi rekwizytam
o Psar? I kto bêdzie jego pilotem?
Tu te¿ poczekajmy jeszcze chwilê. Chor¹¿y to agent u piony. Nie bud my go jeszcze. Zacz
funkcjonowaæ w sposób mo¿liwie niezauwa¿alny. Ma czas, ju¿ teraz jest zastêpc¹ redaktora n
elnego francuskiego odpowiednika naszego «Ogo-nioka». Dysponujemy we Francji w tej c
hwili sze cioma innymi orkiestrami. Nie musimy za wszelk¹ cenê uruchamiaæ natychmiast Ch
or¹¿ego. Je li za idzie o agencjê... Nie. Koszt jej za³o¿enia zamortyzowa³ siê sze ciokrot
awmy j¹ Psarowi, niech to bêdzie nasz prezent na po¿egnanie. Je¿eli tylko potrafi wyci¹gn¹æ
jeszcze z agencji po ostatnim skandalu, bêdzie mu siê s³usznie nale¿a³ ca³y dochód. Zreszt¹
wie czy nie bêdziemy go jeszcze potrzebowali, a wtedy...
Pitman nie porzuci³ my li o Twardym znaku, którego plany le¿a³y w jego gabinecie.
Ale jego honoraria, towarzyszu generale, nie bêd¹ ju¿ wyp³acane? Mam na my li zarówno w
grodzenie we frankach jak i ¿o³d w rublach?
Zatrzymajcie to wszystko, ale nie ruszajcie jego funduszy, niech siê zbieraj¹. Pó niej
zobaczymy, co z nimi zrobiæ.
Rozkaz, towarzyszu generale.
Bie³oszwejski ruszy³ w stronê drzwi. By³ to sympatyczny m³ody cz³owiek, nieco anemiczny, z
okiem jasnych w³osów nad czo³em, dumny bardzo ze swego angielskiego garnituru. Od czas
u kiedy go nosi³, zacz¹³ unikaæ pó³obrotów przepisanych przez regulamin. Nie przeszkadza³o
dnak Pitmanowi, i on nie by³ nigdy zbyt bieg³y w pó³obrotach. Ju¿ przy drzwiach Bie³oszwej-
ki obróci³ siê zgrabnie na piêtach:
280
Jeszcze jedna rzecz, towarzyszu generale. Co zrobiæ z A³³¹ Kuzniecow¹? Ju¿ od trzech la
k³ada odwo³ania. Zatrudniamy j¹ przy pracach biurowych, poni¿ej jej kompetencji. Utrzymu
je, ¿e w ten sposób niszczymy jej karierê.
Dziêkujê, ¿e cie mi przypomnieli ten aspekt zagadnienia Pitman bawi³ siê o³ówkiem aut
m. Sk¹d ona przysz³a?
Z drugiej dyrekcji g³ównej. Siódmy departament, sekcja druga. Zrobi³a sta¿ w manipulacj
, pracuj¹c z turystami francuskimi, intelektualistami.
Ach tak...
Ca³a ta historia z kobiet¹ i dzieckiem nigdy nie podoba³a siê Pitmanowi. Abdulrachmanow
powtarza³ mu ze dwadzie cia razy, ¿e w sprawy zwi¹zane z wywiadem cz³owiek anga¿uje siê ca³
ie, razem ze swym cia³em fizycznym, kosmicznym i duchowym , a jednak Pitman nie móg³ uwol
niæ siê od my li, ¿e ¿erowanie na wiêziach rodzinnych by³o czym z³ym, tym bardziej, i¿ sam
elkie uczucia rodzinne. Psar mia³ córkê. Dlaczego mu j¹ odbieraæ? Jakim prawem narzucano m
u syna, który wcale nie by³ jego dzieckiem? Z uczuciem ulgi podj¹³ Pit-man decyzjê o zanie
chaniu na tyle, na ile by³o to mo¿liwe szkaradnej inscenizacji wymy lonej przez Abdulr
achmanowa, tego wielkiego cz³owieka, który uwa¿a³, i¿ stoi ponad dobrem i z³em.
Kapitan Kuzniecow¹ wróci do dyrekcji, z której wysz³a. Przedstawicie j¹ do awansu. I pr
ygotujecie te¿, Bie³oszwejski, mój samochód, pojadê do Wo³kowa.
Spad³ ju¿ nieg, lecz by³o go za ma³o, by my leæ o sannie. wiatos³aw bêdzie musia³ poczeka
. W styczniu najstarsza córka Pitmana, Swietoczka, wyjdzie za m¹¿ za tego porucznika z
ministerstwa spraw wewnêtrznych, który marzy³ o przej ciu do KGB. Pitman pomo¿e mu w tym,
ale nie zaanga¿uje ca³ego swego autorytetu w tej sprawie. Dzia³ kadr wyra nie wola³ ch³opc
którzy mieli wszystko do zawdziêczenia tylko
281
w³asnym rêkom, od kandydatów popieranych przez ich te ciów. Zreszt¹, ten porucznik... Wybór
akiego dokona³a jego córka, nie zachwyci³ wcale Pitmana. Wyczuwa³ w Walerym niepokoj¹c¹ s³o
k¹ brutalno æ. Czy bêdzie do æ czu³ym mê¿em? Swie-toczka tak bardzo potrzebowa³a ciep³a, cz
rodzinnym mia³a ich zawsze do æ. Walery my la³ tylko o porêczach i pier cieniach. Gdy tylko
ajdowa³ siê w salonie, nie móg³ sobie odmówiæ przyjemno ci zrobienia stójki na porêczy fote
czy gimnastyka akrobatyczna jest niezbêdnym sk³adnikiem szczê cia ma³¿eñskiego? Jakim ojce
zie Walery? Mo¿na siê by³o obawiaæ, ¿e st³umi w swych dzieciach wszelk¹ tkliwo æ i ¿e zaszc
ch pierwotny arywizm, dla którego bolszewizm bêdzie zaledwie przykrywk¹: Daj¹, bierz; bij¹
zwiewaj .
Pitman westchn¹³. Wzdycha³ teraz czêsto. Byæ mo¿e jego ojciec, drobny krawiec, nie mia³by n
przeciwko tego rodzaju etyce. Nie potrafi³ on jednak wzbudziæ w synu wielkiego uczuc
ia i dlatego Jakub Mojsiejewicz gdzie indziej ulokowa³ swoje sentymenty, swój podziw
i potrzebê na ladownictwa. Ma³y krawiec umar³ skromniutko, cichutko przed dziesiêciu laty
, a teraz zbli¿a³a siê coraz bardziej mieræ tego drugiego, przybranego ojca, kolosa, giga
nta. Koñczy³a siê jaka epoka. Przed chwil¹ zamkn¹³ tamto dossier, a wkrótce zamknie siê ta
zwyk³e ¿ycie, jak ksiêga we wspania³ej oprawie, piêknie ¿y³kowanej, ksiêga o grubych kartac
gato zdobionych i poz³acanych; ksiêga zamknie siê i wyda ostatnie westchnienie, szeles
t wszystkich jej stronic, a na koniec rozlegnie siê ostatni, definitywny d wiêk, ostat
ni stuk.
Dacza spoczywa³a pod o nie¿onym wzgórzem jak na widokówce. Cienka jak p³at plastiku warstwa
lodu pokrywa³a jezioro, tchn¹ce ch³odem i wilgoci¹.
Wielki cz³owiek spoczywa³, jak w dawnych czasach, na skórzanej kanapie, otoczony przez
swe ksi¹¿ki i dywany, przez pistolety arabskie i mieszki na proch, które migota³y miedz
i¹ i
282
srebrem na cianach. To w takich pomieszczeniach ¿yli i umierali zamo¿ni ludzie dawneg
o re¿imu, carskiej Rosji. Ma³¿eñska sypialnia nie bardziej jest typowo rosyjskim pokojem
ni¿ jadalnia typowym pomieszczeniem francuskim. Ale czy jest jaki sens w tych rozró¿ni
eniach, dotycz¹cych ruchomo ci i nieruchomo ci? Pitman ze swej strony nie chcia³by nigdy
spaæ bez swej ciep³ej Eliczki.
Kryjówka pogr¹¿ona by³a w mroku, okiennice by³y zamkniête, zas³ony zaci¹gniête, ale w k¹cie
w drzwi pali³a siê ma³a czerwona lampka, odbijaj¹ca siê w srebrnym zwierciadle. To srebro
by³o ikon¹, a lampka wiecznym wiate³kiem. Pit-man nigdy przedtem nie widzia³ tych przedm
otów u Ab-dulrachmanowa. Zacz¹³ siê zastanawiaæ, czyjego przybrany ojciec przypadkiem nie
zwariowa³.
Na kanapie piêtrzy³y siê koce, futra i poduszki, które z trudem tylko da³o siê odró¿niæ w m
tego mauzoleum dobywa³ siê tubalny g³os, jeszcze potê¿ny, lecz jakby pêkniêty, za³amuj¹cy
m i przechodz¹cy w szept. Lecz dykcja nie zmieni³a siê wcale, wymowa by³a wci¹¿ staranna, m
zykalna, wytworna:
Otó¿ jeste , ekscelencjo!
S³ysz¹c ten g³os tak wyra ny, lecz tak mocno ju¿ naznaczony przez nadchodz¹c¹ katastrofê, P
my la³ o polanach wypalonych ju¿ od rodka, a ¿arz¹cych siê jeszcze i zachowuj¹cych do koñ
stkie najdrobniejsze nawet szczegó³y swego unerwienia, swych w³ókien, i sêków i pêkniêæ, i
agle wystarczy dotkn¹æ je pogrzebaczem rozsypuj¹cych siê bezszelestnie i przemieniaj¹cy
siê w szary popió³.
Jak siê pan czuje, Mohamedzie Mohamedowiczu? Umieraj¹cy nie wyrzek³ ani s³owa. Pomiêdzy
tymi dwoma
mê¿czyznami nie mog³o byæ mowy o k³amstwie. Przez d³ugi czas milczeli obaj, jakby ciesz¹c s
blisko ci¹, czuj¹c po raz ostatni po¿ywne ciep³o ³¹cz¹cej ich przyja ni.
283
Nnno wiêc zacz¹³ wreszcie Abdulrachmanow, nie rezygnuj¹c ze swego senatorskiego nnno
siê ma mój podopieczny?
Oczy Pitmana przywyk³y ju¿ do ciemno ci. Rozró¿nia³ teraz wielk¹ g³owê wci niêt¹ pomiêdzy o
ziwaczny czepek wyd³u¿a³ jeszcze czaszkê, tak ¿e stawa³a siê podobna do g³owy cukru. Na pó³
bdulrachmanow po³o¿y³ d³onie na prze cieradle i jego rêce od czasu do czasu g³adzi³y tkanin
jakby porusza³y siê z w³asnej woli. Byæ mo¿e by³a to oznaka zbli¿aj¹cej siê mierci.
Mohamedzie Mohamedowiczu, od dawna chcia³em pana poprosiæ... Nie mia³em mia³o ci... Al
o przecie¿ pan w³a nie... Wci¹¿ nie chce pan, ¿eby on wróci³? Tak by³oby lepiej, w³a ciwiej
wszystkie nitki. W koñcu s³u¿y³ nam przyk³adnie.
W trzewiach Abdulrachmanowa powsta³o jakie dr¿enie, przenios³o siê przez ca³e jego ogromne
cia³o, zgas³o na wargach. Zapad³ w sen, jakby zawieszony miêdzy wiadomo ci¹ i nie wiadomo
ch³aniach, w których nie mo¿na by³o go odnale æ.
Pitman, trzymaj¹c rêce pomiêdzy kolanami, siedzia³ bez ruchu ponad godzinê. Pó niej przesze
jadalni. Innokientij nakrywa³ do sto³u: po³o¿y³ tylko jedno nakrycie. W k¹cie pokoju roz³o
olowe: liczy³ na to, ¿e Pitman zanocuje w daczy. To nie odpowiada³o Jakubowi, wola³by spêd
ziæ wieczór w gronie rodzinnym i wróciæ tu nazajutrz.
S³uchaj... zacz¹³.
Niemy zwróci³ ku niemu g³owê. Na jego pustej, pokrytej zmarszczkami twarzy, z której wyras
ta³ ogryzek nosa, pod szczotk¹ w³osów, Pitman dostrzeg³ dwa wiec¹ce wilgotne lady, jak te
zostaj¹ po przej ciu limaka.
Zostanê powiedzia³.
Zadzwoni³ do domu. Eliczka nie by³a zadowolona.
Eliczka, gdyby nie on, nie doszliby my do niczego. A on ma przed sob¹ ju¿ tylko parê g
odzin.
284
Wróci³ do pokoju Abdulrachmanowa. W ciemno ci wieci³y oczy starca.
Likierku! za¿¹da³. Wzi¹³ Pitmana za Innoktientija, gdy jednak Jakub zbli¿y³ siê
do niego nios¹c na tacy zielon¹ butelkê i ma³y kieliszek, u miechn¹³ siê:
A, to ty. Po³ó¿ to tutaj, synku. Jego szczêki porusza³y siê; d³onie le¿¹ce na prze cier
drgnê³y:
Ods³oñ okno.
Pitman podszed³ do okna i rozchyli³ ciê¿kie, wzorzyste zas³ony. Za podwójn¹ szyb¹ ukaza³a s
usiana kryszta³kami niegu, a nad ni¹ ciemnogranatowe niebo, usiane kryszta³ami gwiazd.
Abdulrachmanow ch³on¹³ ten widok, jakby chc¹c po raz ostatni nakarmiæ oczy takim obrazem.
Wymrucza³ dwa zdania, których Pitman nie zrozumia³:
Niewolnik tego, który przynosi przebaczenie, nie ma co byæ mi³osierny. Syn tego, który
przynosi przebaczenie, nie ma co byæ mi³osierny.
Zdawa³o siê, ¿e nie wie, któr¹ wybraæ wersjê. Ma³a przes¹dna lampka wci¹¿ pali³a siê przed
iad³em, które te¿ siê zaró¿owi³o.
Zauwa¿y³e ? powiedzia³ Abdulrachmanow. Umiera siê prawie zawsze w innej porze roku.
zi³em siê w czerwcu. Zawsze wiedzia³em, ¿e umrê jesieni¹.
Pitman pochyli³ siê nad nim i poca³owa³ d³oñ, tê ma³¹ d³oñ, wieñcz¹c¹ ramiê olbrzyma.
Id powiedzia³ Abdulrachmanow id je æ. Innokien-tij z pewno ci¹ ugotowa³ dla ciebie
row¹. Zdaje mi siê, ¿e czujê jej zapach. Ale pewnie siê mylê, bo mój nos strajkuje od dawna
Rzeczywi cie by³a na kolacjê zupa kalafiorowa, i nawet led wêdzony, i wódka. Pitman zjad³
ch³opski posi³ek powstrzymuj¹c
285
szloch, który nie pozwala³ mu po³ykaæ jedzenia. Powiedzia³ sobie: Jestem zbyt wra¿liwy. A
ecie¿ nie ma nic niezwyk³ego w mierci cz³owieka, który liczy sobie osiemdziesi¹t jeden lat
Wytar³ usta i wróci³ znowu do swego przyjaciela. Abdulrach-manow drzema³. Od czasu do cz
asu w pó³cieniu pokoju co siê zmienia³o w o wietleniu: to Innokientij pojawia³ siê w obram
u drzwi.
Nnno wiêc powiedzia³ naraz umieraj¹cy silnym g³osem, nie podnosz¹c powiek, które spoc
na jego oczach jak ogromne muszelki. Teraz pozostaje tylko oczekiwanie. Jak w sk
omplikowanych monta¿ach. Czekaæ i za nic w wiecie nie interweniowaæ. Poczekaæ, a¿ zamarzni
, a¿ mróz we mie. Nic innego nie robi ten na górze, Wielki Monter. Czeka.
Kto? spyta³ Pitman, boj¹c siê zrozumieæ zdanie Ab-dulrachmanowa.
Ten od najwiêkszego ze wszystkich monta¿y. Czy¿ nie w ten w³a nie sposób my lisz o stwo
u, synu? I tak w³a nie powinno byæ. Ty i ja jeste my tylko pa³eczk¹ przechodni¹. Nie mo¿emy
a¿aæ za ród³o promieniowania, za dyrygentów orkiestry. Jeste my zaledwie, mój plastikowy J
e Mojsieje-wiczu, pud³ami rezonansowymi. Pamiêtasz, co mówi siê w Ksiêdze. Anio³y zbuntowa³
iê. Dosz³o do wojny. Ludzko æ powsta³a w ramach operacji dezinformacyjnej przeciwko Szatan
owi. W¹¿, pamiêtasz, w¹¿ to przebrane s³owo. Zakaz to element dezinformacji. Poniewa¿ trzeb
y³o zmusiæ ludzi, ¿eby zainteresowali siê dobrem i z³em. W przeciwnym razie wojna z tym hi
tlerowcem Lucyferem by³aby przegrana. A ludzie, najlepszy sposób, ¿eby ich nak³oniæ do zro
bienia czego ... To ty, Kenti? Ty jeste ch³opem z ch³opów, ale dobrze zaopiekowa³e siê tw
enera³em. Twój genera³ dziêkuje ci. S³yszysz? Twój genera³ sk³ada ci podziêkowanie. To jak
su. Którego dnia, synu, powiniene wzi¹æ siê do czytania Sun Tsu. On opowiada o Prefekcie
286
Hsiang, który walczy³ z dwoma buntownikami, których imion nie pamiêtam. Zada³ im straty i
ob³owi³ siê przy tym. Wtedy jego ¿o³nierze nie chcieli wróciæ do walki, obawiaj¹c siê ¿e st
do tej pory z³upili. Czy wiesz, co uczyni³ Hsiang? Pos³a³ ich na polowanie i podpali³ ich
obóz. ‾o³nierze wracaj¹. £upów nie ma. Rozp³akali siê. Sun Tsu mówi wyra nie, ¿e siê rozp³
efekt zwróci³ siê do nich: Panowie, to co stracili cie jest niczym w porównaniu z tym, co
ci¹¿ jeszcze znajduje siê w posiadaniu buntowników . ‾o³nierze sami za¿¹dali bitwy. Hsiang,
a Sun Tsu, zarz¹dzi³, by nakarmiæ konie i by ka¿dy ¿o³nierz dosta³ swój posi³ek do ³ó¿ka. D
ie wiem. W ka¿dym razie nastêpnego dnia rano buntownicy zostali unicestwieni. Podobn
ie postêpuje Wielki Monter.
Pitman obawia³ siê, ¿e jego mistrz kompromituje siê, wola³ jednak wyja niæ sprawê. Zapyta³
Co pan chce powiedzieæ, Mohamedzie Mohamedowiczu? Czy¿by wierzy³ pan w Boga?
Nie otrzyma³ odpowiedzi. Abdulrachmanow znów pogr¹¿y³ siê w mroku.
Pitman przypatrywa³ siê ma³ej lampce. Co mia³a oznaczaæ? Po jakim czasie Abdulrachmanow zn
siê rozbudzi³:
Wiesz powiedzia³ zwyk³ym g³osem, tak jakby by³ zdrowym cz³owiekiem jestem do æ zadow
ojego ¿ycia. Uda³o mi siê chyba odrobinê nagi¹æ Historiê we w³a ciwy sposób, raz czy dwa ra
wi³em nogê Szatanowi, czêsto czyni³em go wykonawc¹ moich zamierzeñ.
Pitman wiedzia³, który sposób by³ w³a ciwy, nie by³ jednak pewien, czyjego mistrz zdawa³ so
eszcze z tego sprawê.
Co to znaczy we w³a ciwy sposób , Mohamedzie Moha-medowiczu?
Dr¿a³ ca³y. Je¿eli Abdulrachmanow odpowie: w sposób wyznaczony przez Marksa i innych ojców
ewolucji, jego duch by³ jeszcze obecny. Je¿eli nie, to wielkie cia³o nie kry³o ju¿ ¿adnej
287
duszy. Abdulrachmanow nie odpowiedzia³ na to; Pitmanowi przynajmniej wyda³o siê, ¿e zmie
ni³ temat rozmowy:
Czy czyta³e Dostojewskiego?
Trochê.
Powie ci Dostojewskiego nie by³y lektur¹ zalecan¹ w ich rodowisku.
Naszkicowa³ mój portret, wiesz o tym?
Pitman zamkn¹³ oczy. Odczuwa³ ból. Tak bardzo chcia³, ¿eby jego dobroczyñca umar³ w pe³ni p
o ci umys³u, jak przysta³o bolszewikowi. Byæ mo¿e lekarze umieliby to osi¹gn¹æ, ale Abdulra
ow zapowiedzia³, ¿e je li sprowadzi mu siê lekarza, przywita go strza³ami z pistoletu. Jes
em za stary, ¿eby mo¿na mnie by³o wyleczyæ, a on nie zechce umrzeæ za mnie, wiêc o co chodz
?
Mohamedzie Mohamedowiczu, kto jest tym Szatanem, o którym pan mówi?
Szatan, synu, to Wielki Démonter. Gdy by³em ma³y, wszêdzie dooko³a znajdowa³y siê wielb
adzono mnie na grzbiecie wielb³¹da. By³o wiele wielb³¹dów i derwiszy. I dywany piêkniejsze
ia³o kobiety.
Pan jest Uzbekiem, Mohamedzie Mohamedowiczu, to dlatego widzia³ pan wielb³¹dy.
Nie, mój tombakowy Jakubie Mojsiejewiczu, nie bardziej jestem Uzbekiem ni¿ ty ‾ydem.
Jeste my Rosjanami, mój z³o-ciutki Jakubie Mojsiejewiczu. Ca³a reszta, to dezinformacja
, wiesz o tym równie dobrze jak ja. Jeste my prawdziwymi Rosjanami, jedynymi prawdzi
wymi Rosjanami, z naszymi ciemnymi kêdziorami, ty, który zrodzony zosta³e z Sema i ja,
zrodzony nie wiadomo jak. Przyjrza³e mi siê kiedy ? Pozostali, Wielkorusy, potrzebni by
li tylko do tego, ¿eby nam przytrzymaæ strzemiê. Zobacz, jaka by³a ich historia. Naprzód u
b³agali Wikingów, ¿eby zechcieli nimi rz¹dziæ. Pó niej zgnietli my ich. Potem Polacy. Potem
aj¹ sobie opiekunów w Niemczech... Rosja nigdy nie
288
rz¹dzi³a siê sama, mój synu, nigdy nie potrafi³a nawet utrzymaæ stolicy w jednym miejscu. J
j jedyny sprawny przywódca od czasów Rewolucji by³ Gruzinem. Inni to amatorzy. Tak w³a nie
musi byæ. Imperium rosyjskie! Nic wiêcej nie trzeba dodawaæ. To jedyne nowoczesne imp
erium kolonialne, któremu siê powiod³o. Czy wiesz, dlaczego? Tak, nie by³o tu ¿adnych mórz
o sforsowania, rozleg³o æ, ale tak¿e dlatego, ¿e Rosjanie zawsze praktykowali integracjê, h
pla. Dajcie nam wasze kobiety, a narobimy wam maleñkich Rosjan. Pamiêtasz tê ksi¹¿kê, któr¹
opublikowaæ Oprycznik? Tam, gdzie by³y same statystyki? Dowodzono, ¿e imperium rozsypi
e siê na kawa³ki. Dziêki temu Zachód by³ spokojniejszy, to by³o w porz¹dku, dzielny Opryczn
Zapomniano tylko o jednej rzeczy: ¿e Uzbecy s¹ bardziej rosyjscy ni¿ sami Rosjanie. P
rawdziwi Rosjanie s¹ na wymarciu. Pij¹ tak du¿o, ¿e staj¹ siê impotentami. Ich ¿ony buntuj¹
idzia³e wska niki demograficzne? Ty co innego, ty masz rodzinê, jeste Rosjaninem przysz³o
. A ja, ilu bastardów? Nap³odzi³em ich, Uzbeków, w ³onach kobiet wielkorosyjskich i ma³oros
j-skich, bia³oruskich i czerkieskich, ¿ydowskich i lapoñskich... Nie znam ich, nie chcê
ich znaæ, ale pracowa³em dla sprawy. S³ysza³e o micie Trzeciego Rzymu? Nie jest fa³szywy,
ako ¿e tylko pierwsi rzymscy cesarze byli Rzymianami. A cesarzami przysz³ej Rosji, mój
diamentowy Jakubie Mojsiejewiczu, bêdziemy my, ty i ja, August i Cezar... Nasz na
jwiêkszy car, Borys, by³ moim kuzynem. Anglicy nie myl¹ siê: wystarczy poskrobaæ Rosjanina
, wyjdzie spod niego Tatar. Ale tak¿e i ‾yd. I Ba³t. I Polaczek. I Rosja bêdzie siê tak d³u
o skrobaæ, póki jej mieszanka nie bêdzie doskona³a. Ale wtedy...
Abdulrachmanow znowu zapad³ w niebyt, a Pitman odnalaz³ w sobie moraln¹ si³ê czy mo¿e rac
s³abo æ by pogodziæ siê z degradacj¹ intelektualn¹ wielkiego cz³owieka. Kocha³em nie ty
teligencjê, ale ca³ego cz³owieka. Dopóki wiêc choæ jedna jego cz¹stka pozostanie przy ¿yciu
kocha³ .
289
Przysiad³ przy ³ó¿ku, tak ¿eby widzieæ jak najdok³adniej twarz Abdulrachmanowa, o cerze tak
emnej, ¿e na tle poduszek wydawa³a siê ca³kiem czarna. Oddech by³ na zmianê szybki i powoln
, niekiedy zanika³ i znowu siê pojawia³, podobny w tym do le pracuj¹cego silnika. Nie do¿
nastêpnego dnia , pomy la³ Pitman.
Gdy Abdulrachmanow otworzy³ oczy, rozgl¹dn¹³ siê wokó³ ze zdumieniem, po czym, ujrzawszy ik
rozchyli³ wargi w lekkim u miechu. Pitman nareszcie zdoby³ siê na odwagê postawienia mu te
go pytania w naj³agodniejszej formie, czuj¹c, ¿e zniesie ka¿d¹ odpowied , najbardziej absur
aln¹ i poni¿aj¹c¹ nawet:
Po co to panu?
Aha, to ciê drêczy³o. Zastanawia³em siê nad tym. Dobrze, wiêc po pierwsze dzisiaj jest
o wiêto. My la³em, ¿e sprawi mu to przyjemno æ.
Czyje wiêto?
Matwieja, Mateusza. Gdy by³em ma³y, jego obraz by³ u nas w domu, i by³a stara s³u¿¹ca,
ia³a szczypczyki i... ty wiesz, knot.
Ale¿, Mohamedzie Mohamedowiczu, pan przecie¿ pochodzi z rodziny muzu³mañskiej. Muzu³man
e nie znaj¹ ikon.
Pochodzê, pochodzê, mieszy mnie to pochodzenie. Mo¿e pochodzê z rodziny muzu³mañskiej,
zosta³em ochrzczony. I byæ mo¿e mój ojciec równie¿. Nazywam siê Matwiej Matwieje-wicz.
Ale przecie¿ mówi³ pan...
Dezinformacja, mój cukierkowy Jakubie Mojsiejewiczu, de-zin-for-ma-cja. W tamtym
momencie nie warto by³o byæ chrze cijaninem.
Chce pan powiedzieæ, ¿e... ¿e jest pan chrze cijaninem?
Mój synu powiedzia³ Abdulrachmanow istnieje tylko jedna religia.
Westchn¹³ i ca³e jego cia³o poruszy³o siê przy tym.
Zauwa¿, to nie jest Mateusz Ewangelista, to nasz Matwiej,
290
Pieczerski, Rosjanin. O, jak¿e kocha³em Rosjê, mój synu. A najad³em siê jej sporo.
Jego oczy szuka³y czego niepewnie.
Czy chcecie likieru, towarzyszu generale? Pitman nie odwa¿a³ siê mówiæ ani Mohamed, ani
Matwiej.
My lê, mój ma³y, ¿e ju¿ nie bêdê wiêcej pi³ na tej ziemi. Mój organizm nie chce ju¿ nic
Jego oczy odnalaz³y ikonê, zatrzyma³y siê na niej i zdawa³o siê, ¿e odnalaz³y dziêki temu s
Abdulrachmanow zamilk³ znowu, tym razem nie zamykaj¹c oczu. Pó niej Pitman zapyta³ go, czy
cierpi.
Ju¿ nie wiem odpowiedzia³ Abdulrachmanow. Zsuwa³ siê po pochy³o ci, nie próbuj¹c nawe
siê
wystaj¹cych ga³êzi. Ale czasem zatrzymywa³ siê w tym upadku, jak balon, do którego wdmuchni
porcjê ciep³ego powietrza. W³a nie w trakcie jednego z tych momentów bliskich upojenia Ab
dulrachmanow wyjawi³ Jakubowi tajemnicê czapek-niewidek.
Wypada³oby, ¿eby zacz¹³ rozumieæ, na czym polega nasza praca. Czy oni pozwalaj¹ ci zor
waæ siê w tym?
Tak, wydaje mi siê, ¿e odgadujê...
No w³a nie, w³a nie. Pamiêtasz, co siê sta³o z Bukowskim? Wpadli my na pomys³, ¿eby wym
ogo tam z Chile, aby pokazaæ wiatu, ¿e wcale nie jeste my bardziej brzydcy i niebezpiecz
ni ni¿ Chile. Leonid Iljicz nie zgadza³ siê na to. Wmówili my mu, ¿e Bukowski to wariat. Gd
przekona³ siê, ¿e tak nie jest, by³o ju¿ za pó no. Niczego nie podejrzewa³. Wrzeszcza³, al
ien, ¿e le nas poinformowano. Oni zorientuj¹ siê dopiero za kilka dobrych lat... Tak, j
e¿eli chcieli w dalszym ci¹gu jechaæ na swojej ideologii, nie powinni byli tworzyæ nasze
j dyrekcji. Dopóki jeszcze byli my ma³ym departamentem, wykonuj¹cym okre lone polecenia...
Teraz dysponujemy planami na dwadzie cia, trzydzie ci lat naprzód... Nie mo¿na zatrudniæ
zawodowych k³amców, nie przyznaj¹c im monopolu na prawdê.
291
My, my w areopagu, jeste my fabryk¹ prawdy. Do u¿ytku zewnêtrznego, do u¿ytku wewnêtrznego.
Wzi¹wszy pod uwagê rozwój techniki... to my wytwarzamy wszystkie obrazy. Mog¹ nas rozstr
zelaæ, ale nie poradz¹ sobie z obrazami, które ju¿ wyprodukowali my. My zaplanowali my ju¿
dziesty pierwszy wiek, mój synu. Wszystko siê zazêbia, wszystko siê zgadza. Gdyby nawet
nas zabrak³o, musieliby i tak pod¹¿aæ zgodnie z naszymi drogowskazami, bo nigdy nie bêd¹ wi
dzieli, jakie jest ostatnie k³amstwo. Nigdy nie wyjd¹ z naszego labiryntu. W tym cza
sie, mój, mój... Jakubie Mojsiejewiczu... (zawiod³a go wynalazczo æ jêzykowa) w tym czasie
y poprowadzimy ludzko æ do szczê cia, to jest do Dobra. Chodzi o jeden i ten sam cel, je l
i idzie o Rosjan, bêd¹ trzymali strzemiê. W porz¹dku. Ale w ogóle... Rosjanie... nie s¹ pot
zebni.
Pitman nie wiedzia³, czyjego mistrz pada ofiar¹ niewiarygodnej megalomanii, co zdarz
a siê czasem ludziom umieraj¹cym, czy te¿ mówi prawdê. On sam przeczuwa³ ju¿ wcze niej ten
t: ci, co maj¹ klucze do dezinformacji, musz¹ mieæ te¿ dostêp do informacji, a to oznacza
panowanie nad wiatem.
Zimno mi powiedzia³ nagle Abdulrachmanow.
Kenti! Jeszcze jeden koc.
Nie powiedzia³ Abdulrachmanow. Dywan. Pitman wybra³ dywan, który wyda³ mu siê najpi
zy,
kwadratowy, lazurowo-ciemnopurpurowy, ozdobiony deseniem w kszta³cie rombów. Przykry³
nim cia³o swego nauczyciela jak sztandarem, i tylko g³owê zostawi³ na zewn¹trz. Tkanina dy
wanu by³a tak sucha i twarda, ¿e nie wydawa³o siê, by mog³a zatrzymaæ ciep³o, byæ mo¿e jedn
raj¹cemu nie chodzi³o o ciep³o w znaczeniu czysto fizycznym. Pod przykryciem tak sztyw
nym i tak hieratycznym przypomina³ raczej postaæ wyrze bion¹ na wieku sarkofagu ni¿ cz³owie
a z krwi i ko ci.
Czy tak lepiej? Abdulrachmanow nic nie odpowiedzia³. Jego oczy sta³y siê
szkliste.
292
Innokientij zawy³ z bólu, a Pitman nie wiedzia³, jaki wykonaæ gest. Nagle wyda³o mu siê, ¿e
mieræ ma w sobie co niestosownego. Czu³, ¿e jego dobroczyñca zas³u¿y³ na mieræ bardziej
a nie w takich okoliczno ciach, przed nimi dwoma.
Chwila niepewno ci nie trwa³a d³ugo. Pitman pad³ na kolana przy ³ó¿ku i przycisn¹³ policzek
rego bucharskiego dywanu. P³aka³, a tu¿ obok niego Innokientij, te¿ na klêczkach, robi³ sze
oki znak krzy¿a, wracaj¹c do przyzwyczajeñ z dzieciñstwa. Przyciska³ przy tym z wielk¹ si³¹
e do czo³a, ramion i piersi, jakby tym samym móg³ jednocze nie wyraziæ swoj¹ mi³o æ i pobo¿
Genera³-pu³kownik Abdulrachmanow Mohamed Mohame-dowicz, dwukrotny Bohater Zwi¹zku Radz
ieckiego, dwukrotny kawaler Orderu Lenina, odznaczony orderem Czerwonego Sztanda
ru, orderem Wojny Patriotycznej, insygniami honorowego czekisty, mia³ uroczysty pañs
twowy pogrzeb. Cz³onkowie korpusu dyplomatycznego wziêli w nim udzia³ wy³¹cznie z chêci prz
podobania siê gospodarzom, bo nie wiedzieli, kim by³a ta osobisto æ, której nazwiska nigdy
nie s³yszeli. By³o wiele przemówieñ i genera³-porucznik Pitman, w którym wielu rozpozna³o
chanego ucznia i w pewnym sensie duchowego dziedzica zmar³ego, mówi³ przez pó³ godziny o a
bsolutnej lojalno ci nieboszczyka. To w³a nie ta lojalno æ sprawi³a, ¿e tyle jego nadludzki
misji uwieñczonych zosta³o sukcesem. ‾adnych dodatkowych informacji na temat tych nadl
udzko trudnych misji. A je li chodzi o lojalno æ, Pitman nie bardzo wiedzia³, co nale¿a³o o
tym my leæ. Tak, Abdulrachmanow s³u¿y³ ojczy nie i Partii lepiej ni¿ ktokolwiek inny. Ale c
a ³o¿u mierci nie da³ do zrozumienia, ¿e ojczyzna i Partia by³y dla niego tylko rodkami?
ami do osi¹gniêcia jakiego celu? Dobra i szczê cia. Czy¿ Partia nie jest najwy¿szym sêdzi¹
i szczê cia?
Po zakoñczeniu pogrzebu odby³a siê oczywi cie stypa, z której wielu wysz³o tak s³aniaj¹c si
gach ze smutku, ¿e musieli byæ odwo¿eni przez swoich szoferów, chocia¿ dzieñ pracy
293
jeszcze wcale nie mia³ siê ku koñcowi. Pitman nie nale¿a³ do nich, pi³ ma³o i ostro¿nie. Ka
dwie æ do Pa³acu Roztop-czynów i zamkn¹³ siê w swoim pokoju. Kiedy wielki cz³owiek umiera,
lniejsz¹ spraw¹ dla jego wyznawców jest obalenie jego testamentu. Nie inaczej mia³o siê st
aæ i tym razem.
Z rêkami za³o¿onymi na plecach Pitman najpierw przespacerowa³ siê po swoich w³asnych dywana
h, które by³y tylko imitacjami starych, jako ¿e Eliczka nie pochwala³a przesadnych wydat
ków. Chodz¹c ko³ysa³ siê i wykonywa³ piruety. Ogólnie rzecz bior¹c mimo cierpienia by³ racz
ie podniecony. Poniós³ stratê nie do naprawienia, my lenie o niej, roztrz¹sanie jej, nie m
og³o niczego zmieniæ. mieræ Abdulrachmanowa spowodowa³a wielk¹ wyrwê w szeregach areopagu,
rekcji, w ca³ym KGB. Nale¿a³o siê liczyæ z powa¿nymi przeszeregowaniami personelu i, do dia
, Pitman mia³ zamiar równie¿ z tego skorzystaæ. Czy¿ nie tego w³a nie ¿yczy³by sobie Abdulr
w? Po piêtnastu minutach nieskoordynowanego marszu, kiedy to raz mia³ ³zê w oczach, to z
nów u miecha³ siê, Pitman zatrzyma³ siê przed sejfem i otworzy³ go. Wyci¹gn¹³ stamt¹d karto
na którym prócz firmowego nag³ówka dyrekcji «A» mo¿na by³o przeczytaæ s³owa Absolutnie ta
pude³ko na stole, usiad³ i rozwi¹za³ b³êkitne sznurki, które przytrzymywa³y pokrywkê.
Wewn¹trz znajdowa³a siê seledynowa teczka, z jednym, wypisanym ciemnozielonym atrament
em znakiem zamiast tytu³u. By³ to twardy znak alfabetu rosyjskiego, niezwykle rzadko
u¿ywany, nie daj¹cy siê wymówiæ sam w sobie i s³u¿¹cy wy³¹cznie do waloryzacji poprzedzaj¹
. Pitmanowi spodoba³o siê, ¿eby nadaæ swojemu ukochanemu planowi nazwê, której nikt nie móg
iæ bez dodatkowych wyja nieñ. Z trudem tylko mo¿na by³o znale æ co jeszcze bardziej nieuch
go, lecz w³a nie rzeczy nieuchwytne sk³adaj¹ siê na codzienno æ
294
s³u¿b wywiadowczych. A poza tym Twardy znak wietnie pasowa³ do stylu dyrekcji. Litera t
a, bêd¹ca w u¿yciu w carskiej Rosji, mog³a równie¿ sugerowaæ twardo æ i nieustêpliwo æ re¿i
Istnieje w jêzyku rosyjskim miêkki znak. Nikomu nie przysz³oby do g³owy, ¿eby nazwaæ jak¹
acjê miêkkim znakiem .
Pitman otworzy³ teczkê i oblizuj¹c wargi, jak ka¿dy autor czytaj¹cy sw¹ w³asn¹ prozê, wycel
arki w pierwsz¹ stronê tekstu:
Od chwili, kiedy to, co okre lamy mianem, nieprecyzyjnym, lecz wygodnym, faszyzmu,
a co lepiej by³oby nazwaæ narodowym socjalizmem (Nationalsozialismus), ponios³o klêskê, k
tór¹ uznaæ mo¿na za ostateczn¹, w wiecie zmagaj¹ siê z sob¹ dwie si³y. Jedna z nich, energ
nstruktywna, agresywna, o¿ywiona wielk¹ wiar¹ w sam¹ siebie, to marksizm-leninizm. Druga
, apatyczna, konserwatywna, pokojowa, pozbawiona idea³ów i natchnienia, to kapitaliz
m. Za³o¿ywszy, ¿e ¿adna zmiana nie naruszy tej równowagi, a raczej nierównowagi si³, mo¿na
ej chwili przewidzieæ zwyciêstwo marksizmu-leninizmu. Zatriumfuje on jako taki, albo
te¿ pos³u¿y siê, jak Grecy koniem trojañskim, socjalizmem nienarodowym.
Nie powinien nas jednak usypiaæ przesadny optymizm. Je li pos³u¿ymy siê jako przyk³adem jed
ym z krajów zachodnich, Francj¹, mo¿emy zauwa¿yæ, ¿e dosz³o tam do pewnego wrzenia intelekt
nego; mog³oby ono w koñcu spowodowaæ uformowanie siê trzeciego pr¹du ideowego, którego dals
e losy trudne s¹ obecnie do przewidzenia. Pojawiaj¹c siê w jakim konkretnym kraju, ruch
tego typu móg³by gwa³townie siê rozszerzyæ na ca³y Zachód, dziêki nowoczesnym rodkom komu
. I wówczas stanêliby my w obliczu konieczno ci wywo³ania otwartego konfliktu, zamiast zad
owalaæ siê oczekiwaniem na zgnicie przeciwnika i powiêkszanie siê przysz³ej zdobyczy.
Oceñmy trze wo sytuacjê. Tego typu pr¹d jest nie tylko prawdopodobny, lecz jest prawie n
iemo¿liwe, bior¹c pod uwagê
295
regu³y dialektyki, aby jakie wzburzenie tego typu nie zagrozi³o realizacji naszych pr
ojektów. Nie mo¿emy przewidzieæ, czy ruch ten odwo³a siê do warto ci wstecznych czy postêpo
h, religijnych czy humanitarnych, zrodzi siê w masie ludowej czy te¿ bêdzie elitarny,
czy bêdzie mia³ powa¿ne szanse, ¿eby nas postawiæ w trudnej sytuacji, czy rozprzestrzeni s
iê równie¿ w krajach, które korzystaj¹ ju¿ z systemu komunistycznego. Jakkolwiek bêdzie, mo
uznaæ jego pojawienie siê za co niezbicie pewnego. W takiej perspektywie aktualna kon
serwatywna tendencja Anglii, Niemiec Federalnych, Australii, Szwecji, a przede w
szystkim USA nie jest, wbrew pozorom, neutralizowana przez tê tendencjê, która jak siê w
ydaje, zwyciê¿y³a teraz we Francji. Nie nale¿y bowiem zapominaæ, ¿e Francuzi posiadaj¹ tê c
czególn¹, i¿ nie g³osuj¹ na frakcjê, do której maj¹ wiêcej sympatii pozostawiaj¹c j¹ w te
ycji poniewa¿ wszelka w³adza wzbudza ich wstrêt.
Za³o¿ywszy, ¿e prosty i czysty kapitalizm nie nabierze nagle drugiego oddechu, mo¿emy uz
naæ prawdopodobieñstwo utworzenia siê Trzeciej Partii wiatowej, która teoretycznie bêdzie
nie wroga wobec bur¿uazyjnego kapitalizmu, co wobec proletariackiego komunizmu. Po
niewa¿ jednak partia ta bêdzie mog³a siê rozwijaæ swobodnie tylko w krajach kapitalistyczn
ych, mo¿na przewidzieæ, ¿e bêdzie ona szczególnie uczulona na komunizm, bo tylko on bêdzie
la niej zagro¿eniem. Ta trzecia si³a, obdarzona wiêksz¹ witalno ci¹ ni¿ kapitalizm, mo¿e, p
jmniej przez pewien czas, opó niæ nasz pochód ku promiennej przysz³o ci.
Gwa³towne unicestwienie takiej uformowanej grupy przysporzy³oby nam problemów i nie by³o
by ca³kowicie zgodne z duchem, w którym organy bezpieczeñstwa pañstwa sowieckiego zwyk³y d
zia³aæ. Natomiast zawi¹zanie siê takiego ugrupowania nie mo¿e byæ w ¿adnym wypadku gro ne d
szego kraju, a mog³oby nawet przekszta³ciæ wymierzon¹ w nas broñ w skuteczne
296
narzêdzie. Mo¿na wiêc wyci¹gn¹æ wniosek, ¿e w przypadku, gdyby formowanie siê tego typu par
pó nia³o siê, by³oby dobrym posuniêciem strategicznym dostarczenie potrzebnych katalizatoró
o to, aby zgromadziæ wokó³ kontrolowanej przez nas bazy wszystkie elementy potencjalni
e zainteresowane tak¹ dzia³alno ci¹. Mówi¹c inaczej, w naszym interesie le¿y rzucenie na Za
magnesu, który bêdzie do nas nale¿a³ i który przyci¹gnie do siebie opi³ki ¿elaza nowych ide
ch wyznawców. Jest ca³kowicie oczywiste, ¿e aktualna dyrekcja lepiej ni¿ ktokolwiek inny
nadaje siê do prowadzenia tej akcji.
Przypomnijmy, ¿e operacje tego typu, choæ na mniejsz¹ skalê, prowadzone by³y ju¿ z powodzen
em: siatka Trust pozwoli³a nam nie tylko wydrenowaæ powa¿n¹ czê æ bia³ej emigracji, lecz w
ku subwencjonowaæ pewn¹ ilo æ naszych w³asnych operacji przez Stany Zjednoczone, które dzia
w przekonaniu, ¿e finansuj¹ ugrupowanie kontrrewolucyjne. Dalej, partia M³odych Rosjan
, prowadzona przez jednego z naszych agentów przenikaj¹cych, pozwoli³a sk³óciæ z sob¹ ró¿ne
nia emigracji, jak równie¿ wch³on¹æ i wysterylizowaæ wszystkie talenty, które mog³y byæ prz
przez faszyzm.
Ale sytuacja miêdzynarodowa mocno siê zmieni³a. Szczególnie rosyjska emigracja, ca³kowicie
izolowana w latach dwudziestych i trzydziestych, odgrywa obecnie pewn¹ rolê w wiecie
. Jej przedstawiciele, jakakolwiek by³aby ich jako æ, s¹ przyjmowani przez szefów pañstw, d
klaracje ich s¹ publikowane w prasie, pojawiaj¹ siê w telewizji, kszta³tuj¹ opiniê publiczn
To, co planujemy w ramach monta¿u Twardy znak, to pos³u¿enie siê tym wnikniêciem naszych d
ysydentów w wiat zachodni tak, by my my z kolei mogli go przenikn¹æ. Je li tego zechcemy,
o Trzecia Partia, której utworzenie wydaje nam siê nieuniknione, mog³aby siê skrystalizo
waæ wokó³ tych dysydentów, poniewa¿ a priori sympatyzuj¹ oni z ideami liberalnymi.
297
Dyrekcja, skonsultowana w sprawie decyzji dotycz¹cej A. So³-¿enicyna, zaleci³a po prostu
ekspulsjê, w nadziei, jak sobie przypominamy, utworzenia siê wokó³ niego zbiorowiska zw
olenników skrajnej prawicy, sk³adaj¹cego siê nie tyle z emigrantów co raczej ludzi Zachodu
. Jak wiadomo, ka¿da koncentracja przeciwnika w okre lonej przestrzeni poprawia waru
nki obstrza³u, w sensie i psychologicznym i materialnym (zobacz Vademecum agent d'
influence: ka¿de uderzenie musi przesun¹æ czerwon¹ i bia³¹ kulê przeciwnika na pozycjê, któ
ala na nastêpny karambol). Operacja ta nie przynios³a oczekiwanych rezultatów, poniewa¿
osobnik ten natychmiast wywo³a³ niezadowolenie ludzi Zachodu, nawet dobrze wobec nie
go nastawionych. Rzeczywi cie, nie dopilnowano, by w jego pobli¿u znalaz³ siê zatrudnion
y przez nas manipulator, i osobnik ten skazany zosta³ na swoje w³asne nieprzejednani
e.
Za to na terytorium ZSRR, kiedy tacy osobnicy pozostaj¹ w naszych rêkach, tego rodza
ju operacje prowadzone s¹ z powodzeniem dziêki wspó³pracy z drug¹ Dyrekcj¹ G³ówn¹ (patrz re
e w aneksie).
Mówi¹c inaczej, sukces planu takiego jak Twardy znak polega na odpowiedniej manipula
cji katalizatora przez agent d'in-fluence, chyba ¿e, jak w operacji M³odzi Rosjanie ws
pomnianej wy¿ej, wykonawstwo powierzone jest bezpo rednio agent d'in-fluence, poprow
adzonemu przez oficera-pilota. Tym niemniej w przypadku branym pod uwagê takie upr
oszczone rozwi¹zanie nie wydaje siê godne polecenia z nastêpuj¹cych powodów:
katalizator nie omieszka wzbudziæ podejrzeñ organów przeciwnika, i jego legenda, je l
ogóle istnieje, zostanie kawa³ek po kawa³ku zdemontowana; najmniejsza luka bêdzie zauwa¿o
na i operacja stanie siê niemo¿liwa;
dezinformacja i wywieranie wp³ywu mog¹ byæ stosowane, jak wiadomo, tylko poprzez sys
tem po redników, których niewinno æ i oddalenie od ród³a uwierzytelniaj¹ dostarczone im fa
formacje.
298
Wydaje siê nam wiêc istotne, aby wybrany katalizator nie zdawa³ sobie sprawy z powierzon
ej mu roli i ¿eby sta³ za nim wypróbowany agent d'influence...
Dotar³szy do tego miejsca Pitman zatrzyma³ siê. wiêtej pamiêci Abdulrachmanow wymaga³ zaws
aby raporty napisane by³y starannie:
Nie jest pan policjantem, którego zadaniem jest regulacja ruchu ulicznego, ¿adnym ta
m Dzier¿ymord¹! Jest pan my licielem politycznym i niech pan nie zapomina, ¿e styl jest
form¹ my li.
Wszystko sz³o dobrze do tej pory, lecz teraz trzeba by³o dorzuciæ paragraf, byæ mo¿e nawet
ca³y rozdzia³, którego plan ukszta³towa³ siê natychmiast w czujnym umy le Pitmana:
1. Podkre liæ
a) ¿e osobnik i jego manipulator, odpowiadaj¹cy naszym oczekiwaniom, s¹ bardzo trudn
i do znalezienia;
b) ¿e w³a nie dyrekcja dysponuje w tej chwili dwoma indywiduami, które mog¹ utworzyæ po¿¹d
stelacjê.
2. Nakre liæ
a) karierê Oprycznika i wykazaæ, dlaczego by³by idealnym manipulatorem;
b) kwalifikacje autora zamachu przeciwko Bre¿niewowi, któremu nadano pseudonim Diak
; wykazaæ, dlaczego by³by najlepszym mo¿liwym katalizatorem.
3. Zrobiæ bilans
a) wydatków poniesionych na utrzymanie Diaka i us³ug oddanych przez niego nie ma m
iêdzy nimi w³a ciwej proporcji;
b) dzia³alno ci Oprycznika, precyzuj¹c, ¿e nie ma ¿adnego powodu, by zrezygnowaæ z us³ug d
dczonego i pe³nosprawnego agenta. Dorzuciæ byæ mo¿e notê: Oprycznik poprosi³ o zakoñczenie
misji, lecz nie wydaje siê, ¿eby wjego przypadku chodzi³o o zmêczenie lub ryzyko demask
acji. Agent po prostu powo³uje siê na obietnicê sprzed trzydziestu lat, której nie ma po
wodu nie dotrzymywaæ. Proponuje siê tylko opó nienie jej spe³nienia. Powo³uje siê on równie
e pragnienie, bez w¹tpienia prawowite, poznania matki ojczyzny. Nie jest to jednak
nic pilnego .
299
Przez trzydzie ci lat Aleksander by³ prowadzony, podtrzymywany, nadzorowany, chronio
ny. Nagle znalaz³ siê sam, jak sierota, w wielkim wiecie. Nie umia³ p³ywaæ i wyrzucono go
a burtê.
Pierwsza my l, któr¹ podsunê³a mu intuicja, by³a dobra: Opu cili mnie . Ale natychmiast op
to znaczy nauczy³ siê p³ywaæ i k³amaæ sobie. Nie, oni nie opu cili go. Wydarzy³o siê zapew
o ³atwo sobie wyobraziæ: policja francuska wpad³a na ich trop i dla ogólnego bezpieczeñstw
a podczas kilku godzin lub kilku dni musi unikaæ wszelkiego kontaktu z nimi. Taka
sytuacja, przypomina³ sobie teraz, by³a uwzglêdniona w instrukcjach, których nauczy³ siê na
pamiêæ podczas kursu w Brooklynie: je li kontakty drog¹ zwyczajn¹ s¹ zablokowane, pos³u¿yæ
m alarmowym. Je li i to nie dzia³a, poczekaæ. To centrala ma nawi¹zaæ zerwane po³¹czenie. Z
yrzucaæ sobie swoj¹ chwilow¹ panikê. By³ oficerem, powinien siê trzymaæ w gar ci. Nie by³o
ic dziwnego, ¿e podstawienie Gawierina rzuci³o na niego podejrzenie, na niego, Psara
, który by³ przecie¿ gwarantem fa³szywego Kurnosowa. Dyrekcja musia³a z pewno ci¹ oczekiwaæ
kiej akcji kontrwywiadu: pods³uch, ledzenie, prowokacje, i w interesie Aleksandra p
oczyniono kroki, ¿eby to niczego nie da³o.
Uspokojony, Aleksander zada³ sobie oczywiste pytanie: czy Zellman by³ wys³any przez dy
rekcjê? KGB musia³o dobrze wiedzieæ, ¿e Gawierin nie by³ Kurnosowem. Czy nale¿a³o wyobra¿aæ
¿e pope³niona zosta³a jaka nieostro¿no æ i ¿e Zellman zwolniony zosta³ przez pomy³kê? Czy
nie, chodzi tu o monta¿ i Gawierin zosta³ przedstawiony jako Kurnosow po to, ¿eby mieæ o
kazjê do zdemaskowania go? Dwa argumenty przemawia³y na korzy æ tej drugiej hipotezy: zw
yczajowa sprawno æ dyrekcji, a poza tym fakt, ¿e telefon alarmowy zosta³ wy³¹czony przed, a
nie po publicznej demaskacji.
300
Jeszcze raz zirytowa³o wtedy Aleksandra, ¿e nie zosta³ uprzedzony. Do niego nale¿a³o teraz
stawiæ czo³a burzy i mo¿na by³o mu daæ instrukcje, zak³adaj¹c, ¿e burzê tê wywo³ano specja
siê pocieszaæ. Byæ mo¿e traktowano go ju¿ jak cz³onka hierarchii, a nie jak agenta. To dlat
go pozostawiono mu swobodê podejmowania inicjatyw dla dobra s³u¿by.
Zosta³ wezwany przez DST, francuski kontrwywiad, z³o¿y³ mu te¿ wizytê inspektor wywiadu. Ni
t nie podejrzewa³ w panu Psa-rze agenta, ale zadawano sobie pytanie, czy przypadki
em on sam nie by³ manipulowany. Chciano mieæ informacje na temat kana³u przerzutowego
do Rzymu. Uprzejmie, kategorycznie odmówi³ odpowiedzi. Jestem agentem literackim, wyk
onujê swój zawód, zosta³em wprowadzony w b³¹d przez pokazane mi dokumenty osobiste, nie jes
em zaanga¿owany politycznie...
Gawierin próbowa³ znikn¹æ, potem jednak pojawi³ siê w agencji: Chcê mówiæ . Rosyjska prawd
raz na listach bestsellerów i coraz wiêcej chêtnych domaga³o siê wywiadów. Gawierin przyjmo
a³ wszystkie propozycje i za ka¿dym razem opowiada³ inn¹ historiê. Raz by³ prawdziwym Kurno
o-wem, którego zdrowie psychiczne nadwyrê¿one by³o przez pobyt w szpitalu specjalnym. Ki
edy indziej by³ wys³annikiem, którego zadaniem by³o zaszkodzenie ksi¹¿ce. Kiedy indziej jes
cze przedstawia³ siê jako osoba dyryguj¹ca siatk¹ antykomunistyczn¹, maj¹c¹ swych ludzi naw
w Radzie Najwy¿szej. Czasem okazywa³ siê pu³kownikiem, zbiegiem z CIA. Niepokoi³y go dwie
rzeczy: Czy zostanê wydalony z Francji? Czy odbierze mi siê moje pieni¹dze? Za³atwi³ sobi
owiem, poza honorariami i poka n¹ zaliczk¹, tak¿e po¿yczkê na zakup domu.
Psar przypomnia³ sobie ostatnie przekazane mu instrukcje, przez nikogo nie odwo³ane:
Zrobisz wszystko, co tylko Kurno-sow zechce .
Co pan powiedzia³ policji? Z pewno ci¹ pytano pana o pañsk¹ to¿samo æ, po tym jak przyzna
nie jest Kur-nosowem.
301
Powiedzia³em, ¿e nic nie wiem. Zastrzyki siarki uszkodzi³y moj¹ pamiêæ.
A jak jest naprawdê? Cierpi¹ce oczy Gawierina za wieci³y szalonym spojrzeniem:
Tak naprawdê to jestem osaczony. Aleksander wzruszy³ ramionami. Nie mia³ pojêcia, jak¹

prowadzi³ ten cz³owiek i nie przejmowa³ siê tym wcale. By³ na tyle bieg³y w swej profesji,
nie interesowa³ siê tym, co wykracza³o poza jego kompetencje.
Wszystko bêdzie zale¿a³o od Zellmana. Zellman powiedzia³ prawdê przed ca³ym wiatem, i
mu
nie uwierzy³. Historia powtórzona tak wiele razy, na pierwsze zamówienie, i zawsze tak
samo, najwidoczniej wyuczona na pamiêæ w najdrobniejszym szczególe, mo¿e byæ tylko ba ni¹
Jeanne Bouillon w «G³osie». Trzeba bêdzie zdemaskowaæ Zellmana . Ale¿ nie ma tu nic do
owania, obiecano mi paszport dla mnie i dla mojej ¿ony, pod warunkiem, ¿e zadenuncju
jê oszusta . Dzielny cz³owiek by³ zak³opotany: Nie jestem wtyczk¹. By³em przekonany, ¿e w
eniu prawdy nie kryje siê nic z³ego. Zreszt¹, pan nie mo¿e o tym wiedzieæ, ale ona czeka³a
a mnie przez ca³y czas, kiedy by³em w obozie. Ka¿da inna wysz³aby dawno za m¹¿ . Ten ¿a³osn
owinien by³ budziæ lito æ, wzruszaæ, tymczasem nie podoba³ siê s³uchaczom. Nie chciano wier
iewinno æ a¿ tak kryszta³ow¹. Opublikowano dwa zdjêcia z czasów obozowych jedno z nich pr
awia³o grupê ze dwudziestu wiê niów, drugie zrobione pod prycz¹, w baraku na których Zell
najdowa³ siê obok Ga-wierina. Dawano do zrozumienia, ¿e s¹ to monta¿e, przygotowane w labo
ratorium.
Sytuacja nie by³a do koñca wyja niona. Gawierin napisa³ dla «Obiektywu» artyku³ pod tytu³em
trafi³em w Bre¿niewa, pope³niaj¹c cztery rzeczowe b³êdy. Psar spêdzi³ trzy dni we Frankfurc
dzie sprzeda³ Rosyjsk¹ prawdê dziewiêciu wydawcom zagranicznym, pobieraj¹c obfite zadatki.
Gawierin
302
za¿¹da³ przypadaj¹cej na niego czê ci nowych honorariów. W koñcu legitymowa³ siê paszportem
dzaj¹cym jego to¿samo æ. Aleksander gra³ jednak na zw³okê, spodziewaj¹c siê nowych poleceñ.
W tym samym okresie Aleksander zbli¿y³ siê do Ma³gorzaty. Nie mog³a znaæ jego najg³êbszych
czyta³a jednak artyku³y, które przedstawia³y go jako z³owrogiego faszystê, jako ofiarê man
lacji KGB, albo te¿ jako przedpotopowego bia³ogwardzistê czy ograniczonego, pe³nego dobr
ej woli libera³a. Te ataki sprawi³y, ¿e jej oddanie dla szefa podwoi³o siê.
To ona odpowiada³a na listy adwokatów, którzy grozili panu Gourvierinowi-Kanossoviwi p
rocesem o znies³awienie i szukali go za po rednictwem Aleksandra. To ona stawia³a czo³a
dziennikarzom najró¿niejszego autoramentu, którzy zg³aszali siê do jej patrona po wywiady,
nie kryj¹c wrogo ci maj¹cej wyprowadziæ go z równowagi. Rozumia³a, ¿e w oczach dysydentów
odpowiedzialny by³ za Gawierina, poniewa¿ nale¿a³ do francuskiego establishmentu literac
kiego. Podobnie obci¹¿ali go Francuzi, jako ¿e pochodzi³ z rosyjskiej rodziny. Przede ws
zystkim jednak zdawa³a sobie sprawê, ¿e ma³y wiatek, w którym królowa³ Aleksander, uleg³ r
. Ju¿ nie wiadomo by³o, do kogo zadzwoniæ w redakcji «Niezale¿nego» czy «Obiektywu». Nowy d
or wydawnictwa Lux, Baronet, zrywa³ konsekwentnie wiêzy ³¹cz¹ce tê instytucjê z agencj¹. Pu
cja tomów z serii Bia³ej Ksiêgi nawet pracy demaskuj¹cej Boga zosta³a wstrzymana i przy
na by³a zupe³nie oczywista: Baronet rozgl¹da³ siê za mniej kompromituj¹cym redaktorem serii
Wszystkie te ciê¿kie próby w niczym nie zmieni³y postawy Ma³gorzaty; by³a czujna, uprzejma,
u miecha³a siê tylko po to, by odpowiedzieæ na u miech, pozostawa³a w biurze po godzinach p
acy i nie liczy³a sobie tego jako godzin nadliczbowych. Aleksander zauwa¿y³ wreszcie, ¿e
mia³a bardzo niebieskie oczy i bardzo ciemne w³osy, co dawa³o bardzo interesuj¹cy kontr
ast. On jednak zwraca³ uwagê g³ównie na siwe w³osy.
303
Gdy by³ dzieckiem, s³ysza³ czêsto: Wrócimy do kraju na Bo¿e Narodzenie. Nie, nie przesadza
z optymizmem wrócimy na Wielkanoc, albo jeszcze pó niej . Dlatego te¿ sk³onny by³ s¹dziæ
rough przet³umaczona zosta³a z jêzyka rosyjskiego. Mo¿e nie na Wielkanoc, mo¿e na wiêto Tr
Teraz jednak nadchodzi³o Bo¿e Narodzenie. Co dzia³o siê z A³³¹? Co z Dymitrem? Bez po redn
Iwana Iwanycza wszelki kontakt z nimi by³ niemo¿liwy.
Pani Boisse chce z panem mówiæ.
Jessica?
Jak siê panu powodzi, z³owrogi faszystowski liberale, wystrychniêty na dudka przez K
GB? Mo¿e by my siê zobaczyli dzisiaj wieczorem?
Chêtnie.
Bêdzie wódka.
Pomy la³, ¿e nale¿a³oby zmieniæ has³o. Nie w¹tpi³, ¿e jego rozmowy telefoniczne s¹ pods³uch
dnak by³ szczê liwy, o, jaki szczê liwy, ¿e ojciec marnotrawny znowu mia³ go przytuliæ do s
na.
Jessica otworzy³a mu drzwi:
Wszystko wskazuje, ¿e zdoby³ pan sobie szczególny rozg³os. Moi przyjaciele radz¹ mi, ¿e
uwolni³a siê od pana. Powiedzia³am im jednak, ¿e nigdy nie by³ pan moj¹ w³asno ci¹.
Na kanapie w pasy siedzia³ mê¿czyzna oko³o czterdziestki, ogorza³y, o trójk¹tnej twarzy, ub
y w czarny garnitur. Spod bia³ych mankietów koszuli wy³ania³a siê opalona skóra. Sklepiona
amizelka, widoczna pod rozpiêt¹ marynark¹, wiadczy³a o jego szczup³o ci.
Kto to? zapyta³ Aleksander.
Nowy.
Aha! Iwan Pi¹ty. A co siê sta³o z poprzednim? Czy zosta³ wypchany?
304
Nazywam siê Piotr powiedzia³ go æ po rosyjsku. Rzecz jasna, tak¿e i on unika³ patrzen
osto w oczy, wprawi³ siê jednak w utrzymywaniu ga³ek ocznych bez ruchu, tak jakby to b
y³y per³owe guziki przyszyte do koszuli.
Aleksander uzna³, ¿e cz³owiek ten przypomina ma³ego wê¿a i natychmiast go znienawidzi³. Czy
tak dlatego, ¿e przyszed³ na miejsce doskona³ego Iwana Iwanycza? Czy dlatego, ¿e nie po
dniós³ siê z kanapy, by powitaæ Aleksandra? Czy te¿ dlatego, ¿e przemawia³ typowo sowieckim
entencjonalnym tonem, którego nie mogli znie æ przedstawiciele pierwszej emigracji, i
to zupe³nie niezale¿nie od ich przekonañ politycznych?
Dla mnie bêdzie pan Iwanem. Ale niech pan nie liczy, ¿e Gro nym. Spó ni³ siê pan o jede
er.
Obaj mê¿czy ni odwrócili siê od siebie, nie ukrywaj¹c wzajemnej antypatii. Jessica przypatr
wa³a im siê rozbawiona. Piotr skrzy¿owa³ nogi i wskaza³ na fotel:
Niech¿e pan si¹dzie powiedzia³ w sposób, w jaki zwraca siê doros³y do dziecka, któreg
ki toleruje i wobec którego najw³a ciwsz¹ postaw¹ jest cierpliwo æ.
KGB jest rodzin¹. Wspinaj¹c siê po schodach Aleksander wierzy³, ¿e odnajdzie kogo bliskieg
i ¿e dziêki temu odzyska spokój wewnêtrzny; nale¿a³a mu siê taka rekompensata po kilku tyg
iach trudnej do zniesienia wrogo ci. Tymczasem natkn¹³ siê tu na wrogo æ jeszcze bardziej s
oncentrowan¹ i ca³kowicie niezas³u¿on¹.
Jaki jest pañski stopieñ?
Jestem pu³kownikiem-porucznikiem, i to nie dokooptowanym. Jestem pañskim nowym pil
otem.
Przez sekundê Jessica przekonana by³a, ¿e Aleksander chwyci Piotra za krawat, obrzuci
go obelgami, w które tak obfitowa³ jêzyk rosyjski, i wyrzuci przez okno. Aleksander u mi
echn¹³ siê ironicznie. Podszed³ do stolika znajduj¹cego siê w przeciwleg³ym k¹cie pokoju, n
bie szybkim ruchem kieliszek wódki karafka by³a oszroniona, tak jak tego wymaga³ wychy
li³
305
kieliszek do dna i zjad³ ma³osolnego ogórka, który zazgrzyta³ pod jego zêbami.
Piotr patrzy³ na niego z politowaniem, wzrokiem kogo , kto trzyma w rêku dobre karty.
Poczeka³, a¿ Psar odzyska³ wigor, i wreszcie, widz¹c, ¿e ten znowu siêga po wódkê, powiedzi
Mam dla pana z³e wiadomo ci, Psar.
Wyj¹³ z wewnêtrznej kieszeni marynarki kopertê. Aleksander, by j¹ odebraæ, musia³ ponownie
ej æ na drug¹ stronê pokoju. Jessica, której pozwolono zostaæ, przypatrywa³a siê tej scenie
eraj¹c siê plecami o cianê i pal¹c papierosa. By³by czas, pomy la³a, ¿eby kto nauczy³ Ale
esu.
Aleksander tymczasem oddali³ siê o parê kroków, by przeczytaæ list pod wiecznikiem:
Mój drogi Aleksandrze Dmitryczu, nie wiem, jak mam panu przekazaæ nieszczêsn¹ wiadomo æ, i
o w chwili, gdy ju¿ powraca³ pan do bezpiecznego portu. Proszê, niech pan zachowa siê ja
k mê¿czyzna i zniesie tê próbê jak przysta³o mê¿czy nie, bolszewikowi, oficerowi. Wie pan z
jak niebezpieczne s¹ nasze drogi. Pijany kierowca ciê¿arówki, i oto ginie dwoje niewinn
ych istot. Pañska ¿ona i pana syn nie cierpieli wcale. Niech to pana pocieszy.
Jest pan jeszcze miody, nic nie jest na zawsze stracone dla cz³owieka tak tryskaj¹ce
go zdrowiem, energicznego i pe³nego wiary jak pan. Gdy tylko wróci pan do naszej uko
chanej ojczyzny, za³o¿y pan, jestem tego pewien, prawdziw¹ rosyjsk¹ rodzinê, prawdziw¹ sowi
ck¹ rodzinê.
W obecnej sytuacji pañski powrót nie jest ju¿ zapewne a¿ tak pilny dla pana. Dzia³anie dla
ludzi pañskiego pokroju jest z pewno ci¹ najlepszym rodkiem zaradczym, dlatego przekon
any jestem, ¿e spe³niê pañskie ¿yczenia, proponuj¹c panu podjêcie dla nas operacji na wielk
lê, operacji, na której bardzo zale¿y naszej ojczy nie i Partii.
Najlepsze pozdrowienia
306
Szczerze oddany Jakub Pitman
Oddajcie! za¿¹da³ Piotr i wyci¹gn¹³ rêkê.
Aleksander przesta³ s³yszeæ i widzieæ. Dymitr! Syn! A potem: A³³a! A³³oczka! . Nabra³ po
a³ g³êboko. Mia³ p³uca pe³ne powietrza. Co w nim grozi³o wybuchem. Ale nie dosz³o do tego.
zare oczy A³³y i przypomnia³ sobie, z jak¹ weso³o ci¹ wskakiwa³a do ich wspólnego ³ó¿ka. Pr
zêk¹, nie wiedzia³ dlaczego. le siê czu³. Nie zdawa³ sobie sprawy, jak d³ugo to trwa³o. M
najwy¿szym trudem wykrztusi³ pytanie:
A kierowca ciê¿arówki? Pitman przewidzia³ to pytanie. Piotr odpowiedzia³ wiêc:
Tak¿e zgin¹³ w wypadku. Ciê¿arówka sp³onê³a. Proszê oddaæ mi list.
W sercu Aleksandra zrodzi³o siê nagle podejrzenie. A je¿eli to bolszewicy ich zabili? Al
e przecie¿ nie by³o ¿adnej racji, dla której miano by zabiæ tê kobietê i to dziecko, osoby,
e otrzyma³ w darze.
Nie panuj¹c jeszcze nad sob¹, Aleksander przeszed³ kilka kroków, poda³ siedz¹cemu wci¹¿ na
ie Piotrowi list, kr¹¿y³ po salonie. Porusza³ ramionami. Próbowa³ odnale æ zwyk³y rytm odde
go prze³yk kurczy³ siê, chocia¿ nie mia³ nic w gardle. Jessica patrzy³a nañ, ciekawa, przer
, wcale nie smutna. Nie wiedzia³a, co kry³o siê w li cie, ale domy li³a siê, o co chodzi.
gin¹³ . To jej wystarczy³o. By³ wiêc na wiecie kto , kogo ten lodowaty Psar kocha³?
Na twarzy Piotra pojawi³o siê znudzenie. Aleksander dotkn¹³ czo³em szyby, patrzy³ na ulicê,
c nie umia³ zobaczyæ, spojrza³ na zegarek nie zdawa³ sobie sprawy z tego, co robi.
Wystarczy ju¿, niech siê pan uspokoi powiedzia³ Piotr. Aleksander spojrza³ na niego,
dalszym ci¹gu nic nie pojmuj¹c.
Mam panu przekazaæ kilka instrukcji. Nasze sposoby
307
kontaktowania siê pozostaj¹ bez zmian, z tym ¿e nie bêdzie ju¿ mowy o wódce. Wystarczy, je¿
powie pan Jessice, ¿e chce j¹ zobaczyæ albo je li ona panu zaproponuje to samo. Numer t
elefonu alarmowego zosta³ zmieniony. To bêdzie...
Poda³ ten numer. Aleksander siêgn¹³ w pierwszej chwili po notes, lecz w czas przypomnia³ s
obie, ¿e tego rodzaju numer trzeba umieæ na pamiêæ.
Proszê, niech pan powtórzy.
Piotr ponownie wyliczy³ te same cyfry, nie ukrywaj¹c zniecierpliwienia:
Je li bêdzie mnie pan potrzebowa³, niech pan prosi Piotra. Proszê unikaæ wszelkich zbêd
h spotkañ ze mn¹.
Jestem w tym fachu od trzydziestu lat powiedzia³ g³ucho Aleksander.
By³ bliski p³aczu z powodu brutalno ci tego mê¿czyzny, nie dlatego, ¿e straci³ ¿onê i syna.
rozpacz tkwi³a gdzie g³êbiej ni¿ ³zy.
Obecnie pañska misja polega na domaganiu siê, tak¿e za po rednictwem pana orkiestry...
Moja orkiestra ju¿ nie istnieje. Zniszczyli cie j¹.
...na domaganiu siê zwolnienia Micha³a Kurnosowa, prawdziwego autora Rosyjskiej pr
awdy.
Nie mam ju¿ mojej orkiestry.
Niech pan pozbiera resztki. Inne orkiestry bêd¹ ¿¹da³y tego samego. Chodzi tu o operacj
gran¹. Trzeba jednak, ¿eby to pan wyst¹pi³ jako pierwszy. W ten sposób oczy ci siê pan prze
pini¹ publiczn¹ we Francji. Gdy pan zacznie, inni pana popr¹. Przy nastêpnym spotkaniu p
odam panu dalsze instrukcje.
Piotr podniós³ siê z miejsca. By³ niedu¿y, zwinny, energiczny. ‾mija! pomy la³ Aleksand
Tamten poda³ mu d³oñ. Sparali¿owany przez ból Aleksander przyj¹³ u cisk.
Niech pan co zrobi i we mie siê w gar æ powiedzia³
308
Piotr z lekkim odcieniem lito ci. Niech pan zastosuje odpowiednie rodki polityczno-
kulturalne ruchem podbródka wskaza³ stolik, przygotowany przez gospodyniê. Tam jest ws
zystko, co trzeba.
Spojrza³ zimno na Jessicê:
Ty... powiedzia³ po rosyjsku, dorzucaj¹c jedn¹ z mniejszych obelg bêdê ciê mia³ na ok
Ruszy³ miêkkim krokiem w stronê drzwi. Jego ciemny garnitur, rozciêty na obu bokach, usz
yty zosta³ z pewno ci¹ po tej stronie ¿elaznej kurtyny.
W pierwszym momencie Aleksander chcia³ skorzystaæ z rady Piotra. Uczyni³by tak, gdyby
nie wra¿enie, jakie na nim wywar³ ten cz³owiek: by³a to nienawi æ od pierwszego wejrzenia.
oprzesta³ na wypiciu dwu kieliszków wódki, jako ¿e by³ spragniony. Zrobi³ to tak, jakby alk
hol móg³ zaspokoiæ pragnienie. Potem wyszed³ nie spogl¹daj¹c nawet w stronê Jessiki.
W³óczy³ siê ulicami. By³o ch³odno, wilgoæ przylepia³a siê do skóry, atakowa³a ko ci, arteri
jeszcze ciastkarni, która ja nia³a jak wietlista bry³a w ciemno ciach wieczoru, dostrzeg³
upê dzieci. Poczu³ nienawi æ do ich rodziców.
Najg³êbsze cierpienie kry³o siê w my li o przerwanej linii czu³o ci, która nie znalaz³a dla
¿adnego przedmiotu... dlaczego zabrano mu to ¿ycie, które nigdy wiêcej nie powtórzy siê, i
tnienie, którego nawet nie pozna³? Ach, gdybym go by³ zna³, to by³oby ³atwiejsze do zniesi
a . Myli³ siê oczywi cie. Wci¹¿ powtarza³ s³ówko dlaczego? . Spotka³a go straszna niespraw
erdzie ci dziewiêæ lat, móg³ jeszcze sp³odziæ synów, ale to nie bêdzie ju¿ nigdy Dymitr. Za
y la³ w sposób ca³kiem abstrakcyjny, nie pos³uguj¹c siê ¿adnym jêzykiem. Tego wieczoru jedn
go my lach panowa³ taki nieporz¹dek, ¿e odczuwa³ potrzebê ujêcia ich w s³owa. Powiedzia³ so
u¿ywaj¹c francuskich s³ów i rosyjskiej gramatyki: Je¿eli bym nie mia³ syna, dlaczego ¿y³e
309
Nieco mniej dotkliwie odczuwa³ mieræ A³³y, choæ tak bardzo rozdzieraj¹ce by³y wspomnienia
zy innej bardzo intymnej chwili, wzajemnego zaufania, wspólnie zapocz¹tkowanej kreac
ji nowego cz³owieka. My la³ o do³ku, który siê tworzy³ w jej prawym policzku a mo¿e w lew
siê mia³a, przypomina³ sobie, jak ciemnia³y jej szare oczy, gdy przestawa³a kontrolowaæ s
reakcje. Wszystko to by³o nie do odzyskania. Ile razy u miecha³a siê do niego? Ju¿ nigdy t
ego nie zrobi. I ma³y te¿ nigdy siê ju¿ nie u miechnie.
Te dwa cierpienia stanowi³y jak gdyby basso continue dla bólu jeszcze ostrzejszego.
Na samej górze, tam, gdzie wynurza siê ka¿dy ból, niezale¿nie od hierarchii przyczyn i mot
ywów, drêczy³y go zmartwienia ostatnich dni, bezczelno æ tego czy innego dziennikarzyny, k
tórego odprowadzi³ grzecznie do wyj cia, chocia¿ mia³by ochotê (i móg³by to zrobiæ) wyrzuci
z okno, poczucie bezsilno ci w obliczu wszystkich wyzwisk, jakie zgromadzono pod j
ego adresem, wreszcie poni¿enie na my l, ¿e te wyzwiska rani³y go, chocia¿ w gruncie rzecz
y obmowa i dezinformacja by³y jego rzemios³em. Te udrêki dokucza³y mu jak pêcherze u stóp c
y jak wypryski na wargach, a jednak w niczym nie odbiera³y dotkliwo ci ¿a³obie. Mog³oby do
tego doprowadziæ tylko fizyczne cierpienie. Czu³, ¿e pojawia siê w nim co z³ego i by³o to
nowego, gdy¿ do tej pory uwa¿a³ z³o liwo æ za przejaw s³abo ci.
Przeszed³ przez ca³y prawie Pary¿, od La Muette do Ogrodu Luksemburskiego, i nagle zor
ientowa³ siê, ¿e znajduje siê przed ozdobnymi drzwiami mieszkania Ballandara. Otworzy³ mu
m³ody, niewysoki ch³opak o czarnych w³osach, w koszuli o szeroko otwartym ko³nierzyku, o
ds³aniaj¹cym chorobliwie delikatn¹ pier . Zmierzy³ Aleksandra wzrokiem:
José nie ma w domu.
To zale¿y dla kogo odpar³ Aleksander, wkraczaj¹c do przedpokoju.
310
By³by zachwycony, gdyby m³ody cz³owiek próbowa³ mu stan¹æ na drodze. Zrzuci³by go natychmia
schodów. Efeb jednak uciek³ przed nim, poruszaj¹c ramionami niczym motyl skrzyd³ami:
José, José, jaki Turek chce z tob¹ mówiæ.
Aleksander, ze sw¹ kasztanow¹, faluj¹c¹ czupryn¹ i br¹zowymi oczami, trochê zamglonymi, sw¹
ew z mlekiem , w niczym nie przypomina³ Turka. Lecz bi³a od niego w tej chwili brutaln
a si³a, i to mog³o usprawiedliwiaæ turecki epitet.
Ballandar, w koszuli z podwiniêtymi rêkawami, zdejmowa³ w³a nie ze ciany jeden z obrazów z
rii nowoczesnej, najbardziej warto ciowy. Gdy zobaczy³ Aleksandra, mina mu zrzed³a.
Aleksander u miechn¹³ siê:
Nie widzê zachwytu w pañskiej twarzy.
Ballandar odpowiedzia³ mu wolno, dobieraj¹c s³ów i celowo unikaj¹c spojrzenia m³odego cz³ow
a:
Artyku³, który napisa³em z przyja ni dla pana, zrujnowa³ moj¹ karierê. To chyba wystarc
ie s¹dzi pan?
Drogi panie Ballandar, bardzo mi zale¿y na pañskiej przyja ni, do tego stopnia, ¿e jes
zcze raz chcê siê do niej odwo³aæ.
Uniesione rêce, trzymaj¹ce ramê obrazu, zaczê³y dr¿eæ. Aleksander przygl¹da³ siê temu z sat
Niech siê pan tak nie denerwuje. Jeszcze upu ci pan ten bohomaz. Pisuje pan teraz,
nieprawda¿, w ma³ej szmacie dla pozbawionych wielkiego wp³ywu lewicowych intelektuali
stów. To siê nazywa «Buldo¿er»?
To rewolucyjne, godne szacunku pismo nazywa siê «Le-miesz».
M³ody cz³owiek, przejêty zgroz¹, otworzy³ szeroko usta. Aleksander ma³o co nie obrzuci³ i j
oszczerstwami.
Dobrze, zamierzam wiêc zrobiæ niez³y prezent «Lemieszo-wi». Je¿eli tylko potraficie z t
wyci¹gn¹æ korzy ci, bêdzie to dla was wielka okazja. Byæ mo¿e wdrapie siê pan z powrotem n
311
swój piedesta³. Od jutra zaczniecie kampaniê na rzecz uwolnienia prawdziwego Kurnosowa
. Prasa was poprze, obiecujê to panu. Teraz z kolei Ballandar u miechn¹³ siê:
Pan mi to obiecuje? Pan sobie chyba nie zdaje sprawy, ¿e je¿eli ja jestem w rynszt
oku, to pan tkwi po prostu w kloace.
Mo¿e pan wybieraæ, drogi panie. Albo rozpocznie pan tê kampaniê i zbierze pan laury...
Aleksander przypomnia³ sobie, ¿e poprzednio szanta¿owanie Fourvereta i Ballandara nie
przysz³o mu tak ³atwo. Dzisiaj by³o inaczej. Dzisiaj by³ w nastroju jeñców-rozstrzeliwaæ-n
zekaniu .
.. .albo te¿ urz¹dzimy rozbiór pewnego tekstu, publicznie. A zaczniemy od pañskiego m³o
ego przyjaciela wsun¹³ d³oñ do kieszeni marynarki.
Pewnego dnia powiedzia³ Ballandar ze znu¿eniem znajdê jaki sposób, ¿eby siê pana po
Aleksander za mia³ siê obra liwie, co nie by³o ca³kiem udane, i obróci³ siê na piêtach. Dwa
emiesz» zamie ci³ w ramkach nastêpuj¹cy tekst:
I z czego siê miejemy?
Publikacja ksi¹¿ki, której tytu³ odwa¿my siê wymieniæ Rosyjskiej prawdy pracy, co do wa
ej nie mog¹ siê pogodziæ wybitne umys³y, sta³a siê czym wiêcej ni¿ tylko wydarzeniem czyst
ackim. (Powy¿sze zdanie nie jest zbyt udane, lecz autor chcia³ pokazaæ, jak bardzo jes
t wzruszony.)
ZSRR przys³a³ do nas pirata, który naprzód przedstawi³ siê jako autor tej ksi¹¿ki, pó niej
st oszustem, pó niej jeszcze odwo³a³ swe wyznanie... Nie wiadomo ju¿, w co wierzyæ, i jaka
est gra. Gra wojenna?
Nie chce nam siê w to wierzyæ.
Jedyny sposób, by oczy ciæ tê sytuacjê, jedyn¹ metod¹ uzyskania prawdy, nie rosyjskiej tym
em, lecz ca³kiem zwyk³ej i
312
nagiej, bêdzie uwolnienie autentycznego autora tego kontrowersyjnego dzie³a, a tak¿e,
je li nie jest to ta sama osoba, autora zamachu na Bre¿niewa, Micha³a Kurnosowa.
Oto wyzwanie, jakie rzucam, szansa, jak¹ ofiarowujê przywódcom Zwi¹zku Radzieckiego. Pan
owie, czy te¿ towarzysze, jak wolicie, oka¿cie wreszcie dobr¹ wolê!
O mieliwszy siê napisaæ te linijki, Ballandar schowa³ g³owê w piasek. Oczekiwa³ teraz, ¿e s
swe miejsce w «Lemieszu». Nie minê³y jednak dwadzie cia cztery godziny, gdy spe³ni³o siê p
two Aleksandra. Sam Etienne Dépensier we w³asnej osobie, zmieniaj¹c o 180 stopni pozyc
jê, za piewa³ swym wykszta³conym i liberalnym sopranem: Nasz przyjaciel Ballandar, z g³êbi
ego wygnania, które tak przejê³o tych wszystkich, co podziwiaj¹ jego wyj¹tkowy talent (nie
ch¿e jego nowa trybuna nie we mie mi za z³e tego sformu³owania!) daje nam przyk³ad, trwo¿¹c
o to, o co wszyscy winni my siê trwo¿yæ, domagaj¹c siê tego, o co wszyscy powinni my zabieg
sposób jak najja niejszy. Tego ju¿ za wiele! Niech¿e Kreml nie bawi siê z francusk¹ opini¹
liczn¹ jak kot z mysz¹. Chcemy, by prawdziwy Kurnosow zosta³ uwolniony i by my mogli go
zobaczyæ .
Pary¿ gotów jest pasjonowaæ siê byle czym, od jojo do gilotyny, nie wierzmy jednak, by t
e namiêtno ci by³y a¿ tak spontaniczne, jak mog³oby siê wydawaæ. Je li siedem orkiestr na r
a tê sam¹ melodiê, do³¹cz¹ do nich z pewno ci¹ ca³kiem szczere skrzypki i kobzy. To gor¹czk
azywanie sobie pa³eczki z r¹k do r¹k sprawi³o, ¿e po o miu dniach ca³y Pary¿ wo³a³ zgodnym
nijcie Kurnosowa!
Poniewa¿ jedna z orkiestr umieszczona by³a w administracji, prasa mog³a szybko wykazaæ s
iê sukcesami. Pó³oficjalne g³osy dawa³y do zrozumienia, ¿e rz¹d bada mo¿liwo ci za¿¹dania o
wnego kraju wyja nieñ, które mog³yby w danym wypadku doprowadziæ do uwolnienia pewnej osob
y o nazwisku wymienianym przez wszystkich. Te wyja nienia mog¹ce prowadziæ do zwolnien
ia z wiêzienia, có¿ to za wy³om!
313
Opinia publiczna (lub to, co okre la siê jako opiniê, tak jakby spo³eczeñstwo by³o ju¿ tak
ia³e, by mieæ zaledwie jedn¹ opiniê na piêædziesi¹t milionów osobników) rzuci³a siê z zajad
. Na ogó³ dzia³o siê tak, ¿e za¿arci i zachrypniêci zwolennicy domagania siê cudzej wolno c
i atakowaæ raczej greckich pu³kowników czy chilijskich genera³ów ni¿ komunistów, gdy¿ nie b
ni zdolni do jakiegokolwiek rewan¿u. Z komunistami natomiast nigdy nie wiadomo. By
le co wystarczy, by krwawo za³atwili swoje porachunki. Tym razem jednak mia³o siê wra¿en
ie, ¿e mo¿na by³o poci¹gn¹æ za ogon tygrysa, a nie kotka, a to przecie¿ jeszcze zabawniejsz
Komuni ci zasiadali w rz¹dzie, a wiêc naturalnym odruchem szanuj¹cych siê Francuzów by³a re
wa wobec skrajnej lewicy. Wreszcie, czy¿ Ballandar nie da³ dobrego przyk³adu? Rzecz wiêc
nie mog³a byæ nadto niebezpieczna. Dzielni Pary¿anie biegli manifestowaæ pod ambasad¹ sow
ieck¹ i przed siedzib¹ ambasadora.
By³a to jedna z najweselszych mód Pary¿a. Ka¿da organizacja wyda³a w³asne instrukcje i w te
sposób rozpocz¹³ siê karnawa³. Tylko pó nojesienna pogoda sprzyja³a interesom ZSRR. Ale pr
kto , kto ¿ywi humanitarne przekonania nie cofnie siê przed ryzykiem przeziêbienia i kat
aru. Zreszt¹ mo¿na po³¹czyæ przyjemne z po¿ytecznym. Zw³aszcza dotyczy³o to mieszkañców XVI
dzielnicy, posiadaczy psa czy roweru, a tak¿e wyznawców zachodniej odmiany jogi, to
jest joggingu: nic im nie przeszkadza³o w jednoczesnym zabieganiu o wolno æ i troszcze
niu siê o zdrowie w³asne lub Medora.
Na ulicy Grenelle nie dzia³o siê nic skandalicznego. Przechodnie prowadz¹cy psy zatrzy
mywali siê ostentacyjnie przed numerem 79, lecz to raczej psy ni¿ ich opiekunowie da
wa³y wyraz swym przekonaniom. W godzinach natomiast, gdy pojawiali siê w tych okolic
ach szczególnie wymagaj¹cy profesorowie prawa czy literatury, m³odzi mia³kowie wykrzykiwa
li pod bram¹ wjazdow¹ budynku, o wietleni przez uliczne lampy: Oddajcie
314
nam Kurnosowa! . By³o to jednak niezmiernie skromne w porównaniu z cyrkiem, jaki dzia³ s
iê na drugim koñcu Pary¿a w XVI dzielnicy, przed pa³acem-bunkrem, który eksterytorialne pr
zywileje przekszta³ci³y w dzia³kê proletariackiego raju.
Tutaj trwa³ nieustaj¹cy niemal pochód. Idziemy dooko³a budynku, w kierunku wskazówek zegar
zadekretowali rzecznicy wolno ci. Tak wiêc obchodzono dooko³a budynek ambasady. Panowi
e w kapeluszach opowiadali sobie prze¿ycia wojenne lub przygody innego rodzaju. Li
ceali ci pokonywali ca³e kilometry. Panienki w granatowych mundurkach przychodzi³y ze
swoimi pinczerami, a damy w brajtszwancach z afganami. Niektóre panie tak przynajm
niej opowiadano wysy³a³y pod ambasadê swoje portugalskie s³u¿¹ce z poleceniem, by odby³y
rundy (p³acone by³y wedle najni¿szych stawek). Cz³onkowie Racing Club pojawiali siê ubrani
w kolorowe krótkie spodenki i kr¹¿yli wokó³ pa³acu, sprawdzaj¹c czas biegu na chronometrac
pos³uguj¹c siê czerwonym sztandarem jako punktem odniesienia. Widaæ by³o zaciek³ych rowerzy
tów i leniwych w³a cicieli motorowerów. Kr¹¿ono. By³a to okazja do wyznaczania sobie spotka
e pan kr¹¿y³ dzi wieczorem? . Ten czasownik, kr¹¿yæ, oznacza³ przez dziesiêæ dni okr¹¿aæ
basadê ZSRR . Gazety publikowa³y zdjêcia, oblicza³y dane statystyczne, podawa³y w³asne ocen
Pie niarze udzielali wywiadów: Wczoraj w³a nie kr¹¿y³em i by³ ko³o mnie taki facet, brzuch
garem, styl kapitalistyczny, i on te¿ kr¹¿y³. No wiêc ¿eby zacz¹æ rozmowê, bo ju¿ siê troch
jestem pie niarzem, a pan? A ja, on mi na to, jestem incognito. Ach tak, mówiê, i du¿o p
an za to dostaje? A¿ trudno uwierzyæ. Pensjê ambasadora, nie jeste my przecie¿ w Peru. Ja
pod wra¿eniem, mówiê dalej, bo pan jest? Tak, on mi na to, jestem ambasadorem, ale to
nic miêdzy nami nie zmienia. A je li mogê byæ niedyskretny, jaki kraj pan reprezentuje?
No, Zwi¹zek, on mi na to. Wie pan, by³bym niespokojny, gdybym nie mia³ swojej budy
315
pod rêk¹. Zaraz, chwileczkê, je¿eli pan jest ambasadorem Zwi¹zku, to dlaczego kr¹¿y pan raz
z nami? Có¿, nie jestem snobem. To dobre dla zdrowia, a poza tym nie lubiê wyró¿niaæ siê sp
mu. No to ja by³em zaszokowany. Mówiê mu dalej, niech pan pos³ucha, dam panu radê. Niech p
an kr¹¿y, ale nie w tym kierunku, od lewa do prawa, bo mo¿e siê pan naraziæ swoim szefom.
Niech pan przynajmniej kr¹¿y z prawa na lewo. Dziêkujê, powiada, nie my la³em o tym. Dobrze
mo¿ecie wiêc zobaczyæ, je li spostrze¿ecie go cia, który kr¹¿y w przeciwn¹ stronê ni¿ wszy
, mo¿ecie siê do niego zwracaæ per Wasza Ekscelencjo .
Wiêkszo æ derwiszów - bo tak ich przezwa³ satyryczny «Indyk uwolniony z okowów» - zadowala³
ym kr¹¿eniem, wielu jednak siêga³o ponadto po proporczyki, powiewaj¹ce ponad ich rowerami
lub tkwi¹ce za paskiem spodni. Gdy szli lub jechali, wystawiali na pokaz mniej czy
bardziej pomys³owy slogan: Wolno æ dla Kurnosowa , NIE dla sowieckich oszustów , Uwolni
onimowego wiê nia , Poka¿cie go albo zdemaskujcie siê sami , Wymieñmy Marchais na Kurnoso
ijcie Kurnosowa, leczcie Bre¿niewa , Precz z psychuszkami , Jeste cie gorsi ni¿ carzy , a
t zagadkowe Skróæcie .
Wiele spo ród tych dowcipnych hase³ przet³umaczonych zosta³o przez ochoczych slawistów na j
k rosyjski i dziêki temu niejeden zuch, który nigdy przedtem nie widzia³ na w³asne oczy
cyrylicy, zabiera³ siê do kopiowania, z mniejszym czy wiêkszym powodzeniem, rosyjskich
zdañ, przenosz¹c je na papier, karton, skrawki, prze cierad³a, dyktê, surowe p³ótno, a naw
- dawa³a tu o sobie znaæ nostalgia do Action Française - na stare kalesony, powiewaj¹ce
pó niej ra nie na trzonkach miote³.
Policja nakazywa³a demonstrantom oddalenie siê od budynku ambasady, nie mog³a jednak z
abroniæ wszystkim zwolennikom Kurnosowa wstêpu do XVI dzielnicy, tak ¿e pod znudzonym
okiem gwardii republikañskiej kr¹¿enie trwa³o dalej, ju¿
316
nie tak blisko budynku. Cierpi¹cy na bezsenno æ mieszkañcy dzielnicy zjawiali siê o drugie
j nad ranem, by zatoczyæ rundê wokó³ wynios³ej budowli. Pewien znany karykaturzysta naryso
wa³ dwu elegantów w szlafrokach, id¹cych ramiê w ramiê, z których jeden w nawi¹zaniu do ³ac
o s³owa revolutio; mówi: Wiesz, po raz pierwszy w ¿yciu czujê siê rewolucjonist¹ . Wzburze
otar³o nawet do parlamentu. Jeden z deputowanych okr¹¿y³ ambasadê, maj¹c na sobie trójkolor
zarfê. Nie zdaj¹c sobie nawet z tego sprawy, wylansowa³ jeszcze jedn¹ sub-modê. Pojawili s
iê wkrótce merowie z trójkolorowymi pasami. Pospieszyli za nimi obywatele odznaczeni ró¿ny
mi orderami. Odt¹d zapanowa³ zwyczaj, by na to miejsce przychodziæ z odznaczeniami. Za
pocz¹tkowano prawdziwe wspó³zawodnictwo orderowe, ledzone przez dzienniki wyliczaj¹ce pot
em najbardziej rzadkie okazy: order Alberta Nied wiedzia, w. Juliana z Poirier, Odw
róconego Smoka, Gwiazdy Polarnej i Afrykañskiego Zbawienia. Przez dwa dni panie prez
entowa³y najbardziej niewiarygodne kapelusze, pochodz¹ce z Rio czy Nowego Orleanu, a
odnalezione na strychach, wykopane z kufrów. Ach, mój Bo¿e, jaka¿ to by³a rado æ, przeciws
iæ siê ZSRR, zw³aszcza we Francji rz¹dzonej przez socjalistów! Królowa³y rekwizyty: zwolnie
Kurnosowa domagano siê w hotchkissach i studebake-rach, w trójko³owcu De Diona i Bout
ona, na wrotkach, na deskorolce, na welocypedzie. Atak przypuszczano przy pomocy
lufek i trzcinowych laseczek. Najwiêkszy sukces odnios³a pewna belgijska ksiê¿niczka, p
osiadaj¹ca od dwóch lat wy cigowego rumaka czystej krwi, którego nazwa³a ‾elazn¹ Mask¹ . G
siê na swym gniadoszu przed ambasad¹, w asy cie ca³ej kawalkady i powiewaj¹c transparente
m z napisem Wymieniê mojego na waszego , s³odki dreszcz przeszy³ Pary¿. Lewicowcy i ksiê¿n
w s³u¿bie tej samej sprawy! Dochodzi³o do wypadków prawdziwie epickiego bratania siê w te
j okolicy: dwaj anachroniczni ju¿ nieco hippisi po³¹czyli siê entuzjastycznie z kawalera
mi maltañskimi. Jedyny w swoim rodzaju snobizm jednoczy³
317
wszystkie warstwy spo³eczne Pary¿a. Czego podobnego nie widziano od czasów jojo.
Aleksander Psar, odkrywca Rosyjskiej prawdy, sta³ siê królem tego karnawa³u. Nikt tego a
ni nie negowa³, ani nie potwierdza³. Sfotografowano go w momencie, gdy ca³owa³ d³oñ belgijs
iej ksiê¿niczki. Udziela³ wywiadów gazetom, egzaminowany by³ przez radio rz¹dowe i wypytywa
y przez rozg³o nie prywatne. Pojawi³ siê w telewizji, bior¹c udzia³ w debacie, w której ucz
niczy³ tak¿e Ballandar. Obaj panowie odnosili siê do siebie nawzajem bardzo przyja nie. C
o pan my li o Gawierinie? Kto jest prawdziw¹ «‾elazn¹ Mask¹»? Do czego zmierza w ca³ej tej
ie ZSRR? Czy¿ nie zosta³ przez to wszystko o mieszony? . Psar wypowiada³ siê w sposób enigm
czny, najchêtniej tak¿e sprzeczny. Fakt, ¿e kto móg³ wzi¹æ pod uwagê mo¿liwo æ o mieszenia
têgi militarnej wiata wyda³ mu siê niezg³êbionym idiotyzmem.
Nie konsultuj¹c siê wiêcej z Piotrem, Aleksander rzuci³ siê do walki ze w ciek³ym zapa³em.
tuj¹c, wyg³aszaj¹c przemówienia, przyjmuj¹c oznaki skrytej sympatii i krzykliwe objawy pop
arcia, apeluj¹c do specjalistów od sumienia i zawodowych znawców opinii publicznej, ud
owadnia³ swoim prze³o¿onym, ¿e choæ pozbawili go wsparcia znacznej czê ci jego g³o nej nieg
stry, potrafi³ prowadziæ grê w pojedynkê. Szalona dzia³alno æ mia³a b³ogos³awiony skutek
ia³. Rzecz jasna, tak¿e i Ma³gorzata pracowa³a tak jak on, je li nie wiêcej nawet, i nie kr
siê ze swym uczuciem rado ci na widok agencji, która, niedawno jeszcze zniewa¿ana, tera
z podwaja³a swój autorytet. Przybywa³o maszynopisów. Telefon dzwoni³ bez wytchnienia. Kale
ndarzyk Psara, do którego wpisywa³o siê terminy spotkañ, wype³niony by³ na tygodnie naprzód
Czy nie za du¿o pracy spad³o na pani¹, Ma³gorzato? Nie chce pani, ¿ebym wzi¹³ kogo dodat
na ten gor¹cy okres?
318
Och nie, proszê pana, nie. Chyba ¿e uzna pan, ¿e nie dajê sobie rady z robot¹, ¿e siê z
bujê.
Niebieskie oczy, schowane pod ciemnymi w³osami, pe³ne by³y blasku.
Aleksander nieufnie przyjmowa³ oficjalne zaproszenia, jednak list z Quai d'Orsay p
e³en by³ uprzejmo ci, a szef gabinetu, który go przyj¹³ w salonie w stylu Ludwika XVI o tro
hê tylko wyblak³ych tapetach, przywita³ go cia jak najserdeczniej. Za dwoma wysokimi okn
ami przedwczesny zmierzch k³ad³ siê nad Sekwan¹, a fioletowe mg³y sz³y mu na spotkanie.
Drogi panie powiedzia³ Edme de Malmaison, sk³adaj¹c palce obydwu d³oni na kszta³t pó
kiej katedry mam dla pana wiadomo ci, zupe³nie dobre wiadomo ci. Rozumiem oczywi cie, ¿e
sensie legalnym nie mo¿e pan reprezentowaæ interesów pana Kurnosowa, ale pañskie talent
y i, o mielê siê tak powiedzieæ, pañska odwaga (przepraszam za to wielkie s³owo), sprawi³y,
ca³ej tej skomplikowanej sprawie wysun¹³ siê pan na pierwsze miejsce, w tej skomplikowa
nej sprawie, w której my mo¿emy odgrywaæ co najwy¿ej rolê po redników, rolê, jak mi na to z
agê minister, blisk¹ zreszt¹ naszej tradycji, powie dzia³bym nawet i minister zapewne te¿
blisk¹ duchowi naszego powo³ania.
Rosjanie sygnalizuj¹ nam co w tym rodzaju: Twierdzicie, ¿e stworzyli my w intelektualnym
rodowisku francuskim trudn¹ sytuacjê, wypuszczaj¹c niejako pod wasze nogi tu pan de Ma
l-maison u miechn¹³ siê chytrze fa³szywego dysydenta, fa³szywego zabójcê, fa³szywego auto
wdziwej Rosyjskiej prawdy. Wszystko to, mówi¹ dalej, jest wymy lone. Nie mo¿emy wam podaæ ¿
dnych wyja nieñ, mimo to chcemy wyja niæ sprawê. Pozwolili my po prostu wyjechaæ z naszego
ju niejakiemu panu Kurnosowowi, który potem, z nieznanych nam przyczyn, postanowi³ w
yst¹piæ jako autor nieznanego nam dzie³a, ksi¹¿ki opublikowanej przez waszych wydawców na i
h w³asn¹
319
odpowiedzialno æ, pracy, której autorstwo przypisano Bóg wie czemu pewnie dlatego, ¿e Mar
s tego nie wie jakiemu «Anonimowemu wiê niowi». Ten¿e «Anonimowy wiêzieñ» zosta³ przez w
o¿samiony z pewnym biednym wariatem, który z dziesiêæ lat temu dowiód³, w jak z³ym stanie j
jego zdrowie psychiczne, jako ¿e otworzy³ ogieñ do pierwszego sekretarza partii. Tak¿e
i ten osobnik nosi nazwisko Kur-nosow, i nie ma w tym nic dziwnego w kraju wielk
o-rosyjskich nosów. Oczywi cie nie mamy najmniejszego udzia³u w tym, ¿e pomylono dwóch ró¿n
ludzi. O co wiêc chodzi? Rozpêta³a siê u was kampania trochê nieprzyjemna dla nas, ale w
pierwszym rzêdzie upokarzaj¹ca was samych, gdy¿ okazuje siê, ¿e nie jeste cie w stanie zape
niæ bezpieczeñstwa nam, waszym go ciom, nie potraficie nas uwolniæ od klownów, którzy graj¹
oje numery pod naszymi oknami. (Przemawiam ca³y czas w imieniu Sowietów, drogi panie
, rozumiemy siê przecie¿.) Có¿, jeste my lud mi z gruntu dobrymi, pomo¿emy wam usun¹æ ten k
nogi. Ci histerycy domagaj¹ siê naszego szaleñca? Dostan¹ go. Im wiêcej szalonych, tym wiêc
j miechu, jak siê trafnie mawia w naszym kraju. Rzecz jasna, nie mo¿emy wam gwarantow
aæ, ¿e to ten sam szaleniec, który napisa³ ow¹ ksi¹¿kê. Je¿eli j¹ napisa³, wys³a³ na Zachód
bez naszej zgody. Natomiast mo¿emy was zapewniæ, ¿e ten Kurnosow, którego wy lemy wam za o
p³at¹ pocztow¹, to ten sam cz³owiek, który uzna³ za wskazane strzelaæ do Bre¿niewa. Powie s
u, ¿e ustêpujemy pod presj¹ wiatowej opinii publicznej. Proszê bardzo, czemu nie. W koñcu
o w³a nie rz¹dy prawdziwie demokratyczne powinny byæ wra¿liwe na opinie spo³eczeñstw. W zam
za nasz¹ us³ugê prosimy was tylko o jedno: nie przysy³ajcie nam z powrotem drugiego Kur
nosowa, tego, który w pewnym momencie o wiadczy³, ¿e nazywa siê Gawierin. Tak¿e i on musi b
wariatem, nie wiedzieliby my, co z nim pocz¹æ. Gdyby my go tylko zamknêli w jakim odosobni
nym miejscu, zaczêliby cie po dwóch tygodniach
320
krzyczeæ: «Nie, to w³a nie on by³ autentycznym Kurnosowem». Trzymajcie wiêc z ³aski swojej
u, nawet gdyby cie mieli umie ciæ ich obu w celi wy³o¿onej materacami . Oto, drogi panie, c
nam przekazuj¹ Rosjanie.
Nie bêdê próbowa³ przekonywaæ pana, ¿e nasz rz¹d odnosi siê do tej sprawy z entuzjazmem. Je
urnosow ujdzie, dwu to mêcz¹ce. Co zrobiæ jednak? Opinia publiczna jest wzburzona. Wzb
urzona? (Po³o¿y³ akcent nad o .) W ciek³a! Nic zreszt¹ nie wyklucza tezy, ¿e nasi sowieccy
y rzeczywi cie ust¹pili pod wp³ywem naszej oburzonej opinii. Krótko mówi¹c, premier nie wyr
zi³ zastrze¿eñ. Tymczasem woleliby my, by w ca³ej tej sprawie nie anga¿owa³y siê nasze najw
fery. By³oby znacznie lepiej, jak sugerowa³ mój minister, gdyby powo³aæ do ¿ycia pewnego ro
zaju... komitet powitalny, na którego czele zechcia³by pan mo¿e stan¹æ. Komitet, z³o¿ony z
bisto ci wiata artystycznego i literackiego, mia³by charakter na pó³ prywatny i przez to
podkre li³oby siê równie prywatny charakter negocjacji z Moskw¹.
I jeszcze jedno. Jak siê wydaje, rz¹d sowiecki ura¿ony jest postaw¹ Kurnosowa-Gawierina,
który zachowuje siê tak, jakby obawia³ siê zamachu na swoje ¿ycie, przenosi siê z hotelu d
hotelu o pó³nocy, buduje dla siebie nowoczesn¹, elektroniczn¹ fortecê... By³oby dobrze, gd
by pan Kurnosow numer dwa nie powtarza³ tych wy wiechtanych chwytów. Zapewniono nas ni
e w sposób czysto formalny, lecz najwidoczniej wystarczaj¹cy, tak przynajmniej uwa¿a mój
minister ¿e nic nie bêdzie mu grozi³o ze strony sowieckiej, niech¿e wiêc nie bawi siê w
wanego...
Jedna brew dyplomaty unios³a siê na wysoko æ wie¿y Eiffla.
Aleksander wróci³ do biura. Dzwoni³a pani Boisse: bêdzie w barze angielskim hotelu Plaza
o pó³ do ósmej.
Poszed³ na spotkanie. Przekaza³a mu wiadomo æ od Piotra. Jutro o 14.30 w Luwrze, przed eg
ipskim sarkofagiem. Gdyby to
321
by³o niemo¿liwe, pojutrze, pó³ godziny wcze niej, w muzeum Opery . Aleksander z trudem opan
wa³ niechêæ. Miewa³ ju¿ pilotów, którzy lubili miejsca spotkañ uczêszczane przez wielk¹ pub
i i tacy, co najchêtniej wyznaczaliby spotkanie na pustyni, i to o pó³nocy. Nowy Iwan
by³ bardziej wyczulony na niuanse. Nie mia³ nic przeciwko publiczno ci, ale w ma³ych daw
kach.
Piotr ka¿e przypomnieæ panu powiedzia³a Jessica o niezbêdnych rodkach ostro¿no ci.
Aleksander przesiad³ siê dwukrotnie na stacjach metra przeszed³ przez dom towarowy maj¹c
y dwa wyj cia i zjawi³ siê w Luwrze wchodz¹c od strony kwadratowego podwórza. Ma³y, suchy,
iêtki, ¿mijowaty Piotr, ubrany w ³adny garnitur, czarno-niebieski, krêci³ siê tam ju¿ niesp
znie, trzymaj¹c rêce za³o¿one na plecach. Aleksander przypomina³ sobie zasady tego rodzaju
spotkañ i uda³ siê pod egipski sarkofag. Us³ysza³ g³os:
Nie mylê siê: Psar?
Nie myli siê pan, Iwanie.
Piotr.
By³em pewien, ¿e Iwan.
Jestem Piotr.
Poprzednio by³ pan Iwanem.
Piotr wzruszy³ ramionami. Zaczêli wspólnie przechadzaæ siê po muzeum, udaj¹c, ¿e podziwiaj¹
i grobowce.
Jakie powzi¹³ pan rodki ostro¿no ci?
Wystarczaj¹ce.
O której godzinie wyszed³ pan od siebie?
Z biura? O dwunastej trzydzie ci. Zrobi³em sobie przerwê obiadow¹.
Gdy mówiê rodki ostro¿no ci , biorê rzecz powa¿nie. Ja wyszed³em od siebie o siódmej
ca³y czas przesiada³em siê z jednego rodka lokomocji na drugi.
322
Tak w³a nie trzeba postêpowaæ, je li nie ma siê naturalnych zdolno ci.
Psar, niech pan mnie nie zmusza do siêgniêcia po metody dyscyplinarne.
Iwan, niech pan zajrzy do mojej teczki. Gdy by³em jeszcze m³ody i dziecinny, przys³a
no mi skrupulata w pañskim stylu. Niech pan siê dowie, gdzie siê obecnie znajduje ten
cz³owiek.
Zatrzymali siê przed pos¹¿kiem siedz¹cego w kucki skryby o dziwnych, inkrustowanych ocza
ch.
Mam dla pana dalsze rozkazy powiedzia³ cierpliwie Piotr.
Najwidoczniej ka¿da cywilizacja ma swoich biurokratów odezwa³ siê Aleksander, bawi¹c
orównywaniem nieruchomego spojrzenia egipskiego skryby z oczami Piotra.
Zauwa¿y³em, ¿e zapo¿yczy³ pan od Francuzów pewn¹ lekko æ tonu i stanowczo wypraszam to
meldowa³em ju¿ towarzyszowi Pitmanowi, ¿e istnieje pomiêdzy nami pewien konflikt i zapro
ponowa³em mu, ¿eby wyznaczy³ innego agent d'influence, jako ¿e prowadzona przeze mnie op
eracja jest nadzwyczaj wa¿na. Odpowiedzia³ mi, ¿e trzeba pana zostawiæ, i doda³: Wystarczy
¿eby mu pan przykrêci³ trochê rubê . Czy to jasne, Psar?
Aleksander wykrêci³ siê ¿artem.
Istot¹ tej operacji Piotr nauczy³ siê swego tekstu na pa miêæ, by nie nosiæ przy sobi
promituj¹cych dokumentów bêdzie stworzenie, naprzód we Francji a potem na ca³ym wiecie,
nego rodzaju powszechnej partii politycznej o tendencji prawicowej, autorytarnej
, korporacyjnej, wystêpuj¹cej z propozycj¹ innego, trzeciego rozwi¹zania i zwracaj¹cej siê
o tych, którzy odrzucaj¹ i kapitalizm, i komunizm. Wybrano Francjê ze wzglêdu na jej uni
wersalistyczn¹ tradycjê. Zreszt¹ wybór kraju bardziej potê¿nego, na przyk³ad Stanów Zjednoc
h, móg³by zraziæ niektóre osobisto ci. Rolê katalizatora odegra tu dysydent, kto , kto swym
em dowiód³ wrogo ci wobec komunizmu, a
323
którego dzie³o wyra¿a wrogo æ wobec kapitalizmu. Chodzi o Micha³a Leontycza Kurnosowa, urod
onego w Kostromie 12 lipca 1926, autora zamachu na Bre¿niewa i pracy pod tytu³em Ros
yjska prawda.
Opu cili dzia³ egipski, przemaszerowali przez dzia³ asyryjski, i, po przej ciu d³ugiego ko
rytarza wy³o¿onego bia³ymi p³ytkami, dotarli do Greków. Trwa³y tu prace remontowe i bogowie
broni¹cy siê przed inwazj¹ rusztowañ i drabin, budzili w zwiedzaj¹cych dziwny niepokój. W
stkie te piêkne pos¹gi, ca³a ta cywilizacja, do czego to s³u¿y? pyta³ siê Aleksander.
syna, a pañstwo, któremu s³u¿y³em przez trzydzie ci lat, zamierza za³o¿yæ faszystowsk¹ part
n¹. Barbarzyñcy zwyciê¿yli. Barbarzyñcy zawsze zwyci꿹 . Dra¿ni³o go p³askie wiat³o rozle
omnych mas o¿ywionej ska³y.
Kurnosow ci¹gn¹³ dalej swym dydaktycznym tonem Piotr przej¹³ ideê utworzenia takiej w
ii. Rzecz jasna nie podejrzewa wcale, i nie wolno dopu ciæ, by zacz¹³ podejrzewaæ, ¿e jego
artia bêdzie sterowana przez KGB. W tej sytuacji, poniewa¿ nie mo¿na mu przydzieliæ zwyc
zajnego pilota, zostanie oddany pod nadzór agent d 'influence Aleksandra Dmitrycza
Psara.
Znale li siê na wprost wielkich schodów. Agent d'influence Aleksander Dmitrycz Psar za
trzyma³ siê przed pos¹giem Nike z Samotraki. Zwyciêstwo: nie ma nic wspanialszego. Ale kt
o pokonuje kogo? Maraton, Salamina, tak, to oczywiste. A pó niej? Grecja czy Rzym? C
o to wszystko oznacza? Jednocze nie czu³ poruszenie swej ambicji czy pró¿no ci. Byæ szar¹
ncj¹ (z³ym duchem?) partii dzia³aj¹cej na skalê globu, i przywie æ j¹ którego dnia przed o
strzów, prze³o¿onych... Nie mia³ racji, gdy oskar¿a³ swych szefów. Dyrekcja ofiarowywa³a mu
spanialsz¹ misjê, jak¹ tylko mo¿na sobie wyobraziæ. Przez sekundê ujrza³ znowu galeriê chim
dwie sylwetki na szczycie tego wielkiego ko cio³a-okrêtu. Potem przypomnia³ sobie powie æ V
rne'a, w której z³oczyñca podk³ada pod busolê sztabê
324
¿elaza i zmienia w ten sposób kurs statku nie dotykaj¹c steru; przesuwaj¹c pó³noc...
Pierwszym zadaniem Psara mówi³ wci¹¿ Piotr g³osem pozbawionym wyrazu bêdzie zaskarb
obie absolutnego zaufania Kurnosowa. Kurnosow bêdzie tak dalece zale¿ny od Psara, ¿e n
ie uczyni sam ani jednego kroku. Wszystko wskazuje na to, ¿e Kurnosow bêdzie chcia³ g³os
iæ sw¹ doktrynê, jednak trzeba bêdzie pomóc mu, ¿eby móg³ j¹ przedstawiæ w sposób dok³adnie
ej zrozumia³y dla Zachodu, lepiej ni¿ w ksi¹¿ce. Trzeba bêdzie tak¿e zasugerowaæ mu wybór d
itetu kieruj¹cego parti¹ nastêpuj¹cych nazwisk...
Piotr wyliczy³ trzydzie ci siedem nazwisk mê¿czyzn i kobiet ró¿nych narodowo ci, intelektua
tów, do æ ju¿ znanych i zapewne marz¹cych o tym, by byæ jeszcze lepiej znanymi. Wszyscy oni
zaliczani byli do umiarkowanej prawicy; j¹ w³a nie trzeba by³o skompromitowaæ. Je li uda si
ch zwerbowaæ, bêdzie to udany po³ów.
Nagle jednak ca³a ta sprawa wyda³a siê Aleksandrowi nieskoñczenie skomplikowana i mêcz¹ca.
ak, pochlebia³ mu rozmiar tej operacji, tak, by³ w stanie j¹ przeprowadziæ, tyle ¿e, w pew
nym sensie, przesta³o go to interesowaæ. W pewnym sensie wszystko siê dla niego skoñczy³o.
‾y³ jednym tylko pragnieniem, marzeniem, które by³o osi¹ i sprê¿yn¹ jego egzystencji. Ja
rócê, Alek. Ty wrócisz zamiast mnie . I palec, który chcia³ dotkn¹æ policzka i nie móg³ go
sander nie mia³ obecnie wiêcej si³ ni¿ ten palec.
Jestem zmêczony powiedzia³ a nasz podrêcznik powiada, ¿e nie powinno siê doprowadza
tateczno ci zmêczonego, wyczerpanego agenta. Wie pan o tym, ¿e marzê o powrocie. Je li pop
rzednim razem, gdy Pitman podsun¹³ mi tamt¹ pu³apkê, zgodzi³em siê jeszcze, to dlatego, ¿e
m wróciæ, i w dodatku z podniesion¹ g³ow¹.
Z trudem tylko utrzymywa³ siê na nogach, z trudem wypowiada³ poszczególne s³owa. Wola³ cofn
ni¿ wspinaæ siê po
325
schodach.
Za³ó¿my, ¿e zgodzê siê teraz i za³o¿ê now¹ partiê. Zajmie mi to dziesiêæ lat. Gdy ma si
at, nie powinno siê ju¿ p³odziæ dzieci. Dzieci nie chc¹ mieæ starych rodziców.
Piotr, id¹cy przy nim, patrzy³ na niego ironicznie:
Mnie siê wci¹¿ wydaje, Psar, ¿e Pitman myli siê co do pana. Wyobra¿a sobie, ¿e jest pan
z gwiazd jego s³awnej dyrekcji. W gruncie rzeczy nie staæ pana nawet na to, by spoko
jnie przyj¹æ wiadomo æ o mierci kobiety, któr¹ zna³ pan przez dwa tygodnie, i bachora, któ
n nigdy nie widzia³. Musi pan natychmiast znienawidziæ ca³y wiat. Albo ma pan nerwy w b
ardzo z³ym stanie, albo te¿ wyobra niê zbyt bujn¹ jak na nasz¹ profesjê. Powiedziano mi, ¿e
n po trosze literatem. Najwidoczniej nie przesz³o to panu ca³kowicie.
Aleksander, mimo ¿e z³ajany przez kogo m³odszego od siebie, powstrzyma³ wybuch gniewu:
Byæ mo¿e ma pan racjê. Tak, to nie jest wykluczone.
Nie chodzi o to, ¿ebym mia³ racjê, czy ¿ebym siê myli³. Mam dla pana instrukcje. Przeka
je. Mam zacisn¹æ rubê. Zaciskam.
Bierze pan w³asne ¿yczenia za rzeczywisto æ, Iwañczyk. W jaki sposób mia³by pan przykrê
ie ma pan nawet pod pach¹ bu³garskiego parasola.
Psar, sprawa jest oczywista: pan siê wykoleja. Je¿eli chce pan poprosiæ o urlop, pop
rê pana. Ale je¿eli odmówi pan wykonania rozkazów... Nie, nie, nie naszpikujemy czekolad
y kurar¹. Ale, niech pan zrozumie, nasze spo³eczeñstwo nie potrzebuje wcale niezdyscyp
linowanych fantastów.
Przez d³u¿sz¹ chwilê stali przed pos¹giem Wenus z Milo.
Piêkna samica powiedzia³ Piotr. Prócz nich rze bie przypatrywa³o siê jeszcze kilku tu
trzy reakcyjne zakonnice w kornetach i dwaj rozbawieni liceali ci.
326
Wolê Afrodytê ni¿ Erosa odpowiedzia³ na to Aleksander, wskazuj¹c na piêkn¹, klasyczn¹
asystuj¹cego jej Kupidyna z pó niejszej epoki. Tak wiêc, je¿eli odmówiê, przyjdzie i mnie
na cmentarzu w Sainte-Gene-vieve?
Piotr wzruszy³ ramionami, szczup³ymi i ukrytymi pod ³adnym garniturem:
Czy to wa¿ne, które robaki siê karmi?
Proszê sobie wyobraziæ, ¿e to dla mnie istotne. Zdecydowanie wolê robaki rodzime i dzi
edziczne. Nie chcê byæ po¿arty przez faunê wykarmion¹ na francuskich drobnomieszczanach.
To zale¿y od pana.
Piotr ruszy³ w drogê: ¿mija wij¹ca siê miêdzy pos¹gami bogów.
Aleksander dogoni³ go:
Ile czasu zajmie tym razem operacja?
Piêæ lat. Trzy, je li znajdziemy dla pana nastêpcê. Aleksander zamkn¹³ oczy. Ja ju¿ ni
. Ty wrócisz
zamiast mnie .
Dobrze, zajmê siê t¹ operacj¹, Iwan.
Piotr.
Zajmê siê t¹ operacj¹, Piotr.
7
TWARDY ZNAK
Lodowa, porowata skorupa pokrywa³a pustyniê lotniska w Roissy, gdy l¹dowa³ tam samolot s
pecjalny. Gawierin, agent martwy , lub te¿ samoniszcz¹cy siê biologicznie , wys³any zosta
ancji chy³kiem i w po piechu, lecz Kurnosow, którego ten kraj domaga³ siê tak g³o no, zosta
rowadzony do Pary¿a przez przedstawicieli Ministerstwa Spraw Wewnêtrznych, odzianych
w zielone mundury ozdobione czerwonymi insygniami.
Komitet powitalny schroni³ siê przed zimnem za szyb¹. St¹d jego cz³onkowie obserwowali nie
wielkiego cz³owieczka stawiaj¹cego wielkie kroki, patrzyli na jego krótki, piramidalny
nos, wystaj¹cy nad okulary w ¿elaznej oprawce i na tors, wci niêty w nowiutk¹ kanadyjkê. Z
ust przybysza bucha³y k³êby pary.
Kto powie, jaki dialog wpisaæ mu w rysunek? pyta³ Mon-thignies.
By³ on teraz szczê liwym bezrobotnym: zdecydowa³ siê na naukê jêzyka niemieckiego, dziêki t
ego zasi³ek wynosi³ 110% pensji.
Pozostali cz³onkowie komitetu powitalnego, któremu przewodniczy³ Aleksander, mie cili siê
w dwu kategoriach. Amatorzy, to jest pewien pijany albañski dramaturg, pewien chyt
ry biskup bu³garski, ¿ydowsko-amerykañska hrabina; wszyscy oni rzecz jasna udawali, ¿e s¹
bardziej paryscy ni¿ pary¿anie. Zawodowcy: Baronet, dyrektor naczelny wydawnictwa Lu
x, Fourveret, na emeryturze, lecz z wielkimi szansami na rych³y
328
powrót do zawodu, Ballandar, wci¹¿ krytyk «Lemiesza» i dora ny wspó³pracownik «Obiektywu»,
strewitz, która ciekawa by³a, czy Sowieci ca³uj¹ w rêkê równie wprawnie jak emigranci, a ta
ymieniony ju¿ Monthignies. Aleksander postara³ siê o to, by zdecydowanie wyrugowaæ z kom
itetu osobisto ci zbyt wrzaskliwe lub podejrzane o przynale¿no æ do innej orkiestry, lub
te¿ po prostu zdolne wymówiæ choæby dwa s³owa po rosyjsku. Chcia³ przej¹æ wy³¹czn¹ opiekê
m, w czym dyrekcja, przewiduj¹ca jak zawsze, sz³a mu na rêkê. Ga-wierin, który mia³ w swoim
czasie odegraæ rolê fa³szywego Kur-nosowa, wspomagany by³ potajemnie w jego staraniach w
yuczenia siê jêzyka francuskiego. Natomiast Kurnosow autentyczny otrzyma³ wprawdzie ws
zystkie ksi¹¿ki, jakie tylko zechcia³, ale ¿adnych wskazówek ustnych. Sprawi³o to, ¿e franc
ie s³owo oiseau wymawia³ o-isse-e-a-u , a angielskie church skiursk . Przez jaki czas wy
a ta bêdzie chroni³a go przed niedyskretnymi natrêtami tak samo, jak przedtem kratki s
zpitala specjalnego w Leningradzie.
Micha³ Leontycz?
To ja. A kim pan jest?
Psar, Aleksander Dmitrycz.
Z Psarów Iwana Gro nego?
Tak jest.
A wiêc z pierwszej fali emigracji?
Mój ojciec by³ oficerem bia³ej armii.
Poznajmy siê. Nie mam ¿adnych przes¹dów.
Dziennikarze napierali. B³yska³y flesze. Kurnosow znieruchomia³ w rodku tego krêgu, majes
tatyczny pomimo niewielkiego wzrostu i za d³ugiej kanadyjki. Trzyma³ siê ca³kiem prosto,
ciskaj¹c pod ramieniem paczkê rêkopi miennych notatek.
Mam trochê baga¿u. Proszê, ¿eby kto siê tym zaj¹³. Ze wszystkich stron pada³y pytania.
Co oni chc¹ wiedzieæ?
329
- Michale Leontyczu, bêdzie pan mia³ konferencjê prasow¹ dzi wieczorem. My lê, ¿e lepiej
, je li nie z³o¿y pan teraz ¿adnej deklaracji, ¿eby nie psuæ efektu.
Kurnosow sk³oni³ ciê¿ko g³owê, po czym zwróci³ siê w stronê dziennikarzy i wypowiedzia³ bar
- Wiw lia Frann-ss.
Podkre li³ tê formu³ê suchym ruchem podbródka.
- Ma pan mo¿e moj¹ ksi¹¿kê? Oni pokazywali mi tylko gazety.
Psar zademonstrowa³ mu obydwa wydania, broszurowe i oprawne.
- Ca³kiem nie le - powiedzia³ Kurnosow uprzejmie. -Tyle tylko, ¿e margines do æ sk¹py. Gd
jest samochód?
Tym razem konferencja prasowa odby³a siê w Pa³acu Kongresowym. Przyby³o na ni¹ blisko tysi¹
osób - derwisze chcieli uczciæ swój sukces. Czy¿ nie uda³o im siê wyrwaæ nieszczêsnego An
go wiê nia ze szponów represyjnej psychiatrii? W ród dziennikarzy panowa³o wielkie podniec
e, nie zawiedli nawet najwiêksi. Komunizm miêdzynarodowy móg³ co prawda odnosiæ sukcesy w
Angoli, Abisynii, Nikaragui, w Salwadorze, w Polsce... ale Zwi¹zek Radziecki da³ dowód
, ¿e lêka siê opinii publicznej. By³o siê z czego cieszyæ.
W kuluarach Aleksander natkn¹³ siê na Divo, który natychmiast, krzywo siê u miechaj¹c, zada
pytanie:
- Tym razem to orygina³?
- Mam nadziejê.
- Zupe³nie inny ni¿ tamten?
- I tak, i nie.
Aleksander zadziwi³ samego siebie, dodaj¹c do tego jeszcze jedno zdanie:
- Homo sovieticus pozostanie zawsze homo sovieticus. ( Rozmawiam z Divo nieomal
przyja nie, prawie jak ze wspólnikiem. Co siê dzieje? W jaki sposób jest mi bli¿szy ni¿ on
330
Mówi³ dalej :
- Homo sovieticus przekonany jest, ¿e wszystko mu siê na le¿y, lecz nic nie bêdzie mu
ofiarowane. W rezultacie gotów jest zdobyæ dla siebie byle co, pos³uguj¹c siê byle jak¹ met
d¹. Wiesz, jedno mnie dziwi. Gdy mam siê zobaczyæ z kim , kto ocala³ z ³agru, przygotowujê
a spotkanie z cz³owiekiem wyg³odnia³ym, zgaszonym, zdegradowanym, z ¿ywym trupem. W koñcu
je¿eli tam posy³a siê ludzi do ³agru, to nie po to, jak to jest u nas z pospolitymi prze
stêpcami, ¿eby im pochlebiaæ i co tydzieñ p³aciæ im bilet do kina. Ale trafiam na ogó³ na s
ców, bardzo wymagaj¹cych. Nie jest tak, by my leli tylko, jak prze¿yæ. Ga-wierin wci¹¿ doma
iê pieniêdzy. Ten natomiast tylko postawi³ nogê na ziemi francuskiej, ju¿ zapyta³, gdzie st
i jego samochód. Jak my lisz, sk¹d siê to bierze?
Divo przys³uchiwa³ siê, jednocze nie nie przestaj¹c obserwowaæ z ironicznym wyrazem twarzy
orek, popielic, kaszmirów i alpag, które defilowa³y w pobli¿u.
- To nie jest wielki wiat, ani pó³ wiatek, ani trzeci wiat. To jest zapewne wiatek - m
mrota³. Pó niej zwróci³ siê do Aleksandra:
- My lê, ¿e chodzi tu o rodzaj doboru naturalnego. Aby przetrzymaæ ³agier, zwróciæ na sie
uwagê miêdzynarodowej opinii publicznej, ¿eby, po wyj ciu na wolno æ, znale æ jeszcze w so
nergiê i wyjechaæ z kraju, kontynuowaæ walkê, trzeba byæ wyposa¿onym w pewne zalety i pewne
wady. Typ, o którym mówisz, to homo sovieticus militons. Definiujesz go ca³kiem dobrze
. Ja powiedzia³bym po prostu, ¿e to typ cz³owieka maj¹cy wielk¹ si³ê przebicia. Bez tego So
n uczy³by wci¹¿, w najlepszym razie, fizyki w Riazaniu. Za³o¿ê siê, ¿e nawet swego raka zwa
i³¹ przebicia.
Wci¹¿ ten krzywy, sko ny u miech.
Ten ironista, nierozgoryczony intelektualista, któremu nikt nie móg³by zarzuciæ ¿adnej pod³
i, ten poeta, specjalizuj¹cy
331
siê w pewnego rodzaju chirurgicznej jasno ci wyrazu, by³by, my la³ Aleksander, wietnym kan
ydatem do uniwersalnej partii. By³oby doskonale, gdyby uda³o siê nak³oniæ ten reakcyjny um
ys³ (reakcyjny w najlepszym znaczeniu tego s³owa: wci¹¿ reaguj¹cy na bod ce) do udzia³u w w
otowym przedsiêwziêciu. Teoria przekazywania pa³eczki, sztafety, jest dlatego taka tra
fna, ¿e poszczególni uczestnicy sztafety nie wiedz¹, co czyni¹. Praca wywrotowa, my la³ Ale
sander, przypomina gigantyczn¹ maszynê elektroniczn¹: funkcjonuje dziêki pó³przewodnikom. D
vo by³by nadzwyczajnym pó³przewodnikiem. Oczywi cie, trzeba by trzymaæ go z daleka od Kurn
osowa i nie dopuszczaæ do udzia³u w podejmowaniu decyzji; móg³by zak³óciæ przebieg ca³ej op
i.
Aleksander zasiad³ na scenie Pa³acu Kongresów z pewnym oci¹ganiem. Jeszcze niedawno prze
dstawia³ prasie fa³szywego Kurnosowa, teraz musia³ zaprezentowaæ prawdziwego, przygotowu
j¹c siê jednocze nie do zainicjowania wielkiego ruchu. Ale w okresie pomiêdzy tymi dwoma
wydarzeniami zosta³ zraniony, jego dusza zosta³a zraniona. mieræ ¿ony i syna tkwi³a w nim
jak pocisk, który zosta³ zablokowany gdzie w ciele i którego nie mo¿na usun¹æ bez nara¿eni
szwank ¿ycia rannego. Tak¿e i przekonanie, ¿e dyrekcja i Pitman we w³asnej osobie nie ma
j¹ ju¿ do niego takiego zaufania jak niegdy , by³o dla niego nieomal równie bolesne. Jego ¿
cie toczy³o siê z dala od prawdziwych trosk, tylko mieræ ojca stanowi³a wyj¹tek. By³ do te
ory, by tak rzec, dziewic¹ cierpienia. Obecne przej cia zbli¿a³y go do innych ludzi i sp
rawia³y, ¿e w pewnym sensie sta³ siê bardziej rzeczywisty, ludzki, bardziej przekonuj¹cy.
Nigdy jeszcze nie promieniowa³ tak wielk¹ si³¹ wewnêtrzn¹, jak tego wieczoru.
W chwili gdy zacz¹³ przemawiaæ, przypomnia³ sobie nagle ten pogodny moment, w lecie ubie
g³ego roku, gdy pod fontann¹ Berniniego wzi¹³ od mê¿czyzny w pomarañczowej bluzie pakiet «O
awieraj¹cy wewn¹trz manuskrypt Rosyjskiej prawdy. My la³ o tym nie w kategoriach: Jaki by³
m wtedy szczê liwy ,
332
lecz: Ale¿ by³em wtedy m³ody . I rzeczywi cie, w ostatnich dniach jego kasztanowe w³osy na
nowego blasku. Je li tylko bêdzie ¿y³ odpowiednio d³ugo, bêdzie nosi³ na g³owie wspania³e
runo. Przez moment z rado ci¹ dozna³ poczucia w³asnej dojrza³o ci.
Zacz¹³ od przypomnienia ca³ej sekwencji wydarzeñ. Sowiecka perfidia jest czym oczywistym,
nie trzeba mno¿yæ dowodów na rzecz tej tezy. Ostatni epizod sta³ siê kolejnym przyk³adem t
j perfidii. Zwi¹zek Radziecki, przyprawiony o paniczny lêk zainteresowaniem, jakie w
olny wiat okaza³ Rosyjskiej prawdzie, po piesznie uwolni³ fa³szywego Kurnosowa, oszukuj¹c
szystkich, tak¿e i jego, Aleksandra Psara, w pierwszym rzêdzie. Prosi³, by wybaczono m
u tê pomy³kê. Na szczê cie powszechne oburzenie francuskiej opinii zmusi³o wielkich k³amcó
lnienia nieboraka. I oto jak Jonasz uratowany z brzucha wieloryba, prawdziwy aut
or tego dzie³a, którego donios³o ci nie sposób przeceniæ (w ci¹gu dwu miesiêcy sprzedano 20
egzemplarzy!), znalaz³ siê w ród nas, jak pos³aniec nadziei, nadziei dla krajów demokratycz
ych i ludów ujarzmionych. Niestety, Micha³ Leontycz nie w³ada jêzykiem francuskim, lecz
gotów jest, za po rednictwem Psara, odpowiedzieæ na wszystkie pytania. Je li za idzie o w
stêpn¹ deklaracjê Wiê nia , który przesta³ ju¿ byæ anonimowy , to przedstawia siê ona nas
ycz Kurnosow, wydalony z ZSRR, zamierza po wiêciæ swe ¿ycie pracy nad utworzeniem i prow
adzeniem niezale¿nego ugrupowania, które bêdzie nosi³o nazwê Konfraternia prawdy ludów .
Nastêpnego dnia «Niezale¿ny Dziennik», którego kierownictwo obj¹³ po swym zdymisjonowanym p
jacielu i protektorze Hugues Minquin, opublikowa³ du¿e fragmenty stenogramu konferencj
i prasowej. We wstêpie, bardzo umiarkowanym, Mi-nquin pisa³: Niektóre przekonania pana
Kurnosowa mog¹ siê wydawaæ trudne do przyjêcia przez nasz¹ spo³eczno æ, mimo to jednak nie
odmówiæ im charakteru charyzmatycznego.
333
Oddajmy zreszt¹ g³os ludziom dobrej woli, którzy zadawali pytania nonkonformistycznemu
przybyszowi .
Pytanie: Panie Kurnosow, z pewno ci¹ orientuje siê pan, z jakim trudem przychodzi nam
ustaliæ pañsk¹ to¿samo æ. Czy zechce pan potwierdziæ, ¿e to w³a nie pan próbowa³ zastrzeliæ
Odpowied : Potwierdzam to.
Pytanie: W jaki sposób przyst¹pi³ pan do dzie³a?
Odpowied : Mia³em szwagra milicjanta, pijaka. Zabra³em jego mundur i pistolet maszynow
y. Kosztowa³o mnie to dwa litry wódki. Mój szwagier by³ w stanie uniesienia ( miechy).
Pytanie: Czy mo¿na zapytaæ, jakim motywem kierowa³ siê pan przystêpuj¹c do zamachu?
Odpowied : Mo¿na. By³em przekonany, ¿e wystarczy zniszczyæ zwornik sklepienia sowieckiej
atedry, by zawali³a siê ca³o æ.
Pytanie: Ju¿ pan tak nie my li?
Odpowied : Nie. Komunizm to rak, któremu tego rodzaju zniszczenie w niczym nie przes
zkadza.
Pytanie: Dlaczego zmieni³ pan zdanie?
Odpowied : Poniewa¿ sta³em siê inteligentniejszy. Po zamachu uznano mnie za wariata i um
ieszczono w zak³adzie psychiatrycznym, gdzie pozwolono mi czytaæ wszystkie ksi¹¿ki, jaki
ch tylko za¿¹da³em. Pozwoli³o mi to udoskonaliæ moj¹ kulturê polityczn¹ i ja niej zobaczyæ
e li zna pan Borysa Godunowa, wie pan, ¿e stanowi to czê æ rosyjskiej tradycji. Tam tylko
szaleñcy widz¹ jasno.
Pytanie: Jak siê panu uda³o przemyciæ na Zachód najpierw fragmenty pañskiej pracy, a pote
ca³o æ?
Odpowied : Naiwno æ tego pytania jest równie wielka jak impertynencja w nim zawarta.
Pytanie: W zasadzie by³ pan do æ dobrze traktowany. Czym pan to sobie t³umaczy?
334
Odpowied : - Na pocz¹tku by³o rzecz¹ korzystn¹ dla re¿imu przedstawiæ mnie jako szaleñca, b
ko wariat móg³ siê targn¹æ na¿ycie pañstwowego dobroczyñcy numer jeden. Pó niej ludzie z KG
owali siê, ¿e posiadam pewne wykszta³cenie polityczne i pomogli mi jeszcze w jego posz
erzeniu. Podobnie lekarze hoduj¹ bakterie. Marksizm uwa¿a siê za teoriê naukow¹. Marksi ci
przekonani, ¿e za ka¿dym razem, gdy spe³nione zostaj¹ pewne warunki, prowadzi to do okre l
onych nastêpstw. To, ¿e siê dosta³em w ich rêce, by³o dla nich niez³¹ gratk¹. Mogli odt¹d s
vivo funkcjonowanie umys³u kontrrewolucyjnego.
Pytanie: - Pañscy stra¿nicy wiedzieli, ¿e niektóre partie pañskiej ksi¹¿ki przedosta³y siê
. Czy nie zaostrzyli wtedy kontroli?
Odpowied : - Oczywi cie. Za³o¿yli kraty na moich oknach, przes³uchiwali moich pielêgniarzy,
innych chorych, przeszukiwali moj¹ celê. Nigdy nic nie znale li.
Pytanie: - Czy ta nieudolno æ nie wydaje siê panu podejrzana?
Odpowied : - Nieudolno æ w ZSRR nigdy nie wydaje siê czym dziwnym i podejrzanym.
Pytanie: - Co sprawi³o, ¿e sta³ siê pan wojuj¹cym antyko-munist¹?
Odpowied : - Komunizm, rzecz jasna. Ale i pewien epizod z mojego ¿ycia, o którym nie c
hcê publicznie mówiæ.
Pytanie: - Co pan my li o Zachodzie?
Odpowied : - Zachód stanowi zaledwie czê æ wiata, a wiat krêci siê wko³o jak wiewiórka w
To ko³o to demokracja silniejsza ni¿ faszyzm, faszyzm silniejszy ni¿ komunizm, komuni
zm silniejszy ni¿ demokracja. My lê, ¿e trzeba wyj æ z tego ko³a.
Pytanie: - Mog³oby siê wydawaæ, ¿e nie wie pan o tym, i¿ to komuni ci pokonali faszystów.
Odpowied : - Nie cis³o æ. To Rosjanie zwyciê¿yli Niemców. Wyczuwam w pana g³osie sympatiê p
tyczn¹ i radzê panu przeczytaæ ponownie przemówienie Stalina z 9 maja 1945.
335
Pytanie: Co my li pan o socjalizmie?
Odpowied : Móg³bym panu odpowiedzieæ s³owami W³adimira Bukowskiego: Je li chcecie zamien
raj w gigantyczny cmentarz, wst¹pcie w szeregi partii socjalistycznej . Ale wolê zacyt
owaæ Puszkina. Zna pan naszego Puszkina? Napisa³ on bajkê, która zaczyna siê mniej wiêcej t
k: Trzy m³ode dziewczyny przêd³y przy oknie pó nym wieczorem. «Gdybym by³a caryc¹», powied
z nich, «wyda³abym ucztê dla wszystkich chrze cijan wiata». «Gdybym to ja by³a caryc¹», p
jej siostra, «utka³abym p³ótna dla ca³ego wiata». Obie one okaza³y siê nastêpnie najgorszy
mi: nie zawaha³y siê przed zdrad¹ cara, który sta³ siê ich szwagrem, przed morderstwem ich
iostry carycy i siostrzeñca carewicza. Fragment ten porównaæ mo¿na do kuszenia na pustyn
i w interpretacji Dostojewskiego, w legendzie o Wielkim Inkwizytorze. Oto co Ros
yjska prawda i ja s¹dzimy na temat socjalizmu.
Pytanie: Nie jestem pewien, czy dobrze pana zrozumia³em. Co chcia³a zrobiæ trzecia sios
tra?
Odpowied : Trzecia siostra mówi: gdybym by³a caryc¹, da³abym carowi syna bohatera. Widzi
an, na czym polega ró¿nica. Ta Kordelia chce osi¹gn¹æ co realnego, naturalnego i po¿yteczn
. Co na miarê jej mo¿liwo ci. Dwie pozosta³e, socja-listki, marz¹. I marz¹ o dobrach mater
nych, które nie zas³uguj¹ nawet na to, ¿eby o nich marzyæ.
Pytanie: Panie Kurnosow, oszust, który podszy³ siê pod pana nazwisko, wypowiedzia³ bardz
o negatywne s¹dy na temat dysydentów. A pan? Co pan o nich my li?
Odpowied : Oni s¹ ró¿ni od nas. Pochodz¹ z sowieckiej elity i dlatego te¿ nie s¹ reprezen
ni dla narodu rosyjskiego. Ale s¹ w ród nich przyzwoici ludzie.
Pytanie: Kogo ma pan na my li, mówi¹c my ? Czy¿by nie uwa¿a³ siê pan za dysydenta?
Odpowied : Nie. Wasz Diderot powiedzia³: Dysydenci
336
prze ladowani stan¹ siê prze ladowcami, kiedy uzyskaj¹ przewagê . Nie jestem potencjalnym p
adowc¹. Dysydent po rosyjsku oznacza który-my li-inaczej . Ja nie my lê inaczej. Ja my lê
yscy ludzie zdrowego rozs¹dku. Nie jestem dysydentem, jestem Rosjaninem, który próbuje
konsekwentnie i organicznie traktowaæ swoj¹ rosyjsko æ. Byæ Rosjaninem, byæ Francuzem to
e ideologia, to konkretny fakt.
Pytanie: Czy uwa¿a siê pan za rosyjskiego nacjonalistê?
Odpowied : Jestem wiadom tego, ¿e s³owo nacjonalista ma na Zachodzie pejoratywny wyd w
ste cie w tym mocni, ¿eby nadawaæ pejoratywne znaczenie s³owom, których sens nie jest wcal
e negatywny. Nacjonalista , Murzyn , ‾yd ... Mamy tu do czynienia ze smutnym faktem dewa
cji lingwistycznej. Koñcówka -ista w s³owie nacjonalista z trudem oddaje tak konkretn¹ rz
czywisto æ jak naród. Ka¿da ideologia, prawicowa czy te¿ lewicowa, która poci¹ga za sob¹ gw
rzeczywisto ci, jest diaboliczna w swojej istocie.
Pytanie: Co pan przez to rozumie?
Odpowied : Rewolta Lucyfera nie jest rewolt¹ z³a przeciwko dobru, lecz dobra przeciwko
istnieniu.
Pytanie: Powróæmy na ziemiê, je li pan pozwoli. Czy jest pan faszyst¹?
Odpowied : Faszyzm jest form¹ socjalizmu, faszyzm jest abstrakcj¹. Oto dwa powody, dla
których nie jestem faszyst¹.
Pytanie: Mówi siê, ¿e istniej¹ w Rosji ruchy monarchi-styczne, na przyk³ad Ogurcowa. Czy
est pan monarchist¹?
Odpowied : To nie ja jestem monarchist¹, to Rosja jest, zawsze by³a i prawdopodobnie j
eszcze d³ugo bêdzie monarchi¹. My lê, ¿e jedynym sposobem powstrzymania sowieckiego ekspans
onizmu ideologicznego jest uznanie imperialistycznej natury Rosji, ci le zwi¹zanej z
okre lonym i ograniczonym terytorium.
Pytanie: W pana ksi¹¿ce robi pan aluzjê do pewnego typu teokracji. Czy móg³by pan to spre
yzowaæ?
337
Odpowied : - Rz¹dy spo³eczeñstw opieraj¹ siê na dwóch zasadach. Jedn¹ z nich jest prawomocn
wymogi ¿ycia praktycznego. Na ulicznym skrzy¿owaniu niezbêdny jest policjant - oto wymóg
¿ycia praktycznego. Ale ten policjant nosi mundur - oto prawomocno æ. Prawomocno æ jest z
awsze irracjonalna: prawo boskie, zasada dziedziczno ci, wybory powszechne, losowa
nie nie wyp³ywaj¹ z przes³anek racjonalnych i w³a nie dlatego staj¹ siê ród³em prawomocno
wiadomo, ¿e syn geniusza mo¿e byæ kretynem. Wiadomo te¿, ¿e wiêcej jest imbecyli ni¿ ludzi
eligentnych, i to wszystko nie ma znaczenia, poniewa¿ inteligencja nie ma tu nic d
o rzeczy. Prawomocno æ republikañska bazuje na braku koherencji, tak jak prawomocno æ mona
rchiczna na absurdzie. Potrzeby ¿ycia praktycznego dyskutuje siê punkt za punktem, i
ch ewolucja odbywa siê stopniowo, poprzez adaptacjê. Natomiast prawomocno æ mo¿e byæ ujmowa
a tylko globalnie - tak albo nie. Bêd¹c chrze cijaninem my lê, ¿e to dobrze, ¿eby irracjona
rawomocno ci by³a irracjonalno ci¹ chrze cijañsk¹. Nie oznacza to, ¿e chrze cijanie musz¹ o
pañstwo ziemskie na wzór niebiañskiej Jerozolimy. Potrzeby praktyczne wci¹¿ daj¹ o sobie zn
Sformu³owanie chrze cijañski ksi¹¿ê zawiera w sobie sprzeczno æ, co wcale nie oznacza, ¿
drzuciæ.
Pytanie: - Dostojewski tak¿e opowiada³ siê za teokracj¹. Czy teokracja nie zosta³a nieco n
adwerê¿ona w waszym kraju?
Odpowied : - Rosja ma powo³anie Chrystusowe. Proszê pamiêtaæ, co siê sta³o z Chrystusem. Je
aposto³owie wierzyli, ¿e wyzwoli królestwo Izraela. Faryzeusze równie¿ w to wierzyli, i bo
j¹c siê, ¿e nie bêdzie w nim dla nich miejsca, ukrzy¿owali króla. I dlatego w³a nie, ¿e zos
wany, móg³ stworzyæ swoje prawdziwe królestwo, którego faryzeusze nie umieli sobie wyobraz
iæ. To ju¿ nie jest felbc culpa, tylko felbc error. Podobnie Dostojewski, który my la³, ¿e
osja ocali wiat przez teokracjê. Tymczasem doprowadzi ona do tego przez mêczeñstwo.
338
Pytanie: Kto to s¹ wed³ug pana faryzeusze?
Odpowied : Wiêc to jednak prawda. Zachód nie u wiadomi³ sobie jeszcze tego, co tak jasno
macz¹ ludzie w rodzaju Knupfera i Chestertona!
Pytanie: Co oni t³umacz¹?
Odpowied : ‾e to lichwiarze s¹ faryzeuszami naszych czasów. ‾e kapitalizm zachodni i sowi
cki komunizm s¹ jak nagonka, która pcha zwierzynê na polanê, gdzie czekaj¹ ju¿ strzelcy.
Pytanie: Kto jest zwierzyn¹?
Odpowied : Wy.
Pytanie: A my liwi to kto?
Odpowied : Widzê, ¿e przeczyta³ pan moj¹ ksi¹¿kê do æ nieuwa¿nie. Przypomnê wiêc jej zasa
Pocz¹tkiem wszystkiego jest kredyt, czyli lichwa. Nie bez powodu redniowieczny Ko ció³ po
têpia³ oprocentowane po¿yczki. To one umo¿liwi³y powstanie nowoczesnego spo³eczeñstwa, a wc
ej przeprowadzenie rewolucji przemys³owej. Nie wiem jednak, czy mo¿emy byæ dumni z tyc
h osi¹gniêæ.
Instytucja kredytu wi¹¿e siê z powstaniem banków. Nawet banki funkcjonowa³y jeszcze jako t
ako, póki spe³nia³y funkcjê agencji wymiany i kredytu. Niestety, wkrótce przyznano im praw
o wypuszczenia w³asnego pieni¹dza; banki nie bi³y monet i nie drukowa³y banknotów, lecz ud
ziela³y po¿yczek na sumy, których wcale nie posiada³y. Proszê nie mieæ z³udzeñ: czek bankow
y otrzymuje pan jako po¿yczkê, jest w 80% bez pokrycia. To ju¿ nie jest sprawa z banki
em, to sztuczka prestidigitatora. Banki jednak nie poprzestaj¹ na tym. Nie tylko u
zurpuj¹ dla siebie przywilej pañstwa, emituj¹c pieni¹dze, ale te¿ po¿yczaj¹ te nieistniej¹c
ni¹dze, ten wiatr, instytucji pañstwa, uzale¿niaj¹c od siebie ca³e narody. Czy wiadomo pan
u, ¿e do niedawna Anglia sp³aca³a bankowi Rotszyldów po¿yczki zaci¹gniête w okresie wojen n
leoñskich?
339
Niew¹tpliwie dla pañstwa bêdzie to szokiem, szokiem dla waszego cynizmu, je li powiem, ¿e
ca³y system bankowy jest niemoralny. Proszê wzi¹æ pod uwagê wasze spó³ki z ograniczon¹ odpo
ialno ci¹, s³usznie zwane te¿ anonimowymi. Wiecie pañstwo, ¿e operuj¹ one sumami dziesiêciu
wudziestokrotnie przewy¿szaj¹cymi ich kapita³. Je li osi¹gaj¹ zysk, wszystko dobrze, je¿eli
dnak bankrutuj¹, kto p³aci? Wierzyciele. Akcjonariuszy nikt nie konsultuje w sprawie
ryzykownych poczynañ zarz¹du. Póki otrzymuj¹ oni dywidendy, nie maj¹ powodów do niepokoju.
Czy to jednak moralne, a¿ tak dalece zrzec siê w³asnej odpowiedzialno ci? I jaki zwi¹zek z
achodzi miêdzy agentem gie³dowym, kupuj¹cym czy te¿ sprzedaj¹cym jedn¹ milionow¹ cz¹stkê wa
palni miedzi równie obojêtnie, jakby nak³ada³ czy zdejmowa³ pantofle, a czarnym górnikiem,
tóry nadwyr꿹 w³asny krêgos³up, czo³gaj¹c siê w tej samej kopalni, z kilofem w rêce?
Proszê jednak nie s¹dziæ, ¿e jestem pryncypialnie przeciwny prywatnej w³asno ci kopalñ; jes
na dopuszczalna, jako ¿e kto zak³ada takie przedsiêbiorstwo, kto musi nim zarz¹dzaæ. Sprz
wiam siê tylko temu, by praca ludzka by³a przedmiotem gry, podobnie jak w waszym...
jak siê to nazywa? (Psar podpowiada: Monopolu Loteryjnym ).
Wróæmy jeszcze do banków. Znajduj¹ siê one w rêkach ludzi, których nazywam Lichwiarzami. Fa
¿e nagromadzili oni tak wielkie zyski, kryje w sobie pewn¹ hybris, wynika z jakiego
fatalizmu. Zaczêli przybieraæ na wadze, nie potrafi¹ siê zatrzymaæ. Wiecie pañstwo lepiej o
e mnie, ¿e w³adaj¹ oni w sposób prawie absolutny Europ¹ i Ameryk¹ Pó³nocn¹. Wiecie, ¿e d¹¿y
nizacji, jako ¿e m³ode i ma³o do wiadczone narody, posiadaj¹ce bogate i s³abo wykorzystane
asoby surowcowe, staj¹ siê dla nich ³atwiejszym ³upem, oferuj¹ im zyski wiêksze ni¿ to by³o
e, gdy ich terytoria zarz¹dzane by³y przez narody lepiej rozwiniête, zagarniaj¹c dla sie
bie spor¹ czê æ dochodu. Ja jednak chcê pañstwu pokazaæ przede wszystkim to, co sta³o siê w
340
Carska Rosja nie poddawa³a siê operacjom Lichwiarzy, by³a te¿ od nich o wiele mniej zale¿n
a ni¿ pozosta³e kraje Europy. Wska nik zad³u¿enia publicznego w przeliczeniu na jednego mi
eszkañca w roku 1908 wynosi³ we Francji 288 punktów, a w Rosji tylko 58,7. W 1914 roku
83% tego zad³u¿enia zosta³o sp³aconych dziêki dochodom pañstwowych kolei ¿elaznych. W roku
12 wska nik opodatkowania wynosi³ w Rosji 3,11, podczas gdy we Francji 12,35 i 26,75
w Wielkiej Brytanii. W roku 1913 rezerwa rosyjskiego z³ota opiewa³a na 1550 milionów
rubli, podczas gdy w obiegu znajdowa³o tylko 1494 milionów rubli papierowych. W tym
samym czasie frank francuski mia³ tylko oko³o 50% pokrycia w z³ocie. Jednocze nie wzrost
gospodarczy Rosji osi¹ga³ wówczas takie rozmiary, ¿e jeden z francuskich ekonomistów skom
entowa³ to w nastêpuj¹cy sposób: W po³owie stulecia Rosja zdominuje Europê politycznie, ek
micznie i finansowo . Produkcja przemys³owa ros³a w Rosji w skali 3,5%, podczas gdy w
Stanach Zjednoczonych o 2,75% i 1% w Wielkiej Brytanii. Widzicie wiêc pañstwo, ¿e Lich
wiarzom nie brakowa³o powodów do niepokoju. Dodajmy do tego, ¿e w roku 1912 prezydent
USA Taft stwierdzi³, i¿ ustawodawstwo socjalne Rosji by³o bli¿sze doskona³o ci ni¿ w jaki
k kraju demokratycznym. Je¿eli wiêc praktyka pokazywa³a, ¿e pañstwo rz¹dzone w sposób nie d
kratyczny, lecz, jak by cie wy powiedzieli, teokratyczny, umia³o rozwi¹zaæ problemy, prz
ed którymi kapitulowali Lichwiarze, ich, Lichwiarzy, w³adza nad wiatem gospodarczym b
y³a zagro¿ona.
To, co siê dalej wydarzy³o, nietrudno by³o przewidzieæ. Wiadomo powszechnie, ¿e niemiecki
bankier, Warburg, przyzna³ Leninowi powa¿ne subsydia finansowe. O wiele mniej znany
jest fakt, ¿e Warburg mia³ brata, za³o¿yciela systemu amerykañskiej Rezerwy Federalnej i ¿e
ten brat tak¿e subwencjonowa³ rosyjskich rewolucjonistów, pos³uguj¹c siê jako po rednikami
rykañskimi bankierami Ruhnem, Loebem i Shiffem. Jednocze nie
341
Trocki przyznawa³ siê chêtnie, ¿e otrzyma³ znaczn¹ po¿yczkê od finansisty, cz³onka brytyjsk
tii liberalnej.
W rezultacie Rosja carska wyeliminowana zosta³a z walki i ZSRR zosta³ klientem Zacho
du. Pierwsz¹ sowieck¹ fabrykê samochodów zbudowa³ Ford (chocia¿ w Rosji przedrewolucyjnej p
odukowano ju¿ w³asne modele samochodów). Doradc¹ Stalina w okresie kolektywizacji by³ Camp
bell. Nie mówi¹c ju¿ o tym, co dzieje siê w chwili obecnej. Rosjanie piewaj¹: Dzieci, rzu
szko³ê, pijcie Coca-Colê! , a pañstwo wydaje rezerwy swego z³ota, by wy¿ywiæ lud. Lecz to n
o mniej obrzydliwych aspektów wspólnictwa, ³¹cz¹cego kapitalistycznych Lichwiarzy z ich so
wieckimi dogami. Za³ó¿my, ¿e ZSRR staje siê pañstwem takim samym jak inne: zobaczmy, jak ba
dzo zmniejszy³aby siê wtedy w³adza Lichwiarzy nad wiatem zachodnim. Wy boicie siê tak bar
dzo ZSRR, ¿e szukacie opieki w ramionach Lichwiarzy, krzycz¹c babciu! Ale to nie jest
wasza babcia, to z³o liwy wilk, który ostrzy sobie zêby, ¿eby was lepiej zje æ, moje dzieci
S¹dzicie pañstwo, ¿e wszystko to jest wymys³em? Proszê przyjrzeæ siê, w jaki sposób USA, bê
icie we w³adaniu Lichwiarzy, traktowa³y swego g³ównego wroga podczas ostatniej wojny i p
o jej zakoñczeniu.
Zamiast czekaæ, a¿ ZSRR upadnie i potem rzuciæ siê na os³abione Niemcy, Amerykanie w³¹czyli
do walki w sam czas, by uratowaæ rozsypuj¹cy siê re¿im komunistyczny. To rosyjski ¿o³nierz,
powtarzam, pokona³ ¿o³nierza niemieckiego, lecz system marksistowski ocalony zosta³ prze
z amerykañskie dostawy materia³u wojennego. Gdy Mo³otow zaproponowa³ w zamian za te dost
awy pewn¹ liberalizacjê systemu, Roosevelt odrzek³, ¿e nie widzi takiej potrzeby.
Churchill domaga³ siê, by inwazja Aliantów dokona³a siê w Grecji, lecz Amerykanie byli zwo
lennikami desantu we W³oszech. W rezultacie Rumunia, Bu³garia, Czechos³owacja, Wêgry, Al
bania i ta Polska, nad któr¹ teraz Zachód wylewa krokodyle ³zy,
342
wydane zosta³y Sowietom. I obok nich Niemcy! Czy¿ nie jest symboliczny podzia³ Niemiec
, tej kury znosz¹cej z³ote jajka, pomiêdzy dwóch wspólników? Jedno udko dla ciebie, jedno d
a mnie. Wiecie te¿ pañstwo o tym, ¿e tysi¹ce Rosjan, pragn¹cych uciec przed komunizmem, zo
sta³o przemoc¹ za³adowanych do wagonów i ciê¿arówek i oddanych Sowietom. Przez kogo? Przez
lików i Amerykanów.
Ale nie ma nigdy tragedii bez elementów komicznych: na procesie norymberskim kaci
sowieccy zasiadali obok sêdziów wyznaczonych przez kraje Zachodu.
Amerykanie nie pomogli Chinom w ich desperackiej walce z komunizmem, wydali je w
rêce komunistów.
CIA popchnê³a Wêgrów do rewolty, w wyniku czego si³y wolno ciowe tego kraju zgniecione zost
przez Armiê Czerwon¹.
I proszê te¿ sobie przypomnieæ, jak harmonijnie, w jakiej zgodzie, Moskwa i Waszyngton
dwa gro ne g³osy z dwu koñców wiata nie pozwoli³y wam zaprowadziæ porz¹dku w wiecie
Lecz najbardziej wstydliwy przypadek to Kuba. Jak to mo¿liwe, ¿eby jakikolwiek kraj
tolerowa³ pistolet wymierzony we w³asne podbrzusze? Lecz Castro zdoby³ w³adzê korzystaj¹c z
pomocy Amerykanów, i w taki sposób pistolet zosta³ nabity lepym nabojem. Oczywi cie Amery
kanie udawali pó niej, ¿e stoj¹ po stronie emigrantów kubañskich i rozmy lnie doprowadzili
fiaska inwazji w Zatoce wiñ. Tak, rozmy lnie: proszê sobie przypomnieæ, ¿e lotnicza os³ona
eracji zosta³a odwo³ana na osobisty rozkaz prezydenta Kennedy'ego. A gdy Sowieci, któr
zy od czasu do czasu próbuj¹ zrzuciæ jarzmo na³o¿one na nich przez Lichwiarzy, próbuj¹ napr
nabiæ kubañski pistolet, ten sam Kennedy sprawia, ¿e musz¹ z podkurczonym ogonem wróciæ do
omu. Widzicie pañstwo, Chruszczow, ze wszystkimi swymi wadami, by³ prawdziwym Rosjan
inem, który zabiega³ o niepodleg³o æ dla swego kraju. Wystarczy³o jednak, by Rockefeller wy
ra³ siê na wakacje wakacje, mój Bo¿e na Krym, by
343
Chruszczow dosta³ wymówienie.
Czy wiecie pañstwo, ¿e Roosevelt o wiadczy³, i¿ Indochiny po wojnie nie powinny pozostaæ we
francuskich rêkach? I czym s¹ Indochiny w chwili obecnej? Amerykanie prowadzili tam
co prawda wojnê, lecz bardzo uwa¿ali, by jej przypadkiem nie wygraæ. W tym celu wynale l
i nawet specjaln¹ metodê: eskalacjê.
Jakie s¹ w tej chwili dwa wielkie mocarstwa nuklearne? Które z nich ofiarowa³o bombê dru
giemu? Tak, nie ca³kiem jawnie, za po rednictwem szpiegów, których zechciano nawet pó niej
osadziæ w krze le elektrycznym, tym nie mniej fakt pozostaje faktem: gdyby tylko Ame
rykanie mieli bombê, kto gra³by rolê wilko³aka na u¿ytek Lichwiarzy?
A kto, ca³kiem niedawno, podzieli³ miêdzy siebie wiat w Helsinkach? I co st¹d wynik³o dla
udów ZSRR? Jeszcze okrut-niejsze represje, gdy¿ uk³ad helsiñski mia³ takie oto znaczenie:
szystko w porz¹dku, wasza rola jest jasno okre lona, róbcie tak dalej .
A co dzieje siê w Afganistanie? Jeden ze wspólników pos³uguje siê gazem i napalmem, drugi
nie pozwala swym sportowcom wzi¹æ udzia³u w olimpiadzie.
Posunê siê jeszcze dalej. Nie przekonuje mnie sposób, w jaki Reagan szczerzy zêby, a Bre¿n
iew pokazuje pazury, gdy mowa o Polsce. ZSRR szuka pretekstu, ¿eby nie musieæ dokony
waæ inwazji Polski, a USA próbuj¹ odzyskaæ swój nadwyrê¿ony presti¿. Ten pies rozumie siê z
tem jak dwaj z³odziejaszkowie w dzieñ targowy...
Przedstawiciele ró¿nych obozów politycznych kontynuowa³ Hugues Minquin rozmaicie reago
i na te zdumiewaj¹ce deklaracje. Musimy jednak przyznaæ, ¿e g³ówn¹ niespodziankê zatrzyma³
sow na sam koniec swej konferencji. Widz¹c mianowicie, ¿e czê æ publiczno ci do æ nieufnie
i siê do jego o wiadczeñ, wykrzykn¹³ z humorem:
344
- Nie chcecie mi wierzyæ? Ale¿ zaraz wam udowodniê, ¿e Stany Zjednoczone wspó³dzia³aj¹ z
tami, by utrzymaæ naród rosyjski w niewoli, a wszystko po to, by handlarze broni¹, ci
kuzyni Lichwiarzy, powiêkszyli swe zyski.
Wyj¹³ jaki przedmiot z kieszeni:
- Dzi rano - powiedzia³ - opu ci³em ZSRR. Póki samolot lecia³ nad terytorium ZSRR, mia³e
e skute kajdankami. Za¿¹da³em, by mi je zdjêto, gdy ju¿ nie znajdowali my siê nad terytoriu
jczyzny. A poniewa¿ jestem troszeczkê kieszonkowcem, uda³o mi siê zachowaæ kajdanki jako p
ami¹tkê.
Zwróci³ siê w stronê pani Choustrewitz z pisma «Wybór» i poda³ jej przedmiot, który trzyma³
- Czy mo¿e pani z ³aski swojej odczytaæ wyt³oczony na tym napis?
Pani Choustrewitz unios³a przedmiot wysoko: by³y to kajdanki. Wyra nie i g³o no odczyta³a w
t³oczon¹ markê:
- Smith and Wesson. Made in U.S.A.
Po zakoñczeniu konferencji prasowej Baronet, który lubi³ ma³e, dyskretne restauracyjki,
dobre choæ nie bardzo drogie, zabra³ Fourvereta, Psara i Kurnosowa na kolacjê do Tyburc
jusza .
- Nie jest pan zmêczony? Nie wola³by pan odpocz¹æ? -spyta³ Aleksander Kurnosowa.
- Zmêczony? Przecie¿ ja tylko gada³em.
- Ale jeszcze dzisiaj rano by³ pan...
- Od dziesiêciu lat przygotowywa³em siê do tej podró¿y.
- Wiedzia³ pan, ¿e do niej dojdzie?
- Wiedzia³em, ¿e je li darowali mi ¿ycie, to po to, by prêdzej czy pó niej wydaliæ mnie z
u.
Kurnosow zachowywa³ siê przy stole znacznie bardziej elegancko ni¿ Gawierin.
- Du¿o czyta³em - wyja ni³ z prostot¹ - i miêdzy innymi tak¿e podrêczniki savoir-vivre. J
przekonany, ¿e wiedza
345
powinna dotyczyæ wszystkiego i ¿e dobry chrze cijanin powinien te¿ umieæ pos³ugiwaæ siê wid
.
Baronet, m³ody, pe³en godno ci i pucu³owaty, o ró¿owej cerze i jasnych w³osach, nosz¹cy int
e, poz³acane okularki, ciekaw by³, dlaczego ruch, który Kurnosow zamierza³ zainicjowaæ, mi
a³ nosiæ nazwê Konfraterni prawdy ludów .
Kurnosow, o siwych w³osach, gêstych jak s³omianka raczej ni¿ jak szczotka, ze stercz¹cym n
osem, w statecznych okularach, o d³oniach, których wszystkie palce by³y prawie równej d³ug
o ci, przypomina³ g³ównego ksiêgowego, który nagle oszala³.
Konfraternia prawdy ludów odpar³ nawi¹zuje do pe³nej honoru pamiêci Konfraterni
jskiej , której cz³onkowie zostali uwiêzieni i skazani w epoce terroru postleni-nowskieg
o. Nie tylko nie poni¿yli siê, nie padli na kolana, nie przyznali siê do wszystkich mo¿l
iwych zbrodni, jak to uczynili przed tym samym trybuna³em komuni ci, komunistyczne s
zmaty, lecz na wszystkie stawiane im pytania odpowiadali piewaj¹c chórem Bo¿e chroñ cara.
Mo¿na nie podzielaæ ich przekonañ, nie mo¿na nie podziwiaæ ich mêczeñstwa.
Ta pewno æ siebie samouka, to pe³ne logiki szaleñstwo wywo³ywa³y w ciek³o æ Aleksandra. A j
¿e w tym drobnym ciele wci niêtym w czerwony sweter z golfem, w tej kwadratowej czasz
ce, poro niêtej je¿ykiem w³osów tak prostych i twardych, ¿e zdawa³y siê naelektryzowane, kr
gromna pasja i ¿e w innych okoliczno ciach móg³by j¹ podzielaæ.
Proszê im to przet³umaczyæ. Ufam panu. Do pewnego stopnia przynajmniej.
Jego ma³e, twarde oczka zdawa³y siê wwiercaæ w niewzruszon¹ twarz Aleksandra.
Lud rosyjski jest nosicielem prawdy, tak jak to napisa³em w mojej ksi¹¿ce. Nawet kat
olicy wiedz¹, od czasu objawienia w Fatimie, ¿e mamy w³asne, osobne przeznaczenie. Rew
olucja zwana rosyjsk¹ jest nierosyjskim zamachem, maj¹cym pokrzy¿owaæ
346
nasze zamiary, nasze przeznaczenie. Rosja ma serce, mistyczne serce, a jego praw
dziwym imieniem jest monastyr Trójcy w. Sergiusza. Miejscowo æ tê nazwano Zagorsk, na cz
a³o znanego rewolucjonisty, który nosi³ pseudonim Zagorski, a naprawdê nazywa³ siê Krachman
Czy¿ to nie symboliczne?
Czy znacie panowie nazwiska zabójców, którzy zmasakrowali cara, carycê, carewicza, carew
nê i cztery wierne im osoby, w tej piwnicy, w Jekaterinoburgu, 17 lipca 1918 roku
o godzinie pierwszej piêtna cie? Trzech spo ród nich to Rosjanie, ale oto jak nazywa³o siê
iedmiu pozosta³ych: Jurowski, Horvat, Fischer, Edelstein, Fekete, Nagy, Grünfeld, Ve
rgazy. Trocki nazywa³ siê naprawdê Bronstein. Nie chodzi wcale o to, ¿e pojawia siê tu wie
le nazwisk ¿ydowskich: Dzier¿yñski by³ Polakiem, Stalin Gruzinem, Beria tak¿e, Lenin trochê
Szwedem i mocno Tatarem. Nie ma wiêc powodu, by protestowaæ przeciw antysemityzmowi,
jak to czyni¹ Lichwiarze za ka¿dym razem, gdy siê powie, ¿e rosyjska rewolucja ma w gru
ncie rzeczy charakter antyrosyjski. Trzeba zreszt¹ oceniaæ drzewo po jego owocach. C
zterna cie republik Zwi¹zku ¿yje lepiej ni¿ piêtnasta rosyjska ka¿dy wam to potwierdzi.
z republik jest teoretycznie suwerenna, co sprawia, ¿e republika rosyjska (140 mil
ionów mieszkañców) ma tyle samo znaczenia co Estonia (milion mieszkañców). Tymczasem rosyj
ska republika jedyna nie posiada w³asnej partii komunistycznej.
Jak to? zdziwi³ siê Aleksander.
No tak. Istnieje wszechsowiecka partia komunistyczna, ale nie ma rosyjskiej pa
rtii, podobnie jak nie ma rosyjskiej akademii nauk, podczas gdy wszystkie pozost
a³e republiki maj¹ swoj¹ partiê i swoj¹ akademiê.
Ale czy nie wynika to z tego, co niektórzy okre laj¹ jako wielkorosyjski kolonializm
?
Nie. Rosyjski uczony musi zaczynaæ od pracy na wygnaniu, w ród Uzbeków czy Kirgizów, za
im bêdzie móg³ wykazaæ
347
siê w Moskwie czy Leningradzie. Tak samo rosyjski komunista, je li jest szczery, odd
any sprawie, nie mo¿e s³u¿yæ swojemu ludowi i swojemu krajowi, tylko zostaje pod³¹czony do
ederacji. S¹ i gorsze rzeczy. Propagowany przez pañstwo alkoholizm przekszta³ca Rosjan
w eunuchów. Wystarczy spojrzeæ na dane demograficzne. Jeszcze kilkadziesi¹t lat i pañst
wo komunistyczne zniszczy ca³kiem dos³ownie lud rosyjski. Dopiero wtedy rewolucja zw
ana rosyjsk¹ osi¹gnie cel, a Lichwiarze-faryzeusze bêd¹ zacierali z rado ci d³onie, od któr
odpadn¹ wiec¹ce plamy, w wyniku naturalnego fenomenu z³otono nego ³uszczenia siê skóry.
Co siê dzieje? Co on mówi? zapyta³ Baronet, którego uwadze nie usz³o rosn¹ce podniece
urnosowa.
Psar zawaha³ siê. Rosyjski mesjanizm bêdzie dro¿d¿ami Konfraterni , lecz nadmiar dro¿d¿y p
asto.
Pan Kurnosow powiedzia³ jest wielkim patriot¹. Zale¿a³o mu na tym, ¿ebym to zrozumi
Jaki¿ to piêkny jêzyk, rosyjski powiedzia³ Fourveret, wznosz¹c oczy ku niebu. Lecz Mo
r powiedzia³by zapewne, ¿e je li idzie o zwiêz³o æ nie dorównuje on tureckiemu.
Kolacja stanowi³a post-scriptum do konferencji prasowej. Dosz³o do tego jeszcze post
-scriptum do kolacji.
Kurnosow chcia³ siê przej æ i Aleksander odprowadzi³ go do hotelu. Spod opon samochodów pry
ka³o zamarzniête b³oto, reflektory aut otoczone by³y mglist¹ aur¹. Kurnosow stawia³ wielkie
oki, jego potê¿ne buty gniot³y nieg i b³oto. Aleksander, wy¿szy od niego prawie o g³owê, k
a obrzuca³ go spojrzeniem, w którym zaciekawienie miesza³o siê z obaw¹ i rozbawieniem. W t
ym cz³owieku tkwi³a potêga, lecz si³ê tê wykorzysta siê tak, by s³u¿y³a innym, wy¿szym moco
stanie siê nie wiadomym elementem sztafety propaguj¹cej to, czego najbardziej nienawi
dzi³. I w³a nie ta nienawi æ sprawi, ¿e bêdzie
348
skutecznie wykonywa³ powierzone mu zadanie. Technika wywierania wp³ywu - mówi Vademecum
- czyni u¿ytek z zasady Archimedesa. Neron i Dioklecjan s³u¿yli w po redni sposób chrze ci
añstwu . Przypomnia³y mu siê s³owa psalmu, który umia³ na pamiêæ w dzieciñstwie: To przeci
rzeszy³em i przed Tob¹ pope³nia³em nieprawo ci, aby spe³ni³y siê twoje s³owa i aby zatrium
bêdziesz s¹dzony . Zadawa³ sobie pytanie, czy i tu nie chodzi³o o operacjê sztafety? I czy
udasz, któremu Jezus poda³ kawa³ek chleba, wskazuj¹c go jako zdrajcê (nie denuncjuj¹c go, t
lko wskazuj¹c na niego, tak jak wyznacza siê kogo do brudnej roboty), czy i Judasz ni
e bra³ udzia³u w sztafecie, bez której operacja Zbawienia wiata nie by³aby mo¿liwa? A s³ow
zebaczcie im, gdy¿ nie wiedz¹ co czyni¹ , czy¿ nie odnosi³y siê tak¿e do uczestników sztafe
ny paryski wiatr mrozi³, parali¿owa³ usta. W tej samej chwili obaj mê¿czy ni poprawili szal
ki: Kurnosow swój sznurek z szarej we³ny, Aleksander wytworny, bia³y szal.
- Michale Leontyczu, jak to siê sta³o, ¿e jest pan jaki jest?
- Przede wszystkim dziêki moim rodzicom, którzy nie przekazali mi ¿adnych fa³szywych i
dei. Jaka dyskrecja! Nie przekazali mi ¿adnych idei, poniewa¿ nie znali ich wiele. B
yli to ludzie prawdomówni i w spo³eczeñstwie takim jak nasze, zbudowanym na k³amstwie, r
atowali siê przez skromno æ swej pracy, prostotê jêzyka, bierno æ, ociê¿a³o æ ofiar systemu
ifestacjê, gdy nie mogli tego unikn¹æ, podpisywali petycje i protesty, gdy nie mogli o
dmówiæ, ale wszystkie te miecie sp³ywa³y po nich, nie zostawiaj¹c ¿adnego ladu. Wierzyli
a i w Rosjê, lecz zdrowy rozs¹dek czy mo¿e wrodzona czysto æ, nie pozwala³y im wierzyæ w ja
wiek ideê abstrakcyjn¹. Z idei, która jest zazwyczaj przedmiotem rozumowania, czyniæ prz
edmiot wiary, to zapewne w³a nie ten os³awiony grzech przeciwko Duchowi wiêtemu, i do teg
o byli niezdolni. Dziêki nim uzyska³em integralno æ intelektualn¹, a nade wszystko przekon
anie, ¿e to, co
349
abstrakcyjne (nie licz¹c, rzecz jasna, matematyki) jest zdradzieckie i nieprawe. T
o dlatego nie napisa³em traktatu, tylko zbiór przypowie ci. To, co istotne w prawdzie,
nie daje siê wypowiedzieæ. Prawdê trzeba chwyciæ w sid³a. Dlatego w Pi mie wiêtym tyle pa
i. No, a pó niej by³em na wojnie, dosta³em siê do niewoli, i dosz³o do tego spotkania...
Jeste my ju¿ przed pañskim hotelem. Chce pan mo¿e na piæ siê czego w barze?
Kurnosow przeczyta³ szyld hotelu:
Ach, umie ci³ mnie pan w S-koj-seul. To by³ nabywca Lotaryngii i Korsyki? Czy mo¿e kto
inny? Ten, co zabi³ w³asn¹ ¿onê? Jedna ze s³awnych spraw s¹dowych dziewiêtnastego wie ku...
wola³bym siê jeszcze trochê przej æ. Albo usi¹ æ w prawdziwym bistro, tam, gdzie spotyka s
dziwych Francuzów. Wie pan, ¿e oni mnie fascynuj¹? Czuje siê tak wyra nie, ¿e jako zbiorowo
e s¹ nieszczê liwi, maj¹ tylko troski, i nawet troski s¹ tylko po to, ¿eby ¿ycie by³o powa¿
.
Weszli do kawiarni, w której czu³o siê zapach frytury.
Zapach wolno ci! wykrzykn¹³ Kurnosow.
Nie trzeba poprzestawaæ na zapachu powiedzia³ na to Aleksander.
Zamówi³ porcjê frytek i dwa piwa. Bystro, ale i z czu³o ci¹ patrzy³ Kurnosow na kelnera, kt
rzyniós³ piwo i frytki.
Dziêkujê monne-si-eour! powiedzia³ powa¿nie. Po chwili doda³:
Wiem, ¿e nie powinno siê mówiæ monne-si-eour. Trzeba wymawiaæ moussiou. Ale ja wolê mów
e-si-eour. To s³owo uczy respektu nawet dla ostatniego nicponia.
Proszê, niech mi pan opowie, jak trafi³ pan do szpitala psychiatrycznego.
Chce pan powiedzieæ do separatki? Dziêki cz³owiekowi, którego nazwiska nie znam, ogro
nemu jak góra, z KGB, oczywi cie. Wygl¹da³ przyzwoicie, w³osy ostrzy¿one, nic, co pachnia³o
350
gilotyn¹... Wyra¿a³ siê jak profesor uniwersytetu w Sankt-Petersburgu. Powiedzia³ do mnie:
Niech pan siê zgodzi, ¿e jest pan wariatem, a nie bêdzie pan mia³ ¿adnych problemów. W za
iêciu bêdzie pan ¿y³ wygodniej ni¿ na wolno ci. Bêdzie pan karmiony, bêdzie pan sobie czyta
a³. Je li pan od czasu do czasu bêdzie potrzebowa³ kobiety, zajmiemy siê tym. Je¿eli nie wy
azi pan zgody, bêdê musia³ przekazaæ pana tym sza-raczkom z ministerstwa sprawiedliwo ci i
skoñczy pan w kopalni soli. A szkoda by³oby tak inteligentnego cz³owieka jak pan. Nnn
-no tak wymawia³ to przeci¹gaj¹c, jak siê dawniej mówi³o jaka jest pañska decyzja? Dob
, my lê, i bardzo niebezpieczny. Na pewno wyrz¹dzi³ wiêcej z³a ni¿ li ludzie. Aleksander,
ym tonem, zada³ mu pytanie:
W tej transakcji, jak¹ przeprowadzi³ pan z KGB, co by³o pañskim towarem?
Kurnosow odpowiedzia³ mu natychmiast:
Prawda. Ci ludzie wyobra¿aj¹ sobie, ¿e mog¹ zaprz¹c prawdê do w³asnego wozu. Ale prawda
umak, którego nie mo¿na okie³znaæ. Zna pan rosyjskie bajki, Aleksandrze Dmitry-czu? Pamiêt
a pan bajkê o kiju-samobiju, który wystarczy wyj¹æ z worka? I stolik, który siê sam nakrywa
Wystarczy roz³o¿yæ na stole obrus, a bêdzie pan mia³ przed sob¹ prawdziwie pantagru-eliczn
posi³ek. Podobnie z prawd¹: prawda-która-siê-sama-usprawiedliwia, prawda, która przynosi
wyzwolenie. Tylko prawda jest jednocze nie istot¹ i funkcj¹. Temu cz³owiekowi-górze powied
zia³em wtedy, gdy mnie sprowadzono, nagiego, po gruntownej rewizji: jestem silniej
szy od was.
I to pañska inteligencja sprawi³a, ¿e KGB zdecydowa³a uczyniæ z pana kulturê bakterii k
rrewolucyjnej?
Nie tylko. Dziêki temu spotkaniu w Niemczech posiada³em kulturê polityczn¹ nie-marksis
towsk¹, co zupe³nie wyj¹tkowego w kraju zamieszka³ym przez 250 milionów osób. Moja intelig
ja nie by³a uszkodzona przez mikroba dialektyki.
351
Przyzwyczai³em siê do my lenia, które nie musia³o uciekaæ siê do pomocy jednej tylko, zresz
ymitywnej metody. Dla KGB, Aleksandrze Dmitryczu, by³em zdobycz¹ o warto ci nieocenion
ej. Zapisywa³em moje my li. Przekazywa³em je dobrowolnie cz³owiekowi-górze. Wybiera³ fragme
ty, które najbardziej mu odpowiada³y, i oddawa³ je jednemu ze swych podw³adnych. Ten uda
wa³, ¿e jest moim pielêgniarzem i oddawa³ je ludziom z siatki przerzutowej. Ci z dzieciêc¹
iewinno ci¹ transportowali je dalej. Có¿ za organizacja, Aleksandrze Dmitryczu! Za jej móz
g uwa¿a³ siê cz³owiek-góra, lecz by³ w gruncie rzeczy tylko elementem uk³adu, pracuj¹cego d
ie! Oczywi cie, dziennikarzom opowiedzia³em inn¹ historiê. Trzeba umieæ k³amaæ, ¿eby byæ uz
a prawdomównego.
Kurnosow wytar³ chusteczk¹ pianê z piwa, która osiad³a mu na ustach. Po¿era³ t³uste frytki,
y nie zjad³ przed chwil¹ wspania³ej kolacji. Aleksander zamówi³ dla niego jeszcze jedno pi
wo:
Nie chce mi pan opowiedzieæ o tamtym spotkaniu?
Chêtnie. Powiedzia³em ju¿, ¿e dosta³em siê do niewoli, prawda? Poddali my siê na samym
ca³a dywizja, i dlaczego? Przez buty z cholewami. Poniewa¿ nie mieli my butów, a ZSRR s
przeda³ krótko przedtem setki tysiêcy takich butów Niemcom. Wydawa³o nam siê, ¿e zostali my
edani razem z butami. Wojna dopiero siê zaczyna³a i Niemcy traktowali nas do æ przyzwoic
ie. Rozstrzelali naszych komisarzy politycznych, ale to nas nic nie obchodzi³o, ni
e uwa¿ali my ich za naszych. Wie pan, co w koñcu sprawi³o, ¿e partia zjednoczy³a siê ze spo
twem? Wojna. Bo trzeba jednak uznaæ, ¿e to partia poprowadzi³a naród do zwyciêstwa. Przewi
eziono nas do Niemiec w bydlêcych wagonach i rozdzielono pomiêdzy ch³opskie zagrody. N
iektórzy chwalili to sobie: ch³op w wojsku, baba sama w domu... Ze mn¹ by³o inaczej. Nie
mia³em jeszcze dwudziestu lat, nie zna³em kobiet. Kobieta, u której s³u¿y³em, by³a dla mni
aczej matk¹.
352
Smarowa³a mi chleb mas³em. Nie tak jak Rosjanka, to prawda: jedn¹ stron¹ no¿a nak³ada³a mas
rug¹ zbiera³a wszystko to, co nie wesz³o w chleb. Mimo to by³a dobra dla mnie. Podobne k
romki chleba, jakie robi³a dla mnie, ukrywa³a nieraz w pojemnikach na mieci, które opró¿ni
li inni jeñcy. To by³o ju¿ pó niej, gdy Niemcy mieli tylu jeñców, ¿e nie mieli ich jak wy¿y
pracowaæ na ziemi. Mój ojciec by³ introligatorem, proszê sobie wyobraziæ! Ale ziemia jest
wielkoduszna, trzeba tylko pogodziæ siê z jej surowo ci¹. Matka-ziemia, wilgotna, nie r
obi nic na z³o æ, wynagradza tych co j¹ uprawiaj¹, nawet obca ziemia. Pracowa³em motyk¹ i k
i dawa³o mi to rado æ, regenerowa³em siê maj¹c kontakt z rzeczami prawdziwymi. Je¿eli sadzi
ro liny, rosn¹. Je li siê nie plewi, bêd¹ zduszone przez chwasty. Je li zbiera siê zbo¿e, b
ezione, je¿eli siê spó niæ, zgnije. Nie trzeba tu ¿adnego marksizmu-leninizmu. Nasza zagrod
mówiê o niej: nasza! umieszczona by³a na skraju lasu. Po drugiej stronie lasu znajdow
a³y siê inne gospodarstwa, pracowali na nich jeñcy francuscy. Ale wszystkie te zagrody
nale¿a³y do jednej wsi. Pewnego dnia poszed³em na wie , ¿eby przetransportowaæ dziesiêæ wo
wozów chemicznych Niemcy s¹ mocni w nawozach chemicznych i po drodze spotka³em Francuzó
. Jeden z nich patrzy na mnie z rozbawieniem i mówi do mnie po rosyjsku: Wiêc ty rzec
zywi cie jeste stamt¹d? Nie wierzy³em w³asnym uszom. S³ysza³em oczywi cie o bia³ych emigr
le zawsze nam opowiadano, ¿e s¹ to hrabiowie, ksi¹¿êta i wykolejeñcy. I oto ch³opak niewiel
tarszy ode mnie, dobrze zbudowany, z wielkimi d³oñmi i ma³ymi uszami, mówi do mnie: Ty je
ste stamt¹d . Dla mnie by³o to, nie wiem jak panu wyja niæ... To by³o tak, jak zobaczyæ du
awnej Rosji. Nie wolno nam by³o rozmawiaæ. Ale pilnowali nas inwalidzi, niezbyt dobr
ze pilnowali. Umówili my siê wiêc na niedzielê, o trzeciej, w lesie, pod dêbem o dwóch pnia
który obaj pamiêtali my.
353
Za pierwszym razem moi koledzy poszli razem ze mn¹, ¿eby zobaczyæ tego rzadkiego ptaka
, Rosjanina z Francji, syna pani, damy. Ale wkrótce mieli dosyæ: To bia³ogwardzista, ch
ce nam z powrotem cara na grzbiecie posadziæ. A kto ci zarêczy, ¿e carowie nie zatrzym
aj¹ komisarzy? A my wtedy bêdziemy siê pociæ pod podwójnym jarzmem? Krótko mówi¹c, woleli
swoimi ch³opkami, ja natomiast co niedzielê przychodzi³em pod d¹b o dwu pniach.
Teraz widzê to wszystko w innej perspektywie. Miko³aj W³a-dimirowicz by³ z ruchu M³odych R
osjan, i s¹dzê, ¿e ta partia manipulowana by³a przez KGB. Kiedy zacz¹³em braæ to pod uwagê,
nê³a mnie rozpacz. Czu³em siê osaczony. Pó niej doszed³em do wniosku, ¿e to nie ma a¿ tak w
o znaczenia, bo prawda to materia³ wybuchowy, którym nie³atwo manipulowaæ. Mo¿e wybuchn¹æ p
nosem tych, którzy chcieli jej u¿yæ jako balastu ich w³asnych k³amstw. Pod dêbem w ka¿dym r
e nie zadawa³em sobie jeszcze tego rodzaju pytañ. S³ucha³em, jak ten emigrant opowiada o
Rosji i syci³em siê jego s³owami, wysysa³em z nich ca³¹ prawdê, jaka siê w nich znajdowa³a
ak siê wysysa szpik z ko ci kuropatwy, jak siê wygrzebuje k¹ski homara. Wszystko to w ród z
pachu grzybów i mchu, zapachu, który odt¹d kojarzy mi siê z prawd¹.
Miko³aj W³adimirowicz kaza³ mi nauczyæ siê na pamiêæ ca³ego programu, egzaminowa³ mnie... U
harowa³em ciê¿ko, zadawa³em pytania, recytowa³em, on stawia³ stopnie, podpowiada³, kiedy n
zna³em odpowiedzi. Mieli my zlodowacia³e stopy, zmarzniête nosy i tylko jeden o³ówek na nas
dwu. Przez ca³y tydzieñ harowali my jak niewolnicy. Gdyby nas nakryto, s³ono by my zap³acil
, ale nie dbali my o to. Ja ros³em dziêki niemu, a on zrozumia³em dopiero pó niej rós³
. Przekazywa³ mi to, w co wierzy³. Szepta³, przemawia³ do mnie, a ja niewykszta³cony, g³upi
zaczyna³em my leæ. Dziêki mnie, dziêki ideom, które mi przekazywa³, on wraca³ do kraju.
354
Rozumie pan to? Wraca³ . Nie tylko do swego kraju: do swego dzieciñstwa, nawet do ³ona ma
tki.
Jego idee nie by³y jasne, by³ to rodzaj papki. Politgrammota, jak to nazywa³. Co w rodz
aju doktryny monarchiczno-socjal-fa-szystowskiej. Trzeba nam cara, ¿eby panowa³, i pr
zywódcy, ¿eby rz¹dzi³ . Mnie siê wydawa³o, ¿e wystarczy car. Trzeba szefów, zwierzchników,
nie za wielu. Z³o ci³ siê na mnie. Dyskutowali my. Wreszcie przysz³a wiosna i zda³em ostatn
egzaminy. Wtedy dopu ci³ mnie do z³o¿enia przysiêgi.
Przysiêgi?
Tak, przysiêgi wierno ci. Z³o¿onej carowi. Metaliczne oczy Kurnosowa nie zwilgotnia³y.
aczej sta³y siê
twardsze, tak jak ¿elazo, które siê hartuje. By³a w nich duma. Jego wargi porusza³y siê, wy
owiadaj¹c cicho wiêt¹ formu³ê. Nie móg³ jej powiedzieæ g³o no w tym bistro, przesyconym za
ek.
Tak powiedzia³ Kurnosow mia³em wtedy dwadzie cia lat, i z³o¿y³em przysiêgê, której
o³a³em. Ci ludzie chcieli wiedzieæ, dlaczego strzela³em do Bre¿niewa... Dla tego, Aleksand
rze Dmitryczu, ¿eby zrobiæ miejsce.
U miech, w którym by³o i szyderstwo i zawi æ, wykrzywi³ usta Aleksandra:
Dla kogo chcia³ pan zrobiæ miejsce? Dla obecnego nastêpcy?
Kurnosow jeszcze raz wytar³ usta chusteczk¹:
Do pewnego momentu Historii, Aleksandrze Dmitryczu, ksi¹¿êta tworz¹ trony. Pó niej osi¹
taki punkt, ¿e to trony tworz¹ panuj¹cych.
Wsta³ z miejsca:
Przejdziemy siê jeszcze trochê?
By³y wiêzieñ celi numer 000 mia³ niespo¿yte si³y.
Zaczêto przygotowywaæ rozruch Konfraterni . Trzeba by³o zaj¹æ siê trzema zasadniczymi punk
programem, bud¿etem i rekrutacj¹.
355
Podstaw¹ programu by³a powszechna deklaracja obowi¹zków cz³owieka. Kurnosow pisa³:
Ka¿da filozofia spo³eczna, która za punkt wyj cia obierze prawa jednostki, a nie jej pow
inno ci wzglêdem innych jednostek, przypominaæ bêdzie orkê p³ugiem zaprzêgniêtym przed wo³a
anofile odrzucili demokracjê mieszczañsk¹, gdy¿ jej fundamentem jest absolutny liberaliz
m, który musi doprowadziæ do wyzysku s³abego przez silniejszego, choæby nawet wyzysk ten
by³ os³oniêty, zamaskowany. Wolno æ mo¿e byæ ugruntowana tylko na odpowiedzialno ci. Natom
równo æ istnieje pod jednym tylko wzglêdem: stosunku do mierci. I rzeczywi cie ka¿dy syste
no ciowy prowadzi do mierci. Bowiem albo ponosi klêskê w walce z przyrod¹ i ucina równo æ,
duj¹c schronienie w sztucznych ramach terroru, albo te¿ odnosi zwyciêstwo, lecz likwid
uje niezbêdn¹ ró¿nicê potencja³u, wytwarzaj¹c¹ witalny pr¹d dzia³añ spo³ecznych (oto socjal
em odpowiedzialno æ stanowi wystarczaj¹co solidn¹ bazê sprawiedliwego spo³eczeñstwa. Odpowi
ialno æ wi¹¿e cz³owieka w jego konkretnych relacjach z innymi lud mi wytwórcê z konsument
mie lnika z klientem, zwierzchnika z podw³adnym i tak¿e z naturalnymi spo³eczno ciami, do
których przynale¿y, z rodzin¹, grup¹ zawodow¹, ludem, ca³¹ ludzko ci¹. Lecz konkretne obowi
ch adresatami s¹ nasi bli ni, s¹ zawsze wa¿niejsze ni¿ obowi¹zki abstrakcyjne...
Tekst, przygotowany przez Kurnosowa, poprawiony przez Psara i przed³o¿ony na nowo Ku
rnosowowi, zosta³ pó niej dyskretnie przekazany Piotrowi podczas spotkania w muzeum Cl
uny czy Carnavalet. Ta metoda pracy prowadzi³a do konfliktów, gdy¿ Aleksander zwyk³ dzia³aæ
samodzielnie, a czysto dydaktyczna postawa Piotra dra¿ni³a go w najwy¿szym stopniu.
Wasz program jest za ma³o buduj¹cy krytykowa³ go pilot. Powinni cie wypracowaæ antyma
m, jawnie fa³szywy, jako ¿e marksizm jest teori¹ prawdziw¹. Trzeba sprawiæ, ¿eby
356
nasi przeciwnicy nauczyli siê my leæ wspak, na ukos. I nic wiêcej.
Nie mam pojêcia, z której pan wyszed³ dyrekcji odpowiada³ na to agent ale najwidocz
j nic pan nie zrozumia³ z t operacji, któr¹ ma pan dyrygowaæ. Oto o co tu chodzi: u wiadom
ili my sobie wreszcie, ¿e marksizm to tylko jeden z momentów dialektycznego ruchu i ¿e z
arysowa³a siê sytuacja, w której zaczê³a siê szykowaæ synteza historyczna, zawieraj¹ca go w
e, lecz wroga mu; zamiast ¿eby zatriumfowa³a antyteza, czyli w³a nie marksizm. Dlatego p
ostanowili my oszukaæ Historiê, tak samo jak oszukuje siê niektóre owady podstawiaj¹c im sz
uczne jaja, które one bezskutecznie usi³uj¹ zap³odniæ gin¹c przy tym. Oto w³a nie sztuczka,
amierzamy podsun¹æ zachodniej inteligencji. Mamy przy tym nadziejê, ¿e gdy powiedzie siê t
a pseudo-synteza, któr¹ bêdziemy prowadzili tak, jak prowadzi siê kukie³kê w teatrze lalek,
bêdziemy mogli powróciæ do przerwanej pracy nad tez¹ znów dla nas korzystn¹.
Aleksander wywalczy³ pewne ustêpstwa u Piotra i znów zobaczy³ siê z Kurnosowem, by spróbowa
ymóc na nim zmiany w tych punktach, w których Piotr nie da³ za wygran¹. Rzecz jasna Alek
sander musia³ przedstawiæ te propozycje jako swoje w³asne, chocia¿ zupe³nie siê z nimi nie
gadza³.
Aleksandrze Dmitryczu s³ysza³ wtedy od Kurnosowa, który zwraca³ siê do niego z pewn¹
umia³o ci¹ jeszcze nie spotka³em cz³owieka tak bardzo zmiennego w przekonaniach jak pan.
Inne problemy zwi¹zane by³y z bud¿etem. Kurnosow z oszczêdno ci opu ci³ po dwóch dniach hot
iseul i przeniós³ siê do maleñkiego hoteliku w XV dzielnicy, gdzie zamieszka³ w pokoju bez
zienki. Do ³a ni bêdê chodzi³ w ka¿d¹ sobotê. Wie pan, co by³o jednym z moich leningradzki
lejów? Tajemnica by³a dobrze strze¿ona, ale w ka¿d¹ sobotê opuszcza³em moj¹ celê, i, z kajd
na przegubach, amerykañskimi oczywi cie, udawa³em siê razem z eskort¹ do ³a ni
357
przeznaczonej dla KGB. Moi stra¿nicy lali mi na plecy wrz¹c¹ wodê i ch³ostali mnie brzozow
ymi witkami. Niekiedy oddawa³em im piêknym za nadobne. Nie le bawili my siê przy tym . Gdy
urnosow dowiedzia³ siê, ¿e w Pary¿u nie ma rosyjskiej ³a ni, by³ wstrz¹ niêty t¹ wiadomo ci
tym nie pomy leæ, wy, emigranci, przez sze ædziesi¹t lat? Zadowoli³ siê jednak ³a ni¹ tur
ie wystawia³ nosa ze swego podejrzanego hoteliku. Jad³ prawie wy³¹cznie wtedy, gdy by³ pro
szony na przyjêcia. Do æ siê napcha³em w wiêzieniu; przyszed³ czas, ¿eby trochê popo ciæ .
iêczne wyp³aty, jakie otrzymywa³ z wydawnictwa Lux, wêdrowa³y prawie w ca³o ci do kasy Kon
rni . Wydawnictwo tymczasem zamierza³o wytoczyæ proces Gawierinowi i odebraæ mu przyw³aszc
zone honoraria.
Sumy te jednak nie mog³y wystarczyæ jako baza finansowa ruchu na skalê wiatow¹, nawet w n
ajskromniejszym wymiarze. Agencja Aleksandra po wiêci³a czê æ swych zysków przekazuj¹c je w
u przedsiêwziêciu, dziêki czemu Psar móg³ sprawowaæ kontrolê nad Konfraterni¹ . Jednocze n
sunki z Kurnosowem pogarsza³y siê. Poniewa¿ wszystkie zyski musia³y byæ zatwierdzane przez
Piotra, przyznawa³ on sobie prawo ogo³acania kont Konfraterni . Wierci³ siê po parkietach
pa³acu Biron (jego buty skrzypia³y nieprzyjemnie), zatrzymywa³ siê przed makiet¹ Bramy pie
kie³ i domaga³ siê podk³adek usprawiedliwiaj¹cych zakup znaczków czy biletów metra. Gdy za
sander rzuca³ mu w twarz:
Pan jest skoñczonym biurokrat¹! Piotr odpowiada³ na to, u miechaj¹c siê z zadowoleniem:
Jestem zawodowcem.
Jeszcze inne k³opoty wi¹za³y siê z naborem cz³onków stowarzyszenia. Kurnosow chcia³ pój æ n
Trzeba osi¹gn¹æ masê krytyczn¹, aby mog³y wyklarowaæ siê elity. Przyjmujemy ka¿dego, k³
g³êboko, po rosyjsku.
358
Niemo¿liwe, Michale Leontyczu. Za³ó¿my, ¿e ca³e francuskie getto faszystowskie postanow
apisaæ siê do nas. Nikt inny nie zechce wtedy pracowaæ z nami. Czy pan wie, ¿e we Francj
i istniej¹ cztery ugrupowania monarchistyczne, ¿r¹ce siê miêdzy sob¹? Nie chce pan chyba, ¿
y zostali opanowani przez trockistów, prawda, albo przez bonapartystów? Ani przez wia
towców czy anarchistów? Nie chce pan chyba równie¿, ¿eby my dopomogli w rehabilitacji lewic
wym intelektualistom, tym nowobogackim w³adzy? Tworzymy ca³kowicie nowy organizm pol
ityczny i musimy dbaæ o to, by nie zosta³ on zdominowany przez ¿adne z ju¿ istniej¹cych ug
rupowañ.
Przeciwnie Piotr: ten uwa¿a³, ¿e przyjêcie kogo do Konfraterni bêdzie przywilejem, wyró¿
by kandydaci wype³niali sze ciostronicowe formularze, by³ zdania, i¿ nale¿y sprawdziæ ich
ochodzenie, za³o¿yæ kartotekê. Bieg³y w kontrwywiadzie, przejêty by³ obsesj¹, ¿e Konfrater
ie opanowana przez drug¹ stronê. Aleksander irytowa³ siê:
Jaka druga strona ma nas opanowaæ? Przecie¿ wiemy z góry, ¿e przyci¹gniemy antykomunist
O to chodzi. Niech teraz jaki francuski gagatek wci nie siê do Konfraterni i odkryje
¿e jest ona manipulowana przez nas. Wyobra¿a pan sobie to krótkie spiêcie?
Trzymany krótko przez Piotra Aleksander odczuwa³ coraz wiêksze zmêczenie, t³umaczy³ sobie j
dnak, ¿e dziêki temu nie poddaje siê najbardziej haniebnemu uczuciu: lito ci nad samym s
ob¹.
Dochodzi³y do tego tak¿e wysi³ki i wystêpy publiczne. Kurno-sow zapraszany by³ wci¹¿ na pro
cjê i nawet za granicê, do Belgii, Wielkiej Brytanii. Aleksander by³ nieodmiennie jego
t³umaczem i mentorem.
Którego poranka wracali z Monte Carlo. Kurnosow drzema³. Odrzuci³ w ty³ g³owê, jego usta b
twarte. Ale wyczuwa³o siê, ¿e miê nie twarzy wci¹¿ s¹ napiête. Aleksander przygl¹da³ mu
359
siê uwa¿nie. Wiedzia³, ¿e jego stosunek emocjonalny do Kurno-sowa jest bardzo z³o¿ony, ale
ie analizowa³ tego.
Oto «‾elazna Maska» , my la³. Oto Harmodius, który na pró¿no zaatakowa³ Bre¿niewa. Oto uc
o-wicza. Oto sze ædziesiêciolatek, prawdopodobnie wci¹¿ jeszcze nie znaj¹cy kobiet. Oto syn
k introligatora, który nigdy nie k³ama³. Oto szaleniec, który spêdzi³ dziesiêæ lat w zak³ad
chiatrycznym, gdzie nie tyle go leczono, ile raczej umo¿liwiono mu rozwój jego szaleñs
twa . Otworzy³ gazetê, «Niezale¿ny Dziennik». Przeczyta³ wiadomo æ o mierci Gawierina.
Listonosz, który przywióz³ kolejn¹ porcjê rachunków, wezwañ i zawiadomieñ do ufortyfikowane
mu w pobli¿u Li-moges, stwierdzi³, ¿e skrzynka na listy od wielu dni nie zosta³a opró¿niona
Zawiadomi³ ¿andarmeriê. ‾andarmi znale li wygnañca w kuchni. Wisia³ na jednej z tych ods³o
belek stropowych, które tak zachwalaj¹ agenci nieruchomo ci. Trup, odziany w niebiesk
i garnitur pochodz¹cy z zagranicy, zawieszony by³ na jedwabnym krawacie, kupionym w
Hermesie.
Czy¿by wiêc lêk, d³awi¹cy Gawierina od chwili, kiedy przyby³ do Francji, okaza³ siê uzasadn
Aleksander natychmiast za¿¹da³ spotkania z pilotem. Piotr siedzia³ ju¿ w ro¿ku kanapy w pa
y w salonie Jessiki. Jego górn¹ wargê pokrywa³ rzadki w¹sik. Ten nowy szczegó³ jeszcze wzmó
awi æ Aleksandra. ‾mija z w¹sikiem, to ju¿ naprawdê przekracza³o wszelkie granice!
To nasza robota?
Piotr studiowa³ z zimn¹ krwi¹ pomiêt¹ gazetê, któr¹ Aleksander cisn¹³ na kanapê.
Nie.
Pokaza³em ten artyku³ Kurnosowowi. Powiedzia³ na to: To u³atwi prawdopodobnie procedur
dzyskania pieniêdzy . £adne s³owa w ustach chrze cijanina! Wszyscy jeste cie tacy sami.
360
Jacy my? Aleksander opanowa³ siê:
Ma pan racjê. Je¿eli Gawierin sta³ siê niewygodny, trzeba go by³o sprz¹tn¹æ. My la³em o
losie tego cz³owieka, zamiast skupiæ siê na sprawie.
Dorzuci³ nie bez pychy:
Mam sobie to za z³e. Piotr uprzejmie przyj¹³ do wiadomo ci s³owa Aleksandra.
Dlaczego chcia³ siê pan ze mn¹ zobaczyæ? Aleksander u wiadomi³ sobie, jak wielki b³¹d p
e
chcia³ siê go jednak wypieraæ. Tu tak¿e wchodzi³a w grê pycha.
W³a nie w tej sprawie. Piotr westchn¹³ lekko. Jego w¹sik dopiero kie³kowa³.
Chce pan powiedzieæ, ¿e pan, pu³kownik dokooptowany, ryzykuje demaskacj¹ i mnie nara¿a
a to samo, ¿¹da pilnego spotkania, i wszystko z powodu mierci agenta, od dawna ju¿ wy³¹czo
ego z gry? Niech pan siê ma na baczno ci, Psar. W naszej robocie niekompetencjê od sab
ota¿u dzieli tylko jeden krok.
Nastêpnego dnia Aleksander umówiony by³ na obiad z Emanuelem Blunem. Ich kontakty sta³y
siê rzadsze od chwili, kiedy powie ci Bluna, bardzo przeciêtne i chêtnie czytane, zajmuj¹c
e siê najczê ciej tematem wiernego przyjaciela , zaczê³y siê sprzedawaæ tak dobrze, ¿e ich
e musia³ ju¿ dzieliæ siê z agencj¹ czê ci¹ swego honorarium. Blun jednak nie przesta³ okazy
wdziêczno ci, i gdy tylko spotykali siê w którym z modnych miejsc, odwiedzanych przez dzi
ennikarzy, uwa¿a³ za punkt honoru uj¹æ swego by³ego agenta za ramiê i wykrzykn¹æ g³o no:
Oto najlepszy agent Pary¿a. To on wyci¹gn¹³ mnie z b³ota. Jego telefon Niech mnie pa
rosi na obiad. Spotkamy
siê w «Pont-Royal»? zaskoczy³ ca³kowicie Aleksandra. Czego móg³ chcieæ od niego ten cz³o
robi³ maj¹tek na obronie biedaków?
361
Obaj zjawili siê w tym samym momencie w restauracji i jednocze nie weszli do szatni,
¿eby zostawiæ swe okrycia. Blun mia³ na sobie p³aszcz z czarnego kaszmiru, ozdobiony ak
samitnym ko³nierzem. Gdy zawiesi³ go ju¿, wybrawszy bardzo starannie jeden z wielu ide
ntycznych wieszaków, ukaza³ siê oczom Psara w eleganckim garniturze, z zegarkiem zawie
szonym na ³añcuszku, z kamizelk¹, która os³ania³a m³odzieñcz¹ jeszcze sylwetkê i brzuszek,
dzenia.
Wypijemy po jednym w barze? Stó³ mamy zarezerwowany.
Aleksander skin¹³ g³ow¹ na znak zgody. Ceni³ luksus, przyæmione wiat³a, dyskretn¹ obs³ugê
ale tak naprawdê nie lubi³ go. Uwa¿a³, ¿e spotyka³o siê tam zbyt wielu pisarzy, a w g³êbi d
przekonany, ¿e pisarze nie nale¿eli do ,jego wiata . Pozwoli³, by Blun zaprowadzi³ go do j
dnego z foteli, trzymaj¹c go za ³okieæ.
Lubiê ten lokal. Tu spotyka siê sama góra powiedzia³ Blun, wzdychaj¹c z ukontentowani
Plotkowali przy kieliszku. Przy pierwszej chwili milczenia Blun rzuci³:
Wracam z Rosji.
Aleksander nie zorientowa³ siê, ¿e tamten wyci¹ga do niego przyja nie d³oñ. Nie by³o w tym
ziwnego, ¿e powraca³ z ZSRR; literat, któremu przyznano tam nagrodê. Agent literacki ci¹gn¹
alej rozmowê o literaturze, przygl¹daj¹c siê jednocze nie g³adkiej, obrzmia³ej i bladej twa
tego drobnomieszcza-nina, nie pozbawionego talentu, ale tak trywialnego, ¿e bardz
iej godne szacunku by³oby, gdyby go nie mia³. Gdzie podzia³ siê Emanuel Blun z brudnymi
paznokciami i g³ow¹ pe³n¹ ideologii, którego wyci¹gn¹³ z anonimowo ci, aby sta³ siê jednym
sztafety? Teraz jego paznokcie by³y regularnie sprawdzane i korygowane przez mani
kiurzystkê, a ideologie rozpêdzone zosta³y na cztery wiatry przez bank Credit Lyonnais
.
My lê, ¿e nasz stó³ jest ju¿ gotów powiedzia³ Blun.
362
Byli dla siebie uprzedzaj¹co grzeczni przed na pó³ ukrytymi drzwiami, które prowadzi³y w g³
hotelu.
Dopiero po szczegó³owo przemy lanym wyborze menu i konferencji na temat win z maître d'hót
el, ? lun poruszy³ temat, który by³ powodem tego spotkania. Pomimo to uzna³ jeszcze za s
tosowne zacz¹æ od wstêpu, po którym dopiero nast¹pi³ gwa³towny przeskok.
- W zesz³ym roku to by³o proste, wystarczy³o po prostu zamówiæ Bouzy. Ale to zaczyna ju¿
ygl¹daæ archaicznie. Mam nadziejê, ¿e bêdzie panu smakowa³ Cahors. W koñcu u ortodoksów jes
wino mszalne. A propos, co siê dzieje z Konfraterni¹ ?
- Wszystko w porz¹dku. W³a nie intronizowali my wielkiego amerykañskiego re¿ysera, tego,
tóry nakrêci³ £owc¹ ³osi.
Blun bawi³ siê kawa³kiem chleba:
- Jak to siê robi, ¿eby dostaæ siê do waszego klubu? Czy to partia, do której siê wstêpuj
Rodzaj Rotary Club, który zaprasza, czy te¿ Ko ció³, gdzie wymaga siê inicjacji?
- Wszystko po trosze.
- Nie ukrywam przed panem, ¿e to by mnie interesowa³o.
- Pana, Emanuela Bluna? Przecie¿ wiêkszo æ cz³onków to zdecydowani antykomuni ci. Mamy...
Aleksander przytoczy³ kilka bardzo znanych nazwisk. Blun mruga³ powiekami przy ka¿dym
nazwisku:
- To wietnie, to wietnie. Czy móg³by mnie pan zaprote-gowaæ?
- Blun, nie rozumiem pana. Jest pan oficjalnym laureatem ZSRR!
- Liczê, ¿e to w³a nie pomo¿e mi siê tam dostaæ. W koñcu powinno to zrobiæ przyjemno æ ws
pana reakcjonistom, kiedy zobacz¹ mnie w worku pokutniczym i z g³ow¹ posypan¹ popio³em.
Aleksander nie móg³ nie pomy leæ o obsesji Piotra, który wszêdzie wêszy³ inicjatywê francus
ywiadu.
363
- Ale dlaczego mia³by siê pan pojawiaæ w worku i z popio³em?
- Nie mam nic do stracenia, Psar. Jestem na bakier z lewic¹ i potrzebujê publiczno c
i.
- Na bakier z lewic¹? Jak to?
- To d³uga historia.
- Kelner- zwróci³ siê Aleksander do maître d'hótel- proszê nam przynie æ jeszcze jedn¹ bu
Co prawda Blun mia³ wielk¹ ochotê opowiadaæ, jednak chcia³ byæ o to proszony: ogniste wino
ka¿e siê w tym pomocne.
Od jakiego czasu w Zwi¹zku Sowieckim przesta³y pojawiaæ siê nowe wydania jego ksi¹¿ek. Zas
awia³ siê dlaczego, i przyj¹³ zaproszenie. Samo w sobie by³o ono niezbyt interesuj¹ce, ale
og³o mu pomóc w stwierdzeniu na miejscu, co siê dzieje.
- Kilka lat temu rozwijali przede mn¹ czerwony dywan, wszelkie koszta by³y op³acone,
kawior szuflami. Tym razem oszczêdzali. Chcia³em wreszcie wiedzieæ, o co chodzi. W koñc
u staæ mnie jeszcze na zap³acenie sobie pobytu w ich Ukrainie , nawet w apartamencie z
fortepianem, je li mam na to ochotê.
Od samego pocz¹tku Blun stwierdzi³, ¿e jest le przyjmowany. Zapominano go w przedpokoja
ch, nie by³ zapraszany na przyjêcia. Spêdzi³ dwa samotne wieczory w hotelu. Trzeciego wi
eczoru, w barze, pozna³ panienkê, jedn¹ z tych laleczek, co to nie tylko to, ale w dod
atku jeszcze inteligentna. Mieszka³a w tym samym hotelu. Przyszed³ do niej, do jej p
okoju, s³u¿bowymi schodami, ¿eby mnie nie nakry³a eta¿na . Nastêpnego dnia nowa wizyta u s
kiego wydawcy: «Genadij, co siê u diab³a dzieje, dlaczego przestali cie mnie drukowaæ? Czy
co jest nie w porz¹dku w mojej linii politycznej? Mam tylko jedno sumienie. No, ale
je li chodzi o ponowne przemy lenie jakich szczegó³ów... » «Musi siê pan zobaczyæ z Sieri
a³ Gena-dij. Sie-rio¿a? Nie zna³em Sierio¿y, ale wystarczy mi daæ adres. S¹dzi³em, ¿e to ja
azda edytorska. Absolutnie nie. Ten
364
Sierio¿a, który mia³ minê równie radosn¹ jak strajkuj¹cy przedsiêbiorca pogrzebowy, przyjmu
ie w ponurym pokoju z portretem szalonego ascety na murze, styl Greco, i przedst
awia mi wybór: albo bêdzie pan pracowa³ dla nas i p³acimy panu dwadzie cia piêæ tysiêcy egz
rzy rocznie, niezale¿nie od sprzeda¿y, albo sp³awiamy pana. No wiêc tutaj, szanowny pani
e, je li o mnie chodzi to nie, dziêkujê bardzo. Po pierwsze jestem Francuzem, i to naw
et dobrym Francuzem, a poza tym szpiegostwo to prosta droga do tego, ¿eby znale æ siê w
kanale Saint-Martin czy te¿ w fosie Vincennes. «Bardzo mi przykro, Sierio¿a, ja bym z
wielk¹ przyjemno ci¹, ale naprawdê nie widzê, co móg³bym dla was zrobiæ». «Ale¿ tak, tak, p
ostarczyæ informacji na temat ogólnej atmosfery, a poza tym mo¿e pan dotrzeæ do ludzi, k
tórzy nie zgodziliby siê z nami rozma-wiaæ». «Ja znam wy³¹cznie pisarzy». «Po pierwsze, pis
e s¹ a¿ tak bardzo nieprzydatni, jak siê na ogó³ s¹dzi. A ponadto zna pan ludzi polityki, b
ch obecnie w rz¹dzie. Wiceminister Polipier jest pana bliskim przyjacielem...» «Przykr
o mi», ja mu na to, «szpiegostwo to nie mój dzia³». Ten Sierio¿a z pocz¹tku by³ bardzo uprz
nawet nadskakuj¹cy, wspólny idea³, wszystkie te bzdury, ale stawa³ siê coraz mniej uprzej
my i nadyma³ siê jak ¿aba, która chce byæ wielka jak bawó³. «Proszê mnie pos³uchaæ», powied
róbowali my panu u³atwiæ zadanie. Zawsze jest przyjemnie, kiedy motywem jest idealizm, a
le nie jest tak¿e le, je li staje siê nim interes. Nie nale¿y jednak s¹dziæ, ¿e nie mamy i
typu uzasadnieñ do zaproponowania. Czy by³by pan zadowolony, gdyby my dostarczyli pan
i Blun taki oto komplet?» To mówi¹c otwiera szufladê, bierze stamt¹d klaser, otwiera go, w
yci¹ga stamt¹d teczkê, otwiera tê teczkê, znajduje tam kopertê, otwieraj¹ jak te rosyjski
ki i rozk³ada przede mn¹ tuzin zdjêæ. «Je li ma pan ochotê opublikowaæ nowe wydanie Areti
ich pan u¿yæ jako ilustracji». By³y to zdjêcia, jak pan ju¿ zapewne odgad³, laluni z hotelu
pañskiego s³ugi w pewnej akcji .
365
Tyle tylko, ¿e ten Sierio¿a nie wiedzia³ i tutaj w³a nie Rosjanie mnie zawiedli, wyda
siê, ¿e jednak pope³niaj¹ b³êdy ¿e pani Blun i ja uznali my, i¿ ¿arty trwa³y ju¿ wystarcz
zed moim wyjazdem wyst¹pili my o rozwód. Wiêc mia³em siê w duchu. Sierio¿a móg³ sobie mars
sapaæ ile chcia³, a ja mu powiedzia³em: To fajny pomys³. Mo¿e to zainspiruje pani¹ Blun.
ka przez obraz, mi³o æ bez ³ez, i tak dalej. Za jednym zamachem osi¹gniecie to, do czego d¹
przez dwadzie cia lat. W dodatku, ¿eby wam oszczêdziæ wydatku na znaczki pocztowe, sam
jej przyniosê wasze dydaktyczne fotografie . Siêgam po zdjêcia, in the pocket, i odchodzê.
Sierio¿a za styg³ jak sopel lodu. Trzeba dodaæ, ¿e na lotnisku poddano mnie dwugodzinne
j rewizji, od stóp do g³ów, ale ja nie jestem taki g³upi, zdjêcia przekaza³em znajomemu sek
etarzowi ambasady, który da³ je do walizy dyplomatycznej: ani widu, ani s³ychu. Wszyst
ko to opowiadam panu, ¿eby wyja niæ, ¿e miêdzy Sowietami i mn¹ skoñczy³o siê. W pañskim int
ie teraz wykorzystaæ mnie, póki jeszcze mogê uchodziæ za kogo , kto dezerteruje. W przeciw
nym razie, zobaczy pan, za dwa tygodnie uka¿e siê w «Literaturce» artyku³ oznajmiaj¹cy, ¿e
n jest ¿mij¹ pozbawion¹ nie tylko talentu, ale i wiadomo ci klasowej. Niech pan spojrzy,
zas³u¿y³em siê. Mogê siê panu przyznaæ, ¿e siê waha³em. Sierio¿a da³ mi do zrozumienia, ¿e
m pilotem zostanie ta sama lala z hotelu. I muszê panu powiedzieæ, ¿e jak na pilota, t
o ona nie le prowadzi. I jak¹ ma s³odk¹ skórê. Jak niemowlê. Tyle ¿e, widzi pan, na mojej s
ale¿y mi jeszcze bardziej ni¿ na czyjej .
Blun by³ ju¿ przy drugim koniaku, gdy Aleksander, który na ogó³ nie interesowa³ siê wcale t
rodzaju opowie ciami, zwróci³ siê jednak do swego rozmówcy, niedbale, pchany przez zwyk³¹,
wodow¹ ciekawo æ, lub mo¿e odgaduj¹c koleje przeznaczenia:
Ma pan przy sobie te zdjêcia?
366
Blun gdakn¹³:
W³a nie dlatego zarezerwowa³em stolik w rogu sali!
Nie bez trudu odnalaz³ wewnêtrzn¹ kieszeñ marynarki, pó niej jednak wydoby³ z niej zrêcznie
zdjêæ, które wci¹¿ trzyma³ w zamkniêtej d³oni:
Niech pan zamknie oczy. Aleksander zamkn¹³ oczy.
Blun, sapi¹c bez przerwy, wy³o¿y³ dwana cie fotografii na ¿ó³ty obrus:
Mo¿e pan otworzyæ.
Aleksander patrzy³ na zdjêcie przez piêtna cie sekund, a potem podniós³ siê i skierowa³ siê
nê wyj cia. Kelnerzy cofali siê, ¿eby pozwoliæ mu przej æ. Blun na pó³ wsta³ z krzes³a:
Psar...
Psar wyszed³ z restauracji. Blun opad³ na krzes³o. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo
dawna musia³ sam uregulowaæ rachunek.
8
PER£A
To wci¹¿ by³ ten sam wytworny budynek, te same kamienne schody, tak wytarte, ¿e zdawa³y siê
miêkkie i elastyczne, te same lamperie Trianon, te same medaliony i wole oka, ta s
ama Ma³gorzata, czekaj¹ca na niego:
Pan Lewicki telefonowa³ ju¿. Grozi, ¿e przedstawi komu innemu swoje tezy na temat Do
stojewskiego, je li w ci¹gu trzech dni nie dostanie od pana odpowiedzi.
Lecz Aleksander Psar nie by³ ju¿ tym samym cz³owiekiem co przedtem. On, tak zawsze pew
ien, ¿e umie panowaæ nad sob¹, nie przypomina³ dawnego Aleksandra: zostawi³ swój p³aszcz z
lb³¹dziej we³ny i rêkawiczki w szatni Pont-Royal .
Muszê wyjechaæ na kilka dni.
Mówi³ z trudem i najwidoczniej nie us³ysza³ wcale jej s³ów:
Czy zaj¹æ siê rezerwacj¹ biletów?
Wszystko siê rozpad³o: otoczka, która chroni³a go przez ostatnich trzydzie ci lat, ca³e jeg
¿ycie, ¿ycie mê¿czyzny. Musia³ od nowa nauczyæ siê, jak oddychaæ. Gdy siê ma czterdzie ci
przyp³aca siê to lêkiem.
Nie, ¿adnych rezerwacji. Chocia¿ tak. Samolot do... Nowego Jorku.
Na kiedy, proszê pana?
Jak najwcze niej.
Ma³gorzata zaczê³a dzwoniæ, Aleksander opar³ czo³o o szybê.
368
W pierwszej chwili nie widzia³ nic na ulicy, potem zauwa¿y³, ¿e krêci siê tam ch³opak z sza
iem zarzuconym na szyjê, który ju¿ wcze niej depta³ mu po piêtach.
W jego wyobra ni pojawi³ siê znowu obraz Gawierina wisz¹cego na belce stropowej.
Proszê mi te¿ zarezerwowaæ sypialny.
Dok¹d, proszê pana?
Rzym.
Na kiedy?
Jak najwcze niej. Pomy la³, ¿e powinien sam zaj¹æ siê któr¹ z tych rezerwacji.
Nie by³ jednak w stanie wyczekiwaæ teraz w kolejce, w biurze podró¿y, i rozmawiaæ ponad ko
ntuarem z jedn¹ z tych ufryzowanych idiotek nie znaj¹cych siê na rozk³adzie jazdy.
B³¹dz¹c po ulicach Pary¿a, przeje¿d¿aj¹c samochodem przez Sekwanê, aby uciec od lewego brze
otem znowu wracaj¹c tam, ¿eby zbli¿yæ siê do biura, staj¹c na czerwonych wiat³ach, ruszaj¹
elonych, w³¹czaj¹c siê w ruch okrê¿ny na rondach, patrz¹c na zegarek, którego prawie nie po
odczytaæ, zrekonstruowa³ z dok³adno ci¹ do paru pomy³ek zaledwie wydarzenia ostatnich lat.
to on, który zawsze tak bardzo uwa¿nie prze¿ywa³ bie¿¹c¹ chwilê!
A³³a by³a po prostu dodatkowym oficerem-pilotem, którego mu przydzielono, aby uwierzy³, ¿e
zie móg³ wróciæ . Gdy tylko wype³ni³a swoj¹ misjê, zajê³a siê innymi, podobnymi do niego.
akowa³o, ale kobiet-oficerów, uwodzicielskich i zdolnych zarazem do manipulowania lu
d mi, nie by³o zapewne wiele. Dlatego trzeba by³o zatrudniaæ je co jaki czas. A³³a robi³a
awdopodobniej, w drugiej dyrekcji g³ównej, sta¿ manipulacji intelektualistami francusk
imi o orientacji literackiej. Nie da³o siê wykluczyæ, ¿e mia³a do czynienia z dwoma znaj¹cy
i siê wzajemnie; ryzyko wynosi³o ile tam procent. KGB przyjê³o to ryzyko kieruj¹c siê prze
n¹ trosk¹ o oszczêdno æ, i zrani³o wskutek tego Aleksandra tak bardzo, gdy¿ zwi¹zany by³
369
ze sw¹ s³u¿b¹ i nienawidzi³ wszelkiego oszustwa. By³ poza tym obra¿ony, ¿e nie zas³u¿y³ na
ota zajmuj¹cego siê nim i tylko nim. Zraniona mi³o æ w³asna powoduje wielki ból.
Nie s¹dzi³ nigdy, by A³³a go kocha³a, tak jak post-romantyczni drobnomieszczanie ³udz¹ siê,
ch, ach, kooocha. Nie by³a te¿ dla niego rozczarowaniem my l, ¿e ich zwi¹zek by³, dla A³³y,
ieniem rozkazu. O tym wiedzia³ zawsze i nawet zadowolony by³, ¿e ich relacja zbudowana
zosta³a nie na kaprysie przyci¹gania siê dwu naskórków czy dwu wra¿liwo ci. Fundamentem ic
wi¹zku by³a dla niego raczej wiadomo æ, ¿e jego uczestnicy tworz¹ co , co przerasta ich ob
Nie czu³ siê wiêc oszukany w mi³o ci. To przynajmniej zosta³o mu oszczêdzone.
Nie pociesza³o go natomiast to co by³oby pewnie dobr¹ wiadomo ci¹ dla bardziej banalnego
ochanka ¿e A³³a wcale nie zginê³a. Stratê syna odczu³ tym bole niej w chwili, gdy doszed³
ku, ¿e nigdy go nie mia³, nigdy kto taki siê nie urodzi³. Podobnie te¿ jako ¿e my l o da
i ³agodzi zwykle ból z powodu jej urwania siê wola³ odczucie swej pierwszej ¿a³oby od ohy
go stanu pustki, który go teraz opanowa³. Nawet przez moment nie chcia³ obecnie przyj¹æ mo¿
iwo ci, ¿e jego syn byæ mo¿e by³ jednak na wiecie. By³ ca³kowicie pewny, ¿e kobieta-oficer
j¹ca sw¹ misjê, musia³a przerwaæ ci¹¿ê. Nie przysz³o mu te¿ na my l, ¿e ma córeczkê, co pew
o jak¹ pociech¹. Nigdy nie mia³em dziecka. Nawet nie wiem, czy mogê mieæ dzieci .
Ten ukryty pr¹d mi³o ci, obecny w nim przez ostatnich piêæ lat, by³ czym ca³kowicie wyobra
urojonym. Czy¿ nie jest rzecz¹ potworn¹ kochaæ co , czego nie ma? Czy¿ nie uprawia³ odra¿aj
nanizmu emocjonalnego? Wszystkie te wewnêtrzne poruszenia duszy, ca³a jego mi³o æ, tak nap
iêta, ¿e musia³ niekiedy a¿ przymykaæ oczy, jakby traci³ równowagê, jego rêka, wyci¹gniêta
n zostanie... Mój syn osi¹gnie... , poczucie, ¿e nie jest ju¿ sam na wiecie, ¿e pêk³a
370
muszla ontologicznej samotno ci, na któr¹ skazuje nas fakt urodzin i z której wyzwolenie
m jest dopiero sp³odzenie w³asnego dziecka wszystko to by³o wiêc tylko halucynacj¹? A fotog
afie? Ile¿ razy pochyla³ siê czule nad zdjêciami! Jak bardzo szuka³ i znajdowa³! oszuka
podobieñstwa rysów! Jak bardzo by³ dumny, rozpoznaj¹c w tym nie wiadomo czyim dziecku po
tomka w³asnego rodu! Jak bardzo przepada³ za tym, ¿eby nazywaæ syna imieniem swego ojca,
zgodnie z tradycj¹! Wybacz, ojcze . Doznawa³ uczucia, które by³o stokroæ silniejszym powi
niem wra¿enia, jakiego siê doznaje, gdy zaufanym przyjacio³om przedstawia siê kogo , kto o
kazuje siê cz³owiekiem bez honoru.
By³ pionkiem w grze. Kto prowadzi³ tê grê? Ci, którym zgodzi³ siê s³u¿yæ za cenê nielojalno
no ci wobec ojca, przez niego samego aprobowanej. Byæ manipulowanym przez w³asnych pod
w³adnych to jeszcze ujdzie. To z³a wojna, ale wci¹¿ jeszcze wojna. Ale przez prze³o¿onych
o ju¿ pod³o æ nad pod³o ciami, co , co Synowi wys³anemu w misjê ka¿e wykrzykn¹æ: Lama saba
Grano nim. Dlaczego? Czy zawiód³ w czym ? Czy za¿¹da³ mo¿e zap³aty nieodpowiedniej w stosun
us³ug, jakie odda³? Podejrzewa³, ¿e targ, który ubi³ przed trzydziestu latu, od samego poc
ku nie by³ uczciwy, ¿e jego mistrzowie nigdy nie mieli zamiaru pozwoliæ mu na powrót . Naw
t jego stopieñ s³u¿bowy, do którego przywi¹zywa³ wagê z ch³opiêcym zapa³em, typowym dla wie
by³ tylko jeszcze jednym wabikiem w tej rozgrywce. Podczas gdy z biegiem lat awan
sowa³ na drabince urojonych stopni i rang, jego prze³o¿eni musieli siê nie le miaæ z niego
swojej dyrekcji, która by³a przecie¿ fabryk¹ iluzji. Nic wiêc dziwnego, ¿e w tej sytuacji P
otr traktowa³ go jak zwyczajnego agenta. Nie chodzi³o wcale o dokrêcenie ruby jakiemu o
erowi, który okaza³ siê zbyt niezale¿ny, lecz po prostu o zastosowanie wobec niego podwójn
ego systemu kija i marchewki, daj¹cego znakomite rezultaty z agentami ni¿szego szcze
bla.
371
Proszê pana powiedzia³a Ma³gorzata bez ironii wyje¿d¿a pan do Rzymu dzi wieczorem
Nowego Jorku jutro w po³udnie.
Przeszed³ do swojego gabinetu i, inaczej ni¿ to by³o w jego zwyczaju, pozostawi³ drzwi o
twarte. Lubi³ boazerie, które otacza³y go ró¿owym cieniem surowego drewna. Jego spojrzenie
pad³o na orientalne sztylety. Pozostawi je tutaj, ¿eby nie wzbudziæ podejrzeñ Ma³gorzaty.
Oczywi cie, musia³a siê domy laæ, ¿e wyje¿d¿a³ jeszcze gdzie indziej, ale nie powinna wied
e by³ pewny, czy wróci. Pó niej zauwa¿y³ ikonê:
Ty tak¿e drwi³by ze mnie, gdyby umia³ drwiæ. Podszed³ do biurka. Le¿a³a tam poczta dl
Zacz¹³ czytaæ i stwierdzi³, ¿e nic nie rozumie.
Wiêc jak to jest, czy¿by mieli racjê? Czy¿bym by³ tylko szeregowcem, niezdolnym do poddani
siê autodyscyplinie?
Powróci³a mu potrzebna jasno æ umys³u. Zrobi³ kilka notatek, propozycji odpowiedzi na listy
My l o Gawierinie nie opuszcza³a go: Nie chcê, ¿eby mnie spotka³o to samo .
‾adna decyzja jeszcze siê w nim nie skrystalizowa³a. Wiedzia³ tylko, ¿e potrzeba mu kilka
dni odprê¿enia i ¿e w tym czasie powinien unikn¹æ nadzoru dyrekcji. Czy wróci ob³askawiony?
ie próbowa³ znikn¹æ? Postawi jakie warunki przed powrotem do s³u¿by? Tego nie wiedzia³. Al
a¿dym wypadku potrzebne mu by³o odzyskanie dystansu.
Ma³gorzato...
Nigdy jej nie wzywa³ w ten sposób, przez otwarte drzwi.
Ma³gorzato, bêdê musia³ wyjechaæ na parê dni.
To samo zdanie, jak na zepsutej p³ycie. Ale ju¿ wiedzia³, ¿e nie mo¿e uciec. Wyda dyspozyc
je na czas swej nieobecno ci. Zas³ugiwa³ na ten wyjazd.
Tak, proszê pana.
Normalnie zapyta³aby go, czy bêdzie go mo¿na osi¹gn¹æ telefonicznie, ale tego dnia nie spyt
o nic. Sta³a z bloczkiem i
372
o³ówkiem w rêce, lekko przechyliwszy g³owê. Mia³a na sobie granatow¹ sukienkê z wielkim bia
erzem i bia³ymi mankietami. Jej ciemnoniebieskie oczy, obramowane ciemnymi w³osami,
wyra¿a³y skoncentrowan¹ uwagê.
Powie pani, ¿e musia³em wyskoczyæ do Nowego Jorku na negocjacje w sprawie kontraktu.
Wrócê prawdopodobnie w przysz³ym tygodniu.
Mówi¹c bazgra³ jednocze nie karteczkê z przeprosinami po rosyjsku dla Kurnosowa.
Proszê to wys³aæ poczt¹. Pneumatykiem. Je li madame Boisse bêdzie mnie szuka³a, proszê
ieæ, ¿e niezw³ocznie do niej zadzwoniê.
Oczywi cie nie mia³ prawa wyje¿d¿aæ nie zostawiaj¹c Piotrowi wskazówki, jak ma siê z nim sk
towaæ. Czu³, ¿e znów jest komendantem swojego statku.
Mówi³a mi pani... Ach, tak! Pan Lewicki. To prawda, le- my go potraktowali przez tych
wszystkich Kurnosowów. Proszê mu powiedzieæ, ¿e bêdê mu wdziêczny, je li poczeka jeszcze p
dni, ale ¿e zrozumiem tak¿e, je li zechce spróbowaæ gdzie indziej.
Ju¿ to z pewno ci¹ zrobi³, proszê pana powiedzia³a Ma³gorzata sztywnymi wargami.
W ka¿dym razie proszê go przeprosiæ. Nie powinni my siê opuszczaæ, mimo nawa³u pracy. M
i tutaj tak¿e brulion listu do Baroneta, który prosi mnie o ponowne objêcie kierownict
wa serii Bia³ej Ksiêgi. Nigdy nam tego nie zabrano. Trzeba mu to daæ odczuæ, temu prosta
kowi.
Po raz pierwszy pozwoli³ sobie na wypowiedzenie opinii o kim równym mu w obecno ci podw³a
dnego. Dla Ma³gorzaty by³o to ¿enuj¹ce.
Spojrza³ na zegarek.
Mówi¹c nie przestawa³ siê zastanawiaæ, czy we mie swój samochód numer rejestracyjny, szcz
a samochodzie o
373
do æ rzadkiej marce, móg³by go zdradziæ czy te¿ wynajmie jaki pojazd. Na razie nie chcia
aæ wra¿enia, ¿e zaciera lady. Jednocze nie wielokrotnie mia³ okazjê stwierdziæ, do jakiego
nia KGB by³o dobrze poinformowane i przygotowane do dzia³ania. Z jak¹ ³atwo ci¹ znale li sp
by przywo³aæ do porz¹dku Ballandara i Fourvereta! Unikn¹æ nadzoru KGB wydawa³o mu siê prze
ziêciem przekraczaj¹cym mo¿liwo ci zwyk³ego miertelnika. A jednak w³a nie to spróbuje osi¹
mniej na przeci¹g kilku dni. Najlepiej by³oby po¿yczyæ od kogo jaki samochód. Ale od kogo
da³ sobie sprawê, ¿e nikogo nie zna wystarczaj¹co dobrze.
Nie s³ucha³em pani. Proszê o wybaczenie. Ma³gorzata powtórzy³a:
Czy nie mog³abym pojechaæ z panem? zaczerwieni³a siê pod warstw¹ pudru. Proszê o wy
e (nauczy³ j¹ pos³ugiwaæ siê tym zwrotem zamiast zwyk³ego przepraszam ), je li jestem nied
a, ale wydaje mi siê, ¿e móg³by mnie pan potrzebowaæ.
Nikogo mi nie trzeba.
A pó niej jaka tama w nim pêk³a. By³ przyzwyczajony do samotnego ¿ycia, ale nie do poczuci
jest ca³kiem samotny. Podczas trzydziestu lat niedostrzegalnie spoczywa³a na nim rêka
Pitmana, przyjacielska, ochraniaj¹ca. Za chwilê znajdzie siê sam za kierownic¹ omegi cz
y te¿ innego, wynajêtego, nieznajomego samochodu. Ta perspektywa przerazi³a go. Byæ mo¿e o
becno æ tak pe³na zrozumienia, tak ma³o ci¹¿¹ca, pomog³aby mu prze¿yæ tych kilka dni. Oczyw
zwierzy³by siê jej ze swojego dylematu, ale ciep³o jej uwagi, pragnienie, jakie okazyw
a³a, ¿eby we wszystkim mu siê wiod³o, pomo¿e mu, kto wie, podj¹æ optymaln¹ decyzjê. Czy za
nie wystawiam jej na niebezpieczeñstwo? (wci¹¿ my la³ o Gawierinie, o jego wyba³uszonych oc
ach i wywalonym jêzyku). Wprost przeciwnie, nie nara¿am jej na ryzyko, w dodatku moj
e w³asne pomniejszy siê dziêki temu . Niewiele przypomina³ sobie ze swego sta¿u w Brooklyni
,
374
ale nagle powróci³o jedno zdanie: Mokra robota przeciwko dwu osobom nie jest dwukrotn
ie, lecz dziesiêciokrotnie bardziej niebezpieczna ni¿ przeciwko jednemu, odizolowane
mu osobnikowi .
Ma³gorzata, umieraj¹c z onie mielenia, podjê³a ostatni¹ próbê:
Nie ma nic takiego, co nie mog³oby poczekaæ jeden czy dwa dni. Zreszt¹ pojutrze jest
Gwiazdka. I mamy magnetofon, rejestruj¹cy telefony...
Aleksander wci¹¿ jeszcze siê waha³. Ma³gorzata odgad³a z pewno ci¹, ¿e nie wybiera³ siê do
o Nowego Jorku. Da³aby siê raczej poæwiartowaæ ni¿ powiedzia³aby to komu . Je li jednak rze
ie bêdzie torturowana? Nawet bez u¿ycia metod fizycznych mo¿na wymusiæ bardzo wiele. A s
amochód, gdyby go wynajmowa³, by³oby dobrze wzi¹æ na nazwisko madame Thérien.
Dobrze. Na drogê proszê sobie kupiæ szczoteczkê do zêbów.
Co mam nagraæ na magnetofon, proszê pana?
Sam to zrobiê.
Trzeba by³o postaraæ siê o rozproszenie wszelkich w¹tpliwo ci:
Tu Aleksander Psar. Dziêkujê za telefon. Musia³em niestety wyj æ na parê godzin, a moja se
tarka, pani Thérien, jest chora. Bardzo proszê o nagranie wiadomo ci dla mnie na ta mê. Z
przyjemno ci¹ zadzwoniê do pana, pani, po powrocie. Proszê poczekaæ, a¿ odezwie siê sygna³
em proszê mówiæ .
Je li po odczekaniu paru godzin zaczn¹ go szukaæ, sprawdz¹ naprzód, czy polecia³ do Noweg
ku. Gdy stwierdz¹, ¿e nie by³o go w samolocie, zajm¹ siê sprawdzaniem Rzymu...
Chwyci³ sw¹ grub¹, czarn¹ teczkê. Pomóg³ Ma³gorzacie na³o¿yæ popielaty p³aszcz z lisim ko³n
zyjemny zapach:
Jaka to perfuma, Ma³gorzato?
Jolie Madame, proszê pana. Dosta³am j¹ od pana na urodziny.
Mia³em dobry pomys³.
375
U miechn¹³ siê lekko, przepraszaj¹c za swoje roztargnienie.
W podwórku wsiad³ do swojej omegi i otworzy³ prawe drzwi Ma³gorzacie. Trzeba zacz¹æ, powied
ia³ sobie, od tego co jest nerwem ka¿dej wojny. Pojecha³ do swego banku, na bulwarze S
aint-Germain.
Zostawiê samochód w drugim szeregu. Gdyby policjant protestowa³, niech pani u¿yje swyc
h wdziêków.
Po raz pierwszy pozwala³ sobie przy Ma³gorzacie na aluzje czysto osobiste.
Podj¹³ w gotówce ca³y swój wk³ad. Wychodz¹c z banku zobaczy³, ¿e Ma³gorzata przestawi³a sam
nownie zajê³a miejsce pasa¿era.
Zawadzali my wyja ni³a. Przypomnia³ co sobie: wyk³adowca z Brooklynu doradza³, by
osoby, które nie chc¹ zwracaæ na siebie uwagi, zla³y siê z otoczeniem . Ale jak to osi¹gn¹
ej z powie ci Paula Bour-get pewien nauczyciel kupuje nowe ubranie w sklepie Old En
-gland i dopiero potem o miela siê pój æ do krawca. Ja post¹piê ca³kiem przeciwnie .
Aleksander raz jeszcze opu ci³ lewy brzeg. Uda³o mu siê znale æ miejsce do parkowania pod O
er¹.
Ma³gorzato, w tej dzielnicy pe³no jest biur podró¿y. Proszê z ³aski swojej wynaj¹æ samo
ani nazwisko. Oczywi cie oddam pani pieni¹dze. Czy ma pani kartê kredytow¹?
Tak, proszê pana. Na kiedy wzi¹æ samochód?
Od razu.
Czy poprosiæ, ¿eby nam dostarczyli samochód? Trzeba by³o unikn¹æ zwracania na siebie uw
.
Nie. We miemy samochód z gara¿u. Spotkamy siê w tym samym miejscu za pó³ godziny.
Waha³a siê.
Je li nie jest pan pewny omegi, mo¿e we miemy mojego renault? Jest niebieski dorzuci³
, jakby mia³o to jakie znaczenie.
376
Samochód Ma³gorzaty móg³ byæ im znany.
Nie, dziêkujê pani. Proszê wzi¹æ jaki wygodniejszy samochód, nadaj¹cy siê na wiêksz¹ p
Nie mia³ pojêcia, dok¹d jechaæ.
Bez p³aszcza marz³. Pomy la³ jednak, ¿e nic jeszcze nie zrobi³, by zmyliæ ewentualny ogon.
im wiêc zrobi³ zakupy, wykona³ kilka elementarnych manewrów w Galeries Lafayette. Ch³opak
z szalikiem na szyi nie pojawi³ siê, nie zauwa¿y³ nikogo innego podejrzanego. Aleksander
opu ci³ dom towarowy. Na ulicy pali³y siê girlandy lamp. Zapada³ zmierzch. Niech ¿yje Bo¿e
rodzenie kupców!
W sklepie Old England Aleksander kupi³ ciep³y, dwustronny p³aszcz nieprzemakalny, tweedo
wy kaszkiet, parasol i rêkawiczki. Nie nosi³ nigdy ani kapelusza, ani parasola, czu³ s
iê g³upio wyposa¿ony w ten sposób.
Ma³gorzata czeka³a na niego tu¿ obok omegi. Uzna³a, ¿e nie powinna ca³kiem zataiæ swego zdz
enia:
Ubra³ siê pan w stylu angielskim.
Sherlock Holmes, bardzo mi mi³o. Brakuje mi tylko fajki. No wiêc?
Musimy odebraæ peugeota z Avenue de la Grande-Armée.
Proszê, niech pani tam pójdzie i we mie wóz. Proszê mnie zabraæ spod dworca Saint-Lazar
Bêdê czeka³ od strony Cour du Havre, tak ¿eby nie musia³a pani szukaæ miejsca do parkowania
Ma³gorzata ruszy³a w stronê postoju taksówek. £adnie siê porusza³a. Jej popielaty p³aszcz p
nie dotyka³ bioder. Zaczyna³ padaæ nieg, kilka p³atków osiad³o na jej czarnych w³osach. O
y³a niebieski parasol. Na postoju nie by³o ¿adnych pojazdów, ale uda³o jej siê z³apaæ przej
c¹ taksówkê. Aleksander szed³ za ni¹ w pewnej odleg³o ci. Nie odwróci³a ani razu g³owy. Wes
chodu i nie wygl¹da³o to na to, ¿eby kto j¹ ledzi³ ani ¿eby rzuci³ siê w stronê kawiarni,
u. Mo¿na by³o ca³kiem spokojnie przyj¹æ, ¿e tak¿e i ona nie mia³a ogona.
377
Aleksander wsiad³ do metra. Przyklejony do bia³ej, liskiej bariery, z oczami utkwiony
mi gdzie w pustce, mówi³ do siebie: Nie powinienem by³ opuszczaæ tak nagle Bluna. Mog³o m
o daæ do my lenia. Sk¹d mam mieæ pewno æ, ¿e on naprawdê odmówi³ wspó³pracy?
A mo¿e w grê wchodzi³ wariant rozgrywki jeszcze bardziej wyrafinowanej? Mo¿e nie by³a to w
cale pomy³ka dyrekcji, ma³ostkowa oszczêdno æ, lecz, przeciwnie, koñcowa faza monta¿u? W te
posób dano by mu do zrozumienia, ¿e by³ oszukiwany. Ale po co? Operacja Konfraternia r
ozwija³a siê w najlepsze i KGB nic by nie zyska³o odtr¹caj¹c Psara, popychaj¹c go w stronê
ncuzów. Oczywi cie, nie zdradzi nigdy. Czy oni o tym wiedz¹? Wszystko razem nie trzyma³o
siê kupy.
Z dworca Aleksander zadzwoni³ do Bluna:
Bardzo mi przykro, drogi przyjacielu. Móg³bym co wymy liæ na poczekaniu, ale wolê panu p
edzieæ prawdê: chwyci³a mnie nagle straszna kolka.
Blun nie odwa¿y³ siê za¿¹daæ zwrotu rachunku za obiad. Aleksander, rozbawiony, od³o¿y³ s³uc
Spacerowa³ chodnikiem, czekaj¹c na Ma³gorzatê. Ch³ód szczypa³ go w nos, policzki i uszy. Cz
ak dobiera siê do palców u nóg.
Nie wype³nia siê ju¿ kwestionariuszy w hotelu. Ale recepcjoni ci to donosiciele. Trzeba bê
zie podaæ fa³szywe nazwiska. To zaskoczy Ma³gorzatê. Jak jej to wyt³umaczyæ?
Móg³ z³o¿yæ wszystko na karb KGB. mieræ Gawierina by³a dobrym argumentem. A zatem: Oni po
Gawierina, wiêc ja ukrywam siê w pani towarzystwie ?
Przypomnia³ sobie, jak starannie Ma³gorzata zamknê³a wszystkie trzy zamki w drzwiach biu
ra, przekrêcaj¹c dwukrotnie klucz. Dobra gospodyni, pewna, ¿e powróci tam, zabezpieczaj¹ca
wszystko przed wyjazdem.
Fa³szywe nazwiska. Nazywam siê Jean Dupont. Tak? Za³o¿y³bym siê, ¿e nazywa³ siê pan inac
nder Psar. To
378
nies³ychane, jak bardzo jest pan do niego podobny. Widzia³em program w telewizji, w
ostatni pi¹tek, z «‾elazn¹ Mask¹» .
Jeszcze za ma³o «zla³em siê z otoczeniem». I nawet nie mam brody, któr¹ móg³bym zgoliæ! To
ikliwo ci. Okulary? Ale nie zdoby³em siê na to, ¿eby wej æ do optyka i kupiæ okulary ze zwy
szk³ami. Chyba ¿eby powiedzieæ, ¿e mam wyst¹piæ w przedstawieniu teatralnym? Nie, to by³ob
odejrzane. Peruka? I Ma³gorzata mia³aby mnie zobaczyæ w peruce albo z przyklejonym w¹sem
? A je¿eli jednak dam siê z³apaæ i oni zerw¹ ze mnie tego w¹sa, tê perukê, okulary? Kupi³
ydymione okulary s³oneczne, lecz przeszkadza³y mu i nie nosi³ ich.
Ma³gorzata nadjecha³a, prowadz¹c czarnego peugeota. Odst¹pi³a mu od razu kierownicê. Peugeo
mia³ ca³kiem inne w³a ciwo ci ni¿ omega. Czu³o siê inne roz³o¿enie mocy silnika, co agres
ochód ³aciñski w miejsce anglosaskiego.
Aleksander zapu ci³ silnik i ucieszy³ siê jego moc¹; motor zdawa³ siê obiecywaæ zarówno prz
ie jak i wytrwa³y wysi³ek. Mój kr¹¿ownik! Pomy la³, ¿e nigdy nie prowadzi³ rosyjskiego sa
wrócê... Czy jednak rzeczywi cie uda mu siê wróciæ? Zaczyna³ w to w¹tpiæ. Dotyka³ d³oni¹
ogarnia³ wszystko spojrzeniem. Obejmowa³ w posiadanie mostek kapitañski, tak by to ok
re li³ jego ojciec. Ma³gorzata przygl¹da³a mu siê, jej twarz nie wyra¿a³a nic. Podbródek sc
lisim ko³nierzu. Czerwona szminka dok³adnie zakrywa³a jej du¿e, pewne siebie usta.
Puegeot w³¹czy³ siê do ¿elaznego potoku samochodów. Aleksander zmienia³ biegi, bawi¹c siê c
która nie mia³a ¿adnego znaczenia. Wokó³ nich mrowi³ siê grudniowy, posêpny Pary¿; pe³ni za
echodnie biegali ulicami, nie wiadomo za czym, potr¹caj¹c siê wzajemnie. W kioskach ma
rzli sprzedawcy gazet. Jedynie sprzedawca kasztanów móg³ byæ uznany za nostalgiczn¹ aluzjê
o poczciwego dickensowskiego wiata. Naprawdê jednak panowa³a tu tylko szarzyzna i mel
ancholia.
379
Ma³gorzata patrzy³a wprost przed siebie:
To straszne powiedzia³a co przydarzy³o siê biedne mu Gawierinowi.
Sk¹d jej to przysz³o do g³owy?
Dopiero na prowadz¹cej na pó³nocny zachód drodze wyjazdowej Aleksander u wiadomi³ sobie, do
jedzie. To bêdzie oczywi cie tylko etap, ale niezbêdny. Jemu, który zawsze bardzo precy
zyjnie kalkulowa³ swoje postêpowanie, wyda³o siê bardzo dziwne, ¿e mo¿e a¿ tak poddaæ siê s
od wiadomo ci, ni czym samolot prowadzony przez automatycznego pilota. Czy Gawierin
kupi³ strzelbê my liwsk¹? Czy powiesi³ siê z rozpaczy? My liwska strzelba nie chroni przed
pacz¹. A jednak tak, w pewnych przypadkach. Aleksander pochodzi³ z rodziny, w której p
osiadanie broni uznane by³o przez stulecia za co oczywiste go, nie tyle ze wzglêdu na
bezpieczeñstwo, co dla poczucia godno ci cz³owieka. Biedny Dymitr Aleksandrowicz prze
z ca³e ¿ycie marzy³ o posiadaniu choæby karabinu. Ile¿ razy próbowa³ zaoszczêdziæ kilka fra
go kupiæ. Nie dlatego, by mia³ byæ u¿yteczny, ale w pewnym sensie niezbêdny! A pó niej
ni³ te drobne oszczêdno ci, ¿eby nakarmiæ jakiego kolegê, ofiarowaæ ró¿e swojej ¿onie albo
ny s³ownik ³aciñski. Broñ to co wiêcej ni¿ broñ: to decyzja, duma, szansa ofiarowana odwad
oleganie na samym sobie, patrzenie losowi prosto w oczy.
Tak powiedzia³ Aleksander po kwadransie milczenia. To straszne, co sta³o siê z Gawi
rinem.
My la³ o tym cz³owieku, samotnym w jego fortecy, wieczorem. U¿ywany, zu¿yty. Byæ mo¿e usuni
jak usuwa siê niepotrzebn¹ fastrygê czy te¿ rusztowanie, które do niczego ju¿ nie s³u¿y. By
uszczony, poniewa¿ wiedziano, ¿e w koñcu sam siebie usunie. Zlikwidowaæ, sp³awiæ ile¿ zna
yje siê w tych s³owach! Sp³awiæ up³ynniæ, skierowaæ do cieku, utopiæ w kloace. W jaki sp
ikwidowany Gawierin?
380
Czy przys³ano mu ekipê z V departamentu, czy te¿ sam mia³ w sobie co w rodzaju ekipy likw
idacyjnej, komórki czy cia³ka krwi, które jak ma³e gnomy pewnego piêknego dnia dotar³y a¿ d
gu i postanowi³y go usun¹æ, sp³awiæ? W jakim sensie to nie mia³o znaczenia. Zosta³ zaklasy
any jako niezdatny do s³u¿by, czy te¿ sam tak siê okre li³, i krawat Hermesa, ozdobiony str
emionami i munsztukami, piêkny, jedwabisty krawat, liski jak powierzchnia p³ynu, zaci
sn¹³ mu prze³yk i tchawicê, Bóg wie co, i umar³. Jak d³ugo cierpia³? W takich okoliczno cia
czas p³ynie tak jak zazwyczaj? Czy próbowa³ znale æ stop¹ taboret, który odepchn¹³? Sam, s
o nie sam, je li specjali ci z pi¹tki mu dopomogli; ale jednak sam z fizycznym bólem, ag
oni¹. Czy¿ mo¿na odrzuciæ cz³owieka jak rzuca siê niepotrzebne narzêdzie?
To ja powiedzia³ Aleksander ofiarowa³em mu ten krawat.
Czy to by³ znak? Czy to by³ sygna³? Czy próbowano mu daæ co do zrozumienia, u¿ywaj¹c w³a n
rawatu? Ma³gorzata wyci¹gnê³a d³oñ w rêkawiczce i z³o¿y³a j¹ na okrytej rêkawiczk¹ d³oni Al
To nie pana wina, znalaz³by co innego.
My la³a, ¿e Aleksandra gnêbi¹ wyrzuty sumienia. Czy ca³kowicie siê myli³a?
Czy s¹dzi pan, ¿e to... oni?
Aleksander skoncentrowa³ siê na prowadzeniu samochodu.
Gdybym zatrzyma³ omegê, mogliby co w niej zmajstrowaæ. Je li idzie o peugeota, nie mog¹ w
zieæ, ¿e to ja go prowadzê. Jutro, pojutrze pomy l¹ o sprawdzeniu, gdzie znajduje siê Ma³go
ta. Ale na razie nic nam nie grozi. Chyba ¿e zainstalowali mikrofony w moim biurze
? (Jak¿e szybko ludzie, których jeszcze parê godzin wcze niej okre la³ jako my , znale li
edzia³ce oni !) Je li tak, to wiedz¹, ¿e wyjecha³em z Ma³gorzat¹. Ale nie wiedz¹, ¿e samoc
zede wszystkim, ¿e wynajêtym. Je¿eli
381
jednak maj¹ swoje anteny w biurach wynajmu, a maj¹ z ca³¹ pewno ci¹...
Próbowa³ otrz¹sn¹æ siê z tego koszmaru:
Czy zamieniam siê w Gawierina?
Gawierin ko³ysa³ siê na koñcu krawata. Byæ mo¿e jego mania prze ladowcza nie by³a tak absur
, jak siê uwa¿a³o. A Bal-landara do cignê³a jego przesz³o æ sprzed czterdziestu lat. Fo-urv
sta³ napiêtnowany w³asnym wstydem i dalej musia³ siê u miechaæ. Wszystko to przychodzi³o im
najmniejszego wysi³ku.
W Pontoise powiedzia³:
Co mam do za³atwienia, Ma³gorzato. Czy mo¿e pani po czekaæ na mnie w tej kawiarni?
Wzi¹³ ze sob¹ teczkê.
Ma³y, okr¹g³y pu³kownik by³ uradowany jego widokiem.
Kopa lat! Niech mi waæpan co wyja ni. To pana widzia³em kiedy w telewizji, czy¿ nie,
o ma pan sobowtóra? Tylko ja zawsze my la³em, ¿e pan nazywa siê R-sar, a oni mówili P-sar.
Rozpada³o siê bezpieczne alibi, które sobie tu skonstruowa³. Aleksander mia³ nagle przyp³yw
inspiracji:
To by³em ja. Tylko, widzi pan, jestem z pochodzenia Rosjaninem i w naszym alfabe
cie literê p wymawia siê jak r ,
Co te¿ pan mówi!
Pu³kownik uzna³, ¿e by³oby niegrzecznie naciskaæ, ale puszczona w ruch maszyna jego mózgu n
e zatrzymywa³a siê. Nied³ugo dojdzie do tego, ¿e zapyta po prostu: A jakie jest pana ofic
jalne nazwisko? Na przyk³ad to, które ma pan w prawie jazdy? Jeszcze do tego nie dosz
ed³.
Mo¿e wiatrówka, albo strzelnica kulowa, jak zawsze? zapyta³ tylko.
Tym razem tylko wiatrówka. Dokucza mi reumatyzm, lepiej unikaæ odrzutu.
382
Sam nie wiedzia³, dlaczego nie chcia³ strzelaæ kulami.
Pud³owa³ bez przerwy. Nie udawa³o mu siê osi¹gn¹æ tej syntezy oddechu, celowania i spustu,
pozwala zminimalizowaæ rozrzut trafieñ. Ale kiedy wychodzi³, niós³ w teczce swojego Smith
a & Wessona i pude³ko naboi 357 magnum, z kulami o ciêtych czubkach. Nie mia³ pozwoleni
a na posiadanie broni. Pope³niam wykroczenie , powiedzia³ sobie z ponur¹ satysfakcj¹. Jaki
by³o prawdopodobieñstwo, ¿e policja zatrzyma go i podda rewizji? Podwójny teraz ciê¿ar tecz
i dodawa³ mu otuchy. Przez kilka godzin, kilka dni, bêdê ¿y³ jak samotny wilk. Potem siê z
czy .
Nie by³ ju¿ od nikogo zale¿ny i gdy tylko min¹³ pierwszy moment niepokoju, poczu³ siê rado
odniecony. Spojrza³ na zegarek: Biedna Ma³gorzata, czeka na mnie... Naprzód jednak, prz
ejechawszy peugeotem w bardziej ustronne miejsce, otworzy³ (wojskowi mówi¹ na to: rozd
ziewiczy³) wiête pude³ko, po to, aby zast¹piæ zwyk³e naboje 38, tkwi¹ce w bêbenku rewolwer
z sze æ wielkich, ciê¿kich, z³o liwych naboi 357. Z prawdziw¹ przyjemno ci¹ rozmy la³ nad t
elkie, na pó³ otwarte pyski posiej¹ wiêcej spustoszenia ni¿ normalne, ostre pociski.
Ma³gorzata czeka³a na niego cierpliwie, pij¹c ciep³¹ czekoladê. Po raz pierwszy w ¿yciu nie
ta³a na powitanie swego prze³o¿onego, tylko u miechnê³a siê do niego. Nie chcia³a wprawiaæ
k³opotanie. Zauwa¿y³, ¿e zdjê³a rêkawiczkê tylko z jednej, prawej d³oni. Stwierdzi³ tak¿e,
idnie zbudowan¹ kobietê mia³a zadziwiaj¹co drobne rêce. Spojrza³ na zegarek, gdy¿ zapomnia³
icie, która to mo¿e byæ godzina. Czu³ siê teraz m³odo, czu³ przyp³yw energii.
Czekolada? Pani to lubi? Od czterdziestu lat nie pi³em kakao. Wtedy wydawa³o mi siê
dobre. Czemu by nie spróbowaæ? Kelner, poproszê fili¿ankê czekolady.
Kwa ny, wstrêtny smak natychmiast odnowi³ w jego pamiêci dawne prze¿ycia:
Gdy wraca³em ze szko³y, mojego ojca nie by³o jeszcze w
383
domu, ale zostawia³ na kuchence garnuszek, na dnie którego by³a czarna plama po odpry niêt
ej emalii. Zapala³em gaz, nastawia³em kakao i, czekaj¹c a¿ siê zagotuje, pisa³em jeden czy
wa poematy epickie.
Nie mia³ pan matki?
Moja matka umar³a, gdy mia³em dwa lata.
To znaczy nie pamiêta jej pan?
Nie. Czasem wyobra¿am j¹ sobie... Jak ró¿ê, jak b³êkit nieba... Wmawiam to sobie z pewn
Czy ojciec opowiada³ panu o niej?
Nigdy. I w³a nie co mi przychodzi na my l... To ciekawe. By³ zmieszany. Ma³gorzata odc
a³a d³u¿sz¹ chwilê, a potem o mieli³a siê spytaæ, cichym g³osem:
Co jest ciekawe?
Jego przys³oniête rzêsami oczy wpatrywa³y siê w co , czego ona nie mog³a zobaczyæ.
Ojciec nauczy³ mnie kilku modlitw: Ojcze nasz, Zdrowa Mario, i jeszcze modlitwy z
a tych, co ¿yj¹ i za tych, co umarli. Modli³em siê za niego, za moich dziadków, krewnych.
Nigdy za matkê. Wtedy dziwi³o mnie to. By³em przekonany, ¿e moja matka by³a wiêt¹, a za w
e trzeba siê modliæ. Raczej do niej móg³bym siê modliæ. Ale czemu mój ojciec...?
Ma³gorzata u miechnê³a siê smutno. Poczu³ siê w obowi¹zku zadaæ jej podobne pytanie:
A czy pani rodzice ¿yj¹, Ma³gorzato?
Matka. Ojciec zgin¹³ w Indochinach, w czasie wojny. Matka mieszka w Lisieux, dlate
go spêdzam tam wakacje.
Nie s³ucha³ jej. My la³ o pró¿ni, w jakiej siê znalaz³. Przysz³o mu na my l rosyjskie okre
wtedy, gdy kto straci³ i ojca i matkê: ca³kowity sierota . Tak w³a nie by³o z nim. Gdzie
siê obróci³, trafia³ na pustkê. Przypomnia³ sobie, ¿e ma jeszcze rewolwer. Tak samo clocha
my li o swoim psie.
Chod my powiedzia³, wstaj¹c z krzes³a.
384
Dok¹d? Nie wiedzia³, co jej odpowiedzieæ, rzek³ wiêc:
Zjemy kolacjê.
Zna³ niedaleko st¹d, nad Sekwan¹, lokal, do którego przemys³owcy sprowadzaj¹ swoje sekretar
i, a lekarze asystentki. Fourveret zaprosi³ go tu kiedy na obiad. By³a ju¿ noc, gdy zos
tawi³ peugeota pomiêdzy jaguarem i porsche, na podwórku otoczonym nowoczesnymi budynka
mi, w których zastosowano star¹ technikê pruskiego muru. By³o zimno. B³otnisty nieg lodowa
ia³. Ma³gorzata po liznê³a siê, niewiele brakowa³o, by upad³a. Aleksander wzi¹³ j¹ pod rami
i³ w stronê o wietlonego ganku.
Czy ma pan zarezerwowany stolik?
A trzeba rezerwowaæ?
Dzisiaj jest wigilia Bo¿ego Narodzenia, proszê pana.
Na pewno znajdzie pani co dla nas. Westchnienie, wzrok wbity w niebo: Ach, ci kl
ienci! Jak
przyjemnie ¿y³oby siê bez nich!
Têdy, proszê pana.
Aleksander nie móg³ uwolniæ siê od my li, ¿e w gruncie rzeczy w ka¿dej restauracji wiata c
na niego zarezerwowany stó³. Dlatego te¿ niezmiernie rzadko siê zdarza³o, by musia³ odchodz
z niczym. Gdy do tego jednak dochodzi³o, odczuwa³ zarazem upokorzenie i w ciek³o æ. Gdyby t
k mia³o byæ teraz, wobec Ma³gorzaty... Ale nie, znalaz³o siê rozwi¹zanie. Nagle nabra³ wiel
j ochoty, by dogodziæ Ma³gorzacie. Pracowa³a z tak niezwyk³¹ wydajno ci¹, tak kompetentni
iwa³a na co wiêcej ni¿ pensja.
Szatnia, proszê pana? Zale¿a³o mu na tym, by pomóc Ma³gorzacie, zdj¹æ jej p³aszcz,
tak jakby nikomu nie chcia³ odst¹piæ tego przywileju, a potem obróci³ siê plecami do kelner
, pozwalaj¹c mu zabraæ swój w³asny prochowiec. Dra¿ni³a go wulgarno æ tej pó³-us³ugi, oddaw
auracjach: odbiera siê od klientów p³aszcze i podsuwa
385
im siê krzes³o, ale gdy ju¿ uiszcz¹ rachunek, niech sobie sami daj¹ radê, ³obuzy.
Czy zostawi pan teczkê?
Tak... Nie. Wezmê j¹ ze sob¹.
Opar³ j¹ o nogê krzes³a. Na szczê cie teczka sama w sobie by³a obszerna i ciê¿ka, skórzana,
; jej dodatkowy ³adunek nie zwraca³ na siebie uwagi. Tak czy inaczej trzeba by³o mieæ siê
na baczno ci. Wyobra nia Aleksandra nie mog³a siê uspokoiæ: ciekawe, czy we francuskim wiêz
eniu by³by bezpieczny, czy te¿ i tam dosiêgliby go przyjaciele?
Ma³gorzata zamówi³a porto i dosta³a butelkê piêædziesiêcioletni¹. Aleksander wzi¹³ whisky z
Symfonia bieli i czerni, na któr¹ sk³ada³y siê ubrania kelnerów i nakrochmalone serwetki,
tak¿e ogieñ trzaskaj¹cy w stylizowanym na redniowiecze kominku, kontrastowa³a przyjemnie
z mrozem zimowej nocy.
Powiedzia³ pan przed chwil¹... Nie wiem, czy dobrze zrozumia³am. Pan pisa³ kiedy wiers
e?
Dziesi¹tki! Uwa¿a³em siê za poetê.
Teraz ju¿ pan nie pisze? Szkoda. Z pewno ci¹ ma pan za ma³o czasu.
Czy¿by wyobra¿a³a sobie, ¿e pisze siê dlatego, ¿e ma siê do æ czasu?
Brakuje mi talentu, a nie czasu, Ma³gorzato. S¹dzê ¿e jestem do æ dobrym agentem potk
s³owie literackim ale pisarzem? Nie. Do tego potrzebne s¹ specjalne w³a ciwo ci brak
i respektu dla samego siebie na jego twarzy pojawi³ siê wyraz niesmaku. Naprawdê, to n
ie jest zajêcie zupe³nie... jak to powiedzieæ... czyste. Zw³aszcza od czasu romantyzmu.
Pluæ w chusteczkê i podsuwaæ j¹ innym pod nos, w nadziei, ¿e znajd¹ tam krew? Nie, dziêkujê
zo.
Spis potraw oprawiony by³ w skórê, na której wyt³oczone by³y fantastyczne, ba niowe herby.
386
Od czego pani zacznie, Ma³gorzato? Waha³a siê, speszona brakiem cen w karcie:
Mo¿e zupê...
Odgad³, ¿e chce wzi¹æ co najtañszego, by go nie rujnowaæ.
Pozwoli pani, ¿e sam co dla pani wybiorê.
Wybra³ królewskie menu: pasztet z gêsich w¹tróbek i do niego wino Dom Perignon, Cios de la
Pucelle do krabów i Grands--Echezeaux do ba¿anta. Zmusi³ Ma³gorzatê, by wziê³a jeszcze ser
chocia¿ nie mia³a ju¿ apetytu, i na koniec uraczy³ j¹ jeszcze sorbetem z fruits de la pass
ion. Sam tak¿e jad³ bardzo du¿o. Tak, nie mia³ syna. Owszem, zosta³ zdradzony przez w³asnyc
ludzi. Tak, walczy³ przeciwko Francji, a Francja ofiarowywa³a mu co mia³a najlepszego
. Stawa³ siê agresywny.
Niech mi pani opowie o sobie, Ma³gorzato. To mieszne, pracujemy razem od dwudzies
tu lat, a ja nic o pani nie wiem. Czy ma pani rodzeñstwo?
Opowiedzia³a mu o swoim ¿yciu. Ojciec by³ podoficerem, zgin¹³ na wojnie. Matka uczy³a pisan
a na maszynie. By³a jedynym dzieckiem. Skoñczy³a skromne lecz niez³e studia. Musia³a praco
waæ, i przyjê³a to z rado ci¹. Nim zosta³a zatrudniona przez agencjê Psara, pracowa³a w dwó
scach.
Aleksander przygl¹da³ siê jej raczej ni¿ s³ucha³. Podoba³ mu siê sposób, w jaki jej palce o
nie zaokr¹glonych, pokrytych czerwonym lakierem paznokciach przylega³y do kieliszka
z bia³ym winem. To nic, ¿e wysz³a ze rodowiska drobnomieszczañ-skiego. I tak mia³a klasê.
era³a siê bardzo dobrze, mia³a ³adn¹ postawê, mówi³a prawie bez zarzutu. Restauracja, w któ
najdowali, nie ol ni³a jej. I nie gra³a kogo , kto jest zachwycony. Przerwa³ jej w pó³ zdan
I nigdy nie my la³a pani o zam¹¿pój ciu, Ma³gorzato? Kocha³a pewnego mê¿czyznê. Dawno t
mia³
dzieci. Nie chcia³am ¿yæ w poczuciu, ¿e co komu ukrad³am . I doda³a u miechaj¹c siê:
387
Jestem szczê liwa mimo tego. I jeszcze pó niej, ciszej:
Jestem szczê liwa mog¹c pracowaæ u pana.
Nie wiem (wiedzia³ to ca³kiem dobrze), czy kiedykolwiek pani powiedzia³em, ile agenc
ja pani zawdziêcza, Ma³gorzato. Bez pani nigdy by nam siê nie powiod³o.
Och, na pewno.
Ale¿ nie. Poszliby my na dno bez pani, niejeden raz.
Co mia³o znaczyæ to majestatyczne my , z którego Ma³gorzata najwidoczniej zosta³a wykluczo
Podjê³a to okre lenie, w³¹czaj¹c siê w pluralis:
O tak, prze¿ywali my bardzo ciê¿kie chwile. Raz czy dwa by³o bardzo le, ale uda³o nam
ego wykaraskaæ. 1 wy szed³by pan z tego beze mnie albo z kim podobnym do mnie.
Wypili jeszcze kawê, a potem on zap³aci³, gotówk¹, by nie zostawiaæ ¿adnych ladów w tej po
ewn¹trz tak¿e trwa³a symfonia bieli i czerni. Niebo by³o czarne, ziemia bia³a, pruski mur
miesza³ z sob¹ elementy. Aleksander, ca³kiem nie wiadomie, ruszy³ na po³udnie. D³ugo jechal
milczeniu.
Dlaczego na po³udnie? , zapytywa³ samego siebie Aleksander. Dlatego, ¿e mapa obejmuje w³a
ten obszar, albo dlatego, ¿e przywyk³em je dziæ w tê stronê z Gawierinem, a mo¿e dlatego, ¿
yci¹ga mnie trupi odór Gawierina, tak jak zabójcê miejsce zbrodni?
Ciep³o panuj¹ce w tej ma³ej, ciemnej komórce, pêdz¹cej przez mróz jak rakieta w kosmosie, t
iep³o dzielone przez Aleksandra i Ma³gorzatê, powodowa³o, ¿e dziel¹ce ich bariery zaczê³y s
owo traciæ na znaczeniu i znikaæ.
Nawet pani nie pyta, dok¹d jedziemy powiedzia³ Aleksander.
Ma³gorzata patrzy³a przed siebie. Jej podbródek kry³ siê w futrzanym ko³nierzu.
To wszystko jedno odpowiedzia³a.
388
Aleksander my la³ o wypitej niedawno fili¿ance czekolady i o wywo³anych przez to wspomni
eniach. Emaliowany rondelek. Pó niej, wieczorem, chrobotanie klucza w drzwiach. W os
tatnim okresie przed szpitalem klucz d³ugo szuka³ wej cia do zamka. I sfermentowany za
pach wiñska wydobywaj¹cy siê z ust Dymitra Aleksandrowicza, gdy jego syn podnosi³ siê, ¿eby
go poca³owaæ. Wszystko to w pamiêci Aleksandra tworzy³o epick¹ konstelacjê, gdzie miesza³y
e sob¹ dziurawe podeszwy, przeziêbienia, odkrycie majestatycznego rytmu rosyjskiego
heksametru, profil s¹siadki, dostrze¿ony na tle okna po drugiej strony ulicy, pikant
ny smak sekretu, który towarzyszy³ ju¿ jego okresowym spotkaniom z Jakubem Mojsiejewic
zem. Przypomnia³ sobie nagle próbê, której podda³ go serdeczny, ale ironiczny Jakub Pitman
: nigdy nie byæ pierwszym, ale uplasowaæ siê jak najbli¿ej pierwszego. My la³ o tym z wielk
m niesmakiem do samego siebie. Te æwiczenia, które t³umaczy³y siê przez ascezê rycerskiej i
icjacji, by³y tylko upokorzeniami znoszonymi bez potrzeby, po nic.
To s³owo, nic , uderzy³o go. Od trzydziestu lat ¿y³ po co , w co wierzy³, lecz czego istni
wyda³o mu siê nagle w¹tpliwe. Rosja? Rosja opuszczona przez jego ojca, tak, albo Rosja
jego syna, gdyby taki istnia³, poniewa¿ tam w³a nie by wzrasta³. Gdyby wiedzia³, ¿e pewna
dziewczynka o ciemnych w³osach, owoc jego lêd wi, w³a nie w tych dniach nauczy³a siê pierws
h linijek rymowanki ku chwale Lenina:
Gdy ma³emu Leninowi ros³y mleczne zêby
Do walonek swoich musia³ k³a æ otrêby... by³by w dalszym ci¹gu wierzy³ w Rosjê, oczywi cie
odu W³odzimierza Iljicza, który by³ dla niego niczym, ale dla owej wcielonej Historii.
Poniewa¿ jednak s¹dzi³, ¿e jest bezdzietny, ca³a Rosja wydawa³a mu siê tylko krwawym mitem
to móg³by mu udowodniæ, ¿e Piotr i wszyscy Iwanowie, i wszyscy Kurnoso-wowie pochodzili
rzeczywi cie z tego królestwa za górami, za lasami? Piotr nie nazywa³ siê Piotr ani Iwan I
wan, ani niektórzy
389
z Kurnosowów Kurnosow. Rosja, siódma czê æ sta³ego l¹du kuli ziemskiej, byæ mo¿e nie by³a n
przyp³yw morza zatopi³ j¹, razem z bia³ymi brzozami, szarymi wilkami, z³oconymi kopu³ami,
ieskoñczonymi stepami, a ludzie, dla których pracowa³, pochodzili sk¹din¹d, z jakiej innej
planety. A w koñcu mo¿e nawet ten wariat Kurnosow mia³ racjê, i agenci KGB byli na us³ugac
h wiatowej konspiracji lichwiarzy. KGB jest mo¿e tylko przykrywk¹ czego innego?
Aleksandrowi przydarza³o siê to, co dzieje siê z nastolatkiem, który zawsze wierzy³ w Boga
, poniewa¿ widzia³ ko cio³y, wiête obrazy, krzy¿e, komuniê wiêt¹, i który odkrywa, ¿e to
odzi i mo¿e byæ tylko gigantyczn¹ inscenizacj¹. Mówiono mu o pewnej Rosji, która mia³a jako
istnieæ gdzie w wiecie, a on wymy li³ sobie inn¹ Rosjê, nie mierteln¹, idealn¹, l ni¹c¹ g
Ale có¿ on o niej wiedzia³? A je li nawet istnia³a, co go z ni¹ ³¹czy³o? W jaki sposób byl
wi¹zani?
Nagle inna my l przejê³a go zgroz¹: czym jeste my? Tym, co jemy. To dlatego chrze cijanie j
dz¹ cia³o Chrystusa, ¿eby staæ siê Chrystusem. A tymczasem, je li o niego chodzi, poza kilk
ma litrami wódki, kilkoma pude³kami kawioru, czy kiedykolwiek spo¿y³ co pochodz¹cego z zie
i jego przodków? Nigdy nie czu³ siê Francuzem, ale wszystkie moleku³y tworz¹ce jego cia³o p
chodzi³y z tutejszego humusu. Nie, nie wszystkie. Na pocz¹tku by³y dwie gamety, które z³¹cz
siê w jedno i które pochodzi³y sk¹din¹d. Ale reszta? Ta pocz¹tkowa komórka, zak³adaj¹c, ¿e
eszcze w jakikolwiek sposób, by³a na obczy nie, w wielkim ciele Aleksandra, ciele ¿ywion
ym frankoñskim zbo¿em, frankoñskim miêsem.
Oczywi cie by³ te¿ jêzyk, cywilizacja, pewne formy my lenia, dziedzictwo, no i w koñcu wier
o æ. Ale wierno æ dla wierno ci? W jednym b³ysku zrozumia³ nagle paradoksalny hieroglif swo
o losu.
390
Urodzi³ siê zdrajc¹.
By³ czystym, absolutnym zdrajc¹, takim, który nie ma ani motywu, ani wyt³umaczenia. Zdra
dzi³ Rosjê, rodz¹c siê we Francji, powtórzy³ zdradê jedz¹c Francjê. Zdradza³ Francjê, któr¹
ji.
Oddaj¹c siê w s³u¿bê bolszewikom, Aleksander, a przed nim jego ojciec, zdradzili ducha ca³e
tej cywilizacji i kasty, która j¹ stworzy³a (nie klasy, nie; Aleksander w g³êbi duszy odr
zuca³ zawsze to s³owo tak charakterystyczne dla brodatego pedanta, który je rozs³awi³). Al
e ta kasta, ta cywilizacja ju¿ siê prze¿y³y. Wdowiec, który siê ponownie ¿eni, nie pope³nia
dy ma³¿eñskiej. Ta zdrada, je li nawet by³a, by³a tylko formalna, bez konsekwencji. Druga z
rada urodziæ siê gdzie indziej nie pochodzi³a z wyboru. Nie usprawiedliwia³a jej nawet
okusa, odczuwana wobec innego kraju. Tak¿e i fakt, ¿e Aleksander we w³asnym przekonani
u dotrzymywa³ wierno ci swej ojczy nie, nie ³agodzi³ tej zdrady.
Wierno æ, przede wszystkim, pewnej nadziei: powróciæ do tego raju, sk¹d pochodzi³; wierno
j¹ca do tysi¹ca po wiêceñ, tysi¹ca upokorzeñ, daj¹ca tylko wewnêtrzn¹ satysfakcjê. Poza tym
a¿onemu wspomnieniu: tej martwej, pogrzebanej cywilizacji, której Aleksander ju¿ nie z
na³, ale której wyrzeczenie siê splami³oby jego honor. Wierno æ wiêc zupe³nie bezinteresown
walebna, lecz sterylna ofiara ¿yj¹cego cz³owieka dla piêknej zmar³ej. A w koñcu wierno æ wo
rzysz³o ci, któr¹ sobie wymarzy³, wiêc mniej bezinteresowna, ale zwi¹zana z tymi samymi wyr
zeniami: osamotnienie, bolesne zahamowanie twórczych impulsów, dobrowolne wygnanie.
W³a nie w taki sposób sta³ siê w pewnym sensie negatywem samego siebie.
Nie wiem, co znaczy ¿yæ jak ryba w wodzie .
I wszystko to po co?
Przypuszczam, ¿e chcia³em daæ Bogu lekcjê wierno ci .
391
Bóg s³ynie z tego, ¿e, zwyczajem ksi¹¿¹t, opuszcza swoich wyznawców. Armie bia³ych rusza³y
u modl¹c siê, z rozpostartymi sztandarami, i pozwala³y siê cinaæ przez karabiny maszynowe
lu nierstw. Gdzie by³y legiony anio³ów i archanio³ów, które doskonale mog³y pomóc ¿o³nierzo
? Stara historia: nawet samemu Chrystusowi nikt nie udzieli³ pomocy.
A tymczasem, od momentu kiedy Aleksander w³o¿y³ swoj¹ d³oñ w d³onie wrogów Boga, poczu³ siê
ywany, asekurowany. Pitman powiedzia³ mu, u miechaj¹c siê: Zobaczy pan, Aleksandrze Dmitr
yczu, pan, który zna ³acinê KGB patria no-stra . Kiedy musia³ wywrzeæ nacisk na Fourveret
Ballandara, dano mu do dyspozycji odpowiednie rodki. To samo, kiedy zdecydowa³, ¿e w
ylansuje Bluna. Dziesi¹tki razy, kiedy prosi³ o pomoc, pomoc nadchodzi³a, skuteczna, a
niekiedy piorunuj¹ca. Có¿ wiêc siê teraz sta³o? Czy tylko udawano, ¿e stanowi czê æ tego o
Czy te¿ mo¿e równie¿ diab³owi zdarza siê opuszczaæ swoich?
Aleksander jecha³ powoli i wmawia³ w siebie, ¿e postêpuje tak z ostro¿no ci, jako ¿e szosa
iska i nietrudno by³o o wypadek. Ale naprawdê po prostu nie wiedzia³, dok¹d jechaæ. Zamias
t wybraæ autostradê, pojecha³ szos¹, co tak¿e mia³o opó niæ jazdê i pozwoliæ, by dojrza³a w
co do punktu docelowego podró¿y. Zegar samochodowy l ni³ w ciemno ci i pokazywa³, ¿e minê³a
cia nad ranem. Aleksander by³ senny. Zacz¹³ siê zastanawiaæ, co dalej robiæ. Nagle przypomn
a³ sobie o kobiecie, siedz¹cej tu¿ obok niego.
W pierwszej chwili rozdra¿ni³o go to. I bez niej do æ mia³ zmartwieñ. Pó niej wyt³umaczy³ s
zecie¿ chodzi o Ma³gorzatê, o kogo , kto pomaga³ mu tyle razy. Ma³gorzata odrzuci³a g³owê d
ia³a zamkniête oczy. Jej powieki, obrze¿one niebiesk¹ kresk¹ w restauracji zmieni³a swój
a¿, przekszta³caj¹c go na wieczorny by³y jak noc przeciwstawiona nocy panuj¹cej na zewn¹t
Oddycha³a spokojnie i cicho.
392
Biedna ma³a , pomy la³ wzruszony Aleksander. Ten odruch czu³o ci zaskoczy³ go. Pomy la³ z
dwudziestu latach jej wytê¿onej uwagi, o wysi³ku nie bezinteresownym, lecz wydajnym t
o wa¿niejsze o nieustannym zmaganiu siê z rzeczywisto ci¹, o wszystkich jej inteligentny
ch staraniach ofiarowanych agencji Psara, czyli KGB. W gruncie rzeczy Ma³gorzata b
y³a jednym wiêcej uczestnikiem sztafety.
Ostro¿nie zjecha³ na pobocze szosy. Ma³gorzata otworzy³a oczy.
Trzeba, ¿eby my siê trochê przespali powiedzia³ cicho Aleksander. By³oby niem¹drze je
Opuszczê pani fotel.
Usunê³a siê trochê, tak ¿eby móg³ zmieniæ uk³ad fotela, po czym znalaz³a siê w wygodnej poz
ej. Silnik pracowa³ w dalszym ci¹gu, zasilaj¹c ogrzewanie. Aleksander zgasi³ reflektory,
siêgn¹³ po swoj¹ teczkê i otworzy³ j¹. Pó niej po³o¿y³ tak¿e swój w³asny fotel trzymaj¹c t
a drewnianej kolbie rewolweru. Bawi³a go ta gra, ta przygoda. Bêdzie pan mia³ swoj¹ wojnê
owiedzia³ mu ju¿ dawno temu Pitman. Ale nie mia³ tej wojny, o której marzy³. Zamkn¹³ oczy i
pad³ w sen. Ostatnie obrazy, jakie przesunê³y siê w jego g³owie, zwi¹zane by³y z elektronic
mi szachami, które w³¹czy³ dzi rano. Zastanawia³ siê, czy komputer wykona³ ruch wie¿¹ czy
Obudzi³ go ch³ód, mimo ¿e ogrzewanie mrucza³o w dalszym ci¹gu. Stwierdzi³ ze zdziwieniem, ¿
o d³oñ, ubrana w rêkawiczkê ze skóry antylopy, trzyma niedu¿¹ d³oñ Ma³gorzaty, ukryt¹ pod k
rzypomnia³ sobie, jak dosz³o do tego niestosownego gestu. Nie trzyma siê za rêkê w³asnej se
retarki.
Pope³ni³ jeszcze wiêksze wykroczenie. Spaæ obok kogo , choæby nawet tak niewinnie jak on ob
k Ma³gorzaty, przedstawia³o niewyobra¿alne, kosmiczne ryzyko. W zasadzie ka¿dy
393
chowa siê w swych snach i pozostaje w nich do chwili przebudzenia jak wiêzieñ w fortec
y, pilnuj¹cy w³asnego wiêzienia. Sk¹d jednak mamy wiedzieæ, jakie tajemne wp³ywy wywieraj¹
siebie nawzajem pi¹cy? Do jakich uniesieñ duchowych dochodzi w nocy? I przede wszystk
im sk¹d mamy wiedzieæ, czy ten drugi nie przygl¹da nam siê w sposób najbardziej niedyskret
ny, jako ¿e patrzy na nas, a my nie mo¿emy go widzieæ? Spaæ obok kogo to naprawdê wydaæ si
jego ³askê. Dlatego te¿, nie ca³kiem zdaj¹c sobie sprawê z przyczyn swego postêpowania, Ale
nder unika³, gdy tylko móg³, spêdzania nocy ze swymi przygodnymi kochankami. Najczê ciej st
ra³ siê za wszelk¹ cenê wróciæ na noc do siebie. Gdy czego na ogó³ unika³ przyjmowa³ ko
e w mieszkaniu, umyka³ do salonu, na kanapê, a drzwi od sypialni zamyka³ na klucz, tak
aby jego go æ nie móg³ rozkoszowaæ siê widokiem jego u pionej twarzy. Jak móg³bym dopu
to obcy widzia³ mnie w stanie, w którym ja sam siebie nigdy nie zobaczê? Tylko u boku A³³
rezygnowa³ ze zwyk³ych ostro¿no ci.
To, ¿e podobne ryzyko podj¹³ przy Ma³gorzacie, powinno by go upokorzyæ lub zez³o ciæ. Kim b
Ma³gorzata? Nikim. Widywa³a go w ró¿nych sytuacjach, zatroskanego, zmieszanego, zmêczonego
, triumfuj¹cego. W zasadzie powinien teraz mieæ jej za z³e, ¿e dzieli³a z nim tak¿e godziny
snu. Ale nie, ten nag³y skok w intymno æ nie krêpowa³ go. Zamkn¹³ teczkê i postawi³ pionowo
el.
Szyba samochodu oblepiona by³a niegiem. Wycieraczki drga³y nerwowo, lecz odmawia³y prac
y. Aleksander odblokowa³ drzwiczki, potem otworzy³ je. Postawi³ nogê na ziemi. nieg siêga³
do kostek.
Oczarowa³ go krajobraz, roztaczaj¹cy siê doko³a. Poniewa¿ zna³ tylko Pary¿, nigdy nic podob
o nie widzia³. nie¿ne fale, p³aszczyzny, wybrzuszenia i wklês³o ci, delikatne ³ona ziemi,
ryte niegiem. Czarne, bezlistne drzewa, zupe³nie jak
394
ludziki, narysowane przez dziecko: jedna kreska na pieñ, dwie na konary. Zdumiewaj¹c
a cisza. Wzd³u¿ drogi krzaki, których li cie ko³ysa³y siê pod ciê¿arem ki ci niegu. Przez
e ci¹gnê³o siê klinowe pismo, lad ucieczki zaj¹ca.
Aleksander nabra³ powietrza do p³uc.
W oddali spostrzeg³ wielkie A wie¿y ko cielnej, a pod nim mniejsze g³oski domków mieszkaln
ych.
Ma³gorzata wci¹¿ znajdowa³a siê w samochodzie, schowana tam jak pod namiotem.
Aleksander zrobi³ parê kroków. By³o mu zimno. Zacz¹³ uderzaæ siê w plecy, tak jak to zwykli
niegdy robiæ wo nice fiakrów: lewa rêka, prawa rêka. Ojciec nauczy³ go tej nieskomplikowa
gimnastyki. Aleksander przy piesza³ coraz bardziej rytm swych ruchów. Czu³, ¿e krew znów z
czyna pulsowaæ w rêkach i nogach. Grudka niegu oderwa³a siê od ga³¹zki i spad³a mu na nos.
ia³ siê.
Gdzie jestem? Nie mam pojêcia. By³oby prawdziwym diabel-stwem, gdyby oni to wiedzieli .
Nigdy nie czu³ siê wolny.
Zdarza mi siê to po raz pierwszy .
Wytar³ twarz niegiem, nawi¹zuj¹c nie wiadomie do gestów swych przodków. Zjad³ trochê nieg
go.
Otworzy³ drzwi samochodu. Ma³gorzata przetar³a oczy.
Dzieñ dobry, Ma³gorzato.
Gdzie jeste my? Roze mia³ siê:
Nie mam najmniejszego pojêcia. Przeci¹gnê³a siê, przejrza³a siê w lusterku samochodu.
Wygl¹dam jak potwór powiedzia³a.
Nie zauwa¿y³em. Je¿eli chce siê pani od wie¿yæ, niech pani wytrze twarz niegiem. W³a n
m. Nie ma nic wspanialszego.
Zaryzykowa³a opuszczenie samochodu, chwiejnym nieco
395
krokiem. Gdy wróci³a, jej policzki wieci³y siê. Zrobi³a porann¹ toaletê przy pomocy niegu
trochê wstydliwie, nie bez kokieterii.
Aleksander usun¹³ d³oni¹ nieg z przedniej szyby. Specjalnie zdj¹³ rêkawiczkê, aby poczuæ i
. W³¹czy³ znowu wycieraczki, nacisn¹³ guzik p³ynu odmra¿aj¹cego.
Ma³gorzato zacz¹³ mówiæ, gdy ju¿ znowu usiedli obok siebie w samochodzie wszystko t
pani wydaæ ca³kowicie absurdalne. Pani jest taka... wywa¿ona, tymczasem prawda jest...
nie mogê pani powiedzieæ prawdy. Ale pani nie chcia³aby, nieprawda¿, ¿ebym narazi³ siê na
samo ryzyko co Gawierin. To dlatego w³a nie zachowujemy siê tak romantycznie. Za dzieñ c
zy dwa rzeczy bêd¹ ju¿ ja niejsze. Teraz, je li pani tylko chce, mogê pani¹ odwie æ na dwor
ejowy...
Na co ona, z zaczerwienionymi policzkami i b³yszcz¹cym nosem:
Kiedy to wydaje mi siê zabawne, proszê pana! Czy po raz pierwszy w ¿yciu pos³u¿y³a siê
wem? W
ka¿dym razie mia³a siê z ca³ego serca, zdziwiona sytuacj¹ dosyæ niebanaln¹, i jeszcze bard
zaskoczona tym, ¿e jato bawi.
Dobrze. Zjedzmy niadanie. Koñczy nam siê benzyna. Mam nadziejê, ¿e znajdziemy stacjê b
ynow¹, tak ¿eby samochód te¿ dosta³ niadanie.
Przygoda, tak tragiczna wczoraj wieczorem, zamienia³a siê teraz w mi³¹ wyprawê. Na pó³ mity
y i na pó³ realny wiat KGB rozp³ywa³ siê w mgle. ni nam siê czasem, ¿e przydarzy³o nam si
ieszczê cie, a pó niej budzimy siê z tego koszmaru. W takim w³a nie nastroju znajdowa³ siê
Aleksander. Jego z³y sen trwa³ trzydzie ci lat.
Znale li wioskê, a w niej ma³¹ stacjê benzynow¹, obs³ugiwan¹ przez czarownicê, która sporz¹
Kawy, pszê pana, pszê pani?
Ma pani mo¿e czekoladê? spyta³a Ma³gorzata.
396
Tak¿e i Aleksander, nie wiadomo czemu, wola³ czekoladê.
Gdy wrócili do samochodu i podjêli jazdê na po³udnie, do niewiadomego wci¹¿ miejsca przezna
zenia, Aleksander zacz¹³ mówiæ o swoim dzieciñstwie, tak jakby wraca³ do przerwanej w jakim
unkcie medytacji.
Jakie to dziwne, rosn¹æ tak jak ptak w wodzie, jak ryba w powietrzu. I gdyby to pocz
ucie obco ci wi¹za³o siê tylko z moimi kolegami... nie, ca³y wiat sta³ na g³owie. Gdy by³e
ni ju¿ tego nie zna, Ma³gorzato wszystkie lekcje w podrêcznikach koñczy³y siê podsumowani
którego trzeba by³o nauczyæ siê na pamiêæ. Szczególnie dotyczy³o to lekcji geografii. Ang
t wysp¹, na której wydobywa siê du¿o wêgla... Nie pamiêtam dalej. Ale pamiêtam dobrze stre
nie dotycz¹ce Rosji, bo nauczy³em siê go na pamiêæ i odmówi³em wyrecytowania go: Rosja to
o ogromnej powierzchni, bogaty w zbo¿e, zamieszka³y przez barbarzyñski lud . Nie wierzy
mi pani? Jednak to prawda. Zale¿a³o mi na dobrych stopniach, a jednak czu³em, ¿e nie jes
tem w stanie wypowiedzieæ tego zdania. Przeczyta³em ten tekst, ca³kiem cicho, mojemu o
jcu. Powiedzia³ mi na to: Je li wyrecytujesz to, stracisz honor . Ile mog³em mieæ lat wted
? Siedem? To za ma³o, ¿eby móc straciæ honor. Powiedzia³em nauczycielce: To nieprawda, co
isze podrêcznik . Nie rozumia³a, co siê sta³o. Ten ch³opczyk, zawsze taki grzeczny i pilny,
nagle zaczyna siê buntowaæ? Zosta³em ukarany, o wiele surowiej ni¿ zwyk³e nieuki. Ta kara
zabola³a mnie, ale jednocze nie by³em dumny z siebie, zaciska³em zêby. Uwa¿a³em siê za mêcz
W jakim sensie by³em mêczennikiem. W tym miesi¹cu nie by³em pierwszym w klasie, ale w ka¿
ym razie odmówi³em przyznania, ¿e moja rodzina sk³ada³a siê z barbarzyñców.
A pó niej tortura Larousse'a! W domu dowiedzia³em siê, ¿e Rosja wyda³a wiêcej wielkich ludz
i¿ inne kraje. Gotów by³em uznaæ, ¿e kryje siê w tym pewna przesada, ale jednak zale¿a³o mi
ym, by przynajmniej czê ciowo by³o to prawd¹. I ten wspania³y
397
Larousse, który w innych sprawach zaopatrywa³ mnie w tak wietne informacje na przyk³ad
biografie Archiasza, Damo-klesa, Bonchampsa, Astera czy wie pani, co mia³ do powie
dzenia o Rosji?
Aleksander nie przestawa³ prowadziæ samochodu, na o lep, nie znaj¹c kierunku, i jednocze n
ie strzêpy zdañ, które go tak rani³y przed czterdziestu laty, pojawia³y siê wiernie w jego
amiêci.
Na przyk³ad Kutuzow. Dla nas by³ on pó³bogiem, w koñcu trzeba uznaæ, ¿e za³atwi³ Napoleon
sse porachowa³ siê z nim w sposób bardzo zwiêz³y: Kutuzow (Micha³), genera³ rosyjski, pobi
d Moskw¹ . To wszystko. A Suworow? Laro-usse nazywa³ go Suwarowem! Ze wszystkich jego
osi¹gniêæ zosta³o tylko jedno, zosta³ pobity przez Massenê pod Zurychem . A Musorgski, któ
no nieprawdopodobne imiê Petro-wicz ! A Aleksander I! Wie pani, czego dokona³ Aleksande
r I? Walczy³ przeciwko Napoleonowi, który go pobi³ pod Auster-litz . Jak móg³ to znie æ ma
, syn emigranta, na którego koledzy wo³ali: Ty brudny Rusku! Wracaj tam, sk¹d przyszed³e !
Ma³gorzata przys³uchiwa³a siê bez s³owa komentarza. Czu³o siê, ¿e na zmianê prze¿ywa lito æ
Pan Aleksander, jej pan, musia³ doznaæ tak niegodziwego traktowania? Humor Aleksand
ra, którego s³owa wita³a tak ciep³a i pe³na oddania sympatia, poprawia³ siê coraz bardziej.
Tymczasem drogi i szosy kryj¹ w sobie w³asne przeznaczenia. Szosa, któr¹ jecha³ peugeot, m
iga³a naprzód drogowskazami i nazwami miejscowo ci, które nic nie mówi³y Aleksandrowi, by w
eszcie przedstawiæ mu znan¹ nazwê: wiêty Yrieix. Aleksander nie mia³ pojêcia, za co Yrieix
sta³ wiêtym, pamiêta³ jednak, ¿e ze dwa miesi¹ce temu by³ w tych okolicach z Gawierinem i
m agentem nieruchomo ci. Tu¿ obok znajdowa³ siê ten otoczony parkanem pa³ac, którego ma³o c
ie kupi³ Gawierin i na który nawet Aleksander mia³ chêtkê. Nie by³ tego jeszcze
398
wiadom, ale co w rodzaju wstêpnego zarysu projektu zaczê³o siê w nim formowaæ. Na razie m
o prostu ochotê zobaczyæ ponownie pa³ac.
Nie ma pani nic przeciwko temu, Ma³gorzato, ¿eby my trochê nad³o¿yli drogi?
Jak gdyby mo¿na by³o nad³o¿yæ drogi, gdy podró¿uje siê nie wiadomo dok¹d.
Nie mia³ dobrej orientacji w terenie, zw³aszcza na wsi. Poza tym nieg przykry³ wszystki
e te miejsca, po których móg³by rozpoznaæ okolicê. Ale uda³o mu siê jednak znale æ wie , kt
Wie sk³ada³a siê z jednej ulicy, ko cio³a romañskiego, brzydko przerobionego w XIX wieku,
abiny telefonicznej na ma³ym placyku. Wszystko przykryte by³o warstw¹ niegu i ca³kowicie
pustynne. Odk¹d pojawi³a siê telewizja, domy wiejskie zwrócone s¹ ku swemu wnêtrzu, a piesi
zniknêli z ulic. Pa³ac powinien byæ albo z prawej, albo z lewej strony, ale w ka¿dym raz
ie ju¿ niedaleko.
Aleksander przejecha³ jeszcze dwa kilometry. Po prawej stronie otwiera³a siê majestaty
czna ale ja. nieg przykrywaj¹cy drzewa by³ nienaruszony.
Wjecha³ w alejê, któr¹ przecina³o kilka zaledwie czarnych ladów po ko³ach samochodów. Zard
rata bramy trzyma³a siê na dwu murowanych postumentach, ma³o wdziêcznych, lecz nie pozba
wionych godno ci. Zgubiono klucz od bramy albo mo¿e zamek le funkcjonowa³, w ka¿dym razie
przez prêty kraty przerzucony by³ ³añcuch spiê³y k³ódk¹. Aleksander przypomnia³ sobie, ¿e
chomo ci z trudem tylko otworzy³ tê k³ódkê.
Czy tu mieszkaj¹ pañscy przyjaciele?
Potrz¹sn¹³ g³ow¹. Zapomnia³ o k³ódce. Parkan otaczaj¹cy posiad³o æ mia³ trzy metry wysoko c
ymi prêtami. Aleksander wysiad³ z samochodu. Pa³ac, zdobny w wie¿yczki, gotyckie naszczy
tniki, dzwonniczki, wznosi³ siê po przeciwnej stronie owalnego trawnika, obro niêtego tr
awami i nawet niewielkimi krzewami. Wszystko by³o zamarzniête, o nie¿one, a desenie i ci
eniowania, wytworzone przez zimê, prowadzi³y
399
ku skojarzeniu z bia³ym rysunkiem na czarnym papierze. Wia³ zimny, uporczywy wiatr.
Od czasu do czasu ciê¿ka ki æ niegu odrywa³a siê od ga³êzi drzewa i wolno, w ciszy spada³a
jak w zwolnionym i niemym filmie. Jeszcze dziesiêæ minut temu Aleksander móg³by siê ca³kie
dobrze obej æ bez zwiedzania pa³acu. Teraz zale¿a³o mu na tym. Przecie¿ nie da siê pokonaæ
ej, zardzewia³ej bramie! Da³ o sobie znaæ w ciek³y upór, który tyle razy przys³u¿y³ mu siê
h.
Zacz¹³ od wypróbowania na k³ódce wszystkich kluczy, które by³y spiête w pêku. Rdza k³ódki p
awiczki. Nic to nie da³o. Ma³gorzata poda³a mu w³asne klucze.
Niech pani nie stoi w niegu, Ma³gorzato. Zamoczy pani sobie stopy.
Klucze od mieszkania najwidoczniej nie pasowa³y do k³ódki. Zacz¹³ szukaæ kamieni pod niegi
Ma³gorzata, odgaduj¹c jego zamiary, pomaga³a mu. Znalaz³a ostry i ciê¿ki kamieñ. Próbowa³
h, lecz bez skutku. Zdusi³ przekleñstwa, które przychodzi³y mu na usta. Na koniec uderzy³
siê w palec i musia³ st³umiæ okrzyk bólu.
Mo¿e móg³by pan odwiedziæ pa³ac kiedy indziej, gdy jego w³a ciciele bêd¹ w domu podpo
rzata.
Ja znam ju¿ ten pa³ac. To pani chcia³em go pokazaæ. Nie wiem czemu, ale przecie¿ wcale
ie jest powiedziane, ¿e ta cholerna krata...
Wiedzia³, ¿e zachowuje siê niepowa¿nie. Wola³ jednak zachowywaæ siê niepowa¿nie ni¿ ustêpow
zeszkod¹.
Stwierdzi³, ¿e lewy zawias bramy by³ z³amany. Spróbowa³ wiêc wybiæ j¹ z tej strony. Zwarty
pozwala³ na to. Zacz¹³ go wiêc odgarniaæ obydwiema rêkami, w czym pomaga³a mu Ma³gorzata,
rzykucnê³a tu¿ przy nim. Gdy uda³o im siê wydr¹¿yæ wystarczaj¹ce wg³êbienie, Aleksander pod
mê i, popychaj¹c j¹, odci¹gn¹³ j¹ od murowanego postumentu, tak ¿e Ma³gorzata mog³a wsun¹æ
ch
400
do parku. Z kolei ona podtrzyma³a kratê, ¿eby i Aleksander, nie rozstaj¹cy siê ze sw¹ cenn¹
czk¹, móg³ pój æ jej ladem.
Ma³gorzata pu ci³a bramê i roze mia³a siê weso³o. Chcia³ otrzepaæ jej p³aszcz ze niegu i r
Proszê, niech pan zostawi. Mojemu p³aszczowi dobrze zrobi czyszczenie chemiczne. A
le pan! O mój Bo¿e!
Przejmowa³a j¹ zgroza na widok wzoru wyt³oczonego na nowym p³aszczu jej szefa, lecz zara
zem mieszno æ tego obrazka by³a tak rozbrajaj¹ca, ¿e odwa¿y³a siê daæ jej wyraz:
Mo¿na by powiedzieæ, ¿e zosta³ pan podpieczony na ro¿nie.
Pa³ac by³ w rzeczywisto ci brzydkim gmaszyskiem z dziewiêtnastego wieku. Wyposa¿ony w fa³sz
we machiku³y i równie fa³szywe otwory strzelnicze, mia³ jednak w sobie co majestatycznego
, nie by³ ca³kiem pozbawiony czaru. Czu³o siê, ¿e warstwa spo³eczna, która zdolna by³a znie
ciaste jajo, musia³a wierzyæ we w³asne powo³anie, w wieczne trwanie instytucji i godno ci.
Chodzi³o tu, rzecz jasna, o arcydzie³o bowaryzmu, ale i bowaryzm ma swe dobre stron
y. Jest w nim urok pewnej nostalgii, pewnej skruchy.
Do rze bionej bramy pa³acu prowadzi³y ciê¿kie schody, obrze¿one balustradami o kwadratowych
s³upkach. Wiatr usypa³ górê niegu w lewym k¹cie bramy. Prawa natomiast by³a zupe³nie ods³o
ama by³a najwidoczniej zamkniêta na klucz.
Proszê na mnie poczekaæ.
Aleksander obszed³ pa³ac dooko³a, po kolana w niegu. Spróbowa³ wedrzeæ siê do jednego z ok
sforsowaæ tylne wej cie do budynku bez rezultatu. Nowa nadzieja za wita³a mu, gdy znalaz³
siê na tarasie przylegaj¹cym do tylnej ciany pa³acu. Pomy la³, ¿e zbije szybê i nawet z³am
niane listwy okna. Czu³ siê jak zdobywca. Zrezygnowa³ jednak z tego pomys³u, gdy zobaczy³
wewnêtrzne ¿aluzje. Odwróci³ siê plecami do pa³acu, ¿eby przyjrzeæ siê zamarzniêtemu stawow
emu zamiecionym przez wiatr niegiem. Wiatr by³ tu gwa³townym ogrodnikiem.
401
Krzewy i drzewa wyros³y bujnie, jak pierwotna d¿ungla, zagra¿aj¹ca temu miejscu, które, mi
mo swych niezgrabno ci i stylizacji, poddane by³o pewnemu porz¹dkowi, a wiêc refleksji.
Pa³ac zbudowany zosta³ na zboczu, tak ¿e jego tylna ciana mia³a o jedno piêtro wiêcej ni¿
on. W pewnym miejscu Aleksander znalaz³ drzwi prowadz¹ce do sutereny. Wystarczy³o je p
chn¹æ, by znale æ siê w rozleg³ym, prostok¹tnym pomieszczeniu, wy³o¿onym kaflami i sk¹po o
rzez trzy pó³koliste okienka. By³a to zapewne dawna oran¿eria. Posuwaj¹c siê przed siebie w
kurzu i pó³mroku, Aleksander znalaz³ schody; wszed³ na nie pomagaj¹c sobie d³oni¹ opart¹ o
któr¹ stanowi³a zwyk³a listwa, po³o¿ona na trzech ¿erdziach. Znalaz³ siê na ma³ym balkonik
n¿eri¹. Zielone b³yski na pó³kach i belkach wiadczy³y o tym, ¿e znalaz³ siê w piwniczce z
odniós³ kilka butelek. By³y puste. Przypomnia³ sobie to miejsce. Gawierin by³ przekonany, ¿
chciano mu sprzedaæ te pró¿ne butelki jako pe³ne i w rezultacie za¿¹da³, by obni¿ono cenê
cji. Wróci³ na balkonik. Oran¿eria wydawa³a siê ca³kiem jasna w porównaniu z nieo wietlon¹
Wszêdzie widnia³y pajêczyny: na oknach, wokó³ aba¿urów, w formie odwróconych talerzy, w kam
ch k¹tach sali. Znalaz³ prze³¹cznik elektryczny, przekrêci³ go, lecz wiat³o nie zapali³o s
Zszed³ na dó³, zbada³ gruntownie ca³¹ oran¿eriê. W drugim jej koñcu znalaz³ jeszcze inne sc
ienne tym razem, bior¹ce pocz¹tek pod kopu³¹ sklepienia. Wchodzi³ powoli, krok po kroku. W
iedzia³, ¿e nie ma siê czego obawiaæ, mimo to trzyma³ praw¹ rêkê w teczce, któr¹ chowa³ pod
ieniem. W koñcu zapomnia³ o ostro¿no ci, wyrwa³ rewolwer z teczki i powiód³ nim dooko³a, ja
ch³opiec bawi¹cy siê w wojnê. Dotar³ na parter, który sk³ada³ siê z obszernych korytarzy, p
nków i salonów. Przyjemnie by³oby móc przyjmowaæ tu go ci. Wyobrazi³ sobie wykszta³conych n
gackich bo tacy z
402
pewno ci¹ wznie li pa³ac jak zapraszaj¹ do siebie okoliczn¹ szlachtê, ale tak¿e, by mieæ
niepewnych siebie i zamo¿nych mieszczan. Szlachcice, popijaj¹c maderê gospodarza, drw
i¹ jednocze nie z niego lub te¿ wymieniaj¹ poufne informacje na temat mieszczañskich posagó
. Skrzypi¹ parkiety, pojêkuj¹ zawiasy drzwi, sztukaterie i lamperie wype³niaj¹ dom. Aleksa
nder lubi³ bur¿uazyjn¹ gigantomaniê, przypadaj¹c¹ na czasy, kiedy szlachta zajmowa³a siê ty
ym, co ³adne, i ju¿ tylko bur¿uazja mia³a zrozumienie dla wielko ci. Obie te warstwy teraz
znajdowa³y siê w rozk³adzie. Dobrze im tak. Niech ginie ten, kto nie wierzy w samego
siebie.
Nim wdrapa³ siê na pierwsze piêtro, schowa³ rewolwer do teczki i poszed³ po Ma³gorzatê. Ona
chcia³a obejrzeæ pa³ac, ale zatrzyma³a siê przed bram¹ oran¿erii. Wzi¹³ j¹ za rêkê, by prow
labirynt; wêdrowali przez piwnice i kot³ownie, a potem, na parterze, otwierali ¿aluzj
e wpuszczaj¹c promyki wiat³a do ciemnych pokoi. Potem weszli na piêtro, przechodzili od
sypialni do sypialni, zagl¹daj¹c do szaf, w których znajdowali zniszczone fotografie
i guziki od liberii. Dziwi³y ich metalowe wanny, stoj¹ce na lwich ³apach. Wreszcie zna
le li siê na strychu, gdzie zdzierali z siebie pajêczyny i kichali na ka¿dym kroku.
Nigdy nie widzia³am takiego domu powiedzia³a Ma³gorzata.
Aleksander przekrêci³ kurek. Nie pop³ynê³a z niego woda, rozszed³ siê tylko zapach rdzy.
Przyszed³ mu do g³owy pewien pomys³. Potrzebowa³ dwu czy trzech dni skupienia. Dlaczego
by ich nie spêdziæ tutaj, gdzie nikt nie bêdzie ich poszukiwa³? Jaka¿ by³a szansa, ¿e przed
wiciel agencji nieruchomo ci przyjedzie tu w pe³ni zimy? A nawet gdyby pojawi³ siê jaki e
wentualny nabywca domu, kilka s³ów przeprosin i niewielkie odszkodowanie za³atwi¹ sprawê.
Jak¹ wspania³¹ przygod¹ bêdzie zainstalowanie siê tutaj! Zupe³nie jakby siê na ladowa³o Rob
jego wyspie!
403
Woda? By³ nieg. Ogieñ? W parku pe³no by³o suchego drewna. Zakupy? O dwadzie cia kilometrów
znajdowa³o siê Limoges.
Jedna rzecz tylko go niepokoi³a. Za ka¿dym razem, gdy w dzieciñstwie realizowa³ jaki szal
ony projekt nie sam, lecz z koleg¹, prze¿ywa³ rozczarowanie: to niebezpieczne, to siê ni
e uda, to nie jest zabawne, a co na to powie tatu . A jednak, pocz¹wszy od pewnej sk
ali przedsiêwziêcia, samotne zabawy nie udaj¹ siê, trzeba mieæ do nich wspólników. Czy Ma³g
a mog³a staæ siê takim kumplem do zabawy? Czy te¿ za¿¹da wkrótce centralnego ogrzewania i p
ch na zmianê? I czy on nie wykracza³ poza sw¹ rolê szefa, proponuj¹c jej tê dziwn¹ wilegiat
Nie, uspokoi³ siebie, nie wychodzi³ ze swej roli. Nie by³ przecie¿, do diab³a, mieszczuche
m, fantazja nie by³a mu zabroniona. Pochlebia³ sobie nawet, ¿e je li Ma³gorzata by³a mu w p
acy tak oddana, to w³a nie dlatego, i¿ potrafi³ zachowaæ odpowiedni dystans wobec wszystki
ego i nigdy nie opuszcza³ go ów naturalny wdziêk, z którym siê mo¿na tylko urodziæ.
Ma³gorzato, spêdzimy tutaj weekend. Klasnê³a w rêce, jak zwykle bez ostentacji.
Naprawdê zgadza siê pani? By³ szczê liwy w swoim nieszczê ciu.
Ach! Ale w takim razie potrzebujemy zapasów, zapa³ek i... Czy umie pani gotowaæ na o
gnisku?
Zjedli szybki obiad w Limoges, a potem rzucili siê do sklepu, na ³owy, jak gdyby prz
ygotowywali siê do oblê¿enia. Aleksander by³ uradowany, ¿e nareszcie znalaz³ towarzysza zab
w. Ma³gorzata szybko przejê³a inicjatywê. Ustala³a listê potrzebnych rzeczy, oczywi cie z t
em zastrze¿eñ. Oszczêdza³a jak mog³a pieni¹dze Aleksandra i waha³a siê z kupnem ekspresu do
:
Wiem oczywi cie, ¿e móg³by pan go zatrzymaæ. Tak jak piwory.
Niczego nie zatrzymamy odpowiedzia³. Zostawimy
404
wszystko na miejscu dla nieznanych w³a cicieli, od których po¿yczamy dom.
Gdy tylko po przerwie obiadowej otworzono sklepy, w workach znalaz³y siê siekiera, p
i³a, po ciel, wiece, wieczniki (Aleksander upar³ siê przy ich kupnie), patelnia, pu³apki
szczury (Ma³gorzata mog³aby baæ siê szczurów), wino, marynowana gê , wo³owa konserwa, boche
eba, befsztyki ( za du¿o konserw to niezdrowo ), szampan ( w³o¿ymy go do niegu ), whisky,
k ( ale przecie¿ pani lubi porto, Ma³gorzato, musimy dokupiæ Aleksander stwierdzi³, ¿e m
o kim innym), lniane irlandzkie rêczniki, latarka, kieliszki z kryszta³owego szk³a, pap
ierowe rêczniki, koce, dwa grube swetry, miednica plastikowa ( nie, Ma³gorzato, nie ku
pimy denaturatu, ale mieszek tak, to dobry pomys³ ), sól, ano w³a nie, szczotki do zêbów, m
ynka do golenia... Wszystko to gromadzi³o siê w peugeocie. Aleksander p³aci³ gotówk¹, ¿eby
pozostawiaæ ladów po sobie, ale tak¿e dlatego, ¿e sprawia³o mu przyjemno æ wyskuby-wanie
otów z grubego pliku w wewnêtrznej kieszeni marynarki, z wra¿eniem, ¿e ten plik wcale ni
e maleje.
Wrócili do zamku i znie li paczki do ma³ego saloniku wy³o¿onego drewnianymi boazeriami, któ
y Ma³gorzata wola³a od wielkiej sali z kamienn¹ posadzk¹, poci¹gaj¹cej Aleksandra; mniejsze
pomieszczenie bêdzie ³atwiej ogrzaæ. Podczas kiedy ona roztasowywa³a rzeczy, najlepszy a
gent literacki Pary¿a wyprawi³ siê do parku i zacz¹³ cinaæ drewno, pi³uj¹c, r¹bi¹c, wysila
obie rêce, upuszczaj¹c sobie polana na palce, jêcz¹c, narzekaj¹c, poc¹c siê w zimnie, napin
wszystkie mu-sku³y, które utrzymywa³ cierpliwie w formie dziêki gimnastyce, znajduj¹c pros
tack¹ i g³êbok¹ przyjemno æ w wywijaniu ciê¿kim kawa³em drewna na koñcu siekiery, ¿eby pote
iæ go na spi³owanym pniu.
Zapad³ wieczór, na ziemi pojawi³y siê b³êkitne cienie. Nagie pnie drzew odcina³y siê na tle
a, które, wydawa³o siê, ja nia³o w miarê jak ziemia stawa³a siê coraz ciemniejsza. Chmury
405
ciê¿kie od niegu opada³y coraz ni¿ej jak gigantyczne zeppeliny i rozdziera³y siê na korona
drzew. Aleksander uderzy³ jeszcze parokrotnie siekier¹. Wojownik-drwal. Cieszy³ siê ha³ase
m, który stawa³ siê coraz bardziej matowy w miarê jak zmrok gêstnia³ i bia³e p³achty niegu
zê³y osuwaæ siê na ziemiê.
Przyniós³ zapasy drewna, odbywaj¹c piêæ tur. Odrzuci³ tors do ty³u, a przedramiona s³u¿y³y
ca na coraz wiêksze ciê¿ary. Ma³gorzata protestowa³a, ¿e za du¿o d wiga, a jego to w³a nie
Ale¿ to za ciê¿kie, powinien pan uwa¿aæ...
Ale¿ sk¹d, staruszek jeszcze nie skapcania³ do koñca mizdrzy³ siê, zrzucaj¹c na parki
ty polan, które wydziela³y woñ trocin.
Po przyniesieniu ostatniego ³adunku zamkn¹³ drzwi oran¿erii chcemy mieæ spokój a nawe
rykadowa³ przy pomocy ko lawego sto³u. Nastêpnie pozamyka³ wszystkie okiennice. W sadzawce
odbija³y siê ostatnie promienie dnia. Nad wod¹ sta³y ciê¿kie ozdobne wazony. Aleksander pr
esuwa³ siê przez wielkie puste komnaty by³ zaledwie cieniem, który musn¹³ zmatowia³e lust
uj¹c ch³ód, przedostaj¹cy siê do wnêtrza pa³acu przez szczeliny okien. Trochê siê gubi³ w a
pokoi, prowadz¹cych do saloniku, w którym oczekiwa³a go Ma³gorzata.
By³a na tyle taktowna, by nie przygotowaæ wcze niej kunsztownej budowli ga³¹zek, konarów i
olan, budowli, bez której nie mo¿e siê obyæ prawdziwy ogieñ w kominku. Zabra³ siê wiêc do t
ale jako ¿e w kominku dawno nie palono potrzebowa³ dobrej godziny, by podsycany jego
oddechem p³omieñ wdrapa³ siê na szczyt katedry z drewna. Z pocz¹tku ci¹g by³ s³aby, gdy je
stopi³ siê nieg, który tarasowa³ zapewne komin, p³omieñ buchn¹³ dziarsko, drewno trzaska³o
nach pojawi³y siê ¿ó³te i czarne cienie jak na teatralnym parawanie. Ogieñ dysza³, zwêglone
no zamienia³o siê w peruwiañskie ruiny, a pó niej matowia³o i stawa³o siê podobne do kataku
406
Wystarczy³o dmuchn¹æ, ¿eby znowu nabra³o rumieñców, ¿eby znów zaczê³o szeptaæ.
Pañska whisky, proszê pana.
Ich d³onie zetknê³y siê, a ponad szklankami u miechnê³y siê do siebie dwie twarze, o wietlo
dnej strony i ciemne z drugiej.
Kolacja by³a tyle¿ fantazyjna co obfita. Aleksander wrzuca³ korki z butelek do ognia i
przygl¹da³ siê procesowi ich zmiany w ¿ar. Wróci³ do swego dzieciñstwa. Wszystkie historie
tóre opowiada³, kr¹¿y³y wokó³ jednego, g³ównego tematu, to jest niezrozumienia, na jakie na
we Francji obaj Psarowie, ojciec i syn.
A przecie¿ Foch powiedzia³: Je¿eli Francja nie zosta³a wymazana z mapy Europy, to zawd
iêczamy to przede wszystkim Rosji . A Joffre, w roku 1929, to znaczy w piêtna cie lat po
fakcie: Korzystam z ka¿dej okazji, by wyraziæ podziw dla armii rosyjskich i daæ upust
mojej najg³êbszej wdziêczno ci wobec nich... Nigdy nie zapomnê o straszliwych po wiêceniach
syjskiej armii, heroicznych i ca³kiem wiadomie ci¹gniêtych na siebie, po to by wróg obróc
przeciwko niej . I Mangin: Aliantom nie wolno nigdy zapomnieæ us³ugi oddanej im przez R
osjê . I Naylor: Bitwa nad Marn¹ wygrana zosta³a przez kozaków . I Paléologue: Nie mieli
lepszego i bardziej nam oddanego przyjaciela ni¿ Miko³aj II .
Wszystkie te urywki cytatów, które jego ojciec zna³ na pamiêæ, pojawia³y siê znowu w jego p
i; wyg³asza³ je wiêc hucz¹cym g³osem, wylewaj¹c ¿ó³æ, która siê w nim nagromadzi³a.
Kto jak kto, ale Joffre musia³ wiedzieæ co mówi, prawda? A oni wszyscy mówili mojemu o
jcu tylko o rosyjskiej po¿yczce!
P³omienie odbija³y siê w jego kieliszku nape³nionym burgundem. Ma³gorzata na³o¿y³a jeden wi
bia³y sanda³ i usiad³a na piêtach. S³ucha³a monologu Aleksandra, reaguj¹c tylko nieartyku³o
i d wiêkami, maj¹cymi wyra¿aæ wspó³czucie.
407
Aleksander pi³ wino. Coraz to nowe obrazy od¿ywa³y w jego pamiêci:
Psar! Nazywano mnie Car, naturalnie Car, szyderczo! Ale w koñcu carowie, je li siê w
szystko we mie pod uwagê?... Komu by siê bardziej uda³o w Rosji? Moja rodzina nie jest b
ardzo stara. S³ysza³a pani o Iwanie Gro nym? Stworzy³ on rodzaj gwardii, której przyzna³ cz
ytorium kraju, oddzielon¹ od pozosta³ych prowincji: oprycznina. I mia³ takiego forysia
, s³u¿¹cego, zajmuj¹cego siê psami. Wszyscy nazywali go Psar, bo psar to psarczyk. Nikt ni
e zna³ jego prawdziwego imienia. By³ jednym z opryczników najbardziej wiernych, najzac
ieklejszych. Przemierza³ Rosjê na koniu, maj¹c przymocowane do siod³a psi¹ g³owê i miot³ê.
a oznacza³a czujno æ, miot³a by³a symbolem nienawi ci do zdrady. I w³a nie jedno i drugie m
naszym herbie. Stare rody kpi³y z nas: Nie wiedz¹, co umie ciæ w herbie, dlatego dali ta
m insygnia swego korpusu . Ale by³o te¿ przys³owie zwi¹zane z nami: Wkrad³em siê w ³aski c
ak mi zgody psara . Mia³o to znaczyæ: car mnie lubi, ale je¿eli Psar jest mi niechêtny, mo
ja sytuacja nie jest najlepsza. To w³a nie szeptali sobie do ucha starzy bojarowie w
ich pelisach, z d³oñmi zaplecionymi na brzuszyskach. Byli my lud mi z awansu, tak. Jak
bolszewicy, w pewnym sensie.
Ma³gorzata s³ucha³a z policzkami zarumienionymi od ognia, który na zmianê przygasa³ lub roz
arza³ siê. Aleksander rzuca³ od czasu do czasu polano do kominka, nic tam nie poprawia
j¹c. Zachwyca³y go iskry buchaj¹ce z ogniska.
W chaotycznych wspomnieniach pojawia³a siê czêsto postaæ Dymitra Aleksandrowicza.
Jak on cierpia³! Za nic! By³oby lepiej, gdyby zgin¹³ w walce z czerwonymi.
Wtedy nie by³oby pana na wiecie wymamrota³a Ma³gorzata.
Opowiedzia³ jej nieszczêsn¹ historiê ch³opa wyzwanego na pojedynek.
408
A pan, pan nawet nie mia³ matki.
Nie wiedzia³ jak to siê sta³o, ¿e wzi¹³ Ma³gorzatê w ramiona. Przyciska³ usta do jej warg,
ionych ogniskiem i pal¹cych jak ogieñ. To wra¿enie sprawi³o, ¿e otrze wia³. Za nic w wieci
chcia³by nadu¿yæ wspó³czucia, okazanego mu przez tê kobietê. Cofn¹³ siê:
Proszê mi wybaczyæ. Za daleko siê posun¹³em.
Ona jednak, wisz¹c prawie w jego ramionach, odpowiedzia³a:
Ale¿ ja pana kocham.
Ponad ich g³owami wci¹¿ jeszcze pojawia³y siê na suficie ró¿owe odblaski, nawet gdy szlache
e suche ciep³o ognia w kominku ju¿ nie dra¿ni³o ich nagich skór. Aleksander zasn¹³, rozwa¿a
t, ¿e po raz pierwszy mia³ w swych ramionach Francuzkê i dziwi¹c siê jej czu³o ci. Wiedzia³
ancuzki s¹ sentymentalne, zmys³owe, ale czu³e? Te zawsze pokryte makija¿em kobiety, poli
czkuj¹ce swe dzieci? By³ dot¹d przekonany, ¿e czu³o æ jest cech¹ S³owian. Rozp³yn¹³ siê w
mu b³ogie prze wiadczenie, ¿e nie doceni³ Francuzek.
Ma³gorzata walczy³a ze snem, na zmianê szczypi¹c siê i wbijaj¹c sobie paznokcie prawej rêki
lew¹ d³oñ. Gdy przekona³a siê, ¿e Aleksander jest ju¿ ca³kowicie rozlu niony, jak to siê zd
o w najg³êbszym nie, zaczê³a siê powoli ubieraæ, nie spuszczaj¹c Aleksandra z oczu. Dorzuc
wna do ognia, wziê³a latarkê i, staraj¹c siê i æ lekko, tak by nie trzeszcza³ parkiet, wysz
orytarz. Id¹c za ¿ó³tym kr¹¿kiem wiat³a latarki, przedosta³a siê do oran¿erii, odsunê³a wz
eksandra barykadê i wysz³a na dwór. Natychmiast zmoczy³a nogi, kolce krzewów podrapa³y jej
ki. Przesz³a przez bramê i za³o¿y³a j¹ kamieniem, ¿eby da³o siê pó niej wróciæ. Mog³a by³a
odu. Wiedzia³a, w której kieszeni Aleksander go nosi³. Obawia³a siê jednak, ¿e odg³osy siln
mog³yby go obudziæ. Wybra³a siê wiêc do wsi piechot¹. Na szczê cie nie
409
nosi³a szpilek. I tak jej miejskie buciki nie by³y stworzone do marszu w niegu. Na pr
zej cie dwu kilometrów potrzebowa³a czterdziestu minut.
Wioska spa³a, jak w bajce dla dzieci.
Odnalaz³a kabinê telefoniczn¹, wrzuci³a do automatu piêcio-franówkê i wykrêci³a numer. Gdzi
siê dzwonek telefonu. Gdzie? W jakim gabinecie? W czyjej sypialni? Nie mia³a pojêcia.
Wreszcie kto podniós³ s³uchawkê, lecz nie odezwa³ siê. Zaczê³a mówiæ:
Tu £ajka. Nie mam du¿o drobnych, a dzwoniê z kabiny.
Spokojnie us³ysza³a mêski g³os ju¿ nagrywam.
Opowiedzia³a wydarzenia ostatnich trzydziestu sze ciu godzin. Wspomnia³a o teczce. Nie
wypuszcza jej z r¹k. W tej chwili pi na niej . Poda³a numer rejestracyjny samochodu, na
zwê wioski, opisa³a po³o¿enie pa³acu, wyja ni³a, jak mo¿na dostaæ siê do rodka.
Przykro mi, ¿e musia³am siê uciec do metod nadzwyczajnych. Ale postêpujê zgodnie z inst
ukcjami. On jest w stanie nerwowego wyczerpania. Trzeba by³o tak zrobiæ, ¿eby go podre
perowaæ.
W porz¹dku, proszê kontynuowaæ odrzek³ na to g³os mê¿czyzny.
Rozmowa przerwa³a siê.
Ma³gorzata wróci³a do zamku, staraj¹c siê i æ po swoich w³asnych ladach. Wiedzia³a ju¿, ¿e
ny katar. Czy¿ to jednak mia³o znaczenie? Czeka³a na ten moment dwadzie cia dwa lata.
Przed dwudziestu dwoma laty by³a po drugim roku prawa, by³a aktywna w kole naukowym,
nale¿a³a do zrzeszenia studentów, kokietowa³a wszystkich napotkanych komunistów. Nie mog³a
wybaczyæ swemu ojcu, ¿e pozwoli³ siê zabiæ. Chcia³a zapisaæ siê do partii. Pewnego dnia now
ega, starszy ni¿ pozostali, wzi¹³ j¹ na stronê: Chcesz robiæ naprawdê co powa¿nego? Nie
410
tylko blabla? W organizacji bêdziesz mia³a tylko jedn¹ alternatywê, bêdziesz albo katem, a
lbo g³uptaskiem. Zas³ugujesz na co lepszego . Mia³ w ustach niedopa³ek i patrzy³ na ni¹ z
aufa³a temu niewysokiemu kêdzierzawemu mê¿czy nie o zielonych oczach. Zerwa³a wszystkie kon
akty ze skrajn¹ lewic¹, opu ci³a uniwersytet, zapisa³a siê na kurs dla sekretarek, naby³a t
hê do wiadczenia. Po jakim czasie przydzielono jej pilota i misjê: pilnowaæ Psara, tego p
oplecznika reakcji. Co tydzieñ sporz¹dza³a raport o dzia³alno ci agencji; do³¹cza³a listê s
opie listów, omawia³a rozmowy telefoniczne, bardzo szczegó³owo. Od czasu do czasu ogarni
a³ j¹ niepokój: Nie wygl¹da wcale na takiego prawicowca. W ka¿dym razie niczego nie ukrywa
gwarantujê wam. Jeste cie pewni, ¿e nie pomylili cie siê? Nie chcê traciæ mojego czasu, ch
obiæ u¿ytek z tego, czego siê u was nauczy³am .
Niekiedy koñczy³o siê ofukniêciem: Proszê siê zajmowaæ tym, co do pani nale¿y . Kiedy indz
niano j¹: Ten osobnik tylko siê maskuje. Zobaczy to pani pewnego dnia . Dopiero publika
cja Rosyjskiej prawdy i za³o¿enie Konfraterni przekona³y Ma³gorzatê, ¿e Psar istotnie by³
munist¹ i chce zaszkodziæ ZSRR, krajowi, który odwiedzi³a dwukrotnie i który j¹ tak go cinn
przyj¹³. Wcale nie uwa¿a³a, ¿e ona, zwyk³a sekretarka, zas³uguje na takie powitanie, ale na
doczniej ZSRR potrafi³ doceniæ wysi³ki swych zwolenników. Francja natomiast nic nie uczy
ni³a dla starszego sier¿anta Thériena, który dla niej pozwoli³ sobie podziurawiæ skórê na d
koñcu wiata. Podziwia³a niegdy swego ojca, a teraz nienawidzi³a go, karz¹c go za to, ¿e
n¹³.
Wkrad³a siê z powrotem do pa³acu. Psar spa³ dalej w tej samej pozycji. Przypatrywa³a mu siê
przez kilka sekund. Le¿a³ na boku, mia³ rozchylone usta, skórê twarzy zarumienion¹ od ognia
policzek rozp³aszczony na powierzchni teczki. Widziany w ten sposób, z góry, traci³ aro
gancjê swej urody, nie towarzyszy³ mu te¿ blask jego inteligencji. By³ to po prostu nie
pierwszej
411
m³odo ci jegomo æ, pi¹cy jak dziecko, zwiniêty w k³êbek. Móg³by w kim wzbudziæ lito æ, al
dla niego lito ci. Tego j¹ nauczono: to by³ wróg klasowy. By³oby rzecz¹ nieprzyzwoit¹ litow
nad wrogiem klasowym. Pracowa³a dla niego ca³ymi latami, s³u¿y³a mu przyk³adnie, lecz robi³
o przeciwko niemu. By³ bia³ogwardzist¹, kontrrewolucjonist¹. Ojciec Ma³gorzaty by³ zaledwie
podoficerem podró¿owa³ drug¹ klas¹, nie mia³ prawa wstêpu do mesy oficerskiej ale i on
rewolucjonist¹. A przecie¿ w rewolucyjnej armii by³by co najmniej pu³kownikiem. Nacieraj¹c
sobie alkoholem stopy zastanawia³a siê, czy nienawidzi swego szefa. Nie, pracowa³a dl
a niego z przyjemno ci¹, lubi³a oddawaæ mu us³ugi. Nie tyle jemu, co agencji. Podoba³a jej
iê praca, nie cz³owiek. Tak samo przed paroma godzinami dobrze siê czu³a w jego ramionac
h. Ale liczy³a siê tylko czysta przyjemno æ. Mê¿czyzna, który da³ jej tê przyjemno æ, nie o
ni jej poci¹ga³. By³ wrogiem klasowym, to wszystko. Trzês³a siê z zimna. Wsunê³a siê wiêc p
przywar³a do Aleksandra. To jej siê spodoba³o: zabraæ wrogowi klasowemu ciep³o.
9
WRÓCIÆ
Przepraszam ¿e ciê budzê, Pietucha, ale co mi siê wydaje, ¿e twój wypu ci³ siê na da
Nikitin, m³ody, jasnow³osy i spokojny, bardzo spokojny, zadzwoni³ o trzeciej nad ranem
do drzwi Piotra.
Wejd . Siadaj. Opowiedz.
Piotr na sw¹ pid¿amê w paski br¹zowe i srebrzyste narzuci³ czarny, w z³ociste wzory japoñsk
zlafrok. Nikitin, pilot Ma³gorzaty, usiad³, skrzy¿owa³ nogi, zapali³ papierosa:
Moja zadzwoni³a do mnie.
Wy³o¿y³ wszystko, czego siê dowiedzia³. Podkre la³ wêz³owe momenty opowie ci wypuszczaj¹c b
Piotr nie by³ wcale zaskoczony. Wyczuwa³ od jakiego czasu chwiejno æ Oprycznika. To dlate
go w³a nie i tak¿e na skutek instrukcji Pitmana postanowi³ przykrêciæ mu rubê. Najwido
e przynios³o to spodziewanych rezultatów. Raczej przeciwnie. Bywa i tak.
Piotr niepokoi³ siê szczegó³em dotycz¹cym teczki. On sam by³ ca³kiem pewny, ¿e nigdy nie zo
Oprycznikowi ¿adnych dokumentów. Mo¿e jednak jego poprzednicy byli mniej ostro¿ni. Nawet
gdyby to nie by³y dokumenty... Podczas trzydziestu lat s³u¿by Oprycznik móg³ robiæ notatki
prawdopodobnie przechowywa³ je w sejfie banku w Pontoise i gdyby przekaza³ je Francu
zom, by³oby gor¹co. Zap³aci³by za to on, Piotr. Jego g³owa poleci. Nie dos³ownie, rzecz jas
a. Ale szkoda by³aby tak czy
413
inaczej. I natychmiast zaczê³o siê dobrze mu znane pieczenie w ¿o³¹dku... Podziêkowa³ Nikit
, po¿egna³ go:
Gdyby by³o co nowego, daj mi zaraz znaæ.
Tak jak widzê twojego faceta powiedzia³ Nikitin nawet je¿eli go odzyskasz, trzeba b
ie mu znale æ inn¹ sekretarkê. Nie jest to kto , kto by siê cacka³ ze swoim personelem.
Zobaczymy, co trzeba bêdzie zrobiæ.
Nikitin odszed³. Piotr za¿y³ tabletkê przeciwko nadkwasocie.
Trudno, trzeba zadzwoniæ do Mo¿uchina, rezydenta , bezpo redniego zwierzchnika Piotra. Mo¿
chin cieszy siê pewn¹ s³aw¹, na tyle na ile to w ogóle mo¿liwe w wywiadzie. Przez dwadzie c
lat by³ nielegalnikiem , to jest ¿y³ pod fa³szywym nazwiskiem, uchodzi³ za Francuza. W koñ
sta³ zdemaskowany, zd¹¿y³ na czas uciec, by potem rzecz nies³ychana w kronikach KGB roz
z¹æ od nowa nastêpn¹ karierê, tym razem legaln¹ . Jest kawalerem, wypija pó³tora litra dzi
y ceruje skarpetkê, nak³ada j¹ na bu³kê, a potem zjada tê bu³kê. Piotr wola³by polowaæ oszc
dzika albo i æ z no¿em na nied wiedzia ni¿ budziæ Mo¿uchina o trzeciej nad ranem.
Towarzyszu pu³kowniku, czy móg³bym was zaraz zobaczyæ?
Da³e siê opanowaæ przez tych spryciarzy. Nie poznajê ciê.
Towarzyszu pu³kowniku, oddano mnie do ich dyspozycji wbrew mojej woli. Wola³bym na
dal s³u¿yæ pod wami, wiecie o tym dobrze.
Plujê na to. Zadzwoñ do Moskwy i daj mi siê wyspaæ.
Piotr ubiera siê po piesznie, wskakuje do swego volvo, przeje¿d¿a przez Pary¿, wchodzi do
gmaszyska w pobli¿u La Muette, osi¹ga swój gabinet i ze swego telefonu, którego nie da s
iê pods³uchiwaæ, dzwoni do Moskwy. Automat prze³¹cza go z pa³acu Roztopczynów na mieszkanie
ywatne Pitmana:
414
Jeszcze nawet s³oñce nie wzesz³o!... Wiesz, ¿e nie zasnê ju¿. W ogóle nie zwracasz uwag
moje zdrowie gderze t³u-stawa Eliczka, która z wiekiem zamienia siê w zrzêdê.
Pitman nie s³ucha jej. Przys³uchuje siê pe³nemu niepokoju g³osowi, który biegnie z Pary¿a.
eczka. Teczka. To nie moja wina, towarzyszu generale . Je¿eli Twardy znak zostanie zd
radzony Francuzom, ca³y areopag bêdzie z niego drwi³. Pitman ma wrogów po ród czapek-niewid
k. Przede wszystkim antysemici bêd¹ zachwyceni, je li jego monta¿ siê rozleci. Jeden plus
w ka¿dym razie: sekretarka, op³acana przez dwadzie cia lat i do tej pory przysy³aj¹ca wiet
e raporty, tyle ¿e do niczego nie przydatne, nagle siê przydaje. Inny plus: je li Psar
schowa³ siê w tym pa³acu, to znaczy, ¿e mo¿na go jeszcze tam znale æ. Czy¿by pilot zachowa
zrêcznie? A mo¿e on, Jakub Mojsiejewicz, pomyli³ siê nakazuj¹c przykrêciæ rubê Oprycznikow
ze gotów jest przyznaæ siê do pomy³ki, lecz w tym wypadku przekonany jest, ¿e operacja Twa
rdy znak ma zbyt wielkie znaczenie, by jej losy uzale¿niaæ od inicjatywy pojedynczeg
o agent d'influence, jakkolwiek wybitne by³yby jego zalety. My l, ¿e mog³a z tym mieæ co w
pólnego A³³a Ku niecowa, przekazana z powrotem do dyspozycji jej dyrekcji, nie przychodz
i mu w ogóle do g³owy. Genera³ Pitman ma mo¿e zbyt w¹skie pole widzenia.
Co robiæ? Byæ mo¿e alarm jest fa³szywy. Mo¿e Oprycznik mia³ umówione sekretne spotkanie z j
m cz³onkiem Konfraterni albo te¿ zechcia³ spêdziæ oryginalne wakacje z w³asn¹ sekretark¹
to jedyny zarzut, jaki mo¿na przeciwko niemu wysun¹æ, wi¹¿e siê z tym, ¿e nie zawiadomi³ Pi
o wyje dzie. W ka¿dym razie sprawê tê nale¿y potraktowaæ bardzo delikatnie, tak jak rozbraj
siê bombê. Gdyby tylko Eliczka przesta³a mruczeæ w swoich poduszkach, Pitman móg³by ja nie
ozumowaæ.
Oto co trzeba zrobiæ. Natychmiast wybierze siê pan do tego pa³acu i powie Opryczniko
wi, ¿e ma pan dla niego dobre wiadomo ci. Sprowadzi go pan do Pary¿a i bêdzie mnie pan z
godziny na godzinê informowa³ o rozwoju sytuacji psychologicznej.
415
Je li dojdzie pan do wniosku, ¿e spotkanie ze mn¹ mo¿e mieæ dobroczynny wp³yw w koñcu to
erbowa³em Oprycznika, jeste my starymi znajomymi proszê mi zaraz daæ znaæ. A gdyby zapowi
d awansu mia³a siê okazaæ po¿yteczna... (Pitman zawaha³ siê: oszczêdza i na promocjach, i
sztach, ale tym razem postanawia okazaæ wielkoduszno æ). Proszê mu powiedzieæ, ¿e bardzo je
te my zadowoleni ze sposobu, w jaki siê rozwija operacja i ¿e kto , kto prowadzi dzia³ania
na tak¹ skalê, powinien byæ przynajmniej genera³em, i w rezultacie, krótko mówi¹c... (jedn
l mu wymówiæ to s³owo, chocia¿ podj¹³ ju¿ decyzjê) krótko mówi¹c czeka go przyjemna niespod
Tak, towarzyszu generale. (Pitman wola³by, ¿eby zwracano siê doñ per Jakubie Mojsiejew
iczu, tyle ¿e od pewnego czasu Mojsiejewicz nie jest najlepiej widzianym patronimiki
em.) Tylko, towarzyszu generale, jak wyt³umaczê Oprycznikowi, sk¹d wiem o miejscu, w k
tórym siê ukry³? Czy mam spaliæ sekretarkê?
Dziêkujê, ¿e pamiêta³ pan o tym... Nie, nie, lepiej oszczêdziæ sekretarkê. Znajdziemy p
e wyt³umaczenie. Na razie niech pan gra na naszej reputacji wszechwiedz¹cych. ‾adnych s
zczegó³ów. I najwa¿niejsze: trzeba po³o¿yæ rêkê na Opryczniku, nie dopu ciæ, ¿eby przeszed³
i istotnie ma taki zamiar. Za wszelk¹ cenê.
Prze³o¿eni lubi¹ pos³ugiwaæ siê wyra¿eniami w rodzaju za wszelk¹ cenê . S¹ jednocze nie ma
amatyczne, tak ¿e w razie jakiego incydentu mog¹ siê nimi zas³oniæ.
Towarzyszu generale?
Co takiego?
Czy mam... wzi¹æ broñ?
Piotr wypowiedzia³ te s³owa z pewnym za¿enowaniem. Spryciarze z dyrekcji «A» lekcewa¿¹ na o
nie ufaj¹ jej. Ale jedyny sposób, by sprawdziæ, co znaczy owo za wszelk¹ cenê , to zapyta
y ma wzi¹æ ze sob¹ co , co pozwoli³oby zap³aciæ naprawdê s³on¹ cenê.
416
Pitman westchn¹³:
Tak, my lê, ¿e tak... Ale, na mi³o æ bosk¹, niech pan siê stara nie robiæ z niej u¿ytku.
zia³a ³agodnie, inteligentnie...
Eliczka chrapa³a od nowa. Ale Jakub Mojsiejewicz nie móg³ zapa æ w sen. Twardy znak, najwiê
szy monta¿ jego ¿ycia, znalaz³ siê w niebezpieczeñstwie. Podnosi siê z ³ó¿ka, ubiera siê i
e æ do biura. Dziêki temu ewentualne telefony osi¹gn¹ go w pracy. Eliczka bêdzie mog³a siê
a on bêdzie na posterunku, przygotowany do podjêcia koniecznych decyzji.
Czê æ pracowników dyrekcji przenios³a siê do nowych budynków wzniesionych na obrze¿ach mias
le Pitman zatrzyma³ swój stary gabinet, intymniejszy i bardziej nobliwy ni¿ nowe biura
pokój z podwójnymi zas³onami zdobnymi w falbanki i pompony, niemodne meble. Tak¿e ordyn
ansi przejêli ten sam styl i zawsze mieli na podorêdziu dymi¹cy samowar.
Jakub Mojsiejewicz przechadza siê po gabinecie, wygniata dywany, imitacje starych
dywanów, swymi wielkimi wojskowymi buciskami i prawie ¿e ¿a³uje swej przynale¿no ci do czap
k-niewidek, gdy¿ wskutek tego nie wolno mu wyskoczyæ do Pary¿a. Gdybym go spotka³, tego A
leksandra Dmitrycza, którego zna³em, gdy by³ ch³opcem i którego uwiod³em na wie¿y Notre-Dam
szybko przemówi³bym mu do rozumu . Zacz¹³ igraæ z my l¹ sprowadzenia Aleksandra na krótko d
y, matusz-ki-Moskwy, z jej tysi¹cem z³oconych kopu³. To by mu dopiero pochlebi³o! Samolot
specjalny! Mohamed Mohamedowicz by³by przeciwny, z powodów raczej mistycznych ni¿ pro
fesjonalnych. Przyjê³oby siê go triumfalnie, na³o¿y³oby mu siê na grzbiet jego mundur, znal
y siê kobietê dla niego... Tak, czasem trzeba okazaæ wielkoduszno æ, by poprawiæ morale ¿o³
y .
Takie s¹ marzenia Pitmana, lecz Piotr nie odzywa siê z Pary¿a.
Gêsty nieg sypie siê na plac Dzier¿yñskiego. Tym razem mo¿na bêdzie popróbowaæ trojki ze
.
417
Aleksander obudzi³ siê z gor¹czk¹, lecz szczê liwy, tak szczê liwy, jak ju¿ dawno mu siê to
darzy³o. D³ugo nie podnosi³ siê z pos³ania. Patrzy³ w bia³e okno i mówi³ sobie, ¿e znowu za
zygotowywaniem drewna, ¿e jest to wietne zajêcie.
Dopiero po jakim czasie przypomnia³ sobie o Ma³gorzacie i o wszystkim, co siê wydarzy³o.
a pana kocham . Od jak dawna go kocha³a? A on nic nie zauwa¿y³! Sytuacja bêdzie bardzo tru
dna, je li zdecyduje siê prowadziæ dalej tê grê i zachowaæ agencjê. Jestem chamem, wykorzy
sytuacjê. Gdyby ona wiedzia³a, dla kogo ja pracujê! Musia³by poszukaæ innej sekretarki. Ni
mo¿na dyktowaæ s³u¿bowych listów w³asnej kochance. Da³by Ma³gorzacie najlepsze rekomendacj
razie potrzeby poprosi³by Fourvereta, ¿eby znalaz³ dla niej odpowiednie miejsce. Na ra
zie... Na razie znowu wzi¹³ Ma³gorzatê w ramiona, nie bez prozaicznego wyrachowania: Je li
ju¿ pope³ni³em g³upstwo, niech¿e z niego skorzystam .
Pó niej wybra³ siê z plastikow¹ miednic¹ po nieg i zrobi³ co w rodzaju porannej toalety.
ie dr¿a³y z gor¹czki. Przy goleniu zaci¹³ siê kilkakrotnie. Przyniós³ jeszcze niegu dla Ma
i wybra³ siê po drewno. Dziêki gor¹czce nie czu³ mrozu. Gdy wróci³ do pokoju, Ma³gorzacie u
rozpaliæ ogieñ przy pomocy kartonowych opakowañ. Zaparzy³a te¿ kawy, okropnej, poniewa¿ czu
by³o dymem, wspania³ej, gdy¿ by³ to ich dym.
Ma³gorzata przeci¹gnê³a siê:
Jeste my jak prawdziwi kasztelanowie.
W dali rozleg³o siê bicie dzwonów. D wiêk ten przypomina³ nieco g³os pêkniêtego gongu, wêdr
ie¿ystym powietrzu i uderza³ o szyby pa³acu. Od ilu wieków bi³y te dzwony? Przyzywa mnie g
Francji , pomy la³ Aleksander.
Wczorajsze zwierzenia sprawi³y, ¿e czu³ siê teraz swobodniejszy.
Je¿eli jeste my kasztelanami powiedzia³ powinni my teraz pój æ do ko cio³a.
418
Nigdy nie pozwala³ sobie na to, by s³uchaæ g³osu instynktu czy przeznaczenia, dzi jednak
by³ w nim spokój, wewnêtrzna cisza. Pomys³ pój cia do ko cio³a roz mieszy³ Ma³gorzatê. Ale
ie? W koñcu by³o Bo¿e Narodzenie i wszystko by³o ju¿ ca³kowicie fantastyczne.
Jej buty, zostawione na noc przy kominku, wygl¹da³y kiepsko, by³y twarde, lecz jednocz
e nie prawie suche. Kaszl¹c i kichaj¹c pozwoli³a siê zaprowadziæ na pierwsz¹ mszê, w jakiej
udzia³ od czasu mierci ojca.
Ko ció³ by³ ogromny, zimny i pusty. Choæ nie, nie ca³kiem pusty. Ze trzydzie ci osób, kobie
yzn, siedzia³o w pierwszych ³awkach. wiat³o czerwonej lampy by³o jedynym akcentem kolorys
tycznym w szaro ci kamienia, monotonii br¹zowych ³awek, matowo ci w³osów, karków i ciep³ych
rzy. Dzwon zamilk³. Ciszê podkre la³y jeszcze bardziej odg³osy kaszlu, szepty, zgrzyt krze
s³a na kamiennej posadzce.
Wesz³a procesja. Za krzy¿em posuwa³y siê dzieci. Dopiero po chwili Aleksander zrozumia³, ¿e
by³y to postacie szopki: dziewczynka z g³ow¹ przybran¹ skrawkiem czerwonego sukna, trzym
aj¹ca porcelanow¹ kukie³kê w rêku, obok niej ch³opczyk z buzi¹ wysmarowan¹ past¹ do butów i
koronie, inny z przyprawion¹ brod¹, jeszcze inny z pude³kiem pe³nym bi¿uterii, inny z kad
zielnic¹, i na koñcu ch³opczyk i dziewczynka, trzymaj¹cy pa³ki w rêkach, ubrani w owcze skó
Ci prowadzili jagniê, które opiera³o siê i nie chcia³o i æ naprzód. Wtedy ch³opczyk kopn¹³
zuch.
Za dzieæmi postêpowa³, kiwaj¹c siê, ksi¹dz w bia³ozielonym ornacie. Mia³ szar¹ twarz, szare
ie, jakby ulotne w³osy, i ma³e ciekawskie oczy, które zdawa³y siê przeliczaæ wiernych. Nies
czê nik wygl¹da³ na wyczerpanego. Musia³ obs³ugiwaæ dziesiêæ parafii i odprawia³ w³a nie pi
Narodzenia. Wszyscy piewali harcersk¹, pe³n¹ werwy pie ñ, gdzie d³onie rymowa³y siê z
o Boga .
419
Gdy dzieci dotar³y do groty zrobionej z papier-mâché, a dziewczynka prowadz¹ca orszak z³o¿y
lalkê na ³o¿u ze s³omy, ksi¹dz wyg³osi³ ma³e przemówienie utrzymane w tonie skargi. Na prze
i roz³¹cza³ d³onie:
- Moi drodzy, chcia³bym was o jedno prosiæ. Mo¿e wyda wam siê to mieszne. Zróbcie to jedna
dla Pana Boga. Albo dla mnie, je li wam tak wygodniej. Wiem, ¿e kochacie wasze dzie
ci, i ja tak¿e je kocham. Wróc¹ do was, gdy wyjdziecie z ko cio³a. Ale tutaj, wewn¹trz, naw
t ci, którzy wydali pieni¹dze i kupili lampy b³yskowe... Dzieci rozumiej¹ powagê tego, co
robi¹. Nie trzeba im podsuwaæ pokus pró¿no ci. Tak wiêc proszê was, wiem, ¿e to trudne, ja
ale... proszê was: nie róbcie teraz zdjêæ.
Kilka przygotowanych ju¿ aparatów fotograficznych zniknê³o i Aleksander pomy la³ z szacunki
m o tym ksiêdzu, który nie godzi³ siê na kompromis i próbowa³ ocaliæ w swoim ko ciele choæb
jeden atom sacrum.
Zaczê³a siê msza. By³o w niej co biednego, a trywialna muzyczka podkre la³a tylko s³abe st
pie ni. Aleksander, który mia³ w pamiêci surow¹ wspania³o æ rytu gregoriañskiego i zagl¹da³
cerkwi prawos³awnej, gdzie Pan króluje w majestacie, nie móg³ nic zrozumieæ z tej parodii
mszy protestanckiej, z ponumerowanymi przy piewkami i lektur¹ Ewangelii w jêzyku prost
ym, je li nawet nie prostackim.
To niemo¿liwe - powiedzia³ sobie - ¿eby nie macza³a w tym palców moja dyrekcja. Wykluczone
¿eby Ko ció³ sam z siebie zrezygnowa³ z piêkna mszy wiêtej, daj¹cej ludziom na ziemi wyob
Królestwie Niebieskim. Quos vult perdere Directoratus dementat. A przecie¿ przypomi
nam sobie z ca³¹ pewno ci¹, ¿e ich Mistrz da³ pierwszeñstwo Marii, a nie Marcie .
A mimo to co siê wydarzy³o, choæ nie potrafi³by powiedzieæ co. Byæ mo¿e Duch wiêty by³ mn
y ni¿ Aleksander, mo¿e postanowi³ wytrwaæ w upokorzeniach i blasfemii
420
brzydoty, a mo¿e s³owa i gesty kry³y w sobie tajemnicê o nieodpartej mocy. Po wyg³oszeniu
skromnego kazania ksi¹dz zacz¹³ przed o³tarzem gromadziæ swe ma³e gospodarstwo, Aleksander
ozna³ najpierw wzruszenia, a potem wstrz¹su. To, co siê tam dzia³o, ta domowa inscenizac
ja z jej naczyniami, chlebem, winem, dzieckiem podaj¹cym wodê czerwonymi ch³opskimi rêka
mi, mia³o decyduj¹ce znaczenie, i to niezale¿nie od marno ci otoczenia. To po to w³a nie lu
zie przyszli do ko cio³a. Po to by³ tu ksi¹dz. To siê tak ma³o zmieni³o przez dwa tysi¹ce l
Aleksandrze zaczyna³ siê wielki prze³om, pogodzenie siê z losem, i nie mia³ nic przeciwko
temu, ¿e przemianie tej patronowa³a rzeczywisto æ nadprzyrodzona, co prawda zdegradowan
a, poni¿ona, ale jednak nie-rozszczepialna.
Zarzuca³ zawsze Bogu, ¿e porzuci³ swych wyznawców, tutaj jednak zdawa³o siê, ¿e Bóg porzuci
o siebie i jednak odnajdowa³ siebie, w cudowny sposób, tym bardziej niezwyk³y, ¿e skromn
y, bez honoru. Czy¿by kry³ siê w tym sens g³êbszy ni¿ Aleksander umia³ to kiedykolwiek zoba
Czy¿by wtedy, gdy boskie maszyny druzgoc¹ wiernych, dochodzi³o do metamorfozy podobne
j do tej, co materiê przemienia w Boga? Mêkê w Boga? Czy znaczy³o to, ¿e Chrystus by³ z def
nicji tym, który cierpi, i przy³¹czyæ siê do niego mo¿na tylko w cierpieniu, przybieraj¹cym
staæ mêczeñstwa, opuszczenia, niedostatku i nawet g³upoty? Czy w³a nie tego mia³ siê nauczy
wiejskim ko ciele, po ród wiejskich g³uptasów, przed którymi proboszcz co tydzieñ wyg³asza
ie w z³ym gu cie?
Byæ mo¿e my la³ takie oczyszczenie jest niezbêdne. Byæ mo¿e zbyt wielu jest kardyna³ów
dostojników w fioletach, zbyt wiele wznios³ej lecz nie uduchowionej muzyki oplataj¹cej
Ko ció³, zagubienie, b³êdna droga, która domaga siê w³a nie swego przeciwieñstwa, kompensa
o mo¿e ¿aglowiec, który musi p³yn¹æ zakosami... A jednak nie podoba³o mu siê to. Wola³by b
itrach, d³onie na pastora³ach,
421
przypominaj¹cych wiernym, ¿e nie s¹ z tego wiata, ¿e gdzie indziej jest ich królestwo, i g
y tylko zdecyduj¹ siê wróciæ , przyjmie ich niebiañska ojczyzna.
A ja? pyta³ samego siebie czy wci¹¿ jeszcze zale¿y mi na «powrocie»?
Je li jednak przysz³o siê znik¹d, dok¹d mia³oby siê wróciæ?
Gdy msza siê skoñczy³a, Aleksander z Ma³gorzat¹, ledzeni wzrokiem przez tubylców, wrócili
cu. Ma³gorzata powiedzia³a, ¿e idzie do kuchni:
Proszê przynie æ mi niegu.
Nie mówi³a ju¿ do niego proszê pana , ale jeszcze nie nazywa³a go Aleksandrem. Zaczyna³a n
menderowaæ. Wzi¹³ miskê, ale nie zapomnia³ o swojej teczce. Nie mia³a go zapytaæ, dlaczego
rozstaje siê z ni¹ nawet na moment. On sam nie mia³ pojêcia, dlaczego nie chcia³, ¿eby ona
iedzia³a, ¿e jest uzbrojony. Mo¿e lêka³ siê mieszno ci, a mo¿e nie chcia³, by wiedzia³a, j
ie przepisy prawa.
W³a nie zamierzali usi¹ æ do sto³u, jak to nazywali, czyli si¹ æ na pod³odze nad dwoma befs
achn¹cymi dymem, gdy Aleksander, który mia³ wyczulony s³uch, us³ysza³ zgrzytanie metalu o m
tal. Skoczy³ do okna. Niedu¿y mê¿czyzna w ciemnogranatowym p³aszczu, ciasno ci¹gniêtym pas
odsuwa³ bramê, ¿eby wej æ do parku. Na koñcu alei prze witywa³ samochód, pozostawiony dale
w pa³acu nie us³yszano motoru.
Co to? spyta³a Ma³gorzata, nie ruszaj¹c siê z miejsca. Aleksander w³a nie powiedzia³,
pieprz i ona zajêta by³a posypywaniem jego befsztyka pieprzem.
Ma³y mê¿czyzna prze lizn¹³ siê przez bramê. Wyprostowa³ siê, otrzepa³ d³onie z rdzy, przyjr
licy. Jego spojrzenie przesunê³o siê wzd³u¿ ladów pozostawionych na niegu. Po chwili, obc
pa³ac, zacz¹³ i æ wzd³u¿ tych ladów, otrzepuj¹c co jaki czas w komiczny sposób nieg z bu
Proszê tu czekaæ.
422
Aleksander chwyci³ teczkê i rzuci³ siê na korytarz. W biegu u wiadomi³ sobie, ¿e opracowa³
n obrony; przysz³o mu to prawdopodobnie do g³owy wczoraj, gdy r¹ba³ drzewo. Zbieg³ b³yskawi
znie po kamiennych schodach. Gdy przebiega³ przez oran¿eriê, zobaczy³ cieñ przesuwaj¹cy siê
jednym z pó³okr¹g³ych okienek. Wdrapa³ siê szybko na drewniane schody, prowadz¹ce do piwnic
winem. Zatrzyma³ siê na balkoniku wieñcz¹cym schody, w cieniu bramy. St¹d panowa³ nad ca³¹
strzeni¹ oran¿erii.
Mê¿czyzna otworzy³ zewnêtrzne drzwi, odsun¹³ barykadê. Aleksander móg³ obserwowaæ jego poru
Aleksander otworzy³ cicho teczkê, po³o¿y³ j¹ u swych stóp, wyj¹³ z niej rewolwer i czeka³,
przez mrok i uk³ad oran¿erii. Serce bi³o mu mocno i szybko, gard³o mia³ ci niête, lecz rê
ie dr¿a³y.
Mê¿czyzna wszed³ do rodka. Znajdowa³ siê w odleg³o ci dziesiêciu metrów od Aleksandra i o
y ni¿ej ni¿ on. Gdyby obróci³ siê w prawo, musia³by zobaczyæ drewniane schody, ale nie spoj
w tê stronê. Wiedzia³, dok¹d i æ. Skierowa³ siê do kamiennych schodów, chocia¿ nie móg³ ich
Wargi Aleksandra poruszy³y siê. Nie wydoby³ siê z nich ¿aden d wiêk. Nabra³ powietrza do p³
na znajdowa³ siê w po³owie oran¿erii. Brakowa³o mu niewiele ju¿ tylko metrów do schodów.
Aleksander wyrzek³ jedno s³owo:
Piotr.
Mê¿czyzna zamar³ w bezruchu. W chwilê pó niej odwróci³ siê wolno. Jego wzrok usi³owa³ przen
le æ miejsce, z którego dobywa³ siê g³os.
Gdzie jeste ?
Jego trójk¹tna twarz o wietlona by³a sko nym promieniem wiat³a dziennego, przes¹czonym pop
brudne i osnute pajêczynami okienka. Widaæ by³o nawet pojedyncze kie³ki w¹sów.
423
Aleksander pomy la³ z odraz¹: W¹sata ¿mija .
Odwiód³ bezpiecznik. Rozleg³y siê dwa d wiêki: obrót bêbenka i kurek, przyjmuj¹cy tyln¹ poz
Gdzie jeste ? spyta³a znowu, nerwowym g³osem, w¹sata ¿mija.
Aleksander pomy la³, ¿e powinien zapytaæ Piotra, w jaki sposób go odnalaz³. Ale có¿ tam! Ud
siê przecie¿ znale æ Ga-wierina. On, Psar, nie pozwoli siê wzi¹æ jak jaki Gawierin.
Naprowadzi³ muszkê na szczerbinkê. Huk wystrza³u by³ og³uszaj¹cy.
Piotr trafiony zosta³ w okolicach lewej klapy marynarki. Nie upad³ od razu. Zosta³ odr
zucony w ty³ i w lewo. Ten efekt wyda³ siê Aleksandrowi komiczny, przesun¹³ go wiêc w przec
wn¹ stronê kul¹ wys³an¹ w prawe ramiê.
Mia³by ochotê zwymy laæ w ordynarny sposób, po rosyjsku, tego pajaca, który wygina³ siê prz
m, nie uczyni³ tego jednak, przez szacunek dla mierci. Jednocze nie kr¹¿y³a mu po g³owie m
zabarwiona prawdziw¹ rozkosz¹: Zastrzeli³em bezbronnego cz³owieka .
Pos³uguj¹c siê podwójn¹ akcj¹ rewolweru, umie ci³ trzeci¹ kulê po lewej stronie klatki pier
iotr przechyli³ siê teraz w lewo, ale jego nogi nie mog³y go ju¿ utrzymaæ i zwali³ siê na z
iê, tak jakby nie móg³ siê zdecydowaæ, czy przewróciæ siê w ty³ czy te¿ do przodu. Czwarta
a³a czaszkê Piotra. Aleksander strzela³ dobrze, mimo gor¹czki, w ciek³o ci i paniki. Pochwa
amego siebie.
Echa wystrza³ów przetacza³y siê przez oran¿eriê. Opad³ kurz, wzniesiony przez eksplozje.
Aleksander zszed³ po schodach i stan¹³ nad trupem, który wydawa³ obrzydliwy zapach. Jelita
nie wytrzyma³y. Aleksander nie wiedzia³, czy jest to zwyczajne zjawisko; dot¹d s¹dzi³, ¿e
a polach bitewnych czuje siê zapach krwi. A wiêc Piotr by³ tchórzem os¹dzi³ niesprawiedl
To mnie wcale nie dziwi .
424
Bolszewik! sykn¹³.
Tak jakby sam nie by³ bolszewikiem.
Cia³o osunê³o siê w ten sposób, ¿e widoczne by³o miejsce, przez które wysz³a kula. Rana, za
zez kulê o spi³owanym zakoñczeniu, by³a straszliwa. P³aski, gruby pocisk wyrwa³ wielki kawa
ia³a. Zmiesza³y siê z sob¹ w³ókna cia³a i strzêpy ubrañ, koszuli, marynarki, p³aszcza. Z ra
rytmicznie krew, lecz coraz wolniej. Tam, gdzie wsi¹ka³a w py³, którym pokryta by³a pod³og
, tworzy³a siê gêsta skorupa.
Aleksander wdrapa³ siê z powrotem na drewniane schody, by wzi¹æ teczkê. Jego kolana dr¿a³y,
mu niedobrze, ale nie straci³ panowania nad sob¹. Gdy jednak usuwa³ z bêbenka zu¿yte ³uski
i zastêpowa³ je nowymi nabojami, spostrzeg³, ¿e jego d³onie znowu zaczê³y dr¿eæ. Jeden z dw
, które pozosta³y w bêbenku, potoczy³ siê w ciemny k¹t. Potrzebowa³ trzech minut, by go zna
yda³o mu siê to bardzo istotne, tak jakby obawia³ siê, ¿e kto kto znajdzie ten nabój bêdzi
dentyfikowaæ broñ.
Zadowolony z wyniku poszukiwañ za³o¿y³ rewolwer za pasek spodni i uj¹³ teczkê w rêkê. Dziwa
razek: kupiec z broni¹ za pasem. Przeszed³ przez oran¿eriê obchodz¹c z daleka trupa, wszed³
na górê po kamiennych schodach. By³ przekonany o zdradzie Ma³gorzaty, zadawa³ sobie tylko
pytanie, jak z ni¹ post¹piæ. Powinno by siê j¹ zabiæ, ale jednak archetypy nie pozwala³y na
: nie czu³ siê na si³ach strzelaæ do kobiety.
Ma³gorzata, taktowna jak zawsze, postanowi³a oszczêdziæ mu m¹k wyboru. Nie znalaz³ jej w ma
saloniku, natomiast, zrobiwszy obchód parteru, zobaczy³, ¿e jedno z okien wielkiej sa
li by³o otwarte. Na niegu widnia³y wie¿e lady. Powinien by³ j¹ cigaæ, móg³by j¹ dogoniæ
koro wiedzia³, ¿e jej nie zabije? ‾mija to co innego. Nienawidzi³ tego cz³owieka od pierws
zego wejrzenia, a poza tym walczy³ o siebie, nie chcia³ ko³ysaæ siê na krawacie jak Gawier
in. Zreszt¹ opró¿niaj¹c
425
bêbenek rewolweru mia³ wra¿enie, ¿e sp³aca jaki bardzo stary d³ug.
Nagle pomy la³, ¿e byæ mo¿e Piotr nie przyby³ tu w pojedynkê. Na razie jednak posi³ki nie p
a³y siê. Mo¿e kto zaczai³ siê w parku? Trzeba sprawdziæ. Wróci³ do saloniku. W kominku dog
Spojrza³ w stronê okna. Znikn¹³ peugeot, zapewne wypo¿yczony przez Ma³gorzatê. Rzeczywi ci
kieszeni jego p³aszcza nie by³o kluczyka do samochodu.
Systematycznie przetar³ chustk¹ do nosa wszystkie przedmioty, których móg³ dotkn¹æ, raczej
tego, ¿e widzia³ to w kinie ni¿ z czysto praktycznych wzglêdów. Potem wróci³ do oran¿erii i
raj¹c siê wstrzymaæ oddech, przeszuka³ kieszenie zabitego bolszewika. Znalaz³ tam przede w
szystkim co , czego wcale nie szuka³: czeski pistolet automatyczny, VZ-62, broñ, która,
z³o¿ona, ma wygl¹d zwyczajnego pistoletu, a która jednak potrafi strzelaæ z szybko ci¹ 700
isków na minutê. Mia³ ochotê wzi¹æ ten pistolet jako trofeum, a g³ównie dlatego, ¿e uwielbi
n¹, pomy la³ jednak, ¿e bêdzie czu³ odrazê, je li pos³u¿y siê broni¹, na której siê nie zna
j do wiadczony, powiedzia³by sobie, ¿e pistolet o takiej charakterystyce nie mo¿e mieæ ¿adn
ch nadzwyczajnych w³a ciwo ci technicznych. Nie wpad³ jednak na to i postanowi³ zostawiæ br
na miejscu. Cechowa³y go wszystkie ograniczenia, typowe dla dobrego strzelca nie z
abra³ ze sob¹ Skorpiona.) W innej kieszeni znalaz³ to, czego szuka³: klucze od samochodu
.
Zada³ sobie teraz pytanie, czy powinien pogrzebaæ zw³oki. To wyda³o mu siê skomplikowane.
Nie mia³ ani szpadla, ani oskarda, by³ znu¿ony, wraca³a gor¹czka... Nie wystarczy³oby zresz
zakopaæ zw³oki, trzeba by usun¹æ krew rozlan¹ na posadzce. Zreszt¹, je li poszukuje go KGB,
kt, i¿ w pa³acu, do którego nikt nie zagl¹dnie przed wiosn¹, pozostan¹ zw³oki, nie zmieni w
czym jego sytuacji.
Opu ci³ pa³ac nie kryj¹c siê wcale. Je li nawet zaczajono siê na niego, proszê, niech strze
dpowie strza³ami. Ale nie
426
by³o nikogo w parku, ani w alei, ani w samochodzie Piotra. Wsiad³ wiêc do volvo i zapu c
i³ silnik.
A teraz: dok¹d?
O drugiej w po³udnie Ma³gorzata zadzwoni³a do swego pilota. S³ysza³a strza³y. Przestraszy³a
Uciek³a peugeotem.
Co siê sta³o? spyta³ Nikitin, spokojny jak zawsze.
Nie wiem, nie wiem!...
Idiotka. Proszê siê uspokoiæ i wróciæ na miejsce, zobaczyæ, co siê zdarzy³o.
Bojê siê.
Czego? wypu ci³ kilka ob³oczków dymu, ¿eby uspokoiæ w³asne nerwy. Bardziej powinna
ie baæ. Ju¿ ja pani¹ przestraszê. Mogê sprawiæ, ¿e zatrzymaj¹ pani¹ Francuzi. I to nie DST.
a równoleg³a. Ci zabior¹ siê do pani w taki sposób, ¿e wszystko pani wygada. A pó niej zost
ni¹ w betonowej piwnicy.
Ma³gorzata wróci³a do pa³acu. Volvo, które sta³o na samym pocz¹tku alei, zniknê³o. Os³abion
ta my la³a, ¿e nie uda jej siê tym razem podnie æ bramy. Zrobi³a to wreszcie, rozrywaj¹c rê
i, ³ami¹c paznokcie, zdzieraj¹c skórê d³oni. Przechodz¹c przez trawnik zaczepi³a znowu p³as
kolczaste ga³êzie krzewów. Zaczê³a ci¹gn¹æ po³y p³aszcza, zostawiaj¹c strzêpy materii na k
udno, trudno.
Drzwi prowadz¹ce do oran¿erii s¹ otwarte. Ma³gorzata wchodzi tam. Za chwilê wychodzi, cofa
j¹c siê. Wymiotuje. Zadaje sobie pytanie, czy i jej ojciec tak wygl¹da³ po mierci.
Biegnie w stronê bramy, grzê nie w trawie, w niegu, przewraca siê, podnosi. Nagle czuje w
styd: Ja, komunistka? Ja, córka sier¿anta francuskiej armii?
Bierze siê w gar æ.
Zaczyna i æ powoli, staraj¹c siê widzieæ to tylko, co znajduje siê przed jej oczami: drzewa
bramê, przej cie przez bramê, samochód.
427
Przed kabin¹ telefoniczn¹ u wiadamia sobie, ¿e brakuje jej drobnych. Jest z³a. Co za g³upot
, po co da³a tyle drobniaków na tacê w ko ciele? Jedzie do s¹siedniej wsi, gdzie, mimo wi¹
o¿ego Narodzenia, znajduje otwart¹ stacjê benzynow¹. Dostaje tam drobne, ale nie ma tele
fonu do dyspozycji. Najbli¿szy telefon znajduje dziesiêæ kilometrów dalej.
Dzwoni. Sk³ada sprawozdanie.
Proszê mi powiedzieæ Nikitin mówi spokojnym g³osem, przepowiada mu siê wielk¹ karierê
przeje¿d¿ali cie przez Pontoise, zosta³a pani sama w kawiarni. Czeka³a pani pó³ godziny, ta
Tak.
Dlaczego nie zadzwoni³a pani stamt¹d? Zawsze przypisywaæ pomy³ki podw³adnym i na piedes
ale
tych pomy³ek staæ siê wielkim cz³owiekiem. Wszystkie administracje s¹ do siebie podobne.
Poleca³ mi pan u¿ywaæ tego numeru tylko w sytuacji alarmowej.
Powinna by³a pani wiedzieæ, ¿e w³a nie o tak¹ chodzi. Spróbujemy naprawiæ pani b³êdy. P
Pary¿a. Proszê zadzwoniæ do mnie po powrocie. Z kabiny, oczywi cie.
Z aparatu, który Nikitin wie o tym nie jest pods³uchiwany przez Francuzów, pilot Ma³gor
aty dzwoni do rezydenta, pos³uguj¹c siê jednym z jego tajnych numerów:
Towarzyszu pu³kowniku (próbuje znale æ formu³ê, która os³odzi³aby przykr¹ wiadomo æ), P
itê.
Szkoda mówi na to Mo¿uchin. To by³ zrêczny ch³opak. Wszystko to przez tych spryciar
nowej dyrekcji.
Dzwoni do Moskwy.
W Moskwie zapada ju¿ zmierzch. Genera³ Pitman wci¹¿ chodzi po swym gabinecie. Ordynansi
i sekretarze, mimo ¿e dziel¹ ich ró¿nice stopni, wymieniaj¹ znacz¹ce spojrzenia. Ich szef,
a
428
ogó³ ³agodny i pe³en zrozumienia, jest dzisiaj w nastroju zdecydowanie ludo¿erczym , jak t
kre li³ podporucznik Wo³odia Wozniesienski, przymykaj¹c jedno oko.
Gdy dotar³a doñ wiadomo æ z Pary¿a, Jakub Mojsiejewicz zamkn¹³ oczy.
Zdarza siê czasem, ¿e agenci, spisuj¹cy siê wietnie przez dziesi¹tki lat, nagle wpadaj¹ w
k. Nowe humanitarne normy KGB nie stosuj¹ siê do tak skrajnych przypadków.
A przecie¿ to by³ dobry pomys³: Twardy znak...
Teraz jednak nie ma czasu na rozwa¿anie losów Twardego znaku, który pchnie siê dalej, gd
y tylko to bêdzie mo¿liwe. Na razie monta¿ umyka monterowi, na Jakubie Mojsiejewiczu c
i¹¿y teraz obowi¹zek wprawienia w ruch odpowiedniej procedury.
Z wyrazem niesmaku maluj¹cym siê na twarzy zdejmuje s³uchawkê swego aparatu na korbkê i dz
woni do Dyrekcji Pi¹tej:
Trzeba go sprowadziæ ¿ywego. Nie wiem jeszcze, czy oddamy go pod s¹d po przes³uchaniu, c
zy te¿ poprosimy was, ¿eby cie go za³atwili, ale w ka¿dym razie musimy siê dowiedzieæ, któr
o w maszynie zaciê³o siê.
Aleksander spêdzi³ ca³¹ resztê tego dnia w samochodzie, nie bardzo sobie z tego nawet zdaj¹
sprawê. Drêczy³a go gor¹czka. Na przemian w³¹cza³ ogrzewanie, które dmucha³o gor¹cym i suc
ieniem powietrza, i otwiera³ szyby, wyziêbiaj¹c wnêtrze samochodu. Przez ca³y czas odczuwa³
sensacjê unoszenia siê w powietrzu, szybowania, a nie prowadzenia samochodu. Tymczas
em czyni³ to drugie w³a nie, jecha³ skradzionym autem, i to ca³kiem pewnie.
W trakcie tych godzin jego umys³ powtarza³ setki, mo¿e tysi¹ce razy tê sam¹ operacjê my low
sander prze¿ywa³ wci¹¿ od nowa moment zabójstwa. On sta³ tam... ja by³em tu... krzykn¹³em.
iê... Nie odczuwa³ wcale lito ci dla Piotra. Z ciekawo ci próbowa³ wzbudziæ w sobie odruch
cia, perswaduj¹c sobie, ¿e, byæ mo¿e, podpu³kownik Piotr mia³ rodzinê.
429
Czy jednak niepokoimy siê o los rodziny ¿mii, której przetr¹cimy grzbiet?
Nie robi³ sobie te¿ ¿adnych wyrzutów. Zosta³yby rozwiane, gdyby to by³o potrzebne, przez fa
t znalezienia przy zabitym broni. Ale nawet to nie by³o potrzebne. ‾mija uzbrojona j
est w swój jad, to wystarczy jako uzasadnienie. Obraz wydarzeñ sprzed kilku godzin p
ojawia³ siê w nim z wielk¹ regularno ci¹. On na dole, ja na górze. «Gdzie jeste ?» (patrz¹
e per ty), i po chwili znowu «Gdzie jeste ?», i trzy koliste okienka, i sylwetka ludzk
a, stale obracaj¹ca siê, raz w tê stronê, raz w tamt¹, i znowu w lewo, i padaj¹ca, i otwart
czaszka. Zale¿ny by³ od mojej ³aski. Mog³em te¿ nie... «Gdzie jeste ?» A ty, gdzie ty tera
te , bolszewiku? Chcia³ mi przykrêciæ ruby. Kurz, wzbijaj¹cy siê w powietrze po wystrzale.
rz, tworz¹cy skorupê na strumykach krwi. Huk wystrza³ów i ból bêbenków w uszach. Przez chwi
m siê, ¿e do koñca ¿ycia bêdê g³uchy. Mówi³em sobie, ¿e powinienem by³ na³o¿yæ nauszniki. A
bie nie mówi³em? Mo¿e wymy li³em to ju¿ teraz. I znowu ¿mija na muszce. Twarz Piotra. Jaki
az twarzy? Przestraszony? Nerwowy? Znu¿ony? Aleksander mia³by ochotê zel¿yæ tê twarz, któr
ej chwili musia³a zacz¹æ siê ju¿ niepostrze¿enie rozk³adaæ. Przychodzi³y mu na my l najostr
syjskie obelgi, lecz odpycha³ je od siebie. Nie mo¿na l¿yæ miecia. On sta³ w cieniu, wypus
czaj¹cy niczym Zeus odmierzone pioruny. B³ysk, jeden, potem drugi. Ile razy strzela³em?
Cztery razy podnios³a siê iglica, cztery razy opad³a, uderzy³a sp³onkê, proch eksplodowa³
ocisk, nakrêcany przez gwint lufy jak dziecinny b¹k przez rzemieñ, przemierza³ przestrzeñ.
Dzielny rewolwer, mój druh. Nie na pró¿no wzi¹³em ciê ze sob¹. Czy powinienem by³ zabraæ S
a? Ale có¿ bym z nim zrobi³? I znowu wszystko zaczyna³o siê od pocz¹tku: trójk¹tna twarz,
czny w¹sik, i jeszcze raz muszka, trójk¹t przeciwko trójk¹towi, wycinaj¹cy czê æ tej twarzy
ka zaraz proces rozk³adu.
430
Zatrzyma³ siê na Porte d'Orléans. Pozna³ kawiarniê, w której spotyka³ siê wielokrotnie z Iw
Iwanyczem. Oczywi cie, nie poka¿e siê tam. Musia³ teraz podj¹æ wa¿ne decyzje, co wyda³o mu
wie niemo¿liwe, zwa¿ywszy na fale gor¹czki szalej¹cej w mózgu. D³uga jazda w mroku, pó niej
cy, by³a ju¿ za nim. Zostawi³ za sob¹ wszystkie te ciê¿arówki, reflektory, wycieczkowiczów
zji Bo¿ego Narodzenia. Ca³y ten Babilon autostra-dowy by³ ju¿ za nim. Wróci³ do Pary¿a, bez
padku. Nie wiedzia³ jednak, gdzie siê podziaæ.
Zdrada Ma³gorzaty nie zabola³a go zanadto. Dziwi³ siê tylko, ¿e wcze niej siê tego nie domy
e li idzie o KGB, nie tylko nie by³ ura¿ony brakiem zaufania z tej strony, ale, przeci
wnie, pochlebia³o mu to, ¿e uznano za stosowne przydzieliæ mu szpiega pracuj¹cego w pe³nym
wymiarze godzin. Nie zabi³ jej, to b³¹d; trzeba jednak rozeznaæ dobrze w³asne mo¿liwo ci,
nadwerê¿aæ g³osu. Nie robi³ te¿ sobie z³udzeñ co do losu, jaki go spotka, je li dostanie s
GB. Zabijaj¹c Piotra, przekroczy³ niepisane prawa. Nadawa³ siê tylko do tego, by, po prz
es³uchaniu, w³adowaæ mu kulê w kark. Ale KGB nie mog³o wiedzieæ, gdzie on siê teraz znajdow
dk¹d pozby³ siê Ma³gorzaty, która przyklejona by³a do niego jak ¿aróweczka kontrolna, móg³
rozp³yn¹æ siê w nocy, znikn¹æ bez ladu. Co wiêcej, fakt, ¿e zosta³a zdemaskowana wyzwala³
s¹dnej trwogi zwi¹zanej z jego sytuacj¹. Okazuje siê wiêc, ¿e donosicieli KGB mo¿na wykryæ,
icerów KGB zabiæ. To tylko kwestia uwagi.
Trzeba by³o zacz¹æ, rzecz jasna, od pozbycia siê volvo. Samochód móg³ byæ wyposa¿ony w tajn
nik, pozwalaj¹cy odnale æ go w ka¿dej chwili. Nic ³atwiejszego. Porzuci³ samochód w pierwsz
uliczce, gdzie znalaz³ wolne miejsce do parkowania. Postawi³ ko³nierz p³aszcza, który otoc
zy³ mu szyjê jak wilgotna tkanina, nacisn¹³ tweedowy kaszkiet na uszy i na chybi³ trafi³ po
zed³ ulic¹ Alésia.
431
Nawet mu siê to podoba³o, ¿e by³ sam, bez prze³o¿onych. Zarazem jednak wiedzia³, i to mimo
wi¹cej go gor¹czki, i¿ nie potrafi d³ugo walczyæ w pojedynkê. Musia³ albo zawrzeæ rozejm z
o tylko w rzadkich wypadkach nie jest mo¿liwe albo przej æ do Francuzów, albo te¿ znale æ
e jeszcze innego protektora. Na razie jednak potrzebowa³ schronienia, miejsca, gdz
ie móg³by siê skupiæ, rozwa¿yæ sytuacjê, okre liæ przysz³e postêpowanie. Gdyby nie by³ chor
maszeruj¹c. Chodzenie sprzyja trze wej my li, a ci¹g³a zmiana po³o¿enia w³asnemu bezpiecz
u¿ jednak po przej ciu stu metrów poczu³, ¿e musi gdzie usi¹ æ i odpocz¹æ, a jeszcze lepie
im ³ó¿ku czy na pod³odze, wszystko jedno gdzie, byleby tam by³o ciep³o, bardzo ciep³o. Wsz
kawiarni i zamówi³ grog, skrywaj¹c nieco twarz, by nie zapisaæ siê w pamiêci kelnera.
Dok¹d móg³ siê udaæ?
Ani do siebie, ani do biura. Ma³gorzata z ca³¹ pewno ci¹ da³a znaæ o zabójstwie, i obydwa t
esy zamieni³y siê w pu³apki na myszy. Hotel, w którym zameldowa³by siê pod fa³szywym nazwis
m? To by³oby najrozs¹dniejsze, lecz Aleksander nie wierzy³, ¿e by³by naprawdê bezpieczny w
otelu. Jak móg³by zasn¹æ wiedz¹c, ¿e zarz¹dca hotelu ma klucz od jego pokoju? Istniej¹ wewn
zasuwki, tak, lecz... My l o Gawierinie nie opuszcza³a go. Zbyt wiele samobójstw zdarz
a³o siê w hotelach. Nie chcia³ siê pozbywaæ swego paszportu, a czy szczury hotelowe nie s¹
rzy okazji z³odziejaszkami? A ilu¿ recepcjonistów odmówi³oby pro bie fa³szywego detektywa,
by ten pokaza³ im zdjêcie uciekiniera? Ma³gorzata mog³a przy tym szczegó³owo opisaæ jego ub
ia, nie bardzo móg³ je teraz zmieniæ. Nie, hotel nie wchodzi w grê, dziêkujê bardzo.
Komisariat policji? Tak, Aleksander móg³ siê oddaæ natychmiast w rêce policji, ale nie by³
eszcze do koñca zdecydowany na zmianê obozu. Wiedzia³ te¿, ¿e Francuzi nie zgodz¹ siê, by s
iê odt¹d kim neutralnym, bêdzie musia³ zwróciæ sw¹ inteligencjê, swe do wiadczenie i wiedz
tym, którzy
432
jeszcze przed trzema dniami byli jego przyjació³mi, przeciwko nadzwyczajnemu Jakubow
i Mojsiejewiczowi, kochanemu Mefi-stolesowi.
Przyjaciel? Przyjació³ka?
Zamówi³ nastêpny grog i przegl¹dn¹³ w pamiêci film, na którym ukazywa³y siê znane mu oblicz
uwagê wszystkie znane mu nazwiska.
Nie mia³ osobistych przyjació³. Znajomo ci towarzyskie, podtrzymywane przez snobizm, ows
zem (mój przyjaciel, markiz...), lub dla wygody jacht, weekend na wsi. Nie móg³ liczyæ n
a nikogo spo ród tych ludzi. Kobiety? Straci³ z nimi kontakt, z wyj¹tkiem jednej tylko J
essiki Boisse, a przecie¿ nie bêdzie szuka³ schronienia w paszczy lwa. Poza tym ludzie
, których pozna³ przez kontakty zawodowe. Nie bêdzie siê na pewno ukrywa³ u Fourvereta! Jo
hannes-Graf ukry³by go mo¿e, ale chcia³by wiedzieæ, o co chodzi. Monthignies przechowa³by
go u siebie i nawet broni³by go, nara¿aj¹c w³asne ¿ycie, tyle ¿e po trzech godzinach ca³y P
wiedzia³by o wszystkim. Pomy la³ o Divo. Tak, u Divo znalaz³by do æ odwagi, dyskrecji, a na
et sprytu. Gdyby jednak przemilcza³ przed nim okoliczno ci ucieczki, mia³by uczucie, ¿e
sprzeniewierzy³ siê pewnemu kodowi etycznemu, ponad który nic cenniejszego nie zna³. Je¿el
i natomiast wyjawi mu prawdê, Divo u miechnie siê ironicznie i powie co w tym rodzaju:
Je li dobrze rozumiem, znowu obracasz marynarkê na drug¹ stronê.
Dla jednych jestem zdrajc¹. Dla innych morderc¹ .
Przygl¹da³ siê ludziom siedz¹cym dooko³a i mówi³ sam do siebie: Oto poczciwcy, z których w
y nikogo nie zabi³a. A nawet je li tak zrobili, to nie widaæ tego po nich . Na jego twar
zy tak¿e nie by³o wypisane, ¿e jest morderc¹. Czy¿ nie? Muska³ czule stop¹, jakby dotyka³ p
eczkê, w której znajdowa³ siê Smith & Wesson. Rewolwer ten przerwa³ karierê, a tak¿e, dodat
o, liniê ¿ywota podpu³kownika Piotra .
433
«Piotr»! Gdyby pozwoli³ siê nazywaæ Iwanem, prawdopodobnie nie zabi³bym go .
Uderzy³a go paradoksalno æ sytuacji, w jakiej siê znajdowa³. Oto on, dusza paryskiego towa
rzystwa, nie wie, u kogo spêdziæ noc w Pary¿u. Otworzy³ swój kalendarzyk, tak jak robi³ za
a¿dym razem, kiedy uk³ada³ listê do wysy³ki swoich ksi¹¿ek czy te¿ go ci zapraszanych na co
. A, B, C, D... Nazwiska, adresy, numery telefonów przesuwa³y siê przed jego oczami. D
la dawnych numerów INW, WAG, MAI, JAS, BAB, ODE. Dla nowych 525,329,265,254. Przed
niektórymi numerami nie figurowa³o ¿adne nazwisko, i nie przypomina³ ju¿ sobie, do kogo n
ale¿a³y. Niektóre z nazwisk nie wywo³ywa³y w jego pamiêci ¿adnej twarzy. Jedno czy dwa skoj
y³y mu siê wy³¹cznie z zapachem perfum. (Te kobiety przyjê³yby go mo¿e, je li by³yby same d
orem, ale nie sk³ada siê wizyt zapachowi perfum maj¹c koñsk¹ gor¹czkê. Podobno istniej¹ mê¿
tórych zabójstwo wzmaga apetyt seksualny. On nie odczuwa³ niczego podobnego.) Zawaha³ siê
przed nazwiskiem Kurnosowa. Móg³ poprosiæ o tak¹ przys³ugê swojego towarzysza walki, ale pe
sonel hoteliku by³ ju¿ z pewno ci¹ obstawiony. A! By³ jeszcze Sasza de Fragance, podejrzan
y re¿yser, playboy o przyprószonych siwizn¹ skroniach, który posiada³ mieszkania i wille p
rawie wszêdzie, ale Ma³gorzata wiedzia³a, ¿e darzyli siê wzajemn¹ sympati¹ i poda³aby to na
o jako jedno z pierwszych. Tak, tak, trzeba by³o znale æ taki adres, który nigdy nie prz
yszed³by do g³owy Ma³gorzacie. To eliminowa³o Perquigny, sympatycznego, niezale¿nego, ma³eg
wydawcê, który lgn¹³ do Psara, poniewa¿ bra³ go za prawicowca. I to wyklucza³o tak¿e Berno
ielnego redaktora «Seconde», który z ca³¹ pewno ci¹ dysponowa³ sieci¹ tajnych garsonier i b
wno ci¹ gotów bawiæ siê w konspiracjê, licz¹c na sensacjê. Eliminowa³o to tak¿e wszystkich
o wydawnictwa. Eliminowa³o...
Aleksander przejrza³ od nowa kalendarzyk, i tym razem jego oko spoczê³o na nazwisku, k
tóre nie zainteresowa³o go poprzednio.
434
Zatelefonowaæ? To nale¿a³o do dobrego tonu, tak siê zazwyczaj postêpuje.
Uzna³ jednak, ¿e lepiej bêdzie postawiæ na absolutny absurd.
Tego popo³udnia w ambasadzie odby³a siê narada wojenna. Pu³kownik Mo¿uchin, rezydent wywia
du, pu³kownik Wiazew z Pi¹tego Departamentu i major Nikitin, oficer-pilot Ma³gorzaty T
hérien, konferowali popijaj¹c herbatê. Dwóch ludzi wys³ano w stronê Limoges z zadaniem pozb
cia siê zw³ok i zatarcia ladów. Nikitin nakaza³ jednemu ze swych przybocznych przes³uchani
Ma³gorzaty. Wiazew zastawi³ pu³apkê w mieszkaniu delikwenta.
Gdy tylko Ma³gorzata zg³osi³a siê telefonicznie po swoim powrocie do Pary¿a, Nikitin ze sw
ym przybocznym zabrali j¹ do biura agencji. Na zmianê przes³uchiwali j¹ i robili rewizjê.
Niki-tin przybra³ ton autorytatywny: Dziecinko, s³u¿y pani ludowi, tak czy nie? . Jego pr
zyboczny gra³ wiatowca: Naturalnie, droga pani, osoba o pani talentach... Ma³gorzata, w
yczerpana, przeziêbiona, wycieraj¹c co chwilê nos w papierowe chusteczki, by³a pe³na najle
pszych chêci. A jednak irytuje j¹ widok tych mê¿czyzn, którzy zupe³nie nie znaj¹ siê na lit
rze i grzebi¹ w jej archiwach, uporz¹dkowanych przez ni¹ z tak wielk¹ trosk¹ i przyjemno ci
ymi ich ³apskami! W rzeczywisto ci jednak starali siê nie narobiæ ba³aganu, zachowywali si
stro¿nie, z pe³nym zrozumieniem.
Ma³gorzata, opowiedziawszy szczegó³owo po raz szósty zwyczaje, stosunki, manie swego sze
fa, nie mo¿e siê powstrzymaæ, ¿eby nie zapytaæ od czasu do czasu:
Ale w koñcu kto to by³, ten cz³owiek? I dlaczego on mu to zrobi³? Dobrze wiem, ¿e Psar
y³ pacho³kiem skrajnej prawicy, ale teraz to morderca!
Obaj oficerowie zbywali te pytania i wracali do przes³uchania:
Poza pani¹ Boisse, jakie inne kobiety by³y w ¿yciu Psara?
435
W miarê jak Ma³gorzata podawa³a adresy, pod którymi móg³ siê schroniæ Psar, Nikitin komunik
sztabowi, gdzie podejmowano odpowiednie dyspozycje. Wiazew rzuci³ do akcji wszyst
kich swoich ludzi. Tu kto zak³ada dzwonek, tam pojawiaj¹ siê hydraulicy, jeszcze gdzie
indziej postawiona zostaje czujka. Wszyscy ci okazyjni wspó³pracownicy, którzy spêdzaj¹ w
ten sposób bezsenn¹ noc, s¹ Francuzami. Jedni pracuj¹ dla pieniêdzy, inni dla idei, ale i
oni s¹ op³acani, rzecz jasna, podpisuj¹ pokwitowania, które przydadz¹ siê w chwili, gdy ich
idealizm os³abnie.
Volvo zostaje odnalezione i przeszukane, ale nie daje to ¿adnych nowych informacji
. Tyle tylko, ¿e jego obecno æ dowodzi, i¿ delikwent znalaz³ siê w Pary¿u. Komputery linii
niczych, skonsultowane przez p³atnych informatorów, nie zawieraj¹ ¿adnej nowej rezerwacj
i na nazwisko Psara. Podobnie rezerwacje kolejowe. Wydaje siê, ¿e ¿adna agencja wynajm
u samochodów nie mia³a z nim do czynienia. Co prawda tej nocy, z 25 na 26 grudnia, w
ielu z nich nie mo¿na sprawdziæ. Omega wci¹¿ znajduje siê w pobli¿u Opery, tam gdzie Psar p
zostawi³ j¹ przed trzema dniami. Telefon do restauracji Pont-Royal pozwala ustaliæ, ¿e p³
cz z wielb³¹dziej we³ny wci¹¿ znajduje siê w szatni...
Ma³gorzata, p³acz¹ca ze zmêczenia, chocia¿ co chwilê pojono j¹ koniakiem, powtarza³a bez ko
terycznym tonem:
On nie mia³ przyjació³. Nie mia³ przyjació³. Nie mia³ ¿adnych przyjació³.
A pó niej doda³a, patetycznie:
Mia³ tylko mnie.
W pewien sposób, najzupe³niej zreszt¹ dyskretny, konspiracyjny, znowu czu³a siê lojalna wo
bec Aleksandra od chwili, kiedy bra³a udzia³ w nagonce na niego. Owszem, czyni³a wszys
tko, by odkryto miejsce pobytu Psara, ale nie jawi³ siê jej ju¿ jako przeciwnik. Wrogi
em klasowym niech siê zajm¹ ci dwaj Rosjanie, niech go znajd¹. Ona pozwala sobie na lu
ksus pamiêtania
436
wielkodusznego prze³o¿onego, który zawsze wiedzia³, czego chcia³. Oczywi cie, przypomina³a
ie te¿ Aleksandra-kochanka.
Nad ranem Nikitin postanowi³ zamkn¹æ przes³uchanie. Ma³gorzatê odwieziono do domu i dano je
do towarzystwa pielêgniarkê, na której mo¿na by³o polegaæ. Zostanie przy chorej tak d³ugo,
k to bêdzie potrzebne, tak by mog³a odzyskaæ dobre samopoczucie i by nie pope³ni³a ¿adnej n
edyskrecji, nawet gdyby zaczê³a majaczyæ w gor¹czce.
Poszukiwania trwaj¹ przez ca³y nastêpny dzieñ i noc. ‾aden z posterunków obserwacyjnych nie
zameldowa³ sukcesu. ‾aden pods³uch telefoniczny nie przyniós³ po¿¹danych efektów. Zasadzki,
anizowane w mieszkaniu i w biurze Aleksandra, nie ujê³y ¿adnej zdobyczy.
Aleksander Dmitrycz Psar, pu³kownik dokooptowany Komitetu Bezpieczeñstwa Pañstwowego,
chwilowo w ukryciu, znikn¹³.
Genera³ Pitman, cz³onek areopagu zarz¹dzaj¹cego dyrekcj¹ «A», zaczyna siê w Moskwie niecier
Pu³kownik Mo¿uchin, w Pary¿u, mruczy:
Dobrze im tak, czapkom-niewidkom. Psuj¹ nam robotê tymi swoimi metodami zdobywania wi
ata bez u¿ycia dobrych znajomych, wywiadu i kontrwywiadu.
Tym niemniej Mo¿uchin z zapa³em i metodycznie poszukuje zabójcy Piotra, ch³opca, który mia³
przed sob¹ przysz³o æ i pope³ni³ jeden tylko b³¹d: zaci¹gn¹³ siê do tych spryciarzy.
W³a nie mia³a po³o¿yæ siê do ³ó¿ka, gdy poderwa³ j¹ na równe nogi dzwonek do drzwi.
Musia³a wspi¹æ siê na palce, ¿eby spojrzeæ przez judasza. Nie rozpozna³a w pierwszej chwili
ego go cia. Widzia³a go raz tylko, w czerwcu, a jego twarz, wtedy tak wypielêgnowana,
g³adka, by³a teraz nieomal twarz¹ szaleñca. Policzki nosi³y lady ¿yletki. Podobnie szyja.
y by³y oczami cz³owieka chorego.
Otworzy³a jednak drzwi:
437
Pan Psar?
Panna... Jego powieki by³y bole nie skurczone, a podbródek dr¿a³.
D³onie trzyma³y wielk¹ czarn¹ teczkê. Mia³ na sobie podarty angielski prochowiec.
Panna Petit...
Tak. Przygryz³ wargi i zmru¿y³ jeszcze bardziej powieki, tak jakby
wskutek gor¹czki coraz gorzej widzia³:
Bardzo mi przykro, ¿e zawracam pani g³owê. I to o tak pó nej porze. Nawet nie wiem, czy
jest pani sama w domu. Proszê, niech pani powie tylko jedno s³owo, zaraz siê wyniosê.
Jak¿e to by³o komiczne, ten s³ownik dobrze wychowanego cz³owieka w ustach le ogolonego mê¿
zny, który nie móg³ ustaæ na nogach.
Józefina Petit cofnê³a siê o krok, ¿eby przepu ciæ tego zarozumialca. Nie wiedzia³a, co go
adza, potrafi³aby jednak w razie czego obroniæ siê przed nim. Z uwag¹ przygl¹da³a siê piêkn
kiej twarzy, w której odczytywa³a zaledwie trochê okie³znan¹ brutalno æ.
Aleksander stan¹³ na rodku jedynego pokoju i przygl¹da³ siê meblom z bia³ego drewna, wersa
, któr¹ Józefina w³a nie przygotowa³a do snu, reprodukcjom Braque'a na cianie, starannie u
z¹dkowanym ksi¹¿kom. Rozpozna³ w ród nich kilka tomów Bia³ej Ksiêgi.
Przyszed³em... zacz¹³. Przerwa³. U miechn¹³ siê i w u miechu tym kry³ siê urok, o
jaki nie podejrzewa³oby siê tej twardej twarzy.
Najtrudniej wypowiedzieæ co , co jest zupe³nie proste, prawda? Pani interesuje siê ter
roryzmem. Jaki czas temu nie uda³o mi siê pani ani zastraszyæ, ani przekupiæ. St¹d mój sza
ek dla pani, moje zaufanie... Jest pani tym, kim pani jest. To bardzo rzadkie. J
a, ja mam gor¹czkê. Nic gro nego, przeziêbi³em siê. Ale potrzebujê kilku godzin spokoju, ¿e
zastanowiæ. I wypocz¹æ.
438
Sk³oni³a g³owê. Pojê³a, ¿e dzieje siê z nim co niezwyk³ego. Mia³a dla niego odrobinê wspó³
zo ciekawa.
Dlaczego spyta³a powa¿nie, z zainteresowaniem nie mo¿e pan wróciæ do siebie?
Przygl¹da³ jej siê intensywnie, tak jakby zapomnia³, dlaczego nie mo¿e byæ we w³asnym miesz
iu.
Ach, tak, dlaczego? Dlatego, ¿e, widzi pani, muszê siê ukrywaæ.
Wykona³ gest d³oni¹, jakby szukaj¹c innego, mniej harcerskiego okre lenia. Nie znalaz³szy n
c lepszego, powtórzy³:
Ukrywaæ.
Patrzy³ na jej ma³¹ kwadratow¹ twarz. Mia³a gêste, ostre rzêsy, grub¹ skórê, oczy czarne i
Bo¿e, ale¿ ta dziewczyna by³a m³oda! Mia³a na sobie bia³¹ koszulkê i niebieskie spodnie, d
rzeczy nosz¹ce barbarzyñskie nazwy t-shirt, jeans... Oto on, Aleksander Psar, prosi³
o azyl u niziutkiej, dwudziestosiedmioletniej dziewczyny w spodniach.
Roz³o¿y³a ramiona, w czym wyra¿a³a siê nie odmowa, lecz namys³. To prawda, interesowa³a siê
yzmem: bardziej teoretycznymi aspektami tej choroby spo³eczeñstw ni¿ jej konkretnymi p
rzejawami. Ale nie by³a te¿ kim , kto cofn¹³by siê przed czysto praktyczn¹ aktywno ci¹, gdy
taka potrzeba. ‾y³a sama, przed nikim nie musia³a zdawaæ sprawy ze swego ¿ycia. Przed trz
ema tygodniami zerwa³a ze swym przyjacielem, poniewa¿ ten próbowa³ narzuciæ jej swe przeko
nania polityczne i sw¹ pasjê do gry w automatach pieniê¿nych.
Pó niej zaczê³a siê zastanawiaæ nad rodzajem terroryzmu, w jaki uwik³any by³ Aleksander Psa
zdecydowanie przeciwna wszelkim nadu¿yciom i pogwa³ceniom wolno ci indywidualnych. Gd
yby wiêc ten cz³owiek mia³ do czynienia z akcjami tego rodzaju, stanê³aby przed trudnym dy
lematem: czy mog³a
439
ukrywaæ u siebie kryminalnego przestêpcê, czy nale¿a³o wydaæ policji uciekiniera? Pochodzi³
ednak z dobrej rodziny; wiedzia³a, ¿e nie stawia siê go ciom pytañ, póki siê ich nie podejm
Trzeba by³o zdecydowaæ siê natychmiast, i to bez ¿adnych zastrze¿eñ w rodzaju mam tylko j
n pokój , albo nie bêdzie siê pan u mnie dobrze czu³ . Gdy mia³a kilkana cie lat, ¿a³owa³a
ej by³o ¿yæ pod okupacj¹ niemieck¹ czy te¿ odgrywaæ aktywnej roli w wojnie algierskiej. Ter
niespodziewanie los ofiarowa³ jej okazjê dzia³ania, skromnego lecz realnego. Czy¿by mia³a
nie skorzystaæ z tej okazji? Poza tym ten cz³owiek by³ chory. Józefina Petit nie by³a osob¹
czu³ostkow¹, ale, rzecz jasna, nie mog³a odmówiæ pomocy komu , kto jej potrzebowa³.
Zamknê³a za Aleksandrem drzwi, za³o¿y³a ³añcuch, zas³oni³a judasza.
Powinien pan wzi¹æ gor¹cy prysznic i napiæ siê grogu powiedzia³a patrz¹c na Psara, kt
siê powstrzymaæ dr¿enie ca³ego cia³a. Tutaj jest ³azienka. Moje pid¿amy bêd¹ dla pana za
hwileczkê, Ludwik zostawi³ u mnie swoj¹... Chcia³am mu j¹ odes³aæ.
‾eby umeblowaæ jej ma³¹ garsonierê, trzeba by³o rozwi¹zaæ kilka równañ z wieloma niewiadomy
a stanê³a na taborecie i znalaz³a pid¿amê, schowan¹ w wysoko umieszczonej szafce.
Oczywi cie skonstatowa³a z kwa n¹ min¹ ró¿owa. Ludwik uwielbia³ ró¿owe rzeczy. Ale
.
Aleksander oderwa³ d³oñ od uchwytu czarnej teczki i siêgn¹³ po ró¿ow¹ pid¿amê.
Dam panu rêcznik k¹pielowy wspiê³a siê do innej szafki. Jak ró¿owe, to ró¿owe, niec
Gdy przechodzi³a obok kaloryfera, przekrêci³a termostat. Chory potrzebuje ciep³a.
No dobrze, niech pan idzie do ³azienki powiedzia³a Aleksandrowi, który w p³aszczu wci
szcze sta³ na rodku pokoju. Zajmê siê grogiem dla pana.
440
Nie bez trudu ci¹gn¹³ z siebie p³aszcz. Zaciska³ wargi, zatrzymuj¹c szczêkanie zêbów. Józe
wagê, ¿e zabra³ do ³azienki teczkê.
Rzuci³a okiem na telefon. Czy zadzwoniæ do przyjació³ki? Powiedzieæ: Gdyby mi siê co sta³
aj, ¿e tego wieczoru Psar... Nie. Czu³a, ¿e nie ma prawa wymieniaæ tego nazwiska. Gdyby j
ednak nie wymieni³a nazwiska, jej telefon by³by tylko znakiem, ¿e siê boi. Ale Józefina ni
e ba³a siê.
Zostawi swoje ³ó¿ko choremu, a sama przygotuje sobie pos³anie z koców i poduszek. Chcia³a j
to zrobiæ i dopiero potem przyrz¹dziæ grog, ale pomy la³a, ¿e Aleksander mo¿e siê krêpowaæ
zuje j¹ na spanie na pod³odze. Trzeba wiêc by³o zacz¹æ od po³o¿enia go do ³ó¿ka. Zgromadzi³
bêd¹ jej potrzebne do snu, i zostawi³a je na razie w rogu pokoju; wysunie je dalej ju¿
po zgaszeniu lampy. Z ³azienki dobiega³ odg³os wody lej¹cej siê z prysznica (jakby piewa³a
chrypniêta syrena). Gdy tylko zapad³a cisza, Józefina krzyknê³a:
W apteczce, na drugiej pó³ce, le¿y nowa szczotka do zêbów. Obok jest pasta. Mam nadziej
lubi pan miêtê.
Po namy le zmieni³a po ciel w ³ó¿ku. Mia³a trzy zmiany. Bêdzie wiêc mog³a daæ jutro czyst¹
nocy Psar bardzo by siê poci³. Przygotowywa³a grog. Sytuacja zaczê³a j¹ bawiæ. By³o co ni
nego w tym, ¿e nauczycielka matematyki zamieszana by³a w sprawê z terroryzmem. Gdyby mn
ie zobaczyli moi uczniowie...
Aleksander wyszed³ z ³azienki, trzymaj¹c nadal czarn¹ teczkê. Pid¿ama siêga³a mu do po³owy
i po³owy ³ydek. Trz¹s³ siê. Pos³a³a go do ³ó¿ka. Da³a mu grog, trzymaj¹c fili¿ankê, ¿eby ni
oda³a mu te¿ du¿¹ dawkê aspiryny i nakaza³a:
A teraz proszê spaæ. Osun¹³ siê na poduszkê. Zgasi³a wiat³o. Lecz w pokoju wci¹¿
by³o widno, jako ¿e ³azienka by³a o wietlona, a drzwi do niej prowadz¹ce szklane.
441
A pani, gdzie pani bêdzie spa³a? spyta³ Aleksander.
Proszê siê tym nie przejmowaæ. Co pan jeszcze wyrabia? Z ³ó¿ka wysunê³o siê ramiê, siêg
czarn¹ teczkê.
D³oñ otworzy³a teczkê, wyjê³a co z niej i w³o¿y³a pod poduszkê.
£adna historia pomy la³a Józefina. Byæ mo¿e udzieli³am schronienia mordercy. Nareszcie
iê, czy jestem odwa¿na czy nie, je li dojdzie do strzelaniny. Zawsze chcia³am siê o tym pr
zekonaæ .
Nazajutrz go æ nie ruszy³ siê z domu. Józefina zrobi³a zakupy, wróci³a, krz¹ta³a siê, czyta
ksander by³ jak martwy, tyle ¿e oddycha³. Nastêpnego dnia wci¹¿ jeszcze spa³ z otwartymi us
i. Pot zlepi³ kosmyki jego w³osów, które le¿a³y na czole jak muszelki.
Józefina zrobi³a sobie kawê, zebra³a notatki, zostawi³a instrukcjê dla Aleksandra ( W lodów
ajka i pomidor ), wysz³a na palcach. Mia³a teraz ferie i korzystaj¹c z tego pracowa³a nad
swoim doktoratem razem z przyjació³k¹. Fakt, ¿e mia³a u siebie go cia, nie móg³ w niczym za
onogramu jej prac. Przez ca³y dzieñ zajmowa³a siê prawem wielkich liczb. Zjad³a tylko dwa
jogurty. Przyjació³ka by³a w porz¹dku, politycznie wyzwolona (to znaczy wyzwolona z mark
sizmu), ale mia³a za z³e Józefinie, ¿e siê nie wpisuje do zwi¹zku zawodowego. Tego dnia iry
acja przyjació³ki wyda³a jej siê szczególnie infantylna. Chcia³abym j¹ widzieæ, przechowuj
w³asnym ³ó¿ku !
W drodze powrotnej autorka Psychoanalizy terroru zrobi³a niewielkie lecz wybredne
zakupy mro¿ona kaczka i krab w puszce i powtarza³a sobie bez przerwy, wysuwaj¹c do prz
odu podbródek: Na pewno ju¿ pogna³ gdzie dalej . I przy okazji my la³a z pewnym smutkiem
wiku. Ale nie, niemo¿liwe, kto ¿¹da od niej cerowania skarpetek tylko dlatego, ¿e jego an
atomia ró¿ni siê nieco od jej w³asnej!...
442
Z ulg¹ powita³a Aleksandra, którego stan najwidoczniej poprawi³ siê. Na jego policzkach po
jawi³a siê siwo-blond szczecina. Po cieli³ ³ó¿ko. Zawin¹³ siê w koc, zakrywaj¹c w ten sposó
nawet zdj¹³ j¹. £azienka b³yszcza³a, kuchenka te¿ by³a odczyszczona, a na bia³ym biureczku
iê bukiet herbacianych ró¿.
Mam nadziejê, ¿e nie wychodzi³ pan z domu?
Nie. Pozwoli³em sobie tylko zrobiæ u¿ytek z pani telefonu.
Z zdumieniem przygl¹da³a siê temu cz³owiekowi, który zajmowa³ jednocze nie tak wiele i tak
wiele miejsca. Ze wie¿ym zarostem na twarzy zaczyna³ upodabniaæ siê do postaci z ikony: m
ia³ ciemnobr¹zowe, lekko zamglone oczy, ciemniejsze ni¿ w³osy.
Kolacja by³a udana. Józefina lubi³a siedzieæ na pod³odze. Zreszt¹ stó³ jest taki niedu¿y.
siedzi siê na dywanie . Aleksander nie by³ kim stworzonym do siedzenia na pod³odze. Zrob
i³ jednak dobr¹ minê do z³ej gry. Józefina patrzy³a na niego z mieszanymi uczuciami: najbar
ziej podstawowe by³o uczuciem kobiety, która ¿ywi mê¿czyznê, poniewa¿ le¿y to w jej naturze
Smakuje? Nie jest pan ju¿ g³odny? By³ blady, o wiele chudszy ni¿ w czerwcu, ale ju¿ nie
dr¿a³, a
jego my li zazêbia³y siê logicznie. Na szczê cie nie zamêcza³ jej podziêkowaniami za to, ¿e
mu go ciny.
Co siê dzieje zapyta³ z pani maszynopisem? Józefina westchnê³a. Dowodem szczególnyc
dla
niego by³a ¿ubrówka, któr¹ poda³a do æ letni¹ i bez zak¹sek.
By³am z nim wszêdzie. Nikt go nie chce.
A Perquigny? Niech pani spróbuje. Ma g³owê na karku i dobrze mu siê powodzi. Powinna p
ani znale æ z nim wspólny jêzyk.
Zapisa³a sobie numer telefonu wydawcy.
Czy mogê siê na pana powo³aæ? Roz mieszy³o go to pytanie:
Tak. Perquigny ufa mi w dalszym ci¹gu. ‾ubrówka sprawi³a, ¿e zaczêli poruszaæ coraz bar
ogólne
443
tematy. Aleksander opowiedzia³ jej o mszy wiêtej, na której by³ niedawno:
Czy pani wierzy?
Proszê mówiæ do mnie Józia. Powiedzmy tak: istnienie Boga nie jest dla mnie hipotez¹, k
nale¿a³oby a priori odrzuciæ. A pan?
Tak. Z tego powodu w³a nie zaczynam mieæ trochê k³opotów.
Ona tymczasem, nabrawszy mia³o ci, poprosi³a, ¿eby pokaza³ jej broñ. Wyj¹³ wiêc rewolwer i
adê jego dzia³ania. Przygl¹da³a siê temu wielkiemu przedmiotowi. Mimo ¿e ekspert w sprawach
terroryzmu, rewolwer zna³a tylko z okna wystawowego, a strzela³a tylko na jarmarczne
j strzelnicy.
Usun¹³ naboje, wyja ni³ jej ró¿nicê miêdzy zwyczajn¹ i podwójn¹ akcj¹. Józefina mia³a tak k
udem tylko potrafi³a poci¹gn¹æ za jêzyk spustu.
Broñ najwidoczniej fascynowa³a j¹, jak wszystkich tych, którzy nie mieli nigdy do czynie
nia z rewolwerem czy karabinem.
My li pan, ¿e z tego rewolweru zabito ju¿ kogo ?
To mo¿liwe odrzek³ ch³odno Aleksander.
Siedzieli na pod³odze, blisko siebie, prawie przytuleni do siebie. Po raz który z kol
ei zwróci³ uwagê na jej szorstk¹, nie³adn¹ skórê. Ona natomiast, patrz¹c na jego m³od¹ brod
o by k³u³o . On pierwszy odsun¹³ siê, prawie niezauwa¿alnie. Wtedy i ona odsunê³a siê, zada
pytanie dotycz¹ce funkcjonowania maszynki zbudowanej z b³êkitnej stali i jasnego drzew
a.
Tej nocy nak³oni³ j¹, ¿eby to ona spa³a w ³ó¿ku. Józefina, czy to zaniedbuj¹c siê trochê, c
nnego powodu, nie zmieni³a po cieli.
Nastêpnego poranka obudzi³a siê ze wiadomo ci¹ ci¹¿¹cych na niej obowi¹zków. Pamiêta³a o t
rwszego wieczoru. ‾ywi³a go, wiêc do niej nale¿a³.
444
Zaniepokoi³ mnie pan tymi kwiatami powiedzia³a. Dzisiaj nie otworzy pan nikomu drz
wi, dobrze?
Podziêkowa³ jej, mówi¹c z roztargnieniem:
Nie, nie, oczywi cie. Zjedli razem niadanie, siedz¹c przy stoliku, zazwyczaj
mieszcz¹cym siê w kuchence, który jednak mo¿na by³o wysuwaæ do pokoju, tak ¿e jedna osoba s
zia³a w kuchni, a druga w pokoju. Aleksander patrzy³ ze zgroz¹, jak gospodyni macza po
smarowan¹ mas³em kromkê chleba w kawie.
Dzisiaj powiedzia³a Józefina wrócê trochê wcze niej (wci¹¿ pracowa³a nad prawem wie
Co pan zamawia na kolacjê?
Co pani chce.
Steki mog¹ byæ?
Oczywi cie.
Gdy tylko Józefina wysz³a, Aleksander ubra³ siê, bez po piechu, tak jak niegdy rycerze nak
ali zbrojê. Od czasu do czasu podchodzi³ do okna, wychodz¹cego na park Buttes-Chaumont
. Przygl¹da³ siê wisz¹cemu mostowi, który lekko siê ko³ysa³, i jednocze nie zapina³ z³ot¹ s
ie nie wie¿ej ju¿ koszuli.
Podj¹³ ju¿ decyzjê. Nie wróci . Nie zobaczy ponownie tych gêstych brze niaków, których nie
y na oczy. Nigdy nie us³yszy rosyjskich dzwonów , które wprawia siê w ruch roz-ko³ysuj¹c ic
serca i których d wiêki, g³uche i czyste, p³yn¹ ponad nieskoñczonymi równinami. Ja ju¿ ni
Alek, wrócisz zamiast mnie . Ale ojcowska rêka opad³a, nim zdo³a³a dosiêgn¹æ policzka syna.
Przekaza³e mi, ojcze, obowi¹zek «powrotu». Ale widzisz, ¿e to niemo¿liwe. Przepraszam ciê
Wobec fa³szywych mistrzów, którym s³u¿y³ do tej pory, nie odczuwa³ ¿adnych wyrzutów sumieni
siê z nimi umow¹ i to oni z³amali umowê. Ale by³a jeszcze Rosja:
Nie przestanê jej kochaæ. I nie bêdê jej niewierny, wmawiaj¹c
445
w siebie, ¿e siê zmieni³a. To wci¹¿ ten sam jêzyk i ten sam czarny chleb .
Gdyby móg³ walczyæ w pojedynkê zawsze my la³ w tych kategoriach zosta³by sam, ale nie m
. Musia³ przekonaæ samego siebie do wyboru, który w gruncie rzeczy by³ ju¿ faktem.
Zawsze mog³em wybieraæ tylko miêdzy dwiema zdradami .
Spojrza³ na swoje d³onie:
Gdy umrê, nie bêdê nawet pochowany w Sainte-Genevieve, tam gdzie prochy Rosjan zniszczy³y
ziemiê. Moje cia³o, wykar-mione przez Francjê, nakarmi Francjê .
Poniewa¿ za , jak zwykle w trudnej sytuacji, cz³owiek znajduje pocieszenie w my li o ca³ej
ludzko ci, dorzuci³ tê banaln¹ my l:
Nie jestem ani pierwszym, ani ostatnim emigrantem .
Nie mia³ ju¿ gor¹czki, lecz by³ os³abiony, ksi¹¿ka telefoniczna wyda³a mu siê bardzo ciê¿ka
Halo, chcia³bym mówiæ z kim kompetentnym. Mam do przekazania informacje dotycz¹ce sowi
ckiej siatki we Francji.
Proszê czekaæ. Inny g³os:
Halo, tak?
Chcia³bym rozmawiaæ z kim kompetentnym. Mam do przekazania informacje o sowieckiej
siatce we Francji.
Jeszcze inny g³os:
Halo, tak?
Chcê mówiæ z kim kompetentnym. Chcê przekazaæ informacje o sowieckiej siatce w Pary¿u.
Tak, proszê pana. Bardzo mi przykro, ale nie mogê pana po³¹czyæ. Czy mo¿e mi pan podaæ
, na który mo¿na zadzwoniæ do pana?
Zirytowa³ go ten dziecinny podstêp. Domy la³ siê, ¿e gdyby by³ nieustêpliwy, po³¹czono by g
iast dalej, ale nie mia³ si³, marzy³ tylko o tym, by go zabrano. W pierwszej chwili fa
kt, ¿e zabi³, nie wywar³ na nim wielkiego wra¿enia, ale na
446
d³u¿sz¹ metê zachodzi³ w nim niedobry proces. Wydawa³o mu siê, ¿e co w nim gnije. mieræ j
. Poda³ numer telefonu Józefiny i od³o¿y³ s³uchawkê.
W chwilê pó niej rozleg³ siê dzwonek telefonu. Inny g³os, jakby namaszczony:
Czy to pan dzwoni³ do ministerstwa?
Tak, ja. Mam do przekazania wa¿ne informacje o sowieckiej siatce pracuj¹cej we Fra
ncji. Czy pan jest osob¹ kompetentn¹?
Mogliby my siê spotkaæ. Pan jest w Pary¿u. Niech pan do nas zagl¹dnie.
Mogê byæ ledzony. Jestem agent d'influence. Wola³bym, ¿eby cie wy siê pofatygowali do
Poda³ nazwisko i adres.
Ustalmy has³o. W przeciwnym razie nie otworzê drzwi.
Niech pan zaproponuje.
Aleksander przypomnia³ sobie s³owa, które uderzy³y go w Kwartecie aleksandryjskim Lawren
ce'a Durrella:
Widzieæ to egzorcyzmowaæ .
Inspektor Vaudrette z poddyrekcji «A4» liczy³ sobie czterdzie ci osiem lat, co nie jest
ma³o jak na kogo , kto zajmuje stanowisko inspektora. Jego ¿ona beszta³a go nieustannie:
A Paulus, dlaczego ten mo¿e byæ ju¿ komisarzem? Przecie¿ byli cie razem w szkole policy
nej, nie?
Dzieci inspektora Vaudrette ukrywa³y przed swymi rówie nikami, ¿e ich ojciec jest policj
antem. W najrozmaitszych formularzach, które musia³y wype³niaæ, w rubryce zawód ojca pisa
unkcjonariusz. Fabrycy mia³ wiêcej p³yt ni¿ by³by w stanie kupiæ lub otrzymaæ w prezencie.
ina wrzuca³a do swej szkolnej torby pude³eczko pigu³ek antykoncepcyjnych, po to najpra
wdopodobniej, by imponowaæ swym kole¿ankom.
Inspektor Vaudrette nie by³ zadowolony z ¿ycia.
W podró¿y s³u¿bowej do Sete, siedz¹c w wagonie drugiej klasy,
447
przeczyta³ ksi¹¿kê, która zrobi³a na nim wielkie wra¿enie. By³ to Wierny przyjaciel Emanuel
na, w wydaniu kieszonkowym. Blun pisz¹c sw¹ ksi¹¿kê my la³ zapewne wy³¹cznie o tym, by zdob
a jednak historia, któr¹ opowiedzia³, zmieni³a bieg ¿ycia Vaudrette'a. Gdyby w dworcowym
kiosku kupi³ inn¹ ksi¹¿kê, Madonnê sleepingu albo ‾ycie Van Gogha, pozosta³by uczciwym cz³o
.
Od tego momentu zacz¹³ sobie mówiæ, ¿e i on chcia³by mieæ wiernego przyjaciela tego samego
roju, kogo , kto s³u¿y³by mu rad¹ i pomóg³by mu znale æ sposób na to, by pokazaæ wiatu, na
Vaudrette by³ marzycielem. Rozmy la³, co by by³o, gdyby zosta³ wezwany na ulicê Matignon,
ub nawet do Pa³acu Elizejskiego, gdzie kto bardzo wysoko postawiony, za podszeptem
wiernego przyjaciela, tak by siê do niego zwróci³, oparty o biurko w stylu Regencji: Va
udrette, zamierzamy utworzyæ now¹ s³u¿bê wywiadowcz¹, bardzo niewielk¹, lecz elitarn¹ i sup
oczesn¹, wywiad, w porównaniu z którym DST bêdzie siê wydawa³ czym anachronicznym. Doszli
wniosku, ¿e w³a nie pan nadaje siê doskonale na szefa nowej formacji . Kto jednak odegra³b
rolê wiernego przyjaciela? Ksi¹¿ka Bluna nie pozostawia³a co do tego ¿adnych w¹tpliwo ci.
ko komunista mia³ do æ silne przekonania, do æ energii i konsekwencji w dzia³aniu i my leni
Vaudrette zajmowa³ siê w³a nie nadzorowaniem komunistów. Oto weszli oni do rz¹du wbrew woli
spo³eczeñstwa i dziêki woli spo³eczeñstwa. Spróbujcie co z tego zrozumieæ. Wynika³oby z te
systemie demokratycznym te dwa s³owa, wola spo³eczeñstwa , nie mia³y ¿adnego znaczenia. W
m razie wydawa³o siê, ¿e nadszed³ stosowny moment, by znale æ wiernego przyjaciela w partii
która przegra³a wprawdzie wybory, lecz wesz³a w sk³ad rz¹du.
Odby³o siê to ca³kiem g³adko, nie wymaga³o ¿adnych przygotowañ. Na pewnym dyplomatycznym co
ailu, który mia³
448
dyskretnie obserwowaæ (mo¿e nie by³ do æ dyskretny), pozna³ m³odego, weso³ego Rosjanina, kt
awa³ mu kieliszki cytuj¹c Rostanda: My, mali, nieznani, bez rangi . Umówili siê na partiê
i. Rosjanin odwiedzi³ go w domu, zjad³ pieczeñ wieprzow¹ z kiszon¹ kapust¹. Odwdziêczy³ siê
wuj¹c mu magnetowid ( U nas, dyplomatów, to kosztuje grosze ). Kiedy indziej, w saunie,
do której te¿ wybrali siê razem, wielkoduszny Rosjanin poprosi³ go o listê adresów i by³oby
ubiañstwem z jego strony, gdyby mu odmówi³. (Niektóre zreszt¹ znajdowa³y siê w ksi¹¿ce tele
ej wiêc nie by³o ¿adnej sprawy!) Jeszcze kiedy dyplomata dosta³ od swoich prze³o¿onych z
e spisania biografii kilku osobisto ci francuskiego ¿ycia politycznego. By³o to trudne
dla niego, ale o ile¿ ³atwiejsze dla Vaudrett-e'a... Grali te¿ w szachy i, mimo ¿e Rosj
anin gra³ doskonale, gdy tylko zak³ada³ siê, ¿e wygra i stawia³ piêæset franków, przegrywa³
Vaudrette'a nie widzia³a nic niestosownego w tej przyja ni, która nie by³a podlewana al
koholem, a do tego przynosi³a korzy ci. M³ody Rosjanin wydawa³ jej siê prawdziwym rosyjski
m ksiêciem.
Którego wieczoru, po wy mienitej kolacji, Vaudrette wyszed³ z domu, by podprowadziæ kawa³e
swego go cia. Nim siê rozstali, postanowi³ zajrzeæ na moment do baru i napiæ siê piwa. Ros
jski ksi¹¿ê wyg³osi³ tam nastêpuj¹ce przemówienie:
Wie pan, K³awdi Lwowicz (co mia³o znaczyæ Claude, syn Leona )... Zreszt¹ przejd my na ty
ude, mów do mnie Wo³o-dia. Widzisz, Claude, mam wra¿enie, ¿e dobrze siê rozumiemy. Pracuje
my dla tej samej sprawy: dla szczê cia ludzko ci. Francja, Zwi¹zek Radziecki, to s¹ tylko
byty po rednie; tak naprawdê zale¿y nam, tobie i mnie, na ca³ej ludzko ci. Tyle tylko, ¿e w
obecnym momencie historycznym Zwi¹zek Radziecki jako taki bardziej przyczynia siê do
szczê cia ludzko ci. Zobacz wiêc, mówiê do ciebie jak idealista do idealisty i mam dla cie
ie pewn¹ propozycjê. Wiesz, to tak samo jak w tej ksi¹¿ce, któr¹ mi
449
po¿yczy³e , gdzie dwaj przyjaciele staj¹ ramiê przy ramieniu, gdy tylko pojawia siê jakie
ro¿enie... Gdyby kiedykolwiek mia³ co wa¿nego, ale naprawdê bardzo wa¿nego, móg³bym ci od
gê. ‾adne tam okazyjne robótki regularne, miesiêczne prace. I nic dla urzêdu skarbowego,
ozumiesz. W razie czego zawodowcy natychmiast uruchomi¹ przerzut. W dwie godziny pó ni
ej jeste ju¿ w Moskwie. Moskwa to wielkie miasto, piêkne miasto. Móg³by otworzyæ krêgieln
ywi cie, ¿eby zawrzeæ tego rodzaju umowê, trzeba zacz¹æ od czego bardzo znacznego, rozumie
co mam na my li.
Czy w razie czego spyta³ Claude syn Leona przerzuciliby cie te¿ moj¹ ¿onê?
Wo³odia u miechn¹³ siê spogl¹daj¹c w sufit:
Bêdzie tak, jak sobie za¿yczysz, rzecz jasna. Ale dla kobiety takiej jak Teresa, z
jej wiekiem i charakterem, przystosowanie siê do ¿ycia sowieckiego mo¿e nie byæ ³atwe, pr
awda? Ty co innego, ty jeste m³ody duchem, Claude!
Od tej chwili inspektor Vaudrette patrzy³ nieco z góry na swoj¹ ma³¿onkê ( Gdyby ona wiedzi
co mi zaproponowano ) i mniej go bola³y wybryki dzieci ( Nie mogê byæ nawet pewny, czy rze
czywi cie jestem ich ojcem ). ‾y³ jak w marzeniu. Znalaz³ wiernego przyjaciela. Tyle tylko
, ¿e, dla ostro¿no ci, przesta³ nosiæ czerwone krawaty.
Wielokrotnie pewien by³, ¿e ju¿ natrafi³ na co wielkiego, ale gdy relacjonowa³ swe odkryci
Wo³odii, ten, choæ chêtnie s³ucha³ inspektora, potrz¹sa³ g³ow¹ i dawa³ do zrozumienia, ¿e
nie to. Claude, jeszcze ma³y wysi³ek, i podpiszesz listê p³ac! Wo³odia lubi³ pos³ugiwaæ s
z codziennego jêzyka francuskiego.
Odebrawszy telefon od Aleksandra Psara nazwisko nie by³o mu obce, Teresa widzia³a te
go typa w telewizji i tak¿e uzna³a za wcielenie rosyjskiego ksiêcia inspektor Vaudrett
e usiad³
450
wygodnie w swoim fotelu i zacz¹³ masowaæ czo³o: Rozegram to powiedzia³ do siebie jak p
zachów .
Po dziesiêciu minutach zredagowa³ notatkê, w której zawar³ otrzymane informacje, i wyszed³
a korytarz zmierzaj¹c do gabinetu swego szefa, prze³o¿onego «A4», zastêpcy wicekomisarza, D
verriera. Vaudrette nie w¹tpi³ w to, ¿e jego telefon, jak wszystkie aparaty w tym budy
nku, znajduj¹ siê na pods³uchu. Trzyma³ w rêku ¿yciow¹ szansê, lecz musia³ rozegraæ ca³¹ tê
w³a ciw¹ mu subtelno ci¹, subtelno ci¹, której jego prze³o¿eni nie potrafili do tej pory do
Zastêpca wicekomisarza Duverrier, brzydki i sympatyczny, mia³ wielk¹ gêbê pe³n¹ brodawek, n
i i ladów po ospie. Odsun¹³ notatkê na brzeg sto³u, odrzuci³ w ty³ g³owê i przesun¹³ okula
iuszek swego poka nego, ozdobionego pryszczami nosa. Vaudrette, pochylony do przod
u, w postawie pe³nej uszanowania, patrzy³ na niego. Za³o¿y³by siê o jednego franka (kieszeñ
awa zak³ada³a siê z lew¹), ¿e Duverrier, zwany powszechnie Raminagrobisem, wysunie koniec
jêzyka i powie: Dziêkujê. Przeka¿ê dalej .
Raminagrobis przeczyta³ notatkê, spojrza³ na Vaudrette'a ponad soczewkami okularów, wysu
n¹³ jêzyk i powiedzia³:
Dziêkujê. Przeka¿ê dalej. Vaudrette wyszed³ z gabinetu i przemie ci³ jednofrankow¹
monetê z prawej kieszeni do lewej.
Zamiast skierowaæ siê z powrotem do swego pokoju, Vau-drette wsiad³ do windy. Stra¿nik,
nadzoruj¹cy wej cie do budynku, mia³ taliê osy i piêkny, bia³y w¹s, co sprawia³o, ¿e nazywa
pitanem kawalerii .
Uszanowanie panu kapitanowi powiedzia³ grzecznie inspektor.
Dzieñ dooooooooobry odrzek³ z szacunkiem kapitan , k³aniaj¹c siê do samej ziemi.
Vaudrette przeszed³ z piêædziesi¹t metrów i wszed³ do kawiarni. Nigdy nie korzysta³ z tej,
po³o¿ona by³a dok³adnie
451
naprzeciw numeru 13. Vaudrette by³ chytrusem i podejrzewa³ swych prze³o¿onych, ¿e telefon
znajduj¹cy siê w najbli¿szej kawiarni by³ na pods³uchu.
Wykrêci³ numer, który zna³ na pamiêæ:
Halo, Wo³odia? Tym razem mam co wielkiego. Ale trzeba siê po pieszyæ, bo ja...
Wyja ni³, o co chodzi³o. Wo³odia nie by³ do koñca przekonany:
Nie wiem, Claude. Zobaczê, co na to moi szefowie... Vaudrette wróci³ do swego gabine
tu. Wo³odia móg³ sobie
udawaæ, ¿e nie jest pod wra¿eniem, ale tym razem nie bêdzie móg³ krêciæ g³ow¹. Agent d'infl
y zamierza zdezerterowaæ... Inspektor wyj¹³ z szuflady swój pistolet i dmuchn¹³ w lufê. Mia
a¿n¹ minê. Raminagrobis omawia teraz z pewno ci¹ sytuacjê z dyrektorem. Up³ynie z dziesiêæ
zanim Vaudrette dostanie polecenie udania siê na miejsce. I gdy siê tam uda, nikogo
ju¿ nie znajdzie. Ch³opcy zabior¹ ju¿ Psara.
Minê³o dziesiêæ minut, potem dwadzie cia i trzydzie ci. Prawa kieszeñ straci³a dwa franki.
ktor nie wytrzyma³ i poszed³ dowiedzieæ siê, co siê dzieje. Raminagrobis by³ wci¹¿ zamkniêt
inecie z dyrektorem.
I w³a nie w ten sposób powiedzia³ sobie Vaudrette, który nagle zmieni³ siê w patriotê
najlepsze okazje. Nic dziwnego, ¿e zawsze przegrywamy z innymi .
Zastêpca wicekomisarza poprosi³ o audiencjê, której natychmiast mu udzielono:
Panie dyrektorze, oto co mi przyniós³ Vaudrette.
Vaudrette?
Ten sam, panie dyrektorze.
Raminagrobis patrzy³ na dyrektora ch³odno i z sympati¹ zarazem. Z sympati¹, gdy¿ szanowa³ s
arego, który wyszed³ spo ród pracowników resortu i stan¹³ na czele dziêki sile swych
452
miê ni i swemu urokowi, nie pope³niaj¹c niepotrzebnych wiñstw. Ch³odno, jako ¿e on sam uwa
cz³owieka szczê liwego, za kogo , kto osi¹gn¹³ odpowiedni¹ rangê i ta ranga zupe³nie mu wys
rapaæ siê jeszcze wy¿ej? To nie wchodzi³o w rachubê. Mia³ poczucie humoru, a to w administr
cji jest balastem, zw³aszcza gdy u w³adzy jest lewica. Je li straci posadê, pójdzie na ren
tê, bêdzie moczy³ haczyk, gra³ w bilard i nie bêdzie siê bardziej niepokoi³ ludzkimi szaleñ
i ni¿ zdarza³o mu siê to do tej pory. Ach, tak! Duverrier z powodzeniem rozegra³ wiêkszo æ
ch spraw, uda³o mu siê kilka wietnych po³owów w rodowisku dywersyjnym, uchodzi³ w ród kol
awet w krajach s¹siednich, za papie¿a kontringerencji; przy tym wszystkim patrzy³ na s
wój zawód, na ¿ycie, na swych prze³o¿onych i podw³adnych, a tak¿e i w pierwszym rzêdzie na
e samego pogodnie i ironicznie. Udany monta¿ mia³ dla niego smak zupy z bazylii: Jaki
e to smaczne! Ale¿ mo¿na siê przy tym ubawiæ! I dodawa³ trze wo: Nigdy nie zostanê zastêp
a, bo wszystko wydaje mi siê komiczne. Tak musi byæ, zastêpca dyrektora musi wywo³aæ szacu
nek . By³ szczery, lecz wci¹¿ ¿artowa³. Z renty bêdzie móg³ ¿yæ. Jego dwaj synowie radzili
Jeden by³ w Wy¿szej Szkole Administracji, drugi interesowa³ siê marynark¹ handlow¹. Jego c
i dostarcza³y mu satysfakcji, jedna by³a na politechnice, a druga rozpoczyna³a wielk¹ ka
rierê gwiazdy. Jego ¿ona mia³a dla niego du¿o czu³o ci i wdziêczno æ, co wzrusza³o go za ka
gdy tylko o tym my la³, to znaczy wiele razy dziennie: Dziêki tobie, mój grubasie, nie n
udzi³am siê przez ca³e ¿ycie nawet przez jedn¹ sekundê . By³oby rzecz¹ nieprzyzwoit¹ dorzuc
warto ci jeszcze nazbyt b³yskotliwie uwieñczon¹ karierê. Wystarcza³o mu to powodzenie, któr
si¹gn¹³ do tej pory. Duverrier, przygniataj¹c swym ciê¿arem krzes³o petenta, patrzy³ na sze
y, przeciwnie, ma³y i suchy jak wierszcz, nikn¹³ w czelu ciach fotela z pe³nym szacunkie
ob³a¿aniem i zrozumieniem bez granic.
453
Je li k¹ciki jego p³azich ust drga³y, nic nie móg³ i nie chcia³ na to poradziæ: Jestem zas
omisarza, szefem sekcji, to wystarczy; niech inni maj¹, panie dyrektorze, swoje me
dale, w¹tpliwe zaszczyty, pewne ryzyka, napiêcie przez dwadzie cia sze æ godzin dziennie i
lêk, ¿eby nie przegapiæ dwudziestej pi¹tej, dy¿ur przez trzysta sze ædziesi¹t sze æ dni w
awy, by nie zostaæ wy mianym w tym czy innym roku przestêpnym .
I jeszcze jeden drobiazg, panie dyrektorze. Notatka z pod s³uchu, przyniesiona m
i przez Cavaillesa.
Dyrektor umia³ odczytywaæ ca³¹ stronicê jednym rzutem oka. Byæ mo¿e dziêki temu w³a nie osi
o dyrektora.
Vaudrette nie obawia³ siê pods³uchu?
Vaudrette, panie dyrektorze, obawia siê zawsze, lecz nigdy wystarczaj¹co. To ma³y cz³o
wieczek, który nie potrafi zobaczyæ przeszkody ukrytej w cieniu przeszkody. Wybra³ siê d
o trzeciej kawiarni, ¿eby zadzwoniæ do swoich kumpli, unikn¹³ kawiarni najbli¿szej i drugi
ej w kolejno ci. To do niego podobne. I dziwi siê, ¿e nie zosta³ jeszcze komisarzem.
Dyrektor raz jeszcze przeczyta³ notatkê, tym razem bardzo uwa¿nie. Raminagrobis siedzi
a³ wci¹¿ na zbyt ma³ym dla niego krze le i leciutko siê u miecha³, co wyra¿a³o siê nie tyle
bych i obrze¿onych minimalnym w¹sem ustach, ile w oczach, które na pó³ przymyka³, by zas³u¿
rzydomek sprawiaj¹cy mu przyjemno æ.
Co pan sugeruje, Duverrier?
Raminagrobis podniós³ siê, prawie siê przeci¹gn¹³. Zachowywa³ siê swobodnie w obecno ci prz
nie tylko dlatego, ¿e upowa¿nia³ go do tego wiek. Umia³ wywalczyæ dla siebie pewn¹ niezale¿
osobu bycia, pos³ugiwa³ siê tonem jednocze nie pe³nym respektu i protekcjonalnym. Przeszed³
wolno przed olbrzymi¹ fotografi¹, przedstawiaj¹c¹ Pary¿ i rozpiêt¹ na dwu cianach gabinetu
em podszed³ do potrójnego okna, by rzuciæ nieco senne spojrzenie na realny Pary¿:
454
- Panie dyrektorze, tê partiê belotki rozegraæ mo¿na na ró¿ne sposoby. Wie pan, kim jest
sar. Twierdzi, ¿e jest agent ^influence. Wyznajê, ¿e nie domy la³em siê tego, ale dobrze, p
zyjmijmy, ¿e tak jest.
Wie pan tak¿e, kim jest Vaudrette. Te jego garniturki, ró¿owe koszule. (Raminagrobis t
ak¿e mia³ na sobie ró¿ow¹ koszulê.) Od jakiego czasu zwraca³ na siebie uwagê, mieli my go
la mnie moment prze³omowy nast¹pi³ wtedy, gdy przesta³ nosiæ czerwone krawaty. Krótko mówi¹
adali my co trzeba i od tej pory nie ma wgl¹du do ¿adnych dokumentów supertajnych. Niektór
e tylko, specjalnie zdeklasowane, puszczam w obieg, ¿eby nie zacz¹³ niczego podejrzewaæ.
Mówi³em ju¿ panu, jak oceniam sytuacjê: Vaudrette czeka na co wiêkszego, by móc tamtej st
ie ofiarowaæ to w posagu i przej æ do nich. Wszystko to potwierdza - pods³uch, obserwacj
a.
U jego kumpli zauwa¿yli my w ostatnich dniach spore poruszenie. Komunikacja radiowa
bardzo intensywna, rozmowy telefoniczne na liniach specjalnych urywaj¹ siê. Byæ mo¿e ma
to jaki zwi¹zek z t¹ spraw¹.
Je li chce pan, ¿eby my zagarnêli Psara, nic prostszego. Tamci musz¹ siê przemie ciæ, nam w
czy jeden telefon do najbli¿szego komisariatu i mamy Psara w siatce.
Ale w takim razie trzeba by zacz¹æ dzia³aæ, bo ryzykujemy, ¿e na miejscu znajdziemy tylko
purée z Psara albo w ogóle pustkê. Co by³oby oddaniem punktu w belotce.
- Co by pan postanowi³ bêd¹c na moim miejscu, Duverrier? Pan jest starym lisem i by³by
m z³y na siebie, gdybym pana nie wy¿y³owa³ przed pañsk¹ emerytur¹.
- Ja, panie dyrektorze, zawsze my lê w najprostszych kategoriach. Widzê ten problem
jak tabelê z czterema przegródkami i dwoma wej ciami. Zagarniamy Psara albo nie intere
sujemy siê nim. Zgarniamy Vaudrette'a albo jeszcze mu pozwalamy pobiegaæ.
455
Pierwsza przegródka: uderzamy. Vaudrette zostaje na swobodzie, ale mamy Psara w wiêc
ierzu. Wielka sprawa, agent d'influence zeznaje, robi siê wrzawa. Listy gratulacyj
ne, promocje, przetargi.
Druga przegródka: zapominamy o wszystkim albo, wariant bardziej wyrafinowany, spec
jalnie pojawiamy siê na miejscu ju¿ po naszych przyjacio³ach. Vaudrette na wolno ci, Psa
r nigdy wiêcej na swobodzie. Trochê p³askie rozwi¹zanie, je li chce pan znaæ moj¹ opiniê.
Trzecia przegródka: próbujemy za³atwiæ obie sprawy za jednym zamachem. Vaudrette zamkniêty
, Psar te¿. Dwa wróble w gar ci.
Czwarta przegródka...
Znam pana dobrze, Duverrier. Czeka³em na czwarty wariant.
Psara oddajemy przyjacio³om, a Vaudrette'a rzucamy na po¿arcie. Wiem dobrze, ¿e ten
dureñ nie wyrz¹dza wiêkszych szkód, ale to w ka¿dym razie mêcz¹ce, pilnowaæ go od rana do n
mêcz¹ce i drogo kosztuje.
Wed³ug pana wiêc nale¿y pozostawiæ przeciwnikowi czas, ¿eby móg³ zgarn¹æ Psara, a nastê
przeciwko Vaudrette'owi, oskar¿aj¹c go o przekazywanie informacji obcemu mocarstwu?
Czy nie bêdzie to znaczy³o, ¿e umknie nam nied wied , a z³apiemy tylko zaj¹ca?
Raminagrobis u miechn¹³ siê. Dyrektor lubi³ eleganckie formu³y. To s³uszne i normalne, dyre
rzy do tego w³a nie byli potrzebni.
Je li ma siê cztery przegródki, to trzeba wielkiego pecha, by nie znale æ jeszcze i pi¹
, trochê dziwacznej, zrobionej z na ro¿ników pozosta³ych. W najlepszym razie osi¹gniemy to
, ¿e Vaudrette zostanie skazany z jednego z artyku³ów numer 70. I co to znaczy? ‾e wszys
cy bêd¹ wrzeszczeæ, ¿e jeste my penetrowani, infiltrowani, osaczeni. Widzi ich pan ju¿, pañ
ch przyjació³ z SDK, i Amerykanów, i jeszcze bardziej Anglików i Niemców, którzy ju¿ nie bê
i monopolu na podstawionych
456
agentów. Naprawdê, nie widzê tu nic korzystnego dla nas. Je¿eli Vaudrette wykorzysta oka
zjê i przeskoczy na drug¹ stronê, tym lepiej dla jego finansów. My natomiast bêdziemy mogl
i z tego skorzystaæ i przes³aæ przez niego tê czy inn¹ wiadomo æ, fa³szyw¹ lub prawdziw¹, z
naszymi potrzebami.
Zgoda, Duverrier, ja tak¿e tak to widzia³em. Ale czy nie mogliby my odes³aæ Vaudrette'a
i jednak wykorzystaæ Psara?
Panie dyrektorze, to zale¿y wy³¹cznie od pana. Pytanie tylko, co z nim zrobimy . Pro
szê sobie przypomnieæ poprzedni¹ sprawê. Przez ca³y rok ledzili my tego ch³opaka, wydali m
grosza, i co to da³o? By³ przes³uchiwany po harcersku przez sêdziego ledczego, równie po
arcersku skazany przez trybuna³ bezpieczeñstwa pañstwa, i po up³ywie dwu lat u³askawiony,
nie wyjawiwszy nic praktycznie z tego, co wiedzia³. Ten bêdzie mo¿e mówi³, ale co my bêdzie
y z tego mieli? Kilka nazwisk, kilka metod, rzeczy, których domy lali my siê. Po czym po
s³any zostanie przed s¹d przysiêg³ych, jako ¿e nie ma specjalnego trybuna³u dla takich spra
. I s¹d przysiêg³ych uniewinni go, mimo ¿e ten cz³owiek zatruwa narodowe sumienie od dwudz
iestu piêciu lat.
Uniewinni go?
Tak, gdy¿ prokurator nie potrafi dowie æ szkodliwo ci jego dzia³añ.
Mo¿e mi pan to wyja niæ?
Chêtnie, panie dyrektorze.
Raminagrobis pie ci³ koñcami palców swe sympatyczne brodawki poro niête czarnymi w³oskami.
un¹³ lekko jêzyk:
Paragraf 3 artyku³u 80 Kodeksu Karnego, jedyny, który pozwala nam podj¹æ jak¹kolwiek ak
jê przeciwko agents d 'influence, przewiduje karê wiêzienia od dziesiêciu do dwudziestu
lat dla ka¿dego, kto przekazywa³ przedstawicielom obcego mocarstwa informacje mog¹ce pr
zynie æ szkodê sytuacji wojskowej
457
lub dyplomatycznej Francji, lub te¿ jej ¿ywotnym interesom gospodarczym . Nie bêdê analizo
wa³, panie dyrektorze, wieloznaczno ci terminów informacje lub ¿ywotne . Ale widzi pan,
resy kulturalne, intelektualne, duchowe, ludzkie, nie s¹ w ogóle uwzglêdnione przez na
sze prawodawstwo. Mo¿na mia³o zatruæ nasz¹ m³odzie¿, rozmontowaæ system edukacji narodowej
kopywaæ rodzinê, niszczyæ Ko ció³, zasmradzaæ nasz¹ literaturê. Wszystko to jest legalne. P
on¹ znajduj¹ siê tylko nasze interesy wojskowe, dyplomatyczne i ekonomiczne. W dodatku
trzeba jeszcze udowodniæ, ¿e naprawdê ponios³y one szkody. Otó¿ pan Psar nie uczyni³ im ¿a
krzywdy. Gdyby pan Psar zosta³ skazany, dosz³oby do tego tylko w wyniku straszliwej
pomy³ki s¹dowej, której ofiarami w pierwszym rzêdzie byliby my my. «Indyk uwolniony z okowó
st¹pi³by znowu z tez¹, ¿e zamykamy ludzi za wypowiadanie przekonañ politycznych i czu³e fra
cuskie sumienia zaprotestowa³yby przeciwko naszym represywnym metodom. Dlatego w³a nie
, panie dyrektorze, bêdê tak d³ugo utrzymywa³, ¿e nie mamy interesu w oskar¿eniu agent d'in
luence, gdy¿ to oskar¿enie zwracaæ siê mo¿e przeciwko nam, jak d³ugo prawodawstwo nie zosta
ie zmienione i przestêpstwo czynnego ingerowania w ¿ycie spo³eczeñstw, influence , nie zos
anie uznane za jedn¹ z najciê¿szych zbrodni, ciê¿szych na pewno ni¿ klasyczne szpiegostwo.
Krótko mówi¹c, Duverrier, z wysoko ci pañskiej m¹dro ci i pañskiego do wiadczenia...
Z wysoko ci sterty moich profesjonalnych mieci, panie dyrektorze, zauwa¿ê co nastêpuje
pewien agent d'influence, wynajêty przez naszych przyjació³, pok³óci³ siê ze swoimi. Pozwó
rzyjacio³om wykonaæ brudn¹ robotê, której nam nie wolno podj¹æ. Wy lijmy Vaudrette'a do tam
mieszkania, ale dopiero za godzinê. A pó niej skorzystajmy z przywilejów, jakie otrzyma
w darze od wdziêcznego ZSRR.
458
Rozleg³ siê dzwonek do drzwi. Aleksander przyklei³ oko do judasza. Zobaczy³ cz³owieka o ru
mianej twarzy, z czo³em porytym zmarszczkami, ubranego w skórzan¹ marynarkê.
Kto tam?
Widzieæ to egzorcyzmowaæ lekki akcent prowincjonalny.
Aleksander otworzy³ drzwi.
Aleksander Psar?
To ja.
Proszê za mn¹.
Aleksander zabra³ swoj¹ teczkê. Ju¿ wcze niej naskroba³ wiadomo æ dla Józefiny: Dziêkujê.
ni .
Wsiedli do windy. Rumiany mê¿czyzna wydziela trudny do nazwania odór: alkohol? P³yn po g
oleniu? Skórzana marynarka?
Na dole czeka czarny citroen pallas. Silnik jest zapuszczony, przednie drzwi otw
arte.
Niech pan wsiada. Aleksander wchodzi do samochodu.
Szofer jest wielki i ponury. Jeszcze inny mê¿czyzna siedzi w tyle samochodu. Pali pa
pierosa. Ma na sobie ciemny garnitur i bia³¹ koszulê. Jego twarz przys³oniêta jest ob³okiem
dymu papierosowego. Rumiany siada przy Aleksandrze.
Aleksander mówi:
Panowie...
I nagle czuje, ¿e okre lenie panowie nie jest w³a ciwe w tej sytuacji. Jest w atmosferze
o tak ciê¿kiego i napiêtego, ¿e s³owo panowie brzmi tu do æ niestosownie. Aleksander ujm
t teczki. Nie mo¿e jej otworzyæ. Samochód jedzie wzd³u¿ Buttes-Chaumont.
Mê¿czyzna siedz¹cy z ty³u odzywa siê:
Zostawcie to, towarzyszu. Jestem pu³kownik Wiazew, z Pi¹tego Departamentu.
Rumiany pochyla siê.
459
W kark Aleksandra zag³êbia siê ig³a. Jego wsuniêta do wnêtrza teczki d³oñ rozlu nia siê, ca
staje siê bezw³adne, pogr¹¿a siê w ciemno ci.
Pallas wje¿d¿a na obwodnicê, opuszczaj¹ i w koñcu zatrzymuje siê przed zamkniêtymi wrotami
a¿u po³o¿onego w przemys³owej dzielnicy. Metalowa brama unosi siê automatycznie, jej segme
nty ze zgrzytem chowaj¹ siê w ¿elaznych prowadnicach.
Samochód wje¿d¿a do rozleg³ej, uwieñczonej szklanym dachem hali. Wewn¹trz znajduje siê giga
czna ciê¿arówka, na której wielkimi, niebieskimi literami rosyjskiego alfabetu wypisane
jest jedno s³owo, Sowtransawto. Na stopniu kabiny siedzi wysoki ch³opak o d³ugich noga
ch i krótkim torsie; ma na sobie w³osk¹, skórzan¹ wiatrówkê.
Metalowa brama opuszcza siê znowu; towarzyszy temu taki sam zgrzyt, który w momencie
gdy metal styka siê z betonem pod³ogi zamienia siê w prawdziwy grzmot i d³ugo przetacza
siê echem po ca³ym gara¿u.
Ciê¿arówka jest zamkniêta, jej tylne drzwiczki zaplombowane. Mê¿czyzna, którego otacza chmu
dymu papierosowego, otwiera plomby.
W rodku ciê¿arówki znajduje siê ³adunek win i alkoholi. Pomiêdzy kartonami postawiono skrz
na której nalepiono etykietki znanych firm: Rémy Martin, Vieille Cure, Cherry Roche
r, Chartreuse, Drambuie, Mandarine Napoléon, a tak¿e nalepki w rodzaju Uwaga szk³o , Gó
maskarada jest w³a ciwie zbytecznym rodkiem ostro¿no ci, jako ¿e nikt nie bêdzie zagl¹da³
nim ciê¿arówka nie przekroczy granicy suwerennej i sfederowanej Republiki Bia³oruskiej.
Rumiany na spó³kê z szoferem pallas wynosz¹ bezw³adnego Psara, któremu na przeguby i kostki
u nóg za³o¿ono kajdanki marki Smith & Wesson. Umieszczaj¹ go w skrzyni i zamykaj¹ jej wiek
o. Z oddychaniem nie bêdzie k³opotu, ciany skrzyni
460
zaopatrzono w tyle otworów, ile nakazuje regulamin wewnêtrzny Pi¹tego Departamentu.
Z hukiem zatrzaskuj¹ siê drzwiczki ciê¿arówki. Wysoki ch³opak wyjmuje z wiatrówki szczypce
plombowania. Pu³kownik spogl¹da nañ z aprobat¹.
Plomby zostaj¹ ponownie za³o¿one. Wysoki ch³opak wchodzi do kabiny kierowcy, lekko, bez
trudu, gdy¿ jego nogi s¹ tak bardzo d³ugie. Towarzysz¹cy mu kierowca dopytuje siê nerwowo:
To co, ruszamy? Palacz papierosów patrzy po raz ostatni na ciê¿arówkê:
Gotowi, Wiaczes³aw?
Zawsze gotowy, towarzyszu pu³kowniku.
No to jed i niech ci pan Bóg sprzyja.
Ciê¿arówka zaczyna drgaæ, wibrowaæ, rusza z miejsca. Metalowa brama unosi siê jeszcze raz i
ogromny samochód, powoli, centymetr po centymetrze, wytacza siê na ulicê, tarasuj¹c j¹ ca³k
wicie. Mog³oby siê wydawaæ, ¿e to ca³y gara¿ szykuje siê do drogi.
Jest 28 grudnia. Nim rok siê skoñczy, Aleksander wróci .
SPIS TRE CI
1. ZARZUCANIE SIECI 7
2. BOSKI WÊZE£ 64
3. JEDEN DZIEÑ W ‾YCIU ALEKSANDRA DMITRYCZA
112
4. OSTATNIA DROBNA PRZYS£UGA 165
5. STRACH NA CZARN¥ GODZINÊ 225
6. OBRÓT RUBY
7. TWARDY ZNAK
8. PER£A
9. WRÓCIÆ
276 328 368 413

You might also like